Michael Fern Przekleństwo Vegas 1961—1966 as Vegas bardzo się zmieniło w ciągu osiemnastu lat, jakie minęły od dnia, kiedy Fanny wraz z innymi pasażerami autokaru jadącego do Kalifornii została napadnięta przez uzbrojonych bandytów. Miasto położone na skraju pustyni Mojave i w pobliżu rzeki Kolorado widoczne było na ich tle niczym gwiazda połyskująca w dzień i w nocy. Niektórzy nazywali to miejsce mekkąhazardu. Rozrywkę zapewniali najlepsi artyści, luksusowe apartamenty, kilometry migoczących neonów, dziewczyny z rewii w kusych kostiumach i kasyna na każdym kroku zachęcające klientów do wej -ścia. Dla Fanny Thornton i jej rodziny Las Vegas było po prostu domem. Thorntonowie zmienili się także w ciągu tych lat: dzieci stały się nastolatkami, a rodzice przeglądali już broszury reklamowe i podręczniki różnych uczelni, żeby przygotować się starannie na dzień, w którym przy stole usiądą do obiadu tylko dwie osoby zamiast sześciu. Sunrise należał teraz do Fanny. Sallie obdarowała ją w taki sposób na jej trzydzieste urodziny. Ten dom także się zmienił. Nie był już ciemny i ponury. Teraz wypełniały go wygodne meble obite perkalem, kolorowe chodniki i czyste zasłony. Ściany pomalowano na pastelowe kolory. Dzięki zdolnościom ogrodniczym Chue wszędzie pełno było zieleni. Okrzyki dzieci, szczekanie psów, muzyka, odgłosy z telewizora, dzwonki telefonów - wszystkie te dźwięki sprawiały, że Sunrise stał się wreszcie prawdziwym domem. W ciągu tygodnia dzieci Thorntonów przebywały w prywatnej szkole w mieście. Wracały do domu w piątkowe wieczory wraz z przyjaciółmi, którzy zostawali tu na weekend, żeby pływać, grać w tenisa albo jeździć na nartach. W tym czasie dom aż trząsł, się od śmiechu i odgłosów dobrej zabawy. Tak samo było w ciągu letnich miesięcy i podczas świąt. Fanny mawiała, że atmosfera ta przypomina trwający przez cały rok piknik - tyle tylko, że nie ma mrówek. 7 Jej dzieci były coraz starsze: zbliżały się siedemnaste urodziny Bircha i Sagę'^ Sunny miała prawie szesnaście lat, aBillie czternaście. Dziewczynki poświęcały wiele uwagi swojej cerze, fryzurom, chłopcom i rozmowom telefonicznym, podczas gdy chłopcy udawali, że nie przejmują się brakiem odpowiedniej muskulatury, pryszczami i faktem, że dzwoniono zawsze do ich sióstr, a nie do nich. Dzieci Thorntonów były sobie bliskie, i to nie tylko wiekiem. Oczywiście zdarzały się czasem bójki czy przekomarzanki, ale tylko wśród członków rodziny. Każdy przybysz z zewnątrz, który miał czelność spróbować tego samego, odkrywał, że cała czwórka dzieci Thorntonów sprzymierzała się przeciwko niemu. Nieraz zdarzało się, że Farmy musiała rozdzielać nastolatków i zmuszać ich do przeprosin i uściśnięcia sobie rąk. Najczęściej nikt nie chował urazy, a dzieci goszczące w Sunrise nie popełniały już więcej tego samego błędu. Bliźniacy, Birch i Sagę, byli dobrymi kumplami zdaniem kolegów, naiwniakami zdaniem sióstr oraz kochającymi i pełnymi szacunku synami w opinii matki. Tak samo jak inni chłopcy, mieli domowe obowiązki, dostawali kieszonkowe, ścielili swoje łóżka, pomagali Chue w ogrodzie i w cieplarniach, wynosili śmieci i na ogół nie narzekali, kiedy Fanny prosiła ich o pomoc. Każdego wieczora całowali i obejmowali matkę przed pójściem do łóżka. Byli jednymi z najlepszych uczniów w klasie. Postanowili dostać się na uniwersytet West Chester w Pensylwanii i studiować księgowość i zarządzanie, żeby pomóc matce prowadzić należącą do niej firmę „Ubranka Sunny", która przynosiła teraz trzy miliony dolarów dochodu rocznie. Ta prężna firma, która miała swój skromny początek w domowej pracowni, rosła powoli przynosząc z czasem coraz większy dochód dzięki pracowitości Fanny, profesjonalizmowi Sallie w interesach oraz znajomości rynku włókienniczego, jaką wniosła Billie Coleman. Fanny mówiła o „Ubrankach Sunny" j ako o firmie lokalnej, ponieważ sprzedawała ona dziecięcą odzież wyłącznie w Nevadzie i Teksasie. Ograniczenie sprzedaży tylko do niektórych stanów było pomysłem Billie, która stwierdziła, że dzięki temu sprawować się będzie lepszą kontrolę nad jakością. Sallie poszła o krok dalej. Powiedziała, że kiedy coś jest nieosiągalne, ludzie zrobią wszystko, by to zdobyć. Radziła, żeby rozszerzać firmę tylko na jeden stan naraz i dobrze traktować pracowników - być na tyle sprytnym, żeby wiedzieć, kiedy zarobiona ilość pieniędzy jest już wystarczająca i nadwyżką dzielić się z innymi. To była rozsądna uwaga i Fanny stosowała się do niej co do słowa. Dzięki temu w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym piątym roku „Ubranka Sunny" wystartowały niczym rakieta, która eksplodowała na rynku detalicznym. Siedziba firmy mieściła się w śródmieściu Las Vegas. Bess Noble, nie mając za grosz doświadczenia, zaczęła działać uzbrój ona jedynie w zaufanie Fanny, która mówiła: - Bess, obie jesteśmy w tej dziedzinie kompletnie zielone i dlatego właśnie wszystko się uda. Obie będziemy się uczyć na błędach i dobrze wiesz, że nigdy nie będę miała do ciebie pretensji o to, że coś ci nie wyszło. Któregoś dnia będziemy znane w całym kraju. Wspomnisz moje słowa! Sześć lat później dochody netto firmy sięgały kilkunastu milionów. Sunny - wierna podobizna ojca - była niesfornym, tyczkowatym podrost-kiem ze zwichrzoną czupryną, uwielbiała przeklinać i gnębić swoich braci, przy czym uśmiech nigdy nie schodził z jej twarzy. Potrafiła wspiąć się na topolę szybciej niż którykolwiek z bliźniaków i zejść z niej jeszcze prędzej śmiejąc się hałaśliwie, kiedy chłopcy zaplątywali się w gałęzie i najczęściej spadali z drzewa. Potrafiła szybciej pedałować na rowerze, przebiec dłuższy dystans, popłynąć dwa razy dalej i, krótko mówiąc, prześcignąć braci w każdym przedsięwzięciu. Mała Billie była towarzyskim dzieckiem, a j ej największą życiową pasj ą stała się firma matki. W wieku sześciu lat odkryła papierowe laleczki. Nigdy nie satysfakcjonowały jej nieliczne wycinane ubranka dołączane do lalki, więc robiła własne - pulchnymi paluszkami rysowała i wycinała tak długo, aż osiągała dokładnie taki efekt, jakiego pragnęła. W wieku siedmiu lat zaczęła projektować sukienki dla swoich lalek, a Fanny szyła j e dla niej do dnia, w którym Sallie stanęła na progu domu z maszyną do szycia kupioną specjalnie dla Billie. Od tej chwili każdy strój, który Billie zaprojektowała i uszyła dla swojej ulubionej lalki Cissie, był dziełem sztuki. Uwielbiała przyszywać guziki do próbnych ubranek wykonywanych przez matkę, uwielbiała kopiować dziwaczne słoneczka - aplikacje, które przyszywano na kieszeniach albo szelkach, uwielbiała pakować paczki wysyłane potem pocztą. Kiedy miała dwanaście lat i leżała w łóżku z wyjątkowo ciężkim przeziębieniem, zaprojektowała dziecinny kombinezon, który wycięła i zszyła ręcznie. Kombinezon z nogawkami związywanymi w kostkach za pomocą tasiemek z miniaturowymi słoneczkami stał się przebojem następnego roku. Oryginał - sfastrygowany, odprasowany i oprawiony w ramki - wisiał w pracowni wraz ze wszystkimi projektami jej matki. Studio Fanny, lub też pracownia, jak wolała ją nazywać, mieściła się w chatce, w której mieszkał Chue zanim jego rodzina zaczęła się powiększać. Sallie zbudowała dla niego dom nieco niżej na zboczu góry w tym samym roku, w którym przeniosła prawo własności do posiadłości na Fanny. Z pomocą Billie i Bess Fanny odnowiła chatkę. Pracownia była jasna i kolorowa, pełna sztalug, stołów kreślarskich, stołków i podnóżków. Cztery głębokie fotele stały po obu stronach kominka z polnych kamieni. Na samym środku pokoju znajdował się okrągły dębowy stół pokryty próbkami materiałów, projektami, katalogami i podręcznikami do projektowania. W jednym z kątów urządzono kuchnię z małym piecem, miniaturową lodówką, kolorowymi szafkami i stolikiem z kutego żelaza, przy którym stały cztery krzesła. Daleko po lewej stronie bliźniacze łóżka z małą toaletką stojącą pomiędzy nimi witały Fanny, kiedy miała ochotę na krótką drzemkę albo chciała spędzić tutaj noc co zdarzało się, gdy pracowała do późna. Jednak najulu-bieńszym miej scem Fanny były fotele przy kominku, zwłaszcza kiedy przyj eżdżały z wizytą Billie i Bess. Rozmawiały wtedy o swoich mężach, dzieciach, marzeniach, żeby dopiero po wyczerpaniu tych tematów przejść do interesów. Przy innych okazjach pracownia stawała się miejscem spotkań dla niej i dzieci, w którym zbierali się, kiedy pojawiał się jakiś problem, który trzeba było omówić i rozwiązać. Kakao, ogień w kominku i otwarte umysły sprawiały, że miejsce to przypominało sanktuarium. Fanny często zakradała się tutaj, w środku nocy, żeby przemyśleć różne sprawy, podczas gdy Ash, pijany i wściekły, składał w domu j edną ze swoich rzadkich wizyt. Fanny wiedziała, że już wiele lat temu powinna była postarać się o rozwód. Wciąż jednak miała nadzieję, że coś się zmieni - ale nie zmieniało się nic. Kiedyś w myślach krytykowała Sallie za pozostawanie w małżeństwie, w którym nie było miłości, utrzymywała, że nie rozumie jej dziwacznych relacji małżeńskich, ale teraz postępowała dokładnie tak samo. Czy wciąż kochała Asha? Dzieci bez przerwy ją o to pytały i jej wciąż ta sama odpowiedź brzmiała „oczywiście". Dzieci potrzebowały stabilizacji i obojga rodziców. Co prawda, Ash tak naprawdę nigdy nie zachowywał się jak rodzic. Cóż, był dobry w dawaniu prezentów, przyjeżdżał czasami na weekend z nowymi rowerami, grami, zabawkami, horrendalnie drogą biżuterią dla dziewczynek. Jeżeli tylko jakąś rzecz można było kupić, Ash kupował ją i wręczał szerokim gestem. Potem proponował dzieciom, żeby zagrały w tenisa „ze swoim staruszkiem" i grał do upadłego. Dla Asha nie była to tylko zabawa, ale bitwa, w której mógł istnieć tylko jeden zwycięzca: Ash Thornton. Bliźniacy nienawidzili tych rozgrywek, ale Sunny pilnie ćwiczyła, pojechała na miesiąc na letni obóz połączony z nauką gry w tenisa i w końcu, w wieku trzynastu lat, rozłożyła ojca na obie łopatki. Bliźniacy dopingowali ją wściekle wyrzucając w górę ramiona za każdym razem, kiedy zmuszała ojca do szaleńczych wysiłków, by odebrać jej serw. Po tym wydarzeniu nie było już więcej gry w tenisa. Serce Fanny zabiło szybciej, ledwie usłyszała samochód Asha na żwirowym podjeździe. Spróbowała sobie przypomnieć, kiedy ostatnio gościł w domu. Sześć tygodni temu, a może jeszcze dawniej. Był środek dnia. Co on tu robi? Pobiegła do garderoby, szybko poprawiła fryzurę i nałożyła na usta świeżą szminkę. Na koniec spryskała perfumami nadgarstki nienawidząc samej siebie za to, że tak się zachowuje. Jej mąż przyjechał do domu. Zobaczyła, że Sunny wychodzi zza rogu domu prowadząc swój rower. Nawet z tej odległości mogła dostrzec gniewny grymas na twarzy córki. To mogło oznaczać tylko kłopoty. Dobrze pamiętała, że Sunny nie czuła się usatysfakcjonowana wygraną w tenisa. Wyzwała Asha na wyścig rowerowy po drogach prowadzących w dół i w górę zbocza. Bliźniacy zaznaczyli trasę pełną przeszkód kawałkami czerwonej wstążki. Fanny słyszała, jak to planowali. Patrzyła teraz jak Ash, elegancko ubrany i w dobrej kondycji, śmieje się, boksując z synami. Po chwili chłopcy popędzili, żeby rozciągnąć pomiędzy dwoma drzewami wstążkę oznaczającą linię mety. Sunny opierała się o drzewo rozciągając mięśnie nóg i robiła przysiady. Fanny wyszła na zewnątrz dokładnie w chwili, kiedy Ash dał znak, podnosząc kciuk do góry i wystartował ze świstem. Sunny z początku ruszyła powoli, 10 a jej długie muskularne nogi miarowo naciskały na pedały. Kiedy wyprzedziła ojca, prychnęła pogardliwie pod jego adresem, a linię mety osiągnęła na dziesięć sekund przed nim. Kiedy i on wreszcie dotarł do końca trasy, Sunny opierała się już o drzewo sącząc coca-colę. W drugiej ręce trzymała butelkę dla ojca, ale Ash z morderczym błyskiem w oku wytrącił jej colę z ręki i cisnął swój rower w krzaki. Fanny pobiegła za mężem wołając go po imieniu, podczas gdy on podążał w kierunku samochodu. Musiała się cofnąć, kiedy zignorował jąi ruszył autem do tyłu tak szybko, że żwir posypał się spod kół bijąc Fanny po piersiach. Wciąż jednak wołała: - Ash, poczekaj, wracaj! Wyciągnęła ramiona przytulając do siebie dzieci i wszyscy skierowali się do studio, gdzie usiedli na czerwonych fotelach - nie po to, żeby dyskutować o nie-sportowym zachowaniu ojca, ale żeby pocieszyć matkę, żeby spróbować zatrzeć ślad rozpaczy, jaki widzieli w jej oczach. - Zrobiłam to dla ciebie, mamo - powiedziała Sunny. - Przynajmniej tak mi się wydawało. Nienawidzę tego, jak on cię traktuje. Nie mogę znieść, że się na to zgadzasz. Ruchem tygrysicy odwróciła się w kierunku braci. - Jeżeli jeszcze raz zobaczę, że tak się zachowujecie, to wam przyłożę. Słyszycie? Spójrzcie tylko na siebie, macie metr osiemdziesiąt wzrostu, ważycie tyle samo co tata. Czas, żebyście zaczęli się zachowywać jak gospodarze tego domu, skoro nie ma innego mężczyzny, na którego można byłoby liczyć na co dzień. Jest was w końcu dwóch, czy to takie trudne? - Wiesz co, siostrzyczko, masz całkowitą rację. Przynajmniej raz w życiu. Od tej chwili przejmujemy rolę taty - Birch zatarł ręce radośnie. - Zrobimy tak: Sunny, będziesz co wieczór nakrywać do stołu. Billie - ty będziesz sprzątać. Od jutra obie ścielicie nam łóżka, to znaczy mnie i drugiemu gospodarzowi tego domu. - A gdy my będziemy robić to wszystko, czym wy się zajmiecie? - zapytała Sunny. - Będziemy się zachowywać jak gospodarze. Czyli-nie będziemy robić nic! Tego właśnie chciałaś. Powinnaś była bardziej uważać, kiedy Chue opowiadał nam o starych chińskich przysłowiach. Pamiętasz jedno, o którym wspominał... brzmi jakoś tak: „Uważaj, czego sobie życzysz, bo twoje życzenie może się spełnić". Koniec, kropka. - Nie to miałam na myśli i dobrze o tym wiesz - wybuchnęła Sunny. - Przestańcie - przerwała Fanny. - Doceniam wszystko, co powiedzieliście i zrobiliście. Za bardzo się martwicie. Wasz ojciec... nie jest szczęśliwy - to najlepsza odpowiedź, jaką mogę wam dać. Nie wiem, co mogłoby go uszczęśliwić. Pytałam go o to, ale nie otrzymałam żadnej odpowiedzi. Kocha was wszystkich. W głębi serca wierzę, że tak jest. Sunny, oceniasz go zbyt surowo. - Akurat. - Czas pójść i zająć się naszym obiadem - powiedziała Fanny wstając z fotela przy kominku. 11 - Powinniśmy chyba przygotować wielki talerz... czegoś naprawdę paskudnego dla was, chłopcy! - wykrzyknęła Sunny wypadając z pracowni. Bracia popędzili za nią. - Chciałabym być bardziej do niej podobna - westchnęła Billie. - Gdybyś była taka jak Sunny, nie byłabyś sobą- stwierdziła Fanny obejmując ramieniem najmłodszą córkę. - Kocham cię taką, jaka jesteś. - Mamo, zauważyłaś, że tata nigdy nie może sobie przypomnieć mojego imienia? Zawsze musi bardzo wysilać pamięć, zaczyna mieć taki nieobecny wyraz twarzy, szuka właściwego słowa i, kiedy już myślę, że da za wygraną, nagle sobie przypomina. Chyba niezbyt dobrze to o mnie świadczy? Fanny miała dosyć oszukiwania własnych dzieci w sprawach dotyczących ich ojca. Nie będzie już więcej kłamstw. - Aha. Myślę, że trochę nie podoba mu się twój e imię. Jak wiesz, nadałam ci je na cześć Billie Coleman, a twój ojciec myśli, że Billie... ma do niej pretensje za to, że dzięki niej stałam się bardziej niezależna. Twój ojciec uważa, że kobiety powinny siedzieć w domu, gotować, sprzątać, szyć, wychowywać dzieci i służyć na klęczkach swojemu mężczyźnie. - To przecież niewolnictwo - zauważyła Billie. - Niektóre kobiety lubią takie życie, niektóre nie. Ja należę do tej drugiej grupy. Tak samo, jak twoja babcia. Myślę, że dla twojego ojca to wszystko jest bardzo trudne. Za bardzo porównuje mnie z twoją babcią. - Powinien być z niej dumny i ty też, mamo. Nigdy mi nie wspominałaś, jak tata zareagował, kiedy w zeszłym roku mój kombinezon okazał się przebojem. Czy wogóle mówił cokolwiek? Jeżeli nie, to powiedz mi prawdę. Nie zranisz moich uczuć. - Kochanie, twój tata nie interesuje się tym, co nazywa moimi durnymi interesami. Sunny pokazała mu kombinezon i wychwalała cię pod niebiosa, tak samo jak bracia. Stwierdził, że jest bardzo ładny. Chciałabym, żeby był tak samo podekscytowany jak my wszyscy. Czasami musisz przełknąć gorzką pigułkę i żyć dalej akceptując to, co złe i ciesząc się tym, co dobre. - Rozumiem, mamo. Ale gdzie jest to dobre? - Billie zgarbiła się, podeszła do swojego stołu kreślarskiego i zaczęła coś szkicować. - Zawołaj mnie, kiedy obiad będzie gotowy. Dziś moja kolej zmywania, więc ty i Mazie nie potrzebujecie mnie teraz. Właściwie, czy to możliwe, żeby Mazie było chińskim imieniem? - mruknęła. - Kochanie, pokaż mi, nad czym pracujesz. Przez ostatnie tygodnie byłaś bardzo tajemnicza. Zaczyna mnie to bardzo ciekawić. Ale jeżeli nie chcesz mi tego pokazywać, to po prostu powiedz. - Miałam taki pomysł. Kilka tygodni temu sprzątałam swoje szuflady i znalazłam starą lalkę. Zaczęłam się zastanawiać, czy nie byłoby dobrym pomysłem uszyć nowe ubranko, takie jak kombinezon, nad którym teraz pracuję i zrobić drugą lalkę do kompletu? Chłopca i dziewczynkę w dokładnie takich samych ubrankach. To byłaby mała laleczka, żeby wykorzystać skrawki materiału. Gdybyśmy uszyły ubranko z różnokolorowych łatek, zużyłybyśmy mnó- 12 stwo resztek. Tylko że lalka powinna być naprawdę mała, taka, żeby można ją było włożyć do kieszeni. Ale większa też mogłaby się przydać. Wiesz, gdybyśmy zrobiły lalkę przytulankę, można byłoby sprzedawać ją osobno. Co o tym myślisz, mamo? Fanny odsunęła się o krok do tyłu i z podziwem spojrzała na córkę. - Mój Boże, przecież ty masz dopiero czternaście lat! To jeden z najlepszych pomysłów, jakie kiedykolwiek słyszałam. Zrobimy to! Masz jakieś szkice? - Coś w tym rodzaju. Nie chcę ci ich jeszcze pokazywać. Naprawdę uważasz, że to dobry pomysł? - Kochanie, pomysł jest rewelacyjny! Mogę go zdradzić Bess, Sallie i Bil-lie? - Pewnie, mamo. Chciałabym usłyszeć, co one o tym myślą. Obiecujesz, że powtórzysz mi dokładnie to, co powiedzą? - Przyrzekam, powtórzę ci wszystko słowo w słowo. Opowiesz o tym braciom i siostrze? - Już to zrobiłam. Birch stwierdził, że jestem geniuszem, a Sagę, że jestem nadgeniuszem. Sunny stwierdziła, że cieszy się, że jestem jej siostrą, bo nie zna nikogo tak mądrego jak ja. Wszyscy mnie uścisnęli, a potem Birch wepchnął mnie do basenu i oznajmił, że w ten sposób otrzymałam chrzest geniuszostwa. Mamo, naprawdę jest takie słowo? - Co za różnica. Tytuł w pełni do ciebie pasuje. Kochanie, brak mi słów, żeby powiedzieć, jak bardzo jestem z ciebie dumna. - Myślisz, że to może być następny przebój? - Na pewno. A teraz bierzmy się do pracy! Fanny wyszła na dwór, prosto w jasne światło słońca. Jeszcze kilka minut temu miała ochotę krzyczeć i wierzgać, rozwalić coś, ale cała złość rozwiała się jak zawsze, kiedy dzieci przejmowały władzę nad jej sercem. Na długo zapamięta wyraz ich twarzy po wyścigu rowerowym. Już parę lat temu powinna wziąć sprawy we własne ręce. Przeszła w kierunku małego cmentarza, który zawsze dawał ukojenie Sallie. Usiadła pod topolami, obejmując kolana ramionami. Czas już podjąć decyzj ę, czas odłożyć na bok cierpiące serce i żyć dalej własnym życiem. Trzydzieści sześć lat to wiek, w którym nie jest jeszcze za późno na zaczynanie wszystkiego od nowa. Billie Coleman próbowała zrobić to samo, więc czemu i jej nie miałoby się udać? Fanny zaczęła płakać z powodu wszystkich tych straconych lat. - Płacze - powiedziała Sunny rozpychając łokciami braci cisnących się przy kuchennym parapecie. - Powinniśmy coś zrobić. - Ty, Sunny, zrobiłaś już chyba dosyć - ty to wszystko zaczęłaś. Czemu po prostu sobie nie odpuściłaś? Wiedziałaś, że go pobijesz, wiedziałaś, jak on się zachowa. Czemu to zrobiłaś? Musisz się trochę uspokoić. - Łatwo ci mówić. Obaj za parę miesięcy wyjedziecie na studia. Wtedy zostaniemy tu tylko ja i Billie. Bez was nie będzie już tak samo. Sam fakt, że jesteście tacy wysocy sprawia, że czuję się bezpieczniej. - O rany, Birch, ona powiedziała nam komplement - stwierdził Sagę ze zgrozą. 13 - Wstaje - ostrzegła Sunny. - Udawajcie, że jesteście czymś zajęci. - Tak jest, kapitanie - powiedział Sagę salutując. Fanny weszła do kuchni z kamienną twarzą. - Słuchajcie, sprzątnę teraz, a potem pojadę do miasta. Nie jestem głodna, więc zjedzcie beze mnie. Prawdopodobnie zostanę u Sallie i wrócę tu rano. Billie powiedziała mi o swoim pomyśle z lalkami. Jest tak świetny, że nie mogę się doczekać, kiedy wszystkim o nim opowiem i zacznę wprowadzać go w życie. Chciałabym wam wszystkim podziękować za to, że dodaliście j ej otuchy. Ale nie wyda-je mi się, żebyście musieli wpychać ją do basenu. - Musieliśmy - powiedział Sagę. - Bardzo jej się to podobało! - Dobrze, dobrze. Pamiętajcie, żeby zjeść cały obiad, nie tylko deser. Zobaczymy się jeszcze zanim wyjadę. Dzieci Fanny leżały rozciągnięte na podłodze salonu, a kiedy ich matka wróciła do pokoju, wszystkie jak jeden mąż podniosły na nią wzrok. Cała czwórka zaniemówiła z wrażenia. Fanny ubrana była w bladożółtą lnianą sukienkę o prostym kroju, bardzo dopasowaną. Na nogach miała buty dobrane kolorem do sukienki. Mogłaby w tym stroju pozować do zdjęcia w żurnalu. Jej upięte wysoko włosy spływały w dół, odsłaniając brylantowe kolczyki. Brylantowa broszka w kształcie rozgwiazdy wpięta była w lnianą sukienkę nieco poniżej ramienia. W ręce Fanny trzymała małą torebkę z ozdobnym zapięciem. - Coś nie tak? Czy broszka jest zbyt błyszcząca? Chodzi o moje włosy? -niespokojnie zapytała Fanny. - Rzadko mi się teraz zdarza wkładać eleganckie ubrania. Tę sukienkę zaprojektowała Billie Coleman. Zapewniała, że nigdy nie wyjdzie z mody. Powiedzcie coś. - Mamo, wyglądasz niesamowicie. Chyba niejesteśmyprzyzwyczajeni, żeby oglądać cię w takich strojach. Jak możesz chodzić w tych butach? Obcasy są bardzo wysokie. - Wyglądasz niczym modelka z żurnala - stwierdziła Billie. - No, no - powiedzieli w tej samej chwili bliźniacy. Chłopcy zawsze odzywali się jednocześnie, kiedy nie wiedzieli, co powiedzieć. Ta wspaniała osoba stojąca przed nimi to ich matka! - Jeśli jesteście pewni, że wyglądam dobrze, to idę. Sagę, musisz posprzątać swoją połowę pokoju. Jutro j est dzień prania. Billie, masz być w łóżku o dziesiątej, bez oszukiwania. Trzymam cię za słowo. Sunny, żadnych kanapek z sadzonym jajkiem o północy. I nie ma mowy, żebyście pływali po zmroku. Zgoda? Chodźcie tu, nie jesteście jeszcze tacy duzi, żebyście nie mogli ucałować mnie na dobranoc. Kiedy drzwi zamknęły się za Fanny, dzieci spojrzały na siebie. - Ona da mu popalić. A potem odejdzie od niego - powiedziała Sunny. - Jest zła. Bardzo zła. - Zdawało ci się - zaprzeczył Birch. - Według mnie nie wyglądała na złą. - Zaufaj mi. Jestem kobietą i wiem - zapewniła Sunny. 14 - Akurat. Masz tylko piętnaście lat - odrzekł Sagę. Birch powstrzymał się od przytyku kiedy zauważył, że Sunny zaczęła płakać, aż trzęsły się jej ramiona. Spojrzał na nią bezradnie. - Dlaczego nie możemy być zwyczajną rodziną? Czemu ciągle występujemy przeciwko niemu? Spotyka się z innymi kobietami. Oszukuje mamę. Birch, czy kiedykolwiek pocałował cię albo przytulił, albo powiedział, że jest z ciebie dumny? - Faceci nie robią takich bzdurnych rzeczy, Sunny. Ale moja odpowiedź brzmi „nie". - To nie facet, Birch, to twój ojciec. Mama przytula nas codziennie. Myślę, że czasami przyjmujemy to jako coś normalnego. Chcesz skończyć tak samo, jak on i oddalić się od mamy tak, jak on oddalił się od babci? - Nie - mruknął Birch. - Nie zależy mu, Birch. Nie zależy mu na żadnym z nas. W głębi serca wiesz, że mam rację. Birch patrzył, jak Sagę i Billie idą w stronę kuchni, żeby przygotować kolację. Kiedy odeszli poza zasięg głosu podszedł do Sunny i objął ją ramionami. - Sunny, chciałbym z tobą porozmawiać jak starszy brat. Spójrz na mnie -ujął jej piegowatą buzię w obie dłonie. - Nie jesteś z tym wszystkim sama. Chciałbym, żebyś przestała udawać, że... że taki z ciebie twardziel. Wiem, czemu to robisz. Inni myślą, że jesteś naprawdę taka, na jaką pozujesz. To sprawia, że wydajesz się mniej dziewczęca, jeżeli rozumiesz, co mam na myśli. Podobałoby mi się także, gdybyś zamknęła na kłódkę tę swoją niewyparzoną buzię. Nie chcę, żebyś miała złą reputację, w końcu jesteś moją siostrą. To bardzo dobrze, że jesteś świetna w lekkoatletyce, ale powinnaś powstrzymać swój pęd do ciągłego wygrywania. Możesz powalić na kolana mnie i Sage'a, złoiłaś też skórę tacie, ale popatrz, co z tego wynikło. Zastawiłaś na niego pułapkę, a on w nią wleciał. Nie ma co być z tego dumnym. Jezu, j est przecież stary, musi mieć przynajmniej pięćdziesiątkę, a ty jesteś piętnastolatką. - Chciałabym po prostu, żebyśmy byli rodziną. - To się nie stanie, a przynajmniej nie w taki sposób, jak sobie wymyśliłaś. Kiedy coś się nie udaje, trzeba się z tym pogodzić, wziąć się w garść i żyć dalej. Dorwiesz się do piłki, kiedy przyjdzie pora. Usiądź. Serce Sunny tłukło się w piersi. Nigdy jeszcze nie widziała u swojego brata tak poważnego wyrazu twarzy. Wzięła głęboki oddech. - Co się dzieje? - zapytała Billie stając na progu. - Chcecie kakao? Birch przytaknął. Potem, kiedy znowu zostali sami, objął ramieniem siostrę. - Wiesz, w zeszłym roku Sagę i ja pojechaliśmy do miasta, żeby porozmawiać z tatą. Widzieliśmy mamę płaczącą w pracowni, po tym, jak zobaczyła jego samochód odjeżdżający w dół zbocza. Zadzwoniła do Teksasu, do cioci Billie. Podsłuchiwaliśmy, przyznaję. Wiemy, co mówił tata, bo wszystko jej powtórzyła. Otóż powiedział, że jeśli mama zechce rozwodu, to on przysięgnie, że była niewierna i będzie się starał w sądzie o przyznanie mu opieki nad nami. Nazywał ją bardzo obraźliwymi słowami, krzyczał, że j est taka j ak babcia, że żałuj e,żewogólesięz nią ożenił, i róż- 15 ne inne rzeczy w tym stylu. Mama przyznała się cioci Billie, że ciągle go kocha. Sagę i ja nie mogliśmy tego zrozumieć, więc zadzwoniliśmy do wujka Simona. - Powiedzieliście wujkowi Simonowi! - Mówię ci, nie wiedzieliśmy co robić. To fajny facet, chciałbym, żeby był naszym ojcem - rzekł Birch z zadumą. - Nie rozgłaszaj tego, ale ciągle do niego dzwonimy. Powiedział wtedy, żebyśmy porozmawiali z tatą. Nie mówił 0 czym, tylko tyle, że sami będziemy wiedzieli, kiedy już znajdziemy się na miejscu. I kazał, żebyśmy pamiętali, że tata jest naszym ojcem. Zrozumieliśmy z tego, iż powinniśmy okazywać mu szacunek, więc okazywaliśmy. Do niego właśnie j echaliśmy tego dnia, kiedy wypytywałaś nas, dlaczego włożyliśmy garnitury i krawaty. Jezu, to było jak wizyta u dyrektora. Sunny, przysięgam na Boga, że tego dnia coś we mnie umarło. Tata patrzył na nas, jakbyśmy byli obcymi ludźmi. Staliśmy twarzą w twarz, a on miał takie ostrożne spojrzenie, jakby właśnie odkrył, że jesteśmy dorośli i równi mu wzrostem i wagą. Aż cofnął się o krok. Może dlatego, że było nas dwóch. Może poczuł się zagrożony. Przysięgam na Boga, najgorszą rzeczą, jaką mu powiedziałem, to że chciałbym, żeby był bardziej podobny do wujka Simona. Wtedy uderzył mnie w twarz tak mocno, że mało nie zemdlałem. - Co jeszcze mówiliście? - Powiedzieliśmy, że słyszeliśmy rozmowę mamy z ciocią Billie, i to jego gadanie o zdobyciu opieki nad nami to bzdura, bo nie pójdziemy z nim. Stwierdził wtedy, że zabierze Billie. Właśnie skończyła trzynaście lat i nie byliśmy pewni, czy to możliwe czy nie, więc trochę przycichliśmy. Nazwał nas pyskaczami 1 kupami łajna. Wszystko to było okropne. - Powinieneś był mi powiedzieć - mruknęła Sunny. - Może i tak. Niech to cię nauczy cierpliwości. Przestań działać bez zastanowienia i skończ z tymi wszystkimi złośliwościami. Uściskał japo raz ostatni. - Zawieramy pokój? - zapytał. - Tak - odparła Sunny. - Sallie, muszę z tobą o czymś porozmawiać - powiedział Philip. - Będziesz miała chwilkę po południu? - Dla ciebie zawsze mam czas. Możesz przyjść teraz, jeśli chcesz. Dam ci obiad. Sallie od razu spostrzegła, że jej męża coś gnębi. - Bądźmy dziś nieprzyzwoici i wypijmy trochę wina do risotta. Chodzi o Asha, prawda? - Zawsze umiałaś czytać w moich myślach. Chłopiec nie jest szczęśliwy, Sallie. - Ash nie jest chłopcem. Jest mężczyzną, i to żonatym. Mężczyzną, który lekceważy swój e małżeńskie obowiązki. Nie mogę mu tego darować. Powiedz, co cię gnębi, spróbuję ci pomóc. 16 - Właściwie j esteś j edyną osobą, która mogłaby to zrobić. Ash przyszedł do mnie wczoraj i powiedział coś, co mnie zaszokowało. Chyba byłem tak pochłonięty kurzą fermą, że nie zwracałem uwagi na to, co działo się w mieście. - Co mówił Ash? - zapytała Sallie z rezerwą w głosie. - Otóż w środę wpadł do „Srebrnego Dolara" kiedy śpiewałaś, i w całym salonie były zaledwie trzy osoby, a jedną z nich był Devin Rollins. Sallie, salony nie przynosząjuż dochodów. Ash miał racj ę mówiąc ci parę lat temu, że powinnaś być na czasie. W innych kasynach są przedstawienia reklamowane na pierwszych stronach gazet, eleganckie dekoracje, nowe wyposażenie. Twoja firma jest przestarzała. Mamy rok tysiąc dziewięćset sześćdziesiąty pierwszy, Sallie, a nie dwudziesty trzeci. Znajdujesz się mniej więcej w tym samym miejscu, w którym byłaś trzydzieści osiem lat temu. Nie powinno tak być. - Philipie, nie lubię zmian i dobrze o tym wiesz. - Co masz na myśli? Oczy piekły ją od powstrzymywanych łez. - Chyba mam na myśli to, że nie wiem, co robić. - Nieprawda. Wiesz co robić, tylko po prostu nie chcesz. Nie wydaje mi się, żebyś miała w tej chwili duży wybór. - Co mi radzisz? - Idź do Asha, bo przecież wiesz, że i tak będziesz musiała do niego pójść. On nigdy nie przyjdzie do ciebie, chyba zdajesz sobie z tego sprawę. To on miał rację, ale nie będzie ci tego wypominać. Usiądź i szczerze z nim porozmawiaj. Wciąż jeszcze możesz być groźnym konkurentem w dziedzinie hazardu, jeżeli na tym właśnie ci zależy. Jeżeli ci nie zależy, zamknij salony, odejdź na emeryturę 1 pomóż Farmy rozkręcać jej firmę. - A co się stanie z wszystkim moimi ludźmi? - Mogę znaleźć zajęcie dla wielu z nich, ale będą musieli zapracować uczciwie na swoje pensje. Nic nie jesteś im winna, utrzymywałaś ich przez ostatnie dziesięć lat. - Tak po prostu? - Tak po prostu. Nawiasem mówiąc, Ash nie wie, że tu jestem i chciałbym, żeby tak pozostało. Jeżeli zdecydujesz się działać i wprowadzić trochę zmian, on powinien wierzyć, że sama na wszystko wpadłaś. Jest pracowity i ma dobre pomysły. Niewiele mnie obchodzi, co robi ze swoim życiem prywatnym, ale jest w końcu mężczyzną i, jeżeli ma ochotę popsuć sobie życie, to nie będę go zmuszać, żeby zmienił zdanie. - Jest okropnym mężem i beznadziejnym ojcem. Nie wyobrażaj sobie, że Fanny przychodzi do mnie na skargę, bo nie robi nic takiego. Musiałabym być ślepa, żeby nie widzieć co się dzieje. Jak można być ślepym w jednej sprawie, a w innej nie? Nie trudź się odpowiadaniem na to pytanie. Cieszę się, że miałeś odwagę tu przyjść i powiedzieć mi o wszystkim. Czemu Devin o niczym mi nie wspomniał? - Wydaje mi się, że za bardzo cię kocha, żeby zranić twoje uczucia - odparł Philip zdławionym głosem. 2 - Przekleństwo Vegas \ ~j - Chyba powinnam ci podziękować. Jak... co... ? - Sallie, postąpisz tak, jak dyktuje ci serce. Wystarczy, że spotkasz się z Ashem w połowie drogi, a cała reszta jakoś się ułoży. Musiszjednak wiedzieć, żejeżeli przekażesz Ashowi firmę, będziesz musiała stać z boku i pozwalać mu, żeby zrobił wszystko na swój sposób. Nie możesz wtrącać się tak, jak to robiłaś przedtem. - Nie tknęliśmy nawet obiadu - zauważyła Sallie. - Innym razem. Sallie pozwoliła się pocałować w policzek, a potem wróciła do salonu i zadzwoniła po dzbanek z herbatą. Przesiedziała całe popołudnie, aż do zachodu słońca, sącząc aromatyczny napój i paląc papierosy. Pokręciła głową, kiedy gospodyni ogłosiła, że kolacja jest gotowa, ale przyjęłajeszcze jeden dzbanek. Ciągle siedziała w ciemnościach, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi o wpół do dziesiątej wieczorem i potem jeszcze raz o wpół do jedenastej. O jedenastej poszła do swojego pokoju. Czuła się staro. Żałowała, że nie jest w stanie płakać, bo może poczułaby się wtedy lepiej, ale jej oczy pozostały suche. Powinna zadzwonić teraz do Devina i zadać mu kilka pytań. Odetchnęła głęboko i wykręciła jego numer. - Obudziłam cię, Devin? Nie? To dobrze. Muszę cię o coś zapytać. Dziś po południu był u mnie Philip i odbyliśmy długą rozmowę. Posłuchaj mnie teraz i powiedz, co o tym myślisz. Minęło wiele minut, zanim Sallie zakończyła: - Devin, jak mogłam pozwolić, żeby zdarzyło się coś takiego? Masz pojęcie? Czyjestem głupia? Myślałam... myślałam, że moi klienci będą lojalni i wrócą, kiedy te neony, ten zgiełk... Ale one nigdy im się nie znudzą, prawda? Ludzie lubią taką atmosferę. Ash miał rację. Pytanie brzmi: co powinnam teraz zrobić? Devin, czemu nic mi nie powiedziałeś? - Bo byłaś taka szczęśliwa. Nie chciałem tego popsuć. To było samolubne z mojej strony. Sallie, nie jestjeszcze za późno. Zacznij działać energicznie i przejmij kontrolę, podejmij trudne decyzje i nie oglądaj się za siebie. Zadzwoń rano do Simona i porozmawiaj z nim, zanim powierzysz wszystko Ashowi. Może byłoby dobrze, gdybyśmy obój e przeszli się po kasynach, żeby zobaczyć, przeciwko czemu mamy walczyć. Zrobimy to, kiedy będziesz gotowa. - Chciałabym, żebyś z samego rana zajął się zamknięciem wszystkich salonów. Daj wszystkim pracownikom miesięczną pensję w ramach odprawy. - Bardzo dobrze. To twój pierwszy krok. A co potem? - Nie wiem. Jadę do Sunrise. Zadzwonię do ciebie za parę dni. - Teraz mówisz rozsądnie. - Kończę już, Devin. Mam sporo spraw do przemyślenia. - Jeżeli będziesz mnie potrzebować, to jestem tutaj przez cały czas. Kocham cię, najdroższa. Pamiętaj o tym. Sallie rozejrzała się po swojej pustej sypialni. Było tu ogromne łóżko z koronkowym baldachimem o barwie dopasowanej do koloru koronkowych firanek w oknach, brokatowe i atłasowe szezlongi, toaletka ze ślicznym koronkowym obramowaniem zrobionym ręcznie przez Farmy, ręcznie rzeźbione stoliki nocne i wspaniały 18 kryształowy żyrandol z Bawarii. Ta sypialnia zawsze będzie pusta, bez względu na to, jak wiele postawi tu mebli. Pusty pokój - bez emocji, bez miłości. Pusty. Sallie zamrugała oczami sięgając po haftowaną poduszkę, którą Fanny dała jej na Boże Narodzenie wiele lat temu. Ta poduszka należała do niewielu szczególnie drogich skarbów Sallie. Kiedy ją dostała, płakała tylko dlatego, że komuś zależało na niej aż tak, iż spróbował uwiecznić dla niej wspomnienia. Jej siostra Peggy naszkicowała wizerunek Ragtown takiego, jakim było zaraz po wizycie Sallie w domu, i wysłała do niej. Był taki szczegółowy, taki idealny, widać było nawet szmaty wetknięte pod drzwi. Musiała wybiec z pokoju i pobyć przez chwilę sama. Fanny zabrała rysunek i wiernie go wyhaftowała. Sallie przytuliła teraz poduszkę do piersi, a w jej oczach zalśniły łzy. Jej przeszłość. Przeszłość, która doprowadziła ją aż do tego momentu. Gdyby tylko wiedziała, co gotuje jej przyszłość. - Sagę, obudź się. Sagę, wstawaj! - syknęła Surmy prosto do ucha śpiącego brata. Potrząsnęła nim, szarpnęła za kołdrę, aż wreszcie uderzyła go po twarzy. - Wstawaj i chodź ze mną na korytarz. To ważne. - Która godzina? - Czwarta rano. Szybciej, wstawaj. - Idź sobie. Nie musisz szeptać, Bircha nic nie obudzi. - Chodź, chcę, żebyś coś zobaczył. Ja też tracę sen. W holu Sagę podrapał się po rozczochranej czuprynie. - No dobra, pokaż mi to, żebym mógł wrócić do łóżka. I niech to lepiej będzie coś dobrego. Czy twoje włosy zawsze tak stająna sztorc, kiedy śpisz? - Zamknij się! Jeszcze się nie kładłam. - Co? Sunny wepchnęła brata do swojego pokoju i zamknęła drzwi. - Patrz, gdzie stawiasz nogi. Nie mogę włączyć lampy. Spójrz! Kiedy zobaczyłam na ścianie światła samochodu, myślałam, że to mama wróciła. Ale to babcia! - Co ona robi na cmentarzu o czwartej nad ranem? Coś się musiało stać. - Sagę, nie sądzisz chyba, że coś się stało mamie, prawda? Dokładnie to przyszło mu właśnie do głowy. - Nie, oczywiście, że nie. Jak... jak długo już tam jest? Sunny wyciągnęła szyję, żeby spojrzeć na budzik przy łóżku. - Czterdzieści pięć minut, czy coś koło tego. Przez jakiś czas siedziałam tu i patrzyłam na nią. Nie wiedziałam, czy może powinnam zejść na dół... co ona tu robi? - Nie wiem. To musi być coś ważnego... dla niej. Nie sądzę, żeby podobało jej się, gdybyśmy zaczęli jej przeszkadzać. Ludzie, którzy idą na cmentarz w środku nocy, muszą pragnąć samotności. - Sama już na to wpadłam - prychnęła Sunny. - Szkoda, że mamy tu nie ma. - Sprawia wrażenie, jakby w ogóle się nie poruszała. Jak można siedzieć tak nieruchomo? 19 - Może jest w szoku. Może stało się coś okropnego i cmentarz daje jej pociechę. Jej rodzice są tam pochowani. To jedna z tych rzeczy, które ciągle próbuję wam tłumaczyć, chłopaki. Ma się tylko jedną matkę, jednego ojca i... i zawsze w potrzebie wraca się do jedynej osoby, która cię kochała i pocieszała. Myślę, że tak właśnie robi teraz babcia. To chyba nie ma nic wspólnego z mamą. Jak myślisz, co powinniśmy zrobić? - Nic. Wydaje mi się, że babcia chce być sama. Niby z jakiego innego powodu przyjeżdżałaby tutaj w środku nocy? - Płacze, widzę, jak trzęsą się jej ramiona. - Ty lepiej się na tym znasz, mała - powiedział Sagę. - Co chcesz, żebyśmy zrobili? - Nic. Wydaje mi się, że moglibyśmy tu posiedzieć i popatrzeć, żeby nie zrobiła... nie zdecydowała się... po prostu musimy pilnować. Mogę zejść na dół i przygotować trochę kawy. Potrafię to zrobić po ciemku. - I kanapkę. - Jeżeli się poruszy albo... coś w tym rodzaju, przybiegnij do mnie do kuchni, dobrze? Sagę przytaknął. Oboje trzymali więc wartę. Wciąż jeszcze siedzieli na podłodze przy oknie w pokoju Sunny z oczami utkwionymi w sylwetce babki, kiedy usłyszeli warkot samochodu matki. Zaczynało się już przejaśniać. - Cokolwiek to było, teraz wszystko już pójdzie dobrze - powiedziała Sunny z ulgą. - Nie wracaj jeszcze do łóżka. Zobaczymy, co się stanie. Patrzyli, jak ich matka usiadła ze skrzyżowanymi nogami naprzeciwko Sallie. Puls Fanny gwałtownie przyśpieszył, kiedy usiadła obok teściowej pod masywną topolą. - Sallie, potrafię dobrze słuchać. Ostatniego wieczora zatrzymywałam się pod twoim domem dwa razy, ale kiedy zadzwoniłam do drzwi, nie było żadnej odpowiedzi. - Nie miałam ochoty... przepraszam cię, Fanny. Zastanawiałam się, czy nie miałabyś nic przeciwko temu, żebym została tutaj przez jakiś czas? Nie będę wam przeszkadzać, będę spała w swojej dawnej klasie. - Oczywiście, możesz zostać tak długo jak zechcesz. Dzieci uwielbiają twoje towarzystwo. Jesteśmy rodzinąi tutaj jest twoje miejsce. Dawno przyjechałaś? - Nie zwracałam uwagi na godzinę. O ósmej rano Devin zamknie „Srebrnego Dolara" i wszystkie salony bingo. Pokpiłam sprawę, Fanny. Czy nie tak się teraz mówi wśród młodzieży? Fanny przytaknęła. - To nie takie straszne. - Ale znaczy, że mi się nie udało. Dlatego, że byłam głupia i próżna. Philip ma złamane serce przez to, że musiał mi o tym powiedzieć. - Co mogę zrobić? 20 - Bądź moją przyjaciółką. - Zawsze niąjestem - powiedziała Fanny. - Co robiłaś w mieście ostatniego wieczora? - Ash i ja posprzeczaliśmy się- Choć właściwie to nieprawda. Dzieci... zorganizowały wyścig rowerowy i Sunny zwyciężyła. Ash rzucił swój rower w krzaki i odjechał, jakby go ktoś gonił. Nagle poczułam, że nie zniosę tego ani minuty dłużej. Przeszukałam całe miasto, żeby go znaleźć. Zadzwoniłam na ranczo, ale Philip powiedział, że Ash jest tutaj, w Sunrise. Pojechałam do ciebie, a potem przez całą noc siedziałam na ganku czekając, aż wróci do domu. Spędziłam parę godzin wymyślając dla niego usprawiedliwienia, okłamując samą siebie, szukając sposobów naprawienia wszystkiego. Myślę, że nigdy nie były to dobre sposoby i dlatego ja... wszystko jest takie poplątane. Nie ma to już dla mnie znaczenia. Czuję się pewnie i wiem, że dam sobie radę tak długo, jak długo dzieci będą przy mnie. Ale o moich problemach możemy porozmawiać kiedykolwiek. Teraz ty przechodzisz kryzys i musimy się z nim rozprawić. Widzę, że przyniosłaś ze sobą poduszkę. - Daje mi ukojenie, ponieważ włożyłaś w nią tyle serca. W życiu mam niewiele rzeczy, które naprawdę cenię. Za pieniądze nie można kupić szczęścia, Fanny. Fanny pomyślała, że nigdy w życiu nie słyszała smutniejszego głosu. - Wiem o tym. W końcu opowiedziała Sallie o Jake'u i jego dwustu tysiącach dolarów. Obie kobiety roześmiały się - każda z nich otrzymała kiedyś niespodziewaną fortunę. Potem przestały się śmiać przypomniawszy sobie, że żadna z tych fortun nie przyniosła im szczęścia. - Czy twoje pieniądze przynoszą dobry dochód? - zapytała Sallie tak samo, jak pytała już wiele razy. - To nie są moje pieniądze, Sallie. Ale owszem, przynoszą niezły dochód. - Powinnyśmy poprosić Simona, żeby je dla ciebie zainwestował. Szkoda, że nigdy go nie spotkałaś. Żałuję, że nie przyjeżdża częściej do domu. Mogłabym policzyć na palcach jednej ręki jego wizyty tutaj w ciągu ostatnich osiemnastu lat. Tak, przyj echał trzy razy. I za każdym razem byłaś akurat w Pensylwanii z wizytą u twojej rodziny. Przynajmniej udało mu się zobaczyć bliźniaków, a potem dziewczynki. Mogłabym do niego zadzwonić, poprosić, żeby znowu się tutaj pojawił. Ważnych spraw nie można omawiać przez telefon. Wciąż jeszcze kochasz Asha? Fanny podniosła źdźbło trawy. Umieściła je między palcami wskazującymi obu rąk i podniosła do ust. Rozległ się przeszywający gwizd. - Spróbuj tak zrobić, Sallie. - Więc to od ciebie Sunny się tego nauczyła. Czy to jedna z tych rzeczy, które wymagają praktyki? - Zależy, jak głośno chcesz gwizdać. Powinnaś usłyszeć mojego brata, Daniela. Kiedy on to robi, w uszach dzwoni ci potem przez kilka godzin. - Fanny, ja nigdy nie chciałam pieniędzy Cottona. Przerażały mnie śmiertelnie. Próbowałam postępować tak, jak on chciałby, żebym postępowała. Poślubi- 21 łam dobrego mężczyznę, który dał mi dzieci. Jedyny problem w tym, że go nie kochałam. Cottonnic nie wspominał, że powinnam go kochać. Fortuna umożliwiła mi robienie dobrych rzeczy. Chciałam być tak dobra i miła dla innych, jak Cot-ton był dla mnie. Najwspanialsze było to, że pomogłam swojej siostrze i znalazłam Setha. Wciąż jeszcze nie znalazłam Josha, nie wiem dlaczego. Chyba po prostu odkładałam to i... wymyślam wymówki dla swojego braku dyscypliny. - Rozumiem cię, Sallie. Ja nigdy tak naprawdę nie zaczęłam szukać swojej matki. Napisałam stertę listów i to właściwie wszystko, co zrobiłam. Nie doprowadziłam sprawy do końca. Życie poszło inną drogą, to najlepszy sposób, w jaki mogę to wyjaśnić. Przeszywający gwizd odbił się od topól. - Sallie, to było wspaniałe! Zróbmy to jeszcze raz. Założysz się? - O dwa kawałki - powiedziała Sallie. - Stoi. Zrobimy to na trzy! - oznajmiła Fanny. - Remis. Jeszcze raz. - Jeszcze raz - zaproponowała, gdy następna próba znowu zakończyła się remisem. - Trzeci raz na trzy - stwierdziła Sallie. - Zwycięża... Sallie - krzyknęła Fanny. Na piętrze, schowany za zasłoną Birch złapał Sunny za szyję. - Wyciągnęłaś mnie z łóżka po to, żebym patrzył jak nasza matka i babcia gwiżdżą sobie na listkach? - Głupi jesteś. Nie mogę uwierzyć, że jakakolwiek uczelnia chce cię mieć wśród swoich studentów. Mama właśnie poprawiła humor babci. Te gwizdy są podobne do lodów owocowych. Pamiętasz, jak dobrze było, kiedy uśmiechała się i wręczała nam te lody? Nieważne, jak było źle, w ten sposób wszystko wydawało się lepsze. Cokolwiek stało się tam na dole, było bardzo poważne. - Dobrze, daruję ci teraz, bo na swój bezsensowny sposób masz trochę racji. Możemy wrócić do łóżek? Tymczasem w ogrodzie Fanny znów przysiadła na piętach. - Gdybym znała kogoś wartego moich uczuć, rozważałabym romans. - To nie jest rozwiązanie. Musisz najpierw poradzić sobie z właściwym problemem. Wiem, co mówię, Fanny. - Czasami czuję się taka obolała. Sallie, nie jestem zimna ani twarda. Mam swoje uczucia i potrzeby i nie wiem, co robić. - Będziesz wiedziała, kiedy przyjdzie właściwy moment. Musisz podjąć jakieś decyzje co do Asha. Od tego trzeba zacząć. - A co z tobą, Sallie? - Nie wiem. Muszę przemyśleć sporo spraw. - Przed chwilą czegoś się nauczyłam. Kiedy ma miejsce jakaś katastrofa, na ogół zaraz potem zdarza się coś dobrego. Jeżeli nie pogrążysz się za bardzo w użalaniu nad sobą i będziesz miała otwarte serce i oczy, dostrzeżesz to. Prawdopodobnie nie 22 tłumaczę zbyt dobrze. To nie musi być jakieś ważne wydarzenie, może chodzić o coś tak zwyczajnego, jak otwierający się pąk albo dziecięcy rysunek zrobiony specjalnie dla ciebie. W tym przypadku wiąże się to z Billie. Proszę ze mną, pani Thornton Starsza, mam mnóstwo do opowiedzenia o pani najmłodszej wnuczce. Potrzebujemy twojej porady. Ale najpierw zjemy ogromne śniadanie. Sallie uśmiechnęła się. - Proszę przodem, pani Thornton Młodsza. ehyba tego właśnie najbardziej mi przez całe życie brakowało - powiedziała Sallie wskazując na swoje dokazujące wnuki. - Cieszę się, że tak dobrze się ze sobą zgadzają. Będziesz tęskniła za chłopcami, kiedy odjadą? Ja na pewno będę tęskniła - Jeszcze tylko dwa dni i wyruszą na studia. Kopnij mnie, jeżeli zacznę się mazać. - A kto kopnie mnie? - zapytała Sallie. - Ja - wesoło rzuciła Fanny. - Możecie odej ść, tylko nie trzaskaj cie drzwiami! Obie panie Thornton patrzyły pobłażliwie na czwórkę nastolatków przeciskających się w pośpiechu przez kuchenne drzwi, żeby pobiec w dół zbocza do domu Chue, gdzie umówili się na pierwszą na mecz baseballla. - Powinnam odjechać, Fanny. Jestem tu od sześciu tygodni. Czas już, żebym. .. po prostu czas na mnie. - Podjęłaś jakieś decyzje? - Nie. - Dzwoniłaś do Devina? - Nie. - Musi być wyjątkowo cierpliwym człowiekiem. - Między innymi. Miałaś jakieś wiadomości od Asha? - Nie. Chciałam zadzwonić do niego dzisiaj i przypomnieć, że chłopcy wyjeżdżają, ale potem powiedziałam sobie: niby dlaczego miałabym to robić? Jest w końcu ich ojcem, sam powinien wiedzieć. Tak się cieszę, że Simon przyjedzie. Nie mogę się doczekać, żeby po tylu latach wreszcie go poznać. Chłopcy też już nie mogą się doczekać podróży z nim przez cały kraj. Myślisz, że zadręczali go, żeby się zgodził? Sallie zachichotała. - Wcale nie byłabym zdziwiona. Przypuszczam, że byli wystarczająco bystrzy, żeby zrozumieć, że ich ojciec nie zdecydowałby się na taką podróż, a chłopcy w tym wieku nie chcą się pokazywać kolegom z matką trzymaj ącą ich za rączki i wypłakującą sobie oczy, kiedy nadchodzi czas odjazdu. Mam wrażenie, że wszystko to zostało zaaranżowane wczesnym latem. Wcale mnie nie dziwi, że ty i ja dowiedziałyśmy się o tym ostatnie. Simon zawsze czeka do za pięć dwunasta, żeby ogłosić swoje zamierzenia. Czy wszystko już gotowe do przyjęcia? 23 - Colemanowie przyjeżdżają jutro przed obiadem. Na początku Seth stwierdził, że nie da rady przyjechać, ale wydaje mi się, że Agnes go namówiła. Wszyscy przylecą firmowym samolotem Colemanów. W jednej chwili czuję się podniecona, a w drugiej -jak kompletne zero... - To przez twoje dzieci. Życie pędzi naprzód, Fanny. Czasami myślę, że miło byłoby zatrzymać czas. Wydaje się poruszać coraz szybciej. Tak dobrze pamiętam dzień, w którym urodzili się bliźniacy. A popatrz na nich teraz! Będą idolami obozu, czy jak tam się teraz nazywa przystojnych młodzieńców. Co zrobimy, jeżeli Ash nie pokaże się na przyjęciu? - Prawdopodobnie spróbujemyprzejśćnadtymdoporządkudziennego. Cóż innego pozostaje? - Może sienie pojawić,jeżeli będzie wiedział, żetujestem. Philip na pewno go poinformował, że przyjechałam do Sunrise. Może powinnam... - Nie waż się nawet myśleć o wyjeździe. Szkoda, że nie pozwoliłaś mi zaprosić Devina. Należy do rodziny i uwielbia chłopców. To niesprawiedliwe, Sal-lie. - Oszukałam cię wtedy, Fanny. Dzwoniłam do Devina rano. Simon przywiezie go tutaj dziś wieczór. - To jedyna mądra rzecz, jaką zrobiłaś, odkąd przyjechałaś. Sallie uśmiechnęła się, ale jej oczy pozostały smutne. - Za dwa tygodnie dziewczynki wyjadą do szkoły. Mam nadzieję, że nie popełniłam błędu. - Będą w domu w każdy pierwszy weekend miesiąca. To najlepsza szkoła w tym stanie. Obie są intelektualnie na nią przygotowane. Sunny wymaga sporej dyscypliny, no i kilku lekcji... zachowania stosownego dla damy. Billie potrzebuje dzieci w swoim wieku. Nie traktuj ich samolubnie. Pomyśl raczej, że będziesz teraz bardziej niezależna. Będziesz także miała więcej czasu dla swojej firmy. Powiedziałaś, że chciałabyś pojechać do Nowego Jorku i do Hongkongu. Czas już, żeby Fanny zaczęła myśleć o sobie. Potrzebujesz zaznać życia poza tym domem. - Mam firmę... - powiedziała niepewnie Fanny. - Tak, siedzisz tu projektując i przygotowując próbne stroje. Bess zarządza biurami, a Billie zajmuje się interesami w Teksasie. Musisz zacząć bardziej się udzielać. To w końcu twoja firma, Fanny. Dałaś jej życie, pielęgnowałaś, patrzyłaś jak kiełkuje i rozkwita. Nie chcę, żebyś popełniła te same błędy, które były moim udziałem. Zrobiłaś to nie mając nic prócz odwagi. To, co ja mam, zostało mi dane. Jest więc między nami ogromna różnica. Nie możesz działać połowicznie, tak jak ja. Albo kontrolujesz wszystko od początku do końcu, albo sprzedajesz teraz, kiedy możesz osiągnąć duży zysk. Radziłabym ci przedyskutować to z Simonem. Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę czy nie, ale Nevada jest stanem, w którym obowiązuje wspólnota majątkowa. Co oznacza, że Ash ma prawo do połowy wszystkiego, co do ciebie należy. Może powinnaś się nad tym zastanowić. - Porozmawiam z Simonem. 24 Po raz pierwszy, pomyślała Fanny. Trudno jej było uwierzyć, że wreszcie spotka ten wzór wszelkich cnót. Ciekawe, jaki będzie? - Ilu gości przyjeżdża? - zapytała Sallie. - Około setki. Mam zaplanowane rozrywki dla starszych osób, dla gości w średnim wieku i dla młodzieży. Birch zajmie się zorganizowaniem meczu base-balla. Sunny też zagra. Sagę mówi, że kiedy ona wychodzi na boisko, potrafi złapać lecącą piłkę lepiej niż którykolwiek z chłopaków w szkole. - Aż boję się zapytać: czy Moss przyjedzie? - Ostatniej nocy Billie jeszcze nie wiedziała. Powiedziała, że nie ma zamiaru go błagać. Ona i Moss nie są... Fanny przerwała. Nie czas teraz na dyskusję o problemach Billie. - Powiedziała, że Thad Kingsley, najlepszy przyjaciel Mossa, też przyleci, ale własnym samolotem. - Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę Simona. Strasznie za nim tęsknię. Jest taki niezależny, taki niepodobny do Asha. Często pytam sama siebie, czemu nigdy się nie ożenił i jedyna odpowiedź, jaka przychodzi mi do głowy to fakt, że nie podobało mu się małżeństwo moje i Philipa, i nie chciał, żeby jemu zdarzyło się to samo. Byłby takim cudownym mężem i ojcem. Fanny powoli wstała od stołu, żeby dać Sallie czas na otarcie wilgotnych oczu. Chciało jej się płakać, kiedy widziała, jak bardzo jej teściowa zmieniła się w ciągu krótkich sześciu tygodni. Wydawało się, że zniknęła cała jej żywotność, spontaniczność i energia. Czy Devin albo Simon potrafią sprawić, żeby je odzyskała? Może spotkanie z Sethem pomoże. Idąc w górę krętych schodów myślała, że nie będzie to łatwe. - Fanny, która godzina? - Dziesięć po dziesiątej. - Simon powinien już tu być. Martwię się o niego -jeździ samochodem tak samo, jak lata samolotem. - Co? I ma zamiar przewieźć moich synów przez cały kraj? Zdawało mi się, że mówiłaś o nim jako o bardziej zrównoważonym z twoich synów. - To prawda. Uprzedzę go, że ma jechać spokojnie. Simon jest odpowiedzialnym człowiekiem. - Słyszę samochód - panika na twarzy Sallie była niemal śmieszna. Fanny z rozbawieniem patrzyła, jak teściowa wbiega do domu, żeby poprawić makijaż. Może ona również powinna to zrobić. Szkoda czasu, mruknęła sama do siebie wstając ze stopni, na których spędziła wraz z Sallie ostatnią godzinę. - Fanny, zdaje się, że nie znasz jeszcze Simona - powiedział Devin wysiadając z samochodu. Fanny żałowała teraz, że nie podążyła do domu za Sallie, żeby się odświeżyć. Wiedziała, że niesforne kosmyki wysuwają się spod gumki, którą ściągnęła włosy do tyłu. Szminkę zjadła wiele godzin temu i nie upudrowała się, więc nos z całą pewnością się świeci. Jej niebieskie dżinsy, zbyt dużą koszulę i adidasy 25 trudno było nazwać modnym strojem. Szkoda, że nie posłuchała Sallie, kiedy ta sugerowała jej, żeby przebrała siew letnią sukienkę, która podkreślała jej złotą opaleniznę. - Tak miło cię w końcu spotkać - powiedziała Farmy wyciągając rękę. - O nie, nie będziemy ściskać sobie rąk. Jestem twoim szwagrem, czyli należymy do jednej rodziny. Zanim Farmy zdążyła się zorientować co się dzieje, była już w ramionach Simona, który uściskał ją mocno, jednocześnie całując w oba policzki. Uświadomiła sobie, jaki odurzający jest leśny zapach jego wody po goleniu, poczuła lekki aromat tytoniu do fajki i woń czystego ciała. Pomimo przyćmionego światła na ganku jednym spojrzeniem objęła wszystko, co miał na sobie. Podziwiała go przez jedną krótką chwilę, a potem odsunęła się o krok. Jej policzki zaróżowiły się, a serce przyśpieszyło. To dopiero mężczyzna! - Mamo, wyglądasz lepiej niż kiedykolwiek - stwierdził Simon unosząc matkę wysoko w górę i okręcając się z nią dookoła. Obrócił się tak, że stał teraz twarzą do Fanny i powiedział: - Mógłbym tak samo zrobić z tobą i to jedną ręką. Jesteś chuda jak szczapa. Mamo, zrób coś, żeby więcej jadła. - Je więcej, niż ci się wydaje. To przez geny - sprostowała Sallie uszczęśliwionym głosem, biorąc Simona pod rękę. - Nie mówiłaś mi, że jest taka piękna - rzucił Simon scenicznym szeptem. Fanny poczuła ciepło przepływające przez całejej ciało. Podążyła do środka za Sallie i Simonem. - Napijecie się czegoś? - Chętnie napiję się zimnego piwa. Bardzo pasowałaby do niego kanapka -rzekł Simon. - Nie zapomnij o ogórkach - dorzucił Devin. W kuchni Fanny oparła się o blat, żeby kilka razy głęboko odetchnąć. Coś się z nią działo, coś, czego nie czuła już od dawna. W ciągu kilku sekund poczuła pociąg do mężczyzny, którego nie widziała wcześniej nigdy w życiu. Może powinna pobiec na górę do łazienki, uczesać się i umalować usta. Nie, to za bardzo rzucałoby siew oczy. Wyjęła z lodówki indyka i szynkę. Kroiła i smarowała, a kiedy skończyła, miała przed sobą dwie kanapki wysokie na kilkanaście centymetrów. Razem z piwem postawiła na tacy frytki i ogórki. Był tak wysoki, że poczuła się bardzo mała kiedy wstał, żeby wziąć od niej tacę. Uśmiechnął się i stwierdził: - To mi dopiero kanapka. Mama takie robiła - jego głos był rozkosznie dźwięczny, aż Fanny zadrżała w swojej zbyt dużej koszuli. - Wiem - powiedziała Fanny. Nigdy w życiu nie widziała jeszcze tak przystojnego mężczyzny. Usiadła obok Sallie, ale natychmiast znów się zerwała. - Pewnie macie sporo spraw do omówienia. Powiem wam już dobranoc. - Ależ nie, zostań - zaprotestował Simon. - Kochanie, ja i Devin przejdziemy się po ogrodzie. Dotrzymaj towarzystwa Simonowi. 26 - Devin, twoja kanapka... - Zabieram jąze sobą. Uwielbiam jeść w ogrodzie słuchając nocnych odgłosów przyrody. - Niech sobie idą. Dzięki temu będziemy mieli szansę lepiej się poznać. Gdzie jestAsh? Fanny spojrzała prosto w kobaltowoniebieskie oczy. - Nie mam pojęcia-powiedziała. - Aha. Czy to pytanie, którego nie powinienem był zadawać? - Możesz pytać, o co tylko zechcesz. Ash już tu nie mieszka. Czasami wpada z wizytą. Chciałbyś wiedzieć coś jeszcze? Jej głos był zimniejszy od lodu. Ciekawe dlaczego. - Przykro mi. Nie wiedziałem o tym. Już od dłuższego czasu nie rozmawiałem z Ashem. - Chcesz powiedzieć, że nie rozmawiałeś z bratem w ciągu ostatnich pięciu lat? - zapytała Fanny. - Nie, wcale nie - odpowiedział Simon ostrożnie. - Cóż, tyle właśnie czasu trwa już taka sytuacja. - Ash nie ma zwyczaju się zwierzać. Zatrzymuje swoje problemy dla siebie. Nie miałem zamiaru poruszać nieprzyjemnych spraw. Przepraszam, w końcu to nie moja rzecz. - Nie przepraszaj. Wszyscy o tym wiedzą, teraz ty także. Daję sobie z tym radę. Simon dokończył swoją kanapkę. - Czy byłoby nie na miejscu spytać, dlaczego nic nie robisz w tej sprawie? - Chciałam coś zrobić, ale Ash powiedział, że ma długą na kilometr listę mężczyzn, którzy przysięgną, że mieli ze mną romans. W razie, gdybyś się zastanawiał, czemu ci o tym mówię, mimo że dopiero się poznaliśmy, to robię to... bo mam już dosyć kłamstw, dosyć usprawiedliwiania się, dosyć całego tego choler-stwa. Jutro... mógłby... mógłby, na przykład... pokazać się tutaj, zrobić scenę i wszystko zrujnować. Wpadam w panikę, ledwie tylko o tym pomyślę. Ciężko pracowałam, żeby urządzić to przyjęcie, żeby przygotować dla chłopców miłe pożegnanie. - Nie wiem co powiedzieć - stwierdził Simon pochylając się nad stolikiem, żeby na nią spojrzeć. - To mniej więcej to samo, co mówią wszyscy inni. Ale mogę cię przebić. Ja też nie wiem, co powiedzieć. - Co mówi mama? - Robię, co mogę, żeby nie mieszać twojej matki w moje życie. Ma własne problemy z Ashem. Przechodzi teraz trudny okres. Cieszę się, że przyjechałeś, bo ona bardzo cię potrzebuje. Bardziej niż mógłbyś sobie wyobrazić. Myślę też, że to nieładnie z twojej strony, że nie odwiedzasz jej częściej. Twoje interesy nie mogą pochłaniać aż tyle czasu. Każdy ma jakieś wakacje. Czy jesteś samolubny? - O Jezu. Masz zwyczaj mówić bez ogródek, co? 27 - Raczej tak, choć kiedyś taka nie byłam. Gdy mówisz coś prosto z mostu, nie ma miejsca na wątpliwości. Musiałam się tego nauczyć na własnych błędach. Jeżeli nie masz ochoty odpowiadać na moje pytania, po prostu tego nie rób. - Nie powiedziałem, że nie mam ochoty odpowiadać na twoje pytania. Moje interesy pochłaniają bardzo dużo czasu. Czasami robię sobie wakacje. Jeszcze nigdy nikt nie oskarżał mnie o samolubstwo, a przynajmniej nic o tym nie wiem. Możliwe, że to prawda, ale jednocześnie jestem za głupi, żeby sobie to uświadomić . Dzwonię do matki dwa razy w tygodniu. Nie j estem dobry w pisaniu listów, ale czasami piszę do niej. W naszym przypadku to zdaje egzamin. - Masz na myśli, że zdaje egzamin w twoim przypadku. Z pewnością w przypadku Sallie tak nie jest. Wiem o tym. Ona nigdy ci tego nie powie, ale to nie znaczy, że ja nie mogę wypowiedzieć się w jej imieniu. Powinieneś był przyjechać tutaj natychmiast, gdy tylko... gdy w jej życiu zaczęło się coś psuć. To oczywiście moje prywatne zdanie. - Poczekaj chwilkę. Zaproponowałem, że przyjadę, a ona powiedziała „nie". Oznajmiła, że wybiera się tutaj, do Sunrise, żeby się pozbierać. - To tylko słowa. Chciała, żeby zależało ci na niej tak bardzo, że przyjechałbyś z własnej inicjatywy. Przez wiele dni wyglądała na drogę. Czasami ludzie mówią różne rzeczy, kiedy mają na myśli coś zupełnie innego. Sallie jest twoją matkąi powinieneś umieć odczytywać jej intencje. - To jedna z tych kobiecych sztuczek, prawda? - Sunny mówi zawsze, cytuję: „O, to jedna z tych sztuczek z penisem, prawda?" Jeżeli wiara, że tak jest, w czymś ci pomoże, to możesz sobie tak myśleć. - Niech mnie diabli! - powiedział Simon. Odrzucił głowę do tyłu i śmiał się, aż łzy zaczęły zbierać mu się na rzęsach. - Zdaje się, że podjęłaś właściwą decyzję posyłając ją do tej akademii dla młodych panien. Możliwe, że będzie musiała powtórzyć semestr albo dwa, jeżeli nie będzie chciała się dostosować. - Wiem. Jest jaka jest i wcale się nie zmienia - roześmiała się Fanny. - Próbowałem zrobić dobre wrażenie - powiedział Simon. - Ja też. Pewnie mi się nie udało. Jak to się stało, że nie jesteś żonaty? -zapytała Fanny kładąc nogi na stoliku. Zapaliła papierosa. Nagle poczuła się swobodnie w towarzystwie tego mężczyzny o włosach koloru soli z pieprzem i cudownym głosie, od którego przechodziły ją ciarki. - Czemu cię to interesuje? Nie wiedziałem, że palisz. - Próbowałam po prostu podtrzymać rozmowę. Wydawało mi się, że to dobre pytanie. Wiesz, trzeba szybko pozbyć się niedomówień. Czy ktoś powinien był cię uprzedzić, że palę? Czy to ważne? Ty też palisz. Robię teraz wiele rzeczy, których nie robiłam nigdy wcześniej. Żuję też gumę i pochłaniam torby orzeszków kiedy projektuję. Simon roześmiał się. - Cieszę się, że mi o tym powiedziałaś. Dwa razy prawie się ożeniłem. Za każdym razem to ja zrywałem. - Aha. Nie żałujesz, że nie masz potomstwa? 