Jadwiga Courths-Mahler Tajemnica rubinowego pierścienia (Romans) Tom Całość w tomach Zakład Nagrań i Wydawnictw Związku Niewidomych Warszawa 1995 Tłoczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni Zakładu Nagrań i Wydawnictw Związku Niewidomych, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Przedruk z wydawnictwa "Akapit", Katowice 1991 Pisała K. Kruk Korekty dokonali St. Makowski i I. Stankiewicz `ty Część pierwsza Straszliwy wicher wył, przelatując dzikim pędem nad lasami i polami. Uginał najmocniejsze drzewa, wstrząsał ich nagimi konarami, targał wierzchołki, na których nie było jeszcze liści. Gnał przez bór, łamiąc niejedno młode drzewko. Szumiała przy tym ulewa, przecinając skośnymi strugami powietrze. - Okropna pogoda! - pomyślał szofer, który prowadził eleganckie auto przez drogę wśród lasu. Jazda była niezmiernie uciążliwa. Wichura szalała, droga rozmiękła, wskutek deszczu, samochód musiał ostrożnie wymijać złamane konary i młode drzewka, które spotykało się na każdym kroku. Powoli zapadał zmrok, w lesie panowały już ciemności. Służący, siedzący obok szofera, musiał wychodzić co chwila i usuwać z drogi jakąś przeszkodę. Raz nawet wysiadł z nim szofer, gdyż na drodze leżał duży ciężki pień, z którym służący sam nie mógł sobie dać rady. - Jakby się wszyscy diabli rozpętali! - mruknął gniewnie szofer. - Tak, piekielna pogoda - odparł służący. Obydwaj obrzucili trwożnym spojrzeniem stojący na drodze samochód. Zza szyby wyglądała blada, znękana twarz mężczyzny; oczy jego spoglądały ponuro przed siebie. Potem skrył się w głębi auta. Szofer i służący uprzątnęli drogę, ruszono znowu. Wkrótce potem wóz wyjechał z lasu, zaczął podjeżdżać w górę. Na szczycie jej wznosił się zamek Treuenfels. Jego ciemna sylwetka, nastroszona wieżami, basztami, kopułami, wykuszami i kolumnami odbijała się na tle ołowianego nieba, na którym kłębiły się chmury. Wichura zdawała się wstrząsać zamkiem, jakby chciała go poruszyć z posad, on jednak w ciągu wielu stuleci przetrzymał niejedną burzę i zawieruchę i zdawał się drwić z pogody. Gdy samochód wjechał na płaskowzgórze, kierowca kilka razy głośno zatrąbił. Ledwie zabrzmiał ten znak, gdy cichy zamek ożywił się. Zapłonęły wielkie lampy łukowe przed wrotami, w oknach zapaliło się światło. Za szybami przesuwały się ruchliwe cienie ludzi. W przestronnym hallu zebrała się służba i oficjaliści, aby powitać swego powracającego pana. Wszyscy byli odświętnie ubrani, lecz na twarzach ich nie malował się wyraz radosnego oczekiwania. Bladzi i zmieszani, patrzyli trwożnie na otwartą bramę. W głębi, na szerokich schodach stała mademoiselle Perdunoir; oczy miała szeroko otwarte, na jej ładnej twarzyczce odbijał się wyraz przerażenia. Mademoiselle była guwernantką małej hrabianki Gildy, jedynego dziecka hrabiego Harra Treuenfelsa. Hrabia powoli wysiadł z samochodu. Patrząc na jego pochyloną postać i znużone ruchy, można było pomyśleć, że jest starym, zmęczonym człowiekiem, choć liczył zaledwie lat trzydzieści kilka. Po szerokich schodach wszedł do rzęsiście oświetlonego hallu. Zazwyczaj, gdy powracał do domu po długiej nieobecności, wszyscy witali go z radością. Dziś było inaczej - wokoło panowało głuche milczenie. Twarz hrabiego, piękna, charakterystyczna twarz o szlachetnych rysach pobladła jeszcze mocniej, gdy ujrzał swoich podwładnych, patrzących na niego z wyraźnym lękiem. Bolesny rys wokół jego ust, świadczący wymownie o ciężkich przeżyciach pogłębił się, w oczach zapłonął posępny blask. Do uszu jego dobiegł szmer stłumionych głosów, mający zapewne oznaczać powitanie. Zdawało się, jakby tu zebrało się grono żałobne. Wszyscy patrzyli na skamieniałą twarz hrabiego; znali go, gdy wyglądał inaczej, gdy był wesołym, pogodnym człowiekiem, którego otaczali miłością i szacunkiem. Teraz jednak wszystko, wszystko się zmieniło - od owej chwili, gdy popełniono tę okropną zbrodnię w zamku Treuenfels... Ich pan nie stał przed nimi, jak dawniej, dumny i wyprostowany, imponujący i pełen siły. Zdawało się, że jego wysoka postać pochyliła się pod ciężarem losu, albo też pod brzemieniem ciężkiej winy. Nikt nie miał odwagi rozstrzygnąć, czy to wina, czy też przeznaczenie ugięło tę dumną głowę. Bowiem nawet jego sędziowie nie zdołali wyjaśnić tej ponurej sprawy, która zmieniła zamek Treuenfels w dom żałoby. Hrabia Harro został właśnie zwolniony z aresztu śledczego, gdzie przebył długie tygodnie. Po przewodzie sądowym został wprawdzie wypuszczony z więzienia, lecz jedynie z braku dowodów. Nie można było udowodnić jego winy, lecz nie można było także dowieść bezspornie jego niewinności. Z braku dowodów! Czy można to było nazwać wyrokiem uniewinniającym? Nie! Widać było, że hrabia Treuenfels dźwiga ciągle kajdany, których nikt nie był w stanie zdjąć z niego. Nie uważał tego wyroku za wyzwolenie. Na początku wyniośle i gwałtownie wypierał się winy, z gniewem spoglądał na oskarżycieli, żądał, aby jego słowom dano bez zastrzeżeń wiarę. Dopiero po długim, męczącym śledztwie, które starało się przedstawić jak najwięcej dowodów jego winy, po torturach częstych przesłuchań, siły jego wyczerpały się. Osłabł i wpadł w apatię. Nie mógł pojąć, że nikt nie wierzy jego zeznaniom, przekonał się z przerażeniem, że wciąż nowe poszlaki świadczą przeciw niemu. Ileż okropnych dni musiał przeżyć, zanim nauczył się znosić swój los! Z braku dowodów! Ten okropny wyrok bezustannie brzmiał mu w uszach. Nie można było orzec, czy jest winny, czy też niewinny. Każdy jednak, kto spojrzy na niego, będzie mógł pomyśleć: - Kto wie? Zapewne jesteś winny i tylko szczęśliwy zbieg okoliczności pozwolił ci ujść rąk kata. Ta świadomość ciążyła na nim niby ciężki głaz. Jego podwładni, którzy tak bardzo pragnęli, by okazał się człowiekiem bez skazy, nie mieli odwagi wierzyć w jego niewinność. Wynajdywali mnóstwo okoliczności łagodzących dla czynu, o który go oskarżono, nikt jednak nie mógł powiedzieć: "On jest bez winy". Hrabia Harro został oskarżony o morderstwo; posądzono go, iż otruł swoją młodą żonę - Alicję. Mało oczu opłakiwało piękną, lecz kapryśną, a nieraz ogromnie złośliwą hrabinę. Była to jedna z owych upartych i rozpieszczonych kobiet, które obierają sobie dewizę: "Wolno wszystko, co się podoba". Uznawała tylko ludzi młodych i wesołych, którzy spełniali jej liczne kaprysy i zachcianki. Mogła swoim postępowaniem doprowadzić męża do ostateczności. W pożyciu z nią przechodził istne piekło na ziemi. Najbliższe otoczenie hrabiny twierdziło, że zasłużyła w zupełności na swój tragiczny koniec. Kto jej dobrze nie znał, uważał ją za uroczą, zachwycającą kobietę. W towarzystwie umiała się pokazać z najlepszej strony, posiadała bowiem niejako dwa oblicza. Dopóki nie została żoną hrabiego, ukazywała mu się zawsze w dobrym świetle. Umiała zdobywać męskie serca, gdyż była piękna i pełna wdzięku. Hrabia Treuenfels zakochał się w niej. Ona jednak nie przykładała zbyt wielkiej wagi do małżeńskiej wierności i jedynie brak temperamentu chronił ją od poważnych uchybień. Hrabia Harro starał się wpłynąć na swoją żonę, uszlachetnić ją, zmienić na lepsze, lecz jego usiłowania spełzły na niczym. Gdy mówił coś, co się jej nie podobało - wtedy zatykała uszy, tupała nogami lub rzucała w niego rozmaitymi przedmiotami. Wobec służby dopuszczała się także rękoczynów. Zdawało się, że hrabina odczuwa po prostu potrzebę dręczenia swego męża; z tego powodu kokietowała innych mężczyzn i flirtowała z nimi. Zależało jej, by wzbudzić jego gniew. Między małżonkami dochodziło często do przykrych gwałtownych scen; hrabia Harro cierpiał wówczas bardziej od żony, która była oschłą i pozbawioną serca kobietą. W takich razach hrabina Alicja wychodziła zwycięsko z sytuacji, gdyż hrabia uciekał przed jej wybuchami. Latem młoda para mieszkała w zamku Treuenfels, zimą wyjeżdżała do pobliskiej rezydencji, aby brać udział w balach i uroczystościach dworskich. Wtedy hrabina Alicja jaśniała urodą i wdziękiem, przystrojona w bezcenne klejnoty rodowe Treuenfelsów. Uśmiechała się czarująco do wszystkich, okazując obcym ludziom więcej życzliwości, niż własnemu mężowi. W mieście hrabia z żoną zajmowali własny pałac, w którym hrabina Alicja wyprawiała świetne bale i festyny. Wodziła rej w wytwornym towarzystwie, pozwalała się uwielbiać i podziwiać, bywała wtedy zawsze w doskonałym humorze. Gdy jednak pozostawała z mężem i swoim najbliższym otoczeniem, wówczas przeobrażała się w złośliwego diablika. Hrabina, która zawsze kokietowała swymi słabymi nerwami, zdawała się mieć nerwy z żelaza i stali, gdy chodziło o jakąś rozrywkę; potrafiła jednak później tyranizować wszystkich, kładąc to na karb "zdenerwowania". Alicja pochodziła z bogatej, magnackiej rodziny, a jej małżonek był jednym z najbogatszych ludzi w księstwie. Nie miał nic przeciwko temu, gdy żona pełnymi garściami wydawała pieniądze, choć nieraz potępiał w duchu jej bezmyślne zachcianki. Nie rozumiał jak można dla zadowolenia, przelotnego kaprysu, trwonić tak znaczne kwoty, nigdy jednak nie czynił wyrzutów żonie. Nikt nie mógł w ogóle powiedzieć, że hrabia wywiera jakikolwiek przymus na małżonkę. Trudno było mu jednak patrzeć spokojnie na jej flirty i kokieterię, uważał bowiem, że jest to niegodne hrabiny Treuenfels. Ona jednak szydziła z niego i robiła co chciała. Ostatniej zimy zdarzyło się znowu to samo. Tym razem jednak hrabina posunęła się za daleko. Pewien młody, zagraniczny arystokrata zakochał się w pięknej hrabinie Alicji, ona zaś okazywała mu więcej względów, niż swoim pozostałym wielbicielom i pozwalała mu nawet w stosunku do siebie, na pewną poufałość. Serce jej nie brało w tym udziału, miłość księcia pochlebiała tylko jej próżności; cieszyła się, że może zaprząc dostojnego cudzoziemca do swego rydwanu triumfalnego. Sprzyjała księciu, przy czym przekroczyła dozwolone granice. Pewnego wieczoru, gdy hrabia Harro powrócił niespodziewanie wcześniej do domu, zastał żonę z młodym księciem w niedwuznacznej sytuacji. Uniesiony słusznym gniewem, skorzystał ze swego prawa. Opowiadano, że uderzył księcia szpicrutą w twarz, aby odpłacić mu za doznaną zniewagę. W każdym razie, służba słyszała gwałtowny spór między małżeństwem. Hrabia Harro w uniesieniu wypowiadał okropne pogróżki. Zmusił też żonę, aby tego samego wieczoru powróciła z nim do zamku Treuenfels. Służący z przerażeniem spoglądali na zasępioną twarz swego pana. Nie znali go z tej strony, był zawsze spokojny i opanowany. Tego dnia jednak wydawał się ogromnie wzburzony, a jeden z lokai słyszał wyraźnie, jak zawołał do żony: "Wolę zabić ciebie i siebie, niż patrzeć, jak plamisz moje nazwisko!" Hrabina widocznie zlękła się tym razem, gdyż milczała i bez sprzeciwu zgodziła się na wyjazd. Owego wieczoru więc hrabia z żoną powrócili zupełnie nieoczekiwanie do Treuenfelsu. Została tam maleńka hrabianka Gilda ze swoją szwajcarską guwernantką i ze swoją piastunką, gdyż hrabina nie spełniała zbyt gorliwie swoich macierzyńskich obowiązków. Oprócz tego przebywała w zamku również hrabianka Beata Treuenfels. Krewna hrabiego. Miała lat trzydzieści i pochodziła z bocznej, zubożałej linii tego rodu. Hrabia Harro, litując się nad nią, udzielił jej schronienia w swoim domu, a hrabianka zajęła się zarządem zamku, co hrabinie Alicji było bardzo na rękę. Ilekroć wyjeżdżała, pozostawiała córeczkę pod opieką Beaty. Dręczyła jednak ubogą krewną swymi kaprysami i dawała jej w niedelikatny sposób do zrozumienia, że korzysta z łaski rodziny. Owego wieczoru, gdy przybył niespodziewanie samochód z rezydencji, przywożąc hrabiego z żoną, Beata pojęła natychmiast, że między małżeństwem doszło znów do gwałtownej sprzeczki. W zamku doszło także do burzliwej sceny. Służba słyszała, jak hrabia, wychodząc z pokoju żony, zawołał: - To się musi skończyć, choćby koniec miał być okropny! Potem hrabina została sama, nikt nie wchodził do jej apartamentów, z wyjątkiem służącej. Siedziała ona przez całą noc w przedpokoju, oczekując daremnie, żeby hrabina pozwoliła jej wreszcie udać się na spoczynek. Taka bezwzględność nie zdziwiła służącej, przywykła już do takiego traktowania. Poza tym miała tej nocy silny ból zęba i nie mogła zasnąć. Dość na tym, że spędziła całą noc w przedpokoju. Gdy nazajutrz rano weszła do sypialni, zastała hrabinę Alicję martwą. Śledztwo wykazało, że została otruta. Hrabina Alicja, każdego wieczoru przed pójściem na spoczynek wypijała kieliszek mocnego wina, gdyż twierdziła, że inaczej nie może zasnąć. Tego wieczoru uczyniła to również. Służąca przed odejściem napełniła kieliszek winem i postawiła go na nocnym stoliku koło łóżka. W butelce, z której nalewała wino, pozostała już tylko resztka. Służąca odesłała pustą prawie butelkę do kuchni. Komisja śledcza zbadała butelkę z winem, okazało się jednak, że nie było w niej trucizny. Natomiast w na pół opróżnionym kieliszku, który stał na nocnym stoliku, stwierdzono zawartość jakiejś egzotycznej trucizny. Owa trucizna stanowiła własność hrabiego. Przywiózł niegdyś z Indii mały kryształowy flakonik, oprawny w złoto i ozdobiony cennymi kamieniami, a napełniony jakimś zabójczym jadem. Przechowywał flakonik w skrytce swego biurka. Nikt poza nim nie wiedział, gdzie jest umieszczona owa skrytka i jak się otwiera. Hrabia, zgodnie z prawdą, zeznał, że nikomu nie dawał tej trucizny. Przyznał, że kiedy kupował flakonik, był on pełny trucizny. Kilka tygodni przed wypadkiem pokazywał flakonik kilku osobom, a mianowicie hrabinie Alicji, swemu przyjacielowi Fryderykowi Dalheimowi oraz swej kuzynce Beacie. Baron Dalheim oświadczył przed sądem, że owego dnia flakonik był całkowicie napełniony trucizną; hrabianka Beata natomiast, jako krewna hrabiego, odmówiła zeznań. Gdy zabrano flakonik, był on zaledwie w trzech czwartych napełniony trucizną. Nie ulegało wątpliwości, że ktoś musiał odlać trochę zabójczego płynu. Wobec tego, że nikt nie wiedział o istnieniu skrytki w biurku, a hrabia Harro sam twierdził, że nikomu nie dawał flakonika, przeto podejrzenie padło na niego, zwłaszcza że poprzedniego wieczoru z ust jego padły słowa pogróżki. W tym wypadku wykluczono zupełnie możliwość samobójstwa. Hrabina Alicja była wesołą kobietą i kochała życie, poza tym i ona nie wiedziała, gdzie mąż przechowuje flakonik z trucizną. Łańcuch dowodów, świadczących przeciw hrabiemu, byłby się bez wątpienia zamknął, gdyby nie pewna okoliczność, która świadczyła na korzyść oskarżonego. Otóż służąca hrabiny zeznała pod przysięgą, że dopiero po odejściu hrabiego napełniła kieliszek winem. Twierdziła, że hrabia później nie wchodził już do żony; przesiedziała całą noc w przedpokoju, a do apartamentów hrabiny nie było innego wejścia. Na podstawie tego zeznania nie można było jawnie udowodnić jego winy. Został zwolniony z braku dowodów. Sędziowie zaczęli przypuszczać, że hrabina jednak mogła znaleźć skrytkę i popełnić samobójstwo. W towarzystwie nikt nie wierzył w samobójstwo pięknej i "miłej" hrabiny Alicji, aczkolwiek podczas procesu wyszło na jaw niejedno, co rzucało na nią dziwne światło. Zagadkowa sprawa zaprzątała umysły wwszystkich. W końcu zaczęto szeptać, że uwolniono hrabiego i umorzono śledztwo, aby nie mieszać do tej sprawy osoby zagranicznego księcia. Utworzyły się dwa obozy. Jeden przemawiał na korzyść hrabiego, twierdząc, że nie jest zdolny do takiego czynu, drugi wierzył w jego winę. Lecz i ten drugi obóz znajdował wytłumaczenie dla hrabiego. Hrabina dała mu powód do takiego postępku, gdyż swoim stosunkiem z księciem zhańbiła nazwisko męża. Mimo to hrabia Treuenfels umarł dla ludzi swojej sfery. Przestał istnieć dla nich i dokładnie wiedział o tym. Dlatego też natychmiast po wyjściu z aresztu śledczego udał się do Treuenfelsu. Tęsknił za swoim samotnym zamkiem i za swoją jedyną kochaną córeczką, której nie widział tak długo. Teraz stał wśród swoich podwładnych - stracony, napiętnowany - zhańbiony w oczach całego świata. Spostrzegł, że służba i oficjaliści także nie wierzą w jego niewinność, a ta świadomość ściskała mu serce. Zagryzł wargi do krwi i bez słowa pochylił głowę w krótkim ukłonie. Potem przeszedł obok zgromadzonych, zmierzając ku schodom, prowadzącym z hallu do jego apartamentów. Twarz jego była blada i ponura, w oczach malował się wyraz udręki. Na górze stała wciąż jeszcze panna Perdunoir i patrzyła na niego przerażonym wzrokiem. Gdy hrabia zbliżył się do niej, krzyknęła głośno i ukryła się za kolumną, podpierającą schody. Hrabia drgnął i zatrzymał się: - Mademoiselle! - zawołał. Lękliwie wyjrzała zza filaru. - Czego pan hrabia sobie życzy? - wyjąkała. - Mademoiselle, jutro opuści pani zamek Treuenfels. Przyjmę dla mojej córki niemiecką wychowawczynię - powiedział stanowczo. Wtedy panna Perdunoir wyszła ze swego ukrycia. - O, ja iść sama... ja nie zostać w taka dom, gdzie byli taka okropna rzecz - odparła drwiąco. - Proszę zamilknąć! Jutro otrzyma pani w kasie pensję za kwartał. Powiedziawszy to zwrócił się do kasjera, który stał za nim: - Wypłaci pan pannie Perdunoir kwartalną pensję oraz zwrot kosztów utrzymania za ten okres. - Słucham, panie hrabio! Teraz hrabia wyprostował się i odwrócił się do zebranych. - Nie zatrzymuję nikogo. Kto chce opuścić Treuenfels może to uczynić, choćby nawet był związany umową. Kto nie chciałby pozostać, może otrzymać w kasie wynagrodzenie za trzy miesiące. Po wypowiedzeniu tych słów, skierował się znowu na górę. Nagle ze schodów zbiegło coś białego. Była to maleńka hrabianka Gilda, urocze, pięcioletnie dziecko, o złotych włosach, błękitnych oczach. Była boso i miała na sobie tylko długą nocną koszulkę. Hrabia szybko wbiegł na górę i pełnym tęsknoty ruchem wyciągnął ramiona. - Tatuśku! Mój kochany, drogi tatuśku! Porwał ją w objęcia i przytulił do siebie. - Moja malutka Gildo! Moje słodkie dziecko - powiedział z bezgraniczną tkliwością. Wziął córeczkę na ręce i zaniósł ją na górę, gdzie czekała już piastunka. - Przepraszam, panie hrabio, nie mogłam hrabianki utrzymać w łóżku. - Wymknęłaś się Henryce, moja mała Gildo? - spytał hrabia. Ogarnęło go uczucie wielkiego szczęścia, gdy czuł przy sobie jej różowe ciałko. Pojął, że nic nie zdoła go rozłączyć z córką. Jej serduszko biło dla niego, pełne miłości i zaufania. - Henryka chciała mnie zatrzymać w łóżeczku, powiedziała, że powinnam spać. Ale Beata mówiła, że ty, tatusiu, wrócisz dziś wieczorem, więc otwierałam szeroko oczka, żeby nie zasnąć. Tak długo cię nie widziałam tatusiu, ciągle podróżowałeś. Gdy usłyszałam twój głos, uciekłam z łóżka i przybiegłam do ciebie. - Mój mały promyczek - szepnął hrabia ze wzruszeniem. Zaniósł córeczkę do jej sypialni i troskliwie ułożył ją w łóżku. I oto mała hrabianka spostrzegła nagle, że ojciec ma oczy pełne łez. - Płaczesz, tatusiu? Czy gniewasz się, że uciekłam z łóżka? - Nie, kochanie, to łzy radości. Cieszę się, że tęskniłaś tak za mną, że mnie kochasz. - Okropnie tęskniłam, tatusiu. Gdy odjechałeś z tymi obcymi panami, płakałam bardzo, a nikt mnie nie pocieszał... Mademoiselle mówiła takie głupstwa, powiedziała, że już nigdy nie wrócisz... Beata zatykała sobie uszy rękami, gdy zaczynałam płakać. A Henryka płakała razem ze mną. A mamusia? Ach, czy wiesz, że ona leży tam w grobowcach i nigdy się już nie obudzi. Mademoiselle powiada, że mamusia nie ma spokoju w grobie... Ale Beata wyłajała ją porządnie i powiedziała, że to bzdury. Wiesz, tatuśku, za mamusią nie tęsknię wcale. Ale za tobą, och, tatusiu! Tak strasznie. Czy teraz już nie wyjedziesz? - Nie, kochanie, już nigdy. - Naprawdę? - Tak, nie opuszczę cię, moje biedne dziecko. - Ach, jak to dobrze, tatusiu! - Postaraj się teraz zasnąć, maleńka. Dobranoc! - Dobranoc, tatusiu! - powiedziała Gilda. Gilda otuliła się kołderką i po chwili zasnęła. Hrabia przywołał jej piastunkę, po czym wyszedł z sypialni. Udał się do swoich apartamentów. Jego kamerdyner, który służył jeszcze u jego ojca, czekał tu na niego. Hrabia Harro spojrzał na niego przenikliwie. - Grollmann! Nie widziałem cię na dole w hallu. Grollmann spokojnie wytrzymał spojrzenie swego pana. - Chciałem tutaj zaczekać na pana hrabiego. - Nie słyszałeś więc, co powiedziałem całej służbie, muszę ci to powtórzyć: kto nie chce nadal służyć u mnie, ten może odejść. Stary sługa, który pomimo sześćdziesięciu lat, trzymał się krzepko - popatrzył wilgotnymi oczyma na swego pana. - Tego się chyba jaśnie pan nie spodziewa po Grollmannie? Ja będę służył memu panu, dopóki mi sam nie powie, żebym odszedł. Wiem, że pan hrabia potrzebuje teraz wiernych służących. Biada temu, kto w mojej obecności powie coś złego o jaśnie panu. Taki poczuje mocno moje pięści. - Więc ujmiesz się za mną, mój stary? - spytał hrabia ze słabym uśmiechem. - Ma się rozumieć, panie hrabio. - Czy wierzysz w moją niewinność? - Jak we własną, panie hrabio! Nie można by było przecież nikomu zaufać, gdyby mój pan hrabia miał popełnić taką zbrodnię! Hrabia podał mu rękę. - Dziękuję ci, Grollmannie! Zapewne jesteś jedynym człowiekiem, który wierzy we mnie! - O, nie! Hrabianka Beata, także jest przekonana o niewinności pana hrabiego. Powiedziała mi to sama. Zabroniła też ludziom mówić o tej sprawie, żeby jakim złym słowem nie przestraszyć naszej hrabianeczki. - A gdzie jest hrabianka Beata? - Powiedziała, że poczeka w jadalni na pana hrabiego. Grollmann zatroskanym wzrokiem patrzył na swego pana. Jakże pobladł i zmizerniał w więzieniu śledczym! A oczy miał takie smutne, aż serce bolało! Szczęście, że nieboszczyk pan nie doczekał tego... Zanim hrabia Harro się ożenił, był zawsze wesoły, pogodny, a z rodzicami łączył go ogromnie serdeczny stosunek. Potem umarł stary hrabia, a Harro w rok później poślubił Alicję. Z nią przyszła do zamku niezgoda. Hrabia ożenił się wprawdzie z miłości, lecz szczęście jego trwało zaledwie kilka tygodni. Potem zaczęły się niesnaski. Ach, a stara hrabina! Jakże się martwiła, jak ubolewała nad losem jedynaka! Umarła wkrótce ze zgryzoty, ale nawet w dniu jej śmierci, hrabina Alicja nie dawała mężowi spokoju. Zaczęły się te waśnie od momentu, kiedy hrabina Alicja poczuła, że będzie matką i nie wolno jej będzie brać udziału w żadnej zabawie. Gniewało ją to bardzo, bo jeszcze przez kilka lat nie chciała mieć dziecka. Urządzała więc mężowi gwałtowne sceny. Hrabia Harro był uosobieniem cierpliwości, sądził bowiem, że to wszystko ma związek ze stanem żony. Spodziewał się, że wszystko się zmieni, gdy już urodzi się dziecko. Omylił się jednak. Alicja uważała, że dziecko sprawia jej dużo zbytecznych kłopotów, nie zajmowała się nim wcale. Gdy dziewczynka podrosła, przyjęła do niej francuską guwernantkę. Mademoiselle Perdunoir potrafiła się wkraść w łaski hrabiny. Nikt jej nie lubił, hrabia czuł do niej antypatię; zajmował się sam wychowaniem córeczki i starał się przebywać z nią jak najwięcej. Wtedy panna Perdunoir przesiadywała w buduarze hrabiny i opowiadała jej pikantne historyjki i towarzyskie skandale. Wyśmiewała zdradzanych mężów i bawiła hrabinę płytką, frywolną paplaniną. Przebywała więcej w towarzystwie hrabiny Alicji, niż Gildy, lecz to wychodziło dziecku na dobre, gdyż mademoiselle Perdunoir nie była nigdy dobrą wychowawczynią. Matka miała niewiele czasu dla córeczki, toteż Gilda prawdziwie kochała tylko ojca. Hrabina nie zajmowała się także domem. Troszczyła się jedynie o swoje przyjemności, suknie i wielbicieli. Reszta ją nie obchodziła. Na szczęście po śmierci matki Harra zaczęła zarządzać domem hrabianka Beata. Alicja nie lubiła ubogiej krewnej, dręczyła ją, jak swego męża i służbę. Beata znosiła w milczeniu wszystkie przykrości, niekiedy jednak spojrzenie jej zdradzało, że nie cierpi hrabiny. Być może, iż w całym zamku nikt nie przejął się tak mało śmiercią Alicji, jak hrabianka Beata, choć ona pierwsza włożyła po niej żałobne suknie. ** ** ** Hrabia Harro przebrał się i zszedł do jadalni. Gdy stanął na progu, odwróciła się do niego wysoka kobieta, o postawie Junony, przybrana w żałobną suknię. Była to Beata. Twarz jej była śmiertelnie blada. Nie była brzydka, lecz rysy miała ostre, surowe, niemal męskie, nos duży i wydatny, wąskie, zaciśnięte wargi. Do czarnych włosów pasowały ciemne oczy, które teraz płonącym spojrzeniem obrzuciły hrabiego. Te płonące źrenice stanowiły dziwny kontrast z bladą, nieruchomą twarzą. Zdradzały one, że dusza tej dziewczyny kryje wielką namiętność. Beata miała lat trzydzieści kilka. Była uboga, więc żaden mężczyzna nie ubiegał się o jej względy. Była też niezmiernie dumna i z obojętnością znosiła swój los. Nikt nie zdołał wzbudzić w niej przelotnej choćby uwagi, dopóki nie przyjechała do Treuenfelsu i nie ujrzała Harra. Kuzyna swego poznała przed laty, gdy była jeszcze podlotkiem. Gdy zetknęła się z nim ponownie z całą namiętnością, do jakiej była zdolna, zakochała się w krewnym. Daremnie tłumaczyła sobie, że Harro jest mężem innej. Miłość przepalała jej serce. Ukrywała swoje uczucie, lecz nie potrafiła go pokonać. Gdy spostrzegła, że hrabia jest nieszczęśliwy w pożyciu z Alicją, zaczęła się łudzić nadzieją, że będzie u niej szukał pociechy. On jednak nie czuł dla niej nic oprócz obojętnego współczucia; wydawała mu się raczej niesympatyczną. Dał jej miejsce w swoim domu, bo nie chciał, żeby hrabianka Treuenfels tułała się u obcych ludzi i zarabiała na chleb. Beata jednak uwielbiała skrycie swego kuzyna i nienawidziła jego żonę, która zatruwała mu życie. Nienawidziła jej, bo posiadała to wszystko, czego ona pragnęła, bo była młoda, piękna, złotowłosa, bo Harro ją kochał. Nie zdradzała się jednak nigdy ani ze swoją miłością, ani z nienawiścią. Panowała nad sobą i okazywała krewnym jedynie pokorną wdzięczność. Teraz hrabina Alicja nie żyła. Hrabiego zwolniono z braku dowodów, powrócił na zamek zhańbiony, napiętnowany. Beata wiedziała, że zamieszka teraz samotny i opuszczony przez przyjaciół w swoim zamku, że nie będzie miał nikogo prócz niej. Ona nie porzuci go, stanie się jego wierną przyjaciółką. Teraz przestał być już tak dalekim, niedostępnym jak niegdyś. Kto wie - może samotność popchnie go w jej ramiona. W jej objęciach miał zapomnieć o bólu, o nieszczęściu, o wszystkim. Ona wynagrodzi mu doznane cierpienia. Hrabia Harro spojrzał na kuzynkę. Wydawała mu się zmieniona, sprawiała wrażenie ciężko chorej. - Dobry wieczór, Beato! Grollmann powiedział mi, że cię tutaj zastanę. Sądziłem już, że opuściłaś Treuenfels, aby nie przebywać pod jednym dachem ze mną. - Jak mogłeś tak sądzić? Czy miałam się odpłacić czarną niewdzięcznością za tyle dobroci, jakiej doznałam od ciebie? - Ach, więc dlatego? Zostałaś przez wdzięczność? Zwalniam cię z tego długu wobec mnie. Jeżeli wolisz stąd wyjechać, to nie krępuj się, Beato. Ja zabezpieczę twój byt. Po co masz dzielić skutki klątwy, która ciąży na mnie. Wiesz przecież, że zwolniono mnie z braku dowodów. - Tak, Harro, wiem o tym. - Uczynisz zatem jak zechcesz. Ja nie podam ci teraz ręki, może się nią brzydzisz. Wtedy zbliżyła się szybko do niego i podała mu rękę. Oczy jej zabłysły nagle, gdy powiedziała: - W takim razie, ja podam ci rękę na powitanie. Jeżeli pozwolisz, mój drogi, to chętnie pozostanę w Treuenfelsie. Nieśmiało uścisnął jej dłoń. - Na moich rękach nie ma krwi, Beato. - Wierzę ci, Harro. Gdyby cały świat stanął przeciwko tobie, ja nie opuściłabym cię. Gdyby cię skazali, gdybyś sam przyznał się do winy, to i wtedy nie wątpiłabym o twojej niewinności. - Dziękuję ci, Beato. Cieszę się, że zostaniesz ze mną, choć czeka cię niewesołe życie. W więzieniu stałem się zgorzkniałym, znękanym człowiekiem. Byłbym popełnił samobójstwo, gdyby nie myśl o dziecku. Muszę żyć dla Gildy. A poza tym pragnę uczynić wszystko, ażeby wyświetlić zagadkę, ciążącą na śmierci mej żony... - Gdyby można było ją wyświetlić, to uczyniliby to sędziowie. Lecz im także nie udało się dociec prawdy - rzekła bezdźwięcznie. - Mimo to, spróbuję dowiedzieć się prawdy. Będzie to jedyny cel mego życia. - A dziecko? - spytała Beata. - Masz słuszność, muszę przede wszystkim myśleć o mojej małej Gildzie. Muszę ją tak wychować, aby miała siłę i potrafiła pogodzić się z myślą, że jest córką napiętnowanego. Aha, Beato! Pierwsze, co uczyniłem po powrocie - było odprawienie panny Perdunoir. Nie wydawała mi się nigdy odpowiednią wychowawczynią. Mam zamiar przyjąć niemiecką nauczycielkę. - Pochwalam twój zamiar. Panna Perdunoir jest głupią i lekkomyślną osobą. Podczas twej nieobecności musiałam jej ciągle pilnować. Spojrzał na jej bladą twarz. - Miałaś ostatnio wiele ciężkich obowiązków, Beato, zajmowałaś się całym domem. Czy nie jesteś przepracowana? Wyglądasz bardzo mizernie, przestraszyłem się, gdym cię zobaczył. Czy chorowałaś, Beato? - Nie, nie, jestem zdrowa. Ale cierpiałam wraz z tobą, lękałam się o twój los. Zresztą, mniejsza o mnie, ja się szybko poprawię. - Dziękuję ci za tyle współczucia, Beato. Nie wiedziałem, że zajmował cię tak żywo mój los. Zawstydzasz mnie swoją dobrocią, bo ja niewiele myślałem o tobie... - Nic dziwnego, miałeś inne sprawy na głowie. - Tak, i to bardzo niewesołe sprawy. Powiedz mi, Beato, czy zastanawiałaś się nad zagadką śmierci mojej żony? Czy usiłowałaś wyjaśnić sobie ten wypadek? - Naturalnie, Harro! - A do jakiego doszłaś wniosku? - Jestem przekonana, że Alicja odebrała sobie życie. - Ale czemu miałaby to uczynić? Beata zawahała się. Wreszcie odparła: - Alicja była kobietą kapryśną i nieobliczalną. Bywała nieraz tak rozdrażniona, że graniczyło to ze stanem niepoczytalności. Takie osoby tracą łatwo panowanie nad sobą i zdolność logicznego rozumowania. Tego wieczoru była na pewno niepoczytalna. Wiedziała, że uczyniła coś takiego, czego nie będziesz jej mógł wybaczyć. Pierwszy raz w życiu okazałeś się surowy, wybuchnąłeś słusznym gniewem. To zbudziło przekorę i upór w tej rozpieszczonej istocie. Postanowiła symulować samobójstwo: Chciała cię nastraszyć, nie wierzyła bowiem w działanie tej trucizny. Czy pamiętasz jak kpiła z ciebie, gdy nam pokazałeś ten flakonik? Powiedziała, że zawiera on wodę z cukrem. Przypuszczała, że ten płyn odurzy ją trochę i wyobrażała sobie to wszystko bardzo romantycznie... Hrabia Harro słuchał z uwagą słów kuzynki. - Przedstawiasz tę sprawę w taki sposób, że nie jest pozbawiona prawdopodobieństwa, zwłaszcza dla osób, które znały charakter Alicji. Zapominasz jednak o pewnym szczególe: skąd wzięła truciznę? - Wyjęła ją z twego biurka. - Przecież nie wiedziała, gdzie przechowywałem flakonik. - Mogła cię podpatrzyć, gdy otwierałeś biurko. Wiedziała, że flakon jest w tej skrytce. - To możliwe. A jednak nie mogę sobie wyobrazić, że Alicja to zrobiła. - Dlaczego? Kobiety są zawsze ciekawe. Alicja miała dziwaczne usposobienie, może nęciła ją myśl posiadania trucizny... - Ach, bodajbym wam nigdy nie pokazywał tego flakonu! - Tak, byłoby to lepiej - szepnęła ochryple Beata. - Jeżeli tak było, jak powiadasz, to nie mam widoków, żeby udowodnić moją niewinność. Umarli milczą. Przejdźmy jednak na inny temat. Dziękuję ci bardzo, że postarałaś się o to, by Gilda nie wiedziała o niczym. Grollmann opowiadał mi, że zabroniłaś, aby mówiono o tym wypadku. Będę ci bardzo wdzięczny, jeżeli w dalszym ciągu postarasz się pomagać mi pod tym względem. W przyszłości moja córka będzie się musiała dowiedzieć prawdy, ale pragnę, by usłyszała ją z moich ust... Dowie się wtedy, że jej ojciec siedział na ławie oskarżonych i że go zwolniono z braku dowodów... Zwolniono? Nie można tego wcale nazwać zwolnieniem... - Nie myśl o tym, mój drogi, postaraj się zapomnieć, że ci wyrządzono krzywdę! Tu panuje spokój, nikt nie będzie cię dręczyć. Ja będę wszędzie głosiła, że jesteś niewinny, będę ci pomagała z całych sił... Uścisnął serdecznie jej rękę. - Dobra, wierna Beato, nie wiem jak ci podziękować! Proszę cię jeszcze, żebyś na razie zajmowała się trochę Gildą, dopóki nie przyjedzie nowa wychowawczyni. Ja będę z nią przebywał bardzo wiele, lecz takie dziecko wymaga kobiecej opieki.... - Możesz polegać na mnie. Będę dbała o Gildę, jak kochająca matka. Teraz jednak każę podawać do stołu. Musisz być głodny... Zadzwoniła, a gdy zjawił się lokaj, kazała mu wnieść posiłek. Służący po kilku minutach wszedł z tacą nie mógł za sobą zamknąć drzwi, bo wionął do jadalni mocny powiew wiatru. Jedno z okien było źle domknięte, wskutek czego powstał silny przeciąg. Okno otworzyło się hałaśliwie, końce obrusa wzdęły się, jeden z nich uderzył w twarz hrabiankę Beatę. Z ust jej wyrwał się okrzyk. Hrabia Harro wstał i szybko zamknął okno. Na dworze szalała wciąż wichura. Lud powiada, że to krążą w powietrzu potępione dusze, które nie mogą zaznać spokoju w mogile. A jednak ten dziki wicher był jedynie zapowiedzią bliskiej wiosny... - Przelękłaś się, Beato - powiedział hrabia, powracając do stołu. - Nie znoszę tego wiatru, działa mi na nerwy - odparła, siląc się na uśmiech. Obrzucił ją zatroskanym spojrzeniem. Musiała naprawdę być bardzo zdenerwowana. W milczeniu spożywali posiłek. Potem hrabia podniósł się z miejsca. - Przepraszam cię, że milczałem tak długo, lecz w więzieniu oduczyłem się niemal mówić. Zaprząta mnie wciąż jedna myśl: jak umarła Alicja i z czyjej winy? Dobranoc, Beato. Raz jeszcze dziękuję ci za twoją dobroć i przywiązanie. Ukłonił się i wyszedł z pokoju. Chociaż Beata okazywała mu tyle przychylności, nie czuł się dobrze w jej towarzystwie. Czynił sobie wyrzuty, lecz nie mógł jakoś nabrać do niej sympatii. Beata śledziła go płonącymi oczyma. Przez chwilę siedziała jak kamienny posąg, w którym żyły tylko oczy. Wlepiła wzrok w jeden punkt, jakby widziała tam coś okropnego, straszliwą, dręczącą zjawę. Potem wyciągnęła ręce przed siebie... W tej samej chwili zahuczał wicher, jakby na dworze odbywał się sabat czarownic. Zagwizdał w kominach i w okiennych niszach, drzwi otworzyły się z trzaskiem, jakby pchnięte czyjąś niewidzialną ręką... Beata wstała. Była bardzo blada, na twarzy jej malował się strach. Po chwili nadszedł służący i zamknął drzwi. - Niech Henryk zbierze ze stołu - powiedziała Beata - a potem sprawdzi, czy okna i drzwi są dobrze pozamykane. Jaka okropna pogoda! - Tak, jaśnie hrabianko, nie pamiętam takiej wichury. Strach człowieka bierze... Hrabianka zaśmiała się ostrym, szyderczym śmiechem. - Tylko tchórze lękają się niepogody, Henryku. Wyszła z pokoju. Służący wzruszył ramionami i potrząsnął głową. Służba nie lubiła hrabianki Beaty. - A to Herod_baba - mruknął - wąsiska pod nosem jak chorąży. Takie baby nie boją się śmierci ani diabła... Wykonał, co mu kazała hrabianka, a potem zszedł do suteryn zamku, gdzie znajdowały się pomieszczenia gospodarskie. W pokoju, obok kuchni, siedziała cała służba. Kucharka zaparzyła herbaty i wlała do niej sporo rumu. Do tego podała małe ciasteczka. Trzeba było przecież w jakiś sposób uczcić powrót pana, choć nie było powodu do głośnej uroczystości. Służba rozsiadła się wygodnie i mówiła, że jednak w zamku można prowadzić bardzo dobre życie. Nikt nie był tak głupim, żeby wyrzec się dobrowolnie doskonałego miejsca. Jeżeli hrabia jest winny i ma nieczyste sumienie, to przecież tylko jego sprawa, a nie służących. A jeśli nieboszczka hrabina nie może zaznać spokoju w mogile i straszy po zamku, to na pewno jej klątwa dotknie winowajcę. Była za życia tak niegodziwa, że nie może być już gorsza teraz, gdy stała się złym duchem. Tak rozprawiali służący, pijąc herbatę z rumem i jedząc smaczne ciastka. Było im dobrze, o wiele lepiej, niż ich panu, który niespokojnie przechadzał się po swoich pokojach. ** ** ** Hrabia, pożegnawszy się z kuzynką, wstąpił jeszcze na chwilę do sypialni Gildy. Przez chwilę patrzył na śpiącą dziewczynkę i doznał nagle uczucia błogiego spokoju i ukojenia. Wyszedł na palcach z sypialni i udał się do swego gabinetu. Na biurku stała duża fotografia hrabiny Alicji. Pewien artysta miał malować jej portret dla galerii przodków, lecz ona nie mogła się zdecydować, w jakiej toalecie ma pozować do tego obrazu. Wreszcie sfotografowała się w kilku różnych pozach. Zdjęcie, które miał przed sobą, podobało się jej najbardziej. Chciała, żeby ją malowano w tej właśnie pozycji. Kilka razy pozowała nawet malarzowi. Hrabia zrobił sobie notatkę. Postanowił napisać do malarza i zapytać, czy mógłby wykończyć ten portret według fotografii. Usiadł przy biurku i wziął do ręki wizerunek zmarłej żony. Jakże ją niegdyś kochał, jakże bolesnego doznał zawodu! Patrzył na jej uśmiechniętą, śliczną twarz, na filuterne oczy... - Czy sama to zrobiłaś, Alicjo? Czy zawiniłaś bardziej, niż przypuszczałem i sama wydałaś na siebie wyrok? A może bawiłaś się tylko w niebezpieczną grę, jak to przewiduje Beata? Jakim sposobem jednak postarałaś się o truciznę? Takie pytania zadawał hrabia fotografii. Odstawił ją na biurko i pochylił się, aby otworzyć skrytkę. Potem spojrzał na drzwi. Czy ktoś go mógł podpatrzeć, gdy dochodził do biurka? Przecież gdyby ktoś stał na progu pokoju, to na pewno musiałby spostrzec tę osobę. Obrzucił badawczym spojrzeniem drzwi i potrząsnął głową. Co to? Tam w przyległym pokoju stał jakiś człowiek i także potrząsał głową. Ach, to przecież było jego własne odbicie w lustrze! Obok było lustro, w którym zapewne odbijało się także jego biurko. Szybko wszedł do przyległego pokoju i spojrzał do lustra. Tak, stąd widać było dokładnie całe biurko. Jeżeli ktoś stał tutaj, mógł doskonale podpatrzeć, jak otwierał skrytkę. Powrócił do gabinetu. Skrytka nie miała teraz żadnej wartości, odkąd musiał ją pokazać sędziemu śledczemu. Wyjęto wtedy kosztowny flakonik i dołączono go do akt sprawy. Truciznę przekazano chemikowi, lecz flaszeczkę oddano dziś hrabiemu, bo była bardzo cenna. Odłożył ją do skrytki. Flakonik ten podobał mu się od pierwszej chwili, zachwyciła go jego misterna robota. Kupił go, a truciznę zostawił w nim jedynie jako osobliwość. Ekspert sądowy stwierdził, że zawartość flakonu wystarczyła, aby zgładzić kilkanaście osób. Kilka kropel zabijało człowieka. Hrabia Harro wiedział, że trucizna jest mocna. Przed paroma laty otruł kilkoma kroplami starego, chorego wyżła. Pies zdechł natychmiast, trucizna działała lekko i bez bólu. Schował ją, aby jej użyć w podobnym wypadku. A tymczasem sprowadziła na niego nieszczęście. W swoim czasie pokazał kilku osobom ów flakonik i powiedział, że zawiera truciznę. Żona prosiła go wtedy, by opróżnił flakonik i podarował go jej. Zarówno ona, jak i baron Dalheim twierdzili, że we flakoniku jest osłodzona woda. Lecz hrabia był innego zdania. Obawiał się, że ślady trucizny mogą pozostać we flakoniku, więc nie podarował go żonie. Poszedł natychmiast do gabinetu i schował go do skrytki. Gdy powrócił do salonu, Alicja siedziała nadąsana. Gniewała się, że mąż jej odmówił. Baron Dalheim także śmiał się z obaw przyjaciela. Tylko Beata nie wtrącała się do rozmowy. Widziała jak kuzyn uśmiercił wyżła. Po odejściu Dalheima Alicja urządziła mężowi scenę, że odmówił jej flakonika. Jak to dobrze, że wówczas nie spełnił jej życzenia! Teraz przynajmniej nie potrzebował sobie robić wyrzutów, że lekkomyślnym postępowaniem sprowadził śmierć żony. Kto wie, może Alicja naprawdę popełniła samobójstwo? Postanowił, że przeszuka jej pokoje, że zajrzy do każdego kąta, do każdej szufladki. Może tam natrafi na jakieś ślady. Dziś jeszcze zabierze się do dzieła. Szybko wyszedł z gabinetu, by zbadać apartamenty żony. Okazało się jednak, że są zamknięte na klucz. Wtedy powrócił do siebie i zadzwonił na służącego. - Grollmann, idź do hrabianki Beaty. Powiedz, że proszę o klucze do apartamentów mojej żony - rzekł do kamerdynera. ** ** ** Pokoje Beaty były na drugim piętrze. Beata jeszcze nie spała. Gdy Grollmann powtórzył jej polecenie hrabiego, zmarszczyła lekko brwi i drgnęła. - Co? Klucze do pokoi hrabiny? - spytała ochrypłym głosem. - Tak, jaśnie panienko. - A po co hrabiemu te klucze? - Nie wiem. Pewno pan hrabia chce wejść do tych pokoi. Hrabianka opanowała się, wreszcie rzekła z uśmiechem. - Cóż, czemu nie miałby tam wchodzić? Niech Grollmann zaczeka, zaraz dam te klucze. - Mój pan hrabia może spokojnie wejść do pokoju nieboszczki, on nie potrzebuje się lękać - powiedział Grollmann z przekonaniem. - Grollmann ma słuszność. Proszę, oto te kluczyki. - Dziękuję. - Niech Grollmann zwróci uwagę panu hrabiemu, żeby sprawdził, czy drzwi i okna są dobrze pozamykane. Przy tej wichurze mogłyby się łatwo otworzyć, a służba jest taka lękliwa, nie trzeba jej straszyć. - Powiem, powiem panu hrabiemu. Jaśnie panienka pamięta o wszystkim. Grollmann ukłonił się Beacie i wyszedł z pokoju. Hrabianka zamknęła za nim drzwi i obróciła klucz w zamku. Potem stanęła i zaczęła nadsłuchiwać. Wichura przycichła nieco, usłyszała więc odgłosy otwieranych i zamykanych drzwi w pokojach hrabiny Alicji. Grollmann przyniósł swemu panu klucze, a hrabia po raz drugi udał się do apartamentów zmarłej żony i otworzył je. Wolnym krokiem przemierzał pokoje. Był to cały szereg wspaniałych komnat niezwykle wytwornie urządzonych. Stały w nich meble nowoczesne, całe urządzenie było utrzymane w modernistycznym stylu. Hrabina Alicja kazała wynieść staroświeckie sprzęty, które od stuleci stały na tych samych miejscach. Wystawiono je do mało zamieszkanego wschodniego skrzydła zamku. Wolała nowoczesne urządzenie, kierując się i tutaj swoim oryginalnym, nieco kapryśnym gustem. Nie trzymała się ściśle żadnego stylu, najważniejsze, według niej, były zaciszne, przytulne kąciki, ciepłe tony, jasne barwy i oryginalność. W jednym saloniku stało mnóstwo foteli i krzeseł, każde innego kształtu i barwy. A jednak całość sprawiała harmonijne i miłe wrażenie, stanowiła wymarzone tło dla urody pięknej, złotowłosej kobiety. Pokoje przesycone były wonią ulubionych perfum Alicji. Zdawało się, że żyje tu jeszcze jej duch, gdyż wszystko zostało w tym stanie, jak za jej życia. Hrabia wszedł wreszcie do sypialni, gdzie umarła jego żona. Był to ostatni pokój w długiej amfiladzie. Stało tam pokryte koronkami łóżko, pełne jedwabnych poduszek, zasłane jedwabną kołdrą. Łóżko, w którym znaleziono ją martwą. Hrabia Harro podszedł do tego łóżka i powiódł po nim wzrokiem. W myślach ujrzał swoją młodą żonę, leżącą tutaj, jak owego okropnego ranka, gdy zawezwano go do niej. Twarz jej była powleczona martwą bladością, wargi lekko posiniały - co stanowiło niechybną oznakę, że zmarła wskutek straszliwej trucizny. A powieki były niemal przezroczyste, przeświecały przez nie błękitne gwiazdy jej oczu. - Jak umarłaś, Alicjo? Czy twój duch nie mógłby mi pomóc przy rozwiązaniu tej zagadki. Pomóż mi! Nie dla siebie proszę o to, lecz dla naszego dziecka. Pragnę, aby prawda wyszła na jaw, aby została zmyta hańba z mego nazwiska, z nazwiska twojej córki... Powiedział to głośno, jakby Alicja leżała przed nim i mogła to usłyszeć. Wichura wstrząsnęła znowu drzwiami i oknami, zdawało się, że ktoś pragnie wejść do pokoju. Hrabia westchnął i zaczął rozglądać się wokoło. Ściany były pokryte wspaniałą boazerią, ozdobioną kunsztownymi inkrustacjami. Na tle jasnobrązowego drzewa odbijały się piękne wzory z hebanu, perłowej masy i kości słoniowej. Pokój zdobiły w regularnych odstępach rzeźbione pilastry, podtrzymujące szerokie panele. Do tych starożytnych ścian nie pasowały jasne, nowoczesne meble, dlatego też hrabina Alicja kazała cały sufit oraz górną część ścian wybić jedwabną błękitną materią, aby uzyskać w pokoju jaśniejszy ton. Hrabia Harro przywykł do takich pomysłów żony. Teraz także nie zwrócił na to uwagi. Zaczął się natomiast zastanawiać, dlaczego z tego pokoju nie prowadzi żadne przejście do okrągłej wieży. Zamek Treuenfels posiadał po bokach środkowego budynku dwie czworokątne wieże, które swoim stylem i architekturą pasowały doskonale do całości, oraz jedną okrągłą wieżę, znajdującą się na końcu zachodniego skrzydła, różniącą się bardzo od pozostałych części budowli. Sypialnia hrabiny przylegała do tej właśnie okrągłej wieży. Zapewne nie umieszczono w tym pokoju żadnych drzwi do wieży, żeby nie uszkodzić kosztownej boazerii. Zdarzyło się po raz pierwszy, że zastanawiał się nad tym. Dziś jednak także nie zaprzątał sobie tym zbyt długo głowy. Odwrócił się i wszedł do pokoju, w którym stało biurko hrabiny. Zbliżył się do biurka i otworzył je. Powoli starannie zaczął badać zawartość szufladek, nie przepuścił żadnej kartki, żadnego papierka. Znalazł duże ilości papeterii, trochę listów, jakieś notatki i dzienniczek swojej żony. Nie wiedział, że Alicja pisała dziennik. Otworzył go szybko, mając nadzieję, że może się czegoś dowie. Doznał