tytuł: "Kate" autor: Fefik Przeglądała właśnie dokumentacje medyczną pani Dolores o'Neall, gdy zadzwonił telefon. Znajomy Kate, jeszcze z czasów studiów a pracujący teraz w sądzie okręgowym poprosił ją o to. Jako biegły internista miała określić, czy rodzaj urazów wewnętrznych pani O'Neall może wskazywać na pobicie przez męża. Telefon odebrała Janet. Janet była niską, chudą, palącą papierosa za papierosem blondynką, która za nic w świecie nie mogła poradzić sobie ze swoją bujną czupryną. Nałóg palenia odzwierciedlał jej charakter. Już przy pierwszym z nią kontakcie, każdy odnosił wrażenie, że ma do czynienia z choleryczką. Myśli jakie wpadały z ogromną prędkością do jej blond główki, jedna za drugą, tak samo szybko się wypalały. Z niewiadomych przyczyn Janet nosiła w sercu urazę do całego świata. Najczęściej objawiało się to wybuchami złego humoru oraz cierpkimi i złośliwymi uwagami kierowanymi do ewentualnych słuchaczy. Kate zawsze śmieszyły uwagi koleżanki i wywoływały uśmiech na twarzy. Sama nie mogła zrozumieć, kto powierzył osobie o takim charakterze pracę polegającą na odbieraniu zgłoszeń ludzi potrzebujących nagłej pomocy. Jakiekolwiek urazy do świata Kate były obce. Jak tylko sięgała pamięcią, zawsze była zadowolona ze swego życia. Dzieciństwo spędziła w Filadelfii, gdzie rodzice zapewnili jej wspaniały dom. Tam także skończyła szkołę średnią. Studia medyczne rozpoczęła w kalifornii. Poznała swojego męża. Odbierając dyplom ukończenia studiów była już w trzecim miesiącu ciąży. Bardzo dobra posada jaką otrzymał jej mąż i udany poród były kolejnymi dobrodziejstwami jakie na nią spłynęły. Po trzyletnim okresie macierzyństwa i posłaniu do przedszkola rumianej córeczki, Kate postanowiła podjąć pracę. Ponieważ sama była bardzo zadowolona ze swojego życia, nie mogła spokojnie patrzeć na nieszczęścia innych ludzi. Zgłosiła się do pracy w pogotowiu ratunkowym. W tej chwili miała 32 lata i od pięciu lat patrzyła na ofiary wypadków, pobić, pożarów i zawałów serca. Spokój jaki w niej gościł sprawiał, że oddawała się tej pracy z prawdziwym poświęceniem. Częste dyżury i wezwania w środku nocy nie mogły zedrzeć promiennego uśmiechu z ładnej twarzy Kate. W kwestii urody, ona i Janet także stanowiły przeciwieństwa. Kate była wysoką, szczupłą i zgrabnie zbudowaną kobietą. Miała ciemno-brązowe długie włosy, które okalały jej podłużną tważ z niemal czarnymi oczami i skórą ciemnej karnacji. Gdy wracała z wakacji z wybrzeża, ludzie w sklepach i na ulicy brali ją za mulatkę. - Tu pogotowie ratunkowe, słucham... Na dźwięk telefonu, Kate podniosła głowę znad dokumentów. Teraz ze zdziwieniem zobaczyła jak głowa Janet ze wstrętem odsuwa się od słuchawki. - Co za kretym - cierpko stwierdziła Janet i włączyła zewnętrzny głośnik telefonu. Kate usłyszała niezrozumiale bełkoczącego mężczyznę. Starał się mówić wolno i wyraźnie. Jedynym efektem tych prób była złość Janet. - Jak taki palant może w ogóle chodzić po ziemi?! Nigdzie nie pracuje i na pewno gdzieś kradnie! Potem to sprzeda a państwo jeszcze mu wypłaca zasiłek, żeby miał za co oblewać swoje sukcesy!!! Janet wyłączyła zewnętrzny głośnik i rzuciła słuchawkę na