Mariusz Szczygieł Niedziela, która zdarzyła się w środę . V WYDAWNICTWO "EM-KA" Mirosława Kuźel Warszawa 1996 O AUTORZE Projekt okładki: DARIUSZ WÓJCIK Zdjęcie autora na okładce: ANNA BIAŁA Montaż komputerowy: STUDIO "5-C" Skład i łamanie: MONIKA WÓJCIK Agencja Poligraficzne-Wydawnicza "AMIGO", Warszawa, AL Jerozolimskie 91, tel. 628-38-24 Druk i oprawa: (c) Copyright by Mariusz Szczygieł Warszawa 1996 (c) Copyright by Wydawnictwo "EM-KA" sp. z o.o. Warszawa 1996 ISBN 83-86681-20-9 Wydawnictwo "EM-KA", Warszawa, ul. Miedziana 11 tel. 620-02-81 w. 661, tel./fax 631-28-71 Lubię oglądać Mariusza w telewizji, ale niezmiernie mi żal, że coraz rzadziej oglądam go w "Gazecie Wyborczej", dla której Mariusz napisał wiele znakomitych reportaży; część z nich zebrano w tej książce. Znając Mariusza i obserwując jego pracę, mogłam jednak przewidzieć, że wybierze on taką formę kontaktu z ludźmi, która zaczyna się na rozmowie i na rozmowie się kończy. Mogłam się tego spodziewać, bo widziałam, jak łatwo trafia do ludzi, pozyskuje ich zaufanie, zdobywa zwierzenia. Ma w sobie pogodę, która pociąga, tolerancję, która ośmiela, ciekawość, która pochlebia i zjednuje. Kontakt z ludźmi jest naturalnym żywiołem Mariusza, jest rodzajem jego twórczości; właściwie nie musi on pisać, aby mieć poczucie samorealizacji. Szkoda, bo pisze świetnie, zna wagę słowa, szczegółu, pointy, a przede wszystkim faktów. Szkoda tym bardziej, że rozmowa ulatuje, a to, co napisane - zostaje. Może niepotrzebnie narzekam. Może Mariusz pożałuje pisania i za tym zbiorem pójdą następne. Życzę tego i jemu i czytelnikom. Małgorzata Szejnert l POLSKA W OGŁOSZENIACH Zarób milion w minutę, Stargard, skr. poczt.... Radę, jak zarobić milion złotych w minutę, odbieram na poczcie, zapakowaną w szarą kopertę. "Musisz mieć - czytam - odpowiednią sumę pieniędzy, którą złożysz w banku na taki procent, aby co minutę procentowała Ci o milion. Jaka to ma być suma? To już musisz obliczyć sam. Lucyna ze Stargardu". Za radę płacimy Lucynie 42 tysiące złotych, za zaliczeniem pocztowym. Samotna matka w trudnej sytuacji finansowej prosi o pomoc. Ola. Drohiczyn. Ma 28 lat i dwa aniołki: Maćka i Elwirę; mąż zmarł dwa lata temu, bardzo pił. Zasiłek plus rodzinne wynosi milion z hakiem. Dostała trzy listy: płatny - "milion w minutę" i dwa bezpłatne, od kobiet. Napisały, żeby się nie łudziła, że ludzie jej pomogą. One były w podobnej sytuacji i nikt im nie podał ręki. "Pani też nikt nie poda" - pocieszyła ją pierwsza. Czy w związku z tym ogłoszeniem spotkało Olę coś przyjemnego? - Tak - mówi - przecież te dwie kobiety nie pozostały obojętne na mój los. Młody, atrakcyjny przyjmie pracę tokarza lub jak< pan do towarzystwa. "Nazywani się Krzysztof Łokietek, mam 22 lata i profil tokarski. Po wojsku stanąłem po zasiłek, ale tu, w Mińsku Mazowieckim, nie dali mi ani jednej oferty. Zamieściłem ogłoszenie i przyniosło ono pański list, w którym ujawnia się tylko dziennikarska ciekawość. W pana życiu ten incydent to kolejne doświadczenie, dla mnie list, który nie odmieni mego losu. Ogłoszenie nie przyniosło mi nic niesamowitego z wyjątkiem tego, że straciłem nadzieję, a z nią chęć do dalszego życia". Atrakcyjna bezrobotna, lat 25, szuka pracy. "Atrakcyjna" jest wysoka, nosi szpakowate włosy i wąsik. Jest mężczyzną, mieszka w Kędzierzynie-Koźlu. Dawał kilka ogłoszeń typu: "35-letni, solidny, z prawem jazdy...", ale nie otrzymał żadnej ciekawej pracy. Chciał sprawdzić, co stracił nie będąc atrakcyjną dziewczyną. Stracił więc: j A) "Nagie pozowanie w Niemczech", od 350 do 700 marek za sesję. Propozycja nadeszła od mężczyzny z gminy Kwilcz w Poznańskiem, który oczekuje na 24 zdjęcia nagiej sylwetki; B) "Wolne od troski życie w luksusie" - ślub z bogatym Niemcem; C) Zajęcie barmanki w Belgii, "ale - zastrzega się oferent z Lublina - nikt nikogo do niczego nie zmusza i każda barmanka robi wszystko z własnej woli"; D) Posadę masażystki w Poznaniu - "typowy masaż całego ciała z akcentami na pewne miejsca aż do finału, 12 godzin co trzeci dzień"; E) Pracę w agencji towarzyskiej w Holandii: "Już w pierwszym miesiącu pracy - 24 min zł, a gdy dziewczyna się przyzwyczai, zarabia dwa razy tyle. W tej chwili pracuje u nas kilka Polek i Węgierek, ale brak nam dziewcząt. Działa ograniczenie: kandydatka powinna mieć 18-25 lat. Po przekroczeniu 26. roku życia, osoba ta nie jest już tak bardzo pożądana. Jest to całkowicie legalna i dająca kobiecie zadowolenie praca". Jestem po krachu finansowym, dla pieniędzy zrobię wszystko. Człowiek po krachu jest przystojny i wysportowany, ma jasne włosy, 25 lat i dwa osiągnięcia: raz uciekł z więzienia w Raciborzu, raz nielegalnie przekroczył granicę. Ma siedem wyroków za sobą. Jesienią 1992 wyszedł na wolność, ale rodzina kazała mu szukać innego miejsca do życia; biuro pracy nie dało mu szans, a opieka społeczna - 500 tysięcy złotych. Wiedział, że trzeba myśleć nowocześnie: dał to ogłoszenie. "Nic z niego nie wyszło - napisał - jestem recydywis-tą-sprinterem i nie mogłem zostać ani akwizytorem, ani ochroniarzem. Proszę mi uwierzyć, dla mnie nie przewidziano żadnej przyszłości". "Nie szkodzi, że nic nie wyszło - dodaje -najpiękniejsze w tym ogłaszaniu było oczekiwanie na to, że znowu stanę 6 się normalnym człowiekiem. W dniu, w którym pisał pani do mnie list, o godzinie 17.40 w Karpaczu znów zostałer aresztowany za kradzież złotego pierścionka". Sprzedając kamienie żółciowe, zarobisz fortunę. Adam P. z Prusie zdobył list od Petera Zuzka z Wind-1 hagen w RFN. Peter Zuzek skupuje suche kamieniej żółciowe. Koloru brązowego, bo rdzawy farbuje. Za l grami całych płaci 8 USD. Nie kupuje kamieni pokrytych białąl pleśnią ani rurek z przewodów żółciowych. Osobistej dostawy tylko po ustaleniu terminu. Windhagen leży| 30 km od Bonn, wyjazd z autostrady na Bad Honne w prawo, po 100 metrach jeszcze raz w prawo, kilometr! prosto, około 300 metrów za bankiem - żółty dom nr 65.] Peter Z. rozumie po polsku. Rzecz jasna, nie chodzi o kamienie ludzkie, tylko| bydlęce. Adam P. z Prusie udostępnia ksero listu Petera Z. żal 59 tyś. zł, płatne za zaliczeniem pocztowym. "Proszę niej mieć do mnie żalu, tylko zacząć działać" - dopisuje od| siebie na niemieckim liście. Pieniądze leżą koło ciebie. Podpowiem jak je znaleźć, j Podpowiada bibliotekarka Centralnej Biblioteki Rol-J niczej. Wysyła instrukcje: 1) "Techniczno-ekonomiczne zało-l żenią produkcji chałupniczej kompletu na ławę: bieżniki plus osiem serwetek" (najlepiej sprzedające się kolory nal prowincji to niebieski i zielony); 2) "Zrób w prosty sposób! abażur i sprzedaj"; 3) "Jak zarabiać, czytając ogłoszenia) prasowe". Bibliotekarka inkasuje za rady 45 tyś. zł za zaliczeniem. (_ proszę zgadnąć, jak wysoka może być pensja bibliotekarki? - żali się). Rady bibliotekarki są nieludzkie. Aby podnieść pieniądze, które niby obok nas leżą, musielibyśmy na przykład _ przed produkcją bieżnika na ławę - nauczyć się budowania ramy tkackiej, posługiwania oliwiarką, odpowiedniego rozcieńczania lakieru, aby nie sklejał nitek itp. Ona sama ukończyła wydział geografii, lubi podróżować. Na jedno ogłoszenie dostaje około 20 odpowiedzi. Głównie piszą bezrobotni, którzy nie mają już żadnego pomysłu na życie. Są u kresu. Nie, bibliotekarka nie uważa, że wysyłając tak niesatys-fakcjonujące rady oszukuje tych biednych ludzi. - Ja im pomagam. W moim życiu - podkreśla - zaznałam od ludzi wiele dobra i teraz im właśnie dobrem odpłacam. Powiem, jak w uczciwy sposób poprawić swoją sytuację materialną. K.A., Sokołów Podlaski... "Czekam z niecierpliwością na tę niezwykłą radę" - napisałem. "Szanowny Panie - odpisał K.A. - proszę podać, jakiej rady Pan ode mnie oczekuje. Daję bardzo dużo ogłoszeń o różnej treści i nie mogę się zorientować, o co chodzi". Sprzedam większą ilość zużytych kopert. Szymon Stosik, Żnin... "Proszę zdradzić - napisałem - po co komu zużyte koperty?" "Zupełnie niepotrzebnie doszukuje się Pan sensacji" ~ odpisał Szymon Stosik. Swego czasu prowadził obszerną 8 korespondencję, po której zostało mu 5 tysięcy kopert. W programie telewizyjnym o Ameryce powiedziano, że tam ludzie usiłują sprzedać wszystko, nawet śmieci. Dał ogłoszenie, odzew był duży. Sprzedał już dwa i pół tysiąca po 150-200 złotych za sztukę. Co się z nimi dzieje? Szymon Stosik ma dwie hipotezy: A) kolekcjonerzy z Izraela skupują starannie rozcięte koperty, płacąc w dolarach; B) ponoć można kupić w Niemczech skuteczny płyn do zmywania pieczątek ze znaczków... Długi. Kupię, sprzedam, wyegzekwuję. Pan X - wysoki, dobrze zbudowany, pod krawatem, przy czarnym biurku: lśniącym, pustym, bez żadnego papieru na wierzchu - jest byłym urzędnikiem państwo-^ wym. Ale - zaznacza - nie z MSW. Od pół roku interesuj) go cudze długi. Twierdzi, że średnio 20 firm dziennie dowiaduje się u niego, czy jest w stanie wyegzekwować należności od ich dłużników. X z ekipą stosuje nacisk psychologiczny. Nie straszy dłużnika, że go zabije. (- Bo jeśli dalej by nie oddawał, trzeba by go zabić. A to jest niemożliwe - zastrzega się X). Sam fakt, że pojawia się firma, która w czyimś imieniu żąda długu, już działa na niektórych dłużników psychologicznie. Zaczyna się od negocjacji, nieraz wystarczy wspomnieć: "Cóż, pozwiemy pana do sądu" -i dłużnik zaraz jest gotów oddawać. Przeważnie chodzi o sumy 100-200 min zł. Jednak wczoraj przyszła do X kioskarka z placu Konstytucji, której chodzi tylko o 5 milionów. Wielu chce długi odsprzedać; X kupuje je, na przykład, za połowę ich wartości. Jednak musi mieć pewność, że uda mu się ściągnąć należność od dłużnika. W ostateczności X ośmiesza dłużnika. Jak to robi? Nie może na razie zdradzić, przygotowuje bowiem wielkie akcje ośmieszania dwóch poważnych firm w Śródmieściu. Zaręcza, że takich jeszcze nie było. Ale Y, konkurent X na tym rynku daje przykład na ośmieszanie: w okolicach siedziby firmy-dłużnika rozrzuca się niepostrzeżenie dużo ulotek, które mówią, że jest to zła firma, która słynie z tego, że nie oddaje długów. Metoda ulotkowa bardzo skutkuje, zapewnia Y. Własny zbiór dowcipów, cena 10 tysięcy złotych. "W tramwaju: - Przepraszam, pani wychodzi? - Nie, a panu?" 230 dowcipów starannie przepisano na maszynie. - Zarobek żaden - skarży się emeryt L.S. z Warszawy. - Z dziesięciu tysięcy złotych, jakie otrzymuję, cztery tysiące zajmuje opłata pocztowa. Jeśli doliczyć dojazd i powrót z poczty, kopertę i manipulacje, można się zniechęcić. -* Masz sprawę we Wrocławiu? Nie przyjeżdżaj, załatwię ją za Ciebie. Leszek R. ... Napisałem pod przybranym nazwiskiem do Leszka R.: "Może oddam Panu swoją wrocławską sprawę, lecz muszę wiedzieć, czy zna Pan niemiecki i czy potrafi Pan uśmiechać się na zawołanie?" "Niestety, niemieckiego nie znam, ale sprawa jest do załatwienia - odpisał. Sądzę także, że potrafię się uśmiechać na zawołanie, jak też i nie". Napisałem drugi raz do Leszka R. z prośbą o zwierzenia do reportażu. Ma 29 lat, jego firma zbankrutowała. Powo- 10 li dy: nie miał przebicia, znajomości, pieniędzy, nie dostał ulg skarbowych. Spróbował z czymś innym: na próbę, bez rejestrowania firmy, zamieścił ogłoszenie. Minął miesiąc, dostał jeden list, ktoś go pytał o ni< miecki i uśmiechy. Wysłał więc informację, w czym może pomóc jego bi, usługowe. Ale klient nie odpowiedział. Leszek R. sądzi, źle się sprzedał. Trzeba było napisać zdecydowanie: " znam obce języki" i "Oczywiście, że pięknie się uśmi cham", a nie pisać mętnie w stylu: "sprawa jest do załatwi, nią". "Ale uświadomiłem to sobie dopiero potem" - żałuje. "Minął mi zapał do pracy na własny rachunek - kończy swój list Leszek R. Znalazłem etat, będę na zwykłej pensji i jak Boga kocham nikt w tym kraju nie namówi mnie do wzięcia sprawy w swoje ręce". Przyjmę reklamę na antenę satelitarną. Mam balkon] w centrum Babimostu. Brak reakcji. Erotic club szuka chłopców mówiących po niemiec- j ku, Sulęcin, skrytka ... Z Sulęcina nadeszły bazgroły: "Klub mieści się w Niemczech, a w czym ja pomagam, to można się domyśleć. Przepraszam za charakter pisma, lecz mam cholernego kaca i spieszę się na piwko, zaś pierwszą setkę strzelę za Pana zdrówko i udany reportaż. Może ma Pan jeszcze jakieś pytania na temat, proszę pisać, tylko przed wypłatą, bo po wypłacie trudno odczytać moje pismo". Podpis nieczytelny. 12 Opieka nad grobami. Mogę przesłać zdjęcie. C. Na- Nie sądziłem, że C. Nawrocki jest aż tak przedsiębiorczy: Odpowiem na reporterskie pytania - odpisał - lecz za wyna- grodzenie równe cenie ogłoszenia w »Gazecie Wyborczej«". C. Nawrockiemu wysłałem sto tysięcy złotych. Opłacony, wyznał: "Działam trzy lata. Opieka polega na tym, że lokalizuję grób, dokonuję gruntownych porządków, sadzę kwiaty, remontuję części metalowe itd. Jednorazowa usługa waha się od 500 tyś. do 5 min zł. Zleceniodawcami są osoby lepiej sytuowane i zaawansowane wie-kowo. W dwóch przypadkach szukanego grobu nie było. Klienci wymagają czasem potwierdzenia wykonania określonych prac przez kościelnych czy księży. Nie mam żadnych pomocników, samemu wygodniej jeździć po kraju. Podjąłem się tego typu usług, bo brak innej pracy. Jeśli w przyszłości będą wycieczki na Marsa, niewykluczone, że zorganizuję je właśnie ja". ,F Zdradzę, jak urosnąć? Max ze Skierniewic. "Prawie niezawodną metodą na poprawę swego wzrostu jest chodzenie po górach. Taką opinię wydało wielu lekarzy. Być może w twoim regionie nie ma żadnych gór, proponuję zastąpić to wchodzeniem na schody w wielokondygnacyjnych budynkach". Rada jest najtańsza ze wszystkich - 25 tyś. zł. "Lego" - dużą ilość oddam wybranej osobie. Rodzina z Czeladzi: on - policjant, ona - opiekunka społeczna. Nie zdawali sobie sprawy, że chęć podarowania zwyczajnych klocków ujawni tyle ludzkiej krzywdy. 13 zbywa, co zostaje po moich dzieciach. To wszystko, co jako człowiek mogę zrobić dla swoich bliź- " tvm CO L Dostali 30 listów, wybór był bardzo trudny; wybrali list Jacka z podlubelskiej wsi. "Moja mama - napisał -jest biedna, ale nie jest nam źle. Mamy dużo pomysłów. Gdy w domu jest tylko chleb, ja pożyczam trochę cukru w stołówce, w szkole. Wtedy robimy sobie danie. Na kromkę kropi się trochę wody z kranu i sypie cukier, żeby się przykleił do chleba. To jest bardziej smaczne niż różne słodycze". Do listu Jacek dołączył 5 tysięcy złotych na przesyłkę. - I ten gest dodatkowo przesądził o naszym wyborze - mówi policjant. Uznali z rodziną, że popełnili błąd. Napisali o dużej ilości klocków "Lego". Dla nich duża ilość oznaczała kartonik różnych niekompletnych klocków po córce. Odnieśli wrażenie, że ludzie liczyli na więcej. Mają moralnego kaca: - Gdybyśmy nic nie wysłali, mielibyśmy spokój? Z powodu wyjazdu do USA wybranemu oddam Fiata 126 (1988). Prosiłem o fiata w liście poleconym. Nie zareagowano. ••*s zLu- bina... Wysyłam odzież najbardziej potrzebującym. P. o Napisałem do P. w dwóch osobach: jako emerytka i jako dziennikarz. Emerytce P. odpowiedział, że odzież importuje z USA i to musi trochę kosztować; jeśli się emerytka decyduje, niech napisze jeszcze raz. Dziennikarzowi P. oznajmił: "Bieda ludzka osiąga zenit, a ludzi dobrego serca jest niewielu. Jako katolik i człowiek prawy nie mogę patrzeć na biedę. Sam mam 26 lat i pięcioro dzieci. Postanowiłem dzielić się z najbardziej potrzebującymi 14 nich. Nie szukam rozgłosu' Jeśli posiadasz zbędną odzież dla chłopców 10 i 15 lat, proszę wyślij, bardzo nam ciężko. Kocioł Jadwiga, Wólka... Jadwiga K. przekonała się, że w ludziach może być jeszcze wiele dobra. Po wydrukowaniu ogłoszenia nikt jej nie chciał oszukać, nikt nie naciągnął na fikcyjne gry, nikt nie żądał pieniędzy. Dostała za to trzy piękne paczki. Ofiarodawca z Warszawy przysłał chłopakom ogromną paczkę, a większość rzeczy okazała się bardzo modna. Jadwiga K. posyła mu zawsze kartkę na święta. Napisała nieznajomemu: "Gdyby było więcej takich ludzi jak Pan, nie byłoby tylu tragedii, a ludzie dawaliby do gazet ogłoszenia radosne". Startuję w biegach maratońskich - poszukuję firmy, żeby ją reklamować podczas biegu. "Serdecznie na wstępie pozdrawiam. Ostatnio prawie nigdzie nie startowałem, bo nie mam za co opłacić startowego i przejazdów. Chodzi mi o to, żeby sponsor opłacił za przejazd i opłatę startową, a ja bym go reklamował na koszulce. Kocham biegać maratony i nie chcę z tym kończyć, ale jak nikt się nie zgłosi, będę musiał skończyć 2 bieganiem, a wtedy życie straci dla mnie sens. Mieszkam na wsi, tu u nas nic po prostu nie ma, każdego dnia trenuję Po lesie. Zdobyłem brązowy medal na mistrzostwach Polski LZS w przełajach. A największym sukcesem jest dla mnie ukończenie każdego maratonu, bo to jest coś. 15 Jestem od 1988 żonaty, mam żonę Bożenę, 25 la i jednego syna Arkadiusza, 3 lata. Żona również nie pracuj i to co ja dostanę zasiłku, to prawie nic. Mam wyuczon; zawód stolarz meblowy, ale nie mam gdzie pracować. Mieszkam na wsi, gdzie nawet nie ma kiosku z gazetami i nie można tu kupić u nas gazet, sąsiedzi nie wiedzą o ogłoszeniu. Są takie dni, kiedy ubieram się w dres i wychodzę, to niektórzy sąsiedzi po prostu się ze mnie śmieją i mówią - znowu ty idziesz biegać, po co, co ty z tego masz, lepiej byś się zajął robotą, ale jaką robotą? O co im chodzi, czy są zazdrośni, że nie mogą też iść pobiegać, proszę bardzo niech też idą, nikt nikomu nie zabrania. Czasami zastanawiam się, co w tym jest złego, że ja biegam, dlaczego się śmieją. Mam takiego sąsiada, co prawie codziennie przychodzi do domu pijany, ma żonę i dzieci, ale z niego nikt się nie śmieje, czy to znaczy, że on robi dobrze, czy ja mam również przychodzić do domu pijany, żeby sąsiedzi powiedzieli, ten teraz robi dobrze. Och!!! Jakby to było pięknie, żeby się zgłosił jakiś sponsor, to bym tym sąsiadom wytarł oczy ł. Kazimierz M." Szukam sponsora. Marek, Szczytno... "Mareczku, jestem miłą panią w średnim wieku - napisałem. - Mogłabym Cię sponsorować". "Mam 19 lat - odpisał Marek. Nie mam pieniędzy na zapłacenie prądu i gazu. Mam 10 min zł długu. Przydałaby się pomoc finansowa. W zamian mogę przyjechać i zrobić pani prawie wszystko". Jako pani nie zareagowałem. "Jestem reporterem - napisałem jeszcze raz. - Czy zechce odpowiedzieć Pan na kilka pytań?" "Zawodu to ja jeszcze nie mam - odpisał Marek - bo mam dopiero 17 lat. Planuję założyć firmę, gdy skończę zawodówkę. Chciałem sprawdzić, czy mam dryg do tych spraw, znaczy - czy załapię sponsora. Jestem bardzo zadowolony, chociaż nie skorzystałem z przysłanych mi ofert. Najbardziej było mi głupio, gdy musiałem odmówić firmie N., która od razu chciała mnie przyjąć do pracy". Sex-man, przyrząd opatentowany, poprawiający współżycie, Konstancin, ul. ... Inżynier Longin Skawiński (70 lat, marynarka w cyt-rynowo-zieloną kratę) uszczęśliwia ludzi. Opatentował "przyrząd przeznaczony dla mężczyzn chorych, którzy mają kłopoty z gotowością seksualną". Przyrząd jest w kolorze amarantowym (Nr normy WTO-01/90). Inżynier lubi wino, kobiety i literaturę. Żona i siostra są lekarkami, śp. ojciec kończył szkołę medyczną w Baku, za cara. Zaraz po wojnie Longin Skawiński miał wspólną kuchnię z pewnym małżeństwem: on wrócił z Oświęcimia "fizycznie nieczuły na żonę", ona go bardzo kochała. On poprosił swego kolegę, by czasem go zastępował. Podczas zastępstwa żona stawiała na oknie książkę, on wychodził z psem. Mógł wrócić dopiero, gdy książka zniknęła zza szyby. - To była wielka miłość i wielkie poświęcenie - ocenia inżynier. - Nie mogłem na to patrzeć, bardzo mu współczułem. Inżynier jest wierzący. Dostał raz list z Danii, a w nim wielkie pretensje do Boga; rozpadło się małżeństwo, uczucie - tak pisał autor listu, lecz ważne jest też spełnienie. Więc inżynier Longin Skawiński chce ludziom pomagać, aby nie oskarżali Pana Boga pochopnie. 16 ,17 Pracuje sam w cichym warsztacie, nie ma następcy; popyt jest taki, że do produkcji mógłby zatrudnić jeszcze z 10 osób, ale wtedy miałby większe zyski, musiałby zawiesić emeryturę, na co nie ma ochoty. Inżynier uszczęśliwia, średnio, 500 małżeństw rocznie. Siedzimy przed stosem listów w mieszkaniu Longina; nad nami Mona Lisa i Matka Boska; czytamy podziękowanie od wojskowego: "W krytycznych momentach miałem ogromne kłopoty, partnerka wpadała w złość i cała przyjemność stawała się awanturą. Bardzo nam Pan pomógł, dziękuję i zamawiani nowe wzory". Drugi list to prośba ze wsi: "Jesteśmy z mężem po ciężkich chorobach, został impotentem. Jednak może tą drogą przeżyjemy jeszcze coś wspaniałego. Czekamy na intymną przesyłkę". Ewangelię św. Jana wysyłam. 06-500 Mława... Na okładce Ewangelii - łąka. Nie wiadomo, kto ją przesyła. Ewangelia jest za darmo. POCZET POKRZYWDZONYCH WIIIRP Pokrzywdzeni przeważnie piszą ręcznie. t Mocno przyciskają długopis do kartki. W pierwszych słowach nazywają Rzecznika Praw Obywatelskich "ostatnim ratunkiem" albo , jedyną nadzieją". Pokrzywdzony: Zbigniew R. ze Śląska Dotyczy: powrotu do żyjących Zbigniew R. nie żyje od dwóch lat, na co ma stosowne dokumenty. Przedstawia swój akt zgonu, w kolorze fioletowym (sygnatura zgonu: n/2674/91). "Chodzi o to, żeby wreszcie uwierzono, że ja naprawdę żyję. W maju 1990 r., przebywając na przepustce nagrodowej z Zakładu Karnego, po burzliwej i przykrej rozmowie z moją matką, rozstałem się z Nią w sposób nieprzyjemny. Może źle zrobiłem, teraz tego żałuję. Ale zatopiłem smutek w alkoholu. W strachu przed konsekwencjami za spóźnienie, bałem się wrócić i nie powróciłem z przepustki. Teraz tego żałuję, bo złamałem sobie życie. 