jednak rozczarowania. Ostatnie zapiski pochodziły z panieńskich czasów jego żony, były skreślone ostatniego wieczoru przed ślubem. Mimo woli przeczytał ostatnie wyrazy: "Jutro pełnymi żaglami wypłynę na morze, jutro będę mężatką! Chwała Bogu, przestanę się nareszcie liczyć z tym, co wypada i nie wypada! Teraz zacznie się swobodne i wesołe życie!" Tak kończył się pamiętnik. Zamknął go i odłożył na bok. Nie chciał znać innych tajemnic z panieńskich czasów żony. Wiedział, że w tym zeszycie nie znajdzie wyjaśnienia zagadki jej śmierci, gdyż po ślubie przestała pisać dziennik. Doznawał uczucia, że lepiej będzie, gdy go spali. Nie chciał go zachować dla swej córki. Gilda powinna była mieć o matce jak najlepsze wspomnienia. Większość listów odłożył do pamiętnika. Nie chciał ich czytać, sprawdzał tylko daty. Przekonał się, że i w tych papierach nie znajdzie nic ważnego. Nie znalazł również żadnej flaszeczki, w której Alicja mogła przechowywać truciznę. Jego poszukiwania okazały się daremne. Wreszcie wstał z krzesła. Było już dobrze po północy, w zamku panowała głucha cisza. Zaniósł listy i pamiętnik do swego gabinetu i spalił je w kominku. Płomień strzelił wesoło w górę i po chwili została tylko garstka popiołu. Potem hrabia raz jeszcze wszedł do pokoju córeczki. Spała spokojnie, oddychając równo, a i piastunka zdrzemnęła się na fotelu przy łóżku. Nie dosłyszała jego kroków. Wyszedł na palcach, żeby nikogo nie zbudzić i poszedł do swojej sypialni. Wkrótce potem położył się do łóżka. Na dworze wichura uciszyła się zupełnie. ** ** ** Gdy zbudził się nazajutrz, świeciło jasno słońce. Otworzył okno. Powietrze było rześkie i chłodne. Odetchnął pełną piersią, po czym szybko się ubrał. Zamierzał właśnie zejść, gdy usłyszał pukanie do drzwi. - Tatusiu, kochany tatusiu! - zabrzmiał cienki dziewczęcy głosik. Szybko otworzył drzwi. Na progu stała maleńka biało ubrana dziewczynka i śmiała się do niego. Wziął ją szybko na ręce i tkliwie przycisnął do serca. - Mój promyczek już wstał? - zapytał czule. - Już od dawna, tatuśku. Kąpałam się nawet, jestem zupełnie gotowa. Henryka musiała się dziś bardzo śpieszyć. Przecież chcę z tobą jeść śniadanie. - Ach, prawda! To się dobrze składa, że i ja jestem już gotowy. Chodź, zobaczymy, czy Beata kazała nam już podać śniadanie. - Wszystko jest gotowe. Beata była w moim pokoju i powiedziała mi to sama. Chodźmy! Ach, jak to dobrze, że jesteś w domu! Stół był już nakryty do śniadania. Beata kazała go nawet przystroić kwiatami. Gilda szczebiotała wesoło, a hrabia przysłuchując się córeczce, zapomniał na chwilę o swym bólu. - Czy to prawda, tatusiu, że mademoiselle wyjechała? - spytała Gilda. - Tak, dziecko. Czy żałujesz, że jej już nie ma? - Wcale nie żałuję. Przecież teraz będę chodziła na spacer z tobą. Obiecałeś mi, tatusiu! - I dotrzymam słowa. Hrabia miał właściwie zamiar wyjść sam na długą przechadzkę do lasu, lecz nie potrafił odmówić Gildzie. W chwilę potem Gilda wesoło podskakiwała obok ojca. Była szczęśliwa, że powrócił, że może z nim przebywać i nie ma potrzeby pozostać w domu z Beatą. Właściwie dziewczynka nie lubiła Beaty, choć hrabianka starała się pozyskać względy Gildy i okazywała jej wiele czułości. Dzieci jednak potrafią instynktownie odróżniać prawdę od fałszu, a Gilda wyczuwała podświadomie, że uczucia Beaty nie są szczere. W lesie pozostały ślady strasznego zniszczenia po wczorajszej wichurze. Hrabia spacerował z Gildą tak długo, dopóki się nie zmęczyła. Na skraju lasu czekał na nich samochód, aby odwieźć ich do domu. Hrabia poczuł nagle, że spływa na niego uczucie wielkiego spokoju, jakiego nie doznawał już od dawna. Wokoło widać było zniszczenie - dzieło nocnej burzy, lecz poprzez gałęzie drzew przeświecało jasne promienne słońce. - Po burzach i deszczu wschodzi słońce - szepnął do siebie. Przez chwilę słowa te wydawały mu się pociechą. Potem jednak wargi jego drgnęły boleśnie, w oczach pojawił się posępny wyraz. Nie, w jego życiu nigdy już nie zaświeci słońce! A jednak jest przecież młody, silny i zdrowy. Leżała przed nim długa i daleka droga, lecz będzie to droga wśród nieprzeniknionych mroków, rozjaśniona jednym tylko maleńkim promykiem słońca. Tę odrobinę światła wniesie w życie ojca mała Gilda. Ach, biedne dziecko! Będzie cierpiała, plama, która ciąży na honorze ojca - zawiśnie ciemną chmurą nad jej życiem. Na razie jednak mała Gilda była bardzo szczęśliwa. Szczebiotała jak ptaszek, pokazując ojcu różne rzeczy, na które na pewno nie zwróciłby uwagi. Tam biegła sarenka, tu pełzał po gałęzi jakiś żuczek, to znowu z ziemi wysuwały się pierwsze zielone kiełki. Gildę wszystko zajmowało, a jej słodki szczebiot rozpraszał smutek hrabiego. Oboje przeszli spory kawałek drogi. Nie spotkali nikogo prócz kilku drwali, którzy śpiesznie ukłonili się hrabiemu i znikli w gęstwinie. Gdy jednak ojciec z córką doszli wreszcie do rozstajnej drogi, w oddali ukazał się jakiś jeździec. Hrabia Harro stał jak wryty i nie spuszczał z niego oczu. Był to jego przyjaciel, baron Dalheim, który podczas procesu musiał złożyć zeznanie, świadczące przeciw niemu. Wobec tego, iż Beata odmówiła wszelkich zeznań, baron pozostał jedynym człowiekiem, który wiedział, że hrabia posiada truciznę. Hrabia Treuenfels patrzył wyczekująco na przyjaciela. Co też uczyni baron? Czy poda mu rękę, czy też zaprze się dawnej przyjaźni? Teraz baron Dalheim zbliżył się i poznał ojca i córkę. Jego przystojna, szczera twarz pokryła się rumieńcem. Drgnął, a w oczach jego odmalował się wyraz wahania. Potem jednak spuścił wzrok ku ziemi i, udając, że nie zauważył ojca i córki, ujął za cugle konia i odjechał w głąb lasu. Hrabia Harro pobladł. Wiedział, że baron Dalheim umyślnie uczynił mu ten afront. A on musiał milczeć, nie mógł się bronić, nie mógł żądać satysfakcji. Każdemu z jego znajomych wolno było bezkarnie znieważać go i lżyć. Jeżeli jego najlepszy przyjaciel postąpił w ten sposób, inni na pewno uczynią to samo. - Zelżony! Napiętnowany! - wyszeptał przez zaciśnięte zęby. - Co mówisz, tatusiu? - spytała Gilda. Otrząsnął się z posępnych myśli i zapanował nad bólem. Musiał być przygotowanym na podobne spotkania. Niejeden jeszcze przejdzie z lękiem obok niego i nie zechce mu podać ręki. Cóż w tym zresztą dziwnego? Nikt nie miał pewności, czy ręce jego nie zbrukały się krwią. Musiał przełknąć tego ranka jeszcze niejedną gorzką pigułkę. W powrotnej drodze poszedł z Gildą przez wieś. Chłopi stali tam i gapili się na niego jak na dzikie zwierzę. Albo też uciekali, chowali się za węgły chat i stamtąd przypatrywali mu się ze zgrozą. Jeden z wieśniaków, którego niegdyś przyłapał na kłusownictwie, lecz darował mu winę przez wzgląd na jego dzieci - stał teraz z rękami w kieszeniach przed swoją chatą. W zębach trzymał fajkę i bezczelnie wybałuszał oczy na hrabiego. Potem wyjął fajkę z ust i splunął na ziemię. Mogło to być umyślne lub przypadkowe. Hrabia jednak wyczuł, że wieśniak zrobił to z rozmysłem, toteż ogarnął go gniew, a twarz jego zbladła. - Tak, tak! Jak biedny człowiek postrzeli przypadkiem zająca, to zaraz mówią, że jest złodziejem i pakują go do więzienia! Ale wielkim panom wszystko uchodzi, nawet jeśli mają zbrodnię na sumieniu - powiedział wieśniak do swej żony. Hrabia nie mógł dosłyszeć tych słów, lecz pojął, że wieśniak powiedział o nim coś złego. W milczeniu ruszył dalej. Dumny i prawy człowiek został upokorzony do głębi. Teraz dopiero przechodził prawdziwe tortury moralne. Blady i znękany, wsiadł z Gildą do samochodu i powrócił do zamku. Na biurku zastał stos listów, które położyła tam Beata. Była to przeważnie korespondencja handlowa. Jedna tylko długa, wąska koperta wzbudziła jego uwagę. Przez chwilę trzymał ją z wahaniem w ręku, jakby nie wiedział, czy ją ma otworzyć. W rogu koperty był drukowany napis: "Schronisko w St. Marien. Turyngia". Znał również charakter pisma. Był to list od przełożonej "Schroniska dla Pań z Arystokracji" hrabiny Salitz_halm, dalekiej krewnej jego matki, z którą łączyła ją serdeczna przyjaźń. Za życia jego matki hrabina Salitz_halm co roku przyjeżdżała na kilka tygodni do TreuenĂfelsu. Harro szanował i lubił tę szlachetną, dobrą i subtelną kobietę. Wiedział, że jej dewiza brzmi: "Wszystko zrozumieć, to wszystko przebaczyć!" Nie widział jej od śmierci matki. Nie przyjmowała nigdy jego zaproszeń, on zaś wiedział, że nie przyjeżdża przez wzgląd na Alicję, której nie lubiła. Korespondował z nią jednak od czasu do czasu, zwłaszcza, że była chrzestną matką Gildy i interesowała się swoją chrześniaczką. Od czasu nieszczęścia, które go dotknęło, nie miał od niej żadnych wiadomości. Teraz trzymał w ręku jej list. Zdawało mu się, że widzi ją przed sobą, w czarnej jedwabnej sukni, o pięknych srebrnych włosach i dobrotliwej twarzy. Ciemne, żywe oczy stanowiły kontrast z siwymi włosami. Przypominała ogromnie jego matkę. Zdecydował się wreszcie i rozciął kopertę, po czym zabrał się do czytania listu. "Mój drogi, drogi Harro! Dziś chcę skorzystać z prawa, które przysługuje mi do Ciebie, jako najlepszej przyjaciółce Twojej Matki. Ona nie może być przy Tobie, pocieszyć Cię w Twoim nieszczęściu, ja więc pragnę ją zastąpić. Wiem o wszystkim, co się zdarzyło w ciągu ostatnich tygodni i boleję nad tym, że nie mogę Ci pomóc. Dziś wreszcie dowiedziałam się, że Cię zwolniono z braku dowodów winy. Wiem dobrze, co to znaczy, dla takiego człowieka jak Ty! Wiem jak Cię to dręczy, jak boli! Pozwól więc, że zamiast Twej Matki, powiem Ci kilka słów. Nie poddawaj się rozpaczy, Mój Drogi! Kto Cię zna, jak ja Cię znam, ten nie zwątpi o Twej niewinności. Wiem, żeś bez winy, że nie jesteś zdolny do nikczemnego skrytobójstwa! Bądź mężny, nie trać otuchy, mimo że ta straszna zbrodnia nie została dotąd wyświetlona. Bóg nierychliwy, ale sprawiedliwy! Zobaczysz, wszystko się dobrze skończy, Twoja niewinność wyjdzie na jaw. Ufaj w pomoc Boga! Pozostań dumny i spokojny w poczuciu swej niewinności. Nie mogę Cię niestety obronić przed ludźmi, lecz pragnę Ci przysłać parę słów pociechy. Niechaj Cię Bóg strzeże! Przesyłam także błogosławieństwo dla mojej małej chrześniaczki, Gildy. Głowa do góry, Harro! Nie trać nadziei i ufaj Bogu, a On Cię nie opuści. Zesłał Ci teraz ciężką próbę, wiem jednak, że wyjdziesz z niej zwycięsko. Napisz do mnie, Mój Kochany. Pozdrawiam Cię serdecznie. Twoja Matka Anna Przełożona Schroniska w St. Marien" Hrabia Harro przeczytał list, a oczy jego zwilgotniały. Ach, jaką ulgę przyniosły mu te dobre, ufne słowa, zwłaszcza po dzisiejszym ranku, gdy odwrócił się od niego najlepszy przyjaciel. Doszedł do wniosku, że nie wszyscy odsądzili go od czci i wiary. Słowa szlachetnej kobiety przeniknęły w głąb jego serca, zdawało mu się, że przemówiła do niego zmarła matka. Postanowił natychmiast odpisać, a jednocześnie przyszło mu na myśl, że hrabina Salitz_halm będzie może mogła polecić mu wychowawczynię dla Gildy. Miała rozległe stosunki i znajomości, może zna kogoś odpowiedniego. Po chwili usiadł przy biurku i zabrał się do pisania: "Droga, Czcigodna Matko Anno! Nie wiesz sama, jak wielkie dobrodziejstwo wyświadczyłaś mi Twoim listem, za który serdecznie dziękuję. Jest mi bardzo źle i ciężko na duszy, nagromadziło się w niej wiele żalu i goryczy. A co najgorsze, nie mogę się bronić, każdy może mnie uważać za zbrodniarza, któremu nie zdołano dowieść winy! Tobie nie mam potrzeby pisać, że nie byłbym zdolny zabić bezbronną kobietę. Chciałem się rozwieść z Alicją - zdecydowałem się na to owej nocy, która poprzedziła jej zgon. Rozeszliśmy się po gwałtownej sprzeczce, a co się stało potem - tego nie wiem. Nie mogę dociec prawdy, kto dostał się do mego biurka, gdzie przechowywałem tę nieszczęsną butelkę z trucizną. Dość jednak o tym! Chciałem Cię prosić o pomoc w pewnej sprawie. Odprawiłem francuską guwernantkę mej córki, chciałbym, żeby miała niemiecką wychowawczynię. Czy mogłabyś wystarać mi się o odpowiednią osobę? Zaznaczam, że mam spore wymagania. Musiałaby to być osoba dobra, o mocnym charakterze, która nie zwracałaby uwagi na plotki i która by posiadała wiele dobrej woli. Przy tym jednak powinna się odznaczać iście niewieścią dobrocią i łagodnością, gdyż musi memu dziecku zastąpić po części zmarłą matkę. Moja kuzynka Beata, która od śmierci mej matki mieszka z nami, nie wydaje mi się stosowną towarzyszką dla mojej maleńkiej Gildy. Nie ma przy tym niezbędnego wykształcenia, a poza tym musi się zajmować domem. Nie chcę jej przeciążać pracą, gdyż ostatnio wydaje mi się bardzo zmęczona i nerwowa. Wolałbym przyjąć osobę młodą, aby mogła wnieść trochę radości w życie mego dziecka. Pragnę, aby Gilda przebywała z jakąś miłą, młodą i dobrą panienką. Jak widzisz, Droga Matko Anno, wymagam wiele. Nie będzie Ci łatwo znaleźć taką doskonałość. A jeżeli nawet znajdziesz, to nie wiadomo, czy zechce przyjąć pracę w moim domu. Musisz jej jasno i wyraźnie powiedzieć, jak wygląda sytuacja. Młoda panienka z dobrej rodziny nie zechce zdecydować się na objęcie posady w zamku Treuenfels. Musiałaby to być jednak osoba z dobrej sfery o dużym wyrobieniu towarzyskim i bardzo taktowna. Ten warunek wydaje mi się niemal ważniejszy, niż stopień wykształcenia. Postaraj się, Matko Anno, znaleźć taki cud. Zostawiam Ci zupełną swobodę działania. Jeżeli jednak znajdziesz właściwą osobę, to zapłacę chętnie każdą żądaną sumę. Nie śpiesz się! Wolę się przez kilka miesięcy obywać bez wychowawczyni i zajmować się sam moją córeczką, niż przyjąć nieodpowiednią osobę. Na razie dziękuję Ci raz jeszcze za tyle dowodów dobroci. Całuję Twoje drogie ręce. Szczerze oddany Harro Treuenfels". ** ** ** Tego ranka, gdy znaleziono hrabinę Alicję martwą w łóżku, w Schronisku dla Pań z Arystokracji w St. Marien panował niezwykły ruch i podniecenie. Pani przełożona, nazywana przez wszystkie panie "matką Anną" przeczytała podczas śniadania, które spożywano w refektarzu (schronisko było dawniej klasztorem) pewien list. List pochodził od jednej z mieszkanek schroniska, od panny Agnieszki von Ronach. Panie, mieszkające w Schronisku, były obowiązane przebywać w nim co najmniej dwa miesiące w roku, inaczej traciły prawo do swego miejsca. Resztę roku mogły spędzać gdzie indziej. Panna Agnieszka von Ronach wyjeżdżała jednak zazwyczaj na tydzień, około Bożego Narodzenia. Gwiazdkę spędzała ze swoim owdowiałym bratem, majorem w stanie spoczynku, oraz z jego córką Gryzeldą. Mieszkali oni w małym miasteczku, gdzie major utrzymywał się ze skromnej emerytury. Tego roku panna Agnieszka wyjechała trochę wcześniej niż zazwyczaj. Jej bratanka Gryzelda napisała do niej, że ojciec zachorował i pragnie zobaczyć siostrę. Panna Agnieszka pośpieszyła na to wezwanie, a w trzy dni później doniosła przełożonej i swoim towarzyszkom o śmierci jedynego brata. Nie miała teraz innych krewnych, oprócz swej młodej bratanki Gryzeldy. Dziś właśnie nadszedł do przełożonej list, który brzmiał następująco: "Czcigodna i Droga Matko Anno! Zanim powrócę do Schroniska, co nastąpi przed świętami Bożego Narodzenia, zwracam się do Pani z prośbą. Mój zmarły brat nie pozostawił żadnego majątku, a córka jego Gryzelda została bez środków do życia. Dotychczas wprawdzie zarabiała drobne sumki, gdyż udzielała lekcji - ma wykształcenie nauczycielskie - z tego jednak nie może się utrzymać. Pragnie ona otrzymać jakąś posadę, lecz o to nie tak łatwo. Gryzelda od pierwszego stycznia musi opuścić mieszkanie, gdyż gospodarz je już wynajął. Zostaje teraz bez dachu nad głową. Sprzedała wszystkie sprzęty i ma trochę grosza na czarną godzinę, lecz nie ma mieszkania. Kocham bardzo moją bratankę, która jest dobrą i dzielną dziewczyną. Pełna troski o jej los, przypomniałam sobie naszą drogą, kochaną Matkę Annę, która tak chętnie śpieszy każdemu z pomocą. Czy mogę prosić, aby Pani pozwoliła mi zabrać ze sobą Gryzeldę do Schroniska? Mogłaby spać na kanapie w moim pokoju i nie zawadzałaby nikomu. Wiem, że nie wolno nam w Schronisku przyjmować gości na dłuższy czas, wiem, że regulamin pozwala jedynie na pobyt trwający trzy dni. Ale każde prawo daje się przecież obejść, toteż spodziewam się, że uda mi się przemycić do Schroniska moją bratankę. Czy nie byłoby możliwe, Droga Matko Anno, żeby każda z naszych pań zaprosiła Gryzeldę na trzy dni? Naturalnie, że mieszkałaby w moim pokoju, aby nikomu nie przeszkadzać. Jest to skromne, dobre stworzenie, kocham ją bardzo i nie chciałabym jej pozostawić na łasce losu. Spodziewam się, że wkrótce znajdzie posadę, nadaje się bowiem do wszystkiego, mogłaby zostać panną do towarzystwa, sekretarką, pielęgniarką lub wychowawczynią. Pragnęłabym tylko dopomóc jej, póki nie ma posady. Dlatego też wpadłam na ten zuchwały pomysł i liczę na dobroć Pani, Droga Matko Anno. Prosiłabym o szybką odpowiedź. Niezależnie od tego, jak wypadnie, będę wiedziała, że Matka Anna dołożyła wszelkich starań, aby mi pomóc. Zasyłam serdeczne pozdrowienia i pozostaję wdzięczna i przywiązana Agnieszka von Ronach". Gdy przełożona skończyła czytanie listu, wśród pań zapanowało poruszenie. Słychać było okrzyki zdumienia, śmiech, głosy, wyrażające zgodę, lub inne, pełne wahania. Matka Anna nie przeszkadzała swoim paniom, pozwoliła im się swobodnie wygadać. Słyszała rozmaite urywki rozmowy. - Przecież to niemożliwe! - Co sobie myśli ta poczciwa panna von Ronach? - Uważam, że to bardzo oryginalny pomysł. - Ależ to zuchwalstwo! - To niesłychane! - Gdyby każda z nas zapraszała swoich krewnych, to Schronisko zamieniłoby się w istny hotel. - Masz zbyt wiele skrupułów. Powinno się pomóc Agnieszce. - Tak, to ludzki obowiązek. - Jestem za tym, żebyśmy posłuchały, co powie Matka Anna. - Tak, ona znajdzie właściwe wyjście. - Matko Anno, Matko Anno! Co pani na to? - zabrzmiały głosy ze wszystkich stron. Oczy wszystkich skierowały się na hrabinę i oto nagle zapanowała głęboka cisza. Hrabina uśmiechała się dobrotliwie. Wreszcie odparła: - Moje panie, ja nie mogę decydować w tej sprawie, chciałabym tylko zwrócić uwagę na jedno. Nasza panna Agnieszka znana jest ze swej usłużności, każdemu stara się pomóc i ulżyć. O ile wiem, pielęgnowała nas zawsze w chorobie, czuwała nad nami przez całe noce. Ja sama winna jej jestem wiele wdzięczności. Ona jednak nigdy nie prosiła o nic dla siebie. Zapewne zastanawiała się długo, zanim zwróciła się do nas o pomoc. Pomyślcie, moje panie, że młoda osierocona istota została bez dachu i środków do życia! Czy nie należy jej pomóc? Ja skorzystam ze sposobności, żeby wyświadczyć przysługę dobrej pannie Agnieszce. Jako przełożona mam prawo zaprosić do siebie gościa na dwa tygodnie i na ten czas zaproszę bratankę panny von Ronach. A wy, moje panie? Wszystkie panie poszły za przykładem przełożonej i oznajmiły, że każda z nich zaprosi pannę Gryzeldę von Ronach na trzy dni. Matka Anna z uśmiechem zaczęła liczyć: dwadzieścia osiem razy po trzy dni - to osiemdziesiąt cztery dni. Trzy dni panny Agnieszki i czternaście dni przełożonej - czyni to razem sto jeden dni, czyli przeszło trzy miesiące. Wszystkie panie zabrały się zaraz do pisania zaproszeń. Bawiły się doskonale przez całe przedpołudnie. Niektóre bowiem zaproszenia były bardzo dowcipne, utrzymane w wesołym tonie. Mieszkanki Schroniska czuły, że wyświadczają tej młodej nieznanej panience wielką przysługę. Matka Anna zaś napisała do panny von Ronach: "Droga Panno Agnieszko! Cieszę się całym sercem, że mogę przesłać Pani dobrą nowinę. Nasze panie zgodziły się wszystkie spełnić prośbę Pani. Przysyłam przy niniejszym zaproszenia dla bratanki. Ten oryginalny pomysł podobał się nam wszystkim i cieszymy się bardzo z przyjazdu panny Gryzeldy. Bratanka Pani może przebywać u nas przez trzy miesiące. Oddam jej chętnie jeden z nie zamieszkanych pokoi. Spodziewam się, że wkrótce znajdzie dobrą posadę, postaramy się dla niej o coś odpowiedniego. Proszę mnie zawiadomić, kiedy Pani przyjeżdża, abym mogła przysłać powóz na stację. Przesyłam serdeczne ukłony dla Pani i dla panny Gryzeldy życzliwa Matka Anna" ** ** ** Gryzelda von Ronach stała w prawie pustym pokoju. Tragarze wynieśli przed chwilą ostatnie sprzęty. Piękna, wysmukła dziewczyna w czarnej sukni rozglądała się wokoło. Oprócz mebli w sypialni i naczyń kuchennych, zabrano już wszystko. Te były już także sprzedane, lecz tragarze mieli je zabrać dopiero w dniu wyjazdu obu pań. Gryzelda głęboko westchnęła. Cień smutku padł na jej twarz. Przesunęła rękę po lśniących złotoblond włosach, splecionych w dwa grube warkocze i upiętych w niski węzeł nad karkiem. Brązowe oczy błyszczały, jakby paliły się w nich złociste iskierki, a pięknie wykrojone usta, które w uśmiechu odsłaniały równe, białe zęby, posiadały niezwykle wiele uroku. Niezrównanie świeża cera, świadcząca o młodzieńczym zdrowiu, oraz wysmukła, wdzięczna postać - oto były dary, którymi matka_natura wyposażyła ubogą pannę Gryzeldę von Ronach. Posiadała ona jednak jeszcze inne skarby: mężne serce, pracowite ręce, pogodne usposobienie i wiele radości życia. Była zawsze zadowolona ze swego losu, a podczas najciemniejszych dni, gdy niebo było powleczone czarnymi chmurami - ona zawsze jeszcze potrafiła odkryć zabłąkany promień słońca. Nie można więc było mimo wszystko powiedzieć, że Gryzelda jest godna pożałowania. Miała dwadzieścia dwa lata, lecz życie nie oszczędziło jej trosk i kłopotów. Zawsze borykała się z losem, teraz zaś znalazła się w wyjątkowo trudnym położeniu. Mimo to nie straciła otuchy, choć ciocia Agnieszka użalała się nad jej dolą. - Nie martw się o mnie, cioteczko, dam sobie radę. Znajdzie się dla mnie jakieś zajęcie, może nawet w przyszłości czeka mnie szczęście. Nie trzeba tylko tracić odwagi - mawiała. Nie wiedziała nic o liście, który ciotka napisała do Schroniska. Nie pozwoliłaby na to, żeby ciotka prosiła dla niej o gościnę. Ciotka przed chwilą właśnie otrzymała odpowiedź od matki Anny. Drżąc ze wzruszenia i niepokoju, przeszła do sypialni, żeby przeczytać list. Gryzelda tymczasem odprawiła tragarzy i poszła do maleńkiej kuchenki. Zakasała rękawy, zabrała się do roboty. - Trzeba przygotować ucztę - myślała - pierwsze danie: kartoflanka; drugie danie: parówki z sałatą; trzecie danie: omlet. Bardzo pięknie, u prezesa Sarnowa w dnie powszednie podają także tylko trzy potrawy. A przecież Sarnowowie uchodzą za milionerów, czego nie mogę powiedzieć o sobie. Zajęta swą pracą nie spostrzegła, jak do kuchenki weszła ciotka. Agnieszka miała zapłakane oczy. Gryzelda spojrzała na nią z przestrachem. - Co się stało, cioteczko? Dlaczego płaczesz? - To łzy radości, kochanie. - Chwała Bogu! Ale z czego się tak cieszysz, ciociu? - Zaraz się dowiesz. Pisałam do naszej przełożonej, a dziś dostałam odpowiedź. I wyobraź sobie, że w tym liście znalazłam dwadzieścia dziewięć zaproszeń... - Zaproszeń? - Tak, zaproszeń dla ciebie. Każda z moich towarzyszek zaprasza cię na trzy dni, a pani przełożona na dwa tygodnie. Będziesz mogła przez trzy miesiące przebywać ze mną w Schronisku. Czy to nie cudowne? - Tak, ciociu. Ale skąd te panie wpadły na pomysł, żeby mnie zaprosić? - Ach, my sobie zawsze pomagamy w ten sposób, gdy chcemy zaprosić kogoś na dłuższy czas. Napisałam, że chciałabym, abyś mogła przez pewien czas być ze mną, a one natychmiast przysłały mi zaproszenia... - To bardzo ładnie, że się tak zgadzacie. Ciotka mojej koleżanki jest także w schronisku, ale tam podobno są ciągle waśnie i sprzeczki. - U nas jest inaczej. Niekiedy zdarza się, że się posprzeczamy o drobnostki, na ogół jednak panuje przykładna zgoda. Cieszę się w każdym razie, że pozbyłam się strachu o twoją najbliższą przyszłość. - Biedna ciociu, więc lękałaś się o mnie! A zatem twoje towarzyszki zapraszają mnie? - Tak, przeczytaj ich listy. Niektóre są bardzo miłe i dowcipne. Jestem im taka wdzięczna za tę przysługę. Gryzelda zaczęła czytać, przy czym kilkakrotnie wybuchała śmiechem. Był to dźwięczny, srebrzysty śmiech, który płynął ze szczerego, dobrego serca. - Ach, poczciwe babulinki! Mam nadzieję, że będę im się mogła odwdzięczyć. Postaram się w jakiś sposób okazać pożyteczna. Przerobię im suknie i kapelusze, będę im pomagała przy robótkach... A jak dostanę posadę, to kupię im z pierwszej pensji skrzynkę łakoci. Tak, ciotuniu, a teraz siadamy do obiadu. Musimy jeść w kuchni, nakryłam już do stołu. Uwaga: wnoszę pierwsze danie! - Ach, ty mój skarbie! Podziwiam cię, Gryzeldo! Inna na twoim miejscu rozpaczałaby, a ty panujesz nad sobą, moja dzielna dziewczynka. A wiem przecież, że cierpisz nad stratą ojca, że cię serce boli... - Obiecałam tatusiowi, że nie będę go opłakiwała. W pierwszej chwili nie mogłam się wstrzymać od łez, teraz jednak panuję nad bólem. Tatuś był właściwie jak duże dziecko, które sprawiało mi wiele kłopotów. Był starym, znużonym, rozgoryczonym człowiekiem, musiałam go pocieszać i rozweselać. Pokochałam wtedy niemal moje troski. Gdy mój biedny ojciec zamknął oczy, spojrzałam na jego twarz. Leżał w trumnie, taki cichy i zadowolony, jak nigdy za życia. Wtedy szepnęłam mu na ucho: będę mężna, tatusiu! I staram się dotrzymać słowa. Wiem z doświadczenia, że człowiek powinien mieć w życiu trochę słońca, a ponieważ mnie go nikt nie może dać, więc stworzyłam sobie sama taką fabryczkę słonecznych promieni. Dlatego nie tracę otuchy. A teraz, ciociu, weź się do jedzenia. Czy nie uważasz, że kartoflanka jest bardzo smaczna? - Tak, doskonała. W ogóle świetnie gotujesz, zauważyłam to od dawna. - Wielka szkoda, ciociu, że nie mogę poszukać sobie służby jako kucharka. Miałabym dobrą pensję i utrzymanie. - Co za pomysł, moje dziecko! - Wcale nie taki zły, jak ci się zdaje. Kucharka u Sarnowów zajmuje poważne stanowisko, wszyscy się z nią liczą. Gdy bywa w złym humorze, cały dom drży ze strachu. - Ale przed tobą nie drżałby nikt, bo na szczęście nie bywasz w złym humorze. Powiedz mi jednak, czy państwo Sarnow nie mogliby wystarać się dla ciebie o inne zajęcie? Przecież cię bardzo lubią i cenią. - Nie, ciociu! Po śmierci ojca Tilly von Sarnow przyszła do mnie i prosiła w imieniu swoim i rodziców, żebym zamieszkała u nich, choćby na całe życie... - Nic dziwnego! Uratowałaś przecież Ruth Sarnow, narażając własne życie... - Ależ, ciociu, czyż miałam spokojnie patrzeć, jak tonie siostra mojej najlepszej przyjaciółki? Umiem przecież doskonale pływać... - To prawda! Jakim sposobem udało ci się ją uratować? - Ruth w pierwszej chwili rzucała się w wodzie, potem zaś uczepiła się mnie tak mocno, że niewiele brakowało, a byłybyśmy obie utonęły. Potem jednak udało mi się uwolnić z jej uścisku i szczęśliwie dopłynęłam z nią do brzegu. Tilly nie posiadała się z radości, a jej matka byłaby mi najchętniej postawiła pomnik za życia. Tilly ciągle mnie męczy, żebym jej powiedziała, co jest moim najgorętszym pragnieniem; tak samo jej matka. Chciałyby koniecznie sprawić mi jakąś przyjemność. Przecież spełniłam tylko swój obowiązek. Nie mogę zamieszkać u nich, nie zgodziłabym się za nic w świecie. Jedyna rzecz, która pozostała nam, ubogim Ronachom - to nasza duma. - Masz słuszność, kochanie. Skończyły posiłek. Naradziły się także co do najbliższej przyszłości. Ciotka Agnieszka miała zawiadomić przełożoną, że przyjedzie w niedzielę po południu do Schroniska. Po obiedzie Gryzelda wyszła, żeby pożegnać kilka znajomych rodzin. Wstąpiła również do Sarnowów, gdzie przyjęto ją bardzo serdecznie. Tilly żałowała ogromnie, że przyjaciółka już za kilka dni zamierza wyjechać. Tilly była ładną, wesołą dziewczyną, niezmiernie przywiązaną do Gryzeldy. - Musisz pisać dużo i często, kochanie - mówiła - chcę wiedzieć, co u ciebie słychać i jak się urządziłaś. A jeżeli ci będzie źle w Schronisku, to przyjedź do nas. Ja co prawda wyjadę teraz z mamą nad jezioro Garda, ale tatuś i Ruth zostają w domu. Cała rodzina gorąco zapraszała Gryzeldę. Pani von Sarnow zaproponowała jej nawet, żeby pojechała z nią i z Tilly nad jezioro Garda. Gryzelda jednak podziękowała. Po pewnym czasie pożegnała przyjaciół. Obiecała, że napisze wkrótce do Tilly. Przyrzekła również pani von Sarnow, że w razie potrzeby zwróci się do niej o pomoc i radę. - A pamiętaj, Gryzeldo, że jesteśmy ciągle twymi dłużnikami - zawołała Tilly. Dziewczyna roześmiała się. - Będziesz musiała jeszcze długo czekać, Tilly, na razie nie mam wcale życzeń. Gryzelda i ciocia Agnieszka miały jeszcze przed sobą dwa dni na przygotowania do podróży. W sobotę zabrano resztę mebli. Gryzelda oddała duży kufer z ubraniem i bielizną na przechowanie do ekspedytora. Zabrała ze sobą jedynie najpotrzebniejsze rzeczy. Koło południa obie panie pojechały na dworzec, gdzie spotkały Tilly i Ruth von Sarnow. Dziewczęta przyniosły im kwiaty oraz wspaniałe bombonierki. Obie raz jeszcze bardzo serdecznie pożegnały się z Gryzeldą. ** ** ** Podróż trwała trzy godziny. Wreszcie pociąg zatrzymał się na małej stacyjce, położonej najbliżej schroniska. Gryzelda podziwiała wspaniały krajobraz - wysokie, porośnięte lasem góry Turyngii, które obecnie strojne były w śnieżne zimowe szaty. W pobliżu budynku stała staroświecka, szara kolasa zaprzężona w chude konie. Na koźle siedział Krystian, totumfacki całego schroniska, piastujący tam rozmaite urzędy. Był on stangretem, lokajem, ogrodnikiem i furtianem w jednej osobie. Mieszkał w małym pawilonie obok schroniska. Ciocia Agnieszka zbliżyła się do kolasy. - Dzień dobry, Krystianie. - Dzień dobry! - Oto moja bratanka, Krystianie. Stangret spojrzał z boku na dziewczynę, a ujrzawszy jej piękną, roześmianą twarzyczkę, uśmiechnął się także. - Dawno już nie mieliśmy u nas takiej młodej panienki - powiedział. - Ale niech panie siadają, bo mi konie przemarzną. Czekam już od piętnastu minut na dworcu. - Jak zajedziemy, to powiem, żeby kucharka dała Krystianowi kieliszek gorącego grogu - rzekła panna von Ronach. - Ano dobrze! Jak wysiądziemy, to przypomnę pani o tej obietnicy. - Nie potrzeba, ja sama przypomnę cioci - powiedziała Gryzelda. Tymczasem tragarz wniósł walizy do kolasy. Gryzelda z okrzykiem padła na poduszki powozu. - To cudowny wehikuł, ciociu! - zawołała. - Czy słyszysz, jak piszczą sprężyny? Tak musiała wyglądać Arka Noego. Ach, ale jak tu pięknie! Te ośnieżone góry i lasy! A tam na szczycie - jakieś zamczysko! Wspaniały widok, cioteczko! - Tak, tu są najpiękniejsze okolice w Turyngii. A tam z daleka - to Wartburg. Raz do roku, na Zielone Świątki, wybieramy się tam na wycieczkę. Jedzie się najpierw koleją dą Eisenachu, a potem maszeruje się na szczyt góry. Jazda trwała godzinę. Gdy kolasa zatrzymała się przed Schroniskiem, w oknach ukazały się pełne wyczekiwania twarze. Krystian szybko zeskoczył z siedzenia. - Ciociu, pamiętaj o grogu - zawołała Gryzelda. Panna Agnieszka krzyknęła przez okno do kuchni: - Lino, proszę dać Krystianowi kieliszek grogu, biedak przemarzł w drodze. - Wiedziałam, że tak będzie - odparła kucharka. - Krystian nie pominie żadnej sposobności do picia. Panie weszły do budynku. Gryzelda zachwyconymi oczyma rozglądała się po dawnym klasztorze. Przeszły wąską sień i udały się do przestronnej hali. Tam oczekiwała je matka Anna. Gryzelda od pierwszej chwili pokochała tę czcigodną matronę. Pochyliła się nad jej ręką i złożyła na niej pocałunek. Matka Anna z sympatią spojrzała na piękną twarzyczkę dziewczyny. Cieszyła się, że to piękne, urocze i miłe stworzenie zamieszka w schronisku. - Trochę młodości dobrze nam zrobi - odezwała się do panny von Ronach. - Nie będę na razie zatrzymywać pań. Zaprowadzi pani bratankę do przeznaczonego dla niej pokoju. Znajduje się on naprzeciwko pokoju pani. Gdy się panie odświeżą po podróży, zejdą panie na podwieczorek. Wtedy przedstawię wszystkim pannę Gryzeldę. Do widzenia, panno Gryzeldo. - Do widzenia pani. - Proszę mnie nazywać matką Anną. Dziewczyna znowu pocałowała ją w rękę. - Dziękuję za pozwolenie, matko Anno. Gdy obie panie oddaliły się, przełożona pomyślała: - Jakież to urocze stworzenie! Nie będzie miała łatwego życia! Uroda jest dla ubogich dziewcząt istnym darem Danaid. Gdy Gryzelda pozostała z ciotką, przytuliła się mocno do jej ramienia. - Ach, ciociu, jakaż to nadzwyczajna, miła, słodka kobieta ta wasza matka Anna. Wygląda wspaniale w swej czarnej jedwabnej sukni, z wielkim krzyżem na piersiach. Jakże się cieszę, że będę mogła przez jakiś czas mieszkać w schronisku. Jaka to piękna stara budowla! Teraz przynajmniej wiem, jak się żyje za murami klasztornymi. Jak długo przebywali tutaj zakonnicy? - Do roku 1806_go. Potem zniesiono klasztor i urządzono w nim schronisko dla pań. - Jakie to ciekawe, ciociu! - Ach, dziecko, niezadługo zacznie ci się tu nudzić. Prowadzimy bardzo monotonne życie. Gryzelda przecząco potrząsnęła głową. - Nie, cioteczko, ja się na pewno nie znudzę. Rozmawiając, doszły do swoich pokojów. Krystian przyniósł już na górę ich walizki. Gorący grog usposobił go lepiej i był w dobrym humorze. Gryzelda, ujrzawszy swój mały pokoik z białymi muślinowymi firaneczkami przy oknach, była zachwycona. ** ** ** W godzinę później przedstawiono Gryzeldę wszystkim paniom; dziewczynie podobały się niezmiernie poczciwe staruszki, z których niejedna zasługiwała na miano oryginału. Podziękowała serdecznie za uprzejme i miłe zaproszenie do schroniska. Słoneczna natura Gryzeldy, jej uroda, skromność i czarujące obejście zwyciężyły na całej linii. Wszystkie panie były nią zachwycone. Zdawało się, że Gryzelda wniosła ze sobą słońce do starego klasztoru. W sercach starych kobiet zjawiło się ciche wspomnienie własnej młodości. Ta młoda dziewczyna potrafiła obudzić w nich przekonanie, że prowadzą w schronisku wspaniałe, godne zazdrości życie, o czym dotąd wcale nie wiedziały. Mieszkały więc przede wszystkim w pięknym klasztorze, gdzie znalazły spokojną przystań. Gryzelda zwiedziła cały gmach od piwnic aż do strychu, przy czym odkrywała coraz to nowe atrakcje, na które zwracała uwagę pań. Dopiero dzięki niej poznały swój dom. Potem pokazała im, że z okien schroniska można widzieć przecudny krajobraz. - Dużo ludzi zapłaciłoby wiele, żeby oglądać ten uroczy widok - powiedziała. I staruszki poczęły zachwycać się widokiem. A świetne jedzenie! Począwszy od śniadania, aż do kolacji wszystko było obfite i doskonałe. Panie teraz dopiero zaczęły sobie zdawać z tego sprawę. Piękny stary krużganek, gdzie można było spacerować podczas niepogody, ogromny ogród, który w lecie musiał być istnym rajem, błoga cisza, doskonałe powietrze, miłe, spokojne współżycie pod łagodnym berłem matki Anny - oto były rzeczy, które Gryzelda ukazała staruszkom we właściwym świetle, przedstawiając je jako bezcenne skarby. I mieszkanki schroniska, które dotąd patrzyły na ten przytułek z niezadowoleniem lub rezygnacją, które uważały się za istoty godne współczucia - otwierały oczy ze zdumienia, kiedy Gryzelda mówiła im, że powinny czuć się niezmiernie szczęśliwe. Powoli doszły do wniosku, że dziewczyna właściwie ma słuszność. Gryzelda postarała się także wnieść w ich życie trochę urozmaicenia. Pokazywała im zabawne gry towarzyskie, przerabiała ich suknie i kapelusze w oddzielnym pokoju, który dobra matka Anna przeznaczyła na szwalnię. Uczyła je nowych robótek ręcznych, wieczorami zaś czytywała im na głos, grywała na fortepianie i śpiewała. Słowem Gryzelda stała się błogosławieństwem dla całego schroniska, nigdy jeszcze jego szare mury nie rozbrzmiewały taką wesołością, jak obecnie. Jasne, ciepłe słońce zaświeciło w starym klasztorze, opromieniając wszystko złocistym blaskiem. Matka Anna patrzyła ze zdumieniem i podziwem, jak wielka błogosławiąca siła wytryska z młodego dziewczęcia na jej małą gromadkę. Czuła i na sobie ten dobroczynny wpływ, gdyż przechodziła w owym czasie okropne chwile w związku z dramatem, który rozegrał się w zamku Treuenfels. Gnębiła ją troska o hrabiego Harra, drżała o jego los. A ponieważ nie mogła sama znieść tego brzemienia na duszy, ponieważ czuła potrzebę zwierzenia się komuś ze swych trosk, wtajemniczyła w swoje zmartwienia Gryzeldę von Ronach. Dziewczyna często przychodziła do matki Anny na godzinę pogawędki. Obie panie zbliżyły się bardzo do siebie. Czuły, że są pokrewnymi duszami, rozumiały się doskonale. Czego matka Anna nie powiedziałaby żadnej z pań w schronisku, z tego zwierzała się Gryzeldzie. W ten sposób młoda panna poznała ze słyszenia wszystkie osoby, które mieszkały w zamku Treuenfels. Matka Anna pokazała jej również fotografie tych osób. Gryzelda zobaczyła więc zdjęcia hrabiego Treuenfelsa, jego pięknej małżonki i maleńkiej córeczki. Matka Anna nie posiadała jedynie fotografii hrabianki Beaty; wspominała też o niej bardzo rzadko i pobieżnie. Fotografia hrabiego pochodziła z tych czasów, gdy był narzeczonym. W oczach błyszczała wesołość i radość życia. Oczy te spoglądały jasno i otwarcie, świadcząc, że ich właściciel jest dobrym, prawym człowiekiem. Gryzelda nieraz patrzyła z wielką uwagą w szlachetne rysy hrabiego, podczas gdy matka Anna mówiła o jego nieskazitelnym charakterze i opowiadała jej drobne epizody z jego życia, świadczące o nadzwyczajnej dobroci i uczciwości. A serce młodej dziewczyny przemawiało za tym człowiekiem, oskarżonym o tak ciężkie przewinienie. Nie, on nie mógł być mordercą! Słuchała opowieści matki Anny i brała żywy udział w losach hrabiego Harra. Wraz z przełożoną wyczekiwała gorączkowo przewodu sądowego i z zapałem czytała każde słowo, które w tej sprawie podawały gazety. Tymczasem minęła większa część owych stu dni, które Gryzeldzie było wolno przebywać w schronisku. Matka Anna i jej towarzyszki z bólem serca myślały o dniu, w którym opuści je Gryzelda. Martwiły się bardziej, niż ona. Dziewczyna, pomimo wszelkich starań, nie znalazła dotąd posady. Miała wprawdzie rozmaite propozycje i byłaby przyjęła pierwsze lepsze zajęcie, lecz za każdym razem panie ze schroniska sprzeciwiały się temu. Nie, Gryzelda musiała mieć dobrą posadę, taką, która by dawała pewność, że będzie jej tam dobrze. Troszczyły się o nią jak kochające matki, zastanawiały się nad tym, co by uczynić, żeby ją jak najdłużej zatrzymać w schronisku. Chciały nawet ubłagać przełożoną, żeby pozwoliła im znowu zaprosić Gryzeldę, dziewczyna jednak oparła się temu: - Nie, moje dobre, kochane panie - to niemożliwe. Zanadto mnie psujecie, stanę się zupełnie niezdatna do walki z życiem. Przyjmę następną posadę, jaka się nadarzy. Jeżeli tam nie wytrzymam - sądzę jednak, że nie dostanę się do ludożerców - wtedy napiszę rozpaczliwy list do moich trzydziestu wice_matek. Przyrzekam to solennie. Najpierw jednak muszę spróbować moich sił i zabrać się do pracy. Tak powiedziała Gryzelda, a potem musiała przez długi czas pocieszać i rozweselać swoje "babulinki". W tym czasie dotarła do Schroniska wiadomość, że hrabia Harro Treuenfels został zwolniony z braku dowodów. Matka Anna nie posiadała się z oburzenia. Wiedziała, ile upokorzeń i cierpienia zawiera ten wyrok dla hrabiego. Była niepocieszona, że nie może mu pomóc. Dotychczas wierzyła święcie, że jego niewinność zostanie na pewno udowodniona, znała go przecież, była przeświadczona, że nie popełnił zbrodni. Przypuszczała, że sędziowie będą również tego zdania. Płakała rzewnymi łzami, a Gryzelda musiała ją pocieszać. Gryzelda, podobnie, jak matka Anna, była przekonana o niewinności hrabiego. Doznawała wrażenia, że go dobrze zna, a jej młode serce stanęło po jego stronie. Byłaby mu chętnie pomogła, pocieszyła go... Uradowała się, gdy matka Anna powiedziała, że napisze do hrabiego i postara się dodać mu otuchy. Gryzelda nie wiedziała, skąd się w niej wzięła ta wiara w niewinność hrabiego. Bez ustanku myślała o tym nieznanym człowieku. Widziała w duchu, jak w oczach jego przygasł blask, jak ugięło się dumne szlachetne czoło. Wiedziała, że tak ciężkie przeżycia nie przechodzą na ludziach bez śladu. W dwa dni później nadszedł od hrabiego list, w którym prosił matkę Annę, aby zaangażowała niemiecką wychowawczynię dla jego córki. Gdy matka Anna przeczytała ten list, zamyśliła się głęboko. - Jakie to dziwne! Czy to przypadek, czy zrządzenie losu? Sądzę, że już znalazłam odpowiednią wychowawczynię dla twojej córeczki, mój drogi Harro. Bóg świadkiem, że gdybym szukała przez całe lata, nie mogłabym znaleźć lepszej i milszej, niż nasza kochana Gryzelda. Zerwała się z miejsca i zadzwoniła. Po chwili weszła służąca. - Niech Berta poprosi do mnie młodszą pannę von Ronach, pannę Gryzeldę, Niech Berta powie, aby przyszła do mego pokoju. W kilka minut później dziewczyna stanęła przed matką Anną. - Oto jestem, matko Anno - powiedziała uśmiechając się jak zawsze. - Drogie dziecko, muszę ci powiedzieć coś ważnego. Jeżeli się nie mylę, to znalazłam dla ciebie posadę, nie wiem tylko, czy zechcesz ją objąć... - Naturalnie, że chcę, matko Anno. Powiedziałam przecież, że przyjmę bez namysłu następną posadę, jaka mi się nadarzy. - Tego nie chcę, moja droga. Przeciwnie, powinnaś się dobrze namyśleć. Chodź, usiądź przy mnie. Posada, o której mówię, zawiodłaby cię do domu człowieka, obwinionego o straszny czyn... Na jego nazwisku ciąży hańba, choć ja wiem i wierzę, że cierpi on niewinnie. Gryzelda usiadła. Słuchała uważnie, a teraz spojrzała pytająco na staruszkę. Pobladła lekko, gdyż pojęła natychmiast o kim mówi przełożona. - Matko Anno! Czy to posada w domu hrabiego Treuenfelsa? - spytała prędko. - Tak, Gryzeldo. Hrabia poszukuje wychowawczyni dla swej córeczki - osoby, która by pod każdym względem mogła zastąpić matkę biednemu dziecku. Prosił, żebym mu poleciła kogoś, pozostawia mi swobodę działania. Gdybyś chciała objąć to stanowisko, mogłabym się postarać o niezwykle korzystne warunki... Przez chwilę panowało milczenie. Gryzelda złożyła ręce i zamyślona, patrzyła przed siebie. Widać było, że się waha. Wahanie to jednak było innego rodzaju, niż przypuszczała matka Anna, Gryzelda nie lękała się pobytu w domu człowieka okrytego hańbą, lecz czuła, że jakaś nieznana, niewytłumaczona siła pociąga ją do hrabiego. Współczuła mu, a przy tym jego szlachetna twarz wywarła na niej wielkie wrażenie. Bała się, że straci spokój, gdy zacznie przebywać w pobliżu niego. Jakiś głos wewnętrzny ostrzegał ją: - Nie narażaj się na niebezpieczeństwo, uważaj, bo zginiesz... Ponieważ wahała się z odpowiedzią, przełożona odezwała się po chwili: - Rozumiem, drogie dziecko, że się zastanawiasz nad tą sprawą. Nie chcę cię bynajmniej namawiać do tego kroku. Może jednak przeczytasz list, który hrabia Treuenfels napisał do mnie. Nie zawiera on żadnych tajemnic, zwłaszcza dla ciebie. Przecież w ciągu ostatnich tygodni dzieliłaś moje troski i niepokój o los tego młodego człowieka. Proszę, przeczytaj ten list. Muszę przy tym dodać jedno: zawsze marzyłaś o jakimś zadaniu życiowym, o tym, żeby naprawdę stać się pożyteczną i zdziałać wiele dobrego. Zadanie, które czeka cię tutaj, jest trudne, lecz jednocześnie piękne i wspaniałe. Uważam, że wywiążesz się z niego doskonale. Chodzi tu o to, żeby zastąpić matkę osieroconemu dziecku, żeby to dziecko odpowiednio wychować. Ta mała musi być na to przygotowana, że w przyszłości przyjdzie jej dzielić ciężki los ojca. Ty mogłabyś oddać jej trochę słońca, którego masz tak wiele. Stałabyś się błogosławieństwem dla całego Treuenfelsu, tak jak stałaś się nim dla nas wszystkich. A ja życzę z całego serca temu biedakowi, którego spotkało tak wielkie, a niezasłużone nieszczęście, żeby do jego domu zawitał jasny promień słońca. Oto wszystko, Gryzeldo. Przeczytaj ten list i namyśl się dobrze. Gdy coś postanowisz, powrócisz tu do mnie. Wtedy poprosimy twoją ciocię i omówimy tę sprawę. Gryzelda słuchała w milczeniu. Wzięła list i pocałowała przełożoną w rękę. - Proszę nie sądzić, matko Anno, że waham się objąć posadę w domu hrabiego, dlatego, że wątpię w jego niewinność. Przeciwnie, jestem przeświadczona o niej. Muszę się tylko zastanowić, czy będę mogła dobrze wywiązać się z tego zadania, czy będę odpowiadała wymaganiom hrabiego. Matka Anna z uśmiechem skinęła głową. - Przeczytaj list, Gryzeldo. Tam są wymienione wszystkie życzenia hrabiego. Gryzelda poszła do swego pokoju. Była tak podniecona, że ręka, w której trzymała list, lekko drżała. Nie wiedziała, czemu przypisać to niezwykłe wzruszenie. Zdawało się jej, że wybiła jej godzina, że teraz spełni się jej przeznaczenie. Czy czeka ją zła, czy dobra dola? Nie wiadomo! Ogarnęło ją wahanie i lęk, uczucia, jakich nie doznawała nigdy w życiu. Rzuciła okiem na list - energiczny wyrobiony charakter pisma wzbudził w niej dziwne zaufanie. Miała wrażenie, że spogląda w twarz