widełki. Tak jak zwykle, Kate całą tą sytuację skwitowała jedynie uśmiechem. Głos z głośnika wydał jej się jakiś dziwny, ale nie zaprzątała tym sobie głowy. Wróciła do pozostawionych wcześniej dokumentów. Zarówno badania innych specjalistów, jak i jej własne nie zbicie wskazywały na skutki pobicia. Kate trzymając długopis, miała już wpisać swoją diagnozę, gdy nagle zorientowała się, dlaczego podświadomie zwróciła uwagę na głos dzwoniącego. Zerwała się z miejsca i pobiegła do znajdującego się tuż za ścianą małego pomieszczenia. Znajdowały się w nim magnetofony rejestrujące wezwania poszkodowanych i centralka telefoniczna. Od razu skierowała się do magnetofonu mrugającego czerwoną diodą. Po kilku gwałtownych próbach udało się jej odtworzyć zapis przeprowadzonej rozmowy. Skądś znała taki sposób mówienia. Już gdzieś słyszała, jak ktoś w ten sam sposób deformował wyrazy. Teraz już była pewna. To nie był pijak. Gdyby zadzwoniła kobieta, na pewno by się nie zoriętowała. To dzwonił mężczyzna. Mężczyzna, który miał głos podobny do jej męża. I to właśnie kiedyś słyszała swojego męża jak mówi w ten właśnie sposób. Tylko nieliczni ludzie mogą tak mówić. Ludzie, którzy są w stanie hypoglikemi. Kiedyś, gdy Kate dopiero zaczęła spotykać się ze swoim przyszłym mężem, umówili się z przyjaciółmi na weekendowy wyjazd w góry. To się stało w nocy. Spali już wszyscy w namiotach, gdy obudził ją Stev bełkocząc coś niezrozumiale. Usiadła w śpiworze, wymacała ręką latarkę i jej jasny promień skierowała na swego chłopaka. Zobaczyła go... Ogarnęło ją przerażenie. Stev był spocony, cały się trząsł a w jego oczach zobaczyła strach pojmanego, dzikiego zwierzęcia. Ten widok ją sparaliżował. Stev bardziej czując ciepło, niż widząc światło latarki zaczął coś znowu bełkotać. Dopiero w tej chwili zobaczyła co trzyma w dłoniach. Mając już praktyki w szpitalach i elementarną wiedzę z medycyny ogólnej szybko pojęła co się dzieje. Ostrożnie wyjęła z jego ręki strzykawkę z igłą i ampułkę z insuliną. Wprawnymi rękami wykonała zastrzyk w nagie ramię Stev'a. Efekt był natychmiastowy. Uspokoił się od razu i jeszcze przez pół godziny dochodził do siebie. Przez cały ten czas Kate oświetlała go latarką, trzymając w pogotowiu strzykawkę i kolejną ampułkę znalezioną w plecaku Stev'a. Później wyjaśnił jej, że nie powiedział o swojej chorobie, bo się wstydził. Wywołało to między nimi okropną awanturę, która mało brakowało doprowadziła by do ich rozstania. Głos, który teraz Kate słyszała z głośnika, był tym samym głosem. Uporczywie wsłuchiwała się w każde słowo dzwoniącego. Wydało się, że chory nie mogąc już się na tyle kontrolować za bardzo rozciągał słowa. Zwróciła się nagle do stojącej obok w bezgranicznym zdumieniu Janet: - Czy tu można regulować prędkość odtwarzania?! - Taaak... - odparła ciągle zdumiona koleżanka. - To przyśpiesz to do jasnej cholery!!! - wrzasnęła na nią Kate. Już po chwili z chaosu bełkotu dało się wyłowić powtarzane w kółko słowa: - Meison Holl 9... Adres! Tak, adres był jej znajomy. Sama mieszkała na Kensinkton Roud biegnącej prostopadle do Meison Holl. Domy przy Meison Holl, były to małe, jednorodzinne domki stawiane nieopodal