Jerzy Woydyłło TITO jakiego nie znamy WYDAWNICTWO "SPAR" WPROWADZENIE Ruszyli spod parlamentu. Na czele rozkrzyczane dziewczyny. Pod ich naporem rozpadł się milicyjny kordon. Wypełnili po brzegi ulicę Marśala Tita. Stare mury Belgradu po raz pierwszy usłyszały tak bluźniercze dotychczas słowa. - Dole Tito ! Precz z Titą ! Co gorliwsi zaczęli wspinać się na barki kolegów i zrywać emaliowane, granatowe tabliczki z nazwą ulicy. Tak było w Belgradzie w godzinach popołudniowych dnia 4 maja 1990 roku, dokładnie w dziesiątą rocznicę śmierci Josipa Broza. Kiedy o godzinie 15.05 zawyły, jak co roku, w całym kraju syreny - nikt nie pogrążył się w skupieniu, nie zamarł ruch uliczny. Tak było w całej Jugosławii. A przecież dziesięć lat temu w tym samym Belgradzie ludzie stali i po dwadzieścia godzin w wielokilometrowych kolejkach, by przejść w hołdzie przed trumną zmarłego marszałka. Byli tacy, co zalewali się łzami. Przypomniał to belgradzki tygodnik "NlN" wskazując, że organizatorem tej przykrej manifestacji w maju 1990 roku była niedawno utworzona Partia Demokratyczna, że "dzisiaj zrywa się tablice z nazwami ulicy - jutro kolej na żydowskie synagogi". A jednak jego pomniki jeszcze stoją. W wielu biurach i urzędach wiszą na ścianach jego portrety. Można je spotkać i w prywatnych mieszkaniach. Nadal pozostały nazwy miast - kiedyś tak chlubiące się jego właśnie imieniem - Titograd, Titov Veles, Titovo Uźice, Titova Korenica, choć już słyszy się, że powrócą do swoich dawnych i Titograd znowu będzie Podgoricą. A przecież o ten zaszczytny przydomek ubiegało się wiele miejscowości, starannie badano czy nań zasługują, czym się wsławiły, żeby nosić to imię. Tylko bośniackie miasteczko Jajce nie miało żadnych szans. A przecież zasłużyło się wielce - w nim bowiem w listopadzie 1943 roku stworzono podwaliny nowej Jugosławii, a Tito mianowany został marszałkiem. No, bo jakby to brzmiało - Titove Jajce? Opustoszał szeroki Bulevar Octobarske Revolucije. Już zrzadka zatrzymują się tam autokary z wycieczkami, pragnącymi zobaczyć "Dom Kwiatów", a w nim marmurowy sarkofag z lakonicznym napisem: JOSIP BROZ TITO 1892 - 1980 Już nie słyszy się na stadionach pieśni, tak często jeszcze przed paroma laty spontanicznie śpiewanej "Druźe Tito, mi ti se kunemo...", "Towarzyszu Tito, my ci przysięgamy..." Coraz częściej w prasowych dyskusjach obarcza się go odpowiedzialnością za te wszystkie kłopoty i trudne do rozwiązania problemy, jakie dzisiaj przeżywa Jugosławia. Za ciągle galopującą inflację, ruinę gospodarki, choć od dawna była rynkowa, za tak chybiony system samorządowy, obarczony ociężałą z natury biurokracją, za konflikt z Kosowem, za spory pomiędzy republikami, nawet wojnę domową i rozpad Federacji, za... za... za... Nie sposób wyliczyć wszystkich zarzutów. A jednak ciągle jeszcze jego pomniki stoją. Czasami nawet - przez ostatnie dziesięciolecie - pojawiały się pod nimi kwiaty, ukradkiem składane. Kim więc był ten człowiek, że jego legenda - choć z coraz większym trudem - jeszcze trwa? Że jego imię nie przez wszystkich jest dzisiaj przeklinane, że ciągle dla tak wielu pozostał cennym wspomnieniem i autorytetem. Którzy w trudnych chwilach wzdychają - ech, gdyby to Tito żył! I właśnie o tym jest ta książka. Tak oto 5 grudnia 1943 roku pisał na łamach amerykańskiego dziennika "New York Times" znany publicysta, C. Leo Sulzberger: "Są różne domysły - kim jest Tito. Według jednych, a mniemanie to podziela wielu Jugosłowian - dotychczas istniało dwóch ludzi o tym imieniu. Kiedy jeden zginął, drugi przejmował ten pseudonim, podtrzymując w ten sposób mit o nieśmiertelności tej postaci... Istnieją też różne przypuszczenia, kim jest ta żywa czy fikcyjna postać, nosząca imię Tito. W pewnym okresie wrogowie partyzantów twierdzili, że jest nią Lebiediew, który był (przed wojną) radcą radzieckiej ambasady w Belgradzie. Okazało się jednak, że towarzyszył on jugosłowiańskiemu rządowi (w czasie ucieczki przed Niemcami) tylko do Ilidźy koło Sarajewa i nagle zniknął. Ale ta wersja okazała się nieprawdziwa. Lebiediew spokojnie urzęduje teraz w swojej kancelarii w Moskwie. Według innej wersji - Tito to Kosta Nadj, ale ten jest w rzeczywistości jednym z partyzanckich dowódców, jednym z generałów Tity. Mówiono także, że Tito to Mośa Pijade, serbski komunista żydowskiego pochodzenia, który był przez wiele lat więziony w Belgradzie. Zajmował się głównie pisaniem wierszy i malowaniem portretów. Kolejna wersja to ta, że Tito to człowiek o nazwisku Broz, który pod tym pseudonimem uczestniczył w hiszpańskiej wojnie domowej. Inne przypuszczenie, bardzo popularne, głosi, że Tito to... kobieta". Trwała jeszcze wojna, wiele faktów krył mrok tajemnicy. Snuto więc przeróżne przypuszczenia, kim jest dowódca ludowych partyzantów, walczących w Jugosławii od pierwszych chwil hitlerowskiego i faszystowskiego najazdu na ten kraj. Długo na przykład sądzono, że to Rosjanin. Tak przypuszczali nawet Amerykanie, a Niemcy przez dwa lata starali się sprawdzić tę wersję. Podtrzymywał ją również jugosłowiański pułkownik Draźa Mihajlović, który dostarczył czetnickiej policji specjalnej w Belgradzie fotografię Tity z pytaniem - czy tak właśnie wyglądał radziecki radca Lebiediew? Odpowiedź była negatywna. Wraz z rozwojem wydarzeń w Jugosławii, osoba partyzanckiego dowódcy osnuta była legendami i zmyślanymi opowieściami, których celem było podtrzymywanie ducha i woli walki z wrogiem. Wiele z nich trafiało do powielanych gazetek, a po wojnie do kombatanckiej literatury wspomnieniowej. Wiele by dali agenci Gestapo i Abwehry, tajniacy Mussoliniego, przywódcy serbskich czetników i chorwackich ustaszów za rozszyfrowanie tej tajemniczej postaci i krótkiego imienia czy też pseudonimu - Tito. Rozmaite wybiegi, wysiłki konfidentów, stosowane wobec schwytanych partyzantów tortury nie zdały się jednak na nic. Tak więc Tito przez długi okres wojny był dla obcych i rodzimych wrogów, a także dla partyzantów a nawet Sprzymierzonych - postacią legendarną, mityczną, czasem baśniową. Wieść gminna widziała w nim niezniszczalnego bohatera, obdarzonego nadludzkimi przymiotami, którego nie imają się kule, który zawsze wychodzi cało z najtrudniejszych opałów i zastawianych zasadzek. Byli nawet tacy, co uważali, że nie ma i nigdy nie było człowieka o tym imieniu, a powstało ono po prostu od pierwszych liter słów: Tajna Internacjonalistyczna Terrorystyczna Organizacja. W końcu 1942 roku Niemcy dowiedzieli się jednak, kim jest Tito. Stało się to za sprawą pojmanego przez ustaszów chorwackiego działacza komunistycznego, który nie wytrzymał tortur. W czasie kolejnego przesłuchania wyjawił on, że jest to Josip Broz. Trudno dziś powiedzieć, czy Tito dowiedział się o tym, ale 22 grudnia 1942 roku sam się publicznie zaprezentował, przemawiając na wiecu w wyzwolonym bośniackim miasteczku Cazin, położonym na północny-wschód od Bihacia. Pomimo to, do końca wojny snuto domysły - kim jest, skąd pochodzi, a wątpliwości miał podobno i Winston Churchill. Dla wielu był Josip Broz przede wszystkim "bolszewickim agentem". W maju i czerwcu 1943 roku, gdy toczyły się krwawe bitwy w dolinie rzeki Sutjeski i w rejonie Zelengory - Heinrich Himmler kazał rozesłać za Josipem Brozem listy gończe. Rozlepione zostały w całej okupowanej Jugosławii, zamieszczała je prasa. Był na nich wizerunek partyzanckiego dowódcy wraz z tekstem: "Nagrodę 100000 reichsmarek w złocie otrzyma ten, kto dostarczy żywego lub martwego komunistycznego przywódcę Tito. Przestępca ten wtrącił kraj w największe nieszczęścia. Jako bolszewicki agent, ten bezcześciciel kościołów, złodziej i przydrożny zbój chciał zorganizować w kraju sowiecką republikę. W tym celu głosi, że jest powołany do "wyzwolenia" narodu. Do zrealizowania tego zamiaru przygotowywał się w czasie hiszpańskiej wojny domowej i w Związku Sowieckim, gdzie poznał wszystkie terrorystyczne metody GPU, metody bezczeszczenia kultury i bestialskiego niszczenia ludzkiego życia. Ta jego "wyzwoleńcza akcja", która miała utorować drogę bolszewizmowi, temu najgroźniejszemu politycznemu reżimowi na świecie - odebrała mienie, dobro i życie tysiącom ludzi. To ona zniweczyła spokój chłopów i mieszczan, wtrąciła kraj w niepojętą nędzę i nieszczęście. Zniszczone kościoły i spalone wsie - to ślady jego pochodu. Z tych to powodów ten niebezpieczny dla kraju bandyta oceniany jest na 100000 reichsmarek w złocie. Ten, kto udowodni, że unieszkodliwił tego przestępcę lub przekaże go najbliższym, niemieckim władzom, dostanie nie tylko nagrodę w wysokości 100000 reichsmarek w złocie, lecz dokona także patriotycznego czynu - ponieważ wyzwoli naród i ojczyznę od krwawego terrorysty. Naczelny Dowódca sił niemieckich w Serbii." Ludzie czytali te plakaty w milczeniu, najbardziej jednak interesował ich wizerunek ściganego. Po raz pierwszy oglądali podobiznę człowieka, o którym tak wiele w skrytości mówiono, o którym krążyły legendy i po kryjomu śpiewano pieśni. Ivo Andrić powiedział wtedy do swego przyjaciela, profesora Vasy Ćubrilovicia: "Jak szlachetną twarz rewolucjonisty ma ten człowiek! Niemcy uczynili mu wielką przysługę, publikując jego wizerunek". A ludzie nadal po swojemu pojmowali ten pseudonim. Mówiono, że na czele partyzanckiej armii stoi człowiek, który zwykł przydzielać podwładnym zadania, mówiąc: "ty to zrobisz, a ty to!" ( po serbsku: ti to!) i dlatego nazwano go: Tito. W 1963 roku, gdy Josip Broz Tito, jako jugosłowiański prezydent był z oficjalną wizytą w Meksyku - odwiedził Acapulco i udzielił wywiadu tamtejszej telewizji. Padło wtedy pytanie: - ile jest prawdy w tym, co się mówi, że legendarny rewolucjonista Tito żył i walczył przed laty w Meksyku jako "companiero Vives"? Josip Broz uśmiechnął się i wyjaśnił: - Słyszałem już o tym, ale to nieprawda. Wcześniej nigdy nie byłem ani w Meksyku, ani w żadnym z południowo-amerykańskich państw. Ani w ogóle w Ameryce... Ciekawe, że nawet po wielu latach ciągle wracało to pytanie: skąd się wziął pseudonim - Tito? Na licznych konferencjach prasowych dla korespondentów zagranicznych w Belgradzie, Zagrzebiu czy Lublanie wielokrotnie wracano do tego tematu. Zwłaszcza w 1977 - roku podwójnego jubileuszu Josipa Broza Tity: 85-tych urodzin i 40-lecia kierowania partią. Odpowiedzi były zazwyczaj cierpliwe, pełne zrozumienia dla ciekawości dziennikarzy, choć nie zawsze zbyt jasne. W archiwach Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Jugosławii w Belgradzie znajduje się odręczna notatka Josipa Broza z 1952 roku: "Imię Tito noszę jeszcze od lat 1934-36, dokładnie nie pamiętam. Nie było żadnych szczególnych powodów, dla których wybrałem to imię. Po prostu jest ono bardzo popularne w moim rodzinnym Zagorju, dlatego wybrałem je na swój konspiracyjny pseudonim. Wcześniej korzystałem z pseudonimów - Rudi i Valter, które sam sobie wybrałem. Rudi, kiedy byłem w kraju, a Valter - za granicą i w Kominternie. Później, kiedy dowiedziałem się, że taki sam pseudonim nosi również członek Komitetu Centralnego, Rodoljup Ćolaković, imię Rudi zastąpiłem pseudonimem Tito". I jeszcze dodane błękitnym długopisem, widać po namyśle: "Poza tym, od 1936 do 1941 miałem w kraju dokumenty na nazwisko Ivan Kostanjśek i inż. Babić. Przezwisko "Stary" otrzymałem - o ile pamiętam - gdzieś w 1936 roku. Nie był to konspiracyjny pseudonim, jak Rudi czy Valter. Tak nazywali mnie moi najbliżsi współpracownicy z nielegalnej roboty". Na kartce jest jeszcze drugie "post scriptum" w sprawie pseudonimu Novak, który pojawił się w jednym z czasopism w 1941 roku: "Ten pseudonim był przypadkowy, kilkakrotnie używany w celu zakamuflowania innych, wcześniej stosowanych..." Wszystkie te liczne pseudonimy - a było ich 45 - przepadły w ludzkiej niepamięci. Pozostały tylko - Tito i "Stary". Zwłaszcza temu drugiemu nadawano ciepły, niemal poufały, przyjazny wydźwięk. W tradycji narodów bałkańskich przechował się zresztą zwyczaj nazywania słowem "Stary" ludzi szczególnie lubianych, starszych, posiadających paternalistyczny autorytet. Dociekliwi badacze twórczości publicystycznej Josipa Broza znaleźli wiele jeszcze innych podpisów pod artykułami w konspiracyjnej prasie komunistycznej z okresu przedwojennego i wojennego. Charakterystyczne przy tym, że wśród wielu pseudonimów tak często pojawia się dodatek: inżynier. Pewnie był to wyraz nie spełnionych marzeń o wyższych studiach technicznych, a może miało to tylko zmylić policyjnych agentów? Z pewnością mnogość przybieranych imion, często zmienianych, świadczyła o niezwykłej aktywności Josipa Broza, zwłaszcza w okresie pracy konspiracyjnej, o jego ruchliwości. Kim więc był ten człowiek o bujnym życiorysie? Którym interesowały się tajne policje kilku krajów, którego nienawidzili Hitler i Mussolini, a potem Stalin? Co uczynił i co osiągnął? Postaram się odpowiedzieć na te i inne, tak liczne pytania. Rozdział I ZIELONE ZAGORJE Piękna, malownicza jest chorwacka ziemia. Lesiste góry, rozległe łąki i pola. Jest to kraina licznych miast, kolorowych miasteczek i wsi, w których liczne zabytki świadczą o jej bujnej i chmurnej przeszłości. Do dzisiaj opowiada się w chłopskich chatach, zwłaszcza w długie jesienne i zimowe wieczory, stare legendy, pradawne opowieści o krwawych wojnach i najazdach, o chłopskich buntach i mściwych panach... Kumrovec. Nieduża wieś, położona w Hrvatskim Zagorju. Z Zagrzebia 57 kilometrów asfaltową szosą. Bystra rzeka Sutla, do której idzie się łąkami, oddziela Chorwację od Słowenii. Nie jest to granica, ale na tamtym brzegu ludzie już mówią innym językiem, nie dla wszystkich Chorwatów zrozumiałym. Mają też inne obyczaje i ludowe stroje, inne wspominają dzieje. We wsi murowany, dziś piętrowy dom o białych ścianach, kryty dachówką. Niemal zawsze znajdzie się miejscowy człowiek, który opowie, że inaczej tu wszystko wyglądało, że dopiero po ostatniej wojnie w mieszkaniu naprawiono podłogi i ściany, dobudowano też pierwsze piętro. Żeby dom wyglądał bardziej okazale, bo jakoś tak niezręcznie było pokazywać, że Tito urodził się w lichej, podszytej wiatrem chatynce o glinianej podłodze. Wnętrze urządzone podobno jak niegdyś - proste, drewniane meble i sprzęty, kolebka na biegunach, kołowrotek z kłębkiem surowej wełny, święte obrazy na ścianach, obramowane wzorzyście haftowanymi ręcznikami. W gablotach za szkłem stare fotografie, fotokopie dokumentów, drobne przedmioty codziennego użytku. To właśnie tutaj, 7 maja 1892 roku przyszedł na świat Josip, siódme dziecko chorwackiego chłopa Franja Broza i słoweńskiej chłopki, Marii Javerśek. W następnych latach urodziło im się jeszcze ośmioro dzieci. Z datą urodzenia Josipa do dzisiaj są kłopoty. Sam podawał co najmniej dziesięć wersji, różniących się dniami, miesiącami i latami. Jednakże każdy Jugosłowianin, zapytany o dzień urodzin Josipa Broza Tito, odpowiadał bez namysłu: 25 maja. Tego bowiem dnia od 1944 do 1988 roku obchodzone były w Jugosławii jego urodziny, które sam nazwał Dniem Młodości. Właściwą datą jest jednak 7 maja. Widnieje ona w parafialnej księdze narodzin i zgonów we wsi Tuhelj, gdzie była parafia. Ta sama data widnieje także na świadectwie ukończenia przez małego Broza pierwszego oddziału szkoły powszechnej w Kumrovcu. Następne cenzurki mają już inne daty: 1 maja, 5 lub 12 marca, a jest i 25 maja. Ta ostatnia widnieje również na starym dokumencie wojskowym. Tylko rok urodzenia ciągle jest ten sam - 1892. Josip Broz, pytany o tę sprawę, gdy był już prezydentem Jugosławii, powiedział: "Wybrali 25 maja - niech więc tak zostanie". Tej daty nie mógłby zapomnieć do końca życia. Bowiem właśnie 25 maja 1944 roku niemieccy spadochroniarze z osławionego batalionu SS "Brandenburg" zaatakowali bośniacki Drvar z zamiarem pojmania partyzanckiego dowódcy i dostarczenia go żywym lub martwym do Berlina. Ale to późniejsza historia... A więc w chłopskiej rodzinie Brozów urodził się chłopiec, któremu na chrzcie świętym nadano imię Josip, czyli Józef. I tak rozpoczęły się koleje życia tego niezwykłego człowieka, którego biografia była jednak potem przez lata korygowana, upiększana i ubarwiana dla potrzeb politycznych i propagandowych, nade wszystko jednak dla tworzenia i umacniania jego legendy i kultu. A więc najpierw trudne dzieciństwo i młodość. We wsi niełatwe mieli wtedy życie. Licha ziemia słabo rodziła, kukurydzianego chleba starczało najwyżej do połowy zimy. Trzeba było pożyczać ziarno. Matka trzymała więc chleb pod kluczem, sprawiedliwie wydzielała cienkie kromki. Białe pszeniczne placki kładła na stole tylko w wielkie święta rodzinne i kościelne. Po latach Josip Broz ze wzruszeniem wspominał swoich dziadków. Lubił przebywać u nich w długie jesienne i zimowe wieczory, gdy zbierali się sąsiedzi, aby przy starych baśniach i legendach łuskać kukurydziane kolby lub drzeć pierze. Babka opowiadała mu kiedyś, że Brozowie przybyli do Chorwackiego Zagorja znad dalmatyńsko-bośniackiej granicy, uchodząc przed Turkami. Innym razem wspomniała, że według pewnego starego dokumentu, pierwszy z rodziny Brozów osiedlił się w Zagorju około 1630 roku, a przybył z miejscowości Pazin na półwyspie Istria. Jest też kilka innych wersji na ten temat, tak czy owak w rodzinie chlubiono się starym, chłopskim pochodzeniem, wpajano dzieciom takie cnoty jak przywiązanie do roli, wytrwałość w pracy i znoszenie niedostatków, hardość i poczucie własnej godności, umiłowanie wolności, wrażliwość na niedolę innych. Lubił mały Joźka te jesienne i zimowe wieczory, gdy oliwne kaganki rzucały na ściany długie cienie, a w kominie płonęły polana. Nasłuchał się wtedy o dawnych bitwach i ludowych junakach. O krwawej walce koło Kumrovca w 1515 roku w czasie chłopskiego buntu, o utopionym we krwi powstaniu z 1572 roku, gdy chłopi ruszyli z cepami i widłami na Cesargrad, warowną siedzibę węgierskiego rodu Erdódy. O tym, jak to w pobliżu Kumrovca został pojmany i spalony na stosie "chłopski król" przywódca buntu Matija Gubec, o Barbarze Erdódy, która lubując się w okrucieństwach, przeszła do ludowej legendy jako budząca przerażenie Czarna Królowa. Było też wiele i o leśnych duchach, i strachach, i prastarych obyczajach. Wszystko to działało na wrażliwą wyobraźnię chłopca, rozbudzało fantazję, pragnienie poznania dalekiego, ukrytego gdzieś za górami tajemniczego świata. Joźa często przeprawiał się przez rzekę Sutlę - biegł do dziadka na słoweńską stronę. Martin Javorśek mieszkał we wsi Podsredi i uczył chłopca wielu pożytecznych rzeczy - jak przewidywać pogodę, jak zrobić z wierzbowej gałązki fujarkę, łapania ryb ościeniem czy wyplatania koszyków z wikliny. Mówił tylko po słoweńsku, Joźka przyswajał sobie liczne słowa, mieszały się mu z chorwackimi, co potem sprawiało wiele trudności w szkole. Miał siedem lat, gdy zaczął pomagać rodzicom, podobnie jak starsze siostry Matilda i Teresa, jak bracia Martin, Dragutin, Stjepan i Vjekoslav. Były to najpierw drobne zajęcia w gospodarstwie, potem nieco trudniejsze. Jak wspominał u schyłku życia - najtrudniej mu było obracać żarna, najłatwiej paść krowę. W 1899 roku otwarto w Kumrovcu szkołę powszechną. Mieściła się w chłopskiej chacie, ale miała cztery oddziały. Następnej jesieni Franjo Broz włożył do koszyka parę jajek, gomółkę sera i zaprowadził ośmioletniego Joźkę do nauczyciela. Początki nie były łatwe. Chłopak słabo znał język chorwacki, nie rozumiał wielu pytań "gospodina ućitelja" i dostawał dwóje. Tak więc musiał powtarzać pierwszy oddział. Zabolało go to i - jak wspominał w 1953 roku Stjepan Vimpuśek, pierwszy nauczyciel małego Broza - coś się w nim przełamało. Chłopiec zawziął się, uważniej słuchał lekcji, staranniej odrabiał domowe zadania. Stał się jednym z lepszych uczniów. Wtedy to jego najmilszym zajęciem było czytanie książek. Był coraz ciekawszy świata. Bez oporów przystał na pójście do dwuletniej szkoły ludowej - "opetovnicy". Gdy skończył czternaście lat, rodzice zaczęli się zastanawiać - co dalej? Chłopak pragnął się uczyć, w domu siedzieć nie chciał. Wolał iść między ludzi, poznać jakiś ciekawy, popłatny zawód. Nauczyciel Vimpuśek doradzał, aby Joźka został kelnerem. "Praca lekka, głodu nie ma - mówił - nosi się zawsze eleganckie ubrania..." Joźa wolał być jednak krawcem, sam mógłby sobie szyć ładne stroje. Marzył o nich od dziecka. Imponowali mu ludzie pięknie ubrani. I to mu zostało przez całe dorosłe życie. Nawet w czasie partyzanckiej tułaczki zawsze dbał o mundur, potem już po wojnie lubił się stroić w paradne uniformy, kapiące złotymi ozdobami. Była to jego wielka słabość. Ale krawcem nie został, już raczej wolał posłuchać dziadka, który radził wybrać zawód mechanika. "To ci dopiero przyszłość - mówił - powstaje coraz więcej maszyn!" Skończyło się na tym, że Joźa znalazł pracę u wujka, bogatego gospodarza. Ten wiele obiecywał, że kupi nowe buty, a jedzenia nie poskąpi. W zamian musiał Joźa oporządzać dwanaście krów i wołów, czyścić je, karmić i poić. Harówka od świtu do nocy. Wytrzymał osiem miesięcy, wuj butów nie kupił, jedzenie wydzielał. Wrócił więc Joźa do domu. Ciągnęło go jednak w świat. Tylu już rówieśników poszło za chlebem na Węgry, wielu popłynęło do Ameryki. Joźa nie chciał tak daleko. Już wolał na Śląsk, do kopalni węgla, w której pracował najstarszy brat. Ale na podróż zabrakło pieniędzy. Rozdział II PIERWSZE "UNlWERSYTETY" Wreszcie się zdecydował. Matka włożyła do węzełka kawałek kukurydzianego placka i wędzonej słoniny, pobłogosławiła syna na drogę. Popatrzył jeszcze ze wzgórza na zielone łąki, połyskującą w słońcu Sutlę, na Kumrovec i rodzinną chatę i poszedł przed siebie. Tego dnia po raz pierwszy zobaczył pociąg. Rozczarował się jednak. Wąskotorówka jechała powoli, bardzo dymiła i przeraźliwie gwizdała na włóczące się po torze krowy i kozy. Zaciekawił go tylko parowóz, lśniący od oliwy, syczący tłokami. Po krótkiej podróży ujrzał Zagrzeb. Był oszołomiony ruchem na ulicach, nie mógł pojąć, jak można żyć w takim kurzu i hałasie. Wrócił na dworzec i pojechał do miasta Sisak. Ktoś mu poradził, aby poszedł do największej kafany w mieście "Kod Śtrigla", położonej w pobliżu koszar. Właściciel, Ignac Śtrigl obejrzał chłopaka, obiecał, że zrobi z niego kelnera i kazał od razu brać się do roboty, to jest do mycia podłóg, rąbania drew, noszenia wody. O eleganckim ubraniu nie było mowy. Po pracy Joźa nie miał ochoty nawet na ulubioną wtedy lekturę - przygody Sherloka Holmesa. Walił się na pryczę i zasypiał zmęczony. Pierwsze miesiące pobytu w mieście dały mu jednak wiele. Joźa zmężniał, stał się bardziej samodzielny. Ponieważ właściciel kafany nie wspominał o nauce zawodu, chłopak zaczął szukać lepszej pracy. Trafił na ulicę Galdovaćką, do warsztatu ślusarsko-mechanicznego Nikoli Karasa. Stary majster kazał jednak wezwać ojca, aby dał na piśmie zgodę na zatrudnienie syna. Zgadało się wtedy przy rakii, że Brozowie od lat mają przydomek "kovaći" (kowale), podobno z powodu jakiegoś przodka, który podkuwał konie. I tak w listopadzie 1907 roku Joźa rzucił robotę w kafanie. Za uzbierane napiwki od oficerów, dla których biegał po papierosy lub z miłosnymi listami - kupił sobie granatowy kombinezon. Chciał się pokazać majstrowi od najlepszej strony. Ten jednak popatrzył krytycznie, uśmiechnął się i kazał założyć zwykłe drelichy. - Musisz się jeszcze dużo uczyć, abyś mógł wyglądać jak prawdziwy robotnik - powiedział. U Karasa było inaczej. Razem z innymi uczniami pracował od szóstej rano do osiemnastej, z przerwą na obiad. Dwa razy w tygodniu szli do szkoły na lekcje księgowości, geografii, historii i języka chorwackiego. Resztę uzupełniała codzienna praktyka zawodowa w warsztacie. Zamiłowanie do ślusarki i metaloplastyki pozostało mu do końca życia. Często ratowało go w trudnych sytuacjach, pozwalało przetrwać, a gdy po latach stał się mieszkańcem wysp Brioni - jego największą dumą był znakomicie wyposażony warsztat ślusarski, w którym godzinami majsterkował. W tamtych młodzieńczych latach, gdy uczył się zawodu, najmilsze były dla niego niedziele. Mógł do woli czytać powieści ciągle ulubionego Conan Doyle'a lub kowbojskie przygody. W 1908 roku, gdy do miasta zjechał na występy teatr z Osijeka, Joźa był przez kilka przedstawień statystą. Wystawiano sztukę "Jesienne manewry" . Po latach żartobliwie wspominał: "Nie było to takie trudne... Musiałem tylko udawać zdziwienie, kręcić głową i powtarzać słowo - tak, tak..." W warsztacie uczniowie mieli wtedy dwóch opiekunów. Byli to czeladnicy - Śmit i Gaśparić. Doradzali, pokazywali jak najlepiej korzystać z narzędzi, jak rozbierać, naprawiać i składać zamki, urządzenia mechaniczne, maszyny do szycia. Nigdy nie donosili majstrowi, jeśli któryś z uczniów coś przeskrobał. Byli nie tak wiele starsi od nich wiekiem, ale już wyrobieni politycznie. Obaj działali w związkach zawodowych, czasami przynosili robotniczą "bibułę". W wolnych chwilach opowiadali chłopcom o socjaldemokratycznej partii, o jej programie i celach działania. Razem też czytali gazety "Slobodna Reć" (Wolne Słowo) i Naśa Snaga (Nasza Siła). Z okazji 1 maja chłopcy zrobili niespodziankę swoim opiekunom - udekorowali warsztat jedliną i czerwonymi wstążkami. Zanim przyszedł majster i pierwsi klienci, wszystko było posprzątane. Nadszedł wreszcie wyczekiwany przez cztery lata dzień rzemieślniczego wyzwolenia. 2 listopada 1910 roku, gdy Joźa miał już ponad osiemnaście lat, otrzymał z rąk majstra Nikoli Karasa dyplom wykwalifkowanego ślusarza. Dostał też świadectwo ukończenia dwóch klas szkoły zawodowej. I to był jego pierwszy "uniwersytet". Miał już wtedy wielu przyjaciół. Postanowił przenieść się do Zagrzebia. Już nie jako uczeń Joźa, ale dorosły ślusarz Josip Broz. W 1910 roku Josip Broz był już członkiem Związku Metalowców. Wstąpił też do Socjaldemokratycznej Partii Chorwacji i Slawonii. Wiosną następnego roku wziął po raz pierwszy udział w robotniczej demonstracji i nielegalnym strajku. Stojąc na czujce, wypatrując policjantów, zwanych popularnie "pandurami", poczuł się jakby inny - że oto nie jest sam, że bierze udział w ważnym wydarzeniu. Tego pierwszego uczucia solidarności z innymi nie zapomniał do końca życia. Coś jednak ciągnęło go w świat. Postanowił odejść. Majster Knaus go nie zatrzymywał - sam przecież godzinami opowiadał Josipowi o obcych krajach i ludziach, wielkich fabrykach, ciekawych miastach, zachęcał do podróży. Najpierw więc była Lublana. Josip przez pięć dni daremnie szukał pracy. Pieniądze szybko się kończyły, ruszył więc na piechotę do Triestu, największego w tym czasie adriatyckiego portu. Ale i tam roboty nie znalazł. Zachwyciło go po raz pierwszy ujrzane morze, piękne miasto o białych domach. Wydał niemal wszystko, co miał i znowu poniosło go w drogę. Późnym wieczorem zapukał do drzwi w Kumrovcu. Witali go z radością, ale i troską. Bieda była jak dawniej, a tu jeszcze jeden do wyżywienia. Wraz z bratem zaczął Josip wyrabiać elementy budowlane. Sprzedawali je chłopom i starczało na jedzenie. Porobili nawet niewielkie oszczędności. Wiosną 1912 r. Josip raz jeszcze postanowił poszukać szczęścia. Dowiedział się, że fabryka wyrobów metalowych w Kamniku poszukuje wykwalifkowanych robotników. Poszedł tam i został przyjęty. Szybko się zadomowił i z kilkoma kolegami wstąpił do Organizacji "Sokoła". Utworzyli zespół gimnastyczny i rychło stali się groźnymi rywalami dla konkurencyjnej drużyny "Orłów", do której należeli synowie bogatych mieszczan i chłopów. Ale i tam Josip Broz nie zagrzał miejsca. Fabryce źle się wiodło, groziła jej likwidacja. Jeden z energiczniejszych majstrów zebrał grupę młodych robotników i razem postanowili szukać szczęścia gdzie indziej. Poszli do Czech, dotarli do miasta Jinec Cenkov. Przed bramą miejscowej fabryki powitał ich tłum wzburzonych robotników. Od kilku dni trwał tam strajk. Nadchodzących powitano jako łamistrajków. Szybko dogadali się jednak i grupa z Kamnika przyłączyła się do protestujących. Wkrótce spełniono żądania robotników, płace zostały powiększone i ruszyła produkcja. Zatrudniono także i nowych, z Chorwacji. Ujęła się za nimi załoga. Josip Broz i tu nie został długo. Przeniósł się do Pilzna, do Zakładów "Śkoda", a w kilka tygodni później wyruszył do Niemiec. Odwiedził Zagłębie Ruhry i Monachium. Znalazł pracę w fabryce kotwic okrętowych w Mannheim. Nieco później stał się robotnikiem Zakładów Samochodowych "Benz". Po miesiącu spakował jednak walizkę i pojechał do Wiednia. Znał już niemiecki - było mu łatwiej. Krótko popracował w fabryce mostów "Griedl" i znowu zmienił robotę. Tym razem wybrał zakłady "Daimlera" w Wiener Neustadt. Został fabrycznym kierowcą. Objeżdżał nowe samochody. Syt wrażeń, jesienią 1913 roku Josip Broz znowu był w drodze. Teraz jednak z konieczności - otrzymał bowiem wezwanie na komisję wojskową. Musiał wracać do domu. Sam mówił wtedy o sobie, że jest "pędziwiatrem", ale nie żałował niczego. Miał dopiero dwadzieścia lat i wiedział, że te wszystkie wędrówki wiele go nauczyły. Poznał obce kraje i miasta, biegle mówił po niemiecku. Zauważył też, że wszędzie - w Czechach, Austrii, w Niemczech i w Chorwacji - robotnicy mają te same problemy i pragnienia, podobnie mówią i działają. Wspólnie walczą o polepszenie warunków życia, o swoje prawa i zarobki. Wiele mu to dawało do myślenia. Rozdział III W OBCYM MUNDURZE Nie uśmiechała mu się służba w wojsku. Z niechęcią myślał o mundurze. Był to dla niego nienawistny symbol austro-węgierskiego panowania - ale nie było rady. Dostał rozkaz stawienia się w cesarsko-królewskim pułku w Wiedniu. Jako metalowiec i mechanik trafił do służby technicznej artylerii, a potem skierowano go do Zagrzebia, do 25. domobrańskiego pułku. Wśród swoich poczuł się lepiej. Już w czasie pierwszych ćwiczeń z szermierki dowódca spostrzegł, że Broz doskonale włada szablą. Nauczył się tego jeszcze w Organizacji "Sokół". Kapitan był zapalonym szermierzem i docenił sportowe zdolności młodego rekruta. Włączył go do pułkowej ekipy, która szykowała się do mistrzostw w Budapeszcie. Postarał się też, aby Broz dostał się w końcu 1913 roku do szkoły podoficerskiej. Wkrótce został najmłodszym w pułku plutonowym. W maju 1914 roku nadeszły oczekiwane mistrzostwa sportowe austro- węgierskiej armii w Budapeszcie. Startowało 160 zawodników, najlepszych w całym austro-węgierskim wojsku. W swojej konkurencji Josip zdobył wicemistrzostwo armii. Dyplomy i medale wręczał arcyksiążę Joseph. Każdemu podawał rękę, gratulował. Wyróżnieni oficerowie prężyli się z wypiekami na twarzach. Tylko Broz lekko się uśmiechał: "Do czego to doszło? Zwykły robotnik ściska rękę członka cesarskiej rodziny..." Dyplom i srebrny medal zachował na pamiątkę, nosił z sobą przez całą Wielką Wojnę, często pokazywał. 28 lipca 1914 roku Austro-Węgry wypowiedziały wojnę Serbii. Plutonowy Josip Broz wraz ze swym pułkiem skierowany został do Sremu, krainy pomiędzy Dunajem a dolnym biegiem Sawy. W wojsku mówiono o silnym oporze Serbów, o ich waleczności, a nawet okrucieństwie. Jako ordynans sztabu 42. dywizji otrzymał rozkaz udania się do Nowego Sadu po oficerskie bagaże. Na nocleg zatrzymał się we wsi Majura w domu pani Kopiel, serbskiej zieleniarki. Przy kolacji zgromadziło się kilku żołnierzy, wśród nich sierżant. Przy rakii zaczęli rozmawiać o toczącej się wojnie. Gospodyni, która tego dnia powróciła z Nowego Sadu, opowiadała, że w Petrovaradińskiej twierdzy więżą Serbów, że znęcają się nad nimi, paru nawet zabito. Żołnierze zamilkli. Nagle odezwał się plutonowy Broz: - Ja nie strzelam do braci. Jestem socjalistą, tego bym nie mógł robić... A wiedząc, że wkrótce jego jednostka zostanie przerzucona do Galicji, dodał: - Poddam się, jak tylko dotrę na front. Wtedy zerwał się sierżant, który popijał z żołnierzami, rozbroił Broza i kazał go pod konwojem odprawić do Petrovaradińskiej twierdzy. I tak Broz trafił do słynnych kazamat. Przez cztery dni nie dostawał jedzenia, swą więzienną strawą dzielił się z nim niemiecki żołnierz. Dopiero po licznych i hałaśliwych protestach Broz stanął przed komendantem twierdzy, majorem Jungiem, Austriakiem. Ten odczytał oskarżenie, spisane przez sierżanta, że Josip Broz buntuje żołnierzy, bez szacunku wyraża się o cesarzu panu, namawia innych do dezercji i to w obliczu nieprzyjaciela. Dość tego było dla sądu polowego i wyroku śmierci. Major wezwał jednak panią Kopiel, która zeznała, że oskarżenie jest kłamstwem, sierżant był kompletnie pijany i szukał zwady. Plutonowy Broz starał się go uspokoić i z tego cała ta głupia sprawa. Major zastanowił się przez chwilę, a że nie cierpiał donosicieli i zbyt pewnych siebie sierżantów - kazał Broza wypuścić. W grudniu spełniły się krążące po oddziałach plotki. Marszkompania 25. domobrańskiego pułku, w której służył Josip Broz, została skierowana na rosyjski front, do Galicji. W Karpatach trwały zacięte walki. Austro- węgierska armia nie była zbyt bojowa, żołnierze słabo uzbrojeni i wyposażeni. W 25. pułku nie było więc dobrego ducha. Żołnierze wśród których przeważali Chorwaci, Słoweńcy, Polacy i Czesi, przy pierwszej okazji rzucali broń i poddawali się Rosjanom. Josip Broz był wtedy dowódcą zwiadowczego patrolu i czekał na pierwszą możliwość przedostania się na drugą stronę frontu. Zamiary pokrzyżowała kolejna dyslokacja 25. pułku, który wiosną 1915 roku przemieszczony został na Bukowinę. W czasie kolejnej rosyjskiej ofensywy Broz został ranny artyleryjskim odłamkiem. Trafił do szpitala, ale po kilku dniach zwolnił się na własną prośbę. Wolał być w jednostce, która walczyła wtedy w okolicach miejscowości Okno i Hotin. 4 kwietnia Rosjanie nagle zaatakowali. Czerkieska konnica z "Dzikiej Dywizji" od tyłu zaskoczyła batalion, w którym był Broz. Doszło do walki wręcz. O rzuceniu broni nie było mowy, trzeba było ratować życie. Zaatakowany piką odbił ją karabinem szermierczym sposobem. Nagle poczuł silny cios w plecy i stracił przytomność. I tak dostał się do niewoli. Dla plutonowego Josipa Broza wojna się skończyła, przynajmniej na razie. Toczył inną walkę - rana była zainfekowana, zachorował na zapalenie płuc, potem na tyfus plamisty, który trzebił jenieckie szeregi. Leżał w wojskowym szpitalu w miasteczku Swijaźsk, położonym w ujściu rzeki Swijagi do Wołgi. Sanitariusze oznaczyli łóżko Broza czerwoną wstążką na znak, że jego stan jest bardzo ciężki. A jednak przeżył. Trzynaście miesięcy dochodził do zdrowia. Rozdział IV W ROSYJSKIEJ NIEWOLI Ozdrowieńca wysłano w głąb Rosji. Z ulgą opuszczał polowy szpital. Jak zwykle, rad był ze zmiany miejsca, ciekaw nowych ludzi, krajobrazów, wrażeń. Nawet w niewoli nie opuszczała go wędrownicza żyłka. Był szczęśliwy, że już nie musi strzelać, tkwić w okopach, bać się o życie. Trafił do miasta Ałatyr nad rzeką Sumi. Kraj tu był równinny, porośnięty lasami. Ludzie też inni - Czuwasi, Tatarzy i Rosjanie. W Ałatyrze był obóz jeńców wojennych, który rychło przemienił się w punkt werbunkowy dla słowiańskich ochotników do rosyjskiego wojska. Tworzono z nich specjalny korpus. Josip spotkał tu żołnierzy z Bośni, Hercegowiny, Dalmacji, Chorwacji, z Liki i Słowenii, a także Polaków i Czechów. Większość z nich dobrowolnie przeszła na rosyjską stronę. Dni wypełniały męczące musztry, ćwiczenia w okolicznych lasach. Było też polityczne szkolenie. Z licznych przemówień wynikało, że korpus tworzony jest na prośbę serbskiego króla i ma służyć w efekcie i wielkoserbskiej polityce. Żołnierze dyskutowali przy każdej okazji, w czasie krótkich przerw w ćwiczeniach i musztrze, przy posiłkach, długo w noc po zgaszeniu świateł. Kilkudziesięciu ujawniło, że są socjalistami i nie mają zamiaru walczyć ani za Wielką Serbię, ani nawet za Wielką Chorwację, a jeśli już - to za wspólny kraj południowych Słowian. Do otwartego konfliktu doszło przy składaniu żołnierskiej przysięgi - nie chcieli ślubować wierności serbskiemu królowi, a wojować pod rozkazami rosyjskiego cara. Siedemdziesięciu stanęło do raportu. Odmówili złożenia przysięgi, woleli powrócić do jenieckiego obozu. Wśród nich był również plutonowy Josip Broz. Serbscy oficerowie grozili, że za dezercję pójdą pod ścianę. Ale sądu polowego nie było, podobno nie zgodzili się na to Rosjanie. Poza tym, serbski korpus miał składać się z ochotników, nie można więc było nikogo zmuszać do służby i walki. I tak rozpoczęła się jego sybirska odyseja. Najpierw był obóz jeniecki w Ardatowie, potem praca we wsi Kalasjejewo, gdzie przydały się Brozowi ślusarskie umiejętności. W końcu lata 1916 roku przeniesiono go do obozu w Kungurze na Uralu, w pobliżu Jekaterynburga, permskiej guberni. Wraz z innymi jeńcami skierowany został do budowy drogi żelaznej. Pracowali w trudnych warunkach, które jeszcze bardziej pogorszyły się z nastaniem syberyjskiej zimy. Na szczęście zaczęła nadchodzić pomoc Międzynarodowego Czerwonego Krzyża. Były to paczki z żywnością, lekarstwami i ciepłą odzieżą. Przy pracy na torach Josip Broz poznał Polaka, inżyniera kolejnictwa o nazwisku Katz, któremu później wiele zawdzięczał. Zaczął uczestczyć w tajnych spotkaniach grupki miejscowych socjalistów. Czytali nielegalne ulotki i gazetki, wiele dyskutowali. Dwukrotnie trafił wtedy Broz do więzienia, ale z pomocą pospieszył niezawodny inż. Katz. Gdy zaczęły się polowania na sympatyzujących z bolszewikami robotników, uradzili, że Broz pojedzie do Piotrogrodu. Ucieczka towarowym pociągiem ze zbożem udała się i dzięki pomocy syna inżyniera Katza Broz stał się pracownikiem słynnych Zakładów Putiłowskich, w których robotniczy strajk zapoczątkował lutową rewolucję 1917 roku. Po jednej z manifestacji policja aresztowała młodego Katza (również inżyniera), mieszkanie zostało opieczętowane i Broz musiał uciekać. Postanowił wracać w rodzinne strony. Po przedostaniu się do Finlandii został aresztowany i odesłany do Rosji. Trzy tygodnie przesiedział w piotrogrodzkim areszcie, zanim się wyjaśniło, że nie jest bolszewikiem, a tylko zbiegłym z obozu jeńcem wojennym. W drodze powrotnej do Kunguru wyskoczył z pociągu i po wielu przygodach dotarł do Omska. Tam dowiedział się, że w Rosji wybuchła Rewolucja Październikowa i bolszewicy przejęli władzę. Broz zgłosił się do Czerwonej Gwardii. Trafił do oddziału złożonego z Polaków, Rumunów, Czechów, Węgrów, Niemców. Spotkał też swoich rodaków. Dostali broń, pełnili warty, chodzili na patrole. To wtedy właśnie Josip Broz poprosił o przyznanie mu radzieckiego obywatelstwa, a także o przyjęcie do Komunistycznej Partii Robotniczej (bolszewików). Dostał kandydacką legitymację. W końcu maja 1918 roku Korpus Czechosłowacki, który przeszedł na stronę "białych", opanował Omsk, rozpędził czerwonogwardzistów. Broz uciekł do oddalonej o 70 km wioski Mihajlowka i tam znalazł pracę u miejscowych Kirgizów. Przydał im się wykwalifkowany mechanik. Gdy nieco się uspokoiło, jeździł do Omska po mazut i smary, odszukał znajomych robotników, ciekaw był wydarzeń na świecie. Jesienią 1919 roku, gdy nadeszły oddziały gen. Kołczaka, Broz został znowu aresztowany. Uwolniony przez czerwonogwardzistów wrócił do Omska. Tam dowiedział się, że przy okręgowym komitecie KPR(b) działa Dimitrij Georgijević, przysłany przez biuro jugosłowiańskiej grupy komunistycznej. Broz natychmiast się zgłosił, powiedział kim jest, pokazał swą kandydacką legitymację. Wkrótce potem został pełnoprawnym członkiem partii. Przez dziesiątki lat nie mógł sobie darować, że jego udział, w Rewolucji Październikowej był prawie żaden, że nie uczestniczył w żadnym z wielkich wydarzeń. Paromiesięczna służba wartownicza w oddziale Czerwonej Gwardii w Omsku, jakieś patrole po okolicznych wioskach - wszystko to nie mogło być przyczynkiem do sławy. Mimo to przez wiele lat, zwłaszcza w okresie międzywojennym i w czasie partyzanckich walk, rozpuszczano opowieści najpierw o komunistycznym konspiratorze, a potem dowódcy leśnych oddziałów, o tym, że był wybitnym uczestnikiem najważniejszych wydarzeń Rewolucji Październikowej. Wtedy, w 1920 roku Broz wiedział, że od 1 grudnia 1918 roku istnieje niepodległe Królestwo Serbów, Chorwatów i Słoweńców, pierwsze w historii zjednoczone państwo południowych Słowian. Pewnego dnia, gdy omska gazeta zamieściła informację o zbrojnym powstaniu chorwackich chłopów, Broz postanowił ruszyć w powrotną drogę. Nie był już wtedy sam. W 1918 roku poznał urodziwą dziewczynę Pelagiję Biełousową. Wzięli cerkiewny ślub, a w dwa lata później również cywilny. Była wysoka, jasnowłosa, dobrze zbudowana. Zawsze gustował w dziewczynach "przy kości", jak czasem żartował. Pewnego dnia spakowali swe skromne mienie i ruszyli w drogę, choć Pelagija spodziewała się dziecka. Była to prawdziwa odyseja. Tygodniami jechali towarowym pociągiem do Moskwy i dalej do Piotrogrodu. Potem była Estonia i trzytygodniowa kwarantanna w twierdzy miasta Narwa. Josip poznał wtedy Jarosława Haszka, wówczas komisarza Czerwonej Armii. Dostali wreszcie odpowiednie papiery i wraz z dużą grupą Jugosłowian ruszyli w dalszą drogę. Tym razem niemieckim statkiem "Lilly Feuermann". Po paru dobach żeglugi zawinęli do Szczecina. Tu nastąpił podział według narodowości. Jugosłowianie skierowani zostali przez Niemcy i Austrię do słoweńskiego Mariboru. Kolejna kwarantanna i długie policyjne przesłuchiwania: Co robił w Rosji? Kim był, czy brał udział w walkach rewolucyjnych po stronie bolszewików? Ostatecznie został wpisany na listę podejrzanych politycznie osób. W pierwszych dniach listopada 1920 roku dotarli do Zagrzebia. Tu musiał zameldować się w miejscowej komendzie policji. Kazano im się osiedlić w Kumrovcu. O niczym innym nie marzył przez te długie lata tułaczki. Od sześciu lat nie miał wieści od najbliższych, chciał ich zobaczyć jak najszybciej. Ale rodzinny dom był pusty. Matka umarła jeszcze w 1918 roku, ojciec przeniósł się do wsi Kupinec koło miasteczka Jastrebac. Pracował tam jako gajowy. Rodzeństwo Josipa rozproszyło się po świecie, głównie w poszukiwaniu pracy. Ze smutkiem obejrzał opuszczone obejście, pokręcił żarnami - wróciły wspomnienia z dzieciństwa. Jedno go pocieszało - był wreszcie w rodzinnym Kumrovcu, w zielonym Zagorju. Napił się wody z rzeki Sutli, obmył twarz, posmakował kukurydzianego chleba u sąsiadów. Taki kiedyś wypiekała matka... W trzy dni po powrocie Pelagija urodziła dziecko, niestety zmarło po czterech godzinach. Rozdział V DZIAŁACZ I KONSPIRATOR Czas uciekał, Josipowi zaczęła dokuczać bezczynność. Za rolę brać się nie chciał, nie miał powołania do gospodarki. Wolał żyć między ludźmi, w ciągłym ruchu, zasmakował w politycznej działalności. Miał też wyuczony zawód ślusarza. Ciągnęło go do miasta. Pelagija nie protestowała. Przywykła już do ciągłej zmiany miejsca, do podróżowania. Wybrali się razem do starego Broza. Znaleźli go w gajówce, postarzałego, załamanego śmiercią żony. Ucieszył się na widok Josipa, przypadła mu do gustu synowa. I znowu były długie, przegadane przy naftowej lampie wieczory. Nadszedł jednak czas pożegnania. Kończyły się przywiezione jeszcze z Rosji pieniądze i Josip musiał szukać pracy. Pojechali do Zagrzebia. Tam krótko popracował w zakładzie ślusarskim Filipa Bauma. Zarabiał niewiele, nie mogli znaleźć mieszkania, koszty utrzymania w dużym mieście były wysokie. Nawiązał jednak stare kontakty i w końcu stycznia 1921 roku znalazł pracę we wsi Veliko Trojstvo, o kilkadziesiąt kilometrów na wschód od Zagrzebia. Właściciel młyna Samuel Polak szybko zorientował się, jak zdolnego pozyskał mechanika. Zwłaszcza że Josip lubił tę pracę, miał duże doświadczenie, po kilkanaście godzin nie opuszczał młyna, utrzymując stary, spalinowy motor w doskonałej kondycji. Veliko Trojstvo to niewielka wieś w pobliżu Bjelovaru. Wokół malownicza panorama górzystej Bilogory. Pelagija była zadowolona, tym bardziej że miejscowi chłopi przyjęli ich przyjaźnie. Podobała im się uczynność Josipa, zaradność jego żony. Kobiety otoczyły ją opieką, tym serdeczniejszą, gdy dowiedziały się o jej niedawnym dramacie - śmierci nowonarodzonego dziecka, które nie zniosło trudów dalekiej podróży. Wydawało się, że wreszcie będą mieli stały dom. Josip miał dużo dodatkowych zajęć, pewnie jeszcze do dzisiaj przetrwały tam metalowe ogrodzenia, fantazyjnie wykute bramki, wykonane przez niego. Wtedy też zaczął nosić okulary, drobina metalu uszkodziła mu oko. Traf chciał, że do wsi powrócił Stevo Śabić. Był w Czerwonej Armii. Zaprzyjaźnili się i postanowili szukać kontaktu z zakonspirowanymi komórkami Komunistycznej Partii Jugosławii. Pomógł przypadek. W marcu 1923 roku Broz poznał w Bjelovarze Djurę Segovicia, członka KPJ. Ten słyszał już o politycznej działalności Josipa i Stevy. Postanowił ich najpierw wypróbować. Kazał im rozrzucić w centralnych punktach Bjelovaru i kilku okolicznych wsiach agitacyjne ulotki. Uwinęli się z tym szybko i tak sprawnie, że policja nie zdołała się zorientować, skąd nagle pojawiła się komunistyczna "bibuła". I tak kontakt z partią został nawiązany. W początkach 1924 roku Josip Broz wszedł w skład kierownictwa partyjnego źupanji Bjelovar Kriźevci. Mieli co robić. Powojenna bieda i bezrobocie radykalizowały społeczeństwo. Do kraju wracali z Rosji uczestnicy walk, strajków i manifestacji. Z reguły zasilali szeregi KPJ, szerzyli socjalistyczne poglądy. Najłatwiej szło im na wsi, gdzie mieszkało ponad 80 procent ludności. Słaby, nierównomiernie rozmieszczony przemysł zatrudniał zaledwie 8,6 procent siły roboczej. Narastała niechęć do centralistycznego systemu rządzenia. Budziły się ambicje narodowe. W Chorwacji i Słowenii padały hasła o konieczności uniezależnienia się od serbskiego Belgradu, złamania hegemonii króla i dworu. Wypominano sobie wzajemne krzywdy z okresu Wielkiej Wojny Światowej. Kraj szarpały lokalne kryzysy gospodarcze. Pojawiła się klęska głodu. Pogłębiały się polityczne podziały. Do pierwszych ogólnokrajowych wyborów 28 listopada 1920 roku przystąpiło ponad dwadzieścia partii i stronnictw politycznych. Większość z nich propagowała drobnomieszczańską, burżuazyjną i klerykalną ideologię. Uprawiała nacjonalistyczną politykę, jak na przykład Narodna Radikalna Stranka (Ludowa Partia Radykalna), kierowana przez Nikolę Paśicia. Jej program to centralistyczny wielkoserbski separatyzm. Wyróżniała się również druga, także centralistyczna Demokratska Stranka (Partia Demokratyczna) z Ljubo Davidoviaem na czele. Powstała ona poprzez zjednoczenie małych stronnictw serbskich i chorwackich, liberalnych, radykalnych i postępowych. Główną siłą, prezentującą idee federacyjne w Królestwie Serbów, Chorwatów i Słoweńców, była Hrvatska Republikanska Seljaćka Stranka (Chorwacka Republikańska Partia Chłopska), której przewodził Stjepan Radić. Działała początkowo wśród biednych i średniozamożnych chłopów w Chorwacji, ale z biegiem czasu zaczęła zaniedbywać problemy socjalne, koncentrując się na propagowaniu narodowo-kapitalistycznych haseł i programów. Partia ta wiele energii poświęcała wystąpieniom przeciwko centralizmowi i unitaryzmowi, który nie uwzględniał różnic gospodarczych, kulturalnych i społecznych poszczególnych narodów i narodowości, zamieszkujących Królestwo. Tak więc powstały dwa bloki polityczne: hegemonistyczno- centralistyczny oraz federalistyczny. Kompromisowe stanowisko zajęły dwa ugrupowania: Slovenska Ljudska Stranka (Słoweńska Partia Ludowa) oraz Jugoslovenska Muslimanska Organizacija (Jugosłowiańska Organizacja Muzułmańska). Jednakże w miarę rozwoju wydarzeń i one szukały kompromisowych koalicji, wiążąc się to z jednym, to z drugim blokiem. I wreszcie Komunistićka Partija Jugoslavije (Komunistyczna Partia Jugosławii), trzecia co do wielkości w kraju. Działała samodzielnie, nie chcąc łączyć się ze wspomnianymi wyżej blokami. W latach 1919-23 prezentowała najpierw centralistyczne stanowisko, a następnie federacyjne i kompromisowe. W tym czasie (30 grudnia 1920 roku) KPJ została prawnie zabroniona, musiała przejść do pracy konspiracyjnej. W pierwszych latach niepodległości Królestwa ogromne znaczenie w życiu kraju miała kamaryla dworska, skupiona od 1918 roku wokół króla Aleksandra. To ona skoncentrowała w swoich rękach rządzenie krajem. Nie pomagały głosy przestrogi, że centralizm zaostrza narodowe spory i animozje. Charakterystycznym był głos posła Mate Drinkovicia w Zgromadzeniu Ustawodawczym w dniu 12 maja 1921 roku: "Panowie! Bardzo dobrze wiecie, dokąd prowadzi taki system. Wiecie to i wielu wam o tym mówiło, a ja wam jeszcze powtórzę, że taki centralizm miała silna Rosja i właśnie z tego powodu upadła, taki centralizm miała Austria i ona też upadła, chociaż miała od stulecia wzorowy rząd i wojsko..." Zaczęły się pojawiać coraz liczniejsze organizacje i ugrupowania nacjonalistyczne. W 1921 roku powstała ORJUNA (Organizacja Jugosłowiańskich Nacjonalistów), rok później HANAO (Chorwacka Narodowa Młodzież). Jej odpowiednikiem była SRNAO (Serbska Narodowa Młodzież) wspierana przez wielkoserbskie siły polityczne. Organizacje te podjęły przede wszystkim terrorystyczną działalność skierowaną przeciwko ideologicznym przeciwnikom. Drugie wybory do Zgromadzenia Narodowego w marcu 1923 roku zaostrzyły walkę polityczną. W jej wyniku blok centralistyczny osłabł, umocnił się natomiast federalistyczny. W Belgradzie pojawiły się żądania całkowitego zerwania z Chorwacją i Słowenią, utworzenia osobnego państwa - Wielkiej Serbii. I to także ułatwiło późniejszy podział kraju w czasie okupacji. Trzeba przy tym pamiętać, że król, wspierany przez dworską kamarylę, zadbał o to, aby niemal cały aparat państwowej władzy znalazł się w rękach zwolenników wielkoserbskiej polityki. Serbowie zajmowali kluczowe stanowiska. Byli na przykład premierami 24 kolejnych rządów w latach od 1918 do 1929. Kierowali resortami wojska, spraw wewnętrznych i zagranicznych. Do 1941 korpus generalski tworzyli wyłącznie Serbowie - wśród 165 tych najwyższych stopniem oficerów było zaledwie dwóch Chorwatów i dwóch Słoweńców. W kraju toczyła się walka rozmaitych interesów - narodowych, regionalnych, klasowych, ekonomicznych i religijnych. Wzrastały antagonizmy, rodził się nacjonalistyczny szowinizm. Społeczeństwo, zwłaszcza w miastach, z uwagą obserwowało polemiki, starcia i zatargi. Przez pewien okres budziła nadzieje Chorwacka Republikańska Partia Chłopska, opowiadająca się za federacyjnym systemem, ale i ona była skutecznie ograniczana przez siły wielkoserbskie. Doszło wreszcie do zakazu działania i tej partii. Oskarżona została przez rząd o separatyzm i antypaństwowe działanie. Jej przywódca, Stjepan Radić uciekł za granicę. Rosła przepaść pomiędzy królewską władzą w Belgradzie a społeczeństwem. Coraz częściej łamane były prawa obywatelskie, szerzyła się korupcja i niesprawiedliwość. Potężniała siła i rola aparatu przymusu - tajnej i politycznej policji oraz żandarmerii i wojska. Z politycznego zamieszania, międzypartyjnych waśni i starć korzystali jak zwykle komuniści. Alarmowali, że kraj stał się "więzieniem narodów", że z życia politycznego wyłączone są mniejszości narodowe głównie Węgrzy i Albańczycy, nie uznawane są odrębności etniczne Czarnogórców i Macedończyków. Komuniści organizowali demonstracje, strajki, rozrzucali podburzające ulotki. W 1924 roku wyróżniający się aktywiści - Josip Broz, Stevo Śabić i Djuro Śegović dostali zadanie utworzenia ukrytych magazynów broni i szkolenia chłopów do zbrojnego powstania. Skrytki założyli w górach koło Bjelovaru, gorzej było z werbowaniem ochotników. Chłopi niechętnie słuchali agitatorów, odrzucali zwłaszcza myśl o otwartej walce z policją i wojskiem. Josip wraz z kolegami starannie zamaskowali ukrytą broń, w nadziei, że się przyda. Wrócili do codziennej, konspiracyjnej roboty. Nie uszła ona uwadze policji. Od dłuższego czasu obserwowano aktywność zatrudnionego w miejscowym młynie mechanika Broza i jego kolegów. Zbierano informacje, o czym rozmawiają, z kim się kontaktują, gdzie mają zebrania, czy często jeżdżą do Zagrzebia. Policja czekała tylko stosownej okazji, aby aresztować komunistycznych konspiratorów. Wkrótce się nadarzyła. W marcu 1925 roku zmarł Vincek Valente, działacz robotniczy. Zorganizowaniem pogrzebu zajął się Josip Broz. Na cmentarzu we wsi Markovac zgromadził się tłum wieśniaków. Przybyli robotnicy z pobliskiego Bjelovaru. Nieśli ozdobione czerwonymi wstążkami wieńce. Nad grobem rozwinięto nagle czerwoną chorągiew z sierpem i młotem. W pożegnalnym przemówieniu Josip Broz mówił o robotniczej sprawie, której służył zmarły. Tego samego dnia policja zabrała najpierw Djurę Śegovicia, zaraz potem tajniacy pojechali z nim do młyna. Zastali Josipa przy pracy. Obu skuli razem łańcuchami i oprowadzali po mieście, nie szczędząc im drwin i docinków. Potem zaprowadzono ich do miejscowego sądu, skąd zostali szybko zwolnieni, podobno za sprawą jednego z sędziów, który z cicha sprzyjał ideom socjalistycznym. Tajniacy nie spuszczali jednak oka z Broza i jego kolegów. Josip nie miał wątpliwości, że trzeba zmienić miejsce zamieszkania. Razem z Pelagiją spakował dobytek, pożegnał się z sąsiadami i przyjaciółmi. Przed odejściem poszli jeszcze na miejscowy cmentarz. Tu w skromnym grobie spoczywało dwoje ich kolejnych dzieci - dwuletnia Zlatica i ośmiodniowy Hinko. Kazali wykuć na nagrobnym kamieniu dodatkowe słowa: "Spoczywają w Bożym pokoju". Ruszyli w drogę wraz z jednorocznym synkiem Zarkiem. Był koniec sierpnia 1925 roku. Pojechali nad Adriatyk, do Kraljevicy. Josip Broz dostał pracę w miejscowej stoczni, pomogło mu to, że pracował kiedyś, jeszcze w Niemczech, w fabryce okrętowych kotwic. Niewiele minęło czasu, a Josip nawiązał kontakty z zakonspirowaną komórką partyjną i działającą jawnie organizacją związkową. W stoczni była napięta sytuacja. Od kilku tygodni robotnicy nie dostawali wypłat. Komuniści zwołali nagle wiec. Chcieli zaskoczyć dyrekcję i policyjnych donosicieli. Przemawiał również Broz, wzywając do aktywnego protestu. Nazajutrz wszyscy dostali swoje pieniądze. Gdy po jakimś czasie sprawa się powtórzyła, komuniści wezwali załogę do strajku. Broz napisał wtedy swój pierwszy artykuł, zamieszczony w gazetce "Zorganizowany robotnik", w dniu 26 sierpnia 1926 roku. I tym razem odnieśli sukces, dostali pieniądze. Josip Broz stał się w stoczni bardzo popularny. Ale dyrekcja miała go dosyć. 2 października wyrzucono go z pracy. Wraz z żoną i dzieckiem został bez środków do życia. Przenieśli się do Belgradu, ale i tam nie znalazł pracy. Nadmiar wolnego czasu wypełniał słuchaniem wykładów w związkowej szkole aktywu. Zasiłki, jakie dostawał od partii , ledwie starczały na skromne utrzymanie. W styczniu 1927 roku przenieśli się do miejscowości Smederevska Palanka. Dostał robotę w fabryce wagonów "Jasenica" i znowu rozwinął polityczną działalność. Pelagija rozpaczała, pomna dotychczasowych przykrych doświadczeń z policją i długiego bezrobocia. Błagała, aby szanował pracę, zapewnił rodzinie środki do życia. Nie dbał jednak o to i szybko znalazł się znowu na bruku. Po latach, wspominając tamte czasy, przyznawał, że nie potrafił troszczyć się o rodzinę, że nie miał poczucia odpowiedzialności za jej byt i przyszłość. Po utracie pracy Josip postanowił odnowić stare znajomości i przenieść się do Zagrzebia, w którym czuł się zawsze najlepiej, miał najwięcej znajomych i przyjaciół. Wtedy jednak podjął ważną decyzję porzucenia pracy zawodowej. Znał siebie, wiedział, że nigdzie nie zagrzeje na dłużej miejsca, że zawsze będą go wyrzucać, że nie zapewni rodzinie dobrych warunków życia. Krótko popracował w ślusarni Dragutina Hamela i objął etatową funkcję sekretarza okręgowego zarządu Związku Robotników Metalowców Chorwacji. Stał się też aktywistą partyjnym. W kwietniu 1927 roku został członkiem, a w lipcu sekretarzem organizacyjnym Lokalnego Komitetu KPJ w Zagrzebiu. Wtedy przypomniała sobie o nim policja. W połowie lipca został aresztowany i pod konwojem przewieziony na adriatyckie wybrzeże do miejscowości Bakar, a potem do więzienia w Ogulinie. Wraz z innymi aresztowanymi był prowadzony ulicami miasteczka. Policjanci zakładali im wtedy łańcuchy na ręce i nogi, aby ludność wiedziała, czym kończy się nieposłuszeństwo wobec władzy. W Ogulinie siedział w XV-wiecznej wieży Frankopanskiej. Ponieważ nie brano go na przesłuchanie, rozpoczął głodowy strajk. Poskutkowało, nastąpiło krótkie śledztwo i sąd. 28 października został skazany na siedem miesięcy więzienia za szerzenie komunistycznej propagandy. Wyrok nie był prawomocny i Broz znalazł się na wolności. Miał czekać na rozprawę przed sądem apelacyjnym. Wrócił więc do Zagrzebia, do swojej partyjnej i związkowej pracy. Został sekretarzem Związku Robotników Przemysłu Skórzanego, a wkrótce potem sekretarzem politycznym Zagrzebskiego Komitetu partii. Przeszedł do głęboko zakonspirowanej działalności. Całkowicie zaniedbał dom, żonę i synka. Zjawiał się rzadko, prawie nigdy nie nocował. Często zmieniał pseudonimy i miejsca pobytu. Z dużą ostrożnością poruszał się po mieście. A pomimo to wpadł z powodu zorganizowania obchodów święta 1 maja. Dostał trzy tygodnie więzienia i po odsiadce wrócił do swojej roboty. 2 sierpnia został sekretarzem Okręgowego Komitetu Komunistycznej Partii Chorwacji. W dwa dni później został aresztowany. Stało się to późnym wieczorem, gdy wracał do swej kryjówki przy ul. Vinogradarskiej 46. Miał przy sobie broń, ale nie zdążył jej użyć. W mieszkaniu Broza policja znalazła materiały wybuchowe i dużą ilość ulotek oraz gazetek. Aresztowanie było wynikiem zdrady. Tego wieczoru wraz z Brozem trafiło do zagrzebskiego więzienia piętnastu komunistów. Pozostali na wolności planowali zorganizowanie ucieczki. Akcją kierował Djuro Djaković. Przez zaufanego strażnika do więzienia przemycono piłki do cięcia metalu. Jedną z nich dostał Broz, ale gdy znaczna część krat była już umiejętnie podpiłowana, przeniesiono go do innej celi. W początkach listopada rozpoczęła się rozprawa sądowa, szeroko relacjonowana przez dziennikarzy. Do historii KPJ przeszła jako "bombaśki proces" - koronnymi dowodami przeciwko Brozowi i towarzyszom były znalezione w jego mieszkaniu bomby i inne materiały wybuchowe. Proces ten był potem przez dziesiątki lat często przypominany, po wojnie trafił do szkolnych podręczników, szeroko upowszechniano słowa oskarżonego Josipa Broza, który na pytanie sądu czy czuje się winnym zarzucanych mu przestępstw, powiedział: "Nie czuję się winnym, choć przyznaję się do tego, co mi zarzuca prokurator. Ale ja nie uznaję tego sądu za kompetentny, uznaję jedynie sąd partii". W środę, 14 listopada 1928 roku zapadł wyrok - Josip Broz skazany został na pięć lat więzienia. Pozostali oskarżeni dostali podobne kary. W styczniu 1929 roku znalazł się z grupą skazanych w więzieniu Lepoglava w chorwackim Zagorju, a więc w rodzinnych stronach. Rozpoczął się jego kolejny, życiowy "uniwersytet". Rozdział VI WIĘZIENNE LATA Josip Broz wspominał często, nawet po wielu latach, swoje więzienne przeżycia. Cenił je sobie, uważał, że nie zmarnował tamtych miesięcy. W Lepogtavie warunki były bardzo ciężkie. Nie ogrzewane cele, złe wyżywienie, ciągłe przerywanie snu przez strażników. Do tego jeszcze obowiązkowe darcie pierza. W więzieniu dowiedzieli się o wprowadzeniu przez króla Aleksandra dyktatury. Stało się to 6 stycznia 1929 roku. Zniesiona została konstytucja, rozpuszczone Zgromadzenie Narodowe, zdelegalizowane wszystkie partie polityczne. Nastąpiła zmiana nazwy kraju - 3 października proklamowane zostało powstanie Królestwa Jugosławii. Kraj podzielono na dziewięć banatów (województw). Dyktaturę poparł aparat państwowy, biurokracja, znaczna część burżuazji i właścicieli ziemskich. Mnożyły się polityczne zabójstwa. To właśnie wtedy, w atmosferze powszechnego zastraszenia i terroru pojawili się chorwaccy ustasze. Na ich czele stał Ante Pavelić, aktywny od 1918 roku działacz Chorwackiej Partii Prawa (do niezależności). Po wprowadzeniu przez króla dyktatury opuścił kraj i utworzył za granicą organizację pod pierwotną nazwą "Ustasze - Chorwacka Rewolucyjna Organizacja ", zmienioną następnie na "Ustasze - Chorwacki Ruch Wyzwoleńczy". Dyktaturze przeciwstawiła się KPJ. Komuniści organizowali demonstracje, krwawo tłumione przez policję. Wieści o tym docierały przez więzienne mury do Josipa Broza. Bezczynność doprowadzała go do szału. Chciał być tam, na ulicach i placach Zagrzebia. W początkach 1931 roku przeniesiony został do Mariboru. Tu już było lepiej. Znalazł się w zbiorowej celi. Mógł czytać książki, nie narzucano ogłupiającej pracy. Zaczął się uczyć angielskiego, a więc trzeciego języka - po niemieckim i rosyjskim. Broz zaprzyjaźnił się wtedy z kilkoma współwięźniami, działaczami komunistycznymi. Byli wśród nich - Rodoljub Ćolaković, Mośa Pijade, Rade Vuković. Te więzienne dni i noce zbliżyły ich, związały na wiele dziesiątków lat. W marcu 1934 roku Broz odzyskał wolność. I tym razem otrzymał nakaz stałego osiedlenia się w rodzinnym Kumrovcu i codziennego meldowania na policji. Broz nawiązał jednak kontakt z ukrywającym się kierownictwem partii. Postanowił, że i on wraca do konspiracyjnej roboty. W końcu lipca 1934 roku pojechał do Wiednia, gdzie znajdowała się siedziba Komitetu Centralnego KPJ. Wszedł w skład Biura Politycznego. Wtedy po raz pierwszy zaczął używać nowego pseudonimu - Tito. W końcu sierpnia powrócił nielegalnie do kraju. Zaczęło się ruchliwe życie. Podróże z fałszywymi paszportami do Wiednia. Policja bardzo starannie kontrolowała przejścia graniczne, sprawdzała dokumenty. Broz miał jednak szczęście - nigdy nie tracił zimnej krwi. Zmieniał więc ubrania, sposób chodzenia i mówienia, przyprawiał sobie wąsy, barwił włosy. W ostateczności, gdy wiedział, że przejść granicznych pilnują szczególnie sprytni agenci - szedł górskimi ścieżkami przez Karavanki w Julijskich Alpach na drugą stronę. Najczęściej nocą, korzystając z pomocy przemytników. Zmieniał też pseudonimy. Jako Rudi uczestniczył we wrześniu 1934 roku w konferencji partyjnej KP Słowenii. Zrobił dobre wrażenie na delegatach. Był inny niż dotychczasowi wysłannicy władz centralnych KPJ. Słuchał uważnie, zadawał konkretne pytania, chciał znać poglądy innych, pytał o doświadczenia z konspiracyjnej roboty. Nie pouczał, ale doradzał życzliwie. Edward Kardelj powiedział wtedy, że Rudi nie z tych, co to odczytają "lekcję" i zaraz potem znikają. On zawsze wracał, często nawet z narażeniem własnego bezpieczeństwa. 