hrabiego Harra. Powoli i uważnie przeczytała list, a gdy go skończyła - zniknęło wahanie. Zbudził się w niej święty, mocny zapał, radosna wola i chęć. Tak, pojedzie do Treuenfelsu, zajmie się dzieckiem człowieka, którego tak ciężko dotknął los. Czuła, że nie zabraknie jej sił, że wywiąże się dobrze ze swego zadania. Wychowa małą hrabiankę na dzielną i mężną dziewczynę, która pomoże swemu ojcu nieść ciężki krzyż. Matka Anna miała słuszność: otwierało się przed nią szerokie pole do działania, mogła się tu naprawdę okazać pożyteczna, mogła się stać błogosławieństwem. Nie wahając się dłużej, udała się bezzwłocznie do matki Anny. Z błyszczącymi oczyma rzekła: - Pojadę do Treuenfelsu, matko Anno, postaram się spełnić wszystko, czego wymagać będzie hrabia. Wtedy zacna matrona objęła Gryzeldę i przytuliła ją serdecznie. - Brawo, droga Gryzeldo! Niech ci Bóg zapłaci! Jesteś stworzona, żeby objąć tę posadę, wierzę, iż Opatrzność przysłała cię do nas, aby potem skierować twe kroki do Treuenfelsu. To zrządzenie boskie, On jeden wie, czemu tak uczynił. Zawołam zaraz twoją ciotkę, a potem napiszę do hrabiego. Wkrótce nadeszła ciotka Agnieszka. Przelękła się w pierwszej chwili, usłyszawszy, u kogo Gryzelda ma objęć posadę. Miała wrażenie, że powinna odradzić bratance. Jednocześnie jednak pomyślała, że wkrótce upływa termin pobytu Gryzeldy w Schronisku, a dziewczyna dotąd nie znalazła odpowiedniego zajęcia. Dała więc wreszcie przyzwolenie, bo nie mogła postąpić inaczej. Przy obiedzie inne panie dowiedziały się także, iż Gryzelda otrzymała posadę u hrabiego Treuenfelsa. Z początku zmartwiły się ogromnie i starały się odwieść Gryzeldę od jej zamiaru. Pokochały serdecznie młodą dziewczynę, która mimo woli potrafiła zbudzić w sercach starych kobiet drzemiące w nich uczucia macierzyństwa. Matka Anna jednak potrafiła przekonać swoje pupilki. Opowiedziała im o ciężkim ciosie, jaki spadł na hrabiego, mówiła o jego małej osieroconej córeczce, której Gryzelda ma zastąpić matkę. Wpoiła w nie przekonanie, że Niebo posłało Gryzeldę do schroniska, aby potem mogła spełnić wysokie posłannictwo w Treuenfelsie. Wtedy staruszki zmieniły zdanie i doszły do wniosku, że Gryzelda powinna przyjąć tę posadę. Ciotka Agnieszka musiała przyznać, że pod względem materialnym bratanka nie mogłaby otrzymać lepszej posady. Matka Anna ręczyła, że będzie jej tam dobrze, wspomniała także, iż mała Gilda jest miłym, wrażliwym i łatwym do prowadzenia dzieckiem. Zresztą, na Gryzeldę nie może paść najlżejszy cień tej hańby, która ciążyła na nazwisku hrabiego. Pozory były także zachowane, dzięki obecności hrabianki Beaty, zarządzającej domem kuzyna. A poza tym? Gryzelda była mężna i pełna otuchy. Potrafi sobie na pewno urządzić życie w zamku Treuenfels. Słowem, wszystkie panie pogodziły się już z tą myślą. Nie mogły się natomiast oswoić z myślą o rozłące. Gryzelda musiała je pocieszać, każdą z osobna i wszystkie razem. Matka Anna napisała zaraz do hrabiego Harra: "Mój drogi Harro! Dobrze się składa, że mogę Ci natychmiast polecić wychowawczynię dla Twej córeczki, a w dodatku taką, że nie znalazłbyś lepszej. Od jakiegoś czasu przebywa u nas panna Gryzelda von Ronach, bratanka jednej z naszych pań. Poszukuje ona posady tego rodzaju, gdyż kilka miesięcy temu straciła ojca i jest zmuszona zarabiać na utrzymanie. Gryzelda w swym młodym życiu zaznała niewiele dobrych chwil. Jest uboga i bezdomna. Mimo to jest godną zazdrości, nadzwyczajną istotą, pełną radości życia i otuchy. Posiada przy tym prawe, dobre, szlachetne serce. Naprawdę mógłbyś długo szukać, zanim znalazłbyś osobę o takich zaletach. Jednoczy w sobie te cechy, na których Ci zależy. Będzie idealną wychowawczynią, sumienną, inteligentną nauczycielką oraz wesołą towarzyszką Gildy. Jej słoneczna natura dokazała cudów w schronisku. Nauczyła moje panie wesołości i zadowolenia, nawet najbardziej zgorzkniałe i zniechęcone do życia zmieniły się pod jej wpływem. Najchętniej zatrzymałybyśmy to dziecko u nas, lecz na to nie pozwala regulamin Schroniska. Posyłam więc Gryzeldę do Ciebie, do Twego dziecka. Mam wrażenie, że z całej istoty tej dziewczyny tryska jakaś błogosławiąca siła. Posiada ona urok, któremu nikt oprzeć się nie zdoła. Podczas ostatnich tygodni była moją powiernicą i zna wszystkie szczegóły dramatu w zamku Treuenfels. Wie dobrze, jakie nieszczęście Cię spotkało. Okazała natychmiast gotowość przyjęcia posady w Twoim domu, ja zaś pozwoliłam sobie wyznaczyć jej dość wysokie miesięczne wynagrodzenie. Jestem przekonana, że uczynisz wszystko, aby czuła się dobrze w Twoim domu. Gryzelda von Ronach ma dwadzieścia dwa lata i jest bardzo ładna. Posiada czarodziejską władzę zdobywania sobie ludzkich serc, nikt w Schronisku nie oparł się tej miłej i wdzięcznej dziewczynie. Jestem pewna, że Twoja mała Gilda szybko przywiąże się do niej. Ja zaś ręczę, że Gryzelda pokocha dziecko, że będzie pełna dobrej woli i ochoty i spełni powierzone jej obowiązki. Rada jestem, że Beata przebywa w Twoim domu i że niejako zastąpi w tym wypadku dame d'honneur, choć jestem przekonana o Twej rycerskości. Wiem, że Gryzelda będzie pod Twoją opieką, z czego się cieszę, bo całym sercem pokochałam tę dziewczynę. Proszę Cię napisz mi zaraz, czy się zgadzasz i kiedy panna von Ronach może przybyć do Treuenfelsu. Posyłam Ci serdeczne pozdrowienia i całusa dla mojej maleńkiej chrześniaczki. Twoja wierna i oddana Matka Anna". Przełożona posłała ten list natychmiast na stację, żeby hrabia Harro otrzymał go jak najprędzej. Miała przy tym uczucie, że posyła mu dobrą nowinę. ** ** ** Hrabia Harro Treuenfels siedział przy śniadaniu z Gildą i hrabianką Beatą, gdy do pokoju wszedł Henryk, przynosząc tekę z pocztą. Między listami znajdowała się także odpowiedź od matki Anny. Hrabia przede wszystkim otworzył ten list, inne odłożył na bok. - Przepraszam cię, Beato - powiedział - dostałem list od hrabiny Salitz_halm. Beata skłoniła głowę i zajęła się małą Gildą, czekając, aż jej ojciec skończy czytanie. Wreszcie hrabia podniósł wzrok znad listu. - Zwróciłem się do hrabiny z prośbą, żeby postarała się o wychowawczynię dla Gildy. Hrabina pisze właśnie, że znalazła odpowiednią osobę. To się dobrze składa, że Gilda nie zostanie bez opieki. Ja mam ostatnio tyle spraw do załatwienia, że nie mogę się zajmować dzieckiem, a ciebie, Beato, nie chciałbym tak obarczać nowymi obowiązkami. Hrabianka Beata sama zdawała sobie sprawę, że brak jej cierpliwości i talentów wychowawczych. Rada była, że przyjedzie wychowawczyni i zwolni ją z opieki nad Gildą. - Spodziewam się, że hrabina uczyniła dobry wybór - rzekła. - O wyborze nie mogło być mowy, ponieważ w pobliżu przebywała tylko ta jedna młoda osoba. Przeczytam ci, co hrabina pisze o niej - odparł hrabia i przeczytał kuzynce niektóre ustępy z listu. Beata słuchała z uwagą, a twarz jej bynajmniej nie wyrażała radości ani zgody. Zasępiła się, słysząc, że Gryzelda von Ronach jest młoda i ładna, że potrafi podbijać ludzkie serca. Nie cieszyła się wcale, że taka osoba będzie przebywać w pobliżu kuzyna. Mogłoby to stanąć na przeszkodzie jej małżeńskim planom, a postanowiła przecież zostać żoną Harra. - Jak to? Ta panienka ma zaledwie dwadzieścia dwa lata? - spytała z wahaniem. - Uważam, że jest zbyt młoda, aby objąć tak poważne stanowisko. Wzrok hrabiego spoczął na liście, który jeszcze trzymał w ręku. Oczy jego padły na imię Gryzeldy. Przypomniało mu się owo wzruszające podanie o Gryzeldzie, małżonce margrabiego Waltera Saluppo, którą mąż wystawił potem na tak ciężką próbę. Gryzelda! Z wolna podniósł oczy znad listu i spojrzał na Beatę. Wydała mu się mało powabna i miła. Niemal z niechęcią patrzał na jej surowe, prawie męskie oblicze o dużym wystającym nosie. Pomyślał, że byłoby bardzo przyjemnie, gdyby przy stole siedziała jakaś młoda, ładna osóbka. Mimo woli zaczął sobie wyobrażać tę nieznaną Gryzeldę, jako wdzięczne, powiewne, owiane poezją zjawisko. Uśmiechnął się do tej myśli. - Pisząc do hrabiny, wspominałem, że pragnę, aby moja córka miała młodą wychowawczynię. Jej wiek odpowiada mi w zupełności. Gilda powinna mieć młodą, sympatyczną towarzyszkę. Potrzeba jej kogoś wesołego w naszym cichym zamku. Jestem przekonany, że hrabina nie polecałaby jej tak gorąco, gdyby nie miała pewności, że się nadaje na to stanowisko. Hrabianka Beata przygryzła wargę. Była najwidoczniej niezadowolona. - Byłabym raczej za tym, żeby do zamku przybyła starsza i doświadczona osoba. Nie można się zdać na takie młode stworzenie. Gilda nie będzie jej słuchała... - Najlepszym autorytetem jest miłość. Jeżeli Gilda ją polubi, to będzie posłuszna. Zresztą, ja przecież jestem tutaj. Rzecz jasna, że będę troskliwie czuwał nad wychowaniem mojej córki. Muszę się najpierw przekonać, czy można Gildę powierzyć spokojnie pannie von Ronach. Dopiero, gdy poznam ją bliżej, oddam jej bez zastrzeżeń moje dziecko pod opiekę. Poza tym, polegam na wyborze hrabiny, która dobrze zna ludzi. Jestem bardzo zadowolony, że sprawa ta została pomyślnie załatwiona. Napiszę potem do hrabiny, że oczekujemy przyjazdu tej panienki. Hrabianka Beata spuściła oczy, żeby ukryć niepokój. Zanim jeszcze ujrzała Gryzeldę, poczuła do niej wielką antypatię. Byłaby chętnie uczyniła coś takiego, co przeszkodziłoby przybyciu dziewczyny do Treuenfelsu. - Sądzę, że powinieneś poznać przedtem tę panią, zanim zaangażujesz ją na stałe. A może wystarczy, jeżeli ja ją zobaczę? Chętnie zwolnię cię z tego kłopotu i pojadę do St. Marien. Będzie nas to mniej obowiązywało, niż sprowadzanie jej do zamku - odezwała się hrabianka. W duszy powzięła postanowienie, że gdyby osoba panny von Ronach wzbudzała w niej jakieś wątpliwości, wówczas postara się, aby nie otrzymała posady w zamku Treuenfels. Hrabia Harro potrząsnął jednak stanowczo głową. - Dziękuję ci, Beato, ale to zbyteczne. Hrabina zna dobrze tę panienkę, to mi wystarcza. Powierzchowność tej osoby nie odgrywa przecież żadnej roli. Hrabina jest mądrą, doświadczoną kobietą, nie polecałaby mi osoby, która budziłaby w niej jakieś wątpliwości. Beata spróbowała ostatniego środka. - Powiesz może, że jestem uparta, lecz mam wrażenie, że powinnam odwieść cię od tego zamiaru. Według mnie, byłoby lepiej, gdyby przyjąć wychowawczynię mieszczańskiego pochodzenia. Taka panna von Ronach będzie miała wielkie wymagania i zechce, żeby ją traktować jak osobę z towarzystwa. Hrabia spojrzał ze zdziwieniem na kuzynkę. - Ależ, droga Beato, nie rozumiem cię wcale! Przecież ta pani ma wychowywać moją córkę, ma czuwać nad nią, zastępować jej matkę! Rzecz jasna, że będę ją traktował jak damę z mojej sfery, której należy się szacunek. Przecież wychowawczyni nie jest służącą! Ponieważ Gilda ma z nią przebywać przez cały dzień, więc nawet zależy mi na tym, żeby to była pani z towarzystwa. Wtedy hrabianka Beata skapitulowała. - Tak, wobec tego, nie mam już żadnych zarzutów. Wiem, jak zachowywałeś się wobec mademoiselle Perdunoir, więc nie przypuszczam, że się będziesz w ten sposób zapatrywał na te sprawy... Hrabia Harro wzruszył ramionami. - Widzisz, Beato, mademoiselle nie była właśnie osobą z dobrej sfery. Ona sama postawiła się na jednym poziomie z pokojówką mojej żony. Nie wystarczała mi nigdy jako wychowawczyni Gildy. Hrabianka spuściła oczy, żeby nie pokazać, jak bardzo gniewa ją doznana porażka. - W takim razie nie mam nic do powiedzenia - rzekła na pozór spokojnie. Mimo to hrabia Harro wyczuł, że kuzynka jest z jakiegoś powodu niezadowolona. Dotychczas jednak nikt nie miewał wpływu na jego postanowienia, toteż i w tym wypadku polegał więcej na zdaniu matki Anny, niż Beaty. Powiedział jednak bardzo uprzejmie: - Dziękuję ci, Beato, że tak poważnie traktujesz tę sprawę. Napiszę do hrabiny, że panna von Ronach może natychmiast przyjechać i objąć swoje obowiązki. Proszę cię, każ urządzić pokoje, które zajmowała dawniej panna Perdunoir. Hrabianka pochyliła głowę. - Dobrze, Harro. Hrabia Treuenfels zwrócił się teraz do córeczki. - Czy słyszałaś, Gildo? Będziesz miała znowu wychowawczynię. Gilda podniosła wzrok znad filiżanki czekolady, jej piękne, ciemnoniebieskie oczy spojrzały na ojca z niezmierną tkliwością. - Czy to konieczne, tatuśku? - Tak, moje dziecko. - Ach, było tak przyjemnie bez wychowawczyni. Nie potrzebujemy jej. - Przeciwnie, Gildo, musisz się przecież uczyć. - A czy ty, tatusiu, nie mógłbyś mnie sam wychowywać? - Nie mam na to czasu. - Przecież na to nie potrzeba wiele czasu. Powiesz mi po prostu: zrób to, zrób tamto - i koniec! Pogłaskał z uśmiechem jej złote włosy, które tak bardzo kochał. - To nie takie proste, kochanie. Zobaczysz, panna Gryzelda będzie dla ciebie dobra. - Panna Gryzelda? Jakie to śmieszne imię, tatusiu! Tak się nikt nie nazywa, ani w zamku, ani we wsi... - Tak, to bardzo rzadkie imię, ale bardzo ładne. Hrabianka Beata słysząc te słowa, zacisnęła mocno wargi. - Czy panna Gryzelda będzie na mnie także krzyczeć? Mademoiselle zawsze krzyczała na mnie, że nie chcę siedzieć cicho, kiedy ona czytała te swoje obrzydliwe żółte książki. - Spodziewam się, że panna Gryzelda w ogóle nie będzie czytać obrzydliwych żółtych książek. Będzie się tylko wtedy gniewała, jeżeli będziesz niegrzeczna. Gilda westchnęła i oparła na stole małe, różowe rączki. - Ach, wiesz tatusiu, dorosłym często się różne rzeczy wydają niegrzeczne. Ja nie chciałam wcale być niegrzeczna, a jednak mademoiselle gniewała się na mnie. Beata pochyliła się nad dzieckiem i ucałowała je gorąco, jakby w nagłym porywie uczucia. - Moje biedne maleństwo! Jesteś moim słodkim, kochanym dzieckiem! - Oj, ciociu Beato! Nie ściskaj mnie tak mocno, to mnie boli. Nie nazywaj mnie biednym maleństwem. Mam przecież mego kochanego tatusia, więc nie jestem biedna. Beata nie zważając na sprzeciw dziewczynki, raz jeszcze ją pocałowała. Spojrzała przy tym na hrabiego Harra. Gilda wyrwała się z jej uścisku i zeskoczyła z krzesła. Wtedy hrabianka rzekła, udając wielkie wzruszenie: - To takie słodkie, miłe stworzonko! Kocham ją nad życie, najchętniej nie wypuszczałabym jej z objęcia. Hrabia Harro, ogromnie rozrzewniony, nie przeczuwając, jakie zamiary ma jego kuzynka, podał jej rękę. - Dziękuję ci za tę miłość, Beato. Memu dziecku potrzeba miłości, bo nie ma już matki. - Muszę kochać Gildę, jest przecież twoim dzieckiem - odparła. Spostrzegła, że w oczach jego pojawił się wyraz lekkiej niechęci. Wtedy opanowała się i, spuszczając oczy, ciągnęła ciszej: - Wyświadczyłeś mi tyle dobrego, że chciałabym ci w jakiś sposób okazać moją wdzięczność. Wierzaj mi, że mam jedyny cel w życiu - pragnę okazać moje przywiązanie tobie i twemu dziecku. Hrabia czynił sobie w duchu wyrzuty, że te słowa Beaty nie wywołały w nim żywszej reakcji. Okazywała jemu i Gildzie tak wiele miłości i serdeczności, on zaś miał dla niej tylko współczucie. Nie mógł tego jednak zmienić - Beata, zamiast go pociągać, wzbudzała w nim niechęć. Po śniadaniu poszedł na spacer z Gildą. Na dworze było jeszcze chłodno, więc małą hrabiankę ubrano w ciepły płaszczyk. Skakała i szczebiotała wesoło; udało się jej nawet wywołać uśmiech na twarzy ojca. Po godzinie powrócił pokrzepiony do domu. Blada cera, którą miał po wyjściu z więzienia, ustąpiła teraz miejsca zdrowym rumieńcom. Pochylona postać wyprostowała się znowu. Świadomość, że cierpi bez winy, pomagała mu znosić ciężki los. Wszystkie wolne chwile spędzał w pokojach zmarłej żony, szukając jakichś śladów. Nabierał przekonania, że Alicja popełniła samobójstwo. Nie znalazł jednak nic godnego uwagi. Wreszcie zawiedziony zaprzestał poszukiwań. Powróciwszy z przechadzki, zaprowadził Gildę do Beaty, a sam poszedł do swego gabinetu. Tam napisał przede wszystkim list do matki Anny, oznajmiając, że zgadza się na zaangażowanie panny von Ronach. Dziękował przełożonej za jej starania, prosząc, aby załączony list wręczyła pannie von Ronach. List hrabiego do Gryzeldy był następującej treści: "Szanowna Pani! Dzięki łaskawemu pośrednictwu Pani Przełożonej Schroniska w St. Marien, dowiedziałem się, że zgadza się Pani zostać wychowawczynią mojej córeczki. Jestem przekonany, że matka Anna uczyniła doskonały wybór i pragnę tylko osobiście prosić Panią o objęcie tych obowiązków. Matka Anna zapewne powiedziała Pani, jaka sytuacja jest w moim domu. Ja jednak sam muszę podkreślić, że zamieszka Pani w domu człowieka zhańbionego, napiętnowanego, że będzie Pani prowadzić życie samotne i w odosobnieniu, może Panią to zrazi, że nie znajdzie Pani dla siebie odpowiedniego towarzystwa, ani znajomości. Proszę się zastanowić nad tym! Gdyby Pani mimo wszystko zechciała zgodzić się na objęcie posady, to będę Pani bardzo wdzięczny. W takim razie, chciałbym, żeby Pani mogła przyjechać jak najprędzej. Proszę mnie zawiadomić o dniu przyjazdu, abym mógł posłać samochód na dworzec. Z poważaniem Hrabia Harro Treuenfels". ** ** ** W odpowiedzi na ten list Gryzelda napisała hrabiemu, że w następny poniedziałek przybędzie do Treuenfelsu. Podała także dokładnie godzinę przyjazdu pociągu. Teraz został dokładnie oznaczony dzień wyjazdu z St. Marien. Dużo łez popłynęło tego dnia w Schronisku. Każda z pań chciała jeszcze Gryzeldzie naprędce sprawić jakąś przyjemność, a matka Anna upominała, żeby zacząć się żegnać na dwie godziny przed wyjazdem na stację. Wszyscy byli ogromnie wzruszeni, nie wyłączając Gryzeldy. Wreszcie przed bramę klasztoru zajechała kolasa. Na koźle siedział Krystian, który był w bardzo złym humorze. Martwił się, że "ta odrobinka młodości" wyjeżdża, gdyż i on nie potrafił się oprzeć urokowi Gryzeldy. - Moje drogie, kochane babulinki! Niech was Bóg strzeże! Dziękuję, dziękuję wam za tyle dobroci! - zawołała dziewczyna na pożegnanie. Pojazd ruszył. Matka Anna stała w oknie swego pokoju i patrzyła na odjeżdżającą Gryzeldę. W jej ciemnych oczach pojawił się wyraz wielkiej powagi: - Droga, mała Gryzeldo, oby śladem twoich stóp poszło szczęście... Oby wraz z tobą przekroczyło próg zamku Treuenfels, który omijało przez tyle lat - myślała. I złożyła ręce, jak do modlitwy. ** ** ** Podróż Gryzeldy nie trwała długo. Jechała pociągiem pośpiesznym i po dwóch godzinach wysiadła na stacji, położonej najbliżej Treuenfelsu. Hrabia Harro posłał na dworzec swój samochód. Lokaj w ciemnoszarej liberii stał wyczekująco na peronie. Gryzelda poznała go po ubiorze, który opisała jej matka Anna. Spokojnie podeszła do służącego. - Jesteście zapewne z zamku Treuenfels, nieprawdaż? Lokaj ukłonił się i obrzucił krytycznym spojrzeniem skromny, lecz wytworny ubiór młodej panny. - Tak, przyjechałem po pannę von Ronach - odparł spokojnie. - To właśnie ja. Proszę mnie zaprowadzić do samochodu. Gdy Gryzelda ujrzała wspaniały wóz, oczy jej zalśniły. Dała lokajowi kwit bagażowy, sama zaś zajęła miejsce w samochodzie. Z przyjemnością oparła się o lśniące skórzane poduszki. - To jednak coś innego, niż stara kolasa ze Schroniska - pomyślała. Szybka jazda sprawiała jej wielką przyjemność, najchętniej krzyczałaby z radości. Jednocześnie jednak serce jej biło tłumionym niepokojem. Wkrótce już pozna hrabiego Treuenfelsa! Nie wiedziała, czy lękać się tej chwili, czy cieszyć się na nią. Samochód przejechał drogę wśród lasu. Teraz dopiero Gryzelda spostrzegła przez okno samochodu, wznoszący się na szczycie góry zamek. Wychyliła się i z zachwytem spoglądała na wspaniałą, imponującą budowlę. - Cudowny! Wygląda zupełnie, jak zaczarowany zamek z bajki! - pomyślała, przyciskając dłonie do bijącego mocno serca. - W tym zamku nie mieszka jednak zaklęta księżniczka, którą wybawi szlachetny rycerz... Mieszka tu smutny, osamotniony człowiek, któremu odebrano honor i dobre imię, który nie może się cieszyć życiem... Ach, gdybym mogła mu pomóc... Takie myśli zaprzątały głowę Gryzeldy. Tymczasem samochód wjechał na szeroki podjazd, wiodący pod górę. Na górze pomknął przez drogę, wysypaną żwirem, ciągnącą się między wielkimi trawnikami. Wreszcie zatrzymał się przed gankiem. Dziś wszystko przedstawiało się weselej niż owego wieczoru, gdy hrabia Harro powrócił z więzienia. Świeciło jasno słońce, spowijając wszystko w złote blaski. Gryzelda nie miała jednak czasu, żeby przyjrzeć się wspaniałej budowli. Lokaj poprosił ją, żeby zechciała pójść za nim. Wysiadła z samochodu i weszła na szerokie stopnie ganku. A gdy przestępowała próg zamku, doznała wrażenia, że coś jej ściska serce, że powinna zawrócić i uciec, gdzie ją oczy poniosą. W duchu zaczęła się ganić. Nie należała do osób, które łatwo poddają się przemijającym uczuciom. Opanowała się i weszła do wnętrza. Rozglądała się z zachwytem po wspaniałym hallu zamkowym, o przepysznej mozaikowej posadzce, pokrytej kosztownymi dywanami. Pośrodku stał okrągły stół, wokoło niego ustawione były ciężkie, rzeźbione, wysokie fotele, w kącie, przy kominku, stały takie same fotele. Gruby, puszysty dywan tłumił odgłos kroków. W zamku było tak cicho, jakby zamarło w nim życie. Potem jednak Gryzelda usłyszała dźwięk otwieranych i zamykanych drzwi. Dźwięk ten dobiegał z góry. Gdy wreszcie doszła z lokajem do pierwszego piętra, ujrzała wysoką, czarno ubraną postać niewieścią, która trzymała za rączkę małą dziewczynkę w białej sukieneczce. Stosownie do życzenia hrabiego, panna Beata i Gilda oczekiwały tutaj przybycia nowej wychowawczyni. Gryzelda patrzyła tylko na dziecko. Poznała natychmiast oryginał fotografii, którą oglądała u matki Anny. Słonecznym, tkliwym spojrzeniem obrzuciła twarz dziewczynki o błękitnych oczach. - Czy ty jesteś Gryzelda? - spytała swoim słodkim głosikiem Gilda. Młoda panna skłoniła z uśmiechem głowę i pochyliła się nad dzieckiem. - Tak, droga Gildo, ja jestem Gryzelda. - Ach, jak to dobrze, że od razu wiesz, kim ja jestem. Skąd to wiesz? - Widziałam twoją fotografię. - Gdzie? - W schronisku, u pani przełożonej. - Nie znam jej. - Może inaczej ją nazywałaś, musisz zapytać o to twego tatusia. Ona cię zna. - Tak, zapytam tatusia. Podobasz mi się Gryzeldo. Chodźmy prędko do tatusia, żeby cię także zobaczył. I dziecięca rączka pieszczotliwym ruchem objęła dłoń Gryzeldy. Gilda chciała koniecznie odejść z Gryzeldą. Ale oto zagrodził jej drogę ciemny i groźny cień - hrabianki Beaty. Gryzelda, zajęta dziewczynką, nie zauważyła, że oczy Beaty na jej widok zapłonęły nieżyczliwym blaskiem. Uroda i wdzięk Gryzeldy, jej młodość i słoneczne usposobienie, które opromieniało całą jej istotę - dziwnie podziałały na hrabiankę Beatę. Doznawała uczucia, że lodowata dłoń ściska jej serce. Zdawało jej się, że powinna zepchnąć tę dziewczynę ze schodów i wypędzić ją z zamku. Podczas, gdy Gryzelda rozmawiała z Gildą, hrabianka miała dość czasu, żeby się opanować. Gdy jednak dziewczynka chciała zaprowadzić nową wychowawczynię do ojca, zagrodziła im drogę. - Nie, Gildo, teraz nie możesz iść do tatusia, jest bardzo zajęty. Muszę przede wszystkim pokazać pannie von Ronach jej pokoje. - Czy to długo potrwa, Gryzeldo? - spytała dziewczynka. - Nie wolno ci nazywać pani "Gryzeldą" - upomniała ją Beata bardzo surowo, gdyż w tej chwili nie było hrabiego, i nie mógł usłyszeć tego ostrego tonu. - A jak mam mówić? Czy Gryzelda, także nazywa się "mademoiĂselle"? - Nie, powinnaś mówić "panna von Ronach". - To nie brzmi tak pięknie. Tatuś także powiedział, że Gryzelda to ładne imię. Czy nie mogę cię tak nazywać? Błękitne oczy dziecka spojrzały błagalnie na Gryzeldę. - Możesz mnie nazywać, jak chcesz - odparła Gryzelda, głaszcząc pieszczotliwie złote włosy dziecka. Gilda przytuliła policzek do jej dłoni. Był to bardzo rzadki objaw. Zazwyczaj starała się unikać pieszczot, zwłaszcza, gdy zbliżała się do niej Beata. Hrabianka śledziła płonącymi oczyma każdy ruch dziecka. - Och, jak to dobrze! Będę cię nazywała Gryzeldą! - zawołała radośnie Gilda. - Panno von Ronach - zwróciła się Beata ozięble do Gryzeldy - pan hrabia musi postanowić, jak hrabianka Gilda ma nazywać panią. Nie sądzę, żeby taka poufałość miała być właściwa. Może to wpłynąć źle na autorytet pani wobec dziecka. W słowach tych stanowczo brzmiało szorstkie napomnienie. Gryzelda powoli podniosła na nią oczy. Hrabianka beata przewyższała ją o pół głowy, choć dziewczyna była sporego wzrostu. Spostrzegła w oczach hrabianki nieprzyjazny wyraz, który wprawił ją w zmieszanie. Dotychczas nikt jeszcze nie okazywał jej wrogich uczuć. Czuła jednak, że hrabianka jej nie lubi. To wywołało w niej uczucie wzajemnej antypatii. - Naturalnie, że zastosuję się do życzenia pana hrabiego. Chciałam tylko zaznaczyć, że nie mam nic przeciwko temu, aby Gilda mówiła mi po imieniu - odparła spokojnie i bardzo uprzejmie, choć bez zwykłego ciepła, które zjednywało jej sympatię wszystkich ludzi. - Ależ ciociu Beato! Co też ty sobie myślisz? Tatuś na pewno się zgodzi! Poproszę tatusia, żeby mi pozwolił. Do widzenia, Gryzeldo! Pośpiesz się i przyjdź prędko! - Odejdź teraz, Gildo! Muszę pokazać pannie von Ronach jej pokoje - rzekła chłodno Beata. Gilda wybiegła i raz jeszcze skinęła rączką na pożegnanie. Gryzelda od pierwszej chwili pokochała milutkie dziecko i była temu rada. Wiedziała, że to ułatwi jej bardzo spełnianie nowych obowiązków. Spokojnie podążyła za hrabianką Beatą na drugie piętro. Ciągnął się tutaj szeroki, długi korytarz. Na samym końcu znajdowały się pokoje, przeznaczone dla niej. Były one położone wprost nad apartamentami hrabiny Alicji. Sypialnia Gryzeldy znajdowała się nad pokojem, w którym umarła hrabina. Przylegała ona, podobnie, jak pokoje na pierwszym piętrze, do okrągłej wieży, lecz i stąd nie prowadziły do wieży żadne drzwi. Obok sypialni mieściła się mała bawialnia. Oba pokoje były duże i jasne. Stały w nich piękne staroświeckie meble. Przepysznie utrzymana posadzka lśniła w blasku słonecznym, który wpadał przez okno. Do apartamentów tych przylegały pokoje hrabianki Beaty. O tym jednak Gryzelda nie wiedziała. Hrabianka od razu jednak zwróciła uwagę na tę okoliczność i była z tego rada. W ten sposób mogła dobrze pilnować wychowawczyni i śledzić jej każdy krok. - Oto pokoje pani, panno von Ronach. Za chwilę przyniosą tu walizki pani. Może pani najpierw wypakować rzeczy i urządzić się. Pan hrabia powita panią przy podwieczorku, to znaczy o piątej. Ma pani zatem dwie godziny czasu. O piątej poślę po panią służącego, który zaprowadzi panią do jadalni. Gryzelda skłoniła się. - Dziękuję pani, hrabianko. Czarne oczy Beaty wpiły się w jej twarz. - Mam nadzieję, że nie potrzeba pani mówić, że spodziewamy się od pani taktownego, spokojnego zachowania. Wiadomo pani, że hrabina nie żyje. Zaryzykowała pani bardzo wiele, przyjmując w tak młodym wieku posadę w domu, w którym brak gospodyni. Gryzelda instynktownie wyczuła, że słowa te zawierają wrogą intencję. Pozostała jednak spokojna i opanowana. Oczy jej spoglądały jasno i dumnie. - Proszę bardzo, hrabianko, aby pani nie wątpiła o moim takcie. Nie uważałam objęcia posady w tym domu za ryzykowny krok. Pani przełożona schroniska przedstawiła mi hrabiego, jako człowieka bez trwogi i skazy. Oczy hrabianki Beaty zaiskrzyły się gniewem. - Pani chyba nie wie, o co go oskarżono? - spytała. Zbudził się w niej słaby promyk nadziei. Może Gryzelda ucieknie stąd przerażona, gdy się dowie, że posądzono hrabiego o zamordowanie żony. Lecz Gryzelda podniosła na nią z powagą swoje piękne oczy. - Owszem, wiem, że hrabia jest bardzo nieszczęśliwy i że cierpi za niepopełnione winy. We wzroku hrabianki zabłysła nienawiść. - Ach, skądże pani ma tę pewność? - spytała szyderczo. - Utwierdziła mnie w tej wierze hrabina Salitz_halm. - Prawda, zapomniałam, że hrabina wtajemniczyła panią! Wielka to odwaga, że pani mimo wszystko zdecydowała się objąć tę posadę. A więc, powtarzam raz jeszcze, wymagamy od pani wielkiego taktu. Dla młodej panny jest to zawsze bardzo ryzykowne mieszkać w domu wdowca. Gryzelda zacisnęła wargi. Potem jednak odparła spokojnie: - Przecież pani, hrabianko, zastępuje panią domu. Poza tym nie jestem lękliwa. Będę spełniała moje obowiązki i na tym poprzestanę. Pani przełożona nie radziłaby mi na pewno, żebym przyjęła tę posadę, gdyby to było połączone z jakimkolwiek ryzykiem, jak się pani wyraziła. Hrabianka Beata przygryzła dolną wargę. Pojęła, że nie można tak prędko onieśmielić Gryzeldy. - Wobec tego jestem spokojna o panią. Widzę, że pani dokładnie wie, czego chce. - O tak, hrabianko! Kto stoi o własnych siłach i nie może liczyć na opiekę, ten powinien to wiedzieć dokładnie. Hrabianka wolnym krokiem zbliżyła się do drzwi. - Zostawiam panią samą. Do widzenia. Gryzelda ukłoniła się uprzejmie. Hrabianka wyszła z pokoju. ** ** ** Gdy Gryzelda pozostała sama, obejrzała sobie przede wszystkim swoje nowe mieszkanie. Oba pokoje były tak duże, jak małe sale i według zdania Gryzeldy, pięknie urządzone. Największy jej zachwyt wywołało łoże z baldachimem i firankami. Wezgłowie łóżka opierało się o ścianę przylegającą do wieży. Było ustawione w ten sam sposób jak łóżko hrabiny Alicji. Inne sprzęty były także piękne i bardzo stare. Na pewno wzbudziłyby zachwyt antykwariuszy i znawców sztuki. Hrabiowie Treuenfels musieli być bardzo bogaci. Inaczej sprzedaliby te meble, zamiast je pozostawić w pokojach przeznaczonych dla wychowawczyni. Gryzeldę ogarnął nagle smutek. Nie miała nikogo, z kim mogłaby się podzielić wrażeniami, kto by z nią razem mógł podziwiać ten przepych. Co by też powiedział jej stary zgorzkniały ojciec, gdyby ją ujrzał w tych pięknych pokojach? Dom państwa Sarnow był także pięknie urządzony, lecz nie można było porównać go z zamkiem. Pokoje Tilly nie były tak wspaniałe, jak jej apartamenty. Ach, a ciocia Agnieszka, a babulinki ze schroniska? Jakże by się dziwiły, widząc mieszkanie Gryzeldy. Dziewczyna zaśmiała się, wyobrażając sobie ich zdumienie. Matka Anna znała zamek Treuenfels i mawiała nieraz: - Będziesz otwierała oczy ze zdumienia, Gryzeldo! 3 3 48 0 2 108 1 ff 1 74 1 Tak! Nawet w najśmielszych snach nie wyobrażała sobie, że będzie tu tak pięknie! Czym zasłużyła sobie na to? Zdawało się jej, że przebywa w krainie bajki. 3 3 64 0 2 108 1 ff 1 74 1 - Ach, gdybym mogła pozostać tu na zawsze! Ale to bardzo zuchwałe życzenie - pomyślała Gryzelda. Przypomniała się jej nagle twarz hrabianki Beaty, jej nieprzyjazne spojrzenia. Ciałem dziewczyny wstrząsnął dreszcz, doznała jakby lęku przed czymś strasznym. Wydało się jej, że ze wszystkich kątów patrzą na nią te ciemne, złowrogie oczy. - Jest niezadowolona z mego przyjazdu. Ale dlaczego? Przecież widziała mnie zaledwie przez kilka minut, nie dałam jej powodu do tak nieprzychylnego zachowania. Nie, najwyraźniej, moja osoba jest jej z jakiegoś powodu niewygodna. Jaki to może być powód? - zastanawiała się Gryzelda. Była mądrą i spostrzegawczą dziewczyną, lecz nie mogła zrozumieć, co usposabiało tak wrogo hrabiankę Beatę. Gryzelda wyprostowała swoją smukłą młodzieńczą postać i wyciągnęła ramiona przed siebie. Hrabianka Beata była jedynym cieniem, który padł na jej nową posadę. Powróciła do swej sypialni. W tej chwili właśnie wniesiono jej walizki. Ładna milutka pokojówka w czarnej sukni i białym fartuszku spytała, czy ma jej pomóc przy wypakowywaniu kufra. Gryzelda spojrzała na nią z uśmiechem. - Nie, zrobię to sama. Proszę tylko potem wynieść walizki z pokoju. - Niech panienka zadzwoni na mnie, to zabiorę walizki - odparła grzecznie służąca. Gryzelda znowu została sama. Podeszła do jednego z okien, a z ust jej zerwał się okrzyk zachwytu. - Ach, jaki przepiękny krajobraz! Jakże tu musi być pięknie, gdy się wszystko zazieleni i rozkwitnie! Wychyliła się przez okno, żeby lepiej widzieć. Wtedy spostrzegła obok swego pokoju okrągłą wieżę. Wieńczył ją taras, zakończony blankami. - Cudownie! - zawołała Gryzelda. - Tam na pewno wystawały piękne kasztelanki i żegnały rycerzy, wyruszających na bój. Chciałabym choć raz wejść na ten taras. Może mi pozwolą? Szkoda, że z mego pokoju nie ma drzwi do tej okrągłej wieży. Wtedy mogłabym się prędko dostać na górę - myślała. Potem jednak szybko zamknęła okno. - Trzeba się zabrać do roboty! - rzekła do siebie i zaczęła wyjmować rzeczy z walizek i układać je w szafie i szufladach. Wkrótce była gotowa. Swoje skromne klejnociki, które przedstawiały niewielką wartość, włożyła do tekturowego pudełka i postawiła je na nocnym stoliku. Postanowiła, że później schowa pudełeczko do szufladki w biurku. Stojąc przy nocnym stoliku, zauważyła wiszący nad nim obraz, przedstawiający jakąś damę w średniowiecznym stroju. Portret posiadał wspaniałą złotą ramę, ozdobioną dziwacznymi zakrętasami i ornamentami. Obraz pociemniał ze starości, właściwie pozostała na nim tylko jasna twarz, wychylająca się z uśmiechem spod szerokoskrzydłego kapelusza. Obraz musiał być bardzo stary i zapewne od dawna wisiał na tym miejscu. Gryzelda chciała trochę przesunąć ramę, żeby się przekonać, czy obicie pod obrazem także spłowiało, czy też zachowało dawny odcień. Okazało się jednak, że nie można go przesunąć, bo jest wmurowany w ścianę. Obejrzała inne obrazy, wiszące w pokoju. Wszystkie były zawieszone na hakach, wbitych w ścianę. Czemu obraz nad stolikiem został umocowany w inny sposób? - Może pani zdradzi mi tę tajemnicę, szanowna damo? - zwróciła się z uśmiechem do obrazu. Portret jednak milczał. Gryzelda przyglądała się mu z uwagą, wodząc palcami po zabawnych ornamentach. Składały się one z mnóstwa drobnych delfinów, wijących się wkoło ramy. Gryzelda wskazującym palcem dotykała delfinów, żeby zapamiętać lepiej poszczególne motywy ornamentu. A gdy wreszcie, mimo woli, nacisnęła główkę jednego z nich, spostrzegła przestraszona, że delfin przesunął się pod wpływem jej dotknięcia. W tej samej chwili usłyszała cichy zgrzyt. Przerażona cofnęła się o kilka kroków od obrazu i wyciągnęła ręce przed siebie. Okazało się bowiem, że obraz się porusza. Wystąpił ze ściany, jakby ze drzwi. Gryzelda ujrzała teraz ku swemu zdumieniu, że za portretem znajduje się wmurowana szafka ścienna. Wizerunek średniowiecznej damy stanowił niejako drzwi od tej szafki. Gryzelda zaśmiała się ze swego przerażenia. Obejrzała sobie dokładnie szafę. Wnętrze było pokryte kurzem i pajęczynami. Zapewne nie otwierano szafki od wielu, wielu lat. Usunęła pajęczyny i zajrzała do szafy. Posiadała ona dziwny kształt, była z jednej strony szeroka, z drugiej wąska i spiczasta. Ukośna tylna ściana, góra oraz dno były sporządzone z drzewa. Gryzelda zastukała w dno i przekonała się, że pod szafą musi się znajdować pusta przestrzeń. Świadczył o tym głuchy dźwięk, dobywający się przy stukaniu. - Na pewno nikt nie używał szafy, bo jest taka zakurzona. Służba może nie wie o jej istnieniu. Oczyszczę ją i będę w niej przechowywała moje "książęce" klejnoty - pomyślała dziewczyna rozbawiona. Ucieszyła się bardzo z odkrycia tego schowanka. - O Gryzeldo! Ledwo wetknęłaś nos do tego starego zamku, a już odkryłaś romantyczną skrytkę. Dziękuję ci, piękna damo, że wyjawiłaś mi swoją tajemnicę! Pilnuj dobrze moich kosztowności! Tak rozmawiała dziewczyna ze sobą i z portretem. Prędko oczyściła szafkę papierem i wytarła kurz ściereczką do butów. Potem wstawiła do szafki pudełeczko z biżuterią. Zamknęła drzwiczki. Kilka razy próbowała mechanizmu i bawiło ją to, że tak dobrze działa. Musiała jednak pamiętać, którego z delfinów należy nacisnąć, aby otworzyć szafkę; aby oszczędzić sobie długiego szukania na przyszłość, narysowała ołówkiem na główce delfina krzyżyk. - Tak - myślała z zadowoleniem - gdybym nie miała czasu na szukanie, znajdę zawsze właściwe miejsce. Szybko skończyła swoje zajęcie, potem zadzwoniła na pokojówkę, która natychmiast wyniosła puste kufry i walizy. Gryzelda spojrzała na zegarek. Miała jeszcze godzinę czasu. Teraz trzeba by się przebrać. - Co włożyć? - pomyślała z kokieterią. Nie miała wielkiego wyboru. Jej warunki nie pozwoliły na sprawienie wielu żałobnych sukien; pragnęła jednak wyglądać jak najkorzystniej. W schronisku uszyła sobie kilka bluzek i sukien. Była bardzo zręczna i posiadała wiele smaku. Namyślała się dość długo. Nigdy jeszcze nie była taka wybredna. Chciała jednak wywrzeć miłe wrażenie na swoim chlebodawcy. Gdy pomyślała o tym, twarz jej powlokła się lekkim rumieńcem. Wreszcie zdecydowała się na prostą sukienkę z czarnego, miękkiego jedwabiu. Przerobiła ją z niesłychanie szerokiej i fałdzistej spódnicy, którą podarowała jej ciocia Agnieszka. Było tam tyle materiału, że wystarczyło na całą suknię dla Gryzeldy. Suknia spływała w prostych fałdach, uwydatniając piękne, smukłe kształty młodzieńczej figurki. Nie widać było, że suknia pochodzi z tak skromnej pracowni. W schronisku panie zachwycały się jej krojem. W każdym razie, złotowłosa, smukła dziewczyna wyglądała w niej czarująco. Gryzelda, szyjąc ją, myślała, że ubierze się w nią, gdy będzie spożywała posiłki z rodziną hrabiowską. Nie była pewna czy to nastąpi? Może będzie musiała jadać sama w swoim pokoju? Dziś polecono jej zejść do jadalni, lecz to nie stanowiło o przyszłości. Miała przecież być przedstawiona hrabiemu. Ubrała się szybko. Uczesała także swoje gęste, długie, jasne włosy. Nie była to łatwa robota i zabierała zawsze wiele czasu. Gryzeldzie zależało jednak, żeby wyglądać korzystnie, więc nie szczędziła trudu. Wreszcie była gotowa. Stanęła przed wielkim lustrem i przyjrzała się sobie. - Wyglądasz bardzo godnie i poważnie w tej czarnej sukni, jestem z ciebie zadowolona, moja droga! Ponieważ w tym domu panuje żałoba po hrabinie, więc i ty możesz nosić żałobę, po twoim starym, kochanym ojcu, który nareszcie spoczywa w spokoju po wszystkich gorzkich zawodach życia! Ach, jakże utrudniał je sobie! A przecież życie jest pełne cudów, trzeba na nie tylko spojrzeć z właściwej strony. Tak, teraz jeszcze tylko poważna mina - żeby wzbudzić szacunek w tej maleńkiej słodkiej hrabianeczce... - myślała. Potem jednak przecząco potrząsnęła głową. - Nie, nie... Pragnę ją kochać, pragnę, żeby i ona mnie pokochała... Nie chcę szacunku... Potrafię już pozyskać jej przywiązanie... W chwilę potem Gryzelda szła za służącym, który prowadził ją do jadalni. Była to daleka droga przez schody i korytarze, a wreszcie przez długi szereg pokoi. Idąc widziała, jak wspaniale i z jak wielkim przepychem jest urządzony zamek Treuenfels. Po drodze minęła także salę, w której wisiały portrety antenatów. Znajdowały się tu podobizny hrabiów Truenfels oraz ich małżonek, malowanych w naturalnej wielkości. Gryzelda obrzuciła je przelotnym spojrzeniem i pomyślała, że w wolnych chwilach obejrzy je dokładnie i pozna ich dzieje. Wreszcie stanęła u celu. Lokaj rozsunął kotarę i przepuścił Gryzeldę do przestronnego pokoju z wielką niszą. W jadalni, podobnie jak w całym zamku, stały bogato rzeźbione sprzęty. W niszy ustawiono okrągły stół, nakryty adamaszkowym obrusem, na którym lśniła srebrna zastawa. Przy oknie stała wysoka męska postać. Obok na krześle klęczała Gilda, wyglądając przez okno i gwarząc wesoło z ojcem. Pośrodku pokoju stała wysoka, czarno odziana postać hrabianki Beaty, która obrzuciła wchodzącą dziewczynę krytycznym spojrzeniem. Gdy Gryzelda ukłoniła się jej, spostrzegła, że surowa twarz hrabianki powlekła się bladością. W jej czarnych, płonących oczach pojawił się znowu wrogi wyraz. Gryzelda nie przeczuwała, jakie uczucia zbudziły się w sercu hrabianki, gdy ujrzała przed sobą czarujące zjawisko. Serce jej pożerała gorycz, że nie może wyglądać tak pięknie i uroczo, jak Gryzelda. Czuła instynktownie, że młoda, pełna wdzięku dziewczyna musi się podobać każdemu mężczyźnie. Zanim jeszcze hrabia zdążył rzucić okiem na wychowawczynię swej córki, hrabianka poczuła w sercu szaloną zazdrość o Gryzeldę. Opanowała się jednak i rzekła dość uprzejmie, choć głos jej brzmiał nieco szorstko i chrapliwie: - Proszę się zbliżyć, panno von Ronach! Przedstawię panią panu hrabiemu! Przy tych słowach ojciec i córka, którzy nie spostrzegli dotąd wejścia Gryzeldy, odwrócili się do niej. Gilda zeskoczyła z krzesła i podbiegła do Gryzeldy. - Ach, nareszcie przyszłaś! Tatusiu, tatusiu - oto jest Gryzelda! - zawołała dziewczynka z radością. Hrabia Treuenfels wyszedł z niszy, a jego poważne szare oczy, spoczęły na dziewczynie. Wygląd Gryzeldy sprawiał mu prawdziwą niespodziankę. Oto stała naprzeciw niego jak uosobienie poezji, jej imię pasowało tak idealnie do tego wiośnianego zjawiska, że hrabia patrzył na nią, jak oczarowany niezwykłym zjawiskiem. Stała przed nim w skromnej, czarnej sukience, a wyglądała, jak dumna, młoda królewna. Zdawało się, że jej słoneczne, brązowe oczy i lśniący przepych złotych włosów, przyciągają magnetycznie jego wzrok. - Gryzelda! W myśli powtarzał to imię, a jego właścicielka wydawała mu się postacią z czarodziejskiej, cudnej baśni! Jakże była piękna, ileż miała wdzięku! Z oczu jej tryskał czar, który rozsiewał wokoło ciepło i światło, który działał jak balsam na jego zbolałe serce. Gryzelda również patrzyła z ogromnym wzruszeniem na szczupłą, ogorzałą twarz o szlachetnych rysach. Hrabia nie przypominał teraz fotografii, którą jej pokazała matka Anna. Wesołość i pogoda znikły z jego posępnego oblicza. Przed nią stał mężczyzna, który dojrzał wśród życiowych burz. Jego oczy i gorzko zaciśnięte wargi oduczyły się śmiechu. Z twarzy tej jednak można było wyczytać, że człowiek ten jest bez winy. Gryzelda czuła, że serce jej mocno i głośno uderza. Doznawała uczucia, że uczyniłaby wszystko, aby tylko zmniejszyć jego cierpienia, aby osłodzić jego smutny los. I pojęła natychmiast, że dla jej serca wybiła godzina przeznaczenia, że uderza ono całą mocą miłości dla hrabiego. Hrabianka Beata przedstawiła ją. Obserwowała z błyszczącymi oczyma tych dwoje ludzi i z przenikliwością, podyktowaną przez zazdrość, wyczuła, że Harro wpatruje się z upodobaniem w Gryzeldę. Wydawało się jej, że powinna zabrać stąd tę dziewczynę, że powinna hrabiemu zamknąć oczy, aby nie uległ jej wdziękom. Serce hrabianki Beaty wezbrało nienawiścią dla wszystkich złotowłosych kobiet. A ta nienawiść skupiła się na tej pięknej blondynce, która posiadała tak przepyszne długie warkocze. Byłaby zdolna w tej chwili zedrzeć warkocze z głowy Gryzeldy. Nikt nie domyślał się, jak wiele kosztował ją ten pozorny spokój. Hrabia Harro ukłonił się Gryzeldzie, lecz nie podał jej ręki. Od czasu swego powrotu do domu nie wyciągał do nikogo dłoni, ogarnięty chorobliwym niemal lękiem, że ktoś mógłby odmówić mu podania ręki. Powiedział jednak ciepło: - Witam panią serdecznie, panno von Ronach! Spodziewam się, że pani będzie się dobrze czuć w zamku Treuenfels! Gryzelda mężnie starała się opanować wzruszenie. Przypomniały się jej słowa matki Anny: "Wnieś trochę słońca do tego smutnego domu, kochana Gryzeldo! Jestem pewna, że tobie się to uda!" Zrozumiała, że najbardziej pomoże hrabiemu, jeżeli posłucha tej rady. Pokonała onieśmielenie i wesoło spojrzała w jego pobladłą twarz. - I ja spodziewam się tego, panie hrabio! Zamek Treuenfels jest tak piękny, tak wspaniały, że musi mi tu być dobrze. Jeżeli tylko uda mi się zadowolić pana, będę bardzo szczęśliwa - powiedziała swobodnie. Lekki uśmiech przemknął się po jego twarzy. Z przyjemnością słuchał jej miłego dźwięcznego głosu. - Niech pani zaczeka! Życie, jakie tu prowadzimy, nie może się podobać młodej dziewczynie. Gryzelda uśmiechnęła się, a jej uśmiech podziałał na niego tak, jak pieszczotliwe dotknięcie dłoni. - Życie jest wszędzie piękne i pełne wartości. Trzeba na nie tylko patrzeć pod właściwym kątem widzenia. Gdy się tylko chce, znajduje się zawsze dobre strony, a ja zawsze chcę... - Może dlatego, że pani zawsze żyła w słońcu - tu jednak panuje cień - odparł ze smutkiem. - Przy łóżku mego chorego ojca nie świeciło słońce. Był nieszczęśliwym, zgorzkniałym starcem, którego musiałam rozweselać. A w schronisku panie były także niezadowolone ze swego losu. Ja dopiero dowiodłam im, że życie posiada wiele słonecznych stron, a wtedy pokochały je i pogodziły się z losem. Ja uważałam, że w tym starym klasztorze jest cudownie, a cóż dopiero tutaj, w zamku! To przecież istny zamek z bajki! Moje pokoje są prześliczne, widok z okna wspaniały! Jestem wdzięczna Panu Bogu, że mogę mieszkać w tak cudownym otoczeniu. Trzeba się cieszyć całym sercem, toteż się cieszę! Hrabia Harro z dziwnym uczuciem słuchał słów młodej dziewczyny. Wydawało mu się, że w pobliżu tej uroczej istoty oddycha się lżej i swobodniej. Ze smutkiem przypomniał sobie te czasy, kiedy on, pełen otuchy i nadziei spoglądał w życie. Stłumił na ustach westchnienie. - Będę rad, jeżeli pani nie zmieni