autostrady. Ta właśnie okoliczność sprawiała, że domy te były stosunkowo tanie. Od spalin i huku samochodów dzielił je tylko kilometrowy pas lasu. Dom nr 9 musiał być położony wyjątkowo blisko zjazdu na autostradę. Nie zastanawiała się długo. W tej chwili wszystkie ich karetki były na trasach. Zanim którakolwiek z nich wróci, minie jakieś pół godziny. Następne półgodziny zajmie dotarcie na miejsce. Do tego trzeba jeszcze doliczyć czas na odnalezienie odpowiedniego numeru i zaopatrzenie karetki w insulinę. Akurat dzisiaj, mąż poprosił ją, by po drodze do pracy wykupiła mu zestaw strzykawek i insuliny. Biorąc to wszystko pod uwagę, postanowiła co najmniej o połowę skrócić czas dotarcia pomocy. Nic nie wyjaśniając Janet wybiegła z ciasnego pokoiku do dyżurki. Porwała z niej płaszcz i już tylko było słychać jej ciche szybkie kroki oddalające się po schodach. Na parkingu wyjęła kluczyki z kieszeni założonego w biegu prochowca i wsiadła do samochodu. Nie chciała tracić czasu na przebieranie się. Tak więc teraz wyjeżdżała z szpitalnego parkingu swoim fordem kombi w zarzuconym na kitel lekarski prochowcu. Po drodze wyciągała całą moc ze swojego starego forda. Gdy w centrum przytrzymywały ją czerwone światła, aby nie tracić czasu przygotowywała strzykawkę z insuliną. Pędziła autostradą rozcinając światłami nieprzejrzystą płachtę nocy. Zegar samochodowy wskazywał godzinę 1:43. Do zjazdu z autostrady dojechała w 20 minut. Ucieszyła się, że w szybkich obliczeniach wzięła pod uwagę czas dojazdu w godzinach popołudniowych. O tej porze szosa była prawie pusta. Z maksymalną prędkością, na jaką mogła sobie pozwolić zjechała z autostrady i skierowała samochód w Meison Holl. Jechała teraz ciemną drogą między dwoma zbitymi ścianami lasu. Reflektory omiatały wielkie kałuże, pozostałości po całodziennym deszczu. Jesienny las był ciemny. Przy drodze leżało morze pastelowych liści. W momencie, gdy obliczyła, że ma jeszcze do przejechania jakiś kilometr, zobaczyła w lusterku migające światła radiowozu. Jeden z policjantów dawał jej znaki, żeby się zatrzymała. Spojrzała na prędkościomierz. Wszystko było jasne. Ogarnęła ją gwałtowna chęć przyspieszenia i zatrzymania się dopiero za pasem lasu, przy posesji nr 9. Radiowóz właśnie się z nią zrównał. Dobiegł ją głos policjanta mówiącego przez głośnik: - Proszę zjechać na pobocze i zatrzymać samochód. Kate spojrzała na zegar samochodu. Wskazywał 1:48. Jechała dopiero 23 minuty. Miała jeszcze czas, żeby zatrzymać się na chwilkę i wyjaśnić policjantom dokąd się tak śpieszy. W tym momencie pojawił się po prawej stronie mały parking dla ciężarówek. Nie zastanawiając się już dłużej, nacisnęła hamulec. Była to mała zatoczka w gęstym lesie, gdzie mogły się zmieścić góra dwie ciężarówki. Gdy zatrzymała samochód, radiowóz zatrzymał się w taki sposób, by Kate nie mogła niespodziewanie odjechać. Policjantów było dwóch. Jeden z nich był rasy białej, a drugi czarny. Biały mężczyzna wysiadł z samochodu i skierował się w stronę Kate. W ręku trzymał nie zapaloną latarkę. Zapalił ją dopiero w momencie, gdy zatrzymał się tuż przy jej otwartym oknie. Skierowany prosto w oczy strumień światła