18 19 L Przebywając na wolności, gdy nie powróciłem do zakład pracowałem dorywczo w prywatnych przedsiębiorstwach. Po pewnym czasie od znajomego spotkanego na dowiedziałem się, że parę dni temu odbył się mój pogrzel Był to dla mnie szok i pełne załamanie psychiczne. Dos: do tego nawet, że byłem w stanie skończyć ze sobą. Skontaktowałem się z Matką (był to dla nas wie szok) i dowiedziałem się, jak doszło do mojej śmieri Mianowicie, po ostrej wymianie zdań i niepowrocii z przepustki Matka przeczytała w gazecie notatkę o zna lezieniu nieznanych zwłok mężczyzny w rzece. Udała si być może załamana i chora (jest chora na serce), d Zakładu Medycyny Sądowej, gdzie okazano jej zwlo. mężczyzny nomen omen identycznego wyglądu co Je; syn. Załamana i zmęczona potwierdziła, że rozpoznaj zwłoki. Prokurator i oficer śledczy nie negowali teg< faktu i choć musieli, to należy do czynności identyfikacyj nych w takich sprawach, sprawdzić linie papilarne, nii sprawdzili albo też sprawdzili, ale nie chcieli utrudnia sobie pracy. Zamknęli moją sprawę, o pomyłce i nieścis łości nie wspomnieli nikomu. Od tego czasu prawni jestem uznany za zmarłego. Po wyjściu na jaw całej strasznej pomyłki wszysc; chcieliśmy tę sprawę wyjaśnić. Pan Prokurator wraz z oficerem uznali moją matkę za chorą psychicznie i w sło-^ wach nie do odtworzenia wyrzucili za drzwi. Od tej pory) Mama moja zaczęła coraz bardziej zapadać na zdrowiu. Choroba serca postępuje coraz dalej. Ja sam postanowiłe: się zgłosić i wyjaśnić całą sprawę. Pierwszy raz telefonicz nie z oficerem, który prowadził sprawę. Nawymyślano mi! od wariatów i zboczeńców. Byłem załamany. Następnym razem zgłosiłem się na komendę Policji. Podałem swoje prawdziwe dane. Sprawdzono - okazało się, że taki czło- wiek nie żyje. Pobito, wyrzucono za drzwi i powiedziano, że miejsce wariatów jest w szpitalu. Pisałem wszędzie, do sądów, do Prokuratury Generalnej i prezydenta też. Nikt nie może i nie chce mi pomóc. Odpowiedzi, gdziekolwiek napiszę: 1) sprawę kierować do innego sądu, 2) bez odpowiedzi. Chciałem wyrobić sobie dowód osobisty, dowiedziałem się, że nie figuruję w rejestrze ludności. Tak sobie myślę, że gdyby to było w latach osiemdziesiątych, to strzelono by mi w tył głowy lub utopiono i byłoby po sprawie, bo akt zgonu już jest. Ale ja chcę żyć i żyć będę. Jeżeli państwo mnie nie chce, to co ja mam zrobić? Proszę rzecznika, by przywrócił mi życie". Po miesiącu: "Dzięki Rzecznikowi Praw Obywatelskich otrzymałem od prokuratury rejonowej zapytanie: dlaczego ja żyję i abym wyjaśnił okoliczności. Dziękuję bardzo". Po roku: Zbigniew R. - wysoki brunet z wąsem odwiedza "Gazetę". Nie chce się napić nawet herbaty, cały roztrzęsiony. (- Taki jestem nerwowy). Zażywa tabletki na uspokojenie - ciężka jest walka o życie. Opowiada, jak starał się, by chora matka nie umarła na widok syna, który wstał z grobu. Zanim się ujawnił, przez dwa tygodnie wysyłał do niej kolegów, aby dawali kobiecie odpowiednie rzeczy do zrozumienia. Poszedł "tamtemu" zapalić świeczkę. Nikt nie czuje się władny, aby obcego trupa wyeksmitować - "tamten" wciąż leży w ich rodzinnym grobowcu; jest jego pierwszym lokatorem. Zbigniewa R. czeka nowa walka. O usunięcie sobowtóra na koszt państwa. Sam nie ma ani złotówki; jest bezrobotny; uczył się w samochodówce; przeprowadził się do kochanki w Warszawie. 21 20 Zgodził się opowiedzieć tę historię tylko pod warun-j kiem, że "Gazeta" zamieści jego ogłoszenie: "Młody, pełer życia, podejmie się w Warszawie każdej spokojnej pracy"] Pokrzywdzona: Romana Walasek z Aleksandrów? Kujawskiego Dotyczy: nieprzydatnej zaradności Wdowa. 46 lat. Dwoje dzieci. 25 lat pracy. Jest po redukcji. Romana Walasek opowiada o swoim nieszczęściu oglądając "Cyrki świata" w programie drugim. Zredukowano ją w Stacji Kwarantanny Roślin, gdzie pracowała jako umysłowa. - Od tamtej chwili stawałam się degeneratem społecznym - uściśla Romana W. - Na początku jeszcze zachowywałam się całkiem przyzwoicie - opowiada. - Zorientowałam się co do rzeczywistości, popatrzyłam: urząd miasta zakupił komputery, komornik zakupił komputery. Pomyślałam: Romka łap szansę, komputer da ci wyższość. Komputer to ambicja. Szybko zapisałam się na kurs komputerowy za 700 tysięcy. Pragnęłam nowych umiejętności. Skończyłam. Okazało się, że firmy w Aleksandrowie potrzebują pracowników z umiejętnością obsługi komputera, ale to mają być elektronicy, a nie takie panie jak ja. Zacisnęłam zęby. Koniec "Cyrków świata", Romana W. idzie gotować zupę dla dzieci. Z jednej kości i białej kapusty. Robi ją codziennie od miesiąca, bo jest to najtańsza zupa. - W Urzędzie Pracy dostałam polecenie ukończenia kursu na księgową, który urząd dla mnie opłacił: 3 miliony złotych! Znów uczyłam się niesamowicie. Nie chciałam być zepchnięta w przepaść zmian ustrojowych. Zdałam, jak trzeba. Byłam dumna i szukałam pracy. Okazało sięs że księgowe potrzebne, ale z praktyką, a nie takie świe; iak ja- Z kursu mam tyle, że mi przedłużył zasiłek o miesiąc. W urzędzie co tydzień słyszałam: "No naprawdę pani Romo, nie ma dla pani nic". Napisałam do opieki po zasiłek na buty. Przyszły mnie panie lustrować, mówią: "Widzimy, pani jest zaradna, gdyby to była rodzina hifowców albo narkomanów, to coś by pani dostała". Więc nieraz to aż żałuję, że nie wpadłam w narkomanię. Romana W. spogląda w okno, czy idzie już syn-rencista. - Mój syn jest stolarzem i obciął sobie palce lewej dłoni piłą tarczową. Płakałam, wariowałam. Teraz myślę, że to nawet korzystnie wypadło, bo w dzisiejszych czasach straciłby pracę, byłby jak ja - nikim. A tak to ma rentę. Znajomi mówią: "Roma, załatw sobie rentę". A ja nie umiem. Jasia mnie namawia: "Załatw sobie chociaż psychozę". U nas żony dawnych milicjantów pozałatwiały dla siebie psychozy z powodu mężów. Dokładnie uczyły się, jak udawać przed komisją i dostały renty. Wyciąga z segmentu kopie listów do Rzecznika. - Obejrzałam program w telewizji o Strassburgu, o prawach człowieka, o tej całej konwencji i pomyślałam, że może jakieś moje prawo jest łamane, skoro przez dwa lata, mimo starań, nie dostałam z urzędu pracy ani jednej oferty. Rozkłada list od Rzecznika. Poprosił, by Urząd Pracy zbadał, czy nie można zatrudnić pani Walasek chociaż przy pracach interwencyjnych. Możliwość znalazła się od razu: przez pół roku, na pół etatu Romana W. mogła sprzątać urząd miejski. - Nie sądziłam, że ja, zawsze na stanowiskach, będę sprzątać. Zacisnęłam zęby, ale poszłam. Po dwóch latach chorobliwie pragnęłam pracy. Czułam się jak margines społeczny. Dobrze, że nie wpadłam w alkoholizm. U nas upadają sklepy i zakłady, a najlepiej rozwija się rozlewnia 22 23 denaturatu. Więc zgodziłam się sprzątać. Człowiek musiał się upokorzyć. Urzędniczki mnie znały, przecież to moje dawne koleżanki, byłyśmy kobietami na poziomie. Miałam takie wrażenie, jakby niektóre kruszyły na podłogę specjalnie. I zaraz uwagę słyszałam, że źle sprzątany Piękne komputery mogłam dotknąć gąbką, żeby kun zetrzeć. Włącza program pierwszy. Mają emitować przeboje z "Księżniczki Czardasza", a ją operetka uduchawia' i napawa optymizmem. Praca sprzątaczki skończyła się w tamtym miesiącu. Znów ma zasiłek. - Wykiełkowało we mnie nowe marzenie - chwali się na koniec. - Może by tak ukończyć jeszcze kurs księgowych ze znajomością podatku VAT? Romana W. patrzy na księżniczkę i zastanawia się na głos: - Czyja te kursy kończę, bo jestem taka zaradna, czy je kończę z rozpaczy? Pokrzywdzona: Helena Zamorska z Wrocławia Dotyczy: użycia niepokojącej pieczątki Jest rencistką. Poszła raz do urzędu dzielnicowego w sprawie, którą załatwiono jak trzeba. Przy okazji urzędniczka nie pytając o zgodę wstemplowała jej do dowodu osobistego numer. "Składa się on z jedenastu okienek i nie wiem, co to może znaczyć" - skarży się Rzecznikowi Helena Z. Urzędniczka nie umiała wyjaśnić - dlaczego wbija pieczątkę i jakie stempel ma znaczenie. Helena Z. oburzyła się: nie pytając o zgodę ktoś zadysponował jej dowodem osobistym i jeszcze nie potrafi się z tego wytłumaczyć. Helena Z. przypomniała sobie: numeruje się rejestrowane prostytutki! _ W tym momencie - opowiada - narodziła się we mnie świadomość prawna. Poczułam, że prawo do informacji _ co dzieje się w moim dowodzie osobistym - zostało naruszone. A od praw jest rzecznik. "Przepracowałam ponad 30 lat w szpitalnictwie - napisała do Rzecznika - wiele widziałam, ale nigdy nie spotkałam takiego numeru. Nie wiem, co oznacza słowo pESEL i nie mam możliwości się dowiedzieć". "Jestem samotna - dodała - nie mam żadnej bliskiej rodziny ani też przyjaciół". Rzecznik zauważył, że udzielanie podobnych informacji nie ma nic wspólnego z zadaniami Rzecznika, ale uspokoił Helenę Z.: "Nie dzieje się wokół Pani nic złego". Wyjaśnił: każdy ma swój numer. PESEL - to Powszechny Elektroniczny System Ewidencji Ludności; umożliwia zidentyfikowanie obywatela w centralnym komputerze. - Ucieszyłam się nawet - opowiada - bo myślałam, że o takiej samotnej kobiecie jak ja nikt już nie pamięta, a jednak ciągle centralny komputer ma mnie na uwadze. Pokrzywdzeni: "A" - były funkcjonariusz SB, "B" - były dyrektor i członek PZPR "., Dotyczy: dyskryminacji z powodu przeszłości 't Obydwaj są z tego samego miasta. Po 1989 roku nie mogli sobie znaleźć miejsca w społeczeństwie. Nie chcą ujawniać nazwisk. Z kariery "A": Pracował w fabryce żarówek przy biurku. Do pracy w Służbie Bezpieczeństwa w 1978 roku namówił go wujek. Potem "A" skończył prawo w Wyższej Szkole Oficerskiej i*n. Feliksa Dzierżyńskiego; pokazuje dyplom: "bardzo dobry". Awansował na kapitana. -Tu nie było dużo roboty, 25 24 bo to spokojne województwo - mówi. - O naturze dowiedziałem się dopiero po Popiełuszce - wyjaśnia. zawodowe satysfakcje: podczas wizyty Jana Pawła n sta} od niego o dwa i pół metra, przebrany za księdza. Potem przeszedł do archiwum, zajmował się aktami. Ma talent w dłoni. - Na przykład Adam Michnik używa łatwego podpisu - mówi i kreśli podpis Michnika w moim zeszycie. W 1990 r. ,,A" odpadł. Nie stawał przed żadną komisją, dostał pismo: "Nie odpowiada Pan wymogom przewidywanym dla funkcjonariuszy UOP" i tyle. (Właśnie od tego dnia budzę się co rano i uświadamiam sobie, że nie wiem, po co się obudziłem). Zaraz po tym esbeka rzuciła żona. Odeszła z działaczem "Solidarności", członkiem rady parafialnej. "A" wziął rozwód, ale mieszka z żoną pod jednym dachem. Żona nie pozwala sobie na przyprowadzanie działacza na noc, więc "A" widuje go tylko na zdjęciach w lokalnym "Tygodniku Obywatelskim". Z kariery "B": Do 1990 r. był dyrektorem w Urzędzie Wojewódzkim; za swej kadencji doprowadził do oddania 94 nowych klubów i domów kultury. Dyplom Kandydata Nauk Prawnych otrzymał w 1979 r. decyzją "Sowieta Akademii Obszcziest- wiennych Nauk" przy KC KPZR. - O, tu mam zdjęcie od tej aktorki blondyny, która kolegowała się z Galiną Breżniew - wertuje album. Blondynę wkleił między swoje artykuły z zakresu państwa, prawa i partii. Ma trzynaście większych orderów i nagrody. Nowy wojewoda zwolnił go bardzo kulturalnie. - Moich kolegów - opowiada "B" - potrak tował gorzej. Jeden z dyrektorów prosił: "Błagam, panie wojewodo, proszę mnie zostawić na 9 miesięcy. Tylko tyle mam do emerytury". Wojewoda na to: "U mnie na ciecia pan się nawet nie nadajesz". Arogancki był, taki chory na młodą demokrację. l po mnie zaś powiedział: "Jest pan fachowcem, nie chcę pana zwolnić, ale muszę". ,Dlaczego?" - zadrżałem, go jest nacisk społeczny". ',Co to jest nacisk społeczny?" - pytam. No, »Solidarność« naciska". »A^ ' "A ilu członków »Solidarności« jest w województwie, panie wojewodo?" "Z tysiąc dwustu". "A wszystkich mieszkańców ilu?" "Dwieście tysięcy". "I tysiąc dwustu to jest nacisk społeczny?" "Teraz tak" - odpowiedział wojewoda. Bezrobotni "A" i "B" zaczęli szukać miejsca w nowej Polsce. I jeden, i drugi ma dyplom prawniczy. Biuro Pracy wysłało "A" do pracy na stanowisku umysłowym w Urzędzie Wojewódzkim. Przyjął go dyrektor. Już wszystko było dopięte na ostatni guzik. "Nagle powiedziałem - poskarżył się »A« Rzecznikowi - że byłem zatrudniony w SB. Dyrektor poczerwieniał i odparł, że jako były esbek nie mogę być przyjęty do pracy, bo takie są wytyczne. Oznajmił, że swoich słów nie potwierdzi na piśmie. Rozmowa trwała od 13.00 do 13.05 bez udziału osób trzecich". "B" -były partyjny dyrektor też dostał skierowanie. Do tego samego Urzędu Wojewódzkiego, co "A". - Dyrektor kadr przyznał, że mam odpowiednie kwalifikacje, bo Jestem jedynym doktorem prawa w województwie. Prosił ° złożenie dyplomu i dokumentów. Złożyłem. Aż tu za trzy dni - bomba. "Nie, jednak pana nie potrzebujemy". "Dlaczego?" - spytałem. "Czy dlatego, że w ubiegłym systemie byłem o, tutaj, piętro wyżej dyrektorem?" "My potrzebuje- radców prawnych, a pan nim nie jest" - usłyszałem. 27 26 Uznałem to za manewr, zawracanie dupy. Biuro Pracy da}0 mi ofertę, w której w ogóle nie było mowy, że mam by J radcą prawnym Jak zobaczyli, kto się do nich zgłosa wymyślili radcę. Uważam, że mnie się prześladuje przeszłość. I tak wiele moich cech okazuje się nieprzyd nych dla województwa. A może wypada przeprosić swoje życie? Rzecznik Praw Obywatelskich zażądał wyjaśnień i wojewody. Czy wojewoda aby nie zepchnął "A" i "B" < obywateli drugiej kategorii? Urząd Wojewódzki odpis Rzecznikowi, że nie. Obydwaj panowie nie byli na lis radców prawnych i dlatego się nie nadawali. Rzecznik napisał do "A" i "B" że nie ma złudzei Uporczywa odmowa zatrudnienia może świadczyć o d kryminacji z powodu poprzedniego miejsca pracy. Jed nak, aby Rzecznik mógł interweniować, musi mieć oczyi wisty dowód. Uzyskanie dowodu jest trudne. Bo w prawi obowiązuje zasada, że pracodawca może dobierać kadr; "swobodnie". Z dalszego życia "A": Aby nie zwariować, esbek rzeźbi w drewnie (stosuje łagodne kształty) i maluje. Kopiuje Van Gogha, Picassa. Zaczai malować mieszkania. Najczęściej nie ma grosza, bo malarzy pokojowych jest za dużo. Odsunął się od ludzi. Szukali kandydatów do straży miejskiej; jego podanie rozpatrzono negatywnie bez uzasadnienia. W Izbie Skarbowej szukali chętnych do policji skarbowej. - W izbie mam kolegę, który dużo może. Prosiłem o tę pracę. "Ty wiesz, jak ludzi ścigać" - powiedział mi kolega z izby. "Ale ja nie mogę cię poprzeć, bo wtedy wyciągną na wierzch moją historię". Dziś wieczorem ,,A" będzie kopiował najtańszą farbą od Ruskich "Dar Pomorza" ze zdjęcia. 28 Z dalszego życia "B": Cierpiał- Tyle lat "było się na świeczniku wojewódzkim" i nagle stał się nieprzydatny. Syn i synowa też zostali bezrobotnymi i siedzieli razem w domu. Wstydził się przed nimi: on w poprzednim systemie taki zaradny, teraz nie mógł zrobić nic. Zaraz po śniadaniu uciekał do gabinetu, że niby ma pracę intelektualną. Patrzył na miasto, widział: Tu moje osiągnięcie, tu", a teraz co? Aż tu rewelacja! Po roku poprosili go do Urzędu Pracy, dostał skierowanie. Znów w Urzędzie Wojewódzkim. Spytał: "Czy nie chodzi aby o »radcę prawnego«, bo się załamię". Odpowiedziano, że nie. Takich zastrzeżeń, w złożonym przez urząd wojewódzki zapotrzebowaniu, nie ma. Poszedł. - Dyrektor kadr rozmawiał ze mną już pięć minut - opowiada "B" - i nagle coś go jakby tknęło. Wyszedł na chwilę. Wrócił, od progu zakomunikował: "Bardzo mi przykro, ale na tym stanowisku powinien pracować radca prawny". Pokrzywdzony: Zenon B., areszt śledczy, Częstochowa Dotyczy: kryzysu w stosunkach narzeczeńskich Opowieść Zenona B. spisana przez niego samego: "Mimo świąt przyjechała do mnie na widzenie Jadwiga L. Nadmieniam, że od początku pobytu w areszcie podawałem ją jako najbliższą mi, bo to jest rzeczywistością. Nigdy ani nie wspomniałem o innej kobiecie. Moja narzeczona postanowiła pracować nad tym, abyśmy się pobrali. Kocham ją i tylko ona potrafi wywrzeć pozytywny wpływ na mój trudny charakter. Potrafi odciągnąć mnie od złego. Gdy zostałem skazany, od razu, dla pewności wysłałem do niej dwa listy, aby już bezpośrednio, z dowodem naszego Przywiązania, w pierwszym dniu świąt mnie odwiedziła. 29 Gdy czekałem na widzenie, otrzymałem tylko c żywnościową, pozostawioną na bramie, a w niej list treści: »Przyjechałam, czekałam dwie godziny, ale mj nie wpuścili, bo powiedzieli, że nie ma mnie na liści a jest jakaś Kornelia, więc wyjeżdżam ze łzami w ocza] i więcej już nie licz na nic z mojej strony«. Jestem osobiście tym faktem mocno poruszony i za many, szczerze mówiąc myślę nawet o najgorszym. Jadwiga L. nigdy nie miała nic wspólnego z ludrt przebywającymi w zakładzie karnym, ani też nikt z jl rodziny. Rodziny, która chciała mnie od niej odsunąB W końcu uczucia nasze zaszły zbyt daleko i zaakceptowano mnie. Narzeczona decyduje się czekać, w listach pisze mi, | że już z nikim nie potrafiłaby się związać. Ja też. Zależy i tylko na niej. A tu przez zupełny brak kompetencji, prz straszną znieczulicę funkcjonariusza - dwie godziny trz mał moją narzeczoną na bramie pod pretekstem, że ms sprawdzić, kim ona jest dla mnie. W czasie dwóch godzi narzeczona czekając na decyzję, płacząc, spotkała si z fałszywymi oszczerstwami pod jej adresem, a on bezpod stawnie mnie szkalował w oczach mojej narzeczonej Twierdząc, że mam inną kobietę na liście, podając nawę imię, Kornelia. A ja nie mam żadnej innej kobiety! Bramowy widząc jej ogólne załamanie celowo jeszcze zaostrzał sytuację dodatkowymi kłamstwami na mój temat. Pan bramowy, gdy skończył się czas widzeń, rozmawiał ze mną, gdyż myślałem, że oszaleję. Dość, że był pod wpływem alkoholu to jeszcze do mnie twierdził, że mam inną kobietę na liście, Kornielię, jest to farsa, wyssane z palca. Uważam, że moją narzeczoną i mnie spotkała straszna krzywda moralna. Moja przyszłość stanęła pod wielkim znakiem zapytania - Zenon B.". Rzecznik zwrócił się do naczelnika aresztu o zbadanie ,Q«TV- naczelnik odpisał, że w kwestii mylnego poinfor- gpraw j' . , wania narzeczonej - wszystko jest prawdą. Narzeczonej wysłano telegram: "Bramowy przeprasza, naczelnik zaprasza na dłuższe widzenie". Naczelnik zapewnia: bramowy nie był pod wpływem alkoholu. Jego niewyraźna mowa jest wynikiem urazu żuchwy w wypadku samochodowym. Pokrzywdzeni: wypożyczający książki z Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego Dotyczy: kawałka papieru Profesor Mirosław Nesterowicz uznał, że w uniwersyteckiej bibliotece narusza się prawo i wszyscy to akceptują. Aby wypożyczyć książkę, trzeba kupić w szatni blankiet rewersu. Kupno rewersu nie oznacza, że dostaniemy książkę. Może się bowiem okazać, że jest ona "w oprawie" albo "w czytaniu". "Ten kawałek papieru nie ucieleśnia w sobie żadnej wartości" - napisał profesor Nesterowicz do Rzecznika. "Jest to więc opłata za możność skorzystania ze zbiorów biblioteki UW". Rzecznik wystosował ostry protest do rektora. Przypomniał o ustawie bibliotecznej, która nie przewiduje opłat za korzystanie z bibliotek, "co jest konsekwencją konstytucyjnych uprawnień do dóbr kultury". Rektor UW tłumaczył: wprowadzono opłaty wzorując si? na praktykach Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Rektor dodał: "Rzeczywiście w ustawie nie wymieniono opłat za rewersy. Ustawa pochodzi jednak z okresu, gdy Papierem szafowało się bez ograniczeń, a druk rewersów kosztował grosze. Czytelnicy w ostatnich latach nagminnie 30 31 używali rewersów jako kartek do notatek. Od czasu, t rewersy są sprzedawane, marnotrawstwo ustało". Rzecznik w kolejnym piśmie ostrzegł rektora: "Form nie rzecz biorąc można by dopatrzeć się nawet obra? zasady konstytucyjnej". Minęły trzy lata. Cena rewersu wzrosła 25 razy. j Rzecznik wysyłał na uniwersytet pięć pism ponj łających. Rektor bronił się dwukrotnie. Biblioteka UW skapitulowała dopiero po czterech tach - rewersy są darmowe. - To sukces - ocenia prof. dr Mirosław Nestero\ - Mnie nie chodziło o pieniądze, tylko o zasadę. O przes ganię prawa. Jestem prawnikiem, pracuję na uniwersytec w Toruniu i uważam, że tak rażące nieprzestrzeganie prav na Uniwersytecie Warszawskim było karygodne. Pokrzywdzony: Część społeczeństwa (w jej imienii Kazimierz Dudziński, emeryt) Dotyczy: słowa "pedał" Kazimierz Dudziński z Nowej Huty ujął się za części społeczeństwa, która jest krzywdzona przez trzytomowj "Słownik języka polskiego". Na stronie 626 Kazimierz D. znalazł rzeczownik "pedał"; przeraził się jego trzecim znaczeniem. "Proszę sobie wyobrazić - pisze do Rzecznika - że w trzecim znaczeniu słowo to oznacza homoseksualistę". "Nie zgadzam się z tym" - dodaje. Kazimierz D. uzasadnia: "Pedał to przycisk nożny (np. pedał gazu, pedał hamulca itp.). Przycisk taki naciska się i depcze - nogą. Jeśli tofj 32 zastosujemy do geja brzmi ono wyjątkowo pogar-°wie ze względu na to, że jest w nim zawarta sugestia ^rTptania. Mówiąc tak do drugiego człowieka dajemy mu P° zrozumienia, że jest on deptany, czyli że nim pogar-y gdy de facto nie jest on deptany. Jest to oczywistym mówieniem i obrazą. Niestety, ludzie tak ich nazywają, definicja słownikowa »pedał - pederasta« sankcjonuje t n stan rzeczy. Oznacza to, że homoseksualista nazwany słowem »pedał« nie będzie mógł wnieść pozwu do sądu o obrazę, gdyż oszczerca ma prawo właśnie na tę definicję się powołać". Kazmierz D. domaga się więc: "Należy podać sprawę do Trybunału Konstytucyjnego, chodzi o wycofanie jeszcze nie sprzedanych egzemplarzy »Słownika...« z handlu i załączenia erraty z prawidłowym podaniem hasła »pedał« według mojej definicji". Definicja Kazimierza D.: "Pedał to taki, który gwałci lub dobiera się do dzieci, toteż zasługuje na społeczny ostracyzm. Trzeba przestrzegać przed nim miejscową społeczność". Kazimierz D. zwierza się: "Sam nie mogę oddać sprawy do sądu, bo nie mam pieniędzy na opłaty sądowe. Sprawa zaś jest niecierpiąca zwłoki, gdyż każdy, kto kupi słownik, będzie teraz o ludziach homo myślał i mówił niewłaściwie. A różnica w nazewnictwie musi być, aby ludzie ci, którzy często cierpią, nie musieli dodatkowo cierpieć z powodu chamskiego nazewnictwa". Kazimierz D. prosi na koniec, by biuro Rzecznika dobrze zakleiło list. W odpowiedzi Rzecznik stwierdził, że nie sądzi, by Jakikolwiek sąd czy organ administracji był właściwy do wypowiadania się w sprawie treści słowników. Do tego 33 powołani są językoznawcy. Co więcej, oni także nie dowolnie kształtować znaczeń słów. Znaczenia przydają słowom - sami ludzie. Twórcy słowników nie tworzą słów, tylko je opisują. Poza tym propozycja Kazimierza D. jest postulatem, by wprowadzić cenzurę, a w demokratycznym państwie prawnym cenzura jest nie do przyjęcia. Rzecznik przekazuje sprawę ad acta. Kazimierz D. nie zrażony, po 14 dniach: "Mój następny protest dotyczy Boga. Nie umieszczajmy imienia Boga na sztandarach wojska. Bóg powiedzij wyraźnie: »Nie zabrjąj«. Jeśli już musimy zabijać, róbr to wyłącznie we własnym imieniu, Boga w to nie mu szając...". Ad acta. Pokrzywdzona: Margaryta Kikiewicz z Warszawy Dotyczy: umożliwienia kontaktu ze światem Margaryta Kikiewicz z Warszawy czekała na telefon 19 lat. - Gdyby pani, na przykład, oślepła i dostała pierwszą grupę inwalidzką, natychmiast byśmy telefon przyznali - powtarzał dyrektor w Telekomunikacji. "Spełniłam ten warunek - napisała do Rzecznika - od 1990 r. jestem inwalidką I grupy. Nic to nie zmieniło". Margaryta K. dostała: cukrzycy, wylewu, paraliżu i przestała chodzić; raz spróbowała, ale się przewróciła; włożono ją w gips. Na trzecim piętrze bez windy potrzebowała kontaktu ze światem. Telefonu wciąż nie było. Pisała dalej. - Motywowanie, dlaczego w XX wieku potrzebuje się telefonu był° upadlające - wspomina córka Margaryty K. postawiły na Rzecznika. Ten poprosił zakład telekomunikacji, by z powodów humanitarnych dać Margarycie K. priorytet. Telekomunikacja odparła, że przecież Margarycie K. Już dawno przyznano telefon. I to na dwa tygodnie przed interwencją Rzecznika. Nieprawda. Jeszcze przez pół roku nikt się do niej nie zgłaszał i nie instalował. Kilka miesięcy później Margaryta K. umarła, a telefon podłączono w dwa miesiące po jej śmierci. - Do tego Telekomunikacja pomyliła się - mówi córka. - Numer telefonu zarejestrowano na tatusia, który nie żył już od siedmiu lat. Poza tym: 43 tysiące innych pokrzywdzonych. Tyle skarg wpłynęło do Rzecznika Praw Obywatelskich w 1993 roku. ;v.