Troy Denning Tajemnica Ziguratu Tom 1 Ksiąg Szkarłatnego Słońca Przekład Katarzyna Przybyś Data wydania oryginalnego: 1991 Data wydania polskiego: 1996 Andrii, z podziękowaniem za pomoc i zachętę Wiele osób pomogło mi w napisaniu tej książki i stworzeniu całej serii. Dziękuję wszystkim, a szczególnie tym, bez których Athas być może nigdy nie ujrzałby purpurowego słońca. Mary Kirchoff i Tim Brown w dużej mierze współtworzyli ten świat, Brom nam powiedział, jak to wszystko powinno wyglądać, Jim Lowder pojawił się w chwili, kiedy najbardziej go potrzebowałem, Pat McGilligan wniosła do tej pustynnej krainy atmosferę dramatyzmu, a Jim Ward, pełen entuzjazmu, wspierał nas i służył wszelką inną pomocą. Świat Szkarłatnego Słońca rządzony jest przez szalonego władcę - maga, ogarniętego pragnieniem osiągnięcia nieśmiertelności. Wymaga to jednak straszliwych ofiar... PROLOG Ponad wynędzniałym, spalonym słońcem miastem wznosił się olbrzymi zigurat. Jego tarasy obudowano lśniącymi cegłami - poszczególne poziomy w innym kolorze: jasny fiolet u podstawy, potem indygo, lazur, zieleń, żółć, ognistopomarańczowy, a na zwieńczeniu szkarłat. Na każdym z siedmiu pięter tkwiły dwa potężne, centralnie umieszczone bastiony. Wieże strzegły szerokich schodów wiodących na sam wierzchołek budowli, jak gdyby pragnęły dosięgnąć dwóch bladych księżyców, które migotały nad monumentalnym zwieńczeniem ziguratu i przesycały mgły przedświtu bursztynowym blaskiem. Na tarasach, oplecionych pajęczyną lin i utkanych krążkami, uwijały się tysiące półnagich niewolników, którzy w rytm uderzeń biczów wciągali po gładkich ścianach kosze wypełnione cegłami. Przed ziguratem stał niewysoki mężczyzna odziany w długą purpurową szatę. Na jego głowie lśnił złoty diadem - korona króla Tyru. Wymykały się spod niej rzadkie pasma siwych włosów, ale czubek głowy starca był łysy i łuskowaty. Zastygły grymas gniewu i nienawiści tworzył głębokie zmarszczki na czole, w oczach malowała się tysiącletnia gorycz, a suche, popękane wargi wykrzywiały się ponuro. Obwisła skóra na policzkach, podbródku była blada i pomarszczona, jakby władca pościł od stu lat. Kto wie, może rzeczywiście nie jadł od tak dawna. Obok wiekowego króla stał podenerwowany mężczyzna w czarnej szacie, jaką nosili królewscy kapłani - czciciele Kalaka, a jednocześnie jego urzędnicy, straż i gwardia. Na plecy opadały mu splecione w warkoczyk miedziane włosy. Miał kościstą twarz, haczykowaty nos, wąskie, zaciśnięte usta i świdrujące oczy koloru świeżej wątroby. Mierzył prawie metr siedemdziesiąt. Różnica wzrostu między nim i zgrzybiałym władcą była tak duża jak między elfem a człowiekiem. Czuł się z tego powodu bardzo nieswojo. Tithian z Mericles, najwyższy kapłan igrzysk i jedyny spadkobierca rodu Mericles, nie miałby nic przeciwko temu, by wyróżniać się wzrostem wśród swoich kompanów. Jako bystry młodzieniec wiedział jednak, że niebezpiecznie jest przewyższać króla. Tithian zauważył, że jego niewyraźny cień pada na królewską osobę. Postąpił zatem kilka kroków naprzód, udając, że przygląda się fiołkowym cegłom pokrywającym najniższe piętro ziguratu. Każdą z nich zdobiła alabastrowa płytka z wyrytą podobizną smoka. Pochylona ku ziemi bestia o wężowym ogonie stała na dwóch potężnych łapach. Szorstki chitynowy pancerz pokrywał cały grzbiet i ogon. Przednie kończyny były nieco kołkowate, ale zakończone ludzkimi dłońmi. Tkwiły w nich dwie laski stanowiące dodatkowe podpory dla potężnego tułowia. Ramiona bestii ochraniał kołnierz z podłużnych, ostro zakończonych łusek. Na długiej, prężnej szyi kołysała się płaska głowa z wąskimi, szczelinowymi oczami, bez uszu, ale za to z olbrzymią paszczą pełną sztyletowatych zębów. - Przepiękna robota, królu - skomentował Tithian, nie odrywając oczu od białych płytek. - Zdumiewające, z jaką precyzją oddano szczegóły. Kalak wyprostował się i położył na ramieniu młodego człowieka dłoń o powykrzywianych palcach i spuchniętych stawach, bardziej podobną do zwierzęcego szponu niż do części ludzkiej kończyny. - Myślisz, że wezwałem cię tutaj, żebyś się zachwycał sztuką? - spytał król i nie czekając na odpowiedź, podprowadził Tithiana w kierunku kosza cegieł, który miał być wciągnięty na wyższe piętro ziguratu. Tithian skrzywił się. Zawsze widywał króla w jego Złotej Wieży i nie miał pojęcia, dlaczego kazano mu się stawić pod piramidą, w dodatku o tak barbarzyńskiej porze. Kwaśny ton wypowiedzi Kalaka wskazywał, że dzisiejsze spotkanie nie będzie należało do przyjemnych. Nagle staruch złapał linę, która zwieszała się z wędrującego do góry kosza. Odbił się od ziemi i uniósł w górę. Tithian zdusił okrzyk przerażenia, gdy szponiaste palce Kalaka zacisnęły się na jego ramieniu. W ułamek sekundy wisiał w powietrzu w żelaznym uścisku króla i spoglądał w dół na głowy niewolników, którzy ładowali cegły do koszów u podstawy ziguratu. Niewolnicy, zdumieni widokiem dwóch mężczyzn ulatujących jak smugi dymu, przerwali pracę i gapili się na niezwykłą scenę. Nadzorcy, namiestnicy niższego stopnia, odziani w czarne tuniki podobnie jak Tithian, kilkoma celnymi uderzeniami batów o kościanych rękojeściach szybko zagnali poddanych z powrotem do pracy. Gdy Kalak i Tithian wznieśli się ponad pierwszy poziom ziguratu, znaleźli się twarzą w twarz z potężnie umięśnioną futrzastą istotą. Zwalisty, dwustukilogramowy baazrag przerwał wciąganie cegieł. Zmarszczył krzaczaste brwi, przeszywając wzrokiem obu dostojników, a potem, zadziwiony, wystawił ku nim grzebieniasty łeb. Gdy skierowawszy spojrzenie w dół, spostrzegł, że nogi kroją wiszą w powietrzu, jego przepastne nozdrza rozdęły się ze strachu, a paszczęka opadła obnażając cztery ostre, pożółkłe kły. Baazrag zrobił krok do tyłu, podniósł przednie łapy w obronnym geście i puścił linę. Król zeskoczył na taras, ledwie zdążywszy odrzucić sznur, by nie runąć w dół jak kosz z cegłami, które upadając rozgniotły na miazgę jednego z niewolników, same zaś roztrzaskały się na kawałki. Kalak wychylił się, z niezadowoleniem popatrzył na kupę gruzu i jeszcze mocniej zacisnął palce na ramieniu Tithiana, aż ten zląkł się, że popękają mu kości. Kiedy król w końcu podniósł wzrok, w jego oczach iskrzyła wściekłość. Dojrzał jakiegoś człowieka w czarnej szacie i wskazał na niego palcem: - Ty! - Nadzorca błyskawicznie obrócił się i zbladł, ujrzawszy, kto się do niego zwraca. - Tak, Najpotężniejszy? - Ten niewolnik właśnie upuścił cały kosz moich cegieł - wycedził Kalak, wskazując na nieszczęsnego baazraga, którego tak zaskoczył swoim pojawieniem się na tarasie. - Wysmagać go! Nadzorca aż się skulił. Głupota baazragów, która sprawiała, że były tak dobrymi niewolnikami, nie pozwalała im zrozumieć sensu kary; bicie często wyzwalało w nich ślepy, morderczy szał. Mimo wszystko jednak nadzorca posłusznie rozwinął bicz; nieposłuszeństwo wobec króla było równoznaczne z natychmiastową, okrutną śmiercią. Tithian nie zdążył przyjrzeć się, jak wymierzano karę baazragowi. Kalak zażądał, by podano mu następną linę. Dwóch niewolników ochoczo poprowadziło króla i gwardzistę do kosza z cegłami, które miały powędrować na następny poziom ziguratu. Władca w dalszym ciągu zaciskał jedną rękę na ramieniu swego pretorianina; drugą chwycił linę przywiązaną do kosza i znowu zaczęli się wznosić. I tak, poziom po poziomie, dotarli na szczyt budowli. Nadzorcy kierujący pracą na poszczególnych tarasach za każdym razem wykrzykiwali ostrzeżenia do swoich kolegów na górze, by jakiś zaskoczony niewolnik znowu nie przyczynił się do zniszczenia cegieł. Niewolnicy byli przeważnie ludźmi, karłami lub półelfami, ale na kilku poziomach przeważały inne, bardziej egzotyczne rasy. Na jednym z tarasów pracowały belgoie, niezgrabne, wysokie humanoidy, różniące się od ludzi tylko niezwykle szerokimi stopami, pazurzastymi palcami i brakiem podbródków. Przy pracy bez przerwy poruszały bezzębnymi ustami. Gdzie indziej znowu pracowały githy, groteskowe półelfy, półpłazy. Były wysokie i szczupłe jak pustynne elfy i miały długie, chude nogi, które odchodziły od ciała poziomo jak u jaszczurek. Githy były tak przygarbione, że posuwały się jakby w ciągłym przysiadzie, powoli i niezgrabnie. Ich kościste, niewielkie głowy przypominały kształtem brzeszczot strzały, a wyłupiaste oczy bez powiek wpatrywały się nieruchomo w uczepionych sznura mężczyzn. Na szóstym poziomie ziguratu król zatrzymał się i wypuścił z uścisku obolałe ramię Tithiana. Nie mogli dalej wznosić się na linie, bo siódmy, najwyższy taras monumentalnej budowli okalały drewniane rusztowania. Kłębił się na nich cały tłum jozhali, małych, dwunogich płazów o cienkich ogonach, długich, giętkich szyjach i wydłużonych pyskach pełnych ostrych, igiełkowatych zębów. Trójpalczaste jozhale obudowywały najwyższy taras szkarłatnymi cegłami. Pracowały w zdumiewającym tempie i biegały po rusztowaniach w górę i w dół z taką łatwością, jakby poruszały się po płaskim terenie. Kalak wszedł na drewnianą konstrukcję i wskazał zakrzywionym palcem na nie wykończony taras. - Czy mój zigurat będzie gotowy za trzy tygodnie? Tithian posłusznie spojrzał na oplecioną rusztowaniami budowlę, jakby chciał ocenić postęp prac. Nie znał się na tym i podobnie jak większość mieszkańców miasta, nie miał pojęcia, po co król buduje ten zigurat. Kalak nie raczył udzielić wyjaśnień, a ci, co zadawali zbyt wiele pytań, rozstali się z życiem. Zigurat stanowił więc dla Tithiana całkowitą zagadkę - może tylko sztuka budownicza była dla niego bardziej niepojęta. W mniemaniu namiestnika do końca budowy mogły upłynąć równie dobrze trzy dni jak trzy tygodnie. Zaskoczyło go, że król jest ciekaw jego zdania, ale mimo ignorancji w sprawach wznoszenia gmachów, nie mógł pozwolić sobie na błędną odpowiedź. Należało uwzględnić dwie rzeczy: własną strategię polityczną i to, co król chciałby usłyszeć. Celom Tithiana najlepiej posłużyłoby zwykłe zaprzeczenie. Najwyższa Kapłanka Robót Królewskich, kobieta imieniem Dorjan, była jego najpoważniejszą rywalką. Kalak wydawał się z niej niezadowolony i Tithian wyczuwał, że ma szansę dodatkowo utrudnić przeciwniczce życie. - No więc? Kapłan spojrzał w stronę króla i oniemiał z podziwu. Nie zdawał sobie sprawy, jak wysoko się znaleźli. Z szóstego poziomu ziguratu roztaczał się zapierający dech w piersiach widok. U stóp budowli rozpościerała się piaszczysta przestrzeń areny, która z tego miejsca wielkością przypominała podwórko w miejskim domu średnio zamożnego szlachcica. Rzędy siedzeń wyglądały niczym wykładany terakotą mur wokół tego podwórka. Nawet Złota Wieża w pałacu Kalaka, wznosząca się na przeciwległym końcu areny, mogłaby być wzięta za pierwszą lepszą basztę. Za pałacem królewskim znajdowała się Twierdza Kapłańska. Wznosiły się tam marmurowe pałace należące do sześciu najwyższych kapłanów; eleganckie zameczki, w których mieszkali ich zaufani współpracownicy, i wreszcie komfortowe wille niższych stopniem duchownych. Tę dzielnicę dniem i nocą patrolowały setki żołnierzy. Od reszty miasta oddzielał ją wysoki mur z ostrymi kawałkami obsydianu powbijanymi na szczycie. Za twierdzą ciągnęły się ceglane, ufortyfikowane miejskie mury - tak szerokie, że po ich zwieńczeniu przeszłoby wojsko, i tak wysokie, że nawet smok nie mógłby za nie zajrzeć. Z wierzchołka ziguratu Tithian dostrzegał nawet przestrzeń za murami, gdzie ciągnęły się pola Kalaka: sześciokilometrowy pierścień niebieskiego burgrasu, złocistej dymiączki i płożącego ostrokrzewu, użyźniony krwawym potem legionu niewolników. Za pastwiskami widać było pomarańczowe piaski doliny Tyru - ogromną pylistą prerię, z rzadka porośniętą kępami krzaczastych tamaryszków i wiotkiej kocierzyny. Przez zasłonę drobnego pyłu, który zawsze wisiał w powietrzu, barwiąc athazjańskie niebo na tysiąc pastelowych odcieni, Tithian widział w dali odległe, nagie, popielistoszare krawędzie Gór Granicznych. Mówiono, że za tymi nieprzebytymi szczytami rozkwita dżungla, ale naturalnie puszczał mimo uszu takie absurdalne opowieści. Był przekonany, że cały Athas wygląda tak jak dolina Tyru, chociaż podejrzewał, że niektóre regiony są jeszcze bardziej jałowe. Kalak brutalnie przerwał jego zadumę: - Tithianie, co zmoim ziguratem? Czy Dorjan zdąży na czas? - Będzie to trudne, ale możliwe - odparł, przezornie unikając bezpośredniego ataku. - Nie podoba mi się, że jest jeszcze tyle do zrobienia, lecz Dorjan pewnie pracuje według szczegółowego planu. Król nie odpowiedział. Zamiast tego spojrzał w stronę szczupłej kapłanki zbliżającej się do nich od północnej strony. Była to Dorjan - piękna kobieta o cerze koloru kości słoniowej, klasycznym nosie i wysokich kościach policzkowych. Mimo urody nie była pociągająca: na jej twarzy malowały się surowość i okrucieństwo. Szła szybkim, zdecydowanym krokiem, a długie, jedwabiste włosy powiewały na wietrze jak czarny sztandar. Na widok Tithiana jej spojrzenie stało się tak twarde jak cegły ziguratu, a pełne czerwone usta wykrzywił grymas pogardy i zadufania. Za nią postępowało dwóch podwładnych - potężnie zbudowanych mężczyzn o bezwzględnym wyrazie twarzy i kwadratowych szczękach. Między sobą prowadzili wycieńczonego, bladego, ciemnowłosego niewolnika, który opierał na brzuchu połamane ręce. Jednym okiem wpatrywał się w ziemię; drugie zasłonięte było spuchniętymi powiekami. Mężczyzna z trudem oddychał przez zakrwawione usta, bo z jego zmiażdżonego nosa została tylko fioletowoczarna masa. - A jak tam moje igrzyska, Tithianie? - obojętnie zapytał Kalak. Jego świdrujące oczy wpatrywały się w niewolnika. - Możemy być gotowi nawet na jutro, oczywiście jeśli dziś zakończono by budowę ziguratu - odparł z dumą Tithian. -Moi łowcy schwytali nowe stworzenie, które z pewnością cię zadziwi, o panie. Król uniósł brew. - Naprawdę? To by dopiero było coś! Tithian przeklinał w duchu własną głupotę. W ciągu swego tysiącletniego panowania Kalak niewątpliwie widział tyle egzotycznych bestii, że przekraczało to wszelkie wyobrażenia. Błędem było rozbudzać oczekiwania króla nieskromnym samochwalstwem. Zanim jednak Tithian zdołał zatuszować swoją fanfaronadę, podeszła do nich Dorjan. Ostentacyjnie zignorowała rywala, zwróciła się w stronę Kalaka i skłoniła głęboko. Zgrzybiały władca wyciągnął pomarszczoną dłoń, a ona ją ucałowała. - To ten? - Kalak cofnął rękę i wskazał na niewolnika. Dorjan przytaknąwszy, wyjęła z kieszeni kościany amulet pokryty runami. - Próbował wmurować to w wewnętrznym korytarzu - powiedziała, podając przedmiot królowi. - Runy mają... - Zbudować niewidzialną przegrodę - warknął Kalak, wyrywając jej z ręki amulet. Podsunął go pod zmasakrowany nos niewolnika. - Co zamierzałeś osiągnąć z pomocą tego drobiazgu? Niewolnik wzruszył ramionami. - Nie wiem - wyszeptał niewyraźnie. - Kazała mi to zamurować w głównym szybie. - Kto? - zapytała Dorjan, zezując w stronę Tithiana. Zanim niewolnik zdążył odpowiedzić, Tithian dostrzegł utkwione w siebie świdrujące spojrzenie króla. - Nie wiem, jak się nazywa - mamrotał niewolnik, nie podnosząc wzroku. - To półelfica, własność Najwyższego Kapłana Igrzysk. - Sadira - przerwał mu Tithian, podając imię jedynej posiadanej przez niego półelficy. - To kuchenna dziewka w mojej szkole gladiatorów. Wiem o jej związkach z Zamaskowanym Bractwem. Dorjan gniewnie zmarszczyła brwi. - Czy mam rozumieć, że orientujesz się również, iż ta kobieta próbuje zakłócić igrzyska z okazji zakończenia budowy ziguratu? - Tak jest. Nie udało mi się jednak dowiedzieć o szczegółach planów Bractwa - odparł i żeby ukryć zaskoczenie, zaczął uważnie przyglądać się rusztowaniom. - Na szczęście wygląda na to, że będę miał mnóstwo czasu na skończenie śledztwa. Kalak nie dał po sobie poznać, czy wierzy Tithianowi. Spojrzał na Dorjan. - Zdaje się, że Tithianowi pozostanie rzeczywiście ponad miesiąc na zdekonspirowanie knowań moich wrogów, prawda? - Niestety - niechętnie przytaknęła Dorjan, unikając wzroku króla. Kalak skrzywił się. - Tak właśnie myślałem - stwierdził i obojętnie chwycił pobitego niewolnika za kark. - Zobaczmy, czy uda nam się pomóc Tithianowi w śledztwie. - Nie! - Nieszczęśnik próbował się wyrwać i skoczyć z tarasu, ale król trzymał go w żelaznym uchwycie. Kalak zamknął oczy, a mężczyzna zaczął krzyczeć. Tithian bez specjalnego zainteresowania obserwował, jak król wdziera się do umysłu niewolnika. Młody namiestnik lepiej niż większość ludzi rozumiał, co się dzieje, gdyż w młodości, pod presją rodziców, sam przez jakiś czas studiował sztuki psioniczne. Ujarzmienie własnych duchowych i psychicznych sił wymagało drastycznych wyrzeczeń oraz przejścia przez bolesne rytuały inicjacyjne. Mistrz Tithiana trzymał chłopca krótko, ucząc go, w jaki sposób można wykorzystywać uzyskaną w ten sposób energię, by czytać w myślach, poruszać przedmioty siłą woli, a nawet widzieć przez grube mury. Niewidzialna Droga, jak mistrz określał te umiejętności, była niezwykle trudnym szlakiem. Gdy tylko chłopiec dorósł na tyle, by móc decydować o swoim losie, natychmiast porzucił szkołę, wybierając łatwiejszą i bardziej lukratywną karierę u królewskiego boku. Po papierowo bladych wargach Kalaka przemknął lekki uśmieszek. Niewolnik coś zabełkotał, zaczął się ślinić, a na jego zniekształconej, konwulsyjnie wykrzywionej twarzy odmalowało się śmiertelne przerażenie. Spomiędzy spuchniętych warg wysunął się odgryziony czubek języka i upadł na ziemię. W końcu król odemknął powieki i zdjął rękę z szyi ofiary. Jedyne zdrowe oko niewolnika stanęło w słup. Zakrwawione usta otwarły się w bezgłośnym krzyku i nieszczęśnik runął na ziemię. Nie zwracając uwagi na umierającego, król z furią potrząsnął amuletem. - Jeszcze dwa takie są w moim ziguracie. Zaskoczona Dorjan otworzyła usta ze zdziwienia. Przecząco pokręciła głową, ale nie mogła wymówić ani słowa. - Myśli tego niewolnika były jasne i nie pozostawiały wątpliwości w tej mierze - powiedział król beznamiętnie. Szczupła kapłanka cofnęła się dwa kroki. Krew odpłynęła jej z twarzy. - Będziesz je miał przed wieczorem, panie. - Ale nie od ciebie - pokręcił głową Kalak. Dorjan odwróciła wzrok, by nie patrzeć królowi w oczy, ale ta próba ratunku spełzła na niczym. - Najpotężniejszy, daj mi tylko... Przerwała błaganie w pół zdania, gdy władca wpatrzył się w jej twarz przez szparki powiek. Zaatakował kobietę z taką siłą, że jego moc na chwilę wdarła się również do umysłu Tithiana. Mężczyzna zdusił krzyk, kiedy w jego umyśle pojawił się obraz smoczego cielska. Olbrzymi ogon bestii wściekle smagał powietrze, a z pyska pełnego ostrych zębów dobywały się kłęby żółtego dymu. Zwierz wysunął przed siebie trzymane w dłoniach laski: na końcu jednej z nich iskrzyła się czerwona kula, a na drugiej migotał zielony płomyk. Tithian zląkł się, że gniew Kalaka zniszczy także i jego, ale w tym momencie wizja smoka zniknęła z jego umysłu. Dorjan krzyczała, gwałtownie trzęsąc głową. Pomruk zdumienia przeszedł przez zgromadzony na tarasie tłum jozhali i nadzorców, którzy przerwali pracę, szukając źródła rozpaczliwych wrzasków. Kapłan, jednocześnie zafascynowany i pełen odrazy, obserwował cierpienia rywalki. Z jednej strony był szczęśliwy, że wreszcie się jej pozbędzie, ale nagłe zejście Dorjan brutalnie przypominało o cenie, jaką wysocy dostojnicy czasami płacą za swoją władzę i pozycję. Krzyki kobiety szybko przeszły w cichy skowyt. Nagle kapłanka umilkła i uniosła podbródek. Jej oczy zaszły mgłą, choć Tithianowi przez chwilę wydawało się, że widzi gdzieś w ich głębi czerwoną, lśniącą błyskawicę. Z nosa torturowanej zaczął się sączyć żółty dym, a z ust buchnął zielony płomień. Tithian ledwie zdążył odejść na bok, by uniknąć poparzenia, gdy głowę Dorjan otoczyła szmaragdowa kula ognia. Kobieta padła na taras bez życia. Tithian milcząc patrzył, jak jej czaszka obraca się w popiół. Zaczęły nim targać niespokojne myśli. Wreszcie Kalak odwrócił jego uwagę od tej sceny, podając kościany amulet. - Gratulacje. Mianuję cię moim nowym Najwyższym Kapłanem Robót Królewskich - powiedział władca. - Masz w trzy tygodnie skończyć budowę ziguratu i odnaleźć dwa pozostałe amulety. Rozdział l Gaj Rikus ześliznął się po linie i zeskoczył na niewielką arenę. Pragnął zakończyć walkę, zanim zrobi się gorąco. Purpurowe słońce dopiero pojawiło się nad horyzontem: jego rozjarzone promienie przebijały się przez zabarwione na oliwkowo poranne mgły. Piasek niewielkiej areny już zdążył się nagrzać. Powietrze przesycał słodkawy, duszny odór krwi i rozkładających się wnętrzności. Na środku areny czekało zwierzę, z którym Rikus miał dziś stoczyć walkę. Myśliwi Tithiana schwytali tę bestię gdzieś na pustyni. Stwór niemal do połowy tkwił w wykopanym przez siebie płytkim rowie. Ponad powierzchnię piasku wznosiła się jego łuskowata, rdzawopomarańczowa skorupa o średnicy blisko metra osiemdziesięciu. Jeśli miał jakieś kończyny-łapy, odnóża czy też macki - to albo wsunął je do skorupy, albo ukrył w zwałach piachu otaczających jego cielsko. Bestia podniosła łeb. Spod jednego końca pancerza wystawała biała gąbczasta kula z rozmieszczonymi w równych odstępach mozaikowymi oczyma. Z jej czubka wyrastały trzy owłosione czułki, skierowane na Rikusa. Nad paszczą zwisało sześć palczastych wyrostków osłoniętych potężnymi żuwaczkami długości męskiego ramienia. W kleszczach tych tkwiło okrutnie okaleczone, umazane krwią i piaskiem ciało nikaala Sizzkusa, do wczoraj opiekuna bestii. Spiczasty podbródek dozorcy opierał się na zielonym łuskowatym pancerzu piersiowym, kompletnie strzaskanym przez potwora. Spod strzechy czarnych włosów spoglądały martwe, pozbawione powiek oczy. Trójpalczaste dłonie spoczywały na żuwaczkach krwiożercy. W kilku miejscach spod podziurawionej skóry nikaala wydostały się różowawe zwoje wnętrzności. Sadząc po liczbie ran, Sizzkus stoczył bardzo ciężką walkę, zanim się poddał. Rikusa dziwiło, że dozorca w ogóle musiał uciekać się do walki, bo zwykle był bardzo ostrożny w obchodzeniu się z nowymi stworami. Sam mu niedawno mówił, że potwory, jak również tak zwane nowe rasy cały czas pojawiają się na pustyni, ale większość z nich bardzo szybko ginie, padając ofiarą silniejszych stworów. Te zaś, które uchodzą z życiem, są najbardziej złośliwe oraz niebezpieczne ze wszystkich i naprawdę trzeba z nimi uważać. Gladiator odwrócił wzrok od sponiewieranego ciała nikaala - zdjął wełnianą szatę, odsłaniając poznaczone bliznami, umięśnione ciało. Jako odzienie pozostała jedynie zgrzebna konopna przepaska zawiązana wokół bioder. Zaczął powolną rozgrzewkę; jego młodość już przeminęła, więc wiedział, że sterane w walce mięśnie będą obolałe, jeśli ich nie rozrusza przed walką. Na szczęście, zewnętrznie nic nie zdradzało dojrzałego wieku Rikusa. Był niezwykle dumny, że jego łysina jest wciąż gładka i lśniąca, spiczaste uszy przylegają mu do głowy, a czarne oczy spoglądają bystro i wyzywająco. Nos miał w dalszym ciągu prosty, pod potężną szczęką nie dostrzegłoby się ani śladu drugiego podbródka, a skóra na mocnej szyi zachowała młodzieńczą elastyczność. Bezwłose ciało kształtowały niezmiernie wyrobione mięśnie; w oczy rzucały się bicepsy, szeroka klatka piersiowa i mocno zarysowane uda. Mimo że zwykle na początku walki bywał zesztywniały, ze względu na dawne rany i źle zrośnięte złamania, to jednak w dalszym ciągu, jeśli tylko zechciał, potrafił się poruszać z gracją linoskoczka. Rikus wyjątkowo dobrze znosił całe lata pojedynków na arenie, i nic dziwnego: był mułem, czyli hybrydą hodowaną specjalnie do walk. Po ojcu, którego nigdy w życiu nie widział, odziedziczył siłę i wytrwałość karłów. Matka, zabiedzona kobiecina, która zmarła w niewolniczych kazamatach w dalekim Uriku, dała mu ludzki wzrost i żywotność. Brutalni trenerzy, jego jedyni wychowawcy, znienawidzeni tyrani i mordercy, nauczyli go sztuki bezlitosnego zabijania i przetrwania. Ale tylko sobie samemu zawdzięczał cechę, dzięki której zwyciężał w walce: olbrzymią determinację. Wzrastał w przekonaniu, że wszyscy chłopcy są szkoleni na gladiatorów. Zdawało mu się, że ci, którzy będą wyróżniali się w walce, zostaną trenerami i z czasem może nawet zdobędą tytuł szlachecki. Łudził się tak aż do dziesiątego roku życia, kiedy jego pan przyprowadził na trening swojego słabowitego synka, żeby mu pokazać doły sparringowe. Rikus zaczął porównywać własną poszarpaną przepaskę biodrową z jedwabnymi szatami tamtego malca i zrozumiał wreszcie, że nawet ze swym samozaparciem oraz talentem nie ma szans, by kiedykolwiek wywalczyć sobie uprzywilejowany status, jaki ów chłopiec po prostu odziedziczył. Kiedy obaj dorosną, tamten słabeusz zachowa pozycję szlachcica, a Rikus pewnie pozostanie jego niewolnikiem. Mały gladiator poprzysiągł sobie wtedy, że umrze jako wolny człowiek. W trzydzieści lat później, po wielu krótkotrwałych ucieczkach, nadal żył jako niewolnik. Gdyby jednak nie był mulem, raczej już dawno wyzionąłby ducha albo odzyskałby wolność; zabito by go, karząc za liczne ucieczki, lub pozwolono by mu przepaść bez wieści gdzieś w pustyni, ponieważ ciągłe ściganie okazałoby się za kosztowne. Ale mule stanowili zbyt dużą wartość. Po pierwsze, byli bezpłodni, więc gatunek przedłużano sztucznie. Ponadto, większość matek mulów umierała w czasie ciąży albo rodząc ogromne niemowlęta. Jeden mul przewyższał wartość stu zwykłych niewolników, właściciele zatem nie szczędzili kosztów, by pochwycić zbiega. Rikus jednak niedługo miał już pozostać niewolnikiem. Za trzy tygodnie będzie walczył w igrzyskach na cześć ziguratu. Sam król ogłosił, że zwycięzcy zostaną uwolnieni, a on zamierzał znaleźć się w tej grupie. Po rozgrzewce mul znowu spojrzał na zwłoki Sizzkusa, zastanawiając się, dlaczego taki doświadczony dozorca padł ofiarą stwora, który wydawał się względnie powolny i niezgrabny. - Czemu nikt go nie uratował? - zapytał. - Nawet nie próbowaliśmy przyjść mu z pomocą - odparł Boaz, obecny trener gladiatora. Boaza cechowały wysoko uniesione brwi i wyblakłe oczy półelfa, a koścista twarz o ostrych rysach upodabniała go do gryzonia. Jak zwykle miał zamglony wzrok i sińce pod oczyma - efekt przesiadywania po nocach w miejskich winiarniach. - Nie będę ryzykował życia strażników dla jakiegoś tam niewolnika - oświadczył. Boaz z sześcioma strażnikami i czterema innymi niewolnikami stali na szerokim zwieńczeniu muru otaczającego pole walki. Niewielka treningowa arena znajdowała się w odosobnionym zakątku posiadłości lorda Tithiana, pośród kilku glinianych baraków, gdzie gnieździło się pięćdziesięciu niewolników, czyli prywatna stajnia gladiatorów młodego magnata. - To był porządny człowiek - odparł Rikus z wściekłością. - Mogłeś mnie zawołać. - Gaj dopadł go, kiedy ty spałeś - powiedział Boaz, krzywiąc twarz w ironicznym grymasie. - A wszyscy wiemy przecież, co może się stać, gdy gladiator w twoim wieku walczy bez rozgrzewki. Strażnicy zarechotali, słysząc obelżywe słowa swojego przełożonego. Choć byli to potężni mężczyźni, wszyscy w skórzanych pancerzach, uzbrojeni we włócznie o ostrzach z obsydianu, Rikus obrzucił ich groźnym spojrzeniem. - Zabić takich sześciu jak wy i Boaza na dodatek to dla mnie tyle, co się podrapać - warknął. - Mam nadzieję, że to nie ze mnie się śmialiście. Strażnicy zamilkli natychmiast, bo mul znany był z tego, że potrafił obrócić swoje pogróżki w czyn. Dwa miesiące temu uśmiercił swojego poprzedniego trenera. Gdyby lord Tithian nie wziął sprawy w swoje ręce, Boaz też by już pewnie nie żył. Po śmierci tamtego trenera lord przyprowadził do celi Rikusa młodego niewolnika. Dwóch strażników przytrzymało młodzieńca, a Tithian położył na jego górnej wardze fioletową gąsienicę, która błyskawicznie wśliznęła mu się do nosa. Niewolnik zaczął prychać i krzyczeć, bezskutecznie starając się jej pozbyć. W kilka sekund później krew popłynęła mu z nozdrzy, stracił przytomność i bezwładnie osunął się na ziemię. - Teraz ten robak zagnieżdża się w mózgu Grakidiego - wyjaśnił Tithian. - Za pół roku chłopak oślepnie, przestanie mówić, będzie się ślinił i robił inne rzeczy, zbyt obrzydliwe, by o nich wspominać. Wreszcie kompletnie zidiocieje, a w jakiś czas później z jego oczodołu wykluje się ćma. - Tithian przerwał na moment, żeby Rikus mógł się dobrze przyjrzeć nieprzytomnemu nieszczęśnikowi, a potem wyjął z kieszeni mały flakon z identyczną gąsienicą. - Uważaj, żeby mnie nie rozgniewać. Dostojnik wyszedł, nie powiedziawszy ani słowa więcej. Teraz Grakidi już kulał i nie widział na jedno oko. Potrafił wymówić tylko własne imię, pracował przy opróżnianiu kubłów z pomyjami, a czasem zdarzało mu się zabłądzić po drodze z jednego baraku do drugiego. Ale wyglądał na zadowolonego, na ustach miał zawsze typowy dla obłąkanych uśmiech. Mul nie mógł ścierpieć tego widoku, bo czuł się odpowiedzialny za kalectwo chłopca. Postanowił zabić Grakidiego, jak tylko nadarzy się okazja. Boaz z opóźnieniem zareagował na groźbę Rikusa skierowaną do strażników. - To ja im płacę, więc mogą się śmiać z moich dowcipów, jeśli chcą - powiedział. - Tylko ich nie strasz, nędzniku. - Wolisz, żebym ich od razu pozabijał? - odparł Rikus. Przekrwione oczy Boaza zwęziły się z gniewu. - Nie ma co dyskutować z głupim mułem - powiedział i przeniósł wzrok z twarzy Rikusa na czwórkę niewolników stojących w pobliżu. - Twoi przyjaciele zapłacą za tę bezczelność. Kogo mam wychłostać? Neevę? Trener wskazał na blondynkę, z którą Rikus zwykle walczył w parze. Neeva należała do rodu ludzkiego. Wpatrywała się w Boaza szmaragdowymi oczyma. Rozchylona z przodu peleryna odsłaniała silne ciało o muskulaturze niemal tak potężnej jak u Rikusa. Kobieta miała pełne czerwone usta, wystający, mocny podbródek, jasną, gładką skórę. Uchodziła za istotę równie piękną co niebezpieczną. Na szczęście dla Rikusa, Neeva rzeczywiście była tak groźnym przeciwnikiem, jak to wskazywał jej wygląd. Stanowili parę gladiatorską, co oznaczało, że nie tylko spali ze sobą, lecz także walczyli na igrzyskach przeciw podobnym duetom. Pojedynki z okazji ukończenia ziguratu, z którymi Rikus wiązał nadzieje na odzyskanie wolności, także miały być zespołowe. W odpowiedzi na złośliwość trenera mul tylko popatrzył spode łba. Boaz wzruszył ramionami. - To może zamiast niej Yarig i Anezka? Są tacy mali, że trzeba będzie wychłostać oboje - powiedział, wskazując na drugą parę należącą do gladiatorskiej stajni Tithiana. Yarig, mężczyzna, popatrzył na trenera z urazą. Jak wszystkie karły mierzył mniej więcej metr dwadzieścia i był kompletnie pozbawiony owłosienia. Miał proste, wyraziste rysy twarzy i charakterystyczne dla karłów zgrubienie czaszki na czubku łysej głowy. Odznaczał się nawet lepszą muskulaturą niż Rikus. Mul często sobie myślał, że jego przyjaciel bardziej przypomina potężny głaz niż żywą istotę. - To nieuczciwe, Boazie - oświadczył Yarig stanowczo. - Wzrost nie czyni różnicy. - Mam w nosie uczciwość - uciął trener, zaszczyciwszy karła ledwie jednym kosym spojrzeniem. Ale Yarig nie dał się zbić z tropu. - Wzrost nie czyni różnicy przy chłoście - upierał się przy swoim. Jak każdy karzeł, tak się przejmował drobiazgami, że często tracił z oczu ważniejsze sprawy. - Wszystkich boli tak samo, niezależnie od wzrostu. Anezka podeszła do partnera, chcąc go odciągnąć na bok. Nie spuszczała z Rikusa gniewnego wzroku. Kiedyś już ją zbito w odwet za bezczelność mula i od tej pory nawet nie starała się ukryć swojej niechęci do niego. Nie mierzyła więcej niż metr; była niziołkiem - kobietą aż zza Gór Granicznych. Wyglądała jak drobniutkie dziecko o sylwetce i twarzy dojrzałej kobiety. Gęste, skołtunione włosy nigdy nie widziały grzebienia, a spojrzenie brązowych oczu wyrażało jednocześnie przebiegłość i szaleństwo. Zanim została niewolnicą, ucięto jej język, więc nikt nie wiedział na pewno, czy jest rzeczywiście niespełna rozumu, czy tylko tak wygląda. Większość wolała nie dyskutować zbyt długo na ten temat, bo Anezka bardzo lubiła jeść surowe mięso, najchętniej jeszcze żywej ofiary. Yarig, odsunąwszy Anezkę, znów podszedł do Boaza. - Powinieneś wysmagać tylko jedno z nas - powtórzył. Dwóch strażników przytknęło ostrza włóczni do jego piersi, by zatrzymać upartego karła. - Boaz żadnego z was nie wychłoszcze - oświadczył Rikus. - Jak nie ich, to kogo? - spytał nadzorca, wyginając usta w okrutnym uśmiechu. - Może kochankę? Rikus jęknął w duchu. Nie ukrywał swoich miłostek przed Neevą, ale otwarta rozmowa na ten temat zawsze ją irytowała. Jeszcze mu tylko brakowało zagniewanej partnerki przed walką. Boaz wskazał na ostatnią osobę stojącą na murze, zmysłową dziewkę kuchenną imieniem Sadira. Gestem kazał jej podejść. Tak jak on pochodziła z rodu półelfów. Miała uniesione brwi oraz wyblakłe oczy, ale na tym kończyły się łączące ich podobieństwa. Ostre i prostackie rysy trenera kontrastowały z drobną i delikatną twarzą młodej kobiety. Jej oczy były jasne i przejrzyste jak turmalin, a długie bursztynowe włosy spływały falą aż do ramion. Dziewczyna miała na sobie konopną koszulę z szerokim, opadającym z ramion dekoltem, ledwie sięgającą do połowy szczupłych ud. Wszystkie niewolnice nosiły takie same łachmany, ale na Sadirze to ubranie wyglądało prowokacyjnie jak najbardziej wyzywająca suknia szlachcianki. Kiedy dziewczyna podeszła do nadzorcy, ten położył tłustą łapę na jej nagim ramieniu. Drgnęła, gdy lubieżnie przesunął palcami po gładkiej skórze, ale nie śmiała zaprotestować. - Szkoda będzie poznaczyć taką ślicznotkę bliznami, ale jeśli tego koniecznie chcesz, Rikusie... - Wcale nie chcę i ty dobrze o tym wiesz - odparł mul i w porę ugryzł się w język, by znów nie zasłużyć na karę. - Jeśli już musisz kogoś wychłostać, to możesz mnie. Nie będę się bronił. Boaz pokręcił głową i powiedział z wymuszonym uśmieszkiem: - To nic nie da. Jesteś zbyt odporny na ból. Skoro mamy cię czegoś nauczyć, trzeba się chwytać innych sposobów. Kogo zatem wybatożyć za twoją bezczelność? Nastała pełna napięcia cisza. - Nie ma pośpiechu - oświadczył w końcu Boaz, wskazując na środek areny. - Zdecydujesz się po walce z gajem. Takie ustępstwo przynajmniej dawało Rikusowi czas do namysłu. Gdy gladiator odwrócił się ku bestii, ta pomachała czułkami w jego kierunku, a potem rozwarła żuwaczki i jednym ruchem głowy odrzuciła na bok ciało Sizzkusa, które wylądowało kilkanaście metrów dalej. Widok ten uświadomił mulowi, że nie wolno mu znaleźć się w podobnej co dozorca sytuacji. - Wezmę twój płaszcz - powiedziała Sadira, klękając na zwieńczeniu muru. - Szkoda by przypadkiem podarł się w czasie walki. Rikus podniósł okrycie i rzucił je niewolnicy. - Dzięki. Odbierając szatę, dziewczyna szepnęła: - Rikusie, nie podoba mi się mina Boaza. Mul uśmiechnął się, odsłaniając białe zęby. - Nic się nie bój. Rozedrę go na strzępy, gdyby chciał cię chłostać. Sadira z przerażeniem uniosła brwi. - Nie! - syknęła. - Nie o to mi chodzi. Zniosę bicie. To ty musisz być bardzo ostrożny. Jej nieoczekiwana reakcja zaskoczyła Rikusa. Myślał, że będzie się bała oszpecenia. Ale zanim zdążył pochwalić dziewczynę za odwagę, podeszła Neeva, wzięła ją za ramię i odciągnęła od areny. - Jaką chcesz broń, Rikusie? - spytała. - Nasz przyjaciel zaczyna kłapać żuwaczkami. - Żadnych ostrych przedmiotów ani szpikulców - ostrzegł Boaz, mierząc Rikusa wzrokiem. - Gaj ma być specjalną atrakcją nadchodzących igrzysk. Tithian cię sprzeda murarzom, jeśli zabijesz potwora przed ostateczną walką. Spojrzał przez ramię na gaja, który przestał poruszać kleszczami i rozwarł je szeroko. Mul kilka chwil wpatrywał się w swojego przeciwnika, a potem zapytał trenera: - Boazie, lubisz zakłady? - A co? Gladiator uśmiechnął się prowokująco i wskazał na gaja. - Będę z nim walczył samymi śpiewokijami. Jeśli zwyciężę, wychłostasz tylko mnie. Jeśli przegram, wysmagasz nas wszystkich. - Te kleszcze potną śpiewokije jak słomki! - zaprotestowała Neeva. Rikus nawet na nią nie spojrzał. Całą uwagę skoncentrował na trenerze. - To jak, zakład stoi? Kiedy tamten przytaknął z okrutnym uśmiechem, mul zwrócił się do swojej partnerki: - Daj mi kije. Neeva ani drgnęła. - To za słaba broń na tego stwora - powiedziała. - Nie zamierzam przyczynić się do twej śmierci. - Rikus na pewno wie, co robi - wtrąciła się Sadira, odchodząc. - Ja przyniosę śpiewokije. Neeva chciała iść za nią, ale Boaz kiwnął na strażników, a ci zagrodzili jej drogę włóczniami. Po chwili wróciła Sadira z dwoma cynobrowymi kijami o dwuipółcentymetrowej średnicy, długimi na niecały metr. Siła uderzenia lekkich kijów zrobionych z włóknistego drzewa, które się wyginało, a nie pękało, brała się z szybkości, a nie z masy. Końce miały nieco grubsze niż odcinek środkowy; nacierano je specjalną oliwą, by było je łatwiej chwytać. Sadira rzuciła je w dół, a Rikus złapał po jednym w każdą rękę. Gladiator odwrócił się i stanął na wprost gaja, zataczając kijami ósemki. Przecinając powietrze, kije wydawały charakterystyczny gwizd, czemu zawdzięczały swą nazwę. Rikus rzadko używał ich do walki na śmierć i życie, ale za to stanowiły jego ulubioną broń treningową, bo ich skuteczność zależała bardziej od umiejętności i wyczucia gladiatora niż od brutalnej siły. Postanowił zaatakować łeb potwora. Skoczył do przodu, a kije w jego ręku śpiewały, wykreślając w górze przeróżne gardy i zasłony szermiercze. Gaj tkwił nieruchomo w piasku, patrząc przed siebie pustym, zamglonym wzrokiem. - Czy to monstrum mnie widzi? - spytał Rikus. W odpowiedzi usłyszał tylko rozbawione pochrząkiwanie Boaza. Gladiator zatrzymał się w odległości kilku metrów od głowy gaja. W powietrzu unosił się słodkawy, piżmowy zapach, silniejszy od smrodu wnętrzności, które w dalszym ciągu zwisały z wyrostków na żuwaczkach potwora. Rikus podszedł jeszcze krok i pomachał kijami przed oczyma bestii. Nie drgnęła, więc zamarkował atak na jej głowę. I tym razem nie było żadnej reakcji, więc stanął z boku straszliwych kleszczy i trzymając jeden z kijów w pozycji obronnej, lekko postukał końcem drugiego w czerwone mozaikowe oczy. Gaj gwałtownie szarpnął głową i trafił zewnętrzną stroną kleszczy w udo Rikusa, niemal go przewracając. Mul ze zmarszczonym czołem przyglądał się stworowi, starając się odgadnąć, dlaczego, zdaniem Tithiana, gaj jest taką niezwykłą atrakcją. Potwór był niewątpliwie bardzo silny, ale jak na razie nie zrobił nic nadzwyczajnego. Gdyby Rikus miał ze sobą ostrą broń, zabiłby to stworzenie za jednym zamachem. - Coś z nim nie tak! - zawołał Rikus przez ramię. - Myśliwi chyba go oślepili w czasie polowania. Boaz wybuchnął gwałtownym, piskliwym śmiechem. - Uderz to cholerne bydlę, zobaczymy, co ono zrobi! - krzyknęła Neeva. Rikus zgrzytnął zębami, słysząc ostry ton partnerki, i ponownie odwrócił się w stronę zwierzęcia. Celowo zignorował jego niewidzące czerwone oczy i przeszedł mu przed nosem. Wymierzył mocny, krótki cios w białą kulę. Kij opadł na nią z tępym odgłosem, jakby ktoś uderzył w materac wypełniony trawą. Jeden z trzech owłosionych czułków błyskawicznie owinął się wokół kija i bez wysiłku wyrwał broń z dłoni oszołomionego Rikusa, który wywinął salto do tyłu, by znaleźć się w odpowiedniej odległości od gaja. Gdy stanął na równe nogi, usłyszał gromką salwę śmiechu Boaza i strażników. Mul zmarszczył czoło, wściekły na siebie, że bestii udało się go zaskoczyć, i zły na strażników, że śmiali się z jego nieostrożności. Gaj dalej tkwił bez ruchu, jeśli nie liczyć giętkich czułków wymachujących śpiewokijem. Rikus patrzył przez chwilę i nagle zorientował się, że stwór niezgrabnie próbuje kreślić w powietrzu ósemki - zasłonę szermierczą, jaką zademonstrował on sam, gdy Sadira rzuciła mu kije. Teraz mul wiedział już dwie rzeczy o swoim przeciwniku. Po pierwsze, czułki na czubku głowy stanowiły raczej coś w rodzaju macek, bo nigdy w życiu nie widział, żeby zwierzę używało czułków jako narządu chwytnego. Po drugie, gaj był o wiele bystrzejszy i bardziej spostrzegawczy, niż to się zdawało na początku. Bestii udało się wykonać klasyczne szermiercze pchnięcie i nie należało tego uważać za przypadek. - To co, masz ochotę bić się na kije? - warknął Rikus. Zaczął kreślić w powietrzu przeróżne figury, a potem zaatakował gaja, kryjąc się za świszczącą, ruchomą zasłoną śpiewokija. Kiedy znalazł się w zasięgu broni, przednia część skorupy gaja uniosła się na pół metra ponad ziemię. Na ułamek sekundy ukazało się białe gąbczaste ciało i plątanina odnóży o wyraźnych stawach. Stwór błyskawicznie schował głowę do skorupy, zabierając śpiewokij. Pancerz opadł na ziemię. Widać było tylko żuwaczki, którymi gaj zakłapał groźnie i zostawił je otwarte. - Co teraz, Rikusie? - ryknął jeden ze strażników. - Właź za nim i walcz! - podsunął inny. Mul, zaczerwieniony ze wstydu, popatrzył na nich przez ramię. Tylko Neeva zachowała powagę. Nawet Sadira podśmiewała się z jego sytuacji. - On nie chce walczyć! - odkrzyknął. - Może by tak ze trzech, czterech strażników przyszło tu zamiast niego? Propozycja wywołała nową falę wesołości wśród widzów, ale nikt się nie kwapił do jej przyjęcia. Rikus, trzymając w zębach kij, przesunął się tak, by gaj nie mógł dosięgnąć go żuwaczkami, i przygotował się do przewrócenia przeciwnika na plecy. Okazało się to bardzo trudne, bo stwór wysunął trzy odnóża z drugiej strony skorupy i zaparł się mocno o ziemię. Mimo to Rikus powoli unosił pancerz. Nawet tak silne zwierzę jak gaj było bezradne wobec potężnych muskułów mula. Skorupa powędrowała w górę, a trzy łapy po stronie Rikusa oderwały się od ziemi. Mul zobaczył białe ciało gaja, podzielone na trzy części: głowę, wąski korpus z odnóżami i tłusty, sercowaty odwłok, na którego czubku widniał krąg czerwonawych mięśni. Gdy gladiator był już bliski przewrócenia potwora na wznak, gaj zwinął odwłok pod siebie, wcelowując ów krąg w napastnika. Mięśnie skurczyły się i odsłoniły otwór wielkości kciuka. Rozległ się głośny syk i chmura gazu poleciała mułowi w twarz. Rikus gwałtownie wypluł kij na piasek i puścił skorupę. Odwrócił się błyskawicznie, przebiegł kilka kroków, a potem osunął się na kolana i zwymiotował. Gardło miał pełne żrącego świństwa, którym z obrzydzeniem oddychał. Twarz szczypała go od wilgotnej, śmierdzącej mazi. - I co, Rikusie, dalej myślisz, że ten stwór jest bezsilny? - zapytał Boaz, wykrzywiając się do nieszczęsnego gladiatora. Ten próbował coś odpowiedzieć, ale udało mu się tylko kilka razy zaczerpnąć świeżego powietrza. Schwycił garść piasku i wtarł go sobie w twarz, starając się zetrzeć cuchnącą wydzielinę. - Rikusie, tobie jest słabo! Potrzebujesz pomocy! - zawołał Yarig. - Nie! - odkrzyknął z wielkim trudem mul. Jeśli miał wygrać zakład z Boazem i oszczędzić przyjaciołom chłosty, musiał sam pokonać bestię. Wstał, mając nadzieję, że to powstrzyma Yariga. Ku swojemu zdumieniu potknął się i o mało co znowu nie upadł. Czuł mdłości i kręciło mu się w głowie, jakby wypił garniec wina. Ten bydlak go otruł! Chociaż Rikus ledwie widział, zorientował się, że jego wysiłki tylko utwierdzają karła w podjętym postanowieniu. - Idę do ciebie, Rikusie! - zawołał przyjaciel i podszedł do liny, która zwieszała się nad areną. - Zostań, Yarig! - nakazał mu Boaz. - To ja decyduję, kiedy Rikus ma zejść z pola walki. Naturalnie Yarig w ogóle nie zareagował na polecenie nadzorcy, ale mul zobaczył jak przez mgłę, że Neeva przytrzymała karła. Choć była od niego dużo słabsza, udało jej się przeszkodzić mu na chwilę. To wystarczyło, by dwaj strażnicy przystawili mu ostrza dzid do gardła. Yarig zatrzymał się niechętnie. Rikus zaczął odzyskiwać wzrok. W tym momencie oba śpiewokije przeleciały nad głową gladiatora i uderzyły w kamienny mur. Mul odwrócił się w stronę gaja tak szybko, że aż mu się zakręciło w głowie. Potwór wygramolił się ze swej płytkiej jamy. Teraz, gdy stanął na nogach, czubek jego skorupy znajdował się nieco wyżej niż głowa Rikusa. Gaj kłapał żuwaczkami, wymachiwał owłosionymi mackami na czubku głowy i wpatrywał się w gladiatora trzema czerwonymi ślepiami. Nie spuszczając wzroku z przeciwnika, Rikus cofnął się pod mur, by podnieść kije. Na górze Boaz cicho rozmawiał ze strażnikami. Neeva i inni niewolnicy milczeli. Gaj posuwał się do przodu z szeroko rozwartymi kleszczami. Nie chcąc dać się zapędzić pod ścianę, Rikus wyszedł mu na spotkanie, a trzymane kije świstały w powietrzu jak pejcze. Gaj naśladował jego technikę, wymachując mackami niczym kawałkami sznura. Z bojowym okrzykiem na ustach, gladiator rzucił się do przodu na tyle szybko, na ile tylko pozwalały mu uginające się pod nim nogi. Podniósł jeden kij do uderzenia, ustawiając drugi w środkowej pozycji obronnej. Gaj nieoczekiwanie przysiadł. Rikus zorientował się, że bestia znowu chce go zaskoczyć, i natychmiast rzucił się do tyłu, lądując na plecach z głośnym łoskotem. W tej samej sekundzie gaj skoczył. Olbrzymie cielsko z impetem ruszyło na gladiatora, a pokryte kolcami żuwaczki znalazły się dokładnie tam, gdzie Rikus by stał, gdyby nie jego intuicja. Mul jak sztyletem kłuł miękkie ciało stwora kijami, aż ich końce wchodziły na kilkanaście centymetrów w miękką tkankę. Nie wiedział, czy zadaje gajowi jakieś rany i czy ten w ogóle coś czuje. Potwór uniósł koniec skorupy i Rikus zobaczył wycelowany w siebie odwłok. Kopnął go z całej siły i wstrzymał oddech. Usłyszał sykniecie w okolicy swoich stóp. Cofnął kije, potem jeszcze trzy razy wbił je w miękkie cielsko, a następnie poturlał się po ziemi, tłukąc w wierzgające odnóża, które zagradzały mu wyjście spod skorupy. Gdy poczuł na twarzy gorące promienie słońca i odważył się wciągnąć powietrze w płuca, ujrzał Sadirę i innych niewolników stojących na skraju obmurowania, tuż obok liny. Strażnicy, którzy ich otaczali, byli pochłonięci tym, co się działo na arenie, i nie zwracali na nich uwagi. Mul stanął na nogi. - Wszystko w porządku! - zawołał, cofnął się i odparował kijami gwałtowne kopniaki wymierzane dwoma czarnymi owadzimi odnóżami. Gaj odwrócił się błyskawicznie, by złapać przeciwnika kleszczami. Rikus zamarkował atak i żuwaczki pochwyciły tylko powietrze. Mul przemknął obok nich i zaatakował łeb potwora, wymierzając serię błyskawicznych uderzeń. Zginał przy tym dłonie w przegubach, by ciosy padały jeden po drugim. Gaj smagnął go owłosionymi mackami. Przez ramiona i pierś gladiatora przepłynęła fala straszliwego bólu. Czuł, jakby całe jego ciało płonęło od wewnątrz, i bał się, że za chwilę buchnie ogniem. Krzyknął rozdzierająco. Próbował odskoczyć. Nogi się pod nim ugięły. Potworny ból znowu ogarnął ramiona i tors. Rikus zignorował to, zmuszając ciało do poddania się jego woli. Posłuchało go tylko w połowie. Poczuł, że pada. Nieludzkim wrzaskiem wezwał swoje nogi, by go podparły. Były jak z kamienia, ale się udało. Nie upadł. Gaj cofnął łeb i rozwarł kleszcze. Rikus odbiegł parę kroków w tył i podniósł nieruchawe ręce. Łeb potwora wystrzelił do przodu, a jego żuwaczki chwyciły gladiatora wpół. Cztery ostre kolce zagłębiły się w brzuch mula. Rikus nie próbował się wyrywać. Wiedział, że nie poradzi sobie ze szczypcami. Zamiast tego wbił wiec kije w znajdującą się najbliżej niego parę źrenic. Czerwone powierzchnie mozaikowych oczu zapadły się w głąb. Całym ciałem gaja wstrząsnął dreszcz. Mocniej zacisnął kleszcze. Obok mula pojawiła się Neeva z włócznią jednego ze strażników. Wymierzyła ją w łeb potwora. Do Rikusa dochodziły gniewne okrzyki Boaza. Gdy ostrze zaczęło się zniżać, gaj schwycił ruchliwą macką za trzonek włóczni i odrzucił ją na drugi koniec areny. Z przeciwnej strony pojawił się Yarig, a zaraz za nim Anezka. Rikus wiedział, że zeskoczyła jedynie ze względu na partnera. Karzeł swoją bronią walnął bestię w łeb. Niziołka wycelowała w podgardle i wbiła czubek dzidy poniżej żuwaczek. Zrobiła to tak mocno, że całe obsydianowe ostrze zagłębiło się w ciele potwora. Gaj machnął potężnym ciałem Rikusa jak maczugą, przewracając trójkę przeciwników na plecy. Mul kątem oka dojrzał Sadirę uzbrojoną jedynie w garść piasku. - Zjeżdżaj stąd! - krzyknął zdumiony, że niewolnica gotowa jest dla niego ryzykować życie. Jego słowa były zupełnie niezrozumiałe, gdyż gaj potrząsał nim z wielką siłą. Gladiator raz jeszcze dźgnął w okaleczone oczodoły stworzenia. Tym razem dwie owłosione macki odparowały jego ciosy. Kosmate wyrostki owinęły się wokół nadgarstków mula. Fala bólu przesunęła się w górę ramion. Mięśnie bestii napięły się tak mocno, że niemal połamały Rikusowi kości. Wrzasnął i spróbował wyrwać macki ze łba stworzenia, ale ramiona odmówiły już posłuszeństwa. Trzecia macka trzepnęła ofiarę w skroń. W mózgu Rikusa eksplodował biały gejzer bólu. Nic już nie słyszał, nic nie widział. Czuł tylko, jak pierś wznosi mu się i opada od krzyku. W głowie mula panowała kredowobiała pustka odcinająca go od świata. Nagle pojawił się w niej rój chrząszczy wielkości kciuka. Wszystkie były podobne do gaja. Powoli opadały z powietrza na powierzchnię mózgu i zaczęły go pożerać, zostawiając za sobą wiotkie nitki bólu, które stopniowo tworzyły sieć pokrywającą cały umysł. Przerażenie mula, jego pamięć, a nawet wola walki zaczęły zanikać. Po chwili nie czuł już nic oprócz okrutnego płomienia własnej agonii, gorzkiego zapachu lęku i suchego popiołu zamierających myśli. Wreszcie nawet i te przykre doznania zblakły i odpłynęły. Mułowi nie zostało nic: stracił resztkę świadomości. Rozdział 2 Czarownica Krzyk Rikusa urwał się nagle. Śpiewokije wysunęły się z potężnych palców, ramiona opadły, silne kolana zwiotczały, a ciemne oczy stanęły w słup, tak że widać było tylko białka. Gaj uniósł kleszcze, prezentując bezwładne ciało gladiatora jak trofeum. Kosmata macka w dalszym ciągu była owinięta wokół głowy ofiary, a pozostałe dwie zaciskały się na przegubach jej dłoni. Sadira zatrzymała się o kilka metrów obok gaja. Resztki gazu wydzielonego przez potwora śmierdziały tak, że musiała całą siłą woli powstrzymywać się od wymiotów. Ciało mula zwisało z czarnych żuwaczek, a krew z ran zadanych przez kolce spływała mu po nogach i kapała na piasek. Z lewej strony gaja Neeva właśnie podniosła się i gwałtownie trzęsła głową, by oprzytomnieć. Naprzeciw niej Yarig wznosił włócznię, przygotowując się do ataku. Anezka, której dzida w dalszym ciągu tkwiła w głowie bestii, stanęła jeszcze dalej niż Sadira i wpatrywała się w stwora z gniewem i zakłopotaniem zarazem. - Niech ten tchórzliwy mul zdycha! - darł się Boaz ze ściany nad nimi. Żaden z niewolników nie słuchał trenera, chociaż oznaczało to srogą karę po walce. Kiedy gaj smagnął gladiatora mackami, a mul - niesłychana rzecz - zaczął krzyczeć i uciekać, wszyscy zdali sobie sprawę, że sytuacja jest poważna. Yarig odepchnął włócznie wymierzone w jego gardło i spuścił się po linie, spiesząc na pomoc przyjacielowi. Anezka, kierowana lojalnością wobec karła, natychmiast poszła w jego ślady. W tej samej chwili Neeva wyrwała broń trzem strażnikom i zeskoczyła na piasek, nie korzystając nawet z liny. Ku zdumieniu wszystkich, Sadira prześliznęła się obok zaskoczonych strażników i ruszyła za gladiatorami. Boaz i reszta bez wątpienia pomyśleli, że kokietka uciekła ze strachu, ale wcale tak nie było. Podążyła na arenę, żeby, jeśli wszystko zawiedzie, móc z bliska rzucić urok i uratować Rikusa. Stało się jasne, że gaj rozedrze mula na strzępy, zanim przyjaciele uwolnią ciało z kleszczy. Jeśli Rikus ma zostać przy życiu, będzie musiała rzeczywiście uciec się do magii, ryzykując w ten sposób własne życie. W Tyrze, podobnie jak w innych athazjańskich miastach, tylko król i jego rycerze-kapłani mogli używać magii. Wszystkich, którzy łamali to prawo, karano śmiercią. Co gorsza, każdy, kto choć trochę zna się na rzucaniu uroków, wpadnie na to, że Sadira nie posiadła magicznej mocy sama z siebie. Właściciel dziewczyny, Tithian, który najprawdopodobniej poprowadzi potem śledztwo, z łatwością domyśli się związków łączących ją z Zamaskowanym Bractwem, tajnym stowarzyszeniem magów dążących do obalenia króla. Bez wątpienia będzie chciał się dowiedzieć, dlaczego Zamaskowani zwerbowali agentkę w jego szkole gladiatorów. Jeśli pojmie ją żywą, z pewnością nie poniecha okrutnych, powolnych tortur, aby wymusić z niej zeznania. Sadira w pełni uświadamiała sobie to wszystko, ale nie miała wyboru. Musiała uciec się do czarów. Choć Rikus nie wiedział o tym, Zamaskowane Bractwo przeznaczyło mu pewną rolę do odegrania w igrzyskach z okazji ukończenia ziguratu. Śmierć gladiatora przekreśliłaby bardzo ważne plany. Przygotowując się do rzucenia uroku, Sadira wzięła głęboki oddech i rozejrzała się wokół, mając nadzieję, że wojownicy jednak wzięli górę nad okrutnym przeznaczeniem. Ale nic na to nie wskazywało. Gaj trzymał Yariga i Neevę w szachu, posługując się ciałem Rikusa jak potężnym młotem, a Anezka zdawała się zupełnie bezradna bez swojej dzidy. - Neeva, Yarig, zasłońcie oczy! - zawołała Sadira. - Co?! - odkrzyknęła gniewnie Neeva. - Zaufaj mi - odparła ostro dziewczyna. - To dla dobra Rikusa. Nie czekając na odpowiedź, położyła otwartą dłoń na ziemi i rozcapierzyła palce. Oczyściła umysł ze wszystkich innych myśli i skoncentrowała się na swojej ręce, przywołując energię potrzebną do użycia magii. Powietrze nad dłonią zaczęło drgać, a potem wniknęła w nią ledwie widoczna fala energii, która powędrowała w górę ramienia. Mogłoby się wydawać, że Sadira czerpie swą moc z ziemi, ale tak nie było. Brała się ona wprawdzie z sił żywotnych samego Athasu, ale młoda czarownica, podobnie jak inni magowie, mogła uzyskać do niej dostęp tylko poprzez rośliny. Mistyczna energia docierająca do jej ciała pochodziła z dymokrzewów, igielników i rogatek otaczających pomieszczenia gladiatorów. Ziemia służyła tylko jako przekaźnik. Gdy Sadira zgromadziła wystarczającą ilość energii do rzucenia uroku, zamknęła dłoń i odcięła dopływ mocy. Gdyby ściągnęła jej zbyt dużo i zbyt gwałtownie, rośliny, z których ją zyskiwała, mogłyby zwiędnąć, a ziemia wokół ich korzeni stałaby się jałowa. Niestety, niewielu magów o to dbało. To ich beztroska zmieniła Athas w pustynię. Dziewczyna wypowiedziała zaklęcie nadające magii kształt i kierunek, a potem cisnęła w cel garścią piasku. Z jej palców wytrysnął lśniący, szkarłatnozłoty stożek, który trafił wprost w łeb gaja, rozsiewając po drodze błyszczące iskry. W zetknięciu ze skórą stwora promień przekształcił się w szmaragdowe bąble. Te zaś pękając wybuchały feerią zieleni, czerwieni, żółci i innych jaskrawych kolorów. Nawet Sadirę, która wiedziała, czego się spodziewać, widok ów z lekka oszołomił. Błyski zmieniających się barw przyprawiły ją o zawrót głowy. Fantastyczny spektakl nie zdekoncentrował jej całkowicie tylko dlatego, że była nań przygotowana. Macki gaja oklapły i stwór wypuścił z uchwytu głowę i nadgarstki Rikusa. Oczy potwora stały się szarobordowe. Zgiął patykowate nogi, a łuskowata skorupa opadła na ziemię. Niestety jego kleszcze pozostały zaciśnięte, a bezwładne ciało mula dalej tkwiło w potężnych żuwaczkach. Czerwone ślady znaczyły skórę gladiatora w miejscach, gdzie przedtem przywierały macki. Neeva i Yarig odwrócili wzrok od Sadiry w stronę znieruchomiałej bestii. - Co się stało? - spytał potężny karzeł. - Jest ogłuszony - odpowiedziała dziewczyna, podchodząc do żuwaczek. - Rzuciłam na niego urok. Oboje otworzyli usta w niemym zdumieniu. - To oznacza twoją śmierć! - wykrzyknęła Neeva. - Zrobiłabyś to dla Rikusa? - Już to zrobiłam - odparła Sadira. - Co się dzieje z gajem? Lord Tithian pourywa wam głowy! - wydarł się Boaz ze szczytu obmurowania. Nie zwracając uwagi na jego wrzaski, dziewka kuchenna pociągnęła za jedną żuwaczkę. Kleszcze się nie rozwarły. - Prędko, musimy uwolnić Rikusa - zakomenderowała. - Gaj zaraz się ocknie. Neeva wetknęła włócznię między kleszcze. - Rikus mi nie powiedział, że jesteś czarownicą - stwierdziła zwracając się do Sadiry. - Staram się nie zdradzać wszystkich moich tajemnic - odrzekła dziewczyna. Neeva oparła się stopą o żuwaczkę i naparła na włócznię. Kleszcze otwarły się powoli. Yarig zaczął ciągnąć ciało Rikusa w swoją stronę. Kolce, na które mul w dalszym ciągu był nadziany, zaczęły rozdzierać skórę. - Zaczekaj! - Sadira położyła miękką dłoń na ramieniu karła. - Musimy szerzej rozewrzeć te kleszcze. - Nic z tego - odpowiedział zduszonym głosem. - Co wy robicie gajowi?! - wrzasnął Boaz z muru. - Przestańcie! Wyrządzicie mu krzywdę! Strażnicy podeszli do liny i zaczęli krzykliwie powtarzać rozkazy przełożonego, ale bynajmniej nie starali się ich wyegzekwować. W walce byli dużo słabsi od gladiatorów, więc żadnemu z nich nie spieszyło się do bójki z niewolnikami. Yarig podniósł dzidę i wetknął ją obok włóczni Neevy. Gdy wsparł wysiłki kobiety swoją ogromną siłą, żuwaczki rozwarły się jeszcze o pół metra. Kolce wysunęły się z ciała Rikusa. Krew trysnęła z pozostawionych przez nie ran. Sadira schwyciła wielkiego gladiatora za ramiona i zaczęła ciągnąć, ale mul był dla niej o wiele za ciężki. - Anezko, pomóż mi! Niziołka podeszła do niej powoli i złapała Rikusa za ramie. Wspólnymi siłami kobiety wydostały mula spomiędzy kleszczy. Neeva i Yarig puścili włócznie i pozwolili opaść żuwaczkom. Złapali przyjaciela pod ramiona i ruszyli w kierunku muru. Sadira i Anezka poszły za nimi, na pół zwrócone w stronę gaja, obserwując, czy bestia się nie przebudza. Gdy dotarli pod mur, czułki stwora zaczynały już drgać. Yarig schwycił linę i wspiął się na górę, gdzie już czekał na niego Boaz. - Powinienem zostawić was tam w dole gajowi na pożarcie - syknął trener. - Musielibyśmy go zabić - odparł chłodno karzeł i zatrzymał się na linie. - Mam wracać? Boaz przez chwilę patrzył na upartego Yariga. Zawahał się i to go zaniepokoiło. W końcu odszedł na bok. - Nie. Później wymyślę bardziej odpowiednią karę za wasze nieposłuszeństwo. Gdy Yarig stanął na zwieńczeniu muru, Neeva postawiła Rikusa na nogi i podniosła najwyżej, jak tylko mogła. Yarig położył się na brzuchu i wyciągnął ręce po nieprzytomnego mula. Ramiona karła okazały się za krótkie, ale Anezka rozwiązała problem: wspięła się do połowy liny, uniosła bezwładne ręce Rikusa i podała je swojemu partnerowi. - Mam go! - wykrzyknął Yarig i pociągnął gladiatora. Neeva pomagała, pchając z całej siły od dołu. Z tyłu za Sadira gaj, tkwiący na środku areny, głośno zakłapał żuwaczkami i przy akompaniamencie ostrych trzasków połamał obie włócznie na kawałki. Neeva wydała głośny okrzyk i wydźwignęła ciało mula ponad głowę. Yarig znalazł mocne oparcie dla nóg, po czym wtargnął mula na górę. Anezka natychmiast wskoczyła na mur. Sadira odważyła się spojrzeć przez ramię. Gaj wstał i nakierował owłosione macki w stronę uciekinierów. - Prędko! - zawołała. - Obudził się! W tej samej chwili silne ręce schwyciły ją w talii. Zanim się zorientowała, Neeva podała dziewczynę Yarigowi, który bez wysiłku wyciągnął kruchą istotę w bezpieczne miejsce. Gdy postawił ją na murze, Sadira odwróciła się i zobaczyła, że gaj niezgrabnie ruszył przed siebie i znajdował się już w połowie drogi do muru. Neeva jednym skokiem dopadła liny, ale Sadira była przekonana, że gaj dosięgnie kobietę, nim ta zdąży uciec na samą górę. Ponieważ dziewczyna i tak już zdemaskowała się jako czarownica, uznała, że nic złego się nie stanie, jeśli raz jeszcze użyje magii, tym razem by uratować partnerkę Rikusa. Wyciągnęła dłoń ku potworowi i zaczęła recytować zaklęcie, chcąc cisnąć wiązkę magicznej energii prosto w jego łeb. - Zatrzymać ją! - wykrzyknął Boaz, nie dopuszczając do rzucenia uroku. Rękojeść włóczni uderzyła Sadirę w ramię, zmieniając kierunek ataku. Złocisty snop energii wystrzelił z palców dziewczyny i uderzył w ziemię po lewej stronie gaja, wzbijając dziesięciometrową fontannę piachu. Gaj nie zwrócił uwagi na wybuch i szarżował dalej, głośno trzaskając kleszczami i wymachując mackami. Neeva jedną ręką uchwyciła się zwieńczenia muru. Yarig złapał ją za ramię. Gaj dotarł pod sam mur i uniósł w górę przód skorupy, na próżno starając się wdrapać na pionową płaszczyznę. Jego łeb był zaledwie metr od stóp Neevy, która oparła drugą rękę na obmurowaniu i podciągała się w górę. Macka gaja wystrzeliła w stronę kobiety i owinęła się wokół jej gołej łydki. Gladiatorka wrzasnęła z bólu i zaskoczenia. Rozluźniła uchwyt, ale Yarig trzymał mocno. Neevie ponownie udało się złapać muru. Krzycząc starała się wydostać na szczyt. Giętka macka w dalszym ciągu nie puszczała nogi. Neeva dziko kopała i w końcu wyrwała mackę potworowi z głowy z odgłosem przypominającym klaśnięcie. Gaj przeraźliwie zawył i niezgrabnie cofnął się o kilka kroków. Przycupnął, wsunął odnóża i głowę do skorupy i szybko opuścił ją na piasek. - Zabierzcie to! - krzyczała Neeva, gwałtownie rzucając się na boki. Próbowała zedrzeć mackę z łydki, ale nie pozwalały jej na to straszliwy ból i drgawki. Sadira chciała pomóc, ale strażnik przystawił dziewczynie ostrze włóczni do gardła. - Nawet nie próbuj - zagroził. Yarig zignorował