oślepił ją. - Dobry wieczór. Czy wie pani, dlaczego została zatrzymana? - Wiem... Bardzo przepraszam, ale muszę szybko dojechać do chorego pacjenta. - Achaaa, więc pani jest lekarzem? - Tak. - Dobrze, poproszę pani prawo jazdy i dowód rejestracyjny. Kate zimny dreszcz przebiegł po plecach. Wybiegając z dyżurki nie wzięła torebki. Kluczyki od samochodu zawsze miała w kieszeni płaszcza. - Wiem, że to zabrzmi dziwnie, ale zapomniałam ich z dyżurki. - Od kiedy to lekarze pogotowia poruszają się nie oznakowanymi pojazdami? - To jest bardzo wyjątkowa sprawa... - próbowała tłumaczyć Kate. Tym czasem promień latarki zaczął miejsce po miejscu przeszukiwać wnętrze samochodu. Nagle Kate zauważyła, że ręka policjanta trzymająca latarkę znieruchomiała. W tym samym momencie gdy uświadomiła sobie, co oświetla snop jasnych promieni spostrzegła gwałtowny gest policjanta, na który natychmiast z radiowozu wyskoczył drugi mężczyzna. - To są lek... - Wyłącz silnik i połóż ręce na kierownicy!!! - przerwał jej brutalnie policjant. - Mamy tu następnego ćpuna - zwrócił się do podchodzącego kolegi. - Wysiadaj - powiedział czarny mężczyzna otwierając drzwi w taki sposób, by światło z latarki cały czas oświetlało ręce Kate. - Panowie! Możecie spraw... - próbowała się jeszcze opierać. - Zamknij się!!! Nam nie trzeba udzielać rad! - wykrzyczał mężczyzna otwierający drzwi.. - Podejdź do radiowozu, stań twarzą do maski i załóż ręce za głowę. - instruował ten z latarką. Kate była jakby nie przytomna. Nic z tego nie rozumiała. Przecież mogli skorzystać z radia w radiowozie i zapytać Janet o wiarygodność jej słów. Na Ampułkach, nawet tej już otwartej było wyraźnie napisane przeznaczenie leków. Dlaczego żaden z nich nawet na to nie spojrzał? - Pieprzone ćpuny. Na jara się taki, a później ludzie giną na drodze. Takich trzeba do komór gazowych. - komentował kierowca, wyłączając migające światła radiowozu. - Rozstaw szeroko nogi! - rozkazał mężczyzna z latarką, nie spuszczając światła z jej twarzy - A ty ją przeszukaj. - zwrócił się do kolegi. Mężczyzna podszedł z tyłu i gwałtownym szarpnięciem rozwiązał płaszcz Kate. Zaczęła się rewizja. W jej głowie kłębiły się tysiące myśli. Nie wiedziała co ma zrobić. Niecałe pół kilometra dalej jakiś chory człowiek zaraz zacznie zapadać w śpiączkę cukrzycową. Ona najprawdopodobniej trafi do aresztu i dopiero rano uda jej się potwierdzić swoją wiarygodność. Może wcześniej uda się jej skorzystać z przysługującego jej jednego telefonu. Mogła by wtedy zadzwonić do Janet i powiedzieć jej o tym chorym człowieku. Żałowała, że nie zrobiła tego od razu. Przecież Janet mogła wysłać w ślad za nią karetkę! Raziła ją strasznie niesprawiedliwość, jaka tu miała miejsce. Przecież ona cała się poświęciła by ratować czyjeś życie. Dlaczego oni tego nie rozumieją? Dlaczego nie chcą zrozumieć? Przecież gdyby chcieli, mogli z łatwością przekonać się o jej prawdomówności. Była wściekła. Na jej twarzy pojawił się wyraz stanowczości, tak bardzo do niej nie pasujący. Jej błogi spokój ducha gdzieś zniknął. Dopiero teraz zauważyła, że rewidujący ją mężczyzna po pewnym czasie ograniczył się do konkretnej części jej