«. i -J i 03. 34 35 MILIARD W ROZUMIE, CZYLI JAK CIOTKA OPARŁA SIĘ O ŁOMŻĘ Reprezentuję miliardera z Ameryki, który przyjechał do Polski wydać miliard złotych. Nie może zachować się typowo: nie wolno mu grać w kasynie, kupić samochodu, inwestować w przemysł, oddać miliarda do banku ani biednym. Pieniądze muszą być wydane nietypowo w tydzień. ; Wariant I: hołd dziadziusiowi Dziadziuś Boba w wielkanocną niedzielę skończy sto lat; wyprawimy mu przyjęcie w wynajętej willi. Willa musi mieć takie drzwi, żeby wszedł "Hołd pruski" Matejki. Dziadziuś przegrał bitwę w kampanii wrześniowej i teraz z jakichś psychologicznych powodów chce patrzeć przez jeden wieczór na "Hołd pruski". Dzwonię do Muzeum Narodowego w Krakowie, oddział w Sukiennicach. - Chciałbym wypożyczyć "Hołd" za bardzo duże pieniądze... 36 - Niemożliwe - mówi pani, która łączy. - On wisi u nas tvle lat, kto odważy się go ściągnąć? - Ja! - odpowiadam dumnie. _ Łączę z dyrektorem. Dyrektor do mnie: - Gdzie tam, kochanie, to jest obraz nieruszalny. - Ale chcę go wynająć tylko na jeden wieczór z waszymi strażnikami i zapłacę sporo - proponuję. Dyrektor: - Nierealne! Ja ze spokojem: - Mam dużo pieniędzy... Dyrektor: - O Jezu... co pan w ogóle proponuje. O Jezu... Ja twardo: - Chcę pożyczyć "Hołd". Dyrektor dyszy: - Yhyyy, yhyyy... Dalej: - Jako kierownik..., o Boże..., są pewne rzeczy, o których nawet się nie powinno mówić na głos... yhyy, "Hołd pruski" to świętość, a pan chce go zbrukać na jakimś przyjęciu. Ja: - Myślałem, że muzeum jest biedne i zechce szybko zarobić. Dyrektor: - A kogo pan reprezentuje? Co pan sobie wyobraża?! - Wyobrażam sobie, że dam miliard - mówię. Dyrektor nerwowo: - Miliard za "Hołd"?! Nie mamy o czym mówić. Niech pan sobie wsadzi... Miliard to profanacja obrazu. Dyrektor stanowczo: - Miliard to nie jest pieniądz! Za niiliard może sobie pan chałupę kupić, ale "Hołdu" pan nie dotknie. Wariant II: odlew dla cioci Kolno w Łomżyńskiem, miasteczko z ogromnym bezrobociem. W Kolnie mieszkała ciotka Boba Kowalsky'ego. Pisała erotyki, nigdzie nie publikowała. Zmarła w Chicago. 37 r W tydzień chcemy wystawić jej w miasteczku pomnik i odsłonić go w Poniedziałek Wielkanocny. Reprezentatywne dla twórczości ciotki są wiersze: "Żyję resztkami oczu / Żyję resztkami ust / Kto jeszcze zechce mnie poczuć? / Kto zechce dotknąć mój biust?" I drugi: "Ekstaza, miłosna ekstaza, poprzez mózg mi się wsadza / Do serca, do jelit, do oka / Widzę nagle smoka w kształcie breloka". Jest jeszcze druga wersja wiersza, w której ciocia widzi smoka w kształcie proroka. Urząd Miejski w Kolnie, wydział gospodarki gruntami. Mówię, o co chodzi. Miliarder dofinansuje gminę, lecz za tydzień musi stać pomnik ciotki. - Proszę pana, proszę pana - powtarza kierowniczka wydziału. - Jako wydział możemy sprzedać grunt albo wydzierżawić, jeśli ktoś ma cel. - Ja mam cel. Pomnik! - No tak. To może pozwolenie na budowę... - mówi niepewnie kierowniczka. - Zaraz... co ja mówię? Przecież pomnik nie wymaga zezwolenia na budowę. To jest tak nietypowa sytuacja, że nie wiem, co mówię. Zatrzyma się pan momencik, pójdę skonsultować do burmistrza. Czekam 12 minut. Kierowniczka wraca: - Konsultowałam z władzami. Burmistrz mówi, żeby wszystko na piśmie sprecyzować, bo jeszcze nie mieliśmy takiego wypadku. A może wystarczy ciotce tablicę jakąś powiesić, albo na cmentarzu... - Pani kierownik - protestuję - na cmentarzu? To niesmaczne. Rodzina z Chicago się obrazi, oni chcą przyjechać i odsłonić ciotkę, a nie tablicę. Kierowniczka: - Ale w tydzień? Przecież o postać chodzi, więc rada miasta musi się zebrać. A łatwo się nie zbiera. Ja twardo: - Dam na miasto pieniądze. Pani kierownik: - O jej, o jej, jej. ; Po "ojej": - Jednak burmistrza poproszę. Ja do burmistrza: - Damy gminie kilkaset milionów, ale niech za tydzień stanie pomnik. Burmistrz: - Aż się prosi o te pieniądze. Burmistrz z wielką radością: - Mamy tyle potrzeb, oczyszczalnię budujemy, szkołę. Jezu, jakby się pieniądze przydały. Nie wiem tylko, czy rada się zgodzi, może coś wymyślę. Muszę skonsultować z przewodniczącym i adwokatami. Ja: - Miliarder się napalił! Burmistrz po namyśle: - Wie pan co? Żeby tylko to nie zbulwersowało społeczeństwa. Bo w Kolnie była jedna babka, to znaczy pani, która wyprowadzała się i zostawiła na skarpie swój grobowiec i to z krzyżem. W jedną noc wystawiła, nielegalnie. Z napisem: "Tu w Kolnie przebywałam". Potem musiała własnoręcznie pomnik rozbierać, zmusiliśmy ją. Nie może każdy stawiać, gdzie chce. - Jak żeście zmusili - pytam. - Błyskawicznie - rzecze burmistrz i milknie jakby zatapiał się w myślach o oczyszczalni. - Ciotka była poetką i będzie zastrzyk finansowy - przypominam. Burmistrz: - Musimy zbadać, czy jest to osoba godna, bo dla społeczeństwa może być przyczynek do zaczepki. O wiersze może ktoś zahaczyć. Ja: - Pan nie zna jeszcze tych wierszy, mogę zadeklamować... - A nie, nie - broni się burmistrz. - Jakie by nie były, zawsze można zahaczyć, bo o wiersze łatwo. Musi pan Przygotować argumenty. Proszę dzwonić jutro, zobaczę, Czy rada miasta będzie w stanie zebrać się szybko. Jestem 38 39 iL chętny, teraz człowiek musi łapać szansę, ale sam chętny być nie mogę. Demokracja! - Do jutra. Jeśli rodzina z Chicago odsłoni pomnik, uroczystość musi mieć tło społeczne. Trzeba skłonić młodzież z liceum w Kolnie, aby zgromadziła się odświętnie ubrana w niedzielę. - Panie dyrektorze, chodzi mi o całe klasy - uściślam wicedyrektorowi liceum. Mężczyzna nie kryje radości; - Dobrze - mówi - będą klasy. Każda suma nas satysfakcjonuje, bo budujemy salę gimnastyczną. - Boże - rozmarza się - tyle jest potrzeb... - Ale w grę wchodzą erotyki - nadmieniam. - Co tam wiersze... Ale, zaraz - opamiętuje się. - Pieniądze musimy mieć przed niedzielą, bo inaczej młodzież nie przyjdzie. - Będą w czwartek, gotówką - zapewniam. - Chwileczkę, naradzę się. (W tle słychać: - Jest tu Marysia?!) Wicedyrektor do mnie: - Nie ma pani dyrektor, proszę zadzwonić do nas jutro, ja przekonsultuję. Jutro. Jest dyrektorka liceum. - Pani dyrektor, proszę strzelić sumę, jaka tylko pani przychodzi do głowy - zaczynam. - Za stu uczniów, sto milionów? - pyta niepewnier dyrektorka. - Ale! - oznajmia natychmiast. - Raz: pieniądze dostajemy wcześniej! (bo tylu oszustów pokazują w tej telewizji), dwa: już w środę musimy wiedzieć na pewno, czy będziemy zabezpieczać imprezę młodzieżą, czy nie? W czwartek zaczyna się przerwa świąteczna, a musimy zebrać zadowalającą ilość młodzieży. Po chwili, z westchnieniem: - Robimy to tylko względów finansowych, nie wyobraża sobie pan, jak zależy na tej sali gimnastycznej. Ja: - Na odsłonięciu będzie rozdawana książka cioci. Erotyczna! Pani dyrektor: - Coś delikatnego? Bo jeśli erotyki wykraczają Poza norm?>to może być poruta. Kolno jest małe. Ja: - Nie wykraczają. To tylko złe wiersze. - Eeee, od strony artystycznej, my się nie wtrącamy. Tylko, żeby nie było wulgarnie - zaznacza dyrektorka. Uroczystości odsłonięcia przydałaby się oprawa z władz politycznych. W biurze PSL w Łomży pytam o posła, który zechciałby zaszczycić odsłonięcie. - Ten miliarder z Chicago mógłby nawet coś dać za uczestnictwo posła, wspomóc finansowo partię - mamię. Pracownica biura: - Acha, żeby było z pompą? Ja: - Właśnie! Pracownica z ekscytacją: - Nie wiem, czy poseł z Łomży by się zgodził, ale mam coś lepszego. Mam posła, który mieszka dwa kilometry od Kolna i to od lat, może nawet miał coś z ciotką wspólnego. Dam telefon. Dzwonię kilka razy, jednak porozmawiać można tylko z automatem posła. Nie mam jeszcze pomnika! Czy w tydzień może powstać pomnik "za duże pieniądze"? Pytam prof. Mariana Koniecznego (twórcę "Nike" w Warszawie, "Lenina" w Nowej Hucie i "Kościuszki" w Filadelfii), czy wyrzeźbi ciotkę? - Oto jestem - mówi rzeźbiarz. - Podejmuję się. - Zamówień teraz mało - opowiada. - A ostatnio odlałem, z brązu Matejkę i musiałem podarować miastu Za darmo. Nikt nie śmierdzi groszem. ~ Mój miliarder śmierdzi! - triumfuję. ~ To można by postawić pomnik Janowi z Kolna ~~ zapala się profesor. 41 40 - Zapotrzebowanie jest na ciotkę - obstaję. - W jeden do jednego. - Ile miała wzrostu? - Metr pięćdziesiąt. - To ja się nie zgadzam - oponuje profesor. -W plenerze ciotka musi być większa, minimum dwa metry. Tworzę pomniki z rozmachem. Przecież mała ciotka będzie przy. kro zderzała się z otoczeniem! Ustalamy wstępny kosztorys: projekt - ok. 30 min rzeźba z gipsu -150-200 min, odlew z brązu - 200 min, coki : - 100 min. - Wyjdzie z pół miliarda - sumuje profesor. - Uff - cieszę się. - Tanio. Ale czy uda się wyrzeź ją na Wielki Piątek? - W tydzień? Wykluczone. Przecież ciotkę trzeba delować z gipsu, a to trwa ze dwa miesiące, potem odlać... Tak szybko, to nie ma szans. Minimum - kwa: Telefon do Kolna: - O, dobrze, że się pan odezwi jesteśmy bezsilni wobec władz wyższych - żali się b mistrz. - Ciotka musi oprzeć się o samą Łomżę. Ko wojewódzka opiniuje pomniki. W tydzień nie zaopinii Niech pan przytrzyma rodzinę w Chicago, tylko delikatnii żeby urazy do Kolna nie nabrali. Ja: - Jeśli pomnik nie stanie na Wielkanoc, z miliarda nici! Burmistrz: - Jezus Maria. - Reprezentuję miliardera z Chicago, który sam krępuje się przyjść do pałacu, bo może być potraktowany per noga. _ U nas nikt nie jest traktowany per noga - protestuje sekretarka. - Przecież to jest pałac kultury! - Czy można wywiesić na pałacu osobisty transparent? _ Dzisiaj wszystko jest możliwe, łączę z dyrektor Muszyńską z wydziału wystaw. ja: - Pani dyrektor, Bob Kowalsky chciałby, aby przez pierwszy dzień świąt wielkanocnych na pałacu kultury wisiał tak wielki napis jak reklama "Digitalu". Dyrektor Muszyńska: - Dzisiaj wszystko jest możliwe. Ja: - Ale na nim byłyby słowa: "KOCHAM BEATĘ MATRACKĄ". Dyrektor Muszyńska na wydechu: - To jest chory człowiek, słowo daję! Ja: - To jest miłość, pani dyrektor. Dyrektor Muszyńska z rozrzewnieniem: - Tak, miłość nie zna granic. Żeby mój stary tak mnie kochał... Dyrektor Muszyńska ostro: -Ja mu dam dzisiaj wieczorem! Wie pan, że on ma do mnie pretensje, bo drugie buty chcę sobie kupić w tym roku? A czy Bob nie może kupić Beacie Mercedesa? Ja: - Nie. Dyrektor Muszyńska: - Taaaak, to prawdziwe uczucie. Ale co my zrobimy? Chwilę myśli. Wariant ni: hasło dla narzeczonej - W pierwszy dzień świąt w pałacu windy są nieczynne. Jest tylko dyżurny elektryk. Trzeba by ściągnąć alpinis tów, aby rozwiesili. My nie robimy haseł, jednak dla Beaty Bob Kowalsky ma w Warszawie kolegę. Kolega ma hasło zrobimy. Mam tu pod bokiem plastyków jak mrów- narzeczoną, Beatę Matracką. ków. Trzeba na czymś sztywnym, bo wysoko są silne Bob nadal ma miliard, więc sprawi im przyjemność. w*atry. Lubię biznes, lubię ryzyko. Tylko nie wiem, co Dzwonię do Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie: ^ p°wie na ten pomysł naczelny dyrektor. 43 42 CIEBIE RADIO - Proszę zadzwonić w poniedziałek - radzi więc c|y, rektor Muszyńska. - Może wejdziemy w ten biznes niech tylko naczelny dyrektor się wypowie, czy to aby nie głupie. Jeśliby nawet dyrektor Pałacu Kultury wydał mi. liarderowi korzystną opinię, transparentu "KOCHAJ BEATĘ MATRACKĄ" nie powieszę: Bob Kowalsky nie istnieje. tt: Wniosek optymistyczny: Ludzie - poza dyrektorem Sukiennic, który brona cennego obrazu jak należy - są chętni do robienia interesów, tylko brakuje im miliardera. Było po drugiej w nocy z czwartku na piątek. Ewa Mo-lak przesuwała się po stacjach. Na 68,03 FM ktoś zapytał: "Czy czasy, w jakich żyjemy, bardziej nas budzą czy gubią?" Zaraz zadzwonił mężczyzna, który udowadniał, że nowa Polska daje nowe możliwości. Radio go pochwaliło. Drugi, znacznie młodszy, z Sochaczewa opowiedział, że cieszy się z nowej Polski, bo nie ma teraz obowiązku meldunkowego i on, gdy straci pracę w jednej miejscowości, przemieszcza się do drugiej. Jak w Stanach. Właśnie przestał być murarzem w Mławie i będzie bufetowym w metrze, metro ma hotel robotniczy. Stwierdził, że w życiu trzeba się przystosowywać. Radio wyraziło podziw. Następny mężczyzna okazał się inżynierem bez pracy. Zbiera butelki po śmietnikach. Ewa M. nie wytrzymała. Nie wie, dlaczego zadzwoniła. - Często nie śpię, bo mi Sl? kłopoty nałożyły - przedstawiła się słuchaczom. - Mieszkam na Ursynowie. ~ Pani się gubi czy budzi w tych czasach? - spytało L 44 45 _ Słyszycię?! Rzuca mnie trzecia kobieta w życiu. Nie --__. vtrzymam tego. Jak dojdę do dwunastu stron, mam - I już drugi dzień nic nie jadłam... - wciągnęła noser^ rzygotowane 120 tabletek. Pod koniec programu nie będę ---•*•-- " . . ._% - Wychowuję sama córkę. Zamilkła. powietrze. - Niech pani nie płacze. Czy chociaż córka jadła? _ ...niech się pan nie wygłupia, niech się pan ze mną . _ ... - Tak. U koleżanki. Ale jest jeszcze kot. I ten kot tak umówi jutro na kawę! - krzyknął z drugiego głośnika patrzy błagalnie, odwracam od niego wzrok. Nic nie mam kobiecy głos. - A jak pan chce, to wciągnę pana w biznes, bo nie warto się zabijać! Jacek W. uspokoił się. - Skoro ma pan jeszcze sześć stron, to na pewno o trzeciej będzie pan żył - powiedziało radio. - Mam więc pomysł, żeby pani zadzwoniła po audycji o 3.05 a pan o 3.10. Wymienię państwa numery telefonów. Noc z Radiem dla Ciebie: Czy jesteśmy miłosierni? Lidia Stanisławska zaśpiewa, że są tacy, którzy smarują chleb nadzieją... dla kota. Myślałam, żeby go wypuścić na śmietnik, ale to jest Ursynów i on nam zaginie. Ja już straciłam prawo do zasiłku. Z zawodu jestem tapicerem i nie ma dla mnie pracy, a szukam jej bardzo. - Nie wierzę, że nie ma - powiedziało radio. Jacek Wójcik wszedł na 68,03 też z czwartku na piątek, lecz tydzień później i usłyszał inne pytanie: "Czy dawać potrzebującym pieniądze na ulicy?" "Z niedawnych badań wynika, że ponad połowa Polaków lituje się nad żebrakami, a co czternasty ich nie lubi. »Noc z Radiem dla Ciebie« 645 90 90. Czy państwo odpędzają od siebie rumuńskie dzieci?" Po raz pierwszy nadawano z nowego studia, gdzie równocześnie może wejść na tę samą linię czworo słuchaczy. Mogą rozmawiać ze sobą i z radiem wszyscy naraz. Jacek W. był w dyskusji czternasty z kolei (8 do 5, żeby nie dawać żebrakom). - Powiem, co myślę o miłosierdziu - rzekł na wstępie - ale za to muszę opowiedzieć o sobie. Teraz piszę list i jestem na szóstej stronie, muszę dojść do dwunastu. Tu obok mnie leży dziewczyna, już śpi. Powiedziałem JeJ dzisiaj, że w przyszłym tygodniu pójdziemy sobie na bingo-Ona: "W przyszłym tygodniu, Jacek, to już nas nie będzie"' Cisza. Dwa tygodnie później piosenek nie puszczano do końca - słuchacze dzwonili non stop. Każdy chciał dyskutować: "Czy jesteśmy narodem ludzi skrzywdzonych?" Mówiono, że skrzywdziła nas komuna i "Solidarność", Rosjanie i Niemcy, rodzice, kierownik w pracy i prezydent. Jedni dowodzili, że krzywdzą nas bogaci, a inni, że biedni, którym się nie chce pracować i trzeba na nich łożyć podatki. Radio zacytowało publicystów liberalnych z "Gazety Wyborczej", że Polaków krzywdzi wszystko. W Polsce krzywda jest moralnie słuszna i tylko ofiary są Poza podejrzeniami. Winę za niepowodzenia własnej rodziny przypisujemy zawsze innym. Grażyna Gabryś, księgowa przed trzydziestką, opowiedziała jak próbowała rozjaśnić czarną przyszłość wujost-wa, które mieszka na Wybrzeżu: - Są bezrobotni, ale nie chciałam ich przez dawanie pieniędzy demoralizować. 47 46 "Dać pracę", posłużyłam się tą zasadą pana Wokulskieg0 Mają duży, słoneczny pokój. Powiedziałam: zrobimy w ty^ pokoju małą łazieneczkę, kupię sedes, umywalkę, kabinę. Wynajmijmy go turystom. Oni na to: może nieee, bo trzeba by pod pokojem dół wykopać, rury kupić, tyle roboty. Kupię te rury, powiedziałam. Nie wiedzieli jak zareagować. Nieee, bo ten pokój może być nam potrzebny. Może nieee.. A pędźcie tę biedę sami, pomyślałam. I dalej są bezrobotni, Kamila Duda, druga księgowa w tym samym wieku, zadzwoniła zaraz po Grażynie Gabryś. Powiedziała, że nie wie, kto ją skrzywdził. Jej mąż ma raka mózgu. Leży. Już nie jest w stanie mówić, ani się ruszać. Guz zajął dwie półkule. - Trudno mi kogoś winić. Mają dziecko, mąż potrzebuje coraz więcej medy] mentów, ona zarabia dwa miliony z kawałkiem, bo prac w państwowej firmie. - Niech pani zmieni pracę, księgowe są w cenie, mo: pani zarabiać dziesięć razy tyle - usłyszała z radia. - Nie mogę - odparła z przekonaniem. - Bo mam w firmie dobre koleżanki i one mi pozwalają spóźnić się pracy, wziąć księgowanie do domu albo wyjść, gdy mężowi trzeba zmienić pieluchy. Żaden kapitalista nie zechce takiej pracownicy uciążliwej. - Ja zechcę - Grażyna G. zadzwoniła jeszcze raz. - Jestem kapitalistą. Poza tym, że wujostwu chciałam urządzić pokój, prowadzę firmę obrachunkową i potrzebuję od zaraz księgowej. Niech pani Kamila do mnie zadzwoni, będzie mogła brać pracę do domu i zajmować si? mężem. Od jutra może zaczynać. - I tak, proszę państwa, życie tych kobiet przecie^ się o 2.55. Teraz Gayga zaśpiewa piosenkę o tym, że każd) lód się topi, jeśli go dobrze ogrzać. ^ 48 Od tamtej "Nocy z Radiem dla Ciebie" minął miesiąc. Grażyna Gabryś: pogodna, "puszysta" dziewczyna w okularach. Za dwie godziny - północ, ale Grażyna nie będzie spała, ma właśnie pilne rachunki. Telefon, z którego dzwoniła do radia stoi obok poduszki. - To był impuls _ opowiada - zrobiło mi się żal Kamili. Nie mam jeszcze męża ani dzieci, więc pomyślałam: może ofiaruję coś dziewczynie, która już męża traci. Kiedy powiedział pan: "Zaraz wchodzimy na antenę", poczułam jakbym miała metalową rurkę w przełyku. Kamila zadzwoniła do mnie zaraz po programie. Grażyna G. 10 małym firmom sama prowadzi księgowość. 10 firm to taktyka Grażyny G: nie jest uzależniona od jednego miejsca pracy, od jednej fabryki, która może ją wyrzucić; jeśli upadnie jedna spółka dla której Grażyna G. księguje, zostanie jej jeszcze dziewięć innych. Skąd wzięła się zaradność Grażyny? Szuka odpowiedzi: - Ojca tylko raz w życiu widziałam podpitego i to jest wielkie szczęście. A moja mama, główna księgowa, wracała z pracy do domu o 16.30, a od 17.30 była już tylko dla mnie i mną się zajmowała. Może tu jest klucz do mojej osoby. - Jak pani ocenia ludzi, którym w nowej Polsce jest źle? - Myślę, że są bierni. Że przy żadnych kwalifikacjach chcą mieć niewiadomo jakie dochody. Że dla totalnych oferm życiowych powinny być jakieś obozy pomocy. Zamknąć ich, dawać jeść i uczyć. ~ Co z Kamilą? - Jestem mocno rozczarowana tą osobą. Gdy zadz-woniła wtedy w nocy, powiedziałam, że wiem, co to rak ^°2gu: człowiek umiera, rozkładając się i ma tego pełną Swiadomość. Zaproponowałam pięć milionów złotych mie-Sle.cznie i że będę jej przywozić pracę do domu. Minął 49 r miesiąc, nie zgłosiła się. Czekać nie mogłam, zatrudniła^ inną kobietę. Może Kamila, to była osoba, która zadzwoni^ do radia, bo chciała sobie ponarzekać? Z Kamilą Dudą rozmawiamy w życzliwym zakładzie pracy, gdzie wciąż zarabia grosze. Wysoka, szczupła, bez makijażu, zmęczona. - Umówiłyśmy się na telefon - tłumaczy - ale tego dnia mąż dostał ataku padaczki. Dzień spędziliśmy w szpitalu. Cały miesiąc nie spada mu temperatura, pieluchy trzeba zmieniać nieustannie. Opieka nad nim wymaga dwóch zdrowych osób. Kończę dzień o północy i taka padnięta nie jestem w stanie z nikim sensownie porozmawiać. Poza tym tak późno nie chcę do pani Grażyny dzwonić. W pracy nadal przymykają oko, kiedy jestem nieprzytomna ze zmęczenia i gdy nic do mnie nie dociera. Czy to Szym-borska napisała: "Tyle wiemy o sobie, na ile się sprawdziliśmy"? Osiem lat temu Kamili urodzi się syn. Z chorym mężem wciąż nie mają ślubu. - Mówię "mąż", ale to konkubent - wyjaśnia. - Kupiliśmy wspólne mieszkanie i może si? okazać, że ja go nie odziedziczę. Chcieliśmy pobrać się, ale pan w USC utrzymuje, że mąż musi powtórzyć na głos całą przysięgę, nie może tylko powiedzieć "tak". Jego "tak" byłoby do uzyskania, a powtórzenie przysięgi w tym stanie choroby jest niemożliwe. Co dał Kamili D. telefon do radia? - Jestem dziewczyna z gór, ostra i silna. Koleżank1 uważają, że mam stalowe nerwy. Że o raku mówię spokój' nie i rzeczowo. A mnie tak ręce drżały jak wybierała^ numer. Tak wtedy chciałam wypłakać się światu. kogo nie spotkam więcej. 50 Jacek Wójcik żyje. Nie doszedł do dwunastej strony listu. ]yla 40 lat, jest krępej budowy, jest elektronikiem. Ma duże mieszkanie, akwarium, czarne segmenty, Ludluma biblioteczce. - To do jakiego radia ja wtedy zadzwoniłem? - pyta od progu. _ DO "Radia dla Ciebie" - mówię. - A w szczególności do mnie. Z drugiego pokoju słychać głos: ktoś mówi do siebie samego. Jacek W. mówi, że nie pamięta, kiedy ostatni raz wychodził z mieszkania. Jego życiem sterują dwie kobiety. Matka. To ona rozmawia sama ze sobą, ma 75 lat i rok choruje na Alzheimera. - Mięso wsadzi do pralki, a spodnie do lodówki. Wzywa drugiego syna, którego sobie wymyśliła. Odkręca gaz i wychodzi z kuchni. Nie mogę jej zostawić samej ani na chwilę, siedzę przykuty. 