9 października 1934 roku nadeszła wiadomość o zamachu w Marsylii, w którym zginął twórca dyktatury, król Aleksander. Zabili go ustasze, gdy monarcha opuścił pokład krążownika "Dubrovnik", którym przybył z oficjalną wizytą do Francji. Powstało ogromne zamieszanie. Dyktatura zachwiała się, ale tylko na krótko. Belgradzkie władze szybko opanowały sytuację. Na tron wstąpił jedenastoletni Piotr Karadjordjević, syn Aleksandra i Marii Rumuńskiej. Władzę objęła regencja, na czele której stanął bratanek zabitego króla, książę Paweł Karadjordjević. Premierem został dotychczasowy minister spraw zagranicznych - Jevtić, który cudem ocalał z marsylskiego zamachu. Rozpisano nowe wybory. Przystąpiła do nich Jugoslovenska Nacjonalna Stranka (Jugosłowiańska Partia Narodowa). Przeciwko niej stanęła Zjednoczona Opozycja, składająca się ze wszystkich zdelegalizowanych partii mieszczańskich. Wyborom towarzyszyła atmosfera napięcia i zastraszenia. Wygrała je rządowa JNS i 18 czerwca 1935 roku premierem został Milan Stojadinović, który ze Słoweńskiej Partii Chłopskiej i Jugosłowiańskiej Organizacji Muzułmańskiej utworzył nową polityczną formację pod nazwą Jugoslovenska Radikalna Zajednica (Jugosłowiańska Radykalna Wspólnota). Jednocześnie Stojadinović wzmógł terror w całym kraju, a zwłaszcza w Chorwacji, którą uważał za wylęgarnię komunistycznej zarazy. W listopadzie 1934 roku Tito pojechał do Czechosłowacji na plenarne zebranie Komitetu Centralnego KPJ, zwołane do Brna. Tam dowiedział się, że Międzynarodówka Komunistyczna zażądała przysłania doświadczonego działacza, który mógłby przez dłuższy czas pracować w Sekretariacie Komitetu Wykonawczego na Bałkany. Najlepszym kandydatem okazał się Tito. Tym bardziej że powinien na pewien czas zniknąć z kraju. Policja bowiem ciągle deptała mu po piętach. Tak więc w połowie lutego 1935 roku jako fryzjer Juraćek wyruszył w kolejną podróż. Tym razem droga wiodła przez Polskę. Ze wzruszeniem przekraczał granicę ze Związkiem Radzieckim. Głęboko wierzył, że oto znalazł się w prawdziwie wolnym i demokratycznym kraju. Wtedy po raz pierwszy znalazł się w Moskwie. Dostał skierowanie do hotelu "Lux" przy ulicy Gorkiego. Nazajutrz przystąpił do pracy w Sekretariacie Bałkańskim. W wolnych chwilach chodził po Moskwie, czytał dużo gazet, starał się rozmawiać z ludźmi. Ale to nie było łatwe, zauważył, że Moskwianie są nieufni, jakby zastraszeni. Ale pracy miał dużo. Komitet Wykonawczy Kominternu zalecił, aby KPJ bardziej się zaktywizowała. Chodziło o zjednoczenie wszystkich lewicowych sił w Jugosławii. Tak więc na polecenie Moskwy grupa nie zdekonspirowanych działaczy komunistycznych utworzyła tam Ujedinjeną Radnićką Strankę (Zjednoczoną Partię Robotniczą). Wkrótce jednak policja rozszyfrowała podstęp i aresztowała 950 osób, zarówno jej działaczy jak i sympatyków. W Moskwie Tito stał się bliskim współpracownikiem Vladimira Ćopicia Senjka, oficjalnego przedstawiciela KPJ w Kominternie. To właśnie do niego sekretarz KC KPJ, Milan Gorkić, skierował list polecający Josipa Broza: "Może z początku nie będzie on tak wprawny, jak wykształcony intelektualista, ale dobrze zna Partię, reprezentuje najlepszą część naszego robotniczego aktywu. Po jakimś czasie (6-8 miesięcy) weźmiemy go z powrotem do kierowniczej pracy w KC. W związku z tym nikt nie powinien traktować go jak przeciętnego działacza, lecz jak partyjniaka, który w niedalekiej przyszłości stanie się jednym z czołowych i mam nadzieję dobrych przywódców Partii..." Szybko mijały moskiewskie dni. Każdego ranka Josip Broz szedł na ulicę Mohowaja w pobliżu Placu Czerwonego, do gmachu Międzynarodówki Komunistycznej. Kierownikiem Sekretariatu Bałkańskiego był wtedy Niemiec - Wilhelm Pieck. Podlegały mu partie komunistyczne Bułgarii, Grecji, Jugosławii i Rumunii. Broz, który w Moskwie występował pod pseudonimem Walter, miał okazję poznania wielu czołowych komunistów - Georgi Dymitrowa, Palmiro Togliattiego, Maurice Thoreza, Klementa Gottwalda i innych. Wziął się także solidnie do nauki. Wiedział jak wielkie miał braki w wykształceniu. Książkom poświęcał każdą wolną chwilę. Robił notatki, starał się pogłębiać humanistyczną wiedzę. Starannie dobierał literaturę, interesował się ekonomią i filozofą, chciał znać prawa rządzące społeczeństwem i światem. Zainteresował się także problemami wojskowymi. Najbardziej zaczytywał się pracami Frunzego i Clausewitza. Wkrótce zaniepokoiła a nawet przeraziła go sytuacja w Związku Radzieckim. Słyszał o nagłych aresztowaniach, po których ludzie ginęli bez śladu. Unikał więc przypadkowych spotkań i rozmówców. Skoncentrował się na tłumaczeniu na język chorwacki "Krótkiego Kursu Historii WKP(b)". Był zachwycony tym dziełem. Dawał temu wyraz w wielu wypowiedziach, niezmiennie podkreślając, że w jego tworzeniu brał aktywny udział "nasz wielki nauczyciel i wódz, towarzysz Stalin". Gdy w 1938 roku książka została wydrukowana, za otrzymane tłumaczenie Tito kupił sobie okazały złoty pierścień z brylantem "i wiele innych rzeczy" - jak potem wspominał. W Moskwie zaczął wykładać w Leninowskiej Szkole i w Komunistycznym Uniwersytecie. Spotkał tam Rodoljuba Ćolakovicia i Edwarda Kardelja, któremu załatwił pracę w Kominternie. Miał do nich zaufanie. Razem zastanawiali się nad niepokojącą sytuacją w Związku Radzieckim, a zwłaszcza w Moskwie. Aresztowań, prowokacji i zsyłek było coraz więcej. Widzieli też przejawy karierowiczostwa i lizusostwa wśród niektórych działaczy. Szukali odpowiedzi na dręczące pytania - dlaczego tak się dzieje, czy Stalin wie o tym, że ofiarami czystek i prześladowań padają również ofiarni, ideowi komuniści? U schyłku swego życia tak wspominał tamte lata i swoje ówczesne wątpliwości: "Widziałem co się dzieje, ale przyczyny tych niepokojących zjawisk nie były dla mnie tak jasne, jak dzisiaj... Jako rewolucjonista nie mogłem ich krytykować, nie mogłem wspierać obcej propagandy przeciwko Związkowi Radzieckiemu. Był to bowiem jedyny kraj, w którym dokonała się rewolucja i budowano socjalizm... Pewnie ktoś powie, że nie miałem odwagi. Podobnie jak wielu innych myślałem wtedy tylko o jednym, aby nie czynić niczego, co by mogło zaszkodzić międzynarodowemu ruchowi robotniczemu". Pomimo tych wszystkich wątpliwości działał bardzo aktywnie. Do dzisiaj nie jest wyjaśniona rola, jaką odegrał w tym okresie czystek, jaki był jego udział w uwięzieniu, a następnie likwidacji dziesiątków jugosłowiańskich działaczy komunistycznych, którzy ufnie przybywali do Moskwy. Odpowiedź na te i wiele innych pytań kryją ciągle jeszcze pilnie strzeżone dokumenty Kominternu, przechowywane w Centralnym Archiwum Partyjnego Instytutu Marksizmu-Leninizmu w Moskwie. Wiele dalszych wydarzeń i faktów świadczyło o tym, że w latach 1935-36 Josip Broz stał się oddanym funkcjonariuszem Kominternu oraz wiernym zwolennikiem i uczniem Stalina. Nie miał wiele czasu na osobiste życie. Ciągle był w drodze, ciągle w konspiracji. A jednak nie potrafił żyć sam. Chętnie nawiązywał znajomości z młodymi dziewczynami, choć groziło to dekonspiracją. Kiedy został uwięziony i skazany w "bombaśkim procesie", w listopadzie 1928 roku odeszła od niego Pelagija. Dość miała tego życia, wiedziała o jego wcześniejszych romansach, cierpiała, że nie interesuje się domem i synem. Postanowiła więc zabrać Źarka i pojechać do Związku Radzieckiego. Jednakże w 1938 roku Pelagija została bezpodstawnie aresztowana i skazana na dziesięć lat wygnania z Moskwy. W 1948 roku karę tę przedłużono o dalszych dziesięć lat. W październiku 1935 roku Tito poznał w hotelu "Lux" Luciję Bauer, żonę działacza młodzieży komunistycznej w Niemczech, skazanego przez hitlerowców na 15 lat więzienia. W sześć miesięcy później w kwietniu 1936 roku rozwiódł się z Pelagiją. W październiku ożenił się z Luciją, ale i ona w niespełna rok później dostała się do więzienia. W końcu sierpnia 1936 roku odbyła się w Moskwie narada aktywu kierowniczego KPJ. Postanowiono wtedy, że Komitet Centralny, którego siedzibą był nadal Wiedeń, powróci do Jugosławii. W stolicy Austrii miał pozostać jedynie sekretarz polityczny. Wyznaczono na tę funkcję Josipa Broza. W połowie października opuścił więc Moskwę i przez Warszawę dotarł do Austrii. Zanim to jednak nastąpiło, Broz spotkał się z wytrawnymi agentami stalinowskiego wywiadu - Jakubowiczem i Szpinerem. Przekazał im na piśmie swoje opinie o czołowych działaczach KPJ. Nie szczędził oskarżeń o rozmaite odchylenia ideologiczne, każdemu coś przyłożył, nawet Filipowi Filipoviciovi, jednemu z założycieli jugosłowiańskiej partii komunistycznej. Miał już w tym bogate doświadczenie, nabyte w czasie swego 20-miesięcznego pobytu w Moskwie i pracy w Kominternie. Wiedział, co mówić i jak pisać, żeby samemu wyjść na tym tle jak najlepiej. Przed pożegnaniem z Moskwą otrzymał dokładne instrukcje, jak ma działać, kogo należy wyeliminować. Był dobrze przygotowany do pełnienia roli agenta Moskwy i Komunistycznej Międzynarodówki. Jego zadaniem było kierowanie działaniami KPJ w całej Jugosławii. W ojczyźnie nie był już ponad dwa lata. Nielegalnie pojechał więc do Zagrzebia, potem do Splitu, Lublany, Bjelovaru i kilku innych miast, odnawiając wszędzie organizacyjne i przyjacielskie kontakty. Przez siedem miesięcy działał w kraju, wyjeżdżając tylko na krótko do Wiednia i Paryża, gdzie była nowa, kolejna siedziba Komitetu Centralnego KPJ. Z reguły przywoził do Paryża optymistyczne wieści. Opowiadał o rosnącej sile partii, o oddaniu komunistów. Sekretarz KC Milan Gorkić po każdym takim sprawozdaniu z najwyższym uznaniem informował Moskwę o aktywności Josipa Broza na terenie Jugosławii. Razem też przygotowali ekspedycję jugosłowiańskich ochotników, którzy statkiem "La Corse" mieli udać się do Hiszpanii, aby bronić republiki. Wyprawa się nie udała z różnych przyczyn, m.in. z powodu silnego wiatru - bury - statek nie mógł zabrać wszystkich ochotników z północnej i południowej części Dalmacji, przeszkodził też kontrwywiad włoski. Zgodnie powiadomili o tym Moskwę. Nastąpiło jednak nieprzewidziane zdarzenie. Oto w początkach lipca 1937 roku do paryskiej siedziby KC KPJ nadeszło z Moskwy polecenie, aby jak najszybciej udał się tam Milan Gorkić, znany pod pseudonimem Somer. Wkrótce doszły z Paryża niepokojące wieści. Członkowie Biura Politycznego - Rodojub Ćolaković i Sreten Źujović informowali Broza, że Milan Gorkić nie daje z Moskwy znaku życia. Słyszano, że był aresztowany pod zarzutem zdrady. Broz, nie zwlekając pojechał do Francji. Z Paryża wysłał list do Wilhelma Piecka, który nadal kierował Sekretariatem Bałkańskim w Międzynarodówce Komunistycznej. Domagał się w nim, aby Somer jak najszybciej powrócił do Paryża lub Jugosławii. "Nieobecność partyjego przywódcy przynosi wielkie straty działaniom i pozycji KPJ" - pisał Tito. Odpowiedź nie nadeszła. O Milanie Gorkiciu słuch zaginął. KC podjął więc uchwałę, na mocy której pełną odpowiedzialność za kierowanie działalnością partii powierzono Josipowi Brozowi (pseudonim Otto). I tak Tito stanął na czele partii. Przyjęto, że stało się to w 1937 roku, choć nigdy nie zostało to do końca wyjaśnione. Sam Tito podawał różne daty i fakty, gmatwał je i zaciemniał tak, że powstało aż szesnaście wersji tego wydarzenia. Sprawa do dzisiaj owiana jest tajemnicą. Wydaje się, że towarzyszyły jej mocno kompromitujące samego zainteresowanego ciemne machinacje. A tymczasem z Moskwy nadal nadchodziły złe wieści. Komunistyczna Partia Jugosławii została oskarżona o współpracę z imperialistycznymi agenturami. Mówiono o konieczności jej rozwiązania. Tito wiedział, że wobec takich ogólnikowych zarzutów nie ma obrony. Znał zresztą dobrze sposoby działania Kominternu. Ciągle miał w pamięci świeże wspomnienia z Moskwy, wiedział, że nadal trwają tam czystki i aresztowania. Sytuacja, w jakiej znalazła się KPJ, zaktywizowała frakcyjne elementy, które chciały przejąć władzę nad partią. Tito zdołał jednak utrzymać jednolite kierownictwo, nie dopuścił do rozbicia KPJ. Gdy "poczuł się w siodle", nie oszczędził pamięci Milana Gorkicia. Nie zawahał się oskarżyć go o zdradę, o winę za fiasko wyprawy do Hiszpanii, nazwał "nieprzyjacielskim elementem, szpiegiem, który otrzymał zasłużoną karę". Podobnymi obelgami i oskarżeniami obrzucał wielu swych dawnych towarzyszy, a nawet przyjaciół, którzy przepadli w ZSRR, a jego zdaniem "chcieli zlikwidować partię". Już wtedy pojawiło się pytanie - jaki był udział Josipa Broza w sprawie Gorkicia, czy to właśnie nie on był inicjatorem i sprawcą uwięzienia i likwidacji tego działacza KPJ? Wiele o tym świadczy, a archiwa nadal milczą. W początkach maja 1938 roku Tito utworzył Tymczasowe Kierownictwo KPJ w kraju. W kilka miesięcy później nadeszło kolejne wezwanie z Moskwy. Tym razem adresowane było do niego. Zwołano naradę, większość uważała, że to kolejna pułapka, że nie należy jechać, że przepadnie jak Gorkić. Ale Broz był pewny siebie. Nie słuchał przestróg. Uważał, że jemu nic w Moskwie się nie stanie. A przecież ryzyko było ogromne. Uważano, że łatwo może podzielić los Milana Gorkicia, stać się kolejną ofiarą Moskwy. Nie dał się jednak przekonać. Przyjaciele żegnali go jak straceńca. Pojechał, był tam kilka miesięcy - po co go wzywano, co robił, z kim rozmawiał? - nikt się nie dowiedział. Zawiadomił tylko, że udało mu się zapobiec likwidacji KPJ i uzyskał aprobatę dla składu Tymczasowego Kierownictwa KPJ z nim samym jako sekretarzem generalnym partii. Stało się to 5 stycznia 1939 roku. Pytania jednak pozostały. Być może otwarcie wspomnianych archiwów odsłoni i tę tajemnicę, którą Tito zabrał ze sobą do grobu. Tym niemniej KPJ wyszła z tych wszystkich opresji wzmocniona. W marcu powołany został nowy Komitet Centralny. Zaczął działać w bardzo trudnej sytuacji. W Jugosławii wzmagała się faszyzacja kraju, w Europie wojna wisiała w powietrzu. Po wyborach, w grudniu 1938 roku, na czele jugosłowiańskiego rządu stanął Dragiśa Cvetković, który po długich rokowaniach zawarł w dniu 26 sierpnia porozumienie z Chorwacką Partią Chłopską, na czele której stał Vladimir Maćek. Postanowiono, że w ramach Królestwa Jugosławii utworzona zostanie autonomiczna Chorwacka Banowina. Na wieść o tym wielkoserbskie środowisko polityczne ogłosiło plan połączenia wszystkich serbskich ziem, w skład których miała wejść Bośnia i Hercegowina, Wojwodina i Czarnogóra. Pominięto przy tym Macedonię. Wielkoserbscy politycy chcieli wykorzystać Słowenię dla izolacji Chorwacji, a Słoweńcy serbsko-chorwackie spory dla swoich interesów. Prowadziło to - jak pisał po wojnie Edward Kardelj - do izolacji Słoweńców w Królestwie Jugosławii, do klęski "nie tylko burżuazji, ale i słoweńskiego narodu". W tym politycznym zamęcie, jawnej już walce wielkoserbskich i wielkochorwackich sił, zaniedbana została sprawa przygotowania państwa do skutecznej obrony. A do wybuchu drugiej wojuy światowej pozostało już tak niewiele czasu. Rozdział VII "POLSKA TO POCZĄTEK" Niemiecki atak na Polskę nie zaskoczył kierownictwa Komunistycznej Partii Jugosławii. Gdy premier Stojadinović zapewniał naród, że Niemcy uważają jugosłowiańską granicę za nienaruszalną - Tito stwierdził: "Hitleryzm nie jest "przyjacielem i dobrym sąsiadem", lecz przysięgłym wrogiem wolności i niezawisłości narodów Jugosławii.. Hitler wskrzesza stare, niemieckie cesarstwo i idee cesarza Wilhelma - kontynuowania polityki "drang nach Osten" - parcia na wschód. Ta droga prowadzi także przez Jugosławię do Egejskiego Morza. Pomaga mu w tym Mussolini, który chce dla siebie Dalmacji..." O ataku na Polskę Tito dowiedział się z komunikatów radzieckiego radia. Na kolejne wezwanie Kominternu w końcu sierpnia 1939 roku opuścił Jugosławię. Gdy Moskwa podawała wiadomość o wybuchu wojny, był na statku "Sybir", płynącym z francuskiego portu Le Havre do Leningradu. Pasażerami byli głównie inwalidzi z wojny domowej w Hiszpanii, którzy po internowaniu zostali uwolnieni przez władze francuskie. Po przybyciu do Moskwy Tito przedstawił zwięzłą ocenę sytuacji politycznej w Jugosławii i partii. Zajęcia w Kominternie przedłużyły się do końca listopada. Zastanowiła go euforyczna radość z rozbicia "pańskiej Polski", wyrażana w dyskusjach i na łamach radzieckiej prasy. Jako komunista gotów był przyjąć obalenie Polski za sukces, coś jednak go wstrzymywało, mierziła myśl, że stało się to przy współdziałaniu z hitlerowskimi Niemcami. Z ulgą opuścił Moskwę, udając się w drogę powrotną do kraju. Podróż nie była łatwa. Musiał jechać okrężną trasą. Z Odessy popłynął statkiem do Istambułu. I tu nagle pojawiły się trudności. Tito legitymował się kanadyjskim paszportem, wystawionym na nazwisko Spiridona Mekasa. Musiał więc mieć jugosłowiańską wizę wjazdową. Konsulat jednak odwlekał podjęcie deeyzji, czekanie na nią zajęło blisko trzy miesiące. Tito wykupił więc bilet na włoski statek pasażerski, płynący z Neapolu do Nowego Jorku. Najkrótsza droga do włoskiego portu wiodła jednak przez Jugosławię. Potrzebna była wiza tranzytowa. I na nią kazali czekać. Traf chciał, że w tym czasie przyjechała do Istambułu kurierka KPJ Mira Ruźić, studentka architektury z Zagrzebia. W rzeczywistości była to Herta Has, którą Tito poznał jeszcze w 1937 roku w Paryżu. Już wtedy przypadli sobie do gustu. Spotkali się koło Błękitnego Meczetu. Tito opowiedział jej o swoich kłopotach. Dziewczyna zaproponowała, aby wizę po prostu podrobić. Potrafiła doskonale rysować. Jugosłowiańska wiza tranzytowa w jej wykonaniu była bezbłędna. Z otrzymaniem bułgarskiej wizy tranzytowej - tym razem autentycznej - nie było już problemu. Zwlekał jednak z wyjazdem. Posyłał do Moskwy pocztówki, tłumacząc zwłokę wizowymi kłopotami. W rzeczywistości dobrze mu było z tą urodziwą, a zarazem mądrą dziewczyną. Wtedy też postanowili, że się pobiorą, gdy tylko nadarzy się odpowiednia okazja, choć uważał, że rewolucjonista nie powinien się żenić, nie powinien mieć domu ani prywatnego życia, powinien poświęcić się innym. Ale istambułska sielanka musiała się skończyć. Serdecznie się pożegnali i Tito, czyli Spiridon Mekas, wsiadł w pociąg. Po długiej podróży, która minęła bez przeszkód, dotarł do Zagrzebia i tam rozpłynął się w tłumie. Podobno pisano potem w gazetach, że w Jugosławii zaginął bez śladu obywatel kanadyjski. Stwierdzono, że nie przekroczył włoskicj granicy i nie pojawił się na statku w Neapolu. Szukała go jugosłowiańska, włoska a nawet brytyjska policja, gdy parowiec "Rex" w drodze do Nowego Jorku zawinął do Gibraltaru. W kraju wrzało. Rząd Cvetkovicia i Maćka na wieść o wybuchu wojny i przystąpieniu do niej po stronie Polski Francji i Wielkiej Brytanii ogłosił deklarację o neutralności Jugosławii. Prasa publikowała niemieckie, włoskie a także rządowe zapewnienia, że narody Jugosławii mogą spokojnie patrzeć w przyszłość, że nic im nie zagraża. Tito nie wierzył tym oświadczeniom. Uważał, że Hitlerowi i Mussoliniemu zależy tylko na czasie. Wiele jeździł po kraju. Organizował spotkania, najchętniej w górskich kryjówkach. "Towarzysze zaczęli dowcipkować - wspomina po latach - że chcę zrobić z nich alpinistów. Zwłaszcza ci z Belgradu, którzy niechętnie szli w góry. Ja jednak wolałem iść gdzieś wysoko, choć wymagało to wysiłku - tam mogliśmy bowiem spokojnie pracować..." Na początku października 1940 roku zajął się organizowaniem V Krajowej Konferencji KPJ, która przeszła do historii KPJ jako szczególnie ważne wydarzenie. Odrzucono wtedy wytyczne, jakie nadeszły z Moskwy, z Międzynarodówki Komunistycznej. Nakazywały one skoncentrowanie się wyłącznie na walce klasowej. Tito jednak uważał, że faszyzm i hitleryzm stanowią poważne zagrożenie nie tylko dla małych państw i narodów, lecz także dla ruchu socjalistycznego. Na Konferencji w Zagrzebiu postanowiono więc, że najważniejszym zadaniem KPJ musi być walka z hitleryzmem i faszyzmem. Tito mieszkał wtedy w osiedlu Stenjevac koło Zagrzebia. Jako inżynier Kośtanjśek wiódł wraz z Hertą Has spokojne na pozór życie. Z tego związku urodził się jego drugi sgn - Aleksander, znany dziś jako Miśa. Padła Francja, Niemcy i Włosi zagarniali coraz większe połacie Europy. Rząd jugosłowiański widział największe zagrożenie dla swojego kraju głównie ze strony faszystowskiej Italii, która przystąpiła do wojny 10 czerwca 1940 roku. Mussolini dążył do zawładnięcia Bałkanami. Na przeszkodzie stało Królestwo Jugosławii. 28 pażdziernika armia włoska zaatakowała Grecję od strony okupowanej już przez siebie Albanii. Doznała jednak wielu niepowodzeń. Grecy bronili się zaciekle. Z kolei Hitler obawiał się, że Włochów wyprą z Grecji Anglicy. Zachowując więc jeszcze pozory legalności, zażądał od Belgradu zgody na przemarsz swych wojsk w kierunku Aten. Rząd jugosłowiański odmówił, ale też nie pospieszył Grekom z pomocą, łamiąc w ten sposób układ o wspólnej obronie, zawarty w porozumieniu Bałkańskiej Ententy w 1934 roku. We wrześniu 1940 roku Rzesza Niemiecka, Japonia i Italia zawarły Pakt Trzech, zwany Osią Rzym-Berlin-Tokio. Jednocześnie rozpoczęły się naciski na mniejsze państwa europejskie, aby przystępowały do tej koalicji. Uczyniły to Węgry, Rumunia i Słowacja. Z początkiem marca 1941 roku do Osi przyłączyła się Bułgaria, a 25-go tegoż miesiąca książę Paweł pod naciskiem Rady Koronnej wydał polecenie podpisania przez rząd aktu przystąpienia Jugosławii do Paktu Trzech. Uroczystość odbyła się w Wiedniu z udziałem Adolfa Hitlera. Wieść o tym wstrząsnęła krajem. Ludność wyszła na ulice. Rozpoczęły się masowe demonstracje przeciwko tej decyzji. Wołano: zdrada! 27 marca o świcie grupa młodych oficerów lotnictwa dokonała zamachu stanu. Hasło "bolje grob - nego rob!" (lepszy grób niż niewola) szerzyło się po całym kraju. Tito był wtedy w Zagrzebiu. Na wiadomość o wojskowym puczu, o masowych demonstracjach, postanowił natychmiast jechać do Belgradu, aby czynić przygotowania do walki. Uważał, że nadchodzą wielkie chwile. Stanowczo odrzucił twierdzenie, że właściwie to sytuacja dla przyszłości komunizmu jest pomyślna, bo zagrożony jest burżuazyjny, monarchistyczny system. Uważał, że śmiertelne niebezpieczeństwo grozi przede wszystkim narodom Jugosławii, niepodległości państwa. Naprędce zwołał Komitet Centralny, który wydał odezwę do narodów Jugosławii. Wzywał do zrzucenia burżuazyjno-królewskiej władzy, do walki o wolność. Uznał pilną potrzebę zawarcia sojuszu obronnego ze Związkiem Radzieckim, choć ten w wyniku paktu Ribbentrop-Mołotow był wtedy sojusznikiem hitlerowskich Niemiec. Marcowe wydarzenia w Jugosławii, a zwłaszcza masowe, patriotyczne demonstracje, rozeźliły Hitlera. Postanowił ukarać krnąbrny kraj, a jednocześnie otworzyć drogę swym wojskom w kierunku Grecji. Wydał rozkaz do ataku. 6 kwietnia o świcie niemieckie samoloty pojawiły się nad Belgradem. Zaskoczone we śnie miasto zostało zbombardowane. Były zniszczenia i straty w ludziach. Jednocześnie armie niemieckie przekroczyły jugosłowiańską granicę. Na kraj runęło 25 dywizji, w tym siedem pancernych i cztery zmotoryzowane. Wkroczyły 23 włoskie dywizje, a także węgierskie i rumuńskie. Jedynie bułgarskie jeszcze czekały. Do tego doszły siły wyznaczone do ataku na Grecję - razem ponad osiemdziesiąt dywizji, doskonale uzbrojonych i wyszkolonych ruszyło na Bałkany. W kraju zapanował chaos. Nieudolnie przeprowadzona mobilizacja, sabotowana przez chorwackich ustaszów i inne prohitlerowskie organizacje, nie stworzyła skutecznej siły obronnej. 10 kwietnia niemieckie oddziały wkroczyły do Zagrzebia. Niemal jednocześnie przywódcy ustaszów ogłosili utworzenie Niezawisłego Państwa Chorwackiego (Nezavisna Drźava Hrvatske). Były wicepremier rządu królewskiego, Vladimir Maćek wezwał chorwacki naród do lojalnego posłuszeństwa wobec hitlerowskiej armii i jej ustaszowskich sojuszników. Na wieść o tym Tito zwołał w trybie pilnym wspólne posiedzenie KC KPJ i KC KP Chorwacji. Postanowiono, że niezależnie od dalszego losu królewskiej Jugosławii i jej wojsk - partia podejmie walkę przeciwko hitlerowskim i faszystowskim najeźdźcom. Przy Komitecie Centralnym KPJ powołano Komitet Wojskowy (Vojni Komitet). Na jej czele stanął Tito. 15 kwietnia wydano odezwę do narodu, w której wzywano do walki i jedności wobec zagrożonego bytu ojczyzny. Rozpoczęły się przyspieszone przygotowania do zbrojnego powstania. Jugosłowiańska armia jedynie przez krótki czas stawiała opór. Porzucone przez wyższych oficerów oddziały, zdezorientowane dywersyjnymi informacjami i fałszywymi rozkazami, rozpuszczanymi przez ustaszów, kapitulowały. Do historii tej krótkiej kampanii nie przeszła ani jedna większa bitwa jugosłowiańskich wojsk z następującym wrogiem. Zdarzały się tylko sporadyczne starcia, z reguły jednak oddziały rzucały broń. Jedynie w Albanii wojska jugosłowiańskie podjęły zorganizowane działania przeciwko Włochom. Odniosły nawet sukcesy, ale to już krajowi nie mogło pomóc. Klęska była całkowita. Regencja księcia Pawła została zniesiona. Generał lotnictwa Duśan Simović wprowadził na tron króla Piotra II. Rząd opuścił stolicę, udając się w kierunku Sarajewa. 12 kwietnia, a więc w sześć dni od nagłego nalotu na miasto, Niemcy weszli do Belgradu. Rychło dotarli do albańskiej granicy, ratując z opresji włoskie oddziały, rozpaczliwie broniące się przed nacierającymi żołnierzami jugosłowiańskimi. 18 kwietnia nastąpił koniec - rząd jugosłowiański ogłosił kapitulację i udał się na emigrację. Nastąpił podział łupów. Część Chorwacji otrzymała formalną niepodległość. Władzę oddano tam Ante Paveliciovi, który powrócił zza granicy. W skład Niezawisłego Państwa Chorwackiego weszła też Bośnia i Hercegowina, część Dalmacji, Serbii i Wojwodiny. Wybrzeże Adriatyku od północy aż do Splitu wraz z wyspami - przypadło Włochom. Część Chorwacji otrzymali Węgrzy. Słowenia podzielona została przez Niemcy, Włochy i Węgry, które dostały też część Wojwodiny, reszta pod nazwą Banatu znalazła się pod niemieckim zarządem. Również Serbia została okupowana przez Niemców. Czarnogóra przeszła pod włoski protektorat. Kosowo- Metohija oraz część Macedonii przypadły Wielkiej Albanii. Resztę Macedonii wraz z fragmentem Serbii dostali Bułgarzy. Jednakże żaden z niemieckich sojuszników nie był zadowolony z przydzielonych ziem, wnosił pretensje do Berlina. Powstawały niesnaski i animozje, z których korzystali Niemcy w myśl starorzymskiej zasady "divide etimpera" - dziel i rządź. W pierwszych dniach maja w Zagrzebiu spotkali się członkowie kierownictwa KPJ. Opracowano plan NOB (Narodno Oslobodilaćka Borba), Narodowo Wyzwoleńczej Walki. Zaraz potem Tito przeniósł się do Belgradu, skąd łatwiej mógł kierować organizacjami partyjnymi w kraju. Całkowicie poświęcił się przygotowaniom do zbrojnej walki. Niemal w tym samym czasie królewski rząd emigracyjny, który schronił się w Londynie, ogłosił, że walka z Niemcami i ich sojusznikami będzie kontynuowana. W Niezawisłym Państwie Chorwackim rozpoczęła się rzeź Serbów. Ante Pavelić ogłosił świętą wojnę przeciwko nim i Żydom, wydał dekrety o ochronie aryjskiej krwi i kultury. Zaczęły się przesiedlenia Serbów i Słoweńców. Powstawały pierwsze obozy koncentracyjne na terenie podzielonego kraju - w Jasenovcu, na terenie Belgradzkich Targów, w Gospiciu, w Starej Gradiśce, na adriatyckich wyspach Pag i Rab. Zapanował krwawy terror. Niemcy chcieli mieć w Jugosławii i na Bałkanach bezwzględny spokój, topili we krwi każdy odruch oporu. Lecz opór ciągle narastał. Ludzie masowo opuszczali miasta i wsie, chronili się w lasach, trudno dostępnych górach. Powszechnie wierzono, że ten koszmar nie może trwać długo. Liczono na to, że Anglicy, wspierani przez Amerykanów, szybko pokonają Hitlera. Zbiegowie zbierali broń, porzuconą przez jugosłowiańskie wojska, zabierali z domów siekiery, widły, cepy i noże. Powstawały duże, wynędzniałe i wygłodniałe grupy uciekinierów, obciążone kobietami, dziećmi i starcami. Brakowało lekarstw i pomocy medycznej. Nie było ładu, w momencie bezpośredniego zagrożenia ludzi ogarniała panika. Czasem na czele takiego bezwolnego tłumu stawał energiczny oficer lub robotnik. Zaprowadzał wtedy jaki taki porządek, gromadził żywność i leki, organizował opiekę nad chorymi. Z młodych mężczyzn tworzył oddziały samoobrony, wystawiał czujki. Większość jednak zbiegów stawała się ofiarą grup pościgowych, organizowanych przez okupantów lub też band zwykłych opryszków. W czerwcu 1941 roku Tito mieszkał w Belgradzie przy ulicy Molerovej w pobliżu Autokomanda, w pomieszczeniu kolejarza Savicia. Na wieść o niemieckim napadzie na Związek Radziecki zwołał członków Komitetu Centralnego. Wiedzieli, że wojna wkracza w nowy, przełomowy etap. Ogarnął ich optymizm. Milovan Djilas zawołał: "Zobaczycie, za dwa miesiące Czerwona Armia będzie w Jugosławii!" Aleksander Ranković szczerze się martwił, że wojna szybko się teraz skończy i jugosłowiańscy komuniści nie będą mogli wykazać się odwagą. Tylko Tito zachował się z rezerwą. W milczeniu słuchał optymistycznych prognoz. Wreszcie powiedział: "Będzie tu jeszcze dosyć roboty i dla nas..." Nerwowo szukali zagranicznych stacji radiowych. Berlin i Moskwa nadawały muzykę. Dopiero Budapeszt podał informację o toczących się walkach: Niemcy nacierali całym frontem. Zapadła cisza. Wreszcie któryś powiedział: "To taka taktyka. Wpuścić wroga głęboko, okrążyć i zniszczyć". Następne wiadomości były jeszcze gorsze, szokowały - Armia Czerwona uciekała w popłochu. Kolejna odezwa KC KPJ wzywała naród do powszechnego powstania. Podobny apel wydał KC SKOJ, by młodzież chwytała za broń. Organizacja ta liczyła wtedy już ponad 30 tysięcy dziewcząt i chłopców. 28 czerwca KC KPJ utworzył Główny Sztab Narodowo-Wyzwoleńczych Partyzanckich Oddziałów Jugosławii. (NOPOJ - Narodnooslobodilaćki Partizanski Odredi Jugoslavije). Podporządkowano je rozkazom Tity. Do Głównego Sztabu weszli członkowie Biura Politycznego KC KPJ, m.in.: Edward Kardelj, Aleksander Ranković, Franc Leskośek, Ivan Milutinović, Rade Konćar. Opuścili oni Belgrad, udając się do wszystkich części okupowanej Jugosławii z zadaniem organizowania partyzanckich oddziałów. Mobilizowano wszystkie siły, zwrócono się do dawnych działaczy partii mieszczańskich z apelem o współdziałanie w tym patriotycznym obowiązku. 4 lipca Biuro Polityczne KPJ dało sygnał do powszechnego powstania. Na szczytach gór - prasłowiańskim zwyczajem - zapłonęły wielkie ogniska. Były to wici, sygnał do walki. W trzy dni później, 7 lipca, w serbskim miasteczku Bela Crkva padły pierwsze strzały, oddane przez Źikicę Jovanovieia. 13 lipca powstała zbrojnie Czarnogóra i po paru dniach była wolna od wroga. Jedynie w kilku miastach jak Cetinje, Podgorica, Nikśić pozostały włoskie garnizony, ciągle zagrożone przez czarnogórskich partyzantów. 22 lipca płomień walki ogarnął Słowenię. 27 - Chorwację oraz Bośnię i Hercegowinę. 11 października - Macedonię. Podzielony, okupowany, umęczony terrorem kraj stanął w ogniu powstania. Rozdział VIII KRWAWE DOŚWIADCZENIA W połowie września 1941 roku powstało pierwsze wyzwolone terytorium Serbii. Obejmowało ono rejon Miast Śabac i Uźice. Wtedy Główny Sztab NOPOJ wraz z Biurem Politycznym KC KPJ opuścił okupowany przez Niemców Belgrad i przeniósł się na wolne od wroga tereny. W dniach 26 i 27 września w Stilicach koło miejscowości Krupanj odbyła się narada z udziałem dowódców powstań w Słowenii, Chorwacji, Bośni i Hercegowinie oraz innych rejonach Jugosławii. Podjęto kilka ważnych decyzji. Zmieniono nazwę Głównego Sztabu na Naczelny Sztab, który stał się wojskowo-politycznym kierownictwem walczących oddziałów partyzanckich. W poszczególnych rejonach kraju powołano główne sztaby. Tito wraz z kierownictwem partii i powstania przeniósł się do Uźic. Przybyli tam kurierzy z oddziałów partyzanckich, stąd wychodziły rozkazy, proklamacje, listy, instrukcje - jak kierować ludźmi, przyuczać ich do dyscypliny wojskowej, jak wystrzegać się podstępów wroga i chronić się przed szpiegami. W podziemiach miejscowego banku ruszyła produkcja karabinów. Ze zdobycznych materiałów zaczęto szyć partyzanckie mundury. Zgodnie z rozkazem Naczelnego Sztabu starano się dotrzeć do błąkających się jeszcze po górach grup uciekinierów. Obejmowano nad nimi komendę, wprowadzano porządek. Kobiety, starcy i dzieci kierowano na wyzwolone tereny. Z mężczyzn powstawały oddziały, w których zaczęto prowadzić szkolenie wojskowe oraz akcję polityczno-uświadamiającą. Nie wszędzie szło łatwo. W niektórych grupach zbiegów potworzyły się samozwańcze dowództwa, zainteresowane głównie rabunkami w okolicznych wioskach. One też stawały się łatwym łupem karnych ekspedycji, a ich bandycka działalność wykorzystywana była przez hitlerowską propagandę, dyskredytującą ruch oporu. Na wyzwolonych przez partyzantów terytoriach powstawały pierwsze organa władzy - Narodowo-Wyzwoleńcze Komitety (NOO - Narodno Oslobodilaćki Odbori). Wznawiano naukę w szkołach, młodzież pomagała w usuwaniu zniszczeń, w transporcie broni i żywności dla walczących oddziałów, pełniła kurierską służbę. Otaczano opieką sieroty po poległych, leczono rannych i chorych w partyzanckich szpitalach. Ponieważ jednak padały pytania, dlaczego nie są odtwarzane tradycyjne, państwowe instytucje, Edward Kardelj tak pisał w październiku 1941 roku na łamach "Borby": "... z prostego powodu, ponieważ właśnie za pośrednictwem starych organów władzy okupant rabował i gnębił serbski naród. Te instytucje nie są zdolne do mobilizowania narodu do walki z wrogiem..." Tito podzielał ten pogląd. Tymczasem Niemcom zależało na pozyskaniu jak największej liczby kolaborantów. Dzięki ich zabiegom również w Belgradzie powstał marionetkowy rząd serbski. Na jego czele stanął Milan Acirnović, którego 20 sierpnia 1941 roku zastąpił na tym stanowisku generał armii Milan Nedić. Głosił on idee ocalenia narodowego i tworzył armię całkowicie podporządkowaną niemieckim rozkazom. Członkowie tych formacji zwani byli "nediczowcami". Ogólnonarodowe powstanie w Jugosławii sprawiało Niemcom coraz więcej kłopotów. Stanowczy rozkaz Hitlera brzmiał: zlikwidować bunt na Bałkanach, jeńców wieszać lub rozstrzeliwać. Najlepiej publicznie, dla zastraszenia ludności. W tym celu skierowano do Serbii dodatkowe niemieckie dywizje z Grecji, Francji, a nawet ze wschodniego frontu. Do walki przeciwko partyzantom Tity włączono jugosłowiańskie formacje kolaboracyjne - ustaszów, czetników, nediczowców, a także oddziały domobranów, składające się z żołnierzy przymusowo wcielanych do wojska. Rozkaz Hitlera nie został wykonany do końca wojny. Pomimo szeroko zakrojonej ofensywy w Serbii, podobnych operacji w innych częściach objętej powstaniem Jugosławii, siły ludowej partyzantki rosły z miesiąca na miesiąc. W końcu 1941 roku liczyły już 80 tysięcy żołnierzy. Wiązały swą bojową aktywnością 24 dywizje wroga - razem ponad 400 tysięcy hitlerowskich i faszystowskich żołnierzy i oficerów, znaczne ilości wojskowego sprzętu i amunicji. W końcu grudnia 1941 roku Hitler pisał do Mussoliniego: "Bałkany. Przed nadejściem wiosny należy zlikwidować wszystkie ogniska powstania. W przeciwnym razie istnieje obawa, że wojna na Bałkanach nasili się w ciągu 1942 roku. Przede wszystkim należy spacyfkować Bośnię, Serbię i Czarnogórę. Potrzebne jest współdziałanie naszych sił zbrojnych w realizacji jednego planu operacyjnego". W tym czasie zaczęły powstawać w Jugosławii oddziały, organizowane przez członka sztabu królewskiej armii pułkownika Dragoljuba Mihailovicia. Po kapitulacji nie złożył broni. Na czele kilku oddziałów wycofał się w góry. Gromadził broń i ludzi, ściągał do siebie żołnierzy i oficerów, którzy uniknęli niewoli. Nawiązywał polityczne kontakty. Podporządkował swoje siły emigracyjnemu rządowi w Londynie. Kierownictwo KPJ uważało, że należy łączyc wszystkie patriotyczne siły do walki z wrogiem. Tito zaproponował więc pułkownikowi Mihailoviciovi przygotowanie wspólnych akcji zbrojnych. Spotkali się dwukrotnie we wsi Brajiće w rejonie Ravna Gora. Tak wspominał po wielu latach: "Próbowałem namówić go, abyśmy razem szli do walki. Draźa natomiast z uporem powtarzał, że nie nadeszła jeszcze pora. Mówił, że Niemcy w odwecie podpalają wsie i wybijają mieszkańców. W przypadku zorganizowanych działań zbrojnych represje będą masowe. On nie chciał przyjąć odpowiedzialności za takie masakry, radził, abym i ja o tym pomyślał. I tak prawie cała noc przeszła nam na sporach. Draźa domagał się, abyśmy mu dali broń, karabiny, a wtedy oni, jak zajdzie potrzeba, będą stawiali zbrojny opór. Obiecałem mu wtedy 1200 karabinów z Uźic, skąd wysyłaliśmy już broń do Bośni i innych rejonów kraju. Prosił też o pięć milionów dinarów. Karabiny mu dałem - 500 sztuk, a pieniędzy nie, bo nie zdążyliśmy - wcześniej nas zaatakowali". Już wtedy Tito podejrzewał, że czetnicy Draźy Mihailovicia współpracują z Niemcami. Radzono mu, aby nie chodził na rozmowy, były już bowiem starcia z oddziałami czetnickimi. Tito chciał wyjednać jedno - jeśli Mihailović nie chce współpracy, niech przynajmniej nie atakuje partyzanckich oddziałów. A w tym czasie niemieckie formacje następowały już w kierunku Uźic. Była to pierwsza niemiecka ofensywa przeciwko partyzantom. 2 listopada również czetnicy zaatakowali oddziały Tity. Młodzi, niedoświadczeni w walce partyzanci stawili jednak zaciekły opór. Byli dobrze uzbrojeni, mieli karabiny maszynowe i polowe działa. W czasie jednej z bitew pułkownik Mihailović znalazł się w okrążeniu. Poprosił o przerwanie ognia, chciał rozmawiać z Titą. Ten jednak odmówił, był zaabsorbowany niemieckimi atakami. Dopiero, gdy widział, że hitlerowskie czołgi są już blisko, dał rozkaz zaprzestania walki z czetnikami. Nie mógł bić się na dwie strony. Wszystkie siły skierował przeciwko Niemcom. Czetnicy mogli spokojnie odejść, zabierając swoich rannych. * * * 18 listopada doszło do nowych rozmów delegacji partyzantów i czetników. Dogadywali się co do współdziałania w walce przeciwko Niemcom. Nic jednak z tego nie wyszło. Gdy czetnicy bez uprzedzenia opuścili koło Kraljeva swoje stanowiska na antyniemieckim froncie - o współpracy nie mogło już być mowy. "Myśmy wtedy nie czynili różnic między nami i czetnikami - wspominał Tito. - Mówiliśmy: kto chce do czetników - niech idzie! Kto chce do partyzantów - niech przychodzi do nas! Oni mówili inaczej: kto przyłączy się do czetników, nie będzie musiał wojować, kto pójdzie do partyzantów, musi zacisnąć pasa i walczyć. Ja w Struganiku wyciągnąłem rękę do Mihailovicia, długo rozmawialiśmy, nie zdołałem go wciągnąć do współpracy." Kiedy Tito dowiedział się, że za granicą gazety piszą, że to Draźa Mihailović pierwszy poszedł do lasu, powiedział: "Tak, Draźa Mihailović pierwszy uciekł do lasu, a my zostaliśmy w miastach, gdzie była większość ludności i niemieckich sił. Tam tworzyliśmy plany przyszłych operacji zbrojnych. Ale różnica polegała na tym, że on poszedł do lasu, aby się ukryć. A myśmy poszli do lasu z gotowym planem walki... Ja mu powiedziałem, że nie wolno zwlekać z walką, bo nas okupant wytrzebi. A on na to, że nie można walczyć z siłą, która w ciągu nocy obaliła Francję, Polskę, Czechosłowację i inne kraje. Jak będziemy stawiali opór - Niemcy wytępią serbski naród... Powiedziałem mu wtedy, że serbski naród może się uratować tylko wtedy, jeśli będzie walczył. I nie doszliśmy do porozumienia". Po nieudanych rozmowach z Mihailoviciem Tito dał rozkaz nasilenia akcji zbrojnych. Partyzanckie oddziały wyzwoliły Krupanj, Loznicę, Uźićką Poźegę, Ćaćak, Gornji Milanovac. Dotarły aż po Sandźak. Wtedy Tito postanowił ostatecznie rozmówić się z Mihailoviciem. Ten jednak odkładał rozmowy, twierdził, że jest chory. Tito postanowił więc postawić wszystko na jedną kartę. - Idę tam! - powiedział. - Muszę powstrzymać bratobójczą walkę. Wtedy w czasie rozmów obiecał Draźy, że da mu 25 tysięcy pocisków karabinowych i 500 karabinów z fabryki w Uźicach. W zamian zażądał, aby skończyły się czetnickie ataki na partyzanckie jednostki. "A kiedy wróciliśmy z tych rozmów - opowiadał Tito - czetnicy znowu nas zaatakowali. Wtedy rozbiliśmy do szczętu to brodate wojsko i przegoniliśmy Draźę... Gdyby jego wysłannik Mitić nie przyszedł do naszego sztabu, aby błagać o litość - my byśmy to całe wojsko Draźy już wtedy zlikwidowali. Popełniliśmy błąd - nie uczyniliśmy tego." A Niemcy nacierali na Uźice. Byli coraz bliżej. Trzeba było ewakuować fabrykę i magazyny broni, sztabową dokumentację, przygotowany do rozesłania przez kurierów materiał propagandowy. Zabrano żywność i leki, wywieziono rannych i chorych. Kierunek odwrotu wiódł na Zlatibor, w górskie, lesiste tereny. To, co zostało w magazynach, rozprowadzono wśród okolicznej ludności. Zdążono uchronić skarb partyzanckiej armii, łupy zdobyte na nieprzyjacielu - 55 milionów dinarów, w tym 10 milionów w srebrze. Pieniądze spakowane w 103 worki po 60 kg każdy zostały ukryte w bezpiecznym miejscu. Uźice bronione były z wielką zaciekłością. Do walki przystąpili wszyscy zdolni do noszenia broni. Kobiety i dzieci już wcześniej ewakuowano. Mimo ryzyka, niemal do ostatniej chwili w mieście był Tito i Naczelny Sztab z Biurem Politycznym KC KPJ. Nadszedł rozstrzygający dzień 29 listopada. Poprzedzającą noc Tito spędził przy polowym telefonie, odbierając meldunki z pola walki, wydając rozkazy. Rankiem odesłał w kierunku Zlatiboru Kardelja, Rankovicia, Djilasa, Ribara i kilku jeszcze członków Naczelnego Sztabu. Około południa nadszedł meldunek o przełamaniu przez Niemców partyzanckiej obrony. Tito musiał opuścić miasto. Słychać już było grzechot gąsienic hitlerowskich czołgów. Zabrał do samochodu towarzyszącego mu oficera brytyjskiego wywiadu. Nosił on pseudonimy - Bil i Marko. Był to Duan Tyrrel Hudson, który działał w Jugosławii od 1936 roku, jako inżynier górniczy. We wrześniu 1941 roku przydzielony został przez centralę do sztabu pułkownika Draźy Mihailovicia. Do Uźic przybył po radiostację i nie miał już odwrotu. Kilka kilometrów za miastem Tito kazał zatrzymać samochód. Z górskiego zbocza widział nacierające na miasto czołgi, pikujące samoloty, tyraliery niemieckich żołnierzy. Z żalem żegnał "Uźićką Republikę", fragment niepodległej, wolnej od wroga Jugosławii. Po zdobyciu miasta ruszyły w kierunku Zlatiboru niemieckie oddziały. Dopiero wczesny, jesienny zmierzch powstrzymał nacierających. Tito dotarł do wsi Ćajetina. Po drodze zgarnął jeszcze ponad trzydziestu partyzantów z rozbitych oddziałów. Zarządził odpoczynek. Był ciekawy wieści z kraju i świata. O godzinie 20.45 Hudson "złapał" londyńskie radio. Przez trzaski usłyszeli: "Na serbskim froncie dzielne oddziały Draźy Mihailovicia dokonały ataku na niemieckie siły koło Kragujevca i całkowicie zniszczyły dwie kompanie hitlerowskiej piechoty. Trwa partyzancka wojna pod dowództwem generała Mihailovicia..." Ani słowa o obronie Uźic, o krwawych partyzanckich walkach w obronie tej małej, ale wolnej "republiki". I jeszcze ten stopień - generała! Tito słuchał tych słów z goryczą, myśląc o stoczonych walkach, poległych partyzantach. Wtedy też powstał w nim kompleks nienawiści do pułkownika Draźy Mihailovicia i jego czetników. Kompleks ciągle narastający, przekształcający się z biegiem wydarzeń w prawdziwą obsesję. O brzasku dał rozkaz wymarszu. Po drodze spotkali się z Edwardem Kardeljem i pozostałymi członkami Biura Politycznego. Dogonili wozy z rannymi. Tito nie pozwalał na odpoczynek, obawiał się niemieckiego pościgu. Był już u kresu sił, gdy stanęli w górskiej osadzie. Wydał jeszcze niezbędne rozkazy, kazał rozstawić straże i runął na pierwsze z brzegu łóżko, zasypiając głębokim snem. I tak minął dzień 29 listopada 1941 roku, kiedy to przestała istnieć "Uźićka Republika", skrawek wolnej Jugosławii. Partyzancka armia skryła się w górskich rejonach. Można było odpocząć, zwłaszcza że Niemcy zaniechali pościgu. Nadszedł czas refleksji. Na wspólnej naradzie Naczelnego Sztabu i Biura Politycznego partii omówiono przebieg walk. Uznano, że podstawową słabością partyzanckich oddziałów w czasie pierwszej nieprzyjacielskiej ofensywy był brak skutecznego dowodzenia, zwłaszcza większymi grupami wojska. W praktyce Naczelny Sztab wydawał rozkazy poszczególnym oddziałom i to często niewielkim. Z tego powodu obrona była chaotyczna, niektóre jednostki zdane jedynie na siebie. I tym tłumaczono utratę Uźic i okolicznych terenów. Jednocześnie z uznaniem oceniono postawę większości partyzanckich oddziałów i ich dowódców. Było wiele przykładów ofiarności i męstwa. I to była cena zdobywania bojowych doświadczeń - w walce i dowodzeniu. Wtedy też stwierdzono, że partyzanckiej armii brakuje doborowej, dobrze zorganizowanej jednostki, zdolnej do prowadzenia zakrojonych na szeroką skalę operacji obronnych i ofensywnych. W kilka dni potem, w miejscowości Rudno Tito podpisał rozkaz, który głosił m.in.: "Na mocy decyzji Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Jugosławii utworzona została z dniem 22 grudnia 1941 roku z najlepszych partyzanckich oddziałów - I Proletariacka Narodowo-Wyzwoleńcza Brygada Szturmowa. W jej skład wchodzą przedstawiciele wszystkich narodów Jugosławii - jest więc symbolem jedności wszystkich naszych narodów w walce o ostateczne wyzwolenie kraju od znienawidzonego okupanta". Na czele Brygady stanął Koća Popović. Późniejsze bojowe dzieje pierwszej i następnych brygad szturmowych partyzanckiego wojska potwierdziły nadzieje Tity i Naczelnego Sztabu, a dzień 22 grudnia 1941 roku przeszedł do historii jako data utworzenia Jugosłowiańskiej Armii Ludowej - JNA (Jugoslovenska Narodna Armija). * * * Niewiele miesięcy minęło od hitlerowskiego i faszystowskiego napadu na Jugosławię, od kapitulacji królewskiej armii i wybuchu ogólnonarodowego powstania. Początkowo bezradne, wystraszone gromady zbiegów przekształciły się w regularne oddziały, stale szkolone, coraz lepiej uzbrojone i zdyscyplinowane. Największym zaszczytem było wcielenie do I Proletariackiej Brygady Szturmowej. Zaledwie w cztery dni po jej sformowaniu odniosła pierwszy bojowy sukces, rozbijając koło miejscowości Ruda trzy kolumny włoskich wojsk i jedną czetnicką. Wieść o tym rozeszła się szeroko, zadając kłam niemieckiej i czetnickiej propagandzie, że wraz z likwidacją "Uźićkiej Republiki" partyzanckie oddziały zostały w Serbii całkowicie zniszczone. Tito rozesłał swoich wysłanników po całej Serbii. Mieli dotrzeć do odciętych, rozproszonych oddziałów, walczących w pojedynkę. Chciał skoncentrować wszystkie siły do dalszych akcji. W tym czasie Naczelny Sztab opuścił brytyjski kapitan D.T. Hudson, aby ponownie nawiązać kontakt ze sztabem Draźy Mihailovicia. Zabrał ze sobą przenośną radiostację. Obiecywał, że przekona czetnickie dowództwo, aby nie walczyło przeciwko partyzantom. Dopiero potem ktoś doniósł, że namawiał pułkownika Draźę do zniszczenia komunistów. Tito nie zaprotestował wobec Sprzymierzonych, nie chciał bowiem zaostrzać stosunków z Brytyjczykami. A w tym czasie pułkownik Mihailović zabiegał o uzyskanie alianckiej pomocy w sprzęcie, broni, wyposażeniu, a także i o to, aby czetnicy uznani zostali przez Londyn jako jedyna siła walcząca przeciwko Niemcom w Jugosławii. Świadczyła o tym m.in. radiodepesza, wysłana 1 grudnia 1941 roku ze sztabu Mihailovicia do emigracyjego rządu w Londynie: "Do generała Simovicia. Nieudolnie dowodzeni, nieliczni komuniści zostali w ciągu zaledwie dwóch dni całkowicie rozbici. Nieprzyjaciel panuje w miastach Uźice, Poźega, Ćaćak. Nawiązując do radiodepeszy nr 39, w której przedstawiłem swój program działania, kontynuuję akcję bojową oddziałów czetnickich. W odpowiedzi na telegram nr 5O dziękuję za gratulacje. Energicznie pracuję nad zjednoczeniem narodowych sił i stworzeniem bałkańskiego frontu. Bacznie obserwuję sytuację wojenną. Jesteśmy gotowi do podjęcia zdecydowanego działania w decydującym momencie. Mihailović". Gdy Tito dowiedział się o tym telegramie, ogarnęła go wściekłość. Skierował na terytorium Serbii nowe partyzanckie oddziały. "Było to w tym czasie wielkie ryzyko - wspominał po latach Tito. - Nasza decyzja nie została dostatecznie przemyślana i nigdy sobie nie wybaczę, że się z nią zgodziłem. Wyraziłem zgodę na skutek upartych nalegań towarzyszy, którzy uważali, że tego terytorium nie wolno nam opuścić, że musimy bronić naród przed terrorem. A jak nasze oddziały mogły go bronić, gdy były ścigane jak dzikie zwierzęta przez okupacyjne oddziały, przez nediczowców i czetników? Nie mając oparcia choćby w jednej wsi, zostały w ciągu zimy całkowicie zniszczone..." Była to refleksja Tity po wielu dziesiątkach lat, u schyłku jego życia. Pewnie chciał w ten sposób oddalić od siebie oskarżenie o pochopne wysłanie na pewną śmierć i niewolę setek partyzantów, którzy w całkowicie opanowanym przez Niemców terenie nie mieli najmniejszych szans - nie tylko prowadzenia walki ale i przetrwania. Milovan Djilas wspominał potem, że wtedy, w grudniu 1941 roku, Tito nosił się z zamiarem zrezygnowania z funkcji sekretarza KPJ na rzecz Edvarda Kardelja. Uzasadnił to krótko: "Nie chcę, aby partia odpowiadała za wszystkie te niepowodzenia w Serbii. Ja bym został na czele wojska i całkowicie się jemu poświęcił". Zebrani - m.in. Ranković, Djilas, Kardelj - zaprotestowali i Tito - mile tym ujęty - ustąpił. I tak oto poczuciem klęski i rozczarowań kończył się pamiętny 1941 rok. Pomimo to przyniósł także wiele nadziei - powstanie obejmowało całą Jugosławię, rozproszone gromady zbiegów przekształciły się w coraz lepiej zorganizowaną, partyzancką armię. Pierwsze miesiące walki dały sporo cennych doświadczeń, zarówno leśnym żołnierzom jak i ich dowódcom. Rozdział IX SAMOTNI W WALCE Pojawienie się I Proletariackiej Brygady Szturmowej w Bośni skłoniło Niemców do przeprowadzenia tam nowej, drugiej w tej wojnie ofensywy przeciwko siłom partyzanckim. Przygotowana była bardzo starannie. Dokładnie przeanalizowano meldunki wywiadu o ruchach partyzanckich jednostek. Tym razem Niemcy chcieli uderzyć skutecznie - zniszczyć główne siły partyzanckie oraz ich polityczne i wojskowe kierownictwo. Druga nieprzyjacielska ofensywa trwała w Bośni od 17 do 23 stycznia 1942 roku przy udziale czetników, ustaszów i domobranów. Ze względu na przeważający napór wroga Tito rozkazał, aby I Proletariacka Brygada podzieliła się na dwie części. Jedna z Naczelnym Sztabem udała się w kierunku Jahoriny, druga przez Igman i Bjelaśnicę w rejon Trnova. Był to "marsz śmierci" - przy silnym mrozie i przez kopne śniegi. Głodni, wycieńczeni, nieodpowiednio ubrani partyzanci, w dodatku objuczeni wojskowym sprzętem i bronią - z trudem przedzierali się przez bośniackie góry. Najgorzej było z rannymi i chorymi, których musieli nieść, bo nie było dla nich bezpiecznego schronienia. Razem z oddziałami szedł Tito, członkowie Naczelnego Sztabu i partyjnego kierownictwa. Był to słynny "Igmański Marsz", marsz największego poświęcenia i krwawych ofiar. Trwał od 25 do 28 stycznia. Temperatura spadła do - 32 o Celsjusza. Partyzantom dokuczały odmrożenia. Wreszcie w niewielkiej osadzie, skrytej w lasach na zboczach Igmanu znaleźli schronienie dla chorych i rannych. Partyzancki kronikarz zanotował: "Już od wielu dni lekarze i pielęgniarki nie wiedzą co to sen, odrobina czystego powietrza, chwila odpoczynku. Każdego dnia do dwustu opatrunków. Brakuje bandaży, zastrzyków, instrumentów chirurgicznych, nie wspominając o narkozie. Jest za to silna wola, aby każdy ból mężnie znosić". Niemal z marszu pierwszy batalion I Proletariackiej Brygady, wspierany przez czarnogórskie oddziały, zajął miasteczka - Foćę i Ćajnićę. Na pograniczu Bośni, Hercegowiny i Czarnogóry powstało nowe, wyzwolone terytorium. Zaczęły tu ściągać jednostki przebijające się z Serbii przez góry Zlatar. Przeprawiwszy się wraz z rannymi przez lodowato zimną rzekę Lim, dotarły do Ćajnićy i zaległy na wypoczynek. Partyzanci byli śmiertelnie zmęczeni, na skraju wytrzymałości psychiczej i fizycznej. To właśnie z tych jednostek, zaprawionych w boju i marszu, w głodzie i na mrozie, została potem stworzona - 1 marca 1942 roku - II Proletariacka Brygada Szturmowa. Tak więc z początkiem wiosny zaczęto formować nowe oddziały. Napływali dezerterzy z czetnickiej armii pułkownika Draźy Mihailovicia. Powstały Ochotnicze Wojska Jugosławii (Dobrovoljaćka Vojska Jugoslavije - DVJ). Naczelny Sztab NOPOJ czyli Narodowo-Wyzwoleńczych Partyzanckich Oddziałów Jugosławii zmienił nazwę na: Naczelny Sztab Narodowo-Wyzwoleńczych Wojsk i Ochotniczych Wojsk Jugosławii (NOV i DVJ). Ostatniego dnia marca 1942 roku niemieckie, włoskie i kolaboranckie armie znowu ruszyły. Tym razem celem były wyzwolone przez partyzantów terytoria w Bośni w okolicach Foćy. Była to III nieprzyjacielska ofensywa, która z różnym natężeniem trwała aż do października. Cel ten sam - okrążenie i zniszczenie oddziałów wraz z Naczelnym Sztabem. Partyzanci nie zdołali odpocząć po trudach zimy, byli niedożywieni, brakowało im broni i amunicji. Tito wydał wtedy rozkaz, aby podzielone na mniejsze grupy oddziały przedzierały się z zagrożonych rejonów Bośni i Sandźaku w kierunku Czarnogóry. I znowu szli w ciągłych walkach, stale nękani artylerią i lotnictwem wroga, głodni i zmęczeni. Bojowością wyróżniły się wtedy obie proletariackie brygady. Wreszcie zapadli w górskich kryjówkach w rejonie miejscowości Tjentiśte-Kalinovnik. Przycichli, niemiecki zwiad lotniczy meldował o rozbiciu partyzanckich oddziałów. Wtedy hitlerowski sztab postanowił skierować całą siłę uderzenia na Dalmację i Słowenię oraz w rejon pod nazwą Bosanska Krajina. Do historii przeszła krwawa bitwa w górach Kozara, gdzie istniało wolne, partyzanckie terytorium. 10 czerwca Niemcy uderzyli siłą 70 tysięcy żołnierzy, wspomaganych przez 500 czołgów, lotnictwo i rzeczną flotę na Sawie. W lasach Kozary było 4 tysiące partyzantów, którzy bronili ponad 100 tysięcy cywilnych zbiegów. Otoczeni przeważającymi siłami wroga, obciążeni rannymi i chorymi, kobietami, dziećmi i starcami, nękani w dzień i w nocy morderczym ogniem - musieli ulec. W jednym tylko miejscu udało się przerwać hitlerowską obręcz i ewakuować 20 tysięcy osób spośród ludności i rannych. Reszta padła w ogniu lub została wywieziona do obozów koncentracyjnych. W tym okresie Tito rozpoczął wielką polityczną batalię o uznanie przez Sprzymierzonych jego partyzanckiej armii za sojuszniczą siłę. Miało to dla niego nie tylko ambicjonalne znaczenie. Dawało jego żołnierzom kombatanckie prawa, chroniło - przynajmniej teoretycznie - w przypadku dostania się do niewoli. Chciał też, aby świat dowiedział się o zdradzie Mihailovicia i jego czetników. Londyński rząd emigracyjny wszelkimi sposobami pomagał jednak czetnikom, przypisując im sukcesy odniesione w walce z wrogiem przez komunistycznych partyzantów. Tito szukał pomocy. W sześciu telegramach skierowanych do Komitetu Wykonawczego Kominternu zwracał się w imieniu KC KPJ, Naczelnego Sztabu i całego narodu jugosłowiańskiego, aby ujawniona i osądzona została - jego zdaniem - zdrada czetników. Domagał się zaniechania propagandy, głoszącej o walce czetników z Niemcami, żądał, aby londyński rząd oficjalnie odciął się od Mihailovicia. Tito powoływał się na brytyjską misję wojskową, która pod dowództwem majora Terensa Atertona w czasie swego pobytu w Foćy i rozmów w Naczelnym Sztabie przekonała się o zdradzie czetników. W otoczeniu Tity ustalono wtedy, że Sprzymierzeni są błędnie poinformowani o rzeczywistej sytuacji w Jugosławii. 30 maja Tito pisał w radiodepeszy do Komitetu Wykonawczego Kominternu w Moskwie: "Radio londyńskie w jugosłowiańskim języku mówi często o wspólnej walce partyzantów i czetników przeciwko okupantom. Jest to wierutne kłamstwo. Wszyscy czetnicy w Jugosławii, a zwłaszcza dowodzeni przez Draźę Mihailovicia walczą razem z okupantami przeciwko naszym narodowo- wyzwoleńczym oddziałom... Prosimy, zróbcie wszystko co możliwe, aby ta straszliwa zdrada znana była całemu światu. W tych dniach ogłosimy rezolucję, w której potępimy czetników i jugosłowiański rząd w Londynie... Zawiadomcie nas o waszym stanowisku w tej sprawie!" Moskwa i radiostacja "Slobodna Jugoslavija" nie ujawniły treści telegramu Tity. Jedynie Georgi Dymitrow przekazał przedstawicielowi KPJ w Międzynarodówce Komunistycznej - Veljko Vlahoviciovi dyrektywę radzieckiego rządu, z której wynikało, że: "Nie należy poruszać sprawy Draźy Mihailovicia, ponieważ jest on członkiem rządu, z którym Związek Radziecki utrzymuje regularne kontakty i atakowanie tego rządu nie byłoby rzeczą pożyteczną. Mogłoby to bowiem stworzyć rozmaite problemy w stosunkach z Anglią i Ameryką z powodu Jugosławii". Komintern posłał do KC KPJ radiotelegram, w którym zwrócił dodatkowo uwagę, że "problemów partyzanckiej walki nie należy oceniać z narodowego punktu widzenia, lecz międzynarodowego: angielsko-radziecko- amerykańskiej koalicji". Tak więc stanowisko Moskwy w sprawie Mihailovicia nie było w tym czasie jednoznaczne. Tito nie rezygnował. 21 czerwca raz jeszcze posłał telegram do Kominternu z oświadczeniem czarnogórskich partyzantów o zdradzie Mihailovicia. 6 i 7 lipca nadała ten tekst rozgłośnia radiowa "Slobodna Jugoslavija". 21 lipca czasopismo Komunistycznej Partii Szwecji "Ny Dag" zamieściło artykuł, w którym znalazły się obszerne cytaty z czarnogórskiej rezolucji. Jej tekst został następnie upowszechniony w dziennikach, ukazujących się w obu Amerykach, Australii i Nowej Zelandii, głównie w skupiskach jugosłowiańskiej emigracji. Z kolei biuletyn prasowy radzieckiej ambasady w Londynie dwukrotnie zwrócił uwagę na zdradziecką rolę Draźy Mihailovicia w okupowanej Jugosławii. Ostro zareagował na to jugosłowiański rząd emigracyjny, domagając się sprostowań i zakazu dalszych tego typu publikacji. Zawiadomiony o tym wszystkim Tito odetchnął. Pozytywny stosunek Sprzymierzonych do czetników i pułkownika Draźy Mihailovicia odbierał mu sen i spokój. Doprowadzał do ataków wściekłości. Czuł się tym poniżany i niedoceniony. Pomijanie aktywności bojowej partyzantów w alianckich komunikatach wojennych z obszaru Półwyspu Bałkańskiego uznawał za ciężką obrazę. Nie chciał słyszeć o dyplomatycznych manewrach Moskwy w tej sprawie. W tym czasie Związek Radziecki toczył ciężkie walki z hitlerowskimi armiami. Liczył na stworzenie przez Sprzymierzonych zachodniego lub południowo-europejskiego frontu. 17 lipca rozpoczęła się bitwa o Stalingrad. W tej sytuacji Stalin nie chciał zadzierać z aliantami i to z powodu właśnie "jakiejś tam Jugosławii". Nie obchodził go wysiłek zbrojny partyzantów i ambicje Tity. Nie chciał mieć dodatkowych kłopotów. Tym bardziej że Mihailović został w tym czasie awansowany na stopień generała i mianowany ministrem wojny królewskiego rządu emigracyjnego. Brytyjski reporter i fotograf tygodnika "Life", John Philips, który dotarł do Tity i jego sztabu, tak pisał: "Ponieważ czetnicy w Serbii byli w codziennym kontakcie z emigracyjnym rządem, Mihailović korzystał z pełnego zaufania, jeśli chodzi o rozwój jugosłowiańskiego oporu przeciwko Niemcom. Radio BBC określiło Mihailovicia "bałkańskim Lawrencem z Arabii" i stworzyło romantyczny obraz jego osoby. W ten sposób w oczach Zachodu stał się on bohaterem narodowym, gdy jednocześnie wokół osoby Tity, który rzeczywiście walczył - stworzona została prawdziwa zasłona milczenia. Jedynie Niemcy potraktowali Titę poważnie - przeprowadzili siedem wielkich akcji zbrojnych przeciwko partyzanckim siłom. Walki były niezwykle zacięte. Zarówno oni jak i ich sojusznicy rozstrzeliwali każdego wziętego do niewoli partyzanta. Ale i to nie pomogło. Na miejsce każdego zabitego stawało natychmiast czterech nowych..." 21 maja pojawiły się pierwsze partyzanckie samoloty. Piloci Franjo Kluz i Rudi Ćajavec wraz z mechanikiem Milutinem Jazbecem porwali z polowego lotniska niemiecki samolot Potez-25. Był to zalążek partyzanckiego lotnictwa, a dzień wspomnianej akcji stał się po wojnie świętem jugosłowiańskich skrzydeł. Latem 1942 roku Tito kazał utworzyć partyzancką marynarkę wojenną. Mianowany został sztab, a pierwsza baza powstała w miejscowości Podgora koło Makarskiej. Flota była bardzo skromna - kilka rybackich łodzi i czółen, uzbrojonych w karabiny maszynowe. Odegrały one jednak poważną rolę w dywersyjnych wypadach na stanowiska nieprzyjaciela przy zdobywaniu wysp na Adriatyku. Partyzancka marynarka wojenna wzięła potem udział w ratowaniu ludności z dalmatyńskiego wybrzeża, zagrożonej po kapitulacji Włoch niemiecką ofensywą. Partyzanci ewakuowali wtedy tysiące osób, najpierw na wyspy, a potem do Brindisi. Stąd już polskim statkiem "Batory" zbiegowie zostali bezpiecznie przewiezieni do Egiptu. Ale to już późniejsza historia. Tymczasem Tito wraz z Naczelnym Sztabem przeniósł się do Bosanskiej Krajiny, do miasteczka Glamoć. Powstało tam kolejne wolne terytorium, sięgające aż po wybrzeże adriatyckie. W końcu 1942 roku głównym politycznym i wojskowym ośrodkiem sił partyzanckich został Bihać. Na wszystkich wyzwolonych terytoriach, które stanowiły już jedną piątą powierzchni całej Jugosławii, przeprowadzono samorządowe wybory, działały organa władzy administracyjnej. Po przełamaniu kryzysu z początku 1942 roku kolejne wojskowe sukcesy umożliwiły stworzenie już nie tylko batalionów i brygad, lecz także pierwszych partyzanckich dywizji i korpusów. Proletariackie brygady szturmowe otrzymały w górach Grmeć bojowe sztandary. W czerwcu Tito utworzył III, IV i V brygadę proletariacką. Działały one w Czarnogórze i Sandźaku. W całym kraju toczono partyzanckie bitwy, przeprowadzano akcje dywersyjne, likwidowano najbardziej gorliwych kolaborantów. Na wyzwolonych terenach Bośni powiewały jugosłowiańskie chorągwie z czerwonymi gwiazdami, na ścianach wieszano portrety Roosevelta, Churchilla i Stalina. Tito nie zaniedbywał starań o pełne zdyskredytowanie generała Draźy Mihailovicia. Zaczął odnosić sukcesy. 3 sierpnia rząd radziecki przekazał jugosłowiańskiemu posłowi w Kujbyszewie notę, w której stwierdził, że Mihailović współpracuje z Niemcami. 5 i 6 sierpnia rząd emigracyjny złożył protest wobec rządów Stanów Zjednoczonych i Kanady "z powodu ciągłych ataków komunistycznych i innych gazet na ministra i generała Draźę Mihailovicia". Waszyngton w odpowiedzi zapewnił, że i jego zdaniem tego rodzaju zniesławianie jest szkodliwe i sprawa ta będzie omówiona z radzieckim ambasadorem. Z kolei również Ottawa zapewniła jugosłowiański Londyn, że zostanie zwrócona uwaga redakcjom, podejmującym ten "szkodliwy dla sojuszniczych stosunków temat". 25 sierpnia rząd emigracyjny w specjalnym oświadczeniu zdementował informacje o rzekomej zdradzie Mihailovicia, który nadal "obdarzony jest pełnym zaufaniem". Odrzucił też radziecką notę z Kujbyszewa i 31 sierpnia przekazał Moskwie "aide memoire", w którym opisane zostały liczne starania o nawiązanie współdziałania z partyzantami dla zjednoczenie wszystkich antyhitlerowskich i antyfaszystowskich sił pod dowództwem właśnie... Draźy Mihailovicia. W tym okresie w Glamoću odbyło się posiedzenie KC KPJ, na którym oceniono dotychczasowe starania i międzynarodowe uznanie Narodowo- Wyzwoleńczego Ruchu (Narodnooslobodilaćki Pokret - NOP). Kampania informacyjna wobec Sprzymierzonych zaczęła przynosić pierwsze efekty. Stwierdzono, że należy w niej wykorzystać patriotyczną, jugosłowiańską emigrację oraz postępowe środowiska w państwach sojuszniczych. Po zakończeniu obrad Tito wysłał do Komitetu Wykonawczego Kominternu telegram, w którym żądał, "aby partie komunistyczne Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych Ameryki i Kanady domagały się od swoich rządów wyjaśnień - dlaczego tolerowane jest dalsze propagowanie osoby Draźy Mihailovicia. Do Jugosławii powinni być wysłani uczciwi obserwatorzy z Anglii i Ameryki, aby na miejscu mogli się przekonać o zdradzie czetników i ich generała". W "Wojskowo-Politycznym Przeglądzie", wydawanym przez Naczelny Sztab, ukazał się artykuł, napisany przez Titę pod tytułem: "Międzynarodowe znaczenie narodowo-wyzwoleńczej walki w Jugosławii i zamaskowani zdrajcy". Była to jeszcze jedna próba zdemaskowania działalności czetnickiego generała. Ten z kolei z ogromną satysfakcją przyjął nadane w dniu 24 września oświadczenie brytyjskiego ministra spraw zagranicznych, Anthony Edena, że "jugosłowiańskie wojska walczą przeciwko nieprzyjacielowi na własnym terytorium pod dowództwem wielkiego bohatera - generała Mihailovicia". Dla Tity był to kolejny bolesny cios. Podobnie jak podniesienie przedstawicielstw dyplomatycznych jugosłowiańskiego i radzieckiego rządu do rangi ambasad. Jeszcze tego samego dnia przekazał do Moskwy swój protest: "Co zrobić, aby rząd radziecki był lepiej poinformowany o zdradzieckiej roli rządu jugosłowiańskiego, a z drugiej strony, o tych nadludzkich cierpieniach i wyrzeczeniach naszego narodu, który walczy przeciwko okupantom, czetnikom, ustaszom itd.? Dlaczego nie wierzycie temu, o czym was każdego dnia informujemy? Jak mamy to wytłumaczyć? U naszych żołnierzy odczuwa się już upadek ducha, to może mieć zły wpływ na naszą walkę..." W czasie posiedzenia KC z udziałem Aleksandra Rankovicia, Ivana Milutinovicia, Milovana Djilasa i Mośy Pijade - Tito zaproponował, aby do Moskwy udali się specjalni wysłannicy partii w celu zapoznania Kremla z dowodami czetnickiej zdrady. Z kolei Komintern przestrzegł, że należy dobrze sprawdzić autentyczność dokumentów. Nie jest bowiem wykluczone, że pewne dowody przeciwko generałowi Draźy Mihailoviciovi mogły być umyślnie sfabrykowane przez okupantów. Tito odpowiedział natychmiast depeszą: "Nie dysponujemy fałszywymi dokumentami. To wszystko, o czym informujemy, gwarantujemy swoją czcią i życiem". Domagał się przysłania specjalnego samolotu kurierskiego dla wysłanników KC KPJ. Ani na Wschodzie, ani na Zachodzie nie było jasne, czy nienawiść Tity do Mihailovicia była powodowana walką o przywództwo ruchu partyzanckiego, czy rzeczywiście chodziło o współpracę Mihailovicia z okupantem. Tito miał jednak znacznie więcej problemów niż zdrada czetników. Z Kosowa i Metohii dochodziły niepokojące wieści. Działały tam bowiem dwie silne, zwalczające się grupy - wielkoserbska i proalbańska. Antagonizmy wykorzystywali okupanci. Tito wysłał list do sekretarza Komitetu Okręgowego KPJ na Kosowo i Metohiję. Domagał się aktywniejszego działania wśród Albańczyków, którym należy wytłumaczyć, że tylko poprzez udział w walkach toczonych przez partyzantów mogą oni odzyskać niepodległość. We wrześniu 1942 roku udał się do Albanii specjalny wysłannik KC KPJ, Blaźo Jovanović, w celu nawiązania bliższych kontaktów z tamtejszymi komunistami. Miał też być doradcą wojskowym, służyć Albańczykom zdobytymi przez partyzantów doświadczeniami. 