zdania. Chciałbym, żeby pani jak najdłużej u nas wytrzymała. Mojej córeczce potrzeba wesołej, pogodnej towarzyszki. Gryzelda położyła rękę na jasnej główce Gildy i spojrzała hrabiemu w oczy. - To na pewno nie sprawi mi trudności. Postaram się jak najlepiej wypełniać moje obowiązki. Proszę bardzo, żeby pan hrabia przedstawił mi swoje życzenia w sprawie nauki hrabianki. - O tym pomówimy później. Na razie pragnę, żeby się pani u nas zadomowiła i zaprzyjaźniła z Gildą. Zdaje się, że od pierwszego wejrzenia zdobyła pani jej sympatię. Nie jest ona skłonna do szybkiego zawierania przyjaźni, o pani jednak opowiadała mi już bardzo wiele. Gilda wzięła Gryzeldę pod rękę. - I wolno mi nazywać cię Gryzeldą i mówić ci "ty". Zapytałam tatusia, a on pozwolił, skoro ty nie masz nic przeciwko temu! - Spodziewam się, że się zaprzyjaźnimy, hrabianko Gildo! Hrabia Harro podniósł rękę. - Nie, na to nie zgodzę się w żadnym razie, żeby pani tytułowała Gildę. Jeżeli pani pozwoli jej mówić sobie po imieniu, to niechże jej pani nie nazywa "hrabianką". Gilda jest małym dzieckiem, a mnie zależy na tym, żeby obcowała z panią bardzo poufale. Składam jej los i wychowanie w ręce pani, będzie pani czuwała nad nią, jak matka. Jestem pewien, że nauczy ją pani szacunku dla siebie, jeżeli nie uda się pani wpłynąć na nią dobrocią i miłością. - O, nie lękam się tego, panie hrabio! Chętnie wyrzeknę się szacunku, byleby mnie pokochała! Miłością można osiągnąć wszystko! Spojrzał na nią, jak na cudowne zjawisko. - Miłością można osiągnąć wszystko! Te słowa tchnęły taką ufnością, taką otuchą! Gdy patrzył przy tym w jej słoneczne oczy, nie wątpił ani na chwilę, że przynajmniej u jego córeczki można będzie wszystko osiągnąć miłością. - Czy mogę państwa poprosić na herbatę? - zabrzmiał nagle surowy głos Beaty. Hrabia Harro i Gryzelda jednocześnie prawie wzdrygnęli się. Zapomnieli zupełnie o obecności hrabianki. Jej szorstki, twardy głos wydał im się zgrzytliwym dysonansem. Hrabia Harro z wolna zwrócił wzrok na kuzynkę. Wtedy spostrzegł, że patrzy z jawną nienawiścią na Gryzeldę von Ronach. A to co takiego? Wydawało mu się, że powinien tę młodą istotę obronić przed tym spojrzeniem. Mimo woli postąpił krok naprzód i stanął między Beatą i Gryzeldą. I po raz pierwszy w życiu zaczął sobie jasno zdawać sprawę ze swej niechęci do kuzynki. Dotychczas tłumił w sobie to uczucie, miał wrażenie, że wyrządza jej krzywdę. Była przecież zależna od niego, korzystała z jego łaski, uważał więc, że należy się jej więcej względów i delikatności, niż komu innemu. Gdy powrócił z więzienia, a ona wyjawiła mu, że jest przekonana o jego niewinności, czynił sobie wyrzuty, że nie potrafi Beacie wyrazić cieplej swej wdzięczności. Teraz jednak, ujrzawszy nienawistne spojrzenie, jakim obrzuciła Gryzeldę, poczuł, jak jego podświadoma niechęć przybiera wyraźniejsze kształty. I zadał sobie to samo pytanie co Gryzelda: dlaczego właściwie Beata nienawidzi nowej wychowawczyni. Wolnym krokiem zbliżył się do stołu, Gilda pociągnęła Gryzeldę za sobą, a Beata wskazała miejsce dziewczynie. - Proszę, niech pani siada, panno von Ronach. Dziś może pani z nami wypić herbatę. Pan hrabia orzeknie, czy będzie pani w przyszłości jadała z nami, czy też w swoim pokoju - rzekła uprzejmie, lecz takim tonem, że Gryzeldę przeszedł lodowaty dreszcz. Hrabia poczuł się niemile dotknięty tymi słowami. - To przecież jasne, Beato, że panna von Ronach będzie jadała z nami. Hrabianka zacisnęła usta, lecz zmusiła się do spokoju. - Przepraszam cię, mój drogi, nie byłam tego pewna, gdyż poprzedniczka panny von Ronach, spożywała posiłki u siebie. Hrabia Harro spostrzegł, że wargi Gryzeldy drgnęły, że spuściła oczy, aby ukryć przykre uczucie. Uważał, że Beata postąpiła nietaktownie, poruszając tę sprawę w obecności Gryzeldy. - Wiesz przecież, Beato, dlaczego musieliśmy zachowywać się inaczej wobec panny Perdunoir, niż panny von Ronach. Omawialiśmy to kilka dni temu. Życzę sobie, aby wychowawczyni mojej córki zaliczała się do rodziny. Gilda nie jest już małym dzieckiem i może jadać z nami. Wobec tego panna von Ronach również będzie z nami spożywała posiłki. Przepraszam panią - zwrócił się do Gryzeldy - że poruszamy tę sprawę w obecności pani. Skoro jednak doszło do tego, musiałem to wyjaśnić. Gryzelda podniosła oczy i spojrzała na niego z wdzięcznością. Wtedy dopiero pojął, że w słowach jego zawierała się nagana dla Beaty. Czuł, że zachował się niemądrze, gdyż swoim postępowaniem podsycił tylko antypatię kuzynki wobec nowej wychowawczyni. Spojrzał na Beatę, która siedziała blada i zachmurzona. Postanowił naprawić swój błąd i rzekł: - Sądzę, kochana Beato, że załatwiłem tę sprawę po twojej myśli. I tobie będzie przyjemniej patrzeć przy stole na wesołą twarz i rozmawiać z kimś bardziej pogodnym ode mnie. A teraz poproszę cię o filiżankę herbaty! Hrabianka Beata doznała uczucia, że odniosła porażkę. Tę porażkę przypisywała Gryzeldzie. Jej niechęć dla pięknej dziewczyny zmieniła się w śmiertelną nienawiść. Gilda szczebiotała bez przerwy, dzięki czemu przełamała ogólny przykry nastrój. Dziewczynka zwracała się wciąż z rozmaitymi pytaniami do nowej nauczycielki. Chciała wiedzieć, czy Gryzelda czyta również takie wstrętne żółte książki, czy maluje sobie brwi czarnym ołówkiem, jak to czyniła mademoiselle, i czy boi się duchów. Gryzelda śmiała się serdecznie z zabawnych pytań dziecka. Odpowiedziała, że w obecności Gildy wcale nie będzie czytała, chyba podczas lekcji, że nie maluje brwi, bo z natury są już zbyt czarne w stosunku do jej jasnych włosów i że w ogóle nie wierzy w duchy ani upiory, tylko w dobrą Bozię i małe aniołki. Przy sposobności hrabia stwierdził, że Gryzelda posiada rzeczywiście wyjątkowo pięknie zarysowane ciemne brwi i długie rzęsy, które stanowiły oryginalny kontrast z jej złotymi włosami. Wydawało mu się, że nigdy jeszcze nie widział tak pięknych włosów. Przyznał w duchu, że panna von Ronach jest przedziwnie uroczą, pełną wdzięku dziewczyną. Po herbacie Gilda usiadła na kolanach Gryzeldy i objęła ramionami jej szyję. Było to dziwne, bo dziecko na ogół nie lgnęło tak łatwo do obcych. Hrabia zauważył z radością, że córeczka pokochała Gryzeldę. Tę samą uwagę uczyniła w duchu Beata. Ona jednak nie odczuwała radości, lecz gorycz i niechęć. Gniewało ją to, że ta obca dziewczyna zdobyła bez wysiłku to wszystko, o co ona daremnie się starała. Jakże jej zależało, aby pozyskać względy Gildy, aby tą drogą dotrzeć do serca jej ojca! Lecz mała nigdy nie lubiła Beaty, bo wyczuwała, że jej uczucia nie są szczere. A hrabianka właściwie nie kochała wcale dziecka - było ono tylko środkiem prowadzącym do celu. Hrabianka Beata nie wiedziała w tej chwili, kogo bardziej nienawidzieć: czy dziecka, które nie chciało się naginać do jej planów, czy też wychowawczyni, która dzięki swej urodzie mogła się stać niebezpieczną przeszkodą dla jej zamiarów. ** ** ** Po herbacie Gilda spytała: - Czy mogę zostać z Gryzeldą, tatusiu? - Nie wiem, czy panna von Ronach ma czas. Zapewne się jeszcze nie urządziła. - O, nie, jestem gotowa, panie hrabio, wypakowałam już moje manatki. Chętnie przystąpię od razu do spełniania moich obowiązków. Z jej słów tchnął świeży powiew życia, który cechował całą jej istotę. - Jak pani uważa, panno von Ronach. Ja będę rad, jeżeli pani zajmie się moją małą dziewczynką. Podziękuj za to, Gildo. Możesz oprowadzić pannę von Ronach po zamku, aby mogła poznać swoją nową ojczyznę. - Tak, tatusiu, zrobię to - zawołała z radością Gilda. Hrabia pocałował córeczkę i oddalił się. - Chodźmy, Gryzeldo! - zawołała Gilda. Dziewczyna skłoniła się przed hrabianką. - Pozwoli pani, hrabianko, że odejdę z Gildą - powiedziała. Beata skinęła w milczeniu ręką. Dusiła ją bezsilna nienawiść. Pragnęła pozostać sama, żeby odzyskać panowanie nad sobą. Gryzelda wyszła z Gildą, lecz w głębi duszy czuła, że ma w Beacie śmiertelnego wroga. Nie przejmowała się tym zbytnio. Cóż mogła jej zrobić hrabianka? Najważniejsze, żeby Gilda ją kochała i żeby hrabia był z niej zadowolony. Dziewczynka oprowadzała tymczasem Gryzeldę po wspaniałym starym zamku. Dziecku nie zamykały się usta. Gryzelda potrafiła wczuć się w duszę dziecka, zrozumieć tę małą istotkę. Dlatego też malutka czuła się tak dobrze w jej towarzystwie. Zabawne było, gdy dziewczynka zaprowadziła ją do sali portretowej i przedstawiła jej niejako swoich przodków. Znała imiona, daty urodzenia i śmierci wszystkich Treuenfelsów. Tego nauczyła ją mademoiselle. Najpiękniejszym, według zdania Gildy, był portret ojca. Obraz ten wisiał na południowej ścianie, obok niego było wolne miejsce. - Tutaj zawiesi się portret mamusi. Tatuś zamówił go już. Wkrótce będzie skończony i przyślą go do Treuenfelsu. Gryzelda patrzyła tymczasem w wesołą, roześmianą twarz młodego oficera. Tutaj hrabia był podobny do fotografii, którą widziała u matki Anny. Teraz ogromnie się zmienił. Gilda lubiła jeszcze jeden portret. Przedstawiał on młodą piękną kobietę o brązowych oczach i złocistych kędziorach. Miała na sobie białą, złotem przetykaną szatę, szyję jej okalał sznur wspaniałych pereł. Tabliczka pod obrazem głosiła, że jest to hrabina Maria_szarlotta Treuenfels, urodzona hrabianka Salitz_halm. Gryzelda stwierdziła, że pokrewieństwo matki Anny z hrabiami Treuenfels datuje się od dawna. - Czy hrabina Marysieńka nie jest prześliczna? - spytała Gilda. - Tak, Gildo, ma twarz piękną i pełną dobroci - odparła Gryzelda. - Była bardzo dobra i bardzo ładna, tatuś opowiadał mi o niej. Powiedział, że pragnie, abym stała się podobna do hrabiny Marysieńki, abym była taka ładna, dobra i szczęśliwa, jak ona. Bo to była najszczęśliwsza hrabina Treuenfels, tak powiada tatuś. Gryzelda czule przytuliła dziewczynkę. Zachodzące słońce, które wpadało przez okno do wysokiej sali, rozświetlało dwie złociste głowy. Hrabia, który niepostrzeżenie stanął na progu, patrzył przez chwilę na wdzięczny obrazek. Usłyszał też, jak Gryzelda odpowiedziała: - Dałby Bóg, żeby się spełniło to życzenie twego tatusia, moje drogie dziecko. - Czy jestem naprawdę twoim drogim dzieckiem? - spytała Gilda. - Jesteś, Gildo, bo ja cię bardzo, bardzo kocham. - O, jak to dobrze! Podoba mi się, że nazywasz mnie drogim dzieckiem, a nie biednym maleństwem jak inni. Beata także tak mnie nazywa, a ja tego nie chcę słyszeć i zaraz zaczynam płakać. - Nie, ja cię na pewno tak nie będę nazywać. Przecież wcale nie jesteś biednym maleństwem, lecz bardzo szczęśliwym i godnym zazdrości. Mieszkasz sobie spokojnie w pięknym zamku, masz wszystko, czego ci potrzeba, a przede wszystkim dobrego, kochanego tatusia, który pragnie, żebyś była wesoła i szczęśliwa. Gilda z przekonaniem skinęła główką. - Ach, kochana Gryzeldo, wszystko, co mówisz, bardzo mi się podoba. Tacy niemądrzy ludzie - nazywają mnie biednym maleństwem. Ty jesteś mądrzejsza i wiesz, że jestem szczęśliwym dzieckiem. - Masz słuszność, Gildo, trzymaj się tego zawsze. Jeżeli człowiek czuje się szczęśliwym i zadowolonym, to nie powinien pozwalać, żeby inni użalali się nad nim. A szczęśliwym można być, gdy się tylko tego szczerze pragnie. Trzeba tylko mieć czyste serce i nie czynić nic złego. A jeżeli się jest dobrym i zdrowym, wtedy także można być szczęśliwym. Hrabia Harro słyszał każde słowo. Cicho i niepostrzeżenie oddalił się. Gdy znalazł się za progiem, odetchnął głęboko. Tak, to była odpowiednia wychowawczyni dla jego córki. Potrafiła właściwie ująć swoje zadanie. A jednocześnie ze słów jej płynęła także pociecha dla niego. Czyż nie brzmiała w nich zapowiedź, że i on może być szczęśliwy, skoro jest bez winy? Gryzelda! Cichutko, z uśmiechem na ustach wymówił to imię. Gryzelda! O, jakże to imię pasowało do niej, jakże zespalało się z jej istotą, tworząc uroczą, harmonijną całość! ** ** ** Minęło kilka dni. Gryzelda przywykła bardzo łatwo do nowego otoczenia. Czułaby się doskonale na swojej posadzie, gdyby dwie rzeczy nie mąciły jej szczęścia. Jedną z nich było nieprzychylne zachowanie hrabianki Beaty, drugą - smutek hrabiego Harra. Bardziej bolało ją to drugie. Nie cofnęłaby się przed niczym, gdyby mogła mu przynieść ulgę w jego doli. Bowiem Gryzelda nie starała się ukryć przed sobą, że pokochała hrabiego. Z miłością tą nie wiązały się żadne pragnienia ani nadzieje. Wiedziała, że nie ma widoków na przyszłość i pogodziła się z tą myślą. Pragnęła całym sercem pomóc ukochanemu wnieść trochę słońca w jego życie. Gilda przywiązała się ogromnie do Gryzeldy, która poświęcała jej każdą chwilę. Hrabia postanowił, że dziewczynka rozpocznie właściwą naukę dopiero po Wielkiej Nocy. Chciał sam opracować plan lekcji. Na razie więc dnie upływały na zabawie. Podczas pięknej pogody Gryzelda wychodziła ze swą pupilką na długie spacery. Niekiedy towarzyszył im hrabia Harro. Po południu Gilda zawsze kładła się spać. Dawniej układała ją do snu Beata, teraz zastąpiła ją Gryzelda. - Beata ma takie twarde ręce, ty masz miłe i miękkie rączki - powiedziało raz dziecko. Hrabianka pozwoliła więc na pozór spokojnie, żeby ją Gryzelda zastępowała. Lecz jej nienawiść dla dziewczyny wzmagała się z każdym dniem. Najgorsze bywały wieczory, kiedy Gilda spała. Spożywano kolację we troje, przy czym zwykle panowało milczenie. Po kolacji hrabia odchodził do swego gabinetu, a Gryzelda i Beata siedziały w milczeniu naprzeciwko siebie. Te chwile stanowiły prawdziwą udrękę dla Gryzeldy. Czuła na sobie wtedy spojrzenie czarnych, pełnych nienawiści oczu hrabianki. W umyśle Beaty zbudziły się straszliwe życzenia, które ją samą napawały okrutnym lękiem. Po kolacji Gryzelda odchodziła do swego pokoju. Pisywała wtedy listy, albo też czytywała książki z bogatej biblioteki zamkowej. Hrabia powiedział jej, że może brać tyle książek, ile będzie chciała. Gryzelda nie przeczuwała, że hrabia śledzi z uwagą jej lekturę. W bibliotece leżała na stole księga, do której każdy musiał wpisać, jaką książkę wypożycza. Stąd też hrabia wiedział, co Gryzelda czyta. Przekonał się, że nie lubi ona błahych lekkich książek, za którymi, ku jego utrapieniu, przepadała zawsze jego żona Alicja. Gryzelda wybierała książki poważne i mądre. Hrabia począł coraz bardziej cenić i szanować wychowawczynię swej córeczki. Nadeszła Wielka Sobota. Hrabianka Beata była zajęta przez całe przedpołudnie świątecznymi przygotowaniami. Tymczasem przywieziono podczas jej nieobecności dużą skrzynię, w której znajdował się zamówiony przez hrabiego portret Alicji. Hrabia kazał go wypakować i tymczasem postawić w hallu. Obraz stał oparty o kolumnę. Ponieważ w hallu panował półmrok, miało się wrażenie, że hrabina żyje i za chwilę wystąpi z ram. Wizerunek był niezwykle udany. Malarz stworzył prawdziwe arcydzieło, a hrabia był bardzo zadowolony. Zatopiony w myślach, stał przed portretem żony. W tej chwili na schodach ukazała się Gryzelda, prowadząc za rękę Gildę. Hrabia zwrócił się do córeczki: - Chodź tutaj, Gildo! Dziecko w podskokach zbliżyło się do niego. Podszedł z Gildą do obrazu. - Kto to jest, kochanie? - Mamusia! - zawołała dziewczynka. - Zobacz, Gryzeldo, to portret mamusi! Gryzelda podeszła do portretu. Hrabia Harro spojrzał na nią. Patrząc na jego ponurą, zasępioną twarz, domyśliła się, że portret musiał w nim zbudzić niedawne, bolesne wspomnienia. Położyła obie dłonie na ramionach dziewczynki i, stojąc za nią, spoglądała na portret. - Jak to dobrze, Gildo, że będziesz mogła zawsze patrzeć na swoją mamusię. Nie zapomnisz jej nigdy, będziesz mogła przychodzić do niej, gdy tylko zechcesz - rzekła. Hrabia drgnął. Chciał coś powiedzieć, lecz zacisnął usta i odszedł. Gryzelda wzięła Gildę za rękę i oddaliła się także. W tej samej chwili nadeszła z kuchni, położonej w suterenie, hrabianka Beata. Słyszała, że Harro rozmawia z Gryzeldą i przybiegła spiesznie, żeby ich śledzić. Zupełnie nieoczekiwanie i niespodzianie stanęła przed portretem hrabiny Alicji. Drgnęła i krzyknęła ze strachu. Wydało się jej, że hrabina naprawdę przed nią stoi. Hrabia Harro i Gryzelda szybko powrócili do hallu, gdyż pomyśleli, że komuś przytrafił się wypadek. Wtedy ujrzeli hrabiankę Beatę, opierającą się o poręcz. Zasłaniała twarz rękami. - Co się stało, Beato? - spytał hrabia, podbiegając do niej. Hrabianka opuściła ręce. Twarz jej była blada jak opłatek. - Nic, nic... Nie zauważyłam obrazu i o mało go nie przewróciłam - powiedziała głosem ochrypłym z tłumionego wzruszenia. Starała się przy tym opanować drżenie, które wstrząsało jej postacią. - Stałaś się bardzo nerwowa. Beato, dawniej byłaś inna. Dziwiłaś się zawsze, gdy się ktoś czegoś bał, nie rozumiałaś, że ludzie mają nerwy. Co prawda przeżyłaś ostatnio okropny wstrząs, to może poszarpać nawet najmocniejsze nerwy. Nie powinienem był zostawiać tutaj tego portretu - rzekł hrabia uspokajającym tonem. Beata opanowała się, uśmiechnęła się nawet, lecz był to uśmiech wymuszony. - Nie rób sobie wyrzutów, mój drogi. Szłam bardzo prędko i o mało nie przewróciłam portretu, dlatego się zlękłam. Może się to zdarzyć także któremuś ze służących, dlatego też byłoby lepiej, żebyś kazał przenieść obraz do sali portretowej. - Masz rację. Zaraz go wyniosą. Przywołał służącego i kazał zabrać obraz. Gryzelda przyglądała się w milczeniu całemu zajściu, wpatrując się badawczo w hrabiankę. Jakie to dziwne, że portret hrabiny Alicji wzbudził w niej takie przerażenie. Musiała się bardzo przestraszyć. Gdy wyniesiono portret odetchnęła z widoczną ulgą. Hrabia Harro odszedł, a Gryzelda ze swoją wychowanką udały się do ogrodu, na gimnastykę. Było bardzo ciepło, więc Gilda mogła wykonywać ćwiczenia na świeżym powietrzu. Gryzelda była jednak tego dnia dziwnie roztargniona. Musiała bardzo panować nad sobą, aby Gilda nie spostrzegła tej zmiany w jej usposobieniu. Gryzelda dopiero przy obiedzie zobaczyła znowu Beatę i hrabiego Treuenfelsa. Hrabianka wydawała się dziś wyjątkowo ożywiona i rozmowna, co nigdy nie było jej zwyczajem. Żartowała nawet ze swoich słabych nerwów i okazywała Gryzeldzie więcej uprzejmości niż zwykle. Gryzelda jednak nie należała do ludzi, którzy pozwalają się traktować raz źle, raz dobrze; pozostała więc uprzejma, ale chłodna. Niekiedy tylko rzucała ukradkiem badawcze spojrzenia na lekko zarumienioną twarz Beaty. Hrabia był bardzo zadowolony, że kuzynka trochę się ożywiła. W duchu myślał, że właściwie wyrządza Beacie krzywdę swoją niechęcią. Po obiedzie, kiedy Gryzelda wstała, aby położyć Gildę do łóżeczka, hrabia odezwał się: - Proszę, niech pani potem przyjdzie do mego gabinetu, panno von Ronach. Opracowałem wreszcie plan nauki dla mojej córki i pragnę pokazać go pani. Po świętach mogą się już rozpocząć lekcje. - Dobrze, panie hrabio - odparła Gryzelda. Gdy ułożyła Gildę na spoczynek, udała się bezzwłocznie do gabinetu hrabiego. Nie spostrzegła, że hrabianka Beata podążyła za nią jak cień, że ukryła się za portierą, aby podsłuchiwać. ** ** ** Kiedy Gryzelda weszła do gabinetu, hrabia siedział przy biurku. Odwrócił się do niej, a wtedy spostrzegła na twarzy jego wyraz smutku i przygnębienia. - Proszę, niech pani spocznie. Przepraszam panią z góry, że będę musiał zabrać pani dużo czasu. - Może pan rozporządzać moim czasem, panie hrabio... - Ach, pani tak mówi, żeby podkreślić, że pani pracuje w moim domu! Niech pani tego nie czyni, panno von Ronach... Daje pani memu dziecku więcej, niż mogę wymagać, czuję, że pokochała pani moją małą Gildę... A to przecież tak wiele... Gryzelda usiadła naprzeciwko hrabiego. Twarz jej promiennie uśmiechała się. - A więc, proszę o wskazówki, panie hrabio - rzekła spokojnie. Wziął z biurka kartkę z notatkami i zaglądając doń raz po raz omówił z nią plan nauk. Skończywszy, odłożył kartkę, mówiąc: - Tak sobie to wyobrażam, proszę pani. Czy pani się orientuje? - W zupełności, panie hrabio. Będę się ściśle trzymała tych wskazówek. - Ściśle? Ach, to słowo wcale nie pasuje do pani. Nie potrzebuje pani pracować z Gildą według jakiegoś utartego szablonu. Teraz i Gryzelda uśmiechnęła się i spojrzała mu swobodnie w oczy. - Wiem, o co panu chodzi, panie hrabio. Nie myślę wcale o szablonie. Szkoda byłoby tak impulsywnej, serdecznej istotki, jak Gilda... Nie zamierzam uczyć jej ani wychowywać według z góry określonej metody. - Zapewne i pani nie została wychowana według jakiejś metody? - spytał hrabia. - Ach, mnie właściwie w ogóle nie wychowywano. Matka moja była chorowita, ojciec nie miał czasu. Pozostawiono mnie samej sobie. Miłość dla mej matki i ojca - była mi najlepszą mistrzynią. Pragnąc oszczędzić trosk i przykrości mej matce, starałam się zachowywać przykładnie. Oczy hrabiego, pełne zadumy, spoczęły na pięknej twarzy dziewczyny. - Pierwszego dnia, kiedy pani tu przybyła, wypowiedziała pani zdanie, które mi się bardzo podobało. "Miłością można osiągnąć wszystko". Zapewne pani wypróbowała to na sobie? Zadając jej to pytanie, pomyślał w duchu, czy też ta urocza dziewczyna oddała już swe serce jakiemuś mężczyźnie. Na pewno niejeden patrzył z pożądaniem w te piękne, słoneczne oczy. Gryzelda nie straciła swobody i odparła: - Być może! Wiem, że moi rodzice mogli u mnie osiągnąć wszystko miłością i dobrocią. Oczywiście, że chodziłam także do szkoły, bo nie mogłam sobie sama przyswoić szkolnej wiedzy. Dużo jednak pracowałam nad sobą. Dlatego nie zapomniałam tak prędko, czego się nauczyłam. - Cieszę się, że moja córka skorzysta z tej wiedzy. Gilda musi być inaczej wychowywana, niż inne dzieci. Gdy dorośnie, czeka ją w przyszłości ciężkie życie. Chyba... chyba, że nastąpi cud... Mówiąc te ostatnie słowa, pobladł. Twarz jego przybrała znowu posępny wyraz. Gryzelda czuła, co chciał przez to powiedzieć. Patrząc na niego spokojnie i poważnie, rzekła z ufnością: - Taki cud może nastąpić każdego dnia! Oczy hrabiego zdradzały niewymowną udrękę. - Czyż pani wie, o jaki cud błagam codziennie Opatrzność? Gryzelda odetchnęła głęboko. Nie odrywała wzroku od twarzy hrabiego. - Wiem. O cud, który by jasno ukazał, że pan jest niewinny, powiedziała stanowczo. Drgnął, a ręce jego wpiły się kurczowo w poręcze fotela. Pochylił się ku niej i zatopił w jej oczach płonące spojrzenie. - Niewinny? Czyż pani wie, że jestem niewinny? Dziewczyna złożyła ręce na kolanach i odparła po chwili: - Nie wiem, panie hrabio, czy to dobrze i słusznie, żeby mówić z panem o tej sprawie. Może byłoby delikatniej pominąć ją milczeniem. Ale ta chęć zaoszczędzenia bólu może mieć przykre następstwa. Skoro poruszyliśmy już ten temat, nie chciałabym go omijać, bo pan gotów pomyśleć, że lękam się tego. A tak nie jest! Uważam przemilczenie podobnych spraw za głupotę. Takie milczenie, powodowane fałszywą delikatnością - to oznaka tchórzostwa. Sprawia ono więcej bólu niż szczerość. Przecież pan musi się okropnie męczyć, nie mogąc z nikim pomówić o tym, co pana gnębi. Gdyby pan mógł zwierzyć się komuś ze swoich trosk, doznałby pan ulgi. Przepraszam, że ja, obca osoba, przemawiam w ten sposób... Spytał się pan, czy wiem, że pan jest niewinny. Tak, panie hrabio, wiem o tym! Gdybym miała choćby cień wątpliwości, nie mogłabym być odpowiednią wychowawczynią dla Gildy. Jednak spodziewam się, że potrafię tak pokierować Gildą, że nauczę ją gardzić złym, ślepym przypadkiem, który sprowadził tyle cierpień dla jej ojca! Ręce hrabiego lekko drżały, twarz jego pobladła z podniecenia. - Skąd się wzięła w pani ta wiara w moją niewinność? - zapytał. Gryzelda zarumieniła się, lecz wytrzymała mężnie jego spojrzenie. - W owym strasznym czasie, gdy pan przebywał w więzieniu śledczym, matka Anna mówiła ze mną o tej sprawie. Wierzyła ona niezbicie w niewinność pana. Pokazała mi pańską fotografię. Wtedy pomyślałam, że pańskie oczy nie mogą być oczami nikczemnego skrytobójcy. Przybyłam tutaj pełna wiary, że pan nie mógł popełnić przestępstwa. A obecnie, gdy poznałam pana, wydaje mi się niezrozumiałe, że ktoś mógł choćby przez chwilę wątpić w to. Znam dobrze dzieje tej nieszczęsnej tragedii. Czy wolno mi mówić o tym? Skinął w milczeniu głową i wpatrywał się w Gryzeldę płonącym wzrokiem. Nie wydawała mu się obca, czuł, że jest jedynym człowiekiem, z którym mógłby otwarcie mówić o swoim nieszczęściu. Gryzelda ciągnęła dalej: - Wiem zatem, że owego wieczoru, który poprzedził śmierć pańskiej żony, był pan bardzo rozdrażniony, że pan miał słuszny powód do szukania odwetu. Jeżeli pan posiada gwałtowny, porywczy temperament, to jest możliwe, że mógł się pan unieść i popełnić jakiś szalony czyn, którego nie dałoby się naprawić... Nie jest pan jednak zdolny do tchórzliwego skrytobójstwa! Nie jest pan także zdolny do kłamstwa i wybiegów! Gdyby pan popełnił morderstwo, to by się pan go nie wypierał. Gdybym ja była sędzią, uwierzyłabym w pańskie słowa i powiedziałabym: "Ten człowiek jest bez winy!" Gryzeldę ogarniało podczas tej przemowy coraz większe wzburzenie. Ożywiona była pragnieniem, żeby pomóc hrabiemu, żeby zmniejszyć brzemię, które ciążyło na jego duszy. Słowa jeju tchnęły ogniem i zapałem, lecz nie zdawała sobie z tego sprawy. Dopiero, gdy zamilkła, gdy ujrzała, że w oczach jego zajaśniał radosny blask, pojęła, jak dalece dała się porwać uczuciu. Przez chwilę panowało milczenie. Oboje starali się pokonać niezwykłe podniecenie. Oczy hrabiego z dziwnym wyrazem zatrzymały się na twarzy Gryzeldy. Zdawało się, że to ona pierwsza przyniosła ukojenie jego zbolałej duszy. Powoli przesunął ręką po czole i rzekł stłumionym głosem: - Niech pani Bóg zapłaci za te słowa, panno von Ronach! Nie może pani pojąć, jak wielkie dobrodziejstwo wyświadczyła pani człowiekowi wzgardzonemu, napiętnowanemu przez opinię. To przecież prawdziwa łaska, gdy ktoś mówi do mnie: "Ja w ciebie wierzę!" Dwoje ludzi zaledwie wyrzekło te wyrazy, moja kuzynka i stary kamerdyner, Grollmann. A matka Anna napisała, że nie wątpi o mojej niewinności. Ale ci ludzie znali mnie dobrze i od dawna. Pani jednak nie znała mnie, dlatego słowa pani przyniosły mi największą ulgę. I pani najlepiej oceniła mój charakter. Tak, jestem uczciwy i byłbym wziął na siebie odpowiedzialność za mój czyn! Teraz jest mi lżej na duszy, dziękuję pani! Czy mogę pani podać rękę? Dotychczas nie miałem odwagi, nie wiedziałem, czy pani nie cofnie się z odrazą... Teraz ośmielam się prosić panią o to... O, jakże zalśniły słoneczne oczy Gryzeldy! Podała mu rękę i mocno, serdecznie uścisnęła jego dłoń. Gdy jednak spostrzegła, że jego oczy, pełne ognia zatonęły w jej źrenicach, zmieszała się trochę i cofnęła dłoń. - Czy pan ma dla mnie jeszcze jakieś rozkazy, panie hrabio? - spytała. Uśmiechnął się. Przed chwilą tak mężnie, tak śmiało dała wyraz swoim przekonaniom, zapominając zupełnie o konwenansach. Przemawiała doń, jak człowiek do człowieka. Teraz widocznie przyszło opamiętanie. - Pani zapewne żałuje, że poszła pani za porywem serca! Najpierw tyle wielkoduszności, a teraz wahanie... - powiedział z lekką ironią. - Pan ma słuszność, panie hrabio. Czasami, pomimo najlepszych chęci, nie możemy się oprzeć przyzwyczajeniu do pewnych form. Nie umiemy swobodnie dawać wyrazu porywom serca - rzekła ze skruchą Gryzelda. Ze wzruszeniem spojrzał jej w oczy. - Pani jest odważna, że się pani przyznaje do tego. Szanuję panią za tę odwagę. Nie mam dla pani żadnych poleceń i nigdy ich mieć nie będę. Nie rozkazuje się ludziom takim jak pani. Nie chcę pani jednak zatrzymywać. Chciałem tylko powiedzieć pani, że od długiego czasu przeżyłem dziś pierwszą dobrą godzinę. Mam także pewną prośbę... Oboje podnieśli się i stali naprzeciwko siebie. Gdy hrabianka Beata, podsłuchująca za kotarą, usłyszała przesuwanie krzeseł, opuściła natychmiast swą kryjówkę i oddaliła się. Ku swemu niezadowoleniu słyszała tylko urywki rozmowy, bo nie miała odwagi zbliżyć się do otwartych drzwi gabinetu. Przeważnie dobiegały ją zdania dotyczące planu lekcji. Usłyszała jednak, że hrabia przemawia coraz cieplejszym tonem, a to napełniało jej serce szaloną zazdrością. Obecnie wywnioskowała, że konferencja się skończyła, wobec czego uciekła. Tymczasem Gryzelda rzekła do hrabiego: - Niechże pan wypowie swoją prośbę, panie hrabio! Cieszyłabym się, gdybym mogła ją spełnić. - Będzie pani mogła, jeśli pani zechce. Chciałbym od czasu do czasu zwierzać się pani z moich trosk. Chciałbym mieć kogoś, komu mógłbym otworzyć swe serce. Wiem, że nikt nie zrozumie mnie tak dobrze, jak pani. Nauczyła mnie pani dziś, że takie zwierzenia mogą się stać dobrodziejstwem. Nie chcę milczeć dłużej... - Chętnie spełnię tę prośbę, panie hrabio. Jest mi przyjemnie, że pan darzy mnie tak wielkim zaufaniem. Może pan być pewnym, że zawsze znajdzie pan u mnie współczucie i zrozumienie. Ujął jej rękę, tę drobną, pracowitą i energiczną rączkę, która potrafiła tak dzielnie walczyć z przeszkodami w życiu. - Wiem, nie wątpię w to! Dziękuję, serdecznie dziękuję pani! I, powiedziawszy to, przycisnął do ust rękę Gryzeldy. Dziewczyna spłonęła rumieńcem. - Pozwoli pan hrabia, że odejdę. Gilda chyba się obudziła i na pewno mnie woła. - Tak, niech pani idzie. Wiem, jak poważnie traktuje pani swoje obowiązki, jak się pani stara zastąpić matkę mojej osieroconej córeczce. Gryzelda szybkim krokiem wyszła z pokoju, gdyż czuła, że musi zapanować nad wzburzeniem. Ta godzina dała jej nieskończenie wiele, lecz wstrząsnęła nią do głębi. Hrabia Harro długo patrzył za nią, pogrążony w zadumie. - Mieć taką towarzyszkę życia! Taką słoneczną, dzielną, szlachetną istotę, pełną dobroci, delikatności i zrozumienia... Tak, kroczyć przez życie z taką kobietą, to naprawdę szczęście dla mężczyzny! Ona nie złamałaby mi życia, o nie! Ach, gdyby to można było zacząć od początku! Nie przestawał myśleć o tym, co powiedziała mu Gryzelda. Powtarzał wciąż jej słowa, rozkoszował się nimi jak człowiek spragniony, który odnalazł świeże ożywcze źródło. A potem usiadł przy biurku i napisał list do matki Anny. Dziękował jej, że posłała do niego tę dzielną, godną podziwu dziewczynę, która wzorowo wychowa jego córeczkę. "Swoim przykładem osiągnie więcej, niż dobrą radą i upomnieniem" - pisał do przełożonej schroniska. Matka Anna kilka razy przeczytała ten list. Na twarzy jej zaigrał dobrotliwy, pełen zrozumienia uśmiech. ** ** ** Gryzelda po rozmowie z hrabią udała się do Gildy. Dziecko jednak jeszcze spało, pobiegła więc na górę do swoich pokoi. Chciała ochłonąć po tym wielkim przeżyciu, które wstrząsnęło jej całą istotą. Gdy znalazła się u siebie, padła na kolana i ukryła twarz w dłoniach. Dusza jej śpiewała radośnie. Dziękowała Bogu, że udało się jej ulżyć nieco smutnej doli hrabiego. A jednocześnie modliła się, aby Bóg uczynił cud, aby wszyscy mogli się przekonać o niewinności tego nieszczęśliwego człowieka. Podczas gdy zanosiła pod niebiosa żarliwe modły, usłyszała nagle cichy szmer. Podniosła oczy, i zdumiona ujrzała, że portret stanowiący drzwi szafki ściennej porusza się w zawiasach. Szafka otworzyła się nagle. Zerwała się i podeszła do szafki. Doznała przy tym dziwnego uczucia, którego nie potrafiła sobie wytłumaczyć. - Jak się to stało, że drzwiczki same się otworzyły? Pamiętam dobrze, że zamknęłam szafkę, a przecież zamek jest doskonały - myślała. Z wolna zamknęła drzwiczki. Mały delfin wskoczył znowu do ramy. Mechanizm działał doskonale. - Zapewne nie domknęłam dziś rano szafki, gdy wyjmowałam zegarek - powiedziała sobie Gryzelda. I nie przeczuwała, że Niebo dało jej małą wskazówkę, w jaki sposób może nastąpić upragniony cud. Ludzie jednak są krótkowzroczni. Gryzelda nie przypisywała temu drobnemu zdarzeniu większej wagi. Po chwili zeszła do pokoju Gildy. Hrabia Harro nie przyszedł dziś na herbatę i polecił przeprosić kuzynkę. Gryzelda siedziała przy stole z Gildą i hrabianką Beatą. Doznawała uczucia przykrości, gdy patrzyła na skamieniałe oblicze hrabianki. Gilda także zauważyła to i ukrywając twarzyczkę na ramieniu Gryzeldy, zawołała z trwogą: - Och, ciociu Beato, boję się ciebie... Masz taką zagniewaną twarz... Hrabianka szybkim ruchem wzięła Gildę na kolana, gdyż nie mogła patrzeć, jak dziecko tuli się pieszczotliwie do Gryzeldy. - Moje słodkie dziecko, moje biedne maleństwo - powiedziała, starając się swoim słowom nadać tkliwe brzmienie. Gilda jednak wyrwała się z jej objęć i pospieszyła do Gryzeldy. - Zostaw mnie... To mnie boli... Nie nazywaj mnie biednym maleństwem. Nie chcę... Hrabianka Beata gwałtownym ruchem odsunęła filiżankę, wstała od stołu i bez słowa wyszła z jadalni. Na twarzy jej malował się wyraz, który wzbudzał lęk. Poszła do swoich apartamentów. W sypialni rzuciła się na kanapę i zakryła twarz rękami. - Więc wszystko nadaremnie, wszystko... Nie chcę, nie dopuszczę do tego... Ta złotowłosa żmija nie wydrze mi nagrody... A gdyby chciała, wtedy... wtedy... Wyglądała okropnie, twarz jej była wykrzywiona nienawiścią. Gdyby Gryzelda przeczuwała, jak okropne życzenia kryją się w sercu hrabianki Beaty, pomimo swej odwagi zadrżałaby z lęku. Hrabia Harro nie przyszedł również na kolację. Gdy lokaj oznajmił, że hrabia prosi, aby mu przyniesiono posiłek do gabinetu - Gryzelda doznała uczucia przykrości. Było jej ciężko na sercu, wiedząc, że będzie musiała jeść kolację w towarzystwie hrabianki. Gdy jednak Beata usłyszała, że kuzyn nie przyjdzie, kazała sobie również podać kolację do pokoju. Toteż Gryzelda jadła sama. Zastanawiała się nad powodem nieobecności hrabiego. Nie wiedziała, że pragnie się on uspokoić, że rozmowa z nią poruszyła w jego duszy dawno zapomniane struny. Gdy jednak Gryzelda weszła po kolacji do sypialni Gildy, aby przekonać się, czy dziewczynka spokojnie śpi, ujrzała przy łóżeczku hrabiego. Siedział pochylony; ukrywszy twarz w dłoniach. Posłyszawszy kroki dziewczyny, podniósł oczy. Gryzelda wskazała palcem śpiące dziecko, aby dać do zrozumienia, że przyszła jedynie, aby zobaczyć Gildę. Hrabia pochylił głowę, na znak, że zrozumiał. Wtedy dziewczyna wyszła na palcach z pokoju. Samotny człowiek śledził ją przez chwilę płonącym wzrokiem. Potem i on powrócił do gabinetu. Gilda pozostała pod opieką swej piastunki, Henryki, która ją wykarmiła, a teraz zajmowała się tylko garderobą małej hrabianki i co noc czuwała nad jej snem. Za życia hrabiny Alicji, Henryka nie prowadziła tak wygodnego życia, jak obecnie. Hrabina potrafiła poganiać służbę, nie dawała nikomu spokoju. To się zmieniło od czasu jej śmierci. Służba wypoczywała, toteż nikt nie żałował hrabiny. W izbie czeladnej rozmawiano także wiele o nowej wychowawczyni. Wszyscy twierdzili zgodnie, że państwo obchodzą się z nią inaczej, niż z mademoiselle Perdunoir. Służba jednak przyznawała, że Gryzelda różni się ogromnie od mademoiselle. Była miła, pogodna, uczynna i grzeczna, nie żądała wielkich usług. Wychowawczyni zyskała sobie więc sympatię służących. A kamerdyner Grollmann i Henryka śpiewali hymny pochwalne na cześć Gryzeldy. Było to ważne, bo z ich zdaniem liczono się najwięcej. ** ** ** Minęło kilka tygodni, zbliżały się Zielone Świątki. Wiosna była tego roku wyjątkowo ciepła i piękna. Gryzelda pierwszy raz w życiu spędzała wiosnę na wsi i uważała to za wielkie szczęście. Jej stosunek do Gildy był niezmiernie serdeczny. Dziecko przywiązało się do niej, rozwijało się świetnie pod jej kierunkiem. Gilda kochała swoją opiekunkę tak gorąco jak ojca. Do tych dwojga ludzi należało jej małe serce. Hrabianka Beata coraz bardziej traciła grunt pod nogami. Miotana bezsilnym gniewem czuła, że Gryzelda wypiera ją na dalszy plan. Spostrzegła także, iż jej kuzyn coraz częściej szuka towarzystwa młodej dziewczyny, podczas gdy z nią omawia jedynie rzeczy niezbędne. Serce jej przepełniał gorzki żal, zazdrość i nienawiść. Niekiedy z trudem tylko potrafiła zapanować nad sobą. Hrabia Harro obserwował kuzynkę i potrząsał głową, tak dziwne wydawało mu się nieraz jej zachowanie. - Może to staropanieńskie dziwactwa. Powinna mieć więcej urozmaicenia i rozrywek - myślał hrabia. Postanowił zaproponować kuzynce, aby wyjechała gdzieś i odpoczęła. Gdy jednak zwrócił się z tym do niej, zapytała, czy zamierza pozbyć się jej z domu. Hrabia zdumiony tym gwałtownym wybuchem, zapytał: - Co za myśl, Beato? Zauważyłem po powrocie do Treuenfelsu, że stałaś się bardzo nerwowa i rozkojarzona, Grollmann mówi, że podczas mej nieobecności byłaś także zdenerwowana i lękliwa. Mam wrażenie, że to się pogorszyło, dlatego chcę uczynić coś dla ciebie. Może zmiana miejsca oraz wypoczynek wpłynęłyby dobrze na twoje nerwy? Chętnie dam ci pieniądze na kurację, żebyś się poprawiła i dobrze wypoczęła. Hrabianka jednak odmówiła. Za żadną cenę nie chciała teraz dobrowolnie wyjechać z Treuenfelsu. Tylko życie w pobliżu kuzyna przedstawiało dla niej wartość, rozłąka z nim oznaczała śmierć. Zdawało się jej, że Harro pragnie się jej pozbyć na jakiś czas, dlatego proponuje wyjazd i kurację. Może przeszkadza mu, dlatego że bacznie śledzi jego i piękną wychowawczynię? To przypuszczenie sprawiało jej niewypowiedziany ból, cierpiała katusze, o których nie wiedział nikt, oprócz niej samej. Po tej rozmowie z kuzynem postanowiła bardziej panować nad swymi nerwami, obawiała się bowiem, że Harro gotów ją wysłać na dłuższy czas z Treuenfelsu. - Dziękuję ci, Harro - powiedziała - jesteś zawsze dobry i gotowy do niesienia pomocy innym. Ja jednak pragnę tu zostać, bo naprawdę nic mi nie jest. Jestem znerwicowana, ale to zrozumiałe. Widzę, jak cierpisz i cierpię wraz z tobą. Jakże mogę być wesoła, gdy wiem, co cię gnębi. Nie posądzasz mnie chyba o taki brak serca? Przecież jestem do ciebie bardzo przywiązana... Hrabia czynił sobie w duchu wyrzuty, że te słowa go wcale nie wzruszają. Nie miał jednak na to rady. - Nie uważałbym bynajmniej wesołości za brak serca, Beato. Czemu i ty miałabyś cierpieć wraz ze mną? Obrzuciła go spojrzeniem, które go przeraziło. Jednocześnie zbudziło się w nim przeczucie, że Beata żywi dla niego coś więcej, niż przywiązanie, wynikające z pokrewieństwa. - Muszę cierpieć wraz z tobą! Twój smutek jest moim smutkiem - wykrztusiła namiętnie. Przeraził go wyraz boleści i udręki w oczach Beaty. Wzmogła się jego niechęć, lecz zarazem także głębokie współczucie. Jeżeli jego przypuszczenie nie jest bezpodstawne, w takim razie Beata musi być godną pożałowania istotą! Spojrzał na nią zmieszany. - Powinnaś myśleć więcej o sobie, niż o mnie. Przecież nie możesz mi pomóc. Przycisnęła ręce do serca. Twarz jej była blada, niemal sina, czarne niespokojne oczy płonęły jak rozżarzone węgle. - Pochłania mnie troska o ciebie, Harro. Nie mogę słuchać, gdy panna von Ronach ze śmiechem, piosenką na ustach krąży po całym domu. W moich uszach brzmi to jak dysonans - rzekła ochryple Beata. Hrabiego zdziwiły te napastliwe słowa, wymierzone przeciwko Gryzeldzie. Badawczo spojrzał na kuzynkę. - Czy to właśnie nastraja cię niechętnie dla panny von Ronach? - zagadnął. Beata dyszała ciężko. Nie mogła przecież wyjawić, dlaczego nienawidzi Gryzeldy. Skinęła więc twierdząco głową. - Tak, oburza mnie jej brak serca. Powinna wiedzieć i czuć, że w tym domu nie ma powodu do takiej wesołości. Hrabia Harro przesunął ręką po czole. Gdyby Beata wiedziała, ile pociechy płynęło dla niego z tej wesołości i pogody, jaką roztaczała wokoło siebie Gryzelda! Był jej wdzięczny, że udzielała małej Gildzie swojej radości życia. Czuł jednak instynktownie, że nie powinien powiedzieć Beacie, jak dobroczynny wpływ wywiera na niego młoda nauczycielka; mogłoby to tylko zwiększyć jej antypatię dla dziewczyny. Jeżeli przeczucie go nie myli, jeżeli Beata żywi dla niego cieplejsze uczucie, w takim razie wyczuwa ona intuicyjnie to - do czego on sam nie chciał się przyznać - a mianowicie, że pokochał Gryzeldę von Ronach. Tak, kocha tę słoneczną istotę, tę dzielną, pogodną i dobrą dziewczynę o szlachetnym sercu i czystej duszy! Kocha ją tak, jak jeszcze nigdy nie kochał kobiety. Gdyby nie był wzgardzonym, napiętnowanym człowiekiem, nie ukrywałby tak lękliwie tej miłości. Przeciwnie, byłby ją jawnie okazywał, byłby się starał o wzajemność. Musiał jednak uważać, żeby nie zdradzić się z tym uczuciem; obawiał się, że zraziłby Gryzeldę, że opuściłaby jego dom, gdyby dowiedziała się o tej miłości. Córeczka jego straciłaby dobrą i rozumną opiekunkę - nie, musi tego uniknąć za wszelką cenę! Toteż teraz odezwał się z pozornym spokojem do Beaty: - Czemu posądzasz pannę von Ronach o brak serca? Przecież nie jest z nami spokrewniona. Wie ona, że zależy mi na tym, aby Gilda przebywała w wesołym towarzystwie. Śmieje się i śpiewa przez wzgląd na dziecko. Jestem z niej zadowolony i byłbym rad, gdybyś jej okazywała więcej życzliwości. Gilda lubi ją, uczy się z nią chętnie, uczyniła wielkie postępy pod jej kierunkiem. Bądź rozsądna, Beato, nie bierz sobie mego losu tak bardzo do serca, nie przejmuj się nim bardziej ode mnie. Musisz się uspokoić i przyjść do siebie. Hrabianka ujęła jego rękę i przytuliła do niej policzek. - Spróbuję, Harro, mój drogi, kochany... Dla ciebie gotowa jestem uczynić wszystko! - wykrztusiła, po czym szybko wyszła z pokoju, czując, że nie będzie mogła dłużej panować nad sobą. Hrabia Harro patrzył z niepokojem na odchodzącą. Potem odetchnął z ulgą. Przez drzwi, które prowadziły z jego gabinetu na taras wyszedł do parku. Dzień był cudowny, słoneczny, jeden z owych majowych dni, opiewanych przez poetów. Z daleka ujrzał Gryzeldę z Gildą, które siedziały w altanie. Podczas pięknej pogody lekcje odbywały się zawsze na świeżym powietrzu. W altanie stał okrągły stół i wygodne koszykowe meble. Gdy hrabia zbliżył się do pawilonu, ujrzał obie jasne głowy, pochylone nad stołem. Gilda uczyła się właśnie arytmetyki, a Gryzelda potrafiła ożywić ten suchy i nudny przedmiot i skoncentrować uwagę swojej małej uczennicy. Na stole leżały kupki kamyczków, a Gilda uczyła się przy ich pomocy czterech działań. Gildę bawiło to zajęcie, szczebiotała wesoło. Gdy udało się jej rozwiązać dobrze zadanie, wyrażała głośno swoją radość. Gdy się pomyliła w rachunkach, czyniła sobie głośno zabawne wyrzuty i nazywała się małym głuptaskiem. Hrabia Harro, niespostrzeżony, stał koło altany i przysłuchiwał się lekcji. Dopiero gdy Gryzelda ze śmiechem zamknęła podręcznik, wyszedł ze swej kryjówki. - Stałem w zaroślach i podsłuchiwałem - powiedział - pani ma ogromny dar nauczania, panno von Ronach. Zazdroszczę Gildzie tych lekcji. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek miał tak miłą lekcję rachunków z moim domowym nauczycielem. - Ach, w takim razie żal mi pana, panie hrabio. Staram się zawsze urozmaicić nudne przedmioty, ożywić je trochę. To najlepsza metoda. - Tak, widzę, że stosuje ją pani z doskonałym skutkiem. Czy mogę trochę posiedzieć w altanie? - Tak, teraz mamy piętnaście minut rekreacji. Spojrzał na zegarek. - A zatem mogę tu pozostać przez kwadrans. Jakże poszły rachunki, jaskółeczko? - zwrócił się do Gildy. - Gryzelda powiada, że dobrze - odparło dziecko z uśmiechem. - A ty się z tego cieszysz, gdy jest z ciebie rada. Nieprawdaż? - Tak, tatuśku, wtedy się zawsze cieszę. - I ja cieszyłbym się na twoim miejscu - rzekł hrabia, po czym zapytał Gryzeldę: - Na co przyjdzie kolej po rachunkach? - O, na najgorszy przedmiot dla mojej małej uczennicy - na pisanie. - Więc pisanie jest najgorsze? - Tak, bo przy tym trzeba siedzieć cicho. Tego nie lubimy, prawda Gildo? - Ale jeżeli ładnie napiszę, to opowiesz mi bajkę o królewnie Różyczce i złym rycerzu Ostróżce? Obiecałaś mi, Gryzeldo. - Obiecałam i dotrzymam słowa. - Czy pani zawsze dotrzymuje słowa? - spytał hrabia. - Bezwzględnie! Nie obiecuję tego, czego nie mogę dotrzymać. Gilda pobiegła przed siebie, aby narwać kwiatów. Gdy hrabia pozostał sam na sam z Gryzeldą, zapytał: - Jakże się pani czuje w zamku Treuenfels, czy nie nudzi się pani? - Nudzić? To dla mnie nieznane pojęcie. Z dnia na dzień podoba mi się tu bardziej i nic w tym dziwnego. Nigdy nie przeżywałam jeszcze takiej wiosny. Kto mieszka w mieście, w ciasnym mieszkaniu, ten w ogóle nie wie, jak wygląda wiosna. A tutaj! Jakże wszystko zieleni się i kwitnie! Gdy patrzę z mego okna na to morze kwiecia i zieloności, mogłabym płakać ze szczęścia. Wzruszyła go jej prostota. - Więc pani jest zadowolona z widoku, który roztacza się z okien pani! - Ogromnie. - A jak się pani w ogóle czuje? - Świetnie, panie hrabio. - Więc nie ma pani żadnych życzeń? Żadnych? - Owszem, mam. - Niech je pani wymieni! Chciałbym bardzo spełnić te życzenia, bo jestem pani winien wiele wdzięczności. - Wdzięczności? Za co? - Za to, że pani jest właśnie taka, a nie inna. Serce Gryzeldy biło głośno i szybko. - To przecież nie moja zasługa. - Mnie się zdaje, że to zasługa pani. A więc, czego pani pragnie? Popatrzyła na niego swymi słonecznymi oczyma, a spojrzenie ich przeniknęło w głąb jego serca. - Tuż obok mego pokoju jest okrągła wieża - ot, tam, naprzeciwko - widać ją stąd. Wieża ta ma taras. Chciałabym bardzo wejść choć raz na ten taras. W ogóle ta wieża, to jedyna część zamku, której nie znam. Jest zamknięta na klucz. Jeżeli wolno, to obejrzałabym chętnie wnętrze tej wieży. Widziałam wszystko, byłam w każdym zakamarku, z wyjątkiem wieży. Naturalnie, że mnie to nęci. Nie spuszczał z niej wzroku. Słońce rozpalało metaliczne błyski w jej złocistych włosach, które przypominały aureolę nad głowami świętych. - Więc i panią pociąga to, co zakazane? - Przecież nie wiem, czy jest zakazane. Może wtedy pociągałoby mnie jeszcze bardziej. - Czy nie obawia się pani, że w wieży znajduje się coś w rodzaju komory Sinobrodego? - spytał z gorzkim szyderstwem. Potrząsnęła głową. - Gdyby tak było, to nie wypowiadałabym mojej prośby - odparła. - Chętnie spełnię tę prośbę. Muszę tylko sam obejrzeć wieżę, bo od dawna jest zamknięta. Trzeba będzie zrobić tam porządek, żeby nie zetknęła się pani z kurzem i pajęczynami. Zaśmiała się. - Kurz i pajęczyny powinny być w takiej starej wieży. - Tak? Wobec tego nie usunę ich, aby nie psuć pani wrażenia. Czy pozwoli mi pani przynajmniej wejść na taras? Pragnę być przy tym i patrzeć na te roześmiane oczy, które zajaśnieją tam na górze, niby dwa słońca. Zarumieniła się. Na szczęście nadbiegła Gilda, niosąc naręcze kwiatów. - Czy uwijesz mi wianuszek, Gryzeldo? - Bardzo chętnie, kochanie. Mamy przecież nici w szufladzie. Gryzelda zabrała się do dzieła. Hrabia patrzył z przyjemnością na jej zręczne, smukłe ręce, zajęte pracą. - Pani jest czarodziejką! Potrafi pani nawet wić wianki - powiedział. - To nie takie trudne. - Czy chcesz, żeby Gryzelda uwiła także wianuszek dla ciebie? - spytała Gilda. - Bardzo chętnie, jeżeli panna von Ronach zechce. - Z przyjemnością, panie hrabio. Przez chwilę panowało milczenie. Hrabia patrzył na ręce Gryzeldy. Skończyła właśnie wić wianek ze stokrotek i niezapominajek. Potem włożyła go na główkę Gildy. Dziewczynka ujęła w rączki kraj sukienki i tańczyła na murawie. Był to niezmiernie wdzięczny obrazek. Gryzelda zaczęła wić drugi wieniec. - Czy to naprawdę dla mnie? - spytał hrabia. - Tak, jak Gilda prosiła. - Dla mnie życie nie uwije już wieńców. Może tylko położą mi kwiaty na trumnę. Kto wie, może nawet i na trumnę nikt mi kwiatka nie rzuci... - Pan dziś znowu widzi życie w ciemnych barwach. Nie powinien pan, panie hrabio... - Tak, niech pani mnie porządnie wyłaje. Jestem dziś w ponurym nastroju, dlatego przyszedłem do pani. Uważam, że pani skutecznie leczy moje duchowe cierpienia. - Jestem z tego dumna. NIech pan porzuci tę gorycz i ten smutek. Słońce świeci tak jasno... Oto wznosi się zamek pana, wokoło ciągną się pańskie posiadłości. Jest pan zdrów, ma pan ukochane dziecko... - Czy można być zdrowym, gdy się ma chorą duszę? Nie znoszę tych jasnych, słonecznych dni... Wtedy odczuwam podwójnie, że jestem wzgardzony, wyrzucony za nawias społeczeństwa... Nie jestem przecież samotnikiem, lubiłem towarzystwo przyjaciół... Cierpię nad tym, że wszyscy unikają mnie, jakbym był trędowatym... - Niech pan tego nie mówi! Wskutek nieszczęścia stał się pan przeczulonym. Pańscy przyjaciele na pewno odwiedziliby pana, lecz nie wiedzą, czy pan zechce ich przyjąć u siebie... - Przyjaciele? W nieszczęściu nie ma przyjaciół. W sąsiedztwie mieszka na przykład baron Dalheim, ongiś mój serdeczny przyjaciel... Nazajutrz po wyjściu z więzienia spotkałem go w lesie... Udał, że mnie nie widzi, odjechał w przeciwną stronę, żeby nie narazić się na spotkanie ze mną... A ja? Ja nie mogłem się bronić... - Baron Dalheim, to przecież ten sam, który podczas procesu świadczył przeciwko panu? - spytała Gryzelda. - Tak! On jeden, oprócz mej żony i kuzynki, wiedział, że posiadam flakonik, napełniony indyjską trucizną. Wspomniał o tym w swoich zeznaniach. Gryzelda podniosła oczy i dziwnie badawczo spojrzała na hrabiego. - Więc i hrabianka Beata wiedziała o istnieniu tej trucizny? - Tak, była przy tym, gdy pokazywałem flakonik mojej żonie i baronowi. - Nie wiedziałam tego. O hrabiance nie wspomniano w ogóle w procesie. - Jako moja krewna odmówiła zeznań. - Przepraszam za otwartość, lecz było to bardzo niemądre z jej strony. - Dlaczego? - Bo każdy musiał pomyśleć, że odmawia zeznania świadczącego na niekorzyść pana! - Nie mogłaby jednak także świadczyć na moją korzyść. - Przeciwnie. Mogła opisać charakter pana, mogła przekonać sędziów, że pan byłby niezdolny do takiego czynu. Ja, na miejscu hrabianki, nie odmówiłabym zeznania, lecz stanęłabym w obronie pana... - Tak, wiem, że pani nie zabrakłoby odwagi! Beata lękała się zapewne stresów nerwowych, związanych z procesem. Przecież tego ranka, gdy mnie zaaresztowano, była zupełnie bez głowy... Przestańmy jednak mówić o tym! Nie powinienem psuć pani tego pięknego wiosennego dnia moimi skargami. - Nie, pan mi go nie zepsuje. Czy mogę panu dać pewną dobrą radę? - Proszę. - Niech pan odda tę całą sprawę w ręce jakiegoś doświadczonego detektywa... - Ach, sądzi pani, że taki nowoczesny Sherlock Holmes dokona cudu? Nie, nie wierzę w to. Sędzia śledczy uczynił wszystko, żeby wnieść trochę światła do tej sprawy. Na próżno! Ja także przeszukałem pokoje mojej żony, ale nie natrafiłem na trop zbrodni. Zaczynam wierzyć, że wzięła truciznę z mego biurka i popełniła samobójstwo. Moja kuzynka powiada, że wlała truciznę do wina, bo nie wierzyła naprawdę w jej działanie. Uczyniła to dla kaprysu czy igraszki... - Tak sądzi hrabianka Beata? - spytała Gryzelda. - Tak! - Więc i ona wierzy w samobójstwo pańskiej żony? - Wierzy niezbicie i przekonała mnie, że tak było. - A pan jest o tym tak mocno przekonany, że nie chce pan szukać ewentualnego sprawcy tego czynu... - Nie wyobrażam sobie, że taki sprawca istnieje... Któżby w zamku Treuenfels chciał obarczać sumienie tak straszną zbrodnią? - Nie, nie... Moja żona odebrała sobie życie z jakiegoś, nieznanego mi powodu. - Czemu jednak nie zostawiła listu? Byłaby przecież napisała kilka pożegnalnych słów do swej córki... - Może nie wierzyła, że umrze... Może tylko chciała odegrać komedię samobójstwa... - W takim razie zostawiłaby na pewno list, gdyż zależałoby jej, aby ta komedia wypadła możliwie efektownie... - Widzę, że pani poinformowała się dokładnie o charakterze mej żony. Tak, ja sam przyznaję, że nie rozumiem, czemu odeszła w milczeniu. Przeszukałem jej pokoje w nadziei, że znajdę jakiś list... Zawiodłem się jednak... Gryzelda słuchała z napięciem. Potem odezwała się z lekkim wahaniem: - Czy uważałby pan to za wielką niedelikatność z mojej strony, gdybym poprosiła, aby pozwolił mi pan obejrzeć pokoje hrabiny Alicji? - Nie, proszę pani. Wiem, że nie kieruje panią zwykła ciekawość. Chętnie dam pani klucze do tych apartamentów. Noszę je przy sobie. - Dziękuję, panie hrabio. - Czy nie będzie się pani bała wejść do tych pokoi? - Nie! - Chciałbym wiedzieć, dlaczego pani pragnie obejrzeć te pokoje... Gryzelda zmieszała się. Przez chwilę walczyła ze sobą, potem podniosła wzrok na hrabiego. - Obawiam się, że pan mnie wyśmieje, mimo to wyjawię panu powód... Już od dawna chciałam wypowiedzieć tę prośbę... A więc - miałam dziwny sen - który naprowadził moje myśli na te pokoje... - Jakiż to był sen? - Teraz jeszcze nie mogę go panu opowiedzieć... Uczynię to w przyszłości... Ten sen nie daje mi spokoju... - Nie przypuszczałem, że pani może wierzyć w sny. - Bo też był on dziwnie jasny i wyraźny... Widzę, że pan się uśmiecha, ale to nie szkodzi. Cieszy mnie każdy uśmiech na pańskiej twarzy... - Mój maleńki lekarz duchowy - szepnął z rozrzewnieniem. Zarumieniła się, gdyż wzruszył ją serdeczny ton jego słów. Potem spytała: - Czy sypialnia pańskiej żony znajduje się pod moim pokojem, obok okrągłej wieży? - Tak! - Czy ściany są ozdobione ciemną boazerią, podtrzymywaną przez rzeźbione pilastry? - Tak, i to się zgadza. Ktoś zapewne opisał pani dokładnie te pokoje. - Nie, widziałam je we śnie. Stały w nich jasne meble, które nie pasowały do ciemnych ścian... - Pani to widziała we śnie? To niemożliwe! Ktoś opowiadał pani o tym! - Nie - nikt! Więc mój opis się zgadza? Łóżko stało wezgłowiem przy ścianie, która przylega do wieży. W łóżku leżała piękna złotowłosa kobieta. Jeden z długich złotych warkoczy miała owinięty wkoło szyi, jak szal... - To bardzo dziwne! Moja żona miała zwyczaj owijać jeden z warkoczy wkoło szyi. Twierdziła, że to grzeje bardziej, niż szal. I pani ujrzała to we śnie? - Tak, bardzo wyraźnie. - A co pani widziała jeszcze? Gryzelda drżała lekko z podniecenia, starała się jednak okazać spokój. - Nie mogę panu powiedzieć wszystkiego. Nad ciemnymi ścianami widziałam coś niebieskiego, jakby nad pokojem rozpościerało się niebo... A jednak był to zamknięty pokój... - Sufit w pokoju jest obity błękitnym jedwabiem. Mam wrażenie, że pani musiała słyszeć o tych wszystkich rzeczach, a z tego później powstał ten dziwny sen. - Nie, daję panu słowo, że nie słyszałam. Nigdy jeszcze nie miałam podobnego snu, po którym wszystkie szczegóły zostałyby mi w pamięci. Jeżeli jednak pokój wygląda naprawdę tak, jak go opisałam, w takim razie przypisuję temu wszystkiemu głębsze znaczenie. Teraz płonę z ciekawości, żeby zobaczyć apartamenty hrabiny. - I nie opowie mi pani swego snu w całości? - Mam uczucie, że na razie nie powinnam tego czynić. Chciałam jednak zadać panu jeszcze jedno pytanie. Czy pańska żona posiadała pierścionek, oryginalny, dziwny pierścionek - złotą obrączkę, podobną do plecionki ze sznurka? Zakończona była rozetką z drobnych rubinków, a w środku był duży, okrągły rubin... Teraz hrabia roześmiał się dobrodusznie. - Czy pani ten pierścionek także widziała we śnie? - Czyż taki pierścionek istnieje? - spytała Gryzelda. - Naturalnie. Widziała go pani na pewno na palcu mej kuzynki Beaty, inaczej nie mogłaby pani opisać go tak dokładnie. - Więc hrabianka Beata ma też taki pierścionek? - Tak, otrzymała go w podarunku od mojej żony. Widziała go pani na pewno. - Nie - odparła cicho - przysięgam, że widziałam go tylko we śnie. Chętnie jednak zobaczyłabym go na jawie. - Nic łatwiejszego. Niech pani poprosi moją kuzynkę, aby pokazała go pani. O ile sobie przypominam, nosiła go zawsze. Czy teraz go już nie nosi? Nie zwróciłem na to uwagi. - Nie, hrabianka Beata nie nosi żadnego pierścionka, przynajmniej od tego czasu, gdy ja przybyłam do Treuenfelsu. - Nie? No, to trzeba będzie poprosić, żeby pokazała go pani. Gryzelda zamyśliła się, potem podniosła oczy. - Nie chciałabym tego robić, panie hrabio. Hrabianka Beata nie zgodzi się na to. Może by pan dziś przy obiedzie poprosił hrabiankę o pokazanie tego pierścionka? Ale powinien pan to uczynić pod jakimś pozorem, żeby pańska kuzynka nie domyśliła się, że mnie na tym zależy... - Ach, więc pani zauważyła, że moja kuzynka nie lubi pani? - Tak, zauważyłam. - A czemu przypisuje pani tę niechęć? - Sympatie i antypatie powstają nieraz bez powodu. A zatem, czy pan poprosi hrabiankę o pokazanie pierścionka? - Dobrze, ucieknę się do jakiegoś dyplomatycznego wybiegu. Niech pani nie przejmuje się zresztą zachowaniem mojej kuzynki. Od czasu tego strasznego nieszczęścia stała się nerwowa i rozdrażniona. Mogła to pani zauważyć, na przykład wtedy, gdy przestraszyła się tak bardzo, ujrzawszy portret mojej żony. - Czy hrabianka dawniej nie była taka? - Nie. Przejmuje się ona ogromnie moim losem. Proszę panią więc o trochę pobłażliwości, jeżeli okaże się szorstką lub nieuprzejmą. - Nie skarżę się i nie uczynię tego w przyszłości. - Aby raz jeszcze powrócić do sprawy pierścionka - sądzę, że moja kuzynka mówiła z panią o nim, albo też pani go widziała. Bo pierścionek sznurowy, tak go nazywamy, posiada niezwykle oryginalny kształt. - Być może - odparła Gryzelda. Hrabia zaczął żartować z jej niezwykłego snu, Gryzelda jednak pozostała zamyślona. Po chwili nadbiegła Gilda. - Czy uplotłaś już wianuszek dla tatusia? - spytała. - Tak, Gildo. Musiał przecież być trochę większy od twojego. Teraz jeszcze damy na zakończenie duży kwiat rumianku. Tak, teraz wianek jest gotowy. - Daj mi twój kapelusz, tatusiu. Podał jej kapelusz, a ona ozdobiła go wieńcem. - Widzisz, tatusiu, teraz także masz wianek. Gryzelda powiada zawsze, wijąc wieńce: "Blask, który kwiatek w wieńcu oznacza - na całe życie szczęście roztacza". Gryzeldo, czy powiedziałaś to także, plotąc wianek dla tatusia? - Tak, Gildo, módl się o to, żeby ten wianek przyniósł twemu ojcu tyle szczęścia, ile jest kwiatków w wianuszku. - Będę się o to modliła każdego wieczoru. A jak nazwiemy tę modlitwę? - Modlitwą kwiatów. - Czy to nie śliczna nazwa, tatusiu? Gryzelda zawsze wynajduje takie ładne nazwy. - Tak, śliczna, kochanie! Obiecuję sobie, że ta modlitwa mi pomoże. Gryzelda zarumieniła się, gdyż hrabia wypowiedział ostatnie słowa dziwnym tonem. Aby zapanować nad zmieszaniem, strząsnęła z kolan resztkę kwiatów i zawołała: - A teraz do roboty! Zabieramy się do pisania! - Więc muszę odejść? - spytał hrabia. - Musimy trzymać się ściśle godzin, żeby Gilda przywykła do punktualności. - Wobec tego, do widzenia! A po obiedzie pójdziemy na taras. - Dokąd, tatusiu? - spytało dziecko. - Tam, na górę - rzekł, pokazując jej okrągłą wieżę. - O, jak to dobrze! Ja pójdę także, prawda, tatusiu? - Tak, córeczko. Do widzenia przy obiedzie. - Do widzenia, tatuśku! Hrabia oddalił się. Ostrożnie niósł swój uwieńczony kwiatami kapelusz. Gdy przybył do zamku i znalazł się w swoim pokoju, zdjął wieniec z kapelusza i schował go do skrytki, gdzie leżał pusty flakonik po truciźnie. - Oby te kwiaty zmieniły w błogosławieństwo tę klątwę, która ciąży na moim życiu... O, Gryzeldo, jakże cię kocham! Gdybym cię mógł na zawsze zatrzymać przy sobie! Część druga Podczas gdy Gilda wypisywała w zeszycie szeregi liter, Gryzelda mogła puścić wodze swoim myślom. I znowu przywołała w pamięci swój dziwny sen. Śniło jej się, że stoi na tarasie wieży i przygląda się całej okolicy. Była zupełnie sama. Nagle poczuła jakiś chłodny powiew, wydało jej się, że ktoś stoi obok niej. Odwróciła się i ujrzała piękną złotowłosą kobietę, w której natychmiast rozpoznała hrabinę Alicję. Miała na sobie białą szatę, z ramion spływały złote warkocze, jeden z nich wił się wkoło szyi. Pokazywała Gryzeldzie pierścionek - ten sam, o którym opowiadała przedtem hrabiemu - i dała jej znak, aby poszła za nią. Przeszła z duchem przez jakieś schody i znalazła się w nieznanym jej pokoju, w sypialni hrabiny. Hrabina leżała w łóżku. Obok łóżka stał nocny stolik, a na nim kieliszek, napełniony złocistym, lśniącym winem. Jakaś ręka, która zdawała się wyrastać ze ściany nad nocnym stolikiem, wrzuciła do kieliszka trzy kulki z perłowej masy. Potem wszystko nagle zniknęło. Gryzelda obudziła się z uczuciem, że unosi się w powietrzu. Sen był bardzo wyraźny. Dlatego też Gryzelda dziwiła się niezmiernie, dowiedziawszy się, że istnieje taki pierścionek, jaki widziała we śnie. Po lekcji Gryzelda z Gildą powróciły do zamku. Trzeba się było przebrać do obiadu. Hrabianka Beata okazywała dziś Gryzeldzie więcej uprzejmości niż zazwyczaj. Rozmawiała z nią o nauce i postępach Gildy, a nawet udzieliła jej pochwały. Przychodziło jej to z wielkim trudem, lecz hrabia Harro był zadowolony. Cieszył się, że jego słowa zrobiły wrażenie na kuzynce. Mimo to, czuł się nieswojo w towarzystwie Beaty. Doznawał wrażenia, że Beata go kocha, a ponieważ nie mógł jej odpłacić wzajemnością, więc było mu bardzo przykro. Gryzelda dziwiła się tej niezwykłej uprzejmości hrabianki. Wyczuła jednak, że hrabianka maskuje swoje nieprzyjazne uczucia i że ją nienawidzi. Z początku, gdy przybyła do Treuenfelsu, łamała sobie głowę nad przyczyną tej nienawiści. Potem udało się jej rozwiązać zagadkę. Obserwowała raz Beatę, gdy patrzyła ukradkiem na hrabiego, sądząc, że nikt tego nie widzi. A wtedy spostrzegła w jej oczach płomień nieokiełznanej namiętności i pojęła, że Beata kocha swego kuzyna. Zapewne pragnęła zostać jego żoną, drugą matką Gildy. Przybycie wychowawczyni było jej nie na rękę. Odtąd Gryzelda z większą pobłażliwością patrzyła na Beatę. Współczuła jej nawet, bo wiedziała, że hrabia nie kocha kuzynki. Jej miłość pozostała bez wzajemności. Przy obiedzie hrabia odezwał się do Beaty: - Nie widzę na twej ręce sznurowego pierścionka, który dostałaś od Alicji. Czy go już nie nosisz? Gryzelda spostrzegła, że przy tym pytaniu hrabianka zmieniła się na twarzy. Przez chwilę milczała. Gdy wreszcie odpowiedziała, głos jej brzmiał chrapliwie. - Niestety, nie mam już tego pierścionka. - Jak to? Co chcesz przez to powiedzieć? - spytał hrabia, zdumiony. - Zgubiłam go tej zimy. Zapewne zsunął się z palca i upadł na śnieg. Szukałam go długo, lecz nie mogłam go znaleźć. - Szkoda! Był to bardzo oryginalny klejnot. - Ja także ogromnie żałuję, zwłaszcza, że dostałam go od Alicji. Nie miałam odwagi przyznać się do tego. - Ach, dlatego zmieszałaś się tak przy moim pytaniu? - Tak, dlatego - odparła Beata. Oczy jej miały dziwnie martwy, pusty wyraz, lecz tylko Gryzelda zwróciła na to uwagę. - Chętnie dam ci inny pierścionek, który możesz nosić jako pamiątkę po Alicji - powiedział dobrodusznie hrabia. Potem wyciągnął pęk kluczy i podał je Gryzeldzie. - Oto klucze do apartamentów mojej żony. Może pani obejrzeć te pokoje. Proszę tylko uważać, żeby Gilda niczego tam nie uszkodziła. Potem odda mi pani te kluczyki. - Dobrze, panie hrabio. Będę pilnowała Gildy. Podczas tej rozmowy hrabianka siedziała bez ruchu, podobna do kamiennego posągu. Tylko oczy jej płonęły, a na twarzy pojawił się wyraz niezwykłego napięcia. - Panna von Ronach ma oglądać pokoje Alicji? Pozwalasz na to? Przecież wstęp dla wszystkich jest wzbroniony. - Tak, dla obcych. Ty możesz w każdej chwili wejść do tych pokoi. Może pójdziesz tam po obiedzie z Gildą i panną von Ronach? Gryzelda, która nie spuszczała wzroku z Beaty, zauważyła, że hrabianka śmiertelnie pobladła i drgnęła. - Nie, nie... Nie mam dziś czasu... - szepnęła ochryple. - Wyobraź sobie, że panna von Ronach widziała we śnie te pokoje. Miała bardzo dziwny sen, ujrzała nawet Alicję z warkoczem, owiniętym wkoło szyi - i pierścionek sznurowy... Hrabianka patrzyła przed siebie błędnym wzrokiem. - Pierścionek sznurowy? - wyjąkała. - Tak. Kiedy go właściwie zgubiłaś? - Nie pamiętam już dokładnie. - Za pozwoleniem, jaśnie hrabianko, ja pamiętam dokładnie, kiedy to było - wmieszał się do rozmowy służący Henryk, który od wielu lat służył w zamku. Beata obrzuciła go niechętnym spojrzeniem i chciała coś powiedzieć, lecz słowa zamarły jej na ustach. - No, Henryku, kiedyż to było? - spytał hrabia. - Tego ranka, gdyśmy znaleźli nieboszczkę panią hrabinę bez życia. W domu był okrutny harmider... Zbiegałem właśnie ze schodów, a nogi trzęsły mi się ze strachu. Wtedy spotkałem w hallu jaśnie pannę hrabiankę. Powracała z parku. Powiedziała mi, że zgubiła pierścionek, że musiał zginąć w śniegu... Możliwe także, że zgubiła go w zamku... Prosiła, żeby powiedzieć o tym służbie, bo może go kto znajdzie... Może jaśnie panna hrabianka przypomina sobie, że odpowiedziałem wtedy: "Oj, zdarzyło się większe nieszczęście, nasza pani hrabina nie żyje..." Gryzelda wlepiła oczy w hrabinę. Wyglądała okropnie, twarz jej miała wyraz przerażenia, postacią wstrząsały dreszcze. - Możliwe... Nie pamiętam... Nie wiem, co się działo ze mną tego strasznego dnia... - Biedna Beato! Nie możesz po dziś dzień wymazać z pamięci tych smutnych chwil... - Nie, nie mogę... Nie zapomnę tego nigdy... Mówmy o czymś innym - rzekła. Hrabia Harro zmienił temat rozmowy pragnąc, aby kuzynka się uspokoiła. Miał dla niej wiele współczucia. Jak bardzo musiała nią wstrząsnąć ta tragedia. Gryzelda siedziała blada i milcząca. Odpowiadała krótko na pytania Gildy. Potem przyniesiono wety, a hrabia spytał nagle, jakby od niechcenia: - Proszę cię, Beato, przyślij mi potem do gabinetu klucz do okrągłej wieży. - Klucz do wieży? - Tak, zapewne przechowujesz go razem z innymi kluczami. - Możliwe... nie wiem... Od lat nie był w użyciu... Poszukam... Po co ci ten klucz? Miało to brzmieć obojętnie, lecz Gryzelda doznała wrażenia, że duszą hrabianki miota straszna burza. Hrabia uśmiechnął się. - Po co mi klucz? Bo chcę otworzyć wieżę. Pragniemy wejść na taras. Panna von Ronach chciałaby obejrzeć sobie świat z góry. W źrenicach hrabianki zapalił się dziki płomień. Spojrzała z nienawiścią na Gryzeldę i pomyślała: - Ona... zawsze ona... Jakże jej nienawidzę... - Nie radziłabym wchodzić na taras... Wieża została zamknięta przed wieloma laty, wiem, że kilka stopni jest uszkodzonych... - Słusznie, na drugim piętrze! Wiem o tym. Ale to drobne uszkodzenia. Można ostrożnie wejść, nie narażając się na niebezpieczeństwo. Za to z tarasu rozpościera się wspaniały widok. Poza tym pokoje w wieży są bardzo oryginalnie urządzone. Jeden z moich przodków spędzał w tej wieży całe dnie i kazał ją urządzić według swego gustu... - Ależ tam na pewno jest bardzo brudno. Pełno kurzu i pajęczyny. Trzeba sprzątnąć te pokoje... - Tak, gdy naprawimy uszkodzone schody, trzeba będzie zamieść pokoje i pościerać w nich kurz. Dziś jednak pójdziemy tylko na taras. Może byś poszła z nami? Ręczę za bezpieczeństwo... - Zobaczę, czy mi czas pozwoli - bąknęła hrabianka. Po obiedzie Gryzelda położyła Gildę do łóżeczka. Była jednak tak poważna i cicha, że Gilda po raz pierwszy poskarżyła się na nią. Gdy ojciec przyszedł, żeby ją ucałować przed snem, dziewczynka rzekła: - Gryzeldę głowa boli. Wcale dziś nie żartowała. - Czy pani się źle czuje, panno von Ronach? - To nic wielkiego, panie hrabio. Gdy Gilda zaśnie, pójdę na przechadzkę do lasu. Wtedy ból głowy szybko minie. - Zauważyłem już przy obiedzie, że pani jest bardzo blada. Proszę mi tylko nie zachorować - powiedział z niepokojem. - Ależ co znowu! To przejdzie! - odparła. Wolnym krokiem wyszedł z pokoju. Gryzelda pocałowała dziewczynkę i w kilka chwil później udała się do lasu. ** ** ** Dziewczyna, pogrążona w zadumie, szła przed siebie. Wokoło panowała cisza, nawet ptaki nie śpiewały. Gryzelda nie zauważyła wcale, w jakim kierunku szła, toteż spostrzegła ze zdziwieniem, że znajduje się na szerokim gościńcu. Spojrzała na zegarek: trzeba było już powrócić do zamku. Nagle usłyszała turkot kół i ujrzała na gościńcu mały powozik, którym powoziła jakaś młoda panienka. Groom ze skrzyżowanymi rękami siedział w głębi powoziku. Dogcart minął Gryzeldę. Nagle siedząca w nim panienka rzuciła cugle groom'owi i krzyknęła. Potem zatrzymała powozik, wyskoczyła i rzuciła się Gryzeldzie na szyję. - Gryzeldo, czy to ty? A może tylko jakaś leśna wróżka przybrała twoją postać. - Tilly! Mój Boże! A ty skąd się tu wzięłaś? Pisałam do ciebie, lecz nie otrzymałam odpowiedzi... - Zapewne mój roztargniony tatuś zapomniał, że należy mi odesłać twój list. Byłam z mamą przez kilka miesięcy nad jeziorem Garda, a stamtąd wprost przyjechałam do Dalheimu. Baronowa nas zaprosiła... - Więc przebywasz w Dalheimie? - Tak, zostanę tam przez kilka tygodni. Powiem ci w zaufaniu to, o czym świat dowie się za kilka dni... Oto zaręczyłam się z młodym baronem Fryderykiem... Mamusia przybyła ze mną, a ojciec i Ruth przyjadą na Zielone Świątki, żeby obchodzić nasze zaręczyny... Ale co ty tutaj robisz? - Zaraz ci powiem. Najpierw jednak pozwól sobie złożyć serdeczne życzenia. Spodziewam się, że będziesz tak szczęśliwa, jak zasługujesz na to. Co do mnie to jestem wychowawczynią córeczki hrabiego Treuenfelsa... - Boże Święty! U hrabiego Treuenfelsa? Posądzonego o morderstwo żony i zwolnionego z braku dowodów? Zawsze byłaś odważną istotą, Gryzeldo, ale tym razem popełniłaś szaleństwo... Ja bym się bała, żeby mnie nie spotkał ten sam los, co hrabinę... - Ja nie boję się tego. Zanim jeszcze tu przybyłam, wierzyłam święcie, że hrabia jest niewinny... Przełożona schroniska w St. Marien jest jego krewną, zna go od dziecka. Wpoiła we mnie przekonanie, że nie jest on mordercą. A gdy poznałam go lepiej, doszłam do wniosku, że nie był on zdolny do tego czynu. - No tak, ale nie dowiedziono tego... - Słuchaj, Tilly, a gdyby ci ktoś powiedział, że ja zamordowałam człowieka? Czy mogłabyś w to uwierzyć? - Nie, w żadnym razie. - A widzisz! Odkąd ja poznałam lepiej hrabiego, gotowa jestem dać głowę za jego niewinność... - Mój narzeczony jest właściwie także tego zdania. Zna on dobrze hrabiego, żyli w wielkiej przyjaźni. Chciał mimo wszystko nadal utrzymywać kontakty z hrabią, lecz moja przyszła teściowa błagała go, aby się nie narażał. Ulegając jej wpływowi, unikał hrabiego, lecz bardzo nad tym boleje. Mój Fryderyk jest dobrym, poczciwym chłopcem, który nie potrafi nikomu wyrządzić krzywdy. Raz spotkał hrabiego w lesie i udał, że go nie widzi... Teraz dręczą go wyrzuty sumienia... Wczoraj dopiero powiedział do mnie: "Wiesz, Tilly, gdy myślę o tym, to wydaje mi się, że jestem katem, który zgładził niewinną ofiarę..." Gryzelda z ogromnym wzruszeniem słuchała opowiadania przyjaciółki. - Czy pamiętasz, Tilly, jak prosiłaś mnie kiedyś, żebym ci wymieniła jakieś wielkie, gorące życzenie? Teraz mogłabyś mi wyświadczyć przysługę... Poproś twego narzeczonego, żeby odwiedził hrabiego, podał mu rękę i powiedział: "Wierzę, że jesteś bez winy..." Nie wyobrażasz sobie, jakie katusze znosi ten człowiek, któremu nie wolno szukać odwetu za zniewagę... Spełnisz dobry uczynek, Tilly... Ach gdybym cię mogła przekonać o niewinności hrabiego... - Jaką rolę odgrywa w twym życiu ten człowiek, że stajesz w jego obronie? - Jest nieszczęśliwym człowiekiem - oto wszystko. Nie umiałam nigdy patrzeć spokojnie na cudze cierpienia. Gdyby twój narzeczony przyszedł do niego, wyświadczyłby mu prawdziwe dobrodziejstwo. Byłby to promień słońca w jego życiu. O, Tilly, nie każ mi prosić daremnie. - Dobrze, kochanie, spełnię twą prośbę. Powiem memu narzeczonemu, żeby nie słuchał matki i uczynił tak, jak mu nakazuje serce. - O, gdyby ci się to udało, droga Tilly! W tej samej chwili na drodze ukazał się jakiś jeździec. Tilly skinęła ręką. - Zjawiłeś się w samą porę, mój drogi. Przekonasz się, Gryzeldo, że dotrzymam słowa. Zaraz ci przedstawię mego narzeczonego. Oto baron Dalheim, mój narzeczony... Fryderyku, spotkałam niespodziewanie moją serdeczną przyjaciółkę, Gryzeldę von Ronach, która uratowała życie mojej siostrze... Baron Dalheim, przystojny, młody człowiek ukłonił się Gryzeldzie. - Czy pani wie, że byłem przez jakiś czas bardzo zazdrosny o panią. Moja narzeczona opowiadała mi cuda o swojej przyjaciółce. Cieszę się ogromnie, że poznałem panią... - Wzajemnie, panie baronie. - Mój kochany, przy tej sposobności, muszę cię o coś poprosić. Posłuchaj, bo to bardzo ważna sprawa - rzekła Tilly do narzeczonego, i powtórzyła mu swoją rozmowę z Gryzeldą. Baron wysłuchał z uwagą, potem zaś zwrócił się do Gryzeldy. - Jestem w bardzo przykrym położeniu, panno Gryzeldo. Głos serca nakazuje mi pójść do hrabiego, z drugiej jednak strony ogarniają mnie wątpliwości. Gryzelda głęboko odetchnęła. Była bardzo blada. Powiedziała drżącym głosem: - Baronie, przecież pan zna od dziecka hrabiego Treuenfelsa. Wzrastaliście razem, mógł pan sobie wyrobić zdanie o jego charakterze. Czy sprawiał kiedykolwiek wrażenie, że byłby zdolny do tak niskiego wstrętnego czynu? Czy pan nie sądzi, że gdyby zabił żonę, to przyznałby się do tego? Zgadzam się, że miał powód do gniewu, przyznaję nawet, że mógłby ją zabić w uniesieniu... Ale zamordować ją w taki sposób? Nigdy! To niemożliwe. Nie znam go tak długo, jak pan, baronie - a nie wątpię w jego niewinność. Gdyby zabił swoją żonę, to przyznałby się albo popełnił samobójstwo... Jestem o tym święcie przekonana! Baron wysłuchał jej z widocznym wzruszeniem. - Zawstydziła mnie pani, panno Gryzeldo. Od dawna się zresztą wstydzę, że nie podałem mu ręki gdyśmy się spotkali w lesie. Sto razy już mówiłem sobie, że muszę to naprawić, ale było mi bardzo przykro wobec niego. Nie wezmę mu nawet za złe, gdyby mnie teraz nie chciał przyjąć... - Nie uczyni tego na pewno! - zawołała Gryzelda. - I ja tak sądzę - dodała Tilly. - Proszę cię bardzo, idź do niego. Lepiej podać rękę winnemu, niż skrzywdzić niewinnego. Wiem, że cię gnębi twój postępek. Przecież hrabiemu nie dowiedziono jego winy. Na twój honor nie spadnie żadna plama, jeżeli uwierzysz, że twój przyjaciel jest niewinny... Baron ucałował rękę narzeczonej. - Dziękuję ci, Tilly. Uległem mojej matce i żałuję tego. Obecnie pierzchły wszelkie wątpliwości. A więc, panno Gryzeldo, daję pani słowo, że jutro przyjadę do Treuenfelsu. Oczy Gryzeldy zabłysły radością. Baron patrzył z podziwem na piękną twarz dziewczyny. - Dziękuję, panie baronie! Dziękuję ci, kochana Tilly! Proszę mi wierzyć, baronie, że pan spełni dobry uczynek. - A pani? Pani zasługa jest większa od mojej. Powiem hrabiemu jak dzielnie broniła pani jego sprawy. - O, nie, niech pan mu nic nie mówi! Może wziąłby mi to za złe! Wolę, żeby myślał, iż pan z własnej woli znalazł do niego drogę. To mu sprawi większą przyjemność. - Dobrze, postąpię, jak pani sobie życzy. A co będzie, jeżeli się spotkamy? Muszę przecież powiedzieć, skąd panią znam. - Poznamy się jutro, w zamku Treuenfels. Raz jeszcze dziękuję panu bardzo, panie baronie. - Nie ma za co. Niech pani mnie nie zawstydza. - A kiedy zobaczymy się, Gryzeldo? - spytała Tilly. - Nie wiem, kochanie. Może jutro spotkam się z panem baronem i będę mogła cię zawiadomić. Chciałabym bardzo zobaczyć twoich rodziców i Ruth. Może napiszesz do mnie, kiedy można cię odwiedzić. Naturalnie tylko w tym wypadku, jeżeli baronowa Dalheim nie będzie miała nic przeciwko temu. Może będzie jej nieprzyjemnie, że przyjaźnisz się z nauczycielką hrabianki Treuenfels. - Ach, ty głuptasku! Narzeczeni pożegnali Gryzeldę, która szybkim krokiem podążyła do domu. Serce jej biło radośnie, że mogła skrycie wyświadczyć przysługę ukochanemu. Myśląc o przyjeździe barona, cieszyła się jak dziecko przed Gwiazdką. ** ** ** Po herbacie hrabia, Gryzelda i Gilda wyruszyli do wieży. Hrabianka siedziała jak skamieniała przy stole i śledziła ich wzrokiem. W oczach jej migotał dziwny płomień. Hrabia z Gildą i Gryzeldą udał się do wieży. Okrążyli cały zamek, zanim tam dotarli. Wkoło wieży rosły gęste krzewy janowca. Wchodziło się do niej przez małą furtkę. - Czy z wnętrza zamku nie ma wejścia do wieży? - spytała Gryzelda. - Nie! Do innych wież prowadzą korytarze, okrągła wieża stanowi właściwie oddzielną budowlę. Hrabia Joachim Treuenfels, który kazał ją zbudować założył sobie tu obserwatorium. Zajmował się on z wielką pasją astronomią i alchemią. Mój ojciec zamierzał przebić mury i urządzić przejście do zamku, ale to się nie udało. Mury były zbyt grube. Gryzelda pomyślała o swoim śnie, kiedy to swobodnie przechodziła przez ścianę do sypialni hrabiny Alicji. Przypomniała się jej także ukryta szafa w jej pokoju. - A może istnieje jakieś ukryte przejście, o którym pan nie wie? - spytała. - Ach, widzę, że pani pragnie otoczyć mój stary poczciwy zamek czarem romantyki i tajemniczości - rzekł hrabia z uśmiechem. - Przecież takie rzeczy zdarzają się w starych zamkach. - Zapewne. Tu posiadamy także korytarz podziemny, który prowadzi do piwnicy. Ale na tym kończy się romantyczność zamku. - Albo też pan nic nie wie - odparła dziewczyna. - Jaka pani uparta - powiedział hrabia, po czym wyjął z kieszeni klucz od wieży. - Proszę spojrzeć, jaki dziwny klucz... - Tak, rzeczywiście! Ma dziwny kształt. I nie ma na nim śladu rdzy - zauważyła Gryzelda. Hrabia włożył klucz do zamku. Ku jego zdziwieniu klucz obracał się z wielką łatwością. Również i drzwi otworzyły się cicho i bez oporu. Gdy hrabia wszedł do wieży, Gryzelda wyjęła klucz z zamka i wytarła go chusteczką. I oto spostrzegła na białej chustce ślady oliwy. Zapewne ktoś niedawno musiał naoliwić zamek. A przecież podobno od wielu lat nikt nie otwierał wieży? Po chwili hrabia powrócił. - Możemy wejść na górę, proszę tylko uważać na trzy pierwsze stopnie na drugim piętrze. Pootwierałem wszędzie okna. Niech pani idzie pierwsza. Ja wezmę Gildę za rękę... Gryzelda wolnym krokiem szła przez strome, kręte schody. Kamienne stopnie pokrywała miękka zielona warstwa mchu. Dwadzieścia stopni prowadziło na pierwsze piętro. Tu znajdował się mały, półkolisty podest, skąd prowadziły drzwi do pierwszego pokoju w wieży. Drzwi były zamknięte. Podest był wykładany drewnianą podłogą, pomalowaną na olejno. Podłoga była zakurzona. Gryzelda zauważyła jednak, że od schodów do drzwi ciągnęła się wyraźna jaśniejsza smuga. Wyglądało to tak, jakby ktoś przesunął w tym miejscu szczotkę. - Albo też, jakby tędy przechodziła kobieta w długiej sukni - pomyślała Gryzelda, patrząc badawczo na smugę. Wreszcie wszyscy troje znaleźli się na tarasie. Rozpościerał się stąd wspaniały malowniczy widok na okolicę. - Ach, jak tu pięknie! - zawołała Gryzelda. - Czy panu nie rośnie serce, panie hrabio? To musi być przecież przyjemne uczucie, gdy się patrzy przed siebie i myśli: wszystko, co ogarniam wzrokiem - należy do mnie. - Tak - odparł - to przyjemne uczucie. Niestety, nie wszystko, co widzę przed sobą, należy do mnie... - Ale prawie wszystko. Czy pan nie cieszy się z tego? - Oddałbym cały majątek, żeby odzyskać nieskalane imię i dobrą sławę. Byłbym ubogi, lecz swobodny i szczęśliwy. Jestem przecież młody, mam dużo energii i jak każdy łaknę odrobiny szczęścia... Ostatnie te słowa wypowiedział z wielkim wzruszeniem. Gryzelda spojrzała mu w oczy i spostrzegła w nich wyraz nieukojonej tęsknoty. Pojęła w tej chwili, że hrabia ją kocha, tak jak ona kocha jego. Nie trzeba jej było słów, ani wyznań miłosnych. Zrozumiała, że samotny i nieszczęśliwy człowiek zapałał do niej gorącym uczuciem. Obudziło to w niej radość, zarazem smutek. Czuła jak wielka przepaść dzieli hrabiego Treuenfelsa od biednej nauczycielki. Nie pomyślała o tym, że Harro nie ma odwagi prosić o jej rękę, gdyż na jego nazwisku ciąży plama. Sądziła, że hrabia Treuenfels nie zniży się nigdy do ubogiej wychowawczyni. A jednak serce jej śpiewało z radości, a jednak spływało na nią niewypowiedziane uczucie szczęścia. Byłaby najchętniej głośno zawołała całemu światu: On mnie kocha! On mnie kocha! Przymknęła na chwilę oczy. Hrabia spojrzał na nią z wyrazem bólu. Pojął, że Gryzelda odgadła w tej chwili tajemnicę jego duszy. Oddałby dziesięć lat życia, gdyby mógł teraz porwać ją w objęcia! O, gdyby był wolnym człowiekiem, gdyby mógł otwarcie starać się o jej wzajemność! - Jak tu cudownie! Chciałabym przychodzić tu codziennie przy pięknej pogodzie - rzekła Gryzelda, aby pokonać wzruszenie. - Oddam pani klucz, panno von Ronach. Gdy naprawię stopnie, będzie pani mogła przychodzić na taras - rzekł hrabia. Gryzelda podziękowała mu. Cieszyła się, że odda jej klucz. Zdawało się jej, że ta wieża ukrywa jakąś tajemnicę, którą postanowiła zbadać. Jej sen nabierał wciąż większego znaczenia. Zeszli teraz na dół i obejrzeli pokoje w wieży. Były bardzo piękne i wspaniale urządzone. Raziły w nich tylko łóżka, które nie pasowały do całego urządzenia. - Psują harmonię - powiedziała Gryzelda. - Pani ma rację. Każę wynieść te łóżka - odparł hrabia. Zrozumiała, że pragnie sprawić jej przyjemność. Szybko i gwałtownie zabiło serce w piersi dziewczyny. Obejrzeli najpierw pokój na trzecim piętrze, potem zeszli na drugie. Gryzelda uważnie rozglądała się po tym pokoju. Posiadał on również kształt półkola. - Naprzeciwko, za ścianą tego pokoju jest moja sypialnia - pomyślała Gryzelda, przypatrując się bacznie ścianie, która przylegała do zamku. Urządzenie pokoju przypominało namiot. Ściany były pokryte makatami. Obok jednej z makat wisiało duże zwierciadło w złotej ramie. A tę ramę - Gryzeldzie zdawało się, że jej serce przestanie bić przy tym odkryciu - zdobił również oryginalny ornament, składający się z małych delfinów, taki sam, jak ten, który zdobił ramę obrazu, stanowiącego drzwi szafki ściennej w jej sypialni. Zapewne za tym zwierciadłem znajdował się schowek, położony pod jej szafką ścienną; najchętniej zbadałaby bliżej ramę lustra i przekonała się, czy i ono nie stanowi drzwi do jakiejś tajemniczej kryjówki. Postanowiła, że uczyni to następnym razem, gdy przyjdzie do wieży. Zeszli teraz na pierwsze piętro. Gryzelda znowu obrzuciła badawczym wzrokiem wąską smugę na podeście, która wyglądała jakby niedawno przechodziła tędy kobieta w długiej sukni. Dziewczyna była przekonana, że ktoś bywał w wieży; świadczył o tym świeżo naoliwiony zamek. Pokój na pierwszym piętrze był urządzony w stylu orientalnym i wywierał niezwykle malownicze wrażenie. Gryzelda oglądała go z nadzwyczajną uwagą. Do ściany tego pokoju musiała przylegać ściana sypialni hrabiny Alicji. Być może, że pokój hrabiny był położony nieco wyżej. Gryzelda poczuła znowu, że serce jej zaczyna mocno bić... Oto na tym miejscu, gdzie w górnym pokoju wisiało zwierciadło - tu znajdowała się bogato haftowana makatka ścienna. Co najdziwniejsze, oprawiona była w szeroką złotą ramę, ozdobioną ornamentem z delfinów. Gryzelda bacznie przypatrywała się temu wszystkiemu, lecz nikt nie zdołałby wyczytać z jej twarzy, jakie wysnuwa stąd wnioski. Zacisnęła mocno wargi jakby w obawie, że powie zbyteczne słowo. Miłość czyni z ludzi ślepców lub jasnowidzących. Miłość Gryzeldy dla hrabiego Harra wyposażyła dziewczynę w dar jasnowidzenia. Była przy tym z natury bardzo bystra i spostrzegawcza. Pragnęła całym sercem pomóc hrabiemu, to życzenie nie dawało jej spokoju. Postanowiła rozwiązać zagadkę tajemniczej śmierci hrabiny. W tym postanowieniu umocnił ją jeszcze dziwny sen. Nie zbudziło się w niej dotąd żadne określone podejrzenie, lecz zaczynała w niej powoli kiełkować myśl, że hrabina Alicja nie popełniła samobójstwa, lecz została zamordowana. Gdy w chwilę później wychodziła z wieży, postanowiła niezłomnie, że musi wykryć sprawcę zbrodni. Miała wrażenie, że właśnie w wieży znajdzie rozwiązanie zagadki. Gdy powrócili do zamku hrabia spytał z uśmiechem: - No i cóż? Czy pani jest zadowolona z wyprawy do krainy fantastyki? - Bardzo zadowolona, panie hrabio. Cieszę się, że pan chce powierzyć mi klucz do wieży. Będę często przebywała na tarasie. - I będzie pani marzyć, że pani jest zaczarowaną księżniczką, która czeka, aż zjawi się piękny, młody książę i uwolni ją z zaklęcia - rzekł żartobliwie, spoglądając na nią z tkliwością. - Myli się pan, panie hrabio. Nie mam zamiaru marzyć, zajmę się tam zgoła czymś innym. Mój dziwny sen, o którym panu opowiadałam, zaczął się właśnie od tego, że stałam na tarasie... - Zaciekawia mnie ten sen. Kiedy pani opowie mi go szczegółowo? - NIe wiem jeszcze, kiedy. Ale opowiem go panu z pewnością. - Szkoda, że nie mogłem pokazać pani tego pierścionka... - Tak, szkoda. - Chciałbym tylko wiedzieć, kto mówił pani o tym pierścionku i o tym, że moja żona miała zwyczaj owijać szyję warkoczem... - Pan znowu wygląda tak, jakby pan chciał żartować ze mnie. - Nie... nie... Tylko bawi mnie ten sen. Więc pani opowie mi go na pewno? - Tak, jeżeli zrozumiem nareszcie jego znaczenie. Na razie niech pan o nic nie pyta... - Obiecuję to pani. Weszli do hallu i nie spostrzegli, że w półmroku, ukryta za grubą kolumną, stała hrabianka Beata i śledziła ich niespokojnymi, płonącymi oczyma. Przeszli przez hall obok hrabianki, rozmawiając o błahych sprawach. Hrabianka usłyszawszy urywek ich rozmowy, odetchnęła z ulgą, jakby jej kamień spadł z serca. Potem osunęła się bezsilnie na fotel. Hrabia pożegnał się z Gildą i Gryzeldą i udał się do swego gabinetu. Gryzelda zaś wzięła dziewczynkę za rączkę i poszła z nią do apartamentów hrabiny Alicji. Uważała, żeby Gilda nic nie uszkodziła i mówiła z nią o jej zmarłej matce. Gilda wprawdzie nie zachowała o niej głębokiego, tkliwego wspomnienia, lecz Gryzelda starała się je wyidealizować. W apartamentach unosiła się jeszcze lekka woń ulubionych perfum hrabiny. Wszystko tu pozostało na tym samym miejscu, jak za jej życia. Gryzelda z Gildą minęły długi szereg pokoi i znalazły się wreszcie w sypialni. Dziewczyna zatrzymała się na progu, jakby olśniona. Tak - to był ten sam pokój, który widziała we śnie. Wszystko się zgadzało, nawet najdrobniejsze szczegóły. Ściany były wyłożone ciemnym drzewem, sufit obity błękitnym materiałem. Stały w nim jasne, modne meble, nocny stolik znajdował się obok łóżka. Zbliżyła się do nocnego stolika. Przypuszczała, że wisi nad nim także jakiś obraz w ramie, ozdobionej ornamentem z delfinów, lecz omyliła się. Ściana była gładka, wyłożona taflami z ciemnego drzewa, ozdobiona inkrustacjami. Nie mogły się w niej znajdować ukryte drzwi do szafki ściennej. Mimo to Gryzelda patrzyła jak urzeczona na ścianę nad nocnym stolikiem, jakby mogła ją przeniknąć na wylot. Przypomniała sobie, jak w jej śnie, ze ściany tej wyrosła ręka i wrzuciła do kieliszka z winem trzy kulki z perłowej masy. I nagle drgnęła... Ujrzała bowiem na ścianie inkrustowany wzór z perłowej masy... Nad nocnym stolikiem widać było trzy okrągłe płatki z perłowej masy, odbijające się wyraźnie na ciemnym tle drzewa. Przypominały owe trzy kulki, które widziała we śnie. Przycisnęła dłonie do serca. Umysł jej pracował gorączkowo. Rozmyślania te przerwała Gilda, która zaczęła się nudzić i chciała iść do parku. Gryzelda jednak nie miała ochoty wychodzić z tych apartamentów. Nie mogła przecież drugi raz prosić hrabiego, aby dał jej klucze. Otworzyła torebkę i wyjęła z niej szklaną różnobarwną kulę. Znalazła ją dziś rano wśród swoich rzeczy. Bawiła się nią, gdy była dzieckiem i zamierzała podarować ją Gildzie. Ta kula miała jej teraz pomóc. - Zobacz no, Gildo, co ja tu mam! - Ach, jaka śliczna kulka! Daj mi ją, Gryzeldo. - Tak, dostaniesz ją, jeżeli będziesz się przez chwilę spokojnie bawić. - Dobrze, dobrze! Gryzelda zaprowadziła małą do przyległego pokoju. - Widzisz, Gildo, usiądź sobie na tym miękkim dywanie i baw się kulą. Ja chciałam jeszcze obejrzeć coś w tamtym pokoju. Gilda zaczęła się bawić, Gryzelda zaś powróciła do nocnego stolika i uważnie przyglądała się ścianie. Trzy okrągłe płatki z perłowej masy magnetycznie przyciągały jej wzrok. Nacisnęła pierwszy z nich, lecz nie poruszył się. Spróbowała nacisnąć drugi, lecz daremnie. Wreszcie mocno nacisnęła dolny, środkowy płatek. Wówczas znikł on w ścianie, a jednocześnie usłyszała cichy zgrzyt. Jeden z drewnianych kwadratów wystąpił ze ściany. Stanowił on drzwi do wmurowanej szafy. Drżąc ze wzruszenia, obejrzała wnętrze szafki ściennej. Posiadała ona ten sam dziwaczny kształt, co szafka w jej pokoju. Pochyliła się i zastukała o dno otworu. Usłyszała ten sam głuchy dźwięk. Pod szafką na pewno nie było muru, tylko pusta przestrzeń. Pokoje w wieży były, według obliczenia Gryzeldy, położone nieco niżej, niż pokoje zamku. Dno szafki ściennej leżało zapewne na tym samym poziomie, co sufit pokoju w wieży, znajdującego się na pierwszym piętrze. Gdyby jej przypuszczenia się sprawdziły, gdyby w wieży za zwierciadłem i za makatą znajdowały się także ukryte drzwi - tak, w takim razie sypialnię hrabiny Alicji dzieliło od pokoi w wieży tylko drewniane dno szafki ściennej, o ile tu i tam otworzono drzwi. Myśl o tym ogromnie wzburzyła Gryzeldę. Z tej ściany wysunęła się ręka... Z tej ręki polały się krople trucizny do kieliszka z winem... Czyżby zbrodnicza ręka znalazła drogę przez szafkę ścienną? Śledztwo wykazało, że po odejściu hrabiego Harra nikt, z wyjątkiem pokojówki, nie wchodził do sypialni hrabiny. Służąca napełniła kieliszek winem, potem pani pozwoliła jej odejść. Gdy pokojówka opuszczała apartamenty hrabiny, jej pani była już rozebrana. Siedziała w długiej nocnej koszuli przed wielkim lustrem w ubieralni. Czy w owym czasie właśnie zbrodnicza ręka nie mogła się wysunąć z szafki ściennej i wlać truciznę do wina? Na to nie trzeba było wcale wchodzić do pokoju. Hrabina położyła się do łóżka i wypiła zatrute wino, które sprowadziło natychmiastową śmierć. Jeżeli jej przypuszczenia okazałyby się słuszne, w takim razie morderca znalazł drogę do swej ofiary przez ukryte przejście w wieży. A przecież na podeście i na schodach w wieży były ślady, że ktoś przechodził tamtędy. A na zamku pozostały dotąd ślady oliwy... Gryzelda wzdrygnęła się. Postacią jej wstrząsnął zimny dreszcz. - Przebacz mi, Ojcze Niebieski, jeżeli krzywdzę