JERIH KOŚ SPRAWA HRABAKA przełożyła Magdalena Petryńska I W toku rekonstrukcji poważnego i dla większości jego uczestników fatalnego wyda- rzenia, o którym będzie mowa w tym sprawozdaniu, nie można było dokładnie ustalić wszystkich szczegółów ani przebadać do końca okoliczności. Mimo wszelkich wysiłków, aby dojść w śledztwie do pełnej, a przynajmniej względnej, tak zwanej sądowej prawdy, niektóre momenty wskutek rozwoju sytuacji pozostały nie wyjaśnione, więc na podstawie tego, co odkryto albo znano już dawniej, trzeba je było później odtwarzać. Podobnie jak przy konser- wacji uszkodzonych dzieł sztuki wszystko, co miało związek z tym wydarzeniem, uważnie i cierpliwie zbierano, układano w całość, spodziewając się, że w ten sposób w polu widzenia obserwatorów, szczególnie tych, którzy będą patrzeć na rzecz z pewnego dystansu, fragmenty te stopią się w jednolity obraz, w którym szwy staną się niewidoczne i znikną białe, puste miejsca. Zazwyczaj znamy koniec i rezultat większości wydarzeń, nawet tych najważniejszych, historycznych, podczas gdy ich początku i przyczyny zaledwie się domyślamy. W sprawie, o którą chodzi, jest odwrotnie. Koniec jest dosłownie spowity prochem i dymem nagłych, dramatycznych i nieprzewidzianych wypadków, a początek - przynajmniej na pierwszy rzut oka - zwyczajny, prosty, jasny. W piątek trzynastego września, między ósmą trzydzieści a dziewiątą, monter i jednocześnie ktoś w rodzaju gospodarza budynku Głównego Instytutu Spraw Ogólnych, Svetislav Hrabak, stanął w drzwiach sekretariatu Dyrektora Naczelnego w swoim niebieskim kombinezonie roboczym, w którym zwykle widywano go w gmachu, umazany olejem i sadzą, z ogromnym kluczem francuskim niby pałeczką sztafetową w ręku. Sekretarka dyrektora właśnie przygotowywała sobie kawę. - Świetnie, żeście zajrzeli - przywitała go. - To warzysz dyrektor zgubił gdzieś klucz od biurka i nie może otworzyć szuflady. Zreperujecie to od ręki? - Czy towarzysz dyrektor jest u siebie? - Nie. Możecie spokojnie wejść, na pewno nie przyjdzie, póki nie skończycie roboty. Majster wydał się sekretarce zamyślony, a może roztargniony, w każdym razie na pewno mniej uprzejmy niż zwykle. Poczęstowała go kawą. Przyjął zaproszenie, poprawił krzywo zawieszony powszechnie obowiązujący portret i wysmarowany olejem, ubrudzony sadzą usiadł w fotelu. Najwyraźniej nigdzie się nie spieszył. Siorbał kawę, a niecierpliwa sekretarka już się skarciła w myślach za to zaproszenie. Badana na okoliczność owej wizyty nie mogła sobie przypomnieć, o czym rozmawiali, W każdym razie o jakichś nieważnych sprawach natury osobistej. Mniej więcej: „Co nowego?”, „Macie dużo roboty?”, „Co słychać, majstrze, z waszym mieszkaniem?”, „Jak się czuje rodzina?”, i jeszcze parę słów o niektórych urzędni- kach Głównego Instytutu, ale oczywiście o tych niższych, ze szczebla Hrabaka. Potem prze- szli do gabinetu Dyrektora Naczelnego. Majster ze zręcznością magika wyciągnął narzędzia z głębokich kieszeni kombinezo- nu, jakby wyjmował z nich króliki i gołębie. Z zegarmistrzowską dokładnością, uważnie i cierpliwie majstrował chwilę przy zaniku, a sekretarka twierdziła później, że przez cały czas stała przy nim, chociaż wiedziała, że Naczelny w tej części biurka trzyma tylko nieważne drobiazgi osobiste, potrzebne człowiekowi, dla którego biuro jest im domem. Nie pamiętała, czy ktoś telefonował do miej w tym czasie ani czy wychodziła choćby na mement do swojego pokoju. Przesłuchiwana przez pracowników Komórki Specjalnej była tak przestraszona i zdenerwowana, że trudno było oczekiwać, by mogła sobie przypomnieć wszystkie szczegóły spotkania z tak mała ważnym i nic nie znaczącym człowiekiem, jakim był dla niej Hrabak. Broniąc się, powodowana raczej instynktem niż rzeczywistą potrzebą, uparcie twierdziła jed- nak, że ani na chwilę nie opuszczała pokoju i że jeśli nawet ktoś do niej dzwonił, mogła ode- brać telefon w gabinecie dyrektora albo sama stamtąd zadzwonić. Było koło wpół do dziesią- tej, kiedy Hrabak wepchnąwszy: „Nie ma towarzysza dyrektora”, zdecydował się wreszcie odejść, a ona wróciła do swojej ziemnej pracy. Portier instytutu (ten od głównego wejścia) także potwierdził, że owego dnia majster przez jakiś czas przebywał w gabinecie Dyrektora Naczelnego. Co prawda, nie widział go tam na własne oczy, jako że nie może w czasie pracy odejść ze swego posterunku, ale powiedziała mu o tym sekretarka dyrektora, kiedy zadzwonił do niej w poszukiwaniu Hrabaka, a potwierdził sam Hrabak, kiedy go wreszcie odnalazł i skontaktował z robotnikami z przedsiębiorstwa, które właśnie tego dnia - pechowego piątku, trzynastego dnia miesiąca - rozpoczęło przebudowę budynku, przede wszystkim fundamentów i pomieszczeń piwnicz- nych. Przypomina sobie, że przy tej okazji Hrabak poprosił, aby zawiadomił go natychmiast, gdy nadejdzie towarzysz Naczelny, bo ma mu coś pilnego do zakomunikowania, o czym por- tier zapomniał albo czego celowo nie zrobił, uważając za nieistotne to, co monter Hrabak ma do powiedzenia akurat Dyrektorowi Naczelnemu Głównego Instytutu Spraw Ogólnych, towa- rzyszowi Stojanowi Pleciaszowi, i tylko jemu osobiście. Trzy dni później, to znaczy szesnastego września, Hrabak pojawił się znowu w gabinecie dyrektora. I tym razem nie zapowiedziany, nie wzywany i nie oczekiwany. Już od drzwi spytał, czy dyrektor zadowolony jest z roboty, jaką dla niego wykonał, i czy nie trzeba mu jeszcze czegoś. - Wszystko jest w najlepszym porządku - przekonywała go sekretarka i dalej stukała w maszynę nie patrząc na niego, ale Hrabak nie dał się zbyć. - Czy Naczelny jest u siebie? - spytał, a kiedy odpowiedziała twierdząco, chciał się jeszcze dowiedzieć, czy ktoś u niego jest. Odparła, że nie ma nikogo, ale dyrektor zajęty jest przeglądaniem materiałów na ju- trzejsze posiedzenie, na co majster westchnął: „Szkoda!” i ociągając się, niezdecydowanie zamknął za sobą drzwi. Ale już w środę, prawie o tej samej godzinie, znów był na miejscu, tym razem jednak od razu i stanowczo zażądał, aby sekretarka zameldowała go dyrektorowi. Spojrzała na niego, jakby popełnił świętokradztwo. - Co wam do głowy przychodzi, majstrze, zastępców tylko patrzeć, naczelnicy wy- działów czekają już dwa dni, że nie wspomnę o referentach i innych za pisanych interesan- tach. Po co wam dyrektor? Chodzi o mieszkanie? O pensję? O przegrupowanie? Hrabak wyjaśnił, że w ogóle nie chodzi o niego. Istnieją pewne ważne sprawy służ- bowe, o których musi porozmawiać właśnie z Dyrektorem Naczelnym. Poradziła mu, żeby zgłosił się do referenta, w którego gestii są sprawy związane z konserwacją budynku, a może nawet do naczelnika Wydziału Ogólnego, osobiście, jeśli naprawdę sprawa jest tak ważna i pilna, Hrabak jednak nawet po tej odpowiedzi zwlekał jeszcze chwilę, przestępował z nogi na nogę, co sprowokowało sekretarkę do zwrócenia mu uwagi, że towarzysz Naczelny ma mnóstwo innych, ważniejszych i bardziej odpowiedzialnych spraw, że nie ma obowiązku zajmować się jeszcze problemami oświetlenia, sieci wodociągowej, ogrzewania i - kanaliza- cji. - Na Boga, towarzyszu Hrabak, co się z wami dzieje! Jeżeli naczelnik nie będzie mógł sam załatwić waszej sprawy, on wie najlepiej, u kogo szukać pomocy. Naczelnego na pewno nie będzie niepokoił takimi głupstwami. To wreszcie wystarczyło. - W porządku! - odwrócił się Hrabak od drzwi. - Tylko żeby się później nie okazało, że nie mówiłem wam i nie ostrzegałem w porę. Sekretarka wróciła do maszyny i nie słyszała, czy Hrabak mówił coś jeszcze, albo też to, co powiedział, nie dotarło do jej świadomości. Śledztwo wykazało, że Hrabak rzeczywiście zameldował się jeszcze tego samego dnia u zastępcy Dyrektora Naczelnego, potem w kancelarii naczelnika Wydziału Ogólnego, skąd, nie wysłuchawszy majstra, skierowano go do referenta socjalnego, do którego Hrabak nie poszedł ani wtedy, ani później. Udało mu się jednak nazajutrz podejść do Dyrektora Naczel- nego w momencie, kiedy ten wchodził do budynku. Dopędził go przed drzwiami windy i pomógł je otworzyć. - Zacięły się, a na piętrze trudno się otwierają - powiedział, wcisnął się do kabiny, ale pomiędzy nim, a Naczelnym stanął korpulentny facet z obstawy dyrektora, zadzierając nosa, jakby Hrabak przeszkadzał mu i śmierdział. Dopiero kiedy wjechali na piętro i przy wycho- dzeniu znalazł się twarzą w twarz z Naczelnym, majster uśmiechnął się i zapytał: - Towarzyszu dyrektorze, czy mógłbym z wami porozmawiać? Króciutko, mam tylko parę słów do powiedzenia. - Oczywiście, majstrze. Wstąpcie, kiedy będę wolny - powiedział Naczelny i spiesznie przeszedłszy korytarz zniknął za drzwiami swego gabinetu. Powołując się na tę obietnicę majster później kilkakrotnie zaglądał do dyrektora. - A ten co tutaj wciąż naprawia? - zapytał Na czelny sekretarkę, kiedy znowu zastał w jej pokoju Hrabaka i prawie się o niego otarł. W owej chwili w gabinecie oprócz zastępcy znajdował się jeszcze naczelnik Działu Personalnego. I sekretarka, odwracając się ku niemu, nieskładnie wyjaśniła, że już kilka razy usiłowała wyprosić majstra i przemówić mu do rozu- mu, ale wciąż ją zanudza, uparcie twierdząc, że ma coś ważnego do zakomunikowania same- mu Na czelnemu, i powołuje się przy tym na jego obietnicę, że go przyjmie, jak tylko będzie wolny. Pleciasz nie mógł sobie tego przypomnieć, a sekretarka i naczelnik nie potrafili mu powiedzieć, czego majster od niego chce. - W porządku - uciął rozmowę dyrektor. - Ma my teraz ważniejsze i pilniejsze pro- blemy. Zbadajcie jednak, co to za człowiek, dowiedzcie się, czego chce, i ewentualnie poin- formujcie minie o tym. Nie muszę chyba rozmawiać osobiście z kilkuset robotnikami, kiedy tylko przyjdzie im na to ochota. Był to wyrzut skierowany także do owych dwóch wyższych urzędników instytutu. Kiedy wyszli z gabinetu, w poczekalni nie zastali już majstra. Na schodach pierwszy zastępca mimochodem rzekł do naczelnika: - Przejrzyj, proszę, akta tego majstra i dowiedz się, czego chce. Żebyśmy go wreszcie mieli z głowy. II Tymczasem okazało się, że akt nie ma. I chociaż szukali dokładnie, nigdzie nie mogli ich znaleźć. Nawet numeru, pod którym powinny być wpisane w ewidencji na dowód, że kie- dykolwiek istniały. Dwaj referenci Działu Personalnego nie mogli tego pojąć: doskonale znają człowieka, od lat widują go w instytucie, wszyscy w budynku nazywają go „majstrem Svetą”, każdego pierwszego kasa wypłaca mu na nazwisko Svetislav Hrabak, wysoko kwali- fikowany majster Głównego Instytutu Spraw Ogólnych, pobory według jedenastej grupy, ale i to, jak stwierdzono, na podstawie „sytuacji zastanej”, to znaczy od czasu kiedy przed dzie- sięciu laty instytut otrzymał ten gmach i przejął od swoich poprzedników personel zobowią- zując się do jego utrzymywania. Prawdopodobnie jakieś dane o Hrabaku musiały istnieć w archiwum byłego Ministerstwa Handlu, które to archiwum otrzymał w spadku Główny In- stytut, ale uległo ono w swoim czasie zniszczeniu, a wraz z nim i te akta, jeśli wtedy istniały, bo nie ma o nich wzmianki w zachowanych protokołach. - Ładnie - powiedział naczelnik. - Jakby człowiek był szpilką, która może zniknąć bez śladu. Zinwentaryzowaliśmy wszystkie popielniczki i spluwaczki, przeliczamy je i spisujemy co roku, a tutaj, że tak powiem, pod naszym nosem, żyje człowiek, którego nie ma w żadnych ewidencjach. Nieźle byśmy wyglądać, gdyby się to rozniosło, a wszystko wskazuje, że tak się stanie, bo interesuje się nim sam Dyrektor Naczelny. Zresztą zobaczymy, co wiedzą o nim nasi sąsiedzi, lepiej obeznani z tego rodzaju sprawami. Przycisnął guzik specjalnego telefonu d kiedy odezwał się szef Komórki Specjalnej, poprosił go, żeby do niego wstąpił. Nie zostało zanotowane, o czym rozprawiali, ale można się domyślić, jaki był temat ich rozmowy, bo szef Komórki Specjalnej, gdy tylko wrócił do swego gabinetu, zażądał, by przyniesiono mu akta Svetislava Hrabaka. - Majstra Svety? - zdziwili się jego podwładni i wzruszając ramionami udali się na ich poszukiwanie. Potrwało to dłużej, niż myśleli, i o wiele dłużej, niż mogła znieść niecierpliwa natura ich szefa. Ponaglał ich dwukrotnie. Odpowiadali: „Już, już, zaraz idziemy”. Potem: „Gdzieś się zapodziały, we możemy ich znaleźć”. Wreszcie: „Po co to wam, szefie? Dobrze znamy maj- stra Svetę, jest w tym budynku, można powiedzieć, od chwili jego wybudowania”. Przyszli wreszcie w zakurzonych ubraniach, aby mu oznajmić, że akt nie ma. Nigdy nie istniały albo kiedyś pożyczano je komuś i nie zostały zwrócone, a może usunięto je lub nawet skradziono. Szef Komórki Specjalnej był człowiekiem nerwowym. Natychmiast zaczął się wście- kać i walić w stół. - Jak to możliwe, żeby nie istniały żadne, nawet najbardziej podstawowe dane o majstrze, skoro sprawdzamy każdą osobę wchodzącą do budynku, nawet tych, którzy przy- chodzą służbowo i o których bardzo dobrze wiemy, kim są. A teraz proszę, okazuje się, że nigdzie nie ma ani słowa o człowieku, który prze bywa w tym gmachu dłużej niż inni, można powiedzieć, że wita tutaj świt i zmierzch, o człowieku, dla którego jako montera, instalatora i ślusarza dostępne są wszystkie działy, wszystkie urządzenia i instalacje, szafy, szuflady, archiwa i kartoteki, dokumentacje, sprawozdania i plany. Może w nocy otworzyć, sfotogra- fować i wynieść wszystko, co mu potrzebne i c od niego zażądają, i kto wie, co już zdążył zrobić, jaką szkodę wyrządził instytutowi, a może to on sam usunął swoje akta z Działu Per- sonalnego i ze specjalnego ściśle tajnego archiwum. Łatwo nam zrozumieć, że wcześniej tego braku nie zauważono, ci z Działu Personalnego to przecież, jak wiadomo, zasuszone muchy kancelaryjne, które po całych dniach drzemią nad swoimi papierami (tutaj szef użył mocnego, niecenzuralnego wyrażenia), a do własnych archiwów zaglądają tylko dwa razy do roku, przy okazji przeszeregowań, nagród i przenoszenia pracowników na emeryturę. Ale dokumenty specjalne to żywy materiał i stale trzeba je mieć przed oczyma, pielęgnować, pilnować i uzupełniać. Polityka przecież zmienia swój bieg, to niespokojna, wzburzona, mętna rzeka, w której różne ryby pływają i do której z różnych stron zarzuca się wędki i przynęty. Wiemy, co mówią pracownicy w swoich pokojach, otwieramy i czytamy nawet prywatną korespon- dencję, podsłuchujemy i zapisujemy wypowiedzi i opinie urzędników. A gdzie jest to wszyst- ko, jeśli idzie o Hrabaka? Zadajmy więc sobie pytanie, jak wyglądają akta innych, o wiele mniej ważnych pracowników. Nie ma sensu usprawiedliwiać się, że Hrabak to tylko mała śrubka w państwowej i społecznej maszynie. Dobrze wierny, że takie śrubki, jeśli wpadną między tryby, mogą zatrzymać i zniszczyć całą maszynę, a nie trzeba chyba wymieniać wy- padków, które to ilustrują, podaje się je jako przykłady na niższych kursach dla pracowników służby bezpieczeństwa. Czy ten tak zwany „szary człowiek” nie mógł zainstalować aparatów podsłuchowych we wszystkich pokojach, nawet w tym, w którym teraz rozmawiamy? Czy nie mógł podłożyć bomby pod fundamenty budynku, żeby nas wszystkich wysadzić w powietrze? Albo zagrażać nietykalności cielesnej Dyrektora Naczelnego czy któregoś z wyższych dostoj- ników państwowych, kiedy tutaj przychodzą? Postawieni twarzą w twarz z takimi zarzutami, pracownicy komórki bronili się tak jak ci, którym sami przy innych okazjach wytykali nieostrożność i brak czujności. Uważali, że nie trzeba tak przesadzać, i byli zdania, że Dział Personalny specjalnie wywołał panikę, bo chce przerzucić na innych robotę i wykręcić się od odpowiedzialności za własne niedbalstwo. Co mianowicie można mieć za złe temu Svecie, którego wszyscy znają jako spokojnego, uczciwego robotnika, skromnego, cichego człowieka i świadomego pracownika? Czy kiedy- kolwiek stało się coś, od kiedy tu pracuje? Jeżeliby miał złe zamiary, nie musiał czekać okrą- głych dwadzieścia lat. Budynek nie wyleciał w wietrze i nikogo w nim nie zabito, a gdyby prowadził jakąś wrogą działalność, musiano by ją zauważyć przez tyle lat. Przyznają, prawda, że jest przeoczeniem to, iż Hrabak nie figuruje w żadnej ewidencji i że nie ma żadnych da- nych o nim, ale ponieważ sprawa jest tak prosta, to, co zostało zaniedbane, można szybko w ciągu paru dni uzupełnić. - Mam nadzieję. Zresztą zobaczymy - powiedział uspokojony szef, a kiedy został sam ze swoim zastępcą, rozmawiali jakiś czas o pracy służby bezpieczeństwa w budynku, o jej stosunku do Działu Personalnego, a także o pewnych koniecznych zmianach organizacyjnych, jakich w związku z zaistniałym wypadkiem należałoby natychmiast dokonać. Potem szef we- zwał maszynistkę i podyktował jej następujący tekst od razu na czysto: „Svetislav Hrabak, monter w Głównym Instytucie Spraw Ogólnych, został w ostatnim czasie kilkakrotnie zauważony w pobliżu gabinetu Dyrektora Naczelnego. Zagląda nie wzy- wany do pokoju sekretarki, jakoby po to, by zaproponować swoje usługi i skontrolować in- stalacje, a przy okazji rozpytuje, kiedy przyjdzie dyrektor, gdzie się zatrzymał, czy ma dużo pracy, czy wyznaczył jakąś ważną konferencję, a nawet w jakim jest humorze. Udało mu się w pewnej chwili zbliżyć do samego dyrektora, ale dzięki interwencji pracownika naszej ko- mórki przez cały czas trzyma ię go na dystans. Przy tej i wielu innych okazjach wzmianko- wany Hrabak mówił, że nie chce niczego dla siebie, że pragnie tylko zakomunikować towa- rzyszowi Dyrektorowi Naczelnemu coś bardzo ważnego i pilnego, nie zdradzając jednak przed nikim swojej sprawy, co skłoniło towarzysza dyrektora do zażądania od Działu Perso- nalnego informacji, kim jest ten człowiek i czego właściwie od niego chce. Ponieważ w toku postępowania okazało się, że Dział Personalny nie dysponuje żadnymi danymi o nim i - ze względu na strukturę i metody pracy tego działu - nie ma nadziei, żeby je w przyzwoitym terminie mógł przygotować, cała sprawa z dniem dzisiejszym przekazana zostaje naszej ko- mórce. W związku z tym poleca się odpowiednim referentom, aby w możliwie najkrótszym czasie zgromadzili poszukiwane dane oraz aby mając na względzie całokształt działalności służbowej Hrabaka i jego życie prywatne strzegli interesu publicznego, bezpieczeństwa po- szczególnych działów i osób na wysokich stanowiskach w hierarchii państwowej. Belgrad, dnia tego i tego, Szef Komórki Specjalnej...” III Na zebraniu, które odbyło się tego samego dnia, szef posługując się leżącymi przed nim notatkami wydał referentom instrukcje i odpowiednie polecenia: 1. Natychmiast założyć akta Svestislava Hrabaka, wysoko kwalifikowanego majstra w naszym instytucie. 2. Założyć odpowiednią kartotekę z fotografią, odciskami palców i danymi personal- nymi. 3. Zgromadzone dane tego samego dnia wpisywać do akt i kartoteki, a o wykonanej pracy zawiadamiać osobiście szefa komórki, aż do otrzymania dalszych dyspozycji. 4. Traktować zadanie jako bardzo pilne i ściśle tajne. Dla przyspieszenia akcji z upoważnienia szefa komórki korzystać ze wszystkich dostępnych środków technicznych i zaangażować wszystkich pożądanych współpracowników Komórki Specjalnej Głównego Instytutu, a w razie potrzeby także pracowników zewnętrznego sektora bezpieczeństwa i instytucji pokrewnych. 5. Wyjaśnić pilnie następujące punkty: a) Dane osobiste: gdzie i kiedy urodzony, narodowość i pochodzenie społeczne jego i najbliższych krewnych. Sytuacja rodzinna i, jeżeli jest żonaty, narodowość i pochodzenie społeczne żony i jej rodziny. b) Polityczne, społeczne i religijne i przekonania jego, jego rodziny i kręgu ludzi, z którymi utrzymuje bliskie i przyjacielskie kontakty. c) Postawa i działalność podczas wojny: Czy uczestniczył w niej i po czyjej stronie? d) Czy ma krewnych za granicą, czy wyjeżdżał do obcych krajów i w jakim kierunku (Wschód, Zachód?), czy utrzymuje tutaj kontakty z cudzoziemcami, głów nie z przedstawicielami misji zagranicznych? e) Życie osobiste: Czy ma jakieś nałogi? Czy pije? Gra w karty? Utrzymuje stosunki z kobietami? f) Stan majątkowy: Dochody i sytuacja mieszkaniowa. g) Działalność polityczna i społeczna: Czy jest aktywny w organizacjach politycz- nych, społecznych i sportowych i którego klubu jest kibicem? h) Czy ma kontakty ze znanymi osobistościami na kierowniczych stanowiskach w naszym państwie i jakie jest jego zdanie o nich i naszym systemie społecznym? W celu pomyślnego wykonania zadań zapewniono wystarczające środki finansowe. Pieniądze będzie można podjąć za godzinę w kasie specjalnej, jednorazowo w wysokości najwyżej dziesięciu tysięcy starych dinarów, za normalnym pokwitowaniem, bez uprzedniego zatwierdzenia przez odpowiednich zwierzchników. Większe sumy tylko z ich podpisem. Po- trzebne środki techniczne można pobrać w zwykłym miejscu, zgodnie z regulaminem komór- ki. Szef osobiście będzie prowadził śledztwo i dawał nowe instrukcje na podstawie osiągnię- tych wyników. A teraz - do roboty! Zebranie prowadzono w surowym, prawie wojskowym tonie. Nie było żadnych pytań ani dyskusji, a prawdziwa rozmowa zaczęła się dopiero po wyjściu z pokoju szefa. Na koryta- rzu funkcjonariusze spotkali Svetę Hrabaka. Ukazał się nagle zza zakrętu, wyglądało na to, że to on ich śledzi. Nie zdążyli nawet połapać się i przywitać go, jak to robili dawniej. Przeszedł w swoim niebieskim kombinezonie roboczym, jakiś bardziej samotny, ważniejszy i wyższy, a na pewno bardziej niezwykły niż dawniej. Przystanęli i obejrzeli się za nim. IV Pierwsze informacje, jakie jeszcze tego samego dnia dotarły do szefa, stanowiły po- ważną niespodziankę i od razu, z miejsca skomplikowały śledztwo, uczyniły je bardziej za- gmatwanym, ale i ciekawszym, wzbudzając zainteresowanie tych, którzy je prowadzili; po- czuli się mniej więcej jak myśliwi, którzy i po długim i daremnym tropieniu nagle odnajdują niechybny znak, że zwierz tędy przeszedł. Szef Komórki Specjalnej z kartką w ręce pospie- szył do naczelnika Działu Personalnego, który stał wyżej od niego w hierarchii. Na kartce było napisane: „Svetoslav (Svetislav - Sveta) Hrabak, urodzony 1906 r. Hradec Kralove, Czechosło- wacja”. Spojrzeli na siebie w milczeniu. Okazało się, że majster nie nazywa się nawet Sveta, jak zwykli zwracać się do niego w instytucie, i że kłamliwie się przedstawiając latami żył tutaj pod cudzym imieniem. Urodził się poza tym za granicą, a to znaczy, że jest obcego po- chodzenia, co także przemilczał i o czym w instytucie nikt nie był powiadomiony. - Proszę - powiedział naczelnik po dłuższej przerwie. - Sprawdzamy pochodzenie każdego pracownika i Dział Personalny natychmiast usuwa z instytutu tych, co do których zostało stwierdzone, że mają. jakakolwiek związek z zagranicą. A teraz się okazuje, że przez ten cały czas, latami, i to w takim miejscu w budynku trzymamy nie sprawdzonego, obcego człowieka, i na dodatek jeszcze wysoko kwalifikowanego specjalistę od otwierania szuflad, kas, drzwi i zamków. Nie rozumiem po prostu, jak mogło się zdarzyć tak poważne przeocze- nie nam, a tym bardziej waszej Komórce Specjalnej, która jest powołana do zajmowania się właśnie takimi sprawami i chronienia nas przed takimi właśnie ludźmi. Należałoby wyciągnąć z tego nauczkę! Tymczasem, aby nie narażać się na dalsze ryzyko, myślę, że byłoby najlepiej natychmiast go zwolnić albo wynaleźć mu jakieś inne obowiązki poza naszą instytucją, a w każdym razie zabronić mu wstępu do budynku. Szef Komórki Specjalnej uważał jednak, że należy wybrać inną drogę. Takie postę- powanie upewniłoby Hrabaka, że mają co do niego podejrzenia, a nawet że jest pod obserwa- cją, a to tylko utrudniłoby albo wręcz uniemożliwiło dalsze prowadzenie śledztwa. Jeżeli maj- ster swobodnie kręcił się tutaj tyle lat, może bez większej szkody robić to jeszcze przez dwa, trzy tygodnie. O wiele ważniejsze jest ustalenie, kim on właściwie jest, i skoro naprawdę pra- cuje dla kogoś, złapanie go - jeśli to możliwe - na gorącym uczynku i wykrycie wszystkich jego kontaktów zewnętrznych i tych, które ewentualnie nawiązał w instytucie. W tym celu, zdaniem szefa, byłoby bardziej wskazane właśnie teraz okazywać Hrabakowi większe zaufa- nie, przynajmniej pozornie, i poświęcić mu więcej uwagi, a na środki represji, zwolnienie lub zmianę miejsca pracy, aresztowanie i wreszcie wyrok, będzie później wystarczająco dużo czasu. Z tych względów wydaje mu się, że o wiele lepiej byłoby w tych dniach przeszerego- wać Hrabaka, dać mu podwyżkę, co nie byłoby niezwykłe ani rzucające się w oczy, ponie- waż, jak stwierdzono kontrolując listy płac, do tej pory był pomijany, zwłaszcza w porównaniu z równorzędnymi sobie pracownikami. Szef przychodząc tutaj miał zamiar to właśnie zaproponować kierownictwu Działu Personalnego. W rezultacie Hrabak poczuje się pewniej i bezpieczniej, a Komórka Specjalna będzie miała ułatwioną pracę. Zresztą na razie idzie nieźle, już są pierwsze rezultaty. Akurat przed chwilą, kiedy przygotowywał się, żeby przyjść tutaj, jego ludzie dali mu znać, że mają jeszcze wiele ważniejszych i ciekawszych informacji, których jednak nie mogli mu przekazać telefonicznie. Jak tylko przyjmie ich i wysłucha meldunków, natychmiast zawiadomi Dział Personalny. Porozumieli się, ustalili metody postępowania i szef Komórki Specjalnej