28 - Żałuję. Chciałbym ci podziękować za to, że dzielisz się ze mną swoimi dziećmi. Bardzo je wszystkie lubię. - To chyba żaden sekret, że i one cię uwielbiają. Ashowi ciężko pogodzić się z tymi uczuciami. - Nie miałem pojęcia. Chyba wie, że odwożę chłopców do Pensylwanii, prawda? - Nie wiem. Nie znoszę tego wciąż powtarzać, ale Ash i ja nie rozmawiamy ze sobą. Jestem pewna, że chłopcy mu powiedzieli. - Mam nadzieję. Nie chcę nadeptywać nikomu na odcisk i wywoływać kłopotów. Gdzie są dzieciaki? - Koło domu Chue, lubią grać w koszykówkę na jego podjeździe. Wieczór jest całkiem miły, może chciałbyś tam pójść? - Pewnie. Powinniśmy komuś powiedzieć, gdzie się wybieramy? - zapytał Simon z demonicznym błyskiem w oku. - Możesz, jeżeli uważasz, że to konieczne. Moim zdaniem oboje jesteśmy na tyle dorośli, że możemy wychodzić z domu wieczorem, o ile wrócimy przed północą. Kiedy miałam kilkanaście lat, ojciec zawsze kazał nam być w domu, kiedy zapalano latarnie. W ten sposób mieliśmy się nauczyć odpowiedzialności. Nie mieliśmy wtedy zegarków. - I nauczyliście się? - O tak. Próbowałam w ten sam sposób wychować swoje dzieci. Sunny jest bardzo buntownicza. Kompletnie odmawia dostosowania się, jak ty to nazywasz. Żadna kara nie zmusi jej do zmiany zdania. W przyszłym roku pojedzie na studia i wtedy zostaniemy tu tylko Billie i ja. Nie wiem, jak sobie z tym poradzę. - Na początku będziesz żyć z dnia na dzień. Wyobrażam sobie, że zrobisz to, co ja, kiedy stąd wyjechałem. Rzucisz się na jakiekolwiek zajęcie, które cię uszczęśliwia. Szczęście jest bardzo ważne. - To brzmi, jakbyś nie był zbyt szczęśliwy. - Nie jestem pewien, czy wiem, czym tak naprawdę jest szczęście. Skoro nie wiem, to pewnie znaczy, że nie byłem nigdy szczęśliwy. - Wydaje mi się, że szczęście jest trochę mglistym pojęciem. Ludzie mają zwyczaj uważać, ja zresztą też, że szczęście to uczucie euforii, które ogarnia cię tak, że stajesz się nieczuły na wszelkie inne emocje. Moim zdaniem szczęście zawiera się w drobnych sprawach. Dla mnie, na przykład, szczęściem były narodziny wszystkich moich dzieci, a potem różne rzeczy, które robiły albo mówiły, drobne upominki, dzięki którym się uśmiechałam. Sagę miał zwyczaj przynosić mi mlecze. Sunny któregoś roku wręczyła mi ręcznie namalowane świadectwo, które stwierdzało, że przez cały miesiąc będzie mi masować szyję i ramiona przed snem. I zrobiła tak, jak obiecała - nie przepuściła ani jednego wieczoru. Czuję się szczęśliwa za każdym razem, kiedy widzę Billie siedzącą przy stole kreślarskim. Sposób, w jaki Chue układa kwiaty na stole w jadalni daje mi szczęście. Na jednej z topól rosnących przy cmentarzu ma gniazdo mały, brązowy ptaszek. Oswoił się ze mną i siada mi na palcu. To też daj e mi szczęście. 29 Wierzę, że każdy jest odpowiedzialny za własne szczęście. Błędem jest czekać, aż inni ludzie cię uszczęśliwią. To oczywiście tylko moje osobiste zdanie. Twoja matka i ja rozmawiałyśmy o tym niedawno. Myślę, że się ze mną zgadza. A jaki jest twój pogląd? - Chyba nie mam żadnego poglądu. Nie rozmyślałem o tym zbyt wiele. Nie chcę powiedzieć, że jestem nieszczęśliwy - po prostu nie myślę o tym. Próbuję być bardzo zajęty. Chyba spełniam się w życiu. - Brzmi to, jakbyś się bronił - zauważyła Fanny. - Jesteś dość śmiała jak na kogoś, kto spotkał mnie po raz pierwszy w życiu - zaśmiał się Simon. - Właściwie podoba mi się takie odświeżające przeżycie: spotkać kogoś innego niż ci wszyscy, którzy mówią pięć różnych rzeczy na raz, a w żadną z nich tak naprawdę nie wierzą. Stałem się niemal ekspertem w interpretowaniu rozmów. Kluczowym słowem jest tu „niemal" - w jego głosie nadal było rozbawienie. - Posłuchaj tylko tych dzieciaków! Simon rzucił się nagle do przodu wykrzyknąwszy przez ramię przeprosiny i skoczył po piłkę, którą Birch rzucił do Sunny. Przechwycił ją, wielkimi susami przebiegł przez podjazd i umieścił ją w koszu! - Nieźle, jak na starszego faceta - krzyknęła Sunny. - Jak się masz, wujku Simonie? - Kogo nazywasz starszym? Mogę cię pobić z jedną ręką uwiązaną na plecach i z ciężarkami przy kostkach. Bliźniacy wybuchnęli śmiechem. - Wchodzisz w to albo siedzisz cicho, Sunny. Stawiam na wujka Simona. Zakład mógłby być interesujący. Zbierzemy tutaj pulę - wszystkie zakłady na wujka Simona idą na tę stronę, a pula Sunny na drugą. Wystawimy skrypty dłużne. - Możemy stawiać na siebie? - zapytała Sunny. - Czemu nie. Mam zamiar cię pokonać - uśmiechnął się Simon. - Nigdy w życiu! - odparła Sunny. - Stawiasz na mnie, mamo? - Pięćdziesiąt dolarów - Fanny postanowiła być hojna. - Ode mnie też zapisz pięćdziesiąt - powiedziała Billie. - Mamo, czy ona ma pięćdziesiąt dolarów? - zapytał Birch. - Tak, ma. Nie popieram hazardu. - Członek rodziny Thorntonów, który nie popiera hazardu. Wstydź się! -zawołał Simon. - Birch i ja stawiamy pięćdziesiąt dolarów na wujka Simona - oznajmił Sagę. - Ja stawiam setkę na siebie - odezwał się Simon. - Oho, zaczyna się robić ciekawie - stwierdził Birch. - Chue, na kogo stawiasz? - Sto dolarów na panienkę Sunny - szybko odparł Chue. - Jak to działa, panienko Fanny? Czy wystarczy im pieniędzy, żeby zapłacić, jeśli panienka Sunny wygra? - Pokrywam wszystkie zakłady - zapewnił Simon. 30 - W takim wypadku, Chue, zdecydujmy, na co wydamy naszą wygraną -powiedziała Farmy. - Nie psuj zabawy - odezwał się Simon zajmując miejsce na środku podjazdu i zwracając się twarzą ku Sunny. Sagę trzymał piłkę w uniesionej wysoko ręce. - Zaczynacie na trzy. Dziesięć strzałów. W porządku, przygotujcie się: raz, dwa, TRZY! - Chue, czy ona rzeczywiście jest taka dobra? - szeptem zapytała Fanny. - Jest świetna. - No, no - powiedziała Fanny, a w jej głosie brzmiała prawdziwa duma. Byli jak tornada przesuwające się w górę i w dół podjazdu. Sunny śmiała się zmuszając wujka do używania mięśni, o których istnieniu dawno zapomniał. - Szybciej, szybciej, wujku Simonie, uda ci się! - krzyczeli bliźniacy, kiedy Simon zostawał w tyle. - Już go masz, Sunny, wścieka się i sapie - krzyknęła Billie. - Drybluj, drybluj, nie dorasta ci do pięt. Dawaj! Dawaj! Ojej! Widzieliście to? Niech żyje Sunny! Fanny klaskała w ręce. - Och, nie mogę się doczekać, kiedy wydam moją wygraną! Dobra z ciebie dziewczyna, Sunny, zmęcz go. Jest siedem do czterech. Prowadzisz, kochanie! - Zdobywa przewagę, wujku Simonie. Naprzód, niech zapracuje na swoje pieniądze. Nie wytrzyma już długo. W końcu to dziewczyna! Dojdź do piłki! O, nie, -jęknął Birch, kiedy Sunny jeden po drugim zdobyła dwa punkty. - Dziesięć do czterech - wrzasnęła Fanny. - Wygrałaś, Sunny! Płaćcie - powiedziała wyciągając rękę. Odwróciła się w kierunku Chue. - Widziałeś to? Wygraliśmy! - Jesteś cudem nad cudami - powiedział Simon obejmując swoją bratanicę. - Chyba nigdy w życiu nie widziałem takiej pracy nóg. Gratulacje! - Dotrzymywałeś mi kroku. Nieźle, jak na faceta w twoim wieku. Nie miałam na myśli nic obraźliwego - pośpiesznie dodała Sunny. - To komplement. - I to szczery - sapnął Simon. - O Boże, naprawdę czuję się staro. - Chodźcie, już prawie północ. Chue musi się wyspać. - Kakao i kanapki z sadzonym jajkiem. Ja je zrobię! - oznajmiła Sunny. - Nie patrz tak na mnie, Simon. Ma bzika na punkcie kanapek z sadzonym jajkiem i kakao o północy. To, że sama miała ciągle na nie ochotę, nie było jeszcze takie złe, ale potem cała reszta zaraziła się od niej. Już o siódmej rano musiałam spać z jednym okiem otwartym, bo próbowała sama je robić. - Chyba jeszcze nigdy nie jadłem o północy kanapki z jajkiem sadzonym-roześmiał się Simon. - Do tego z ketchupem i chrupiącym boczkiem. Trzeba najpierw rozsmaro-wać masło na chlebie, dodać ketchup, potem boczek i położyć jajko na samym wierzchu. Żółtko musi być tylko leciutko ścięte, żeby spływało po brodzie. Do kakao trzeba dodać słodką piankę z korzenia prawoślazu. Powinno być wystarczająco gorące, żeby ją stopić. Zaufaj mi, będzie ci smakowało! -roześmiała się Fanny. 31 - Wszyscy do kuchni! Billie, sprawdź, czy babcia i Devin są w ogrodzie. Uwielbiają moje kanapki z sadzonym jajkiem. W połowie uczty Fanny trąciła w ramię Simona. - To jeden z tych momentów, które nazywam szczęściem. Simon przytaknął. Rozumiał ją w pełni. - Chciałabym ci podziękować za to, że byłeś dla Sunny taki miły, kiedy cię pokonała. Simon otworzył szeroko oczy ze zdziwienia. Tego jednak nie zrozumiał. - Ja gotowałam, wy zmywacie - oznajmiła Sunny. Kuchnia nagle wypełniła się dobrodusznymi przekomarzankami i śmiechem, kiedy wszyscy zaczęli wynajdywać wymówki, żeby wymigać się od pracy. Sunny zobaczyła go pierwsza i śmiech zamarł jej w gardle. - Wygląda na to, że ominęło mnie świetne przyjęcie - rzekł Ash. - Simon, miło cię widzieć. Mamo, Devin, was również. Ignorując żonę okrążył stół i uścisnął rękę Simonowi i Devinowi. Poklepał synów po plecach, a potem usiadł przy stole. - Co świętujecie? - Sunny pobiła mnie w koszykówkę. Ta twoja córka jest całkiem szybka. - Dobranoc wszystkim - powiedziała Sunny. Wstając w pośpiechu, żeby jak najszybciej wyjść z pokoju, wywróciła swoje krzesło. Kiedy z nieszczęśliwą miną próbowała je niezdarnie podnieść, udało jej się przewrócić filiżankę Sage'a z nie-dopitym kakao. Drżąc cała zaczęła osuszać mokrą plamę serwetkami, a bracia zerwali się, żeby jej pomóc. - Gówno - mruknęła pod nosem. Devin pierwszy zobaczył uniesione ramię Asha i wykonał jeden, prawie niedostrzegalny ruch. Wszystko stało się tak szybko, że Fanny zabrakło tchu. - Przykro mi, stary. Nie wiedziałem, że będziesz próbował wstać. Czy krzesło uderzyło cię w nogę? - Wszystko w porządku, Devin. Sunny, chodź tutaj. Co przed chwilą powiedziałaś? - Niczego nie powiedziała, to ja powiedziałem „gówno" - odezwał się Birch. - Słyszałem-potwierdził Sagę. - Ja też - dodała Billie. Co u diabła... Skoro wpadłeś między wrony... -1 ja słyszałem, jak Birch to mówił - rzucił Simon. - Jeśli dobrze pamiętam, wydaje mi się, że to słowo należało do twoich ulubionych, kiedy byłeś w wieku Bircha. Fanny miała ochotę wstać i bić mu brawo. - Dziękuję ci - szepnęła do Simona. - Czas do łóżek - zwróciła się do wszystkich. - Jutro jest wielki dzień. Ja posprzątam. - Kto zrobi mi kanapkę z sadzonym jajkiem? - zapytał Ash. - Dobranoc wszystkim - odezwała się Sallie wychodząc z pokoju za Devinem. 32 - Nie patrz na mnie, nie umiem gotować. Ale chętnie powycieram naczynia, jeśli ktoś pozmywa - zaproponował Simon. - Na mnie też nie patrz - zimnym głosem odezwała się Fanny. - Ja zmywam, ty wycierasz - rzekła do Simona. Odwróciła się tyłem do męża, żeby napełnić zlew gorącą wodą. - Cóż, miałem ciężki dzień, więc idę do łóżka - powiedział Ash. - Przyjdź szybko, Fanny. Fanny wzdrygnęła się, zanurzając ręce w gorącej wodzie z mydlinami. W żaden sposób nie potwierdziła, że usłyszała słowa męża. Nie odezwała się, dopóki nie była pewna, że Ash poszedł na górę. - Przykro mi, że musiałeś... kłamać w ten sposób i wysłuchiwać... - Uznajmy, że to się nigdy nie zdarzyło, w porządku? Muszę jednak najpierw coś wiedzieć. Co by się stało, gdyby nie wkroczył Birch? Potem nie będziemy już o tym więcej mówić - delikatnie przerwał Simon. - Nie wiem. Najwyraźniej Birch też nie wiedział i dlatego... powiedział to, co powiedział. Jestem zaskoczona, że Sunny nie stanęła twarzą w twarz z Ashem i nie powiedziała prawdy. Oszołomiło mnie, że tego nie zrobiła. Łza spłynęła Fanny po policzku. - Nie idę na górę. Nie idę. Nie ma mowy, żebym tam poszła. Odmawiam kategorycznie. - Dobra, wiemy już, że tam nie idziesz. Czy mogę spytać, dokąd w takim razie się udasz? - Jest kilka miejsc, gdzie mogę pójść. Mogę spać z Sunny albo z Billie. Mogę iść do domu Chue. Na ogół chodzę do pracowni. Jakiś czas temu założyłam tam rygle na drzwiach. - O Jezu, Fanny, potrafię słuchać i nie osądzam ludzi. Co poszło źle między wami? Byłem przekonany, że wasze małżeństwo to raj na ziemi. Mogę ci się nawet przyznać, że przez dłuższy czas byłem zazdrosny. - To chyba najśmieszniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek słyszałam. Pewnie powinnam się śmiać. Nie wiem, co poszło źle. Pewnie wszystko. Wydaje mi się, że w dużym stopniu miało to związek z waszą matką. Ash twierdzi, że wyglądam jak ona i zachowuję się jak ona. Nie mógł znieść tego, że Sallie znalazła mi służących, kiedy urodzili się bliźniacy. Potem znowu zaszłam w ciążę i nic się nie poprawiło. Ash chciał mieć szykowną, piękną żonę, taką jak aktorki z miasta, a ja byłam kim byłam i... zaczął mieć romanse, nie wracał na noc, przychodził do domu pijany i znieważał mnie. Nigdy go tu nie było, kiedy rodzina go potrzebowała, nigdy nie przychodził na uroczystości dzieciaków. Byłam samotną matką. Przysięgam na Boga, że nigdy nie narzekałam. Zaciskałam zęby, wymyślałam wymówki, kłamałam... o czymkolwiek pomyślisz, robiłam to. Wszystko w imię rodziny. Nie wiem, czemu ci o tym mówię... może powinieneś po prostu iść spać i zapomnieć o nas. - Mówisz mi o tym, bo w końcu zdobyłaś się na odwagę, żeby z kimś porozmawiać. Mimo że należymy teraz do tej samej rodziny, jestem dla ciebie kimś obcym. Na razie. Cokolwiek mi powiesz, pozostanie między nami. No, śmiało. 3 - Przekleństwo Vegas 3 3 - Zaczęłam szyć, żeby mieć jakieś zajęcie. Billie, twoja matka i moja przyjaciółka Bess przekonały mnie, żeby założyć firmę. Wszystkie mi pomagały. Ash ma pretensję do Billie o to, że nauczyła mnie niezależności. Nigdy nie lubił Bess, a jego stosunek do matki sam znasz. Nieważne co zrobiłam, wszystko było źle. Nie byłam w stanie go zadowolić. Za dużo pij e i j est wtedy niemiły. Nasze stosunki pogorszyły się, kiedy z okazji moich trzydziestych urodzin wasza matka przekazała mi prawo własności do Surise. Zamieszkałam tutaj, a on w mieście. I tak już zostało. - Przykro mi. Przynajmniej teraz rozumiem, czemu chłopcy tak często do mnie dzwonili. Wiedziałaś o tym? - Nie. Ale wcale mnie to nie dziwi. Potrzebująi pragną mieć ojca. Nie znajdą nikogo lepszego od ciebie i proszę, nie zrozum tego źle. - Nigdy - powiedział Simon. - Jak poradzisz sobie z jutrzej szym dniem i z kolejnymi dniami? Jeśli to możliwe, to chciałbym jakoś pomóc. - Nie wiem. Na ogół nie martwię się problemami, póki się nie pojawią i staram się rozwiązywać je na bieżąco, żeby nie wymknęły się spod kontroli. Fanny wyjęła ręce z piany i złapała za brzeg zlewu. Odwróciła się, żeby spojrzeć Simonowi w twarz. - Zdarza ci się czasem, że masz ochotę rzucić wszystko i uciec? Wiesz, kiedy problemy zaczynają się nawarstwiać. Moja matka zrobiła to mnie i moim braciom. Po prostu nas porzuciła. Nigdy już nie wróciła. Chyba teraz potrafię ją zrozumieć... - przerwała. - Czy kiedykolwiek stajesz się aż tak niespokojny? - Ze dwa razy dziennie. Któregoś dnia też mogę po prostu odejść. Któregoś dnia obudzę się i powiem: do diabła z tym wszystkim. Potem kupię łódź, nazwę ją „Któregoś Dnia" i odpłynę nianie oglądając się za siebie. Mam już listę ludzi, którzy chcą popłynąć jako moja załoga. Jeżeli masz ochotę, wpisz się na nią już teraz. Fanny zanurzyła rękę w mydlinach, wyciągnęła ją i mokrym palcem narysowała na koszuli Simona wielkie X. - Możesz na mnie liczyć - kolana ugięły się pod nią, kiedy Simon odpowiedział uśmiechem. - Mogę cię odprowadzić, dokądkolwiek idziesz? - zapytał Simon, wieszając ściereczkę do naczyń. - Jeśli masz ochotę. Idę do mojej pracowni. - Mama mi o niej opowiadała. Nazywała ją twoim sanktuarium. - Naprawdę musiałeś się tym ze mną podzielić, co? - roześmiała się Fanny. Zachwycał go ten śmiech, jej swobodny krok, zachwycał sposób, w jaki patrzyła, zachwycał jej zwyczaj mówienia rzeczy prosto z mostu. Ash musi być największym idiotą na świecie. - Jesteśmy na miejscu. Zaczekam, aż zamkniesz drzwi. - Dobranoc, Simon. Dziękuję za odprowadzenie. Mogę chyba z czystym sumieniem powiedzieć, że żaden mężczyzna ani chłopiec nigdy jeszcze nie odprowadzał mnie do domu. To miłe uczucie. Jeszcze w szkole średniej zastanawiałam się, jak to będzie iść do domu z chłopcem, którego będę naprawdę lubiła. Wiesz, trzymając go za rękę podczas pełni księżyca, kiedy w powietrzu czuć już 34 zapach jesieni. Uwielbiam zapach palących się liści. Dobranoc, Simon. Zobaczymy się rano. - Oczywiście. Dobranoc. Poczekał, aż usłyszy odgłos zasuwanego rygla, a potem poszedł ścieżką do głównego budynku - do domu, w którym dorastał. Usiadł na niskim murku na podwórzu. Murek był nowy - Chue musiał go wybudować w ciągu ostatnich kilku lat. Obejrzał się na przyćmione, żółte światło w oknach pracowni. Miał ochotę pobiec ścieżką z powrotem i pięściami walić w drzwi. I co dalej? Przetrząsnął kieszenie w poszukiwaniu papierosa, znalazł go i zapalił. Wydmuchnął trzy idealnie okrągłe kółeczka dymu, jedno po drugim. Cóż za wielkie, wspaniałe osiągnięcie, pomyślał gorzko. Skoro wiadomo, że nie pójdzie z powrotem ścieżką do pracowni, może powinien iść na piętro i przyłożyć pięść do głupkowatej twarzy brata. Tak naprawdę jedyna rzecz, jakąpowinien zrobić, to wsiąść z powrotem do samochodu i udać się do domu, zanim wszystko wymknie się spod kontroli. Zanim jeszcze zaświtała mu ta myśl, wiedział już, że nic takiego nie zrobi. Oto jak najprawdopodobniej się zachowa: zabierze chłopców do Pensylwanii, wstawi samochód do garażu i już następnego dnia wskoczy do samolotu, żeby wrócić do Sunrise. Po czym zostanie tu, dopóki ktoś nie poprosi go, żeby wyjechał albo do momentu, gdy nie będzie mógł już tego znieść ani chwili dłużej. Plan sprawiał wrażenie rozsądnego i wykonalnego. Całkiem dobry plan gry. Może zostać tutaj tak długo, jak zechce. Paru zdolnych ludzi pracuje dla niego i zarabia dla niego pieniądze. Wszystko, co musiał zrobić, to zadzwonić do biura i powiedzieć: zobaczymy się wtedy, kiedy się zobaczymy. Kropka. A co potem? Zostanie z matką? Każdy będzie chciał wiedzieć, dlaczego po tylu latach nagle opanowała go tęsknota za Nevadą. Kto pierwszy odkryje prawdę? Oczywiście Ash. Lepiej wrócić do Nowego Jorku, gdzie jest jego miejsce i zapomnieć o kobiecie, która nakreśliła na jego koszuli mydlane X, o kobiecie, która zapisała się na jego rejs w nieznane. Kiedy Sallie i Fanny wyszły z samochodu, wokół rozległy się gwizdy aprobaty. Ash podsumował je obejmując żonę i szepcząc: - Kochanie, wyglądasz wspaniale. Fanny próbowała uwolnić sięodjego ramienia, ale on tylko silniej ją objął. - Fanny, musimy porozmawiać i nie mów mi, że później. Pogadamy teraz. - Ash, zostało mi bardzo mało czasu i dużo do zrobienia, a wkrótce zjawią się Colemanowie. Porozmawiam z tobą po przyjęciu, w ogrodzie, tak jak dawniej. - Dobrze, po przyjęciu. Nie odszczekuj mi, Fanny. - Nawet nie próbuj mi grozić. Czas, kiedy ci się to udawało, minął na zawsze. - Lubisz mojego brata, prawda? - chłodno stwierdził Ash. - Wydaje mi się bardzo miły. Tak, lubię go. Dzieci go lubią, a one są na ogół bystre w ocenie ludzkich charakterów. 35 - Pewnie powinienem wyciągnąć jakieś wnioski z tego stwierdzenia. Dzieciaki go lubią, ale nie lubią mnie, o to ci chodzi? Ty też go lubisz. Simon Zbawca - prychnął Ash. - Może powinieneś zwracać większą uwagę na swojego brata i spróbować trochę się do niego upodobnić - odparła Fanny. - Ash, żądam rozwodu. Nie chcę ani chwili dłużej żyć w ten sposób. Pomyśl o tym przed naszym spotkaniem w ogrodzie. - Powiedziałem ci już... - Wiem, co mi powiedziałeś. Wtedy się ciebie bałam. Ale teraz już nie boję się niczego, co mógłbyś mi zrobić. Teraz dzieci też majągłos. Twoi śliscy przyjaciele i ich zeznania nie mogą mnie przestraszyć. Twoja matka zna każdego sędziego w tym stanie. Jeśli będę musiała, zwrócę się do niej po pomoc. O tym też pomyśl. - Fanny, nie chcę rozwodu i nigdy nie chciałem. Za każdym razem, kiedy się nie zgadzamy, mówisz, że chcesz się ze mną rozwieść. Co się z nami stało? Byliśmy sobie przeznaczeni, sama tak mówiłaś. Pomyśl o tym przed naszym spotkaniem w ogrodzie. Fanny z otwartymi ustami patrzyła na męża. - Co stało się z nami? Nie ma żadnych „nas". Jesteś tylko ty. Nasze małżeństwo było pomyłką od samego początku i oboje o tym wiemy. Ja przynajmniej próbowałam. To koniec naszej dyskusji. Nie patrz na mnie spod oka, Ash. Nie kupię tych twoich cichych gróźb. Wbij sobie wreszcie do głowy, że nie możesz mnie już onieśmielić. A teraz sugeruję, żebyś przybrał odpowiednią minę i zachowywał się jak gospodarz, którym powinieneś być. - Fanny, pośpiesz się, musimy się przygotować - powiedziała Sallie stając w drzwiach kuchni. - Kotku, nie mogłam was nie słyszeć. Tak mi przykro. Trwaj przy swoich przekonaniach, a zawsze postąpisz właściwie. Tylko taką mogę dać ci radę. Sagę właśnie skończył zawieszać papierowe lampiony. Będą wyglądały bardzo uroczyście, kiedy zrobi się ciemno. Orkiestra przyj echała, gdy byłyśmy w mieście. Mazie mówi, że wszystko idzie jak po maśle. Nie wiedziałam, że istnieje coś takiego, jak przenośny parkiet do tańca. Chyba naprawdę jestem zacofana. No więc, powiedz mi, co myślisz o Simonie? - zapytała Sallie w drodze ku tylnym schodom. - Trudno mi uwierzyć, że Simon i Ash są braćmi. Tak bardzo się od siebie różnią. Lubię jego poczucie humoru i otwartość. Jestem w stanie zrozumieć, dlaczego odnosi takie sukcesy w interesach. Robił wrażenie, jakby miał zamiar tu wrócić. Nic takiego nie powiedział, to tylko moje przeczucie. - Jeżeli tak, to wszystko pójdzie jak z płatka. Simon ma ten rzadki dar sprawiania, że wszystko jest takie, jak być powinno. Wie, co powiedzieć i kiedy. Po rozmowie z Simonem, zawsze masz uśmiech na twarzy. Ash najczęściej sprawia, że zgrzytam zębami. Zauważyłam, że ty też to robisz. - Wszystko jest nie tak, Sallie. Chyba było źle od samego początku. Nie rozmawiajmy o tym dzisiaj, dobrze? - Dobrze. Do zobaczenia za dwadzieścia minut. Wygląda pani wspaniale, pani Thornton. 36 - A pani, pani Thornton, wygląda zachwycająco. Jeżeli ktoś poprosi mnie do tańca, to mam zamiar przetańczyć cały wieczór - rzuciła Fanny beztrosko. - Chętnie pójdę w twoje ślady - równie beztrosko powiedziała Sallie. Dwadzieścia minut później obie panie Thornton spotkały się w przedpokoju na piętrze. - Zachwycająca - powiedziała młodsza pani Thornton. - Wspaniała - odparła starsza pani Thornton. - Zgadzam się - odezwał się Simon i gwizdnął. - Mężczyzna o wyjątkowo trafnym guście - orzekła Sallie. - Pozwólcie, panie - powiedział Simon wyciągając ramiona. Sallie ujęła go pod jedno, a Fanny pod drugie. Fanny pozwoliła sobie na delikatny uśmiech, który pozostał w kącikach ust, kiedy puściła oko w kierunku swojej eskorty. Nie będzie teraz myślała o spotkaniu z Ashem w ogrodzie. Ten dzień był dla bliźniaków, a także dla niej. - Są tutaj - wrzasnęła Surmy z całych sił. - Och, mamo, popatrz tylko na Rileya. Niezły kąsek, co? Szkoda, że to nasz kuzyn. Jak wyglądam, mamo? Przekłuwam sobie uszy, mówiłam ci o tym? Tak bardzo się zmienił od czasu, kiedy go ostatnio widziałam. Mamo, czy ja też się zmieniłam? Ojej, wujek Moss też tu jest. To nam powinno dać trochę do myślenia. Aggie ma na sobie te same perły, ale tym razem założyła kolczyki, które do nich pasują. Nos zadziera jeszcze wyżej niż zwykle. Billie wygląda tak ładnie jak ty, mamo, ale ty jesteś piękniejsza. Wujek Seth sprawia wrażenie, jakby dopiero co usiadł na ulu - zerknęła na zegarek, w którym wyczerpywały się już baterie. Fanny patrzyła na nią bezradnie. - Fanny, spójrz na to z innej strony. Ona zaczyna po prostu zauważać różne rzeczy - szepnął jej do ucha Simon. - Przepraszam panie. - Moss, miło cię widzieć - powiedział Simon wyciągając rękę. - Pomyśl tylko, gdyby nie nasza rozmowa tamtego dnia na „Wielkim E", nie stalibyśmy tu teraz. - Ilekroć cię widzę, mam ochotę mówić do ciebie Jessup. Dobrze wyglądasz, Simon. To miejsce też wygląda coraz lepiej za każdym razem, kiedy je widzę. Przypomina mi Sunbridge. - Billie, pięknie wyglądasz - odezwała się Fanny obejmując serdecznie przyjaciółkę. - Moss zdecydował sięjechać, kiedy już wsiadaliśmy do samochodu - szepnęła jej do ucha Billie. - Co u ciebie? Nie miałam pojęcia, że Simon jest taki... taki... - Ja też nie - odszepnęła Fanny. - Napiłbym się czegoś - burknął Seth. - Czekają tu już dwie szklaneczki, obie podpisane twoim imieniem - roześmiała się Sallie. - Miło cię znowu widzieć, Seth. Agnes, ciebie też miło znów spotkać. Dołączył do nich Ash. Był w wylewnym nastroju, uśmiechał się uprzejmie ściskając dłonie gości i prawiąc komplementy Agnes, która pyszniła się niczym paw. 37 Wtedy zaczęli przyjeżdżać goście -jeden samochód za drugim. Około południa przyjęcie trwało już w najlepsze, muzyka kołysała całym domem, młodzi ludzie krzyczeli i dokazywali w basenie. Starsi krewni przyglądali się im z pobłażliwymi uśmiechami na twarzach. Niektórzy przyjaciele i partnerzy handlowi z miasta dyskutowali na temat kasyn, dopóki Sallie nie pogroziła im żartobliwie palcem stwierdzając, że to zebranie towarzyskie. Na ognisku skwierczała tek-sańska wołowina- podarunek Setha Colemana- pilnowana przez Chue i jego kuzyna. Tłuste kurczęta z rancza zarządzanego przez Philipa obracały się na rożnie brązowiejąc równo. Wesołe namioty w czerwono-białe pasy mieściły długie stoły ze stojącymi na nich cudownie pięknymi bukietami - wszystko dzięki Chue i jego cieplarni. Radosnego obrazu dopełniały kolorowe balony i zapakowane w barwne papiery prezenty pożegnalne złożone na stertę sięgającą aż po dach namiotu. Chłopcy będą potrzebowali kilku godzin, żeby je wszystkie rozpakować. Agnes Ames ubrana w niebieski kostium świeciła własnym światłem, kiedy przechadzała się po posiadłości katalogując i przeliczając wzrokiem koszt przy-j ęcia, które bez przerwy porównywała z barbecue urządzanymi przez Setha w Teksasie. Musiała poznać wartość tego przyjęcia w dolarach, bo będzie to pierwsza rzecz, o jaką zapytają Seth w drodze do domu. Kątem oka dostrzegła, że Seth przyciska do muru Philipa. Uśmiechnęła się złośliwie wiedząc dobrze, o co go pyta: czy kurczęta przynoszą tyle pieniędzy, ile bydło? Potem będzie chciał znać koszt karmy dla kurcząt. Usłyszy wszystkie szczegóły, kiedy tylko wyruszą w powrotną drogę. Agnes wciągnęła gwałtownie powietrze, kiedy jej wzrok podążył przez podwórze do miejsca, gdzie jej zięć, Moss, stał wraz z Ashem, Simonem Thornto-nem i Johnem Noble, mężem Bess. Nigdy w życiu nie widziała jeszcze czterech tak przystojnych mężczyzn jednocześnie. Rozejrzała się w poszukiwaniu córki i była skonsternowana widząc ją przytuloną do Farmy i jej przyjaciółki, Bess. Mogła sobie wyobrazić, o czym rozmawiają. Jej żołądek zaczynał już na to reagować. Byłoby to podobne do Billie zdecydować nagle, że zostawi Mossa z powoduj ego romansów. A w jakiej sytuacji postawi to Agnes? Zaczęła przesuwać palcami perły w swoim naszyjniku. Była panią na Sunbridge i nie miała zamiaru zrezygnować z tego tytułu. Ani teraz, ani później, ani nigdy. Nie była ślepa na niewierność swojego zięcia - niewierność, którą Seth mu wybaczał. Jej zadaniem było ściąganie cugli Billie, upewnianie się, że jej córka nie zrobi nic głupiego, jak na przykład wystąpienie o rozwód i zabranie ze sobą Rileya, dziedzica dynastii Colemanów. Wiedziała, że to właśnie Billie zamierza zrobić. Pytanie tylko, kiedy? Patrzyła teraz na swojąpiękną córkę, z ożywieniem rozmawiającą z Fanny Thornton. Dwie piękne kobiety, które zdobyły coś samodzielnie, zarazem wspierając się wzajemnie. Wiedziała dobrze, że Ash Thornton to łazik, podobnie, jak jej zięć. Dowiedziała się o tym podsłuchując - temu zajęciu oddawała się regularnie. A potem biegła do Setha i przekazywała mu wszystko, czego się dowiedziała. Nienawidziła siebie za to, że zdradza własną córkę, ale była za stara, żeby zrezygnować z wygodnego życia, do którego zdążyła się już przyzwyczaić. 38 Agnes nie podobał się sposób, w jaki trzy młode kobiety obejmowały się wzajemnie, nie podobałyjej się ich zamyślone spojrzenia. Porównywały notowania mężów, i mężczyźni wypadali w nich wyjątkowo słabo. Musi coś z tym zrobić, ale co? Czuła, jak wzrok Setha wwierca się w tył jej głowy. Zbierając całą siłę woli, jaką dysponowała, odwróciła się i pomaszerowała przez podwórze do miejsca, gdzie Seth siedział razem z Sallie. Wyglądał jak obrzydliwy drapieżnik gotów wyrwać wnuka z ramion jej córki w razie, gdyby rozwód był nieunikniony. Nienawidziła siebie za to, że pomaga i podjudza tego swarliwego starca. Przełknęła ślinę wciąż przebierając perły palcami. Usiadła obok Setha. - Dobrze się bawisz, Agnes? - zapytała Sallie. - Bardzo. Powietrze macie tutaj takie świeże i czyste. Przypomina mi Alle-gheny w Pensylwanii. Jest tu teraz inaczej - trochę się zmieniło w ciągu ostatnich kilku lat. - Z pewnością. Teraz mieszka tu rodzina. Wszędzie są szczerby i rysy, pełno tu psów, kotów, rowerów i kijów baseballowych. Są dni, kiedy nie da się przejść przez frontowe drzwi. Dobrze jest słyszeć śmiechy, a nawet sprzeczki. Jedyny problem polega na tym, że rodzina jest niepełna. Mój syn niewiele z siebie daje. Wydaje mi się zadziwiające, że Fanny udało się nad wszystkim zapanować. Wyobrażam sobie, że oboje musicie żywić podobne uczucia względem Billie i zapewne jesteście dumni z jej planów, żeby otworzyć własną firmę. Fanny i Billie dobrze ze sobą współpracują. Są dla siebie nawzajem podporą. Któregoś dnia, wspomnicie moje słowa, Billie będzie słynną projektantką tkanin. - A skąd weźmie na to pieniądze? Mój chłopak nie zgodzi się, żeby jego żona otworzyła własną firmę. Powinna być w domu z rodziną. Nie mam racji, Aggie? Agnes zdecydowała się działać ostrożnie. - Billie nic mi o tym nie mówiła. Jestem jej matką, więc chyba powinnam wiedzieć. - Nie będzie pieniędzy na taką głupotę - burknął znowu Seth, któremu nie spodobała się odpowiedź Agnes. - To nieprawda, Seth. Fannyjąwesprze. Bess i John także sągotowi jej pomóc. Nie sądzę, żeby finanse były tu problemem. Moim zdaniem, pieniądze Thorn-tonów mają tę samąbarwę co pieniądze Colemanów - Sallie przysunęła się bliżej do brata. - Ona ma już dosyć, Seth, tak samo jak Fanny. Nie jestem dumna z tego, co robił mój syn przez ostatnie lata. Nie mam pojęcia, jakie ty mógłbyś mieć prawo być dumnym z tego, co twój syn robi Billie. Jest wspaniałą młodą kobietą, która ma błyskotliwe pomysły i energię, żeby wprowadzić je w życie. Ani ty, ani Moss nie będziecie w stanie jej powstrzymać. Jeżeli spróbujecie, to będziecie tego żałować. Jak wiesz, jestem hazardzistką. Jeżeli chciałbyś się założyć, to jestem gotowa przyjąć zakład. - To największe cholerne głupstwo, jakie kiedykolwiek słyszałem - prych-nął Seth. - Aggie, co na to powiesz? - Niewiele, Seth - wycedziła Agnes. Może postawiła na niewłaściwego konia. Sallie miała racj ę - pieniądze Thorntonów mają tę samą barwę co pieniądze 39 Colemanów, a wszystko wskazywało na to, że jest ich więcej. Może powinna zmienić kurs i już teraz wypłynąć na szerokie wody. Rozsądek radził jej pozostać na razie w pobliżu środka, żeby zobaczyć, co się stanie: czy będzie to ożywczy wiatr z Teksasu, czy złota żyła w Nevadzie. Jej długie palce o zadbanych paznokciach łagodnie pieściły perły. - Co to, do diabła, ma znaczyć? Chcę, żebyś odpowiedziała, Aggie. To twoja córka, no nie? - Dałam ci już odpowiedź, po prostu ci się nie podobała. W razie, gdybyś tego nie zauważył, Billie ma własny rozum. Już dawno minęły czasy, kiedy słuchała mnie albo ciebie. Nie możesz jej prowadzać wokół tak samo, jak prowadzasz swojego konia - w jej głosie było tyle odrazy, że Sallie otworzyła szerzej oczy. - Zostaw w spokoju mojego konia. Lepiej szybko ściągnij cugle tej swojej dziewczynie. - Bo co, Seth? - chłodno spytała Agnes. - To ma być miłe przyjęcie, a my dyskutujemy o problemach rodzinnych. Nasze dzieci mają własne zdanie i zrobią to, co uznają za najlepsze dla siebie. Ja przynajmniej je popieram. To moje ostatnie słowo na ten temat. Oto i dziewczęta. Pewnie powinnam powiedzieć: oto młode damy, bo w końcu nie są już dziewczynkami. W ten sposób się postarzamy, prawda, Agnes? - Tak, to prawda. Ale ja lubię być babcią - powiedziała Agnes. - Ja również - odrzekła Sallie. - Mamo, dobrze się bawisz? - zapytała Billie. Agnes uśmiechnęła się lekko. - Oczywiście. Gdzie jest Moss? - Nie mam pojęcia. Jak sama dobrze wiesz, nie mówi mi, dokąd idzie albo co ma zamiar zrobić - powiedziała Billie z goryczą w głosie. - Zaraz wrócę, muszę coś zrobić w domu - oświadczyła Fanny. Fanny zamrugała oczami ruszając korytarzem w kierunku kuchni, żeby przyzwyczaić oczy do półmroku panującego w środku po jasnym świetle słońca na zewnątrz. Zatrzymała się przy drzwiach gabinetu, kiedy usłyszała głos Mossa Co-lemana. Zrobiła wtedy coś, czego nie robiła nigdy w życiu: zaczęła podsłuchiwać, a jej serce przyśpieszyło na dźwięk słów, które usłyszała. - Alice, musiałem przyjechać, staruszek powiedział, że to obowiązkowe. Nie mogłem się wyrwać. Wiesz, że tak. Mogę cię przebić, ja liczę godziny. Wyj eżdżam stąd jutro. Dziś wieczorem powiem o tym tacie. Mogę złapać pierwszy samolot do Nowego Jorku około dziesiątej trzydzieści. O szóstej trzydzieści będziesz już w moich ramionach. Zaufaj mi, potrafię wyjaśnić wszystko tacie. Billie zostanie tu z przyjaciółkami. Kiedy przyjdzie czas na rozwód, będziesz pierwszą osobą, która się o tym dowie. A teraz powiedz mi jeszcze raz, co ze mną zrobisz, kiedy... Fanny odwróciła się i pobiegła w przeciwnym kierunku. Przy końcu korytarza wychodzącego na taras zderzyła się z Billie. - Mój Boże, Fanny, co się stało? - Nie... nic takiego. Chyba zakręciło mi się na chwilę w głowie, kiedy... kiedy przyszłam tu ze słońca. Za chwilę mi przejdzie. 40 - No, no, kogo widzimy? - odezwał się Moss jowialnie. - Fanny, mam nadzieję, że mi wybaczysz, ale musiałem skorzystać z telefonu. Co się dzieje, kochanie? - zwrócił się do żony. - Czy Thad już dotarł? - Nie, jeszcze nie - powiedziała Billie patrząc w kierunku pokoju, z którego wyszedł Moss. - Chyba zobaczę, co z tatą i zaczekam na niego. Świetne przyjęcie, Fanny. Cieszę się, że udało mi się przyjechać. Słyszałem, że Birch organizuje mecz base-balla o trzeciej - chłopaki przeciw dziewczynom. Będzie dużo zakładów, więc pomyśl o tym. Do zobaczenia, kochanie - chwilę potem już go nie było. - Poszedł już, Fanny, teraz możesz mi powiedzieć, co zobaczyłaś albo usłyszałaś. I nie oczekuj, że uwierzę w tę historyjkę o słońcu. - Billie, było tak, jak powiedziałam. - W porządku, Fanny, znam go na wylot. Czy nie lepiej, żebym wiedziała, 0 co chodzi, zamiast się domyślać i najprawdopodobniej trwać w błędzie? Szłaś korytarzem do kuchni, a Moss był w gabinecie przy telefonie. Chodziło o interesy, czy o jakieś ciemne sprawki, co? Fanny przytaknęła z nieszczęśliwą miną. - Nigdy w życiu nie podsłuchiwałam, Billie, przysięgam na moje dzieci. - W porządku, Fanny. A teraz mi powiedz. - Rozmawiał z kimś... o imieniu Alice i... i powiedział, że wyjeżdża rano 1 będzie... w jej ramionach o szóstej trzydzieści. Powiedział.... powiedział, że Seth zmusił go do przyjazdu tutaj. To wszystko. Billie, tak mi przykro. Powinnaś wiedzieć, ale nie mogę znieść tego, że usłyszałaś to z moich ust. Znasz tę Alice? Billie kiwnęła głową. - Pisze musicale wystawiane na Broadwayu. Moss od lat z nią romansuje. Niedawno znalazłam jej listy. Ciężko mi uwierzyć, że o niczym nie wiedziałam. Przez całe lata, Fanny. Mój Boże, jak mogłam być tak ślepa? On wie, że ja wiem. Przynajmniej teraz jest trochę bardziej dyskretny, albo też wydaje mu się, że jest. Nie pozwolimy, żeby ten fakt popsuł nam cały dzień. Pójdziemy na zewnątrz i będziemy się zachowywać jak damom przystało. Zetrzyj z twarzy tę okropną minę. - Przykro mi, Billie. Wiem, jak to boli. Wiem - powtarzała Fanny. - Ich strata - powiedziała Billie. - Ich strata - powtórzyła Fanny niczym echo. eci C\YY ecz baseballa zakończył się. Mazie i drużyna jej kuzynek posprzątały 1/ I L-nakrycia i sztućce. Teraz Chue włączał kolorowe lampiony, a kapela rozkładała przenośny parkiet do tańca. Muzyka odbiła się echem od gór. - Nie ma nigdzie Sunny i Sallie - stwierdziła Fanny. - Nie widziałam żadnej z nich prawie od godziny. Uwielbiam słuchać muzyki i patrzeć na dzieciaki, a ty, Billie? Och przepraszam, to takie bezmyślne z mojej strony. Wciąż zapominam... 41 właściwie to nie zapominam. Po prostu nigdy nie wiem, co powiedzieć o twoich córkach, Maggie i Susan. - W porządku, Fanny. Maggie da sobie radę, kiedy wreszcie przestanie walczyć ze swoim ojcem i z całym światem. Susan chciała pojechać z Amelią do Anglii, żeby uczyć się muzyki. Pewnie tak musiało być. Mam Sawyer i Rileya. Właśnie zaglądałam do Sawyer, śpi spokojnie. O proszę, chciałaś wiedzieć, gdzie była Sunny. Spójrz, Fanny, oto ona. - O mój Boże, to... to... piękne stworzenie to moja córka? Aha, więc Sallie pomagała j ej. Billie, wygląda mi to na j edną z twoich sukienek. Billie roześmiała się. - To prawda. Posłałam ją Sallie miesiąc temu. Myślałam, że Sunny może potrzebować eleganckiej sukienki, kiedy pojedzie do szkoły. Wiesz, eleganckiej, ale nie przesadnie wyszukanej. Wygląda pięknie. Spójrz tylko, jak wszyscy się na nią gapią. Uważaj na to, co powiesz, Fanny, wygląd jest dla niej teraz bardzo ważny. - Jeszcze kilka godzin temu była dzieckiem z podrapanymi kolanami i warkoczem na plecach. Ojej! - Mamo, co o tym myślisz? - zapytała Sunny okręcając się, żeby matka mogła ją dobrze obejrzeć. - Podoba mi się, kochanie - powiedziała Fanny. - Bardzo ci pasująte perłowe grzebyki we włosach. Są dobrze dobrane do pereł na sukience. Taka letnia biel wspaniale wygląda przy twojej opaleniźnie. Gdybyś miała balowy karnecik, byłby już pełen. Sunny, wyglądasz tak dorośle. - Oj, mamo, nie będziesz chyba płakać? - Oczywiście, że nie. Umiesz tańczyć? Nigdy mi nie mówiłaś. - Mamo! - Idź już! I poszła. Była królową parkietu. Uśmiechała się, kiedy dziewczęta i chłopcy ustawiali się rzędem, żeby z nią tańczyć. - Flirtuje. Ja nigdy nie mogłam się tego nauczyć - powiedziała Fanny. - Ja też nie - odparła Billie. - Lubi grać pierwsze skrzypce - uśmiechnęła się Sallie. - Warto było się wysilić, choćby po to, żeby zobaczyć miny bliźniaków. Popatrz na nich - oni też nie mogą w to uwierzyć. Dzisiejszy wieczór będzie dla Sunny cudownym wspomnieniem. To lepsze niż pierwszy bal. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, Fanny. Sunny poprosiła mnie o pomoc jakiś miesiąc temu. Właściwie, ten pomysł przyszedł jej do głowy w dniu, kiedy dostała sukienkę. Godzinami dobierałyśmy makijaż i fryzurę. Nie mogła się zdecydować. Potem uczyła się tańczyć, aż dostała pęcherzy na nogach. Kiedy ta dziewczyna wbije sobie coś do głowy, na pewno to osiągnie. Ma to po tobie, Fanny. Fanny rozpromieniła się, kiedy jej córka tanecznym krokiem podeszła do niej i szepnęła jej coś do ucha. - Zdradziła mi - Fanny zniżyła głos do szeptu - że Ted Alexander powiedział, iż wygląda jak grecka bogini. Kadet pierwszego roku West Point, ni mniej ni więcej. 42 Nagle Fanny poczuła na ramieniu czyjąś rękę. - Fanny, twoja córka robi z siebie widowisko. Nie widzę, żeby ktoś jeszcze był tak ubrany, nawet wśród starszych dziewcząt. O czym ty myślisz? Wygląda jak jakaś cholerna dziwka. Zabierz ją do domu i umyj jej twarz. - Ash, nie bądź śmieszny. Piłeś i teraz chcesz wszystko popsuć. Daj spokój. - Ash, Fanny ma rację - cicho powiedziała Sallie. - Nie ma nic złego w wyglądzie Sunny i nie ma nic złego w tym, że dobrze się bawi. Jest dobrze wychowaną młodą damą. - Cóż, ty powinnaś w końcu wiedzieć co nieco o dobrze wychowanych młodych damach, mamo. - Wystarczy już tego gadania, młody człowieku. Proszę teraz iść do domu i napić się kawy - zarządziła Agnes. - A kim ty jesteś, żeby wydawać mi rozkazy w moim własnym domu? -wypalił Ash. - W czyim domu, młody człowieku? - odpowiedziała Agnes pytaniem. - Wstrętna stara zrzęda - prychnął Ash. - Potraktuję to jako komplement - powiedziała Agnes biorąc go za ramię i siłą zmuszając, żeby się odwrócił. - Na tym przyjęciu nie będzie scen. Dobranoc, młody człowieku. - Mamo - pisnęła Billie. - Mamo co? Myślałaś, że pozwolę mu mówić w ten sposób o Sunny? Sallie i Fanny muszą go tolerować, ale ja nie. Przepraszam, że... w ten sposób się nim zajęłam, ale ostatnimi czasy często robię to samo w przypadku Setha. Jeżeli się tak nie zachowuję, zaczyna mnie mieszać z błotem. Nie znoszę, kiedy mężczyźni poniżają kobiety. Czasami może się wydawać, że to lubię, ale tak nie jest. Mam nadzieję, że was nie obraziłam. - Mam ochotę dać ci medal, Aggie - powiedziała Sallie. - Chyba nikt jeszcze nie przywołał Asha do porządku w taki sposób. Agnes wiedziała, że właśnie zdobyła sympatię pań Thornton. Mężczyźni byli niesamowicie głupi, nie doceniając kobiet. - Mamo, przekazujemy wam parkiet. Idziemy do namiotu zjeść ciasto i otworzyć prezenty. Będą teraz grać te przestarzałe kawałki, które tak lubicie. Rany, to dopiero było przyjęcie. Dziękuję, mamo. Tobie też, babciu. Sunny była gwoździem programu. Będziesz musiała jej pilnować, jest już teraz całkiem dorosła. Ted Alexander zaprosi ją do West Point na bal gwiazdkowy. Nie pozwól jej jechać, jest jeszcze za młoda. - Dobrze. - Pani Thornton, czy zechce pani podarować mi ten taniec? - zapytał Simon kłaniając się nisko Fanny. - Z przyjemnością, panie Thornton. - Lubię tę piosenkę - powiedział Simon prowadząc Fanny na parkiet. - Nikt nie potrafi śpiewać „Przez ciebie" tak, jak Tony Bennett. - Mhmmm - mruknęła Fanny, kiedy znalazła się w obj ęciach Simona i zaczęli sunąć po parkiecie. Nie pamiętała już, żeby kiedykolwiek czuła się tak dobrze. 43 - Ładnie pachniesz - zauważył Simon. - Dziękuję, ty też. Dobrze się bawisz? - Wydała pani niezłe przyjęcie, pani Thornton. Wszyscy bawią się świetnie. Wystarczy się tylko rozejrzeć. W życiu nie widziałem tylu szczęśliwych dzieciaków naraz. Właściwie to moje pierwsze przyjęcie rodzinne. Było miło, Fanny. Nie mogę uwierzyć, że pobiłyście nas w baseball. - Oszukiwałyśmy - wyznała Fanny. - Co? - Jasne. Surmy stwierdziła, że panowie już trochę wypili, a słońce i alkohol do siebie nie pasują. Odczekałyśmy godzinę i wtedy, voila\ - Niech mnie licho. Fanny, jeśli nie masz nic przeciwko temu, chciałbym tu wrócić. - Oczywiście, że nie mam nic przeciwko temu, tak długo, jak długo będziesz wracał z właściwych powodów. Nie potrzebuj ę bufora między mną a Ashem. Jeżeli chcesz przyjechać, bo lubisz być tu z nami, to w porządku. Z przyjemnością cię tu zobaczymy, a Sallie na pewno będzie zachwycona. Twój tata też będzie zadowolony, że tu jesteś. - Zadzwonię do ciebie z Nowego Jorku. Jest kilka spraw, które chciałbym załatwić. Kiedy wyjadę, chcę wyjeżdżać ze spokojną głową. Mama wspominała, że masz ze mną o czymś porozmawiać. Czy jest to coś, o czym można dyskutować przy kanapkach z sadzonym jajkiem i filiżance kakao? - Świetny pomysł. Chodzi o interesy. Dobrze tańczysz. - Ty też - Fanny poczuła, że przyciągnął ją bliżej siebie. Pozwoliła na to, bo czuła się tak dobrze i wydawało się to takie właściwe. Piosenka skończyła się i zespół zaczął grać „Kocham Paryż". - Byłaś kiedyś w Paryżu, Fanny? Roześmiała się. - Nie ruszyłam się poza Pensylwanię, Teksas iNevadę. Chyba nie jestem zbyt kosmopolityczna. Nie boisz się czasami, że w jakiś sposób się zmienisz i nie będziesz już tą samą osobą? Pewnie to brzmi dla ciebie głupio. - Prawdę mówiąc, tak. Przez długi czas żyłem pod cudzym nazwiskiem. To niezupełnie to samo, ale owszem, sądni, kiedy budzę się i wiem, że zmieniłem się w czasie snu. Ale nie jest dobrze bronić się przed zmianami. Nie sprawiasz na mnie wrażenia bojaźliwej osoby. - Wiem. Tylko jeśli za bardzo się wychylisz, ktoś zawsze czeka, żeby stuknąć cię po głowie. - Mówisz o Ashu? - Wszystko wciąż wraca do Asha - stwierdziła Fanny zmęczonym tonem. Śmiejąc się mimo woli opowiedziała mu, co zaszło między Agnes i Ashem. - Ta dama ma charakter. Podziałało, Ash najprawdopodobniej poszedł spać. Przyglądałem mu się dzisiaj i widziałem, że dużo pił. Tata próbował go powstrzymać, ale Ash ma własne zdanie. Kiedy w towarzystwie Setha zaczął wlewać w siebie bourbona z Kentucky, dałem za wygraną. Masz ochotę na spacer po ogro- 44 dzie? - zapytał Simon, kiedy zespół odłożył instrumenty, żeby zrobić sobie przerwę. Stojąca z boku Sallie trąciła ramieniem Devina i z uśmiechem na twarzy powiedziała: - Zaczyna się. - Widzę. Sallie, to jest puszka Pandory. Ogromna puszka Pandory. - Wiem. Fanny jest kobietą. To już nie ta dziewczyna o oczach jak gwiazdy, która poślubiła Asha. Tak bardzo go kochała, że każdej nocy modliłam się, żeby im się udało. Ale on nie kochałjej wystarczająco, jeżeli w ogóle. Fanny pozostała żoną Asha tylko ze względu na dzieci. Dzieci nie mogą uratować małżeństwa. Wiem to z pierwszej ręki. - Popatrz. Goście zaczynają odjeżdżać. Nie będę przeszkadzał Fanny. Agnes może stanąć razem ze mną, żeby wszystkich pożegnać. Devin, ta kobieta ma charakter. Lubię ją. Z początku nie czułam do niej sympatii. Była zbyt surowa. Dziś pozwoliła nam zobaczyć, j aka j est naprawdę. Dobrze, kiedy ludzie pozwalaj ą innym dostrzec, jacy są. A propos, czy ktoś mówił, co stało się z admirałem King-sleyem? - Dzwonił wcześniej i prosił do telefonu Mossa. Zdaje się, że zaszło coś nieoczekiwanego. To wszystko, co wiem. - Wystarczy, żeby wyjaśnić, dlaczego Billie tak przycichła. Bardzo lubi admirała Kingsleya. Wszyscy strasznie komplikujemy sobie życie, prawda Devin? -smutno stwierdziła Sallie. - Staramy się postępować najlepiej, jak potrafimy Każdy popełnia błędy. Trzeba się jednak na nich uczyć. Jeżeli się tego nie robi, powstaje bałagan, którego nie da się naprawić. Pożegnaj wszystkich ode mnie. W ogrodzie Simon poprowadził Fanny w kierunku ławki. - Co mogę dla ciebie zrobić? Chciała mu powiedzieć, żebyjąpocałował, wziął w ramiona, mocno przytulił i żeby szeptał jej do ucha rzeczy, które tylko kochankowie mówią sobie w ciemnościach. Wargi ją świerzbiły, ale zaczęła mówić: - Kiedy po raz pierwszy przyjechałam do Nevady... Minęło dużo czasu, zanim skończyła, a Simon odezwał się: - Niesamowite. - To nie były moje pieniądze, Simon. Wciąż czuję się winna, że je pożyczyłam, choć oddałam wraz z odsetkami. „Ubranka Sunny" zawdzięczają sukces Ja-ke'owi. Nie wiem, jaki jest okres przedawnienia. - Fanny, pieniądze są twoje. Przedawnienie na ogół następuje po siedmiu latach. Mogę je dla ciebie zainwestować. - Nie czuję się z tym dobrze. Przysięgam ci, próbowałam wszystkiego, żeby znaleźć Jake'a. Nie powiedziałam nikomu prócz Sallie i Billie. Ja... nigdy nie przyznałam się Ashowi. Nie wiem dlaczego, chyba pomyślałam, że spróbowałby 45 mnie namówić na ich wydanie. Może jestem niesprawiedliwa myśląc o nim w ten sposób. - Co masz zamiar teraz zrobić, Fanny? - Miałam spotkać się zAshem w ogrodzie po przyjęciu. Chciał porozmawiać o nas. Ale nie ma żadnych „nas". Powiedziałam mu, że chcę rozwodu. Jak zwykle, będę żyła z dnia na dzień. W tej chwili wszystko, o czym mogę myśleć, to jutrzejszy dzień, kiedy bliźniacy wsiądą z tobą do samochodu. W przyszłym tygodniu wyjedzie Sunny i Billie. Mam przeczucie, że Ash zechce wrócić wiedząc, że nie będzie tu dzieci. Simon zacisnął pięści. - Aty... - A ja nie chcę, żeby to się stało. Ash potrafi być... potrafi być... gwałtowny. Nikt nie wie lepiej ode mnie, że musiałam podjąć kilka trudnych decyzji. - Zawsze możesz do mnie zadzwonić. Możesz też liczyć na mamę i Devina. Na tatę także, do pewnego stopnia. To pewnie nie j est właściwy czas ani miej sce, ale muszę wyznać, że bardzo mnie pociągasz. Nic w tej sprawie nie zrobię, bo jesteś żoną mojego brata. Chciałem tylko, żebyś o tym wiedziała. Fanny próbowała coś powiedzieć, ale słowa zamarły jej na ustach. Co było takiego trudnego w zdaniu: „Tak, ty też mnie pociągasz"? Wciąż była mężatką. Nie będzie tą, która zaprzepaści swoje małżeństwo. Jeżeli odejdzie, będzie chciała odejść z podniesioną głową wiedząc, że zrobiła wszystko, co wjej mocy, żeby utrzymać ten związek. - Przez to wydaje mi się, że zawiodłam - szepnęła Fanny. - Jak możesz tak myśleć, mając czworo wspaniałych dzieciaków? Jesteście cudowną rodziną. Spójrz, co udało ci się zrobić z tym domem, z całą posiadłością. I jednocześnie udało ci się założyć firmę, która zarabia miliony. Absolutnie nie masz prawa tak myśleć. Problem Asha jest problemem Asha. Jako dziecko odkryłem, że nie wolno mu ustępować. Próbował mnie zastraszyć. Zanim zmądrzałem, nieźle mu to wychodziło. Ale kiedy tylko stanąłem z nim twarzą w twarz i prosto z mostu powiedziałem, co myślę, natychmiast zaczął się wycofywać. Niezbyt dobrze sobie radzi w konfrontacjach, kiedy druga osoba jest tak samo silna jak on. Zapamiętaj to sobie, może ci się później przydać. Fanny skinęła głową. - Miło jest tutaj wieczorem, prawda? Nie potrafię policzyć, ile razy wychodziłam na dwór, kiedy dzieci już spały. Próbowałam liczyć gwiazdy. Patrzyłam na księżyc próbując zobaczyć w nim twarz. Dwa razy widziałam spadającą gwiazdę. Za każdym razem wypowiadałam życzenie. Żadne się nie spełniło. Simon, boję się przyszłości. Gdyby mogło się teraz spełnić jedno jedyne moje życzenie, to chciałabym, żeby czas się zatrzymał. Pragnęłabym mieć noce pełne gwiazd, ciepły letni wietrzyk i kogoś... kogoś, z kim można rozmawiać, kogoś, kto mnie zrozumie i będzie słuchał tego, co myślę i czuję. Kiedy byłam mała i widziałam spadające gwiazdy, wypowiadałam życzenie, żeby moja matka wróciła do domu. Tak bardzo chciałam mieć matkę. Czemu ci o tym wszystkim opowiadam? 46 - Dlatego, że mi ufasz - rzucił Simon. - Wiesz, to prawda. Czy to nie dziwne? Dopiero się poznaliśmy. Muszę ci coś wyznać. Sallie pokazała mi twoje zdjęcia. Były w dużym pudle, które trzymała u siebie. Kiedy przeprowadziłam się tutaj na dobre, włożyłam pudło do mojej szafki i od czasu do czasu, kiedy potrzebowałam natychmiast przyjaciela, wyciągałam zdjęcia i układałam je rzędem. Mówiłam fotografii Asha, co o nim myślę, a potem pytałam twoją fotografię o zdanie. To było głupie, ale pomogło mi w kilku trudnych chwilach. Kiedyś przyglądałam się tym zdjęciom godzinami. Widziałam w was tak różne emocje, chociaż obaj uśmiechaliście się do aparatu. Czułam się, jakbym cię znała. Będziesz się teraz ze mnie śmiał? - Nie. Nawet cię rozumiem. - Naprawdę? W głosie Fanny było tyle zdumienia, że Simon się roześmiał. - Powinniśmy wracać. Przypuszczam, że goście dawno już pojechali. Zrobimy sobie to coś z sadzonym jajkiem? - Trudno powiedzieć. Zależy od dzieci. To ich wieczór. Nie byłabym wcale zdziwiona, gdyby wszyscy poszli przed dom Chue zagrać w koszykówkę. Zwłaszcza, jeżeli Seth i Agnes położyli się już spać. - Czy nie będzie nietaktem z mojej strony, jeśli spytam, gdzie spędzisz noc? - W pracowni. Oddałam swój pokój Sethowi i Mossowi. Ash śpi na trzecim piętrze, podobnie jak ty. Miałam ci to powiedzieć wcześniej. - W porządku. Potrafię zasnąć wszędzie i o każdej porze. - Naprawdę? Czasami wydaje mi się, że ja też. Ale mam bardzo lekki sen. To dlatego, że kiedy dzieci były małe, spałam z jednym okiem otwartym, cały czas nasłuchując. Czasami ucinam sobie drzemkę w ciągu dnia. - Ja też tak robię. Mam w biurze starą skórzaną kanapę. Skóra jest cała popękana i miękka jak piórko. Mogę się tam położyć i zdrzemnąć na pół godziny. Lubisz kanapki z masłem orzechowym, dżemem i bananem? - O tak. Ajadłeś taką ze stopioną pianką z korzenia prawoślazu na bananie? Surmy nazywa to Szatańska Rozkosz. Przygotowuj e j e dla chłopców tylko wtedy, kiedy chce, żeby coś dla niej zrobili. - Fanny, masz wspaniałą rodzinę. Cieszę się, że podzieliłaś się nią ze mną, nawet jeśli nie na długo. Nie chcę, żebyś martwiła się o bliźniaków. West Chester nie jest aż tak daleko od Nowego Jorku. Będę ich często odwiedzał. Kiedy już się tam zadomowiąi poznająprzyjaciół, nie będą chcieli, żebym do nich przyjeżdżał. Zabiorę ich do miasta i pokażę parę miejsc. Mam chatę nad jeziorem w górach Pocono. Tam też mogę ich zawieźć. Podeszli do domu. Drzwi były otwarte. - Wszyscy pojechali! - powiedziała Fanny. - My wciąż jesteśmy - zawołała Agnes. - Siedzieliśmy tu i poznawaliśmy się lepiej. Chcę wam wszystkim podziękować za wspaniały dzień. Myślę, że czas już, żebym się położyła. Chyba, że potrzebujecie pomocy przy sprzątaniu. 47 - Mazie i inni posprzątają rano. Idź do łóżka. Wspaniale grałaś dziś w baseball, Agnes - rzekła Fanny. - Tak samo mówiła Billie. A potem mnie uściskała. Nie robiła tego od czasów, kiedy była małą dziewczynką. To miłe. Dobranoc wszystkim. - Odprowadzę panią, pani Thornton - zaproponował Simon. - Ludzie zaczną gadać, panie Thornton. Simon usłyszał rozbawienie w jej głosie. - Niech gadają - powiedział. Kiedy przy drzwiach pracowni Fanny mówiła dobranoc, j ej głos drżał z emocji. Głos Simona był tak samo drżący, kiedy jej odpowiedział. - Zaczekam, aż będziesz w środku. Śpij dobrze, Fanny. - Ty też, Simon. Słońce ledwie wyjrzało zza horyzontu, kiedy bliźniacy po cichu zeszli ze schodów. - Ostatnie spojrzenie i ostatni spacer po posiadłości. Kiedy z powrotem przyjedziemy do domu, nie będzie już tak samo. Będziemy studentami - powiedział Sagę. - Dokąd się wybieracie? - zapytała Sunny stając w drzwiach kuchni. - Właśnie, dokąd chcecie się wymknąć? - spytała Billie. - Macie - rzekła Sunny wyciągając w ich kierunku kanapki. - Zrobiłam je specjalnie dla was. Nie dostaniecie takich przez długi czas. Właśnie zeszłyśmy na dół, bo pomyślałyśmy, że... no, wiecie... że mogłybyśmy pój ść z wami. Jeżeli nie chcecie, to zostaniemy w kuchni. Chciałyśmy pożegnać się tutaj, żeby później nie wprawiać was w zakłopotanie. Nigdy nie powiedzieliście, czy chcecie, żeby do was pisać. - Pewnie, że tak. Piszcie i opowiadajcie o wszystkim. Możecie też do nas zadzwonić. Słuchajcie, będziemy za wami tęsknić tak samo, jak wy za nami. Możecie iść z nami. Sunny, nie próbuj przekonywać mamy, żeby pozwoliła ci jechać do West Point. Ted Alexander jest... - Prawdziwym nudziarzem - powiedziała Sunny. - Mimo to, poczułam się miło. - W porządku. Nieźle wyglądałaś ostatniego wieczora. Wszyscy ci faceci będą za tobą węszyć. Musisz być ostrożna. I nie drażnij ich. Mężczyźni tego nie lubią. - Dobra, dobra - burknęła Sunny. Spacerowali szurając nogami i co chwilę przypominając sobie jakieś zdarzenia z przeszłości. - Jeżeli wydacie całe kieszonkowe, mogę wam trochę pożyczyć - zaproponowała Sunny. - Mówią, że jedzenie w akademiku jest okropne i dzieciaki jadają na mieście. Na to wydaje się najwięcej pieniędzy. Musicie zaplanować swoje wydatki. - Dzięki, że nam powiedziałaś. No dobra, wystarczy. Chcecie posiedzieć przez parę minut na schodach przy ganku? - zaproponował Sagę. 48 Usiedli rzędem z uroczystymi minami patrząc na samochód wujka Simona. - Cóż my tu mamy? - zapytał jowialnie ich ojciec. - Nic. Właśnie czekamy na wujka Simona. Powiedział, że chce wyjechać wcześnie - powiedział Sagę. - Pije kawę w kuchni. Wszystko zapakowane? - Wujek Simon zrobił to już wcześniej. Mama wysłała bagaże w zeszłym tygodniu - odważył się odezwać Birch. - Cóż, wszyscy już wstali, żeby was pożegnać. Boicie się wyjeżdżać sami? Bliźniacy pokręcili głowami. - Będziecie pisać i dzwonić? - Pewnie - powiedzieli chórem. - Jesteście teraz młodymi mężczyznami. Oczekuję, że obydwaj będziecie się odpowiednio zachowywać. Birch wyglądał na nieszczęśliwego, a Sagę zacisnął mocno powieki. Sunny zagryzła dolną wargę. Billie położyła jedną rękę na ramieniu Bircha, a drugą na ramieniu Sagę'a. Uścisnęła ich mocno. - Zawołam tego waszego wujka Simona - powiedział Ash wchodząc z powrotem do domu. Z niewiadomego powodu miał ochotę się rozpłakać. Odtrącony przez swoje dzieci, i to z własnej winy. Nagle stracił ochotę na pójście do kuchni, nie chciał widzieć nikogo z rodziny. Gdyby wszedł, przestaliby rozmawiać. Wszyscy spojrzeliby na niego obój ętnie myśląc: co ty tu robisz? Nie powiedzieliby: nie ma tu dla ciebie miejsca, ale to właśnie mieliby na myśli. Musiał się stąd wydostać. Teraz. Ash poszedł z powrotem do frontowych drzwi, otworzył je i zszedł po schodach. - Uważajcie na siebie. Pamiętajcie, żeby dzwonić do matki. Jeżeli będziecie czegoś potrzebować, dajcie mi znać. Chwilę później już go nie było, a j ego samochód pędził w dół zbocza. Dzieci Thorntonów jak jeden mąż odetchnęły z ulgą. - Czas ruszać w drogę - krzyknął Simon z drugiej strony drzwi. - Aha, nie mogą się już doczekać, żeby opuścić ten soczysty raj. Wszyscy gotowi. Nie chcę słyszeć żadnego płaczu ani jęków. Fanny przygryzła wargi ściskając mocno synów. Jej oczy błyszczały od powstrzymywanych łez. - Bądźcie grzeczni - zawsze to mówiła, kiedy dzieci wychodziły za drzwi. Odpowiedź była zawsze taka sama: „Dobrze, mamo". - Dobrze, mamo. - Wolno mi mieć załzawione oczy, jestem w końcu waszą babcią - powiedziała Sallie. Bliźnięta uścisnęły ją. Ich oczy też były załzawione. Philip objął wnuków z przewrotnym uśmiechem na twarzy. - Spodoba wam się tam, chłopcy - rzekł serdecznie. - Pamiętajcie, żeby często pisać. Devin wyciągnął rękę, podobnie jak mężczyźni z rodziny Colemanów. Billie i Agnes ucałowały ich lekko w policzki. 4 - Przekleństwo Vegas 49 - Gdzie wasz tata? - zapytała Fanny. - Pożegnał się i odjechał - odpowiedziała Sunny. Billie zaczęła płakać obejmując braci. Jej piskliwe zawodzenie sprawiło, że Fanny przeszły ciarki. - Już nigdy nie będzie tak samo. - Cicho, kochanie, wrócą do domu w mgnieniu oka. - Czemu stoicie tu jak dwa głupki? Wsiadajcie do tego cholernego samochodu i jedźcie - zdenerwowała się Sunny. - O Jezu - powiedział Simon. - Wsiadajcie do samochodu. Wszyscy będą dzwonić i wszyscy będą pisać. Do widzenia, do widzenia. Chór pożegnań odbił się echem od gór, kiedy Simon wrzucił bieg. Fanny płakała w chusteczkę, a Sallie otoczyła ją ramionami. - Równie dobrze ja też mogę się teraz pożegnać - oświadczył Moss Cole-man. - Chue był tak miły, że pożyczył mi swoją ciężarówkę. Zostawię jąna lotnisku. Fanny, przyjęcie było wspaniałe, dziękuję za zaproszenie. Tato, do zobaczenia w Teksasie za jakiś tydzień. Riley, opiekuj się matką i babcią - wesoło pomachał w kierunku Agnes i Billie. - Słońce wzeszło. Wydaje mi się, że czas coś zjeść - burknął Seth. - Chciałbym stek, ziemniaki i jajka. Lekko przysmażone. Zajmij się tym, Aggie. - Może mam ci jeszcze przynieść to wszystko na ganek? - odparła zjadliwie Agnes. - Wystarczy na stół w kuchni - odparł Seth wchodząc z powrotem do domu. Kiedy szedł, jego laska stukała głośno o podłogę. Trzy dni później Seth postawił swoją walizkę w korytarzu i krzyknął do Agnes. - Czas jechać, Aggie! Agnes odkrzyknęła: - Mamy do odjazdu jeszcze całą godzinę. Stary zrzęda - mruknęła pod nosem. - Ty, Billie, możesz zostać jak długo zechcesz. To będzie dobre dla Sawyer. Musisz przestać tak jąrozpieszczać. Potrzebuje paru wstrząsów i zadrapań. I stanowczego tonu. Zadzwonię, kiedy wrócimy do domu. - Agnes, chciałabym ci dać mały prezent pożegnalny - powiedziała Sallie. - Ojej, Sallie, to niepotrzebne. Brak mi słów, żeby powiedzieć, jak dobrze się bawiłam w czasie całej naszej wizyty. Seth także, ale za nic się do tego nie przyzna. Nie mogę się doczekać, kiedy przyjedziecie do Teksasu, żebyśmy mogli pokazać wam trochę tego, co Seth nazywa teksańską wiejską gościnnością. - Seth zaprosił nas wszystkich na Boże Narodzenie - szepnęła Sallie. - Naprawdę? To spore osiągnięcie z twojej strony, Sallie. Seth nigdy nie zaprasza na ranczo nikogo prócz swoich kumpli, którzy zasmradzają dom cygarami. Po prostu nie uwierzyłabyś, jak wyglądały ściany w Sunbrige. Zabrało mi to lata, ale w końcu udało się j e oczyścić. Co to za mały prezent? - wykrzywiła się, kiedy Seth znów zawołał. 50 Sallie wyciągnęła z kieszeni spodni małe, aksamitne pudełeczko. - Cieszę się, że mogę ci to dać, Aggie, bo wiem, że będziesz to nosić. Mój gust czasami skłania się ku krzykliwym ozdobom, a takie małe świecidełko jest bardziej... eleganckie. Świecidełko. Agnes zaciekawiło, czy chodziło o świecidełko w rodzaju tych, które można kupić w sklepie „1001 drobiazgów", czy też było to po prostu słówko, jakiego mogła użyć tylko tak bogata kobieta jak Sallie. Otworzyła pudełko i zabrakło jej tchu. - Mój Boże, Sallie, nie mogę tego przyjąć. Przecież musiałaś zapłacić fortunę. Gdybym włożyła coś takiego, cały czas umierałabym ze strachu, że to zgubię. Co najmniej pięćdziesiąt tysięcy. Agnes zakręciło się w głowie na samą myśl 0 takiej sumie. - Z tyłu jest zabezpieczająca zapadka. Nie możesz tego zgubić. Wycena 1 umowa ubezpieczenia są złożone na dnie pudełka. Musisz zapłacić składkę ubezpieczeniową w maju przyszłego roku. - Nie wiem, co powiedzieć - stwierdziła Agnes. Po raz pierwszy w życiu zabrakło jej słów. - Wystarczy zwykłe dziękuję - powiedziała Sallie. - Chcesz, żebym przypięła jądo klapy twojego żakietu? Brylanty ładnie wyglądająna czarnym i granatowym tle. W broszce w kształcie gwiazdy musiało być przynajmniej sto małych diamencików. Agnes zakręciło się w głowie, kiedy Sallie przypinała „świecidełko" do jej żakietu. - Ojej -to wszystko, co była w stanie powiedzieć. Sethowi oczy wyjdą z orbit. - Och, mamo, jest wspaniała - wykrzyknęła Billie. Fanny zgodziła się z nią. - Dziękuję, Sallie. - Cała przyjemność po mojej stronie. Życzę wam bezpiecznej podróży. Uspokój się, Seth, ona już idzie - zawołała Sallie stając na górze schodów. - Dobry Boże, czy on zawsze jest taki? - Bywa gorszy - stwierdziła Billie. - Mamo, jak Moss przyjedzie do domu powiedz mu, że nie wiem, kiedy wrócę. - Powiem mu, Billie. Zostań tu tak długo, jak będziesz chciała. Zasługujesz na trochę wytchnienia. - Opiekuj się babcią - powiedziała Billie obejmując Rileya. - Dobrze, mamo. Wszyscy machali na pożegnanie, kiedy jeden z kuzynów Chue odwoził Se-tha, Rileya i Agnes w dół zbocza. - Ja też już wyjadę - oznajmiła Sallie. - Czas, żebym wróciła do miasta. Dziękuję ci bardzo, że pozwoliłaś mi zostać aż tak długo. Jeżeli kiedykolwiek zatęsknicie za światłami Las Vegas, przyjedźcie do mnie, a wybierzemy się na kolację do „Peridot". To będzie nasza panieńska noc w mieście. - Brzmi wspaniale - stwierdziła Billie. Fanny skinęła głową. 