jego słowa skierowane do niewolnicy i ruszył ku Neevie, ale Boaz stanął pomiędzy nim a wyjącą z bólu kobietą. - Pytałeś o zgodę? - warknął. Karzeł prychnął pogardliwie i zrobił krok, aby ominąć nadzorcę. Natychmiast jeden ze strażników skoczył do przodu i przytknął grot do klatki piersiowej karła. Neeva szalała. Boaz zwrócił się do strażników otaczających Rikusa, który w dalszym ciągu leżał nieruchomo na ziemi. - Umarł? - Oddycha, ale to wszystko. - Postarajcie się, żeby przeżył - rozkazał Boaz. - Nasz mistrz nie może umrzeć we śnie. Lordowi Tithianowi bardzo by się to nie spodobało. Poddany kiwnął głową i zaczął bandażować rany Rikusa. Tuż obok zwijała się z bólu Neeva. Nikt nią się nie zajmował. Boaz popatrzył na Sadirę. - A co zrobimy z tobą, moja śliczna panienko? Wiesz chyba, że za posługiwanie się magią grozi kara śmierci. Niewolnica spokojnie wytrzymała spojrzenie trenera, chociaż jej serce trzepotało ze strachu. - Lord Tithian pewnie weźmie mnie na spytki przed egzekucją - odparła. Udając spokój, zmusiła się do kuszącego uśmiechu. - Lordowi też się pewnie nie spodoba wiadomość, że kazałeś jego najlepszemu gladiatorowi walczyć z gajem tylko za pomocą kijów. - Mam zatem zapomnieć, co widziałem? - zapytał Boaz, odpowiadając cynicznym grymasem na uśmiech Sadiry. - Tylko w swoim własnym interesie - odparła, uważając, by głos nie zdradził jej napięcia. - Nie muszę się bać Tithiana - odpowiedział. - Dla niego mul to tylko niewolnik. Trener wpatrywał się w Sadirę, a ona z nadzieją szukała w jego twarzy oznak niepewności. Tylko głęboka koncentracja nadzorcy sugerowała, że udało jej się go przekonać. Mimo tego, co mówił trener, Tithian niewątpliwie by się wściekł, gdyby usłyszał, w jaki sposób Rikus odniósł poważne rany. Boaz wiedział, że wszystko wyjdzie na jaw, jeśli jego pan zacznie wypytywać Sadirę. - To może lepiej zaraz cię zabiję - zagroził. - Zawsze mogę cię rzucić gajowi. - Twój wybór - dzielnie odparowała Sadira. - Ale w ten sposób oszukasz lorda Tithiana i uniemożliwisz mu śledztwo. Fakt, że dziś użyłam magii, i tak w końcu się wyda. Nawet jeśli twoi strażnicy nie puszczą pary z ust, to ci gladiatorzy na pewno mu wszystko opowiedzą. Chyba że ich też pozabijasz. Gdy trener zastanawiał się nad ripostą, Neevie udało się w końcu zerwać mackę z łydki. Wrzuciła ją na arenę. Gwałtowny krzyk kobiety przeszedł w jęk. Pod wpływem nagłej ciszy Boaz wpadł na nowy pomysł. Uśmiechnął się do Sadiry zaciśniętymi ustami. - Przemyślę tę sugestię. Odwrócił wzrok od dziewczyny i spojrzał na strażnika, który trzymał włócznię wycelowaną w gładką szyję. - Zamknij dziewkę w karcerze. Sadira zadygotała. W podłodze karceru mieszczącego się w od dawna nie używanym magazynie, wykopano kilkanaście sporych otworów, gdzie kiedyś przechowywano zboże. Zamykanie tam ludzi było ulubioną karą Boaza. Nie miała pojęcia, jakie straszne rzeczy znajdują się w środku, ale słyszała na ten temat wiele, wiele plotek. Wszyscy wiedzieli na pewno tylko jedno: jeszcze żaden niewolnik nie przeżył w karcerze dłużej niż pięć dni. Strażnik ujął młodą kobietę za ramię. Gdy ją odprowadzał, rzuciła ostatnie spojrzenie na Rikusa. Teraz zajmowało się nim dwóch strażników. Podarli jego płaszcz na pasy i opatrzyli mu brzuch, ale przez materiał nadal przesączała się krew i to w niepokojących ilościach. Sadirę jednak ucieszył ten widok, bo była to jedyna oznaka, że nieruchomo leżący mul wciąż jeszcze żyje. Boaz skinął na strażnika. - Pamiętaj, żeby dziewczynę związać i zakneblować. Sadira załamała się, słysząc to polecenie. Jeśli ją skrępują i zatkają usta, nie będzie mogła użyć magii. Aby rzucić pomocne do ucieczki uroki, trzeba przecież gestykulować i wypowiadać zaklęcia. Strażnik skinął głową i dotknął włócznią pleców niewolnicy. - Wiesz, dokąd idziemy? - Posłusznie zeszła po niskich schodach. Na wprost skupiało się kilka niewysokich budynków z burych glinianych cegieł. Dachy były pokryte zwierzęcymi skórami. Za barakami powolnym krokiem chodzili wychudzeni niewolnicy. Nieśli wiadra pełne wody do pomieszczeń gladiatorów, a przede wszystkim do klatek z egzotycznymi zwierzętami, które łowcy Tithiana schwytali na igrzyska z okazji ukończenia ziguratu. Za budynkami znajdował się już tylko mur z nie wypalanych cegieł, wysoki na siedem metrów, z ostrymi kawałkami obsydianu powtykanymi na wierzchu. Na każdym rogu wyrastały wysokie wieże o płaskich dachach pokrytych łuskowatymi skórami. Na każdej z wież stało dwóch strażników. Byli bez zbroi, żeby nie pomdleć w piekielnym upale, ale mieli kusze, strzały o stalowych ostrzach i sztylety. Sadira wiedziała, że ta broń jest raczej dla postrachu niż do rzeczywistego użytku. W krainie Athas metal był cenniejszy niż woda i równie rzadki jak deszcze. Wśród athazjańskich miast Tyr wyróżniał się posiadaniem kopalni rudy żelaza. Inne miasta zdobywały metal, wysyłając grupy poszukiwaczy, którzy penetrowali zapomniane zbrojownie w starożytnych ruinach zasypanych piaskami pustyni. To, że Tithian powierzył swoim strażnikom stalową broń, dowodziło jego wielkiego bogactwa. Nawet w Tyrze, gdzie metalu nie brakowało, stalowa strzała do kuszy była droższa niż zdrowy wiejski robotnik, a sztylet kosztował tyle co dobry gladiator. - Nie ociągaj się - strażnik szturchnął Sadirę w plecy obsydianowym ostrzem włóczni. Dziewczyna zwalczyła w sobie ochotę, żeby natychmiast rzucić urok, i spokojnie zeszła po schodach ze zwieńczenia areny. W tej chwili Boaz i reszta strażników na pewno ostro zareagowaliby na najmniejszą nawet oznakę nieposłuszeństwa. Wiedziała, że wobec sześciu przygotowanych do walki mężczyzn byłaby bez szans. Postanowiła potem wymknąć się z niewoli podstępem. Skierowała się w stronę karceru, niewielkiego baraku na skraju zabudowań. Strażnik zakneblował jej usta brudną szmatą i związał z tyłu ręce tak mocno, że sznur werżnął się w delikatną skórę. Przekazał dziewczynę parze więziennych strażników, ci zaś wepchnęli skazaną do wewnątrz. Gdy schodziła po kamiennych schodach, w jej nozdrza wdzierał się słodkawy smród wydalin i nie mytych ludzkich ciał. Z trudem powstrzymywała wymioty, którymi udławiłaby się mając zatkane szmatą usta. Strażnik zaśmiał się z jej reakcji, złapał za ramię i pociągnął naprzód. Przez skórzany dach przenikały promienie purpurowego słońca, opromieniając wnętrze budynku brązowawą poświatą, co nadawało mu jeszcze bardziej ponury i odrażający wygląd. Podłogę pokrywały grube kamienne płyty. Strażnicy zaprowadzili Sadirę pod przeciwległą ścianę, a potem przesunęli płytę. Z jamy rozległ się cichy syk podobny do spokojnego poszumu wiatru. Ściany celi były czarne jak obsydian, ale Sadira widziała jej wnętrze tak wyraźnie, jakby oświetlono je pochodnią. Po swoich przodkach, elfach, odziedziczyła zdolność widzenia w podczerwieni, więc potrafiła dojrzeć każdy szczegół w mrocznych pomieszczeniach. Ceglane ściany jamy postrzegane przez nią jako niebieskie tworzyły okrągłą dziurę o średnicy mniej więcej trzech czwartych metra, głęboką na trzy metry. Można było w niej jednak stać. Celę od góry do dołu wypełniała zielonkawa koronka jedwabistej pajęczyny, po której biegały dziesiątki, jeśli nie setki różowawych gadów. Bez przerwy ocierały się łuskowatymi skórami o pajęczynę, ściany pomieszczenia i o siebie nawzajem - stąd właśnie pochodził ów syczący odgłos. Stworzenia były nie dłuższe od palca Sadiry, miały miękkie walcowate ciała, łebki w kształcie strzały, małe kwadratowe uszy i mozaikowe oczy podobne do owadzich. Nie wiadomo, czy były to jaszczurki czy też raczej węże, bo wprawdzie natura obdarzyła je malutkimi łapkami, ale tylko jedną parą z przodu. Strażnik złapał Sadirę pod ramiona i przytrzymał nad jamą. Przerażona dziewczyna jęknęła i zaparła się nogami o ścianę celi. Wiedziała, że opór na nic się nie zda, ale myśl o tym, iż wrzucą ją w kłębowisko tych stworów, napełniała ją obrzydzeniem. Towarzysz dręczyciela kopniakiem pozbawił nieszczęsną oparcia, a trzymający ją strażnik rozluźnił chwyt. Przebiła się przez pajęczyny, pociągając za sobą deszcz oślizłych ciał oraz lepkich pasemek sieci. Spadła na dno celi. Nogi się pod nią ugięły i uderzyła ramionami w ścianę. Doznała ostrego bólu w kostkach i kolanach, straciła też czucie w lewej ręce. W ciasnym pomieszczeniu utknęła z pośladkami opartymi na piętach. Po jej nagich nogach, ramionach, a nawet szyi zaczęły się wić łuskowate stworzenia. Wydała stłumiony krzyk odrazy i wyprostowała się jednym silnym ruchem. Od wysiłku poczuła znowu ból w kostkach i kolanach. Dwaj strażnicy zarechotali na górze i zasunęli pokrywę celi. Została sama, jeśli nie liczyć paskudnych stworzeń, które ocierały się o jej skórę i strzelały szorstkimi językami. Nie była pewna, czy chciały ją w ten sposób powitać, czy też próbowały nowej zdobyczy. Pocieszyła się nieco myślą, że jedyne co jej grozi z ich strony, to popadniecie w obłęd ze strachu. Boaz raczej by tu nie trzymał tych istot, gdyby zabijały więźniów i w ten sposób skracały czas tortur, na jakie skazywał swoje ofiary. Dziewczyna tylko przez chwilę poddała się panice. Niedługo użalała się nad sobą, bo wiedziała, iż tego właśnie chce Boaz. Urodziła się jako niewolnica i dawno już odkryła, że wprawdzie każdy pan może stosować wobec niej groźby i przemoc fizyczną, ale żaden nie zawładnie jej umysłem i uczuciami, jeśli ona sama na to nie pozwoli. Zachowując siłę ducha i w skrytości nie wyrażając zgody na niewolnictwo, będzie przynajmniej wolna wewnętrznie. Naturalnie jest to tylko namiastka prawdziwej wolności, ale przynajmniej pozwala żywić nadzieję. Zbyt wielu ludzi na jej oczach pozbywało się ostatniej drobiny ludzkiej godności. Barakah, matka Sadiry, złotowłosa przedstawicielka rasy ludzkiej, umierając przepraszała córkę za popełnione przez siebie „zbrodnie”, w wyniku których Sadira przyszła na świat jako niewolnica. Dziewczyna wcale nie uważała postępowań matki za zbrodnicze. Barakah zarabiała na życie, wykonując jeden z nielicznych zawodów, które w Tyrze uchodziły za karalne. Król Kalak zakazał kupowania i sprzedawania przedmiotów oraz substancji magicznych. Naturalną tego konsekwencją było powstanie prężnego czarnego rynku na cieszącym się złą reputacją Bazarze Elfów, gdzie handlowano skórami kameleona, gumą arabską, proszkiem mikowym, żmijowymi żołądkami i innymi trudno osiągalnymi artykułami. Barakah pośredniczyła w transakcjach miedzy Zamaskowanym Bractwem a nieodpowiedzialnymi elfami - przemytnikami. W dodatku popełniła błąd i zakochała się w wyjętym spod prawa rozbójniku - elfie Faenaeyonie. Wkrótce po poczęciu Sadiry, królewscy gwardziści przeprowadzili obławę na podupadły sklepik, gdzie Faenaeyon mieszkał i pracował. Elf uciekł, po czym przepadł na pustyni, ale brzemienna Barakah została złapana i sprzedana w niewolę. Kochanek zostawił ją wraz z nie narodzonym dzieckiem własnemu losowi, nie czyniąc żadnych starań, by wykupić kobietę albo umożliwić ucieczkę. W kilka miesięcy później, w szkole gladiatorów Tithiana urodziła się Sadira. Tam też dorastała. Ale nie zamierzała w tym miejscu umierać. Poczekała kilka minut, aż strażnicy się oddalą, i zaczęła przygotowania do ucieczki. Knebla pozbyła się stosunkowo łatwo - po prostu pochyliła głowę na bok i kilkanaście razy potarła podbródkiem o własne ramię. Pasek materiału zsunął się z podbródka na szyję, potem już mogła wypluć resztę szmaty z ust. Przyszła kolej na uwolnienie rąk. Gdyby nie związano ich z tyłu, tak długo żułaby rzemień, aż by go przegryzła.. Należało zatem przełożyć ręce przed siebie. Spróbowała opuścić je tak nisko, żeby móc przecisnąć nad nimi nogi, ale się nie udało. Tylko jeszcze bardziej nadwerężyła sobie bolące ramię. W celi było za ciasno na takie sztuczki, więc zaczęła trzeć przegubami dłoni o ścianę. Z czasem, a miała go sporo, może uda jej się rozluźnić węzeł albo naciągnąć rzemień i uwolnić jedną dłoń. Jej powtarzające się ruchy zaalarmowały jaszczurki. Oślizłe gady błyskawicznie pokryły skórę Sadiry od łokci w dół. Z niepokojącą szybkością zaczęły wspinać się na ramiona, a szelest ich łusek przypominał silny poryw wiatru. Dziewczyna nie zwracała uwagi na ohydne stworzenia i dalej tarła rzemieniem o ścianę. Nagle poczuła ostre ukłucie w łokieć. Ciepły strumyczek popłynął jej po ręce. Zorientowała się, że została ukąszona. Kilkadziesiąt szorstkich języczków natychmiast zaczęło zlizywać krew. Za chwilę znowu ugryzła ją jakaś jaszczurka, tym razem w przedramię. Z obu ran wyciekała nienaturalnie duża ilość krwi, a ruchy podnieconych gadów napełniały całą celę równym, cichym buczeniem. Sadira zlękła się, że próby przetarcia rzemienia doprowadzą te paskudztwa do głodowego szaleństwa. Pracowała dalej, starając się opanować narastające obrzydzenie. Pomyślała, że może uda się spowodować, aby jaszczurki przegryzły rzemień, ale niestety, stworzenia wolały zlizywać krew. Wkrótce nadgarstki zaczęły piec od wpijających się w skórę więzów i jeszcze więcej ciepłej krwi pociekło jej po rękach. Malutkie gady rzuciły się ku nowemu źródłu pożywienia. Kilka nawet wcisnęło się w ciasną szparę między związanymi dłońmi. Krzyknęła z odrazy i zacisnęła ręce, zgniatając z cichym chrupnięciem parę obmierzłych stworzonek, które pomazały dłonie Sadiry chłodnym śluzem. Kiedy dziewczyna poczuła, jak śliska jest ta maź, postanowiła ją wykorzystać. Znowu zaczęła pocierać bolącymi przegubami o mur. Potem pozwoliła następnym jaszczurkom wcisnąć się między krwawiące dłonie i kolejno zgniatała żarłoczne ofiary. Od czasu do czasu próbowała uwolnić jedną rękę, ale więzy były wciąż zbyt ciasne. Gady w dalszym ciągu skubały ją po ramionach i oblizywały rany na nadgarstkach. Zmiażdżyła kilka ramieniem. Wkrótce całe ręce miała we własnej ciepłej krwi i chłodnych jaszczurczych wnętrznościach. Znowu spróbowała wysunąć dłoń z pęt. Tym razem udało się! Krótki okrzyk radości odbił się echem od ceglanych ścian celi, ale na zewnątrz i tak go pewnie nie słyszano. Młoda kobieta natychmiast strzepnęła z rąk jaszczurki i wytarła dłonie o ubranie. Potem powyciągała gady z włosów. Tymi, które pełzały po nogach, nie zawracała sobie głowy, bo było ich i tak za dużo, a poza tym nie gryzły. W końcu przygotowała się, by rzucić pierwszy urok. Ponieważ stała pod ziemią, nie musiała się schylać - wystarczyło przyłożyć dłoń do ściany, by poczuć przypływ energii. Wzięła odrobinę pajęczyny, zmięła ją w kulkę, włożyła sobie pod język i wypowiedziała zaklęcie. Kulka zniknęła, więc wiedziała już, że czar podziałał. Teraz zdoła się wspinać z równą łatwością jak jaszczurki. Przystawiła czubki palców do cegieł. Gdy podciągnęła się, jej ciało ruszyło do góry tak lekko, jakby było z jedwabiu. Szybko powędrowała pod samą pokrywę, mimo że każdy ruch wywoływał nienawistne syczenie. Choć w dalszym ciągu bardzo ją bolały nadwerężone przy upadku kostki i kolana, to niemal nieważkie ciało stanowiło dla nich minimalne obciążenie. Zatrzymała się na chwilę, oderwała kilka jaszczurek, które wpiły się w nogi, a resztę strzepnęła w dół jednym ruchem. Choć wisiała na ścianie, było jej tak wygodnie, jakby stała na drabinie. Przygotowała się do rzucenia następnego uroku, a potem zebrała siły i zaczęła podważać kamienną płytę przykrywającą jej więzienie. Wcale nie chciała jej odrzucić, dziewczynie chodziło tylko o to, by hałas przyciągnął strażników. Nie czekała długo. Płyta zaczęła się przesuwać. Przez szczelinę wpadł promień purpurowego światła. Zeszła nieco niżej i poczekała, aż odsłoni się cały otwór. Pierwszą rzeczą, którą dostrzegła w poszerzającym się jasnym półokręgu, było obsydianowe ostrze włóczni. Nie spuszczała z niego wzroku, choć oczy bolały ją od światła. Kiedy po drugiej stronie drzewca ujrzała postać strażnika, uniosła w jego kierunku jaszczurki, pozdejmowane sobie wcześniej z nóg, i wymówiła zaklęcie. Zakończyła je własnym komentarzem: - Popamiętasz, jeśli raz jeszcze spróbujesz tu wrzucić jakąś porządną dziewczynę. Gdy skończyła wypowiadać zaklęcie, jaszczurki zmieniły się w trzymetrowe macki, czarne jak wnętrze celi. Strzeliły z ręki Sadiry niczym hebanowa błyskawica, prosto w twarz strażnika. Zaskoczony mężczyzna upuścił włócznię i zaczął krzyczeć, ale ciemne wije stłumiły wrzaski, zaciskając się wokół twarzy i szyi niegodziwca. Odskoczył niezgrabnie i szarpał się dziko, próbując zaczerpnąć powietrza i uwolnić zduszoną krtań. Gdyby stary Ktandeo, szorstki mentor z Zamaskowanego Bractwa, wiedział, że Sadira użyła tego czaru, z pewnością by się na nią rozzłościł. Zabronił jej posługiwania się tak potężnymi zaklęciami. Czar wymagał ściągnięcia energii z bardzo dużego obszaru; w przypadku gdy byłby on zbyt mały, mogłoby zginąć wiele energodajnych roślin. Zdaniem Ktandeo, dziewczyna nie posiadała jeszcze tak rozległej wiedzy, żeby porywać się na podobne przedsięwzięcia. Sadira nie podzielała zdania mistrza, więc podczas ostatniego potajemnego spotkania ukradkiem przepisała sobie z jego księgi to zaklęcie i jeszcze parę innych. Teraz była z tego bardzo zadowolona. Znowu wdrapała się na szczyt ściany. Drugi strażnik, z obnażonym sztyletem w ręku, przechyliwszy się, zajrzał w głąb celi. Dziewczyna, nie mając czasu na rzucenie następnego uroku, złapała mężczyznę za kołnierz. - Chodź do mnie - powiedziała, ciągnąc go z całej siły. - Jest tu coś, co powinieneś zobaczyć. Zaskoczony strażnik szarpnął się w przód i uniósł nóż, by zadać napastniczce cios w ramię. Kobieta prędko go puściła i cofnęła rękę. Gwałtowny atak wcale mu się jednak nie przysłużył: mężczyzna był tak bardzo wychylony do przodu, że stracił równowagę. Krzyknął ze strachu. Wypuszczony z ręki sztylet wpadł do celi, a strażnik w chwilę później poleciał za nim głową w dół, rozpaczliwie czepiając się ścian rękoma. Uderzył o ziemię, a gwałtowne stukniecie i seria trzasków dochodzących z dna lochu powiedziały Sadirze, że ten przeciwnik już jej nie stanie na drodze. Wydostała się z celi i podniosła broń pierwszego dozorcy. Ten w dalszym ciągu walczył z czarodziejskimi mackami owiniętymi naokoło głowy. Wprawdzie i tak nie mógłby jej powstrzymać, ale podeszła do niego i przytknęła mu czubek włóczni do piersi. - To za wszystkich niewolników, którzy nie potrafili się stąd wydostać - powiedziała, mocniej przyciskając grot. Strażnik przestał się szarpać. - Nie! Błagam... - dyszał ciężko przez zaciśnięte gardło. - Ja mam... dzieci... - Moja matka też miała - odparła Sadira. Z całej siły nacisnęła na drzewce i wbiła ostrze głęboko w serce mężczyzny. Krótki okrzyk bólu wydarł mu się z ust, a ciałem wstrząsnął dreszcz. W chwilę później strażnik osunął się na ziemię. Z rany zaczęła buchać krew. Dziewczyna zabrała nieboszczykowi sztylet oraz pas, a potem zepchnęła ciało na leżące już w celi zwłoki, nie starając się nawet wyjąć włóczni. Zostawiła też macki na jego twarzy. Zasunęła ciężką kamienną pokrywę, zastanawiając się nad kolejnym etapem ucieczki. Zacisnęła pas ze sztyletem na swej wiotkiej talii, po czym zdjęła z ubrania kilka pasemek jaszczurczej pajęczyny. Zrobiła z nich niewielką kulkę, w którą następnie wkleiła własną rzęsę. Skierowała dłoń do ziemi i zgromadziła energię potrzebną do ponownego rzucenia uroku. Wymawiając słowa zaklęcia, niespiesznie wałkowała kulkę w palcach. Gdy ta zniknęła, Sadira podniosła dłoń do oczu i powoli nią pomachała. Ręka była niewidzialna, podobnie jak reszta ciała dziewczyny. Młoda czarownica niezwłocznie opuściła karcer. Wiedziała, że to zaklęcie działa krótko, a musiała przez ten czas wrócić do swojej celi w glinianym baraku i zabrać księgę czarów spod ruchomej kamiennej płyty, gdzie ją chowała. Później trzeba będzie przejść przez bramę, pod samym nosem strażników, których zadanie polegało na pilnowaniu, by nikt z niewolników nie opuszczał lordowskiej posiadłości. Miała jednak nadzieję, że gdy znów stanie się widzialna, będzie już daleko od szkoły gladiatorów Tithiana. Rozdział 3 Starzy przyjaciele Agis z Asticles siedział w odległym zakątku swoich włości, na skraju zbiornika nawadniającego całą dyszącą z pragnienia posiadłość. Po drugiej stronie sadzawki kilku niewolników krok za krokiem maszerowało w koło, pchając kierat, który obracał skrzypiący czerpak i napełniał mały staw gorzką, żelazistą wodą ze studni. Poddani zmieniali się parami co pięćdziesiąt obrotów; każda dwójka kolejno gasiła pragnienie i odpoczywała w cieniu niedalekiego pawilonu. Praca przy kieracie nie byłaby nadmiernie wyczerpująca dla dwunastki zdrowych niewolników, gdyby nie gorące promienie purpurowego słońca, przecinające popołudniową mgiełkę jak ogniste włócznie. O tej porze dnia panował niemiłosierny upał, ludzie mdleli od samego chodzenia, a duży wysiłek groził śmiercią na miejscu. Woda jednak musiała płynąć nieprzerwanie, a więc i niewolnicy nie mogli oszczędzać sił. W odróżnieniu od poddanych, Agis doświadczał straszliwego purpurowego żaru z własnej woli. Czerstwy ziemianin zwykle spędzał najgorętszą część dnia, siedząc po turecku na gołej ziemi. Jego długie czarne włosy od czasu do czasu lekko powiewały na wietrze. Wpatrywał się brązowymi oczyma w mętne wody zbiornika. Jego wzrok bywał w takich razach dziwnie pusty, a jedyny znak życia stanowiło lekkie rozchylanie się nozdrzy patrycjuszowskiego nosa. Mocna szczęka ani drgnęła, silne, żylaste ramiona pozostawały bez ruchu, potężny tors nie rozszerzał się na boki. Jak wszyscy poważni adepci Drogi, Agis zauważył, że ekstremalne bodźce fizyczne, jak na przykład tortura przesiadywania w południowym słońcu, pomagały w medytacji. Tylko nieznośne cierpienia albo niewysłowione rozkosze potrafiły spoić w jedność jego ciało, umysł i ducha; potężne moce materii i intelektu przenikały się wtedy nawzajem tak idealnie, że nie sposób ich było od siebie oddzielić. Wtedy dopiero mógł w pełni uchwycić wielką tajemnicę bytu: że energia i żywotność ciała nie mogą istnieć bez umysłu, który je kształtuje i urzeczywistnia, oraz bez ducha nadającego temu wszystkiemu nadrzędne znaczenie. Ta prosta zasada stanowiła źródło wszelkiej mocy psionicznej. Ten, kto ją naprawdę zrozumiał, posiadał dostęp do mistycznych energii przenikających jego własne ciało i mógł kształtować tę siłę wedle życzenia, dzięki czemu nabywał niewiarygodnych, sekretnych zdolności. Niestety niełatwo było otrzymać takie dary. Korzystający z Drogi płacili wysoką cenę za umiejętności i wiedzę. Adept owej sztuki najczęściej doświadczał oświecenia w chwilach krańcowego wysiłku, wyczerpania lub stresu. Dlatego też Agis, jak każdy wtajemniczony, po kilka godzin dziennie kontemplował jedność ciała, ducha i umysłu, przebywając w warunkach ekstremalnej niewygody. Zazwyczaj medytował na brzegu zbiornika melioracyjnego. Tego dnia jego umysł skoncentrował się na miejscu odległym o setki kilometrów, jednocześnie cofając się w czasie o ponad dziesięć lat - do oazy, w której Agis przebywał jako młodzieniec. W odróżnieniu od mętnej sadzawki, woda oazy była niebieska i przejrzysta. Pochylały się nad nią szyfonowce o fioletowych wierzchołkach i skrzypiące pędy batotrawy o czarnych przerostach. Nad lasem lśniły dwa złote księżyce Athasu, Rai i Guthay, oddzielone pasmem oliwkowego nieba od krwawego spektaklu - wschodu słońca. Choć Agis musiał pokonać trzysta kilometrów otwartej pustyni, nie przeciążał się bagażem. Przewiesił sobie przez plecy tylko jeden bukłak na wodę; w ręku miał drewnianą laskę, a u pasa stalowy miecz z rękojeścią owiniętą rzemieniem. Właśnie dowiedział się od przejeżdżającego z karawaną kupca, że jego starsza siostra, spadkobierczyni nazwiska Asticlesów, została zamordowana w Tyrze. Niechaj prowadzą cię duchy tej ziemi, mój drogi. Tak powiedziała Durwadala, kobieta-druid mieszkająca w oazie. Zakomunikowała to Agisowi nie używając słów, bo przysięgła nigdy nie zakłócać muzyki wiatru. W bardzo skomplikowany sposób gestykulowała czterema rękami; tak właśnie porozumiewała się z ziemianinem. Mierzyła ponad dwa metry, a całe jej ciało pokrywał gruby bury pancerz. W wąskiej chitynowej twarzy lśniły mozaikowe oczy i tkwiła para niewielkich żuwaczek. Dobre były twe nauki, o pani, odpowiedział Agis, niezdarnie naśladując mowę Durwadali. Twoje słowa na zawsze zapadły mi w serce. Serce to dziwne miejsce na słowa, Agisie. Lepiej trzymaj je w głowie, może wtedy na coś ci się przydadzą, odparła. Mężczyzna stłumił chichot, wiedząc, że hałas nie spodobałby się Durwadali. Zamknę je zarówno w sercu, jak i w głowie, obiecał. Mistrzyni przez kilka chwil wpatrywała się w ucznia, a potem dotknęła jego twarzy czułkami. Niech wiatr cię poniesie, powiedziała i odeszła do lasu. Jej pancerz natychmiast zmienił kolor i rysunek, dopasowując się do czarnozłotych tyczek batotrawy. Drzewa będą cię pamiętały. Durwadala zniknęła i Agis zakończył medytację. Czuł spokój i pustkę w centrum jaźni, w miejscu gdzie jednoczyły się mistyczne energie umysłu, ciała i ducha. Zamrugał załzawionymi oczyma. Powoli zaczął odczuwać, że spuchł mu język, a w ustach ma gorzką suchość z pragnienia. Jak zwykle doznał pierwszych objawów udaru cieplnego - zawrotu głowy i osłabienia. - Caro! - zawołał, kierując wzrok na nieprzejrzystą taflę zbiornika. - Możesz mi już przynieść pić. Odwrócił się i spojrzał przez ramię, spodziewając się, że jego służący, karzeł, jest gdzieś w pobliżu. Zamiast pomarszczonej twarzy starca zobaczył jednak szczupłego kapłana w czarnej szacie. Rysy tego człowieka były ostre i wyraziste, a splecione w warkoczyk miedziane włosy opadały mu na kark. Ściągnięte brwi, poryte bruzdami czoło i grube, wydatne usta sprawiały wrażenie, że mężczyzna ciągle się na coś dąsa. Dostojnik podszedł do Agisa i podał mu wodę. - Jak tam twoja Droga, przyjacielu? - Tithian?! - wykrzyknął młodzieniec. Zamrugał oczyma i potrząsnął głową, zaniepokojony, że zapamiętał się w medytacji i widzi rzeczy nie istniejące. Jednak obraz Tithiana nie zniknął, więc Agis podniósł się i stanął z kapłanem twarzą w twarz. - Jak mnie tu znalazłeś? - spytał. Spojrzał na boki, podejrzewając, że ujrzy kilku zawstydzonych strażników albo przynajmniej zakłopotaną twarz Caro. Tithian uśmiechnął się ironicznie, widząc jego zaskoczenie. - Nie wiń niewolników - powiedział. - Użyłem swojej mocy. Agis zmarszczył brwi. Nawet Tithian nie powinien wkraść się tu nie zauważony. Przy pierwszej okazji trzeba porozmawiać z Caro o tym niedopatrzeniu. - Jak długo musiałeś czekać? - O wiele za długo - odparł nieproszony gość, patrząc spod oka na bladozieloną mgiełkę na niebie. - Musisz być bardzo doświadczony w podróżowaniu Drogą. Pozostaje tylko pozazdrościć takiej koncentracji. Agis przyjął wodę z jego ręki. - Nie można ujarzmić umysłu, nie okiełznując ciała. Królewski namiestnik wzniósł oczy do nieba. - Pamiętam, jak mi to w kółko powtarzali - odparł. - Dla mnie sztuki psioniczne to za wiele zachodu. Sięgnął pod obszerną szatę i wydobył ceramiczną karafkę z winem. - Rozkazałem twoim ludziom, żeby dali mi coś do picia. Mam nadzieję, że się nie obrazisz. - Ależ skąd - odrzekł Agis, próbując wyczytać z twarzy przybysza jakąś wskazówkę co do jego misji. Chociaż obaj dobrze znali się w młodości, namiestnik nigdy nie pojawiał się nie zapowiedziany, szczególnie gdy Agis medytował. - Czyż nie jest trochę za gorąco jak na wycieczkę na wieś, Tithianie? Dostojnik przemilczał tę wypowiedź. Napił się wina wprost z karafki i mlasnął z zadowoleniem. - Dziś rano widziałem zdumiewający popis psioniki. Król wykrył, że Zamaskowani ukryli w jego ziguracie pewną liczbę amuletów. - Zamaskowane Bractwo? - spytał Agis. - Czy to były magiczne amulety? - Tak. - Tithian nie krył niezadowolenia. - Chyba miały za zadanie spowolnić tempo prac, chociaż sam nie widziałem ich z bliska. - W przeciwnym razie byś mi o nich nie powiedział. Tithian kontynuował, nie zaprzeczając ani nie potwierdzając. - Król Kalak był wściekły na Dorjan z tego powodu. Przerwał na chwilę. - Wypalił ją od wewnątrz. - Nie powinno się stosować Drogi w takich celach - oburzył się Agis. Tithian uśmiechnął się lekko. - Sam to powiedz Kalakowi. Ja się nie podejmuję. - Jestem tylko senatorem. - Agis odwzajemnił uśmiech i potrząsnął głową. - Ty będziesz musiał to zrobić. To zadanie godne królewskiego kapłana. Tithian nie zrozumiał żartu. Skrzywił się i odparł: - No właśnie. Teraz odpowiadam nie tylko za igrzyska, ale także i za roboty królewskie. Agis zmarszczył czoło, nie pojmując, dlaczego Tithian jest taki niezadowolony z czegoś, co jemu wydawało się dobrą nowiną. Kapłani tworzyli administrację Kalaka i krzewili jego kult. Zajmowali się sprawami lokalnymi, czyli ściąganiem podatków, utrzymywaniem porządku w mieście, nadzorowaniem prac publicznych i kierowaniem strażą miejską. Jednocześnie mieli za zadanie wpajać ludowi wiarę w Kalaka, ubóstwionego króla - czarnoksiężnika, który łaskawie pozwalał miastu żyć i funkcjonować. W zamian za oddawaną mu cześć, Kalak przekazywał swoim kapłanom nieco magicznych umiejętności, a poza tym dobrze im płacił, choć i tak mogli w sposób nie kontrolowany uzupełniać swoje dochody przyjmowaniem łapówek i wymuszaniem pieniędzy. - To dwa bardzo wysokie stanowiska - rzekł Agis. - Powinieneś być uszczęśliwiony. Spojrzał dostojnikowi w oczy i po raz pierwszy w życiu ujrzał w nich cień lęku. - I byłbym... - odparł namiestnik - gdybym nie musiał skończyć budowy ziguratu w trzy tygodnie i poznajdywać amuletów poukrywanych w nim przez Zamaskowane Bractwo! - Mając do dyspozycji magiczną moc króla, z pewnością uda ci się to bez większych problemów. Tithian popatrzył na przyjaciela ponuro. - Naprawdę uważasz, ze to takie łatwe? - spytał ironicznie. - Rzucić sobie urok, znaleźć jakiś tam amulet? Agis ze spokojem zniósł ten wybuch. Znał Tithiana nie od dziś i dobrze wiedział, że jego furia jest groźna tylko dla tych, którzy się jej boją. - Myślałem, że magia do tego właśnie służy - odparował. - To trudniejsze niż się zdaje na pierwszy rzut oka - głos ithiana brzmiał ponuro. - Poza tym, już próbowałem. Amulety są chronione zasłonami psionicznymi i kontrzaklęciami. Moi ludzie czynią wszelkie starania, by złamać zabezpieczenia, ale jeśli im się nie uda, to jedynym sposobem będzie rozebranie piramidy cegła po cegle. - Ale mówiłeś, że te amulety nie mają większego znaczenia? Najwyższy kapłan zawahał się i nic nie odpowiedział. Ponieważ Agisowi zabrakło już pomysłów, milczał i próbował domyślić się celu niespodziewanej wizyty. Gdyby to był my z jego przyjaciół, uznałby, że po prostu chce się użalić przed kimś zaufanym. Ale Tithian należał do typu samouków i nigdy nie dzielił się z bliskimi ani smutkami, ani radością. Przedstawiona przez niego historia na pewno miała kiś cel. - Jeśli chcesz, żebym coś zrobił z tymi amuletami, musisz i o nich więcej opowiedzieć. - Agis w końcu postanowił wyciągnąć z przyjaciela tyle informacji, ile się da. - A co ty byś mógł zrobić? - To nie po to przyjechałeś tutaj? Pomyślałem, że chcesz porozmawiać o tym, w jaki sposób uzyskać poparcie Senatu dla akcji przeciw Zamaskowanemu Bractwu. Kapłan zaśmiał się głośno. - A z jakiej to przyczyny Kalak miałby potrzebować popada Senatu? Odpowiedź Tithiana trafiła w czuły punkt. Senat Lordów był zgromadzeniem szlacheckich doradców, które teoretycznie miało prawo wetować królewskie rozporządzenia. W rzeczywistości istniało niemal wyłącznie na papierze, gdyż senatorowie sprzeciwiający się królowi niezmiennie ginęli w tajemniczych okolicznościach. - A może król właśnie powinien ubiegać się o poparcie Senatu - zasugerował Agis, odważając się mówić bardziej owarcie wobec starego przyjaciela. - Jego podatki na budowę ziguratu niemal wpędziły szlachtę w ruinę, a on nawet nie raczył wytłumaczyć komukolwiek, po co mu ta budowla! Unikając wzroku ziemianina, kapłan machnął pustą karafką w kierunku zabudowań. - Może pójdziemy do domu? Nie jestem przyzwyczajony do stania na słońcu. Nie czekając na odpowiedź, ruszył przed siebie spokojnym, powolnym krokiem. Idąc u jego boku, Agis nalegał dalej: - Przywódcy karawan mówią, że smok zbliża się w stronę Tyru, a król lekceważy nasze prośby, by zwołać ludzi pod broń! - Agisie, nie mów mi, że wierzysz w te bzdury o smoku. Ohydny potwór, który zmiótł z powierzchni ziemi niejedną karawanę, napełniał podróżników nieopisanym przerażeniem. Do niedawna Agis uważał, że to tylko legendarna bestia, i śmiał się z opowieści, jak to gad pożarł całą armię albo spustoszył miasto, uważając je za wytwory wybujałej wyobraźni. Ale w ciągu ostatniego miesiąca zmienił zdanie, bo opanowani, godni zaufania ludzie coraz częściej donosili, że widzieli smoka zbliżającego się w stronę Tyru. - Ktoś naprawdę powinien uświadomić królowi, że to zagrożenie jest realne. Kalak musi przestać marnować pieniądze oraz ludzką pracę na zigurat, a przygotować się do obrony miasta i naszych majątków. - Na pewno by to zrobił, tylko że nie wierzy w żadnego smoka - odparł Tithian. Wspięli się na niewysokie wzgórze odgradzające sadzawkę od reszty posiadłości. U ich stóp ciągnęły się długie zagony faro, karłowatego drzewa kaktusowego, uprawianego na sprzedaż przez wielu ziemian w Tyrze. Faro osiąga wysokość człowieka i ma kilka łuskowatych pni, które tworzą splątaną koronę iglastych gałęzi. Pola były pocięte regularnymi kwadratami rowów melioracyjnych. W samym środku terenów należących do Agisa wznosił się starożytny pałacyk rodu z Asticles. Marmurowa kopuła budowli przypominała szczyty górskie otaczające dolinę Tyru. - Jak ty to robisz, przyjacielu? - spytał Tithian, przystając na chwilę, by objąć wzrokiem wspaniałą zieleń pól. - Przeciętny gospodarz z trudem potrafi uzyskać paręset kilogramów igieł rocznie, a twoje pola przypominają sad. Agis uśmiechnął się na ten komplement. - Nie ma w tym żadnej tajemnicy - odpowiedział. - Po prostu posłuchałem nauk pewnego druida. - Co ci powiedział? - Dbaj o swoją ziemię, a będziesz najedzony. Wyzyskuj ją, a zginiesz z głodu. - Agis wskazał na burą, jałową ziemię poza granicami swej posiadłości. - Gdyby wszyscy stosowali tę prostą zasadę, cała dolina Tyru wyglądałaby jak moja farma. - Może powinieneś objaśnić to odkrycie Kalakowi. - Cyniczny ton Tithiana kazał przypuszczać, że nic a nic nie wierzy koledze. - Na pewno zainteresowałyby go te cuda. - Wątpię - sucho odparł szlachcic. - Kalaka obszar ten obchodzi tylko o tyle, o ile może zeń czerpać magiczną energię. Nie patrzy na spustoszenia, jakie czyni. - Uważaj, przyjacielu, i nie powtarzaj takich rzeczy w towarzystwie - ostrzegł namiestnik. - Twoje przekonania pachną zdradą stanu. Tithian, z karafką wina w ręku, ruszył wąską ścieżką w stronę pałacyku. Agis szedł za nim, zdumiony, że na polach nie ma ani jednego niewolnika. To prawda, że pracowali głównie rano i wieczorem, gdy było względnie chłodno, ale nawet w tym upale kilku ludzi powinno pilnować, by nic nie tamowało przepływu wody w rowach melioracyjnych. Zapamiętał sobie, żeby po powrocie do domu porozmawiać o tym z Caro, a potem zaczął się zastanawiać, jakie informacje wydobyć jeszcze od Tithiana. - Tydzień temu wysłannik z Urik zagroził wojną, jeśli nie zaczniemy im znowu wysyłać żelaza - powiedział, poruszając temat, którego kapłan nie potraktuje lekceważąco. - Nie możemy wysyłać transportów, bo Kalak zabrał niewolników z kopalni do budowy ziguratu. Jak długo król będzie ignorował problemy swojego miasta? Tithian zatrzymał się i spojrzał Agisowi prosto w oczy. Stali wśród pokręconych gałęzi drzew faro. - Skąd się dowiedziałeś o wysłanniku? - spytał, wyraźnie zaszokowany. - Jeśli najwyżsi kapłani mają swoich szpiegów w Senacie - odparł spokojnie młodzieniec - to rozsądek nakazuje senatorom mieć swoich szpiegów w ich biurach. Prawda wyglądała nieco inaczej: Senat od lat próbował zwerbować agenta w administracji królewskiej, bo czy senatorom się to podobało czy nie, była ona głównym źródłem władzy politycznej w Tyrze. Niestety do tej pory rekrutacja się nie udawała. Agis chciał po prostu potwierdzić pogłoskę zasłyszaną od pewnego wędrownego kupca. A jeśli przy tej okazji uda mu się spowodować trochę zamieszania wśród kapłanów, tym lepiej. - Jak Kalak zareagował na pogróżki z Urik? - dopytywał się Agis. Ku jego zdumieniu, Tithian westchnął i spuścił oczy. - Odesłał do Urik głowę wysłannika. - Co? - Ziemianinowi głos odmówił posłuszeństwa. Tithian przytaknął ponuro. - Czy on chce wojny? Namiestnik wzruszył ramionami. - Kto wie? Mogę tylko powiedzieć, że wyglądał na bardzo zadowolonego z siebie. Agis był wstrząśnięty i wiadomością, i tym, jak łatwo wydobył ją od Tithiana. Każdy najwyższy kapłan, a już szczególnie Tithian, starałby się ukryć takie rzeczy. - Dlaczego mi to wyjawiłeś? - spytał podejrzliwie senator. - Czego ode mnie oczekujesz? Jego słowa chyba uraziły królewskiego dostojnika, bo zwlekał z odpowiedzią. Pociągnął łyk z karafki, a potem długo się w nią wpatrywał. - Pewnie zasługuję na twoją nieufność, Agisie - odparł - ale musisz wiedzieć, że jesteś jedynym człowiekiem, którego uważam za swojego przyjaciela. - To mi bardzo pochlebia - odrzekł dyplomatycznie Agis - ale ty naprawdę nie masz zwyczaju nikomu się zwierzać. Wybacz mój sceptycyzm. Tithian uśmiechnął się do młodzieńca. - To bez znaczenia. Zawsze łączyła nas specyficzna więź. Co więcej, ty zawsze mnie poważnie traktowałeś - nawet gdy byłeś w tym odosobniony. - Nigdy się nie uprzedzam do ludzi, nawet do tych najgorszych, póki sam ich nie poznam - rzekł ostrożnie Agis. - Ale sam przyznaj, że dziś po raz pierwszy od czasów dzieciństwa rozmawiamy o przyjaźni. Agis i Tithian byli w młodości przyjaciółmi. Posiadłości ich rodziców sąsiadowały ze sobą. Razem przechodzili trening Drogi, chociaż Tithian bynajmniej nie należał do entuzjastycznych uczniów. Niewiedza oraz hardość chłopca odsunęły od niego kolegów i nauczycieli, ale przyjaźń Agisa przetrwała. Później ojciec Tithiana wyznaczył swoim następcą jego młodszego brata. Tithian, wściekły do granic ostateczności, zdradził swoją kastę i zaciągnął się w szeregi królewskich kapłanów. Agis nie odmówił mu swojej przyjaźni nawet wtedy, gdy spadkobierca rodu zginął w tajemniczych okolicznościach i wszyscy podejrzewali - niesłusznie, zdaniem senatora - że namiestnik popełnił morderstwo, by przejąć władzę nad rodzinną posiadłością. Choć właściwie nigdy nie przestali się przyjaźnić, mijające lata sprawiły, że odsunęli się od siebie. Tithian piął się coraz wyżej w kapłańskiej hierarchii, Agis zaś przejął rodowy majątek. Ich interesy stawały się coraz bardziej przeciwstawne. W końcu braterstwo umarło śmiercią naturalną, dzięki czemu ustała ciągła presja wywoływana koniecznością przemilczania sprzecznych dążeń i poglądów. Dostojnik popijał wino z karafki. Gdy przez dłuższy czas milczał, nie odpowiadając na uwagi Agisa, szlachcic ponownie spytał spokojnym głosem: - Czego zatem ode mnie potrzebujesz? Twarz Tithiana ściągnęła się gniewem. Patrzył na kolegę z pogardą. W końcu cisnął karafką o ziemię. Ceramiczne naczynie rozbiło się na kawałki. - Mówię w imieniu króla! - wybuchnął. - Nie muszę cię prosić! Dał mi taką władzę, że mogę sam sobie wziąć wszystko, co zechcę! Agis spojrzał spokojnie na strzaskaną karafkę i uniósł jedną brew. - Dlaczego nasza przyjaźń nagle zrobiła się tak ważna? Tithian przesunął po twarzy miękkimi, upierścienionymi dłońmi. - Chcę, żebyś wiedział, jak ja się czuję w obliczu tego wszystkiego. Jakby zawstydzony okazaniem swej słabości, znowu ruszył w stronę domu. Agis podążył za nim, zastanawiając się w milczeniu, czy przypadkiem nie okazał się niesprawiedliwy dla swego przyjaciela z dzieciństwa. W chwilę później Tithian niespodziewanie zatrzymał się na środku ścieżki. Wpatrując się w pobliskie krzewy faro, sięgnął po sztylet ukryty w fałdach płaszcza. Agis powiódł wzrokiem za jego spojrzeniem i zobaczył półmetrowego ślimaka pełznącego powoli po pniu. Stworzenie było okryte kilkoma dużymi zielonymi łuskami, które tworzyły perfekcyjny wręcz kamuflaż. Miało długą wężową szyję zakończoną wąską główką z dziobem ostrym jak kolec faro. Senator szybko złapał przyjaciela za ramię. - Nie trzeba go zabijać. - Ale to varl podjadek! - zaprotestował Tithian. - Nie zbiednieję, jeśli zje mi parę owoców. Drzewa faro kwitły tylko raz na dziesięć lat, więc ich słodkie owoce były rarytasem wartym niemal tyle samo co jedna sadzonka. - Nie mam pojęcia, jak przy takim stosunku do szkodników starcza ci na podatki - rzekł Tithian, potrząsając głową. - Jestem wypłacamy właśnie dlatego, że nie tępię podjadków - wyjaśnił jego przyjaciel. - Łańcuch życia łączy wszystkie stworzenia. Jeśli zniszczysz choć jedno ogniwo, w niwecz obróci się całość. Tithian prychnął pogardliwie. - Przed chwilą mówiłeś, że moje pola przypominają kwitnący sad - mówił dalej ziemianin. - Chcesz poznać jeden z powodów, dlaczego są tak urodzajne? Namiestnik uniósł brew. Agis wskazał na łuskowatego ślimaka. - Varl zjada owoce razem z pestkami. Kiedy przechodzą przez jego system trawienny, soki żołądkowe pozbawiają pestki czarnej powłoki, a te bez łupinek wypuszczają dwa razy więcej kiełków. - Skąd to wiesz? - zapytał Tithian. - Przez tydzień obserwowałem varle - wyznał hodowca najwyraźniej nieco speszony. - Niesamowite - odparł namiestnik. - Bądź spokojny, zatrzymam ten sekret dla siebie. - Ależ mów, komu chcesz. To nie wpłynie na cenę igieł. Zbyt wielu farmerów woli sprzedać owoce od ręki, zamiast czekać na zbiór igieł. - Masz rację - stwierdził Tithian. Uśmiechnął się, schował sztylet do pochwy i znów ruszył w stronę domu. Agis kroczył za kapłanem. - Tithianie, nie doszedłbyś do swojej obecnej pozycji, gdybyś nie był równie inteligentny co bezwzględny - zaczął dyplomatycznie Agis. - Jak cię znam, wiesz już dokładnie, co zrobisz, żeby skończyć zigurat w terminie. Tithian przytaknął i unosząc głowę, spojrzał w stronę domu. - Zgadza się. - A ponieważ przychodzisz jako przyjaciel, może przyjmiesz przyjacielską radę - kontynuował Agis. Tithian zatrzymał się na kamiennej płycie przerzuconej przez rów melioracyjny i popatrzył na ziemianina spod oka. - Słucham. - Traktuj swoich niewolników niczym rodzinę - rzekł senator. - Karm ich dobrze, daj im ciepły kąt do spania. Będą nie tylko silniejsi, lecz także bardziej wydajni. - Niby z wdzięczności? - Tithian potrząsnął głową z cynicznym grymasem i ruszył przed siebie. - Jeśli naprawdę tak myślisz, to przyjaźnię się z głupcem. - A próbowałeś takiego podejścia? - Agisie, posłuchaj, co ci teraz powiem, dla twojego własnego dobra. - Namiestnik mówił przez ramię, nie zwalniając kroku. - Niewolnicy zawsze czują odrazę do swoich panów, nawet jeśli tego nie okazują albo sami nie zdają sobie sprawy z tkwiącej w nich nienawiści. Ale daj im tylko okazję, a nie cofną się przed rzezią - choć są tacy niby łagodni, gdy widzą bat w naszym ręku. - To właściciele czynią z nich morderców - upierał się Agis. - A widzisz? - Tithian dotknął palcem czoła. - Zaczynasz rozumieć. Agis żachnął się, słysząc jego pobłażliwy ton. - Moi poddani... - Chcieliby się ciebie pozbyć, tak jak ty pragnąłbyś zrzucić z siebie jarzmo Kalaka. Tyle tylko, że ty możesz popełnić głupstwo i dać im tę szansę. W najbliższych tygodniach musisz być ostrożniejszy. - Co chcesz przez to powiedzieć? - zirytował się Agis. W dalszym ciągu mówił do pleców kapłana i z każdym krokiem mniej mu to odpowiadało. Tithian przejechał ręką po wierzchołku swojej głowy i po splecionych w warkoczyk włosach. - Nie bierz tego za groźbę - odparł wykrętnie. - W Tyrze sytuacja jest coraz trudniejsza; wszędzie trzeba wystrzegać się zdrady. Na przykład dzisiaj rano odkryłem, że jedna z moich niewolnic należy do Zamaskowanego Bractwa. - Coś podobnego! - Agis nie był w stanie stłumić chichotu na myśl o Bractwie działającym pod samym nosem wysokiego dostojnika. - Bardzo zabawne, prawda? - w głosie Tithiana dźwięczała gorycz. - Przepraszam - Agis wreszcie zrozumiał, co Tithian miał na myśli, mówiąc o niewolnikach. - I co zrobiłeś? - dodał. - Jeszcze nic - odpowiedział kapłan, gdy przekraczali ostatni rów dzielący pole od mieszkalnej części posiadłości. - Nie zdążyłem jeszcze zająć się tą sprawą. Tithian wyszedł spośród drzew faro do ogrodu za domem. Agis zaprojektował ten przyjemny zakątek tak, by przypominał mu oazę Durwadali. Na środku dolinki znajdowała się lazurowa sadzawka o piaszczystych brzegach, otoczona pasem złotej batotrawy. Całość ocieniały delikatne białe gałęzie kilku drzew szyfonowych. Choć ogród miał służyć jako samotnia i miejsce do wypoczynku, tym razem Agis był daleki od spokoju, gdy już tam się znalazł. Usłyszał stłumiony pomruk setek cichych głosów z drugiej strony pałacyku. - Co to jest? - spytał zdenerwowanym głosem, stając u boku Tithiana. Na twarzy najwyższego kapłana malowała się obojętność. - Może to szczęśliwi niewolnicy zebrali się, by uczcić nadejście pana. Ironiczny ton zaniepokoił Agisa. - Co tu się dzieje? Nie czekając na odpowiedź, ziemianin zamknął oczy i skoncentrował się na ośrodku swej jaźni, czyli miejscu gdzie wewnątrz jego ciała przenikały się trzy energie Drogi: duchowa, umysłowa i fizyczna. Podniósł dłoń i wyobraził sobie ognistą linię idącą od tego ośrodka, przez klatkę piersiową do ręki. W ten sposób otworzył ścieżkę dla mistycznych sił kryjących się w jego ciele. W odróżnieniu od magii, z ziemi czerpiącej energię i przemieniającej ją w zaklęcia, moc, której Agis chciał użyć, przychodziła z nikomu nie znanego źródła. Niektórzy mistrzowie uważali, że dociera ona do Athasu z innego wymiaru. Paru sądziło, że w żywych istotach tkwi niewyobrażalny potencjał energii, który można wykorzystać dla własnych celów. Agis z kolei siebie uważał za twórcę energii. Droga była z natury sztuką hermetyczną i tajemniczą, odwołującą się bardziej do wiary niż do wiedzy i rozumowania. Precyzyjne zaklęcia i niezmienne prawa równowagi rządzące magią powodowały, że wielu mistrzów określało ją jako naukę ścisłą. Droga zaś uchodziła za sztukę bardziej zdradliwą, o płynniejszych regułach, ale jej adept był niemal wszechmogący, pod warunkiem że potrafił wytworzyć i okiełznać niezbędne moce, nie ulegając przy tym samozagładzie. Korzystanie z Drogi nie wyjaławiało ziemi. Gdy Agis poczuł moc przenikającą jego rękę, skupił swe myśli na mieczu - przepięknej broni, tak starej jak sam Tyr, z cudowną gardą z trawionej miedzi i z zakrzywioną klingą, na której zapisano długą historię tego oręża. Wyciągnął dłoń i wyobraził sobie, że trzyma w niej rękojeść. Przypomniał sobie dotyk gładkiej, owiniętej rzemieniem głowni, a potem wyjął broń ze skrzyni, gdzie ją trzymano. - Imponujące - powiedział Tithian. Agis otworzył oczy i sprawdził, że miecz jest rzeczywiście w jego dłoni, tak jak się tego spodziewał. Skorzystał z energii Drogi, usunął dystans miedzy sobą a orężem, i oto miał go w ręku. Podszedł do namiestnika za słowami: - Nie przyjechałeś tu jako przyjaciel. - A jednak tak. - Tithian nie cofnął swoich wcześniejszych słów. - Sam się przekonasz... jeśli tylko wyjdziesz przed dom. - Ty prowadź - nakazał pełen podejrzeń Agis, wskazując w stronę wyjścia z ogrodu. - Naturalnie - uśmiech zagościł na twarzy Tithiana. Kapłan poszedł ścieżką okrążającą zachodnią ścianę pałacyku, mijając marmurową kolumnadę, pod którą Agis często przyjmował ulubionych gości. W końcu weszli na kilka schodków wiodących na taras. Gdy znaleźli się przed domem, Agis oniemiał. Na całym podwórcu tłoczyło się pięciuset niewolników stanowiących niemal całą jego siłę roboczą. Pilnowali ich tak zwani półgiganci, ludzie krzyżowani z olbrzymami za pomocą magii. Strażnicy mieli ponad cztery metry wzrostu, a ich grubo ciosane twarze, niskie czoła i wydłużone, zwieszone szczęki przypominały pyski zwierząt. Wszyscy mieli potężne, beczkowate ciała, obwisłe ramiona, okrągłe brzuchy i olbrzymie, krzywe nogi. Poubierani byli w konopne spodnie i fioletowe tuniki - mundur królewskich legionów. Setka ludzi i karłów w skórzanych napierśnikach - gwardia Agisa - stała z boku, trzymając ręce pozakładane na głowy. Gwardzistów pilnowali podlegli Tithianowi kapłani z wyciągniętymi przed siebie rękami. Oznaczało to, że są gotowi w każdej chwili do użycia zaklęć, które przekazał im król. Caro, karzeł i osobisty służący ziemianina, tkwił przed niewolnikami ze spuszczoną głową, wbijając w ziemię zamglone oczy. Skórę łysej głowy i bezwłosej twarzy wiekowego poddanego pokrywały zmarszczki, a jego czarne oczy przypominały wąziutkie szparki schowane pod ciężkimi powiekami. - Przepraszam, panie - tłumaczył się gardłowym bełkotem bezzębnego starca. - Powinienem był cię ostrzec, ale się zdrzemnąłem. - To nie twoja wina, Caro - odparł Agis. - Moja - upierał się karzeł. - Gdybym nie spał, nic by się nie stało. - Caro, do diabła, jeśli mówię, że w niczym nie zawiniłeś, to tak jest! - wycedził Agis, tracąc cierpliwość do upartego sługi. - Zrozumiano? Caro przez chwilę popatrzył spod oka na swojego pana, w końcu znów wbił wzrok w ziemię i przytaknął. - Co się tutaj dzieje? - Agis groźnie wpatrywał się w Tithiana. Królewski dostojnik spokojnie wytrzymał jego spojrzenie. - Kalak potrzebuje więcej niewolników do budowy ziguratu - namiestnik przybrał władczy, oficjalny ton głosu. - Ci, którzy przeżyją, zostaną ci zwróceni po zakończeniu prac. Agis nieco uniósł miecz. - Powinienem cię zabić i z tym skończyć. Tithian posmutniał, ale nie odwołał swoich słów. - Zwracam ci uwagę, że używasz gróźb w stosunku do pełnomocnego przedstawiciela Złotej Wieży. To otwarty bunt, senatorze. - Nie masz prawa konfiskować moich niewolników. - Agis niechętnie opuścił broń. - Dziś rano król wydał dekret dający mi taką władze - odparł Tithian. - Senat go zawetuje! - Nie zrobi tego, w dobrze pojętym własnym interesie. - Głos Tithiana utracił nieco ze swej oficjalności. - Jeśli spróbujecie, Kalak postara się, żeby było za mało senatorów do quorum. Wysoki dostojnik zbierał się do odejścia, ale przystanął jeszcze na chwilę. - Do pracy w polu możesz zatrzymać kobiety i dzieci. Innym na to nie zezwoliłem, stary przyjacielu. Rozdział 4 Tyr Zbliżając się do obitej zardzewiałym żelazem bramy Tyru, Sadira rzuciła ostrożne spojrzenie na kapłana, który jak zwykle stał za parą półgigantów. Miał na sobie czarną szatę, ale nawet w mroku zapadającego zmierzchu dojrzała na jego szyi blask metalowego wisiora. Taka biżuteria zdradzała, że strażnik jest wysokim dostojnikiem, gdyż zwykłych kapłanów nie było stać na tego typu ozdoby. Nie zwalniając kroku, czarownica dokładnie rozejrzała się wokół, jednocześnie zastanawiając się, z jakiego powodu wzmocniono straż u bramy. Wysoko postawieni urzędnicy w Tyrze rzadko zajmowali się tak przyziemnymi sprawami jak nadzorowanie strażników. Po jednej stronie drogi trzydziestu tragarzy rozładowywało drewniany argos, czyli potężny wóz-fortecę używany przez handlarzy do transportu towarów przez niezmierzone pustynie Athasu. Ogromny argos tamowałby ruch na miejskich ulicach, wiec należało zdjąć z niego ładunek przed bramą. Dwa pociągowe mekilloty nadal stały w zaprzęgu. Jaszczury, niemal tak długie jak sam wóz, miały zwaliste, górowate ciała pokryte grubą skorupą służącą jednocześnie jako pancerz i ochrona przed upałem. Sadira obeszła je wielkim kołem, bo gady zwykły strzelać długimi językami, by złapać na przekąskę nieostrożnego przechodnia. Na szerokim piaszczystym poboczu po drugiej stronie drogi nie było ani argosów, ani karawan. Za tym jałowym pasem dziesiątki zagłodzonych niewolników rozrzucały po królewskim polu odpadki z miejskich rynsztoków. Nadzorcy w czarnych szatach bezlitośnie smagali dziewięciopalczastymi batami nieszczęśników, którzy gołymi dłońmi ciskali ohydnie cuchnące pomyje na lazurowe łodygi burgrasu albo utykali je wokół rozsianych tu i ówdzie złocistych krzewów dymiączki. Ukradkowa obserwacja nie wyjaśniła Sadirze przyczyn niezwykłej i niepokojącej obecności kapłana, więc dziewczyna poprawiła sobie na plecach wiązkę kijów i wolnym krokiem zbliżała się do bramy. Mimo zdenerwowania nie widziała innego wyjścia, jak dreptać dalej ciężkim krokiem z nadzieją, że królewski dostojnik nie stoi tu z jej powodu. Gdyby zawróciła, ściągnęłaby na siebie uwagę. Poza tym była zbyt wyczerpana i spragniona, by spędzić noc na pustyni. Po ucieczce z karceru zabrała swoją księgę czarów i, niewidzialna, wymknęła się przez bramę z posiadłości Tithiana. Zaklęcie działało do chwili, gdy mogła się schronić za grupą skał, tuż poza granicą ziem lorda. Zebrała tam wielkie naręcze kijów, które teraz niosła na plecach, wsunęła księgę w podartą torbę i założyła na swoją wydekoltowaną bluzę sfatygowaną długą szatę, by zbytnio nie rzucać się nikomu w oczy. Potem wróciła na drogę i poszła w stronę Tyru powolnym, miarowym krokiem lojalnej niewolnicy, która przez cały ranek trudziła się, wyszukując drewniane trzonki do narzędzi dla swojego pana. Wędrówka przebiegła spokojnie, podobnie jak poprzednie wyprawy do Tyru, gdy Sadira chodziła odwiedzać swojego łącznika z Zamaskowanym Bractwem. Tyle tylko, że na drodze było mniej podróżnych, bo tym razem dziewczyna wędrowała do miasta po południu, w najgorętszej porze dnia. Gdy zbliżała się do wschodniej bramy, słońce już zachodziło za spalone jego żarem wierzchołki gór widoczne na horyzoncie. Ogniste, krwistoczerwone i karmazynowe promienie przecinały niebo, a wieczór rzucał swój fioletowy cień na piaskowe mury miejskie. Słońce oświetlało szkarłatnym blaskiem stojącą w centrum potężną Złotą Wieżę. Jej kopuła wyglądała jak oblana krwią. Obok pałacu wznosił się ogromny zigurat, poczerniały w wieczornym półmroku. W ostatnich blaskach dnia tańczących krawędziach budowli można było dojrzeć uwijające się po niej tysiące drobnych figurek: wciąż pracujących niewolników Kalaka. Ciesząc się ze swego szczęścia, że nie jest wśród nich, Sadira ugięła się nieco niżej pod brzemieniem kijów. Wbiła oczy w zakurzoną drogę i weszła w ponury cień bramy z nadzieją, że jeśli nie zwróci uwagi na strażników i nadzorcę, to i oni jej nie zauważą. Półgigant zastąpił dziewczynie drogę. Zobaczyła przed sobą dwie półmetrowe, owłosione stopy w sandałach. Przez chwilę stała bez ruchu, wpatrując się w wielkie paluchy z brudem za paznokciami. Jednocześnie robiła w myśli przegląd wszystkich znanych sobie zaklęć, zastanawiając się, które będzie najbardziej przydatne w tej sytuacji. Strażnik nie ustępował miejsca, wiec powoli podniosła wzrok. Choć półgigant nie był szczególnie umięśniony, jego uda grubością przypominały pnie drzew i pewnie więcej od nich ważyły. Brzuch olbrzyma, tylko z pozoru obwisły, w rzeczywistości zaś twardy i potężny, opinała fioletowa tunika ozdobiona złotą gwiazdą Kalaka. Strażnik trzymał w łapach ogromną maczugę z wypolerowanej kości, prawie tak dużą jak Sadira. Młoda czarownica odłożyła naręcze kijów, odrzuciła głowę do tyłu i popatrzyła w górę. Półgigant miał tak rozłożyste barki, że mogłaby się na nich wyciągnąć na całą długość. Na grubej szyi tkwiła wielka głowa o opadającej szczęce i podkrążonych, smutnych oczach. - Tak, olbrzymi panie? Półgigant nie odpowiedział, tylko popatrzył na kapłana. Choć Sadira uporczywie wpatrywała się w wielkoluda, cały czas myślała o urzędniku stojącym na poboczu. Był dość otyły, jasnowłosy, miał pucołowate policzki i wąskie, zaciśnięte usta. Zaczerwienione oczy spoglądały na nią władczo i obojętnie. Ponętna wiedźma oceniła naprędce, że to zgorzkniały samotnik i że łatwo padnie ofiarą jej wdzięków. - Spytaj tę dziewczynkę, czyją jest własnością - polecił namiestnik z akcentowaną arogancją. Choć Sadira bynajmniej nie wyglądała na niedojrzałą istotę, w Tyrze panował powszechny zwyczaj zwracania się do niewolników, jak gdyby byli dziećmi. Nie czekając, aż półgigant powtórzy pytanie, Sadira zwróciła się do kapłana z uwodzicielskim uśmiechem: - Należę do kowala Maruta. - Jej głos brzmiał jedwabiście miękko. Pozwoliła sobie ogarnąć wzrokiem postać urzędnika i spojrzeć mu w oczy. Gdy podniósł brew w odpowiedzi na jej zainteresowanie, nieśmiało odwróciła wzrok i udała zawstydzenie. Na gładkich policzkach niewiasty wykwitł nikły rumieniec. - Niosę materiał na rękojeści do siekier dla Maruta - powiedziała. Nie miała pojęcia, kim jest Marut, nie wiedziała nawet, czy taki człowiek w ogóle istnieje. Łącznik z Zamaskowanym Bractwem polecił w ten sposób odpowiadać na pytania. W rzadkich przypadkach, kiedy strażnicy zatrzymywali ją przy bramie, to wyjaśnienie zawsze okazywało się skuteczne. - Marut z radością użyczy swej niewolnicy królowi. - Głos urzędnika był chłodny i beznamiętny, ale jego oczy prześliznęły się lubieżnie po pięknej twarzy dziewczyny i oceniły jej kształtną sylwetkę ukrytą pod znoszonym płaszczem. - Może nawet sam mu ciebie przekażę. Oba półgiganty zachichotały obleśnie, a jeden z nich chciał pochwycić młodą kobietę. Sadira umknęła z jego łap. - Błagam cię, piękny panie! Już się spóźniłam, mój pan mnie zbije! Czarownica upadła na kolana przed pulchnym urzędnikiem. Celowo rozchyliła płaszcz tak, by było widać bluzę eksponującą jej wdzięki. Cały czas jednak pamiętała, aby nie odsłonić zatkniętego za pas skradzionego sztyletu. W tym samym momencie dotknęła jedną ręką ziemi, chcąc ściągnąć energię potrzebną do zaklęcia, które miało ją uratować. Moc napłynęła szybko, ponieważ tuż obok rozciągały się królewskie pola pełne energodajnych roślin. Bezgłośnie wypowiedziała zaklęcie, pochylając głowę i ramiona, by ukryć rytualną gestykulację. Stosowanie magii wobec kapłanów łączyło się zawsze z ryzykiem: mogli zorientować się, że ktoś rzuca urok, i zniweczyć czary. Wielka łapa spoczęła na jej ramieniu. - Chodź no tu, niewolnico, bo nie dotrzesz nawet do królewskich baraków. Gdy strażnik podnosił Sadirę z ziemi, wydęła pełne usta, jakby posyłając urzędnikowi pocałunek. W ten sposób rzuciła nań urok. Mężczyzna zmrużył wyłupiaste oczy i zmarszczył brew. Przesunął ręką po twarzy i potrząsnął głową. Gdy znów spojrzał na zatrzymaną kobietę, w jego oczach było ciepło, jakiego wcześniej w nich nie widziała. Zaklęcie podziałało. Teraz kapłan zapragnie jej pomóc, jeśli zdoła go przekonać, że wypuszczenie niewolnicy niczym mu nie grozi. Dyndając nogami w powietrzu, poprosiła: - Panie, pozwól mi przynajmniej odnieść te kije do Maruta. On na pewno pozwoli mi wrócić do ciebie. Namiestnik zawahał się, przygryzł wargę, a potem z uporem pokręcił głową. - Nie znam tego Maruta. Nie jestem pewien, czy odeśle cię z powrotem. - To uczciwy człowiek i lojalny królewski poddany - odpowiedziała krzywiąc się z bólu wywołanego mocnym chwytem półgiganta. Namiestnik ryknął na olbrzyma trzymającego szczuplutką dziewczynę: - Jeśli ją posiniaczysz, zapłacisz głową! Półgigant mało nie upuścił Sadiry. Drugi aż rozdziawił paszczę ze zdumienia. Gdy napastnik postawił młodą kobietę na bruku, kapłan rzekł: - Nie ma mowy, żebyś odeszła wolno. Mam konfiskować wszystkich niewolników przechodzących przez tę bramę. Sadira zdała sobie sprawę, że lęk przed przełożonymi jest u tego człowieka silniejszy niż pożądanie pięknego ciała. Trudno było jej w to uwierzyć, ale uznała, że postąpi mądrzej, zmieniając taktykę. Wskazała na leżące przy drodze kije. - Jeśli dziś tego nie dostarczę, Marut nie zrobi oskardów potrzebnych na jutro ministerstwu. - Mówiłaś, że to materiał na trzonki do siekier - zagrzmiał jeden z półgigantów. Nie spuszczając wzroku z pucołowatego namiestnika, Sadira wyjaśniła pospiesznie: - Marut zwykle wykonuje siekiery, ale ministerstwo potrzebuje więcej oskardów do cegielni. Ku jej uldze, namiestnik przytaknął: - Słyszałem. - Bez narzędzi mojego pana ministerstwu zabraknie cegieł - powiedziała, zaglądając tłuściochowi głęboko w oczy. - Mógłbyś sam odeskortować mnie do warsztatu Maruta, panie. Oddam kije, a potem wrócimy oboje. Jestem pewna, że twój przełożony pochwali cię za inicjatywę, a ja będę niezmiernie wdzięczna. Uśmiechnęła się do grubasa obiecująco, ale szybko przywołała poważny wyraz twarzy. Urzędnik miał być przekonany, że naprawdę się jej podoba. Cel ten wydawał się łatwy do osiągnięcia, bo kapłan sam bardzo chciał wierzyć w swoją atrakcyjność. Musiała jednak uważać, żeby nie przesadzić, bo mógłby się zorientować. - Nie słuchaj jej, Pagenie! - powiedział jeden z pólgigantów. - I tak nic nie stanie ci na przeszkodzie, by zrobić z tą dziewką, co zechcesz. Sadira uniosła łukowate brwi, rozchyliła usta w grymasie przerażenia i odsunęła się od namiestnika ze słowami: - Co on mówi, Pegenie? Cóż takiego ty chcesz ze mną zrobić? Jej taktyka podziałała wyśmienicie. Urzędnik wrzasnął na olbrzyma, wściekły, że zainteresowanie Sadiry może się nagle przerodzić w odrazę: - Zamilcz, albo od jutra będziesz nosił cegły na zigurat! -Odwrócił się z powrotem do dziewczyny: - Nie bój się, nie mam wobec ciebie złych zamiarów. Sadira znowu się cofnęła. - Nie rozumiem - zaczęła spoglądając na półgigantów. - Czyż oni sądzą, że mała niewolnica może stanowić niebezpieczeństwo dla tak wielkiego pana? Twarz namiestnika