zadowolony wrócił do swego pokoju. Jego osiągnięcie było co prawda małym zwycięstwem, ale zrealizo- wanym na dwóch frontach. Po pierwsze - sprawa Hrabaka od samego początku okazała się interesująca i można powiedzieć wystarczająco ważna, żeby się nią zająć, po drugie - Dział Personalny, zmuszony do wycofania się, z konieczności przyjął argumentację i plany szefa, a godząc się na podwyższenie pensji człowiekowi, który sam wpadł w zasadzkę, związał so- bie ręce i z góry zaprzepaścił szansę wykorzystania sprawy Hrabaka przeciw Komórce Spe- cjalnej, stracił też okazję do krytykowania metod jej pracy. Dwaj ludzie szefa czekali już w gabinecie z wiadomościami, które chcieli mu przeka- zać. W płaszczach, z kapeluszami w rękach, wyglądali godnie i oficjalnie, jakby się bardzo namęczyli zdobywaniem danych. Szef i tak wiedział, że jeden w Centralnym Biurze Ewiden- cyjnym przepisał to, co znalazł w kartotece Hrabaka, a drugi tylko odwiedził jego mieszkanie. Skoroszyt na nowe, świeżo założone akta Hrabaka leżał już na biurku szefa, oznaczo- no go dużymi czarnymi literami „SH”, co w przyszłości miało być szyfrem prowadzonej ak- cji. Na drukowanym formularzu wpisano pierwsze ustalone dane, a w lewym górnym rogu przyklejono fotografię Hrabaka z młodych lat: ostry nos, wydatna grdyka, krótko ostrzyżone włosy - na chybcika zrobiona reprodukcja tej, którą znaleziono w Centralnym Biurze Ewiden- cyjnym. Niżej, w specjalnym kwadracie, odciśnięte były jego palce, jakby przed chwilą złapał zatłuszczoną monterską ręką białą kartkę poniżej zdjęcia. W poszczególnych rubrykach wpisano: „Svetoslav (Svetislav - Sveta) Maksymilian Hrabak, urodzony 15 maja 1906 r. w Königgratz (dziś Hradec Kralove) Austro-Węgry (obecnie Czechosłowacka Republika So- cjalistyczna), z ojca Maksymiliana Franciszka i matki Stefanii z domu Sztrobol. Ukończył cztery klasy szkoły podstawowej i dwa lata terminował w różnych miejscowościach, gdzie zatrzymywała się jego rodzina: w Ołomuńcu, Mariborze, Zagrzebiu, Rijece i wreszcie w Osijeku. Jako podopieczny towarzystwa dobroczynnego «Gospodarka» wyuczył się rze- miosła hydraulika w przedsiębiorstwie «Avala» w Belgradzie i uzyskał prawa czeladnika w 1926 roku. Kartę majstra wydały mu w roku 1932 także ówczesne władze miejskie w Belgradzie pod numerem 345/34, na podstawie celująco zdanego egzaminu przed komisją Izby Rzemieślniczej, a tytuł wysoko kwalifikowanego majstra w specjalności montera uzy- skał 7 lutego 1936 roku na mocy decyzji Izby Rzemieślniczej w Belgradzie pod numerem 862/40. Od roku 1936 był monterem i dozorcą budynku «Igejot» (Izby Gospodarczej Jugo- sławii), ulica Kneza Milosa 8, wtedy zamieszkały tamże, a od 1 maja 1941 roku na ulicy Po- żeśkiej 32, w podwórzu, drugie drzwi na lewo, gdzie i teraz mieszka. Żonaty, pierwszy raz (1930) z niejaką Mirellą, Mirą Gladich (albo Gladić), o której obecnie brak bliższych danych; drugi raz (1950) z Erzsebet, Erzsiką, z domu Molnar, znacz- nie młodszą od niego (1928) byłą sprzątaczką, obecnie gospodynią domową na ulicy Pożeś- kiej 32. Dzieci z pierwszego małżeństwa: Ivan, urodzony 1934, ślusarz maszynowy w «Mikronie» w Belgradzie, żonaty, ma dwoje dzieci, mieszka w Zemunae, Fruskogorski put 18; Aleksandar (Aca), urodzony w Belgradzie 1936, piłkarz w klubie sportowym «Crvena Zvezda», lewe skrzydło, zamieszkały na Terazijach 24/11; z drugiego małżeństwa z Erzsiką Molnar: Ivana, urodzona w Belgradzie 1950, mieszka jeszcze z rodzicami. Według dotychczasowych badań innej bliższej rodziny w Belgradzie nie ma”. Danych, jakie zdobył drugi urzędnik, nie można było zmieścić w rubrykach formula- rza, napisano je na maszynie i dołączono do akt Hrabaka. Oto ich treść: „Svetislav Hrabak, hydraulik Głównego Instytutu Spraw Ogólnych, mieszka na ulicy Pożeskiej 32, dzielnica Savski Venac. Pod numerem tym znajduje się parterowy zielony dom z dwoma oknami od frontu i dwoma węższymi w ścianie bocznej, zasłoniętymi białymi, czy- stymi firaneczkami. Mieszka w nim niejaki Aca Dimić, emerytowany majster, także hydrau- lik, z żoną, bezdzietni. Podwórze jest częściowo wyłożone cegłami, pozostały kawałek to ogródek z orzechem, morelą, śliwą, kwiatami i drewnianą furtką ze zwykłym zardzewiałym zamkiem, której nie zamyka się nawet na noc. Mieszkanie Hrabaka znajduje się na podwórzu koło studni i ubikacji w zniszczonym niższym budyneczku, który został zbudowany z materiału pochodzącego z rozbiórki, prawdopodobnie z przeznaczeniem na składzik albo pomieszczenie dla służby. Jest tam pokój i kuchnia, do której wchodzi się wprost z podwórza, drzwi są do połowy oszklone, okno na wysokości metra od ziemi. Na prawo, w tym samym budyneczku, ma pokój Milena Oklobdżija, osoba samotna, kucharka w restauracji «Lovac» przy dworcu kolejowym. Niezamężna i bezdzietna. Na podwórzu znajduje się też drewniana szopa, której Dimić i Hrabak używają jako składziku i warsztatu. Na lewo od wejścia z ulicy jest drewniana buda dla psa, którego w dzień trzymają na łańcuchu, a nocą wypuszczają na podwórze (wilczur, mieszaniec, który szczeka i prawdopodobnie gryzie). Przy domu Hrabaka znajduje się również gołębnik z gołębiami, Hrabak zajmuje się nimi w wolnych chwilach. Drewniany płot, na prawo i lewo od furtki, jest w złym stanie, nadgniły i zniszczony, i prawdopodobnie da się w nim usunąć deskę zwyczajnie, ręką. Sąsiednie domy, pod nume- rami 30 i 34, także są parterowe, z ogródkami i przybudówkami w podwórzu, a dane o ich lokatorach zostaną zebrane dodatkowo w razie potrzeby. Właściciel domu i podwórza, emerytowany rzemieślnik Dimić, jest nierozmownym i ponurym człowiekiem. Podczas obchodu domu zastano go na podwórzu przed warsztatem, ubranego w niebieskie robocze spodnie, koszulkę w biało-niebieskie paski i wytłuszczoną czapkę. Wysmarowany sadzą pracował przy spawarce. Jest średniego wzrostu, tęgi i ociężały, prawie szerszy niż dłuższy, ma szpakowate włosy i przystrzyżone, siwiejące, szczotkowate wąsiki. Żony jego nie widziano, leży podobno chora na reumatyzm. Lokatorka Milena Oklobdżija większą część dnia spędza w pracy, wraca do domu późnym wieczorem, a wcześnie rano wychodzi. W niedzielę również. Według naszych infor- macji ma około czterdziestu lat, jest mocnej budowy, męski typ. Pochodzi z Liki, niezamężna i, o ile wiadomo, bezdzietna. Erzsika Hrabak, żona Svetislava Hrabaka, około trzydziestu pięciu lat, zdrowa, wy- glądająca młodo, rozmowna i żywa. Całymi dniami ma włączone radio, a drzwi do kuchni otwarte, kiedy jest ładna pogoda. Zakupy robi na rogu Pożeśkiej i Mostarskiej w sklepie firmy «Vracara». Córki Ivany także nie widziano. Najbliższą gospodą jest «Mostar», Hrabak chodzi tam w sobotę po południu i w niedzielę rano”. V Przez następne dwa dni nie wpłynęły żadne nowe dane. Prawdopodobnie zbierano je i sprawdzano, bo wkrótce, dziewiętnastego września, włączono do akt cały plik. Przez ten czas w osobnej teczce nazwanej „Dziennikiem” zapisano parę krótkich uwag, z których wy- nika, że Hrabak przez ten czas był pod obserwacją. Łącznie z zebranymi dokumentami, opi- niami, zaświadczeniami i fotografiami te dzienne sprawozdania będą stanowić większą część akt Hrabaka, które pod koniec sprawy sięgną kilku tysięcy stron, jak można wnioskować z paginacji tych, które się zachowały. Wśród dokumentów zebranych w ciągu pierwszych dni najbardziej godna uwagi jest fotokopia świadectwa chrztu Hrabaka, wydanego przez proboszcza z Hradca Kralove. Wy- stawione jest ono w dwóch językach, oficjalnym niemieckim i rodzimym czeskim, napisane ozdobnym pismem kaligraficznym. W górnym prawym rogu przylepiono czarno-żółte znacz- ki skarbowe, ostemplowane pieczęcią cesarsko-królewskiej monarchii austro- węgierskiej, a w dole obok podpisu proboszcza znajdują się jeszcze nazwiska świadków, których podpisy są ledwie czytelne. Atrament wyblakł, a dokument, często składany, na środku został podle- piony przezroczystą taśmą. Następny dokument - świadectwo z czwartej klasy szkoły podstawowej wydane w Osijeku - wykazuje, że Hrabak nie był zbyt dobrym uczniem. Ze wszystkich przedmiotów, oprócz religii, miał dwóje, z gimnastyki był jednak „celujący” i, o dziwo, ze sprawowania „wzorowy”. Świadectwo szkoły wieczorowej, tak zwanej „terminatorskiej”, wydane w Belgradzie jest podobnej treści, z tą tylko różnicą, że Hrabak okazał się świetny z przedmiotów zawodowych, z których miał stopnie bardzo dobre. Egzamin na czeladnika zdał z najwyższą oceną, tak samo jak egzamin mistrzowski, i został wysoko kwalifikowanym specjalistą. Fotokopia świadectwa ślubu wykazuje, że jego żona Erzsika jest prawie o dwadzieścia pięć lat młodsza, a małżeństwo zostało zawarte w urzędzie na Zemunie. Załączono także fotografie, jakie udało się zdobyć w tak krótkim czasie. Nie ma ich zbyt wiele; Hrabak, jak należy przypuszczać, nie miał specjalnych ambicji, jeśli chodzi o własny wygląd. Wszystkie trzy - tyle ich znaleziono w archiwach - są małego formatu, na wszystkich został utrwalony w pozie sztywnej jak u fotografa na odpuście, w ciemnej od- świętnej marynarce, w krawacie i białym kołnierzyku. Na pierwszej miał jeszcze wąsy i o wiele bujniejszą czuprynę; teraz zgolił wąsy, a włosy mu się przerzedziły i przylgnęły do czoła. Ale twarz niewiele się zmieniła: zawsze prawie bez wyrazu, jasnoszare oczy, spiczasty, na czubku jakby trochę spłaszczony nos, od którego dwie głębokie bruzdy biegną do kącików ust i dalej, aż ku brodzie. Władze wojskowe dysponowały tylko dokumentem powołania do wojska, Hrabak nie miał wyższego stopnia i nie figurował w ewidencji specjalnej. W Komitecie Miejskim znale- ziono życiorys majstra, w którym on sam mówił o sobie najwięcej i najlepiej. „Jestem pochodzenia robotniczego - pisał Hrabak nadłamaną stalówką, która pod jego ciężką, nie nawykłą do pióra ręką drobnymi kropelkami spryskała całą stronę formularza. - Ojciec mój był metalowcem, maszynistą w różnych przedsiębiorstwach. Pracował w Hradcu Kralove i w browarze pilzneńskim, jako motorniczy w Pradze i Ołomuńcu, a ponieważ jako uczestnik strajku został bez pracy, przyjechał z zespołem kulturalno-rozrywkowym i całą ro- dziną do Belgradu i tu pozostał, po pewnym czasie znalazłszy pracę w browarze Bajlona”. Z tego, co Hrabak pisał o sobie i rodzinie, wynikało, że stary Maksim (tak Hrabak na- zywa swego ojca Maksymiliana) był socjalistą, związanym z przedwojennym ruchem robot- niczym w naszym mieście, i aż do pierwszej wojny światowej był członkiem orkiestry dętej w browarze Bajlona (klarnet i trąba). Po wybuchu wojny i zdobyciu Belgradu przymusowo zmobilizowany i karnie wysłany na front, zbiegł w 1917 roku do Rosjan, przeszedł do bol- szewików i już w następnym roku zginął jako żołnierz Armii Czerwonej. Matka Hrabaka po- chodziła z czeskich Sudetów, ale ponieważ zmarła, kiedy był jeszcze dzieckiem, wie o niej bardzo niewiele. Miał siostrę przyrodnią (prawdopodobnie z jednej matki - uwaga wywia- dowcy), o której nic nie mówi, i dwóch starszych braci, którzy zginęli podczas wojny albo też od tamtego czasu Hrabak stracił z nimi kontakt. Jeden wyjechał do pracy do Belgii, stamtąd chyba do Ameryki, potem wszelki ślad po nim zaginął. Drugi był robotnikiem (rusznikarzem) w Kragujevacu i wedle wszelkiego prawdo podobieństwa podczas niemieckich łapanek i egzekucji w 1941 roku został rozstrzelany lub aresztowany i wy wieziony do obozu w Niemczech. Żaden z braci, o ile Hrabakowi wiadomo, nie był żonaty i nie miał dzieci. Po uzyskaniu kwalifikacji montera Hrabak wędrował jakiś czas po kraju, był za grani- cą, pracował w różnych miejscowościach - „na Saksach”, jak się wtedy mówiło - żeby jeszcze to i owo zobaczyć i nauczyć się czegoś, zanim się osiedli. Zamieszkał na stałe w Belgradzie i tu natychmiast zatrudniono go w wodociągach miejskich. Potem, kiedy zbudowano pałac „Igejot” (dzisiejszy gmach Głównego Instytutu), ponieważ nie miał mieszkania, przyjął posa- dę dozorcy 1instalatora i w tym charakterze, z krótką przerwą, pozostał aż do dnia dzisiejszego. Podczas wojny był związany z ruchem narodowowyzwoleńczym, które mu pomagał w miarę swoich możliwości. Dwa razy był aresztowany, ale w obydwu przypadkach zwolniony na interwencję dyrektora „Igejotu”, osobistości wysoko postawionej także podczas okupacji. W willi dyrektora na Dedinju zajmował się konserwacją centralnego ogrzewania. Ożenił się pierwszy raz przed wojną, jeszcze jako młody chłopak, i to w Trieście, gdzie zatrzymał się na krótko ze swoją grupą, jego żona zginęła w pierwszych dniach wojny podczas bombardowa- nia, zostawiając go z małymi dziećmi. Ponieważ było mu trudno zajmować się nimi, ożenił się powtórnie, tym razem z Erzsiką Molnar, sprzątaczką z tej samej instytucji. Mają córeczkę Ivanę, niestety słabego zdrowia. Najstarszy syn Ivan wyuczył się zawodu montera, który, jak Hrabak pamięta, wykonywali wszyscy w jego rodzinie, usamodzielnił się i wyprowadził z domu; młodszy chodzi jeszcze do szkoły, ale nauka idzie mu dość ciężko, więc jego też ma zamiar posłać do terminu. Nigdy nie był sądzony ani karany, a w pracy kilkakrotnie otrzymał pochwałę. Zgodnie z ówczesnym zwyczajem dokument kończył się hasłem: „Śmierć faszyzmowi, wolność dla mas!” Belgrad, w kwietniu 1951 r. VI Szef Komórki Specjalnej (w dalszym ciągu niniejszego sprawozdania nazwanej Ka- esem) uważnie przeglądał zebrane materiały, podkreślał miejsca, które wydały mu się ważne dla śledztwa, a na kartce leżącej na boku notował dalsze polecenia i pomysły następnych, bezpośrednich zadań. Czerwonym ołówkiem podkreślił w świadectwie chrztu następujące słowa: „Hradec Kralove, Czechosłowacja”, „proboszcz”, i jeden niemiecki wyraz z powodu obcej pisowni. W wyciągu z książeczki wojskowej - zapis, że Hrabak przed wojną służył w kolumnie samo- chodowej gwardii królewskiej. W świadectwie ślubu z drugiego małżeństwa (bo tylko to znaleziono) - nazwisko panieńskie żony, Molnar, po prostu dla jego obcego brzmienia, nazwi- ska dwóch świadków, Aleksandra (Acy) Dimicia i Kirila Arsovskiego, żeby sprawdzić, kim są, a także daty urodzenia Hrabaka i jego żony, aby wykazać dużą różnicę wieku. Najwięcej czerwonych podkreśleń było w życiorysie Hrabaka. Przy informacji, że stary Maksim, ojciec Hrabaka, był socjalistą, szef wstawił w nawiasie słowo: „socjaldemokrata”, podkreślone i zaopatrzone w trzy wykrzykniki. Podwójną linią podkreślił, że jeden z jego braci przebywał w Belgii albo w Ameryce, a drugi może, jeśli przeżył, został w Niemczech. Że podczas wojny na interwencję byłego dyrektora „Igejotu” zwolniono Hrabaka z więzienia i że jego pierwsza żona prawdopodobnie była z pochodzenia Włoszką lub Niemką, a przy oświadczeniu, że nie utrzymuje żadnych kontaktów z przyrodnią siostrą, narysował duży znak zapytania. W formularzu o danych personalnych podkreślił, że syn Hrabaka jest pałkarzem, a w raporcie z miejsca zamieszkania, oprócz nazwiska niezamężnej Mileny Oklobdżiji, to, że żona Hraba- ka jest kobietą rozmowną, że furtka od ulicy nie zamyka się nawet na noc oraz że deski płotu dadzą się łatwo usunąć. Jak na pięć dni - tyle trwało śledztwo - nie było tego mało. Mając taką solidną pod- stawę można było ruszyć dalej z nadzieją na powodzenie. Szef zatelefonował do sekretarki, żeby wezwała referentów. Nie podnosząc się z miejsca i prawie na nich nie patrząc przeglądał papiery na biurku. - Porządek dzienny zebrania: sprawa Hrabaka - zakomunikował i zaczął czytać mo- notonnie, opuszczając fragmenty, które wydawały mu się nieważne, komentując to, co chciał podkreślić. - Urodzony w Czechosłowacji, prawdopodobnie teraz także utrzymuje kontakty z rodziną stamtąd i przedstawicielstwem tego kraju w Belgradzie. Po ojcu z pochodzenia Czech, po matce Niemiec, nie wiemy tylko, ze wschodniej czy z zachodniej strony. Jednego brata ma w Belgii lub Ameryce, drugiego Bóg wie gdzie, siostrę przyrodnią może we Wło- szech. Jego żona jest Węgierką, a syn piłkarzem, kosmopolitą, który ze swoim klubem spor- towym objechał pół świata. Jak więc widzicie, wokół tego waszego „majstra Svety”, jak go czule nazywacie, zebrało się prawie tyle rozmaitych ludzi co wokół ONZ-u. W wojsku służył ni mniej, ni więcej, tylko w gwardii królewskiej, jako zaufany człowiek reżimu został przy- jęty na dozorcę do „Igejotu”, nie brał udziału w wojnie narodowowyzwoleńczej, ale utrzy- mywał bliskie i przyjazne kontakty ze swoim byłym dyrektorem; był co prawda wzięty do obozu na Banjicy, ale zwolniono go, prawdopodobnie po podpisaniu zgody na współpracę z władzami okupacyjnymi i policją. Na dobitkę, z nieznanych przyczyn, które dopiero trzeba wyjaśnić, ukrywał przed nami swoje prawdziwe imię, a w dokumentach i życiorysie upięk- szył własną przeszłość i pochodzenie. I tak dalej, że nie wspomnę o innych podejrzeniach, które zrodziły się w nas na podstawie pierwszych, jeszcze stereotypowych i powierzchownych wywiadów. Jak więc widzicie, tak zwany mały, szary człowiek, jeśli mu się przyjrzeć uważnie przez lupę, okazuje się znacznie bardziej skomplikowany, niż to się wydaje na pierwszy rzut oka, mniej więcej jak kropla wody, w której pod mikroskopem od- krywamy cały świat żywych istnień walczących w niej o byt. Dlatego też, niezależnie od ewentualnych uwag i zarzutów, jakie mogą nas spotkać w instytucie, zwłaszcza ze strony urzędników, a nawet kierownictwa Działu Personalnego, należy dalej prowadzić śledztwo pełną parą według poprzednich wskazówek, a szczególną uwagę zwrócić na okoliczności zaznaczone lub podkreślone czerwonym ołówkiem w dotychczas zebranych materiałach. Oddzielnie przebadać kontakty i znajomości Hrabaka w instytucie i w innych środowiskach, w których się obraca. Zaobserwować jego zwyczaje: Czym się zajmuje w domu, czy zachodzi do lokali, czy uprawia hazard, czy gra w totka albo na wyścigach, czy gra w szachy, karty lub domino, z kim, o alkohol czy o pieniądze? Czy żyje w zgodzie z żoną? Czy jest zazdrosny i czy ma do tego powody? Czy utrzymuje kontakty z innymi kobietami i jak układają się jego stosunki z dziećmi? Czy wystarcza mu pensja i czy ma jakieś uboczne zarobki i prace zlecone? Dla kogo je wykonuje, z jakiego materiału, za jakie wynagrodzenie i czy przy tej okazji odwiedza cudze mieszkania? Jaki ma stosunek do pieniędzy, czy jest rozrzutny, czy oszczędny, czy ma książeczkę oszczędnościową i na jaką sumę? Czy interesuje się polityką zagraniczną i problemami gospodarczymi, jaka jest jego świadomość narodowa i stosunek do innych narodowości i mniejszości narodowych? Czy kupuje gazety, co w nich czyta i czy dyskutuje z kimś na ten temat? Jakie jest jego zdanie o naszej sytuacji wewnętrznej, zwłaszcza o towarzyszu Pleciaszu i Głównym Instytucie? Co myśli o naszych dostojnikach państwowych, organizacjach społecznych i rządzie? Wreszcie czy ma jakieś uprzedzenia religijne, narodowościowe lub rasowe? Szczególnie zbadać, jaki jest jego stosunek do Kaesu. Czy dawniej wykazywał chęć współpracy, społecznie lub za ja- kąś nagrodą, i czy teraz byłby skłonny z nami współpracować? Natychmiast przystąpić do wykonywania zadań, atakując na całym froncie, a sprawę uważać za ważną i pilną. VII Główna część akt, tak zwany „Dziennik” pęczniał z każdym dniem jak kobieta w zaawansowanej ciąży. Tworzyły go numerowane karty z bloku technicznego, na których naklejano kartki z obserwacjami wywiadowców w kolejności ich dostarczania, jedna pod drugą. Tak więc ludzie śledzący Hrabaka mogli działać niezależnie od siebie, a równocześnie kontrolować, co tymczasem wykryli lub ustalili ich koledzy, nie tracąc czasu na zbędne spo- tkania i konferencje. Była to praktyczna i przejrzysta metoda, którą wprowadził szef Kaesu i którą szczycił się, jakby sam ją wynalazł. Czytanie tych notatek wymagało co prawda czasu, powtarzały się i były zbyt obszerne, ale szef podkreślał ważniejsze miejsca i zwracał na nie uwagę, tworząc w ten sposób swego rodzaju wersję skróconą, a na marginesach zapisywał uwagi i polecenia uzupełniające. Żeby znać źródła, z których pochodzą poszczególne notatki, wywiadowcy podpisywali je szyfrem lub inicjałami. W osobnych teczkach, stanowiących niezależne całości, zebrano notatki i dokumenty dotyczące osób, które utrzymywały kontakty z Hrabakiem i także były pod obserwacją, wśród nich przede wszystkim jego żona, synowie i sąsiedzi. Sporządzono i dołączono do akt odpis legitymacji partyjnej Hrabaka, świadczący o tym, że regularnie płacił składki, ale te najniższe, odpowiednie do wysokości jego pensji; wyciąg z legitymacji Związku Socjalistów, która nie zawierała nic nadzwyczajnego, a także kopie dwóch obciążeń poborów - raty za maszynę do szycia, które już kończył spłacać, i za telewizor. Załączono również zaświadczenie z Kasy Pożyczkowej Głównego Instytutu, że jest żyrantem portiera, Kirila Arsovskiego, i Ljubicy (Buby) Oprecznik, maszynistki z Działu Per- sonalnego. Na dwóch ostatnich dokumentach ręka szefa wpisała uwagę: „Obserwować ich na razie, zwłaszcza maszynistkę, ze względu ma charakter jej pracy, i natychmiast przenieść ją na wszelki wypadek do innego działu, a w razie potrzeby założyć dla obojga osobne teczki w aktach Hrabaka”. Wśród dokumentów znalazły się jeszcze poufne zawiadomienia Banku Narodowego i Kasy Oszczędności, z których wynikało, że stan książeczki Hrabaka wynosi trzydzieści sześć tysięcy starych dinarów, a konto dewizowe - zero. Sytuacja finansowa Hrabaka - jeżeli nie trzymał pieniędzy gdzie indziej - nie była zbyt różowa. Dla lepszego rozeznania jednak ręka szefa zapisała i na tych dokumentach uwagę: „Poprosić o informacje o dotychczasowych wpłatach i wypłatach, aby przekonać się, kiedy i ile wpłacał oraz w jakich okresach pobierał i wydawał pieniądze”. Ostatni z dokumentów nosił dość świeżą datę, był to odpis decyzji Działu Personalne- go Głównego Instytutu, na mocy której, Svetislav (a nie Svetoslav!) Hrabak, dotychczas za- trudniony w tej instytucji i zaszeregowany do siedemnastej grupy siatki płac, z pensją w wysokości trzydzieści sześć tysięcy starych dinarów na podstawie decyzji naczelnika, w oparciu o dziesięć zacytowanych przepisów organów Republiki i ogólnopaństwowych, zo- staje przeniesiony do następnej, szesnastej grupy, z pensją wyższą o dwa tysiące, z ważnością od pierwszego stycznia bieżącego roku. W obszernej motywacji, która zajęła pół kartki, scha- rakteryzowano dotychczasowy przebieg pracy Hrabaka, a dokument opatrzono pieczęcią in- stytutu, podpisem naczelnika i akceptacją Dyrektora Naczelnego, Pleciasza. Naczelnik Działu Personalnego oczywiście nie był głupcem. Dopilnował, aby Hraba- kowi nie dać ani grosza więcej, niż mu się prawnie należy, a włączając w całą sprawę Dy- rektora Naczelnego zabezpieczył się przed ewentualnymi zarzutami. Wiedział, że ten doku- ment wejdzie do tajnych akt i jeszcze tego samego dnia znajdzie się na biurku szefa Kaesu. Był więc ostrożny. VIII Pierwszą datą w „Dzienniku” był 22 września. Zanotowano pod nią: ,.Sveta Hrabak przyszedł do pracy punktualnie, jak zwykle za dziesięć siódma. Przy- witał się w drzwiach z portierem Arsovskim i zapytał, co nowego. Kiedy tamten mu odpo- wiedział, że o niczym nie wie, że nie słuchał radia i nie czytał gazet, Hrabak rzucił następne pytanie: «A w budynku wszystko w porządku?», na co portier odparł, że tak i że byłby szczę- śliwy, gdyby mógł to powiedzieć o swoim domu. Jest dopiero połowa miesiąca, a on już przejadł pensję i nie wie, skąd by tu pożyczyć pieniędzy. «Łatwo wam, majstrom - powie- dział. - Zawsze możecie znaleźć jakąś fuchę». Ale Hrabak udał, że nie dosłyszał lub nie zro- zumiał aluzji. «Pracują?» - spytał Arsovskiego wskazując piwnicę. «Pracują, ale coś bardzo wolno. Jeśli tak dalej pójdzie, nawet za rok nie skończą». «To i lepiej - zawyrokował Hrabak. - Mają czas. Z fundamentami nie ma żartów». Zszedł potem do piwnicy, gdzie znajduje się jego warsztat, włożył ubranie robocze i wziął torbę z narzędziami. Nie można go było śledzić cały czas, ponieważ siatka obserwato- rów nie jest jeszcze wystarczająco rozbudowana. Z obserwacji własnych i na podstawie dziennika prac, który Hrabak ma obowiązek prowadzić, wynika, że jeszcze przed południem naprawił trzy krany w WC i umywalniach na pierwszym piętrze, dwa zamki patentowe w magazynie w piwnicy, dorobił dwa klucze, o które prosiły go sprzątaczki z trzeciego i siódmego piętra (nr 37 i 76), i sprawdził kaloryfery w dziesięciu pokojach na parterze przy- gotowując je do sezonu ogrzewczego. Przedsiębiorstwu, które wykonuje roboty przy funda- mentach budynku, udzielał kilkakrotnie informacji o położeniu przewodów kanalizacyjnych i wodociągowych, ponieważ gmach podczas wojny był poważnie uszkodzony w wyniku bombardowań, a nie prowadzono porządnej dokumentacji napraw wykonanych bezpośrednio po wyzwoleniu. Opuścił budynek o drugiej piętnaście, umywszy się przedtem i przebrawszy w piwnicy. W drzwiach pożegnał się z portierem. «Do widzenia, Kirczo, gdyby ci był pilnie potrzebny albo gdyby się coś stało, jestem w domu». Poszedł do rogu ulicy Neinanci i tu wsiadł w autobus jadący do «Mostaru». Dalej nie był śledzony przez niżej podpisanego ob- serwatora, zgodnie z otrzymanymi instrukcjami”. VP/oaz Pod tą samą datą, ale na innej