kogoś moim podejrzeniem! Pomóż mi, dobry Boże pozwól mi udowodnić jego niewinność... Tak modliła się Gryzelda. Potem zamknęła cicho szafkę ścienną. Powróciła do Gildy. Dziewczynka leżała na dywanie i bawiła się kulą. - Chodź, kochanie, pójdziemy teraz do parku. - Chcę się jeszcze bawić... - Pobawisz się w parku. Zamknęła na klucz pokoje hrabiny. Miała przeczucie, że teraz uda się jej jasno wykazać niewinność hrabiego Treuenfelsa. Mimo to było jej ciężko na duszy, doznawała wrażenia, że grozi jej jakieś niebezpieczeństwo. Gdy weszła z Gildą do parku odetchnęła z ulgą. Chwała Bogu, tutaj świeciło słońce, tutaj oddychało się swobodnie. Gniewała się na siebie, że poddaje się złym przeczuciom. Czyż dzisiejszy dzień nie okazał się szczęśliwym? Spotkanie z Tilly i baronem Dalheimem, wyprawa na wieżę w towarzystwie hrabiego, uzyskanie pewności, że Harro ją kocha... A w dodatku Opatrzność wskazała jej drogę, jak i gdzie szukać dowodów niewinności hrabiego! Czyż to wszystko nie było dostatecznym powodem do radości? I Gryzelda powoli odzyskała dawną pogodę ducha. ** ** ** Ujrzała hrabiego dopiero przy kolacji. Natychmiast oddała mu klucze od apartamentów zmarłej hrabiny. - Dziękuję panu, że pozwolił mi pan obejrzeć te pokoje - rzekła. Spostrzegła, że hrabianka Beata przygląda się jej z niepokojem i napięciem. Hrabia wziął klucze z jej rąk. - Czy pokoje podobały się pani? - Owszem, choć inne pokoje w zamku podobają mi się lepiej. Te jasne, modne meble, nie pasują do całości, psują styl. - Jestem również tego zdania - odparł hrabia. - A jak się pani podobała wieża? Czy znalazła uznanie w oczach pani? - spytała szyderczo hrabianka Beata. - Pokoje w wieży są cudownie urządzone, a widok z tarasu jest wspaniały. - Oddaj mi zaraz klucz do wieży, Harro ,- rzekła hrabianka. - Nie, Beato. Jutro rano naprawi się uszkodzone stopnie, potem zaś wręczę klucz pannie von Ronach. Pragnie ona częściej wchodzić na taras i rozkoszować się cudownym widokiem. Beata domyśliła się, że hrabia pragnie Gryzeldzie sprawić przyjemność. Pożerała ją zazdrość. Po co ta dziewczyna miała wchodzić do wieży? Jakim prawem oglądała pokoje hrabiny? Ta przybłęda pozwalała sobie na zbyt wiele, była bezczelna. A jej kuzyn starał się spełnić każde życzenie tej guwernantki... Po kolacji wszedł służący i odwołał na chwilę hrabiankę Beatę. Chodziło o jakąś gospodarską sprawę. Gryzelda i hrabia Harro pozostali sami. Zdarzało się to bardzo rzadko, zazwyczaj widywali się tylko w obecności Gildy. Toteż ta chwila wywarła na nich potężne wrażenie. Coś niewypowiedzianego, słodkiego i bolesnego zarazem, spłynęło na ich serca. Zdawało się, że powietrze przesycone jest ukrytą tkliwością... Milczeli oboje, nie mając odwagi spojrzeć sobie w oczy. Gryzeldę jednak dręczyła pewna wątpliwość. Zdobyła się więc wreszcie na odwagę i zapytała: - Wiem, że pan wyśmieje mnie, panie hrabio. W moim śnie widziałam w pokoju hrabiny ukrytą w murze szafkę ścienną. Czy pan nie wie o istnieniu takiej szafki? - Pani wyśniła sobie cały romans. W Treuenfelsie nie ma takich skrytek. A tym bardziej w pokoju hrabiny... Przecież zauważyła pani chyba, że ściany są wyłożone gładkimi taflami z drzewa. Gryzelda upewniła się, że hrabia nie ma pojęcia o istnieniu szafki. Toteż odpowiedziała z pozornym spokojem. - Właściwie i ja tak myślałam... Może jednak w innych pokojach są takie szafki? - A pani chciałaby koniecznie znaleźć w zamku Treuenfels coś romantycznego! Radzę pani przeczytać naszą kronikę rodzinną. Tam znajdzie pani szczegółowy opis każdego pokoju, a przy tym dowie się pani również całej historii naszego rodu. To bardzo gruba księga. Moja kuzynka Beata umie ją na pamięć. Przez całe noce ślęczała nad kroniką i przeczytała ją od początku do końca. - Może to zajmująca lektura? - Możliwe! Tak przynajmniej twierdzi Beata. - A pan pozwoliłby mi przeczytać tę kronikę? - Naturalnie! Książka leży w bibliotece, w pierwszej szafie, koło drzwi. - Dziękuję za pozwolenie. - Proszę bardzo. Obawiam się tylko, że to panią znudzi. - Ja się tego nie boję. W tej chwili powróciła hrabianka, a Gryzelda skierowała rozmowę na inne tory. ** ** ** Nazajutrz Gryzelda obudziła się z uczuciem, że dziś jest dzień świąteczny. Dziś miał przecież przyjechać baron Dalheim. Rozpromieniona, wyjrzała przez okno. Niebo było błękitne, świat cały kąpał się w słonecznym blasku. Gryzeldzie wydało się, że nie powinna dziś zakładać żałobnej sukni. Ubrała się więc w białą sukienkę, przepasaną szeroką, czarną szarfą. Po śniadaniu Gryzelda poszła z Gildą do altany na lekcję. Podczas przerwy zjawił się nagle hrabia. Gilda pociągnęła ojca do altany i poprosiła, żeby usiadł, bo Gryzelda właśnie opowiada jej bajkę. Hrabia słuchał jeszcze uważniej niż jego córeczka. Kiedy Gryzelda skończyła, odezwał się: - Posiada pani niezwykły dar opowiadania. Słuchając, człowiek staje się dzieckiem. Jedno mi się tylko nie podobało. Księżniczka w bajce miała włosy czarne jak heban, tak być nie powinno. Księżniczka z bajki musi być złotowłosa, jak pani... Gdym panią ujrzał w tej białej sukni, pomyślałem, że chciałbym być rycerzem z bajki... Sądziłem zawsze, że w żadnym kolorze nie może pani być bardziej do twarzy, jak w czarnym. Dziś przekonałem się, że w białym wygląda pani jeszcze piękniej. Niestety, nie jestem królewiczem, tylko brzydkim, odrażającym Żabim Królem, który nie ma prawa starać się o względy pięknej księżniczki... Gryzelda zarumieniła się. Zrozumiała ukryty sens jego słów. - Biedny, biedny Żabi Król - szepnęła ze łzami w oczach. - Lecz i dla niego przyjdzie chwila wyzwolenia... - Nie wierzę w to - odparł hrabia. - Ależ tak, tatusiu - wmieszała się do rozmowy Gilda. - Piękna królewna zdjęła czary z Żabiego Króla. Zamienił się w młodego królewicza i ożenił się z nią, a wesele trwało sto dni... - Takie święto trwa przez całe życie - rzekł hrabia w zamyśleniu. W tej chwili na progu altany stanął służący Henryk. - Pan baron Dalheim przyjechał i chciałby widzieć pana hrabiego - oznajmił. - Co? Co takiego? Służący powtórzył wiadomość. Hrabia zwrócił bladą twarz ku Gryzeldzie i ujrzał, że oczy dziewczyny promienieją radością. Przesunął ręką po czole. - Idę - rzekł do służącego. - Czy pani to rozumie, panno von Ronach? - spytał. - Co to ma znaczyć? - Zapewne baron zastanowił się i uznał niewłaściwość swego postępku. - Ach, czuję, że czeka mnie tylko nowe rozczarowanie! - rzekł hrabia i oddalił się wolnym krokiem. - Nie, czeka cię wielka radość! - pomyślała Gryzelda, przyciskając dłonie do serca. ** ** ** Baron Dalheim przez chwilę rozmawiał z Beatą w salonie, potem przeszedł do gabinetu. Gdy hrabia wszedł, baron wyciągnął do niego obie ręce. - Harro, drogi Harro! Czy możesz mi przebaczyć? - zapytał. - Prosisz mnie o przebaczenie, Fryderyku? Mnie, którego niedawno jeszcze nie chciałeś znać? - Właśnie dlatego proszę o przebaczenie. Nie wiem, jak się usprawiedliwić, mój drogi. Słuchałem więcej rad mojej matki, niż głosu serca. Moja matka także wierzy, że jesteś niewinny, lecz kobiety bardziej liczą się z opinią. Uciekłem wtedy w lesie przed tobą, a potem czyniłem sobie gorzkie wyrzuty, że cię skrzywdziłem. Proszę cię, Harro, przebacz mi! Hrabia uścisnął rękę przyjaciela. Wydawało mu się, że okropny ciężar spada z jego duszy. - Nie wiesz, ile przecierpiałem, Fryderyku. Przeżyłem okropne miesiące. Jeszcze nie mogę pojąć, że cię tu widzę. Przyszedłeś do samotnego, okrytego hańbą człowieka, którego opuścili przyjaciele. - To się zmieni, Harro. Inni także znajdą do ciebie drogę. Ja będę teraz bronił wszędzie twojej sprawy, a wraz ze mną moja narzeczona. - Zaręczyłeś się? - Tak, z panną Tilly von Sarnow. - Ach, z tą młodą panienką, o której już wspominałeś mi w zeszłym roku... - Tak, mój drogi. Moja narzeczona przebywa ze swoją matką u nas. Przesyła ci ona serdeczne pozdrowienia. - Musi być szlachetną istotą, jeżeli poleciła ci pozdrowić napiętnowanego. - Tak, jest kochaną dziewczyną, ma złote serce. Przyjechałem zresztą, z pewnym poleceniem od mojej narzeczonej. Dowiedziała się ona, że bawi tutaj jej przyjaciółka, panna Gryzelda von Ronach. - Jest to wychowawczyni mojej córki. Więc to przyjaciółka twej narzeczonej? - Tak, wychowywały się od dzieciństwa razem. Panna von Ronach musi być zresztą nadzwyczajną dziewczyną. Uratowała życie młodszej siostrze mojej narzeczonej. Dziewczynka tonęła, a panna von Ronach ocaliła ją z narażeniem własnego życia. Cała rodzina mojej narzeczonej bardzo ją lubi i ceni. - Zasługuje na to w zupełności. Jeżeli chcesz, to przedstawię cię pannie Gryzeldzie. - Proszę cię o to. Ale najpierw pogadajmy sobie trochę. Moja matka prosi cię, żebyś pojutrze przyjechał na moje zaręczyny. Będą wszyscy sąsiedzi. Przyjedź, mój drogi! Musisz zacząć bywać między ludźmi. - Nie, Fryderyku. Ucałuj ręce twej matce i podziękuj jej za zaproszenie. Wyświadczyłeś mi wielką przysługę, przyjeżdżając do mnie, będę rad, gdy zechcesz mnie odwiedzać. Ja jednak nie mogę widywać ludzi, dopóki na moim nazwisku ciąży plama. Pozdrów twoją narzeczoną. Życzę wam szczęścia, oby wasze małżeństwo było bardziej harmonijne od mojego. - Dziękuję ci, Harro. Nie będę cię namawiał, bo nie mogę ręczyć za zachowanie moich gości. Mógłbyś jednak odwiedzić mnie innym razem, gdy będziemy sami. - Nie, Fryderyku. Ty jednak zrobisz mi wielką przyjemność, odwiedzając mnie. Beata również będzie temu rada. Zdaje się, że nie służy jej samotny tryb życia, jaki prowadzimy. Czy widziałeś ją? - Tak, i powiem ci, że zauważyłem w niej ogromną zmianę. Wygląda bardzo źle, o wiele gorzej od ciebie. Sprawia wrażenie osoby chorej. - I ja to zauważyłem. Beata przejmuje się ogromnie moim losem. Proponowałem jej, by wyjechała na kurację, lecz nie zgodziła się na to. Obydwaj panowie rozmawiali przez chwilę, potem wyszli razem do parku. Gryzelda ujrzała ich z daleka, a serce jej mocno zabiło. Spostrzegła wyraz radości na twarzy hrabiego. O, jakże była wdzięczna baronowi, że odwiedził przyjaciela! Gdy panowie zbliżyli się do altany, Gryzelda wstała. - Panno von Ronach, pani pozwoli... Baron Dalheim prosił, żeby przedstawić go pani. Gryzelda ukłoniła się baronowi. Ani ona, ani też Fryderyk Dalheim nie zdradzili, że się już znają. - Przybywam do pani z poleceniem - powiedział baron. - W Dalheimie bawi obecnie moja narzeczona, panna Tilly von Sarnow z rodziną. Prosiła, żeby pani ją odwiedziła. Przekazuję tę prośbę również w imieniu mej matki. Cała rodzina Sarnowów cieszy się już, że zobaczy panią. - Dziękuję, panie baronie. Pozwolę sobie jutro po południu przyjechać do Dalheimu. - O, to doskonale. Panowie jeszcze przez chwilę gawędzili z Gryzeldą. Gilda ucieszyła się ogromnie, widząc "wujaszka barona", którego bardzo lubiła. Poznała go od razu i czyniła mu w zabawny sposób wyrzuty, że go tak długo nie było. Obiecał jej solennie, że zacznie przyjeżdżać częściej. Obydwaj panowie w najlepszej zgodzie powrócili do zamku. Gryzelda śledziła ich wzrokiem, a oczy jej jaśniały radością. Gilda szczebiotała wesoło, opowiadając o wujaszku Fryderyku. Gryzelda zobaczyła hrabiego dopiero na obiedzie. Wyglądał o wiele lepiej, oczy jego błyszczały radośnie. Mówił, jak bardzo cieszy się z odwiedzin przyjaciela. - Dalheim zresztą także uważa, że wyglądasz nieszczególnie, droga Beato. Powinnaś coś zrobić dla siebie - zwrócił się wśród rozmowy do kuzynki. Ale hrabianka Beata nie odpowiedziała, tylko przecząco potrząsnęła głową. ** ** ** Nazajutrz Gryzelda pojechała do Dalheimu, gdzie wszyscy powitali ją bardzo przyjaźnie. Ruth wybiegła jej na spotkanie i rzuciła się jej na szyję, a cała rodzina otoczyła ją kołem. Potem przedstawiono ją baronowej Dalheim, Gryzelda spodobała się jej bardzo. - Niech pani przyjedzie do nas kiedyś z hrabianką Gildą - poprosiła baronowa. - Tak, Gryzeldo - zawołała Ruth - ale przyjedź z nią, dopóki ja jeszcze jestem w Dalheimie! Wszyscy prosili również, żeby Gryzelda przybyła na zaręczyny, dziewczyna jednak odmówiła. Oświadczyła, że przyjechałaby tylko wtedy, gdyby hrabia i hrabianka przyjęli zaproszenie. - Hrabia, niestety, odmówił. Wysłałem wczoraj zaproszenia dla pani i dla hrabianki Beaty. Dziś zapewne nadejdą - powiedział baron Fryderyk. - Powinnaś koniecznie być na moich zaręczynach, Gryzeldo - mówiła Tilly. - Wolę cię odwiedzić w taki dzień, gdy nie będzie gości. Chętnie przyjadę kiedy indziej - odparła Gryzelda. Po herbacie Gryzelda pożegnała się i odjechała do Treuenfelsu. Gilda wybiegła jej na spotkanie, nie posiadając się z radości, że ją widzi. Zarzuciła jej ręce na szyję i przywarła z miłością do nauczycielki. Hrabia z zazdrością patrzył na córkę. Podczas nieobecności Gryzeldy był z Gildą na spacerze i bawił się z nią. Dziewczynka jednak wciąż pytała: - Kiedy już powróci Gryzelda? Wtedy hrabia myślał: - Ach, gdybyż powróciła jak najprędzej! Treuenfels to królestwo cieni. Gdy jej nie ma, w zamku brak słońca! - Nie pozwolę ci już odjeżdżać! Nie było cię tak długo! - zawołała Gilda. - Tak - rzekł hrabia - Gilda ma słuszność! Brakowało nam słońca! Wieczorem, przy kolacji hrabia wręczył Gryzeldzie i hrabiance Beacie zaproszenia na zaręczyny do Dalheimu. - Spodziewam się, Beato, że przyjmiesz to zaproszenie. Powinnaś mieć jakąś rozrywkę. - Nie, Harro, nie zależy mi na tym. Jeżeli ty nie pojedziesz, to i ja zostanę w domu - odpowiedziała hrabianka. - A pani, panno von Ronach? - spytał hrabia. - I ja nie pojadę na zaręczyny, panie hrabio. Wytłumaczyłam to już Tilly. Odwiedzę ją jeszcze raz w końcu tego tygodnia, a jeżeli pan pozwoli, to zabiorę Gildę. Obiecałam baronowej, że ją przywiozę. W następną sobotę Gryzelda pojechała z Gildą do Dalheimu. Wszyscy pieścili małą hrabianeczkę, a Ruth bardzo się z nią zaprzyjaźniła. Gilda bawiła się bardzo dobrze, a przez całą drogę mówiła o swojej nowej przyjaciółce. Hrabia wyjechał im konno na spotkanie, czekał na granicy, dzielącej Dalheim od Treuenfelsu. Witając się z córeczką, spojrzał na Gryzeldę, a oczy jego zdawały się mówić: - Tęskniłem bezgranicznie za tobą! ** ** ** Nastąpiły znowu spokojne dnie. Schody, prowadzące do wieży zostały naprawione, w pokojach posprzątano i wyniesiono z nich łóżka. Gryzelda często bywała na tarasie, gdyż wieża wzbudzała w niej szczególne zainteresowanie. Hrabianka Beata poleciła wymieść każdy kącik. Gryzelda jednak uczyniła przy tym ciekawe spostrzeżenie. Hrabianka wprawdzie udała się ze służbą do wieży, lecz dopiero wtedy weszła do wnętrza, gdy służące zabrały się do roboty. Wtedy zaczęła im nawet pomagać, przesuwała sprzęty, ustawiała drobiazgi. Spojrzenie jej biegało niespokojnie po wszystkich kątach, zdawało się czegoś szukać. W ostatnich dniach była bardziej zdenerwowana, niż zazwyczaj. Służba nie mogła jej w niczym dogodzić. Gdy Gryzelda, korzystając z poobiedniej drzemki Gildy, poszła do wieży, Beata zawołała, nie mogąc zapanować nad sobą: - Proszę sobie iść, musimy tu najpierw posprzątać. Nie potrzeba nam nikogo! Gryzelda oddaliła się. Przeraziła się, ujrzawszy bladą, zapadłą twarz hrabianki. Sprzątanie w wieży było dla niej widocznie okropną udręką. Gdy wreszcie ukończono porządkowanie, Beata pierwsza wyszła do parku. Przez chwilę stała przy otwartych drzwiach, opierając się o ścianę, jak ciężko chora. Ciałem jej wstrząsały dreszcze, na czole perlił się zimny pot, który ocierała drżącymi rękami. Gryzelda, ukryta w zaroślach, widziała hrabiankę. Twarz dziewczyny zbladła z przerażenia. Podczas obiadu Beata wręczyła hrabiemu klucz od wieży; hrabia oddał go natychmiast Gryzeldzie. - Teraz ma pani wolny wstęp do okrągłej wieży, panno von Ronach. Może pani tam bywać o każdej porze dnia - powiedział. Od tej chwili Gryzelda codziennie prawie spędzała w wieży wolną godzinę po południu. Nikt w zamku nie wiedział o tym. Lecz hrabia Treuenfels kilkakrotnie zauważył jasną głowę dziewczyny, wychylającą się z tarasu. Byłby chętnie poszedł za nią na górę, lecz nie śmiał. Jego miłość dla Gryzeldy wzmagała się z każdym dniem, marzył o tym, by została jego żoną. Uważał jednak, że nie ma prawa starać się o jej rękę, dopóki na jego nazwisku ciąży plama. Cierpiał, myśląc o tym, że jest wyrzucony poza nawias społeczeństwa, że nie posiada prawa do szczęścia. Gryzelda również bolała nad tym, choć ona w swej miłości nie szukała zaspokojenia gorących pragnień. Jemu tylko pragnęła przynieść wyzwolenie. Dlatego też postanowiła wyświetlić zagadkę śmierci hrabiny Alicji, dlatego szukała bezustannie tropów zbrodni. Od czasu gdy posiadała klucz do wieży, usiłowała zbadać mechanizm obu ram z delfinami. Była przeświadczona, że zarówno za lustrem, jak i za makatą znajdują się ukryte drzwi, stanowiące przejście do sypialni hrabiny Alicji. Gotowa była przysiąc, że tylko tą drogą zbrodnicza ręka przedostała się do sypialni i wlała truciznę do wina. Nie miała też wątpliwości, kto był sprawcą morderstwa. Ta świadomość ciążyła jej na duszy. Nieraz ogarniał ją szalony lęk i niepokój. Zdawało się jej, że nie powinna dalej prowadzić śledztwa, że grozi jej jakieś nieszczęście. A jednak nie ustawała w poszukiwaniach, ożywiona gorącym pragnieniem wyzwolenia ukochanego człowieka. Dotychczas nie udało się jej odnaleźć w ornamencie właściwego delfina. A ponieważ jej starania spełzły na niczym, postanowiła zbadać gruntownie szafkę ścienną w swoim pokoju. Była przekonana, że za tą szafką znajduje się jakieś przejście do wieży. Zamknęła się w swoim pokoju na klucz i zaczęła dokładnie oglądać wnętrze szafki. Od dawna już wyjęła z niej swoje klejnociki. Pomyślała, że lepiej będzie, gdy nikt się nie dowie, że odkryła drzwiczki. Jedna tylko osoba mogłaby podczas jej nieobecności skontrolować wnętrze szafki - jedyna osoba, która oprócz niej znała tajemnicze kryjówki w zamku. Gryzelda posiadała małą kieszonkową latarkę elektryczną, którą dostała od ojca i zachowała na pamiątkę. Pewnego wieczoru oświetliła tą latarką wnętrze szafki. I oto nagle ujrzała w kącie mały drewniany kołeczek. Z początku sądziła, że to wystający z drzewa sęk. Potem jednak dotknęła go palcami, próbując go wyciągnąć. Kołeczek nie poruszał się. W końcu Gryzelda spróbowała przesunąć go na bok. I oto nagle dno szafki ściennej opadło na dół jak klapa, przylegając zupełnie do ściany. Z ust GRyzeldy wyrwał się okrzyk. Zaczęła nadsłuchiwać. Przecież obok były apartamenty hrabianki Beaty... Gryzelda głęboko odetchnęła. Pochyliła się nad otworem i oświetliła go latarką. Kryjówka była bardzo głęboka. Gdyby ktoś w niej stanął, mógłby wyciągniętą ręką sięgnąć najwyżej do dna szafki ściennej. Gryzelda w pierwszej chwili nie zwróciła na to uwagi, gdyż uczyniła znacznie ważniejsze odkrycie. W ścianie przylegającej do wieży spostrzegła kontury drzwi. Zdawały się być bardzo grube i nie miały zamka. Stanowczo jednak były to drzwi, mniej więcej tego samego wymiaru, co rama z delfinami. Gryzelda oddychała nerwowo. Przeczucie jej nie zawiodło. Tylko że drzwi nie można było otworzyć z tej strony; posiadały zamek od strony pokoju w wieży. Postanowiła, że musi znaleźć delfiny, za pomocą których otwiera się drzwi. To odkrycie utwierdziło ją jeszcze bardziej w jej podejrzeniu. Spróbowała teraz zamknąć dno szafki, co było bardzo trudne, gdyż klapa nie posiadała uchwytu. Wreszcie podważyła nożyczkami dno i zamknęła skrytkę. Niezwykle wzburzona położyła się do łóżka. Było to bardzo uspokajające uczucie, że klucz od wieży znajdował się w jej rękach. Miała przynajmniej pewność, że z wieży nikt nie będzie się mógł przedostać do schowka za zwierciadłem. Znowu ogarnęło ją niewytłumaczone uczucie trwogi, którego dotąd nie znała. Dotąd była przecież odważna, nie lękała się niczego. Długo nie mogła zasnąć. Mózg jej pracował niespokojnie; układała sobie cały plan, jak oczyścić z hańby nazwisko ukochanego człowieka. Następnego ranka zerwała się już o piątej. Nie mogła zaznać spokoju. Chciała iść natychmiast do wieży, chciała tam prowadzić dalsze poszukiwania. Jeżeli pójdzie teraz, to będzie mogła pozostać tam do ósmej. Ma przed sobą trzy wolne godziny. W ciągu dnia nie będzie miała tyle czasu. Nie będzie zwlekać, wyruszy tam zaraz. Włożyła do torebki latarkę kieszonkową oraz mały podręczny neseserek, zawierający nożyki, nożyczki, igły oraz inne przybory do robótek. Pomyślała, że może jej się to przydać przy dalszych poszukiwaniach. Wyszła na palcach, aby hrabianka Beata nie usłyszała jej kroków. Szybko zbiegła ze schodów. W zamku panowała głęboka cisza. Tylko stary Henryk był już na nogach. Przed chwilą otworzył bramę, a teraz zabierał się do trzepania dywanów, które zwinięte w rulon, leżały na podłodze. Gryzelda przywitała go uprzejmie. Służący spojrzał na nią ze zdumieniem. - Co to? Panienka tak wcześnie wstała? Skinęła głową. - Głowa mnie boli, Henryku, pójdę się trochę przejść. - Pogoda jest piękna, świeże powietrze pomoże panience. Gryzelda skinęła głową i weszła do parku. W ciągu kilku minut doszła do okrągłej wieży. Otworzyła drzwi i zamknęła je starannie za sobą. Potem szybko wbiegła na schody i zatrzymała się w pokoju na pierwszym piętrze. Natychmiast zabrała się do dzieła. Przede wszystkim wsunęła między ścianę a ramę z delfinami cienką igłę do cerowania. Wodziła igłą wzdłuż tej szpary. Rama była mocno przytwierdzona. W pewnym miejscu igła natrafiła na opór. Tutaj musiał się znajdować zamek wmurowanych drzwi. Należało szukać mechanizmu drzwi na tym poziomie. Zaczęła naciskać po kolei wszystkie delfiny, znajdujące się na tej wysokości. I dziś nareszcie jej starania zostały uwieńczone sukcesem. Jeden z małych delfinów ustąpił pod naciskiem palca i znikł w głębi ściany. Usłyszała cichy zgrzyt - tajemnicze drzwi rozwarły się przed nią. Gryzelda była tak wzruszona, że bezsilnie osunęła się na posadzkę. Niedługo jednak poddawała się tej słabości. Wstała i otworzyła drzwi. Były bardzo grube i obite materiałem, który zagłuszał każdy dźwięk; w zamku nie można było usłyszeć stąd najmniejszego szmeru i odwrotnie. A jednak te grube ciężkie drzwi bezgłośnie obracały się w zawiasach. Gryzelda przede wszystkim nakreśliła znak na grzbiecie delfina, za pomocą którego otwierało się skrytkę. Potem weszła do schowka. Te drzwi także nie miały zamka, od wewnątrz nie można było otworzyć kryjówki. Podniosła rękę, w której trzymała zapaloną latarkę. Nad głową ujrzała dno szafki ściennej, której drzwiczki znajdowały się w pokoju hrabiny Alicji. Odetchnęła głęboko. Znalazła to, czego szukała. Było to dalsze ogniwo łańcucha, który ukuła w celu wyzwolenia hrabiego Harra. Przez chwilę stała oszołomiona swoim odkryciem. Wreszcie opanowała się i poświeciła latarką do ostrego kąta skrytki. Spostrzegła tu mały zameczek. Przesunęła na bok mały drewniany kołeczek - zamek odskoczył. Dno szafki ściennej opadło, przylegając jak klapa do ściany, która tutaj była bardzo cienka. Gryzelda oświetliła teraz wnętrze szafki ściennej. Ujrzała wyraźnie kontury ukrytych drzwi. One jednak posiadały wewnątrz zamek. Wysoka osoba, która by stanęła na krześle, mogła z wielką łatwością otworzyć od wewnątrz szafkę - mogła także sięgnąć ręką do nocnego stolika hrabiny Alicji. Dziewczyna wyszła z kryjówki i zaczęła się rozglądać za krzesłem, aby spróbować, jak się uda ten eksperyment. Rzuciwszy jednak okiem na zegarek, przekonała się, że już pora, aby powrócić do zamku. Musiała poczekać, po południu postanowiła tu wrócić. Weszła więc tylko powtórnie do kryjówki i zatrzasnęła dno szafki ściennej. Nagle latarka wypadła jej z rąk. Paliła się, a jej ostre światło padało jasną smugą na posadzkę schowka. I oto - w kącie - Gryzelda spostrzegła nagle jakiś błyszczący przedmiot. Pochyliła się i wyciągnęła rękę... Z ust jej wyrwał się okrzyk.. Trzymała w ręku pierścionek - pierścionek dziwnego kształtu - pierścionek sznurowy z rubinami, który widziała we śnie. Gryzelda pobladła. Słaniając się, wyszła z kryjówki i opadła bezsilnie na niski drewniany zydel. Ciałem jej wstrząsały dreszcze, szczękała głośno zębami. Oto było ostatnie ogniwo łańcucha... Pierścionek stanowił niezbity dowód, że nie pomyliła się w swoich podejrzeniach. Pierścionek należał do hrabianki Beaty. Zgubiła go w dniu śmierci hrabiny Alicji. Od tamtej chwili nie nosiła go, przedtem był w jej posiadaniu. Czy nie przeczuwała, że zgubiła pierścionek, gdy podążyła drogą przestępstwa? A może ogarnął ją lęk i zgroza, może obawiała się wejść do wieży po raz wtóry, żeby szukać pierścionka? Czy dlatego sprzeciwiała się tak bardzo, gdy hrabia mówił, że pragnie zwiedzić wieżę? Może obawiała się, że ktoś znajdzie tutaj ten pierścionek? Ta obawa pokonała nawet strach. Gdy hrabia polecił, aby posprzątano w pokojach, hrabianka nie zawahała się przyjść na górę. Pomagała nawet przy sprzątaniu, aby się upewnić, czy w jakimś kącie nie leży pierścionek, który mógłby ją zdradzić. Zabrakło jej natomiast odwagi, żeby wejść do kryjówki i szukać tutaj pierścionka. Była zresztą przekonana, że nikt nie odkryje tajemnicy tego schowka. Niespokojne myśli krążyły w głowie Gryzeldy! Była blada i znękana, patrzyła na pierścionek takim wzrokiem, jakby to ona miała zbrodnię na sumieniu. Pierzchły wszelkie wątpliwości... Czuła z niezbitą pewnością, że hrabianka Beata otruła hrabinę Alicję. Wszystko przemawiało za tym! Otruła hrabinę, bo kochała swego kuzyna, bo chciała zostać jego żoną. Skąd jednak dowiedziała się o ukrytym przejściu z zamku do wieży? Czy stało się to przypadkiem? A może przeczytała o nim w kronice rodzinnej, którą studiowała z takim zapałem? Gryzelda zapragnęła nagle przejrzeć tę kronikę. Może uda się jej znaleźć jeszcze inne dowody. Dziś po obiedzie zabierze się do czytania. Wszystko, czego starała się dociec, wydało się jej teraz ogromnie proste i jasne. Jednego tylko nie wiedziała: jakim sposobem hrabianka Beata wykradła truciznę z biurka swego kuzyna. Przecież hrabia Harro przechowywał flakonik w skrytce, o której nikt nie wiedział... Beata musiała zapewne podpatrzyć, jak otwierał biurko, a w odpowiedniej chwili odlała trochę trucizny. Inaczej nie dało się to wytłumaczyć... Gryzelda osłupiałym wzrokiem spoglądała na pierścionek. A zatem znalazła go... Hrabianka, pochłonięta swoim zbrodniczym zamiarem, nie zauważyła jak pierścionek zsunął się jej z palca. Nie mogła sobie potem przypomnieć, gdzie go zgubiła. Na pewno jednak przeczuwała, że zgubiła go w wieży. Jakże dziwnie złożyło się wszystko! Gryzelda złożyła ręce, a usta jej szeptały żarliwe słowa modlitwy. Czuła wewnętrzną potrzebę podziękowania Bogu. Potem wstała i zamknęła ukryte drzwi. Był już najwyższy czas, żeby powrócić do zamku. Pierścionek włożyła do pudełeczka z przyborami do szycia. Potem ukryła neseserek i latarkę kieszonkową w torebce. Szybko zbiegła ze schodów i zamknęła na klucz drzwi do wieży. Boczną, okrężną drogą udała się do zamku. Czuła, że powinna się teraz mieć na baczności, że powinna się wystrzegać Beaty... Gdyby hrabianka domyśliła się, że Gryzelda ją śledzi, wówczas... Dziewczyną wstrząsnął dreszcz. Pierwszy raz w życiu lękała się kogoś. Gdy weszła do hallu zamkowego, o mało nie krzyknęła z przerażenia. Przy drzwiach spotkała hrabiankę, która obrzuciła ją badawczym, przenikliwym spojrzeniem. - Skąd pani powraca o tak wczesnej porze? Czy pani wychodziła? - spytała podejrzliwie Beata. Zdawało się, że jej czarne płonące oczy pragną przejrzeć dziewczynę na wylot. Pod wpływem tego spojrzenia Gryzelda lekko zadrżała. Beata już od dawna wydawała się jej podejrzana i niesamowita, teraz jednak budziła w niej uczucie przerażenia i zgrozy. - Byłam na przechadzce... Miałam silny bół głowy, więc poszłam się przejść - odparła, po czym szybko przeszła obok hrabianki i śpiesznie wbiegła na schody. Beata patrzyła ponuro na odchodzącą. - Powracała z wieży, lecz zataiła to przede mną. Dlaczego? O, jakże jej nienawidzę! Mogłabym ją zabić... zabić! - myślała. Dygotała na całym ciele, zdawało się, że własne myśli napełniają ją przerażeniem. Oczy jej przybrały błędny wyraz. Wybiegła do parku, jakby chciała uciec przed sobą, jakby lękała się swych myśli... Gryzelda weszła do swego pokoju. Na szczęście Gilda jeszcze spała. Dziewczyna miała więc trochę czasu, żeby opanować się i odzyskać spokój. Bezsilnie osunęła się na fotel i złożyła ręce. - Ojcze Niebieski, dopomóż mi... Co mam uczynić, jak doprowadzić do końca rozpoczęte dzieło? Ach, pomóż mi, dobry Boże! Przez chwilę siedziała, puszczając wodze swoim myślom. Potem zerwała się nagle i zamknęła drzwi na klucz. Wydobyła z pudełeczka pierścionek - sznurowy pierścionek - i zaczęła mu się bacznie przyglądać. Rubiny lśniły jak purpurowe krople krwi... Co zrobić z tym pierścionkiem? Czy nie powinna oddać go hrabiance? Beata gotowa ją jeszcze posądzić, że przywłaszczyła sobie zgubę. Czy dopuścić do tego? Jeżeli jednak zwróci go hrabiance, wtedy Beata z pewnością wymyśli jakiś wybieg, co opóźni wyjaśnienie sprawy. Nie, nie! Nie powinna się dowiedzieć, że ktoś znalazł pierścionek. Mimo to, Gryzelda nie chciała zatrzymać pierścionka. Wydawał się jej upiorny, niesamowity... A może najlepiej będzie, jeżeli opowie hrabiemu o swoich badaniach? Ach, nie, niepodobna... Hrabia w swoim wzburzeniu gotów popsuć wszystko. Gryzelda pomyślała, że powinna jeszcze zbadać, jakim sposobem hrabianka dotarła do skrytki w biurku i skąd dowiedziała się o istnieniu kryjówek w wieży. Tak, trzeba jeszcze przez pewien czas zachować milczenie! Ale ten pierścionek? Gdzie go ukryć? Któż może zaręczyć, że hrabianka, podczas jej nieobecności nie szpera w jej szufladach? Schowała pierścionek do pudełka, które ukryła za gorsem sukni. To było na razie najpewniejsze. Potem zastanowi się, co ma uczynić z klejnotem. Odwróciła się, a wzrok jej spoczął na portrecie, stanowiącym drzwi szafki ściennej. Zadrżała. Co będzie, jeżeli nieszczęście przyjdzie do niej tą samą drogą, co do hrabiny Alicji? Hrabianka Beata nienawidziła jej, jak nienawidziła niegdyś hrabiny. Zazdrość wyostrzyła jej intuicję. Od początku wyczuwała, że kuzyn okazuje żywe zainteresowanie nową wychowawczynią, że ta ostatnia może stanąć jej na przeszkodzie. Beata kochała hrabiego i zapewne z zazdrości zamordowała jego żonę, gdyż chciała zająć jej miejsce. Czyż nie mogłaby teraz godzić na życie Gryzeldy, gdyby spostrzegła, że hrabia ją kocha? Dziewczyna oddychała z trudem, jakby zabrakło jej tchu. Była wprawdzie odważną, lecz zadrżała, myśląc o tym... Ach, a gdyby hrabianka domyśliła się na domiar wszystkiego, że Gryzelda ją śledzi! Co wtedy? Gryzelda obejrzała się trwożnie za siebie. Doznawała uczucia, że grozi jej jakieś nieznane niebezpieczeństwo. - Oto jest klątwa złego czynu, który wciąż trwa i dalsze zło wciąż płodzi - przypomniała sobie słowa poety. Hrabianka Beata mogła również po jednej zbrodni popełnić drugą. Należało jej w jakiś sposób przeszkodzić. W każdym razie wskazana była największa ostrożność. Gryzelda postanowiła pamiętać o tym. Energicznym ruchem wstała z krzesła. Nie umiała się poddawać smutnym nastrojom i szybko pokonała lęk i złe przeczucia. - Muszę dalej iść tą samą drogą, którą obrałam. Muszę i chcę! Szczęście i spokój hrabiego Harra znaczą dla mnie więcej niż życie! - pomyślała. Ta myśl uspokoiła ją, dodała jej otuchy. Oczy jej zalśniły znowu słonecznym blaskiem. W tej chwili uświadomiła sobie jasno, czego pragnie i co powinna uczynić! Zeszła na dół do pokoju Gildy. Dziewczynka obudziła się przed chwilą i wyciągnęła do niej rączki. - Dzień dobry, kochana Gryzeldo! - Dzień dobry, najmilsza! Czy dobrze spałaś? - Tak, bardzo dobrze. - A śniło ci się coś ładnego? - Nic mi się nie śniło. - Czy tatuś był już u ciebie, żeby cię przywitać? - Nie, Gryzeldo, nie było go jeszcze. - O, to musimy się spieszyć, żebyś była gotowa. Gryzelda prędko zabrała się do dzieła, a gdy w pół godziny później hrabia Harro wszedł do pokoju córki, ujrzał Gryzeldę klęczącą przed Gildą. Dziewczyna wiązała właśnie szeroką, błękitną szarfę, opasującą białą haftowaną sukienkę dziecka. Hrabia Harro z cichą radością spoglądał na te dwie ukochane istoty. Ach, jaką dobrą, rozumną i troskliwą wychowawczynią była Gryzelda von Ronach! Matka nie mogłaby bardziej dbać o Gildę! Wiedział, że jego córeczka chętnie darzyłaby Gryzeldę mianem matki. Obie kochały się ogromnie. Czy doprawdy nie wolno mu związać się z Gryzeldą na całe życie? Czyż z czystym sumieniem nie mógł po nią wyciągnąć ręki? Czyż nie jest szaleńcem, ukrywając swoją miłość? Przecież to Gryzelda powinna rozstrzygnąć, czy zechce zostać jego żoną! Walczył ze sobą, zastanawiając się, czy wyznać jej swoje uczucia i prosić, aby została jego żoną. Gdyby się zgodziła, wtedy łatwiej znosiłby swój los, wtedy w jego życiu zaświeciłoby słońce. Witając się serdecznie z Gildą, nie spuszczał wzroku z Gryzeldy. Dziewczyna wstała z klęczek i stanęła przed ojcem i córką. Podniosła oczy na hrabiego i, starając się pokonać zdenerwowanie, rzekła: - Chciałabym pana prosić o chwilkę rozmowy, panie hrabio! Mam panu coś do powiedzenia. Muszę jednak pomówić z panem bez świadków. Wolałabym, żeby to nie miało miejsca w zamku... Spojrzał na nią badawczo. Wyglądała bardzo blado. - Tak tajemniczo, panno von Ronach? - zapytał. Pozostała poważna. - Tak, panie hrabio, nasza rozmowa musi być zachowana w tajemnicy, musi pozostać tylko między nami. Czy mógłby mi pan powiedzieć, gdzie i kiedy, moglibyśmy pomówić ze sobą? Oczy jego zabłysły niepokojem. Cóż takiego chciała mu powiedzieć? - Czy nie przyszłaby pani do mego gabinetu? Postaram się, żeby nikt nie przeszkodził nam i nie podsłuchał naszej rozmowy. Potrząsnęła głową. - Nie, nie chcę, żeby ktokolwiek w zamku domyślił się, że mam panu coś do powiedzenia. Skłaniają mnie do tego bardzo poważne powody. - Wobec tego przyjdę później do altany. Gildę można będzie pod jakimś pozorem posłać do parku. Czy dobrze? - Tak, dobrze. Dziękuję panu. Gilda tymczasem przygotowała swoje książki i zeszyty. Wszyscy troje zeszli na śniadanie. Beata stała już w wyczekującej postawie przy stole. Ilekroć widywała hrabiego Harra w towarzystwie wychowawczyni, serce jej ściskało się z bólu. Dorośli w milczeniu spożywali śniadanie. Każdy był pochłonięty swymi myślami. Tylko Gilda wesoło gawędziła i trzeba jej było od czasu do czasu odpowiadać na jakieś pytanie. Zaraz po śniadaniu Gryzelda z Gildą udały się, jak każdego dnia do altany. Gryzelda skupiła całą swoją wolę, żeby mała uczennica nie spostrzegła jej roztargnienia. Co chwila spoglądała niespokojnie w stronę zamku, patrząc czy hrabia Harro nie nadchodzi. Wreszcie jego wysoka, smukła postać wynurzyła się zza drzew. Lekcja skończyła się dziś nieco wcześniej. Gilda pobiegła ojcu na spotkanie. Ręka w rękę zbliżyli się do Gryzeldy. Dziewczyna drżącymi rękami odłożyła książki. Po chwili stanął przed nią hrabia Harro. - Przybyłem nieco wcześniej, bo jestem ogromnie zaniepokojony. Nie wiem, co pani zamierza mi powiedzieć, lecz wyobrażałem sobie okropne rzeczy. Pomyślałem, że pani zechce mnie może poprosić o natychmiastowe zwolnienie z posady - powiedział ogromnie wzburzony. Przecząco potrząsnęła głową. - Nie, panie hrabio, nie mam tego zamiaru. Zupełnie inna sprawa leży mi na sercu. Odetchnął z widoczną ulgą. - Jeżeli pani tylko zostanie u nas - to już dobrze! - wykrztusił. Zadrżała, ujrzawszy jego gorące, błagalne spojrzenie. Zarumieniona, zwróciła się do Gildy. - Będziemy znów pleść wianki, Gildo. - O tak! - zawołała dziewczynka, klaszcząc w dłonie. - Musisz narwać kwiatków, kochanie, dużo kwiatków. Weź ten koszyczek, włożysz je do niego. Ale zrywaj tylko kwiaty na długich łodyżkach, uważaj, nie śpiesz się. Wybieraj najładniejsze kwiatki. Gilda z zadowoleniem skinęła główką, wzięła koszyczek i pobiegła na łąkę w parku. Gryzelda wiedziała, że dziecko będzie zajęte na dłuższy czas. Hrabia Harro usiadł przy stole, naprzeciwko Gryzeldy. - Tak, panno von Ronach, teraz możemy pomówić bez świadków, tutaj nam nikt nie przeszkodzi. Niech pani mnie nie męczy dłużej. Wiem, że bez powodu nie prosiłaby mnie pani o tę rozmowę. Zapewne pragnie pani powiedzieć mi coś bardzo ważnego. - Sądzę przynajmniej, że to coś ważnego. Zanim jednak zacznę mówić, poproszę o pańskie słowo honoru, że zachowa pan tę rozmowę w ścisłej tajemnicy. Zależy mi na tym ogromnie, nawet w tym wypadku, gdyby to, co mam panu do powiedzenia, wydawało się niemądre lub błahe. - Daję pani słowo honoru. Proszę, niech pani mówi! Gryzelda wstała i wyszła na chwilę z altany, żeby się przekonać, czy nikogo nie ma w pobliżu. Przy tej okazji wydobyła także pudełeczko zawierające pierścionek. Powróciła do altany, usiadła i postawiła przed hrabią otwarte pudełeczko. Na twarzy hrabiego odmalowało się niezwykłe zdumienie. - Pierścionek sznurowy! - wykrzyknął ze zdziwieniem, wyjmując klejnot z pudełeczka. Gryzelda spojrzała na niego płonącymi oczyma. - Więc to naprawdę ten pierścionek sznurowy? Ten sam, który pańska małżonka podarowała hrabiance Beacie? Ten sam, który hrabianka zgubiła tego dnia, gdy stwierdzono zgon hrabiny Alicji? - pytała drżącym głosem. Hrabia Harro dokładnie oglądał pierścionek. - Tak, nie ulega wątpliwości, to on! - Panie hrabio, to także ten sam pierścionek, który ujrzałam we śnie, choć go nigdy poprzednio nie widziałam! - Nie uwierzyłbym nikomu, oprócz pani. - Bo też to naprawdę cudowne wydarzenie. - A skąd pani ma ten pierścionek? - Znalazłam go. - Gdzie? - W pewnym miejscu, które mi wskazano w moim śnie. Na razie nie wyjawię panu, gdzie to było Poważne powody skłaniają mnie do milczenia. - Szanuję te powody, choć ich nie znam. W każdym razie, moja kuzynka ucieszy się bardzo, gdy otrzyma znowu swój pierścionek. Gryzelda zerwała się z ławeczki. - Ależ na razie nie powinno się jej zwracać tego pierścionka, panie hrabio! - Nie powinno się jej zwracać? - Nie! - Dlaczego? - Dziś jeszcze nie mogę tego powiedzieć panu. Ale tak być musi! Ostatnie słowa tchnęły ogromną powagą i stanowczością. - Jak to? - Tak, panie hrabio. Proszę schować pierścionek i nie pokazywać go nikomu. - Co to ma znaczyć? - Proszę, niech pan nie pyta. - Nie rozumiem pani. - Wierzę panu. Niech pan jednak nie żąda ode mnie bliższych wyjaśnień. Najchętniej byłabym zataiła przed panem, że go znalazłam. Trzeba go jednak dobrze schować, a ja nie mogę tego uczynić. Ktoś mógłby go przypadkiem znaleźć u mnie, a wtedy padłoby na mnie podejrzenie, że przywłaszczyłam sobie zgubę. - Ależ, panno von Ronach, któż by mógł posądzić panią o coś podobnego? - Na pewno nie pan, panie hrabio. Doświadczenie jednak powinno było nauczyć pana, jak łatwo pada podejrzenie na niewinnego. - To prawda! - Dlatego oddaję panu pierścionek i proszę, żeby pan go dobrze schował. - Dobrze, uczynię to. - I proszę pamiętać - nikt nie powinien o tym wiedzieć, nawet właścicielka pierścionka... - Przecież dałem pani słowo! Czy nie chciałaby mi pani wyjawić swego tajemniczego zachowania? Zamyśliła się i odgarnęła włosy z czoła. - Nie... jeszcze nie teraz... W moim śnie pańska zmarła żona pokazała mi ten pierścionek. Nigdy nie przywiązywałam wagi do snów, ale też nigdy nie śniłam tak dziwnie. Coś mnie gnało, żeby szukać pierścionka. I wreszcie znalazłam go. - Tak, rzeczywiście to bardzo dziwne. Tylko pani mogę uwierzyć, że tak było. - Mam wrażenie, że wchodzą tu w grę zjawiska nadprzyrodzone. Powiadają, że dusza zamordowanego nie może zaznać spokoju, dopóki kara nie dosięgnie mordercy. Mam przez cały ten czas uczucie, jakby popychała mnie niewidzialna jakaś moc, jakby nakazywała mi czynić rzeczy, które nigdy nie przyszłyby mi na myśl. Czuję, że muszę doprowadzić do końca moje zadanie... Obrzucił zagadkowym spojrzeniem jej pobladłą ze wzburzenia twarz. - A jakież to zadanie? - spytał. Przycisnęła dłonie do serca. Wahała się jeszcze przez chwilę. Potem z oczu jej trysnął blask, który przeniknął w głąb jego duszy. - Chcę dowieść całemu światu, że pan jest niewinny, panie hrabio! - szepnęła stłumionym ze wzruszenia głosem. Popatrzył na nią z niedowierzaniem i bezgraniczną czułością. Pochylił się i przez szerokość stołu ujął jej rękę. - To się nie uda. Ja sam daremnie starałem się wnieść światło do tej sprawy. Proszę mi jednak powiedzieć, co panią skłania do tego kroku? Dlaczego pani stara się wykazać moją niewinność? To pytanie oraz spojrzenie, jakim ją obrzucił, wywołały rumieniec na jej twarzy. - Nie wiem... Wiem tylko, że muszę iść do końca raz obraną drogą... Wiem także, iż doprowadzi mnie ona do celu - powiedziała cicho, lecz stanowczo. Wtedy mocno uścisnął jej rękę. - Gryzeldo! - szepnął z bezgraniczną tkliwością. Dziewczyna zadrżała i chciała wyswobodzić dłoń z jego uścisku. On jednak nie dopuścił do tego. - Nie, nie uciekaj się do wybiegów, najdroższa, ukochana Gryzeldo! Od dawna już walczę ze sobą, nie wiedząc, czy mogę ci powiedzieć o moich uczuciach dla ciebie. Lecz miłość moja wzmaga się z każdym dniem, staje się coraz głębsza, coraz gorętsza, zawładnęła całą moją istotą! Jest tak wielka, tak potężna, że pozwoliła mi nawet zapomnieć o mojej niedoli. Sądziłem, że nie mam prawa wyciągać ręki po tak wielkie szczęście, jakie ty możesz dać mężczyźnie. Dziś rano jednak pomyślałem: "Niechaj Gryzelda rozstrzygnie, czy może zostać twoją żoną, czy może podzielić twój los..." Gdybym był winny, nie miałbym odwagi przemawiać w ten sposób do ciebie. Moja niewinność dodaje mi śmiałości. Kocham cię, Gryzeldo, kocham cię ponad wszystko! Zjawiłaś się jak lśniący promień słońca, rozjaśniłaś moje ciemne życie. Tobie zawdzięczam, że nie poddałem się rozpaczy i zwątpieniu. Tobie zawdzięczam, że pogodziłem się z losem, że nie odczuwam tak boleśnie mojej hańby. Wierzyłaś we mnie - to było moją pociechą. Pełna miłości i poświęcenia, wychowywałaś moje dziecko. Gryzeldo, czy chcesz zostać matką Gildy, czy chcesz zostać moją żoną? Byłbym ci za to wdzięczny przez całe życie. Moja egzystencja nabrałaby dla mnie znowu treści, widziałbym jakiś cel... Czemu nie miałbym sięgnąć po promienne szczęście, skoro mogę to uczynić z czystym sumieniem? Ty zamieniłabyś każdą klątwę w błogosławieństwo! Nie każdej kobiecie mógłbym w podobnych okolicznościach wypowiedzieć taką prośbę. Ty jednak jesteś dzielna, mądra, szlachetna i mężna, ty dzieliłabyś ze mną dolę i niedolę, gdybyś mnie kochała... A z oczu twoich wyczytałem, że mnie kochasz... Gryzeldo, ukochana, jedyna - odpowiedz mi... Przyznaj, że się nie omyliłem... Spojrzeli sobie w oczy, jak dwoje ludzi, których dusze biegną ku sobie, przepełnione gorącą, najszczerszą miłością. Gryzelda z drżeniem słuchała jego namiętnych, tkliwych słów. Oniemiała ze szczęścia, nie mogła powiedzieć słowa. Tylko oczy jej spoczywały na jego twarzy, ich blask przeniknął w głąb jego duszy, niby promienie słońca. - Gryzeldo, czemu nie odpowiadasz? - zapytał tkliwie. Wtedy dziewczyna westchnęła głęboko. Pochyliła główkę i przytuliła czoło do jego ręki, która wciąż jeszcze więziła w uścisku jej dłoń. Leżała tak przez chwilę cicho, z zamkniętymi oczyma, przepojona uczuciem rozkoszy. Potem nagłym ruchem podniosła głowę i spojrzała na hrabiego Harra z nieukrywaną miłością: - Dziękuję panu... O, jakże jestem panu wdzięczna za to, co pan powiedział przed chwilą! Nie będę się wypierała, tak, wyznaję otwarcie, że kocham pana... Jeszcze w schronisku w St. Marien zakochałam się w pańskiej fotografii... Los pana poruszył mnie do głębi, z radością przybyłam do Treuenfelsu... A kiedy ujrzałam pana po raz pierwszy, wiedziałam, że wybiła godzina przeznaczenia, wiedziałam, że nie potrafię żyć bez pana... Moje serdeczne współczucie nie było niczym innym - tylko miłością! Miałam odtąd jeden tylko cel - pragnęłam panu pomóc, ulżyć, nieść pociechę... Zapragnęłam dowieść, że pan jest niewinny, a Niebo zesłało mi ten proroczy sen... Modliłam się żarliwie, a Bóg wysłuchał mnie. Ach, jakże chętnie zostałabym pańską żoną, matką mojej maleńkiej Gildy, którą kocham jak własne dziecko! Nie mogę jednak pozwolić, aby pan uczynił teraz krok, którego by pan potem żałował... Obecnie jest pan smutny, przygnębiony, ponieważ prowadzi pan samotne życie. Wkrótce jednak wszystko się zmieni... Odzyska pan dobre imię, powróci pan do świetnych kół towarzyskich, będzie pan znowu dumnym i bogatym hrabią Treuenfelsem... Będzie pan mógł wybierać wśród najpiękniejszych i najwytworniejszych kobiet... Wówczas nie będę dla pana odpowiednią żoną... Gotów pan wtedy żałować, że poślubił pan ubogą nauczycielkę swojej córki... A ja... gdybym to wyczuła, byłabym strasznie, strasznie nieszczęśliwa... Pochylił się nad jej rękami i całował je namiętnie. - Moja najdroższa! Czy chcesz mnie i