ciała. - Świnia!!! - wykrzyknęła z furią Kate i plecami odepchnęła policjanta. Na to błyskawicznie zareagował drugi z mężczyzn. Wolną ręką wyrwał z kabury pistolet i przystawił go do głowy Kate. - Tylko się rusz, suko! - wycharczał jej prosto w twarz. - A ty weź ode mnie latarkę. Zrobimy pani doktor rewizję osobistą. Nie odrywając lufy od czoła Kate, policjant zaczął wolną ręką rozpinać jej kitel. Przerażenie jakie ją opanowało na widok broni, w tym momencie się spotęgowało. Przestała myśleć. Nigdy w życiu nie miała do czynienia z taką brutalnością. Zaczęła się bać. Cała się trzęsła. Z oczu spływały jej łzy. Bolały ją trzymane w górze ręce. W tej chwili potrafiła tylko odbierać otaczającą ją rzeczywistość. W świetle skierowanej już tym razem na jej ciało latarki widziała roziskrzone oczy dwóch mężczyzn ogarniętych pożądaniem. Brutalne zdarcie z niej stanika i łapczywe, bolesne ugniatanie piersi odbierała tak samo jaskrawo jak opadający w smudze światła liść. Czuła, że coś w niej narasta. Starała się sprecyzować to uczucie. Odczuwała coraz bardziej łapczywe dłonie przemykające po jej ciele, zimno, złość, strach, nienawiść. Wreszcie to poznała. To był krzyk. To narastał w niej krzyk zranionej duszy!!! Krzyk buntu!!! - Nieeeeee!!! Światło latarki zgasło. Już nie wiedziała kto jest kim. Wszechobecna czerń zalała wszystko. Poczuła, że została pchnięta na maskę samochodu. Przytrzymana i przyduszona. Krzyk uwiązł jej w gardle. Czuła na nagich rozgrzanych piersiach chłód i wilgoć karoserii radiowozu. Kolejną rzeczą którą poczuła, było brutalne rozchylenie jej nóg i zarzucenie na plecy płaszcza i kitla. Spróbowała podjąć walkę. Wierzgała nogami jak znarowiona klacz. Po krótkiej chwili na jej uda spadły mocne kopnięcia policyjnych butów. Już nie długo się broniła. W chwili jej słabości poczuła jak jeden z napastników zdziera z niej bieliznę. Ponownie spróbowała krzyczeć i kopać. Dopiero teraz zorientowała się, że ręce ma skute kajdankami i przytwierdzone do reflektora na szybie radiowozu. Ponownie jej krzyk został stłumiony. Opór jaki stawiała był już za mały. W pewnej chwili poczuła, że jeden z mężczyzn osiągnął zamierzony cel. Spróbowała jeszcze się wyrwać, ale policjant unieruchomił jej biodra silnym uściskiem. Po chwili zaczął systematycznymi ruchami swego ciała katować jej kobiecość. Kate nie wiedziała już, co się z nią dzieje. Cały czas przyciskana do maski radiowozu policyjną pałką, dławiła się łzami. Nie mogła oddychać. Żadne myśli się nie formowały. Tylko od czasu do czasu z zadziwiającą regularnością, czuła ból i w głowie błyskały jej setki ogni. Nawet nie zauważyła kiedy policjanci się zmienili. Moment w którym uznali swe dzieło za skończone, także uszedł jej uwagi. Dopiero, gdy zdjęli jej kajdanki, przestali przytrzymywać na masce i zaczęła się osuwać na ziemię wywołał u niej wątłą myśl, że to już chyba koniec. Radiowóz oddalił się ze zgaszonymi światłami. Kate siedziała nago z częściowo zarzuconym na plecy płaszczem i kitlem. Czuła, że jedna noga spoczywa w kałuży. Nie robiło to jednak na niej żadnego wrażenia. Odruchowo wsłuchiwała się w zanikający szum silnika policyjnego radiowozu. Gdy już wszystko