JERZY JAN KOLENDO ADAX Z UKŁADU ADHARY OPOWIEŚĆ FANTASTYCZNA DLA MŁODZIEŻY Powieść fantastyczna dla młodzieży, której akcja dzieje się ok. 2099 r, a dotyczy osiedlania się istot pozaziem- skich na Ziemi. Powieść napisana jest prostym językiem zawiera wiele elementów dramatycznych, które podnoszą jej walor czytelniczy. PROLOG Zaczęło się niewinnie i nikt spośród nas nie przy- puszczał, że stanie się świadkiem dziwnych wydarzeń. Byliśmy na niedzielnej wycieczce w nadmorskiej miejscowości położonej wśród sosnowych lasów, na po- łudniowym brzegu Morza Bałtyckiego. Rozbawieni oraz trochę już zmęczeni słońcem i wodą, postanowiliśmy udać się w głąb lasu. W pewnym momencie, tuż przed zachodem słońca, usłyszeliśmy potężny grzmot. W cią- gu kilku zaledwie minut pociemniało, a nieboskłon przecięły zygzaki błyskawic i spadł obfity deszcz. Tak więc w lesie, zdała od ludzkich siedzib, spotkała nas zdawałoby się zwyczajna, letnia burza. Tylko nikt się z nas nie zastanowił, że kilka minut wcześniej, nie by- ło na niebie ani jednej chmurki. Padło pytanie, gdzie się schronić, żeby przeczekać ulewę. Drzewa nie dawały dostatecznej osłony przed deszczem. Zresztą burza w lesie i to z piorunami, nie należy do przyjemności. W głębi lądu tak, bowiem za- instalowane w każdej najmniejszej nawet ludzkiej sie- dzibie odgromniki ściągały na siebie wyładowania atmosferyczne, gromadząc je w kondensatorach, które przekazywano do licznych przetwórni, gdzie ta natu- ralna energia elektryczna była kierowana do zaspoka- jania ludzkich potrzeb. Ale w lesie? W takich warun- kach, każdy z uczestników wycieczki działał na własną rękę. Oderwaliśmy się od grupy i błądziliśmy przez pe- wien czas, dopóki nie natrafiliśmy na zapomniany, betonowy/bunkier, należący do nielicznych pozostałoś- ci z okresu wojny rozpoczętej w 1939 roku, a więc wtedy, kiedy nierozsądny ród ludzki, nie mając wi- docznie nic lepszego do roboty, toczył ze sobą krwawe bitwy, o których dzisiaj mało kto pamiętał. Bunkier liczył sobie prawie sto sześćdziesiąt lat i chcieliśmy w nim przeczekać mijającą już burzę. Kiedy zbliżyliśmy się do wystającej nieco nad zie- mią budowli, a zrobiło się już trochę ciemno, pojawiła się jakaś postać, wpatrująca w nas trzema trójkątnymi, olbrzymimi oczami, świecącymi w mroku zielonym, fluoryzującym światłem. Myśleliśmy, że to któryś z ko- legów robi głupi kawał chcąc napędzić nam stracha. Rzuciliśmy się na niego pragnąc wciągnąć go do środ- ka, ale nagle poczuliśmy się odrętwiali, niezdolni do uczynienia najmniejszego ruchu. Ogarnęło nas przera- żenie i przeczucie czegoś niepojętego, co częściowo zro- zumieliśmy znacznie później. Ale to już zupełnie inna historia, którą chcę tutaj opowiedzieć stosując nasze, ziemskie parametry i wy- rażenia, aby wszystko było zrozumiałe, jak było dla mnie początkowo niesamowite i fantastyczne... Już tysiące razy planeta Nex obiegła Adharę, a nę- kające najazdy Gronów z układu Beroronid nie tylko nie zmalały, ale stopniowo przybierały na sile, stając się coraz bardziej niebezpieczne i szkodliwe. Nie było już wiadomo, kiedy i gdzie nastąpi kolejne uderzenie, niszczące dorobek cywilizacyjny Dedrumów. O tym, że dotychczas nie nastąpiła zupełna ich zagłada, zadecy- dowała twórcza myśl uczonych i konstruktorów, którzy do dyspozycji pilotów pojazdów rakietowych walczą- cych z najeźdźcami w granicach rodzimego układu, postawili bardziej udoskonalone środki rażenia. Była to jednak broń pozwalająca na odparcie aktów agresji, opóźniająca ostateczną zagładę, lecz nie przesądzająca o zwycięstwie. Nawet wprowadzenie do walki najnow- szych urządzeń obronnych, ssaczy termicznych, nie rozwiązywało kwestii, a kompletne unicestwienie wspa- niałej cywilizacji stawało się kwestią... czasu. Nawet najstarsi mieszkańcy planety Nex nie pamiętali, od jak dawna trwała ta wojna. Informacje na jej temat, zma- gazynowane w kryształach głównego dyspozytora na- uki wyjaśniały, że bardzo długo i właściwie nie wia- domo, kiedy się zaczęła. Przekazywane z pokolenia na pokolenie legendy mówiły, że niegdyś, bardzo dawno temu, między mieszkańcami obu układów planetar- nych: Beroronid i Adhary panowała zgoda. Organizo- wane były wspólne wyprawy kosmiczne, pozwalające na coraz lepsze poznawanie Wszechświata. Statki kos- miczne startowały z rodzimych planet i po latach wędrówki w pustce, spotykały się w określonym punk- cie, łączyły w jedną całość i już wspólnie kontynuo- wały dalszy lot. W pierwszych stuleciach kosmicznej współpracy, wiadomości z kosmolotów były przekazy- wane jako meldunki radiowe, odbierane przez specjalne stacje odbiorcze stale krążące w granicach obu ukła- dów. Bowiem uczestnicy tych wypraw nie wracali ni- gdy. Nauka nie doszła jeszcze wówczas do poziomu po- zwalającego stosować wiekową hipotermię żyjących istot. Owszem, po upływie określonego czasu byli przy- wracani do życia, przeprowadzali korektę lotu, spraw- dzali materiały zebrane przez automaty w czasie snu i po wykonaniu tych czynności ponownie zapadali w sen, z którego już nie było powrotu do grona żywych. Kosmoloty spełniały swoje funkcje badawcze do koń- ca, aby wreszcie zginąć gdzieś w przestrzeni między- gwiezdnej, bowiem przestawały dochodzić jakiekolwiek •sygnały. I podobno w czasie jednej z takich wypraw, wśród jej uczestników doszło do nieporozumień. Ko- smolot i jego załoga nie wykonali nawet części zada- nia, szybko umilkły sygnały, a obserwatorium między- galaktyczne zarejestrowało na orbicie statku potężny wybuch termojądrowy. Tak podobno się to zaczęło, ale nikt nie znał przyczyn nieporozirmienia, gdyż na ten temat z kosmolotu nie przekazano ani jednej infor- macji. Narastało wzajemne zniechęcenie, przestano so- bie ufać, doszło do ostrych konfliktów, aż wreszcie ktoś — też nie wiadomo kto — spowodował zniszczenie międzygalaktycznej stacji obserwacyjnej. Tym samym zniknęło ogniwo umożliwiające wzajemne i stosunkowo łatwe porozumiewanie się. Potem przez długi czas pa- nował spokój, zakłócany rzadkimi meldunkami o poja- wieniu się w obrębie układu Adhary nieznanych ciał, uważanych za planetoidy. Ale kiedy jedna z nich zbli- żyła się zanadto do planety Nex, musiano spowodować jej zniszczenie przez użycie wiązki promieni wojen- nych. Nasrąpiła niespodziewana eksplozja i dzięki temu udało się stwierdzić, że owa planetoida była obcym statkiem kosmicznym, wyposażonym w potężny ładu- nek nuklearny, który po zetknięciu się z powierzchnią planety, mógł spowodować nieobliczalne zniszczenia. I nawet wówczas nikt nie wierzył, że pojazd wysłali Gronowie, chociaż wszystko wskazywało na jego przy- bycie ze strefy układu Beroronid. Zgromadzenie Astrar- tów — tak nazywali się Dedrumowie między sobą — zdecydowało się na wysłanie przedstawicieli celem do- wiedzenia się, kto i po co wysłał pocisk, lecz zawróco- no ich na początku drogi; Gronowie nie chcieli z ni- kim się spotkać. Oświadczyli jedynie, że Dedrumowie zapłaoą za zniszczenie obserwatorium międzygalaktycz- nego oraz statku, który — rzekomo przez pomyłkę au- tomatów sterujących — znalazł się w pobliżu planety Nex. Obie przyczyny były zmyślone, a miały na celu uzasadnić przyszłe, agresywne, poczynania Gronów. Wiadomości Astrartów, skoncentrowane w dyspozy- torze nauki, zaczynały się od momentu zniszczenia statku kosmicznego. Od tego też okresu, osiągnięcia naukowe pozwalały na dokładne rejestrowanie każdego zjawiska zachodzącego w układzie Adhary, w skład któ- rego — poza planetą Nex — wchodziły inne ciała i pla- nety znajdujące się_w początkowej fazie penetracji i zagospodarowywania bądź do tego celu nieprzydatne. Życie w wysoko rozwiniętej formie cywilizacyjnej ist- niało tylko na Nex. I teraz, na skutek agresji, mogło ulec całkowitemu zniszczeniu, do czego nie wolno była dopuścić. ROZDZIAŁ I Derex, zastępca Wielkiego Dedruma, poruszył się nie- cierpliwie. Denerwowały go wywody zwalistego Prexa, przewodniczącego rady uczonych. Mówił wprawdzie o nowym środku niszczycielskim zdolnym do wychwy- tywania celów już w jonosferze, a więc znacznie lep- szym od termicznych ssaczy znajdujących się w wielu wybranych punktach planety Nex, ale sposób przeko- nywania zgromadzenia był istotnie denerwujący. Prze- cież nic nie stało na przeszkodzie, żeby swoje myśli przekazywał w sposób usystematyzowany, przechodząc od jednego punktu i argumentacji do drugiego. Prex czynił odwrotnie: coś zaczynał, przerywał, wysuwał ja- kiś wniosek, lecz go nie kończył i znowu powracał do punktu wyjściowego. Mózgi zebranych Astrartów były zdolne do rejestrowania tych przeskoków i układania relacji w wiążącą się całość, ale nawet krótki chaos myślowy nie należał do przyjemności w społeczności spokojnej, nie umiejącej o czymś rozprawiać w sposób nieskoordynowany. Zresztą i tak niczego nie uratuje — pomyślał wstrzą- śnięty grozą przybliżającej się zagłady. Impuls ten prze- kazany natychmiast innym uczestnikom zgromadzenia spowodował ich zaniepokojenie. Nawet Prex zawahał się przez moment. — Proponuję, żeby przejść do rozważań w sposób słowny i wyłączyć się z przejmowania myśli — powie- dział głośno Derex. — Szanowny Prex przedstawia nam swój pomysł w sposób długi i zawiły, więc należy so- bie ułatwić jego przyjmowanie przez równie długie kojarzenie, wyłączając systematyzatory myślowe. Zgodzili się na odmienny sposób dyskusji i dalsze obrady toczyły się już głośno. Derex wyłączył się całkowicie. Chciał pozostać sam ze swoimi myślami. Zresztą ilekroć sprawy istnienia wymagały naglących decyzji, a te stawały się ostatnio coraz częstszą koniecznością, przejmował go przykry dreszcz, będący przejawem rozumienia bezsilności. Ogólnej bezsilności. Nie chciał, jśeby jego wewnętrzne zaniepokojenie i zanik wszelkich nadziei wpływał de- prymująco na innych, oczekujących od niego słów o- tuchy a nie zwątpienia. Rozejrzał się dokoła. Członkowie zgromadzenia Astrartów siedzieli półko- lem przed jego wnęką, stanowiącą największe wgłębie- nie elipsoidy tarasu, wybiegającego nad obszerną doli- nę otoczoną wzgórzami. Między nimi rozłożyło się wi- doczne stąd miasto. Właściwie to widać było jedynie budowle w formie kielichów, ale i one dawały pojęcie 0 wysokim stopniu cywilizacyjnym istot, vktóre swoją planetę potrafili urządzić w sposób doskonały, zapew- niając jej mieszkańcom spokojne i długie istnienie. Na różowym niebie ukazała się iglica nieprzyjaciel- skiego statku. Wypuszczona z niego smuga drgań nad- zwyczajnej częstotliwości, uderzyła w pobliskie wzgó- rze, na którego zboczach znajdowały się budowle 1 wznieciła ogromne kłęby rudego kurzu. Statek patro- Iowy Gronów atakował iglicą następne wzgórze, kiedy dostał się w zasięg ssaczy termicznych broniących mia- sta. Potężna eksplozja rozjaśniła na ułamek sekundy atmosferę, ale nie wyrządziła nikomu żadnej krzywdy: ssacze termiczne natychmiast zneutralizowały skutki wybuchu, koncentrując je w jednej chmurze, która zo- stała wessana przez urządzenia. Derex ani na moment nie zmienił swojej pozycji. Po- dobnie jak inni uczestnicy zgromadzenia, spokojnie przypatrywał się atakowi i obronie. Tu, gdzie się znaj- dowali, nic im nie groziło. Ale tylko tu, na tarasie i w jego najbliższym zasięgu założone zostały instalacje zmieniające kierunek lotu każdego pocisku. Nie można było zainstalować je wszędzie, bowiem ilość diadamu, tego najrzadszego pierwiastka Wszechświata, odkrytego niegdyś na sąsiedniej, niezamieszkałej planecie Nedem, była tak znikoma, że nie pozwalała na wykonanie więk- szej ilości aparatury emitującej promienie odpychają- ce obce ciała znajdujące się w jej zasięgu. A należało chronić i bronić przede wszystkim mózgu Nex: ośrod- ka koncentrującego dokonania uczonych oraz aparatu- rę Centralnego Dyspozytora Nauki i Centralnego Ośrod- ka Kojarzenia Zjawisk Międzygalaktycznych, bez któ- rych planeta już dawno stałaby się łatwym łupem na- jeźdźców. Dopiero po zniszczeniu statku patrolowego Gronów i zlikwidowaniu chmury atomowej, która przybierając kształt rozszerzającego się warkocza zniknęła w otwo- rze niewidocznego stąd ssacza, Derex zmienił pozycję. Jego ciężka, jakby galaretowata powłoka zakończona