1 listopada Tito wydał rozkaz o przekształceniu partyzanckich sił w Narodowo-Wyzwoleńcze Wojska Jugosławii (Narodnooslobodilaćka Vojska Jugoslavije - NOVJ), jako regularną już armię. W tym czasie uważał, że powstały odpowiednie warunki dla tworzenia centralnych organów władzy. Do Bihacia, miasta na wyzwolonych terenach Bośni, kazał zwołać delegatów partii i oddziałów partyzanckich z całego kraju. W dniach 26 i 27 listopada powołali oni do życia Antyfaszystowską Radę Wyzwolenia Narodowego Jugosławii (Antifaśistićko Vijeće Narodnog Oslobodjenja Jugoslavije - AVNOJ). Tito już wtedy chciał, aby Rada powołała rząd. Powstrzymała go jednak ostra, nieprzychylna reakcja Moskwy. Komintern odpowiedział krótko: "nie tworzyć niczego, co byłoby przeciwstawne emigracyjnemu rządowi w Londynie". Tito musiał więc przełknąć i tę gorzką pigułkę. Wyrzucał sobie, że ciągle jest zbyt lojalny, że niepotrzebnie zwraca się do Międzynarodówki Komunistycznej z wnioskami o akceptację swoich poczynań. Uważał, że to na jego barkach spoczywa cały ciężar walki z najeźdźcami, że dysponuje już siłą, która zadecyduje o kształcie ustrojowym powojennej Jugosławii. W czasie długich, bezsennych nocy zastanawiał się nad sposobami umocnienia swojej pozycji. Potrzebne było "silne uderzenie", bez względu na zdanie i zgodę Moskwy. Z drugiej jednak strony ciągle czuł się zdyscyplinowanym komunistą. Oddanym wielbicielem Stalina, wiernym agentem Kominternu. Ciągle pamiętał, kto mu dał mandat do pełnienia czołowej funkcji w partii i siłach zbrojnych. Zaraz po powołaniu Rady, Tito energicznie zajął się sytuacją wśród młodzieży i kobiet, które od początków powstania były czynnie zaangażowane w walkę. Były znakomitymi, odważnymi kurierkami, pracowały w tajnych drukarniach, a potem tworzyły partyzanckie szpitale, ofiarnie ewakuowały chorych i rannych, walczyły w oddziałach. Miało to ogromne znaczenie, zwłaszcza społeczne. W przedwojennej Jugosławii kobiety nie były bowiem faktycznie równouprawnione z mężczyznami. Dominowało przekonanie, co było spadkiem po pięciowiekowej niewoli tureckiej, że kobieta jest istotą niższego gatunku. Nie jest potrzebna jej nauka i zawodowa praca, ma się zajmować wyłącznie domem, dziećmi, dbać o swego pana i władcę, czyli męża. Sytuacja zmieniła się po wybuchu powstania, w walce kobiety zdobywały należne prawa. Brakowało im tylko własnej organizacji. Dlatego Tito zaproponował, aby powołać Antyfaszystowski Front Kobiet (Antifaśisticki Front Źena). Już wtedy wielu zastanawiało się, jak Tito, na którym spoczywał obowiązek kierowania działaniami partyzanckimi w całym kraju, a także i partią, miał czas na pisanie artykułów, teoretyczne rozważania, na spotkania z żołnierzami i działaczami politycznymi. W jego cieniu już wtedy byli najbliżsi współpracownicy. Chętnie słuchał ich rad, nie znosił jednak pokrętnych stanowisk i wypowiedzi. Domagał się precyzowania myśli prosto i nawet bez ogródek. Nie od razu wyjawiał swoje stanowisko, musiał mieć dość czasu dla przemyśleń. Był bardzo ostrożny, zwłaszcza przy podejmowaniu niepopularnych decyzji. Wolał wtedy mieć alibi, że zdecydowali inni, na przykład kierownictwo partii czy Naczelny Sztab. Miał przy tym niespożytą energię, umiejętność maksymalnego wykorzystywania czasu, instynktowny dar prostego rozwiązywania zagmatwanych spraw i problemów. W grudniu 1942 roku zamieścił na łamach organu KC KPJ "Proleter" artykuł, w którym podjął trudny problem jugosłowiańskich narodów i mniejszości etnicznych. Nawiązał do sytuacji, jaka była w przedwojennym Królestwie - brak równouprawnienia, pogłębiające się - często za sprawą Belgradu - podziały i nacjonalistyczne antagonizmy. Wiele narodowości nie było oficjalnie uznawanych. Dlatego też nieprzypadkowo w bojowym haśle walki narodowo-wyzwoleńczej: "Smrt faśizmu - Sloboda narodu!" znalazło się uzupełnienie: "Bratstvo i Jedinstvo" (śmierć faszyzmowi, wolność narodowi, braterstwo i jedność). Tito uważał, że właśnie wspólna walka o wolność zbrata, połączy wszystkie jugosłowiańskie narody i narodowości. Na niej budował swą wizję powojennej Jugosławii. "Nasza narodowo-wyzwoleńcza walka - pisał Tito - nie byłaby tak zacięta, gdyby nasze narody nie widziały w niej, poza pokonaniem faszyzmu, także i zmiany tego, co było za dawnych rządów... Hasło: "narodowo-wyzwoleńcza walka" byłoby tylko banałem, a nawet oszustwem, gdyby nie oznaczało poza wyzwoleniem kraju jednoczesnego wyzwolenia Chorwatów, Słoweńców, Serbów, Macedończyków, Albańczyków, Muzułmanów i tak dalej... Problemy Macedonii, Kosowa i Metohii, Czarnogóry, Chorwacji, Słowenii, Bośni i Hercegowiny łatwo dadzą się rozwiązać dla wspólnego dobra tylko w ten sposób, że dokona tego sam naród, a to prawo każdy z tych narodów zdobywa z karabinem w ręku w obecnej narodowo-wyzwoleńczej walce..." Tak oto w chwili, gdy trwała mordercza wojna, gdy ważyły się jej losy w ciężkich bitwach, Tito snuł wizję przyszłej Jugosławii, ojczyzny wszystkich narodów i narodowości, zamieszkujących jej ziemie. A jeszcze znajdował czas na pilne śledzenie wydarzeń międzynarodowych, dotyczących szczególnie Jugosławii. Stał się obsesyjnie wrażliwy na wszelkie pochwały, jakie nadal spadały na generała Draźę Mihailovicia. Gdy doszło do niego, że " New York Times" wysławiał "ciężkie i bohaterskie walki czetników z Niemcami i Włochami" posłał telegram do Moskwy. Pisał w nim m.in.: "Wielokrotnie już prosiłem o spowodowanie przybycia do Jugosławii misji Sprzymierzonych, aby zapoznała się z rzeczywistą sytuacją i sama przekonała się o zdradzie Mihailovicia. Pochwały kierowane pod jego adresem budzą sprzeciw, i to właśnie gdy wszystkie swoje czetnickie oddziały podporządkował Niemcom i Włochom, z którymi przecież walczą Anglicy i Amerykanie. Czetnicy strzegą torów kolejowych, a my nie bacząc na ofiary wysadzamy je w powietrze, aby nieprzyjaciel nie mógł posyłać swych wojsk i wyposażenia do Afryki...", w której również toczyła się wojna przeciwko państwom Osi. W ostatnich dniach roku nadeszły z Moskwy nieco lepsze dla Tity wiadomości. Oto w czasie wizyty brytyjskiego ministra spraw zagranicznych Anthony Edena, rząd radziecki poruszył sprawę współpracy Draźy Mihailovicia z Niemcami i Włochami. Domagał się potępienia tej zdrady przez jugosłowiański rząd emigracyjny. W tym czasie, u schyłku 1942 roku, wojska Tity liczyły około 150 tysięcy partyzantów. Wiązali oni swą bojową, ruchliwą aktywnością ponad 930 tysięcy nieprzyjacielskich żołnierzy, w tym: 160 tys. niemieckich i 350 tys. włoskich, 80 tys. bułgarskich i 40 tys. węgierskich. A poza tym także 162 tys. członków sił zbrojnych Niezawisłego Państwa Chorwackiego (NDH), 12 tys. serbskiego rządu Milana Nedicia, 4 tys. serbskiego ochotniczego korpusu, 4 tys. czetników pod dowództwem Kosty Pećanca i 80 tys. Draźy Mihailovicia. Przeciwko partyzantom walczyło także 6 tys. żołnierzy Rosyjskiego Korpusu Ochronnego, 5 tys. Białej Gwardii oraz czarnogórskie i albańskie oddziały nacjonalistyczne. I tak mijał drugi rok wojny w Jugosławii. W drugiej jego połowie inicjatywa bojowa należała do partyzantów Tity, który dysponował już niemal regularną armią z doświadczoną kadrą dowódców i żołnierzy. Nie udało się wprawdzie przekonać Sprzymierzonych o zdradzie generała Mihailovicia, ale powoli, krok za krokiem Tito umacniał swoją pozycję. Wieści o partyzanckim dowódcy, walczącym w Jugosławii, przenikały do całej okupowanej Europy. On sam zaczął się zmieniać. Ujawniła się w nim cecha, która niepokoiła jego najbliższych współpracowników. Nikt jednak nie śmiał o tym głośno mówić. Oto Tito coraz częściej podejmował decyzje bez konsultowania się z kimkolwiek. Denerwował się, gdy starano się mu doradzać. Gdy widział możliwość stoczenia bitwy - żadne ryzyko, żadne ofiary nie mogły go od tego odciągnąć. Był wtedy ze swoją sekretarką Davorjanką Paunović, studentką romanistyki, ale ich pożycie niebyło dobre. Ciągle go denerwowała, traktowała bez szacunku, choć nie skąpił jej drogich prezentów. Skarżył się do swoich najbliższych przyjaciół, zwłaszcza jak dobrze popił, żałował, że rozstał się z Hertą. 1942 był jednak dobrym rokiem dla Tity i jego partyzantów. Wiele jego wygłoszonych w tym czasie przemówień i opublikowanych atykułów stało się podstawą dalszego działania przy tworzeniu zalążków państwowości nowej Jugosławii. Był to okres ważnych dokonań politycznych i wojskowych, które miały przynieść owoce w nadchodzącym 1943 roku. Rozdział X SŁAWNE BITWY Rok 1943 zaczął się pod dobrym znakiem. Tito otrzymał z Moskwy wiadomość, że 11 stycznia szef brytyjskiej dyplomacji Anthony Eden wezwał do siebie przedstawiciela emigracyjnego rządu jugosłowiańskiego i zażądał, aby czetnicy zaprzestali walki przeciwko partyzantom Tity, a skierowali swą broń przeciwko Niemcom. Radził, aby skoncentrowali swe siły w Serbii; mając przewagę mogliby zmuszać partyzantów do politycznych ustępstw. Eden obiecał przy tym zwiększenie pomocy wojskowej dla oddziałów Mihailovicia. Domagał się też, aby jugosłowiański rząd emigracyjny poprawił swoje stosunki z ZSRR, który toczył ciężkie boje i był w przededniu rozpoczęcia walk o przerwanie niemieckiej blokady Leningradu. Z początkiem roku partyzancki wywiad doniósł, że nieprzyjaciel szykuje się do masowych działań przeciwko partyzantom. Zauważono liczne ruchy dużych jednostek pancernych i piechoty. Aktywniejsze stało się hitlerowskie lotnictwo, coraz częściej zwiadowcze "Storchy" pojawiały się nad wyzwolonymi przez partyzantów terenami. Wszystko wskazywało na to, że IV nieprzyjacielska ofensywa może rozpocząć się lada tydzień. I tak się stało. 20 stycznia rozpoczęła się kolejna, czwarta nieprzyjacielska ofensywa, znana pod kryptonimem operacji "Weiss". Niemiecki sztab zaplanował ją z rozmachem, pod wpływem coraz bardziej natarczywych nalegań Hitlera, aby na Bałkanach, a zwłaszcza w Jugosławii, zapanował spokój. Działania miały trwać do 24 marca, ale przedłużyły się do połowy kwietnia. 130 tysięcy niemieckich, włoskich i kolaboranckich żołnierzy miało w trzech etapach zniszczyć partyzanckie siły w Bośni. Głównym celem była wolna "Bihaćka Republika". Wydano też rozkazy likwidowania partyzanckich oddziałów w Dalmacji, Kordunie i pozostałych rejonach Niezawisłego Państwa Chorwackiego. Działania IV ofensywy rozpoczęły się w rejonie Kordunu, w Chorwacji. Na wieść o nadciągających oddziałach hitlerowskich, 80 tys. mieszkańców uciekło do Bośni , aby u partyzantów szukać schronienia i obrony. Było to jednak poważne obciążenie, hamowało ruchliwość oddziałów, nie można było jednak pozostawić zbiegów. Pierwsze uderzenie niemieckich sił było skuteczne. Wdarły się one na terytorium Bośni. 20 tysięcy partyzantów nie mogło powstrzymać nawały ognia. Oddziały cofały się w ciągłym, zaciętym boju. Zgodnie z rozkazami Naczelnego Sztabu zmierzały w kierunku rzeki Neretvy, płynącej głębokim kanionem w trudno dostępnych górach. Powstała konieczność ewakuowania Centralnego Szpitala, w którym było ponad cztery tysiące rannych i chorych, głównie na tyfus, partyzantów i cywilów. Sytuację utrudniały siły generała Draźy Mihailovicia, rozmieszczone na prawym brzegu Neretvy. Liczyły one 18 tysięcy uzbrojonych po zęby czetników. Należało się spodziewać, że pomogą ogniem nacierającym niemieckim i włoskim dywizjom. Tito dał wtedy rozkaz, aby skoncentrowanym uderzeniem zaatakować właśnie te ostatnie. Udało się, brawurowy szturm rozproszył włoskie oddziały, przyniósł cenną zdobycz - głównie broń maszynową i polowe działa, a także kilka samochodów i autobus, które przydały się przy ewakuacji chorych i rannych. "Ogromnie wzrosło wtedy zaufanie do dowódców - wspominał Tito. Wiedziano, że nikogo nie zostawimy na łaskę i niełaskę wroga, lecz że będziemy nieśli i ratowali każdego rannego za wszelką cenę..." Wśród gór, w dolinach Neretvy i Ramy rozgorzała zacięta bitwa. Niemcy wielokrotnie cofali się w panice przed idącymi do walki wręcz partyzantami. Byli zaskoczeni ich determinacją i odwagą. Żołnierze Tity atakowali z krzykiem: "Za Stalina". Niezmiernie przydała się zdobyta na Włochach broń, a zwłaszcza haubice 120 mm. Musieli je potem zepchnąć do Neretvy, nie można było ciągnąć tych dział wąskimi, górskimi ścieżkami. Do walki włączyli się czetnicy. Tito, obawiając się, że odetną partyzantom drogę odwrotu, kazał wysadzić w powietrze żelazny most na Neretvie, w pobliżu wsi Jablanica. Dla Niemców był to znak, że przeprawa partyzantów przez rzekę została już zakończona, ruszyli więc w pościg. Wtedy Tito postanowił wywieść ich w pole. Rozkazał przerzucić po powalonych przęsłach drewniane kładki, którymi ewakuowano z powrotem najpierw rannych i chorych, a następnie oddziały. Właściwie to tym fortelem wygrał "Bitwę o rannych" nad Neretvą. Przęsła zwalonego mostu są tam do dzisiaj, jako oryginalny pomnik tego krwawego boju. Draźa Mihailović odegrał w tej bitwie szczególną rolę. Skoncentrował swoje siły koło wsi Glavatićevo. Przy współdziałaniu dwóch włoskich i jednej niemieckiej dywizji uderzył na wycofujących się się partyzantów. Doszło do zaciętego boju, który tak potem zrelacjonował Tito: "Trzeba to było widzieć. Wrzeszczący, brodaci czetnicy na koniach. Około dwustu jeźdźców jechało do ataku, jakby na wesele. Kiedy uderzyliśmy, wielu padło. Reszta pokazała nam plecy. Część naszych ruszyła w pościg. Potem zdarzało się, że czetnicy golili brody, abyśmy ich nie rozpoznawali. Była to straszliwa, ciężka bitwa. Mogli w niej zwyciężyć tylko ludzie głęboko przekonani o swych obowiązkach wobec ojczyzny. Partyzanci byli rozgoryczeni tym, że czetnicy walczyli wraz z Niemcami i byli okrutni, gdy złapali któregoś z naszych... Nie mieliśmy żywności i byłoby źle, gdybyśmy jej nie zdobyli na Włochach. Najpierw nakarmiliśmy rannych, a niewielką już resztę daliśmy żołnierzom. Wielu było tak wycieńczonych zmęczeniem i głodem, że padali martwi. Kiedy przeszliśmy Neretvę, zapamiętałem partyzanta, który nagle usiadł, opierając się na karabinie. Mówię mu: towarzyszu, wszyscy już poszli, jesteśmy ostatni. Nie odpowiada. Dotykam jego ramienia, a on przewraca się. Był martwy, serce przestało bić. Takich było wielu... Wysadzenie mostu było fortelem, ale i oni stosowali podstępy. Myśleli, że nas wciągną w wąwozy koło miejscowości Travnik i Jajce. Mieli tam dogodną pozycję, myśleli, że nas tam osaczą i zniszczą. Nim się jednak zorientowali, zaczęliśmy tłuc czetników i uniknęliśmy niebezpieczeństwa. Przeszliśmy Neretvę. I kiedy Niemcy dotarli do Jablanicy, nie znaleźli ani jednego rannego czy zabitego partyzanta. Niemiecki dowódca na Bałkanach, generał Aleksander Loehr zameldował: "znaleźliśmy pustkę". Wieści o ciężkich walkach nad Neretvą i Ramą dotarły przez kurierów w inne rejony kraju. Zmobilizowało to partyzanckie wojsko do ataków na garnizony wroga. Zakładano zasadzki na drogach, wylatywały w powietrze mosty i tory kolejowe. Angażowało to coraz większe siły nieprzyjaciela. W końcowej fazie IV ofensywy zatrzymała partyzanckie oddziały rzeka Drina. Była o tej porze roku bystra i głęboka, niosła z sobą krę i spiętrzone zwały lodu. Na drugim brzegu czyhały włoskie wojska, wzmocnione przez ściągniętych na prędce czetników. Przez dwa dni toczyła się krwawa bitwa o przeprawę. Nocą udało się partyzanckiej grupie przepłynąć na drugi brzeg. Rankiem zaatakowali wrogie pozycje. W ciężkim boju i przy poważnych stratach otworzyli przeprawę przez rzekę. Można było przenieść cztery tysiące rannych i chorych, a także przeprowadzić tysiące zbiegów. W zaciętej walce hitlerowskie wojska odstąpiły. Nie wytrzymały ciągłego naporu, determinacji partyzanckich oddziałów, które przeszły na bezpieczne tereny. Tito postanowił wtedy, że wojsko musi uwolnić się od cywilnych i uciekinierów. Utrudniali bowiem marsz, trzeba było ich żywić i bronić. Zostali więc rozproszeni po wsiach i małych osadach. I tak zakończyła się słynna bitwa nad Neretvą, znana jako bitwa o rannych. Tak też zakończyła się IV nieprzyjacielska ofensywa. I tym razem Niemcy nie osiągnęli swych celów, nie udało się pochwycić ani Tity, ani jego najbliższych współpracowników, zniszczyć partyzanckich sił. Winę za niepowodzenia Niemcy zrzucili na włoskich sojuszników, oskarżając ich o tchórzostwo, nader wielką skłonność do rzucania broni i ucieczki na widok atakujących partyzantów. Jeszcze na początku IV ofensywy Tito zwrócił się z kolejnym apelem do Kominternu z prośbą o udzielenie pomocy: "Czy rzeczywiście - pisał - nie możecie udzielić nam pomocy? Setkom tysięcy uchodźców grozi śmierć głodowa. Czy po dwudziestu miesiącach naszej bohaterskiej, niemal nadludzkiej walki, nie możecie znaleźć sposobu, aby nam pomóc? Walczymy bez najmniejszej materialnej pomocy z jakiejkolwiek strony... U nas pojawił się tyfus plamisty, a my nie mamy lekarstw. Ludność umiera nam z głodu, ale się nie buntuje. Ten głodny naród daje naszym żołnierzom ostatni kawałek chleba, choć sam umiera z głodu. Daje ostatnią parę skarpet czy butów, ostatnią koszulę, a sam idzie bosy i goły, pomimo zimy. Uczyńcie wszystko co możliwe, aby nam pomóc!" Sytuacja rzeczywiście była dramatyczna, że Tito wysłał ten telegram. Już nie prosił o broń i amunicję, błagał o chleb. 11 lutego nadeszła z Moskwy odpowiedź: "Nie wątpcie w to, że gdyby istniała choćby najmniejsza możliwość udzielenia pomocy waszej wspaniałej, bohaterskiej walce - dawno byśmy to uczynili. Radziecki naród przepełniony jest podziwem i głęboką braterską sympatią dla narodowo-wyzwoleńczego wojska. Razem z Josipem Wissarionowiczem wielokrotnie rozważaliśmy sposoby i możliwości udzielenia wam pomocy. Niestety, pomimo licznych starań nie zdołaliśmy tego dokonać, ze względu na niemożliwe do pokonania przeszkody techniczne... Jak tylko zostaną usunięte, zrobimy wszystko, co konieczne. Czy w to wątpicie? Prosimy, abyście zrozumieli naszą sytuację i wyjaśnili ją towarzyszom żołnierzom. Wytężcie wszystkie siły, abyście wytrzymali i tę obecną, niezwykle ciężką próbę. Tworzycie wielkie dzieło, którego nasz radziecki kraj i wszystkie miłujące wolność narody nigdy nie zapomną. Bratnie pozdrowienia dla was, wszystkich towarzyszy oraz najlepsze życzenia w tej bohaterskiej walce przeciwko przeklętemu wrogowi. Dziadek". Tak więc i tym razem Moskwa nie szczędziła pięknych słów i pustych zapewnień. Nie obiecała jednak niczego. Stalin nie chciał wtedy jednoznacznie opowiedzieć się po stronie Tity. Nie chciał narażać się Sprzymierzonym - sam liczył na ich materialną i wojskową pomoc. Nawet w czasie trwania IV ofensywy Tito bacznie śledził wydarzenia międzynarowoe. Znalazł czas, aby na kolejnym postoju wysłać telegram dementujący informację, zamieszczoną przez "New York Times" o rzekomym rozstrzelaniu przez partyzantów brytyjskich oficerów, którzy chcieli dotrzeć do oddziałów Mihailovicia. Tito stwierdził, że jest to kolejne kłamstwo, spreparowane przez czetników w celu zdyskredytowania partyzanckiego wojska w światowej opinii publicznej. Pojawił się też inny ważny problem. Oto w czasie walk partyzanci wzięli do niewoli setki niemieckich i włoskich żołnierzy. Byli oni poważnym obciążeniem dla partyzanckich oddziałów, które stale musiały być w ruchu. Z czetnikami nie było kłopotów - jako zdrajców rozstrzeliwano ich na miejscu. "Nie wiedzieliśmy, co z nimi począć - wspominał Tito. Nie mieliśmy żywności dla siebie, a nie chcieliśmy ich likwidować, ponieważ stosowaliśmy się do genewskiej konwencji o jeńcach wojennych. Postępowaliśmy tak, choć wiedzieliśmy, że Niemcy zabijają naszych, wziętych do niewoli żołnierzy, w tym także rannych i chorych. Z tego powodu zaproponowaliśmy wymianę i Niemcy na to się zgodzili. Trzech naszych przedstawicieli - Koća Popović, Milovan Djilas i Vladimir Velebit - poszli na rokowania w tej sprawie. Udało się nam doprowadzić do tej wymiany, dzięki której wielu naszych towarzyszy zostało uratowanych i następnie skierowanych do różnych jednostek. Tym samym faktycznie przyznany został naszym wojskom status walczącej strony - zgodnie z normami międzynarodowego prawa wojennego. Z tego powodu miałem kłopoty ze Stalinem, którego powiadomiłem o tym wszystkim za pośrednictwem Kominternu. Poinformowałem, że z Niemcami wymieniamy jeńców, ponieważ morzy nas głód, ludzie z wycieńczenia padają martwi. On mi odpowiedział w grubiański sposób, czyniąc zarzut, że wymieniamy jeńców z wrogiem. A z kim mieliśmy ich wymieniać? Odpowiedziałem wtedy Stalinowi krótko: Jeżeli nie możecie nam pomóc, zostawcie nas w spokoju! Damy sobie jakoś radę." Próby wymiany jeńców podejmowane były już wcześniej, w końcu 1942 roku. Tito tłumaczył się potem, że chciał ratować życie swoim żołnierzom, pozbyć się ciężaru żywienia i konwojowania niemieckich i włoskich jeńców, zyskać prawne uznanie dla swoich wojsk, jako walczącej strony. "Poza tym, rokowania z wrogiem powodowały przerwanie ognia i działań operacyjnych. Dawało to nam cenny czas na wytchnienie..." Sprawa ta odżyła po śmierci Tity. Stała się jednym z głównych zarzutów przeciwko niemu. Czy są one gołosłowne - być może pokaże przyszłość. Ujawnienie wszystkich istniejących ponoć dokumentów może potwierdzić, że Tito paktował z Niemcami - nie tylko w sprawie jeńców. Ten fakt w innym świetle stawiałby także Mihailovicia. Tito ciągle liczył na pomoc ze strony aliantów. Domagał się broni, amunicji, środków opatrunkowych i leków, a także żywności. Chciał być uznanym partnerem w walce z państawami Osi. 7 marca otrzymał radiodepeszę z Moskwy z pocieszającymi wiadomościami: "W najbliższym czasie możecie liczyć na poważną pomoc materialną. Staramy się także o udzielenie waszej braterskiej walce politycznego wsparcia... Nadajemy o was audycje po angielsku i francusku. Mobilizujemy opinię publiczną w Anglii i Ameryce, aby wpłynęła na zmianę stanowiska angielskiego rządu na waszą korzyść, a przeciwko zdradzie Draźy Mihailovicia i jego czetników..." 15 marca prezydent Franklin Delano Roosevelt przyjął w Waszyngtonie szefa brytyjskiej dyplomacji, Anthony Edena. Tematem rozmowy były sprawy powojennej Europy. Amerykański prezydent był zdania, że Jugosławię należy podzielić, sprzeciwił się temu Eden. Uzgodniono więc, że jugosłowiański rząd emigracyjny zbada możliwości utworzenia po wojnie Królestwa Jugosławii na zasadach konfederacji. A tymczsem rząd emigracyjny nadal starał się ratować pozycję Draźy Mihailovicia. Zaprzeczał, że generał-minister dopuszcza się zdrady, współpracuje z Niemcami. Z tego powodu odwołał swego ambasadora z Moskwy, zawieszając czasowo stosunki dyplomatyczne. W Waszyngtonie zabiegał o dalsze udzielanie czetnikom pomocy wojskowej i materialnej. Tito raz jeszcze zażądał przysłania do Jugosławii komisji Sprzymierzonych, aby na miejscu przekonała się, jak bardzo zasadne są oskarżenia przeciwko czetnickiemu generałowi. Osiągnął swój cel. 17 kwietnia wylądowała na spadochronach koło Zvornika pierwsza z trzech grup komandosów, złożona z Kanadyjczyków jugosłowiańskiego pochodzenia. Miała ona nawiązać kontakt z dowództwem partyzanckich oddziałów w Bośni. 24 kwietnia podobna grupa wylądowała w okolicach miejscowości Brinje w Chorwacji. Wraz z nią przyleciało trzech przestawicieli rządów Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych Ameryki. Tito powiadomił o tym Komintern w Moskwie. Dodał, że według informacji, uzyskanych od alianckiej misji wojskowej w Chorwacji, Anglicy zamierzają zorganizować przerzut większej ilości ochotników do Jugosławii. Mają być wśród nich także członkowie brytyjskiej partii komunistycznej. Rząd angielski zacznie udzielać pomocy wojskowej i materialnej Naczelnemu Sztabowi partyzanckich wojsk. Zadaniem misji jest gromadzenie informacji o siłach nieprzyjaciela oraz o działaniach partyzantów. Tak oto Tito w nieco zawoalowany sposób zwracał Moskwie uwagę, że wyprzedzili ją Sprzymierzeni, że to właśnie oni, a nie Kreml okazali mu pierwsi zaufanie. Tak więc po wielu staraniach i dziesiątkach natarczywych telegramów, w których wymieniał dowody zdrady czetników - Tito osiągnął swój cel. Brytyjczycy zmienili swój stosunek do narodowo- wyzwoleńczych sił, które rzeczywiście zadawały coraz skuteczniejsze ciosy okupacyjnej armii. Po zakończeniu IV nieprzyjacielskiej ofensywy Naczelny Sztab zamierzał skierować swoje oddziały do południowej Serbii, Macedonii i Kosowa. Okazało się jednak, że Niemcy już w marcu zaplanowali nową akcję przeciwko partyzantom, tym razem pod kryptonimem " Schwarz". Były to plany V ofensywy. Po bitwie nad Neretvą partyzanckie oddziały skoncentrowały się w okolicach Foćy. W pobliżu Ćelebića rozmieszczono w dobrze zamaskowanych szpitalach polowych cztery tysiące rannych i chorych, uratowanych przed wrogiem. Tito miał nadzieję, że nadejdzie teraz chwila wytchnienia, że nieprzyjaciel nie od razu uderzy. Zwiadowcy donosili jednak o nowych ruchach wrogich wojsk. Wyraźnie zmierzały one do otoczenia partyzanckich sił. Tito rozkazał, żeby oddziały przechodzące na tereny Kosowa i Metohii zawróciły w kierunku zachodniej lub wschodniej Bośni, zależnie od możliwości. Główne siły wraz z Naczelnym Sztabem ruszyły w kierunku miejscowości Tjentiśte i Zelengory. Niemcy szybko dostrzegli ten manewr. Wspierani artylerią i lotnictwem zaczęli zaciskać w tym rejonie pancerną obręcz. W tej sytuacji Naczelny Sztab zadecydował, że partyzanckie siły skoncentrują się w trójkącie pomiędzy górnym dorzeczem Neretvy i Sutjeski. Tu właśnie zajęła stanowiska druga dalmatyńska brygada, która odegrała decydującą rolę w toku późniejszej bitwy. Z kilku stron ruszyły w tym kierunku niemieckie, włoskie, bułgarskie i jugosłowiańskie, kolaboracyjne dywizje. Nacierały również oddziały czetników, mimo że 11 maja, a więc jeszcze przed bitwą, Draźa Mihailović otrzymał od swego rządu instrukcję, aby zerwał współpracę z okupantami. Londyn zalecał nawiązywanie poprawnych stosunków z partyzantami. Tak więc Draźa Mihailović niewiele sobie robił z poleceń swego rządu. Świadczył o tym udział jego wojsk w bitwie nad rzeką Sutjeską. W dniu, w którym się rozpoczęła, a więc 15 maja, Tito otrzymał depeszę z Moskwy. Informowała ona o likwidacji Kominternu "ze względu na radykalną zmianę sytuacji, jaka nastąpiła w czasie drugiej wojny światowej w układzie sił partii komunistycznych w różnych krajach, zwłaszcza walczących z hitleryzmem i faszyzmem". Międzynarodówka komunistyczna po prostu się przeżyła, stała się niewygodna i zagrażała stosunkom Związku Radzieckiego z Sojusznikami. Dla Tity był to szok. Tak wiele nadziei z nią wiązał, wierzył w skuteczność jej działania, w potrzebę istnienia. Był jej wychowankiem i pilnym uczniem. Ale nie miał wiele czasu na rozważenie tej sprawy, bitwą nad rzeką Sutjeską rozpoczęła się V nieprzyjacielska ofensywa. Przeciwko okrążonym w górach partyzantom, liczącym 19 700 żołnierzy, stanęło 127 tysięcy doskonale uzbrojonych i wypoczętych Niemców, wśród nich doborowa dywizja SS "Prinz Eugen". Towarzyszyły im oddziały bułgarskie, włoskie, a także domobranów, czetników i ustaszów. Po przeanalizowaniu sytuacji Tito postanowił przebijać się w głąb Bośni, ale wysłane patrole zwiadowcze napotkały na tym kierunku znaczne siły nieprzyjaciela. Skoncentrował więc swoje oddziały w dolinie rzeki Sutjeski. Tuż przed bitwą dołączyła do Naczelnego Sztabu brytyjska misja wojskowa - major William Stuart oraz kapitan William Deakin, człowiek bliski Churchillowi. Rozpoczęła się bitwa. Najcięższe walki trwały od 6 do 8 czerwca. Tito rozkazał, aby główne siły przebijały się na południe, w kierunku Sandźaku. Miały one otworzyć drogę dla ewakuacji rannych oraz członków Komitetu Wykonawczego Antyfaszystowskiej Rady (AVN0J). Sam natomiast postanowił iść na północ. Liczył na to, że nieprzyjaciel skoncentruje swoją uwagę na usiłujących się przedrzeć w kierunku południowym oddziałach. Sobie zachował I Proletariacką Brygadę Szturmową, która w krwawym boju 10 czerwca przełamała okrążenie. I tym właśnie wyłomem poszedł Tito wraz z brytyjską misją wojskową. Na zboczach Ozrenu, w czasie artyleryjskiego ostrzału i nalotu zostali ranni - Tito i kapitan William Deakin. Natomiast major William Stuart zginął na miejscu. Oto relacja samego Tity: "Wydarzyło się to w lesie. Upadłem i zakryłem głowę rękami. Bomba padła tuż obok i jeden odłamek mnie trafił. Tłukli nas straszliwie, intensywnie, bez przerwy bili w te same miejsca. Rzucali tysiąckilogramowe bomby. Zaraz potem znaleźliśmy się w ogniu karabinów maszynowych. Niemcy strzelali ze wzgórza oddalonego od nas o około 500 metrów. Wtedy rozkazałem dowódcy IV brygady, aby zajął to wzgórze, aby powstrzymał Niemców, bo brygada nie będzie mogła przejść. Poszedł i zginął... Nie wiedziałem, że zostałem ranny w rękę. Poczułem uderzenie i pomyślałem, że zostałem trafiony w samo serce. Po eksplozji bomby uniosłem głowę i pytałem, czy ktoś został żywy. Potem wstałem, chciałem wziąć karabin i poczułem, że mi ręka zdrętwiała. Nie zwracałem jednak na to uwagi, pobiegliśmy w dół. Ale tam też byli Niemcy. Wtedy pomyślałem, że jednak lepiej pójść skosem po zboczu... I tak wyszliśmy w skalne pustkowie, gdzie przesiedzieliśmy cały dzień. Drugiego czy trzeciego dnia Olga (dr Miliśević) przypomniała sobie, że trzeba zobaczyć, co jest z moją ręką. Całkiem już sczerniała. Lekarze zaniepokoili się, stwierdzili, że jest to gazowa gangrena..." * * * W bitwie nad Sutjeską doszło do masakry partyzantów. III Proletariacka Dywizja, niosąca z sobą rannych i chorych nie zdołała się przebić na południe. Została całkowicie zniszczona. Zginęło 1300 rannych wraz z całym personelem medycznym, który do ostatniej chwili ich nie opuszczał. Padło trzydziestu lekarzy i trzysta pielęgniarek. W zaciętej bitwie poległo 6 tysięcy partyzantów, a więc jedna trzecia tych, którzy znaleźli się w okrążeniu. Byli to głównie młodzi, mało jeszcze doświadczeni żołnierze. Bitwa nad Sutjeską doczekała się po wojnie wielu opracowań, była gloryfikowana, sławiono bohaterstwo Tity, który tam właśnie został ranny. Wzniesiony został pomnik dla uczczenia poległych. Dopiero po latach, w 1990 roku, zaczęto poddawać w wątpliwość strategiczne talenty Tity. Oskarża się go, że "posłał na pewną śmierć tysiące młodych partyzantów, rannych i chorych, byle uratować siebie. Najlepszych, doborowych żołnierzy zachował przy sobie i dzięki nim wyszedł z okrążenia. Raz jeszcze zadbał o siebie, po prostu uciekł". Zaraz potem Tito wysłał dwie depesze do Moskwy na ręce Georgi Dymitrowa oraz do radiostacji "Slobodna Jugoslavija". Pierwsza zawierała obszerny meldunek o przebiegu bitwy nad Sutjeską oraz o partyzanckich akcjach, przeprowadzonych w innych rejonach kraju. W drugiej natomiast zawiadomił o śmierci majora Stuarta i o swojej ranie. "Anglicy mówią - pisał - że nie wyobrażali sobie, jak ciężką prowadzimy walkę. Widzą, że nasze oddziały są w ciągu dnia w boju, a nocą w marszu. Nie śpią i nie jedzą. Nasza sytuacja jest ciężka, ale my z niej wyjdziemy, choć z ciężkimi stratami. Nieprzyjaciel czyni maksymalne wysiłki, aby nas zniszczyć, ale nie zdoła. Prosimy o wasze wsparcie w tej najcięższej próbie." Tak więc i ta, piąta już z kolei ofensywa, nie przyniosła zamierzonych rezultatów. To prawda, że zadała partyzantom znaczne straty, ale raz jeszcze udowodniła, że nawet najlepiej wyszkolone, uzbrojone po zęby regularne wojska nie są w stanie pokonać partyzanckich oddziałów. W czasie walk radiostacja Naczelnego Sztabu utrzymywała stały kontakt z Moskwą i zachodnimi aliantami. Było to konieczne, choć nieostrożne - Niemcy bowiem namierzali nadajniki, byli dobrze zorientowani, gdzie się znajduje dowództwo partyzanckich sił. 8 czerwca generał Alexander, dowódca sojuszniczych sił na Bliskim Wschodzie, przesłał na ręce Tity telegram, w którym pisał m.in.: "Ślemy wam pozdrowienia i życzenia w tym krytycznym momencie walki przeciwko najeźdźcom waszego kraju. Wyślemy wam wyposażenie, w miarę naszych technicznych możliwości. Pamiętajcie, że armie sojusznicze zbliżają się. Nasze bombowce zrównają z ziemią Włochy i Niemcy. Inwazja Europy jest już realna. Na wschodzie Niemcy i ich satelici otrzymują ciężkie ciosy od naszych rosyjskich sojuszników. W najbliższych miesiącach wasza walka będzie jeszcze ważniejsza - jak nigdy dotychczas". Po wojnie Tito tak oceniał bitwę nad Sutjeską: "Dotychczas antyhitlerowski opór w Jugosławii przypisywany był czetnikom i czort wie jakim jeszcze quislingom? A myśmy musieli zacisnąć zęby i walczyć, i to w ciężkich warunkach - mieliśmy tylko lekkie uzbrojenie i bardzo mało amunicji. Strzegliśmy każdego pocisku, a musieliśmy walczyć przeciwko tym, którzy mieli najnowocześniejsze ciężkie uzbrojenie, lotnictwo, czołgi, służbę sanitarną i dosyć żywności. Myśmy jedli trzemuchę (czosnek niedźwiedzi lub babski - przyp. J.W.), trawę i koninę, aby podtrzymać siły, abyśmy mogli przeciwstawiać się przeciwnikowi, który coraz bardziej na nas nacierał. Nikt nam wtedy, w 1943 roku, w czasie tej wielkiej bitwy nie posłał ani jednego pistoletu, ani jednego naboju. Było tak z wielu powodów. Jedni tego nie uczynili z powodu oddalenia, a inni, bo mieli swoje kombinacje i pomagali czetnikom oraz różnym innym quislingom, a nie nam... Myśmy wtedy nie walczyli o przyszłe posady. Nikt z nas nie wiedział, czy jutro będzie żył. Wiedzieliśmy natomiast dobrze, dlaczego walczymy, że musimy stworzyć równoprawne stosunki między naszymi narodami. Walczyliśmy o braterstwo i jedność, aby przyszłość była piękniejsza, żeby było lepiej niż za czasów starej Jugosławii. Walczyliśmy o nowe społeczne stosunki i ta świadomość przepajała wszystkich naszych żołnierzy..." Przyznał to nawet generał Luetters, dowódca niemieckich sił w bitwie nad Sutjeską, w swoim meldunku z 20 czerwca o wynikach V ofensywy: "Przebieg bitwy wykazał, że siły komunistyczne pod komendą Tity są znakomicie zorganizowane i umiejętnie dowodzone, wykazują wysokie morale, budzące podziw. Nieprzyjacielska taktyka była niezwykle elastyczna - w aktywnej obronie, wykorzystując mgłę, mrok i deszcze, komuniści nadrabiali brak ciężkiego uzbrojenia, unikali bezpośrednich starć... Okazali się fanatycznymi, upartymi, dobrymi żołnierzami, doskonale znali przy tym trudny, górski teren. Jest rzeczą niewątpliwą, że komuniści są przeciwnikiem, z którym trzeba się poważnie liczyć". Trudno było o lepsze świadectwo, wyrażone przy tym przez przeciwnika. Wieści o ciężkich bojach w rejonie Sutjeski, Tjentiśta i Zelengory dotarły do Londynu. W czasie narady, poświęconej sytuacji we Włoszech i w basenie Morza Śródziemnego, Winston Churchill powiedział m.in.: "Trzeba udzielać możliwie największej pomocy jugosłowiańskiemu ruchowi antyfaszystowskiemu, który wiąże walką około trzydziestu trzech dywizji państw Osi w tym rejonie. Wydałem rozkaz, aby została wydzielona pewna liczba samolotów dla zwiększenia naszej pomocy, choćby i kosztem bombardowania Niemiec i wojny podmorskiej..." Tak więc Tito osiągnął wreszcie polityczny cel, odniósł wymarzony sukces. Zdobył uznanie nie tylko wrogów, ale i Sojuszników. Na spełnienie alianckich obietnic nie musiał długo czekać. 27 czerwca do Głównego Sztabu NOV i PO Słowenii przybyła misja wojskowa pod dowództwem kanadyjskiego majora Williama Johnsa. Bezpośredni kontakt ze Sprzymierzonymi został nawiązany. W trzy dni później we Wschodniej Bośni dwa brytyjskie samoloty zrzuciły półtoratonowy ładunek materiałów wybuchowych. Przybyła także kolejna grupa komandosów, specjalnie przeszkolonych do zadań dywersyjnych w trudnym górskim terenie. Tito znajdował się już wtedy w bezpiecznym miejscu, ukryty w jaskini w pobliżu miejscowości Kladanj. Zbliżała się druga rocznica wybuchu powstania w Jugosławii. Tito wraz ze swymi współpracownikami ocenił ten okres. Mimo ogromnych strat, utraty wielu tysięcy doświadczonych żołnierzy - można było mówić o sukcesie. Leśna armia okrzepła. Od roku w zachodniej części Jugosławii działały brygady, dywizje i korpusy NOV i POJ. Dwadzieścia partyzanckich dywizji znajdowało się w Bośni, Chorwacji i Słowenii. Wiązały one walką coraz więcej nieprzyjacielskich wojsk, zadawały im ciężkie ciosy. Ułatwiało to aliantom sytuację na innych frontach. Lądowanie w dniu 10 lipca wojsk Sprzymierzonych na Sycylii spowodowało wiele nowych nadziei. Tito spodziewał się szybkiej kapitulacji faszystowskich wojsk. Znał od jeńców nastroje panujące wśród włoskich żołnierzy, którzy marzyli tylko o tym, aby powrócić do domu. 15 lipca w górach Milan w osadzie Ponjerka, zwołał wspólną naradę Naczelnego Sztabu i KC KPJ. Zaproponował, aby wojskowo-polityczne kierownictwo przeniosło się ze wschodniej Bośni do Bosanskiej Krajiny, skąd łatwiej byłoby dowodzić oddziałami. Panowała zgodna opinia, że wojna weszła w ostatnią, decydującą fazę. Postanowiono, aby Tito, jako sekretarz generalny KPJ, zwrócił się do Moskwy o przysłanie radzieckiej misji wojskowej. Istotnie, rychło nastąpiły ważne wydarzenia. 25 lipca Wielka Faszystowska Rada zdymisjonowała i uwięziła Benito Mussoliniego. Tito zbierał meldunki o panice we włoskich wojskach w Jugosławii. Nadeszły też wieści o pierwszych reakcjach niemieckich. Na rozkaz Hitlera nastąpiła reorganizacja dowództwa w Jugosławii. Sformowana została Grupa Armii F ze sztabem w Belgradzie. Otrzymała stanowczy rozkaz ostatecznego zniszczenia sił partyzanckich i zabezpieczenia szlaków komunikacyjnych, wiodących przez Jugosławię do Grecji. Tito, za pośrednictwem moskiewskiego radia "Slobodna Jugoslavija", wezwał włoskich żołnierzy do rzucania broni. Apelował, aby wracali do domów i zajęli się usuwaniem Niemców z własnej ojczyzny. Wzywał też, aby przyłączali się do partyzantów, nawet całymi oddziałami z bronią i wyposażeniem - w celu wspólnej walki z hitlerowcami. Stworzenie drugiego frontu w południowej Europie zaniepokoiło niemieckie dowództwo. Cenna była każda dywizja, a w Jugosławii wzmagał się zbrojny opór. W Lublanie zapowiadano generalny strajk i otwarte wystąpienia przeciwko włoskim siłom okupacyjnym. Odbywały się tam antyfaszystowskie manifestacje, na które Włosi odpowiadali represjami. Emigracyjny rząd w Londynie uznał, że nie sposób dłużej czekać i opracował "Plan Wyzwolenia Jugosławii". Oto podporządkowane rządowi regularne oddziały miały dokonać desantu na adriatyckim wybrzeżu w okolicach Zadaru i wraz z czetnikami podjąć ofensywę przeciwko okupantom. Wyznaczono kierunki uderzenia: Knin-Mostar-Sarajewo-Belgrad oraz Knin-Zagrzeb. Operacja ta miała mieć przede wszystkim demonstracyjny charakter. Jej politycznym celem było zmuszenie Tity i jego wojsk do kapitulacji wobec czetników i oddziałów desantowych do czasu, póki Sprzymierzeni nie rozstrzygną problemu powojennej Jugosławii. Wszystkie te plany pozostały jednak na papierze. Sprzymierzeni ich nie poparli, uznali za mało realne a nawet za polityczne awanturnictwo. Spowodowało to zmiany w rządzie emigracyjnym. Na jego czele stanął Boźidar Purić, ale ministrem wojny nadal pozostawał generał Draźa Mihailović. Tito z satysfakcją gromadził pomyślne dla siebie wieści. W Bernie i Zurychu emigranci jugosłowiańscy utworzyli Komitet Narodowego Wyzwolenia Jugosławii. W całym kraju toczyły się zacięte walki. Do narodowo-wyzwoleńczych wojsk i oddziałów partyzanckich napływały tysiące ochotników. Polowe oficerskie szkoły w przyspieszonym tempie przygotowywały dowódców dla nowoformowanych oddziałów. Z Wojwodiny napływały do Wschodniej Bośni transporty żywności; leków, odzieży. Wszystko to pochodziło z darów ludności, przenoszone było nocami przez okupowane tereny. Nadchodziły meldunki o dezercjach z quislingowskich oddziałów. Na stronę partyzantów przechodziły całe jednostki. Na przykład w Zagorju na partyzancką stronę przeszedł Varaźdinski Artyleryjski Pułk wraz z oficerami, bronią, amunicją i obfitym wyposażeniem. Pracy było coraz więcej. Tito niewiele wtedy spał. Każdego dnia łączył się drogą radiową z Moskwą, aby za pośrednictwem "Slobodnej Jugoslawii" przekazać Sprzymierzonym najnowsze meldunki z bitewnych pól Jugosławii. Korzystał też z silnej radiostacji brytyjskiej misji wojskowej. 14 sierpnia poprzez majora Williama Johnsa przekazał Sojusznikom informację, że zamierza postawić dowództwu włoskich sił okupacyjnych w Słowenii dwa warunki: - jednostki włoskie mają zaprzestać walki przeciwko partyzanckim oddziałom i skierować broń przeciwko Niemcom, - albo też przekazać je partyzantom i opuścić terytorium Jugosławii. Przy okazji nie omieszkał wspomnieć o czetnickiej zdradzie i zapowiedział, że będzie zaciekle walczył przeciwko Mihailoviciowi, londyńskiemu rządowi i królowi. Pogarszała się sytuacja w Chorwacji. Niemiecki dowódca Południowego- Wschodu w meldunku do Berlina pisał: "Władze Niezawisłego Państwa Chorwackiego (NDH) straciły wszystkich zwolenników. Chorwackie wojska nie chronią już tego państwa. Widoczne jest dążenie kół ustaszowskich do zabezpieczenia sobie ratunku ze strony Londynu. Wiara w zwycięstwo Niemiec, istniejąca jeszcze wśród małej części ludności, zachwiana jest komunistyczną propagandą. Komuniści pod wodzą Tity dysponują ruchliwymi oddziałami w sile 65-75 tysięcy ludzi..." A przecież w tym czasie Tito gotów był wystawić nawet półmilionową armię, właśnie w przypadku, gdyby Sprzymierzeni zamierzali wylądować na Bałkanach. Tak się nie stało; a utrzymywanie tak wielkiej ilości wojska, bez stałego zaopatrzenia w broń i żywność, było niemożliwe. 17 sierpnia w kanadyjskim mieście Quebec rozpoczęła się konferencja prezydenta USA Franklina Delano Roosevelta i brytyjskiego premiera Winstona Churchilla. Omawiając sprawy Bałkanów, postanowili oni nie tworzyć nowego frontu w tym rejonie Europy, a jeśli chodzi o Jugosławię to podjąć kolejną inicjatywę pojednania partyzantów i czetników, Tity i Mihailovicia. Każdy z nich miał walczyć na swoim terenie. Inwazyjne plany emigracyjnego rządu w Londynie nie uzyskały poparcia. Od dłuższego już czasu Tito nosił się z zamiarem lepszego wyróżnienia najlepszych dowódców i żołnierzy. Dotychczas wymieniał ich w rozkazach, ale to już było mało. Przedwojennych orderów nie chciał nadawać, zaproponował więc w połowie sierpnia Naczelnemu Sztabowi wprowadzenie odznaczeń nowej Jugosławii, orderów: Bohatera Narodowego, Partyzanckiej Gwiazdy, Wyzwolenia Narodowego, Za Odwagę oraz medalu Za Dzielność. Pierwszy z nich przyznano automatycznie wszystkim tym, którzy w latach 1942-43 uznani zostali w rozkazach Naczelnego Sztabu bohaterami narodowymi. Stopnie podoficerskie i oficerskie wprowadzone zostały już wcześniej - 1 maja 1943 roku. Otrzymało je około pięciu tysięcy wyróżniających się dowódców. Tito mianował też pierwszych partyzanckich generałów. U schyłku lata w Slavonii powstały ochotnicze bataliony - czechosłowacki "Jan Źiźka" i węgierski "Sandor Pet”f" oraz niemiecki "Ernst Thalmann". Brytyjczycy przysłali około czterdziestu samolotów ze zrzutami broni. Tito nadal domagał się oficjalnego uznania przez Sprzymierzonych Naczelnego Sztabu oraz swoich sił zbrojnych za regularną sojuszniczą armię, a nie tylko partyzancką i patriotyczną. Raz jeszcze z przedziwnym uporem zwrócił się do Moskwy o przysłanie radzieckiej misji wojskowej. Niezmiernie cierpiał, że właśnie z tej strony ciągle daremnie oczekiwał uznania i jakiejkolwiek pomocy. Rozdział XI DONIOSŁE WYDARZENIA Nadszedł wreszcie długo oczekiwany dzień. 8 września 1943 roku skapitulowała włoska armia. Oddziały Tity zaczęły rozbrajać włoskie dywizje w Słowenii. Dochodziło przy tym do walk z rodzimymi faszystami z Białej i Błękitnej Gwardii. Dowódcy włoscy z reguły odrzucali propozycje przejścia na stronę partyzantów i wspólnej walki przeciwko Niemcom. Inaczej żołnierze i niżsi oficerowie - zgłosiło się ich tak wielu, że powstała dywizja "Garibaldi" oraz batalion "Mateotti". W Słowenii powiększały się wolne od wroga terytoria, a na Primorju wybuchło powstanie. Tito ciągle rozmyślał o konieczności stworzenia podstaw państwowych przyszłej Jugosławii. Rozważał potrzebę zreorganizowania Antyfaszystowskiej Rady Wyzwolenia Narodowego Jugosławii. Wiedział, że ani w Moskwie, ani tym bardziej u zachodnich aliantów nie zyska sobie w tym poparcia, a na jego głowę spadną gromy i oskarżenia o samowolę. Nic jednak nie mogło go odwieść od tych zamiarów. Uważał, że tylko on i jego ludzie mają prawo do tworzenia powojennej Jugosławii. Innej niż poprzednia, z naczelnym hasłem braterstwa narodów i jedności kraju. Dysponował siłą dwudziestu dywizji ze 120 tysiącami żołnierzy, okrzepłych w partyzanckiej walce. Do chiwili kapitulacji włoskiej armii angażował swymi bojowymi operacjami 15 włoskich i 21 niemieckich dywizji, nie licząc znacznych sił kolaboranckich, jak czetnicy, ustasze, domobrani, różnokolorowe gwardie. Niemcy musieli utrzymywać w podbitym kraju silne garnizony, aby nie stracić linii komunikacyjnych, wiodących na południe do Grecji. We wrześniu 1943 roku przeciwko wojskom i oddziałom partyzanckim, dowodzonym przez Titę, walczyło 600 tysięcy hitlerowskich i faszystowskich żołnierzy. Docenili to wreszcie Sprzymierzeni. 18 września Tito powitał członków angielsko-amerykańskiej misji wojskowej. Już nazajutrz rozpoczęła się VI nieprzyjacielska ofensywa, która trwała do stycznia 1944 roku. Objęła strategicznie ważne tereny - od włoskiego Udine poprzez Triest, Karlovac, Lublanę po chorwacką granicę. Mówiono, że to sam Hitler zatwierdzał plan tej wielkiej operacji, która miała - podobnie jak poprzednie - zniszczyć armię Tity. I tym razem cel nie został spełniony. Nie udało się rozbić ruchliwych i dobrze zaopatrzonych, zwłaszcza w odebraną Włochom broń, partyzanckich oddziałów. Przewidując, że na zbliżającej się moskiewskiej konferencji ministrów spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii, USA i ZSRR poruszona będzie sprawa Jugosławii - Tito skierował do radzieckiego rządu radiogram, w którym pisał m.in.: "Po pierwsze: nie uznajemy ani jugosłowiańskiego rządu, ani króla, ponieważ od dwóch i pół lat, a także i obecnie popierają współpracownika okupanta, zdrajcę Draźę Mihailovicia. Ponoszą więc wszelką odpowiedzialność za tę zdradę wobec narodu Jugosławii. Po drugie: nie zgodzimy się na ich powrót do Jugosławii, bo to oznaczałoby wojnę domową. Po trzecie: mówimy w imieniu ogromnej większości narodu, że pragnie on demokratycznej republiki, opartej o narodowo-wyzwoleńcze komitety. Po czwarte: obecnie jedyną legalną władzą w kraju są narodowo- wyzwoleńcze komitety z Antyfaszystowską Radą na czele". Stanowisko Tity i wojskowego oraz politycznego kierownictwa było więc jasne. Miało ono decydujące znaczenie dla dalszego rozwoju wypadków w walczącym kraju. Zachodni sojusznicy ciągle jednak grali na dwie strony. Tito wielokrotnie korzystał z pośrednictwa Georgi Dymitrowa oraz radiostacji "Slobodna Jugoslavija" w Moskwie, aby zwrócić uwagę na niedopuszczalność dalszego popierania Mihailovicia i jego czetników. W początkach października donosił w radiogramie: "Podarowanie samolotu przez prezydenta USA jugosłowiańskim emigrantom i wrogim nam środowiskom - stanowi mieszanie się Ameryki w nasze wewnętrzne sprawy. W Jugosławii istnieje tylko jedno narodowe wojsko, które walczy po stronie Sprzymierzonych przeciwko Niemcom i naturalną rzeczą byłoby udzielenie właśnie temu wojsku pomocy, a nie tym, którzy współpracują z okupantami". Czuł siłę swojej armii, tak ciężko doświadczonej w krwawych bojach. Kiedy więc zwrócił się do niego szef anglo-amerykańskiej misji wojskowej z pytaniem, co sądzi o projekcie lądowania sojuszniczej armii w Jugosławii - Tito odpowiedział negatywnie, uzasadniając to strategicznymi trudnościami. Zaraz potem napisał jak zwykle lojalnie do Dymitrowa: "Oni mają zamiar przysłać swoje oddziały. Nie pozwolimy na to lądowanie i gotowi jesteśmy przeciwstawić się mu siłą". Tak ostrego w tonie stanowiska Tity wobec zachodnich aliantów jeszcze nie było. Był rozgoryczony ciągłym popieraniem przez nich emigracyjnego rządu, Mihailovicia, czetników, brakiem uznania dla jego osoby i partyzanckiego wojska. Gotów był nawet skierować broń przeciwko zachodnim Sojusznikom, gdyby ich wojska lądowały na wybrzeżu Adriatyku lub próbowały powietrznego desantu na jugosłowiańskie terytorium. 18 października Tito przekazał do Moskwy obszerną informację o sytuacji w partii i wojsku. Pomimo upokorzeń, jakich doznawał właśnie od swego -jego zdaniem - najbliższego sojusznika, ideowego pobratymca, ciągle był wierny, ciągle liczył na uznanie przede wszystkim Kremla. Tito zawiadomił, że skład Biura Politycznego nie zmienił się od V konferencji KPJ w 1940 roku, a jego członkami są obok Tity: Edward Kardelj, Aleksander Ranković, Milovan Djilas, Ivan Milutinović, Franc Leskovśek, Ivo Ribar i Sreten Źujović. W Słowenii, Chorwacji i Macedonii działały komitety centralne, a w Serbii, Bośni, Hercegowinie, Czarnogórze i Wojwodinie - komitety prowincjonalne. Partia liczyła 20 tysięcy członków. W walkach i konspiracji zginęło kilka tysięcy komunistów. Tito chciał się więc pokazać nie tylko jako dowódca partyzanckich sił, ale i wierny komunista. Zaraz potem raz jeszcze zaprotestował wobec Amerykanów, którzy przekazali emigracyjnemu rządowi kolejne cztery bombowce typu "Liberator". Stanowczo zażądał, aby narodowo- wyzwoleńczemu wojsku zwrócone zostały broń i okręty, które Włosi zagarnęli w 1941 roku. W tym czasie dojrzewały w nim decyzje, które miały przesądzić o powojennej przyszłości Jugosławii. Tito uznał, że nadchodzi właściwy moment. Chciał raz na zawsze udaremnić zabiegi emigracyjnego rządu, zmierzające do objęcia władzy w kraju po upadku III Rzeszy i zakończeniu wojny. Potrzebne mu było jednak "mocne uderzenie". Po długich namysłach postanowił utworzyć Bałkański Sztab, oczywiście z nim samym na czele. W tym celu wysłał do Macedonii, Kosowa i Metohii serbskiego komunistę Svetozara Vukmanovicia Tempo z misją nawiązania kontaktów i przeprowadzenia rozmów z przywództwem tamtejszych ruchów wyzwoleńczych i komunistycznych partii. "Zaproponuj im - powiedział - żeby uznali nasz Naczelny Sztab za nadrzędne, bałkańskie dowództwo!" Tempo przemyślał sprawę i jeszcze w drodze postanowił działać ostrożnie. Obawiał się, że Albańczycy i Grecy nie przyjmą propozycji Tity. Dlatego też, po nawiązaniu odpowiednich kontaktów, mówił głównie o potrzebie współpracy, zespolenia sił dla wspólnego celu. Miał nadzieję, że i tak na czele całości stanie Tito - dysponował bowiem największą siłą zbrojną na Bałkanach. Pomysł przyjęty został przychylnie, ale z pewnymi zastrzeżeniami. Albańczycy wyrazili w zasadzie zgodę, natomiast Grecy uznali, że ze względu na równouprawnienie w walce - Sztab Bałkański powinien mieć kolektywne dowództwo, składać się więc musi z czterech komendantów i czterech komisarzy. Tempo przekonywał Greków, że Sztab ten mógłby pokierować organizowaniem oporu przeciwko Anglikom, którzy tradycyjnie chcieli zachować swoje wpływy w Grecji. Ci jednak, gdy się o tym dowiedzieli, zawiadomili Stalina o tych machinacjach Tity. Musiał dostać niezłą reprymendę, bo w depeszy do Tempo napisał: "Czy nie pojmujesz, że nie miałeś żadnych pełnomocnictw do tworzenia jakiegoś Bałkańskiego Sztabu?" Wyparł się więc swojej inicjatywy, odpowiedzialność zrzucił na swego wysłannika. Tempo nie omieszkał odpowiedzieć, że gdyby nie był pewny, że ma odpowiednie upoważnienie samego Tity - nie wchodziłby w tę wątpliwą sprawę. Ciekawe, że po wojnie depesze te "zaginęły", przechowały się natomiast w archiwach niemieckiej armii, która je przejęła i rozszyfrowała. Potem też przez wiele lat sprawa ta pomijana była milczeniem. Gdy Tempo pisał swoje pamiętniki, musiał o niej "zapomnieć". Wspominał w 1990 roku, że ostatecznie całą winę, związaną z pomysłem tworzenia Bałkańskiego Sztabu, wziął na siebie i po wojnie nigdy już nie rozmawiał z Titą na ten temat. W tamtym okresie Tito miał jeszcze większe ambicje. Podchwycił zaproponowany przez albańskiego dowódcę Envera Hodżę projekt utworzenia Bałkańskiej Federacji. Jak pisał po wojnie Tempo - strategia była taka: "Najpierw Bałkański Sztab z Titą na czele. Po zwycięskim zakończeniu wojny utworzenie Bałkańskiej Federacji, obejmującej również Grecję i europejską część Turcji. Tito miał zostać jej prezydentem, chciał "poić swojego konia" w wodach czterech mórz - Czarnego, Egejskiego, Jońskiego, Adriatyckiego, w Bosforze i Dardanelach. Chciał utworzyć takie bałkańskie Austro-Węgry od szczytu Triglavu do Bosforu. Niektórzy potem powiadali, że marzył mu się bałkański tron ze stolicą w Belgradzie". Moskwie pewnie to odpowiadało, bo zawsze można było Titę zneutralizować lub nawet usunąć. Jednakże ostra reakcja Wielkiej Brytanii spowodowała, że Tito zarzucił ten pomysł, odżegnał się od niego i wszystko zrzucił przede wszystkim na swego specjalnego wysłannika na południe Bałkanów. Ta porażka nie odebrała mu chęci realizacji innych, równie ambitnych planów, dotyczących jednakże wyłącznie Jugosławii. Jesienią 1943 roku jego oddziały liczyły już ponad 300 tys. żołnierzy. Na 130 tysiącach kilometrów kwadratowych wyzwolonych obszarów żyło pięć milionów osób. Działały antyfaszystowskie rady, pełniące funkcje władz lokalnych. Po bitwie pod El Alamein Tito wysłał telegram gratulacyjny do brytyjskiego marszałka polnego Bernarda Law Montgomery'ego. W końcu października zażądał wyjaśnień od Georgi Dymitrowa, dlaczego w hasłach WKP(b) z okazji 26 rocznicy Rewolucji Październikowej zabrakło słów o walce jugosłowiańskich partyzantów. "Przecież w 1941 roku, kiedy dopiero zaczynaliśmy - pisał Tito - wasze hasła mówiły o naszej walce. O co teraz chodzi? Wymieniacie przecież Sprzymierzonych, którzy we Włoszech mają przeciwko sobie trzy razy mniej niemieckich dywizji niż my." Tito domagał się pilnego uzupełnienia haseł akcentem jugosłowiańskim. Mimo urażonych ambicji wysłał telegram gratulacyjny do Józefa Stalina z okazji październikowego święta. W pierwszych dniach listopada naczelny dowódca niemieckich sił zbrojnych "Południowy Wschód", generał feldmarszałek Maksymilian von Weichs meldował kwaterze głównej Fuhrera o sytuacji w Chorwacji, Bośni i Serbii: "Niemieckie oddziały utrzymują stanowiska jedynie wzdłuż wybrzeża adriatyckiego i linii kolejowych. Nasze tylne i boczne wsparcie jest stale zagrożone i wielokrotnie przełamywane. Partyzanci kontrolują i obserwują wszystkie ruchy naszych oddziałów. Na rozległych terenach Bośni i Chorwacji niemieckich oddziałów prawie nie ma. Na siły NDH nie można więcej liczyć, coraz bardziej się rozpadają... Partyzancki dowódca Tito stworzył wewnątrz Niezawisłego Państwa Chorwackiego sowieckie państwo, które dysponuje dobrym cywilnym kierownictwem. Jego siły zbrojne oceniamy na sto tysięcy ludzi w dwudziestu dywizjach i czternastu samodzielnych brygadach... W Serbii Draźa Mihailović usiłuje drogą mobilizacji utworzyć nacjonalistyczną armię, wierną królowi... Pomimo to komunizm w Serbii ma coraz większe wpływy... Obecnie główne niebezpieczeństwo zagraża z Chorwacji. Siły czerwonych zamierzają przedrzeć się przez Drinę do Serbii. Z tego powodu Mihailović szuka kontaktu z niemieckimi dowódcami, żeby nie ulec komunistom... Konkludując - nacjonalistyczne siły słabną, a ruch komunistyczny rośnie. Stąd kierunek naszych działań: najgroźniejszym wrogiem jest Tito. Jeśli w najbliższych miesiącach nie zdołamy osłabić jego sił, wzmocnionych obecnie upadkiem chorwackiego państwa, to wówczas dojdzie do połączenia wszystkich komunistycznych sił na obszarze Południowego Wschodu. Obrona wybrzeża adriatyckiego nie będzie możliwa. Poza tym, w najbliższych miesiącach nie będzie już chodziło o utrzymanie Chorwacji, Czarnogóry czy Albanii, ale o uniemożliwienie powstania bolszewickiego placu boju na całym obszarze Południowego Wschodu i to w bezpośredniej bliskości granic Rzeszy..." Była to rzeczowa ocena sytuacji. Jeszcze bardziej niż dotychczas zaniepokoiła Hitlera, który Bałkanom, a zwłaszcza Jugosławii, poświęcał wiele uwagi. Tak więc nawet wrogowie przyznawali, że siły partyzanckie znacznie wzrosły i sprawiają coraz więcej militarnych kłopotów. W tym czasie zaczęły nadchodzić transporty wojennego sprzętu, odzieży, żywności i leków. Okazało się też, że Anglicy przetrzymują w obozach partyzantów jugosłowiańskich, wyzwolonych z niemieckiej i włoskiej niewoli. Strzeżeni byli przez czetników. Tito ostro zaprotestował, alarmował, że czetniccy oficerowie nakłaniają Jugosłowian do wstępowania do bliżej nie określonej legii. Z zadowoleniem przeczytał telegram od brytyjskiego marszałka polnego B.L. Montgomery'ego, który tytułował go przy tym: generale! Z wielkim zadowoleniem słyszę o waszych nieustających sukcesach w walce przeciwko gnębicielowi waszego kraju i naszemu wspólnemu wrogowi... Naziści odpokutują zło, które wyrządzili narodom Europy. Obecnie po obu stronach Adriatyku otrzymują ciężkie, zasłużone ciosy. Życzę wam szczęścia w waszych walkach i gratuluję męstwa jugosłowiańskich żołnierzy, którzy walczą o wspólną sprawę wolności..." Również amerykańska prasa zaczęła pozytywnie oceniać Titę i jego partyzancką armię. 17 listopada "New York Times" po raz pierwszy przyznał, że w Jugosławii "w walce przeciwko siłom Osi uczestniczą jedynie partyzanci pod dowództwem generała Josipa Broza Tity". Tito odetchnął z ulgą: "Nareszcie, lepiej późno niż wcale!" Ze zwiększoną energią zajął się sprawami krajowymi. Czas był najwyższy, aby powiedzieć Sprzymierzonym i światu, jaka jest sytuacja w Jugosławii. Poprzez partyzanckich kurierów i polowe radiostacje wezwano delegatów ze wszystkich stron kraju do Bośni - na drugie posiedzenie Antyfaszystowskiej Rady Wyzwolenia Narodowego Jugosławii - AVNOJ. Nie wszyscy doszli. Wielu poległo, przedzierając się przez okupowane tereny. Ci, którym się udało - zgromadzili się w małym bośniackim miasteczku Jajce, skrytym wśród lesistych gór. 26 listopada Tito, jak zwykle, lojalnie zawiadomił Moskwę o zwołaniu posiedzenia Rady, zapowiedział też, że mają być podjęte niezwykle ważne postanowienia. W dwa dni później rozpoczęła się w Teheranie konferencja Wielkiej Trójki - Churchilla, Roosevelta i Stalina. Tito był przekonany, że Sprzymierzeni będą omawiali także sprawę Jugosławii. Słyszał już o zabiegach emigracyjnych polityków, pragnących przywrócenia w kraju monarchii. Uważał więc, że należy działać szybko i zdecydowanie, zaskoczyć aliantów, a nawet i Moskwę. Dobrze pamiętał reprymendę, jaką otrzymał od Kominternu po pierwszej sesji AVNOJ. Kreml stanowczo zabronił wtedy tworzenia jakichkolwiek centralnych władz o prerogatywach rządu. Nie zgadzał się na spory ze Sprzymierzonymi z tego powodu. Tito posłusznie zapewnił, że zastosuje się do tych "sugestii", ale uraz pozostał w nim na długo. Teraz już nie chciał zwlekać. Uznał, że nadeszła dogodna pora. Bał się, że dalsza zwłoka może zaprzepaścić całą dotychczasową walkę o wolność i przemiany ustrojowe w Jugosławii. Liczył się jednak z tym, że i Sojusznicy nie przyjmą zamierzonych postanowień z zadowoleniem. Spodziewał się gromów, zwłaszcza z Moskwy, ale zdecydował się postawić wszystko na jedną kartę. "Postanowiłem wtedy - wspominał po wojnie - że nie poinformuję ich o szczegółach, ponieważ znowu by nam przeszkodzili". Sam czuł się nieswojo. Zawsze przecież był tak lojalny wobec Kominternu i Stalina, a także Dymitrowa, z którym - mimo likwidacji Międzynarodówki Komunistycznej - podtrzymywał stałe kontakty. Lojalny, mimo tak wielu upokorzeń, jakich doznała jego wybujała ambicja. Postanowił jednak zabezpieczyć się przynajmniej u zachodnich sojuszników. W tym celu powierzył Ivo Loli Ribarowi specjalną misję. Miał on polecieć do Kairu jako specjalny delegat partyzanckiego Naczelnego Sztabu przy Dowództwie Sprzymierzonych. Odlot wyznaczono na 27 listopada z partyzanckiego lotniska Glamoćko Polje. Tuż przed startem przysłanego przez aliantów samolotu nastąpił niemiecki nalot. Od odłamków bomb zginął Ivo Lola Ribar, członek Naczelnego Sztabu, sekretarz Związku Komunistycznego Młodzieży Jugosławii - SKOJ. Tito z ciężkim sercem przyjął wiadomość o tej śmierci. Przewodniczący AVNOJ dr Ivan Ribar stracił w krótkim czasie swojego drugiego syna. Jeszcze przed spotkaniem w Jajce Tito polecił dwóm członkom Biura Politycznego - Vladislavovi Ribnikarovi i Mośy Pijade, aby zajęli się powołaniem agencji informacyjnej. Nie było to trudne, brakowało im tylko nazwy. "A może weźmiemy twój pseudonim? - zażartował Tito. Może - ĆIKIJANG?", bo Mośę nazywali "ćiko Janko" - wujek Janko. "Nic z tego, to brzmi tak jakoś po chińsku" - uśmiechnął się Tito i postanowili, że będzie najprościej: Telegraficzna Agencja Nowej Jugosławii - TANJUG. Nadszedł dzień 29 listopada 1943 roku. Późnym popołudniem zebrali się w sali teatralnej miejscowego Domu Kultury. Na ścianach patriotyczne hasła, portrety Roosevelta, Churchilla i Stalina, barwne bośniackie kilimki. Na scenie stół dla prezydium, obok mównica. Narodowe i czerwone chorągwie. Miało przybyć 268 delegatów. Zdołało dotrzeć tylko 142. Owacyjnie powitano Josipa Broza Tito. Przybył w mundurze. Wielu widziało go po raz pierwszy. Najpierw więc przemówienia, pozdrowienia dla walczących oddziałów, żywiołowa dyskusja. A potem, już w nocy, część najważniejsza - przyjęcie deklaracji. Zawierała ona niezwykle ważne decyzje, które tworzyły prawne podstawy budowy nowej, powojennej Jugosławii, "ojczyzny wszystkich wolnych narodów i narodowości, których braterstwo i jedność zostało umocnione w toku ofiarnej, krwawej walki wyzwoleńczej". Z mównicy padły historyczne słowa: Antyfaszystowska Rada ogłosiła się "najwyższym, prawodawczym i wykonawczym ciałem przedstawicielskim Jugosławii, jako najwyższy reprezentant suwerenności narodu i państwa Jugosławii jako całości". Rada powołała Narodowy Komitet Wyzwolenia Jugosławii (Nacionalni Komitet Oslobodjenja Jugoslavije - NKOJ) jako organ ze wszystkimi uprawnieniami centralnej władzy państwowej. Druga ważna decyzja dotyczyła rządu emigracyjnego. Został on pozbawiony wszelkich praw, w tym reprezentowania narodu jugosłowiańskiego za granicą. Dotyczyć to miało także każdego innego rządu, który by został stworzony w kraju lub poza nim. Wyrazem woli narodu - głosiła deklaracja - jest jedynie Antyfaszystowska Rada Wyzwolenia Narodowego Jugosławii. Królowi Piotrowi II Karadjordjeviciovi zabroniono powrotu do ojczyzny. Podkreślono jednak, że sprawę króla i monarchii rozwiąże sam naród, zgodnie ze swoją wolą po całkowitym wyzwoleniu. Tym razem Tito uwzględnił życzenia zachodnich sojuszników, nie chciał im się do końca narażać. Wolał pójść na kompromis. Nie miał przy tym wątpliwości, że to właśnie on będzie posiadał w kraju pełną władzę. Trzecia decyzja dotyczyła budowy nowej Jugosławii na zasadzie federacji równouprawnionych narodów i narodowości, zamieszkujących ten kraj. Podjęto również uchwałę o przyłączeniu do Jugosławii Słoweńskiego Przymorza (Beneśka Slovenija) zamieszkałego przez ludność słoweńską oraz półwyspu Istria, chorwackich miast i wysp na Adriatyku, zagarniętych przez Włochy. Powołana została państwowa komisja do ścigania hitlerowskich i faszystowskich zbrodniarzy. Wprowadzono powszechny obowiązek służby wojskowej dla mężczyzn w wieku od 18 do 50 lat. Do armii mogły także nadal ochotniczo wstępować kobiety. Zebrani w głębokim milczeniu słuchali słów deklaracji. Zdawali sobie sprawę ze znaczenia historycznych decyzji, które miały odwrócić losy walczącego jeszcze kraju. A potem była burza oklasków. Wszyscy wstali. Do mównicy podszedł Josip Vidmar, delegat ze Słowenii. W imieniu swojej delegacji zaproponował, aby "w uznaniu zasług dla rozwoju ludowego wojska, które z małych partyzanckich i dywersyjnych oddziałów przekształciło się w regularną, zdyscyplinowaną, nowocześnie zorganizowaną i uzbrojoną, jednolicie dowodzoną armię, w uznaniu dla wielkich i sławnych czynów w wojnie wyzwoleńczej - Prezydium Antyfaszystowskiej Rady podjęło decyzję o przyznaniu tytułu marszałka Jugosławii naczelnemu komendantowi Narodowo-Wyzwoleńczych Wojsk i Partyzanckich Oddziałów Jugosławii - towarzyszowi Tito". Zerwali się z miejsc. Długotrwałymi owacjami przyjęli ten wniosek. Tito był wzruszony - oto spełniły się jego najskrytsze marzenia. Już nikt go nie będzie mógł lekceważyć, ironicznie nazywać "generałem". Była to też satysfakcja dla Mośy Pijade, który znacznie wcześniej proponował, aby Ticie nadać ten właśnie stopień. Wtedy Tito nie zgodził się. Obawiał się reakcji Moskwy i samego Stalina, którego wiernie naśladował, nie nosząc na mundurze żadnych odznak i dystynkcji. Sala skandowała: Ti-to! Ti-to! Ti-to! Musiał zabrać głos: - Stopień, który mi dzisiaj daliście, zobowiązuje mnie do tego, abym potwierdził to wasze zaufanie. Zapewniam was, że na czele naszego bohaterskiego, niezwyciężonego narodowo-wyzwoleńczego wojska będę szedł od zwycięstwa do zwycięstwa, że zadawane wrogowi ciosy będą jeszcze silniejsze niż dotychczas. Zapewniam was, że zrobimy wszystko, aby nasz naród był wkrótce wolny... Tej nocy nikt już nie spał. Boźidar Jakac namalował wtedy jeden z najlepszych portretów Tity. Sędziwy delegat z Czarnogóry, Marko Vujaćić, wiceprzewodniczący AVNOJ, zapytał Titę: - Dlaczego wybraliście tak wielu starych wiekiem delegatów do roboczego prezydium? Przecież jest tylu młodszych... - Ej, towarzyszu Marko - uśmiechnął się Tito. - A jak przechodzimy przez rzekę? - Po moście, oczywiście... - A dopóki nie zbudujemy nowych mostów z żelaza i betonu, idziemy po starych, czy nie tak? Uścisnęli się serdecznie. I tak w tych pamiętnych listopadowych dniach i nocach rodziła się nowa Jugosławia. Zostały utworzone podwaliny jej przyszłego ustroju. Miała już parlament i rząd czasu wojny, na czele którego stanął jako premier Tito. Objął on także resort obrony narodowej. Obsadzone zostały stanowiska wicepremierów i ministrów - informacji, spraw zagranicznych, spraw wewnętrznych, oświaty, gospodarki narodowej, finansów, komunikacji, odbudowy gospodarczej, polityki socjalnej, sądownictwa, zaopatrzenia, lasów i minerałów. Był to więc dość okazały liczebnie rząd, choć szefowie większości resortów nie mieli jeszcze wiele do roboty. Swoje ministerstwa nosili w teczkach lub tylko w kieszeniach partyzanckich bluz. Ale przecież wojna chyliła się ku końcowi. Tito, nauczony wieloletnim doświadczeniem, chciał mieć wszystko przygotowane na przyjęcie dnia, w którym przestaną padać strzały. Data: 29 XI 1943 stała się elementem godła powojennej Jugosławii. Rozdział XII PODWÓJNE ZMAGANIA W początkach grudnia Tito powrócił do projektu wysłania misji wojskowej Naczelnego Sztabu do Kairu. Jej szefem mianował pułkownika Vladimira Velebita. Miał to być pierwszy oficjalny kontakt z dowództwem Sprzymierzonych. Tito z wielkim zainteresowaniem oczekiwał reakcji aliantów na decyzje, podjęte w miasteczku Jajce. Najbardziej niepokoiła go Moskwa. Co na to powie Stalin? Jak się zachowa? A zakończyła się właśnie konferencja Wielkiej Trójki w Teheranie. Zgodnie z przewidywaniem, omówiono na niej również problem Jugosławii. Ustalono, że trzeba zwiększyć pomoc zaopatrzeniową dla partyzantów Tity, wspierać ich akcjami alianckich komandosów. Armia Czerwona wyśle swoją misję wojskową do Naczelnego Sztabu, aby działała obok już istniejących - brytyjskiej i amerykańskiej. Wielka Trójka zgodziła się, że "Jugosławia, jako państwo odrodzi się w pełnej terytorialnej całości i niezawisłości, jednakże problem jej zachodnich granic i żądań wobec Włoch zostanie rozstrzygnięty po wojnie, z uwzględnieniem propozycji prezydenta USA, Thomasa Woodrowa Wilsona z 1919 roku". Tito niecierpliwie czekał na każdą radiową depeszę. Szybko zorientował się, że ani radio Moskwa, ani "Slobodna Jugoslavija" nie poinformowały o decyzjach, podjętych w Jajce. Na niecierpliwe monity odezwał się jugosłowiański delegat w radzieckiej stolicy: "Gospodarz jest bardzo zagniewany. Uważa, że został zadany cios w plecy Związkowi Radzieckiemu i postanowieniom z Teheranu". Tak więc Tito raz jeszcze naraził się Stalinowi, który czuł się dotknięty "samowolą jugosłowiańskiego watażki". Ten tak zawsze lojalny, niemal służalczy w informowaniu o swoich zamiarach, proszący o opinię Kremla w mniej ważnych sprawach - tym razem sam podjął decyzje szczególnej wagi. Coś w nim się wtedy przełamało. Ujawniło się skrywane dotychczas poczucie własnej wartości. Słuchając owacji, wspominając przebyte lata walki zapragnął wreszcie być kimś naprawdę ważnym, a nie ciągle tak oddanym uczniem Stalina, ciągle wiernym i lojalnym mimo rozlicznych upokorzeń. To tamtej listopadowej nocy narodził się nowy Tito, akceptujący tworzenie kultu swojej osoby. Nie było jednak czasu na rozmyślania. Kości zostały rzucone. Pozostało tylko czekać na zagraniczne reakcje. Tito, pełen obaw, kazał wzmocnić swoją obstawę. Wiedział, że Stalin jest mściwy, ma długie ręce i potrafi niszczyć niepokornych. W grudniu Sprzymierzeni dokonali eksperymentu. Oto generał Wilson zażądał od generała Draźy Mihailovicia, aby wysadził mosty na rzekach Ibar i Morava. Ten jednak nie wykonał rozkazu. Zdaniem Tity, nie chciał utrudniać Niemcom komunikacji na południe. Było więc jasne, że nadal z nimi współpracuje. Prawdopodobnie mniemał, że w natłoku wojennych działań sprawa ta - jak wiele innych - ujdzie uwagi Sprzymierzonych. Stało się jednak inaczej. Premier Winston Churchill przyjął w Kairze króla Piotra II oraz szefa emigracyjnego rządu - Boźidara Puricia. Powiedział im po swojemu, bez ogródek, że partyzanci Tity są coraz silniejsi i bardzo aktywni w walce z wrogiem. Radził, aby natychmiast zrezygnowali z Draźy Mihailovicia, kompromitującego emigracyjny rząd i popierających go sojuszników. Purić próbował bronić swojego ministra wojny tym, że dopóki alianci nie wylądują na Bałkanach, musi zachować swoje siły zbrojne. Nie chce też walkami prowokować represji ze strony Niemców wobec cywilnej ludności. Purić apelował do brytyjskiego premiera, aby Draźa Mihailović nie stał się ofiarą jugosłowiańskiego i międzynarodowego komunizmu. Churchill nie dał się jednak przekonać. Piotr II i Purić widząc, że sprawy czetników źle stoją, jeszcze tego samego dnia zwrócili się do Związku Radzieckiego z propozycją podpisania układu o przyjaźni i współpracy. Ambasador Nowikow odpowiedział jednak, oczywiście po konsultacji z Kremlem, że jest to niemożliwe, bowiem sytuacja polityczna i wojskowa w Jugosławii mocno się skomplikowała. Z kolei rząd brytyjski wyraził przekonanie, że korzystną rzeczą byłoby doprowadzenie do porozumienia jugosłowiańskiego króla i marszałka Tity. Moskwa pozytywnie przyjęła tę inicjatywę. Zadeklarowała pomoc w doprowadzeniu do kompromisu. Podała też swoją ocenę decyzji, podjętych w Jajce: "Wydarzenia w Jugosławii - czytał z zadowoleniem Tito - przyjęte z sympatią w Anglii i Ameryce - rząd radziecki ocenia jako pozytywne. Ułatwią one dalszą walkę narodu jugosłowiańskiego przeciwko hitlerowskim Niemcom". Brytyjczycy, wiedząc, że ani król Piotr II, ani rząd emigracyjny nie mają już wpływu na sytuację w Jugosławii - starali się zabezpieczyć przede wszystkim swoje interesy w tym kraju i na Bałkanach. Chcieli mieć choćby minimalny wpływ na wydarzenia, odnoszące się do przyszłości Jugosławii. Ambasador Stevenson akredytuwany przy rządzie Puricia, zwrócił się do Foreign Office z wnioskiem o zmianę polityki wobec Tity i jego partyzantów. Proponował, aby również ZSRR i USA uzgodniły swoje postępowanie wobec tego kraju, pragnąc przede wszystkim szukania najlepszych, najskuteczniejszych dróg dla osiągnięcia ostatecznego zwycięstwa. Rozstrzyganie problemów wewnętrznych danego kraju miało nastąpić po zakończeniu wojny. Ambasador Stevenson skierował do szefa brytyjskiej misji wojskowej przy Naczelnym Sztabie NOV i POJ instrukcję, w której określił aktualną politykę swego kraju wobec Tity i jego wojsk. Zadaniem misji miało być uzyskanie od marszałka zapewnienia, że po zakończeniu wojny zgodzi się na wolne wybory. Titę należało przekonać, że powinien zrezygnować z zamiaru zniesienia w kraju monarchii i z uznania swego rządu. Powinien być przy tym przekonany, że Wielka Brytania nie będzie mu żadnych rozstrzygnięć narzucała. Wycofa swoje poparcie dla generała Draży Mihailovicia, ale będzie nadal uznawała jugosłowiański rząd emigracyjny oraz króla Piotra II. Udzieli też partyzantom wszelkiej możliwej pomocy zaopatrzeniowej. 