maszynie, raport jeszcze jednego wywiadowcy: „Hrabak znowu zaszedł do sekretarki Dyrektora Naczelnego sprawdzić, czy centralne ogrzewanie działa. Opukał wszystkie kaloryfery, ale ponieważ dyrektor siedział cały czas w gabinecie, sekretarka nie mogła mu pozwolić tam wejść. Powiedziała, żeby skontrolował to po południu albo jutro rano, zanim przyjdzie dyrektor. Hrabak zatrzymał się trochę w jej po- koju, nawet spoczął na chwilę, a potem poszedł do swojej roboty. Zauważono, że kilkakrotnie schodził do suteren zobaczyć, jak idzie praca, a później, w rozmowie z dwoma majstrami, których zaprosił do swego warsztatu na kawę, wyrażał się krytycznie o planach przeprowadzenia całkowitej przebudowy budynku, jak również o innych naszych reformach. «Dużo się u nas zmienia! Dwa lata temu też coś kopali, ale niezbyt głę- boko i gdzie indziej, a teraz jakby wiercili szyb. Pewnego dnia cały budynek może nam się zwalić na głowę. Ale nie ma sensu nawet o tym mówić, nikt mnie nie prosi o radę i nie chce słuchać». Interesował się, skąd są majstrowie i jak liczne mają rodziny, a kiedy mu powie- dzieli, że robią to, co im kazano, a cała reszta ich nie obchodzi, że to nie ich sprawa, zgodził się z nimi mówiąc: «Pilnujcie własnej skóry, to najmądrzejsze, co możecie zrobić!», i tak krytycznie nastrojony poszedł szerzyć niezadowolenie wśród innych pracowników instytutu, z którymi się tego dnia spotkał”. CMF/av Wreszcie i trzecia notatka z tego dnia: „Hrabak wrócił do domu dokładnie o drugiej trzydzieści pięć po dwukrotnej przesiad- ce i dwukrotnym czekaniu po osiem minut. Minął furtkę i podwórze i nie zatrzymując się wszedł prosto do kuchni odepchnąwszy nogą psa, który biegł za nim. Zjadł obiad, potem się zdrzemnął, na podwórze wyszedł dopiero około piątej i zaczął karmić gołębie okruchami chleba. Siadały mu na rękach i ramionach. Następnie wszedł do szopy, która służy mu jako warsztat. Było słychać kucie i piłowanie, koło wpół do szóstej przyłączył się do niego gospo- darz, Aca Dimić, włożył niebieski fartuch i zabrał się do roboty. Z daleka nie udało się usły- szeć rozmowy, zwłaszcza w hałasie, jaki docierał z szopy. Żona Hrabaka wyniosła im na po- dwórze kawę, wypili ją siedząc na ławce i zjedli parę moreli zerwanych z gałęzi wiszącej nad ich głową. Potem znowu przez pewien czas pracowali. Hrabak pierwszy przerwał robotę i wszedł do domu, prawdopodobnie umyć się i przebrać, bo po chwili ukazał się w czystej koszuli i odświętnym ubraniu, gotów do wyjścia. Wziął z warsztatu dużą paczkę owiniętą w gazetę i przewiązaną sznurkiem. Koło «Mostaru» wsiadł do autobusu 39 jadącego w stronę Dedinja. Wysiadł na skrzyżowaniu koło szpitala na Dedinju i tutaj, chociaż staraliśmy się nie stracić go z oczu, zniknął. Zauważyliśmy go znowu pół godziny później, na tym samym przy- stanku, kiedy czekał na autobus powrotny. Nie miał paczki, którą widocznie gdzieś zostawił. Pojechał aż do «Mostaru», choć dwa przystanki wcześniej miał bliżej do domu, przeszedł przez jezdnię i wszedł do gospody. Robotnicy i urzędnicy z drugiej zmiany w sąsiednim bro- warze siedzieli na dworze pod drzewem, ale przy stolikach były jeszcze miejsca. Hrabak za- trzymał się w gospodzie. Znaleźliśmy go w mrocznym, jeszcze nie oświetlonym pomieszcze- niu, w prawym kącie. Pił piwo przyniesione z bufetu. Było ciepło, parno, w autobusie pano- wał tłok, pewnie się spocił. Żeby ugasić pragnienie, wychylił kufel jednym haustem. Kelner podszedł do niego i zatrzymał się przy stoliku. Hrabak widocznie często tu zachodzi i dobrze go znają. Rozmawiali, ale dolatywały do nas tylko pojedyncze, oderwane słowa. «Ech, mój imienniku... - powiedział Hrabak, stuknął kuflem o stół i dlatego nie dosłyszeliśmy paru słów. - Nie ma co mówić do głuchego i radzić szalonemu. Nikogo nie interesuje, co myślę, nikt nie chce mnie słuchać». Kelner odszedł do innych gości, Hrabak wypił piwo, ale pozostał w gospodzie, gdzie oprócz niego i nas nie było nikogo. Spoglądał przy tym stale ku drzwiom, jakby na kogoś czekał. Koło siódmej wszedł jakiś człowiek, najwyraźniej nie znający lokalu, w którym praw- dopodobnie nigdy przedtem nie był. Kiedy jego oczy przywykły do mroku, zauważył Hraba- ka, który przywołał go gestem ręki. Usiadł i zamówił piwo, Hrabak wziął jeszcze jedno. Męż- czyzna miał wygląd człowieka miastowego, ale był trochę zaniedbany. Spodnie nie wypraso- wane i wystrzępione u dołu, buty schodzone, kapelusz z oklapniętym rondem i wytłuszczony nad czołem. Szpakowaty, twarz obrzmiała, cera niezdrowa, jakby długo siedział w więzieniu. Mniej więcej w wieku Hrabaka, ale słabej budowy, gorzej się trzymał. Nie wyglądał na rze- mieślnika, lecz na niższego urzędnika księgowości, byłego handlowca, drobnego kupca, obecnie może pośrednika. Pochylili się ku sobie, Hrabak mówił szeptem, mężczyzna słuchał i od czasu do czasu potakująco kiwał głową. Potem odsunęli kufle, a Hrabak wyjął z kieszeni dużą kartkę papieru i rozpostarł ją na stole. Oglądali ją uważnie wodząc po niej palcami. W danych warunkach, pomimo wszelkich starań, nie można było dosłyszeć, co mówią. «Prawda, właśnie tak, jak pan mówi - rzekł w pewnej chwili głośniej mężczyzna. - To w każdym razie niebezpieczne». Ostrożnie, jakby mieli do czynienia z materiałem wybucho- wym, złożyli plan i Hrabak schował go do kieszeni. Pierwszy podniósł się nieznajomy, wy- szedł głównymi drzwiami i skierował się w lewo, w dół ulicy. Obserwowano go. Wsiadł do autobusu i pojechał do centrum. Dotychczas nie został zidentyfikowany i nie dysponujemy jego adresem, ale przypuszcza się, że jedno i drugie zo- stanie ustalone jeszcze dzisiaj, a sprawozdanie dołączy się do akt. Hrabak podniósł się po dziesięciu minutach i poszedł prosto do domu. Do dziesiątej oglądał telewizję. Następnie zga- sił światło, po czym wstrzymano śledzenie go w oczekiwaniu dalszych instrukcji”. MBM/acf IX Czerwony ołówek szefa przeszedł przez te zapiski zostawiając w wielu miejscach krwawy ślad, a na marginesach nowe instrukcje. Dotyczyły one przede wszystkim paczki, którą Hrabak wczoraj podczas swego tajemniczego spaceru po Dedinju gdzieś zaniósł. Pożą- dane jest zdobycie informacji, co w niej było, komu została przekazana, kim jest człowiek, z którym Hrabak spotkał się w „Mostarze”, i - najważniejsza sprawa - co przedstawia plan, który tak uważnie oglądali. Niektóre z wymienionych zadań zostały wykonane tego samego dnia, ale, jak się oka- zało, jeszcze bardziej Skomplikowały tę i tak nad wszelkie oczekiwania zagmatwaną sprawę. We względnie krótkim terminie organom śledczym udało się zidentyfikować wczorajszego towarzystwa Hrabaka z gospody. Odkryto wpierw, gdzie mieszka, a potem, jak się nazywa. Reszta była rzeczą prostą - mówiąc językiem Kaesu i gazetowych sprawozdań z meczów sza- chowych - „sprawą techniki”, tym bardziej że ów mężczyzna od dawna był znany organom spraw wewnętrznych i miał w archiwach kryminalnych bogatą kartotekę, którą po prostu do- łączono do akt Hrabaka, co sprawiło, że stały się jeszcze grubsze i nabrały większej wagi. Nazywa się Milutin Pecelj. Urodzony w okolicach Gliny. Ma niepełne średnie wy- kształcenie. Przed wojną przez jakiś czas był sierżantem żandarmerii, potem został zwolnio- ny, a nawet aresztowany za przyjmowanie łapówek i nadużywanie stanowiska służbowego (zgwałcenie żony jednego z więźniów). Po wyjściu z więzienia (półtora roku, nie licząc zwol- nienia warunkowego przed upływem wyroku za dobre sprawowanie i współpracę z władzami więzienia) zajmował się różnymi, przeważnie podejrzanymi sprawami: był sprzedawcą losów na loterię, ajentem podejrzanego towarzystwa ubezpieczeniowego dla drobnych sklepikarzy, agitatorem małej, skrajnie prawicowej partii politycznej, finansowanej przez ambitnego fa- brykanta i posiadacza ziemskiego z Wojwodiny, i wreszcie, ponieważ partia przegrała w wyborach, magazynierem i zaopatrzeniowcem w „Igejocie”, gdzie Hrabak był wówczas dozorcą. W budynku tej instytucji, mieści się dzisiaj Główny Instytut Spraw Ogólnych. Gi- nach, jak wiadomo, zbombardowano z początkiem wojny i dwie albo trzy bomby poważnie go uszkodziły. Hrabak przeniósł się wtedy do domu, w którym mieszka obecnie i który mu jako tymczasowe schronienie zaproponował jego właściciel, Aca Dimić, majster Hrabaka, kolega i przyjaciel jeszcze z czasów, kiedy obaj pracowali jako instalatorzy w Zarządzie Wo- dociągów Miejskich. Pecelj jednak i w czasie wojny pracował w „Igejocie”, którą to instytu- cję przejęły władze okupacyjne, i nawiązawszy kontakt z dowództwem niemieckim skupował dla nich bydło i artykuły żywnościowe. Ponieważ udało mu się zdobyć coś ze skonfiskowa- nych majątków żydowskich i także dlatego, że kombinował na czarnym rynku, szybko się wzbogacił i stał się osobistością w życiu okupowanej stolicy. Usiłował zbiec tuż przed wy- zwoleniem, ale złapano go na granicy i sprowadzono w kajdankach. Dostał wyrok - dziesięć lat i konfiskatę całego majątku, ale ponieważ w więzieniu znowu współpracował z władzami, został wypuszczony przed terminem, a potem, jako zwolniony warunkowo, od czasu do czasu wyświadczał przysługi służbie bezpieczeństwa. Od tamtej pory zajmuje się handlem starymi meblami, kupuje je za niewielkie sumy po wsiach i miasteczkach Wojwoefey, a sprzedaje drogo bogatym belgradczykom i pracownikom niektórych placówek zagranicznych. Jest ka- walerem, bezdzietnym, większą część swojego mieszkania (Nebojey 14/11) wynajął za wyso- kie komorne. Powinny z nim porozmawiać organa bezpieczeństwa, ponieważ i tak utrzymują z nim kontakt, ale ostrożnie i drogą okrężną, nie zdradzając przedmiotu naszych faktycznych zainteresowań, jako że Pecelj równocześnie związany jest z przedstawicielami Cerkwi, z kręgami reakcyjnymi przegranej burżuazji, zmuszonej sprzedawać wartościowe przedmioty, a wreszcie z kilkoma ambasadami, którym sprzedaje antyki podejrzanego pochodzenia i problematycznej wartości, a prawdopodobnie na ich żądanie także informacje, zwłaszcza o nastrojach wśród ludzi z wyższych kręgów stolicy, styka się bowiem z nimi przy okazji swoich interesów handlowych. Od zaufanej osoby, zobowiązanej do obserwowania placówek zagranicznych, otrzy- mano dane i uzupełniono nimi raporty dwóch wywiadowców, którzy tak niefortunnie śledzili Hrabaka podczas jego tajemnej wycieczki na Dedinje. Okazało się, że tego właśnie dnia jakiś nieznany człowiek - o podobnym rysopisie i w czasie pokrywającym się z chwilowym znik- nięciem Hrabaka z pola widzenia jego aniołów stróżów - odwiedził radcę jednej z obcych placówek, ze zrozumiałych względów w raporcie oznaczonej konspiracyjnie szyfrem „V”. Przyjął go w przedpokoju osobiście radca M. i natychmiast wziął z jego rąk paczkę zawiniętą w zwykłą gazetę i przewiązaną sznurkiem, następnie odprowadził wymienionego mężczyznę przez ogródek aż do bramy, wiodąc z nim po drodze rozmowę, która niestety nie mogła być kontrolowana. Nie dało się też zbadać, co zawierała paczka, bo pan M. wróciwszy do domu zaraz zamknął ją w metalowym sejfie, do którego klucz i hasło posiada tylko on. Na razie tyle. Dołączono także kilka nowych fotografii, przeważnie przedstawiających nieznanych ludzi, prawdopodobnie bliższych lub dalszych krewnych Hrabaka. Na jednej, powiększonej, pożółkłej i wyblakłej od długiego wiszenia na ścianie, jest duży namiot cyrkowy. Nad jego wejściem, ozdobionym chorągiewkami i kolorowymi wstążkami, znajduje się duży napis „Odeon”, umieszczony między aniołkiem i syreną. Na ławeczce przed wejściem siedzi kilku wąsatych mężczyzn ubranych w staromodne trykoty cyrkowe, przypominające więzienne pasiaki, a między nimi dwie kobiety w kapeluszach z ogromnymi rondami i w długich suk- niach. Przed nimi na ziemi klown, w kostiumie i uszminkowany, jakby za chwilę miał wystą- pić przed publicznością, obejmujący małpkę w dżokejce i bryczesach. Obok - z lewej i prawej strony - chłopczyk w trykocie cyrkowca i dziewczynka w krynolinie. Druga fotografia była podobna: wiedeńskie Wesołe Miasteczko, tak zwany Prater, z wielką karuzelą w głębi, dia- belskim młynem, namiotem cyrkowym i strzelnicą na pierwszym planie. Za ladą z desek w cieniu namiotów można dostrzec dwie osoby, które trudno rozpoznać. Na trzeciej fotogra- fii, jarmarcznie podmalowanej, dumnie wypinał pierś mężczyzna z wąsikami, w zagranicznym, pewnie austriackim mundurze z czasów pierwszej wojny. Na ostatniej - młody chłopak w mundurze marynarza, przypuszczalnie starszy syn Hrabaka podczas odby- wania obowiązkowej służby wojskowej. Z notatek dostarczonych tego dnia dowiadujemy się, że przed południem, podczas gdy Hrabak był w pracy, na jego podwórko wtargnęła grupa robotników przedsiębiorstwa kanali- zacji miejskiej i wyjaśniła gospodarzowi, Acy Dimiciowi, że polecono im rozkopać podwórze i doprowadzić rury, ponieważ na wiosnę na wolnym terenie za jego domkiem będzie się bu- dować duży budynek mieszkalny. Nie spodobało się to staremu Dimiciowi, zwłaszcza że wzięli się do roboty teraz, jesienią, kiedy zaczynają się deszcze, które zmienią w kałużę całe podwórko, lecz nic nie zrobił, żeby im przeszkodzić, nie zażądał nawet okazania odpowied- nich papierów. Pochylony, mamrocząc coś pod nosem, wrócił do domu, ale żona Hrabaka, Erzsika, pełna dobrej woli, szła za przystojnym robotnikiem wskazując mu, gdzie są przewo- dy kanalizacyjne, żeby ich nie uszkodzili. Przez ten czas jeden z robotników podgrzewa! w kuchni Hrabaków czerwoną farbę olejną, którą na ścianach i płocie oznaczyć miano kieru- nek przyszłych przewodów. I podczas gdy jego koledzy na dworze zagadywali gospodynię, maleńkim ukrytym aparatem fotografował w kuchni i w pokoju wszystko, co wydawało mu się ciekawe i ważne dla śledztwa, głównie stare zdjęcia rodzinne, oprawione w ramki, co w gruncie rzeczy nie było zbyt ciężką pracą, jeśli się weźmie pod uwagę ciasnotę pomiesz- czeń i ubóstwo mebli. X Hrabak w ciągu tych dni jeszcze raz usiłował dotrzeć do Dyrektora Naczelnego. Wypił w bufecie parę kieliszków, szybko, jeden za drugim, prawdopodobnie dla dodania sobie od- wagi, po czym wjechał windą na górę i nie pytając sekretarki o pozwolenie ruszył prosto ku obitym skórą drzwiom. Sekretarka błyskawicznie zerwała się z miejsca, ale zanim zdążyła obejść biurko, Hrabak już chwycił za klamkę i na pewno byłby wszedł, gdyby nie wyrósł przed nim znienacka naczelnik Działu Personalnego, który właśnie wychodził od dyrektora. Wyjaśnił Hrabakowi, że towarzysz Pleoiasz jest zajęty i teraz nie może go przyjąć, a następnie, ująwszy go lekko pod rękę, zaprowadził do swego gabinetu i poprosił o naprawienie wieszaka ściennego. Praca została wykonana w ciągu zaledwie paru minut, ale ponieważ przyniesiono z bufetu kawę, którą naczelnik uprzejmie zamówił także dla Hrabaka, zapytał go więc, niby mimochodem i bez specjalnego zainteresowania: - A czego, towarzyszu Hrabak, chcecie od Dyrektora Naczelnego? Wiecie, że jest przeciążony odpowiedzialną, poważną pracą? Może ja mógłbym wam pomóc, jeżeli rzecz będzie w granicach moich możliwości. Dziękuję, towarzyszu naczelniku, naprawdę nie trzeba, żebyście się fatygowali - od- parł Hrabak bez najmniejszego zmieszania, bynajmniej nie zaskoczony pytaniem. - To nie ma nic wspólnego z waszą pracą i nie jesteście w stanie mi pomóc. - Może coś w związku z przegrupowaniem? Zdaje mi się, żeście parę dni temu zostali przeszeregowani, że dostaliście podwyżkę, i to prawie za cały rok wstecz? - Tak jest, towarzyszu naczelniku. Przy poprzednich awansach zapomniano o mnie. Zresztą pracownicy z moimi kwalifikacjami w innych pokrewnych instytucjach mają o wiele większe pensje, a moja, wyłączając sprzątaczki, jeszcze teraz jest najniższa w całym instytu- cie. - Znaczy, nie jesteście całkiem zadowoleni. Powinniście byli złożyć zażalenie, a i te- raz macie jeszcze czas. Może jeszcze dałoby się coś dla was zrobić. Je żeli o to wam chodziło lub chcieliście prosić o pracę dla żony, u nas lub w jakiejś innej instytucji, gotów jestem sam wam pomóc i w razie potrzeby przy sprzyjającej okazji porozmawiać z samym Dyrektorem Naczelnym. - Dziękuję, towarzyszu naczelniku. Żona była zmuszona zrezygnować z pracy z powodu dziecka, a teraz też nie mogłaby się jej podjąć. To, o czym chciałem rozmawiać z towarzyszem dyrektorem, bar dziej dotyczy jego niż mnie i, jeżeli pozwolicie, wolałbym się zwrócić z tym do niego osobiście. - A więc chyba jakaś skarga, chcieliście załatwić sprawę dyskretnie - spróbował na- czelnik jeszcze raz, ale ponieważ i na to pytanie nie otrzymał odpowiedzi, zrezygnował z dalszego badania. Wolał przedwcześnie nie wywierać nacisku, żeby Hrabak nie domyślił się, czego chcą się od niego dowiedzieć. Bał się bowiem, że może w ten sposób zaprzepaścić całe śledztwo. Dlatego na razie na tym zakończył rozmowę. Nie stwierdzono, czy Hrabak tymczasem usiłował nawiązać kontakt z kimś innym z kierownictwa, na przykład z zastępcami Dyrektora Naczelnego, ale gdyby nawet próbował, niewiele by mu to pomogło. Wiedziano, że znajduje się pod obserwacją Kaesu, i nawet se- kretarki zastępców Naczelnego wystrzegały się kontaktów z majstrem, żeby nie musieć pisać sprawozdań i tłumaczyć się z prywatnych rozmów. Zauważono jednak, że od pewnego czasu mniej poświęca się swojej normalnej pracy i wykonuje ją niechętnie, jest ponury i milczący, zaniedbuje górne piętra. Przeważnie siedział w warsztacie i co dzień kilkakrotnie zachodził do robotników, którzy przekopywali sutereny, interesował się przebiegiem prac, kierunkiem i tempem działania świdrów, którymi wiercono betonowe ściany i skałę pod budynkiem. Wywiadowca podpisujący się szyfrem BMB uważał za konieczne niejeden raz zwró- cić uwagę w swoich raportach na te właśnie wizyty Hrabaka i nieuzasadnione długie rozmo- wy. Może ma powody, żeby wstrzymywać te prace i przeszkadzać, a może tutaj, w suterenie, założył w swoim czasie przewody aparatów podsłuchowych i boi się, że zostanie zdemasko- wany, albo ma zamiar założyć je teraz, na rzecz obcego wywiadu, żeby rozprzestrzenić swoje macki na bogato rozbudowane przewody urządzeń wentylacyjnych i poczty pneumatycznej. Należałoby przeto wzmocnić nad nim kontrolę i zaangażować grupę specjalnych techników, która dokonałaby szczegółowego przeglądu wszystkich pomieszczeń piwnicznych. Ale szef Kaesu uważał, że byłaby to tylko strata czasu i niepotrzebne nadużywanie cennej aparatury. Jego zdaniem należało w dalszym ciągu obserwować przede wszystkim wędrówki Hrabaka po górnych piętrach instytutu i w jeszcze większym stopniu zająć się jego działalnością poza budynkiem oraz kontaktami z podejrzanymi ludźmi: obcokrajowcami, rodzimym elementem reakcyjnym, a nawet z emigracją polityczną. Dlatego też na raporcie zaufanego człowieka zrobił następującą uwagę: „A z kim ma rozmawiać, jeśli nie z robotnikami, którzy są z jego środowiska?! Zwłaszcza w obecnej sytuacji, kiedy wszyscy go unikają. Przecież jego warsztat jest w piwnicy i tam znajduje się większa część obiektów, za których utrzymanie i właściwe funkcjonowanie jest przede wszystkim odpowiedzialny: kotłownia centralnego ogrzewania, rury z zimną i ciepłą wodą, kanalizacja, klimatyzacja i temu podobne urządzenia. Byłoby najlepiej, gdyby w ogóle nie wychodził z piwnicy i nie spacerował po schodach i korytarzach instytutu”. XI Poczta, jaką Hrabak otrzymywał, nie była obfita, wszystkiego kilka przesyłek w ciągu pięciu dni. Ale i to miało znaczenie dla śledztwa, w którym oczywiście poświęcono tej kore- spondencji należytą uwagę. Wpierw nadeszła, adresowana na instytut, a nie na jego mieszkanie, kartka pocztowa napisana niewprawną, drżącą ręką: „Drogi Sveto, przyjdź u mnie zaraz. Mnie ty pilnie po- trzebny. Twoja Marga” czy jakieś podobne imię. Kartka była pognieciona i wymazana, nawet pomadką do ust, jakby długo noszono ją w torebce przed wrzuceniem do skrzynki pocztowej, a na znaczku odciśnięty był stempel Poczty Głównej w Belgradzie z datą poprzedniego dnia. Nie było adresu nadawcy, a imię Marga nie zostało dotychczas zarejestrowane w aktach Hra- baka. Nawet gołym okiem można było dostrzec na kartce odciski palców osoby, która ją wrzuciła do skrzynki, albo listonosza, który ją przyniósł. Została przesłana do zbadania spe- cjalistom, a grafolog, gdy tylko ją zobaczył, bez najmniejszego wahania stwierdził, że pisała ją raka kobieca. Najciekawsza była opinia językoznawców, którzy na fotokopii podkreślili ołówkiem słowo „mnie” i drugie zdanie. Uważali, że błędy składniowe nie wynikają z braku wykształcenia albo słabej umiejętności pisania osoby, która jest autorką kartki. To są germa- nizmy, typowe błędy, jakie popełniają ludzie, zwłaszcza pochodzenia niemieckiego, słabo władający naszym językiem. Nazajutrz rano główny portier, Kiril Arsovski, kiedy Hrabak przyszedł do pracy, wręczył mu kartkę. Obserwowano go przy tym z dwóch stron - Arsovski z przodu, a jeden z pracowników Kaesu z boku przez okienko portierni, udając interesanta, który właśnie przyszedł do instytutu. Ich wypowiedzi były zgodne: Hrabak spojrzał na kartkę, zdenerwował się. zaczerwienił i szybko schował ją do kieszeni. - Od kogo to? - zapytał Arsovski, ale Hrabak wykręcił się od odpowiedzi mówiąc, że się spieszy, i zbiegł po schodach. Gdy był zajęty na piętrze, przeszukano jego płaszcz w warsztacie, ale kartki nie znaleziono. Na pewno schował ją albo zniszczył. Na domowy adres przysłano mu tylko wrześniowy numer miesięcznika technicznego, przeznaczonego wyłącznie dla wysoko kwalifikowanych fachowców, głównie inżynierów, specjalistów w zakresie elektroniki i telekomunikacji. Potem na nazwisko córki, Ivany, nade- szło parę widokówek z Mediolanu, Paryża, Hawru, Buenos Aires, Montevideo i Sao Paulo, prawdopodobnie pocztówki wysyłano z kolejnych etapów podróży. Wszystkie o jednakowo krótkiej treści: „Serdeczne pozdrowienia”, i podpisany Brale lub Sasza, Zaledwie dziesięcio- letnia dziewczynka nie mogła mieć chłopca w tamtych krajach, widokówki były więc prze- znaczone dla Hrabaka, ale ani specjalne badania techniczne, ani komputery, które je skontro- lowały, nie znalazły tajnego zapisu czy zaszyfrowanej treści. Tymczasem szczegółowa rewizja warsztatu Hrabaka w piwnicy instytutu dostarczyła mnóstwo interesujących materiałów i dała tak sensacyjne wyniki, że nawet szef Kaesu, cho- ciaż profesjonalnie wyzuty z iluzji w swoich sądach o ludziach i przyzwyczajony do dużych niespodzianek i doniosłych odkryć, nie mógł się powstrzymać, żeby nie wrzasnąć jak dziecko i nie podskoczyć na krześle. W jednej z szuflad Hrabaka znaleziono na przykład plany bu- dynku Głównego Instytutu i schemat wszystkich instalacji jeszcze z czasów, kiedy budowano ten gmach dla „Igejotu”, a na nich naniesione czerwonym ołówkiem, najprawdopodobniej ręką Hrabaka, wszystkie późniejsze zmiany. Między innymi koncentrycznie ułożonymi koła- mi zaznaczono - z niejasnej przyczyny i w nieznanym celu - dwa miejsca w piwnicy. W tej samej szu- fladzie odkryto także spis wyższych urzędników instytutu, z Dyrektorem Naczelnym, towa- rzyszem Pleciaszem włącznie - przy każdym nazwisku umieszczona była jakaś li tera; te litery to prawdopodobnie szyfr, do którego klucz zna tylko Hrabak. Najczęściej występowały: 1, n, m, k, obok zaś cyfry arabskie od jednego do dziesięciu albo ptaszki, jakie zwykle stawiają urzędnicy przy tak zwa- nym „odfajkowywaniu”. Fotokopię tego spisu również dołączono do akt Hrabaka, z tym, że jeden egzemplarz posłano do pracowni analitycznej, aby z pomocą komputerów spróbowali tam odczytać ten szyfr. Wśród narzędzi, młotków, obcęgów, kluczy i nakrętek znaleziono wepchnięte byle jak dwie kartki, podobne do tej, jaką Hrabak otrzymał przed dwoma dniami. Jedna była wysłana przed trzema miesiącami, druga ponad pól roku temu, obydwie podpisane imieniem Marga (raz z dodatkiem „twoja” drugi - „zawsze twoja”), i prawie tej samej treści: „Przyjdź jutro, to pilne. Mnie znowu ty potrzebny”. W szufladach i skrzyniach znaleziono dużą ilość nie zaksięgowanego materiału, można by powiedzieć, latami zbieranego na śmiet- niku: a więc stare przewody elektryczne, sztabki żelaza, sporo cienkich metalowych rurek nieznanego pochodzenia i o niewiadomym przeznaczeniu, metalowe kule, prawdopodobnie zdjęte z jakiegoś starego ogrodzenia, ale nadające się jeszcze do zrobienia z nich bomby. Naj- bardziej jednak interesujące i zagadkowe były szkice jakiegoś bardzo skomplikowanego mo- toru, projektowanego przez dłuższy czas w różnych okresach, jak można by sądzić na pod- stawie poprawek nanoszonych na pierwotny rysunek ołówkiem innego koloru. Szkic znale- ziono w tajnej skrytce w ścianie, właściwie w większym wgłębieniu przeznaczonym na roz- gałęzienia przewodów elektrycznych wysokiego napięcia, nad którymi umieszczono tablicę ostrzegawczą z trupią czaszką i skrzyżowanymi piszczelami. W tej skrytce znaleziono meta- lowe urządzenie. Jego części, wykonane z metalowych rurek i prętów, odpowiadały tajemni- czemu planowi, który przechowywano w skrytce. Znajomość techniki zarówno szefa Kaesu, jak i jego współpracowników nie pozwoliła im odgadnąć, co przedstawia to urządzenie i jakiemu celowi może służyć. Wyglądało to na prototyp jakiejś rakiety albo bomby, którą wystarczy napełnić materiałem