owalem mieszczącego mózg, uniosła się z wnęki. — Czułem, jak wasze ciała zrobiły się mniejsze, a ośrodki centralnego układu nerwowego przestały na chwilę działać. Ogarnął was strach chociaż wiecie, że w tym miejscu nic złego nie może się wydarzyć. Boi- cie się, ale łatwo to wytłumaczyć. Zastanowiło mnie jednak co innego. Posiadamy zdolność przystosowania się do aktualnych warunków, będącą wynikiem rozwi- nięcia się drogą ewolucji naszych organów i powłok. Ośrodki mózgowe potrafią przechwycić obce fale ra- diowe lub elektromagnetyczne. Dlaczego więc nie otrzy- mały sygnału o zbliżającym się kosmolocie? I dlaczego nie zasygnalizowano nam tego zjawiska z Centralnego Ośrodka Kojarzenia Zjawisk Międzygalaktyoznych? Co to może oznaczać? — Jest tylko jedna możliwość — odezwał się Pato, będący jednym z najbardziej doświadczonych członków zgromadzenia. — Istnieje prawdopodobieństwo, że Gro- nowie opanowali jedną z naszych planet i założyli na niej bazę wypadową. Urządzenia nastawione na układ Beroronid nie mogły więc przechwycić sygnałów po- chodzących z naszego układu. Albo też Gronowie ko- rzystają z materiałów, których nasze urządzenia nie potrafią wykryć. W takim razie — to początek końca. —¦ Nie wierzę w istnienie takich materiałów — zao- ponował Prex. — Układ Beroronid, podobnie jak Ad- hary, składa się z identycznych składników, chociaż dzielą nas setki lat świetlnych międzygwiezdnej prze- strzeni. Bardziej do przekonania trafia hipoteza wyko- rzystywania przez Gronów jednej z planet naszego układu i nad tym trzeba się zastanowić. Proponuję, żeby po zakończeniu rozważań dotyczących projektu nowej broni, zająć się sprawą wysłania ekspedycji na Nedem. Przemawia za tym kilka względów: znajduje się najbliżej Nex oraz posiada minimalne złoże diada- mu, który jeżeli dostanie się w ręce Gronów, może uni- cestwić wszelkie wysiłki obronne. W tej chwili nasze centrum jest bezpieczne, lecz co będzie jutro? Oczy zebranych kierowane jedną myślą utkwione były w niebo, na którym przed chwilą rozegrała się walka. Oczy potrójne, dziwne, tworzące równoramien- ny trójkąt osadzony u wierzchołka czegoś, co można byłoby określić mianem głowy. Nie odbijały się -w nich żadne uczucia, były zimne i nieruchome jak soczewki, zamykające się raz po raz cienką błoną. — Zdolność rozrodcza zmalała, żyje już tylko około dwunastu tysięcy Dedrumów. Nic nie może nas uchro- nić od zagłady. Musimy postawić sprawę otwarcie: je- steśmy zgubieni, bo bezsilni... — Derex kontynuował rozważania. — Twierdzenie Derexa jest pozbawione logicznego uzasadnienia. — Prex zdenerwował się, co u istot jego pokroju należało do wyjątków. — Stał się wygodny i nie potrafi myśleć tak jak dawniej. Jego pesymizm niweczy wysiłki zmierzające do szukania sposobów ra- tunku. Faktem jest, że od lat znajdujemy się w od- wrocie, ale zwycięstwa Gronów nie przychodzą im łatwo. Wystarczy sobie przypomnieć, ile nieprzyjaciels- kich statków unicestwiły ssacze próżniowe. Mamy miejsce do którego nie dotrze żaden pocisk, znajduje- my się w przededniu skonstruowania jeszcze lepszych urządzeń, pozwalających nie tylko na obronę, lecz i atak. Trzeba jedynie zatwierdzić projekt i przyśpie- szyć budowę magnegalitu, tak bowiem rada uczonych nazwała nową broń. Jest to urządzenie wysyłające im- pulsy na taką odległość, że każdy kosmolot lub pocisk znajdujący się w znacznej odległości od Nex dostanie się w ich zasięg. W ślad za impulsem poleci w prze- strzeń igieryt, pocisk, który nigdy nie zboczy z toru lo- tu, a wysyłający promienie zdolne zniweczyć każdą przeszkodę znajdującą się naprzeciwko. Zniszczenie nastąpi w naszym układzie, bowiem pociski spotkają się w połowie odległości pomiędzy Nex a uchwyconym przez magnegalit przedmiotem. Ale to nam zupełnie nie przeszkadza. — Kiedy zakończycie budowę? — zapytał Derex. — Zanim Nex dwukrotnie obróci się wokół swojej osi, będziemy gotowi. Pod warunkiem, że na ten czas zgromadzenie przekaże do dyspozycji rady uczonych Centralny Dyspozytor Nauki. — To niemożliwe! — To konieczne! W przeciwnym razie praca będzie trwała znacznie dłużej. Muszę dodać, że jednocześnie możemy skonstruować sześć takich urządzeń, co po- zwoli na objęcie pasem obrony nie tylko miasta, ale połowę planety. — Wyłączenie dyspozytora nauki uniemożliwi wyko- rzystanie ssaczy w czasie ataku. — Dlatego proponuję, żeby na ten czas zmobilizować wszystkich pilotów kosmicznych. Muszą krążyć nad Nex i bez względu na straty likwidować wrogie obiekty zbliżające się do planety. — Wielu zginie... — Giniemy, lecz nie możemy bezczynnie czekać, li- cząc tylko na ssacze próżniowe i stwarzanie coraz to nowych możliwości obronnych tu, na planecie. Trzeba szukać innych rozwiązań — argumentował Prex i do- dał: ¦— Gronowie atakują dwa, trzy razy na dobę. Zastępca Wielkiego Dedruma rozejrzał się po zebra- nych i zapytał: — Co na to zgromadzenie? Wtedy odezwał się Adax, najmłodszy członek zgro- madzenia Astrartów. —- Trzeba zgodzić się na propozycję. Chciałbym tyl- ko uzupełnić wniosek Prexa i zaproponować, żeby gru- pa kosmitów wyposażona w miotacze neutronów zaata- kowala Nedem, z której — jak wynika z obliczeń — mogą startować aparaty Gronów. Jeśli ich tam nie znajdą, polecą w kieruku Polix — to równie blisko. Natomiast wszyscy Astrarci, bez wyjątku, nie powinni wychodzić na powierzchnią do czasu zakończenia prac przy konstruowaniu oraz instalowaniu magnegalitów. I do naszego powrotu — dodał po chwili. — Co na to zebrani? — powtórzył Derex. — Są dwie propozycje. Jako zastępca Astraxa, mający pierwszeń- stwo głosu — wyrecytował tradycyjną formułkę — proponuję przyjąć wniosek Adaxa. Nikt nie oponował. Tylko Adax pochylił się, żeby z jego trojga oczu nie wyczytano błysku wzruszenia. Była to bowiem jego pierwsza propozycja zgłoszona przed zgromadzeniem. I została przyjęta. Derex ogłosił przerwę w obradach. Astrarci podnieśli się z ław wykonanych z brył la- wy, ale wygodnych, dostosowanych do budowy zwa- listych postaci, okrytych szarymi, srebrzącymi się ma- towo kombinezonami. Z korpusów wyrastały długie, chwytne kończyny górne, którymi posługiwali się nie- zwykle zręcznie. Ciekawe były dłonie podobne do lek- ko wklęśniętych niecek, zaopatrzone w siedem długich, twardych, zginających się palców. Odnóża dla odmiany były grube i szerokie u podstawy, zaopatrzone w przy- ssawki mocno przylegające do każdego podłoża. Pomi- mo ciężkiej budowy byli zręczni. Jedni znikali w szy- bie prowadzącym w głąb planety, inni znów udawali się do stojących na krawędzi tarasu małych, okrągłych, przypominających dyski pojazdów, które bezszelestnie unosiły się w górę, aby po chwili zniknąć w płaszczyz- nach miejskich kielichów, owych nadziemnych budowli prowadzących w głąb planety, gdzie znajdowały się obecnie siedziby Dedrumów. Niegdyś wszyscy mieszkali na powierzchni. Konieczność zmusiła do zejścia niżej, gdyż tylko w ten sposób można było przetrwać wielo- setletnią wojnę i ocalić resztki wspaniałej cywilizacji. Opuszczali bezpieczną siedzibę zgromadzenia chcąc się zorientować, czy ich bliskim nic się nie stało. Wszak pocisk Gronów zniszczył jedno ze wzgórz. Na tarasie pozostał Adax, do którego zbliżył się De- rex pytając: — A jaka będzie twoja rola po przyjęciu wniosku? — Jestem kosmitą i polecę walczyć! — odpowiedział. Derex zastanowił się. Adax wyczuł, że z kimś w myślach rozmawia, ale niczego nie potrafił przejąć. Jego mózg nie przyjmował fal myślowych rozmówcy. Czekał, chociaż interesowało go, z kim porozumiewał się Derex. — Chodź, pójdziesz ze mną — rzekł głośno zastępca Wielkiego Dedruma. — Dokąd? — Tu, na dół. Chce z tobą rozmawiać Wielki De- drum. — Dlaczego? Adax był zdziwiony. Jak długo żył, nie widział Astraxa, nie kwestionowanego przywódcy Astrartów. Zresztą, nie tylko on jeden. Od dziesiątków lat Wielki Dedrum nie pokazywał się nawet na posiedzeniach zgromadzenia, chociaż pełnił w nim najwyższą funkcję przewodniczącego. Wszystkie obowiązki wykonywał w jego imieniu Derex, należący do tej garstki Astrartów, która potrafiła porozumiewać się z Astraxem i go wi- dywać. Bowiem wielki Dedrum był tak wiekowy, że nawet najstarsi, żyjący dotąd Astrarci, słyszeli o nim już jako o starcu. Ile żył lat, nikt nie wiedział i nie próbował dociekać. Był zawsze. Tyle, że od bardzo dłu- giego czasu przestał pokazywać^się publicznie. Nielicz- ni wiedzieli, że poruszał się z wielkim trudem. Dlate- go zamknął się w podziemiach pałacu zgromadzenia i tam, mając do dyspozycji wiele aparatów naukowych, w tym Centralny Ośrodek Kojarzenia Zjawisk Między- galaktycznych zwany w skrócie „Cexem", włączał się swoim mózgiem w pracę czułych urządzeń, korygując ich funkcjonowanie, bowiem bogate doświadczenia ży- ciowe Wielkiego Dedruma okazywały się czasami bar- dziej przydatne, niż zalecenia oparte na skomplikowa- nych wyliczeniach krystalicznego, lecz sztucznego prze- cież mózgu. Astrax nigdy nikogo nie przyjmował, a je- śli czegoś potrzebował, przekazywał w myślach swoje dyspozycje wybranej jednostce i sprawa była załatwio- na, bez konieczności przeprowadzania wzajemnej roz- mowy. W myśl praw Astrartów, słowo lub myśl Wiel- kiego Dedruma nie podlegały żadnej dyskusji. Gdyby komuś polecił unicestwić się, ten uczyniłby to bez wa- hania wierząc, że tak trzeba. Dlatego Adax z niepoko- jem przestępował próg dużej, widnej i pustej sali w podziemnej części pałacu, do której zaniósł ich ru- chomy chodnik. — Podejdźcie bliżej — rozległ się cichy głos. Adax jeszcze nikogo nie widział. Dopiero gdy Derex pchnął go lekko w stronę wklęsłego, matowego ekranu zajmującego jedną ze ścian i zlewającego się z tłem, dostrzegł dużą bryłę wykutej ławy, na której spoczy- wała jakaś postać. — Nigdy mnie nie widziałeś, prawda. — Głos był stanowczy, lecz łagodny i miękki. — Dlatego będę z tobą rozmawiał osobiście! Chcę, żebyś wyraźnie po- jął to, o czym mówił mi Derex. Adax skupił się na tej postaci, w której uwagę zwra- cały tylko oczy. Głowa była sucha i pomarszczona, że wydawała się maleńka wobec ogromu trójkątnego blasku. Widział także ręce oparte na licznych przycis- kach znajdujących się po obu stronach skalnego łoża. Resztę ciała pokrywała matowa, srebrzysta powłoka, taka sama, jaką nosili wszyscy Astrarci. — Spójrz na ekran — powiedział Wielki Dedrum. W sali zrobiło się nieco ciemniej. Na olbrzymiej płaszczyźnie ujrzał mgławicę, z której wyłoniły się zna- ne kontury. — To Nedem — powiedział. — Słusznie. To Nedem oglądana przeze mnie zaw- sze wtedy, kiedy spodziewamy się ataku Gronów. I ni- gdy nie zdarzyło mi się ujrzeć, żeby startowały z niej jakieś rakiety. Dopiero dzisiaj, kiedy przysłuchiwałem się waszym obradom, już po ataku, włączyłem ekran i w pobliżu planety ujrzałem smugę, która nie mogła być niczym innym, jak śladem pozostawionym przez dyszę pocisku. Widocznie jeden uległ uszkodzeniu, musiał zawrócić i wchodząc w gęstą atmosferę planety zdradził miejsce pobytu. Znajduje się ono po niewi- docznej stronie Nedem, lecz gdybyś mógł widzieć całą planetę, cały jej obrót, to i tak niczego nie dostrzeżesz. Kosmodrom Gronów na pewno znajduje się pod po- wierzchnią, tam, gdzie była kopalnia diadamu. Nie znają tego pierwiastka, lecz na pewno interesuje ich dlaczego budowaliśmy kopalnię. Mogą się domyśleć, a to byłoby równoznaczne z naszą katastrofą. Wierzę, że Prex i uczeni odsuną klęskę na pewien czas, lecz chcąc się zabezpieczyć na przyszłość, trzeba nie tylko oczyścić Nedem i zainstalować na niej ssacze termicz- ne i magnegality, jak również uzupełnić zapas diada- mu. Właściwie to nie mamy żadnego zapasu i nie wie- niy, czy jeszcze znajdziemy diadam, gdyż w starej kopalni pozostały tylko jego ślady. Wystarczająco du- żo, żeby wskazać Gronom do czego służył, za mało, żeby nam pomóc. Bez diadamu, szansa na skonstruo- wanie dostatecznej ilości magnegalitów są żadne. Czy już rozumiesz o co chodzi? — Rozumiem. Trzeba zniszczyć kopalnią diadamu z kosmodromem Gronów w taki sposób, żeby nie wy- szedł stamtąd żaden sygnał oraz znaleźć diadam. — Przeciwnie — wtrącił się Derex — najpierw trze- ba znaleźć diadam, a później zniszczyć Gronów lub planetę. — Całą