51 - Skoro już zostałyśmy same - rzekła Fanny jakiś czas później - zobaczmy, czy możemy napytać sobie jakiejś biedy. Wspaniałej biedy ze szczęśliwym zakończeniem. Mamy czas do szóstej, kiedy Chue wróci razem z Sawyer. - Co masz na myśli? - Cóż, na początek mogłabyś zadzwonić do admirała Kingsleya, a ja do Simona. Oczywiście tylko po to, żeby pogadać. Nie jestem w tym dobra i wiem, że ty też nie, więc musimy znaleźć sobie wymówkę, która spodoba się nam obu. - Moss chciał się ze mną kochać ostatniej nocy przed wyjazdem. Następnego dnia jechał do Nowego Jorku spotkać się z Alice. Fanny, czułam się jak dziwka. - Zrobiłaś to? - Nie mogę powiedzieć, żebym była aktywnym uczestnikiem, jeśli to masz na myśli. Ale nigdy mu nie odmówiłam. Powinnam była powiedzieć, że wiem dokąd się wybiera, ale nie mogłam, bo wtedy wydałoby się, że usłyszałaś jego rozmowę przez telefon. - Mogłabyś zadzwonić do niego pod jakimś pretekstem. Albo, jeżeli chcesz go złapać na gorącym uczynku, mogłabyś polecieć teraz do Nowego Jorku. Ja mogę zająć się Sawyer. Zaraz po obiedzie masz samolot. Około pierwszej. Byłabyś w Nowym Jorku o szóstej. W recepcji dostałabyś klucz do pokoju. W końcu jesteś panią Coleman. Jak mogliby ci odmówić? - Fanny, j eżeli rzeczywiście... przyłapię go... zobaczę go z Alice, wtedy będę musiała coś z tym zrobić. Słuchanie o jego niewierności to jedna sprawa, a zobaczenie tego na własne oczy to coś zupełnie innego. Jakaś część mnie zawsze będzie kochać Mossa. Ta mała cząstka z każdym dniem staje się jeszcze mniejsza. Któregoś dnia zniknie i wtedy... zrobię, co muszę zrobić. Pewnie uważasz, że to głupie. Myślę, że jako kobieta jestem do niczego. - Jeżeli to prawda, to nieudana część mnie szanuje tę nieudaną część ciebie. Pewnie niej esteśmy wystarczająco olśniewające. Jesteśmy matkami. Może o to chodzi. Ash powiedział mi kiedyś, że jestem zużyta. Byłam zbyt zawstydzona, żeby spytać co miał na myśli. Czasami potrafi być bardzo okrutny, a kiedy tak się zachowuje, przekonuje mnie, że nie jestem wystarczająco dobra. Chowam się potem, żeby lizać rany. - Wiem coś o tym. Chodzi o siłę i pieniądze, które za nimi stoją. Moss uważa, że zasługuje na wszystko, czego pragnie. Nie przeprasza, ponieważ ma prawo do wszystkiego, cokolwiek to jest. Seth się z nim zgadza. Czy w najśmielszych snach wyobraziłabyś sobie, że człowiek może pochować konia obok swój ej żony? Moss uważał, że to w porządku. Chciałabym zabrać Sawyer i uciekać najdalej, jak się da. Wzięłabym też Rileya, ale wiem, że on wolałby zostać z ojcem. Byłby rozdarty na dwoje, gdyby musiał opuścić Sunbridge. - Powinnaś zapisać się na rejs łodzią Simona, która nazywa się „Któregoś Dnia" - roześmiała się Fanny. - Ja to zrobiłam. I wybiorę się z nim, jeżeli Simon kiedykolwiek wprowadzi w życie ten pomysł. Billie, przysięgam, że mogłabym stąd odej ść i nie oglądać się za siebie. Nigdy. Martwię się tylko o dzieci. Ostatnio coraz częściej myślę o swojej matce i o tym, dlaczego zostawiła mnie i moich 52 braci. Mój ojciec to dobry człowiek... ale nie wiem, jak im się ze sobą układało. Patrzyłam na niego oczami dziecka, nie kobiety. Do dzisiejszego dnia nie rozwiódł się z nią. Nie mogę tego zrozumieć. - Więc nie próbuj. Oczywiście, że się zapiszę. Po prostu uprzedź mnie dwa dni wcześniej. Lubię Simona. To zadziwiające, jak dwaj bracia mogą być tak odmienni. Boże, czuję się taka... wolna. Co zrobimy? - Chodźmy do pracowni, a j a przygotuj ę dla nas kawę. Naprawdę mam ochotę zadzwonić do Simona. Wiem, że to źle, ale nie mogę przestać o nim myśleć. Opowiedz mi o admirale Kingsleyu. Wszystko. - Jak wiesz, jest najlepszym przyjacielem Mossa. Jest też moim przyjacielem. To miły, delikatny człowiek, któremu zależy na innych. Moss nazywa go jankeskim pomyleńcem. Bardzo pomógł mi i mojej córce, Maggie, kiedy w wieku czternastu lat zaszła w ciążę. Moss i Seth... to było takie obrzydliwe. Thad znalazł schronisko dla samotnych matek, gdzie cudownie się nią zajmowano przez całą ciążę. Zależało mu. Seth i Moss widzieli tylko wstyd, jaki im to przyniosło. Maggie była taka zbuntowana, wszystko, czego chciała, to trochę zainteresowania ze strony Mossa, ale on był zbyt zajęty, żeby zwrócić na nią uwagę. Seth nie chciał nawet na nią spojrzeć, było aż tak źle. Gdyby nie Thad, nie wiem, co bym wtedy zrobiła. W ciągu tego... tego złego czasu, Thad i ja... to brzmi staromodnie, ale lubię myśleć, że doszło do spotkania pokrewnych dusz, coś w tym guście. On mnie pociąga. Kiedy coś zobaczę albo usłyszę, to z nim chciałabym się tym podzielić. Ale, tak jak ty, wciąż jestem mężatką. Nie wiem, Fanny, czy kiedykolwiek będę miała odwagę odejść od Mossa. - Oddałyśmy im naszą młodość, najlepsze lata naszego życia. Jeżeli nie zrobimy czegoś szybko, będziemy już tylko starymi kobietami, które siedzą w bujanych fotelach jęcząc i narzekając, że coś mogło się stać, gdybyśmy tylko miały odwagę działać zgodnie z naszymi uczuciami. Billie, jesteśmy tchórzami. Czuję się nic niewarta. Simon mówi, że tak nie jest, ale jeśli ma rację, to czemu wciąż tak się czuję? - Nie umiemy tylko wybierać mężczyzn - rzuciła Billie. - Naprawdę myślisz, że powinnam polecieć do Nowego Jorku? - Ja zrobiłabym to na twoim miejscu, ale jeżeli czujesz, że nie powinnaś, nie rób tego. Może pomyślisz o wyprowadzeniu się z domu, żeby nie mógł... no, wiesz. - Mieszkam w chatce przy granicy posiadłości. Jest wystarczająco duża dla Sawyer i dla mnie. Mogę tam pracować nad projektami tkanin. Najczęściej nie przychodzę do domu nawet na posiłki. Przygotowuję jedzenie dla nas obu w małej kuchni. Seth prawie wybuchł, kiedy zobaczył, że przenoszę swoje rzeczy do chatki. Riley płakał. Moja matka nic nie powiedziała, ale wiedziałam, że się ze mną zgadzała. W zasadzie nie mieszkam z Mossem. Oni parodiująto, co próbuję zrobić. Udają pobłażliwych. Wiesz, głupia kobietka nie ma nic do roboty, więc niech sobie grzebie w swoich farbach i próbkach. - Co zrobiłaś z pieniędzmi, które zarobiłaś na „Ubrankach Sunny"? 53 - Dałam Simonowi, żeby zainwestował je według rad Sallie. Konto jest bardzo duże. Powinnaś była widzieć minę Mossa, kiedy wypełniał nasze zeznanie podatkowe. Dzięki tobie, Fanny, wie, że mogę od niego odejść i utrzymywać się sama. Sporo się wściekał i bełkotał. Nawet zasugerował, żebym dała mu upoważnienie do korzystania z konta. Powiedział, że zawsze powinny być dwie osoby korzystające z konta, więc podałam imię Sawyer obok mojego. Otrzymała nawet własny numer ubezpieczenia społecznego. Mossowi zupełnie się to nie podobało. Ajednak z tego wszystkiego wynikało coś dobrego - Sawyer. Onajestmojąostatnią szansą, Fanny. Nie zawiodę w jej przypadku. Jest moja. Maggie jej nie chciała, mój mąż i teść też jej nie chcieli. Jestem wszystkim, co ma. Czyż to nie śliczna dziewczynka, Fanny? - Tak samo śliczna, jak jej babcia - szczerze powiedziała Fanny. - Myślę, że twoja matka stanie po twojej stronie, Billie. Zachowywała się naprawdę... wiesz... po ludzku. Bardzo cię kocha. Chyba po prostu trudno jej było to okazać. - Wciągnął j ą styl życia Colemanów. Uważam j ą za j edną z „nich". Ja nigdy nie będę taka. Jeżeli kiedykolwiek uzyskam rozwód, wrócę do panieńskiego nazwiska. Nie wiem, czemu kobiety muszą przyjmować nazwisko męża po ślubie. To niesprawiedliwe. - Powiedz mi, co w tym życiu jest sprawiedliwe. Wystarczy już tego narzekania. Przyszłyśmy do pracowni, żeby zrobić coś... istotnego, więc zróbmy to. - W porządku. Zadzwonię do Thada. Powiem mu, że brakowało go nam podczas przyjęcia. Opowiem mu o meczu baseballa. To będzie krótka rozmowa. Nic... żadnych dwuznaczności, niuansów, nic takiego. Po prostu szczera rozmowa między dwojgiem starych przyjaciół, którymi w końcu jesteśmy. Kiedy z nim pogadam, czuję się dobrze przez kilka następnych dni. - Zadzwoń do niego, a ja pobiegnę do domu przynieść coś do jedzenia. Nie śpiesz się, rozmawiaj ile tylko zechcesz. Zadzwonię z domu do Chue, żeby miał oko na Sawyer. Czterdzieści pięć minut później Fanny wróciła do pracowni. Billie siedziała w jednym z czerwonych foteli z nogami na okrągłym stoliku i pięknym uśmiechem na twarzy. - Billie, masz błyszczące oczy. Wyglądasz... na rozmarzoną. - Tak też się czuję. Kiedy powiedziałam Thadowi o naszym meczu baseballa, śmiał się tak bardzo, że nie mógł złapać tchu. Wypytywał o wszystkich. Spróbuje przyjechać na Święto Dziękczynienia. Powiedział, że może przeniosą go w jakieś miejsce niedaleko Hongkongu. Zaproponował, że prześle mi trochę jedwabiu. To niewiarygodne, jak on myśli o wszystkim. Najważniejsze jest jednak to, czego nie powiedział. Ja... przyznałam mu się, że wiem o Alice Forbes. Niczego nie potwierdził, ale myślę, że wie o co chodzi. Jest przyjacielem Mossa. Nieważne, co myśli albo czuje do mnie, nigdy nie zdradzi Mossa. Nigdy. - A co by się stało, gdybyś rozwiodła się z Mossem? 54 - Nie wiem, Fanny. Dobrze, teraz twoja kolej. Ja pójdę do cieplarni i nazbieram kwiatów. Wypełnimy nimi cały pokój, zapalimy świece, napijemy się wina i... i... - Będziemy opłakiwać - miękko powiedziała Fanny. - Tak. Nasze stracone lata. Powiedz Simonowi, że go pozdrawiam. Fanny sięgnęła po książkę kucharską Berty Crocker. W środku schowała wizytówkę Simona, na której napisał numer swojego domowego telefonu. Najpierw zadzwoniła do biura, gdzie powiedziano jej, że Simon jest na urlopie. Potem zadzwoniła do domu i uśmiechnęła się od ucha do ucha, kiedy usłyszała jego głos. - Simon, tu Fanny. Nie wiem, czemu do ciebie dzwonię. Właściwie bez powodu. Chyba chciałam ... usłyszeć twój głos. Wszyscy wyjechali, została tylko Billie i Sawyer. Billie cię pozdrawia. Bliźniacy pewnie nie dzwonili? - Nie. Nic im nie jest, Fanny. Byli tacy podekscytowani, że zupełnie zapomnieli o moim istnieniu. Mieszkają w jednym pokoju, więc jest nieźle. Co słychać w Sunrise? - Po staremu. A co słychać w Nowym Jorku? - Po staremu. Mógłbym się spakować i dziś wieczór być u ciebie. - Wiem. Nie możesz. - Wiem. Tamtej nocy po prostu śniliśmy, tak? - Tak. Billie zaprosiła nas wszystkich na Święto Dziękczynienia. Prosiła, żebym przekazała ci, że też jesteś zaproszony. Jeżeli chcesz się nad tym zastanowić, to nie ma sprawy. Masz jeszcze parę miesięcy. - Powiedz jej, że przyjadę. - Chciałaby się zapisać na rejs twoją łodzią, „Któregoś Dnia". Skompletowałeś już załogę? - Jestem wybredny. Kolejka staje się coraz dłuższa. Żałuję, że nie pocałowałem cię tamtego dnia. Oczy Fanny zwilgotniały. - Ja też. - Nie mam ochoty nic robić. Siedzę tu i patrzę na ściany. - Musisz mieć psa, Simon. One zawsze są z tobą i kochają bez zastrzeżeń. - Fanny, próbujesz mi coś powiedzieć? - Nie jestem wolna, Simon. Nie powinnam nawet do ciebie dzwonić. Nie wiem, co we mnie wstąpiło, że to zrobiłam. To nie jest w porządku. - Możemy po prostu odłożyć słuchawki. - Możemy - zgodziła się Fanny. - Tęsknię za tobą. Fanny wzięła głęboki oddech. Chciała powiedzieć, że ona też za nim tęskni, że zaczęła tęsknić, ledwie jego samochód ruszył w dół zbocza, chciała mu powiedzieć, jak bardzo musiała walczyć z pokusą pobiegnięcia za nim -nie dlatego, że jej synowie byli w środku, ale dlatego, że on ją opuszczał. - Musisz mieć psa, Simon - to była pewnie najgłupsza rzecz, jaką kiedykolwiek w życiu powiedziała. 55 - Dobrze, sprawię sobie psa. Psa czy suczkę? Tutaj była na bezpiecznym gruncie. Do jej głosu wkradło się rozbawienie. - Oczywiście suczkę, psy podnoszą nogi, gdzie się tylko da. To ogromna odpowiedzialność. Może powinieneś najpierw spróbować z kotem. One mniej lub bardziej potrafią o siebie dbać, jeśli tylko zapewnisz im kuwetę z piaskiem. - Jeżeli będę miał zwierzaka, mogę do ciebie dzwonić po instrukcje? - Wyślę ci książkę na temat domowych zwierząt - nie zobowiązywała się do niczego. - Z przyjemnością przeczytam. Taka niewinna rozmowa. Ale j eżeli rzeczywiście była taka niewinna, to czemu jej serce przyśpieszyło? - Poszukam dobrej książki następnym razem, kiedy będę w mieście. - Wszystko w porządku? - Wszystko po staremu. Billie to świetna towarzyszka, a Sawyer jest po prostu wspaniała. Surmy i mała Billie pakowały już swoje walizki osiemdziesiąt siedem razy w ciągu ostatnich kilku dni. Są niesamowicie podekscytowane faktem, że będą mieszkać w prawdziwym akademiku. „Nie mogę się doczekać, kiedy cię zobaczę". - Myślałaś o mnie? - zapytał Simon. „W każdej godzinie, każdego dnia". Skłamać, czy nie skłamać? - Tak - powiedziała i zabrakło jej tchu. - Muszę już kończyć, Simon. Ta rozmowa sprawia, że czuję się skrępowana. Muszę... muszę... - Kiedy znowu cię zobaczę? - Kiedy będziesz mi najbardziej potrzebny - szepnęła Fanny przerywając połączenie. czwatly gdy Fanny usłyszała chrzęst żwiru i wysoki odgłos silnika, wiedziała już, że Ash jest na terenie posiadłości. Zaczęła drżeć i zaschło jej w ustach, kiedy uświadomiła sobie, jak bardzo czuje się samotna po wyjeździe dzieci. Notatka przypięta do blatu kreślarskiego przypominała jej o spotkaniu z adwokatem w mieście w sprawie dokumentów rozwodowych, które zamierzała wypełnić w ciągu tygodnia. Prawnika polecił jej Devin Rollins. Fanny wstała ze stołka i podeszła do drzwi. Nie chciała, żeby Ash wchodził tutaj, do miejsca, które należało tylko do niej. Nie chciała, żeby dotykał jej rzeczy, siedział w j ej fotelach. Nie było tu już miej sca dla niego. Wyszła na zewnątrz, w blask październikowego słońca, chowając do kieszeni klucz od pracowni. Zaskakujące, pomyślała Fanny, jak Ash wydawał się w ogóle nie zmieniać. Wciąż był wysoki i szczupły, mocno zbudowany, ubrany nienagannie nawet w środku dnia. Jego włosy nie przerzedzały się tak, jak u większości mężczyzn w tym wieku, nie rósł mu drugi podbródek i nie widać było wystającego brzucha. Wciąż 56 wyglądał jak tamten dziarski młody pilot, w którym się zakochała. Gdzie się podziała ta miłość? Jakie to ironiczne, że słońce świeciło na błękitnym niebie, że chmury były śnieżnobiałe, a trawa wciąż zielona. Zupełnie, jakby ktoś wiedział, że Ash przyjedzie i zdecydował się namalować idealny dzień na tę okazję. Na przyjazd marnotrawnego męża. Fanny zadrżała. Czego on może chcieć? Wzięła głęboki wdech, aż zakręciło jej się w głowie od słodkiego zapachu bylicy. Ptaki świergotały w gałęziach topól, jakby chciały powiedzieć: „Intruz, intruz jest wśród nas." Fanny przygotowała się na przyjęcie wszystkiego, co mogło się zdarzyć i podeszła do chodnika przy garażu. Nie pomyślała nawet o tym, jak wygląda, co było niezawodnym objawem, że nie miała już żadnych romantycznych wyobrażeń na temat Asha. Podwinęła rękawy fartucha, na którym pełno było nitek, plam od farby i agrafek. Nie miała na twarzy makijażu, a włosy ściągnęła do tyłu w koński ogon związany jaskrawożółtą wstążką. Na nogi włożyła wełniane skarpetki i puszyste kapcie, bo wciąż marzły jej stopy. Nagle przypomniał jej się Simon - zawsze myślała o nim, kiedy była przygnębiona albo zdenerwowana. - Ash, co cię sprowadza na górę w tak piękny dzień? To był uprzejmy niezobowiązujący zwrot. Pokazywał, że tak naprawdę nic ją nie obchodzi, co on tu robi. - Pomyślałem, że moglibyśmy pojechać po dynie. Do Halloween zostało już tylko kilka dni. Wiem, jak bardzo lubisz dekorować dom. Urządzasz przyj ecie jak co roku, prawda? Żadnego stwierdzenia w stylu: „Jak się masz, tęskniłem za tobą, Fanny." - W gruncie rzeczy, Ash, niczego nie urządzam. Szkoła Primrose organizuje zabawę i dziewczynki nie wracają do domu na weekend. Zaplanowano przejażdżkę wozem do siana i tańce ludowe. Zabawa będzie koedukacyjna, dołączą do nich chłopcy ze szkoły Adison. Ash zrobił zamyśloną minę. - To będzie pierwszy rok, w którym nie urządzisz przyjęcia. - To nic wielkiego, Ash. Dzieci sąjuż duże. Sunny pójdzie na studia w przyszłym roku. Billie nie interesuje się przyjęciami, nigdy jej to nie bawiło. Myślę, że wszystkie udawały, że Halloween to coś niesamowitego, bo sądziły, że mnie się to podoba. Tak naprawdę nie ma to dla mnie znaczenia. - Sprawiasz dziś wrażenie bardzo praktycznej. Niczym się już nie przejmujesz? Nawet wyglądasz inaczej -jego głos był nerwowy i płaczliwy. - Przyjechałem zapytać, czy nie byłabyś zainteresowana przyj ściem w tym miesiącu na moj e coroczne spotkanie z eskadrą. - Nie, dziękuję. Cały czas mam wypełniony pracą. - Fanny, chciałbym, żebyśmy znów spróbowali. Nikt nie wie lepiej ode mnie, jakie miałem problemy. Pragnę zostawić to wszystko za sobą. Chcę, żebyśmy znowu byli rodziną. Fanny, przysięgam, że cię nie zawiodę. Ten dzień, kiedy chłopcy odjechali z Simonem... pozostawił we mnie ślad. Tyle razy już zbierałem się, 57 by tu przyj echać i powiedzieć ci, j ak się wtedy czułem, ale nie chciałem, żebyś... żebyś mnie stąd wyrzuciła. Mam swoją dumę. - A co z moją dumą, Ash? Wszyscy w mieście znają twoją reputację. Jak sądzisz, jak ja się czuję, kiedy jadę do miasta i wiem, że ludzie patrzą na mnie z litością, pytając siebie nawzajem, co ze mnie za kobieta, że wciąż jestem z mężem, który mnie zdradza? A co z dziećmi, które muszą znosić przytyki i złe spojrzenia? - Wiem. Przepraszam, choć to tylko słowo, jak sama wiele razy mówiłaś. Powiedziałem wiele wstrętnych, podłych rzeczy, Farmy. Żałuj ę tego wszystkiego. Chciałbym to cofnąć, ale nie mogę. Jedyne, co mogę zrobić, to zacząć od nowa, jeśli dasz mi szansę. Wciąż mogę pracować na ranczo i przyjeżdżać do domu każdego wieczora. Odkąd wyasfaltowano drogę, docieram tu w ciągu czterdziestu pięciu minut. Czy przynajmniej o tym pomyślisz? Przyjadę w przyszły weekend i może będziemy mogli... zacząć przebudowywać nasze życie. - Ja już zostałam zmuszona, żeby przebudować swoje życie, Ash. I to dawno temu. - Jesteś najlepszą rzeczą, która mi się przydarzyła w życiu, Fanny. Byłem po prostu za głupi, żeby wcześniej to pojąć. Wybieram się nawet do psychoanalityka, żeby wszystko sobie poukładać. Muszę przemyśleć pewne sprawy dotyczące moich rodziców. Próbuję. Jeżeli mi się nie uda, będę próbował znowu. Słuchaj, muszę teraz wracać na ranczo. Tata będzie przyjmował dziś po południu transport młodych indyków i nie chcę, żeby musiał sam się nimi zajmować. Kurczęta to jedna sprawa, a indyki zupełnie inna. Wyobraź sobie trzy tysiące indyków stłoczonych w jednym miejscu. Były śmiesznie tanie. Tata chce je wszystkie sprzedać na Święto Dziękczynienia. Zaskakuje mnie czasem tym, co robi. A propos, czy zaproszenie na Święto Dziękczynienia do Teksasu obejmuje także mnie? - Billie mówiła o rodzinie. Jeżeli uważasz się za rodzinę, to pewnie tak. - Jesteś taka chłodna, Fanny. To do ciebie niepodobne. - Nic o mnie nie wiesz, Ash. Nie masz pojęcia, jak bardzo zraniłeś mnie i dzieci. Depczesz po nas. Przyjeżdżasz tu niczym oddział szturmowy, dajesz nam w kość, po czym wyjeżdżasz. Próbujemy poskładać do kupy nasze życie i, kiedy już zaczyna nam się to udawać, ty wracasz i wszystko zaczyna się od początku. - Nie zrobię tego już nigdy więcej. Masz moje słowo. Fanny, przysięgam, będę pracował dzień i noc, żeby wynagrodzić wszystko tobie i dzieciakom. Nie przysporzę ci ani chwili zmartwienia. Poświęcę się naszej rodzinie. - Czy wolno mi spytać, co wywołało w tobie tak cudowną zmianę? - zapytała Fanny lodowatym głosem. Wszystkie te zapewnienia słyszała już setki, tysiące razy. - Powiedziałem ci - to się stało, kiedy zobaczyłem, jak chłopcy przygotowują się do odjazdu. Nagle dostrzegłem, że to dorośli, tak samo wysocy jak ja, prawdziwi mężczyźni. Zapytałem sam siebie, gdzie odeszły wszystkie te lata i nie 58 znalazłem odpowiedzi. Przyjadę w przyszły weekend, będziemy wtedy mogli usiąść i pogadać. Dostosuję się do każdej twojej decyzji. - Do widzenia, Ash. Fanny odczekała chwilę by się upewnić, że Ash naprawdę odjeżdża, i pobiegła z powrotem do pracowni. Drżącymi ze zdenerwowania rękami zasunęła rygiel, zaciągnęła zasłony i zapaliła wszystkie światła. Objęła się mocno ramionami - j eszcze nigdy w życiu nie było j ej tak przeraźliwie zimno. Dorzuciła do ognia dwie wielkie kłody, potem osunęła się na podłogę przy jednym z czerwonych foteli i drżąc zaczęła kołysać się w przód i w tył. Kilka godzin później, kiedy w pokoju było już duszno i gorąco, Fanny na zesztywniałych nogach poszła do kuchni, gdzie przygotowała dzbanek z kawą. Wypiła wszystko i wypaliła paczkę papierosów. Chciała do kogoś zadzwonić, do kogoś, kto wysłuchałby jej bez osądzania, ale nie było takiej osoby. Zatęskniła za psem, który należałby tylko do niej, psem, do którego mogłaby mówić, który słuchałby i patrzył na nią ciemnymi, oddanymi oczami. Może nawet przydałyby się dwa psy, żeby dotrzymywały sobie towarzystwa. Przyjaciel, który mógłby spać w nogach jej samotnego łóżka, przyjaciel, który witałby ją, kiedy wracałaby do domu, który chodziłby z nią na długie spacery... - Ktoś, kto kochałby mnie bez zastrzeżeń - szepnęła. Gdyby chciała, mogłaby zadzwonić do Simona. Podpowiedziała mu, żeby sprawił sobie psa i kota. Może sama również powinna zastosować się do tej rady. Czy to możliwe, żeby ktoś taki jak Ash się zmienił? Czy z wiekiem mógł dojrzeć? Czy Ash mówił szczerze? Najlepsze lata jej rodziny już minęły. Co dobrego może wyniknąć z tego, że będą próbowali wszystko załatać? Dzieci przyzwyczaiły się do domu, w którym była tylko matka. Zejście się z Ashem zmieniłoby ich życie tak samo, jak jej. Fanny zwinęła się w kłębek na jednym z czerwonych foteli. Położyła głowę w zgięciu ramienia i natychmiast zasnęła. Kiedy obudziła się kilka godzin później, na jej rzęsach lśniły łzy. Zrobiła jeszcze trochę kawy i wypiła wszystko. Poruszała się po pracowni niczym robot porządkując swój kącik do pracy i wciąż wracając wzrokiem do notatki przypominającej o spotkaniu z prawnikiem. Co robić? Fanny wzięła prysznic i wsunęła się pod kołdrę. Może jutro spojrzy na wszystko jaśniej. Może... Ash zaparkował samochód i ruszył w stronę domu niezdecydowanym krokiem. Ostrożnym spojrzeniem objął stojącą na frontowych schodach Fanny. Zatrzymał się. Jego oczy były teraz na tym samym poziomie, co oczy żony stojącej na wyższym stopniu. - Ładny dziś dzień, prawda? - Dzień na dobry początek czy koniec? Fanny zwlekała chwilę z odpowiedzią. Prawdopodobnie czekałaby dłużej, gdyby nie łzy, które zobaczyła w oczach męża. 59 - Dzwoniłam do dzieci. Wiem, że decyzja należy do mnie, ale one mają swoje zdanie i chciałam je poznać. Wszystkie powiedziały to samo. Cytuję: Nie, nie pozwól mu wrócić". Jej serce mocno biło w piersi, kiedy zobaczyła jak ramiona Asha opadają bezwładnie. - Muszę przyznać, że ich odpowiedź mnie zaskoczyła. Dzieci na ogół łatwo wybaczają. Pewnie nie zdawałam sobie sprawy, jak głęboko je zraniłeś. Posunęły się do stwierdzenia, że pogodzą się z moją decyzją, jakakolwiek ona będzie. Ash, jestem skłonna spróbować jeszcze raz. Ale pod określonymi warunkami. Musisz wysłuchać ich wszystkich, zanim zdecydujesz, czy chcesz zostać, czy nie. - Po pierwsze, w tym tygodniu jestem umówiona w mieście z prawnikiem, który przygotuje dokumenty rozwodowe. Mam zamiar pójść na to spotkanie i sporządzić te papiery, ale powiem, żeby ich jeszcze nie wysyłano. To dlatego, że nie wierzę w twoje przysięgi, Ash. Nie ufam ci. Zgadzam się na to, co proponujesz, bo nie chcę sobie kiedyś wyrzucać, że może powinnam była spróbować, może jeszcze tylko ten jeden raz. Dlatego proponuję, że możesz wrócić do Sunrise. Możesz spróbować zachowywać się jak prawdziwy ojciec, kiedy dziewczynki przyjadą do domu na weekend. Możemy zachowywać się jak mąż i żona, ale nie będę z tobą spać. Nie teraz. Może nigdy nie będziemy małżeństwem w pełnym znaczeniu tego słowa. Mimo to oczekuję, że pozostaniesz mi wierny. Przypuszczam, że uznasz to za karę. Niewiele mnie to obchodzi. Czegokolwiek oczekujesz ode mnie, będziesz musiał na to zasłużyć. Wcale nie czuję się dobrze z tego powodu. I ostatnia rzecz, Ash - moja pracownia jest dla ciebie niedostępna. Któregoś dnia może się to zmienić. W tej chwili będzie tak, jak mówię. - Zgadzam się na wszystko. Masz moje słowo. Pewnie, że popełniam błędy. Ale pomyłki można naprawić. Zgadzasz się? Fanny zastanowiła się przez chwilę. W końcu przytaknęła. - Czy mogę przynieść do domu swoje rzeczy? Nie będziesz tego żałować. Chcę być z tobą szczery. Nie mam pretensji o to, że mi nie ufasz i nie wierzysz w to, co mówię. Ale nie zawiodę cię, przyrzekam. Może pójdziemy na spacer, kiedy już wciągnę swoje bagaże do środka? - Jasne. - Naprawdę? - w głosie Asha słychać było takie zaskoczenie, że Fanny się uśmiechnęła. - Oczywiście. Czuję się czasem samotna, Ash. Są dni, kiedy nie rozmawiam z nikim, nawet z Chue. - Wiesz co, Fanny, ja też bywam samotny. Nie oczekuję, że mi uwierzysz, ale mogę być w pokoju pełnym ludzi i wciąż czuję się samotny. Nie wiem, dlaczego tak jest. Chodźmy pozbierać dynie na ranczo pana Ogdena, zapłacimy za nie później. Możemy je dziś wydrążyć i wsadzić do środka świeczki. Pamiętasz, jak to robiliśmy? Oczywiście, ale nie miała zamiaru się do tego przyznawać. Tak było bezpieczniej . 60 - Mgliście - powiedziała krótko. - Kiedy będziesz się rozpakowywał, ja założę wygodniejsze bury. Spotkamy się przy schodach. - Dziewczynki wracają po kolacji czy przed? - Właściwie, Ash, nie wracają w ogóle. Jadana weekend do twojej matki. Su Li właśnie wróciła z Chin z mężem i przywiozła dla nich prezenty. Chue i jego rodzina też tam będą. - Czemu my nie jedziemy? - Nie zostaliśmy zaproszeni - odparła Fanny spokojnie. - Och. Nie chodzi ci przypadkiem o to, że ja nie zostałem zaproszony? - Nie, nie o to mi chodzi. My nie zostaliśmy zaproszeni - powiedziała Fanny. - Fanny, jeżeli masz ochotę jechać, to nie przejmuj się mną. Naprawdę. - Ashu Thorntonie! - wrzasnęła Fanny. - Słuchaj, co do ciebie mówię. Powiedziałam, że m y nie zostaliśmy zaproszeni. Twoja matka nie przewiduje mnie we wszystkich swoich planach. Musisz zacząć słuchać, kiedy do ciebie mówię. Inaczej nic z tego nie będzie. Nie chcę się upierać w tej sprawie, ale część naszych problemów wzięła się stąd, że nigdy mnie nie słuchałeś. Lubisz napawać się brzmieniem własnego głosu i nie zwracasz już uwagi na nic innego. Ash odwrócił się i spojrzał na żonę. - Naprawdę to robię? Przepraszam, Fanny. Może będziesz musiała przywoływać mnie do porządku przez jakiś czas, zanim się przyzwyczaję. - Potrafię to zrobić - mruczała do siebie Fanny idąc w kierunku pracowni. - Nie chcę, ale muszę. Chcę spojrzeć na siebie w lustrze i wiedzieć, że zrobiłem wszystko, co było możliwe. Fanny nie mogła powstrzymać śmiechu, kiedy zobaczyła męża wychodzącego z domu. Nieskazitelny Ash Thornton we flanelowej bluzie, niebieskich dżinsach i czapce baseballowej. - Nigdy nie widziałam cię w takim stroju. - Tak wyglądam codziennie, kiedy jestem na ranczo. Z wyjątkiem butów. Tam noszę gumowce ze względu na kurze łajno. Skoro już o tym wspomniałaś, to chyba rzeczywiście wyglądam dziwnie -przyznał z humorem. - Ash, powiedz mi jeszcze raz, po co to robimy? Już po Halloween. - Ale zbliża się Święto Dziękczynienia. Zawsze dekorowałaś ganek sianem, strachami na wróble i dyniami. Teraz zrobimy to samo. Po Święcie Dziękczynienia wyjmiemy wszystkie ozdoby choinkowe i przystroimy ganek. W mieście jest sklep, w którym widziałem wielkiego renifera ze słomy. Mająnawet sanie. Jeżeli nam się uda, Fanny, przebiorę się w tym roku za Mikołaja. Wciąż masz moje przebranie, prawda? - Jest na strychu. - Mazie powiedziała, że nie przekazałaś jej żadnych instrukcji co do obiadu, więc pozwoliłem sobie poprosić jąo pieczonego kurczaka i podroby w sosie. Przywiozłem kilka kurczaków, które tata zamroził. Dobrze zrobiłem? - Pewnie tak. Ja nie jadam już dużych obiadów. 61 - Fanny, o ile pamiętam, zawsze lubiłaś dobrze i dużo zjeść. Posiłki są bardzo ważne, nie powinnaś się głodzić. - Chyba chodzi ci o to, że ciągle krytykowałeś mnie z powodu mojej wagi. Zmieniłam nawyki. Przez jakiś czas się głodziłam. To nie był dobry okres w moim życiu. - Przykro mi, naprawdę mi przykro. - Może umówimy się, że nie będziemy mówić o przeszłości. Zmęczysz się powtarzaniem, że ci przykro, a ja zmęczę się wypominaniem ci różnych rzeczy. Dzisiaj jest dzisiaj, nie wczoraj. Idziemy naprzód. Może się nam nie udać, Ash. Oboje musimy być na to przygotowani. - Jeżeli się nie uda, to na pewno nie dlatego, że nie będę próbował. A ty? - Będę reagować na twoje zachowanie. To wszystko, co jestem skłonna zrobić, Ash. Przykro mi, że nie takiej odpowiedzi oczekiwałeś. - Na razie wystarczy. - Przyrzeknij, że nie będziesz mnie wykorzystywał, ograniczał ani na mnie naciskał. - Masz moje słowo - powiedział Ash uroczyście, z poważną miną. Fanny skuliła się wewnętrznie. Słyszała to już wcześniej. Fanny otworzyła walizkę. Rozejrzała się, żeby sprawdzić, czy czegoś nie zapomniała. Z jakiegoś powodu była niespokojna, i nie rozumiała, dlaczego. Nie chodziło o podróż do Teksasu, bo nie mogła się jej doczekać już od wielu tygodni. Ash robił wszystko to, co przyrzekł, a nawet więcej. Naprawdę cieszyła się z jego towarzystwa. Jeżeli nawet nie był idealnym mężem, to przynajmniej można go było dawać za przykład. Może chodziło o to, że Simon zabierał chłopców na narty po Święcie Dziękczynienia. Zdaniem Bircha i Sage'a, plan ten powstał, kiedy Simon dowiedział się, że Ash znowu mieszka w Sunrise. Wzdrygnęła się. Nie, nie chodzi o Simona. Ani o dziewczynki. O co więc chodzi? Rozejrzała się wokół jakby oczekując, że odpowiedź sama nasunie się jej przed oczy. Kiedy nic takiego nie nastąpiło, usiadła na brzegu łóżka, które teraz dzieliła z Ashem. Nie było iskier, deszczu spadających gwiazd, pożądania. Najzwyczajniej w świecie udawała. I czuła ból. Próbowała wszystkiego, co przyszło jej na myśl, nawet fantazjowała, ale nie była w stanie uwolnić się od ciężaru lat przeżytych w tęsknocie. - Jest jak jest - mruknęła do siebie. Fanny zamknęła oczy i przywołała ostatnie dni. Ash wstawał, jedli razem śniadanie, całował ją na pożegnanie, odjeżdżał, a ona szła przez podwórze do swojej pracowni. O czwartej trzydzieści Ash przyjeżdżał do domu, szli na spacer, rozmawiali o tym, co się zdarzyło w ciągu dnia, wypijali drinka, jedli obiad, czytali albo grali w szachy. Niezależnie od pogody szli jeszcze raz na spacer wokół podwórza, zanim na dobre wracali do domu. Powinna pamiętać, jak to się stało, że znalazła się z mężem w jednym łóżku, ale nie mogła sobie przypomnieć. Któregoś wieczora 62 zgodziła się pójść z nim na górę. Kiedy uświadomiła sobie, że nie kocha już Asha, była oszołomiona i płakała przez kilka dni. Teraz zobowiązała się do utrzymania małżeństwa, w którym nie było miłości, i sama była sobie winna. Kolacje przy świecach, świeża róża z ogrodu, niewielkie upominki, trzymanie się za ręce - wszystko to akceptowała z uśmiechem. Jak to możliwe, że Ash jej nie przejrzał? Fanny westchnęła. Nieznośne uczucie, że gdzieś coś jest bardzo nie w porządku, nie opuszczało jej, kiedy sprawdzała bagaż Asha. Torby Surmy i Billie stały już na dole przy frontowych drzwiach. Zeszła do kuchni po filiżankę kawy. Została jej jeszcze godzina do wyjazdu na lotnisko, gdzie miała spotkać się z Ashem, który potem samolotem Thorntonów odwiezie całą rodzinę do Teksasu. Jeszcze bardziej roztrzęsiona niż przedtem, być może z powodu mocnej kawy, Fanny podniosła słuchawkę, żeby zadzwonić do synów. Po wielu krzykach i nawoływaniach z drugiej strony, usłyszała wreszcie głos Bircha. - Mamo! Co słychać? - Właściwie nic. Po prostu chciałam wam powiedzieć, że za godzinę wyjeżdżamy. Jeżeli będziecie mnie potrzebować, możecie zadzwonić do Teksasu. Chciałam się upewnić, że znacie numer. O której Simon po was przyjeżdża? - Już tu jest, czeka w przedsionku na dole. Za godzinę mamy lot z Filadelfii. Nie zapomnę zadzwonić, kiedy tylko wrócimy do akademika. Wujek Simon zabiera ze sobąjakąś panią. Ma na imię Kathryn. Hej, mamo, jesteś tam? - Tak... ja... ciągle tu jestem. To miło - udało jej się wydusić. Kathryn. To z pewnością wyjaśnia jej dzisiejsze zdenerwowanie. - Cóż, bawcie się dobrze. Pozdrów ode mnie wujka Simona. Uściskaj ode mnie Sagę'a i niech on w moim imieniu uściska ciebie. Kocham was. - Ja też cię kocham. Fanny wylała do zlewu resztę kawy. Zawołała dziewczynki. - Jedźmy już. Nie podoba mi się to niebo. - Chmury wyglądają jak brudna, roztopiona pianka z korzenia prawoślazu. Czy to brzmi opisowo, mamo? - zapytała Billie. - Przypuszczam, że tak, ale czy nie możesz wymyślić czegoś lepszego? - Popracuję nad tym. Właściwie, jeśli naprawdę się im przyjrzeć, wyglądają jak przepocone, brudne skarpetki Sage'a. - A czemu nie jak stado szarych, przygnębionych gołębi? - mruknęła Sunny niosąc walizkę matki do frontowych drzwi. Dziesięć minut później Sunny wystawiła głowę przez drzwi i krzyknęła: - Wszystko jużjest w bagażniku. Pomyślcie, czy o niczym nie zapomnieliśmy? - Telefon dzwoni - oznajmiła Billie. - Więc go odbierz. To pewnie tata - stwierdziła Sunny. - Powiedz mu, że właśnie wyjeżdżamy- rzuciła Fanny sięgając po swoją torebkę i szal. - To babcia - zawołała Billie. - Chyba coś się stało. Płacze. Fanny chwyciła słuchawkę. 63 - Sallie, co się stało? Słuchała przez chwilę, a jej źrenice rozszerzały się coraz bardziej. - Wszystko będzie dobrze. Już jedziemy. Spotkamy się na miejscu. Będziemy za pięćdziesiąt minut, najdalej za godzinę. Muszę jeszcze zadzwonić do Teksasu. Posłuchaj mnie, Sallie, wszystko będzie dobrze. Kończę już. - Philip... Wasz dziadek j est w szpitalu - powiedziała dziewczynkom. - Nie są pewni, ale możliwe, że miał atak serca. To oczywiście nie oznacza, że umrze. Ludzie przeżywają coś takiego i prowadzą dalej aktywne życie. Nie będziemy... myśleć negatywnie. Wnieście nasze bagaże z powrotem do domu, ja w tym czasie zadzwonię do Teksasu, a potem pojedziemy do szpitala. Godzinę i dziesięć minut później Fanny i jej dzieci weszły do prywatnego gabinetu w Centrum Medycznym imienia Sallie Thornton. Sallie siedziała sama na szarym krześle paląc papierosa. Łzy spływały jej po policzkach. - Nie mam ochoty na tego papierosa, Fanny. Musiałam wypalić ich już chyba ze dwadzieścia, żeby tylko mieć coś do roboty. Ash jest w drodze na lotnisko, właśnie próbują go złapać. Ruby przywiozła Philipa jakieś dwie godziny temu. Był w zagrodzie dla indyków i one go zaatakowały. Nikt tak naprawdę nie wie, co mu się stało. Są z nim Su Li i John Noble. Su Li przywiozła dwóch specjalistów. Robią wszystko, co w ich mocy. - Chcesz, żebym zadzwoniła do Devina, Sallie? - O Boże, nie! Nie może się tu pojawić, chyba zdajesz sobie z tego sprawę. Fanny chciała powiedzieć, że w tej chwili nie ma to żadnego znaczenia, ale nie odezwała się. Skinęła tylko głową. - Może odwiozę dziewczynki do twojego domu, Sallie? - Chcą jechać? - Nie wiem. Ale tak chyba będzie dla nich lepiej. W niczym tu nie pomogą. Mogę do nich dzwonić co godzinę. Powiem, żeby upiekły herbatniki albo ciasteczka czekoladowe dla Philipa. Dzięki temu poczują, że robią coś ważnego. - W porządku, j eżeli uważasz, że tak będzie dla nich najlepiej. Fanny, a j eśli on umrze? - Nie umrze, Sallie. Nie wolno ci tak myśleć. Philip jest silny i ma przed sobąjeszcze długie życie. - Powinnam była spędzać z nim więcej czasu. Powinnam być dla niego milsza. - Sallie, nie zmienisz przeszłości. Ty i Philip postępowaliście tak, jak musieliście postępować. Było wam z tym dobrze. -Mnie było z tym dobrze. Ale Philipowi nigdy. W głębi serca to wiem. Był... tak dobrze udawał. Czuję się, jakby wydarto mi serce z piersi. Ja to zrobiłam Philipowi. Ja. - Nic nie zrobiłaś. Nie chcę słyszeć takich głupstw. Nie możesz winić siebie. Jesteś z Devinem od prawie dwudziestu lat. Gdyby coś miało się stać, stałoby się wtedy, na początku. To nie twoja wina, Sallie. 64 - Zadzwoń do Devina i powiedz mu o wszystkim w moim imieniu. Upewnij się, że tu nie przyjedzie. Nie zniosłabym tego. Ktoś powinien wyjść i powiedzieć nam, co się dzieje. Tak długo już czekam. - Fanny, mamo - obok nich stanął Ash. Jego twarz była zupełnie biała. -Przyjechałem, gdy tylko się dowiedziałem. Jak on się czuje? - Nie wiemy - powiedziała Sallie. - Czekamy. Tylko tyle możemy zrobić. Mam prośbę, Ash. Zabierz dziewczynki do domu Sallie i powiedz, żeby upiekły dla Philipa ciasto i czekoladowe ciasteczka. Trzeba je czymś zająć. Nie chcę, żeby tu były... jeżeli coś się zmieni. Proszę cię, Ash. - A co z Simonem? Trzeba go zawiadomić. Fanny spojrzała na zegarek. - Jest teraz w samolocie. Mogę zadzwonić na lotnisko w Kolorado i zostawić wiadomość. Wątpię, czy dotrze tutaj przed świtem, chyba żeby wyczartero-wał prywatny samolot. Była ósma wieczór, kiedy Su Li i John Noble wyszli do poczekalni. Su Li wzięła Sallie w objęcia. - Zła wiadomość jest taka, że Philip miał atak serca. Dobra to fakt, że żyje i jego stan jest stabilny. Rano będziemy wiedzieć więcej. Leży na oddziale intensywnej terapii i ma własną pielęgniarkę. - Obserwujemy go bacznie - cicho powiedział John Noble. - Może to przedwczesna opinia z mojej strony, ale myślę, że Philip wyzdrowieje. Nie będzie tym samym, dawnym Philipem, ale wciąż będzie z nami. Alternatywą jest coś, o czym nie powinniśmy nawet myśleć. Pozwolę wam spojrzeć na niego przez szybę, ale potem macie pojechać do domu. Su Li i ja zostaniemy tutaj przez całą noc. - Nie chcę jechać do domu - mruknęła Sallie. - Różne... różne rzeczy dzieją się w szpitalach. - Nie pytałem, czy chcesz, Sallie. Powiedziałem ci, że masz pojechać. To duża różnica. - To moje centrum medyczne - powiedziała Sallie. - Wiem. Nie możesz nic zrobić dla Philipa, a siedząc tutaj będziesz coraz bardziej nieszczęśliwa. Jeżeli wolisz sprowadzić innego lekarza... - Nie, przepraszam. Masz rację. Chcę go zobaczyć. - Oczywiście, że tak. Chodźcie ze mną. Fanny myślała, że serce jej pęknie, kiedy usłyszała szept Sallie: - Philipie, jestem tutaj. Tak mi przykro. Jestem tutaj. Lekko postukała paznokciami w szybę. - Proszę, Philipie, jeśli możesz, daj mi znak, że wiesz, że tu jestem. Inaczej nie będę mogła odejść. Wynagrodzę ci wszystko, Philipie, przysięgam. Nieruchoma postać na łóżku nie dała żadnej odpowiedzi. Sallie odwróciła się, a jej ramiona trzęsły się od niekontrolowanego szlochu. - Poruszył dłonią, Sallie. Widziałam - skłamała Fanny. 5 - Przekleństwo Vegas 65 Sallie odwróciła się szybko przyciskając dłonie do szyby. - Naprawię wszystko, Philipie. Naprawię. Zrobię to - jej głos był nikłym szeptem, który słyszała tylko Fanny. Fanny została nieco z tyłu, żeby Ash mógł objąć matkę ramieniem. Sallie oparła się ciężko na synu. Może z tej tragedii wyniknie coś dobrego. Fanny poczuła smutek, że nieszczęście dotknęło właśnie Philipa. Idąc powoli za Sallie i Ashem czuła, że ma nogi jak z ołowiu. Na parkingu stanęła z boku, gdy Ash pomagał matce wsiąść do samochodu. Kiedy kątem oka zobaczyła ruch, odwróciła się i dostrzegła Devina Rollinsa. Lekko pokręciła głową, a potem wsiadła do samochodu. W tej chwili nie wiedziała komu bardziej współczuje: Sallie czy Devinowi. Powoli mijały dni i tygodnie. Dzieci już zaczynały się pakować przed przyjazdem do domu na święta Bożego Narodzenia. Sallie nalegała, żeby Fanny wróciła do Sunrise i zajęła się własną rodziną, kiedy przyjechała jej siostra, Peggy. Ash przejął zarządzanie ranczem R&R z dużą dozą obaw i niepewności. Później stwierdził, że nikt nie jest w stanie zająć miejsca ojca, ale postara się zrobić wszystko, co w jego mocy. Simon przyleciał na jeden dzień. Zjawił się wcześnie rano i wyj echał z powrotem późnym popołudniem, kiedy uświadomił sobie, że nie może zrobić nic dla matki ani dla ojca. Fanny była zrozpaczona, bo minęła się z nim o piętnaście minut. Przez kilka godzin płakała w zaciszu pracowni. Jeszcze jeden mały skrawek życia umknął jej bezpowrotnie. Trzy dni przed Bożym Narodzeniem Sallie przywiozła Philipa ze szpitala do Sunrise, jedynego miejsca, które kochał ponad wszystko. Fanny z uśmiechem na twarzy stała na schodach, żeby ich powitać. Tak bardzo miała ochotę się rozpłakać, kiedy Philip bezskutecznie próbował odpowiedzieć uśmiechem najej uśmiech, że musiała zagryźć dolną wargę i poczuła smak własnej krwi. Sallie otarła ślinę, która zebrała się na brodzie Philipa i poprawiła poduszkę, żeby głowa nie kiwała mu się na boki. Fanny zbiegła po schodach i uścisnęła Philipa, cały czas plotąc coś trzy po trzy. - Nie wiedziałam, że istnieją takie rzeczy - mówiła wskazując na specjalnie wyposażony samochód z elektronicznym urządzeniem umożliwiającym podnoszenie i opuszczanie wózka. Sam wózek inwalidzki też miał napęd elektryczny -może któregoś dnia Philip będzie mógł używać przynajmniej jednej ręki i samemu nim manewrować. Miesiąc opieki szpitalnej i dożylnego karmienia odcisnęły swoje piętno na Philipie. Był chudy i wyglądał na wycieńczonego do granic możliwości. Mamrotał coś niezrozumiałego, a Fanny mogła tylko zgadywać, o co mu chodzi. Pomyślała, że dzieci mówiły w ten sposób, kiedy zaczynały wymawiać pierwsze słowa. Stojąca za wózkiem Sallie bezgłośnie przetłumaczyła: „Sallie obiecała mnie pod-tuczyć". - Kto jak kto, ale ona na pewno to potrafi, Philipie. 66 Spróbował się uśmiechnąć. Sallie znów otarła mu ślinę koronkową chusteczką. Philip wymówił następne niezrozumiałe słowo. Sallie poruszyła ustami: „Tłuczone ziemniaki". - Robię świetne tłuczone ziemniaki, Philipie. Czasami dodaję do nich rzepę, dużo masła, sól i pieprz. Będą ci smakowały. - Podjedziemy do ognia - powiedziała Sallie. - Chue zainstalował rampę przy tylnych drzwiach. Skończył ją wczoraj. Nawet zrobił dla ciebie poręcze, Philipie. Napracował się bardzo. Kilka godzin później Sallie weszła do kuchni. - Zasnął na sofie. Nienawidzi wózka. Trudno mi go na nim posadzić i potem wyjąć. - Sallie, czemu mnie nie zawołałaś? Przecież on jest dla ciebie za ciężki! Wyglądasz na wyczerpaną. - Bo jestem wyczerpana, ale z drugiej strony czuję się radosna. Mogę wreszcie uczynić coś dla Philipa. Tylko serce mnie boli, że musi to być coś takiego. Chciałabym zrobić jeszcze więcej. Wydaje się wpadać w panikę, kiedy znikam mu z oczu. - Musisz zatrudnić pielęgniarza, Sallie. Zabijesz się. Pomogę ci chętnie, ale nawet działając wspólnie będziemy miały sporo trudności. Chue też nie jest zbyt krzepki. - Zaraz po Bożym Narodzeniu przyjadą pielęgniarz i terapeuta. Philip to rozumie. Na początku sporo porozumiewaliśmy się za pomocą znaków. Tylko w ten sposób mogłam być pewna, że dotarło do niego to, co mówiłam. Łatwo wpada w przygnębienie. Nic nie mów, Fanny, dobrze wiem, jak będzie ciężko, ale jestem przygotowana. Widzę powątpiewanie na twojej twarzy. Zaufaj mi, poradzę sobie. Jestem ci bardzo wdzięczna za to, że chcesz, byśmy tu zostali. - Sallie, to zawsze będzie twój dom. Philip pochłania cały twój czas, ale będzie ci łatwiej, kiedy pojawi się pomoc. Nie możesz pozwolić, żeby drugi człowiek przejął kontrolę nad twoim życiem. Jeżeli to zrobisz, przestaniesz być tym, kim jesteś. Może to nie moja sprawa, ale co zamierzasz zrobić z Devinem? Dzwonił już setki razy. Zasługuje na jakąś odpowiedź. - Wiem o tym. Któregoś dnia siedziałam w szpitalu i przypominałam sobie, jak Philip kazał mi jechać do Devinana Wigilię. W dodatku zadzwonił i uprzedził go, że jestem w drodze. Tak bardzo próbowałam kochać Philipa, ale tego uczucia po prostu we mnie nie ma. Nie mogłam okazywać czegoś, czego nie czułam, tak jak ty to robisz z Ashem. Od samego początku byłam szczera wobec Philipa. Nigdy, przenigdy go nie okłamałam. Ani razu. Jeśli zaś chodzi o twój e pytanie, umówię się na spotkanie z De-vinem po świętach. Wiesz, odkąd to się zdarzyło, gram ze sobą w grę pod tytułem: „Czy pamiętasz". - Ja gram w to samo, Sallie, ale przeszłość jest przeszłością. Nie możemy jej przywołać ani zmienić. - To prawda. Słuchaj, chciałabym cię o coś zapytać. Czy nie miałabyś nic przeciwko temu, żebym zbudowała chatkę na zakręcie drogi? Nie za blisko domu Chue i nie za daleko stąd. Tylko cztery czy pięć pokoi z kuchnią i specjalną 67 łazienką dla Philipa. Miałaby mały ganek ze specjalną rampą. Po jednej stronie byłby ogród z kwiatami. Philip uwielbia patrzeć, jak rozwijają się rośliny i zwierzęta. Myślę, że dlatego tak dobrze radził sobie z tymi cholernymi indykami. Dostawał je, kiedy były małymi pisklętami i hodował, aż dorosły. Nienawidzę tych ptaków. Kiedy Philip upadł w ich zagrodzie, o mało go nie zadziobały. Był od stóp do głów pokryty ranami. Dobrze, że Ruby go wyciągnęła. Wypuściła na wolność wszystkie te ptaszyska. Bóg jeden wie, dokąd poszły. Philip tylko o to się martwił: co się stało z indykami? Powiedziałam mu prawdę. - Ale po co ta chatka, Sallie? Tutaj wystarczy dla was miejsca. Nie będę wam przeszkadzać, a Ash bywa w domu tylko wieczorami. Szkoła Primrose organizuj e w weekendy tyle ciekawych imprez, że dziewczynki rzadko tu wpadają. Bliźniacy nie przyjadą przed latem. W tej chwili dom może się wydawać trochę hałaśliwy i przepełniony, ale to się zmieni tuż po Nowym Roku. - Myślę, że osobne miejsce będzie dla nas najlepsze. W miarę jak stan Philipa będzie się poprawiał, a jestem pewna, że będzie, zechce mieć trochę więcej prywatności. Tak naprawdę kocha nie tylko ten dom, ale całą górę. W tej chwili nie zależy mu specjalnie na niczym. Przynajmniej tak mi się wydaje. John i Su Li twierdzą, że z każdym dniem powinno mu przybywać sił. Mam nadzieję, że do wiosny bardzo mu się poprawi, a wtedy chata będzie już gotowa. Rozmawiałam z konstruktorem, który zapewnił mnie, że może postawić dom w trzy miesiące, a może, nawet wcześniej, jeśli pogoda się utrzyma, ale chciałam najpierw uzgodnić to z tobą. Czy musisz przedyskutować tę sprawę z Ashem? - Nie muszę, ale zrobię to. Jestem pewna, że się zgodzi. - Czy Simon przyjeżdża na święta? Fanny wstrzymała oddech na dźwięk tego imienia. - Posłałam mu zaproszenie. Nie odpowiedział. Mógł przekazać wiadomość chłopcom, ale wątpię. - Simon na ogół j eździ na święta w j akieś ciepłe miej sca. Jako dziecko lubił Boże Narodzenie o wiele bardziej niż Ash. - Może chciałby zostać zaproszony przez ciebie, przez swoją matkę. Nie myślałaś o tym, Sallie? - Doprawdy, twierdzisz, że powinnam zapraszać własnego syna? Dla moich dzieci drzwi zawsze są otwarte. Jeśli chodzi o Philipa... myślę, że Simon powinien tu być i... pomóc. Pewnie to z mojej strony tylko pobożne życzenie. Przyjechał tamtego dnia. Może powinnam być wdzięczna chociaż za tyle. Fanny miała ochotę powiedzieć: „Nie, to nie jest prawdziwa przyczyna. Nie przyjedzie dlatego, że ja i Ash znowu jesteśmy razem". Spojrzała na swojąteścio-wą i zrozumiała, że nie musi tego mówić. Sallie dobrze wiedziała, czemu Simon nie przyłączy się do nich w święta Bożego Narodzenia. Sallie próbowała tylko podtrzymać rozmowę. Fanny zamknęła drzwi i w zaciszu własnego pokoju szeptem opowiedziała Ashowi o planach Sallie. - Pozwoliłam sobie powiedzieć jej, że najprawdopodobniej nie będziesz miał nic przeciwko temu. Nie masz, prawda? Ash usiadł na brzegu łóżka i objął głowę rękoma. - Nienawidzę patrzeć na niego, kiedy jest w takim stanie. Nie mogę tego znieść. Nie wiem, czy dam radę mieszkać z nim w jednym domu, zanim wybudują tę chatę. O Jezu, nieba bym mu przychylił, w końcu jest moim ojcem, ale ilekroć spojrzę na niego, widzę to dziwaczne... mam wrażenie, jakby jego oczy przeszywały mnie na wylot. Jakby chciał, żebym coś zrobił. Nie pojmuję ani słowa z tego, co próbuje mówić. To po prostu jakieś mamrotanie. Udaję, że rozumiem, a on wie, że to nieprawda. Czuję się, jakby ktoś kopnął mnie w brzuch. - To cholernie samolubne podejście, Ash. Większość tego, co przed chwilą powiedziałeś, dotyczyła ciebie. Jak myślisz, jak czuje się Philip? - Masz rację. Nie wiem, w jaki sposób sobie z tym poradzić. Gdzie, do diabła, jest Simon? Powinien tu być. Miałaś od niego jakieś wieści? Przyjedzie przynajmniej na Boże Narodzenie? - Wysłałam mu wiadomość, ale nie odpowiedział. Nie wiem, Ash. Musisz mieć dużo cierpliwości w stosunku do ojca. - Nie mam cierpliwości, Fanny, i dobrze o tym wiesz. Niedobrze mi się robi, kiedy na niego patrzę. Nienawidzę siebie za to, że tak się czuję. - Posłuchaj - syknęła Fanny. - Ja też nienawidzę cię za to, że tak się czujesz. Będziesz musiał nauczyć się cierpliwości. Nie zaakceptuję z twojej strony żadnych wykrętów. - Nie mów mi, co mam czuć i myśleć. To mój ojciec, nie twój. I tak jest mi z tym bardzo źle. Nie musisz mi jeszcze tego wypominać. - Najwyraźniej nie czujesz się wystarczająco źle. Ten człowiek jest twoim ojcem. Poważnie zachorował i próbuje sobie z tym poradzić najlepiej, jak umie. Nie możesz przynajmniej spróbować wyobrazić sobie, jak ktoś tak pełen życia jak Philip, czuj e się będąc do tego stopnia upośledzonym? Ash, j eżeli zamierzasz nadal mieszkać w Sunrise, nie będziesz okazywać żadnych nieprzychylnych uczuć temu biedakowi na wózku inwalidzkim. Ustalmy to teraz i nie wspominajmy o tym więcej. Nie życzę sobie, żeby ta sprawa zaprzątała nasze myśli podczas świąt. Już i tak zbyt wiele szkód wyrządziłeś tej rodzinie. - Wiedziałem, że to wszystko było zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe. Mam się stąd wynieść? - Nie powiedziałam nic takiego. Wybór należy do ciebie. Ash, zawsze zachowujesz się w ten sam sposób: kłócimy się, a kiedy coś nie idzie po twojej myśli, pakujesz się i odchodzisz. Musisz jednak wiedzieć, że jeśli odejdziesz tym razem, nigdy już nie będziesz mógł wrócić. - Fanny, mówisz jak jakiś cholerny dyktator. - Nie, Ash, wcale nie. Jestem po prostu twojążoną. Widzę, jaki jesteś niespokojny. Wracanie do domu każdej nocy musi być dla ciebie niesamowicie trudne. Zdaję 69 sobie sprawę z tego, że z każdym dniem wracasz coraz później. Podobno pracuj esz -ale czy na pewno? Dzwoniłam na ranczo kilka razy i Ruby zawsze mówiła, że cię nie ma. Powiedz mi więc, kto tu kogo robi w konia? - Szpiegujesz mnie? - zapytał Ash przez zaciśnięte zęby. - Tak. Fanny podeszła do pudełka z biżuterią i wyjęła zwiniętą kartkę papieru. - Kto to jest Rosalie? - Nie mam pojęcia. Złośliwy uśmiech na twarzy męża sprawił, że Fanny się skuliła. - O, wydaje mi się, że masz. Dzwoniłam do panny Rosalie udając, że jestem twoją siostrą. Była bardzo pomocna. Co teraz masz mi do powiedzenia? - Tak, znam ją. Ona przynajmniej nie zachowuj e się w łóżku jak kłoda drewna. - To właśnie oznacza dla ciebie małżeństwo, Ash? Po prostu seks? - W dużej mierze. Fanny patrzyła, jak jej mąż wrzuca swoje rzeczy do walizek. Nie miała zamiaru błagać go, żeby został. Czuła tylko wszechogarniającą ulgę. Przynajmniej Boże Narodzenie będzie spokojne. Spytała lekko, jakby prowadziła zwyczajną rozmowę towarzyską: - Pytam z ciekawości, Ash. Czy wyjeżdżasz dlatego, że w łóżku zachowuję się jak kłoda drewna, czy przez Rosalie, czy z powodu twojego ojca? - Ze wszystkich powodów po trochu - warknął Ash. - Pamiętasz, co ci powiedziałam, kiedy postanowiłeś wrócić? Papiery rozwodowe są gotowe do wysłania. Z samego rana zadzwonię do mojego adwokata. Przykro mi, że nam nie wyszło. Odchodzisz i tym samym odrzucasz tę rodzinę. Nigdy ci tego nie wybaczę, Ash. Złamiesz także serce swojemu ojcu. Już samo to nie powinno ci dawać spokoju ani przez chwilę. Któregoś dnia, Ash, coś może stać się tobie, a kto się wtedy o ciebie zatroszczy? Jeżeli nie masz rodziny, to nie masz nikogo. Tak naprawdę nic innego się nie liczy. Do cholery, czy ty nie zdajesz sobie sprawy, jak ważna jest rodzina? - Chyba nie, Fanny. Z naszą od początku było coś nie tak, a przedtem moja własna rodzina też była gówniana, jeśli rozumiesz, co mam na myśli. Tobie życie rodzinne wychodzi całkiem nieźle, więc rób to dalej. Tak, przykro mi, że się nie udało. Słuchaj, nawet nie jestem wściekły. Nie udało się. Ty próbowałaś, ja próbowałem. Czasami zdarza się, że coś po prostu nie jest nam pisane. Nie mogę poradzić sobie z tatą. Zadzwonię do dzieciaków w Boże Narodzenie. Prezenty są w szafie w korytarzu. Coś jeszcze? - Jedna rzecz, Ash. Skoro już j esteśmy dla siebie uprzejmi, chciałabym wiedzieć, czy kiedykolwiek mnie kochałeś. Wiem, że już raz cię o to pytałam, ale byłeś wtedy wściekły. Naprawdę muszę to wiedzieć, bo ja bardzo cię kochałam, moj e serce było przepełnione tym uczuciem, a potem wszystko się popsuło. Jak to możliwe, żeby miłość umarła w taki sposób? Nie chcę, żebyśmy się nienawidzili. Dzielimy ze sobą czworo wspaniałych dzieci. Zawsze będziemy je mieli, więc przynajmniej ze względu na nie spróbujmy być przyjaciółmi. 70 Ash wszedł z powrotem do pokoju i stanął twarzą w twarz z żoną. Obie dłonie położył na jej ramionach. - Nie, nie sądzę, żebym cię kiedyś kochał. To nie był dobry okres w moim życiu. O wielu rzeczach myślałem, że są pod kontrolą, ale nie miałem racji. Powiedziałem ci coś, a ty potem trzymałaś mnie za słowo i oświadczyłaś się. Bardzo cię lubiłem, ale jeśli chodzi o seks, to nigdy... to nie było to, czego oczekiwałem. Było w porządku, ale chyba chciałem więcej. No wiesz, zwisanie z żyrandola, robienie tego od tyłu, coś w tym rodzaju. Zależy mi na tobie, chciałbym, żebyś o tym wiedziała. Zazdroszczę ci, że odniosłaś taki sukces z własną firmą. Jestem z ciebie dumny, a jednocześnie zazdrosny o wszystko, co osiągnęłaś. Fanny, wiele razy próbowałem ci powiedzieć, że nie nadaję się na męża, ale ty nie chciałaś mnie słuchać. Na ojca też się nie nadaję. Lubię jaskrawe światła, podniecenie, piękne, seksowne kobiety. Myślałem, że mogę się zmienić, ale nie zmienię się i ty też nie. Jedyne, co nam pozostało, to się rozstać. Czuję, że ulżyło ci, że to już koniec. Czy może to tylko moja wyobraźnia? - Nie, masz rację. Powodzenia, Ash. - Nawzajem, Fanny. Jezu, uściśniemy sobie ręce, czy co? - Wystarczy uścisk i pocałunek w policzek - powiedziała Fanny powstrzymując łzy. - Nie płacz, Fanny. Nie jestem tego wart. Powinnaś była wyjść za Simona. To z mojej strony tylko domysły, ale myślę, że on już się w tobie zakochał. Serce Fanny zatrzepotało. - Birch powiedział, że Simon spotyka się z kimś o imieniu Kathryn. Pojechała z nimi na narty. Wydaje mi się, że mieszka w Kolorado. Ash odrzucił głowę i roześmiał się. - Kathryn! Kathryn to prawa ręka Simona. Pracuje z nim, odkąd tylko założył swoją firmę. To tylko domysły, ale powiedziałbym, że Kathryn ma teraz około siedemdziesięciu trzech lat. Jej rodzina mieszka w Rocky Mountain. Prawdopodobnie chciała ją odwiedzić i poleciała z nimi do Denver. Fanny usiadła na łóżku ze skrzyżowanymi nogami. Rozejrzała się. Nie było śladu, że Ash kiedykolwiek mieszkał w tym pokoju. Wiedział dobrze i ona też wiedziała, że jego pobyt tutaj był tylko tymczasowy. Gdyby miał zostać na stałe, zawiesiłby na ścianach swoje fotografie z samolotami. Zsunęła się z łóżka, żeby spojrzeć na siebie w lustrze. Jak dotarła do tego punktu w swoim życiu nigdy nie będąc kochaną? Czuła się podeptana i zraniona. Popatrzyła na telefon. Teraz mogła zadzwonić do Simona. Jest w końcu wolna i może robić, co zechce. Nie musiała nawet sprawdzać numeru, znała go na pamięć. Nie dlatego, że często dzwoniła, ale dlatego, że setki razy chciała to zrobić. Może nawet tysiące razy. Spojrzała na zegar. W Nowym Jorku Simon mógł już spać. A może nie - sam mówił, że jest przysłowiowym nocnym markiem. Co mu powie? 71 Telefon znalazł się w j ej rękach - magiczny przyrząd, który pozwoli j ej usłyszeć głos Simona z odległości tysiąca mil. Zaspany głos z radosną nutką. Wykręciła numer i czekała. Sześć sygnałów, siedem, osiem. - Kimkolwiek jesteś, lepiej żebyś miał dobrą wiadomość. Masz pojęcie, która jest godzina? - Prze... przepraszam, Simon. Odłożę słuchawkę i zadzwonię jutro. - Farmy? Fanny, to ty? - Tak, ale mogę zadzwonić jutro. - Nie, nie. Myślałem, że ktoś chce mi coś sprzedać - encyklopedię, działki na cmentarzu, filtry do wody. Próbowałem zyskać na czasie i pozbierać myśli. - W środku nocy? - Do licha, to w końcu Nowy Jork. Masz dziwny głos. Coś się stało? Z tatą wszystko w porządku, prawda? - Twoja matka przywiozła go dziś do Sunrise. Będzie potrzebował sporo opieki. Bardzo stara się mówić, ale słowa są okropnie zniekształcone. Twoja matka świetnie go rozumie. Jeżeli jest jakiś sposób, żeby doprowadzić go do normalnego stanu, to ona ten sposób znajdzie. Ma zamiar zbudować dla nich dwojga chatkę przy zakręcie drogi. Dużo znaczyłoby dla nich, gdybyś przyjechał na święta. Masz jakieś inne plany? - Nie, ale nie jestem pewien, czy uda mi się teraz zdobyć miejsce w samolocie. - Może wyczarterujesz samolot? Albo wypożyczysz, mógłbyś wtedy sam go pilotować. To byłyby dobrze wydane pieniądze. - Fanny, a czy ty chcesz, żebym przyjechał? Co z Ashem? Oto właśnie było pytanie, którego się obawiała. Fanny odchrząknęła i powiedziała: - Moje papiery rozwodowe zostaną wysłane jutro rano. Proszę, nie zadawaj mi żadnych pytań, bo naprawdę nie mam ochoty o tym mówić. Rozstaliśmy się po przyjacielsku, tylko tyle mogę ci powiedzieć. - Przykro mi. Wiem, że chciałaś, żeby się udało. Posłuchaj, rano dowiem się, co z lotami do Nevady. Teraz biura są jeszcze zamknięte. Zadzwonię do ciebie, jak tylko będę coś wiedział. Dotrę na miejsce w taki czy inny sposób. Dobranoc, Fanny. Fanny rozebrała się do snu i wśliznęła pod ciepłą, flanelową pościel. Spróbowała ułożyć się wygodnie. Powinna być zrozpaczona, że jej małżeństwo w końcu zostanie rozwiązane, ale nie czuła smutku. Wszyscy spali mocno, ziemia nie zadrżała w posadach, a rano wzejdzie słońce i zajdzie znowu wieczorem. Czas nie zatrzyma się ani dla niej, ani dla Asha, ani dla nikogo inne- go- Miała niewielki wybór. Mogła żyć nadal swoim życiem, cokolwiek miało jej ono przynieść, albo też mogła dać sobie ze wszystkim spokój i biernie czekać, aż życie ją ominie. Jedyną rzeczą, za którą mogła być wdzięczna, był fakt, 72 że ona i Ash rozstali się w uprzejmy sposób. Może w przyszłości nie będą najlepszymi przyjaciółmi, ale przynajmniej nie wrogami. Chwilę później już spała. Fanny wprowadziła Simona do salonu w taki sposób, w jaki mogłaby zaprezentować aktora nominowanego do Oskara. - A oto po mojej prawej stronie pan Simon Thornton, który uświetni swoją obecnością świąteczny czas w Sunrise. - Och, Simon, tak dobrze cię widzieć. Philipie, spójrz, Simon tu jest. Sallie przesunęła nieco wózek męża, tak że Simon stał teraz twarzą do ojca. Simon ukucnął. - Cześć, tato. Dobrze cię znowu widzieć w Sunrise. Zostanę tutaj przez kilka dni, żebyśmy mogli... zrobić, co tylko... albo po prostu usiąść i pogadać. Wstał i niezdarnie uścisnął chorego. Fanny widziała to spotkanie oj ca z synem i chciało j ej się płakać, kiedy oczy Philipa niezmordowanie przeszukiwały pokój. Szuka Asha, zastanawia się, gdzie on może być. Simon nic go nie obchodzi, zrozumiała, i ta myśl nią wstrząsnęła. Miała nadzieję, że Simon nie domyśli się niczego. Simon cofnął się o krok, kiedy jego ojciec wydobył z siebie niezrozumiały bełkot. Zmieszany patrzył na matkę. - Tak mi się wydaje, Philipie. Wiem, że nie lubisz wózka, ale musisz przez chwilę w nim posiedzieć. Nie sądzę, żeby cię bolało, jeżeli Simon przeniesie cię na kanapę, ale będziesz musiał siedzieć. - Chce, żeby go przenieść, tak? - szepnął Simon do matki. Sallie przytaknęła. Pięć minut później do pokoju weszli bliźniacy. - W porządku, teraz zagramy z dziadkiem w szachy. To nasza kolej, więc wy możecie robić, co tylko zechcecie. Miej oko na Bircha, dziadku, on oszukuje. Jeżeli będziesz coś potrzebował, wystarczy, że mrugniesz. Fanny, Simon i Sallie wyszli z pokoju i skierowali się do kuchni. - Chłopcy będą pilnować Philipa - powiedziała Fanny. - Kiedy skończy się ich dyżur, przejmą go Sunny i Billie. To był ich pomysł, nie mój. Mają całe mnóstwo planów na te „posiedzenia", jak nazywa je Sagę. - Nie miałem pojęcia - mruknął Simon. - Ojciec szukał wzrokiem Asha. Czy nikt mu nie wyjaśni? - Pomyślałam, że skłamię i powiem mu, że na ranczu wynikła jakaś pilna sprawa. Albo też możemy wyznać mu prawdę i mieć nadziej ę, że j ego stan się od tego nie pogorszy. Muszę zdać się na ciebie, Sallie - rzekła Fanny. - Simon, co ty myślisz? - Zawsze głosuję za prawdą. Oszczędzi nam to zmęczenia i przykrych emocji. Fanny powinna mu to powiedzieć. Takie jest moje zdanie. Myślę, że nie powinno mu się pogorszyć. Sallie skinęła głową. 