skurczyła się na myśl o zniewadze. Gniewnie burknął do zwierzopodobnych strażników: - Zamknąć bramę po zmierzchu i czekać na mój powrót. - Ale... - Rób, co ci każę, Taku! - krzyknął, groźnie mierząc wzrokiem niepokornego wartownika. - I ani słowa! Po tej połajance kiwnął głową na Sadirę: - Prowadź, dziewczynko. Mam nadzieję, że warsztat twojego pana jest niedaleko. Dziewczyna podniosła z ziemi naręcze kijów i zarzuciła je sobie na plecy. Minęła zardzewiałą bramę i weszła w lekko pochyły tunel biegnący pod murami miejskimi. Na poboczu po drugiej stronie przejścia leżał monstrualny blok granitu. Raz na dwa - trzy lata, kiedy mieszkańcom jakiegoś athazjańskiego miasta głód zaczynał zaglądać w oczy, zbrojono armię i wysyłano ją do Tyru z poleceniem ukradzenia zapasów zgromadzonych w niebogatych miejskich spichrzach. Wtedy jeden z najwyższych kapłanów siłą woli przenosił blok tak, by zamknąć wejście do tunelu aż do końca wojny. Kiedy Sadira przeszła przez obwarowania, wygląd miasta zdumiał ją jeszcze bardziej niż obecność namiestnika przy bramie. Zawsze, gdy tu przybywała, była witana kakofonią skrzypiących wozów i krzykliwych głosów. Tym razem w Tyrze panowała taka cisza jak na pustyni. Na wielkim bulwarze biegnącym po wewnętrznej stronie miejskich murów nie dostrzegła nikogo oprócz paru rzemieślników i bogato odzianych kupców, którzy szli szybkim krokiem, z uporem wpatrując się w bruk uliczny. Wszystkie tawerny i winiarnie, zwykle aż do rana oświetlone pochodniami i oliwnymi lampami, były pozamykane. Bogactwo aromatów - woń smażonych kobierżyn, zapach srebrnokwiatu i sfermentowanego nektaru kank - zniknęło. Teraz czuło się jedynie smród rozkładającego się zwierzęcego łajna i kwaśnego dymu płonących czarnych kamieni. Dziewczyna skręciła w lewo w szeroką aleję. Drogę tę przemierzała może dwudziesty raz w życiu. Pegen szedł obok niewolnicy, a jego podkute buty wybijały na bruku równy rytm. Po chwili, gdy nad miastem zapadła noc, położył jej rękę na ramieniu. Pokazał palcem krętą ulicę zabudowaną trzypiętrowymi domami z nie wypalanej cegły. - Nie zmierzamy chyba do Dzielnicy Rzemieślników? Zatrzymała się i popatrzyła w głąb szerokiej alei oświetlonej pochodniami tkwiącymi w specjalnych uchwytach. Nie miała pojęcia, dokąd ona wiedzie. - Warsztat Maruta jest gdzie indziej. Musimy iść tam - powiedziała, wskazując w stronę, w którą poprzednio podążali. - Skoro tak mówisz. - Pegen zmarszczył czoło. Przeszli może ze trzysta kroków. Sadira stanęła i spojrzała w ciemną, pełną zakrętów uliczkę prowadzącą do podupadłej dzielnicy ponurych kamienic i walących się slumsów. Mimo ciemności, przenikliwymi oczyma elfa potrafiła dostrzec w głębi domów groźnie obserwujących ulicę mieszkańców. - Czy to przypadkiem nie droga na Elfi Targ? - spytał Pegen. - Mój pan mieszka tu niedaleko - odparła i skręciła, zanim zdążył się sprzeciwić. Usłyszała, jak mężczyzna potyka się na obluzowanych kocich łbach. Złapał ręką za jej tobołek i szarpnął dziewczynę do tyłu. - Poczekaj! Posłuchała natychmiast, upuszczając ładunek na ziemię. Sięgnęła pod płaszcz i wydobyła obsydianowy sztylet, który ukradła strażnikowi w karcerze. Kapłan, w odróżnieniu od Sadiry, nic nie widział w ciemności, więc potknął się o kije upadł. Czarownica błyskawicznie obróciła się ku niemu, wznosząc broń do uderzenia. Mężczyzna leżał na brzuchu i klął starając się podnieść. Wiedziała, że z łatwością mogłaby teraz zniknąć w labiryncie ruder, pokrywającym tę część miasta. Zamaskowane Bractwo z pewnością tego właśnie by chciało, bo jej łącznik zalecał, żeby nigdy nie drażnić administracji królewskiej bez potrzeby. - Pomóż mi, ty niezdaro! - rozkazał Pegen. - Należałoby cię za to porządnie wychłostać! - Popełniłeś błąd - odparła. Wolną ręką chwyciła medalion. Szarpnęła go do góry tak, że łańcuch uniósł podwójny podbródek kapłana i odsłonił grubą szyję. Pegen szeroko otworzył oczy, spojrzał w kierunku twarzy dziewczyny, ale w dalszym ciągu nic nie widział i coraz bardziej się bał. - Co ty wyrabiasz? - spytał przerywanym głosem. - Próbuję, czy mój nóż jest dość ostry, by poderżnąć ci to tłuste gardło - odpowiedziała, przykładając klingę do fałd skóry pod jego podbródkiem. Musiała mocno przycisnąć, ale się udało. Na ręce spłynęła jej ciepła krew. Pegen zagulgotał i kurczowo przycisnął dłonie do rozciętej krtani. Stoczył się z wiązki kijów i leżał na grzbiecie, a życie powoli sączyło się spomiędzy jego palców na bruk. Zdumione oczy wpatrywały się, w nocne niebo. Nie czekając, aż umrze, Sadira wytarła ręce i nóż w czarną szatę nadzorcy, po czym popędziła ciemną ulicą wprost przed siebie. Nie zwolniła w biegu, aż przejściem między kamienicami dotarła na mały placyk, gdzie spotykało się pięć ulic. Tu przynajmniej było jasno, bo domy naokoło mieściły sześć winiarni, dwa burdele i szulernię - a każdy z tych przybytków porządnie oświetlały pochodnie wetknięte w uchwyty na ścianach. Mężczyźni, głównie elfy i ludzie, podrzemywali pod ścianami domów, a półnagie kobiety spacerowały tam i z powrotem, czekając na kogoś, kto doceni uroki ich towarzystwa. Sadira zatrzymała się przy krawężniku i zdjęła z siebie splamiony krwią płaszcz. Starła rękawem pot i kurz z twarzy, a potem wepchnęła okrycie do torby z księgą zaklęć. Przeczesała palcami bursztynowe włosy, częściowo doprowadzając do porządku splątane loki. Mimo tych wszystkich wysiłków wiedziała, że nie wygląda najlepiej. Do tego długi bieg przyprawił ją o zadyszkę, a zmęczone nogi niemal odmawiały posłuszeństwa. W końcu przeszła przez plac w kierunku winiarni z szyldem przedstawiającym pijanego olbrzyma. Za marmurową ladą stał mocno zbudowany mężczyzna o łysiejącej głowie i zaniedbanej rudej brodzie. Nalewał kościaną chochlą sfermentowane kozie mleko trzem klientom - mętnookim alfonsom. Sadira weszła, napotkała wzrok barmana i nieznacznie potarła dłonią pełne usta i delikatny podbródek. Mężczyzna kiwnął głową, wskazując na zaplecze, a potem szepnął coś jednemu ze swoich klientów. Ten wstał i potykając się opuścił winiarnię. Dziewczyna weszła na zaplecze, usiadła na niewielkiej granitowej ławie i wsunęła pod spód swoją torbę. Ku wielkiemu zdumieniu Sadiry, barman przyniósł kufel aromatycznego, kwaskowatego sapwinu. Uśmiechnęła się, ale zanim postawił przed nią naczynie, powiedziała: - Wiesz przecież, że nie mam pieniędzy. - Owszem, ale widzę, że powinnaś coś zjeść i wypić - odparł rudobrody. - Dlaczego? - Poczuła się zakłopotana. Dotknęła palcami policzka, zaniepokojona, że nie starła z siebie całej krwi. - Czy mam coś na twarzy? Barman zaśmiał się cicho i potrząsnął głową. - Nie, po prostu widać, że jesteś spragniona - wyjaśnił, wskazując dwóch pijaków przy barze. - A przynajmniej im tak się wydaje. To oni stawiają. Sadira posłała w stronę fundatorów uroczy uśmiech, a potem jednym łykiem wychyliła szklanicę sfermentowanej żywicy drzewnej. Gdy poczuła potężną moc trunku, zamknęła powieki o długich rzęsach i potrząsnęła głową. Oddała kufel barmanowi. - Jeszcze jeden proszę. - Najpierw sprawdzę, ile im jeszcze zostało w sakiewkach - odparł wesoło i zabrał puste naczynie. Ale zanim odszedł, jego twarz nagle spoważniała. - Masz kłopoty? - zapytał. Chociaż znali się z widzenia, nie była pewna, ile można mu powiedzieć. Wiedziała tylko, że potrafi dotrzeć do jej łącznika z Zamaskowanym Bractwem. Zresztą oboje celowo unikali dłuższych rozmów: woleli nie posiadać o sobie nawzajem zbyt wielu informacji, na wypadek gdyby wpadli w ręce ludzi króla. - Jeden kapłan próbował posłać mnie do budowy ziguratu - rzekła po prostu. Mężczyzna przytaknął. - Od rana konfiskują niewolników. Łapacze byli tu dziś już trzy razy, wzięli wszystkich pijaków. Dlatego jest taki spokój. Przyniósł Sadirze jeszcze jeden kufel wytrawnego wina, a potem zapytał: - Czy ten kapłan się tu zjawi za tobą? - Nie, chyba że umarli potrafią chodzić - odpowiedziała dziewczyna i potrząsnęła głową. Barman odprężył się z ulgą. Podał jej kufel, a obok postawił dzban. - Tak czy inaczej zaciągnę kotarę. Gdy przesuniesz ławę, zobaczysz tajemne przejście. Uciekaj, jeśli usłyszysz coś niepokojącego. Sadira spojrzała na kamienne siedzisko. - Dokąd prowadzi ta droga? - Do Podziemnego Tyru. I Świątyni Przodków. - Nie! - Zabrakło jej tchu ze zdumienia. Bardzo mało wiedziała o starożytnych świątyniach - tyle tylko, że zbudowano je, zanim Athas stał się pustynią. Według pogłosek, świątynie były pełne skarbów: metali pilnowanych przez duchy wyznawców dawno zapomnianych lub też dawno zmarłych bogów. - Naprawdę świątynia jest pod tą winiarnią? - Niedokładnie. Ale jeśli coś się stanie, nie trać czasu na jej szukanie. Z tego co słyszałem, lepiej wpaść w łapy ludziom Kalaka, niż tam się znaleźć. Z tymi słowy odszedł od stolika i zaciągnął kotarę zrobioną z wężowych łusek, które poprzekłuwano i powiązano razem. Każdą z nich pomalowano lśniącym lakierem, by zachować i podkreślić naturalny kolor. W efekcie powstała migotliwa zasłona mieniąca się różnymi odcieniami, takimi jak: piaskowa żółć, rdzawopomarańczowy, zieleń kaktusa i wiele innych. Sadira zmusiła się, żeby drugi kufel mocnego alkoholu opróżnić nieco wolniej. Starała się sączyć wino, chociaż najchętniej znowu wypiłaby wszystko jednym haustem. W dalszym ciągu męczyło ją pragnienie, ale nie spodziewała się, że postawią jej jeszcze jeden kufel teraz, gdy kryła się za kotarą. Sfermentowana żywica była najpodlejszym alkoholem w Tyrze, ale dziewczynie i tak smakowała. Niewolnicy Tithiana dostawali tylko wodę. Gdy kończyła pić, zza kotary wysunął się starzec o czerstwej, dumnej twarzy: bujne siwe brwi podkreślały jego wysokie czoło, a duży haczykowaty nos tkwił pomiędzy bystrymi brązowymi oczyma. Wydatna szczęka i śnieżnobiała broda dopełniały obrazu. Mężczyzna miał na sobie biały kaftan do kolan. Plecy okrywał mu płaszcz koloru kości słoniowej, spięty na ramieniu miedzianą broszą. W jednym ręku trzymał kufel pełen gęstego brązowego wina, a w drugiej laskę z ciemnego drzewa, zakończoną bardzo dziwną gałką z polerowanego obsydianu. Sadirze trudno było oderwać wzrok od tej pięknej czarnej kuli, ale zmusiła się do tego, wiedząc, że właściciel laski nie lubił, gdy się w nią wpatrywano. Starzec przyglądał się dziewczynie uważnie, spokojnie pociągając wino z kufla. W końcu wyciągnął laskę w jej stronę i spytał: - Co tu robisz, młoda damo? Nie wzywałem cię przecież. - Cieszę się, że cię widzę, Ktandeo - odparła z serdecznym uśmiechem. Wstała i otoczyła go delikatnymi ramionami. - Nie wylewaj wina! - mruknął, odsuwając kufel. - Jest na to za dobre. Sadira nie przelękła się tego gderania. Była z mężczyzną bardzo zżyta i dobrze wiedziała, że jego szorstkie zachowanie ma ukryć złote serce. Tydzień przed jej dwunastymi urodzinami Tithian zatrudnił starego tresera o przykrym charakterze, by zajął się zwierzętami przeznaczonymi na igrzyska. Był to Ktandeo, który postanowił w ten sposób znaleźć wśród domowników lorda kandydata na szpiega. Wybrał sobie na pomocnicę Sadirę i przez następny rok analizował jej usposobienie, poddając dziewczynę subtelnym próbom testującym zalety moralne i odwagę. Najlepiej zapamiętała dzień, kiedy „przypadkowo” zamknął ją na klucz w klatce z głodnym takisem, żeby sprawdzić, czy wpadnie w panikę. Majstrował przy zamku, a ona stała bez ruchu, pozwalając niedźwiedziowatej bestii obwąchiwać się od stóp do głów oślinionym pyskiem. Ktandeo nie otwierał klatki, póki ogromny zwierz nie obnażył sztyletowatych pazurów i nie zaczął bić w ziemię kościstym ogonem-maczugą. Tylko raz w życiu widziała swego mistrza w ataku śmiechu, kiedy po wyjściu z klatki wygłosiła doń długą, ostrą przemowę. Później, pewnego ranka w porze Wysokiego Słońca, gdy wysłali wszystkie zwierzęta na noworoczne igrzyska, Ktandeo przyszedł pomóc jej czyścić puste klatki. Spytał, czy pragnęłaby poznać tajniki magii. Przez kilka następnych tygodni pokazywał podopiecznej, jak wyczarowywać błędnie ogniki w powietrzu. Chciała poznać następne zaklęcie, ale wtedy mistrz zawahał się i powiedział, że i tak już nauczył ją za dużo. Zgodził się dopiero po długim czasie gorących próśb, ale pod jednym warunkiem. W zamian za to miała wstąpić do Zamaskowanego Bractwa i wykonać każde polecenie Braci. Naturalnie zgodziła się, widząc w magii szansę na ucieczkę. Przez następne cztery lata Ktandeo nie tylko nauczył ją wielu zaklęć, lecz także wszczepił dziewczynie poczucie nadrzędnego celu, wyższego niż zwykłe pragnienie wolności. Mówił o rewolucji, obaleniu króla i wyzwoleniu niewolników. Sadira wkrótce podzieliła jego marzenia i poświęciła się sprawie wyzwolenia całego Tyru. Kiedy skończyła szesnaście lat i rozkwitła pełnią kobiecości, Ktandeo przyprowadził ze sobą „córkę”, która zamieszkała z nim na jakiś czas. Catalyna o prowokującym spojrzeniu, lotnym uśmiechu i kształtnym ciele bynajmniej nie przypominała potulnego dziecka. Pod jej kierunkiem Sadira nauczyła się wykorzystywać swoją urodę i wkrótce potrafiła jednym spojrzeniem i słodką miną zapewnić sobie dodatkową porcję zupy z faro albo trochę wody. Kiedy Ktandeo uznał, że młoda kobieta umie już wystarczająco dużo, pomógł jej wymknąć się z posiadłości lorda Tithiana. Powędrowali do Tyru. Tu pokazał Sadirze drogę do winiarni, gdzie zawsze mogła się z nim skontaktować. Po kilku dniach zniknął z terenu posiadłości, zabierając ze sobą Catalynę. Sadira została i przez następnych pięć lat niezauważenie szpiegowała mieszkańców Mericlesu. Musiała przede wszystkim wyciągać na spytki strażników i nadzorców, stosując techniki wpajane przez Catalynę. Dwa razy w roku udawała się do Tyru, by przekazać mistrzowi skąpe informacje i nauczyć się paru nowych zaklęć. W końcu zdecydowała się spytać, czy przypadkiem nie byłaby bardziej pożyteczna gdzie indziej. Ale wtedy wśród gladiatorów pojawił się Rikus. Naturalnie doniosła Ktandeo o jego obecności. Prawie natychmiast przesłał jej wiadomość, żeby nawiązała „jak najbliższe kontakty” z nowym mulem, sugerując, że Bractwo może poprosić o jego pomoc w bardzo ważnej sprawie. Z czasem dowiedziała się, że chodzi o to, by Rikus cisnął w Kalaka magiczną włócznią podczas igrzysk kończących budowę ziguratu. Ktandeo odchrząknął, usiadł na kamiennej ławie i złożył dłonie na główce laski. - Co masz mi do powiedzenia? Sadira, stojąc, powiedziała łamiącym się głosem: - Rikus jest ranny. Być może śmiertelnie. Twarz starego człowieka spochmurniała. Dziewczyna zrelacjonowała wszystko, co się zdarzyło tego dnia, nie wspominając jedynie o magicznych mackach, z których pomocą pozbyła się pierwszego strażnika w karcerze. Gdy opowiadała o rzucaniu uroku na Pegena i swej ucieczce, jej kufel był już pusty. Ktandeo przez kilka chwil zastanawiał się w ponurym milczeniu. W końcu popatrzył na Sadirę. W jego brązowych oczach błyszczał gniew. Uderzył ją po palcach czarną gałką laski. - Ostro grasz, dziewczyno. - Co? - wykrztusiła Sadira, zaskoczona jego oskarżycielskim tonem. Potarła bolące kłykcie. Spojrzenie starego człowieka wyrażało dezaprobatę. - Czy uważasz, że masz nad sobą taką kontrolę, aby dziennie rzucić sześć zaklęć i zachować równowagę? Nawet ktoś dwa razy bardziej doświadczony niż ty nie dałby rady. Drżę na myśl o tym, ile narobiłaś szkód. Sadira ucieszyła się, że nie wspomniała o magicznych mackach. Ktandeo pewnie obwołałby ją wichrzycielką, czyli czarownicą, która wykorzystuje ziemię. Zamaskowane Bractwo tradycyjnie karało wichrzycielstwo śmiercią. - I czy naprawdę musiałaś zamordować trzech... - Kapłana i dwóch dozorców niewolników! - zastrzegła się szybko. - Mimo wszystko to ludzkie istoty - odparował Ktandeo. - Mówisz, jakbyś była z siebie dumna. - A może jestem? - Dziewczyna wyprostowała się na całą wysokość. - Każdy z nich bez zmrużenia oka by mnie wychłostał, zgwałcił albo zamordował. Po prostu zgładziłam ich, zanim wyrządziliby mi jakakolwiek krzywdę. Dlaczego nie miałabym być z tego dumna? Starzec również wstał z ławy. - Zastanów się nad swoimi słowami! - rzucił, wymachując laską nad jej głową. - Jakbym słyszał jednego z kapłanów! Czym ty się od nich różnisz? - Tym, czym ty od Kalaka - odpaliła. - Ty zamierzasz zamordować króla. Dlaczego więc ja postępuję niewłaściwie, zabijając jego ludzi? - Kalak jest źródłem wszelkiego zła. To on zabronił używania magii, to on wyjaławia ziemię, to on uczynił z niewolnictwa system, to on rządzi mordując i siejąc strach... - Chyba sam nie wierzysz, że gdy tylko Tyr się go pozbędzie, jego podwładni i szlachta w mgnieniu oka staną się sługami dobra? Ktandeo energiczne pokręcił głową. - Oczywiście, że nie. Ale król to opoka całego mechanizmu. Wyeliminujemy Kalaka, a struktura jego rządów się rozpadnie. - Nawet jeśli unicestwisz tyrana, to nie obalisz jego urzędników i szlachty bez rozlewu krwi - sprzeciwiła się Sadira. - Nie rozumiem zatem, dlaczego nie zwalczać ich już teraz. - Nie ma nic złego w walce ani też w zasadzkach, ani nawet w morderstwie, jeśli przy tym uwalniasz grupę niewolników, niszczysz cegielnię albo dążysz do jakiegoś innego szczytnego celu. Ale zabijać z nienawiści... - mistrz urwał w połowie. - To niegodne ciebie, dziewczynko. Sadira zamachnęła się szczupłym ramieniem i zrzuciła ze stołu wszystkie naczynia. Upadły na kamienną posadzkę i roztrzaskały się w drobny mak. - Tylko nie mów do mnie jak do niewolnicy! - prychnęła, a jej jasne oczy miotały płomienie. - I nie oceniaj moich postępków. Nie wiesz, co to znaczy być niewolnicą. Czułeś kiedyś razy bata na grzbiecie? - Tak właśnie myślałam - dodała po pełnej napięcia przerwie. Zza kurtyny wychynął rudobrody barman z dwoma kuflami w rękach i z niewielkim bukłakiem wetkniętym w kieszeń fartucha. - Usłyszałem, że coś się tu potłukło - powiedział, zerkając na skorupy na podłodze. - Następna kolejka dla was. - Rzucił znaczące spojrzenie Ktandeo i dodał: - Tylko nie porozlewajcie. - Popatrz, co narobiłaś - powiedział starzec nieco łagodniejszym głosem po odejściu barmana. Poprawił się na ławie i uważnie ułożył laskę na kolanach, żeby nie móc nią wymachiwać w podnieceniu. - Skoro się zdemaskowałaś, musisz zmienić miejsce pobytu. - Nigdzie nie wyruszam. - Sadira z wysiłkiem powstrzymywała się, by nie podnosić głosu. - Nie mogę zostawić Rikusa. - A to dlaczego? - spytał Ktandeo i pociągnął łyk alkoholu. - Nie poprosiłam go, żeby rzucił włócznią - odpowiedziała. - Właściwie on jeszcze nie wie, że jestem w Zamaskowanym Bractwie. - Przynajmniej w jednym mnie posłuchałaś - odrzekł starzec. - Staram się, jak mogę. - Dziewczyna poczuła, że po policzku spływa jej łza, i szybko się odwróciła, by ją osuszyć. Ktandeo był dla Sadiry jak ojciec - nie miała nikogo bliższego. Mimo że jej zdaniem za bardzo przejmował się tymi zabitymi strażnikami, kłótnia z nim sprawiła młodej kobiecie o wiele większą przykrość, niż się spodziewała. Gdy znów na niego spojrzała, jego oczy miały już łagodniejszy wyraz, ale wciąż mocno zaciskał zęby. - Kiedy Tithian usłyszy, w jaki sposób uratowałaś mula, zajrzy pod każdy kamień w Tyrze, żeby cię znaleźć. - Ale jeśli ja opuszczę posiadłości lorda, kto poprosi Rikusa, żeby rzucił włócznią? - sprzeciwiła się ostro. - Teraz nie jestem nawet pewien, czy będziemy mieli tę włócznię. Nie przyniosłem jej tutaj, a w tej sytuacji przemycenie broni wydaje się niemożliwe. - Dlaczego? - spytała zaniepokojona dziewczyna. Ktandeo przeciągnął po pociętym zmarszczkami czole dużą dłonią z wątrobianymi plamami. - Król nas atakuje - powiedział. - Jego ludzie już wdarli się do domów i warsztatów piętnastu Braci, którzy w obronie własnej zabili pięćdziesięciu kapłanów i paru półgigantów, ale wróg stara się schwytać nas żywcem. Królewscy telepaci za każdym razem dowiadują się paru nowych nazwisk i demaskują kolejny fragment naszej sieci. Prędzej czy później dopadną członków wysokiej rady. A kiedy to się stanie... Sadira ugryzła się w język, żeby nie spytać, czy przypadkiem w takich okolicznościach zabicie Kalaka nie jest sprawą najwyższej wagi. Wolała nie znać odpowiedzi na to pytanie. Byłoby to zbyt niebezpieczne, gdyby wpadła w ręce poddanych króla. Zamiast tego powiedziała: - Ja dostarczę ci tę włócznię. Jak wrócę, cały ten szum trochę ucichnie, a wtedy porozmawiam z Rikusem. Ktandeo pokręcił głową. - Włócznię robi wódz niziołków. Ktokolwiek inny prócz mnie stawi się po broń, zostanie zabity. - Zaryzykuję - odparła. - Tylko rozkaż jakiemuś uzdrowicielowi iść do mula, żebym zastała go przy życiu, gdy wrócę. - Nie poślę cię na pewną śmierć; zamierzam cię przenieść gdzieś w bezpieczne miejsce - rzekł Ktandeo, machinalnie sięgając po laskę. Postukał nią o podłogę i dodał: - Czemu się tak uparłaś na Rikusa? Są jeszcze inni gladiatorzy. - Nie ma drugiego takiego jak on - wyjaśniła. Ktandeo uniósł brew. - A cóż szczególnego jest w tym mulu? Sadira poczuła wypieki na policzkach. - To mistrz - powiedziała, pociągnęła łyk wina i postawiła kufel z powrotem na ławę. - Jedyny gladiator, który na pewno wytrzyma na igrzyskach tyle walk, żeby mieć szansę na spokojny rzut włócznią w króla. - Zmienimy miejsce i czas ataku - odparł Ktandeo z beztroskim wyrazem twarzy i odwrócił od niej wzrok. - Gdyby to było możliwe, już dawno znaleźlibyście dogodniejsze rozwiązanie - odparła, zdając sobie sprawę, że mistrz żartuje, próbując zorientować się, co łączy ją z gladiatorem. Wstała z miejsca. - Sam mi kazałeś jak najbardziej się do niego zbliżyć. Zrobiłam, co chciałeś. Przykro mi, jeśli teraz jesteś niezadowolony. Nie zmienia to jednak faktu, że potrzebujemy Rikusa. Musisz mu posłać pomoc, a ja tu zostanę, póki nie odzyska przytomności. - Nie! Twoje uczucia biorą górę nad rozsądkiem! - warknął Ktandeo, również podnosząc się z ławy. - Pomyśl! Jeśli nie opuścisz Tyru i Tithian cię wytropi, ile będzie mógł z ciebie wydobyć? Powiesz mu nie tylko o mnie i o tej winiarni, ale wyjawisz cały nasz plan! - To postaraj się, żeby mnie nie złapali! - odparła. - Niemożliwe, szczególnie biorąc pod uwagę wszystko, co mi dziś opowiedziałaś - uciął i stuknął ją laską w pierś. - Co do Rikusa, to jeśli wyślę mu uzdrowiciela, a ten zostanie schwytany, co jest bardzo prawdopodobne, Tithian zorientuje się, że wyznaczyliśmy mułowi jakąś szczególną rolę. Natychmiast domyśli się, o co chodzi, i całe przedsięwzięcie weźmie w łeb. Starzec ponuro popatrzył na Sadirę. Dziewczyna czuła, że drżą jej wargi, ale nie wiedziała już, co mówić. Słowa mistrza brzmiały logicznie, nie mogła pogodzić się z takim wyrachowaniem. Rikus był czymś więcej niż górą potężnych bicepsów, które miały zamordować Kalaka, a ona z kolei nie była bezwolną kukłą, którą się wyrzuca w dowolnym momencie. - Traktujesz nas nie lepiej niż właściciel niewolników - wycedziła. Sięgnęła pod ławę i wyciągnęła swoją torbę. - Nie ruszę się z Tyru, póki Rikus nie wyzdrowieje i z nim nie porozmawiam. Zanim Ktandeo zdołał ją zatrzymać, odrzuciła kotarę i popędziła ku wyjściu. Gdy mijała dwóch alfonsów, którzy postawili jej wino, usłyszała, jak starzec woła grzmiącym głosem: - Wracaj natychmiast! Puściła jego słowa mimo uszu. Wybiegła na plac, instynktownie kierując się w stronę, skąd poprzednio przyszła. Nie zdążyła przejść nawet trzech kroków, gdy zobaczyła kilku półgigantów blokujących drogę. Ich wódz miał na głowie hełm z wielkim fioletowym pióropuszem, zbroję z łuskowatej skóry mekillota i szeroki pas z potężnym obsydianowym mieczem. Trzymał na smyczy dwa cilopy. Olbrzymie stonogi, długości prawie pięciu metrów, na wysokość równały się z Sadirą. Ich płaskie ciała dzieliły się na kilkanaście pierścieni, z parą odnóży każdy. Owalne głowy były wyposażone w trzy pary szczypcowatych szczęk, jedno mozaikowe oko i parę chwytnych czułków bezustannie obmacujących ziemię przed sobą. Sadira błyskawicznie zawróciła, bo cilopy uchodziły za najstraszniejszą rzecz, jaka może spotkać zbiegłego niewolnika. Słyszała opowiadania, że te paskudztwa potrafią wytropić człowieka, pokonując dziesiątki kilometrów kamienistej pustyni - w ponad tydzień od jego ucieczki i w dodatku po przejściu burzy piaskowej, która pokryła ślady pięciocentymetrową warstwą pyłu. - To ta dziewczynka! - usłyszała znajomy głos półgiganta. - Ona zabiła Pegena! W pierwszym odruchu Sadira chciała umknąć z powrotem do winiarni, zanim olbrzym spuści cilopy. Gdy obróciła się na pięcie i spojrzała za siebie, zobaczyła, że w drzwiach stoją Ktandeo z barmanem i z zaciekawieniem obserwują zajście, nie zdradzając niczym, że znają młodą kobietę. - Stój, niewolnico! - zawołał wódz olbrzymów. - Stój, bo spuszczę moje pieszczochy! Natychmiast zdała sobie sprawę, że z depczącym po piętach oddziałem półgigantów nie może wrócić do kryjówki. Nie tylko ujawniłaby miejsce spotkań Bractwa, ale także wystawiłaby Ktandeo na niepotrzebne ryzyko. Popędziła wiec inną ciemną ulicą. Ucieczka była prawie niemożliwa, ale wiedziała, że jedyną szansą jest zwabić cilopy w labirynt alej tej dzielnicy i zbić stonogi z tropu, przechodząc kilkakrotnie po własnych śladach. Za jej plecami olbrzym zawołał: - Masz ostatnią szansę! Zerknęła przez ramię i zobaczyła, że przewodnik z cilopami znalazł się już na placu. Ktandeo i barman w dalszym ciągu stali pod szyldem i obserwowali sytuację z zainteresowaniem, a starzec nerwowo stukał laską o ziemię. - Dziewczynko, tutaj! Ponownie spojrzała w głąb ulicy i w otwartych drzwiach jednego z domów dostrzegła ponaddwumetrowego chudzielca o ostrych rysach. Miał bladą, żółtawą cerę, ciemne włosy, spiczaste uszy i gładkie, niemal kobiece policzki i usta. Jego płaszcz z owczego runa był niewątpliwie bardzo kosztowny, podobnie jak okropny kapelusz z piórami widniejący na głowie mężczyzny. - Co za koszmarny pech! - zawołała. Elf uśmiechnął się szeroko, a potem z fałd płaszcza wyciągnął niewielki flakonik. - To zmyli nawet węch ciłopów - powiedział. - Słowo honoru. Znowu popatrzyła za siebie, oceniając szansę na ucieczkę bez pomocy elfa. Półgigant już skręcił w uliczkę i właśnie spuszczał stonogi ze smyczy. Za nim szli strażnicy i kilku olbrzymów. Podbiegła do elfa, mrucząc pod nosem: - Wiem, że będę tego żałowała. Rozdział 5 Plac Cieni Stary człowiek zatrzymał się przy wylocie wąskiej uliczki i zajrzał do wnętrza zacienionego korytarza, sprawdzając, czy nie grozi mu tam jakiś napad. Agis dogonił starca i lekko dotknął jego ramienia. Ten okręcił się na pięcie i podniósł laskę, jakby chcąc uderzyć obcego gałką - piękną kulą z polerowanego obsydianu. - Czego? - mruknął i postukał ziemianina laską w żebra. Jego szlachetna twarz wyrażała dumę. Miał zakrzywiony nos i grzywę długich siwych włosów. - Przepraszam - powiedział Agis. Podniósł ręce, pokazując, że nie zamierza używać przemocy. - Nie znam dobrze uliczek Elfiego Targu. Czy mógłby pan łaskawie pokazać mi drogę do gospody Pod Czerwonym Kankiem? To jest gdzieś na placu Cieni. Starzec zmarszczył czoło i spytał: - A czego ty będziesz szukał w takim miejscu? Agis zdziwił się, bo w tej dzielnicy rzadko kto odważał się zadawać obcym takie pytania. - Tego samego co inni, którzy tam chodzą - odparł wykrętnie. Powiedział tak, chociaż nie miał właściwie pojęcia, po co ktoś miałby odwiedzać plac Cieni. Nie zamierzał wyjawiać tamtemu prawdziwego powodu swojej wyprawy do gospody, w którym było spotkanie z grupą innych wpływowych senatorów. Zamierzali opracować odpowiedź Senatu na masowe konfiskaty niewolników, przeprowadzane przez króla. Uzgodnili, że najlepiej zebrać się w miejscu, gdzie raczej nie docierają królewscy szpiedzy. Obcy przez kilka chwil patrzył bez słowa w twarz Agisa. Szlachcic już się zabierał do odejścia, gdy tamten w końcu rzekł: - Lepiej nie chodź na plac Cieni. Tacy jak ty nie powinni tam przebywać - szczególnie w pojedynkę. - Dzięki za dobrą radę - odparł Agis. - Jeśli mnie pan tam skieruje, już nie będę sam. Starzec z rezygnacją pokręcił głową. - Oby twoi towarzysze mieli więcej rozsądku od ciebie, młodzieńcze - mruknął i wskazał laską w głąb ulicy. - Idź dalej prosto, aż miniesz lombard, a potem skręć uliczką w lewo. Wychodzi właśnie na plac Cieni. - Dziękuję - powiedział młody człowiek i sięgnął po sakiewkę. Starzec gwałtownym uderzeniem laski zatrzymał jego rękę. - Nie chcę pieniędzy, synu. I nie błyskaj złotem w tej dzielnicy, jeśli ci życie miłe. Agis odsunął dłoń od sakiewki, nie zważając na tępy ból palców. - Czy masz dla mnie jeszcze jakąś radę? - Tak - rzekł siwowłosy mężczyzna. Przesunął laską po plecach szlachcica i postukał w stalowy sztylet ukryty pod płaszczem. - Nie używaj tego pod żadnym pozorem, a pożyjesz dłużej. W kontekście poprzednich wypowiedzi starca, to ostatnie zdanie zabrzmiało złowróżbnie. - Czy pan stara się zniechęcić mnie do pójścia na plac Cieni z jakiegoś konkretnego powodu? - Ależ skądże - brzmiała odpowiedź. - Jest mi wszystko jedno, czy umrzesz, czy wyjdziesz stąd cało. Z tymi słowy stary człowiek odwrócił się i skręcił w jedną z uliczek. Agis zmarszczył brwi, słysząc takie pożegnanie, a potem gestem przywołał do siebie Caro. Przed rozmową ze starcem kazał mu zaczekać z tyłu. Nadejście dwóch obcych osób z pewnością zaniepokoiłoby rozmówcę. Był zadowolony z tej decyzji, szczególnie po bolesnych dźgnięciach laską, które czuł do tej pory. Gdy służący kuśtykał do niego, Agis z podziwem pomyślał o mistrzowskiej ucieczce sługi z rąk Tithianowych łowców niewolników. Caro, spragniony i posiniaczony, wrócił do Asticles tego samego dnia, gdy królewski dostojnik skonfiskował Agisowi wszystkich poddanych płci męskiej. Według własnych słów Caro, po kilku kilometrach marszu udał on, że mdleje, i nawet nie drgnął, gdy oprawcy kopali go i bili, zmuszając do dalszej wędrówki. W końcu Tithian kazał zostawić niewolnika na poboczu. Gdy odeszli, Caro wrócił do majątku. Agis był zdumiony, że poddanemu tak łatwo udało się uciec. Nie dziwił się jednak, że Caro do niego wrócił. Stary sługa całe życie poświecił rodowi z Asticles i, jak większość karłów, wolał znieść każdą mękę, niż złamać swoje postanowienie. Gdy Caro podszedł, Agis spojrzał w głąb ulicy. - Ten mężczyzna ostrzegł mnie, żebym nie chodził na plac Cieni. Czy twoim zdaniem tam jest szczególnie niebezpiecznie? - Nie, i nie sądzę, by twoi przyjaciele, panie, proponowali spotkanie w tym miejscu, gdyby rzeczywiście tak było - odpowiedział Caro patrząc w górę na twarz swego właściciela. Na jednym z pomarszczonych policzków karła widniał żółty siniak wielkości pieści. Na jego ciele, pod ubraniem Agis dostrzegł kilka podobnych i ślady po uderzeniach bata. Choć młody szlachcic rozgniewał się na widok tych ran, cieszył się w duchu, że stary nie oberwał gorzej. Po wysłuchaniu opowieści sługi spodziewał się, że karzeł ma połamane kości i od stóp do głów fioletowe pręgi po uderzeniach. W dodatku zdawał sobie sprawę, że dla kogoś w tak poważnym wieku nawet lekka rana może okazać się bardzo bolesna lub niebezpieczna. - Minęły dopiero dwa dni od twej ucieczki - powiedział. - Jesteś pewien, że dasz radę? - Przecież już powiedziałem, że tak. - Owszem, ale wiem, jakie są karły - odparł młody szlachcic. - Umrzesz, a nie przyznasz się do zmęczenia. - Czuję się świetnie - rzucił Caro. - Idziemy. Agis zagłębił się w krętą uliczkę. Sługa szedł o krok z tyłu, strzegąc pana przed kieszonkowcami. Choć gorące południowe słońce paliło ogniem, na Elfim Targu panował ożywiony ruch. Wzdłuż alei stały dwu- i trzypiętrowe budynki z gołej, szarobrązowej cegły, nie pomalowanej ani nie pokrytej tynkiem. Na parterze każdej kamienicy znajdował się sklepik o szerokich drzwiach z wbudowaną ladą. Ze wszystkich okien wyglądały elfy - sprzedawcy o przebiegłych brązowych twarzach, zapraszając przechodniów do oglądania egzotycznych towarów zwożonych do Tyru przez ich pobratymców: były tam mocne jak stal liny z włosów gigantów z Balick, kościane naszyjniki z Gulg, wyrabiane w Nibenay tarcze z drzewa agafari, których broń się nie imała, a nawet runo z legendarnego archipelagu Silt. Czasem jakiś wiotki elf wychylał się zza lady, by pociągnąć za rękaw elegancko ubranego człowieka albo zwędzić sakiewkę nieopatrznemu przechodniowi. Niekiedy ponad dwumetrowy handlarz blokował przejście spłoszonemu klientowi, zachwalając melodyjnym głosem jakiś bezwartościowy bibelot. Po ulicy przelewał się strumień pieszych: mężczyźni i kobiety wszelkich ras mocno trzymali sakiewki i bacznie rozglądali się wkoło. Tu i ówdzie ludzka rzeka rozdzielała się czasem, by ominąć kupę śmieci albo walczące elfy, które bez wątpienia stanowiły przynętę, zastawioną na nieostrożnych gapiów przez krążących w tłumie doliniarzy. Agis szedł środkiem ulicy; nie interesowały go towary elfów. Większość kupców należała do wędrownych plemion, które hurtowo kupowały produkty w jednym mieście i przewoziły je przez pustynię tam, gdzie stanowiły rzadkość. Teoretycznie jest to zwykła praktyka wszystkich handlarzy, ale chimeryczne elfy rzadko zadowalały się uczciwym zyskiem, wiec nabywały trzeciorzędnej jakości artykuły i sprzedawały je po horrendalnych cenach albo napadały w pustyni na uczciwych kupców, a później sprzedawały zrabowany ładunek. Po kilku minutach przebijania się przez ciżbę Agis dotarł do miejsca wskazanego przez starca: trzy ceramiczne kule zawieszone nad drzwiami podupadłego sklepiku oznaczały lombard. Młody szlachcic przedostał się przez tłum w kierunku uliczki, upewniając się, że za nim podąża Caro. - Hej, ty tam! - Głos należał do złotowłosego elfa opartego o ścianę narożnego budynku. Szczupłe ciało bardzo wysokiego kupca okrywał beżowy burnus. W brązowej, wysmaganej wiatrami twarzy lśniły szarobłękitne oczy. - Szukasz magicznych proszków? Mam świetliki. Mam widrzewo. Mam nawet żelazny proszek. - Czy to nie jest przypadkiem wbrew królewskiemu prawu? - spytał Agis, mając nadzieję, że zamknie tym usta natrętowi. Elf podniósł podbródek. - Coś ty, kapłan? - Nie. - No to co się czepiasz? - Pogardliwie odwrócił głowę. Agis przez chwilę gapił się na brudne spiczaste ucho. Potem, razem z Caro spieszącym jego śladem, skręcili w uliczkę. Cień rzucany przez wysokie budynki nieco chronił przed słońcem, ale nie przynosił ulgi w południowym upale. Mimo wszystko biedota i żebracy szukali schronienia na wąskich, zacienionych chodnikach. Gdy Agis przestępował przez ich nogi, w milczeniu wyciągali kościste ręce i głośno błagali o wodę oraz pieniądze. Senator oparł się pokusie rzucenia im garstki miedziaków. Popatrzył na Caro przez ramię i rzekł ze złością: - Tak się dzieje, gdy króla bardziej obchodzi magia niż los jego poddanych. Gdyby Kalak nie odrzucił mej propozycji, by zorganizować w pobliżu Tyru farmy dla bezdomnych, ci ludzie mieliby jedzenie, wodę i dach nad głową. - Przynajmniej są wolni - odparł Caro. - Wolność ich nie napoi - uciął Agis. - Ty byłeś sługą przez całe życie. Zdajesz sobie zatem sprawę, że właśnie dzięki temu miałeś co pić, co jeść i miękkie łoże do spania. - Z przyjemnością pocierpiałbym przez parę dni głód i pragnienie w zamian za wolność - odparł Caro, doganiając młodego człowieka. - Odkąd uciekłeś łapaczom niewolników, ciągle o tym mówisz. Dlaczego? - chciał wiedzieć Agis. - Czy ci czegoś potrzeba? Powiedz mi, przecież wiesz, że ci wszystko chętnie dam. - Chcę wolności - uparcie odrzekł Caro. - Żeby dołączyć do tej biedoty? Nic z tego. U mnie na służbie jest ci lepiej - powiedział senator. Wskazał szerokim gestem nędzarzy. - Oni też zaznaliby lepszego żywota u mnie w niewoli. - Ale... - Nie będziemy dyskutowali na ten temat, Caro - uciął młody człowiek. Doszli właśnie do końca smrodliwej uliczki. - I proszę, byś więcej o tym nie wspominał. - Jak pan sobie życzy - odparł karzeł, pozostając o krok z tyłu za Agisem. Zgodnie ze wskazówką starca wąska aleja wychodziła na plac Geni, gdzie panował znacznie większy chaos niż w pasażu handlowym, ale Agis nie widział nic szczególnie niebezpiecznego. Pełno tu stało namiotów należących do elfów, które były albo zbyt biedne, albo zbyt nieuczciwe, by wynająć sobie sklep. Mieszkańcy namiotów na próżno nagabywali półelfy, karły i ludzi, którzy nieśli na środek placu wielkie gliniane naczynia. Tam czekał na nich kapłan z dwoma półgigantami pobierającymi niewielki podatek za przywilej korzystania z miejskiej fontanny. Nabieranie wody ciągnęło się w nieskończoność, bo z ust rzeźby ciurkał tylko cienki strumyk życiodajnego płynu. Artysta wyciosał z kamienia braxata: wielką, przygarbioną postać przypominającą skrzyżowanie baazraga i rogatego kameleona. Stwór stał na tylnych łapach, a grzbiet i szyję okrywała mu gruba skorupa. Agis nie rozumiał, dlaczego królewscy rzeźbiarze wybrali taką groteskową bestię do ozdoby fontanny - być może chcieli się przypodobać mieszkańcom miasta, których zawsze fascynowały pustynne dziwadła. Młody człowiek odwrócił spojrzenie od fontanny i powędrował po obrzeżu placu, uważnie wpatrując się w szyldy. Nie widniały na nich żadne napisy, bo w Tyrze, podobnie jak w innych athazjańskich miastach, tylko szlachcice oraz namiestnicy mogli uczyć się czytania i pisania. W końcu Agis dotarł do drzwi, nad którymi wisiał szyld z namalowanym mężczyzną siedzącym na kanku - jednym z olbrzymich owadów używanych przez karawany jako juczne zwierzęta. Z odwłoka kanka zwisała kropla miodu. Uznawszy, że to właśnie jest tawerna Pod Czerwonym Kankiem, Agis wszedł do środka - a Caro postąpił za swoim panem. Mroczną oberżę rozjaśniało tylko światło wpadające przez kilka wąskich okienek. Gdy młodzieniec zatrzymał się przy wejściu, czekając, aż jego oczy przywykną do ciemności, natychmiast ucichły wszelkie rozmowy. Po chwili już mógł rozejrzeć się wkoło. Znajdował się w niewielkim kwadratowym pomieszczeniu. Kilkanaście elfów o bojowym wyglądzie wpatrywało się w przybysza z minami nie wróżącymi nic dobrego, mocno ściskając w garściach kufle ze sfermentowanym nektarem kanków, znanym tu jako broy. Gruby właściciel odziany w płócienną szatę wskazał kciukiem ku górze i zwrócił się do Agisa: - Tam są twoi przyjaciele, panie. Młodzieniec podziękował mężczyźnie kiwnięciem głowy, wszedł na schody i znalazł się na werandzie nad placem Cieni. Na horyzoncie wznosił się olbrzymi jak góra zigurat Kalaka, podobny czarnej, burzowej chmurze. Przy balustradzie siedziało czworo ziemian wyróżniających się wyniosłym zachowaniem i zadbanym wyglądem. Podobnie jak Agis, byli senatorami, ale każdy z nich nieformalnie dowodził inną frakcją. Za stołem stała kelnerka, półelf o ognistych włosach, i zaśmiewała się z jakiegoś sprośnego dowcipu. Nadejście przyjaciela zauważył Beryl, mężczyzna o jasnej cerze i kwadratowej szczęce: - Witaj, Agisie! - zawołał. - Udało ci się nie stracić sakiewki po drodze? Młody szlachcic, położywszy rękę na biodrze, pomacał woreczek z monetami wiszący u pasa. - O dziwo, tak. - Świetnie - ryknął Dyan, rubaszny tłuścioch o grubych rysach. - W takim razie ty płacisz! Szczupły blondyn zaprosił Agisa, by spoczął u jego boku. - Możesz równie dobrze zostawić pieniądze tutaj. Nikt nie wychodzi z Elfiego Targu z nie naruszonym trzosem. Kiah mówił ciepłym tonem, jak zawsze, gdy chodziło o wydawanie cudzych pieniędzy. Był przywódcą związku szlachty zajmującej się handlem. Agis usiadł i zamówił kufel broy. Caro stanął za jego plecami. Nikomu innemu nie towarzyszył służący - pewnie dlatego, że Tithian skonfiskował wszystkich poddanych. Gdy tylko kelnerka poszła przynieść alkohol, Dyan wskazał na Caro: - Może rozsądniej byłoby posłać twojego chłopca na dół? Agis zorientował się, że senatorzy nie chcieliby rozmawiać na delikatne tematy w obecności niewolnika. Skinął na karła. - Poczekaj na parterze. Zamów sobie coś do jedzenia i picia. Stary służący pochylił głowę i oddalił się bez słowa. - Jesteś za dobry dla niewolników - zauważył Kiah. - Zbezczelnieją od tego. - Wręcz przeciwnie. Dzięki temu są lojalni - sprzeciwił się Agis. - Gwarantuję, że Caro nie nadużyje mojej łaskawości. - Lepiej zajmijmy się swoimi sprawami, póki nie ma kelnerki - powiedział Dyan. - Mirabel nie lubi kapłanów, ale to nie znaczy, że przepada za senatorami. Nie pogardziłaby miedziakiem lub dwoma w zamian za podsłuchiwanie naszej rozmowy. Agis zaczął wprost: - Wszyscy zgadzamy się, że Kalak doprowadza Tyr do ruiny. Już zamknięcie kopalni rudy żelaza przyniosło poważne straty, ale konfiskata niewolników nieodwołalnie skaże całe miasto na śmierć głodową. - Co proponujesz? - odezwała się Jaseela, jedyna osoba, która do tej pory milczała. Gorącokrwista piękność o czarnych włosach do pasa, kształtnej figurze i królewskiej twarzy z parą ogromnych brązowych oczu, nie cieszyła się nadmierną popularnością w Senacie, ponieważ wygłaszała nazbyt buntownicze przemówienia. Jednak nawet jej najwięksi przeciwnicy podziwiali odwagę, z jaką uparcie przeciwstawiała się Kalakowi. - Zakładając, że mamy zbliżone cele, możemy wspólnie popracować nad wyjściem z tej sytuacji - mówił dalej Agis. - Połączonymi siłami naszych mandatariuszy zdołamy podjąć w Senacie każdą uchwałę, praktycznie bez opozycji. Trzech mężczyzn przytaknęło, a Jaseela spuściła orzechowe oczy i zajęła się obserwacją placu. - Moglibyśmy zwołać nadzwyczajną sesję o wschodzie słońca. Wydamy wspólny dekret z żądaniem zwrotu niewolników i otwarcia kopalni. Mając tak silne wpływy, uzyskamy poparcie całej izby. Nawet król nie odważy się nas zignorować. - Owszem, nie zostaniemy zignorowani - odparł Dyan. - Będziemy wymordowani. - Nawet jeśli do tego nie dojdzie, to i tak od tysiąca lat Kalak nie zważał na postanowienia Senatu w żadnej istotnej dla niego sprawie. Dlaczego tym razem miałoby być inaczej? -dodał Beryl. - Jeśli nie posłucha, przestaniemy płacić podatki. Spalimy swoje pola. Zbuntujemy się! - wykrzyknął Agis z entuzjazmem. - Innymi słowy, popełnimy samobójstwo - pokręcił głową Dyan. - Mówisz jak wariat. Nie zdołamy zmusić króla do zrobienia czegoś wbrew jego woli. Prędzej nas wszystkich pozabija. - No to co nam pozostaje? - upierał się Agis. Beryl popatrzył w stronę ziguratu. - Nic. Kalak wznosi tę budowlę od stu lat. Naszym dziadkom i ojcom jakoś udało się przetrwać złe rządy tyrana, więc i my też przeżyjemy. Do skończenia wieży został ledwie miesiąc, tylko dureń by się teraz buntował. - Za ten czas moje pola wyschną i spopieleją - odparł Agis. - Mam zbyt mało niewolników do pracy przy nawadnianiu, słońce wypala uprawy. U was jest pewnie jeszcze gorzej. - No i co z tego? Czy komuś z nas głód zagląda w oczy? - spytał Dyan, wzruszając pulchnymi ramionami. - Ja, na przykład, nie mam zamiaru ryzykować życia, żeby dać jeść jakimś tam niewolnikom i przybłędom. Kiah położył Agisowi dłoń na ramieniu. - Przesadzasz, mój przyjacielu. Spróbuj spojrzeć na to w innym świetle: obecna sytuacja jest dla nas całkiem korzystna - przerwał i uśmiechnął się do reszty zebranych. - Nie wątpię, że wszyscy tu zgromadzeni mają zapasy na wypadek głodu. Kiedy w wyniku konfiskaty niewolników ceny pójdą w górę, zawartość naszych magazynów będzie warta dziesięć razy więcej niż zwykle. Jeśli dogadamy się ze sobą i pozostałymi szlachcicami, niewykluczone, iż zdołamy podbić ceny o wiele wyżej. Agis zrzucił rękę Kiaha z ramienia i wstał. - Czy nas już nic nie obchodzi poza złotem i chronieniem własnych tłustych tyłków? - zapytał z gniewem. - Na oba księżyce, nie wierzę własnym uszom! W drzwiach stanęła Mirabel z kuflem broy. Agis szybko usiadł z powrotem, udając, że śmieje się z jakiegoś niewybrednego żartu. Gdy tylko dziewczyna postawiła przed nim lepki płyn, Dyan podał jej swój kufel. - Bądź tak dobra i przynieś mi jeszcze mlekowinu. Po wyjściu kelnerki Agis podjął przerwaną przemowę: - Pozwalając zastraszyć się Kajakowi, czynimy z siebie jego niewolników. - Jeśli zaproponujesz skuteczne działania, to cię poprę - odrzekł Dyan, kręcąc głową. - Ale nie poświęcę życia ani majątku dla jakiejś nieistotnej uchwały, którą Kalak i tak zignoruje. - On ma rację, Agisie - przyłączył się Beryl, nie odwracając oczu od swego kufla. - Senat nie jest w stanie nic zrobić. - Może zatem trzeba uczynić coś poza Senatem - rzekła Jaseela, przerywając dotychczasowe milczenie. Wszyscy obecni spojrzeli w jej stronę. - Na przykład co? - spytał Kiah. - Zabić niegodziwca. Na balkonie zapanowała cisza. W końcu Dyan zapytał: - Kogo masz na myśli? - Dobrze wiesz, przyjacielu - odparła, wpatrując się po kolei w każdego z mężczyzn. - Królobójstwo? - sapnął Dyan, odsuwając się razem z krzesłem od stołu. - Oszalałaś? - Jest nazbyt potężny - ostrzegł Beryl. - Co by się wtedy stało z miastem? - spytał gniewnie Kiah, wymachując ręką w stronę kramów kupieckich po drugiej stronie ziguratu. - Rozpadłaby się polityczna i gospodarcza struktura Tyru. Jak wówczas sprzedalibyśmy zbiory? Agis pogrążył się w rozmyślaniach nad tym, co powiedziała Jaseela. Może rzeczywiście królobójstwo to jedyny ratunek dla Tyru. Trudno było mu zaakceptować tę myśl: zamordowanie Kalaka oznaczało zniszczenie podstaw tradycyjnego porządku społecznego w mieście. Bez wątpienia, wiele panoszyło się tu zła: przekupstwo kapłanów, ubóstwo prostych ludzi, niesprawiedliwe prawa - ale wychowano go w wierze, że to wszystko da się naprawić w ramach ustalonego systemu. Nie był pewien, czy potrafi tak od razu zrezygnować ze swoich przekonań. Za to Jaseela wyglądała na całkowicie zdecydowaną. - Panowie, wszystkie wasze zastrzeżenia są do przełamania - rzekła, opierając się łokciami o stół. - Pytam: czy pozwolimy Kalakowi zniszczyć nasze miasto, czy nie? Kiah pokręcił głową. - Nie. Sytuacja jest dużo bardziej skomplikowana. Co z kapłanami? Jak zareagują na morderstwo? Jak... Przerwała mu, gwałtownie wstając z miejsca. - Jesteśmy szlachtą czy niewolnikami? Kiedy nikt nie odpowiedział, kobieta zwróciła swe orzechowe oczy na Agisa. - A ty co powiesz? Przed chwilą chciałeś stawiać opór królowi. Czy twoja odwaga ogranicza się tylko do izby senackiej, czy będziesz walczył o to, w co wierzysz? Agis, nie tracąc spokoju, odparł: - Przez dziesięć lat starałem się na forum Senatu... - Czy twoim zdaniem w tym okresie zatwierdziliśmy jakąś uchwałę, dzięki której w Tyrze zaczęło się lepiej dziać komuś poza szlachtą? - gniewnie spytała kobieta. Przez chwilę zastanawiał się nad słowami Jaseeli, a potem spuścił wzrok. - Oczywiście, że nie - odpowiedziała za niego. - Namiestnicy są skorumpowani, szlachta zresztą także. - Powinniśmy zatem zburzyć stary ład i zacząć od nowa?! - krzyknął. - Zaczynasz mówić, jakbyś należała do Zamaskowanego Bractwa! - I żałuję, że tak nie jest - powiedziała z goryczą, zbierając się do wyjścia. - Oni przynajmniej sprawiają Kalakowi tyle kłopotów, iż zaczął na nich zwracać uwagę. Agis wstał, by ją zatrzymać, ale zanim odszedł od stołu, jego uwagę przyciągnęło jakieś zamieszanie na ulicy. - Jaseelo, nie wychodź teraz - powiedział, podchodząc do balustrady. - Coś niedobrego dzieje się tam w dole. Wszyscy podeszli do młodzieńca, by popatrzeć. Tłum biedoty wylewał się na plac z wąskich uliczek. Z namiotów elfów dochodziły niespokojne głosy handlarzy, pospiesznie pakujących swoje towary. Mieszkańcy dzielnicy w zamieszaniu porzucali naczynia na wodę i przepychali się przez ciżbę zapełniającą rynek. Kiah rozejrzał się po niebie i dachach pobliskich domów. - Nigdzie nie widać dymu, wiec to chyba nie pożar. Pięcioro ziemian w milczeniu obserwowało stale rosnący tłum nędzarzy, wpadający w coraz większą panikę. Wkrótce na niewielkim terenie tłoczyły się setki ludzi: połowa z nich starała się dostać na środek placu, podczas gdy reszta chciała znaleźć schronienie w pobliskich kamienicach. Prawie wszystkie elfy pozawijały swoje towary w płótna namiotów i przebijały się przez gawiedź w niewielkich grupkach. Agis odwrócił się, by spojrzeć w głąb jednej z ulic, i znalazł się niemal oko w oko z półgigantem, który wpatrywał się weń wielkimi jak talerze, złośliwymi ślepiami. - W imię króla, nie zbliżać się! - rozkazał krzywogęby, wielkonosy stwór, unosząc nieco głowę, by popatrzeć wprost na Agisa. Szlachcic usłuchał i sięgnął po kufel. Strażnik ponownie zajął się tłumem na ulicy: złośliwie uśmiechnięty, kopniakami zaganiał żebraków na plac. Gdy tylko minął Czerwonego Kanka, Dyan, Beryl i Kiah natychmiast zeszli do baru. Agis i Jaseela zostali, żeby zobaczyć, co się będzie dalej działo. U wylotu każdej z alei pojawił się ogromny królewski żołnierz, który za pomocą maczugi z gładzonej kości pędził przed sobą grupkę przerażonych biedaków. Za półgigantami szli kapłani uzbrojeni w batogi i długie czarne sznury. Agis i Jaseela obserwowali, jak królewscy żołnierze doszli do brzegu placu i zaczęli dzielić ludzi na dwie grupy. Pierwszej pozwolili uciec, a potem powiązali czarnymi linami ręce pozostałych żebraków. Z tego co Agis zdołał zauważyć, wolność można było uzyskać tylko w jeden sposób: dając strażnikom łapówkę. - Tithian to naprawdę niegłupi człowiek - zauważyła sarkastycznie Jaseela. - Ja bym nigdy nie wpadła na pomysł, by rozwiązać problem niedoboru rąk do pracy, zniewalając nędzarzy. - Ciekaw jestem, czy kiedyś przyszło mu do głowy, że ci półgiganci zrobiliby dużo więcej na budowie niż nasi niewolnicy albo ta mizerota? - Agis rzucił okiem na Jaseelę. - Na pewno nieraz myślał o tym, ale czy ty widziałeś kiedyś półgiganta przy uczciwej pracy? - odrzekła kobieta. - A ponadto, gdyby zrobił niewolników z królewskiej straży, kto wówczas trzymałby w ryzach Zamaskowane Bractwo? Pod samym balkonem jakiś obdartus wyrwał się z szeregu i popędził w stronę ulicy. Za nim pognał rozradowany półgigant. Dopadł nieszczęśnika tuż pod ścianą domu, niemal wprasowując go w mur jednym uderzeniem kościanej pałki. Potem stanął pod balkonem i popatrzył na dwoje dostojników. - Ale mu dałem, co? - wychrypiał, pokazując im okrwawioną maczugę. W tym momencie za jego plecami przeleciała srebrzysta błyskawica. Nad placem przetoczył się grom. Agis spojrzał w stronę źródła dźwięku i zobaczył, jak inny półgigant pada na bruk, z wielką wypaloną dziurą w plecach. Strażnik stojący przed nimi powoli odwrócił się i zlustrował wzrokiem pobliski teren. - Co się dzieje? Przez tłum przeszedł niespokojny pomruk, a ludzie króla przestali wiązać niewolników i spojrzeli na zabitego kolegę. Nagle ze wszystkich drzwi i okien wystrzeliły złociste kule energii i z niedościgłą precyzją dosięgły kapłanów i półgigantów. Kilkunastu czarno odzianych urzędników padło na ziemię. Inni wmieszali się w tłum. Niektóre olbrzymy wytrzymały atak - tylko, rycząc z bólu, przyciskały łapy do ohydnych oparzeń powstałych w miejscu uderzenia złocistych błyskawic. Żołnierz przed Czerwonym Kankiem stał odwrócony tyłem do balkonu i rozglądał się wkoło. - Patrz! - Jaseela wskazała stojącą za ladą pobliskiego sklepu postać odzianą w błękitną szatę. Spod maski kryjącej twarz wystawała niewielka żółta rurka nakierowana na rannego półgiganta. Zobaczyli, jak z rurki wyleciało kilka złotawo lśniących kul. Gdy trafiły żołnierza, każda wybuchła setką jasnych płomyków. Olbrzym upadł, nie wydając dźwięku. Strażnik sprzed gospody uniósł maczugę i ruszył w kierunku zamaskowanego napastnika, ale zatrzymał się, gdy Jaseela zawołała: - Jeszcze jeden! - Pokazała palcem pobliską uliczkę, gdzie z dłoni innej odzianej w błękit postaci strzelały iskry i płomienie wprost w głowę kolejnego olbrzyma. - Czarownicy! - wykrztusił Agis. - To na pewno Zamaskowane Bractwo! Znajdujący się w pobliżu kapłan podniósł z ziemi trzy kamienie. - W imię Potężnego Kalaka, niech te pociski niosą śmierć królewskim wrogom! Namiestnik cisnął kamienie w czarownika, który strzelał magicznym ogniem. Gdy tylko wypuścił je z ręki, pomknęły chyżo jak strzały i trafiły wybraną ofiarę prosto w czoło. Mag upadł, a płomienie z jego palców buchnęły po ścianach okolicznych domów. Olbrzym tkwiący pod balkonem skierował się w stronę najbliżej stojącego czarownika. W tym samym momencie Jaseela wyciągnęła sztylet z fałd płaszcza. - Co chcesz zrobić? - spytał Agis. - Dołączę do nich - odparła. - A ty? Z tymi słowy wskoczyła na murek, a stamtąd na plecy żołnierza. Lądując, chwyciła potężną szyję olbrzyma i zatopiła w niej nóż. Półgigant ryknął w furii, puścił maczugę, jedną łapą złapał głowę kobiety, a drugą jej sztylet. Atak Jaseeli wstrząsnął Agisem do głębi, ale nie pozbawił go chłodnej refleksji. Jaseela w okamgnieniu całkowicie wypowiedziała posłuszeństwo Kalakowi. Jeśli ktoś rozpozna, że brała udział w walce, co było całkiem prawdopodobne, gdyż na placu zgromadził się wielki tłum, król skonfiskuje jej ziemię i wyda na kobietę wyrok śmierci. Jaseela uwolniła się z niezdarnego uchwytu giganta, a później, nie wypuszczając sztyletu z dłoni, zaczęła się zsuwać. Ostrze otworzyło ogromną ranę w gardle olbrzyma. Jaseela spadła na ziemię z okrwawioną ręką. Półgigant obrócił się gwałtownie. Przytknął olbrzymią łapę do rany w gardle, ale nie był w stanie zatamować upływu krwi. Między jego palcami pojawiły się jasnoczerwone bąble. Wybełkotał jakąś niezrozumiałą groźbę i podniósł drugą rękę do uderzenia. Agis zdał sobie sprawę, że nawet ciężko ranny półgigant jednym ciosem zdoła zabić Jaseelę. Wziął głęboki oddech i przygotował się do ruszenia jej z pomocą. Przy odrobinie szczęścia może skorzystać z Drogi, ratując dziewczynie życie, i nikt nawet tego nie zauważy. Skoncentrował się na ośrodku energii swego ciała, a potem zacisnął dłoń, kierując ją kłykciami ku żołnierzowi. Wyobraził sobie mistyczny strumień mocy płynący z ośrodka do ramienia. Nadał jej w swym umyśle kształt ogromnej pięści. Cofnął ramię i uderzył olbrzyma, jednocześnie uwalniając siłę psioniczną. Niewidoczna pięść trafiła wroga prosto w pierś. Półgigant zachwiał się na nogach, ale nie upadł. Uniósł z zastanowieniem brew, przyjrzał się Jaseeli, a potem na odlew trzasnął ją w twarz. Z ust ziemianki wyrwał się okrzyk zdumienia: uderzenie rzuciło ją na ścianę oberży. Upadła na ziemię, a olbrzym wyciągnął po swą ofiarę łapska. Agis przeklął w myśli swoją ostrożność i subtelność; powinien działać bardziej zdecydowanie. Wybrał Drogę nie dlatego, że była najpewniejszym sposobem uratowania przyjaciółki, ale dlatego, iż bał się otwarcie wziąć udział w buncie. Jaseela nie miała takich oporów. Bez zastanowienia zrobiła to, co uważała za słuszne. Palce półgiganta już zaciskały się na bezwładnym ciele kobiety, gdy Agis wyciągnął sztylet i wskoczył na obmurowanie tarasu. - Tutaj! - zawołał. Olbrzym spojrzał w górę. Krew wciąż sączyła mu się między palcami zaciśniętymi na gardle. Agis zeskoczył, wylądował na jego ramieniu i z całej siły wbił mu ostrze w oko aż po rękojeść. Półgigant wrzasnął i odskoczył, strząsając Agisa na bruk obok Jaseeli, wyrwał sobie sztylet ze ślepia i gdzieś pokuśtykał, wyjąc z bólu oraz przerażenia. Zrobił kilka kroków, aż wreszcie padł na ziemię. Agis zajął się Jaseelą. Miała zamknięte oczy i bardzo płytki oddech. Przesuwając ręką po jej głowie, wyczuł duży guz. Cała była pokryta krwią - nie wiadomo czy własną, czy przeciwnika. Agis zajrzał do mrocznego wnętrza Czerwonego Kanka. - Caro! - zawołał. - Jesteś mi potrzebny! Nie wątpił, że trójka senatorów w dalszym ciągu przebywa w tawernie, ale nie zadał sobie trudu, by ich wezwać. Jeśli był niezadowolony z siebie, bo pozwolił Jaseeli na samotną walkę, to do nich czuł obrzydzenie za to, że zupełnie ją opuścili. Poza tym on i Caro mieli większe szansę na wydostanie się z Elfiego Rynku, jeśli oprócz nich wyjdzie jeszcze jedna grupka wielmożów, którzy przyciągną uwagę chciwych kieszonkowców i spragnionych zemsty kapłanów. Gdy odwrócił wzrok od oberży, zobaczył, że elfy zaatakowały namiestników. Wiedział, iż powodem ich napaści są wypchane sakiewki królewskich administratorów, a nie bunt przeciw reżimowi Kalaka, ale cieszył się z takiego obrotu wydarzeń. Im większe zamieszanie na placu Cieni, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że królewscy szpiedzy zapamiętają jego i Jaseelę. Delikatnie ułożył kobietę na plecach, ukląkł obok i raz jeszcze poszukał poważniejszych ran, ale cała krew na jej ciele pochodziła chyba z poderżniętej gardzieli olbrzyma. Z tawerny wyszedł Caro. - Co się stało? - zapytał. - Nie ma czasu na wyjaśnienia - odparł Agis. - Pomożesz mi chronić Jaseelę przed naporem tłumu. Dasz radę trochę się porozpychać łokciami? - Zrobię co w mojej mocy - rzekł karzeł i kiwnął głową. Nie tracąc stów, Agis oparł dłonie na ziemi i przywołał swą psioniczną moc, by utworzyć łoże z czystej energii. Poczuł igiełki w palcach i rękach, gdy bezwładne ciało Jaseeli uniosło się z bruku. Ziemianin przytrzymał przyjaciółkę, by się nie stoczyła z niewidzialnych noszy. Ruszył w kierunku uliczki, którą przyszli na Elfi Rynek, mając nadzieję, że wystarczy mu sił, by kobieta lewitowała aż do chwili wydostania się z tej dzielnicy. Gdy podniósł oczy znad jej ciała, znalazł się twarzą w twarz z wysokim mężczyzną w błękitnej szacie i białej masce na twarzy. Brązowe oczy pod siwymi brwiami chyba należały do starca, ale była w nich taka głębia oraz siła, że Agis odczuł jednocześnie podziw i przerażenie. Mag trzymał w jednej ręce jego zakrwawiony sztylet, a w drugiej charakterystyczną laskę należącą - jak sobie Agis przypomniał - do sędziwego mężczyzny, który wskazał mu drogę na plac Geni. Starzec bez słowa podał mu broń. - To ty? - wykrztusił szlachcic. Czarownik zignorował pytanie, włożył młodzieńcowi sztylet w dłoń i odwrócił się, by odejść. Senator złapał go za ramię. - Poczekaj. jesteśmy w to teraz zamieszani. Chcemy pomóc. Mag odepchnął laską dłoń Agisa. - Nie trzeba. Z tymi słowy zrobił krok do tyłu. Zdumiony Agis patrzył, jak jego ciało staje się przezroczyste i rozwiewa w powietrzu. Rozdział 6 Dług honorowy Rikus stał na skalnym występie na skraju rdzawoczerwonego płaskowyżu. Na twarzy czuł powiew chłodnego wiaterku. Długie, giętkie pnącza rubinowych jeżynaków czepiały się jego nagich ramion. Za nim rozciągała się wielka przestrzeń czerwonawej równiny porośniętej kępami wiotkich kolcokrzewów i zielonymi, gęsto rosnącymi ostrokulami. Przed nim była tylko pustka: cicha, siwa mgła sięgająca od krawędzi płaskowyżu aż po horyzont. Gladiator przez długą chwilę wpatrywał się w popielistą szarość, mając nadzieję, że uda mu się choć rzucić okiem na drugą stronę. Nie wiedział, czy to trwało minuty, godziny czy też całe dni. Szara zasłona nie chciała się rozsunąć i powoli dochodził do wniosku, że stoi przed Mulistym Morzem. Nie pamiętał wędrówki przez pustynię, którą miał za plecami, i nie wiedział, skąd znalazł się na krawędzi płaskowyżu. Przypominał sobie jedynie spieszących mu z pomocą przyjaciół, gdy gaj żywym ogniem wypalał mu umysł. Bał się, że to atak potwora wywołał amnezję. Mgła z prawej strony w końcu zaczęła drgać, tworząc wir wysokości człowieka. Odszedł w bok i, gotów do obrony, uniósł ręce w pięściarskiej gardzie. - Wejdź w środek - powiedział za jego plecami melodyjny, łagodny głos, nie należący ani do kobiety, ani do mężczyzny. Mul odwrócił się powoli i ujrzał postać przypominającą w zarysach człowieka w szarym burnusie. Twarz i oczy zakrywał kaptur zaciągnięty na głowę. Tajemnicza osoba splotła przed sobą ręce, dłonie wsunąwszy w rękawy. - Kim jesteś? - spytał. Nie wiedział, co to wszystko ma znaczyć, i odczuwał strach. Jego serce biło tak mocno, jakby chciało wyskoczyć z piersi. - Nikim - brzmiała odpowiedź. Zjawa podniosła niewidzialną rękę i wskazała na wir. - Na co czekasz? - Na nic - odrzekł Rikus, wpatrując się w pusty rękaw. - No to się doczekałeś. Gladiator podszedł do postaci. - Co tu się dzieje? - Nic. Mul zmarszczył brwi i zajrzał pod kaptur. Była tam tylko ciemność. Podniósł rękę i ściągnął nakrycie w dół. Postać nie miała głowy. Nawet kołnierz burnusa nie był wypełniony ciałem, podobnie jak rękawy i kaptur. Rikus zadrżał uzmysłowiwszy sobie, dlaczego nie pamięta wędrówki przez pustynię. - Więc to tak? Umarłem? - spytał, machnięciem ręki wskazując zasłonę szarości. - Do tego zmierza całe życie, pełne bólu i niewolniczej męki? - Do tego zmierza wszystko - odparła postać słodkim głosem dochodzącym z czeluści ponad kołnierzem. Ponownie wskazała rękawem na słup wirującego powietrza. Mul pokręcił głową. - To za mało - powiedział. - Nie chcę. Odwrócił się w stronę pustyni i zaczął iść przed siebie. Szara postać pojawiła się na jego drodze. - Nie ma nic więcej - rzekła, unosząc niewidzialne ramiona, by go zatrzymać. - Nie uciekniesz stąd. - Zawsze mogę próbować - syknął mul, wyciągając rękę, aby pochwycić burnus. - Co mogłoby mnie powstrzymać? - zwinął szatę i zarzucił sobie na plecy. - Nic. Szedł i szedł. Pokonywał kolejne kilometry, dziesiątki kilometrów. Krajobraz wokół wciąż się nie zmieniał, tyle że szara zasłona coraz bardziej się oddalała. Przed nim aż po horyzont rozciągała się oranżowa skalista równina, której straszliwą monotonię urozmaicały jedynie białe kępy jeżynaków, zielone kropki ostrokul i wyschnięte łodygi kolcokrzewów chwiejące się na wietrze. W końcu strudzone nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Usiadł, by