planetę? — zdziwił się Adax. — Tak. Całą planetę, jeśli okaże się to konieczne, aby na zawsze zlikwidować możliwość utworzenia w pobliżu Nex pola startowego Gronów. — To chyba niemożliwe... — Tak, to niemożliwe — powtórzył Astrax. — Dla- tego nie daję nikomu rozkazu, tylko chcę porozmawiać. Taka wyprawa, to pewna samozagłada. Adax zamyślił się. Nie chciał ginąć, chociaż życie na Nex było ostatnio trudne i niebezpieczne. W domu czekała Exa, która wkrótce miała dać życie jego po- tomkowi. Świat Dedrumów jest taki piękny. Gdyby nie Gronowie, jak przyjemnie byłoby żyć pod wielką i wspaniałą Adharą, ogrzewającą ich układ od niepa- miętnych czasów, od prapoczątków istnienia. Ale po co marzyć? Wszak jest członkiem zgromadzenia i musi myśleć przede wszystkim o innych. To jego rola. — Tak, to twoja rola — przytaknął Astrax. — Myś- lisz prawidłowo. Tylko że nie chcę rozkazywać. Co za- mierzasz teraz uczynić? — Chcę zobaczyć Nedem ze wszystkich stron. Każde pasmo górskie, wąwóz. Mam pewien plan, ledwie się rysuje, ale zanim go wyjawię, muszę obejrzeć planetę. I bardzo proszę o nie łączenie się z moim mózgiem. Chcę patrzeć i być sam. Zupełnie sam — odpowiedział Adax. Wielki Dedrum spojrzał na niego dziwnie ciepło. — Będziesz sam w tej sali. Tylko ze^mną, bo trudno mi się poruszać, a poza tym mogę ci pomóc nie tylko w obsługiwaniu „Cexa". Znam Nedem, jak nikt spoś- ród nas. A teraz przekaż Exie, "że zostajesz w pałacu. Astrax nacisnął jedną z licznych dźwigni, przesunął ją. Ekran rozjaśnił się jeszcze bardziej, a obok Adaxa pojawiło się skalne łoże. — Siadaj, patrz i myśl... ROZDZIAŁ fl Mózg Adaxa pracował. Przetwarzał obrazy widziane na ekranie, wbijał w pamięć każdy widzialny szcze- gół. Mógł wprawdzie zażądać ponownego pokazania planety Nedem, ale najpierw chciał sobie utrwalić ogólny widok, a dopiero później poznać drobne, lecz istotne szczegóły. Zasłonił oczy powiekami, aby nie rozpraszało uwagi. Stracił poczucie czasu, zaabsorbo- wany tylko jednym pragnieniem — poznać wszystko. Obraz Nedem poszeregowany na wycinki utrwalał się coraz bardziej. I kiedy mógł stwierdzić, że przyswoił sobie to, co widział, otworzył oczy. — Chcę zobaczyć Nedem z bliska i dokładnie po- znać tereny znajdujące się wokół kopalni. Kiedy uka- żą się na ekranie, będę mówił, a to co powiem, proszę utrwalić na mnemotonie. — Żądanie słuszne, więc patrz i mów — odpowie- dział Astrax. Ekran ponownie rozjaśnił się srebrzystą poświatą, aby po chwili ukazać powiększającą się bryłę planety. Była coraz większa, zajęła sobą cały ekran. Miał przed oczami pasmo wysokich gór, które ginęły gdzieś na bokach ekranu, ukazując dna licznych wąwozów i płas- kowyżów. — Musisz poczekać, aż Nedem wykona pełny obrót. Teraz obserwuj dokładnie, zwłaszcza okolice po prawej stronie. Zobaczysz rozległą równinę zwaną Parsem, ,później kolejno góry, a tuż za nimi znajduje się ko- palnia. Widziane obrazy przesuwały się coraz bardziej w lewo, na ich miejscu pojawiały nowe, przedstawiające różne okolice planety. Oczy Adaxa oglądały, a mózg rejestrował wszystkie szczegóły. Odezwał się wtedy, gdy ujrzał szczyt pasma za którym znajdowała się ko- palnia. — Nie można zatrzymać obrazu? — Nie można. Nedem obraca się w przeciwnym kie- runku do naszej. Jeszcze nie jeden raz będziesz oglądał to pasmo — odpowiedział Wielki Dedrum. — To nic. Mówię. W tym momencie Astrax nacisnął mały guzik mie- niący się nikłym, zielonkawym blaskiem. Do Adaxa przysunął się aparat przypominający małą skrzynkę. — Mówię — powtórzył Adax. — Chcę, żeby na Ne- dem udała się wyprawa złożona z sześciu pocisków kierowanych nie przez automaty, lecz kosmitów. Dys- pozytor nauki musi tak obliczyć orbitę i czas lotu, żeby do planety i kopalni zbliżyć się lecąc zgodnie z obro- tem planety, od strony widocznej z układu Beroronid. Trzeba przewidzieć, że z tamtego kierunku mogą pły- nąć nowe pociski lub kosmoloty. Jeżeli tak, mogą nas dostrzec. Kosmici zejdą nisko nad teren kopalni, ale niczego nie zaatakują. Mogą tylko niszczyć te pociski znajdujące się w locie, które ewentualnie wystartują z Nedem lub zbliżające się od strony Beroronid, co ra- czej wątpliwe. W tym samym czasie ja polecę na Ne- dem z przeciwnego kierunku, od strony nocy i wylą- duję w górach po lewej stronie w takim miejscu, żeby nikt nie mógł mnie ujrzeć i usłyszeć. Jeśli walki nie będzie, to dobrze; Gronowie lub ich automaty zareje- strują kilkakrotny przelot grupy rakiet. Jeśli juto- miast wywiąże się walka, chociaż nie sądzę, żeby Gro- nowie chcieli ujawnić swój pobyt na Nedem, to kosmici odciągną ich na oświetloną część planety, jak najdalej od krawędzi nocy. Zaabsorbowani walką, tym bardziej nie powinni mnie widzieć. Tylko w ten sposób można wykonać pierwszą część zadania: dostać się bezpiecznie do Nedem. — Pomysł niezły, chociaż trudny do zrealizowania. Lecąc w przeciwnym kierunku będziesz musiał wy- trzymać ogromne przeciążenie. — Jestem kosmitą i mój organizm jest bardziej przystosowany do przeciążeń niż ciała innych Astrar- tów. Mogę latać bez osłony regulującej ciśnienie. ' — Nie powinieneś lekceważyć życia — zauważył Astrax. — W tym wypadku muszę — odpowiedział. — Osło- na zajmuje trochę miejsca, krępuje ruchy, a ja zabiorę ze sobą wiele przyrządów potrzebnych nie tylko do znalezienia diadamu, ale zniszczenia kopalni. — Zamierzasz wziąć rozpraszacz? — Tak. — Nie udźwigniesz. Musisz zabrać do rakiety robo- ta. — Za mało w niej miejsca. Uczeni muszą skonstruo- wać taki rozpraszacz, żebym mógł go utrzymać w jed- nej ręce. — Zginiesz przez promieniowanie. — Może nie zginę. Nie chcę siebie unicestwiać bez potrzeby ani przed wykonaniem zadania, ani też póź- niej. __ Twój organizm nie wytrzyma takiej dawki pro- mieniowania — powtórzył Astrax. __ W normalnych warunkach gram stężonego jono- ksytu musi się znajdować w osłonie o ciężarze jednej tony; czego nie uniesie nawet kilku Astrartów. Jestem bardzo silny, ale osłona musi ważyć dziesięciokrotnie mniej. — Wówczas promieniowanie wyniesie około pięciu- set jednostek, a to ciebie unicestwi w ciągu krótkiego czasu. — Zapomniałeś, że mój ojciec był fizykiem i mło- dość przeżyłem w atmosferze naładowanej wieloma jednostkami. Mój organizm przyzwyczaił się do dużych dawek promieniowania i przez krótki czas, nawet pięć- set jednostek nie powinno mi zaszkodzić. Znam siebie. — Będziesz nosił ze sobą broń przez cały czas? — Nie. Ukryję w pobliżu rakiety i pójdę z przyrzą- dami szukać diadamu. Zabiorę tylko rozpraszacz ne- utronowy, który pozwoli na obronę i bezbłyskowe uni- cestwienie tego, kto będzie chciał mi przeszkodzić. Później wrócę po pocisk. — I będziesz go niósł na sobie... — Będę. Ale w kopalni na pewno znajdę zużyte osłony chroniące przed promieniowaniem. Wezmę kilka i w ten sposób zmniejszę działanie promieniowania o połowę lub może nawet więcej. — Niosąc pocisk będziesz bezbronny. Nie udźwig- niesz. — Wiem. Wtedy, jeżeli ktoś mi przeszkodzi, unice- stwię siebie razem z kopalnią. Wielki Dedrum spojrzał z podziwem na najmłodsze- go członka zgromadzenia. — Mądrze to obmyśliłeś, lecz zapomniałeś, że ma- i żesz do niej nie dojść. Co wtedy? Bezużyteczne samo- unicestwienie? A jeśli nie chcesz ginąć, to gdzie się ukryjdsz? Adax zastanowił się. — O tym nie pomyślałem. Ta druga część planu jest niewykonalna. — Właśnie, niewykonalna — powtórzył Wielki De- drum. — Pozwól mi to jeszcze raz przemyśleć. — Myśl, a ja wyłączę ekran i siebie — powiedział Astrax, przesuwając kilka dźwigni. Projekt Adaxa był dobry, lecz przy założeniu, że dotrze na miejsce i sam zginie. Tylko że zbyt kochał swoją piękną planetę. Musiał jeszcze raz przemyśleć wszystko od początku i znaleźć inne rozwiązanie. Upłynęło sporo czasu, kiedy powiedział: — Znów mówię, włącz mnie. Astrax skrzywił się w niewyraźnym skurczu. — Włączyłem. — Uczeni muszą skostruować rozpraszacz w takiej osłonie, o jakiej mówiłem poprzednio, lecz nie będę go dźwigał. Pierwsza część planu nie ulegnie zmianie. Wylot, atak, moje lądowanie i poszukiwania diada- mu — jak poprzednio. Po wykonaniu tego* zadania, co potrwa około czterech obrotów Nex, należy powtórzyć atak. Ja go usłyszę i wtedy wystartuję z przeciwnego kierunku i uderzę rozpraszaczem z góry, po przelece- niu nad terenem kopalni. Dlatego pocisk musi posia- dać urządzenie naprowadzające, które raz przeze mnie ustawione, musi uderzyć w kopalnię. Nastąpi wybuch, ale mnie nic się nie stanie. Będę wtedy daleko. Tylko trzeba ostrzec naszych kosmitów, żeby przy drugim ataku nie zbliżali się do Nedem niżej dwudziestu kilo- metrów. .— To już bardziej mi się podoba. A jeżeli nie znaj- dziesz diadamu? — Zniszczę kopalnię... Może uda mi się przeżyć w jej sztolniach? Tam mnie znajdziecie. Astrax zastanowi! się. — Ten wybuch, to smutna konieczność. Nawet mały pocisk skazi część planety co najmniej na dwa pokole- nia. A Nedem jest jedyną, na której może znajdować się diadam. Naturalnie, będzie można pracować w osłonach, ale to poważne utrudnienie. — Może źle szukaliście? — spytał Adax. — Układ Dedrumów składa się z planety Nex, Ne- dem oraz Fety, Asty i Gery. Ale tylko Nex jest plane- tą istot żyjących, gdyż inne nie nadają się do tego, że- by stworzyć na nich jakiekolwiek życie. Są martwe, bez wody i roślinności — same skały. I tylko Nedem posiada diadam i atmosferę. — Mały jest nasz układ... — Bardzo mały i dlatego mogliśmy dokładnie zba- dać wszystkie planety wraz z ich satelitami. Jesteśmy jednym z najmniejszych układów Wszechgalaktyki. Najbliższy nam, Beroronid, z którym niegdyś żyliśmy w zgodzie, jest odległy o trzysta parseków i żeby po- konać tę przestrzeń, należy lecieć z szybkością równą prędkości światła przez pięćdziesiąt siedem obrotów Nex wokół Adhary. Dlatego dziwię się, że pomimo ogromu dzielącej nas przestrzeni kosmicznej, Gronowie tak bardzo nas nienawidzą. — Może coś się tam stało? — Może. Tego nikt się nie dowie. — Czy u nas także istniała kiedyś nienawiść? A właściwie, co to takiego jest? — spytał Adax. Wielki Dedrum znów zmarszczył się w skurczu ma- jącym znamionować uśmiech. — NienaWiść, to takie zadowolenie ze zniszczenia jednej żywej istoty przez drugą, lub szkodzenie sobie względnie innym bez uzasadnionego celu. To tak, jak- byś poszedł teraz do siebie i unicestwił Exę, bo nagle nie możesz na nią patrzeć. Pytasz, czy była u nas? Kiedyś, tak. Dawno i nie za mojej pamięci, na tej pla- necie istniało nie tylko jedno miasto, jak teraz. Nie mieliśmy tak wysoko rozwiniętej techniki, wszyscy musieli pracować na wyznaczonych przez radę sta- nowiskach, chociaż najcięższą pracę wykonywały auto- maty. Wszyscy żyli spokojnie. Nie było wtedy roz- dzielaczy środków zapewniających istnienie, ale każdy mógł wchłaniać tyle, ile mu było potrzeba. Należało je tylko samemu przygotować lub korzystać z rozrzuco- nych po wszystkich miastach ośrodkach. Dzisiaj po- wiesz swoje życzenie i automat podaje ci to, czego żą- dasz, bez kłopotu, najwyżej trochę poczekasz. Inne też były powłoki naciągania na ciała, środki poruszania się po planecie. Obecnie, jak zniszczysz jedną, masz dru- gą, nieopatrznie zniszczysz lub uszkodzisz aerotal, to go pozostawiasz, łączysz się z Centralnym Dyspozyto- rem Komunikacji i natychmiast otrzymujesz drugi. Ale wtedy, niektórym Dedrumom nie wystarczała jedna lub dwie powłoki, chcieli mieć ich więcej, imponować ilością. Podobnie przedstawiała się sytuacja z innymi przedmiotami i urządzeniami. Jeden drugiemu zazdroś- cił, zaczęło narastać niezadowolenie i wreszcie dokonał się podział na wrogie sobie grupy. Istoty niegdyś blis- kie, zaczęły się nienawidzieć, wzajemnie unicestwiać i wkrótce pozostała tylko mała garstka tych, którzy potrafili opanować konflikty. Powróciła zgoda, lecz po- trzebny był wysiłek wielu pokoleń, żeby częściowo naprawić to, co uległo zniszczeniu. Ponownie rozwinę- ła się nauka. Wtedy nawiązaliśmy kontakt z Gronami. A później? Oni zaczęli nas niszczyć wiedząc, że na Ne- xie- pozostała tylko garstka Astrartów. — Skąd mogli wiedzieć? Przecież tu nie byli. — Powiedzieli to nasi kosmici udający się wraz z nimi na wyprawy międzygwiezdne. Zresztą, nigdy nie