73 W kuchni zadzwonił telefon. - Czy nikt nie ma zamiaru odebrać? Sallie i Fanny spojrzały na siebie. - Ash? - obie pokręciły głowami. - Devin? - Sallie odwróciła wzrok. Jej oczy były wilgotne. Fanny zdjęła luźną nitkę z rękawa koszuli. - To chyba jedna z tych rzeczy, które nie powinny mnie interesować - stwierdził Simon. Patrzył, jak Sallie siada przy kuchennym oknie tyłem do syna i synowej. - Hmm, dobrze, kiedy nie wiem co robić albo brak mi słów, zaczynam jeść. - Jedzenie to dobry pomysł - przyznała Fanny otwierając lodówkę. Sallie rozpłakała się. Simon otworzył szeroko oczy. Nigdy jeszcze nie widział, żeby jego matka płakała. Spojrzał na Fanny, ale ona była w stanie tylko gapić się na niego stojąc z półmiskiem pełnym mięsa w rękach. Postawiła półmisek na blacie. - Zobaczę, czy dzieciaki mają ochotę na wczesny obiad. Kiedy wróciła do kuchni czterdzieści pięć minut później, Simon siedział sam, oskubując białe mięso indyka z kości. - Gdzie Sallie? - zapytała Fanny. - Poradziłem, żeby pojechała do miasta i porozmawiała z Devinem. Fanny widziała, że Simon walczy z samym sobą. - Nie mówiłem jej, o czym ma z nim rozmawiać. To bardzo dobry człowiek i kocha mamę - powiedział ledwie słyszalnym szeptem. - A twoja matka kocha jego. Ale to już skończone. I ona to właśnie mu powie. Przerwała i przysunęła się do niego bliżej, niemal wyciągając rękę ku jego ramieniu. - Dziecinie mają ochoty nic jeść. - Ja też nie. Fanny odłożyła indyka z powrotem do lodówki. - Pójdziemy na spacer? - zapytał Simon. - Jasne. Co z obiadem Philipa? - Obiecałem mamie, że go nakarmię. Powiedziała, że trzeba mu zakładać śliniaczek i żebym się nie martwił, jeżeli nie uda mi się dużo w niego wepchnąć. Życie czasami jest niezbyt sprawiedliwe, prawda Fanny? - Wszystko ma swoją cenę. Życie nie byłoby wiele warte, gdyby było za darmo. Jest takie powiedzonko, zaraz, jak to było... aha: „Jak można docenić szczęście, jeżeli nigdy nie doświadczyło się nieszczęścia?" Jedyne, co możemy zrobić, to dawać z siebie wszystko, na co nas stać. - Wiedziałem, że mam jakiś powód, żeby cię lubić - rzekł Simon biorąc ją za rękę. - Dwa razy wokół podwórza, żeby pozrywać pajęczyny, a potem truchtem z powrotem do domu, żebyś mogła zrobić dla nas trochę gorącej herbaty. Herbata jest dobra na wszystko, tak twierdzi mama. 74 - Matki zawsze mają rację - stwierdziła Fanny. - Już to gdzieś słyszałem - uśmiechnął się Simon. Sallie czuła się dużo starzej niż w rzeczywistości, kiedy usiadła w poczekalni Devina. Rozejrzała się wokół próbując zobaczyć wszystko i uwiecznić w pamięci, by potem, kiedy już opuści to miejsce, mogła przypomnieć je sobie w każdej chwili. Dzisiaj zimowe słońce przedostawało się do pokoju przez szczeliny w zasłonach i nadawało mu radosny wygląd. Przyczyniała się do tego również mała choinka stojąca na niskim stoliku. Biuro było teraz bardziej przytulne i swojskie, może dlatego, że w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat przewinęło się przez nie wielu klientów. Wiedziała, że ludzie byli zmartwieni, kiedy tutaj przychodzili, a uśmiechali się wychodząc. - Ich kroki są lżejsze - powiedziała jej sekretarka Devina - bo pan Rollins bierze wszystkie problemy na własne barki. Usłyszała jego głos i zadrżała. - Proszę się o nic nie martwić, panie King. Wyślę wszystkie niezbędne papiery. Kiedy już dostaniemy odpowiedź, moja sekretarka skontaktuje się z panem i zorganizuje spotkanie. Devin, ledwie tylko zamknął drzwi, odwrócił się gwałtownie w jej stronę. - Sallie! Odchodziłem od zmysłów. Codziennie dzwoniłem do centrum medycznego. Powiedz tylko, co mogę dla ciebie zrobić? Jak on się czuje, kochanie? - Niezbyt dobrze. Mam nadzieję, że intensywna terapia mu pomoże. John Noble, Su Li i inni specjaliści twierdzą, że już nigdy nie będzie taki, jak przedtem. Żyje i jestem za to wdzięczna losowi, ale to egzystencja z dnia na dzień. - Sallie... Sallie pokręciła głową. - Przyjechałam tu, żeby... żeby się z tobą pożegnać, Devin. Nie tylko życie Philipa nigdy już nie będzie takie samo, moje też nie. Muszę się nim zająć. Ja, nie inni ludzie. Ja mu to zrobiłam. Może nie bezpośrednio, ale to moja wina. Zerwanie z tobąjest jedynym sposobem, w jaki mogę zadośćuczynić mu za lata... lata udręki, jakich mu przysporzyłam. - Nie, nie mogę się na to zgodzić. Nie zgodzę się. Kocham ciebie, a ty kochasz mnie. Nie możesz tego zrobić, Sallie. - Tak, Devin. Mogę. My... mieliśmy już swoje pięć minut. Razem przeżyliśmy więcej niż inni ludzie przez swoje całe życie. Teraz muszę zacząć dzielić się z innymi. Nie mogę zatrzymać się w pół drogi. - Ja... ja nie będę wiedział, co bez ciebie zrobić, Sallie. Głos Devina rozrywał jej i tak już cierpiące serce. - Stałaś się całym moim światem. Jak którekolwiek z nas może żyć dalej samotnie? - Nie wiem, ale musimy pozostawić to za sobą. Zdaję sobie sprawę, że to nie będzie łatwe. Ja też żyłam dla ciebie, kochany, ale nic nie trwa wiecznie. Próbuję nam to ułatwić, ale wszystko partaczę. 75 - Nie. To, co mówisz, ma sens. Jeżeli Philip... - Nie. On nie wyzdrowieje na tyle, żeby mógł się sam o siebie zatroszczyć. Ja jestem wszystkim, co ma. Jest ode mnie całkowicie zależny, a ja nie mogę go zawieść. Ash... Ash i Fanny się rozstali. Ash nie mógł znieść kalectwa ojca. Na widok Philipa robi mu się niedobrze. Ja też muszę uporządkować bałagan, jaki mam teraz w głowie. Nie ma już dla ciebie miejsca w moim życiu, Devin. Obiecałam sobie, że nie będę płakać, po prostu będę żyć dalej. - Mogę dzwonić do ciebie? - zapytał Devin łamiącym się głosem. - Nie, kochanie, to musi być ostateczne rozstanie. Nie zniosłabym niczego innego. Będziemy mieli wspomnienia. - Nie chcę wspomnień, chcę ciebie! Musi być jakiś sposób. W Bostonie są świetni lekarze. Sallie, masz pieniądze, znajdź najlepszych, jacy istnieją. - Nie można naprawić tego, co się stało. Su Li na samym początku skontaktowała się z dwoma specjalistami, jednym z Nowego Jorku i jednym z Bostonu. Jest tak, jak jest. Pogodziłam się z tym i ty też musisz. - Nie. - Tak. Nie mamy żadnego wyboru. Chciałabym, żeby było inaczej. - Masz zamiar poświęcić życie człowiekowi, który... człowiekowi, który nie może wyzdrowieć. Nie mogę uwierzyć, że Philip chciałby, żebyś robiła dla niego coś takiego. Nie Philip, którego znam. To bez sensu, Sallie. - Nie, Devin. Tak jest dobrze. Póki nas śmierć nie rozłączy. Tak właśnie przysięgałam. Nie dałam mu miłości, wierności ani uczciwości. Philip i ja jakoś się z tym pogodziliśmy. Nie mogę już dłużej o tym mówić. Nie mogę sobie pozwolić na to, żeby się rozkleić. Muszę być silna dla Philipa. On mnie potrzebuje. Tak bardzo próbuje się uśmiechnąć, kiedy mnie widzi. Zrobiłby dla mnie wszystko. Ja nie mogę... nie chcę zrobić dla niego mniej. Jest nie tylko moim mężem, ale i przyjacielem. - Sallie... - Muszę już iść. Sallie zdusiła szloch. Tak naprawdę chciała tylko rzucić się w ramiona Devina. - Zawsze będę cię kochać, Devin. Zawsze, na zawsze, przez całą wieczność. Potem odwróciła się i wyszła z pokoju. Devin zamknął drzwi swojego gabinetu. Rozejrzał się wokół, obejmując wzrokiem świat, który sam dla siebie stworzył. Przypomniał sobie pierwsze dni, kiedy Sallie była jedynie jego klientką. Odchylił siew tył na krześle, zamknął oczy i przywołał swoje najcenniejsze wspomnienia. Potem spróbował wyjść myślą poza tę chwilę, w jutrzejszy dzień, w każdy następny. Nie widział nic prócz pustki. Jaki sens miało to wszystko? Przez resztę dnia pracował pilnie sortując akta, dzwoniąc do innych prawników, robiąc plany. Pod koniec dnia wypisał czek i włożył do koperty, którą umieścił na środku biurka swój ej sekretarki. Ostatnią rzeczą, jaką załatwił, był telefon do doktora Johna Noble z prośbą, żeby wpadł do jego biura, kiedy będzie wracał do siebie po wieczornych wizytach domowych. Następną godzinę spędził na pisa- 76 niu prywatnych listów, które zostawił w przegródce na pocztę wychodzącą. Poszperał po kieszeniach w poszukiwaniu papierosa i zorientował się, że w wymiętej paczce został ostatni. W porządku, potrzebował tylko jednego. Fanny była w kuchni sama. Simon, bliźniacy i Sallie przygotowywali Phili-pa do snu. Sunny i Billie poszły do domu Chue upiec bożonarodzeniowe ciasteczka. Usiadła przy stole obejmując dłońmi kubek z kawą. Wiedziała, że jeśli go wypije, nie zaśnie przez całą noc. Wróciło do niej to samo uczucie, które prześladowało ją w dniu ataku Philipa. Przełknęła trochę kawy, oparzyła sobie język i zaklęła cicho. Wypiła jeszcze jeden łyk, tym razem ostrożniej. Co mogłoby dziś być nie w porządku? Zbliża się Boże Narodzenie, a nic nie idzie źle w tym czasie, pomyślała. Gdzieś jednak działo się coś złego. Kiedy piętnaście minut później zadzwonił telefon, Fanny zerwała się z krzesła, żeby złapać za słuchawkę po pierwszym dzwonku. Zachrypniętym i zdenerwowanym głosem powiedziała: - Halo. Potem jej głos zmienił się w jęk, kiedy usłyszała z drugiej strony Johna Noble. - Proszę, nie mów mi, że coś stało się z Bess. John, proszę, nie mów mi nic takiego. - Bess czuje się świetnie. Fanny, chciałbym, żebyś usiadła. Powiem ci coś, a potem wsiadam do swój ego samochodu i j adę do was .Chcę... muszę cię przygotować, żebyś powzięła wszystkie... niezbędne kroki. Czy Ash jest z tobą? - Nie, John. Mój adwokat wysłał dziś rano papiery rozwodowe. O co chodzi, John? - O Devina. - Devin? Co się z nim stało? - Devin... zmarł w swoim biurze dziś wieczorem. Odłożę teraz słuchawkę. Powinienem być u was za niecałą godzinę. Łzy paliły Fanny pod powiekami. Devin nie żyje? Kochany, miły, wspaniały Devin, dzięki któremu dostała swoją pierwszą w życiu pracę, i który kochał Sallie bardziej niż życie? Fanny nalała sobie świeżą porcję kawy i wypiła łyk. Kiedy Simon wszedł do kuchni, gapiła się na dno filiżanki. - Już wiem, jesteś wróżką w przebraniu. Powiedz mi - powiedział dramatycznym tonem i złożył ręce - czy spotkam wysoką, smukłą blondynkę z wielką fortuną, która nie będzie mogła beze mnie żyć? - Dzwonił John Noble. Devin umarł. Nie powiedział, jak to się stało, ale myślę, że... w tej chwili John tu jedzie. 77 - O Boże, Fanny. To ja kazałem matce, żeby poj echała do miasta i porozmawiała z nim. - Nie wiń siebie. Powtarzałam jej to samo już od kilku dni. Za każdym razem, kiedy do mnie dzwoniła, prosiłam, żeby z nim porozmawiała. Przekazywałam j ej wszystkie wiadomości, które zostawiał. Kiedy mówiłam, patrzyła tak, jakby wcale mnie nie widziała. Słuchała, ale nie słyszała co mówię, rozumiesz?. Gdzie ona teraz jest? - Powiedziała, że idzie się położyć, żeby przed spaniem jeszcze poczytać. Wyglądała na wyczerpaną. Nawet z pomocą bliźniaków ciężko było rozebrać tatę i położyć go do łóżka. Mycie mu zębów przypominało horror. Biedny facet, próbuje walczyć ze swoją słabością. Chciałby, żeby mama robiła przy nim wszystko sama. Próbowałem mu wytłumaczyć, ale nie wiem, czy mnie zrozumiał. Mama waży pięćdziesiąt kilo, a tata ponad osiemdziesiąt. Myślę, że wstydził się, że musieliśmy go przewijać i że chłopcy widzieli... pomagali. Byli w tym naprawdę dobrzy. Sunny i Billie siedziały z nim dziś po południu, wcale się nie zniechęcają. Chętnie poświęcały mu czas i wydaje mi się, że nawet dobrze się bawiły. Możesz w to wierzyć lub nie, ale Sagę i Birch są w stanie zrozumieć to, co on mówi. Możesz być z nich dumna, Fanny. - Czuję, że powinnam się rozpłakać. Chcę płakać, ale nie mogę. Ktoś powinien płakać po Devinie. Jak myślisz, czy twoja matka ...? - Nie. Nie wiem też, czemu tak mówię. - Devin nie miał żadnej rodziny. Wspominał o tym kilka miesięcy temu. Powiedział, że rodzina Thorntonów jest jego jedyną. Chyba to znaczy, że musimy zrobić... wiesz... zająć się wszystkim. Sallie powiedziała mi kiedyś, że Devin chciał, żeby jego ciało poddano kremacji. Jestem katoliczką, więc niezbyt podoba mi się... ten pomysł. Jeżeli zrobi się coś takiego, nie pozostaje nic, człowiek po prostu znika. Sallie czerpie tyle pociechy z odwiedzania cmentarza, a w takim przypadku nie będzie miała żadnego miejsca, do którego mogłaby pójść. Wspomnienia nie wystarczą, nie w przypadku kogoś takiego jak Devin. Jeżeli jego testament mówi, że ciało ma być spalone, to mam zamiar zatrzymać prochy. Ja... zrobię... nie wiem, co, ale na pewno nie będzie żadnego rozrzucania ich na cztery strony świata. - Może... może moglibyśmy pochować... prochy na cmentarzu. - Nie należy do rodziny. - Cotton Easter też nie należał do rodziny - powiedział Simon. - Tak, ale to jest... była... ziemia Eastera. Och, Simon, dzieci naprawdę ciężko to przeżyją. Uwielbiały Devina. Boże Narodzenie będzie bardzo trudne. - Tylko, jeżeli myje takim uczynimy. Jest tyle rzeczy, za które możemy być wdzięczni. Tata żyje. Boże Narodzenie nie składa się tylko z paczek owiniętych czerwoną wstążką. Jeżeli mogę mieć tu coś do powiedzenia, to myślę, że powinniśmy postąpić według planu: ubrać choinkę i przygotować kolację wigilijną. Jestem pewien, że zapakowałaś już wszystkie prezenty. Nie sądzę, że należy mówić tacie o Devinie. 78 - Zgadzam się. - Napiłbym się kawy - stwierdził Simon. - Słyszę samochód. Podszedł do drzwi, żeby zaczekać na Johna Noble. - Zrobię kawę - stwierdziła Fanny. - Gdzie jest Sallie? - zapytał John stając w otwartych drzwiach. - Włóżku. Czyta - powiedziała Fanny. -Nie mówiliśmy jej. Jestterazw nie najlepszym stanie. Fanny spojrzała Johnowi prosto w oczy. - Czy to było... John przytaknął. - Zostawił list, czy coś w tym rodzaju? - Wszystko leżało na jego biurku: listy, testament, polisa ubezpieczeniowa. Listy z instrukcjami dla innych prawników dotyczącymi spraw w toku. Papiery Sallie, jak zapewne wiesz, były osobno, w drugim pokoju obok korytarza. Wszystko zostało zapakowane do pudeł, odpowiednio oznaczone i opatrzone nazwiskiem prawnika, który według Devina zajmie się jej sprawami tak dobrze, jak on to robił. Przejrzałem jego testament żeby zobaczyć, czy miał jakieś życzenia w kwestii pogrzebu. Polecił, żeby jego ciało poddano kremacji. Przewieziono je do kostnicy, gdzie pozostanie, aż podejmiecie decyzję. - Jak...? - Zastrzelił się. Użył poduszki, żeby... to była schludna śmierć. Nie znam na to innego słowa. To podobne do Devina, żeby załatwić sprawę w ten sposób. Fanny podała mu kubek z kawą. - Wypiję japo rozmowie z Sallie. Jest w swoim pokoju? - Tak, do końca korytarza i na lewo - powiedziała Fanny. - Poczekamy tutaj - rzekł Simon. John zapukał lekko do drzwi pokoju Sallie. Zaczekał, aż usłyszy jej głos. - Nie wyglądasz na zdziwioną moim widokiem, Sallie. - Żyję teraz z dnia na dzień, John. Trochę późno jak na wizytę domową, prawda? - Mam złe wieści. Nie ma dobrych słów na to, co chcę powiedzieć. Dziś wieczorem Devin popełnił samobójstwo. Wcześniej do mnie zadzwonił. Pewnie chciał, żebym to ja znalazł jego ciało. Sallie zamknęła oczy. - Doceniam to, że przyjechałeś, żeby mnie o tym zawiadomić. - Nie rozumiem, Sallie. - To nie takie znów bardzo skomplikowane. Musiałam powiedzieć Devinowi, że moje miejsce jest teraz tutaj, z Philipem, i że nie możemy się już więcej spotykać. Nigdy nie przypuszczałam, że można kochać kogoś aż tak bardzo. Devin czuł to samo. To rzadka rzecz, John, żeby dwoje ludzi zaznało takiej miłości, jaka była między nami. Moje życie się skończyło, przynajmniej dotychczasowe życie, takie, 79 jakim było przed wypadkiem Philipa. Wiele zawdzięczam Philipowi i nie mogę teraz odwrócić się do niego plecami. Nie mogłabym już dłużej dzielić życia z Devi-nem. Wyjaśniłam mu to i myślę, że zrozumiał. Nigdy jeszcze nie użyłam aż tylu słów, żeby powiedzieć, że czuję się martwa. Devin zna... znał mnie tak dobrze. Kiedy dwoje ludzi się kocha, są dostrojeni do siebie nawzajem. Nie chciał dłużej żyć i rozumiem, dlaczego zrobił to, co zrobił. Nie mówię tego przez próżność, John, kiedy twierdzę, że Devin nie mógł beze mnie żyć. Dlatego, że czuję się taka... nie znoszę używać słowa „martwa", ale muszę, bo tak właśnie się czuję. Wiem, że muszę zająć się Philipem. Kiedy Philip... odejdzie, zrobię to samo, co zrobił Devin. Dziękuję, że tu przyjechałeś, John. Myślę, że pójdę już spać. - Zostawił dla ciebie list. Mam go położyć na komodzie? - Tak. Dobranoc, John. John zszedł ze schodów, wypił kubek kawy i powtórzył, o czym rozmawiał z Sallie. - Wyjeżdżam teraz. Chcę być z moją rodziną. Zadzwońcie do mnie, jeżeli będę potrzebny. Następnego dnia o godzinie dwunastej w południe rodzina Thorntonów, z wyjątkiem Sallie, Philipa i Asha przeniosła prochy Devina Rollinsa na prywatny cmentarz położony na zboczu góry, gdzie Chue przygotował niewielki dołek. Simon pochylił się i delikatnie, z szacunkiem włożył do niego urnę. Członkowie rodziny patrzyli, jak Chue zrzuca na nią twardą, zamarzniętą ziemią. Simon zmówił modlitwę. Reszta żałobników pochyliła głowy, a ich oczy pełne były łez. Stojąc w oknie ciepłego, przytulnego domu, Sallie Thornton przyglądała się prostej ceremonii. Jej oczy były suche, a serce ledwie biło. Padał drobny, biały śnieżek. Przycisnęła czoło do szyby. - Zaczekaj na mnie, Devin. Będę tam, zanim się spostrzeżesz. - wyszeptała. Udręka wjej głosie była tak intensywna, że Philip zaczął bełkotać. Sallie odwróciła się z obojętnym wyrazem twarzy. - Śnieg pada. Chyba jednak będziemy mieli białe święta. Znów bełkotanie. - Gdzie są wszyscy? Na zewnątrz. Idą w dół zbocza, żeby wybrać właściwe drzewko. Simon powiedział, że sam je zrąbie. Myślę, że Chue będzie trochę zły. Robił to od czterdziestu lat, więc też poszedł, bo stwierdził, że potrafi jednym spojrzeniem ocenić wysokość i szerokość choinki. Nie miałam pojęcia, że to wymaga tyle zachodu. Wiedziałeś, Philipie, że w pniu trzeba wydrążyć otwór, a potem wstawić drzewko do wiadra z wodą? Chue mówi, że można zobaczyć, jak drzewo wypija wodę. Naprawdę. Wydaje mi się to niewiarygodne. Pokój wypełniło niespokojne bełkotanie. - Skąd przyszło ci do głowy, że paplę? Co mogłoby być nie w porządku, przecież mamy Wigilię? Wiem, że chcesz, żeby wszyscy siedzieli tu z tobą przez 80 cały czas, ale to niemożliwe, Philipie. Nigdy nie zostawimy cię samego, ale nie możesz oczekiwać, że wszyscy naraz będą tu bez przerwy siedzieć. Proszę, nie denerwuj się. Nie ma powodu, żebyś się bał. - Devin? Nie, Philipie, Devin nie spędzi z nami świąt w tym roku. Porozmawiajmy o czymś innym, może chcesz, żebym ci przeczytała poranną gazetę? Nie. Aha, rozumiem, Birch przeczyta ci ją później. Naprawdę on czyta z większą werwą? Popracuję nad tym, Philipie, a kiedy Birch wróci do szkoły, przejmę jego zadania. Sagę dobrze sobie radzi z dowcipami. Muszę słuchać uważnie, jak on to robi. To zadanie stworzone dla mnie. Tak, tak samo jak twoje, kiedy przyjechałeś po raz pierwszy do Sunrise. To było tak dawno temu, Philipie, a jednak mam wrażenie, jakby się to stało w zeszłym tygodniu. Sallie usiadła na podłodze przy wózku Philipa. Położyła głowę na kolanach męża, a łzy spływały jej po policzkach. Nie wydała żadnego dźwięku. Philip gwałtownie mrugał, wpatrując się w okno i padający śnieg. W jego oczach pojawiły się łzy. Wiedział, że spadną na wijące się blond włosy kobiety, którą bardzo kochał, ale nic nie mógł na to poradzić. Tak samo, jak nic nie mógł poradzić na to, co działo się za oknem. Próbował poruszyć ramieniem, dłonią, palcami. Z wysiłku aż pot wystąpił mu na czoło. Skoncentrował się jeszcze bardziej, a potem zmówił jedyną modlitwę, jaką pamiętał. Boże Narodzenie może być czasem cudów, jeżeli tylko ma się wiarę, a Philip wierzył zawsze. Chciał zmówić modlitwę jeszcze raz, ale słowa umknęły muz pamięci. Wiedział, że jego palce przesunęły się, i dotknęły włosów miękkich niczym jedwab. Poruszył dłonią. Stał się cud. Ozeroki ganek chaty miał rozmiar tarasu. Pomalowano go na ciepły, żółty <3 kolor. - Potrzebujecie kojących barw - powiedział John Noble. A ponieważ John był przyjacielem i zarazem lekarzem Philipa, Sallie kazała pomalować ganek na kolor wiosennych żonkili. Wiklinowe meble były bladozielone - w kolorze, który według Johna, również działał kojąco. Aż do października z belek zwieszały się soczystozielone pnącza, na które Philip mógł patrzeć leżąc na plecach na przenośnym stole do terapii. Dwie huśtawki w przeciwległych krańcach ganku również pomalowano na miękki, zielony kolor. Philip zażądał huśtawek, żeby Sallie mogła przyglądać się, jak terapeuta z Nowego Jorku, biorący sto pięćdziesiąt dolarów za godzinę, okładał pięściami i masował jego ciało sześć godzin dziennie, siedem dni w tygodniu. Terapia zaczynała się wcześnie rano, na ogół zaraz po śniadaniu. Trwała trzy i pół godziny. Poświęcenie Sallie, wytrzymałość Philipa, chciwość terapeuty i wiedza Johna Noble dowiodły, że ciało może ozdrowieć. Philip chodził już 6 - Przekleństwo Vegas g \ 0 lasce, jego mowa stała się zrozumiała, jego odruchy motoryczne znacznie się poprawiły. Czasami miewał zaniki pamięci albo zaczynał zdanie i urywał je w połowie zapomniawszy, co próbował powiedzieć, ale zdarzało mu się to coraz rzadziej. Sallie piła kawę siedząc na huśtawce. Nienawidziła wyposażenia medycznego, które wypełniało ganek: wózek inwalidzki, laski, kule, stół do terapii, sterta ciężarków, kijki używane do różnych ćwiczeń ruchowych. Na wiklinowym stole leżały ręczniki, maści, mazidła, książki medyczne i awaryjny telefon. Nienawidziła siedzenia na tym ganku przez dziewięć miesięcy w roku. Nienawidziła tego domu, nienawidziła ganku. A najbardziej ze wszystkiego nienawidziła swojego męża. Dokończyła kawę i wstała z huśtawki. - Dokąd idziesz, Sallie? - zapytał Philip. Sallie nauczyła się panować nad swoją twarzą tak, że nie wyrażała absolutnie niczego. - Pytasz mnie o to każdego ranka, Philipie. Idę do środka. - Co będziesz robić? Sallie poczuła, żekarkjej sztywnieje. Miała na to pytanie standardową odpowiedź, której udzielała od trzech i pół roku: „Idę do łazienki". Dzisiaj bez żadnego szczególnego powodu nie miała ochoty mówić tego samego, co zwykle. Powiedziała więc: - Mam zamiar upiec ciasto, a potem całe zjeść. Jego głos był płaczliwy - Philip użalał się nad sobą. - Chcę, żebyś była tutaj ze mną. Nie chcę ciasta. - Powiedziałam, że upiekę ciasto dla siebie. Nie zaproponowałam, że się z tobą podzielę. Patrzyłam na ciebie codziennie przez ostatnie trzy i pół roku. Myślę, że już wystarczająco mnie ukarałeś. John stwierdził, że nie potrzebujesz tej terapii tak często, i że mogliśmy z niej zrezygnować dziesięć miesięcy temu. Teraz wystarczy tylko raz w tygodniu. Twój nowy, miejscowy terapeuta z centrum medycznego będzie przyjeżdżał w poniedziałki i pracował z tobą przez cztery godziny. Da ci listę zadań do wykonania. To oznacza, Philipie, że jesteś gotów sam zacząć się o siebie troszczyć. Byłam twoją niewolnicą przez ostatnie trzy 1 pół roku. To wystarczy. Chue przyjdzie tu później, żeby przenieść wszystkie te przyrządy do stodoły w Sunrise. Będziesz musiał się przenieść, bo ganek i meble zo staną przemalowane. Philip zaczął płakać, aż zatrzęsły mu się ramiona. - Czemu mi to robisz? Sallie ze złości cisnęła swoją filiżankę przez poręcz, a potem podeszła do męża. - Jesteś mężczyzną, więc zachowuj się jak mężczyzna - powiedziała. Wiedziała, że odraza, jaką czuła w końcu pojawiła się na jej twarzy. Ukrywała ją przed wzrokiem męża od dnia ataku. - Mogę popatrzeć, jak będziesz piekła to ciasto? - Nie! Nic nie rozumiesz , prawda, Philipie? - Czego nie rozumiem? 82 - Tego chorego przywiązania, jakiego ode mnie wymagasz. Winy, którą mnie obciążasz. Nie mogęjuż dłużej tego znieść. Nie będę znosić tego dłużej. Czujesz się wystarczająco dobrze, żeby pracować. Trzech różnych specjalistów tak powiedziało. Nie twierdzę, że powinieneś wchodzić do wybiegów dla kurcząt, ale możesz zająć się biurowymi sprawami. Możesz zacząć od kilku godzin dziennie i pracować tyle, ile będziesz w stanie. Jesteś zbyt młody, żeby przegrać swoje życie. Każdy musi mieć jakiś cel, a ja nie jestem twoim celem. Czas już, żebyś zajął się sam sobą. - Boję się - powiedział Philip załamując ręce. - Co będzie, jeżeli... - Jeżeli co? Jeżeli znowu się to stanie? Ja nie mogę temu zapobiec, Phili-pie. Powiedziałabym nawet, że szansę na to, że atak się powtórzy są większe, jeśli będziesz tutaj siedział jęcząc i użalając się nad sobą. Powinieneś poruszać się, robić różne rzeczy, interesować się życiem - ja nie mogę zrobić tego za ciebie. Musisz sam się tym zająć, musisz tego chcieć. Nie sądź ani przez chwilę, że nie wiem, na czym polega twoja taktyka. Przywiązałeś mnie do siebie. Zawiązałeś mi linę na szyi i próbujesz zaciskać ją za każdym razem, kiedy myślisz, że mogłabym odejść. Karzesz mnie za to, że nie kochałam cię tak, jak tego chciałeś. Wbrew sobie nie potrafiłeś nienawidzić Devina, bo był dobrym, miłym człowiekiem, a teraz chcesz, żebym za niego płaciła. Zapłaciłam, wciąż tylko płaciłam i płaciłam. I teraz mogęjuż od ciebie odejść. Nie obejrzę się za siebie i nigdy nie wrócę. Przenigdy. Spójrz na mnie, Philip, czytaj z moich ust: Nie lubię cię! - Ty dziwko! - powiedział Philip pod nosem, ale Sallie świetnie to usłyszała. - Być może. Jeżeli nią jestem, tobie to zawdzięczam. I możesz darować sobie bzdury o tym, że się boisz. Nie masz w sobie ani grama strachu. To, co czujesz, to mściwość, gniew i cała gama innych emocji. Chciałabym ci przypomnieć po raz kolejny, że chciałam się z tobą rozwieść. Ty powiedziałeś „nie". Lepiej mnie posłuchaj, bo... nie będę znosić cię cierpliwie ani chwili dłużej. - Nie chciałem nazwać cię dziwką. - Owszem, chciałeś. W porządku, to było z twojej strony uczucie, a teraz zaprzeczasz. Robi mi się niedobrze, kiedy na ciebie patrzę, Philipie. - Zmienię się. Będę robił to, czego chcesz. Pojadę na ranczo i zacznę powoli pracować. Nie odchodź, Sallie. - Nie chcę, żebyś robił to dla mnie. Chcę, żebyś miał ochotę zrobić to dla siebie. Nie mam ci nic więcej do powiedzenia. Będąc już w kuchni podniosła słuchawkę. - Chue, tu Sallie. Chciałabym, żebyś przyszedł teraz i wyniósł rzeczy z ganku. Jeżeli Philip będzie siedział na jednym z krzeseł, zacznij malować po nim. Sallie dramatycznym gestem otrzepała ręce. Czas upiec ciasto. Zjadła je, kiedy było jeszcze gorące, a lukier kapał ze wszystkich stron. Wypiła dwie butelki wody sodowej, a potem poszła do salonu pozbyć się domowych przyrządów do ćwiczeń Philipa, których jedynym zadaniem było znęcać się nad jej duszą. Zdaniem 83 specjalistów, terapeuty i Johna Noble, wszystko, co musiał teraz robić Philip, to chodzić na długie spacery z ciężarkami przymocowanymi do kostek i przegubów. Kiedy już wypchnęła wszystkie rzeczy z salonu na ganek, wrzuciła pudło z ciężarkami do szafy. Teraz przyszła pora, żeby pójść na cmentarz. Potrzebowała rozmowy z tymi, których kiedyś kochała. W końcu nadszedł czas zrzucić z siebie winę. Teraz, skoro już podjęła decyzję, czuła się o wiele lżej. Czas znów zająć swoje miejsce pod słońcem. 1975-1978 e wlwimie utozdziai ózóóiu spojrzała na kalendarz wiszący w jej biurze. Wielkim czerwonym C_y kółkiem zaznaczono datę czternasty lipca tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego piątego roku. Do uroczystego przyjęcia z okazji pierwszego notowania na giełdzie „Ubranek Sunny" oraz na cześć siedemdziesiątych piątych urodzin Phili-pa zostało pięć dni. Gdzie podziało się ostatnich dwanaście lat? W jednej chwili pakowała walizki Billie, żeby wysłać ją do Instytutu Technologii Mody w Nowym Jorku, a już w następnej jej firma zaczęła być notowana na nowojorskiej giełdzie papierów wartościowych. Wciąż dobrze pamiętała dzień, w którym Simon i bliźniacy weszli do jej małej, zaśmieconej pracowni i powiedzieli: „Czas już wypuścić akcje". Potem Simon osłodził to oświadczenie mówiąc, że „Billie Limited", firma tekstylna Billie Coleman, także będzie notowana na giełdzie. Tak wiele zdarzyło się w ciągu ostatnich lat. Philip zachorował, Sallie wycofała się z normalnego życia, a jej samej nie udało się doprowadzić do końca sprawy rozwodowej z Ashem. Wciąż kochała Simona i miłość tę chowała głęboko w swoim sercu, każdego dnia zaprzeczając jej istnieniu. „Ubranka Sunny" znalazły się na samym szczycie, prześcigając inne firmy detaliczne. Riley Coleman, jedyny syn Billie i Mossa zabił się za granicą lecąc wadliwym samolotem Cole-manów. Rok później, w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym roku, Seth i Agnes zginęli w wypadku. Ostatnim nieszczęściem była śmierć Mossa - zmarł na białaczkę osiemnaście miesięcy temu. Nie można powiedzieć, żeby rodziny Colema-nów czy Thorntonów miały jakieś szczególne błogosławieństwo od Boga. Fanny była w sentymentalnym nastroju. Dzisiaj będzie musiała poradzić sobie z drastyczną zmianą w stanie zdrowia Philipa i nieprzytomnym spojrzeniem Sallie. Dzisiaj zada właściwe pytania i nie da się zbyć wymijającymi odpowiedziami na temat zdrowia Sallie i jej planów na przyszłość, jeżeli w ogóle jakieś 87 ma. Dzisiaj zabierze Sallie z góry do miasta na wspólny obiad, jeżeli tylko teściowa nie odwoła ich spotkania. Nie było właściwie powodu, żeby po czternastu długich latach, które przeżyła w charakterze niewolnicy Philipa, dzisiaj akurat zgodziła się opuścić górę. Sallie spędzała całe dnie bez przerwy czytając - po cichu dla siebie samej albo głośno dla Philipa. Fanny ani razu w ciągu tych czternastu lat nie usłyszała, żeby Sallie wymieniła imię Devina Rollinsa. O ile wiedziała, Sallie nie chodziła też na cmentarz, chyba że robiła to w środku nocy. Żona pana Philipa Thorntona stała się pustelnicą, która nie dbała już wcale o to, jak wygląda, czy też co na siebie wkłada. Wyrafinowana, starannie ubrana kobieta sprzed lat zniknęła bez śladu. Jej miejsce zajęła nieporządnie przyodziana osoba, która związywała włosy w węzeł na czubku głowy i przez cały dzień odpalała jednego papierosa od drugiego. Jej piękny, kryształowo czysty głos był teraz szorstki i zachrypnięty od alkoholu i papierosów. Fanny uporządkowała swoje miejsce pracy, żeby móc usiąść i zabrać się do roboty, kiedy tylko wróci. Chowając próbki materiałów, projekty i wzory, zastanawiała się nad ważnym oświadczeniem, jakie, według Simona, jego matka miała ogłosić podczas przyjęcia. Fanny była zaskoczona, że jej teściowa w ogóle zdecydowała się w nim uczestniczyć. Czy dzisiaj Sallie da jej jakąś wskazówkę? Wiele rzeczy mogło się zdarzyć. Na przykład to, że jutro wybierze się do Simona i powie mu, że go kocha i wyjedzie z nim. Znowu pomyślała o Sallie i przeraziła się. Na swój sposób kroczyła dokładnie tą samą drogą, którą kiedyś szła Sallie. Ich życia tak bardzo były do siebie podobne. Fanny sprawdziła jeszcze raz makijaż, poprawiła szminką wargi, przesunęła palcami po swojej nowej, krótkiej fryzurze. Jej letni strój oznajmiał, że Fanny jest elegancką damą udającą się do miasta. Wykrzywiła twarz w lustrze. - Lepiej, żebyś była gotowa, Sallie, bo jeżeli nie, to i tak zabiorę cię do miasta, choćbym musiała zaciągnąć cię tam za włosy - mruknęła Fanny siadając za kierownicą swój ego samochodu. Zatrzymała auto przed wejściem do chatki i oniemiała. Sallie miała na sobie lekki, letni kostium a pod żakietem sweter z długimi rękawami. W tym stroju wyglądała grubo. Bogate klejnoty połyskiwały na jej szyi i w uszach. Pierścionki i bransolety iskrzyły się w jasnym świetle słońca. Sallie poważnie potraktowała wyprawę do miasta. - Zaskoczona? - Niezupełnie. Ale myślałam, że zaciągnę cię do miasta za włosy. - Wiem, dlatego postanowiłam ułatwić ci zadanie. Chciałabym jednak zrezygnować z obiadu i zabrać cię w pewne miejsce. Bardzo szczególne miejsce. Jedźmy, będę wskazywać ci drogę. - W porządku. Zrobię wszystko, byle tylko wyciągnąć cię z tego domu. Jak możesz tu wytrzymać? - Wytrzymuję, Fanny, ponieważ nie mam innego wyjścia. Takie jest życie. Tyle już przeszłam, że stałam się odporna na wszystko. Mam siedemdziesiąt jeden lat. Nigdy nie przypuszczałam, że skończę w taki sposób. Pomyślałam ostatnio, że zrobię sobie operację plastyczną, żeby usunąć zmarszczki. Co o tym myślisz? Serce Fanny zaczęło bić szybciej. Działo się tutaj coś ważnego, a ona nic z tego nie rozumiała. - Cóż, osobiście nie sądzę, żebym zgodziła się pójść pod nóż dla czegoś tak próżnego, jak usunięcie zmarszczek. Dlaczego chcesz zrobić coś takiego, Sallie, w twoim wieku? Gdzieś czytałam, że najpierw trzeba przejść na dietę. Powiedz mi dlaczego. - Chcę dobrze wyglądać, kiedy umrę. Fanny skręciła nagle kierownicę i mało brakowało, a samochód nie zmieściłby się w zakręcie drogi. - Nie umrzesz jeszcze przez długi czas. Czekała, ale Sallie nie odpowiedziała. Po prostu patrzyła przed siebie z ustami zaciśniętymi w ponurą linię. Jechały w zupełnej ciszy przez niemal godzinę. - Jesteśmy prawie na miejscu - odezwała się w końcu Sallie. - Skręć w lewo, kiedy zobaczysz polną drogę. Przypuszczam, że jest teraz zarośnięta, ale na poboczu powinna stać jakaś skrzynka na listy. - Dokąd jedziemy, Sallie? - Powiedziałam ci, w bardzo szczególne miejsce. - Co sprawia, że jest takie szczególne? - zapytała Fanny. - To tutaj, skręć w prawo. Naprawdę wszystko zarosło. Ale to tylko zielsko i trawa, samochodowi nic się nie stanie. Jesteśmy już niedaleko. Topole sąo wiele piękniejsze niż zapamiętałam. Powąchaj, jak pachnie bylica. W tym roku ten zapach jest wyjątkowo słodki, prawda? Możesz zatrzymać samochód tutaj, resztę drogi przejdziemy piechotą. Myślę, że Chue mógłby tu przyjechać i oczyścić ogród. Jak sądzisz, czy to byłoby mądre? Serce Fanny niespokojnie tłukło się w piersi. Gapiła się na teściową próbując pojąć dziwny wyraz jej twarzy, śpiewny ton głosu, pytania, jakie jej zadawała. Sallie nie wydawała się wcale przejmować tym, że nie otrzymuje żadnych odpowiedzi. - Piękny jest, prawda? Fanny popatrzyła na mały domek, który usadowił się pośród topól. - O tak, Sallie. Czyj to dom? - Kiedyś należał do Devina. Zapisał mi go w testamencie. Ja dzisiaj daję go tobie. Nie chcę wspominać o nim w swojej ostatniej woli. Kilka tygodni temu przepisałam go na ciebie. Nie mogę sobie wyobrazić żadnej innej osoby, która będzie kochać to miejsce tak, jak ja je kochałam... kocham. Devin ochrzcił go Domem Szczęścia Sallie i Devina. Otrzymał go w spadku od Alvina Waringa. Wolałabym, żebyś nie mówiła o nim ludziom. Powiedz Simonowi, ale nikomu innemu. Chciałabym, żeby to miejsce było dla ciebie... samotnią, twoim prywatnym schronieniem. W najbliższym czasie możesz potrzebować sanktuarium. Nie chcę być czarnowidzem, ale nigdy nie wiadomo, co przyniesie przyszłość. Rynek papierów wartościowych może załamać się choćby jutro. Stopy procentowe mogą spaść. Człowiek potrzebuje małego gniazdka. Tak właśnie zawsze myślałam o tym domu - moje gniazdko. Uwielbiałam trzymać to w sekrecie, tak samo jak Devin. Kiedy tu przyjeżdżaliśmy, nikt nie wiedział, gdzie jesteśmy. Przez długi czas nie było tu telefonu. Chodź, pokażę ci wszystko. 89 - Dlaczego dzisiaj, Sallie? - Dlatego, że chciałam przyjechać tutaj po raz ostatni i sama pokazać ci dom. Nie miałam ochoty ci o nim opowiadać, nie powinnaś też dowiadywać się o nim z dokumentów. Ja... ja wkrótce umrę, Fanny. Bardzo niedługo. - Cofnij te słowa, Sallie - zbyt głośno powiedziała Fanny. - No i popatrz, co zrobiłaś, przepłoszyłaś ptaki z drzew. Kochana Fanny, naprawdę nie mogę ich cofnąć. Mama, Cotton i Devin na mnie czekają. I tak już zbyt długo zwlekałam. Devin i ja wiele razy rozmawialiśmy o tym, co zrobiłoby którekolwiek z nas, gdyby temu drugiemu coś się stało. Wiedziałam, że Devin nie mógłby żyć beze mnie. On wiedział, że nie mogłabym uciec od moich obowiązków względem Philipa. Próbowałam, i popatrz tylko, jakiego narobiłam bałaganu. Devin zrobił to, co musiał, podobnie jak ja. - Zabijałaś się, żeby tylko dbać o Philipa. Powinnaś była pozwolić, żeby zajęli się nim specjaliści. Ale nie ty to sobie zrobiłaś, tylko Philip. On doszedł do zdrowia już w dwa lata po ataku. Ty rozpieszczałaś go jeszcze przez następne półtora roku. Bess mi o tym powiedziała. Lekarze orzekli, że już nigdy nie będzie chodził, a Philip chodzi. Ci sami geniusze medycyny stwierdzili, że jego mowa pozostanie niezrozumiała. Philip mówi niemal tak samo dobrze jak ty czyja. Zrobił nas wszystkich w konia i w ten sposób przywiązał cię do siebie, a ty pozwoliłaś mu na to dlatego, że czułaś się winna. - Kazał mi pokutować za Devina. Zapłaciłam tę cenę, Fanny, zapłaciłam co do centa. Teraz powiedz mi czy to prawda, co powiedziałaś o diecie przed operacją plastyczną? - Tak. - Jak myślisz, ile trzeba czasu, żebym zrzuciła czternaście kilogramów? - Dwadzieścia lat. Nie rozmawiajmy o tym, Sallie. - Mówię poważnie. - Sześć miesięcy, może dłużej. - Nie mam sześciu miesięcy. Potrzebuję twojej pomocy, Fanny. - Dajmy temu spokój. Ludzie nie decydują się na operację plastyczną, kiedy. .. kiedy... - Kiedy umierają? Skąd wiesz, że nie? Będę jadła sałatę i marchewki, i będę łykać mnóstwo witamin. Powinno mi się udać schudnąć w ciągu dwóch miesięcy. Tydzień później pójdę na operację plastyczną. To mi daje jeszcze trzy tygodnie. Lekarze mogą się mylić, możliwe, że zostało mi więcej czasu. Philip jest żywym dowodem na to, że oni też popełniająbłędy. Oczywiście, mogę nie być w stanie... poruszać się swobodnie, ale szwy po operacji mogą się zagoić w łóżku. - Zamknij się, Sallie. Doprowadzasz mnie do szału. Jak możesz w tej sytuacji być taka cholernie praktyczna? - Dlatego, że żyję z tym już od dłuższego czasu. Nie chciałam nikogo obciążać. - Sallie, po co według ciebie ma się rodzinę? Rodzina j est nie tylko na dobre czasy, na złe również. Powinnam... być przy tobie, żeby cię wysłuchać, nawet jeśli nie mogłabym zrobić nic więcej. Odwiedzałabym cię częściej, ale myślałam, 90 że nie chcesz mnie widzieć. Każdej nocy płakałam z twojego powodu i każdej nocy modliłam się za ciebie. Tylko tyle mogłam zrobić. Sallie usiadła na kępie chwastów. - Fanny, kocham cię jak własną córkę. Pomożesz mi? - Oczywiście, że ci pomogę. Myślałaś choć przez chwilę, że tego nie zrobię? - Nie. Potrzebujemy planu. - Potrzebujemy więcej niż tylko planu. Co jest z tobą nie tak, Sallie? - Wszystko. Jakiego planu? Operacja plastyczna odmładza o piętnaście lat. Widziałam to w telewizji. Powinnam wyglądać dokładnie tak samo jak wtedy, kiedy Devin... kiedy Devin widział mnie po raz ostatni. Pomyśl, jakie to nadzwyczajne. Fanny usiadła w wysokiej trawie i objęła kolana ramionami. - Już teraz za tobą tęsknię. Co ja bez ciebie zrobię? Łzy potoczyły się z jej oczu. - Opamiętasz się, dostaniesz rozwód i wyjdziesz za Simona. Powinnaś była zrobić to czternaście lat temu. Rodzina jest dobra dlatego, Fanny, że żyjesz dalej w swoich dzieciach. W każdym dniu twojego życia będziesz mnie widziała w Si-monie. To, co we mnie najlepsze, można dostrzec w moim synu. Nie wiem, dlaczego, ale tak właśnie jest. I taki będzie mój spadek dla ciebie: to oraz ten dom wśród topól. Boli mnie, kiedy widzę, że płaczesz przeze mnie. Chodź, chcę ci pokazać dom. Potem możemy wymyślić plan mojej diety i operacji plastycznej. Aha, musisz odwołać przyjęcie. Nie ma na nie czasu. Philip i tak nie miał na nie ochoty. Zadzwoniłam już do połowy gości z listy i odwołałam zaproszenia. Będziesz musiała zadzwonić do reszty, chyba, że zrobią to Sunny i Billie. - I teraz mi to mówisz, za pięć dwunasta? Sallie, jest za późno. - Nie, nigdy nie jest za późno. Simon zawsze robi wszystko za pięć dwunasta. Okazało się, że Philip ma uszkodzone nerki. Nie przeżyje tygodnia. Bóg musiał pomyśleć, że jednak nie jestem taka bardzo zła. Zabierze najpierw Philipa, żeby nie był dla nikogo ciężarem, kiedy ja odejdę. To zadziwiające, jak wszystko się układa. Oszołomiona Fanny poszła za Sallie po trawie sięgającej do pasa, próbując zrozumieć wszystko, co jej teściowa właśnie powiedziała. - Jak ci się podoba? Czyż to nie cudowne miejsce? - stały przed domem, ramię w ramię. - Wejdźmy do środka. Wnętrze jest czarujące. Devin sam zrobił niektóre drewniane stoły. - Może mogłybyśmy wrócić tu innego dnia. Ja... zatrzymam stoły, niczego tu nie zmienię. Obiecuję ci to, Sallie - ociągała się Fanny. Z jakiegoś powodu nie mogła znieść myśli, że ma wejść do środka. - Masz rację, musimy wracać. Chcę sprawdzić, jak czuje się Philip i muszę zadzwonić do Asha i Simona. Co zrobisz z chatką, kiedy obojga nas już nie będzie? Fanny otworzyła na oścież drzwiczki samochodu. - Co zrobię? - Chciałabym, żebyś ją spaliła. - Spaliła? Chcesz, żebym ją spaliła? - powiedziała Fanny z głupią miną. 91 - Tak. Niemożliwe, żeby to się działo naprawdę. To musi być sen, koszmar, z którego za chwilę się zbudzi. - Dobrze. - Niech to wygląda na wypadek. Nie ubiegaj się o pieniądze z ubezpieczenia. Nie jestem w stanie wyrazić, jak bardzo nienawidzę tej chaty. Tylko upewnij się, że wiatr wieje w dobrą stronę, inaczej spalisz całą górę. O, Boże. O, Boże. Fanny skinęła głową. - Kiedy odejdę, Fanny, chcę, żebyś wykopała Devina i zmieszała razem nasze prochy. Może będziesz potrzebowała jeszcze kogoś, żeby to zrobić. Sunny albo Billie Coleman mogą ci pomóc. Nikt inny. Fanny opuściła głowę na kierownicę. Płakała teraz tak, jak jeszcze nigdy w życiu. - Pewnie żałujesz teraz, że zaproponowałaś mi tę wycieczkę - rzekła Sallie. Fanny pokiwała głową w górę i w dół. - Czy to więcej niż możesz znieść, Fanny? Zawsze wierzyłam, że Bóg nigdy nie daje człowiekowi więcej, niż ten może znieść. - Nie, nie, poradzę sobie. Nie chcę, żebyś umierała, Sallie. Jestem samolubna - chciałabym, żebyś żyła wiecznie. Nie wiem, jak sobie radzić ze śmiercią. Nie wiem, skąd Billie wzięła siłę, żeby żyć dalej po tym, jak straciła matkę, męża i j edynego syna. Matka nie powinna chować własnego dziecka. Nie sądzę, żebym ja miała aż tyle siły. Załamię się, a ty... ty będziesz tam w górze i stwierdzisz, że pomyliłaś się wybierając mnie, żebym... spaliła twoją chatę i... i... do wszystkich tych innych rzeczy. - Potrafię poznać, czy ktoś ma charakter, a zobaczyłam go w tobie już przy pierwszym naszym spotkaniu. Krótko mówiąc, droga Fanny, nie ma nikogo innego, komu mogłabym zaufać do tego stopnia. Musimy wracać na drogę, kochanie. Tak, do licha, musiały wrócić na autostradę. Opony samochodu Fanny zapiszczały, kiedy z impetem wyjechała na drogę, z całej siły dociskając nogąpedał gazu. Wszystko, czego teraz chciała, to wrócić do swojej małej pracowni, zamknąć drzwi na klucz i skulić się na jednym z czerwonych foteli. Fanny zatrzymała samochód przed chatką Sallie. - Czy chcesz, żebym weszła? Mogę coś dla ciebie zrobić? Głos Sallie był radosny i beztroski. - Nic a nic, Fanny. To jest lista gości, do których trzeba zadzwonić i odwołać przyjęcie. Zakreśliłam tych, do którychjuż dzwoniłam. Przyjdę do twojej pracowni wczesnym wieczorem i będziemy mogły popracować nad moim planem. W porządku? - Oczywiście. Nie musisz mnie o to prosić, Sallie. Czy mogłybyśmy przestać być dla siebie tak niemożliwie uprzejme? Sallie obeszła samochód, pochyliła się i obj ęła siedzącą za kierownicą Fanny. - Jesteś najdroższą, najsłodszą o sobą na tej ziemi. Widzęjednak cienie w twoich oczach i to mnie martwi. Zasługujesz na szczęście i smutno mi, że nie będę żyła wystarczająco długo, żeby zobaczyć cię naprawdę szczęśliwą. Musimy to przedyskutować zanim odejdę. Do zobaczenia później. 92 Fanny pobiegła do swojej pracowni, a ręce drżały jej tak bardzo, że ledwie udało jej się zasunąć rygiel. Skuliła się w ciasny kłębek w jednym z ogromnych czerwonych foteli i zaczęła łkać tak, że aż ramiona trzęsły się jej z rozpaczy. Minęło wiele czasu zanim zmęczyła się płaczem, którego tyle już było tego dnia. Sięgnęła po telefon. - Proszę z panem Tinsdale. Mówi Fanny Thornton. Kiedy w słuchawce odezwał się głos prawnika, Fanny wyprostowała się. - Panie Tinsdale, proszę wysłać moje papiery rozwodowe. Wiem, że przygotował je pan już czternaście lat temu. Teraz jestem wreszcie gotowa. To dla mnie bardzo ważne, żeby zostały wysłane j eszcze dzisiaj. Nie, nie zmienię znowu zdania. Doceniam cierpliwość, jakami pan okazuje. Tak, przekażę Sallie pozdrowienia od pana. Do widzenia. Potem Fanny zadzwoniła do JohnaNoble. Kiedy usłyszała w słuchawce jego kojący głos, poczuła ulgę i jej napięte ciało natychmiast się rozluźniło. - John, muszę z tobą porozmawiać o czymś bardzo ważnym. Chcę tylko, żebyś mnie wysłuchał... a kiedy skończę, powiedz mi, czy... czy to da się zrobić. Dziesięć minut później Fanny odchrząknęła: - Wiem, że dam sobie z tym radę, ale czy to wystarczy Sallie? - Fanny, zawsze byłem zdania, że kiedy człowiek zbliża się do kresu życia, należy liczyć się z jego życzeniami. Sallie ma bardzo silną wolę. Jeżeli chce się poddać operacji plastycznej, niech to zrobi, ale powinna zdecydować się na nią już teraz. Chce przejść na dietę, niech przechodzi - i tak to zrobi, jeśli jest aż tak zdecydowana, jak mówisz. Czy mam się skontaktować z pewnym znajomym chirurgiem plastycznym i umówić ją z nim? - Tak. Zadzwoń do mnie, kiedy będziesz już znał dzień i godzinę. Trzeba... trzeba wziąć pod uwagę Philipa. - Tak - powiedział John. - Trzeba wziąć pod uwagę Philipa. Philipa Thorntona pochowano w jasny, słoneczny dzień. W pogrzebie uczestniczyła tylko najbliższa rodzina oraz pracownicy rancza R&R. - Kiedy ja umrę, chcę, żeby na moim pogrzebie zagrano „Jeżeli nie będziesz mnie kochać" w wykonaniu Dusty Springfield - szepnęła Sallie do Fanny. - Obiecasz mi to? Fanny skinęła głową. Podczas skromnej stypy Ash odciągnął Fanny na bok. - Więc w końcu naprawdę zdecydowałaś się na rozwód - nie było to pytanie, lecz stwierdzenie. - W porządku. - Pomyślałam, że i tak nie będziesz miał nic przeciwko temu. Muszę przyznać, że nie spodziewałam się zobaczyć cię tu dzisiaj. - O Jezu, Fanny, to dość niesprawiedliwa opinia. Czemu nie miałem się pokazać, w końcu to... był mój ojciec. - A gdzie byłeś przez tamte lata, kiedy trzeba go było karmić i przewijać? Wtedy uciekłeś. Nie sądzę, żebym ci to kiedyś wybaczyła, Ash. 93 - Farmy, nie czas teraz na kłótnie. Co się stało, to się nie odstanie. Zobaczymy, czy on mi wybaczył, kiedy przyjdzie czas na odczytanie testamentu. - Jeśli nie liczyć zwykłego prawniczego tekstu, testament Philipa składa się tylko z jednego akapitu. Zostawił wszystko Sallie plus skromne zapisy dla każdego dziecka. Tylko tyle, Ash. Zaskoczony Ash gapił się na Fanny z ogłupiałą miną. - Nie zrobiłby czegoś takiego. Co z Simonem? Kto dostanie ranczo? - Ranczo przechodzi na własność Rudej Ruby. Wydaje mi się zresztą, że przez cały czas należało do niej. Ferma kurcząt należy... należała do Sallie. Philip dostawał pensję i premię. Było tak na jego osobiste życzenie. Myślałam, że o tym wiedziałeś. - Cóż, nie wiedziałem. Czyli, krótko mówiąc, zostałem wywalony na zieloną trawkę? - O interesach musisz rozmawiać ze swojąmatką. W ciągu tylu lat mogło się coś zmienić. Sallie nigdy nie zwierzała mi się ze swoich przedsięwzięć handlowych ani finansowych. Wiem, że tobie wydaje się, że to robiła, ale się mylisz. Przepraszam cię, Ash, chcę pożegnać się z Ruby i innymi. Ash odnalazł brata na cmentarzu. Simon siedział tam na niskim kamiennym murze pod rzędem topoli. Przystanął, kiedy usłyszał jego niski głos. Gdy w monologu nastąpiła przerwa, zawołał. - Simon? - Jestem tutaj, Ash. Rozmawiam z tatą, mówię mu wszystkie rzeczy, które chciałem powiedzieć w ciągu ostatnich czterdziestu lat. Próbowałem już to kiedyś zrobić, ale on nie chciał... nie lubił konfrontacji. Rozmawiałem z nim na jakiś tydzień przed tym, jak zapadł w śpiączkę. Szukałem chociaż odrobiny pociechy. Nie muszę ci chyba mówić, że jej nie znalazłem. Ash, przyjrzałeś się dobrze mamie? - Tak - powiedział Ash siadając na murku obok brata. - Jakiś miesiąc temu próbowałem z nią rozmawiać. Chciałem, żeby zgodziła się na budowę tego kasyna i hotelu, o którym ci opowiadałem. Gapiła się na mnie, jakbym spadł z księżyca. Teraz rozumiem, że pewnie wiedziała już, że tata długo nie pożyje. Fanny powiedziała mi, że tata zostawił cały majątek mamie, a dzieciom przekazał tylko drobne sumy. - Nie wiedziałem. Nie spodziewałem się, że coś odziedziczę. A ty, Ash? Pewnie tak, byłeś w końcu złotowłosym chłopczykiem tatusia. - Tak, byłem. Chcę zbudować to kasyno. - Potrzebujesz pieniędzy? - Całej góry dolarów. Fanny wystąpiła o rozwód. Chyba teraz doprowadzi tę sprawę do końca. - Tak będzie najlepiej dla was obojga. Nie chcesz chyba, żebyście skończyli jak mama i tata? - Fanny jest niezła we wszystkich tych rodzinnych sprawach. Chciałbym... nie jestem takim facetem, jakiego ona potrzebuje. Szczerze mówiąc, sam nie wiem, 94 czego j ej potrzeba. W głębi ducha wydaj e mi się, że przez te wszystkie lata mama wypaczyła ją tak samo, jak razem z ojcem wypaczyli przedtem nas. - Rany, Ash, mówisz okropne rzeczy. - Widziałeś kiedyś, żeby ktoś był aż tak podobny do mamy? Przysięgam ci, że Fanny skopiowała swoje życie na jej wzór. Ona oczywiście się do tego nie przyzna. Nawet wygląda jak ona. Wiem, że to zwariowany przypadek, ale z drugiej strony... - Ash, jeśli chodzi o mamę... Dziś rano rozmawiałem z Johnem Noble. Nie chciał mi powiedzieć nic konkretnego. Najbardziej jednak przeraziło mnie to, czego nie powiedział. Prawie tak, jakby potwierdził, że... że mama jest nieuleczalnie chora. Myślę, że powinniśmy obaj pójść do niego i zmusić, żeby wyjawił. .. wszystko, co przed nami ukrywa. - Simon, dopiero co pochowaliśmy tatę. Nie wydaje mi się, żebym... do diabła, jestem pewien, że nie chcę wiedzieć, czy mama jest aż tak chora. Nie sądzę, żebym mógł poradzić sobie z taką wiadomością. A ty? - nerwowo zaciągnął się papierosem, aż oczy zaczęły mu łzawić. - Trzeba być zawsze przygotowanym - powiedział cicho Simon. - Nie można się przygotować na coś takiego. - Nie chcesz się z nią pogodzić? - zapytał Simon. - Tak, jak ty z tatą? - Próbowałem. Ash, trzeba próbować. Jeżeli nie próbujesz, to znaczy, że na twoich plecach usadowi się jeszcze jedna zmora. - Już i tak mam ich całe stado. Jedna mniej czy więcej, co za różnica? - Dobrze. Zostanę tu jeszcze przez chwilę. A ty co zrobisz? - Wrócę na ranczo. Tata planował parę rzeczy, których nie zdążyliśmy... nie omówiliśmy, kiedy jego nerki zaczęły szwankować. Co sądzisz o pakowanych próżniowo mrożonych kurczętach? - Z punktu widzenia kawalera - świetny pomysł. Samotnym kobietom pewnie też się spodoba. Do licha, rodzinom z dziećmi pewnie również. Przeprowadziliście badania rynku? - Tak. Mieliśmy świetne wyniki. Ale to było pięć lat temu. Jeżeli zdecydowalibyśmy się na to wtedy, bylibyśmy na samym szczycie. Teraz mamy już konkurencję. - Ale firma Thorntonów jest jedną z najlepszych. Powinno się udać zdobyć rynek. Ja bym to zrobił. - Ja też chyba to zrobię. Wiesz, Simon, w najśmielszych snach nie przyszło mi nigdy do głowy, że będę się zawodowo zajmował kurczętami. Do licha, nigdy nie przyszło mi też do głowy, że będę rozwodnikiem z czwórką dzieci. Kto mógłby pomyśleć, że Moss Coleman i jego syn zginą? Nigdy nie wiadomo, co nas czeka w życiu. Zostało mi jeszcze kilka dobrych lat i zamierzam je przeżyć jak najlepiej. A co ty planujesz? - Żyj ę z dnia na dzień. Lubię przemyśleć każdy problem, poradzić sobie z nim i żyć dalej, nie zaprzątając sobie tym więcej głowy. Mam dobre, wygodne życie, własny dom i pieniądze w banku. Mam dobrych przyjaciół i brata. Mój najlepszy 95 przyjaciel, Jeny, ma dziewięcioro dzieci. Jestem ojcem chrzestnym czworga z nich. Dobry stary Jerry. Przez większą część życia miał kłopoty. Jak, do licha, można posłać na studia dziewięcioro dzieci? Ash uśmiechnął się. - Oczekują, ze tatuś chrzestny Simon zaproponuje swojąpomoc. Zapłaciłeś czesne tej czwórki, zgadza się? - Znasz mnie, dorzuciłem też coś dla następnej dwójki. To dobre dzieciaki. Wolę zrobić coś takiego niż przehulać pieniądze. - Czy to ty wymyśliłeś, żeby firma „Ubranka Sunny" zrobiła ze „Srebrnego Dolara" swoją główną siedzibę? - Nie. Tak naprawdę to był pomysł Sage'a. - No, muszę wracać. Jeżeli zostaniesz jeszcze przez jakiś czas w Vegas, to zadzwoń do mnie i może wybierzemy się kiedyś na miasto - Simon skinął głową. - Masz zamiar... zostać tu, na cmentarzu? - Tak, j eszcze przez chwilę. Wciąż mam parę spraw, o których muszę powiedzieć. - Nie otrzymasz żadnych odpowiedzi - uprzedził Ash, klepiąc brata po plecach. - Nie szukam odpowiedzi. Chyba po prostu próbuję być dobrym synem po fakcie. - Zapomnij o tym, braciszku. Śmierć niczego nie zmienia. - Dla mnie zmienia - powiedział cicho Simon. - Do zobaczenia, Ash. Zgodnie z własnymi instrukcjami Sallie została przewieziona do centrum medycznego po zmierzchu. Jej operację wyznaczono na godzinę piątą rano. Spędziła kilka godzin na oddziale, a potem przewieziono ją do Sunrise. Do czasu usunięcia szwów spod oczu i bandażu elastycznego owiniętego wokół głowy miał się nią opiekować młody student medycyny praktykujący w szpitalu. - Ciekawa jestem, jak mamy ukryć tę wyprawę przed Simonem - żachnęła się Fanny usadawiając Sallie w fotelu po przyjeździe do domu. - Mój Boże, Sallie, nie mogę uwierzyć, że pozwoliłaś zrobić sobie coś takiego. Boli cię? - Nic a nic - zapewniła Sallie przez zaciśnięte zęby. - Powiedz mu, że jestem w kapryśnym nastroju i nie mam ochoty przyjmować gości. - Nie uwierzy mi. Zdążył się już domyślić, że coś tu nie gra. Został w Las Vegas, a to daje do myślenia. Widziałam też, jak rozmawiał z Johnem Noble w dniu pogrzebu Philipa. Muszę dodać, że był potem zdenerwowany. - Bardzo źle wyglądam, Fanny? - Jesteś zapuchnięta i cała sinoniebieska. Simon zacznie mnie wypytywać. - Su Li w zeszłym tygodniu przywiozła mi zioła. Mam wszystko przygotowane. Okłady, Fanny. Za cztery dni będę mogła nałożyć makijaż i umyć włosy. Chciałabym, żebyś przyszła jutro na obiad. Jest kilka rzeczy, które muszę z tobą omówić. Będziesz miała czas? 96 - Postaram się mieć. Nic w moim kalendarzu nie jest ważniejsze od ciebie. - Nawet Simon? Fanny uśmiechnęła się. - Nawet Simon. Będę u ciebie w południe. Famy wyszła w jasne światło dnia i rozejrzała się wokół. Wszystko wyglądało tak samo: świeciło słońce, chmury były tak samo piękne jak wczoraj, trawa równie zielona, kwiaty jaskrawe i aromatyczne. Nad jej głową świergotały ptaki. Mimo to, coś się zmieniło. Zgarbiona usiadła za kierownicą. Chciało jej się płakać. Simon zastukał w boczną szybę auta. W rękach trzymał dwie butelki piwa. - Usłyszałem samochód. Usiądziemy teraz na schodach, wypijemy to piwo, a ty opowiesz mi dokładnie, co się dzieje z moją matką. Mówię poważnie, Fanny. Zdradzę ci, co już wiem, a ty możesz dopowiedzieć resztę. Bez wymówek, dobrze? - Dobrze - Fanny wysiadła z samochodu i poszła za nim. - Mama umiera. Ostatniej nocy zabrałaś ją do szpitala. Dlaczego? - Simon, nie mogę rozmawiać o twojej matce. Chciałabym, ale nie mogę. Dałam słowo. Owszem, jest bardzo chora. To mogę potwierdzić. Oczy Fanny wypełniły się łzami, kiedy zobaczyła jak Simon nagle skulił się w sobie. - Chcę być tam razem z nią. Jak mogę pogodzić się z tym, że nie chce mnie mieć koło siebie? - Czy pomoże ci, jeżeli powiem, że kiedy ona... odejdzie, wtedy wszystko zrozumiesz? Simon spojrzał na Fanny z odrazą malującą się wyraźnie na twarzy. Jego głos był jednak delikatny, kiedy odpowiedział: - Nie, Fanny, to mi nie pomoże. Muszę wiedzieć teraz, kiedy ona jeszcze żyje. Chciałbym coś zrobić, cokolwiek miałoby to być. Jeżeli nie mogę zrobić nic, trudno, ale wydaje mi się, że zasługuję na coś więcej niż jeden telefon, kiedy... kiedy ona umrze. Udręka w głosie Simona poruszyła Fanny głęboko. Niemal poddała się wtedy i mało brakowało, a powiedziałaby mu wszystko. Zamiast tego jednak sięgnęła po jego dłoń i przytuliła ją do swojego policzka. - Ona chce, żeby było właśnie tak. To nie jest takie straszne. Ona... ona pogodziła się ze... ze śmiercią. Naprawdę. Na początku, czyli najwyżej dwa tygodnie temu, było to dla mnie bardzo trudne. Pogodziłam się z tym dlatego, że nie miałam żadnego innego wyboru. Kocham twojąmatkę zbyt mocno, żeby nie szanować jej ostatnich życzeń. Przypuszczam, że chciałaby ci zaoszczędzić dalszych zmartwień. Niedawno zmarł twój ojciec i... będziesz musiał dojść do siebie po jego śmierci. Jestem pewna, że o to właśnie chodzi Sallie. Simon podniósł jej dłoń do policzka. Była taka miękka i delikatna. - Ile czasu jej jeszcze zostało, Fanny? - Niewiele - odpowiedziała łamiącym się głosem. - Mówimy o tygodniach czy o miesiącach? 