20 grudnia brytyjski Gabinet Wojenny przyjął wniosek, aby król Piotr II wszedł w skład Naczelnego Sztabu marszałka Tity i w dogodnym momencie utworzył rząd, ale już bez Mihailovicia. Oczekiwano zgody Tity na tę propozycję. Ten ze spokojem przyjął brytyjskie sugestie, przekazane mu przez szefa misji wojskowej. Odpowiedział krótko, że są one już spóźnione i nie ma odwrotu od decyzji podjętych na II sesji Antyfaszystowskiej Rady. Nic i nikt nie może ich zmienić. Był już jednak zbyt wytrawnym politykiem, aby nie pozostawić sobie możliwości manewru. Wiedział, że nie może otwarcie przeciwstawiać się Sprzymierzonym - ciągle bowiem potrzebował wojskowej pomocy i zaopatrzeniowych dostaw. Wojna przecież trwała i choć jej szale już się przechyliły na stronę antyhitlerowskiej koalicji - to jednak Niemcy stanowili na Bałkanach i w Jugosławii nadal realną groźną siłę, zdolną do zadawania jeszcze ciężkieh ciosów. Dlatego też po długich namysłach, 27 grudnia odpowiedział na brytyjskie propozycje. Zapewnił, że siły partyzanckie umożliwią narodowi po zakończonej wojnie swobodne wyrażenie woli co do systemu państwowego, a także co do losu monarchii. On sam nie będzie domagał się uznania Narodowego Komitetu Wyzwolenia Jugosławii - NKOJ, choć ma nadzieję, że wkrótce do tego dojdzie. Wyraził też pogląd, że król przestanie być zwalczany, gdy odetnie się od sił reakcyjnych w kraju, współpracujących z wrogiem. Uaktywnił się też generał Draźa Mihailović. Ogłosił gotowość zaniechania walk z partyzantami oraz podjęcia rozmów z Titą przy udziale brytyjskich obserwatorów i pod gwarancją swego osobistego bezpieczeństwa. Foreign Office uznało jednak, że na tego rodzaju deklaracje jest już zbyt późno. Podejmowanie mediacji w "sporze" pomiędzy Titą i Mihailoviciem mogłoby spowodować, że partyzancki dowódca nie zechce rozmawiać o powrocie króla do kraju. Ambasador Stevenson i brygadier Maclean w swoim raporcie dla brytyjskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych stwierdzili, że partyzanci i Tito są w stanie przejąć pełną władzę w Jugosławii. Monarchia nie może już być czynnikiem zjednoczeniowym w tym kraju. Niemniej jednak nie należy rezygnować z najmniejszej możliwości pogodzenia Piotra II z Titą i partyzantami, wśród których są również zwolennicy zachowania monarchii. Po II posiedzeniu Antyfaszystowskiej Rady i podjętych w Jajce decyzjach nie pozostało już wielkiego pola do manewru politycznego. Trudno też uzależnić dalszą pomoc wojskową dla partyzantów od zachowania władzy króla w kraju. Nieprzychylność wobec Tity może przynieść niekorzystne skutki. Mógłby on bowiem zażądać uznania swego rządu i wtedy byłyby już tylko dwie możliwości - popieranie obu rządów partyzanckiego i emigracyjnego, albo też rozbrat z królem, co byłoby jednak nie fair wobec monarchy. Premier Winston Churchill zapoznał się z tym raportem i uznał, że nie należy zrywać z Piotrem II i jego rządem, ale trzeba wycofać misję wojskową ze sztabu Mihailovicia i to nie czekając na ewentualne porozumienie Tito - król. Stwierdził lakonicznie: "nie chcemy ani wojny domowej, ani komunizmu w Jugosławii". Gdy Tito dowiedział się o chorobie Churchilla, natychmiast posłał telegram z życzeniami powrotu do zdrowia. Mile tym ujęty, brytyjski premier polecił ministrowi Edenowi, aby zażądał od rządu Puricia ostatecznego zerwania z Draźą Mihailoviciem. Z jugosłowiańskim królem należy utrzymywać stosunki, ale Tito musi dostać zwiększoną pomoc wojskową. Minister Eden był bardziej powściągliwy: Tito powinien dać gwarancje, że podejmie współpracę z królem i zgodzi się na utworzenie rządu, składającego się z przedstawicieli wszystkich walczących środowisk. Zerwanie króla z Mihailoviciem dałoby marszałkowi Tito możliwość stawiania kolejnych, jeszcze większych warunków. I tak toczyła się ta polityczna walka, której Tito poświęcał ciągle wiele uwagi. Wiedział, że jej wynik przesądzi o dalszych losach Jugosławii. Czuł przychylność Churchilla, obawiał się natomiast ministra Anthony Edena, który demonstrował rezerwę, a nawet nieufność wobec Tity. Uważał, że zerwanie z Mihailoviciem sprawi, że Piotr II zostanie "na lodzie", bez własnej siły zbrojnej w kraju. Tito uznałby to za słabość Brytyjczyków, a Goebbels miałby propagandowy argument, że Londyn sprzedaje Bałkany Rosjanom. Churchill zdecydował się na wysłanie osobistego listu do Tity. Pretekstem było podziękowanie za wspomniane życzenia powrotu do zdrowia. Złożył kurtuazyjne wyrazy uznania dla męstwa partyzantów, zapewnił, że nie ma zamiaru wpływać na skład przyszłego rządu i nie będzie więcej popierać Mihailovicia. Natomiast stosunki z królem Piotrem II będą nadal podtrzymywane. List ten miał dostarczyć wysłannik Churchilla - brygadier Fitzroy Maclean, ale ze względu na niepogodę, dopiero 20 stycznia 1944 roku wylądował w pobliżu miejscowości Bosanski Petrovac wraz z Randolfem Churchillem, synem brytyjskiego premiera. W skład misji wchodził także amerykański oficer Farish. Mieli oni wyjednać u Tity zgodę na powrót Piotra II do kraju oraz zlikwidować konflikt z Draźą Mihailoviciem. W tym czasie Tito spodziewał się wylądowania na jugosłowiańskim wybrzeżu armii emigracyjnej, którą miały wspierać polskie wojska generała Władysława Andersa. Okazało się potem, że współdziałania odmówili piloci jugosłowiańscy, którzy opowiedzieli się za Titą. Marszałek z zadowoleniem przeczytał list brytyjskiego premiera. Maclean zadepeszował do Londynu o przyjaznym, gościnnym przyjęciu w Naczelnym Sztabie. Tito jednak zaostrzył swoje stanowisko wobec emigracyjnego rządu, króla i Mihailovicia. Był nieprzejednany. Maclean sugerował, aby szef brytyjskiego gabinetu uzyskał w tej sprawie wsparcie ze strony innych sojuszników. Ale, jak się okazało, Churchill nie chciał rozwlekać tego problemu. Odpowiedź marszałka Tity, przekazana do Londynu 28 stycznia, była niezwykle starannie opracowana. Zaczynała się od uprzejmości. Tito zapewniał, że list premiera stał się cennym choć rzadkim dowodem na to, że ruch narodowo-wyzwoleńczy ma jednak prawdziwego przyjaciela w tej wojnie. Zapewniał, że do końca spełni swoje zobowiązania wobec Sprzymierzonych, obiecał, że będzie unikał poruszania politycznych problemów, aby nie rozwijać zbędnej polemiki i nie naruszać wzajemnego zaufania. Wszystko to świadczyło o tym, że Tito zaczął się stawać bardziej wytrawnym dyplomatą. Porzucił swój niegramatyczny sposób wyrażania się i pisania, staranniej dobierał argumenty. Jednakże wszystkie te działania, manewry polityczne i taktyczne zabiegi nie zawsze znajdowały zrozumienie. W partii i wojsku zastanawiano się, czy należy tak ciągle lawirować, zwłaszcza w sprawie króla i emigracyjnego rządu? Czy można być ciągle tak uległym wobec Sprzymierzonych, zwłaszcza że w Jajce wszystko zostało już powiedziane, zapadły stanowcze decyzje? Tito dowiedział się o tych dyskusjach i zebrał w końcu stycznia Komitet Centralny partii, aby przedyskutować najpilniejsze wydarzenia. Była to szczególna decyzja od dawna bowiem działał sam, nie konsultował się z nikim, nawet w najważniejszych sprawach. Teraz nagle nastąpiła odmiana. Postanowił w pełni korzystać z pomocy bardziej wykształconych współpracowników, zasięgać ich rady. Dla wielu było to zaskakujące, wiedzieli bowiem, że i tak postanowi po swojemu. Komitet Centralny wysłał wtedy list do czołowych działaczy partyjnych w kraju. Przedstawiono w nim zasady polityki, prowadzonej przez Titę. Sekciarski stosunek do Wielkiej Brytanii i USA jest bardzo szkodliwy. W prasie i propagandzie należy podkreślać pozytywne stanowisko Sprzymierzonych wobec ruchu narodowo-wyzwoleńczego, wypowiedzi czołowych polityków, udzielaną pomoc wojskową, pozytywne głosy prasy brytyjskiej i amerykańskiej. Nie można wychwalać jedynie Związku Radzieckiego, trzeba natomiast informować szczegółowo o działaniach wojennych również na innych - niż wschodni - frontach. Ton prasy partyjnej i wojskowej powinien się zmienić. Powinna ona świadczyć o tym, że reprezentuje "nowy, niezawisły państwowy organizm, który nie jest czyjąś filią lecz rezultatem walki jugosłowiańskich narodów..." Tak więc prasie poświęcono szczególnie dużo uwagi. Uznano, że powinny być likwidowane nie kontrolowane gazetki, które reprezentują nieprawdziwe, wprowadzające zamieszanie poglądy. Lokalna prasa powinna zajmować się problemami własnego terenu, a w sprawach ogólnych, szerszych, ma się kierować wytycznymi, wyrażanymi w prasie centralnej. Sprawy zagraniczne ciągle przypominały o ważkich problemach. W lutym 1944 roku Tito odpowiedział na kolejne pytania premiera Churchilla, zapewniając, że współpraca z Piotrem II jest możliwa, ale pod następującymi warunkami: rząd emigracyjny przestanie istnieć, Draźa Mihailović będzie zdymisjonowany, Sprzymierzeni uznają Narodowy Komitet Wyzwolenia Jugosławii, król zaakceptuje decyzje II posiedzenia Antyfaszystowskiej Rady poprzez ogłoszenie odpowiedniej deklaracji. 21 lutego w parlamencie Churchill wyraził wielkie uznanie dla męstwa partyzantów, dowodzonych przez "sławnego leadera". Poinformował o przyczynach zerwania z Draźą Mihailoviciem. 25 lutego zajął stanowisko wobec warunków przedstawionych przez Titę. Przygotowanie odpowiedzi zajęło jednak dużo czasu. Brytyjskie Foreign Ofiice przeprowadziło najpierw wiele konsultacji i narad, sondowało opinie sojuszników. Tym razem Churchill pominął zwykłe komplementy pod adresem Tity i partyzantów. Stało się to za radą ministra Anthony Edena, który uważał, że nawet zasłużone pochwały mogą wywołać wrażenie brytyjskiej słabości wobec marszałka. Churchill zgodził się natomiast na współpracę z tymczasowym rządem w Jugosławii, w którym jednak powinny znaleźć swoje miejsce wszystkie antyhitlerowskie siły polityczne środowiska. Od Tity oczekuje złagodzenia postawionych warunków, co umożliwi dalszą współpracę nad dziełem zjednoczenia Jugosławii w walce ze wspólnym wrogiem. Piotr II powinien powrócić do kraju i utworzyć rząd z Titą jako premierem. Tylko taki gabinet Londyn uzna bez zastrzeżeń. Churchill zawiadomił też, że brytyjska misja wojskowa, działająca przy sztabie generała Draźy Mihailovicia, zostanie odwołana. Tak więc Brytyjczycy ciągle grali tą samą kartą. To obiecywali zwiększoną pomoc wojskową, to prawili komplementy, to znów nieustępliwie stawiali określone warunki. Tito czuł już swoją siłę. 23 lutego poprzez Kair, Algier i włoski port Bari przybyła wreszcie do Naczelnego Sztabu pierwsza radziecka misja wojskowa pod dowództwem generała lejtnanta Nikołaja Korniejewa. W cztery dni później zameldowała się kolejna misja wojskowa, tym razem amerykańska z majorem Richardem Vilem z Urzędu Służb Strategicznych - OSS. Po trzech tygodniach major zabrał ze sobą list do prezydenta Roosevelta, w którym Tito wyjaśniał zasady swojej polityki. Prosił też o dalszą pomoc wojskową. Odpowiedzi nigdy nie otrzymał. Podobno była gotowa, ale zatrzymał ją Departament Stanu, który nie chciał zadrażniać ciągle jeszcze dobrych stosunków z emigracyjnym rządem jugosłowiańskim. Tymczasem Tito zajął się nową sprawą. Oto dowiedział się, że rząd Boźidara Puricia zamierza rozporządzać finansowym depozytem Narodowego Banku Królestwa Jugosławii. Jako przewodniczący Narodowego Komitetu Wyzwolenia Jugosławii niezwłocznie przesłał odpowiednie zastrzeżenia do Brazylijskiego Narodowego Banku w Rio de Janeiro, Tureckiego Narodowego Banku w Ankarze oraz do Rządu Jego Wysokości w Londynie. Zawiadomił, że emigracyjny rząd nie ma prawa rozporządzania tym depozytem. Może to natomiast czynić Narodowy Bank, działający na wyzwolonych terytoriach Jugosławii. Jest on bowiem prawnym następcą Narodowego Banku Królestwa Jugosławii. Jedynie bank brazylijski uznał to zastrzeżenie, blokując 11250 tysięcy dolarów w złocie. Churchill zwołał naradę, poświęconą problemowi jugosłowiańskiemu. Było pewne, że Tito nie zmieni swego stosunku do Piotra II, jeżeli ten nadal będzie uznawał i popierał Draźę Mihailovicia. Zdaniem brytyjskiego premiera, niezwłocznie po zerwaniu z czetnikami należy jak najszybciej utworzyć nowy rząd. Zastanawiano się nad sposobami usunięcia generała. Można się było spodziewać, że nie zastosuje się do stosownej decyzji króla, jako wydanej przez "brytyjskiego więźnia", a więc pod naciskiem. Mówiono też o koncepcji dokonania w czetnickiej armii przewrotu i zrzucenia siłą generała. Tak więc Brytyjczycy nie zasypiali gruszek w popiele. Kiedy król Piotr II przybył z Kairu do Londynu, aby pojąć za żonę grecką księżniczkę Aleksandrę, zaproszono go na rozmowę. Minister Anthony Eden zażądał, aby król odwołał Mihailovicia ze wszystkich stanowisk, a rząd emigracyjny zastąpił trzyosobowym komitetem. Tito doskonale orientował się w meandrach brytyjskiej polityki. Dlatego chciał jeszcze bardziej pozyskać dla swoich celów amerykańskiego prezydenta. 15 marca wysłał do Roosevelta kolejny list, w którym dziękował za dotychczasową pomoc i prosił o jej zwiększenie. "Zapewne żaden kraj w Europie - pisał - nie jest tak straszliwie spustoszony i zniszczony jak Jugosławia. Ta wojna pozostawi ciężkie rany, które będą wymagały długotrwałego leczenia." Wszystko to będzie można załagodzić "jeśli narody Jugosławii będą miały pełne polityczne i gospodarcze poparcie przy stwarzaniu nowej, prawdziwie demokratycznej, federacyjnej Jugosławii". Następnego dnia Tito otrzymał wiadomość od premiera Churchilla o ostatecznym wycofaniu brytyjskiej misji wojskowej ze sztabu Mihailovicia. Piotr II zgodził się, aby emigracyjny rząd zastąpiony został nielicznym gabinetem, akceptowanym przez marszałka Titę. Ten jednak niezbyt już wierzył Brytyjczykom i 17 marca zwrócił się do Georgi Dymitrowa z prośbą o pomoc w broni i amunicji dla dwóch dywizji ciężko walczących z Niemcami w rejonie Zlatiboru. Pisał przy okazji: "Naszym zdaniem Anglicy nas sabotują i nie dają zaopatrzenia tym dywizjom, ponieważ one przechodzą do Serbii i walczą nie tylko przeciwko Niemcom, ale i żołnierzom Nedicia i czetnikom Mihailovicia". Następnego dnia do Głównego Sztabu w Słowenii przybyli członkowie radzieckiej misji wojskowej z pułkownikiem Nikołajem Patrahaljcewem. Sceptycyzm Tity wobec brytyjskich sojuszników uzasadniały ich pokrętne działania. Dowiedział się na przykład, że Foreign Office dyskretnie doradziło Piotrowi II, aby nie zmieniał rządu Puricia, dopóki ten nie będzie miał gotowego składu nowego gabinetu. Mogłoby bowiem powstać swoiste "interregnum", które Tito niewątpliwie wykorzysta, ogłaszając swój Narodowy Komitet jedyną legalną władzą w Jugosławii. Zdaniem Brytyjczyków Związek Radziecki uznałby jako pierwszy ten partyzancki rząd. W tym czasie Tito niepokoił się o los Chorwatów i Słoweńców, którzy wcieleni siłą do włoskiego wojska znaleźli się w obozach jenieckich. Domagał się od Brytyjczyków, aby umożliwiono im jak najszybszy powrót do kraju. Wreszcie, rozeźlony, posłał do Churchilla depeszę, że odrzuca propozycję powrotu Piotra II do Jugosławii w celu utworzenia nowego rządu. Tito zaproponował, aby król wstąpił jako pilot do partyzanckiego lotnictwa i w walce odkupił wszystkie krzywdy, jakie wyrządził narodowi. Decyzja ta wywołała w Londynie konsternację. Minister Anthony Eden zwołał naradę, na której postanowiono umocnić autorytet Piotra II poprzez wyniesienie go ponad wszystkie jugosłowiańskie spory. Było to potrzebne w obliczu decydującej fazy walki o powojenną Jugosławię. Zdaniem Churchilla król powinien przede wszystkim uwolnić się od złych doradców rządu Puricia i skompromitowanego ministra wojny. Powinien powstać gabinet, który byłby zaakceptowany przez Titę i byłby w stanie przekonać czetników, żeby przechodzili na stronę partyzantów. Niemal to samo powiedział Piotrowi II, ostrzegając go przy tym, że szybkie postępy wojsk radzieckich mogą doprowadzić do połączenia Armii Czerwonej z siłami Tity. Los króla byłby wtedy ostatecznie przesądzony. Po wielu konsultacjach postanowiono, że na czele nowego rządu stanie dr Ivan Śubaśić, przebywający właśnie w USA. A tymczasem w całej Jugosławii trwały zacięte walki. Niemcy ponawiali operacje ofensywne przeciwko partyzanckiej armii. Obawiając się alianckiego desantu, zaatakowali dużymi siłami całe adriatyckie wybrzeże. Jedynie wyspa Vis pozostała wolna, leżała bowiem w rejonie opanowanym przez brytyjskie okręty. Na okupowanych przez Niemców terenach wzmógł się terror. Rozstrzeliwano zakładników, palono wsie, podejrzane o współpracę z partyzantami. Ludność cierpiała głód, nękały ją choroby. Żywności i leków brakowało także na wyzwolonych terenach. Dokuczał brak soli, była ona wtedy tak ważna jak amunicja. Stąd liczne w tym okresie apele Tity o zwiększenie alianckiej pomocy, nie tylko w broni. Jako premier Narodowego Komitetu posłał telegram do UNRRA z prośbą o dostawy dla cierpiącej ludności. Apel został jednak odrzucony, UNRRA gotowa była uwzględnić jedynie prośbę premiera Śubaśicia, a ten takiej inicjatywy nie podjął. Zgodnie z obietnicami, alianckie lotnictwo zwiększyło dostawy broni, amunicji, sprzętu wojskowego, żywności i środków opatrunkowych dla armii marszałka Tity. Niezależnie od tego, nadal trwały zabiegi o uratowanie pozycji króla Piotra II. 20 kwietnia spotkali się w Londynie dyplomaci Wielkiej Brytanii i USA. Amerykanie uważali, że problem mocno się skomplikował, ponieważ do spraw tych wmieszała się brytyjska i radziecka polityka. Zapewnili też, że nie zamierzają uznać rządu Tity, ani też wpływać na Piotra II, aby spełnił żądania Churchilla. Tak więc i ta narada nie wniosła niczego nowego. Jakkolwiek do zakończenia działań wojennych było jeszcze daleko, rząd Tity zastanawiał się nad gospodarczą przyszłością Jugosławii. Zniszczenia były duże. Konieczne będzie wynagrodzenie strat przez państwa okupacyjne. "Nie trzeba przy tym zapominać - głosiła odezwa rządu - że przed podobnymi problemami, choć w mniejszej skali, znajdują się prawie wszystkie europejskie kraje. Z tego powodu nie możemy zbytnio liczyć na pomoc zagranicy." Potrzebne więc będą własne siły. Tito zapowiadał utworzenie gospodarki planowej, uniezależnionej od innych państw. Od dawna nad tym się zastanawiał - jak zapewnić samodzielność przyszłej Jugosławii w rozwiązywaniu własnych problemów - gospodarczych i politycznych. Dał temu wyraz w wywiadzie dla wysłannika Agencji Associated Press, który przybył do Bośni z włoskiego Bari. "Doświadczenie z przeszłości pokazuje, jak wiele i jak drogo płacił naród Jugosławii za to, że obce mocarstwa mieszały się do jego wewnętrznej i zagranicznej polityki. Doprowadzało to do międzynarodowych komplikacji, starć i wreszcie wojny." Tito zapewnił, że polityka zagraniczna nowej Jugosławii będzie bazować na rozwoju dobrych stosunków ze wszystkimi trzema sprzymierzonymi mocarstwami - Wielką Brytanią, Stanami Zjednoczonymi Ameryki i Związkiem Radzieckim. Rozdział XIII DESANT NA DRVAR Maj 1944 roku budził nadzieje, dodawał siły. Ze wszystkich frontów antyhitlerowskiej koalicji nadchodziły pomyślne wieści. W pierwszych dniach maja bośniackie miasteczko Drvar żyło pod znakiem młodości. Odbywał się II Kongres Zjednoczonego Związku Antyfaszystowskiej Młodzieży Jugosławii - USAOJ. Z walczącego i okupowanego kraju przybyły delegacje - 234 dziewczęta i 582 chłopców. Reprezentowali wszystkie narody i narodowości jugosłowiańskie. Wśród nich był również jeden Polak. Po zakończeniu kongresu część delegatów pozostała jeszcze w Drvarze. Jedni chcieli wziąć udział w różnych kursach szkoleniowych, inni w obchodach urodzin marszałka, który już od stycznia przebywał w tych okolicach. Lubił to miasto. Czuł się w nim bezpiecznie. Okupowane było zaledwie przez dziesięć miesięcy. Tito miał kilka dobrze zakonspirowanych kryjówek. Jedna była w pieczarze w pobliżu wsi Bastasi, druga na zboczu góry Gradina. Tu właśnie brygada inżynieryjna zbudowała w jaskini, a właściwie w nią wbudowała, trzyizbowy barak z obszernym tarasem, z którego rozpościerał się widok na dolinę i miasto. Tito najczęściej przebywał w Bastasi. Dopiero wieczorem jechał swym jeepem do Drvaru, gdzie mieszkali w kwaterach członkowie Naczelnego Sztabu, KC KPJ oraz alianckie misje wojskowe. Działały dwie radiostacje - radziecka oraz partyzancka "Slobodna Jugoslavija". Pod tą nazwą ukazywał się także dziennik. Jeszcze w kwietniu pojawiły się pogłoski o zamierzonym przez Niemców ataku na Drvar. Wtedy do ochrony miasta i naczelnych władz przydzielona została trzecia brygada VI Lickiej Dywizji. W pierwszych dniach maja nadeszła jednak z Zagrzebia informacja o zniszczeniu przez alianckie lotnictwo niemieckich szybowców desantowych. Brygadę odesłano do dywizji. W mieście pozostał jedynie batalion ochrony Naczelnego Sztabu w sile trzystu żołnierzy. Obronę przeciwlotniczą zapewniały dwa gniazda karabinów maszynowych, ulokowane na szczytach gór Śobića i Gradina. Były jeszcze dwa słabo uzbrojone bataliony brygady inżynieryjnej oraz mały oddział wartowniczy, złożony z inwalidów i wysłużonych w bojach, starszych wiekiem partyzantów. Najbliższą, dobrze wyposażoną siłą bojową była wspomniana trzecia brygada VI Lickiej Dywizji. Oddalona od Drvaru o dwadzieścia kilometrów, prowadziła sporadyczne walki z oddziałami niemieckimi. Jak się potem okazało, był to nieprzyjacielski manewr, obliczony na odwrócenie uwagi Naczelnego Sztabu od istotnych planów operacyjnych. Zostały one przygotowane w sztabie Hitlera. Był on bowiem obsesyjnie przekonany, że jedynie pojmanie lub zabicie marszałka Tity może zniszczyć ruch narodowo-wyzwoleńczy w Jugosławii i na Bałkanach, odciążyć zaangażowane tam znaczne siły hitlerowskie. W styczniu 1944 roku odbyła się w kwaterze Hitlera w Obersaltzbergu narada, poświęcona sytuacji na Bałkanach. Rozkaz zlikwidowania marszałka Tity i jego sztabu otrzymał Heinrich Himmler. Zabrał się energicznie do wykonania tego zadania. Porozumiał się z generałem pułkownikiem Lotharem Renduliciem, dowódcą 2. Armii Pancernej, która częścią swych sił walczyła w Jugosławii. Przydzielił mu swą doborową jednostkę - 500. batalion spadochronowy SS oraz drugą i trzecią grupę powietrzno-desantową z dywizji generała Kurta Studenta. Zespół ten miały uzupełniać oddziały czetników i specjalnie przszkolona do wykonywania skrajnie trudnych zadań jednostka majora Beneśa. Do planów operacyjnych wciągnięto oddziały pancerne - razem w akcji miało wziąć udział 40 tysięcy hitlerowskich żołnierzy. Specjalnie wyznaczony sztab bardzo starannie analizował dostarczane przez wywiad informacje. Najważniejszą sprawą było ustalenie, czy Tito znajduje się w Drvarze. Jakie ma zwyczaje, gdzie mieszka, jaką ma ochronę osobistą, jakimi dysponuje oddziałami. Dezerter z partyzanckiego oddziału potwierdził, że wcześniejsze ustalenia niemieckiego wywiadu były prawidłowe. Podał, że Tito nosi zwykle czarny garnitur i płaszcz. Nic nie świadczyło o tym, że ma zamiar zmienić miejsce swojego pobytu. Wszystkie niemieckie przygotowania do akcji otoczone były ścisłą tajemnicą. Nadano jej kryptonim "Rósselsprung" - skok konika szachowego. Plan był drobiazgowo opracowany. Po wylądowaniu desantu powietrznego w Drvarze poszczególne grupy miały odszukać, schwytać lub zabić marszałka Tity oraz jego sztabowców. Miały też zabezpieczyć zdobyte dokumenty wojskowe i partyjne. Jedna z grup uderzeniowych dostała rozkaz schwytania radzieckiej misji wojskowej - tej akcji nadano kryptonim "Moskwa". Czterdziestu SS-manów z grupy "Łapacz" miało się zająć brytyjską misją czyli "Londynem", a pięćdziesięciu - amerykańską, czyli "Kruszarką". Oddział "Pantera" miał zdobyć "Cytadelę", czyli kwaterę marszałka Tity. Dwudziestu żołnierzy z oddziału "Gryzoń" miało zdobyć "Warszawę" - opanować drogę w kierunku wsi Bosansko Grahovo. Czetnicy pod dowództwem Drenovicia i Teśanovicia weszli w skład oddziału majora Beneśa. Jako pierwsza miała wylądować grupa desantowa 340 SS-manów na szybowcach typu Gotha-242. Zaraz po niej mieli wyskoczyć spadochroniarze - 4314 żołnierzy. Jednocześnie silne jednostki operacyjne 7. Dywizji SS "Prinz Eugen", oddziały czetników oraz wzmocniony batalion I pułku Dywizji "Brandenburg" otrzymały rozkaz przebicia się do Drvaru. Wszyscy SS-mani i czetnicy dostali fotografie marszałka Tity oraz dokładne wskazówki - gdzie należy go szukać, w jakim może być przebraniu. Dowództwo akcji szczególnie liczyło na czetników, na ich znajomość terenu i języka. W dokładnie oznaczonym momencie dowódcy otworzyli zalakowane koperty. Przeczytali rozkaz: "Po wylądowaniu i ustaleniu miejsca pobytu Tity oraz partyzanckiego sztabu - uderzyć w tym kierunku wszystkimi siłami! Dowódcę czerwonej partyzantki, marszałka Titę, wziąć żywcem, w ostateczności wolno go zabić. Wszystkie ważniejsze osoby należy również w miarę możności brać żywcem. Rozkaz musi być wykonany z całą stanowczością! Pozostałych jeńców rozstrzeliwać na miejscu!" "Skok Konika Szachowego" rozpoczął się 25 maja o świcie. Najpierw pojawiły się zwiadowcze samoloty typu Storch, zaraz potem nadleciały sztukasy. Z narastającym, przeraźliwym wyciem runęły na uśpione jeszcze miasto. Tito tę właśnie noc spędzał wyjątkowo w Drvarze. Wraz z Edwardem Kardeljem przyjechał 24 maja wieczorem ze swej kryjówki koło wsi Bastasi. Był zaproszony przez młodzież i współtowarzyszy na obchody urodzinowe. Zasiedzieli się, zagadali. Snuli wspomnienia o minionych latach. Zrobiło się bardzo późno i Tito postanowił nie wracać do Bastasi. Udał się w otoczeniu osobistej ochrony do baraku w grocie, na zboczu Gradiny. Wczesnym rankiem zbudziły go samoloty. Wybiegł na taras. Obserwował nalot, a potem desant. Miasto spowijały kłęby dymu, słychać było długie serie broni maszynowej. Tito złościł się, że nie wrócił w rejon Bastasi, byłby poza terenem ataku, mógłby organizować odsiecz. Był wściekły, że nie wykonano jego rozkazu i nie zabezpieczono gniazdami karabinów maszynowych dojścia do jaskini. Lądowały szybowce, kilka rozbiło się na nierównościach terenu. Część żołnierzy zginęła na miejscu. SS-mani atakowali każdy dom, każdy punkt oporu. Schwytanych partyzantów i cywilów natychmiast przesłuchiwano. "Szli od człowieka do człowieka - opowiadał potem marszałek - pokazywali moją fotografię i wołali: Tito! Tito! Gdzie jest Tito? Nikt niczego nie chciał powiedzieć, nawet dzieci. A każdy wiedział, gdzie jesteśmy. Tylko Niemcy nie wiedzieli, że znajdujemy się w jaskini, a myśmy to wszystko obserwowali z góry..." Niemcy znaleźli samochód marszałka, a u krawca nowy, paradny mundur z bogatymi szamerunkami, przygotowany na urodzinową uroczystość. Złapali dwóch angielskich fotoreporterów, którzy do końca robili zdjęcia. Członkowie alianckich misji wojskowych schronili się bezpiecznie w pobliskich górach. Wobec przeważającej siły wroga walka w mieście powoli zamierała. Niemcy szykowali się do przeszukiwania w najbliższej okolicy. Wobec tego zagrożenia Tito wraz ze swymi współpracownikami oraz psem wilczurem opuścił jaskinię i ruszył w kierunku najbliższych gór. W baraku pozostał tylko bratanek marszałka, który w przypadku nadejścia Niemców miał podpalić sztabowe i partyjne archiwa, a potem uciec. "Naszym szczęściem było to - wspominał Tito - że dowódcy desantu byli dość głupi. Gdyby część sił rzucili wyżej, na równię ponad jaskinią - z trudem byśmy z tego wyszli. Ale na to nie wpadli i to był ich wielki błąd." Niemcy dowiedzieli się jednak, gdzie szukać marszałka. Ruszyli tyralierą w kierunku rzeki Unac i górskich zboczy, w których znajdowała się kryjówka Tity. Trafili na zmasowany ogień obrońców, którymi dowodził Marko - Aleksander Ranković. Byli wśród nich, w batalionie ochrony sztabu także Polacy. Pod silnym ogniem niemiecki atak załamał się. SS-mani sprowadzili wtedy z miasta grupę dziewcząt i kobiet - popędzili je przed sobą. Tuż przed stanowiskami partyzantów, którzy wstrzymali ogień - padły na ziemię. W odsłoniętych nagle Niemców uderzyła nawała pocisków karabinowych. Tito był już bezpieczny. Na pomoc walczącemu Drvarovi spieszyli żołnierze trzeciej brygady VI Lickiej Dywizji oraz podchorążowie ze szkoły oficerskiej. Reszta sił musiała pozostać na stanowiskach dość odległych od miasta, aby powstrzymywać pancerne ataki wroga. Nadbiegająca odsiecz rozbiła desantowe oddziały Niemców. Spadochroniarze schronili się na miejscowym cmentarzu. Rozgorzała tam zacięta walka. Niemcy bronili się ostatkiem sił. Wtedy nadszedł od marszałka rozkaz przerwania ognia. Tito kazał wycofać odsiecz, niemieckie posiłki pancerne były już na przedpolach miasta. Gdy czołgi wjechały w ulice - Drvar milczał, snuły się tylko dymy płonących domów. Niemcy znaleźli na cmentarzu śmiertelnie wyczerpanych walką SS-manów, wokół setki zabitych i rannych. Hitlerowcy stracili w tym swoim jedynym nieudanym w czasie wojny desancie powietrznym doborowe jednostki. Mieli ponad tysiąc zabitych, dwa tysiące rannych, dziewięćdziesięciu żołnierzy i oficerów musieli uznać za zaginionych. Strona jugosłowiańska straciła dwustu partyzantów, czterystu było rannych. Wielkie straty ponieśli mieszkańcy Drvaru, ginęli w walce, byli rozstrzeliwani. I tak oto desantem na to miasto Niemcy rozpoczęli VII z kolei ofensywę przeciwko wojskom i oddziałom partyzanckim. Jej początek był fatalny - rozkaz Hitlera nie został wykonany. Jedyną zdobyczą był wspomniany mundur marszałka, pokazywany potem w Wiedniu na specjalnie zorganizowanej wystawie. Tito, po opuszczeniu swojej kryjówki i zakończeniu boju w Drvarze, wraz ze swym sztabem i alianckimi misjami wojskowymi przedzierał się przez objęte walkami terytoria. Kazał nawiązać łączność radiową ze Sprzymierzonymi. W rejonie Kupresu angielskie samoloty zrzuciły im broń, amunicję, niezbędną żywność i środki opatrunkowe. Ale pomimo tej doraźnej pomocy sytuacja stawała się coraz trudniejsza. Sztab utracił kontakt z resztą swoich oddziałów, nie mógł właściwie działać. Wtedy to szef radzieckiej misji wojskowej generał Nikołaj Kornjejew zaproponował, aby Tito wraz z Naczelnym Sztabem udał się w bezpieczne miejsce, skąd mógłby bez przeszkód kierować walkami w całym kraju. Było to bardzo trudne w ciągłym ruchu, szukaniu schronienia w lasach i górach. Wniosek poparł również angielski oficer Streat. Tito nie zastanawiał się długo. Nie chciał jednak opuszczać kraju, bo i taka padła propozycja. Sprzymierzeni proponowali przelot do Włoch, ale Tito znalazłby się wtedy na emigracji. Zaakceptował wreszcie wyspę Vis na Adriatyku, jedyną nie okupowaną przez Niemców. Pomimo to bardzo przeżywał tę swoją decyzję - po raz pierwszy od wybuchu wojny i powstania miał tak znacznie oddalić się od swoich oddziałów. Obawiał się, żeby z tego nie skorzystał przede wszystkim Draźa Mihailović, który mógłby wprowadzić sporo zamieszania ogłaszając, że Tito uciekł, opuścił swoją armię. Przeważyły jednak argumenty, że na wyspie marszałek będzie mógł skuteczniej dowodzić, a także kierować walką dyplomatyczną o kształt powojennej Jugosławii. Drogą radiową ustalono czas i miejsce odlotu alianckim samolotem. Tito dotarł do wsi Ravno w dolinie Kupreśko Polje. Przygotowano tam polowe lądowisko. Ale prognozy meteorologiczne nie były pomyślne. W rejonie Adriatyku i nad Bośnią przechodziły burze. W bazie lotniczej na włoskim brzegu z dnia na dzień odkładano start radzieckiego samolotu. Wreszcie pilot, major Aleksander Szornikow, podjął decyzję - trzeba spróbować, tam przecież czekają! 4 czerwca o godzinie 23.25 radzieccy piloci wsiedli do wojskowej Dakoty z czerwonymi gwiazdami na skrzydłach i kadłubie. Po niespokojnym locie z trudem wypatrzyli partyzanckie lotnisko i szczęśliwie wylądowali. Pogoda nadal była zła, sygnalizowano pogorszenie, nadciągały nowe burzowe chmury. Baza ostrzegała wszystkich alianckich pilotów przebywających w tym rejonie przed huraganowymi wiatrami. Trzeba było się śpieszyć. Tito szybko pożegnał się z dowódcami oddziałów, które tak ofiarnie przebijały mu drogę przez objęte walkami tereny. Nastąpił start w głęboką, burzliwą noc. Po paru godzinach major Aleksander Szornikow raz jeszcze poleciał na Kupreśko Polje. Tym razem zabrał do Bari członków misji wojskowych. Po trzech dniach, wypełnionych spotkaniami z alianckimi sztabowcami, marszałek Tito opuścił Włochy i brytyjskim okrętem wojennym popłynął na wyspę Vis. To właśnie na niej aż do wyzwolenia Belgradu była główna kwatera marszałka i Naczelnego Sztabu. Za swój podwójny lot w burzliwą noc major pilot Aleksander Szornikow oraz członkowie jego załogi - Kalinkonow i Jakimow wyróżnieni zostali Orderem Bohatera Narodowego Jugosławii i Orderem Bohatera Związku Radzieckiego. Wyspa Vis od dawna była aliancką bazą wojskową. Jeszcze w połowie października 1943 roku sojusznicze okręty dowiozły na nią 200 ton żywności, 10 ton materiałów opatrunkowych i leków, 10 ton benzyny i nafty, 30 tysięcy mundurów, 10 tysięcy karabinów, 100 karabinów maszynowych, 6 dział, 100 ton amunicji i 6 radiostacji. Wszystko to zostało starannie zmagazynowane. Na wyspie odbywały się narady, szkolono żołnierzy do górskich walk. Tito znalazł więc odpowiednie warunki do pracy, kazał przygotować odpowiednią kryjówkę w wykutej w skale jaskini. Niemal od razu zajął się sprawami międzynarodowymi. W dalszym ciągu Brytyjczycy chcieli uratować pozycję króla Piotra II. Churchill zastanawiał się nad możliwościami przerzucenia monarchy do Jugosławii. Chwila wydawała się sposobna ze względu na pewne odizolowanie marszałka Tity od kraju. Brytyjski premier chciał, aby król zajął miejsce Draźy Mihailovicia i pokierował walką czetników z Niemcami. W Londynie zastanawiano się także nad tym, jak wpłynąć na Titę, aby "wyrzekł się komunizmu". Mogłoby to przyciągnąć do antyhitlerowskiej koalicji wielotysięczne rzesze Serbów, którzy nie chcą komunistycznego systemu. 24 maja król Piotr II rozwiązał rząd Puricia, co było równoznaczne z dymisją Mihailovicia ze stanowiska ministra wojny. Ze Stanów Zjednoczonych nadeszła wiadomość, że prezydent Roosevelt nie zamierza mieszać się w problemy jugosłowiańskie, pozostawiając je Brytyjczykom i Związkowi Radzieckiemu, ze względu na zainteresowanie tych państw Bałkanami. 4 czerwca wojska Sprzymierzonych weszły do Rzymu, w dwa dni później wylądowały w Normandii. Armia Czerwona parła na całym froncie. Niemcy byli w odwrocie. Bojowe loty rozpoczęły Bałkańskie Siły Lotnicze (Balkan Air Force) z udziałem pilotów brytyjskich, amerykańskich, włoskich, jugosłowiańskich, polskich i greckich. 1 czerwca król Piotr II powierzył misję utworzenia rządu doświadczonemu politykowi Ivanovi Śubaśiciovi. Ten niemal natychmiast wysłał list do Tity na wyspę Vis. Wyraził w nim nadzieję, że uda się doprowadzić do zjednoczenia wszystkich antyhitlerowskich sił w kraju oraz do uzgodnienia poglądów na temat przyszłości Jugosławii. Zapewnił też, że występując na arenie międzynarodowej będzie się kierował wyłącznie interesami ojczyzny i jej narodów. 14 czerwca doszło do spotkania na wyspie Vis i rozmów Tito-Śubaśić. Zawarto porozumienie pomiędzy rządem emigracyjnym i Narodowym Komitetem w sprawie współpracy oraz powołania do londyńskiego rządu trzech ministrów z kraju. Tito postawił przy tym stanowczy warunek, że żaden z członków gabinetu nie może mieć na swym sumieniu współpracy z hitlerowcami oraz walki z partyzantami. Głównym zadaniem rządu Śubaśicia ma być organizowanie pomocy żywnościowej dla głodującej ludności w kraju. Zgodzono się, że o powojennym systemie politycznym zadecyduje sam naród, po całkowitym wyzwoleniu kraju. Obie strony zobowiązały się do wydania deklaracji: Śubaśić o uznaniu Ruchu Narodowo-Wyzwoleńczego, Tito - o nawiązanej współpracy z królewskim rządem. Pozostał jeszcze drażliwy problem króla, gotowego do odlotu w każdej chwili na wyspę Vis i wzięcia udziału w rozmowach. Tito jednak uważał, że byłoby to przedwczesne, że sprawę Piotra II należy pozostawić czasowi. Tak więc w brytyjskim Foreign Office uznano, że rozmowy na wyspie nie przyniosły dobrych rezultatów. Nie umocniły pozycji jugosłowiańskiego króla i nie przczynią się do zjednoczenia partyzantów z serbskimi czetnikami. Również i Tito miał wiele wątpliwości. Obawiał się, że spotkanie na wyspie Vis może być w kraju źle zrozumiane. Dlatego też 23 czerwca skierował do wszystkich antyfaszystowskich rad w Jugosławii pismo, w którym wyjaśnił, jak doszło do upadku rządu Puricia, powołania premiera Śubaśicia i podpisania porozumienia. Zapewnił raz jeszcze, że nie ma odwrotu od decyzji II posiedzenia Antyfaszystowskiej Rady Wyzwolenia Narodowego Jugosławii z 29 listopada 1943 roku. Pewnym ustępstwem stało się jedynie to, że zawieszona została sprawa uznania Narodowego Komitetu, którego nadal pozostaje premierem. Zjednoczenie z rządem emigracyjnym jest możliwe, o ile będzie on realizował porozumienia z wyspy Vis. Nie minęło wiele czasu, a zaczęły się kłopoty. Oto 1 lipca dr Ivan Śubaśić powiadomił marszałka, że ma problemy z odsunięciem Draźy Mihailovicia i realizowaniem zasad porozumienia z 16 czerwca. Serbscy politycy w Londynie "nie życzą sobie - pisał - aby Serbia walczyła pod waszym dowództwem". Zaproponował, aby w Casercie odbyło się spotkanie z udziałem Tity i Źivko Topalovicia, przewodniczącego czetnickiego Centralnego Narodowego Komitetu. Tito był wściekły. Poszedł na tak dalekie kompromisy, a tu zaczynają się kolejne kombinacje, próby włączenia Topalovicia do emigracyjnego rządu. Odpowiedział ostrym listem, w którym przypomniał, że dymisja Mihailovicia nie ma większego znaczenia dla sytuacji militarnej w Serbii, w której partyzanci przez trzy lata prowadzili samotną walkę z hitlerowcami. Poskutkowało. Król mianował nowy rząd, Śubaśić pozostał premierem, obejmując tekę spraw zagranicznych, wojska, marynarki i lotnictwa. W skład gabinetu weszło również dwóch polityków, wskazanych przez Titę. Do nowego spotkania obu premierów, wyznaczonego na dzień 12 lipca, już nie doszło. W przeddzień Tito zrezygnował z prowadzenia dalszych rozmów. Powodem było sygnalizowane niezadowolenie działaczy ludowych z Chorwacji i Słowenii z zawartego na wyspie Vis porozumienia. Wszystko to było dla Tity tylko grą polityczną. Nie chciał zadrażniać swych stosunków z Anglikami, był przekonany, że czas działa na jego korzyść. Uspokoiwszy sojuszników dowodami swej dobrej woli, skierował uwagę ku Bułgarii i Grecji. Jego zdaniem komuniści tych krajów wykazywali naganną bierność w walce z hitlerowcami. Napisał o tym do Georgi Dymitrowa, nadal przebywającego w Moskwie. Podjął też temat narodu macedońskiego, nie uznawanego ani przez Bułgarów, ani przez Greków. Tito wzywał do większej aktywności bojowej. Wydarzenia bowiem rozwijały się w błyskawicznym tempie i brak odpowiedniej postawy w walce mógł przynieść nieobliczalne straty. Przy okazji stwierdził, że sytuacja polityczna i wojskowa w Albanii rozwija się pomyślnie. Znajdował więc czas i na takie sprawy. Jednakże najbardziej interesował się sytuacją we własnym kraju. Na Vis przychodziły meldunki o akcjach bojowych. Stąd płynęły rozkazy do korpusów, dywizji, brygad i samodzielnych partyzanckich oddziałów. Tu nanoszono na mapy i analizowano kierunki ofensywnych działań wroga. Niemcy nadal byli zmuszeni do utrzymywania w Jugosławii znacznych sił. Chodziło im o zabezpieczenie szlaków komunikacyjnych na południe Bałkanów, do Grecji, gdzie działała Grupa Armii E. Próby zniszczenia "wolnego państwa Tity" ponawiane w kilku ofensywach nie udały się. W ostatnich dniach lipca ZSRR i USA uznały rząd dr Ivana Śubaśicia. Natomiast Wielka Brytania postawiła warunek - odda partyzantom Tity jugosłowiańskie okręty wojenne, odebrane Włochom, jeśli rzeczywiście zacznie on współpracować z królewskim rządem. Tito postanowił spotkać się z brytyjskim marszałkiem polnym Wilsonem, głównodowodzącym w basenie Morza Śródziemnego. 6 lipca przybył do Caserty. W długiej rozmowie domagał się czołgów i ciężkiej artylerii oraz wspomnianych okrętów wojennych. Poruszył sprawę opieki medycznej dla ewakuowanych do Włoch Jugosłowian, a także konieczności utworzenia bazy przesyłowej dla zaopatrzenia sił partyzanckich w broń, amunicję i sprzęt wojskowy. Była to bardzo pracowita wizyta. Tito odwiedził sztab marszałka polnego Harolda Alexandra koło Jeziora Bolzano, a w Neapolu doszło do spotkania z Churchillem. W czasie uroczystego obiadu brytyjski premier wygłosił przemówienie, w którym pozdrowił marszałka Titę "nie tylko jako wybitnego wojskowego dowódcę, ale i męża stanu o niezwykłym charakterze, który dał ogromny wkład w dzieło zjednoczenia jugosłowiańskich narodów". Wyraził też przekonanie, że powstanie silna i zjednoczona Jugosławia oraz żal, że w tym obiedzie - wydanym na cześć marszałka - nie uczestniczą Roosevelt i Stalin. Tito z wielkim zadowoleniem przyjął te słowa, mile połechtały jego ambicję, ale postanowił być czujny. Wiedział, że premier jest szczwanym lisem i często mówi zupełnie coś innego, niż myśli, czy zamierza. W odpowiedzi przypomniał, że jugosłowiańskie narody, pomimo wielkich trudności i przeszkód, zawsze były po stronie Sprzymierzonych. Podziękował też za brytyjską pomoc wojskową i poprosił o dalszą. Potem nastąpiły konkretne już rozmowy w Casercie. Brytyjski premier chciał wiedzieć, czy partyzanci udostępnią aliantom jeden port na półwyspie Istria. Tito wyraził zgodę. Churchill z wielką troską mówił o jugosłowiańskim królu, ale marszałek był nieustępliwy: do końca wojny nie może być mowy o powrocie Piotra II do kraju. Obiecał jednak, że nie wprowadzi w Jugosławii systemu komunistycznego. Odmówił natomiast wydania oficjalnego oświadczenia na ten temat, aby nie powstało wrażenie, że działał pod brytyjskim naciskiem. Tak więc trafił frant na franta. Tito dobrze wiedział, że gdyby wydał tego rodzaju deklarację, byłby skończony, uzależniony całkowicie od Churchilla. Nie wydaje się jednak, aby ten ostatni uwierzył w zapewnienia marszałka. Po powrocie Tity na Vis nastąpiła wymiana listów. Churchill ponowił propozycję spotkania marszałka z Piotrem II. W zamian obiecał znaczne zwiększenie pomocy wojskowej. Z kolei Tito poruszył sprawę przyznania powojennej Jugosławii półwyspu Istria i Słoweńskiego Przymorza, gdzie od dawna walczą partyzanckie oddziały i działają władze cywilne. Churchill był jednak za tym, aby sprawa ta została rozstrzygnięta na Konferencji Pokojowej. Powołał się na rząd USA, przeciwny przeprowadzaniu zmian terytorialnych w czasie trwania wojny. Najlepszym więc rozwiązaniem byłoby powołanie sojuszniczej komendy nad tymi spornymi terenami. O rozmowach z marszałkiem Titą - w ostatniej fazie z udziałem Śubaśicia - Churchill powiadomił Roosevelta i Stalina. Polityczna walka trwała nadal. Na Vis przybył premier Śubaśić, aby w dniach 8-15 sierpnia kontynuować rozmowy z marszałkiem. Ponowił propozycję utworzenia wspólnego rządu, ale pod zwierzchnictwem Piotra II. Nie znalazł jednak i tym razem zrozumienia. Mimo to zgodził się, aby w deklaracji królewskiego gabinetu uznany został zarówno Narodowy Komitet Wyzwolenia Jugosławii jak i Antyfaszystowska Rada Wyzwolenia Narodowego Jugosławii. Zobowiązał się do jednoczenia wszystkich demokratycznych sił w kraju, organizowania międzynarodowej pomocy dla partyzanckiej armii, a także do starania się, aby do Jugosławii powróciły wszystkie te rejony, które w 1918 roku pozostały poza jej granicami. Co więcej - Śubaśić umieścił w deklaracji swojego gabinetu apel do narodu w kraju, aby jednoczył się w walce pod dowództwem Tity. Marszałek był rozpromieniony. Uznał, że jego sukces jest ogromny. Wieczorem zaprosił na lozową rakiję, czyli winogronówkę, najbliższych przyjaciół, aby uczcić to osiągnięcie. Następnego dnia, jako przewodniczący Narodowego Komitetu stwierdził w swojej deklaracji, że po wojnie same narody Jugosławii zadecydują o swym przyszłym rządzie i systemie, że Narodowy Komitet nie zamierza narzucić krajowi komunizmu. A więc spełnione zostało również życzenie Brytyjczyków. Tito dobrze wiedział, że tego rodzaju deklaracje mają mniejszą wartość od tak potrzebnych dostaw brytyjskiej broni i amunicji. Oficjalnie jednak obie strony poszły na kompromisy. Dopiero przyszłość miała zweryfikować szczerość wyrażonych stanowisk i ujawnić właściwe intencje Tity. Rozdział XIV DECYDUJĄCE MIESIĄCE W sierpniu 1944 roku Tito ze szczególną uwagą obserwował rozwój wydarzeń na drugim i trzecim Froncie Ukraińskim. Walki zbliżały się do Rumunii, a przez nią najbliższa droga wiodła do Jugosławii. 23 sierpnia wybuchło w Bukareszcie powstanie, wypowiedziano wojnę dotychczas sojuszniczej Rzeszy. Wieść o tym wywołała entuzjazm w oddziałach partyzańckich Tity. Ze zwiększoną furią uderzyły na silnie bronione niemieckie garnizony. Straty były duże. Marszałek musiał interweniować. Przypomniał zdesperowanym partyzantom, że "wojna jeszcze trwa. Niemcy są silni, nie wolno marnować najlepszych oddziałów i ludzi. Trzeba nadal atakować wroga, ale rozważnie!" Szybki pochód Armii Czerwonej stwarzał nowe problemy. Cieszyła nadchodząca pomoc, z drugiej strony Tito zaczął się niepokoić. Wejście Armii Czerwonej do Jugosławii mogło skomplikować, a nawet zniweczyć jego plany. Uważał, że tylko jego armia, pod jego dowództwem powinna uwolnić kraj od okupantów. Należało się to jemu i im po tylu latach krwawych walk i wyrzeczeń. Znał też Stalina, wiedział, że naraził mu się wielokrotnie i może mieć z nim kłopoty. Premier Śubaśić dotrzymał słowa. 29 sierpnia król Piotr II wydał dekret, w którym ogłosił, że jedynym dowódcą walczących przeciwko Niemcom sił w Jugosławii jest marszałek Tito. Generał Draźa Mihailović został zdjęty z funkcji dowódcy Naczelnej Czetnickiej Komendy i przeniesiony w stan spoczynku. W czetnickich oddziałach powstało zamieszanie. Tito zareagował błyskawicznie. Już nazajutrz ogłoszona została amnestia, która objęła chorwackich i słoweńskich domobranów, czetników i członków innych quislingowskich oddziałów. Warunek był tylko jeden - wszystkie winy będą darowane, jeśli do 15 września 1944 roku porzucą oni okupanta i przejdą na stronę Narodowo-Wyzwoleńczego Wojska. Oficerom zapewniono zachowanie stopni wojskowych. Amnestia nie objęła jedynie tych, którzy popełnili ciężkie zbrodnie wobec narodu. Ci, którzy nie zechcą z niej skorzystać, będą po wspomnianym terminie uznani za zdrajców ojczyzny i surowo sądzeni przed wojskowymi trybunałami. I tak na partyzancką stronę zaczęły przechodzić całe oddziały, najczęściej w pełnym rynsztunku bojowym i z dowódcami. Dla Niemców był to dotkliwy cios, jeszcze bardziej umocnili więc swoje garnizony i ochronę szlaków komunikacyjnych z północy na południe. Churchill nie miał już złudzeń. 31 sierpnia zwrócił się do min. Anthony Edena z licznymi pytaniami i wątpliwościami. "Co będzie, jeśli Tito wykorzysta swą siłę zbrojną i naszą broń, by zawładnąć całym krajem?" - pytał. Eden przypomniał swemu premierowi, że długofalowe interesy brytyjskie w Jugosławii zostały zaprzepaszczone na rzecz krótkowzrocznych, doraźnych efektów wojskowych. Obecnie wiele zależy od stanowiska Rosjan, którzy zbliżają się do jugosłowiańskiej granicy. Może pomóc Stalin, który nie cierpi Tity. Churchill musiał przełknąć te cierpkie uwagi swego ministra. Okazało się, że Tito nie dał się wyprowadzić w pole licznymi i pustymi obietnicami, meandrami brytyjskiej polityki. Dla wszystkich stało się wiadome, że wojna wchodzi w decydującą fazę. Tito wydał rozkaz do wszystkich podległych oddziałów, aby atakowały i niszczyły szlaki komunikacyjne wroga. Podjął też działania, zmierzające do zneutralizowania udziału Armii Czerwonej w bezpośrednim wyzwalaniu jugosłowiańskieh ziem. Poprzez swą misję wojskową w Moskwie starał się o pozyskanie pomocy radzieckiej przy tworzeniu partyzanckich oddziałów pancernych. Prosił o dostawy czołgów, o zorganizowanie zaopatrzenia wojskowego przez Rumunię, o koordynację wspólnych działań bojowych oddziałów partyzanckich i Armii Czerwonej. 6 września Główny Sztab wojsk i oddziałów partyzanckich w Serbii otrzymał od Tity rozkaz, aby nawiązał łączność z nacierającymi jednostkami radzieckimi. Czas był najwyższy. Tego samego dnia pierwsze oddziały 3. Frontu Ukraińskiego dotarły do jugosłowiańskiej granicy. Dowodził nimi marszałek Iwan Tołbuchin. Premier Śubaśić - przewidując, że Jugosławia będzie wolna w ciągu najbliższych dwóch, trzech tygodni - zaproponował utworzenie wspólnego rządu. Poparł go minister Eden, zwracając uwagę na możliwość wybuchu w kraju wojny domowej. Tito odpowiedział krótko: nie pora na polityczne przetargi i manewry, działania wojenne znacznie się wzmogły i właśnie im trzeba obecnie poświęcić najwyższą uwagę. Z tych też względów odradził Serbom zwoływanie Antyfaszystowskiego Zgromadzenia Wyzwolenia Narodowego. Trzeba to odłożyć na korzystniejszą porę. Działanie w pośpiechu może sprawić, że do Zgromadzenia przedostaną się ludzie mało znani, niepewni, a może to przynieść tylko polityczne szkody. 9 września skapitulowała Bułgaria. Obalono cara, władzę przejęli komuniści. Tito wydał kolejny rozkaz atakowania wszelkimi siłami wycofujących się Niemców, dla których jedyna droga odwrotu z Grecji prowadziła przez Jugosławię. "Od wszystkich jednostek - pisał Tito - domagam się maksymalnej inicjatywy i ofensywnego rozmachu w niszczeniu szlaków komunikacyjnych i zajmowaniu ważnych węzłów, miast i innych umocnień wroga. Oczekuję, że nie dopuścicie, aby Niemcy wycofali się w sposób zorganizowany i zabrali broń z naszego kraju." Sam Tito nadal przebywał na wyspie Vis, a więc z dala od tych wszystkich, tak ważnych wydarzeń. Zaczynał się niecierpliwić i denerwować. Stale domagał się komunikatów z kraju. Bacznie obserwował postęp Armii Czerwonej. Ciągle jednak musiał czekać. Na natarczywe nalegania Rosjanie odpowiadali, że jeszcze nie mogą wysłać samolotu. Były jakieś tysiączne przeszkody, które Tito uznawał za zwykłe wymówki. Zaczął się czuć więźniem na wyspie. Nie mógł sobie darować, że nie opuścił jej znacznie wcześniej i teraz może stać się igraszką w rękach aliantów, a zwłaszcza Stalina. Zwłaszcza że ten ostatni, chcąc poróżnić Titę z Brytyjczykami delikatnie sugerował, że "mogą go sprzątnąć tak samo, jak to było z generałem Sikorskim". Żeby uciszyć ten narastająey niepokój, kazał zorganizować przegląd załogi wojskowej Visu. Wygłosił wtedy przemówienie. Zaskoczył wszystkich - poruszył sprawę ziem, których zamierza się domagać od aliantów po zakończeniu wojny. "Nie dotykaliśmy dotychczas tej sprawy - teraz jednak muszę powiedzieć kilka słów. Nasz naród walczy o swoją wolność, o lepszą i szczęśliwszą przyszłość. Ale on walczy również o wyzwolenie naszych braci, którzy przez dziesięciolecia cierpieli pod obcym jarzmem. Dzięki naszej walce nasi bracia w Istrii, Słoweńskim Przymorzu i Karyntii muszą być i będą wyzwoleni, będą swobodnie żyć w swojej nowej ojczyźnie ze swymi rodakami. To jest pragnienie nas wszystkich, to jest ich pragnienie. My cudzego nie chcemy, ale swego nie damy!" Te ostatnie słowa wielokrotnie były potem przez lata powtarzane, stały się niemalże narodowym hasłem. Wtedy jednak zaprotestowali Macedończycy, bo ich nie wymienił. Istnieje bowiem obok Wardarskiej, również Piryńska i Egejska Macedonia. Wyjaśniał, że w obecnej, skomplikowanej sytuacji nie chciałby zadzierać z Bułgarami i Grekami, ale że do sprawy wróci. W gruncie rzeczy zależało mu na podenerwowaniu swymi żądaniami przede wszystkim Brytyjczyków i Amerykanów, bardzo czułych na punkcie żądań terytorialnych, zwłaszcza na niekorzyść Włoch i Austrii. Sam tępił separatystyczne dążenia. Ostro zareagował na powołanie Telegraficznej Agencji Chorwacji (TAH) przypominając, że jest już jedna, oficjalna - TANJUG i nie życzy sobie tworzenia nowych. Nadeszła wreszcie długo oczekiwana, zaszyfrowana wiadomość i Tito 19 września opuścił nagle Vis, by z włoskiego brzegu odlecieć do Krajowej w Rumunii. Stamtąd niemal natychmiast udał się do Moskwy. Uważał, że tylko tam może załatwić sprawy związane z wyzwoleniem swojego kraju. Podobnego zdania był również Churchill, który wyraził je w swym liście do ministra Edena, utyskując, że właściwie to rok 1943 został zmarnowany, a "mogliśmy zapewnić powrót do Jugosławii króla Piotra II i zabezpieczyć dobre porozumienie". W Moskwie Tito po raz pierwszy spotkał się ze Stalinem. Powitanie było chłodne. Obaj bacznie się obserwowali. Stalin zapamiętał ostre słowa jugosłowiańskiego marszałka, gdy ten domagał się przez radio wojskowej pomocy. Pamiętał też jego samowolę - jak mówił - w podejmowaniu decyzji, dotyczących powojennej Jugosławii i układaniu się z Brytyjczykami. Tito z kolei nie mógł zapomnieć, że Stalin ciągle namawiał go do pojednania z Piotrem II i dobrej współpracy z Brytyjczykami. Przypomniał sobie słowa skierowane do Stalina: "Jeśli nie możecie nam pomóc - to przynajmniej nie przeszkadzajcie!" Ale w czasie tego pierwszego spotkania na Kremlu, gdy rozwinęła się rozmowa, obaj się rozchmurzyli i Stalin obiecał: "Dam wam pancerną dywizję, albo i cały korpus". Wiaczesław Mołotow tak potem opowiadał Brytyjczykom: "Marszałek Stalin nie miał okazji spotkać się wcześniej z Titą. Odniósł wrażenie, że to uczciwy człowiek, przyjaźnie nastawiony do Sojuszników. Co do tego nie ma wątpliwości. Było jednak błędem, że Tito nie poinformował Anglików i Amerykanów o swojej wizycie w Moskwie. Spotkanie ze Stalinem wykorzystał jako reklamę dla powiększenia swego prestiżu. Mołotow odniósł wtedy wrażenie, że "Tito jest prowincjuszem. Wiele czasu spędził w górach. Lubi otaczać się aurą tajemniczości, a jest zwykłym chłopem. Nie jest złym człowiekiem, nie ma też złych zamiarów". Obecny przy tym spotkaniu Milovan Djilas zauważył jednak, że "można było wyczuć w stosunkach pomiędzy Stalinem a Titą coś szczególnego, niewypowiedzianego - jak gdyby ci dwaj mieli wzajemnie do siebie jakąś pretensję, lecz każdy miał swe własne powody, by się hamować. Stalin uważał, aby niczym nie obrazić Tity osobiście, jednocześnie jednak nieustannie naśmiewał się ze stosunków panujących w Jugosławii. Z drugiej strony Tito traktował Stalina z respektem, jak niższy stopniem wyższego, ale dawało się także odczuć jego niezadowolenie, zwłaszcza z uwag Stalina na temat stosunków jugosłowiańskich". 28 września Agencja TANJUG i TASS opublikowały wspólny komunikat: "Przed kilkoma dniami radzieckie dowództwo, mając na uwadze potrzebę rozwijania bojowych operacji przeciwko niemieckim i węgierskim oddziałom na Węgrzech, zwróciło się do Narodowego Komitetu Wyzwolenia Jugosławii i Naczelnego Sztabu Narodowo Wyzwoleńczych Wojsk oraz Partyzanckich Oddziałów Jugosławii z prośbą o wyrażenie zgody na czasowe wkroczenie radzieckich oddziałów na jugosłowiańskie terytorium, które graniczy z Węgrami. Radzieckie dowództwo zapewniło Naczelny Sztab, że oddziały te, po wykonaniu swoich operacyjnych zadań, będą wycofane z Jugosławii". Na pozostałych Sprzymierzonych zrobiło to szokujące wrażenie. Ostro skrytykowano zgodę Tity na wkroczenie Armii Czerwonej do Jugosławii. Dowiedział się o tym w Rumunii, w drodze powrotnej z Moskwy. Z Krajowej pojechał do Serbii i zatrzymał się w mieście Vrśac. Postanowił nie wracać na Vis. Wolał być w kraju, jak najbliżej własnych wojsk i Armii Czerwonej, której ciągle nie ufał. Wydał rozkaz, aby wszystkie naczelne organa władzy - wojskowe, polityczne i administracyjne opuściły Vis i przeniosły się do wyzwolonego już Valjeva. Stało się to nocą z 15 na 16 października 1944 roku. Zbliżała się decydująca bitwa o Belgrad. Niemcy zmienili miasto w dobrze zaopatrzoną, niezmiernie trudną do zdobycia twierdzę, zdolną do przetrzymania nawet wielomiesięcznego oblężenia. Do wyzwolenia stolicy Tito wyznaczył dziewięć swoich dywizji. "Cała wasza grupa - pisał w rozkazie - musi uczestniczyć w ataku na Belgrad. Jest naszym życzeniem, a i Rosjanie też się z tym zgadzają, aby do Belgradu weszły jako pierwsze nasze oddziały." Trwało już ścisłe współdziałanie pomiędzy partyzanckimi siłami zbrojnymi i Armią Czerwoną przy wyzwalaniu serbskich miast. 6 października przybyła do kraju I jugosłowiańska brygada, sformowana w Związku Radzieckim i z marszu weszła do walki. W przededniu boju o stolicę Tito odwołał spotkanie z Śubaśiciem, ostro też odpowiedział zachodnim sojusznikoln na ich pretensje z powodu nie uzgodnionego wcześniej wyjazdu do Moskwy i rozmów ze Stalinem: "Jesteśmy niepodległym krajem i ja, jako przewodniczący Narodowego Komitetu i Naczelny Komendant nie jestem odpowiedzialny przed nikim, spoza naszego kraju, za swoje postępowanie i działania..." Sojusznicy byli jednak odmiennego zdania. Na konferencji w Moskwie w dniach od 9 do 17 października Churchill zaproponował Stalinowi zawarcie porozumienia w sprawie podziału stref interesów na Bałkanach. W swoich pamiętnikach tak potem napisał: "Moment był odpowiedni, więc powiedziałem: załatwmy nasze problemy na Bałkanach... Co się tyczy Brytyjczyków i Rosji - czy będzie wam odpowiadało, że będziecie mieli 90 procent przewagi w Rumunii, a my 90 procent w Grecji? A jeśli chodzi o Jugosławię, to niech będzie po 50 procent". Propozycja objęła także Bułgarię - 75 procent strefy wpływów dla ZSRR, 25 dla Zachodu, a Węgry - po połowie. Dziennik "Prawda" tak pisał: "Związek Radziecki i Wielka Brytania zgodziły się prowadzić wspólną politykę w Jugosławii". Miała ona dotyczyć stosunków wewnętrznych i zagranicznych tego kraju. Jak wspominał Edward Kardelj, Stalin powiedział o tym porozumieniu: "Nie jesteście sami i dlatego nie możecie postępować, jakbyście byli sami". Z Moskwy nadeszło wspólne orędzie, podpisane przez ministrów - Wiaczesława Mołotowa i Anthony Edena, skierowane do premierów - Śubaśicia i Tity, w którym domagali się utworzenia wspólnego rządu jugosłowiańskiego. Losy kraju nie rozstrzygały się jednak przy konferencyjnych stołach. Oddziały jugosłowiańskie i radzieckie wyzwoliły Niś, blokując drogę odwrotu niemieckiej Grupy Armii E z Grecji. Musiała przebijać się okrężną drogą. 16 października Tito podpisał w przygraniczej miejscowości Bela Crkva umowę z marszałkiem Fiodorem Tołbuchinem, dowódcą 3. Frontu Ukraińskiego, na mocy której grupa lotnicza "Witruk" przeszła pod jugosłowiańską komendę. Od 14 października trwała już bitwa o Belgrad. Miasto było całkowicie otoczone przez szturmujące oddziały - jugosłowiańskie i radzieckie. Twierdzy broniło 30 tysięcy niemieckich żołnierzy, wyposażonych w 400 dział oraz 70 czołgów i samochodów pancernych. Walkę o stolicę toczyło dziewięć jugosłowiańskich dywizji z 55 tysiącami żołnierzy oraz radziecki zmechanizowany korpus, trzy dywizje piechoty, zmotoryzowana brygada oraz część strzeleckiego korpusu. Niemcy liczyli na odsiecz ze strony 30-tysięcznych wojsk generała Stetnera i stawiali zacięty opór. Przez sześć dni trwały walki uliczne z udziałem broni pancernej. Do walczących wyzwolicieli przyłączali się mieszkańcy, wspomagając żołnierzy swą bojowością i znajomością miasta. W trakcie tej zaciętej bitwy część atakujących sił musiała skierować broń przeciwko nadchodzącej armii gen. Stetnera. Została ona, dzięki czołgom i artylerii, doszczętnie rozbita. Twierdza Belgrad nie miała już szans. 20 października miasto było wolne. Wysoka była cena tego wyzwolenia. Zginęło blisko trzy tysiące jugosłowiańskich żołnierzy oraz tysiąc radzieckich. Wiele tysięcy odniosło rany. Niemcy stracili 25 tysięcy zabitych i wziętych do niewoli. Utracili ciężką broń artyleryjską i pancerną oraz duże ilości zmagazynowanej żywności, amunicji i wojskowego wyposażenia. 