ukrywaliśmy ilu nas jest. Gdyby nie ta wojna, na Nexie byłoby więcej miast, może tyle co niegdyś? — Mało u nas lądu, większą część planety pokrywa ocean... — Mało, ale można spowodować wyparowanie nie- których basenów wodnych i powiększyć ląd. Tylko kie- dy to zrobić, jeśli tak bardzo absorbuje nas walka o przetrwanie? Zresztą i tego lądu, co jest, wystarczy dla stokrotnie większej ilości Dedrumów — wyjaśnił Astrax. — Czy uda się tego dokonać po zniszczeniu bazy na Nedem? — Częściowo, gdyż Gronowie zapewne tam już nie wylądują po raz wtóry i przynajmniej przez jedno po- kolenie będziemy mieli spokój. Chyba, że w drodze znajdują się kolejne wyprawy, o których jeszcze nie wiemy. — Co wtedy uczynimy? — spytał cicho Adax, wstrząśnięty tym co usłyszał. — Pozostanie tylko jedno wyjście, porzucenie ro- dzinnej planety i szukanie możliwości zamieszkania gdzieś w Kosmosie, z dala od Gronów. — Czy jest to możliwe? Czy istnieją układy plane- tarne podobne do naszego? Astrax zastanowił się przez chwilę, zanim odpowie- dział. —¦ Jeżeli, poza naszym, istnieje układ Beroronid, to na pewno istnieją inne. Znamy je częściowo z dawnych wypraw mięćteygalaktycznych, mamy wyniki badań przekazane przez ich uczestników. Ale nam jest po- trzebny taki układ, w którym poza warunkami zbliżo- nymi właściwościami do panujących na Nex, istniałby jeszcze diadam, ten najrzadszy pierwiastek Wszech- świata, niezbędny nam, przynajmniej w pierwszym okresie, jak atmosfera, którą wdychamy. — Czy taki układ istnieje? — spytał ponownie Adax. — Odpowiem ci, jak powrócisz z Nedem. Cały i z dobrymi wynikami. Wtedy znów zaproszę cię na rozmowę. A teraz idź odpocząć. Niedługo Derex zwoła posiedzenia zgromadzenia, na którym będzie rozpa- trzony twój projekt. Adax nie usłuchał rady Wielkiego Dedruma. Wy- szedł i wolał posiedzieć na tarasie pałacu, przyglądając się pięknej okolicy. Rzadko ukazywały się pojazdy przecinające bezszelestnie powietrze i znikające w kie- lichach budowli. Różowe niebo zabarwiało wzgórze osobliwym blaskiem, nadając im bajkowy koloryt. Po- kryte jasnozieloną roślinnością, wydawały się ciche i bezpieczne, przyciągały do siebie. Z przyjemnością poleciałby na jedno z tych wzgórz, położył na miękkim dywanie z długich, cieniutkich roślin przypominają- cych tak bardzo rzadkie włosy Exy. Właśnie, Exa. Po- stanowił połączyć się z nią i powiedzieć, że obowiązki zatrzymują go dłużej niż zwykle. Musi przemyśleć projekt, przygotować obronę swoich racji, gdyż nie wątpił, że spotka się z opozycją ze strony uczonych, zwłaszcza zaś Prexa, który — poza naukowymi — nie uwzględniał innych rozwiązań. Adax był przekonany, że jego propozycja jest słuszna i stanowi najlepsze rozwiązanie. Zdawał sobie sprawę z faktu, że jeśli ekspedycja na Nedem powiedzie się, nie będzie ona równoznaczna ze zwycięstwem nad Gronami, lecz od- sunie katastrofę na jakiś dłuższy czas, a to powinno wystarczyć na utworzenie jeśli nie pasa idealnej obro- ny, uniemożliwiającej dostanie się w strefę Nex ja- kiegokolwiek niepożądanego ciała, to przynajmniej na przygotowanie takich rozwiązań, które ograniczą stra- ty do minimum. Ponadto zniszczenie bazy utrudni dalsze ataki, lub je uniemożliwi. W pewnym momencie przyszło mu na myśl, że na Nedem może również ist- nieć wytwórnia pocisków kosmicznych, gdyż inaczej nie można wytłumaczyć nieustannych ataków. Mogło się zdarzyć, że przybywające niegdyś nieliczne statki Gronów, kryły w swoich wnętrzach pewną ilość pocis- ków i małych rakiet, ale trzeba przyjąć, że przez lata agresji Gronowie mogli utworzyć na Nedem nie tylko bazę startową. Wprawdzie Astrax na ten temat nic nie mówił, ale wzięcie pod uwagę takiej możliwości nie mogło spowodować zmiany projektu. Przeciwnie, utwierdzało w przekonaniu, że wyjściowe rozumowa- nie jest prawidłowe i słuszne, a obecne skojarzenia, jakie się nasunęły, świadczą o prawidłowym przewidu- jącym traktowaniu całej sprawy. Jeśli się uda — myś- lał Adax, to kto wie, czy Astrarci nie przeniosą pola walki poza strefę przyciągania przez Nex, gdzieś w przestrzeń kosmiczną, z dala od rodzimej planety i bę- dzie można stworzyć bazy zdolne do niszczenia każdego przeciwnika. Może trzeba będzie szukać jeszcze innych, doskonalszych rozwiązań, zmierzających do zagwaran- towania istnienia garstki współplemieńców? Bo czy projekt nowej broni, omawiany na posiedzeniu, jest akurat najdoskonalszy? Astrartów było mało, to fakt, ale ci, co pozostali, są zdolni do czynów o jakich nie śniło się poprzednim pokoleniom. Chciał podzielić się swoimi myślami z Wielkim De- drumem, lecz zrezygnował z zamiaru. Nie należy mu przeszkadzać. Astrax na pewno jest bardzo zmęczony i wypoczywa. Zresztą po uchwale zgromadzenia i tak się z nim spotka, żeby rozważyć szczegóły przewidy- wanej wyprawy. Dotarł do niego sygnał Derexa wzywający członków rady. Wolnym, kołyszącym się krokiem podszedł do swojej wnęki, wkrótce pojawili się inni. Tylko miejsce Derexa było jeszcze puste. Przyszedł wreszcie, ale nie zasiadł w niszy, lecz obok na podsuniętym innym podłożu. Adax zrozumiał, że po raz pierwszy od bardzo długie- go czasu, obradom będzie przewodniczył Wielki De- drum, który pojawił się po chwili i zajął należne mu miejsce. Derex sprawnie przekazywał propozycje dotyczące spraw nie związanych bezpośrednio z obroną planety. Uchwały zapadały szybko i bez sprzeciwu, czasami nie- którzy prosili o bliższe wyjaśnienia. Adax czuł, że zbli- ża się jego chwila. Przygotował się na nią, przemyślał wszystko dokładnie, jak gdyby już teraz widział każdy swój krok i słyszał każde słowo, każdą myśl. Na wez- wanie Derexa wstał i spokojnie rozejrzał się po ze- branych. Widział ich zainteresowanie tym większe, że Derex nie powiedział o co chodzi. Po prostu wezwał Adaxa do przedstawienia interesującego projektu. — Czy mogę mówić głośno? — spytał Adax. — Jeżeli ułatwi to omawianie propozycji, to tak — odpowiedział Derex. — Adax musi bardzo dokładnie zapoznać radę z pro- pozycjami — odezwał się Wielki Dedrum. — Sądzę również — tu zwrócił się bezpośrednio do niego — że powiesz również o wynikach swoich rozważań, z który- mi się zajmowałeś tutaj, na tarasie. Słyszałem ciebie i aż dziwne, że nikt dotychczas na to nie wpadł. Na- wet rada uczonych ¦— dodał, co spowodowało zaniepo- kojenie Prexa i jego współpracowników. .— Nie masz się czego denerwować, Prex — Astrax mówił dalej swoim cichym, monotonnym głosem. — Mogę jedynie dodać, że to, o czym będzie mówił Adax, uszło uwadze nie tylko waszej czy mojej, ale wszyst- kich aparatów rejestrujących i przetwarzających infor- macje, z „Cexem" włącznie, co pozwala na wyciągnię- cie wniosku, że rada uczonych powinna skonstruować bardziej wszechstronną aparaturę badawczą. Jeśli bo- wiem przewidywania Adaxa okażą się prawdziwe, to nasz Centralny Ośrodek Kojarzenia Zjawisk Między- galaktycznych i dyspozytor nauki, należy zaliczyć do urządzeń przestarzałych. I obawiam się, że do takiego wniosku dojdziecie. A teraz mów — zwrócił się do Adaxa. Kosmita zaczął mówić. Na początku przedstawił wy- niki przekazane mu przez Astraxa, stwierdzające ist- nienie -na Nedem obcej bazy. Powiązał z tym przewi- dywanie w postaci konstruowania w podziemiach daw- nej kopalni pocisków umożliwiających systematyczne niszczenie planety bez konieczności dostaw z układu Beroronid. Kto wie — mówił — czy na Nedem nie istnieje kolonia Gronów, rozmnażających się w sposób zgodny z potrzebami przeciwnika, co niemal zupełnie wyklucza konieczność zasilania tej bazy nowymi przy- byszami. Podejrzewam — kontynuował — że kilka po- koleń temu, na Nedem, dotarła ekspedycja Gronów. Przez okres lotu trwającego dłużej niż istnienie dwóch pokoleń, spali, budząc się dopiero przed wejściem do naszego układu. Wylądowali na Nedem w taki sposób, że nikt tego nie zauważył i zastali wspaniałe warunki rozwoju. Wszak od pokoleń, po stwierdzeniu, że pokła- dy diadamu zostały wyczerpane, nikt tam nie prze- bywał. Czasami wylądował jakiś kosmita, żeby choć trochę poznać satelitę. I na ten czas Gronowie, wypo- sażeni w urządzenia rejestrujące pojawienie się w po- bliżu każdego ciała, mogli się ukryć. Mogli również unicestwić każdego kosmitę, lecz tego nie czynili, po- nieważ wzbudziłoby to podejrzenia, chociaż zdarzały się wypadki, że któryś nie powrócił z lotu nad tą pla- netą. Wówczas obserwowaliśmy wybuch, a to oznacza- ło, że nastąpiło zderzenie z powierzchnią planety i kos- mita zginął. A Gronowie siedzieli cicho, rozrośli się — może mają podziemne miasto jak my — i pracują nad planem zajęcia Nex, konstruując jednocześnie pociski. Zwróćcie uwagę na jedno ciekawe zjawisko: nie uży- wają broni mogącej zniszczyć wszystkie formy życia, co przemawia za tym, że chcą objąć planetę w posia- danie. Dlatego nękają nas inną bronią, żeby wystra- szyć, zmusić do poddania. Jaki im przyświeca ostatecz- ny cel — nie wiem, ale na pewno chcą nas unicestwić. Może w układzie Beroronid nastąpiła katastrofa zmu- szająca Gronów do szukania innych miejsc w Kosmo- sie? Czy rada uczonych znajduje się w posiadaniu wid- ma Beroronid, które pozwoliłoby na uzyskanie odpo- wiedzi na nurtujące nas pytanie? Chciałbym, żeby Prex wyjaśnił to teraz. — Nie dysponujemy takimi materiałami, a posia- dane obrazy widma nie pozwalają na potwierdzenie twoich przypuszczeń — odpowiedział Prex. — Urządzenia sprzed dwóch pokoleń nie były tak doskonałe, jak obecnie — wtrącił Wielki Dedrum. — Możliwe, że sygnały dotrą dzisiaj, jutro lub później? Z układu Beroronid daleka do nas droga i radzę bar- dziej uważnie czynić obserwacje. — Gronowie mogli wcześniej przewidzieć jakiś ka- taklizm i wówczas skierowali się w naszą stronę. Mógł on już nastąpić, albo dopiero nastąpi — dodał Derex. __ Dobrze. Zwrócimy na to uwagę chociaż nie wy- daje mi się, żeby wątpliwości Adaxa posiadały jakie- kolwiek podstawy naukowe — zgodził się Prex. — Wszechświat zna różne kataklizmy — odpowie- dział Adax — i tylko wy możecie dostarczyć dowodów, że w układzie Beroronid coś się jednak wydarzyło. Ja tylko przypuszczam, myślę, wyrażam wątpliwości szu- kając odpowiedzi na pytania, które powinny zaintere- sować wszystkich Astrartów. — Adax ma rację, Prex. Zastanów się nad tymi wątpliwościami — powiedział Astrax. Adax mówił dalej i, jak przewidywał, projekt wy- prawy spotkał się z opozycją Prexa i kilku innych członków zgromadzenia, którzy wprawdzie nie kwe- stionowali jej celowości, ale wyrażali wątpliwości w skuteczność przedsięwzięcia. — Zginiesz i ty, i inni, a Gronowie dowiedzą się, że wiemy o ich istnieniu na Nedem, zwiększą nasilenie ataków powodując coraz to większe zniszczenia. Należy się tylko skutecznie bronić, żeby wreszcie ich zniechę- cić. Niech siedzą w tym swoim gnieździe — oświad- czył Gono, budowniczy podziemnych miast. — To nasze gniazdo — odpowiedział Adax. — Jeżeli Gronowie przeżyli kataklizm kosmiczny i szukają dla siebie miejsca, jak to usiłowałeś uzasad- nić, to ich poczynania są słuszne — wtrącił złośliwie Prex. - — Tylko z ich punktu widzenia, jeśli nasz układ im odpowiadał, mogli się porozumieć, przybyć do nas jak przyjaciele bez względu na to, jak wyglądają. Kiedyś współpracowaliśmy ze sobą nie widząc się i nie znając. Można było tak uczynić i teraz — mówił Adax. — To znów twój punkt widzenia. Oni mogą rozu- III mować innymi kategoriami, różniącymi się od naszych. Czy należy ich za to potępiać? — Prex nie ustępował chociaż zdawał sobie sprawę z tego, że nie broni słusz- nej sprawy. Po prostu chciał zdenerwować Adaxa. — W żadnym wypadku, lecz oni nas niszczą. Nale- żą do gatunku inteligentnych i wartość istnienia wszy- stkiego co żyje i myśli, musi być u nich tak samo roz- winięta, jak u nas. Jeżeli rozumują inaczej, powinni zostać unicestwieni — bronił swoich racji Adex. — Nie jest istotne udowadnianie niczyjej racji. Jeśli Prex uznaje, że ich poczynania są uzasadnione szuka- niem dla siebie miejsca do istnienia, to nasze działania zmierzające do unicestwienia przeciwników są również słuszne, bo my także chcemy istnieć. — Wielki Ded- rura zwracał się do Prexa uznając go za główną pod- porę Opozycji. — Gronowie nie szukali