wybuchowym, żeby była gotowa do użycia. Największą niespodziankę sprawiła jednak umieszczona w tej samej skrytce prawie kompletna radiostacja nadawczo-odbiorcza z zakresem fal średnich. Był to model przestarza- ły, z czasów przedwojennych albo wojennych, o przeznaczeniu wojskowym lub wywiadow- czym. Po wykonaniu minimalnych poprawek i wymianie zużytych lamp radiostacja nadawa- łaby się do użytku. Dwaj technicy współpracujący z Kaesem, kiedy wieczorem przeprowa- dzili rewizję w warsztacie Hrabaka, w pierwszej chwili nie mogli ukryć zaskoczenia. Wezwali jednego z kolegów, który wraz z innymi w tym czasie ubezpieczał główne wejście, a ten, uznając od- krycie za niezwykle ważne, zawiadomił telefonicznie zastępcę szefa. Zastępca szefa natych- miast przyjechał osobiście zbadać sprawę. Po półgodzinie w ciasnym i brudnym warsztacie Hrabaka zebrał się prawie cały per- sonel Kaesu i przy słabym świetle latarek - żeby uniknąć zapalenia mocnej żarówki zwisają- cej z sufitu - kontynuowano rewizję. Wyglądało to na spotkanie prawdziwych włamywaczy albo na konspiracyjne zebranie. Zastępca szefa i jego współpracownicy ostrożnie - w gumowych rękawiczkach, aby na niczym nie zostawić odcisków palców - wertowali plany budynku, spisy wyższych urzędników instytutu, szkic tajemniczej maszyny, oglądali jej do- mniemany prototyp, ale najdłużej zabawili przy radiostacji, którą wyjęli ze schowka i postawili na stole, jakby zaraz mieli rozpocząć nadawanie. Zastępca był wyraźnie zaskoczo- ny. Nie spodziewał się tego i nie mógł ukryć zdumienia. - Patrzcie no! - dziwił się. - Kto by się tego po naszym majstrze spodziewał? Nawet dla niego, pracownika resortu, tego było już za wiele. Wszystko sfotografowano jeszcze tego samego wieczoru. Z radiostacji, żeby w dyskretny sposób uczynić ją niezdatną do użytku, wyjęto kilka niezbędnych części i wsadzono ją z powrotem do drewnianej skrzynki, którą wraz z innymi rzeczami umieszczo- no w skrytce. Doprowadzono cały warsztat do pierwotnego stanu - Hrabak nie powinien za- uważyć, że czegokolwiek dotykano - a nazajutrz przesłano zdjęcia maszyny i fotokopię jej planu do Wojskowego Zakładu Pirotechniki celem dokonania szybkiej ekspertyzy, części radiostacji przekazano do Instytutu Radiokomunikacji. XII Podczas rewizji w szopie Hrabaka przy jego domu zdarzył się poważny i bardzo nie- miły wypadek, który omal nie spowodował zdemaskowania i udaremnię* śledztwa. Dwaj najęci włamywacze, skądinąd dobrze znani milicji kryminalnej, mieli za zadanie niezauważalnie naruszyć cienką ściankę szopy Hrabaka i przeprowadzić rewizję wewnątrz, aby stwierdzić, czym on się tu zajmuje i co przed kilkoma dniami zaniósł radcy jednej z zagranicznych placówek. Na dzień przed „akcją”, zgodnie z regułami swego rzemiosła, kryminaliści dokładnie obejrzeli teren i otruli wilczura Dimieia, wrzuciwszy przez dziurę w ogrodzeniu kawałek krwawego mięsa zaprawionego trucizną i drobno tłuczonym szkłem. Pies męczył się całą noc, nawet nie wył, a rano Dimić i Hrabak znaleźli go martwego na sa- mym środku podwórza. Był już stary, wyliniały, nie miał zębów, więc pomyśleli, że po prostu zdechł. Wykopali głęboki dół w kącie podwórza i tam go pochowali. Następnej nocy, koło drugiej, włamywacze bez większych trudności weszli do szopy. Na ulicy za rogiem czekał na nich samochód Zakładu Oczyszczania Miasta, pełen milicjan- tów przebranych w odzież roboczą. W środku panował mrok, szopa miała małe okna i nie wpadało do niej nawet światło księżyca. Tamci dwaj posługiwali się specjalną latarką, o wąskim, prawo? laserowym strumieniu światła, by móc fotografować to, co uznają za inte- resujące dla śledztwa. Zadanie nie było łatwe. Dimić pracował w tej szopie od trzydziestu lat i zebrał masę rzeczy, zgromadził cały stos najróżniejszego żelastwa, które mogło mu być po- trzebne do reperacji, w jego specjalności bowiem materiał nie starzeje się i nie psuje, nie wi- dać go z zewnątrz, więc nie przyciąga uwagi. Były tu stare ogromne kaloryfery, rurki o różnym przekroju, ołowiane, cynkowe i stalowe, cieńsze i grubsze metalowe płytki, prysz- nice, wanny, umywalki, pułapki na myszy. I rozmaite narzędzia: kleszcze, heble, pilniki, piły, obcęgi i młotki, mniej więcej to, co można znaleźć w przeciętnie zaopatrzonych warsztatach mechanicznych, a nawet coś więcej - miech kowalski, spawarka, hebel mechaniczny, butla z kwasem solnym, rękawice i okulary ochronne. Znaleziono również pęk starych i nowych kluczy, jeszcze nie obrobionych, a obok wiązkę wytrychów. Na warsztacie leżały rurki meta- lowe, podobne do tych, jakie wykryto u Hrabaka w instytucie, a znaleziono by prawdopodob- nie wiele innych przedmiotów ważnych dla śledztwa, gdyby nie przypadek. Stary Dimić, któ- rego pęcherz nie działał już tak sprawnie, wyszedł na podwórze w momencie, kiedy jeden z włamywaczy w mroku potrącił jakąś metalową rurkę. Upadła na kawałek blachy, zadzwo- niło jak wielki dzwon cerkiewny. Może by Dimić pomyślał, że to kot potrącił coś w jego szo- pie, gdyby przez szpary w deskach nie dostrzegł światła latarki. Majster Dimić, chociaż w podeszłym wieku i chory na astmę, jako były frontowiec nie był tak tchórzliwy, żeby się wycofać w milczeniu, ani tak nierozsądny, żeby natychmiast narobić alarmu i umożliwić włamywaczowi ucieczkę. Ukrył się i podsłuchiwał przez chwilę i już mniej więcej wiedział, co się dzieje w szopie. Cichutko zapukał w okno Hrabaka. W białych kalesonach i podkoszulkach, tak jak zerwali się z łóżek, stali jak upiory na środku podwórza nasłuchując, co się dzieje za cienkimi ściankami szopy. Potem zorientowawszy się, że włamywacze weszli do warsztatu od strony pustego terenu, gdzie wiosną planowano zacząć budowę, wzięli paliki podpierające róże i skierowali się w tę stronę. Na ulicy nie było nikogo, ani przechodniów, ani milicjanta, a ci dwaj, co mieli tu dyżurować na wypadek, gdyby stało się coś nieprzewi- dzianego, wiedząc, że do przeprowadzenia włamania zaangażowano biegłych fachowców, z którymi nawet policja kryminalna ledwo dawała sobie radę, wycofali się za róg i dołączyli do kolegów w ciężarówce MPO. Dlatego Hrabak i Dimić przedostali się niezauważeni na teren budowy i zaszli na tyły szopy. Szczęściem dla włamywaczy i całej akcji, stary Dimić, przedzierając się w mroku przez pokrzywy, nadepnął na pękniętą metalową obręcz, której uniesiony koniec uderzył go w łydkę. Nie mógł się powstrzymać, aby nie zakląć z bólu, co wprawnemu uchu włamywacza, który właśnie wyjrzał z szopy, by przypatrzeć się w świetle księżyca wybranym przedmiotom, wystarczyło. Drgnął, podniósł głowę i zobaczył dwóch mężczyzn, którzy podchodzili do niego z kijami w rękach. Zapomniawszy, w jakiej roli jest tutaj i ilu milicjantów go osłania, natychmiast, nie ostrzegając nawet kolegi, który był w szopie, umknął w lewo przeskakując ogrodzenie. Hrabak i Dimić weszli do szopy, żeby zobaczyć, jakie straty im wyrządził, i ku wielkiemu zdziwieniu znaleźli tu drugiego włamy- wacza, który spokojnie kontynuował robotę nie spodziewając się, że człowiek, który się do niego zbliża, to już nie jego kumpel. Złapali go, pobili, wywlekli z szopy i ze skrępowanymi rękami przywiązali do drzewa na podwórzu. Przesłuchiwali go tak, jak ich zdaniem robi to milicja, aż do świtu, stosując często bicie w twarz i rzadziej szturchańce w żebra. Rano pierw- sza wyszła na podwórze Milena Oklobdżija, jeszcze senna i nie ubrana, żeby przed pójściem do pracy umyć się przy studni. Przykazali jej wstąpić po drodze na posterunek milicji, zgłosić zajście i poprosić o pomoc. Tymczasem tam dobrze już wiedzieli, co się stało, i nie mogli się doczekać sygnału, aby zacząć działać i ratować to, co jeszcze można uratować. Obawiali się, że złapany złoczyńca pod wpływem bicia wyda współuczestników, tak jak zwykł był czynić, kiedy trafiał w ręce milicji. Na szczęście trzymał się względnie dobrze, a jeśli o mocodawców chodzi, nawet bardzo dobrze. Wzywał tylko jękliwie pomocy, płakał i prosił, żeby go oszczę- dzili, chociaż, jak później powiedział, parę razy był bliski wyznania wszystkiego, ponieważ związany i umęczony jak Chrystus nacierpiał się tym razem więcej niż w całej swojej zło- dziejskiej karierze. Milicjanci, którzy zaraz przyszli na podwórze, zastali swego podopiecznego całego w siniakach i zakrwawionego. Był przywiązany miedzianym drutem do drzewa, a przed nim na ławce siedział stary Dimić. Pilnując go popijał kawę i łyżeczką wyjadał ze słoika miód, którym leczył astmę i kaszel. Poczęstował milicjantów, ale odmówili tłumacząc się pośpie- chem, odwiązali i zabrali ze sobą umęczonego włamywacza, a ten, gdy tylko znalazł się z nimi sam na sam, zaczął kląć i lamentować, aby otrzymać jak najwyższą zapłatę za usługą i doznane obrażenia. Lekarz więzienny zbadał go i założył opatrunki. Ale na tym się nie skończyło. Na po- sterunku znalazł się młody współpracownik rubryki sądowej „Nowości Porannych”, który upatrywał w tym incydencie swoją dziennikarską szansę i z owego wydarzenia stworzył kry- minalną opowieść: oto dwaj majstrowie okazali się bohaterami, uratowali mieszkańców swo- jej dzielnicy przed niebezpieczną bandą włamywaczy, która od dłuższego czasu grasowała w ich stronach. Przysporzyło to śledztwu pewnych kłopotów. Trzeba było przetrzymać w areszcie milicyjnym nieszczęsnego włamywacza, a na dodatek jeszcze tego samego dnia zdjęcie Hrabaka ukazało się w gazetach i razem z artykułem dotarło w aktach na biurko szefa. W ten sposób i on dowiedział się o tej głupiej wpadce, którą podwładni mieli ochotę przemil- czeć. „Idioci!” - napisał ulubionym czerwonym ołówkiem swoją prywatną uwagę na wycin- ku, ale zdarzenie to, oprócz wymienionych kłopotów, wywołało cały szereg następstw zupeł- nie odmiennej natury. Okazało się, że teraz - przynajmniej przez pewien czas - nie będzie się można dowiedzieć, co Hrabak kilka dni temu wyniósł ze swojego warsztatu w owej tajemni- czej paczce, którą przekazał pracownikowi placówki zagranicznej. Ale jeszcze przykrzejszy był fakt, że wieść o ujęciu bandy i rzekomej nocnej pogoni rozniosła się po całej dzielnicy, gdzie Hrabak mieszkał, i po całym Głównym Instytucie Spraw Ogólnych, gdzie był zatrud- niony. Artykuł czytali d komentowali niżsi pracownicy instytutu, portierzy, gońcy, sprzątacz- ka, archiwiści, maszynistki i sekretarki, ci wszyscy, których bardziej interesują takie nowinki niż nudna praca, jaką są zmuszeni wykonywać. Przez kilka dni rozprawiali o wydarzeniu, z którego gorliwy dziennikarz spreparował całą opowieść w emocjonujących odcinkach, a obiecywał przygotować cykl audycji telewizyjnych w sobotnie wieczory, z najpopularniejszymi aktorami, Mija i Czkalją, w rolach Hrabaka i starego Dimicia. O tych właśnie nastrojach w instytucie pisano raporty, a referenci Kaesu przyklejali je i potem na kartki bloku technicznego, wzbogacając „Dziennik” w obszernych już aktach Hrabaka. XIII „Hrabak przyszedł dziś trochę później, dziesięć po siódmej, z plastrem na lewej skro- ni” - donosił portier Arsovski, poinformowany już o zajściu. On i dwaj woźni zauważyli Hra- baka, gdy przeciął ulicę zbliżając się z niezwykłego kierunku. Wyszli na schody przed główną bramę instytutu i poprosili, żeby im wszystko opowiedział. „Już od rana zalatywało od niego rakiją - kontynuował swoje sprawozdanie urażony i zazdrosny Arsovski, który z tytułu swoich obowiązków i tak miał sprawdzać ludzi wchodzących do instytutu. - Skrytykował milicję, że tak wiele czasu poświęca polityce i ruchowi ulicznemu, a niezbyt się przejmuje bandytami i przestępcami, których się namnożyło i którzy stali się tak bezczelni, że w biały dzień wła- mują się do cudzych mieszkań. «Musimy sobie sami z nimi radzić - powiedział - a potem mają nam jeszcze za złe, że w nocy trochę zabawiliśmy się z tym typem, tak jak na to zasłu- żył. Zamiast jego ścigać, jeszcze nam grożą oskarżeniem o samowolne i brutalne nadużycie siły w obronie własnej». Skrywał przy okazji prasę i dziennikarzy, którzy lepiej by zrobili, gdyby zainteresowali się warunkami, w jakich żyje, zamiast z powodu zajścia zmyślać bajki, że nie mają nic wspólnego z całą sprawą. Nieprawda, że ich współmieszkanka Milena Oklob- dżija uczestniczyła w ujęciu włamywacza, jak to napisał dziennikarz, poszła po prostu na po- sterunek zgłosić zajście i wezwać milicjantów, aby złapali złapanego j iż przestępcę. I nieprawda, że chodzi o duży warsztat i poważne szkody, jakie im rzekomo wyrządzono, lecz o zwykłą drewnianą szopę, ruderę, która razem ze znajdującymi się w niej narzędziami nie- wiele jest warta. «Jeśli tak piszą o rzeczach, które mają pod nosem, to co myśleć o ich kore- spondencjach i informacjach z oddalonych terenów? Tamte niełatwo jest Zdaniem Arssovskiego majster miał na myśli artykuły o politycznych, społecznych i gospodarczych osiągnięciach kraju, a także o pracy Głównego Instytutu i o jego najwyżej postawionych osobistościach, o których Hrabak już wcześniej kilkakrotnie wyrażał się kry- tycznie, co zresztą - według Arsoyskiego - doradziło do tego, że został wzięty pod obserwa- cję. Uważając, że wyrok ma Hrabaka wydano już z i że od niego, Arsovskiego, wymaga się w gruncie rzeczy, żeby go jak najbardziej obciążył, zeznał poufnie swemu łącznikowi z Kaesu, że Hrabak udając skromniejszego, niż jest, powiedział, że niepotrzebnie pisze się tyle o tej błahej sprawie. Że byłoby lepiej więcej uwagi poświęcić drobnym kradzieżom, nad- użyciom i sprzeniewierzeniom, które zdarzają się w naszych instytucjach na najwyższym szczeblu. Miał tu na myślą naszych znanych dostojników państwowych i kierownictwo swo- jego chlebodawcy - Głównego Instytutu Spraw Ogólnych. Z plastrem na czole cały dzień pyszni! się w instytucie, jakby został ranny na froncie i czekał, aż dadzą mu medal za odwagę i ogłoszą bohaterem narodowym. Wszystkim po kolei, nawet tym, którzy nie czytali poran- nych gazet i o nic go nie pytali, opowiadał, co mu się przytrafiło, i o mało nie zorganizował w instytucji wiecu, a w bufecie konferencji prasowej. Bezpośredni zwierzchnicy Hrabaka będą wiedzieli lepiej niż on, Arsovski, co majster robił tego dnia i jak spędził czas przezna- czony na pracę, choć on jest przekonany, że z powodu tej masy rozmów Hrabak nie zdążył nawet przetkać klozetu na parterze, skąd już zalatuje na cały budynek. O tych właśnie rozmowach Hrabaka informowali inni wywiadowcy: woźni, sprzą- taczki, sekretarki, a nawet niektórzy starsi referenci, i wszyscy, wiedząc, że Hrabak nie jest Dyrektorem Naczelnym - którego Kaes musi strzec przed zamachem i nudnymi interesantami - tylko szarym robotnikiem, o którym pamięta się jedynie wtedy, kiedy ma się mu coś za złe, sączyli do swoich sprawozdań tu i ówdzie trochę jadu, aby w ten sposób odgrodzić się od Hrabaka i pod-lizać tym, którzy zaangażowali ich do śledzenia majstra. „Hrabak jak zwykle trochę pracował, ale większą część dnia spędził na rozmowach z robotnikami w piwnicy, siejąc wśród nich zwątpienie w rezultat ich roboty, krytykując pla- ny przebudowy, przygotowanie i kwalifikacje ludzi na kierowniczych stanowiskach u nich i u nas w instytucie. Dzięki tej z gruntu anty-socjalistycznej i antysamorządowej robocie Hrabak sam siebie postawił w szeregach jawnych, aktywnych wrogów naszego systemu społeczno- gospodarczego, o czym na podstawie własnych bezpośrednich obserwacji i zasłyszanych wia- domości niżej podpisany już nie raz informował zainteresowanych urzędników instytutu i organa Kaesu, z którym od dawna ma zaszczyt współpracować” - brzmiał meldunek woźne- go instytutu, Szacy, czyli Drąga (zwanego tak z powodu jego wzrostu, chudości i sztywnej postawy), w zwyczajnej rozmowie również operującego dziennikarską frazeologią i oficjalnym słownictwem politycznym zaczerpniętym z akt służbowych i zebrań. Jego obo- wiązkiem było pilnowanie pomieszczeń na parterze, roznoszenie poczty, podawanie kawy referentom, szefom i naczelnikom. Poza tym niczym milicjant na skrzyżowaniu kierował inte- resantami zgromadzonymi na korytarzu wskazując im odpowiednie pokoje i kancelarie. Tak więc z tytułu obowiązków służbowych stykał się często z Hrabakiem; właśnie tego dnia, po- nieważ dawno minęła połowa miesiąca, palił jego papierosy, w bufecie pił kawę na jego ra- chunek, a także zjadł część drugiego śniadania, które przygotowała Hrabakowi żona. „Przyj- mował dziś gratulacje niby na slavie * albo z powodu awansu - informował dalej Drąg - a wszystkim w bufecie stawiał kawę i alkohol i częstował papierosami, co wskazuje, że w odróżnieniu od innych pracowników jego szczebla także po piętnastym dysponuje większą sumą pieniędzy i nie musi oszczędzać. Proponuję więc odpowiednim organom, aby dokładnie zbadały jego zarobki i ich źródło. Może przyjmuje pieniądze od wrogów narodu i innych an- tysocjalistycznych elementów albo kradnie w instytucie, co nie byłoby trudne do sprawdze- nia. W związku z tym pozostaję do dalszej dyspozycji w przekonaniu, że on „tą swoją zaro- zumiałością celowo wywołuje w ludziach pracy i szerokich rzeszach społeczeństwa niezado- wolenie i gniew skierowane przeciw naszym władzom i obecnemu systemowi, a także wyko- rzystując zły humor i niezadowolenie tych godnych szacunku obywateli, którym po piętna- stym nie starcza pieniędzy na kawę. Podżega ich do sprzeciwu, a nawet buntu. Dlatego zwra- cam uwagę władzom, że pozostawianie swobody działania Hrabakowi mogłoby stać się przy- czyną pogorszenia sytuacji politycznej wśród szerokich mas pracowników naszego zakładu, mogłoby wywołać poważne następstwa, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że dawno już mi- nęła połowa miesiąca, a także niską świadomość klasową pracowników instytutu”. Z innych podobnych raportów wynikało, że Hrabak był tego dnia w wyjątkowym hu- morze i chyba pod wpływem alkoholu stał się bardziej rozmowny niż zwykle, a mniej chętny do pracy. Z liczby tych raportów wynika również, że w tym czasie znacznie wzrosła liczba zaangażowanych obserwatorów, a sieć wywiadowców gęściej oplotła Hrabaka. A także, że tego dnia uczynił jeszcze jedną rozpaczliwą próbę dostania się do Dyrektora Naczelnego w nadziei, że i on przeczytał wiadomość w gazecie i przypomniał sobie jego prośbę i swoją obietnicę, iż znajdzie czas, aby go przyjąć. Tymczasem Naczelnego nie było w Belgradzie i Hrabak, dowiedziawszy się o tym od sekretarki, oświadczył, że cała sprawa nie może być już dłużej odkładana i że w końcu on umyje ręce, choćby wszystko mieli diabli wzdąć. - Pamiętają o nas wtedy, kiedy jesteśmy potrzebni, ale może się zdarzyć, że nie odpo- wiemy, kiedy będą nas wzywać, albo że nas nie znajdą, kiedy znowu staniemy się potrzebni! I tak na darmo się do nich zwracamy, nie chcą nas widzieć i słuchać! - powiedział ze złością, a sekretarka wyczuła bijący od niego zapach alkoholu i nie zapomniała zanotować swego wrażenia, że w wystąpieniu Hrabaka były akcenty etyczne, a nawet wyraźna groźba. Jak zwykle, tak i w tych dniach Hrabak swymi rozmowami i wizytami na terenie pro- wadzonych w piwnicy robót przeszkadzał robotnikom i inżynierom, a TA pośrednictwem kancelarii dotarła do Kaesu pisemna skarga głównego inżyniera przedsiębiorstwa budowlane- go „Przebudowa” na montera Svetę Hrabaka, który nie chce z nimi współpracować i niechętnie udziela informacji o systemie instalacji w gmachu i remontach przeprowadzonych po wojnie, i tym samym wstrzymuje pracę. Wzywa więc dyrekcję, aby zwróciła uwagę Hra- bakowi, że jego obowiązkiem jest ścisła współpraca z nimi, a Głównemu Instytutowi przy- pomina, że od tego zależy powodzenie przedsięwziętych robót i dotrzymanie przez ich firmę przewidzianych umową terminów. Tę skargę, zaopatrzoną uwagą: Powyższe przekazujemy do waszej wiadomości i wykorzystania, ponieważ sprawa jest w waszej gestii”, przekazała kancelaria Głównego Instytutu Kaesowi, co - w cichej wojnie z Działem Personalnym z jednej strony, a Kaesem z drugiej - stanowiło swojego rodzaju posunięcie taktyczne, mające na celu przerzucenie odpowiedzialności na wyżej wymieniony Kass i zarzucenie mu, że nie wykonuje swych zadań tak, jak trzeba, i przeciąga śledztwo w nieskończoność. Tymczasem w Kaesie oceniono właśnie to pismo jako niezwykle doniosłe i bardzo istotne dla dalszego kierunku śledztwa. Wynikało z niego, że Hrabak naprawdę miał jakieś nie wyjaśnione jeszcze powody, aby sabotować przebudowę gmachu, ponieważ dane po- trzebne przedsiębiorstwu można było znaleźć właśnie na tym planie, który podczas rewizji odkryte w warsztacie Hrabaka pod tablicą: „Uwaga! Dotknięcie grozi śmiercią lub kalec- twem”, i który to plan przed kilku dniami z nie znanych jeszcze powodów pokazywał Miluti- nowi Peceljowi, człowiekowi o podejrzanej przeszłości. XIV Tego dnia Hrabak wyszedł z instytutu o zwykłej porze, to znaczy kwadrans później niż inni pracownicy, nie licząc oczywiście tych, którzy go śledzili z ukrycia. Nie pojechał swoim zwyczajem prosto do domu. Poszedł piechotą do Slaviji, tutaj wsiadł w jedenastkę, wysiadł koło restauracji „Kikevac”, skręcił w ulicę Gorkiego i na Sumatovackiej zniknął w jednej z bram. Ponieważ śledzili go z samochodu z małej odległości, tym razem mogli zo- baczyć, w której bramie zniknął. Była oznaczona numerem 27a. Dom miał tylko jedno piętro i sprawdzenie, kto w nim mieszka, nie powinno nastręczać trudności. Nie zatrzymał się tam długo, najwyżej pół godziny. Wyszedłszy rozejrzał się jak człowiek, który ma powody bać się i ukrywać. Ładując się w tłoku do autobusu kłócił się z ludźmi, którzy czekali na przystanku, i tymi, którzy wsiedli po nim. Pokrzykiwał na nich ze złością, wiedząc, że sam jest winien. Powiedział im, że nadszedł czas, kiedy nikt się nie martwi o innych i każdy przepycha się, jak potrafi. „Radź sobie, jak umiesz” - powiedział i dodał, że on sam dość długo pomagał tym, którzy nie nadążają. Dlatego niech nikt go nie uczy człowieczeństwa i ofiarności. Sam dobrze wie, jak to wygląda. Był gotów do bitki. Lu- dzie na wszelki wypadek umilkli. Wysiadł koło „Mostaru” i poszedł do domu. I tutaj nie mógł usiedzieć na miejscu. Kręcił się po podwórzu i szopie i wkrótce wy- szedł dźwigając pod pachą dwie paczki owinięte w gazetę i związane sznurkiem, podobne do tej, jaką przed paru dniami zawiózł na Dedinje i wręczył przedstawicielowi obcej placówki, już zidentyfikowanej i oznaczonej w aktach Hrabaka szyfrem „V”. Jedną, trochę większą, zaniósł do tej samej willi, gdzie szybko otwarto mu drzwi i przywitano jak dobrego znajome- go i mile widzianego gościa. Z drugą paczką udał się potem na bulwar Dedinski i wszedł do nowego domu nie oznaczonego numerem, w którym od pewnego czasu mieszkają znane oso- bistości, wśród nich dwaj wyżsi urzędnicy z Głównego Instytutu. Kogo odwiedził w tym do- mu i w czyim mieszkaniu zostawił drugą paczkę, na razie nie wiadomo, ale łatwo można ustalić. Po załatwieniu tej sprawy Hrabak poszedł do „Mostaru”. Kiedy tam dotarł, było koło ósmej. Robiło się ciemno i kelnerzy podawali gościom kolację. Pachniało mięsem z rożna i piwem. Dzień był ciepły, parny i nawet wieczór nie przynosił ulgi. Tym bardziej że od stro- ny Sawy nie wiał najmniejszy wietrzyk. Nie słychać było nawet szelestu liści. W sobotni wieczór w gospodzie, w prawym kącie koło okna, zebrało się towarzystwo, które tego dnia o tej porze zawsze się tu spotykało. Majstrzy, rzemieślnicy i emeryci, miesz- kańcy okolicznych ulic, parterowych peryferyjnych domków, przeważnie z ogródkami, któ- rych strzegły krzywe, pochylone płoty. Aca Dimić, zwany Beczką, gospodarz Hrabaka, dzio- baty Micia Pantić, o którym nie wiadomo, czym się dotąd zajmował i co robi teraz, niejaki Dule Katić - Dulek, Stefan Yojteh - Szwab, Dime Tyczka i inni. Grywali zwykle w oko, pili piwo i szprycera, a na zakąskę zamawiali jajka na twardo, ser, rzodkiew i ogórki kiszone, po- nieważ majstrowie i emeryci rzadko są przy pieniądzach i nie mogą nimi szastać. Rozmawiali o wszystkim i o niczym, a najczęściej dowcipkowali na temat ślusarza i dozorcy Yojteha, czyli Szwaba, który przywykł już, nie miał im tego za złe i nawet wydawałoby mu się dziwne, gdyby zaprzestali tych kpinek. Prawic wszyscy się już zebrali, a kelner Mile - Żarłok, którego czarne spodnie lśniły, jakby były uszyte z atłasu, uprzedzony, że ma uważać na Hrabaka, tak rozmieścił gości wokół stołu, że dla majstra zostało tylko jedno jedyne krzesło, i to na rogu, żeby mógł go obserwo- wać, pochylać się nad nim, kiedy będzie podawał, i podsłuchiwać, o czym Hrabak rozmawia z sąsiadami. Przy najbliższym stoliku posadził grupkę młodych ludzi, którzy w przeddzień ślubu jednego z nich zebrali się, żeby oblać ostatni wieczór kawalerski. Byli wśród nich dwaj lub trzej pracownicy służby bezpieczeństwa, zaangażowani przez swoich kolegów z Głównego Instytutu, aby i z tej strony podsłuchiwali” o czym Hrabak będzie mówił przy kolacji. Wszystko jest gotowe, czekamy tylko na głównego bohatera. Wszyscy grający w karty mają już swoich kibiców, oprócz Acy Dimicia, obok którego jest zarezerwowane miejsce dla Hrabaka, ponieważ liczy się na to, że w rozmowie z przyjacielem, gospodarzem i kompanem najłatwiej rozwiąże mu się język. Poza kelnerem, który z tytułu swojej pracy, z obowiązku