odpocząć, ziewnął i przypomniał sobie, że od bardzo dawna nie zaznał snu. Położył się na ziemi, nie zważając na ostre łupki uwierające go w plecy i ramiona. Na żółtym niebie nie było słońca, tylko przezroczysta mgiełka promieniująca bursztynowym blaskiem. Zamknął oczy. Gdy się obudził, pustynia zniknęła. Leżał na środku kwadratowego pomieszczenia. Nad głową widział sufit z poprzeplatanych pod kątem prostym żeber mekillota. Przez tę kratownicę i rozpiętą na niej łuskowatą skórę przenikało mętne, żółtawe światło podwójnych księżyców, Rala i Guthaya. Trzy ściany i podłoga były z litego kamienia, a zamiast czwartej ściany pomieszczenie miało otwieraną kratę z żelaznych prętów, podnoszoną i przesuwaną za pomocą wielokrążków i mocnych lin ze splecionych włosów olbrzyma. - Co ja tu robię? - rzucił w pustkę pytanie. Leżał na kupie brudnych szmat stanowiącej posłanie. Cela śmierdziała odchodami i potem, a zza bramy dochodziły ryki, popiskiwania i skrzek przeróżnych zwierząt. Rikus usiadł i potrząsnął głową, którą natychmiast przeszył rwący ból. Plecy, ramiona i nogi zesztywniały mu zupełnie, a tam, gdzie kolczaste szczypce gaja zagłębiły się w brzuch, odczuwał palące pulsowanie. Jęknął i rozejrzał się uważnie po brudnej norze. W jednym kącie leżeli przytuleni do siebie Yarig i Anezka. Obok niego na kamiennej podłodze spoczywało potężne ciało Neevy okrytej jedynie ciężkim płaszczem. - Ja żyję - odezwał się ze zdumieniem. - Na to wygląda - odpowiedział znajomy, ironiczny głos. - Wielka szkoda. Podniósł wzrok ku kracie. W korytarzu zobaczył Boaza ubranego w błękitny jedwabny płaszcz. Półelf popijał mlekowjn z karafki. Ledwo trzymał się na sztywnych nogach, kiwając się tak, jakby miał zaraz upaść na twarz. U pasa dyndały mu klucze i stalowy sztylet. - Gdzie straż? - spytał Rikus. W myślach mignął mu obraz trenera stojącego na obmurowaniu ringu i pytającego, którego z przyjaciół mula ma wychłostać za jego bezczelność. Wspomnienie przepełniło mu serce gniewem i goryczą. - Jesteś dziwnie beztroski, Boazie. - A na pewno zupełnie bezpieczny ze względu na tę przegrodę między nami - odparł bełkotliwie półelf, wskazując gestem kratę. - Poza tym wszyscy się popili na umór. Nudzą się tutaj. - Jeśli w posiadłościach lorda nie ma nic do roboty, czemu nie poszliście do Tyru? - spytał Rikus, podchodząc do nadzorcy. Boaz podniósł flaszę do ust, zaczerpnął łyk mlekowinu, a potem plunął gladiatorowi nim w twarz. - Przez ciebie i przez tę Sadirę - powiedział, przezornie odsuwając się z zasięgu ręki mula. Za jego plecami coś się poruszyło w sąsiedniej zagrodzie. - Postaram się, żeby cię rano ukarali. - Za co? - spytał gladiator, strzepując z policzków białą pianę. Nawet gdyby w tej chwili mógł dosięgnąć Boaza, i tak by go pewnie nie zabił. Gdyby to zrobił, straciłby szansę na wywalczenie sobie wolności. Boaz znowu pociągnął nieco alkoholu. Rikus odsunął się od kraty, ale tym razem tylko trochę wina pociekło półelfowi po brodzie. Trener nieskładnie i niewyraźnie opowiedział Rikusowi, jak Sadira użyła magii, by uratować go przed gajem, a potem uciekła z karceru, zabijając dwóch strażników. - Lord Tithian był wściekły na mnie i moich ludzi - zakończył Boaz. - Zakazał nam wszystkim opuszczania posiadłości. - Kłamiesz - powiedział Rikus. - Sadira nigdy by... - On mówi prawdę - przerwała mu Neeva. Podeszła do mula i oparła się o kratę. Owinęła się płaszczem, który przedtem służył jej za okrycie. - W co konkretnie nie wierzysz? W to, że Sadira posiada moc czarownicy, czy w to, że cię opuściła? - W to, że dziewka kuchenna uratowała mi życie - odparł. - Ona nie jest zwykłą niewolnicą - odpowiedziała z ironicznym uśmiechem. - Dziwne, że sam tego nie wiedziałeś. Boaz prychnął, słysząc jej zazdrosne słowa. Rikus zignorował trenera. - Co się z nią stało? - zapytał. - Gdzie podziewa się teraz? - Jakie to ma znaczenie? - zapytała Neeva, mrużąc szmaragdowe oczy. - Chyba się w niej nie zakochałeś, co? - Oczywiście, że nie. - Rikus, odwróciwszy wzrok, zauważył, że Yarig z Anezką już się obudzili i w milczeniu słuchali wymiany zdań. - Mam wobec niej dług honorowy, i tyle. - Zdradzałeś mnie z wieloma niewolnicami, ale nigdy jeszcze mi nie skłamałeś - powiedziała Neeva, uderzając go w pierś. - Czy tym razem będzie inaczej? Rikus nie potrafił spojrzeć prosto w oczy swojej partnerce. Zamiast tego znacząco popatrzył na Boaza, pytając: - Czy musimy teraz rozmawiać na ten temat? - Tak - prychnął rozbawiony półelf. - Takie sprawy najlepiej wyjaśniać od razu. Ukryte urazy zniszczyły niejedną pojedynkową parę. - No więc? - zaczęła Neeva. - Czy Sadira tak bardzo różni się od pozostałych? Rikus zmusił się, by na nią popatrzeć. Sam nie wiedział, czy czuje do Sadiry tylko wdzięczność, czy żywi jakieś głębsze uczucie, i to powodowało jego niepewność. - Zaryzykowała dla mnie życie. Chyba to wyróżnia tę dziewczynę. Neeva odwróciła się ze łzami w oczach. Rikus złapał ją za ramiona. - Moje uczucia wobec Sadiry, jakiekolwiek by były, nie mają z nami nic wspólnego. Ja po prostu muszę wiedzieć, co się z nią stało. Kobieta wyrwała się i odeszła w najciemniejszy kąt celi. - Chciałbym pomóc kochankom - naigrawał się Boaz. -Niestety, nikt nie wie, gdzie jest Sadira. Spodziewam się, że kiedyś spotkam ją na Elfim Rynku. To znaczy, w jakimś burdelu. Rikus wysunął rękę przez żelazne kraty, starając się pochwycić półelfa. Boaz patrzył, jak palce gladiatora zaciskają się o kilka centymetrów od celu, a potem zacmokał językiem. - To będzie drogo kosztowało Anezkę. Jeszcze nie skończył mówić, gdy na plecach Rikusa rozbił się gliniany kufel. Mul spojrzał przez ramię i zobaczył, jak Yarig przytrzymuje swoją partnerkę, która zamierza się drewnianym bukłakiem. Karzeł wzruszył ramionami, ale nie wyrzekł ani słowa przeprosin. Rikus pokręcił głową i znów popatrzył na Boaza. Chciał coś powiedzieć, zanim jednak to zrobił, usłyszał w swojej głowie cichy głos. - On kłamie. - Co? - Rikus gwałtownie złapał się za ucho. Zwrócił się do Neevy: - Słyszałaś? Nie zwróciła na niego uwagi, ale Yarig zapytał: - Głos brzmiący w głowie? Karzeł w dalszym ciągu nie puszczał Anezki. Rikus potwierdził. - Teraz nie dotarł do mnie żaden dźwięk - powiedział nieco nadąsany Yarig. - Lecz wcześniej kilkakrotnie. Mul zmarszczył bezwłose brwi. - Jeśli... Boaz roześmiał się z jego zmieszania. - To gaj, ty bałwanie. Mówi do ciebie. - Co? - zachłysnął się Rikus, na pół zdegustowany, a na pół przestraszony. Wspomnienie piekących macek stwora, spalających mu umysł żywym ogniem, było wciąż wyraziste w jego pamięci. - Tak. Szybko uczę się mówić - oświadczył gaj. Boaz popatrzył na drzwi sąsiedniego pomieszczenia. Uwięziona w nim bestia przysunęła się pod samo wyjście, wystawiając czubki szczypiec przez kraty. W ciemności celi majaczył biały, baloniasty łeb. - Przez kilka minionych dni sporo dowiedzieliśmy się o gaju - stwierdził Boaz. - On nie żywi się zwłokami, tylko umysłami. Trener podszedł do klatki potwora. Monstrum cofnęło się w cień. - Boaz zna elfa imieniem Radurak - zadźwięczał w myślach Rikusa głos bestii. - Radurak ma twoją kobietę. - Słyszałeś to? - zwrócił się mul do Yariga. Karzeł pokręcił głową. - On nie potrafi rozmawiać z dwiema osobami naraz - wyjaśnił. - Boaz powie Tithianowi, gdzie jej szukać. - Skąd wiesz? - zapytał Rikus. - To jest w jego myślach - nadeszła odpowiedź gaja. Stojący w korytarzu trener podniósł kamień i rzucił nim w potwora. - Dlaczego nie chcesz już ze mną rozmawiać? Rikus nie posiadał się ze zdumienia. Czy powinien uwierzyć gajowi, czy też Boaz próbuje nowych sztuczek, by wyciągnąć jakieś informacje o Sadirze? Gladiator naturalnie słyszał co nieco o Drodze i wiedział, że sztuka ta pomaga w nawiązaniu telepatycznego kontaktu. Nie mieściło mu się jednak w głowie, że taki przerośnięty robal jak gaj może mieć tyle inteligencji, by posługiwać się telepatią. Bez względu na wszystko mul musiał uwierzyć w słowa rodzące się w jego umyśle. Boaz wysuszył resztki mlekowinu z flaszy, a potem rzucił nią w gaja. - Głupie bydlę! Chwiejnym krokiem skierował się do wyjścia. - Czy naprawdę sądzisz, Boazie, że Tithian ci przebaczy, jeśli mu powiesz o Raduraku! - zawołał Rikus. Nadzorca stanął jak wryty. - Skąd znasz to imię? Wszelkie zastrzeżenia co do prawdomówności gaja prysnęły. - Nic ci to nie pomoże - kontynuował mul, ignorując pytanie. - Lord Tithian dalej będzie miał pretensje, że nie zauważyłeś umiejętności Sadiry i pozwoliłeś jej uciec. Neeva poruszyła się w swoim kącie. Gladiator spojrzał tamtą stronę. Wściekłość wciąż trawiła kobietę, ale Neeva zdjęła z ramion ciężki płaszcz i obserwowała uważnie całą scenę. Westchnął z ulgą. Nie wiedział, co będzie się działo ialej, ale miał świadomość, że partnerka przyjdzie mu ; pomocą. Boaz zawrócił pod celę Rikusa, ale nie wszedł w zasięg rąk więźnia. - Lepiej módl się, żeby lord cofnął mi karę - powiedział. Śmierdział sfermentowanym mlekiem, ale wyglądał zupełnie trzeźwo. Rikus obawiał się, że nie zdoła zwabić trenera tak blisko, by go dopaść przez kratę. - W tej posiadłości robi się nudno - ciągnął Boaz. - A kiedy dokucza mi bezczynność, staję się nerwowy. Dla was wszystkich byłoby lepiej, żeby lord Tithian mi wybaczył. - Może raczę wstawić się za tobą u niego - rzucił ironicznie mul. Za plecami Boaza gaj także zbliżył się do kraty, na próżno próbując dosięgnąć trenera żuwaczkami. Niestety okazały się za krótkie, ale Rikus wpadł na pomysł, dzięki któremu mógłby zabić znienawidzonego mężczyznę i uratować Sadirę, nie rezygnując z marzeń o wolności. Trener prychnął pogardliwie. - Postaram się chyba, żebyś nie dożył rozmowy z lordem Tithianem. - Gaju, jeśli chcesz dostać Boaza, zrób to, co ci powiem - rzekł w myśli Rikus, mając nadzieję, że potwór telepatycznie odbierze wiadomość. Streścił swój prosty plan. - On musi być żywy - nadeszła odpowiedź. - Jeśli umrze, zanim go dotknę mackami, jego umysł na nic mi się nie przyda. - Dobrze - zgodził się Rikus. Schwycił za pręty i krzyknął: - Gdy już odzyskam wolność, zrobię jedną rzecz: dopadnę cię w ciemnej uliczce i... Nie musiał kończyć groźby. Za plecami trenera gaj rzucił się na kratę. Gdy skorupa bestii uderzyła o drzwi, straszny trzask rozległ się echem w pomieszczeniach dla zwierząt, wywołując natychmiastowy odzew: chór przerażonych ryków i kwiknięć, dochodzący ze wszystkich stron. Zgodnie z przewidywaniami trener odskoczył od gaja i wpadł prosto w ręce Rikusa. Gladiator, chwyciwszy ofiarę za kołnierz, pociągnął do siebie. Zaskoczony Boaz zaczął wrzeszczeć, ale mul położył mu wielką dłoń na ustach. - Rikusie! - zawołała Neeva. - Co ty wyprawiasz? - Rewanżuję się Sadirze za uratowanie mi życia - odparł. - Bierz klucze i otwórz kratę. - Nie zabijaj go! - przypomniał gaj, sadowiąc się na środku swego pomieszczenia. - Dostaniesz go żywego. Mniej więcej - odpowiedział Rikus, z całej siły zaciskając szczęki Boaza. Usłyszał kilka miłych uchu trzasków, gdy przednie zęby trenera jeden po drugim wyłamywały się u korzeni. Półełf jęknął z bólu i sięgnął po sztylet wsunięty za pas. Rikus złapał go wolną dłonią za przegub. - Robisz błąd - szepnął, wciągając jego ramię przez otwór kraty. Zaczął mu wyłamywać rękę, póki nie nastąpiło ostre charakterystyczne chrupniecie. Z zatkanych ust Boaza dobył się stłumiony skowyt. - Pozabijają nas przez ciebie - syknęła Neeva, stając u boku Rikusa. Odczepiła kółko z kluczami od pasa trenera. - Nie, jeśli mój plan się uda - odparł mul i porozumiewawczo mrugnął okiem do partnerki. - Pomyślą, że gaj go dopadł. - Oby tak się stało - odpowiedziała, podeszła do kraty i zaczęła przymierzać klucze do zamka. Rikus popatrzył na karła, który wciąż, choć już bez potrzeby, przytrzymywał Anezkę. - Yarigu, będziesz musiał podnieść kratę na tyle wysoko, by Neeva mogła się pod nią przecisnąć. - Nie powinieneś robić takich rzeczy bez porozumienia z nami - wyznał karzeł. Boaz spróbował się wyrwać. Rikus uderzył nim o kratę, nie odwracając wzroku od karła. - Gdybym wyjawił swoje zamierzenia, popsułbym niespodziankę. - To bez znaczenia - upierał się Yarig. - Wplątałeś nas w niezłą aferę. Nie obchodzi mnie, czy jesteś mistrzem, czy nie. Nie możesz podejmować podobnych decyzji na własną rękę. Rikus wzniósł oczy do nieba, a potem puścił złamane przedramię Boaza. - Masz rację - oświadczył. - Puszczę go wolno. Anezka gwałtownie potrząsnęła głową. Neeva przekręciła klucz w drzwiach. Głośne zgrzytnięcie rozległo się echem w całej celi. - Zdecyduj się, Yarigu - powiedziała. - Wepchniemy Boaza do klatki gaja, zamkniemy się w naszej celi i rzucimy klucze na korytarz - objaśnił Rikus, znowu uderzając ciałem półelfa w pręty, tym razem dla przyjemności. Wszyscy pomyślą, że po pijanemu podszedł za blisko do bestii. Yarig puścił niziołkę i powoli uniósł kratę. Gdy tylko Neeva przeczołgała się dołem, przytrzymała Boaza, żeby Rikus też wydostał się z celi. Po obu stronach korytarza ciągnęły się stalowe bramy podobne do tej, pod którą przed chwilą przepełzli. Wszystkie wyglądały tak samo, tyle że gdzieniegdzie z otworów wystawała jakaś pazurzasta łapa, giętka macka lub kończyna mniej więcej przypominająca ludzką. Neeva popchnęła Boaza w kierunku pobliskiej klatki, skąd dochodził potężny, kwaskowaty smród. - A może powinniśmy nakarmić nim raakla, a nie gaja? -zaproponowała. - Nie, Rikusie! - zaskomlał gaj. - Obiecałeś! Trener aż się skurczył, a w oczach zamigotało mu przerażenie. Gladiator specjalnie się temu nie dziwił. Raakle były przepięknie opierzonymi ptakami wielkości półgigantów. Miały krótkie walcowate dzioby, nie dłuższe niż ludzki palec. Ofiarę chwytały potężnymi, trójpalczastymi łapami, a potem opluwały ją kwaśną wydzieliną, zmieniającą ciało i kości w gęstą maź, którą ptak następnie wsysał przez krótki dziób. Choć wrzaski trawionego żywcem trenera sprawiłyby mu niemałą satysfakcję, Rikus pokręcił przecząco głową. - Dałem słowo - odparł. - Poza tym ból sprawiany przez raakla w niczym nie da się porównać z cierpieniem, jakie gaj zada umysłowi Boaza. - Skoro tak sądzisz. - Neeva pchnęła trenera w stronę klatki gaja. Rikus położył dłoń na ramieniu partnerki. - Zostaw go mnie. - Zatkał ręką okrwawione usta Boaza, odsuwając kneblującą je poprzednio dłoń Neevy. - Chcę sam mieć przyjemność nakarmienia nim gaja. Monstrum wyciągnęło żuwaczki najdalej jak mogło. Rikus podszedł do klatki. Boaz zabełkotał coś do mula. Chociaż bardzo się starał zachować brutalną pewność siebie, paniczny strach zmienił jego ostre rysy. Gladiator nieco odetkał usta ofiary, żeby usłyszeć jej ostatnie słowa. - Nie ujdzie ci to na sucho - zasyczał trener. - Tithian dowie się o wszystkim, a zapłaci za to Neeva. - Mylisz się. Jedynie ty zapłacisz - przerwał Rikus i trzasnął go pięścią w żebra. Boaz wrzasnął krótko, a potem już tylko charczał. - Proszę cię, Rikusie - odezwał się potwór - daj mi go wreszcie. Półelf próbował wzywać pomocy, ale ze zgniecionej klatki piersiowej, przez połamane zęby, dobywał się wyłącznie niezrozumiały bełkot. Rikus uśmiechnął się i pchnął dotychczasowego dręczyciela przez korytarz. Kolczaste szczypce gaja zamknęły się na ciele Boaza, a przez pręty błyskawicznie wysunęły się giętkie czułki i przylgnęły do czoła nieszczęśnika. Rozdział 7 Licytacja bez pardonu Gdy Agis wszedł na prowizoryczny targ niewolników, jego wzrok padł na siwego starca stojącego pośród tłumnie zgromadzonej szlachty. Choć sędziwy mężczyzna tylko nieznacznie przewyższał wzrostem większość zebranych, jego pełne godności milczenie wyróżniało go spośród rozgadanego tłumu. Szerokie ramiona okrył płaszczem koloru kości słoniowej, a w ręku trzymał laskę z obsydianową gałką, dzięki czemu Agis natychmiast rozpoznał go jako czarownika, który oddał mu sztylet na placu Cieni. - Co on robi na aukcji niewolników? - mruknął młody senator. - Prawdopodobnie zamierza paru kupić - odparł ironicznie Caro. - Czyż nie po to przychodzi się na te żałosne imprezy? - Caro, sam chciałeś ze mną pójść. Jeśli postanowiłeś być niemiły, to lepiej wracaj do domu - odpowiedział Agis. Pięćdziesięciu ziemian stało pod Elfim Mostem, starożytną budowlą, która wznosiła się nad pylistym korytem Zapomnianej Rzeki. Według starych opowieści, most niegdyś łączył brzegi szerokiej, wolno płynącej, migotliwej rzeki. Teraz była to jednak bezużyteczna ruina, natomiast o jej przeznaczeniu przypominało tylko piaszczyste zagłębienie zamknięte z obu stron kupami gruzu. Na to zaś, że dawniej płynęła tędy woda, wskazywał jedynie biały wapienny osad na podporach, powstały przed dwudziestu laty, kiedy to w Tyrze po raz ostatni spadł deszcz. Teraz przedsiębiorcze plemię elfów wykorzystywało przestrzeń pod mostem jako targ niewolników: cztery prowizoryczne ścianki z płacht konopnego płótna tworzyły niewielki kwadratowy placyk. Zaproszono grupę szlachty do udziału w potajemnie zorganizowanej licytacji. Sądząc z wypchanych sakiewek wiszących kupującym u pasa, zapowiadał się świetny utarg. - Chodź, Caro - powiedział Agis, ruszając w kierunku maga stojącego po przeciwległej stronie. - Przywitamy się ze starym znajomym. Od wydarzeń na Elfim Targu minęły trzy dni i nic nie wskazywało na to, że królewscy namiestnicy dowiedzieli się o udziale Agisa w buncie. Nie indagowano ani jego, ani Jaseeli. Właściwie mógł zapomnieć o całym wydarzeniu, ale nie chciał tego. Zabijając półgiganta, przyłączył się do buntu na dobre i na złe. Przepychał się przez tłum, prowadząc za sobą sługę. Niektórzy znajomi próbowali zatrzymać młodzieńca na pogawędkę, ale odpowiadał im w kilku słowach, ryzykując, że się obrażą, i dalej szedł przed siebie. Gdy dotarł w pobliże maga, na prowizoryczny rynek wyszły dwa wysokie elfy i zaczęły uprzejmie rozsuwać widzów na boki, robiąc wolną przestrzeń do prezentacji niewolników. - Znowu się spotykamy. - Agis uśmiechnął się do czarownika. Tamten popatrzył nań obojętnie. - Czy my się znamy? Choć młody senator był pewien, że starzec go rozpoznał, postanowił podjąć grę. - Kilka dni temu pomógł mi pan odnaleźć drogę do tawerny Pod Czerwonym Kankiem. Twarz maga pozostała ponura i obojętna, ale odpowiedział: - Widzę, że udało ci się jakoś przeżyć tę wycieczkę. - Ależ oczywiście - odparł ziemianin i wyciągnął do niego rękę. - Jestem Agis z Asticles. Stary człowiek zbył prezentację milczeniem i odwrócił wzrok. - Obym nie musiał żałować tego, co dla ciebie zrobiłem - mruknął niechętnie. - To dziwne, że cię tutaj spotykam, panie - zauważył mimochodem Agis, ignorując prowokację. - Nie tylko szlachta potrzebuje niewolników - odparł czarownik. - Nie przypuszczałem, że Zamaskowane Bractwo popiera niewolnictwo. Zdziwiony mag uniósł brwi. - A jednak mnie z kimś pomyliłeś - odrzekł i nie czekając na odpowiedź, zaczął przeciskać się przez tłum. Agis został z tyłu. Przez chwilę chciał gonić starca, by porozmawiać o możliwości współpracy z Zamaskowanymi, ale doszedł do wniosku, że poruszanie tego tematu w miejscu publicznym spowodowałoby jeszcze większą niechęć czarownika. Ponieważ, zdaniem senatora, sędziwy mężczyzna nie przyszedł na aukcję bez powodu, trzeba było go tylko dobrze obserwować, a może zdarzy się coś, co pozwoli Agisowi nawiązać kontakt z Bractwem w bardziej sprzyjających okolicznościach. Na placyku pojawił się blady, czarnowłosy elf odziany w piękny płaszcz z czesanego runa, a nie w typowy pustynny burnus, ulubiony strój większości jego pobratymców. Uniósł rękę, by uciszyć zebranych. - Szanowni państwo, jestem Radurak, gospodarz tej aukcji. Z przyjemnością witam i zapraszani was na prezentację niewolników przyprowadzonych z dalekiego Balick. - Wasze plemię nie ruszało się z Tyru od sześciu miesięcy! -zawołał jakiś głos. Radurak uchylił kapelusza w tamtą stronę. - Posłańcy Guthay mają wielu wojowników - powiedział z chytrym grymasem. - Kilku z nas odwiedziło Balick wcale nie tak dawno. Paru ziemian wyraziło swoje niedowierzanie. Radurak mógł nawet mówić prawdę co do pochodzenia niewolników, ale przyprowadzenie ich z takiej odległości nie udałoby się małej grupce elfów. Najprawdopodobniej zostali uprowadzeni uczciwym handlarzom. Gdyby nie obecność starca i nie rozpaczliwy brak siły roboczej, Agis natychmiast opuściłby aukcję. Nie lubił robić interesów ze złodziejami. - Jestem pewien, że oferowany towar został legalnie nabyty! - zawołał inny szlachcic. - Oczywiście - odparł Radurak. - Niestety metryki niewolników zostały zrabowane przez rozbójników, nie dalej niż sto kilometrów od Tyru. Daję wam słowo honoru, że wszystkie dorodne okazy, które wam dzisiaj zaprezentujemy, są własnością mojego plemienia. Ta ostatnia uwaga wywołała wybuch śmiechu wśród sceptycznie nastawionych lordów. W końcu ktoś zawołał: - Dobra, zaczynajmy! Chcę bezpiecznie doprowadzić nowe sługi do domu jeszcze przed zapadnięciem zmierzchu. Agis spojrzał w stronę źródła głosu i spostrzegł Dyana. Nie raczył powitać zażywnego ziemianina, gdyż nie czuł już żadnego związku z tchórzami, którzy opuścili Jaseelę i jego w krytycznej sytuacji. - Jak sobie życzycie - skłonił się Radurak. Przez resztę dnia on i jego kompani prezentowali przedziwną zbieraninę żebraków, pijaków i pomyleńców. Już po pierwszej godzinie Agis był przekonany, że całą tę bandę zebrano z ulic Elfiego Targu. W pewnym momencie mag uniósł dłoń, by otrzeć sobie pot z czoła, i Agis dojrzał wypchaną sakiewkę u pasa pod białym kaftanem. Starzec więc rzeczywiście przyszedł tu coś kupić - tylko szlachcic nie wiedział jeszcze co. Pod wieczór szlachta zaczęła uskarżać się na jakość towaru i gorzko narzekać, że połowa niewolników poumiera, zanim dotrą na wieś. Nie zważając na ich protesty, Radurak uśmiechał się szeroko - a miał po temu bardzo dobry powód. Niewolnicy szli za cenę dziesięciokrotnie przewyższającą ich rzeczywistą wartość. Niektórzy zdesperowani ziemianie licytowali ludzi tak słabych, że nawet sami nie mieli siły wyjść na plac. W końcu nadszedł zmierzch. Zaczęły padać długie, głębokie cienie. Elfy przestały wyprowadzać nowych nieszczęśników. - Obawiam się, że wyczerpaliście państwo nasze zasoby - zakończył aukcję Radurak. Przez tłum przebiegł pełen rozczarowania pomruk. Towar był bardzo marny, lecz w Tyrze nikt nie dostałby lepszego, od kiedy Titbian rozpoczął konfiskaty. Blady elf uśmiechnął się ciepło i uniósł ręce. - Jako podziękowanie za wasz patronat, chciałbym teraz przedstawić ofertę specjalną. Klasnął w dłonie dwa razy i natychmiast para elfów wyprowadziła na placyk szczupłą kobietę. Dla wygody klientów-ludzi przyniesiono także pochodnie, które rzucały na niewolnicę nastrojowe żółte światło. Agis zobaczył, że była piękna jak szlachcianka: miała wiotką sylwetkę i szlachetne rysy. Długie bursztynowe włosy spływały jej na ramiona jedwabistą falą, a bladoniebieskie oczy lśniły niczym najprawdziwsze klejnoty. Gdyby Agis gustował w konkubinach, takiej właśnie kobiety by pragnął. Radurak odział Sadirę w zwiewną suknię odsłaniającą tylko tyle wdzięków dziewczyny, żeby każdy mężczyzna pragnął ujrzeć więcej. Młoda kobieta starała się poruszać niezdarnie w nadziei, iż wyda się głupia i do niczego niezdatna. Wcale jej się nie podobało, że jest sprzedawana na aukcji, i postanowiła zrobić wszystko, by zbić swoją cenę. To właśnie Radurak trzy dni temu dał Sadirze szansę ucieczki przed królewskimi siepaczami. Gdy weszła do budynku, elf wylał na próg flakon trującego płynu, którego gryzące opary natychmiast wypełniły powietrze. Słyszała, jak stonogi przeraźliwie skrzeczą z bólu. Po chwili z placu dochodziły okrzyki przerażenia. Bestie zaczęły biegać wkoło, ślepo atakując wszystko, co im stanęło na drodze. Korzystając z zamieszania, Radurak poprowadził Sadirę labiryntem korytarzy i pomieszczeń do wyjścia z drugiej strony kamienicy. Tam pochwyciło dziewczynę kilku współplemieńców elfa, którzy ją związali i zakneblowali. W chwilę później Radurak zabrał księgę z zaklęciami, grożąc, że ją zniszczy, jeśli Sadira nie będzie mu posłuszna. W zamian za księgę żądał obietnicy, że pojmana nie ucieknie przed aukcją. Niechętnie zgodziła się na te warunki, bo zaklęcia przedstawiały dla niej zbyt wielką wartość. Miała także wątpliwości, czy elf dotrzyma słowa. Gorzko by pożałował, gdyby chciał je złamać. - Osobiście kupiłem tę wiotką piękność na targu niewolników w Gulg - kłamał Radurak - gdzie mi powiedziano, że to córka wielkiego wodza plemienia Sari... - Panie, mylisz mnie z kimś innym - przerwała mu słodko uśmiechnięta Sadira, trzepocząc rzęsami do swego nieprzyjaciela. - Nigdy nie opuszczałam doliny Tym. Jej wtręt wywołał chóralny wybuch śmiechu zgromadzonych na placu ziemian, ale Radurak nie wyglądał na rozbawionego. Podszedł do Sadiry i uderzył ją wierzchem dłoni. - Ty dziewko, pamiętaj o swej księdze - syknął. Zanim zdążyła odpowiedzieć, usłyszała głos Ktandeo, pytający: - Ile za nią? - Pięćdziesiąt sztuk złota - odparł Radurak. Elfy miały zwyczaj określać cenę na początku każdej licytacji i sprzedawać towar pierwszej osobie, która się na nią zgodziła, albo temu, czyja oferta była najbliższa cenie wywoławczej. - Zapłacę - powiedział Ktandeo. Sadira westchnęła z ulgą. Mistrz musiał dostrzec, że przyjęła pomoc od Raduraka, więc nic dziwnego, iż nie stracił z oczu swej podopiecznej. Poza tym przyszedł jej na ratunek, bo jak sam powiedział, gdyby została pochwycona przez ludzi króla, oznaczałoby to katastrofę. Była jednak ogromnie zaskoczona, że mag od razu zgodził się na cenę elfa, bo zawsze odnosiła wrażenie, że starzec bardzo liczy się z pieniędzmi. - Niewątpliwie umiesz docenić prawdziwą klasę, panie - rzekł z uśmiechem Radurak. Przez tłum przebiegł pomruk zdumienia, bo żądana przez handlarza kwota pięciokrotnie przekraczała te, które wcześniej płacono za niewolników. Panował zbyt duży mrok, by Agis mógł zaobserwować wyraz twarzy maga, ale i bez tego wiedział już, że starzec przyszedł na aukcję z powodu dziewczyny. - Daję pięćdziesiąt pięć! - zawołał młody człowiek, łamiąc ustalone zasady licytacji. Zgromadzeni ożywili się wyraźnie, a Caro syknął: - Tracisz głowę, panie. - Nie chcę jej dla siebie - wyjaśnił Agis, dając mu znak, by się nie odzywał. - Sześćdziesiąt - odparł starzec beznamiętnym głosem. Radurak patrzył to na jednego, to na drugiego, a potem wzruszył ramionami i uśmiechnął się szeroko. - Widzę, że źle oszacowałem wartość mojego towaru. Jesteśmy otwarci na wszelkie propozycje. Agis już otworzył usta, żeby dalej licytować, ale nagle zmienił zdanie. Przebijanie propozycji czarownika wydało mu się głupotą. Przecież ma już setki poddanych, a ta dziewczyna wcale nie musi być taka świetna, na jaką wygląda. Uznał także, że Radurak nie bez powodu czekał do zmierzchu z pokazaniem niewolnicy: pewnie chciał ukryć jakąś jej wadę, która wyjdzie na jaw w świetle dziennym. - Czy pan z prawej da więcej? - spytał Radurak. - To prawdziwa piękność. Na pewno pan nie pożałuje. Słowa elfa przywróciły Agisowi zdrowy rozsądek. Nagle uświadomił sobie, że myśli, które przebiegały przez jego umysł, posiała jakaś zewnętrzna siła. Dzięki Drodze wiedział, że nie była to moc o charakterze psionicznym: poczułby, gdyby wdarła się do jego mózgu. Drgnął, zorientowawszy się, że to starzec rzucił na niego urok. Już szykował się do złożenia skargi, gdy zdał sobie sprawę, że taki protest zabrzmi absurdalnie naiwnie i śmiesznie na aukcji prowadzonej przez plemię elfów na zaimprowizowanym rynku pod mostem. Zamiast tego powiedział: - Sześćdziesiąt pięć. - Odwrócił się do Caro i szepnął: - Licytuj dalej. Nie możemy utracić dziewczyny. - Ale to tylko... - Rób, co każę! - polecił ziemianin. -Wytłumaczę ci później. Zamknął oczy i wyobraził sobie gęstą ścianę drzew faro odgradzającą jego intelekt. Gałęzie krzewów tak się ze sobą splątały, że nawet iglak, drobniutki owad zginąłby, pokaleczony przez kolce, gdyby chciał się przez nie przedostać. Żywopłot stale się rozrastał, aż pokrył umysł młodzieńca kolczastą kopułą, osłaniając go przed atakiem z góry i z boku. Korzenie faro zaczęły sięgać w głąb jego istoty, aż do centrum jaźni, skąd czerpały moc obronną. Gęsta sieć konarów była do pokonania - mistrzowi Drogi nic się nie oprze - ale czarownik z wielką trudnością mógłby przecisnąć jakieś zaklęcie przez taką przeszkodę. Zapewniwszy obronę swojemu umysłowi, Agis rozpoczął przygotowania do ataku. W normalnej sytuacji nie zniżyłby się do używania Drogi, by zapewnić sobie zwycięstwo w licytacji, ale jeśli starzec posługiwał się magią, ziemianin uznał, że może bez uszczerbku na honorze wykorzystać swoje umiejętności. Otworzył oczy i spojrzał na czarownika. Ciemność maskowała jego twarz, ale senator wyobraził sobie bystre brązowe oczy. Skoncentrował się tylko na nich i przywołał psioniczną energię, tworząc z jej pomocą psychoposłańca - w tym przypadku sowę. Dał ptakowi pióra koloru oczu maga i posłał go bezgłośnym lotem w kierunku przeciwnika. Gdy sowa dotarła do celu, jej brązowe pióra zlały się w jedno z barwą źrenic starego człowieka, a potem wśliznęły się w głąb. W ten sposób Agis wysłał część swego intelektu i przeżył wstrząs, doświadczywszy umysłu maga. Sądząc po oschłym sposobie bycia i ponurej minie starca, spodziewał się intelektu burzliwego, surowego, brutalnego jak athazjańska pustynia, pełnego ognistych fajerwerków gniewu i zimnych błyskawic pogardy strzelających we wszystkich kierunkach. Zamiast tego znalazł słodką oazę spokoju w piękną noc: jezioro błękitnych wód otoczone ścianą dorodnych drzew zdolnych oprzeć się każdemu wiatrowi. Agis był tak zdumiony, że na moment zawahał się, zanim wysłał ptaka, by przejął kontrolę nad tym miejscem. W tej samej chwili starzec poczuł, że ktoś wdarł się do jego świadomości. Nagle z drzew sfrunęły setki białych dzierzb, które skierowały się w stronę sowy Agisa. Każdy z maleńkich ptaków wydawał z siebie niezwykle głośny i ostry pisk ostrzegawczy. Szlachcic zwinął skrzydła swego drapieżnego posłańca i zaczął pikować nad sadzawką, ale dzierzby go dopadły: wyszarpywały sowie pióra z ogona i rzucały się jej do oczu. Gdy Agis starał się zmienić taktykę i wybrać potężniejszego, a jednocześnie bardziej subtelnego posłańca, dzierzby rozdarły ptaka na strzępy. Agis dojrzał tylko dziób oraz kilka piór kołyszących się na wodzie sadzawki i nagle znalazł się z powrotem na placu, twarzą w twarz ze swym przeciwnikiem. Wziął parę głębokich oddechów. Walka i utrata sowy kosztowały go dużo energii, ale w dalszym ciągu miał bardzo wiele siły. Nie sądził, by udało mu się ponownie zakraść do umysłu czarnoksiężnika, ale Drogę można było wykorzystać na tyle sposobów, ilu ludzi chodziło po powierzchni Athasu. Nie wątpił, że znajdzie inną metodę ataku. - Jaka jest stawka, Caro? - zapytał. - Siedemdziesiąt jeden. Usłyszał czysty głos starca z drugiej strony placu: - Siedemdziesiąt pięć. - Osiemdziesiąt! - krzyknął machinalnie. Zgromadzeni na podwórzu dali głośny wyraz zdziwienia. Osiemdziesiąt sztuk złota kosztował mul-gladiator. Z przeciwka nie napłynęła żadna odpowiedź. Niewolnica wpatrywała się w lorda lodowato niebieskimi oczyma, a potem zwróciła głowę w kierunku starca. - Czy to koniec licytacji? - spytał Radurak, również spoglądając w jego stronę. - Wycofuję ofertę. Ku zdziwieniu Agisa, głos dochodził gdzieś z bliska. Czy to Caro coś powiedział? Młody człowiek popatrzył w dół i zobaczył, że piach u jego stóp przybrał kształt ust. Nie było ani nosa, ani podbródka, ani twarzy, tylko same usta. W pewnym momencie wargi rozchyliły się i powtórzyły: - Wycofuję ofertę. Radurak nie krył rozczarowania. - Czy dobrze słyszę? Senator pokręcił głową, jednocześnie stawiając stopę na piaskowym tworze, który starał się znowu odezwać, ale tylko niezrozumiale bełkotał. Wtedy Agis zawołał: - Powiedziałem: osiemdziesiąt pięć sztuk złota! - Odważny manewr. - Elf uśmiechnął się z ulgą i skierował wzrok na sędziwego człowieka. - Podwyższa pan? Ziemianin postarał się odpłacić przeciwnikowi pięknym za nadobne. Z pomocą Drogi utworzył niewidzialną tubę kończącą się wprost w ustach maga. Gdy ten zaczął mówić, Agis szeptem wypowiadał słowa, które chciał, by starzec powtarzał własnym głosem. - Nie mam aż tyle - rzekł siwowłosy mężczyzna. Słysząc w tym wyznaniu nutę rozczarowania, szlachcic poczuł się niezwykle dumny. - Cóż za pech - zamruczał współczująco Radurak i gestem zaprosił zwycięzcę do siebie. Mag chciał protestować, ale Agis znowu włożył swoje słowa w jego usta: - Może resztę mógłbyś mi skredytować? Chóralny ryk śmiechu wstrząsnął powietrzem. Czarownik gniewnie popatrzył na młodego człowieka, ale ten zignorował go i wystąpił naprzód, odwiązując od pasa sakiewkę. Gdy rozplątywał supeł, czuł, jak jego palce drżą ze zmęczenia. Pojedynek z magiem w znacznym stopniu wyczerpał zasoby energii młodzieńca. Niewolnica patrzyła na niego z pogardą. Zamamrotała coś pod nosem, a potem gestem kazała mu wrócić na miejsce. - Nigdy nie położysz na mnie łapy, ty niewydarzony pomiocie mekillota! Stopa Agisa trafiła na niewidzialną przeszkodę. Szlachcic potknął się i runął jak długi twarzą w piach. Przed upadkiem ledwie zdążył zacisnąć rzemienie pękatego trzosu. Tu i ówdzie w tłumie widzów dało się słyszeć lubieżne komentarze, że Agis powinien najpierw wrócić do domu, a potem dopiero marzyć o tym, co zrobi ze swoją zdobyczą. Nawet się nie rozzłościł; wstał z ziemi i obejrzał ubranie. Usłyszał głos maga: - Raduraku, znalazłem jeszcze parę sztuk złota. Podnoszę stawkę do dziewięćdziesięciu. Stary spojrzał na Agisa i machnął ręką, pokazując mu, żeby dał spokój. Młody człowiek wykrzyknął: - Dziewięćdziesiąt pięć! Radurak popatrzył zadziwiony, zmarszczył brwi i zapytał Agisa: - Widziałeś kiedyś, jak Rai i Guthay tańczą walczyka na cztery? - O czym ty mówisz? - zdenerwował się szlachcic. Tym razem elf wyglądał na rozzłoszczonego. - Powinieneś pójść na rękach aż do Gulg. Lord zdał sobie sprawę, że czarownik rzucił nań kolejny urok. Wszystkie wypowiedzi docierały do jego uszu jako kompletne bzdury. Sądząc z miny Raduraka, słowa ziemianina też nie wiązały się w logiczną całość. Handlarz kazał mu wrócić na swoje miejsce, a potem wezwał do siebie czarownika. Gdy senator się zawahał, podeszły do niego dwa wysokie elfy, gotowe siłą wymusić subordynację. Agis uznał więc, że nic mu nie da próba oporu - może tylko doprowadzić do bójki. Niechętnie odstąpił do tyłu i patrzył, jak starzec wychodzi do elfa. Mag znalazł się w świetle pochodni, a młody Agis zauważył pod jego białym kaftanem wypchaną pieniędzmi sakiewkę. Wpadł na rozpaczliwy pomysł. Wsunął rękę pod swój płaszcz i, przywołując energię Drogi, wyobraził sobie, że dłoń odłącza się od przegubu. Poczuł ostry ból, a potem pustkę w nadgarstku. Stary człowiek, zatrzymawszy się przed Radurakiem, sięgnął pod kaftan. Agis, ukrywając kikut ręki pod szatą, wezwał Drogę na pomoc raz jeszcze i wyobraził sobie własną dłoń pod wierzchnim odzieniem przeciwnika, po czym zacisnął ją na sakiewce. Nagle poczuł ciężar pieniędzy, choć dłoń od przedramienia dzieliło kilkadziesiąt metrów tępego bólu. Mag zaczął rozwiązywać rzemienie trzosu. Agis szarpnął wówczas woreczek ku sobie, jednocześnie odcinając dopływ psionicznej energii, która odłączała jego dłoń od nadgarstka. Cała ręka znów funkcjonowała normalnie, tyle że teraz w zaciśniętej pięści tkwiła sakwa ze złotem. Gdy wyrywał ją z ręki czarownikowi, ten obrócił się ku niemu i wskazując palcem, warknął: - Zobaczysz, że woda z czarnej studni smakuje najlepiej. Agis wzruszył ramionami. Trzymając sakiewkę przeciwnika pod płaszczem, spojrzał na Raduraka i uniósł brwi do góry. Zanim elf zdążył cokolwiek powiedzieć, siwowłosy mężczyzna ponownie wytknął palcem szlachcica. Jednak Agis na chwilę przedtem przybliżył się do Caro i wsunął mu skradziony przedmiot. Naturalnie słowa maga w uszach Agisa brzmiały bezsensownie, ale młodzieniec liczył, iż legendarna wprost chciwość elfów sprawi, że nie będzie musiał brać udziału w dyskusji. Starzec nie miał pieniędzy w ręku, więc prawdopodobnie Radurak natychmiast się go pozbędzie. Zgodnie z oczekiwaniami wódz elfów zlekceważył oskarżenia klienta i przywołał Agisa: - Przynieś mi płuca i nerki swojej ulubionej kozy. Senator, nie odważając się odpowiedzieć, podszedł do właściciela niewolników i odliczył dziewięćdziesiąt pięć sztuk złota. Inni ziemianie już opuszczali plac ze swymi nabytkami. Agis zapłacił całą kwotę, a Radurak kazał przyprowadzić dziewczynę. Włożył jej dłoń w rękę szlachcica, mówiąc: - Zabierz tę kobietę na najbliższy górski szczyt. Światło księżyca dobrze jej zrobi na cerę. Następnie rzucił niespokojne spojrzenie na sędziwego człowieka. Ten przez kilka chwil wpatrywał się ze złością w nowego pana Sadiry, po czym rzekł do niewolnicy: - Na polach faro są wielgachne okna. Na razie będziesz z nim bezpieczna. Agis odetchnął z ulgą; ostatnie zdanie czarownika wydawało się nie pozbawione sensu. Oznaczało to, iż zaklęcie działało jedynie przez krótki czas, więc ziemianin mógł już normalnie słyszeć i mówić. Młodzieniec podszedł do konkurenta i powiedział: - Zanim się, panie, oddalisz, chciałbym... Mag przerwał lordowi, postukawszy go w żebra czubkiem laski. - Nie i jeszcze raz nie. - Z tymi słowy odwrócił się energicznie i wyszedł z targu niewolników. Agis, gestem poleciwszy Caro przynieść skradzioną sakiewkę, zaczął biec za starcem. - Proszę mnie przynajmniej wysłuchać. Zatrzymała go jednak świeżo nabyta niewolnica: - Nazywam się Sadira - rzekła, zastępując mu drogę. Próbował ją wyminąć, ale znowu stanęła naprzeciw niego. Spojrzała na Agisa zimnymi niebieskimi oczyma i dodała: - Nie wiem, czemu mnie kupiłeś, panie, ale zapewniam cię, że wyrzuciłeś pieniądze w błoto. Rozdział 8 Skarb Kalaka Tithian w towarzystwie trzech podwładnych stał w najniższej komnacie ziguratu, wpatrując się w żelazną klapę w podłodze, wcześniej ukrytą pod dwiema warstwami cegieł. Niżsi rangą kapłani odkryli ją przed kilkoma godzinami, przy okazji poszukiwań ostatniego z amuletów schowanych w budowli przez Zamaskowane Bractwo. - Zaczynamy - rozkazał. Jeden z jego ludzi, półelf imieniem Gathalimay, ukląkł na ziemi i uwolnił dźwignię zamykającą okrągłe wieko. Mechanizm zadziałał z głośnym skrzypnięciem. Gathalimay wziął pochodnię i zajrzał w ciemność pod klapą. - To jakiś tunel! - zawołał. - Sprawdźmy, dokąd prowadzi - zarządził Tithian. Polecił jednemu żołnierzowi zostać na straży, a sam z pozostałą dwójką zszedł do tunelu. Półkoliście sklepiony korytarz wysokości rosłego mężczyzny wiódł na wschód, pod areną treningową. Ściany obudowano płytkami czarnego obsydianu, dlatego odnosiło się wrażenie, że wewnątrz panuje nienaturalna ciemność i martwota. - Kto to wykopał, Zamaskowane Bractwo? - spytał Stravos, kościsty, siwowłosy człowiek. - Niedługo się przekonamy - odrzekł Tithian, gestem polecając podwładnym iść naprzód. Po pewnym czasie Gathalimay zatrzymał się i spojrzał do góry. Nad jego głową widniała wąska studzienka, również wyłożona obsydianem. Uniósł pochodnię, ale nawet w jej świetle nie mógł dojrzeć wylotu szybu. - Ciekawe, co jest na zewnątrz? - powiedział. - Znajdujemy się pod samą areną - odparł Tithian. - To musi być korytarz od ukrytego przejścia zasypanego piaskiem. Półelf rozejrzał się dokoła. - Nie dotarliśmy przypadkiem w pobliże szatni gladiatorów? Tithian potrząsnął głową. - Zaszliśmy za daleko. Tamte pomieszczenia i szyby prowadzące z nich na arenę są bardziej pośrodku. - Po co Zamaskowanemu Bractwu takie przejście? - spytał Stravos. - A po czym poznajesz, że to Zamaskowani je zbudowali? - odparował Tithian, przywołując ręką obu żołnierzy. - Zbliżamy się do pałacu Kalaka. Tunel wkrótce się skończył. W suficie dostrzegli kolejną klapę, tym razem z płaskorzeźbą głowy smoka. Zapadnięte ślepia bestii wpatrywały się w twarz Tithiana, a zębata paszczęka była szeroko rozwarta, jakby monstrum chciało pochwycić każdego, kto odważy się otworzyć drzwi. Tithian wolałby zostawić drzwi w spokoju. Miał całkowitą pewność, że znaleźli się pod Złotą Wieżą Kalaka, co oznaczało, że odkryli tajne przejście łączące pałac z ziguratem. Król bez wątpienia nie będzie zachwycony ich dociekliwością. Niestety ludzie Tithiana do tej pory odnaleźli tylko jeden z dwóch amuletów ukrytych w ziguracie. Nie mógł więc pominąć możliwości, że drugi znajduje się w tunelu po przeciwnej stronie drzwi. Poza tym dręczyła go ciekawość. Jako Najwyższy Kapłan Igrzysk i Królewskich Robót, uważał za podejrzane, że Kalak nic nie mu wspomniał o tym przejściu. Zdecydował zatem dowiedzieć się o nim, ile tylko zdoła. Odsunął się od drzwi i wezwał do siebie półelfa: - Gathalimayu, podnieś Stravosa, żeby mógł otworzyć klapę. Smagła twarz Stravosa przybrała barwę popiołu. - Rozejrzymy się tylko i rzucimy parę zaklęć-detektorów - powiedział dostojnik, chcąc nie tyle uspokoić podwładnego co samego siebie. - Jeśli nie znajdziemy ostatniego amuletu, zamkniemy drzwi i zapomnimy, że w ogóle widzieliśmy to miejsce. Gathalimay splótł pulchne dłonie w koszyczek, a Stravos głośno przełknął ślinę, postawił na nich stopę i odsunął skobel. Zardzewiałe drzwi podniosły się z głośnym skrzypnięciem i do tunelu wsączyło się przyćmione światło. Tithian kazał podwładnemu przejść na drugą stronę, podał mu pochodnię i ruszył w jego ślady. Później Stravos pomógł półelfowi wdrapać się przez otwór. Tithian rozglądał się wokoło. Stali twarzami do jednej ze ścian jakiejś ponurej komnaty. Nagle przed nimi pojawiło się żółte światło wielkości arbuza: ponad metr nad ziemią migotała zamglona, niewyraźna kula, nieco przypominająca łysą głowę o podwójnym podbródku. - Lord Tithian? - zabrzmiał drżący głos Caro, sługi Agisa. Kapłan zaklął pod nosem, że go niepokoją nie w porę. - Jestem zajęty. Skontaktujemy się później. Kula zmieniła kolor na ciemnozielony i zaczęła rozmywać się w powietrzu. - Po raz pierwszy od trzech dni udało mi się wymknąć i przez następne trzy dni taka szansa może się nie powtórzyć. Musisz, panie, wysłuchać mnie teraz albo zaryzykować, że, stracimy łączność na dłużej. Tithian westchnął, przeklinając upór i natrętność karła. Kapłan przeciągnął Caro na swoją stronę po skonfiskowaniu niewolników starego przyjaciela. Złamanie lojalności starca wobec rodu z Asticles nie było trudne, bo Tithian jak rzadko kto ze szlachty rozumiał znaczenie wolności i niewoli. Dał słudze wybór: albo śmierć w królewskiej cegielni, albo wolność w zamian za szpiegowanie Agisa. Caro wybrał to drugie. - Odsuń kryształ dalej od twarzy - rozkazał lord. - Będziemy się lepiej widzieli. Dał Caro magiczny kryształ z oliwinu, który umożliwiał porozumiewanie się na odległość. Gdy dostojnik widział w upiornym świetle twarz służącego, wiedział, że tamten go również ogląda w krysztale. Wypowiadane słowa były dla wszystkich postronnych osób jedynie cichym szeptem. Gdy karzeł oddalił się nieco od magicznego przedmiotu, głębokie zmarszczki na jego pomarszczonej twarzy wyraźnie ukazały się w kuli. Stary człowiek zezował, marszczył brwi w skupieniu, a bezzębne usta rozwarły się szeroko. - O co chodzi? - gniewnie spytał Tithian. Niecierpliwie słuchał, gdy Caro opowiadał mu o spotkaniu Agisa z czwórką senatorów i o tym jak w wyniku bójki Jaseela odniosła ranę. Kapłana nie zdziwiła ta relacja, bo spodziewał się, że po konfiskacie niewolników jego przyjaciel zrobi jakieś głupstwo. Dopiero gdy starzec mówił o wydarzeniach na aukcji niewolników, Tithian wykazał zainteresowanie. - Jak ma na imię ta dziewka? - spytał, zapominając nawet, gdzie się znajduje. - Sadira. - Nie spuszczaj jej z oka! - wykrzyknął, jednocześnie gestem nakazując Stravosowi, by się zatrzymał. - Gdzie jesteś? Przyślę kogoś, żeby pilnował tej niewolnicy. - To nic nie da - odpowiedział Caro. - Jak tylko Agis ją kupił, dał jej worek złota i puścił wolno. Powiedział dziewczynie, że chce pomóc buntownikom i że ma się z nim skontaktować, jeśli Tym, Którzy Noszą Maski, będzie potrzebny. - Ale mam szczęście! Niczym ślepy skoczek pustynny! - warknął gniewnie Tithian. - Jak wyglądał jego przeciwnik? Z rosnącym zniechęceniem słuchał opisu, który pasowałby do połowy rzemieślników w Tyrze, gdyby karzeł nie wspomniał o lasce z obsydianową gałką. Gdy Caro zamilkł, Tithian szybko wypytał go o elfy, które zorganizowały aukcję. - Już wkrótce odzyskasz wolność - obiecał szpiegowi pod koniec rozmowy. - A poza tym dzięki tobie zdołamy zapewnić bezpieczeństwo Agisowi. Robisz wielką przysługę rodowi z Asticles. - Czyżby? - odparł Caro, utkwiwszy czarne, przepastne oczy w twarzy swojego rozmówcy. - Nie jestem durniem, wiem, że to zdrada. Tithian wzruszył ramionami. - Myśl sobie, jak chcesz. Jeśli kiedyś zobaczysz Sadirę, zaraz się ze mną skontaktuj. W dniu kiedy ją pochwycę, staniesz się wolnym człowiekiem. - Tak, panie - odpowiedział Caro. Zacisnął dłonie na krysztale i jego pomarszczona twarz zniknęła z widoku. Dostojnik zwrócił się do swych podwładnych: - Macie zapomnieć, co słyszeliście. Jeszcze nie skończył wypowiadać tego polecenia, a już zdał sobie sprawę, że nie ma ono sensu. Stravos i Gathalimay gapili się w głąb pomieszczenia z otwartymi ustami. Tithian również zaczął się rozglądać. Znajdowali się w olbrzymiej komnacie w najniższej kondygnacji Złotej Wieży. Wysoki sufit wspierały miedziane belki. Miedzy nimi wyrzeźbiono zarysy przeróżnych bestii, których Tithian nie umiał rozpoznać. W kątach znajdowały się granitowe kolumny stanowiące główną podporę sklepienia. Między nimi, rząd za rzędem, stały drewniane półki, w większości puste. Na kilku z nich widniało parę ceramicznych urn i metalowych pojemników wypełnionych monetami i lśniącymi klejnotami. Tu i ówdzie majaczył niewyraźny zarys starożytnego stalowego miecza lub bojowego topora. Na jednej z półek leżała kompletna zbroja. Słabe białe światło wypełniające komnatę pochodziło zza przejrzystej alabastrowej płyty. Poniżej tkwiła czarna, szklista piramida, wyższa niż olbrzym i bardzo szeroka u podstawy. Wykuto ją z pojedynczego bloku obsydianu i wypolerowano do lodowej gładkości. Tithianowi zdawało się, że spogląda w samo serce nieprzeniknionego mroku, i ogarniała go coraz większa ciekawość, po co zbudowano obsydianowy korytarz. Czubek piramidy był płaski: tworzył niewielką platformę, na której mogło się zmieścić kilku ludzi. Przy samym jej brzegu znajdowały się dwa tuziny kuł różnej wielkości - od małej jak owoc faro, po olbrzymią niczym głowa półgiganta - również toczonych ze szlifowanego obsydianu. Choć wyglądały niezwykle, to nie one pierwsze przyciągnęły uwagę kapłana, ale wspaniały, posrebrzany tron umieszczony na środku platformy. Na podłokietnikach leżały dwie ludzkie głowy o długich, grubych włosach związanych w węzeł na czubku. Były zwrócone twarzami w stronę drobnej postaci, która przycupnęła na siedzeniu. Tithian ledwie mógł dojrzeć błyski złotego diademu otaczającego głowę starca. Z trudnością rozpoznał głębokie zmarszczki przecinające oblicze, ale nie wątpił, że oto spogląda na Kalaka. Usłyszał, jak stojący obok Stravos, który też się odwrócił i rozpoznał króla, wciąga powietrze z wrażenia. Stary namiestnik postąpił w stronę wyjścia. Klapa nagle zatrzasnęła się sama ze złowróżbnym jękiem, zamykając ich w jaskini Kalaka jak w pułapce. Stravos padł na kolana, a Gathalimay natychmiast uczynił to samo. - O Najpotężniejszy - zaczął Stravos, pochylając głowę przed tyranem - wybacz nasze najście... - Cisza! - rozkazał Tithian i wymierzył podwładnemu lekkie uderzenie. Nie miał pojęcia, jak Kalak zareaguje na ich obecność, ale nie chciał, by brak szacunku okazany przez jego ludzi rozdrażnił władcę. - Jak śmiesz się odzywać bez pozwolenia! Po krótkiej chwili Kalak obrócił jedną z głów, by mogła popatrzeć na namiestników. - Spójrz, Wyanie. Natręci. Tithian dostrzegł jedynie obwisłą skórę i zapadnięte policzki Wyana. Suche jak pergamin wargi skurczyły się w ponurym uśmiechu, obnażając połamane żółte zęby. Głowa wpatrywała się szarymi oczyma w trzech mężczyzn i powiedziała: - Te świnie przyszły zabić swojego króla, co, Sacho? - Dlaczego ty zawsze myślisz o morderstwie? - spytała druga głowa. - A może to chciwe złodziejaszki. Chcą ukraść to, co zostało z naszego skarbu. - Z mojego skarbu! - wściekł się Kalak i zrzucił Sachę z tronu. Głowa stoczyła się z piramidy i zatrzymała przed przybyszami. Była groteskowo spuchnięta: policzki wydęły się tak, że zamiast oczu widniały tylko wąskie, ciemne szparki. Spoglądała na Tithiana z przerażającym grymasem. - Naszego skarbu! - tłumaczył namiestnikowi Sacha. - Kalak wydał wszystko na swój zigurat. Dorobek tysiącletniego rozsądnego gospodarowania roztrwoniony w zaledwie sto lat. Młody dostojnik wpatrywał się w głowę ze strachem i podziwem zarazem. W zamglonych oczach lśniła inteligencja, a złośliwa mina była niezwykle realistyczna i wyrazista. Zdał sobie sprawę, że głowy to bynajmniej nie trupy, które Kalak ożywił dla rozrywki, ale żywe istoty - przynajmniej w pewnym sensie. Władca złapał Wyana za włosy, zbliżył się do brzegu platformy i zszedł po gładkiej powierzchni z taką łatwością, jakby stąpał po posadzce. Gdy znalazł się tuż przy nich, Tithian zauważył, że w miejscu, gdzie powinna być szyja Wyana, skórę zebrano pod szczęką i starannie zszyto prostym ściegiem. Kalak rzucił Wyana obok Sachy. Obie głowy zaczęły się kłócić, czy nowo przybyli to mordercy, czy też złodzieje, a król podszedł do Gathalimaya. - Myślałeś o kradzieży - powiedział wiekowy władca. - Nie, Wszechpotężny. - Gathalimay nie odważył się oderwać spojrzenia od posadzki. - Ja tylko podziwiałem... - Nie kłam - uciął Kalak, z wściekłością wpatrując się w półelfa. - Przepraszam, Wielki Władco - odparł Gathalimay drżącym głosem. - Taka myśl postała mi w głowie, ale nigdy bym... - Nieważne, co byś zrobił - przerwał król-czarownik, stanął za klęczącym namiestnikiem i jedną ręką chwycił jego podbródek, a drugą położył mu z tyłu na szyi. Szybkim ruchem skręcił poddanemu kark. Bezwładne ciało upadło na podłogę. Tithian odczuwał jedynie lęk o własną skórę. Wydawało mu się całkiem możliwe, że król zabije go w następnej kolejności. Kalak podszedł do Stravosa. - A ten się znowu boi. - Zabić go! - podpowiedziała jedna z głów. - Błagam cię, o Najpotężniejszy! Otworzyłem klapę na rozkaz Najwyższego Kapłana - wyznał drżącym głosem stary żołnierz. - Nie uczyniłem nic złego. - A nie boisz się mnie? - spytał Kalak - B-b-boję, Wielki Królu. - To źle - odparł Kalak. - Należysz do mnie. Jeśli zechcę cię zgładzić, powinieneś być z tego powodu szczęśliwy, bo taka jest moja wola. Nie należy bać się chwili, kiedy nic nie znaczące życie zbliży się do kresu. - Oczywiście, mój królu. Teraz rozumiem - odpowiedział Stravos. - Sprawdźmy, czy na pewno. Król sięgnął za pas namiestnika i wyciągnął stamtąd sztylet, uśmiechając się z zadowoleniem na widok ostrza z obsydianu. - Daj mu jeść - rozkazał i wręczył broń swemu poddanemu. Kapłan z przerażeniem wpatrywał się w nóż, ale nawet nie drgnął, by wypełnić królewski rozkaz. - Daj mu jeść - powtórzyli Sacha i Wyan, a w ich zamglonych szarych oczach zalśniło pożądanie. Tithian obserwował tę scenę z narastającą obawą o własne życie, ale też z rosnącym zainteresowaniem. Zachowanie króla wyglądało na bezrozumne. Obsydian był bardzo popularny w Tyrze - robiono z niego broń i tanią biżuterię, a Kalak i jego głowy traktowali ten kruszec, jakby posiadał magiczne własności. W końcu Stravos skierował ostrze we własne serce i zastygł w bezruchu. Po chwili zaczęły mu drżeć usta, a w oczach zakręciły się łzy. - Królu mój, zlituj się nad swoim biednym poddanym. - Tak myślałem - skomentował z ironią Kalak, wpatrując się w sztylet czarnymi oczyma. Stravos nagle mocniej pochwycił rękojeść, napinając muskuły w walce z ostrzem kierowanym królewską siłą woli. - Błagam, nie! Sztylet jednak coraz bardziej zbliżał się do jego piersi, choć mężczyzna ze wszystkich sił starał się go zatrzymać. Król uśmiechnął się krzywo. Rękojeść noża wymknęła się spomiędzy palców Stravosa i nóż wbił się nieszczęśnikowi głęboko w brzuch. Siwowłosy kapłan pochylił się do przodu i upadł na bok. Leżał na marmurowej posadzce i jęczał, nie mając dość siły, by wyciągnąć nóż ze swych wnętrzności. - Sam powinieneś to zrobić - zaśmiał się Kalak. - Wybrałbyś sobie o wiele szybszą śmierć. Tithian obserwował strumień krwi, który wypływał z rany, rozlewając się po marmurowej podłodze. Król w końcu popatrzył na Tithiana. - Nie wzywałem do siebie mojego Najwyższego Kapłana - powiedział. - Wiec co on tu robi? - Kradnie - odparł Sacha. - Szpieguje - rzucił Wyan. Choć Kalak nie wydał rozkazu, Tithian postanowił wyjaśnić sytuację, zanim obie głowy nakłonią Kalaka, żeby go zamordował. Starając się ukryć strach, rzekł: - O Najpotężniejszy, w trakcie poszukiwań ostatniego amuletu należącego do Zamaskowanego Bractwa natrafiliśmy na tajemne przejście miedzy ziguratem a twoim pałacem. Otworzyliśmy drzwi jedynie po to, by sprawdzić... Kalak podniósł brwi i zwrócił się do Wyana: - Czy on naprawdę wierzy w to, że Zamaskowani zdołaliby ukryć amulet w moim skarbcu? - Musiałem się upewnić. - Tithian uprzedził komentarz złośliwego dziwadła. - Nie okazuje dość szacunku - naskarżył Sacha. - Jego też zabij - dodał Wyan. Kalak potrząsnął kosmykami rzadkich włosów na głowie. - Nie - odparł krótko. - Potrzebuję Tithiana. Młody człowiek odetchnął z ulgą. - Tithian z Mericles? - zdenerwował się Sacha. - Ten pokraka z wężową gębą to mój potomek? Kapłan oniemiał i ze zdumieniem wpatrywał się w poznaczoną plamami głowę. - Kim jesteś? Pochrząkując z rozbawieniem, Kalak podniósł za włosy swoich pozbawionych ciała kompanów i podał Tithianowi Sachę. Dostojnik ujął głowę obiema rękami. Wydawała się równie ciepła jak każde inne żywe stworzenie. - Przedstawiam ci Sachę Zwierzaka, protoplastę całego rodu z Mericles - oświadczył uroczyście. - On i Wyan pomogli mi podbić Tyr. - Chciałeś powiedzieć, że zrobiliśmy to za ciebie - prychnął Sacha z pogardą. Kalak zignorował komentarz. Podszedł do Stravosa i wyciągnął sztylet z rany. Leżący mężczyzna głośno krzyknął. Tithian wpatrywał się w głowę. Jedynym uczuciem, jakie żywił dla swego praprzodka, był niesmak. Nie mógł pogodzić się z myślą, że krew tego paskudztwa płynie w jego żyłach. Kalak położył Wyana przy boku sędziwego namiestnika. Pożółkła głowa wysunęła język koloru popiołu i zaczęła chłeptać krew. Władca podał Tithianowi nóż i wskazał nieruchome ciało Gathalimaya. - Nakarm swojego przodka - rzekł - a potem porozmawiamy o kilku rzeczach, które chciałbym ci zlecić. Dostojnik wsadził antenata pod pachę i podszedł do zwłok półelfa. - Gdzie mam naciąć? - zapytał głowę. - Na gardle - odpowiedział Sacha z zapałem. - Podnieś mu nogi, to krew szybciej spłynie. Tithian spełnił obie prośby, zostawił głowę przy krwawiącej ranie i położył sztylet na beczkowatej piersi półelfa. Kalak wziął kapłana pod ramię i poprowadził pod samą piramidę. Mocno ściskał go za łokieć. - Widziałeś szyb prowadzący z areny do tunelu? - Tak, królu - przyznał się młody człowiek. Jego ręka zaczynała pulsować w żelaznym uścisku Kalaka. - Dobrze. W czasie igrzysk z okazji ukończenia ziguratu musisz postawić tę obsydianową piramidę na wylocie szybu, ale dopiero wtedy, gdy zacznie się ostatni pojedynek. Udaj, że to jakiś element walki. Tithian obserwował olbrzymi kamienny blok, zastanawiając się, jak go ruszyć z miejsca. Teleportowanie go wymagało użycia większej magii, niż król dał mu do dyspozycji, ale chyba uda się pomniejszyć tę budowlę i przesunąć. - A tron i kule? - zapytał. - Czy też mam postawić na arenie, o Najpotężniejszy? - Nie! - zasyczał Kalak. Przeciął długimi paznokciami skórę Tithiana. - Kule i tron zostaną tu ze mną! - Według rozkazu - odparł beznamiętnie namiestnik. -Proszę wybaczyć, ale czy coś jeszcze? Kalak przytaknął. - Masz zamknąć wszystkie bramy stadionu, gdy tylko rozpocznie się ostatnia walka. - Na jak długo? - Nie twoja sprawa - odpowiedział król. - Tylko postaraj się o bramy ogniotrwałe. - A jak zorganizujemy dostawy jedzenia i wody dla czterdziestu tysięcy ludzi? - spytał Tithian. - Nikogo nie będzie trzeba karmić - wyjaśnił król. - Ty masz tylko nie pozwolić zgromadzonym wyjść. Tithian zmarszczył brwi, zdziwiony niezwykłym rozkazem. - Może lepiej wywiązałbym się z zadania, gdybyś, panie... - Nie musisz wiedzieć nic więcej - uciął Kalak i gniewnie popatrzył na Najwyższego Kapłana spod pomarszczonego wiekiem czoła. - Wystarczy ci tylko tyle: chcę, żebyś zamknął bramy i zatrzymał widzów na stadionie. - Tak, o Najpotężniejszy - odparł Tithian, wpatrując się w posadzkę. Kalak wyraźnie miał jeszcze inny cel w zorganizowaniu igrzysk oprócz uczczenia końca prac nad budową ziguratu. I raczej nie chodziło tu o nic przyjemnego. - Będziemy potrzebowali specjalnych oddziałów porządkowych, które zatrzymają widzów na miejscach, gdy skończą się rozgrywki - mówił dalej król. - Zajmie się tym Larkyn. Przekonsultuj z nim kwestię odcięcia wyjść ze stadionu, a poza tym rób wszystko, o co cię prosi. Jasne? - Tak, panie. Tithian nie był zachwycony faktem, że takie zadanie zlecono komuś spoza zasięgu jego wpływów. Zastanawiał się, ile jeszcze podobnie złowróżbnych rozkazów król wydał innym osobom. Kalak skinął dłonią w stronę klapy, która natychmiast odskoczyła do góry. - Z tego co słyszałem, kiedy rozmawiałeś ze swoim szpiegiem, masz trudności z odkryciem szczegółów spisku tych kiepskich czarowników z Zamaskowanego Bractwa. Tithian wziął głęboki oddech. - Nie zakłócą igrzysk. Masz na to moje słowo, o Najpotężniejszy. - Nie chcę obietnic. Chcę głów - ostro zareplikował król. - Tak, panie - odparł Tithian ze spokojem, na jaki tylko było go stać. Serce biło mu tak mocno, że zagłuszało jego własne słowa. Kalak przez chwilę uważnie wpatrywał się w swego sługę. - Ci magowie są ostrożniejsi od pustynnych szakali - powiedział. - Może już czas rzucić im jakąś przynętę i wywabić z ukrycia. - Z ukrycia, o Najpotężniejszy? Władca przytaknął. - Wykorzystaj tego prostaczka-senatora, Agisa z Asticles. Przyjaźnisz się z nim, prawda? Wymyśl coś, czego pragnie Bractwo, i podsuń swój pomysł jemu. - On nie współpracuje z Zamaskowanymi! - zaprotestował Tithian. - Nie kłam. Agis ma lepsze kontakty z tymi buntownikami niż ktokolwiek inny w twoim otoczeniu. Poza tym szanowny senator brał udział w ataku na moich ludzi. - Oczy Kalaka przypominały czarne szparki. - Wykorzystaj go albo zabij! Tithian skłonił głowę. - Tak, panie. Kalak wpatrywał się w niego przez kilka chwil, a potem mruknął z aprobatą: - Dobrze. Kto jeszcze wie o tunelu? - Tylko żołnierz, którego zostawiłem na straży - padła odpowiedź. - Kiedy wrócisz do ziguratu, każ mu z powrotem zamaskować wejście cegłami - polecił król. - Rozkaz - przytaknął wysoki namiestnik. - A potem zabiję go osobiście. - Otóż to, Tithianie - powiedział Kalak, wpatrując się w swoją obsydianową piramidę z niesamowitym uśmiechem na wąskich wargach. - Musimy trzymać istnienie mojego tunelu w tajemnicy. Rozdział 9 Cynowe wrota Sadira stała pod portykiem naprzeciw głównej areny w Tyrze. Wysokie mury olbrzymiego budynku wspierały się na czterech kondygnacjach marmurowych łuków, które na samym dole tworzyły arkady nad wejściami na stadion. Choć purpurowe słońce dopiero wstało, w bramach już tłoczyli się niewolnicy-sprzątacze, remontujący je przed zbliżającymi się igrzyskami. Z głębi dochodziło skrzypienie wózków i nieprzerwany wysoki odgłos uderzeń młotem. - I nawet mi nie powiesz, dlaczego mam to zrobić? - spytał Agis, który, z wiernym Caro u boku, stał obok Sadiry. - Nie chciałbym narażać życia tylko dlatego, że chcecie mnie poddać jakiejś głupiej próbie. Czarownica potrząsnęła głową, aż w jej włosach zatańczyły różane ogniki. - To nie nasze metody - odparła z powagą. Sadira sama wpadła na pomysł, by poprosić Agisa o pomoc. Bractwo nie dało jej pozwolenia na skontaktowanie się ze szlachcicem. - Na wypadek gdyby nie udało ci się przekonać Tithiana, lepiej, żebyś za dużo nie wiedział. - Lepiej dla kogo? - spytał Caro w trosce o dobro ziemianina. - Dla Zamaskowanego Bractwa - odparła. Jeśli lord Tithian zorientuje się, że Agis chce na niego wpłynąć za pomocą Niewidzialnej Drogi, nic nie uratuje twojego pana. Przygarbiony karzeł spojrzał na młodzieńca, marszcząc bezwłose łuki brwiowe lśniące w rdzawoczerwonym świetle poranka. - Zasługujesz na to, żeby wiedzieć, dlaczego ryzykujesz życie, panie - oświadczył, rzucając oskarżycielskie spojrzenie na Sadire. - Ona traktuje cię jak głupka. - Agis sam oświadczył, że pragnie pomóc buntownikom - odpowiedziała dziewczyna. - Oto szansa. Karzeł potrząsnął głową. - Powinnaś nam powiedzieć... - Dość, Caro - przerwał mu Agis. - To ja biorę na siebie ryzyko. Jeśli ja nie chcę znać powodów, to i ty nie musisz. Karzeł zrobił gniewną minę, ale już nie podejmował tematu. Sadira wzięła szlachcica za rękę i ścisnęła ją mocno. - Bądź ostrożny. Kiedy wyjdziesz, nie zatrzymuj się, idź prosto, potem poczekaj na nas na szóstym