25 października Tito opuścił Vrśac i przeniósł się wraz z Naczelnym Sztabem do Belgradu. W dwa dni później przyjął na Banjicy defiladę wyzwolicieli. Oddał cześć męstwu i poświęceniu jugosłowiańskich i radzieckich żołnierzy. Wskazał na pomoc, jakiej udzielili partyzanckiej armii również i pozostali sojusznicy - Wielka Brytania i Stany Zjednoczone Ameryki. Potępił zdrajców narodu, ostrzegł, że niektórzy liczą na wybuch wojny domowej w Jugosławii. Wezwał wszystkich patriotów do dalszej walki, wyraził nadzieję, że "bliski jest dzień, kiedy cały nasz kraj będzie wolny". Dowódcy sojuszniczych armii nadesłali telegramy gratulacyje. Do Belgradu przybył premier Ivan Śubaśić. Podpisane zostało kolejne porozumienie. Chodziło o to, aby w Organizacji Narodów Zjednoczonych Jugosławia reprezentowana była przez legalną władzę państwową. Obaj premierzy zgodzili się, że dotychczasowy stan rzeczy nie może istnieć "póki nasza państwowa wspólnota, przyszła demokratyczna, federalna Jugosławia nie otrzyma na mocy wolnej decyzji narodu - swego własnego rządu". Postanowili też, że król nie przyjedzie do kraju, nim nie zadecyduje o tym sam naród. W czasie jego nieobecności władzę królewską w Jugosławii sprawować będzie Namiestnictwo, powołane za zgodą obu premierów. Omówili też różne formy struktury rządowej oraz wyrazili opinię, że deklaracja nowego rządu musi zawierać wszystkie demokratyczne gwarancje. Po wyzwoleniu Belgradu przed wojskiem stanęły nowe cele. 2 listopada Tito powołał Gwardyjską Brygadę Naczelnego Sztabu, złożoną ze specjalnie dobranych, sprawdzonych politycznie i sprawnych fizycznie oficerów i żołnierzy, którzy musieli być "piśmienni, sprawni i wyróżniający się w boju". Powstawały też nowe oddziały, wyspecjalizowane w ochronie Naczelnego Sztabu i centralnych instytucji partyjnych oraz państwowych, a także ambasad. Formacja ta przetrwała do dzisiaj jako "Titova Garda", nosząca niebieskie kurtki i granatowe bryczesy. W pierwszej połowie listopada zwołano do Belgradu posiedzenie Wielkiego Antyfaszystowskiego Zgromadzenia Narodowego Wyzwolenia Serbii (Velika Antyfaśistićka Skupśtina Narodnog Oslobodjenja Srbije). W obradach wziął udział Tito. Zgromadzenie powołało posłów i swoje robocze organa. Zgłoszono wniosek, aby Tito, w uznaniu wielkich zasług został odznaczony przez Antyfaszystowską Radę (AV-NOJ) - Orderem Bohatera Narodowego. W tym czasie Brytyjczycy czynili jeszcze wysiłki, aby nie utracić swego wpływu na wydarzenia polityczne w Jugosławii. Ciągle chcieli uratować monarchię. Premier Churchill snuł projekty alianckiego desantu na adriatyckim wybrzeżu. Uważał, że obecność brytyjskich wojsk zapewni mu dogodną pozycję do rozmów z Titą w sprawie Piotra II. Projekt jednak nie doszedł do skutku, był zbyt ryzykowny. Jedynie w Dubrowniku wylądowały dwa tysiące brytyjskich żołnierzy w celu ochrony swojej artylerii, choć Tito zgodził się tylko na pół tysiąca. Rychło dowiedział się, że Anglicy usiłują ratować czetników i ustaszów. Rozkazał więc, aby władzę w Dubrowniku całkowicie przejęło wojsko 2. Korpusu. Miało jednak unikać konfliktów z Brytyjczykami. 29 listopada, w pierwszą rocznicę historycznego spotkania w miasteczku Jajce, Tito odznaczony został Orderem Bohatera Narodowego. Dziękując, powiedział, że widzi w tym odznaczenie również tych wszystkich znanych i nieznanych bohaterów, którzy oddali swe życie w czasie tej wojny. Zapewnił też, że nie będzie szczędził sił dla osiągnięcia ostatecznego zwycięstwa. A musiał ich mieć jeszcze wiele. Nadal trwały ciężkie walki. Niemcy zaciekle bronili szlaków komunikacyjnych, wiodących z południa na północ ku granicom Rzeszy. Tito często do późnej nocy prowadził odprawy Naczelnego Sztabu. Jak zwykle był ruchliwy, przyjmował delegacje, prowadził rozmowy z radzieckimi sztabowcami. Ponowiły się kłopoty z Churchillem. Przysłał on telegram, w którym ostro zaprotestował z powodu trudności, na jakie napotykają w Jugosławii brytyjskie oddziały. Powrócił też do starych żądań, aby najbliższe wybory w Jugosławii były naprawdę wolne, a kandydaci reprezentowali wszystkie demokratyczne partie, aby w sprawie powrotu do kraju króla naród wypowiedział się w bezpośrednim, a nie pośrednim głosowaniu. Przestrzegał marszałka przed okupowaniem włoskich obszarów spornych. Ich przyszłość, jak to już wcześniej podkreślał, rozstrzygnie dopiero Konferencja Pokojowa. Powiadomił też, że tekst tego telegramu przekazuje Stalinowi do wiadomości. Tito kazał czekać Churchillowi na odpowiedź aż dziewiętnaście dni. Jego zdaniem wina za incydenty na wybrzeżu adriatyckim pomiędzy oddziałami jugosłowiańskimi i brytyjskimi leży po obu stronach. Ich przyczyną jest brak odpowiednich porozumień. Domagał się konsultacji w sprawie przebywania na jugosłowiańskim terytorium wojsk sojuszniczych. Były też solenne zapewnienia, że wybory będą wolne i demokratyczne. 7 grudnia doszło do kolejnych ustaleń z premierem Śubaśiciem. Wybory do Zgromadzenia Ustawodawczego będą rozpisane w ciągu trzech miesięcy od całkowitego wyzwolenia kraju. Do tego czasu funkcje parlamentu sprawować będzie nadal Antyfaszystowska Rada czyli AVNOJ. Pojawiły się poważne kłopoty z czerwonoarmistami. Napadali na cywilną ludność, dochodziło do gwałtów, rabunków i morderstw. Jak wspominał Milovan Djilas, dowódcy sowieccy wzruszeniem ramion kwitowali zgłaszane skargi, co sprawiało wrażenie, że tolerują te przestępstwa. Tito po latach powiedział i to wobec sowieckich marszałków, w czasie uroczystości z okazji 30 rocznicy wyzwolenia Belgradu: "nie mogę sobie darować, że zgodziłem się na wejście Armii Czerwonej do naszego kraju..." I tak kończył się 1944 rok. Trwały ciężkie boje na Sremskim Froncie. Wycofująca się z Grecji niemiecka Grupa Armii E wciąż jeszcze zadawała ciężkie straty wojsku i ludności. Na wyzwolonych terenach umacniały się władze przedstawicielskie, ale też panował głód i niedostatek. Starano się dostarczać tam żywność, rozdzielano konie i inne zwierzęta hodowlane, pochodzące z pomocy UNRRA. Mimo tych trudności i ciągle krwawych walk rosła nadzieja szybkiego zakończenia wojny, choć niemiecka ofensywa w Ardenach w drugiej połowie grudnia świadczyła o tym, że trzeba będzie jeszcze wielu wysiłków i ofiar, aby hitlerowskie Niemcy zostały pokonane. Rozdział XV GDY INNI ŚWIĘTOWALI ZWYCIĘSTWO Początek 1945 roku przyniósł ważkie decyzje. Tito powołał trzy armie w składzie Narodowo-Wyzwoleńczego Wojska. Wolne były już Czarnogóra i Macedonia. Z dnia na dzień powiększały się wyzwolone tereny. Tymczasem w Londynie premier Churchill nakłaniał króla Piotra II, aby mianował swoich namiestników w Jugosławii. Przynajmniej niech w ten sposób zachowa swą pozycję w kraju. Nic nie jest jeszcze stracone. Tito bowiem może uznać, że monarchia będzie dla niego korzystna. Jeśli król odrzuci listopadowe porozumienie dwóch premierów, może powstać w Jugosławii rewolucyjny rząd, a jeśli powróci na własną rękę do kraju - wybuchnie wojna domowa, w której może stracić życie. Brytyjczycy nie mogą w jego sprawie interweniować militarnie, jak stało się to w Grecji. A jednak Piotr II odrzucił porozumienie z 16 listopada 1944 roku, zawarte przez Titę i Śubaśicia. Churchill natychmiast połączył się ze Stalinem. Obaj uznali, że ugoda musi być realizowana i to nawet bez zgody króla, a jeśli ten nadal będzie trwać w swoim uporze, Śubaśić z Titą utworzą nowy rząd. Dyskusje z młodym jugosłowiańskim monarchą przeciągnęły się aż do rozpoczęcia konferencji Wielkiej Trójki w Jałcie na Krymie. Stanowisko króla, nieuznawanie przez niego Antyfaszystowskiej Rady wywołało w całej Jugosławii falę demonstracji, organizowanych na polecenie Tity przez KPJ. Tito zaprosił Śubaśicia i członków jego gabinetu, aby niezwłocznie przybyli do Belgradu. Czas bowiem biegnie, wydarzenia nie czekają i trzeba działać dla dobra kraju. Zrozumiał to wreszcie i król - 29 stycznia przeniósł swą monarszą władzę na Namiestnictwo (Radę Regencyjną) w celu utworzenia Zgromadzenia Ustawodawczego. W ten sposób została usunięta ostatnia przeszkoda na drodze do powołania tymczasowego rządu. Zwłaszcza że domagała się tego Wielka Trójka na konferencji w Jałcie. W końcu lutego Tito przyjął w Belgradzie brytyjskiego marszałka polnego Harolda Alexandra, głównodowodzącego siłami Sprzymierzonych w rejonie Śródziemnomorskim. Czterodniowe rozmowy poświęcone były współdziałaniu wojsk i oddziałów partyzanckich z armiami alianckimi. Tito uznał wtedy, że określenie "partyzanckie" jest już niewłaściwe i 1 marca dokonał reorganizacji, przekształcając swe siły zbrojne w Jugosłowiańską Armię ze Sztabem Generalnym na czele. 5 marca Tito i Śubaśić złożyli dymisje ze swych stanowisk premierów, a w dwa dni później został utworzony w Belgradzie Tymczasowy Rząd Demokratycznej Federacyjnej Jugosławii. Premierem i ministrem obrony narodowej został Tito. Śubaśić objął tekę ministra spraw zagranicznych. Rząd ogłosił deklarację, którą przez radio odczytał Tito. Zawierała program działania gabinetu w ostatnim okresie wojny wyzwoleńczej oraz odbudowy zniszczeń. Rząd zagwarantował wszystkim obywatelom równe prawa i zapewnił, że dołoży starań, aby w granicach ojczyzny znalazły się wszystkie rejony, zamieszkałe przez jugosłowiańskie narody. Chodziło tu głównie o Istrię, Słoweńskie Przymorze, Triest i Karyntię. Powołanie Tymczasowego Rządu oceniono jako sukces Ruchu Narodowo-Wyzwoleńczego oraz wszystkich demokratycznych i patriotycznych sił. W tym czasie Churchill pisał do swego szefa dyplomacji, że "trzeba obecnie zająć się obroną Włoch przed żądaniami Tity". Podkreślił też, że stracił całą sympatię do Jugosławii. 20 marca rozpoczęły się końcowe operacje Jugosłowiańskiej Armii przeciwko hitlerowskiej Grupie Armii E, która trzymała front od rzeki Dravy poprzez Sarajewo do Dalmacji. W ciężkich walkach nieprzyjaciel został rozbity i rozpoczął odwrót w kierunku północno-zachodnim. W operacji tej Niemcy stracili 100 tysięcy zabitych, 210 tysięcy dostało się do niewoli. Jugosłowianie zdobyli znaczne ilości broni, w tym 97 czołgów, 1520 dział, 40 samolotów. Wyzwolone zostało Sarajewo. Już wtedy pojawiły się problemy ludności albańskiej, zamieszkującej Kosowo i Metohiję. Do Belgradu przybyła specjalna delegacja. Przyjął ją Tito, który powiedział m.in.: "W interesie narodów Kosowa i Metohii, podobnie jak i innych zamieszkujących Jugosławię, jest to, aby powstał wielki i dobrze zbudowany kraj, od którego żaden naród nie będzie się chciał oderwać. Mali i podzieleni stalibyśmy się celem obcej zachłanności. Narody Kosowa i Metohii powinny stworzyć takie braterstwo i jedność, żeby Albańczykom było wszystko jedno, czy żyją w granicach Albanii czy Jugosławii..." Wkrótce Tito udał się na czele delegacji rządowej do Moskwy i 11 kwietnia podpisana została "Umowa o Przyjaźni i Powojennej Współpracy Związku Radzieckiego i Jugosławii". W wywiadzie dla dziennika "Krasnaja Zwiezda" Tito powiedział m.in.: "Nasz kraj jest największy na Bałkanach i uczyni wszystko co w jego mocy, aby Półwysep Bałkański nie był więcej "beczką prochu", jak to niegdyś bywało, lecz ostoją pokoju. Rząd w Belgradzie zaczął nawiązywać stosunki dyplomatyczne z coraz to nowymi państwami. 30 marca uznał polski Rząd Tymczasowy. Rozpoczęły się walki z Niemcami o Triest. Tito zawiadomił brytyjskiego marszałka polnego Harolda Alexandra, że stawia do dyspozycji Sprzymierzonych swoje wojska, które już wyzwoliły Istrię z wyjątkiem Puli, Rovinja oraz kilku miast, o które toczą się boje. Był to przede wszystkim polityczny manewr. Tito chciał, aby właśnie jego armia wyzwalała i zajmowała te tereny. W ten sposób wojska jugosłowiańskie przejęły władzę w Trieście, a potem w Puli, z tym, że alianckie armie mogły korzystać z obu tych portów. Tito przypomniał wtedy Alexandrowi, że są to ziemie odebrane Jugosławii w 1918 roku i włączone do Włoch. Wywołało to ostre brytyjskie protesty, a problem Triestu stał się na parę następnych lat głównym zarzewiem sporu. Spełzła na niczym misja generała Morgana, wysłanego specjalnie do Belgradu przez marszałka Alexandra. Tito nieugięcie trwał przy swoim stanowisku, że wyzwolone przez jego armię tereny są etnicznie słowiańskie, zamieszkałe głównie przez Słoweńców i słusznie należą się Jugosławii. Zgodził się jedynie na utworzenie wspólnej komendy wojskowej, ale tylko dla koordynacji i rozwiązywania pilnych, aktualnych problemów. Cywilną władzę w Istrii i Trieście stanowiły już narodowo-wyzwoleńcze rady, wybrane jeszcze w czasie wojny. Marszałek Alexander zagroził, że użyje siły wobec jugosłowiańskiej samowoli. Rozwojem wydarzeń w Jugosławii coraz bardziej był zaniepokojony Piotr II. Churchill, odpowiadając na jego dwa alarmujące listy stwierdził, że Brytyjczycy uczynili wszystko, co było możliwe, aby wpłynąć na tok wydarzeń politycznych w tym kraju. Niestety, nic więcej nie można już uczynić. Tak więc Tito wygrał tę długotrwałą walkę z brytyjskim premierem. Król nie miał już żadnych szans na powrót do kraju. Pozostawała tylko emigracja. 9 maja wojna skończyła się w Europie, ale w Jugosławii jeszcze trwała. Tito ogłosił ten dzień świętem państwowym i wysłał telegramy gratulacyjne do Sprzymierzonych. Podziękował za pomoc udzieloną walczącej Jugosławii, która po Polsce i Związku Radzieckim poniosła w tej wojnie największe straty ludzkie i materialne. W walce narodowo-wyzwoleńczej padło 304 540 partyzantów. Ogólne straty Jugosławii wyniosły 1706 tysięcy osób, również spośród ludności cywilnej, zabijanej w walkach, akcjach pacyfikacyjnych, ofensywnych, zamęczonych w więzieniach i obozach hitlerowskich. Ogromne były straty materialne. Dach nad głowami straciło 3 300 tysięcy osób, zniszczone zostały liczne wsie i miasta, niektóre doszczętnie. Zrujnowany był przemysł, linie kolejowe i porty. 12 maja Tito wziął udział w kongresie założycielskim Komunistycznej Partii Serbii. Przedstawił najpilniejsze zadania, czekające kraj, pilną potrzebę odbudowy, a także umacniania braterstwa i jedności, równouprawnienia wszystkich narodów i narodowości jugosłowiańskich. "Nie chcę, aby w Jugosławii były granice, które dzielą. Po sto razy już mówiłem, że chcę - aby łączyły nasze narody..." Przedstawił też zadania polityki zagranicznej. W ostatnich latach walka dyplomatyczna była niekiedy cięższa i bardziej skomplikowana niż zbrojna z wrogiem. Ani Wielka Brytania, ani Stany Zjednoczone Ameryki nie odpowiedziały na wniosek, aby część Austrii, zamieszkała przez ludność słoweńską, była okupowana przez Jugosłowiańską Armię. Sprzymierzeni domagają się opuszczenia Karyntii, negują prawo Jugosławii do Istrii, Triestu, Słoweńskiego Przymorza. Dlatego tak ważny jest układ, zawarty ostatnio ze Związkiem Radzieckim. Jeszcze tego samego dnia prezydent Harry Truman i premier Winston Churchill odrzucili terytorialne żądania Jugosławii, gotowi poprzeć swoją decyzję interwencją zbrojną w Trieście i na innych spornych obszarach. Brytyjski ambasador w Belgradzie wręczył premierowi Tito notę, domagającą się niezwłocznego wycofania wojsk jugosłowiańskich z Austrii i Włoch do granic z 1937 roku. Podobne żądania przedstawił ambasador amerykański i Tito musiał się zgodzić na podpisanie w dniu 9 czerwca porozumienia z Wielką Brytanią i USA co do spornych terenów. Podzielone zostały one na dwie strefy: A - okupowane przez wojska brytyjsko-amerykańskie, B - jugosłowiańskie. Miało to być rozwiązanie tymczasowe, aż do podpisania Traktatu Pokojowego z Włochami. Zachodni alianci nie kwestionowali natomiast jugosłowiańskich praw jedynie do ziem zagarniętych przez faszystowskie Włochy, a zwłaszcza miast portowych - Rijeki i Zadaru. Przy rozstrzyganiu tych spraw częściowo pożyteczną okazała się pomoc Stalina, który w depeszy do marszałka polnego Alexandra poparł żądanie Tity, odnoszące się do ziem, zamieszkałych przez ludność słoweńską. Ostro też zaprotestował wobec porównywania przez rozsierdzonych brytyjskich i amerykańskich polityków marszałka Tity do Hitlera i Mussoliniego. Mimo tej interwencji, armia jugosłowiańska musiała opuścić Triest i Pulę. Podobnie stało się w Karyntii i Styrii, zamieszkałej przez Słoweńców i Chorwatów, a wyzwolonej przez oddziały jugosłowiańskie. Ewakuacja oddziałów musiała być zakończona do 16 czerwca. A w kraju trwały jeszcze walki z Niemcami. Dopiero 15 maja ponieśli ostateczną klęskę. W Słowenii, w pobliżu austriackiej granicy, poddało się 250 tysięcy Niemców i członków formacji kolaboranckich wraz ze znacznymi ilościami broni i sprzętu wojennego. Do niewoli dostał się generał pułkownik Aleksander von L”hr, naczelny dowódca niemieckich sił zbrojnych na Bałkanach. Za zbrodnie wojenne popełnione w Jugosławii stanął potem przed sądem i został rozstrzelany. Z chwilą zakończenia działań wojennych Jugosłowiańska Armia liczyła 800 tysięcy żołnierzy. Tak więc dopiero w połowie maja zakończyła się dla Jugosławii druga wojna światowa. Rozpoczynał się nowy etap w życiu kraju i życiu Josipa Broza Tity. Rozdział XVI WSZYSTKO OD NOWA Euforia z powodu zwycięsko zakończonej wojny nie mogła trwać długo. Polało się sporo rakii, wystrzelono tysiące pocisków na wiwat i trzeba było brać się do roboty. Pojawiły się nowe problemy. Hasło "Braterstwo i jedność", tak pomocne w walce z obcym i wewnętrznym wrogiem, teraz nabierało innego sensu. Na wspomnianym kongresie założycielskim Komunistycznej Partii Serbii Tito tak ujmował ten problem: "Musicie być tymi, którzy będą przeciwstawiali się każdemu szowinizmowi, którego stare pozostałości nie zostały jeszcze wykorzenione. Nie może być problemu: czy ta czy inna wieś przypadnie tej czy innej republice, ponieważ ona należy do całej Jugosławii. Triest nie jest tylko słoweński, lecz i jugosłowiański. Nie jest Rijeka tylko chorwacka, lecz i jugosłowiańska. Nie jest Belgrad tylko serbski, lecz i jugosłowiański. Tak trzeba stawiać te problemy... Niedawno przyjąłem delegację z Kosowa i Metohii. Zapytałem - jak jest u nich? Oni na to, że dobrze. A ja im: gdyby było dobrze, nie przyszlibyście do mnie. I wtedy mówią - że jest źle, że palą i zabierają im gospodarstwa. Przedstawiłem nasze stanowisko: poszliście do niemieckiego wojska, walczyliście przeciwko nam, ale to nie znaczy, że będziemy się mścili. Wiemy, że byliście oszukani, nie wszyscy jesteście mordercami i zbrodniarzami... Nie chcemy, aby Albańczycy w Kosowie byli obywatelami drugiej czy trzeciej kategorii. Chcemy, abyście mieli swoje prawa, równouprawnienie, abyście mieli swój język, swoich nauczycieli, żebyście się czuli jak w swoim kraju..." Tito powiedział też, że wszelkie nadużycia wobec Albańczyków w Kosowie i Metohii będą surowo karane. Pomimo to stale dochodziło tam do poważnych incydentów. Mnożyły się napady ze strony serbskich ekstremistów, którzy uważali Albańczyków za intruzów i najchętniej przepędziliby ich do sąsiedniej Albanii. Rodziło się zarzewie tlącego przez dziesięciolecia konfliktu, który już niejednokrotnie wybuchał płomieniem buntu i zamieszek, ofiar i zniszczeń. Tito wiedział, że największe problemy będzie miał z Serbami, z ich megalomanią, dążeniami do stworzenia Wielkiej Serbii od Dunaju do Adriatyku i Wardaru. Z ich przekonaniem, że to oni powinni decydować o wszystkim, że to ich wyłączną zasługą było stworzenie niepodległego państwa w 1918 roku, gdy Chorwaci ciągle jeszcze oglądali się za Habsburgami. A więc już u kolebki przedwojennej Jugosławii tkwiło jądro szowinizmu, serbskie pragnienie dominowania nad innymi jugosłowiańskimi narodami. Innym ważnym problemem była wewnętrzna opozycja. W rozmowie z polskimi dziennikarzami w dniu 2 października 1945 roku Tito powiedział, że jugosłowiańska opozycja nie przedstawiła ani jednej idei, która byłaby lepsza od programu Rządu Tymczasowego. "lch interesuje jedynie to, żeby ponownie dojść do władzy... Opozycja może żyć, dopóki żywi się za granicą, a jak jej zagranica odmówi pomocy - zniknie sama przez się. Tak więc nie jest ona dla nas problemem." Była to polityczna ocena, w praktyce Tito nie lekceważył jednak opozycji. Podczas gdy Front Narodowy starał się o zjednoczenie wszystkich sił dla odbudowy kraju, obok działała Partia Demokratyczna, wspierana przez monarchistów w kraju i za granicą. Opozycja ta dążyła do stworzenia koalicyjnego rządu z udziałem komunistów, ale nadrzędnym jej celem był powrót do przedwojennego systemu. Wspierała ją część chłopstwa i wyższa hierarchia kościelna. Działało także zbrojne podziemie, składające się z niedobitków kolaboranckich sił zbrojnych, oceniane na około 12 tysięcy osób. Ponad trzysta tysięcy uciekło z kraju, blisko dwieście tysięcy pozbawionych zostało prawa wyborczego, właśnie z powodu współpracy z okupantami. Wobec dziesiątków tysięcy osób prowadzone było dochodzenie i postępowanie sądowe, zapadały surowe wyroki. Przed wojskowymi trybunałami stanęli przywódcy kolaboracyjnych ugrupowań i organizacji, czołowi przywódcy Niezależnego Państwa Chorwackiego. Przed sądem stanął podstępnie zwabiony w zasadzkę Draźa Mihailović. Dostał wyrok śmierci. Skazani zostali Slavko Kvaternik, generał Leo Rupnik, biskup Roźman i arcybiskup Alojzije Stepinac. Zachód ocenił te surowe wyroki jako dowód komunistycznego terroru. KPJ przejmowała czołowe stanowiska w kraju. W 1941 roku liczyła 12 tysięcy członków, 9 tysięcy zginęło w walkach, w momencie zakończenia wojny miała 141066 działaczy. Dla zachodnich obserwatorów było już jasne, że Tito nie zamierza dotrzymać dawanych obietnic i postanowił narzucić krajowi system komunistyczny. 8 sierpnia odbyło się III posiedzenie Antyfaszystowskiej Rady Wyzwolenia Narodowego Jugosławii. W przemówieniu Tito raz jeszcze domagał się od niedawnych aliantów uznania terytorialnych roszczeń Jugosławii. Określił też stosunek do Polski: "Jugosławia była jednym z pierwszych państw, które uznały tymczasowy demokratyczny rząd Polski i ustanowiły z nim normalne stosunki. Zostało to z radością przyjęte przez narody Jugosławii pragnące żyć z bratnią Polską - której losy są tak podobne do naszych - w najlepszych stosunkach i braterskiej współpracy". 11 sierpnia Antyfaszystowska Rada przekształciła się w Tymczasowe Zgromadzenie Ludowe. W jego skład weszli przedstawiciele działających legalnie partii i stronnictw, w tym także prawicowych oraz znaczna grupa przedwojennych posłów. Była to realizacja zaleceń Konferencji Jałtańskiej. Zgromadzenie uchwaliło szereg ustaw m.in. o reformie rolnej, konfiskacie majątków tych, którzy współpracowali z okupantami i rodzimymi faszystami. Podjęto też uchwałę o wcieleniu w skład Jugosławii wszystkich spornych ziem we Włoszech i Austrii. Tito wiedział, że tego rodzaju inicjatywa nie jest zgodna z zawartym w czerwcu porozumieniem, że sprawę tę ma rozstrzygnąć przyszła Konferencja Pokojowa. Zależało mu jednak na tym, aby choć w ten sposób usankcjonować te żądania, pokazać, że są one wyrazem woli narodu. Zgromadzenie postanowiło, że 11 listopada odbędą się pierwsze po wojnie wybory powszechne. Poprzedziła je ostra walka polityczna. Prawa głosowania pozbawieni byli wszyscy zdrajcy narodu. Wywołało to protesty przedstawicieli ugrupowań opozycyjnych, którzy demonstracyjnie wycofali się z wyborów, zarzucając im niedemokratyczność. Do dymisji podał się szef jugosłowiańskiej dyplomacji dr Ivan Śubaśić. Wybory jednak się odbyły, wbrew naciskom mocarstw zachodnich. Jedynie Związek Radziecki zapewniał swych wojennych sojuszników, że Tito nie ma złych zamiarów, a głosowanie wykaże prawdziwe nastroje i wolę jugosłowiańskich narodów. Komunikat głosił, że na listę Frontu Narodowego oddano ponad 90 procent głosów. W drugą rocznicę II posiedzenia Antyfaszystowskiej Rady 29 listopada 1945 roku Zgromadzenie Ludowe proklamowało powstanie Federacyjnej Ludowej Republiki Jugosławii. Monarchia została więc faktycznie zniesiona. Rząd Tymczasowy miał działać tylko do końca 1946 roku. Został on uznany przez ZSRR, Polskę i inne kraje tak zwanej demokracji ludowej. Mocarstwa zachodnie zachowały w tej sprawie wstrzemięźliwość. Rozważały w tym czasie odpowiedź premiera Tity na zarzuty, że Jugosławia nie wykonała zobowiązań, wynikających z postanowień podjętych w Jałcie. Tito szczegółowo, punkt po punkcie, starał się udowodnić, że stało się inaczej. Jego zdaniem, rządy państw alianckich są już zwolnione od zobowiązań, jakie zaciągnęły w czasie wojny wobec Jugosławii. Kreml poparł to stanowisko i po licznych konsultacjach oba zachodnie mocarstwa uznały formalnie 25 grudnia powstanie FLRJ oraz rządu w Belgradzie. Tak więc polityka Tity odniosła pełny sukces. Zwolennicy monarchii i przywrócenia prawicowych rządów ponieśli klęskę. Nie udało się tylko załatwić sprawy spornych terenów. Strefą B nadal zarządzała Jugosławia, uznając się jedynym prawowitym suwerenem nad słoweńską ludnością. W ostatnim dniu stycznia 1946 roku ogłoszona została pierwsza powojenna konstytucja, wzorowana na radzieckiej z 1936 roku. 1 lutego Tito powołał nowy gabinet, zatrzymując dla siebie tekę ministra obrony. Mianowany też został naczelnym komendantem Armii Jugosłowiańskiej. Wicepremierem został Edward Kardelj. W tym czasie dyplomacja jugosłowiańska rozwinęła energiczną działalność na forum ONZ. Tito przykładał wielką wagę do tej organizacji, dbał, aby jego kraj był w niej aktywnie reprezentowany. Jugosłowianie zaczęli wchodzić w skład rozmaitych komitetów i organizacji wyspecjalizowanych. Tito dążył też do poprawy stosunków ze Stanami Zjednoczonymi Ameryki, obciążonych licznymi spornymi problemami. W lutym zwrócił się do prezydenta Harry Trumana z propozycją usunięcia zadrażnień i przeszkód w kontaktach pomiędzy obu państwami. Był to sprytny manewr, zbliżała się bowiem Konferencja Pokojowa w Paryżu. To właśnie na niej miały być omawiane i rozstrzygnięte jugosłowiańskie żądania terytorialne. Potrzebne mu były także amerykańskie kredyty na odbudowę kraju. Po głębokim namyśle uznał międzynarodowe zobowiązania poprzednich rządów Jugosławii. Wywołało to dobre wrażenie w Waszyngtonie, ale do dawania kredytów Amerykanie nie byli skorzy. Ciągle bowiem istniała paląca sprawa jugosłowiańskich żądań terytorialnych. Brytyjczycy i Amerykanie liczyli się nawet z możliwością wkroczenia wojsk Tity do strefy A. Doszłoby wtedy do zbrojnych starć z niedawnymi sojusznikami. Starano się temu zaradzić. Powstał nawet pomysł, żeby wzdłuż linii dzielącej strefę A i B rozmieścić oddziały Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, z którymi już wtedy nie wiedziano co robić. Część polskich żołnierzy trafiła do strefy A i dochodziło tam do licznych starć z jugosłowiańskimi patrolami na linii demarkacyjnej. Kryzys został jednak przezwyciężony, nastąpiła też pewna poprawa w stosunkach z Wielką Brytanią. Jednocześnie Tito starał się o zacieśnienie współpracy z ZSRR i krajami satelickimi, a zwłaszcza z Polską. Widział w niej silne wsparcie dla swoich żądań. Prasa jugosłowiańska szeroko informowała i komentowała, że Tito, jeszcze jako premier Narodowego Komitetu, jako jeden z pierwszych uznał PKWN. Po zakończeniu wojny nastąpiła szeroka wymiana delegacji - od dziennikarzy, których jedna grupa gościła w Belgradzie na osobiste zaproszenie marszałka, a druga w Warszawie - po misje handlowe i gospodarcze. Z ogromną wdzięcznością przyjął Tito polski prezent w postaci ponad stu wagonów węgla. 7 września 1945 roku odznaczony został Krzyżem Grunwaldu I klasy. Wielokrotnie wypowiadał się o słusznych prawach Polski do granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej. Sam też oczekiwał poparcia Warszawy dla swoich żądań terytorialnych wobec Włoch i Austrii. W tej wzajemnie przyjaznej atmosferze doszło do powrotu z Jugosławii do Polski dużej grupy emigrantów, osiadłych w Bośni jeszcze w czasach monarchii austro-węgierskiej. Przy tej okazji zarówno Tito jak i prasa jugosłowiańska podkreślali zasługi Polaków w walce narodowo- wyzwoleńczej. Utworzyli oni bowiem pierwszy polski batalion, który wszedł w skład 14. brygady. Doszło wreszcie do oficjalnej wizyty Josipa Broza Tity w Polsce. Przybył 14 marca 1946 roku do Warszawy. Był gorąco witany przez ludność zburzonej stolicy. Przy Placu Na Rozdrożu odbyła się defilada na cześć marszałka. Stał na trybunie rozpromieniony, a zwarte oddziały młodzieży z łopatami na ramionach serdecznie go pozdrawiały. W Belwederze Tito otrzymał najwyższe polskie odznaczenie wojskowe - Order Virtuti Militari I klasy. Kulminacyjnym punktem programu było podpisanie 18 marca Układu o Przyjaźni i Pomocy Wzajemnej pomiędzy Rzecząpospolitą Polską a FLRJ. Miał on charakter obronny. Zobowiązywał obie strony do natychmiastowej pomocy wojskowej "w przypadku powtórzenia agresji niemieckiej lub też ze strony państwa, które było sojusznikiem III Rzeszy". W czasie trwania tej wizyty podpisana została także konwencja o współpracy w dziedzinie kultury i sztuki. Tito zwiedził Łódź i Wrocław, a w jednym z przemówień raz jeszcze poparł polską granicę zachodnią. Uczynił to także i później, gdy postanowienia Konferencji Poczdamskiej podważone zostały przez Jamesa Byrnesa, sekretarza stanu USA w przemówieniu wygłoszonym w Stuttgarcie. Z kolei delegacja polska na Konferencji Pokojowej w Paryżu poparła terytorialne żądania Jugosławii, dotyczące m.in. Krainy Julijskiej i Triestu. Po wizycie Tity w Warszawie nastąpiła wymiana licznych delegacji, aktywnie też działało Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Jugosłowiańskiej, a w Jugosławii - Jugosłowiańsko-Polskie Towarzystwo Kulturalne. Z Warszawy Tito udał się do Pragi, gdzie jednak nie doszło do podpisania podobnego układu o przyjaźni i współpracy. Prezydent Edward Benesz odrzucił argumenty marszałka, że chodzi o zabezpieczenie się na przyszłość przed możliwością ponownej agresji ze strony Niemiec. Bał się, że Tito wciągnie Czechosłowację do politycznego, a może nawet zbrojnego zatargu o Triest. Nie ufał marszałkowi, choć ten zapewniał, że nie chodzi mu o montowanie wojskowego bloku. Dopiero więc po wyjaśnieniu wszystkich wątpliwości, gdy w Pradze umocniły się siły komunistyczne, doszło do podpisania 9 maja 1946 roku w Belgradzie odpowiedniego układu, który jednak nie wspominał o byłych sprzymierzeńcach hitlerowskiej Rzeszy. 27 maja Tito udał się po raz drugi po wojnie z oficjalną wizytą do Moskwy. I tu zabiegał o poparcie dla swoich żądań terytorialnych na zbliżającej się Konferencji Pokojowej w Paryżu. Wiele czasu obie strony poświęciły omówieniu sytuacji na Bałkanach. Równie ważne okazały się problemy migdzynarodowego ruchu komunistycznego i robotniczego. Tito już w czasie poprzedniej swej wizyty w Moskwie w kwietniu 1945 roku proponował utworzenie nowego ośrodka koordynacyjnego, podobnego do Kominternu, rozwiązanego w 1943 roku. W trakcie i tej drugiej wizyty powrócił do tego tematu. Tym razem uzyskał zgodę Stalina. W dyskusji wziął udział także stary znajomy Tity - Georgi Dymitrow. 8 czerwca podpisana została umowa gospodarcza. Tito proponował, żeby wspólne, radziecko jugosłowiańskie przedsiębiorstwa pomagały w odbudowie i rozwoju gospodarczym kraju. Na pierwszą część propozycji Rosjanie skwapliwie się zgodzili, gorzej było z drugą, wymagała bowiem przyznania Jugosławii znacznych kredytów. Rozmowy na ten temat ponawiane były jeszcze w 1947 roku. Wtedy to Tito wyraził zgodę na wspólne wydobywanie jugosłowiańskiej ropy naftowej, rud żelaza i metali kolorowych. Opuszczając Moskwę Tito był niezmiernie zadowolony - gospodarze radzieccy nadali bowiem tej wizycie szczególnie uroczysty charakter. Sytuacja w gospodarce jugosłowiańskiej nie była łatwa, już nie tylko z powodu zniszczeń wojennych, lecz także dlatego, że brakowało bazy produkcyjnej. Przedwojenna Jugosławia nie posiadała ciężkiego przemysłu, miała też zacofane rolnictwo. Tak więc pierwszy pięcioletni plan zakładał przyspieszone uprzemysłowienie kraju. Konieczna była szeroka współpraca z innymi krajami. W 1946 roku doszło do podpisania umowy z Albanią, a w roku następnym z Bułgarią i Węgrami. Potrzebny był też pokój na granicach, a tego nie gwarantowała ciągle niepewna sytuacja, związana z ponawianymi jugosłowiańskimi żądaniami terytorialnymi. Problem częściowo rozstrzygnęła Konferencja Pokojowa w Paryżu. Dla Jugosławii zaczęła się pod niepomyślnym znakiem. Stosunki z zachodnimi mocarstwami zaostrzały się. Dochodziło do stałego naruszania jugosłowiańskiej przestrzeni powietrznej przez samoloty brytyjskie i amerykańskie. Dwa z nich, zmuszone do lądowania, uległy rozbiciu. Tito wyraził ubolewanie, wypłacono odszkodowanie rodzinom zabitych lotników amerykańskich. Stwierdził jednak, że demonstracyjne loty nad Jugosławią mają na celu aktywizację wstecznych i opozycyjnych sił wobec legalnego rządu w Belgradzie. Stosunki skomplikowała także amerykańska odmowa zwrócenia Jugosławii zdeponowanego przez królewski rząd emigracyjny złota o wartości 47 milionów dolarów. Po wielu pertraktacjach, w których Waszyngton domagał się spłacenia długów, zaciągniętych przez Jugosławię - nastąpił zwrot złota o wartości zaledwie jednego miliona dolarów. Amerykanie zażądali też od ONZ wstrzymania pomocy UNRRA dla Jugosławii, okazało się bowiem, że nie idzie ona na zaopatrzenie ludności, a jedynie jugosłowiańskiej armii. W tej atmosferze Tito bardzo starannie przygotował delegację na paryską Konferencję Pokojową, która rozpoczęła się 29 lipca 1946 roku. Uważał, że jest to duża szansa wywalczenia spornych terytoriów. Na czele delegacji stanął Edward Kardelj, do którego Tito miał ogromne zaufanie. Konferencja trwała do 15 października. Spory były zaciekłe. Jugosłowianie ostro walczyli o Triest i znaczną część półwyspu Istria. Doszło do kompromisu - utworzono Wolne Terytorium Triestu. Miasto wraz z okolicą zostało umiędzynarodowione. Jugosłowiańska delegacja domagała się powiązania swego kraju z Triestem realną unią. Ostatecznie zapadły uchwały, niekorzystne jednak dla Belgradu. Edward Kardelj na wiecu w Lublanie powiedział m.in.: "Oświadczamy stanowczo wobec całego świata, że nie podpiszemy traktatu pokojowego, opartego na decyzjach Konferencji Paryskiej... " Podobne stanowisko zajął Tito na wiecu w Rijece. W dwa tygodnie po Konferencji w Paryżu rozpoczęły się w Nowym Jorku obrady ministrów spraw zagranicznych czterech mocarstw. Trwały do 12 grudnia. Jeszcze przed ich rozpoczęciem Tito nawiązał kontakt z sekretarzem generalnym Włoskiej Partii Komunistycznej Palmiro Togliattim. Zaprosił go do Belgradu, aby omówić sporne sprawy z Włochami. Miało to duże znaczenie, bowiem WPK miała wówczas w rządzie swoich ministrów. Tito zaproponował wtedy, że za Triest Włochy powinny zwrócić Jugosławii Gorycję. Szef włoskiej dyplomacji, Pietro Nenni, zainteresował się tą propozycją, ale wyraził przekonanie, że ewentualny układ z Jugosławią powinien mieć gwarancje ONZ. Tito zdawał sobie sprawę z nikłych szans utrzymania Triestu przy Jugosławii. Wolał jednak, aby panowali w nim Włosi, a nie Anglicy i Amerykanie. Poszedł też na ustępstwa wobec Rzymu - zwalniając jeńców wojennych. Szef jugosłowiańskiej dyplomacji Stanoje Simić został zaproszony na konferencję do Nowego Jorku, podobnie jak jego włoski kolega. Tito polecił mu, aby złagodził stanowisko w sprawie Triestu, natomiast stanowczo domagał się przyznania spornych ziem. Słowenia chciała mieć dostęp do Adriatyku. Gorycja powinna być więc przyłączona do Jugosławii, której należą się także odszkodowania wojenne od Włoch. Obrady w Nowym Jorku przyniosły kilka rozstrzygnięć. W zamian za utworzenie Wolnego Terytorium Triestu Jugosławia otrzymała znaczną część Krainy Julijskiej, jednakże miasto Gorycja zostało we Włoszech. Traktat pokojowy z Rzymem podpisany został w Paryżu 10 lutego 1947 roku. Przedstawiciel Jugosławii, składając pod nim podpis zastrzegł, że nie oznacza to rezygnacji z ziem, które jej się etnicznie należą. Rozdział XVII TRUDNA PRÓBA Po podpisaniu traktatu pokojowego z Włochami wydawało się, że będzie można skoncentrować się na sprawach odbudowy kraju. Ale sytuacja stawała się skomplikowana. Wojna domowa w Grecji, niepokoje w Turcji, zaangażowanie się Amerykanów w obu tych państwach budziło obawy, że Bałkany nadal będą "beczką prochu". W pierwszych miesiącach 1947 roku wzrosło napięcie na granicy z Grecją. Mnożyły się zbrojne incydenty. Zaczęły się też niepokoje na północno-zachodniej granicy z Włochami. Doszło do wymiany ognia, byli zabici i ranni. Mnożyły się zatargi pomiędzy delegacjami Włoch i Jugosławii przy Czterostronnej Komisji Granicznej, której głównym zadaniem było wytyczenie granicy, przebiegającej przez sporne tereny. Tito wiele wtedy przemawiał. Tłumaczył trudności, na jakie napotykał w staraniach o przyłączenie do Jugosławii spornych terenów. Przy każdej okazji podkreślał polityczne poparcie ze strony Związku Radzieckiego, a także i Polski. Wyrażał oburzenie, że niedawni sojusznicy nie zgodzili się na przyłączenie do Jugosławii Karyntii, zamieszkałej przez rdzenną słoweńską i chorwacką ludność, a którą wyzwoliły partyzanckie oddziały. "Przecież Austriacy - wołał - brali czynny udział w najeździe i okupacji Jugosławii, a niektórzy z nich popełnili zbrodnie wobec ludności cywilej podbitych ziem". Mnożyły się oskarżenia wobec Zachodu, a mimo to delegacja jugosłowiańska zaproszona została do udziału w rozmowach w sprawie Planu Marshalla, oferującego wszechstronną pomoc gospodarczą. Tito zainteresował się z początku tą propozycją, ale szybko uległ argumentacjom Moskwy, że jest to pułapka, której celem ma być podporządkowanie innych państw Waszyngtonowi i kapitałowi. Tak więc 8 lipca 1947 roku Tito odrzucił amerykańską propozycję. Nigdy nie mógł sobie potem darować tej pochopnej decyzji. Odrzucając plan Marshalla, poprosił Moskwę o skierowanie do Jugosławii radzieckich specjalistów - cywilnych i wojskowych. Tak więc pierwsze lata po zakończeniu wojny przyniosły ostre spory z zachodnimi mocarstwami i daleko idące zbliżenie do ZSRR i innych krajów tzw. demokracji ludowej, wśród nich także i Polski. W nich Tito widział gwarancję zarówno rozwoju kraju jak i obrony jugosłowiańskich interesów państwowych. Jak pisze znany z ostrego pióra naukowiec Duśan Bilandźić w swej "Historii SFRJ": "Polityka zagraniczna była koordynowana w pierwszym i drugim roku po wyzwoleniu. KPJ zachowywała się, jakby była częścią WKP(b), a jugosłowiański rząd, jakby był częścią ZSRR. Był to czas uniesień młodej rewolucji, która wierzyła w konieczność tworzenia wspólnoty krajów socjalistycznych. Niestety, rząd Stalina wykorzystał to ufne podejście nowej Jugosławii i poprzez wszechstronną infiltrację zapoczątkował politykę własnej dominacji..." Przyniosło to w następnych latach wielce negatywne skutki w stosunkach pomiędzy obu państwami. Charakterystyczne było to, że KPJ nie posiadała żadnego, sformułowanego na piśmie programu. Złożyło się na to wiele historycznych przyczyn, przede wszystkim wojna. Partia z haseł i codziennej praktyki znała cele walki i rewolucji, działała mniej słowami, bardziej czynem. Taki styl narzucał i sam Tito, nie lubujący się w wielkich teoretycznych rozważaniach. Jego sposób wyrażania się w rozkazach czy telegramach, a także w przemówieniach zawsze był chropowaty, niegramatyczny, zawiły w wyrażaniu myśli. Tito nie dbał o prawidłowy, a tym bardziej wyszukany styl. Nie cierpiał nawet żartobliwych uwag na ten temat. Uważał, że konkretne działanie jest ważniejsze od najmądrzejszego teoretyzowania, bardziej przekonuje niż najlepiej dobrane słowa. Nie wszyscy potrafili to zrozumieć. Tito był też ciągle krytykowany przez dogmatyków, że nie podkreśla kierowniczej roli partii, że na pierwszym miejscu prezentuje siebie. Prowadziło to do wielu nieporozumień, zwłaszcza ze Stalinem, a te były najgroźniejsze. We wrześniu 1947 roku na naradzie przedstawicieli dziewięciu partii komunistycznych i robotniczych w Szklarskiej Porębie utworzone zostało Biuro Informacyjne Partii Komunistycznych i Robotniczych - Kominform lub też inaczej - Informbiuro. Ta ostatnia nazwa zrobiła potem w Jugosławii - w niewiele lat później - niesławną karierę, kiedy to "informbirovcy" byli ścigani i skazywani bez sądu, gorzej traktowani niż pospolici przestępcy. Do Szklarskiej Poręby posłał Tito Milovana Djilasa i Edwarda Kardelja. Przed wyjazdem przypomniał im, że to właśnie on, w kwietniu 1945 roku, podczas pobytu w Moskwie pierwszy wystąpił z pomysłem utworzenia takiego centralnego ośrodka komunistycznej informacji. W późniejszych latach liczne przekazy jugosłowiańskie lansowały całkowicie odmienną wersję - oto z tą inicjatywą miał wystąpić już nie Tito, a Stalin i to w roku 1946 (a więc, jak wiemy, w rok po wniosku Tity). Twór ten miał "ułatwić koordynację i wymianę poglądów pomiędzy partiami komunistycznymi". W czasie obrad jugosłowiańscy delegaci zauważyli, że polski delegat - Władysław Gomułka - dość chłodno ustosunkował się do pomysłu powołania Biura Informacyjnego. Uważał, że jest to nawiązanie do zaniechanych metod Kominternu, Międzynarodówki Komunistycznej, zlikwidowanej jeszcze w 1943 roku. Wyrażał liczne wątpliwości, czy tego rodzaju organizacja jest potrzebna, czy nie zaogni stosunków z Zachodem. Gomułka nie podzielił też jugosłowiańskich i bułgarskich ataków na Włoską i Francuską Partię Komunistyczną. "Tylko dwie delegacje były zdecydowanie za Kominformem - pisał potem Djilas - jugosłowiańska i sowiecka. Gomułka był przeciwny, ostrożnie lecz niedwuznacznie wypowiadając się za "polską drogą do socjalizmu"." Z satysfakcją przyjął Tito decyzję zebranych, żeby siedzibą Informbiura stał się Belgrad. Było to godne uczczenia twórcy tego pomysłu. Nie podzielał opinii i obaw Gomułki, zachował bowiem we wdzięcznej pamięci Komintern, w którym pracował, od którego tak wiele się nauczył, z którym utrzymywał stały kontakt w czasie wojny. Milovan Djilas dość sceptycznie to jednak ocenił: "wyznaczenie Belgradu na siedzibę Kominformu tylko pozornie było wyrazem uznania dla rewolucji jugosłowiańskiej. Krył się za nim tajny zamiar Sowietów, by rewolucyjnym samozadowoleniem ukołysać przywódców jugosłowiańskich i podporządkować Jugosławię jakiejś rzekomej międzynarodowej solidarności komunistycznej - faktycznie zaś hegemonii państwa sowieckiego, a raczej nienasyconym wymaganiom sowieckiej biurokracji politycznej". A w kraju zaczęto realizować pierwszy 5-letni Plan Rozwoju Gospodarczego. Umacniały się struktury i działanie tzw. władzy ludowej oraz państwowego centralizmu. Wszechwładnie władała Komunistyczna Partia Jugosławii. Tito rychło jednak spostrzegł, że sprawy idą źle. Miał bowiem w sobie zmysł "wczesnego ostrzegania". Wtedy starał się zaradzić złu, przede wszystkim jednak szukał winnych, pomijając oczywiście siebie. Oto pojawiły się liczne niedomagania i błędy w centralnym zarządzaniu przemysłem i całą gospodarką. Krytykował je publicznie, wskazując przede wszystkim na marnotrawstwo środków i mocy produkcyjnych. Piętnował winnych, zapominając przy tym, że to on sam kierował na najważniejsze, decydujące stanowiska oddanych sobie i partii ludzi, nie bacząc na ich kwalifikacje zawodowe. Namnożyło się więc dyrektorów bez podstawowego wykształcenia, ale za to z partyzanckim stażem, najlepiej jeszcze od 1941 roku. Wtedy taki "prvoborac" (pierwszy bojownik) mógł być nawet analfabetą, a powierzano mu odpowiedzialne stanowisko. Jak wspominał Svetozar Vukmanović Tempo, człowiek przez lata bliski Ticie i najwyższych władz - w 1948 roku 90 procent oficerów w Jugosłowiańskiej Armii miało co najwyżej podstawowe wykształcenie, a 5 tysięcy nie umiało pisać i czytać. Na niedomagania i trudności Tito reagował ostro. W przemówieniu witającym 1948 rok, nie zważając na świąteczne nastroje zebranych na wspólnej uroczystości, powiedział m.in.: "W wielu przypadkach postępowało się z materiałem budowlanym skrajnie rozrzutnie. Jeszcze gorzej było z różnymi maszynami budowlanymi. Często takie maszyny są zostawiane na deszczu i śniegu, i to nie tygodniami, ale miesiącami. Na skutek niepogody psuły się i stały się nie do użytku. Często magazyny były wypełnione różnymi towarami, a chłopi odczuwali ich niedostatek. Często zimą na przykład dawało się letnie tekstylia, a na wiosnę zimowe... Rozsyłali w różne strony kraju towar, którego nie można było sprzedać i odwrotnie - towar, który był tam potrzebny, słało się w inne miejsca..." Taki zresztą był zawsze. Gdy było trzeba, mówił prawdę w oczy, nie oszczędzając nikogo, nie zważając na uroczystości czy świąteczne nastroje. Krytykował nieruchawość przedsiębiorstw państwowych, rozrastającą się biurokrację. Zauważył, że odgórne planowanie nie dawało spodziewanych rezultatów, że często było brane "z sufitu", a nie z realnych danych i możliwości. Coraz częściej mówił, że załogi pracownicze nie mają niemal żadnego wpływu na przebieg produkcji, realizację zadań, podział uzyskanych dochodów. Widział, że szybko załamała się polityka kolektywizacji rolnictwa, mimo nacisków partii i szykan ze strony bezpieki. Pojawiły się pierwsze konflikty pomiędzy republikami i narodami jugosłowiańskimi. Rosła kasta uprzywilejowanych urzędników i działaczy partyjnych. Obwiniał wielu, również najbliższych współpracowników - nie widząc w tym swojej winy, a także błędów wiernie kopiowanego radzieckiego systemu. Na skutek krytycznych wypowiedzi Tity oraz Edwarda Kardelja i Borisa Kidrića - w kraju narastało niezadowolenie z centralistycznego sposobu rządzenia. Tego typu wypowiedzi czołowych polityków, a jednocześnie społeczna krytyka systemu, nie mogły podobać się radzieckim sojusznikom. Wielu specjalistów i doradców, przysłanych z ZSRR, pracowało w różnych gałęziach jugosłowiańskiej gospodarki, w wojsku i bezpieczeństwie. Każdego dnia wysłuchiwali oni ostrych słów krytyki pod adresem panujących porządków. Do Moskwy słali więc alarmujące raporty o szerzącej się w Jugosławii kontrrewolucji, krytyce radzieckiego systemu i ideologii. Stało się to później jedną z przyczyn zatargu ze Stalinem. Poszło jednak o całkiem inne sprawy. W lutym 1948 roku na zaproszenie Stalina udała się do Moskwy jugosłowiańska delegacja partyjno-rządowa. Głównym tematem obrad, w których uczestniczył także Georgi Dymitrow, była sprawa stworzenia jugosłowiańsko-bułgarskiej federacji. Stalin wysunął wtedy zarzut, że Tito chce połączyć się z Albanią. Miały o tym świadczyć m.in. projekty zjednoczenia armii obu krajów. Do Albanii na grecką granicę Jugosławia skierowała dwie dywizje swych wojsk - istniała bowiem obawa greckiego ataku. Między obu krajami rozwijała się ścisła współpraca gospodarcza. Stalin uważał, że tak nie można. Najpierw powinny się połączyć Bułgaria i Jugosławia, dopiero potem będzie można pomyśleć o poszerzeniu Federacji Bałkańskiej. Z kolei Tito chciał, żeby Bułgaria weszła w skład Jugosławii jako kolejna republika, Bułgarzy natomiast pragnęli zachować pewną niezależność państwową, woleli raczej konfederację. Tej koncepcji Tito nie chciał przyjąć, widząc w niej ograniczenie suwerenności swego kraju. Moskwa zareagowała po swojemu - demonstracyjnie wycofała z Jugosławii swoich doradców cywilnych i wojskowych. Pretekstem było "tworzenie wokół nich nieprzyjaznej atmosfery". Premier Tito wystosował niezwłocznie list do szefa radzieckiej dyplomacji, Wiaczesława Mołotowa, wskazując na szkodliwość takiego postępowania. Zapewniał, że praca radzieckich specjalistów jest w Jugosławii wysoko ceniona. Prosił, aby cały ten problem został ponownie rozważony. Domagał się wyjawienia prawdziwych przyczyn podjęcia tak radykalnej decyzji, szeroko komentowanej nie tylko w krajach sowieckiego obozu. Odpowiedź Stalina i Mołotowa nadeszła 27 marca. Tito był wtedy w Zagrzebiu. W pilnej sprawie zgłosił się do niego radziecki ambasador, Anatolij Ławrientiew. "Przyjąłem go w jednej z willi - wspomina Tito. - Stałem, czytając ten długi list. Działo się we mnie coś strasznego. Byłem bardzo rozgoryczony. Potem usiadłem, ale nie poprosiłem, aby i on usiadł. Powiedziałem mu tylko po rosyjsku, że sprawę rozważymy i odpowiemy. Poza tym: Do widzenia! Odwrócił się i wyszedł. Napisałem wtedy przy stole długą odpowiedź." Tito pisał piórem niedbale, widać, że bardzo się spieszył. Chciał jak najszybciej przelać na papier cisnące się myśli. Przeżywał prawdziwy dramat. Był bowiem dotychczas przekonany, że Kreml jest do niego przyjaźnie ustosunkowany, że to wszystko jest jakimś wielkim, tragicznym nieporozumieniem. To prawda, że Stalin często go upokarzał, zapewne błędnie i tendencyjnie informowany przez swoich doradców. Bo przecież tak go wspominał: "Pamiętam jedno spotkanie w Moskwie, czterdziestego szóstego. Byliśmy tam, byli i Koća Popović i Ranković, było nas więcej. I po północy - Stalin zwykle pracował nocą - przeszliśmy do jego willi. A tam było całe jego Biuro. Stalin był w takim nastroju, że w pewnym momencie objął mnie w pół i podniósł. Patrzy na mnie i pyta: Wy zdrowi? Mówię - zdrowy. Chrońcie swoje zdrowie - powiada - potrzebne będzie Europie. A my wokół niego: Towarzyszu Stalin! Wy zdrowy, wy silny, wy długo będziecie żyli! A on na to: Nie,ja znam swoje zdrowie i swoją kondycję fizyczną..." Stalin po raz pierwszy usłyszał imię Tity w 1941 roku już w czasie powstania, gdy ten zatelegrafował do Moskwy z pytaniem, dlaczego radzieckie radio ciągle mówi, że to pułkownik Draźa Mihailović jest jedynym przywódcą ruchu oporu przeciwko Niemcom w Jugosławii. Pierwsze spotkanie przyniosło ostre polemiki. Stalin nie znosił jakiegokolwiek sprzeciwu. Długo doradzał, aby Tito zgodził się na powrót króla Piotra II do Jugosławii. "Nie musi wracać na stałe - mówił Stalin, doprowadzając Titę do wściekłości - tylko czasowo, a potem w odpowiednim momencie wbijecie mu nóż w plecy!" Okazji do zwad i ostrych radiotelegramów nie brakowało. Stalin uważał, że Tito nadto często miesza mu się do polityki i strategii dotyczącej opanowania Bałkanów, że psuje mu szyki w stosunkach z zachodnimi aliantami. A już kamieniem obrazy stało się spotkanie u Tity w grudniu 1944 roku, gdy to Milovan Djilas, a i sam gospodarz wiele mówili o gwałtach i rabunkach, jakich dopuszczali się wtedy czerwonoarmiści wobec jugosłowiańskiej ludności. Obecny na spotkaniu generał Korniejew natychmiast zameldował o tym Stalinowi, który rozwścieczony wysłał list do Tity z ostrym protestem, że tak niecnie szkaluje się bohaterskich żołnierzy i oficerów Czerwonej Armii porównując ich do burżuazyjnego wojska Zachodu. Odpowiedni donos napisał także Andrije Hebrang, od lat pracujący na rzecz radzieckiego wywiadu, a w rządzie Tity sowietyzujący gospodarkę i kraj. Pomimo tych wszystkich kłótni i nieporozumień, gdy w lutym 1947 roku Tito się rozchorował i musiał poddać się operacji wyrostka, Stalin zaproponował, aby skorzystał z jego osobistego lekarza. Tito się zgodził i do rezydencji Brdo koło Kranja przybył specjalnym samolotem dr Bakuljew wraz z internistą dr Smotrowem i instrumentariuszką siostrą Olgą. Przy operacji asystowali jugosłowiańscy chirurdzy - prof. dr Bogdan Brecelj i prof. dr Boźidar Lavrić. Następnego ranka, mimo że chory czuł się dobrze, radzieccy chirurdzy raz jeszcze postanowili otworzyć mu jamę brzuszną, aby zapobiec - jak mówili - skrętowi kiszek. Jugosłowianie się sprzeciwili, doszło do ostrej wymiany zdań. Do ponownego zabiegu nie doszło, Tito szybko wracał do zdrowia. Radziecka ekipa wyruszyła w powrotną drogę, ale w Zagrzebiu dr Smotrow doznał nagle zawału serca i umarł. Już po śmierci marszałka długoletni komendant Titovej Gardy, gen. Milan Źeźelj opowiadał, że projekt ponownej operacji powstał, gdy w rezydencji nie było jugosłowiańskich lekarzy. W pewnym momencie zauważył, że siostra Olga szykuje jakieś tajemnicze mikstury, więc niewiele myśląc zamknął obu radzieckich specjalistów w pokoju i wezwał na pomoc profesora Brecelja. Ten natychmiast przybył, zbadał chorego i orzekł, że powtórna operacja jest zbyteczna. Dopiero wtedy Źeźelj wypuścił radzieckich chirurgów, którzy w czasie tej przymusowej bezczynności "wypili trzy butelki koniaku". Zgadzając się na przysłanie radzieckich chirurgów Tito chciał okazać Stalinowi swoje zaufanie. Niestety, udaremnienie powtórnego zabiegu zniweczyło te dobre intencje. W wiele lat później radziecki historyk Roj Miedwiediew napisał w swojej książce pt. "Stalin i stalinizm", że Tito posłał wtedy do Moskwy telegram z protestem, że usiłowano go zabić. Tymczasem Tito pragnął dobrej współpracy. Dawał tego rozliczne dowody. W czasie wojny zachodni alianci uważali go za "ruskiego człowieka", który z rozkazu Stalina ma zawładnąć Jugosławią, otworzyć drogę Armii Czerwonej na Bałkany. Pierwsza jugosłowiańska konstytucja z 1946 roku była niemal w całości wzorowana na radzieckiej, znaczne fragmenty zostały po prostu z niej przepisane. Tworząc podstawy nowego państwa, Tito wzorował się na ZSRR. Poważnie rozważał, czy z biegiem czasu Jugosławia nie powinna stać się radziecką republiką. Mówiono o tym już w czasie wojny. Z jak ogromną przychylnością, radością nawet, Tito przyjął radzieckich specjalistów i doradców. Do 1948 roku, a więc do ich wyjazdu, przebywało w Jugosławii 498 osób, w tym dwudziestu generałów, resztę stanowili oficerowie do stopnia podporucznika. Było wśród nich także 89 specjalistów z radzieckiego wywiadu i kontrwywiadu. Partyzanci wysyłani przez Titę do oficerskich szkół w ZSRR wracali w mundurach radzieckich i w jugosłowiańskich jednostkach wydawali komendy po rosyjsku. Stalina i Titę łączyło wiele, ale jeszcze więcej dzieliło. Obaj byli komunistami z dyktatorskimi ambicjami. Obaj lekceważyli demokrację partyjną - Tito jeszcze w czasie wojny, zwłaszcza na wyspie Vis, a i po zwycięstwie mało liczył się ze zdaniem innych. Sam wyznaczał członków najwyższych władz partyjnych, sam ich odwoływał. Lubił natomiast mieć swojego "seljaka" - "chłopa", którego wypytywał o nastroje w wojsku, partii, kraju, uważnie słuchał. Tito wychowywał się w katolickiej kulturze, ale choć nie był religijny, był pod tym względem tolerancyjny dla innych. Chętnie widział księży i popów w swoich oddziałach. Natomiast Stalin wychowywał się w warunkach carskiej tyranii, miał zostać duchownym, z tamtych lat pozostała mu skłonność do dogmatyzmu. Wysunął się na czoło w walce politycznej, w ciągłym boju z frakcjami, odszczepieńcami, likwidowaniu przeciwników. Tita kształtowała praca w konspiracji, a potem walka zbrojna. Stalin żył w samoizolacji, rzadko opuszczał Kreml i Moskwę, ciągle bał się zamachów. Tito niemal całą swą młodość spędził na wędrówkach po kraju i Europie, był związkowcem, socjaldemokratą, poznał problemy zachodniego ruchu robotniczego. Nauczył się dyskutować, choć zawsze mówił chaotycznie, zawile, niegramatycznie. Stalin toczył wojnę głównie na mapach, Tito walczył w górach i lasach, zaznał partyzanckiej niedoli. W stosunku do Stalina był zawsze lojalny, nawet do przesady, podobnie jak i do Kominternu, nawet po jego zlikwidowaniu, gdy nadal posyłał listy i meldunki do Georgija Dymitrowa z nadzieją, że ten przekaże je dalej. Stalin manifestował swą skromność, zwłaszcza w ubiorze, Tito go naśladował, ale po wojnie stroił się z upodobaniem w rozmaite mundury, pełne złotych ozdób. Lubił korzystać z życia, chętnie palił cygara i popijał whisky. Obu łączyła jedna cecha - umiejętnie tworzyli legendę wokół siebie, uwielbiali kult, jaki ich otaczał... * * * ...I oto właśnie wtedy u Stalina, gdy ten podochocony alkoholem popisywał się swoją krzepą, podnosząc do góry Tita - nagle sięgnął po kieliszek "percowki" i zaproponował bruderszaft. Stuknęli się, objęli, ucałowali... Wydawało się, że złączyła ich silna, męska przyjaźń. Gdy więc nagle nadeszły w liście od Stalina i Mołotowa oskarżenia, Tito długo nie mógł się pozbierać. Poczuł się oszukany, zawiedziony. A zarzuty były poważne - zarówno polityczne jak i ideologiczne. Stalin zarzucił kierownictwu KPJ, a więc i samemu Ticie, wrogość, nielojalność, ideowe odstępstwo. Radzieccy doradcy byli w Jugosławii źle traktowani, stale inwigilowani. Na czołowych stanowiskach w rządzie Tito tolerował ludzi zaprzedanych zachodnim wywiadom, zajmujących się krecią robotą. Stalin podejrzewał nawet, że Tito chce się oddać pod opiekę Anglików, że działa dwulicowo. KPJ przesiąknięta jest trockizmem, odeszła od zasad marksizmu-leninizmu, nie ma w niej ani demokracji, ani dyscypliny, pozwala na rozwijanie inicjatyw kapitalistycznych w mieście i na wsi. Zarzutów i oskarżeń było znacznie więcej. Tito głęboko je przeżywał, nie wiedział, jak postąpić: "Długo rozmyślałem - wspominał. - Ciężko mi było podjąć decyzję. Coś się jednak we mnie przełamało ze względu na arogancję tego listu, na oskarżenia rzucone na naszą partię i jej kierownictwo. I po tym wszystkim, cośmy uczynili w krwawej wojnie dla siebie i Związku Radzieckiego, który był dla nas świętością! Przecież nasi ludzie umierali z imieniem Stalina na ustach!" Tym razem Tito nie chciał działać sam. Sprawa była zbyt poważna: groził konflikt z radziecką partią i państwem, z samym Stalinem. Zastanawiał się, jak to odbiorą komuniści, których cała działalność i walka związana była z nadziejami na bliską współpracę z Moskwą, na pomoc Związku Radzieckiego. Postanowił zwołać w przyspieszonym trybie posiedzenie plenarne KC KPJ. Odbyło się w nocy z 12 na 13 kwietnia. Obrady były pełne napięcia, dominowało uczucie rozgoryczenia, zawodu, niepewności. Rozpatrzono wszystkie zarzuty i przygotowano odpowiedź. Odrzucono w niej najważniejsze oskarżenia, dotyczące zwłaszcza spraw personalnych. Panowała opinia, że Stalin otrzymał tendencyjne informacje, że jest w błędzie. Jednocześnie KC KPJ odrzucił możliwość podejmowania dyskusji na tematy ideologiczne. Poprosił Moskwę o przysłanie do Belgradu specjalnej misji, dla wspólnego rozpatrzenia wszystkich spornych problemów. Zaprotestował też przeciwko naruszaniu niepodległości i suwerenności partii i państwa jugosłowiańskiego. Nim nadeszła z Moskwy odpowiedź, pojawiły się listy od komitetów centralnych partii z Bułgarii, Czechosłowacji, Rumunii i Węgier. Zawarte w nich było pełne poparcie dla radzieckich zarzutów, pełna solidarność ze Stalinem. Tito wzruszył tylko ramionami, nie był zaskoczony. Zauważył jednak, że nie było listu z Warszawy. Stojący na czele Polskiej Partii Robotniczej Władysław Gomułka dość sceptycznie przyjął oskarżenia Stalina i Mołotowa, wysunięte wobec Tity i jugosłowiańskich komunistów. 4 maja Moskwa przysłała pismo, powtarzające zarzuty utrzymane w jeszcze ostrzejszej formie. Stalin odrzucił propozycję wysłania do Jugosławii swojej misji, uznał, że byłoby to bezprzedmiotowe. Sprawa powinna być natomiast wszechstronnie przedyskutowana na najbliższym posiedzeniu Kominformu. Z kolei Tito i Kardelj odrzucili tę propozycję, mało było bowiem szans, żeby ewentualna dyskusja mogła odbyć się w bezstronnej i obiektywnej atmosferze. Najlepszym tego dowodem stały się wspomniane listy tak zwanych "bratnich partii" popierające gorliwie i bez zastrzeżeń radzieckie klątwy i oskarżenia. W kolejnych listach z 19 i 22 maja Stalin, nie przebierając w słowach, jeszcze bardziej zaostrzył konflikt. Oficjalnie powiadomił Titę, że sprawa jugosłowiańska będzie przedmiotem obrad najbliższego posiedzenia Kominformu w Bukareszcie, niezależnie od tego czy zjawi się tam delegacja jugosłowiańska. Wyrażał oburzenie, że jugosłowiańskie kierownictwo zrównało Związek Radziecki z państwami imperialistycznymi, twierdził, że zasługi KPJ nie są większe od dorobku partii komunistycznych Polski, Czechosłowacji, Węgier, Rumunii, Bułgarii i Albanii. Są natomiast niewątpliwie mniejsze od zasług partii włoskiej i francuskiej. Był to nie tyle zarzut, co opinia Stalina, szczególnie boleśnie odebrana przez Titę. Dotknęło go również stwierdzenie, że w 1944 roku jugosłowiański Ruch Narodowo-Wyzwoleńczy był w ciężkiej, kryzysowej sytuacji, z której uratowała go wyłącznie Armia Czerwona, "wyzwolicielka Jugosławii" i tylko dzięki niej KPJ utrzymała się przy władzy. List z 5 maja zawierał także ostrzeżenie, że jeśli KC KPJ będzie trwał przy swoim błędnym stanowisku, Jugosławia poniesie bolesne tego skutki, "ponieważ Związek Radziecki może udzielać pomocy tylko swoim przyjaciołom". Pomimo tych licznych oskarżeń i gorzkich opinii, Tito usiłował wszystko jeszcze naprawić. Tak o tym mówił po dziesiątkach lat: "Stalinowi i Mołotowowi i pozostałym radzieckim przywódcom zawsze mówiliśmy: Towarzysze, szliśmy z wami zawsze na śmierć i życie, pójdziemy z wami wszędzie, kiedykolwiek będzie to potrzebne. Bez względu na ofiary... Mówiliśmy im, że w narodach Jugosławii mają najwierniejszego sojusznika..." Tito po prostu bał się, że pozostanie sam wraz ze swoją partią i Jugosławią, i to w tak trudnym okresie odbudowy. Z jednej strony mocno naraził się zachodnim mocarstwom, które niewątpliwie zechcą skorzystać z okazji, aby restytuować w Jugosławii monarchię - z drugiej miał przed sobą jednolity front "bratnich" partii komunistycznych i robotniczych. Zdawał sobie sprawę i z tego, że wśród członków KPJ Związek Radziecki ma ogromną ilość zwolenników, że nie uda się ich łatwo przekonać, że obecnie muszą inaczej myśleć i mówić o mocarstwie, które przez całą wojnę było w ich świadomości najbliższym sojusznikiem, wzorem i ideałem. Pamiętał i o tym, jak mocne są uczuciowe więzy z Rosją, która przez pięć wieków niewoli tureckiej była naturalnym sojusznikiem i nadzieją narodów bałkańskich. Szczególnie silnie odczuwane to było przez Serbów, Czarnogorców i Macedończyków. Wszystko to sprawiało, że noce stały się bezsenne, niemal bez przerwy trwały narady Tity z najbliższymi współpracownikami. Na kolejnym posiedzeniu KC KPJ zapadła decyzja, że trzeba odwołać się do całej partii i postanowiono zorganizować w lipcu V Kongres KPJ. Uznano także, że delegacja jugosłowiańska nie powinna uczestniczyć w posiedzeniu Kominformu w Bukareszcie, zwołanym na drugą połowę czerwca. Wtedy po raz drugi w swej karierze nosił się z zamiarem dymisji. Uważał, że dla ratowania partii i kraju powinien ustąpić. I tym razem - podobnie jak w końcu 1941 roku - spotkał się z protestem swego najbliższego otoczenia. I tym razem - bardzo mu to pochlebiło. Uwierzył, że jest niezastąpiony i tylko on może wyprowadzić KPJ i Jugosławię z tej kryzysowej i niezmiernie niebezpiecznej sytuacji. A sytuacja komplikowała się coraz bardziej. 8 czerwca KC PPR wystosował do partii jugosłowiańskiej krótki list, w którym Władysław Gomułka usiłował przekonać jugosłowiański KC o konieczności udziału w bukareszteńskiej naradzie. Apelował o ponowne rozważenie tej sprawy, zgłosił gotowość pośredniczenia pomiędzy zwaśnionymi stronami. Zaproponował, że przyjedzie z Bermanem do Belgradu, aby omówić te pilne sprawy. Gomułka chciał przekonać Titę i Kardelja o konieczności wysłania do Bukaresztu jugosłowiańskiej delegacji partyjnej. Uważał, że nieobecni nie mają racji, obawiał się - podobnie jak Tito - że to posiedzenie Kominformu przekształci się w euforyczny atak na KPJ i jej przywódcę. Jednocześnie Władysław Gomułka powiadomił KC WKP(b) o swej propozycji mediacji. W odpowiedzi Tito zaprosił do Belgradu wysłannika PPR, ale podkreślił, że decyzja nieuczestniczenia w spotkaniu bukareszteńskim jest ostateczna. Tak więc do mediacji nie doszło. Gomułka naraził się tylko WKP(b) i Stalinowi, a - jak się okazało - także Biuru Politycznemu swojej partii. Zostało mu to surowo wypomniane, a potem przekształcone w polityczny zarzut ideowego pokrewieństwa z Titą, co równało się z oskarżeniem najcięższego kalibru. Po zaproszeniu do Bukaresztu nadeszło następne - tym razem do Kijowa, na spotkanie ze Stalinem. Miała to być próba pojednania z krnąbrnym marszałkiem. Tito jednak zbyt dobrze pamiętał czystki w Związku Radzieckim, wiedział, co stało się z Gorkiciem, nie ufał Stalinowi. Tak o tym wspominał: "Wiedziałem, co ten wyjazd mógł przynieść. Ja już dawno wypełniłem swoje życiowe zadania, mogłem tam pojechać i zginąć. Ale tylko wtedy, gdyby to dało jakąś korzyść. Wiedziałem, że tak nie będzie, że dojdzie do tragedii. Pamiętam, jak przyszedł do mnie Maśetov, młody enkawudzista. Był zdolny, wyróżniał się, szybko robił karierę. Przyszedł do mojego biura na ulicę Uźićką i wręczył mi krótkie pismo z wezwaniem, abym ze swoimi towarzyszami udał się na spotkanie do Kijowa albo do Moskwy, już nie wiem, kto je podpisał. Od razu pomyślałem, jaka to różnica, czy pojadę do Kijowa lub Moskwy, a potem do Bukaresztu? Było to podejrzane. Powiedziałem - nie jadę... I wtedy to właśnie się zdarzyło: na ścianie w moim biurze wisiały dwa wielkie obrazy - Lenina i Stalina. Zanim Maśetov wszedł do pokoju, gwóźdź, na którym wisiał portret Stalina, wyleciał, obraz spadł i został na szafie, oparty o ścianę. Ten to od razu zauważył i pewnie pomyślał, że portret sam zdjąłem, ale nie zdążyłem go schować. A był to tylko przypadek..." Tak więc 20 czerwca 1948 roku rozpoczęło się w Bukareszcie posiedzenie Kominformu bez udziału jugosłowiańskiej delegacji. 