porozumienia z Astrartami, podstępnie zajęli Nedem, systematycznie niszczą naszą planetę i powinni za to ponieść konsekwencje. Nie wszyscy. Nikt spośród nas nie zamierza przygotowy- wać żadnych wypraw do układu Beroronid. Lecz ci, na Nedem, muszą być unicestwieni. Uważam, że propozy- cje Adaxa są słuszne i dalsze rozważania nie mają uzasadnienia. Proponuję je przyjąć. Proponuję także, aby Derex porozumiał się z Uruxem i Xeresem i po- wołał grupę kosmitów, którzy wraz z Adaxem wezmą udział w wyprawie na Nedem. I jeszcze jedno: nikt spoza członków zgromadzenia, nie może o tym wie- dzieć. — A jeżeli się nie powiedzie? — spytał Gono. Wielki Dedrum zamyślił się i po chwili odpowiedział wolno, bardzo wolno: — Wówczas trzeba będzie zorganizować wyprawę, która zajmie się znalezieniem innego miejsca w Kos- mosie, z dala od Gronów, do którego możnaby prze- nieść wszystkich Astrartów. Będziemy musieli znaleźć taki układ planetarny, w którym istnieją warunki zbli- żone do panujących w układzie Dedrumów. I wtedy zgromadzenie zarządzi Wielki Exodus. — Czy istnieje taki układ? — spytał Gono, zaś Adax spojrzał na Wielkiego Dedruma w oczekiwaniu, że mo- że teraz uzyska odpowiedź na swoje poprzednie py- tania. — Wydaje się, że istnieje, ale nie powiem gdzie. Na tę ostateczność będziemy mieli jeszcze czas. ROZDZIAŁ II! Nie spał. Leżąca obok Exa nie poruszała się, nie chcąc przerywać procesów zachodzących w jego umyś- le. Nie mogła niczego pojąć. Wyłączył swój systema- tyzator myślowy, uniemożliwiając przejęcie impulsów rodzących się w mózgu. Chciał być sam. Wprawdzie powiedział, że czeka go długa i niebezpieczna wypra- wa, z której mógł nie wrócić, lecz tym się nie przejęła. Każdy lot przynosił ryzyko zwłaszcza teraz, kiedy nie- bo nad Nex nie było spokojne i zawsze należało spo- dziewać się ataku Gronów. Była do tego przyzwycza- jona, że Adax, kiedy miał wykonać jakieś zadanie, za- mykał się w sobie. Kiedy wrócił z posiedzenia powie- działa, że wkrótce zostanie ojcem. Ucieszył się, oczy rozbłysły ciepłym blaskiem wzruszenia i nie chcąc, żeby to dostrzegła, przymknął powieki. Kiedy je otwo- rzył, nie mówiły już nic, były jak zawsze bez wyrazu, zimne. Gdyby znała takie określenia, nazwałaby je okrutnymi. Dlatego leżała spokojnie, czując poruszają- ce się w oddechu jego ciało. Tymczasem w mózgu Adaxa przesuwały się obrazy Nedem widziane na ekranie. Każdy z nich ponownie analizował, rozważał możliwości bezpieczniejszego i bar- dziej skutecznego wykonania zadania, o którym wie- dział, że może być ostatnim. A chciał żyć. W porówna- niu z innymi członkami zgromadzenia był młokosem, lecz wrodzone zdolności i odwaga zjednały mu pow- szechny szacunek, jakiego nie spodziewał się od współ- plemieńców, nie skorych do udzielania pochwał i wy- różnień. Nawet dziwił się, że jego kandydatura do zgro- madzenia, wysunięta przez grupę kosmitów, została bez sprzeciwu zaakceptowana. Widocznie cieszył się zaufa- niem. Teraz rozważając czuł, jak mu ciężko i jak bar- dzo jest samotny. Tylko, czy istotnie samotny? My- śląc — był sam, kiedy zacznie działać — pomagać będą wszyscy dopóty, dopóki nie wystartuje. Później, już na Nedem, znów będzie sam. Nie będzie mógł z nikim się porozumieć. Nie wiedział, czy Gronowie nie znają języka Dedrumów i nie potrafią przejmować impulsów myślowych. Kiedy nad tym się zastanawiał ogarnął go niepokój; jeśli kiedyś wyruszały wspólne wyprawy, to Gronowie mieli okazję poznać język Astrartów. Ale dlaczego ja nie znam ich mowy? — pomyślał. To było niezrozumiałe i postanowił, że przy najbliższym spot- kaniu z Astraxem poruszy tę kwestię. I natychmiast przestał o niej myśleć przekonany, że tam, na Nedem, będzie musiał milczeć, nie wolno mu przekazać żadnej myśli, tym bardziej że była to planeta martwa, nie posiadająca życia, nawet najdrobniejszej rośliny. Zaś skały nie potrafią rozumować i wysyłać impulsów my- ślowych. Powrócił do rozpatrywania zasadniczego zadania: znaleźć diadam i zniszczyć kopalnię lub nie znaleźć diadamu i zniszczyć siebie. Ta druga ewentualność ry- sowała się mało wyraźnie, mgliście, wbrew rozsądko- wi nie trafiała do przekonania. Pojął więc, że zadanie powinien wykonać. Nie można sądzić inaczej, jeśli roz- budowany i wrażliwy instynkt samozachowawczy nie zarejestrował żadnych obaw. Mogłoby wówczas być źle, gdyby Gronowie potrafili przejmować impulsy myślo- we. Jeżeli będzie milczał, pozostanie bezpieczny. Zde- cydował, że musi to natychmiast sprawdzić. — Kiedy zostaniesz matką? — spytał. Exa drgnęła, jak gdyby zbudzona z głębokiego snu. Była zdziwiona pytaniem i nagłym zainteresowaniem. — Wkrótce — odpowiedziała. — To niczego nie wyjaśnia... — Za dziesięć tygodni. Zastanowił się. To rzeczywiście prędko i jeśli wypra- wa na Nedem odbędzie się szybciej, nie będzie świad- kiem narodzin potomka i ta nieświadomość może nie- potrzebnie absorbować jego uwagę w tym czasie, kie- dy trzeba będzie koncentrować ją na najistotniejszych problemach. Postanowił, że poprosi Wielkiego Dedruma o ustalenie późniejszego terminu, kiedy już zostanie ojcem. Tylko, czy jego osobiste sprawy mogą być waż- niejsze od zadania, jakie powinien wykonać? Nie, nie będzie prosił... Exa niczego nie rozumiała. Systematyzatory Adaxa były w dalszym ciągu wyłączone, więc o co mu cho- dzi? — zastanawiała się. — Zaraz się dowiesz — powiedział. — Czekam. — Czy pomyślałaś o tym, że wydając potomka mo- żesz przestać żyć? Zdarzają się takie wypadki, prawda? Czy twoje przeczucie niczego ci nie mówi? — spytał. — Nie. Jestem dobrze zbudowana, nic mi nie dolega, twój potomek rozwija się prawidłowo, czuję to. Nic nie może mi zagrażać. Zresztą, wydam go na świat w klinice. — To normalne. A gdybyś nie przeżyła, co wówczas? — Nie rozumiem. Dlaczego mam nie przeżyć? Nie spotkałam się ze zjawiskiem, żeby ktoś przestał żyć, dając życie. — Tak, za naszego pokolenia to się nie zdarzyło, lecz bywały takie wypadki wcześniej. — Uparcie chciał ją zmusić do wywołania zaniepokojenia. Zastanowiła się zanim odpowiedziała. — Może były, nie interesując mnie. Myślę, że wszy- stko odbędzie się bez kłopotów. Dlaczego pytasz? Nie mogę niczego pojąć. — Chcę wiedzieć, czy twój instynkt nie podsuwa ci myśli o niebezpieczeństwie. — Nie. Czuję się bezpieczna i spokojna. Nic złego nie może mnie spotkać. Jestem tego pewna. Kiedy istota jej gatunku tak twierdzi, musiała w tym tkwić głęboka prawda, bo one są bardziej wrażliwe i wyczulone na wszelkiego rodzaju przykre zjawiska. Przypomniał sobie taki wypadek. Pewnego dnia był z nią na dalekiej wycieczce. Zostawili aerotal na ukry- tej polanie pod zalesionym wzgórzem i weszli na szczyt, z którego roztaczał się piękny widok. Przebywali łam przez pewien czas, w milczeniu przyglądając się zale- sionym wzgórzom i wijącym się wśród nich jarom, kiedy Exa odezwała się. — Chodźmy już... Był zaskoczony. — Dlaczego? — spytał. — Tu jest tak pięknie... — Nie wiem, ale chodźmy. Chcę być w domu. Na- tychmiast. - Bez słowa zeszli na dół, zajęli miejsca w pojeździe i wkrótce wylądowali na tarasie obok pałacu zgroma- dzeń. Przez cały czas krótkiego lotu nie mógł zrozu- mieć o co jej chodziło, a przejmowane impulsy myślo- we niczego nie powiedziały. W mózgu Exy panował chaos. I nagle dostrzegł, jak spoza widnokręgu wyło- niły się rakiety Gronów. Zbliżyły się do miasta, a je- den spośród nich wyrzucił pocisk w stronę pobliskich wzgórz. Tam, gdzie niedawno byli. — Skąd wiedziałaś? — spytał łagodnie. — Nie wiedziałam. Czułam, że stanie się coś złego i musimy natychmiast odlecieć. Teraz, leżąc obok niej, wyciągnął wniosek, że jeżeli jej instynkt samozachowawczy nie sygnalizuje niebez- pieczeństwa, potomek przyjdzie na świat bez kłopotów. A wyprawa? Czy powiedzieć o niebezpieczeństwie na jakie się naraża, czy milczeć? Powiedzieć, to zaprzątnąć jej umysł czymś, co może ujemnie się odbić na jej psy- chice. Nie mówić, to z kolei nie zasygnalizowanie jej instynktowi niebezpieczeństwa, które — być może — potrafi przewidzieć lub nie. Czy lepiej wiedzieć, że wyjdzie z tej przygody cało, czy działać w nieświado- mości? Postanowił, że milczenie bęflzie najlepszym roz- wiązaniem, chociaż podświadomie czuł, że musi się udać. Znał swoje możliwości i upewniał go niczym nie zmą- cony spokój Exy. A plan wyprawy? Wielostronna analiza oglądanych obrazów nasunęła kolejną wątpliwość. Astrax powiedział: najpierw zna- leźć diadam, później zniszczyć kopalnię. W takim ra- zie, najpierw powinien się do niej dostać, co było kro- kiem niemożliwym do uczynienia ze względu na obec- ność Gronów. Jak to sobie Wielki Dedrum wyobraża? Czy o tym nie pomyślał? Dlaczego zaakceptował plan, a jedyne wątpliwości dotyczyły zabezpieczenia się przed promieniowaniem lub śmiercią? Co miał na myśli? Przecież musiał zauważyć tę przeszkodę, wszak był mądry, bardzo mądry. A może wie coś, o czym nie chciał lub nie mógł powiedzieć? Tylko co? Może powie później, przed samym odlotem? Nie chciał go wcześniej niepokoić. Dlaczego? Trzeba zmienić plan. Po prostu dlatego, że Gronowie posiadają aparaturę sygnalizu- jącą zbliżanie się obcego statku i mogą dostrzec lądu- jącą rakietę. Dlatego, poza maskującym lotem od sło- necznej strony Nedem, kilka maszyn powinno przy- lecieć z innej, właśnie z tej, z której podejdzie do lą- dowania. W odróżnieniu od innych musi lecieć nisko, tuż nad powierzchnią, wolno, omijając wyniosłe szczy- ty i wylądować daleko od kopalni. Dalej poniesie go aerotal na którego pokładzie musi pomieścić wszystko, co będzie potrzebne do wykonania zadania. Później przeniesie urządzenia na miejsce ewentualnego ataku. Tylko, czy rzeczywiście zaatakuje? W jaki sposób?... ...Nedem... planeta niby znana a groźna i obca, tym groźniejsza, że znajdują się na niej wrogowie, których należy unicestwić. To można zrobić, tylko co z diada- mem? Tak, przede wszystkim powinien odnaleźć dia- dam, więc pójdzie do kopalni, a tam się nie dostanie bez uprzedniego zniszczenia Gronów. Rozpraszacz wy- woła eksplozję termojądrową, a po kopalni oraz znaj- dujących się w jej wnętrzu Gronach, pozostanie olbrzy- mia, wypalona przestrzeń. Sam — zginie. Tak nie moż- na, byłoby to połowicznym wykonaniem zadania, a mu- si je zrealizować w całości. I wrócić. Żywy i cały. Był tak znużony, że kiedy ogarnął go myślowy chaos, przymknął powieki i zasnął. Śniło mu się, że prowadzi za sobą flotyllę kosmolotów i kieruje w odległy punkt Wszechświata; ku obcej gwieździe, niemal identycznej z rodzimą Adharą. Obudziło go natrętne wezwanie. Skoncentrował się i zdziwił. Jak to się mogło stać, że chociaż wyłączył systematyzory myślowe, Astrax go usłyszał? Wydawa- ło mu się, że słyszy cichy śmiech mądrego starca. — Znam twoje wątpliwości i śmieję się. Nie, nie z ciebie, lecz twojej niewiedzy i może naiwności. Po- trafię słyszeć myśl każdego Dedruma, gdyż wiem, jak to uczynić. Tylko mnie nikt nie może przeszkodzić, może jeszcze kilku innym. Twój sposób rozumowania był prawidłowy, tak to sobie wyobrażałem. Nie sądź, że to ja wdarłem się do twojej świadomości i kiero- wałem procesem myślowym. Chciałem, żebyś myślał sam, bo jesteś nie tylko młody i odważny, lecz mądry i przewidujący. Dlatego ciebie wybrałem do spełnienia tej misji. I musisz ją wykonać bez względu na prze- szkody. Miałeś rację, coś wiem, a właściwie przypusz- czam, lecz teraz nie mogę cię wtajemniczyć, chociaż na pewno byłoby ci łatwiej. Zrozum mnie dobrze: coś przypuszczam i tylko twoja misja może przypuszczenie zmienić w pewność, lub rozproszyć je jako mrzonkę. — Czy jeszcze ktoś włączył się w naszą rozmowę? — zapytał Daax. — Nie. Rozmawiamy obaj i o tej wymianie myśli nikt nie będzie wiedział, nawet Derex. — Dlaczego? — Tak powinno być. Kiedy wrócisz — dowiesz się! — Wcześniej nie mogę? — Nie. — Dlaczego? — Zbyt często pytasz. Pamiętaj, że o każdym posu- nięciu decyduje zgromadzenie, ale do mnie należy ostatnie słowo i jest ono wiążące. Nawet wtedy, kiedy inni oponują. — Nie wiedziałem o tym. Sądziłem, że decyzje zgro- madzenia są ostateczne. — Powinieneś wiedzieć, że decyzje zapadają łatwo, nawet po wszechstronnym rozważeniu i dyskusjach. Rzecz jedynie w tym, że