skrzyżowaniu. Podejdziemy, gdy zdobędę pewność, że nikt cię nie śledzi. - Ostrożna jesteś, prawda? - Agis uśmiechnął się i nie czekając na odpowiedź, ruszył na drugą stronę ulicy. Sadira popatrzyła za nim w nadziei, że nie popełniła jakiegoś straszliwego błędu. Dwa dni temu, gdy ją uwolnił, obawiała się, że jego dobroduszność to spisek królewskich sługusów pragnących wpaść na trop Bractwa. Nie skontaktowała się z nikim, wynajęła pokój w gospodzie i całą noc czuwała, bojąc się, że lada moment królewska gwardia wyłamie drzwi. Następnego dnia zagadywała nieznajomych na ulicy i przekradała się labiryntem uliczek na tyłach sklepów oraz tawern. Przez cały czas uważnie sprawdzała, czy ktoś jej nie śledzi, ale nikogo podejrzanego nie spostrzegła. W końcu doszła do wniosku, że Agis mówił szczerze. Wtedy podjęła najtrudniejszą decyzję w swoim życiu: postanowiła nie wracać do Zamaskowanego Bractwa. Wiedziała, że Ktandeo natychmiast wyśle ją za miasto, nie starając się nawiązać kontaktu z Fikusem ani przekonać mula, by zabił Kalaka. Zdecydowała się przyjąć pomoc senatora. Zwróciła się do niego w imieniu Bractwa w nadziei, że dzięki swej pozycji umożliwi jej bezpieczne spotkanie z Rikusein. Niestety szybko się zorientowała, że nawet Agis nie zdoła dokonać tego bez zwrócenia uwagi Tithiana. Poprosiła jednak, by spróbował. Bez rozmowy z Rikusem planowany zamach na Kalaka i tak by się nie powiódł. Agis podszedł do wejścia na stadion. Przy bramie stał ponury kapłan ze stalowym mieczem u pasa. - Nie ma wstępu - powiedział obojętnie. - Jestem Agis z Asticles - odrzekł szlachcic. - Tithian, to znaczy Najwyższy Kapłan Robót Królewskich, chciał się ze mną widzieć dziś rano. Strażnik nachmurzył się jeszcze bardziej. - Trzeba było tak mówić od razu - mruknął, odsunął się na bok i zawołał przez ramię: - To on! Z cienia wysunęła się ubrana w kapłańską szatę kobieta w średnim wieku. - Tędy - rzekła, wskazując ręką przejście. Agis przeszedł pod sklepieniem i niemal natychmiast oślepił go kontrast miedzy jasnym światłem poranka a głębokimi cieniami na stadionie. W powietrzu wisiał ciężki zapach sadzy, a dźwięk młotków odbijał się echem w kamiennych pasażach po obu stronach korytarza. - Powiedziałam: tędy. - Namiestniczka bezceremonialnie złapała Agisa za ramię i pchnęła do przodu. Wyszli na brukowany taras biegnący wzdłuż jednego boku areny. Daleko w dole rozciągało się wielkie piaszczyste pole - nawet mul potrzebowałby pół minuty, by je przebiec. Za tym terenem wznosił się ogromny pałac Kalaka, z balkonem zawieszonym nad areną. Naprzeciw niego wyłaniała się olbrzymia, barwna jak tęcza bryła ziguratu, nadal pokrytego pajęczyną lin i rusztowań, na których pracowały tłumy niewolników. Poniżej tarasu ciągnęły się rzędy kamiennych ław, schodząc ku piaszczystej arenie. Za Agisem były trybuny honorowe ocienione olbrzymim balkonem. Choć senator nie przepadał za uprawianym tu sportem, musiał przyznać, że architektura tego miejsca robiła ogromne wrażenie. Przewodniczka poprowadziła go wzdłuż tarasu, omijając wielkie kotły napełnione rozżarzonymi węglami. Ociekający potem kowale rozgrzewali nad nimi sztaby cyny i na ustawionych w pobliżu kowadłach wykuwali z tego lekkiego metalu cienkie blachy. Gdy minęli kowali, kobieta zatrzymała się i wskazała na jeden z korytarzy wychodzących z powrotem na ulicę. - Najwyższy Kapłan zaraz tu przybędzie. Agis stanął w ciemnym korytarzu. W świetle dochodzącym z ulicy dostrzegał tylko zarys postaci strażnika: Tithiana nigdzie nie było widać. Po obu stronach kamienne schody prowadziły do pomieszczeń pod honorowymi trybunami. Dobiegały stamtąd tak donośne odgłosy - brzęk młotów i trzaski bata - że Agisowi zaczęło dzwonić w uszach. Podszedł do strażnika, chcąc go spytać, gdzie jest Tithian. W tej samej chwili nastała cisza. Z lewej strony zabrzmiała stłumiona komenda i dało się słyszeć brzęk łańcuchów ciągniętych po kamieniach. Strażnik wyskoczył na ulicę, o mały włos unikając zgniecenia przez wielkie dwuskrzydłowe drzwi, które opadły z sufitu i z ogłuszającym trzaskiem uderzyły o ziemię. Senator wpatrywał się we własne zdeformowane, srebrzyste odbicie. Podszedł do bramy. Była solidna jak mur i cała pokryta cienką cynową blachą. Metalowe płytki połączono razem tak ściśle, że nie udałoby się między nie wsunąć nawet ostrza sztyletu. Usłyszał kroki na schodach za sobą. Odwrócił się i zobaczył, jak do tunelu wchodzi Tithian na czele niewielkiej grupki podwładnych. Wyłupiaste oczy dostojnika świeciły z radości, a koścista twarz miała wyjątkowo pogodny wyraz. Na widok Agisa Tithian uśmiechnął się szeroko i uniósł ramiona w geście powitania. - Mój przyjacielu! - wykrzyknął i zbliżywszy się, położył mu dłonie na ramionach. Nie wziął go jednak w objęcia, ale odwrócił do tyłu, by ziemianin mógł jeszcze nasycić oczy widokiem obitej bramy. - Co o tym myślisz? - spytał. - Teraz będzie ogniotrwała, prawda? - Raczej tak - odparł Agis. - Kogo nie chcesz wpuścić? - Wypuścić - sprostował kapłan. Podwładni Tithiana aż otwierali usta ze zdziwienia. - Gdybyśmy mieli za cel zatrzymać kogoś na zewnątrz, to przecież nie kładlibyśmy blachy od strony stadionu. - Panie - zajazgotał jeden z jego ludzi - czy słusznie robisz, mówiąc o tym obcemu? Tithian niemal rzucił się na śmiałego doradcę. - Ja tu decyduję, co jest słuszne, Orelu - warknął i położył dłoń na barku Agisa. - Mój przyjaciel jest równie jak ja lojalny wobec króla. Słysząc te słowa, Agis nie mógł powstrzymać ironicznego uśmiechu. Najwyższy Kapłan gestem kazał żołnierzom wrócić, skąd przyszli. - Wydajcie rozkaz, by z powrotem podniesiono bramę. Chciałbym porozmawiać z szanownym senatorem. - Dziękuję, że znalazłeś dla mnie czas - powiedział Agis, gdy zostali sami. - Cała przyjemność po mojej stronie, stary - odpowiedział dostojnik, prowadząc go na taras. - Co mogę dla ciebie zrobić? Ostatnio widzieliśmy się w nie najprzyjemniejszej sytuacji. Chciałbym ci to jakoś wynagrodzić. Agis zmusił się do zrobienia dobrej miny mającej ukryć falę gniewu, jaka w nim wezbrała na wspomnienie konfiskaty niewolników. Przypomniał sobie, jak trzydzieści lat temu dwóch małych chłopców - on i Tithian - wędrowało w pewne gorące popołudnie przez pola faro, należące do seniora rodu z Asticles. Spojrzał prosto w oczy Tithiana i wysłał tę myśl w kierunku jego umysłu, delikatnie szukając szczeliny, która pozwoliłaby mu wśliznąć się niezauważenie do świadomości przyjaciela. Ostrożnie wybrał formę ataku, nadając jej kształt wspólnego, przyjemnego wspomnienia. Miał nadzieję, że podziała ono jak zasłona dymna, ukrywając jego obecność, gdy będzie się starał poprowadzić myśli najwyższego kapłana w pożądanym dla siebie kierunku. Na ustach namiestnika pojawił się cień sentymentalnego uśmieszku - oznaczało to, że Agis nawiązał już kontakt. Nie starał się wywierać silniejszego nacisku, tylko dał umysłowi dostojnika czas na oswojenie się z jego obecnością. - Przy tych obowiązkach musi ci być ciężko zajmować się jeszcze uprawą ziemi - zauważył niezobowiązująco. - Rzeczywiście, czasem jest niełatwo - przytaknął Tithian. - Może mógłbym ci pomóc. - W jaki sposób? - Zdziwiony powiernik króla uniósł brwi. Tymczasem podświadomość kapłana zauważyła wspomnienie, jakie zasiał Agis w jego umyśle, i zaczęła uzupełniać je własnymi szczegółami. Miedziane włosy młodego Tithiana splotły się w krótki warkoczyk: niedawno skończył dwanaście lat i mógł sobie wybrać dowolną fryzurę i szatę. Czarne włosy Agisa były przycięte niemal do gołej skóry, choć nigdy tak się nie czesał, a jego uszy sterczały pod zabawnym kątem. Obaj chłopcy wdychali słodki zapach kwiatów faro; tego roku występowały obfite opady i każdy kolczasty krzak miał przynajmniej kilka wielkich czerwonych kwiatów. Na biodrach chłopców pojawiły się krótkie miecze z obsydianu, rękach zaciskali kusze. Dochodzili do wierzchołka łagodnego wzniesienia oddzielającego pola od sadzawki nawadniającej. Wybrali się polować na varle. Agis powstrzymał dreszcz wywołany tym wspomnieniem. Ojciec wysyłał go na takie polowania przy każdej okazji, nie zdając sobie sprawy, jak ważne dla zdrowia roślin są te łuskowate ślimaki. Dziwne, że jakieś drzewa w ogóle przewalały do czasu przejęcia majątku przez Agisa. Młody Tithian, stojący niemal na szczycie wzgórza, nagle padł plackiem na ziemię i gestem polecił Agisowi, aby zrobił to samo. - Pozwól mi zająć się twoimi polami - wysunął Agis propozycję, korzystając z dogodnej sytuacji. - Będą równie urodzajne jak moje. W tej samej chwili, zza zasłony w umyśle Tithiana, wysłał pojedynczy, naglący przekaz: - To rozsądna oferta. Podświadomość kapłana w dalszym ciągu pracowała nad obrazami z przeszłości. Młody Agis spytał, co się dzieje. Przyjaciel uciszył go, przykładając palec do ust, a potem spojrzał ze szczytu wzgórza w stronę sadzawki. Tu wspomnienia dwóch mężczyzn różniły się w znacznym stopniu. Agis pamiętał, że strasznie długo leżał na brzuchu piasku, a gorące słońce paliło mu plecy. Słyszał cichy szelest w drzewach faro gdzieś z przodu, ale nie udało mu się dostrzec ego przyczyny. Nacelował kuszę i czekał, zastanawiając się, jakie to niebezpieczeństwo dostrzegł jego przyjaciel. Tithian - malec spoglądał w dół ze wzgórza. Wpatrywał się w bujne kształty nagiej siostry Agisa, Tierney, która zażywała kąpieli w sadzawce. Szlachcic nie wiedział, czy się śmiać, czy rozgniewać. Przez wszystkie lata Tithian nigdy mu nie powiedział, co wtedy odział ze wzgórza. Teraz, na stadionie, spytał: - A co ty będziesz miał z tego, że zaopiekujesz się moimi polami? Ton jego głosu był łagodny, ale i ostrożny. Naturalnie Agis nie zamierzał mu wyjawić, że w rzeczywistości szuka okazji do zorganizowania spotkania Sadiry z Rikusem. - Chciałbym przez kilka dni w tygodniu móc korzystać z twoich gladiatorów - odpowiedział. - Choć raczyłeś pozostawić mi do pracy w polu kobiety i dzieci, nie ma nas kto bronić przed rabusiami. W jeden albo dwa dni paru gladiatorów zabije tylu złodziei, że nie będę musiał patrolować pól, a wojownicy wprawią się w swym rzemiośle. Wspomnienie, nadal rozwijające się w umyśle Tithiana, już tylko niewiele różniło od tego, co pamiętał Agis. Nagle przez pole przebiegły trzy kościste githy, każdy z workiem pełnym skradzionych igieł w jednej czteropalczastej łapie i z długą włócznią w drugiej. We wspomnieniu Tithiana Agis skoczył i strzelił z kuszy, zabijając przywódcę. Sam zareagował wolniej, gdyż w dalszym ciągu skupiał uwagę na niedawno widzianej pięknej kobiecie. Powoli naciągnął kuszę. W tym czasie Agis dobył miecz i zaatakował kolejnego githa. Tithian niechcący wypuścił strzałę, która poleciała prosto w kierunku przyjaciela. Agis machnął mieczem, odcinając łeb przeciwnikowi. Zamach był tak silny, że chłopiec niemal się przewrócił, a strzała Tithiana przeleciała mu nad głową i trafiła trzeciego githa prosto w wyłupiaste oko. To wspomnienie zdziwiło Agisa. Przez dwadzieścia pięć lat wierzył, że celny, oddany we właściwym czasie strzał przyjaciela ocalił mu życie. Młody szlachcic miał jednak wiele doświadczenia w posługiwaniu się Drogą i nie pozwolił, by różne punkty widzenia popsuły jego plan. Wysłał komunikat, który był celem wizyty: - Zgódź się. Poślij Agisowi Neevę i Rikusa. Zanim Tithian wyraził zgodę, zbliżyła się do niego jakaś kobieta w stroju namiestnika, by przekazać wiadomość. Gdy szeptała do ucha swojego przełożonego, Agis starał się podsłuchiwać zza swej zasłony pamięci. Słyszał niewyraźne echo niewieściego głosu mówiącego coś o pilnej sprawie. Myśl biegła zbyt szybko, by mógł ją uchwycić, ale nie wysyłał za nią posłańca. Wzmożona aktywność mogłaby zdemaskować go przed Tithianem. - Będę musiał cię na moment opuścić, przyjacielu - powiedział namiestnik i odszedł na skraj tarasu. Przez chwilę rozmawiał z kobietą, jednocześnie przepraszając Agisa gestem ręki. Ten czekał cierpliwie, utrwalając swoją obecność w umyśle dostojnika i powoli pracując nad wspomnieniem: Na wzgórzu ukazała się Tierney, ubrana w suknię z runa, i oświadczyła, że chłopcy uratowali jej życie; mały Agis opowiadał siostrze, jak Tithian wypatrzył githy ze wzgórza i dzięki niesłychanej celności wybawił go od śmierci. Namiestniczka jeszcze przez kilka minut rozmawiała ze swoim przełożonym, na którego twarzy zaczęła malować się troska. Agis oparł się pokusie opanowania większej przestrzeni w umyśle przyjaciela. Byłoby to zbyt ryzykowne. Tithian, wróciwszy, rzekł: - Agisie, dziękuję za propozycję, ale mój zarządca dba o pola od chwili, gdy odziedziczyłem posiadłość. Naturalnie nie jest tak dobry jak ty, ale ja nie muszę mieć równie dużych zysków. Na pewno to zrozumiesz. Nie miałbym serca zwolnić lojalnego ekonoma. W umyśle Tithiana panowała bezkresna równina ciszy, bieli i pustki. Niezależnie od tego, co powiedziała ta kobieta, Najwyższy Kapłan zrobił się bardzo ostrożny i starannie ukrył swe wspomnienia. Agis zaniepokoił się, czy Tithian przypadkiem nie odkrył jego obecności, ale szybko zdał sobie sprawę, że to niemożliwe. Gdyby tak się stało, dawno byłby otoczony tłumem żołnierzy prowadzących go do więzienia. - Nie chcę zajmować miejsca twojego zarządcy - zaczął tłumaczyć. - Pragnąłbym tylko pokazać mu, jak lepiej... Tithian uciszył go ruchem ręki. - On jest bardzo wrażliwy na krytykę jego umiejętności - oświadczył biorąc przyjaciela pod ramię i prowadząc go w stronę ziguratu. - Przyślę ci młodego gladiatora w prezencie. Powinien dać sobie radę z rabusiami. Agis spojrzał dostojnikowi prosto w oczy. - To nie ma nic wspólnego z zarządcą - odparł, zmieniając taktykę. - Po prostu mi nie ufasz. Jednocześnie rzucił czarnego węża winy na białą równinę, która wciąż maskowała wspomnienie w umyśle Tithiana. Wkrótce dojrzał na horyzoncie jakiś ogromny kształt podobny do górskiego szczytu. Była to piramida o ściętym wierzchołku. Jej ściany, czarne jak noc, miały gładkość lodu. Zaskoczony Agis domyślił się, że Tithian niedawno widział tę budowlę i że jest ona powodem poważnego zmartwienia kapłana. Z płaskiego szczytu zaczęły staczać się lśniące czarne kule. Z łatwością mogły one zgnieść czarnego węża. Agis skrzywił się z wysiłku i dodał gadowi skrzydła, by ten uniósł się ponad białą równinę. Przez chwilę szlachcic zastanawiał się, czy Tithian nie przystąpił do kontrataku, ale kule, dotarłszy do podstawy piramidy, potoczyły się dalej. Wtem pojawił się czarny szyb, do którego wszystkie powpadały. Agis podprowadził bliżej swojego skrzydlatego węża i zobaczył dziurę wyłożoną płytami z obsydianu. Nagle szyb wypluł wrzącą falę wspomnień. Ziemianin patrzył teraz prosto w zapadnięte oczy drobnego, zasuszonego mężczyzny w złotym diademie - Kalaka. Bojąc się, że to podstęp Tithiana, senator zawrócił i z całej siły popędził swojego węża do pospiesznego lotu przed siebie. Już mieli opuścić umysł namiestnika, gdy Agis dosłyszał, jak starzec pyta spokojnym głosem: - Widziałeś szyb prowadzący z areny do tunelu? Zawrócił posłańca w stronę piramidy z obsydianu. Zobaczył przy niej zgarbioną sylwetkę króla. Kalak przebierał pokrzywionymi palcami po szklistej powierzchni, wpatrując się w stojącego tuż przed nim Tithiana. To nie była pułapka, lecz inne wspomnienie. - Tak, królu - przyznał się Tithian. - Dobrze. W czasie igrzysk z okazji ukończenia ziguratu musisz postawić tę obsydianową piramidę na wylocie szybu, ale dopiero wtedy, gdy zacznie się ostatni pojedynek. Udaj, że to jakiś element walki. - A tron i kule? - zapytał namiestnik. - Czy też mam postawić na arenie, o Najpotężniejszy? - Nie! - zasyczał Kalak z morderczym spojrzeniem. - Kule i tron zostaną tu ze mną! - Według rozkazu - odparł Tithian. - Proszę wybaczyć, ale czy coś jeszcze? Kalak przytaknął. - Masz zamknąć wszystkie bramy stadionu, gdy tylko rozpocznie się ostatnia walka. - Na jak długo? - Nie twoja sprawa. Postać Kalaka we wspomnieniu przerwała w pół zdania i zniknęła. Tithian przez moment patrzył na latającego węża, a potem czarna piramida uniosła się z równiny i poszybowała w kierunku gadoptaka. Teraz Agis był już całkowicie pewny, że namiestnik odkrył jego obecność. Zmienił posłańca w strzałę i z szybkością błyskawicy opuścił umysł przeciwnika. W chwilę później zerwał z nim kontakt. - Człowiek z moją pozycją nie może ufać nikomu, nawet przyjaciołom - powiedział Tithian, podejmując przerwaną rozmowę. Agis z trudnością zrozumiał te słowa, bo przebywanie w świadomości kapłana bez reszty go wyczerpało. Potknął się i niechybnie spadłby w rzędy siedzeń poniżej, gdyby nie wsparło go silne ramię Tithiana. - Ostrożnie - rzekł dostojnik. - Jeszcze upadniesz. Młody szlachcic zamrugał oczyma. - Dzięki za troskę - odparł z lekką tylko ironią. Rozejrzał się na boki, lecz ku swojemu zdziwieniu nie spostrzegł strażników, których królewski powiernik dawno już powinien wezwać. - Dlaczego nie chcesz mnie aresztować? - spytał, opierając się o mur otaczający taras. - A są jakieś powody? - Tithian uśmiechnął się z politowaniem, odciągnął przyjaciela od muru i ustawił twarzą do olbrzymiego ziguratu. - Agisie, dlaczego twoim zdaniem Kalak to buduje? - Ty budujesz - poprawił Agis z goryczą w głosie, przypomniawszy sobie wszystkich skonfiskowanych niewolników. - Pewnie więc znasz odpowiedź. - Gdybym wiedział, tobym powiedział. - Tithian wzruszył ramionami. - Król nie raczył mi wyjawić celu wznoszenia ziguratu. Przekazałem ci wszystko, co wiem, i szczerze mówiąc, jestem tym przerażony. Agis wzniósł oczy ku niebu. - Zachowaj dramatyczne gesty dla innych - odpowiedział. - Zbyt dobrze cię znam. Owszem, obchodzi cię życie, ale jedynie swoje własne. - Nawet mnie może napawać lękiem to, co sugeruje plan Kalaka. Po co on chce zamknąć na stadionie czterdzieści tysięcy ludzi? - odparował Tithian. - Oczywiście, gdybym nie należał do tych czterdziestu tysięcy, byłbym nieco mniej przerażony, ale to w zasadzie nie ma aż takiego znaczenia. Tym razem siedzę w bagnie razem ze wszystkimi. Agis zmarszczył czoło. - Co przez to rozumiesz? Tithian uniósł jedną brew w ironicznym grymasie. - Zdaje mi się, że posiadasz dość inteligencji, żeby sam zgadnąć. A jeśli ci jej zabraknie, to poproś o pomoc w rozwiązaniu tej zagadki przyjaciół, którzy obawiają się pokazywać swoje twarze publicznie. Agis był wstrząśnięty faktem, że Tithian wie o jego przelotnych kontaktach z Zamaskowanym Bractwem, ale starał się nie okazywać zdziwienia. - Przypuśćmy, że znam kogoś, kogo mogą zainteresować plany Kalaka. Dlaczego pokazałeś mi tę piramidę i czemu chcesz, żeby wrogowie władcy się o niej dowiedzieli? Tithian wziął go pod ramię. - Pragnę przeżyć - oświadczył, prowadząc szlachcica ku wyjściu. - Ocalę własną skórę, gdy zostaną spełnione dwa warunki. Po pierwsze, Zamaskowani powiedzą mi, gdzie schowali ostatni amulet. W przypadku gdy go szybko nie znajdę, król mnie zabije. Po drugie, jeśli pokrzyżują plany Kalaka związane z igrzyskami. Ja też tam będę. Nie widzę powodu, z jakiego miałby chronić swoich najwyższych kapłanów. - A co proponujesz w zamian? - Zrobię wszystko co w mojej mocy, bez narażania się na śmierć - odpowiedział. - Na początek pozwolę Sadirze porozmawiać z moim niewolnikiem Rikusem, ale dopiero po odnalezieniu amuletu. Agis potknął się ponownie. O mało nie zapytał, skąd Tithian wie o tej niewolnicy. Królewski dostojnik miał gdzieś swojego szpiega - albo w otoczeniu Agisa, albo wśród wysokich rangą członków Bractwa. - Te twoje sztuczki chyba cię trochę wyczerpały - zarechotał Tithian z niezdarności przyjaciela. Zatrzymał się przy wyjściu i zaproponował: - Może wezwać lektykarzy, żeby cię odnieśli do domu? - Nie obraź się - odparł Agis - ale nie chcę, nawet gdybym musiał iść na czworakach. Już przechodził pod sklepieniem, gdy Tithian złapał go za ramię. - Słuchaj, jest jeszcze jedna rzecz, którą powinieneś wiedzieć. - Co? - Moja oferta to nie rozejm - odparł, puszczając ramię Agisa. - Uważaj na siebie. Rozdział 10 Decyzje i obietnice Zapadał zmierzch. Zachodzące słońce rzucało rzęsisty blask na skórzany dach pomieszczeń dla zwierząt. Zdawało się, że całe wnętrze budynku płonie purpurowym ogniem. Groźne stwory miotały się w klatkach, niecierpliwie chodziły w kółko, rzucały się na kraty, ryczały, wyły i trzaskały żuwaczkami w oczekiwaniu wieczornego posiłku. - Spokój tam! - zdenerwował się Rikus, choć wiedział, że jego słowa nie odniosą żadnego skutku. - Nie warto hałasować - poinformował go gaj. - I tak nie przyniosą szybciej jedzenia. - Mam to w nosie - odpowiedział mul. - Chcę tylko trochę ciszy. Rikus siedział na kupie szmat w kącie celi, z niechęcią obmacując wielkie sińce, które zarobił przed chwilą w czasie pojedynku na maczugi z Yarigiem. Karzeł też niezgorzej oberwał: spoczywał w drugim kącie, cały pokryty fioletowymi plackami, i poprawiał rzemienie łączące głowicę oraz trzonek młota bojowego. Młody nadzorca, który przyszedł na miejsce Boaza, pozwolił podopiecznym zatrzymywać broń na noc. Wiedział, że wojownicy samodzielnie dbający o swój sprzęt zwykle sprawniej się nim posługują. Poza tym jeśli czworo gladiatorów zechce uciec, oręż niewielki przyniesie im pożytek przeciw posługującym się magią strażnikom rozlokowanym przez Tithiana wokół posiadłości po ucieczce Sadiry. Rikus pomacał się po żebrach. Ból wykrzywił mu twarz. - Yarigu, czyś ty chciał mnie zabić? - spytał. - Dlaczego miałbym uśmiercać przyjaciela? - Karzeł zacisnął szczęki ze zwykłym wyrazem powagi. - To by było bez sensu. - Nie możesz narzekać na styl walki Yariga - wtrąciła się Neeva. Siedziała na środku pomieszczenia i zakrzywionym jelenim rogiem wyciosywała nowe ostrze do kordu Rikusa. Mul nie odpowiedział, więc mówiła dalej: - Dziewki służące są bardziej bojowe niż ty teraz. Przycisnęła mocniej róg do brzeszczota z obsydianu, od którego odłupała się kamienna drzazga i upadła na kupkę innych. - Jeśli nie przestaniesz myśleć o tej podkuchennej, to na igrzyskach nam obojgu zdrowo się dostanie. - I tak wygramy zawody - warknął. - Niech cię o to głowa nie boli, Neevo. Rikus nie angażował się w dalszą sprzeczkę. Istotnie przez minione dni Sadira nie schodziła mu z myśli. Czuł się odpowiedzialny za los dziewczyny, a w dodatku nie umiał jej pomóc. Sprzeczne uczucia powodowały wyrzuty sumienia i utrudniały mu koncentrację. Nagle Rikus zdał sobie sprawę, że zgiełk w pomieszczeniach zwierząt osiągnął szczyt. Narastający hałas zwykle oznaczał nadejście karmicieli, ale mułowi wydawało się, że pora jest jeszcze zbyt wczesna. W chwilę później usłyszał ciche głosy. Pozostała trójka gladiatorów nie przerywała pracy, lecz on wstał i podszedł do żelaznej bramy akurat w momencie, gdy pojawiło się za nią sześciu mężczyzn w czarnych tunikach. Znał tylko jednego z nich - człowieka o ostrych rysach i długich miedzianych włosach związanych z tyłu głowy: lorda Tithiana. - Nie ma co jeść, Rikusie! - poskarżył się gaj. - Przyniosą później - odpowiedział mul. - Cierpliwości. Pozwól mi z nimi porozmawiać. Bestia ucichła i zakończyła kontakt. - Chyba nie zakomunikujecie nam, że przenosimy się z powrotem do cel? - spytał Rikus. - Żartujesz sobie. Jedyne, co mogę zrobić dla Boaza, to utrzymać w mocy wyznaczone przez niego kary - odrzekł Tithian. - Ale rzeczywiście chciałbym zamienić z tobą parę słów. Nowy trener mówi, że do czasu ucieczki Sadiry jesteś do niczego w walce. - Jeszcze się nie wykurowałem po pojedynku z gajem - odparł, nie podejmując tematu dotyczącego niewolnicy. Im mniej Najwyższy Kapłan będzie wiedział o jego uczuciach, tym lepiej. - Za dzień lub dwa dojdę do formy. Neeva popatrzyła na partnera krytycznie, ale nie zaprzeczyła. - W takim razie pewnie nie ciekawi cię zbytnio los tej dziewki - zauważył ironicznie Tithian. - Wręcz przeciwnie - warknął mul i wyczuwając, że odsłonił przed przeciwnikiem swoją słabą stronę, dodał: - Mam wobec niej dług honorowy. - Honor dziś nic nie znaczy - skomentował zimno Tithian. - Ale niewolnikom tylko on pozostaje - rzucił Yarig, nie ruszając się ze swojego kąta. - Rikus zacząłby lepiej walczyć, jeśliby się dowiedział, co się stało z dziewczyną. - Całkiem rozsądnie gadasz, jak na karła. - Tithian zrobił krok naprzód, by się przyjrzeć Yarigowi. Rikusowi przemknęło przez myśl, że mógłby sięgnąć przez kraty i zgruchotać szyję dostojnika. Pomysł był tak przyjemny, że mul pozwolił sobie przez chwilę rozkoszować się marzeniami o tym, jak kości jego właściciela pękają w żelaznym uścisku gladiatorskich łap, ale nawet nie drgnął, by zaatakować. W dalszym ciągu chciał odzyskać wolność dzięki wygranej w zbliżających się igrzyskach. Tithian zauważył drapieżny wyraz twarzy wojownika i cofnął się o krok. - Moi strażnicy zabiliby cię w mgnieniu oka - powiedział. - Może tak - zgodził się mul z chytrym wyrazem twarzy. - A może nie. Co się dzieje z Sadirą? Namiestnik roześmiał się cicho. - Najpierw musisz mi powiedzieć, czego chce od ciebie Zamaskowane Bractwo. Mul pogładził się po łysej czaszce. - Nic mi nie wiadomo o ich zamysłach co do mojej osoby - odparł. W myślach gladiatora ni z tego, ni z owego pojawił się obraz Sadiry. Czy ona była jakoś związana z Bractwem? - Zamaskowani nie przekupują zawodników - dodał szybko. Tithian popatrzył na niepozornego kapłana o wyłupiastych razowych oczach. - Kłamie? - zapytał. Młodzieniec przecząco potrząsnął głową. - Ale wiedział, że jest czarownicą - dorzucił. Mul zdał sobie sprawę, że go oszukano, i błyskawicznie wysunął rękę przez pręty klatki. - Kosiarz umysłów! - syknął, zaciskając palce na szacie zdumionego mężczyzny. Błyskawicznie przyciągnął go do kraty tak, że młody człowiek uderzył o nią twarzą. Inni strażnicy ruszyli na pomoc, ale mul wolną dłonią przydusił swą ofiarę. - Rozedrę mu gardło. Kapłan zaczął drżeć na całym ciele. - Puść mnie - błagał przez zaciśniętą krtań. Yarig i Neeva podeszli do Rikusa. Anezka skryła się cieniu, mając nadzieję, że uniknie kary, jaka z pewnością spadnie na wszystkich za buńczuczne zachowanie mula. Strażnicy wpatrywali się w Tithiana, który spokojnie wyjął z kieszeni niewielką flaszkę. Była w niej fioletowa gąsienica. - Nie zabijaj go, Rikusie. Mul wpatrywał się w robaka, wciąż oplatając palcami szyję przestraszonego namiestnika. - A twoja część umowy? Tithian popatrzył nań z udawanym rozczarowaniem. - Czy ja kiedyś złamałem daną ci obietnicę? - Gdy Rikus nic nie odpowiedział, wysoki namiestnik kontynuował: - Nie bardzo wiem, jak to się stało, ale tę dziewczynę kupił mój przyjaciel. Nie musisz się o nią martwić. Agis z Asticles dba swoich niewolników jak o własne dzieci. Gladiator uśmiechnął się i poklepał nadzorcę po policzku. - Szczęściarz z ciebie, chłopcze. Tithian włożył flakon do kieszeni, a potem odszedł kilka kroków: - Byłbym zapomniał. Ten wybuch zdenerwowania ze strony Rikusa oznacza dla was wszystkich zmniejszenie racji żywnościowych o połowę przez tydzień. Anezka rzuciła w głowę mula rogowym dłutem Neevy. Wojownik zdążył odtrącić pocisk, który o mało co nie wybił mu oka. Trochę go męczyły ciągłe ataki niziołki, ale rozumiał powody jej gniewu. Gdy namiestnicy odeszli, odezwał się gaj: - Rikusie, twoja samica, Sadira, nie jest bezpieczna. Mul kopnął w kamienną ścianę. Nawet nie zauważył krwi, która popłynęła ze zranionych palców. - Tithian skłamał? - spytał na głos. - Nie, ale nie powiedział wszystkiego, co myślał - odrzekł gaj. - Agis kupił twoją samicę, ale Tithian ma swojego szpiega w norze Agisa. Chce dostać jej zamaskowanych przyjaciół. - Bractwo? - O czym ty mówisz, Rikusie? - zainteresowała się Neeva. Wyjaśnił, czego dowiedział się od gaja. - Sadira w Zamaskowanym Bractwie? - pogardliwie prychnął Yarig. - Niemożliwe. - A gdzie indziej nauczyłaby się magii? - spytała Neeva. Karzeł podrapał się po łysej głowie. - Niemożliwe - upierał się ponuro. - Przecież byśmy wiedzieli. - Co Tithian chce zrobić z przyjaciółmi Sadiry? - zapytał Rikus - Zabić wszystkich - brzmiała odpowiedź gaja. Rikus krzyknął ze złości, skoczył do góry i złapał się żeber mekillota, z których zrobiono belki sufitu. Posiniaczona klatka piersiowa paliła go żywym ogniem, ale nie rozluźnił uchwytu. Podciągnął nogi, starając się złamać jedno z żeber kopniakiem. - Co robisz? - spytał Yarig. - Uciekam - burknął. - Zanim przyniosą karmę? - rzekł gaj z niedowierzaniem. Mul jeszcze raz trzasnął nogą w sufit. - A igrzyska? - dopytywał się karzeł. - Nie możesz tak po prostu o nich zapomnieć! - Mam ważniejszy cel - wydyszał Rikus, krzywiąc się z bólu. Gdy opuścił nogi, przygotowując się do następnego kopnięcia, Neeva przytrzymała go w pasie. - Ja to zrobię - powiedziała. - Jesteś taki słaby, że nie poradziłbyś sobie ze słomianym dachem, a co dopiero z taką konstrukcją. - Pomagasz mi uratować Sadirę? - spytał zdumiony Rikus. - Czy coś by się zmieniło, gdybym tego nie zrobiła? Rikus nie odpowiedział, wiec chwyciła za belkę nad głową i ze słowami: „Tak właśnie myślałam”, rozhuśtała się, celując stopami w sklepienie. Pod ciosem trzasnęły dwie sąsiednie belki, pozostawiając otwór szerokości ramion mula. Yarig obserwował ich poczynania zdziwiony i zaskoczony. Gdy Neeva stanęła na podłodze, Rikus odezwał się do niego: - Słuchaj, Yarigu, moglibyście się do nas przyłączyć z Anezką. Przekażemy ostrzeżenie Sadirze i uciekniemy na pustynię. Będziemy wolni. - Wolni? - powtórzył karzeł jak echo. Oczy mu pociemniały. Widocznie przeżywał jakiś konflikt wewnętrzny. Anezka podeszła i wzięła go za rękę. Yarig popatrzył na partnerkę. - Chciałabyś, prawda, Anezko? Niziołka przytaknęła z zapałem. Karzeł utkwił wzrok w ziemi i wziął parę głębokich oddechów. - Idź z nimi - powiedział. - Ja nie mogę. Po prostu nie mogę. Dzikie spojrzenie niziołki zdradzało jej rozczarowanie, ale pokręciła głową i przywarła do ramienia Yariga. - Idź z nimi! - powtórzył rozkazująco. - Nic tu po tobie. Anezka uparcie tkwiła przy jego boku. Neeva patrzyła na nich: Rikus nigdy nie widział, żeby na jej twarzy malowało się coś tak bardzo podobnego do współczucia. - Yarigu, czy ten jeden, jedyny raz nie zmienisz zdania? Jeśli ty nie pójdziesz, Anezka też tu pozostanie. - Nie da rady - odparł. - Ona może sobie iść, ale ja muszę walczyć na igrzyskach pod ziguratem. To mój cel. - Cel? - zdziwiła się Neeva. - Każdy karzeł wybiera sobie w życiu jakiś cel - wyjaśnił. - Moim jest wzięcie udziału w igrzyskach. Jeśli z tego zrezygnuję, po śmierci stanę się upiorem. Yarig zajrzał Anezce w złowróżbne oczy. - Ruszaj z Rikusem i Neeva. Należysz do rodu niziołków, a nie karłów. Urodziłaś się dla wolności. Anezka pokręciła głową i mocniej przytuliła się do Yariga. Nie zwracając uwagi na emocje tych dwojga, Neeva rzekła do mula: - Rikusie, musimy mieć jakiś plan. Wszędzie kręcą się kapłani, niełatwo będzie nam się stąd wydostać. - Po karmieniu pomogę - zaproponował gaj, trzaskając skorupą o stalową bramę. - Musicie mnie zabrać. - Nie - odparł Rikus. - Nie przebijemy się siłą; trzeba użyć podstępu. Jeśli pójdziesz z nami, stracimy wszelkie szansę. - Ukryję nas - odparła bestia. Żałując, że gaj nie potrafi porozumiewać się z kilkoma osobami naraz, Rikus powtórzył Neevie całą wymianę zdań. Pokręciła głową. - Idziemy bez ciebie - oświadczył mul. - Zabierzecie mnie albo powiem dozorcom, dokąd poszliście. Gladiator zmarszczył czoło i powtórzył groźbę partnerce. Wpatrywali się w siebie przez chwilę. - Nie mamy wyboru - mruknął. - Potrzebny nam lepszy plan - zmartwiła się Neeva. -W żaden sposób nie zdołamy przemycić tego zwierzaka przez posterunki. - Po karmieniu ukryję wszystkich - upierał się gaj. - Jak? - spytał Rikus. - Zaufajcie mi. - Nie ufam ci wcale - odparł wojownik. Gaj nie odpowiedział, ale Rikus wpadł na pewien pomysł. - Jedna grupa dozorców wejdzie tu z jedzeniem, a druga opuści budynek - zaczął gladiator. - Ukradniemy ich wóz i wywieziemy stąd gaja. Neeva i Yarig uśmiechnęli się porozumiewawczo. - To, że z wami nie idę, nie znaczy, że nie mogę pomóc w ucieczce - powiedział karzeł. Neeva złożyła ręce w siodełko i podniosła go tak wysoko, żeby wydostał się przez dziurę w suficie. Potem za pomocą lin i wielokrążków podniósł kratę. Czwórka przyjaciół wyszła z celi, zabierając ze sobą pałkę Anezki i trikal Neevy. Miecz Rikusa i młot Yariga zostały w środku; wojownicy nie zdążyli ich naprawić. Na korytarzu ciemność rozświetlały tylko promienie blado-złotego księżycowego światła, które przedostawało się przez skórzany dach. Zniecierpliwione zwierzęta robiły potworny hałas. - Neevo, idźcie z Anezką do wyjścia i popatrzcie, co się dzieje na zewnątrz - polecił Rikus. - Zobaczcie, czy nie widać gdzieś kapłanów. Partnerka przytaknęła i obie kobiety ruszyły w stronę drzwi. - Pamiętajcie o mnie - upomniał się gaj. - Jeśli pójdziecie sami, powiem strażnikom, gdzie was szukać. Rikus złapał linę wiszącą przed kratą klatki gaja i zaczął ciągnąć. - Nie zostawimy cię, ale musisz robić, co każę. Mul zajrzał do środka przez żelazne pręty. Potwór przykucnął, położywszy dwa czułki płasko na głowie. W miejscu, z którego Neeva wyrwała trzecią, nieśmiało wyrastała cienka witka. Bestia zamknęła żuwaczki i wpatrywała się w ziemię mozaikowymi oczyma. W nadziei, że potulne zachowanie gaja oznacza zgodną z obietnicami chęć współpracy, Rikus szarpnął linę i jęknął. Ból przeszył mu pokiereszowaną klatkę piersiową. Yarig podszedł, żeby pomóc. Zanim schwycił żelazne pręty, popatrzył na gaja i polecił monstrum: - W tył i na drugą stronę! Stworzenie posłusznie podreptało przez kamienną posadzkę. Karzeł zaparł się mocno i z głębokim sieknięciem zaczął podnosić kratę. Gaj zaatakował bez ostrzeżenia. Śmignął jak rdzawa błyskawica i dopadł Yariga. Kolczaste szczypce zamknęły się na szyi karła, zanim ten zdążył krzyknąć. Rikus puścił linę. Ciężka krata z całym impetem spadła na skorupę, unieruchamiając potwora. Gaj zaczął dziko przebierać patykowatymi nogami, by znaleźć oparcie na kamiennej posadzce. Rikus skoczył ku głowie stworzenia. Z podziurawionego kolcami gardła Yariga lała się krew. - Skłamałeś! - wrzasnął mul, waląc gaja pięścią w oko. - Kłamstwo to rzecz użyteczna - odparł tamten, ignorując atak. Gladiator uderzył ponownie, celując w miejsce pod trzema czułkami. Potwór w odwecie smagnął go nimi, aż przez ciało mula przeszła fala straszliwego bólu, który sparaliżował mu lewe ramię. Zadał cios prawicą. Gaj trzasnął przeciwnika w twarz. Przez umysł mula przemknęły obrazy pustki i szarej nicości; poczuł, że się potyka. Bestia trafiła go od góry żuwaczką, aż potoczył się w głąb korytarza. Zobaczył, jak czułek owija głowę Yariga. Zwijając się z bólu, wciągnął powietrze i stanął na nogi. - Nie ma myśli! - wykrzyknął rozczarowany gaj. - On nie żyje! Lekkim ruchem głowy potwór odrzucił na bok bezwładne ciało karła i odwrócił się w stronę Rikusa, a potem zaczaj podnosić i opuszczać skorupę, starając się uwolnić spod naporu kraty. Mul zebrał siły i rzucił się na zdradliwą istotę. Gdy ta otworzyła szczypce, mul wybił się wysoko, przeskoczył nad nimi i z ogromną siłą kopnął obiema nogami w sam środek łba. Monstrum wylądowało pod ścianą swojej klatki. Mul odskoczył na lewo i wylądował na brzuchu w chwili, gdy parę centymetrów za nim z trzaskiem opadła krata. Odpełznął nieco dalej i leżał bezsilnie, zmuszając swoją zbolałą klatkę piersiową do oddychania. Zwierzęta szalały, podniecone zapachem krwi i odgłosami walki. W końcu mul zobaczył światło pochodni, zbliżające się od wejścia. Anezka przebiegła obok Rikusa, rzucając mu zwinięte czarne ubranie. Uklękła przy zwłokach Yariga, zamknęła jego oczy bez rzęs, a potem przytknęła do nich czoło w jakimś niezrozumiałym dla Rikusa obrzędowym geście niziołków. Neeva podeszła do partnera, trzymając w jednej ręce pochodnię, a w drugiej dwie włócznie i sztylet z obsydianu. Miała na sobie czarną szatę podobną do tej, jaką przyniosła Anezka. - Co się stało? - spytała i pomogła mu wstać. Rikus wskazał na klatkę. - Gaj rzucił się na Yariga - wyjaśnił. - Kłamał, że chce pójść z nami. - Nauczył się tej sztuczki od Tithiana - skomentowała. Przyłożyła dłoń do serca, a potem wyciągnęła ją w stronę martwego przyjaciela, w tradycyjnym gladiatorskim geście pożegnania. Mul wskazał na broń. - Skąd to macie? - Spotkałyśmy przy drzwiach karmicieli i dwóch strażników - zameldowała. - Szybko poszło. Rikus, wziąwszy włócznię, zbliżył się do klatki gaja. Potwór przysiadł w kącie, kierując oczy oraz śmiercionośne macki w stronę drzwi. - To za Yariga - powiedział mul, po czym cisnął włócznią przez kratę. Ostrze trafiło między macki. Gaj wydał wysoki pisk i schował łeb pod skorupę. - Zabije go to? - zapytała Neeva, oświetlając wnętrze pomieszczenia pochodnią. - Mam nadzieję, że dopiero po paru godzinach - odparł Rikus. - Jeszcze ze mną me wygrałeś. Skowyt nie ustawał, gdy gaj wysyłał telepatyczną wiadomość. Stwór uniósł pancerz i wycelował odwłok w Rikusa i Neevę. - Choćmy - rzekł mul. Odciągnął swoją partnerkę od klatki w samą porę: gaj rozpylił w powietrzu żrącą mgiełkę. Neeva pomogła mułowi założyć zdobyczną czarną szatę. Była przyciasna, ale sądził, że uda mu się w niej dotrzeć do bramy. Gdyby ktoś dostrzegł, iż ubranie niemal pęka w szwach, Rikus bez problemu poradziłby sobie z ciekawskim. Po zakończeniu przygotowań do ucieczki gladiator podniósł z ziemi ciało Yariga; wiedział, że karzeł nie chciałby być pochowany w niewolniczych barakach Tithiana. - Anezko, idziesz z nami? Niziołka kiwnęła głową. Ruszyli do wyjścia. Anezka trzymała włócznię, a Rikus i Neeva mieli w kieszeniach obsydianowe sztylety. Ich broń została w celi. Trikale, kije i młoty niepotrzebnie zwracałyby tylko uwagę. Gdy wyszli z baraku, Rikus naciągnął kaptur na głowę. Jeszcze żaden z księżyców nie zawędrował wysoko na niebo; wieczór był dość ciemny. Na obu wieżach poruszały się cienie strażników i kapłanów. Czterokołowy wóz karmicieli stał obok drzwi. Leżące na nim nieżywe i zdychające zwierzęta śmierdziały ohydnie. - Rozładujmy to - polecił Rikus. - Nakarmimy te potwory, wtedy ucichną. Szybko opróżnili wóz, rzucając na oślep różne rodzaje mięsa do klatek, byle szybciej. W kilka minut później wojownik złożył ciało Yariga na deskach. Oddał Anezce nóż, wziął od niej włócznię i polecił niziołce leżeć nieruchomo obok zwłok partnera. Poszedł na przód pojazdu zaprzężonego w pojedynczego kanka, który sięgał mu ledwie do pasa. Pokryte chityną ciało łagodnego stworzenia składało się z trzech części: gruszkowatej głowy z dwoma giętkimi czułkami, podłużnego korpusu na sześciu cienkich nogach i zwisającego okrągłego odwłoku. Choć Rikus nigdy nie powoził, dość często jeździł jako pasażer, wiec nauczył się podstawowych komend. Wolną ręką podniósł długą żerdź i postukał nią owada między czułkami, Ku jego zdumieniu, stwór ruszył kłusem. - Chcesz, żeby wszyscy na nas zwrócili uwagę? - warknęła Neeva, dopędziwszy wóz. - Zwolnij! - Jak? Blondynka wyrwała mu żerdź z ręki i kilka razy pogładziła nią czułki kanka. Stworzenie natychmiast przyhamowało. Spokojnym stępem przejechali przez drogę dojazdową, a potem skręcili w szeroką aleję wiodącą do głównej bramy. Kilku strażników spoglądało z wież w ich kierunku, ale żaden nie dopatrzył się niczego niepokojącego. W końcu zamajaczył przed nimi kontur prostych drewnianych drzwi zawieszonych miedzy strażnicami. Tego wieczora stało tam dwóch wartowników, po jednym na każdej wieży, i nadzorujący kapłan. Neeva podjechała prosto pod wieżę, nie poganiając kanka. Ludzie Tithiana bez słowa obserwowali poprzebieranych gladiatorów. Jeden ze strażników obrócił koło w wieży i brama z wolna zaczęła się otwierać. Uciekinierzy znaleźli się w czarnym cieniu miedzy wieżami. - Stójcie! - zawołał kapłan. Neeva rzuciła okiem na Rikusa, który ruchem głowy polecił jej usłuchać. Muskularna kobieta przesunęła żerdzią po czułkach kanka. Wóz się zatrzymał. - Czy tam w środku są jakieś ciała? - spytał nadzorca. - Tak - potwierdził Rikus. - Obrazili Tithiana. Wieziemy ich raaklom na pożarcie. - Będę musiał zajrzeć - westchnął tamten, schodząc z drabiny. Neeva popatrzyła pytająco na partnera. Mul wzruszył ramionami, a potem obejrzał się na Anezkę. Dziewczyna udawała trupa, ułożywszy się na ręce zgiętej pod niewygodnym kątem. Namiestnik, mężczyzna z trzydniowym zarostem na twarzy, zbliżył się do wozu. - Co my tu mamy? - mruknął i dotknął szyi Yariga. Gdy zobaczył własne palce powalane krwią, jęknął z obrzydzeniem i odsunął dłoń możliwie daleko od ciała, jakby nie wiedział, co z nią zrobić. - Oni nie żyją. - No pewnie - odparł Rikus. - Sam ich zabiłem. Nadzorca spojrzał na przewoźnika z niesmakiem i gestem polecił jechać dalej. Neeva niecierpliwie patrzyła na powoli otwierającą się bramę, a potem jak najszybciej przeprowadziła przez nią wóz. Przed nimi rozciągała się szeroka, jałowa, skalista równina, otulona fioletową mgłą, milcząca jak sama śmierć. - Dokąd teraz, Rikusie? - spytała kobieta, popędzając kanka, by przeszedł w kłus. - Do majątku Agisa z Asticles - odpowiedział. - Gdziekolwiek to jest. Rozdział 11 Podziemny Tyr Ktandeo postukał laską w oparcie. - Siadajcie. Sadira posłuchała natychmiast. Agis zignorował polecenie i nadal stał. Zebrali się w trójkę przy kamiennej ławie na zapleczu winiarni Pod Pijanym Gigantem, schowani za migotliwą zasłoną z jaszczurczych łusek. - W końcu spotykamy się oficjalnie - rzekł młody ziemianin i obrócił obie dłonie grzbietami w dół w tradycyjnym geście powitania. - Jestem Agis z Ast... - Wiem - przerwał mu Ktandeo i wskazał laską ławę. - Usiądźże wreszcie. Sadira pociągnęła Agisa do siebie, nie chcąc niepotrzebnie rozdrażniać starca. Próbowali się z nim spotkać od dnia, kiedy szlachcic rozmawiał z Tithianem. Przez dwie doby zawracali głowę właścicielowi winiarni, aż wreszcie Ktandeo się pojawił. Gdy tylko senator spoczął, siwowłosy mężczyzna zaczął karcić Sadirę gniewnym głosem: - Chyba zdajesz sobie sprawę, co narobiłaś. Nie wiedziała dokładnie, czy chodzi o próbę zorganizowania spotkania z Rikusem, czy o przyprowadzenie Agisa do punktu kontaktowego, ale na wszelki wypadek przytaknęła. I jedno, i drugie stanowiło ciężkie przewinienie w oczach członków Zamaskowanego Bractwa. - Gdy dowiesz się, co Agis ma do powiedzenia, będziesz ze mnie zadowolony. - Lepiej, żeby to okazało się naprawdę istotne - pogroził Ktandeo. - Bo inaczej... - W Tyrze ma się zdarzyć coś okropnego i tylko pan może to powstrzymać - przerwał mu Agis. Zanim starzec zdążył cokolwiek rzec, rudobrody barman wsunął za kurtynę karafkę gęstego czerwonego wina i trzy kubki. Agis wyciągnął z sakiewki kilka monet, ale Ktandeo powstrzymał młodziana wysuwając laskę w poprzek jego przedramienia. - Nie wezmę do ust nic kupionego za twoje miedziaki - stwierdził. - Możesz wypić to, czym Agis częstuje - powiedziała ostro Sadira, kładąc rękę na muskularnym udzie senatora. Przez ostatnie dwa dni rozstali się tylko raz, może na dziesięć minut, więc nieźle go poznała. - Jest lepszy od reszty szlachty. - Chyba mam kłopoty ze słuchem - skrzywił się Ktandeo, wtykając gruby palec do ucha, jakby chciał je przeczyścić. - Mógłbym przysiąc, że przed chwilą słyszałem, jak kobieta, która własnoręcznie zamordowała paru kapłanów, broni reputacji właściciela niewolników. Policzki Sadiry poróżowiały. - Zabiłam wstrętnych, żądnych krwi łajdaków. Gdyby byli niewolnikami, tak samo uznałabym ich za podłych - odparowała. - Agis to dobry człowiek, nawet jeśli urodził się jako jeden ze skorumpowanych możnowładców. - Wszystko mi jedno, czy to szlachcic, czy nie - wtrącił się barman, wyciągając rękę. - Od każdego żądam jednakowej zapłaty. Agis rzucił mu na dłoń kilka monet. Barman przyjrzał się im i oddał niewielki krążek z brązu. - Jeśli pan myślisz, że wezmę to zamiast dobrych tyrreńskich pieniążków, to się mylisz. Agis z urażoną miną wrzucił krążek do kieszeni i dał barmanowi dwie prawdziwe monety. - Bardzo przepraszam, ale nie wiem, skąd to się znalazło w mojej sakiewce. Gdy potężnie zbudowany barman wyszedł, Ktandeo uniósł brew i popatrzył w stronę Sadiry. - Czy tamtego wieczoru nie wyleciałaś stąd jak wściekła, bo kochasz gladiatora? - A jeśli tak, to co z tego? - spytała hardo. Siwowłosy mędrzec machnął laską w stronę Agisa. - Mówisz w taki sposób, jakby i na nim ci zależało. - Bo może zależy. Nie widzę w tym nic złego. - Posłała młodemu senatorowi ciepły uśmiech. Ziemianin wyglądał na lekko zakłopotanego. Sadira dobrze rozumiała skrępowanie obu mężczyzn, ale nie podzielała ich pruderyjnych poglądów. W życiu dziewczyny nie zdarzyło się nic, co nauczyłoby ją, że miłością obdarza się tylko jedną osobę. Matka była traktowana na farmie Tithiana jak rozpłodowa samica. Catalyna, kobieta, która wyjawiła Sadirze tajniki uwodzenia, wręcz ostrzegała uczennicę przed wiązaniem się z jednym mężczyzną. - Może porozmawialibyśmy o moim spotkaniu z Najwyższym Kapłanem? - zaproponował Agis. - Po to przecież przyszliście - warknął Ktandeo i spojrzał chłodno na Sadirę. - Mam nadzieję, że to rzeczywiście coś poważnego. Gdy Agis opowiadał o tym, co wydarzyło się na stadionie, Ktandeo mamrotał cicho niepochlebne komentarze pod adresem Sadiry, która pozwoliła sobie zrekrutować szlachcica w imieniu Bractwa, i groźnie zmarszczył brwi na wieść, że królewski dostojnik odkrył, iż Zamaskowani chcą się skontaktować z Rikusem. Gdy jednak senator opisał piramidę i kule, które widział w pamięci przyjaciela, pogarda Ktandeo zmieniła się w niepokój. - Tithian za dużo wie o waszych posunięciach - stwierdził, z zadumą wpatrując się w gałkę swojej laski. - Bez wątpienia ma gdzieś blisko nas szpiega - odparł Agis. - To twój sługa, Agisie. Jestem tego pewna - dodała Sadira. Szlachcic próbował ukryć swoją reakcję na to stwierdzenie, podnosząc do ust kubek z winem. Była to jedyna sprawa, na którą mieli różne poglądy. Gdy dwa dni temu ziemianin poszedł na spotkanie z kapłanem, Caro zostawił Sadirę samą pod pretekstem, że musi ulżyć swemu pęcherzowi. Wrócił tuż przed przyjściem swego pana. Już wtedy długa nieobecność starca wzbudziła jej podejrzenia. Kiedy kobieta dowiedziała się o przerwie w rozmowie, która zniweczyła próbę ataku na umysł Tithiana, natychmiast doszła do wniosku, że karzeł jest szpiegiem, i odciągnęła Agisa na stronę, by go ostrzec. - Ten niewolnik, który był z tobą na aukcji? - spytał Ktandeo. Agis z kwaśną miną odstawił naczynie na stół. - Kiedy porówna się to, co wie Tithian, i to, co Caro mógłby mu powiedzieć, taka możliwość wchodzi w grę - potwierdził. - Ale mi osobiście trudno uwierzyć, że Caro dopuścił się zdrady. Przez dwieście lat okazywał lojalność mojej rodzinie. - Przeceniasz siłę lojalności niewolnika - powiedziała Sadira. - Być może, ale on wziął sobie za cel służenie rodowi z Asticles. Wiesz, co nastąpi, jeśli zwróci się przeciwko mnie? - Wieczne potępienie to rzeczywiście wysoka cena za niewierność - zgodził się Ktandeo. - A mimo wszystko Athas jest pełen karlich upiorów, a my nie wiemy, co takiego Tithian zaproponował starcowi w zamian. Czy byłeś na tyle rozsądny, by nie powiedzieć swojemu słudze, dokąd się wybierasz? Agis przytaknął. - Wysłałem go do domu w dniu, w którym spotkałem się z Tithianem. Od tej pory nas nie widział. - Miejmy nadzieję - odparł Ktandeo. Znowu popatrzył na gałkę laski. - Martwi mnie to, co ujrzałeś w świadomości Tithiana. - Mag spojrzał na Sadirę. - Winienem ci przeprosiny, moja droga. Miałaś rację. Teraz jest tylko jedna ważna rzecz: zabić Kalaka, i to możliwie jak najprędzej. - Dlaczego? - spytali jednocześnie. Ktandeo podniósł rękę i pokręcił głową. - Módlmy się, abyście nigdy nie poznali odpowiedzi - odparł, spoglądając na Agisa. - Co sądzisz o propozycji Najwyższego Kapłana? Z pewnością uważasz, że nie należy mu ufać? - Zawsze zrobi to, co jest najlepsze dla niego samego - odrzekł młody człowiek. - Ale sądzę, że Tithian na serio proponował współpracę. - A więc jesteś głupcem. - Raczej nie - tłumaczył dalej Agis. - Kalak postawił go w beznadziejnej sytuacji. Tithian nie ma wyboru: musi szukać pomocy u wrogów króla. - W dodatku jeszcze ostrzegał Agisa, żeby się pilnował, więc... - wtrąciła Sadira. Przerwał jej stłumiony hałas dochodzący z placu przed winiarnią. W głównym pomieszczeniu winiarni rozległy się okrzyki przerażenia. Kobieta wstała, żeby zobaczyć, co się dzieje, ale w tej samej chwili zza zasłony wychylił się barman. Trzymał w ręku torbę, w której Sadira przechowywała księgę zaklęć. - Kapłani! - wyszeptał, wcisnął dziewczynie torbę w ręce i zniknął. Młoda czarownica spojrzała na Ktandeo. - Skąd on to wziął? - wykrztusiła. Przepełniające ją uczucie szczęścia z odzyskania cennego przedmiotu sprawiło, że niemal zapomniała o napastnikach. - Oczywiście od Raduraka - uciął starzec. - Nie ma czasu na rozmowy. Propozycja Tithiana była przynętą, a wyście ją połknęli! Czarownik przesunął na bok kamienną ławę. Pod spodem znajdowały się pełne pajęczyn strome schody prowadzące w głąb ziemi. Elfie oczy pozwoliły Sadirze dostrzec kilka pierwszych metrów emitujących błękitną poświatę, jak każda chłodna skała. Dalej, nawet dla niej, przejście ginęło w ciemności. - Dokąd to prowadzi? - spytał Agis. Zanim Ktandeo zdążył odpowiedzieć, usłyszeli zza kotary ostry, rozkazujący głos. Nie czekając na polecenie starego, Sadira wzięła szlachcica za rękę i poprowadziła na schody. Mag wszedł za nimi, a potem przeciągnął ławkę na miejsce. Wokoło zapanował nieprzenikniony mrok. Sadirze jednak wystarczało czerwonawe światło wydzielane przez ciepłe ciała jej towarzyszy i błękitna łuna kamienia. Zdawała sobie sprawę, że obaj mężczyźni nic nie widzą. - Mogę wyczarować światło - szepnęła. - Ani mi się waż! - zabrzmiała odpowiedź starca. - Idziemy! Ruszyła po schodach, prowadząc Agisa za rękę. Ktandeo podążał z tyłu, cicho postukując laską w każdy stopień, zanim postawił na nim nogę. Jedwabiste płachty pajęczyn oplatały jak muślinowy szal nagie ramiona dziewczyny, aż przechodziły ją dreszcze obrzydzenia. Kilka razy Sadirze zdawało się, że coś wpełzło jej pod bluzkę, i ledwie się powstrzymała, by nie trzepnąć ręką po plecach. Gruba warstwa kurzu, pokrywająca schody, wydawała się gorsza niż pajęcza przędza. Za każdym krokiem wzbijały się całe kłęby drobniutkiego pyłku, drapiąc w nos i gardło tak, że chciało się kichać i kasłać. Pokryte lepkim brudem krawędzie schodów były śliskie i zdradzieckie; potknęła się parę razy. Tylko ciepły uścisk dłoni Agisa uratował ją przed stoczeniem się w ponurą ciemność. Wreszcie zeszli ze schodów. Przejście zmieniło się w korytarz przegrodzony kamienną ścianą. Obróciła się, czując za-ich ziemi i odświeżający chłód podziemnego powietrza. - Doszliśmy na sam dół - szepnęła. Ze szczytu schodów dobiegł głośny zgrzyt. Wysoko w górze pojawił się wąski słup światła, rozjaśniając całe zejście. Przy włazie zamajaczyła postać namiestnika w czarnej szacie. - Idź dalej - szepnął Agis. - Ślepa uliczka - odparła. - Nic podobnego - syknął Ktandeo. - Bądźcie cicho, bo muszę się zająć naszymi przyjaciółmi. Starzec spokojnie poczekał, aż kapłani zapalą pochodnie i zaczną schodzić w dół. Ciepło bijące od płomyków przyprawiło elfie oczy Sadiry o ból; z początku białe światło całkowicie oślepiło dziewczynę, ale w chwilę później przestawiła się na normalne widzenie. Gdy pierwszy kapłan doszedł do połowy schodów, na ustach Ktandeo pojawił się krzywy uśmieszek. - Zasłońcie uszy. - Starzec skierował czubek laski w stronę nadchodzących mężczyzn i wypowiedział jedno słowo: - Nok. Środek szklistej gałki zabłyszczał na ciemnoczerwono. Sadira westchnęła, poczuwszy głęboko w brzuchu dziwne łaskotanie. Zakryła dłońmi uszy w momencie, gdy Ktandeo wyszeptał: - Płomień śmierci. Korytarzem wstrząsnął potężny wybuch. Na trójkę uciekinierów posypały się kamyki i pył. Uderzyła w nich fala powietrza. W górę schodów pomknął gejzer pulsującego światła. Najpierw tylko prześliznął się obok schodzących kapłanów, opromieniając ich twarze migotliwą rubinową poświatą. Zaskoczeni królewscy dostojnicy przez ponad sekundę tkwili nieruchomo w purpurowym płomieniu. Pootwierali ze zdziwienia usta; dłonie zaciskali na rękojeściach krótkich mieczy. Potem zaklęcie zaczęło słabnąć. Skóra tych, których ogarnął płomień, zwiotczała i spopielała; ciało odpadało od kości i zmieniało się w proch. Powietrze wypełniały krzyki. Niektórzy zaczęli uciekać w górę; inni pędzili w dół. Te wysiłki na niewiele się zdały, bo gdy światło zaczęło przygasać, włosy, oczy, a nawet wnętrzności nieszczęśników przemieniały się w popiół. Gdy schody ponownie ogarnęła ciemność, a Sadira znów przestawiła się na posługiwanie elfim wzrokiem, po kapłanach pozostały tylko kupki nadpalonych kości, powoli zsuwające się po schodach. - Ta laska z nas czerpała energię! - dziwił się Agis. - Co to za magia? - dopytywała się Sadira. Nigdy nie słyszała, że można dobywać magiczną siłę z żywych istot. Ktandeo stęknął ze zmęczenia. Poszukał w mroku ramienia Agisa, ale nie zdołał go znaleźć. Sadira minęła młodego szlachcica i wzięła starca pod rękę. Dojrzała, iż zarysy postaci mędrca zmieniły barwę; głęboka czerwień ustąpiła miejsca różowości. Energia, potrzebna do tego rodzaju magii, wyraźnie pochodziła głównie z ciała czarownika. Mag, wspierając się na dziewczynie, pokuśtykał pod ścianę zamykającą korytarz i postukał laską w jeden z kamieni. - Naciśnij tutaj - wydyszał. Sadira wolną ręką naprowadziła dłoń Agisa, który naparł na kamień. Płyta wielkości drzwi obróciła się przed nimi w momencie, gdy u szczytu schodów pojawili się następni królewscy strażnicy. Niemal pędzili w dół, klnąc i kopiąc kości nieżywych kolegów. - Brać żywcem! - zabrzmiał rozkazujący głos. Sadira przepchnęła Agisa przez drzwi. - Powinniśmy zabić tego Caro, jeśli stąd wyjdziemy. - Ale on nie mógł nas wydać - sprzeciwił się mężczyzna. - Przecież nie wie, gdzie jesteśmy. - Cisza! - wykrztusił Ktandeo. Gdy znaleźli się po drugiej stronie, kobieta rozejrzała się wokół, a szlachcic obrócił kamienną płytę. Znajdowali się w cichej grocie cuchnącej wilgocią i rozkładem. Wszędzie wznosiły się okrągłe, kamienne filary. Sięgały ponad trzy metry w górę i znikały w żółtawej masie delikatnych włókien, zwisających z sufitu. - Nok - powtórzył Ktandeo, aktywizując laskę, a potem wypowiedział kolejne zaklęcie: - Leśny płomień. Gałka laski znowu zrobiła się jasna. Sadira zamrugała, po czym dostrzegła, jak wokół obsydianowej kuli pojawia się migotliwa fioletowa poświata. Poczuła lekkie mrowienie w brzuchu, gdy laska czerpała z niej energię. Zza kamiennej ściany docierały stłumione ludzkie głosy. Ktandeo poprowadził ich naprzód. Szedł bardzo wolno i Sadira wiedziała, że nie zdoła ujść pościgowi kapłanów. Na szczęście płyta otworzyła się dopiero wówczas, gdy uciekinierzy weszli kilkaset metrów w głąb kamiennego lasu. Stary człowiek przesunął dłonią po obsydianowej gałce laski i nastał półmrok. Do wnętrza groty zaczęły wbiegać oświetlone pochodniami sylwetki. - Teraz będziesz naszymi oczyma - szepnął Ktandeo, lekko popychając Sadirę. - Wezmę cię za rękę. Agisie, trzymaj się mojej laski. Obserwuj, co się dzieje z tyłu. Sadira, spojrzawszy przez ramię, zobaczyła, że obok drzwi zebrało się już ze dwunastu mężczyzn. - Dokąd idziemy? Ktandeo złapał ją za ramiona i ustawił tak, że patrzyła dokładnie w tym samym kierunku co on. - Prosto przed siebie. Odlicz pięćdziesiąt filarów i stań. Kobieta ujęła dłoń starca i ruszyła z szybkością, jaką jej zdaniem mógł wytrzymać. Nagle w cichej grocie zabrzmiał potężny głos. - Poszli tędy! Dziesięć sztuk srebra dla wszystkich, jeśli złapiemy ich żywcem. Dziesięć batów, jeśli uciekną! - Agisie? - szepnęła Sadira, nie zatrzymując się ani na sekundę. Nie spoglądała za siebie, bo ciepło wydzielane przez pochodnie zakłóciłoby jej możliwość widzenia elfim wzrokiem. - Idą w ślad za nami - brzmiała odpowiedź. - Biegiem! - syknął Ktandeo. - Ale... - Prędko! - rozkazał. Sadira natychmiast zastosowała się do polecenia. Lekkie kroki dziewczyny nie budziły echa. Stary mag co chwila się potykał. Oddychał świszczące i nieregularnie. Z tyłu biegł Agis, pewnie stawiając kroki. Młoda czarownica nie martwiła się o hałas, jaki powodowali; ich prześladowcy zachowywali się tak głośno, że nawet beztroska rozmowa nie byłaby słyszana. Przewodniczka zatrzymała się, gdy minęła pięćdziesiąty filar. - Jesteśmy. Agisie, jak daleko są za nami? - Może z kilometr - odrzekł. - Trudno powiedzieć. - W jaki sposób nas tropią? - spytała. - Cilopy? - Nie widzę żadnych treserów. - Agis pokręcił głową, skrobiąc stopą po kamiennej posadzce. Stary czarownik z trudem uniósł laskę. - Zobaczmy, czy uda nam się opóźnić ich marsz. Sadira pchnęła czarodziejską broń ku ziemi, obawiając się, że Ktandeo jest zbyt słaby na stosowanie swojej magii. - a spróbuję - zaproponowała. Uklękła przy jednym z filarów, wyjęła z torby kawałek węgla i wypisała na podstawie kolumny rząd runów podobnych w kształcie do języków płomienia. - Pospieszmy się, kapłani nadciągają - poinformował Agis. - Już widzę ich twarze. Teraz są chyba z pięćset metrów za nami, może nawet trzysta. Sadira skierowała dłoń w stronę sufitu i zaczerpnęła energii potrzebnej do zaklęcia. Ku jej zdumieniu, wiszący w górze wielki płat delikatnego włókna skurczył się i poczerniał. Okazało się, że włókna są rodzajem dziwacznych roślin... Zadowolona, że Ktandeo tego nie widział, wypowiedziała formułę i wstała. - Zaraz nas zobaczą - szepnął Agis. - Jestem gotowa - odpowiedziała cichutko. - Dokąd teraz, Ktandeo? - Dwadzieścia filarów w prawo - wydyszał. - Idziemy! - zakomenderował Agis. Sadira wzięła starca za rękę i poprowadziła dalej. Minęli zaledwie sześć filarów, kiedy jakiś kapłan zawołał: - Widzę ich! - Mam nadzieję, że zaklęcie podziała - mruknął mag. - Będziesz ze mnie dumny - obiecała Sadira, nie przerywając marszu. W kilka sekund później za ich plecami rozległ się głośny trzask. Czarownica spojrzała przez ramię i zobaczyła, jak kolumna ze złotego płynnego ognia pochłania pierwszego w szeregu prześladowcę. Mężczyzna wrzeszczał i wił się w dzikim tańcu agonii, rozrzucając wokół siebie wielkie snopy złocistego płomienia. Przywódca donośnym głosem polecił, by ludzie z tyłu przeszli naprzód i objęli prowadzenie. Gdy wykonywano rozkaz, z podstawy kolumny trysnęły następne ogniste strumienie wprost w najbliższych żołnierzy, którzy natychmiast zaczęli płonąć. W chwilę później cała grota lśniła żółtym światłem i rozbrzmiewała krzykami bólu. W oddziale namiestników zapanował całkowity zamęt. - Idziemy - powiedział Agis. - Zamieszanie nie potrwa długo. - Chwileczkę - rzekła Sadira gestem polecając towarzyszom, by skryli się za jednym z filarów. Uniósłszy rękę, zebrała energię do następnego zaklęcia. Znowu krąg delikatnej roślinności nad jej głową skurczył się i sczerniał. Tym razem jednak z sufitu spadł szkielet dawno zmarłego jaskiniowego zwierzątka i upadł do stóp Ktandeo. Stworzenie miało płaską, okrągłą czaszkę z czterema oczodołami oraz sześć nóg. Czarownik spojrzał w górę i wykrztusił: - Popatrz, co narobiłaś! Sadira skrzywiła się na tę uwagę, wiedząc, że później czeka ją dłuższa reprymenda, a potem rzuciła urok. Miedzy filarami, po prawej stronie, pojawiło się migotliwe żółte światło podobne do blasku dalekiej pochodni i zaczęło się powoli oddalać. Przez kilka chwil dziewczyna wstrzymywała oddech w napięciu, mając nadzieję, że ta prosta sztuczka omami kapłanów. Chciała pogłębić iluzję przez dodanie niesamowitych głosów do zaczarowanej pochodni, ale teraz, gdy Ktandeo zobaczył obumieranie roślinek na suficie, było to niemożliwe. W końcu jeden z napastników zauważył blask. - A to co?! - krzyknął. Jego głos ledwie dało się słyszeć w ogólnym rozgardiaszu. Sadira wysunęła palec w kierunku światła, które zakołysało się, jakby ktoś biegł trzymając pochodnię. Prześladowcy popędzili za jasnym punktem, wykrzykując rozkazy i zostawiając z tyłu konających, poparzonych towarzyszy. - Teraz możemy iść - stwierdziła Sadira. Poprowadziła ich do przodu odliczając dwadzieścia filarów, zgodnie z poleceniem Ktandeo. - Teraz dokąd? - spytała. Po kapłanach pozostało tylko echo skłóconych głosów, wiec znowu widziała w ciemności jak elfy. - Obróć się o pół kroku w lewo - dyszał resztką sił starzec. - Odpocznijmy minutkę - zaproponował Agis, służąc magowi oparciem. - Zgubiliśmy pogoń. - Po co są te wszystkie dziwne kolumny? - spytała Sadira, przyglądając się jednej z nich, która miała fakturę drewna, ale w dotyku przypominała litą skałę. - Patrzysz na filary, prawda? - rzekł Agis, starając się cokolwiek dostrzec. - Na tym wspiera się nasze miasto. To jest Podziemny Tyr. - Tyr zbudowano na filarach? - W głosie Sadiry brzmiało zdziwienie i zainteresowanie. - Dlaczego? - Legendy mówią, że Tyr kiedyś znajdował się na środku wielkiego bagna... - To nie są legendy - przerwał Ktandeo cichym głosem pozbawionym swej zwykłej siły. - Mamy jednak poważniejsze tematy do rozmowy. Na przykład podejmijmy kwestię zniszczenia, jakie Sadira spowodowała swoim zaklęciem. - A co miałam robić? Czekać, aż nas