siebie dręczyć takimi głupstwami? Czyś nie słyszała, że cię kocham, ciebie, tylko ciebie... Dla mnie nie istnieje piękniejsza, ani wytworniejsza kobieta... żadna gwiazda nie lśni mocniej od słońca, a ty jesteś moim słońcem! Może Opatrzność zasnuła moje życie mrokiem, abyś ty mogła mi świecić jeszcze silniejszym blaskiem. Zgódź się, Gryzeldo, uwolnij od złego zaklęcia biednego Żabiego Króla. Uczyń go szczęśliwym, a będzie ci wdzięczny przez całe życie! Oczy dziewczyny zaszkliły się łzami. - Tak, pragnę zdjąć zaklęcie z biednego Żabiego Króla, pragnę z niego uczynić dumnego, pięknego królewicza! Nie mam w życiu innego celu! Dziś jednak proszę nie nalegać! Proszę się uzbroić w cierpliwość - to potrwa bardzo krótko. Sądzę, że wkrótce uda mi się zdjąć piętno hańby z pańskiego nazwiska! A wtedy, gdy pan będzie wolnym, dumnym człowiekiem, gdy pan wyciągnie po mnie rękę... O, Boże... serce moje nie pomieści chyba tej pełni szczęścia... Spojrzał jej gorąco i namiętnie w oczy. - Gryzeldo, czemu dręczysz mnie tym wahaniem? - Nie chcę pana dręczyć, niechaj Bóg strzeże mnie od tego... Składam ufnie mój los w pańskie ręce, poddam się zupełnie pańskiej woli... Stanie się tak, jak pan zechce. Proszę tylko o krótką zwłokę. - Dlaczego prosisz o to? - Bo chciałabym przedtem wypełnić do końca moje posłannictwo. Niech pan jeszcze poczeka przez jakiś czas... I nikt, nikt w całym zamku nie powinien się domyślać pańskich zamiarów względem mnie... Zaklinam pana, niech pan nie zdradzi się ze swoim uczuciem... Nikt nie powinien o tym wiedzieć, nikt... Tak prosiła Gryzelda, myśląc przy tym o hrabiance Beacie. W duszy jej żył jakiś dziwny niewytłumaczony lęk, zdawało się jej, że czeka ją coś tragicznego, jeżeli hrabianka dowie się, iż hrabia stara się o jej rękę. - Zabiłaby mnie! - pomyślała i drgnęła z przerażenia. Obrzucił ją spojrzeniem pełnym troski. - Co ci jest, Gryzeldo? Uśmiechnęła się promiennie. - Nic, nic... To może głupstwo... Zdjął mnie nagle dreszcz, chociaż słońce świeci... Proszę jednak bardzo, niech pan spełni moją prośbę... - Dobrze, zgadzam się, ale pod warunkiem... że od dziś, za cztery tygodnie zostaniesz moją narzeczoną... - Przyrzekam to panu! - szepnęła. Jej piękną twarz opromienił tkliwy, rozmarzony uśmiech, który zachwycił Harra. Gryzelda zdawała się błądzić wzrokiem w jakiejś nieznanej dali. Hrabia ujął jej obie ręce i pokrywał je namiętnymi, ognistymi pocałunkami. - Gryzeldo! MOje światło! Moje słońce! - szeptał. W tej samej chwili dziewczyna drgnęła. Twarz jej pobladła, patrzyła, pełna trwogi na zarośla w pobliżu altany. Szybko wyrwała ręce z dłoni ukochanego. - O, Boże! - wyjąkała z lękiem. Odwrócił się i spojrzał w to miejsce, w które patrzyła osłupiałym wzrokiem. Zdążył jeszcze zobaczyć wysoką, czarno ubraną postać niewieścią, która znikała za krzewami. Była to hrabianka Beata. - Co ci się stało, Gryzeldo? - zapytał. - Hrabianka Beata - szepnęła i znowu zadrżała ze strachu, bo oczy Beaty patrzyły na nią przed chwilą z wyrazem śmiertelnej nienawiści. Hrabia pojął, że i Gryzelda domyśla się miłości Beaty dla niego. Dlatego zapewne prosiła, żeby się wystrzegał. Nie chciała, aby ktokolwiek wiedział, że hrabia ją kocha. Miała dobre serce, pragnęła oszczędzić Beacie bólu i upokorzenia. On także czuł litość dla Beaty, lecz było to uczucie raczej chłodne, które nie mogło mieć wpływu na jego postępowanie. Nie chciał, aby z tego powodu najlżejszy cień przesłonił jego szczęście i szczęście Gryzeldy. - Czy przestraszyłaś się jej? - spytał tkliwie. Przesunęła ręką po oczach. - Hrabianka Beata kocha pana - wyjąkała z trudem, gdyż nie mogła się jeszcze otrząsnąć z wrażenia, jakie wywarły na niej błędne, pełne nienawiści oczy hrabianki. - Kocha pana i widziała, że pan całuje moje ręce... Hrabia zmarszczył czoło. - Nic na to nie poradzę, Gryzeldo. Przykro mi ogromnie, lecz nie poczuwam się naprawdę do winy. Nigdy nie starałem się wzbudzić takich uczuć w Beacie. Odczuwałem dla niej tylko litość. Chciałbym oszczędzić jej bólu, toteż sądzę, że najlepiej będzie, jeżeli Beata opuści Treuenfels, zanim się oficjalnie zaręczymy. Tak, to będzie najlepiej dla wszystkich. Ja postaram się, aby i poza granicami Treuenfelsu mogła prowadzić spokojne, beztroskie życie. Nie odmówię jej z pewnością materialnej pomocy, nie życzę sobie jednak, aby mieszkała z nami... Gryzelda nie odpowiedziała. Pogrążona w głębokiej zadumie, patrzyła przed siebie. Ogarnęło ją przeczucie, że powinna się śpieszyć, że powinna jak najprędzej dokonać rozpoczętego dzieła. W tej chwili nadbiegła Gilda, niosąc koszyczek napełniony kwiatami. - Spójrz, Gryzeldo, ile mam kwiatów! Teraz możesz pleść wianuszki - powiedziała. Gryzelda otoczyła ją ramieniem i serdecznie ucałowała. Hrabia spoglądał błyszczącymi oczyma na obie ukochane istoty. Uszczęśliwiony, czuł, że te pieszczoty są właściwie przeznaczone dla niego. - Tak, Gildo, niech panna Gryzelda plecie wianki. Jeden dla siebie, a drugi dla ciebie. Pragnę dziś widzieć was obydwie ustrojone kwiatami - powiedział. Gilda wybuchnęła radością. - Ach, tak! A Gryzelda musi wyjąć szpilki z warkoczy i spuścić je na plecy. Sięgają aż do ziemi, jak u królewny Złotowłoski. To jest taka bajka, którą mi opowiadała. Złotowłoska siedziała zamknięta w wieży, a książę chciał się do niej dostać na górę. Stanął więc na ramionach swego służącego, który potrafił się zamieniać w olbrzyma. Ale brakowało jeszcze kawałeczka. Wtedy zawołał: "Złotowłosko, dziewczę urocze, opuść przez okno twoje warkocze". Ona tak zrobiła, a warkocz był długi i gruby, jak warkocze Gryzeldy. Wtedy książę wszedł przez okno do wieży... - Jaka śliczna bajka! - zauważył hrabia z uśmiechem. - Prawda, tatusiu? A teraz niech Gryzelda opuści swoje warkocze, a ja włożę jej wianek na głowę i będzie wtedy Złotowłoską - ciągnęła Gilda. - Nie, będzie wtedy piękną królewną, która wyzwoliła Żabiego Króla. To mi się bardziej podoba! - Dobrze, tatusiu! Gryzeldo, upleć prędko wianek dla siebie, a ja wyjmę szpilki z twoich włosów. Strasznie to lubię... Gryzelda broniła się przeciw temu, lecz Gilda objęła ją za szyję: - Nie będzie bolało, pozwól mi, Gryzeldo... Moja droga, moja kochana! - błagała. Wtedy Gryzelda przestała się opierać. Siedziała zapłoniona i plotła z kwiatów wieniec, który miał ją przystroić. Gilda wyjęła szpilki z warkoczy, które opadły na plecy dziewczyny i naprawdę sięgały do ziemi. Cała dusza hrabiego Harra skupiła się w jego oczach. Siedział bez ruchu i w milczeniu upajał się widokiem ukochanej. Gdy wreszcie wianek został uwity, Gilda ostrożnie przystroiła nim złotowłosą główkę Gryzeldy. - Czy nie jest piękna, tatusiu? Czy wyobrażasz sobie ładniejszą królewnę? Hrabia odetchnął głęboko. - Nie, nie wyobrażam sobie ładniejszej ani milszej. Ach, Gildo, jakaś ty szczęśliwa! - rzekł, widząc, jak dziecko całuje Gryzeldę. Nie mógł spokojnie patrzeć na te pocałunki i zerwał się z miejsca. Pobiegł przed siebie do parku, po chwili jednak powrócił. Stanął znowu przed Gryzeldą. - Moja młoda królowo, cztery tygodnie to nieskończenie długi czas dla człowieka, który usycha z tęsknoty... Każda minuta wydaje mi się wiekiem... Podniosła na niego oczy, a wtedy spostrzegł, że drży, pod wpływem jego namiętnego spojrzenia. Wtedy zmusił się do spokoju. - Odejdę teraz, pójdę się przejść... Tak będzie lepiej... Gdy zostanę dłużej, nie ręczę za siebie... Nie posiadam się z niecierpliwości, najdroższa moja! Ach te złociste włosy! Boże, jakież Ty stwarzasz cuda! Do widzenia, Gildo, zostawiam cię w towarzystwie twojej uroczej królewny! Do widzenia, królewno Złotowłosko! - Jeszcze tylko słówko! - szepnęła. - Czego pani sobie życzy, panno Gryzeldo! Widziała, że hrabia stara się oprzeć jej urokowi, że usiłuje zapanować nad sobą. Czuł, że powinien był zachować w tej chwili pozorny spokój. - Proszę, żeby pan mi pozwolił jeszcze dziś przed południem przyjść do pańskiego gabinetu. Niech pan poleci służącemu, żeby mnie zawołał... Powie mu pan, że pan chce pomówić ze mną w sprawie nauki Gildy... Oczy hrabiego zabłysły radością. - Nie wiem, czy istnieje coś, na co bym zgodził się z większą ochotą - odparł, a potem oddalił się szybko, jakby uciekał przed sobą. Gryzelda zdjęła wianek z głowy i przystroiła nim włosy Gildy. - Nie mam teraz czasu, żeby uwić drugi. Musimy zabrać się do nauki, kochanie. Chodź, usiądź - powiedziała. Czy przeczuwała, że dwoje czarnych płonących oczu śledzi ją z oddali? Hrabianka Beata ukryła się w zaroślach i z daleka widziała całą scenę. Spojrzenia jej biegły ku Gryzeldzie, podobne do zatrutych strzał. Gdyby można było zabijać wzrokiem, Gryzelda z pewnością padłaby martwa. Dziewczyna znowu zadrżała. Poczuła dziwny chłód. - Jeździec przejechał przez mój grób! - pomyślała. Tak mawiała zazwyczaj ciotka Agnieszka, ilekroć miewała dreszcze. Tak brzmiało stare wierzenie ludowe. Gryzelda przypomniała sobie o swych obowiązkach i zajęła się Gildą. Lekcja trwała godzinę. Hrabianka Beata wolnym krokiem podążyła do zamku. ** ** ** Gdy Gryzelda po upływie godziny powróciła do zamku, wyszedł jej na spotkanie służący, stary Henryk. - Pan hrabia prosił, żeby panienka przyszła do jego gabinetu. Chciałby z panienką pomówić o nauce hrabianki Gildy - oznajmił. Gryzelda skinęła głową. - Przyjdę zaraz. Idź, Gildo, do twego pokoju, ja nadejdę za chwilę. Pocałowała Gildę, która w podskokach pobiegła na górę. Gryzelda weszła do gabinetu hrabiego. Stał przy oknie, czekając na nią, a usłyszawszy jej kroki, odwrócił się szybko. - Gryzeldo! - zawołał, głosem pełnym tęsknoty, po czym ujął jej obie ręce. Dziewczyna spojrzała na niego z powagą. - Przyszłam, bo musiałam. Postaram się jak najprędzej załatwić moją sprawę. Proszę, niech pan mi pokaże skrytkę w biurku, w której przechowywał pan flakonik z trucizną. Nie jest to z mej strony zwykła ciekawość, proszę mi wierzyć... Sądzę zresztą, że od czasu śledztwa skrytka ta przestała być tajemnicą. Uderzyła go jej niezwykła powaga. - Nie! - odparł. - Ale gdyby nawet była tajemnicą dla innych, to przestałaby nią być dla ciebie, Gryzeldo. Zbliżył się do biurka i nacisnął ukrytą sprężynę. Szufladka odskoczyła, Gryzelda zajrzała do niej. Leżał tam flakonik oraz zwiędły wianuszek, który ona sama uwiła dla hrabiego Harra. Wyjął go i pokazał Gryzeldzie. - Spójrz - spodziewam się, że ten wieniec z twoich rąk przyniesie mi szczęście, że zdejmie ze mnie straszliwą klątwę, którą sprowadził flakonik - szepnął. Zarumieniła się i serdecznie spojrzała mu w oczy. - Gilda każdego wieczoru odmawia modlitwę kwiatów - odparła. Hrabia skinął głową. - Wiem, Gilda mówiła mi o tym. Powtórzyła mi także słowa modlitwy: "Dobry Boże, spraw, żeby mój tatuś mógł być szczęśliwy". Moja ukochana, droga Gryzeldo, mam wrażenie, że modlitwa kwiatów uczyniła już bardzo wiele. - Uczyni jeszcze więcej, jeżeli Bóg zechce. Usunie wszystkie cienie... Czy mogę wziąć ten flakonik do ręki? - Tak, chemik sądowy usunął wszelkie ślady trucizny. Wzięła flakonik i obejrzała go. - Czy był całkowicie napełniony zabójczą trucizną? - Gdy go kupiłem, tak. Tego wieczoru jeszcze, gdy go pokazywałem mojej żonie, Beacie i baronowi Dalheimowi, flakonik był napełniony niemal po brzegi. Od owego wieczoru nie widziałem go, aż do dnia, gdy wręczyłem go panom z sądu. Wtedy spostrzegłem, że ubyła mniej więcej jedna trzecia płynu... - Więc w ciągu tego czasu ktoś musiał odlać trochę trucizny? - Tak, zapewne. - A czy ilość, która została odlana, wystarczyłaby, żeby zabić człowieka? - Zawartość flakonika wystarczyła, żeby zabić stu ludzi. Ja sam otrułem dwoma kroplami tego jadu starego wyżła. Spytaj hrabianki Beaty, ona była przy tym. - I... Ach, prawda, pan przecież jest przekonany, że hrabina Alicja odlała trochę trucizny... Jak pan sądzi - jakim sposobem podpatrzyła tajemnicę skrytki w biurku? - Długo zastanawiałem się nad tym, aż wreszcie oświecił mnie przypadek. Proszę, wejdź na chwilę do przyległego pokoju. Tak - a teraz podejdź do drzwi... Spójrz w lustro. Stój spokojnie i uważaj na to, co zobaczysz w lustrze. Wprowadził ją do przyległego pokoju, a sam powrócił do gabinetu. Podszedł do biurka, otworzył skrytkę; włożył do niej wianuszek i flakonik, zamknął ją. Gryzelda widziała w lustrze dokładnie każdy jego ruch. Potem odwrócił się i uśmiechnął do jej odbicia w zwierciadle. Powróciła do gabinetu, blada i bardzo wzburzona. - Tak, jeżeli ktoś stał w przyległym pokoju i patrzył na pana, musiał zobaczyć, jak otwiera pan skrytkę. - Słusznie! Toteż z tego powodu czynię sobie gorzkie wyrzuty. Powinienem był zamknąć drzwi, wtedy nikt nie podpatrzyłby mojej tajemnicy. Mojej żonie skrytka nie dawała spokoju, zapewne postanowiła dotrzeć do niej. Może nawet podpatrzyła mnie tego samego wieczoru, kiedy po pokazaniu flakonika powróciłem tutaj, żeby go schować. Bo później, aż do chwili jej zgonu, nie otwierałem tej szufladki. Pytałem nawet Beaty, czy moja żona owego wieczoru nie podążyła za mną... Beata jednak odpowiedziała, że nie wie, bo właśnie odwołano ją wtedy w jakiejś sprawie, dotyczącej gospodarstwa... Moja kuzynka powiada jednak, że to zupełnie możliwe, bo Alicja poszła do swoich apartamentów, żeby przynieść jakieś albumy, które chciała pokazać baronowi. Mogła więc przy tej sposobności niepostrzeżenie pójść za mną i podpatrzeć, jak otwieram biurko... - Albo też uczyniła to hrabianka Beata - pomyślała Gryzelda, lecz nie wypowiedziała głośno tego domysłu. - Tak, pójdę już - rzekła. Spojrzał na nią z uśmiechem. - Czy mój mały Sherlock Holmes jest zadowolony? - zagadnął żartobliwie. Wiedziała, że hrabia nie traktuje na serio jej poszukiwań i badań. To jednak było jej tylko na rękę. Oszczędzało mu to zbytniego zdenerwowania. Zmuszając się do uśmiechu, skinęła głową: - Tak, jestem zadowolona. Pocałował ją w rękę. - Odejdź, Gryzeldo! Jeżeli mam uszanować zwłokę, którą mi naznaczyłaś, nie mogę przebywać z tobą sam na sam. Poczuł, że ręce jej drżą. Wtedy wypuścił jej dłoń. - Do widzenia przy stole! - powiedziała Gryzelda i szybko wyszła z gabinetu. Myśli jej pracowały gorączkowo. Ze splątanej przędzy wysnuwała się prosta nić, tworzyły sieci, do których miał wpaść morderca hrabiny Alicji. Przy obiedzie panowała dziś wyjątkowo napięta atmosfera. Zamieniono tylko kilka uprzejmych słów, starając się podtrzymać rozmowę. Hrabianka Beata siedziała z bladą, jakby zmiętą twarzą i osłupiałym wzrokiem patrzyła w jeden punkt. Gryzelda drżała, myśląc o tym, co musi się dziać w duszy tej kobiety. Po obiedzie Gryzelda ułożyła Gildę do snu, potem zaś zeszła do biblioteki. Była to duża sala; na połowie wysokości ścian biegła wokoło drewniana galeryjka. Ściany były po sufit zapełnione książkami, ułożonymi na półkach. Z galerii można było sięgnąć nawet na najwyżej umieszczone półki. Pośrodku stał okrągły duży stół, wkoło niego zaś wysokie rzeźbione fotele. Przy oknach, w głębokich niszach stały krzesła i taborety. Gryzelda wyjęła z szafy, którą wskazał jej hrabia, ogromną, ciężką, oprawną w skórę księgę o pożółkłych kartkach. Położyła ją na stole i pochyliła się nad nią. Przerzucała pobieżnie kartki, zapisane rozmaitymi charakterami pisma. Zapiski rozpoczynały się od roku 1220. Dziewczyna nie zatrzymała się przy pierwszych kartkach. Szukała notatek hrabiego Joachima Treuenfelsa, który polecił zbudować okrągłą wieżę. Wkrótce natrafiła na wzmiankę o nim: "Hrabia Joachim_jan von Treuenfels ur. 19 października 1614 roku, zm. 13 stycznia 1678 roku". Gryzelda przeczytała powoli, co hrabia Joachim sam zapisał w kronice, a wreszcie znalazła również ten ustęp, w którym była mowa o budowie okrągłej wieży. Została ona rzeczywiście zbudowana na jego życzenie, aby mógł się tam spokojnie oddawać swoim studiom alchemicznym i astronomicznym. Zależało mu, żeby mieć spokojny kącik do pracy, gdzie by mu nikt nie przeszkadzał, nawet "wielce ukochana i najmilejsza małżonka". Dlatego wieża miała być zbudowana na uboczu i nie powinna była posiadać łączności z zamkiem. Młoda żona hrabiego martwiła się tym tak bardzo, że zmiękczyła jego serce. Dlatego też kazał wmurować w ściany dwie kryjówki, z drzwiami po obu stronach. Młoda pani nie mogła wprawdzie wchodzić do pracowni małżonka, co było pożądane - gdyż była żywego usposobienia i wprowadzała zawsze nieład i zamieszanie - miała natomiast możność rozmawiania z mężem. W dalszym ciągu hrabia pisał w kronice: "...gorące affekta świadczyliśmy sobie nawzajem poprzez one kryjówki, ja z wielce umiłowaną Jejmość Małżonką moją. Owóż schowanka owe, które opisać tu pragnę..." Tu kończyła się strona. Gryzelda z żywą uwagą odwróciła kartkę. Teraz powinien był nastąpić opis szaf ściennych, schowków i ukrytych drzwi. Na następnej stronie nie było jednak końca zdania, nie było w ogóle mowy o okrągłej wieży. Gryzelda zdziwiła się, odwróciła kartkę, przeczytała znowu ostatnie wyrazy. - Tutaj czegoś brak - pomyślała - a mianowicie opisu kryjówek. Otworzyła księgę, pochyliła się uważnie nad nią, a wtedy natrafiła rzeczywiście na pewien ślad. Między kartkami pozostał wąski skrawek papieru; najwidoczniej ktoś musiał cienkim nożykiem wyciąć kartkę z kroniki. Gryzelda oddychała z trudem. Utkwiła oczy w księdze. Ktoś usunął z kroniki opis kryjówek. Czyżby to uczyniły te same ręce, które wlały truciznę do wina hrabiny Alicji? A może ktoś już przedtem wyciął stronę? Byłoby to bardzo niemądre ze strony Beaty, byłby to jeden z owych drobnych błędów, które zdradzają każdego przestępcę. Brakująca kartka stanowiła jeszcze jeden dowód, że hrabianka Beata popełniła zbrodnię. Przeczytała z wielką uwagą kronikę od początku do końca. Czyż w ten sposób nie posiadła tajemnicy ukrytego przejścia do wieży? Nie mówiła o tym jednak ze swoim kuzynem, co świadczyło, że już wtedy chciała skorzystać w złych zamiarach z tej drogi. Gryzelda raz jeszcze zaczęła się przypatrywać skrawkowi papieru między kartkami. W tej samej chwili ktoś gwałtownie otworzył drzwi, do biblioteki weszła hrabianka Beata. Gryzelda przestraszyła się tak bardzo, że wydała cichy okrzyk. Hrabianka szybko zbliżyła się do niej i rzuciła okiem na otwartą kronikę. Jej niesamowite, ciemne oczy wpiły się w twarz Gryzeldy. - Co pani tu robi? Kto pozwolił pani czytać tę kronikę? - spytała szorstko. - Pan hrabia - odparła Gryzelda, zmuszając się do spokoju. W źrenicach hrabianki widoczny był obłęd. Wybuchnęła zgrzytliwym śmiechem. - Ha, ha, ha! Pan hrabia! Tak, tak - pan hrabia! Czy nie uważa pani, że pozwala on pani trochę za wiele? Wydaje się po prostu dziwne, że obcuje tak poufale z nauczycielką swej córki. Nie można mu tego jednak brać za złe! W jaki sposób miałby się bronić przed nietaktownym natręctwem? Panią zapewne żywo zajmują dzieje tego domu? - W istocie - odparła spokojnie Gryzelda. - To dziwne zainteresowanie dowodzi ogromnego braku taktu, moja droga! Kronika rodziny hrabiów Treuenfels powinna interesować wyłącznie członków tego rodu. Mój kuzyn powinien był porozumieć się ze mną, zanim pozwolił komuś zajrzeć do tej książki. Przysługuje mi do tego prawo, ponieważ i ja jestem hrabianką Treuenfels. - W takim razie proszę o wybaczenie. Ponieważ pani sobie nie życzy, nie będę czytała tej kroniki. Miało to miejsce po raz pierwszy i dopiero ją otworzyłam... Hrabianka spojrzała na nią przenikliwie. - Pomówię w tej sprawie z moim kuzynem, przedtem jednak schowam kronikę - rzekła. Pochwyciła otwartą księgę, a gdy spostrzegła, w którym miejscu Gryzelda zaczęła ją czytać, na twarzy jej ukazał się znowu ów okropny wyraz. Gryzeldę ogarnęła trwoga. Zdawało się jej, że hrabianka rzuci w nią ciężką księgą. Szybko wybiegła z biblioteki. Hrabianka rzeczywiście uczyniła taki ruch, jakby chciała cisnąć kroniką w Gryzeldę, dziewczyny jednak już nie było. Hrabianka osunęła się na fotel, ciężka księga wypadła jej z rąk na posadzkę. Spoglądała na nią osłupiałym wzrokiem i sprawiała przy tym wrażenie osoby doszczętnie wyczerpanej. Siedziała tak przez chwilę, wreszcie opanowała się z wysiłkiem. Podniosła książkę i schowała ją do szafy. Zamykając szafę na klucz, powiedziała głośno: - To już nic nie pomoże! Na obliczu jej zastygł dziwny spokój i jakieś niesamowite, niezłomne postanowienie. Dzisiejszego ranka nabrała pewności, że jej kuzyn kocha Gryzeldę von Ronach i że na pewno oboje porozumieli się już ze sobą. Ta pewność podsycała w niej śmiertelną nienawiść, która nie cofała się przed niczym. Zacisnęła zęby i wyszła z biblioteki. Udała się wprost do gabinetu hrabiego Harra. Powiedział jej, że będzie na nią tam czekał, gdyż chciałby z nią pomówić w pewnej sprawie. Weszła. Hrabia ujrzawszy jej bladą, zastygłą twarz, doznał niemiłego uczucia. Wiedział, że czeka go bardzo nieprzyjemna scena. - Chciałeś ze mną pomówić, Harro? - spytała ochrypłym bezdźwięcznym głosem. - Tak, Beato. Proszę cię, usiądź. Wyglądasz, jakby ci coś dolegało. - Przestań... Nie mówmy o tym - odparła. - Nie Beato, nie przestanę. Jestem o ciebie bardzo niespokojny, chciałbym ci w miarę możności pomóc. Dlatego pragnę ci coś zaproponować. Zdaje mi się, że pobyt w Treuenfels ci nie służy. Powinnaś stanowczo zmienić miejsce pobytu, powinnaś przenieść się do jakiegoś miasta, założyć sobie dom. Chętnie dam ci w tym celu większą sumę, a potem będę ci płacił znaczną rentę roczną. Może byś przeniosła się do wielkiego miasta, w którym wzrosłaś i wychowałaś się... Znajdziesz tam więcej urozmaicenia i rozrywek. Oczywiście, że zabezpieczę twój byt. Mówił to z wielką przykrością, gdyż czuł, że sprawia jej ból. Był jednak stanowczo zdania, że dla Beaty będzie najlepiej, gdy wyjedzie z zamku Treuenfels. Beata spojrzała na niego przygasłymi, osłupiałymi oczyma, - Wypędzasz mnie? Wypędzasz mnie z Treuenfelsu? - wykrztusiła, a słowa jej były podobne do jęku. - Dla nas obojga będzie lepiej, gdy wyjedziesz, Beato. Nie mogę spokojnie patrzeć na twoje cierpienia - powiedział, wstrząśnięty do głębi tą rozpaczą. Wtedy padła przed nim na kolana i ukryła twarz w jego dłoniach. - Harro... Harro... Miej litość... Zmiłuj się nade mną... Kocham cię, ginę z miłości - jęknęła. Słowa te podziałały jeszcze bardziej odstręczająco na hrabiego, choć jednocześnie ogarnęło go głębokie współczucie. Podniósł ją i usadowił na fotelu. - Domyślałem się tego i ubolewałem nad tobą. Tym bardziej powinnaś opuścić Treuenfels. Niestety, nie mogę ci pomóc. Nigdy nie uczyniłem nic takiego, żeby zbudzić w tobie to uczucie. Biedna Beato, odejdź teraz i uspokój się... Zastanów się nad moją propozycją i daj mi znać, co postanowiłaś... Hrabianka wyprostowała się gwałtownym ruchem i spojrzała na niego tak, jak skazany na śmierć patrzy na swego kata. Przez chwilę stała tak bez słowa. Wargi jej poruszały się, lecz nie mogła mówić. Wreszcie odwróciła się i wyszła z gabinetu. W oczach jej płonęło szaleństwo. Patrząc tępo przed siebie, udała się do swego pokoju. Tam osunęła się na dywan i jęknęła jak zranione zwierzę. Leżała tak przez chwilę, dopóki do jej uszu nie dobiegł odgłos otwieranych i zamykanych drzwi. Potem obok jej pokoju zabrzmiał cichy szmer kroków. Były to kroki Gryzeldy, znała je dobrze. Podpełzła do drzwi. Potem wstała i nacisnęła klamkę. Ujrzała właśnie Gryzeldę, która schodziła ze stopni. Oczy jej gorzały dzikim płomieniem. Harro wypędził ją ze swego domu... Serce jej przepalała szalona, nieodwzajemniona namiętność... Była nieszczęśliwa... Ale i ona, ta jasnowłosa czarownica, także nie zazna szczęścia u jego boku. Ona zginie, lecz jednocześnie wtrąci w przepaść tę dziewczynę, która stanęła na przeszkodzie między nią a Harrem. Zbliżyła się do okna. Tak, Gryzelda szła do wieży. Po co tam ciągle chodzi? Rzadko kiedy można ją było zobaczyć na tarasie. Zapewne pociągały ją bardziej pokoje w wieży. - Czyżby mnie przeczucie nie omyliło? Czy ta dziewczyna mnie śledzi? Cóż, tym bardziej zasługuje, żeby ją zgładzić. Nie będzie górowała nade mną. Kiedy Gryzelda zniknęła w wieży, Beata zebrała ostatki sił i podążyła za nią. ** ** ** Gryzelda po wyjściu z biblioteki pośpieszyła do swego pokoju. Zamknęła się na klucz. Lękała się tak bardzo hrabianki Beaty, że dygotała na całym ciele. Czuła, że powinna jak najprędzej ukończyć swoje posłannictwo, aby potem schronić się pod opiekę hrabiego Harra. Serce jej wezbrało szaloną tęsknotą, żeby skryć się w jego objęciach. Pragnęła, żeby nad nią czuwał, żeby jej strzegł. Nie znała tego uczucia, najsłodszego uczucia dla kobiety, kiedy czuje się bezpieczna u boku ukochanego, który broni ją swoją miłością. Na razie nie miała jeszcze prawa do szczęścia. Musiała przede wszystkim przynieść wyzwolenie ukochanemu. Jeżeli hrabianka Beata rzeczywiście otruła hrabinę Alicję, w takim razie musiała się domyślać, że Gryzelda ją śledzi. Świadczyło o tym wyraźnie jej zachowanie w bibliotece. Czyż hrabianka nie zrobi teraz wszystkiego, żeby ją uczynić nieszkodliwą? Gryzelda zaczęła się zastanawiać, czy nie powinna wyznać prawdy hrabiemu i poprosić go, aby na własną rękę prowadził dalsze badania. A może to tylko urojenie? Może pod wpływem tego snu wpadła na fałszywy trop? Przecież właściwie nie miała żadnego wyraźnego dowodu, że hrabianka jest winna. A pierścionek w szafce ściennej? Czyż to nie wystarczało? Gryzeldę ogarnęły wątpliwości. Zbrodnia, o którą podejrzewała hrabiankę, była tak okropna, że dziewczyna starała się odsunąć od siebie to podejrzenie. Siedziała przez dłuższą chwilę, a wreszcie usłyszała, jak Beata wchodzi do swego pokoju. Ogarnął ją znowu lęk. Nie chciała zostać w pobliżu tej kobiety, udała się więc do wieży. Wzięła swoją latarkę kieszonkową i wybiegła do parku. Po drodze nie spotkała nikogo. Służba była na dole w suterenach, hrabia i hrabianka Beata w swoich apartamentach. Gdy Gryzelda stanęła przed wejściem do wieży, raz jeszcze obejrzała się ostrożnie wokoło. Nie było jednak żywej duszy, panowała głucha cisza. Otworzyła drzwi i bezzwłocznie poszła do pokoju na pierwszym piętrze. Odnalazła natychmiast w ramie delfina, na którym nakreśliła znak. Nacisnęła go, a drzwi szafy ściennej otworzyły się. Gryzelda weszła do kryjówki. Chciała jeszcze otworzyć dno szafki ściennej. Poświeciła sobie latarką, żeby odnaleźć zameczek. Zamierzała potem przynieść krzesło, wstawić je do kryjówki i przekonać się, czy przez otwór w szafce ściennej można było przesunąć rękę do sypialni hrabiny Alicji. Gdy klapa odpadła, dziewczyna chciała wyjść ze schowka do pokoju, aby stamtąd przynieść krzesło. W tej samej chwili jednak ujrzała biegnącą przez pokój hrabiankę Beatę. Twarz jej była wykrzywiona, oczy miały błędny wyraz. Gryzelda z okrzykiem przerażenia, cofnęła się w głąb kryjówki. Wtedy hrabianka z całej siły zatrzasnęła ciężkie, grube drzwi - Gryzelda została uwięziona w ciasnej skrytce, której od wewnątrz nie mogła otworzyć. Hrabianka z oczyma pełnymi nienawiści, roześmiała się obłąkanym śmiechem i mocno uderzyła pięścią w drzwi. - Teraz uspokoisz się, ty czarownico! Jeżeli chcesz - to szpieguj dalej. Nasze rachunki zostały wyrównane! Siedź sobie w tej dziurze, wyjdziesz stamtąd w dzień Sądu Ostatecznego - mówiła, zgrzytając zębami. Potem wyszła z pokoju i zeszła ze schodów. Ostrożnie wychyliła się przez półotwarte drzwi. Nie było jednak żywej duszy. Nikt nie widział, jak tu wchodziła, nikt nie zauważył również, gdy wyszła z wieży i zamknęła ją. Klucz rzuciła w gęste zarośla. Mógł sobie tu leżeć do skończenia świata. Boczną dróżką powróciła do zamku i tutaj nie spotkała nikogo. Udała się na górę i zadzwoniła na pokojówkę. Gdy służąca zjawiła się, hrabianka rzekła do niej nienaturalnie spokojnym głosem: - Czuję się źle, więc położę się do łóżka. Niech mi nikt nie przeszkadza. Spodziewam się, że wypoczynek mi posłuży. Niech Berta obudzi mnie jutro rano. Proszę powiedzieć panu hrabiemu, że dopiero jutro mnie zobaczy. I niech Berta obudzi Henrykę. Gdy hrabianka Gilda wstanie, Henryka ma ją ubrać. Panna von Ronach prosiła, żebym ją zwolniła na popołudnie, zdaje się, że chciała pojechać do Dalheimu i nie powróci przed kolacją. Gdyby pan hrabia pytał o pannę von Ronach, to proszę mu to powiedzieć. Czy Berta mnie zrozumiała? - Tak, panno hrabianko. - Dobrze, Berta może odejść. Pokojówka oddaliła się, myśląc w duchu, że hrabianka musi być bardzo chora. Wyglądała mizernie, zdawało się, że ledwie trzyma się na nogach. Gdy Beata pozostała sama, zamknęła się na klucz. Potem podeszła do biurka. Z szufladki wydobyła małą kasetkę z brązu. Przechowywała w niej swoją biżuterię. Z kasetki tej wyjęła małe pudełeczko, które otworzyła. Spoczywała w nim na wacie maleńka kryształowa flaszeczka, napełniona przezroczystym, z lekka opalizującym płynem. Hrabianka podniosła flaszeczkę pod światło i wzdrygnęła się. Szczękała zębami jak w febrze. Potem poczęła nadsłuchiwać. Czy nie słychać było krzyku? Czy nikt nie wołał o pomoc? Nie... nie... było zupełnie cicho... Przez grube mury i obite materią, ciężkie drzwi nie dochodził żaden dźwięk. Panowała cisza... głucha cisza... Postawiła flaszeczkę na stole. - Wystarczy, żeby uśmiercić kilkanaście osób - wystarczy i dla mnie - powiedziała głośno. Potem osunęła się na krzesło przed biurkiem. Drżącymi rękami rozpuściła włosy, które, podobne do czarnych węży, opadły na jej ramiona. Ujęła jedno pasmo i spojrzała na nie z zaciętą nienawiścią. - Czarne, sztywne i brzydkie. On kocha złote włosy... Miała na głowie wianek... Niech zginie, niech przepadnie... Znowu poczęła nadsłuchiwać, lecz nic nie zmąciło ciszy. Wtedy chwyciła pióro i zaczęła pisać, szybko, płynnie, nie zatrzymując się ani razu. Gdy skończyła, wlała zawartość flaszeczki do szklanki z wodą. Drżącą ręką wzięła z biurka fotografię hrabiego Harra i przez chwilę patrzyła na nią z nie dającym się opisać wyrazem twarzy. Potem wychyliła duszkiem szklankę z trucizną. - Nie oddam cię żadnej, nie oddam cię... Kocham cię, Harro, kocham cię do szaleństwa... Kto wiele miłuje, temu wiele będzie przebaczone... Harro! Harro! Czy słyszysz jej głos? Ona cię woła... ta złotowłosa czarownica... Harro! Zerwała się i zachwiała się na nogach. Mocno przycisnęła do piersi fotografię hrabiego. Oczy jej napełniły się lękiem i zgrozą - przerażeniem przed samą sobą. - Harro! Harro! Ocal ją! Ja... ja... już nie mogę... Ojcze w Niebie... Odpuść nam nasze winy... Ogarnęła ją spóźniona skrucha, chciała podejść do drzwi, lecz nie zdążyła. Z głuchym jękiem padła martwa na posadzkę. Zastygłymi palcami trzymała podobiznę kuzyna. Nie rozstała się z nią nawet po śmierci. A w zamku było cicho i głucho. Nikt nie przeczuwał, że przed chwilą zakończyła życie zbrodnicza istota, że w ciemnej ciasnej kryjówce młoda, szlachetna dziewczyna na próżno stara się pokonać rozpacz i zwątpienie. ** ** ** Po rozmowie z Beatą hrabia kazał sobie osiodłać konia i wyjechał na pola. Powrócił dopiero na herbatę. W hallu spotkał córeczkę, która wydawała się bardzo zmartwiona. - Ach, kochany tatusiu, jak to dobrze, że nareszcie powróciłeś. Jestem taka sama. - Sama, Gildo? Czyż nie ma panny von Ronach? - Nie, nie ma jej. Henryka mnie ubrała. Hrabia Harro wezwał Henrykę. - Co to znaczy, Henryko? Gdzie jest panna von Ronach? - Nie wiem, panie hrabio, podobno w Dalheimie. Tak mówiła Berta. Hrabia zaczął pocieszać córeczkę. Nie rozumiał powodu nieobecności Gryzeldy. Po co pojechała do Dalheimu? Przecież państwo von Sarnow od dawna wyjechali. Nie, to chyba niemożliwe - nie pojechała tam. - Niech Henryka przyśle do mnie Bertę - powiedział. Przeszedł z Gildą do jadalni: po chwili stanęła przed nim pokojówka hrabianki. - Co panna von Ronach powiedziała Bercie przed wyjazdem z domu? - zapytał hrabia. - Ja nie widziałam panny von Ronach i nie rozmawiałam z nią, panie hrabio. - A skądże Berta wie, że pojechała do Dalheimu? - Powiedziała mi to hrabianka Beata. - Hrabianka Beata? - Tak, panie hrabio. Miałam powiedzieć panu hrabiemu, że panna von Ronach prosiła, aby ją zwolnić aż do wieczora i że prawdopodobnie miała być w Dalheimie. Panna hrabianka położyła się do łóżka, bo się źle czuje. Prosiła, żeby ją obudzić jutro rano i żeby jej nikt nie przeszkadzał. - Dobrze, Berta może odejść. Gilda zaczęła narzekać, że nie ma Gryzeldy. Hrabia także czuł się bardzo źle bez Gryzeldy, przekonał się teraz jak puste i beznadziejne było jego życie bez niej. - Po co tam pojechała? - myślał z niepokojem. Potem nagle uśmiechnął się: - Zapewne udała się w mojej sprawie do Fryderyka! Mój maleńki ukochany Sherlock Holmes! Chciała się dowiedzieć, czy owego dnia, kiedy poszedłem schować flakon, Alicja nie podążyła za mną. Po herbacie zaprowadził Gildę do Henryki. Zabrał się do pracy, lecz nie mógł wytrzymać przy biurku. Był szalenie zdenerwowany, i wciąż nadsłuchiwał, czy Gryzelda nie nadchodzi. Wreszcie zerwał się i wyszedł z gabinetu. Polecił, żeby mu osiodłano wierzchowca i po chwili pojechał konno do Dalheimu. Niespokojnie rozglądał się wokoło, lecz nie spotkał po drodze Gryzeldy. Wreszcie, w pobliżu dworu, zatrzymał konia na skraju lasu. Przez chwilę patrzył na dwór, nie wiedząc, co czynić. Wreszcie ujrzał z daleka barona Fryderyka. Wtedy hrabia Harro przeciągle zagwizdał - był to sygnał, który jego przyjaciel dobrze znał. Baron spostrzegł hrabiego i natychmiast pośpieszył do niego. - To ty, Harro! Jakże się cieszę, że nareszcie przyjechałeś do mnie! - Nie, Fryderyku, nie przyjechałem, żeby cię odwiedzić. Sprowadza mnie coś innego. Powiedz mi, czy panna bon Ronach była dziś w Dalheimie? - Nie, Harro, nie było jej. Po cóż miałaby tu przyjeżdżać, w jakim celu? - Podobno prosiła Beatę, żeby ją zwolnić na całe popołudnie. Mówiła, że wybiera się do Dalheimu... - Nie ma jej tu jednak. - To bardzo dziwne! - Czy cię to niepokoi, Harro? - Mówiąc otwarcie, jestem bardzo niespokojny. Powiem ci szczerze, Fryderyku, jak rzeczy stoją. Otóż panna von Ronach postanowiła ujawnić moją niewinność. Czyni na własną rękę jakieś poszukiwania, o których mi nic nie mówi. Jej zapał jest wzruszający, lecz wątpię czy uda się jej osiągnąć jakieś rezultaty. To naturalnie nie objaśnia mego niepokoju. Dlatego wyznam ci, że kocham tę młodą dziewczynę i że po długich walkach zdobyłem się na odwagę i poprosiłem o jej rękę. Wyznała mi, że kocha mnie także, lecz nie zgodziła się zostać moją żoną. Prosiła mnie o cztery tygodnie zwłoki, twierdząc, że w przeciągu tego czasu uda się jej dowieść, że jestem niewinny. Nie wierzę w to co prawda, lecz nie chcę rozwiewać jej złudzeń. Gryzelda nie chce, żeby ktokolwiek wiedział o mojej miłości dla niej. Tobie jednak musiałem to powiedzieć, abyś zrozumiał mój niepokój. Przypuszczałem, że może uda się do ciebie, żeby przeprowadzić jakieś badania, bo dziś musiałem jej pokazać flakonik oraz skrytkę w biurku. Sądziłem, że chce pomówić z tobą na ten temat. - Teraz rozumiem cię, Harro. Może panna von Ronach poszła gdzie indziej, a umyślnie powiedziała, że wybiera się do Dalheimu. - Być może! Ale to tylko zwiększa mój niepokój. Mam przeczucie, że Gryzelda naraża się na jakieś niebezpieczeństwo. - Panna von Ronach wydaje mi się bardzo energiczną, przezorną i odważną dziewczyną. Nie obawiaj się o nią. Kto wie, może uda się jej dowieść, że jesteś niewinny. Nie sądzę, że naraża się na niebezpieczeństwo. Przecież może tylko szukać dowodów, że twoja żona popełniła samobójstwo. NIc jej przy tym nie grozi. Zapewne już od dawna powróciła do Treuenfelsu. - Spodziewam się tego, Fryderyku, i jadę zaraz do domu. - Tak, Harro. Ale najpierw muszę ci powinszować. Życzę ci szczęścia, mój drogi. Zdaje się, że tym razem wyciągnąłeś wielki los. - Jestem o tym przekonany. - Ja także. Wobec tego muszę ci zdradzić maleńką tajemnicę. Otóż znałem już pannę von Ronach, zanim przedstawiłeś mnie jej. - Znałeś ją? - Tak. Opowiem ci to, choć prosiła mnie o dyskrecję, wiem jednak, że sprawię ci przyjemność. Posłuchaj tylko, jak odważnie ujęła się za tobą i jak mi zmyła głowę, aż wreszcie nabrałem rozsądku... - Opowiadaj! Baron opowiedział przyjacielowi o swoim spotkaniu z Gryzeldą i Tilly. Na zakończenie dodał: - Moja narzeczona powiedziała wtedy w drodze powrotnej: "Słuchaj, jeżeli kobieta tak gorąco występuje w obronie mężczyzny, to musi go kochać. Zdaje się, że moja droga Gryzelda oddała swe serce hrabiemu Treuenfelsowi. Musi to być prawy i szlachetny człowiek, inaczej Gryzelda nie mogłaby go pokochać". Widzisz, moja Tilly jest bardzo mądra. Oczy hrabiego zabłysły. - Dziękuję ci, że mi to powiedziałeś. Ten postępek świadczy znowu o szlachetności Gryzeldy. Broniła mnie, lecz nie chciała się zdradzić ze swoim dobrym uczynkiem. To do niej podobne. - Spodziewam się, drogi Harro, że z tego powodu moje odwiedziny nie straciły na wartości w twoich oczach. Panna von Ronach pomogła mi tylko przezwyciężyć samego siebie. Hrabia podał mu rękę. - Jestem przeświadczony, że namowy Gryzeldy nie miałyby na ciebie wpływu, gdybyś nie był przekonany o mojej niewinności. - To prawda! - Wracam teraz do domu, może ją już zastanę. - Tak, jedź. Jutro rano przyjadę do Treuenfelsu, żeby wyśmiać twe obawy. Na razie bądź zdrów! - Bądź zdrów, Fryderyku! Hrabia Harro śpiesznie odjechał do Treuenfelsu. Serce jego przepełniała miłość i tęsknota. Jak dzielnie ukochana dziewczyna broniła jego sprawy, jak trwożnie ukrywała swoje zasługi. Ach, gdyby ją nareszcie zobaczył, całą i zdrową! Wjechał na dziedziniec i zeskoczył z konia. Pierwsze jego pytanie dotyczyło panny von Ronach. Nikt jednak jej nie widział. Hrabia poszedł do sypialni Gildy. Dziewczynka nie spała i domagała się Gryzeldy i tatusia. Uspokoił dziecko, chociaż sam drżał z niepokoju. Siedział przy córeczce, dopóki nie zasnęła. Potem wyszedł i zaczął po całym zamku szukać Gryzeldy. Ominął jedynie pokoje hrabiny Alicji, gdyż były zamknięte, a on sam przechowywał klucze do nich. Wydawało mu się bezcelowe szukać jej tam. Nigdzie jej nie było. Niepokój hrabiego wzrastał. Doznawał wrażenia, że czyha na niego jakieś nieszczęście. Pełen troski, pobiegł wreszcie do Beaty. Może ona będzie mogła udzielić mu jakiegoś sensownego wyjaśnienia. Zapukał mocno do drzwi, lecz nikt się nie odezwał. Zapewne Beata mocno spała. A może nie otwierała, bo nie chciała go widzieć? Wstydziła się zapewne swoich wyznań miłosnych. Zszedł na dół. Podano właśnie do stołu. Usiadł, lecz nie mógł jeść. Odsunął talerz i wybiegł z jadalni, trawiony niepokojem. Pomyślał, że może Gryzelda nagle opuściła zamek Treuenfels, gdyż z jakiegoś powodu nie mogła się zdecydować, żeby zostać jego żoną. Nie, to niemożliwe! Nie mogła wyjechać, nie pozostawiając mu wiadomości. Wbiegł szybko na górę. Po drodze spotkał pokojówkę Bertę. Kazał jej wejść do pokoi panny von Ronach i poszukać, czy nie ma tam jakiegoś listu. Berta pośpieszyła do apartamentów Gryzeldy. Przeszukała każdy kąt, lecz nie znalazła listu. Powiedziała to hrabiemu i dodała: - Panna von Ronach nie mogła odejść daleko, nawet nie włożyła kapelusza ani płaszcza. Jej wszystkie rzeczy leżą w pokoju. Hrabia odetchnął z ulgą. Myśl, że Gryzelda mogłaby odejść na zawsze, doprowadzała go do szaleństwa. Chwila ulgi trwała jednak bardzo krótko. Gdzieżby mogła być Gryzelda? Łamał sobie głowę. Wpadła mu na myśl okrągła wieża. Może tam poszła, może spotkał ją jaki wypadek? Mogła potknąć się, spaść ze schodów... Może leży tam, czekając na pomoc? Pędem pobiegł do wieży. Okazało się jednak, że jest zamknięta. Wobec tego i tutaj także nie mogło być Gryzeldy. Powrócił do zamku zdjęty nową obawą. Gryzeldzie mógł się przecież i w lesie przytrafić jakiś wypadek. Zwołał całą służbę. Wokoło panowały już ciemności. Hrabia kazał, żeby służący z zapalonymi latarniami i pochodniami przeszukali park i las. On sam przyłączył się do tej wyprawy. Miał przeczucie, że Gryzeldę spotkało jakieś nieszczęście, a myśl o tym doprowadzała go do rozpaczy. Przez długie godziny służący szukali Gryzeldy, lecz nadaremnie! Powrócili o jedenastej do zamku. Hrabia zjawił się dopiero koło północy. Wyglądał blado, był znękany i ponury. Pełen zwątpienia, wszedł do swego pokoju, gdzie padł na pierwsze z brzegu krzesło. - Ciąży na mnie jakieś przekleństwo! Nie sądzono mi być szczęśliwym! - pomyślał, ukrywając twarz w dłoniach - Gryzeldo, ach Gryzeldo! Gdzie jesteś! Gdzie jesteś? Nie wiedział sam, co ma przypuszczać, czego się lękać. Raz jeszcze poszedł na górę i zapukał do drzwi Beaty. Ale nikt nie odpowiedział. Gdy powrócił na dół, zegar właśnie wybił północ. Na schodach podbiegł do hrabiego stary kamerdyner Grollmann. Twarz jego była blada. - Proszę, niech pan pozwoli za mną - powiedział podniecony. - Co się stało, Grollmann? - spytał hrabia z lękiem. Grollmann wzruszył ramionami. - Może to i nic ważnego, panie hrabio, ale chciałbym, żeby pan hrabia sam usłyszał... Jakeśmy powrócili z lasu, poszedłem z Henrykiem do jego pokoju. Chcieliśmy coś przekąsić, bośmy dziś nie jedli kolacji. Ledwie usiedliśmy, gdy usłyszeliśmy nagle dziwne pukanie. Zawsze trzy razy pod rząd, potem pauza, potem znowu trzy razy. Pokój Henryka jest na parterze, dokładnie pod sypialnią nieboszczki hrabiny Alicji. A to pukanie słychać było wyraźnie przez ścianę, która przylega do wieży. Udaliśmy się obydwaj o pół piętra wyżej. Nad pokojem Henryka znajduje się komnata, w której przechowuje się srebro. Tam usłyszeliśmy to pukanie jeszcze wyraźniej. I wtedy przyszło mi na myśl, że może panna von Ronach została zamknięta w pokojach hrabiny Alicji. Hrabia wysłuchał z niepokojem tego opowiadania, po czym przecząco potrząsnął głową. - Przecież pokoje mojej żony są zamknięte. Jakżeby panna von Ronach mogła się tam dostać? - I ja tak myślałem, ale w każdym razie można by tam zajrzeć. Może by pan hrabia poszedł najpierw do komory i sam posłuchał tego pukania... Hrabia poszedł natychmiast za Grollmannem. Henryk stał jeszcze w komorze i nadsłuchiwał. - Wciąż puka - powiedział. Wtedy i hrabia usłyszał te dziwne dźwięki. Najwyraźniej pukano przez ścianę, przylegającą do wieży. Hrabia przyłożył ucho do ściany. Tak - trzy uderzenia, następujące po sobie, potem pauza, potem znowu trzy uderzenia... Wydawało się, że ktoś uderza twardym przedmiotem w drzewo. Hrabia chwycił drewniany zydel i głośno zapukał w ten sam sposób w ścianę. Trzy razy - pauza - trzy razy... Natychmiast zabrzmiała odpowiedź, może trochę głośniej i prędzej, niż poprzednio. Hrabia Harro i obydwaj służący spojrzeli na siebie zaskoczeni. Hrabia zapukał znowu, tym razem jednak: cztery razy - pauza - cztery razy. Ściana odpowiedziała jak echo: cztery uderzenia - pauza - cztery uderzenia. Hrabia spróbował zapukać dwa razy. I tajemnicza ręka za ścianą odpowiedziała mu dwukrotnym pukaniem. Zmieniał kilka razy sygnalizację, za każdym razem otrzymywał przez ścianę tę samą odpowiedź. Wtedy hrabia wyprostował się stanowczo. - Henryku, proszę zostać tutaj i przez cały czas dawać znaki. My z Grollmannem pójdziemy do pokoi hrabiny Alicji. Trzeba zbadać przyczynę tego zagadkowego pukania - powiedział blady z podniecenia. Wybiegł z komory, a Grollmann podążył za nim. Hrabia poszedł najpierw po klucze do swego gabinetu, potem otworzył pokoje hrabiny Alicji. Nerwy jego były naprężone, doznawał uczucia, że jest u kresu sił. ** ** ** Gdy hrabianka Beata zatrzasnęła ciężkie drzwi, a Gryzelda została uwięziona w ciasnej kryjówce - z ust jej wydarł się głośny okrzyk przerażenia. Zdawała sobie sprawę, że jest to zamach na jej życie. Zdradziły jej to płonące, błędne oczy hrabianki. Wiedziała, że od wewnątrz nie będzie mogła otworzyć ciężkich i grubych drzwi, że przez mury nikt nie usłyszy jej wołania o pomoc. Hrabianka skazała ją na śmierć głodową lub przez uduszenie. Była zawsze dość odważna, lecz, gdy pomyślała o tym - krew zastygła jej w żyłach. Zadrżała, ogarnięta okrutnym lękiem. Od hrabianki nie mogła oczekiwać litości. Beata domyśliła się zapewne, że Gryzelda wyśledziła jej winę, zależało jej więc, żeby usunąć niebezpiecznego świadka. Poza tym była o nią zazdrosna, chciała się pozbyć rywalki. Gryzelda wiedziała, że tylko cud może ją uratować. Nikt nie usłyszy jej wołania. Beata na pewno zamknęła wieżę na klucz, nikt więc nie będzie jej tu szukać. Po drugiej stronie ściany znajdują się pokoje hrabiny Alicji, również zamknięte. Tą drogą nie mogła więc także wołać o ratunek, nawet gdyby się jej udało otworzyć na górze szafkę ścienną. Hrabianka wszystko to wzięła na pewno pod uwagę. Gdy minął pierwszy straszny lęk, dziewczyna zaczęła się zastanawiać, jakby się wydostać z kryjówki. Nie mogła jednak nic wymyśleć. Głowa tylko rozbolała ją silnie. - Muszę postarać się otworzyć drzwiczki szafki ściennej, bo inaczej uduszę się tutaj - myślała. Niestety, nie zdążyła wstawić krzesła do kryjówki. Nie mogła dosięgnąć ręką zamka w drzwiczkach szafki. Ściana była gładka. Gryzelda usiłowała wspiąć się po niej, lecz daremnie. Ześlizgiwała się po gładkiej powierzchni. Zdawało się jej, że zaczyna jej braknąć tchu, było to jednak tylko urojenie, wywołane strachem. Gryzelda czytała kiedyś, ile powietrza potrzeba człowiekowi do oddychania. Zaczęła sobie to przypominać, gdyż chciała obliczyć, jak długo będzie żyła, jeżeli nikt nie zjawi się z pomocą. Nie mogła jednak skupić myśli. Ogarnęło ją przerażenie. Zaczęła krzyczeć, głośno przyzywała ukochanego... Ochrypła z wołania, lecz nikt nie nadchodził. Wreszcie zamilkła. Otaczały ją nieprzeniknione ciemności. W duchu ujrzała przed sobą płonące niesamowicie oczy hrabianki. Wreszcie, zmęczona i wyczerpana, osunęła się na posadzkę. Wtem natrafiła w mroku na jakiś przedmiot - była to jej latarka kieszonkowa. Chwała Bogu! Będzie przynajmniej mogła oświetlić swoją niedolę. Nacisnęła guziczek, światło rozproszyło mroki. Gryzelda zaczęła się bacznie przyglądać ścianom, wspięła się na palce - lecz zamek szafki ściennej był umieszczony bardzo wysoko. Próby Gryzeldy spełzły na niczym... Zrozpaczona skuliła się w kącie i zamknęła oczy. Oddychała z coraz większą trudnością. Zaczęła sobie przypominać wszystkie drogie osoby... Harro - Gilda - ciocia Agnieszka - matka Anna - rodzina Sarnowów - wszystkie miłe panie ze schroniska... Żegnała się z nimi w duchu, dla każdego miała jakieś miłe myśli i słowa. Wpadło jej do głowy, że teraz może nigdy już nie zostanie dowiedziona niewinność hrabiego. Ta myśl znowu dodała jej sił. Nie! Nie! Nie chce umrzeć! Nie chcę! Jest młoda, a życie ma tak wiele uroku! Czyż miała tutaj nędznie zginąć? Jak długo przebywa w tej ciasnej kryjówce? Czyżby minęło już kilka dni? Zapewne od dawna spostrzeżono jej nieobecność. Czy też szukano jej w zamku? A Harro? Jakże się musiał niepokoić o nią! Ujrzała w duchu jego twarz bladą i zatroskaną. Ach, jakże go kocha! Myśl, że jej zniknięcie sprawia mu ból, zwiększała jej katusze. Wyciągnęła z utęsknieniem ramiona, szepcząc najtkliwsze wyrazy. Wielkie łzy spływały jej po policzkach. Złożyła ręce i zatonęła w żarliwej modlitwie. - Ojcze Nasz, Któryś jest w Niebie... Dziej się wola Twoja... Ale uchroń go od cierpienia, oszczędź mu bólu... Przecież spotkało go już jedno nieszczęście. Boże, dopomóż mi, pozwól mi stąd wyjść... zobaczyć słońce... Jestem młoda i tak kocham życie... Pomóż mi, dobry Boże... Uczyń to nie dla mnie, lecz dla Harra... Gdy opuściła ręce, natrafiła znowu na latarkę. Miała ona mocną pokrywę z metalu. I nagle Gryzeldzie przyszło na myśl, żeby zacząć latarką stukać w drewnianą ścianę. Wiedziała, że gdy w mieszkaniu wbija się gwóźdź, słychać w całym domu pukanie. Wprawdzie ściany w zamku i w wieży są bardzo grube, może jednak ktoś prędzej usłyszy pukanie niż krzyk. Zaczęła więc uderzać kantem latarki w ścianę. Nadsłuchiwała, lecz żaden głos nie zmącił głuchej ciszy. W duszy przyzywała ukochanego. Bolały ją kości, gdyż siedziała w bardzo niewygodnej pozycji. Nadzieja ratunku stawała się coraz słabsza. Mimo to Gryzelda ciągle pukała. W chwili, gdy straciła nadzieję, gdy już zupełnie automatycznie dawała sygnały przez ścianę, usłyszała nagle ciche pukanie. Był to pierwszy dźwięk, który dotarł do jej więzienia. - Harro! - krzyknęła i poczuła, że na nowo wstępuje w nią życie. Przeczuła, że ten pierwszy pocieszający dźwięk pochodzi od niego. Zapukała znowu i zaczęła nadsłuchiwać. Tak, otrzymała odpowiedź. - Ojcze w Niebie! Ojcze w Niebie! Pukała bez przerwy, zmieniała tempo, a za każdym razem odpowiadano jej przez ścianę. Ach, jakże pocieszający był ten cichy szmer, który przenikał do jej więzienia! Ach, na miłość Boską, żeby tylko nie zamilkł, żeby nie nastąpiła znowu ta martwa, przytłaczająca cisza! Drgał w niej każdy nerw. Nadsłuchiwała czujnie. Zdawało się, że wstąpiło w nią nowe życie. Odpowiadała na sygnały, które jakaś przyjazna ręka posyłała jej do samotnej kryjówki; czuła, że te dźwięki uchronią ją przed zwątpieniem i rozpaczą. Od czasu do czasu wołała także o pomoc, spodziewając się, że może ktoś ją usłyszy. Głośno powtarzała to jedno imię, które żyło w jej duszy: - Harro! Harro! Harro! I nagle, w chwili, gdy znów przyzywała ukochanego - usłyszała jakiś męski głos. Co to? Czyżby to było omamienie zmysłów? Ojcze w Niebie! Nie, najwyraźniej słyszy zupełnie blisko, poprzez ścianę odgłos rozmowy... Czy to nie jest głos Harra? Krzyknęła głośno, radośnie, na pół przytomnie: - Harro! Harro! I oto zabrzmiała odpowiedź - tam z góry - z pokoju hrabiny Alicji: - Gryzeldo! Śmiejąc się i płacząc, zawołała donośnie: - Harro! Wspięła się na palce i z całych sił zaczęła pukać latarką w drzwi szafki ściennej. Posłyszała z zewnątrz mocne, szybkie pukanie. Teraz już zupełnie wyraźnie i blisko usłyszała głos ukochanego, który pełen trwogi, wołał ją. - Gryzeldo, Gryzeldo! Gdzie jesteś? Śmiała się ze szczęścia, choć po twarzy jej spływały łzy. - Ach, Harro! Harro! Czy słyszysz mnie? Nie mogła go w tej chwili nazywać inaczej, musiała mówić mu "ty". - Tak, słyszę cię! Ale gdzie jesteś, moje biedne, najdroższe serce? - zabrzmiał przez ścianę głos z góry. Zaczerpnęła tchu. Potem zawołała, możliwie najgłośniej: - Posłuchaj, Harro! Czy jesteś w sypialni hrabiny Alicji? - Tak, kochanie! - Zbliż się do nocnego stolika... - Stoję tu już... - Czy widzisz na ścianie nad nocnym stolikiem trzy małe okrągłe płatki z perłowej masy? - Tak! - Naciśnij mocno dolny, środkowy płatek... Bardzo mocno... Słyszysz? Hrabia Harro, drżąc z trwogi i niepokoju o Gryzeldę, uczynił, jak mu kazała. Wtedy ku jego zdumieniu otworzyły się drzwiczki szafki ściennej. Gryzelda krzyknęła z radości i podniosła wysoko zapaloną lampkę. Wyciągnęła ramiona ku ukochanemu. Przez drzwi skrytki zobaczył ją jak przez okno. Gryzelda ujrzała pochyloną ku sobie jego twarz bladą i znękaną. Drżąc na całym ciele, ujął jej obie ręce. - Kochanie... Kochanie... Wielki Boże! Co ci się stało? - krzyknął. Podniosła ku niemu pobladłą twarzyczkę. Oddychała ciężko, lecz starała się uśmiechnąć do niego. - Teraz już wszystko dobrze... Jestem ocalona... Z ust hrabiego zerwał się głuchy jęk, gdy uprzytomnił sobie, ile musiała przecierpieć ukochana dziewczyna. - Czy nie uderzyłaś się, Gryzeldo? Czy nie wyrządziłaś sobie jakiej krzywdy? - Nie, chwała Bogu! - Ale jakim sposobem dostałaś się do tej ciemnej, ciasnej szafy, o której nie miałem pojęcia? Czy wpadłaś tutaj? - Nie, nie wpadłam. Opowiem ci później, jak zostałam tutaj uwięziona. Teraz postaraj się mnie stąd wydobyć... Chciałabym odzyskać wolność... Ja... ja... Dziewczyna osunęła się bez sił na posadzkę.. - Gryzeldo! Gryzeldo! Jakże mogę cię uwolnić? Przecież trzeba wyłamać ściany, a to potrwa bardzo długo... O, moje słodkie biedactwo! Gdybym cię już mógł trzymać w objęciach! Gryzelda zebrała ostatki sił. - Idź do wieży, Harro, do pokoju na pierwszym piętrze. Wisi tam makata w ramie ozdobionej delfinami. Na dole, mniej więcej na wysokości metra od podłogi, jeden z delfinów jest naznaczony małym krzyżykiem. Naciśnij go mocno, wtedy otworzą się drzwi, których ja od wewnątrz nie mogę otworzyć. Ale błagam cię, śpiesz się, bo siły mnie opuszczają i zamknij dobrze pokój, żeby nikt nie wszedł tutaj... Nie wpuszczaj tu hrabianki Beaty... Ona chce mnie zabić... - Gryzeldo! - zawołał hrabia przerażony. Uśmiechnęła się słabo. - Tak, ukochany! Obroń mnie przed nią i uwolnij mnie! Hrabianka Beata zamknęła mnie tutaj. Z ust jego wydarł się jęk. - Moje biedne dziecko, kochanie moje! Bądź spokojna, ja cię obronię. Za chwilę będziesz wolna, powrócę tu niebawem. Nie zostaniesz tu jednak sama podczas mej nieobecności... Grollmann! - zawołał zwracając się do starego sługi, który zdumiony stał pośrodku pokoju. - Słucham, panie hrabio! - Zbliż się, mój stary. Nie zapomnę ci tego nigdy w życiu, żeś mnie tu sprowadził! Znalazłem pannę von Ronach - chwała Bogu, nie było jeszcze za późno! Zostaniesz tu na straży, mój drogi, nie wpuszczaj nikogo. Na wszelki wypadek zamknę drzwi na klucz. I żebyś wiedział, Grollmann - panna von Ronach jest moją narzeczoną. Miała ona paść ofiarą podobnej zbrodni, jak moja żona. Hrabia jeszcze raz zwrócił się do Gryzeldy. - Odwagi, moja ukochana! Grollmann zostanie przy tobie, dopóki ja nie wrócę. Skinęła główką i uśmiechnęła się. Nogi odmawiały jej posłuszeństwa, siedziała skulona w kąciku kryjówki. Hrabia Harro wybiegł z pokoju. Na dole zwołał służbę. Trzeba było przynieść rozmaite narzędzia, aby wyłamać drzwi wieży. - Panna von Ronach została zamknięta w wieży! - objaśnił hrabia. Wszyscy podążyli przez park do okrągłej wieży. Nie można jednak było otworzyć wytrychem zamka. Ponieważ trwało to zbyt długo, hrabia kazał piłą wyciąć zamek z drzwi. Wreszcie drzwi odskoczyły. Hrabia pędem wbiegł na schody, wpadł do pokoju na pierwszym piętrze. Zbliżył się do makaty w ramie ozdobionej delfinami. Poświecił sobie latarnią i z łatwością odnalazł czarny krzyżyk na tułowiu delfina. Mocno wcisnął go w ścianę. Wtedy otworzyły się drzwi. Hrabia ujrzał Gryzeldę, leżącą na podłodze. - Zemdlała, panie hrabio! - zawołał z dołu Grollmann. Hrabia pochylił się i wziął Gryzeldę na ręce. Szybko wyniósł ją do parku, czuł, że najlepszym lekarstwem okaże się świeże powietrze. Po chwili Gryzelda otworzyła oczy - te piękne słoneczne oczy, które opromieniły jego życie. - Kochanie! Serce najdroższe! Jesteś przy mnie! Chwała Bogu! - zawołał, tuląc ją do piersi. Przytuliła się do niego jak zmęczone dziecko. - Ach, jak to dobrze! Jak dobrze! Czy aby nie ma w pobliżu hrabianki Beaty? Nie chcę jej widzieć, boję się jej, Harro. - Odpokutuje za swój czyn! - wykrztusił hrabia. Gryzelda znowu popadła w omdlenie. Hrabia zaniósł ją do zamku, do pierwszego pokoju obok hallu. Ułożył ją troskliwie na kanapie. Służba, która podążyła za nim, spoglądała ze zdumieniem na swego pana i bladą, złotowłosą dziewczynę. Grollmann jednak, który opuścił swoje stanowisko, przepędził wszystkich, pozostawiając jedynie Bertę, aby mogła być pomocną Gryzeldzie. Hrabia kazał przynieść mocnego wina. Przy pomocy Berty napoił Gryzeldę. Dziewczyna odzyskała przytomność. Usiadła na kanapie, a potem wstała, postąpiła kilka kroków i usiadła w głębokim fotelu. - Już mi lepiej - rzekła z uśmiechem. - Jestem tylko bardzo głodna! Grollmann wybiegł i powrócił po chwili niosąc półmisek z apetycznymi przekąskami. Gryzelda posiliła się i ochłonęła z okropnych wrażeń. Uśmiechała się wciąż do hrabiego, nie spuszczając wzroku z jego bladej twarzy. Na jego życzenie wypiła jeszcze drugi kieliszek wina. Potem poprosiła go o chwilę rozmowy bez świadków. Hrabia powiedział więc Grollmannowi i Bercie, żeby się oddalili. Gdy narzeczeni zostali sam na sam, Gryzelda opowiedziała hrabiemu swój sen. Mówiła mu, jak rozpoczęła poszukiwania, jakie były ich wyniki. W końcu dodała: - Dowiedziałabym się chętnie, jak i kiedy hrabianka Beata wykradła truciznę z twego biurka. Jestem przeświadczona, że to ona otruła twoją żonę, tak jak dziś godziła na moje życie. Nie mam jednak odwagi prowadzić sama dalszych badań. Musisz dokończyć dzieła, które ja rozpoczęłam... Hrabia był wstrząśnięty do głębi tym wszystkim, co usłyszał. Osunął się na kolana przed Gryzeldą i otoczył ją ramionami. - Więc to wszystko uczyniłaś dla mnie? Jeżeli będę mógł znowu podnieść czoło, jeżeli stanę się wolnym człowiekiem o nieskazitelnym nazwisku, jeżeli spadnie ze mnie brzemię hańby - to tobie - tylko tobie będę to miał do zawdzięczenia! O, Gryzeldo, gdy myślę o tym, jaką cenę miałem zapłacić za odzyskanie honoru - ogarnia mnie przerażenie. Ty moje życie ukochane, moja słodka dziewczyno! Serce mi się ściska, gdy uzmysłowię sobie, ile wycierpiałaś, jak poświęciłaś się dla mnie! Spojrzał jej głęboko w oczy i mocno, gorąco ucałował. Gryzelda drżała ze szczęścia, a jej brązowe oczy płonęły słonecznym blaskiem. - Chętnie spełniłabym do końca moje posłannictwo, lecz brak mi już sił. Lękam się bardzo hrabianki Beaty. Jeszcze nikogo w życiu nie bałam się tak, jak jej. Ty także musisz być bardzo ostrożny, Harro, proszę cię o to. Gdy zamykała drzwi mego więzienia, wyglądała na obłąkaną. Zdaje mi się, że jest zdolna do wszystkiego, tak zaślepiła ją zazdrość i nienawiść. - Bądź spokojna, moja ukochana. To nieszczęsne stworzenie nie zatruje ci już ani chwili. Jeszcze dziś pomówię z nią. Teraz dopiero rozumiem, czemu nie odpowiadała na moje pukanie. Nie mogła mi zapewne spojrzeć w oczy. Rozumiem teraz lepiej jej całe zachowanie. Nie mogę pojąć, czemu dawniej nie skierowałem na nią podejrzenia. Co prawda - trudno jest podejrzewać kobietę o tak okropny czyn. Nie mówmy jednak o niej. Moja Gryzelda położy się teraz - nie, nie - nie w twoim pokoju, gdzie byłabyś tak blisko Beaty. Henryka przygotuje ci posłanie w sypialni mojej Gildy. Grollmann będzie stał przed drzwiami na straży, dopóki ta zbrodnicza kobieta nie opuści TreuenĂfelsu. Zarzuciła mu ręce na szyję, a w oczach jej malowała się trwoga. - A ty? Co zamierzasz zrobić? - To, co uważam za konieczne, Gryzeldo. Niestety, nazwisko TreuenĂfelsów, raz jeszcze zabrzmi na ławie oskarżonych. Muszę jednak udowodnić moją niewinność. Ty jednak nie dręcz się tym, kochanie. Bądź spokojna, wszystko spoczywa w moich rękach, mój maleńki, dzielny Sherlocku Holmesie. To, co należy uczynić teraz - to nie jest zajęcie dla kobiety. Nie myśl o niczym, oprócz naszego szczęścia,. Chodź, kochanie. Czy masz dosyć siły? A może mam cię zanieść na górę? Z wolna podniosła się z fotela. Słaniała się jeszcze trochę, lecz mogła chodzić. Hrabia otoczył narzeczoną ramieniem. - Wiem teraz, moja ukochana Gryzeldo, jak baron Dalheim znalazł drogę do TreuenĂfelsu - powiedział. Zarunieniła się i podniosła na niego wzrok. - Ach, więc wygadał się? - spytała. Harro opowiedział jej, jak pojechał do Dalheimu i o czym mówił z baronem. W hallu stała jeszcze zebrana służba. Grollmann oznajmił wszystkim, że panna von Ronach będzie w przyszłości panią tego domu. Teraz spoglądali zdumionymi oczyma na młodą parę. Blada dziewczyna o słodkiej twarzyczce i złocistych warkoczach, opadających na ramiona, była wzruszającym zjawiskiem. A hrabia kroczył tak dumnie, jak dawniej, wspierał ramieniem narzeczoną. Polecił Bercie, żeby poszła za nimi. Miała pomóc Gryzeldzie przy rozbieraniu się. Hrabia zaprowadził Gryzeldę do pokoju Gildy. Tam oddał narzeczoną pod opiekę Berty i Henryki. Na pożegnanie ucałował ręce Gryzeldy. - Dobranoc, Gryzeldo - odmów dziś modlitwę kwiatów - za mnie i za siebie. - Uczynię to, Harro - odparła z uśmiechem. Ujęła jego rękę i podeszła z nim do łóżeczka Gildy. Dziewczynka spała mocno i spokojnie. - Nasze słodkie maleństwo, Harro! O jakże będziemy ją kochali! Wtedy hrabia, nie zważając na obecność służących, objął narzeczoną i pocałował gorąco w usta. Nie mógł się powstrzymać od tego. Berta i Henryka patrzyły ukradkiem na tę scenę i uśmiechały się do siebie. - Teraz nastaną znowu lepsze czasy w zamku TreuenĂfels - szepnęła Henryka. ** ** ** Hrabia Harro odalił się. Przed drzwiami stanął Grollmann. Tej nocy nikt nie zaznał spoczynku w zamku Treuenfels. Nikt, oprócz Gildy i Gryzeldy - i jeszcze jednej osoby, która zasnęła snem wiecznym - hrabianki Beaty. Hrabia Harro natychmiast udał się do jej pokoju. Na jego rozkaz towarzyszyło mu dwóch służących. Znowu zapukał mocno do drzwi, a nie otrzymawszy odpowiedzi, zawołał głośno i dobitnie: - Jeżeli mi natychmiast nie otworzysz, wyłamię drzwi. Odpowiedziało mu głuche milczenie. Hrabia Harro właściwie spodziewał się tego. Skinął na lokaja i kazał mu odśrubować klamkę. Służący wykonał to polecenie. Drzwi otworzyły się... Hrabia przekręcił wyłącznik, zapaliło się światło. I wtedy ujrzał Beatę, leżącą na dywanie. Zastygłą ręką przyciskała do piersi jego fotografię. Przerażony, pochylił się nad nią i zauważył, że ma sine wargi i zamknięte, dziwnie przezroczyste powieki. Wtedy pojął, że sama na siebie wydała wyrok. Odetchnął z ulgą. - Tak jest lepiej. Hrabianka Treuenfels nie powinna zginąć z ręki kata. Wstrząśnięty do głębi, powstał, nie dotykając jej. - Nie żyje! - powiedział ochryple. Zdawało się, że jakiś niewidzialny goniec rozniósł tę wieść po całym zamku. Zewsząd nadbiegali ludzie i tłoczyli się przed drzwiami. Hrabia Harro spostrzegł nagle na biurku jakąś kopertę. Przeczytał napis: - "Do mego kuzyna, hrabiego Harra Treuenfelsa." Hrabia wziął list, po czym rozkazał służbie, żeby się rozeszła. - Tutaj wszystko musi tak zostać - powiedział, po czym kazał Henrykowi, żeby stanął przy drzwiach i nie wpuszczał nikogo. Sam udał się do swego gabinetu. Zatelefonował natychmiast do najbliższego komisariatu policji. Zawiadomił o śmierci hrabianki Beaty i prosił, aby przybyła komisja. Poprosił również, aby przyjechał lekarz. Po załatwieniu tej sprawy, usiadł w fotelu przed biurkiem i zabrał się do czytania listu, który pozostawiła dla niego Beata. List ów brzmiał: "Mój ukochany Harro! Pozwól, aby choć raz nazwała Cię w ten sposób kobieta, która Cię gorąco, namiętnie, ponad wszystko kochała. Gdy będziesz czytał te słowa, mnie nie będzie już na świecie - a zmarłym nie można zabraniać niczego. Dziś powiedziałeś mi, bym opuściła Twój dom, nie życzyłeś sobie, abym przebywała w pobliżu Ciebie. Uczyniłeś to, bo czułeś, że Cię kocham, a to sprawiało Ci przykrość. Wobec tego nie było dla mnie innej drogi - oprócz śmierci. Wiem, że zakochałeś się w pięknej wychowawczyni Twego dziecka. Jej wpadło w ręce to wszystko, o co ja starałam się daremnie przez wiele lat, trawiona gorzką tęsknotą. Dlatego nienawidzę jej, nienawidzę w tym stopniu, jak kocham Ciebie, nienawidzę, jak nienawidziłam Twoją żonę. Tak, czułam nienawiść do Alicji, bo była Twoją żoną, bo dokuczała Ci i dręczyła Cię swymi kaprysami. Ja byłabym mogła leżeć u Twoich nóg, ona zaś zatruwała Ci życie. Czy nie czułeś nigdy, jak usychałam z tęsknoty i miłości? Do dziś dnia moje usta milczały, ale serce moje wciąż przyzywało Ciebie. Nie widziałeś tego, a gdyś wreszcie spostrzegł - skazałeś mnie na wygnanie. Wiem, że chcesz poślubić tę piękną, młodą Gryzeldę. Nie dopuszczę jednak, aby spotkało ją to wielkie szczęście, o które ja ubiegałam się na próżno. Musi umrzeć wraz ze mną - nie oddam Cię żadnej kobiecie, a zwłaszcza jej - bo wiem, jak bardzo ją kochasz. I nigdy nie dowiesz się, jak zginęła. Zniknie z Twego życia, jak cień. Nie zobaczysz jej już nigdy, ani żywej, ani umarłej. Szpiegowała mnie, ta jasnowłosa żmija, pragnęła udowodnić, że jesteś niewinny. Ale ja nie dopuszczę, żeby ona miała Ci wyświadczyć tę przysługę. Ja sama chcę Ci przynieść wyzwolenie! Ja przywrócę Ci Twoje dobre, uczciwe imię, gdyż straciłeś je także przeze mnie! To dręczyło mnie najbardziej, bo wiedziałam, że cierpisz z tego powodu. Pokaż władzom ten list. Będzie on zawierać moje zeznanie. Niniejszym świadczę, zgodnie z prawdą, że otrułam hrabinę Alicję Treuenfels. Wykradłam truciznę z ukrytej szufladki w biurku. Tego wieczoru, gdy hrabia Treuenfels pokazywał flakonik swojej żonie, baronowi Dalheimowi i mnie - podążyłam ukradkiem za nim. Ukryłam się w przyległym pokoju i w lustrze ujrzałam, jak otwiera się skrytka w biurku. W nocy przekradłam się do gabinetu mego kuzyna i odlałam do małej flaszeczki trochę trucizny. Byłam świadkiem, jak mój kuzyn dwiema kroplami tego jadu uśmiercił prędko i bez bólu starego wyżła. Od owej chwili zapragnęłam posiadać tę truciznę, z początku tylko w zamiarze odebrania sobie życia. Potem jednak, gdy widziałam, jak Alicja dręczy swego męża, zjawiła się pokusa. Czemu ja mam umrzeć, a nie ona? Przecież ona zatruwa mu życie, unieszczęśliwia go, a ze mną byłoby mu dobrze - tak myślałam wtedy. Wyobrażałam sobie w tak świetnych barwach życie u boku mego kuzyna, wyobrażałam sobie, że czeka mnie tak wielkie szczęście, gdy zostanę już jego żoną - że wkrótce myśl o zabójstwie przestała wydawać mi się straszna. Czekałam tylko na okazję. Ułożyłam sobie cały plan morderstwa. Pozory miały świadczyć, że hrabina popełniła samobójstwo. Sposobność nadarzyła się. Między małżonkami doszło do poważnego konfliktu, Alicja zawiniła, Harro czynił jej straszne wyrzuty. Wówczas zrobiłam to! Przez szafkę ścienną, o której istnieniu wiedziałam tylko ja sama - udało mi się niepostrzeżenie wlać truciznę do kieliszka z winem. Hrabina siedziała wtedy w swojej ubieralni przed lustrem. Przypadkiem dowiedziałam się o tej szafce, ukrytej w ścianie sypialni. Czytałam pewnego wieczoru naszą kronikę rodzinną i zauważyłam, że brak w niej jednej kartki. A właśnie ta kartka zaciekawiała mnie. Otworzyłam w bibliotece kasetkę, w której przechowywano stare pisma i dokumenty. Zaczęłam szukać - i znalazłam. Jeden z naszych przodków wyciął ją zapewne z kroniki i przechowywał w kasetce, żeby nie zginęła. Tam znalazłam dokładny opis owej szafki ściennej. Po przeczytaniu tej kartki zniszczyłam ją. Nie chciałam, żeby jeszcze ktoś, oprócz mnie, znał tę tajemnicę. Wybadałam raz podczas rozmowy mego kuzyna i przekonałam się, że nawet i on, ostatni hrabia Treuenfels, nie wie nic o skrytce w ścianie. W ten sposób udało mi się otruć hrabinę Alicję, nie wzbudzając podejrzenia. Nazajutrz znaleziono ją bez życia. Liczyłam na to, że wszyscy pomyślą, iż popełniła samobójstwo. Została przecież sama w sypialni, któż więc poza nią mógł wlać truciznę do wina. Niestety, stało się inaczej. Oskarżono o zabójstwo hrabiego Harra, zaaresztowano go. Nie posiadałam się z żalu i lęku, nie odczuwałam jednak skruchy. Hrabina Alicja zasłużyła na śmierć. Szalałam jednak, myśląc o tym, że podejrzenie padło na mego kuzyna. Na domiar złego, zgubiłam pierścionek, gdy przekradałam się tajemnym przejściem do sypialni hrabiny. Byłam przekonana, że zgubiłam go w pobliżu miejsca zbrodni, brakło mi jednak odwagi, żeby go tam szukać. Drżałam z przerażenia i zgrozy, nie mogłam zdobyć się na to. Gdyby mój kuzyn został skazany na śmierć, byłabym się przyznała do winy. Zwolniono go jednak z braku dowodów, toteż milczałam. Spodziewałam się, że teraz uda mi się pozyskać uczucia mego kuzyna. Liczyłam na to, że będzie wiódł samotny tryb życia, że wszyscy odwrócą się od niego. Ja chciałam mu wszystkie zawody i smutki wynagrodzić moją miłością. Kto wie, może udałoby mi się zdobyć jego serce, gdyby nie przyjechała nowa wychowawczyni hrabianki. Mój kuzyn pokochał ją, a ja musiałam patrzeć, jak ta dziewczyna wydziera mi to, o co się starałam kosztem tak straszliwej ofiary. Przy tym zauważyłam jeszcze jedno. Oto Gryzelda von Ronach nie ufała mi, zaczęła mnie śledzić, szpiegować... Wówczas zaczęłam walczyć z szatanami, które rozpętały się w mej duszy, skłaniając mnie do popełnienia nowej zbrodni. Gdy jednak nabrałam pewności, że Gryzelda odkryła moją winę, gdy przekonałam się także, że hrabia Harro kocha tę dziewczynę, a ja nigdy nie pozyskam jego wzajemności - wtedy powzięłam niezłomne postanowienie. Ja umrę - myślałam - ale i ona zginie wraz ze mną. Skazałam więc Gryzeldę von Ronach na śmierć. Nikt nie ma potrzeby wiedzieć, jak ją zgładziłam. Wtrąciłam ją do ukrytej ciemnicy w zamku, o której nikt nie wie. Tam będzie jej grób. Zostałam pomszczona. Nie proszę nikogo o przebaczenie, nawet mego kuzyna nie proszę o to. Cierpiałam tak wiele, przechodziłam tak straszliwe katusze, że nie dadzą się porównać z tym, co on przeżył z mojej winy. Gdyby mnie kochał, byłabym dobrą i pobożną, wzgardził jednak moją miłością, rozpalając w mej duszy piekielne zarzewie. Kochałam go niewymownie i niewymownie cierpiałam. Teraz wydałam wyrok na siebie. Reszta skradzionej trucizny, którą zadałam śmierć hrabinie Alicji - wystarczy dla mnie. Kto z was jest bez winy? Zmówcie "Ojcze Nasz" za moją biedną duszę. Kto wiele miłuje, temu wiele będzie przebaczone. Beata Dorota Klara hrabianka Treuenfels" Hrabia, niezmiernie wzruszony, odłożył list na biurko. Wstrząsały nim dreszcze zgrozy, gdy myślał o tym, do czego była zdolna ta zbrodnicza kobieta. Nie miał nawet odwagi cieszyć się, że teraz nareszcie posiada jasny i niezbity dowód swej niewinności. Słowa nieszczęsnej kobiety zbyt mocno ciążyły jeszcze na jego duszy. Ciałem jego wstrząsał zimny dreszcz, gdy uprzytomnił sobie, jaki koniec Beata zamierzała zgotować Gryzeldzie. Gdyby Grollmann nie usłyszał pukania, gdyby nie zwrócił uwagi na te znaki, Gryzelda zginęłaby straszną śmiercią w ciemnicy. Zerwał się z miejsca, aby odegnać te myśli, które tłumiły w jego duszy każdą iskierkę współczucia dla Beaty. Nie wiedział, że nieszczęsna w ostatniej chwili życia, poczuła skruchę, że wołała: "Ocal ją!". To zresztą nie złagodziłoby jego sądu o kuzynce. Jakaś niewidzialna siła gnała go do pokoju, przed którym Grollmann stał na straży. Czy też Gryzelda śpi? Czy zdoła pokonać straszne wrażenia ostatnich godzin? Czy nie zaszkodzą one jej zdrowiu? - Grollmann, co słychać? Czy tam, w pokoju jest cicho? - zapytał. Stary sługa uśmiechnął się. Odkąd dowiedział się, że panna von Ronach jest narzeczoną jego pana, pojmował doskonale jego niepokój i lęk. Domyślał się, ile hrabia musiał przecierpieć, gdy Gryzelda nagle zniknęła. - Pan hrabia może być spokojny! Dziesięć minut temu Henryka wyszła tu do mnie na chwileczkę. Jaśnie panienka nareszcie zasnęła. Przez dłuższy czas nie mogła zmrużyć oka, rzucała się na łóżku, była niespokojna i lękliwa... Teraz jednak śpi. Henryka przygotowała jaśnie panience posłanie tuż obok łóżeczka naszej hrabianeczki. Obydwie mocno, spokojnie śpią... Wtedy twarz hrabiego rozjaśnił uśmiech, pełen szczęścia i niewysłowionej tkliwości. Położył rękę na ramieniu wiernego sługi. - Grollmann, czy wiesz, że teraz posiadam już wszystkie dowody mej niewinności! Jutro cały świat się dowie, że nie popełniłem zbrodni. Panna von Ronach wykryła prawdziwego mordercę mojej żony... Grollmann spojrzał wilgotnymi od łez oczyma na swego pana. - Domyślam się wszystkiego, panie hrabio! Dzięki Bogu, żeśmy usłyszeli, jak jaśnie panienka pukała. - Tak, mój stary, nie zapomnę wam tego nigdy w życiu. Jakie to szczęście, żeście obydwaj z Henrykiem zwrócili uwagę na to pukanie. - Nie można było inaczej. Pan hrabia przecież sam usłyszał, że to pukanie było głośne i dziwnie uporczywe. Mnie wydało się od razu, że to musi oznaczać coś szczególnego. Chwała Bogu, że usłyszeliśmy je w samą porę, że nie przybyliśmy za późno! - Tak, chwała Bogu! Nie potrzebujesz jednak stać tutaj na straży. Osoba, której się lękałem, już nie żyje. A mnie przydasz się do czego innego. Dzisiejszej nocy na pewno nie zmrużymy oka. Sądzę, że niebawem przyjadą panowie z policji. Pan i sługa zeszli na dół, do hallu. Hrabia Harro wyszedł z zamku i stanął przed gankiem. Wciągał pełną piersią łagodne, ciepłe powietrze nocy letniej. Wodził wzrokiem po niebie, które jaśniało w blasku miliona gwiazd. Serce jego ogarnął głęboki, błogi spokój. Jedynym cieniem, który mącił jego szczęście, była myśl o Beacie. Bolało go, że hrabianka Treuenfels mogła obarczyć sumienie tak okropną zbrodnią. - Musiała być chyba chora i niepoczytalna. To ją tylko tłumaczy - myślał. W pół godziny później przyjechała komisja sądowa oraz lekarz. Przeprowadzono krótkie badanie. Hrabia Harro pokazał list, który pozostawiła hrabianka Beata. Panowie - a byli to ci sami, którzy w swoim czasie zaaresztowali hrabiego - spisali protokół. Winszowali hrabiemu serdecznie wyświetlenia ponurej zagadki. ** ** ** Następnego ranka Gryzelda obudziła się późno po długim, ożywczym i pokrzepiającym śnie. Przy łóżku jej stała Henryka i podała jej wiązankę świeżych, opryskanych rosą, purpurowych róż. - Od pana hrabiego dla narzeczonej! - rzekła. Gryzelda wsparła się o poduszki i ukryła spłonioną twarz w chłodnych kwiatach. Teraz obudziła się także Gilda i ze zdumieniem zaczęła się rozglądać wokoło. Szeroko otwartymi oczyma spoglądała na Gryzeldę, a potem parsknęła śmiechem. - Ach, Gryzeldo, jakie to śmieszne! Jakieś łóżko stoi koło mego łóżeczka, a w tym łóżku jesteś ty w nocnej koszulce. Czy nie jesteś chora? Gryzelda wzięła ją na ręce i posadziła w łóżku obok siebie. Zaczęła serdecznie pieścić i całować maleńką. - Nie, moja malutka, na szczęście jestem zupełnie zdrowa i wesoła. - A skąd się tu wzięłaś? Dlaczego nie śpisz w twoim pokoju? A w ogóle, gdzie byłaś wczoraj? Teraz przypominam sobie, że wyszłaś z domu i nie powracałaś okropnie długo. Co się z tobą stało? Gdzie byłaś? - Zabłądziłam w lesie - odparła Gryzelda. Umówiła się z narzeczonym, że odpowie Gildzie w ten sposób. Hrabia nie życzył sobie, żeby dziewczynka dowiedziała się prawdy. Tak okropne wrażenia mogły podziałać przygnębiająco na jej młodą duszyczkę. Gilda nie poprzestała jednak na tej odpowiedzi, lecz zwyczajem dzieci, przeprowadziła z Gryzeldą szczegółowe śledztwo. Niełatwo było odpowiedzieć na jej liczne pytania. Wreszcie Henryka przyszła po nią, żeby ją ubrać. Hrabia rozkazał całej służbie, żeby nie zdradziła pannie von Ronach ani Gildzie tego, co stało się dzisiejszej nocy. Postanowił, że w możliwie oględny sposób zawiadomi o tym narzeczoną. Gilda w ogóle nie powinna się była dowiedzieć prawdy. Gryzelda i Gilda ubrały się szybko, a gdy były gotowe, zeszły - obie w białych sukniach - do jadalni, na śniadanie. Hrabia czekał już na nie dłuższą chwilę. W oczach jego płonął tkliwy blask. Podszedł natychmiast do obu ukochanych istot, ucałował gorąco ręce Gryzeldy, potem wziął Gildę na ręce. Był jeszcze blady po okropnej, nieprzespanej nocy, lecz oczy jego promieniały szczęściem. Przytulił mocno Gildę do serca i, nie wypuszczając ręki Gryzeldy, odezwał się do córeczki: - Musimy być teraz bardzo mądrzy, moja maleńka. Musimy przytrzymać Gryzeldę, żeby nie mogła nam już nigdy uciec jak wczoraj po południu. Prawda, kochanie? Gilda energicznie skinęła główką. - Tak, tatuśku! Nie chcemy się o nią bać i tęsknić za nią jak wczoraj, Nie puścimy jej do lasu, żeby nie zabłądziła. - Słusznie, Gildo! A wiesz, co zrobimy, żeby Gryzelda została u nas na zawsze i nigdy nas nie opuściła? - Co takiego, tatusiu? - Poprosimy ją, żeby została twoją kochaną mamusią. Czy chcesz? Gilda spojrzała ze zdumieniem na ojca i na Gryzeldę. - A jak to można zrobić, tatusiu? - spytała dziecinnie. - Bardzo prosto! Gryzelda zostanie moją żoną, a wtedy będzie twoją mamusią. Gilda radośnie klasnęła w dłonie. - Więc można tak, tatusiu? - Można, moje słodkie dziecko, a Gryzelda także chce zostać twoją mamusią i moją żoną... - Oj, tatuśku, to niech zostanie nią prędko, prędko. Gilda zarzuciła rączki na szyję Gryzeldy, a hrabia obydwie otoczył ramionami. Obsypywali się nawzajem pieszczotami i pocałunkami. Trwało to długą chwilę. Wreszcie wszyscy troje zasiedli do śniadania. Podczas posiłku Gilda spytała nagle: - A gdzież jest ciocia Beata? Czy nie przyjdzie na śniadanie? Gryzelda zbladła jak opłatek i przerażonym wzrokiem powiodła w kierunku drzwi. Postacią jej wstrząsnął nagły dreszcz. Hrabia Harro uścisnął mocno rękę narzeczonej. - Spokojnie Gryzeldo! Ja przecież jestem przy tobie. A Beata... nie będzie już mieszkać z nami. Wyjechała. Gryzelda spojrzała na niego z niepokojem. - Nie ma jej? Hrabia uczynił znak ręką, wskazując narzeczonej Gildę. - Tak, Gryzeldo. Odjechała bardzo, bardzo daleko... Później pomówimy o tym. WTedy Gryzeldę ogarnęło przeczucie, że musiało się zdarzyć coś niezwykłego. Szybko skończyli śniadanie, po czym wszyscy troje wyszli do parku. Dziś nie było lekcji. Hrabia pragnął, żeby Gryzelda poprawiła się i wypoczęła po doznanym wstrząsie. Gilda miała więc niespodziewanie wakacje, z czego się ogromnie cieszyła. Biegła teraz w podskokach przed ojcem i Gryzeldą. Hrabia wsunął rękę pod ramię narzeczonej i opowiedział jej oględnie o tragicznej śmierci Beaty. Pokazał jej również list, który pozostawiła kuzynka. Gdy Gryzelda przeczytała ten list, z oczu jej trysnęły łzy. - Ach, Harro, drogi Harro, jakież to straszne. że bywają na świecie ludzie tak nieszczęśliwi! Hrabianka Beata stała się zła, bo miała takie smutne życie. Nie potrafię złorzeczyć jej, napełnia mnie ona gorącą litością i współczuciem. Przebaczam jej z całego serca, sądzę, że i ty będziesz jej mógł przebaczyć. Zbłądziła, lecz okupiła swoją winę. Wydała wyrok na siebie, odpokutowała za swój grzech. Hrabia wziął ją w objęcia i mocno przytulił do siebie. - Moja szlachetna, wspaniałomyślna Gryzeldo! Zawsze pozostajesz wierna swoim zasadom. Wiedziałem, że tak powiesz. Tak, przebaczę jej, ponieważ trzymam cię w ramionach zdrową i całą, kochanie moje. Gdyby stało się inaczej, wtedy... Ach, ty moje słońce i światło - nie mogę myśleć o tym "inaczej", wyobrażam sobie ciągle, ile przecierpiałaś w tym lochu... - Ach, najdroższy, przestań myśleć o tym, co już minęło. Bóg łaskawie ustrzegł mnie od złego, a z ciebie zdjął piętno niesławy. Bądźmy mu wdzięczni za to. On osądzi Beatę... Niechaj biedaczka spoczywa w spokoju. Nadbiegła Gilda i zaczęła się domagać, aby ją popieścić. Ojciec i Gryzelda wzięli ją za rączki, kroczyła między nimi. Szli we troje, złączeni gorącą, serdeczną miłością, a nad głowami ich świeciło ogromne, jasne, uśmiechnięte słońce. Gdy powrócili z przechadzki, ujrzeli, że przed gankiem zatrzymał się właśnie jakiś jeździec. Był to baron Fryderyk Dalheim. Zeskoczył z wierzchowca i wybiegł im na spotkanie. - Chwała Bogu! Nie mam potrzeby pytać, czy pani zdrowa i cała powróciła do domu - zawołał, witając się z Gryzeldą. - Możesz mi powinszować, Fryderyku. Panna von Ronach jest moją narzeczoną. A ja mam ci bardzo wiele do powiedzenia - rzekł hrabia. Baron ucałował ręce Gryzeldy. - Życzę państwu wiele szczęścia! Przyznaję, że dziś rano wyjechałem bardzo zaniepokojony z Dalheimu. Do uszu moich doszły jakieś okropne wieści, ludzie gadali o jakiejś policji, o jakimś wypadku. Kamień spadł mi z serca, gdy ujrzałem panią, powracającą bezpiecznie ze spaceru. Hrabia Harro uścisnął dłoń przyjaciela i powiedział: - Może pójdziesz ze mną do mego gabinetu, Fryderyku. Muszę ci opowiedzieć coś ważnego. Ty, Gryzeldo, chcesz zapewne napisać teraz do schroniska? - Tak, Harro, zabiorę się do pisania. Gilda zostanie ze mną. Pomożesz mi pisać listy, prawda, moje kochanie? Gilda chętnie zgodziła się na to. Panowie pożegnali się i udali się do gabinetu hrabiego. Hrabia Harro opowiedział szczegółowo przyjacielowi, co się wczoraj wydarzyło. Pokazał mu także ostatni list Beaty. Baron Dalheim był ogromnie wzruszony. Z radości uściskał serdecznie przyjaciela. Hrabia zawiadomił barona, że zwłoki Beaty po załatwieniu wszystkich formalności z władzami, zostały przeniesione do kaplicy zamkowej. Miała tam na razie spoczywać; później odbędzie się cichy pogrzeb. Trumna Beaty będzie umieszczona w grobowcach rodzinnych, lecz postawiona na uboczu, z dala od innych członków rodziny. Gdy wreszcie wyczerpano ten smutny temat, hrabia Harro powiedział: - A teraz, drogi Fryderyku, mam do ciebie wielką prośbę. Chciałbym możliwie w jak najkrótszym czasie poślubić Gryzeldę. Domyślasz się zapewne, że pragnę, aby przebywała gdzieś w pobliżu, choćby przez wzgląd na Gildę. Nie chcę rozłączać z nią dziecka. Kilka tygodni musi jednak upłynąć, zanim załatwię rozmaite formalności, w związku ze ślubem. Gryzelda, jako moja narzeczona, nie może przebywać ze mną pod jednym dachem. Czy sądzisz, że twoja matka zgodziłaby się wziąć na kilka tygodni Gryzeldę i Gildę do Dalheimu? Pragnę, by moja narzeczona przebywała pod jej opieką tak długo, dopóki, jako moja żona, nie powróci do Treuenfelsu. Baron rozpromieniony skinął głową. - Moja matka ogromnie się ucieszy. Będzie miała sposobność naprawić swoje zachowanie wobec ciebie. Zgodzi się więc na pewno. - W takim razie pojadę potem z tobą konno do Dalheimu i osobiście poproszę o to twoją matkę. Teraz przecież nie potrzebuję już, dzięki Bogu, unikać waszego domu. - Dobrze, Harro! Nie masz pojęcia, jak się cieszę, że najgorsze dla ciebie minęło. Chodź, pojedziemy do Dalheimu. Ale we wsi muszę się zatrzymać przed pocztą i wysłać depeszę mojej narzeczonej. Jeśli pozwolisz to napisę ją od razu tutaj, na twoim biurku. Mogę przecież zawiadomić Tilly o waszych zaręczynach? - Ma się rozumieć, to przecież przestało być tajemnicą. Wtedy baron Dalheim usiadł i napisał depeszę: "Najdroższa Tilly! Hrabia Harro Treuenfels i Gryzelda von Ronach zaręczeni. Mądra Tilly! Dzięki staraniom Gryzeldy niewinność hrabiego udowodniona. Gryzelda aż do ślubu zostaje w Dalheimie. Szczegóły w liście. Twój Fryderyk" - Tak - powiedział z zadowoleniem. Tilly nie przebaczyłaby mi nigdy w życiu, gdyby choć o godzinę dłużej musiała czekać na tę nowinę. Musiałem jej bezzwłocznie donieść o waszych zaręczynach. Obaj panowie udali się do Gryzeldy, żeby się z nią pożegnać. Hrabia powiedział narzeczonej, w jakim celu jedzie do Dalheimu. - Czy nie sprawię kłopotu pańskiej matce? Czy nie będę państwu przeszkadzać? - zwróciła się Gryzelda do barona. Fryderyk pocałował ją w rękę. - Czyż pani nie rozumie, że jesteśmy bardzo szczęśliwi, mogąc wyświadczyć przysługę Harrowi? W dodatku ta przysługa sprawi nam samym wielką przyjemność. - Więc mogę bez skrupułów skorzystać z gościnności państwa? - Z pewnością. A teraz niech pani przeczyta depeszę, którą wysyłam do Tilly. Gryzelda przeczytała kartkę. - Dlaczego "mądra Tilly", panie baronie? - spytała rumieniąc się. - Bo moja mądra Tilly od razu spostrzegła, że Harro nie jest pani obojętny. - W takim razie Tilly jest naprawdę mądra i nie należy zmieniać treści depeszy. - Postaram się powrócić jak najprędzej, Gryzeldo - rzekł hrabia. Spojrzała na niego swymi słonecznymi oczyma, których blask przenikał w głąb serca. - Do widzenia, najdroższy! - rzekła. - Do widzenia, moja Gryzeldo! Panowie odjechali, a Gryzelda skończyła pisać listy do cioci Agnieszki i do matki Anny. List do przełożonej był bardzo długi i szczegółowy. Gryzelda opisała jej dokładnie wszystko, co się wydarzyło w ostatnich czasach w zamku Treuenfels, prosząc, aby pokazała ten list również cioci Agnieszce i opowiedziała innym paniom ze schroniska to, co będzie uważała za stosowne. Przede wszystkim zaś należy im oznajmić, że się zaręczyła. Znacznie krócej wypadł list do cioci Agnieszki. Brzmiał on, jak następuje: "Moja ukochana Cioteczko! Twoja Gryzelda została narzeczoną- hrabiego Treuenfelsa. Jak się to wszystko stało - o tym dowiesz się z listu, pisanego do matki Anny. Tobie chcę tylko powiedzieć, że jestem bezgranicznie szczęśliwa. Mój narzeczony przyjedzie jutro lub pojutrze do Schroniska w St. Marien, żeby prosić Cię o moją rękę. Cieszy się ogromnie, że pozna Ciebie, moja droga Cioteczko, i że po długim czasie zobaczy znowu matkę Annę. Naturalnie, że musisz go przedstawić moim wszystkim wice_mateczkom, aby mi udzieliły błogosławieństwa. Mój narzeczony nie chce długo zwlekać z terminem ślubu. Zapewne pobierzemy się już w połowie albo w końcu września. Aż do tego czasu będę mieszkać w Dalheimie pod opieką baronowej Dalheim, przyszłej teściowej Tilly. Wobec tego, że ślub Tilly odbędzie się w październiku, więc w przyszłości będziemy sąsiadkami, z czego się ogromnie cieszę. Mała córeczka mego narzeczonego - obecnie również i moje ukochane dziecko - zamieszka wraz ze mną w Dalheimie. A jeżeli w tym lub przyszłym tygodniu będzie jakiś wyjątkowo pogodny dzień, wtedy przyjadę samochodem z moją córeczkę do St. Marien, abym mogła ją przedstawić Wam wszystkim. O, moja złota Ciociu, jakże piękne, jak cudowne stało się moje życie! Gdyby mój stary, biedny tatuś doczekał tego! Z głębi serca dziękuję Bogu za tak wielkie, promienne szczęście. A teraz jeszcze jedna dobra nowina. Cioteczko! Mój narzeczony pragnie, żebyś do końca życia przebywała w zamku Treuenfels. Za to, że opiekowałaś się mną tak czule, że zajęłaś się moim losem... Postaram się, żeby Ci u nas było jak najlepiej. Zajmij się więc już przygotowaniami, Cioteczko. Nasz ślub będzie cichy, gdyż okoliczności nie pozwalają na wyprawienie hucznego wesela. Bylibyśmy nawet przeczekali rok żałoby po hrabinie Alicji, gdybym miała dom rodzinny i gdyby Harro i mała Gilda nie potrzebowali mnie tak bardzo. Tak, kochana Ciociu, nie mogą beze mnie żyć - tak przynajmniej utrzymuje mój narzeczony. A ja cieszę się z tego tak bardzo, że zapominam powoli o strasznych przeżyciach ostatnich dni. Matka Anna i Ty musicie koniecznie być na naszym ślubie. Ty zaraz potem zostaniesz już w zamku Treuenfels. Spodziewam się, że matka Anna będzie także bywała u nas częstym gościem. A wszystkie babulinki ze schroniska wolno mi także zaprosić, każdą na kilka tygodni. Będzie to rewanż za to, że i one zaprosiły mnie do schroniska. Żeby się nie sprzeczały o pierwszeństwo, będą ciągnęły losy. Mogą przyjeżdżać w tej kolejności, jak rozstrzygnie los. A teraz kończę pisanie, bo moja córeczka zaczyna się niecierpliwić. Całuję Cię i pozdrawiam, moja ukochana Ciociu Twoja szczęśliwa Gryzelda" ** ** ** Gryzelda została bardzo serdecznie przyjęta przez baronową Dalheim. A hrabia Harro pojechał do St. Marien i przywiózł narzeczonej mnóstwo pozdrowień. Całe schronisko nie posiadało się z radości. Hrabia Harro musiał zjeść obiad z paniami i ciągle opowiadać o Gryzeldzie. Losowanie odbyło się już, a matka Anna mówiła ze śmiechem, że musiała bardzo uważać na swoje pupilki, bo każda chciała wyciągnąć numer pierwszy. W tydzień później Gryzelda pojechała z Gildą do St. Marien, gdzie została przyjęta z ogromną radością. Wtedy to oznajmiła, że za każdym razem mogą cztery panie przyjeżdżać do Treuenfelsu. W ten sposób nie będą tak długo czekały na swoją kolej. Ta nowina wywołała wiele uciechy. Obsypywano pieszczotami Gryzeldę i Gildę, a wszystkie panie zachwycały się głośno hrabią Treuenfelsem. ** ** ** Dwudziestego września Gryzelda von Ronach została żoną hrabiego Harra Treuenfelsa. Ślub odbył się bardzo cicho. Jedynymi gośćmi weselnymi byli: baron Dalheim z matką, matka Anna, ciocia Agnieszka i rodzina Sarnowów. Zewsząd napływały serdeczne życzenia. Dawni przyjaciele, którzy w swoim czasie odwrócili się od hrabiego, teraz chcieli naprawić to. Starali się odzyskać jego przyjaźń i zapewniali go, jak bardzo się cieszą, że okazał się niewinny. Epilog zbrodni w zamku Treuenfels opisały wszystkie gazety. Gryzeldzie i jej narzeczonemu nic nie brakowało do szczęścia., Rankiem, w dzień ślubu Gryzelda z Gildą i baronową Dalheim powróciły do Treuenfelsu. Na życzenie hrabiego, baronowa Dalheim zakupiła wyprawę dla Gryzeldy. Ułożono ją na razie w jej pokojach. Dziewczyna cieszyła się z tych wszystkich pięknych i kosztownych darów, które stanowiły dowód miłości Harra. Z jego rąk chętnie przyjmowała wszystko. Nie przejmowała się tym, że jest uboga, gdyż czuła, że serce jej jest związane na wieki z ukochanym człowiekiem. Zanim dziewczyna przystroiła się w suknię ślubną, welon i mirtowy wianek, przemknęła się raz jeszcze do sali, w której wisiały portrety przodków. Zabrała ze sobą trochę kwiatków, którymi hrabia zasypał jej pokoje. Z tymi kwiatami w ręku zbliżyła się do wielkiego portretu hrabiny Alicji. Ozdobiła nimi ramę, a potem podniosła wzrok na piękną, kapryśną, lecz pełną wdzięku twarz młodej kobiety: - Czy masz nareszcie spokój, świetlany duchu? Dziękuję ci, że mi sprzyjałaś, że wskazałaś mi drogę, dzięki której mogłam wykazać niewinność Harra. Opiekuj się nami zawsze. Będę dobrą, troskliwą matką dla twego dziecka, nauczę Gildę czcić twoją pamięć. Zbłądziłaś wprawdzie, lecz okupiłaś twoje winy nagłą, przedwczesną śmiercią. I naprawiłaś wszystko, ukazując mi się we śnie. Spoczywaj w spokoju! Tak rozmawiała Gryzelda z portretem. A gdy na pożegnanie skinęła głową, ujrzała, że promień słońca padł na oblicze hrabiny Alicji. Wyglądało to, jakby się uśmiechała. Gryzelda odeszła, pełna radości, żeby przywdziać ślubny strój. A gdy później weszła do kaplicy, wsparta na ramieniu narzeczonego - wszyscy byli wzruszeni widokiem tych dwojga ludzi, którzy promienieli ogromnym, niewymownym szczęściem. ** ** ** Hrabia Harro i jego młoda żona żyli ze sobą bardzo szczęśliwie. W rok po ślubie Gryzelda powiła syna, dziedzica majoratu. Nazywał się Jan Harro Treuenfels. Mała Gilda oznajmiła ojcu tę radosną nowinę. - Tatusiu, tatusiu, mam braciszka! - zawołała. A hrabia pochylił się nad kołyską syna i rzekł: - Chciałbym, mój synu, żebyś był dzielnym, prawym człowiekiem! - Ach, Harro, a ja pragnę, żeby był szczęśliwy - powiedziała młoda matka. Wtedy hrabia spojrzał z tkliwością w oczy żony i odparł: - Tak szczęśliwy, jak stał się jego ojciec dzięki tobie, moja Gryzeldo!