24 godziny samotności, kurwicy można dostać. A matka w zakładzie zaraz by umarła, bo akceptuje tylko mnie - opowiada jednym tchem Jacek W. Sprzedał duże mieszkanie, kupił mniejsze i odcina kupony z różnicy, która mu pozostała. Druga kobieta to Kasia. Koleżanka z liceum. Z nim straciła cnotę, gdy miała 16 lat. Po 20 latach spotkał ją na ulicy: - Znów mieliśmy romans jak szesnastolatki, po parkach lataliśmy jak głupi. I zaraz zachorowała matka, i zostałem kochankiem na telefon, bo nie mogliśmy się spotykać. Matka w pierwszej fazie zaczęła wszystkich obcych atakować. ~ Och! Nuda! Nuda! - powtarza z zaciśniętymi zębami acek W. - Hę mogę grać na komputerze? Ile oglądać video? ~" Pyta sam siebie. Kasia ma kilkunastoletniego syna. Jacka zdradziła niedawno z jakimś 25-latkiem: - Z matką zostawiłem 51 r siostrę cioteczną, a sam pojechałem do Kaśki znienacka Przystawiłem mu gaz do twarzy i kazałem się wynosić Wie pan, gdybym u tej Kaśki mógł bywać częściej, to by się jej nie zachciało flirtowania. Matka toczy rozmowę coraz głośniej. Dzwoni telefon: "Przyjmuję" - oznajmia miłym tonem gospodarz. - Acha - uśmiecha się do mnie. - Do satelitarnej videogazety dałem ogłoszenie: "Nie mam co robić. Mam telefon. Oczekuję propozycji". Przyjąłem więc zlecenia na telefon. Facet prowadzi pewną firmę dostawczą, nie ma telefonu i dużo podróżuje za towarem. Więc jego klienci dzwonią do mnie, a on wieczorem odbiera zamówienia. Daje mi milion miesięcznie. Jacek W. ciężko wzdycha. - Jedyne to upić się, ale tego nie mogę, bo bym zaniedbał matkę i jeszcze by nas w powietrze wysadziła. - Jednak po rozmowie na antenie przestał pan pisać list? - Nie bierzcie sobie tego za zasługę, bo do kogokolwiek bym zadzwonił i powiedział kilka słów, to by mi przeszło. - Co z tą kobietą, która chciała rano zaprosić pana na kawę albo wciągnąć do biznesu... - ...ona zadłużona chyba jest i szukała wspólnika do długu. Tak się zorientowałem. _ I zaproponowała mu pani biznes - dopowiadam. _ Chciałam odwrócić jego uwagę. Że w jakiś interes go iągnę, to pierwsze co mi przyszło do głowy. Poza tym, kiedyś prowadziłam biuro matrymonialne i pomyślałam: trzecia kobieta go rzuca, a ja mam jeszcze stare kartoteki i może mu jakąś miłość wynajdę. Następnego dnia rozmawiali cały wieczór przez telefon. _ Tej nocy miał chandrę - ocenia Jacka Maria P. - żadna nowa kobieta nie była mu potrzebna. Mam przeczucie, że owa Kasia słuchała wtedy jego rozmowy z radiem. Może chciał zwrócić na siebie jej uwagę? Maria P. zadzwoniła do Jacka W. jeszcze raz za kilka dni. Było popołudnie. Odebrał chłopak: - Tata z mamą wyszli na spacer - powiedział. Co do swojej osoby Maria P. jest tajemnicza. Skończyła liceum ekonomiczne, nienawidzi księgowości. Ma 25-letniego syna. (- Radia słucham, jak jestem wybita ze snu). Przygotowuje się do pewnego biznesu: kupiła dwa opancerzone pojazdy wojskowe. Razem z synem stali się znawcami broni. Mówi, że chce kupić pewien niemiecki czołg. - I to ma być interes z zyskiem? - pytam zaciekawiony. - Zależy co się chce pod tym płaszczykiem robić? - odpowiada. Nie zdradzi niczego więcej z powodów handlowych. Rozmawiamy tylko przez telefon. Maria P. nie chce spotkać się osobiście, choć ciekawi ją jak wygląda ..głos" z radia. Ta kobieta, to Maria Pakuła z Warszawy. - Wtedy w audycji już chciałam powiedzieć, że należy pomagać zwierzętom, ptakom i żebrakom, że żebractwo, W nie zawsze jest cwaniactwo, a tu słyszę, że on chce umrzeć za kilka godzin. Ewa Molak, która nie mogła spojrzeć w oczy głod-nemu kotu ubrała się dziś w koronkową białą bluzkę, czarną marynarkę i ciągle poprawia ciemne włosy po 53 52 L Jemy deser w pizzerii na Ursynowie: owoce z z bitą śmietaną, w którą włożono pióropusz z czerwonej cynfolii na patyku. Ewa Molak wyciąga pióropusz ^ śmietany i chowa do torebki jako świadectwo tego spo, tkania. - Jak pan powiedział wtedy: "Nie wierzę, że nie ma dla pani pracy" i poprosił o podanie mego numeru na antenie to ludzie dzwonili do mnie aż do rana. Pani Ania z Ursynowa chciała od razu w nocy przy, nieść jedzenie. Inne, starsze kobiety poinformowały, że nic dla Ewy M. nie mają, ale też są biedne, więc mogą porozmawiać. Dostała 20 propozycji pracy. Następnego dnia nadszedł przekaz telegraficzny z Żoliborza na milion. Potem inny - na dwa miliony, który podpisano: "Fundacja". Jakiś ksiądz z Siedlec umówił się z nią na spotkanie u niej w domu. Jeden pan powiedział, że ma sympatyczny głos i on ją zatrudnia bez względu na wiek i wygląd. - To była najszczęśliwsza noc. Jednak najważniejsza propozycja nadeszła przed południem: zadzwonił dyrektor firmy SAWA-TAXI. (Także tej nocy słuchał Radia dla Ciebie, ale nie wiadomo dlaczego nie spał, bo dyrektor nie może się spotkać). Centrala firmy działa dwa kroki od wieżowca Ewy M. Już trzeci tydzień Ewa przyjmuje zamówienia klientów i wysyła im taksówki. - Do wszystkich firm oddzwoniłam i podziękowałam za propozycję. - Pani Ewo, źle pani szukała pracy - mówię z przekonaniem. - Naprawdę wydawałam dużo pieniędzy na gazety z ogłoszeniami, ale słowo honoru: nic w tych gazetach. A f lat nie mam, a to samochodu, a to na komputerze nje uiniern. Aż do piekarni zadzwoniłam, mimo że jestem tapicerem-stolarzem. Myślę sobie: będę piekła chleb w nocy, nie ma rady. A piekarz mnie zaskoczył, bo pyta, czy znam niemiecki i komputery. Jak to? - pytam. To chleb się teraz piecze po niemiecku? A on, że instrukcja obsługi skomputeryzowanego pieca jest w niemieckim. Kurczę, jak ciężko znaleźć sobie grunt - wzdycha Ewa M. Radio ze zrozumieniem kiwa głową. .ifettt. ,HI*»Cl 54 55 r PRZEZ ZĘBY Henryk Tkaczyk z Tomaszowa Mazowieckiego ma fabrykę makaronu, 52 lata, siedem klas podstawówki i uczy ludzi w Tomaszowie kapitalizmu. - Wołać mi tu Zenka! - krzyczy do telefonu, a do mnie: - Zaraz pokażę panu, jacy oni są tępi. Wchodzi Zenek, dwadzieścia kilka lat. - O, to jest chłopak, który nic nie pojmuje. Pan spojrzy na tę twarz. Popatrz na pana redaktora! Pokaż wydruk z komputera, chłopcze. Zenek pokazuje. - Gdzie jest ta linia, dlaczego nie wydrukowana? - cedzi przez zęby Tkaczyk. - Przecież polecił szef z linii zrezygnować - odpowiada chłopak drżącym głosem. - Słuchaj koleś, dokopię ci w dupę. Henryk Tkaczyk przez siedem lat produkował w piwnicy sprzęt medyczny wysokiej klasy; zaś sprawdzarki do zegarków wytwarzał w stajni i konkurował z dobrymi szwajcarskimi firmami. Właścicielem fabryki jest od 25 lat- Wezwę teraz dziewczynę - oznajmia - która robi dużo błędów. W-O-Ł-A-Ć-D-A-N-K-Ę! Do mnie: - Posiedziałem jej, albo nauczysz się szybko na komputerze, albo pójdziesz stać jak taksówka na róg. Przestraszona dziewczyna wchodzi ze swoją kierowniczką. - Dziewczyno, jak decydujesz się pracować w mojej firmie, to musisz się w tej firmie zakochać. Robisz bardzo dużo błędów, jeden twój błąd, to dziesięć godzin niepotrzebnej pracy dla księgowości. Poza tym nie umiesz rozmawiać z klientami. Nie masz prawa powiedzieć przez telefon, że nie wykonaliśmy zamówienia i podawać prawdziwej przyczyny. Czasem musisz klientowi skłamać i wyślizgać się odpowiednio. Albo się tego nauczysz, albo czeka cię bruk. Ja nie mogę z tobą mówić dyplomatycznie, bo nie mam na to czasu. Kobiety, zaczerwienione, wychodzą bez słowa. Wpada żona właściciela: - Co ty za popisowe tutaj odgrywasz? Ona nie robi żadnych błędów. Widziałeś te błędy? Czy ty w ogóle wiesz, na jaki temat i z kim rozmawiałeś? Henryk Tkaczyk do mnie, na stronie: - Wiem, co mówię. Ta Danka jest Jehową i nie może kłamać, wiarą się zasłania, zawala mi robotę. I o piętnastej chce wychodzić z pracy. Leci, bo musi jako świadek po domach łazić. Henryk Tkaczyk nagle: - Wszystkie moje sekretarki tutaj! Natychmiast! Znaleźć mi Grześka. Niech przyniesie Poprawioną wersję. - Jesteś Grzesiu, no pokaż. Co mi tu, do cholery, przy-nosisz? Przynieś poprzednią wersję. Mężczyzna przynosi. - Co przyniosłeś?! Przynieś jeszcze wcześniejszą! Przynosi. 57 56 r - Co to jest?! - Henryk Tkaczyk wstaje, twarz tężeje. Mężczyźnie, stojącemu bezradnie przed szefem, Q "Zostaw problem samogwałtu na boku wobec innych spraw"; ksiądz radzi też, by w okresie tego nałogu jak najczęściej przystępować do komunii świętej. 7. Skoro już wiem, jaka jest prawda w tej sprawie, ja, ...... przestałam się czuć winna, że dawniej się onanizowałam. Archiwum Cezara jest imponujące: w małym kalendarzyku wynotował dziesiątki liczb; oznaczają strony, na których przeróżni pisarze skrobnęli coś pozytywnego o masturbacji: Konwicki, Henry Miller, Kundera, Gombrowicz, Wolkers, Dostojewski... Najczęściej o masturbacji wspominał Amerykanin, Philip Roth - autor słynnego "Kompleksu Portnoya" 21967 r., powieści o cierpieniach chłopca wychowywanego w mieszczańskiej rodzinie żydowskiej, który przeciwstawia się światu - obsesyjnie się onanizując; każdy, kto »Kompleks" czytał, pamięta scenę, gdy Portnoy onanizuje s*? za słupem ogłoszeniowym wołową wątróbką. Milan Kundera napisał, że Roth jest wielkim historykiem współczesnego erotyzmu. Największym marzeniem Cezara jest 111 110 spędzić z Rothem Sylwestra 2000. Z archiwum Cezara wiadomo: "Roth - »Dyplom z pożądania« str. 19, 36,37, gg 117, 132; Roth - »Oszustwo« 28, 141..." "Onaniści wszystkich krajów łączcie się" - tak zaczyna się książka Artura Cezara Krasickiego pt. "Wal pókiś młody", która ukaże się jeszcze tego lata. W "Wal pókiś młody" bohater przyznaje się do ideowo-ści i uzależnienia, bo pisze, że "jest bojownikiem o wolny onanizm" ale i "niewolnikiem własnego kutasa". Cezar opowiada o swoim samogwałcie na przystanku autobusowym, na lekcji matematyki, w przedziale kolejowym, o masturbacji popielniczką i abażurem... By wyrazić swój stosunek do świata autor onanizował się na dachu wieżowca. Opowieść jest zwulgaryzowana (gdy Cezar pokazał kiedyś swą twórczość Hannie Krall, pisarka spytała: "Czy słowa »kurwa« używa pan jako przecinka?"). W listach od fanów Cezara, jakie nadchodzą do obu erotycznych pism, ludzie nazywają go "Królem Onanis-tów", "Wielkim Masturbatorem", "Wodzem technik ona-nistycznych", "Wezyrem Najdłuższych Wytrysków". Listy z poparciem przysłał mu prezenter radiowy i architekt ogrodów, ale głównie piszą żołnierze i studenci. Cezar musiał wydać już 180 tyś. zł na serię zdjęć, które podpisuje wielbicielom. Jeden poeta i działacz podziemnej "Solidarności" uważa cały Cezarowy ruch za intelektualizm cielesny. Jeśli wziąć pod uwagę ich negatywny stosunek do kultury dominującej, ich wspólne tworzenie własnego słownika onanistycznego (wyrażenie najłagodniejsze: "złocić batona") - można oczekiwać nowej młodzieżowej subkultury. Tylko Andrzej J., polonista, radzi Cezarowi, by "napisał coś o porządnym rżnięciu, a nie o dziecinnej zabawie ze swoim ptaszkiem". 112 g. Nie ma też nic złego w onanizowaniu się w obec-,K)ści partnera. "Twój Manifest - to wspaniały i ostatni cios zadany dychającej hipokryzji" - napisał do Cezara z Paryża polski reżyser, Walerian Borowczyk ("Dzieje grzechu", "Opowie-gci niemoralne"; niektórzy piszą, że rewolucji seksualnej # kinie połowy lat 70. dokonali Pasolini, Bertolucci i właśnie Borowczyk). Cezar poprosił reżysera o refleksję do książki, ale nadeszła, gdy książka została oddana do druku. "Masz rację - pisze W.B. - że w moich filmach często przewija się motyw masturbacji. Może to za mało (...) ale filmy poświęcone wyłącznie masturbacji już zostały zrobione. Jako przewodniczący jury, powołanego przez Króla Belgów (sic) dla przyznania nagrody najlepszym filmom eksperymentalnym (...) zaproponowałem siedmiogodzin-ny film Amerykanina, Staną Brackage. Nic, tylko siedem godzin masturbacji przed lustrem! Również Stan Brackage był w tym filmie jedynym aktorem. Prawdziwy film autorski. Otrzymał jednomyślnie królewskie odznaczenie. Wracając do Manifestu: mam kilka zastrzeżeń. Zwrot tyle męski, co okrutny - »walenie konia« -jest co prawda szeroko i od stuleci przez Polaków używany, ale należy mimo wszystko, zaniechać znęcania się, choćby nawet słownie, nad tym zwierzęciem. Czyż nie lepiej konia głaskać, dosiadać, niż nawoływać do bicia go? (...) W filmie »Opowieści niemoralne« Teresa Filozof, w miarę zbliżania się upragnionego paroksyzmu, porzuca °górek i gorączkowo szuka, ukrytego w modlitewniku, wizerunku mężczyzny (...). Autoerotyzm nie różni się od er°tyzmu. Nie jest ani samogwałtem, ani zboczeniem, nie Jest też tylko miłością własną. Autoerotyzm jest normal-pełnym aktem miłosnym, w którym orgazm możli- 113 wy jest jedynie w kontakcie z drugą istotą, nąjcześ • - wyimaginowaną. (...) Uważam autoerotyzm za ob'^ świadczący o normalności człowieka... 15.06.93 Walerian Borowczyk" 9. Ja,...... zasługuję na rozkosz, jaką daje mastur bacja. Kinga Wiśniewska-Roszkowska, wspomniany seksuo log katolicki, pyta: "Jak ukształtuje się charakter, siła woli, postawa życiowa i stosunek do erotyzmu u człowieka który już jako dziecko nauczył się bezwolnie ulegać cielesnym pożądaniom, dochodząc do przekonania, że najwyższą zasadą jest własna egoistyczna przyjemność? Odpowiedź na to pytanie jest oczywista, zdumiewające jest jednak, że pobłażliwi dla onanizmu autorzy tej głębokiej moralnej szkodliwości nie dostrzegają". - Wszystko to, o co pani się lęka, ukształtuje się zupełnie normalnie - mówi prof. Zbigniew Lew- Starowicz. - Gdyby wierzyć Kindze Wiśniewskiej-Roszkowskiej, mielibyśmy w swym otoczeniu 90 procent patologicznych mężczyzn, bo tylu onanizuje się od dziesięcioleci. Kindze Wiśniewskiej-Roszkowskiej wydaje się, że świat stoi na seksie i stąd jej obawy. Zbigniew Lew-Starowicz ("Seks w kulturach świata", "Seks w religiach świata", "Seks partnerski", "Seks nietypowy", "Seks dla każdego", "Ostre seksualne stany l?' kowe") autor najnowszego raportu o zachowaniach erotycznych Polaków, ustalił: Onanizuje się 28 proc. dorosłych kobiet i 64 proc' dorosłych mężczyzn. Młodzież męska onanizuje się niefl13 w całości, żeńska - niemal w połowie i jest to przejście^3 forma w rozwoju psychoseksualnym. 114 W 1992 r. tylko 11 proc. Polaków przypisuje mastur-bacji ,.coś złego". profesor Lew- Starowicz mówi, że od czasu, kiedy 25 lat temu zaczynał pracę, uświadomienie społeczne poszło tak daleko, że zaczął zanikać w ludziach kompleks onanistycz-nv; zmniejszyła się więc ilość konfliktów wewnętrznych, stanów psychotycznych i nerwic z tego powodu; stosuje się nawet terapię onanizmem - u kobiet leczy się nim poch-^cę, zaburzenia orgazmu, u mężczyzn trening mastur-bacyjny zalecany jest w uszkodzeniach rdzenia kręgowego i po zawale serca; nikt już nie wmawia nastolatkom: "onanizujesz się, więc nie jesteś w pełni człowiekiem". Profesor Lew-Starowicz sądził, że w latach 90. przyjdzie mu już tylko wyciągać ludzi z masturbacji patologicznej, nietypowej, niebezpiecznej dla zdrowia. Aż ostatnio przyszedł 19-letni mężczyzna: "Robię to już tylko raz w tygodniu, czy jeszcze jestem zboczony?" Potem przyszli następni. Wyjawili, że czują niepokój po lekturze szkolnej książki pt. "Zanim wybierzesz", autorstwa trzech małżeństw, które nie są lekarzami. Książka podsuwa nastolatkom ciekawe ćwiczenie -jak przeczekać i nie ulec pokusie wzięcia członka do ręki, w sytuacji, gdy przez najbliższe lata nie można współżyć z dziewczyną. Potem następują odpowiednie sugestie. Onanizujący się uczeń czyta, że jest "na liście przegranych"; jeśli będzie nadal uprawiał samogwałt, czeka go użycie w ciągłym poczuciu zniewolenia", "deformacja popę-^u"i "zaburzenia w kontaktach z płcią odmienną", "może rozwinąć się w nim orientacja homoseksualna", odniesie szkodę na własnej osobowości", "pojawi się niemożność, *(r)y uczyć się czekać na cokolwiek", "spadnie zdolność °Panowania frustracji". Ostatecznie w przyszłym małżeń-nastolatka "może dojść do zaburzeń we współżyciu". 115 Książkę wydano w 1993 roku i decyzją Ministerstwa Edukacji Narodowej (10892) została zalecona do użytku szkolnego na poziomie szkoły ponadpodstawowej. Profesor Starowicz przedstawił ministerstwu swoją druzgocącą o niej opinię. Uważa, że reakcje jego kilku młodych pacjentów po lekturze, to renesans kompleksu onanistycz-nego, za czym może nadejść masturbacyjna psychoza. 10. Inni są zadowoleni z tego, że sprawiani sobie przyjemność. Graham Masterton, wydawca "Penthouse'a", w "Magii seksu" - do kobiet polskich, w 200 tysiącach egzemplarzy: "Większość nadal boryka się z faktem powszechniejszej akceptacji masturbacji. Nagle okazuje się, że nie ma nic złego w głośnym przyznawaniu się do zabawy ze sobą w wieku dojrzewania; można też z jeszcze większym spokojem wyznać otwarcie, że robi się to nada l". Masterton proponuje kobietom m.in.: by przylgnęły sromem do narożnika pralki automatycznej podczas wirowania na pełnych obrotach albo nosiły przez cały dzień w pochwie odpowiednio przycięty ogórek, podtrzymując obcisłymi majteczkami. Sondra Ray, amerykańska pielęgniarka, która prowadziła wykłady z oświaty zdrowotnej dla dzieci w peruwiańskich Andach, zaleca technikę afirmacji - zaszczepiania w swojej głowie pozytywnych myśli. Myśl należy sformułować i systematycznie przepisywać po 10,20 razy dziennie, można powtarzać ją na głos do lustra, albo słuchać uporczywie z magnetofonu -wywrze to wpływ na psychikę, wymaże stare myślowe schematy i spowoduje, że życie ułoży się lepiej. Ostatnia pozytywna myśl dotycząca onanizmu, którą należy z uporem "afirmować" brzmi tak: 116 11. Ja, ...... mam prawo cieszyć się własnymi napadami płciowymi. Źródła publikowane: " Magdalena i Wiesław Grabowscy, Anna i Marek Nie- myscy, Mariola i Piotr Wołochowicz, "Zanim wybierzesz", AND, Warszawa 1993. Kazimierz Imieliński, "Zagadnienia samogwałtu w świetle poglądów starszej młodzieży", PZWL, Warszawa 1963. Graham Masterton, "Magia seksu", tłum. Jacek Ławicki, Rebis, Warszawa 1992. Graham Masterton, "Potęga seksu", tłum. Jacek Ławicki, Rebis, Warszawa 1992. Sondra Ray, "Zasługuję na miłość", tłum. Anna Dodziuk, "Jacek Santorski Co.", Warszawa 1991. Kinga Wiśniewska-Roszkowska, "Problemy współ czesnego erotyzmu", Akademia Teologii Katolickiej, War szawa 1986. PS - LISTY DO ONANISTY Po reportażu "Onanizm polski" nadeszły do redakcji listy, z których wiadomo, że tekst jest "szokujący", "pokrętny", "rewelacyjny". Jest też "parszywym montażem". Czytano go z "wielką przykrością", "z niesmakiem", "z oburzeniem". Autor reportażu dla niektórych jest "imponująco odważny", dla innych "z mózgu obrany". Panu Edwardowi Szpulowi z Buska Zdroju chciało się użyć nożyczek, wyciąć reportaż i odesłać go autorowi z uwagą: "Te wypociny powinieneś przesłać swojej Mamusi i Tatusiowi, aby się dowiedzieli o tym, że nie onanizując si? spłodzili takiego zucha o ptasim móżdżku". Dalej Edward Szpul używa wyrażeń ostrych, z których tylko »pies ci mordę lizał" jest do zacytowania. Pani A. Trela z Warszawy "z powodu onanizmu Mariusza Szczygła" przestała kupować "Gazetę". "Nie zalecajcie 117 w kobietom tak niskich form, depczących wszystko. Byłani tym artykułem zupełnie zdruzgotana, bo to w stylu i jeży. ku amerykańskich okropnych powieścideł. W Waszej ga. zecie jest tyle fałszu, cynizmu, zakłamania. Chcemy oddychać i zachwycać się pięknem, czystością, wdziękiem i dobrocią, a to są wartości nieprzemijające". Jerzy M. z Sopotu uważa, że problem onanizmu to temat dla poważnych, specjalistycznych czasopism i pyta: "Jaki jest sens takiego artykułu i w takiej właśnie formie w codziennej, poważnej gazecie, od której chciałoby się oczekiwać innej kultury wypowiedzi?" Hannie Witkowskiej, lekarce z Zielonej Góry, zabrakło w reportażu cytatu z książki prof. Lwa-Starowicza "Eros, kultura, natura", w której autor jednoznacznie ocenia onanizm jako formę niedojrzałego erotyzmu i tak wiele miejsca poświęca konieczności doprowadzenia młodzieży do dojrzałości psycho-seksualnej. "»Być młodym to znaczy uczyć się miłości«, pisze Michel Quist, ale to nie o taką miłość chodzi, o jakiej pisze p. Szczygieł. Być może nikt mu prawdziwej nie ukazał" - kończy list pani Hanna Witko w-ska. "Jak śmie pan Szczygieł napisać »Onanizm polski«. Sugeruje ten tytuł, że wszyscy Polacy i Polki się onanizują. »Onanizm w Polsce« byłby odpowiedniejszy, bo sugerowałby, że jest to jeden z problemów, mniejszych czy większych" - proponuje Krystyna J., lekarka z Koła. Najbardziej zbulwersował Krystynę J. fragment o onanizmie w wojsku: "Tyle się mówi o bohaterstwie Polaków, wojska polskiego, oficerów i szeregowych, tyle pomników męczeństwa, Katynia, tyle sztandarów pięknie haftowanych, pochylonych nad grobami żołnierzy, czemu więc w ludzkich mózgach ma się zarejestrować żołnierz polski onanizujący się na warcie lub żołnierze masturbujący si? w kąpieli. To są szkody moralne. Testowałam tekst »0na- piżm polski« w czasie niedzielnego śniadania. Wszyscy moi porośli nie mogli przełknąć filiżanki kawy ani skibek, mieli po prostu odruchy wymiotne". Inna czytelniczka, ze Śląska, ma za złe, że nie odnalaz-^m ludzi, którzy mieliby pozytywne wrażenia ze spowiedzi. "Konieczność spowiadania się uchroniła mnie przed zupełnym pogrążeniem się w marzeniach erotycznych i fizycznej przyjemności, płynącej z »cieszenia się własnymi narządami płciowymi«. Gdyby nie Kościół, nie poznałabym przyjemności płynącej ze zwykłej przyjaźni, kontemplacji przyrody, poezji. Wiem to na pewno. Ponieważ cenię pana krytyczne reportaże, nie mogę pogodzić się z owym zupełnym bezkrytycyzmem, z jakim na podstawie paru lektur i rozmowy z seksuologiem połknął pan tezę o absolutnej nieszkodliwości samogwałtu". "Dziękuję panu za artykuł - napisała inna kobieta (z Krakowa). Zapewne naraził się pan wielu osobom, ja poczułam ulgę". "Dobrze się stało, że taki artykuł powstał, a jeszcze lepiej, że go wydrukowano. Piszę te kilka słów jako ojciec, ale także w imieniu syna. Przewidując ewentualne analizy socjologiczne, informuję: wiek 55 lat, wykształcenie wyższe przyrodniczo-techniczne, środowisko miejskie. Aby uniknąć zarzutu anonimowości, podpisuję czytelnie: Andrzej Ciba, Koszalin". Reportaż "Onanizm polski" przedrukowy wał "Sztandar Młodych", w odcinkach przez dwa tygodnie; rekla-toowano go jako "superaktualny raport". "Słowo - dzien-n& katolicki" i "Niedziela" wielokrotnie poświęciły "Onanizmowi polskiemu" obszerne analizy. "Słowo" nawet autora "heretykiem seksualnym". 