ci, co je podejmują, nie zaw- sze potrafią przewidzieć dalsze konsekwencje. Ja po- trafię, i dlatego każdą ważniejszą decyzję zatwierdzam. Teraz zrozumiałeś? — Częściowo. — To proste. Poza doświadczeniem i wiedzą dyspo- nuję nie tylko „Cexem" do którego mają dostęp wszy- scy uczeni, ale czymś, o czym wie tylko Derex. Teraz ty. Jest to analizator myśli. — Nigdy o tym nie słyszałem. — Nikt nie słyszał. — Dlaczego? — Znów pytasz, lecz odpowiem. Zbyt wiele nie- szczęść spotykało naszą planetę i kto wie, czy nie zna- leźliby się tacy, którzy chcieliby wykorzystać niektóre myśli i przewidzieć przyszłość. A to mogło by się stać niebezpieczne. — Można pytać? — Pytaj... Myśl Wielkiego Dedruma była spokojna, łagodna, lecz zarazem stanowcza, chociaż nie zniewalająca. Adax wyczuwał, że Astrax chce zachęcić go do dalszych roz- ważań. — Analizator myśli, podobnie jak szereg urządzeń obronnych, potrzebuje diadamu. Zgadłem? Przez pewien czas panowało milczenie. Adax za- czął się już niepokoić, kiedy usłyszał. — Zgadłeś. — Można pytać dalej? — Pytaj. — Dlaczego zgromadzono tak małą ilość diadamu? — Mówiłem ci, że zasoby kopalni zostały wyczer- pane. Chcieliśmy szukać dalej w innym miejscu, kiedy rozpoczęły się najazdy Gronów. Wówczas cały wysiłek należało skierować na obronę, tym bardziej że niemal każda rakieta usiłująca wylecieć zbyt daleko w kierun- ku Nedem, ginęła bez śladu. Dzięki diadamowi uczeni skonstruowali broń, która powstrzymała zapędy wro- gów, umożliwia nam loty, lecz nie zapobiegła zajęciu przez nich Nedem. — Na pewno? — Tak. Tam są. — Od dawna o tym wiedziałeś? — Od dawna przypuszczałem, lecz niczemu nie mo- głem zapobiec. Teraz mam pewność, będzie można dzia- łać inaczej, ale to zależy od ciebie. — Wykonam zadanie. — Zapewne. Lecz pamiętaj, że najważniejszy jest diadam. Tylko to się liczy. — Czy mam go przywieźć? — Nie. Masz stwierdzić, czy istnieje i Gronowie go nie wykorzystują. Sądzę, że nie. — A gdyby? — Niemożliwe. W przeciwnym razie nie rozmawia- libyśmy ze sobą. Po prostu nie byłoby już Dedrumów. — To okropne. — Błędne mniemanie. We wszechświecie nie ma zjawisk, które można by określić w ten sposób. Każde z nich, jeśli jest — jak nazwałeś — okrutne dla jed- nych, znajdzie logiczne uzasadnienie i aprobatę u in- nych. — Rozumiem. — Doskonale. Nie jesteś zmęczony? Mało spałeś, a jutro czekają poważne zadania. — Nie. Jestem silny i wytrzymały. — To dobrze, że wierzysz w swoje możliwości. Tyl- ko ich nie przeceniaj. — Nie przeceniam. Wiem co potrafię i nigdy nie zabierałem się do tego, co przekraczałoby moje siły i możliwości zarówno fizyczne, jak i umysłowo. — Wiem. Dlatego wybrałem ciebie. Adax odczuwał przez moment uczucie dumy i radoś- ci, że jako jedyny spośród wielu został wybrany do wy- konania niebezpiecznej misji. Odczuwał przyjemność i strach. Zwyczajny strach, ale nie przed odpowiedzial- nością. Bał się, że może napotkać na przeszkodę, której nie potrafi pokonać i wówczas pozostanie tylko jedno wyjście — unicestwić się razem z kopalnią i znajdu- jącymi się w jej wnętrzu Gronami. To było jedyne wyjście. Ostateczne. Lecz dzięki temu, wykona zadanie przynajmniej w połowie. — Przemyślałem wszystko od początku i podzielam twoje wątpliwości. — Do mózgu Adaxa dotarła kolej- na myśl Wielkiego Dedruma. — Dlatego zmieniłem de- cyzję. Jeśli dojdziesz do przekonania, że nie będziesz w stanie pokonać trudności, zawróć z drogi i wystrzel pocisk w locie. Tak, jak mówiliśmy poprzednio. Na sa- mounicestwienie należy się zdecydować tylko w jed- nym wypadku, kiedy cię zauważą i będą chcieli schwy- tać. Wtedy nie będziesz miał wyboru. Będziesz musiał zginąć, w miarę możliwości razem z kopalnią i Grona- mi. — I dodał po chwili: — Chcę cię widzieć żywego, jeszcze będziesz mi potrzebny. — Do czego? — Dowiesz się w odpowiednim czasie. Na razie bę- dziesz musiał myśleć tylko o tej jednej sprawie i ni- czym innym nie zaprzątaj sobie mózgu. — Czy tam, na Nedem, będziesz ze mną? — spytał pełen nadziei. — Nie. Będziesz sam. Nie wiem, czy Gronowie nie potrafią przechwytywać impulsów myślowych. Nawet jeżeli ich nie rozumieją, to mogą się zorientować, że kierowane są do kogoś, kto znajduje się na planecie. Wtedy zwiększą czujność. Ty również musisz się cał- kowicie'wyłączyć, żeby ani jedna myśl nie kierowała się poza ciebie. Nie możesz przepuścić żadnego impul- su. Przecież myślałeś o tym, prawda? Przewidziałeś taką możliwość. — Tak. — I dodał po chwili: — Czy możesz zrobić coś dla mnie? — Naturalnie. Myślisz o Exie i potomku? — Nie. Oni beze mnie nie zginą, dadzą sobie radę. — Czego więc chcesz? — Kiedy przestaniemy rozmawiać, nie czytaj mnie. Chcę być zupełnie sam bez względu na to, czy będę myślał prawidłowo czy nie. Jak wtedy, u ciebie. Muszę wszystko przemyśleć wiele razy i podjąć decyzję. Bę- dzie mi łatwiej i lżej wiedzieć, że decyduję sam i nikt mi w tym na razie nie pomaga. Obiecujesz? Usłyszał cichy chichot. Astrax śmiał się. — Nie sądź mnie źle — usłyszał. — Przypomniałem sobie, że kiedy byłem taki młody jak ty, działałem po- dobnie. Zawsze chciałem podejmować samodzielne de- cyzje, bez niczyjej pomocy. — I dlatego... — Tak, dlatego wybrałem ciebie. Dobrze odgadłeś. Musisz jedynie przyrzec, że przed odlotem, jeśli nasuną ci się jakieś dodatkowe wątpliwości, połączysz się ze mną, dobrze? Nikomu nie ujawniaj planu. Wkrótce wydam polecenia, że o wszystkim, co wiąże się z wy- prawą — decydujesz tylko ty? Zgadzasz się? — Zgadzam. Dziękuję ci, Astraxie. — Nie dziękuj. Po prostu wierzę w ciebie. Jesteś jedynym, który posiada niezbędne predyspozycje do rozwiązywania trudnych problemów: wiedzę, młodość, siłę, odporność, zdrowy rozsądek i przekonanie o słusz- ności postępowania. I co ważne: stawiasz na pierwszym miejscu dobro Dedrumów jako całości, odsuwając włas- ne. Brak ci jedynie doświadczenia, ale nadejdzie ono z latami. — Jesteś bardzo mądry. — Możliwe. To zasługa wielu lat życia i doświadcze- nia. Nie jesteś zmęczony? — Czuję się doskonale i nie wymagam nadmiernego wypoczynku. — To także jedna z zalet. Jesteś silny. Ja stary, ob- chodzę się bez niego równie dobrze. Lecz radzę ci, prze- stań teraz myśleć. Powinieneś się odprężyć. To działa odświeżająco. Na myślenie będziesz miał wiele czasu. —•_ Chcę jeszcze raz przemyśleć to, co oglądałem na Nedem. — Nie warto. Ja wyłączę się, a ty wypoczywaj, zwłaszcza że wyjaśniłem kilka nurtujących cię proble- mów. A jutro czeka praca. Wkrótce przyjdziesz do pa- łacu zgromadzenia. Derex przyprowadzi cię do mnie. Będziesz patrzał na Nedem tak długo ile zechcesz i nie będę ci w tym przeszkadzał. To znacznie lepsze, niż od- twarzanie z pamięci widzianych obrazów. Łatwiej je sobie utrwalisz. Szkoda czasu na myślenie o tym, co chcesz jeszcze ujrzeć, kiedy możesz to na ekranie. Wy- poczywaj. s — Jeszcze jedna sprawa, Astraxie. — Mów. — Nedem jest zawsze zwrócona do Nex jedną stro- ną. Czy istnieją mapy drugiej strony? — Naturalnie. Będą ci potrzebne? — Chcę poznać całą Nedem. — Jeśli uważasz to za słuszne, otrzymasz mapy. A teraz wypoczywaj. Adax wyczuł, że Wielki Dedrum wyłączył się z jego myśli. Spojrzał na uśpioną Exę i poczuł nagłe odprężenie i ogromną tkliwość do leżącej obok istoty. Chciał ją dotknąć, lecz cofnął się: mogła się obudzić, a potrzebo- wała wiele snu i wypoczynku. Wszak nosiła jego po- tomka, z którego na pewno będzie kiedyś dumny. Wyciągnął się i przymknął trójkątne oczy. Po chwili spał. ROZDZIAŁ IV Obudził się. Nieprzezroczyste ściany zaczęły się rozjaśniać niebieskawym blaskiem przypominającym przedświt. Tu, głęboko pod ziemią, stworzone zostały warunki wywołujące złudzenie życia na powierzchni planety. Sztuczne sklepienie zawieszone nad podziem- nym miastem Dedrumów, posiadało obłoki, wschodziła i zachodziła sztuczna Adhara, rosły drzewa i trawy, a ulicami przesuwały ruchome chodniki ułatwiające komunikację. Nie było tylko malowniczych wzgórz i głębokich jarów poprzecinanych licznymi strumienia- mi wartko płynącej wody. W każdej chwili można było wydostać się na powierzchnię, lecz nie zawsze było to bezpieczne. Nikt nie wiedział, kiedy nastąpi atak, a je- dynym miejscem chroniącym przed pociskami były okolice pałacu zgromadzenia. Dzięki wysiłkom uczo- nych udało się uchronić planetę przed skażeniem, gdyż opady radioaktywne wciągane przez ssacze były neu- tralizowane. Gronowie od czasu zejścia Astrartów pod powierzchnię Nex nie atakowali innych okolic. Widocz- nie zdawali sobie sprawę z bezcelowości takich poczy- nań, gdyż radioaktywne chmury powstałe w odległych miejscach nikomu nie zagrażały, a kiedy pędzone wia- trem zbliżały się do miasta, były wsysane. Atakowanie miasta też nie przynosiło większych szkód; ukryte głę- boko pod powierzchnią było bezpieczne. Niszczone wie- że wentylacyjne lub ssacze natychmiast odbudowywa- no, jednoczesne zniszczenie wszystkich nie wchodziło w rachubę. Jednak nękające ataki i konieczność życia pod ziemią działały deprymująco na mieszkańców. Zmniejszyła się rozrodczość, liczba mieszkańców ma- lała. Niegdyś planeta była gęsto zaludniona, ale we- wnętrzne rozruchy sprzed wieków przyczyniły się do znacznego zmniejszenia ilości Dedrumów. Największą śmiertelność spowodowały pierwsze lata wojny z Gro- nami. Astrarci byli wówczas niemal zupełnie bezbron- ni i to, że wróg nie zdecydował się na lądowanie na Nex, należało zawdzięczać przypadkowi. Pewnego razu Prex zameldował o zakończeniu prac badawczych i montażowych nad igierytem i fotocroxem. Sprzężone ze sobą pozwalały na przeprowadzenie kontrataku w znacznej odległości od miejsca zainstalowania urządzeń sterujących. I wówczas, pełniący dyżur w „Cexie" Go- no zameldował o zbliżaniu się dużej ilości nieznanych statków, nie odpowiadających na sygnały ostrzegawcze. Zorientowano się, że to Gronowie i podjęto decyzję wypróbowania nowej broni. Kiedy flotylla zbliżała się do Gery, niezamieszkałej planety satelitarnej krążącej wokół Nedem, wystrzelono igierytowe pociski. Po pe- wnym czasie — pociski biegły z szybkością ponad ty- siąca kilometrów na sekundę — ujrzano kilkadziesiąt potężnych błysków, a z ekranów Centralnego Ośrodka Kojarzenia Zjawisk Międzygalaktycznych i Centralne- go Dyspozytora Nauki zniknęła większość świetlistych punkcików, zaś nieliczne, które dopiero zbliżały się do strefy niebezpiecznego rażenia, zawróciły i nagle znik- nęły z ekranu. Wysuwane były różne przypuszczenia: poza układ Dedrumów nie mogli się wydostać, wszak byliby jeszcze widoczni. Jeżeli zaś wylądowali — to gdzie? Gera, po wybuchach w jej pobliżu, była skażona. Czy na Nedem? Tego nikt wówczas nie wiedział. Wie- dziano jedno — gdyby prace nad uruchomieniem no- wej broni opóźniły się, Gronowie wylądowaliby i los Astrartów byłby przesądzony. Adax szykował się do wyjścia. Był tak zaabsorbowa- ny myślami, że dopiero kilkakrotne wezwanie Exy przywróciło go do rzeczywistości. — Pytałaś o coś? — Tak, kiedy wrócisz. I dlaczego wyłączasz się. Ro- zumiem, że kiedy wypoczywałeś, musiałeś rozwiązywać ważny problem i nie chciałeś, żebym przeszkadzała. Nie pytam jaki. Jeśli o nim nie mówisz, nie chcę wiedzieć. Z twoich pytań zorientowałam się, że wkrótce czeka cię niebezpieczny lot. — Tak. — Nie chcesz powiedzieć dokąd? Zastanowił się. — Nie chcę... — a po chwili dodał: — i na razie nie mogę. — Rozumiem. Kiedy wrócisz? — Nie wiem, lecz nie oczekuj rychłego powrotu. — Będę czekała. Proszę, daj mi znać. — Dobrze. Zbliżył się do widniejącego w ścianie zarysu wyjścia. Rozsunęło się bezszelestnie. Przez ogród wyszedł na uli- cę. Niezdarnie kiwając się na boki, ruszył w kierunku tunelu. Wokół posuwali się współplemieńcy, wśród nich — rzadko — kosmici w pomarańczowych kombi- nezonach ze złotym rombem na piersiach. Był jednym z nich. Idąc wymieniał z nimi myśli. Ucieszył się i był pełen dumy, kiedy dostrzegł, że spoglądają nań z sza- cunkiem i podziwem. Widocznie wiadomość o wystą- pieniu w zgromadzeniu już dotarła do miasta — po- myślał. Zdawał sobie sprawę, że wkrótce poleci z nimi na Nedem i wielu może nie wrócić na rodzimą planetę. Będę nimi kierował, muszą mi pomóc, wszak to od nich zależy wykonanie ważnej