umilkło, pierwszym bodźcem jaki do niej dotarł było zimno. Tak, było zimno, ale co z tego? Spróbowała się podnieść. W końcu udało się to, ale z wielkim trudem. Bolały ją uda i wnętrze ciała. Uda bolały od kopnięć policjantów a wnętrze ciała od narzędzi ich tortur. Odlepiła z nagiej piersi zimny liść, jaki znalazł się przypadkiem na masce samochodu. Nawet nie starała się zbierać podartej bielizny. Nie zapinając kitla, zawiązała płaszcz. Powoli skierowała się do ciemnej bryły swego samochodu. Z trudem udało się jej wsiąść do środka. Zapaliła lampkę i spojrzała w wsteczne lusterko. Mokre włosy, szaro-blada i brudna twarz oraz jej zacięty wyraz i zwężone źrenice oczu przypomniały jej wcześniejsze wydarzenia. Przebiegł ją dreszcz. Zaczynała ponownie myśleć. Zastanawiała się właśnie co powie mężowi, gdy w takim stanie pojawi się w domu. W tym momencie jej wzrok padł na siedzenie pasażera. W jednej chwili przypomniała sobie po co się tu pojawiła. Spojrzała na zegar samochodu. Ze zdziwieniem stwierdziła, że pokazuje on dopiero 2:10. Wydawało się jej wcześniej, że to co się wydarzyło, trwało bardzo długo. Spróbowała się skoncentrować. Tamten potrzebujący człowiek miał jeszcze szansę przeżyć. Nie zastanawiając się więcej, przekręciła kluczyk i ruszyła dalej w Meison Holl. Już po krótkiej chwili zatrzymała samochód przed domem nr 9. Był to piętrowy domek jednorodzinny. Światła z tylnich okien domu od razu zwróciły uwagę Kate. Potykając się i zataczając, odczuwała bowiem jeszcze ból w udach, przeszła przez trawnik i zadzwoniła do drzwi frontowych. Z wnętrza odpowiedziała jej tylko cisza. Spróbowała jeszcze raz nacisnąć dzwonek. Tym razem jednak przytrzymała go nieco dłużej. Pomyślała nawet, że opowie tym ludziom, co jej się przytrafiło i poprosi o pomoc. Jednak i tym razem nie było żadnej odpowiedzi. Ciągle jeszcze trzęsącymi się rękami, Kate nacisnęła klamkę u drzwi. Ustąpiły z lekkim piskiem. Wahała się tylko przez chwilę. Było dla niej już jasne, że jedynym lokatorem jest ów potrzebujący człowiek. Szybkim krokiem przemierzyła dom, kierując się w stronę światła. W niewielkim salonie, na kanapie, w pobliżu telefonu leżał mężczyzna. Najwyraźniej zabrakło mu insuliny i zdołał tylko zawiadomić pogotowie. Na pierwszy rzut oka rozpoznała początki objawów śpiączki cukrzycowej. Na szczęście nie było jeszcze za późno. Mózg nie został uszkodzony. Podeszła do niego i przygotowała strzykawkę. Nie mogła jednak od razu wykonać zastrzyku. Za bardzo trzęsły się jej ręce. spróbowała się nieco rozluźnić. Rozejrzała się po pokoju i jej wzrok zatrzymał się na fotografiach gęsto wiszących na ścianie. Zamarła w bezruchu. Przenosiła wzrok z jednej fotografii na drugą. Spojrzała na tracącego zmysły mężczyznę i ponownie zwróciła się do fotografii. jej twarz zaczęła tężeć. Dopiero teraz poczuła co się jej naprawdę przytrafiło. Dopiero teraz zrozumiała co jej zostało odebrane. Kate wstała. Nieużytą strzykawkę schowała do kieszeni. Jej wzrok zatrzymał się jeszcze na złożonym równo granatowym mundurze i błyszczącej w świetle lampy odznace z napisem "Policja". Już po chwili Kate skręcała w Kensinkton Roud i hamowała przed swoim domem. KONIEC