28 czerwca ogłoszona została rezolucja o sytuacji w KPJ. Kierownictwo tej partii zostało obciążone poważnymi zarzutami, dotyczącymi polityki wewnętrznej i zagranicznej. Oskarżono je o trockizm, odstępstwo od marksizmu-leninizmu, zdradę ruchu komunistycznego i robotniczego, o prowadzenie wrogiej polityki wobec ZSRR, przejście na pozycje nacjonalistyczne. Jugosłowiańska partia sama wykluczyła się z rodziny bratnich partii i jednolitego frontu komunistycznego, w tym także z Biura Informacyjnego, którego siedziba została tym samym przeniesiona z Belgradu do Bukaresztu. W rezolucji zawarte też było wezwanie do jugosłowiańskich komunistów, aby sami zmienili Komitet Centralny KPJ i powołali nowe, internacjonalistyczne kierownictwo partii. Nie zabrakło także oskarżeń o szpiegostwo na rzecz mocarstw imperialistycznych. Już następnego dnia cała jugosłowiańska prasa zamieściła pełny tekst tej rezolucji oraz odpowiedź KC KPJ, odrzucającą bezpodstawne oskarżenia. Była to światowa sensacja, nagłówki największych gazet głosiły: "Tito powiedział Stalinowi - NIE!" Postanowił niczego nie ukrywać, ani przed partią, ani przed narodem. Wiedział, że gra idzie o najwyższą stawkę. Nie mógł jej przegrać. Jedyną jego szansą było odwołanie się do partii, do całego jugosłowiańskiego społeczeństwa. Bez tego poparcia stałby się łatwym łupem dla Stalina i jego ludzi. V Kongres KPJ rozpoczął się w Belgradzie 21 lipca 1948 roku. Trwał osiem dni z udziałem 2344 delegatów. Reprezentowali oni ponad pół miliona członków i kandydatów partii. Tito przedstawił wszystkie oskarżenia. Na sali panowała atmosfera rozżalenia, widziano, że starzy komuniści płakali. Nie wierzono, aby Stalin mógł takie zarzuty postawić, uważano, że był i jest nadal okłamywany. Tito, wyczuwając te nastroje, bliskie często histerii, zakończył przemówienie zamykające Kongres okrzykiem: "Niech żyje Stalin!". W lecie 1948 roku odbyły się wojskowe manewry. Był na nich Tito, kazał zgromadzić żołnierzy i oficerów, przemówił do nich: "Towarzysze, zostałem oskarżony, że jestem gestapowskim agentem i sprzedajnym zdrajcą ruchu komunistycznego, a to dlatego, że trwając konsekwentnie przy ideałach i internacjonalistycznych zasadach ruchu komunistycznego, nie zgodziłem się, aby nami dyrygowano, abyśmy byli zależni od drugiego, aby nasze dobra były zagrabiane, aby nasi ludzie w swoim kraju musieli pokornie słuchać obcych, wojskowych i gospodarczych doradców, oddawać usługi służbom innych krajów. Czy może być coś cięższego dla rewolucjonisty od tego, że ogłoszony zostaje zdrajcą, że dzisiaj cały ruch komunistyczny na świecie wyrzeka się naszej partii, a kraj nasz ogłasza zadżumionym? Jestem przekonany, że znajdziemy dość siły, aby przebrnąć przez to wszystko. Jest tylko jeden problem - czy nadejdzie czas, że prawda zwycięży?" Słów tych słuchała z zapartym tchem cała Jugosławia. Tito znalazł masowe poparcie. Natychmiast izolowano tych, którzy mieli odmienne zdanie, chcieli jeszcze dyskutować - czy rzeczywiście należy zrywać ze Związkiem Radzieckim i tzw. bratnimi krajami. Zaczęły się masowe aresztowania. Wystarczył byle donos, odbyty staż w ZSRR. Nie było aktów oskarżenia, obrońców, rozpraw sądowych. Sympatyk ZSRR, z miejsca określany epitetem "informbirovac", otrzymywał wezwanie z poleceniem zabrania z sobą zmiany bielizny, maszynki do golenia, szczoteczki do zębów i z reguły znikał na długie lata. Wtedy to powstało smutnej sławy więzienie na Gołej Wyspie. "Goli Otok" na Adriatyku przez dziesiątki lat był miejscem szczególnych udręk uwięzionych bez sądowego wyroku, zatrudnianych w prymitywnej hucie żelaza, karmionych słonymi rybami, pozbawianych wody. Krnąbrnym odsiadkę przedłużano - również decyzjami administracyjnymi. Stosowano przy tym wypróbowane w radzieckich łagrach upadlające metody grupowej samokrytyki, domagano się ujawnienia wszystkich powiązań z podobnymi "przestępcami", dręczono przesłuchaniami, biciem, chłodem i głodem. Ludzi moralnie gnojono, trzeba było ogromnego hartu ducha i ciała, aby się nie załamać, nie pogrążyć fałszywymi oskarżeniami najbliższych, przyjaciół i znajomych. Żeby przetrzymać to piekło. Wielu popełniało samobójstwa. Na wolność wychodzili ludzie całkowicie zeszmaceni, z ciężkimi urazami psychicznymi, schorzeniami i kalectwem. O "Golim Otoku" nie pisano, nie wspominano ani oficjalnie, ani też na poufnych naradach u Tity. Niebezpiecznie było o nim mówić, choć czasami na polecenie Aleksandra Rankovicia od czasu do czasu rozpuszczano wieści o surowym reżimie panującym na wyspie. Chodziło o to, aby zła sława tego miejsca przerażała, paraliżowała najdrobniejszy ruch protestu. Ci, co stamtąd wracali, milczeli. Jak wspominał Svetozar Vukmanović Tempo, on sam, choć był bliskim współpracownikiem Tity, o "Golim Otoku" nic nie wiedział aż do 1966 roku. Czasami mówiono w kierownictwie, że ten czy tamten pojechał na "komunistyczne Hawaje" lub też "pracuje w marmurze". Ale czy Tito o tym wiedział? Wielu sądziło przez lata, że jak Stalin w czasie czystek w latach trzydziestych, tak i jugosłowiański przywódca był wprowadzany w błąd przez aparat bezpieczeństwa, że nie był informowany o przerażającej rzeczywistości, panującej na Gołej Wyspie. Ludzie szukali odrobiny nadziei, nie mogli uwierzyć, aby Tito mógł się zgodzić na to piekło. A jednak wiedział, choć czynił wszystko, aby nie pozostawić śladu swoich decyzji, zwłaszcza na piśmie. Nie mógł nie wiedzieć. Prześladowania dotknęły bowiem również członków Biura Politycznego - Sretena Źujovicia i Andrije Hebranga, uczestników pamiętnego spotkania w Jajce. W ewidencji UDB-y (bezpieki) znalazło się ponad 55,5 tysiąca podejrzanych o prosowieckie nastawienie, w tym blisko 22 tys. byłych partyzantów, ponad 4,5 tys. żołnierzy i oficerów, byli wśród nich działacze partyjni, studenci, robotnicy, chłopi, a nawet blisko 2 tys. pracowników bezpieczeństwa. Szczytem cynizmu było, że w tym czasie Tito - świadom dokonywanych zbrodni - starał się zapewnić sobie stosowne alibi. W marcu 1949 roku zaprosił na Brioni grupę wyższych oficerów Jugosłowiańskiej Armii. Mówiąc o trudnej sytuacji politycznej w kraju, przestrzegając przed wewnętrznym i zewnętrznym wrogiem, wzywając do czujności - przykazywał, aby pamiętano, że cenny jest każdy człowiek, nikt niewinny nie może być ukarany, sądy nie mogą koncentrować się na udowadnianiu winy, lecz mają obiektywnie i sprawiedliwie badać wszystkie okoliczności sprawy, w każdym trzeba widzieć przede wszystkim człowieka, karać tylko winnych. Domagał się też stałej kontroli więzień, sprawozdań z inspekcji, karania tych, którzy łamią prawo i nadużywają władzy. Po latach jeden z wyższych funkcjonariuszy dawnej UDB-y w rozmowie z autorem niedawno wydanej książki pt. "Josip Broz i Goli Otok" tak skomentował wypowiedź Tity na Brioni: "Nigdzie nie znajdziesz dokumentów, które by mówiły o udziale Tity w sprawie Gołego Otoku, nie znajdziesz niczego, co mogłoby stać się podstawą oskarżenia, że wiedział, że z jego to woli ludzi więziono i gnębiono. Wręcz przeciwnie, wszystko, co jest w dokumentach, zawiera pozytywne wartości. Ustnie natomiast szły zupełnie inne rozkazy. Czy myślisz, że UDB-a odważyłaby się działać przeciwko Ticie prześladując tak wiele osób - starych rewolucjonistów, ministrów, członków KC, generałów, komunistów - bez jego wiedzy i rozkazów? To niemożliwe". Tak więc przez Goli Otok przeszło ponad 32 tysiące osób. A były jeszcze i inne podobne łagry - na pobliskiej wyspie Sveti Grgun więziono głównie wojskowych i tzw. "dwumotorowców", którzy już po raz drugi zesłani zostali na reedukację. Obozy miały Rab, Bileće, Ugljan, Stara Gradiśka. Nieprawomyślnymi zapełniano więzienia i areszty. Pełna ich liczba nie jest znana, dokumenty zostały zniszczone. To prawda, że był to czas bezpardonowej walki. Stalin oskarżał również bliskich współpracowników Tity. Domagał się, aby zostali odsunięci, albo najlepiej zlikwidowani m.in. wspomniany wyżej Tempo, Aleksander Ranković, Ńilovan Djilas. Tito był pewny, że następnym w kolejce do zagłady będzie on sam. Wtedy już wiedział dokładnie, że w czystkach lat trzydziestych w Związku Radzieckim zginęło ponad ośmiuset jugosłowiańskich komunistów. Tylko nielicznym, którzy w ojczyźnie socjalizmu szukali schronienia przed policyjnymi prześladowaniami, udało się uniknąć obozów koncentracyjnych lub śmierci. Tito nie miał wątpliwości, że Stalin najchętniej teraz zlikwidowałby jego. Dlatego też kazał bardziej wzmocnić swą osobistą ochronę. Zdawał sobie sprawę z tego, jak trudno będzie przestawić, zmienić mentalność nie tyle społeczeństwa, co właśnie ideowych komunistów, którzy rośli i walczyli w atmosferze kultu dla geniuszu Stalina i wielkości Kraju Rad. Obawiał się, że właśnie wśród nich radzieckie służby specjalne mogą znaleźć ewentualnych dywersantów czy zamachowców. Dlatego potrzebna była nie tylko atmosfera strachu, również rozbudowany system bezpieczeństwa, bazującego przede wszystkim na donosach, podejrzeniach, wyszukiwaniu wszelakich możliwych wrogów - właśnie "informbirovców", otaczaniu wszystkich cudzoziemców baczną obserwacją, mnożeniu wobec nich rozmaitych, często bardzo prymitywnych prowokacji. Nie było to trudne. Tito wiedział, że jeszcze z tureckich czasów pozostało w świadomości Jugosłowian przekonanie, że każdy "stranac" czyli cudzoziemiec to wróg, któremu nie można wierzyć, wobec którego trzeba być zawsze czujnym i podejrzliwym. I tak właściwie zostało tam do dzisiaj. Jest to jedna z "trwałych sukcesji" po zmarłym marszałku. Rezolucja Kominformu przyniosła Jugosławii poważne skutki. Zostały zerwane wszystkie układy o przyjaźni i współpracy z krajami radzieckiego bloku, przestały obowiązywać umowy gospodarcze i kulturalne. Zahamowany został rozwój przemysłu, oparty głównie o radzieckie dostawy i licencje. Również tak zwane państwa demokracji ludowej wycofały swoje ekipy fachowców ze wznoszonych obiektów produkcyjnych. Wprowadzona została blokada gospodarcza i polityczna izolacja Jugosławii. Ani jedna partia komunistyczna, socjalistyczna czy socjaldemokratyczna na świecie nie stanęła w obronie KPJ. Wszystkie były zniewolone potęgą Stalina. A był to drugi rok realizacji planu uprzemysłowienia i elektryfikacji kraju. Wszystko stanęło. Tito wezwał cały naród do walki o przetrwanie, do wyrzeczeń - jak w czasie ostatniej wojny. Odpowiedź była powszechna. Setki tysięcy ludzi poszły do lasów i kopalń, aby eksportem surowców zapewnić dostawy niezbędnych urządzeń z krajów zachodnich. Wprowadzono drastyczne oszczędności. Gwałtownie obniżyła się stopa życiowa ludności. A przy tym ciągle istniała obawa przed grożącą interwencją zbrojną Związku Radzieckiego. Dlatego wprowadzono tajnym rozkazem stan pogotowia bojowego. Pomimo ważnych potrzeb gospodarczych i życiowych znaczne fundusze i środki materialne przeznaczano na wyposażenie i umocnienie ponad półmilionowej armii. Plan Pięcioletni przestał być realny. Został przerobiony, dostosowany do rzeczywistości. Pozostały tylko bardzo zaawansowane w budowie, główne kluczowe obiekty, niezbędnie potrzebne. Zadania rozwojowe zostały przedłużone formalnie do 1952 roku. Tu warto jeszcze wrócić do sprawy radzieckich doradców. Jednym z nich był Ivo Stevo Krajaćić, Jugosłowianin, ale agent sowieckiego wywiadu od 1936 roku, działający w kraju za zgodą KPJ. Najwięcej czasu spędzał w najbliższym otoczeniu Tity. Był jego doradcą i powiernikiem. Wiedział jak zdobyć zaufanie marszałka, któremu zawsze imponowały szpiegowskie umiejętności. Miał nieskrępowany dostęp do marszałka, gdy inni, często bardzo zasłużeni i piastujący wysokie funkcje państwowe i partyjne - musieli zapisywać się na wizyty. Tito sprawił, że Krajaćić zamieszkał w pobliżu jego rezydencji - na belgradzkim Dedinju przy ul. Uźićka 16. Często chodzili razem na obiady. To on namówił Titę, aby na wyspach adriatyckiego archipelagu briońskiego urządził sobie luksusową rezydencję. Ich służbowe i przyjacielskie kontakty jeszcze bardziej się zacieśniły, gdy Krajaćić sprowadził do domu Tity Jovankę Budisavljewić, pochodzącą z Liki. Uczestniczyła w powstaniu od 1941 roku, osiągnęła potem stopień majora Armii Jugosłowiańskiej. W 1946 roku, gdy Tito musiał poddać się operacji chirurgicznej, zajmowała się nim, zmieniała opatrunki, dbała o pacjenta. Zamieszkała w domu Krajaćicia, gdy kończyła ostatnie klasy tzw. "partyzanckiego gimnazjum". Została potem żoną Tity, ale to już późniejsza historia. Tito liczył się z możliwością radzieckiej interwencji zbrojnej. Granice z Węgrami, Rumunią i Bułgarią zostały ściśle obstawione wojskiem. Powstały warianty działania w przypadku radzieckiej ofensywy - na przykład Tito wydał rozkaz generałowi Pale Jakśićovi, komendantowi belgradzkiego okręgu wojskowego, żeby w momencie ataku zatopione zostały pola Wojwodiny, co miałoby utrudnić natarcie radzieckich czołgów. Powstał plan ewakuacji serbskiego przemysłu, a nawet przepędzania stad bydła w bardziej bezpieczne tereny. Napięcie doprowadzone było do najwyższego stopnia, sytuacja zagrożenia - niemalże do histerii. Na ulicach zatrzymywano podejrzanych o sprzyjanie zwolennikom ZSRR, nocami wyciągano ludzi z domów. Potem Tito wspominał: "gdybym wiedział, że partia mnie poprze, nie miałbym tylu bezsennych nocy..." Wszystkie te wydarzenia oraz wspomniana atmosfera zagrożenia powodowały, że Tito zaczął koncentrować władzę w swoim ręku. Tak było zresztą jeszcze w czasie wojny, gdy sam wyznaczał członków Biura Politycznego czy Komitetu Centralnego. Sam też ich odwoływał. Teraz, gdy ustąpił pierwszy strach przed Stalinem, Tito poczuł się silniejszy. Miał za sobą wojsko i wszechwładną bezpiekę, na masowych wiecach umiejętnie sterowane tłumy skandowały jego imię. To również wtedy zaczął się przyspieszony proces rozwijania kultu Tity. Sam go umiejętnie podsycał , chętnie słuchał pochlebstw, hojnie nagradzał chwalców. Tworzył wokół siebie prawdziwy dwór, skrycie jednak skłócony, szarpany intrygami, podejrzliwościami i zabiegami o przychylność marszałka. Z biegiem lat kult ten doprowadzony został do monstrualnych, czasem aż śmiesznych rozmiarów. Hołdownicze pienia na temat Tity wywołały protesty Kościoła katolickiego. W wydawanym w Zagrzebiu piśmie "Glas koncila" zamieszczono liczne listy, w których wierni skarżyli się, że mają coraz większe problemy duchowe. Oto wiara zakazuje im posiadania innego bóstwa poza Bogiem, a tego się od nich żąda. Zacytowano przy tym fragment pieśni, wykonanej w Kumrovcu: "Jeżeli istnieje światłość większa od światłości - ty nam będziesz światłością! Jeśli jest wieczność i jeśli ma swoje imię - to imię wieczności brzmi: Tito". Lata po zerwaniu ze Stalinem znalazły ocenę na VI Kongresie KPJ w 1952 roku w Zagrzebiu. Tito poinformował, że blokada gospodarcza Jugosławii przyniosła straty w wysokości 429 mln dolarów. Koszty zabezpieczenia kraju przed spodziewaną agresją sowiecką - 1407 mln dolarów. Na tyle oceniał Tito skutki bukaresztańskiej rezolucji Biura Informacyjnego Partii Komunistycznych i Robotniczych. Nie wspomniał jednak i o innych jeszcze stratach, spowodowanych przez polityczne prześladowania, więzienie i torturowanie niewinnych ludzi, rozbijanie rodzin i społecznych więzi. Przemilczał straty w psychice narodu, zastraszonego, sterroryzowanego, podzielonego nienawiścią i nieufnością, w tym także wobec całego świata. Cień tamtych ponurych lat ciągle wisi nad Jugosławią, tkwi w mentalności jej obywateli. Dodajmy, że w 1966 roku na polecenie Tity zniszczono wszystkie dokumenty śledztw i przesłuchań z tamtego okresu. Na VI Kongresie partii Tito mówił, że trudną sytuację Jugosławii wykorzystały państwa kapitalistyczne. A przecież wartość amerykańskiej pomocy, udzielonej temu krajowi w żywności i innych towarach, wyniosła w 1950 roku 95,2 mln dolarów. Organizacja CARE dostarczyła towarów za 35,5 mln dolarów, a jesienią 1951 roku podpisana została z USA umowa o wojskowej pomocy. Ogółem w latach od 1951 do 1954 pomoc materialna, przekazana Jugosławii przez USA, Wielką Brytanię i Francję osiągnęła wartość blisko 407 mln dolarów, z tego 82 procent dał Waszyngton. Nie było przy tym żadnych żądań o politycznym czy militarnym charakterze. Były jednak jeszcze i inne skutki rozbratu ze Stalinem. Oto ostatecznie załamały się koncepcje budowania socjalizmu według radzieckiego systemu. Po wielu dyskusjach przyjęto, że historycznym zadaniem jugosłowiańskich komunistów jest opracowanie nowych metod działania, prawdziwego urzeczywistnienia w państwowej, gospodarczej i społecznej praktyce idei Marksa i Lenina. Miało to mieć znaczenie nie tylko dla Jugosławii, również dla całego ruchu komunistycznego na świecie. Był to bunt przeciwko wypaczeniom, jakie niósł także i w Jugosławii przerost centralizmu i etatyzmu państwowego, zwyrodnienie stalinowskiego systemu, kopiowanego wiernie nie tylko przez Pragę, Budapeszt, Warszawę czy Sofię, ale także przez Belgrad. Rozdział XVIII WIELKA PRZEBUDOWA "Hasło: fabryki robotnikom, ziemia chłopom, nie jest jakimś abstrakcyjnym, propagandowym sloganem. Zawiera w sobie głęboki, istotny sens, program socjalistycznych stosunków produkcji..." - mówił premier Tito w programowym wystąpieniu na sesji Zgromadzenia Narodowego FLRJ 27 czerwca 1950 roku. Boris Kidrić i Edward Kardelj w licznych rozważaniach szukali metod jak najlepszego funkcjonowania państwa, a nade wszystko gospodarki narodowej. Wybrano samorząd, najpierw w zakładach produkcyjnych, a potem w innych dziedzinach życia. Na wspomnianej sesji jugosłowiańskiego parlamentu uchwalono ustawę o kierowaniu państwowymi przedsiębiorstwami gospodarczymi przez robotnicze kolektywy. Ustawa ta zyskała sobie popularną nazwę - "Prawo o przekazaniu robotnikom kierowania fabrykami". Tito wyjaśniał, że teraz idzie o to, aby partia nie zrosła się "w jedną całość z państwowym, biurokratycznym aparatem" i żeby nie zaniedbała swego obowiązku "organizatora i najaktywniejszego uczestnika w swych politycznych, kulturalnych i gospodarczych zadaniach, a także masowej kontroli". Podkreślał, że Jugosławia wkracza w nowy etap swej powojennej historii. Ta ustawa zamknęła dwuletni okres poszukiwań systemowych. Wzorów nie było, była tylko pamięć o robotniczej manifestacji, która odbyła się w Kragujevcu I5 lutego 1876 roku. Wtedy to po raz pierwszy pojawiła się nad tłumem robotników czerwona chorągiew z napisem: "Samouprava" (samorząd). Specyficzna sytuacja, w jakiej znalazł się kraj, spowodowała dalsze rygory. Tajemnica służbowa doprowadzona została do absurdu. Tajne było właściwie wszystko, zwłaszcza dla nielicznych cudzoziemców, odwiedzających w tym czasie Jugosławię. Wszechmocna UDB-a wyłapywała prawdziwych, a częściej domniemanych szpiegów. Wystarczyło zbyt swobodnie wypowiedziane zdanie, słowo krytyki, odnoszącej się do panujących porządków, pozytywna opinia o Związku Radzieckim czy którymś z "demoludów", by można było znaleźć się za kratami. A jednak pojawiały się znaki oporu. Wprowadzona w styczniu 1949 roku kolektywizacja wsi wywołała protesty chłopów. Mnożyły się manifestacje i antypartyjne wystąpienia. Ziarna nie było, a władza domagała się dostaw. "Dlatego doszło do prawdziwej wojny z chłopami - mówił potem Veselinov, przewodniczący Rady Gospodarczej Ludowej Republiki Serbii. - Tysiące chłopów zostało aresztowanych i skazanych. Byli również zabici. Chłopi siekierami bronili niewielkich plonów. W czasie narodowo- wyzwoleńczej wojny byli po naszej stronie teraz stali się wrogami." Na zbyt liczne aresztowania i karanie "za byle co", pod byle pretekstem, czy też na skutek nie sprawdzonego donosu, zwracali uwagę czołowi politycy. Mośa Pijade powiedział w styczniu 1943 roku, że "aresztowania są straszne", a Edward Kardelj zwrócił uwagę: "Jeśli zbyt pochopnie aresztujemy, kara przestaje być dla ludzi postrachem. Staje się elementem codziennego życia, jak na przykład grypa czy inna dolegliwość. Więzienie przestaje być hańbą, nie ma jakiegokolwiek oddziaływania". Terror bezpieki nie zahamował manifestacji. Wieś się dalej burzyła, chłopi sięgali po broń, której wiele zostało po wojnie. Zabici byli po obu stronach. Tito z niepokojem obserwował przebieg wydarzeń. Jak miał w zwyczaju, nie angażował się ani po jednej, ani po drugiej stronie. Wolał odczekać, zobaczyć jak sprawy się potoczą. Gdy jednak z Bośni i Wojwodiny nadeszły wiadomości o krwawych starciach pomiędzy chłopami i bezpieką, nie mógł już milczeć. "Doszło do tak niesłychanych wypadków - mówił na III plenum KC - że ja się za włosy łapałem i pytałem - co się stało z naszymi ludźmi? Dlaczego stali się naszymi wrogami?" Sprawa była już tak niebezpieczna, samowola bezpieki tak rażąca, że musiał zająć stanowisko: "Kiedy mówimy o tego rodzaju błędach, nie możemy obwiniać wszystkich, którzy działają w terenie. Musimy jednak karać tych, którzy uczynili coś bezprawnego, co jest ciężkim nadużyciem. Trzeba jednak jasno powiedzieć, że ponosimy za to odpowiedzialność, że my też jesteśmy winni... Powstaje pytanie, czy mogliśmy uniknąć tych wszystkich błędów? Myślę, że nie mogliśmy. Znajdujemy się w okresie nieprawdopodobnie wytężonej walki o zrealizowanie planu 5-letniego, o budowę socjalizmu w naszym kraju. Nasze środki są minimalne. Szukaliśmy tam, gdzie ich nie było. Mogło to ugodzić niewinnych. Tego nie można było uniknąć... Będziemy musieli wiele pracować, aby z powrotem zdobyć zaufanie, aby organa władzy i organizacje partyjne mogły odzyskać szacunek, jaki miały i powinny mieć..." Było to charakterystyczne dla Tity. Jak wspomniałem, w tym trudnym okresie niemal całą władzę skoncentrował w swoim ręku, nic ważnego nie działo się bez jego przyzwolenia. Gdy jednak trzeba było przyznać się do błędów, zawsze uderzał w ton zbiorowej odpowiedzialności: popełniliśmy błąd, nie powinniśmy tak zrobić, nie wiedzieliśmy... I grzmiał na najbliższych współpracowników, że stało się źle. Gdy był natomiast sukces, to wtedy mówił: widzicie, miałem rację, cieszę się, że mi się udało. Tak też było, gdy wpływały prośby o ułaskawienie, o darowanie życia skazanemu. Gdy decyzja była pozytywna - podpisywał ją Tito, gdy negatywna - kto inny, najczęściej Aleksander Ranković. Na tym plenum doszło do ostrej wymiany zdań pomiędzy Borisem Kidrićem i Aleksandrem Rankoviciem, odpowiedzialnym za działalność służby bezpieczeństwa. Pierwszy piętnował samowolę udbowców, drugi ich bronił - powołując się na zakusy wrogów. Tito wiedział, że podobna sytuacja panowała również w innych krajach sowieckiego obozu. Wyszukiwano tam nieprawomyślnych, a "titoizm" stał się synonimem zdrady i zaprzaństwa, najcięższym oskarżeniem. Kierowano je pod adresem wielu czołowych do niedawna polityków, powtarzano w wielkich procesach politycznych na Węgrzech i w Czechosłowacji. O titoizm oskarżany był także Władysław Gomułka. I tak mijały trudne lata. Po śmierci Stalina, w marcu 1953 roku w Związku Radzieckim zaczęto łagodzić podejście do Jugosławii i jej kierownictwa. W pierwszych dniach czerwca 1955 roku przybyła do Belgradu radziecka partyjno-państwowa delegacja z Nikitą Chruszczowem na czele. W wyniku rozmów podpisana została Deklaracja Belgradzka. Obie strony podkreśliły konieczność rozstrzygania sporów międzynarodowych drogą pokojową, drogą negocjacji. Wypowiedziano się za wszechstronną współpracą obu państw i dalszą normalizacją wzajemnych stosunków na zasadzie pełnego równouprawnienia. W ten sposób zakończyła swój niesławny żywot bukareszteńska rezolucja Biura Informacyjnego z 1948 roku. Rok później nastąpiła rewizyta. 20 czerwca 1956 roku podpisana została Deklaracja Moskiewska. Rozmowy prowadzone były częściowo na Krymie. Chruszczow zaprosił Titę, Djuro Pucara i Aleksandra Rankovicia na wypoczynek. Tematem dyskusji był stosunek ZSRR do krajów komunistycznych. "Związek Radziecki - pisał Tito we wspomnieniach - uważa, że gdyby opuścił te państwa, doszłoby do negatywnych skutków. Podobnie, gdyby dał im status, jaki ma Jugosławia. Boi się, że w tych krajach doszłoby do zwycięstwa sił reakcyjnych. Znaczy to, że ZSRR nie ma dostatecznego zaufania do wewnętrznych, rewolucyjnych sił tych krajów. Moim zdaniem jest to błędne stanowisko, korzenie wszystkich późniejszch błędów tkwią w niedostatecznym zaufaniu do socjalistycznych sił tych narodów." Pomimo podpisania obu deklaracji - belgradzkiej i moskiewskiej - znowu wystąpiły trudności w stosunkach radziecko-jugosłowiańskich. Na spotkaniu z partyjnym aktywem Istrii, 11 listopada 1956 roku, Tito wygłosił w Puli przemówienie. Powiedział m.in.: "Kiedy doszło do wydarzeń poznańskich, nagle zmienił się radziecki stosunek do nas, znacznie się ochłodził. W Moskwie uważali, że to my jesteśmy temu winni. A przecież w Polsce - mimo wszystkich prześladowań i stalinowskich metod niszczenia kadr - pozostało jednak środowisko z Gomułką na czele, które na VIII plenum potrafiło mocno wziąć sprawy w swoje ręce, odważnie obrać nowy kurs (to jest kurs demokratyzacji, ale z utrzymaniem dobrych stosunków ze Związkiem Radzieckim). Dało ono skuteczny odpór mieszaniu się w wewnętrzne sprawy, dzięki czemu w Polsce nie mogły dojść do głosu reakcyjne siły, które miały nadzieję, że na skutek starcia pomiędzy komunistami - będą mogły wyjść na powierzchnię. Dzięki dojrzałej ocenie i stanowisku radzieckich przywódców, którzy w odpowiednim momencie przestali się wtrącać - w Polsce sytuacja się stabilizuje i dobrze się rozwija". Również wydarzenia węgierskie znalazły szeroką ocenę we wspomnieniach Tity. "Fatalnym błędem było wezwanie radzieckich wojsk w chwili, gdy trwały jeszcze demonstracje. Wezwanie armii drugiego kraju, aby dała lekcję własnemu narodowi - to wielki błąd. Jeszcze bardziej oburzyło to naród i tak doszło do spontanicznego powstania, w którym komuniści, wbrew swojej woli, znaleźli się razem z różnymi reakcyjnymi elementami, które wmieszały się do tego powstania i wykorzystały je dla siebie." To była początkowa ocena. Pod wpływem nadchodzących z Węgier informacji Tito zmienił swoje zdanie. Okazało się, że wydarzenia na Węgrzech zdopingowały do działania również antykomunistyczne środowiska w samej Jugosławii. Tito wzywał, aby powstrzymano się od wszczynania politycznych awantur. Obawiał się, aby płomień buntu nie przeniósł się do jego kraju. Liczył na KPJ, która miała w tym czasie ponad 600 tysięcy członków. I chyba właśnie te obawy spowodowały, że Tito zmienił swój stosunek do wydarzeń węgierskich. Gdy Armia Radziecka po raz drugi rozpoczęła swą krwawą interwencję w listopadzie 1956 roku, uznał, że było to zło konieczne, że należało za wszelkę cenę ratować zagrożony przez reakcję socjalizm. Uznał też, że siły reakcyjne dominują w powstaniu i stają się niebezpieczne. "Uzasadniony protest i powstanie przeciwko jednej klice przekształcił się w powstanie przeciwko socjalizmowi i Związkowi Radzieckiemu" - mówił. Wtedy też raz jeszcze wrócił do polskich spraw: "W Polsce sytuacja się ustabilizowała, ale nie jest jeszcze całkowicie stabilna. Tam działają podobne, wywrotowe elementy, które są przeciwko dobrym stosunkom pomiędzy Polską i Związkiem Radzieckim. Polacy, którzy mają reakcyjne poglądy, nienawidzą Rosjan i Związku Radzieckiego. Trzeba więc oddzielić polski naród od reakcji, która nienawidzi nie tylko ZSRR, lecz przede wszystkim socjalizmu". Pomimo licznych i ostrych oskarżeń, kierowanych przez ZSRR i inne kraje komunistyczne pod adresem KPJ i Jugosławii, Tito przy każdej okazji gorliwie podkreślał swoją lojalność wobec Kraju Rad. Charakterystyczną była jego wypowiedź, skierowana do Chruszczowa w maju 1955 roku: "Związek Radziecki nigdy nie miał wierniejszego przyjaciela i sojusznika od Jugosławii, mówię to otwarcie. Przez dziesiątki lat wychowywaliśmy nasze narody w miłości do Związku Radzieckiego. Ciężko nam było, gdy widzieliśmy, jak się to uczucie niszczy. Fałszywa jedność i fałszywa miłość nie dają korzyści..." W sprawach wewnętrznych miał wiele trudnych problemów. A więc nadużycia i wszechwładza bezpieczeństwa. Z kolei poważne kłopoty sprawił Milovan Djilas, jeden z sekretarzy KC, członek najściślejszego kierownictwa partii i przewodniczący Zgromadzenia Narodowego FLRJ. Konflikt zaczął się jeszcze w czasie ostrej walki ideologicznej i propagandowej przeciwko stalinizmowi. Wtedy to Djilas stał się nagle przeciwnikiem ideologii marksistowsko-leninowskiej. Zaczął głosić wolność działania organizacji politycznych. Twierdził, że marksizm i naukowy socjalizm zestarzały się, wymagają rewizji i odnowy, bez demokratyzacji nie mają przed sobą przyszłości. Poddawał też radykalnej, ostrej krytyce stosunki panujące w Jugosławii. Oskarżał kierownictwo polityczne i starych, zasłużonych działaczy o oderwanie się od mas pracujących i rewolucji. Atakował liczne przywileje, którymi obsypywano mniej lub bardziej zasłużonych. Już pierwszy artykuł, jaki opublikował na łamach "Borby" 11 października 1953 roku, wywołał burzliwą dyskusję, nie tylko w kierownictwie partii. Artykułów tych było ogółem siedemnaście. Tito wpadł w popłoch. Poczuł się zagrożony, zagrożona też była oficjalnie propagowana ideowa jedność partii. Na jego stanowcze życzenie w styczniu 1954 roku, po ukazaniu się ostatniego artykułu Djilasa - Komitet Wykonawczy KC potępił treści, jakie zawierały rozważania autora. Tito napiętnował zwłaszcza to, że Djilas - jego zdaniem - przestał zauważać istnienie klasy robotniczej, że dążył do likwidacji Związku Komunistów Jugosławii - tę nową nazwę przyjęła KPJ w 1952 roku, nawiązując do wskazań Karola Marksa. "Jedyną pozytywną rzeczą - mówił Tito - która w związku z artykułami towarzysza Djilasa wyszła na światło dzienne, jest to, że otworzyły się nam oczy... Nigdy nie uważaliśmy, że u nas został zlikwidowany wróg klasowy. U Djilasa nie ma klas, nie ma wroga klasowego, wszyscy są teraz jednakowi. A właśnie jego przykład wskazuje na to, że istnieje niebezpieczny wróg klasowy. Jasno to widać po artykułach Djilasa - ten wróg jest i w Związku Komunistów, pojawia się pod różnymi postaciami..." Tito powiedział także, że nadal uważa Djilasa za komunistę, "który musi pojąć, co uczynił i jeśli jest prawdziwym komunistą, to przyjmie każdą krytykę i każdą karę od partii. I niech dalej pracuje w szeregach tych, którzy budują socjalizm. Niech działa nadal i pomoże w usunięciu tych szkód, jakie wyrządził naszemu krajowi i Związkowi Komunistów". Był to kolejny przejaw obłudy Tity. To na jego osobiste życzenie III plenum wykluczyło Milovana Djilasa z Komitetu Centralnego, a potem również i z partii. Po 3 latach, w 1957 roku za wrogą działalność został pozbawiony wszystkich pełnionych funkcji i odznaczeń, a także skazany na dziewięć lat ciężkiego więzienia. Tito nie mógł mu wybaczyć, że w swojej krytyce zaatakował również jego, a zwłaszcza dyktatorskie zapędy, koncentrowanie władzy w swoim ręku, otaczanie się pochlebcami, aprobowanie kultu własnej osoby. Dla Tity Djilas stał się nie tylko partyjnym odszczepieńcem, ale i osobistym, niebezpiecznym wrogiem. W długiej politycznej i partyjnej karierze Tity byli już tacy, którzy zagrażali jego pozycji. Pod tym względem był bardzo czujny. Bacznie obserwował swoje otoczenie. Czynił wszystko, aby nie pojawiła się przy nim jakaś indywidualność, która mogłaby go przesłonić. Gdy zginął w ZSRR Gorkić, Rosjanie mieli na jego miejsce swojego kandydata - Petka Mileticia. Tito potrafił jednak przekonać Dymitrowa, że to on sam jest najlepszym kandydatem na przywódcę partii jugosłowiańskich komunistów. Z radością przyjął aresztowanie konkurenta. Potem był wspomniany już Sreto Źujović, niezwykle popularny partyzancki dowódca, członek Naczelnego Sztabu. I jego udało się skutecznie zneutralizować. W okresie ostrego konfliktu z ZSRR okazało się, że Stalin chętnie postawiłby na miejscu Tity generała Peko Dapćevicia. Było to bardzo groźne. Tito wiedział, jak wielu oddanych ludzi Stalina jest wokół niego, znał ich, z wieloma ściśle współpracował, przyjaźnił się nawet. Kłopoty z Djilasem nie zakończyły się wraz z jego uwięzieniem. Nadal działał, krytykował, atakował coraz zacieklej. Za granicą ukazało się kilka jego książek, w którym krytykował powstanie w Jugosławii tak zwanej "trzeciej klasy" - oderwanych od mas pracujących partyjnych prominentów, korzystających z nadmiernie licznych przywilejów. Również po opuszczeniu więzienia nie przestał atakować panujących w Jugosławii porządków, w tym także i postępowania samego Tity. Przyjmował w swoim mieszkaniu przy ul. Palmotićeva, tuż obok Skupsztyny, zachodnich korespondentów i wysłanników różnych sieci telewizyjnych. Udzielał wywiadów, poddawał totalnej krytyce niemal każdą polityczną inicjatywę Tity. A w kraju następowały w latach pięćdziesiątych fundamentalne przemiany. System samorządowy zaczął obejmować coraz to szersze dziedziny życia gospodarczego i społecznego. Tito wraz z Kardeljem uważali, że nowy porządek będzie się z biegiem czasu udoskonalał, uzupełniał, wzbogacał, może nawet i zmieniał, w razie potrzeby. Miał się stać fundamentem budowy socjalizmu i "rozwoju jedynej na świecie prawdziwej, socjalistycznej demokracji w Jugosławii". Tak więc była to historyczna, jakościowa przemiana systemowa, od której - zdaniem Tity - miało nie być odwrotu. Jednocześnie zahamowane zostały liczne dotychczasowe reformy i eksperymenty, z których wiele przynosiło więcej szkody niż pożytku. Wybrany został kierunek i sposób działania. Nastąpiła zmiana koncepcji ustrojowej - poprzednia opierała się na państwie i jego aparacie, ufała w skuteczność centralnego planu. Zaczęto stawiać na ludzi pracy i ich inicjatywę. Jednakże realizacja tych zamierzeń nie była łatwa. Trzeba było pokonywać liczne opory, przyzwyczajenia i nawyki, przejawianą niechęć wobec "nowego". Uczyć ludzi współdecydowania o swoich sprawach, a zwłaszcza o sprawach produkcji i zakładu pracy. Tamte lata noszą w historii Jugosławii nazwę Wielkiego Przełomu. Tito nie chciał na tym skończyć. Polityczna izolacja i blokada gospodarcza kraju, zapoczątkowana rezolucją Biura Informacyjnego z 1948 roku, a potem zimna wojna pomiędzy Wschodem i Zachodem, dała mu wiele do myślenia. Wiele wieczorów i nocy przedyskutował ze swymi najbliższymi współpracownikami o panujących na świecie stosunkach międzynarodowych, licznych zależnościach, niesprawiedliwości gospodarczej. W październiku 1951 roku tak mówił na spotkaniu w Belgradzie: "Jesteśmy przeciwko temu, że o losie świata i milionów ludzi decyduje tylko kilka mocarstw. Jesteśmy przeciwko temu i nigdy się z tym nie pogodzimy. Jesteśmy za równouprawnieniem między narodami, żeby małe i wielkie państwa mogły układać swoje stosunki jak równe z równymi". Zamieranie zimnej wojny, nawiązanie przyjacielskich stosunków ze Związkiem Radzieckim budziło pytanie - co dalej? Czy wracać do bloku socjalistycznego, czy też prowadzić całkowicie niezależną politykę? Tito zdawał sobie sprawę z tego, że Jugosławia sama nie może wiele uczynić, zwłaszcza w przypadku politycznych starć pomiędzy Wschodem i Zachodem. Pamiętał, że w latach zatargu z ZSRR, kiedy tak obawiał się interwencji ze strony bloku komunistycznego - Jugosławia zawarła przymierze z Zachodem. Świadczył o tym Układ Bałkański z sierpnia 1954 roku, zawarty pomiędzy Jugosławią, Grecją i Turcją na wypadek potrzeby wzajemnej pomocy oraz dla rozwijania politycznej, gospodarczej i kulturalnej współpracy. Podobnie Związek Komunistów Jugosławii utrzymywał już przyjacielskie stosunki z licznymi partiami socjaldemokratycznymi. Było to spowodowane koniecznością, pragnieniem zabezpieczenia się na niepewną, najbliższą przyszłość. Gdy jednak ustąpiło zagrożenie, Tito nie chciał już więcej wiązać się ani ze Wschodem, ani z Zachodem. Przełomowym momentem stała się konferencja w Bandungu, w Indonezji, w dniach od 18 do 24 kwietnia 1955 roku. Wzięli w niej udział czołowi przedstawiciele 29 państw Azji i Afryki, którzy postanowili zjednoczyć swoje wysiłki "w walce z kolonializmem i dyskryminacją rasową". Opowiedzieli się za polityką współistnienia, poparli walkę nowowyzwolonych krajów o pełną państwową, polityczną i gospodarczą niezależność. Tito zainteresował się przebiegiem i wynikami tej konferencji. Uważnie studiował otrzymane z niej materiały. Wiele dyskutował, rozważał. W połowie lat pięćdziesiątych rozpoczął serię zagranicznych podróży. Chciał w czasie spotkań z przywódcami manifestujących niezależność państw omówić współdziałanie, które by zabezpieczało przed naciskami ze strony wielkich mocarstw czy wysoko rozwiniętych krajów. W czasie rozmów często padało słowo: "Panczaszila", które wkrótce stało się hasłem. Wyrażało ono pięć zasad pokojowej współpracy, sformułowanych w 1954 roku przez Indie i Chińską Republikę Ludową: poszanowanie całości terytorialnej, powstrzymywanie się od agresji, niemieszanie się w wewnętrzne sprawy innych, równouprawnienie i współistnienie. Często też wspominano Bandung. Tito doszedł wtedy do wniosku, że ruchu niezależności nie można ograniczać do spraw terytorialnych, że potrzebna jest szersza koncepcja o charakterze ogólnoświatowym. Tym bardziej że podejmowane na forum ONZ próby grupowania się krajów, w celu prezentowania wspólnych postulatów, nie dawały odpowiedniego efektu. I tak doszło do spotkania na wyspie Vang w archipelagu Brioni w dniach 18 i 19 lipca 1956 r. Dostojnymi gośćmi Tity byli - Javaharlal Nehru i Gamal Abdel Naser. Omówili wtedy podstawowe zasady współpracy krajów, nie należących do żadnego z wojskowych czy politycznych bloków. Potem nastąpiła szeroka wymiana listów na ten temat pomiędzy tą "Niezależną Trójką". W końcu 1958 roku Tito wybrał się w kolejną podróż. W ciągu dwóch miesięcy odwiedził osiem państw Afryki i Azji. Głównym tematem rozmów była sprawa połączenia się w jeden ruch dla obrony interesów przed naciskami wielkich mocarstw. Powstał też projekt zorganizowania spotkania przywódców młodych, rozwijających się państw. Inicjatorów było czterech: Naser, Sukarno, Nkrumah i Tito, który rozsyłając zaproszenia do Belgradu podkreślał, że nie chodzi o załatwianie lokalnych problemów, sporów czy zadrażnień, ale o szersze sprawy o globalnym znaczeniu. Chciał uniknąć zbędnych dyskusji, polemik, a może i kłótni. I konferencja szefów rządów lub państw nie należących do wojskowych bloków odbyła się w stolicy Jugosławii w dniach od 1 do 6 września 1961 roku. Zgodnie z wcześniejszymi sugestiami Tity, nie poruszano na niej spraw o małym znaczeniu, interesujących co najwyżej jedno lub dwa państwa. Ogłoszono apel o zabezpieczenie pokoju oraz Deklarację, która głosiła światu idee ruchu niezaangażowania. Właściwie nie jest to ścisła nazwa. Tak określili ten nowy ruch dziennikarze, podobnie jak w wiele lat później wymyślili "wojny gwiezdne". W Konferencji Belgradzkiej reprezentowanych było 25 państw, 3 uczestniczyły w charakterze obserwatorów. Z biegiem lat ta liczba rosła, do ruchu przystąpiły także organizacje narodowo-wyzwoleńcze, działające w zależnych jeszcze krajach. Na kolejne konferencje tego typu "zaczęto zapraszać obserwatorów, gości i przedstawicieli wielkich organizacji międzynarodowych. Nie był to jednak "trzeci blok", jak twierdzili przeciwnicy ruchu niezaangażowania. Nie była to też neutralność wobec palących spraw świata. Tito zawsze chlubił się tym, że należał do organizatorów, twórców tego nowego prądu politycznego na arenie międzynarodowej. Zawsze wykazywał wiele inicjatywy w jego rozwijaniu, dbał o to, aby zachowane były i przestrzegane wszystkie przyjęte zasady działania. Jeździł też na kolejne spotkania szefów rządów lub państw niezaangażowanych, zawsze witany z wielkimi honorami. Ubolewał, gdy pomiędzy państwami należącymi do ruchu dochodziło do sporów, a nawet wojen. Zawsze uważał i była to jedna z podstawowych zasad niezaangażowania, że spory należy rozstrzygać jedynie drogą pokojową, poprzez bezpośrednie rozmowy lub też przy pojednawczym udziale innych państw, należących do ruchu. Wielokrotnie też oferował swą mediacyjną pomoc w konkretnych przypadkach, gdy na przykład wybuchła wojna pomiędzy Iranem i Irakiem. Niepowodzenie w tej sprawie bardzo go rozgoryczyło. Chętnie jednak podkreślał, że ruch niezaangażowania stał się potężną siłą, z którą muszą liczyć się wielkie mocarstwa. Przejawiało się to zwłaszcza w pracach Organizacji Narodów Zjednoczonych, kiedy to w Zgromadzeniu Ogólnym państwa niezaangażowane, często wspierane głosami neutralnych i komunistycznych potrafiły przeprowadzić korzystną rezolucję. Tito tak oceniał rolę ruchu niezaangażowania: "Kiedy na przykład w 1961 roku eskalacja zimnej wojny groziła pchnięciem świata do nowej katastrofy, kraje niezaangażowane wywarły konstruktywny nacisk, aby konfrontacja przekształciła się w rokowania. Podobnie było i w październiku 1973 roku, w czasie wojny na Bliskim Wschodzie, kiedy to na skutek inicjatywy krajów niezaangażowanych zostały tam skierowane oddziały Narodów Zjednoczonych z zadaniem zahamowania rozszerzającego się wojennego pożaru w tym rejonie. Kraje niezaangażowane mają wielką zasługę w tym, że nie doszło do podziału świata na bloki, że pojedyncze kraje i regiony wyzwoliły się spod obcej dominacji i pozostały poza współzawodniczącymi ugrupowaniami..." " Kraje niezaangażowane - mówił Tito - są tym międzynarodowym czynnikiem, który rozpoczął akcję ustanawiania nowego porządku gospodarczego. One to określiły zasady i ramy rozstrzygnięcia tego centralnego problemu naszych czasów, z którym dzisiaj konfrontuje się cały świat." Z inicjatywy Tity opracowane także zostały zasady nowego porządku informacyjnego. Chodziło o to, że kraje rozwijające się muszą korzystać wyłącznie z informacji wielkich agencji i redakcji prasowych, a także obcych sieci radiowych i telewizyjnych. Niezaangażowani powinni więc mieć własne środki przekazywania wiadomości, podawanych i komentowanych bezstronnie. Temu celowi miała służvć powołana w Belgradzie rozgłośnia radiowa "Jugoslavija", której cały program podporządkowany został sprawom i interesom ruchu niezaangażowania. Zaabsorbowany sprawami międzynarodowymi Tito nagle spostrzegł, że w kraju nagromadziły się liczne nieprawidłowości i deformacje. I tym trzeba było się zająć. W aparacie państwowym umacniała się biurokracja, zmalała produkcja i wydajność pracy, rosły natomiast zarobki. Nie brano przy tym pod uwagę jakości i wydajności pracy. Wszystko to zagrażało istocie systemu samorządowego. Konieczna była ingerencja organów państwowych, a nawet samego Tity. Zgromadzenie Narodowe wydało w 1961 roku ustawy, określające zasady podziału dochodu przedsiębiorstwa, powołano komisje, które miały zapobiegać dowolności w określaniu zarobków. Doszło przy tym do ostrych polemik, szerokich dyskusji na łamach prasy i w organizacjach partyjnych. Pojawiły się rysy na oficjalnie głoszonej jedności ZKJ. Część kierownictwa widziała w procesie demokratyzacji i decentralizacji, w stwarzaniu gospodarki rynkowej możliwość pojawienia się anarchii, zmarnowania dotychczasowych osiągnięć politycznych. Pojawiły się oznaki spekulacji i nielojalnej konkurencji. Druga część kierownictwa uważała jednak, że zbyt powoli urzeczywistniany jest program partii i rozwijania systemu samorządowego. Uważano, że ciągle dominują tendencje biurokratyczne i etatystyczne, że potrzebne jest szybsze usamodzielnienie organizacji samorządowych. W tym czasie pojawiły się głosy negujące potrzebę dalszego istnienia partii, podważające jej kierowniczą rolę. Z kolei krytycy systemu samorządowego uważali, że jeżeli załogi pracownicze będą mogły swobodnie dzielić uzyskany dochód, to go po prostu pochłoną, same rozgrabią. Tego typu obaw, uwag, krytycznych ocen było wiele. Zdaniem Tity powodowało to chaos, nie pomagało, a szkodziło dalszemu rozwojowi kraju, a zwłaszcza jego gospodarce i nastrojom społecznym. Pojawiły się także problemy braku zaufania wobec przedstawicieli mniejszości narodowych, wypierania ich z odpowiedzialnych funkcji, ograniczania audycji radiowych i wydawania prasy w innych językach. Głoszono, że należy się skoncentrować głównie na języku serbsko-chorwackim, co pomoże każdemu w pracy i nauce. Tito szybko zareagował - skierował list do wszystkich organizacji partyjnych, w którym podkreślił równouprawnienie wszystkich obywateli Jugosławii, niezależnie od narodowości i języka. A były to tylko niektóre problemy, jakie pojawiły się w ogólnokrajowej dyskusji, która rozgorzała w całej Jugosławii w początkach lat sześćdziesiątych. W marcu 1962 roku Tito zwołał poszerzone posiedzenie Komitetu Wykonawczego KC ZKJ poświęcone politycznej i gospodarczej sytuacji kraju. Obawiał się jednak zbyt radykalnych decyzji politycznych i organizacyjnych - mogły one bowiem do reszty rozbić i tak już iluzoryczną jedność partii. Rozstrzygnięcia odłożono więc na czas późniejszy. W kilka miesięcy później Tito tak to oceniał: "Stwierdziliśmy, na czym polegają różne odchylenia, ale nie ustaliliśmy ich przyczyn. Mnie się wydaje, że popełniliśmy błąd, bo nie poszliśmy do końca, stanęliśmy w pół drogi, a to z powodu znanych, kompromisowych tendencji, żeby to się nie odbiło na jedności naszej partii i naszego kierownictwa, która już wtedy była naruszona". Tito chciał sięgnąć do źródeł wszystkich tych problemów i kłopotów. Znana była samowola i wszechwładza sił bezpieczeństwa, znane były ich liczne nadużycia. I właśnie głównie tej sprawie poświęcone było czerwcowe IV plenum, zwołane na Brioni. "Nasze państwowe bezpieczeństwo, którego głównym szefem był towarzysz Ranković - mówił Tito - przez ponad dwadzieścia lat pozostawione było samemu sobie. Wiecie, że w czasie wojny i pierwszych latach po wojnie nasze państwowe bezpieczeństwo odegrało ogromną rolę. Znaczną część zasług ma w tym i towarzysz Ranković, i towarzysze, którzy byli pod jego kierownictwem. I właśnie dlatego, że mieliśmy ogromne zaufanie do towarzysza Rankovicia i wobec państwowej służby bezpieczeństwa, ani razu nie postawiliśmy problemu ich działania na naszych posiedzeniach Komitetu Wykonawczego. A czy można jakąkolwiek organizację, czy jakiekolwiek organy tak długo pozostawić bez kontroli ze strony jej politycznego kierownictwa? Zrozumiałe, że jest to nasza wina..." Tito stwierdził, że żadne zasługi nie mogą usprawiedliwić nadużyć i deformacji, które doszły do niewiarygodnych rozmiarów. Stało się jasne, dlaczego nie były realizowane kolejne decyzje kierownictwa. Wszystko to, co się stało, nie było dziełem jednostek, ale całych frakcyjnych grup. Nie potępił jednak całej służby bezpieczeństwa państwowego (SDS), w której pracują - jego zdaniem - również uczciwi, ofiarni ludzie. "Ja mówię o jednostkach, które się umocniły na stanowiskach, stworzyły władzę nad ludźmi, władzę nad Związkiem Komunistów, władzę nad naszym społeczeństwem. Te negatywne deformacje przeszły w dół, do przedsiębiorstw, fabryk, do różnych społecznych organizacji, wszędzie. Dlaczego w zakładach pracy było tyle skarg? Właśnie z tego powodu, że pewne oddolne organy uznały, że mają prawo kontrolować, określać i oceniać opinię publiczną, co nie należy do nich. Na tym plenum chodzi o ważny problem - o uzdrowienie naszej partii i oddzielenie bezpieczeństwa wewnętrznego od Związku Komunistów - żeby nam nie bruździło i nie stawiało się ponad partią, jak to dotychczas było... Czy to wam nie przypomina trochę tego, co było za czasów Stalina? Ja myślę, że jest to z grubsza podobna sytuacja. Kiedy postępował rozwój społeczny, bezpieczeństwo państwowe nie tylko ulegało stagnacji, lecz także cofało się..." W wyniku obrad i podjętych decyzji Aleksander Ranković Marko, który już jako młodzieniec wstąpił do rewolucyjnego ruchu robotniczego, był więziony w przedwojennej Jugosławii, a w czasie wojny został członkiem Naczelnego Sztabu i prezydium Antyfaszystowskiej Rady WNJ, który był wyróżniony tytułem Bohatera Narodowego, a po wojnie pełnił odpowiedzialne stanowiska - na tym właśnie plenum został pozbawiony wszystkich partyjnych funkcji, a później - już przez Zgromadzenie Narodowe - również państwowych. Został także usunięty z ZKJ i przeniesiony na emeryturę. Nastąpiły radykalne zmiany w działaniach aparatu bezpieczeństwa. Usunięci zostali ze służby winni nadużyć i wypaczeń. Tito z ciężkim sercem aprobował decyzje plenum - znał Marka od wielu lat, razem z nim przeżywał wojenne trudy. To przecież Ranković kierował obroną dojść do jaskini, w której był Tito w czasie pamiętnego desantu niemieckiego na Drvar... Na plenum podjęto także problem koniecznych zmian w metodach pracy partyjnej. Tito uważał, że ZKJ musi wreszcie pozbyć się starego nawyku komenderowania. Jednakże musi być ideowo-politycznie jednolity, odpowiedzialny za wszechstronny rozwój społeczeństwa i kraju. Ostro przeciwstawił się tendencjom przekształcenia ZKJ w organizację typu socjaldemokratycznego, pozbawioną dyscypliny partyjnej. Zdecydowanie odrzucał i potępiał próby usuwania organizacji ZKJ z zakładów pracy. Podkreślał ich rolę, jaką powinny spełniać w organizowaniu społecznej aktywności w toku procesu produkcji. Mówił, że liberalizm w ZKJ jest równie groźny jak dogmatyzm. W całej rozciągłości poparł zaproponowane przemiany w pracy partyjnej, a zwłaszcza sposoby oczyszczenia jej z biurokratycznego, centralistycznego sposobu działania i myślenia. W wyniku plenum przystosowano ZKJ do demokratycznych przemian i samorządowych sposobów zarządzania. W szerszym zakresie dopuszczono do partyjnych funkcji przedstawicieli młodszej generacji, nie obciążonych biurokratycznymi nawykami. Wielu starych działaczy musiało odejść. W końcu 1966 roku zmieniono skład Komitetu Wykonawczego KC ZKJ. Pojawili się nowi działacze, a przemiany w partii spowodowały zwiększenie roli Związkowej Rady Wykonawczej czyli federalnego rządu, Zgromadzenia Związkowego (parlamentu) i innych państwowych instytucji. W 1967 i 1968 roku wprowadzono kolejne poprawki do Konstytucji z 1953 roku. Socjalistyczne okręgi autonomiczne (Wojwodina i Kosowo) otrzymały status "konstytucyjnych elementów federacji". Tymi przemianami zapoczątkowano także federalizację ZKJ. Zmieniono całkowicie zasady organizowania partyjnych kongresów. Dotychczas ogólnokrajowy kongres ZKJ określał najpierw kierunki działania, ustalał program, podejmował decyzje. Dopiero potem odbywały się kongresy partyjne w republikach i w okręgach autonomicznych. Nastąpiła całkowita zmiana tej praktyki: najpierw zjazdy w republikach i okręgach, dopiero potem główny, federalny. Te i inne zmiany były wstępem, przygotowaniem do reform roku 1971, a dotyczących głównie struktur państwowych jugosłowiańskiej Federacji. Rozdział XIX DALSZE WEWNĘTRZNE KŁOPOTY Reforma życia politycznego i gospodarczego Jugosławii nie przechodziła bez przeszkód. Tito ciągle zwracał uwagę na potrzebę szybkiego reagowania na pojawiające się odchylenia, przypadki nadużycia władzy. Po VIII Kongresie ZKJ, który odbył się w 1964 roku w Belgradzie, partyjne i republikańskie kierownictwo Chorwacji wzmogło naciski w celu osiągnięcia radykalnych zmian w podziale dochodu narodowego Jugosławii - na korzyść zakładów pracy. Domagano się pełnej rewizji polityki gospodarczej kraju. Na skutek stagnacji w latach 1966-67 znacznie zmniejszyły się fundusze, jakimi dysponowały organizacje pracy w przedsiębiorstwach. Zagrożone były zbyt optymistycznie zaprojektowane i realizowane inwestycje. Chorwaci proponowali, aby od 1970 roku została zniesiona centralizacja kapitałów ogólnopaństwowych, poza funduszem pomocy na rzecz nie rozwiniętych republik i okręgów autonomicznych. Wszystko byłoby jeszcze dobrze, gdyby sprawa pozostała w sferze dyskusji na forum partii czy organów federalnych. Chorwaci ogłosili jednak swoje postulaty, pojawiły się oznaki społecznego niezadowolenia. Tito ocenił sytuację: "Tak już dojrzała - powiedział - że jeżeli szybko nie podejmiemy odpowiednich środków, może się jeszcze bardziej pogorszyć". Pierwsi ruszyli studenci. Zaczęły się masowe demonstracje w Belgradzie, Zagrzebiu i Lublanie. Próbowano je organizować i w innych miastach poszczególnych republik. Studenci domagali się zlikwidowania bezrobocia i nierówności socjalnych, zapewnienia politycznej demokratyzacji, poprawy warunków materialnych uczącej się młodzieży, zagwarantowania udziału studentów w rozstrzyganiu wszystkich społecznych problemów, zwłaszcza na uczelniach. Okupowano Belgradzki Uniwersytet, który ogłoszono "Czerwonym Uniwersytetem Karola Marksa", a zagrzebski: "Socjalistyczną Wszechnicą Siedmiu Sekretarzy SKOJ-a". Pojawiły się hasła: "Precz z czerwoną burżuazją, nie chcemy odbudowy kapitalizmu". Do manifestujących studentów przyłączyli się wykładowcy. Nie udało się natomiast wciągnąć do demonstracji załóg robotniczych wielkich zakładów produkcyjnych. 9 czerwca 1968 roku, siódmego dnia społecznych niepokojów, Tito wystąpił przed mikrofonami belgradzkiego radia. Rozważał - kto stoi za studentami, czy istnieje polityczna siła, która nimi kieruje? Dlaczego inicjatywa przyspieszenia przemian wymknęła się z rąk partii? Powiedział m.in.: "Gospodarcza i społeczna reforma wymaga obecnie podejmowania skutecznych środków i szybkiego rozstrzygania problemów, żeby można było dać ludziom perspektywę - mimo istniejących trudności... Trzeba jednak wiedzieć gdzie, co i ile możemy wziąć, aby zabezpieczyć środki na polepszenie sytuacji materialnej robotników-producentów, problemu zatrudnienia, likwidowania pewnych istotnych a niesocjalistycznych zjawisk, które w naszym kraju coraz czgściej się pojawiały... Doszedłem do przekonania, że bunt młodych ludzi, studentów - był spontaniczny... Doszedłem do przekonania, że ogromna część, mogę powiedzieć 90 procent studentów, to uczciwa młodzież, o którą niedostatecznie dbaliśmy. Widzieliśmy w niej jedynie uczących się, młodych ludzi, którym nie pora jeszcze włączać się do społecznego życia. Było to błędem. Zostawiliśmy ich samych". Tito zapewnił, że kierownictwo partii i federacji jest jednomyślne co do potrzeby "załatwienia studenckich postulatów, sytuacji materialnej, zatrudnienia młodych, którzy kończą fakultety". Zapewnił też, że zwrócona zostanie uwaga na negatywne zjawiska w życiu społeczeństwa, zwłaszcza na nieuzasadnione i nadmierne bogacenie się różnych ludzi, na przypadki budowy prywatnych zakładów produkcyjnych. Zwrócił się do studentów, aby powrócili do sal wykładowych, bo czerwiec to okres wytężonej nauki i egzaminów. Życzył im powodzenia. Jeszcze tego samego wieczoru kierownictwo manifestacji studenckich odwołało dalsze wystąpienia. Taki był właśnie Tito. Nie reagował gwałtownie. Wolał dokładnie zapoznać się ze wszystkimi stronami pojawiającego się problemu i dopiero wtedy zajmował stanowisko. Nie groził, nie wymyślał, z reguły wysłuchiwał "głosu ludu". Dotrzymał danego słowa. W kraju nastąpiła szeroka demokratyzacja. Ludzie nieco odważniej zabierali głos. Zaczęły się liczne udogodnienia - możliwość posiadania ważnego paszportu w domu, wyjeżdżania na Zachód. W kioskach i księgarniach pojawiły się obcojęzyczne gazety i tygodniki, a także książki i wydawnictwa. Blisko milion Jugosłowian skorzystało z otwarcia granic i znalazło czasowe zatrudnienie w krajach zachodnich. Wielu pozostało tam już na stałe. Rok 1968 przyniósł znaczną poprawę w gospodarce. Ludziom żyło się coraz lepiej, rozwinęło się indywidualne budownictwo, było coraz więcej prywatnych samochodów. * * * W latach sześćdziesiątych pojawiły się interesujące tendencje. Oto wiele osób pod wpływem prasy i wypowiedzi polityków zaczęło pisać w ankietach personalnych, w rubryce narodowość - Jugosłowianin. Tito nie pochwalał tego. W wywiadzie dla angielskiego dziennikarza powiedział: "Jesteśmy Słoweńcami, Chorwatami, Serbami, Macedończykami, Czarnogórcami i innymi. Jednocześnie wszyscy jesteśmy Jugosłowianami. Wszyscy jesteśmy obywatelami socjalistycznej Jugosławii. W tym sensie powinniśmy umacniać poczucie przynależności do jugosłowiańskiej, socjalistycznej wspólnoty równouprawnionych narodów i narodowości. Nie chodzi jednak o "jugosłowianizm w unitarystycznym sensie, które neguje narodowości lub też usiłuje zmniejszyć ich rolę. Energicznie walczyliśmy z tym zjawiskiem i trzeba również w przyszłości występować przeciwko nawet najmniejszym tendencjom unitaryzmu, który jest nosicielem hegemonizmu... Istnieje potrzeba pogłębiania poczucia przynależności do Jugosławii, ale umacnianie naszej jugosłowiańskiej wspólnoty musi być sprawą naszych narodów i narodowości, bo tylko to gwarantuje im rzeczywistą pomyślność i przyszłość..." Tito ostro występował przeciwko przejawom szowinizmu i nacjonalizmu. A okazji nie brakowało. W końcu lat sześćdziesiątych dały znać o sobie dwa zwalczające się nacjonalizmy - wielkoserbski i wielkochorwacki. Istniały od dawna, ale od zakończenia wojny nie przejawiały się w ostrzejszej formie. Tym razem wybuchły z gwałtowną siłą, przenosząc się i na inne narody - Słoweńców, Macedończyków, Czarnogórców i Albańczyków. Ujawniły się liczne pretensje, żale, wzajemne oskarżenia, domagano się sprawiedliwego podziału dochodu całej Federacji. Chorwaci zaczęli przypominać o swojej tysiącletniej historii i tradycyjnych więzach z kulturą Zachodu, a nie Bałkanów. Serbowie manifestowali swoją wyższość zwłaszcza wobec Czarnogórców, Macedończyków i Albańczyków. Tito przestraszył się. Wiedział, jak wielką, niszczącą siłą jest nacjonalizm bałkańskich narodów. Sądził, że wspólna walka o wolność przeciwko hitlerowcom i faszystom zniweczyła te wszystkie tendencje, że najwyższą wartością - stale wpajaną i głoszoną przy każdej okazji - jest jugosłowiańska wspólnota. A tu nagle w prasie chorwackiej pojawiły się napastliwe artykuły, podważające dotychczasowe układy, sprzeczne z zasadami federalnej Konstytucji. Ujawnił się Rewolucyjny Komitet Pięćdziesięciu, skupiający intelektualistów, pisarzy, dziennikarzy. Tito nazwał go - kontrrewolucyjnym, oskarżył Macierz Chorwacką (Flrvatska Matica), że stała się ośrodkiem nielegalnej działalności antysocjalistycznej. W publicznym przemówieniu ostrzegał: "Sprawy zaszły tak daleko, że nie można już dłużej czekać, traktować ich liberalnie. Jaki chcą stworzyć ruch? Kto ma w nim uczestniczyć? - wołał dramatycznie. - Najpewniej głównie lumpenproletariusze, kontrrewolucyjne elementy, różni nacjonaliści, szowiniści, dogmatycy i sam diabeł wie, kto jeszcze... Nie wierzę, żeby chorwackich unitarystów było więcej niż kilkuset. Ale mają oni szeroką bazę i korzystają z niej... Nie oszukujcie się i nie osłabiajcie czujności wobec naprawdę najniebezpieczniejszego wroga klasowego, a są nim: nacjonalizm i szowinizm. To jest podstawowe niebezpieczeństwo. Podobnie jest także gdzie indziej. Musimy likwidować te zjawiska. Nie możemy zostawić Związku Komunistów Chorwacji, dlatego tylko, że sytuacja w nim jest skomplikowana. Musimy mu pomóc!" Tito uważał, że winni byli przede wszystkim komuniści. Zbyt późno zorientowali się bowiem w sytuacji, zbyt wolno reagowali. Winą obarczył zwłaszcza kierownictwo chorwackiej partii, a także związków komunistów w innych republikach i okręgach autonomicznych. Uznał za niedopuszczalne, aby jedna republika krytykowała drugą, zwłaszcza za pośrednictwem prasy czy radia. Ciężkie gromy spadły na Komitet Centralny ZKJ, na Prezydium partii. Domagał się, aby naczelne organa wnikały w to wszystko, co dzieje się w związkach komunistów, aby znały materiały przygotowywane na republikańskie kongresy. Domagał się ostrej kontroli politycznej tego wszystkiego, co działo się w partii. Budziło to protesty, ale Tito uważał, że tego rodzaju kontrola nie narusza suwerenności poszczególnych związków komunistów, tym bardziej że w skład Prezydium KC ZKJ wchodzą ich reprezentanci. Tego rodzaju uwagi, napomnienia, przestrogi pojawiały się przy każdej okazji. O jedność partii walczył konsekwentnie, z uporem. Przypominał wojenne jeszcze hasło: "Braterstwo i Jedność". Często mówił o klasie robotniczej i jej roli: "Jest jedna w całej Jugosławii... Nie myślę tak tylko dlatego, że w Serbii, Słowenii, Chorwacji i w innych republikach wspólnie pracują ludzie różnych narodowości. Klasa robotnicza jest jedna z wielu powodów, przede wszystkim ideowych..." Uważał za słuszne i pożyteczne, że nacje się mieszały, że obok siebie pracowali i Serb, i Chorwat, i Albańczyk. Tak było przecież w czasie wojny - ramię w ramię walczyli ze wspólnym wrogiem. Tak też pozostało i w powojennej armii. W jednym oddziale służyli przedstawiciele wszystkich narodów Jugosławii. Chodziło o to, aby Słoweniec mógł bliżej poznać mentalność Macedończyka czy Czarnogórca, Albańczyk - Chorwata i tak dalej. Aby powstawały trwałe przyjaźnie. Podobnie było i w młodzieżowych brygadach pracy. W założeniu może to było i słuszne, w praktyce jednak odmienność obyczajów i wychowania kulturalnego wywoływała wzajemne niechęci, a nawet przejawy nienawiści. Niepokoje w Chorwacji narastały, a Tito ciągle tylko ostrzegał, wskazywał na winnych. W najbliższym kierownictwie zaczęto go krytykować za bierność i nadmierny liberalizm. Podobne głosy pojawiały się "spontanicznie" i na zebraniach partyjnych, zwłaszcza poza Chorwacją. Tito usprawiedliwił się krótko: "Czekałem, aż wszyscy zrozumieją, jak wielkie narasta niebezpieczeństwo i wtedy mnie poprą". I zareagował bardzo ostro. Nastąpiły liczne zmiany kadrowe, wielu zasłużonych działaczy musiało pożegnać się z funkcjami. Zastąpili ich nowi, nie obciążeni starymi nawykami. Nastąpiła czystka. Wymieniano funkcjonariuszy również w republikańskich i okręgowych związkach komunistów. Szczególnie mocno dostało się Serbom za deformacje w ich pracy partyjnej. Przy okazji poruszył charakterystyczną sprawę, jak zwykle dość chaotycznie: "Prawie każdy głos w dyskusji zaczynał się niemal od zaklinania się na wierność mojej osobie... Mnie tego nie potrzeba. Wierność polityce ZKJ wyraża się jej realizowaniem. Słyszałem wielokrotnie, jak to mnie serbscy komuniści kochają. To mi ubliża. Znaczną część swej rewolucyjnej pracy i życia spędziłem tutaj, pomiędzy serbskimi komunistami. Powstanie zaczęliśmy na terytorium Serbii. Boję się, że ktoś próbuje wylansować tezę o mojej wrogości do serbskich komunistów. To nieprawda. Była natomiast zła sytuacja w Związku Komunistów Serbii, zaniedbana praca z kadrami, były liczne błędy, grożące rozbiciem partii. Przykładem Belgrad, gdzie czuje się wpływ burżuazyjnego żywiołu, drobnomieszczaństwa, pichcenia w rozmaitych politycznych "kuchniach". A trzeba, aby miastem rządził duch klasy robotniczej, budowniczych socjalizmu". Pomimo tych górnolotnych słów, zdawał sobie sprawę z narastających - również w partii - prądów opozycyjnych. Tak mówił do serbskich komunistów: "Niech nie mają nadziei mroczne siły politycznego podziemia - nacjonaliści, hegemoniści, rankowiczowcy, djilasowcy oraz pozostałe antysocjalistyczne i antysamorządowe moce, które podnoszą głowę. Sądzę, że jeżeli w Związku Komunistów otwarcie dyskutujemy o trudnościach i słabościach - to mogą udać się ich akcje i intrygi..." Chciał zabezpieczyć przed tymi wszystkimi zagrożeniami partię i kraj. Był w mocno podeszłym wieku i często, zanim zaczęli to czynić swymi pytaniami i rozważaniami inni, zwłaszcza zachodni politycy i korespondenci - zastanawiał się nad tym, co stanie się po nim, po jego śmierci. Dręczyła go myśl, że dzieło jego życia - federacyjna, samorządowa, niezaangażowana Jugosławia - może się rozpaść, że po jego odejściu może dojść do podziałów i narodowościowych waśni. "Na wielkim zgromadzeniu w Ameryce - opowiadał - z udziałem ponad pięciuset dziennikarzy pytano mnie: co będzie z Jugosławią po mojej śmierci? Odpowiedziałem wtedy: nic się nie wydarzy. Nie ma potrzeby, abyśmy szukali mojego następcy. Musimy mieć wspólny pogląd co do dalszego socjalistycznego rozwoju kraju. Tak powinno być i po mnie. Mamy taki kierunek działania, jest dobrze określony i takim powinien pozostać..." Główną troską Tity było zabezpieczenie partii i Federacji przed najgroźniejszym niebezpieczeństwem dla jedności kraju - nacjonalizmem i szowinizmem. Uważał, że najskuteczniejszym sposobem będzie przeniesienie jeszcze za jego życia pełnej odpowiedzialności za kierowanie i losy kraju na kolektywny organ. We wrześniu 1970 roku mówił w Zagrzebiu: "Od dawna wiele pisze się za granicą, że Jugosławia rozpadnie się po mojej śmierci. I u nas było sporo kombinacji na temat, kto przyjdzie na moje miejsce. Doszedłem do wniosku, że mogłoby to wywołać ciężki kryzys. I właśnie dlatego musimy doprowadzić do reorganizacji naszej jgosłowiańskiej wspólnoty socjalistycznej. Polega ona na tym, żeby Prezydium stało się kolektywnym prezydentem Jugosławii, aby wszyscy jego członkowie ponosili pełną odpowiedzialność za to, co się w kraju dzieje..." Reformę przygotowano bardzo starannie. Tito chciał uniknąć błędów i niedopatrzeń. Jej projekt był szczegółowo rozpatrywany na konferencji ZKJ w Belgradzie, przez najwyższe władze państwowe i w parlamencie. Nad całością czuwał Edward Kardelj, współtwórca wszystkich wielkich przemian systemowych w Jugosławii. Tito uzyskał pełne zrozumienie dla swojego projektu, choć pojawiły się nieśmiałe, krytyczne głosy, że reformy - gospodarcza i systemowa - osłabiają kraj. Wprawdzie czołowi działacze partyjni i państwowi prześcigali się w zachwytach nad mądrością nowych rozwiązań i pomysłów spółki Tito-Kardelj, niesmak jednak pozostał. Tito bardzo nie lubił być krytykowany, choćby nawet w zawoalowanej formie. Odpowiedni szum propagandowy podniosła prasa, hałaśliwie towarzyszyło jej radio i telewizja. Tito postawił więc na swoim i wniesione 30 czerwca 1971 roku poprawki do Konstytucji Federacji dostosowały państwowe struktury do systemu samorządowego, który zaczął obejmować coraz szersze dziedziny życia kraju. Tito obawiał się jednak żywiołowego, nie kontrolowanego rozwoju. Widział niebezpieczeństwo powstawania rozmaitego rodzaju hybryd czy prokapitalistycznych tendencji. Tym bardziej że otrzymywał sygnały - najczęściej w listach od obywateli, kierowanych do "marszalatu", czyli do kancelarii Tity - o przypadkach egoistycznego wykorzystywania zasad samorządu pracowniczego przez rozmaite mafijne grupy i grupki, po staremu dbające wyłącznie o własne, prywatne interesy. Wzrosło napięcie społeczne. Oficjalnie tłumaczono je brakiem zrozumienia dla samorządowych idei i celów, które miały - jak wielokrotnie podkreślali Tito i Kardelj - stworzyć pierwszą w dziejach ludzkości prawdziwą demokrację. Dlatego też prowadzono szeroką akcję uświadamiającą, a jednocześnie trwały intensywne prace nad projektem kodeksu zasad samorządowych. Zadanie było tym trudniejsze, że miały one być uniwersalne, przewidywać z góry wszystkie możliwości i sytuacje, jakie przyniesie życie. Już wtedy dla wielu było oczywistym, że tworzy się nowa utopia, że dobre chęci i najszlachetniejsze zamysły nie zastąpią zwykłej codzienności, w której teoria ściera się z praktyką. Sytuację utrudniało i to, że właśnie wtedy doszło do poważnego kryzysu z Chorwatami. Głównym ośrodkiem antytitowskiego buntu stała się ponownie Matica Hrvatska. Komitet Centralny Związku Komunistów Chorwacji zaprezentował tezy chorwackiego nacjonalizmu: "Jugosławia jest więzieniem dla Chorwacji. Chorwacja została okradziona i nadal jest okradana. Serbowie są w Chorwacji panującym, rządzącym narodem. Chorwacki język jest tępiony. Należy więc umocnić i usamodzielnić chorwackie państwo, uczynić w nim Chorwatów jedynymi podmiotami suwerenności. Państwo chorwackie musi być państwem "klasowego pokoju". Chorwaccy komuniści dopuścili się zdrady narodowej i można mieć zaufanie jedynie do tych, którzy tworzą postępową siłę, gotową do działania na rzecz wyzwolenia narodowego i uczestniczą w narodowym odrodzeniu". Nie oszczędzono i serbskich szowinistów. KC ZKCh stwierdził m.in., że "główne tezy serbskiego nacjonalizmu w Chorwacji mówią o ucisku i dyskryminacji narodu serbskiego w tej republice, o tym, że niemożliwym jest współistnienie z chorwackim separatyzmem, że należy polegać wyłącznie na Serbach i Serbii..." Wszystko to nie tylko zaniepokoiło, ale i mocno rozzłościło Titę. Zareagował bardzo ostro. 