części zadania: niezauważalne lądowanie wśród skalistych wzgórz Nedem — myślał. Rozmawiał z nimi, włączając się w tok rozumowania, serdeczniej pozdrawiał tych, których znał lepiej. Z wie- loma łączyły go więzy serdecznej przyjaźni i wspom- nienia odległych lotów zwiadowczych, mało bezpiecz- nych, chociaż nie zdarzyło się, żeby statki Gronów, obo- jętnie gdzie ukryte, próbowały atakować kosmitów. Odparcie przed wieloma laty potężnego najazdu nau- czyło ich szacunku do przeciwników i broni jaką dys- ponowali. Udawały się natomiast błyskawiczne ataki rakiet wysyłanych gdzieś spoza widocznej strony Ne- dem, czemu nie zawsze można było się przeciwstawić. Niejednokrotnie zastanawiał się dlaczego, i nigdy nie potrafił znaleźć odpowiedzi na nurtujące go pytanie. Wprawdzie Gronowie atakowali zwykle z jednego kie- runku, ale mogli startować z Nedem, zatoczyć potężne koło i kryjąc się przed urządzeniami lokacyjnymi na Nex, zaatakować z drugiej strony. No tak, było to mo- żliwe, lecz bezskuteczne; gdyż obrót Nex wokół włas- nej osi nie pozwalał na ukrycie takich lotów. Wrogie rakiety musiały się znaleźć w polu widzenia setek ka- mer „Cexu" szybciej, niż nastąpiłoby niebezpieczne zbliżenie. Tak, to wreszcie zrozumiał. Ale dlaczego uda- wały się ataki z tej strony, bardziej widocznej? Zaraz, coś zaczynam rozumieć — pomyślał. Prex twierdził, że możliwość przyśpieszenia budowy magnegalitu jest uzależniona od przekazania do dyspozycji uczonych Centralnego Dyspozytora Nauki. Astrax zaś powiedział, że trzeba znaleźć diadam. Widocznie wykonanie więk- szej ilości pocisków igierytowych, podobnie jak funk- cjonowanie „Cexu" i setek jego kamer, wymaga posia- dania diadamu, którego zapasy znajdują się na wy- czerpaniu. Dlatego odpierane były tylko ciężkie, zma- sowane ataki, a nie wypady pojedynczych rakiet. Czy Gronowie zdają sobie z tego sprawę? Czy znają sy- tuację na Nex? Czy wiedzą, że kilkanaście zmasowa- nych ataków przyniesie im wprawdzie ciężkie straty, lecz spowoduje w konsekwencji całkowite zużycie cen- nego pierwiastka, dzięki czemu Nex stanie się bezbron- na? Odsunął tę myśl. Gdyby wiedzieli, dawno by ata- kowali nie licząc się ze stratami, gdyż ich nienawiść jest tak wielka, że nie cofnęliby się przed tego rodzaju operacją, tym bardziej że w pierwszej fazie ataku mogli użyć pocisków bezzałogowych i dopiero później, kiedy dostrzegą osłabienie lub zaniechanie obrony, wprowa- dzić do walki statki z żywymi istotami. Nie chcą też zniszczyć całej Nex, widocznie jest im do czegoś po- trzebna, tylko do czego? Nie zauważył, kiedy podszedł Pato. — Nad czym tak rozmyślasz? — spytał. — Wyłączy- łeś się i niczego nie mogę pojąć. Adax ocknął się i spojrzał na przyjaciela, który mó- wił dalej: — Stoisz przez dłuższy czas i nikogo nie widzisz. Sądzisz, że to pomaga w rozważaniach? Chciałem się włączyć, lecz bezskutecznie. Co tak ciebie absorbuje? Pato pytał chociaż znał przyczyny rozmyślań. Po pro- stu chciał się upewnić, czy miał rację. — Ostatnie posiedzenia zgromadzenia dało wiele do myślenia — odpowiedział Adax. — Problemów wiele, lecz jak je rozwiązać? — Nie mam pojęcia. Sądzę, że Astrax i Derex pod- jęli jakieś decyzje. Może wkrótce dowiemy się. Dosta- łeś wezwanie? — Dokąd? — spytał Adax, udając zdziwienie. — No tak, wyłączyłeś się. Derex zwołał posiedzenie zgromadzenia. — Nic mi o tym nie było wiadomo. To idziemy. Po przejściu około kilometra zbliżyli się do widnie- jącego w skalnej ścianie otworu. Ruchomy chodnik pod- niósł ich w głąb tunelu i zatrzymał przy widniejącej w podłożu, owalnej, dużej płycie. Stanęli na niej. Po chwili uniosła się do góry i zatrzymała. Przeszli na inny chodnik. Operacja powtarzała się kilkakrotnie za- nim się znaleźli w pionowym szybie. Podłoga uniosła się i po chwili ujrzeli świecącą Adharę, prawdziwą, nie sztuczną. Zajęli miejsca w stojącym obok aerotalu, któ- ry wezwali w czasie spaceru po tunelu. Pojazd ruszył i skierował w stronę pałacu zgromadzenia. Przybyli jako jedni z ostatnich. Brakowało tylko De- rexa. Wreszcie zjawił się i zajął miejsce. — Rozpoczynam obrady... — powiedział. Adax uważnie słuchał i oczekiwał ważnego momen- tu, który by wreszcie nadszedł. Po długich rozważa- niach zgodzono się co do tego, że Centralny Dyspozy- tor Nauki trzeba przekazać do wyłącznej dyspozycji u- czonych, konstruktorów magnetolitu. Nex pozostanie bezbronna i jedynym wyjściem z sytuacji, nawet ko- niecznością, będzie lot zwiadowczy nad Nedem. Rakie- ty Astrartów wyposażone w pociski igierytowe i ne- trony, powinny uniemożliwić start Gronów. Było to prawdopodobne. Gronowie sądząc, iż o istnieniu ich na Nedem Astrarci nie wiedzą, zapewne nie zechcą ujaw- nić swojej obecności, zwłaszcza że kosmici będą tylko przelatywali a nie atakowali. Powinni więc siedzieć ci- cho i śledzić na własnych ekranach loty, których prze- znaczenia nie znali i które zaabsorbują ich uwagę. Za- pewne zdadzą sobie sprawę, iż jakakolwiek reakcja z ich strony spotka się z bombardowaniem termojądro- wym bazy. Należy wziąć pod uwagę, że w jej stworze- nie włożyli ogromny wysiłek i nie zechcą jej niweczyć nieostrożnym posunięciem. Tak, to dobre rozwiązanie, tylko pytanie, jak długo rakiety Dedrumów muszą przebywać w powietrzu? Tego nikt nie potrafił powie- dzieć, a Prex stwierdził, że ze dwa lub trzy obroty Nex. I wtedy Der ex powiedział: — Decyzją Wielkiego Dedruma, akcją przygotowaw- czą, startem, lotami oraz ich czasokresem, będzie kie- rował wyłącznie Adax. Zapadła cisza. Wprawdzie po wczorajszym wystąpie- niu najmłodszego członka zgromadzenia i jego wizycie u Astraxa przypuszczano, że została mu zlecona jakaś misja, ale kierownictwo nad całością? Jak Nex Nexem, tego jeszcze nie było. Taki młokos, a już... Adax przejmował sygnały myślowe i nie było mu przykro. Przeciwnie, cieszył się, że wzbudził zaintere- sowanie przekraczające zwyczajną ciekawość. I nie sta- rał się niczego wyjaśniać. Poprosił o głos i powiedział: — Nie posiadam sprecyzowanego planu działania. Wkrótce będzie gotowy, lecz nikt poza mną nie będzie znał szczegółów... — Nawet Astrax i Derex? — przerwał Gono. — Tylko oni dwaj, wszak muszą go zatwierdzić — wyjaśnił. — Dlaczego taka tajemnica? — wtrącił Pato. — Nie wierzysz zgromadzeniu? — Wierzę, lecz nie o wiarę tu chodzi. Misja jest nie- bezpieczna i trudna. Jeden nieostrożny krok może ją zniweczyć. Musicie mi tylko pomóc w przygotowaniu wyprawy i zapewnić, że w czasie jej trwania, aż do mojego powrotu, ani jedna myśl tysięcy Astrartów nie skieruje się w stronę Nedem i krążących wokół niej kosmitów. — Sądzisz, że Gronowie mogą przejmować nasze myśli? — spytał Urux. — Tego nikt nie potrafi wyjaśnić i dlatego lepiej za- chować daleko idącą ostrożność. — No dobrze — zgodził się Pato. — A jeżeli nie wrócisz? Adax zastanawiał się przez moment, jakby zawahał. — Wtedy decyzję podejmie Astrax. — Zapewne będzie można kierować myśli do kosmi- tów? Wielu spośród nich ma ojców — odezwał się mil- czący dotychczas Xemes. — Mój potomek też tam bę- dzie, ja również. — Wiem. Załogi mogą porozumiewać się między so- bą w razie konieczności, tego nie można uniknąć, ale żadna myśl nie może dotyczyć mnie i Nedem. Żadna! Tak, jakbym nie istniał. To nie paradoks, lecz koniecz- ność. I żadna nie może mówić o tym, że w czasie tego lotu Nex jest bezbronna. Otrzymacie szczegółowy plan działań i będziecie go ściśle wykonywać bez względu na ewentualne straty. Tylko że mnie przy tym nie bę- dzie. Rozumiecie? — Nie bardzo — powiedział Prex. — Należy rozu- mieć, że ty nie wystartujesz? — Może... — Niczego nie rozumiem, W tym momencie usłyszeli myśl Wielkiego Dedru- ma. Zamilkli i wsłuchali się w słowa nieobecnego mędrca. ' — Derex przedstawił moją decyzję, i co do tego, że jest ona wynikiem wielu przemyśleń, nie powinno być wątpliwości. Wyprawą, jej przygotowaniem i powro- tem kosmitów, kieruje Adax. Nie powie niczego więcej ponad to, co słyszeliście i nie domagajcie się dalszych wyjaśnień. Zakazałem mu. Później dowiecie się, dla- czego postąpiliśmy w ten sposób. Derex też wszystkie- go nie wie, a jest spokojny i nie pyta. Rozumie, że tak musi być i im mniejsza ilość Astrartów zostanie wta- jemniczona w niektóre sprawy, tym lepiej. Nie zro- zumcie mnie źle, gdyż celem jest uratowanie Nex i Astrartów przed zagładą. Dlatego postanawiam: do czasu wydania przez Adaxa szczegółowych poleceń, ty Uruxie — zajmiesz się rozplanowaniem kilku warian- tów tras lotu, biorąc pod uwagę następujące problemy: loty nad planetą z obu stron, krzyżujące się ze sobą od jej widocznej i niewidocznej strony. Ty zaś, Xeme- sie — skoncentruj się nad przygotowaniem kosmitów oraz rakiet. Z kolei Prex i rada uczonych muszą my- śleć tylko o magnetolicie i uczynić wszystko, żeby w momencie przekazania do waszej dyspozycji Central- nego Dyspozytora Nauki, wykorzystać każdą chwilę i jak najszybciej zakończyć prace. Cały wysiłek Astrar- tów musi być skoncentrowany na tej jednej sprawie. To wszystko. Derex — zwrócił się do przewodniczącego obrad — zarządź krótką przerwę w obradach i przy- prowadź do mnie Adaxa. Chcę z nim mówić. Adax podniósł się i poszedł w stronę wejścia do pod- ziemnej siedziby Wielkiego Dedruma, Prowadzony przez Derexa znalazł się w znanej już komnacie. — Możesz wracać i prowadzić dalej obrady. — Wiel- ki Dedrum zwrócił się do swojego zastępcy. Zielonkawe oczy Derexa zdawały się uśmiechać, kie- dy powiedział do Adaxa: — Sądzę, że dasz sobie radę. Na tobie spoczywa wiel- ka odpowiedzialność. — Skąd wiesz? — spytał Adax. Znowu rozbłysły mu oczy i jakby skurczyły w uśmie- chu. — Zapomniałeś, że zastępuję Astraxa? Wprawdzie nie wszystko zechciał mi powiedzieć, lecz to, co wiem, wystarczyło, żebym zorientował się w całości. Pragnę wyjaśnić, że loty kosmiczne nigdy nie były moją naj- mocniejszą stroną, to domena Wielkiego Dedruma. Mu- sieliśmy podzielić zadania. Jeden mózg nie jest w sta- nie opanować skomplikowanych zjawisk związanych z istnieniem i trwaniem nas nawet wtedy, kiedy dyspo- nujemy najnowocześniejszymi urządzeniami pamięcio- wymi. Czy wiesz w jaki sposób można wykorzystywać diadam? — spytał. — Nie wiem — odpowiedział Adax zgodnie z praw- dą. — Ja też nie za bardzo, ale Astrax i Prex wiedzą, a to już wystarczy. Zgadzasz się co do konieczności podziału zadań? Adax chciał potwierdzić, lecz przerwał mu Astrax: — Ja z kolei nie potrafię rozwiązać żadnego poważ- niejszego problemu architektonicznego, czy związanego ze zdrowotnością Dedrumów. I nie czuję się z tego po- wodu nieszczęśliwy. Ty jesteś doskonałym kosmitą oraz — jak zdążyłem się zorientować — kalkulatorem poważnych przedsięwzięć dotyczących lotów i niebez- piecznych, wymagających odwagi, akcji. A co wiesz 0 codziennym życiu Exy i jej kłopotach, przygotowa- niach do wydania potomka, jego wychowaniu? Również nic, prawda? Każdy z Astrartów ma swoje życie, w okresie którego wykonuje czynności do jakich został przygotowany zgodnie z wrodzonymi predyspozycjami. 1 wcale nie musi się troszczyć o inne sprawy, które go bezpośrednio nie dotyczą. Adax zastanowił się. .