118 119 NIECH BĘDZIE WOLA LUDU W Licheniu, dziesięć kilometrów od Konina, powstaje największy kościół w Polsce, siódmy w Europie, jedenasty w świecie. Historia Matki Bolesnej Na początku maja 1850 r. Matka Boża przyszła z nieba na naszą ziemię. Pojawiła się kilka razy niedaleko wsi Licheń Stary, gdzie na drzewie wisiał jej niewielki portret. "Mało jest takich wizerunków, które w czasie objawień Maryja sama znalazła i dotknęła. Cudowny Obraz w Licheniu Maryja znalazła w puszczy i dotknęła Swoją świętą ręką. Pragnęła odbierać cześć w tym wyobrażeniu" (z historii objawienia, wydanej nakładem parafii). Z Maryją rozmawiał Mikołaj Sikatka: 63 lata, urodzony w Grąblinie, żonaty, dwóch synów, stroniący od alkoholu, całe życie pasł dworskie krowy. Czasami odmawiał różaniec przy sośnie ze świętym wizerunkiem. Obraz miał ciekawą przeszłość. Zawiesił go Tomasz Kłossowski, właściciel pałacu na Kujawach, który przebrany w chłopski strój kupił sobie w parafii licheńskiej cztery morgi ziemi. Wybudował kuźnię i kuł konie. Ukrywał się, gdyż spiskował przeciw zaborcom. Pewnego dnia zamknął kuźnię i poszedł walczyć u boku Napoleona, ostatniej nadziei Polaków. W 1813 roku pod Lipskiem cesarz zniweczył nadzieję, a Kłossowskiemu kula rozszarpała nogę, bok i zraniła głowę. Na obcej ziemi ranny Wzywał pomocy Najświętszej Panny, $*&' I przyszła przez pobojowisko, ^ > l-t I pochyliła się nad nim nisko. j ii Chroniąc w swych dłoniach Orła Białego, ) Z czułością rzekła tak do rannego: $ A Tomaszu, będziesz dziś ocalony, * Lecz, gdy powrócisz w ojczyste strony, : sre Taki mój obraz tam zawieś mały, By cześć oddawał mi naród cały. (Z pieśni pątników licheńskich, śpiewanej na melodię "Zdrowaś Maryjo Bogarodzico") Kłossowski, ocalony, wrócił do kuźni. 22 lata szukał takiego wizerunku Maryi, jaki zobaczył na pobojowisku: Matka Boża ze zbolałą twarzą i orłem. Znalazł, ale osiem lat trzymał malowidło w domu. Czasem twarz Madonny pociła się. Przypuszczano, że to jakiś znak. Kowal wiedział, o co Matce Bożej chodzi, ale wycierał pot i nie zamierzał nigdzie obrazu oddawać. Ludzie szeptali, że wojak ma na sumieniu jakieś ukryte grzechy, bo w jego domu nawet wizerunek Matki Soskiej źle się czuje. Wreszcie obraz sam zażądał uwolnienia: " Tomaszu, wynieś mnie z domu do puszczy - powiedział. I tak oto Matka Bolesna, wyobrażona na desce z modrzewia (16 na 23 cm), zawisła w grąblińskim lesie, kilometr 121 120 w od Lichenia. Mikołaj Sikatka klęczał przed obrazem, nagle zjawiła się kobieta ubrana z wiejska, ale nieziemskiej urody. Odezwała się słowami: "Mikołaju, ogłoś ludziom, że za ich grzechy zbliża się kara..." i odpłynęła na jasnym złocistym obłoku. Przychodziła jeszcze kilka razy. : sn =v r* Jaśniała potęgą. H-w Wysuwała żądania: należy oddawać cześć obrazowi, a ludzie mają być dobrzy. Wtedy Polska zmartwychwstanie. Mikołaj tłumaczył, że boi się nakazywać ludziom, jak mają żyć. We wsi nazwą go obłąkanym. Straszyła go błyskawicami, w końcu, aby mu uwierzono, odmłodziła pasterza. Ludzie wątpili w objawienia, karczmy pękały w szwach, a zaborcy cieszyli się z upadku ducha. Nie mogli jednak znieść, że Maryja ukazywała się z białym orłem na piersiach. Carska policja aresztowała Mikołaja. Torturowano go, więzienny lekarz podciął mu żyły. Europę ogarnęła cholera. Żar palił ludziom wnętrzności. Czołgali się do rowów i kałuż po łyk wody. Przysięgali poprawę życia. Konających przywożono furmankami do obrazu na sośnie. Pod wizerunkiem Maryi wstawali i wracali do domów. "Niniejsze opowiadanie jest oparte na wynikach badań naukowych, które jako historyk i kustosz sanktuarium prowadzę od lat" - napisał niedawno w "Dziejach sanktuarium" ksiądz Eugeniusz Makulski, marianin. Siedem lat z zawieszeniem Marianie wprowadzili się do Lichenia w roku 1948. Napisali do Rzymu z wnioskiem o uznanie obrazu za cudowny. W 1965 roku Paweł VI polecił ukoronować g° koroną papieską. Trzydzieści lat potem. Rok 1995. Na sanktuarium w Li- cheniu, oprócz dwóch niewielkich kościołów oraz klasz toru, składają się: , pomnik Matki Polski, polu pomnik Jerzego Popiełuszki, A pomnik Jana Pawła Et, ' pomnik Prymasa Tysiąclecia, ? s « pomnik Wincentego Witosa, * l pomnik nawiedzenia Tomasza Kłossowskiego na bitwy, kaplica z cudowną wodą, kaplica Najświętszego Sakramentu, kaplica męczeństwa Ojca Kolbego, kaplica Miłosierdzia Bożego, kaplica Dusz Czyśćcowych, kaplica Matki Boskiej Ostrobramskiej, kapliczka Świętej Doroty, źródełko z cudowną wodą, wielki dzwon "Jerzy", ołtarz koronacyjny, dom pielgrzyma, v * grobowiec Tomasza Kłossowskiego, ' grobowiec powstańców z 1863 roku, grobowiec pasterza Mikołaja, kurhan zmarłych na cholerę, ' * mauzoleum proboszczów licheńskich, ściana pamięci narodowej, _5' dróżka różańcowa - część bolesna, Golgota. ' ^ Ksiądz Eugeniusz Makulski objął Licheń przed trzy-2lestu laty. Ma na koncie pięć wyroków i siedem lat le.zienia z zawieszeniem za samowolę budowlaną. 123 122 Golgota Na środku sanktuarium stoi Golgota: trzydziestornet-rowa góra z Drogą Krzyżową. Górę budowano kilkanaście lat z dużych głazów. Na szczyt wchodzi się wąskimi przejściami, mija tarasy, bramy i jaskinie. Okna pieczar zabudowane są bryłami ze szkła. Szklane kamienie, odlane w hucie, przepuszczają światło w kolorze piwoniowym oliwkowym, turkusowym, cytrynowym i innych. W "Jaskini Nienarodzonego Dziecka" stoi marmurowy grób nienarodzonego i pomnik dzieci polskich. Na kamiennej palmie o zielonym pniu i białych liściach klęczy niemowlę (inna wersja - na tryskającym źródle życia unosi się niemowlę). Wyciąga rączki do napisów wyrytych na ścianie: "MAMUSIU", "TATUSIU", "PANIE DOKTORZE", "BABCIU", "DZIADKU", "SIOSTRZYCZKO", "BRACISZKU", "SIOSTRO PIELĘGNIARKO", "SĄSIADKO", "NIE ZABIJAJCIE MNIE". "Kto był tu choć raz w życiu, nigdy już nie będzie zwolennikiem aborcji" - wyjaśniają księża. Wieje ostry wiatr, góra pokryta lodem, ludzie się wdrapują. Na szczycie pod ukrzyżowanym Chrystusem wyryto słowa: "Pod tym właśnie znakiem Polska jest Polską, a Polak - Polakiem". "Schody Pokutne - zejście tylko na kolanach". Schodzimy przez grotę największych grzeszników. Strop jest tak niski, że na kolanach trzeba przejść przed trzema grzesznikami: Stalinem, Hitlerem i Urbanem. Palą ich płomienie wy klej one ze szkła na ścianie. Płaskorzeźba - głowa Urbana wisi pod samym sufitem. Urbanowi z ust wystaje długi, czerwony jęzor. - Wszystko to moje projekty - informuje proboszcz Makulski. - Ci, którzy znali Licheń dawniej i zobaczą S° dziś, nadziwić się nie mogą, czego to może dokonać radosna miłość Maryi - dodaje. 120 na 77 na 99 Na 2000 urodziny Chrystusa w Licheniu stanie największy kościół w Polsce - pomnik Chrześcijaństwa. Już zalano fundamenty. Proboszcz ma teren większy od Watykanu. Świątynię (wartość w stanie surowym: bilion starych złotych) buduje firma Budimex. Plac zdobi długi na trzydzieści metrów napis: "BUDIMEX REALIZUJE WOTUM NARODU NA 2000 ROK". Proboszcz wymarzył sobie bazylikę 18 lat temu. Przez kilkanaście lat odrzucał projekty siedmiu kolejnych architektów. Odrzucony inż. arch. Bronisław Eibel (autor kościoła św. Józefa we Włocławku): - Przegrałem, bo mój kościół dla Lichenia był zbyt skromny. Ksiądz sugerował ogromne kopuły, ja wymyśliłem kościół współczesny, nie naśladujący Bazyliki św. Piotra w Rzymie. Z czterospadowym dachem, bo kopuły nie należą do tradycji tych ziem. Przegrałem, gdyż sprzeciwiłem się ogromowi. Zaakceptowane przez proboszcza wotum narodu będzie miało: - 120 m długości, więcej niż Sagrada Familia w Barcelonie (110), więcej niż katedra w Pizie (100); - 77 m szerokości, więcej niż Notre Damę w Paryżu (48) czy katedra we Florencji (38); - 99 m wysokości wraz z kopułą - więcej niż katedra w Mediolanie (46) czy katedra w Toledo (44). Każdy wymiar bazyliki w Licheniu będzie mniejszy od wymiarów Bazyliki św. Piotra w Rzymie, choć też pojawi si? wyjątek. Przy naszej bazylice stanie wieża 128-met-rowej wysokości, prawie jak Marriott. Bazylika rzymska w ogóle nie ma wieży. 124 125 Dużo miejsca zajmą sale konferencyjne, sale dla chorych pielgrzymów, być może w wieży będzie "zaplecze noclegowe". Wnętrze bazyliki obliczono na 7 tysięcy miejsc siedzą, cych, z tym że norma na jednego człowieka jest znacznie większa niż na świecie. - Ten projekt i tak został pomniejszony - mówi z żalem ksiądz Makulski. - Władze zakonne poleciły zmniejszyć go o jedną trzecią. Filozofia wyłowiona drągiem Kontrakt z Budimexem jednoosobowo podpisał proboszcz. Na plebanii nie ma nawet telefonu. - Gdy ksiądz oglądał wielkie katedry w Europie, to która najbardziej mu się podobała? - pytam zaciekawiony. - Dziecko - odpowiada - ja w życiu poza Polską nie byłem. I tylko raz w Warszawie, i to jak zachorowałem. Ma 67 lat. - Mój ojciec to chłop małorolny z Gór Świętokrzyskich - dodaje. - Dziadów żadnych wielkich nie miałem i w ogóle nic szczególnego do opowiadania. - Chociaż, zaraz - poprawia się - miałem ciekawe przeżycie, jak byłem mały. We wsi Doły Biskupie działała fabryka tektury. Niemcy za okupacji zwozili do niej całe biblioteki polskie. W nocy z chłopakami przez parkan książki drągami łowiliśmy i ja wyłowiłem filozofię. Jego zakon nigdy nie miał bogactwa. Założył go chłopski syn. Ojcowie służyli ubogim, ginęli w powstaniach. Carat zlikwidował zakon, a braci skazał na zesłanie. Działali potajemnie, odrodzili się. PRL zamknął ich Wyższe Seminarium Duchowne. Licheń obejmowali z trudem. * - Dotychczasowy proboszcz nie dopuścił ich do ołtarza, a pierwszego dnia dziekana marianów mieszkańcy wygonili ze wsi. Przez lata zakonnicy pracowali w pustyni kościele bez ołtarzy, cudowny obraz przybity był do kilku desek, nie było szat i naczyń do liturgii. Żadnych zabudowań gospodarczych. Często głodowali. Czy może dziwić ich nie zaspokojone pragnienie dokonania czegoś szczególnego? - Księże proboszczu - mówię - gdy patrzymy na gotycką katedrę, możemy przypuszczać, że człowiek, który wchodził w jej progi, miał wkraczać do przedsionka nieba. Niektórzy, gdy oglądają Bazylikę Świętego Marka w Wenecji, mają wrażenie, że to pokaz bogactwa i pewności siebie weneckiej republiki. Świątynie dużo mówią o budowniczych. A co powiedzą przyszłe pokolenia, gdy będą patrzyć na bazylikę w Licheniu? - Powiedzą: "O, to byli ludzie wielkiej klasy, co podjęli taką budowę". ."'•».' '. (.« .'.•.'• '' '-..!"' !'"•,:»;.'? 'i.y.U":.^ Sprawa Reginy Przed jedną z kaplic wystawiono dużą tablicę z napisem: "Projekt bazyliki. Warto zobaczyć". W kaplicy obok makiety i skarbonki leży zeszyt w kratkę pt. "Księga ofiarodawców". Dzisiejsi ofiarodawcy przyjechali z Sompolna, Radziejowa i z Celle w Niemczech. Przed makietą siedzą dwie kobiety w grubych spodniach od dresów i w futrach. Przyjechały z Koszalińskiego. Jedna z nieszczęściem, druga dla towarzystwa. Kobieta z nieszczęściem ma na imię Regina. - Mróz, okropność - mówi - ale wyjechałyśmy. Syn Reginy (grzeczny, umiał nawet serwetki wyszywać) był w wojsku. Martwiła się, ale zapewniał: )»Mamo, nikt mnie tam nie niszczył". Wrócił i już nie umiał 127 126 żyć. Trafił do szpitala dla nerwowo chorych. Była u niego wczoraj. "Mamuś" - poprosił - "znajdź moje wszystkie zdjęcia z wojska i spal. Żebym tych zdjęć już nigdy nie zobaczył, bo wpadnę w szał". Nic więcej nie chce jej mówić. l Regina: - Coś tam w tym wojsku musiało być. ; Koleżanka: - Zrobiłyśmy pielgrzymkę, to może pomóc. !C Regina: - Tu jest źródło łask. Koleżanka: - Dołożymy się do budowy. A nuż Matka Boska zechce się jakoś odwzajemnić? Do Lichenia przybywa milion pielgrzymów rocznie. Ksiądz mówi, że intencje są różne. Ktoś może tu oddać dług osobie, która zmarła. Ktoś może wynagrodzić Bogu swój dręczący grzech, ktoś podziękować za szczęście na egzaminach. - Maryja się odpłaci - dodaje - tylko że w czasie, który sama uzna za odpowiedni. Sołtys od trzech lat żyje z baru dla pielgrzymów, który urządził w szopie na podwórzu. Ma dwanaście potraw w jednorazowych naczyniach. -1 wie pan - opowiada -jak siedzą ludzie przy stolikach, to widzę po twarzach, że przyjechali nieszczęśliwi. ;• .,.L ,,:.,..'^ :< ^. -.rj- ' ^ ,.jj Kto cię uratuje? Na ścianie kapliczki św. Doroty widnieje elegancka kamienna tablica: "Wotum dziękczynne-błagalne od Ryszarda Świtały z Australii"; na wielu kaplicach widać podobne napisy. Pytani, czy wiadomo, co spotkało Ryszarda Świtałę? - Ja go nigdy nie widziałem - uśmiecha się proboszcz. - Jednej pobożnej pani przekazał 100 dolarów z prośbą o małą tablicę, to mu założyliśmy. A co miał za sprawę, nie wiem. Jest to tablica zawieszona przykładowo, dla zachęty. Żeby się inne rozmnażały. 128 W Licheniu mówią, że proboszcz umie dotrzeć do ludzi, próba mowy proboszcza: "Po tylu latach wracają z trumien i jak upiory z rozpalonymi oczyma jawią się przed nami ci, dla których byliśmy powodem zgorszenia czy upadku. Może palą cię, jak roztopione żelazo, łzy zdradzonej żony? Może zgłaszają się z tamtego świata wierzyciele? Przerażenie cię ogarnia, gdy o tym myślisz, gdy widzisz siebie na strasznym Sądzie Bożym. Kto cię wtedy uratuje od wyroku? Maryja Ucieczka największych grzeszników świata". - Ostro ludziom mówię, ale po to tu przyjeżdżają - wyjaśnia ksiądz. Prywatnie proboszcz Makulski jest łagodny i pełen ciepła: - Wielu ludzi przeżywa radość, gdy mogą dołączyć do budowy cząstkę swą. Każdy człowiek ma chęć upamiętnienia się, a tu jest okazja, aby i najmniej wybitni coś po sobie zostawili. Po namyśle: - To, co zrobiłem ja i ludzie, to jest już coś świętego. Skutki wychowania w ciasnocie Tak więc Bolesna Królowa Polski od 2000 roku będzie miała swój dom na wzgórzu, tuż nad jeziorem. Z wieży widoczne będą hałdy z kopalń węgla brunatnego, kominy elektrowni i wieżowce nowego Konina. Wokół: tafle kilku jezior, lasy i łąki w dolinie Warty. Pielgrzymi, podążając do świątyni, przejdą paradną bramę i wejdą pomiędzy dwa łany żyta ("pomyślane jako kunsztowna dekoracja roślinna" - zapisano w idei projektu). Sama świątynia ma się kojarzyć z falującym łanem zboża. Ściany obudowane będą złotą cegłą. Okna - w łuki, a ciąg łuków stworzy "falujący rytm". 129 r Szyby w oknach będą miały odcienie złotawobursztyno. we, framugi będą w kolorze złota, z wyrysowanymi kłosami Pierwsze skojarzenie: piastowskie, ludowe, zbożowe. Drugi poziom skojarzeń jest zgodny z tradycją wczesnochrześcijańską: pięć naw, transept, absyda, wszystko na planie krzyża. Do tego kopuła. Krąg kopuły na "łanie zboża" ma się tłumaczyć jako symbol przebóstwienia przemienienia ziarna w hostię. Co do wymiaru bazyliki - zapisano: "Przestrzeń świątyni ma stanowić antidotum na skutki wychowania w ciasnocie". • s.., rWf. ^•.•r.Oa&SJS*'' Aa Coś słyszałem... Przewodniczący Komisji Episkopatu Polski do Spraw Budownictwa Kościelnego, bp Julian Wojtkowski: - Coś słyszałem o tej budowie, ale ona nie podlega Episkopatowi, bo u nas nie ma centralizacji. Więc nic nie wiem. - Ma to być największy kościół w Polsce - mówię. - To jest tylko proroctwo. Jak zbudują ten kościół, wtedy będzie można go zmierzyć i okaże się, czy największy. Czy chwała Bogu musi mieć taki przepych? Biskup Diecezji Włocławskiej, Bronisław Dębowski: - Świątynia ta rzeczywiście będzie wielka, ale wielkość nie jest jeszcze przepychem. Projekt jest klasyczny, prosty. Zaryzykowałbym twierdzenie, że właściwie jest tani: wielki koszt wynika z wielkości budynku, a wielkość z ogromnej liczby pielgrzymów. Prowincjał zakonu marianów ks. Jan Rokosz zwierza się, że sam chyba nie miałby odwagi zainicjowania takiej budowy, ale z podziwem obserwuje księdza Makulskiego. - Rodzi się pytanie - mówi ojciec prowincjał - czy w kraju, w którym żyje tyle ubogich ludzi, godzi si? wznosić takie sakralne budowle? 130 I odpowiada sobie: - Zrozumieć tę inicjatywę można tylko ^ świetle wiary. Przypomina się owo, właściwie logiczne, pytanie Judasza: "Czyż nie lepiej było sprzedać i rozdać ubogim?", gdy na cześć Jezusa rozbito flakon kosztownego pachnidła. Ta budowa to dzieło podjęte z miłości do Boga, do Matki Najświętszej. To jest coś, wobec czego trzeba chyba zamilknąć. Myślę, że chodzi tutaj o oddolny zdrowy odruch przywrócenia w społeczeństwie właściwej hierarchii wartości, w której obecny jest Bóg. Odnajduję w inicjatywie tej budowy kontestację myślenia, według którego wartość przedstawia tylko to, co użyteczne, co dla ciała. Paw i orzeł Projekt przygotowywało 14 inżynierów i konstruktorów. Główna projektantka, architekt Barbara Bielecka, mieszka w Gdyni, ukończyła Politechnikę Gdańską. Przebudowywała Wrocław i Szczecin, zaprojektowała kilka sal sportowych i fabrykę wyrobów z betonu. Nie przyznaje się, ale tworzy dzieło swego życia. Z proboszczem zapoznała ją zaprzyjaźniona gospodyni wiejska, pani Kundzia. - I ona jest prawdziwym twórcą tej budowli - przekonuje architekt. -Bo uważam, że ten kościół stworzyła wieś, ostoja polskości. Zaborcy dbali, by żadna struktura materialna świadcząca o istnieniu Polski nie powstała. Teraz powstanie świątynia, która wypowie dążenia ludu. Przez rok do makiety przyjeżdżały całe wsie. Chłop albo da pieniądze, albo nie da, a tu patrzył i dawał. Więc to lud jest inwestorem. Ta budowa to wola ludu. A lud chciał wielkiego. Weźmy wieżę. Musi być mariacka, polska, akceptowana natychmiast na dużą odległość. Żeby od razu było 131 wiadomo, że to sanktuarium maryjne. Muszę uszanować sprawę tęsknoty ludzi, choć przedrzeć się przez gust odpustowy jest ciężko. - Polski gust to dużo pawia i dekor. Z pawiem bym nie walczyła, ale dodałabym mu orła: twardość, powagę, oszczędność ruchów i spokój. Bazar "Dewocje" Przy głównej ulicy Lichenia urządzono bazar "CIUCHY I DEWOCJE". Poczta Polska wybudowała we wsi bardzo małą pocztę, ale za to wielki hotel. Sołtys Marek Maciejewski uważa, że w Licheniu nawet ludzie mało przedsiębiorczy mogą mieć zysk. -Musimy żyć z pielgrzymów, bo produkcja rolna jest nieopłacalna, słabe gleby - tłumaczy. - Wysprzątać pokój, uprać pościel, zaprosić bliźniego każdy u nas potrafi. Dyrektor Budimexu Marian Płomiński powtarza: - Ta budowa tworzy bogactwo. Ktoś dzięki niej sprzedał już 6 milionów cegieł, tony stali. Przy fundamentach zatrudniono 100 osób. Na życze nie proboszcza w pierwszej kolejności przyjmuje się bez robotnych z jego parafii. 14 km stąd powstaje autostrada. Budimexowi zależy, by zadomowić się w regionie. Postawi więc hotel dobrej klasy. Licheń może być tak bogaty jak Fatima i Lourdes. 5 i» f s Wotum w budowie Dyrektor Płomiński ma łzy w oczach, gdy mówi (to zdanie ponoć zawsze wypowiada uroczystym tonem): - Takiego kościoła na świecie żadna firma nie budowała, bo nie ma takiego kościoła na świecie. 132 Na budowę zgłosiły się przedsiębiorstwa włoskie i francuskie. Oferują bezpłatny konsulting. - Byle tylko zaistnieć przy tym wydarzeniu - podkreśla Barbara Bielecka. Kierownik wotum w budowie, Andrzej Iwanicki, mimo że budował m.in. fabrykę sztucznego włókna w Iranie i elektrownię w Kozienicach, jest podniecony: - Oto wyzwanie! Są tu takie zagwozdki techniczne, z jakimi nie zetknąłem się przez trzydzieści lat pracy. Kwestia dźwigu. Będzie się używać największego dźwigu. Tylko że w Polsce nie ma takiego. Najwyższy stoi teraz przy budowie wieżowca, naprzeciwko Marriotta w Warszawie, lecz jest o połowę za niski. W Licheniu trzeba dźwigu wysokiego na 106 m, z ramieniem - 60 m, sprowadzą taki z Francji. Kwestia sufitu. Sufit główny ma hektar i będzie w kasetony. Kaseton ma metr na metr i kształt gwiazdy ośmioramiennej; dużo rowków, dużo kątów, w środku gwiazdy zbiega się aż 16 krawędzi. Kaseton powstaje z cieniutkiego, bardzo szczelnego betonu. O nagłym odprysku, gdy zabetonowana gwiazda już zawiśnie, nie ma mowy. Od czasu budowy Pałacu Kultury w Warszawie nikt nie robi sufitów kasetonowych, nie ma więc z kim wymieniać doświadczeń. Budimex stworzył salę prób, gdzie kasetony odciska się w formach, jak babki w tor-townicy. Zaliczono już formy z żywic i plastiku, ale nie dały dobrych efektów. Sprawdziły się tortownice siatko-betono-we według pomysłu z Politechniki Warszawskiej. Kwestia kopuły. Architekt Bielecka opowiada o swoim marzeniu konstrukcyjnym. Jest to marzenie o jak najlżejszym podparciu kopuły (jej średnica sięga 35,4 m, a największa kopuła w najbardziej "kopulastej" katedrze Hagia Sophia ma 133 31 m średnicy). Chce, aby przestrzeń pod kopułą nie była zagęszczona filarami, tak jak u św. Piotra w Rzymie. W Licheniu pod kopułą staną tylko cztery "wiązki wąskich słupów". Wymyślono system podparcia kopuły specjalnymi pierścieniami, ale jest on trudny do obrazowego opisania. Kopuła będzie bardzo dużą czaszą na lekkich kolumnach. Barbara Bielecka: - Czuję, że popychamy myśl techniczną do przodu. •: .'' ;',;i Z braku tlenu... - Mnie chodzi o to, żeby się ludzie nie męczyli - wyjaś nia proboszcz i robi zmartwioną minę. - Jednorazowo przyjeżdża na mszę 300 autokarów plus samochody, bo tu kolei nie ma. Przybysze próbują dopchać się do swojej Matki w upale i ścisku. Z braku tlenu mdleją. Marzę, żeby pielgrzym mógł pomodlić się i żeby nikt go nie popychał. Niektórzy idą z pielgrzymką, a cudownego obrazu nie mogą nawet zobaczyć. Jedzie człowiek do Matki Boskiej pół Polski i nic nie użyje. • , a > •-'- Czas smoka? Maryja przedstawiła Mikołajowi Sikatce proroctwa. Po latach przybrały objętość kilku stron maszynopisu. Parafia je opublikowała, a ksiądz Makulski ułożył przypisy do słów Maryi: "Żony okryją się żałobą" - zapowiedź żałoby po powstaniu styczniowym; "Dzieci będą katowane" - dalsze posunięcia zaborców; "Potem zginą miliony ludzi" -1 wojna światowa; "Morza obleją się krwią" - n wojna światowa; "Zacznie się bój o duszę narodu" - stalinizm; "Będę chodziła między wami" - peregrynacja cudownego obrazu jasnogórskiego; "Z Polski wyjdzie nadzieja" - Wojtyła papieżem; "Na kraj spłyną łaski" - czerwiec 1989; "Klasztory będą przepełnione" - wzrost powołań zakonnych; "Polskie serca rozniosą wiarę na Wschód i Zachód, północ i Południe" - misja, którą Pan Bóg wyznacza narodowi. Ta sama misja, którą spełnić miał naród żydowski, ale nie spełnił i my ją przejmujemy; "Nie dajcie się uwieść piekielnemu smokowi" - przestroga przed czasem, w którym żyjemy. To czas kłamstwa. Na jubileusz ludzkości Z ludźmi jednak nie jest źle. - Budowa w Licheniu jest dowodem, że naród ma najlepsze nadzieje na przyszłość - mówi Barbara Bielecka. - Bo jeśli nie byłoby nadziei i czekalibyśmy na koniec świata albo, że przyjdzie Jelcyn i nas zabije, to taka budowa nie miałaby sensu. Z dumą: - Ta świątynia będzie świadectwem, że nasz naród uznaje się za dziedzica kultury ogólnoludzkiej, a jubileusz chrześcijaństwa uważa za swój. Na rok 2000 -jubileusz ludzkości - to prawie obowiązek wybudować świątynię. Z żalem: - Budimex nawet kalendarzyka z makietą nie wydał, Episkopat nie robi żadnej akcji promocyjnej, a lud buduje. Oto głęboka konspiracja ludu wbrew wszelkim inteligentom! W małym kościółku z łaskami skryta Każdego wzmacnia, gdy tu zawita. l « ?