służbowego, można powie- dzieć, miał powiązania z milicją, w tym towarzystwie jeszcze trzej ludzie, niezależnie od sie- bie, każdy na własną rękę mieli podobne zadania i wykonywali tę samą robotę. Pierwszy z nich to wujek Panta - Lokaj, emerytowany woźny sądowy, obecnie kościelny i pomocnik popa w małej cerkwi na Banowym Wzgórzu i przy cmentarzu na Topciderze. Jako człowiek dawniej związany z prawem i władzą, teraz też był z nią w bliskich kontaktach; stykając się z księżmi, zakonnikami, dewotkami, chorymi, nieszczęśliwymi, zabobonnymi i niezadowolonymi starymi ludźmi, informował władzę o swoich rozmowach w tym środowi- sku. W razie potrzeby i przy sprzyjającej okazji przeskakiwał z tematów religijnych na spo- łeczne i polityczne, to znaczy na krytykę dzisiejszych obyczajów i nowej władzy. Kontakty z Pantą utrzymywał pewien milicjant ze służby ruchu, którego rzekomo pod przymusem do- kwaterowano jako lokatora do jego domu, tutaj blisko, w wąskiej uliczce za „Mostarem”. Panta nie grał w karty. Przyglądał się tylko, jak inni to robią, angażując się w ten sposób na cudzy rachunek i bez ponoszenia ryzyka wtrącając się do gry. Dzięki temu mógł swobodniej przysłuchiwać się rozmowom przy stoliku i lepiej pamiętał, co usłyszał. Dzisiejszego wieczo- ru wybrał miejsce koło chudego, suchotniczego szewca Dimitrijego Tyczki, ów szewc, po- nieważ był krótkowzroczny, pochylony gapił się w karty jak w szwy bucików w swoim warsztacie. Stąd, z tego miejsca wujek Panta mógł widzieć karty Dimicia, których ten zresztą specjalnie nie ukrywał, a równocześnie słuchać, o czym rozmawia Hrabak ze swoim starym kolegą. Stefan Vojteh miał luźne kontakty z milicją. To, co od czasu do czasu podawał do wiadomości dzielnicowemu, lokatorowi domu, gdzie sam był dozorcą, miało przeważnie cha- rakter przyjacielskiej niezobowiązującej rozmowy i serdecznej pogawędki dwóch mężczyzn” którzy informują się wzajemnie o najnowszych wydarzeniach i omawiając nowinki przy ka- wie i rakiji troszkę obsmarowują znajomych i sąsiadów. Jeśli nawet ©skarżyłby kogoś przy tej okazji, wyglądałoby to na pełne zaufania i goryczy żalenie się solidnego i lojalnego oby- watela, który nie jest w stanie pojąć, jak można u nas tak bezkarnie kraść i tak bezkarnie prze- ciwstawiać się władzy ludowej. - Czy mówiłem wam, co się wczoraj zdarzyło? - zaczynał swój coniedzielny raport przy kawce i rakiji, świadom jednak, że to, co teraz powie, nie będzie powiedziane w powietrze, lecz zostanie wprowadzone do sprawozdań i zanotowane w jakichś ważnych protokołach. - Siedzimy sobie w „Mostarze”, nasze zwykłe towarzystwo, sami majstrowie i emeryci, i nagle ten, co to już wam o nim mówiłem, wujek Panta, Lokaj, były woźny sądo- wy, a teraz kościelny i grabarz, znów zaczyna o cerkwi, Bogu, świętych, patriarsze, włady- kach i metropolitach, potem o jakiejś kaplicy, którą nasi chcieli zburzyć i postawić na tym miejscu pomnik. „Nic z tego - powiada - nasz wielebny tylko krzyknął, a oni przestraszyli się i umilkli. To już nie pierwsze lata po wojnie. Znowu przyszedł czas na szacunek dla Cerkwi i sądu. Nawet milicja nic nie może zrobić siłą”. Może czy nie może, wolno czy nie wolno i, żebyście widzieli, prawie się o to posprzeczali wujek Panta i majster Hrabak, hydraulik w Głównym Instytucie Spraw Ogólnych. „To dlatego - powiada Hrabak - nie ma już porządku w naszym państwie. Nie wiadomo, ani co wolno, ani czego nie wolno. Każdy teraz ciągnie w swoją stronę i jeżeli się znów nie zaprowadzi porządku, wkrótce wszystko diabli wezmą, a zresztą takie czasy, że nie byłoby mi - powiada - specjalnie żal. Niechby coś wybuchło jak bomba lub jakaś nowa rewolucja - słyszeliście coś podobnego? - znowu nami wstrząsnęła”. I tak dalej, ciągle w tym samym stylu „ktoś gdzieś”, dopóki Vojteh się nie zmęczy lub jego towarzyszowi nie znudzi się go słuchać. Trzeci z grupy, niejaki Stavra Toszić - były kwatermistrz w stopniu podoficera, które- go z powodu nadużyć finansowych dziesięć lat temu wyrzucono z wojska i z partii, teraz ka- sjer okręgowego koła Zrzeszenia Emerytów - żeby się jakoś zrehabilitować i przy- pochlebić władzom, z własnej inicjatywy informował dzielnicowe kierownictwa organizacji społeczno- politycznych o najnowszych wydarzeniach o zabarwieniu politycznym z ich terenu: sekreta- rza partii informował we wspólnych pomieszczeniach organizacji społecznych, aby jak naj- więcej ludzi widziało, że się znają i mają sobie coś ważnego do powiedzenia; sekretarza Związku Socjalistów i przewodniczącego sekcji Związku Bojowników - przy kawie, mimo- chodem, podczas gdy ci dwaj grali w szachy. Wreszcie czwarty, Aca Dimić, przyjaciel Hrabaka i jego gospodarz, śledził go sam o tym nie wiedząc. Od czasu do czasu jego zięć, celnik, przychodząc z wizytą wypytywał go o różne sprawy, interesował się sytuacją polityczną w jego dzielnicy d tym, jak przyjmują nowe reformy gospodarcze, nowe przepisy i przemówienia ważniejszych przywódców ludzie, z którymi Dimić się przyjaźni, a także jego sąsiedzi z podwórka: hydraulik Hrabak i niezamężna Milena Oklob-dżdja. XV - Oto wreszcie bohater narodowy! - zawołał ktoś przy stoliku w kącie na widok Hra- baka. - Każe nam czekać na siebie w szyku bojowym jak pułkownik, kiedy przychodzi do koszar. Przez chwilę siedzieli z kartami w rękach, czekając, - Sprawa Hrabaka aż Hrabak zajmie miejsce koło Dimicia, po czym wrócili do gry. - Cześć! - powitał wszystkich Hrabak. - Jak leci? - zapytał grających, a oczom tych, którzy śledzili każdy jego ruch, nie uszło, że Dimić i Hrabak spojrzeli na siebie i ten drugi kiwnął głową. Wujek Panta, który siedział najbliżej, poinformował później, że Aca Dimić spytał Hrabaka: „Gdzieś był do tej pory? Załatwiłeś jakoś tę sprawę?”, a ten odparł: „Wszyst- ko w porządku”, i trącił go nogą pod stołem. Potem oczywiście rozmowa potoczyła się wokół włamania do ich warsztatu. Pytali ich, czy dostaną nagrodę za zła panie złodziei lub chociaż odszkodowanie za zniszczoną ścianę, zmarnowany czas i siniaki, jakie zarobili w bitce. - Skądże, jakie odszkodowanie? Kto nas o to pyta? - powiedział Aca Dimić biorąc karty ze stołu. Hrabak oświadczył, że nawet worka z ukradzionym łupem jeszcze im nie zwrócono, bo na milicji mówią, że musi być załączony jako dowód do protokołu o złapaniu złodziei. Teraz jeszcze będą ich obu wzywać co chwila na przesłuchania i do sądu jako świadków co najmniej przez dwa lata, bo tyle zwykle trwają takie procesy. Do tego czasu przepadną im narzędzia, które są w worku, a oni zmarnują co najmniej miesiąc. Lepiej byłoby, gdyby za- łatwili sprawę bez milicji, odebrali złodziejowi, co ukradł, i puścili go. A z tego, do pisze się w gazetach, wynikną tylko szkody. Wygląda to tak, jakby mieli duży warsztat, i jeszcze urzę- dy gotowe nałożyć na nich podatek. Rano musieli wszystkim stawiać, a i teraz nie uda im się tego uniknąć. Aca Dimić zamówił już dla całej kompanii po kieliszku, teraz przyszła kolej na Hra- baka. Zgodził się, powiedział, że nie ma nic przeciwko temu, niech zamawiają, co chcą, ale wszystko, co dotąd zarobił, to siniec na czole, a nie lubi mieć do czynienia z milicją nawet jako świadek. W końcu żal mu też tego złodzieja. Dostał lanie, teraz siedzi w więzieniu, a są groźniejsi, którzy chodzą wolno po mieście. - Gdyby zaaresztowali u nas wszystkich, którzy kradną, mniej ludzi byłoby na ulicach - powiedział, a we wszystkich raportach, jakie nazajutrz nadeszły do Kaesu, pisano, że Hra- bak występował przeciw władzy ludowej i bezpodstawnie oczerniał ludzi na wysokich stano- wiskach państwowych. Prawdopodobnie miał na myśli wyższych urzędników Głównego In- stytutu Spraw Ogólnych, gdzie jest zatrudniony. Twierdził, że są skorumpowani, i porównywał ich do zwykłych złodziei, czym podważał zaufanie do nich i siał antypaństwo- wą i antysocjalistyczną propagandę. Kelner Mile, który słyszał tylko fragmenty rozmowy, pouczony prawdopodobnie, że ma się wtrącić w odpowiedniej chwili, dorzucił, że artykuły i zdjęcia w gazetach na pewno spowodują, iż w instytucji kierownictwo zauważy Hrabaka, wezwie go do siebie i nagrodzi. Ale Hrabak odparł, że ci z kierownictwa nawet na niego nie spojrzą i gdyby nie potrzebowali go od czasu do czasu, żeby im naprawił jakiś zamek, kran czy centralne ogrzewanie, nie wie- dzieliby, że już tyle lat tam pracuje. Zawsze zwracają się do niego przeważnie przez „maj- strze” i prawdopodobnie nie wiedzą, jak się nazywa, więc nie domyśla się, że artykuł w gazecie jego dotyczy. - Ale gdybym zrobił coś złego - powiedział - obrabował główną kasę w instytucie albo podłożył bombę pod fundamenty, chyba by sobie natychmiast przypomnieli moje nazwisko. Teraz też już dziesięć dni z powodu ważnej sprawy zgłaszam się do Dyrektora Naczelnego prosząc go o rozmowę, ale jakoś nie może znaleźć dla mnie czasu. Ponieważ przynajmniej dwaj ludzie przy stoliku otrzymali przez swoich łączników pozwolenie, żeby postawić kolejkę, zamówili i oni po kieliszku dla wszystkich. Humory się poprawiły, rozmowa robiła się coraz głośniejsza, włączyli się do niej młodzi ludzie od sąsied- niego stolika. Okazało się, że oni też czytali artykuł, pogratulowali odwagi głównym bohate- rom i za przyzwoleniem zebranych oni też zamówili kolejkę dla wszystkich i zsunęli stoliki. Rozeszli się dopiero po północy. Pierwszy wyszedł Aca Dimić, zwany Beczką, które- go musiał podtrzymywać jeden z młodych ludzi, sportowiec, piłkarz, jak się przedstawił. W pewnej odległości za nimi szedł Hrabak ze swoim towarzyszem, który oświadczył mu po drodze, że zna jego syna z pierwszoligowej drużyny klubu „Crvena Zvezda”, a przy okazji usiłował od pijanego majstra wyciągnąć coś na tematy interesujące Kaes. Wypytywał go, czym się zajmuje w pracy i w czasie wolnym i kogo z wysokich osobistości w Belgradzie zna. Ale widząc, że Hrabak jest naprawdę pijany, poczuł się swobodniej i zapytał go otwarcie, co to za paczki w gazecie roznosi po Belgradzie dygnitarzom i przedstawicielom placówek za- granicznych, czego szukał dziś po południu na Sumatovaćkiej, co przedstawiają plany i urządzenia znalezione w jego warsztacie, co pragnie powiedzieć towarzyszowi Dyrektorowi Naczelnemu i dlaczego wciąż usiłuje się do niego dostać. Aca Dimić, którego spili w swojej gorliwości, mruczał coś jak niedźwiedź. Hrabak zaś nie słuchał, o co go pytają, tylko mamrotał pod nosem. Co o nim napisali w gazetach to betka wobec tego, co potrafi zdziałać! Dokonał pod- czas wojny o wiele większych i bardziej niebezpiecznych czynów, ale niestety nikt tego nie pamięta. I teraz mógłby się zdobyć na rzeczy większe niż złapanie zwykłego złodziejaszka. A może się zdarzyć, że wkrótce będzie się o nim mówiło w całym kraju, że będzie bardziej znany niż po owej nocy. Ukorzy się wtedy wielu, którzy go teraz lekceważą i mają za nic, bo jest tylko hydraulikiem. Tego wieczoru nic więcej nie można było z niego wydobyć. Tak więc, jeśli zebrać wszystko, okazuje się, że sprawozdania i notatki z tego pijań- stwa przyniosły tylko mizerne dane w sprawach ważnych dla śledztwa. Nieco więcej dowie- dziano się o poglądach politycznych Hrabaka, o jego sympatiach i antypatiach, ale w niezbyt wiarygodnej i sprawdzonej formie, ponieważ zawodowi współpracownicy Kaesu z reguły, podobnie jak w innych tego rodzaju przypadkach, wiedząc, że człowieka nie bierze się pod obserwację dla jego korzyści, lecz na jego zgubę, i że nie żąda się od nich opinii, kiedy chce się kogoś awansować, lecz najczęściej dowodów potrzebnych do aresztowania, poprawiali i ulepszali swoje świadectwa zgodnie z celem zleceniodawców lub przynajmniej zgodnie z tym, jak sami rozumieli ten cel na podstawie własnych kryteriów o przestępstwach poli- tycznych. Z zeznań tych wszystkich Perów, Żarłoków, Pantów, Duleków i Szwabów wyni- kało na przykład, że Hrabak tego wieczoru wbrew swoim zwyczajom szastał pieniędzmi, jak- by je zdobył w łatwy i nielegalny sposób. Że wykonuje prywatne prace bez zezwolenia i niezgodnie z obowiązującymi przepisami, nie płacąc podatków, i zarabia tyle, że może sta- wiać znajomym alkohol; że w rozmowach, zwłaszcza przy kieliszku, krytykuje kierownictwo swojej instytucji, twierdzi, że ci z góry odgrodzili się od swoich podwładnych i oderwali się od ludu, i szerzy w ten sposób szkodliwe, antysocjalistyczne i antysamorządowe opinie. W swoich raportach, marginesowo, z wielkiej gorliwości, nie przeczuwając, że inni też mają swoje powiązania, oskarżali się wzajemnie o wyrażanie niestosownych i szkodliwych zdań i o akceptowanie wypowiedzi Hrabaka. Jednym słowem, gdyby to komuś było potrzebne, mógłby w tych raportach znaleźć dość materiału, żeby przynajmniej połowę uczestników spotkania - włączając i owych czterech młodych ludzi, pracowników resortu bezpieczeństwa - pociągnąć do odpowiedzialności. Jeśli się spojrzy na ten dzień i wieczór, widać, że śledztwo poszło w wielu kierunkach, ale nie posunęło sprawy, jak to powiedział szef Kaesu przeglądając sprawozdania. Poważne potknięcia, jak to z włamaniem do warsztatu Hrabaka, omal nie położyły całej akcji. Dlatego też szef uważał, że należy podsumować wszystko, co osiągnięto w ciągu minionych piętnastu dni, to jest od chwili rozpoczęcia śledztwa w sprawie Hrabaka, i na podstawie tego sporządzić plan dalszych akcji i ustalić, w jakim kierunku należy działać. XVI Zebranie odbyło się w gabinecie szefa Kaesu. Oprócz pięciu jego najbliższych współ- pracowników - z powodu wagi sprawy i dla rozszerzenia współpracy z organami zewnętrz- nymi, a prawdopodobnie także po to, żeby przerzucić na nie część odpowiedzialności - zapro- szono dwóch przedstawicieli milicji i jednego starszego inspektora. Szef w swoim wystąpieniu przedstawił historię całego śledztwa i uzyskane wyniki. Jego zdaniem dotychczasowe rezultaty potwierdziły trafność decyzji o wszczęciu śledztwa, jak również ocenę Kaesu, że sprawa Hrabaka nie jest wcale tak niewinna, jak to niektórzy sugerowali. Jeszcze raz sprawdziła się słuszność podstawowych zasad, nikomu nie wierzyć na kredyt, uważać wszystkich za groźnych i niebezpiecznych, dopóki nie dowiedzie się, że jest inaczej. Szczególnie w wypadku pracowników tak poważnych instytucji jak na przykład Główny Instytut Spraw Ogólnych, zwłaszcza jeśli się weźmie pod uwagę słabość Działu Personalnego, który w tym wypadku wykazał w najlepszym razie liberalistyczne i pseudohumanistyczne stanowisko. Może się bowiem okazać, że chodzi o rzeczy o wiele poważniejsze, na co niestety wskazują pewne zjawiska, o których dla dobra sprawy nie można na razie, nawet w tym gronie, szczegółowo rozmawiać. Już na podstawie pierwszych powierzchownych wywiadów stwierdzono na przykład, że z winy wyżej wymienionego działu w Głównym Instytucie pracę tak ważną jak kontrola i konserwacja wszystkich instalacji powierzono absolutnie nie sprawdzonej osobie, o której w archiwach personalnych nie ma żadnych podstawowych nawet informacji - częściowo z winy Komórki Specjalnej, na razie podporządkowanej owemu działowi. Tak więc - niewy- starczająco kontrolowany, spuszczony z oka - ów pracownik, latami wykonując bez prze- szkód swoją robotę w instytucie, miał okazję wyrządzić zakładowi pracy, państwu i społeczeństwu poważne szkody, tym bardziej że dysponował wszystkimi kluczami i mógł wchodzić do wszystkich pokoi, nawet w święta i w nocy, kiedy nikogo nie ma w gmachu. Przez ponad dwadzieścia lat - tak długo tutaj pracuje - miał dosyć czasu i okazji, żeby zorga- nizować i stopniowo rozbudować siatkę współpracowników i w ten sposób stworzyć agenturę obcego mocarstwa, a nawet kilku, jak się teraz okazuje na podstawie tego, co wykryto. - Pierwsze wątpliwości, które zresztą spowodowały wszczęcie śledztwa - mówił szef - powstały na skutek znanych nieostrożnych postępków podejrzanego, który jakiś czas temu zaczął zdradzać wyraźne oznaki zdenerwowania, mniej więcej jak kandydat przygotowujący się do ważnego i trudnego egzaminu. Pracownik, o którym mowa, Svetislav (Sveta) Hrabak, monter, ślusarz, hydraulik i w pewnym sensie gospodarz budynku Głównego Instytutu, zdając sobie prawdopodobnie sprawę, że nie jest kontrolowany, i czując się aż nadto swobodny, za- czął kręcić się koło gabinetów członków dyrekcji, a przede wszystkim Dyrektora Naczelnego, towarzysza Pleciasza, starając się za wszelką cenę nawiązać z nim bezpośredni kontakt pod pretekstem, że ma mu do zakomunikowania pewną ważną i poufną wiadomość o znaczeniu ogólnym. Wszystko to dzieje się od chwili, kiedy w Głównym Instytucie rozpoczęto general- ną przebudowę, której Hrabak z nie znanych nam jeszcze przyczyn stara się przeszkodzić lub przynajmniej ją opóźnić. Już pierwsze wyniki śledztwa wykazały, że nie jest pewne nawet to, jak ma na imię wymieniony osobnik, że przedstawiał się fałszywym imieniem. Ustalono na przykład, że ów Svetislav Hrabak (tutaj zapisany jako Sveta) urodzony jest za granicą, że jego ojciec był oby- watelem monarchii austro-węgierskiej, a później prawdopodobnie czeskim, że - jak należy sądzić - obce obywatelstwo miały i mają jego matka i pierwsza żona, co pozwala przypusz- czać, że Hrabak utrzymuje aktywne kontakty z zagranicą, i to podejrzenie potwierdziły już pierwsze wywiady. Wzmiankowany majster, hydraulik, specjalista od kanałów, że tak po- wiem, rzeczywiście utrzymuje korespondencję ze swymi zagranicznymi krewnymi i dostaje od nich listy i widokówki, i to zarówno z Zachodu, jak i ze Wschodu, od rodziny swojej lub żony, a także od syna piłkarza, który niedawno właśnie objechał pół świata. Nie można mu na razie udowodnić współpracy z obcym wywiadem przed wojną ani z władzami okupacyjnymi podczas wojny, z czego jednak nie należy wyciągać wniosku, że tak nie było i że pod tym względem ma czystą przeszłość. Wręcz przeciwnie, wiadomo na podstawie szeregu przykła- dów, że często właśnie tacy ludzie jak wyżej wymieniony Hrabak, którzy dla nas podczas wojny świadczyli pewne błahe usługi, robili to tylko po to, aby zakamuflować swoje kontakty ze stroną przeciwną i przypochlebić się nam za wiedzą i zgodą okupanta. Wreszcie, jako przedwojenny mieszkaniec Belgradu i pracownik szanowanej wówczas instytucji, Hrabak może mieć od dawna kontakty z przedstawicielami starego świata i emigracją polityczną, po wojnie zaś mógł te pierwsze odnowić, a drugie umocnić. Wywiad przeprowadzony w tym kierunku potwierdził nasze podejrzenia. Oprócz li- stów, które na razie są przedmiotem badań specjalistów, odkryto, że tylko w ostatnim czasie, to znaczy w ciągu piętnastu dni, utrzymywał bezpośrednie kontakty z kilkoma zagranicznymi placówkami w Belgradzie, że odwiedzał je i przekazywał jakieś paczki, których zawartości jeszcze nie zdołaliśmy ustalić, nie chcieliśmy bowiem przedwcześnie ujawniać naszych po- dejrzeń i zdradzać się, że prowadzimy śledztwo, oraz płoszyć kręgu współpracowników Hra- baka. Można jednak przypuszczać, że wkrótce uda nam się dowiedzieć, co było w tych pacz- kach, w najgorszym razie przeprowadzimy rewizję. Tymczasem nasza ostrożność i chwilowa wstrzemięźliwość okazały się usprawiedliwione, bo wyszło na jaw, że Hrabak zanosił podob- ne paczki dostojnikom państwowym, między innymi ważnym figurom z Głównego Instytutu Spraw Ogólnych, a w jego warsztacie na terenie gmachu wykryto spis nazwisk znanych przedstawicieli naszego świata politycznego i artystycznego, a nazwiska te oznaczone są szy- frem, którego jeszcze nie udało się nam odczytać. Śledzenie Hrabaka i zapisywanie jego wypowiedzi wykazały, że głosi on skrajnie krytyczne opinie na temat politycznej, gospodarczej i społecznej sytuacji naszego kraju, a zwłaszcza ludzi z Głównego Instytutu, i już same jego słowa zebrane razem wystarczyłyby jako dowód, że we własnych szeregach trzymamy niebezpiecznego, wrogo nastawionego człowieka, a równocześnie ten obciążający materiał mógłby nam posłużyć do tego, aby wpierw w organizacjach społeczno-politycznych przeprowadzać przeciw Hrabakowi kampa- nię mającą na celu skompromitowanie go i odizolowanie, a następnie drogą administracyjną i sądową usunąć go na dłuższy czas z naszego środowiska. Nawet kontakty towarzyskie tego człowieka są podejrzane. Zaobserwowano na przykład, że spotyka się z byłym podoficerem żandarmerii, który był karany przed wojną, w czasie okupacji zajmował się spekulacją i handlem na czarnym rynku, a obecnie handluje stylowymi meblami zaopatrując obce przed- stawicielstwa i naszych wyższych dostojników w dzieła sztuki, fałszowane ikony i obrazy starych mistrzów. Jemu to pokazał Hrabak na tajnym spotkaniu plany gmachu Głównego In- stytutu i o nich przez dłuższy czas dyskutował z tym podejrzanym człowiekiem. Śledzono majstra, kiedy ukradkiem odwiedzał na ulicy Sumatovaćkiej pewną kobietę o podejrzanej przeszłości, niewiadomej narodowości i podwójnym obywatelstwie, zawodową wróżkę, chi- romantkę i prawdopodobnie stręczycielkę i handlarkę narkotyków. W gospodzie, do której zachodzi w soboty wieczorem, siaduje w towarzystwie dewota - byłego woźnego sądowego, a obecnie kościelnego i grabarza, powiązanego z najbardziej fanatycznymi kręgami religij- nymi i najczarniejszą reakcją; byłego podoficera-defraudanta i majstra ślusarskiego - volksdeutscha, którego nazywają Szwab. Najważniejszych i - co tu ukrywać - sensacyjnych odkryć dokonano podczas rewizji w warsztacie Hrabaka tutaj, w piwnicy Głównego Instytutu. W tajnej skrytce znaleziono szki- ce jakiejś maszyny piekielnej, a także jej model, właściwie prototyp, wykonany ręcznie ze szlifowanych części metalowych” plany różnych instalacji w budynku i w końcu, jako ukoro- nowanie wszystkiego, prawie kompletną radiostację, co prawda z czasów wojny albo jeszcze wcześniejszych, ale po małych naprawach nadającą się do użytku. Badania w toku. I to na razie wszystko na ten temat. Jak widać, we względnie krótkim czasie odkryto i wyjaśniono wiele ważnych okolicz- ności, które już same w sobie wystarczyłyby do zdecydowanej interwencji organów ścigania, gdyby wyższe racje i dalsze śledztwo nie nakazywały pewnej rezerwy, co w decydującym momencie pozwoli za jednym zamachem zdemaskować i ująć całą przestępczą bandę. Do tego czasu, w celu przyspieszenia i rozszerzenia śledztwa, zaleca się następujące metody: 1. Dalsze zacieśnienie siatki wywiadowczej wokół majstra Hrabaka i jego otoczenia, a także przedarcie się do najbliższego kręgu jego krewnych, wykrycie wśród nich punktów najsłabszego oporu i wykorzysta nie szczelin, jakie można znaleźć w każdym środowisku i we wszystkich, nawet najbardziej wzorowych rodzinach. 2. Wynajdywanie materiałów kompromitujących (dalsze dane biograficzne, tajemnice rodzinne, wady charakteru, wykroczenia przeciw prawu i dyscyplinie pracy, nadużycia natury materialnej i tak dalej), które mogłyby posłużyć naszym organom do wywierania nacisku na Hrabaka, bądź to bezpośrednio: przez po szczególnych pracowników Kaesu, bądź pośrednio: drogą kształtowania opinii publicznej oraz moralnej oceny przedstawicieli organizacji spo- łecznych i politycznych. Celem tego jest doprowadzenie Hrabaka do takiego zachwiania rów- nowagi psychicznej, aby zmniejszyły się jego uwaga i spryt w zacieraniu śladów oraz zdol- ność obrony. 