złapią? - rozzłościła się dziewczyna. - Tak - odparł mag, wbijając oczy w ciemność nad jej głową. - Musisz za wszelką cenę utrzymywać równowagę. Jeśli upodobnisz się do króla-czarownika i jego sługusów, nigdy już nie będziesz mogła być taka jak my. - Stwierdziłeś, zdaje się, że zabicie Kalaka jest teraz ważniejsze niż... Zza kolumny, przy której stał Ktandeo, wyskoczyło dwóch mężczyzn o delikatnych rysach i wygiętych brwiach półelfów. Obaj mieli na sobie czarne szaty. Jeden był bardzo wysoki, prawie jak elf, a drugi - wyjątkowo otyły. - Za tobą! - wykrzyknęła Sadira, złapała maga i przyciągnęła do siebie. - Namiestnicy! Wysoki półelf rzucił sieć, która opadła jej na ramiona. Zanim Sadira zdążyła zareagować, pociągnął za sznur i dolna część sieci zacisnęła się, unieruchamiając ręce młodej czarownicy. Ktandeo zaktywizował fioletowe światełko swojej laski. Choć Sadira miała małe szansę na uwolnienie się z pułapki, miotała się na wszystkie strony, żeby napastnik był wyłączony z dalszej walki. - Wodzu! Tutaj! - zawołał jeden z kapłanów. Ktandeo uniósł ramiona, by rzucić zaklęcie, ale tłusty półelf wypowiedział imię króla i wskazał palcem czarownika, stosując własną magię. Ręce maga zesztywniały, a zamiast formuły z jego ust wydobył się niezrozumiały bełkot. Mag usiłował zneutralizować urok, ale niestety poruszał się dwa razy wolniej niż reszta. Agis wyciągnął stalowy sztylet. Kopniakiem powalił grubasa na ziemię, a potem podszedł do Sadiry i przeciął krępujące ją więzy. Wysoki kapłan, puściwszy sznur, odskoczył, unikając ataku senatora. Agis rzucił się na drugiego napastnika i dopadł go w momencie, gdy tamten już dochodził do siebie po pierwszym ciosie. Szlachcic przeciągnął przeciwnikowi nożem po gardle, zanim ten zdążył wyciągnąć miecz z pochwy. Zaklęcie rzucone na Ktandeo straciło moc. Czarownik postąpił dwa kroki naprzód, potknął się o ciało półelfa zabitego przez Agisa i bezwładnie runął na ziemię. Wysoki kapłan zniknął w ciemnościach, więc ziemianin, zamiast pędzić za nim, pomógł Sadirze wyplątać się z sieci. - Lepiej się stąd zabierajmy - jęknął Ktandeo, powoli stając na nogi. - Patrzcie! Wskazał w stronę, z której przyszli. Sadira dostrzegła pochodnie sunące w ich kierunku. - Jak my im uciekniemy? - spytała. - Chodźcie za mną - odpowiedział czarownik i, oddychając z trudem, poprowadził powoli wśród kolumn, oświetlając drogę magiczną laską. Za ich plecami echo niosło szorstki głos dowódcy wykrzykującego jakieś rozkazy. Jego komendy brzmiały coraz głośniej. - Może powinieneś to zgasić, Ktandeo - zaproponowała Sadira. - Ułatwiasz pościg. - Oni nie idą za moim światłem - wydyszał starzec. Oparł ręce na kolanach i popatrzył przed siebie, na skraj kolumnowego lasu, gdzie kamienne podłoże stromo opadało w dół. - Poza tym jesteśmy już prawie bezpieczni. Odetchnął głęboko i zawiódł towarzyszy na niewielki plac wybrukowany kocimi łbami. Sadirze wydało się dziwne, że coś takiego znajduje się pod ziemią, ale nie mogła pozwolić sobie teraz na rozmyślania. Całą uwagę skupiała na tym, co się działo z tyłu, od czasu do czasu spoglądając pod nogi. Gdy dotarli do końca placu, pierwsi prześladowcy stali już na obmurowaniu. Byli tak blisko, że z łatwością odróżniała brodaczy od tych bez zarostu. Wielu z nich wstrzymało pościg i z otwartymi gębami wpatrywało się w coś nad jej głową. Spojrzawszy przed siebie, dziewczyna zrozumiała ich zdumienie. Laska Ktandeo oświetlała fasadę ogromnego granitowego budynku. Sadira nigdy w życiu nie widziała niczego podobnego. Olbrzymia wstęga schodów wiodła do kilkunastu ozdobnych bram. Każda z nich tkwiła w łukowatym wykuszu osłoniętym gankiem z wielospadowym dachem. Niewątpliwą ozdobę ganków stanowiły witrażowe okna przedstawiające tę samą postać: wysokiego mężczyznę z głową orła, parą skórzastych skrzydeł i wężowymi splotami od pasa w dół. - Co to jest? - spytała oszołomiona Sadira. - Purpurowa Świątynia - wykrztusił z trudem Ktandeo, powoli wspinając się na schody. - Sanktuarium starożytnych. Młodzi ludzie stanęli jak wmurowani; takie miejsca uważano za siedzibę duchów i upiorów. - Pod Tyrem? - spytał Agis. - Zanim Tyr przemienił się w bagnisko, rósł tu święty las - wyjaśnił Ktandeo, nie odwracając się do szlachcica. - Dwa tysiące lat temu. Wokół tej świątyni zbudowano miasto. Po drugiej stronie dziedzińca dowódca kapłanów wyszczekiwał komendy: - Nie stać i nie gapić się! Jeśli tam wejdą, poślę was za nimi! Sadira z Agisem ruszyli śladem starca. - Skąd to wszystko wiesz? - dopytywał się ziemianin. - Rozmawiałem z mieszkańcami świątyni - odparł Ktandeo, dochodząc do szczytu schodów. Fioletowa łuna bijąca od laski maga oświetliła ścianę wyrastającą przed trójką uciekinierów. Cztery wysokie, łukowate okna otaczały rzeźbę ukazującą mężczyznę z orlą głową. Na witrażach widniała podobizna tej samej postaci, z wiadrem pod pachą, pryskającej deszczem na zieloną puszczę. Nagle kobieta ujrzała w jednym z okien czarny jakby ludzki cień, który spojrzał w dół na nią i towarzyszy. Niewiasta zadrżała, ze strachu. - Nie chcesz chyba zabrać nas do środka? - spytała maga. - Ludzie o czystym sercu nie muszą się niczego obawiać w Purpurowej Świątyni - rzekł uspokajająco. Agis poszedł za starcem do drzwi, ale Sadira nie ruszała się z miejsca. - Co to znaczy „o czystym sercu”? Ktandeo wskazał laską na plac u ich stóp. - Macie do wyboru albo purpurowych rycerzy, albo kalakowych kosiarzy umysłów. Tylko wy wiecie, jaką podjąć decyzję. Widząc, że kilkunastu królewskich urzędników już pokonało połowę drogi do schodów, Sadira powiedziała: - To już wolę rycerzy. Ktandeo gestem polecił Agisowi otworzyć bramę do sanktuarium. Ten spełnił polecenie, a potem natychmiast cofnął się przerażony. - A niech to! Za progiem stał upiór w pełnej zbroi. Otwarta stalowa przyłbica ukazywała dwoje czerwonych oczu pośród przeraźliwej ciemności. Na piersi rycerza wisiał lśniący ryngraf ozdobiony znajomym już wizerunkiem orłogłowego. Na hełmie pysznił się wspaniały pióropusz. Upiór dzierżył długą halabardę i intensywnie wpatrywał się w Agisa płonącymi czyma. Za plecami zmory rozpościerała się olbrzymia sala oświetlona tysiącami świec, które płonęły purpurowym ogniem, zdawało się, że każdy cal ściany ozdobiono płaskorzeźbami fantastycznych człekopodobnych stworów. - Zdumiewające! - westchnął Agis. - Jak te świece się palą? to magia? - W tej świątyni nie ma czarów - odparł Ktandeo. - To wiara podtrzymuje płomienie świec. Sadira niespokojnie oglądała się do tyłu. Dwunastu żołnierzy dotarło do podstawy schodów. Stojący po drugiej tronie placu dowódca rozkazał swoim ludziom otoczyć plac. - Jeśli mamy wejść, to wchodźmy - powiedziała Sadira. Gdy Ktandeo minął upiora i znalazł się w środku świątyni, fioletowe światło jego laski zgasło. Na zewnątrz budynku poszarzało, ale nie zapadła całkowita ciemność. Blask świec rozjaśniał całe schody. Agis chciał przepuścić Sadirę, ale pokręciła głową. - Ty pierwszy. Senator ruszył ku drzwiom ze zwykłą godnością i pewnością siebie. Kiedy jego stopa dotknęła progu, upiór uderzył młodzieńca w czoło szpicem halabardy. - Nie! - Głęboki głos rycerza rozbrzmiał echem w kolumnowym lesie. Zaskoczony Agis krzyknął, a potem odskoczył, trzymając się za krwawiące miejsce na głowie. - Przeklęta szlachta! - warknął Ktandeo i zawrócił. - Dlaczego nie chcą go wpuścić? - spytała Sadira, zwracając się częściowo do swego nauczyciela, a częściowo do upiornego strażnika. - Może dlatego, że jest właścicielem niewolników, a może za jakieś inne przewinienia - odrzekł czarownik, uniósł laskę i skierował ją w stronę dwunastu namiestników na schodach. - Na ziemię, oboje! - Gdy usłuchali, powiedział: - Nok! Cicha burza! Sadira poczuła, jak naprężają się jej mięśnie brzucha. W chwilę później z czubka magicznej broni starca trysnął bezgłośnie promień białego światła i rozjaśnił twarz najbliższego kapłana, który bez jęku zwalił się na stopnie, a jego pochodnia zgasła. Z laski ponownie strzeliła błyskawica. Młoda kobieta znowu poczuła, jak z jej ciała wypływa energia. Drugi napastnik padł martwy. Trzeci, czwarty i piąty promień powaliły kolejnych. Z każdym promieniem światła umierała jedna osoba, gasła następna pochodnia, a Sadira była coraz słabsza. Gdy laska błysnęła po raz dwunasty, dziewczyna leżała na kamieniach, ciężko dysząc i powstrzymując wymioty. Młoda czarownica, uniósłszy wreszcie głowę, zobaczyła Ktandeo stojącego w purpurowym świetle płynącym z wnętrza świątyni. Słaniał się na nogach i kurczowo trzymał drzwi, żeby nie upaść. Z prawej dostrzegła rozciągniętego na posadzce Agisa z przytkniętą do krwawiącej głowy dłonią. Ziemianin oddychał spokojnie i miarowo. - A ty miałeś do mnie pretensje za tych parę włókien mchu? - wykrztusiła. Ktandeo podniósł wzrok. Nagle postarzał i osłabł. Całe jego ciało dygotało z wysiłku, wkładanego w zaczerpywanie powietrza. - Nie zabrałem nic, czego nie można by odtworzyć - dyszał ciężko. - A ty zniszczyłaś... - Dostał ataku kaszlu. - Dobrze wiesz, jaka jest różnica. Chodź tu. Jeśli zamkniemy drzwi, może Agis wymknie im się w ciemności. Młodzieniec przytaknął. - Idźcie. Odzyskuję już siły. Dam sobie radę. Nawet jeśli zostanę złapany, Tithian nie pozwoli zrobić mi krzywdy. - Nie będę ryzykowała - stwierdziła stanowczo Sadira, czując, że również wraca do formy. - Musimy przekonać strażnika, żeby zmienił zdanie i wpuścił naszego przyjaciela do środka. - Rycerz nie ma własnego zdania - odpowiedział Ktandeo słabym głosem. - Posiada tylko wiarę w nauki swojego boga, a one nie pozwalają wpuścić Agisa do świątyni. Po drugiej stronie placu następna dwunastka namiestników zaczęła schodzić w dół. Senator wstał i chciał odejść, ale Sadira chwyciła go za ramię. - Ten bóg przecież już nie żyje! Kalak nie zniósłby jego obecności pod swoim miastem - upierała się. - Strażnik nic nie straci, jeśli zrobi jeden wyjątek. - Nie rozumiesz - rzekł Ktandeo i wyprostował się wreszcie. - Bogowie starożytnych byli o wiele potężniejsi od królów-czarowników, a ci, którzy ich czcili, robili to całym sercem - nie tak jak namiestnicy czczą Kalaka. - Co się stało z tymi starożytnymi bogami? - spytał Agis. Ktandeo potrząsnął głową. - Odeszli, jak cała sława i chwała przeszłości. Nikt nie wie dlaczego. Sadira pociągnęła szlachcica w stronę drzwi. - Mam w nosie wyroki jakiegoś nieżywego boga i ślepą wiarę upiorów. Ktandeo stanął jej na drodze. - Żeby wpuścić Agisa, wartownik musiałby się sprzeniewierzyć - powiedział, a jego głos przybierał na sile. Wskazał na wnętrze świątyni. - A za każdym razem, gdy purpurowy rycerz odstępuje od wiary, gaśnie jedna świeca. Zostań z Agisem, jak musisz - rzekł przymykając drzwi tak, że tylko cienki promień purpurowego światła wymykał się na zewnątrz. - Zostawcie mnie w sanktuarium i idźcie. Jestem tu bezpieczny, odzyskam siły, a wy będziecie mieli większe szansę umknąć kapłanom beze mnie. - Gdzie cię później odnajdę? - zapytała Sadira. - Ja odszukam ciebie - odpowiedział, gestem każąc odejść młodym ludziom. Zostawił szczelinę w drzwiach, żeby ich obserwować. Sadira wzięła Agisa za rękę i popędziła w dół schodami po lewej stronie. Tyraliera namiestników przed nimi była bardzo rozciągnięta, więc mieli szansę przemknąć się w mroku pomiędzy płonącymi pochodniami. Nagle na placu rozległ się głos dowódcy: - Zmienili kierunek ucieczki! - zawołał. - Teraz biegną na lewo! Sześciu strażników przegrupowało się odpowiednio. - Jak on może nas wyczuwać z takiej odległości? - spytał przygnębiony Agis. - Przecież chyba nie węchem? - Węchem nie, ale rzeczywiście nas wyczuwa! - zawołała Sadira, nagle uświadamiając sobie, w jaki sposób kapłani wyśledzili ich najpierw Pod Pijanym Gigantem, a później w ciemnych grotach Podziemnego Tyru. - Co masz na myśli? - zainteresował się ziemianin. - Magię! On wie, gdzie jesteśmy, za pomocą magii! - odpowiedziała. - Ciągle masz przy sobie ten krążek z brązu, który próbowałeś dać barmanowi? - Tak, tutaj. - Podał jej okrągły kawałek metalu. Uśmiechnęła się w ciemności. - To właśnie ich ściąga w naszym kierunku - wyjaśniła i poprowadziła mężczyznę z powrotem na schody. Pomyślała sobie, że jeśli nie myliła się co do właściwości tego krążka, to chyba uda im się bez problemu wydostać z zasadzki. - Caro musiał ci to wsunąć do sakiewki, zanim posłałeś go do domu - szepnęła, gdy dochodzili do drzwi świątyni. - Dzięki temu namiestnicy wytropili nas Pod Pijanym Gigantem, a potem poczekali, aż zjawi się Ktandeo, i zamknęli w pułapce. Przez ten drobiażdżek cały czas mieli nas na oku, więc mogli pozwolić sobie na cierpliwość. Po drugiej stronie placu dowódca głośno zaklął i wrzasnął: - Znów idą do bramy. Sześciu żołnierzy zawróciło. Na szczęście sprzeczne komendy spowolniły ich marsz, wiec byli dopiero w połowie placu. - Do winiarni co dzień przychodziły dziesiątki ludzi - sprzeciwił się Agis. - Skąd niby namiestnicy mieliby wiedzieć, kto jest twoim łącznikiem? - To znowu sprawka Caro - odpowiedziała Sadira, idąc dalej ku promieniowi czerwonego światła padającego ze szpary w drzwiach, które Ktandeo w dalszym ciągu trzymał nie domknięte. - Towarzyszył ci podczas aukcji Raduraka, kiedy mnie kupiłeś. Potrafił opisać Ktandeo. Promień światła poszerzył się. Ktandeo wysunął głowę zza drzwi. - Będę osłaniał wasz odwrót, Sadiro! - zawołał gardłowym głosem. W przyćmionym świetle widziała, jak celuje laską w sześciu namiestników. - Biegnijcie. - Czekaj... W tej samej chwili mag zaktywizował laskę i zawołał: - Ogień ziemi! Z czarnej gałki wykwitła kula świecącego zielonego gazu i poszybowała na środek placu. Namiestnicy stanęli, gdy spłynęła na ziemię pomiędzy nimi. Kamienie zaczęły skwierczeć, a opalizująca mgła spowiła cały teren nisko wiszącym oparem, który w okamgnieniu stał się jasnoniebieski. Grotę zalało oślepiające światło i wszyscy żołnierze krzyknęli jak jeden mąż. Gdy Sadirze wrócił wzrok, wokół panowały kompletne ciemności. Ktandeo jęknął i uchwycił się framugi, by nie upaść na ziemię. Czarownica ruszyła, by go podtrzymać, ale dokładnie w tym momencie potężny grom odegrzmiał echem po kamiennym suficie i podłożu groty. Przez plac przemknęła błyskawica i wpadła prosto w otwarte drzwi. - Ktandeo! - krzyknęła oślepiona Sadira. Gdy znowu mogła widzieć, okazało się, że błyskawica nawet nie osmaliła drzwi świątyni. Przez chwilę dziewczyna miała nadzieję, że Ktandeo jakoś się uratował, ale potem zobaczyła leżącą na progu bezwładną postać starca. Popędziła ku mistrzowi, po drodze podnosząc laskę, która wypadła mu z ręki. Klęknąwszy u jego boku, zobaczyła, że z uszu i z ust płyną mu strumienie krwi. Choć błyskawica nie tknęła bramy, miała dość mocy, by pogruchotać żebra staremu człowiekowi. Czarownica wsunęła laskę w dłoń nauczyciela. - Czy to pomoże? - spytała. Spływające z jej oczu łzy kapały na twarz maga. Ktandeo odepchnął swą magiczną broń. - Nie, ta różdżka tylko odbiera życie. Wstrząsnął nim gwałtowny atak kaszlu. Wypluł z ust czerwony płyn. Kiedy znowu mógł mówić, zaczął gorączkowo tłumaczyć: - Sadiro, musisz iść do Noka. - Noka? - spytała. - Gdzie... Starzec schwycił ją za rękę. - Słuchaj! Weź moją laskę, ruszaj do Noka mieszkającego w lesie niziołków. Zabierz włócznię i zabij Kalaka. Tithian zdradził was, ale niebezpieczeństwo, które ukazał Agisowi, jest prawdziwe. - Co to za niebezpieczeństwo? - spytała. - Nok, on... - Ktandeo znowu dostał ataku kaszlu, więc Sadira cierpliwie poczekała. Nawet nie starała się udawać, że wierzy, iż starzec przeżyje. Kłamstwo byłoby zbyt oczywiste dla nich obojga, a nie chciała w ten sposób obrażać człowieka, który nauczył ją magii. Gdy Ktandeo przestał kasłać, gestem kazał jej podejść bliżej. - Tam poznasz odpowiedź - rzekł. - Sadiro, muszę ci jeszcze jedno powiedzieć. Pochyliła się, by usłyszeć jego ostatnie słowa. - Tak? - Bądź ostrożna. - Starzec wskazał na torbę z księgą zaklęć. - Gdyby nie pościg kapłanów, nie oddałbym ci tego. Stąpasz za blisko krawędzi. Jeden fałszywy krok i spadniesz tak głęboko, że już nigdy w życiu nie zobaczysz światła. Zakasławszy raz jeszcze, zamknął oczy na zawsze. Rozdział 12 Wino z Asticles Wino z Asticles niespecjalnie smakowało Rikusowi. Bladozłota barwa płynu przypominała mu coś, czego raczej wolałby nie brać do ust, a od kwaskowatego, wytrawnego aromatu kręciło go w nosie. Trunek miał lekki posmaczek, od którego zasychało w gardle, a po każdym łyku coraz bardziej chciało się napić czegoś mocniejszego i słodszego. Ale w porównaniu z owocowym syropem, wydzielanym niewolnikom u Tithiana, wino z Asticles było znacznie lepsze, a także mocniejsze niż można by przypuszczać, sądząc po jego wodnistym wyglądzie. Ponadto, pijąc je, gladiator czuł, jakby coś wykradał szlachcicowi. Sprawiało mu to przyjemność. Mul podniósł kryształowy puchar i zapytał: - Nalejesz mi jeszcze trochę? - Ile tylko zechcesz. Mój pan nie będzie miał o to pretensji - odparł Caro, który przedstawił się jako lokaj Agisa. Pomarszczony stary karzeł podniósł karafkę i napełnił puchary swoich gości. Rikus, Neeva i Caro odpoczywali w zachodniej części ogrodu. Rozsiedli się na kamiennych ławach ukrytych w obrośniętej dzikim winem altance, która znajdowała się na niewielkiej wysepce pośrodku głębokiej sadzawki. Wąski most łączył ten kawałek lądu z marmurową kolumnadą otaczającą staw. Dalej wznosiła się granitowa ściana oddzielająca ów zakątek od reszty ogrodu. Po powierzchni stawu pływały olbrzymie liście lilii wodnych: okrągłe, z lekko uniesionymi brzegami, przypominały zielone tace puszczone na wodę. Pomiędzy nimi unosiły się kwiaty o różowych środkach i perłowobiałych płatkach. Od czasu do czasu któryś kwiat nurkował i z głębiny wynurzała się Anezka, by zaczerpnąć powietrza w płuca. Niziołka siedziała w wodzie od momentu, kiedy weszli na wyspę. Zaskoczyła wtedy swoich towarzyszy oraz Caro, rozbierając się do naga z zakurzonych szmat i wskakując do sadzawki. Rikus wraz z towarzyszkami przez cztery dni wędrowali po pustyni, niekiedy wchodząc na pola faro, aby pytać o drogę. Nie uzyskali wiele wskazówek, bo pola były w większości opuszczone, zdewastowane przez rabusiów albo popalone przez uciekinierów. Tylko dwa razy spotkali nie pilnowanych niewolników, ale ci brali ich za złodziei i uciekali, krzykiem wzywając pomocy. W końcu cała trójka napadła na kapłana, który, w zamian za lekką śmierć, powiedział wszystko, co wiedział. Po tych koszmarnych czterech dniach Rikus odczuwał takie zmęczenie i pragnienie, że najchętniej dołączyłby do Anezki w sadzawce, gdyby tylko umiał utrzymywać się na wodzie. - Co powie twój pan na niziołkę zażywającą kąpieli w jego stawie? - zapytał gladiator. Caro przez chwilę obserwował drobną postać Anezki, prześlizgującą się obok zielonego liścia, a potem wykrzywił usta w uśmiechu. - Nie zawracaj sobie głowy moim panem - odparł. - Moglibyśmy wypić całe wino do ostatniej kropli i bezustannie pławić się w sadzawce, a na pewno nie usłyszelibyśmy złego słowa. - No to zdrowie Agisa z Asticles. Niechaj los mu sprzyja! - Neeva podniosła w górę puchar. Karzeł nie przyłączył się do toastu, więc kobieta spytała: - Coś nie tak? Grzeczność wymaga, by wypić zdrowie gospodarza. - Pić jego zdrowie, to pić za moją niewolę - stwierdził ponuro lokaj z nieprzeniknioną twarzą. - Są na świecie dużo gorsze rzeczy niż służba u Agisa - powiedziała Neeva, wskazując ręką na przepiękny ogród. - Tutaj masz przecież raj. - W porównaniu z naszymi barakami, może i tak - zgodził się Rikus, obracając w brudnych łapach kryształowy puchar. - Ale niewola to zawsze niewola. Wszystko stanowi własność Agisa, i tyle. Caro przytaknął. - Sam bym tego lepiej nie wyraził, mój przyjacielu. - Zapomnij, że wygłosiłam ten toast - rzekła Neeva i przechyliła naczynie, żeby wylać zawartość na ziemię. Rikus chwycił ją za nadgarstek. - Nie marnuj wina! - krzyknął. - Dla niewolników każda kropla jest cenna. Wymyślimy inny toast. Karzeł podniósł kielich. - Za waszą wolność - powiedział. Cała trójka wypiła wino jednym haustem. Lokaj napełnił puchary i niedbale rzucił karafkę do stawu. Wylądowała na środku olbrzymiego liścia. - Zastanawialiście się, dokąd pójdziecie dalej? - spytał. Mul kiwnął głową. - Znajdziemy Sadirę i przyłączymy się do jakiegoś szczepu na pustyni - odpowiedział. - Obawiam się, że wasza przyjaciółka nieprędko się zjawi - odparł Caro. - Jest w mieście z lordem Agisem, a ja nie wiem, kiedy wrócą. Lepiej zostawcie wiadomość. Sam dopilnuję, żeby ją dostała. Rikus pokręcił głową. - Poczekamy. - Nie możemy siedzieć tu zbyt długo - wtrąciła się Neeva. - Cilopy są już pewnie na naszym tropie. Jeśli chcemy wykorzystać szansę i uciec, musimy się śpieszyć, żeby dotrzeć w góry, zanim nas złapią. - Nie powinniśmy obarczać Caro akurat tą wiadomością - zauważył Rikus. Neeva spokojnie popatrzyła partnerowi w oczy. - Szpieg Tithiana śledzi Sadirę. Jeśli Caro jest tutaj, a ona pojechała do Tyru, to służący Agisa nie może być szpiegiem, prawda? - Szpiegiem? - wykrztusił Caro i z wrażenia otworzył usta. Dopiero chwilę później zamknął je znowu. - W jaki sposób odkryliście, że w domostwie mojego pana ukrywa się szpieg? - Szkoda gadać. To długa historia - odparł Rikus. Nie chciał ożywiać wspomnień o śmierci Yariga, opowiadając starcowi o gaju. - Jeśli powiesz nam, dokąd pojechał twój pan z Sadirą, może zdołamy się z nimi skontaktować przed ucieczką w góry. - Boję się, że ich nigdy nie odnajdziecie. Kiedy rozmawiałem z nimi ostatni raz, wybierali się na jakieś spotkanie i do tej pory nie wrócili - wyjaśnił Caro. Nagły skurcz twarzy podkreślił kurze łapki wokół jego oczu. - Podejrzewam, że mogło się im coś stać. - Przyszliśmy za późno! - ryknął mul i cisnął kielichem przez sadzawkę. Szkło trafiło w zewnętrzny mur i rozprysnęło się z brzękiem, który rozbrzmiał echem wśród marmurowych kolumn. Reakcja Neevy była spokojniejsza. - Kiedy było to spotkanie? I gdzie? - Agis i Sadirą znikneli trzy dni temu - poinformował ją Caro. - Żadne z nich nie powiedziało mi, dokąd idą, ale oboje zachowywali się bardzo tajemniczo. Przypuszczam, że poszli gdzieś na Elfi Targ. Rikus wstał. - Idziemy tam. Stary karzeł zeskoczył z ławy na ziemię. - Mam w domu coś, co może wam pomóc. - Co? - spytała Neeva. - Niespodzianka - uśmiechnął się tajemniczo. - Na pewno was zadziwi. Kiedy poszedł, Rikus i Neeva podnieśli broń, którą zdobyli w czasie ucieczki. Wsunęli sztylety za pas, a potem gladiator ukląkł na brzegu sadzawki, żeby przywołać Anezkę. W chwili gdy wypatrzył ją w wodzie, za kolumnadą rozległo się echo ciężkich kroków. Podniósł głowę i zobaczył potężną postać półgiganta blokującego wyjście przez łukowatą bramę. Za uszami zwisały mu brązowe włosy sklejone w tłuste kosmyki, a nad podkrążonymi oczyma mocną krechą rysowały się krzaczaste brwi. Olbrzym był ubrany w purpurową tunikę ozdobioną złotą gwiazdą Kalaka, a w ręku miał maczugę z gładzonej kości, większą od karła. Uda żołnierza dorównywały grubością filarom kolumnady. Musiał się pochylić, by nie uderzyć głową w sklepienie. - W imię króla Kalaka, nie ruszać się! - wykrzyknął. Jego głos grzmotem przeleciał nad spokojnymi wodami sadzawki i odbił się echem od muru otaczającego kolumnadę. Półgigant postąpił w stronę mostka, a w tym samym czasie w wejściu pojawił się drugi olbrzym, trochę grubszy i niższy. Kudłata głowa Anezki wynurzyła się spomiędzy olbrzymich liści. Gdy niziołka zobaczyła dwóch półgigantów i wyraz zaskoczenia na twarzy Rikusa, z powrotem wśliznęła się pod wodę i zniknęła wśród zieleni. - Neevo! - zawołał wojownik i wyprostował się szybko. - Podaj mi... Spóźnił się niestety. Wyciągnął rękę po włócznię, lecz ona przeleciała obok niego i wbiła się aż do połowy prosto w klatkę piersiową pierwszego półgiganta. Olbrzym przyklęknął, a potem upadł na twarz. Drugi strażnik zaczął gramolić się przez martwe ciało. W wejściu stanął trzeci żołnierz. Spostrzegłszy zator, poszedł na drugą stronę kolumnady, okrążając staw. Rikus rozejrzał się wokół altany, szukając czegoś, co posłużyłoby mu za broń. Oboje z Neevą mieli tylko obsydianowe sztylety, które nie wyglądały na skuteczny oręż w walce przeciw półgigantom. Gdy spojrzał na ławę, wpadł mu do głowy pewien pomysł. Oddał nóż Neevie, a potem wskazał ruchem głowy najbliższego przeciwnika. Nie musiał mówić partnerce, że za chwilę ma osłaniać jego atak. Drugi półgigant wszedł na mostek. Rikus objął ławę mocarnymi ramionami i podniósł ją do góry. Aż jęknął z wysiłku. Odwrócił się w stronę mostku. Olbrzym jednym krokiem przemierzył trzecią część dzielącej ich odległości. - Stać! - krzyknął. Rikus zaatakował, trzymając ławę jak taran. Żołnierz uśmiechnął się ironicznie i mocniej ścisnął w łapach maczugę. Zza pleców mula błysnął jak czarna błyskawica obsydianowy sztylet. Trzonek trafił olbrzyma w głowę, nie czyniąc mu żadnej krzywdy. Nóż upadł z głuchym stuknięciem na jeden z liści. Atak, choć z pozoru niegroźny, jednak się powiódł; ogłupiały półgigant nie zdążył zamachnąć się maczugą. Rikus bez przeszkód uderzył go ławą w obojczyk. Rozległ się potężny trzask i zaraz potem głęboki jęk. Półgigant zamachał rękoma. Jego maczuga rąbnęła w ścianę altanki. Strażnik wydał straszliwy ryk i padł do tyłu, trafiając głową w kolumnę, która pękła na trzy części. Olbrzym leżał, klnąc i przysięgając zemstę. Gdy się pozbierał i usiadł, nadwątlony dach spadł mu na głowę, grzebiąc nieszczęśnika pod stertą gruzu i kamieni. Jego przedśmiertny krzyk ledwie dał się słyszeć wśród odgłosów walącej się budowli. Rikus rzucił ławę i odwrócił się natychmiast. Trzeci półgigant zrezygnował z forsowania mostku i zbliżał się do wysepki przez wodę. Neeva przygotowywała się już do natarcia. Uzbrojona jedynie w sztylet, szła na skraj wysepki, by stawić czoło przeciwnikowi. Z drugiej strony mostku wypłynęła Anezka. Schwyciła sztylet. Domyślając się, że kobieta zamierza zaatakować spod wody, Rikus złapał maczugę drugiego olbrzyma i stanął u boku partnerki. Gdy uniosła rękę, chcąc znowu rzucić nożem, gladiator powstrzymał ją, kładąc dłoń na jej nadgarstku. - Jeszcze nie. - Może mi się uda - odparła. Nic nie odpowiedział. Trzymał Neevę za wzniesione ramię, czekając na uderzenie Anezki. Puścił dopiero wtedy, gdy półgigant zamierzył się na Neevę maczugą. - Wielkie dzięki! - zawołała, szykując się do uniku. Półgigant znieruchomiał nagle. Spojrzał na swoje stopy i wrzasnął z bólu. Zanurzył rękę w wodzie koło swojej kostki. Wiedząc, że Anezka przecięła strażnikowi ścięgno, Rikus palnął go maczugą w głowę. Trafił, ale poczuł wstrząs przeszywający go aż po czubki palców u nóg. Wibracja niemal sparaliżowała mu ciało, tak jakby uderzył w marmurową kolumnę, a nie w czaszkę. Udało mu się tylko odwrócić uwagę olbrzyma od zranionej nogi. - Teraz, Neevo! - zawołał. - Rzucaj sztylet! Olbrzymia pięść wysunęła się z wody i wymierzyła cios gladiatorowi prosto w twarz. Potoczywszy się w głąb wysepki, mul uderzył w jeden z filarów altanki. Zaćmiło go na moment, ale widział, jak Neeva rzuciła sztyletem. Ostrze wyryło głęboką ranę w policzku przeciwnika. Ryknął i uniósł broń. Kobieta odskoczyła w stronę Rikusa. Maczuga zatrzymała się na altance, a napastnik znowu ryknął i złapał się za drugą nogę. Niezgrabnie ruszył w stronę kolumnady, potknął się i runął do sadzawki, rozbryzgując naokoło wodę z liśćmi. Rikus zobaczył, jak olbrzym unosi się na powierzchni stawu i czepia filarów, żeby nie utonąć. Zaraz potem z wody wynurzyła się Anezka z nożem w zębach i poszła po ubranie. Wrzaski i odgłosy walki pod kolumnadą było słychać nawet na polach faro, otaczających siedzibę rodu z Asticles. Agis i Sadira domyślili się jedynie tyle, że w ogrodzie ktoś walczy. Stali pochyleni na skraju pylistych pól i wytężali wzrok, starając się dojrzeć, co dzieje się koło domu oddzielonego od nich tylko miedzianym pasem skałotrawy. Łąka była charakterystyczną cechą majątku Asticles; skałotrawa nie miała liści, a jej twarde pędy gromadziły się w jednym miejscu przez całe wieki, tworząc fantastyczne, powyginane kształty. Zza tego splątanego żywopłotu marmurowa kolumnada wyglądała jak skrzydło budynku. Dwóch półgjgantów i namiestnik stojący na warcie wydawali się nie więksi od owadów. Parę przybyszów chroniły przed wzrokiem strażników zarośla skałotrawy i drzewa faro, ale nic nie mogło osłonić ich przed popołudniowym gorącym słońcem. Z upału kręciło im się w głowie, a gardła tak opuchły z pragnienia, że dławili się własnymi językami. Wędrowali przez pola faro od południa, czyli od powrotu z Podziemnego Tyru. Po śmierci Ktandeo purpurowy rycerz zabrał jego ciało do świątyni, a Sadira wrzuciła za nim krążek z brązu, dzięki któremu namiestnicy podążali cały czas ich śladem. Potem ukryła się razem z Agisem na skraju ciemnego placu. Usłyszeli, jak dowódca rozkazał swoim ludziom zaatakować świątynię. Purpurowi rycerze stanęli we wszystkich wejściach i rozpoczęła się walka. Wtedy Agisowi i Sadirze udało się uciec. Wrócili do winiarni, ale zrujnowane pomieszczenie świeciło pustką, wiec poszli do domu Agisa po zapasy na drogę. Na szczęście młoda czarownica uparła się, żeby najpierw poobserwowali budynek. Jej zdaniem Tithian mógł zastawić tam na nich pułapkę. Po kilku godzinach czekania okazało się, że jej ostrożność była w pełni uzasadniona. Na tle kolumnady pojawiły się cztery postaci: dwie wysokie i dwie niskie. Agis rozpoznał wśród nich swego sługę, który w charakterystyczny sposób powłóczył nogami. W chwilę później Caro wyszedł spomiędzy kolumn i przyprowadził z pałacyku pięciu półgigantów z namiestnikiem. Trzech olbrzymów weszło pod kolumnadę i zaczęła się walka. - Czas odzyskać mój dom - powiedział ziemianin, przyglądając się karłowi, namiestnikowi i dwóm żołnierzom w dalszym ciągu czekającym przed budynkiem. Sadira przytaknęła. - Jeśli tu jeszcze trochę zostaniemy, język tak mi spuchnie, że nie będę w stanie wymówić żadnego zaklęcia. Agis jeszcze przez parę minut przyglądał się przeciwnikom, a potem spytał: - Dasz radę obezwładnić dwóch półgigantów? Już chciała pokręcić przecząco głową, ale potem spojrzała na laskę w swoim ręku i zmieniła zdanie. - Pewnie zdołam pozabijać wszystkich, ale musimy podejść trochę bliżej. Agis przyjrzał się lasce niechętnie. - Jesteś pewna, że to rozsądne? Nie znamy... - Wiem wystarczająco dużo - ucięła. - Poza tym nie można stosować zwykłej magii tak blisko twojej skałotrawy. Wolno rosnące krzewy prawdopodobnie nie wytrzymałyby tego. Senator zacisnął usta, ale kiwnął głową. - Zostaw tylko Caro. - Czyżbyś jeszcze wierzył, że nas nie zdradził?! - Nie, nie mam nawet cienia nadziei - odpowiedział. - Ale mimo to nie chciałbym go zabijać. Sadira wzruszyła ramionami i spojrzała w stronę kolumnady. - Jeśli chcesz oszczędzić lokaja, musisz unieszkodliwić kapłana stojącego obok niego. Im większa odległość między starym a moimi celami, tym lepiej. Agis kiwnął głową, a potem wyjął sztylet z pochwy i zważył go na dłoni. Zamknąwszy oczy, skupił się na centrum mocy swego ciała, tworząc kanał energetyczny, prowadzący przez ramię do dłoni. Odetchnął i w tej samej chwili zacisnął palce na sztylecie. Wyobraził sobie, że stapiają się z rękojeścią. Nóż stał się częścią ciała: mógł się nim posługiwać z równą łatwością jak własnymi kończynami. Gdy odemknął powieki, wydawało mu się, że zamiast dłoni ma sztylet. Odczuwał skórzaną rękojeść owijającą zimną stal trzonka, w taki sam sposób jak skórę okrywającą jego kości. - Gotowa? - spytał. - Na tyle, na ile się da - odpowiedziała. - Idziemy. - Miejmy nadzieję, że z ciekawości pozwolą nam podejść blisko do siebie. Z tymi słowy poprowadził kobietę w stronę domu. Spokojnym krokiem szli przez sięgającą im do pasa skałotrawę. Sadira odsunęła się od szlachcica o kilka kroków w lewo i nonszalancko wymachiwała różdżką niczym zwyczajnym kijem. Agis spostrzegł, że obaj półgiganci, kapłan i Caro stoją odwróceni plecami i wpatrują się w obrzeża stawu. To, co się działo w ogrodzie, tak bardzo pochłaniało ich uwagę, że nawet nie zauważyli przybyszów. Gdy Sadirę i Agisa dzieliło od napastników nie więcej niż pięćdziesiąt metrów, kapłan gestem wskazał olbrzymom kolumnadę, jakby polecając im, by tam weszli. - Teraz! - wykrzyknął senator, wiedząc, że walka będzie trudna i może ściągnąć więcej nieprzyjaciół. Gwałtownie wyciągnął ramię, mierząc w namiestnika. Sztylet oddzielił się od nadgarstka, zostawiając za sobą kikut. Gdy leciał do celu, Agis nadal trzymał dłoń wycelowaną w głowę przeciwnika. W dalszym ciągu czuł zimną stal na końcu swej ręki i kierował lotem ostrza tak, jakby zadawał bezpośredni cios w plecy przeciwnika. Sztylet uderzył w podstawę czaszki królewskiego żołdaka. Agis poczuł w okolicy nadgarstka wibracje metalu, który trafił w kość. Gdy ostrze weszło do mózgu, całe zanurzyło się w ciepłym płynie. Młodzieniec zerwał kontakt. Nie interesowało go odbieranie poprzez śmiercionośną broń szczegółów ludzkiej agonii. Namiestnik padł na twarz. Umarł, zanim zwalił się na ziemię i pewnie nawet tego nie zdążył sobie uświadomić. Caro, który właśnie coś do niego mówił, ze zdumieniem wpatrywał się w zwłoki. Atak Sadiry był bardziej widowiskowy. Wskazała laską obu półgigantów, a potem wypowiedziała dwa słowa używane w takim przypadku przez Ktandeo: „Nok”, a potem „Płomień śmierci”. Obsydianowa kula zalśniła pomarańczowym płomieniem. Po polach przetoczył się grzmot. Z gałki plunął strumień ognia i objął obu półgigantów. Agis nie widział, co się działo dalej, bo w tej samej chwili poczuł, jak zimna ręka sięga w głąb jego istoty i pozbawia go energii życiowej. Uczucie było podobne do tego, którego doświadczał przy Ktandeo, ale wiele razy silniejsze. Ciałem senatora wstrząsnął potężny dreszcz. Kolana się pod nim ugięły, padł na kolczasty krzew skałotrawy, rozkruszył go i legł twarzą w dół na ziemi. Przetoczywszy się na bok, spojrzał w stronę Sadiry, ale tak strasznie kręciło mu się w głowie, że nie był w stanie się poruszać. Czarownica upadła na kolana, trzymając magiczną różdżkę w obu dłoniach. Przyglądała się jej z urazą, zdumieniem i zakłopotaniem. W głębinach czarnej gałki migotało blade szkarłatne światełko. Wiło się jak żywe stworzenie, chcące wydostać się na wolność. W końcu purpurowy poblask zanikł, a dziewczyna zakołysała się bezwładnie. Gdy laska pociemniała, młoda kobieta osunęła się na miedzianorudy, wachlarzowaty krzew skałotrawy. Agis z trudem uklęknął. Popatrzył w kierunku domu. Caro z niedowierzaniem gapił się w miejsce, gdzie dotychczas stali dwaj olbrzymi. Z przerażonej miny lokaja senator wywnioskował, że przeciwnicy są już na dobre unieszkodliwieni. Zebrał siły i przyczołgał się do Sadiry. Leżała zwinięta w kłębek i ciężko dyszała. Blada jak chusta twarz przybrała zacięty wyraz, bursztynowe włosy straciły blask, a oczy wpatrywały się intensywnie w leżącą przed nią na ziemi laskę starca. Agis wziął dziewczynę za łokieć. - Sadiro? Słyszysz mnie? Wzrok kobiety powoli przesunął się na jego twarz. Krzyknęła z przerażenia. - Co się stało? Jesteś ranna? - Nic mi nie jest - wykrztusiła. Agis pomógł jej podnieść się na kolana. Dalej mu się przyglądała. - Czy coś nie tak? - zapytał. Potrząsnęła głową i spojrzała przytomniej. - Nie. Wszystko w porządku - odrzekła, gładząc go po włosach na skroni. - Ja nie posiwiałam, prawda? - Ależ skąd. Dlaczego... - Jeszcze nie skończył pytania, a już znał odpowiedź. Wstrząśnięty, zerknął na czarną gałkę laski. - Czy przez nią zbielały mi włosy? - wymamrotał przerażony. - Tylko kilka pasem na skroniach i na czubku głowy - odpowiedziała, jakby chcąc się usprawiedliwić. - Dodają ci godności. Usłyszał ciężkie kroki. Podniósł wzrok i zobaczył potężnego mula jedynie z przepaską na biodrach. Jak wszyscy osobnicy tej rasy, ten także miał małe, spiczaste uszy, był zupełnie łysy, a jego ciało od szyi w dół stanowiło skupisko potężnych mięśni. Wydawał się wyjątkowo przystojny jak na krzyżówkę karła z człowiekiem: rysy, choć ostre, były regularne, a cała twarz miała pociągający wygląd, dzięki mocno zarysowanym brwiom, ciemnym, wyrazistym oczom, prostemu nosowi i potężnej szczęce. Nawet nie zdążył spytać Sadiry, czy go zna, gdy dziewczyna z wysiłkiem stanęła na nogi i wykrzyknęła: - Rikusie! - Wyciągnęła do niego ręce, gdy podbiegł, by ją uściskać. Ucałowali się, a Agisa coś ścisnęło w dołku. Choć Sadira bynajmniej nie ukrywała swych uczuć względem słynnego gladiatora, szlachcic nie spodziewał się tak rychłego spotkania - a na pewno nie był przygotowany, by poradzić sobie z nagłym przypływem zazdrości, którego właśnie doświadczał. Gdy wargi mula i Sadiry wreszcie się rozłączyły, kobieta spytała: - Co ty tutaj robisz? Rikus uśmiechnął się do przyjaciółki, a potem rzucił ostrożne spojrzenie na Agisa, pochylił się ku niej i szepnął coś na ucho. Ziemianin poczuł się jak intruz, więc wstał i odwrócił wzrok. Od strony kolumnady szły dwie kobiety. Jedna z nich należała do rodzaju ludzkiego i była prawie tak samo umięśniona jak gladiator, miała jasną, gładką skórę oraz pełne kształty. U jej boku szła druga niewiasta, wzrostu dziecka, szczupłej budowy i z szopą poskręcanych włosów na głowie. Między nimi, jak w pułapce, tkwił Caro. - Nie mamy tajemnic przed Agisem - powiedziała Sadira i wzięła młodzieńca za rękę. - On wie o mnie wszystko. - Czy rzeczywiście? - spytał Rikus z przekąsem, przyglądając się senatorowi. Sadira uśmiechnęła się dyskretnie i zbyła jego pytanie milczeniem. - Rikus uciekł z posiadłości Tithiana, żeby mnie ostrzec przed Caro - zwróciła się do senatora. - To akt wielkiej odwagi - skomentował Agis, niepewny, czy powinien powitać gladiatora uściskiem ręki, jak równego sobie, czy też zrezygnować z tego, traktując mężczyznę jak niewolnika. Postanowił oddać inicjatywę mułowi. - Rikusie, nie trzeba było się fatygować. Wiemy już o zdradzie Caro, a twoja ucieczka wypadła w bardzo nieodpowiednim momencie. Mul obnażył zęby. - Co to ma niby znaczyć? - Nic takiego, zapewniam. - Agis uspokajająco podniósł rękę. - Po prostu Sadira jest ze mną bezpieczna, a ty przydałbyś się bardziej tam, skąd przybyłeś. Rikus złapał czarownicę za rękę. - No to teraz ze mną będzie bezpieczna - powiedział. - Ostrzegam cię, jeśli za nami wyruszysz, zginiesz. Sadira wyrwała się z uścisku mula. - Rikusie, dokąd chcesz, abym poszła? Gladiator zmarszczył brwi. - Uciekamy - rzekł. - Idziesz w góry ze mną, Neevą i Anezką. - Nie muszę nigdzie uciekać! - odparła. - Agis dał mi wolność. Poza tym razem mamy wykonać pewne zadanie. Gladiator nie krył rozczarowania. - Wolność? - powtórzył w wielkim zdumieniu. - On cię uwolnił, a ty dalej z nim jesteś? Sadira ścisnęła przyjaciela za rękę, wspięła się na palce i pocałowała w policzek. - Rikusie, to nie na zawsze. Po prostu muszę z nim pójść w jedno miejsce. Wojownik przyjrzał się szlachcicowi, a potem znowu zwrócił się do dziewczyny: - Idziemy z wami. - Dzięki za propozycję, ale sami świetnie sobie damy radę - odparł Agis. - Nie pytałem cię o pozwolenie - zdenerwował się mul. - Idziemy z wami. - Rikus ma do tego prawo - powiedziała Sadira, uśmiechając się błagalnie do szlachcica. - Mało będziemy mieli trudności po drodze? Do kompletu z kapłanami jeszcze nam tylko brakuje oddziałów pościgowych Tithiana. Sadira pokręciła głową. - Co za różnica? Pościg to pościg. Ponadto towarzystwo trójki gladiatorów na pewno nam nie zaszkodzi, a nie zdziwiłabym się, gdyby Anezka znała drogę do Noka i mogła nas tam zaprowadzić. Skończyli dyskusję, bo Neeva z Anezka podprowadziły właśnie Caro. Blondynka, która, jak się Agis domyślił, była znaną partnerką mula, spojrzała z westchnieniem na splecione w uścisku dłonie Rikusa i Sadiry. Nie komentując tego wyrazu uczucia, zwróciła się do Agisa: - To chyba twoja własność, prawda? - Popchnęła karła w kierunku lorda. Jednocześnie niziołka podała mu kryształ z zielonego oliwinu, a Neeva dodała: - Nie tylko zdrajca, ale i złodziej. Anezka złapała go, gdy próbował wsunąć tę rzecz sobie do kieszeni. Agis wziął kryształ od niziołki. - To nie moje - oznajmił, uważnie przyglądając się przezroczystemu przedmiotowi. Zaskoczył go dźwięk głosu Tithiana. - Ile razy mam ci mówić, żebyś nie trzymał kryształu przy samych oczach? Agis uniósł brew, ale posłuchał rozkazu. W zielonej kuli pojawiła się pomniejszona twarz Najwyższego Kapłana. Gdy obraz stał się całkiem wyraźny, ziemianin dostrzegł zdumienie królewskiego dostojnika. - Agis? Szlachcic przytaknął. - Tak, Tithianie. To ja. - Skąd masz kryształ? Wy przecież siedzicie w tej dawnej świątyni! - Uciekliśmy, choć nie dałeś nam szansy - odparł właściciel Asticles z goryczą. Rozejrzał się wkoło. Wszyscy, z wyjątkiem Caro, patrzyli na niego jak na wariata. - Ostrzegałem cię przecież, że to nie rozejm - bronił się Tithian. - Jak sobie przypominasz, mówiłem nawet, żebyś na siebie uważał. Agis nie mógł zaprzeczyć, jednak nadal wrzał w nim gniew. - Sądzisz, że to usprawiedliwia wykorzystanie swojego przyjaciela jako przynęty w polowaniu na Zamaskowane Bractwo? - Sam się związałeś z buntownikami - odparował Tithian. - Nie wiń mnie, jeśli masz teraz kłopoty z tego powodu. - Pokazałeś mi tę kule z obsydianu i piramidę na przynętę? - spytał senator. - Nie. To była sama prawda - rzekł Najwyższy Kapłan. Choć trudno było odczytać emocje na maleńkiej twarzy widocznej w krysztale, Tithian wyglądał na przerażonego. - Powiedz, jak Zamaskowani odebrali tę wiadomość? - zapytał. - Niby dlaczego miałbym ci coś mówić? - Bo moja propozycja jest w dalszym ciągu aktualna - odparł dostojnik. - Wybacz, ale śmiem ci nie wierzyć. - Nie możesz mnie tak zbywać! Nawet sobie nie zdajesz sprawy, jak ja się dla ciebie narażałem. Kalak dowiedział się o twoich związkach z Zamaskowanym Bractwem i gdybym cię nie wykorzystał jako przynęty, dawno byś leżał martwy! - Najserdeczniejsze dzięki za troskę - odciął się Agis. - Jeśli zdobyłeś kryształ, to pewnie wiesz, że Rikus uciekł z Neevą, żeby szukać Sadiry w twoim majątku. - W polu widzenia pojawił się wskazujący palec Tithiana. - O, tyle dni potrzebowałem, żeby ich wytropić, a jak widzisz, są w dalszym ciągu na wolności. Trzymam w tajemnicy ich nieobecność i nie wysłałem w pościg ani łowców, ani tilopów. Nawet zabiłem strażników, którzy odkryli ucieczkę. Ten ostatni szczegół przekonał Agisa, że jego przyjaciel mówi prawdę. To było dokładnie w stylu Tithiana: popełnić bezlitosny uczynek, by ukryć coś przed światem. - Jeśli Zamaskowane Bractwo potrzebuje moich gladiatorów, to w dalszym ciągu może ich wykorzystać - kontynuował namiestnik. - O ich odejściu wiem tylko ja i mój najbardziej zaufany podwładny. - To bardzo miło z twojej strony - odparł Agis, z wielką ulgą witając wiadomość, że łowcy niewolników nie pójdą za nimi w góry. - Ale nadal tępisz Bractwo na wszelkie możliwe sposoby. To po czyjej stronie ty właściwie stoisz? - Znajduję się zawsze tam, gdzie w danym momencie moje stopy mają najlepsze oparcie - odpowiedział szczerze Tithian. - Jestem miedzy młotem a kowadłem. Jeśli nie wykażę się wynikami w walce z wrogami króla, Kalak mnie zabije. Z drugiej strony przeraża mnie to, co sobie zaplanował na najbliższe igrzyska. - Wiec mógłbyś go uśmiercić? - Agis pragnął sprawdzić, jak daleko posunie się jego przyjaciel. - Nie da rady - padła odpowiedź. - A jeśli to by było możliwe? Tithian na moment zamknął oczy. Otworzył je i rzekł: - Nie przeszkadzałbym, gdyby ktoś zamierzał zlikwidować naszego władcę. Agis uśmiechnął się szeroko. - Tego właśnie chciałem się dowiedzieć - odparł i przesunął dłonią po powierzchni kryształu. - Poczekaj! - zawołał Tithian. Senator cofnął rękę, a namiestnik dodał: - Żeby współpracować z wami aż do udanego zamachu na Kalaka, muszę znać miejsce ukrycia w ziguracie trzeciego i ostatniego amuletu z kości. - Tak przypuszczałem. Nie można ci ufać - westchnął Agis. - To nie do końca prawda - zauważył kapłan. - Wierz mi przynajmniej w jednym: nigdy nie przestanę dbać o własną skórę. Po prostu staraj się, żebyście zawsze mieli mi do zaoferowania to, czego sam potrzebuję - przerwał i z namysłem pogłaskał się po podbródku. - Niech Sadira przekona Tych, Którzy Noszą Maski, że ujawnienie, gdzie jest amulet, leży w ich interesie. Potem znajdźcie jakiś sposób, żeby mi przekazać wiadomość. Agis nie odpowiedział. Zamknął klejnot w dłoni i zrelacjonował reszcie przebieg rozmowy między rum a Tithianem, po czym oddał kryształ Caro. - Może rzeczywiście lepiej zdradzić Tithianowi, gdzie jest ten amulet - zaproponowała Sadira. - Wiem o wszystkich trzech. Mógłbyś to przekazać namiestnikowi, Caro? - Gdy karzeł przytaknął, opisała mu krótko położenie amuletów wmurowanych w zigurat. - I tak nie posiadały dużej mocy - wyznała wzruszając ramionami. - Takie sobie drobiazgi, mające zwolnić tempo prac. Na koniec Agis zwrócił się do swojego lokaja. - Od jak dawna byłeś szpiegiem Tithiana? - zapytał łagodnie. Karzeł spuścił oczy, a jego pomarszczone wargi drżały, nie wiedzieć, czy z przerażenia, czy z żalu. - Niedługo, dopiero od konfiskaty niewolników - odparł. - Ten człowiek posłał mnie z powrotem do domu. Obiecał mi wolność po igrzyskach. - A twój cel? Nie zmienił się? Caro potrząsnął głową. - Nie. Cały czas wiernie służyłem tobie i rodowi z Asticles - do chwili gdy złamałem przyrzeczenie. - Dlaczego to zrobiłeś? - spytała Neeva. Caro spokojnie spojrzał jej w oczy. - Umarłbym przy budowie ziguratu, a nie chciałem zakończyć życia, nie zaznawszy smaku wolności. - Caro, tak mi przykro - powiedział Agis. Pierś przepełniał mu głęboki żal. - Gdybym tylko wiedział, ile dla ciebie znaczy wolność, z radością bym ci ją dał. Karzeł spojrzał na swego pana. - Niepotrzebne mi współczucie - odparł z goryczą. - Zabij mnie i będzie po wszystkim. - Na twoim miejscu nie spieszyłbym się do śmierci - wtrącił Rikus. - Wrócisz tu jako upiór, prawda? Starzec spojrzał na Agisa i przytaknął, a na jego ustach zaigrał krzywy uśmieszek. W czarnych oczach lśniła uraza. - Wrócę do Asticles, straszyć w miejscu mojego wiarołomstwa. - W takim razie żywię nadzieję, że sporo czasu minie, zanim się spotkamy - skomentował Agis. - A co to ma znaczyć? - zapytał Rikus. - Każdy człowiek rodzi się z pragnieniem wolności i pożąda jej jak jadła i napoju. Wie o tym każdy właściciel niewolników. - I każdy niewolnik - przyświadczył mul. - Zniewolić człowieka to tak, jakby zabrać mu chleb i wodę - mówił dalej Agis, wciąż wpatrując się w pomarszczoną twarz Caro. - Bez strawy ciało ginie powolną śmiercią. Bez wolności umiera dusza. - No to co? - spytał Rikus. - Którego szlachcica obchodzi los niewolników? - Mnie! - zawołał gorąco Agis i uderzył się w pierś. - Nigdy nie odebrałem życia swemu poddanemu! - No to stanowisz niezwykłą rzadkość wśród panów - odezwała się Sadira. Agis popatrzył na dziewczynę. - Może rzeczywiście, ale nie jestem lepszy niż pozostali. Dopiero teraz widzę, że cała moja filozofia uczyniła ze mnie hipokrytę. Dlatego upiór nie pozwolił mi przestąpić progu Purpurowej Świątyni. - I co zamierzasz zrobić? - Sadira wpatrywała się weń wyblakłymi oczyma. Agis zwrócił się w stronę starca. - Caro, nie mam prawa cię o nic prosić - rzekł, odwiązując sakiewkę od pasa. - Ale jednak pragnąłbym, żebyś zrobił ostatnią przysługę rodowi z Asticles. Udaj się do niewolników mieszkających w moich barakach. Powiedz im, że mogą sobie iść albo zostać, jak chcą. Na twarzy karła odmalowało się zaskoczenie. - A ja? - Ruszaj i ciesz się wolnością. Karzeł wziął sakiewkę i odszedł bez słowa. Patrząc na starca drepczącego przed siebie w palących promieniach słońca, Agis zdał sobie sprawę, jak mało znaczy jego gest dla tych, którzy strawili tu życie na służbie. Może inni, podobnie jak Caro, z radością zrzucą jarzmo niewoli; pozwolił, by ta nadzieja ukoiła nieco piekące wyrzuty sumienia, ale wiedział, że jego spokój nie potrwa długo. Rozdział 13 Morze zieleni - Wstawaj! - zawołał Rikus, wbijając ponury wzrok w Agisa. - Nie ma czasu na odpoczynek! Przystojny szlachcic popatrzył na mula, a potem oparł głowę na dłoniach i odrzekł ze spokojem: - Nie potrzebuję twojego pozwolenia, żeby usiąść, ani też w innych sprawach. Byli w wysokich partiach Gór Granicznych. Właśnie wspinali się po wąskiej kamiennej półce. Z jednej strony wznosiła się nad nimi olbrzymia granitowa iglica, z drugiej zaś otwierała się prawie dwukilometrowa przepaść. Za nią leżała dolina Tyru. Zdążali przed siebie w poszukiwaniu magicznej włóczni, o której mówił Ktandeo. Tylko ona, jedyna wśród wszystkich athazjańskich broni, posiadała moc zdolną pokonać króla-czarnoksiężnika. - Poruszamy się w zbyt wolnym tempie - powiedział Rikus, drżąc pod wpływem powiewów zimnego górskiego wichru. Miał na sobie jedynie przepaskę biodrową i solidne sandały, gdyż odrzucił uprzejmą propozycję Agisa, który chciał dać mu jakieś cieplejsze ubranie. Mul zgodził się przyjąć tylko jedną rzecz: kościany topór o dwóch ostrzach. Rikus wskazał ręką przed siebie. Tam kamienna półka urywała się na skraju głębokiej przepaści. - Gdzie jest Anezka? - spytał. - Jeśli ją teraz zgubimy, nigdy nie odnajdziemy Noka ani tej przeklętej włóczni dla Sadiry. - Wróci - zapewnił Agis, gładząc się po skroniach. Miał na sobie ubranie, które Rikus określił jako frymuśne - podróżne buty sięgające łydki, skórzane bryczesy, rdzawoczerwony napierśnik i płaszcz z runa w tym samym kolorze, ale nawet mul musiał przyznać, ze przynajmniej było ono ciepłe. Agis, popatrzywszy na Sadirę i Neevę, dodał: - Kobiety potrzebują odpoczynku. Rikus powiódł wzrokiem za jego spojrzeniem. Kilka metrów z tyłu stała Sadira, ubrana w skórzane spodnie i szal runa. Gdzieś w zakamarkach domu Agisa wynalazła kapelusz-toczek z wymyślnymi ozdobnymi pasami zwisającymi z ronda wzdłuż linii nosa i krzyżującymi się poniżej policzków jak maska. Mul widywał szlachetne damy w takich kapeluszach, więc złościło go, że Sadira z dumą naśladuje ich głupawą modę. Z tyłu spokojnym, równym krokiem szła Neeva. Naturalnie w posiadłości szlachcica odzienie dla kobiety jej postury można było znaleźć jedynie w barakach dla niewolników, ale dobrze się czuła w konopnych spodniach i prostym wełnianym płaszczu. Z wyraźną przyjemnością niosła w ręku nowy trikal. Była wniebowzięta, kiedy Agis sprezentował jej tę broń. To zdenerwowało mula chyba jeszcze bardziej niż radość Sadiry z nowego kapelusza. Pomyślał, że ten cały Agis z Asticles za bardzo się stara podlizać grupie zbiegłych niewolników. - Mam wrażenie, że kobiety są w lepszej formie niż ty - otwarcie wyśmiewał się Rikus ze słabości szlachcica. - One przynajmniej co chwila nie przystają. Gladiator dobrze wiedział, co dolega Agisowi. Gdy tylko rozpoczęli wspinaczkę, wszystkim zaczęło brakować oddechu. Im wyżej w góry prowadziła ich Anezka, tym gorzej się czuli. Głowy pękały im z bólu, wysiłek związany z oddychaniem niemal rozrywał płuca, a mięśnie nóg drętwiały z przemęczenia. Agis jednak, w odróżnieniu od swoich towarzyszy, był nie przyzwyczajony do życia pełnego trudów i wyrzeczeń. Oni zaś nigdy niczego innego nie zaznali. Nie zwracając uwagi na przytyki, Agis sięgnął do torby i wyjął bukłak z wodą - prawie pusty, bo od chwili gdy przed trzema dniami weszli w góry, nie natrafili na żadne źródło ani strumień. Ledwie otworzył zatyczkę, Rikus krzyknął: - Oszczędzaj na później! Agis odciął się mułowi: - Ja noszę bukłak. Będę pił, kiedy zechcę. - Zapasy się kończą - warknął Rikus i postąpił ku ziemianinowi. - Jeszcze starczą na długo - odparował Agis. - Poza tym znam pustynię i w razie potrzeby znajdę wodę. - Rozejrzał się po nagich skałach i dodał: - To znaczy, zanim zagrozi nam śmierć. Znowu podniósł bukłak do ust Mul chciał go złapać. - Zginiemy przez ciebie, mięczaku! Agis odsunął rękę. - Co ty wyprawiasz! - Bronię przed tobą pozostałych! - odparł Rikus i rzucił się na bukłak, tym razem chwytając go za szyjkę. Agis pociągnął w drugą stronę, tak aby mul mu go nie wyrwał. - Rikusie, zastanów się, zaraz wylejemy całą zawartość - powiedział pobłażliwym, spokojnym głosem. - Co wy wyczyniacie?! - zawołała Sadira, zbliżając się do mężczyzn. Wojownik nie zwrócił na nią uwagi. - Nie pozwolę ci wypić wszystkiego! - krzyknął, nie chcąc się ugiąć przed, jego zdaniem, ukrytą groźbą. - Wolę już wylać. Agis puścił bukłak. - Och, ty głupku, pewnie byś to rzeczywiście zrobił. - Powinienem ci rozłupać czaszkę i byłby spokój - odciął się Rikus. Pogróżka nie wywarła żadnego wrażenia na szlachcicu, który zwrócił się do Sadiry. - Rikus nawet gdyby długo myślał, nie mógłby lepiej udowodnić mojej tezy, prawda? - Mnie w to nie mieszaj - odpowiedziała, rozcierając sobie skronie. - To jest sprawa między wami dwoma. Podeszła do nich Neeva. - Gdybyście się całą drogę nie kłócili, dawno już dotarlibyśmy do lasu niziołków - stwierdziła. Nie pchała się, żeby stanąć na wąskiej półce obok Sadiry, tylko została z tyłu. - Może po prostu potrzebujemy wodza. Rikus uśmiechnął się do partnerki, a potem wykrzywił do Agisa. - Świetny pomysł - przyznał i zawiązał bukłak z powrotem. - Pijemy, kiedy pozwolę. Szlachcic zmarszczył brwi. - Nie słyszałem, żeby ktoś wybrał ciebie na przywódcę. Mul spojrzał na młodzieńca z pogardą. - A kto inny ma nim zostać? Ty, mięczaku? W oczach Agisa zapłonął ogień. - Przez ponad rok uczyłem się, jak przetrwać na pustyni - odpowiedział opanowanym głosem. - Nie sądzę, żebyś z twoim pochodzeniem przeżył podobne doświadczenie. - Zauważ, że teraz znajdujemy się w górach - powiedział Rikus, nie do końca pewny, czy należy słowa szlachcica potraktować jak zwykłe stwierdzenie faktu, czy jako obelgę. - Poza tym mało mnie obchodzi, ile czasu przesiedziałeś na pustyni. I tak jesteś mięczak. - A ty prostak - zdenerwował się Agis. - Ty myślisz, że być przywódcą, to używać przemocy, a jak napotykasz jakiś problem, to umiesz sobie radzić tylko w jeden sposób: zabijać. Gladiator popatrzył na niego w milczeniu. W słowach szlachcica pewnie było trochę prawdy: mula nigdy nie uczono niczego więcej poza walką. Mimo tego samokrytycznego sądu w dalszym ciągu żywił jedno pragnienie: złapać Agisa za łeb i zrzucić ze skały. - Żaden z was nie powinien być wodzem - oświadczyła Neeva, wymijając Sadirę. - A co, może mamy słuchać ciebie? - ironizował Rikus. - Dlaczego nie - odparła. - Mnie przynajmniej cały czas chodzi o Noka i jego włócznię. - Coś się przyczepiła do tej włóczni? Nie mów mi tylko, że chcesz wziąć udział w tym zwariowanym planie zabicia Kalaka. Neeva spokojnie popatrzyła partnerowi w oczy. - A ty myślisz, że po co tu jestem? Rikus zapomniał języka w gębie. Był przekonany, że Neeva zdecydowała się na tę wyprawę ze względu na niego. Nigdy nie przeszło mu do głowy, iż mogła mieć inny powód. - Ciekawe dlaczego ty się upierałeś, żeby z nami iść? - spytał Agis z przekąsem. Mul wskazał na dziewczynę. - Aby ochraniać Sadirę - powiedział. - Uratowała mi życie. Muszę więc jej bronić, aż spłacę dług honorowy. Senator uśmiechnął się szeroko. - W takim razie wracaj spokojnie. Znakomicie dam sobie radę z obroną młodej... - Zamknij się - uciął Rikus i popatrzył na niego z wściekłością. Nie chciał wyjawiać prawdziwego powodu, z jakiego przyłączył się do wędrowców: po prostu pragnął być z Sadirą. - Lepiej obaj zawrocie - wtrąciła Neeva. - O wiele szybciej by nam się szło, gdybyśmy nie musiały co parę kilometrów stawać i czekać, aż skończycie walczyć o Sadirę. - Oni się tylko kłócą, a nie walczą - zauważyła czarownica. - Poza tym nie ma o co się bić. Kobieta może obdarzać uczuciem więcej niż jednego mężczyznę. Neeva wzniosła oczy do nieba. - Rikus też na przykład kocha ciebie i mnie - mówiła dalej Sadira - a nikt jeszcze nie widział, żebyśmy skakały sobie do oczu. - Nie jesteśmy też w przyjaźni - odparła zimno Neeva. - I nie nazwałabym miłością tego, co Rikus do mnie czuje. Z tymi słowy popatrzyła na drugi koniec skalnej półki. - O, Anezka. Jeśli mamy dotrzeć do Noka, pilnujmy się niziołki. Niedługo pewnie zrezygnuje z ciągłego czekania na nas. Rikus popatrzył na Neevę ze złością, ale nic nie powiedział. Jego partnerka, jak zwykle, trafiła w samo sedno sprawy, nie szczędząc przy tym ciętych komentarzy. Spojrzał przed siebie. Anezka stała na końcu półki i przyglądała im się z wyrazem niesmaku. Skręciła w prawo, zeszła za krawędź skały i zniknęła z oczu. Mul poszedł w ślad za przewodniczką i zatrzymał się przed niewielkim skalnym występem, który był tak wąski, że na pierwszy rzut oka wydawał się tylko ciemną kreską na ocienionym zboczu góry. Ciągnął się wzdłuż całego stoku i znikał za skalnym załomem. Rikus, wsunąwszy swój podwójny topór do worka na ramieniu, wszedł na pokryty warstwą żwiru i piasku występ, niewiele szerszy niż stopy mężczyzny. Mimo to Anezka szła przed siebie, jakby wędrowała tunelem wiodącym na tyrreński stadion. Ruszył w jej ślady, mając niemiłe wrażenie, że ścieżka zapadnie się pod jego ciężarem. Wbrew pozorom skalna półka była całkiem stabilna. Za to leżący na powierzchni żwir okazał się bardzo niebezpieczny; już na samym początku gładkie podeszwy sandałów mula pośliznęły się na niepewnym podłożu i omal nie spowodowały upadku gladiatora w przepaść. Obejrzał się, żeby ostrzec następną osobę przed zdradliwym przejściem, ale ugryzł się w język, gdy zobaczył Agisa. Nawet gdyby Rikus przełamał się i chciał rzeczywiście być koleżeński, wątpił, czy szlachcic przyjąłby radę w dobrej wierze. Mul odwrócił się w stronę zbocza tak, by móc rękoma pomagać sobie przy wspinaczce. Powoli przesuwał się po półce, strącając żwir stopą, zanim zrobił kolejny krok. Często słyszał, że nie powinno się patrzeć w dół z wysoka, więc utkwił oczy w szczyt góry. Po pewnym czasie zdał sobie sprawę, że popełnił straszny błąd. Bezkresne niebo nad głową stało się w jego myślach odbiciem bezdennej przepaści. Gdy pokonał jedną czwartą drogi, wydało mu się, że widzi swoje ciało staczające się w dół. Od czasu do czasu miał wrażenie, iż odpada od stromej ściany i jego muskularna postać z każdą sekundą staje się coraz niniejsza, a okrzyk przerażenia cichnie w głębinach przepaści, aż w końcu on, Rikus, staje się ledwie czarną kropką i znika w otchłani. Starał się w miarę możności nie zwracać uwagi na te wizje i powoli przesuwał się dalej. W połowie dystansu zaczęło mu się zdawać, że to nie on leci w przepaść, tylko Neeva. Widział, jak raz i drugi odbija się od skał, a potem w ciszy spada w głąb nieprzeniknionej czeluści. Potrząsnął głową, by się pozbyć tych myśli, i szedł przed siebie. Ku swojemu zdumieniu poczuł, że drżą mu mięśnie nóg. Gdy przebył już większą część drogi, pośliznął się w trakcie stawiania kolejnego kroku. Wydał krótki okrzyk, a jego palce zacisnęły się na skalnej ścianie. Nie upadł. Łydki zaczęły mu dygotać, oddychał ciężko i szybko, a przed oczyma zatańczyły białe plamy. Zacisnął powieki i trzymał się kamienia tak mocno, że rozbolały go przedramiona. Agis przysunął się do mula. - Coś nie tak? - spytał. - Pomóc ci? - Nie! - syknął. - Wszystko w porządku. Jak tam Neeva i Sadira? - Chyba lepiej niż my - odpowiedział Agis. - Związały się liną. - Co? To głupie. - Rikus otworzył oczy. - Jeśli jedna spadnie, pociągnie drugą za sobą. Na ponurej twarzy ogarniętego strachem szlachcica perlił się pot. Podobnie jak Rikus, młodzieniec chwytał się skał z taką siłą, że żyły na ramionach wystąpiły mu na wierzch. Kolana trzęsły się, co utrudniało każdy krok. Walcząc z zawrotami głowy, mul odchylił się nieco do tyłu, żeby popatrzeć, jak sobie radzą kobiety. Rzeczywiście związały się liną i szły wzdłuż półki o wiele spokojniej i pewniej niż mężczyźni. Najpierw Neeva oddalała się na całą długość liny. Sadira czekała, wpatrując się w nią uważnie, gotowa rzucić zaklęcie, które zabezpieczyłoby je przed upadkiem. Gdy Neeva dochodziła do końca liny, szukała dobrego oparcia dla rąk i nóg. Potem ruszała Sadira, a gladiatorka ściągała linę. Złapałaby towarzyszkę, gdyby ta zrobiła fałszywy krok. - Dobrze pomyślane - stwierdził Rikus z aprobatą. - Może i my powinniśmy spróbować czegoś podobnego - zaproponował Agis. Mul spojrzał przez ramię na swój worek, a potem skierował wzrok w otchłań ciemniejącą tuż za stopami. - Dasz radę wyjąć linę z torby? Agis też popatrzył w dół. - Raczej nie. - No właśnie. Chyba będziemy musieli radzić sobie każdy na własną rękę - odpowiedział i znowu zaczął przesuwać się po półce. Wkrótce poczuł dziwny aromat: nie znaną mu woń ziemi, słodką i kwaśną zarazem, łączącą zapach kwiatów i rozkładu. Zerknął na zachód. Anezka czekała w pobliżu, gdzie skalna półka znikała okrążając załom góry. Za plecami niziołki, przez całą długość łańcucha górskiego, ciągnął się postrzępiony cień niby mętna zielonkawa chmura zawieszona tuż nad ziemią. Niektóre wystające z niej kształty przypominałyby Rikusowi drzewa - osobliwy widok w dolinie Tyru - gdyby nie to, że przyginały się i kołysały. Gdy podszedł bliżej, usłyszał głośny świergot i piski jakichś stworzeń. Wiatr niósł teraz ze sobą coś, czego Rikus nigdy w życiu nie poczuł na skórze: zimną mgłę. Powietrze przesycał zapach niedawnego deszczu. Mul teraz widział dokładnie: ten dziwny zarys na szczycie górskiego pasma to korona lasu, który na dobitkę zdawał się tańczyć. Gladiator nie zliczył, ile razy w ciągu tygodnia wędrówki wspinali się na podobne granie i przełęcze. Podczas każdej przeprawy mieli nadzieję, że zaraz zobaczą wielką puszczę niziołków. Zawsze jednak okazywało się, że za górą, którą właśnie pokonali, jest następna, jeszcze wyższa i bardziej skalista. Radość oraz podniecenie na widok lasu oszołomiły Rikusa. Odwrócił głowę i uśmiechnął się szeroko do Agisa. - Jesteśmy na miejscu! - powiedział, wskazując na grań. Potknął się nagle i cały ciężar jego ciała spoczął na ręce wczepionej w skałę. Powoli zaczęły mu się zsuwać palce. Ostre krawędzie kamienia kaleczyły skórę. Na próżno starał się zacisnąć dłoń na maleńkich nierównościach wyczuwanych po omacku. Odpadł od ściany. Ujrzał nad sobą lazurowe niebo. Odległy szczyt błyskawicznie przesunął mu się przed oczyma. Agis wykrzyknął jego imię. Mul obserwował swoje stopy, które znalazły się w górze, a potem popędziła mu na spotkanie czarnobrązowa głębia przepaści. Słyszał dalekie wrzaski Neevy i Sadiry, a nawet sopranowy tryl od strony Anezki. Znowu go obróciło i zobaczył, jak Agis, promieniując niezwykłą koncentracją, wskazuje na niego długim palcem. Rikusowi zdawało się, że serce przestało mu bić. W żołądku narastało dziwne ssanie, w uszach miał własny przeraźliwy krzyk. Marzył o jedynej rzeczy, o jakiej może marzyć ktoś w jego sytuacji; żeby móc umrzeć ze strachu, zanim członki rozprysną się hen, tam w dole i pokryją skały czerwoną mazią. Raz jeszcze wywinął salto i wpadł w czarny krąg, jaki się pod nim otworzył. Lodowaty powiew wydusił mu powietrze z płuc. Leciał przez ciemny tunel wystarczająco długo, by zacząć się zastanawiać, skąd ten się wziął. W chwilę później ciało gladiatora trzasnęło w ziemię. Stracił oddech. Wstrząsnął nim przeszywający ból. Zwinął się w pozycji płodowej. Ku jego zdumieniu, ból nie ustępował. Czuł, jak jego ciało zsuwa się po stromym zboczu. Otworzywszy oczy, zobaczył zielone paprocie i czarną, żyzną ziemię. Para drobnych, silnych rąk schwyciła go za ramiona, by wyhamować upadek. Uniósł głowę i ujrzał znajome, łagodne rysy w drobnej, dzikookiej twarzy. - Anezka? - wykrztusił, zdumiony, że może oddychać. Niziołka kiwnęła głową. Zaparła się za nim nogami i podciągnęła go prawie do pozycji siedzącej. Westchnął widząc rozciągającą się w przedzie panoramę. Góry po tej stronie grani były jeszcze bardziej strome niż te od strony Tyru. Zamiast nagich, żółtopomarańczowych skał, ich zbocza pokrywał gęsty las iglastych drzew koloru indygo, które jakby wirowały w jakimś prymitywnym tańcu. Czerwone pnie składały się z odcinków połączonych obrotowymi stawami. Gdy wiatr je wyginał w najprzeróżniejszych kierunkach, rośliny głośno skrzypiały i pojękiwały. Rosły tam również mniejsze drzewa - to znaczy, Rikus uznał, że to drzewa - o grubych, powleczonych białą korą pniach w kształcie kuli. Wielkie, podobne do paproci pióropusze o sercowatych liściach tworzyły koronę. Z gałęzi wszystkich drzew zwisały długie granatowe włókna mchów, z których wykwitała zdumiewająca feeria barw: porastały je dzwonowate grzyby we wszelkich możliwych kolorach, wielkie jak pięść Rikusa. Ziemię pokrywał puchaty, sfalowany dywan żółtego poszycia. W dali wyrastało chyba z dziesięć stromych zboczy z taką samą bujną roślinnością. U podstawy gór kłębiła się olbrzymia, wełnista chmura, różowo lśniąca w promieniach zachodzącego słońca. W każdą z głębokich dolin w odległych łańcuchach górskich spływały z niej jęzory gęstej mgły. Rikus ledwie zauważył Agisa, który podszedł do niego od tyłu. - Przepraszam za twarde lądowanie. Mul nie zwrócił uwagi na słowa młodego ziemianina. - Jak to dobrze, że jest z nami Anezka - powiedział, wskazując na rozciągającą się w dole puszczę. - Bez niej nigdy nie znaleźlibyśmy Noka w tym gąszczu. Rozdział 14 Śpiewak Agisa zbudziło dziwne, słodkie poćwierkiwanie i odgłosy padającego deszczu. Nie otwierając oczu, ziewnął i przewrócił się na drugi bok na posłaniu z ziemiochmury - tak nazwali puchate porosty tworzące poszycie lasu. Leniwie wyciągnął rękę, by objąć Sadirę. Zamiast jej gładkiej skóry namacał jednak coś miękkiego, ciepłego, pokrytego szorstką szczeciną. Świergot przycichł i stał się bardziej melodyjny. - Kto to? - spytał. Senność powoli ustępowała i przypomniał sobie, że postanowili spać osobno, by zmniejszyć napięcia oraz zazdrość panujące w grupie. Odemknął powieki w bladym świetle poranka i ujrzał tuż przed nosem rządek sześciu szafirowych oczu lśniących jak okrągłe klejnoty. Znajdująca się pod nimi para długich kłów chapnęła porcję ziemiochmury i wetknęła ją sobie do kosmatego pyska. Żując, stworzenie zaczęło pocierać dwie pary błyszczących przednich nóg, wygrywając serenadę, która obudziła szlachcica. Pozostałe osiem odnóży podpierały walcowate ciało. Z tyłu korpusu zwisał wielki odwłok koloru cytrynowego. Agis jęknął z przerażenia, gwałtownie cofnął dłoń i sięgnął po miecz. Olbrzymi pająk pospiesznie wspiął się w górę po nici zwisającej mu z odwłoka i usadowił się na pajęczynie. Zwisał głową w dół i nadal pocierał przednimi nogami o siebie, wygrywając łagodną, kojącą melodię. Szlachcic usiadł i uważnie obserwował śpiewającego stawonoga. Ze zdziwieniem zauważył, że w czasie jego snu stworzenie utkało nad nim porządny namiot z pajęczyny, przyczepiając nici wysoko nad głową do pni czterech tańczących iglaków. Delikatna konstrukcja kołysała się w rytm ruchów drzew obracanych przez wiatr, ale Agis nie uskarżał się na jej solidność: na zewnątrz siąpiła mżawka, a on był tak suchy, jakby spał pod dachem własnego pałacu. Na polanie widniało kilka podobnych baldachimów, a pod każdym pożywiał się rozćwierkany pająk. Wszyscy: Sadira, Neeva i Rikus spoczywali pod namiotami, tylko Anezka, zwinięta w mokry kłębek, trzęsła się z zimna na deszczu. Chyba zasnęła na warcie, bo leżała w pewnej odległości od swego posłania. Pająk nad głową Agisa zaświergotał nieśmiało i opuścił dwie łapy na ziemię. Szlachcic uśmiechnął się na wspomnienie instynktownego wstrętu wywołanego przez nie znane stworzenie i odłożył miecz. Ku jego zdumieniu, pająk opuścił się całkiem na ziemię po grubej nici, podszedł do jego boku i pasł się dalej, z zadowoleniem wygrywając swą melodyjkę. Łagodne dźwięki uświadomiły Agisowi, jak piękny i spokojny był ten leśny brzask. W odróżnieniu od czerwonawych wschodów słońca w dolinie Tyru, zieloną, żyzną polanę rozjaśniało delikatne światło, a okrutne słońce skryło się za poranną mgłą. Zadumanym wzrokiem ziemianin popatrzył na towarzyszy. Spali sztywno i niespokojnie, jakby i we śnie napinali mięśnie pod batem - albo, co bardziej prawdopodobne, marzyli o dniu, kiedy pozabijają tych, którzy trzymali ich w niewoli. - Co ja tu robię, Śpiewaku? - spytał Agis, nadając imię pajęczakowi. Nagle boleśnie zdał sobie sprawę z różnic dzielących go od towarzyszy wędrówki. - Moi przodkowie pomyśleliby, że zwariowałem, bo ryzykuję nazwisko i siedzibę rodu, Asticles, dla niewolników. Kosmaty stwór wyśpiewał kilka pogodnych nut, a potem przysunął się do młodzieńca i zaczął ocierać o jego nogę. Szlachcic uznał, że pająk dopomina się o pogłaskanie, ale jakoś nie mógł się zmusić, żeby go dotknąć. Trochę mu było przykro, że stawonóg budzi w nim takie obrzydzenie, ale mimo całej swojej przymilności żyjątko wyglądało paskudnie i już. W końcu Agis powiedział: - Ostatecznie wiadomo, gdzie leży słuszność, prawda? Gdyby moi antenaci mniej się bali, a bardziej przestrzegali praw, może nie musielibyśmy się martwić, co też Kalak zaplanował na igrzyska. Po tych słowach po drugiej stronie obozowiska rozchyliła się kurtyna z mchu i wychynęła zza niej para niziołków, które bezszelestnie zbliżały się w kierunku najbliższego pajęczego namiotu. Poranny deszcz tłumił odgłos ich kroków. Byli to mężczyźni wzrostu Anezki; przypominali ją też z wyglądu. Mieli na sobie jedynie obszarpane przepaski biodrowe. Deszcz zmył brud z ciał i zostawił na nich tylko długie czarne smugi błocka. W rękach ściskali włócznie o ostrzach z krzemienia. Za pasem tkwiły krótkie sztylety z gładzonej kości. Szlachcic już szykował się, by zaalarmować towarzyszy, gdy niziołki spokojnie odłożyły na bok włócznie i popędziły w stronę pająka, za którym się skradały. Nie złamały żadnej gałęzi ani też nie wydały innego słyszalnego dźwięku. Nawet ich ofiara zdawała się nieświadoma obecności nieprzyjaciół. Szlachcic, złapawszy miecz, na czworakach wyszedł z namiotu. Śpiewak obrócił się, ciekaw, dokąd idzie jego nowy znajomy. Zaćwierkał pytająco i podreptał za nim, w ogóle nie zwracając uwagi na niziołków, podobnie jak reszta krewniaków. Agis zatrzymał się zdziwiony, że pająk u jego boku nie zdradza oznak niepokoju. Albo miał bardzo krótki wzrok, albo plemię niskich ludzi wykorzystywało jego gatunek jako zwierzęta domowe. Odpowiedź przyszła w moment później. Ofiara niziołków zrobiła szybki zwrot, stając przodem do wroga, a jej ćwierkanie przeszło w wysoki pisk przerażenia. Następnie stworzenie zamilkło i desperacko próbowało uciec z powrotem na pajęczynę. Pozostałe pająki błyskawicznie wspięty się na górę, poćwierkując ze zdenerwowania. Niziołki okazały się znacznie szybsze od ośmionogiej istoty i po krótkiej walce ściągnęły ją na ziemię. W tym momencie Agis wyszedł na zimny deszcz i zapytał: - Co robicie? Obydwa niziołki, które już dobyły kościanych sztyletów, spojrzały na mężczyznę. Szlachcic wskazał na swój worek podróżny. - Jeśli jesteście głodni, możemy się z wami podzielić jedzeniem. Mimo że powiedział to pojednawczym tonem, przybysze wyraźnie uznali, że słowa obcego niosą ze sobą groźbę. Wybiegli z namiotu i natychmiast zniknęli w lesie tak bezgłośnie, jak się pojawili. Zostały po nich tylko włócznie. Agis usłyszał za plecami przekleństwa Rikusa, a potem krzyk Neevy: - Precz ode mnie, ty kosmaty bydlaku! Sadira wyraźnie obudziła się najpóźniej, wiec ostatnia zobaczyła pająki. Wrzasnęła raz, a potem zawołała: - A skąd toto się znowu wzięło?! Agis milczał, bo w dalszym ciągu usiłował wypatrzyć niziołki. Niestety, okazało się to niemożliwe. Nie zdołał nawet zobaczyć rozedrganej gałązki na szlaku, którym się wycofały. Jedynym znakiem pobytu małych ludzi w obozie był zaatakowany przez nich pająk: wlazł na pajęczynę i ćwierkał z irytacją. Pozostałe stworzenia, uspokoiwszy się, zaczęły wygrywać nową, żwawą, pogodną piosenkę. Rikus pierwszy podszedł do szlachcica. - Agisie, co to za hałasy? - chciał wiedzieć. W jednej ręce trzymał podwójny kościany topór, w drugiej worek. - Nie boisz się chyba pajączków, co? - Wskazał na pobliski namiot, z którego stworzenie już się opuściło na ziemię po jedwabistym sznurze. - Z pająkami nieźle się dogaduję, tym bardziej że lubię sypiać w suchym miejscu - odparł ziemianin i zgiął dłoń w łódeczkę, chwytając do niej krople drobniutkiego deszczu. - Spłoszyłem parę niziołków. - Niziołków? - powtórzyła pytająco Neeva, przyłączając się do mężczyzn. Zanim zdążył odpowiedzieć, podeszła do nich Sadira, z workiem na ramieniu i laską Ktandeo. Wolną ręką poprawiała włosy na ramionach. - Przestań się pindrzyć - dogryzła jej Neeva. - Postoisz chwilę w tej mżawce i będziesz równie paskudnie wyglądała jak my wszyscy. Sadira popatrzyła na towarzyszkę z niesmakiem. - Chyba to jakoś przeżyję. Nie ma na mnie przypadkiem żadnych pajęczyn? - spytała. Neeva wzniosła oczy do nieba, ale obróciła dziewczynę, by obejrzeć jej ramiona. - Ani śladu. - Świetnie - odetchnęła z ulgą Sadira. - I co z tymi niziołkami? - Poszli w las - odparł Agis. - Spłoszyłem ich, ale może uda się zwabić tę parę z powrotem. - Niziołki są na to za cwane - mruknął Rikus. - Anezka mogłaby lepiej... Mułowi przerwał kolejny pisk pająka, tym razem z miejsca gdzie spał Agis. Szlachcic spojrzał przez ramię i ujrzał Anezkę walczącą z pająkiem pod jedwabistym dachem. - Anezko, nie! - krzyknął i popędził w stronę swego legowiska. Za późno. Niziołka uniosła stalowy sztylet i zatopiła go w odwłoku stawonoga. Śpiewak przestał się szarpać, ale dalej pocierał odnóżami o siebie, wydając żałosne, pełne bólu dźwięki. Szlachcic zobaczył, że pająk leży na grzbiecie, a kobieta siedzi na nim okrakiem. Zdążyła, już rozpłatać odwłok. Stwór resztką sił starał się zepchnąć napastniczkę na ziemię czterema odnóżami i wyśpiewywał swoją śmierć. Anezka zanurzyła rękę w pajęczych wnętrznościach. Pomacała chwilę, potem szarpnęła i wyciągnęła garść jaj pokrytych pianą. Kosmate nogi zadrgały gwałtownie i Śpiewak wydał głośny jęk. Reszta jego pobratymców odpowiedziała smutnymi melodiami. Agis złapał niziołkę za ramiona. - Co ty wyprawiasz? Ręce Anezki pokrywała zielona maź. Spojrzała na szlachcica spod oka i jako wyjaśnienie zaczęła zajadać jaja. Tego było już za wiele. Młodzieniec złapał ją w pasie i cisnął najdalej, jak tylko mógł, nie zwracając uwagi, w co trafi. Potem nachylił się nad dogorywającym stworzeniem, które wyśpiewywało teraz smutek i cierpienie. Chcąc skrócić męki Śpiewaka, dobył miecza - ale nie miał pojęcia, jak się zabija pająka szybko i bezboleśnie. - Agisie, z tyłu! - zawołał Rikus. Odwrócił się błyskawicznie i zobaczył, że Anezka chce w niego rzucić sztyletem. Gladiator jednym skokiem znalazł się przy kobiecie i podbił jej rękę. Nóż upadł na ziemię u stóp Agisa. Szlachcic przeniósł wzrok ze sztyletu na mula. - Dziękuję. - Spłacam tylko dług za to, co zrobiłeś na skałach. Jesteśmy kwita - odpowiedział szorstko wojownik, jednocześnie chwytając Anezkę, żeby nie mogła ponownie zaatakować. Niziołka mamrotała coś niezrozumiale, szarpiąc się w mocnym uścisku mężczyzny. - To nie najlepszy pomysł, rzucać naszym przewodnikiem - powiedziała Neeva, wpatrując się w Agisa zielonymi oczyma. - A poza tym co cię tak zdenerwowało? To był tylko pająk. - Przyjazne stworzenie - sprostował, wskazując na baldachimy nad ich głowami. - Mogłyby sobie utkać te sieci gdzie indziej, a my byśmy zmokli i zmarzli przez noc. - Pewnie tak - włączyła się Sadira. - Ale nie wolno nam dopuścić do dalszych nieporozumień. Niech Anezka je pająka, jak chce. Agisowi ponownie przypomniano o różnicach dzielących go od pozostałych wędrowców. Gladiatorzy strawili życie na walce ku rozrywce widzów, więc śmierć takiego pająka nie miała dla nich znaczenia. Sadira niewątpliwie widziała -a może i przeżyła - gorsze rzeczy w posiadłości Tithiana. Nic dziwnego, że trójka towarzyszy obojętnie traktowała cierpienie stworzenia, podczas gdy szlachcic, który zawsze starał się unikać takich nieprzyjemnych doświadczeń, patrzył na całą scenę z przerażeniem i odrazą. Ale nawet biorąc to wszystko pod uwagę, Agis był wstrząśnięty okrucieństwem niziołki. Przebywanie z kimś tak nieczułym pomagało mu zrozumieć Tithiana, który koncentrował się wyłącznie na walce o przetrwanie. Z kolei Agis ryzykował życie, majątek i nazwisko w imię zasad, a nie z przyziemnych powodów. - To co, że Anezka wskazuje nam drogę - powiedział stanowczo. - Nie pozwolę, żeby ona albo ktoś inny bez potrzeby znęcał się nad żywym stworzeniem. - Jeśli ci to sprawi przyjemność, poproszę ją, żeby zabijała swoje śniadanie, zanim je skonsumuje, ale pod warunkiem, że przestaniesz się rwać do bitki - rzekła Neeva, wskazując na środek ciała Śpiewaka. - Skoro chcesz zakończyć jego cierpienia, uderz tutaj - głęboko. Agis posłuchał rady i wbił miecz w ciało pająka. Odnóża stworzenia przestały drgać i Śpiewak skonał. - Dzięki - odezwał się po chwili szlachcic i wytarł miecz o pędy ziemiochmury. - Skąd wiedziałaś, gdzie powinienem mierzyć? - Często walczyliśmy na arenie z pająkami-olbrzymami różnych gatunków - wyjaśniła i sięgnęła po worek. - Ruszajmy w drogę. Agis podniósł sztylet, którym rzuciła w niego Anezka, i podszedł do niziołki, nadal trzymanej przez Rikusa. - Życzę sobie, abyś przy mnie zwracała większą uwagę na to, co jesz i w jaki sposób to robisz - powiedział. Rikus szyderczo pokręcił głową. - Tylko szlachcic może być takim mięczakiem, żeby zawracać sobie głowę pająkami. - Może i tak - odparł Agis, nie odwracając oczu od Anezki. - Ale ja nie żartuję. Włożył nóż do swojej torby. Zamierzał oddać go Anezce w dowód zaufania, ale popatrzyła na ziemianina takim wzrokiem, że nie miał złudzeń: zaatakowałaby go znowu przy pierwszej nadarzającej się okazji. Gdy Agis zarzucił sobie torbę na ramię, Rikus puścił niziołkę. Anezka z wściekłością pozbierała swoje rzeczy, a potem poprowadziła wędrowców przez wzgórze, poruszając się w lesie tak cicho i lekko, jakby szła po skalnej pustyni. Za nią Rikus i Neeva przedzierali się przez puszczę z wdziękiem dwóch głazów spadających ze zbocza. Z tyłu szła Sadira z laską Ktandeo w jednej ręce, drugą czepiając się paprociowatych liści, żeby nie upaść. Agis zamykał pochód; stawiał ostrożnie krok za krokiem i klął pod nosem jak szewc, bo co chwila i tak się potykał. Ponad godzinę szli w dół błotnistym zboczem, aż wreszcie stanęli nad urwiskiem. Anezka zmieniła kierunek marszu, by ominąć przepaść. Schodziła po stromiźnie z lekkością skalnej pumy. Reszta z wysiłkiem podążała jej śladem. Na cichy plusk padającego deszczu nakładały się odgłosy ich wędrówki: trzask łamanych gałęzi, łomot spadających kamieni i niekiedy stłumione okrzyki tych, którzy pośliznęli się i upadli na ziemię. Po pewnym czasie ich uszu dobiegł cichy syk z parowu u stóp zbocza. Rikus i Neeva obnażyli broń, stając w pozycji obronnej. Agis wyciągnął miecz, a Sadira w milczeniu przypominała sobie zaklęcia odpowiednie na taką okazję. Anezka zaśmiała się z tych przygotowań, nie przystając ani na chwilę. Syk stawał się coraz głośniejszy, aż w końcu przeszedł w spokojny, głośny poszum, który odbijał się echem wśród drzew. Agis próbował wyobrazić sobie stworzenie mogące wydawać takie odgłosy, ale nigdy w życiu nie słyszał czegoś podobnego, więc jego wysiłki spełzły na niczym. W końcu dotarli na polanę. Rikus i Neeva stanęli jak zaklęci. Sadira oraz Agis szybko podeszli do nich i także się zatrzymali, szeroko otwierając oczy ze zdumienia. Drogę przecinała im dwudziestometrowa wstęga lśniącej srebrzystobiałej wody, która spływała wąskim, skalistym korytem. Agis, zbliżywszy się do brzegu, słuchał, jak strumień bulgoce i grzmi, pędząc wyboistym łożyskiem. Anezka brodziła w nurtach, a potem zaczęła pić. - Skąd to wszystko się bierze? - spytał Rikus. Zdjął z pleców worek i szukał bukłaka, żeby go napełnić. - Z deszczu - odpowiedział Agis, również wyjmując bukłak. - Za dużo tutaj tej wody - wtrąciła Neeva. - Musiałoby codziennie padać, żeby ten parów nie wysechł. - A skąd wiesz, że nie pada? - wtrąciła się Sadira, wskazując gęsty las naokoło. - Takie mnóstwo roślin potrzebuje ogromnych ilości wody. - Deszcz co dzień? - zadrwił Rikus. - Wykluczone. Pięć razy w życiu widziałem ulewę, a to i tak bardzo dużo jak na mój wiek. - Może magia przyciąga deszcz - zasugerował Agis, którego umysł gorączkowo pracował nad rozwiązaniem zagadki istnienia czegoś równie cudownego jak puszcza. - Skoro czarownicy potrafią wydobywać magię z drzew, to dlaczego drzewa nie miałyby wyczarowywać deszczu? - Tu bez wątpienia działa jakaś magia - stwierdziła Sadira. - Tylko licho wie jaka. Wątpię, czy kiedykolwiek to zrozumiemy - może nawet nie powinniśmy próbować. - Nie masz racji - odpowiedział Agis. - Jeśli las rośnie w górach, to może też rosnąć w innych częściach Athasu. Najpierw jednak trzeba zrozumieć, skąd on się tu wziął. Rikus skończył napełniać bukłak. - Ten szlachcic jest równie słaby na umyśle co na ciele -zamamrotał. - Nie byłabym tego taka pewna - odpowiedziała Neeva. - Wdziałeś jego urodzajne pola faro? Jeśli ktoś mógłby wyhodować las, to właśnie Agis. - Dziękuję, Neevo - odezwał się szlachcic, zadowolony z jej poparcia. - Gdybym chociaż z rok tu pomieszkał... - To Kalak zrealizowałby wszystkie swoje plany bez przeszkód - wtrąciła Sadira. - Może kiedyś uda nam się obsadzić cały Athas zielonym lasem, ale na pewno nie teraz - dodała i wskazała na strumień. Anezka odeszła już dość daleko, bezgłośnie wędrując brzegiem wody. - Starajmy się nie tracić jej z oczu. Nie sądzę, by po nas wróciła. Szybko pozawiązywali bukłaki i pognali parowem w ślad za niziołką. Koryto strumienia w końcu zeszło w głęboki kanion o stromych zboczach, a sam potok zmienił się w dziką, spienioną rzekę. Skalne ściany aż drżały od ryku pędzącej wody, który odbijał się echem i zagłuszał wszelkie inne odgłosy w dolinie. Choć mżawka już się skończyła i słońce żywym ogniem paliło kamienisty brzeg, Anezka maszerowała przed siebie, nie pozwalając swoim towarzyszom nacieszyć się pięknem dzikiej rzeki. Prowadziła ich brzegiem, aż w końcu trafili na szlak. Nad nim zwieszały się pokryte mchem gałęzie. Gdy weszli na ścieżkę, Agis dojrzał kątem oka chwiejącą się gałąź, a potem drobną sylwetkę za drzewem. Niziołek mierzył z łuku w plecy Rikusa. - Rikusie, padnij! - zawołał szlachcic. Mul usłuchał. W ułamek sekundy później z kryjówki karzełka brzęknęła cięciwa. Mała, trzydziestocentymetrowa strzała przeleciała gladiatorowi nad głową i trafiła w obły pień drzewa o paprociowatych liściach. Niziołek zniknął. Neeva i Sadira stały z bronią gotową do ataku. Ziemianin dobył miecza i w tej samej chwili Anezka przepadła gdzieś w lesie po drugiej stronie ścieżki. - Gdzie oni są? - spytał Rikus, stając na nogi. - Widziałem tylko jednego, ale uciekł - powiedział Agis. - Straciłeś go z oczu? - warknął groźnie mul. - Ty go nawet nie zauważyłeś - odparował młodzieniec, przeszukując wzrokiem otaczający ich las. Neeva wyciągnęła strzałę z białego pnia. - Dużo szkody to czymś takim nie narobią. Rikus wyrwał jej strzałę z ręki i spojrzał na ostrze. - Czymś ją pomalowali - orzekł. - Na czubku widać jeszcze ślady. - To trucizna! - wykrzyknęli chórem jego towarzysze. - Z drugiej strony wąskiej drogi znów zadźwięczała cięciwa. Tym razem strzał był celny: trafił Neevę w udo. Kobieta krzyknęła z przerażenia i wyszarpnęła grot z nogi. Trikalem wskazała skupisko rozkołysanych iglastych gałęzi. - Tam jest - powiedziała i zrobiła krok w tamtym kierunku. Nagle ugięły się pod nią kolana i upadła twarzą na ziemię. Sadira uklękła przy rannej. Rikus, wrzasnąwszy z wściekłością, przeskoczył nad kobietami. Zignorował okrzyki przestrachu Sadiry i Agisa. Jednym susem wtargnął w cienisty las. Agis ruszył za mulem, ale prawie natychmiast usłyszał dochodzący głos gladiatora: - Mam drania! Rozległ się ostry trzask i Rikus wrócił na ścieżkę, niosąc w jednym ręku bezwładne ciało. - Wziąłem jeńca. Może to ich zniechęci... Z zarośli ponownie jęknęła cięciwa i strzała utkwiła w obnażonej piersi mula. Rikus natychmiast ją, wyrwał, a potem cisnął nieprzytomnym niziołkiem w napastnika. Znowu popędził w gąszcz, klnąc i wrzeszcząc, ale padł, zanim jeszcze zdążył zejść ze ścieżki. Sadira wycelowała laskę ponad jego głową. - Nie! - krzyknął Agis. Bez zbędnych tłumaczeń wskazał rękami na krzewy rosnące wzdłuż drogi i zamknął oczy. Otworzył kanał energetyczny biegnący z ośrodka ciała do rąk i wyobraził sobie niewidzialny sznur łączący samo centrum jestestwa z palcami. W chwilę później ich opuszki pulsowały psioniczną energią. Pamiętając upodobanie niziołków do olbrzymich pająków, postanowił nadać mścicielowi taką postać, ku czci Śpiewaka. W wyobraźni Agisa jego dłonie zamieniły się w dwa ogromne pająki, ale nie te świergoczące, które z takim smakiem zajadali pobratymcy Anezki. Stwory szlachcica były czarne i lśniące, miały wielkie obrzmiałe ciała oraz pancerze twarde jak stal. Pająki nie istniały w sensie materialnym; żyły jedynie w umyśle Agisa. Jednak gdy niziołki zwróciły uwagę na młodzieńca, stworzenia stawały się dla nich równie rzeczywiste co reszta lasu. Zakładając, że mali wojownicy go obserwują, Agis siłą koncentracji sprawił, że wymyślone pająki zaczęty zeskakiwać mu z ramion. Ledwie stanęły na ziemi, urosły do rozmiarów Rikusa i każdy z nich popędził w las na ośmiu potężnych nogach wyposażonych w szpony długie jak sztylety i mocne niczym pazury skalnej pumy. Skupiając uwagę na Agisie, niziołki nawiązały z nim słaby kontakt psychiczny. Olbrzymie stawonogi wyczuły dwa takie ulotne tropy i poszły za nimi niby za jedwabistą nitką, prosto do źródła myśli. Swoimi pajęczymi oczyma szlachcic zobaczył dwóch małych ludzi na czatach, którzy podnieśli łuki i założyli na cięciwy po jednej strzale z czarnym grotem. Kiedy przeciwnicy złożyli się do strzału, myśliwi Agisa wdarli się do ich umysłów. Oba niziołki krzyknęły i puściły cięciwy, trafiając strzałami w ziemię. Mali wojownicy, rzuciwszy broń, chwycili za sztylety, przekonani, że psioniczne potwory istnieją naprawdę. Agis wyobraził sobie, iż z pajęczych żuwaczek kapie czarna trucizna i że oba stwory atakują. Niziołki wrzasnęły z przerażenia, chwytając lśniące kły, które przeszywały im ciała. Karzełki przez chwilę rzucały się na wszystkie strony, młócąc ramionami, by się uwolnić. W końcu osłabły i zamilkły, w przekonaniu, że nie żyją. Agis wiedział, że długo nie utrzyma przeciwników w tej błędnej wierze, gdyż nie wszedł w ich umysły dostatecznie głęboko. Wymagałoby to bowiem zbyt wiele cennego czasu oraz energii. Poza tym zabijanie niziołków nie byłoby rozsądne, zważywszy na fakt, że to one mają potrzebną mu włócznię. Gdy oba ludziki upadły bez ruchu, Agis posłał czarne pająki w las na poszukiwania, czekając, aż pozostali wojownicy skoncentrują na nim swoje myśli, ale nie wykrył nikogo. Odciął strumień energii łączący go z pająkami, oparł dłonie na kolanach i ciężko dyszał. Posługiwanie się Drogą kosztowało go wiele energii, ale stanowiło jeden z najskuteczniejszych sposobów walki, jakie znał. - Będziemy bezpieczni... przez chwilę - wysapał. Sadira spojrzała na przyjaciela. - Niewidzialna Droga - wyjaśnił krótko, widząc pytający wzrok dziewczyny. - Co z Neevą i Rikusem? - Jeszcze oddychają - odpowiedziała. - Śmierć im chyba nie grozi. - Możesz ich obudzić? - Chyba musimy poczekać, aż odzyskają przytomność. - Nie możemy - odparł Agis. - Za jakąś godzinę niziołki przyjdą do siebie. Sadira popatrzyła na parę gladiatorów. - Dlaczego to im się przydarzyło, a nie nam? - narzekała. - Nawet nie zdołamy ruszyć ich z miejsca. - Nie uda ci się nic zrobić? - spytał Agis, wreszcie odzyskując normalny oddech. Potrząsnęła głową. - Nie znam żadnych zaklęć do przenoszenia ludzi. - To po co jest ta cała magia? - westchnął, podchodząc do nieruchomego gladiatora. - Spróbuj odnaleźć Anezkę. - Nie warto - rzekła Sadira. - Wdziałam, jak pędzi przed siebie, kiedy Rikus upadł. Agis zamknął oczy, po czym znowu westchnął, rozczarowany. - I co my teraz zrobimy? Sadira wzruszyła ramionami i wskazała na ścieżkę. - Ta droga musi dokądś prowadzić, może do Noka? Tak czy inaczej trzeba sprawdzić. Przy pomocy Sadiry Agis ułożył nieprzytomnych gladiatorów na plecach, ramię przy ramieniu, i umocował ich broń za pasem. Chwyciwszy za wiotkie nadgarstki zacisnął powieki, a potem przeprowadził kanały energetyczne ze swego ośrodka do ich ciał. Wyobraził sobie, jak zmieniają się w chmury i same z siebie zaczynają płynąć nad ziemią. Gdy rzeczywiście oboje unieśli się w powietrze, Agis wstał z kolan. Ostrożnie, by nie tracić kontaktu z bezwładnymi członkami, spojrzał w las i powiedział: - Ruszajmy, szybko. Nie dam rady długo ich tak ciągnąć, więc mamy tylko parę godzin. Poza tym musimy być jak najdalej stąd, kiedy obudzą się niziołki. Sadira ruszyła przodem. Do południa maszerowali bez przeszkód. W końcu dolina przeszła w szerokie obniżenie, a ścieżka oddaliła się od grzmiącej rzeki. Kobieta przystanęła nagle, wpatrując się w ziemię u swoich stóp. - Czas odetchnąć trochę - przytaknął Agis z wdzięcznością. - Jestem tak zmęczony, że ledwo odróżniam gdzie ścieżka, a gdzie las. - Nie zatrzymałam się na odpoczynek. - Sadira wskazała na cienki brązowy sznur przeciągnięty w poprzek drogi. - Nasi przyjaciele przygotowali małą niespodziankę. Chciała przekroczyć linkę, ale Agis zawołał: - Stój! - Podał jej trikal Neevy. - Pomacaj nim ziemię po drugiej stronie - rzekł rozkazującym tonem. - To zbyt oczywista przeszkoda. Sadira uniosła brwi. - No, no, ależ jesteśmy ostrożni. Mimo to wzięła trikal i wykonała polecenie. Pokryta cienką warstwą piachu maskownica z paprociowych liści zapadła się w głąb przepastnego dołu. Sadira przełknęła ślinę. - Ta ścieżka już przestała być bezpieczna - stwierdziła ponuro. Nagle z krzaków za jej plecami wyskoczyła niewielka postać. - Uważaj! - zawołał, puścił nadgarstki gladiatorów i chwycił Sadirę. Przyciągnął dziewczynę do siebie, słysząc jednocześnie jęk cięciwy. Coś ostrego wbiło mu się w szyję. W tej samej chwili zaskoczona czarownica potknęła się o sznur. Nad jej głową rozległ się głośny trzask. Z korony najbliższego drzewa poleciała gruba gałąź. Szlachcic postąpił do przodu, chcąc odepchnąć Sadirę w bezpieczne miejsce, ale nie zdołał już zrobić następnego kroku. Zdążył jeszcze dojrzeć, jak konar uderza młodą kobietę w głowę. Wyciągnął ręce, lecz poczuł, że powoli pada do tyłu, jakby nagle gwałtownie przybrał na wadze. Odgadł, że trucizna doszła mu do mózgu. Ostatnią rzeczą, jaką zobaczył, zanim zsunął się w głąb dołu odkrytego na ścieżce, był obraz Sadiry bezwładnie upadającej na mech. Rozdział 15 Żywy most W głowie Sadiry huczały bębny, wybijając prymitywny rytm. Bolały ją uszy, w skroniach pulsowało, dokuczały jej nawet zęby. Oczy piekły tak, że trudno było je otworzyć. Miała mdłości. Świat wirował. Nie dałaby rady ustać na nogach - a jednak, ku swojemu zdumieniu, czuła, że w takiej właśnie pozycji się znajdowała. Czarownica chciała dotknąć dłonią zbolałej głowy. Okazało się to niemożliwe. Z jakiegoś niezrozumiałego powodu nie mogła poruszyć prawą ręką. Spróbowała unieść lewą, ale ta też tkwiła w miejscu nieruchomo. Oba nadgarstki paliły żywym ogniem. Zlękła się, że ją sparaliżowało. Odemknęła powieki. Gdy powoli wracał jej wzrok, uświadomiła sobie, iż dźwięk bębnów dochodził z zewnątrz. Przed nią rozciągała się porośnięta mchem polanka, różowiejąca w popołudniowym słońcu. Na jej skraju stało kilkunastu niziołków ubranych w przepaski biodrowe. Ich okrągłe oczy lśniły niesamowicie, gdy wybijali złowróżbny rytm na bębenkach. W centralnie położonym miejscu wznosił się wysoki kurhan. Przyjrzała mu się spod oka i mimo kłopotów ze wzrokiem dostrzegła, że zbudowano go całkowicie z dużych, szarych bloków skalnych. Przez środek budowli biegły szerokie schody. Poza tym powierzchnia konstrukcji była zupełnie gładka, z ledwo widocznymi spojeniami między kamiennymi płytami. Na szczycie znajdował się domek z białego marmuru, przed którego drzwiami dymiło miedziane palenisko. Obok niego leżała broń oraz torby przybyszy, a przed tym stosem stała Anezka wraz z dziko wyglądającym współplemieńcem. Całe jego ciało pokrywała zielona farba, a ze skołtunionych włosów wystawały mu jak pióropusz palmowe liście. W maleńkich dłoniach trzymał laskę Ktandeo. Sadira załamała się. Gdy użyła magicznej różdżki w posiadłości Agisa, zdała sobie sprawę, że to o wiele bardziej niebezpieczna broń, niż przypuszczała. Nie podobało jej się jednak, że laska wpadła w ręce leśnego dzikusa - przydałaby się do walki z Kalakiem. U stóp kurhanu widniał potężny, majestatyczny dąb, dziwnie wyglądający w otoczeniu tańczących iglaków i pękatych paprociowców. Samotność nie przeszkodziła mu jednak wyrosnąć na olbrzyma. Wokół grubego pnia zebrał się tłum niziołków obojga płci. Wszyscy trzymali w dłoniach drewniane naczynia. Niektórzy ozdobili sobie ręce i nogi kolorowymi piórami, ale oprócz tego mieli na sobie tylko przepaski na biodrach. Wszyscy w napięciu wpatrywali się w szczyt kurhanu. - W końcu się obudziłaś. Głos dochodził z lewej strony Sadiry. - Ale jestem jak nieżywa - odpowiedziała drżącym głosem i spojrzała na Agisa. Był kilka metrów dalej; wisiał na kamiennej płycie wkopanej pionowo w ziemię. Kończyny związano mu rzemieniem przewleczonym przez dziury w kamieniu. U jego stóp znajdowała się duża, półokrągła misa pokryta brązowymi plamami zaschniętej krwi. - Co się stało? - spytała. Wreszcie oprzytomniała. Zdała sobie sprawę, że też wisi na kamiennej płycie. Nadgarstki bolały ją od wrzynających się w nie pasków skóry. Agis pokrótce przedstawił wypadki. Kiedy opisywał, jak wpadła na linę, gdy chciał ochronić ją przed zatrutą strzałą, dodał: - Przykro mi, że gałąź uderzyła cię w głowę. - Żyje i jest przytomna, więc nie masz za co przepraszać - powiedział kobiecy głos. Sadira, z trudem pokonując pulsujący ból w skroniach, odwróciła się w prawo i zobaczyła Rikusa oraz Neevę, również przywiązanych do sterczących głazów. - To Anezka wprowadziła nas w zasadzkę, nie Agis - zgodził się Rikus. - Może zrobiła to ze względu na tego pająka... - A może nie - przerwała mu Neeva. - Nigdy się tego nie dowiemy, i nie czas myśleć o tym teraz. - Wysunęła podbródek w stronę granitowego kurhanu. - Chyba wreszcie spotkamy się z naszym pogromcą. Sadira popatrzyła we wskazanym przez Neevę kierunku. Pomalowany na zielono niziołek zrobił krok ze szczytu kurhanu w powietrze, ale nie spadł, tylko powoli spłynął na ziemię obok swoich więźniów. Dzierżył oburącz laskę Ktandeo w sposób, w jaki gladiatorzy trzymają maczugę. Z tyłu za nim Anezka schodziła po kamiennych stopniach. Gdy znalazła się na dole, dołączyło do niej kilku niziołków w opaskach z piór na ramionach. Jeden z nich podał kobiecie drewnianą misę i wszyscy podeszli do jej niedawnych towarzyszy podróży. Jak tylko zielony niziołek wylądował obok Sadiry, dziewczyna zobaczyła, że w nosie dynda mu wielkie złote kółko, uszy zdobią paski z kutego srebra, a na szyi pyszni się duża kula z obsydianu, zawieszona na łańcuchu. Właściciel tej całej biżuterii wrogo spojrzał na Sadirę. - Skąd masz laskę? - odezwał się wreszcie. - A kto pyta? - odparła. Niziołek obrzucił ją złowróżbnym wzrokiem, wyraźnie wstrząśnięty niepokornym zachowaniem. Spokojnie wytrzymała jego wzrok, więc powiedział: - Jestem Drzewem Świata, którego korzenie dają owoc, by mój lud miał co jeść. Jestem Deszczowym Ptakiem, którego skrzydła zraszają deszczem ziemię, by mój lud miał co pić. Jestem Wężem Czasu, którego ogon jest przeszłością, a głowa przyszłością, by mój lud mógł żyć wiecznie. Jestem Nok, czyli Las. Nok uniósł laskę. - A teraz mów, skąd to masz. - Dał mi ją człowiek imieniem Ktandeo. Nok zmrużył oczy. - Ja sam ją zrobiłem dla Ktandeo. Nie oddałby tej różdżki żadnej bezczelnej kobiecie. - Wręczył mi ją przed śmiercią - wyjaśniła, patrząc na niziołka z szacunkiem. Ktoś, kto potrafił zrobić podobną rzecz, nie mógł być zwyczajnym dzikusem. - Uczynił to, abyś wiedział, że przychodzimy w jego imieniu. Niziołek nieco złagodniał i zamknął oczy. - Teraz wiem, czemu księżyce płakały. Ktandeo był prawym przyjacielem lasu - rzekł i jedną ręką dotknął złotego kółka w nosie, a drugą srebrnego kolczyka. - Przynosił wiele pięknych darów. Nadeszła Anezka z sześcioma zdobnymi w pióra niziołkami. Stanęli za Nokiem, cierpliwie trzymając misy. Rikus i Neeva wbili wściekły wzrok w gladiatorkę, ale nie odzywali się ani słowem. Agis również milczał, w zamyśleniu obserwując Noka. - Ktandeo przysłał nas po magiczną włócznię - powiedziała Sadira. - Hoduję włócznię - odparł niziołek, patrząc na dziewczynę nieco przyjaźniej. - Nie mogę wam dać. - Dlaczego? - spytałaczarownica. - Czy jeszcze nie gotowa? Nok spojrzał przez ramię na samotny dąb. - Gotowa... ale nie jesteś jej godna. Myśląc, że zdaniem karła nie starczy jej siły, by posługiwać się taką bronią, Sadira wskazała ruchem głowy na Rikusa. - To on będzie nią rzucał. Nie ja. Nok z podziwem zerknął na mula, ale pokręcił głową. - Żeby rzucać włócznią, trzeba mieć coś więcej niż prężne mięśnie. Potrzebne jeszcze celne oko i prawe serce. Bez Ktandeo do pomocy, bezwłosemu się nie uda. - O co chodzi? - zdenerwował się Rikus. - Nigdy dotąd nie zrobiono takiej włóczni, którą bym nie umiał walczyć. - Ta cię nie posłucha! - uciął Nok. - Nie widziałeś go w pojedynkach. Skąd wiesz? - spytała Sadira. - Bo wisicie na Głodnych Kamieniach - odparł niziołek, postukując laską w misę u stóp Sadiry. - Gdybyście okazali się godni Włóczni Leśnego Serca, nie byłoby was tutaj. Wasza krew nie dopominałaby się, by napełnić nią te misy. - Głodne Kamienie! - Rikus szarpnął się w więzach. - Przyszliśmy jako przyjaciele! - zaprotestował Agis. - Staniecie się częścią lasu. Czy można ofiarować przyjaciołom coś lepszego? - spytał Nok, uśmiechając się bez cienia ironii. - Anezka nie przyprowadziła nas tu po to, żebyśmy zostali zjedzeni! - warknęła Neeva. - Ależ tak - odpowiedział Nok. - Jesteście darem od mej służebnicy. - Darem! - wykrzyknął Rikus, wpatrując się w niziołkę. -Czy właśnie dlatego nas tu przywiodłaś? Kobieta kiwnęła głową z uspokajającym uśmiechem. - Noku, ja i moi przyjaciele bylibyśmy zaszczyceni, mogąc zespolić się z twoim lasem - skłamała Sadira. - Niestety, nie możemy. Ktandeo przysłał nas po włócznię, bo Tyr jest w potrzebie. - Jakiej? - zainteresował się niziołek. - Kalak ma małą piramidę z obsydianu - wyjaśnił Agis, wpatrując się w wisior na szyi Noka. - Zrobił także wiele obsydianowych kul i tunel wyłożony płytkami z obsydianu. Wiesz, co to wszystko znaczy? Nok rozwarł szeroko oczy. - Za szybko - rzekł i ze smutkiem pokręcił głową. Agis opowiedział mu o tym, co widział w pamięci Tithiana. Dodał, że król chce zamknąć stadion w czasie zbliżających się igrzysk. Gdy skończył, Sadira spytała: - A teraz dasz nam włócznię? Nok zaprzeczył. - Nie potrafiliście nawet do mnie dotrzeć, żeby was nie schwytano - powiedział. - To jaką macie szansę pojmać smoka? - Smoka? - zdołała wykrztusić Sadira. Jej towarzysze byli równie zdumieni. - Rozmawiamy o Kalaku, a nie o... - przerwała, bo sugestia zawarta w pytaniu Noka odebrała jej mowę. - Kalak jest smokiem? - jęknęła. - Nie. Na świecie istnieje wiele smoków - wyjaśnił niziołek. - Kalak jeszcze do nich nie należy. - Ale ma nim zostać. - Sadira błyskawicznie przejrzała niecny plan tyrana. - Po to buduje zigurat. - Właśnie - przytaknął Nok. - Potrzebuje go do przemiany. - Trzeba uderzyć, zanim tego dokona! - wykrzyknęła Neeva. - Daj nam włócznię, póki nie będzie za późno. Nok spojrzał na nią w zadumie, a potem potrząsnął głową. - Nie powierzę Włóczni z Serca Lasu niegodnym. - Jesteśmy jej godni! - warknął Rikus. - Zwyciężyłem w ponad stu pojedynkach. Nok trwał w postanowieniu. Na próżno Sadira wytężała zbolałą głowę, by zmusić niziołka do słuchania. Im więcej dowiadywała się o Kalaku, tym większy lęk ogarniał ją przed władcą i tym bardziej chciała go powstrzymać. - Tylko z jednego powodu zechcesz pomóc Ktandeo w walce z królem-czarownikiem z Tyru - powiedział Agis. - Jeśli zaczniesz się bać o swój las. Niziołek przytaknął. - Jeden ze smoków, ten, którego wy głupio nazywacie smokiem, jakby był jedyny na świecie, uważa, że Tyr jest na jego terenie, tak jak wszystko między Urik a Balick. Gdy pojawi się inny smok, któryś z nich będzie musiał przekroczyć Góry Okrężne. - A co to oznacza dla lasu? - przycisnął go Agis. - To samo co dla Tyru: unicestwienie - odrzekł Nok. - Jeśli smok przekroczy góry, pożre wszystko, co żyje: rośliny, zwierzęta, ludzi. Nic mu się nie wymknie. - Dlaczego? - zapytała Sadira. - Bestia rośnie w siłę, kiedy zabija. A smoki nade wszystko pragną potęgi. Taka ich natura - kontynuował niziołek. Czwórka wędrowców zamilkła na dłuższy czas. Nok również nic nie mówił: wpatrywał się w nich cierpliwie, jakby czekając, by mu się ceremonialnie poddali. W końcu Agis spojrzał na kurhan, gdzie złożono na stosie ich własność, i powiedział: - Przepraszamy, jeśli nasze poprzednie dary okazały niegodne, i prosimy, byś nam je zwrócił. Zamiast tego chcemy poświecić nasze życie obronie lasu. - Nie przepuścimy Kalaka przez góry - dodała Sadira. Nok zastanowił się nad tą propozycją i odrzekł: - W dalszym ciągu nie jestem pewien, czy wasz dar jest godny Włóczni z Serca Lasu, ale zobaczymy. Odwrócił się do poddanych zgromadzonych za jego plecami i wypowiedział kilka słów w ich języku. Wyraźnie rozczarowane karzełki poodkładały drewniane misy i zgromadziły się przy Głodnych Kamieniach, by uwolnić więźniów. Gdy cała czwórka została rozwiązana, Nok poprowadził przybyszów w stronę granitowego kurhanu. Tłum zrobił im przejście. Ludziki gadały coś do siebie, nosowo wymawiając słowa porozdzielane świergotliwymi dźwiękami. Nok nie zwracał na nie uwagi do momentu, gdy doszedł do drzewa. Potem uciszył wszystkich ostrym rozkazem. Zapanowała cisza, wówczas Nok przełożył laskę Ktandeo do jednej ręki, a drugą pogładził pień dębu i rzekł coś w mowie niziołków. Gałęzie zadygotały i palce wodza zagłębiły się w korze. Powoli wsunął dłoń jeszcze głębiej, aż po samo ramię. Zamknął oczy i milcząc stał obok ogromnego drzewa. Mocno zacisnął usta, które wygięły się w podkówkę, nadając jego twarzy wyraz stoicyzmu i lekkiego zażenowania. Tkwił tak bez ruchu, aż Sadira zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem nie żałuje swojej decyzji. W końcu odemknął powieki, spojrzał na roślinę i przemówił do niej pojednawczym tonem. Przez gałęzie dębu przebiegł kolejny dreszcz, a z pnia dobyło się przeraźliwe, głębokie skrzypniecie. Na zgromadzonych opadł deszcz liści. Sadirze zdawało się, że szara kora pobladła. Nok zaczął odsuwać się wolniutko, wyjmując jednocześnie ramię z wnętrza drzewa. W ręku trzymał gruby oszczep koloru nasyconej purpury. Drzewce zwężało się po obu stronach tak bardzo, że ledwie było je widać. Sadira z początku myślała, że Włócznia pulsuje magiczną energią, ale gdy przyjrzała się jej bliżej, wrażenie znikło. Miała przed sobą normalną, mistrzowsko wykonaną broń. Nok postąpił parę kroków w tył i wysłał kilku swoich ludzi po rzeczy należące do czwórki wędrowców. Gestem polecił przybyszom iść za sobą wąską ścieżką wijącą się przez ponure ostępy. Podążając za wodzem, młoda czarownica zdała sobie sprawę, że niziołki przeniosły ich spory kawał od miejsca, gdzie pokonały ją i Agisa. Oprócz tańczących iglaków oraz kulistych paproci, w otaczającym ich lesie rosły jeszcze olbrzymie, pochylone twardo-drzewa o woskowatych rubinowych liściach i dojrzałych, słodko pachnących owocach koloru szafiru, kształtem przypominających sztylety. Brzęczenie owadów nakładało się na ostre krzyki i świergot leśnych ptaków, a cienie były tak głębokie, że Sadirze przypominał się Podziemny Tyr. Stopniowo grzmot pobliskiej rzeki zaczaj zagłuszać odgłosy puszczy. W końcu wyszli z lasu. Przed nimi wąski wiszący most spinał brzegi skalistej, niezmiernie głębokiej rozpadliny, że nawet Rikus nie dorzuciłby toporem na drugi brzeg. Pomost w kształcie litery V zrobiono z kwitnących winorośli. Mocno spleciony sznur ze zdrewniałych pędów stanowił oparcie dla stóp, a dwa cieńsze zastępowały poręcze. Plątanina okrytych kwiatem winorośli stanowiła odpowiednik zabezpieczającej siatki. Przejście na przeciwległym brzegu zasłaniał potężny głaz, więc nie widzieli, czy ścieżka ciągnie się dalej. Cały pejzaż nurzał się w niesamowitym czerwonawym świetle: to zachodzące słońce znajdowało się w jednej linii ze ścianami wąwozu i zalewało skalistą przepaść krwawym blaskiem. Nok zatrzymał się u wejścia na most. Nie odkładając laski Ktandeo, uniósł włócznię i cisnął ją przed siebie. Z ust Sadiry wydobył się pełen niepokoju okrzyk, ale oszczep przeleciał nad przepaścią, jakby unosił się na poduszce powietrznej, i wbił się do połowy w pień drzewa o rubinowych liściach, które rosło za ogromnym kamieniem po drugiej stronie. Nok spojrzał na czwórkę wędrowców i wskazał laską odległy punkt za przepaścią. - Tam jest wasza upragniona włócznia. Udowodnijcie, że jesteście jej godni, wyciągając ją z drzewa. Gladiator przez chwilę przyglądał się roślinnej konstrukcji, a potem oświadczył: - Strasznie chwiejny ten most. Chyba powinniśmy przechodzić pojedynczo. Agis pokręcił głową. - Chyba jednak nie. Na pewno nie chodzi o sprawdzenie, czy potrafimy ostrożnie się poruszać. Kalaka otaczają gwardziści równie silni jak ty, Rikusie. Nie zdziwiłbym się także, gdyby niektórzy z nich uprawiali i magię, i Drogę. Żeby pokonać króla, musimy działać wspólnie. - Cztery osoby naraz nie będą rzucały włócznią - odparował mul. - Oczywiście - przytaknęła Sadira. - Ale do rzutu nie dojdzie, jeśli nie połączymy naszych wysiłków, by przełamać ochronę Kalaka. Myślę, że Agis ma rację: Nok chce sprawdzić, czy potrafimy współpracować ze sobą. Rikus raz jeszcze obrzucił podejrzliwym wzrokiem wiszący most, a potem kiwnął głową i spojrzał w dół, na wodza niziołków. - Potrzebujemy broni i liny - powiedział, wskazując na wojowników, którzy nieśli rzeczy należące do niego i jego towarzyszy. - Linę możecie dostać - zgodził się Nok. - Broń będzie wam zbędna. Wojownik popatrzył z powątpiewaniem, ale bez protestu przyjął linę. - Ja poprowadzę - oświadczył, obwiązał się końcem sznura w pasie, a drugi podał młodej czarownicy. - Za mną niech idzie Sadira i Agis. Neevo, ty osłaniaj tyły. - Rikusie, ja jestem dość odporny. Lepiej jeśli przodem pójdzie ktoś z moimi umiejętnościami - zaprotestował Agis i zrobił krok przed siebie. Sadira schwyciła go za ramię, obawiając się, że dyskusja przerodzi się w kłótnię. - Rikus ma rację. Znajdując się pośrodku, będziesz mógł chronić nas wszystkich. Jeśli wyruszysz na przedzie, nie uda ci się obronić nas przed atakiem od tyłu. Agis niechętnie przytaknął i wrócił na swoje miejsce. Gdy wszyscy przewiązali się liną, Rikus poprowadził ich na most. Szli powoli, ostrożnie, trzymając się plecionych poręczy i uważnie spoglądając na grube pędy winogradu pod stopami. Choć most kołysał się i chwiał groźnie przy każdym kroku, wcale nie wyglądał, jakby miał zapaść się pod ciężarem śmiałków. Przeszli prawie jedną trzecią dystansu, gdy Rikus zatrzymał się niespodziewanie. Wpatrywał się w drogę przed sobą, zaciskając ręce na poręczach tak mocno, że aż zbielały mu palce. - Co się... Agis jeszcze nie skończył pytania, a już wszyscy znali odpowiedź: zobaczyli, jak winorośl pod ich stopami rozplatała się i zwijała znowu. Most nie znikał; przekształcał się tylko w dwa osobne szlaki, wiodące w rozbieżnych kierunkach. Nie puszczając poręczy, Rikus zrobił niepewny krok naprzód. Jego stopa zapadła się w splątane pędy. Gdyby nie mocny chwyt rąk, przebiłby się przez roślinność i spadł do rzeki wijącej się w dole jak srebrzysta żmijka. - Most się nie zmienił! - krzyknął Agis. - Ulegamy psionicznemu złudzeniu. - Co to ma znaczyć? - spytała przez ramię Sadira. Pytanie nie było potrzebne; Agis już stał zwrócony przodem do Noka. Obaj mężczyźni wpatrywali się w siebie jak gladiatorzy na arenie. Agis mocno zacisnął pięści na poręczach, ale nogi pod nim drżały, a po szyi spływały strumyczki potu. Za nim Neeva z przerażeniem spoglądała na swoje stopy. Sadira również zerknęła w dół i ujrzała trzy różne mosty. - Rikusie, nie odwracaj się. Neevo, kiedy ci powiem, zasłoń oczy Agisowi i zamknij swoje. Czarownica, zerwawszy kilka pąków z pędów tworzących ściany mostu, wyciągnęła dłoń w stronę lasu za plecami Noka, by zaczerpnąć energii potrzebnej do rzucenia czaru. Jeszcze dobrze nie rozwarła palców, a już poczuła niewiarygodną moc olbrzymich drzew, wsączającą się w jej ciało. Po raz pierwszy w życiu musiała odciąć dopływ energii, by nie stracić nad nią panowania. Nie zwracając uwagi na to wstrząsające doznanie, zawołała: - Teraz, Neevo! Kobieta zasłoniła ręką twarz Agisa i zacisnęła powieki. Sadira rzuciła pąki w kierunku Noka i wyrecytowała zaklęcie, żeby nadać postać swojej magii. Kwiaty zniknęły w powietrzu, a przed oczyma niziołka wybuchła feeria jaskrawych barw. Identycznym sposobem Sadira uratowała Rikusa przed gajem, ale teraz, mając do dyspozycji olbrzymią energię lasu, przeszła samą siebie. Nasycone, oślepiające kolory zachwycały swym urokiem, jakby walczyły w konkursie piękności, i hipnotyzowały widza blaskiem. Oczy Noka przesłoniła mgła. Nawet nizdołki za jego plecami były oszołomione, choć Sadira skierowała atak tylko na ich wodza. Zaklęcie trwało zaledwie chwilę, ale Nok wraz z poddanymi skamieniał. Sadira wiedziała, że odzyskanie przytomności zabierze im kilka cennych minut... Gdy myśl Agisa oderwała się od przeciwnika, pod szlachcicem ugięły się kolana. Neeva otworzyła oczy i mocno przytrzymała młodzieńca. - Wszystko w porządku? - spytała. Agis schwycił poręcz i skinął głową. - Dzięki Sadirze. Nigdy jeszcze nie miałem do czynienia z tak potężnym umysłem! - Kalak będzie silniejszy - stwierdziła ponuro Neeva. Z przodu Rikus wołał: - Znowu widzę jeden most! Idziemy! Ruszyli przed siebie szybszym tempem, ale jeszcze ostrożniej. Z każdym krokiem Sadira spodziewała się, że Nok oprzytomnieje. Kiedy bez przeszkód dotarli do polowy drogi, zaryzykowała spojrzenie przez ramię. Wódz niziołków stał po drugiej stronie i jasnym wzrokiem wpatrywał się w wędrowców, nie bez pewnego zainteresowania. Gladiator ryknął: - Przygotować się! Niebezpieczeństwo! Sadira spojrzała przed siebie. Ciężar całej grupy spowodował naprężenie dolnej liny, która teraz szła do góry z przodu i z tyłu pod dość ostrym kątem. Granitowy głaz, dotychczas tkwiący nieruchomo, toczył się w dół prosto na nich, nabierając prędkości z każdym metrem. Rikus zaparł się nogami, by go zatrzymać. - Padnij! - zawołał Agis. Mul rzucił wściekłe spojrzenie. - Oszalałeś? - Zrób to! - ucięła Sadira. Rikus popatrzył na głaz, który pędził z przerażającą szybkością. Gladiator z wysiłkiem przełknął ślinę, padł na brzuch i objął ramionami główną linę. Sadira uczyniła to samo, tylko wykręciła głowę w tył, by obserwować Agisa. Ziemianin zamknął oczy, a potem wyciągnął rękę, jakby chciał, żeby ogromny kamień wtoczył się po niej na górę. Nadstawił dłoń ze złożonymi palcami, a potem szybko nią machnął, co przypominało rzut czymś w stronę brzegu, z którego przyszli. Czarownica spojrzała przed siebie. Głaz był już prawie na nich. Rikus szarpnął się i ponownie schował twarz w winorośl. - Nigdy nie wierz szlachcie! - wykrzyknął. Kamień uniósł się w powietrze tuż nad łysą głową mula, a gdy znalazł się nad Sadira, szybował już dość wysoko. Potem przeleciał łukiem nad poręczą i spadł w przepaść. Uczennica Ktandeo przez chwilę leżała bez ruchu, próbując uspokoić gwałtowne bicie serca. - Coś chyba mówiłeś o szlachcie, Rikusie? - zaczepił gladiatora Agis słabym ze zmęczenia głosem, ale z przekornym uśmieszkiem na twarzy. Mul popatrzył na młodzieńca przez ramię. - Och żeż ty, doprowadziłeś mnie do... - przerwał w pół zdania. Sadira usłyszała łopot wielkich skrzydeł i głos Rikusa, który krzyczał: - Schyl się! Tuż nad śmiałkami przemknęły dwie olbrzymie ważki, przecinając przestrzeń haczykowatymi pazurami. Czarownica uklękła i powiodła wzrokiem za owadami. Były już daleko, ale zdołała dostrzec, że z tyłu, za lśniącymi mozaikowymi oczyma drapieżników siedzą niziołki. Jeźdźcy zmusili ważki do ostrego zwrotu. - Rikusie, nie wychylaj głowy! - wrzasnął Agis. Mul posłusznie ruszył przed siebie na czworakach, a reszta za nim, schylając się równie nisko. Ważki powróciły, a ich przezroczyste skrzydła lśniły w rubinowych promieniach zachodzącego słońca. Sadira zatrzymała cały pochód, żeby wyjrzeć przez górną linę. Owady znowu zawracały. Niestety, tym razem jeźdźcy wyciągnęli dłonie w kierunku lasu, ściągając energi potrzebną do zaklęć. - Magia! - syknęła. Wędrowcy zaczęli przemieszczać się w półskłonie najszybciej, jak tylko mogli. - Słyszę ich z tyłu! - zawołała trwożliwie Neeva. Nikt jednak nie dojrzał ani ważek, ani jeźdźców. W sekundę później uszu Sadiry dobiegł wyraźny szum skrzydeł. - Tylko nie to! - jęknęła. - Oni są niewidzialni! Nad Neevą pojawiła się jedna z ważek, która natarła tak błyskawicznie, że zaklęcie nie nadążyło jej ukryć. Niziołek dosiadający owada wydał kilka szorstkich rozkazów. Jego skrzydlaty wierzchowiec rzucił się na kobietę i zamknął ją w uchwycie swoich sześciu odnóży. - Pomocy! - krzyknęła Neeva, starając się obrócić tak, by ułatwić Agisowi atak na olbrzymiego owada lub na jeźdźca. Szlachcic zrobił pętlę z kawałka poluzowanej liny łączącej go z Neevą, przestąpił przez odwłok ważki, zadzierzgnął sznur na głowie niziołka i wyrzucił go z siodła. Karzełek z wrzaskiem wylądował na głównej linie. Agis zepchnął przeciwnika w dół. Ważka zatrzepotała czterema skrzydłami, strąciła ziemianina i wzniosła się z Neevą w szponach. Kobieta na próżno starała się wyrwać. - Pomóżcie jej! - wrzasnął Rikus. Agis schwycił gladiatorkę za stopy i oplótł udami poręcz mostu. Sadira wyjęła z kieszeni kawałek jedwabiu i wyciągnęła rękę w kierunku drzew. Pomachała paskiem materiału w stronę ważki i wypowiedziała zaklęcie. Jedwab zniknął, a na ciele owada pojawiła się lepka sieć, którą ważka bezskutecznie starała się przebić skrzydłami. W końcu razem z Neevą poleciała w przepaść. Agis mocniej ścisnął poręcz i przygotował się na szarpnięcie. Niemal natychmiast lina łącząca go z partnerką Rikusa napięła się do ostateczności, i to tak mocno, że nie zdołał zdusić jęku. Sadira, opadłszy na dolną linę, otoczyła rękoma i nogami grube pędy winorośli. Przez plątaninę gałęzi nie mogła dojrzeć, co się stało z Neevą i olbrzymim owadem. Rikus przeszedł ponad czarownicą i chwycił szlachcica. W tym momencie nad głową Agisa zafurkotała druga ważka, a jeździec pochylił się, by rzucić urok. Sadira krzyknęła ostrzegawczo, ale się spóźniła. Młody człowiek postawił oczy w słup, a głowa przechyliła mu się do tyłu. Zapadł w magiczną śpiączkę. Nieprzytomny, rozluźnił uchwyt i runął z mostu razem z Neevą. Po chwili lina łącząca go z Sadira boleśnie wpiła się w delikatne członki czarownicy; ostry ból przeszył jej podbrzusze. Siła uderzenia z łatwością mogła strącić także ją, więc tylko mocniej zacisnęła ręce i modliła się, żeby wytrzymać. Rikus złapał za skrzydło trzepocącą w górze ważkę. Rozległ się głośny trzask i odgłos podobny do dartego płótna. Mul wydarł skrzydło z korpusu owada i cisnął je w przepaść. Latający napastnik zaskrzeczał z bólu, a dosiadający go niziołek sięgnął po sztylet. Gladiator od niechcenia trzepnął go pięścią na odlew, rozkwasił mu nos i pozbawił przytomności. Ważka przejechała pazurami po klatce piersiowej mula, ale ten tylko zgrzytnął zębami, wyrwał drugie skrzydło, po czym przerzucił obu przeciwników przez poręcz mostu i wyciągnął Agisa. Oddał wciąż uśpionego ziemianina w ręce Sadiry, która położyła sobie jego głowę na podołku i głośno zawołała młodzieńca po imieniu. Gdy to nie pomogło, z całej siły trzasnęła go dłonią w policzek. Spał dalej. - Szlachcic to zawsze szlachcic - skomentował Rikus, ciągnąc za linę. Na most wdrapała się Neevą, od stóp do głów pokryta czarną mazią. W ręku trzymała łeb ważki. Reszty owada nigdzie nie było widać. - Jesteś ranna? - spytała Sadira. Kobieta podniosła wzrok i starła sobie z twarzy owadzią krew. - Skądże. Najwyżej parę zadrapań - powiedziała. Rikus postawił partnerkę na nogi i podał jej śpiącego Agisa. - To dobrze. W takim razie go poniesiesz - rozkazał. Minął Sadirę i poprowadził grupkę dalej. Choć cały czas zachowywali ostrożność w obawie przed kolejnym testem Noka, bez przeszkód dotarli do końca mostu. Rikus natychmiast podszedł do drzewa i sięgnął po włócznię. - Zaczekaj - rzekła Neeva, rzucając ciało Agisa na ziemię. - Nok idzie. Sadira i mul obejrzeli się za siebie. Wódz niziołków maszerował po rozchwianym moście jak po równej drodze, nie raczywszy nawet chwycić za poręcze. Z tyłu, nieco przezorniej, postępowało ze dwudziestu niziołków-wojowników. Żaden z nich nie wyglądał na zadowolonego. - Starczy już tych prób - mruknął Rikus i z całej siły szarpnął włócznię. Broń tak gładko wysunęła się z pnia, że gladiator omal nie upadł. Stał z włócznią w ręku, w niemym zachwycie podziwiając jej wyważenie i kształt. W końcu podniósł wzrok i oświadczył: - Czuję jej moc! Mrowie mi palce przechodzi! Nok zszedł z mostu, przyciskając do siebie laskę Ktandeo. Patrzył na gladiatora z pogardą, jakby ten go obraził. Rikus wykrzywił się, nie pozostając mu dłużny. W końcu Nok się odezwał: - Włócznia z Serca Lasu przebije każdą zbroję. Obroni was przed energią ciała i świata - przed Niewidzialną Drogą i przed magią. Teraz, gdy macie już tę cudowną broń, co z nią chcecie zrobić? - Zabić Kalaka - odparła Neeva, biorąc włócznię z dłoni partnera. Niziołki znacząco zacisnęły palce na rękojeściach sztyletów. Sadira wyczuła, że jej towarzysze jeszcze nie zdali najważniejszego egzaminu. Wzięła od Neevy Włócznię z Serca Lasu. - Przysięgliśmy ofiarować puszczy nasze ciała i dusze - rzekła, wpatrując się w wodza niziołków. - Nie nam decydować, co trzeba uczynić, by jej bronić. - Podała włócznię Nokowi, mówiąc: - Proszę, przyjmij ten dar. Niziołek z uśmiechem dotknął magicznego przedmiotu. - Teraz godniście Włóczni z Serca Lasu - oświadczył. -Jest wasza. Użyjcie jej w służbie mej puszczy. Sadira podała oszczep Rikusowi i wbiła wzrok w laskę, wciąż trzymaną przez Noka. - Czyżbyśmy w takim razie nie zasługiwali na laskę Ktandeo? - Sam powiedziałeś, że siła fizyczna nie wystarczy do rzucenia tą włócznią - dodał szybko Rikus. - Jeśli może nam ona posłużyć jako broń w walce z Kalakiem i do obrony lasu, daj ją nam - poprosiła Neeva. - Wyszliśmy zwycięsko z twoich prób, ale liczy się każda rzecz, która zwiększy nasze szansę na przezwyciężenie króla-czarownika. Zamyślony Nok wpatrywał się w parę gladiatorów. W końcu podał laskę Sadirze. -Powierzam ją twojej pieczy, byś zgodnie ze swą obietnicą stawała w obronie lasu. Zabijcie Kalaka, ale potem musicie oddać mi i laskę, i włócznię. Młoda czarownica przyjęła dar. - Dotrzymamy słowa. Obiecuję. Rozdział 16 Igrzyska Rikus i jego troje towarzyszy stali przed wielkim tyrreńskim stadionem, wsłuchując się w ryk tłumu za wysokim murem. Obu bram budynku pilnowali namiestnicy uzbrojeni w krótkie miecze. W dłoniach mocno ściskali halabardy. Na ulicach siedziały setki mężczyzn i kobiet oszołomionych alkoholem, upałem i emocjami. Niektórzy chłodzili się wachlarzami, inni po prostu kryli twarze w dłoniach. Lepiej by zrobili wracając do demów, Rikus jednak podejrzewał, że mają nadzieję ochłonąć i obejrzeć jeszcze wielki finał. Gladiator pomyślał, że wszystko to durnie - i że nie chciałby umierać dla przyjemności tej tłuszczy. Spojrzał na swoich utrudzonych kompanów. Przybyli do Tyru zeszłej nocy, po wyczerpującym czterodniowym marszu. Natychmiast dowiedzieli się, że zakończono pracę nad ziguratem i rano zaczynają się igrzyska. - To się nie może udać - mruknął Rikus, patrząc na strażników u wejścia na stadion. - A wymyśliłeś coś lepszego? - spytała Sadira. Ubrała się jak szlachcianka: bursztynowe włosy zdobiła srebrna opaska, a z ramion zwisała jedwabna peleryna. Na palcach pyszniły się złote, srebrne i miedziane pierścienie, a paski od sandałów były wysadzane turmalinami. Zgodnie z planem, miała znaleźć odpowiednie miejsce na galerii dla szlachty, by widzieć jednocześnie Rikusa i Lożę Królewską. W momencie gdy mul rzuci Włócznią z Serca Lasu, ona neutralizuje magiczną zasłonę, która, ich zdaniem, chroniła Kalaka. - Niestety na razie nie przychodzi mi do głowy żaden inny pomysł - niechętnie przyznał Rikus. - Nie zostało nam dużo czasu - powiedział Agis, odziany kapłańską szatę, co sprawiało, że czuł się zdenerwowany i niepewny siebie. - W każdej chwili mogą zamknąć stadion. - A niech sobie zamykają! Tithian nigdy się do nas nie przyłączy - odparł gladiator. - Jeśli przejdziemy przez tę bramę, zabiją nas wszystkich, zanim ja zdążę kogokolwiek zamordować. - Wcale nie potrzebujemy pomocy Tithiana - wyjaśnił szlachcic. - Niech nas tylko zostawi w spokoju, tak jak obiecał. Dzięki Sadirze dowiedział się, gdzie ukryto amulety. Do tej pory dotrzymywał słowa. Rikus musiał przyznać ziemianinowi rację. Poprzedniego dnia wieczorem Agis i Sadira rozpytywali się, czy mul i jego partnerka wezmą udział w walkach. Ku ich zdumieniu, wszyscy byli przekonani, że Rikus wraz Neevą wystąpią w wielkim finale. Najwyraźniej Tithian zgodnie z umową utrzymał ucieczkę obojga gladiatorów w tajemnicy. Mimo wszystko mułowi bynajmniej nie sprawiał radości fakt, że Najwyższy Kapłan ma odegrać w ich planach kluczową rolę. - Agisie, chcesz prosić Tithiana, żeby pozwolił ci zaatakować Kalaka z Loży Kapłańskiej. Jeśli twoim zdaniem to nie jest współudział, to ja już w ogóle nic nie rozumiem. Szlachcic podniósł dłoń i rzekł: - Tithian nam pomoże - zdaj się na mnie. Rikus uparcie pokręcił głową. - Jemu nie można ufać, mimo że to twój przyjaciel z dzieciństwa. Musi być jakiś inny sposób. Ta część planu mocno niepokoiła mula. W momencie rzutu włócznią Agis miał jednocześnie przypuścić atak psioniczny na umysł króla. Niestety, musiał w tym celu widzieć twarz Kalaka - a jedynym miejscem, skąd mógł obserwować tyrana, była Loża Kapłańska. Dlatego właśnie odział się w