• » Ona tak czeka z dobrocią matki, t By do niej przyszły wszystkie Jej dziatki. 134 135 ZABIERZ NAS DO DIAMENTU Wojciech Baumgart z Bydgoskiego był rolnikiem. Miał podtrzymywać tradycje rodzinne. - Czyli miałem być z dziada pradziada dziad - mówi. Rzucił gospodarstwo. Potem przez tydzień żył jak w "Dynastii". Inżynier geodeta Leszek Krygier z Warszawy stwierdził, że nie chce być jak kula bilardowa, którą ktoś popycha. Rzucił; pracę. Jego żona, też inżynier, była kierownikiem na budowie Centrum Onkologii, ale postanowiła, że musi pojechać pod największy kamień świata, do Australii. Etat na budowie ją przytłaczał, gdyby tam została, nie miałaby na kamień żadnych szans. Rzuciła etat. Jolanta i Adam Milewscy, ekonomistka i elektryk także zostawili swoje zawody. W "Dynastii" żyli już trzy razy. Wciągająca rodzina ,% Wszyscy wymienieni działają w Amwayu. Amerykańska korporacja Amway reklamuje dostatni styl życia i robi pieniądze w 60 krajach świata. Amway stworzyli w roku 1959 dwaj Amerykanie holenderskiego pochodzenia. Postanowili docierać z towarem do klienta, aby ten nie mu-sjał iść do sklepu. W Polsce od trzech lat rozprowadzają grodki czystości i kosmetyki. Amwayowiec robi dwie rzeczy: sprzedaje towar i werbuje innych do tego samego. Nie dostaje pieniędzy za zwerbowanie nowej osoby, ale procent od sprzedaży, jaką zwerbowana prowadzi. Potem procent od obrotów, jaki mają następni zwerbowani przez zwerbowanego itd. "Amway" wziął się od "american way" - amerykański sposób. Jeśli ktoś ("sponsor") wciągnie do biznesu pięciu ludzi, każdy z nich - po pięciu, każdy z tych pięciu następnych pięciu, a ci jeśli zwerbują już tylko po trzy osoby - powstanie 381-osobowa sieć. Gdy każdy z nich kupi w hurtowni towary wartości 100 dolarów miesięcznie, obroty całej grupy wyniosą 38 100 dolarów. Gdy sponsor numer l podzieli się premią w myśl amwayowskiego regulaminu ze wszystkimi z niższych pięter, daje mu to 800 dolarów. Widokówka przesłana z seminarium Amwaya na Wyspach Kanaryjskich do Polski: "Droga do marzeń nie jest skomplikowana. Pozdrowienia z raju". Firma ma wizję raju, oferuje ją na mityngach. W Polsce zbiera fantastyczne żniwo. Pragnienia rozbudzane w kuchni Żona inżyniera Krygiera, który nie chciał być w życiu kulą bilardową, powtarza sobie zasadę, którą Amway każe powtarzać: "Mam prawo do marzeń". Cokolwiek chciałoby się mieć, należy powiesić sobie w widocznym Miejscu fotografię tej rzeczy. Album z największym kamieniem świata postawiła więc na stole w pokoju. Jednak 137 136 pełny świat marzeń Krygierów znajduje się w kuchni Każdy przykleił swoje nad stolikiem śniadaniowym, mię. dzy lodówką a ścianą, i spogląda podczas jedzenia. Inży. nier Kry gier patrzy na trzy wizerunki Mercedesa, a ich dziewiętnastoletni syn na kamerę Sony, wieżę Sony i apa-rat fotograficzny Canon. - Nagle okazało się, że jest pole do popisu dla całej rodziny - mówią. - Wskoczyliśmy na poziom Amwaya i od razu zaimponowaliśmy chłopakowi dziewiętnastoletniemu, a długi czas nie mogliśmy do niego trafić. Korporacja Amway rozrasta się dzięki marzeniom. Każdy członek Amwaya ma za zadanie rozbudzać marzenia w swojej grupie. Im więcej silnych marzeń, tym bardziej ludzie chcą organizować sieć. Amway często zwołuje zjazdy i kongresy, gdzie rozbudza się marzenia zbiorowo. Na kasecie edukacyjnej dla wtajemniczonych Bob Andrews, lider Amwaya ze Stanów, tak zachęca: "Wy powinniście powiedzieć sobie: Cel muszę mieć taki, że jak sobie o nim pomyślę, to aż powinienem się przestraszyć. Tak mówią ludzie, którzy podejmują ryzyko. Mają cel tak wielki, że trzymają plansze z planem i inne przyrządy w nogach łóżka i mają wyrysowaną swoją sieć, żeby każdego ranka i każdego wieczora na nią patrzeć. Ludzie, którzy mają wielkie marzenia, to ci, którzy wywieszają je w całym mieszkaniu". - Pod wpływem książek i kaset edukacyjnych można zmienić swoje życie - mówi z przekonaniem Wojciech Baumgart, były rolnik z Bydgoskiego. - Ja na przykład dążę do tego, żeby mieć swoje jezioro. Dwaj założyciele Amwaya, którzy od roku 1959 stoją najwyżej na szczycie jego góry, według amerykańskiego magazynu "Fortune", utrzymują się na liście 101 najbogatszych ludzi świata. Po drabinie do Korony Polska to najdynamiczniej rozwijający się rynek Amwaya w Europie. Słowem, najdynamiczniejszy rynek marzeń. Amway robi wszystko, aby jego ludzie mieli motywację do bogatego życia. System wyróżnień ma dwanaście stopni, od odznaki srebrnej, przez złotą, rubinową, perłową, szmaragdową, diamentową, podwójne i potrójne diamenty itp. Ostatnia odznaka to Korona Ambasadora, jest to sukces na skalę międzynarodową. W dowód uznania nagrodzony lider firmy może na przykład przemawiać na scenie. Okazji jest dużo, co chwila jakiś zjazd lub seminarium. Alicja Bednarczyk, studentka etnologii, bada kulturę Amway i jeździ na jego spotkania po całej Polsce: - Najlepsi mogą zostać na scenie sami. Wprowadza ich ktoś, kto o nich dobrze i długo mówi. Im dłuższa przedmowa, tym ważniejsza osoba. Perłą można zostać nawet w Bukowinie Tatrzańskiej, jak Wójtowiczowie, a Rubinem nawet we wsi Kozy, jak Kuńkowie. Komunistom się nie śniło Listopad 1995 roku. Wynajęto mnie, bym razem z Grażyną Torbicką, wynajętą prezenterką TV, poprowadził największy coroczny zjazd Amwaya, Konwencję '95. Sala Kongresowa, trzy tysiące osób. - Mam obawy - mówię w biurze Amway Polska - tyle tadzi! Jak zapanować nad takim tłumem? - Niech się pan nie obawia, tak jak pan ruszy małym Palcem, tak oni będą się ruszać - uśmiecha się jeden Urzędnik i rusza małym palcem. 139 138 Ze sceny, wystrojonej jak do rozdania Oskarów, 65 razy padnie słowo "sukces". Będzie wypowiadane średnio co cztery minuty. Zgodnie ze scenariuszem, ja sam mam wypowiedzieć słowo "sukces" 19 razy. Panie - w eleganckich garsonkach, niektóre w sukniach niczym sylwestrowe, panowie - w garniturach niektórzy z eleganckimi muchami. Przewaga ludzi do czterdziestki. W Kongresowej nie ma dziennikarzy, nie ma telewizji, zjazd jest zamknięty dla obcych. Zalega gęsta ciemność. Nagle słychać bębny, odzywa się chór. Muzyka taka, jakby miała wojsko prowadzić na wojnę. Widownię ogarnia siwa mgła. Strzela laser. Nad głowami ludzi przelatuje trójwymiarowa kula ziemska. Kontynenty świecą. Kobiety wstrzymują oddech. Ludzie mają wrażenie, że wirująca nad rzędami planeta zaraz zahaczy o głowy. Gdy ziemia znika, w powietrzu ukazuje się napis: AMWAY. Mówię: "Szanowni Państwo, to wy jesteście bohaterami!..." Słyszę swój głos i nie poznaję: 20 Mariuszów Szczygłów. Grażyna: "Wasza działalność dowiodła, że można wykreować nowy obraz Polaka...To zasługa Amwaya... A czym jest Amway?" Ja: "Wyrażeniem pewnej idei. Idei, która mówi światu: nieważne, kim jesteś i skąd pochodzisz. Musisz być tylko przekonany, że możesz osiągnąć sukces"- Brawa, okrzyki zachwytu. A wydaje się, że to pustosłowie. Z gigantycznych teleekranów nad sceną, zawieszonych na wysokości drugiego piętra, przemawiają liderzy firmy-Zwycięzcy życia. Na teleekranach ich twarze są wielki6' jak ściana jednorodzinnego domku. Fanfary za fanfarami- Obniżam głos: "CZYM JEST SUKCES? SPEŁNIE-WSZYSTKICH MARZEŃ? ETAPEM ROZWOJU?" Grażyna: "A MOŻE TYLKO MOMENTEM W ŻYCIU? CHWILĄ REFLEKSJI NAD TYM, CO BYŁO?" Mówię ciut wyżej, z podnieceniem: "JAKI MOŻE BYĆ SUKCES? DECYDUJĄCY CZY OGROMNY?" Grażyna głosem festiwalowym: "POWAŻNY CZY WIELKI?" Ja donośnie: "A MOŻE ZASŁUŻONY I ZDECYDOWANY?" Krzyczę: "CZY SEKTOR A UWAŻA SIĘ ZA LUDZI SUKCESU!!!???" Z sali: Taaaak! Grażyna: "CZY SEKTOR B UWAŻA SIĘ ZA LUDZI SUKCESU!!!???" Z sali: Taaaaaaaaaaaaak! Brawa i gwizdy zachwytu. Brawa, jakich nigdy nie miały Opole i Sopot. Czuję, że mam siłę, o jakiej mi się nie śniło. To nie moja siła, to siła Amwaya. Na scenę mają wejść ci, którzy jako pierwsi Polacy zaszli w Amwayu najwyżej. Urszula i Zbigniew Kalinowscy ze Stargardu. Kiedyś byli właścicielami bankrutującego punktu ksero. Mają po trzydzieści lat. Trzy lata temu powiedzieli "Gazecie", że muszą mieć tak duży dom, aby pies biegnący z jednego końca na drugi trzy razy odpoczywał. Dziś mają. Są Diamentami. Jeżdżą czerwonym BMW. Ja (ze scenariusza): "Oni osiągnęli już prawie wszystko". Grażyna: "A wybierają się jeszcze wyżej. Zapytani o swoje najbliższe plany, powiedzieli: »Przede wszystkim chcemy być ludźmi sukcesu, wśród ludzi sukcesu«". Kali-flowscy mają stojącą owację. Mówią 45 minut. Zbigniew Kalinowski wyznaje, że w Amwayu dowiedział się, jak to Przyjemnie jest być kochanym. Amway daje taką miłość. 141 140 JL Zespół VOX śpiewa ułożoną dla Amwaya piosenkę-"Nie wstydź się marzeń, kiedy spada gwiazda...". Zespół VOX spotyka to, co nie spotkało go przez dwadzieścia lat działalności. "Wstańcie" - VOX wzywa publiczność. Trzy tysiące pokornie powstają. "Złapcie się za ręce". Natychmiast się łapią i falują. "Przytulcie się". Cały zjazd Amwaya przytula się do siebie. - Wie pan - mówi gorączkowo człowiek od nagłośnienia -ja w Kongresowej pracowałem i za Gierka, zjazdy partii robiłem. Ale to, co dziś się tutaj dzieje, to komunistom by wyobraźni zabrakło. - Oni tak wariują bez wódki - mówi za kulisami pani w fartuchu. Dźwiękowiec: -A dopiero jest pół do trzeciej! Po scenie chodzą ludzie przebrani za produkty Amwaya. Proszek do prania wielkości człowieka kłania się publiczności. Pani w fartuchu: - No nie, modlą się do tych proszków. Przed finałem - zaplanowane przemarsze. i Fanfary, bębny, chóry. Po dwóch pochylniach ze sce ny na widownię schodzą najlepsi: bursztynowi, szma ragdowi, perłowi... Prawie dwieście osób. Maszerują na uczycielki, spawacze, księgowe, lekarze. Co dziesięć se kund wyczytywane są ich nazwiska. Przez dziesięć sekund twarz każdego z nich jest wielka jak ściana jednorodzin nego domku. * ,.t Trzeba dopalacza ^ Krygierowie są pod wrażeniem. - Na takich mityngach twardzi ludzie, mężczyźni, płaczą ze szczęścia - mówi Leszek Krygier. - Pękają emocjonalnie - dodaje żona. 142 Inżynier: - Taka impreza człowieka ładuje, wspiera, pokarm dla duszy. Żona: - Na spotkaniach każdy wrzeszczy. Ludzie tę łuskę zrzucają z siebie. W pewnym momencie człowiek nawet zapomina, że to jest biznes. Inżynier: - Cieszę się z tego wszystkiego, bo oni znaleźli dla ludzi formułę. Wojciech Baumgart z Bydgoskiego wyznaje, że najbardziej przeżył piosenkę VOX. - Marzenia potrzebują dopalacza, wzmocnienia - mówi z przekonaniem, tonem duchownego. Często więc opuszcza swoją wioskę i jeździ po wzmocnienie - na seminaria do Warszawy. - Stanąć na scenie to najpiękniejsza nagroda - mówią. - Gdzie jakaś pielęgniarka czy ekspedientka z prowincji miałaby w życiu szansę stanąć w reflektorach jak piosenkarka. Nigdy w życiu. A Amway sprawia, że na widok przeciętnej pielęgniarki tłumy mogą krzyczeć z zachwytu. Raj ;;;;./; JV'".,,r. ."•'.' .. '. 7.,: ,, f Ci, którzy uwierzyli w Amway, życie przed Amwayem przedstawiają podobnie, w czarnych barwach: mieli etaty, mieli stresy. Mieli żywot bez zadowolenia. Wyzwolił ich Amway. - Moje możliwości, to było kilka nędznych hektarów - mówi Wojciech Baumgart. Milewscy mieszkali w Australii i nie byli tam zbyt szczęśliwi. - Żeby od prostego elektryka dojść do majstra, to mnie kosztowało dziesięć lat. I na tym moje możliwości się kończyły. A. w tym biznesie, dziesięć lat i można być finansowo niezależnym - przekonuje Adam Milewski. Już są z żoną Rubinami. 143 Baumgart jest Perłą. Jego emerytowani rodzice też się pną, są już na trzecim szczebelku w dwunasto-stopniowej skali nagród. Gospodarstwo oddane w dzierżawę, a wieś patrzy. Wojciech Baumgart: -Przez całe dzieciństwo nie wyjeżdżałem z ojcem na wakacje, bo zawsze były żniwa. A dzięki Amwayowi, po trzech latach pracy, miałem z rodzicami wspaniałe wakacje. Tydzień na koszt firmy na Wyspach Kanaryjskich. Jolanta Milewska: - A my byliśmy już trzeci raz! Adam Milewski: - Gdyby ludzie wiedzieli, co Amway proponuje na takich wakacjach, to by cały rok pracowali bez zapłaty, żeby tam pojechać. Jolanta Milewska: - Mnóstwo jedzenia, mnóstwo. Wojciech Baumgart: - Przy śniadaniu to spędzaliśmy nawet i po półtorej godziny. Owoce morza, świeżutkie, jeszcze się ruszające... To były obrazy żywcem wyjęte z "Dynastii". Jolanta Milewska (trzy razy "w »Dynastii«"): - A Dia-menci jeżdżą do jeszcze lepszych miejsc! Na Hawaje. Zwiedziliśmy trochę świata i nie robi na nas wrażenia coś takiego jak hotel Marriott, choć chcielibyśmy tam jadać, ale nas jeszcze nie stać. To jest nasze marzenie. Każdy ma strunę % "Chcieć więcej - więcej pieniędzy, wygód i rzeczy - i wyrażać otwarcie to pragnienie: oto wspólny element w postawie Amway a" - stwierdza otwarcie główny hagiograf firmy Charles Paul Conn w książce "Spełnione obietnice, czyli co to jest Amway i dlaczego tak różnie o nim mówią", która ukazała się niedawno w Polsce. "J68*1 ciężko pracujesz na zdobycie dóbr, jeśli nie odbierasz ich nikomu innemu, cóż złego w tym, że chcesz więcej?" - pyta Conn. - Każdy z nas ma pewne struny - mówi Leszek Kry-gier. - To, co nam narzucano w Polsce wcześniej, komunizm na przykład, to uderzało w niewłaściwe struny. Myślę, że Amway znalazł strunę jak trzeba. Antropolog prof. Anna Zadrożyńska zastanawiała się wielokrotnie nad tymi ludźmi. Mają poczucie uczestniczenia we wspólnocie, którą można nazwać "Korzystanie z raju". Ponoć zaobserwowano w Amwayu falę nowych ludzi, którzy prowadzili szczęki na bazarach. - A my - zauważa dyrektor Amway Polska, Marek Florczuk - ludziom ze szczęk oferujemy inny styl życia, eleganckie zachowanie, skok do innej klasy. - Na spotkaniu, choćby w kawalerce w bloku na XI piętrze wszyscy muszą wyglądać jak biznesmeni, w garniturach i krawatach - opowiada Alicja Bednarczyk, która o kulturze Amwaya pisze pracę magisterską. - Wchodzący do sieci dostaje gadżety, notatniki oprawne w piękną skórę, bloczki, terminarze... Ktoś mi mówił, że to przyciąga także tych, którzy nigdy nie mieli nic wspólnego z biznesem. Bo zmianę w ich życiu widać już po notatnikach. . - , ., . =. -• ,.;&< - • • • •, ' . ' ' • .;vV \ Wstaję, kiedy chcę - Jeden pan z Działdowa opowiadał, jak znajomi mu pokazywali: o, tutaj - dyrektor Amwaya Marek Florczuk Puka się w czoło. - A on, gdy zaczął wreszcie otrzymywać większe premie, kupił sobie nowy samochód, do tego samochodu nakupował mnóstwo prezentów i wszystkich tych znajomych w Działdowie objechał. Wręczał im prezenty w imieniu swoim, ale za każdym razem z wizytówką: ''Pozdrowienia od sukcesu". 144 145 Dyrektor zauważa, że sieć jest coraz bardziej popularna w małych miastach. Gdy dystrybutor osiąga sukces, jest on tam bardziej widoczny, w Warszawie ginie w powodzi innych sukcesów. - Poza tym taki człowiek jest w miasteczku kimś, nawet jeśli nie osiągnął efektu. On się tam wyróżnia, bo wyjeżdża na spotkania do dużych miast. Słowem, jest inny, lepszy niż większość - przekonuje dyrektor. Rozmowy amwayowców z postronnymi: "Dzięki Am-wayowi...", "Amway dał mi...", "Dopiero Amway sprawił...". Wyznania są optymistyczne, zdania gładkie. Pani Milewska: - Teraz wstaję, kiedy się wyśpię. Pan Milewski: - Nauczyłem się, co robić, żeby mnie ludzie lubili. Dla choleryka jestem cholerykiem, dla fleg-matyka flegmatykiem, a dla żony sangwinikiem. Pani Milewska: - Nie mamy nad sobą żadnego kierownika. Pan Baumgart: - Jestem dumny ze swego życia. Pan Krygier: - Kiedyś uciekałem w literaturę fantastyczną, bo życie było nieciekawe. Teraz zmierzamy z żoną do szczęścia. Pani Milewska: - Mnóstwo książek czytamy. O sukcesie. W przeszłości mało czytałam, ale jak dorwałam książkę o sukcesie, to nie mogłam przestać. Pan Baumgart: - Nawet mój sześcioletni syn ma już tablicę i rysuje sobie swój plan marketingu i sprzedaży. Żonę wciągnąłem. Pani Milewska: - Teraz, gdy idziemy na imieniny i przy stole zaczyna się narzekanie, to jest przezabawna sytuacja, bo my tylko uśmiechamy się z mężem. Pan Milewski: - Czy pan wie, że człowiek musi korzystać z 65 mięśni, żeby jego twarz była ponura, a tylko z 14> gdy się uśmiecha? Więc co lepsze? Jak się jest w AmwayUi to się ma na takie tematy wiadomości. Pani Milewska: - My z mężem mówimy już identycznym językiem. Tak biznes wiąże małżeństwa. Pani Krygier: - Powiem panu coś, co ktoś powiedział pięknie. Nasz Diament wypowiedział te trafne i ważne słowa - "Nasz cel, to stać się ludźmi atrakcyjnymi wewnętrznie". Pan Krygier: - Atrakcyjność wewnętrzna jest wyce-nialna finansowo. Bo atrakcyjny przyciąga innych ludzi i może tworzyć swoją sieć. Pani Krygier: - Są właściwie same zyski. Z naszej sieci tysiąca ludzi tylko dwie trafiły do szpitala psychiatrycznego. To nieduży odsetek. Uszyć sieć Amway działa inaczej niż firmy sprzedaży bezpośredniej na polskim rynku. Sprzedawcy nie stukają od drzwi do drzwi, ale szukają klientów wśród znajomych i ich znajomych. Amerykańskie badania dowiodły, że przeciętny człowiek, żyjący w cywilizowanym świecie, zna osobiście lub z widzenia około 700 osób. Dotrzeć do nich, wciągnąć w sieć - to marzenie każdego amwayowca. Krygierowie zbierali sąsiadów. Znali ludzi, 16 lat mieszkają na Ursynowie. Do interesu wszedł co dwudziesty. - Żona nie tylko ze studiów ludzi poznąjdowała, ale nawet kolegów ze szkoły podstawowej wyszukuje - chwali połowicę Leszek Krygier. Towary Amwaya nigdzie nie są reklamowane, nigdy nie ma ich w sklepach. Wszystkie są niesamowitymi koncentratami: 2,5 kilograma proszku do prania wystarcza na półtora roku. Niestety proszek kosztuje 60-70 zł. Sprzedawca musi więc nieźle się napracować, aby klienta zachęcić. 147 146 Dystrybutorzy Amwaya dla biznesu zrobią wiele. Niektórzy, na przykład, na pokaz piją płyn do mycia wszystkiego (środek czyszczący LOG) i udowadniają, że jest on nieszkodliwy dla zdrowia. - Podczas jednego spotkania na 20 osób dystrybutor nie liczy na więcej niż na jedną osobę - przyznaje dyrektor Florczuk. - Cała reszta uzna, że to jest opowiadanie bajek albo jakieś podejrzane historie. Dlatego dystrybutorzy są tak głodni wzorów sukcesu. Stąd taki splendor dawany jest Diamentom na konwencji. - A gdyby tak - pytam dyrektora - wszystkie ogniwa pośrednie, z których czerpią zyski Kalinowscy, nagle wycofały się... - To oni automatycznie spadają. Przestają być Diamentami. Dlatego tak dużo pracy wkładają w to, aby sieć trwała. Dlatego pan Kalinowski tak dobrze przemawia. A fale uderzały o brzeg Ania Pawlak, dziewiętnastoletnia dystrybutorka z Łodzi i absolwentka liceum medycznego, ma taką kasetę edukacyjną Amwaya, od której przechodzi ją dreszcz. - O tu - pokazuje nogę i linię od biodra aż do samej kostki. - Tu mi przebiega. Głowę amwayowca atakuje się ciągle. Każdy ma mnóstwo kaset z przemówieniami, aby zaspokoić głód wzorów. Słuchamy z koleżankami Ani Pawlak. Jej mama słucha tej kasety nawet w samochodzie, porzuciła dla niej Julio Iglesiasa. To Bob Andrews, lider z USA zastąpił Iglesiasa. Przemawia na jakimś seminarium dla polskich dystrybutorów przez 90 minut, ma głos kaznodziei. Minuta 1: Być może nigdy nie zostaniecie gwiazdami koszykówki i być może nie będziecie sterować statkiem kosmicznym, ale ja przyszedłem wam powiedzieć, że możecie być Diamentami, (słychać brawa). Ty możesz być Diamentem! Wy ludzie tam z tyłu (krzyki z widowni). Możecie być Diamentami! Minuta 15: Te dwa rzędy Diamentów, tu u góry, te stoły, to jest nic w porównaniu z tym, co dopiero zobaczymy. My zobaczymy stoły rozciągnięte aż do samego końca tej sali! Będziemy musieli rezerwować miejsca dla Diamentów, żeby mieli gdzie usiąść. - O, teraz! - syczy Ania Pawlak - słuchajcie uważnie! Minuta 30: Ja nie wierzyłem, że moja Terry i ja możemy być Diamentami. My nie zaczynaliśmy, by zostać Diamentami. Zaczynaliśmy, żeby dorobić. Gdy zobaczyłem Terry i poszliśmy na pierwszą randkę, najpierw się polubiliśmy, potem pokochaliśmy i kiedy po raz pierwszy spotkałem jej ojca i on powiedział mi: "Ty nigdy nie będziesz w stanie zapewnić jej tego, do czego przywykła", spojrzałem mu prosto w oczy i powiedziałem: ,,A właśnie, że potrafię". Ja jeszcze nie wiedziałem, że to czego pragnę to jest Diament. I wy przyszliście tu, przyszliście na seminarium, ale w sercu nie czujecie jeszcze, że to, czego pragniecie, to jest Diament. Gdybyście wiedzieli, jakie to jest przyjemne, moglibyście się zabić, żeby tu się dostać. Czy wiesz, jak dobrze być Diamentem? To jest tego warte, usłyszeć swoje dzieci mówiące: "Tatusiu, ty jesteś Diamentem, prawda, tatusiu? Powiedziałeś, że będziesz Diamentem, prawda? I zabrałeś nas do Diamentu". I żona patrzy ci prosto w twarz i ma łzy w oczach i mówi: "Kochanie, 149 148 dziękuję ci, że jesteśmy Diamentami". I ja sobie myślę; "Boże, czy to prawda? Jestem... Diamentem". Minuta 52: Terry i ja siedzieliśmy niedawno na trawniku naszego nowego domu, na plaży, ostatnio kupiliśmy dom nad Zatoką Meksykańską. Fale uderzały o brzeg, myśmy siedzieli na plaży i ona odwróciła się i powiedziała: "Wiesz co? Jest bardzo dobrze być Diamentem, prawda?" No jak wam się to podoba? (krzyki). Podoba im się! W-y-m-o-ż-e-c-i-e-b-y-ć-d-i-a-m-e-n-t-a-m-i! Minuta 70: I kiedy byliśmy na arenie, bardzo podobnej do tej, w Budapeszcie i w Kaliforni, byłem świadkiem wspaniałej rzeczy. Widziałem ludzi, którzy wypełnili arenę nie raz, ale cztery razy (brawa). A wiecie, jakie było przesłanie tego dnia? "Możesz być Diamentem". Minuta 87: Ja widziałem już ludzi, którzy mieli w sobie ten diamentowy płomień. I widziałem ich, jak wysyłają z siebie te wibracje. I oni przyciągali ludzi. I wciągali ich w swoją sieć wiary. Koniec taśmy. - W sieć wiary... - powtarza Ania Pawlak. Jest podekscytowana. - Caaała jestem już Diamentem - podśpiewuje koleżanka. Alicja Bednarczyk, która jeździ na seminaria Amwaya w Polsce, zaobserwowała, że ludzie Amwaya często cytują złote myśli wypowiedziane przez liderów. Bo filarem Amwaya jest autorytet. Nawet jednostki pewne siebie zaczynają tracić swoją pewność, gdy wszyscy wokół nich zachowują się i postępują inaczej. - Jak to było? - pyta w autobusie koleżanka Ani Pawlak, która jest kasjerką w McDonaldzie. - On mówił, że z żoną, z tą Terry mają swoją własną plażę? 150 Potrzeba potrzeb Kultura Amwaya odpowiada na dwie potrzeby człowieka naszych czasów (opisał je filozof prof. Zygmunt Bauman). 1. Najważniejszą potrzebą jest dziś potrzeba potrzeb. Największym strachem współczesności jest życie bez pragnień, bez uganiania się, bez pościgu za nowym rodzajem przeżyć. 