4 lipca 1971 roku spotkał się w Zagrzebiu z kierownictwem chorwackiej partii. Był bardzo podenerwowany, nie panował nad swoim głosem: "Tym razem ja będę mówił pierwszy. Widzicie, jaki jestem zły. Dlatego was zwołałem i zebranie nie będzie długie. Sytuacja w Chorwacji nie jest dobra. Otrzymuję o tym informacje z różnych stron. To się zdarza i w innych republikach, ale u was jest najgorzej. Potrzebny jest inny, niż wasz, sposób walki z nacjonalizmem. Nie wystarczy prześcigać się ilością zebrań. Straszenie ludzi na zebraniach do niczego nie prowadzi. Jest to problem walki klasowej, problem: czy zwycięży socjalizm, czy nacjonalizm? Tito wezwał do bezwzględnej walki z przeciwnikami socjalizmu. "Dość przemówień i pustych deklaracji! Rozpoczęła się walka ze mną - wołał dramatycznie - zarówno u was w Chorwacji jak i w Serbii. Mam już dość władzy, ale teraz, kiedy jest taka sytuacja - nie odejdę! Oczekuję od was najostrzejszej walki i zdecydowanego działania. Kto z byle jakiego powodu nie może się na nią zdecydować - niech zrezygnuje z funkcji!" W kilka dni po tym spotkaniu, na 12 i 13 lipca zwołano IV konferencję Związku Komunistów Chorwacji. Nic jednak nie powiedziano o ostrych słowach Tity. Ograniczono się do wykluczenia z ZKCh kilku działaczy i na tym się skończyło. Ofensywa przeciwko Ticie i jego polityce zamarła w pół kroku. Zbliżała się gorąca jesień. Siły opozycyjne zwiększyły aktywność, wielu chorwackich nacjonalistów ogarniała euforia. Kierownictwo ZKCh - m.in. Mika Tripalo, Savka Dabćević-Kućar, Pero Pirker - stanęło na czele ruchu. Uważali, że jest on "przejawem serca i rozsądku narodu". Czuli się pewni zwycięstwa, mając w ręku chorwacką prasę, radio i telewizję, poparcie wielu weteranów wojny, w tym kilku generałów w stanie spoczynku. Z każdym tygodniem narastał antytitowski bunt. Jednakże część działaczy, zdając sobie sprawę z powagi sytuacji, nie przejawiało aktywności, oczekując na powrót marszałka do kraju. Wiedział, że robi się gorąco, jak wrze w chorwackim kotle, ale swoim zwyczajem wolał przeczekać, aż najbardziej zapalczywi się wyszumią, a przy okazji ujawnią się ukryci dotychczas wrogowie. I kiedy wydawało się, że nie powinien dłużej milczeć - ku zdumieniu wszystkich, w tym także obserwatorów zagranicznych - Tito, po krótkim pobycie w kraju, udał się w kolejną podróż zagraniczną. Tej jesieni dużo jeździł po świecie, jakby w kraju wszystko było w najlepszym porządku. W październiku i listopadzie 1971 roku był w Iranie na uroczystościach związanych z rocznicą 2 500 lat istnienia perskiego cesarstwa. Przebywał w Indiach i Zjednoczonej Republice Arabskiej, w Stanach Zjednoczonych Ameryki, w Kanadzie i Wielkiej Brytanii. Wszędzie był podejmowany przez przywódców państw z należytym szacunkiem, omawiał problemy dwustronne i międzynarodowe oraz ruchu niezaangażowania. Pytany przez dziennikarzy o sytuację w Jugosławii, a zwłaszcza w Chorwacji, dawał na ogół wymijające odpowiedzi, manifestując siłę spokoju i pewność siebie - jako przywódcy jugosłowiańskiej Federacji i partii. A tak naprawdę to była tylko poza, mistrzowsko grana rola. Niepokoił się i to coraz bardziej. Z kraju nadchodziły każdego dnia niepomyślne wieści. Antytitowska aktywność Chorwatów pociągnęła za sobą Serbów, wysuwających coraz śmielej swoje roszczenia narodowe. Tito jednak zachowywał kamienny spokój. Wreszcie powrócił, witany przez tłumy. Starannie przeanalizował sytuację, to wszystko co się wydarzyło. Ale ciągle się nie spieszył, jeszcze zwlekał, doprowadzając i swoich przeciwników, i zwolenników do białej gorączki. Zastanawiano się już niemal publicznie - dlaczego nie działa, czy nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji, co kryje w zanadrzu, jak i kiedy uderzy? Niepewność jednych rozzuchwalała, innych psychicznie osłabiała. A on igrał z ogniem, dalej manifestował swój spokój. Chciał uderzyć, ale skutecznie, bez większego ryzyka. W końcu listopada zorganizowany został masowy strajk chorwackich studentów. Domagali się oni usunięcia ze stanowisk czołowych działaczy partyjnych, m.in. Vladimira Bakaricia, zasłużonego w czasie wojny i bardzo cenionego przez Titę współpracownika. Nadszedł wreszcie czas ostatecznej rozgrywki. Tito nie mógł już zwlekać - wezwał do swojej rezydencji w Karadjordjewie całe kierownictwo Związku Komunistów Chorwacji. Przybyli także członkowie Prezydium ZKJ. W dniach od 30 listopada do 1 grudnia 1971 roku przez dwadzieścia godzin, z krótkimi tylko przerwami, trwała rozmowa Tity z Chorwatami. Potem poszerzono krąg rozmówców. Tito zażądał, aby dyskusja w sprawach chorwackich objęła całą jugosłowiańską partię, ponieważ i w innych republikach też istnieją podobne zjawiska politycznego buntu, podobne tendencje. Zdaniem Tity, w Chorwacji rozwinął się ruch nacjonalistyczny, któremu kierownictwo tamtejszej partii nie potrafiło się przeciwstawić, a to głównie ze względu na rozłam, jaki w nim nastąpił. Członkowie Prezydium ZKJ w ostrych słowach ocenili postępowanie czołowych działaczy partii chorwackiej. Branko Mikulić, ówczesny przewodniczący KC ZK Bośni i Hercegowiny podkreślił, że ruch nacjonalistyczny w Chorwacji rozwinął się właśnie w momencie, gdy w Republice BiH "osiągnięto wysoki poziom braterstwa i jedności Chorwatów, Serbów i Muzułmanów". Mówili też inni, prześcigając się w gorliwym popieraniu Tity i potępianiu Chorwatów. France Popit podkreślił niepokój Słoweńców z powodu pojawiania się zjawisk nacjonalistycznych. Podobne stanowisko zajął szef partii w Jugosłowiańskiej Armii Ludowej. Angel Ćemerski alarmował, że nacjonalizm pojawia się także w Macedonii. Fadil Hodźa, członek Biura Wykonawczego Związku Komunistów Kosowa przypomniał wydarzenia, jakie doprowadziły do wzrostu nacjonalizmu i sił opozycji. Ponad dziesięć lat później ten sam działacz został usunięty ze wszystkich stanowisk partyjnych i to właśnie za rozwijanie albańskiego nacjonalizmu w tym okręgu autonomicznym. Takich wystąpień było więcej. Tito z widocznym rozdrażnieniem słuchał zwłaszcza tych przemówień, które powtarzały znane fakty, albo poprzez które poszczególni działacze chcieli upiec własną pieczeń, przypodobać się marszałkowi. Kończąc obrady, Tito stwierdził, że przyczyną wszystkich tak szkodliwych wydarzeń i zjawisk w Chorwacji oraz innych republikach był kryzys ideowy w partii. Zrodził się on już dawno, a jego przejawami były różne nacjonalistyczne wystąpienia na łamach prasy. Tito przypomniał, że Prezydium KC ZKJ ma prawo do ingerowania w sprawy i działania komitetów centralnych partii w republikach. Nastąpiły spodziewane zmiany kadrowe. Kierownictwo ZKCh zostało całkowicie odnowione. Ze Związku wydalono 741 członków, zmieniono obsadę 131 stanowisk funkcyjnych, zrezygnowało 280 czołowych działaczy. Tito zapewnił Komitet Centralny ZKCh, że ma doń pełne zaufanie i może liczyć na jego osobistą pomoc. Po złamaniu opozycji partyjnej w Chorwacji - głównym ośrodkiem buntu i krytyki pozostał Belgrad. W odróżnieniu od hałaśliwego i jawnego sposobu walki nacjonalistycznej w Chorwacji - w stolicy działano spokojniej, mniej widowiskowo, bardziej wyrachowanie. Ukrywano właściwe cele powtarzającej się krytyki, a poza tym to działanie nie miało antyfederalnego, destrukcyjnego charakteru. W Związku Komunistów Serbii domagano się wprowadzenia - wraz z reformą państwową - również federalizacji partii. Część nacjonalistycznie myślącej inteligencji w Belgradzie uznała, że zmiany w Federacji są przejawem antyserbskiej polityki, że zostały one narzucone przez Chorwatów i Słoweńców (Tito i Kardelj), którzy i tak opanowali kierownictwo ZKJ. Czołowi działacze Związku Komunistów Serbii, a zwłaszcza jego przewodniczący Marko Nikezić, zajęli opozycyjne stanowisko wobec postanowień z Karadjordjewa. Uznali oni, że kierownictwo ZKJ - a więc przede wszystkim sam Tito - autokratycznie rządzi partiami we wszystkich republikach i okręgach autonomicznych, a nawet w opsztynach i zakładach pracy. Prowadzi to do jeszcze silniejszego umocnienia autokratycznych rządów, nie tylko w partii, ale i w kraju. Latinka Perović, pełniąca funkcję sekretarza KC ZK Serbii, poddała ostrej krytyce czołowych działaczy partii, którzy nie będąc w stanie nią kierować, nie powinni również decydować o losach społeczeństwa. Zadania i problemy dawno ich bowiem przerosły. Zastrzegała przy tym, że nie chodzi jej tutaj o wiek, ale o ludzi, którzy nie potrafią podołać wymogom współczesności, nowoczesności myślenia i działania. Zareagował serbski parlament, uznając publicznie, że szerzenie tego rodzaju opinii jest wysoce szkodliwe i przekształca partię w klub dyskusyjny. Tito uważnie obserwował wydarzenia, analizował wypowiedzi opozycjonistów. 29 września 1972 roku uznał, że musi zareagować. Wystosował dramatyczny list "Do wszystkich komunistów Jugosławii". Podkreślił w nim, że nasila się decydująca walka o dalszy rozwój i przyszłość socjalizmu w kraju, że należy położyć kres wszystkim kontrrewolucyjnym działaniom. Przez cztery dni - od 13 do 16 października - trwała burzliwa dyskusja Tity z czołowymi serbskimi działaczami partyjnymi. Dochodziło do dramatycznych spięć, zarzucano Ticie, że ma dyktatorskie zapędy, niektórzy przypominali swoje wojenne zasługi. (W oficjalnym komunikacie stwierdzono jednak tylko, że zostały wyjaśnione wszystkie błędy i ideologiczne przegięcia.) Tito przyznał, że stosunki pomiędzy kierownictwem serbskiej partii i Prezydium KC ZKJ nie rozwijały się prawidłowo. Uznał za błędne mniemanie, że decentralizacji państwowego aparatu i systemu, zwłaszcza gospodarczego, powinna towarzyszyć podobna decentralizacja partii. Wręcz przeciwnie - potrzebna jest jeszcze silniejsza centralizacja i jedność Związku Komunistów. Jego zdaniem stała się rzecz fatalna: uznano w kraju i za granicą, że nastąpił podział - po jednej stronie Tito, po drugiej - Nikezić, który, przewodzi postępowej linii, a ja jestem konserwatystą, niemal stalinistą - żalił się Tito. Do późnej nocy trwały zażarte dyskusje. Nie były łatwe. Tito walczył nie tylko o "słuszność sprawy", ale i o swój autorytet przywódcy. Bał się, że może zostać pokonany przez młodszych, bardziej wykształconych. Gdzie te czasy, gdy nikt nie śmiał się mu sprzeciwić? Sądził, że łatwo rozprawi się z Serbami, ale ci zachowali swoje stanowisko. Na zakończenie tego trudnego spotkania mówił z goryczą: "Z prasy, przemówień, oświadczeń niektórych czołowych działaczy Związku Komunistów Serbii wyziera polemika z moimi poglądami. Postanowiłem nie poruszać tej sprawy. Oczekiwałem, że znajdą się towarzysze, którzy samokrytycznie ustosunkują się do swojego działania. Ale tak się nie stało i jest mi bardzo, bardzo przykro... " Powiedział też: "Ponownie chciałbym zwrócił uwagę na znaczenie listu, jaki wysłaliśmy - ja i Biuro Wykonawcze. Niech się nie ponowi stara praktyka, że się go tylko przeczyta i włoży ad acta. Są w nim zadania dla członków partii, które trzeba wykonywać. Każdy znajdzie w nim zadania dla siebie". Różnie o tym liście mówiono, tylko gorliwcy wychwalali go pod niebiosa. Słoweńcy wymyślili dowcip: "Kto pisze listy? Ten, co jest daleko od swoich..." Z zaciekawieniem oczekiwano zmian personalnych w serbskim kierownictwie partyjnym. Tito zaskoczył wszystkich, stał się nagle legalistą: "Myślę, że zgodzicie się ze mną, że na takim nieformalnym spotkaniu nie może być mowy o personalnych przesunięciach w kierowniczych organach waszej partii, ponieważ należy to do kompetencji waszych zgromadzeń. To jest wasza sprawa, sprawa waszego Komitetu Centralnego. Mówię o tym, ponieważ słyszałem głosy, że tutaj zamierza się zdejmować niektórych towarzyszy z funkcji. Jest statut i zgodnie z nim musi się postępować w takich przypadkach..." Przyjęto te słowa jako poważne ostrzeżenie. Znali Titę. Jego oponenci nie mieli złudzeń. Wkrótce po owej dramatycznej dyskusji zrezygnowali ze swoich funkcji Marko Nikezić i Latinka Perović. Odeszło wielu innych działaczy partyjnych. Czystka objęła gospodarkę, prasę, wiele instytucji publicznych. Rezygnowali sami lub byli usuwani ci wszyscy, którzy nie uznali linii politycznej 21 posiedzenia Prezydium KC ZKJ w Karadjordjewie, którzy nie poparli owego "listu do komunistów". I tak oto zakończył się polityczny kryzys w dwóch największych republikach Jugosławii. Miał on szerokie reperkusje w całym kraju, a zwłaszcza w Kosowie. W Słowenii tamtejszy Związek Komunistów musiał już od 1969 roku zwalczać lansowane poglądy o potrzebie utworzenia "samodzielnej Słowenii, powiązanej ze środkową Europą". Wszędzie trwały czystki kadrowe, także w Bośni i Hercegowinie oraz w Macedonii. Jedynie w Czarnogórze nie było nacjonalistycznych wystąpień, choć i tam pojawiały się nieprawomyślne poglądy. Zmiany kadrowe na wszystkich szczeblach partyjnych i w organizacjach społeczno-państwowych trwały do połowy 1973 roku. Tito nie zlekceważył tych wydarzeń i tej polemiki, która przyniosła mu wiele rozczarowań i goryczy. Zrozumiał nagle, że żył dotychczas w nierealnym świecie, otaczany pochlebcami, w aureoli powszechnego uwielbienia. Zwierzał się, że w tym czasie wielokrotnie rozmyślał o rezygnacji ze wszystkich stanowisk. Poczuł się boleśnie dotknięty tym, że nie uszanowano nawet jego autorytetu - dotychczas jedynego, nie kwestionowanego, tak poważanego w świecie przywódcy. Dało mu to wiele do myślenia i choć zwyciężyła jego wola, ZKJ wyszedł z kryzysu lat 1971-72 mocno osłabiony. Ostatecznie Tito postanowił jeszcze nie rezygnować. Obawiał się o los partii i kraju. Nie wyobrażał sobie, żeby na jego oczach miało się rozpaść dzieło jego całego życia. Energicznie przystąpił do umocnienia partii. Zaczęto wprowadzać centralizm demokratyczny, zasadę odpowiedzialności kierowniczych działaczy republikańskich i okręgowych związków komunistów przed Prezydium KC ZKJ. Przebudowano wszystkie organizacje partyjne - wielkie podzielono tak, aby każdy członek partii mógł się wykazać aktywnością w mniejszych zespołach. Powołano ośrodki marksistowskie przy komitetach partyjnych, zalecano studiowanie teorii. Wzmocniona została rola partii w podejmowaniu decyzji kadrowych, zwłaszcza gdy chodziło o odpowiedzialne stanowiska w państwie i gospodarce. Różnymi sposobami, także zaowalowanymi groźbami, domagano się od członków partii aktywnego działania i czujności wobec tzw. wroga klasowego. Wzywano do powszechnej czujności - przy każdej niemal okazji mówił o niej Tito. Zorganizowano cywilną samoobronę. I znowu stworzona została atmosfera powszechnego zagrożenia, wszędzie - jak za dawnych czasów - wypatrywano rodzimych i obcych wrogów. Dominowała wzajemna podejrzliwość, odczuwali ją wszyscy, nawet ludzie od lat zaprzyjaźnieni, a zwłaszcza cudzoziemcy, szczególnie ci z krajów komunistycznych. Nastąpiła wszechwładza partii. Nawet Socjalistyczny Związek Ludu Pracującego Jugosławii, choć zachował charakter "ludowego parlamentu", w swoim działaniu nadal musiał posiadać akceptację partyjnych komitetów różnych szczebli. Tak więc Tito, który tak stanowczo potępiał kraje komunistyczne z powodu ich systemu partyjnego - sam sięgnął do stalinowskich wzorów. Dotyczyły one nie tylko roli i zadań partii, ale i stwarzanej atmosfery podejrzliwości i wrogości wzajemnej. Doszło do tego, że ludzie znowu zaczęli liczyć się ze słowami, obawiać się jeden drugiego. Nie opowiadano dowcipów, bo nawet te najbardziej skromne czy sprośne mogły się komuś źle skojarzyć. I znowu dała o sobie znać tajna policja polityczna. Charakterstyczne, że w miastach jugosłowiańskich mundur milicyjny stał się rzadkością, po cywilnemu łatwiej było wyłapywać "wrogów ludu ". Nastąpiła eskalacja organizowanego powszechnego uwielbienia dla "jedynego przywódcy, najmądrzejszego, najwybitniejszego męża stanu, ojca i nauczyciela". Pomimo zażartej walki politycznej Tito dbał o swoją pozycję w stosunkach międzynarodowych. 16 maja 1972 roku spotkał się w miejscowości Kladovo nad Dunajem z prezydentem Nicolae Ceausescu. Wspólnie uruchomili elektrownię wodną "Djerdap". Była to kolejna okazja do zamanifestowania zażyłej przyjaźni dwóch prezydentów. Wiele świadczyło o tym, że jeden drugiego podpatrywał i naśladował, zwłaszcza w podtrzymywaniu kultu swojej osoby. 20 maja w Kumrovcu rozpoczęły się uroczystości, związane z 80-letnią rocznicą urodzin Josipa Broza i 35-letnią rocznicą objęcia prze Titę partyjnego przywództwa. 24 maja - na uroczystej sesji Zgromadzenia Federalnego w Belgradzie sędziwy prezydent odznaczony został po raz drugi Orderem Bohatera Narodowego. Tego samego dnia prezydium Rady Najwyższej Związku Radzieckiego podjęło decyzję o przyznaniu mu najwyższego odznaczenia ZSRR - Orderu Lenina. Rozdział XX NIESPOŻYTA AKTYWNOŚĆ Był fenomenem aktywności. Zadziwiał energią i ruchliwością. Pomimo trudnych problemów wewnętrznych w państwie i partii przyjmował licznie przybywających zagranicznych gości, delegacje jugosłowiańskich republik, uczestniczył w masowych spotkaniach, zjazdach, konferencjach. Choć żywo interesował się wydarzeniami międzynarodowymi i wprost przepadał za paradnymi podróżami zagranicznymi - w 1972 roku tylko dwukrotnie opuścił kraj. Najpierw pojechał do Związku Radzieckiego, gdzie wręczono mu wspomniany Order Lenina, a potem do Polski na zaproszenie Edwarda Gierka i Henryka Jabłońskiego. Resztę czasu pochłonęły mu problemy krajowe, miał bowiem świadomość, że wiele spraw zaszło zbyt daleko i wymaga jego osobistego nadzoru. Podobnie było w następnym - 1973 roku. Przyjmował głównie wizyty zagranicznych mężów stanu - m.in. w styczniu prezydenta Arabskiej Republiki Egiptu - Anwara el Sadata, w kwietniu kanclerza Republiki Federalnej Niemiec - Willy Brandta z małżonką, a w maju Edwarda Gierka. Wizyta szefa zachodnioniemieckiego rządu uświetniona była - zgodnie z przyjętym zwyczajem - wielkim przyjęciem w Pałacu Federacji w Nowym Belgradzie. Tito lubił tego rodzaju spotkania. Przybywał zawsze punktualnie w otoczeniu najbliższych współpracowników, m.in. Edwarda Kardelja i Vladimira Bakaricia, z nieodstępnym adiutantem oraz małżonką - Jovanką Broz. Czasami byli też jego synowie z poprzednich małżeństw - Miśa i Źarko. Kontrola przy wejściu do Pałacu Federacji nie była zbyt skrupulatna, choć zawsze Titę pilnie strzeżono w obawie przed zamachem, zwłaszcza ze strony emigracyjnych organizacji ustaszowskich i czetnickich. Wystarczało okazanie imiennego zaproszenia. Potem, już na górze, było "oczekiwanie na głównych gości. Przez wielką salę tworzył się niezbyt szeroki korytarz. Oczywiście każdy chciał stanąć w pierwszej linii, aby z bliska zobaczyć Titę. Najczęściej udawało się to zagranicznym korespondentom, mimo sarkań zwłaszcza ambasadorów. Zbliżające się oklaski zwiastowały przybycie Tity i jego gości. W połowie sali zatrzymywał się - orkiestra grała hymny, a potem cała dostojna grupa przechodziła do bocznej, nieco mniejszej sali. Tito w otoczeniu swych gości, małżonki i najbliższych współpracowników zasiadał w fotelu przy niskim stole. Był to znak - kelnerzy ruszali z tacami, odkrywali przesłonięte do tej chwili białym płótnem stoły z napojami i zakąskami - rozpoczynało się przyjęcie. Orkiestra grała popularne melodie czasami ruszano w pląsy. Można było podejść do drzwi sali, w której przebywał Tito. W miarę upływu czasu czujność ochrony malała i udawało się zbliżyć nawet na dwa, trzy metry do honorowego stołu. A w głównej sali, przepięknie ozdobionej kryształowymi żyrandolami i ściennymi mozaikami trwało, często do późna, wielkie przyjęcie. Wszystko zależało od samopoczucia prezydenta, który pomimo podeszłego wieku nie gardził ani hawańskim cygarem, ani szklanką whisky. Potem było jeszcze odejście żegnanej oklaskami honorowej grupy, co nie przeszkadzało w kontynuowaniu zabawy. Można by o tym pisać bez końca. Były to bowiem okazje do nawiązywania interesujących znajomości, przeprowadzania rozmów z czołowymi politykami, z czego korzystali głównie dyplomaci i zagraniczni korespondenci. Raz zdarzyło się, że cały protokół i program przyjęcia poszedł na marne. Było to w końcu lipca 1973 roku, gdy do Belgradu przybył z oficjalną wizytą Prezydent Ludowej Republiki Bangladeszu - Mudżibur Rahman. Zaproszeni zjawili się w Pałacu Federacji punktualnie, mijały minuty, kwadranse, a dostojnych gości nie było. Okazało się, że toczył się właśnie mecz piłkarski na mistrzostwach świata, grała reprezentacja Jugosławii i obaj prezydenci koniecznie chcieli go obejrzeć na ekranie telewizora. Zwyciężyła wtedy Jugosławia i Tito przybył na przyjęcie wyraźnie uradowany. Innym razem zdarzył się przykry incydent. Stało się to w czasie przyjęcia z okazji trzydziestej rocznicy zwycięstwa nad hitlerowską III Rzeszą. Wcześniej odbyła się defilada z udziałem weteranów wojny, którym z tej okazji uszyto specjalne mundury. I oni też byli głównymi gośćmi w sali Pałacu Federacji. Przybył owacyjnie witany Tito. Potem w czasie przyjęcia nie żałowano rozmaitych trunków i kombatanci ruszyli w taniec - przez całą salę rozwinęło się koło. Ktoś zaczął skandować: "Ti-to, Ti-to!", reszta podchwyciła i oczekiwano, że zjawi się z tej bocznej sali ich sławny dowódca. Tak się też stało, drzwi nagle się otworzyły i gdy sala rozhuczała się gromką owacją - marszałek jakby tego nie słyszał, nie widział - przeszedł do wyjścia z kamienną twarzą. Zrobiło się nagle cicho. Dopiero gdy zagrała orkiestra, rozpoczęły się rozmowy. Nastrój jednak prysł, zaczęto się żegnać bez zwykłej w takich przypadkach serdeczności. Powiało grozą, nikt nie wiedział, co się stało, dlaczego Tito tak ich potraktował. Czy się obraził? - ale dlaczego? Przecież chcieli, żeby był z nimi... Było też przyjęcie, które odbyło się w hallu, gdzie zwykle stały wieszaki na ubrania i na schodach. Ale o tym jeszcze opowiem. Kiedy przyjechał w maju 1973 roku do Jugosławii Edward Gierek, Tito przebywał w jednej ze swoich licznych, luksusowych rezydencji - w Brdo koło Kranja, w Słowenii. Przylot był więc w Lublanie. Na polskiego gościa oczekiwała na lotnisku kompania honorowa JAL, wyglądająca dość osobliwie - żołnierze byli różnego wzrostu, stali jak popadło, nie brakło obok dryblasów zupełnie małych osobników w opadających na uszy, zbyt dużych hełmach. Orkiestra zagrała hymny - jugosłowiański i polski. Wtedy to wielu dyplomatów i korespondentów kręciło głowami, że obie te melodie są tak bardzo do siebie podobne. Myślę, że w tamtym przypadku wykonane były identycznie. I tu dygresja. Oto i sam Tito uważał, że należy zrezygnować z tradycyjnie wykonywanej przy uroczystych okazjach melodii "Hej, Słowianie", jako żywo przypominającej melodią nasz Mazurek Dąbrowskiego. Domagał się skomponowania nowego, oryginalnego hymnu Jugosławii. Rozpisano więc wielki konkurs na jego melodię - pierwszą nagrodę jeszcze w 1969 roku zdobył macedoński kompozytor Chrisik Taki za "Uroczystą Pieśń". Gorzej było z tekstem. Ogłaszano więc nowe konkursy. Apelowano do poetów i wreszcie do wszystkich obywateli, obiecywano wysokie nagrody. Żaden nie przyniósł oczekiwanego rezultatu. Trudność polegała bowiem na tym, że musiały być i to w trzech zwrotkach uwzględnione wszystkie istotne elementy współczesnej Jugosławii: Tito, system samorządowy, polityka niezaangażowania, tradycje wojny narodowo- wyzwoleńczej, budowa socjalizmu, braterstwo i jedność. Pojawiły się liczne próby z udziałem poetów, pisarzy, dziennikarzy, urzędników i uczniów, ale do dzisiaj nic z tego nie wyszło. Nie dali rady nawet dyspozycyjni wierszokleci i grafomani. Nadal przy ważnych uroczystościach grana jest miła sercu każdego Polaka melodia. Pojawiły się potem takie chwytliwe dla ucha pieśni jak "Jugoslavijo!" czy "Druźe Tito, mi ti se kunemo..." (Towarzyszu Tito, my ci przysięgamy...). Obie stały się bardzo popularne, wykonywane masowo, intonowane spontanicznie przy różnych okazjach - imprez politycznych, kulturalnych, sportowych, w wielkich kongresowych salach i na stadionach. Dopiero w ostatnich latach ta druga pieśń została jakby zapomniana. Już dzisiaj mało kto chce przysięgać, że z drogi wytyczonej przez Titę nie zejdzie. Żadna z tych pieśni nie awansowała jednak do rangi jugosłowiańskiego hymnu państwowego, choć był moment, że ta druga "Druźe Tito..." miała duże szanse, zwłaszcza po śmierci marszałka. Ciekawa jest jej historia. Mylnym okazało się mniemanie, że powstała właśnie na skutek żalu po stracie Tity. Zrodziła się w czasie znanej hitlerowskiej ofensywy w górach Kozara w czerwcu 1942 roku. Wtedy to chłopka, Persa Ristić ze wsi Bjelajaca koło miejscowości Bosanska Dubica straciła całą rodzinę - blisko trzydzieści osób, w tym także maleńkie dzieci. Na widok bestialsko pomordowanych zaśpiewała z głębi serca: "Wszędzie groby w zielonym życie, Kozara przysięgała Ticie: Towarzyszu Tito, my ci przysięgamy, że z twojej drogi nie zejdziemy..." Słowa te i melodię podjęły inne kobiety, zbierające i grzebiące pomordowanych. Po wojnie pieśń ta została na długie lata zapomniana, ale w 1948 roku na V Kongresie Komunistycznej Partii Jugosławii zaśpiewali ją marszałkowi delegaci z Kozary. Potem znowu o niej zapomniano. Pojawiła się dopiero w 1980 roku. Być może powstanie kiedyś tekst nowego hymnu państwowego Jugosławii, który zastąpi pieśń "Hej, Słowianie" na melodię Mazurka Dąbrowskiego, znacznie jednak wolniej wykonywaną. Była ona bardzo popularna w XIX wieku i zagrzewała słowiańskie narody do walk wyzwoleńczych. Była też śpiewana w oddziałach partyzanckich Tity w czasie drugiej wojny światowej i wykonywana jest nadal w szczególnie uroczystych momentach, choć nigdy nie została uznana w Konstytucji za oficjalny hymn państwowy Jugosławii. Wróćmy jednak do 1973 roku. Na początku lipca Tito pojechał do Tjentiśte, aby wziąć udział w uroczystościach trzydziestej rocznicy bitwy nad rzeką Sutjeską, w czasie której został ranny. Pod pomnikiem, upamiętniającym bohaterstwo i masakrę młodych partyzantów, wygłosił obszerne przemówienie. Przypomniał, że komuniści zawsze szli do boju w pierwszym szeregu. Wezwał, aby i teraz stawali na najtrudniejszych stanowiskach pracy. Mówił o bolesnej sprawie emigracji zarobkowej, która - zwłaszcza gdy chodzi o wykształcone kadry - przynosi krajowi niepowetowane szkody. "Trzeba stworzyć takie warunki pracy i płacy - powiedział - aby nikt jej, nie szukał za granicą." Wspominał też o ruchu niezaangażowania. Wzruszył się wymieniając jego twórców. Załamał mu się głos, niemal załkał mówiąc, że spośród nich tylko on pozostał jeszcze przy życiu. A 26 lipca odbyły się uroczystości dla uczczenia dziesięciolecia tragicznego trzęsienia ziemi, jakie nawiedziło Skopje, stolicę Socjalistyczej Republiki Macedonii. Wtedy to o godzinie 5.17 w ciągu kilkunastu sekund przestało istnieć miasto. Dziesięć tysięcy mieszkańców znalazło się pod gruzami. 1070 osób zginęło, 3200 odniosło obrażenia, 1200 doznało trwałych okaleczeń. Cały kraj pospieszył z pomocą dla Skopje. Podobna, solidarna akcja organizowana była przez wiele państw świata, także i przez Polskę. Na wieść o katastrofie przybył do Skopje Tito wraz z małżonką. Był wstrząśnięty dramatem miasta. Oto upalny lipiec, od ruin niósł się fetor rozkładających się ciał, pod wieloma domami byli jeszcze żywi, zasypani ludzie. Trwała akcja ratunkowa z udziałem jugosłowiańskich i radzieckich żołnierzy, którzy przybyli niemal natychmiast na wiadomość o katastrofie. A nad brzegami Wardaru tłumy opalających się nagusów, którzy zgotowali prezydentowi huczną owację. Oklaski, skandowanie imienia, zaczęto śpiewać na cześć pani prezydentowej starą macedońską piosenkę ludową: "Jovano, Jovanko..." Tito doznał wtedy szoku. Rozwścieczyło go to, że w obliczu tragedii można tak beztrosko się opalać. Zaczął krzyczeć, przeganiać wiwatujących, gromił ich, przeklinał, wyrzucał im głupotę i bezduszność. Dostało się - i to mocno - miejscowym władzom i działaczom partyjnym. Długo nie mógł się uspokoić, mimo natychmiastowej pomocy lekarskiej. Potem, gdy szok minął, opowiedziano mu, że rejon, w którym pracują przy odkopywaniu zasypanych żołnierze radzieccy, został otoczony kordonem milicji. "Dlaczego? - zapytał. Czy tam jest tak bardzo niebezpiecznie?" Zapadła cisza, a potem ktoś odważniejszy wyjaśnił, że przyczyna jest prosta - oto radzieccy żołnierze pracują niemal bez chwili odpoczynku. I dlatego schodziły się tam tłumy, aby im się przyglądać, głównie młodzi ludzie stojący bezczynnie z rękami w kieszeniach. Tito już nic nie odpowiedział, machnął tylko ręką, a gest ten wystarczył za najbardziej obraźliwe słowa. Teraz po dziesięciu latach od tamtej katastrofy z zainteresowaniem oglądał odbudowane Skopje - dzieło m.in. japońskich i polskich architektów. Odwiedził też na krótko dzielnicę Varśevo, zbudowaną przez Polaków - dzielnicę jednorodzinnych domków wśród zieleni, w których nikt nie chciał początkowo mieszkać, a dziś jest to najdroższa, najbardziej pożądana i prestiżowa część miasta. Już wtedy bardzo się Ticie podobała. W uznaniu sukcesów w odbudowie odznaczył Skopje Orderem Bohatera Pracy Socjalistycznej. Rok 1973 był okresem intensywnych przygotowań zapowiedzianego na koniec maja 1974 roku X Kongresu ZKJ. Trwały też prace nad tekstem projektu nowej jugosłowiańskiej konstytucji. Była ona już bardzo potrzebna. Życie i rozwój społeczeństwa daleko wyprzedziły przepisy, zawarte w obowiązującej ustawie zasadniczej. Należało wprowadzić do konstytucji takie pojęcia, jak system samorządowy i polityka niezaangażowania w stosunkach międzynarodowych. Pomimo licznych, absorbujących prac, Tito udał się jednak do Algieru, aby wziąć udział w IV konferencji szefów państw lub rządów krajów niezaangażowanych. Obszernym przemówieniem otworzył pierwszą roboczą sesję. Tego roku nie brakło i innych ważnych obchodów - 29 listopada mijała trzydziesta rocznica historycznego, II posiedzenia Antyfaszystowskiej Rady Wyzwolenia Narodowego Jugosławii (AVNOJ), na którym - przypomnę - stworzone zostały podwaliny pod przyszłe federacyjne państwo jugosłowiańskich narodów i narodowości. Tito przybył do bośniackiego miasteczka Jajce. Jakże jednak niepodobnego do tego, jakie zapamiętał. Zniszczony został przez nadgorliwców jego bośniacki koloryt, zamiast czarnych, gontami pokrytych dachów - wszędzie lśniła ocynkowana blacha. Z dezaprobatą wyraził się wtedy o nieposzanowaniu starych, ludowych tradycji. Miasteczko przygotowało się do powitania marszałka i uroczystóści rocznicowych. Cała górzysta okolica, wszystkie drogi i ścieżki obstawione były przez wojsko i bezpiekę. Była piękna, słoneczna jesień, ale nagle w nocy z 28 na 29 listopada znienacka zaatakowała ostra zima. Spadł śnieg, chwycił kilkunastostopniowy mróz. Tito przyjechał w letnim mundurze i półbutach. Nie zważając na szczypiący w uszy mróz, przyjął honory swej przybocznej gwardii (Titova Garda) i udał się do miejscowego Domu Kultury, aby wygłosić przemówienie. Wśród ponad pięciuset uczestników zebrania byli i ci, którzy pamiętali tamtą historyczną noc sprzed lat trzydziestu. Tito przedstawił znaczenie tamtych wydarzeń, dał szeroką ocenę dorobku minionego trzydziestolecia. Burzliwa owacja na cześć Tity zakończyła uroczystość. Tylko niektórzy zadumali się nad słowami prezydenta, w których mówił o młodzieży. Pamiętali tak niedawne wydarzenia w Bośni, kiedy to doszło do krwawego starcia z dywersantami, którzy przybyli z dalekiej Australii. Przez austriacko jugosłowiańską granicę przejechali do Słowenii, ciężarowym samochodem, którym zwykle wożono wodę mineralną, a więc znanym celnikom i pogranicznikom. Potem przedostali się do Bośni, witani bardzo serdecznie przez ludność, która natychmiast rozprawiła się z miejscowymi milicjantami i komunistami. Na wieść o tym Tito rozkazał, aby młodzież z obrony cywilnej rozprawiła się z dywersantami. Posłał kilkunastoletnie dziewczęta i chłopców przeciwko doskonale wyszkolonym komandosom. Raz jeszcze spłynęły bośniackie skały daremnie przelaną krwią. Była to prawdziwa masakra. Dopiero potem Tito skierował w ten rejon doborowe oddziały wojska, które pokonały ustaszowskich dywersantów. Otrzymali oni potem karę śmierci,jednego tylko ułaskawiono - Tito chciał okazać wielkoduszność, ze względu na młody wiek komandosa. Ale o krwi pochopnie wysłanej w ogień młodzieży pamięta się w Jugosławii do dzisiaj. I tak oto nadszedł rok 1974 - czas wielkich, systemowych przemian. 21 lutego Jugosławia otrzymała nową Konstytucję. W ten sposób zakończył się intensywny proces tworzenia i unowocześniania struktur państwowych i społecznych. Uroczyste jej uchwalenie odbyło się w Zgromadzeniu Narodowym. Mogliśmy wtedy - korespondenci z telewizji - podchodzić blisko do marszałka i filmować go bez przeszkód. Znosił to ze stoickim spokojem. Udawał, że nas nie widzi, ale przybierał efektowne pozy. Podobne w treści konstytucje otrzymały w tym czasie wszystkie inne jugosłowiańskie republiki i po raz pierwszy - okręgi autonomiczne - Wojwodina i Kosowo. Po tych uroczystościach przez trzy miesiące odbywały się wybory do wszystkich organów przedstawicielskich - od zgromadzeń gminnych (opsztyny) po republikańskie i okręgowe. Końcowym akcentem były wybory do Zgromadzenia SFRJ, do Prezydium Federacji (kolektywny, 9-osobowy prezydent) oraz do Związkowej Rady Wykonawczej czyli rządu. Wszystko to według nowego, wielostopniowego systemu, w którym radnych i posłów zastąpili delegaci i delegacje. System ten jest mocno skomplikowany, dlatego też prasa przez wiele tygodni objaśniała społeczeństwu, na czym to wszystko polega. Nie na wiele to się zdało, mało kto mógł się w tej dżungli przepisów połapać, a już nikt nie wiedział, kogo wesprze swoim głosem, kto ostatecznie zajmie miejsce w parlamencie. Każdy obywatel głosował kilkakrotnie, na przykład w swojej podstawowej organizacji pracy zrzeszonej (OOUR), we wspólnocie lokalnej w miejscu zamieszkania, w organizacji społecznej i politycznej, do której należy. Według Kardelja i Tity miał to być najbardziej demokratyczny sposób wybierania władz i organów przedstawicielskich, "najwyższy stopień wolności ludzi pracy, jakiego nie znała historia..." Maj 1974 roku przyniósł kolejne ważne wydarzenie. W połowie miesiąca odbyło się wspólne posiedzenie obu części Zgromadzenia SFRJ - wprowadzonych przez nową Konstytucję - Rady Związkowej oraz Rady Republik i Okręgów. Zgodnie z upoważnieniem, zawartym w ustawie zasadniczej, jednogłośnie wybrano Josipa Broza Tito na prezydenta SFRJ bez ograniczenia czasu trwania mandatu, a więc dożywotnio. Podobną decyzję podjął X Kongres ZKJ, który odbył się w dniach 27-30 maja w nowootwartej hali sportowej "Pionir" w Belgradzie. Poprzedziły go partyjne kongresy w republikach oraz konferencje związków komunistów w okręgach autonomicznych. Tito został również jednogłośnie - wybrany przewodniczącym ZKJ bez ograniczenia czasu trwania mandatu. Po X Kongresie rozpoczął się długotrwały proces umacniania samodzielności republik i okręgów autonomicznych. Jego początki sięgają jeszcze 1963 roku, kiedy to przyjęta została nazwa państwa: Socjalistyczna Federacyjna Republika Jugosławii. Dalszym krokiem było uchwalenie poprawek do ustawy zasadniczej (tzw. amandmanów) w latach 1967-68 oraz w 1971 roku. Wprowadzone zostały wtedy zmiany w strukturze państwa. Znaczna część uprawnień została przekazana radom wykonawczym i zgromadzeniom, czyli rządom i parlamentom republik. Następował proces decentralizacji władzy, skupionej dotychczas w Belgradzie. Nowa Konstytucja z 1974 roku tworzyła formalno-prawną bazę dla rozwoju struktur samorządowych. Tito powierzył Edwardowi Kardeljowi odpowiedzialne zadanie opracowania zawartych w nowej Konstytucji zasad samorządowych. Przełożenie języka prawa na język życia. Kardelj poświęcił się tej pracy bez reszty, stale konsultując się z Titą. Były to długie przyjaciół rozmowy, często o najdrobniejszych szczegółach. Obaj z przejęciem zajmowali się tą żmudną pracą, przekonani, że tworzą epokowe dzieło, swoisty pomnik swego życia, który przetrwa dziesięciolecia. I tak powstało "Prawo o Zrzeszonej Pracy" (Zakon o Udruźenom Radu), nazwane przez prasę małą konstytucją. Uchwalone zostało przez Zgromadzenie SFRJ 25 listopada 1976 roku. Twórcy tego kodeksu starali się przewidzieć wszelkie możliwe sytuacje w samorządowym życiu kraju i - jak powiedział Edward Kardelj na kolacji, na którą go zaprosiliśmy (my, korespondenci zagraniczni) do hotelu Metropol - samo życie będzie wprowadzało poprawki. Pełni kurtuazji dla gościa zadaliśmy mu mnóstwo pytań, nie na wszystkie potrafił odpowiedzieć, zasłaniał się ogólnikowymi twierdzeniami, nie potrafił nikogo przekonać. Rychło jednak doświadczenie pokazało, że wiele zasad zawartych w tej ustawie to czysta utopia, całkowicie oderwana od życia. Gospodarka podzielona na około 60 tysięcy podstawowych organizacji zrzeszonej pracy, obciążona koniecznością zawierania samorządowych porozumień i społecznych umów, nie była w stanie podejmować wielkich przedsięwzięć. Proste sprawy nagle się skomplikowały. Gdy w stoczni im. 3 Maja w Rijece zapytałem, jak długo trwa podejmowanie decyzji o postawieniu na przykład małego baraku na narzędzia - usłyszałem, że do ośmiu miesięcy. Wypowiedzieć się bowiem musieli wszyscy pracownicy i to jednogłośnie. Głos sprzeciwu zmuszał do rozpoczynania wszystkiego niemal od nowa, do ciągłych konsultacji i ustaleń, tak aby wreszcie wszyscy powiedzieli: tak. Kardelj nam mówił, że to bardzo demokratyczne, bo nie można, aby w głosowaniu większość narzucała swą wolę mniejszości, choćby to nawet była tylko jedna osoba. Rychło sprawdziła się zapowiedź, życie zaczęło wprowadzać swoje poprawki do utopijnej teorii - najczęściej wracano więc do starych metod centralnego podejmowania decyzji. Podstawowe organizacje pracy obrosły przy tym aparatem biurokratycznym, bo każda musiała mieć swoją księgowość, sprawozdawczość i tak dalej. Nie kończące się narady, ciągłe uzgadniania odbierały najbardzrej aktywnym chęć do pracy. Zaczęły też znowu tworzyć się mafijne grupy i grupki, dbające jedynie o własne interesy. Rok 1975 minął na podróżach, przyjmowaniu wizyt. Tito, jak zwykle aktywny, jeździł też po kraju, wszędzie owacyjnie witany. Były jednak okresy, a zdarzały się coraz częściej, że nagle prezydent znikał. Nie pojawiał się, nie zabierał głosu, wszyscy zachodzili w głowę, co się z nim stało. Ludzie patrzyli na siebie z niepokojem - czyżby to już? Poufnymi kanałami dowiadywaliśmy się, że Tito przechodzi kuracje odmładzające, podobno sprowadzał zza granicy najwybitniejszych gerontologów, zażywał egzotyczne lekarstwa. Były też okresy, gdy rzeczywiście źle się czuł, nie przyjmował nikogo, by potem nagle pojawić się w dobrej formie, z opalenizną na twarzy. W czerwcu 1976 roku wziął udział w berlińskiej konferencji partii komunistycznych i robotniczych Europy. W końcu tegoż roku otrzymał doktorat nauk wojskowych, przyznany mu przez Centrum Wyższych Szkół Wojskowych w Belgradzie. Rok następny - 1977 - niósł z sobą obchody dwóch rocznic - 85 urodzin Josipa Broza oraz 40-lecia objęcia przez niego kierowniczej funkcji w Komunistycznej Partii Jugosławii, poprzedniczce ZKJ. W Zagrzebiu wymyślono wtedy jeszcze jedną okrągłą rocznicę - 50-lecie dokooptowania Josipa Broza, robotnika-metalowca, do Miejskiego Komitetu KPJ w Zagrzebiu. Program tych wszystkich rocznic i uroczystości przewidywał bezpośredni udział potrójnego jubilata. Tito rozpoczął serię spotkań z młodzieżą i załogami robotniczymi wielkich zakładów przemysłowych. Telewizja przekazywała "na żywo" te spotkania, zwłaszcza organizowane w jego rodzinnym Kumrovcu, gdzie powstał na cześć Tity piękny, nowoczesny ośrodek szkolenia partyjnego - a jednocześnie muzeum pamięci. Oglądano te telewizyjne audycje, niemal każdego nurtowała myśl, że to może już ostatnie spotkanie. I dlatego warto go słuchać, oglądać, zapamiętać. Kulminacja obchodów przypadła na maj. W Belgradzie, na terenach targowych otwarto wielką historyczną wystawę pod nazwą "Tito", która prezentowała w fotografiach i dokumentach życie i rewolucyjną działalność Josipa Broza, aż po rok jubileuszu. Marszałek przyjachał na otwarcie, starannie obejrzał wszystkie plansze, fotografie i eksponaty, snuł wspomnienia, przypominał wydarzenia, opowiadał anegdoty. Była też konferencja prasowa, w czasie której jeden z dziennikarzy, zagraniczny korespondent, ale jugosłowiański obywatel, przyglądając się dawnym i późniejszym fotografiom, porównując je - zakwestionował identyczność osoby Josipa Broza z lat przedwojennych ze współczesnym Titą. Przypomniał, że od lat istnieje podejrzenie, że dawny Josip Broz został w Związku Radzieckim zamordowany, zastąpił go zupełnie inny człowiek - bezgranicznie oddany komunizmowi i Stalinowi. Urzędnicy ze Związkowego Komitetu Informacji oniemieli z przerażenia, odrzucając stanowczo tego rodzaju insynuacje, zaliczając je do wrogich plotek. A ponieważ sprawę poruszył wiekowy już dziennikarz, znany z niewyparzonego języka, wszystko to zostało puszczone w niepamięć. Wątpliwości jednak pozostały, nawet się umocniły, gdy z Moskwy nadeszła wieść, że Stalin miał sobowtóra, który nie tylko przyjmował defilady, ale i rozmawiał z najbliższymi współpracownikami. W tamtych latach opowiadano sobie w Belgradzie - oczywiście tylko w zaufanym gronie - że bardzo dziwnie wypadło pierwsze spotkanie Tity z dawnymi sąsiadami i kolegami. Oto, gdy po wojnie przybył do rodzinnego Kumrovca, nie poznawali go najstarsi mieszkańcy wioski. A on ich tak - przypominał każdemu jego imię, że razem paśli krowy, chodzili na jabłka, łowili ryby w rzece Sutli. Nagabywani odpowiadali niepewnie, przytakiwali, chowali się w tłumie. Dopiero następnym razem było już inaczej, odpowiednio pouczeni, gorliwie wspominali dawne chłopięce lata, znalazł się także nauczyciel, który uczył małego Joźkę, popisywał się swoją niezwykle dokładną pamięcią. Jak było naprawdę - tego nikt nie wie. Może po wielu latach, gdy udostępnione zostaną najtajniejsze archiwa, prawda wyjdzie na jaw. Tym niemniej, zwłaszcza teraz, gdy minęło ponad dziesięć lat od śmierci marszałka, rozwijają się dyskusje na jego temat, wyławiane są mało znane fakty, które trzeba jednak traktować bardzo ostrożnie. Większe znaczenie mają wspomnienia ludzi, którzy byli bliskimi współpracownikami Tity. Do takich należy na przykład Svetozar Vukmanović Tempo, który po raz pierwszy zetknął się z Josipem Brozem jeszcze w 1940 roku, gdy powierzono mu dział techniczny KC KPJ. Jednakże, kto się kryje pod pseudonimem "Tito", dowiedział się dopiero w dwa lata później, przy okazji I posiedzenia Antyfaszystowskiej Rady Wyzwolenia Narodowego Jugosławii w Bihaciu. Różnie przebiegała jego powojenna kariera, często popadał w niełaskę, był odsuwany, może nie tyle przez Titę, co przez jego najbliższych doradców. W 1978 roku został nagle zaproszony na Brioni. "Pojechałem tam - wspomina - rozmawialiśmy pod namiotem, sami. Całkowicie mnie rozbroił. Kiedy chciałem coś powiedzieć, przerywał mi i tak mówił, jakby mi w myślach czytał. Zapytałem go: Co jest z Jugosławią? Nie ma więcej Jugosławii - odpowiedział Tito. Co jest z partią? Nie ma też partii - odrzekł. Na Boga, co robisz? A co czynicie wy, moi starzy współbojownicy? Jak możesz tak stawiać pytanie? - mówił Tempo. Jesteśmy uznani za potencjalnych wrogów, jesteśmy odsunięci... Koća (Popović), Gośnjak i ja, i wielu innych - wszyscy jesteśmy uznani za potencjalnych nieprzyjaciół. Mnie i mojego syna ogłosili amerykańskimi szpiegami... Tempo wyjaśnił we wspomnieniach, że wtedy napisał list do Tity, w którym protestował przeciwko tego rodzaju pomówieniom, ale odpowiedzi nie było. "Teraz na Brioni powiedziałem mu o tym. Odpowiedział: - Wierz mi, Tempo, nie dostałem twojego listu. I zapłakał..." Okazało się wtedy, że Tito już od 1973 roku był systematycznie odsuwany od swoich dawnych współtowarzyszy, że niemal całkowicie zawładnęli nim Kardelj i Bakarić. Zdaniem Svetozara Vukmanovicia Tempo, obaj wykorzystywali pogarszający się stan zdrowia marszałka, jego podeszły wiek. Wmawiali mu, że dawni towarzysze broni, nawet ci najbliżsi, jak Koća Popović to ukryci wrogowie, z którymi trzeba ostrożnie postępować. Tempo wyjaśnił wtedy, w czasie tej intymnej rozmowy pod namiotową płachtą, że wszystkie tego rodzaju intrygi oparte są wyłącznie na kłamstwie, pomówieniach, że oszczercom chodzi tylko o ich samolubne ambicje, o jak najpełniejszy wpływ na marszałka. Długo wtedy rozmawiali, ponad cztery godziny. Poruszyli też sprawę Gośnjaka, odpowiedzialnego za obronę narodową. Tempo tak mówił Ticie: "Ty wiesz, Stary, że z Gośnjakiem nie byłem w dobrych stosunkach. Ale ty zgodziłeś się na to, że Bakarić w czasie briońskiego plenum KC, kiedy Rosjanie weszli do Czechosłowacji, oskarżył Gośnjaka, że przyjmował broń od Rosjan, że uzbrajał armię w rosyjski oręż. A że Zagrzeb był wtedy miastem otwartym, Rosjanie mogli wejść do niego w ciągu jednej nocy. Ty wtedy milczałeś, Stary, a dobrze wiedziałeś, że Gośnjak jest człowiekiem, który by nie uczynił nawet najdrobniejszej rzeczy bez twojej wiedzy. Tito wtedy na mnie popatrzył i powiedział: A i teraz nie mamy od kogo brać broni - tylko od Rosjan. To co nam oferuje Zachód, to starzyzna. Nowoczesnego sprzętu nie da nam nikt - poza Rosjanami". Przytoczyłem tutaj fragment wspomnień starego działacza komunistycznego, bliskiego marszałkowi, aby pokazać, że ten tak zawsze silny, twardy mąż stanu miał i swoje chwile słabości, że osaczany był przez najbliższych współpracowników, zazdrosnych o łaski prezydenta. Wróćmy jednak do przerwanego wątku wydarzeń. 16 maja 1977 roku w gmachu Zgromadzenia SFRJ odbyła się kolejna uroczystość, na którą zaproszono również korpus dyplomatyczny. Wszystkie przemówienia poświęcone były życiowym dokonaniom prezydenta. Z kamienną twarzą słuchał słów pełnych uwielbienia, wiadomo było, że łasy jest na pochwały i pochlebstwa, ale tym razem mocno przesadzono. Wreszcie uroczyście ogłoszono, że "na życzenie klasy robotniczej, ludzi pracy i obywateli Jugosławii Tito odznaczony zostaje Orderem Bohatera Narodowego po raz trzeci". A więc osiągnął wszystko co możliwe najwyższe krajowe i zagraniczne odznaczenia, liczne doktoraty honoris causa, honorowe obywatelstwa i wszelakiego rodzaju laury. Brakowało mu tylko Pokojowej Nagrody Nobra. Walczył o nią z uporem, szukał poprzez swoich wysłanników poparcia, protekcji, uruchamiane były starannie opracowane kampanie propagandowe w kraju i za granicą. Sam eksponował swoją osobę w ruchu niezaangażowanych, wypowiadał się w ważnych sprawach międzynarodowych - wszystko to nie zdało się jednak na nic. 24 maja wielkie przyjęcie urodzinowe w Pałacu Federacji. Zanim się zaczęło, wezwano straż ogniową. Podobno zapalił się tłuszcz w przewodach wentylacyjnych wiodących z kuchni. Gęsty, dławiący dym wypełnił uroczyście przybrane sale, wybito więc wielkie szyby. Organizatorów ogarnęła panika. Co robić? Przyjęcia nie można już było odwołać. Zaczęto więc znosić stoły do przestronnego hallu na parterze, gdzie zwykle stały wieszaki na płaszcze. Obawiano się, że Tito nie przyjedzie. A jednak się zjawił w towarzystwie Jovanki i przybocznych osobistości, zachował twarz i pogodnie przyjmował gratulacje z okazji urodzin i wysokich odznaczeń. Tylko małżonka Tity nie potrafiła ukryć złości i zdenerwowania. Przyjęcie się odbyło, podano zwiększone ilości alkoholu, nastrój był dobry, choć część gości musiała stać na schodach i w przejściach. Zastanawiano się tylko nad tym - kto zrobił Staremu taką przykrość, czy rzeczywiście był to przypadek. Nazajutrz, 25 maja, uroczystości na wojskowym stadionie "Partizano". Dzień Młodości - wielkie, ćwiczone od miesięcy pokazy w wykonaniu ponad czterech tysięcy dzieci i młodzieży, w tym także wojskowej. Były więc ćwiczenia gimnastyczne, zbiorowe tańce, inscenizowane sceny z przeszłości Jugosławii, walk partyzanckich, odbudowy kraju. Wszystko w świetle kolorowych reflektorów, przy specjalnie skomponowanej na tę okazję muzyce. I wreszcie kulminacyjny moment - na bieżnię stadionu wbiegła ostatnia zmiana wielkiej Sztafety Młodości, która od ponad dwóch miesięcy przemierzała cały kraj, łącznie z adriatyckimi wyspami - niosąc pozdrowienia i urodzinowe życzenia dla Josipa Broza od najmłodszych obywateli Jugosławii. Wręczyła je Marica Lojen, czternastoletnia uczennica siódmej klasy szkoły w Kumrovcu. Stremowana i wzruszona zapewniła Titę o ogromnej miłości młodzieży, życzyła mu zdrowia i długich lat życia. Prezydent, ubrany w nieskazitelnie biały, marszałkowski mundur, wycałował dziewczynę i wtedy zaczęła się feeria ogni sztucznych - kończąca uroczystość. Była niezmiernie okazała, na długo pozostała w pamięci jej uczestników. Zwłaszcza hasła, wyświetlane na ogromnej tablicy, sławiące osobę marszałka, zapewniające go o niewzruszonej miłości młodzieży, o jej oddaniu i wierności. Na przykład takie: "Tito, jesteś truskawką naszej młodości!" - oczywiście w dosłownym tłumaczeniu. Podobnych było więcej. Nazajutrz prasa doniosła na czołowych miejscach o odznaczeniu Tity przez Moskwę Orderem Rewolucji Październikowej. Wręczenie miało nastąpić w czasie sierpniowej wizyty prezydenta w Związku Radzieckim. Już w tym czasie ze szczególną troską myślano o zdrowiu prezydenta. On jednak demonstrował dobrą kondycję, niezmordowanie uczestniczył w licznych uroczystościach i przyjęciach. Wygłaszał też przemówienia - nie lubił ich jednak odczytywać, czynił to z niechęcią, wolał mówić prosto - od siebie. Pamiętam, jak po powrocie z RFN odczytał na lotnisku oświadczenie, zacinając się, poprawiając, a potem z wyraźną ulgą zmiął kartkę, cisnął nią w kierunku telewizyjnej kamery. Zanim jednak powrócił do Belgradu, telewizja nadała na żywo obszerne sprawozdania z RFN. Najgorzej, a nawet szokująco, wypadła transmisja ze spotkania Tity z jugosłowiańskimi robotnikami, zatrudnionymi w Republice Federalnej. A było to tak: Tito siedział w szerokim fotelu, za nim stali niemieccy i jugosłowiańscy dyplomaci, a przed nim kilku wystraszonych, przejętych swą rolą gastarbeiterów. Była to dość osobliwa rozmowa - mówił głównie Tito, że Jugosłowianom dobrze się powodzi na robotach w Niemczech, że "niemieccy panowie (dosłownie! - przyp. J.W.) dbają o nich, o ich zarobki i poziom kulturalny, o wychowywanie dzieci". Wystraszeni "rozmówcy" tylko potakiwali. On i tak wiedział lepiej. Po powrocie z RFN Tito znowu zniknął. Nagle zrobiła się polityczna cisza. Przestały pisać o nim gazety, nie było codziennych informacji, o aktywności prezydenta. Życie w Belgradzie jakby zamarło, choć przecież toczyło się normalnie. Czuło się, że "nie ma jego". I znowu pojawiały się plotki, dociekania, aż wreszcie ukazał się komunikat, że Tito leczy ischias w swej rezydencji w Igalo koło Herceg Novi. A potem znowu wszystko wróciło do normy. Były wizyty, uroczystości, przemówienia, podróże po kraju i za granicę. Z początkiem 1978 roku energicznie zajął się przygotowaniami do XI Kongresu ZKJ. Po powrocie z kolejnych podróży - tym razem do Stanów Zjednoczonych Ameryki i Wielkiej Brytanii - udał się na Brioni, aby tam wśród bujnej, śródziemnomorskiej przyrody odpocząć, zająć się ulubionymi pracami, zwłaszcza majsterkowaniem. Nigdy bowiem nie zapomniał, że był w młodości metalowcem, że znał się na ślusarstwie. Sprawiało mu wielką uciechę dorobienie klucza, naprawienie zamka. Lubił też fotografować i wywoływać zdjęcia. Na Brioni miał wszystko, a głównie spokój. Nikt go nie nagabywał, jak chciał z kimś rozmawiać, to wzywał. Nie chciało mu się jechać na posiedzenie Prezydium SFRJ do Belgradu, więc zwołał je na Brioni, a 2 czerwca przyjął polską delegację z Edwardem Gierkiem. Część rozmów odbyła się wtedy na szkolnym okręcie marynarki wojennej "Galeb", którym Tito lubił podróżować i który stale dyżurował w pobliżu briońskiego archipelagu. Przed 20 czerwca był w Belgradzie i wziął - jak zwykle aktywny - udział w XI Kongresie ZKJ. Tym razem odbył się on - już po raz piąty w stolicy Federacji - w Centrum Kongresowym "Sava" w Nowym Belgradzie. Zastosowano ostre środki ostrożności, milicja chełpliwie twierdziła, że do środka nie przeciśnie się nawet mysz. Przybyło wielu zagranicznych gości, delegacje 130 partii komunistycznych i robotniczych oraz ruchów wyzwoleńczych i postępowych, organizacji międzynarodowych. W referacie programowym Tito pozytywnie ocenił działalność ZKJ w okresie między kongresami; wzywał jednak do dalszej walki z bezrobociem, zwłaszcza wykształconej młodzieży, a także o podnoszenie jakości i wydajności pracy. W czasie Kongresu wprowadzono zmiany i uzupełnienia w statucie partii. Po raz pierwszy znalazła się w nim zasada, że Josip Broz Tito jest przewodniczącym ZKJ bez ograniczenia czasu trwania mandatu, a więc dożywotnio. Była ona uchwalona już na poprzednim, X Kongresie, ale teraz znalazła się w tekście partyjnego statutu. Na wniosek Tity podjęto szereg decyzji, usprawniających działanie Związku. Zmniejszono liczbę członków Prezydium do 24 osób, zlikwidowano Komitet Wykonawczy, zastępując go funkcją sekretarza Prezydium ZKJ. Umocniona została zasada centralizmu demokratycznego. Był to Kongres kontynuacji podjętego przed czterema laty programu wprowadzenia systemu socjalistycznego samorządu. Był to jednak także Kongres eksponujący politykę sukcesu - tak bardzo potrzebnego nie tylko członkom partii, ale całemu jugosłowiańskiemu społeczeństwu. Miał on potwierdzić słuszność koncepcji socjalistycznego samorządu, który został wprowadzony do wszystkich niemal dziedzin życia państwowego, gospodarczego i społecznego. Przyszłość - zdaniem Tity - zapowiadała się bardzo optymistycznie. A jednak wiedział, że jest inaczej, że Jugosławii grozi głęboki kryzys gospodarczy i oficjalny optymizm niewiele może pomóc. Jeszcze w 1975 roku - jak pisze historyk czasów najnowszych Jugosławii - Duśan Bilandźić - Edward Kardelj powiedział Ticie, że Jugosławia może "doczekać się losu Chile". W 1976 roku mówił w Prezydium KC ZKJ, że zbliżający się kryzys może uzależnić kraj od obcych państw i mocarstw. Powiedział wtedy: "My naszemu narodowi nie mówimy prawdy i usypiamy naszą opinię publiczną co do sytuacji gospodarczej. Możemy dojść w ciągu nocy do szczególnie ciężkiego, wewnętrznego i ekonomicznego kryzysu..." Rzadko Kardelj mówił tak szczerze, tak otwarcie. Oczywiste, że jego słowa nie zostały podane do wiadomości publicznej. Na XI Kongresie ZKJ Edward Kardelj po raz ostatni wystąpił publicznie. Chciał przestrzec partię i naród przed nadciągającym niebezpieczeństwem. Tito nie zgodził się na to. Kardelj zaszokował tylko delegatów tezą, że stosunek sił duchowo-kulturalnych do stosunków gospodarczych przypomina w Jugosławii początek rewolucji, początek drogi, która została już przebyta. Było to pożegnanie Kardelja z partią i społeczeństwem. 9 lutego 1979 roku zmarł w Lublanie na skutek nieuleczalnej, trwającej od pięciu lat choroby. Przeżył 69 lat. Tito, w czasie gdy umierał ten jego wieloletni przyjaciel i współpracowonik, był w dalekiej podróży do Kuwejtu, Iraku i Syrii. Nie przerwał jej jednak, nie był na pogrzebie Kardelja ku rozpaczy wdowy Pepcy. W latach powojennych Tito zyskał sobie miano Wielkiego Podróżnika. Właściwie to zawsze lubił wędrować; jeszcze w czasie młodości - jak pamiętamy - nie potrafił zagrzać długo miejsca. Dopiero po wojnie mógł jeździć do woli. Nawet w mocno już podeszłym wieku regularnie odwiedzał poszczególne republiki i okręgi autonomiczne. Zmieniał, zwłaszcza w lecie, swoje luksusowo wyposażone rezydencje. Było ich kilkanaście w najpiękniejszych zakątkach kraju, zawsze w stanie pogotowia, z obsługą, zapasami świeżej żywności. Nigdy bowiem nie było wiadomo, kiedy zjedzie Tito wraz ze swoim orszakiem lub tylko z najbliższymi przyjaciółmi. Najczęściej jeździł do podbelgradzkiego Karadjordjeva, do Brdo koło Kranja w Słowenii, do uzdrowiska Igalo nad Boką Kotorską. Lubił przebywać w domkach myśliwskich i zacisznych willach, jak ta w pobliżu Bajinej Baśty. Nad wszystko jednak uwielbiał archipelag Brioni, a zwłaszcza wysepkę Vang, na której miał swoje zaciszne pracownie, gdzie najlepiej się czuł i wypoczywał. Najczęśeiej podróżował motorowym jachtem "Jadranka" oraz szkolnym okrętem "Galeb". Jak obliczono, spędził na nim 500 dni. W 1976 roku wybrał się nim aż do Sri Lanki, na V konferencję szefów rządów lub państw niezaangażowanych w Kolombo. Latał też chętnie samolotami, a do podróży po kraju miał swój "Plavi Voz" - "Błękitny Pociąg". Bardzo lubił niebieski kolor, uważał, że przynosi mu szczęście. Jego przyboczna gwardia także nosiła błękitne kurtki. Uwielbiał prowadzenie samochodu. Był przecież kiedyś fabrycznym kierowcą. Po wyspie Brioni, największej w archipelagu, obwoził swoich gości, chlubiąc się pięknem przyrody i własnym ogrodem zoologicznym z rzadkimi okazami fauny. Krajowe i zagraniczne podróże Josipa Broza uwiecznione zostały w setkach tysięcy fotografii, na slajdach, filmach i video-kasetach. Chętnie pozwalał się fotografować, w różnych pozach, najchętniej z księgą w ręku na tle biblioteki i obok popiersia któregoś z myślicieli lub Napoleona. Albo w niezliczonych uniformach wszystkich rodzajów broni jugosłowiańskiej armii, albo na polowaniach - wtedy zazwyczaj wsparty na sztucerze, z nogą na głowie ubitego niedźwiedzia czy bawołu. Wizyty Tity w republikach czy miastach były długo, starannie przygotowywane. Malowano fasady domów, porządkowano szosy i ulice. Sam widziałem w Kosowie, jak na dwa dni przed przyjazdem marszałka szły tyraliery Albańczyków podnosząc z ziemi najmniejszy nawet papierek, kapsel czy niedopałek. Tito pochwalił mieszkańców, że tak u nich czysto i ładnie. Potem jednak wszystko wracało do normy, czyli do niewiarygodnego niechlujstwa. Gdy odwiedzał zakłady pracy, witała go cała załoga. Oczywiste, że ochrona dbała o bezpieczeństwo prezydenta, ale ludzie mogli go z bliska zobaczyć, przy odrobinie szcześcia uścisnąć dłoń, a nawet zamienić kilka słów. Pamiętam, z jaką pompą szykowano podróż Tity nową linią kolejową, która połączyła Belgrad z czarnogórskim portem Bar nad Adriatykiem. Najpierw oczywiście pojechał próbny pociąg z dziennikarzami krajowymi i korespondentami zagranicznymi. Była to wspaniała podróż, nikt z nas nie wątpił w solidność torów i licznych wiaduktów nad głębokimi przepaściami. Witano nas muzyką i tańcami na każdej większej stacji kolejowej - była to generalna próba przed przejazdem Josipa Broza. Podziwialiśmy wspaniałe, dotychczas dostępne tylko orłom i kozicom górskie krajobrazy. Zaraz też ukuliśmy nazwę - "Jugosłowiańskie Metro". Powiedziano to potem prezydentowi, był bardzo zadowolony. Pociąg przebiegał najpierw przez malownicze tereny Serbii, potem piął się w wysokie góry, jechał przez niezliczone wiadukty, zagłębiał się w 254 tunele o łącznej długości 115 kilometrów. Wszyscy byli oczarowani tym ogromnym dziełem, które jednocześnie było ziszczeniem dziewiętnastowiecznych jeszcze projektów. Imponowało pokonanie niewyobrażalnie wielkich przeszkód, wysokich gór i zawrotnych przepaści. W czasie budowy dokuczały mrozy i śniegi, czasem niedźwiedź pustoszył spiżarnie. Tito bardzo chwalił budowniczych, a zwłaszcza młodzież, która miała w tej pracy swój udział. Próbowałem zliczyć zagraniczne podróże Josipa Broza Tity. Było to mozolne zadanie, choć większość z nich uwieczniona została w pięknie wydanych albumach. Tak więc jugosłowiański przywódca odwiedził po wojnie 61 państw, składając w nich 122 oficjalne wizyty. Dwukrotnie był gościem Organizacji Narodów Zjednoczonych w jej siedzibie nad East River w Nowym Jorku. Najczęściej, bo aż 11 razy był w Związku Radzieckim, 9 - w Egipcie, 7 - w Rumunii. Po 4 razy odwiedził Polskę, Indie i Etiopię. Po 3 razy: Algierię, Czechosłowację, Niemiecką Republikę Demokratyczną, Sudan, Stany Zjednoczone Ameryki, Węgry i Wielką Brytanię. Tak więc niemal cały świat - Europa, Afryka, obie Ameryki, Azja. Nie był tylko w Australii, Nowej Zelandii, na Antarktydzie i w Grenlandii. Ciekawe przy tym, że nigdy nie przybył z wizytą oficjalną do sąsiednich Włoch i Albanii. Ostatnią zagraniczną podróż odbył w listopadzie 1979 roku. Odwiedził wtedy swego wiernego przyjaciela - Nicolae Ceausescu w sąsiedniej Rumunii. Uwielbiał dworską oprawę tych wizyt, a zwłaszcza towarzyszące im imprezy - polowania, pokazy tańców ludowych, zwiedzanie najsłynniejszych zabytków świata. Wracał z tych podróży odświeżony, pełen energii. Lubił opowiadać o swoich przeżyciach, chwalił się sukcesami w rozmowach z gospodarzami. Przywoził też niezliczone prezenty, których jedynie mizerna część pokazywana była na stałej wystawie w Belgradzie. Tito nie tylko odwiedzał inne państwa - przyjmował także licznych, zagranicznych gości. Ich lista jest niezmiernie długa, zawiera wszystkie najznakomitsze nazwiska ostatnich dziesięcioleci - głównie prezydentów, premierów, wybitnych ministrów, działaczy organizacji międzynarodowych i przywódców ruchów wyzwoleńczych. Był bardzo gościnny. Rewanżował się wystawnymi przyjęciami, wręczał drogocenne upominki. Na cześć chińskiego przywódcy Hua Kuo-fenga kazał zorganizować wielką imprezę w belgradzkim Teatrze Opery i Baletu. Niespodzianką było to, że wszyscy goście otrzymali płyty z pełnym nagraniem tego koncertu. Takich pomysłów było więcej. Rozdział XXI DLA POLAKÓW - WSZYSTKO! Do Polski i Polaków miał serdeczny stosunek. Lubił nasz naród, cenił naszą historię, literaturę i sztukę. Nasi rodacy wielokrotnie odegrali ważną rolę w jego życiu. Pisałem już o tym we wcześniejszych rozdziałach. W pewnym okresie, gdy zastanawiano się nad tym, kim jest człowiek noszący imię Tito, wielu uważało, że jest z pochodzenia Polakiem. Po wojnie w Polsce był czterokrotnie. Po raz pierwszy 14 marca 1946 roku. Był to drugi kraj, który odwiedził. Przyjechał bogaty w wiedzę o naszych wojennych losach, wkładzie żołnierzy i całego narodu we wspólne zwycięstwo nad hitleryzmem. Znał martyrologię Polaków i Żydów. Był wstrząśnięty, zwiedzając pieszo ruiny Warszawy, a zwłaszcza Starówki. Ten partyzancki dowódca, który walczył głównie w lasach i górach, nie widział totalnej zagłady wielkiego miasta. Zaskoczyło go przy tym życie, jakie krzewiło się wśród gruzów, na warszawskich ulicach. A potem nadszedł okres, gdy o nim i "jego klice" pisano i w naszych gazetach jak najgorzej. Pewnie w warszawskim Muzeum Karykatury przy ul. Koziej zachowały się satyryczne rysuneczki, przedstawiające Titę podobnego do Goeringa, obwieszonego orderami, już to jako "łańcuchowego psa kapitalizmu", to znów jako kata z wyszczerbionym i zakrwawionym toporem. Trzeba było kryć się z sympatią dla Jugosławii i "titoizmu", represje spadały na byłych polskich partyzantów Tity, którzy powrócili do kraju. Ale te prześladowania, szkalujące zarzuty, inwektywy i prymitywne obelgi wywołały w naszym społeczeństwie odwrotny skutek. Dla wielu Polaków Tito był przede wszystkim tym, który nie tylko wyzwolił swoją ojczyznę, ale i przeciwstawił się wszechmocnemu Stalinowi. Powiedział mu jako jedyny: NIE! I takim pozostał w naszej pamięci na długie lata. Po raz drugi odwiedził Warszawę w końcu czerwca 1964 roku. I tym razem był serdecznie witany. Gościnnością chciano zatrzeć niemiłe wspomnienia. Rozmowy dotyczyły wtedy możliwości poszerzenia i wzbogacenia współpracy. Jugosławia potrzebowała naszych surowców i wyrobów przemysłu ciężkiego, nam przydały się wyroby ich przemysłu lekkiego, zwłaszcza buty i konfekcja. Kolejna wizyta miała miejsce w czerwcu 1972 roku. Uznał ją za bardzo potrzebną, choć ważne sprawy wewnętrzne zatrzymywały go w kraju. Polska pod nowym kierownictwem Edwarda Gierka zaczynała dynamicznie się rozwijać, współpraca gospodarcza mogła być bardzo korzystna. Wtedy to zainteresowaliśmy Jugosłowian naszymi możliwościami w budowie gotowych obiektów przemysłowych, zwłaszcza cukrowni, papierni, elektrowni, taśmociągów górniczych... I wreszcie te ostatnie odwiedziny w Polsce, w marcu 1975 roku. Prasa jugosłowiańska szeroko i barwnie opisywała powitanie marszałka na lotnisku w Rzeszowie, tłumy mieszkańców pozdrawiających jugosłowiańskiego gościa. Wysłannik dziennika "Politika Express" pisał m.in.: "Przyjacielską atmosferę wyczuwało się na każdym kroku. Tłumy Polaków pozdrawiały serdecznie prezydenta Tito i jugosłowiańską delegację na całej 140-kilometrowej trasie, wiodącej w głąb Bieszczadów". Opisywano bogaty program pobytu, przebieg rozmów i polowanie w Czarnej Polanie. Jak to Tito nagle się zdenerwował, gdy spostrzegł, że specjalnie nagania mu się pod lufę zwierzynę. Zaprotestował. Kazał się zawieźć - ku osłupieniu organizatorów - w oddalony rejon lasu i tam dopiero raz jeszcze poszła nagonka. Dopiero wtedy było to dla niego prawdziwe polowanie. Wiele też pisano o programie małżonki prezydenta - Jovanki, która zwiedziła krośnieńskie huty szkła, szkołę muzyczną, muzeum przemysłu naftowego koło Krosna i Iwonicz Zdrój. Po powrocie Tity do kraju, komentator telewizyjny powiedział w wieczornym dzienniku m.in.: "Była to wizyta prawdziwej przyjaźni, rozmowy wielce korzystne. Z zadowoleniem można mówić o ich wynikach". Przypominano też, że wiosną 1975 roku Tito przebywał w Polsce na kilkudniowym wypoczynku. Choć była to prywatna wizyta, odbyły się ważne rozmowy. Pamiętam powitanie po powrocie z Warszawy. Odbyło się na wojskowym lotnisku Batajnica pod Belgradem. Korespondentów prasowych i agencyjnych zostawiono za barierką koło hangaru. Tylko nieliczni z kamerami filmowymi mogli podejść do prezydenta. Tito wysiadł z samolotu uśmiechnięty, wyraźnie wypoczęty. Najbliżsi współpracownicy od razu zasypali go pytaniami o wrażenia z Polski, ze spotkania i rozmów z Edwardem Gierkiem. Opowiadał o polowaniu w Bieszczadach, jak to zabił wielkiego żubra, jak położył ileś tam dzików, mówił, że zaraz wyląduje drugi samolot z upolowaną zwierzyną. Jako korespondent TV robiłem liczne zbliżenia, ciekaw tej rozmowy. Wiedziałem, że taśma filmowa już się skończyła, ale przedłużałem "filmowanie". Podobnie jak i zachodni koledzy. Chyba to Bakarić zapytał wtedy, czy Polacy interesują się jugosłowiańskim systemem samorządowym. Tito uśmiechnął się. - Bardzo! Gierek to by chciał tak samo,jak my, ale nie może... Sami rozumiecie... Ruscy nie pozwolą. Niestety, wtedy już musiałem odejść. Szef gabinetu marszałka wskazał dyskretnie, że najwyższa pora oddalić się z tego miejsca. Również polscy przywódcy gościli w Jugosławii. Ostatnim z nich był w 1978 roku Gierek. Polecieliśmy w przeddzień wizyty specjalnym samolotem z Belgradu wraz z dużą ekipą kucharzy, kelnerów, członków ochrony. Z lotniska w Puli przewieziono nas do Faźany i po kontroli dokumentów milicyjną motorówką na wyspę Brioni. Była to rzadka okazja ujrzenia słynnej siedziby marszałka, znanej z wielu ważnych spotkań i wydarzeń. O dostaniu się na wysepkę Vang oczywiście nie było mowy, ale można było podziwiać malowniczą florę, a nawet kąpać się i plażować. Proszono tylko w krótkiej instrukcji, wyłożonej w pokojach hotelowych, aby w czasie spacerów po wyspie nie przekraczać stref ściśle oznaczonych, zachować pełny spokój i ciszę, a w przypadku spotkania Gospodarza zatrzymać się. Jadący na rowerze powinien również to uczynić. 