czarną szatę. Zamierzał przekonać Tithiana, żeby go wpuścił do loży jako pomniejszego dostojnika i pozwolił mu stamtąd śledzić przebieg walk. Rikus i Neeva wyszli na arenę. Ryk tłumów wstrząsnął w posadach granitowymi ścianami tyrreńskiego koloseum. Para gladiatorów zatrzymała się na moment w sklepionym przejściu, by ich oczy przywykły do jasnego światła. Tłuszcza zaryczała jeszcze głośniej W chwilę później wojownicy stanęli na środku areny, zostawiając za sobą unoszący się wokół trybun przykry odór wina i potu. Wybrali lekką broń, gdyż, ich zdaniem, szybkość była w walce równie ważna jak siła. Rikus miał na sobie wyłącznie przepaskę biodrową, skórzany puklerz, lekki kościany hełm oraz nabijane kolcami nakolanniki i łokietniki. Uzbrojony był jedynie we Włócznię z Serca Lasu. Neeva trzymała tylko stalowy trikal sprezentowany jej przez Agisa. Oprócz przepaski zawiązanej wokół bioder i napierśnika chronił ją hełm z rogami z kości słoniowej. Z pary naramienników spływał kobiecie na plecy podobny do skrzydeł płaszcz. Miała długie rękawice i nagolenniki nabijane kolcami na kolanach. Para gladiatorów potrząsnęła bronią, dziękując za owację. Rikus rzadko widywał tak wypełniony stadion. Ludzie tłoczyli się na każdym centymetrze wolnego miejsca na trybunach, całkowicie blokując przejścia między rzędami i schody. Balkony były jeszcze bardziej zapchane; widzowie siedzieli nawet na skraju balustrady, mocno trzymając się linowych poręczy, by nie dać się zepchnąć. Rikusowi wydawało się, że każdy z widzów wrzeszczy, wyje albo przynajmniej klepie dłońmi o kamienne ławy. Tysiąc osób z różnych stron naraz wykrzykiwało jego imię. Mul zastanawiał się, czy choć jeden z tych wielbicieli spróbuje mu pomóc po tym, jak ciśnie włócznią w serce Kalaka. Pozdrowiwszy tłum, gladiatorzy oddali ukłon ziguratowi wznoszącemu się nad zachodnią częścią areny. Następnie zwrócili się w stronę Loży Kapłańskiej, która wystawała z balkonu nad główną trybuną. Przód i boki loży osłonięte, by ludzie na trybunach nie widzieli, kto z dostojników jest obecny. Nad siedzeniami rozpięto żółty baldachim, aby chronić szacownych widzów przed słońcem. Choć cień nie pozwalał Rikusowi dostrzec nikogo wewnątrz, miał nadzieję, że wśród siedzących w ciemności osób jest Agis. - Powiedz mi, na kogo postawić; na Rikusa czy na Kalaka? - spytał Tithian, pochylając się do Agisa, by jego głos był słyszalny we wrzawie panującej na stadionie. - Oczywiście, że na Rikusa - odparł szlachcic. Spojrzał w stronę Loży Królewskiej, gdzie nad samą balustradą widniała pomarszczoną twarz króla. - Jeśli postawisz na Kalaka, przegrasz. Dostojnik uniósł brwi. - Czyżby? Ziemianin przytaknął, pochylił się do ucha przyjaciela i ledwie słyszalnym szeptem opowiedział kapłanowi wszystko, czego dowiedzieli się od Noka. Istniało pewne niewielkie prawdopodobieństwo, że Kalak za pomocą magii podsłuchuje tę rozmowę, ale Agis podejrzewał, że w tej chwili co innego pochłania myśli króla. Tithian zbladł i opadł na miękkie oparcie swego siedzenia. - To wszystko jest tak niesamowite, że w ogóle nie powinienem ci wierzyć. - A wierzysz? - spytał szlachcic. Namiestnik potwierdził ruchem głowy. - Czyli jesteś po naszej stronie? - rzekł cichutko Agis Tithianowi w ucho. Senator został rutynowo zrewidowany przed wejściem do loży, więc nie miał przy sobie broni. Zawsze jednak towarzyszyła mu Moc Drogi; gotów był zabić swego starego przyjaciela, gdyby ten odpowiedział niezgodnie z oczekiwaniami. - Nigdy nie obiecywałem, że pomogę. Mówiłem tylko, iż nie przeszkodzę - odparł dostojnik. - Dotrzymałem słowa, jak widzisz: żyjesz i siedzisz tu obok, a moi gladiatorzy są już na arenie. - Wskazał na Rikusa i Neevę, czekających, aż odpowie im na pozdrowienie. - W tej sytuacji nie można już stać z boku - oświadczył Agis. - Albo jesteś z nami, albo przeciw nam. Tithian spokojnie odparował groźne spojrzenie fałszywego kapłana. - Chcę coś w zamian. - Co? - To zależy, czego będziecie ode mnie wymagali. - Namiestnik wzruszył ramionami. - To nie powinno przysporzyć trudności komuś o takiej władzy - odparł Agis. - Po prostu wyprowadź nas stąd, po tym jak Rikus rzuci włócznią. Tithian zamknął oczy i wydał z siebie ironiczne westchnienie. - Agisie, ja się nie zajmuję sprawami bezpieczeństwa - wyjaśnił. - Kalak zlecił je Larkynowi. Na arenie Rikus zaczął się obawiać, że słusznie nie ufał Tithianowi. Spodziewał się, że zaraz wypadnie na nich regiment półgigantów albo że z loży strzelą dwie magiczne błyskawice i położą trupem jego i Neevę. Czekał. Nic się nie działo, tylko szaleństwo tłumów osiągnęło punkt szczytowy. Para gladiatorów stała bez ruchu w popołudniowym upale. Z rozgrzanego piasku buchał odrażający smród krwi i śmierci. W końcu Najwyższy Kapłan wychylił się z loży tak, by wojownicy mogli go zobaczyć. Pomachał czarną chustą w odpowiedzi na ich pozdrowienie. - Nareszcie - warknął Rikus. Obrócił się na pięcie i stanął twarzą na wschód. - Nie narzekaj - odparła Neeva i również wykonała zwrot. - Zdaje się, że Agis miał rację co do Tithiana. Utkwili wzrok w Złotej Wieży, w której znajdowała się królewska loża. Strzegły jej tylko dwa półgiganty, ustawione na samym przedzie balkonu, po obu stronach ogromnego tronu z jadeitu. Ciemne oczy Kalaka i jego ozdobiona diademem łysina były ledwie widoczne nad balustradą. - Mam nadzieję, że wstanie, gdy będę gotowy do rzutu - powiedział Rikus, pochylając broń przed królem. - Nawet z połowy tej odległości jego głowa jest trudnym celem. Kalak nie kazał im czekać tak długo jak Tithian. Po obowiązkowych dwóch sekundach jeden z półgigantów wskazał gladiatorom miejsce na brzegu areny. Gdy tam maszerowali, mul uważnie przyglądał się wojownikom. Po obu stronach pola walki stało sześć par gladiatorskich. Niektórzy z nich byli ludźmi, inni półelfami. Wyglądali groźnie: pewnie sprzedano ich w niewolę za długi albo za jakieś zbrodnie. Znajdowali się tam również przedstawiciele bardziej egzotycznych ras: zwaliste baazragi, nikaale o fioletowych łuskach i przygarbione githy. Rikus rozpoznał tylko kilkoro ze współzawodników. Z przeciwnej strony stali Chilo i Felorn - niezwykle utalentowana para tareków. Podobnie jak mule, tareki były masywne, dobrze umięśnione i bezwłose, ale głowy miały kościste i kwadratowe, o niskich czołach i mocno zarysowanych łukach brwiowych. Cały czas rozdymały ruchliwe nozdrza płaskich nosów; wielkie paszcze straszyły ostrymi zębami. Żadne z nich nie nosiło zbroi, ale obydwoje dzierżyli stalowe trójzęby, które służyły zarówno do zadawania ciosów, jak i do cięcia, oraz ciężkie kościane młoty, z drugiej strony trzonków zakończone paroma szpikulcami. Z prawej stał kosmaty półgigant z obsydianowym toporem o głowni wielkości przeciętnego karła. Jego partnerka była pełnej krwi elfem; jako broń wybrała pejcz ze sznura z kościaną rękojeścią. Mul nie znał kobiety, ale wiedział, że półgigant, dawny gwardzista, nazywał się Gaanon. Rikus zranił go na igrzyskach w zeszłym roku. Ciało Gaanona chronił skórzany napierśnik, człowiekowi mogący służyć za namiot. Elfka miała na lewej ręce naramiennik z brązu, a na prawej kolczastą rękawicę. Gdy zorientowała się, że mul patrzy na nią, posłała mu krzywy uśmieszek. Nie wiedział, czy chciała tym wyrazić uprzejmość czy też wrogość wobec niego, ale pomyślał sobie, że wojowniczka nie może już się doczekać walki. Wzruszył ramionami i zerknął na swoją partnerkę. - Widzisz Sadirę w którejś z lóż? - Niestety - odparła Neeva. - Nie wierzysz w jej urok osobisty? - Wierzę - odparł Rikus, uśmiechając się do Neevy. - Ale chyba nie bardziej niż w ciebie i twój trikal. - Mam nadzieję, że przypomnisz to sobie, jak będzie już po wszystkim - odparła ze znaczącym spojrzeniem. Nagle rozległ się głośny zgrzyt i odbił się echem od ścian stadionu. Wszyscy - gladiatorzy i widzowie - spojrzeli na środek areny. Tam właśnie otworzyły się skrzydła bramy, wypiętrzając piasek w wielką wydmę. Przez tłum przeleciały pełne podniecenia i ciekawości szepty; drzwi prowadziły przecież do podziemi, gdzie Tithian trzymał gigantyczne dekoracje wielkości rzeczywistych budynków. Używano ich tylko przy specjalnych okazjach. Tym razem również kryły niespodziankę. Gdy rozwarły się do końca, z głębin korytarza wychynęła znajoma pomarańczowa skorupa, spod której wystawała para kolczastych żuwaczek długości męskiego ramienia. - Gaj! - szepnęła Sadira, obserwując pojawienie się bestii. Czarownica stała na tarasie nad ławami dla szlachty. Przez dwie godziny na próżno próbowała przepchnąć się na wybrane przez siebie miejsce. Niestety stadion był tak zatłoczony, że pospólstwo wdzierało się do sektorów przeznaczonych dla szlachty od wczesnego ranka. Możnowładcy złożyli skargę i teraz na końcu każdego rzędu stali półgiganci i nie wpuszczali nikogo, chyba że ktoś z loży ręczył za przybysza. Sadira dostrzegła, że gaj siedzi na obsydianowej piramidzie Kalaka. Mając nadzieję, że niezwykły widok odwróci uwagę strażników, przepychała się wzdłuż przejścia, aż natrafiła na żołnierza, którego rzeczywiście bardziej interesowały wydarzenia na arenie niż porządek wśród widzów. Wzięła głęboki oddech i odważnie minęła olbrzyma. Nagle potężna łapa zatarasowała jej drogę. - A ty dokąd? - zapytał głęboki głos. Półgigant nawet nie schylił głowy, żeby sprawdzić, kogo zatrzymuje. - Na swoje miejsce! - Dziewczyna trzasnęła gałką laski po wielkich paluchach. - Auu! - Półgigant cofnął dłoń i spojrzał w dół ze zdziwieniem. - Przepraszam - powiedział i utkwił w jej twarzy podkrążone oczy. - Pamiętam cię przecież... Nagle zmarszczył brwi i Sadira natychmiast zorientowała się, że popadła w kłopoty. - Pegen! - wykrztusił olbrzym. Schwycił czarownicę za ramię. - To ty zrobiłaś ze mnie durnia przy miejskiej bramie! Zabiłaś Pegena! - A niech to! - syknęła, przeklinając swój pech. Obróciła się jak fryga i uderzyła giganta laską w krocze, które akurat było na idealnej wysokości do ciosu. Jęknął, puścił jej ramię i sięgnął po kościaną maczugę stojącą pod ścianą. Sadira oparła się pokusie, by pomóc sobie magią; widziałaby to połowa stadionu. Przemknęła się więc obok strażnika i pobiegła w stronę prowadzącego na zewnątrz tunelu. Półgigant pędził za nią i wykrzykiwał, żeby się zatrzymała, grożąc strasznymi konsekwencjami. Cała scena rozbawiła najbliżej siedzących widzów. Naraz rozległ się wspomagany magią głos Tithiana i wszyscy znowu zapatrzyli się w piramidę z obsydianu. - Reguły gry są proste: Wygrywa ostatnia para, która zdoła utrzymać się na szczycie piramidy. Choć Sadirę niezmiernie ciekawiło, co się dzieje na arenie, nie odważyła się zatrzymać i popatrzeć. Półgigant już niemal deptał jej po piętach. Wszędzie rozlegał się głośny huk dochodzący z tuneli wejściowych wokół stadionu; to opadały masywne bramy. Sadira zdała sobie sprawę, że zaraz odetną jej wyjście na zewnątrz i wbiegła w najbliższy tunel. Szczęk łańcuchów odbił się echem w kamiennym przejściu, a kapłani po drugiej stronie wyskoczyli na ulicę. Olbrzymie wrota runęły na ziemię, blokując drogę. Była w pułapce. Kalak wstał i zbliżył się do balustrady. - Niechaj rozpoczną się igrzyska! Większość gladiatorów pognała w stronę piramidy, którą grupa kapłanów za pomocą lewitacji przestawiła przed lożę Kalaka. Neeva ruszyła za wojownikami, ale Rikus prędko złapał ją za ramię. - Niech się trochę pobiją. Gaj zrobi wszystko, żeby nikt za szybko nie wygrał - powiedział, wskazując na szczyt lśniącej piramidy, gdzie rozsiadł się drapieżny potwór. - Poza tym, jeśli Kalak zostanie przy balustradzie, może uda się wykonać dobry rzut włócznią od dołu. - A Sadira i Agis? - zapytała Neeva. - Nie możesz atakować, jeśli nie będą gotowi. - To niech dobrze uważają - odparł Rikus. Przed nimi Gaanon zadał pierwszą ranę w pojedynku, trafiwszy złośliwym sztychem tępego baazraga. Futrzasty stwór sparował cios trójzębem; w jego głęboko osadzonych oczach pojawiło się zdumienie: dlaczego ktoś go atakuje? Topór półgiganta strzaskał trójząb jak zapałkę i rozciął potężny tors baazraga na dwoje tuż pod piersiami. Trybuny odpowiedziały rykiem. Samica baazraga wpadła w szał; rzuciła toporem w nogę Gaanona. Niezgrabny olbrzym zachwiał się i o mało nie upadł. Jego przeciwniczka uniosła potężne łapy, obnażyła pożółkłe kły i zaszarżowała. Kobieta-elf, towarzyszka Gaanona nagle zniknęła z miejsca u boku partnera i pojawiła się za szalejącym baazragiem. - Teleporterka - zauważył Rikus. Neeva mruknęła coś na potwierdzenie, ale nie wyglądała na specjalnie poruszoną tym faktem. Tymczasem gladiatorka oplatała pejczem tylne nogi baazraga. Kosmata samica padła u stóp Gaanona, który szybko ściął jej głowę jednym ruchem topora. - Chodź, spróbujemy się jakoś przebić - powiedział Rikus i poprowadził Neevę w sam środek walczącego tłumu. Na pozorny chaos nie zorganizowanej walki w istocie składało się wiele pojedynków między niewielkimi grupkami wojowników. Mul ostrożnie przedzierał się miedzy nimi ku centralnemu punktowi areny. Tylko kilka metrów dzieliło ich od piramidy, gdy zastąpiła im drogę para gjthów. Przygarbieni ludzie-jaszczurki wbijali wyłupiaste ślepia w Rikusa i Neevę, zbliżając się do nich dziwnym, trudnym do opisania krokiem: ni to ślizgiem, ni to podskokami. Oba chudzielce miały na trójkątnych, kościstych głowach ozdobione pióropuszami hełmy. Nieodporne na ciosy plecy ochraniał im pancerz z łusek mekillota. - Załatwmy ich jak najszybciej - rzucił Rikus, przyjmując pozycję obronną. Nie musiał ostrzegać Neevy przed psionicznymi sztuczkami - walczyli już kiedyś z githami. Kobieta dobrze znała wrodzone zdolności tej rasy. - Nie trać czasu na gadanie! - ucięła, stając u jego boku. - Po prostu zabij. Mniejszy gith niezgrabnie skoczył w kierunku Rikusa. Mul błyskawicznie zaszachował go włócznią. Jaszczurkopodobny niechętnie podniósł nabijaną kolcami maczugę. Rikus wiedział, że ten manewr będzie kosztował gjtha życie. Drugi stwór stanął obok Neevy i wpatrywał się w jej trikal wyłupiastymi, pozbawionymi powiek oczyma. W chwilę później broń zadrżała w rękach kobiety. - Ten bydlak ożywił mój trikal! Nie spuszczając z oczu własnego przeciwnika, Rikus potrząsnął głową. - Nie powinieneś robić takich rzeczy - powiedział do napastnika Neevy. - To ją zawsze strasznie wkurza. Do loży wpadł zażywny namiestnik o pooranej zmarszczkami, pożółkłej twarzy i zatrzymał się tuż przed siedzeniem Agisa, zasłaniając mu widok walki. - Co to wszystko ma znaczyć? - Przybysz był bardzo zdenerwowany. Zignorował Agisa, koncentrując całą uwagę na Tithianie. - O co konkretnie ci chodzi, Larkynie? - odezwał się królewski dostojnik. - Za szybko zamknąłeś bramy! -zawołał tamten. - Połowa moich ludzi tkwi na zewnątrz, a tłum już zaczyna się niepokoić. - Czyżby? - nonszalancko spytał kapłan i znacząco spojrzał na Agisa. Larkyn też na niego popatrzył i zmarszczył brwi, ale niczym nie zdradził, że rozpoznał szlachcica. Nie zdziwiło to młodzieńca, bo namiestnicy unikali Senatu równie starannie, jak senatorzy omijali ich urzędy. Choć z pewnością znali się ze słyszenia, raczej nie mieli okazji spotkać się twarzą w twarz przed dzisiejszym dniem. Agis nawet nie drgnął na siedzeniu, wiec Larkyn chrząknął znacząco. Na wąskich wargach Tithiana pojawił się na moment chytry uśmieszek. Trzepnął przyjaciela po karku. - Jak śmiesz siedzieć, kiedy najwyższy kapłan stoi! Agis skoczył na równe nogi z całą gorliwością podwładnego, który zapomniał, gdzie jest jego miejsce. - Wybacz mi, panie - płaszczył się przed Larkynem, raz po raz robiąc głębokie ukłony. - Pochłonęła mnie walka na arenie. Larkyn machnięciem ręki kazał mu odejść, a potem usadowił się na jego miejscu. Agis stanął z tyłu i spojrzał na schody. Na dole tłoczył się z tuzin niższych rangą namiestników. Choć nie umiał odróżnić ludzi Tithiana od poddanych Larkyna, wiedział, że jedna grupa blokuje drugiej dostęp do loży. Podziwiając przebiegłość Tithiana, który bez kłopotu zwabił Larkyna do loży, Agis stanął blisko za siedzeniem, tak by nikt nie mógł podejrzeć, co robi. Sięgnął w fałdy szaty i wyciągnął sztylet, który dostał od przyjaciela na moment przed nadejściem dostojnika odpowiedzialnego za przebieg igrzysk; Tithiana oczywiście nikt nie rewidował. Agis wolałby posłużyć się Drogą i unieruchomić przybysza, zachowując go jednak przy życiu, ale Tithiana zadowalał jedynie nóż w plecach Larkyna. Gdy Agis pchnął sztyletem przez cienkie obicie siedzenia, w bramie, do której uciekła Sadira, ukazało się białe, niezbyt jasne światło. Błysk trwał ułamek sekundy, nie towarzyszył mu żaden huk. Mimo to był całkiem nieźle widoczny i wielu zgromadzonych nie wiedziało, co obserwować: walkę na arenie czy tajemniczy pokaz pirotechniczny. - Widziałaś to? - spytał Rikus, odwracając wzrok od lśnienia, które dostrzegł za plecami uczestników igrzysk. U jego stóp leżały dwa githy, z którymi on i Neeva rozprawili się z dziecinną łatwością, nie odniósłszy nawet zadrapania. W loży nad ich głowami Kalak przycupnął na tronie i wpatrywał się w walczących, nie zwracając uwagi na nieoczekiwany błysk. Rikus pomyślał, że to pewnie jakiś kapłan rozprawił się z niesfornym widzem. - Rikusie, uważaj! - zawołała Neeva. - Tareki! Mul zrobił błyskawiczny unik. Potężny tarek-samiec znajdował się tak blisko, że jego piżmowy zapach niemal odurzył Rikusa. Samica zaatakowała Neevę. Obie wymieniały szybkie sztychy i parady, aż po całej arenie niosło się staccato uderzeń trójzębami. Chilo zamierzył się ciężkim młotem, celując w ramię Rikusa. Mul włócznią sparował uderzenie. Rozległ się przeraźliwy trzask i młot ze świstem przeleciał obok jego głowy. Tarek obnażył kły i świstnął trójzębem, mierząc w brzuch mula. Rikus odskoczył i ostrze ledwie drapnęło puklerz. W tym samym niemal momencie kopnął Chilona w pierś. Tarek tylko rozdął potężne nozdrza. Rikus znowu odskoczył, by znaleźć się na dystans od olbrzymiego stwora. Felorn wśliznęła się między mula a jego partnerkę. Zaczął się cofać, by ich nie rozdzieliła. Ciemne oczy Chilona błysnęły pod wydatnymi łukami brwiowymi. Mul zorientował się, że postępuje zgodnie z oczekiwaniami przeciwnika. Stanął więc i zaparł się w ziemię. Chilo zaatakował, wymachując obiema uzbrojonymi rękami. Rikus uniósł włócznię. - Próbujesz mnie zastraszyć? To był twój ostatni błąd - powiedział i ruszył do przodu. Broń w rękach Chilona rozcięła powietrze. Mul wbił grot prosto w serce wroga. Ostrze z łatwością weszło w umięśnioną klatkę piersiową stwora. Szczęka tareka opadła bezwładnie, oczy zaszkliła mu mgła - ale nie upadł. Nawet broń nie wypadła mu z dłoni. Po prostu odszedł na bok i szarpnął całym ciałem, zsuwając się z włóczni. - Tareki są gorsze nawet od wina z Asticles! -warknął Rikus. Był pewien, ze zadał Chilonowi śmiertelny cios. Niestety tareki często walczyły nawet po zgonie. Rikus wykorzystał chwilowe zaskoczenie przeciwnika i zerknął przez ramię. Felorn w dalszym ciągu oddzielała go od Neevy. Mul cofnął się i wpakował stworzeniu grubszy koniec włóczni między żebra. Wyjąc z bólu, na próżno próbowała wyrwać sobie ostrze z rany. Odwrócił się i popatrzył na Chilona. Felorn puściła broń i rzucała się tak dziko, że ledwie mógł utrzymać włócznię w ręku. Chilo pokuśtykał przed siebie i zamierzył się młotem. Rikus pochwycił upartego tareka za nadgarstek, blokując w ten sposób atak. Ostrze błysnęło nad ramieniem mula. Nagle znalazł się twarzą w twarz z Chilonem; gapił się w jego oczy, z których uszło już życie. Nie spoglądając za siebie, wierzgnął do tyłu jak koń, odepchnął Felorn i uwolnił koniec włóczni. Martwy Chilon upuścił topór, złapał Rikusa za ramię i uniósł trójząb. Rikus i Neeva stanowili doskonałą parę gladiatorów między innymi dlatego, że jedno zawsze wiedziało, kiedy pomóc drugiemu. Teraz właśnie nadszedł taki moment. - Neevo! - zawołał Rikus spokojnym głosem. Trójząb zaczął opadać. Obok głowy mula świsnął trikal. Rikus usłyszał tępe uderzenie i łapa z trójzębem poleciała na ziemię. Krwawy kikut tareka uderzył go w twarz i wyorał w policzku głęboką ranę. Rikus zareagował błyskawicznie; trzasnął Chilona w pysk nabijanym kolcami łokietnikiem. Tarek runął na ziemię i zastygł bez ruchu. Rikus pospieszył z pomocą partnerce. Neeva co prawda świetnie dawała sobie radę sama; właśnie ścięła trikalem głowę przeciwniczki. Felorn nie zdradzała ochoty do dalszej walki. Rikus podniósł wzrok na Lożę Królewską. Kalak stał za balustradą i wpatrywał się zapadniętymi czarnymi oczyma w nieżywe tareki. Muła kusiło, żeby rzucić włócznią, ale ciało wiekowego króla nie było zbyt dobrze widoczne. Neeva wyczuła intencje Rikusa i złapała go za ramię. - Jeszcze nie. Musimy być przekonani, że Agis i Sadira zrozumieją twój zamiar. - Jak zwykle masz rację - odparł, oglądając się na obsydianową piramidę. Na polu zostały już tylko trzy pary gladiatorów; Rikus z Neeva, półgigant Gaanon i jego partnerka - elf oraz jeszcze dwoje ludzi, którzy zdjęli sandały, by wdrapać się na śliską piramidę. Zbliżali się do wierzchołka. Gaanon i elfka byli tuż za nimi: wspinali się po krawędzi budowli. - Chodź, wygramy ten konkurs - powiedział Rikus i wyjął trójząb z uciętej łapy Chilona. - Z wierzchołka piramidy będę miał lepszy dostęp do Kalaka, a Sadira i Agis na pewno zorientują się, co chcę robić. Przeciął paski sandałów. Neeva pozbyła się swoich jednym cięciem trikala. Ledwo stanęli u podstawy, para ludzi już dotarła na szczyt. Kobieta właśnie się prostowała, gdy gaj wyciągnął łeb szybkim jak błyskawica ruchem, chwycił ciało napastniczki w szczypce, po czym owinął mackami jej głowę i ramiona. Upuściła broń na ziemię i krzyknęła rozdzierająco. Jej partner próbował przyjść z pomocą, ale gaj trzasnął go na odlew żuwaczkami. Mężczyzna stoczył się z piramidy. Gdy mijał Gaanona, półgigant uniósł olbrzymi topór i odciął mu rękę. Neeva rozpoczęła wspinaczkę po przeciwnej stronie niż olbrzym. - Zostaliśmy my i Gaanon - skonstatowała. - Nie zapominaj o gaju - uzupełnił Rikus, idąc w jej ślady. Obsydian był tak rozgrzany, że mul zmuszał się, by stawiać na nim bosą stopę na moment potrzebny do zrobienia następnego kroku. Pokonali prawie trzy czwarte drogi, gdy gaj odrzucił zwłoki kobiety i obrócił się, by stawić czoło Gaanonowi i jego partnerce. - Dobra nasza - skomentował mul. - Niech się Gaanon nim zajmie. - Rikusie! - odezwał się znajomy głos jakby dochodzący z samego środka mulowego mózgu. - Czekałem, by usłyszeć twoje myśli. Bałem się, że umarłeś gdzieś w dole. - Jeszcze mnie nie pokonali - odmysiał Rikus, powtarzając ostatnie słowa, które kiedyś usłyszał od gaja. - A więc przeżyłeś? Myślałem, że sztych włócznią załatwi każdego. - Pan Tithian przysłał człowieka do opieki nade mną. Żeby nie jego umysł, nie wytrzymałbym ataku. - Rzuciłeś się na uzdrawiacza? - zdziwił się Rikus. - Jestem taki sam jak Yarig. Muszę dążyć do celu - brzmiała prosta odpowiedź. - Tak jak ty tutaj przyszedłeś, aby zrealizować swój cel. Rikus spojrzał w górę w samą porę, by zobaczyć, że kobieta-elf znika ze ściany piramidy. Pojawiła się za gajem. Niestety, pejcz i kolce na nic się zdały przy tak grubej skorupie. Stała i po prostu wpatrywała się w potwora. Rozbawiony tłum zaczął ją wygwizdywać. Gaanon dotarł do wierzchołka. Mul zorientował się, że elfka obrała bardzo rozsądną strategię. Smagała pomarańczową skorupę rzemieniem i w ten sposób odwracała uwagę gaja, który powoli obracał się za napastniczką, aż wreszcie owinął mackę wokół jej ramienia. Wrzasnęła z bólu, a potwór zatrzasnął szczypce na cienkiej kibici. Gaanon stanął na podeście za gajem. - Teraz, Raffaelo! - zahuczał. Kobieta teleportowała się spomiędzy żuwaczek, a gaj zapiszczał, gdyż macka oplatająca gladiatorkę również zniknęła. Raffaela pojawiła się u podnóża piramidy; wiła się z bólu i próbowała oderwać mackę. Gaanon pochyliwszy się złapał z tyłu za skorupę gaja. Uniósł ją do góry. Patykowate nogi stwora wystrzeliły spod pancerza i zaczęły drapać szklistą powierzchnię podestu. - To za tę ranę z zeszłego roku, Rikusie! - ryknął Gaanon. Mul nagle zobaczył nad sobą i Neevą głowę oraz żuwaczki gaja. Tępa gęba współzawodnika wychylała się znad rdzawej skorupy potwora. Gaanon rozdziawił usta w głupawym uśmiechu. Spod brzucha bestii dobył się cichy syk wypuszczanego obronnego gazu. Gaanon wyglądał, jakby miał zwymiotować, ale pchał dalej. Nagle gaj zsunął się z obsydianowej piramidy jak pomarańczowa błyskawica i uderzył w Neevę. Rikus uskoczył, ale się pośliznął na stromej powierzchni. Koziołkując, spadł na arenę. Brutalny śmiech Gaanona poniósł się nad polem walki. Rikus skoczył na równe nogi, plując piaskiem we wszystkie strony. W dłoni ściskał włócznię. Nagle idiotyczna mina półgiganta zmieniła się w przerażenie, gdy zobaczył wymierzoną w siebie broń, ale mul nawet nie drgnął. Raffaela pewnie już oprzytomniała; gdyby rzucił włócznią, niewątpliwie pojawiłaby się przed nim, zanim zdążyłby znaleźć coś do obrony. Rikus popatrzył na gaja. Bestia leżała na ziemi bez ruchu, wsunąwszy odnóża pod pancerz. Łeb potwora spoczywał na piasku. Mul usłyszał stłumiony okrzyk. Zobaczył wystający spod skorupy trikal Neevy. Natychmiast skoczył gajowi, na grzbiet. - Puść Neevę! - zażądał. Kobieta znajdująca się pod potężnym cielskiem rozpaczliwie próbowała odsunąć się od łba. Macki potwora oplatały jej hełm i gorączkowo usiłowały go ściągnąć. - Puść Neevę! - powtórzył Rikus w myślach. - Nie - nadeszła odpowiedź. - Oddaj mi ją albo wyjawię królowi, dlaczego chciałeś dzisiaj walczyć. - No to gadaj! - prychnął Rikus i wbił włócznię głęboko w głowę potwora. Przez ciało gaja przebiegł dreszcz. Stwór zaskrzeczał z bólu, ale mimo rany udało mu się zedrzeć kobiecie hełm z głowy. - Przecież wiesz, że nigdy mnie nie zabijesz - stwierdził. - Idź sobie albo powiem królowi. - Rikusie! Zabierz tego bydlaka! - krzyknęła Neeva. Gaj chciał ukradkiem owinąć macką jej głowę, ale zasłoniła się przedramieniem. Giętka witka chwyciła nadgarstek. Gladiatorka rozpaczliwie krzyknęła. - Jego ciało! - wykrztusiła. - Uderzaj w ciało! Gaj w końcu dopiął swego. Druga macka przepasała czoło i potylicę Neevy. Ofiara zamilkła, ale jakimś cudem znalazła dość sił, by złapać pęta. Mul jednak wiedział z doświadczenia, że partnerka nie będzie mogła bronić się długo, gdy bestia dobierze się do jej umysłu. Wyciągnął z głowy potwora Włócznię z Serca Lasu i wymierzył w grzbiet. Broń przebiła grubą skorupę równie łatwo jak ciała tareków. Rozległo się rozdzierające skrzeczenie gaja, który zaczął się rzucać na wszystkie strony. Rikus wcisnął ostrze głębiej i wiercił nim na boki, starając się poszerzyć ranę. Gaj znieruchomiał. W powietrzu rozszedł się smród obronnego gazu. Wojownik szarpnięciem wydobył włócznię i zeskoczył na ziemię. - Na co czekasz? - wykrztusiła słabym, gardłowym głosem Neeva. - Brak mi tchu. Rikus wstrzymał oddech, by osłabić działanie gazu, po czym przewrócił martwego gaja na grzbiet. Za pomocą włóczni oderwał macki z głowy i ramienia partnerki. Na skórze pod nimi potworzyły się już blizny i pęcherze. Tłum wybuchnął straszliwym rykiem. Mul, odszedłszy od cielska gaja, zaczerpnął powietrza. Zauważył, że Gaanon wraz z partnerką ponownie wspięli się na wierzchołek piramidy. Spoglądali na niego z mieszaniną wyniosłości i pogardy. Zerknął na Neevę. - Możesz walczyć? - Przecież żyję, nie? - odparła, choć jeszcze nie udało jej się podnieść. Ludzie na trybunach skandowali imię Rikusa, zachęcając go, by zostawił partnerkę i zaatakował przeciwników. Mul sięgnął po włócznię i powędrował wzrokiem w kierunku Loży Królewskiej. Kalak nadal stał przy poręczy. Wychyliwszy się przez barierkę, patrzył w dół na mula oraz kobietę, krzywiąc wargi w sadystycznym uśmieszku. Neeva schwyciła trikal, próbując się podźwignąć, ale nogi odmówiły posłuszeństwa. - Rikusie, jestem za słaba - powiedziała. - Będziesz musiał spróbować sam. - Nie - odparł mul. - Wpakowaliśmy się w to we dwójkę. Podniósł włócznię do rzutu, celując w Gaanona. Półgigant cofnął się o krok. Trybuny oszalały; tysiące głosów wzywało Rikusa, by zabił rywala. Mul pozwolił, by ryk przeszedł w ogłuszające wycie, a potem spojrzał na wyczerpaną Neevę. - Za ciebie i za Sadirę - rzekł uroczyście. Potrząsnęła głową. - Za wolność i za Athas. Na te słowa mul zrobił błyskawiczny obrót w stronę Loży Królewskiej. Źrenice Kalaka rozszerzyły się nagle. Dokładnie w tej samej chwili stadionem wstrząsnął ogłuszający wybuch. Z dolnych rzędów strzeliła olbrzymia złoto-srebrna błyskawica; to Sadira przyłączyła się do walki. Jasny płomień napełnił powietrze zapachem podobnym do woni płynnej miedzi. Błyskawica uderzyła w niewidzialną zaporę na skraju loży i eksplodowała kaskadą czerwono-błękitnych iskier. Przez sekundę mul widział lśniącą magiczną ścianę, która zblakła i rozwiała się przy akompaniamencie głośnego syku i gwałtownych wybuchów. Rikus postąpił krok naprzód. Kalak odwrócił oczy i wpatrzył się w Agisa z Asticles, siedzącego w Loży Namiestnikowskiej. Mul z całej siły cisnął włócznią. Gdy zaklęta broń płynęła w powietrzu ku swemu celowi, z pokrętnego umysłu Kalaka, wspomaganego mistrzowskim opanowaniem sekretów Drogi, wykluł się obraz potwornego monstrum, które zawisło nad całym stadionem; to smok, straszny i drapieżny, wzleciał na wysokość wielkiego ziguratu. Wizerunek smoka zebrał się do skoku. W tym momencie Włócznia z Serca Lasu trafiła tyrreńskiego króla-czarownika Kalaka prosto w pierś, przeszywając ją na wylot. Krzyki króla poniosły się nad trybunami, a potem nad miastem. Nieziemski wrzask nie ucichł nawet wtedy, gdy półgiganci schwycili ciało swego wodza i wnieśli je do Złotej Wieży. Rozdział 17 Smok Na stadionie panowała pełna napięcia cisza. Większość widzów została na miejscach; byli zbyt przerażeni i zbyt zszokowani, żeby uciekać, więc tylko napełniali powietrze pomrukiem zdumionych głosów. Grupki zirytowanej szlachty wydzierały się na kapłanów o kamiennych twarzach, na próżno próbując skłonić ich do otwarcia zablokowanych bram. Ponuro spoglądający półgiganci spacerowali po amfiteatrze oraz w przejściach, trzymając na ramionach ogromne maczugi, i bystro wpatrywali się w tłum zaczerwienionymi oczyma. Nie takiej reakcji oczekiwał Agis. Przewidywał gwałtowny wybuch emocji, krzyk tysięcy gardeł, szał radości na trybunach. Myślał, że niepohamowany tłum wtargnie na arenę. Nic takiego się nie stało. Wydarzenia wywołały w zgromadzonych zbyt wielki wstrząs, a dobrze wyszkoleni półgiganci Larkyna z łatwością kontrolowali sytuację. Nie tylko zachowanie tłumów okazało się niezgodne z wyobrażeniami szlachcica. Wspólna akcja całej czwórki była idealnie zsynchronizowana, ale na tym zakończyły się ich sukcesy. Rzut Rikusa, choć potężny i celny, nie zabił króla. Szlachcic widział ze swego miejsca, jak Kalak gniewnie wymachuje rękoma na olbrzymów, którzy wyprowadzali go do Złotej Wieży. Ziemianin popatrzył na arenę: Rikusa i Neevę otaczał rój strażników oraz kapłanów, którzy prowadzili zbrodniarzy do Tithiana, Para gladiatorów nie stawiała oporu, prawdopodobnie licząc na to, że Agis wywrze odpowiedni wpływ na Najwyższego Kapłana. Młodzieniec wiedział, że gdyby nie to, woleliby umrzeć w walce, niż znieść upokorzenie publicznej egzekucji. Gdy liczna grupa strażników zatrzymała się pod lożą, Tithian wyjrzał przez balustradę i popatrzył na gladiatorów ze złośliwym błyskiem w oku. Odpowiedzieli mu nieufnymi spojrzeniami pełnymi nienawiści. Agis wystąpił naprzód, nie kryjąc się już w cieniu baldachimu. Zaciśnięte szczęki Neevy rozluźniły się, ale na twarzy Rikusa wrogość ustąpiła miejsca zadzierzystości. - Przyprowadzić tu więźniów - rozkazał Tithian komendantowi oddziału. Namiestnik wyglądał na zaniepokojonego. - Podlegamy bezpośrednio Najwyższemu Kapłanowi do Spraw Bezpieczeństwa Królewskiego - powiedział. - Możemy przyjmować polecenia tylko od niego. Tithian zerknął na siedzenie, na którym spoczywało bezwładne ciało Larkyna. Jedynymi widocznymi oznakami, że nie żyje, były zamknięte oczy i bezruch. Gdyby ktoś z trybun zdołał przebić wzrokiem cienie panujące w loży, odniósłby wrażenie, że dostojnik po prostu się zdrzemnął - a przynajmniej Agis miał nadzieję, że nieboszczyk tak wyglądał. - Obawiam się, że atak na króla przyprawił Larkyna o niedyspozycję - wyjaśnił Tithian, ponownie zwracając głowę w stronę areny. - Przyprowadźcie mu więźniów, zajmie się nimi tutaj. Strażnik nie wyglądał na zadowolonego, ale posłusznie ruszył na górę, popychając przed sobą gladiatorów. Tithian wrócił w głąb loży. - I co teraz? - spytał, wpatrując się w miejsce zbrodni. - Kalak ma tysiąc lat. Chyba nie zrobi nam tej przyjemności i nie umrze od rany. Agis mógł tylko wzruszyć ramionami. Zaczynał przychylać się do zdania Rikusa, który radził poczekać z zamachem, aż będą mieli bardziej przemyślany plan. W drzwi galerii wetknął głowę posłaniec. - Panie, jakaś szlachcianka usilnie nalega na rozmowę z tobą. - Czego chce? - spytał Tithian. Popatrzył ponad głową strażnika na przepierzenie oddzielające lożę od trybuny honorowej. - Kto to? - Nazywa się Sadira z Asticles - padła odpowiedź. - Mówi, ze... - Wprowadzić - przerwał Tithian. Spojrzał na Agisa i pozwolił sobie na krótki uśmieszek. - Sadira z Asticles? Agis poczuł, że się czerwieni. - Nieformalnie... przyjacielu - wyjąkał, zastanawiając się, co też czarownica miała na myśli, przybierając takie miano. W chwilę później stanęła przed nimi zdyszana Sadira w podartym jedwabnym płaszczu i bez srebrnej opaski na głowie. Ziemianin podszedł do dziewczyny i wziął ją pod rękę. - Co się stało? Jesteś ranna? - Tłum zaczyna się burzyć - odparła resztką tchu. Stanęła pod samym baldachimem, wspierając się na lasce Ktandeo. Agis wyjrzał przez balustradę. Rzesze wpadły na arenę i rzuciły się w stronę bram. Tu i ówdzie wybuchały bójki, głównie miedzy widzami przepychającymi się w stronę pozamykanych wyjść. Na zewnątrz Loży Kapłańskiej setki głosów domagały się otwarcia wrót i uwolnienia Rikusa oraz Neevy. Ignorując wrzawę na trybunach, Tithian zbliżył się do Agisa. Z ironicznym grymasem na twarzy ujął dłoń Sadiry i rzekł: -Lady Asticles, jakże się cieszę, że znów się spotykamy. Chciał pocałować ją w rękę, ale mu się wyrwała. - Mam wrażenie, że jesteś po naszej stronie - syknęła. - Agis dawno już by cię zabił, gdybyś popierał Kalaka. Tithian rzucił przyjacielowi przesadnie wymowne spojrzenie, ale nie wyglądał na urażonego ani zdenerwowanego. Spojrzał raz jeszcze na Sadirę. - Załóżmy, dziewczynko, że jak na razie nie jestem przeciwko wam. - Otwórz bramy - zażądała, wskazując na trybuny, gdzie półgiganci Larkyna próbowali oczyścić przejścia, waląc widzów ciężkimi maczugami. - To niemożliwe - odparł. - Kalak kazał poprzecinać łańcuchy. Zanim zdążyła coś odpowiedzieć, dwóch sługusów Larkyna wprowadziło po schodach Rikusa i Neevę. Obaj strażnicy trzymali wojowników na ostrzu krótkich mieczy. Choć kroki Neevy były powolne i stateczne, chyba zdążyła już odzyskać większość sił utraconych w walce z gajem. Agis, pochyliwszy się do czarownicy, szepnął: - Sztylet w pogotowiu i za mną. Sadira wyglądała na zaskoczoną, ale wsunęła dłoń w fałdy płaszcza i kiwnęła głową. Tithian powiódł gladiatorów i ich strażników do pierwszego rzędu siedzeń. Agis wraz z Sadira szli z tylu, dokładnie za ludźmi Najwyższego Kapłana do Spraw Bezpieczeństwa. Dowódca popatrzył przez ramię Rikusa na pochylone ciało swojego przełożonego. - Panie? - On nie żyje - wyjaśnił Tithian. Trzymając ukrytą broń, na wypadek gdyby ktoś poza cienistą galerią wypatrzył, co się dzieje, Agis z Sadira stanęli za kapłanami, po czym przyłożyli im sztylety do pleców. - Przed wami prosty wybór, panowie - powiedział Tithian. - Możecie milczeć i żyć albo zawołać pomocy i umrzeć. - Ale król... - Pewnie pozabija nas wszystkich - przerwał Tithian. - To nie ma teraz nic do rzeczy. Rzućcie broń, inaczej już po was. Oba miecze z brzękiem upadły na posadzkę. - Rozsądna decyzja - pochwalił dostojnik. - Gdybyście zmienili zdanie, pamiętajcie, że Rikus i Neeva są odtąd wolni. Jeśli któryś z was się ruszy, zostanie przez nich zabity w mgnieniu oka. Na trybunach jest takie zamieszanie, że nikt nawet tego nie zauważy. Machnięciem ręki kazał strażnikom podejść do balustrady, gdzie łatwo było ich mieć na oku. - Agisie, co z tym Larkynem? - spytała Neeva. - Myślałam, że igrzyskami zajmuje się Tithian. Szlachcic opisał wszystkie trudności z zaaranżowaniem ucieczki pary gladiatorów. Potem opowiedział, jak razem z Tithianem improwizowali, by zwabić kapłana do loży i go zamordować. Gdy ziemianin skończył, odezwał się Tithian: - W tej chwili Larkyn jest mało ważny. Co macie zamiar zrobić z Kalakiem? Wasza wykałaczka chyba go nie powstrzyma od realizacji planu. - Musimy wytropić króla i skończyć z nim - powiedział zimno mul. Neeva przyjrzała się partnerowi ze zdumieniem. - I to mówi facet, który przedtem twierdził, że nie przyłoży ręki do śmierci swoich przyjaciół? - Zawsze kończę, co zacząłem. Dobrze o tym wiesz - odparł Rikus. - Poza tym, jeśli teraz nie zniszczymy Kalaka, nie spocznie, aż nas nie pozabija. Idziemy. - Złota Wieża jest duża - wtrącił Tithian. - Może chcielibyście wiedzieć, gdzie znaleźć króla, zanim do niej wejdziecie. - Pewnie, że tak - ucieszył się Agis. - Czy to znaczy, że nam pomożesz? Najwyższy kapłan przytaknął. - Ale pragnę czegoś w zamian. - Życie ci nie wystarczy? - warknęła Sadira. - Pomożesz albo zginiesz, prosty wybór. Tithian skrzywił się z wyższością. - Nie ma prostych wyborów. - Tym razem są. - Rikus podszedł do niego niebezpiecznie blisko. - Żadna fioletowa gąsienica mnie nie powstrzyma przed zabiciem ciebie. Agis stanął między przyjacielem a gladiatorem. - Posłuchajmy, co zaproponuje. Rikus pokręcił głową i zaczął obchodzić dostojnika bokiem, ale Neeva położyła mu rękę na piersi. - Więc czego chcesz, Tithianie? - spytała, kątem oka w dalszym ciągu obserwując ludzi Larkyna. - Niezbyt wiele - powiedział z uśmiechem - ale zdaje mi się, że po śmierci Kalaka Tyr będzie potrzebował nowego władcy. - Nigdy! - wykrzyknęła Sadira. Rikus i Neeva wydali pełne niesmaku pomruki, przychylając się w ten sposób do jej opinii, Agis zaś dodał: - A dlaczego zastępować jednego tyrana drugim? - Bo bez króla w Tyrze zapanuje chaos - odparł Tithian, nie zrażony ich zastrzeżeniami. - Ktoś musi rządzić miastem. W przeciwnym razie popadnie w ruinę - tak samo jakby Kalak zmienił się w smoka. A kto może być lepszy na tym stanowisku niż kapłan? Od tysiąca lat administrujemy miastem... - I patrz, coście z niego zrobili! - Agis wyraźnie się zdenerwował. - To pomóż mi naprawić szkody - odparował Tithian, a jego słowa brzmiały prawie szczerze. Szlachcic nagle poczuł znajome osłabienie: z jego ciała odpływała energia życiowa. Popatrzył na Sadirę. - Też to czuję - oświadczyła. - Ktoś czerpie z nas moc. Na stadionie wybuchło obłąkańcze wycie przerażenia. Agis cofnął się w głąb loży i odsłonił ciężką kotarę oddzielającą pomieszczenie od trybuny. Gdzieniegdzie starsi mężczyźni oraz leciwe panie chwytali się za serce i dysząc padali na ziemię. Silniejsi widzowie krzyczeli ze złości, rzucając w półgigantów kamieniami, a także wyrwanymi z podłoża krzesłami. Przepychali się na ślepo w stronę wyjść, na próżno starając się wyważyć drzwi. Udało im się jedynie stratować tych, którzy wcześniej dotarli pod bramy. W wielu miejscach gwardia Larkyna kontratakowała tłum: namiestnicy strzelali z palców płomienistymi kulami, półgiganci natomiast na oślep walili maczugami. W całym tym zamieszaniu wiele rąk wyciągało się w górę, wskazując na wierzchołek olbrzymiego ziguraru, z którego buchał niewielki gejzer ciemnoczerwonych płomieni. W chwilę później w miejscu ognistego słupa pojawiła się chmura żółtego gazu. - Co się dzieje? - spytali Rikus i Neeva. - Kalak rozpoczął inkubację - wyjaśniła Sadira, pokazując obsydianową piramidę. - Wydziera widzom energię życiową. Agis powiódł wzrokiem za spojrzeniem dziewczyny. Powietrze wokół piramidy migotało od skoncentrowanej energii; po szklistej powierzchni budowli przebiegały fale bladego światła. W głębi jej czarnego serca płonął spokojnie złoty płomień, który senatorowi wydawał się coraz jaśniejszy. - Więc jak? - spytał kapłan. - Im dłużej zwlekamy, tym jesteśmy słabsi, a Kalak silniejszy. - Będziesz musiał sprawić, żeby tu się lepiej żyło - powiedział Agis. - Zaczniesz od zniesienia niewolnictwa. Złota Wieża była rzeczywiście tak ogromna, jak to się wydawało z zewnątrz. Kręte korytarze przypominały splątane gałęzie drzewa faro; słabo oświetlone przejścia zwijały się w spirale, ponure komnaty przybierały najdziwniejsze kształty, a ciemne kąty skłaniały przechodzących do zastanowienia, co też może się kryć w ich cieniach. Mimo to nie mieli trudności ze śledzeniem Kalaka. Ślad czarnej, parującej posoki, która zdaniem Agisa była krwią, prowadził coraz głębiej i głębiej w podziemia pałacu. Za każdym zakrętem szlachcicem wstrząsały dreszcze, gdyż spodziewał się spotkania z jakąś ohydną bestią, postawioną przez króla na straży. Za to Tithian poruszał się z szybkością i pewnością kogoś, kto zna pałac i wie, jakich niespodzianek można oczekiwać. W końcu zstąpili na najniższy poziom starożytnej budowli i weszli do ogromnej, okrągłej krypty, oświetlonej płaską alabastrową amplą osadzoną w plątaninie miedzianych drucików. Umieszczone pomiędzy nimi płytki były pokryte płaskorzeźbami stworów i ras, jakich Agis nigdy przedtem nie widział. Belki sufitu wspierały się na rozmieszczonych pod ścianami rowkowanych kolumnach z granitu, z kapitelami rzeźbionymi w liście i kwiaty o niezwykłych kształtach. Między podporami stało kilkanaście rzędów półek, zupełnie pustych -nie licząc paru złożonych tam starożytnych stalowych mieczy. Tithian, położywszy palec na ustach, poprowadził całą czwórkę na drugą stronę komnaty. W cieniach pod ścianą spoczywały potężne ciała półgigantów - osobistych strażników Kalaka. Po całej podłodze walały się porozrzucane kawałki strzaskanej obsydianowej kuli, a wśród nich leżały dwie nie naruszone. Martwe ciała znajdowały się po obu stronach ziejącej czarnej otwartej klapy w podłodze. Gdy grupa zatrzymała się, by obejrzeć zwłoki, jakiś głos zapytał: - Sacha, czy to przypadkiem nie twój szlachetny potomek, Tithian z Mericles? Agis wraz z towarzyszami dobyli broni. - Tak właśnie, Wyanie - odpowiedział ktoś drugi. - To on. Ale przystojniak! Może jego czułe serce nakaże mu poderżnąć żyły tym olbrzymom i nas nakarmić? Ku swojemu zdumieniu Agis zobaczył, że głosy wydaje para głów leżących na ciemnej półce. Chwycił stalowy miecz i zbliżył się do tego obrzydlistwa, ale Tithian powstrzymał młodzieńca, kładąc mu rękę na ramieniu. - Co to? - spytał szlachcic. - Przyjaciele Kalaka - odpowiedział wysoki namiestnik. - Podczas mojej poprzedniej wizyty nazwali mnie pokraką z wężową gębą. - To nie ja, to Sacha - tłumaczył Wyan. - Zostaw go, niech zdechnie z głodu, już trudno. - Nie zwracajcie na nich uwagi. Są nieszkodliwi, chyba że ktoś podejdzie za blisko. Tithian dotknął stopą wyschłego ciała półgiganta. Rozsypało się w proch. - Kalak wysączył z nich życie - stwierdziła Sadira. Tithianowi aż zaświeciły się oczy. Złapał jedną z czarnych kul. - Pokaż mi, jak to się robi, a ja... - Nigdy w życiu. Nawet gdyby smocza magia rzeczywiście działała w ten sposób. - Smocza magia? - Namiestnik zmarszczył brwi. - Obsydian sam w sobie nie jest magiczny. To narzędzie. Ma tylko tyle mocy, co jego użytkownik - wyjaśniła czarownica, wiernie powtarzając opis właściwości szklistego minerału, usłyszany od Noka. - Dla myśliwego jest jak nóż albo jak grot strzały. Dla smoka jest soczewką, która skupia energię życiową i przekształca ją w magię - ale ty nigdy go nie wykorzystasz. - Dlaczego nie? - spytał, patrząc znacząco na laskę Sadiry. - Przecież ty potrafisz. Kobieta pokręciła głową. - Zaklęcia są w lasce. To ona czerpie energię przez gałkę, a nie ja. - Ton głosu dziewczyny zdradzał pewne rozgoryczenie. - Smocza magia polega na połączeniu energii psionicznej i czarnoksięstwa. Gdybyś chciał jej użyć, musiałbyś być mistrzem dobywania energii ze swego ciała oraz geniuszem potrafiącym nadać owej mocy kształt. To najtrudniejszy rodzaj czarnoksięstwa, a także najpotężniejszy. - A z każdą chwilą zmarnowaną na rozmowę, Kalak staje się silniejszy - przypomniał Agis, obnażając starożytny miecz, który wziął z jednej z półek. - Proponuję brać się do roboty. Neeva znalazła dla siebie wielki topór o stalowym ostrzu. - Jestem gotowa. Tithian wskazał na otwór w posadzce i stwierdził: - To prowadzi do wyłożonego obsydianem tunelu. Ten zaś wychodzi na najniższą komorę ziguratu. Spodziewam się, że tam właśnie znajdziecie Kalaka. - Chciałeś powiedzieć, razem z tobą znajdziemy - poprawił go Agis i pchnął przyjaciela do przodu. Rikus ścisnął w garści Włócznię z Serca Lasu; znaleźli ją na podłodze Loży Królewskiej; półgiganci zapomnieli o niej, w pośpiechu wnosząc swojego króla do pałacu. - Ja poprowadzę. Nok mówił, że włócznia obroni mnie przed magią i Drogą. Schowajcie się za mną jak za tarczą. Druga poszła Neeva, za nią Tithian, później Sadira i na końcu Agis. Gdy zsunęli się do otworu, niesamowity, lecz przepiękny widok zaparł im dech w piersiach. Stali w ponurym tunelu wyłożonym płytkami z obsydianu. O kilka kroków dalej z szybu nad głowami tryskał strumień złocistej, roziskrzonej energii i z sykiem wpływał do tunelu, znikając w dali w kolejnym otworze w suficie, z którego płynął pomarańczowoczewony blask przetykany pasmami szkarłatnej mgły. Z pomieszczenia na górze dochodził straszliwy, gardłowy ryk i odbijał się grzmiącym echem w tunelu. Trzymając w obu rękach Włócznię z Serca Lasu, Rikus wiódł podziemnym korytarzem. Bez wahania wkroczył w złocistą wiązkę blasku, co Agis uznał za niepotrzebną fanfaronadę. Inni weszli w ślad za gladiatorem w tę światłość i od razu odczuli przyjemne łaskotanie na skórze. Długie warkoczyki Tithiana uniosły się w powietrzu, po czym zaczęły się wić w makabrycznym tańcu. Agis uświadomił sobie, że jego włosy robią to samo. Nie nastąpiły jednak żadne inne efekty uboczne, oprócz niewielkiego przypływu sił. Przebyli już prawie cały tunel, gdy Rikus zawołał: - Uwaga! - Uniósł Włócznię z Serca Lasu, oburącz trzymając ją poziomo. Z otworu w suficie na samym końcu korytarza zwisała łapa wielka jak u półgiganta. Zakrzywione pazury wskazywały na wędrowców. Bez ostrzeżenia, korytarzem pomknęła zielona ognista kula. Neeva i Tithian schowali się za plecami Rikusa, Agis natomiast przysunął się do nich najbliżej, jak tylko mógł. Sadira przylgnęła do młodzieńca. Gdy kula przenikała Agisa, wszystko wokół przybrało zielony odcień i zatraciło zarysy, jakby nagle znalazł się pod wodą. Przez moment odniósł wrażenie, że zastygli we wnętrzu szmaragdu. Potem zaczął się dusić. Wszystkie nie osłonięte miejsca na ciele paliły żywym ogniem. W końcu, niemal wbrew własnej woli, wziął głęboki oddech - płuca eksplodowały żagwiącym bólem; niemal zwymiotował. W ognistym powietrzu unosił się straszliwy, żrący dym, który sprawiał, że do oczu napływały łzy, a żołądek piekł tak boleśnie jak poparzone płuca. W sekundę później kula pomknęła dalej. Z otworu na górze w dalszym ciągu dyndała gestykulująca ręka, przygotowując się do rzucenia kolejnego zaklęcia. Rikus uniósł włócznię, ale zatrzymał się w pół gestu, gdy Sadira, wezwawszy Noka, zaktywizowała laskę. Agis padł na ziemię, pociągając za sobą Tithiana. Wszyscy pozostali sami wiedzieli, że mają się kryć. - Górski piorun! - wykrzyknęła czarownica. Tunelem wstrząsnął ogłuszający huk i nad głową szlachcica przemknęło szafirowe światło, trafiło w rękę i eksplodowało oślepiającym fajerwerkiem białobłekitnych iskier. Kawałki kości i mięsa rozbryznęły się we wszystkich kierunkach. Posadami wstrząsnęło nieludzkie wycie. Rikus popędził przed siebie, podczas gdy reszta wędrowców, zdumiona jego odwagą, pozostała w tunelu. Mul dobiegał do końca przejścia. Kalak w tym momencie sięgnął drugą łapą, by zatrzasnąć klapę w suficie. Jego dłoń lśniła szkarłatnym światłem; pokrywały ją wilgotne, krwistoczerwone łuski. Zanim król zdążył zamknąć przejście, Rikus cisnął włócznią w szkarłatną kończynę. W korytarzu rozbrzmiał następny ryk, choć już nie tak pełen bólu jak poprzedni. Ręka cofnęła się, brocząc czarną krwią. Z otworu buchnął kłąb żółtego dymu. Mul pokuśtykał z powrotem, pokasłując i ciężko sapiąc. Chmura już prawie dotarła do pozostałych, ale nagle strumień złotej energii płynący zza ich pleców zawrócił ją w stronę Kalaka. - Szybka akcja, Rikusie - stwierdził z uznaniem nadal zadyszany Agis. - Nie wiem, co byśmy zrobili, gdyby udało mu się zamknąć te drzwi. Mul mruknął coś w odpowiedzi na komplement i zapytał: - Komuś się coś stało? Wyglądacie nie najlepiej. Agis spostrzegł, że ognista kula spopieliła mu ubranie na rękach i nogach. Odsłonięta skóra była zaczerwieniona; w wielu miejscach tworzyły się białe pęcherze. Obie kobiety i Tithian doznał podobnych obrażeń. - W porządku, Rikusie - odparła Neeva. - Idziemy dalej. Gladiator poprowadził ich do końca korytarza, a potem spojrzał w wąskie przejście w suficie. - Wszyscy naraz nie przejdziemy. - Pójdę pierwszy - zaproponował senator, wyprzedzając kapłana i Neevę. - Kalak jest ranny w obie ręce, wiec nie będzie używał broni ani też rzucał zaklęć. Zostaje mu Droga, czyli moja specjalność. - Racja - powiedział Rikus. - Weź włócznię. Agis potrząsnął głową. - Nie możemy ryzykować, że ją stracę - odparł. - Nawet bez magicznej broni zdołam go przytrzymać aż do czasu, kiedy wydostanie się następna osoba. - Słusznie, ale... - Dam sobie radę, Rikusie - upierał się Agis. Mul popatrzył na niego przez chwilę, po czym kiwnął głową. - Skoro tak sądzisz. Oparł włócznię na ramieniu i zrobił koszyczek z dłoni. Zanim młodzieniec wsparł się na nim, poczuł ciepły dotyk. - Bądź ostrożny - wyszeptała Sadira. Z uśmiechem oddał jej miecz, który zabrał ze skarbca Kalaka. Rikus wypchnął szlachcica do góry. Agis wylądował w tajemnej komnacie. W pomieszczeniu panował piekielny upał. Choć wysoka temperatura zdawała się niczym w porównaniu z płomieniem ognistej kuli, płuca bolały go przy oddychaniu, a poparzone miejsca na skórze paliły jak ogniem. Pomieszczenie było dość duże; zbudowano je w całości z cegieł. Wnętrze wypełniały wiry przejrzystej złotej energii napływającej z szybu. Ściany i sufit ozdobiono malowidłami przedstawiającymi olbrzymiego smoka, który atakował wiejskie domy, karawany, a nawet całe miasta. Na podłodze było tyle krwi, że Agis zaczął się zastanawiać, jakim cudem Kalak jeszcze żyje. Czarne kałuże parowały; tworzyły się na nich wielkie bąble, a kłęby oleistego brązowego dymu wędrowały pod sufitem ku środkowi komnaty, gdzie znajdował się kolejny szyb: olbrzymi komin. Szlachcic zadarł głowę i dostrzegł niewielki, błękitny krąg nieba. Na podłodze poniewierały się lśniące obsydianowe kule różnej wielkości: niektóre nie większe od owocu faro, inne duże jak melony. Między nimi widniało kilka pustych kokonów z różowawych łusek. Kształtem przypominały podłużne robaki. Najmniejszy miał około metra pięćdziesiąt długości, najbardziej okazały - ponad trzy metry. Kalak leżał w przeciwległym końcu komnaty. Jego wężowe ciało, mierzące już ponad trzy i pół metra, pokrywały lśniące łuski. Bijący z nich blask oświetlał całą komnatę. Król nie wracał uwagi na Agisa, tylko rzucał się na boki, chcąc wypełznąć z kolejnego kokonu. Agis zorientował się, że udało im się dopaść smoka w chwili wielkiej słabości. Przykucnął nad dziurą w podłodze i dał reszcie znak, by wychodzili. Sadira podała senatorowi miecz, nie czekając, aż wszyscy znajdą się w komnacie, ziemianin podszedł do króla. Ledwie rozpoznawał Kalaka w groteskowej poczwarce. Twarz starca rozpłaszczyła się w wężowy owal, a jego uszy zniknęły bez śladu. Na pomarszczonej głowie pojawiły się gadzie łuski. Złoty diadem królestwa Tyru leżał rzucony na podłogę obok potwora. Szyja władcy stała się długa i umięśniona, ale za to jego kończyny niemal zanikły: na tym etapie wyglądały jak uschnięte, nieprzydatne organy szczątkowe. Czarna, wrząca krew ciekła z rozcięcia la piersi poczwary, z kikuta prawej ręki i z dziury w lewej. Agis zbliżał się, do smok nadal jakby nie dostrzegał intruza; zwijał się z bólu spowodowanego zrzucaniem skóry i poważnymi ranami. Powoli otwierał paszczę, ukazując dwa rzędy skrzywionych zębów. Położył łeb na najbliższej obsydianowej kuli, wielkości własnej głowy, po czym połknął ją, ku zdumieniu szlachcica. Okrągła wypukłość wędrowała w dół długiej gardzieli. Pozostali spiskowcy cicho podkradli się i stanęli za plecami Agisa. Przez chwilę spoglądali na ohydne monstrum. Wreszcie Sadira powiedziała: - Zabijmy to ścierwo, póki pora. Podniósłszy laskę, zrobiła krok do przodu. Larwa przestała się wić i uniosła łeb, by na nich popatrzeć; w czarnych, bezdennych ślepiach płonęła furia. - Zabić mnie, ty głupia dziewko? - szydziła, a z pyska obywały jej się kłęby czarnego dymu. - Może udałoby ci się o z pięćset lat temu, ale nie dzisiaj. Potwór wbił pełen nienawiści wzrok w czarownicę: Agis natychmiast zdał sobie sprawę, że król-smok zaraz zaatakuje. Pozwolił im podejść do siebie tylko dlatego, by móc użyć Drogi i wykończyć wszystkich od razu. Przed Kalakiem pojawiło się pięć oblężniczych taranów, ozdobionych rzeźbionymi wizerunkami rogatej głowy smoka. Agis dopiero po chwili zorientował się, że to wytwory psychiki, a nie rzeczywiste przedmioty: w pomieszczeniu było tyle energii, że psioniczne emanacje przybrały realny kształt. Szlachcic wiedział, że może mu nie starczyć umiejętności do odparcia bezpośredniego, miażdżącego natarcia, jakie król zamierzał przeprowadzić, ale jeśli jego przyjaciele mieli przeżyć, musiał chwytać się ostatecznych środków. Wyobraził sobie piaszczystą wydmę i otworzył kanał energetyczny z centrum swego jestestwa bezpośrednio do komnaty. Kalakowe tarany uderzyły. W tej samej chwili całe pomieszczenie zaczęło się wypełniać piaskiem. Trzy machiny natychmiast w nim ugrzęzły. Czwarta, naprzeciw Rikusa, po prostu zniknęła w zetknięciu z magiczną włócznią. Tylko broń skierowana na Sadirę przebiła się przez psioniczny piasek Agisa i trafiła w cel. Dziewczyna przeleciała przez cały pokój, uderzyła w ścianę, po czym padła bez zmysłów. Szlachcic odczuł przypływ straszliwego zmęczenia oraz słabości. Kolana się pod nim ugięły; zrezygnował z walki. Osunął się na podłogę, prosto w gorącą kałużę królewskiej krwi. Rikus skoczył w stronę smoczej larwy. Tuż za nim ruszyli Neeva i Tithian. Osłaniając swobodnym ramieniem twarz przed żarem bijącym z ciała bestii, mul skierował się ku jej głowie. Gestami polecił Tithianowi zająć się środkiem korpusu, a Neevie - podejść do ogona. Kalak czekał bez ruchu, wyczerpany psioniczną potyczką z Agisem. Ale gdy gladiator podniósł włócznię, larwa także się uniosła. - Chyba nie sadzisz, że ci pozwolę uderzyć - zasyczała. - Nie sądzę, że dasz radę nas powstrzymać! - odparowała Neeva, wymachując toporem. Metrowy kawał ogona poturlał się po podłodze. Kalak ryknął z bólu, a Rikus wbił mu włócznię w szyję. Król-smok trzepnął potężnym łbem w bok mula. Mężczyzna runął na ziemię. Zanim Rikus się pozbierał, monstrum wbiło mu ostre zęby w pierś, a następnie podniosło go z ziemi. Gladiator krzyknął i upuścił włócznię. Zaczął walić w łuskowatą głowę gołymi pięściami. Neeva znów uniosła topór, ale tym razem poczwara tylko na to czekała. Trzasnęła ją resztką ogona w twarz. Uderzenie rozbiło kobiecie nos i rzuciło nią o podłogę - nieprzytomną oraz pokrwawioną. Twarz Tithiana zbladła jak alabaster. Nie zadając ciosu, upuścił zakrzywiony miecz i cofnął się o krok. - Tchórz! - wykrzyknął Agis, na próżno usiłując powstać. - Jeśli Rikus i Neeva nie mogą go zabić, to czego się po mnie spodziewasz? - odparował namiestnik, podchodząc do nieruchomego ciała gladiatorki. Agis, zrobiwszy parę głębokich wdechów, skoncentrował się na zgromadzeniu jak największej ilości energii. Zdołał uklęknąć. W tym samym momencie Tithian chwycił topór Neevy. Kobieta leżała w kałuży własnej krwi; oddychała płytko i pospiesznie. Kapłan mocno ścisnął w dłoni drzewce - bardziej ze strachu niż dla odwagi. Podszedł do Sadiry. Dziewczyna jęknęła i usiadła, trzymając się za głowę. Tithian rozejrzał się po wszystkich swoich rannych kompanach. Rozdzierające uszy jęki Rikusa niosły się echem po obsydianowym korytarzu. Wydawało się, że w komnacie jest ze stu muli, a każdy umiera okrutną, bolesną śmiercią. W końcu najwyższy kapłan uniósł potężną broń Neevy. Ku zdumieniu Agisa skoczył przed siebie i rozbił obsydianową kulę, która rozprysnęła się na kawałki. Potem roztrzaskał następną. - Co ty robisz? - spytał senator cichym głosem. - Walczyć można na wiele sposobów - odparł Tithian. Poszedł w najdalszy kąt komnaty, aby zniszczyć kolejną kulę. Zdumienie Agisa nie trwało długo. W chwilę później Kalak gwałtownie odrzucił zmasakrowane ciało mula na bok. - Natychmiast przestań! - krzyknął. - Rozkazuję! - Dlaczego mam tego nie robić? - zapytał. - Darujesz mi życie? Dasz władzę nad Tyrem po swoim odejściu? Król powoli, lecz uparcie czołgał się w stronę dostojnika. - I tak byś nie uwierzył - syczał. - Ale mogę ci obiecać bezbolesną śmierć. Tithian znowu rozbił kulę i przebiegł w drugi kąt sali. - Jesteś kapłanem! - krzyczał król. - Musisz słuchać rozkazów swego króla! Zmienił kierunek i pełznął za Tithianem, obróciwszy się tyłem do Agisa. Ramiona przyjaciela zaczęły dygotać tak gwałtownie, że Agis widział, jak drży topór w jego rękach. Mimo to Tithian raz jeszcze spuścił stalową głownię na obsydianową kulę. Nie miał jednak siły ruszyć się z miejsca. Tkwił jak wmurowany wśród czarnych potrzaskanych kawałków. Agis zmusił się, żeby wstać. Wbił wzrok we Włócznię z Serca Lasu. Pokuśtykał w jej kierunku, szepcząc do siebie w kółko, że wcale nie jest zmęczony, że ma mnóstwo siły. Podniósł drewniany oszczep, który wydał mu się nieprawdopodobnie ciężki - przynajmniej dla mięśni człowieka wyczerpanego psioniczną walką. Król-smok w końcu dotarł do Tithiana; wyprostowawszy się na całą długość, rozwarł paszczę. Jego podwładny wydał krzyk pełen przerażenia. Topór Neevy wypadł mu z rąk. Tithian runął na podłogę i zwinął się w kłębek. Agis ścisnął drzewce w obu rękach, a następnie zaatakował w momencie, gdy potwór, który kiedyś był Kalakiem, opuszczał łeb, by ugryźć Tithiana. Wyczerpany do granic możliwości szlachcic wydał dziki okrzyk bojowy i jednym ruchem wbił Włócznię z Serca Lasu w tył smoczej głowy. Dębowe ostrze gładko, jakby z własnej woli, weszło w grubą czaszkę. Agis postąpił jeszcze dwa kroki naprzód, po czym wcisnął grot jak najgłębiej w mózg króla-smoka. Przez wężowe sploty przebiegł dreszcz. Straszliwy ryk Kalaka wstrząsnął posadami budowli. Z sufitu posypały się cegły. Głowa bestii opadła na podłogę u stóp namiestnika; ostrze włóczni wystawało z pyska. Agis ciężko dyszał, drżąc na całym ciele. Padł na kolana. Tithian oderwał dłonie od twarzy i wpatrywał się w puste oczy władcy. Po chwili, gdy świadomość, że tyran nie żyje, na dobre zagościła w jego umyśle, strach zniknął mu z twarzy. Wziął broń Neevy i z wahaniem uderzył poczwarę w łeb. Nie dawała żadnych oznak życia. Uniósł topór wyżej i z większą siłą spuścił go na wężową szyję. Powstała na niej jedynie niewielka rana, ale smok nie zareagował. - Król nie żyje - oznajmił Tithian triumfalnie. Agis kiwnął głową i wstał. - Tyr jest wolny. Tithian odszedł na bok. Szlachcic, obróciwszy się, zobaczył, że Sadira klęczy u boku Neevy i delikatnie dotyka złamanego nosa nieprzytomnej kobiety, jednocześnie otwierając jej usta, żeby miała czym oddychać. Rikus siedział niedaleko niewiast, krzywiąc się niemiłosiernie z bólu. Jeszcze nie oprzytomniał do końca po morderczym ataku Kalaka. Na jego potężnym torsie kilkanaście ran broczyło ciemną krwią. Gdzieniegdzie przez rozdarte mięśnie widać było biel żeber. Mul oglądał swoje obrażenia i opatrywał je pasami płótna, które odrywał od poszarpanego ubrania. Tithian minął mula o krok, ale nie zaszczycił go ani jednym spojrzeniem. Stanął w miejscu, gdzie Kalak przechodził przemianę. Uklęknąwszy, zaczął macać po podłodze, nie zważając na parujące kałuże czarnej krwi. Klnąc w duszy Tithiana za jego gruboskórność, Agis podszedł do gladiatora. Oderwał parę pasów tkaniny ze swojej własnej szaty, a potem pomógł mułowi przy bandażowaniu jego licznych ran. - Zabiłeś Kalaka - wykrztusił Rikus i uścisnął mu dłoń. -Dobra robota. - Nie, wszyscy tego dokonaliśmy - rzekł Agis, serdecznie potrząsając dłonią mula. Spojrzał na kobiety i dodał: - Nie dalibyśmy sobie rady osobno. Pod ścianą namiestnik wyprostował się wreszcie. Twarz zdobił mu pełen satysfakcji uśmieszek. W rękach trzymał złoty diadem, który Kalak nosił od tysiąca lat. Zarówno korona, jak i palce Tithiana były splamione czarną krwią. - Niech żyje król! - szepnął, po czym założył sobie diadem na czoło.