7 - Przekleństwo Vegas 97 - Kiedy jąo to zapytałam, odpowiedź brzmiała: „Wkrótce". Wydaje się mieć nadzieję, że potrwa to... kilka miesięcy. Moja ocena nie byłaby aż tak optymistyczna. - Więc według ciebie...? - Miesiąc. Jak się dowiedziałeś? - Mój Boże, wystarczyło na nią spojrzeć. Próbowałem ukryć swoje przerażenie, ale ona je zauważyła. Poklepała mnie po ręce i powiedziała... i powiedziała: „Fanny będzie cię potrzebowała, więc bądź silny, Simon". Jak zrozumiałabyś coś takiego? Fanny przez dłuższą chwilę nie była w stanie odpowiedzieć. - Kiedy Sallie zostanie pochowana, wyjadę stąd. Za miesiąc moje małżeństwo zostanie oficjalnie rozwiązane. Czas, żebym... jak ujmuje to Sunny, rozwinęła skrzydła. - Mogę pojechać z tobą? - zapytał. - Nie jestem wolna. Pamiętasz dzień, w którym pochowano Alvina Warin-ga? - Tak. - Wiem, jak Devin Rollins patrzył tego dnia na twoją matkę. Potem widziałam jego spojrzenie przy innej okazji i powiedziałam sobie, że chcę, żeby któregoś dnia popatrzył tak na mnie jakiś mężczyzna. W tym spojrzeniu było wszystko. Ono po prostu mnie poraziło. Na początku chciałam, żeby Ash patrzył na mnie w taki sposób. To marzenie nigdy się nie spełniło. Ale teraz cieszę się, że tak się stało. Devin i twoja matka patrzyli na siebie z uwielbieniem. W ich oczach była miłość, opiekuńczość, pożądanie, delikatność, jakby spojrzenia mówiły: „Nie mogę czekać już ani minuty dłużej, aż znajdziesz się w moich ramionach". Nie było sposobu, żeby to ukryć. Twoja matka nigdy mi nie powiedziała, co poszło źle między nią i twoim ojcem. Nigdy jej nie osądzałam. Zresztą chyba nikt tego nie próbował. Devin zwierzył mi się kiedyś, że Sallie powiedziała mu co czuła, kiedy zobaczyła go po raz pierwszy. Wiedziała wtedy, że patrzy na swoje przeznaczenie. On poczuł wtedy to samo. Przepraszam cię, Simon, nie powinnam była tego mówić, twój ojciec dopiero co umarł. Wydaje mi się, że popełniłam świętokradztwo. - Mój ojciec był dla mnie obcym człowiekiem. Nigdy tak naprawdę go nie poznałem. Żałujętego. Kiedy dorastałem, nie miałem nawet żadnej namiastki ojca. Żadnego męskiego wzorca. Nie chciałem, żeby z twoimi dziećmi było tak samo. Próbowałem przejąć pałeczkę po Ashu. On się załamie, kiedy mama odejdzie. Zawsze nam się wydaje, że nasi rodzice będą żyć wiecznie, że mamy masę czasu na naprawienie zła. Ale to się nigdy nie udaje. - Ash się nie załamie. Będzie zbyt zajęty liczeniem pieniędzy, które wydaje mu się, dostanie. Zacznie budować kasyno, o którym zawsze marzył. To wystarczy, żeby przytępić ból po... stracie waszej matki. Cieszę się, Simon, że zdecydowałeś się zostać przez jakiś czas w Vegas. - Ja także - uścisnął jej rękę. - Wybierasz się do miasta w ciągu najbliższych kilku dni? 98 - Jutro. Chcesz, żebym ci coś przywiózł? - Płytę, jeśli mógłbyś. Piosenkę „Jeżeli nie będziesz mnie kochać" w wykonaniu Dusty Springfield. - Ale ja cię kocham - uśmiechnął się Simon. - Czy to nie ona występowała ostatnio w j ednym z kasyn? - Nie wiem. Ash będzie wiedział. Wie o wszystkim, co dzieje siew mieście. Czy to ważne? - Nie. Tylko spytałem. Przerwał i ujął dłoń Fanny w obie ręce. - Jesteś dziewczyną w moim typie, Fanny Thornton. Powinnaś teraz powiedzieć: „A ty, Simonie Thornton, jesteś facetem w moim typie". - Obiecuję, że ci to powiem, kiedy przyjdzie właściwy moment. - Ach, obiecanki cacanki. Taki już mój los. Fanny uśmiechała się szeroko. - Pomyśl o chwili, kiedy te obiecanki się spełnią. Simon wyszczerzył zęby w uśmiechu. Kiedy nikt nie odpowiedział na pukanie do frontowych drzwi, Fanny przeszła do tylnego wejścia chatki Sallie. Uśmiechnęła się widząc ją grającą w remika z młodym lekarzem. - On oszukuje - powiedziała Sallie. - Twierdzi, że jestem mu już winna trzy tysiące ciasteczek plus dziesięć dolarów. W południe zdjęli mi bandaż elastyczny. Wciąż jeszcze nie patrzyłam w lustro. Powiedz mi szczerze, Fanny, co o tym myślisz? - Jeszcze jeden dzień i powiedziałabym, że będziesz wyglądać jak dawna Sallie. - Wszystko dzięki ziołom Su Li. Nawet Tyler się z tym zgadza. Chce je zamawiać tonami. Tyler był przystojnym młodym mężczyzną o włosach w kolorze piasku, czekoladowych oczach i stanowczym, zdecydowanym zarysie podbródka. Kilka piegów upstrzyło koniuszek jego nosa. - Słyszałem, że ma pani piękną córkę... - powiedział wstając, żeby przywitać sięz Fanny. - Sallie twierdzi, żejest cudowną dziewczynąi nikt nie daradyjej przegadać. Nie mogę się doczekać spotkania z nią. - Nie ma mowy, póki nie zerwiesz z tąpielęgniareczką- oznajmiła Sallie. -Nie życzę sobie, żeby moja wnuczka miała jakieś rywalki. - Zgadzam się - przyznała Fanny wodząc wzrokiem od Sallie do lekarza. O co w tym wszystkim chodzi? - zastanowiła się. - Sunny potrafi wszystko. Umie latać samolotem i jest jedną z najlepszych uczennic w klasie - opowiadała Sallie. - Zostałem sprzedany! - orzekł Tyler. - Nie mogę się doczekać, kiedy ją spotkam. Ta miła dama zmusiła mnie, żebym przyrzekł, że wszystkie panie z rodziny będą miały u mnie operacje usuwania zmarszczek za darmo, jeżeli zacznę 99 spotykać się z Sunny. Taka była stawka wczoraj wieczorem, kiedy graliśmy w pokera. Dzisiaj rano dorzuciła jeszcze kobiety Colemanów. I proszę mi nie wmawiać, że ona gra uczciwie! - Coś takiego! - powiedziała Fanny dramatycznym tonem. - Opuszczę teraz panie, żebyście mogły porozmawiać swobodnie. Zejdę z góry i wrócę koło południa. Przynieść coś z kuchni, zanim wyjdę? Może pyszny mleczny koktajl z truskawkami? - Odejdź! Jeszcze chwila, a zacznę muczeć jak krowa! Kiedy wyszedł, Sallie pochyliła się nad stołem. Oczy jej błyszczały. - Musimy to delikatnie załatwić. Zaprosimy tutaj Sunny i zorganizujemy wszystko tak, żeby Tyler ją ignorował. Nienawidzi, kiedy sieją ignoruje. Będzie z niego wspaniały lekarz, Fanny. Jest czarujący, przystojny na swój niedbały sposób, ma boskie podejście do chorego i zaraźliwe poczucie humoru. Przypomina mi Devina. Myślę, że jest zdolny do bardzo głębokiej miłości. Widzę w nim kilka cech, które przypominają mi Devina. Sallie odchyliła się na krześle i przymknęła oczy. Chwilę później otworzyła je i usiadła prosto. - Czas przejść do interesów - oznajmiła rzeczowo. Fanny skinęła głową. - Dość już tej niemądrej zabawy w swatkę. Musisz porozmawiać z Simo-nem i Ashem. To twoi synowie, Sallie. Nie odchodź z tego świata zostawiając za sobą zamieszanie. Oni będą musieli żyć dalej. - Trudno byłoby znaleźć kogoś, kto przejmuje się tym mniej niż Ash. Nie chcę, żeby ktokolwiek koło mnie skakał. Powinni byli skakać dawno temu. Teraz już za późno. Jestem zmęczona, Fanny, więc załatwmy wszystko jak najszybciej. Mój testament jest aktualny. Tutaj masz kombinację do wielkiego sejfu w Sunri-se. Do tej chwili nie znał jej nikt oprócz mnie. Teraz odpowiedzialność spada na ciebie. Zostawiam pięćdziesiąt jeden procent mojego majątku twoim dzieciom. Ty będziesz jedynym jego administratorem. Cokolwiek powiesz, stanie się prawem. Rozdzielisz wszystko tak, jak uznasz za stosowne. Dwadzieścia cztery i pół procent przypadnie Ashowi - tyle samo Simonowi. Kazałam prawnikom odłożyć trzy i pół miliona dolarów dla Asha specjalnie na budowę jego wymarzonego kasyna. Kiedy zostanie zakończone, będzie należało do rodzinnej korporacji Thorn-tonów. Ash i Sunny będą je prowadzić, jeżeli ona się na to zgodzi, a przypuszczam, że się zgodzi. Interes z odzieżą zaczyna ją już nudzić. Wiem, że trzy i pół miliona dolarów nie wystarczy, żeby zbudować kasyno. Zabezpieczenie dalszego finansowania będzie zadaniem Asha. Jego dwadzieścia cztery i pół procent niewiele w tym pomoże. Większa część pieniędzy już się rozeszła - najwięcej pochłonęła kanalizacja i elektrownie. Owszem, przynoszą one pewne dochody, ale minęły już dni wielkich pieniędzy. Możesz wierzyć lub nie, ale moim najbardziej dochodowym przedsięwzięciem jest ferma drobiu Thorntonów. Ash będzie chciał ją sprzedać. Decyzja, czy zrobić to czy nie, powinna należeć do ciebie. - Sallie... może położysz się na chwilę. Mogę przyjść tu jeszcze raz po obiedzie. 100 - To zbyt ryzykowne. Mogłabym... odejść we śnie. Jestem w stanie prze-drzemać całe popołudnie. Jej głos był teraz słabszy, a wzrok stał się lekko szklisty. - Całą swoją biżuterię zostawiam tobie. Wszystko jestw pudełkuw salonie, razem z polisami ubezpieczeniowymi. Zostały opłacone aż do przyszłego roku. Przekaż biżuterię Sunny i Billie, kiedy będą starsze. Moja siostra Peggy powiedziała mi podczas świąt, że nie chce, żebym cokolwiek jej zostawiała i mam zamiar uszanować to życzenie. W Teksasie założyłam dla niej konto bankowe z wkładem miliona dolarów. Tego też nie chce, więc przepisałam je na ciebie. Książeczka czekowajest w pudełku razem z biżuterią. Zapisałam Chue jego dom i trochę dodatkowej ziemi dla jego dzieci. Nie chciał, żebym to robiła, płakał. Właściwie płakaliśmy obydwoje. Wszystkie cieplarnie sąjego. Robi niezłe interesy na sadzonkach. On i jego rodzina mogą przeżyć resztę życia w komforcie. Su Li, podobnie jak Peggy, odmówiła przyjęcia jakichkolwiek zapisów. O Ruby już zadbałam. Dopilnuj, żeby dostała moje futra. Zawsze je podziwiała. Chciałabym, żebyś zatrzymała Sunrise - twoje dzieci je kochają. Wkrótce będą miały własne dzieci, a to miejsce zostało stworzone dla rodziny. Na całej górze jest tyle przestrzeni, że pięć nowych domów byłoby tylko plamką na krajobrazie. - Zrobię wszystko tak, jak chcesz, Sallie. - Prędzej czy później w mieście zaczną się kłopoty, mimo że zrobiłam co w mojej mocy, żeby im zapobiec. W pudełku z biżuteriąjest mały skórzany notesik z numerem telefonu. Jeżeli będziesz miała jakiś problem z kasynem albo z ludźmi, zadzwoń pod ten numer. - Z kim mam wtedy rozmawiać? - Z mężczyzną, który odbierze. Pamiętaj, Fanny, jeżeli zaczną się kłopoty, będziesz miała wystarczającą władzę, żeby zamknąć całe Las Vegas. Wszystko, co musisz zrobić, to przekręcić zawór i nikt nie będzie mógł spuścić wody. Naci-śniesz na wyłącznik i cały wielki bulwar świateł zgaśnie. Używaj ostrożnie tej władzy i tylko w ostateczności. Zapomniałam o czymś? - Nie, Sallie. - A teraz powiedz prawdę. Jak wyglądam? - zapytała Sallie głosem coraz cieńszym i bardziej zmęczonym. - Co... co powinnam włożyć? - Włożyć? - Kiedy pójdę spotkać się z Devinem. Znasz moją garderobę, powiedz, co będzie odpowiednie? Myślisz, że ta letnia sukienka w kwiatki byłaby dobra? Do tego perły. Fanny pochyliła się, żeby zawiązać sznurówkę, która wcale nie była rozwiązana. Złamała sobie przy tym paznokieć. Poczuła szaloną chęć, żeby wywrócić stół i rozwalić wszystko, co miała w zasięgu wzroku. Wyprostowała się, ale oszczę-dzonojej odpowiadania na pytanie Sallie. Zobaczyła, żejej teściowa zasnęła w fotelu. Fanny przemknęło przez głowę, że Sallie pomyliła ostatni strój swojej matki z własnym. Na palcach weszła do domu, żeby otworzyć komodę Sallie. Zasłoniła usta ręką, żeby nie krzyknąć, kiedy zobaczyła zwyczajną sukienkę w kwiatki z deli- 101 katnym koronkowym kołnierzykiem. Przesunęła palcami po materiale. Przy rękawie wciąż jeszcze wisiała etykietka z ceną. Przez wszystkie lata, odkąd tylko poznała Sallie Thornton, nigdy jeszcze nie widziała jej w takiej sukience. Fanny oparła się o framugę. Trzęsły jej się ramiona. Usłyszała trzaśniecie frontowych drzwi i wyprostowała się. - Czy mógłbym w czymś pomóc? - zapytał cicho Tyler kładąc rękę na jej ramieniu. - Gdyby mógł pan sprawić cud, byłabym bardzo wdzięczna. Jak pan myśli, ile czasu jeszcze jej zostało? - Nie wiem, pani Thornton. Zdumiewa mnie, jak bardzo j est przytomna przy tych wszystkich lekarstwach, jakie bierze. Myślę,że powinna pani mieć teraz przy sobie rodzinę. Fanny skinęła głową przełykając łzy. - Pokochałem pani teściową - powiedział Tyler. - Przykro mi, że poznałem jąw takich okolicznościach. - Mnie też. Czuję się rozdarta tym wszystkim i taka bezradna. Ale ona dobrze to znosi. Mój Boże, zaplanowała wszystko, wszystkim się zajęła. - Niektórzy ludzie tak robią. Mój własny ojciec zrobił to samo, żeby ułatwić sprawy mojej matce i nam. Sallie - sama zaproponowała, żebym mówił do niej po imieniu-jest osobą publiczną. Myślę, że całe miasto będzie chciało przyjść i pożegnać się z nią. Powiedziała mi, jak bardzo kocha kościół poświęcony Cot-tonowi Easterowi. Podobno kiedyś śpiewała w tym kościele. - Tak, to prawda. Miała cudowny głos. Chciałaby, żeby na jej pogrzebie puszczono płytę Dusty Springfield. Simonkupiłjądlamnie. Próbuję... tomojepierw-sze doświadczenie ze śmiercią. Boję się, że nie zniosę tego zbyt dobrze. Żałuję... tak wielu rzeczy żałuję. - Bardzo dobrze pani sobie radzi, pani Thornton. Wszystko, co pani czuje i robi jest naturalne. Młody lekarz ze współczuciem poklepał japo ramieniu. - Zobaczmy, czy Sallie już się obudziła. Tak przy okazji, pan Thornton siedzi na frontowych schodach. Moim zdaniem, wygląda tak, jakby potrzebował jakiejś pociechy. - Boisięwejść.Niewienico operacji plastycznej i... i o innych rzeczach. Sallie chciała, żeby tak było. Czuję się okropnie z jego powodu i nie wiem, co robić. - Porozmawiam z nią. Wydaje mi się, że trochę liczy się z moim zdaniem. - Och, dziękuję. Wyjdę na zewnątrz i posiedzę z nim. Proszę nas zawołać, kiedy... kiedy będzie można wejść do domu. Jeżeli Sallie nie spodoba się ten pomysł, proszę po prostu mi o tym powiedzieć. Nie chcę w żaden sposób jej denerwować. - Cześć -rzuciła Fanny siadając obok Simona. Sięgnęła po jego dłoń. -Twoja matka śpi. Siedziałam z nią trochę. Teraz Tyler próbuje ją przekonać, żeby zechciała. .. przyjmować gości. - Mój Boże, Fanny, czy tym właśnie się stałem - zaledwie gościem? Ból w jego głosie był prawie namacalny. 102 - Wiesz, Simon, wydaje mi się, że to z powodu tych wszystkich lekarstw. Mówi dziwne rzeczy i zachowuje się... w sposób do niej niepodobny. - Jak to się dzieje, że zawsze umiesz powiedzieć właściwą rzecz we właściwym momencie? Siedzieli jeszcze trochę w ciszy, wygodnie usadowieni, paląc papierosy. Od czasu do czasu ściskali lub głaskali nawzajem swoje dłonie. Godzinę później Tyler ruchem ręki przywołał ich do drzwi. Bez zbędnych słów Simon wstał i pomógł wstać Fanny. - Chodź, pójdziemy zobaczyć się z mamą. Poczuł pieczenie pod powiekami, kiedy pochylił się nad matką, żeby ją uściskać. Siląc się na entuzjastyczny ton powiedział: - Wyglądasz tak samo wspaniale jak zawsze, mamo. Nie wiem, jak ci się to udaje. Gdybym cię nie znał, nie dałbym ci więcej jak dwadzieścia jeden lat. No dobrze, dobrze, trzydzieści jeden - powiedział, kiedyjego matka wymownie uniosła brwi. - To pewnie przez ten nowy podkład pod makijaż. Gwarantuje świeżą cerę i rumieniec na twarzy. No, aleja musiałam użyć różu. Mam siedemdziesiąt jeden lat, Simonie. A jednak podobał mi się twój komplement - przyznała Sallie swoim drżącym i chrapliwym od niedawna głosem. - Jak długo z nami zostaniesz? - Miesiąc, czy coś koło tego. Wall Street po jakimś czasie zaczyna być nudnym miej scem. Myślałem o tym, żeby zabrać chłopców na biwak do Big Sur w Kalifornii. - Lepiej zabierz tam ze sobą Sunny. Należała do drużyny skautów - Sallie wydała gardłowy dźwięk, który miał przypominać śmiech. - Pewnie, bez niej nigdzie bym nie pojechał - roześmiał się Simon. Przesiedzieli z Sallie większą część popołudnia wspominając i rozmawiając o przyszłości, aż w końcu zeszli na rozwijający się hazard, który stał się już gałęzią przemysłu. Sallie zaczęła drzemać i przez jakiś czas Fanny i Simon starali się podtrzymać rozmowę, podczas gdy Tyler co kilka minut zaglądał do nich przez drzwi, żeby sprawdzić, jak miewa się jego pacjentka. - Nie chcę być niegrzeczny, Fanny, ale co ten facet wie o stanie zdrowia mamy? Zdaje się, że odbywa staż w dziedzinie chirurgii plastycznej? - Twoja mama go uwielbia, a na tym etapie już tylko to się liczy. Su Li przyjeżdża codziennie, żeby pomóc Sallie brać kąpiel. Pod tymi wszystkimi warstwami odzieży jest dość wątła. Bardzo próbuje być silna i energiczna. Nigdy nie wspomina ani słowem o swoim stanie - szepnęła Fanny przysłaniając ręką usta. Sallie obudziła się i jej wzrok natychmiast spoczął na Fanny i Simonie. Uśmiechnęła się. - Wydaje mi się, Simon, że powinieneś skosić trawę. Chue był przez ostatni tydzień zbyt zajęty, żeby to zrobić. Lubię, kiedy trawnik wygląda jak aksamitny dywan. - Jasne, mamo. Mogę zrobić dla ciebie coś jeszcze? - Zawołam cię, jeżeli coś mi przyjdzie do głowy. Fanny i ja jeszcze trochę tu posiedzimy. 103 - O czym zapomniałaś mi powiedzieć, Sallie? - zapytała Farmy przysuwając się bliżej do teściowej. Sallie szperała drżącymi rękami po kieszeniach spódnicy. - Ten list przyszedł wczoraj od prywatnego detektywa, którego zatrudniłam już bardzo dawno... żeby znalazł mojego brata Josha, twoją matkę i tego... Ja-ke'a, którego spotkałaś w autobusie. Mnóstwo czasu pracował nad tym bez żadnych rezultatów. Twierdzi, że prawdopodobnie wpadł na ślad wiodący do mojego brata, ale jeżeli chodzi o twojąmatkę i Jake'a, pojawiają się tylko fałszywe tropy. Obiecałam mu pokaźną premię za ich znalezienie. Czy przyrzekniesz mi kontynuowanie poszukiwań po mojej śmierci? Fanny złożyła list i wetknęła go do kieszeni. - Oczywiście. - Jeżeli znajdziesz Josha, opowiedz mu wszystko na temat Setha i tego, jak długo go szukałam. Nawet jeśli już nie żyje, mógł zostawić jakąś rodzinę. Fanny, gdyby oni czegokolwiek potrzebowali, chciałabym, żebyś im pomogła. - Będę szczęśliwa mogąc to zrobić. - Jeżeli temu detektywowi uda się znaleźć twoją matkę, nagadaj j ej za to, że odeszła i tak po prostu was zostawiła. Powiedz jej, że ja kochałam cię bardziej niż ona. Przyrzeknij mi, że tak zrobisz. Fanny zdusiła szloch. - Przyrzekam, Sallie. - Simon jeszcze nigdy w życiu nie kosił trawnika - zauważyła Sallie walcząc z napadem śmiechu, który pozbawił ją tchu. - Męczy pani moją pacjentkę - rzekł Tyler stając w drzwiach. Niósł szklankę wody i jakieś leki. - Nie wezmęjuż ani jednej pigułki więcej - oznajmiła Sallie. -Nie próbuj mnie namawiać i niech ci się nie wydaje, że wmieszasz mi je do soku pomarańczowego. Nie chcę być odurzona lekami, kiedy przyjdzie na mnie czas. Wyrzuć je. - W porządku - odparł Tyler wrzucając kolorowe pastylki do kosza na śmieci. - Lubię, kiedy robisz co ci każę - stwierdziła Sallie i w ciągu kilku sekund znów zasnęła. - Te pastylki to tylko placebo - powiedział Tyler, kiedy wraz z Fanny przeniósł się na ganek, żeby pooddychać świeżym powietrzem. - Prawdziwe mieszam z puree ziemniaczanym. To jest właśnie ta część profesji lekarza, której najbardziej nie lubię. Chyba dlatego zdecydowałem się na chirurgię plastyczną. Gdybym musiał wybrać co innego, pomyślałbym o dermatologii. Nie potrafię być obiektywny. Doktor Noble mówi, że lekarz nigdy nie uczy się być obiektywnym. Kiedy usiedli oboje na schodach, Fanny złapała się na tym, że próbuje pocieszać młodego lekarza. - Chyba powinniśmy myśleć o śmierci jako o kresie bólu i odejściu do lepszego świata. Do tej pory zorientował się pan pewnie, że Sallie... nie może się 104 doczekać... swojego odejścia. Są dni, kiedy zastanawiam się, czy kiedykolwiek była naprawdę szczęśliwa. Jest bardzo prostą osobą, ma niewiele życzeń i pragnień. Wszystkie te pieniądze i odpowiedzialność przerażały ją. Myślę, że właśnie dlatego wybudowała oczyszczalnię ścieków i elektrownie. To wspaniały spadek. Proszę tylko spojrzeć, co on robi z tym trawnikiem! Tyler wybuchnął śmiechem. Sekundę później zbiegł ze stopni i ruszył przez podwórze. - Niech pan pozwoli, pokażę jak kosi trawę prawdziwy ogrodnik. Przez osiem lat dorabiałem sobie latem kosząc trawniki i roznosząc gazety. Marnuje pan czas i energię, zostawiając pasy wzdłuż każdego skoszonego odcinka. Potem będzie pan musiał zawrócić i przejechać po nich jeszcze raz - młody lekarz rzucił krytyczne spojrzenie na trawnik. - Próbujesz mi powiedzieć, że tylko wszystko zepsułem? - zapytał Simon ocierając pot z czoła. - Może poprosimy młodą panią Thornton o bezstronną opinię - odparł Tyler. - Czyjej córka naprawdę... no, wie pan... - Ta dziewczyna jest jedyna w swoim rodzaju. Czyżby Sallie sugerowała. .. nie mogę w to uwierzyć... Pamiętaj o jednym, chłopcze, będę miał na ciebie oko, jeżeli się kiedyś spotkacie. Nie zapomniałem jeszcze, jak to jest być w twoim wieku. Simon wypuścił z rąk kosiarkę. - Zobaczmy teraz, czy dojedziesz do końca w ciągu dwudziestu minut. Pamiętaj, ja zrobiłem już sześć pasów. Wróciwszy na schody Simon powtórzył Fanny swoją rozmowę z Tylerem. - Nabrał się na to. - Widzisz, myślisz jak typowy mężczyzna. On pozwala ci myśleć, że się nabrał. Tak naprawdę, zlitował się nad tobą i dlatego się zgodził. Prawdopodobnie uważa, że jesteś starym człowiekiem i nie chce, żeby trafiła cię apopleksja. Młodzi ludzie często rozumują w ten sposób. Ja wiem, że jesteś bardzo męski i muskularny, ale on widzi tylko twoje siwe włosy. Dla niego jesteś staruszkiem. - A ty kim jesteś, żeńskim odpowiednikiem Mistera Universum? - mrugnął do niej. - Taką mam nadzieję -odparła Fanny. Odrzutowiec Colemanów wylądował na międzynarodowym lotnisku McCar-ran, a jego jedyna pasażerka odetchnęła z ulgą, kiedy koła dotknęły ziemi. Zamknęła koszyk z robótką zabezpieczając wieko zatrzaskiem. Niczym lekarz zawsze dzierżący swojątorbę z przyborami medycznymi, Billie nie pokazywała się nigdzie bez robótki. - Może pani już wysiadać, pani Coleman. Na płycie czeka limuzyna. Billie wyszła z samolotu szukając wzrokiem limuzyny Thorntonów. - Tutaj, ciociu Billie! - krzyknęła Sunny. 105 - Kochanie, wyglądasz coraz piękniej za każdym razem, kiedy się spotykamy. Ciekawe, kiedy złapie cię jakiś miły młody człowiek? - powiedziała Billie obejmując czule dziewczynę. - Jak się czuje twoja babcia? - Mama prosiła, żeby ci przekazać, że dzisiaj rano babcia wstała i założyła kwiecistą sukienkę i perły. Zrozumiałam z tego, że mamy coraz mniej czasu. Mama zadzwoniła do taty prosząc, żeby przyjechał, kiedy tylko zobaczyła tę sukienkę w kwiaty. - Martwię się o twoją matkę. - A ona martwi się o ciebie. Czy wszystko w porządku, ciociu Billie? - Żyję z dnia na dzień. Najgorzej bywa wtedy, kiedy przychodzi czas kłaść się spać. Moje myśli biegną ku Rileyowi i wiem, że już nigdy nie usłyszę jak mówi: „Hej, mamo, gdzie jesteś?" Potem płaczę tak długo, aż zasnę. Nie oczekuję, że kiedykolwiek będzie lepiej. Nie chcę, żeby było mi lepiej. Nie chcę zapomnieć o moim synu. Nie wspomniała o Mossie ani słowem. Surmy doskonale ją rozumiała. Spróbowała ją pocieszyć: - Oczywiście wiesz, że babcia weźmie go pod swoje skrzydła, dosłownie i w przenośni, kiedy dotrze tam, na górę. Devin także. - Och, Surmy, dziękuję, że to powiedziałaś. Nigdy nie pomyślałam o tym w taki sposób. Naprawdę mnie pocieszyłaś. Sunny spojrzała na nią dziwnie. - Babcia mówi o wszystkim tak, jakby wybierała się w podróż. Nie bądź zaskoczona, jeżeli zacznie opowiadać dziwne rzeczy. Wszystko ma swoje znaczenie, trzeba się go tylko domyślić. Nie byłam w Sunrisie od tygodnia, ale dzwonię tam trzy razy dziennie. Mama stwierdziła, że j eśli przyjadę, babcia odbierze to jako skakanie wokół niej. Powiedziała, że będzie lepiej dla mnie i dla Billie, żebyśmy zostały w mieście. Ale dziś rano Birch, Sagę i Billie pojechali na górę. - Twoja matka będzie taka zagubiona. Na piątek wyznaczono sprawę rozwodową, a teraz... to. - Mama czuje się nieźle, ale nie tak znów dobrze, jeżeli rozumiesz co mam na myśli. Jest silna, tak samo jak ty. Pewnie wiesz, że wyjeżdża na miesiąc. - Tak, wiem. Dobrze jej to zrobi. Kto jest teraz w Sunrise? - Doktor Noble z ciocią Bess, Su Li, Chue i Ruda Ruby. Wujek Simon spędził tam jakiś czas. Nie mam pojęcia, czy tata pokaże się, czy nie. Tak się cieszę, że przyjechałaś. Po przybyciu do chatki szybko i dyskretnie przebrnięto przez powitalne grzeczności. - Fanny, jak ona się czuje? - szepnęła Billie. - Ledwie może mówić. Wiem, że bardzo cierpi, ale nie chce brać żadnych lekarstw. Mówi... mówi, że chce być czujna... kiedy... Dzielnie się trzyma. Mam wrażenie, że jeżeli... jeżeli tylko zamknie oczy, będzie już po wszystkim. Gdy dzisiaj rano zobaczyłam sukienkę w kwiaty, wiedziałam, że nadszedł już ten dzień. 106 Fanny wskazała w kierunku Tylera. - Chodź, Billie, przywitaj się z Sallie. Sunny, chciałabym, żebyś poznała Tylera. - Tyler Ford. Jestem twoim przyszłym mężem - powiedział Tyler na tyle głośno, żeby Sallie mogła go usłyszeć i wyciągnął rękę do Sunny. - Wyjdziesz za mnie? - puścił do niej oko. Sunny również mrugnęła do niego, po czym obejrzała młodego lekarza dokładnie. - No dobra, co przemawia na twoją korzyść? - Niewiele. Jestem winien bankom sto tysięcy dolarów za moje kształcenie. Mam trzysta dolców na koncie, jeden niezły garnitur i kiepski samochód, który ciągle się psuje. Mogę jeszcze dołożyć operację usuwania zmarszczek. Później, kiedy już się zestarzejesz - dodał pośpiesznie. - A co z powiększeniem biustu i usuwaniem zmarszczek na pośladkach? - To też. - Kiedy? - zapytała Sunny. - Kiedy co? - Kiedy chcesz się ożenić? - Mam jeden wolny dzień w listopadzie i jeden po świętach Bożego Narodzenia. Potem jestem zajęty aż do marca - powiedział Tyler pojmując intencję Sunny. - Może być dzień po świętach Bożego Narodzenia. Dzień po czymś zawsze sprawia zawód. Ślub powinien poprawić wszystkim nastroje. Mogłabym założyć sukienkę z czerwonego aksamitu obszytego białym futrem. Zgadzasz się na tę datę? - Jasne. Masz posag? - Nie, ale mam na koncie ponad czterysta dolców. Przez rok nie będę musiała kupować żadnych ciuchów. Mój samochód ma cztery lata, ale prowadzi się go gładko, naprawdę gładko. Będę dostawać darmowe recepty? - Pewnie, że tak. - Umowa stoi. Możesz pocałować mnie później. Dzięki za opiekowanie się moją babcią. Porzuciła żartobliwy ton i wyprowadziła go z pokoju. - To ostatnie mówiłam poważnie. - Wiem, że tak. Sallie zapewniała, że jesteś cudowna. Poza tym, cała przyjemność po mojej stronie. Ona należy do rzadko spotykanych osób, które można nazywać przyjaciółmi. A wszystkie te przekomarzanki... to było tylko najej użytek, jasne? - dodał nerwowym tonem. - Ja się zobowiązałam. Czy teraz już nie chcesz się ze mną ożenić? - Nie. Tego nie powiedziałem. Nawet cię nie znam. - Ja też cię nie znam, ale zgadzam się na ślub dzień po świętach Bożego Narodzenia. - Myślisz, że jestem łatwy, co? Nie wyobrażaj sobie, że tylko dlatego, że dzień po Bożym Narodzeniu zawsze sprawia zawód, możesz się mną posłużyć, a potem pozbyć jak starego... buta... czy może chodziło o starą gazetę... 107 - Czy to ważne? Właśnie przyrzekłam cię kochać. Nie przykładam specjalnej wagi do tego tekstu o posłuszeństwie. No i co? - Twoja rodzina na pewno myśli inaczej. Z całąpewnościąmasz ogromnych braci. Czy to typowi starsi bracia? No, wiesz, opiekuńczy i w ogóle? - w jego głosie było coraz więcej zdenerwowania. - Żartujesz chyba! Paraliżuje ich mój widok. Nie daj po sobie poznać, że o tym wiesz. Oni wciąż myślą, że jestem urwisem, który mógł im złoić tyłki jedną ręką. Teraz, kiedy już stałam się czarującą dorosłą kobietą, nie są pewni, czy nie utraciłam dawnych zdolności. - Widzę, że jesteś również skromna. - Chcesz powiedzieć, że nie uważasz mnie za czarującą? - Dobry Boże, nie. Myślę, że jesteś najładniejszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek spotkałem - powiedział Tyler. Jego twarz i szyja nabrały buraczanej barwy. - Ładna dziewczyna- brzmi całkiem nieźle. Ja uważam, że wyglądasz... zdrowo. Na męski sposób. Będziesz musiał mieć dwóch drużbów. Nie mogę faworyzować żadnego z bliźniaków. - Poczekaj chwilkę. To pan młody wybiera drużbę... drużbów. Nie znam zupełnie twoich braci. - Pokochasz ich tak samo, jak ja. Moja siostra, Billie, będzie moją druhną. Tyler prychnął. - W porządku, ale tylko dlatego, że nie mam tu jeszcze żadnych znajomych. Posłuchaj - szepnął wpychając Surmy z powrotem do pokoju Sallie. - Mam zamiar cię pocałować tu i teraz. To od razu poprawi humor Sallie. Tylko mnie nie ugryź. - Nie jestem żadnym cholernym kanibalem. Fanny trąciła Sallie w bezwładne ramię. Pochyliła się nad nią i szepnęła: - Wyznaczyli datę na dzień po świętach Bożego Narodzenia. - Mówiłam ci, że się uda. To miły młody człowiek. Powiedz mojemu prawnikowi, żeby spłacił jego kredyty zaciągnięte na studia. Obiecaj mi to, Fanny. Simon... Fanny uśmiechnęła się. - Ash nie przyjedzie, żeby się ze mną zobaczyć, prawda, Fanny? - Oczywiście, że przyjedzie, Sallie. - Seth też się nie pokazał. Wiedziałam, że tak będzie. Myślałam, że Ash... Dlaczego miałabym być inna niż moja matka? - mówiła Sallie cichym, ledwie słyszalnym szeptem. - Nie szkodzi, Fanny, Ash nie może złamać mi serca. Przez całe życie przygotowywałam się na tę chwilę. Fanny rozpoznała nutkę nieszczerości w jej głosie, ale nie odzywała się widząc, jak wzrok teściowej wciąż kieruje się w stronę drogi wiodącej w dół zbocza. Sallie wyciągnęła rękę do Sunny starając się coś powiedzieć. - Taka piękna, taka piękna. Tak bardzo cię kocham, moje dziecko - z wysiłkiem łapała powietrze. - Obiecaj mi... że zaopiekujesz się swojąmatką. Nie wi- 108 dzę twojego ojca... tak ciemno się robi, musimy zapalić światła. Chcę wyjść na zewnątrz, na ganek, zanim się ściemni. - Muszę przynieść jakieś lampy - powiedział John Noble unosząc Sallie z krzesła i wychodząc z nią na ganek. - Nie trzeba, góra jest dobrze oświetlona. Popatrz, John, jak tu jasno. Specjalnie, żeby łatwo mi było znaleźć drogę. Och, mamo, moja sukienka jest dokładnie taka sama jak twoja. Stroje dla matki i córki. Fanny wciąż je szyje. Dziękuję, że to powiedziałeś, Cotton - nagle głos Sallie stał się wysoki i mocny, aż poniósł się echem po zboczu góry. - Próbowałam zrobić wszystko tak, jak mnie o to prosiłeś. Popatrz na moją wspaniałą rodzinę. Brakuje jednego, Cotton. Tak mi przykro. Mamo, Devin przeniesie mnie przez próg. Chciałam przyjść do was wcześniej, ale nie mogłam. John musi sprawić sobie nowe okulary, światło jest przecież takie piękne i jasne. Jesteś ze mnie dumna, mamo? - Sallie odwróciła się szukając czegoś wzrokiem na drodze schodzącej w dół zbocza. - Simon, pożegnaj ode mnie Asha. Oni tak się niecierpliwią. Już idę, idę... Żałosny płacz oznajmiający tragedię rodziny Thorntonów poniósł się po zboczu góry w półmroku mijającego popołudnia. Simon Thornton, drugi syn, wniósł wątłe ciało matki z powrotem do chaty. Słońce chowało się już za górę, kiedy rodzina zebrała się ponownie, żeby towarzyszyć ostatniej podróży Sallie Thornton w dół zbocza. Mała, przygnębiona grupka wróciła do Sunrise w ponurych nastrojach i ze smutnymi minami. Fanny poprowadziła ich naokoło, na tyły domu, gdzie Mazie przygotowała na długim stole lekką kolację. - Czuję, że powinnam... wznieść toast, czy coś w tym rodzaju - zaczęła Fanny. - Dopiero co straciłam najlepszą przyjaciółkę. Simon stracił matkę, a moje dzieci babcię. Sallie zrobiła tak wiele dla nas wszystkich i nigdy nic w zamian nie chciała, może prócz naszej miłości. Pomagała wszystkim: przyjaciołom, obcym ludziom, całemu miastu. Nie wiedziała, co znaczy słowo „nie". Zawsze pierwsza mówiła: „Co mogłabym zrobić?" Może to nie jest właściwy czas, żeby to wspominać, ale Sallie kazała mi obiecać tuż przed swoim odejściem... wiem, że zaczynam paplać bez sensu, chodzi o to, że mam spłacić kredyty, jakie zaciągnął Tyler na swoje studia. Całe życie oddała tym, na których jej zależało. Cicho, Tyler, nic nie mów, ona cię słyszy. - Musi pan przyjąć ten dar, doktorze - powiedziała delikatnie Su Li. - Inaczej uraziłby pan najmilszą, najdelikatniejszą, najbardziej hojną kobietę, jaka kiedykolwiek chodziła po tej ziemi. Wiem z pierwszej ręki, podobnie jak mój brat Chue, co dla Sallie znaczyło dawanie. Nie powie pan ani słowa. - Cóż... ja... - Och, słyszę samochód. To musi być tata - stwierdziła Sunny okręcając się na pięcie. Birch, Sagę i Simon natychmiast zerwali się na nogi. - Proszę was wszystkich, usiądźcie. Ja się tym zajmę. - Fanny wstała sztywno z krzesła. 109 - Może powinienem wyjść - wtrącił Tyler. - Może nie powinieneś - odparła Sunny. - Zostanie pan, doktorze - odezwał się Chue kładąc rękę na ramieniu młodego mężczyzny. Ash Thornton, nieskazitelnie ubrany w ciemny garnitur, śnieżnobiałą koszulę i kolorowy krawat, wszedł po schodach na ganek. Wzrokiem obrucił stół. Spojrzenia zaczerwienionych oczu, ponure twarze, niedojedzona kolacja i wściekła mina jego żony powiedziały mu wszystko, czego chciał się dowiedzieć. Przyjechał za późno. - Ash, dzwoniłam do ciebie dzisiaj o wpół do ósmej rano. Przy twoim sposobie prowadzenia auta mógłbyś dotrzeć na górę w ciągu trzydziestu pięciu minut. Wszyscy chcemy usłyszeć, co masz na swoje usprawiedliwienie. - Miałem spotkania. Próbowałem... chciałem... - Ty sukinsynu! Powinnam cię za to zabić, ale wtedy zgniłabym w więzieniu, a tego nie jesteś wart. Ash, twojamatka czekała... próbowała czekać... trzymała się... umarła z twoim imieniem na ustach. Powiedziała, że chciałeś złamać jej serce, ale przygotowała się i na to nie pozwoli. Jeżeli taki był twój zamiar, to nie udało ci się, ty żałosny bękarcie. Nie ma tutaj miejsca dla ciebie. Oślepiona furią Fanny sięgnęła po miotłę stojącą przy kuchennych drzwiach i przyłożyła mężowi w brzuch trzonkiem. Waliła go raz po raz, wykrzykując przy tym wszystkie przekleństwa, jakie znała. Pozostali osłupieli tak, że nie byli w stanie się ruszyć. Mogli tylko siedzieć i patrzeć, jak Fanny naciera na mężczyznę w ciemnym garniturze. Patrzyli nadal, kiedy Ash próbował zrejterować, a Fanny ruszyła za nim. Kiedy usłyszeli dźwięk tłukącego się szkła, pobiegli na podjazd, żeby zobaczyć jeszcze, jak Fanny rzuca garściami kamyków w szyby eleganckiego, sportowego samochodu Asha. Kierowca na chwilę stracił kontrolę nad kierownicą i auto skręciło nagle o milimetry mijając drzewo. - Msza odbędzie się o dziesiątej w kościele Cottona Eastera! - wrzasnęła za nim Fanny. - Na twoim miejscu siedziałabym tam w ostatnim rzędzie. Opony samochodu Asha zapiszczały na żwirowym podjeździe, kiedy zmienił bieg. - Czy twoja rodzina zawsze jest taka... wybuchowa? Tam, skąd pochodzę, za najbardziej ekscytującą rzecz uważaliśmy dojenie krów - powiedział Tyler. - Rozumiem. Cóż, nie myśl sobie, że moja rodzina jest dziwaczna. Masz jakiś środek uspokajający, który mógłbyś dać mamie? - Nic mi nie j est - oznajmiła Fanny. - Bardzo was wszystkich przepraszam. Sama nie wiem, co we mnie wstąpiło. Och, Boże, tak mi przykro. Nie mogę w żaden sposób usprawiedliwić tego, co przed chwilą zrobiłam. Sallie pewnie... - Bije brawo-odezwał się Tyler. - Proszę, proszę. Widzisz, pasujesz do nas jak ulał - orzekła Sunny. Billie Coleman wzięła Fanny w objęcia. - Cśśśśś, Fanny, już dobrze. Zrobiłaś to, co każda kobieta ma ochotę zrobić przynajmniej raz w życiu. Żal mi Asha. To on musi żyć z tym, co zrobił, a nie ty. 110 Weźmy teraz butelkę wina i chodźmy do pracowni - tylko ty i ja. Wychylimy sobie po jednym. - To najlepsza propozycja, jaką miałam od wielu miesięcy. Muszę przeprosić... - Nie, nie musisz. Wszyscy cię zrozumieli. Idź teraz do pracowni, a ja przyniosę swoje rzeczy i wino. Wyjaśnię wszystko dzieciakom. - Billie, jesteś wspaniałą przyjaciółką. - Ty też. Myślisz, że ta miotła dała mu w kość? - zapytała szeptem. - Bolało go jak diabli. Widziałam to na jego twarzy. Rzucałam kamieniami dlatego, że poczułam w jego samochodzie zapach tych gównianych perfum, o których ci opowiadałam. Prowadzał się z jakąś dziwką, kiedy umierała jego matka. - Porozmawiamy w pracowni. Miły, ciepły prysznic zawsze pomaga. Fanny skinęła głową. utozdziai óiodmu oparła się ciężko na ramionach swoich synów, którzy wraz z nią wyszli z małego kościółka. Tyle ludzi przyszło po raz ostatni zobaczyć Sallie! Kościół był zatłoczony tak, że ludzie stali między ławkami i w całej nawie. Na zewnątrz budynek okrążała długa kolejka wiernych. - Ciekawe, czy babcia na to patrzy - wyszeptał Birch. - Pewnie, że patrzy. Nie przepuściłaby za nic takiej okazji - odpowiedziała Surmy. Poprawiła spadające jej z nosa ciemne okulary, które osłaniały zaczerwienione oczy. - Nie wiedziałam, że tak wiele osób znało babcię - powiedział Sagę z podziwem. -Nie kojarzę połowy z nich. Widziałem tatę w tylnym rzędzie. Ludzie będą gadać. - Chyba nikogo z nas to nie obchodzi - warknęła Surmy. - Proszę was, czy moglibyśmy się pośpieszyć? Chcę wracać do domu. Dobrze się czujesz, mamo? - Nie sądziłam, że ta msza tak rozedrze mi serce. Ja też chcę jechać do domu. Muszę jechać do domu. - Wujek Simon zostanie tu z tatą, żeby porozmawiać z tymi, którzy przyszli złożyć kondolencj e. Przyjadą na górę później razem z notariuszem, który odczyta testament. Ciekawa jestem kto wpadł na pomysł, żeby urządzić coś takiego właśnie dzisiaj? Czy to nie mogło poczekać? - zapytał Sagę. - To był pomysł babci - stwierdziła Farmy apatycznie. - Ona... chciała, żeby wszystko załatwić jak najszybciej. Pewnie, żeby mieć to już za sobą. Birch pomógł matce i Billie Coleman wsiąść do samochodu. - Twój przyszły cię woła - rzekł wskazując na drugą stronę ulicy, gdzie stał Tyler. - Jedziesz z Billie, tak? - zapytał Sunny. - Jasne. Co o nim myślicie, chłopcy? 111 - Ja sądzę, że to bystry facet. Babcia go uwielbiała. Nie mogła się doczekać, aż się spotkacie. Na twoim miejscu złapałbym go jak najszybciej. W tym durnym czasopiśmie, które czytasz, piszą, że w twoim wieku jest się już starą panną. Łap go! - doradził Birch. - Fajnie potraktował całe to udawanie - zauważyła Sunny. - Lubię go - odparł Sagę. - Nikt inny nie stuka do twoich drzwi, siostro. Birch ma rację, złap go zanim dostanie się jakiejś innej pannie. - To ktoś, kogo łatwo można nazwać przyjacielem - powiedziała Fanny zmęczonym głosem. - Pozdrów go ode mnie. Sunny skinęła głową. - Nie zajmie mi to dużo czasu. Billie i ja spotkamy się z wami w Sunrise. Fanny poprawiła się na siedzeniu obok Billie Coleman. - Dziękuję ci, że jesteś tu ze mną. Sallie chciała, żebyś tu była i... pomogła mi. Wiedziała, że zrozumiesz. Dzisiejszy dzień musiał przywołać twoje najbardziej bolesne wspomnienia. Przykro mi, że przez to przeszłaś. - Wszystko w porządku, Fanny. Poradzę sobie z tym. Sallie powiedziała mi kiedyś, że Bóg nigdy nie daje człowiekowi więcej, niż ten może udźwignąć. - Tak, często to powtarzała. To musi być prawda. - Fanny, czy Sallie była kiedykolwiek szczęśliwa? - Naprawdę nie mam pojęcia. Wiem, że kochała Devina tak bardzo, jak tylko kobieta może kochać mężczyznę. Jej bogactwo ją przerażało. Wydaje mi się, że dlatego tak wiele go rozdawała. W ciągu swojego życia popełniała błędy, tak samojakmy wszyscy. Na ogół ich nie naprawiała. Śmierćjej matkii Seth... tych dwoje ludzi pozostawiło na sercu Sallie blizny, które nigdy się nie zagoiły. Ci sami ludzie zdeterminowali j ej reakcj e na problemy rodzinne, z którymi nie miała ochoty się mierzyć. Czasami siedzę sobie w samotności i próbuję zgadnąć, gdzie i jak... zresztą nieważne, nie chcęjuż więcej o tym mówić. Fanny zamknęła oczy i odchyliła głowę do tyłu. Billie zrobiła to samo. Od czasu do czasu po ich policzkach spływały łzy. Notariusz odchrząknął i przesunął wzrokiem po zgromadzonych przy stole w jadalni. Zaszeleścił papierami, poprawił na nosie okulary, wypił łyk kawy z filiżanki i w końcu zapytał ochryple: - Czy wszyscy są obecni? - Moglibyśmy już zacząć? - warknął Ash w odpowiedzi. - Niech pan pominie te nadęte prawnicze formułki i przejdzie do sedna. - Hmmm - chrząknął prawnik zmagając się z papierami. - Nie w taki sposób prowadzę swoją praktykę, proszę pana. Wszyscy państwo musicie najpierw wysłuchać nadętych prawniczych formułek. Zaczął czytać nużąco monotonnym głosem. Głośne westchnienie Fanny słychać było w całym pokoju, kiedy notariusz przerwał wreszcie i ponownie objął wzrokiem stół. 112 - A teraz przejdźmy do zapisów. „Mojemu synowi, Ashowi, sumę trzech i pół miliona dolarów, w celu rozpoczęcia budowy kasyna, które zawsze było j ego marzeniem. Kasyno o nazwie »Babilon« będzie częścią korporacji przedsiębiorstw rodzinnych Thorntonów. Warunkiem niniejszego zapisu jest, aby moja wnuczka, Sunny, zajęła się prowadzeniem kasyna. Ash będzie pracował na sali, ponieważ zawsze twierdził, że to właśnie chce robić. Jeżeli którakolwiek z tych stron nie zgadza się z wyżej wymienionym warunkiem, zapis jest nieważny i trzy i pół miliona dolarów wróci do rodzinnych przedsiębiorstw Thorntonów. Pozostała część mojego majątku ma być rozdzielona w następujący sposób: pięćdziesiąt jeden procent dla moich wnuków: Bircha, Sage'a, Sunny i Billie, będzie stanowiło fundusz powierniczy zarządzany przez moją synową, Fanny Thornton, która otrzymuje całkowitą swobodę, jeśli chodzi o podział tego majątku. Pozostałe czterdzieści dziewięć procent rozdzielam między moich dwóch synów, Ashforda Thorntona i Simona Thorntona. Mojej bratanicy, Billie Coleman, pozostawiam swój koszyk na robótki. Przyjaciółce Rudej Ruby pozostawiam wszystkie futra i wszelkie inne osobiste przedmioty, jakie będzie miała ochotę wziąć. Doktorowi Johnowi Noble i jego żonie Bess zapisuję kwotę pięćdziesięciu tysięcy dolarów oraz życzę sobie, żeby odbyli podróż do Monte Carlo. Mojej ukochanej synowej, Fanny Thornton, zapisuję pierwszy salon bingo, jedyną rzecz w moim życiu, która dawała mi prawdziwą radość". Fanny wybuchnęła płaczem i wybiegła z pokoju. Billie Coleman podążyła za nią. Obie objęły ramionamijednąz solidnych kolumn podtrzymujących daszek ganku. - Na klamrze koszyka do robótek jest dwadzieścia jednokaratowych brylantów i sześć idealnie oszlifowanych szmaragdów osadzonych w złocie. Devin dał go Sallie na pięćdziesiąte urodziny. Ceniła go bardziej niż wszystkie klejnoty, jakie miała. Musiała cię bardzo kochać, skoro tobie go zostawiła - powiedziała Fanny. Głosem przerywanym przez szloch Billie odparła: - Tobie zostawiła coś, co ceniła najbardziej na świecie: salon bingo. Co z nim zrobisz? - Boże, nie wiem. Wyremontuję, zrobię z niego muzeum, zamienię w... w... nie wiem, może w darmowy salon bingo dla starszych ludzi? - Mam nadzieję, że jesteś usatysfakcjonowana - odezwał się Ash stając za Fanny. - Pracowałaś nad nią, co? Była stara i chora, a ty ją wykorzystałaś. Całkowita swoboda, co do podziału majątku! Ha! Zakwestionuję testament, unieważnię go. W sprawie rozwodu też będę z tobą walczył, mam zamiar oskarżyć cię o czynne znieważenie i naruszenie mojej nietykalności osobistej. Podstępnie wkręciłaś się do jej życia i dostałaś to, co chciałaś: Sunrise i salon bingo. Ta nieruchomość to kopalnia złota, która przypadła tobie. Ty! - w jego ustach zabrzmiało to jak obelga. Fanny usiadła na najwyższym stopniu. - Odejdź stąd, Ash, i rób sobie, co chcesz. Musisz żyć sam ze sobą. Moje sumienie jest czyste. Przykro mi, że nam się nie udało, ale czy nie możemy chociaż dla dobra dzieci zachowywać się jak normalni ludzie? 8 - Przekleństwo Vegas \\ 3 - Kiedy ty kontrolujesz pięćdziesiąt jeden procent! Dobry dowcip. Wiesz, że za trzy i pół miliona dolarów nie wybuduj ę kasyna, o j akim myślę. Jeżeli pój dę do wykonawcy z taką sumą, to roześmieje mi się w nos. Nie znoszę, kiedy udajesz idiotkę, Farmy. - Ile będzie kosztowało kasyno? - Dziesięć razy tyle, może więcej. - Farmy... - wypaliła osłupiała Billie. - Pomyśl... - Ja myślę, że powinna się pani zająć własnymi sprawami, pani Coleman -warknął Ash. - W porządku, Ash, bierzemy rozwód, daję ci żądaną sumę, a ty zostawiasz nas wszystkich w spokoju. Warunek dotyczący Sunny pozostaje w mocy, tego pragnęła Sallie. Nie chcę cię widzieć na oczy, aż do spotkania w sądzie. - Masz jakiegoś asa w rękawie, czuję to - prychnął Ash. Fanny pomachała mu ręką przed nosem. - Widzisz, nie ma żadnego rękawa. Próbuję zrobić to, czego chcesz. Jeżeli pieniądze mają być zadośćuczynieniem za to, co według ciebie zrobiła ci twoja matka albo za to, co ty zrobiłeś jej, to dam ci wszystko co mam, do ostatniego centa. Potrafię żyć z niczego. Wiem, jak wiązać koniec z końcem i nie boję się zaczynać od nowa. To ty sam nauczyłeś mnie niezależności. Nie potrzebuję niczyjej pomocy. Zostałeś ojcem moich dzieci i jestem ci coś winna za to... za nie, choć zdaję sobie sprawę, że postępuję głupio. Bierz albo daj mi spokój, Ash. - Zadzwonię do ciebie jutro. - Nie. Dzwoń do mojego adwokata. Nie chcę, żebyś kiedykolwiek jeszcze tu przyjeżdżał. Zainstaluję ogrodzenie pod napięciem, takie, jakie wznosi się, żeby powstrzymać przestępców. Do widzenia, Ash. Obie kobiety patrzyły, jak Ash wsiada do samochodu. - Farmy... - Cicho, Billie, nie płacz z mojego powodu. To nie ma znaczenia. Ash jest dla mnie już tylko kimś, kogo kiedyś znałam. Obie konspiratorki były zapłakane, a ich ramiona drżały z żalu. Billie Coleman trzymała wysoko latarkę, podczas gdy Fanny dźgała łopatą miękką ziemię. - Chue będzie wiedział, co zrobiłyśmy... co robimy. Nie dam rady... położyć trawy z powrotem tak, jak była - wy dyszała Fanny. - On nikomu nie powie. Naprawi tu wszystko, widziałam w cieplarni płaty darni. Nie musimy się martwić z powodu Chue. Teraz ja będę kopać, a ty przytrzymaj światło. Fanny z wdzięcznością wypuściła z rąk łopatę. - Powiedz mi jeszcze raz, po co to robimy - odezwała się Billie. - Sallie chce... chciała... żebyśmy zmieszały razem prochy jej i Devina. Myślisz, że obowiązuje tu jakaś szczególna procedura? 114 - Jeżeli nawet, to i tak nic o niej nie wiem - wycedziła Billie przez zaciśnięte zęby. - Trafiłam na coś. Musisz mi pomóc to podnieść. Nie wiedziałam, że Chue włożył urnę do betonowego bloku. Jest ciężki, Farmy. - Robiąje... Chue powiedział, że robiąje specjalnie do tego celu. W porządku, mamyją - westchnęła Farmy przysiadając na piętach. Otarła rękawem pot z czoła. W głosie Billie zabrzmiała nuta histerii. - Dobra, nałożyłam wieko z powrotem. Chcesz, żebym teraz włączyła adapter? - Tak. Tak, zrób to teraz. Dzisiaj po południu włożyłam nowe baterie. Głos Dusty Springfield poszybował w górę. - Spójrz, Fanny, spójrz! Spadająca gwiazda! Myślisz, że to Sallie? - Mam nadziej ę. Chciałabym, żeby wiedziała, że robię wszystko tak, j ak mnie prosiła. Piętnaście minut później prochy Sallie i Devina zawirowały w powietrzu przy dźwiękach piosenki Dusty Springfield. - Spoczywaj w pokoju, Sallie - wyszeptała Farmy. - O Boże, Fanny, popatrz! Fanny uniosła przepełnione łzami oczy i ujrzała aż dwie spadające gwiazdy. Leciały tak blisko siebie, że wyglądały jak jedna. - To chyba oznacza, że nasza nocna praca zyskała jej aprobatę. - Też tak myślę - odparła Billie z trudem chwytając powietrze. - Fanny, czy... czy ty wierzysz... ? - Tak, wierzę. Po dłuższej chwili Billie zapytała: - Fanny, która jest godzina? - Dziesięć minut po północy. Prawie nie ma wiatru, i wydaje mi się, że teraz będzie można bezpiecznie spalić dom. Słuchałam prognozy pogody i... i myślę, że powinno się udać. Jeżeli coś pójdzie nie tak, też to przeżyję. - Gdzie jest benzyna? - Na ganku. Kupiłam dziesięciolitrowe kanistry. Jak tylko zacznie się naprawdę palić, zejdziemy do domu Chue i przygotujemy węże... tak na wszelki wypadek. Chciałabyś najpierw napić się kawy albo soku? - Nie. Zróbmy to wreszcie. - Dobrze. - To taka ładna chatka. Lubię proste rzeczy - stwierdziła Billie lejąc benzynę na dywan w salonie. - Sallie jej nienawidziła. A mimo to mieszkała tu przez czternaście lat. Nigdy nie zrozumiem, jak jej się to udało. Ty zapal zapałkę w kuchni, a ja podpalę tutaj. Zamknij szczelnie drzwi i przebiegnij do frontu, dobrze? Billie skinęła głową. Obie kobiety stanęły na środku drogi obejmując się mocno. - Będzie się szybko palić. Wiatr się utrzymuje. Piroman byłby szczęśliwy widząc tak dobrze wykonaną robotę. 115 - Chodźmy do domu Chue. Przybiegnie tu, kiedy tylko zobaczy płomienie -powiedziała Billie. - O, popatrz, właśnie idzie. Fanny wyciągnęła rękę w jego kierunku. - Wszystko w porządku, Chue. Sallie poprosiła mnie, żebym spaliła ten dom. Czekałyśmy na właściwy kierunek wiatru. Nie sądzę, żeby ogień miał się rozprzestrzenić. - Dlaczego, panienko Fanny? - Sallie uważała, że ta chatka jest jak zły urok dla całej góry. Prosiła, żebyś oczyścił zgliszcza, kiedy ostygną i posiał na ich miejscu trawę i kwiaty. Jeżeli trudno ci to zrozumieć, Chue, nie ma sprawy. Są dni, kiedy ja też tego nie rozumiem, ale przyrzekłam jej. Wszyscy troje usiedli na poboczu obejmując rękami kolana i przyglądając się strzelającym w górę płomieniom. Chue przyciągnął węże gaśnicze ze swojej chatki i z Sunrise, żeby zmoczyć tlące się popioły na wypadek, gdyby wiatr miał ponieść je dalej. Kiedy słońce wyjrzało zza horyzontu, Fanny i Billie, od stóp do głów wysmarowane sadzą, ruszyły w stronę domu. Ostatnie życzenia Sallie Coleman Thornton zostały spełnione. Co do słowa. - Szczęśliwej podróży. Zadzwoń do mnie, jak tylko dotrzesz na miejsce. - Zadzwonię - uśmiechnęła się Billie. Fanny machała na pożegnanie, póki samochód nie zniknął jej z oczu. - Już teraz za nią tęsknię - powiedziała Fanny siadając obok Simona na stopniach. - Kiedyś równie blisko, jak teraz jestem z Billie, byłam z Bess. Wciąż zresztąjesteśmy przyjaciółkami, ja zrobiłabym wszystko dla niej, a ona dla mnie, ale żyjemy w zupełnie inny sposób. Ona angażuje się w różne działania w centrum medycznym, ma własne dzieci, pomaga ojcu w drogerii i mimo tych wszystkich zajęć udaje jej się jeszcze pracować na pełnym etacie w „Ubrankach Sun-ny". Chciałabym, żeby było jak dawniej. Prawdziwi przyjaciele są teraz taką rzadkością. - Czujesz nostalgię - zauważył Simon. - Chcesz porozmawiać o tym, co cię niepokoi? - Tak i nie. Ash był okropny, taki pełen nienawiści. W ciągu ostatnich kilku dni próbowałam zrozumieć... i ciągle próbuję zrozumieć, kiedy wszystko się popsuło. Dostaję wtedy tak okropnego bólu głowy, że staram się wymazać to z pamięci. W tej chwili nie jestem nawet pewna, czy ma to dla mnie jakieś znaczenie. - Ash jest ojcem twoich dzieci. Przez wiele lat znajdował się w centrum twojego życia. Nie da się tak po prostu tego odrzucić i więcej o tym nie myśleć. Bez względu na to, co się wydarzy, on zawsze będzie częścią ciebie. Dzień po dniu, Fanny. - Ash spróbuje walczyć przy rozwodzie. Ze zwykłej złośliwości, bo przecież daję mu pieniądze na budowę kasyna. Muszę zadzwonić dzisiaj do mojego 116 adwokata. Chcę, żeby sprzedał wszystko jak najszybciej. Oczywiście oprócz papierów wartościowych Jake'a. - Fanny, nie pytałaś o moje zdanie, ale i tak się nim z tobą podzielę. Robisz błąd, dając Ashowi tak dużo pieniędzy naraz. Wydaj ich trochę na naprawdę niezłego finansistę, który wszystko sprawdzi. Znam kilku godnych polecenia. Ash nie ma głowy do spraw finansowych. Pewnie znajdzie jakiegoś przemądrzałego wykonawcę, który usłyszawszy nazwisko Thornton od razu podwoi cenę. Nie możesz na to pozwolić. Ash jest zdolny przepuścić wszystkie pieniądze w ciągu roku. Wykonawcy na ogół chcą dostać na początku jakąś naprawdę dużą sumę, a potem uzgadniają harmonogram płatności zgodnie z postępem budowy. Ash uwielbia hazard - to również weź pod uwagę. - Co sugerujesz? Dałam słowo Ashowi. Jak mogę teraz zmienić zdanie? Na pewno spróbowałby nie dopuścić do rozwodu. - Posłuchaj, Fanny. Chciałbym, żebyś poważnie pomyślała o sprawowaniu jakiejś kontroli nad pieniędzmi, które dajesz Ashowi. Mogę utworzyć osobny fundusz kontrolowany przez twojego adwokata. Ty i Sunny byłybyście jedynymi osobami uprawnionymi do podpisywania czeków. Nikt inny. Zastanowisz się nad tym? - Oczywiście, że się zastanowię. Nigdy nie myślałam o tym w ten sposób, ale prawdopodobnie masz rację. - W porządku, pojedźmy do miasta na śniadanie. Możemy tam spędzić cały dzień i obejść inne kasyna. Chciałbym zobaczyć, z jakimi budynkami chce konkurować Ash. - Odwiedzimy też salon bingo. Sallie go uwielbiała - kochała bardziej niż kiedykolwiek Sunrise czy dom w mieście. Zaraz po salonie jej najbardziej ukochanym miejscem był kościół, który zbudowała na cześć swojego przyjaciela, Cottona. Twoja matka była taką prostą osobą, Simonie. Niewielu ludzi miało tę świadomość. - Ja nie wiedziałem o tym przez długi czas. - Po chwili dodał: - Kocham cię, Fanny. Nigdy wcześniej nie mówiłem tego głośno. Nie oczekuj ę, że w zamian usłyszę od ciebie to samo. Fanny wzięła głęboki oddech. Temu uprzejmemu, delikatnemu mężczyźnie naprawdę na niej zależało. Zasługiwał na odpowiedź. - Wydaje mi się, że ja zakochałam się w tobie, kiedy tylko po raz pierwszy zobaczyłam cię na zdjęciu. Simon, czy ty jesteś moim przeznaczeniem? - zapytała miękko. - Jestem o tym przekonany. Czuję się... jakoś tak... - Lekkomyślnie? - Tak, lekkomyślnie. Mam już czterdzieści osiem lat, niedługo skończę czterdzieści dziewięć, a czuję się teraz tak samo jak wtedy, kiedy byłem siedemnastolatkiem. Fanny uśmiechnęła się. - Twoje serce nie wie, że nie masz już siedemnastu lat. Ja czuję się tak samo. A kiedy potem patrzę w lustro i widzę swoje siwe włosy, zmarszczki na twarzy, to 117 moj e samopoczucie i tak się nie zmienia. Mam ochotę iść z tobą na łyżwy, j eździć na sankach, na nartach, robić wszystko to, co robiłam jako nastolatka. Czy to ma jakiś sens? - O tak. Twoim dzieciom pewnie byłoby trudno to pojąć, ale ja rozumiem cię doskonale. - Simon, mamy cały dzień, który możemy spędzić razem. Tylko ty i ja. Będę gotowa w ciągu piętnastu minut. Strój swobodny, dobrze? - Jasne. Wezmę swoje rzeczy do miasta i złapię samolot jutro wcześnie rano. Potem będę czekał. Mogę czekać wiecznie, Fanny, bylebym tylko wiedział, że ty i ja... - Cicho, cicho - powiedziała Fanny kładąc palec wskazujący na wargach Simona. - Mamy bardzo dużo czasu. Któregoś dnia, kiedy nadejdzie właściwy czas, zabiorę cię do bardzo szczególnego miejsca. To, zwyczajne miejsce, ale jego prostota jest cudowna. Chciałabym, żebyś o tym pamiętał. - Uda nam się, Fanny. Możemy być starzy i siwi, ale nam się uda. Pamiętaj o tym. - Oczywiście. - Teraz oboje mamy o czym pamiętać - rzekł Simon. Biuro było luksusowo umeblowane, pełne zielonego marmuru, połyskliwego ciemnego mahoniu, witraży i puszystych dywanów, w których można było zapaść się po kostki. Nieskazitelnie ubrany klient siedzący samotnie w eleganckiej poczekalni wydawał się być częścią kosztownego wyposażenia. Stopą w eleganckim lakierku wybijał niecierpliwy rytm na zielonym marmurze posadzki wiodącej w stronę pokrytego dywanem fragmentu pomieszczenia, gdzie stały wygodne fotele dla bogatych klientów. Do poczekalni weszła Fanny Thornton ze swoim adwokatem. Zatrzymała się w pół kroku, żeby zlustrować dokładnie otoczenie, a potem pomaszerowała do miejsca, gdzie siedział jej mąż. Był taki przystojny, tak nieskazitelnie elegancki, że Fanny potrzebowała dłuższej chwili, żeby zebrać myśli. - Lepiej, żebyś nie opłacał swoich prawników z pieniędzy, które bierzesz ode mnie, Ash. - Masz zamiar wycofać się z obietnicy? - Ash, niech twój adwokat porozmawia z moim adwokatem, ale powtarzam ci, nie płacę za to biuro. Chyba nawet w Białym Domu nie ma tak eleganckiej poczekalni, a prezydent Stanów Zjednoczonych pewnie zarabia mniej niż ci adwokaci, których zatrudniłeś. Chcę, żebyś wiedział, Ash, że daję tobie i tym eleganckim prawnikom jeszcze tylko siedem minut i ani chwili dłużej. Nasze spotkanie było wyznaczone na dziesiątą rano. Teraz jest pięć po dziesiątej. Prawnicy wystawiają rachunki według stawek za kwadrans, więc na twoim miejscu pośpieszyłabym się. Nie jestem teraz znana z anielskiej cierpliwości. - Panie Thornton, panie Tinsdale, pan Palmer przyjmie teraz panów. 118 Fanny usiadła w jednym z wygodnych foteli. „Panie Thornton, panie Tins-dale". Czyżby nagle stała się niewidzialna? W końcu to ona zorganizowała spotkanie, ona miała pieniądze, ona zgodziła się na wizytę tutaj, żeby pójść na rękę Ashowi. Niemal ślepa z wściekłości Fanny wstała i zwróciła się do przypominającej modelkę sekretarki, którą Ash łakomie pochłaniał wzrokiem: - Spotkanie zostało właśnie odwołane. Odbędzie się za piętnaście minut od tej chwili, w biurze pana Tinsdale. Żegnam, panowie. Znalazłszy się w marmurowym korytarzu, który był równie elegancki jak poczekalnia, którą właśnie opuściła, Fanny odetchnęła głęboko. Pomyślała o biurze Devina na drugim piętrze kamienicy i o pierwszym spotkaniu z Sallie. Nauczyła się od niej kilku rzeczy. Miała już serdecznie dosyć mężczyzn i sekretarek traktujących kobiety niczym obywateli niższej kategorii. Z wysoko uniesioną głową udała się w kierunku windy. Weszła do niej w tej samej chwili, kiedy Ash wypadł na korytarz przez drzwi biura. Za nim podążał pan Tinsdale. Przepełniona wściekłością twarz Asha była ostatnią rzeczą, którą zobaczyła Fanny, zanim drzwi windy delikatnie się zasunęły. Fanny wyszła z biurowca i skręciła za róg idąc w kierunku biura Harry'ego Tinsdale'a. Kark miała sztywny, a w oczach gniew, kiedy usiadła w poczekalni, żeby zaczekać na pozostałych uczestników spotkania. Spojrzała znacząco na zegarek w chwili, gdy jej adwokat, Ash oraz jego prawnik przekroczyli próg. - Fanny Thornton, pan Ettinger. Czas to pieniądz, więc zacznijmy już spotkanie. Ettinger jest groźny niczym głodny rekin, pomyślała Fanny idąc za swoim adwokatem do jego gabinetu. Było to długie spotkanie, podczas którego Ash Thornton trzy razy wpadł we wściekłość, a Samuel Ettinger wciąż się przymilał. Zakończyła je Fanny Thornton, mówiąc na pożegnanie: - Wchodzisz w to albo rezygnujesz, Ash. Taka jest moja jedyna oferta i nie będzie żadnych negocjacji. - Co to u licha miało znaczyć, Fanny? - wypalił Ash. - Mam na myśli przełożenie tego spotkania? - Zwyczajna grzeczność to ważna sprawa, Ash. Nie martw się, ta długonoga piękność prawdopodobnie skończy w jakiej ś rewii, gdzie będziesz mógł ją znowu zobaczyć. Gdyby pracowała dla mnie, już dawno musiałaby szukać sobie nowej posady. - I to wszystko? - prychnął. - Nie sądziłem, że możesz być zdolna do zazdrości. - Masz rację, nie jestem. Nie zaprosiła mnie na to spotkanie, zaprosiła tylko ciebie i mojego prawnika. Skoro zostałam wyłączona, wolałam rozmawiać o interesach na własnym gruncie, co w tym przypadku oznaczało biuro mojego adwokata. Byłabym wdzięczna, gdybyś zszedł mi z drogi. Jestem już spóźniona. Nie będzie żadnej ugody, Ash, dopóki nie zgodzisz się na rozwód. Nie mam zamiaru dopuścić do tego, żebyśmy skończyli jak twoja matka i Philip. 