3. Odkrywanie w związku z osobą majstra i jago przestępczą działalnością takich faktów, które, jeśli mu się je przedstawi, doprowadziłyby Hrabaka do zupełnego załamania i ewentualnie umożliwiłyby nam skłonienie go do współpracy z naszymi organami, a także wykrycie i unieszkodliwienie całej bandy. Mam nadzieję, że naszym ludziom, zwłaszcza tym z długim stażem pracy, nie trzeba tłumaczyć, że nie ma na kuli ziemskiej człowieka, w którego życiu nie dałoby się wynaleźć albo chociaż stworzyć całego szeregu kompromitujących okoliczności - tajemnice rodzinne, słabostki osobiste, gwałtowne postępki albo przynajmniej grzeszne czy ukryte myśli - i z ich pomocą, jeżeli się je odpowiednio opracuje i w określony sposób poda, można wywrzeć na- cisk moralny na każdą osobowość, choćby była nie wiem jak silna i niezależna lub sprawiała takie wrażenie. W tym sensie i mniej więcej w tym właśnie celu należy stopniowo izolować Hrabaka od środowiska, w którym żyje, podkopywać jego autorytet, pogłębiać jego poczucie niepew- ności i utratę wiary w siebie, a z drugiej strony przygotować teren dla naszej poważniejszej interwencji, aby kiedy okaże się potrzebna, nie była zaskoczeniem dla jego otoczenia, lecz została potraktowania jako logiczne następstwo uprzednio zastosowanych środków i stworzonych okoliczności. Mam na myśli podważanie autorytetu Hrabaka w rodzinie, pozy- cji tutaj, w instytucie, w dzielnicy, gdzie mieszka, w domu, którego jest lokatorem, i wśród bliskich, z którymi jest związany. Już samo śledztwo przeciw niemu prowadzone, choć cał- kowicie tamę, sprawiło, że ludzie, którzy wiedzą o akcji, stronią od niego, mimo że postępują tak nieświadomie. Rozszerzenie kampanii na partię, związek zawodowy, Związek Bojowników, a także towarzystwo z gospody, sąsiadów z ulicy, współmieszkańców w domu, przyjaciół, na których liczy - powinno ich od Hrabaka stopniowo oddalić i w ten sposób zwiększyć jego poczucie osamotnienia i niepewności. Oto dla ilustracji przykładowe metody: częste posyłanie we- zwań, aby z różnych powodów zgodził się pracować dla nas, upomnienia i zarzuty ze strony bezpośrednich zwierzchników, wywoływanie starć z kolegami z pracy, znajomymi z gospody lub współpasażerami w trolejbusie; niepowodzenia i wypadki przy pracy (przedziurawione rury wodociągowe, kanalizacyjne, uszkodzone przewody centralnego ogrzewania i tak dalej); wizyty rozmaitych komisji w jego warsztacie, a także wysyłanie na adres domowy wezwań i upomnień milicji, sądu i Urzędu Podatkowego. W ten sposób tak się go zdenerwuje, ogłupi i zastraszy, że poczuje się jak zaszczute zwierzę, a wszyscy ci ludzie w mundurach, którzy będą się kręcić wokół jego domu, oficjalne pisma, które będzie stale otrzymywał, do tego stopnia napiętnują go, niczym trędowatego, że nawet najlepsi przyjaciele zaczną go unikać, uważając, że jest człowiekiem straconym, dla którego nie ma ratunku. I w końcu - ciągnął szef - należy zorganizować wokół niego rozbudowany podsłuch, i to w dwojakim sensie: w formie „żywego ucha”, to jest większej liczby naszych zaufanych albo zaangażowanych do tego celu współpracowników, którzy nie tylko będą śledzić i zapisywać każde słowo Hrabaka, ale w określonych sytuacjach, nawet tych najbardziej in- tymnych, otwarcie lub skrycie, zależnie od okoliczności, będą mu zadawać prowokacyjne pytania, przede wszystkim te, na które pragniemy otrzymać odpowiedź bezpośrednio od nie- go. Dalej, jako nie mniej ważny, podsłuch w postaci odpowiednich najnowocześniejszych urządzeń, umieszczonych potajemnie wszędzie tam, gdzie Hrabak bywa. Trzeba pamiętać o następującej sprawie: nie interesuje nas zbytnio to, co Hrabak chce nam powiedzieć lub co gotów jest potwierdzić pod przymusem, ponieważ najczęściej już to wiemy, albo z jakichś powodów wiedziony własnym wyrachowaniem on sam pragnie, żeby dotarło to do naszych uszu. Przede wszystkim interesuje nas PRAWDA, a prawdą jest to, czego nikomu nie chce się powiedzieć, co się troskliwie ukrywa przed nami, przed całym światem, a nawet przed sobą; to, co człowiek mówi tylko wtedy, kiedy ma pewność, że nikt go nie podsłuchuje, albo co myśli głośno, kiedy uważa, że nikt tego nie może usłyszeć. Nie muszę specjalnie podkreślać, że należy się przy tym uciec i do wypróbowanych, klasycznych metod, jakimi są pieniądze i kobiety. I jedno, i drugie otwiera, że tak powiem, nawet martwe usta. Choćby pragnienia Hrabaka były nie wiem jak skromne, a jego zasady moralne poważne i trwałe, choćby z własnej woli albo zbiegiem okoliczności był wierny w małżeństwie, trudno uwierzyć, żeby on, wprawdzie niemłody już i chorowity, mógł być niewrażliwy na te dwie pokusy. Jeszcze trudniej uwierzyć, żeby żona Hrabaka, znacznie młodsza od niego, mogła być cnotliwa, wolna od zazdrości, i nieskłonna do kokieterii, do rozrzutności i w końcu do cudzołóstwa. XVII Dyskusji nie było. Referenci zadali tylko parę pytań, przeważnie natury technicznej, zamknęli notesy i rozeszli się. Z szefem Kaesu został tylko starszy inspektor, do pewnego stopnia jego zwierzchnik. Przez chwilę panowała cisza. Inspektor zapalił papierosa i podszedł do okna. Gabinet, w którym obradowali, znajdował się na najwyższym piętrze, ponad dacha- mi budynków publicznych i domów mieszkalnych. Roztaczał się stąd szeroki widok na drugi brzeg Sawy. Ci dwaj byli to dawni współpracownicy, sojusznicy w tej samej walce, znajomi, a nawet przyjaciele. Zazwyczaj rozmawiali o sprawach prywatnych: jak się czują ich żony, co porabiają dzieci, gdzie spędzili ostatni weekend, gdzie wybierają się na urlop i tak dalej, aby potem niepostrzeżenie przejść na pewien rodzaj pozasłużbowej rozmowy o sprawach służbo- wych: a więc o kolegach, zwierzchnikach, pozycji poszczególnych wydziałów, stosunku per- sonalników do służby specjalnej i tej ostatniej do milicji i sądownictwa. - No dobra - powiedział inspektor odwracając się od okna. - Czy ty, Radiwje, napraw- dę myślisz, że ta sprawa, o której przed chwilą mówiliśmy, tego Hrabaka czy jak on się tam nazywa, jest tak ważna, że trzeba się w nią angażować aż do tego stopnia? Wiesz, jak jest. I ty, i ja mamy duże doświadczenie, przejrzeliśmy tysiące akt i dobrze wiemy, ile rzeczy w nich można znaleźć. Zajmij się bliżej jakimkolwiek człowiekiem, a zobaczysz, że istnieje przynajmniej dziesięć powodów, aby stał się podejrzany, i dwa razy tyle, żeby wszcząć prze- ciw niemu śledztwo. Nawet my dwaj, gdyby trochę pogrzebać w naszym życiu, nie byliby- śmy zupełnie czyści i bez winy. Nie istnieje w naszym mieście rodzina, w której przynajmniej jeden człowiek nie skompromitowałby się w jakiś sposób, nie miał kontaktów z zagranicą albo nie zadarł z naszym skomplikowanym powojennym prawodawstwem. Nie ma co mówić, z własnego doświadczenie wiemy, że właśnie ci tak zwani „czyści” i na oko bez winy często są bardziej niebezpieczni od tych z „krechą”. Z winnymi, zwłaszcza tymi, którzy już przeszli przez nasze ręce, jesteśmy zwykle na czysto, wiemy, z kim mamy do czynienia, a i oni wie- dzą, czego się spodziewać, jeśli ich jeszcze raz złapiemy na przestępstwie. Nasze wzajemne stosunki mają charakter wyraźnie sprecyzowany. Jeśli zaś chodzi o tych drugich, tak zwanych „czystych”, nigdy nie wiemy, czy są naprawdę niewinni, czy tylko chcą się takimi wydawać. A może właśnie ich, dlatego że nie rzucają się w oczy, zaangażował i włączył do swojej siatki jakiś obcy wywiad? Czy nie sądzisz więc, że nasze nadmierne zaangażowanie się w tę spra- wę, nadanie jej większego znaczenia i szerszego zasięgu, niż w gruncie rzeczy na to zasługu- je, mogłoby mieć dla nas i dla naszej pracy szkodliwe, niekorzystne następstwa? Nie mówmy już o tym, że zaangażujemy niewspółmiernie duży aparat i znaczne środki finansowe w sprawę, która może nie jest tego warta, i tylko dlatego, że coś poruszyło się w krzakach, z całą dywizją i kompletną bronią ruszamy do ataku, a potem, kiedy wypłoszymy zwierza z lasu, okaże się, żeśmy się przelękli zwykłej polnej myszy. I że podczas gdy organizowali- śmy obławę na wilka, lisy zniszczyły nam winnicę. Jacy to ludzie przeszli przez nasz kraj i jakie wiatry nad nimi wiały! W dwóch po- przednich pokoleniach należeliśmy do prawie dziesięciu różnych państw, potężne wojska przewaliły się przez tę ziemię, a my wędrowaliśmy w różne strony świata za pracą i chlebem, nie jest więc dziwne, że w tylu naszych rodzinach, jeśli pogrzebać trochę głębiej, znajdzie się obcych przodków. Nie ma nas dużo, nie jesteśmy Europą ani Rosją, ani Ameryką. Wystarczy tylko trochę rozpostrzeć ręce albo wyciągnąć nogi, i już znajdziemy się poza naszymi grani- cami. Sam przecież wiesz, że Dyrektor Naczelny ma stryja w Ameryce i nie wzbrania się przyjmować od niego paczek z częściami do samochodu lub innymi rzeczami, których nie można u nas kupić. Jego pierwszy zastępca wysłał córkę do Francji, a wiem, że dosyć się na- chodził do pewnej zagranicznej placówki, żeby załatwić stypendium dla syna. Obydwaj mają bardzo odpowiedzialne stanowiska i zajmują się tajnymi sprawami, nieporównywalnie waż- niejszymi niż te, jakim poświęca się w piwnicy ten wasz Hrabak czy Hrabakuk, którego upar- liście się ścigać. I jeden, i drugi znają o wiele więcej tajemnic państwowych, lepiej się orien- tują w sytuacji politycznej. Gdyby chcieli komuś coś powiedzieć, naprawdę mieliby o czym gadać. Albo weźmy drugiego zastępcę, Francena. Sam diabeł nie mógłby zbadać jego pocho- dzenia. Kogóż to nie było w tej rodzinie! Przynajmniej sądząc z tego, co jest ogólnie wiado- me, żeby nie wspomnieć o sprawach, jakich - ze względu na jego matkę - nie zna nawet oj- ciec, ten oficjalny, którego nazwisko nosi. W końcu ważni ludzie na wysokich stanowiskach z reguły wysoko mają ważne kontakty, a mali, jak tego dowodzi nasza praktyka, małe i nic nie znaczące. Co więc mógł zrobić groźnego taki portier, ślusarz czy kominiarz jak ten wasz Hrabak? Z ręką na sercu: wszystko, co się znajduje w waszych sejfach i u nas zarejestrowane jako największa i ściśle strzeżona tajemnica służbowa, w gruncie rzeczy niewarte jest funta kłaków. Nie interesuje to nawet urzędników, którzy, jak dobrze wiesz, nie mogą się pochwa- lić uważnym i wnikliwym czytaniem akt i okólników własnej instytucji. A cóż w tym morzu słów i ogólnikowych frazesów, którymi zwodzicie sami siebie, może interesować na serio jakiś obcy wywiad? Dane, jakimi dysponujecie, są albo zupełnie fałszywe i przestarzałe, albo od dawna nawet wróble na dachu o nich ćwierkają, a tego, co naprawdę ważne i decydujące, często dowiadujecie się z zagranicznej prasy. Zresztą wiedząc, jak świetnie potraficie pilno- wać tajemnic, sami od czasu do czasu posyłamy wam mylne dane, żeby za waszym pośred- nictwem przedostały się za granicę jako autentyczne. Skoro wszyscy to wiemy, dlaczego mamy tak ścigać tego szarego, nieważnego czło- wieka? No i co, jeśli się okaże, że w czasie wolnym od pracy lata cudzoziemcom i naszym dygnitarzom stare garnki albo naprawia parasole? Ważne jest nie to, że w toku śledztwa ten człowiek będzie miał masę kłopotów i nieprzyjemności, a może i poniesie poważne straty, ale to, że potem nawet nasi referenci, którzy przed chwilą wyszli z pokoju, będą się wyśmiewać, że my, dojrzali i dorośli ludzie, długoletni odpowiedzialni pracownicy, bawiliśmy się kloc- kami z nudów, kiedy płonął już zapalony lont bomby podłożonej pod fundamenty budynku. Wiesz przecież, że oni tylko czyhają, żeby zająć stanowiska, które teraz my piastujemy, i że poza instytutem istnieją grupy, które szukają wprost okazji, żeby wykorzystać jakąś naszą słabostkę lub błąd, ośmieszyć nas, udowodnić szkodliwe działanie, brak zdolności i w ogóle skompromitować nas. Na przykład, gdyby ktoś wywąchał, co te twoje głupki zrobiły włamu- jąc się do warsztatu tego Hrabakovicia - czy jak on się nazywa - wybuchłby wokół tego taki skandal, że śmiałoby się z nas całe miasto, ba, polowa kraju. Powiedzieliby: Oto czym się zajmuje nasza służba bezpieczeństwa! Zamiast łapać złodziei i szpiegów, włamują się do cu- dzych szop, i to w dodatku tak nieporadnie i po dyletancku, że mogliby im udzielić niezłej lekcji zwykli kryminaliści. Albo pojawiłyby się w gazetach artykuły o tym, jak to wynosimy się ponad społeczeństwo, podejrzewamy bezpodstawnie wszystkich i wszystko, nawet świa- domych klasowo robotników i spokojnych obywateli, używamy przemocy i nielegalnych metod, że działając w ten sposób stanowimy zagrożenie dla wspólnoty społecznej, której trzeba bronić sprowadzając nas na właściwe miejsce, a nasze akcje do surowo określonych norm prawnych. Wybacz, że się mieszam do twojej roboty, ale myślę, że lepiej będzie, jeśli ja ci to powiem, niż gdybyś miał to usłyszeć od innych. Zanim tu przyszedłem, wiedziałem, o czym będzie mowa. Resort mnie zawiadomił: „Macie zaproszenie na zebranie Kaesu w Głównym Instytucie Spraw Ogólnych. Od pewnego czasu naprawiają tam piwnice i wygląda na to, że zdecydowali się łapać w nich myszy. Jedną już przegonili z nory i teraz Kaes przygotowuje się do obławy, a wszystko wskazuje, że wezwą i was do pomocy”. Przyszedłem celowo, aby cała sprawa nie nabrała większej wagi i rozgłosu. Wiem, że i ty jesteś stary lis, że nie wypa- dłeś, jak się to mówi, sroce spod ogona ani nie stoczyłeś się tak nisko, żeby ścigać niegroźne- go przestępcę, dlatego chciałbym usłyszeć od ciebie teraz, kiedy jesteśmy sami, o co tu wła- ściwie chodzi i dc czego zmierza ta cała zabawa. Wrócił do stołu, usiadł założywszy nogę na nogę, zapalił nowego papierosa, okazując w ten sposób, że nie ma zamiaru wyjść, dopóki nie usłyszy odpowiedzi. - Zamów nam jeszcze kawę - poprosił. - Wiesz... - zaczął szef, wciąż szukając w myślach sposobu, jak wyłożyć to, co ma zamiar powiedzieć. - Przede wszystkim to nie my rozkręciliśmy całą tę sprawę. Naczelny osobiście zażądał informacji o człowieku i tak się to wszystko zaczęło. Ci z personalnego stwierdzili, że nie mają o nim nawet podstawowych danych, i natychmiast cały ten problem, a więc i całą odpowiedzialność przerzucili na nas, a nam nie pozostało nic innego jak prze- chwycić pałeczkę, to jest wziąć śledztwo w swoje ręce, między innymi po to, żeby nie oka- zało się, że pod naszym bokiem wy kryto przestępcę. Ta akcja została nam więc narzucona, musieliśmy się bronić i w pierwszej chwali zna leźliśmy się w defensywie. Udało nam się jednak szyb ko zneutralizować sytuację i przejść do ataku, a w czasie badań osiągnęliśmy takie wyniki, że moglibyśmy skompromitować przynajmniej trzy ważne figury w instytucie, wśród nich także naczelnika Działu Personalnego, i wszystko wskazuje na to, przynajmniej jak dotąd, że uda nam się wpakować w ten sos prawie całe kierownictwo instytutu, z Dyrektorem Naczelnym włącznie. Stawia to zaniedbywany Kaes w nowej, korzystnej sytu- acji, choćby dzięki znaczeniu i zasięgowi, jakiego nabrała afera, jeszcze zanim daliśmy do zrozumienia, że mamy zamiar wykorzystać posiadane materiały. Lekarze tym są doskonalsi i wyżej cenieni, im większe niebezpieczeństwo grozi choremu. Dlatego wzywają nas teraz na wszystkie zebrania dyrekcji, proszą o opinię nawet w sprawach, o których - naszym zdaniem - nic nie mamy do powiedzenia, a w bezpośrednich stosunkach po prostu odtajali i zrobili się przesadnie grzeczni i usłużni. Rozumie się, prawidłowo oceniłeś, że ów Hrabak - czy jak on się nazywa - jest tylko pionkiem. Tylko detalem, którym nie zajmowalibyśmy się dłużej, gdyby nie było innych i poważniejszych powodów. Zwolnilibyśmy go, zatrudnili gdzie indziej, w jakimś przedsię- biorstwie miejskim, albo byśmy go zatrzymali, przynajmniej na krótko, a on od razu by się przyznał nawet do tego, co pomyślał wczoraj wieczór przy kolacji czy dziś rano przy śniada- niu. Przez niego rozpoczęto walkę z nami, i dlatego posłużymy się jego sprawą, żeby ją roz- strzygnąć. Stało się to kwestią naszego prestiżu, nie powinniśmy i nie możemy się teraz wy- cofywać, więc jak w każdej walce jesteśmy zmuszeni bić się tym, co mamy w ręku, nie prze- bierając w środkach. „Sprawa Hrabaka” na przykład jest dla nas okazją, aby udowodnić, do jakiego stopnia zanikło w instytucie poczucie odpowiedzialności i czujność, jaki zgniły libe- ralizm zapanował w Dziale Personalnym, skoro tak ważną funkcję w gmachu powierzono nie sprawdzonemu człowiekowi, agentowi obcego wywiadu, może nawet terroryście, a dziesięć dni temu, kiedy śledztwo było już w toku, jeszcze go awansowano. Siatka, jaką ten Hrabak - działając tu od dłuższego czasu bez przeszkód - omotał prawdopodobnie cały instytut, czyni koniecznym ogłoszenie swego rodzaju stanu alarmowego, bo wówczas, jak na wojnie, nasza służba ma nadzwyczajne prawa, a w każdym razie większą rolę i znaczenie, przez co rozu- miem również pozycję jej kierowników i pobory personelu. Jestem pewien, że - mając na względzie interes całego resortu, którego jesteśmy tylko maleńką, ale ważną cząstką - zaak- ceptujesz to. Przyznaję, jest w całej tej grze myśliwska, zawodowa namiętność. Skoro zostaliśmy powołani do bronienia interesów ogólnych i świadomie wykonujemy służbę, za którą nam płacą, musimy coś robić, a jeśli coś robimy latami, staje się to naszą drugą naturą i nie muszę ci chyba mówić, że każda praca jest lżejsza i przyjemniejsza, jeśli wykonuje się ją chętnie a z zapałem. Ale w końcu, widzisz, sprawa Hrabaka” rozpoczęta tak przypadkowo, okazała się o wiele bardziej skomplikowana, niż wydawało się w pierwsze) chwili. I może poważniejsza, niż nam się to dzisiaj; wydaje. To fakt, że Hrabak z jakichś powodów wiele rzeczy ze swojej przeszłości ukrywa. Jest w tym coś niewyraźnego, czego nie udało się nam jeszcze wyjaśnić. Referując przed chwilą całą sprawę może trochę upiększałem fakty, celowo przesadzałem w pewnych podejrzeniach i ocenach, ale to prawda, że Hrabak rzeczywiście utrzymuje ożywione kontakty z niepewnymi ludźmi, co nie leży w zwyczaju uczciwych obywateli i porządnych rzemieślników - choć sta- nowią oni małą, nieważną i zamkniętą grupę. To, że Hrabak w swoim środowisku krytykuje władzę i występuje przeciw miej, jest dość powszechnym zjawiskiem, choć skazywaliśmy już na rok więzienia i za mniej groźne rzeczy. Rozumiem, że posiada plany budynku i że ukrywa je przed innymi - są mu potrzebne, przecież jego obowiązkiem jest pilnować instalacji, inni zaś dawno już zaprzepaścili swoje egzemplarze. Ale co mają znaczyć te ptaszki na planach i dlaczego pokazuje je jakimś podejrzanym typom w „Mostarze”? Co przedstawiają projekty i prototyp maszyny, której przeznaczenia nie mogli odgadnąć nawet nasi specjaliści od budo- wy maszyn i elektrotechniki, i dlaczego tak troskliwie ukrywa to wszystko w chytrze zakamu- flowanej skrytce, razem z prawie kompletną radiostacją zagranicznej produkcji., co - wybacz - wcale nie jest takie niewinne. Nie mówmy już o tym, że u nas w warsztacie i u siebie w domu robi z rurek i metalowych kul jakieś podejrzane przedmioty przypominające bomby zwykłe lub zegarowe, i to z państwowego materiału, co prawda wyrzuconego na złom, i że ten szary - jak ty powiadasz - nieważny człowiek utrzymuje kontakty prawie ze wszystkimi naszymi dostojnikami lub ich żonami, odwiedza ich i zanosi im jakieś rzeczy, o których jesz- cze nie wiemy, co to takiego i z czego zrobione, ale na pewno nie są to ani garnki, ani zrepe- rowane parasole. Ważne jest, że wciąż jeszcze usiłuje dotrzeć do Dyrektora Naczelnego. To zresztą spowodowało całą tę aferę, którą zmuszeni jesteśmy się teraz zajmować. Myśleliśmy z początku, że chce się poskarżyć z powodu niskiej pensji. Naprawiliśmy to, jak było można najlepiej, ale on nie zrezygnował ze swoich zamiarów. Sądziliśmy, że mo- że jest jednym z tych wariatów, którzy myślą, że wynaleźli sposób na zapewnienie wiecznego pokoju i chcą zmienić świat albo pragną pracę w Głównym Instytucie uczynić lepszą i bardziej wydajną, ale - jak się przekonaliśmy - chyba nie o to mu chodzi. Nie chodzi rów- nież o mieszkanie ani o pracę dla syna czy miejsce w sanatorium dla córki, ponieważ daliśmy mu do zrozumienia, że jesteśmy gotowi to wszystko mu załatwić i bez Dyrektora Naczelnego. Ale Hrabak wciąż i niezmiennie pragnie zwierzyć się i wyspowiadać właśnie jemu. Znaczy to, że ma dla niego jakąś informację, nie chce, żebyśmy ją znali, widocznie ma powody ukrywać to przed nami. Może zamierza wnieść skargę przeciw naszym (pracownikom lub przeciw komuś, kogo my ochraniamy. A może zauważył jakąś nieprawidłowość w pracy na- szych organów albo po prostu chce donieść o jakimś poważniejszym nadużyciu w Głównym Instytucie, na co my pierwsi winniśmy zwrócić uwagę, jako że do tego zostaliśmy powołani i za to nam płacą. Wreszcie, bez względu na to, czy chodzi o najzwyklejsze głupstwo, czy o poważną i decydującą sprawę, nie możemy pozwolić, aby takie bezpośrednie zwracanie się do wysoko postawionych osobistości stało się ogólnie praktykowane, jeśli nie chcemy dopu- ścić do naruszania hierarchii służbowej i do tego, aby zapanowała absolutnie anarchia w pracy. Naszym zadaniem jest między innymi opracowywać lub przepuszczać przez filtr surowy materiał informacyjny, przeznaczony dla ludzi m kierowniczych stanowiskach, przy- najmniej po to, żeby ich uchronić przed owrzodzeniem żołądka, podobnie jak robimy to z wodą, zanim podamy ją na stół. Toteż usprawiedliwione jest nasze dążenie, żeby od samego Hrabaka usłyszeć, co takiego chce powiedzieć Dyrektorowi Naczelnemu i dlaczego to przed nami ukrywa. - No dobrze, czemu więc go sami nie zapytacie? Może człowiek czeka i szuka okazji, żeby komuś odpowiedniemu zwierzyć się z tego, co mu leży na sercu. A może byłby gotów przemówić pod wpływem najmniejszego nacisku z waszej strony? - Dragolubie, na Boga! Jeśli go zapytamy i on zgodzi się udzielić odpowiedzi, skąd będziemy wiedzieli, że mówi naprawdę to, co miał zamiar wyznać Dyrektorowi Naczelnemu, że nie zmyślił sobie czegoś naprędce? Żeby mieć pewność w tej sprawie, musielibyśmy po- znać jego myśli, żeby zaś poznać jego myśli, musimy się dowiedzieć, o czym rozmawia ze sobą. kiedy jest sam. Nie jest, wybacz, wszystko jedno, - czy chce ostrzec Dyrektora Naczel- nego, że budynek razem z nami wszystkimi może wylecieć w powietrze, czy naprawdę taki fakt może się zdarzyć. W naszej pracy przeprowadza się skomplikowane kalkulacje myślowe, trwa to nieraz długo i wymaga ofiar, podobnie jak manewry przed zadaniem mata w szachach. M0Ż3 ta jego informacja ma właśnie wywołać w instytucie niepotrzebne zamie- szanie, które on i jego zleceniodawcy wykorzystaliby dla swoich celów, a może nawet nale- żałoby takie zamieszanie upozorować, aby wciągnąć w zasadzkę tych, którym było ono po- trzebne. I tak dalej, i tak dalej, nie muszę zresztą wymieniać wszystkich ewentualnych wa- riantów. Oczywiście byłaby nam o wiele łatwiej, gdybyśmy mogli przyjmować jako pewnik wszystko, co nam się mówi. Nie byłaby wtedy ani oszustw, ani spisków, ani cudzołóstwa, ani kłamstw, ani zdrady. Ale również i policji, i służby bezpieczeństwa. Rozumiesz? Trzeba pil- nować tego, z czego żyjemy. Czy nie tak? XVIII Od pewnego czasu podsłuchiwano Hrabaka. W różny sposób. Przy pomocy konfi- dentów, kiedy rozmawiał ze znajomymi w restauracji, z kolegami w pracy, z urzędnikami na korytarzach i w pokojach instytutu. I innych, tajnych i doskonalszych środków, kiedy bez świadków, intymnie i poufnie gwarzył ze swymi najbliższymi: z żoną, córką, a nawet z samym sobą, nie przeczuwając, że ktokolwiek może go słyszeć. I kiedy czuł potrzebę mó- wienia i zwierzania się innym, i kiedy trzeba go było zmuszać do rozmowy i niby kleszczami wyciągać z niego każde słowo. Zupełnie nieoczekiwanie, rzec można, w ciągu jednej nocy, kiedy się tego najmniej spodziewał, przydzielono mu nowe dwupokojowe mieszkanie w centrum, w bloku przezna- czonym dla ludzi na kierowniczych stanowiskach w Głównym Instytucie, i to zaledwie w półtora miesiąca po odmownym załatwieniu jego podania o miejsce dozorcy w tym samym domu i małe mieszkanie w suterenie. Wyjaśniono mu, tak jak przy okazji niedawnego prze- grupowania, że całymi latami postępowano wobec niego niewłaściwie, że był niesłusznie po- mijany i że obecna decyzja dyrekcji i organizacji związkowej ma na celu naprawienie tych błędów. Nie odrzucił propozycji, ale o dziwo! - nie przyjął jej od razu. Zapytał, czy takie mieszkanie odpowiada jego skromnym możliwościom finansowym i rzeczywistym potrze- bom. Gdyby dano mu to, o które prosił, wszystko wyglądałoby inaczej; co prawda jest ono małe i o wiele gorsze, ale za to prawie bezpłatne. W piwnicy mógłby mieć warsztat, zarabiał- by trochę zajmując się konserwacją centralnego ogrzewania i wykonując drobne naprawy w mieszkaniach, a żona otwierałaby w nocy bramę i przynosiła zarobione drobniaki. Pragnął się wpierw jej poradzić i chociaż go przynaglali, żeby się zdecydował, choć grozili nawet, że straci okazję, jeśli natychmiast nie przyjmie propozycji i od razu się nie sprowadzi, odmawiał. Chciał odwlec sprawę przynajmniej do jesieni, dopóki nie ureguluje swoich spraw finanso- wych, nie sprzeda mebli i nie podaruje komuś gołębi, które hoduje na podwórzu. Któregoś dnia do jego mieszkania na ulicy Pożeśkiej wpadli pracownicy urzędu tele- fonicznego w towarzystwie głównego dyspozytora instytutu, aby mu założyć telefon, o który wcale nie prosił. Powiedziano mu, że robi się to na zlecenie jego dyrekcji i na jej rachunek, ponieważ monter i hydraulik tak ważnej instytucji musi być z nią w stałym kontakcie w razie jakiegoś wypadku, tym bardziej teraz, kiedy przebudowuje się cały gmach, a zwłaszcza fun- damenty a pomieszczenia piwniczne, gdzie umieszczone są najważniejsze instalacje i przewody kanalizacyjne, które bez jego fachowych rad i wskazówek mogłyby zostać przez pomyłkę uszkodzone lub zniszczone. Wyjaśniono mu, że nie będzie płacił rachunków za tele- fon, nawet za prywatne rozmowy, ponieważ aparat będzie traktowany jako służbowy. Przy tej okazji specjaliści przez cienkie ściany jego domu przeprowadzili przewody do kuchni, poko- ju, a nawet do składziku i ubikacji na podwórzu. Potem przysłano z instytutu malarzy, żeby poprawili wszystko, co przy tej okazji zostało zniszczone. Hrabakowi wydało się teraz, że nie ma powodu się przeprowadzać. W instytucie - o dziwo - też przestali go przekonywać. Nie było to już potrzebne. Jego mieszkanie zaopatrzono w aparaty podsłuchowe i w centrali na- gromadziło się tyle taśmy magnetofonowej, że maszynistki po całych dniach przepisywały to, co gadatliwa żona Hrabaka, dorwawszy się niespodziewanie do telefonu, opowiadała swoim znajomym. Poza tym oddelegowano trzech pracowników Kaesu, żeby w masie różnych in- formacji, prywatnej paplaniny i plotek majstrowej wynajdywali rzeczy istotne dla śledztwa. Ważniejsze od tych rozmów telefonicznych były utrwalone na taśmie dialogi Hrabaka z żoną, kiedy byli sami, z jego kolegą i gospodarzem, Acą Dimiciem, czyli Beczką, kiedy razem pracowali w szopie, pogaduszki z lokatorką, Mileną Oklobdżiją, rozmowy ze znajo- mymi i przypadkowymi gośćmi, a także rozmowy z samym sobą, kiedy westchnąwszy lub zakląwszy szpetnie sam się ganił lub wydawał sobie polecenia. Wyszło na jaw, że Hrabak przy wszystkich tych okazjach ujawniał swój, znany już, krytyczny i