2 czerwca, słonecznym rankiem oczekiwaliśmy na przybycie polskiej delegacji. W małej kawiarence w pobliżu przystani pojawił się nagle Tito. Przyszedł sam, usiadł obok nas, korespondentów, zamówił szklankę soku. Nie było obok "goryli", zachowywał się swobodnie, jak prawdziwy gospodarz. Gdy nadszedł czas, przeszliśmy na pomost przystaniowy, aby powitać zbliżający się jacht "Jadranka" i przybywających gości. Nie było zwykłej przy takich okazjach dworskiej pompy, a jedynie serdeczne uściski dłoni. W pewnym momencie Gierek, wyższy wzrostem od Tity, objął go w pasie i uniósł do góry, podobnie jak kiedyś Stalin w czasie wizyty na Kremlu. Potem nastąpiła prezentacja obu delegacji i Tito zasiadł za kierownicą auta, aby odwieźć gościa w głąb wyspy. Następnego dnia Tito podjął polską delegację obiadem na zakotwiczonym w pobliżu szkolnym okręcie marynarki wojennej "Galeb". I tam były rozmowy w czasie parogodzinnego rejsu spacerowego po Adriatyku. Pożegnanie odbyło się na pokładzie okrętu. Niestety, nie mogłem być przy tym, podobnie jak i inni stale akredytowani w Belgradzie polscy korespondenci. Choć mieliśmy imienne zaproszenia, musieliśmy pozostać na wyspie. Równie jak my zaskoczeni gospodarze wyjaśnili nam, że stało się to na skutek wyraźnego żądania pewnego wysokiego dyplomaty z naszej belgradzkiej ambasady. Uważał, że na "Galebie" wystarczą dziennikarze, którzy przylecieli wraz z Gierkiem z Polski. Tyle, że oni mogli przekazać swoje relacje dopiero po powrocie do kraju i to późną nocą, gdy my musieliśmy zrobić to jak najszybciej, w czasie, gdy po opuszczeniu "Galeba" nasza delegacja podejmowana była przez gospodarzy Republiki Chorwacji i władze portowego miasta Puli. Tak więc napisaliśmy i przekazaliśmy nasze "relacje" z "Galeba" "w ciemno", wyłącznie na podstawie własnej wyobraźni i korespondenckiej praktyki. Przynajmniej pod tym względem złośliwość naszego rodaka spaliła na panewce. A oto jeszcze inne wspomnienie. Trzydziesta rocznica II posiedzenia Antyfaszystowskiej Rady Wyzwolenia Narodowego Jugosławii w bośniackim miasteczku Jajce. Po uroczystej akademii, wieczorem w pobliskim hotelu "Jezero" odbyło się wystawne przyjęcie, na które zostaliśmy także zaproszeni. Przeciągnęło się długo w noc i w miarę spijanych win i innych mocniejszych trunków, atmosfera stawała się coraz bardziej swobodna. Zaczęto śpiewać partyzanckie pieśni. Tito, mimo późnej pory, siedział przy stole z nieodłącznym cygarem. Popijał małymi łyczkami whisky. Przysiadali się do niego przedstawiciele różnych krajów, głównie ambasadorzy, aby po zamienieniu kilku słów, przekazaniu pozdrowień od swoich prezydentów - dać miejsce następnemu rozmówcy. Ochrona osobista marszałka już nas wszystkich znała, przestała być rygorystyczna, dopuściła gapiów na dwa metry od stołu. Wtedy nagle usłyszałem: - Zdravo, Poljak! Jak się masz? Jeszcze Polska nie zginęła! Był to szef gabinetu prezydenta. Bywał w naszym kraju, lubił Polaków. Poznaliśmy się kiedyś. Teraz zapytał: - Co chcesz, co ci załatwić? Błyskawicznie wyciągnąłem kartonik zaproszenia na to przyjęcie. - Niech mi drug Tito podpisze! - zaryzykowałem. - Daj, spróbujemy. Zaraz też kilka najbliższych osób podało swoje kartoniki. Podszedł do prezydenta, korzystając z okazji, że właśnie wstawał kolejny ambasador. Usłyszeliśmy rozmowę: - Towarzyszu marszałku, jest prośba. O podpisanie... Tito machnął ręką ze zniecierpliwieniem: - Zostaw mnie w spokoju, jestem już zmęczony. A więc nic z tego. Ale kiedy szef gabinetu odwracał się, aby odejść, Tito nagle zapytał: - A dla kogo to? - Dla polskiego korespondenta. - A, to daj! Dla Polaków wszystko! I tak stałem się posiadaczem nie tylko cennego autografu, ale i wspomnienia. Rozdział XXII KTO PO TICIE? Rok 1979. Ostatni. 7 maja Tito ukończył 87 lat. Mógł i powinien już odpocząć. Zasłużył na to. Sam często powiadał, że dzieło jego życia jest dokonane. Miał poczucie bezwzględnie mijającego czasu. Roznosiła go jednak energia. Chciał jeszcze wiele zdziałać. Nadal jeździł po kraju i świecie. Tego roku złożył oficjalne wizyty w dziesięciu państwach. W większości arabskich. Podejmował też zagranicznych gości. W Hawanie, na VI konferencji państw niezaangażowanych wygłosił długie przemówienie. Słuchano go z uwagą, szacunkiem, należnym liderowi ruchu. 23 września odsłonił pomnik na słynnej, legendarnej Kadinjaći, gdzie 29 listopada 1941 roku Batalion Robotniczy osłaniał przed następującym wrogiem odwrót sił partyzanckich i Naczelnego Sztabu z miasta Uźice. 2 października przemawiał w Centrum Kongresowym "Sava" na zgromadzeniu Rady Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Międzynarodowego Banku Odbudowy i Rozwoju oraz Międzynarodowej Korporacji Finansowej. W dniach od 15 do 18 października przebywał w Kosowie. Wiedział, że zaczyna się tam źle dziać, że odżywają stare nacjonalizmy. Wygłosił kilka przemówień, spotkał się z miejscowymi działaczami, odwiedził kilka miast. Od 2 do 4 listopada przebywał w Bukareszcie. Wiele godzin rozmawiał z Nicolae Ceausescu. Miał do niego słabość, a nawet podziw. Uważał go za wielkiego męża stanu. Nadszedł grudzień. Bystry obserwator mógł zauważyć, że Tito nieco utyka. Przez jego twarz przelatywały grymasy bólu; choć czynił wysiłki, aby opanować te odruchy. Tłumaczono to sobie zadawnioną chorobą prezydenta - rwą kulszową. Ciągle jednak był aktywny. Na ponawiane propozycje wyjazdu do Igalo, uzdrowiska nad Boką Kotorską, odpowiadał zniecierpliwionym machnięciem ręki. Każde publiczne wystąpienie Tity, spotkanie z nim, każdą jego wypowiedź przyjmowano z wielką uwagą. W słowach szukano wskazówek na przyszłość, przesłania na nadchodzące dni i lata. Ciągle tliła się myśl, że to chyba już ostatnie chwile, że biologia musi upomnieć się o swoje prawa. Od dawna już zachodni korespondenci (nam nie wypadało), przy różnych okazjach zadawali obcesowe pytania - kto będzie po Ticie, kto zajmie jego miejsce, co będzie z Jugosławią, gdy zabraknie przywódcy. Tego grudnia 1979 roku - mimo dużej aktywności - widać było, że prezydentowi zaczynają dokuczać i obowiązki, i lata. Zdarzało się, że przy spotkaniach dyskretnie proszono korespondentów telewizji, aby go nie filmowali z bliska. Miał bowiem swoje drobne, osobiste tajemnice, nie chciał ich ujawniać. Mówiono, że nosił perukę. A był to już okres, gdy odsunął od siebie żonę Jovankę. Krążyło wtedy wiele plotek i domysłów. Przypominano, że po śmierci żony - Davorjanki Paunović-Broz - poznał Titę z Jovanką agent sowieckiego wywiadu, Ivo Krajaćić, który miał potem przez nią jeszcze większy niż dotychczas wpływ na marszałka. Zaprotegowana przez tak zaufanego człowieka, zaczęła pracować w sekretariacie Tity. Gdy zachorował, stała się najtroskliwszą pielęgniarką. Pobrali się w kwietniu 1952 roku. Drużbami byli Aleksander Ranković i Ivan Gośnjak. Przez pięć miesięcy ukrywano to małżeństwo. Jovanka rychło zorientowała się, że Tito ma trzy największe słabości - korzystanie z wszelakich uciech życia, wysłuchiwanie pochlebstw oraz podróże. Jego ideą było zwiedzenie całego świata. Dbała, aby spełnione były jego wszystkie zachcianki. Szczególnie wiele wysiłku poświęcała przygotowaniom do kolejnych wojaży zagranicznych, które musiały mieć widowiskową, pełną przepychu oprawę. Sama też, choć z pochodzenia prosta chłopka, rychło nabrała wytwornych manier, starała się o wyszukiwanie "inteligentnych wyrażeń". Czyniła wszystko, aby być pierwszą damą Jugosławii, partnerką żon prezydentów i premierów. Robiła zakupy luksusowych przedmiotów, wybierała prezenty. Otwierała wystawy kwiatów, odwiedzała przedszkola i szpitale, nie odstępowała męża, wytrwale mu towarzysząc również w czasie nudnych zebrań i wieców. I oto nagle jak grom z jasnego nieba rozeszła się wieść, że Tito zerwał z Jovanką. Był to wynik sprytnie wyreżyserowanej intrygi. Dla wielu Jovanka była niewygodna, mając przemożny wpływ na męża potrafiła jednych wynosić na wysokie stanowiska, innych, którzy jej się narazili, po prostu niszczyła. Wielu czuło się zagrożonych. Postanowiono więc z nią się rozprawić. Zaczęto podsłuchiwać i nagrywać jej rozmowy, stworzono wokół niej atmosferę podejrzeń. Do Tity docierały sprytnie podkładane donosy, półsłówka, zawoalowane aluzje. Zwracano uwagę, że nader częstym gościem Jovanki jest wspomniany Ivo Stevo Krajaćić, że prowadzą poufne rozmowy. Stąd późniejsze oskarżenia, że przekazywała mu najtajniejsze dokumenty i informacje, że była agentką Moskwy. Już w 1973 roku, na skutek rozmaitych intryg, Tito kazał powołać specjalną komisję partyjną, aby przebadała sytuację w prezydenckiej rezydencji. Przesłuchiwana była także Jovanka. Okazało się wtedy, że jest twardym i sprytnym przeciwnikiem. Nie dała się zapędzić w kozi róg, groziła ujawnieniem dokumentów, które mogły pogrążyć wielu bliskich współpracowników Tity, w tym także Stane Dolanca i Edwarda Kardelja. Ten ostatni pierwszy zaproponował, żeby Jovankę izolować, ograniczyć jej wpływ na męża. Tito nie w pełni uwierzył we wszystkie oskarżenia. Ale ziarno zostało zasiane. Przeniósł się z rezydencji przy ul. Uźićkiej 15 do Białego Dworu. W 1977 roku nastąpiło ostateczne zerwanie, choć nigdy nie doszło do rozwodu. Tito przestał pojawiać się z żoną. Podobno doszły do niego informacje, że szykowała się do przejęcia po nim sukcesji, że co najmniej od 1956 roku wpływała na politykę kadrową, awanse i odznaczenia. Oskarżano ją, że gromadziła wokół siebie głównie serbskich generałów, że wprowadzała ich na kluczowe stanowiska w armii, aby w odpowiednim momencie przejąć po śmierci Tity pełną władzę. Że chciała być drugą Czig Czang, że postępowała jak wdowa po Mao Tse-tungu. Raz jeszcze powróćmy tu do wspomnień Svetozara Vukmanovicia Tempo. Wezwany nagle na Brioni miał długą, przyjacielską rozmowę z Josipem Brozem. Nagle zapytał go o Jovankę, o której już głośno było również za granicą. "Nie wiem, na ile Tito był szczery, ale powiedział mi: Jesteśmy nadal małżeństwem. Kiedy przyjadę do Belgradu, idę na Uźićką, gdzie ona mieszka, utrzymujemy normalne kontakty. Nie pokazujemy się razem w miejscach publicznych, bo ona nie chce. Dlaczego nie chce? Pokłóciliśmy się z tego powodu, że ona stale dostawała z terenu jakieś listy, w których oczerniano moich współpracowników, a mnie to denerwowało. Ona domaga się, abym ich się pozbył, a ja tego nie mogę zrobić." Wrogowie Jovanki znali jego słabość do kobiet. Podsunęli mu znaną śpiewaczkę sarajewskiej opery - jasnowłosą Gertrudę Munitić. Rychło stała mu się bliska i droga. Nie pokazywał się z nią publicznie. Chciał utrzymać ten związek w ścisłej tajemnicy. Jednakże, gdy przebywał na wypoczynku w okolicach Splitu, każdego wieczoru po spektaklu posyłał po nią specjalny samolot. Raz tylko widzieliśmy ich razem przy jednym stole. Było to w noc sylwestrową z 1979 na 80 rok. Pojawiły się wtedy liczne plotki, umiejętnie rozpowszechniane przez wrogów Jovanki. Tito ich nie dementował, chyba mu nawet pochlebiały, zaspokajały męską próżność. W tym czasie aktualną stała się sprawa następstwa po Josipie Brozie. Jak pisze jugosłowiański historyk Duśan Bilandźić - problem ten pojawił się jeszcze w 1963 roku, gdy Tito miał już 70 lat. Wtedy nowa konstytucja ustanowiła funkcję wiceprezydenta, na którą następnie powołano Alexandra Rankovicia. Powszechnie uważano, że w przypadku śmierci Tity - on właśnie zajmie jego miejsce. Tym bardziej że jeszcze w latach pięćdziesiątych Ranković przejął faktyczne kierowanie partią, pełniąc funkcję kierownika sekretariatu organizacyjno-politycznego. Był przekonany, że tylko on może zastąpić Josipa Broza. Sam też rozpowszechniał opinię, że krajowi jest potrzebna silna kierownicza osobowość, bez której wszystko się rozpadnie. Przygotowywał się do tej roli bardzo starannie, skupił w swoich rękach ogromną władzę, podlegały mu m.in. siły bezpieczeństwa. Okazało się jednak, że przeholował, skompromitował się zbyt pospiesznym sięganiem po najwyższe stanowisko. Nie potrafił pogodzić się z reformami roku 1965, które osłabiały władzę centralną, a umacniały władzę republik i okręgów autonomicznych. Nie akceptował nowej roli partii, która z czynnika kierującego stawała się jedynie siłą polityczną. Miała wskazywać kierunki działania, a nie bezpośrednio rządzić. Oznaczało to odejście od kierowniczego centrum i idei następstwa po Ticie na rzecz demokratyzacji i socjalistycznego samorządu. Tito poczuł się zagrożony. Doprowadził do starcia z frakcją unitarystyczno-dogmatyczną. Ranković został surowo skrytykowany, a 1 lipca 1966 roku decyzją KC ZKJ pozbawiony wszystkich stanowisk. I tak zniknął z jugosłowiańskiej sceny politycznej "Człowiek Numer Dwa" i od tamtej pory nikogo już tak nie śmiano nazywać, choć tak bardzo bliskimi przyjaciółmi i współpracownikami Tity byli np. Edward Kardelj i Vladimir Bakarić. Sprawę następstwa musiano jednak rozwiązać. Bez tego w przypadku śmierci Josipa Broza mogłoby dojść w kraju do poważnego kryzysu politycznego. Tito ciągle o tym rozmyślał i po wielu konsultacjach doprowadził do tego, że IX Kongres ZKJ w marcu 1969 roku ustalił nowy typ kolektywnego kierownictwa. Była to dla wielu komunistów światoburcza decyzja - zlikwidowano Komitet Centralny ZKJ, a zachowano Prezydium i funkcję przewodniczącego partii. Utworzono Biuro Wykonawcze Prezydium Związku, składające się z czternastu członków. Był to jednak tylko eksperyment, który przetrwał zaledwie dwa lata. Przeważył pomysł, aby przyszły szef partii i państwa zastąpiony został kolektywnym kierownictwem. Jesienią 1970 roku Tito zaproponował wprowadzenie instytucji "zbiorowego szefa państwa". Miało być nim Prezydium SFRJ, kolektywny prezydent. Odpowiednia poprawka wprowadziła je do konstytucji w 1971 roku, a nowa ustawa zasadnicza z 1974 roku sprawę tę utrwaliła. Ciągle jednak aktualny był problem kierownictwa partyjnego. W państwie federalnym obowiązywała zasada suwerenności jego zbiorowych członków, a więc na przykład republik. W ZKJ natomiast utrzymywany był centralizm demokratyczny. Tito postanowił i tę sprawę tak rozstrzygnąć, aby po jego śmierci nie doszło do kryzysowej sytuacji również i w partii. Niewątpliwie pojawiłyby się spory o to, jakiej narodowości ma być następca Tity. Jeśli Serb, to nie zgodzą się Chorwaci i odwrotnie. Tak więc ostatecznie z woli Tity, jesienią 1978 roku również i w partii przyjęta została zasada kolektywnego kierownictwa. Zadbał o to, aby zarówno wspomniana konstytucja z 1974 roku jak i Statut ZKJ uniemożliwiły w przyszłości wyłonienie się nowej przywódczej jednostki, nowego lidera. Był to wniosek, jaki Tito i jego najbliżsi współpracownicy wyciągnęli z poprzednich kryzysów politycznych, w których ujawniały się przejawy nacjonalizmu, niosącego nienawiść i wzajemne oskarżenia. Tito pełniący funkcję prezydenta Jugosławii bez ograniczenia czasu trwania mandatu, a więc dożywotni postarał się o wprowadzenie zasady, aby przyszły przewodniczący Prezydium SFRJ pełnił swą funkcję tylko przez rok, aby przedstawiciele jednej republiki nie mogli pełnić kierowniczych powinności jednocześnie w państwie i partii. Chciał uchronić kraj przed możliwymi przetargami o najwyższe stanowiska. System ten miał jednak już wtedy liczne wady, zwłaszcza dla stosunków międzynarodowych i międzypartyjnych ze względu na dość krótki okres pełnienia przez poszczególnych polityków władzy. Jego cechą była tymczasowość, a jak się obecnie przekonaliśmy, nie zabezpieczył kraju przed wojną domową. Mimo tych wszystkich systemowych i prawnych zabezpieczeń, z końcem 1979 roku narastało napięcie, poczucie niepewności - kto i co po Ticie? Na każdą wiadomość czy plotkę o niedyspozycjach marszałka do Belgradu hurmem zjeżdżały ekipy flmowe i telewizyjne, watahy dziennikarzy z całego świata. Czekały w napięciu na spodziewane wydarzenia, z nudów filmowały miasto i okolice, by po pewnym czasie, gdy informacje okazały się przedwczesne, powrócić do siebie. Pamiętam, jak na dużej konferencji prasowej dla korespondentów zagranicznych, Stane Dolanc, ówczesny sekretarz wykonawczy Prezydium ZKJ, podenerwowany natarczywymi pytaniami - odkrzyknął: - Pytacie - kto po Ticie? Odpowiadam: TITO. Rozdział XXIII OSTATNIA BITWA MARSZAŁKA Sylwestrowym wieczorem, nim jeszcze poszliśmy na bale i zabawy, aby wesoło powitać rok 1980 - Telewizja Jugosłowiańska nadała we wszystkich programach noworoczne przemówienie prezydenta Tito. Mówił o rozwoju kraju, ale i o tych wszystkich nieszczęściach, jakie spadły na Jugosławię w mijającym roku - o katastrofalnym trzęsieniu ziemi na czarnogórskim wybrzeżu Adriatyku, o powodziach, których skutki długo jeszcze będą dawały się we znaki. Przypomniał o potrzebie dalszego rozwijania i doskonalenia systemu samorządowego. Zwracał uwagę na to, że robotnicy ciągle jeszcze nie w pełni uczestniczą w podejmowaniu samorządowych decyzji, że o ich żywotnych sprawach zazwyczaj decydują wąskie kręgi kierownicze, a to podtrzymuje resztki biurokratycznych stosunków i umacnia technokratyczne tendencje. I właśnie takim sprawom poświęcił Tito znaczną część swego noworocznego przemówienia do narodu. Przekonywał, że jedyną drogą rozwoju Jugosławii jest system samorządowy i delegacyjny. Było to szczególne przemówienie. Dalekie od noworocznej fety, pełne wskazówek, przestróg, przypominania wytyczonych zadań. Widać było wyraźnie, że chce powiedzieć jak najwięcej, wyrzucić z siebie te wszystkie obawy i niepokoje, które go dręczyły. Za wszystkim tym kryła się troska o przyszłość Jugosławii, o dobrobyt jej obywateli. Przed północą, zgodnie z tradycją, telewizja belgradzka połączyła się ze swymi kamerami, zainstalowanymi w Karadjordjewie. Tu właśnie Tito witał Nowy Rok w otoczeniu najbliższych - swych dwóch synów Źarka i Miśy z rodzinami, przyjaciół i współpracowników, działaczy Wojwodiny, na której terenie znajduje się rezydencja. Punktualnie o północy Tito, ubrany w smoking i czarną muszkę wstał, wzniósł kieliszek szampana za pomyślność w Nowym Roku, potem przyjmował życzenia. My przed telewizorami widzieliśmy, że nie jest już to ten sam Tito, że jakiś cień smutku osnuwa jego - zwykle przy takich okazjach pogodną - twarz. Tylko najbliżsi współpracownicy i przyjaciele Tity pojmowali sens jego przemówienia. Przyjmowali je jako być może ostatnie przesłanie. Oni już bowiem wiedzieli... Jeszcze nie przeminęły noworoczne nastroje, a rozeszła się wieść, że 3 stycznia 1980 roku Tito został przyjęty do Centrum Klinicznego w Lublanie "w celu przebadania naczyń krwionośnych nogi". Rozpoczęła się ostatnia bitwa starego marszałka. Rozpoczęły się 122 dni walki i nadziei. Już wszyscy wiedzieli - Tito był ciężko chory. Długo to ukrywał, nadrabiał miną. 6 stycznia nadeszła pomyślna wiadomość: pacjent po przeprowadzonych badaniach opuścił szpital i udał się na wypoczynek do swojej rezydencji w Brdo koło Kranja. Konsylium lekarskie, złożone z ośmiu wybitnych specjalistów, profesorów medycyny, zaleciło dalszą kurację. Jugosławia odetchnęła z ulgą. A więc to jeszcze nie teraz. A tymczasem sprowadzono na konsultację medyczną najwybitniejszych specjalistów - profesora Michaela Ellisa De Bakey'a ze Stanów Zjednoczonych Ameryki i profesora Marata Knjazejewa ze Związku Radzieckiego, którzy przybyli do rezydencji koło Kranja. Po badaniach Tito zaprosił całe konsylium na obiad. W telewizji pokazano krótką relację - prezydent był spokojny, wyraźnie odprężony. Agencje informacyjne natychmiast jednak zareagowały. Zaczęto zastanawiać się nad sytuacją gospodarczą i społeczno-polityczną Jugosławii. Rozważano, co się stanie w czasie niewątpliwie ciężkiej choroby prezydenta i po jego śmierci. Jak poprzednio, do Belgradu i Lublany zaczęły pośpiesznie zjeżdżać radiowe i telewizyjne ekipy. W Międzynarodowym Centrum Prasowym przy ul. Kneza Mihajla w stolicy zrobiło się nagle tłoczno. A potem przez cztery miesiące dziennikarze zjeżdżali się i rozjeżdżali - zależnie od treści komunikatów lekarskiego konsylium. 12 stycznia przeczytaliśmy: "Intensywne leczenie nie przyniosło poprawy zdrowia prezydenta. Zdecydowano jak najszybszą operację naczyń krwionośnych lewej nogi". Agencja France Presse podała, że zdaniem lekarzy Tito ma bardzo silne serce, że wiele może przetrzymać, mimo swego wieku. Była to jedyna pomyślna wiadomość. Następnego dnia został przyjęty do Centrum Klinicznego w Lublanie. 14 stycznia. Została przeprowadzona zapowiadana operacja. Tito zniósł ją dobrze. Stan pacjenta był normalny. Na dziennikarskiej giełdzie krąży opowieść, że Tito po wyjściu z narkozy, widząc lekarzy w maskach zapytał: "Czy zbłądziłem między kosmonautów?" Jeden z działaczy jugosłowiańskich powiedział zagranicznemu korespondentowi: "Czekamy tylko, aż Stary poprosi o swoje ulubione cygaro..." Komunikat z 21 stycznia brzmiał: "Dzisiaj w południe prezydentowi Republiki Josipowi Brozowi Ticie amputowano lewą nogę z powodu ciężkiego uszkodzenia arterii, które doprowadziło do wstrzymania krążenia i przyśpieszonego obumierania tkanki tej nogi - co zagrażało życiu. 23 stycznia. Stan chorego poprawił się. Przyjął swych synów - Źarka i Miśę. Sfotografowali się - zdjęcie to zobaczył cały świat. Z każdym dniem następowała poprawa zdrowia. Tito został przeniesiony z oddziału intensywnej terapii na oddział kardiologii i naczyń krwionośnych. Zaniechano ogłaszania codziennych komunikatów o stanie jego zdrowia. Zaczęły się wizyty. Przybyli z życzeniami dojścia do zdrowia - Lazar Koliśevski, przewodniczący Prezydium SFRJ i Stevan Doronski, przewodniczący Prezydium KC ZKJ. Pojawili się - Aleksandar Ranković i wreszcie na specjalne życzenie pacjenta - Jovanka Broz. Rozmawiali w cztery oczy. Tito powiedział potem Doronskiemu i Dolancowi, że po jego śmierci Jovanka ma korzystać z pełnych praw wdowy po prezydencie, ma być otoczona szacunkiem i opieką. Londyński "Times" pisał wtedy: " Kryzys minął, paniki nie było", a prezydent Włoch, Alessandro Pertini w depeszy do Tity: "Niech pan będzie silny, jest pan potrzebny światu". 14 lutego. Jak grom z jasnego nieba, komunikat lekarskiego konsylium: "W ciągu minionej nocy stan zdrowia prezydenta Republiki, Josipa Broza Tity był krytyczny. Po zastosowaniu intensywnych środków leczenia doszło do pewnego polepszenia, ale stan dalej jest bardzo ciężki. Stosuje się odpowiednie lekarskie środki . 2 marca. Złe wieści. Poprzedniej nocy nastąpiło pogorszenie ogólnego stanu zdrowia, dalsze osłabienie pracy serca. A więc już druga krytyczna faza. Agencje stwierdzają, że koniec jest już kwestią czasu. AFP pisała: "To ostatnia bitwa starego lwa..." Ośrodek prasowy w Lublanie przedłużył godziny działania. Odbywały się już regularne konferencje dla krajowych i zagranicznych dziennikarzy na temat stanu zdrowia Josipa Broza Tito. 21 kwietnia. Stan wyjątkowo ciężki. A więc śmierć jest już blisko. Agencje zachodnie stwierdzają, że jest to kwestia godzin. Że bitwa o życie dobiega końca. 23 kwietnia. Stan nadal krytyczny, agonalny. Tito był w stanie szoku, ciągle nieprzytomny. I nadeszła ta ostatnia wiadomość: 4 maja 1980 roku o godzinie 15.05 w Lublanie przestało bić serce Josipa Broza. Natychmiast dowiedział się o tym cały świat. Zamarła Jugosławia. Ludzie zatrzymywali się na ulicach, stawały samochody. Ustał całkowicie ruch. Na stadionach przerywano mecze piłkarskie. Widzowie podnosili się z miejsc, milczeli. Nagła cisza ogarnęła cały kraj. Spontanicznie tylko wybuchały podejmowane przez wszystkich pieśni: "Druźe Tito, mi ti se kunemo, da sa tvoga puta nie skrenemo..." - Towarzyszu Tito, my ci przysięgamy, że z twojej drogi nie zejdziemy..." A więc to już się stało. Już Go nie ma! Nie ma już Tity. Rozdział XXIV POŻEGNANIE Kraj ogarnęła żałoba. W Belgradzie wydano pierwsze komunikaty, związane ze śmiercią prezydenta. W kraju ogłoszono siedmiodniową żałobę. Postanowiono, że zmarły zostanie przewieziony pociągiem do Belgradu, gdzie przez dwa dni trumna będzie wystawiona w gmachu Zgromadzenia SFRJ. Konsylium lekarskie wydało swój ostatni komunikat, w którym przedstawiło przebieg choroby i leczenia, kończąc słowami: "Dzisiaj, 4 maja 1980 roku we wczesnych godzinach popołudniowych doszło do dalszego ciężkiego pogorszenia ogólnego stanu zdrowia prezydenta Republiki, Josipa Broza Tity. Pomimo podejmowania wszystkich niezbędnych środków medycznych stopniowo zamierały wszystkie życiowe funkcje i prezydent Socjalistycznej Federacyjnej Jugosławii Josip Broz Tito, przewodniczący Związku Komunistów Jugosławii i naczelny komendant sił zbrojnych SFRJ, marszałek Jugosławii, Josip Broz Tito zmarł o godzinie 15.05..." Wiadomość o śmierci prezydenta Jugosławii obiegła cały świat. Przerywano audycje radiowe i telewizyjne. W Kairze ogłoszono 7-dniową żałobę, chwilą milczenia czczono pamięć marszałka na wielu spontanicznie organizowanych zebraniach. Na wieść o śmierci Tity prezydenci Gwinei - Sekou Toure i Pakistanu - Zija ul Hak - przerwali wizyty w Chińskiej Republice Ludowej, aby stanąć na czele delegacji państwowych i udać się do Belgradu. Hiszpański premier Adolfo Suares przebywał wtedy w Damaszku. I on także zrezygnował z dalszej podróży po Bliskim Wschodzie. W Bagdadzie przerwano iracko-jordańsko-palestyńskie spotkanie. Król Husein, prezydent Saddam Husajn i Jaser Arafat wyruszyli do Jugosławii. A tu tymczasem rozpoczęły się już pogrzebowe uroczystości. Do Lublany zjechały setki tysięcy ludzi ze Słowenii i Chorwacji. Pomimo ulewnego deszczu wypełnił się Plac Rewolucji, ulica Titova, rozległa przestrzeń przed dworcem kolejowym. Po pożegnalnym przemówieniu w głębokiej ciszy dębowa trumna, okryta narodową chorągwią, w otoczeniu sześciu oficerów przewieziona została z gmachu Zgromadzenia Socjalistycznej Republiki Słowenii przez miasto do pociągu. O godzinie 8.30 piątego maja powoli ruszył "Plavi Voz". Żegnały go przeciągłe dźwięki syren. Tłumy podchwyciły pieśń "Jugoslavijo, Jugoslavijo..." Wzdłuż torów niekończące się, milczące szeregi ludzi. Porzucali pracę na polach, biegli, jechali traktorami, aby po raz ostatni pożegnać swojego marszałka. Rzucano kwiaty na szyny. O godzinie 10.40 pociąg wjechał na zagrzebski dworzec. I tu też wielkie żałobne zgromadzenie. Na Placu Tomislava setki tysięcy ludzi. Niesamowite wrażenie robił ten ogromny tłum pogrążony w całkowitym milczeniu, słuchający słów pożegnania. I znowu przy wtórze syren odjazd. Na czele pociągu dwie spalinowe lokomotywy z wielkimi napisami: SUTJESKA I NERETVA. Przypomnienie sławnych partyzanckich bitew. O godzinie 17 Belgrad. Cała stolica na ulicach. W honorowej eskorcie motocyklistów Titovej Gardy trumna przewieziona została do gmachu Zgromadzenia SFRJ. Pierwsze wieńce położyli Źarko i Miśa Brozowie. Zaraz po nich - Jovanka. Potem kolejno przedstawiciele najwyższych władz państwowych i partyjnych. Przed ustawioną na podniesieniu trumną, pokrytą sztandarem narodowym, zaczęły w głębokim milczeniu przechodzić setki tysięcy ludzi. Gdzieś z góry płynęła cicha muzyka, co cztery minuty zmieniały się honorowe straże. Żegnali prezydenta jego najbliżsi współpracownicy, bohaterowie narodowi z czasów wojny, chłopi w ludowych strojach, przedstawiciele wszystkich narodów i narodowości Jugosławii. Wokół trumny purpurowe poduszki z odznaczeniami. Wśród nich także polski Order Virtuti Militari najwyższej klasy. I coraz więcej wieńców z szarfami. Obliczono, że przez 64 godziny, bez przerwy, w dzień i w nocy przed trumną przeszło ponad pół miliona ludzi. Lotnisko "Beograd" przeżywało w te dni najtrudniejsze chwile. Lądowały samoloty z całego świata. Przybyło 209 delegacji ze 127 krajów wszystkich kontynentów. Najtłoczniej było w powietrzu i na lotnisku 7 maja w przeddzień pogrzebu, gdy przybywało najwięcej delegacji. W ciągu godziny lądowały 22 samoloty. Nie przerwano przy tym normalnych lotów krajowych i zagranicznych. Długa była lista przybyłych delegacji. Nazwiska słynne w świecie, znane z prasy, radia i telewizji. Zjechali do Belgradu przywódcy ponad 3,5 miliarda mieszkańców Ziemi. Jeden z zagranicznych korespondentów napisał: "Obok zmarłego Tity spełniają jego życzenie - rozmawiają!" Nowoczesny hotel "lntercontinental" położony w bezpośrednim sąsiedztwie Centrum Kongresowego "Sava" w Nowym Belgradzie przypominał biblijną Wieżę Babel. Tu właśnie zamieszkali zagraniczni goście, poza Leonidem Breżniewem, który zajął rezydencję radzieckiego ambasadora. Czekając na uroczystości pogrzebowe korzystali z okazji i odbywali spotkania, prowadzili rozmowy. Próbowałem zliczyć te bezpośrednie kontakty. Ale to było niemal niemożliwe. Tu właśnie Hua Kuo-feng rozmawiał z Indirą Gandhi. Było to pierwsze spotkanie na tak wysokim szczeblu tych przywódców od 1960 roku. Helmuh Schmidt konferował z Erichem Honeckerem - od kilkunastu miesięcy nie umiano zorganizować tego spotkania. Dopiero tutaj, w Belgradzie Margaret Thatcher podała rękę Jaserowi Arafatowi. Nicolae Ceausescu rozmawiał z wiceprezydentem USA Walterem Mondalem. Rankiem 8 maja, na kilka godzin przed uroczystościami pogrzebowymi wezwano nas - polskich korespondentów - do "lntercontinentalu". Mieliśmy być świadkami spotkania Edwarda Gierka z Helmutem Schmidtem. Obaj umówili się na "intymne śniadanie" w cztery oczy. Trwało ponad godzinę. Członek naszej delegacji, generał Wojciech Jaruzelski, zaprosił wtedy i nas na śniadanie. Rozmawialiśmy o zmarłym, o udziale Polaków w wojnie narodowo-wyzwoleńczej Jugosławii. Oczywiste, że w ciągu tych krótkich spotkań nie można było rozstrzygnąć wszystkich problemów. Istotne były kontakty, nawiązywane często po raz pierwszy albo też po wielu latach, do których by bez tej okazji nie doszło. 9 maja po godzinie 11, gdy na placu przed Zgromadzeniem SFRJ zamarły w bezruchu kolumny wojska, a zagraniczne delegacje stanęły obok członków najwyższych władz państwowych i partyjnych - uchyliły się drzwi parlamentu. Do trumny zbliżyło się ośmioro młodych, czarno ubranych: siedmiu chłopców i jedna dziewczyna. Reprezentowali wszystkie jugosłowiańskie republiki i okręgi autonomiczne. Była to ostatnia zmiana przerwanej o 17 dni wcześniej XXXVI Sztafety Młodości. Przedstawiciel Bośni i Hercegowiny, republiki, do której sztafeta już nie dotarła, położył u stóp trumny ozdobną buławę, zawierającą wewnątrz pismo - posłanie od całej jugosłowiańskiej młodzieży. Znalazła się ona potem wśród innych w "Muzeum 25 maja" na belgradzkim Dedinju. Rozpoczęły się uroczystości pogrzebowe. Oficerowie wynieśli trumnę i złożyli ją na armatniej lawecie. Punktualnie o godzinie dwunastej 21 salw z 48 armat wstrząsnęło belgradzkim powietrzem. Przeciągle zawyły syreny, biły dzwony. Ruszył żałobny kondukt. Najpierw sztandary - państwowy i partyjny, wszystkich republik oraz 365 okrytych chwałą partyzanckich brygad. Zaraz potem grupa wyróżnionych tytułami bohaterów narodowych Jugosławii. Za nimi oddział młodych żołnierzy wszystkich rodzajów broni, milicji i obrony cywilnej - kontynuatorów tradycji partyzanckiej armii. Nieśli 60 poduszek z orderami. Przy trumnie szła straż honorowa - dziesięciu oficerów i dziesięciu robotników - górników w galowych mundurach i metalowców w błękitnych kombinezonach i kaskach. Tuż za lawetą samotny oficer w mundurze marynarki wojennej Zvonimir Kristić - to ostatni adiutant marszałka. Kilka metrów dalej - najbliższa rodzina, nie potrafiąca ukryć łez Jovanka, synowie zmarłego, ich żony i dzieci. Po nich czołowi działacze państwowi i partyjni. W parku na Dedinju przygotowano trzy trybuny: dla zagranicznych gości, dla najwyższych władz i dla dziennikarzy. Zrobiono wtedy fotografię tych trybun - na jednej z nich reprezentowany był niemal cały świat: 33 prezydentów i 21 premierów, 4 królów i 6 książąt, papieski nuncjusz. Oczekiwanie się przedłużało, a że ani ław, ani krzeseł nie było, poza fotelem dla schorowanego Leonida Breżniewa, siadali więc po prostu na stopniach trybuny. I królowie, i prezydenci, wszyscy. I oto ostatni akt pożegnania z jugosłowiańskim prezydentem. Krótkie przemówienie Lazara Koliśevskiego: "Słowami nie można wyrazić bólu, że odchodzisz od nas, ale także i dumy - że mieliśmy Ciebie". Jeszcze tylko Międzynarodówka i hymn. Ostatnia salwa kompanii honorowej i trumna przeniesiona została na miejsce wiecznego spoczynku, którym stała się "Kuća Cvecia" - "Dom Kwiatów". Raz jeszcze o godzinie 15.15 odezwały się armatnie salwy, zawyły w całym kraju syreny, rozkołysały się dzwony. Zamarła w bezruchu Jugosławia. Trumna spoczęła w marmurowym sarkofagu z prostym, złoconym napisem: JOSIP BROZ TITO 1892-1980 * * * Prasa jugosłowiańska i zagraniczna pisała, że takiego pogrzebu jeszcze nie było. W Międzynarodowym Centrum Prasowym akredytowano na uroczystości pogrzebowe 721 dziennikarzy z 58 krajów. Bezpośrednie transmisje przeprowadziło 60 organizacji telewizyjnych dla 44 krajów świata, korzystając przy tym z łączności satelitarnej. Obejrzało je półtora miliarda ludzi. Kilkadziesiąt sieci telewizyjnych przekazało obszerne fragmenty z pogrzebu, zamieszczając jednocześnie filmowe wspomnienia o Ticie. Informowano też, że więcej niż połowa państw świata odwołała w dniu pogrzebu imprezy rozrywkowe, a w 80 krajach ogłoszono żałobę narodową. W samej Jugosławii trwała ona przez siedem dni - od 4 do 10 maja. Rozdział XXV JAKIM BYŁ? I oto dobiega końca opowieść o Josipie Brozie Tito, o jego bogatym w wydarzenia życiu. Kiedy raz jeszcze wracam do tych opisanych tu okresów jego pracy i walki - nasuwa się pytanie: - jakim był? Jakie miał wady i zalety? Próżno szukać tych pierwszych we wspomnieniach ludzi, którzy byli z nim blisko, którzy mu towarzyszyli każdego dnia. A może nikt nie chce wspominać ciemnych stron charakteru Tito, może fascynacja jego osobowością była tak wielka, że ich nie zauważano? Konsekwentnie i z uporem budował swoją legendę. Był zadowolony, gdy hitlerowcy rozlepili w całej Jugosławii listy gończe z jego wizerunkiem. Cieszył się, gdy imię Tito stało się znane w całym walczącym kraju, a potem także i za granicą - od Moskwy po Londyn, Kair i Waszyngton, w całej okupowanej Europie. Po zwycięstwie, gdy nadeszły trudne czasy odbudowy i wewnętrznych, skomplikowanych problemów, gdy nastąpiło zerwanie ze Stalinem, wojenna sława wiele mu ułatwiała. Tak wiele, że właściwie bez oporu przyjęto jego dyktatorskie rządy, budowanie kultu własnej osoby przy pomocy bezwzględnego UDB-owskiego terroru. Pozwalał na wznoszenie swoich posągów, na wywieszanie portretów, do których pozował w niezliczonych, kapiących od złota i szamerunków mundurach. Życiorys miał przebogaty. Skończył - jak sam mówił - kilka życiowych "uniwersytetów". Miał świadomość braków w wykształceniu. Przecież ukończył zaledwie szkołę nauki zawodu, który zresztą lubił, którym się chlubił, często i w późniejszych latach. Reszty nauczyło go życie. Trudne, chłodne i głodne dzieciństwo, wędrówki "trbuhom za kruhom" - "z brzuchem za chlebem" - w poszukiwaniu pracy. Już wtedy uważał, że jest powołany do ważniejszych niż zwykła praca zadań. Stąd ta nieustanna ruchliwość, zmiana miejsc zatrudnienia, chęć poznawania ludzi i ich problemów. I ciągłe czytanie, pochłanianie książek. Szybko nadrobił braki w ogólnym wykształceniu. Interesowała go technika logicznego myślenia, wyciągania z przesłanek prawidłowych wniosków. Doskonale znał historię bałkańskich narodów. Czytał w każdej wolnej chwili, także w czasie wojny, mimo trudów partyzanckiego życia. W jego bagażach zawsze były książki. Było mu przykro, gdy którąś stracił. I właśnie te życiowe "uniwersytety" umożliwiły mu potem skuteczne działanie. Jakże wiele razy, gdy brakło wiedzy lub sytuacja nie pozwalała na długie namysły czy konsultacje, zdawał się na swój polityczny instynkt, potrafił prawidłowo ocenić sytuację, wybrać rozwiązanie. Czasami mówił, że gdy nie wie, co zrobić - słucha swego chłopsko-robociarskiego rozumu i podejmuje decyzję. W początkowym okresie, kiedy był czas na poradzenie się swoich współpracowników, chętnie z tego korzystał, choć nie zawsze postępował zgodnie z ich radami. Ale były też okresy - zwłaszcza gdy umocnił swą władzę - kiedy nie radził się nikogo. Zaczynał mieć przeświadczenie o swojej nieomylności. Nie ufał nikomu. Nie lubił porażek. Bardzo je przeżywał. I kiedy w bitwach wróg miał przewagę i trzeba było ustąpić pola. I wtedy kiedy podjęta decyzja okazała się niewłaściwa, kiedy przyniosła straty, zamiast sukcesu. Ciężkim przeżyciem była dla niego utrata Uźic i całej zachodniej Serbii, likwidacja przez Niemców "Uźićkiej Republiki", wolnego terytorium. Wbrew wszelakim zasadom ochrony najwyższego dowództwa opuszczał to miasto niemal w ostatniej chwili, gdy zbliżały się niemieckie czołgi. Ale było i tak, że gdy jego niewłaściwa decyzja przyniosła złe skutki, mówił: popełniliśmy błąd, nie wolno tak było, choć sam kazał zrobić tak czy owak. Miał poczucie charyzmy. Już w czasie wojny, gdy stanął na czele powstania przeciwko okupantom - czuł się jedynym przywódcą walczącego kraju. Dlatego tak ciężko przeżywał brak uznania ze strony Sprzymierzonych, że przez pierwsze dwa lata wojny nie wymieniali w komunikatach akcji bojowych, podejmowanych przez partyzantów. Szczególną goryczą przepełniało go, że również Stalin długo nie chciał go zaakceptować, że wojskowa misja radziecka przybyła do Jugosławii dopiero w dziewięć miesięcy po brytyjskiej i amerykańskiej. Bolała go nieufność Stalina, którego chciał pozyskać swą gorliwą lojalnością. Nie był ascetyczny. Kochał życie. Lubił korzystać z jego wszystkich darów. W czasie wojny w oddziałach partyzanckich panowały określone zasady. Nie wolno było na przykład pić alkoholu. Już wtedy mówiono, że najłatwiej rozpoznać titowskiego partyzanta po tym, że nie cuchnął rakiją -jak czetnicy czy ustasze. Ale gdy była ciężka, mroźna zima, sam Tito kazał wydzielać wino, rakiję czy inny alkohol ze zdobycznych zapasów. Uważał, że tego wymagają życiowe potrzeby zmarzniętych, źle odzianych i obutych ludzi. Tak było w czasie tragicznego przejścia przez Igman w Bośni w styczniu 1942 roku, kiedy zamarzło ponad stu partyzantów. Tito kazał niezwykle surowo karać za kradzieże, nawet śmiercią, zwłaszcza gdy poszkodowana była ludność. Baczną uwagę zwracał na traktowanie kobiet w partyzanckich oddziałach. Sprawę postawił jasno - walczą one nie tylko przeciwko wrogom, lecz także o własne równouprawnienie. Są towarzyszkami w boju i w żołnierskiej doli-niedoli. Powinny więc być traktowane z pełnym szacunkiem. Stosunki seksualne w oddziałach były surowo zabronione. Dlatego nie pozwalano, aby w jednej jednostce byli małżonkowie. Można było flirtować, nawet kochać, ale musiała być zachowana pełna abstynencja. Było to zgodne ze starą jugosłowiańską tradycją ludową, że w czasie wojny mężczyzna nie powinien spać z kobietą, jest to bowiem czas narodowej żałoby. Tak musieli postępować inni. Sam Tito tych zasad nie przestrzegał, łamał je przy każdej okazji. Nie urodził się ascetą, kochał kobiety i życiowe uciechy. Długa jest lista jego kochanek. Były to Austriaczki, Czeszki, Rosjanki, Niemki, Jugosłowianki, była Włoszka, Turczynka i Francuzka. Tylko niektóre zostały jego żonami. Z reguły znikał, gdy dziewczyna zachodziła w ciążę. Twierdził, że jako rewolucjonista nie może mieć rodziny. Mimo to miał sześć poślubionych żon, z jedną tylko Zuhrą Reuf z Anatolu "zapomniał" się rozwieść, był więc poligamistą. Z tych formalnych i nieformalnych związków miał szesnastu synów i trzy córki. Niektórzy z nich żyją jeszcze w różnych krajach, ale najbardziej znani są wspomniani już Źarko i Miśa. Z matką tego ostatniego, Hertą Has, chciał się ożenić, ale działał wtedy w konspiracji i nie mógł się ujawnić. Ostatecznie mieli się pobrać przed znajomym popem prawosławnym, ale plany te pokrzyżowała wojna. Na szczęście, bo Tito właśnie w maju 1941 roku poznał w Belgradzie 20-letnią Davorjankę Paunović, o siedem lat młodszą od Herty. Nosiła pseudonim Zdenka Horvat, pochodziła z serbskiej wsi Kaćarevo. Była studentką filologii francuskiej. Pokochali się, związek z Hertą przestał był aktualny. Davorjanka towarzyszyła mu potem przez całą partyzancką wojnę. Była jego osobistym kurierem, dbała o niego, chroniła przed natręctwem innych. Była przy nim w najtrudniejszych momentach - w marszu i w boju, troszczyła się o jego zdrowie. Zwracano mu wtedy uwagę, że to się nie godzi, że powstała dwuznaczna dla partyzantów sytuacja. Tito odpowiedział wtedy: "Ja bez niej nie mogę!" I zostawiono go w spokoju, choć nie wszystkim to się podobało. Gdy w czerwcu 1944 roku, już po niemieckim desancie na Drvar, Tito przeniósł się na adriatycką wyspę Vis, zabrał ją ze sobą, a potem samolotem posłał do Związku Radzieckiego na leczenie. Davorjanka była bowiem chora, miała mocno zaawansowaną gruźlicę. Nabawiła się jej w czasie partyzanckich trudów. Nie długo przebywała na leczeniu w Związku Radzieckim, nie mogła znieść rozstania. Zamartwiała się, czy mu czego nie brakuje, czy dba o siebie. Wróciła do kraju i w niewiele miesięcy potem - 1 maja 1946 roku zmarła w słoweńskim sanatorium Golnik. Dla Tity był to ciężki cios. Kazał ją przenieść do Belgradu i pochować na Dedinju, w pobliżu Białego Dworu. Przez lata dbał o jej rodziców, wspomagał ich materialnie. Davorjanka dosłużyła się w czasie wojny stopnia majora, odznaczona została Orderem Braterstwa i Jedności oraz radzieckim Orderem Wojny Ojczyźnianej I klasy. Również majorem była Jovanka z domu Budisavljević. Ten związek przetrwał najdłużej, do jego śmierci, choć w ostatnich latach był już tylko formalny. Ostatnio ukazała się w Belgradzie książka Filipa Radulovicia o dziewczynach i żonach Tity, o jego licznych miłostkach i kochankach. Chciał być aktywny seksualnie jak najdłużej, poddawał się kuracjom odmładzającym, zażywał afrodyzjaki. Nigdy nie był ani dobrym kochankiem, ani mężem. Jedynie w czasie małżeństwa z Jovanką zasmakował w atmosferze rodzinnego domu. Tym bardziej że Jovanka starała się o nią, przekształciła rezydencję w przytulne gniazdo. Po śmierci Tity nastąpiła seria procesów o spadek po marszałku. Wdowa domagała się wydania jego osobistych rzeczy, a zwłaszcza podarunków, jakie dostawali w czasie zagranicznych podróży i podejmowania gości z całego świata. Walczyła jak lwica. Część przedmiotów odzyskała, ale większość sądy uznały za własność narodową. Niektórzy powiadają, że był próżny. To prawda, że lubił się stroić. W jego szafach zawsze były gotowe do przywdziania liczne galowe mundury, bogato ozdobione złotymi naszyciami. Eleganckie, uszyte z najdroższych materiałów ubrania były jego namiętnością - jeszcze z lat młodości. Zostało mu to do końca. Vladimir Dedijer, biograf Josipa Broza, od lat z nim zaprzyjaźniony zdobył się kiedyś na odwagę i zapytał marszałka - dlaczego tak wiele uwagi, staranności poświęca swoim mundurom? W pierwszym momencie Tito się żachnął, nie chciał rozmawiać. Potem jednak wrócił do tematu. Powiedział do Dedijera: "Większość naszego społeczeństwa stanowią chłopi. A ty nawet nie przypuszczasz, jak bardzo rozwinięty jest na wsi kult munduru. Każdy chłop marzy tylko o tym, żeby jego syn poszedł do państwowej służby, zwłaszcza tej, w której nosi się uniformy..." Miał rację, przecież do dzisiaj serbscy chłopi noszą na co dzień i od święta wojskowe kurtki i bryczesy do konnej jazdy. Takie klasyczne, z bufami po bokach, ściśle opięte na łydkach - noszone przy tym bez długich butów. Wielu zadziwiał umiejętnością przystosowania się do różnych okoliczności życiowych. Gdy minęły czasy wojny i partyzanckiego wędrowania, trzeba było nauczyć się nowych manier. Sprowadził sobie doradców, doświadczonych dyplomatów, którzy tajniki bycia przy stole czy na salonach poznawalijeszcze na królewskim dworze. Uczył się, jak witać monarchów i prezydentów, nie pochylać zbyt nisko głowy w ukłonie, jak zapalać cygaro. Był pojętnym uczniem. Nabrał ogłady. Przyzwyczajony przez lata wojny do wydawania wojskowych rozkazów, musiał zmienić sposób wyrażania się, uczyć się umiejętności wykładania swych racji politycznych, przekonywania, zdobywania sobie sympatii, tak potrzebnej każdemu politykowi. Doskonalił znajomość niemieckiego. Nie znosił pisanych referatów. Męczyły go, czytał je z widocznym zniecierpliwieniem. Wolał mówić bezpośrednio do ludzi, ich językiem. Skracał też często przydługie przemówienia, zwłaszcza napisane przez innych, krótkim: "i tako dalje" czyli "i tak dalej". Mówił niechlujnie, niegramatycznie. Często zbaczał z głównego toku narracji, robił liczne dygresje, zwłaszcza gdy snuł wspomnienia. Wprowadzał dodatkowe wątki i bardzo trzeba było uważać, aby się w tym połapać. Tłumacze zawsze mieli z nim masę kłopotów, aby oddać wiernie tok jego wywodów. Ale ludziom to się podobało. Nawiązywał z nimi bezpośredni kontakt. Był dla nich autentyczny, czuli, że jego słowa płyną prosto z serca, że jest przekonany o słuszności wyrażanych myśli. Bywanie na królewskich dworach i dyplomatycznych przyjęciach wymagało wielu umiejętności. Czasami trzeba było poprosić damę do tańca. Jego specjalnością był walc. W 1972 roku, gdy przygotowywano wizytę królowej Elżbiety II w Jugosławii, brytyjski ambasador w Belgradzie Stewart napisał do swego ministra spraw zagranicznych m.in.: "Tito w kręgach dyplomatycznych znany jest jako najlepszy w Europie tancerz walca..." Protokół skwapliwie wziął pod uwagę tę cenną informację. Ambasador Stewart wspominał juź po śmierci Tity: "Dobrze się stało, że o tym poinformowałem, ponieważ królowa brytyjska mogła przygotować się na ewentualność, że Tito poprosi ją do tańca. Tak też i było... W czasie prywatnej kolacji na Brioni prezydent Tito wstał i poprosił swego gościa do walca. Był to dla mnie najpiękniejszy moment w mojej dyplomatycznej karierze". Był bardzo wrażliwy na krytykę. Starał się unikać błędów, stąd jego tak częste kunktatorstwo, wyczekiwania, gromadzenie opinii, rozważania wszystkiego pod kątem "za i przeciw". Pierwszy powojenny Nowy Rok 1945- 46 powitał w gronie swych przyjaciół w salonach pałacu "Biały Dwór" na belgradzkim Dedinju, który należał do dynastii Karadjordjeviciów. Zaraz potem dostał anonimowy list z jednym tylko pytaniem - czy dobrze się czuł w obcym domu? Bardzo go to zabolało, wyprowadził się z pałacu i zamieszkał w rezydencji przy ul. Uźićka 15. Do "Białego Dworu" zaglądał rzadko, zazwyczaj dla powitania zagranicznych gości lub przy innych uroczystych okazjach. Czasami z goryczą przypominał, że z wojny wyszedł z jednym tylko sekretarzem i trzema żołnierzami ochrony. Ani się spostrzegł, a wokół niego powstał szeroko rozbudowany, liczny aparat administracyjny. Długo nie mógł pojąć, że to takie konieczne. W stosunku do swych współpracowników był tolerancyjny. Nie żądał, aby mieli jego charakter, aby się ze wszystkim zgadzali, ale musieli słuchać podjętych decyzji. Cenił inicjatywę, nawet w czasie wojny nie był zwolennikiem ślepego posłuszeństwa. Gdy przybyła do niego radziecka misja wojskowa - goście szybko zauważyli, że wśród partyzantów panuje osobliwy dla nich obyczaj. Oto do naczelnego dowódcy, do Tity wszyscy współpracownicy zwracali się "per ty". Podobnie było i w oddziałach, gdzie żołnierze mówili do oficerów po imieniu. To dla radzieckich towarzyszy było nie do przyjęcia. Tito nie zgadzał się przy tym, żeby dowództwo i sztab, żeby oficerowie korzystali z jakichkolwiek przywilejów. Gdy brakowało żywności i trzeba ją było wydzielać, najpierw dostawali pokarm chorzy i ranni, potem zwykli żołnierze, a na końcu - jeśli wystarczyło - dowódcy. Nie podobało się to radzieckim sztabowcom, którzy uważali, że dla zachowania dyscypliny potrzebny jest odpowiedni dystans pomiędzy oficerami a żołnierską masą. Był próżny, ale nie lubił przesady w wysławianiu przez innych jego zasług. Często przerywał, gdy mówcę porywał oratorski zapał i zaczynał niemal piać, "jaki to Tito wielki, jaki nieomylny, ile ma ogromnych, zwłaszcza bojowych czynów!" Marszałek krzywił się wtedy z niesmakiem i kazał mówić do rzeczy. Wiedział, że jego kult jest gorliwie podtrzymywany. Że jego fotografie, zwłaszcza w paradnych mundurach, są niemal wszędzie. Ale tłumaczono mu, że tak być musi, że tego ludziom potrzeba, że muszą mieć swego bohatera, ludowego junaka. Że tego wymaga słowiańska, chłopska dusza. Zwykle prostował nadgorliwców, piszących jego biografie. Stwierdził kiedyś: "Często pisano, że odegrałem znaczącą rolę w Rewolucji Październikowej. Niestety, nie jest to prawdą. Od razu przyłączyłem się do Międzynarodowej Czerwonej Gwardii składającej się z jeńców wojennych, ale moja jednostka nigdy nie była skierowana do walki. Z tego powodu cała nasza Gwardia musiała się zadowolić obowiązkami wartowniczymi i podobnymi zajęciami w Omsku". Czy miał osobistych przyjaciół? - trudno dziś to powiedzieć. Ponoć ludzie pełniący najwyższe funkcje nie mogą ich mieć. Jeszcze w czasie wojny lubił spierać się z Milanem Djilasem i to nie o jakieś tam pryncypia polityczne czy ideologiczne, ale na przykład o to, czy rekiny pożerają ludzi. W czasie długiej dyskusji Djilas twierdził, że to niemożliwe, Tito natomiast wspominał swój pobyt nad Adriatykiem, kiedy to widział zawartość rekinich żołądków, świadczących o tym, że jednak ryby te są ludojadami. Najbliższym nie tylko współpracownikiem, ale i wiernym przyjacielem był Edward Kardelj. Ich bliskie związki przetrwały 41 lat. Tylko Kardelj miał odwagę sprzeciwić się temu, co mówił Tito. Na przykład otwarcie mówił mu, że należy skończyć z tymi uroczystościami 25 maja, z Dniem Młodości. Nie zawsze się ze sobą zgadzali, ale dyskutowali na równej stopie. Uzupełniali się znakomicie. Były okresy, kiedy długo, po kilka miesięcy się nie widywali, boczyli się na siebie. Ale na kilka lat przed śmiercią Edwarda znowu umocniła się ich przyjaźń. Kardelj był formalistą, lubił teoretyzować, powoływać się na prawo, przepisy. Tito kontratakował, sprzeczał się, dla niego najważniejsza była życiowa rzeczywistość. I tak w ogniu często zapalczywych dyskusji rodziły się nowe idee, pomysły, zamiary. Tak też powstały zasady socjalistycznego samorządu, czy kolektywnego kierownictwa państwem i partią. W rozmowach był elastyczny, potrafił jednak do końca bronić swych zasad. Uznawał potrzebę dokumentowania najważniejszych działań. Kiedyś powiedział: "Wszyscy pomrzerny, a ludzie będą wtedy dowolnie pisać o nas. Dlatego jest najważniejszą rzeczą, abyśmy zostawili po sobie dokumenty, przekazali prawdę o naszej rewolucji..." W rozmowach z wielkimi tego świata nie miał kompleksów niższości. Wiedział, jak wielkie różnice dzielą go na przykład od Winstona Churchilla. Może z początku czuł przed nim respekt, ale świadomość, że reprezentuje walczący kraj, że ma za sobą tysiące partyzantów i miliony obywateli, dodawała mu poczucia własnej wartości. Potem, gdy zaczął podróżować i tych spotkań było coraz więcej, rozmawiał z królami i prezydentami jak równy z równymi. Zwłaszcza, kiedy rozwinął się ruch niezaangażowania i jako jeden z jego inicjatorów czuł się nieformalnym przywódcą większości krajów świata. Wiele świadczy o tym, że potrafił być sprytny, a nawet przebiegły w rokowaniach. Sam obserwowałem, że gdy chciał coś uzyskać od Zachodu, a zwłaszcza kredyty od Amerykanów - czynił widowiskowe gesty przyjaźni wobec Związku Radzieckiego. Bywało też odwrotnie. Wiedział, że kraj jest coraz bardziej zadłużony, ale bagatelizował te sprawy, nie bacząc na przestrogi Edwarda Kardelja. Dobrze żył i chciał, żeby naród też korzystał z uciech życia. A długi? Raz na konferencji prasowej w Zagrzebiu Vladimir Bakarić powiedział: "Jak pamiętam, Jugosławia zawsze była mocno zadłużona za granicą. I widzicie, że jednak żyjemy - i to jak!" Były bowiem umorzenia, nikt nie naciskał na spłatę kredytów, można było zresztą wziąć nowe, by zlikwidować stare. Potrafił być wielkoduszny. Nawet wobec swoich zajadłych wrogów. W ocenie człowieka brał pod uwagę całe jego życie, nie tylko konkretne czyny. Nigdy nie zapomniał, że Draźa Mihajlović udaremnił zamach na niego, zorganizowany samowolnie przez czetnickich oficerów, gdy Josip Broz wracał ze spotkania we wsi Ravna Gora. Pamiętał to, ale Draźa i tak został rozstrzelany. Złościł się, gdy nadgorliwcy chcieli usuwać z historycznych fotografii wizerunki osób, odsuniętych czy politycznie skompromitowanych. Dedijer dodaje, że już po wojnie Maria, wdowa po królu Aleksandrze, zwróciła się do Tity ze skargą, że jej syn, przebywający na emigracji w Londynie, król Piotr II, nie posyła jej na utrzymanie ani dinara. Tito kazał więc przywrócić jej królewskie apanaże. W archiwach "marszalatu" znajduje się list Elisabet von Kleist z listopada 1948 roku, w którym prosiła Titę, aby pozwolił jej wysłać list do syna, generała marszałka polnego Ewalda von Kleista, niemieckiego zbrodniarza wojennego, przebywającego w jugosłowiańskim więzieniu. W czerwcu następnego roku nadszedł kolejny list z podziękowaniem, że od syna dostała życzenia na swoje 93 urodziny. Kiedyś napisał do Tity pewien serbski chłop z prośbą, aby zechciał być chrzestnym ojcem jego dziewiątego z kolei syna. Tito zgodził się bez namysłu. Wiedział, że to stara tradycja, serbscy chłopi zawsze zwracali się do szefa państwa, do króla czy premiera, aby byli chrzestnymi ich dziewiątego z kolei potomka. Tak więc potrafił być wrażliwy na ludzkie prośby, zwłaszcza na krzywdę. Interesował się listami, które napływają do "marszalatu", kazał sobie referować, o czym ludzie piszą, na co i na kogo się skarżą, na jakie niesprawiedliwości. Kazał starannie badać poszczególne sprawy. Czasami trudno było uwierzyć, że był to ten sam człowiek, który pozwolił na czystki, na tworzenie obozów, dręczenie w więzieniach za przekonania. Że miał na sumieniu nie tylko Goli Otok. Kiedy w drugiej połowie 1987 roku rozgorzała dyskusja na temat wojennej przeszłości prezydenta Austrii - Kurta Waldheima - zastanawiano się, czy Tito o niej wiedział. Przecież dwukrotnie przyjmował oficjalne wizyty ówczesnego sekretarza Organizacji Narodów Zjednoczonych i to z wielkimi honorami. Sam Kurt Waldheim w wywiadzie dla "Le Figaro", opublikowanym 30 stycznia 1988 roku powiedział m.in.: "Wielokrotnie byłem gościem prezydenta Tito, który wiedział doskonale, co sądzić o mojej przeszłości. Tito przykładał dużą wagę do naszych kontaktów. Wiedział, że jestem wielkim obrońcą interesów Trzeciego Świata..." Nieco później zachodnioniemiecka telewizja pokazała w swym programie krótki fragment wizyty Kurta Waldheima w Jugosławii w 1966 roku. Taka oto toczyła się wtedy rozmowa: Waldheim: Nie przypuszczałem, że Jugosławia ma tak piękne krajobrazy. Tito: (z uśmiechem) Doprawdy? To nigdy pan nie był poprzednio w Jugosławii? I po tej wymianie grzeczności obaj mężowie stanu udali się na polowanie - na niedźwiedzie. Kiedyś, już na stare lata odezwała się w nim chłopska nostalgia za ziemią. Zatęsknił do ojcowizny. Kazał sprawdzić, co się stało z ich rodzinną winnicą na wzgórzach koło Kumrovca. Okazało się, że sprzedał ją ojciec, potem aż czterokrotnie zmieniała właścicieli. Udało się ją odkupić i tak po ponad sześćdziesięciu latach skrawek ojcowskiej ziemi znowu należał do Broza. Tito kazał założyć nową plantację, a kiedy był w Kumrovcu, sprawdzał, jak rośnie winorośl. Marzył o tym, że kiedyś spróbuje smaku własnych winogron, że przypomni mu dzieciństwo. Już jednak nie zdążył. Pod koniec swego długiego życia przy każdej niemal okazji wzywał do jedności i braterstwa. Często też mawiał, że zawsze liczył na swój "zdrowy, zagorski instynkt", na swój chłopski rozum i że nigdy na nim się nie zawiódł. Uważał, że cel swego życia osiągnął, że nie zmarnował lat pracy i walki, że pozostawia po sobie dziedzictwo, głęboko zakorzenione w sercach i umysłach Jugosłowian. Był tego tak pewny, że nie zostawił testamentu. A może jest? Może tylko nie został ujawniony? Tito był niewątpliwie człowiekiem sukcesu, zawsze osiągał to, do czego dążył, o co się starał. Wierzył w swoje posłannictwo, w swoją gwiazdę i ta go nigdy nie zawiodła. POSŁOWIE Przez kilka lat po śmierci marszałka na jego portretach widniały żałobne przepaski. Gdy zaczęły nadchodzić trudniejsze czasy, pojawiały się coraz dokuczliwsze kłopoty gospodarcze - zastanawiano się z nawyku, co by w takiej konkretnej sytuacji zrobił Tito, jakby zareagował? Ledwie w rok po jego odejściu, wczesną wiosną 1981 roku wybuchły groźne zamieszki w Priśtinie pod hasłem: "Kosowo Republiką!" Pojawiły się ostre tendencje separatystyczne. A potem rozpadł się Związek Komunistów Jugosławii. Powstały nowe partie. Zachwiały się struktury państwowe i samorządowe, które - jak wierzył w to Tito - miały na dziesiątki lat zapewnić trwałość Federacji. W drugiej połowie 1991 roku byliśmy świadkami rozpadu Jugosławii. Gdy w maju byłem w Belgradzie - Serbia dyszała nienawiścią do Chorwatów. Wzywano do marszu na Zagrzeb, do wyrżnięcia ustaszów. Nie było wtedy jeszcze mowy o mniejszości serbskiej, zamieszkałej w Chorwacji. Nie szukano pretekstów. Na ulicach stolicy pojawili się młodzi ludzie w czetnickich uniformach, tak znanych starszemu pokoleniu z czasów ostatniej wojny. Wiało grozą z przemówień nacjonalistycznych przywódców. Wojna wisiała w powietrzu. I stało się. Nie ma już dawnej Jugosławii. W gruzach legło wszystko to, co zbudował Tito. W odruchu ślepej nienawiści nie oszczędzono nawet klejnotu światowej kultury - Dubrownika, bombardowanego z lądu, morza i powietrza. Gdy kończę tę książkę, w Chorwacji trwają zażarte walki, a w Hadze czynione są starania, aby uratować ten kraj od ostatecznej zagłady. I jeśli nawet powróci tam pokój, nigdy już nie będzie tamtej " Titowej Jugosławii". Skrwawiony, podzielony kraj długo będzie leczył zadane w wojnie domowej rany. Nigdy też chorwackie i serbskie rodziny nie zapomną swoich poległych w tej bratobójczej walce. Ich krew zaciąży nad przyszłymi pokoleniami, powróci zmora bałkańskiej "krvnej osvety" - zemsty krwawej. Na fali antykomunizmu coraz częstszej krytyce poddawany jest także i Tito. Wojskowi historycy analizują jego słynne bitwy, wysuwając tezę, że wiele z nich było właściwie klęskami, a sam Tito - jak na przykład w czasie walk nad rzeką Sutjeską, czy też niemieckiego desantu na Drvar - okazał się tchórzem, chętnie poświęcając życie młodych, często nie wyszkolonych partyzantów dla ratowania własnej skóry. Wyciąga się najrozmaitsze oskarżenia, głosi tezę, że zawsze był wiernym uczniem Stalina, że powiązał się z masonami. Zwłaszcza popołudniówki wyciągają szokujące sprawy, oskarżając marszałka o rozwiązłość, nadużywanie narodowego majątku, trwonienie go na tak liczne, nie zawsze potrzebne podróże, luksusowy styl życia i rezydencje. Z chorwackiego parlamentu wyniesiono popiersie Tity. A jednak jego pomniki wciąż stoją. Ciągle jeszcze w mieszkaniach i biurach zobaczyć można fotografie Josipa Broza, a jego pamięć tkwi w świadomości starszego pokolenia. Trudno dziś powiedzieć, co przyniesie najbliższa przyszłość. Co ostatecznie stanie się z Jugosławią? Czy pomniki Josipa Broza Tity przetrwają kolejną dziejową burzę? On sam, jeszcze w grudniu 1963 roku, zapytany przez amerykańskiego dziennikarza o to, jak pojmuje sens swego życia, powiedział: "Śmierć zależna jest od tego, jak człowiek żył. Jeśli uczynił coś dobrego, to go to przeżyje. Nawet jeśli w życiu odgrywa ważną rolę, świat się nie zawali wraz z jego śmiercią. Dobro, które uczynił - pozostanie. Wiele zależy od tego, co człowiek daje z siebie krajowi czy narodowi. Historia to długotrwały proces. Ludzie nigdy nie zapomną dobrych uczynków męża stanu. Zawsze będą wspominać jego osiągnięcia..." I zacytował słowa poety, duchowego przywódcy Czarnogorców - Petara Petrovicia Njegośa, że najszczęśliwszy jest ten, kto będzie wiecznie żył swoimi czynami, kogo naród zachowa w swej wdzięcznej i wiecznej pamięci. Dziennikarz zapytał na zakończenie rozmowy, czy gdyby Tito raz jeszcze rozpoczynał życie, chciałby coś w nim zmienić? Usłyszał taką odpowiedź: "Myślę, że poszedłbym tą samą drogą. Może bym coś jeszcze poprawił. Mogę tylko powiedzieć, że jest mi żal, że nie zdołałem więcej uczynić..." * * * I tak przeminął Tito. Czy jednak całkiem umarł? Czy ulegnie zniweczeniu dzieło i marzenie jego życia - nowoczesna, dostatnia, złączona węzłami braterstwa i jedności Jugosławia? Dziś braterstwo wypiera nacjonalistyczny szowinizm, wiodący ku nienawiści. Jedności już nie ma. Ruch niezaangażowania stał się bezradny wobec wydarzeń świata. Właściwie przestał istnieć. Tragicznie zginął Nicolae Ceausescu, w lutym 1991 roku runął pod naporem nienawidzącego tłumu pomnik Envera Hodży... A jego pomniki jeszcze stoją, choć pojawiają się głosy, aby wyrzucić trumnę Josipa Broza Tity z sarkofagu w "Domu Kwiatów" na belgradzkim Dedinju. Być może - tak się stanie. Być może - znikną jego gipsowe i marmurowe popiersia, spiżowe monumenty. Czy całkiem jednak zginie z pamięci jugosłowiańskich narodów? Czy zapomni o nim świat i historia? Czy imię jego zostanie przeklęte na wieki? Na te i inne pytania odpowiedzą sami Jugosłowianie. Odpowie teraźniejszość i przyszłość ich pięknego kraju. A jeśli zginie Jugosławia - będzie to Josipa Broza śmierć powtórna. I ostateczna. KONIEC