119 - Jeżeli nie zgodzisz się na moje warunki, właśnie to cię czeka. Znam cię, Fanny, nie zwiążesz się z żadnym mężczyzną tak długo, jak długo będziesz mężatką. A wiesz co? Tak się składa, że pozostaniesz mężatką. Nie zapominaj, że wciąż czeka cię sprawa w związku z naruszeniem nietykalności osobistej. Nie wycofałem tych zarzutów. - Ash, jak mówiłam, wcale mnie nie znasz. Nie jestem już tą głupią dziewczyną z oczami jak gwiazdy, którą poślubiłeś trzydzieści lat temu. Jeżeli zechcę mieć romans, to będę miała romans. Jeżeli zechcę rzucać się po pościeli z jakimś górnikiem, też to zrobię. Fakt, że jestem twoją żoną, nie powstrzyma mnie przed niczym. Zrobię, co będę chciała i kiedy będę chciała. Proszę bardzo, możesz mnie oskarżyć o naruszenie nietykalności osobistej, możesz wstrzymać rozwód. To ty chcesz zbudować kasyno, nie ja. Ja mam bardzo dużo czasu. Za kilka dni wyjeżdżam z kraju, więc lepiej żebyś się nie ociągał. Jeżeli zdecydujesz się na dalszy sprzeciw, cała sprawa zabierze o wiele więcej czasu. Wybór należy do ciebie. Testamentu Sallie nie da się obalić. Wszystko, co robi ten adwokat, to wyciąganie od ciebie pieniędzy. Zasięgnij opinii kogoś innego. - Fanny, poczekaj chwilkę. Chodźmy na kawę i porozmawiajmy o wszystkim jak kulturalni ludzie. - Nie - Fanny otworzyła drzwiczki samochodu i wśliznęła się do środka. - Co przez to rozumiesz? - Której części słowa „nie" nie udało ci się pojąć? - Nie, nie chcesz kawy, czy nie, nie przemyślisz wszystkiego jeszcze raz? -zapytał Ash posyłając jej mordercze spojrzenie. Fanny wrzuciła bieg patrząc prosto przed siebie. - Wyślę ci pocztówkę z Dalekiego Wschodu. Serce waliło jej niczym młot. Jak to możliwe, że Ash wciąż potrafił ją zdenerwować? Zaczęła płakać. Jechała do domu, który stworzyła dla siebie i dzieci, żeby lizać rany i martwić tym wszystkim, co mogło się zdarzyć. Telefon zadzwonił, ledwie Fanny zdążyła postawić walizki na szczycie schodów. Pobiegła z powrotem do sypialni, żeby go odebrać. - Sunny! Jak się masz, kochanie? - Bardzo dobrze, mamo. Dzwonię, żeby się pożegnać. Baw się dobrze i przywieź mi jakiś prezent. - Czy kiedykolwiek pojechałam gdzieś i nie przywiozłam prezentów? - roześmiała się Fanny. - Możesz bawić się tak dobrze, że o nas zapomnisz. Inni też chcą się pożegnać. Co będziesz tam robić przez cały miesiąc? - Zwiedzać, jeść, spać, chodzić na zakupy. Mam niewiele czasu, kochanie, więc daj do telefonu resztę, dobrze? - Dobrze. Kocham cię, mamo. 120 - Ja też cię kocham. Birch, opiekuj się wszystkimi, w końcu jesteś najstarszy. Sagę, zanim zdążysz zapytać: owszem, mam miejsce przy oknie. Wiecie, że was kocham. Jeżeli zadzwoni wasz tata... po prostu odnoście się do niego z szacunkiem. Zatelefonuję i podam wam swój numer, kiedy tylko go poznam. Kocham was. Do zobaczenia! - To wszystko, Chue. Boże, mam już niewiele czasu, prawda? - Masę czasu. - Przyszły jakieś ciekawe listy? - Mnóstwo listów. Położyłem je w samochodzie, żeby mogła pani przeczytać je w drodze na lotnisko. Fanny usadowiła się wygodnie i natychmiast otworzyła wiadomość od swojego adwokata. Kiedy skończyła czytać, westchnęła tak głośno, że Chue spytał, czy dobrze się czuje. - Lepiej niż możesz sobie wyobrazić - powiedziała uszczęśliwiona. Ash zgodził się na jej warunki i wkrótce zostanie orzeczony rozwód. Kiedy wróci z Chin, będzie już wolną kobietą. Co należy zrobić, kiedy wyrok o rozwodzie stanie się prawomocny? Czy kobiety stają wtedy i biją brawo, czy może płaczą i krzyczą, czy świętują? Co ona wtedy zrobi? Fanny oparła się o siedzenie i zamknęła oczy. Jej serce biło mocno i szybko. Już za kilka godzin spotka się z Simonem w Honolulu. Potem razem z nim zwie-dzi pół świata. Razem wsiądą do samolotu lecącego do Hongkongu. Fanny zamrugała szybko powiekami. Wyjedzie z mężczyzną, wyjedzie na... umówione spotkanie. Sunny nazwałaby to schadzką. Nie mogła się powstrzymać od myśli, czy nie popełniła błędu nie wspominając dzieciom o tym, że Simon jedzie razem z nią. Co pomyślałyby o niej, co powiedziałyby? Nie chciała znać ich opinii ani ich stosunku do tego faktu, więc nic im nie mówiła. Zgodnie z tym, co pisał adwokat, jej rozwód stanie się prawomocny za siedem dni. Wielkie odliczanie zaczęło się wczoraj - za sześć dni stanie się wolną kobietą. Dzisiejszy i jutrzejszy dzień spędzi w samolocie. Minutę po północy siódmego dnia będzie w końcu wolna. Będzie mogła się udać dokądkolwiek zechce. Będzie mogła pójść do łóżka z Simonem Thorntonem. Będzie mogła nawet wyjść za Simona Thorntona - pod warunkiem, że on poprosi ją o rękę. „Pani Simonowa Thornton". Uśmiechnęła się leciutko. Gdyby miała gdzieś wyszyte monogramy, nie musiałaby ich wcale zmieniać. - Jesteśmy na miejscu, panienko Fanny. Proszę pilnować biletu, a ja sprawdzę bagaże - powiedział Chue. - Walizka z moimi rzeczami będzie kosztować dodatkowo. Tutaj mam pieniądze. Fanny delikatnie położyła rękę na jego ramieniu. - Nie, Chue. Sama chcę to dla ciebie zrobić. Mam wszystkie listy w torebce razem z numerami telefonów, adresami i nawet jakimiś zdjęciami. Jeżeli twoi krewni będą mieli dla ciebie jakieś prezenty albo pamiątki, przywiozę je w tej samej walizce. - Proszę pozdrowić ode mnie pana Simona - uśmiechnął się Chue. 121 - Chue! Skąd wiesz? - zapytała Fanny, wzburzona, że ten miły człowiek wie o jej zamierzeniach. - Widzę to w pani oczach. I w oczach pana Simona. To dobry człowiek. Kiedy był małym chłopcem, martwił się, że zbyt ciężko pracuję. Starał się pomagać mi, na ile mógł. - Nie chcę, żebyś myślał... - Niczego nie myślę, panienko Fanny. Nasze życie na tej ziemi jest bardzo krótkie. Trzeba być szczęśliwym i cieszyć się. Życzę pani i panu Simonowi dużo szczęścia. - Ja też ci tego życzę - powiedziała Fanny biorąc Chue w objęcia. Wzięła od niego swoje kwity bagażowe i razem z biletem wetknęła do torebki. - Kiedy pani wróci, nie będzie już nawet śladu po chatce pani Sallie. Mam do zasadzenia darń i dużo pięknych kwiatów. Za każdym razem, kiedy spojrzymy na zakręt drogi, pomyślimy o pani Sallie i jej dobroci. Przez dłuższy czas nie mogłem tego zrozumieć. Czy będzie jakiś nagrobek? - Tylko zwykły, drewniany krzyż. Powiedziała, że wyrzeźbi go j eden z twoich kuzynów. - Ale wszyscy mają nagrobki - stwierdził Chue. - Nawet pan Devin. - Sallie powiedziała... powiedziała... że skoro była tylko zwyczajną Sallie Coleman, to wystarczy jej zwyczajny drewniany krzyż i będzie szczęśliwa mając chociaż tyle. Więc będzie krzyż. I napis: „Sallie Coleman". Powiedziała, że zniesławiła nazwisko Thorntonów. Nie mogłam jej tego wyperswadować, Chue. Może pomyślałbyś o postawieniu dużego kamienia z jej imieniem w ogrodzie, który planujesz stworzyć? W jaki sposób można zwabić motyle? Jakie kwiaty lubią? Ogród dla motyli. Sallie spodobałby się ten pomysł. Wszystkie rodzaje motyli. - Zajmę się tym, panienko Fanny. - Wiem, że się zajmiesz, Chue. Przywiozę ci prezent. Chińskie jojo do twojej kolekcji. - Szczęśliwej podróży, panienko Fanny. Proszę dzwonić, spotkamy się po pani powrocie. Fanny patrzyła na drogę, aż samochód Chue zniknął jej z oczu. Czuła się oszołomiona wolnością. Nie podróżowała samotnie od czasu wyprawy na Hawa-j e, do Asha, ale to było ponad trzydzieści lat temu. Była wtedy młodą dziewczyną, a teraz jest dojrzałą kobietą gotową spotkać się ze swoim przeznaczeniem. Simonbyłjej przeznaczeniem. Sallie tak powiedziała, a Simon powtórzył. Fanny zaś w to wierzyła. Szedł w jej kierunku lustrując wzrokiem tłum pasażerów zmierzających do hali. Fanny przystanęła zmuszając ludzi, żeby ją omijali. Nie przepraszała nikogo. W ustach czuła suchość, która uniemożliwiała jej powiedzenie czegokolwiek. Przypomniała jej się inna chwila, kiedy na tym samym lotnisku przywitał ją młody porucznik ubrany w biały mundur marynarki. Potrząsnęła głową, żeby przego- 122 tlić wspomnienie. Tym razem to był Simon: wspaniały, wspaniały Simon. Miał na sobie rozpiętą pod szyją białą koszulę z podwiniętymi rękawami, idealnie odprasowane spodnie khaki i lakierki. Przez ramię przewiesił lekką letnią marynarkę. Jego widok był dla j ej zmęczonych oczu niczym oaza dla pustynnego podróżnika. Był o wiele przystojniejszy niż młody porucznik w białym mundurze, którego przypomniała sobie przed chwilą. - Simon - krzyknęła ostatkiem sił. - Fanny! Zaczynałem już wpadać w panikę. Przeszedłem całą halę chyba z pięć razy. Myślałem, że może... zmieniłaś zdanie. Miał zachrypnięty głos i pożerał ją wzrokiem. - Nigdy w życiu - wciąż brakowało jej tchu. - Zmęczona? - Jestem zbyt podekscytowana, żeby czuć zmęczenie. Ale umieram z głodu. - Mamy dwie godziny, więc chodźmy do najbliższej restauracji. Załatwiłem już wszystkie formalności, możemy wykorzystać wolny czas do maksimum. - Mamy miejsca obok siebie. Pasażer, który miał siedzieć przy mnie, w ostatniej chwili zdecydował się odłożyć podróż do jutra. Powiedziałam agentowi, że j esteś moim mężem, który przylatuj e z innego kierunku. Mam nadziej ę, że nie masz nic przeciwko temu. - Mało prawdopodobne, żebym miał. Planowałem przycupnąć w przejściu przy twoim siedzeniu i sterczeć tam tak długo, aż kazaliby mi się stamtąd zabierać, albo aż ktoś zlitowałby się nade mną i przegonił osobę siedzącą koło ciebie. - Nie mogę uwierzyć, że naprawdę jesteśmy tu razem. Czuję sięjak we śnie. Sallie często powtarzała, że dobre rzeczy zdarzają się tym, którzy umieją na nie poczekać. To musi być prawda. Przy posiłku złożonym z wypieczonego hamburgera, chrupiących ogórków i tłustych frytek Fanny powtórzyła słowo w słowo treść listu, który otrzymała od swojego adwokata. Simon na chwilę przestał żuć, żeby na nią spojrzeć. - Na czym polega podstęp? Ash nigdy się nie poddaje. - Musi się zgodzić, inaczej nie dostanie pieniędzy. Podpisał się pod wszystkimi dokumentami. Za pięć dni będę wolna. - Pięć dni mogę poczekać. - Ogłaszają nasz lot. Rzeczywiście wsiądziemy razem do tego samolotu, prawda? - Zgadza się. Pozwól - powiedział Simon oferując jej swoje ramię. - Simon, krecimi się w głowie. - Fanny, spójrz na moje stopy - nie dotykają podłogi. Od tej chwili nie będziemy już mówić o rodzinie, przyjaciołach ani o interesach. To jest nasz czas: twój i mój. Długo czekaliśmy, a teraz ta chwila nadeszła. Żadnych zegarków, żadnych kalendarzy. Zgoda? - O tak, Simon. Tak, tak, tak. 123 - To jest, moja droga, hotel „Peninsula" - najlepszy w całej Azji. Taki dom dla królów, wielkich książąt, głów państwa, primadonn operowych, rekinów biznesu oraz, jak mi mówiono, agentów CIA. Przeczytałem wszystkie materiały dotyczące Azji, do jakich zdołałem się dorwać. Popatrz na tego mężczyznę w bieli, wygląda po królewsku. To maj ordom. Ci młodzi chłopcy to gońcy. Dla nich wszystkich jest to bardzo poważna działalność. Żaden się nie uśmiecha. Wpiszemy się teraz do księgi gości, wypijemy herbatę w złotej sali, pójdziemy na spacer, zjemy wczesną kolację, położymy się spać w oddzielnych pokojach, dojdziemy do ładu z rozbiciem po podróży i wstaniemy rano, żeby „to" zrobić. Mam na myśli wyprawę do Hongkongu. Fanny zachichotała. - Wiem, że to właśnie miałeś na myśli. Czy to prawda, że królowa Elżbieta pije tutaj herbatę? - Tak słyszałem. - Czuję się ważna - powiedziała Fanny, kiedy ubrany na biało kelner przysunął jej krzesło do małego, okrągłego stolika. - Bo też powinnaś - żywo odparł Simon. - Mam wrażenie, że mężczyzna po twojej lewej stronie, ten odwrócony bokiem, to książę Karol. - Kogo to obchodzi? - odparła Fanny beztrosko. - Wolę raczej patrzeć na ciebie. - Ach. To herbata Lushan Yun Wu. Zanim stąd wyjedziemy, nauczymy się pić ją z przyjemnością. Fanny skrzywiła się. - Trudno mi uwierzyć. Wolę herbatę Lipton w torebkach. Czy to znaczy, że nie pasuję do otoczenia? Simon odrzucił głowę do tyłu i zaśmiał się głośno. Mężczyzna podobny do księcia Karola zmarszczył brwi na widok tak nieokrzesanego zachowania. Simon roześmiał się znowu. Fanny uwielbiała dźwięk śmiechu Simona, uwielbiała rozbawienie widoczne w jego oczach. Była szczęśliwa siedząc z nim przy tym małym, okrągłym stoliku w sali, gdzie królowie i królowe mieli zwyczaj pić herbatę. Uwielbiała Simona. I tyle. - Jutro będziemy jeść naleśniki i pić herbatę - powiedział Simon wciąż z nutką rozbawienia w głosie. - Jutro będziemy jeść frytki i pić coca-colę. Simon, jeżeli mamy iść na spacer, lepiej chodźmy teraz, zanim zasnę na stojąco. - Możemy to sobie darować, Fanny. Ja też jestem zmęczony. Chyba powinniśmy po prostu wziąć klucze, iść do pokoi, przespać się i spotkać tutaj na śniadaniu. Jutro też jest dzień. Fanny ziewnęła. - To najmilsza rzecz, jaką mi dzisiaj powiedziałeś. Zróbmy tak. Śniadanie o dziewiątej rano. Spotkamy siew foyer, dobrze? Simon ziewnął równie szeroko. 124 - Załatwię wszystko w recepcji. Fanny spała twardo przez dwanaście godzin. Obudziła się o szóstej rano czując się rozbita i zdezorientowana. Usiadła na łóżku spuszczając stopy na podłogę i zadzwoniła na obsługę hotelową. - Kawę i sok pomarańczowy. Natychmiast - poprosiła grubym i ochrypłym głosem. Otworzyła torbę podróżną, żeby wyjąć ubranie i zagapiła się na swoje odbicie w wielkim lustrze w łazience. Kto to taki, ta dziwna postać z włosami sterczącymi na wszystkie strony, z rozmazanym makijażem i przesuszoną skórą? Okazało się, że wytrawni podróżnicy mówili prawdę: hermetyczne kabiny samolotów wysysają ze skóry całą wilgoć. Wzdrygnęła się. Kawa była czarna i bardzo mocna. Fanny sączyła ją leniwie paląc pierwszego w tym dniu papierosa. Po wypiciu trzeciej filiżanki czuła się już bardziej podobna do tej Fanny Thornton, która opuściłaNevadę dzień wcześniej. Włączyła telewizor, żeby popatrzeć na napisy po angielsku i wyłączyła go zaraz. Przyjemniej było po prostu siedzieć i marzyć o następnych czterech tygodniach, jakie spędzi z Si-monem. Zerknęła na zegarek. Zobaczy go już za dwie godziny - usiądzie naprzeciwko niej przy śniadaniu, będą razem spacerować trzymając się za ręce. Przez cały miesiąc będzie dzielić życie z Simonem. Spróbowała zastanowić się, co potem, ale zwyciężała ostrożność. Lepiej żyć z dnia na dzień. Ostatnią rzeczą, jaką zrobiła Fanny przed opuszczeniem pokoju hotelowego było ustawienie przy lampce kieszonkowego kalendarza, w którym odliczała dni pozostałe do uprawomocnienia się jej rozwodu. Wyszła z windy za pięć dziewiąta. Miała na sobie prostą, żółtą koszulę z lnianego płótna, która doskonale uwydatniała jej opaleniznę. Wiedziała, że wygląda dobrze, ponieważ dobrze się czuła. - Czekam tu już od siódmej trzydzieści. Mógłbym odpłynąć na falach całej tej kawy, jaką wypiłem - powiedział Simon. - Powinieneś był do mnie zadzwonić. Wstałam o szóstej. Jeżeli dzięki temu poczujesz się lepiej, to powiem ci, że sama wypiłam już cały dzbanek kawy. Możemy odpłynąć razem. Ta myśl sprawia, że czuję się szczęśliwa. Może lepiej chodźmy. Jakiś czas później Simon stwierdził: - Przeszliśmy pieszo cały Hongkong. Wspomnienia minionych dni zamazywały się lekko w głowie Fanny, kiedy przedzierała się przez tłumy ludzi, z których nikt się nie uśmiechał. Weszli na prom „Star", gdzie usiedli blisko siebie na drewnianej ławce trzymając się za ręce. Kiedy znów znaleźli się na stałym lądzie, Simon ujął dłoń Fanny w swoją. - Chcieć przejazd rikszą? - zapytał pomarszczony człowiek. - Na Boga, Simon, ten człowiek jest taki stary, że nie mam sumienia pozwolić mu nas ciągnąć. To zbyt smutne. - Jechać rikszą? Ja zabrać, drogi takie kręte, kręte. Taksówka nie jechać kręte, kręte. Bardzo daleko. Gdzie chcecie jechać? 125 Fanny zerknęła do swoich notatek. - NaClothLane. - W porządku, niech będzie Cloth Lane - powiedział Simon pomagając Fanny wsiąść do rikszy. - Dam mu duży napiwek - wyszeptał. Droga była rzeczywiście bardzo kręta. Staruszek biegł drobnymi krokami ze stałą prędkością, aż w końcu zatrzymał się u wylotu alei. Fanny zaparło dech z zachwytu, kiedy zobaczyła wiszące nad jej głową setki kolorowych chorągwi i metalowych szyldów, które blokowały dostęp promieniom słońca. - Chyba najlepiej będzie pójść najpierw jedną stroną ulicy, a potem wrócić drugą. Czego dokładnie szukasz? - zapytał Simon. - Materiałów do nowej kolekcji „Tęczowe Dzieci" i może jeszcze trochę płótna we wzory. Złożyłam wniosek do chińskiego rządu o pozwolenie na podróż do słynnego Czekiang, tak zwanego Jedwabnego Miasta na wschodnim wybrzeżu. Billie powiedziała mi, że jedwabie pochodzące stamtąd są przejrzyste niczym woda, piękne jak poezja, podobne do chmur na niebie i kwiatów na ziemi. Nie chcę przegapić drzew morwowych i specjalistów od jedwabiu z prowincji Czekiang. Chciałabym znać kogoś obrotnego, kto mógłby się za mną wstawić. - Zatrzymamy sięjutro w ambasadzie. Może będą mogli przyśpieszyć jakoś rozpatrzenie twojego wniosku - powiedział Simon. Przechodzili od sklepu do sklepu coraz bardziej się targując, aż w końcu Fanny kupiła dla bliźniaków dwa jedwabne kaftany z aplikacjami na plecach przedstawiającymi smoki plujące ogniem. Dla Sunny i Billie nabyła bluzy z bladoróżowego jedwabiu z kwiatami wokół mankietów i przy szwach. Potem jedli makaron, ciasteczka ryżowe i bułeczki, wypijając do tego po kilka filiżanek okropnej herbaty Lushan Yun Wu. Późnym popołudniem, kiedy szli wzdłuż Nathan Road wracając do promu, znaleźli się nagle w samym środku rzeszy ludzi oglądających festiwal smoczych łodzi. Jedna z nich płynąca na przedzie wciąż pluła ogniem. Simon robił zdjęcia j edno za drugim. Kiedy znowu ruszyli w stronę promu, Fanny ze śmiechem wskazała palcem aparat fotograficzny: - Film skończył ci się już po pierwszym zdjęciu. - Nie! - Aha. Masz przynajmniej to jedno. - Co ja bym zrobił bez ciebie? - zapytał Simon. - Och, mam nadzieję, że nigdy nie poznam odpowiedzi na to pytanie. W ambasadzie amerykańskiej urzędnicy pomogli Fanny zlokalizować rodziny spisane przez Chue. Wysłano listy i wykonano niezbędne telefony. Wieczorem czwartego dnia prezenty zostały rozdane, a w zamian Fanny otrzymała wielką stertę podarunków, które miała zawieźć do domu dla Chue. Pokazała wszystkim jego zdjęcia, fotografie Su Li oraz rodzin ich obojga. Uśmiechy krewnych Chue były jedynymi uśmiechami, jakie zobaczyła w ciągu całego swojego pobytu w Hongkongu. Walizka znowu była pełna. 126 Jeszcze jeden dzień do uprawomocnienia się rozwodu. Dzień piąty spędzili na podróży koleją Kowloon-Kanton wjeżdżając na wysokość trzystu dziewięćdziesięciu siedmiu metrów nad poziomem morza i urządzając tam sobie piknik. Zjedli kolację w restauracji „Gaddi". Siedzieli tam trzy i pół godziny, i wypili dwie butelki wina. Rozstali się przy drzwiach pokoju Farmy parę minut po północy, umawiając się na śniadanie o dziewiątej następnego dnia. Fanny usunęła makijaż, przebrała się w piżamę i wśliznęła do łóżka. Jutro miał się zacząć dzień siódmy. Jutro będzie wolną kobietą. Nagle usiadła, zerwała się z łóżka i pobiegła do toaletki, gdzie o lampę oparty był kieszonkowy kalendarzyk. Zawirowało jej w głowie. Jutro będzie dzień siódmy w Stanach Zjednoczonych. Dzień siódmy w Azji dobiegał już końca - różnica czasu wynosiła dwanaście godzin. Sprawę rozwodową wyznaczono na dziewiątą rano siódmego dnia. Boże, Boże, Boże, przecież ona już jest rozwiedziona! Może spokojnie pójść do Simona teraz, w tej chwili. Później nie mogła sobie przypomnieć, jak to się stało, że włożyła ubranie, otworzyła drzwi, przeszła korytarzem do pokoju Simona i zastukała do j ego drzwi. Kiedy się otworzyły, przez całą minutę patrzyła na mężczyznę w milczeniu. - Różnica czasu między Stanami a Hongkongiem wynosi dwanaście godzin. Simon, jestem wolna. Porwał ją na ręce i wniósł do pokoju. Zachrypniętym głosem zapytał: - Jak mogliśmy to przegapić? - Simon... - Cśśśś - wyszeptał całując ją. - Och, zrób to jeszcze raz. Podobało mi się. - Powinnaś zobaczyć, co jeszcze potrafię. To była tylko przystawka. Fanny lekko skubnęła wargami ucho Simona i polizała jego wnętrze językiem. - Powinieneś zobaczyć, co jeszcze potrafię. To też była tylko przystawka -powiedziała. - Mogę pozbyć się tej piżamy w mgnieniu oka - obiecał Simon. Ubranie Fanny znalazło się na podłodze, a ona wśliznęła się do łóżka, zanim jeszcze Simon wyciągnął lewą nogę z nogawki spodni od piżamy. - Nie ma to jak szybkość - uśmiechnął się. Spojrzał na jej nagie ciało okiem kochanka i konesera. - Jesteś piękna - szepnął. - Za dużo mówisz. Chodź tutaj, chcę cię poczuć koło siebie. Chcę czuć cię wszędzie. Klęczał nad nią przez dłuższą chwilę, obejmując wzrokiem długie, miękkie linie jej ciała. Jego spojrzenie powędrowało wzdłuż bioder aż do idealnie ukształtowanych piersi. Płomień, który rozpalił się w jego lędźwiach dotarł do mózgu sprawiając, że zakręciło mu się w głowie. Poczuł głębokie, bolesne pożądanie. Kiedy Fanny wyciągnęła ku niemu ramiona, z j ękiem położył się obok niej, oplótł ją ramionami i przyciągnął do siebie. 127 Fanny czuła się lekka z radości. Jej ciało było gotowe, pragnęło, nie mogło się doczekać jego dotyku. Nie wiedziała skąd ma tę pewność, że Simon będzie powolnym i zręcznym kochankiem. Będzie dawał i brał, aż w końcu jąposiądzie i uczyni swoją. Zetknęły się ich wargi, jego język wcisnął się w ciepłą wilgoć jej ust. Obejmował ją ramionami, przyciskając jej ciało do swojego, a ich zmysły wzbiły się wysoko i rozpoczęły podniebny lot. Jej świat przewrócił się do góry nogami i skoncentrował jedynie na miejscach, których on dotykał dłońmi i wargami. Poruszyła się, żeby wziąć w dłonie jego twarz. Całowała usta, podbródek, jej język kreślił ślady na jego piersiach, coraz niżej, niżej i niżej. Poczuła, że Simon bierze ją w ramiona, a jego pożądanie zmusiło ją, by wygięła się w łuk i poruszała głową w lewo i w prawo na poduszce, jakby chciała zaprzeczyć wspaniałym pragnieniom własnych zmysłów. Ich wargi spotykały się, smakowały, a potem znajdowały na nowo. Czuła się niczym więzień i kochała to uczucie. Dłońmi chwycił ją za biodra i przyciągnął do siebie, wypełniając Fanny z całą świadomością własnych potrzeb -domagał się, żeby ona je spełniła. Jej oddech był tak samo nierówny, j ego pierś falowała w tym samym rytmie co j ej. Poruszał się w niej rytmicznie, natarczywie, kołysząc się, zmuszając, żeby wzmocniła uścisk na jego biodrach i prowadząc oba ciała w kierunku szczytu. Niebo rozprysło się na kawałki, kiedy obydwoje poddali się sobie nawzajem. Z trudem łapiąc powietrze, Simon przykrył ciało Fanny swoim, uciszającjej drżenie. Kiedy w końcu wysunął się z niej, przytulił ją mocno do siebie. Szeptał słowa znane tylko kochankom, aż wreszcie obydwoje zasnęli trzymając się w objęciach. o&mu wessała długą nitkę makaronu w tej samej chwili, co Simon. To była drobnostka, ale oboje się roześmiali i zrobili to jeszcze raz. Zakończyli już zakupy oraz zapakowali prezenty i pamiątki do dwóch wielkich walizek. Ich wizyta w Jedwabnym Mieście miała się ku końcowi. Połowa materiałów miała zostać dostarczona bezpośrednio do Billie Coleman w Teksasie, a druga połowa do „Ubranek Sunny" w Las Vegas. Poszli w kierunku małego parku, na który natrafili przypadkiem. Simon niósł w siatce koc, ser, jabłka i coca colę. Fanny trzymała książkę i wczorajszy egzemplarz „Wall Street Journal". Wspólnie rozpostarli koc na trawie, a potem zdjęli buty i położyli się na brzuchach ze swobodą charakterystyczną dla zakochanej pary. Rozmawiali ze sobą cicho, miękkim tonem, żeby nie przeszkadzać licznym młodym ludziom uczącym się pod drzewami. - Nie mamy żadnych planów - powiedział Simon. - Fanny, muszę wiedzieć, czy dla ciebie to były tylko wakacje? Wracamy do domu do... do czego właściwie? Ja mieszkam w Nowym Jorku, ty mieszkasz w Nevadzie. Jak sobie z tym poradzimy? 128 - Nie wiem, Simon. Tutaj jest tak idealnie. Próbowałam o tym nie myśleć. To nieuniknione, że kiedy zaczynasz mieć plany, coś musi ci je pokrzyżować. Nie chcę, żeby cokolwiek poszło źle. - Mówimy o całej reszcie naszego życia. Ty jesteś wolna. Ja też jestem wolny. Co mamy zamiar z tym zrobić? - A co chciałbyś z tym zrobić? - To oczywiste: ożenić się z tobą. - Simon, to byłoby zbyt szybko. Jestem rozwiedziona dopiero od kilku tygodni. Nie chcę... śpieszyć się niepotrzebnie. Myślę w tym momencie również o dzieciach. Zmartwiłabym się niezmiernie, gdyby pomyślały, że ja i ty mieliśmy romans, kiedy jeszcze byłam żoną ich ojca. Zdaję sobie sprawę, że nie są już mali, ale nawet dorośli ludzie przeżywająbardzo, gdy ich rodzice się rozwodzą. Powinieneś chyba mnie zrozumieć. Jak się czułeś, kiedy twoja matka i Devin... kiedy zaczęli... nie wiem jak to nazwać... chodzić ze sobą? - Farmy, moi rodzice byli zawsze w bardzo dziwnych stosunkach. Tata mieszkał w j ednym miej scu, a mama zupełnie gdzie indziej. Spotykaliśmy się podczas świąt. Akceptowałem to, choć wiedziałem, że to nie jest normalne, bo miałem przyjaciół, którzy wychowywali się w normalnych rodzinach, jak na przykład Jer-ry. Byłem już w wojsku, kiedy mama i Devin się zeszli. Jerry pisał do mnie i wiedziałem, co się dzieje. Mama robiła jakieś aluzje do tego w swoich listach. Naprawdę lubiłem Devina. Umiał sprawić, że mama się uśmiechała, a jej oczy błyszczały. Tata nigdy tego nie potrafił. Twój e dzieci nie różnią się tak bardzo ode mnie. Zaakceptują to. Myślę, że lubią mnie tak samo, jakjaje lubię. - Nie wystarczy powiedzieć, że cię lubią. Uwielbiają cię. Jesteś bratem ich ojca. Na tym polega różnica. Nie myślą o tobie i o mnie w kategoriach romansu. Simon przetoczył się na plecy i założył ręce pod głowę. - Chcesz powiedzieć, że nie wyjdziesz za mnie ze względu na dzieci? - Na razie. Mogę dwa razy w miesiącu przyjeżdżać do Nowego Jorku. Ty możesz przyjeżdżać do Nevady równie często. W ten sposób będziemy się spotykać w każdy weekend. Tak będzie tylko przez jakiś czas. Simon, tak bardzo się poświęcałam, żeby utrzymać w całości moją rodzinę, że nie mogę teraz ryzykować... nie będę ryzykować, że coś się popsuje. A ty nie możesz tak po prostu odejść z firmy, której zbudowanie zajęło ci całe życie. Nigdy nie prosiłabym cię o coś takiego. Proszę, powiedz mi, że rozumiesz. Simon przekręcił się na bok i oparł brodę na dłoni. Popatrzył na leżącą przy nim kobietę. Kobietę, która w ciągu ostatniego miesiąca dała mu tyle szczęścia. Miał ochotę się rozpłakać. - Rozumiem cię, Fanny, ale potrzebuję czegoś, na co mogę czekać, czego mógłbym się uchwycić. - Och, Simon, patrzysz na mnie tak samo, jakDevin patrzył na twoją matkę. Dziękuję ci, dziękuję. W mgnieniu oka znalazła się w j ego ramionach pokrywając pocałunkami j ego twarz. 9 - Przekleństwo Vegas \ 29 - Kocham cię. Tak bardzo, że nie mogę sobie wyobrazić swój ego życia, gdyby ciebie w nim nie było. Miej dla mnie trochę cierpliwości. Uda nam się. - Nie myśl sobie, że ja mógłbym żyć bez ciebie - wyszeptał Simon. - Nie mów tak. Nigdy więcej nie mów mi takich rzeczy. Przyrzeknij mi, przysięgnij, że nigdy więcej tego nie powiesz. Devin powiedział tak twojej matce, a potem się zastrzelił. W jej głosie słychać było nutkę histerii, kiedy wbiła paznokcie w jego umięśnione ramiona. - Przysięgam, przyrzekam. Cicho, wszystko w porządku. Fanny, to były tylko słowa. Nigdy nie odebrałbym sobie życia. Nigdy, choćbym żył milion lat. Poleźmy tu jeszcze i ułóżmy piosenkę o nas obojgu. Wynajmiemy Dusty Spring-field, żeby zaśpiewała ją dla nas w dniu naszego ślubu. Fanny roześmiała się. Zła chwila minęła. Fanny przekroczyła próg Sunrise świadoma otaczającej ją ciszy. Przez ostatni miesiąc jej uszy pełne były dziwnych dźwięków charakterystycznych dla obcych krajów. Teraz cisza dookoła sprawiła, że serce Fanny zaczęło bić mocniej. Brakowało jej Simona. Poczuła ból, ledwo odszedł w kierunku swojego samolotu. Jedyną rzeczą, jakiej teraz pragnęła, było podnieść słuchawkę i zadzwonić do niego, ale będzie to mogła zrobić dopiero za pięć godzin. Z przygarbionymi ramionami Fanny weszła do środka. Nagle usłyszała nieoczekiwane okrzyki: „Niespodzianka, niespodzianka"! Z niedowierzaniem patrzyła na swój ą rodzinę i przy-jaciół. Przez całą długość jadalni rozciągał się plakat z napisem WITAMY W DOMU! Jej wargi już zaczęły układać się do uśmiechu... kiedy zobaczyła Asha, torującego sobie drogę przez zebraną w pokoju małą grupkę. - Witaj w domu, Fanny! Dobrze cię znowu widzieć! Wyglądasz wspaniale, chociaż sprawiasz wrażenie zmęczonej. - Ash! Co ty tu robisz? - zdołała wydusić. Poczucie winy otoczyło jąniczym ciemny całun. - Dzieciaki mnie zaprosiły. Nie uwierzysz, jak dobrze się dogadywaliśmy przez ostatni miesiąc. To było niczym otwarcie parasola, Fanny. Mówiliśmy sobie różne rzeczy. Wszystko zostało wyjaśnione, poradziliśmy sobie z tym i wszyscy jesteśmy teraz dobrymi przyjaciółmi. Ciebie też chcemy włączyć do naszego grona - szepnął. Całun poczucia winy otulił ją mocniej. - Jak to miło. Miała ochotę pobiec do pracowni i zamknąć drzwi na zasuwę. Zamiast tego wzięła się w garść i spróbowała się uśmiechnąć. - Chue właśnie niesie bagaże. - Porozmawiamy później. Sunny zrobiła swój e słynne kanapki z masłem orzechowym, galaretką, bananami i ptasim mleczkiem. To tylko skromne powitanie, żeby pokazać ci, jak wiele dla nas wszystkich znaczysz. Naprawdę za tobątęskni- 130 liśmy. Próbowaliśmy nawet zaprosić tu Simona, ale w jego biurze powiedzieli, że wyjechał w podróż służbową. Cóż, jego strata - roześmiał się Ash. - Rany, mamo, strasznie za tobą tęskniłam. Tyler powinien zjawić się lada chwila. Zawsze się spóźnia. Tata go lubi, mamo. Tata smarował masłem orzechowym kanapki. Czuł się w kuchni jak u siebie w domu. Mamo, on naprawdę zaczął życie od nowa, był taki dobry - opowiadała wesoło Sunny. Fanny zwalczyła chęć uderzenia córki w twarz. Co się tutaj działo? - Jak było, Fanny? - zapytała Bess obejmując ją. - Cudownie. Ale teraz... Boże, Bess, co się tutaj stało? - Próbowałam powstrzymać ich przed zorganizowaniem tego rodzinnego zjazdu, ale moje argumenty brzmiały niezbyt przekonująco nawet dla mnie. Z tego co mówiły mi twoje córki zrozumiałam, że teraz, kiedy już jesteście rozwie-dzeni, twój mąż dostrzegł błędy w swoim postępowaniu i ma szczery zamiar zalecać się do ciebie w nadziei, że przekona cię, abyś wyszła za niego ponownie. Fanny, żadne z nich nie ma pojęcia o Simonie, więc bądź ostrożna. - To nie może być prawda. Nie. To okropne. Nie pozwolę na to, nie ma mowy. - Fanny, dzieciaki... one tego chcą. Uważaj, co będziesz mówić i w jaki sposób. Dzieci mogą w mgnieniu oka zwrócić się przeciwko tobie. - Możliwe, Bess, że do tego właśnie dojdzie. Dziękuję, że mnie uprzedziłaś. Poczucie winy przytłaczało ją coraz bardziej. Z pewnością Bógw swojej niezmierzonej mądrości nie każe jej wybierać między rodziną a Simonem. Lecz jeśli jednak? Fanny przetrwała jakoś następną godzinę, chociaż robiło j ej się niedobrze na widok tego, jak jej dzieci krążyły wokół ojca. Klepały go po plecach, Sunny od czasu do czasu całowała Asha w policzek, a Billie uśmiechała się lekko. Ich niewymuszone, żartobliwe przekomarzanki, w których Fanny nie brała udziału, sprawiły, że j ej policzki poczerwieniały z gniewu. Musiała przez to przebrnąć. I przebrnie. Niemal podskoczyła z radości, kiedy Bess powiedziała: - Koniec przyjęcia! Fanny pada z nóg. Powinna się położyć i odpocząć po podróży. Chodźcie wszyscy, przyjęcie już się skończyło. Zbierzcie swoje prezenty i jedźcie do siebie. - Jasne. Mamo, co byś powiedziała, gdybyśmy wszyscy przyjechali na weekend? Już od dawna nie mieliśmy pikniku. Tata obiecał, że przywiezie mrówki. To chyba tylko żart, no nie? - Zadzwonię do was. Dziękuję za przyjęcie. - Mamo, co się stało? Wyglądasz... dziwnie - zauważyła Sunny obejmując ją ramionami. Fanny zesztywniała. Co niby mogło się stać? „Spójrz na mnie, czy wyglądam na szczęśliwą? Naprawdę nie widzisz, jak to przyjęcie i twój ojciec na mnie działają? Otwórz oczy i spójrz na mnie". - Pewnie jesteś po prostu zmęczona. Jutro poczujesz się lepiej. Zadzwonię do ciebie. 131 „Wiesz co, Sunny, nie będę podnosić słuchawki. Bardzo poważnie traktuję wszelką zdradę". - Och, mamo, taka j estem szczęśliwa. Między mną i Tylerem wszystko świetnie się układa. A teraz mamy szansę ponownie być prawdziwą rodziną. Czy to nie cudownie? Tata powiedział mi, że mam naprawdę bardzo dobre pomysły, jeśli chodzi o kasyno i że cieszy się, że będzie ze mną pracować. Chłopcy też zmienili 0 nim zdanie. Nie chcemy stawiać cię w niezręcznej sytuacji, nic podobnego. Bess 1 Billie mają wszystko pod kontrolą. Fanny strząsnęła z siebie obejmujące jąramiona córki. Chciało jej siępłakać, krzyczeć na własne dzieci. „Nie rozumiecie tego? On chce waszego spadku! O to tylko mu chodzi, a wy bierzecie wszystko za dobrą monetę". - A co ty powiesz, Billie? - zapytała Fanny swoją młodszą córkę. Billie uściskała matkę i wyszeptała jej do ucha: - To bujda, mamo. Ci dwoje niczego nie widzą, ale ja tak. Przez jakiś czas udawałam, żeby zobaczyć, jak się rozwinie sytuacja. Teraz już wiem. Przykro mi, że musiało się to zdarzyć akurat w pierwszym dniu po twoim powrocie do domu. Mamo, nie odbieraj telefonu jutro i pojutrze, i odwołaj piknik. - Dobrze, kochanie. Zadzwonię do ciebie i pogadamy. - Nie przejmuj się, mamo. Fanny skinęła głową. - Dziękuję za kaftan, mamo - dodał Birch. - Tak, ja też - powiedział Sagę. Uścisnął matkę i jednocześnie zaczął szeptać jej do ucha, podobnie jak przedtem Billie. - Mamo, czasami wzrok może cię mylić. Zobaczyć nie zawsze znaczy uwierzyć. Jeżeli liczysz punkty, to wynik jest dwa do dwóch. - Do widzenia wszystkim - rzuciła Fanny zręcznie unikając wyciągniętych ramion Asha. - Do widzenia, pani Thornton - zawołał od progu Tyler Ford, zaskoczony tak chłodnym zachowaniem Fanny wobec rodziny. Fanny przeszła przez dom w kierunku kuchni, wyszła tylnymi drzwiami i ruszyła ścieżką do swojej pracowni. Do swojego sanktuarium. Nastawiła ekspres do kawy i poszła wziąć prysznic, a potem ubrała się w stary, postrzępiony szlafrok i zwinęła w kłębek na jednym z wielkich, czerwonych foteli. W zasięgu wzroku miała zegar stojący przy stole kreślarskim. Chrupała kruche precelki, na które wcale nie miała ochoty i piła mocną kawę filiżanka za filiżanką. Wskazówki zegara poruszały się niewiarygodnie powoli. O dziesiątej czasu wschodniego Fanny podniosła słuchawkę i wykręciła numer Simona. Zaczęła płakać, kiedy tylko usłyszała jego głos. - Simon... Simon, ja... Och, Simon... - W porządku, wiemy już, jak mam na imię. Weź głęboki oddech, kochanie. Cokolwiek się stało, wszystko będzie dobrze. Jak się czujesz? Ja miałem okropny lot - turbulencje przez całą drogę. Mój żołądek wciąż faluje. Fanny, nie odpowiedziałaś na moje pytanie. 132 - Czuję się dobrze. Simon, muszę ci coś opowiedzieć i chciałabym, żebyś mnie wysłuchał. Pozwól mi gadać bez sensu póki wszystkiego z siebie nie wyrzucę, dobrze? Bardzo tego potrzebuję. Simon mruknął coś niezrozumiałego. Fanny mówiła tak szybko, że Simon z trudem nadążał za tokiem jej myśli. - Sagę powiedział, że jeśli będę liczyła punkty, to wynikjest dwa do dwóch. Możesz w to uwierzyć? Bo ja nie mogę. Wiem, o co chodzi Ashowi. Najwyraźniej Billie i Sagę też wiedzą. Chce pieniędzy z funduszu powierniczego. Miałam ochotę uderzyć Sunny w twarz - i zrobiłabym to, ale Bess mnie powstrzymała. Mdliło mnie, kiedy widziałam, jak Birch płaszczy się przed ojcem. Słyszysz, jak się wyrażam, Simon? Tak strasznie wstydzę się własnych uczuć. Może po prostu dzisiaj był zły dzień. Kiedy zobaczyłam Asha, poczułam się, jakby ktoś dał mi w twarz. Potem było coraz gorzej. Nie wiem co robić. - Kiedy nie wiesz, co robić, najlepszą strategią jest nie robić nic. Poradzisz sobie z tym. Przeżyłaś już gorsze chwile. Jeżeli chcesz, mogę wylecieć stąd najbliższym samolotem i być u ciebie przed świtem. - Nie, to nie jest potrzebne. Rozmowa z tobą już mi bardzo pomogła. Kim jestem, żeby wymagać od dzieci, by ignorowały własnego ojca? Simon, byli tacy szczęśliwi. Szkoda, że nie mogłeś widzieć Bircha i Sunny. Sprawiali wrażenie, jakby ktoś właśnie dał im gwiazdkę z nieba. W którymś momencie, kiedy sytuacja nie będzie rozwijać się po jego myśli, Ash zwróci się przeciwko nim. Czuję to w głębi duszy. Co się wtedy stanie? - Fanny, wtedy ty będziesz przy nich, tak samo, jak zawsze przy nich byłaś. Są teraz dorośli. Nie są już małymi dziećmi. - Nie ma wystarczająco wielkich plastrów, żeby zakleić rany, jakie zada im Ash. Mam wrażenie, że stoją nad przepaścią gotowi zrobić krok w nicość, a ja nie mogę ich powstrzymać. Okropnie jest czuć taką bezradność. Nie oczekuję, że to zrozumiesz, Simon, w końcu nie jesteś matką. - Nie jestem ani matką, ani ojcem, ale rozumiem cię. Fanny, cokolwiek się wydarzy, poradzimy sobie z tym. Proszę, nie dręcz się. Czasami trzeba po prostu stanąć z boku i pozwolić życiu płynąć własnym torem. - Powiem ci już dobranoc, Simon. Nie znam słów, którymi mogłabym wyrazić, jak bardzo cię kocham. - A ja kocham cię jeszcze bardziej. Zadzwonię jutro, Fanny. Śpij dobrze. - Mam zamiar nie podnosić jutro słuchawki. Zatelefonuję do ciebie po kolacji. - Fanny, nie możesz chować głowy w piasek. - Tylko na kilka dni, Simon. Dobranoc. Następnego ranka, ledwie tylko otwarto biuro „Ubranka Sunny", Fanny zadzwoniła do Bess, żeby zostawić wiadomość dla dzieci. - Bess, zapisz słowo w słowo: „W moim planie zajęć na ten weekend nie ma miejsca na piknik. Poza tym, wasz ojciec naruszył umowę, według której miał nigdy więcej nie przekraczać granic posiadłości Sunrise. Mam wam za złe, że 133 sprowadziliście ojca na górę. Proszę, żebyście więcej tego nie robili. Kiedy będę chciała, byście przyjechali do Sunrise, zaproszę was. Do tego czasu proszę, uszanujcie moją potrzebę prywatności". - Farmy, to raczej... nieprzyjemna wiadomość. Jesteś pewna, że mam przekazać ją Sunny? Nie chcę, żebyś później tego żałowała. - Wątpię, żebym miała tego żałować. Ash nastawia dzieci do siebie przychylnie, żeby przejąć kontrolę nad ich pieniędzmi. Jak mogę im to powiedzieć? Po pierwsze, nie uwierzyłyby mi. Chcą wierzyć w swojego ojca, potrzebują tej wiary, a Ash o tym wie. Co nie znaczy, że i ja muszę godzić się na tę sytuację. Jakim musi być potworem, żeby rzucać na szalę własną żonę? Sallie miała rację, Bess, pierworodny syn złamie ci serce. Wydaje mi się zresztą, że w gruncie rzeczy nie ma znaczenia, w jakiej kolejności dzieci się rodzą. Każde potrafi złamać serce. Muszę zabrać się do pracy. Zjemy razem obiad któregoś dnia w przyszłym tygodniu, dobrze? Pozdrów ode mnie Johna. Kiedy odwiesiła słuchawkę, drżała na całym ciele. Po chwili podniosła ją znowu, posłuchała sygnału i odłożyła na mały stolik obok. Przez resztę dnia telefon będzie milczał. Fanny wyszła na słońce. Teraz, kiedy była już trochę spokojniejsza, chciała zobaczyć, co Chue zwojował w ogrodzie i sprawdzić, jak posuwa się budowa elektrycznego ogrodzenia. Kiedy minęła zakręt ścieżki, zobaczyła Chue pielącego uroczy klomb. - Och, Chue, jakie to piękne. Sallie byłaby bardzo zadowolona. Trawa jest idealna. To pierwsza rzecz, j aką się widzi po doj ściu do zakrętu. Wyczarowałeś tu prawdziwą tęczę. - Dziękuję, panienko Fanny. Elektrownia czeka, aż pani do nich zadzwoni. Ogrodzenie gotowe. Brama jest otwarta, musi pani wybrać kombinację cyfr, a ja nastawię szyfr. Potem można będzie wychodzić po przyciśnięciu małego klawisza. Kazałem im założyć ręcznie otwieraną furtkę na wypadek awarii elektryczności. Mamy co prawda własną prądnicę, ale nigdy nic nie wiadomo. Mała furtka jest ukryta w zaroślach na zboczu. Mam dwa klucze. Wszystko może działać już dzisiaj, jeżeli zaraz pani zadzwoni. Fanny popatrzyła na ogrodzenie. Wszystko zostało zrobione dokładnie tak, jak sobie tego życzyła. Czterometrowe żelazne pręty zatopiono w betonowej podstawie. - Mam nadzieję, że nikt nie będzie na tyle głupi, żeby nadziać się na ostrza. Wygląda to... jak więzienie, prawda? Zadzwonię do elektrowni, kiedy tylko wrócę do domu. Może moglibyśmy posadzić jakieś pnącza, bluszcz albo coś w tym rodzaju, żeby złagodzić ten... wygląd. Co uznasz za stosowne, Chue. Tylko ty i ja będziemy znali kod. Moje dzieci nie. Jeżeli zapytają, powiedz im, żeby nacisnęły guzik i porozmawiały ze mną przez interkom. W żadnym wypadku nie wolno ci wpuścić ich przez bramę, jeżeli ci na to nie pozwolę. Czy czujesz się przez to niezręcznie? - Nie, panienko Fanny. Co z panem Simonem? 134 - Tylko ty i ja, Chue. Nie obchodzi mnie, czy moje dzieci będą stukać do bramy i przeklinać albo trąbić klaksonami. Bez względu na to, co zrobią, nie otwieraj. - Rozumiem, panienko Fanny. Dziękuję bardzo za prezenty. Cała moja rodzina była bardzo wdzięczna. Czy wiedziała pani, że jojo świeci w ciemności? - Nie, Chue, nie wiedziałam. - Moja żona mówi, że przywiąże mi je do dużego palca u nogi, kiedy będę spał, bo rozwalam się na całym łóżku. Fanny śmiała się przez całą drogę powrotną do pracowni. Skorzystała z telefonu, żeby zadzwonić do elektrowni i wydała odpowiednie polecenia. Zerwała połączenie i posłuchała buczenia w słuchawce, a potem odłożyła j ą znowu na mały stolik. Z filiżanką kawy w dłoni Fanny usiadła przy stole kreślarskim. Poddała się po trzech godzinach, z niesmakiem wyrzucając projekty jeden po drugim do stojącego obok kosza na śmieci. Siedząc z łokciami na stole i brodą opartą na dłoniach, Fanny zaczęła zastanawiać się nad bieżącymi problemami. Zdała sobie sprawę, że uczuciem, którego tak naprawdę doświadcza, jest strach. Strach, że to, co przydarzyło się kiedyś Sallie, teraz przytrafia się jej. Jak to możliwe, żeby ich życia były tak bardzo do siebie podobne? Czy na tym polegał spadek Sallie dla niej? Co powinna zrobić? Postanowiła najpierw zadzwonić do firmy telekomunikacyjnej i zażądać podłączenia nowej linii telefonicznej z zastrzeżonym numerem. Już o trzeciej w jej pracowni został zainstalowany nowy, błyszczący telefon, a stary aparat odłączono. Poprzedni numer wciąż będzie należał do głównego budynku, gdzie wiadomości zostaną nagrane na automatyczną sekretarkę. Nowy telefon nie miał numerów wewnętrznych, a jego numer był zastrzeżony. Natychmiast zadzwoniła do Simona, żeby mu go podać. Rozmawiali przez godzinę, aż w końcu poruszyli temat interesów. - Bernsteinowie mają zamiar pokazać nam coś za kilka dni - powiedział Simon. - Będziesz musiała pomyśleć, gdzie znajdziesz dziecko do prezentowania ubranek. Znasz kogoś, czy wolałabyś, żebym zadzwonił do profesjonalnej agencji modeli? - Myślałam, żeby wykorzystać najmłodszą wnuczkę Bess. Ma osiem miesięcy i byłaby idealna do tych ubranek. Dziś po południu sfastryguję model. Na jutro umówiłam się z Bess. W tej chwili powiedziałabym, że możemy wysłać pierwszą partię wystarczająco wcześnie, żeby zdążyć przed Wielkanocą. Kiedy nas nie było, Bess wynaj ęła kilku wykwalifikowanych ludzi, ku przerażeniu dzieci. Powiedziała, że wszystko idzie według planu. Już teraz zaczynają przychodzić zamówienia, głównie od stałych klientów. Tęsknię za tobą, Simon. - Zaradźmy temu natychmiast. Mogę przyjechać do ciebie albo ty przyjedź tutaj. Jeżeli ty przyjedziesz, możemy zaaranżować spotkanie z Audrey i Mikiem tutaj, w mieście. Co powiesz na najbliższy weekend? A jeszcze lepiej, może spakujesz się i wyjedziesz dzisiaj wieczorem? - Chciałabym bardzo, ale jest kilka rzeczy, które chciałabym załatwić. Postaram się wyj echać w piątek, j eżeli nie zdarzy się nic nieoczekiwanego. Zadzwonię 135 do ciebie wieczorem, żeby powiedzieć ci dobranoc. Simon - dodała nieśmiało -przez cały czas myślę o nas. Jesteś przy mnie w każdej chwili, przez cały dzień. Tylko ty sprawiasz, że to wszystko da się znieść. - Farmy, nie wiedziałem, że miłość... może być tak pochłaniająca. Nie sądziłem co prawda, że moje życie się skończy, kiedy dojdę do pięćdziesiątki, ale nigdy nie oczekiwałem, że wszystko tak drastycznie się zmieni. Sprawiłaś, że znowu poczułem się młody. Myślałem, że te uczucia należą do przeszłości. Boże, tak cię kocham. Bardziej niż samo życie. Nawiasem mówiąc, oddałem do wywołania wszystkie szesnaście rolek filmu. Do piątku zdjęcia powinny być gotowe. Ukoję swoją tęsknotę patrząc na nie. - Wspaniale. Nie mogę się doczekać, żeby je zobaczyć. Pa, kochanie. Fanny czuła, jak napięcie opuszcza jej ciało. Sama tylko rozmowa z Simo- nem sprawiała, że czuła się dobrze. Wyjrzała przez okno nad stołem kreślarskim. Marzenia były wspaniałym sposobem na spędzanie czasu. Wyobrażała sobie właśnie, że baraszkuje z Simonem na piaszczystej plaży w Kalifornii, kiedy ścianami pracowni wstrząsnęło ogłuszające staccato dźwięków. Fanny złapała za brzeg stołu kreślarskiego, a jej źrenice rozszerzyły się ze strachu. Hałas zabrzmiał ponownie i wydawał się dochodzić od strony tablicy rozdzielczej przy drzwiach. Interkom. Ktoś był przy bramie. Podbiegła do drzwi, żeby spróbować wyregulować głośność. Powinna była przeczytać instrukcję obsługi. Wydawało jej się, że rozróżnia słowa: - Otwórz tę cholerną bramę! Co to za ogrodzenie, do diabła? Brakuje tylko drutu kolczastego na szczycie! Jezu Chryste! Ash! - Fanny, otwórz bramę! Sunny jest tutaj ze mną. Chcemy z tobą porozmawiać. Kochanie, jesteś tam? Chue mówi, że nie może sam nas wpuścić. - Mamo, to ja, Sunny. Jesteś w domu? Fanny patrzyła na białą, kwadratową tablicę z mrugającymi światełkami. Co nacisnąć? Czy powinna pójść do bramy i porozmawiać z córką i swoim byłym mężem? Z drugiej strony, może nie powinna tego robić? Wróciła do stołu kreślarskiego i wykręciła numer Bess. - Czy przekazałaś moją wiadomość Sunny i Birchowi? - Tak. O dziewiątej rano, kiedy oboje weszli do biura. Żadne z nich się nie odezwało. Czemu pytasz? - Ash i Sunny są przy bramie. Nie wiem, jak się obsługuje tablicę rozdzielczą. Chyba powinnam była przeczytać instrukcję. Mogłabym pójść do bramy, ale na to nie mam ochoty. - Ty jesteś szefem, Fanny. Nie rób nic, czego nie chcesz robić. Wiadomość była dość jasna. Czasami ludziom trudno j est zaakceptować nieprzyj emne wieści. Myślę, że tak właśnie jest w tym przypadku. Albo może Ash chce spróbować znów cię oczarować. Nie daj się na to nabrać, Fanny. - Nie ma obawy. Rozłączę się teraz i przeczytam instrukcję obsługi. Powiedzieć ci coś, Bess? Czuję się bezpieczna i silna. Ta brama... cieszę się, że kazałam ją zain- 136 stalować. Ash powiedział, że powinnam przeciągnąć górą drut kolczasty. Może rzeczywiście ma rację. Tylko żartuję. Ale powiedziałam już Ashowi, żeby więcej tu nie przyjeżdżał. Uprzedziłam go, że zainstaluję ogrodzenie. Jesteśmy rozwiedzeni. To odbiera mu wszystkie prawa. Co więc robi? Przywozi tutaj moją córkę myśląc, że ugnę się, jeżeli ona z nim będzie. Jeżeli się nie ugnę, źle wypadnę w oczach Surmy. W najbliższy weekend jadę do Nowego Jorku. Jeżeli będziesz musiała się ze mną skontaktować, zadzwoń do Simona. Nikt nie musi wiedzieć, dokąd się wybieram. Fanny odwiesiła słuchawkę. Cisza brzęczała jej w uszach. Łzy, które powstrzymywała do tej pory, popłynęły z jej oczu, a zaciśnięte pięści uderzyły w stół kreślarski. Popatrzyła, jak leżące na nim jabłko toczy się i spada na podłogę. Kto wpadł na pomysł, żeby przyjechać na górę? Oczywiście Ash. Wiedziała, że to jego pierwszy krok mający na celu nastawienie dzieci przeciwko niej, a ona sama dawała mu broń do ręki. - Gdyby mógł, wyssałby mi krew z ciała - mruknęła. Fanny zmieniła buty. Czas na trochę świeżego powietrza i miły, długi spacer z przystankiem na cmentarzu, żeby ponownie się uspokoić. Z kluczem w ręku skierowała się do furtki. Za bramą znalazła wiadomość przyczepioną do j ed-nej z topól. Oderwała ją z odrazą patrząc na nagryzmolony przez Asha podpis u dołu kartki. Odwróciła się szybko na dźwięk miękkiego głosu Chue. - Pan Ash był bardzo, bardzo zły, a panienka Sunny płakała. Pan Ash poprosił o gwóźdź, żeby przyczepić kartkę. Zaproponowałem, że ją pani zaniosę, ale odmówił. Czy mogę coś dla pani zrobić, panienko Fanny? - Właściwie tak. Ale to jeszcze jedna tajemnica, której nie wolno ci nikomu zdradzić. Zgadzasz się? - Jak najbardziej. - Czy znasz pewną małą chatkę w Arizonie? Chińczyk skinął głową. - Kiedyś, wiele lat temu, panienka Sallie kazała mi tam zainstalować drzwi z siatką. - Sallie przekazała mi ten dom na krótko przed śmiercią. Cały teren jest zarośnięty i jestem pewna, że znalazłoby się też sporo do zrobienia wewnątrz. Stał pusty przez piętnaście lat. Myślisz, że ty i twoi synowie moglibyście, przygotować wszystko, co trzeba, żeby nadawał się znów do zamieszkania? Chciałabym zachować cały obecny wystrój wnętrz. - Zabiorę tam jutro synów. Będę potrzebował wskazówek i adresu - Fanny skinęła głową. - Rozumiem, panienko Fanny. Myśli pani, że takie ogrodzenie nie zniechęci pana Asha. - Chue, zdarzy się coś złego. Nie jestem medium ani nikim w tym rodzaju, ale coś czuję - nie w kościach, w sercu - powiedziała kładąc rękę na piersi. - Panienka Sallie zawsze słuchała swojego serca. Tak mi powiedziała. - Motyle są przepiękne. Czemu pięknu zawsze towarzyszy brzydota? 137 - Nie wiem, panienko Fanny. - Ogrodzenie jest bardzo brzydkie. To wstyd zakładać coś takiego na tak pięknej górze. Czuję się, jakbym ją bezcześciła, ale nie mogę ustąpić Ashowi ani na centymetr. Jeżeli to zrobię, podepcze mnie. Teraz idę na długi spacer. Dziękuję ci, Chue, za wszystko, za to, że jesteś moim przyjacielem, za to, że trwasz przy mnie. Po prostu za to, że jesteś. - Wszystko, czym jestem, czym będą moje dzieci, zawdzięczam panience Sallie i pani - skłonił się z wdzięcznością. Już wiele lat temu powrócił do chińskich zwyczajów. Dla Fanny był to symbol. Fanny zaparkowała samochód w bocznej uliczce. Jej plan polegał na tym, żeby spotkać się z Bess i przejść na plac budowy, gdzie wznoszono nowe kasyno Asha. - Czuję się jak szpieg-powiedziała. - A ja nie. Zrobili duże postępy. Minął już niemal rok od twojego powrotu z Hongkongu. Nie mogę uwierzyć, że Ash wciąż cię prześladuje. On się nie podda, prawda? - Ash nie znosi, kiedy się go ignoruje. Myślałam, że jeżeli nie będę w żaden sposób reagować, w końcu da za wygraną, ale jego listy, telefony i wizyty przy bramie tylko się nasiliły. Nie czytam tych listów, od razu je palę. Ledwie usłyszę jego głos na automatycznej sekretarce, od razu wymazuję wiadomość. Wydajemi się, że Ash zaczyna się denerwować dlatego, że pieniądze bardzo szybko topnieją. Wczoraj widziałam raport finansowy. Oczy niemal wyskoczyły mi z orbit. Mam pełny zestaw planów i arkusz specyfikacji. Ash zakłada w łazienkach złocone krany i wanny z masażem wodnym. Apartamenty na poddaszu będą miały wanny zagłębione w podłodze i kominki. Wiele informacji przekazuje mi Simon. W zeszłym tygodniu powiedział, że Ash chce sprzedać kurzą fermę Thorntonów. Trzydzieści trzy miliony dolarów, Bess. Ilekroć o tym pomyślę, serce skacze mi do gardła. Wyglądały niczym dwie turystki ubrane w słomkowe kapelusze, ciemne okulary i swobodną letnią odzież. To Bess wpadła na pomysł, żeby się przebrać. Fanny popatrzyła w górę, na żelazne rusztowania. - Mój Boże, Bess, czy tylko tyle zrobiono w ciągu jedenastu miesięcy? Wszystkie te pieniądze zostały wydane, a zrobiono zaledwie połowę? Czyja oszalałam, czy po prostu czegoś tutaj nie widzę? - Widzisz to samo co ja, Fanny. I przyjrzyj się dobrze, bo właśnie dla tego czegoś sprzedałaś swoje akcje. Och, Fanny, mam ochotę się rozpłakać. Fanny zesztywniała. - To tylko udowadnia, że mam rację. On chce... potrzebuje pieniędzy dzieciaków z funduszu powierniczego. - Nie waż się mu ich dawać. Jeżeli to zrobisz, sama kopnę cię w tyłek. Ile to wszystko będzie kosztowało? 138 - Bóg jeden wie. Gdzie Ash znajdzie pieniądze, jeżeli ja mu ich nie dam? Nie dostanie pożyczki z banku, jeżeli nie przedstawi odpowiedniego poręczenia. - Lichwiarze? - Nie jest aż taki głupi. Simon nic mi nie mówił, ale zastanawiam się, czy pożyczyłby Ashowi pieniądze, gdyby ten go poprosił. Wiesz, z poczucia winy. Co 0 tym myślisz? - Mało prawdopodobne. Simon nie ma powodu, żeby czuć się winnym. Ty 1 Ash jesteście rozwiedzeni. Chodźmy już stąd, dobrze? Sagę i Billie na nas czekają. - Chwileczkę. Chcę zrobić jeszcze kilka zdjęć. - Chodź, Fanny, masz ich już wystarczającą ilość. Dwóch ludzi w kaskach idzie w naszą stronę. Spieszmy się, jednym z nich może być Ash, nie potrafię poznać z tej odległości. Uciekły starając się nie biec zbyt szybko. Brakowało im tchu, kiedy wreszcie dotarły do „Peridot", gdzie czekali Sagę i Billie. - Ojej, mamo, przypominasz turystkę - powiedziała Billie obejmując matkę. - Dobrze wyglądasz - uśmiechnął się Sagę i również ją uścisnął. - Ty również ciociu Bess. Jak zwykle. - Oczywiście - dołączyła się Billie. - Wiedziałam, że jest jakiś powód, dla którego kocham te dzieciaki - powiedziała Bess. Atmosfera podczas obiadu była lekko napięta. Sagę i Billie bez przerwy traj-kotali, i dla Fanny było oczywiste, że cośjestnietak, a jej dzieci czekają na właściwą chwilę, żeby o tym powiedzieć. Zdecydowała się im pomóc. - W porządku, na czym polega problem? - Tata jest wkurzony - oznajmił Sagę. - To jedyne słowo na określenie jego nastroju w tej chwili. Birch jest... zły, a Sunny... ciągle płacze. Przez cały czas tylko naradza się z Birchem. Nie mogę sobie nawet przypomnieć, kiedy ostatnio Birch się do mnie odezwał. Przechodzi na drugą stronę ulicy, żeby tylko ze mną nie rozmawiać, a Sunny tak samo unika Billie. To okropne, mamo. Fanny popatrzyła na swoje dzieci. - Co trzeba zrobić, żeby nie było to takie okropne? - Zapytaj ciocię Bess. Nie mogę sobie przypomnieć, kiedy ostatnio Birch albo Sunny zabrali się do roboty. Płacisz im pensję za to, że oglądają ojca skaczącego po rusztowaniach jak jakaś cholerna małpa. Sunny bierze tam swojątablicz-kę do notatek, Birch wciąż chodzi w kasku, tak jak ojciec. Mamo, jestem już zmęczony pracą przez szesnaście godzin dziennie, by nadrobić nieobecność Bir-cha. Billie wkłada w pracę tyle samo wysiłku co ja. Ciocia Bess ci tego nie powie, ale ona też jest w biurze od szóstej rano i nie wychodzi przed dziewiątą albo dziesiątą. To niesprawiedliwe. - Rzeczywiście, to niesprawiedliwe. Bess, zmień zamki w biurze i przygotuj wymówienia dla Sunny i Bircha. Będą obowiązywały od jutra. Prowadzę tu firmę. Przykro mi, że nie da się jej utrzymać w rodzinie. To sienie stanie w przy- 139 padku „Tęczowych Dzieci". Gwarantuję. Przeprowadzam tę firmę do salonu bingo Sallie. - Jezu - syknął Sagę. - Tata pokazuje ludziom ten salon, jakby był jego właścicielem. To pierwszorzędna nieruchomość, mamo. Gdybyś chciała ją sprzedać, mogłabyś żądać każdej ceny. - Nie mam zamiarujej sprzedawać. Salon wiele znaczył dla Sallie. Myślę, że podobałoby jej się, że „Tęczowe Dzieci" przejmą ten budynek. Skąd wasz ojciec wziął klucz, żeby pokazywać komuś salon? - Od Sunny, ale nie wiem, skąd ona go wzięła. Może kazała ślusarzowi dorobić - powiedziała Billie. - Jeżeli tata każe skakać, Sunny pyta: „Jak wysoko?" Birch też. - Rozumiem. Bess, chciałabym, żebyś pomogła mi otworzyć sklep. Nie będzie więcej siedzenia do późna. Powinnaś była powiedzieć mi, co się dzieje. - Fanny... nie miałam nic przeciwko temu. - Ale ja mam. Nie w taki sposób prowadzę interesy. A teraz naradźmy się. „Tęczowe Dzieci" to w tej chwili najważniejsza sprawa. Nasza czwórka nie zajmuje się kasynami. Jeszcze jedna rzecz-powiedziała zwracając się do synai córki. - Czy wy dwoje chcecie albo oczekujecie, że uwolnię pieniądze z funduszu powierniczego? - W żadnym razie - powiedział Sagę. - Oczywiście, że nie - dodała Billie. Bess rozpromieniła się z radości i pod stołem trąciła Fanny w kostkę. - Wracajmy do interesów - rzekła Fanny. Siedem miesięcy później, na krótko przed Wielkanocą, Audrey Bernstein ubrana we wspaniałą suknię w kwiaty i jej mąż, Michael, stali obok Fanny i niewielkiej grupy j ej pracowników patrząc na pierwszą reklamę telewizyjną „Tęczowych Dzieci". Przez pełne dziewięćdziesiąt sekund wszystkie oczy przykute były do radosnych cherubinków wyciągających rączki ku ubrankom przywiązanym do kolorowych łuków tęczy. Kiedy reklama się skończyła, Audrey powiedziała: - Dla matki nie ma nic bardziej interesującego niż dziecko albo szczenia-czek. Poczekaj, aż zobaczysz reklamę z dwoma tłuściutkimi szczeniakami i sześcioma niemowlakami. Co o tym myślisz? - Jest wspaniała! - powiedziała Fanny. - Bardzo się cieszę, że Simon na was trafił. W tej chwili moim największym zmartwieniem jest to, że popyt może przewyższyć nasze zdolności produkcyjne. Su Li zaofiarowała się, że otworzy sklep w Hongkongu. Powiedziała, że może zatrudnić tylu ludzi, ilu będzie trzeba, za uczciwe pensje i oczywiście w porządnych warunkach. Nie będzie tam żadnych pracowników za pięć centów za godzinę. Zna tam wszystkich, których trzeba znać w jej kraju i może szybko rozwinąć firmę. Na dodatek orientuje się w imporcie i eksporcie niczym prawdziwy fachowiec. Ja głosuję za. A reszta? 140 - Chciałbym zobaczyć liczby! - zauważył Mikę Bernstein. - Zanim zajęliśmy się reklamą, Audrey i ja byliśmy dyplomowanymi księgowymi - nadal jesteśmy, jeśli chodzi o ścisłość. Uwielbiam duże liczby. Mnóstwo rzędów wielkich liczb. Nasza błyskawiczna wojna potrwa całe dziesięć dni. To kosztowne, ale jak wiecie, trzeba wydawać pieniądze, żeby zarabiać pieniądze. Wracamy do Nowego Jorku. Wciąż mamy przed sobą reklamę w gazetach. W Nowym Jorku, który, jak sądzę, będzie naszym największym rynkiem, nasze reklamy będą wisiały w metrze, w autobusach i na wielkich billboardach. Wszystkie większe gazety w kraju przeznaczą dla nas całą stronicę w niedzielnych i sobotnich wydaniach. Interesy z panią to przyjemność, pani Thornton. Oto nasz rachunek. Fanny odtańczyła coś w rodzaju tańca zwycięstwa. - Te reklamy zbijają z nóg. Bess, twoja wnuczka to gwóźdź programu. Mamy z nią teraz umowę na wyłączność. Poczekaj tylko, oferty dla niej posypią się jak z rękawa. Nawet na nie nie patrz. - Mamo, nie odwracaj się teraz, Sunny właśnie weszła do budynku. Założę się, że widziała reklamę. Chcesz, żebyśmy zniknęli? - zapytała Billie. - Nie, oczywiście, że nie. Nie chcę, żebyście byli dla niej niemili. Jest waszą siostrą. To było dziwne spotkanie. Fanny zesztywniała, gdy tylko jej starsza córka weszła do pokoju. - Sunny, miło cię widzieć - powiedziała akceptując lekki pocałunek w policzek. Udała, że nie zauważyła łez w oczach córki. - Cześć, mamo. Ja tylko... chciałam wstąpić i... pogratulować wam wszystkim. Dziś rano zobaczyłam te reklamy. Były cudowne! - Dziękuję, Sunny. Wiem, że mówisz szczerze. Pracowaliśmy po dwadzieścia cztery godziny na dobę, żeby zorganizować wszystko na czas. Co u ciebie? Jak się miewa Tyler? Sunny wzdrygnęła się. - Mamo... ja... - Jeżeli próbujesz mnie przepraszać, to nie trzeba. Zrobiłaś, co uważałaś za słuszne, a ja zrobiłam to, co ja uważałam za słuszne. I niech tak już zostanie. - Nie podoba mi się to ogrodzenie. - Wiem, Sunny. Jest brzydkie, nawet kiedy pnie się po nim powój. - Mówi wszystkim: trzymajcie się z daleka. - Tak, to właśnie oznacza. Naprawdę chcesz dalej ciągnąć ten temat? - Owszem. Mówiłaś, że zawsze chciałaś mieć rodzinę. - Miałam kiedyś rodzinę. Bez względu na to, co robiłam, nie mogłam utrzymać jej w całości. Rodzina nie opowiada się za jedną lub drugą stroną, nie zdradza się wzajemnie. Ty i Birch zmusiliście mnie, żebym dokonała wyboru, Sunny. Przykro mi, że nie był to wybór jakiego oczekiwałaś. - Tata tak bardzo próbował, mamo, a ty nie chciałaś słuchać... 141 - Sunny, nie psuj tej wizyty. Nie chcę rozmawiać o twoim ojcu. Ani teraz, ani później, ani nigdy. Nie jest już moim mężem. Masz ochotę zjeść z nami obiad? Dzisiaj świętujemy. Sunny zerknęła na brata i siostrę, potem na Bess. Odwróciła wzrok, nie mogąc znieść gniewu, jaki malował się na ich twarzach. - Niestety, jestem umówiona z Tył erem. Ma dzisiaj parę godzin wolnego. Powinnam już iść. Pewnie i tak się spóźnię. Fanny przygarbiła się, gdy córka wyszła z biura. Kiedy się znów odezwała, jej głos był zachrypnięty. - Nie próbujcie doszukiwać się jakichś podtekstów. Sunny była szczera. Potrzebowała wiele odwagi, żeby tutaj przyjść. W tej chwili nie lubi samej siebie. Takie jest moje zdanie jako matki. Któregoś dnia może się to zmieni, a na razie prowadzimy interesy tak, jak do tej pory. Teraz jadę na lotnisko odebrać Simona, który będzie świętował razem z nami. Spotkamy się w „Peridot". Fanny machała ręką jak oszalała, a jej oczy zaszły mgłą na widok Simona. Dobry Boże, tak bardzo go kocham, myślała. - Och, jak dobrze cię znowu zobaczyć. Czuję się, jakbym dostała jakiś cenny prezent, na który czekałam przez całe życie. Masz bagaże? - Tylko tę torbę. To upominek dla ciebie. - Naprawdę, Simon? Powiedz mi. Nie lubię niespodzianek. To znaczy lubię, po prostu... co to jest? Możemy się tutaj zatrzymać i obejrzeć? Simon udawał, że się zastanawia. - Moglibyśmy wzbudzić pewną sensacj ę. Na lotniskach nie lubią, kiedy zdarzają się dziwne rzeczy. Ludzie mogą przystawać i się gapić. Ten prezent jest jedyny w swoim rodzaju, taki, którego nie możesz oddać, choćby nie wiem co. Wolisz jeszcze się nad tym zastanowić, czy naprawdę chcesz, żebym tu i teraz otworzył tę torbę? Fanny uśmiechnęła się. - Po takiej przemowie chcę to zobaczyć jeszcze bardziej. Pośpiesz się, Simon, akurat nikogo nie ma w pobliżu. Simon ukucnął i rozsunął zamek płóciennej torby z bokami z siatki. Fanny zajrzała do środka, pisnęła z radości, ucałowała Simona tak mocno, że oczy o mało nie wyskoczyły mu z orbit, a potem wzięła na ręce maleńką futrzaną kulkę. - Ma na imię Daisy. To trzecie pokolenie, Fanny. Dzisiejszy dzień jest dla niej pierwszym z dala od matki, więc potrzebuje troskliwej opieki. Będziesz zaskoczona, kiedy się przekonasz, ile akcesoriów trzeba kupić dla jednego małego pieska. Przed wyjazdem do Sunrise zatrzymamy się w sklepie z artykułami dla zwierząt. A teraz powiedz mi, jak ci się podobały reklamy? Ale Fanny nie myślała teraz o interesach - nie była w stanie myśleć o niczym innym, poza maleńkim pieskiem przytulonym do jej szyi. - Chcesz wiedzieć, co się naprawdę dzieje, Fanny? 142 - Nie wiem, czy rzeczywiście chcę- Chyba chodzi raczej o to, że powinnam wiedzieć ze względu na dzieciaki. - Ash musi zrobić bardzo dużo rzeczy, na które nie ma już czasu. Fanny, pieniądze znikają w tak szybkim tempie, że kręci mi się w głowie, kiedy o tym pomyślę. Za miesiąc od dziś będzie musiał wypłacić pensje i zostanie mocno przyciśnięty do muru. Sprzedał twój stary dom w mieście i miejski dom mamy. Tych pieniędzy już nie ma. Teraz chce sprzedać kurzą fermę Thorntonów. Odmówiłem wyrażenia zgody na tę transakcję do czasu, póki nie porozmawiam o tym z tobą. Chciałbym zatrzymać fermę, bo tata zajmował się nią od początku i rozwinął ją w przedsiębiorstwo, które prosperuje do dziś. Nie deprecjonuj ę pomocy Asha, ale ferma przynosiła już niezłe zyski, kiedy on zaczął tam pracować. Zaciągnął kredyt hipoteczny na ranczo R&R za zgodą Rudej Ruby. Obiecał j ej coś po zakończeniu budowy „Babilonu". Nie jestem w stanie zrozumieć, jak Ruby mogła się zgodzić. Ludzie robią czasem dziwne rzeczy. Więc naprawdę polubiłaś Daisy, co? - Uwielbiam ją, Simon. Zawsze chciałam mieć psa, ale Ash nigdy się na to nie zgadzał. Simon, pożyczałeś Ashowi pieniądze? - Nie prosił mnie o pożyczkę. Ostatnim razem kiedy z nim rozmawiałem powiedział mi, że ubiega się o kilkanaście kredytów w różnych bankach. Odsetki go pogrążą. Tata miał konto założone na Asha, dowiedziałem się o tym dopiero teraz. Tego też już nie ma, a pieniądze, które mu przekazałaś, starczą najwyżej na sześć tygodni. To tyle. - Simon, co on zrobi? - Nie mam pojęcia. - A co z Birchem i Sunny? Czy oni wiedzą, jak bardzo sytuacja jest poważna? - Birch zna się na finansach. Jestem pewien, że powiedział o wszystkim Sunny. Jeżeli przekażesz im fundusz powierniczy, Ashowi może się udać. - Simon, to się nie zdarzy. Czy mogę włożyć Daisy do torby i wnieść ją do restauracji? - Należy teraz do rodziny. Jestem za. - W porządku kochanie, wchodź do środka - czule powiedziała Fanny umiesz-czając pieska z powrotem w płóciennej torbie. Powitania w restauracji były bardzo serdeczne. Simon został gorąco wyści-skany przez bratanicę i bratanka. Objął Bess i pocałował ją w policzek, a potem pomógł usiąść jej oraz Fanny. - To moja nagroda za dobrze wykonaną robotę - stwierdził Simon. - Poproście Fanny, żeby dała wam zerknąć na prezent, który dostała z tej okazji. Uśmiechnął się od ucha do ucha słysząc pełne podziwu westchnienia i okrzyki. Daisy spała przytulona do grubego pluszowego misia, który był większy od niej. Fanny właśnie miała zanurzyć łyżeczkę w swoim tiulu orzechowym, kiedy zauważyła Bircha i Sunny, stojącychw drzwiach wejściowych i przeszukujących wzrokiem salę. Twarze obojga miały barwę popiołu. Fanny odłożyła łyżeczkę i powiedziała: 143 - Stało się coś złego. Surmy przeciskała się między stolikami. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale nie mogła wydobyć z siebie ani słowa. Birch odezwał się tonem, którego Fan-ny nie słyszała nigdy wcześniej: - Tata spadł z rusztowania. Przewieziono go na sygnale do centrum medycznego. Jest nieprzytomny. Fanny sięgnęła po płócienną torbę i położyła ją sobie na kolanach. - Idźcie - powiedziała do dzieci. - Ty też, Simon. Sunny udało się wreszcie odezwać. - Ty nie pójdziesz, mamo? Fanny chwyciła pod stołem dłoń Simona, a gest ten nie uszedł uwagi Bircha. Spojrzała na Sunny i zobaczyła zastanowienie w jej oczach. - Pójdę, jeżeli tego chcecie, ale nie sądzę, żeby wasz ojciec chciał mnie tam widzieć. Jeżeli będziemy tam wszyscy naraz, może pomyśleć... Nigdy nie umiał sobie radzić z żadnymi dolegliwościami, choćby to było tylko przeziębienie. - Musimy dać mu nasze wsparcie, pokazać, że jesteśmy solidarni - rzekł Birch zduszonym głosem. - Słyszałaś, co powiedziałem? Tata spadł z wysokości dziewiątego piętra. Mógł umrzeć. I ciągle może. - Co on robił na rusztowaniach, do licha? - zapytał Simon. - Doglądał wszystkiego - odpowiedział Birch. Jego głos brzmiał tak, jakby próbował się bronić. Fanny zamrugała gwałtownie. - Budowa szła źle. Tata próbował stwierdzić, co opóźnia prace - opowiadała Sunny. - Był bardzo zwinny. Ona również mówiła takim tonem, jakby próbowała się bronić. Simon położył na stole kilka banknotów. - Idźcie, dogonimy was. Bess wzięła Fanny w objęcia. - Wpadnę później do centrum medycznego. Nie rób niczego... nie pozwól, żeby te dzieciaki na ciebie naciskały, Fanny. I, na miłość boską, nie czuj się winna. Fanny, słyszysz, co do ciebie mówię? - Tak, Bess, słyszę. Co będzie, jeżeli... - Nie ma żadnego „jeżeli", Fanny. Będzie, co ma być. Dzieciaki potrzebują teraz twojej siły. Fanny kręciło się w głowie, kiedy zajęła miejsce w poczekalni. Przypomniała sobie inną chwilę, wiele lat temu, kiedy siedziała w tym samym pokoju, w tym samym krześle, czekając na wieści o Philipie. Czekali przez cały dzień pijąc kawę, paląc papierosy i chodząc w kółko po pokoju. - Już prawie północ - odezwała się Sunny. - Do tej pory ktoś powinien już wyjść i coś nam powiedzieć. Gdzie jest doktor Noble? - Nie wiem - powiedziała Fanny zmęczonym głosem. - Mówisz, jakby wcale cię to nie obchodziło - warknęła Sunny. Fanny zignorowała ją. 144 - Simon, idę na zewnątrz przejść się trochę. Chcesz pójść ze mną? - Jasne. Przyjdźcie nas zawołać, jeżeli czegoś się dowiecie - polecił dzieciom. Sagę skinął głową. - Myślałam, że na dworze będzie chłodno, ale jest chyba jeszcze goręcej niż w południe, kiedy tu przyjechaliśmy. Simon, to wszystko nie wygląda dobrze, prawda? - Tego nie wiemy, Fanny. Tata wyzdrowiał, a przecież wszyscy myśleliśmy... - Z jakiegoś powodu, Simon, wydaje mi się, że w tym przypadku tak nie będzie. Mam okropne przeczucia. Słyszałam, jak Birch mówił, że Ash pozwolił, żebyjego polisa ubezpieczeniowa wygasła. Birch próbował ją przedłużyć, ale nie wie, czyjego wniosek został pozytywnie rozpatrzony. Myślałam, że Ash był objęty ubezpieczeniem grupowym jako pracownik fermy drobiu. Rozumiesz, co mam na myśli? Coś tak poważnego, że Ash... nie będzie mógł kontynuować swojej pracy. On oszczędza grosze, a wydaje tysiące. Zawsze taki był. Simon, chcę wyjść za ciebie za mąż. Jutro... a tak naprawdę to dzisiaj. - Nie - odrzekł Simon. Jego głos był tak cichy, tak smutny, że Fanny zaczęła płakać. - Nie rozumiem. Powiedziałeś, że chcesz się ze mną ożenić, prosiłeś mnie 0 to setki razy. Teraz mówię tak, a ty mówisz nie. Ramiona Fanny drżały, kiedy wyjęła szczeniaka z płóciennej torby i postawiła go na ziemi. Piesek natychmiast zrobił siusiu. - Jeżeli naprawdę takie jest twoje stanowisko, chyba powinnam już iść. Powinnam cię przeprosić. - Fanny... - Nie chcę słyszeć żadnych wymówek. I tak nie wiem, po co tu jestem. Ash 1 ja nie j esteśmy już małżeństwem. Chcesz z powrotem swój ego psa? - Oczywiście, że nie. To nie jest właściwy czas ani miejsce, żeby rozmawiać o małżeństwie. Wiesz, że pragnę być twoim mężem bardziej niż czegokolwiek na świecie. Reagujesz tak na wypadek Asha. Myślę, że powinnaś jechać do domu. Nic tutaj nie możesz zrobić. Fanny zesztywniała. - Miałeś swoją szansę, Simon. Podniosła szczeniaka i wsadziła go do torby. Z głową uniesioną wysoko i piekącymi oczami weszła do centrum medycznego. W poczekalni powiadomiła wszystkich, że zdecydowała się odjechać, zabrała swoją torebkę i żakiet. Daisy zaczęła skamleć w torbie. Sunny zrobiła obrażoną minę. - Wyjeżdżasz nie wiedząc, jak czuje się tata? - Zdaje się, że to właśnie przed chwilą powiedziałam. Nie jestem wam winna żadnych wyjaśnień, ale z grzeczności wytłumaczę swoją decyzję: jestem zmęczona. W zasadzie, to jestem potwornie zmęczona. Przez ostatnie trzy miesiące pracowałam po dwadzieścia cztery godziny na dobę. Pomodlę się o to, żeby wasz ojciec wyszedł z wypadku obronną ręką. Dobranoc. 10 - Przekleństwo Vegas \ 45 - Farmy, poczekaj! - zawołał John Noble stając obok Bess. - Sąjakieś wieści? - zapytała Farmy. - Tak i nie. Streszczę wam wszystko, a potem chcę, żeby wszyscy obecni w tym pokoju pojechali do domów. Dobre wieści są takie - zwrócił się do bliźniaków - że upadek waszego ojca został częściowo złagodzony przez rolki izolacji. Złe wieści są takie, że Ash ma pękniętą czaszkę, obrażenia wewnętrzne i złamane obie nogi oraz prawą rękę. Poważnie uszkodził też sobie kilka kręgów. Jest przytomny, ale ból bardzo go dręczy. Jego stan jest krytyczny. Nie muszę nikomu z was mówić, że robimy wszystko, co w ludzkiej mocy. A teraz jedźcie do domów. To rozkaz! Fanny zaczęła zbierać się do wyj ścia, Bess udała się za nią. Kątem oka Fanny dostrzegła Simona podchodzącego do Johna Noble. Nawet pięciominutowa rozmowa da jej czas, żeby wsiąść do samochodu i skierować się w stronę góry. Kiedy znajdzie sięjuż w swojej fortecy, Simonnie będzie mógł jej dosięgnąć. Powiedziała to Bess biegnąc do samochodu. - Bess, on mi odmówił. Powiedział „nie", do cholery. Jeśli ktoś raz okaże się głupkiem, to już zawsze nim pozostanie. Zadzwonię do ciebie. Jeżeli natkniesz się na Simona, zatrzymaj go tak, żebym... mogła się wymknąć. - Fanny... jestem pewna, że jest jakiś powód... Cokolwiek chciała jeszcze powiedzieć, zostało zagłuszone przez odgłos silnika samochodu. Fanny docisnęła pedał gazu do samego końca i z hukiem wyjechała z parkingu. Zaraz za zakrętem zatrzymała samochód, żeby wyjąć Daisy z torby i wsunąć ją pod połę żakietu. Piski szczeniaka natychmiast ustały. Fanny powiedziała łamiącym się głosem: - Powinnaś być najlepszym przyjacielem człowieka. Jako nowoczesna kobieta oczekuję, że ze mną też się zaprzyjaźnisz. Tylko ty i ja, Daisy. Nikt nie wie... no, może oprócz Simona, że mam w sobie tyle miłości, i teraz całą ją oddam tobie. Trzymaj się, malutka, podniszczymy trochę te opony. Czterdzieści minut później Fanny przemknęła obok domu Chue, pokonała zakręt drogi i skierowała się ku bramie otwartej już dzięki zdalnemu sterowaniu. Przejechała ją z taką samą prędkością, z jaką wjeżdżała pod górę. Zatrzymała się z piskiem opon na tyłach domu. Pobiegła do środka przyciskając do siebie szczeniaka. Zdjęła żakiet i tuląc pieska w obu dłoniach mówiła do niego pieszczotliwym tonem. Przygotowała jajecznicę i napełniła miseczkę wodą. Zanurzyła trochę chrupek w ciepłym mleku, poczekała, aż zmiękną, a potem zmieszała je z jajecznicą. Postawiła pieska na podłodze i patrzyła, jak szczeniak próbuje jeść, maczając jednocześnie przednie łapy w mleku. Zadzwonił telefon i Fanny aż podskoczyła ze strachu. Z pewnej odległości usłyszała dźwięk klaksonu. Simon. Bess, osoba o miękkim sercu, prawdopodobnie pożyczyła mu swój samochód. Telefon nie przestawał dzwonić. Daisy kołysała się próbując jeść dziwne pożywienie, które przed nią postawiono. Fanny w przypływie rozpaczy szarpnęła za przewód telefoniczny, wyrywając go ze 146 ściany. Cisza była dla niej wystarczającą nagrodą. Daisy przykucnęła i zrobiła siusiu. - Najwyraźniej potrzebujemy jakiejś metody. Popracujemy nad tym jutro. W tej chwili zaparzę trochę kawy, a potem usiądziemy sobie razem, w którymś z tych czerwonych foteli. Samochód wciąż trąbił, jakby ktoś oparł się na klaksonie. - Możesz wyczerpać sobie akumulator, nic a nic mnie to nie obchodzi. W którymś momencie podczas długiej nocy Fanny przyszło do głowy, że gdyby coś stało się Ashowi, nikt nie byłby w stanie jej powiadomić. Kątem oka zerknęła na zegarek. Trzecia trzydzieści pięć. Jeszcze półtorej godziny do wschodu słońca. Założyła szlafrok i kapcie, wzięła na ręce Daisy i skierowała się do głównego domu. Postawiła pieska na ziemi przy tylnym wejściu i patrzyła, jak robi kałużę wielkąjak talerz. - Grzeczna dziewczynka. Jeżeli nadal będziesz się tak zachowywać, świetnie się ze sobą dogadamy. Aha, masz ochotę zbadać otoczenie? W porządku, ale muszę ci powiedzieć, że minęło wiele lat od czasu, kiedy spacerowałam po okolicy w środku nocy. Na szczęście świeci księżyc, to duży plus. Fanny złapała się na tym, że uśmiecha się patrząc, jak szczeniak biegnie przed nią niezdarnymi susami odwracając się co chwilę, żeby sprawdzić, czy Fanny idzie za nim. - Warczysz! Takie małe stworzonko już wie, jak się warczy! Niesamowite. W świetle księżyca zobaczyła wielki czarny cień. Samochód przy bramie. Oczywiście Simon, śpi w aucie. Czy może chodzi w kółko próbując przedostać się przez ogrodzenie? Śmiał się, kiedy zobaczył je po raz pierwszy. Ciekawe, czy teraz też jest mu do śmiechu. Schyliła się, żeby podnieść psa i weszła do domu przez tylne wejście. Spojrzała, czy na automatycznej sekretarce miga czerwone światełko. Żadnych wiadomości. Zaparzyła świeżą kawę, podczas gdy Daisy chodziła po pokoju obwąchując nową okolicę. Fanny znowu popatrzyła na zegarek. Czwarta piętnaście. Wszyscy jej znajomi wstawali wcześnie - Bess i John o piątej rano, Chue zaczynał pracę o piątej dziesięć, co znaczyło, że wstawał pewnie o czwartej trzydzieści. Mazie także budziła się o piątej. Za czterdzieści pięć minut będzie mogła zacząć dzwonić. Pierwszy telefon do Bess, drugi do Chue, żeby poprosić go o jedzenie dla psa i o to, by namówił Simona, żeby odjechał. Poczuła, że samąsiebie uczyniła więźniem. Więźniem własnej miłości. Zabrzmiało to jak wstęp do jakiejś sentymentalnej piosenki. Prychnęła. Jej życie zmieniało się w oczach, nawet teraz, kiedy powoli piła swoją kawę. A do wczoraj było takie cudowne. Po latach smutków i problemów, w końcu czuła się szczęśliwa. Teraz całe to szczęście przepadło. Została odrzucona przez obu braci Thorntonów. Skuliła się ze wstydu. Co było z nią nie tak? 147 Fanny aż zerwała się z kuchennego stołka, kiedy przypomniała sobie, że to ona zaproponowała małżeństwo Ashowi, on tylko przyjął tę propozycję. Simon postąpił odwrotnie, ale odrzucenie bolało tak samo, bez względu na to, ile razy się go doświadczało. - Ledwie wystawisz głowę, Daisy, ktoś już czeka, żeby ci ją odrąbać. Mała suczka podniosła łebek i nadstawiła uszu. Trąciła Fanny w nogę prosząc, żeby wziąć ją na ręce. Fanny usłuchała tej prośby przytulając ją do piersi i mrucząc dziecięcą kołysankę. Daisy zwinęła się w kłębek w zagięciu jej ramienia i natychmiast zasnęła. Zwierzęta kochają bezwarunkowo. Czemu ludzie tego nie potrafią? Simon powiedział „nie" tak gwałtownym tonem, że było jasne, co miał na myśli. Dzisiaj mógł być dzień jej ślubu. Mógł. Dalej dręczyła samą siebie, rozmyślając o ostatnich piętnastu latach życia Sallie, tak gorzkich, które były specyficzną zemstą Philipa na własnej żonie. Kiedyś Ash zrobi jej to samo. Była tego teraz absolutnie pewna. Wcześniej łudziła się, że to jej się nie przydarzy - tylko dlatego ustąpiła Ashowi i przeprowadziła rozwód, żeby być wolną. - Och, Sallie, szkoda, że cię tu nie ma. Potrzebuję rozmowy. Jak ci się to udawało przez te wszystkie lata? Jak mogłaś żyć bez Devina? - łza spadła na łebek Daisy. Fanny spojrzała na zegar. Pięć po piątej. Wykręciła numer Bess. Przyjaciółka podniosła słuchawkę już przy pierwszym dzwonku. - Mówi Fanny. Są jakieś wieści o Ashu? Wolałabym, żebyś nie dawała Si-monowi swojego samochodu. - Nie dałam. Pożyczył auto Sage'a. John wrócił do domu o trzeciej. Jest pod prysznicem. Dobrze się czujesz, Fanny? - Oczywiście, że nie. Czuję się, jakby ktoś odkroił kawałek mojego serca. Jestem w głównym domu. Wyrwałam przewód telefoniczny ze ściany pracowni. Simon trąbił klaksonem przez kilka godzin. Bess, to, co spotkało Sallie, teraz przydarzy się mnie, czuj ę to... - Fanny, jest John. Nie odkładaj słuchawki, kiedy skończysz z nim rozmawiać. - Nie ma żadnych zmian, Fanny. Muszę być szczery, sytuacja może się zmienić zarówno na lepsze, jak i na gorsze. Podajemy mu silne środki uspokajające. Nie ma sensu, żebyś przyjeżdżała do centrum. Nie możesz nic zrobić. Chciałbym mieć lepsze wieści. Simon i twoje dzieci są zrozpaczeni. Musisz być silna, Fanny. - Nie, wcale nie musi, John. Nie jest już żoną Asha. Nie mów jej takich rzeczy! - w tle dał się słyszeć głos Bess. - Moja małżonka przemówiła, Fanny. Bardzo cię przepraszam. Oczywiście, ma rację. Rób to, co uważasz za słuszne. Wiem, o czym myślisz. Ostatniego wieczora widziałem to w twoich oczach. Nie jesteś Sallie Thornton. Jesteś Fanny Thornton. Nikt nie może cię nakłonić do zrobienia czegoś, czego nie chcesz zrobić. Nikt. Zadzwonię, kiedy będę miał jakieś nowe wiadomości. Bess była już z powrotem przy telefonie. 148 - Nie zwracaj uwagi na Johna, Fanny. Gdzie jest Simon? - zadała to pytanie przyciszonym głosem. - Wydaje mi się, że wciąż na zewnątrz, przy bramie. Nie chcę o nim rozmawiać. - Czy mam do ciebie przyjechać? - Nie. Muszę przemyśleć parę rzeczy i potrzebuję samotności. Ale mogłabyś coś dla mnie zrobić. Ponieważ wyrwałam przewód telefoniczny ze ściany w pracowni, muszę przychodzić do domu, żeby czegoś się dowiedzieć. Rozmawiaj od czasu do czasu z Johnem i dzwoń tutaj, a ja oddzwonię. Ash nie umrze. Czułabym coś, gdyby miało tak być. Dzięki, że jesteś taką dobrą przyjaciółką. Bess. - Fanny, łatwo jest być twoją przyjaciółką. Wszystko będzie dobrze. Pamiętaj o słynnym powiedzeniu Sallie: „Bóg nigdy nie daje nam więcej, niż możemy znieść". Uwierz w to, a wszystko będzie dobrze. - Mazie! - krzyknęła Fanny po odłożeniu słuchawki. - Przepraszam, nie chciałam tak na ciebie wrzeszczeć. Mogłabyś zrobić hamburgera i zmieszać go z ryżem? Przynieś go dla mojej nowej przyjaciółki do pracowni, kiedy trochę ostygnie. Przygotuj pełną miskę, żeby starczyło na kilka dni. Zadzwoń też do Chue i poproś, żeby kupił trochę jedzenia dla szczeniąt. Nie odbieraj telefonu. Niech nagrywają wiadomości na automatyczną sekretarkę. Chyba zjadłabym dziś na kolację nadziewaną paprykę. - Chodź maleńka, czas wracać do domu - rzekła Fanny kładąc szczeniaka na ziemi przy drzwiach. Patrzyła, jak Daisy pędzi na zewnątrz, kuca i czeka na słowa uznania, które Fanny z radością wypowiedziała. Razem poszły z powrotem do pracowni. Z okna Fanny mogła dojrzeć horyzont równie ponury jak jej życie. weszła do Centrum Medycznego imienia Sallie Thornton razem z Billie Coleman. Wszystko wyglądało tak samo, jak trzydzieści dni temu, kiedy Ash miał wypadek. Rozejrzała się wokół po wiszących na ścianach pustynnych krajobrazach oprawionych w ramki, niebieskawoszarym dywanie nie do zdarcia i pasujących do niego kotarach. Coś powinno było się zmienić. - Weź głęboki oddech, Fanny - powiedziała Billie. - Potrafisz to zrobić. Ja tujestem razem z tobą, a w poczekalni spotkamy się z Bess. Myślę, że razem tworzymy całkiem silny front. Zapomniałam już, kogo próbujemy onieśmielić? - rzuciła lekkim tonem. Fanny wzdrygnęła się. Wyprostowała ramiona i uniosła lekko głowę. Dokładnie przed nią wisiał portret Sallie Thornton, fundatorki centrum. - Zastanawiam się, czy ona wie, co się dzieje. Co zrobiłaby na moim miejscu? Stałaby spokojnie i słuchała paplaniny lekarzy, czy zadawałaby pytania i podejmowała własne decyzje? Jak poradziłaby sobie z dziećmi? Billie... 149 - Tak naprawdę martwisz się o Simona. On stosuje się do twoich życzeń. Czy nie tego właśnie chciałaś? - On tego chciał, Billie. Czy czułabyś się choć trochę inaczej, gdybyś poprosiła admirała Kingsleya, żeby się z tobą ożenił, a z jego ust usłyszałabyś ostre „nie"? - Oczywiście, ale myślę, że posłuchałabym wyjaśnienia, dlaczego tak powiedział. - Możliwe. Potrzebowałam ślubu dokładnie wtedy, w tamtej chwili. Billie, teraz jestem stracona. Zostałam znów przykuta do Asha. Ja to wiem, ty to wiesz, dzieciaki to wiedzą, nawet lekarze. Cały cholerny świat o tym wie. Kto inny może się o niego zatroszczyć? Nie pomyślałaś chyba ani przez chwilę, że dzieciaki zrezygnują z własnego życia, żeby się zajmować ojcem, prawda? Simon też tego nie zrobi. Nie widzę nikogo, kto stałby w kolejce, żeby zaoferować swoją pomoc. Zostałam tylko ja. Gdyby Simon zgodził się ze mną ożenić, nie byłabym w takiej sytuacji. Znowu jestem jak Sallie i to mnie przeraża. Myślę, że mam prawo czuć się zgorzkniała. - Oczywiście, że masz prawo - powiedziała łagodnym tonem Billie. - Są inne możliwości, Fanny. Mamy w Austin niezłe centrum rehabilitacji. Tutaj też musi być jakieś. Możemy do niego pójść. Fanny, nie musisz w tej chwili podejmować żadnej decyzji. Mówi się, że trzeba zawsze rozważyć wszystkie opcje, zanim podejmie się decyzję. Myślę, że to rozsądna rada. Oto i Bess. Musimy trochę się nią zająć, zaczyna się zaniedbywać. - Jest zmęczona, Billie. Zostawiłam jej na głowie całą firmę, Simona i dzieciaki podczas mojej trzydziestodniowej... luki. To nie było uczciwe. Bess ma zbyt wiele rzeczy na głowie, próbuje złapać zbyt wiele srok za ogon. Mogłybyśmy jednak spróbować. Co proponujesz? - Może przyjęcie w piżamach? Trochę wina, trochę dobrego jedzenia, ciekawe rozmowy, dzielenie się sekretami. Wyprawa na zakupy. Fanny, wszystkie jesteśmy wolne - możemy robić, co tylko chcemy. Zasłużyłyśmy na to. Ten jeden raz zapomnijmy o zobowiązaniach, o odpowiedzialności i zróbmy coś dla siebie. Później możemy jęczeć i płakać z tego powodu. Osobiście chciałabym, żebyśmy wszystkie wyjechały gdzieś na tydzień, czy coś koło tego. Tylko my, dziewczyny. Sama też muszę wylizać się z paru ran. - Wydaj e mi się, że rodziny Colemanów i Thorntonów przynoszą pecha. Sallie już dawno to zauważyła, więc czemu my nie mogłyśmy? - Pewnie dlatego, że każda z nas musi znaleźć własną drogę. Sallie była przewodniczką. Do nas należy decyzja, czy chcemy pójść za nią. - Jakieś nowe wieści, Bess? - zapytała Fanny. Bess rzeczywiście wyglądała na bardzo zmęczoną. - Simon tu jest. Chyba nigdy w życiu nie widziałam bardziej żałosnego stworzenia. Twoim dzieciom udziela się ta atmosfera. - Nic mnie to nie obchodzi. - Prawie rozłożyli dla ciebie czerwony chodnik, Fanny. Wszyscy ci świetni lekarze, których zatrudniła Su Li, czekają żeby z tobą porozmawiać. John też tam będzie. 150 - Powinni rozmawiać z Simonem i dzieciakami, nie ze mną. Jak to się stało? - Nie wiem - przyznała Bess. - Gdybym musiała zgadywać, powiedziałabym, że Ash w jakiś sposób namówił dzieciaki. Chce cię dopaść. - Czy nikt nie potrafi zrozumieć, że j esteśmy rozwiedzeni? No dobrze. Miejmy to już za sobą. Nic nie mogłoby przygotować Fanny na to, co zobaczyła. Na twarzach jej dzieci malowała się wrogość, na twarzy Simona - cierpienie. Zachwiała się. Bil-lie wzięła ją pod jedno ramię, Bess pod drugie. Dokonano prezentacji. Fanny oschle skinęła wszystkim głową nie spuszczając wzroku z lekarzy. Przemawiali po kolei, a Fanny słuchała. Kiedy skończyli, odważyła się objąć wzrokiem cały pokój. - Chciałabym się upewnić, że zrozumiałam wszystko, co państwo przed chwilą powiedzieliście. Ash Thornton, mój były mąż, odmawia udania się na terapię do centrum rehabilitacji. Uważa, że lepszą opiekę będzie miał u mnie, swojej byłej żony, w moim domu. Ponieważ w Sunrise jest dużo miejsca, pan Thornton wierzy, że j ego terapeuci mogą zamieszkać tam razem z nim i zapewnić mu opiekę dwadzieścia cztery godziny na dobę, co przyśpieszy jego powrót do zdrowia. Z tego, co wiem, pan Thornton ma dziewięciopokojowe mieszkanie tutaj, w mieście. Wydaje mi się, że terapeuci mieliby w nim dla siebie wystarczająco dużo miejsca. Wydaje mi się również, że to wspaniałe centrum medyczne nie miałoby nic przeciwko temu, żeby wypisywać rachunki za leczenie pana Thorntona. Jeżeli tak nie jest, będę musiała dobrze przyjrzeć się finansowaniu tej świetnej instytucji. A jaką rolę w powrocie pana Thorntona do zdrowia mają odegrać jego brat i dzieci? Czy nikt mi nie odpowie na to pytanie? Nie. Cóż, proszę państwa, w takim razie powiedziałam już chyba wszystko. - Brawo - szepnęła Billie Coleman. - Też tak myślę - szepnęła Bess. John Noble odezwał się ostrym tonem: - Bess... - Nic nie mów, John. Znasz moje uczucia. Ty siedzisz po jednej stronie gabinetu lekarskiego, a ja po drugiej. Nie każ mi wybierać. Nagle wszyscy zaczęli mówić naraz: dzieci, lekarze i Simon. Serce Fanny zadrżało. Wbiła wzrok w podłogę pewna, że zobaczy u stóp krwawe strzępy swojego serca. Czuła, jak Billie Coleman kuli się na dźwięk jadowitych słów swoich bratanic i bratanków. Birch przemówił pierwszy. - Tata umrze. Podda się. Jak możesz mu odmawiać? Nie mylił się co do ciebie, prawda, mamo? Jesteś zimna i bez serca. Fanny wstrzymała oddech. Nie będzie płakać, nie ma mowy. To był jej najstarszy syn, nawet jeśli starszy tylko o kilka minut. I to on mówił do niej w ten sposób. Cierpiała, żeby wydać go na świat, pielęgnowała go, kochała go tak, jak tylko matka może kochać syna. Już miała się odezwać, kiedy Sunny podeszła o krok bliżej i wrzasnęła: 151 - Birch powiedział tylko połowę tego, co należało. Tata wiedział, że puszczasz się z jego bratem. Nigdy nic nie mówił, bo miał nadzieję, że się opamiętasz. Przyznał, że każdy popełnia błędy, a on jest skłonny wybaczyć ci twoje. Fanny usłyszała gniewny głos Simona. Czuła, jak palce Billie i Bess ściskają jej ramiona. Znów się zachwiała, ale kiedy się odezwała, jej głos był silny: - To, co powiedział wam ojciec, nie jest prawdą. Mogę ci wybaczyć, Sunny, i tobie, Birch, bo j esteście moimi dziećmi i będę was kochać bez względu na wszystko. Jednakże to, co powiedzieliście, było okrutne. Wasz ojciec was okłamał. Proszę państwa - zwróciła się do lekarzy - przepraszam za nasze grubiańskie zachowanie. Su Li poruszyła się wtedy, podobnie jak jej koledzy - czterech najlepszych lekarzy w kraju - i wszyscy stanęli przy Fanny. Su Li przemówiła, a jej spokojny głos odbił się echem od ścian pokoju. - Wasza matka powiedziała prawdę. Nigdy nie powinno się przemawiać w gniewie. Nie proście mnie więcej o pomoc. - Takajesteś teraz dumna, a czyja rodzina wyciągnęła ciebie i twojego brata z rynsztoka? Czyja rodzina płaciła za wszystkie lata twoich studiów medycznych? Ty i Chue mieliście rajskie życie od czasu, kiedy moja babcia zabrała was z pralni. I odpłacacie się rodzinie w taki sposób, trzymając teraz z nią! - prych-nął Birch. Fanny strąciła z siebie ręce Bess i Billie. Odwróciła się, przeszła przez pokój i stanęła przed swoim synem. Odgłos uderzenia, które Birch poczuł na policzku odbił się echem od ścian. - Tego nigdy ci nie przebaczę. - Co to za rodzina, do cholery? - krzyknął Simon. - Ty mi powiedz- odwarknęła Fanny. - Przeklinam dzień, w którym po raz pierwszy zobaczyłam twojego brata. Na zewnątrz, w jasnym świetle dnia, Fanny zgięła się wpół. - Mam ochotę jednocześnie zwymiotować i wziąć kąpiel- jęknęła. - Mój Boże, to moja rodzina! Nie możemy po prostu jechać do domu? - powiedziała rwącym się głosem. -Nie, nie do domu, w inne miejsce. Miejsce, o którym Sallie wiedziała, że mi się kiedyś przyda. - Fanny! Fanny, poczekaj! - Odejdź, Simon. Wracaj do Nowego Jorku i zabierz ze sobą swojego brata albo zostaw go tutaj, żeby zatroszczyły się o niego jego dzieci. Po prostu odejdź. - Fanny, proszę, musisz mnie wysłuchać. Kocham cię. Ty też mnie kochasz. Niszczymy siebie wzajemnie, ale z jakiego powodu? - Przez twojego brata. Powiedziałam ci, że tak będzie. Wiedziałam o tym, dlatego prosiłam cię... - To by nic nie zmieniło, Fanny. - Dla mnie ważna była nadzieja, że to coś zmieni. Nigdy się teraz nie dowiem, czy rzeczywiście tak by było, czy nie. Chcę tylko, żebyś o czymś wiedział, Simon. Kochałam cię bardziej, niż mogłabym uwierzyć, że można kochać męż- 152 czyznę. Powinieneś był mi zaufać. Znasz swojego brata równie dobrze, jak ja. Powinieneś być na to przygotowany. - Fanny, nie miałem na myśli, że nie chcę się z tobą ożenić. Chodziło mi o to, że nie akurat wtedy, nie tamtego dnia. - Cóż, ja potrzebowałam zrobić to właśnie wtedy. Przyślij mi kartkę na święta. Żegnaj, Simon. Fanny wśliznęła się za kierownicę, a łzy kapały jej po policzkach. - Miał łzy w oczach - szepnęła Billie. - Naprawdę szczerze cię kocha - powiedziała Bess. - To nie ma znaczenia - odezwała się Fanny. - Czy któraś z was myśli... że Ash... podda się i... i umrze? - Fanny, naprawdę oczekujesz, że odpowiemy na to pytanie? Wiesz, jakie jesteśmy cyniczne. - Chce tych pieniędzy z funduszu powierniczego. Nawet w takim stanie wciąż ze mną walczy. Najwyraźniej z jego głową wszystko jest w porządku pomimo pękniętej czaszki. Jest wystarczająco podstępny, żeby posunąć się do... chcę powiedzieć, że jest umierający, leży na łożu śmierci, a kiedy skapituluję, nagle nastąpi cudowne wyzdrowienie. - Dokąd jedziemy, Fanny? - zapytała Billie. - Do miejsca, o którym nikt nie wie. Do miejsca, które Sallie dała mi właśnie w tym celu. Powiedziała, że kiedyś będę tego potrzebowała. Myślę, że ten dzień, o którym mówiła, właśnie nadszedł. - Jak się nazywa to miejsce, Fanny? - Kiedyś nosiła nazwę „Dom Szczęścia Sallie i Devina". Może któregoś dnia nadam mu inne imię. Na razie jest to sanktuarium. Dla nas. W pełnym kwiatów pokoju na najwyższym piętrze Centrum Medycznego imienia Sallie Thornton Ash Thornton patrzył na swojego brata i dzieci. - Powiedziała „nie" -jego głos był niczym kwilenie. - To właśnie powiedziała, Ash - odrzekł Simon. - Wyjeżdżam stąd, gdy tylko wyjdę z tego budynku. Zanim to zrobię, chcę, żebyś powiedział swoim dzieciom, że... myliłeś się, kiedy powiedziałeś im, że Fanny i ja mieliśmy romans w czasie trwania waszego małżeństwa. To nieprawda i dobrze o tym wiesz. Zrobiłbym wszystko, co w ludzkiej mocy, żeby pomóc ci w powrocie do zdrowia. Jedyną rzeczą, jakiej nie mogę zrobić jest zmuszenie twojej byłej żony, żeby się tobą opiekowała. Jeżeli nie powiesz prawdy swoim dzieciom, ty i ja nie będziemy już dla siebie braćmi. Masz u mnie dług, Ash, a teraz przyszedł czas, żeby go spłacić. Musisz zapomnieć o przeszłości, i żyć dalej swoim życiem. Pomogę ci, jak tylko będę mógł. - Nie chcę ani nie potrzebuję twojej pomocy, Simon. Jeżeli twierdzisz, że nie miałeś romansu z moją żoną, to twoje słowa mi wystarczą, ale nie mogę mówić w imieniu dzieci. Sunny, kochanie, zobacz, czy mogłabyś przekonać dyżurną pielęgniarkę, żeby przyniosła mi proszki przeciwbólowe troszkę wcześniej. 153 - Jasne, tato - Surmy zwróciła się do Simona. - Jestem skłonna uwierzyć twoim słowom. Wcześnie mnie nauczono, że Thorntonowie nie kłamią. - To chyba oznacza, że j esteś winna matce przeprosiny za twój wybuch w pokoju lekarskim. Ash wspiął się na wyżyny kunsztu aktorskiego, kiedy powiedział: - Sunny, przyrzekłaś mi, że nie zrobisz ani nie powiesz niczego, co mogłoby zranić uczucia twojej matki. Czyżbyś nie dotrzymała obietnicy? - zamknął oczy próbując złapać oddech. Gdyby Simon nie był przekonany, że Ash odgrywa tę rolę na jego użytek, nawet by mu współczuł. - Co teraz, Ash? - Nie wiem, Simon, będę żył z dnia na dzień. Chłopcy informowali mnie na bieżąco o tym, co dzieje się na budowie. Prace zostały niemal wstrzymane. Czy zdecydowałeś już, co będzie z kurzą fermą Thorntonów? - Nie miałem okazji porozmawiać z Fanny. Ostatnim razem, kiedy o tym wspomniałem, powiedziała, że chciałaby zatrzymać ją w rodzinie. - Simon, czemu mama przekazała jej kontrolę nad wszystkim? Nie wiesz? - Bo kochała Fanny, a nie ufała ani mnie, ani tobie. Konto jest niemal puste, Ash. - Wiem. Mam kilka pomysłów. Są miejsca, gdzie mogę zdobyć fundusze. - Domyślam się, o jakich miejscach mówisz. Nie rób tego. Jeżeli to zrobisz, zaprzedasz duszę diabłu. Mogę pożyczyć ci trochę pieniędzy. - Ile? Simon uniósł brwi słysząc tak błyskawicznie zadane pytanie. - W porównaniu z tym, czego potrzebujesz, to kropla w morzu. Dwa miliony na skrypt dłużny. - Umowa stoi. - Przeleję pieniądze na twoje konto, gdy wrócę do Nowego Jorku. Kiedy opuszczasz szpital? - Miałem wyjść jutro, ale skoro Fanny nie zgodziła się mi pomóc, trzeba będzie przedsięwziąć jakieś inne kroki. - Ash, twoje dzieci są winne Fanny ogromne przeprosiny. Nie chcę wyjeżdżać stąd w przekonaniu, że działały według twoich wskazówek. Było mi wstyd z ich powodu. Mogłeś zauważyć, że nie zwracam się do nich, bo po tym, co zrobiły, nie zasługują nawet na odrobinę szacunku. Wiem, że ty i ja mamy różne poglądy na życie rodzinne, Ash, ale możesz mi wierzyć, że te dzieciaki zachowały się niegodziwie. Zadzwoń do mnie, jeżeli będę mógł jakoś ci pomóc. Kiedy Simon wyszedł z pokoju, Sagę podszedł do łóżka ojca. W jego oczach widać było ostrożny namysł. - Spuściłeś z tonu. On miał romans z mamą czy nie? - spytał. - Tak czy inaczej, dało nam to dwa miliony dolarów, prawda? Sunny, gdzie są moje pigułki? -Ash zignorował pytanie syna. 154 - Pielęgniarka odmówiła. Powiedziała, że nie może ryzykować, że się uzależnisz. Jeszcze tylko dziesięć minut, tato. - To bez znaczenia. Jak w ogóle cokolwiek może mieć jeszcze znaczenie? Stracimy kasyno, brakuje nam tylko kilku tygodni, żeby ogłosić bankructwo. Wszyscy znajdziemy się na ulicy. Wolałbym, żebyście wyszli teraz wszyscy. Żaden ojciec nie lubi, kiedy dzieci widzą, jak płacze. Na zewnątrz, w poczekalni, młodzi Thorntonowie spojrzeli na siebie nawzajem. - Chciałabym, żeby ktoś coś powiedział - rzuciła Billie. Kiedy nikt się nie odezwał, powiedziała: - Cholernie żałuję, że stanęłam po stronie waszej trójki. Musiałam chyba oszaleć. Macie w ogóle pojęcie, co zrobiliśmy mamie? Widzieliście jej twarz dzisiaj rano? Mój Boże, w jakich ludzi się zmieniamy? - Nie zapominasz przypadkiem, że tata leży tam w pokoju? Istnieje duże prawdopodobieństwo, że już nigdy nie będzie chodził. Bez przerwy cierpi - mówił Birch unikając wzroku siostry. - To nie jest wina mamy - odparła Billie. - Mam ochotę czołgać się do niej na kolanach i błagać, żeby zechciała mnie przyjąć z powrotem. Nie zrobię tego jednak, bo za bardzo się wstydzę. Nie wiem jak wy, ale ja potrzebuję pracy. Moje oszczędności prawie się skończyły. To dość przykra sytuacja, kiedy własna rodzina wyrzuca cię z firmy. Dziś po południu lecę do Nowego Jorku szukać nowej posady. Nie obchodzi mnie, co wy zrobicie. - A co z tatą? - zapytał Birch. - Co z nim, Birch? Nie zrozumiałeś tej małej scenki, którą dla nas odegrał. Co takiego powiedział, aha: „Dało nam to dwa miliony dolarów, prawda"? W tamtej chwili otworzyły mi się oczy. Czemu patrzycie na mnie, jakby nagle wyrosła mi druga głowa? - Jedziesz do Nowego Jorku? Zostawiasz nas tutaj z... tatą! To, moim zdaniem, bardzo nieładnie z twojej strony - zimno zauważył Birch. - Nie pytałam cię o zdanie. Chcę mieć co jeść. Chcę mieć dach nad głową. Dlatego potrzebuję pracy. Jesteśmy wystarczająco dorośli, żeby stanąć na własnych nogach i zarobić na siebie. Wy możecie sobie nadal spiskować z tatą albo robić cokolwiek innego. Ale wiedzcie jedno. Mama nie ruszy tego funduszu powierniczego bez względu na to, co zrobi tata. A tylko o pieniądze w tym wszystkim chodzi i dobrze o tym wiecie - po prostu nie chcecie powiedzieć tego głośno. - Zupełnie, jakbyś wszystko wiedziała - wypalił Sagę. - Tata miał wypadek, więc się zebraliśmy, żeby mu pomóc. Tak się robi w rodzinie. - Tak się robi w normalnych rodzinach. My nie jesteśmy normalną rodziną. Tata zawsze miał ukryte motywy. Mama robiła, co było w jej mocy, żeby utrzymać jak najbardziej normalną sytuację. My to popsuliśmy. Cóż, ja się z tego wypisuję, muszę minimalizować straty. Mam nadzieję, że któregoś dnia mama i wujek Simon będąw stanie przebaczyć mi mój udział w tej sprawie. To chyba oznacza pożegnanie. 155 - Małe gówno - powiedziała Sunny. - Zdejmij klapki z oczu, Sunny. Tata cię wykorzystuje, wykorzystuje was wszystkich. Wyślę wam mój adres, kiedy się ustatkuję. - Ona blefuje - prychnęła Sunny. - Nie, nie blefuje. Widziałem, jak dzisiaj rano pakowała walizki. Wyjeżdża po południu. Kto mógłby pomyśleć, że Billie będzie miała najwięcej odwagi z całej naszej czwórki? Tata ma już najgorsze za sobą. Zaczyna dochodzić do siebie. Ja sam wyjadę w przyszłym tygodniu. Mam jeszcze trochę pieniędzy, wystarczy na studia magisterskie na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles. Mogę pracować na pół etatu podczas studiów. Cokolwiek zrobię, zrobię to na własną rękę. To może być dobra chwila, żebym też się pożegnał. Kiedy jestem z wami, przypomina mi się, kim się staliście. Nie ma sposobu, żeby to naprawić. Nie lubię teraz żadnego z nas - powiedział Sagę. - Co to znaczy, szczury opuszczają tonący okręt? - wypalił Birch. - Słuchaj, Sagę, możemy sobie z tym poradzić. - Billie była po prostu zdenerwowana, ale oprzytomnieje. Zostań, Sagę, potrzebujemy cię - błagała Sunny. - Tata cię potrzebuje. Jak możesz odwracać się tyłem do nas i do niego? - Tak samo, jak on odwrócił się od nas wiele lat temu. Po prostu odchodzę. Zawiadomię was, gdzie się zatrzymałem, gdybyście chcieli mieć ze mną kontakt. Przykro mi, Birch, nie da się nic na to poradzić. - Kto powie tacie? - zapytała Sunny. - Nie mówmy mu nic przez jakiś czas - odparł Birch. - Chciałbym zobaczyć, ile czasu upłynie, zanim tata zauważy, że Billie i Sage'ajużniema. Sagę i ja nigdy dotąd się nie rozstawaliśmy. - Na miłość boską, Birch, to brzmi, jakbyście ty i Sagę byli ze sobą zrośnięci. On zawsze był o ciebie zazdrosny. - Sagę nie wie, co znaczy zazdrość. Trzeba mieć odwagę, żeby postąpić tak, jak on i Billie. - Birch, boję się. Co teraz zrobimy? Tata nie wyzdrowieje i już nigdy nie będzie miał władzy w nogach. Obój e o tym wiemy. Uszkodzenie kręgosłupa było zbyt poważne. Kiedy dowie się, że będzie skazany na wózek inwalidzki... Nie wiem, co się wtedy stanie. Wiesz, że mama mogłaby temu wszystkiemu zaradzić. Gdzie możemy znaleźć pieniądze, Birch? Nie chcę ogłaszać bankructwa i tracić „Babilonu". Wszystko tak szybko wymknęło się spod kontroli. Naprawdę się boję. Czy Sagę i Billie mają rację co do taty i funduszu powierniczego? Birch usiadł i objął głowę dłońmi. - Obawiam się, że tak, Sunny. Nagle znikła cała jego pewność siebie. - Wszystko to, co nam wcisnął, było kłamstwem? Nie mam zamiaru w to uwierzyć - Sunny rozpłakała się. - Więc nie wierz. Czy kiedykolwiek słyszałaś, żeby wujek Simon skłamał? Zawsze był szczery aż do bólu. Naprawdę uważam, że lubi mamę. Bardzo. My- 156 siałem, że wiesz, o czym mówisz, kiedy powiedziałaś, że on i mama byli... wszyscy ci uwierzyliśmy. Zniszczyliśmy to, co zostało z naszej rodziny. Przyjrzyj nam się dobrze, Sunny i powiedz, co mamy robić. - Uważasz, że to ja jestem wszystkiemu winna? - wybełkotała Sunny. - Nie widzę tu nikogo innego, a ty? Sterowałaś mną, a ja się na to zgadzałem, ponieważ jestem beznadziejnym idiotą. Mam już serdecznie dosyć tych speców od budownictwa i serdecznie dosyć hazardu. A najbardziej nie mogę znieść tego, co zrobiliśmy mamie. Tak samo jak Billie, za bardzo się wstydzę, żeby pójść do niej i przeprosić, dlatego że wiem... że powiedziałaby. „W porządku, przebaczam ci", i pocałowałaby mnie w policzek. Jezu, uderzyła mnie. Nigdy nie zrobiła czegoś takiego, przez całe moje życie, ani razu nie dostałem klapsa. Nie zasługuję ani na jedno uprzejme słowo z jej strony, nikt z nas nie zasługuje. - Birch, do czegoś zmierzasz. Może więc po prostu wydusisz to z siebie i będziesz miał spokój - rzekła Sunny. - Jadę z Sage'em, mimo że wcale nie prosił, żebym mu towarzyszył. Nie chcę już dłużej brać w tym udziału. Nie sądziłem, że cokolwiek może być gorsze niż moment, w którym mama nas zwolniła, a potem ten, w którym zobaczyłem to przeklęte żelazne ogrodzenie. Dzisiejszy dzień sprawia, że wszystkie tamte nieszczęścia bledną. Chcę móc spojrzeć sobie samemu w oczy. Mam nadzieję, że tobie się to uda, Sunny. - Co z tatą? - zapytała Sunny drżącym głosem. - Dzisiaj rano mama wypowiedziała się chyba dość jasno. Nie ma znaczenia, gdzie tata będzie rehabilitowany tak długo, jak długo terapia będzie miała miejsce. Zresztą nie zacznie się, dopóki nie zdejmą mu tych trzech gipsów. A to stanie się dopiero za dwa lub trzy tygodnie. Mama nie jest nic winna tacie, ja też już nic dla niego nie mogę zrobić, choć gdyby potrzebował pomocy pomógłbym mu. Nie wiem nic a nic o budownictwie, nie mam też ochoty się tego uczyć. Jestem dyplomowanym księgowym. Chcesz posłuchać braterskiej rady? - Pewnie, czemu nie? - Zawsze byłaś faworytką mamy. W porządku, Sunny, nigdy nie mieliśmy nic przeciwko temu. Znajdź sposób, żeby się z nią pogodzić. Prawdopodobnie została zraniona bardzo głęboko. Jeżeli tata nie śpi, powiem mu do widzenia. Jeżeli śpi, przekaż mu kiedy się obudzi, że się pożegnałem. Słuchaj, Sunny, o ile naprawdę chcesz wiedzieć, w którą stronę wieje wiatr, zakomunikuj ojcu, że nie będziesz błagać mamy o uwolnienie pieniędzy z funduszu powierniczego. Jego reakcja powie ci wszystko, co potrzebujesz wiedzieć. Mam nadzieję, że ci się uda. Pożegnaj ode mnie Tylera. Sunny patrzyła, jak jej brat odchodzi korytarzem w stronę pokoju ojca, a potem wraca. - Śpi. Do zobaczenia. Sunny skinęła głową, a łzy spływały jej po policzkach. - To mi przypomina dzień, kiedy ty i Sagę wyjeżdżaliście do szkoły. Czułam się taka zagubiona... 157 - Byliśmy wtedy dziećmi, Sunny. Teraz jesteśmy dorośli i musimy radzić sobie ze wszystkim, co życie nam przynosi. Nie becz przeze mnie, dobra? - Dobra. - W porządku - złagodniał Birch. - Kilka łez nikomu nie zaszkodzi. Przytulił siostrę do piersi. Jego oczy też były wilgotne. - Jezu, jeżeli nadal będziesz się tak zachowywać, będę potrzebował płaszcza przeciwdeszczowego. Gdy Billie napisze albo zadzwoni, daj nam znać, gdzie jest, żebyśmy mogli być z nią w kontakcie. Jesteśmy rodziną i nigdy o tym nie zapominaj. Ash obudził się cztery i pół godziny później z twarzą oblaną potem. Szklistym wzrokiem rozejrzał się po pokoju. - Gdzie są wszyscy? - zapytał drżącym głosem. - Wyjechali, tato - odpowiedziała Sunny. - Która godzina? - Prawie szósta. Wkrótce przyniosą ci kolację. - Nie mam zamiaru jeść tych pomyj. Zresztą mogę już w ogóle nie jeść, nic mnie to nie obchodzi. Kiedy wszyscy wracają? - Nie wracają, tato. Billie wyjechała do Nowego Jorku dzisiaj po południu. Sagę i Birch jadą do Kalifornii w przyszłym tygodniu, a może nawet wcześniej. Tylko ja zostałam. Łza spłynęła z oka Asha. - Doceniam twoją lojalność. Co było powodem? - Sposób, w jaki potraktowaliśmy mamę. A tak naprawdę, chodziło o sposób, w jaki ja potraktowałam mamę. - Winisz mnie, Sunny? - Do pewnego stopnia - przyznała szczerze Sunny. - Ty też chcesz zostawić swojego staruszka? - po policzku Asha spłynęła kolejna łza. Jego usta zacisnęły się jeszcze mocniej niż przedtem. - To chyba nie jest prawdziwa rodzina, co? - Nie. I w dużej mierze ty jesteś temu winien, tato. - Wiem. Ale opamiętałem się. Myślałem, że uda nam się, jeżeli wszyscy zaczniemy od nowa. Nie wiedziałem, że twoja matka tak bardzo mnie nienawidzi. Sunny skuliła się słysząc żałosny ton Asha. - Nie wiem, czy cię nienawidzi czy nie. Raczej nienawidzi tego, co zrobiłeś naszej rodzinie. Wszyscy tego nienawidzimy. Przerabialiśmy to setki razy, tato. Jestem już tym zmęczona. Kiedy coś się kończy, to się kończy. Chyba próbuję ci powiedzieć, że Birch, Sagę i Billie nie chcą, żeby mama uwolniła pieniądze z funduszu powierniczego. Obiecałam, że zastosuję się do ich decyzji. - Więc ty też zwracasz się przeciwko mnie. Co mam powiedzieć czy zrobić, żeby ci pokazać, że nie jestem już taki, jak dawniej? Przyjrzyj mi się dobrze, Sunny. Co się ze mną stanie? Jakie będzie moje życie? Myślisz, że nie wiem, że 158 prawdopodobnie nigdy już nie będę chodził? Tylko to kasyno sprawia, że jeszcze walczę. Jeżeli będę musiał pracować na sali w przeklętym wózku inwalidzkim, zrobię to. Przez całe życie czekałem na swoje kasyno. Teraz, kiedy najbardziej potrzebuję rodziny, wszyscy uciekacie ode mnie. Mógłbym nawet umrzeć! - po jego policzkach płynęło coraz więcej łez. - Kocham was, dzieciaki, bardziej niż własne życie. Jeżeli mnie nie chcecie... cóż, pewnie wujek Simon zajmie moje miejsce. Jest zakochany w waszej matce. Z początku trudno było mi w to uwierzyć, ale teraz wszystko zaczyna do siebie pasować. Dlaczego wasza matka miałaby chcieć takiego kalekę jak ja, jeżeli może mieć Simona? Kiedy Surmy się odezwała, jej głos był pełen desperacji. - Mama nie jest taka, tato. To ty powiedziałeś, że coś jest między nimi. Czy to znaczy, że mnie okłamałeś? - Pomyliłem się. Surmy wstała. - Nie odchodź, Sunny. Zostań ze mną, mów do mnie. Boję się. Trudno mi się do tego przyznać, ale się boję. Co będzie, jeżeli stracę... jeżeli nigdy więcej nie będę chodził... Co się stanie ze mną i z nami? - Nie wiem, tato. - Jesteś wszystkim, co mi zostało, Sunny. Boże, nie chcę ciebie też utracić. Pomóż mi, powiedz, co robić. - Tato, nie wiem. Potrzebujesz pieniędzy, żeby skończyć budowę „Babilonu". Nie znoszę wykonawcy, którego zatrudniłeś. Sagę i Birch próbowali ci powiedzieć, że facet cię okrada, ale nie chciałeś ich słuchać. Nie słuchałeś niczyich rad. Czy zdajesz sobie sprawę, że ilekroć dokonujesz zmian, architekt musi wracać do stołu kreślarskiego, żeby nanieść te zmiany na projekt. To kosztuje. Sagę miał rację - uważasz się za mądrzejszego od budowniczych. Ale nie jesteś mądrzejszy, tato, i takie są tego efekty. Nie wiem, skąd weźmiesz pieniądze. - Twoja matka mogła wszystkiemu zaradzić. „Babilon" będzie należał do przedsiębiorstw Thorntonów, więc nie daje pieniędzy komuś obcemu. Wszystko się jej zwróci, a Simon może ponownie zainwestować pieniądze. Chcę zobaczyć otwarcie „Babilonu" zanim umrę. Bo ja umrę, Sunny. Tego już było dla dziewczyny za wiele. Wybiegła z pokoju. Ash ułożył się wygodniej na poduszkach. Jego spojrzenie było zimne i twarde. Zdrową ręką sięgnął po paczkę chrupek leżącą na nocnym stoliku. Jeden po drugim wrzucał je do ust. Pójdzie do Fanny, nie pójdzie do Fanny? Ostatni chrupek znalazł się w ustach. Do licha, tak, pójdzie, a Fanny się opamięta. Surmy zawsze była jej ulubienicą. - Tak trudno jest powiedzieć „do widzenia" - rzekła Fanny obejmując Bess i Billie Coleman. - Wolałabym raczej mówić „witajcie". Nie pamiętam, kiedy udało mi się lepiej odpocząć. Jestem pewna, że Sallie patrzy na nas z góry i cieszy się. 159 - A teraz czas wracać do prawdziwego świata - oświadczyła Bess - żeby słuchać, jak John narzeka na kobiety, które robią kariery i nigdy nie ma ich w domu. Jego też nigdy nie ma w domu, więc nie wiem, skąd może wiedzieć, kiedy mnie tam nie ma. Aha, pamiętasz jak Devin mawiał, że nie ma sensu martwić się drobiazgami? - Pamiętam - powiedziała miękko Fanny. - Cóż, ja wracam do Teksasu i bitwy, którą toczy Sawyer, żeby zbudować wymarzony samolot Mossa - westchnęła Billie. - Ale zawsze możesz do mnie zadzwonić, Fanny. Przylecę tu w ciągu kilku godzin, jeżeli będziesz mnie potrzebować. - To samo dotyczy mnie, Billie. Ostatniej nocy tuż przed zaśnięciem zapytałam siebie, jakie byłoby moje życie, gdybym nie poznała was obu. - I jaka była odpowiedź? - Posępne. Bez blasku. Nudne. Sprawiłyście, że moje życie stało się bogatsze. Zawsze będziemy blisko siebie, prawda? - Możesz być tego pewna - odparła Billie. - Prędzej zrezygnowałabym z Johna niż z naszej przyjaźni - dodała Bess. - Bądź ostrożnajadąc w dół, Bess. Szczęśliwej podróży, Billie. Zadzwońcie do mnie, kiedy wrócicie do domów. - Tak, mamo - przekornie odrzekły obie kobiety. Fanny stała na podjeździe patrząc, jak odjeżdżająjej dwie najlepsze na świecie przyjaciółki. Kiedy samochód zniknął za zakrętem, a ogromna brama zamknęła się z głośnym szczęknięciem, Fanny odwróciła się, żeby wejść na nowo w swoje samotne życie. Wlokła się powłócząc nogami, a potem przyśpieszyła idąc w stronę cmentarza. Tak wiele miała Sallie do powiedzenia. Następnego dnia Fanny obudziła się ze złowieszczym przeczuciem, że to nie będzie dobry dzień. Siadając do śniadania zastanawiała się, dlaczego. Przeżuwając kanapkę pomyślała o Simonie. Tak naprawdę myślała o nim przez cały czas, kiedy tylko nie spała. Gdzie teraz jest? Co robi? O czym myśli? Dziś j est dzień pracy, czas wrócić do bieżących problemów. Pierwszym punktem na jej liście było zabranie poczty do pracowni i przejrzenie jej. Potrzebowała obu rąk, żeby unieść ciężką torbę na zakupy, którą Mazie wypełniła korespondencją z całego tygodnia. Złowieszcze przeczucie nie opuszczało jej, kiedy przeglądała katalogi, ulotki reklamowe, raporty bankowe, rachunki i prośby o wsparcie. Najważniejsze listy zostały zebrane na osobną stertę. Tylko trzy z nich przyciągnęły jej uwagę -jeden od córki, Billie, drugi, którego nadawcami byli Birch i Sagę i trzeci, od Simona. Zastanowiło ją, gdzie podział się ten od Sunny? Zdecydowała się zachować na później list od Simona, bo wiedziała, że będzie płakać po jego przeczytaniu. Zachowanie go na później sprawi, że będzie miała na co czekać pod koniec dnia. 160 Zdecydowała się przeczytać najpierw list od Billie. Co mogła robić Billie w Nowym Jorku? Droga Mamo Kocham Cię. Chcę to powiedzieć najpierw. Następną rzeczą, jaką chcę Ci powiedzieć jest to, że przepraszam. Wiem, to tylko takie słowo. Dlatego właśnie nie mogłam się zdobyć, żeby zadzwonić do Ciebie albo przyjechać do Sunrise. Tak bardzo się wstydzę, mamo. Być może któregoś dnia będziesz mogła mi wybaczyć to, co jak wiem, uważasz za moją zdradę. Zdecydowałam się przyjechać do Nowego Jorku, żeby znaleźć pracę. Moje oszczędności zastraszająco się skurczyły. Znalazłam ładne mieszkanie i wczoraj dostałam pracę w dzielnicy odzieżowej. Gdy tylko zbiorę się na odwagę, zadzwonię do wujka Simona i też go przeproszę. Nie jestem pewna, kiedy to się stanie. Ufam, że niedługo. Mamo, naprawdę mi przykro. Dbaj o siebie. Nie mam jeszcze telefonu, może założą mi w przyszłym miesiącu. Dziękuję, że jesteś moją matką. Kocham Cię, Billie Fanny otworzyła list od bliźniaków zdumiona bazgrołami, jakie zobaczyła. Są w Kalifornii! Jej serce przyśpieszyło. Droga Mamo. Pewnie zobaczyłaś na kopercie, że jesteśmy w Kalifornii. Zdecydowaliśmy się zużyć ostatnie oszczędności, żeby wrócić na studia. Sagę ma pracę na pół etatu w firmie prawniczej i będzie próbował załatwić mi tam też jakąś posadę. Na razie nakrywam stoliki w restauracji. Jest nieźle. Kto wie, może tak nas poniesie, że zdecydujemy się zrobić doktoraty albo otworzyć restaurację. Przykro nam, mamo. Nie istnieją żadne inne słowa, żaden inny sposób, żeby to powiedzieć. Może któregoś dnia będziesz mogła sobie przypomnieć dobre chwile i myśleć o tym, co zrobiliśmy jako o „ czasie, kiedy bliźnięta oszalały ". Mamo, jeżeli będziesz nas potrzebowała, wystarczy, że dasz znać. Sprzedajemy nasze samochody, ale możemy w kilka godzin dolecieć do Ciebie samolotem. Pewnie myślałaś, że Cię nie kochamy. Na twoim miejscu też myślelibyśmy w ten sposób, ale to nieprawda. Kochamy Cię bardzo, ogromnie. Sagę pisze list z przeprosinami do wujka Simona, podczas gdy ja piszę ten list. Chcielibyśmy tylko, żebyś o tym wiedziała. Dbaj o siebie, mamo, Birch i Sagę Fanny sięgnęła po chusteczkę, a potem przycisnęła oba listy do serca. Przejrzała całą korespondencję jeszcze raz, żeby sprawdzić, czy nie przegapiła listu od Sunny. Westchnęła głęboko. Sunny nigdy nie pisała listów. Jej wzrok padł na kopertę od Simona. Palcem wskazującym odsunęła ją dalej. Pomyślała, że rana na jej sercu zaczyna się goić. 11 - Przekleństwo Vegas \G\ Ranek minął szybko, bo Fanny poświęciła cały czas najpilniejszym zadaniom. Jadła właśnie jabłko, kiedy kilka minut po dwunastej zadzwonił telefon. Ze słuchawki dobiegł podekscytowany głos Chue. - Panienko Fanny, Sunny jest przy bramie. Lepiej niech pani szybko przyjdzie. Jej silnik pracuje na bardzo wysokich obrotach. Cofa samochód, startuje, zatrzymuje się i znowu cofa. Proszę się pośpieszyć, panno Fanny. Fanny wybiegła z pracowni, pomknęła ścieżką wokół domu do małej alejki obrośniętej topolami, skąd miała dobry widok na podjazd i bramę. Widziała stąd Sunny, ale ona nie mogła widzieć jej. Ma zamiar rozwalić bramę, pomyślała. Patrzyła przerażona, jak Sunny cofa samochód. Ryk silnika brzmiał dla uszu Fanny niczym odgłos startującego odrzutowca. Odsunęła się na wszelki wypadek, wciąż ściskając w ręce jabłko. Kiedy usłyszała pisk opon na asfalcie, wstrzymała oddech. Pięćdziesiąt, sześćdziesiąt, siedemdziesiąt, osiemdziesiąt... Ogromne skrzydła bramy z trzaskiem poleciały na boki i iskry posypały się we wszystkie strony. Sunny przemknęła obok z rykiem silnika. Samochód zatrzymał się z piskiem opon, a Sunny wygramoliła się z siedzenia kierowcy z twarząbladąjak śmierć. Zobaczyła wtedy swojąmatkę, która opierała się o topolę jedząc jabłko. - Cholernie mocne wejście. Ciekawe, co wykonujesz na bis? - zapytała Fanny. - Nie robiłam aż tak dalekosiężnych planów - odrzekła Sunny drżącym głosem. - Nienawidzę tego ogrodzenia. - Tak, ja też-przyznała Fanny. -Przyjechałaś tutaj tylko po to, żeby rozwalić mi bramę, czy miałaś jeszcze jakiś inny powód? - Mamo, usiądźmy na schodkach, chciałabym z tobą porozmawiać. Słuchaj, przykro mi z powodu tej bramy... nie, to nieprawda, wcale nie jest mi przykro. Zapłacę za jej naprawę. - W porządku. Sama wiele razy miałam ochotę jąrozwalić. Był powód, żeby zainstalować tę bramę, ale to już nieistotne. Oszczędziłaś mi kłopotu. A teraz powiedz, w czym mogę ci pomóc, Sunny? - Mamo, przepraszam. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Nie sądzę, żebym kiedykolwiek mogła naprawić to, co zrobiłam. Myślałam o tym od wielu dni, może od tygodni, straciłam rachubę czasu. Billie, Sagę i Birch wyjechali, bo za bardzo się wstydzili, żeby przyjść do ciebie. Ja też się wstydzę, alejestem tutaj. Potrzebuję, żebyś wypomniała mi to, co zrobiłam. Chcę usłyszeć, jak każesz mi się wynosić. Ta rzecz... cokolwiek to jest, sprawia, że chce mi się rzygać. Zaczęłam od wujka Simona. W ostatni weekend pojechałam do Nowego Jorku i... przeprosiłam. Zabrał mnie na obiad, pokazał mi swoje biura. Był dla mnie taki miły, że cały dzień płakałam. Mamo, będziesz skończoną idiotką, jeżeli pozwolisz mu odejść. Nie wiem, czy chcesz o tym wiedzieć, czy nie, ale on wygląda okropnie. Schudł, ma ciemne kręgi pod oczami i ledwie skubnął obiad, który był niesamowicie drogi. Nie powiedział ani słowa na twój temat. On... - To skończone i zapomniane, Sunny. 162 - Nie, mamo, jeszcze się nie skończyło. Jestem tutaj, żeby prosić cię o przysługę. Nigdy w życiu nie prosiłam cięjeszcze o przysługę, i tylko dzięki temu mam odwagę. Zrozumiem, jeżeli będziesz chciała odmówić. Wysłuchasz mnie, mamo? - Oczywiście, Sunny. - Boże, nie wiem, od czego zacząć. Po prostu wyduszę to z siebie. Mamo, pozwól tacie przyjechać tutaj, kiedy będzie już gotów opuścić szpital. Tylko do czasu, kiedy dojdzie do ładu ze swoim życiem. Przyjadę i będę pomagać. Mamo, nie wiedziałam, że nie kochasz już taty. Ilekroć cię pytaliśmy, zawsze mówiłaś: „Oczywiście, że kocham waszego ojca". Przysięgam na Boga, że nie wiedziałam. Myślałam, że po prostu miałaś już dosyć i chciałaś... chciałaś z tym skończyć. Chyba... chciałam wierzyć, że zawsze będziesz go kochała. Boję się wyjść za Tylera, bo nie chcę, żeby coś się popsuło. Zaczyna już mieć mnie dosyć. Wracajmy do taty. Przysięgam ci, że nie wie, że tu jestem. Mamo, on ciągle cierpi. Nie je, a śpi tylko wtedy, gdy dają mu środki uspokajające. Nie wiem, czy wytrzyma tak na dłuższą metę. Chcę... muszę wiedzieć, że zrobiłam wszystko, co mogłam w jego sprawie. I jeszcze jedno. Mamo, chciałabym, żebyś pozwoliła mi skończyć „Babilon". Potrafię to zrobić. Wiem, że potrafię. Wszystko, czego potrzebuję, to dziesięć miesięcy, a kasyno będzie otwarte i w pełni sprawne. Zbyt wiele pieniędzy zostało już wepchniętych w ten budynek, żeby pozwolić na wyrzucenie ich w błoto. Tata nie wie również, że proszę cię o to. Mamo, będę pracować jak mrówka. Nie zawiodę cię. Nie uda mi się tego zrobić, jeżeli nie uwolnisz pieniędzy z funduszu powierniczego. Wydaje mi się, że babcia by się zgodziła. Bardzo dużo 0 tym myślałam, mamo. Pierwszą rzeczą, jaką zrobię, będzie wywalenie tego dupka, którego tata zatrudnił jako głównego wykonawcę. Fanny skończyła jabłko. Patrzyła na córkę tak długo, że Sunny cierpiała katusze nie wiedząc, jak się zachować. - Tylko pod warunkiem, że fundusz zachowa kontrolę w pięćdziesięciu jeden procentach. Pewne rzeczy będą musiały zostać sprzedane. Twój ojciec nie jest w odpowiednim stanie fizycznym ani psychicznym, żeby nad czymkolwiek czuwać. Nie sądzę, żeby zgodził się na takie warunki, Sunny. - Zgodzi się, jeżeli będzie wiedział, że budowa „Babilonu" zostanie doprowadzona do końca. Mamo, on wie, jak bardzo jest chory. Rozumiem, że go nie kochasz, ale, jeżeli coś stanie się tacie, czy nie chciałabyś wiedzieć, że zrobiłaś wszystko, co mogłaś? - Już teraz to wiem, Sunny. Dałam z siebie sto procent. W porządku. Postawię pewne warunki. Twój ojciec może przyjechać tu na sześć miesięcy. Sześć miesięcy, Sunny. Ani jednego dnia dłużej. Jego terapeuta może też tu mieszkać, 1 będzie odpowiedzialny za wszystkie potrzeby swojego pacjenta. Ja przeniosę się do pracowni. Tylko tak daleko się posunę, Sunny. - Dzięki, mamo. Nie będziesz żałować. - Już żałuję. Mam złe przeczucia. Ufam tobie, ale nie ufam twojemu ojcu. Chciałabym podpisać z tobą oficjalny kontrakt, Sunny. Będziesz słuchać moich poleceń i tylko moich. Czy to stwarza dla ciebie jakieś problemy? 163 - Nie, wcale nie. Sama miałam zamiar to zaproponować. Ktoś nadjeżdża drogą. - To ludzie z hotelu dla psów, przywożą Daisy do domu. Oddałam ją tam, ponieważ nie było mnie tu jakiś czas. Coś jeszcze, Sunny? - Mamo, czy kiedykolwiek będzie tak, jak przedtem? - Nie, Sunny. Widząc zrozpaczony wzrok córki, dodała: - To nie znaczy, że nie może być lepiej. Sześć miesięcy, Sunny. Terapeuta śpi w tym samym pokoju co twój ojciec, pielęgniarka śpi w małym pokoju u szczytu schodów. Wszystkie inne drzwi będą zamknięte na klucz. Jedna łazienka dla nich wszystkich, pielęgniarka będzie ją sprzątała. Mazie nie jest już młoda i nie potrzebuje dodatkowych obowiązków. Nie próbuję być w ten sposób okrutna. To byłoby podobne do twojego ojca - żeby podać mnie do sądu, jeżeli coś się nie uda. Chcę być pewna, że będzie pilnowany dwadzieścia cztery godziny na dobę. Nawiasem mówiąc, kto za to płaci? - Dostaliśmy pieniądze z ubezpieczenia taty. Wszystko ma pokrycie. Przysięgam, mamo, że znajdę sposób, żeby ci to wynagrodzić. Chcę, żebyś była szczęśliwa, naprawdę tego chcę. Ale Fannyjuż jej nie słuchała. - Daisy, urosłaś! - roześmiała się, kiedy piesek wskoczył w jej wyciągnięte ramiona. - Och, tęskniłam za tobą. Patrz, Sunny, ma chusteczkę zawiązaną na szyi. Ach, pocałunki, pocałunki. Jesteś kochana. A ty za mną tęskniłaś, co? Sunny patrzyła, jak matka pieści małego pieska. Jej oczy wypełniły się łzami. Czy kiedykolwiek jeszcze matka skieruje do niej słowa tak pełne miłości? Czy kiedykolwiek wyciągnie ramiona do niej w taki sam sposób, w jaki teraz wycią-gnęłaje ku Daisy? Schyliła głowę i rozpłakała się, a ramiona zaczęły sięjej trząść. Wyprostowała się gwałtownie, kiedy poczuła na ramieniu łagodny dotyk ręki. - Bądź ostrożna jadąc z góry, Sunny. - Tata nie lubi psów - powiedziała Sunny. - Tak, wiem. Ale to nie mój problem, prawda? - Nie mamo, nie twój - przyznała Sunny zmęczonym głosem. - Cóż, chyba będę już wracać. Zadzwonię do ciebie, kiedy będę miała przywieźć tatę na górę. Ze wszystkimi dręczącymi jąuczuciami wypisanymi na twarzy, Sunny czekała, czyjej matka uśmiechnie się i uściskają? - Chodź tutaj, Sunny. - Dziewczynie nie trzeba było powtarzać tego dwa razy. Podbiegła do matki. - Cicho, już dobrze. Mamy przed sobąjeszcze wiele dni. Spróbujemy poradzić sobie ze wszystkim. Jeżeli nie będziemy miały zbyt wysokich wymagań, może nam się udać - uspokajała jąFanny. - Dzięki, mamo. Trzymając w ramionach Daisy, Fanny patrzyła, jak jej córka cofa samochód. - Poczekaj tylko, aż dostanie rachunek za zniszczenie bramy - powiedziała do psa. - No dobrze, to również nie jest nasz problem. Chodź, mała, wracamy do pracowni. Mam tam dla ciebie pełne pudełko psich łakoci. 