pełen zgryźliwości stosunek do sytuacji w kraju, jak również do wielu zjawisk życia codziennego. Stopień krytycyzmu zależny był od tego, z kim, o czym i jak długo roz- mawiał: o cenach na targu, pensjach robotników i warunkach pracy, o niedbałości i beztrosce urzędników rady dzielnicowej, o brudnych ulicach i komunikacji miejskiej, programie radia i telewizji, o demoralizacji wśród młodzieży i wzroście liczby przestępstw, o nadużyciach i przywilejach czy też o nieuczciwym bogaceniu się jednostek i rosnącej z każdym dniem po wojnie niesprawiedliwości społecznej. Wszystko to przeplatane było wątpliwościami co do trafności ostatnich politycznych i ekonomicznych posunięć i co do słuszności przekonań, z których według niego dawnośmy wyrośli - miał na myśli pierwszy etap powojennego, jesz- cze prymitywnego 1nie rozwiniętego socjalizmu - przekonań o równości społecznej tych, którzy się mą- drzą, a mało wiedzą, i tych, których wiedzy i kwalifikacji zawdzięczamy większość osiągnięć. Czasami to ogólne niezadowolenie Hrabaka przybierało formy ostrej osobistej krytyki odnoszącej się do konkretnych osób z Głównego Instytutu Spraw Ogólnych. Krytykował na przykład Dyrektora Naczelnego, który - jak twierdził - zapomniał, że sam był kiedyś zwy- kłym robotnikiem fizycznym. I oto przywykł do komfortu i luksusu, zerwał z dawnymi towa- rzyszami, nie chce ich już przyjmować i udaje, że ich nie pamięta. I tak dalej, o wszystkich zastępcach dyrektora i naczelnika po kolei, a swoje uwagi zaopatrywał w konkretne przykłady błędów i nadużyć, toteż dane te w większości wypadków przepisywano dla potrzeb Kaesu i włączano do akt tych, o których mówił Hrabak. Na przykład: „Dyrektor Głównego Instytutu Spraw Ogólnych, towarzysz Pleciasz, wciąż wymaga od majstrów, żaby na rachunek instytutu wykonywali mu naprawy w mieszkaniu prywatnym, a nawet żeby podobne usługi świadczyli jego znajomym i przyjaciołom, między innymi tym samym, do których Hrabak jeszcze przed wojną chodził naprawiać centralne ogrzewanie w ich willach. Pleciasz w krótkim czasie zmienił pięć mieszkań - Hrabak wie o tym, bo we wszystkich wykonywał jakieś roboty - ale żadne nie było ani wystarczająco duże, ani wystar- czająco piękne dla dyrektora, a zwłaszcza dla jego żony, która wszędzie znajdowała jakieś wady. Hrabak naprawiał także samochód Pleciasza po tym, jak jego syn rozwalił go o słup, a także lodówki i pralki przywiezione bez opłacania cła”. Mniej więcej w ten sam sposób mówił o innych ważnych figurach z instytutu, między innymi o zastępcy dyrektora, Vitasie, którego przypadkiem nakrył kiedyś po pracy w jego gabinecie, jak ten zabawiał się na dużym biurku z sekretarką; o naczelniku Działu Ogólnego, który pali papierosy i pije zagraniczne alkohole przeznaczone wyłącznie do celów reprezenta- cyjnych; o innym zastępcy dyrektora naczelnego, Basticiu, który w obecności Hrabaka i pracowników instytutu bez najmniejszego wstydu na cały głos kr. kuje swoich kolegów, nie oszczędzając nawet Dyrektora Naczelnego. O naczelniku Działu Gospodarczego, który - jak twierdzi Hrabak - nie krępuje się przyjmować prezentów od zagranicznych firm, albo o samym szefie Kaesu, o którym - ku jego niemałemu zaskoczeniu - Hrabak powiedział, że w instytucie wszyscy wiedzą, czym się naprawdę zajmuje, i że jest z tytułu swego stanowiska jedną z najważniejszych osób w instytucji, więc wszyscy się go boją i nawet sam Dyrektor Naczelny pilnuje się, żeby mu nie podpaść. W tej części wyznań Hrabaka była mowa o niektórych niezbyt chwalebnych nawykach i postępkach szefa, na przykład, że smarka w palce, a następnie wyciera je o żeberka kaloryfera, ale szef wyciął te fragmenty z kartki i z taśmy magnetofonowej, zapominając, że kopię sprawozdania ukryli w swoich papierach przynajmniej dwaj jego najbliżsi współpracownicy. XIX Wszystkie raporty, począwszy od dnia wszczęcia śledztwa przeciwko Hrabakowi, za- czynały się od charakterystycznego, stereotypowego i nudnego już akapitu: „Hrabak znowu usiłował nawiązać kontakt z Dyrektorem Naczelnym mówiąc: «Chcę, żeby mnie wysłuchał chociaż przez dwie minuty!» albo: «Mam mu coś ważnego do powie- dzenia. Kiedy w końcu umożliwicie mi rozmowę z nim, ja też mam do tego prawo, choć je- stem zwykłym robotnikiem», lub: «Nikt nie chce mnie wysłuchać, kiedy mam coś ważnego do powiedzenia, a pewien jestem, że gdybym zaczął krytykować albo w gniewie palnął coś, czego nie myślę, zaraz usłyszałoby to przynajmniej trzech ludzi i zreferowało w dyrekcji, a ci sami, do których daremnie usiłowałem się dostać, natychmiast, bez chwili zwłoki, pociągnęli- by mnie do odpowiedzialności*”. „Tego, co pragnę im powiedzieć, nie chcą słuchać, a jeśli chcę coś przed nimi ukryć, zaraz się o tym dowiadują” - powiedział kiedyś, a szef Kaesu czytając tę uwagę w nadesłanych meldunkach nie mógł nie zadać sobie pytania: Może Hrabak wie, że go pod- słuchujemy? Majster wydawał mu się teraz o wiele chytrzej-szy i sprytniejszy niż na począt- ku, kiedy wszczynano śledztwo. Starając się dotrzeć do Dyrektora Naczelnego Hrabak posługiwał się także tajemni- czymi kartkami, które zostawiał na jego biurku: „Mam Wam coś ważnego do powiedzenia. Proszę, przyjmijcie mnie. Przyjdę natychmiast na Wasze wezwanie”. Potem liściki zawierały groźby: „Zgłaszam się znowu do raportu, w nadziei, że mnie przyjmiecie, nim będzie za póź- no. W przeciwnym razie zrzucam z siebie wszelką odpowiedzialność”. Albo: „Zmuszony jestem zwrócić się do Was tą drogą, ponieważ wasi najbliżsi współpracownicy nie dają mi osobiście porozmawiać z Wami i przekazać Wam pewnej ważnej wiadomości, która nie doty- czy instytutu, lecz Was osobiście”. Ale nawet miłosne liściki Hrabaka, podobne do tych, jakie gimnazjaliści podrzucają pod ławki swoim wybrankom, nigdy nie dotarły do towarzysza Ple- ciasza. Sekretarka, która jak zwykle przed przyjściem dyrektora przewracała stronę w jego kalendarzu, zauważyła pierwszy bilecik schowany między kartkami, a później, ponieważ do- niosła o tym Kaesowi, pracownicy komórki uważnie szukali i usuwali listy - znajdowali je pod telefonem, popielniczką albo przyciskiem do papierów. Hrabak był uparty i nie ustępował łatwo, jak o tym świadczy stos karteczek załączony do jego akt. Ponieważ nie otrzymywał odpowiedzi, przyszło mu do głowy, by wysyłać listy pocztą na adres domowy dyrektora, ale Kaes, przewidując taką ewentualność, i tutaj zorgani- zował kontrolę. Przeglądając pocztę dyrektora wyłączał listy Hrabaka, co zresztą nie było trudne, jako że Hrabak używał zwykłych niebieskich kopert i adresował je ręcznie swoim niewprawnym charakterem pisma. Korespondencja, jaką od czasu do czasu wysyłał do za- stępców dyrektora, dochodziła co prawda, ale oni wiedząc, że Hrabakiem interesuje się Kaes, natychmiast przekazywali mu jego listy, a swoim sekretarkom nakazali nigdy nie wpuszczać Hrabaka do gabinetu. Zresztą sekretarki i bez tych poleceń doskonale wiedziały, o co chodzi, czasem nawet lepie; niż ich szefowie, i w ten sposób nikt w instytucie nie chciał rozmawiać z majstrem wtedy, kiedy - jak na to wskazują zachowane sprawozdania - przynajmniej trzy- dziestu ludzi zaangażowano, aby podsłuchiwali każde jego słowo i śledzili każdy krok. Na wszelki wypadek jednak, dla zachowania ostrożności, żeby nawet przypadkiem, w korytarzu, na schodach czy przed budynkiem Hrabak nie natknął się na dyrektora lub nie podrzucił mu jednego ze swoich liścików, zdecydowano się wreszcie otwarcie zagrozić maj- strowi ewentualnymi sankcjami. Zadanie to przypadło w udziale zastępcy naczelnika Działu Personalnego, który spotkawszy Hrabaka na korytarzu wezwał go do swego gabinetu. - Siadajcie, towarzyszu Hrabak - rzekł, potem poczęstował go papierosem i kawą. - Przed paroma dniami zostaliście awansowani i dostaliście znaczną podwyżkę z ważnością od pierwszego stycznia, to zna czy prawie za rok wstecz. Według moich informacji także komi- sja mieszkaniowa załatwiła wasze podanie i przydzieliła wam komfortowy lokal w nowym budownictwie, przeznaczonym skądinąd tylko dla wyższych urzędników instytutu. Chciał- bym teraz usłyszeć od was, czy jesteście zadowoleni z tego, co zrobiono dla was w ostatnim czasie. A może macie jeszcze jakieś życzenia, skargi, zarzuty? - Nie mam, towarzyszu zastępco - odparł Hrabak siedząc na brzegu krzesła z czapką i kluczem francuskim na kolanach. - Szkoda, że nie zrobiono tego wcześniej. Miałbym wtedy większą korzyść, ale jak to mówią, lepiej późno niż wcale. Jeśli chodzi o mnie, nie mam żad- nych życzeń ani skarg. - Ani zarzutów? - Ani zarzutów. - Cieszę się. Bardzo się cieszę. Poinformowano mnie jednak, że dziś znowu, podobnie jak wczoraj i przedwczoraj, chcieliście, żeby was przyjął Dyrektor Naczelny, towarzysz Ple- ciasz, a także jego dwaj zastępcy. Ponieważ mówicie, że nie macie żadnych życzeń ani za- rzutów, czy zrobiliście to dlatego, żeby im podziękować za pamięć? Zastępca naczelnika powiedział to z nutką ironii, tak jak zwykł się zwracać do urzęd- ników w swoim dziale. Przedstawiciele Kaesu załatwiliby to o wiele lepiej, zaskakując podej- rzanego jakimś pytaniem. Zastępca sam więc podsunął Hrabakowi odpowiedź, a ten chwycił się jej jak tonący brzytwy. - Tak - potwierdził majster. - Chciałem im wyrazić wdzięczność, ale sekretarki i szefowie gabinetów nie pozwolili mi do nich dotrzeć. Okazja przepadła i zastępca naczelnika zapragnął szybko skończyć rozmowę. - Są zajęci - rzekł usprawiedliwiając członków dyrekcji - zwłaszcza teraz, kiedy jeste- śmy już w fazie przeprowadzania reformy instytutu i przebudowy gmachu. Przy pierwszej okazji przekażę im wasze po dziękowanie. Powiem, jak bardzo jesteście zadowoleni z tego, co dla was zrobiono. Jestem przekonany, że przyjemnie im będzie to usłyszeć. Ale gdybyście przypadkiem czegoś potrzebowali, zwróćcie się do mnie, zobaczę, co jeszcze da się dla was zrobić, i na pewno uczynię wszystko, co w mojej mocy, aby zaspokoić wasze słuszne życze- nia. W myśl przepisów prawnych jest naszym obowiązkiem pomagać pracownikom. Chcemy, aby czuli się oni dobrze w naszym instytucie. Wstał, żeby odprowadzić Hrabaka, i powiedział mu po drodze: - Mam nadzieję, że po tej rozmowie nie będziecie potrzebowali niepokoić naszych szefów, zwłaszcza towarzysza Dyrektora Naczelnego. Powiem wam otwarcie; skarżyli się z jego kancelarii i sekretariatu, że przeszkadzacie im w pracy stałymi wizytami, prosili mnie, żebym wam zwrócił uwagę i skłonił was, nawet pod groźbą zastosowania pewnych środków dyscyplinarnych, byście z tego zrezygnowali. Jesteście starszym, poważnym człowiekiem i mam nadzieję, że to ostrzeżenie wystarczy, że nie będziemy musieli ponownie o tym roz- mawiać w znacznie mniej korzystnych dla was okolicznościach. Do widzenia, towarzyszu Hrabak! Na tym się jednak nie skończyło. Z akt śledztwa wynika, że ani jedna, ani druga strona nie były zadowolone z tej rozmowy i nie miały zamiaru przestrzegać milczącego układu. Hrabak nadal robił swoje, bo kilka dni później został wezwany do gabinetu na pierwszym piętrze. Do jednego z tych małych pokoi bez numeru i określonego przeznaczenia, gdzie znajdują się tylko stół, kilka krzeseł, dywan i portret na ścianie, które pozbawione są tego ciepła, jakie daje nawet pokojom biurowym choćby tymczasowa obecność człowieka. Woźny z pierwszego piętra znalazł majstra w piwnicy, gdzie swoim zwyczajem rozmawiał z robotnikami przedsiębiorstwa budowlanego, odrywając ich od pracy. Powiedział Hrabako- wi, żeby natychmiast z nim poszedł, i to takim tonem, że ten od razu wstał i ruszył w milczeniu, nie pytając, kto go właściwie wzywa i po co. Nie wziął nawet torby z narzędziami. W pokoju oczekiwało go trzech ludzi. Hrabak znał tylko jednego z nich, był to urzęd- nik Działu Personalnego, prowadzący kartoteki pracowników, łącznik pomiędzy swoim dzia- łem a Kaesem, właściwie ich człowiek w Dziale Personalnym, czego oczywiście Kra- bak nie wiedział. Dwaj mężczyźni siedzieli przy stole, a trzeci za plecami Hrabaka, w pobliżu drzwi. Nadawało to spotkaniu szczególny i oficjalny charakter, a wezwany majster czuł się niemal jak aresztowany. Wskazali mu jednak krzesło, ale nie koło siebie, przy stole, lecz naprzeciw- ko nich. W ten sposób mogli go widzieć całego, a on, nie mając się o co oprzeć, musiał sie- dzieć wyprostowany, ze zwisającymi rękami. - To wy jesteście Hrabak - zaczął nieznajomy zza stołu. - Sveta albo Svetislav Hrabak, monter i hydraulik w Głównym Instytucie Spraw Ogólnych. - To ja - powiedział Hrabak starając się zachować spokój, ale sam zauważył, że głos mu drży. - Wielokrotnie, ustnie i pisemnie, zwracaliście się do Dyrektora Naczelnego z prośbą o przyjęcie was. Czy tak? - Tak - odparł Hrabak. - Powiedziano wam kilkakrotnie, żebyście b; cierpliwi, że towarzysz Pleciasz przyj- mie was, kiedy znajdzie wolną chwilę. Urzędnik jego gabinetu, a przed paru dniami również zastępca naczelnika Działu Personalnego zwrócili wam uwagę, że towarzysz Naczelny zajęty jest ważnymi sprawami związanymi z reorganizacją instytutu, i ostro was upomnieli, żebyście przestali go niepokoić. Czy mam rację? - Tak. Macie rację. - To się rozumie! Wczoraj jednak znowu usiłowaliście złapać towarzysza Pleciasza, kiedy wychodził z gmachu, i gdyby nasi urzędnicy w porę wam nie przeszkodzili, pewnie chwycilibyście go za rękaw i za trzymali siłą. Dano nam znać z góry, z gabinetu dyrektora, że znowu przez całe przedpołudnie kręciliście się w pobliżu, a sekretarka znalazła pod bibula- rzem na biurku list, w którym skarżąc się, że nie dopuszczają was do niego, oznajmiacie, że macie mu coś ważnego do powiedzenia. Znaczy to, że wasz przełożony z Działu Personalne- go na próżno tracił dla was czas, nie pomogły jego rady i ostrzeżenia, postanowiliście nadal niepokoić dyrektora i przeszkadzać wysokim funkcjonariuszom w ich pracy. Hrabak milcząc patrzył w ziemię, co w tej sytuacji równało się przyznaniu. To wypy- tywanie wyglądało na przesłuchanie policyjne albo nawet sądowe. Był zaskoczony tym, co odkryli, i przytłoczony pytaniami i dowodami. Nie mógł się opanować, a tym bardziej prote- stować czy bronić. - Czy otrzymaliście podwyżkę i awans na wysoko kwalifikowanego majstra w waszej specjalności? - zadano mu znów to samo pytanie. - Otrzymałem. - A mieszkanie? I to dwupokojowe, w nowym budownictwie, w samym centrum mia- sta! - Też. - Ale nie przyjęliście go twierdząc, że wystarcza wam to, jakie macie. - Nie mogłem płacić tak wysokiego komornego. - W porządku. To w końcu wasza osobista sprawa. Ale chcielibyśmy wiedzieć, z jakiej przyczyny jesteście tak bardzo niezadowoleni. - Kto mówi, że jestem niezadowolony? - Znaczy, nie jesteście niezadowoleni! Jeśli więc niczego nie potrzebujecie i nie macie powodów się skarżyć, to czego chcecie od towarzysza Dyrektora Naczelnego i co mu macie tak ważnego do powiedzenia? Hrabak w milczeniu patrzył w bok i w myślach wolno napływających do głowy szukał najlepszej odpowiedzi, jaka zadowoliłaby tamtych. - Może chcieliście złożyć skargę na kogoś? wmieszał się milczący do tej pory męż- czyzna. - Macie teraz okazję, mówcie swobodnie. - Nie mam powodów, towarzyszu. - Albo może mieliście zamiar wskazać jakąś nie prawidłowość w pracy instytutu, na- ruszenie dyscypliny lub poważniejsze wykroczenie natury finansowej czy politycznej? Może nawet chcieliście spowodować wszczęcie postępowania dyscyplinarnego albo karnego prze- ciw winnym tych nadużyć? Macie tu przed sobą pracownika Działu Personalnego, a my dwaj, jak już z pewnością się domyślacie, jesteśmy z resortu spraw wewnętrznych. Nasza praca to ściganie takich przestępców, macie więc najlepszą okazję opowiedzieć nam teraz, co wiecie i co wam leży na sercu. Nie krępujcie się i nie obawiajcie, że ktokolwiek się o tym do wie. Przyzwyczajeni jesteśmy do takich spraw i możecie nam w tym względzie w pełni zaufać. Hrabak milczał nadal. - Więc? - Ech, on sobie kpi i wodzi nas za nos, towarzyszu inspektorze! - wypalił niespodzie- wanie ten, który siedział za plecami Hrabaka. Majster odwrócił się prze straszony. - Powinni- śmy rozmawiać z nim ostrzej, a nie cackać się. Inspektor zapalił papierosa i zaciągnął się, jakby nie dosłyszał tej uwagi. Hrabak tym- czasem pospieszył z odpowiedzią: - Nie chcę składać żadnej skargi. - Nie chcecie - powtórzył inspektor. - Co w ta kim razie zamierzacie powiedzieć towa- rzyszowi Dy rektorowi Naczelnemu? Dlaczego chcecie z nim rozmawiać? To było najważniejsze pytanie, którego Hrabak oczekiwał od początku, ale teraz - po- dobnie jak wtedy, kiedy żona pytała go, gdzie się włóczył cały wieczór - nie wiedział, co na poczekaniu wymyślić. - Miałem zamiar tylko podziękować za to, co dla mnie zrobił - odetchnął przypo- mniawszy sobie, co powiedział zastępcy naczelnika przed paru dniami. Wiedział, że nie warto zmieniać zeznań, że to jest prawdopodobnie najlepsza odpowiedź, jakiej mógł udzielić w tej sytuacji. - Za awans, podwyżkę i mieszkanie, jakie mi zaproponowano. - Dlaczego nie powiedzieliście tego którejś z sekretarek? Mogły mu przekazać. - Myślałem, że będzie ładniej, jeśli zrobię to osobiście. - A co to za ważna informacja, jaką dla niego macie? - To, co wam powiedziałem. I chciałem mu się w jakiś sposób odwdzięczyć za wszystko. Na wojnie szeregowiec też może pomóc człowiekowi o wiele ważniejszemu od niego, nawet uratować mu życie. Nigdy nie wiadomo, kiedy człowiek człowiekowi może być potrzebny i w jaki sposób może mu się przysłużyć. Podobnie jak i inni kilka dni temu przy okazji podobnej rozmowy, i oni wyczuli, że dostali się w ślepą uliczkę i że w ten sposób nie poradzą sobie z majstrem. Tym razem jednak sprawa nie mogła się tak zakończyć. - Słuchajcie, Hrabak! - zaczął inspektor. - Roz mowa, jaką z wami prowadzimy, ma charakter nie tylko informacyjny. I nie chodzi tylko o powody, dla których staracie się dotrzeć do towarzysza dyrektora. Fakt, że spotkaliśmy się z wami w tym pokoju, jest ostrzeżeniem, abyście raz na zawsze zrezygnowali z podobnych prób, bo pociągnie to za sobą znacznie większe konsekwencje od tych, o jakich was poinformowano przed paru dniami. Żebyśmy się dobrze zrozumieli: Żądamy, byście przestali napastować naszych wysokich funkcjonariuszy państwowych, którzy mają ważniejsze sprawy niż wasze życzenia i propozycje co od pewne- go czasu robicie, zagraża spokojowi i bezpieczeństwu innych i przeszkadza w prawidłowym funkcjonowaniu ważnych organów aparatu państwowego, a jest to niebłahe przestępstwo, za które przepisy prawne przewidują bardzo ostre sankcje. Tyra razem jeszcze nie będziemy ich stosować, ale jeśli się okaże, że i to ostrzeżenie nie pomogło, jeśli stwierdzimy, że pomimo naszych rad znowu kręcicie się koło gabinetów Dyrektora Naczelnego i jego najbliższych współpracowników, że w niedozwolony sposób próbujecie podrzucać listy towarzyszowi Ple- ciaszowi, będziemy zmuszeni w samoobronie i w interesie Głównego Instytutu przejść na inne, o wiele skuteczniejsze metody przekonywania i skorzystać z sankcji, do których winni- śmy się uciec. Nie dziwcie się później, jeśli zaczniecie mieć jakieś większe nieprzyjemności, i nie przychodźcie wtedy do nas na skargę. Wszystkie następstwa będziecie zawdzięczali s- obie i swojemu ślepemu uporowi. Jesteście wolni, możecie odejść. XX Następnego dnia w przepełnionym autobusie jakiś człowiek przepychając się ku drzwiom mocno potrącił Hrabaka łokciem w bok i rozdarł papier na paczce, którą majster trzymał nad głowami pasażerów. Ukazały się czarne żebra konstrukcji wykonanej z metalowych rurek, takich samych, jakie znaleziono u Hrabaka w domu i w instytucie. Póź- niej, kiedy wysiadał z autobusu, jakiś chłopak, który wyskoczył pierwszy, uprzejmie mu po- mógł i prawie przemocą wyrwał paczkę z rąk. - Proszę, jacy ludzie są bezwzględni! I jacy silni! - powiedział, zdzierając przy tym ni- by przypadkiem resztę opakowania z ogołoconych czarnych żeber. Nawet nie przeprosił za to, że pana potrącił i podarł ten, papier. Ale, niech pan wybaczy, skoro opakowanie i tak jest ze- rwane, proszę mi powiedzieć, do czego służą te rurki? - Do łapania ptaków - odparł Hrabak i wyrwał mu z rąk paczkę. Niczym kobiety przytrzymujące na wietrze spódnicę wokół kolan, usiłował resztką papieru osłonić nagą kon- strukcję i ruszył swoją drogą ku Dedinju. Nazajutrz po południu, kiedy był w szopie, wpadł nagle jeden z robotników pracują- cych na podwórzu przy rurach kanalizacyjnych. - Co tu majstrujecie? - zapytał i złapał kawałek rurki, którą Hrabak, w okularach ochronnych, właśnie lutował. - Skąd to macie? - Z odpadów. A o co chodzi? - Niezły materiał. Można by z tego zrobić karabin maszynowy albo bombę zegarową? - Co? Co można by zrobić? Nie słyszę nic w tym hałasie. Poczekajcie, aż skończę to lutowanie. - Żartowałem. Mój brat z podobnych rurek robi ramki do obrazów i uchwyty do doni- czek. Da się na tym zarobić? Hrabak odburknął coś niewyraźnie, zakręcił kurek od gazu i hałas ustał. Przesunął okulary na czoło i zapytał natręta, czego chce, a tamten odparł, że przysiadł go zawiadomić, iż zmuszeni będą na pewien czas zamknąć mu wodę, i wycofał się przestraszony. Mniej więcej w tym samym okresie odwiedzili Hrabaka w jego warsztacie w instytucie dwaj pracownicy Działu Gospodarczego i zakomunikowali mu, że stanowią ko- misję, która ma za zadanie skontrolować wszystkie pomieszczenia w piwnicy i w związku z przebudową gmachu przeprowadzić inwentaryzację, pytając o pozwolenie i nie czekając na pomoc Hrabaka, natychmiast zaczęli grzebać w kupie żelastwa, które majster gromadził tu od lat dwudziestu. Zapytali, czy prowadzi regularnie wykaz zużytych materiałów i czy to, co zastali w warsztacie, wpisane jest do wykazu, a kiedy się okazało, że Hrabak w ogóle nie ma takowego ani też pisemnych zleceń na te naprawy, które wykonuje codziennie, jeden z nich włożył okulary i zapisał to w notesie. Potem grzebiąc w szufladach jego stołu pytali o każdą nakrętkę - skąd pochodzi, jaką ma wartość i do czego służy, mierzyli ją, ważyli i wszystko zapisywali. Pełne trzy dni robocze spędzili na tej pracy, zatrzymując także Hrabaka, a potem oświadczyli mu, że będą musieli zamknąć jego warsztat i zapieczętować drzwi aż do odwoła- nia, zażądali klucza i kazali mu wyjść. Ledwie zgodzili się, by majster zabrał z warsztatu za- tłuszczony kombinezon, ale wpierw zajrzeli mu do kieszeni i sprawdzili, czy czegoś w nich nie ukrył. Oznajmili mu, że za parę dni rozpocznie się przebudowa pomieszczeń w tej części piwnicy i jeżeli Wydział Ogólny zadecyduje, że warsztat będzie potrzebny w dalszym ciągu, zawiadomi się go w porę i zostanie mu przyznane odpowiednie pomieszczenie, prawdopo- dobnie na poddaszu. - W porządku. Co ja na to poradzę? Szkoda tylko, że nie zawiadomiliście mnie wcze- śniej - zauważył i z kombinezonem przerzuconym przez ramię wyszedł pochylony jak starzec wygnany z domu, w którym spędził całe życie, domu przeznaczonego teraz na rozbiórkę. Tego samego dnia odwiedziła go w domu inspekcja sanitarna, aby obejrzeć szopę, gdzie znajduje się warsztat. Wpłynęło bowiem doniesienie, że już od dawna grozi ona zawa- leniem. Ściany z nie wypalonej gliny są zupełnie zniszczone, a drewniane belki podtrzymują- ce dach przegniłe i stoczone przez korniki. Przewody elektryczne i instalacje przeprowadzone są niezgodnie z przepisami, bez owego minimum bezpieczeństwa, które jest konieczne dla zapewnienia właściwych warunków pracy. W warsztacie nie znalezione hełmów ochronnych ani przepisowych ubrań, roboczych. Małe okienko, przez które nawet głowa się nie przeci- śnie, jest niewystarczające jako źródło światła i świeżego powietrza, a i ono jest częściowo zasłonięte tekturą, ponieważ brak kawałka szyby. Nie zainstalowano również wentylatora, a o ogrzewaniu w miesiącach zimowych nie warto nawet wspominać. Poza tym warsztat nie dys- ponuje elementarnymi pomieszczeniami sanitarnymi i socjalnymi: nie ma kabiny z prysznicem z zimną i ciepłą wodą, jadalni, pomieszczenia na odpoczynek i rozrywkę, a co dopiero mówić o bibliotece i czytelni. Panuje ogólny bałagan, pełno jest różnych rupieci, po- krytych kurzem i zardzewiałych. Stwierdzono również, że od momentu zbudowania nie prze- prowadzono dezynsekcji i deratyzacji. Na dachu nie ma piorunochronu. I tak dalej, co znaczy, że w myśl istniejących przepisów szopa jest zupełnie nieodpowiednia na warsztat, a więc w związku z obowiązującymi „Przepisami o wyposażeniu warsztatów” i „Przepisami o bezpieczeństwie i higienie pracy” (artykuły 37 i 64 oraz 156) doraźnie zostaje podjęta decy- zja o niezwłocznym przymusowym zamknięciu warsztatu, od której można w ciągu piętnastu dni złożyć odwołanie w wyższych organach Dzielnicowej Rady Narodowej. Właściciel warsztatu, Aca Dimić, i jego użytkownik, Sveta Hrabak, zostają ukarani grzywną w wysokości dwudziestu tysięcy dinarów (po połowie każdy) - za naruszenie przepisów o higienie i bezpieczeństwie pracy i w wysokości trzydziestu tysięcy - za niezabezpieczenie robotników przy pracy. Decyzja zakazuje im dalszego użytkowania warsztatu, dopóki nie zostaną usunięte przeszkody wymienione w uzasadnieniu, to znaczy dopóki szopa nie będzie spełniać wymaganych warunków. Dalej następują podpisy