2. Dzisiejsze życie jest bardzo chybotliwe, bez fundamentów. Stąd zapotrzebowanie na pewności, na uproszczenia. Ludzie gorączkowo poszukują wspólnot; poszukują dla siebie plemion. Amway jest plemieniem, które uznaje tylko plemienne prawdy. Cały nasz świat - stwierdza Bauman -jest "nowoplemienny". Amway to poczucie wspólnoty wokół bardzo prostej formuły. Prosta formuła mobilizuje ludzi. - Amway ukazuje trakt, wręcz autostradę do sukcesu - mówi prof. Anna Zadrożyńska, antropolog z Uniwersytetu Warszawskiego. - To w założeniu genialna wspólnota - dodaje z uśmiechem. - Tu nie powinno być agresji wobec rywali, bo osiągnięcia jednych nie eliminują z gry pozostałych. Czy druciak jest do żucia? Marek Jędrysiak, student geografii z Trójmiasta miał w Amwayu narzeczoną. - Człowiek Amwaya musi być ze stali. Dystrybutor gotów jest udowodnić, że druciak do mycia naczyń, po wykorzystaniu, można włożyć do ust jako gumę do żucia. Jak spotkasz amwayowca prywatnie, nie tak, że przychodzi na wywiad do gazety, to poczujesz jego wyższość. Obojętnie, ile zarabiasz, zawsze ci powie to 151 samo, sycąc się swoim sukcesem: "Możesz mieć przecież więcej". A ci na samym końcu amwayowskiej siatki są skazani na przegraną. Większość odpada. Marek przypala nerwowo papierosa. -Była w tym moja dziewczyna. Odpał zupełny. Przeczytała w życiu osiem powieści i na tym postanowiła zakończyć. "Mam ciekawsze książki" - powiedziała, a potem to już mówiła samymi sloganami. Na każdy problem: "Wiesz, my w biznesie uważamy...". Każde zdanie zaczynało się przeklętym: "My w biznesie..." Zarażony amwayowiec nie może żyć z kimś, kto nie chce być w Amwayu. Przestają rozumieć, co do siebie mówią. - Proszki świetne, ale robienie z tego religii... Nie, nie, to nie dla mnie - mówi Anna Szurmiej, która była na kilku spotkaniach, po czym się wycofała. - Każdy amwayowiec mi zaraz powie, że nie ma we mnie woli do działania i jestem leniwa. Otóż nie! Pracowałam w podobnej firmie sprzedaży bezpośredniej i udawało mi się sprzedać odkurzacze po 17 starych milionów za sztukę. Ja się odnalazłam za transformacji - zapewnia Anna Szurmiej, z wykształcenia elektronik. - Ja tylko tego ciśnienia z góry nie mogłam w Amwayu znieść, tego pchania mnie, tego nastawania na moje życie. Jest zdegustowana: - Oni mają na wszystko jedną uniwersalną radę: rób sukces. Uniwersalne rady są podejrzane. Komunizm był uniwersalną radą. Przy niektórych ludziach z Amwaya nawet nie mówiłam, że mam jakieś problemy, bo oni zaraz jak świadkowie Jehowy ze swoją jedną receptą wychodzą. I zamęczają. Sonia Jędrzejczak z Piaseczna, inżynier chemik, pracuje w zakładzie kineskopowym. Działała w Amwayu dwa i pół roku. Oznajmia, że produkty są fantastyczne, ale nie miała siły przebicia. Zrobiła cztery spotkania przy kawie, po osiem osób, i udało się zwerbować jedną. Ale tej jednej już się nic nie udało. Soni Jędrzejczak atmosfera w Amwayu bardzo odpowiadała. - W sam raz dla takiej nieśmiałej jak ja - mówi. Z początkiem roku 1996 około 70 tysięcy Polaków działało czynnie w Amwayu. Na świecie są ich dwa miliony. Firm, takich jak Amway, zrzeszonych w Światowej Federacji Stowarzyszeń Sprzedaży Bezpośredniej, jest na świecie tysiąc. Czyj to kult? ..'. ,,.', ." .'\ . YY-.',:.-. :,Y- Y..YYY;?t# ,; Czy Amway to sekta? A może to sekta ekonomiczna, zorganizowana jak religijna? Po Stanach przetoczyła się taka dyskusja. Na przykład prof. David Bromley z Uniwersytetu w Yirginii w "Washington Post" nazwał Amway religijno-sękciarskim ruchem społecznym. Dostęp do niego jest ograniczony, wiąże się bowiem z inicjacją, "chrztem" (np. wykupienie podstawowego pakietu towarów); członkowie grupy wierzą, że ta jako jedyna będzie zbawiona (osiągnie "Sukces"), reszta świata zaś błądzi bez celu; tylko ich ruch odbuduje właściwy porządek; na czele stoi charyzmatyczny lider. Louis Samways z Australii w książce "Dangerous Persuaders" ("Niebezpieczni namawiacze", Penguin Book 1994) twierdzi, że Amway ma do ludzi podejście ewangeliczne: pyta, czego ci brakuje w życiu i obiecuje znaleźć ci wartości, zapełnić twoją pustkę. Jack Levin, ekspert od kultów z "American Journal" twierdzi, że firma używa tych samych technik, co grupy religijne. Zbiera ludzi w jednym miejscu we wspólnej sprawie, otacza psychiczną opieką, a charyzmatyczni liderzy wyznaczają drogę życia. 153 152 Dyrektor Florczuk rzeczowo: - W każdym rozwijającym się biznesie musi być charyzmatyczny lider. Musi mieć wizję przedsiębiorstwa. Oj, to byłaby zabawna sekta mająca kilkadziesiąt tysięcy liderów. Dostęp do grupy ograniczony? Chrzest? Przecież, jeśli nowy pracownik chce wejść do firmy, musi jakąś umowę podpisać. My chcemy widzieć działalność Amwaya jako czysto biznesową. POKAŻ JĘZYK Czym poić ducha? Jolanta Milewska (przykładowy cel - codziennie obiad w Marriotcie): - Nie można nam zarzucać, że poimy swego ducha, że jesteśmy tacy radośni. Przecież, gdy rano spotka się w pracy trzy osoby i wszystkie narzekają, to jesteśmy ugotowani. A żeby z podświadomości wymazać jedną negatywną informację, trzeba dziewięciu pozytywnych. A skąd wziąć pozytywną? Otworzy się radio, same wybuchy, porwania i zabójstwa! No skąd mamy wziąć?! v;i H Współpraca Ewa Winnicka Obserwatorium Językowe Polskiej Akademii Nauk wyszukuje nowe słowa. Tak jak obserwatoria astronomiczne wypatrują nowych gwiazd, tak językoznawcy PAN szukają nowych wyrazów. Obserwatorium kieruje profesor Teresa Smółkowa, która porzuciła fleksję "Lalki" Prusa na rzecz nowych słów. Pytana, jak opisuje się teraz Polskę, mówi, że od sześciu lat najłatwiej się to robi za pomocą przedrostków. Na przykład: "post-", "super-", "de-" i "anty-". One mają nas ratować przed chaosem. Weźmy "post". "Post", bo żyjemy w okresie, gdy kończy się jedno, a zaczyna drugie, którego nie umiemy jeszcze nazwać. "Post" znaczy to samo co "po". -Wszyscy chcielibyśmy wiedzieć jak nazwać czasy, w których obecnie przyszło nam żyć - mówi profesor Smółkowa. - Określenie po-okrągłostołowy byłoby może dobre, ale nie wiadomo, czy ten okres jeszcze trwa. Lewica postpezetperowska i blok 155 154 postsolidarnościowy powinny zgodzić się co do jednego że jesteśmy społeczeństwem postkomunistycznym i pań-stwem postsocjalistycznym. Jak widać każda z tych nazw określa teraźniejszość jako czas, który nastąpił po Okrągłym Stole, po komunizmie, po socjalizmie. Najwyraźniej nie potrafimy scharakteryzować ostatnich lat za pomocą cech im tylko właściwych. Prof. Smółkowa mogłaby napisać życiorys dzisiejszego dwudziestolatka w sposób zagęszczony: "Urodził się w Polsce poststalinowskiej, w pomarcowej Warszawie. W okresie pogomułkowskim chodził do przedszkola, w - pogier-kowskim poszedł do szkoły średniej". -Musi pan przyznać, że użycie "post" i "po" pogłębiło opis, a nawet nadało mu walor historyczny - ironizuje. - Ciągle rosnąca ilość wyrazów z "post" dowodzi bezradności przy interpretowaniu czasów, w jakich wypadło nam żyć. « '•• '<,>"' '-*-'"•:':• lii*''/f- •••'.•. ^,*fXay Mały Miodek dziękuje za help Profesor Jan Miodek wsłuchuje się w język swego 19-letniego syna. - Owszem - przyznaje - moje pokolenie wplatało obcojęzyczne konstrukcje do języka. Choćby "Co mi tu jakąś bumagę podsuwasz" - mówiło moje pokolenie, ale oni? W ich języku aż roi się od konstrukcji: "Ale fuli ludzi", "Ale boss", "Ale men", "Dzięki za help", no nie uwierzy pan, tak sobie dziękują za pomoc. Język angielski z ogromną siłą zasila polski. Po 1989 r. zalała nas fala pożyczek. Wpływy angielskie mają w Polsce najkrótszą trądy OJ?) bo zaczęły się dopiero w XIX wieku. Jeśli przez pierwsze 30 lat PRL polszczyzna wchłonęła około 600 wyrazów angielskich, to śmiało można zaryzykować tezę, że w ostat- nich sześciu latach pożyczyła kilka razy więcej. Lingwiści jeszcze nie wzięli się za Uczenie, ale przyrost słów gospodarczych i komputerowych jest nieprawdopodobny. - Jeszcze nigdy w tak krótkim czasie nie wlała się do języka taka masa obcych wyrazów - ocenia prof. Smółkowa. - Był jednak okres, gdy polszczyzna pożyczała więcej - zaznacza Mirosław Bańko, redaktor Słownika Języka Polskiego PWN. - Po przyjęciu chrześcijaństwa. Była to wielka pożyczka kulturowa. Do dziś mamy łacińskie imiona i słowa, których obcości wielu nawet nie podejrzewa: Marcin, Łukasz, Jan, akt, dokument, ołtarz, termin. Zresztą, angielskie wyrazy przenikające obecnie do Polski, to często zangliczone łacinizmy. Angielski jest natarczywy. Profesor Miodek miał już do czynienia z czystą paranoją językową: - Usłyszałem w radiu, jak dziewczyna za każdym razem o swoim rodzinnym mieście mówi Łołbrzych! Angielski wnika niepostrzeżenie, tak że zmieniają się nawet zachowania fonetyczne Polaków. Mam już dowody. Ostatni: oto ktoś w telewizji na Izaaka Babla mówi już "Ajzak Babel". •,•-,,.,;, . • .. .-:, n;... .*4' ;, ...--. i •..'•• ;.; . ;, ; ;i,/,"':.; ''"'-"'•^•liKfff Na Biłgoraj ciśnie wzorzec Od czerwca 1989 r. shop chce wyprzeć sklep. - Rozumiem - mówi prof. Michał Głowiński, badacz komunistycznej nowomowy - że to słowo pada w miejscach odwiedzanych przez zagranicznych turystów. Ale po co shop pojawia się w bocznej ulicy na przedmieściach Pruszkowa? Profesor Smółkowa na początku lat 90. przeraziła się, że zadomowiona polska nazwa zaniknie. - Celowo wsiadałam w kolejne linie tramwajowe z notesem, jeździłam po Warszawie i zapisywałam. Byłam tak rozeźlona na angiel- 157 156 skie napisy, że pod nosem wygłaszałam złośliwe komentarze. Budziłam zdziwienie pasażerów, odczytywali mi przez ramię, co zapisuję. Zapisała nie tylko "Club-Music-Shop" i "Minieuro-market", bo to już banały, ale i "Mały Market", "Market Multi blok", "Market Angelo". "Marketbut" powstał w Biłgoraju. Na warszawskiej Starówce profesor Smółkowa znalazła sklep, w którym nie było ani słowa po polsku. - Chodziło o podkreślenie, że shop, to sklep nowoczesny - przypuszcza. - Że obsługa i wyposażenie nie są już socjalistyczne. Angielski szyld był elementem konkurencji na wolnym rynku. Shop zamiast sklepu, chipsy zamiast prażynek. Ireneusz Krzemiński, socjolog: - Pragnę używać słowa chipsy, bo chcę być lepszym obywatelem tego świata. Świata, do którego aspiruję, bo u nas -wiadomo, wszystko było i jest do kitu. My nadrabiamy. Chcemy, by wzory zachodnie stały się naszymi wzorami. Chips bierze się z ciśnienia wzorców. Prof. Janusz Czapiński, psycholog społeczny: - Prażynka jest zwyczajna, nudna. Prażynka przyszła z peerelowskiej szarzyzny i codzienności. Ludzie zaś szukają takich terminów, które podniosą ich we własnych oczach. Dziś słowo "zakład" degraduje właściciela, słowo "firma" nobilituje. - Język tym samym spełnia magiczną funkcję - dodaje Michał Głowiński. - Kiedy w radiu powiedzą: "muzyka ludowa", to ona nikogo nie interesuje, bo się kojarzy z nudą, zadupiem... Ale kiedy padnie nazwa "muzyka folk" czy "folkowa", która odnosi się idealnie do tego samego, wtedy wiadomo: to jakoś brzmi, to już jest coś, można ewentualnie chwilę posłuchać. Oto przyczynek do psychologii społecznej: wywyższanie się poprzez obce słowo. "Shop" napotkał jednak na społeczny opór. Owszem, widnieje na szyldach, ale ludzie nadal "IDĄ DO SKLEPU", wyjątkowo idą do sex-shopu. ,'.'•* • ; ' -•"'• ''.-•. "-*"'• 1 - ,• .. ' ' -^_ *V. Zośka czy Sandra W województwie białostockim żyją cztery małe Alek-sis, trzech Deksterów i trzy podrośnięte Isaury. - W latach 60. - opowiada profesor Jan Miodek - leciała w telewizji "Nana" według Zoli i od kierownika USC słyszałem, że rodzice uparli się, aby dziewczyneczkę nowonarodzoną ochrzcić Kurtyzana. Ojciec nie wiedział, kto to jest, ale słyszał co tydzień w serialu, że istnieje taka postać. Profesor uważa, że Aleksis będzie się pojawiała, dopóki będziemy społeczeństwem na dorobku. - Kiedy staniemy się już pewni siebie, jako społeczeństwo dosytu cywilizacyjnego, to i poczucie wartości polszczyzny, pięknej i poprawnej się utrwali. Może wrócą Zośki, Antki, Józki - marzy profesor. Matka Sandry Siczek, nauczycielka wf z Lubina w Legnickiem: - Usłyszałam w klinice, jak już rodziłam, że w radiu śpiewa Sandra. Ciekawe imię, z USA. Byłam z nim pierwsza na osiedlu. Teraz w szkole jest już dużo Sandr. Jedna pani dała synkowi Dżonatan. A kolega, on pracuje chyba w kopalni miedzi, ma Yanessę przez "v", a drugą córkę - Grację. Nawet to pasuje do nazwiska, bo nazywają się Stefanowicz. Bezradność w Pałacu Kultury ,, , ,, L-;..' '•",', :.'••" 'i -.;•'/'.*• ? •/" •". % '=:' ' '- Co jakiś czas językoznawcy zbierają się na XXVI piętrze Pałacu Kultury w Warszawie na posiedzeniu Komisji Językowej PAN i szukają polskich odpowiedników. 159 158 - Cały wolny świat już wie, co to jest leasing, co to jest joint-venture. A nasz odpowiednik to najczęściej długa, wielozdaniowa definicja. Po polsku trzeba by tłumaczyć, że leasing, to rodzaj dzierżawy polegającej na... i coś tam, coś tam - mówi prof. Miodek. Rozkłada ręce: - Jesteśmy bezradni. Czy "pager" zastąpić "przywoływaczem"? "Laptopa" - "podołkowcem", bo kładzie się go na podołku? "Sponsora" - "darczyńcą"? - Darczyńca brzmi ładnie i byłabym za takim zastępstwem - wyznaje prof. Halina Zgółkowa, redaktorka "Praktycznego Słownika Współczesnej Polszczyzny". - Niestety - przekonuję - "darczyńca" nie nadąża za życiem. Od słowa "sponsor" można utworzyć "spon-soring", określenie potrzebne choćby publicystom ekonomicznym. Od "darczyńcy" trzeba by stworzyć "dar-czynienie". - Rzeczywiście, nie brzmi zgrabnie - przyznaje pani profesor. "Darczyńcy przekazali szkole trzy podołkowce" - czy to jest wiarygodna informacja dla prasy? Leasing z użyciem języczka Dla przeciętnego Polaka trudne jest już nawet zrozumienie szyldu na ulicy. Z takiego założenia wyszedł prof. Andrzej Markowski i ułożył praktyczny słownik 1100 wyrazów obcych, używanych w prasie, radiu i telewizji pt. "Tyle trudnych słów". "Gubimy się wśród leasingów, marketingów, chipsów i wideoklipów" - napisał. Otóż nie wszyscy się gubią. Spytałem telefonicznie dziesięciu Kowalskich z Warszawy, co znaczy słowo "leasing"- Pierwszy Kowalski - Władysław, taksówkarz z ulicy Początkowej trafił w samo sedno: - Samochód można wziąć w leasing. Bierze pan samochód z firmy, wpłaca tylko część pieniędzy i sobie nim jeździ. On przechodzi na pana własność dopiero, jak pan spłaci cały. W sumie, siedmiu Kowalskich na dziesięciu podało prawidłowe tłumaczenie. (Wśród nich: kompozytor, elektryk, inżynier). Ósma - Ewa Kowalska, historyk sztuki z Gwardzistów: - Straszliwie mnie irytuje, że nie mogę używać ojczystego języka. Nie tylko ja, tłum ludzi leasingu nie rozumie. Dziewiąta - Janina Kowalska, lekarz z Kopernika: - Wzięcie towaru w komis, coś koło tego. Nie? Ja czytam pięć książek w ciągu tygodnia, jestem średnio inteligentna i może już czas, bym się zmierzyła z trudniejszym słownictwem? Dziesiąta - Lucyna Kowalska, sprzątaczka szkolna z Sieleckiej: - Ja nie wiem, męża poproszę. Mąż: - Lising?! Ścisza głos: - Czy to nie o seksie? Bo było też takie słowo "dupcing". Dokładnie natręctwo Polszczyzna ostatnich sześciu lat nie tylko przyjmuje angielskie wyrazy. Ona angliczeje od środka. Słowa, które istnieją w Polsce od stuleci, nagle zaczynają fukcjonować w innym znaczeniu. Przeważnie - w angielskim. - Dokładnie. - To jest do zwariowania - mówi prof. Miodek. - Pana rówieśnicy i młodsi nie odpowiedzą dzisiaj: "Tak", "Tak jest", "Masz rację", "Zgadzam się", "Oczywiście", "Pewnie, że tak"; odpowiedzą: "Dokładnie". 161 160 W angielskim od stuleci można przytaknąć: "Exactly. Exactly, yes" - "Dokładnie tak". Do niedawna "dokładnie" w polskim znaczyło tyle co "precyzyjnie", "ściśle", "skrupulatnie" i nie było używane do wyrażania aprobaty. Mirosław Bańko: - "Dokładnie" funkcjonuje na takiej zasadzie jak "tak" i "nie", tylko że "tak" jest neutralne, a "dokładnie" jest wyrazem zaangażowania: "Ja się cieszę z tego, co powiedziałeś. Dokładnie". Prof. Miodek: - Tak nie mówi jeszcze lud polski czyli prości ludzie, ale tak mówią już inteligenci-licealiści. Prof. Zgółkowa: - To wynik lenistwa umysłowego. Prof. Miodek: - Objechałem niedawno z odczytami dwanaście miasteczek ziemi kujawsko-pomorskiej i tam słychać "dokładnie" na każdym kroku. Prof. Zgółkowa: - Cieszyłabym się z nowego znaczenia, gdyby "dokładnie" przestało być wytrychem. Mirosław Bańko: - Językowe natręctwo. Bardzo zaraźliwe. Po prostu piękne włosy Wyrazom przybywa znaczeń. Neosemantyzmy, bo tak nazywamy nowe znaczenia - to wynik tego, że język musi natychmiast nazwać nowe zjawiska. Często używa do tego starych słów. Kiedyś wyraz "lustracja" miał w słowniku jedno znaczenie: przegląd dóbr w majątku. Teraz, w słowniku PWN z 1995 r. jest to znaczenie ostatnie, trzecie. Na pierwszym miejscu stanęło znaczenie podstawowe - "przegląd", na drugim - polityczne (lustracja jako sprawdzanie przeszłości polityków). Stanisław Lem: - Jeden z najgorszych moim zdaniem, przekrętów w języku, to gdy mówi się "wnioskować" czyli złożyć wniosek. O zapomogę choćby. Wnioskować - to wyciągać wnioski i tyle. Język obiegowy bardzo się zmącił. Ja aż na krześle podskakuję, w języku panuje takie niespotykane przemieszanie. Te neosemantyzmy, to się biorą z demokratyzacji języka. Ludzie myślą, że im wszystko wolno. "Autor" to dziś nie tylko twórca wiersza, obrazu czy mazurka. Wojciech Jaruzelski jest na przykład "autorem stanu wojennego". "Zwykły" dla naszych wnuków może znaczyć tylko "gorszy". Teraz ma znaczenie tymczasowe: "zwykły" czyli "nie reklamowany w tej oto chwili przez telewizję". W jednej z polskich reklam w 1990 roku mistrz fryzjerski z Wielkiej Brytanii Yidal Sasoon objaśniał telewidzom "FILOZOFIĘ WŁOSÓW": "Nasza filozofia to po prostu piękne włosy". W H! RP "filozofia" zaczęła oznaczać koncepcję, założenie, podejście. Menagerowie mówią: "filozofia holdingu" i "filozofia spotkania". • Jan Miodek: - Jezus Maria ! / Mirosław Bańko: - "Filozofia włosów" - metaforyzacja znaczenia podstawowego. Częsty przypadek. Teresa Smółkowa: - No, to już jest przestępstwo wobec znaczenia. Michał Głowiński: - Kiedy na początku lat 60. Leszek Kołakowski napisał esej "Filozofia striptizu", to było coś niebywałego. Kołakowski dokonał stylistycznego odkrycia. Władysław Kopaliński: - "Filozofia" nabrała rozpędu za pomocą Tadeusza Mazowieckiego. On pierwszy powiedział: "Filozofia mego rządu...". Teresa Smółkowa: - Nie jestem przeciwna użyciom innym, niż utarte, ale trzeba to robić z rozsądkiem. 163 162 Michał Głowiński: - "Filozofia włosów" to kicz językowy. Kicz - dlatego, że on tak bardzo chce się podobać; on jest tak łatwo ładny. Andrzej Szczypiorski: - To z ciemnoty wynika. Ten, kto reklamę tłumaczył, był głupi. W Polsce udała się tylko mysz - Załóż stałego słopfajla. - Coś wywalić? - Wywal wszystkie teesery. - Butować? - Zbutuj peceta. - Nieee, mam zbutować peceta? - No. I zobaczysz, że multitasking pod łindołsami jest okej. Tak mówią polscy informatycy w luźnej rozmowie. Francuzi znani ze swych obsesji antyamerykańskich, także językowych, odgrodzili się francuskim murem od angielskiej terminologii komputerowej. Nawet komputer nazwali po francusku - ordinateur. -1 plują sobie w brodę, że tak zrobili, bo teraz czują się zapóźnieni - komentuje prof. Miodek. Gdyby powszechnie używanym językiem w świecie informatyki był język polski, wszystkie nazwy byłyby długie, wielowyrazowe i opisowe. Pewnie brzmiałyby naukowo lub śmiertelnie poważnie. Od czasu wynalezienia słowa "długopis", niewiele przybyło nam trafnych złożeń. Czy "interface" ma być "międzymordziem"? "Hard dysk" - "twardzielem"? Kilka lat temu polscy twórcy programów żalili się, że "press any key" musieli przetłumaczyć jako dwuznaczne 164 Pierwszy Kowalski - Władysław, taksówkarz z ulicy Początkowej trafił w samo sedno: - Samochód można wziąć w leasing. Bierze pan samochód z firmy, wpłaca tylko część pieniędzy i sobie nim jeździ. On przechodzi na pana własność dopiero, jak pan spłaci cały. W sumie, siedmiu Kowalskich na dziesięciu podało prawidłowe tłumaczenie. (Wśród nich: kompozytor, elektryk, inżynier). Ósma - Ewa Kowalska, historyk sztuki z Gwardzistów: - Straszliwie mnie irytuje, że nie mogę używać ojczystego języka. Nie tylko ja, tłum ludzi leasingu nie rozumie. Dziewiąta - Janina Kowalska, lekarz z Kopernika: - Wzięcie towaru w komis, coś koło tego. Nie? Ja czytam pięć książek w ciągu tygodnia, jestem średnio inteligentna i może już czas, bym się zmierzyła z tiudniejszym słownictwem? Dziesiąta - Lucyna Kowalska, sprzątaczka szkolna z Sieleckiej: - Ja nie wiem, męża poproszę. Mąż: - Lising?! Ścisza głos: - Czy to nie o seksie? Bo było też takie słowo "dupcing". Dokładnie natręctwo Polszczyzna ostatnich sześciu lat nie tylko przyjmuje angielskie wyrazy. Ona angliczeje od środka. Słowa, które istnieją w Polsce od stuleci, nagle zaczynają fukcjonować w innym znaczeniu. Przeważnie - w angielskim. - Dokładnie. - To jest do zwariowania - mówi prof. Miodek. - Pana rówieśnicy i młodsi nie odpowiedzą dzisiaj: "Tak", "Tak jest", "Masz rację", "Zgadzam się", "Oczywiście", "Pewnie, że tak"; odpowiedzą: "Dokładnie". 