164 W pracowni zajęła się przygotowywaniem jedzenia dla pieska, podczas gdy Daisy baraszkowała wśród psich zabawek na środku podłogi. Farmy zrobiłaby wszystko, żeby tylko nie myśleć o tym, do czego się przed chwilą zobowiązała. Ze zdenerwowania otworzyła list od Simona. Droga Fanny To tylko krótka wiadomość, w której chciałbym jeszcze raz Ci powiedzieć, jak bardzo Cię kocham. Głęboko żałuję naszego nieporozumienia. Chcę, żebyś wiedziała, że zawsze będę tutaj na Ciebie czekał. Zawsze oznacza na zawsze, Fanny. Kocham Cię, Simon - Na zawsze to bardzo długo- szepnęła Fanny. Z książką telefoniczną w ręce podniosła słuchawkę, żeby zadzwonić do biura Simona. - Chciałabym zostawić wiadomość dla pana Thorntona. Mówi Fanny Thorn-ton z Las Vegas. Wiadomość jest następująca: „Proszę sprzedać wszystko, co znajduje się w funduszu powierniczym i przelać pieniądze na konto »Babilon«. Znaleźć jak najszybciej kupca na fermę drobiu Thorntonów. Hasło dla mojego konta jest następujące: Cotton Easter. Proszę mnie zawiadomić, kiedy środki zostaną przelane. Dziękuję." - Wiem, Daisy, że będę tego żałować. Pewnie jestem po prostu jedną z tych głupich matek, które za bardzo kochają swoje dzieci. Pewnego rześkiego dnia w połowie października Fanny obserwowała z okna pracowni przyjazd Asha. Patrzyła, jak wysuwa się automatyczna pochylnia opuszczając na ziemię Asha w wózku inwalidzkim. Młody mężczyzna i kobieta w średnim wieku wyskoczyli z ciężarówki zaraz za nim. Terapeuta i pielęgniarka. Surmy wysiadła ze swojego samochodu zaparkowanego za ciężarówką. Nawet z tej odległości Farmy była w stanie domyślić się, że Ash czemuś się sprzeciwia. Wyglądał na niesamowicie chudego i wycieńczonego. Spróbowała przywołać jakieś miłe wspomnienie o mężczyźnie, którego żoną kiedyś była. Grzeczność wymagała, żeby wyszła i przynajmniej się przywitała. Fanny podeszła powoli wraz z Daisy u boku. - Dzień dobry, Ash. - Fanny, gdzie są cholerne rampy? Zapraszasz mnie tutaj i nie instalujesz ramp? Jezu, nie potrafisz niczego załatwić tak, jak trzeba? Fanny spojrzała na otaczające ją skonsternowane twarze. Ukucnęła kładąc ręce na poręczach wózka. - Nie ma cholernych ramp, ponieważ ich ze sobą nie przywiozłeś. Nie będziesz tutaj wystarczająco długo, żeby usprawiedliwić taki wydatek. To oznacza, 165 że nie powinieneś za bardzo się tu zadomawiać, Ash. Wyjaśnijmy sobie jedną rzecz na samym wstępie. Nie zapraszałam cię tutaj. Twoja córka zapytała mnie, czy może na pewien czas przywieźć cię na górę. Zgodziłam się. Nie zrobiłam tego dla ciebie, ale dla niej. Na sześć miesięcy. Ani jednego dnia dłużej. Daisy wybrała ten właśnie moment, żeby wskoczyć Ashowi na kolana. Wzdrygnął się i jednym uderzeniem zrzucił na ziemię pieska, który chciał tylko polizać go po twarzy. Fanny podniosła skamlącą cicho Daisy. - Jeszcze raz dotkniesz mojego psa, a zepchnę cię ze zbocza. To nie jest groźba, Ash, to obietnica. Sunny, dopilnuj, żeby ojcu było wygodnie. Nawiasem mówiąc, j estem Fanny Thornton -Fanny wyciągnęła rękę w kierunku pielęgniarki i terapeuty. Wydawało jej się, że w ich oczach zobaczyła uznanie. Sunny wyglądała na nieszczęśliwą, kiedy zastanawiała się, jak najlepiej będzie wciągnąć ojca po stopniach do domu. - Kto będzie gotował? - wrzasnął Ash. - Nie wiem, tato. Dobrze czujesz się w kuchni. Wszystko będzie w zasięgu ręki. Lekarze powiedzieli, że musisz zacząć sam robić różne rzeczy. - Cholerni szarlatani. - Najlepsi, jakich można wynająć za pieniądze. Wykurowali cię całkiem nieźle, prawda? Od ciebie zależy, czy będziesz dalej zdrowiał. - Zwracając się do personelu zniżyła głos: - Musimy robić to, co najbardziej słuszne, niekoniecznie to, czego on chce, dobrze? Jeżeli będzie zbyt wulgarny, możecie grozić, że odejdziecie. Spuści z tonu, bo wie, że moja matka mu nie pomoże. Przykro mi, żejest taki... nieznośny. Sunny wsiadła do samochodu i dopiero po dłuższej chwili przekręciła klu-czykw stacyjce. Zmówiła krótką modlitwę o to, żeby wszystko się udało. Jej wzrok powędrował ku pracowni, a potem w stronę cmentarza. - Ona zasługuje na coś lepszego. Zasługuje na wszystko, co najlepsze i najwspanialsze - Sunny podniosła wzrok ku niebu. - Pomóż jej. Proszę. anny poruszyła się czując na piersi niewygodny ciężar. Jej pierwszą my-C_y ślą było, że dostała zawału serca. Przerażona otworzyła oczy i zobaczyła, że Daisy siedzi na niej i żywo macha ogonkiem. - Dzięki Bogu - mruknęła Fanny. - Kto ci powiedział, że będziemy ze sobą sypiać? Piesek zapiszczał w odpowiedzi. - Musisz wyjść, co? Dobra, daj mi tylko nałożyć szlafrok i kapcie. Na zewnątrz było jeszcze mroczno i chłodno, a słońce dopiero zaczynało wysuwać się nad horyzont. Fanny uwielbiała patrzeć na wschód słońca. W dawnych czasach myślała o nim P.A., co oznaczało „Po Ashu" - wtedy miała bardzo dużo czasu i nadzieję, że sprawy ułożą się lepiej. Obserwowanie, jak za- 166 czyna się nowy dzień było na swój sposób zaczynaniem wszystkiego od początku. - Chodźmy do dużego domu, Daisy. Zaparzymy sobie kawę i popatrzymy na słońce - powiedziała Farmy biorąc pieska na ręce. - Trochę się cofnęłyśmy, ale sytuacja się poprawi. Fanny okrążyła dom idąc w kierunku fioletowych koronkowych cieni, które zwiastowały nowy dzień. Wtedy zobaczyła go na tarasie w wózku inwalidzkim, w tym samym miejscu, gdzie ona miała zwyczaj przesiadywać. Miał przygarbione ramiona, a dłonie kurczowo zaciskał na poręczach wózka. Mężczyzna, który był kiedyś jej mężem, wyglądał teraz na delikatnego i pokonanego. Gdzie się podziała j ego wczoraj sza małoduszna arogancj a? Fanny przymknęła na chwilę oczy próbując wyobrazić sobie siebie z podobnymi obrażeniami na wózku inwalidzkim. Jej serce na moment zgubiło rytm. Czuła, jak oczy zaczynają ją piec. Najwyraźniej Ash myślał, że jest sam. Czy powinna wydać jakiś dźwięk, żeby zwrócić jego uwagę, czy po prostu podejść i przywitać się? Daisy zapiszczała. Ash odwrócił się i spojrzał na Fanny. - To moja ulubiona pora dnia. Siadałam tu każdego ranka, nawet w zimie, po tym jak odszedłeś, zastanawiając się, czy dzisiejszy dzień będzie tym, w którym wrócisz. Ale nie wróciłeś. Kiedy zobaczyłam, że tujesteś, kusiło mnie, żeby odejść, ale chciałam przepro sić cię za wczoraj. My... j a nie zaczęłam dobrze .Kiedy wszystko przedstawia się w najbardziej ponurych barwach, wtedy może być już tylko lepiej. Jeżeli chcesz, mogę zaparzyć ci trochę kawy. - Bardzo chętnie, Fanny. Mnie też jest przykro. Zwłaszcza z powodu psa. To milutkie zwierzę. - Suczka, ma na imię Daisy. Simon mi ją dał. Chciałbyś ją potrzymać? Jest bardzo łagodna. - Jasne. Fanny patrzyła, jak piesek zwija się w kłębek w zgięciu ramienia Asha. Jego ruchy były teraz tak samo niezdarne jak wtedy, kiedy wiele lat temu brał na ręce ich dzieci. Znowu poczuła pieczenie pod powiekami. Poszła do domu i wróciła po pewnym czasie z dwoma kubkami kawy. Ash głaskał jedwabisty łebek śpiącego psa. - Chcesz, żebym ją zabrała? - Nie. Dobrze j est mieć coś ciepłego w ramionach. Czasami robi mi się bardzo zimno, choćby nawet na dworze było trzydzieści stopni. Fanny, czemu nigdy nie mieliśmy psa? - Odmówiłeś wpuszczenia psa do domu. Przez większość czasu nie byłeś zbyt miłym człowiekiem, Ash. - Czemu pozwoliłaś mi tu przyjechać, Fanny? - Sporo się nad tym zastanawiałam. Pewnie mogłabym powiedzieć, że ze względu na Sunny. Przyjechała tutaj i staranowała zamkniętą bramę. Aż tak ważne było dla niej, żebym cię tu przyjęła. Już i tak sama się ku temu skłaniałam. Odmówienie ci prawa do przyjazdu tutaj postawiłoby mnie na równym poziomie 167 z tobą, Ash, a ja nie jestem w niczym podobna do ciebie. Przeszukując swoją duszę zrozumiałam, ze zabrałam ci jedyny dom, jaki znałeś w dzieciństwie. Nie prosiłam o Sunrise... do dziś nie wiem, czemu Sallie mi go przekazała. Sunrise powinien należeć do ciebie i Simona. Kiedy wrócisz do normalnego życia, mam zamiar przekazać ci go z powrotem pod jednym warunkiem: że zatrzymasz go dla rodziny i nigdy go nie sprzedasz. Nie pytaj mnie, co mam zamiar zrobić albo dokąd pójść, bo nie wybiegałam myślą aż tak daleko. Ash skinął głową. - Kocham to miej sce, a j ednocześnie nienawidzę. Jedyne, o czym byłem w stanie myśleć po wypadku, to żeby tu przyj echać. Próbuj ę nie zastanawiać się nad tym, że prawdopodobnie już nigdy nie będę mógł chodzić, ale mnie to przeraża. - Więc nie myśl o tym, Ash. Myśl o dzisiejszym dniu i o tym, co zrobić, żeby odzyskać sprawność. W ten sposób ja radzę sobie z nieprzyjemnymi rzeczami. - Ty zawsze masz na wszystko jakąś radę. Byłaś dla mnie za dobra, Farmy. Ja nie jestem zwykłym sukinsynem, ja jestem słabym sukinsynem. Zawsze zaczynam z dobrymi intencjami, a potem coś się psuje. Jestem także samolubny. - Wiem. - Tak, pewnie wiesz. Jeśli chodzi o dzieciaki... - Każdy z nas musi znaleźć własną drogę, Ash. Nasze dzieci nie są pod tym względem wyjątkiem. Myślę, że dadzą sobie świetnie radę. Wszystko, czego w życiu chciałam, to mieć blisko ze sobą związaną rodzinę. Ash, czy zdajesz sobie sprawę, że ty i ja nigdy, przenigdy nie kładliśmy razem dzieci do łóżka? Nigdy nie staliśmy razem patrząc na cuda, które wspólnie stworzyliśmy. Nigdy nie chodziliśmy razem na koncerty, mecze albo pikniki, a to było dla mnie najważniejsze. - Dlatego właśnie nigdy nie robiłem takich rzeczy. Ty robiłaś je lepiej sama, ja na pewno w jakiś sposób popsułbym wszystko. Do diabła, przecież popsułem. Na przykład teraz, jesteśmy tu razem, nawet rozmawiamy ze sobą uprzejmie, a wiesz, o czym ja myślę? O tym, że już nigdy nie będę latał, nigdy nie będę miał szansy zarządzać „Babilonem"... - Musisz myśleć optymistycznie. Spróbuj ograniczyć środki przeciwbólowe. Znoś tyle, ile możesz, próbuj wytrzymywać coraz więcej. Wiem, wiem, nie czuję tego, co ty czujesz. Po prostu proponuję ci, żebyś spróbował. Poproszę Chue, żeby zaczął pracować nad rampami. Czy mogę zrobić dla ciebie coś jeszcze? - Nie czuj do mnie nienawiści. Bądź moją przyjaciółką. Nie mam żadnych przyjaciół. - Ash, nie nienawidzę cię. Nienawidzę tego, co zrobiłeś tej rodzinie. Jakaś mała część mnie zawsze będzie cię kochać. Wiele razy niemal zaczynałam cię nienawidzić. Na przykład w dniu pogrzebu Sallie. - Często śni mi się tamten dzień. Zaczynałem wjeżdżać na górę trzy razy i trzy razy zawracałem w połowie drogi i jechałem z powrotem. W głębi serca chciałem przyjechać, ale rozum mi na to nie pozwalał. Wiesz, kiedy byłem dziec- 168 kiem i ona mnie ignorowała, zastanawiałem się, jakjąuśmiercić. Mówiłem sobie, że będę tańczył na jej grobie i śpiewał te same piosenki, które ona śpiewała dla pijanych górników. Moja matka dziwka. Nigdy sobie z tym nie poradziłem. Ale Simonowi się udało. Simon był tym inteligentniejszym synem. Mama tak bardzo go kochała. Kiedy patrzyła na mnie, było tak, jakby wcale mnie nie widziała. Jesteś zakochana w Simonie? - To nie twoja sprawa, Ash. I nie próbuj udawać, że jest inaczej. Aha, jeszcze jedna rzecz, możesz tu zostać jak długo zechcesz. Ja sama ocenię, kiedy nadejdzie czas, żebyś wyjechał. Zgoda? - Jasne. - Jeżeli po kolacji nie będziesz zbyt zmęczony, mogę przyjść i zagrać z tobą w szachy. Przez tyle lat stałam się całkiem niezłym graczem. - To brzmi jak randka. Chcesz z powrotem swojego psa? - Tak, do licha, chcę. Nie próbuj ukraść mi sympatii Daisy. Długo na nią czekałam. - W porządku, Fanny. Słuchaj, dzięki za... za to, że pozwoliłaś mi potrzymać twojego pieska. Fanny roześmiała się. - Cała przyjemność po mojej stronie. Pamiętaj, że gryzie na rozkaz. Teraz Ash się roześmiał. - Tak, albo może zalizać na śmierć. W drodze powrotnej do pracowni Daisy biegła koło swej pani drobnym kroczkiem. - Jeżeli będziesz chciała zabłąkać się tam od czasu do czasu - powiedziała Fanny do pieska - to nie będę miała nic przeciwko temu. Fanny zawijała w papier ozdoby choinkowe, świadoma, że Ash wpatruje się w jej kark. Drobne włoski z tyłu jej szyi stanęły dęba. Dzisiejszy dzień nie był najlepszy dla jej byłego męża. - Napijesz się herbaty, Ash? - Nie. Jesteś na mnie zła, prawda? - To bardzo trafne stwierdzenie. Nie możesz wciąż zwalniać ludzi, którzy są tu, żeby ci pomóc. Musisz kontrolować swoje wybuchy. Odprawiłeś już czterech terapeutów i sześć pielęgniarek. Nie dysponujemy nieskończoną liczbą osób, które chciałyby przyjechać na górę. Powiedz mi, proszę, co masz zamiar teraz zrobić? - Z tobą. Mazie i Chue możemy dać sobie jakoś radę. - Nie, Ash, nie możemy. Mazie i Chue są starzy i żadne z nas nie ma odpowiednich kwalifikacji. Jeżeli nikogo nie uda nam się znaleźć, będziesz musiał wrócić do miasta. Spójrz prawdzie w oczy, Sunrise ma sporo wad. - Wszyscy oni są beznadziejni, a ja nie czuję się ani trochę lepiej. Jeżeli już o tym mowa, boli mnie teraz bardziej niż przedtem. Jezu, nie pamiętam już, kiedy udało mi się przespać całą noc. 169 - Zwalniasz ich dlatego, że to daje ci kontrolę nad ilością leków, które zażywasz. Ash, bierzesz ich za wiele. Przez cały czas jesteś nimi odurzony. Zastanówmy się poważnie nad tymczasowym przeniesieniem do centrum rehabilitacji. - Nie ma mowy. Takie miejsca są jak więzienia. Nie jestem na to gotowy. Wiele rzeczy potrafię zrobić sam. - Przyj eżdża nowy terapeuta i nowa pielęgniarka. To już ostatni raz, Ash. Za dwa tygodnie wyruszam w podróż służbową, więc lepiej, żebyś starał się być miły dla tej załogi. - Nie mówiłaś mi, że wyjeżdżasz. Fanny uniosła ręce w górę. - Ash, mam własne życie prywatne i zawodowe. Nie mogę być tutaj z tobą. Nie znoszę ci o tym przypominać, ale mamy układ. Wszyscy robią to, co jest dla ciebie najlepsze. Patrzyła ze zgrozą, jak Ash połyka pełną garść pigułek. - W porządku, w porządku, będzie jak chcesz - zgodził się. - Ty jesteś szefem, o czym zresztą wciąż mi przypominasz. Sunny miała tu być dwie godziny temu. Dzwoniła? - Przypuszczam, że jest w drodze. Jeżeli Sunny obiecała przyjechać, to na pewno przyjedzie. - Żadnemu z dzieci nie zależało nawet na tyle, żeby spędzić z nami święta. Fanny odezwała się głosem ostrzejszym niż zamierzała: - A ile razy ty spędziłeś święta z Sallie i Philipem? - W porządku, Fanny, pojmuję, co chcesz powiedzieć. - Może przynieść ci książkę? W zeszłym tygodniu przyszło kilka nowych. - Mam już serdecznie dosyć czytania. Mam dosyć oglądania telewizji i dosyć słuchania radia. Szkoda, że nie umarłem wtedy, kiedy spadłem. Fanny słyszała to już wiele razy. Zdecydowała się zignorować żałosny, jękliwy głos i szklisty wzrok. Kontynuowała swoje zajęcie. - Słyszałaś mnie, Fanny? - Jestem pewna, że nawet Chue słyszał cię w swojej chatce. - Spakujmy się i jedźmy na Hawaje. Tam jest ciepło. Moglibyśmy sprawdzić, czy nasza chata wciąż tam jest. Fanny zamknęła pudło z ozdobami. - To było w innym czasie i innym miejscu. Jesteśmy rozwiedzeni. Idę teraz do pracowni. - Zostawiasz mnie tu samego? - zapytał Ash obrażonym głosem. - Nie lubię być sam. Zostaw mi Daisy. - Jeżeli Daisy zechce, to nie mam nic przeciwko temu. Na dźwięk swojego imienia Daisy podbiegła do drzwi i szczeknęła. - Chyba nie chce - powiedziała Fanny zakładając kurtkę. - Zdaje się, że słyszę samochód. Tak, to Sunny. Jeżeli skończę pracę na czas, to zobaczymy się przy obiedzie. 170 Wygląda na wykończoną, pomyślała Farmy, kiedy córka uścisnęła jąna powitanie. - Szczęśliwego Nowego Roku, mamo. Tobie też, tato - Ash mruknął coś niezrozumiałego. Fanny przewróciła oczami. Twarz Sunny straciła wszelki wyraz. - Zajrzę do pracowni przed wyjazdem - szepnęła. - Tato, gdzie pielęgniarka i terapeuta? - Odjechali. Zwolniłem ich. Przejdźmy do interesów. Przyniosłaś nowe projekty? - Tato, to okres świąteczny. Architekt nie pracował między Bożym Narodzeniem a Nowym Rokiem. Mówiłam ci o tym w zeszłym tygodniu. - Zwolnić sukinsyna! Więc nic nie zostało zrobione? - To nie będzie takie łatwe, tato. Nikt nie chce przejmować pracy po kimś innym. Jeżeli zrezygnujesz z wewnętrznego basenu, możemy zabrać się z powrotem do pracy i zaoszczędzić fortunę. - Sunny wzięła głęboki oddech. - Nie możesz wciąż czegoś zmieniać, tato. Jestem inżynierem i wiem, co mówię. Nie przeszliśmy pozytywnie ani jednej inspekcji. Musiałam wprowadzić nowych ludzi, żeby wszystko korygować. Przekroczyliśmy budżet tak bardzo, że zaczynam się martwić. Mama może zamknąć kasę, kiedy tylko zechce. Dostanie ataku, kiedy zobaczy najnowszy zestaw specyfikacji. - Więc ich jej nie pokazuj. Zatrzymajmy to między nami. - O nie, nie gram już w tę grę. Wykreśl basen i te marmurowe podłogi. Nie potrzebujemy dziesięciu mil włoskiego marmuru. - Jest jedyny w swoim rodzaju. Nikt inny takiego nie ma. Marmur zostaje. „Babilon" ma być ósmym cudem świata. Wiszące ogrody nie będą miały sobie równych. Kiedy klient przechodzi przez złote drzwi, ma wszelkie prawo oczekiwać najbardziej zmysłowej przyjemności w całym swoim życiu. Dokładnie to zamierzam mu dać. Ludzie będą przyjeżdżać z całego świata, żeby grać w moim kasynie. - Co się stanie, kiedy skończą się pieniądze? - Są miejsca, w których można je zdobyć - mgliście odparł Ash. Sunny prychnęła: - Wiem coś o takich miejscach. Jeżeli to zrobisz, zaprzedasz duszę diabłom Las Vegas. - To moja dusza - warknął Ash. - Pewnie. Ale moja nie należy do ciebie. Podjęłam decyzję, żeby poprzestać na regulowanych zamkach w drzwiach. Pierwsze osiem pięter zostało ukończonych. Z reszty się wycofujemy. - Do cholery, nie miałaś żadnego prawa podejmować decyzji nie pytając mnie o zdanie. - Owszem, miałam. Na zwrócenie zakupionych artykułów było tylko trzydzieści dni, a piętnaście już minęło. Zamki bezpieczeństwa, które chciałeś, kosztowały dwa razy tyle co te, które już mieliśmy. Ludzie i tak zresztą nie są gotowi na zamki otwierane za pomocą karty magnetycznej. Na bidety też nie. 171 - Jeżeli chciałbym mieć regulowane zamki, to zamówiłbym regulowane zamki. Pragnąłem czegoś nowego, innego, ekscytującego, zmysłowego. Chcę, żeby mężczyźni uważali „Babilon" za najwyższej klasy afrodyzjak, a kobiety wierzyły, że są jego częścią. Kobietom spodobają się bidety i bezpieczeństwo zamków na karty magnetyczne. Kobiety uwielbiają takie rzeczy. Te same kobiety będą chciały pójść na basen w grocie pod gwiazdami. Wiem, o czym mówię. Przez dłuższy czas obracałem się w tych kręgach. Trzęsąc się z wściekłości Sunny zerwała płaszcz z wieszaka. - Oszalałeś. Aja też musiałam oszaleć, żeby w ogóle z tobą dyskutować. Szczęśliwego Nowego Roku! Pobiegła w kierunku pracowni i wpadła do środka. - Mamo... nie mogę... Mamo, on nie chce mnie słuchać. Pozwól, muszę po prostu wszystko z siebie wyrzucić. On... już zupełnie zwariował. Chce zwolnić architekta. To zaczyna być komiczne. Wmieście ludzie stawiają dziewięć do jednego, że „Babilon" nigdy nie zostanie wykończony. Przeklęte rekiny już się gromadzą. On nie chce nawet ustąpić w sprawie basenu. „Najwyższej klasy afrodyzjak", do cholery! - Co proponujesz? - zapytała Fanny. - Dwa zestawy ksiąg i szkiców, jeden dla niego i jeden dla nas. - A kiedy zobaczy gotowy budynek? Nie mogę uczestniczyć w oszukiwaniu go i nie sądzę, żebyś ty tego chciała. - Więc mam zgadzać się na wszystko, czego chce tata, nawet na te bzdurne zamki? - Fanny przytaknęła. - A architekt? - Jeżeli nie możesz znaleźć innego, to niewiele ci pozostało. Pracujesz z tym, którego masz, dopóki coś się nie zmieni. Rób, co możesz, Sunny. - Mamo, czy ostatnio przyglądałaś się uważnie tacie? Widziałam ćpunów na ulicy, którzy wyglądali lepiej niż on. Wziął sześć pigułek w czasie, kiedy tam byłam. - Nie mogę go powstrzymać, Sunny. Nie przyznaje się, ile bierze. Mówi, że buteleczka spadła, albo że pigułki wysypały się do klozetu. Ma więcej wymówek, niż mogłabyś sobie wyobrazić. Próbowałam powiedzieć o tym Johnowi, ale stwierdził, że nie ma prawa nazwać go kłamcą ani pozbawiać lekarstw. To jak paragraf dwadzieścia dwa. Lada chwila przyjedzie nowa pielęgniarka i terapeuta. Tym razem nie zostaną zwolnieni. Ash będzie musiał spuścić z tonu i stosować się do poleceń. Jeżeli tego nie zrobi, zostanie przeniesiony do centrum rehabilitacyjnego. Powiedziałam mu to dzisiaj rano. - Zauważyłaś jakąś poprawę, mamo? - Żadnej. Twój ojciec może chodzić, ale czuje wtedy okropny ból. Któregoś dnia naprawdę zemdlał. Chirurg ortopeda mówi, że operacja kręgosłupa jest zbyt ryzykowna. - Co się z nim stanie? - Nie wiem. Znaleźliśmy najlepszych lekarzy i chirurgów w kraju. Zrobiono wszystko, co tylko można było zrobić. Jego złamane kości się zrosły. Bez 172 śledziony można żyć. Dostaje lekarstwa na nagłe bóle głowy i lekarstwa na bóle kręgosłupa. Każdego dnia ma po kilka godzin rehabilitacji. Wyżywienie też jest dobre. Mówi, że nie może spać, ale pielęgniarka twierdzi, że śpi. Robię, co tylko mogę. - Wiem o tym, mamo, ale jego nastawienie zmieniło się drastycznie w ciągu zaledwie kilku tygodni. Zaczyna być grubiański. - Mam pewien pomysł, Sunny. Co myślisz o tym, żebym zadzwoniła do mojego ojca i braci? Może mogliby tu przyjechać i nadzorować prace? Niekoniecznie musimy wspominać o tym twojemu tacie, tym bardziej, że nie wezmą od nas żadnych pieniędzy. Możemy nazwać ich konsultantami. Niewykluczone, że wykonawcy wykorzystują cię, ponieważ jesteś kobietą. Mój brat, Brad, dowie się wszystkiego w ciągu pięciu minut. Skoro twój ojciec nie mieszka w swoim domu w mieście, pomyślałam, że oni mogliby tam zamieszkać podczas pobytu w Las Vegas. To będzie nasza tajemnica. Zgadzasz się? - Och, mamo, wiedziałam, że coś wymyślisz. To idealne rozwiązanie. Nie pisnę ani słówka - ulga na twarzy córki była tak wielka, że Farmy od razu wiedziała, że jej pomysł zadziała. - Zadzwonię do ojca dziś wieczorem. Już na początku sugerowałam Asho-wi, żeby się z nimi skonsultował, ale nie chciał, żeby ktokolwiek z mojej rodziny pracował nad jego kasynem. Czy „Babilon" może zostać ukończony do czwartego lipca, tak jak planował twój ojciec? Czemu ja to robię? - myślała. - Jeżeli brygady będą pracować dwadzieścia cztery godziny na dobę, jeżeli materiały dotrą na czas, jeżeli inspekcje odbędą się tak, jak zaplanowano i jeżeli wystarczy pieniędzy na szkice, to jest to możliwe - powiedziała Sunny. - Twój ojciec mówi, że potrzebuje tylko sześciu miesięcy. - Być może, jeżeli nie będzie już żadnych zmian. Bardziej prawdopodobny wydaje się pierwszy poniedziałek września. Ja wyznaczyłam tę datę i z pewnością jest ona realistyczna. Jeżeli skończymy do pierwszego sierpnia, będziemy mieli miesiąc na przygotowanie się do uroczystego otwarcia. Piosenkarze i inni artyści muszą być zawiadomieni sześć miesięcy wcześniej. On obiecuje ludziom złote góry. Nie wiem, co zrobi, kiedy przyjdzie czas spełniania obietnic. Zdążyłam już zauważyć, że reputacja jest wszystkim w tym interesie. Nowobogaccy nazywajątatę czubkiem. Powinnam już lecieć. Muszę znaleźć jakiś sposób, żeby upłynnić partię złoconych gałek do drzwi wartą dwieście tysięcy dolarów. O szóstej rano mam spotkanie z architektem projektującym basen. Wiesz co, mamo, mężczyźni zawsze dobrze wyglądają o szóstej rano, kobiety wręcz przeciwnie. Zadzwonię do ciebie jutro. - Jak się miewa Tyler, Sunny? - Nie widziałam go od dwóch tygodni, a kiedy spotkaliśmy się ostatnim razem, zasnęłam w trakcie jedzenia pierożków. Wciąż sobie powtarzam, że wkrótce to się skończy i będę mogła znów zacząć żyć jak dawniej. Do zobaczenia, mamo. 173 Wyszła tak samo jak przyszła, niczym trąba powietrzna. Farmy zwinęła się w kłębek na czerwonym fotelu, z okularami na nosie. Wzięła ołówek do jednej ręki, kalkulator do drugiej, po czym zaczęła biedzić się nad liczbami, dodawać, dzielić, mnożyć. Tak wiele pieniędzy. Oj, Sallie, Sallie, czyżbyś naprawdę myślała, że Ash zbuduje kasyno za marne trzy miliony dolarów? Czy taki właśnie był twój spadek dla mnie? Ze zmęczeniem pokiwała głową i liczyła dalej. Jeszcze osiem miesięcy i dalsze miliony do wydania. Problem polegał na tym, że sporo pieniędzy już przepadło. Co zostało? Biżuteria Sallie, salon bingo i mały domek wśród topól. I Sunrise. Gdyby Sallie oddała górę Ashowi i Si-monowi, Ash znalazłby jakiś sposób, żeby ją sprzedać. Simon. Zaczęła płakać. Daisy wskoczyła jej na kolana i zaczęła zlizywać łzy z policzków. Kiedyś Ash powiedział jej, że jest najgłupszą kobietą chodzącą po tej ziemi. Uściślił to mówiąc, że jest najgłupsza po jego matce. Musiał mieć rację. Kto będący przy zdrowych zmysłach zrobiłby coś takiego, co ona zrobiła Simo-nowi? Rozpłakała się jeszcze bardziej. Mogłaby zadzwonić do niego pod jakimś pretekstem, gdyby tylko chciała. Tylko po to, żeby usłyszeć jego głos. Tylko po to, żeby wiedzieć, że żyje i dobrze się miewa. Fanny odłożyła papiery, nad którymi siedziała. Z szuflady pod stołem kreślarskim wyciągnęła należące do Sallie pudełko z fotografiami. Szlochała ustawiając rzędem zdjęcia Simona. Kiedy zabrakło jej łez, wydmuchała nos i wyprostowała się. Ona sama podjęła taką decyzję, nikt inny. Teraz musi z nią żyć. Zamknęła pudełko i wyciągnęła wspaniałą kasetkę z biżuterią Sallie. Biżuteria była bardzo ozdobna - krzykliwa, ale bezcenna. Nie miała pojęcia, ile może być warta. Pewnie fortunę. Gdyby dodała do tego własne klejnoty, może przy pewnej dozie szczęścia dostałaby trzy albo cztery miliony dolarów. Uklękła na podłodze rozkładając świecidełka na fotelu. Sama tylko kasetka na biżuterię musi być warta przynajmniej pięćdziesiąt tysięcy dolarów. Podniosła ją niezdarnie, żeby zobaczyć, czy na dnie jest wygrawerowana jakaś nazwa albo przylepiona jakaś etykieta. Kasetka wyśliznęła się jej z rąk i wylądowała na dywanie, aż wyleciały z niej wszystkie szufladki z czerwonego aksamitu. Kiedy wpychała je z powrotem, zauważyła dwie kartki papieru. Rozłożyła je i poprawiła okulary. Skrypt dłużny wypisany przez Setha Colemana na trzy miliony dolarów. Fanny zaparło dech. Drugi kawałek papieru zawierał kombinację do wielkiego sejfu w głównym domu. Specjalny klucz do pokoju znajdował się wśród biżuterii. Wiele razy od śmierci Sallie miała zamiar tam pójść, ale inne sprawy wciąż wydawały się ważniejsze. Pomyślała, że to dziwne, że sejf nigdy jej specjalnie nie ciekawił. Należał do Sallie - z tego względu był nietykalny, tak samo, jak nietykalne były dla niej pieniądze Jake'a. W świetle prawa dom należał do Fanny, ale klasa i pokój z sejfem zawsze należały do jej teściowej. Teraz ciekawość Fanny wzrosła. Pomacała ciężki mosiądz jedynego w swoim rodzaju klucza, zrobionego, zgodnie z tym, co mówiła Sallie, specjalnie do jedynego w swoim rodzaju zamka. Zamek, którego nie można było otworzyć wytrychem i klucz, którego nie można było powielić. Kiedyś Sallie powiedziała 174 jej, że drzwi zostały zrobione z litej stali z drewnianym obiciem. Cóż, ona miała i klucz, i szyfr. Jeżeli wejdzie do głównego domu przez frontowe drzwi, będzie mogła przejść na drugie piętro niezauważona. Jej serce zaczęło walić coraz szybciej. Zrób to! Zrób to! - kusił ją wewnętrzny głos. Jest teraz twój, masz prawo wejść tam i otworzyć sej f. Farmy nie walczyła ze sobą. Zamiast tego, kazała Daisy pilnować rodzinnych klejnotów. Wcześnie zapadający zmrok pozwolił Fanny wtopić się w cienie wieczoru, kiedy przechodziła naokoło domu w kierunku frontowego wejścia. Drżała, nie tyle od zimnego górskiego powietrza, ile ze strachu. Sama nie wiedziała, czego się boi. Frontowe drzwi otworzyły się bezszelestnie. Fanny weszła do środka na palcach. Z salonu dochodziły dźwięki cichej rozmowy i audycji telewizyjnej. W porządku, wszyscy obecni na stanowiskach. Fanny wiedziała, że czwarty stopień schodów od dołu skrzypi, więc ominęła go, a gruby dywan tłumił odgłosy jej kroków. Na górze przeszła korytarzem do pokoju na samym końcu. Wsunęła ciężki mosiężny klucz do zamka i przekręciła go, a potem popchnęła ramieniem drzwi. W pokoju przywitała ją całkowita ciemność. Zaczęła szukać przełącznika światła, ale nie znalazła żadnego. Do środka dostawało się tylko trochę światła z korytarza. Po prawej stronie drzwi Fanny dostrzegła dużą, czarną latarkę. Kiedy ją włączyła, jasne światło natychmiast zalało pokój. Włożyła klucz do kieszeni, ale dopiero wtedy, gdy przekonała się, że otworzy on zamek również od środka. Drzwi zamknęły się za niąbezgłośnie. Kiedy zrozumiała, że w pokoju nie ma okien, na kilka sekund wpadła w panikę. Klucz w jej kieszeni wydawał się ciepły. Powinien być zimny, pomyślała ze strachem. Oświetliła obrzydliwy, czarny sejf sięgający od podłogi do sufitu. Okrągłe srebrne koło w samym środku przypominało oko Cyklopa. Fanny ułożyła latarkę na podłodze tak, żeby światło świeciło dokładnie na zamek. Zanurzyła rękę w kieszeni i wyciągnęła pomiętą kartkę papieru. Jak długo będzie mogła zostać w tym pozbawionym dopływu powietrza pokoju? Serce waliło jej w piersi, kiedy przekręciła zamek. Dopiero po czterech próbach usłyszała wreszcie cichy trzask, oznajmiający, że wystarczy teraz tylko schwycić rączkę i otworzyć masywne wrota. Pociągnęła i szarpnęła. Spróbowała użyć, ramienia, biodra, aż w końcu udało jej się uchylić lekko drzwi. Oparła się o nie plecami pchając z całych sił. Ze zmęczenia brakowało jej tchu. Oświetliła latarką wnętrze sejfu. Nie ma kurzu, pomyślała głupio. Patrzyła na sześć długich półek. Trzy były wypełnione jutowymi woreczkami. Wszystkie woreczki wydawały się mieć identyczną wielkość i wagę. Rozwiązała węzeł w dwóch z nich. Złote samorodki o różnych rozmiarach. Fanny przytrzymała się drzwi, żeby nie upaść. Trzecia półka mieściła cztery solidne, drewniane skrzynki. Na każdej skrzynce widniał napis MATERIAŁY WYBUCHOWE. Fanny podniosła jedną skrzynkę. Uklękła. Przed otwarciem jej wzięła głęboki oddech. Udziały w przedsiębiorstwach - kolejach, kopalniach - ciasno i schlud- 175 nie zwinięte. Akty własności ziemi zebrane w cieńsze kupki. Obligacje wojenne, wielkie ich sterty. Zamknęła wieko i odłożyła skrzynkę z powrotem na półkę. Oczekiwała, że w drugiej skrzynce zobaczy to samo, więc była oszołomiona widząc zwitki starych, bardzo suchych banknotów. Przerzuciła je szybko. Banknoty tysiącdolarowe, po dwieście w j ednym zwitku. Niemal zemdlała, kiedy przeliczyła zwitki. Jej ręce drżały tak bardzo, że ledwie była w stanie zamknąć skrzynkę i odłożyć ją na półkę. Przed otworzeniem trzeciej skrzynki znowu wzięła głęboki oddech i nagle łzy stanęły jej w oczach. Zobaczyła albumy z fotografiami - jeden dla Asha i jeden dla Simona - czapeczki niemowlęce i buciki, pamiątki, które Sallie zachowała po swoich dzieciach. Fanny popłakała się. Na dnie skrzynki leżało dwanaście oprawionych w skórę dzienników, a każdy z nich miał imię Sallie wypisane złotymi literami na okładce, wraz z latami, które obejmował. Do pierwszego dziennika przyczepiono białą kopertę z imieniem Fanny wypisanym na wierzchu. Przesunęła skrzynkę bliżej drzwi. Zabierze ją ze sobą, kiedy będzie wracać do pracowni. Spróbowała podnieść jeden z woreczków leżących na półce. Ile mógł ważyć? Skoro nie była w stanie unieść go wyżej kolan, musiał ważyć naprawdę dużo. Pchając i szarpiąc zdołała położyć go na dolną półkę. Mógł ważyć ponad trzydzieści kilo, oceniła. Złoto sprzedawane na kilogramy. Litości! Naliczyła sześćdziesiąt pięć jutowych worków. Musiała usiąść i opuścić głowę między kolana. Fanny spojrzała na zegarek. Ash będzie teraz jadł kolację. Jeżeli telewizor wciąż był włączony, mogłaby wyjść z domu niezauważona. Skrzynka nie była ciężka, ale nieporęczna. Fanny podeszła na palcach do schodów. Przechyliła się przez poręcz wytężając słuch. Westchnęła z ulgą i zaczęła ostrożnie schodzić mocno trzymając skrzynkę w obu rękach. Wstrzymywała oddech, póki nie znalazła się na zewnątrz i nie odetchnęła rześkim powietrzem wieczoru. Ledwie tylko doszła trochę do siebie, zaczęła biec. Wpadła do pracowni, zamknęła drzwi i zasunęła rygiel. Daisy podbiegła do niej. Fanny opadła na podłogę i wzięła pieska na kolana. - Założę się, że tak właśnie czują się kryminaliści, kiedy opuszczająmiejsce zbrodni - przytulała do siebie pieska, aż jej puls wrócił do normy. - Odłożę na miejsce biżuterię, zrobię dla ciebie jakąś kolację i kawę dla siebie, a potem usiądziemy tu i spróbujemy zastanowić się, co mam teraz przedsięwziąć. Kiedy Daisy jadła kolację, Fanny włożyła kawałek pomarszczonego sera między dwie kromki czerstwego chleba. Zaniosła swojąkawę i kanapkę do wielkiego czerwonego fotela, dołożyła drewna do kominka i przerzuciła kłody pogrzebaczem. Teraz ogień może płonąć przez kilka godzin. Miała już usiąść, kiedy zadzwonił interkom przy drzwiach. Ash. - Tak? - Fanny, przegapiłaś kolację. Chcesz, żebym kazał Mazie przysłać ci jakieś jedzenie? 176 Fanny spojrzała na swoją kanapkę z serem. - Już jadłam, Ash. Nie byłam dzisiaj głodna. - Przyjdziesz tutaj? - Nie, nie dziś wieczorem. Mam jeszcze coś do zrobienia. Ash zniżył głos. - Ten terapeuta to idiota, Fanny, a pielęgniarka przypomina Godzillę. Ten zespół się nie nadaje. - Musi się nadawać. Wiesz, jaka jest alternatywa. - Przestań mi grozić, Fanny. Chodź tu i spotkaj się z nimi. Możemy zagrać w szachy. - Może jutro. Poproś pielęgniarkę albo terapeutę, żeby z tobą zagrali. Jeżeli nie umieją, zagrajcie w warcaby. Dobranoc, Ash. Fanny spędziła resztę wieczoru z kalkulatorem w ręce, odbyła też rozmowy telefoniczne z Bess i Billie Coleman. Ostatnią rzeczą, jaką zrobiła przed pójściem do łóżka, było przejrzenie jeszcze raz zawartości drewnianej skrzynki. Dobry Boże, zapomniała o liście do niej zaadresowanym. Fanny wyciągnęła go i rozprostowała lekko pachnącą bzem kartkę na prześcieradle. List datowany był na trzy miesiące przed śmiercią Sallie. Moja droga Fanny Jeżeli czytasz ten list, to znaczy, że otworzyłaś wreszcie sejf monstrum. Nie znam słów mogących wyrazić, jak bardzo ten pokój i sam sejf onieśmieliły mnie, kiedy zobaczyłam to miejsce po raz pierwszy. Modliłam się, żeby to był sen, żebym obudziła się i żeby wszystko okazało się tylko nocnym koszmarem. Ale tak nie było, jak wiesz. Zużyłam tylko jeden worek ze złotem i trochę pieniędzy na inwestycje. Swojąfortunę zdobyłam w większości samodzielnie, no i oczywiście miałam pieniądze ze sprzedaży Black Mountain rządowi. Zawsze myślałam o zawartości sejfu jako o pieniądzach Cottona, nigdy jak o własnych. Ty tak samo myślałaś o pieniądzach Jake'a. Użyłam dwóch skrzynek z sejfu, żeby zapłacić za elektrownię i oczyszczalnię ścieków, dlatego że Cottonowi to by się podobało. Przypuszczam, że w tej chwili Ash jest już po uszy w długach. Zamień zawartość sejfu na gotówkę i daj mu to, czego chce. Kiedy Ash po raz pierwszy przyszedł do mnie z pomysłem na „Babilon ", dobrze to sprawdziłam. Koszt tego przedsięwzięcia sprawił, że łzy stanęły mi w oczach. Jeżeli, jak przypuszczam, otworzyłaś sejf dlatego, że zużyłaś już wszystkie inne dostępne środki, to zdejmie Ci on z ramion spory ciężar. Rozdziel zawartość ostrożnie, Fanny, bo Ash nie ma głowy do pieniędzy. Kiedy nadejdzie właściwy czas, daj moim synom zawartość tej skrzynki. Wszystko jest starannie oznaczone. Ty, Fanny, jesteś stróżem mojego życia. Jeszcze jedna, ostatnia rzecz. W odpowiednim czasie chcę, żebyś postąpiła według instrukcji zawartych dalej w tym liście. Mam nadzieję, że nie składam na Twoich barkach zbyt dużego ciężaru. Ty i Devin byliście jedynymi ludźmi na ca- 12 - Przekleństwo Vegas \ f] łym świecie, którym kiedykolwiek ufałam. Teraz rozumiem, jak musiał czuć się Cotton, kiedy powierzył mi swoją fortunę. Gdy „Babilon" zostanie zakończony i będziecie dedykować sale różnym osobom, chciałabym, żebyście zadedykowali osobne sale Cottonowi, Devinowi i Philipowi. Bądź szczęśliwa, drogie dziecko, bo życie jest bardzo krótkie. Podążaj za swoim sercem, a reszta sama się ułoży. Zawsze Cię kochająca Sallie Krzyż i ramię będą opuchnięte przez tydzień. Myślę, że przy pierwszej okazji powinnaś wysadzić w powietrze ten obrzydliwy sejf. Fanny uśmiechnęła się przez łzy. utozdziaA iedeiiaótu ^anny skubnęła sałatkę nie spuszczając wzroku z córki. C_y - To bardzo miła restauracja. I nawet jedzenie jest dobre. - Jeżeli jest takie dobre, to czemu nie jesz? - złajała ją Sunny. - Przypuszczam, że z tego samego powodu co ty. Jestem zbyt podekscytowana. Jeszcze trzydzieści dni do pierwszego poniedziałku września. Jedyne słowo, jakim da się opisać ten budynek, to „porażający". Sunny, jestem z ciebie bardzo dumna. Jak się posuwają przygotowania do wielkiego otwarcia? - Wszystko według harmonogramu. Jeżeli chodzi o zakłady, to sporo pieniędzy zmieniło właścicieli w ostatnich dniach. Och, ci wieczni opozycjoniści! Teraz muszą przełknąć własne obrzydliwe prognozy. Trudno mi się do tego przyznać, ale poprosiłam Tylera, żeby zrobił zakład w moim imieniu. Użyjemy tych pieniędzy, żeby zapłacić za naszą podróż poślubną. - Sunny, więc w końcu powiedziałaś „tak"? Sunny rozpromieniła się. - Weźmiemy ślub tydzień po świętach Bożego Narodzenia, tak jak obiecałam babci. Dzięki Bogu, nie mówiłam jej, w którym roku. Wszyscy przyjdą na wielkie otwarcie. Cała nasza rodzina będzie w j ednym miej scu w tym samym czasie: dziadek Logan, pani Kelly, wujek Daniel i wujek Brad, Colemanowie. Kiedy ostatnim razem zdarzyło się coś takiego? - Nigdy. Zawsze kogoś brakowało. Nienawidziła samej siebie za to, że chce o to zapytać, ale po prostu musiała wiedzieć. Spróbowała użyć nonszalanckiego tonu i wiedziała dobrze, że została przejrzana na wylot, kiedy oczy Sunny zaiskrzyły się: - Czy twój wujek Simon też ma zamiar w tym uczestniczyć? - Oczywiście. Jęknął, kiedy powiedziałam mu, że obowiązuj ą strój e wieczorowe. Pytał o ciebie, mamo. - Pewnie, że pytał. Miło będzie znowu go zobaczyć. 178 - Wujek Simon powiedział dokładnie to samo - skrzywiła się lekko Sunny. -Mamo, faceci tacy, jak wujek Simon i Tyler, trafiają się tylko raz w życiu. Nie zepsuj tego z jakiegoś głupiego powodu. Wiem, że go kochasz. Do diabła, wszyscy łącznie z tatą to wiedzą. Nie robisz się coraz młodsza. - Dziękuję ci, panno wszystkowiedząca. - Co założysz na wielkie otwarcie, mamo? - Billie szyje dla mnie coś nieprzyzwoicie pięknego. Przywiezie ze sobą admirała Kingsleya i Amelię. Będzie cudownie! - Jak czuje się tata? Aż boję się o to zapytać. Powiedział, że w tym tygodniu przyjedzie do miasta. - Co mówił, kiedy był tu ostatnio? - We wszystkim znalazł jakieś wady. Ale dziadek Logan się z nim rozprawił, i zrobił to tak zręcznie, że tata nawet się nie zorientował, o co chodzi. Już teraz mi ich brakuje, a przecież wyjechali dopiero wczoraj. Mamo, nie było mowy, żeby „Babilon" został wybudowany na czas bez pomocy wujka Daniela i wujka Brada. Twoi bracia są podobni do ciebie, mamo. Dziadek na wszystkim odcisnął swój ślad. Jak tylko zwolnił wszystkich pracowników budowy i sprowadził swoją brygadę z Pensylwanii wiedziałam, że wszystko będzie dobrze. - Na starość robi się coraz bardziej energiczny - uśmiechnęła się Fanny. -Już kiedy byłam małą dziewczynką, uważałam, że jest cudowny. Teraz upewniłam się tylko w tym przekonaniu. - Wiesz, jak wspaniale to brzmi, mamo? Chciałabym móc powiedzieć coś takiego o tacie. - Ja też chciałabym, żebyś mogła, Sunny. Hej, spytam z ciekawości, kto wpadł na pomysł, żeby zainstalować w kasynie rampy dla inwalidów? - Wujek Daniel. Zobaczył, jak ciężko było tacie, kiedy tu przyjechał. Jeżeli tata naprawdę ma zamiar pracować na sali, tak jak obiecywał, będzie potrzebował większego pola manewru. Całe jedno piętro zostało zaprojektowane dla inwalidów. W zeszłym tygodniu „Słońce Nevady" zamieściło reportaż o nas. Zaledwie wczoraj słyszałam, że inne kasyna prześcigają się, żeby zrobić to samo. Ale my mamy przewagę. Mamo, minęło dziesięć miesięcy i udało nam się! Czuję się, jakbym miała wybuchnąć. Szkoda tylko, że tata nie powiedział ani jednego miłego słowa. Ani jednego. - On wie, jak jest naprawdę, Sunny. Po prostu twojemu ojcu jest ciężko, kiedy patrzy na to wszystko i wie, że stracił nad tym kontrolę. - Widzisz, mamo, znowu wymyślasz dla niego wymówki. W dniu wielkiego otwarcia będzie się zachowywał jak pan na włościach. Wysłałam zaproszenia do ludzi z jego starej eskadry. Myślisz, że będzie miał mi to za złe? - Pan na włościach? Przeżyje to. Nawet nie próbuję zrozumieć, jak operacja na taką skalę może się udać w ciągu zaledwie trzydziestu dni. Jak pięć jadalni... - Ostrożnie, mamo. Do przystawek mamy pięciogwiazdkowego kucharza. I dobrych ludzi od zarządzania. Udało mi się podkraść paru pracowników 179 z innych kasyn, głównie kobiety. Dam im szansę na awans. Kobiety są lojalne, mamo. Nienawidzą tych bzdur, których muszą wysłuchiwać od zatrudniających je mężczyzn. Któregoś dnia będę największą, najlepszą, najbardziej szanowaną kobietą u władzy w tym mieście, obiecuję ci. I to nie mężczyźni pomogą mi zdobyć taką pozycję. Chcę, żeby babcia Sallie, gdziekolwiek jest, była ze mnie dumna. Ona wszystko rozpoczęła, i chyba uważała, że ja też się do tego nadaję. - I ja tak myślę, Sunny - powiedziała Fanny. - Wszystko jest pod kontrolą. Ciocia Bess niesamowicie mi pomogła. Pracują dla nas doświadczeni ludzie z innych kasyn. Możesz wracać na górę i nie myśleć ani przez chwilę o wielkim otwarciu. Jedyne, co musisz zrobić, to przyjść na nie. Przerwała, potem pochyliła się w kierunku matki i uściskała ją. - Pa, mamo. Pomyśl o tym, żeby zadzwonić do wujka Simona, dobrze? Fanny nie odpowiedziała, ale również uścisnęła Sunny. W chwili, kiedy Fanny zaparkowała samochód, wiedziała już, że coś jest nie tak. Drzwi od jej pracowni stały otworem, a Daisy nie było nigdzie w zasięgu wzroku. Zagwizdała na pieska i zawołała go po imieniu. Zimny dreszcz przeszedł jej po plecach. Weszła do środka świadoma, że Ash był tutaj przeszukując jej rzeczy. Dzięki Bogu, wszystko, co było ważne, zabrała z powrotem do sejfu. Jak tutaj wszedł? Czyżby zapomniała zamknąć drzwi? Rachunki, obliczenia, żądania zmian, unieważnione czeki, wiadomości od jej ojca i braci pokrywały każdy skrawek podłogi. Pobiegła w stronę domu. Nie było samochodów pielęgniarki i terapeuty. Furgonetka ze specjalnym wyposażeniem stała na podj eździe. Fanny weszła do domu przez kuchnię. Zawołała Daisy i Asha. Znalazła ich oboje w salonie. Oglądali telewizję, choć dźwięk był wyłączony. - Ash? Daisy zerwała się z kolan Asha i popędziła w stronę Fanny wskakując w jej objęcia. - Ash? Gdzie są pielęgniarka i terapeuta? - Odeszli. Zapłaciłem im i wywaliłem stąd. Jutro przenoszę się do miasta. Potrafię sam o siebie zadbać. - Ash, czy ty piłeś? Wiesz, że nie wolno ci pić, kiedy bierzesz te lekarstwa. Co się stało? - Tak, jakbyś nie wiedziała! Twoja przeklęta rodzinka, to się właśnie stało. Działałaś za moimi plecami. Fanny usiadła. - Ash, to był jedyny sposób, żeby wybudować kasyno na czas. Poprosiłam, żeby tu przyjechali ze względu na ciebie. Ash, ponieważ wiedziałam, jak bardzo „Babilon" jest dla ciebie ważny. Czy to takie istotne, kto go dokończył? Możesz być dumny, Ash. Będziesz królem dzielnicy. Żaden inny budynek nie może się 180 równać z „Babilonem". Sunny powiedziała mi, że na wielkie otwarcie zarezerwowano już dwa tysiące pokoi. - Okłamałaś mnie, do cholery. Prześliznęłaś się za moimi plecami, bo wiedziałaś, że się nie zgodzę. - Nie kłamałam, po prostu nic ci nie powiedziałam, bo wiedziałam dobrze, co usłyszę z twoich ust. Zrobiłabym to jeszcze raz. - Jezu, masz pojęcie, jak bardzo nienawidzę tej twojej bezczelności? - Myślę, że mam bardzo dobre pojęcie. Przykro mi, że miałeś wypadek. Nie znoszę patrzeć, jak cierpisz. Gdybyś potrzebował transplantacji nerki, nie wahałabym się oddać ci własnej, ale nie jestem w stanie uwolnić cię od bólu. Mój Boże, chciałabym tego bardziej niż czegokolwiek na świecie. Jutro zawiozę cię na dół. Czego szukałeś w mojej pracowni i jak się tam dostałeś? - Chciałem zobaczyć co, do cholery, jest takiego cudownego w tej twojej norze. Zostawiłaś drzwi otwarte. Nigdy mnie tam nie zaprosiłaś. To cholerna szopa, meble są stare i zużyte, a instalacje w kiepskim stanie -jego głos brzmiał żałośnie. - Powiedziałam ci na samym początku, że jestem zwykłą, prostą osobą. Nie potrzebuję ani nie chcę wszystkich tych eleganckich rzeczy, za którymi ty tęsknisz i których potrzebujesz do życia. To jedyne, co ja i Sallie miałyśmy ze sobą wspólnego. Myślę, że chyba nadszedł właściwy czas. Zaraz wracam. Mam coś dla ciebie. Fanny pobiegła do pracowni po klucz do sekretnego pokoju, a potem z powrotem do domu, po schodach na górę i wzdłuż korytarza do pokoju z sejfem. Przerzucała rzeczy w skrzynce wykładając na podłogę to, co Sallie zostawiła dla Si-mona. Nie trudziła się ponownym zamykaniem sejfu, ale zamknęła na klucz stalowe drzwi na korytarz. - To dla ciebie, Ash. Sallie poleciła mi dać to tobie kiedy uznam, że nadszedł właściwy czas. Nie sądzę, żeby kiedykolwiek przydarzyła się jeszcze właściwsza chwila. Zabieram z tego domu cały alkohol i wszystkie lekarstwa. Zostawię tyle, ile potrzebujesz na noc. Powiem Mazie, żeby przygotowała ci zupę i jakąś kanapkę. Z samego rana wstanę, żeby zawieźć cię do miasta. Ash, słyszałeś, co przed chwilą powiedziałam? - Odejdź, Fanny. Nie chcę już dłużej na ciebie patrzeć. Czuję taki ból, że mam ochotę umrzeć. Jak, do diabła, poznałaś, że piłem? - Bo czuję zapach alkoholu. Lekarze ostrzegali cię, żebyś nie pił, kiedy bierzesz lekarstwa. Ash, nie j estem pielęgniarką, nie będę wiedziała co zrobić, j eżeli coś się stanie. Nie możesz składać na moje barki takiego ciężaru. Karetka potrzebowałaby godziny, żeby tu dotrzeć. Nie mogę już dłużej żyć w taki sposób. - Ja też nie. Mam zamiar coś z tym zrobić. Węzeł strachu zacisnął się nagle wokół żołądka Fanny. - Nie podoba mi się to, co mówisz, Ash. Jeżeli próbowałeś mnie wystraszyć, to udało ci się. Chcę także wiedzieć, co to za dziwny człowiek odwiedzał cię tutaj trzy razy w tygodniu. Ten, z którym spotykasz się w kuchni. 181 - To dostawca. Przez cały czas robisz z igły widły - ton głosu Asha stał się tak arogancki, że Fanny od razu zrozumiała, że trafiła na coś ważnego. - To sprzedawca narkotyków, prawda? -jej serce zaczęło walić w piersiach, kiedy Ash zerknął na nią ostrożnie. - Skąd, u diabła, przyszło ci do głowy coś takiego? - Ty mi poddałeś tę myśl - zanim zdążył zareagować, Fanny stała już przy wózku grzebiąc w kieszeniach Asha. - Wiedziałam! - krzyknęła triumfalnie. W rękach trzymała dwa cienkie pa-kieciki zawinięte w szary papier. Odsunęła się od wózka i wyciągniętych rąk mężczyzny. - Mój Boże, Ash, co ty ze sobą robisz? W ten sposób stoczysz się do rynsztoka. - Fanny, nie! Proszę. Nic nie rozumiesz. Ból... ból jest czasami nie do zniesienia, nie mogę sobie z nim poradzić. To nie likwiduje bólu, ale przyćmiewa go tak, że mogę... jakoś żyć. Potrzebuję tego. Choćbyś nigdy nie wierzyła w ani jedno moje słowo, uwierz mi teraz. - Musi być inny, lepszy sposób - powiedziała Fanny z rozpaczą w głosie. -Słuchaj, Ash, słyszałam, że w Bostonie jest klinika, podobno najlepsza z najlepszych. Nazywa się Leahy, czy jakoś tak podobnie. Mogę to sprawdzić i chętnie zabrałabym cię tam na wstępne badania. Niemal każdego dnia dokonuje się nowych odkryć. To byłby tylko tydzień wyjęty z twojego życia, Ash. Moglibyśmy jechać teraz, albo poczekać do wielkiego otwarcia. Jeżeli jest choćby mglista szansa, musisz z niej skorzystać. Wszystko będzie lepsze niż siedzenie na wózku i uzależnianie się od narkotyków. - Przeszedłem już wszystkie testy, jakie tylko mogłem znieść. Oboje wiemy, że nic już nie da się zrobić, więc po co w ogóle o tym dyskutujemy? Oddaj mi to. - Nie. Nie możemy chociaż spróbować? - Fanny, czemu, do cholery, jesteś taka tępa? Su Li, chluba środowiska lekarskiego, sprowadziła najlepszych lekarzy w kraju. Do licha, przeszedłem nawet akupunkturę i wszędzie wbijali mi igły. Nic nie pomaga. Nie rozumiesz, nic nie pomaga, do cholery! Miał rację i Fanny dobrze o tym wiedziała. Czy może uzurpować sobie prawo niszczenia jedynej rzeczy, która dawała mu trochę ulgi? Jeżeli zwróci mu narkotyki, jeżeli przymknie na nie oko, czy w ten sposób przyczyni się do popełnienia przestępstwa? - Jeżeli ci to oddam, czy przyrzekniesz, że nie będziesz pił? - Nie, do diabła. - Więc nie mogę ci pozwolić na powrót do miasta. Prędzej czy później ktoś odkryje, co robisz. Ludzie użyjątego przeciwko tobie. Wiem, że w dzisiejszych czasach modne stało się zażywanie narkotyków na przyjęciach, ale ty, przekraczasz wszelkie granice. Jak masz zamiar pracować w kasynie, j eżeli wciąż wyglądasz jak szmaciana lalka ze szklanymi oczyma? Myślałeś o tym choć przez chwilę, Ash? 182 - Jezu Chryste, to jedyna rzecz, o jakiej myślę- Masz jakiekolwiek pojęcie, ile razy myślałem o samobójstwie? Tysiące, miliony razy. I nie mam odwagi. Nie chcę umierać, nikt nie chce umierać. - Musisz tutaj zostać, Ash. Jeżeli mam brać w tym udział, to musisz być tutaj, żebym mogła mieć na ciebie oko. Nie chcę, żeby dzieci się dowiedziały. Masz mi to obiecać. - Obiecam, co tylko zechcesz. Będę miał naprawdę złe dni, Fanny, dni, w których narkotyki z ulicy nie będą działać. Wtedy wariuj ę. Z tym wyjazdem do miasta, to bzdury. Wiem, że nie mógłbym sobie sam poradzić. Wiem, że jestem od ciebie zależny. Daję ci obietnicę w dobrej wierze. A teraz, czy mogę dostać z powrotem swoje paczuszki? Fanny wręczyła mu je. Zastanawiała się, jak długo będzie musiała żyć z tą niebezpieczną, mroczną tajemnicą. - Co to za rzeczy, Fanny? - Zostawiła je dla ciebie twoja matka. Ja pójdę teraz posprzątać w pracowni, a potem porozmawiam z Chue. Dziś wieczorem będziesz musiał sam dawać sobie radę, dobrze? - Tak. Tak, poradzę sobie, Fanny. Przykro mi z powodu bałaganu, jaki zrobiłem w twojej pracowni. Może zagramy w szachy dziś wieczorem? Chyba wymyśliłem nową strategię. - Zobaczymy. Ash poczekał, aż usłyszy trzaśniecie drzwi, a potem podjechał do kanapy. Trzymając mocno poręcz sofy przeniósł się z wózka na poduszki. Kiedy oparł się o nie, jego twarz zlana była potem. W pierwszej chwili patrzył z konsternacją na zawartość pudełka. Potem zrozumiał. Drobiazgi z każdego roku jego życia. Jego czapeczka od chrztu, pierwsze dziecięce buciki, świadectwa szkolne, litera z koszulki drużyny piłki nożnej, jego pierwszy kieszonkowy scyzoryk, który miał tak stępione ostrze, że nie dało się nim ciąć nawet galaretki, klakson od jego pierwszego roweru. Drżącymi rękami uniósł paczkę fotografii. To była kronika jego życia od dnia, w którym się urodził, do chwili powrotu z wojska. Wtedy matka przekazała te pamiątki Fanny. Fotografie sprawiły, że łzy stanęły mu w oczach. Spływały w dół i toczyły się po policzkach, a on nie poruszył się nawet, żeby je otrzeć. W końcu podniósł jeden z dzienników, stwierdzając, że zostały ułożone w porządku chronologicznym. Życie jego matki. Jego życie. Razem, w tym samym pudełku. Czy będzie miał odwagę przeczytać dzienniki? Zaczął drżeć na całym ciele. Wszystko tutaj zostało napisane jasno i wyraźnie. Odpowiedzi, na które czekał przez całe życie. Cóż za ironia losu, że zostały mu dane właśnie teraz. Fanny wybrała dzisiejszy dzień, żeby mu je przekazać, powiedziała, że dziś jest właściwa chwila. Nie mógł się nie zastanawiać, skąd o tym wiedziała. 183 Pierwszy dziennik to zaledwie niewielki notatnik, obejmujący pierwsze trzy lata życia jego matki po przyjeździe do Nevady. Dalsze dzienniki były już oprawione w skórę z wytłoczonymi na niej złotymi literami i każdy z nich zawierał w sobie okres pięciu lat. Zapomniał o tępym pulsowaniu w głębi czaszki, zapomniał o przeszywającym bólu w plecach. Nie widział, jak Farmy stanęła na progu, ani nie słyszał Mazie, kiedy przyniosła mu kolację. Było już po północy, gdy Ash zamknął ostatni dziennik. Przetarł oczy i odłożył skarby z powrotem do drewnianego pudełka. Z trudem uniósł się do pozycji siedzącej i sięgnął po kule. Pierwsza fala bólu była przerażająca. Zacisnął zęby, ale ruszył przez salon do holu, na zewnątrz przez frontowe drzwi, wzdłuż alejki za róg domu i dalej w kierunku cmentarza. Z wysiłku brakowało mu tchu, kiedy wreszcie dotarł do niskiego muru. Wkopał kule w miękką ziemię, schylił się i usiadł na nim. Rozejrzał się wokół zdumiony, że udało mu się dojść tak daleko o własnych siłach. Pulsowanie pod czaszką trochę osłabło, a przeszywający ból w plecach stał się zaledwie tępym ćmieniem. To także go zdumiało. Co takiego powiedział Simon tamtego dnia, dawno temu? „Po prostu otwierasz swoje serce i mówisz". Tak też zrobił, a słowa wyrywały się z jego piersi tak szybko, że ledwie mógł nadążyć za nimi myślą. Fanny w bezpiecznej odległości stała na straży z Daisy w ramionach. - Sallie, jeżeli istnieje jakiś sposób, żebyś mogła dać mu jakiś znak, cokolwiek. .. teraz jest właściwa chwila, żeby to zrobić. Mówiąc między nami, może uda nam się uratować go przed samym sobą. Daisy zaskamlała cicho w jej objęciach. - Cśśś, wszystko będzie dobrze. Znak, którego pragnęła, j eżeli rzeczywiście był to znak, nadszedł kilka minut później w postaci dwóch spadających gwiazd. Wydawało jej się, że gwałtownie wciągnęła powietrze, ale już sekundę później zrozumiała, że to Ash wydał ten dźwięk. Nawet z tej odległości mogła w świetle księżyca zobaczyć, jak jego zaciśnięta pięść unosi się w kierunku nieba. - Dziękuję, Sallie - szepnęła Fanny. Usunęła się głębiej w cień, kiedy zobaczyła, że Ash przygotowuje się do wstania. Patrzyła oczami rozszerzonymi z niedowierzania, jak oparł swoją lewą kulę o murek. Wyprostował się cały i wykonał najbardziej energiczny salut, jaki w życiu widziała. Dla swojej matki. Po powrocie do kuchni Ash oparł się o zlew i sięgnął do kieszeni po dwie paczuszki narkotyków. Odkręcił wodę i wysypał kokainę do zlewu. Marihuana popłynęła za nią. Przez dłuższy czas nie zakręcał wody, żeby upewnić się, że liście i nasiona nie zatkają odpływu. Poszedł z powrotem do salonu i położył się na sofie. Wyciągnął się na niej i zasnął głęboko, bez żadnych snów. Był to jego pierwszy nie wywołany narkotykami sen od czasu wypadku. 184 Gazety zapowiadały otwarcie „Babilonu" jako największe wydarzenie w całej historii Las Vegas. Thorntonowie zrobili co mogli, żeby wypaść zgodnie z tym opisem, kiedy zgromadzili się przed złocistymi drzwiami kasyna na ceremonię przecięcia wstęgi. - Udało ci się, kochanie - szepnął Damian Logan do ucha swojej córki. - Jesteśmy dumni, że mamy taką siostrę - dodał Daniel. - Cieszę się, że widzę was tutaj wszystkich. „Dziękuj ę" wydaj e się zbyt skromnym słowem. - Po to właśnie ma się rodzinę, żeby trzymać się razem i pomagać sobie wzajemnie zarówno w dobrych, jak i w złych chwilach. Odrzuciliśmy już chyba ponad dwadzieścia ofert pracy - powiedział Damian. - Bez obrazy, kochanie, ale to miasto jest dla mnie zbyt swawolne. - Sunny zajęła się dekoracją całego budynku. Właściwie to ona jest w pełni odpowiedzialna za ceremonię otwarcia. Drinki i potrawy we wszystkich pięciu jadalniach zostały przyrządzone na miejscu. To ona wpadła na pomysł, żeby każdej kobiecie wręczać czerwoną różę. Dzięki Chue w dwóch tysiącach pokoi są świeże kwiaty. Również jego zasługą są te wspaniałe wiszące ogrody. Powiedział, że musi się teraz oganiać od potencjalnych klientów. Złote talerze, perskie dywany, bawarskie kryształowe żyrandole, wszystko to po prostu nie mieści mi się w głowie. Rzeźby, fontanny, świeże bukiety, całe kilometry włoskiego marmuru, rzadkie orchidee, baseny zagłębione w podłodze, wodospady... wszystko to jest takie... ordynarne. - Tego właśnie chcą ludzie, Fanny. Ash o tym wiedział. Tłum kłębi się wokół całego budynku. Nigdy w życiu nie widziałam takiej ilości limuzyn jednocześnie - powiedziała Billie Coleman. - To niesłychane. Rzeźby z lodu są fantastyczne. Ciekawe, co powie Ash, nie wiesz przypadkiem czegoś na ten temat? - Nic mi o tym nie wspominał. Przypuszczam, że to, co zwykle. Podziękuje burmistrzowi, gubernatorowi i tak dalej... a potem podziękuj e wszystkim za przybycie. - To noc pięknych ludzi - odezwała się Sunny. - Tyle tu przepychu i blasku, że przydałyby się ciemne okulary. Mamo, ta aktoreczka ma oko na wujka Simona. A on chłonie każde jej słowo. Fanny mimo woli spojrzała w kierunku, w którym wskazywała córka. Aktoreczka była niewiarygodnie elegancka i młoda. Simon wyglądał... cudownie. Odwróciła się, a jej serce waliło niczym młot. - Panie i panowie, witajcie w „Babilonie"! - powiedział Ash zajmując miejsce przy złotej wstędze rozciągniętej między dwiema kolumnami. Po j ego prawej stronie stał gubernator, a po lewej burmistrz miasta. Ktoś podał Ashowi złote nożyczki. - Proszę o uwagę. Chciałbym podziękować wam wszystkim za to, że przyszliście tu dzisiaj. Szczególne podziękowania kieruję do Loganów, którzy doprowadzili ten budynek do szczęśliwego końca. Jak wielu z was wie, nie byłem 185 w stanie... skończyć tego, co zacząłem. Mój brat Simon i ja... - ruchem ręki przywołał Simona, który stanął obok niego. - Chcemy zadedykować ten budynek czworgu wspaniałym ludziom: Sallie Thornton, naszej matce; Philipowi Thorntonowi, naszemu ojcu, Devinowi Rollinsowi oraz Cottonowi Easterowi. Wszyscy zebrani patrzyli, jak Ash drżącymi rękoma przecina złotą wstęgę. Simon poklepał brata po plecach. - To cholernie wielki gmach, Ash - Simon spojrzał bratu prosto w oczy. -Dobrze się czujesz, wyglądasz na wyczerpanego? - Farmy chce urządzić później mniejszą ceremonię nadania imion czterem salom na ostatnim piętrze. Powiedziała, że mama sobie tego życzyła. Czas już, żebym usiadł. Mógłbyś mi pomóc? - Gdzie jest twój wózek? - W biurze. Dam sobie radę, po prostu idź obok mnie. Fanny nagle znalazła się przy synach. Zobaczyła ich po raz pierwszy od czasu, kiedy rok temu opuścili Las Vegas. Uśmiechnęła i przywitała ich z otwartymi ramionami. Obaj mieli prawie metr dziewięćdziesiąt wzrostu, więc wydawała się maleńka, kiedy stanęli przy niej i otoczyli ją ramionami. - Dobrze jest być znów w domu - powiedział żywo Birch. - Marzyłem o tym dniu - rzekł Sagę z drżeniem w głosie. - Chciałabym, żebyście tu zostali. Tęskniłam za wami. Mój Boże, ależ jesteście przystojni. - Mamo... - odezwali się jednocześnie bliźniacy, jak zawsze, kiedy chcieli powiedzieć coś ważnego. - Nie musicie nic mówić. Wytujesteściejatujestem. Nic więcej się nie liczy. - W takim razie... - Zostaną - zaszczebiotała Sunny podchodząc do braci od tyłu. - Brakowało jeszcze jednej osoby. Gdzie jest Billie? Billie Coleman roześmiała się. - Weszła do środka, żeby sprawdzić, z jakiego materiału zrobiono kotary i kapy na łóżka. Powiedzcie, co myślicie o moim chłopaku? - wskazała wzrokiem Thada Kingsleya. - Bardzo dystyngowany - stwierdzili bliźniacy. - Przystojny - powiedziała Sunny. - Bardzo go lubię, Billie - dodała Fanny. - Każdy, kto umie sprawić, że błyszczą ci oczy, ma moje poparcie. - Chodźmy na spacer, Fanny. Chcę obejrzeć tę fantastyczną instytucj ę - Billie pomachała radośnie do Thada. - A teraz powiedz mi, czy rozmawiałaś z Simo-nem? - Przywitaliśmy się. - Widziałam już trzy młode kobiety, które zaginały na niego parol. Był uprzejmy i nic poza tym. Chodź, Fanny, już wystarczająco daleko to zaszło. Zrobiłaś wszystko, czego obiecywałaś nie robić. Kiedy zaczniesz więc robić to, na co masz ochotę? 186 - Wkrótce. Jutro porozmawiam z Ashem, a potem wyjeżdżam w podróż. Sama. Boże, nie można tu usłyszeć własnych myśli. Chodźmy na zewnątrz i pospacerujmy po ogrodzie. Jest coś, o czym chciałabym z tobą porozmawiać. - Nie narzekaj na hałas. Te dźwięki oznaczająpieniądze. Och, przepraszam, zagapiłam się. A, to ty, Simon. Muszę znaleźć Thada zanim porwie mi go jakaś aktoreczka. Porozmawiamy później, Fanny. - Jak się masz, Fanny? - W porządku, Simon. A ty? - W porządku. - Ależ z nas kłamcy - uśmiechnęła się Fanny. - Co z Ashem? - Odpoczywa w biurze. Powiedział mi, że jutro przeprowadza się z powrotem do miasta. Chce być bliżej kasyna. - Rozmawialiśmy o tym. Jego stan nigdy już nie będzie lepszy niż w tej chwili. - Sam mi to przed chwilą powiedział. To miejsce mu pomoże. Kocham cię, Fanny. Wierzę, że ty też mnie kochasz, a mimo to stoimy tu rozmawiając ze sobą uprzejmie, jakbyśmy wcale się nie znali. Czemu tak jest? Jeżeli to ja zawiniłem, chętnie odpokutuję. Jeżeli to twoja wina, również i ją odpokutuję. Zobacz, jak szerokie mam barki - można na nich złożyć bardzo duży ciężar. Powiedziałem Ashowi, co do ciebie czuję. Odpowiedział mi, że wie o tym. Dodał, że mógłbym przeszukać cały świat, a i tak nie znalazłbym nikogo lepszego od ciebie. Trudno byłoby twierdzić, że dał nam swoje błogosławieństwo, ale podtekst był właśnie taki. - Ash to powiedział? - wypaliła Fanny. - Powiedziałem także twoim dzieciom. One wyraziły się bardziej dosłownie. Popierają nas. Wszystko, czego potrzebuję, Fanny, to twoja zgoda. Teraz nadeszła taka chwila, kiedy ktoś powinien o nas powiedzieć: „I żyli długo i szczęśliwie". - Simon, potrzebuję trochę czasu. Zdecydowałam się wyjechać. Ostatni rok był... bardzo trudny. Potrzeba mi teraz świeżego spojrzenia. Muszę odnaleźć na nowo wszystkie te uczucia, które utraciłam. Zdaję sobie sprawę, że przez ostatnie dwa lata zaledwie egzystowałam. Nie pytaj mnie, dokąd się wybieram ani jak długo mnie nie będzie, bo sama tego nie wiem. Wiem tylko, że muszę wyjechać. - Ale wrócisz? -w głosie Simona słychać było zmartwienie. - Nie mogę tego obiecać, Simon. - Fanny, łamiesz mi serce. - Przykro mi. Szkoda... że wszystko nie ułożyło się inaczej. Ale można działać tylko na podstawie tego, co przynosi życie. Kocham cię i chciałabym, żebyś o tym wiedział. - Czemu nie czuję się przez to ani trochę lepiej? Fanny zadrżała. - Poczekam. Będę czekał wiecznie, jeżeli będzie trzeba. 187 - Dobrze o tym wiedzieć. Myślę, że powinniśmy teraz pokręcić się trochę wśród gości i dołożyć nieco pieniędzy do interesu. - Czuję, że mam dziś szczęście - oświadczył Simon. - Och, cała rodzina ustawia się do zdjęć. Chodź, Fanny, uśmiechnij się pięknie do aparatu. Będziesz jutro w gazetach. To materiał na pierwszą stronę. Kiedy fotograf skończył, Fanny poszła wraz z Ashem z powrotem do biura. Ash wziął ją za rękę. - Dzięki, Fanny. Za wszystko. Fanny uśmiechnęła się. - Wiem, że mówisz szczerze. Tylko to się liczy. Dzieciaki wróciły. Wszystko będzie teraz dobrze. Wyjeżdżam na jakiś czas, Ash. - Rozumiem. Czy Simon jedzie z tobą? Jestem pewien, że moje zdanie nie jest dla ciebie ważne, ale jeżeli jedzie, to nie mam nic przeciwko temu. - Nie. Tylko ja i Daisy. - Dzieciaki o tym wiedzą? - Powiem im dziś wieczorem. - Czy mogę coś dla ciebie zrobić, Fanny? - Bądź moim przyjacielem. - Masz to jak w banku - odparł Ash biorąc ją w objęcia. Simon odwrócił się. Czuł pieczenie pod powiekami. Niektóre rzeczy po prostu nie były mu pisane. Ustawili się w rzędzie niczym żołnierze -jej synowie, jej córki i były mąż. Zebrali się tu po to, żeby ją pożegnać. - Mam wrażenie, że powinnam zasalutować - roześmiała się Fanny. Wrzuciła dwie walizki na tylne siedzenie samochodu. - Chodź, Daisy, wskakuj. - Będziesz dzwonić i pisać? - zapytali Billie i Sunny. - Nie - odrzekła Fanny siadając za kierownicą. - Przyślesz nam prezenty? - zapytali jednocześnie bliźniacy. - Nie ma mowy - przekręciła kluczyk w stacyjce. - Zostajecie sami. Trzy razy ostro zatrąbiła. Nie obejrzała się za siebie. - Oto odchodzi nasza siła życiowa - rzekła Sunny. Łzy kapały jej po policzkach. - Będzie pisać i dzwonić. Tylko tak straszyła. - Nie, nieprawda. Mama nigdy nie mówi czegoś, jeżeli tak nie myśli- powiedziała Billie. - Będzie w domu na święta Bożego Narodzenia. Mama kocha te święta -stwierdzili jednocześnie bliźniacy. - Tak jakbyście wy przyjeżdżali na święta co roku. Przerwaliście tę tradycję chłopcy, więc teraz nie liczcie na matkę - odparł Ash. Dzieci Thorntonów jak jeden mąż spojrzały na ojca i spytały jednocześnie: - Czy ona w ogóle wróci? 188 - Nie wiem. Mam nadzieję, że tak. Gdybym był waszą matką, pewnie pomyślałbym, że nie jesteśmy warci tego, żeby do nas wracać. Mam pomysł. Wiem, że to jeszcze nie północ, ale zróbmy sobie kanapki z jajkiem sadzonym. - Matki nie zostawiają swoich dzieci - mruknęła Sunny kierując się w stronę domu. - Jeżeli nie wróci do połowy grudnia, to zaczniemy jej szukać, dobrze? - Dobrze - zgodnie przyznali wszyscy. - Za mamę - powiedziała Billie unosząc filiżankę kakao wysoko w górę. - Za mamę. opiioa OimonThornton otworzył wiadomość przysłaną przez kuriera, ajego serce O biło tak szybko, że z trudem łapał oddech. Dlaczego Fanny miałaby doręczać mu list przez posłańca? Przeczytaj ten cholerny list, Thornton, i dowiedz się! Drogi Simonie Proszę Cię, spotkajmy siępod adresem wydrukowanym u dołu tego listu. Będę w mieście tylko przez kilka godzin, a chciałabym się z Tobą zobaczyć. Szczerze oddana Fanny Simon nie zatrzymał się, żeby pomyśleć, nie trudził się zakładaniem palta, mimo że na zewnątrz było dość chłodno. Wypadł z biura i zbiegł po schodach. Windy były w takiej chwili zbyt wolne. Kiedy znalazł się na dworze i otoczyło go orzeźwiające powietrze, wyskoczył na jezdnię i zatrzymał taksówkę. Drżąc z zimna podał kierowcy adres wypisany na dole listu Fanny. Wyobraźnia podsuwała mu najbardziej niesamowite hipotezy. Pół godziny później kierowca zatrzymał się. - Jesteśmy na miejscu. Chce pan, żebym poczekał? Czy chciał? Skąd miał wiedzieć? - Nie. Włożył kilka banknotów prosto w dłoń kierowcy. Simon rozejrzał się dzikim wzrokiem. Co, u licha, Fanny robiła w porcie? - Simon! Tutaj! Jezu, gdzie było to „tutaj"? Rozejrzał się wokół. Zamrugał gwałtownie oczami. Fanny, Bess, Billie i admirał Thad Kingsley. Wszyscy oni mieli na sobie mun- 190 dury marynarzy. Chyba właśnie śni mu się jakiś koszmar, z którego za chwilę się obudzi. Wtedy ją zobaczył: śnieżnobiałą, lśniącą w słońcu poranka. „KTÓREGOŚ DNIA". - Jesteśmy twoją załogą - zawołała Farmy. - Wzięliśmy ze sobą Thada, bo on zna się na łodziach... statkach. Sallie prosiła mnie, żebym to dla ciebie zrobiła. Powiedz coś! - Dokąd się wybieramy? - zdołał wydusić. - Dokądkolwiek zechcesz, Simon. Na pokładzie j est prawdziwa załoga, więc nie panikuj. Pomyślałam, że moglibyśmy popłynąć na Bermudy, jeżeli nie będziesz miał nic przeciwko temu, zostawić tam naszych gości, a potem ty i ja możemy wypłynąć na szersze wody. Co o tym myślisz? Simon uniósł Fanny wysoko w powietrze. - Myślę sobie: na co czekamy? - Lubię mężczyzn, którzy podejmują szybkie decyzje - powiedziała. - A ja lubię kobiety, które pozwalają mi je podejmować. Boże, tak bardzo cię kocham, Fanny. - A ja kocham ciebie, Simon. - Hejże ha! - zawołała Billie. - Nie, powinno być „wszyscy na pokład" - rzuciła Bess. - Nieprawda! Raczej „podnieść kotwicę" - odparł admirał. - Wszystko jedno - Fanny i Simon odezwali się jednocześnie. KONIEC TOMU DRUGIEGO