przewodniczącego Wydziału Bez- pieczeństwa i Higieny Pracy, dzielnicowego inspektora sanitarnego i pieczęć Dzielnicowej Rady Narodowej oraz data. Sveta Hrabak i jego gospodarz, Aca Dimić, zwany Beczką, otrzymali po jednym eg- zemplarzu decyzji i usiedli na podwórzu na ławce w cieniu moreli przed opieczętowanym warsztatem. Był parny dzień, pod koroną drzewa brzęczały muchy, które atakowały ich rów- nie uparcie jak nieprzyjemne myśli. Każdy trzymał w ręku swój egzemplarz decyzji. Chło- dząc się tą złożoną kartką niby wachlarzem odganiali muchy. - Ktoś na nas doniósł - powiedział Aca Dimić. - Któryś z sąsiadów albo ktoś z naszego towarzystwa w „Mostarze”. - A może to robota tego złodzieja albo dziennikarza, który pisał o włamaniu? - zasta- nawiał się Hrabak. - No dobrze - ciągnął Dimić - niech będzie, że to oni. Ale skoro inspekcja tak bardzo troszczy się o robotników, dlaczego nie zapytała, gdzie oni są i nie chciała z nimi rozmawiać? Chyba karzą nas obu za to, że nie troszczyliśmy się wystarczająco o samych siebie i że po trzydziestu latach pracy nie zdołaliśmy za łożyć wentylatora, żeby nas chłodził latem, ani za- prowadzić centralnego ogrzewania, żeby nas grzało zimą. Nie uzbieraliśmy dość pieniędzy, żeby zbudować sobie nowe, piękniejsze pomieszczenie, z czytelnią, klubem, kinem i jadalnią. I teraz, dla naszego dobra, w trosce o nas obu, każą nam płacić grzywnę większą niż nasza trzymiesięczna pensja. Czy masz u siebie w mieszkaniu wentylator? Czy okno jest większe niż to w warsztacie, a izby obszerniejsze i mniej wilgotne? Czy zapewniłeś swojej żonie w jej miejscu pracy oku lary ochronne i maskę gazową, żeby nie wdychała pary z kapusty i fasoli, które ci gotuje na obiad? A sprawdzili, czy twoja sypialnia ma wystarczający metraż, wspinali się na dach, żeby zobaczyć, czy belki nie są spróchniałe i czy ściana twojej rudery nie grozi zawaleniem? Wreszcie powiedz mi, czy masz te wszystkie urządzenia w swoim warsztacie w Głównym Instytucie, gdzie zajmujesz się służbową, można powiedzieć, państwową pracą? - Nie mam - stwierdził Hrabak. - Nawet wentylatora, choć to piwnica, ani takiego okna jak w naszej szopie. - Czy zamknęli z tego powodu warsztat i ukarali grzywną twojego Dyrektora Naczel- nego? - Dyrektora nie ukarali, ale warsztat zamknęli. - Zamknęli?! Kiedy? - Dzisiaj. W związku z przebudową gmachu i reorganizacją instytucji. - Ach tak - powiedział Dimić i złożoną wpół kartką zabił muchę na policzku. Przyjrzał się Hrabakowi uważnie, trochę z boku, jakby widział go po raz pierwszy. XXI Hrabak i Dimić napisali jednak odwołanie. Stwierdzili w nim, że „usunęli większość wymienionych w decyzji braków”, a komisji wytknęli, że zapomniała skontrolować ich mieszkania, gdzie znalazłaby większość urządzeń higieniczno-sanitarnych i socjalnych, któ- rych brak w warsztacie. Między innymi: ubikację, prysznice, jadalnię i pomieszczenia klubo- we, nawet z telewizorem. Proszą więc, żeby pozwolono im kontynuować pracę w warsztacie, są bowiem w złej sytuacji finansowej, a ponieważ pracują sami i nie zatrudniają robotników, proszą o zwolnienie ich od płacenia kary pieniężnej, przynajmniej tej, która została wyzna- czona z powodu rzekomego niezabezpieczenia robotników przy pracy. Odwołanie pisali wieczorem, na tradycyjnym spotkaniu w „Mostarze”, a całe towarzystwo zgromadzone przy stole - nawet kelner Mile Żarłok, w chwilach kiedy obowiązki nie wzywały go gdzie indziej - pomagało im je układać. Największą aktywność wykazywał - jak wynikało z porannych raportów nadesłanych szefowi Kaesu Głównego Instytutu – Mitia Lokaj, który tutaj, w gospodzie, miał swego rodzaju kancelarię adwokacką. Pisał kierowcom taksówek odwołania od mandatów milicji drogowej, a konwojentom, handlarzom i właścicielom domów podania o zmniejszenie kar. Za kieliszek wina przepisał Hrabakowi i Dimiciowi ich odwołanie uderzając zakrzywionym palcem w klawisze starej maszyny, zdezelowanej jak pianino w kącie kawiarni. W dwa dni po złożeniu skargi listonosz przyr.. im pośrednią odpowiedź. Dzielnicowy Urząd Podatkowy (Wydział Ewidencji Dochodów Ludności) zawiadamiał ich, że stwierdzono, iż bez zezwolenia odpowiednich władz zajmują się działalnością gospodarczą w warsztacie ślusarskim znajdującym się na podwórzu. Z tego powodu nakazuje się im natychmiast przerwać pracę, a za popełnione wykroczenia natury gospodarczej zasądza się ich na zapłacenie grzywny w wysokości trzydziestu tysięcy starych dinarów (po połowie), jako że wzięto pod uwagę ich dość trudną sytuację finansową. Termin odwołania od tej decyzji wynosi także piętnaście dni. Równocześnie Wydział Ewidencji Dochodów Ludności zawiadamia ich, że obydwaj za zatajenie zarobków, a właściwie za niezgłoszenie ich, zostają ukarani grzywną po dwadzieścia tysięcy dinarów, z tym że oprócz tej kary mają zapłacić zaległy podatek, ponieważ według oceny władz dzielnicowych ich zarobek mógł wynieść dwieście tysięcy dinarów miesięcznie, a więc odliczając koszty ogrzewania, oświetlenia i komornego - dwa miliony dinarów rocznie na czysto - podatek łącznie wynosi zatem czterysta tysięcy dinarów. Od tej decyzji napisał im również Mita Lokaj odwołanie, motywując, że to, co się znajduje w ich szopie, nie jest żadnym Warsztatem, tylko zwyczajną komórką (co stwierdził przed paru dniami Wydział Higieny i Bezpieczeństwa Pracy tej samej Rady), gdzie majstrowie trzymają swoje narzędzia, jakimi zresztą posługują się wszyscy obywatele przy drobnych reperacjach we własnym domu, a jednak nikomu nie przychodzi do głowy ich za to opodatkowywać. Jeżeli nawet Hrabak i Dimić czasem wykonywali dla któregoś ze znajomych czy sąsiadów jakieś prace, robili to prawie bezpłatnie, za skromne, symboliczne wynagrodzenie, a wszystko, co mogli w ciągu roku. zarobić, nie wynosi nawet tyle, ile podatek wyznaczony im przez Wydział Ewidencji Dochodów Ludności. Takie postępowanie może jedynie doprowadzić do tłumienia inicjatywy prywatnej i zamknięcia warsztatów rzemieślniczych, co, jak wynika z ostatnich przemówień dostojników państwowych, absolutnie nie jest zgodne z zamierzeniami i celami obecnej polityki gospodarczej. Skarga znowu była pisana w „Mostarze”, ale w niedzielę przed południem, kiedy było mniej ludzi. Wysłali ją listem poleconym już następnego dnia, ale fakt ten nie uspokoił majstrów. Aca Dimić dostał ataku astmy, oddychał otwierając szeroko usta, wciągał powietrze niby ryba wyrzucona na piasek i krztusił się jak stary silnik samochodowy. Przestał przychodzić do gospody i rozmawiać na podwórzu ze swoim przyjacielem, a nawet pokłócił się z żoną poważniej niż kiedykolwiek przez pięćdziesiąt lat małżeństwa. Svetislav Hrabak dalej zachowywał się tak, jakby nie o niego chodziło i jakby wszystkie te decyzje i zakazy niczym mu nie groziły. Przypominał żołnierza na froncie, który pod gradem kul nie pamięta o bolącym zębie. Albo bardzo zadłużonego człowieka, który nie martwi się długami, ponieważ czeka na spadek lub główną wygraną na loterii. - Załatwimy to jakoś - mówił do Dimicia, kiedy się spotkali przypadkiem. Nie wyjawił jednak, dlaczego tak myśli ani na co liczy. Na pewno wszystkiemu winno jest doniesienie jakiegoś zazdrosnego sąsiada, kolegi z instytutu, a może i majstra z przedsiębiorstwa prowadzącego roboty w jego instytucji, które to roboty kilkakrotnie skrytykował i domagał się, żeby jako niebezpieczne dla budynku zostały czym prędzej wstrzymane. Kiedy jednak sprawa się wyjaśni i okaże się, że miał rację, te drobne złośliwości skończą się i wszyscy zobaczą, że mylili się co do niego. Tymczasem jednak jeszcze dwa czy trzy razy usiłował drogą okrężną dotrzeć do Dyrektora Naczelnego. Tym razem przez swoich klientów, dwóch lekarzy, kierownika wydziału z dzielnicy i dyrektora fabryki, którym za małe sumy wykonywał niewielkie reperacje w mieszkaniach. Kiedy już poczęstowali go kawą i sięgali do kieszeni, usłyszawszy, że prosi ich, aby pomogli mu dostać się do Dyrektora Naczelnego, towarzysza Pleciasza, zatrzymywali się w pół ruchu zaskoczeni. Mówił tak podnieconym głosem i z tak głupkowato tajemniczym wyrazem twarzy, że wzdrygali się nagle, jakby mieli do czynienia ze zboczeńcem lub niebezpiecznym wariatem, który może wpędzić ich w kłopoty. Starając się go czym prędzej pozbyć, wsuwali mu w rękę pieniądze i obiecywali, że zrobią, co będą mogli, choć nie znają zbyt dobrze Pleciasza. W głębi duszy zaś zdecydowani byli nie mieszać się do tego, podawali majstrowi rękę i delikatnie popychali go ku wyjściu. XXII Przed południem, kiedy Hrabak w dużym WC na parterze naprawiał rurę, którą ktoś uszkodził ostrym narzędziem, zdarzyło się coś zupełnie przypadkowego, ale wielce nieprzyjemnego dla majstra, człowieka poważnego i nie przyzwyczajonego do takich historii. Robota nie była łatwa, musiał wymienić kawałek rury, a potem dokręcić gwinty, owinąć wszystko pakułami i zalać ołowiem. Pracował prawie godzinę i już wyłączył lutownicę, kiedy z miotłą w jednej ręce, a ścierką i kubłem w drugiej weszła sprzątaczka z pierwszego piętra, niejaka Anka Palikuća, pulchna, trzydziestoparoletnia kobieta, niezamężna, wśród niższego personelu mająca przezwisko Gruba i znana z czegoś, czego nie wypada tutaj nazwać po imieniu. - Dzień dobry, Sveto - powiedziała. - Pracujesz? Nie będzie ci przeszkadzać, jeśli zajmę się swoją robotą? Zmarudziłam trochę, a mam jeszcze posprzątać przeszło pół piętra. Kiedy pójdziesz do Dyrektora Naczelnego, powiedz mu, że mogliby i nam, sprzątacz kom, dać oddzielne pomieszczenie na sprzęt i fartuchy, a nie żebyśmy musiały przebierać się tutaj, gdzie nas wszystkich tak samo gna potrzeba. Podczas gdy Hrabak w kabinie dalej majstrował coś pilnikiem przy rurze, sprzątaczka schowała do dużej szafy, która służyła jej jako magazyn, miotłę, po czym. zaczęła płukać w umywalce ścierkę do podłogi. - Och! - zawołała. - Ale się pochlapałam, cała jestem mokra. Nie odwracaj się przez chwilę, prze biorę się. Stała już w samej koszuli i sięgała do szafy po nowy fartuch, kiedy otworzyły się drzwi ubikacji. Gruba pisnęła, Hrabak wyprostował się i w drzwiach WC zobaczył portiera, Kirila Arsovskiego, osłupiałego z wrażenia, a potem Grubą, jak osłaniając rękami piersi zmieszana biegnie w samej koszuli ku niemu, żeby ukryć się w jego objęciach. - Przepraszam, przepraszam. Nie wiedziałem, że tu jesteście - powiedział Arsovski jakoś sucho i znacząco, po czym wielkodusznie jak dżentelmen wycofał się i zamknął za sobą drzwi. Drugi incydent, co prawda nie tak nieprzyjemny i o mniejszym znaczeniu, zdarzył się, kiedy w pomieszczeniu przydzielonym mu tymczasowo na poddaszu zastał otwarte drzwi, a w kącie kilka skrzynek nowego, dopiero co sprowadzonego materiału, który wyładował tu pod jego nieobecność magazynier Bora Plevljak. Hrabak, zdenerwowany niedawnym zajściem i wściekły, że wysiedlono go z piwnicy, niepotrzebnie posprzeczał się z nim z tego powodu. W domu na stole kuchennym znalazł wezwanie do sądu. We wtorek, pierwszego października, ma się stawić o ósmej rano na przesłuchanie. Nie wyjaśniono jednak, w jakiej sprawie. Przyniósł to pismo przed godziną milicjant. Spytał żonę, czy Hrabak już wrócił, a kiedy odpowiedziała, że nie, ledwie zgodził się zostawić ten urzędowy papier. Formularz wyglądał tajemniczo, a Hrabakowi, kiedy zdenerwowany niósł go drżącą ręką ku oczom, wydało się, że i żona patrzy na niego z boku, podejrzliwie, jak na człowieka, którego władze z jakichś powodów stale wzywają, nakładają nań grzywnę, pieczętują mu drzwi, milicjanci w mundurach zachodzą na jego podwórko, aby sąsiedzi to widzieli, a teraz jeszcze otrzymuje wezwanie do sądu z powodu wykroczenia, które gdzieś popełnił. Spojrzał w lustro i sam sobie wydał się podejrzany. Po południu nie mógł nic robić, bo drzwi szopy były zapieczętowane, nie miał z kim wypić kawy, bo Aca Dimić nie zjawił się na podwórku, nie chciało mu się spać, bo dręczyły go myśli, które by i martwego obudziły. Przez jakiś czas karmił gołębie - ptaki z wdzięcznością dziobały z jego ręki - a potem wypuścił je z klatki, żeby polatały na swobodzie. Ale już po kilku chwilach znów pogrążył się w myślach. Wszystko, co go dotąd spotkało, wydawało mu się żartem w porównaniu z tym tajemniczym wezwaniem. Szarzy ludzie z podmiejskich osiedli przywykli do milicji i władz dzielnicowych, komisji i inspekcji, ale kiedy mają do czynienia z sądem, to już nie przelewki. Hrabak w półśnie zaczął badać samego siebie i zadawać sobie pytania, tak jak w jego pojęciu czynią to sędziowie. Dlaczego został wezwany? O co i na jakiej podstawie go obwiniają? Jaką to poważną sprawę mógł ukryć? I badając tak samego siebie, grzebiąc we własnej pamięci i sumieniu, choć uważał się za człowieka spokojnego i porządnego, odkrył ku swemu zaskoczeniu przynajmniej trzydzieści spraw, za które mógłby zostać pociągnięty do odpowiedzialności, wezwany do sądu i - trochę na skutek prawdziwej winy, trochę w wyniku fałszywych zeznań świadków - skazany na więzienie. Za to. że przed dziesięcioma dniami nadużył siły w obronie własnej, związał i zbił złodzieja, którego on i Aca Dimić złapali w swojej szopie? Że stare lampy gazowe, żelazka na węgiel drzewny, miedziane brytfanny i inne starocie, które kupował od Cyganów i handlarza starzyzną, a które w swoim warsztacie naprawiał i upiększał, były w gruncie rzeczy towarem z kradzieży? Że żonę Erzsikę wysłał niedawno do akuszerki na skrobankę? Że wodę do kranu na podwórzu doprowadził poza licznikiem albo że za usługi wykonywane dla różnych klientów nie wystawiał przepisowych rachunków? Że ma w domu nie zgłoszone radio albo że któregoś wieczoru wygadywał po pijanemu w „Mostarze” różne rzeczy? Że dziś rano podrzucili mu do warsztatu materiał i mogą go oskarżyć o chęć zdefraudowania albo wezmą pod uwagę na przykład doniesienie Arsovskiego i oskarżą o obrazę moralności? I tak dalej, aż doszukał się o wiele poważniejszych powodów, do których sam przed sobą ze strachu nie śmiał się przyznać. Poczuł krople potu na czole i otworzywszy oczy zdążył zobaczyć, jak w górze na jasnobłękitnym niebie gołębie rozproszyły się na wszystkie strony niby eksplodująca bomba i w chwilę potem jego ulubionego gołębia dosięgnął sokół. XXIII Uważał to za zły znak, a jego przeczucia wkrótce się sprawdziły. Zebranie VI Podstawowej Organizacji Partyjnej odbyło się w poniedziałek, trzydziestego września, z następującym porządkiem dziennym: 1. Rozpatrzenie decyzji Konferencji Komitetu Dzielnicowego i wytyczenie odpowiednich zadań dla organizacji. Zagajenie - sekretarz; dyskusja. 2. Sprawy organizacyjne. 3. Różne. Wszystkich członków zawiadomiono, że obecność jest obowiązkowa. Zebranie odbyło się w sali klubu sportowego „Ćukaricki”, oddanej do dyspozycji na tę okazję. Z zachowanych protokołów wynika, że w zebraniu wzięli udział prawie wszyscy członkowie organizacji, tylko nieliczni usprawiedliwili nieobecność chorobą lub ważnymi sprawami służbowymi. Wśród nich towarzysz Nemanja Vitas, zastępca Dyrektora Naczelnego, i jeszcze dwaj dygnitarze (z żonami), którzy i tak rzadko uczestniczyli w tego rodzaju zebraniach. Tylko pięć osób miało nieobecność usprawiedliwioną, ale później okazało się, że dwie - ekspedient ze sklepu „Vracara” i pielęgniarka ze Szpitala Kolejowego - mieli w tym czasie dyżur. Wyjątkowe znaczenie i szczególny charakter już od samego początku nadała zebraniu obecność sekretarza Komitetu Dzielnicowego, Budislava Stankovicia, zwanego Budą, i członka Komitetu miejskiego, niejakiego Rajkovicia, którego imienia nawet protokół nie podaje. Sekretarz powitał ich serdecznie i przedstawił zebranym towarzyszom, uważając ich obecność za wyjątkową oznakę zainteresowania i oceniając ją jako niezwykle doniosłą dla planowanej dyskusji. Pierwszy punkt porządku dziennego - mówiąc językiem protokołu - referował sekretarz podstawowej organizacji. Przedstawił w krótkim zarysie duże znaczenie niedawno odbytej Dziesiątej Konferencji Miejskiej, jak również związanej z nią Osiemnastej Konferencji Dzielnicowej. Dłużej zatrzymał się przy omawianiu zadań, do których według niego zobowiązują decyzje obydwu organów i które powinny stać się podstawą dalszej pracy organizacji, następnie po krótkim sprawozdaniu z dotychczasowej działalności otworzył dyskusję. Sądząc z protokołu, nie zgłosił się nikt, kto by chciał zabrać głos. Wszystko było jasne i wyłożone tak zrozumiale, że prawdopodobnie niczego nie można było dodać. Albo obecni przeczuwali, że głównym przedmiotem zebrania jest punkt drugi, „sprawy organizacyjne”, i czekali na to. Zagajenie wygłosił sekretarz. Nawiązując do poprzedniego punktu porządku dziennego i decyzji wyższych organów na temat konieczności zwalczania szkodliwych zjawisk w życiu gospodarczym, wpierw wypowiedział się samokrytycznie o sytuacji na terenie podstawowej organizacji, gdzie, jak to wykaże jego referat, w ostatnim czasie zaistniały pewne zjawiska, których czysto gospodarcze i finansowe znaczenie wprawdzie nie jest duże, ale biorąc pod uwagę to, gdzie miały one miejsce i kto je spowodował, oraz fakt, że mogłoby stanowić zły przykład, nie wolno ich bagatelizować. Mogłyby bowiem doprowadzić do jeszcze poważniejszych deformacji lub ekscesów o następstwach dużej wagi. Członkowie podstawowej organizacji, którzy uważnie wysłuchali zagajenia, wyczuli, że nadchodzi to najważniejsze, z powodu czego zwołano zebranie i zaproszono dwóch przedstawicieli z wyższej instancji. Teraz wystarczyło tylko nastawić uszu, o których towarzyszy chodzi i czyje nazwisko dostanie wymienione jako pierwsze. W ciszy skrzypnęło krzesło. - Pragnę was zapoznać z jedną sprawą z naszego terenu - kontynuował mówca - tym bardziej że od dawna zasługuje ona na uwagę, a nasza organizacja niestety nie zajęła się nią w porę. Byli tacy, którzy bezwiednie spuścili głowy, niepewni, czy cios, który teraz padnie, przypadkiem nie ugodzi w nich. Ale byli i tacy, którzy rozglądali się po sali zaciekawieni, gdzie padnie grom i kto zostanie nim rażony. - Chodzi o sprawę Svetislava Hrabaka, członka naszej Podstawowej Organizacji Partyjnej, hydraulika Głównego Instytutu Spraw Ogólnych, który, myślę, znajduje się wśród nas na tej sali. Sekretarz podniósł głowę znad kartki i spojrzał na zebranych. Nikt się nie poruszył. - Czy towarzysz Hrabak jest obecny? - Tak, obecny - odezwał się cienki, lękliwy głos gdzieś z końca sali i niepozorny mężczyzna podniósłszy się z krzesła stał wpatrzony w próżnię, jakby nie rozumiał, o co chodzi i dlaczego jego nazwisko zostało wymienione. - W porządku, siadajcie - rzekł sekretarz, a Hrabak usiadł niby uczniak w szkole. - Żeby nie wdawać się w szczegóły tej sprawy, o której będziemy dziś dyskutować, ograniczę się do faktów i danych, jakie otrzymaliśmy. Przede wszystkim do tych, które nadesłała nam instytucja zatrudniająca Hrabaka. Oto one: „Do organizacji partyjnej VI Okręgu - Mostar, Komitetu Dzielnicowego - Savski Venac, Belgrad, 3O.IX. br. Drodzy Towarzysze, Wydział Ogólny i Dyrekcja Głównego Instytutu Spraw Ogólnych pragnie was niniejszym poinformować o sprawie Svetoslava (Svetislava) Hrabaka, pracownika ww. instytucji, z prośbą o szczegółowe jej rozpatrzenie i podjęcie odpowiednich decyzji w ramach waszych uprawnień. Svetoslav (Sveta) Hrabak, jak to zostało ustalone na podstawie zeznań kilku osób zatrudnionych w ww. instytucie (tu następują nazwiska najbliższych kolegów Hrabaka, które nic nie mówiły członkom organizacji, ponieważ nie znali ich osobiście), już od dłuższego czasu nadużywa zaufania kierownictwa instytutu, którym cieszył się jako długoletni pracownik. Między innymi wykorzystując okoliczność, że miał wstęp do wszystkich pomieszczeń również wtedy, kiedy w gmachu nie ma nikogo, bez zezwolenia wykorzystywał mienie społeczne w celu uzyskania nielegalnej korzyści materialnej. Kierując się tymi egoistycznymi celami Sveta Hrabak już od lat w pomieszczeniach służbowych, nie płacąc komornego i nie dając żadnej rekompensaty za zużytą energię elektryczną, ogrzewanie, korzystanie z narzędzi i z materiału państwowego - ze złomu, jak twierdzi w swojej obronie - wykonuje różne przedmioty dekoracyjne przeznaczone na sprzedaż. W ten sam sposób w warsztacie instytutu i poza nim wykonywał szereg prac nawet dla wielu członków kierownictwa instytutu. Nie informując ich, jakimi niedozwolonymi metodami się posługuje, i celowo ich oszukując stawiał tych ludzi w niezręcznej sytuacji współuczestników przestępstwa, w nadziei, że pewnego dnia posłuży mu to jako usprawiedliwienie, kiedy jego działalność zostanie wykryta i będzie pociągnięty do odpowiedzialności dyscyplinarnej albo nawet prawnej. Wszystkie te fakty ustaliła specjalnie do tego powołana komisja, a potwierdzają je zeznania poszczególnych pracowników, którym należy okazać absolutne zaufanie. Obrona Hrabaka, że zajmował się tą pracą w czasie wolnym, jak również jego twierdzenie, że i inni pracownicy, także ci ma najwyższych stanowiskach, wykorzystują swoje pomieszczenia, ogrzewanie i światło na to, aby w czasie pracy, za którą pobierają od ww. instytucji niezłe wynagrodzenie, wykonywać różne dodatkowo płatne prace, jak pisanie artykułów, ekspertyz, sprawozdań itp. - ta jego obrona dowodzi tylko, że nawet po wszystkim, co zostało wykryte, nie widzi on szkodliwości własnego działania i dalej uparcie stoi na swoim stanowisku, jakby przez obrzucanie błotem powszechnie szanowanych ludzi usiłował zmniejszyć własną odpowiedzialność. Nie można również zgodzić się z jego obroną, że do wykonywania tych przedmiotów używał materiałów wyrzucanych na śmietnik; na tej samej zasadzie ktoś, kto znalazł portfel na ulicy i przywłaszczył go sobie, mógłby się bronić twierdząc, że pieniądze zostały wyrzucone w błoto. Nieprawdą jest, że największą część prac wykonywał zupełnie bezpłatnie i bez chęci zysku, wiadomo bowiem na przykład, że zanudzał potem te same osoby na wysokich stanowiskach prośbami o mieszkanie, awans i podwyżkę i że z tych samych powodów starał się dotrzeć do towarzysza Dyrektora Naczelnego pod pretekstem, że ma mu coś ważnego do powiedzenia. Zresztą sam przyznaje, że posługiwał się w prywatnej pracy sprzętem instytucji, ale podkreśla przy tym, że używał także swoich narzędzi prywatnych do celów służbowych; że nie płacił za ogrzewanie warsztatu, ponieważ nie dla niego go ogrzewano, że koszt prądu, jaki zużył, jest niewielki w porównaniu z ewentualnym wynagrodzeniem za jego pracę poza godzinami, za którą dotąd nie żądał i nie otrzymał ani grosza. Komisja powołana przez instytucję do zbadania sprawy Hrabaka stwierdziła szereg innych uchybień natury materialnej i administracyjnej - nieporządne prowadzenie wykazu zużytego materiału, niewystarczającą ewidencję wykonywania zlecanych mu prac. Komisja ta zaproponowała już dyrekcji instytutu, aby wszcząć przeciw niemu oficjalne postępowanie dyscyplinarne w związku z wyliczonymi wykroczeniami i zastosować odpowiednie sankcje dyscyplinarne. Mając na względzie to wszystko, a także okoliczność, że właśnie w czasie redagowania niniejszego pisma wpłynęły do dyrekcji jeszcze dwa doniesienia - których sprawdzanie jest w toku - mianowicie, że wymieniony przed kilkoma dniami ukrył w swoim warsztacie dwie skrzynie świeżo otrzymanego materiału, a na dodatek, że w pomieszczeniach instytucji zastano go w niedwuznacznej sytuacji z pewną sprzątaczką - zawiadamiamy was o powyższym w przekonaniu, że owe fakty, niezależnie od wyników dalszej pracy komisji, dają wystarczającą ilość dowodów, które w pełnym świetle ukazują jego oblicze moralno- polityczne, stawiają pod znakiem zapytania jego polityczne przekonania i jako takie winny być dla waszej organizacja podstawą do podjęcia odpowiednich kroków”. Dalej następowało zwyczajowe zakończenie i podpisy dwóch wyższych urzędników Głównego Instytutu oraz oficjalna pieczęć. W ciszy, która zapadła, sekretarz przeglądał jakieś papiery, po czym przeczytał pismo Izby Rzemieślniczej zawiadamiające instytut, że jego pracownik, Svetislav Hrabak, pracuje w domu nielegalnie, ponieważ jego warsztat nie jest zarejestrowany w powyższej izbie; zawiadomienie Inspekcji Sanitarnej, która stwierdza, że warunki w warsztacie Hrabaka nie odpowiadają wymogom higieny, i wreszcie pismo Urzędu Podatkowego zawiadamiające, że Hrabak zataił dochody uzyskiwane w warsztacie i został za to wykroczenie ukarany grzywną. O tych trzech pismach sekretarz powiedział, że dotyczą wykroczeń natury gospodarczej, ale są również ważne dla wyjaśnienia całej sprawy, ponieważ rzucają zdecydowane światło na osobowość Hrabaka, dlatego więc, kończąc na tym swoje wystąpienie, całą sprawę tak obszernie udokumentowaną przedstawia członkom organizacji, żeby zastanowili się nad nią, ocenili stopień winy Hrabaka i podjęli właściwą decyzję. Pierwszy poprosił o głos jakiś mężczyzna, który przedstawił się jako Milan Dozet, od niedawna członek organizacji i prawdopodobnie od niedawna zamieszkały na terenie dzielnicy Mostar, ponieważ prawie nikt z obecnych go nie znał. W protokole nie zanotowano jego zawodu, ale jak wynika z akt Hrabaka w Kaesie, a także na podstawie faktów, które były znane mówcy, należało wnioskować, że pozostawał z Kaesem w kontakcie albo nawet