161 W angielskim od stuleci można przytaknąć: "Exactly Exactly, yes" - "Dokładnie tak". Do niedawna "dokład-nie" w polskim znaczyło tyle co "precyzyjnie", "ściśle" "skrupulatnie" i nie było używane do wyrażania aprobaty' Mirosław Bańko: - "Dokładnie" funkcjonuje na takiej zasadzie jak "tak" i "nie", tylko że "tak" jest neutralne, a "dokładnie" jest wyrazem zaangażowania: "Ja się cieszę z tego, co powiedziałeś. Dokładnie". Prof. Miodek: - Tak nie mówi jeszcze lud polski czyli prości ludzie, ale tak mówią już inteligenci-licealiści. Prof. Zgółkowa: - To wynik lenistwa umysłowego. Prof. Miodek: - Objechałem niedawno z odczytami dwanaście miasteczek ziemi kujawsko-pomorskiej i tam słychać "dokładnie" na każdym kroku. Prof. Zgółkowa: - Cieszyłabym się z nowego znaczenia, gdyby "dokładnie" przestało być wytrychem. Mirosław Bańko: - Językowe natręctwo. Bardzo zaraźliwe. Po prostu piękne włosy Wyrazom przybywa znaczeń. Neosemantyzmy, bo tak nazywamy nowe znaczenia - to wynik tego, że język musi natychmiast nazwać nowe zjawiska. Często używa do tego starych słów. Kiedyś wyraz "lustracja" miał w słowniku jedno znaczenie: przegląd dóbr w majątku. Teraz, w słowniku PWN z 1995 r. jest to znaczenie ostatnie, trzecie. Na pierwszym miejscu stanęło znaczenie podstawowe - "przegląd", na drugim - polityczne (lustracja jako sprawdzanie przeszłości polityków). Stanisław Lem: - Jeden z najgorszych moim zdaniem, przekrętów w języku, to gdy mówi się "wnioskować" czyli 162 złożyć wniosek. O zapomogę choćby. Wnioskować - to wyciągać wnioski i tyle. Język obiegowy bardzo się zmącił. Ja aż na krześle podskakuję, w języku panuje takie niespotykane przemieszanie. Te neosemantyzmy, to się biorą z demokratyzacji języka. Ludzie myślą, że im wszystko wolno. "Autor" to dziś nie tylko twórca wiersza, obrazu czy mazurka. Wojciech Jaruzelski jest na przykład "autorem stanu wojennego". "Zwykły" dla naszych wnuków może znaczyć tylko "gorszy". Teraz ma znaczenie tymczasowe: "zwykły" czyli "nie reklamowany w tej oto chwili przez telewizję". W jednej z polskich reklam w 1990 roku mistrz fryzjerski z Wielkiej Brytanii Vidal Sasoon objaśniał telewidzom "FILOZOFIĘ WŁOSÓW": "Nasza filozofia to po prostu piękne włosy". W ni RP "filozofia" zaczęła oznaczać koncepcję, założenie, podejście. Menagerowie mówią: "filozofia holdingu" i "filozofia spotkania". Jan Miodek: - Jezus Maria ! Mirosław Bańko: - "Filozofia włosów" - metaforyzacja znaczenia podstawowego. Częsty przypadek. Teresa Smółkowa: - No, to już jest przestępstwo wobec znaczenia. Michał Głowiński: - Kiedy na początku lat 60. Leszek Kołakowski napisał esej "Filozofia striptizu", to było coś niebywałego. Kołakowski dokonał stylistycznego odkrycia. Władysław Kopaliński: - "Filozofia" nabrała rozpędu za pomocą Tadeusza Mazowieckiego. On pierwszy powiedział: "Filozofia mego rządu...". Teresa Smółkowa: - Nie jestem przeciwna użyciom innym, niż utarte, ale trzeba to robić z rozsądkiem. 163 Michał Głowiński: - "Filozofia włosów" to kicz językowy. Kicz - dlatego, że on tak bardzo chce się podobać; on jest tak łatwo ładny. Andrzej Szczypiorski: - To z ciemnoty wynika. Ten, kto reklamę tłumaczył, był głupi. W Polsce udała się tylko mysz - Załóż stałego słopfajla. - Coś wywalić? - Wywal wszystkie teesery. - Butować? - Zbutuj peceta. - Nieee, mam zbutować peceta? - No. I zobaczysz, że multitasking pod łindołsami jest okej. Tak mówią polscy informatycy w luźnej rozmowie. Francuzi znani ze swych obsesji antyamerykańskich, także językowych, odgrodzili się francuskim murem od angielskiej terminologii komputerowej. Nawet komputer nazwali po francusku - ordinateur. -1 plują sobie w brodę, że tak zrobili, bo teraz czują się zapóźnieni - komentuje prof. Miodek. Gdyby powszechnie używanym językiem w świecie informatyki był język polski, wszystkie nazwy byłyby długie, wielowyrazowe i opisowe. Pewnie brzmiałyby naukowo lub śmiertelnie poważnie. Od czasu wynalezienia słowa "długopis", niewiele przybyło nam trafnych złożeń. Czy "interface" ma być "międzymordziem"? "Hard dysk" - "twardzielem"? Kilka lat temu polscy twórcy programów żalili się, że "press any key" musieli przetłumaczyć jako dwuznaczne 164 "wciśnrj coś", gdyż precyzyjne "wciśnrj dowolny klawisz" było zbyt długie. Język komputerowy to najczęściej język szybkich komend i skrótów. W angielskojęzycznych artykułach na temat techniki, które mówią o całkiem nowych rzeczach, pełna nazwa przedmiotu pada tylko w pierwszym zdaniu, zaś do końca tekstu pojawia się utworzony ad hoc jej skrót. Polacy mają pecha - jeśli jakiś wyraz ma trzy litery, to najpewniej jest przyimkiem lub spójnikiem. Jednak dwa polskie określenia chyba zadomowiły się wśród przeciętnych użytkowników komputera: neologizm - "kliknąć" i poczciwa "mysz" (zresztą wierne tłumaczenie z angielskiego "mouse"). To właśnie myszą się klika. Stanisław Lem: - A pod koniec XIX wieku nasi uczeni wymyślili tyle dobrych słów. Na przykład "kisłaroden" (z rosyjskiego) zastąpili "tlenem". Mój profesor ze Lwowa nie pozwalał wypowiadać słowa "kalorie", tylko musieliśmy mówić "ciepłostki". Dziś większość informatyków i językoznawców jest zgodna, że pewne obszary muszą ulec językowej internacjonalizacji. Na pewno dotyczy to słownictwa komputera. Deletowana dziewczyna "Zaiwaniać" i "wtranżalać" przyszło z wojska. "Osaczyć" i "wyśledzić" - z myśliwstwa. "Wsypa" i "czapa" (jako kara śmierci) - z konspiracji. Profesor Stanisław Grabias z UMCS w Lublinie bada żargony - różne specjalistyczne odmiany języka. Nazywa się je socjolektami. Każdy, kto należy do kilku grup społecznych staje się nosicielem kilku socjolektów i, tak jak nosiciel choroby, zaraża nieodporne osobniki. W ten sposób do mowy potocznej trafiają nowe, wspólne już dla 165 wszystkich, słowa. Wydaje się, że język informatyków powinien już zapłodnić język potoczny, jak uczyniło to wojsko, myśliwi czy podziemie. Profesor Grabias sześć lat szuka wpływów z komputera i nic. Język komputera nie zasila potocznej polszczyzny. Może jest zbyt specjalistyczny, może trzeba czasu. Czasem zasila dla żartu. Klawisz "delete" to kasownik, likwiduje się nim zbędne fragmenty tekstu. "Zdeletowała mnie laska" - powiedział rozgoryczony komputerowiec z redakcji "Gazety Wyborczej" o dziewczynie, która go rzuciła. Choć powinien być szczęśliwy, jeśli nikt mu jeszcze nie "zdeletował" samochodu. "Deletuję się" - mówi ten, kto opuszcza towarzystwo. Komputer czasami się zawiesza i nastaje przerwa. Do kolegi, który się długo zastanawia reporter "Gazety" Piotr Lipiński mówi: - Ale się zawiesiłeś. f-, ' V Znów coś wynoszą z biur? Psycholog społeczny, prof. Janusz Czapiński: - W Polsce skończyła się era estetyzmu w języku. Przyszła era funkcjonalizmu. Język codzienny coraz mniej służy do wyrażania uczuć i nastrojów. Służy do roboty. To już nie jest język, który ma 50 formuł na powitanie; "Całuję rączki szanownej pani..." i tym podobnie. To jest język, który ma załatwić jakąś sprawę. Język funkcji, język akcji. Nastąpiło przejście z ględzenia na działanie. Dalej: z tego powodu język zsyntetyzował się do granic. Trzeba nam krótkich, precyzyjnych wyrażeń. - Gdzie się rodzi taki język? Profesor Czapiński przypuszcza, że język funkcji przenosi się do języka potocznego z wielkich biur. Asystentki piszą pisma stylem prostym, komunikatywnym, używają precyzyjnych terminów. I przenoszą do własnych domów takie podejście do słowa. Ich dzieci operują już językiem pragmatycznym. ;tó ?s Krócej i prędzej "Kinderniespodzianka" - to czekoladowe jajo z zabawką w środku. Pojawiła się oto nowa reguła połączeń międzywyrazowych z członem odróżniającym na pierwszym miejscu. - Proszę spojrzeć wokół - mówi Jan Miodek. - Coraz więcej takich konstrukcji jak "nuga-tkrem" zamiast krem z nugatu czy nugatowy. "Sobie-sław Zasada Centrum", "automyjnia", "autoczęści" i tym podobnie. Tworzone są seryjnie. Cholera wie, może stanie się to nową jakością. Nawet normą - gdyba profesor Miodek. - Wszystko przez to, że ludzie chcą mówić szybciej. Młodzież mawia: "Spoko". "Spoko" ma o 60 procent mniej sylab niż przydługie "Nie denerwuj się". • •'••'" i t Jakby Polska "l Pisarz Andrzej Szczypiorski: - Nowy język wyraża lęk przed samodzielnym myśleniem. Lęk widać w stylistyce. Nieustannie używa się słowa "jakby". "Polska wygląda jakby". - To słowo nic nie znaczy - mówię. - Pozornie nic. A tak naprawdę jest sygnałem, że człowiek, który wyraża opinię jest niepewny swego poglądu. Za wszelką cenę chce się zabezpieczyć. Mówimy , jakby" i wszystko staje się relatywne. Język wyraża sposób myślenia, a my reprezentujemy myślenie zalęk- 166 167 nione. Rzeczywistość nas często przerasta i nie umiemy jej wymierzyć, ocenić. A czasem coś powiedzieć trzeba. - To jest przecież znak czasu: nowoczesność wieloznaczna, wieloznaczność nowoczesna... - nadmieniam. - Nie, to postmodernistyczne urojenie, że wszystko jest względne. Mamy rozchwianie wartości i słychać to nawet w doborze słów. • Animek z animką aborterami? Obserwatorium Językowe PAN zbiera nowe słowa od 24 lat. Notuje tylko te, które nie są zapisane w słownikach. Nowych wyrazów szuka się w prasie, nasłuchuje w radiu i telewizji. Uczeni przygotowują do druku pierwszy tom "Nowego słownictwa polskiego 1985-1992, A-O". Przez te lata zebrali kilkanaście tysięcy wyrazów, ale w książce ujawnią tylko najciekawsze. Trudno uwierzyć, że termin "aborcja" wszedł w życie dopiero po... 1989 r. Zaczerpnięty z łaciny medycznej, wyparł "usuwanie ciąży" oraz wulgarną "skrobankę". Słownik Języka Polskiego PWN nigdy go nie odnotował. "Aborcję" PWN uznało dopiero w wydaniu z 1995 r. Wcześniej, bo w 1994 pojawiła się w pierwszym tomie Praktycznym Słowniku Współczesnej Polszczyzny (pod red. Haliny Zgółkowej). Z rozdziału "A": "ABORTER" - zwolennik przerywania ciąży. ("Z Kościołem walczy lewica, OPZZ, Neutrum, aborterzy, feministki itp.", "Rzeczpospolita" w n 1992 r.). "ABORCJONALISTA" - przeciwnik wprowadzenia ustawy zakazującej aborcji. ("Najzagorzalsi nawet abor-cjonaliści przyznają, iż masowe przerywanie ciąży jest co najmniej wątpliwe moralnie". "Polityka" w X 1990 r.). 168 "AKTYWOKRACJA" - osoby należące do PZPR, sprawujące władzę. ("U nas tymczasem sterowała aktywokracja - zasłużona i doświadczona. Rozmyta była odpowiedzialność i kompetencje". "Tygodnik Kulturalny" w n 1989 r.). "AUBIJNIE" - czyli w sposób zapewniający alibi. ("Teza Eislera, z którą wystąpił - tak trochę podejrzewam alibrjnie -jest nie do przyjęcia". "Polityka" w in 1990 r.). "ANGLOFON" - człowiek mówiący po angielsku. ("Quebecka Polonia dokładnie podziela nastroje anty-wyzwoleńcze panujące wśród anglofonów, zagrożonych możliwością oderwania się Quebecku od anglosaskiej Kanady". "Gazeta Wyborcza" w VI1991 r.). "ANIMEK" i forma żeńska - "ANIMKĄ" - ożywione postacie z filmu animowanego. Ściślej: postać z filmu animowanego, która wie, że jest tylko animowana ("Robert Zemeckis ożywia narysowane postacie, toous w polskiej wersji językowej »animki«, dając im cechy ludzkie, psychologię, bogaty świat wewnętrzny. Oni są świadomi swych ograniczeń i wad". "Polityka" w VIII 1990 r.). "AUTOBURDEL" - miejsce, gdzie uprawia się seks w samochodach. ("Impreza odbywa się najczęściej w samochodzie klienta. Wszystkie strzeżone parkingi Śródmieścia to nieoficjalne autoburdele". "Gazeta Wyborcza" w IV 1990 r.). •••'.' • , , ;, . ; f '"• ^J. . ". .\..::,''; • ,: •' r. r, ' '. ..'^ .•:'.. ,-;!,< :, . :•••« ,,••"', ;. • . ;','.: •""'- " •' .n,;;; • A. Sacrum wśród aut v Najbardziej zaskakującym wyrazem z "Nowego słownictwa polskiego" na "a" jest "AUTOSACRUM". ; Wydaje się, że to produkt uboczny klerykalizacji życia po 1989 r. "Autosacrum" oznacza uroczystość poświęcenia samochodów przez księdza w dniu św. Krzysztofa. Użyła go "Polityka" w VI1990 r.: "Jeżeli red. Zientarski uznał za 169 stosowne zaprezentować w swoim programie postać patrona kierowców i przebieg autosacrum w Podkowie Leśnej, a niedawno jeszcze był od tego jak najdalszy, jest to wyłącznie jego sprawa". Przy "autosacrum" obserwatorium nie miało właściwego rozeznania. Wyraz ten został wymyślony i używany w parafii w Podkowie Leśnej już w 1966 r. Oczywiście za PRL nie miał szans dostać się do gazet i stąd spóźniony debiut prasowy, dopiero w wolnej Polsce. - Było nas w parafii dwóch - wspomina ksiądz Kantorski z Podkowy Leśnej. - "Autosacrum" zaproponował wikary Piasecki, a ja jako proboszcz słowo zatwierdziłem. Potem w latach 70. także w naszej parafii wymyśliliśmy inny piękny wyraz: "rowerosakrum". Świat rzeczy skrzeczy >v ,'; "• • W naszych czasach najwięcej powstaje rzeczowników. Stanowią połowę nowych wyrazów. Przymiotniki -jedną trzecią. -Nowych rzeczowników mamy najwięcej - tłumaczy Teresa Smółkowa - bo dominuje świat rzeczy. Pod koniec XX wieku produkuje się coraz więcej nowych dóbr. Zalew rzeczy wymaga, by je nazwać. Do tego pojawiają się wciąż nowe specjalności. Najmniej w naszych czasach powstaje czasowników. A wydaje się, że skoro mamy nowe rzeczowniki, np. zawody, powinny powstać odpowiednie do nich czasowniki. Nic bardziej błędnego. Pojawił się "kantorowiec" i nie mówimy, że on musi "kantorować" (najwyżej kantować). "Shop", mimo że w angielskim ma swój "shoping", nie urodził "shopowania". Z rzeczowników, natarczywie wciskają się do języka nowe nazwy abstrakcyjne zakończone na ,,-ość": "upad- 170 kowość", "niehasłowość", "modułowość", "wieloprogra-mowość", "nomenklaturowość", "komputerowość", itp. Potem wciskają się nazwy zakończone na ,,-izm": "mamizm", "herbatyzm", "spontanizm", "lucyferyzm", "horroryzm", "hollywoodyzm", itp. - Bardzo łatwo je stworzyć i jest to dowód z jednej strony na intelektualizację języka polskiego w stopniu dotąd niespotykanym; z drugiej, niekiedy dowód na idioty -zację - ocenia prof. Smółkowa. W ogóle nowe słowa dużo mówią o ludzkości. Po pierwsze - powstaje mnóstwo nazw na przestrzeń zagarniętą przez człowieka. Na przestrzeń wolną - nowych nazw brak. Łąki, wrzosowiska, torfowiska ciągle nazywają się tak samo. Przestrzeń zamknięta, pomieszczenia, miejsca na nowe urządzenia w fabryce, a więc przestrzeń podporządkowana człowiekowi - ona potrzebuje nowych słów. Po drugie - w nowopowstałych nazwach człowiek ujmowany jest niemal wyłącznie jako tryb w maszynie. Nazwy określają nas jako specjalistów, użytkowników urządzeń, zwolenników idei, uczestników grup. W języku rozbudowana została cała sfera "człowiek jako istota społeczna". A świeżych określeń na niepowtarzalność człowieka, jego przymioty fizyczne - nie ma. Nie rodzą się wyrazy, które nazwałyby nowocześnie oczy dziewczyny. Prof. Smółkowa z zadumą: - Widać z tego, co teraz jest ważne w człowieku, a co już nie. Kipichron na złom Oblicza się, że po drugiej wojnie światowej przybyło w Polsce 30 tyś. nowych wyrazów. W starym "Nowym słownictwie polskim" za lata 1972--1981 na literę "K" zaprezentowano 196 wyrazów, nie 171 licząc terminów naukowych. Do dzisiaj powszechnie używa się tylko 19 (m.in.: kabareton, kapitałooszczędny, kla-sopracownia, kolejkowicz, konsumpcjonizm, kserokopia, kwadrofoniczny, koniakówka). A więc ponad 90 proc. nowych wówczas słów na literę "K", zanotowanych w opracowaniu PAN, poszło na złom. Czasem dziennikarz stworzył słowo tylko na użytek artykułu i taki "indywidualizm" szybko poszedł w zapomnienie. Profesor Smółkowa została prodziekanem Wydziału Filologii Polskiej w Wyższej Szkole Humanistycznej w Pułtusku i chce zatrudnić studentów do obliczania, ile wyrazów wyłapanych przez obserwatorium zagnieździło się na stałe w naszych głowach. Odpady z lat 70., słowa, których ludzie nie chcieli wypowiadać na głos, to np.: kacownik - ten, kto ma kaca, kasetofon - magnetofon, kierowczyni - kobieta kierowca, kipichron - krążek wkładany do garnka, by mleko nie wykipiało, kolejkowanie - stanie w kolejce, kombajnizacja - wprowadzanie kombajnów, konferencjusz - uczestnik, konferencji, kromkować - kroić chleb. Podobnie jest z wyrazami zaczynającymi się na inne litery, które opublikowało obserwatorium. Według moich obliczeń, do naszych czasów przetrwał co dziesiąty. Synu, ty wałęsisz? W Polsce, za demokracji, język żeruje na nazwiskach: nazwiska wyzyskuje się do tworzenia nazw pospolitych. Prof. Teresa Smółkowa zauważyła, że nazwiska są bardzo przydatne w okresach przełomów. Np.: "gierkizm" i "an-tygierkizm", "wałęsizm" i "antywałęsizm". Ba, można nawet "antywałęsić", czyli występować przeciwko Wałęsie. W PRL takich słów powstało niewiele, byliśmy bowiem jednością moralno-polityczną i nie było czego rozróżniać, ani cieniować. - Co znaczy dzisiaj termin "lewica", "prawica"? - pyta profesor Smółkowa. - Nawet leksykograf nie może sobie z tym poradzić. A jeżeli powie pan o kimś "wałęsista", "olszewik", czy "parysowiec" wtedy łatwiej określić jego poglądy. Prawica Halla to zupełnie co innego, niż prawica ZChN, więc bardziej przydatne są nazwiska. Zawsze łat wiej utożsamić się z człowiekiem, niż z ideą - abstrakcyj ną, niedoprecyzowaną, niedodefiniowaną. Jeśli użyję na zwiska jako podstawy nowej nazwy, w jednym krótkim wyrazie mogę przekazać informację o stylu sprawowania rządów, charakterze i tak dalej. ? - Ale to nazwy na krótkich nogach - mówię. - Wypadną z obiegu, kiedy ci ludzie odejdą. Leksykograf w słowniku je pominie, uzna za okazjonalizmy. A ja zebrałam ich ponad dwieście. Do ataku! Socjolog Ireneusz Krzemiński: - W języku nastąpiła brutalizacja. I w prasie, i w mowie tramwajowej dominuje język ataku. Teza Krzemińskiego: - Stan wojenny spowodował negatywne, długotrwałe i nie do końca uświadamiane konsekwencje. Jedna z nich: uznanie, że przemoc jest w życiu czymś niezbędnym. "Bez siły, panie, to nie pójdzie". Efektem - brutalizacja języka, język potępienia. - Przecież język potępienia był i za stalinizmu, gdy szukano wrogów - oponuję. - Był. I ten język propagandy został przez nas wchłonięty. My nim nawet myślimy na codzień. - Czego mu brakuje? 173 172 - To jest ciągle język "komunikacji emocji", poczynając od języka polityki, który jest pełen pomówień i zarzutów. Ale to samo mamy na poziomie dnia codziennego. Nie używamy języka rozważań: "ty mówisz to, ja mówię to; być może ty masz częściowo rację, ale może ja też mam trochę racji". Natychmiast jest tarcie - czyje na wierzchu. Nie ma namysłu nad tym, o co drugiemu człowiekowi chodzi. - Co więcej? - Prawie nie ma w naszym języku pozytywnych komunikatów. Na przykład, gdy opisujemy kogoś, to raczej w kategoriach konkurencji, zazdrości. Nawet jeśli przyznajemy mu jakieś osiągnięcie, to opatrujemy je negatywnym znakiem. "Powodzi mu się, wygrał w życiu, bo jest cwaniakiem". Dziś język w Polsce, to język etykietek. WIELKI TEMAT Na "k", na "ch", na... "cz" , ^ V Profesor Halina Zgółkowa wybrała się do przedszkola, żeby sprawdzić "czy czas jest już w słowach odbity". Pytała dzieci o najbrzydsze wyrazy, jakie znają. Cztero-ipółletni chłopiec najpierw wymienił wszystkie wulgaryzmy na "k" i "ch", które stworzył dorosły świat. "A teraz" - ściszył głos - "powiem pani do ucha jak moi rodzice mówią na naszego sąsiada" - i rozejrzał się na boki - "bo to jest najgorsze słowo". ••<•; "Jakie?" "Vt<-, ,r, ;• -.w ',".••;;:•. ;c:-v, .•-•••.•..•"/..< • "Czerwony". .Hi;K •>. • •A.^":, ......?•:.'••",,.• •;.:;•••;.;.--. W tekście wykorzystałem publikacje Andrzeja Gór-biela i Janusza Żurka z wkładki do "Gazety Wyborczej" - "biuro-komputer". Głos w telefonie był cichy i nieśmiały. - Jestem Wieru-ciński, mam dla pana coś wyjątkowego - mówił mężczyzna. - Wielki temat. Nie chciał powiedzieć, jaki - rozmowa nie na telefon. Poufną sprawę może zdradzić mi tylko osobiście. Odparłem, że się nie spotkam, bo nie wiem, czy temat tego wart. - To sprawa życia i śmierci - rzekł błagalnie. W kawiarni czekałem pół godziny i Wieruciński nie nadchodził. Na dodatek jakiś gość natarczywie przyglądał mi się cały czas zza szyby. W trzydziestej drugiej minucie oczekiwania gość wszedł do środka i ruszył w moją stronę. Nie zareagował nawet na wołania szatniarza, że ma zostawić kurtkę. W kurtce na zimę usiadł przy moim stoliku: - To ja jestem - szepnął. - Sprawdzałem, czy jest pan sam i czy jesteśmy bezpieczni. Był niewysoki, szczupły, przyszarzały. Czterdziestoletni ciemny blondyn o bladej cerze i podkrążonych oczach. Kurtkę miał podniszczoną, wyglądał na urzędnika. 174 175 Ze sobą miał czarną teczkę, zamykaną na szyfrowy zamek. Nie chciał ściągnąć kurtki, nie chciał się niczego napić. - Czy teksty przed drukiem czyta panu Adam Mich-nik? - wypalił. - Nie - odparłem. - Oj, to szkoda - rzekł rozczarowany. - A czy w tekście "Onanizm polski" miał pan swobodę wypowiedzi. - Jak najbardziej - rzekłem. - Czy jest pan odważny? - Tak myślę - rzuciłem. - Jest pan niezależny? - O Matko... - Sprawa jest delikatna... - Jestem człowiekiem, z którym można rozmawiać bez wstępów - niecierpliwiłem się. - No dobrze - powiedział pan Wieruciński. - Mówię! Zaczerpnął powietrza. - Bo wie pan, ja lubię się kochać we trójkę. Zatkało mnie. - Ale ja nie lubię - wykrztusiłem. - Nie o to chodzi. Pan mógłby napisać reportaż o panach, którzy pragną się kochać równocześnie z dwiema kobietami. Bo to jest największe spełnienie człowieka. I ja tak lubię. Jak panu wydrukowali "Onanizm" to pan już może wszystko. - Ale do czego jestem panu potrzebny? - nie mogłem się zorientować. - Pan mógłby napisać coś do kobiet, żeby je ośmielić. Bo kobiety są różne, ostatnio jedna pielęgniarka niby się kochała, ale co chwila patrzyła na zegarek, żeby do domu lecieć. - A czy te dwie kobiety, które są z panem, mogą się kochać między sobą? - Nie! No, mogą przypadkiem się dotknąć, ale tylko w razie konieczności. Zrobiłem skrzywioną minę, a on posmutniał. - Niech pan spojrzy na ulicę - powiedział i spojrzał w okno. - Tyle ludzi! A w każdym ukryte pragnienia, w każdym ciemna strona. W każdym niezaspokojenie. Mógłby pan im pomóc. - Ojej - westchnąłem. - Proszę pana, "Gazeta" chce opisywać główny nurt życia. Ja piszę o bezrobotnych, o nowej Polsce, o prywatyzacji... - A to się dobrze składa - rozpromienił się. - Bo ja też pracuję w sprywatyzowanym zakładzie. 176 177 SPIS TREŚCI l O Autorze ................................ 3 / ; Polska w ogłoszeniach ...................... 5 ;-:.-• i Poczet pokrzywdzonych w ni RP .............. 19 > Miliard w rozumie, czyli jak ciotka oparła się ^ l o Łomżę ............................... 36 Radio dla Ciebie ........................... 45 • Przez zęby ............................... 56 Niedziela, która zdarzyła się w środę ........... 61 Wiem, na jakiej nucie ....................... 71 Klatka ................................... 76 Usta są zawsze gorące ....................... 89 Onanizm polski ............................ 103 r Niech będzie wola ludu ...................... 120 Zabierz nas do Diamentu .................... 136 Współautorem tekstu "Usta są zawsze gorące*' jest Pokaż język .............................. 155 Wojciech Staszewski. ! \ Wielki temat .............................. 175 Współpraca reporterska: Ewa Winnicka ("Zabierz nas do Diamentu") i Rafał Jurkowlaniec ("Niedziela, która zdarzyła się w środę"). 179 178 58185 Mariusz Szczygieł - jeden z najpopularniejszych prezenterów telewizyjnych w Polsce, współautor programu "Na każdy temat". Od 1990 r. jest reporterem "Gazety Wyborczej". Reprtaże zaczął drukować, gdy miał 16 lat, w tygodniku "Na przełaj". Drukował w "Radarze" i "Kulturze" paryskiej. Za swoje reportaże w 1993 r. otrzymał Honorowe Wyróżnienie Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Od 7 lat tropi życie w nowej Polsce. 908386 681200 ISBN 83-86681-20-9