— Dość tych rozważań i teoretycznych dyskusji. Usiądź przy mnie — wskazał na znajdującą się obok wnękę — i patrz. Zaraz ujrzysz Nedem. I jeszcze jedna sprawa. Powiedz Exie, żeby się nie martwiła i nie cze- kała. Wyjaśnij, że jesteś u mnie. Posłuchał. Kiedy złączył się swoją myślą z Exą, była zaskoczona. — Co się stało? Zaczynam się bać... — O mnie? — zdziwił się. — W nocy nie bałaś się. — Nie, nie o ciebie, lecz o siebie. Niczego nie rozumiał. Odwrócił się zdziwiony w stro- nę Wielkiego Dedruma, jakby u niego chciał znaleźć wytłumaczenie dziwnych słów Exy, ale dostrzegł skur- czoną w uśmiechu starczą głowę i zrezygnował. — Dlaczego? — spytał Exę. — Ci, co kontaktują się z Wielkim Dedrumem są bardzo ważni, decydują o naszym życiu... — Jestem zawsze taki sam — przerwał — i nie wiem, skąd się wzięły twoje nierozsądne skojarzenia. Naprawdę, nie boisz się o mnie? — Przypomniał sobie nocne rozważania. — Powiedziałam już, że nie. Naprawdę. — Dobrze. Przyjdę, gdy skończę pracę. Zajął miejsce we wnęce. Ułożył się wygodnie wiedząc, że spędzi w niej wiele czasu. Nie pomyślał o koniecz- ności zasilenia organizmu pożywkami. — Jesteś gotów? — usłyszał głos Astraxa. — Tak. Pragnę przypomnieć o prośbie. — Bądź spokojny. Nie będę ci w niczym przeszka- dzał. Myśl i analizuj sam. Jeżeli zechcesz, możesz mnie przywołać. Potrafisz obsługiwać ekran? — Nie wiem, muszę spróbować. — To proste. Z lewej strony masz dźwignię z czer- woną gałką. Przed sobą, na pulpicie, kilka przycisków i przełączników. Ciebie będą interesowały trzy: nie- bieski ze znakiem „X", czerwony oraz żółty. Są to włącznik i wyłącznik ekranu oraz utrwalacz, ten żółty. Jeśli uznasz, że jakiś fragment obrazu należy utrwalić na płycie, naciśnij. Zdjęcia są gotowe natychmiast i znajdziesz je w skrzynce obok pulpitu. Dźwignia słu- ży do zbliżenia obrazu, a zwłaszcza, kiedy zainteresuje ciebie coś, co zechcesz dokładniej obejrzeć, przyciąg- nij ją do siebie, ale pomału, nie za szybko. Wtedy otrzymasz zbliżenie, które też możesz utrwalić. Istnieje możliwość powiększenia obrazu do tego stopnia, że bę- dziesz widział każdy drobny kamień i szczelinę. Apa- ratura nastawiona jest na całą Nedem, ale najlepsze powiększenia obejmują pas o szerokości rzędu dwustu kilometrów. W tym pasie, lecz po drugiej, niewidocz- nej stronie, znajduje się kopalnia. Niestety, Nedem zwrócona jest do nas tylko jedną stroną. Jeśli zech- cesz poznać drugą, dostaniesz filmy. Zrozumiałeś? Adax przymknął powieki i zastanowił się zanim od- powiedział. — Tak. Zrozumiałem. — Wobec tego patrz i myśl. Włączył przycisk. Olbrzymi, srebrzystoszary, matowy ekran rozjaśnił się, fluoryzował silnym, migotliwym blaskiem i po chwili ujrzał ciemniejącą bryłę planety. Wpatrzył się w nią, a kiedy obraz stał się wyraźny, przesunął dźwignię ku sobie. Nedem zbliżała się. — Jeszcze się nie koncentruj — usłyszał głos Astra- xa. — Zapomniałem powiedzieć, że kiedy będziesz my- ślał, możesz niektóre myśli utrwalić. Wtedy załóż leżą- cy obok ciebie hełm i naciśnij biały włącznik po pra- wej stronie. Myśl zostanie utrwalona w kryształach i już nie zaniknie, będziesz ją mógł odtworzyć, kiedy zaczniesz analizować sytuację i wyciągać wnioski. Tyl- ko że ten hełm nie jest wygodny. Teraz patrz. Widzisz Nedem w całej surowej krasie. Postanowił skoncentrować się na jej widocznej częś- ci, która sąsiadowała z ukrytą kopalnią po drugiej stro- nie. Spenetrowanie jej najbliższego otoczenia odłożył na później: plany kopalni były zapisane w pamięci Centralnego Dyspozytora Nauki i może zapoznać się z nimi. Obchodziła go przede wszystkim okolica, na któ- rej powinien wylądować. Musi znaleźć teren, niezbyt oddalony od celu, osłonięty przed kamerami Gronów — o ile -takie były — którzy nie powinni się zorientować o wylądowaniu jednej z nich, znajdujących się wów- czas nad planetą rakiet. I wtedy nasunęła się myśl: czy nie warto upozorować zderzenia jednej z nich, na- turalnie bezzałogowej, z jakimś szczytem w pobliżu siedliska Gronów? Wybuch rozniesie rakietę na atomy, a słup dymu i kurzu, potrafi skutecznie osłonić lądu- jącą inną rakietę, naturalnie pod warunkiem, że będzie leciał tuż nad powierzchnią, bowiem aparatura wykry- wająca potrafi ujawnić każde obce ciało nawet zasło- nięte kłębem dymu. W takim razie będzie musiał za- brać ze sobą osłonę, gdyż umieszczając rakietę w po- bliżu miejsca wybuchu, może się narazić na zbyt wiel- ką dawkę promieniowania. Tak, to chyba dobry pomysł, z tym że należy zsynchronizować eksplozję z lądowa- niem. Chodzi o ułamki sekundy i trzeba to dokładnie obliczyć. Zbliżył obraz skraju Nedem. Poszarpane, ponure, lecz niezbyt wysokie góry, skalne urwiska, sprawiały nie- przyjemne wrażenie. Raziły nagością — na tej planecie nie istniała żadna forma życia. Uważnie obserwował teren. Nedem powoli przesuwała się, jej obrót przebie- gał inaczej niż obrót Nex wokół własnej osi. Była zaw- sze widoczna tylko z jednej strony. Wyglądało to, jak- by ktoś przed nim przekręcał olbrzymią, okrągłą płasz- czyznę, rodzaj koła na niewidzialnej osi. Przesunął obraz w prawo, chciał się zorientować w budowie po- przecznego pasma gór, o których wspomniał Astrax. Zlewały się z wyglądem całej planety. Dostrzegł jed- nak, że w pewnym miejscu są niższe. Przesunął dźwig- nię. Tak, to była kotlina otoczona ze wszystkich stron wyższymi partiami gór. Na niej musi wylądować, tyl- ko w którym miejscu? Przybliżył jeszcze bardziej obraz i uważnie badał każdy sektor. Zauważył rodzaj głębsze- go i długiego jaru po jednej stronie kotliny. Obliczył wysokość otaczających ją gór i kurczył się w uśmiechu. Była wystarczająca, żeby ukryć zbliżającą się rakietę. Tak więc wyląduje w tym jarze. A gdyby tak zabrać ze sobą latix, dobrać kolor piany do wyglądu okolicz- nych skał i po wylądowaniu ukryć rakietę w taki spo- sób, że wyglądałaby jak jeden z wykwitów skalnych? Tak uczyni, naturalnie po uprzednim ukryciu aerotalu, który również musi zamaskować. Przeczeka w nim i kiedy stwierdzi, że nie grozi niebezpieczeństwo, wy- startuje. Lecąc tuż nad powierzchnią będzie niewidocz- ny i niesłyszalny. Będzie musiał przewieźć sprzęt w bezpieczne miejsce, jak najbliżej kopalni. Zabierze mu sporo czasu, lecz jest to konieczne. Im bliżej stworzy sobie bazę, tym krótsza i lżejsza będzie droga, którą musi przejść z dużym obciążeniem. A Astrarci chodzą bardzo wolno i skrócenie każdego odcinka trasy jest cenne. Nedem zwolna obracała się. Uważnie obserwował ko- tlinę i badał każdy odcinek. Był coraz bliżej widocznej krawędzi planety, kiedy dostrzegł coś fascynującego. U podnóża dwóch wyniosłych szczytów połączonych dołem w jeden masyw, destrzegł wnękę. Przybliżył obraz. Nie widział jej wnętrza, lecz zorientował się, że wystarczy miejsca na kilka małych pojazdów. Tu urzą- dzi bazę. A więc jeszcze jeden problem rozwiązany. Cti kopalni oddalały go wysokie, poszarpane wzniesienia Wśród nich będzie szukał przejścia i musi je znaleźć. Wpatrywał się w okolicę. Wysokie skały zdawały się nie posiadać żadnej przełęczy ułatwiającej przedostanie się. Trzeba będzie się wspinać. Adax dysponował znacz- ną siłą, lecz czy potrafi przenieść przez góry pocisk? Musi. Podjął się tego zadania i je wykona. Nawet wów- czas, kiedy na przeszkodzie stanęłaby jeszcze wyższa gó- ra. Trudno, będzie dźwigał, innego wyjścia — jak do- tychczas — nie znalazł. Stracił pojęcie czasu. Jeszcze kilkakrotnie badał spe- netrowane odcinki i doszedł do wniosku, że to, co poT stanowił, jest najlepszym rozwiązaniem. Na razie, bo- wiem trzeba się jeszcze zapoznać z okolicami, których.' teraz nie może oglądać. I nagle poraziła go myśl: wo- bec tego plan omówiony z Astraxem powinien ulec zmianie. Przedtem była mowa o ataku Astrartów i zniszczeniu kopalni, w związku z czym należało za- brać ze sobą cały arsenał broni. Chodzi wszak o znale- zienie diadamu i zniszczenie kopalni, będącej bazą wy- padową Gronów. A zniszczyć można z powietrza, nie- potrzebne więc są żadne bomby, które należałoby prze- nosić na znaczną odległość. Wystarczy zainstalować je w rakiecie. Ze sobą zabierze tylko rozpraszacz i apara- turę pozwalającą na rejestrowanie zjawisk w okolicy w jakiej będzie przebywał. Tylko co rejestrować, jeśli kopalnia ulegnie zagładzie? Już wie, musi zabrać apa- raturę wykrywającą diadam. Tylko to... Nie będzie ob- ciążony, gdyż — jak na jego siły — dźwiganie rozpra- szacza nie przedstawiało żadnej trudności zaś cała apa- ratura diadometryczna, to mała skrzyneczka z długim, ruchomym prętem zakończonym czujnikiem. Więc dla- czego tak się przeraził? Zastanowił się i doszedł do wniosku, że było to uczucie podświadome, wywołane koniecznością wprowadzenia zmian do planu uzgodnio- nego z Wielkim Dedrumem. Pamiętał, że Astrax nigdy nie zmieniał raz wydanej decyzji. Teraz powinien to uczynić. Poczuł, że jest bardzo zmęczony, a jego mózg coraz wolniej reaguje na bodźce wizualne. Patrzył bezmyśl- nie i postanowił przerwać badanie. Nacisnął guzik. Ekran zmatowiał i zgasł. Adax wstał, wyprężył ciało i westchnął. Obejrzał się i ze zdziwieniem zauważył, że miejsce Astraxa jest pu- ste. Gdzie poszedł? Rozglądał się dokoła i już zamie- rzał ruszyć z miejsca, kiedy wejście rozchyliło się i do sali wszedł Wielki Dedrum. Spojrzał na kosmitę i po- wiedział: — Pomóż mi usiąść. Adax ostrożnie, jakby postać była wykonana z naj- bardziej kruchego materiału, objął starca i uniósł w powietrze. Był bardzo lekki. Posadził go we wnęce i stanął obok. — Wcale nie chciałem, żebyś aż tak troszczył się o mnie. Nie jestem wygodny. Po prostu mam trudności ze zginaniem ciała. — Jesteś bardzo lekki, lżejszy niż Exa. — Jej gatunek jest o wiele lżejszy od nas, samców — powiedział Wielki Dedrum. — Dziękuję ci. — Długo tu jesteś? — spytał Adax. Astrax uśmiechnął się skurczem, a jego zielonkawe oczy zajaśniały wesołym blaskiem. — Trochę cię wyręczyłem. Powiedziałem Exie, żeby się nie martwiła twoją długą nieobecnością, gdyż w dalszym ciągu jesteś u mnie i pracujesz. Pytasz, jak długo tu jesteś? Zdążyłem wypocząć, a Nex dwukrotnie obróciła się wokół osi. — Straciłem rachubę czasu... — Przestrzegałem. Kiedy mózg intensywnie pracuje, nie odróżniasz dnia od nocy zwłaszcza tutaj, tylko my- ślisz, analizujesz, wyciągasz wnioski. Tak było z tobą. Długo ciebie obserwowałem i doszedłem do przekona- nia, że oderwiesz się od pracy nie wcześniej, niż jej nie skończysz lub nie poczujesz się tak zmęczony, że bę- dziesz musiał przerwać. Dlatego zostawiłem ciebie i po- szedłem odpocząć. — Skąd wiedziałeś, kiedy skończę? — Wyczułem. My starcy wyczuwamy wiele zjawisk nawet przez sen. Weź to — podał mu czarkę z kilkoma kolorowymi granulkami. Adax przechylił naczynie i wsypał jego zawartość do otworu znajdującego się poniżej oczu, przeżuł i uczuł, jak go opuszcza zmęczenie. — Zapomniałem o zasileniu organizmu. Nie przy- puszczałem, że spędzę tu tak wiele czasu. — Ja też zapominam o czasie, kiedy nad czymś roz- myślam. Teraz zapewne będziesz chciał obejrzeć nie- widoczną stronę Nedem i okolice kopalni, prawda? Kosmita spojrzał nań zaniepokojony. — Czytałeś mnie? — Dlaczego nie wierzysz w to, o czym zapewniałem? Byłeś zupełnie sam. Po prostu wiem, że jeśli wyłączy- łeś ekran, to zakończyłeś część badań i teraz, kiedy nagromadzone w mózgu wiadomości są jeszcze świeże, chcesz je uzupełnić nowymi. — Przepraszam, nie chciałem cię urazić. Jestem mało doświadczony i pewnych zjawisk nie potrafię skoja- rzyć. — Dlatego nie gniewam się, broni ciebie przywilej młodości i braku tego doświadczenia, o którym wspom- niałeś. Siadaj. Za chwilę będziesz oglądał Nedem po jej niewidocznej stronie. — Gdzie? — spytał. — Jak to gdzie? — zdziwił się Wielki Dedrum. — Na tym samym ekranie. Tylko, że teraz ja będę regulował obraz, ty zaś będziesz mi dawał wskazówki. Obrazów jest mnóstwo, tych z okolic kopalni i trzeba przeprowa- dzić selekcję. Nie znając ich, nie potrafisz tego uczynić, zaś analizowanie każdego nie jest celowe. Zresztą, żeby obejrzeć wszystkie, musiałbyś tu bardzo długo prze- bywać. — Czy nie ma filmu? — zdziwił się Adax. — Nie ma. Poprzednio nikt o tym nie myślał, zresz- tą nie był nigdy potrzebny. Później jego wykonanie stało się niemożliwe. Owszem, są pewne wycinki, fra- gmentaryczne, lecz nie przedstawiają większej wartoś- ci. Stare zdjęcia są lepsze. Adax zastanowił się. — Chciałbym zobaczyć najbliższe okolice na styku dwóch części Nedem, widocznej i niewidocznej. — Czy potrafisz je określić bardziej precyzyjnie? Adax przymknął oczy. Nie odpowiedział od razu, chciał się zastanowić, skonkretyzować pytanie w opar- ciu o zapamiętane obrazy. — Myślę, że najpierw zapoznam się z pasmem gór- skim oddzielającym obie części Nedem. Muszę znaleźć jakiejś przejście, a jeśli nie będzie takich możliwości, wybrać odcinki pozwalające na przedostanie się na drugą stronę. Czy kopalnia znajduje się daleko od tego pasma? — Blisko, tuż pod nim. Astrax włączył ekran. Ukazało się oglądane z wyso- ka pasmo górskie. Kiedy przybliżył obraz, Adax pochy- lił się do przodu, jakby to pozwalało lepiej widzieć. — Bardziej w prawo — powiedział — zdaje się, że poniżej tych zwalisk jest miejsce, które wybrałem. Tam znajduje się wnęka. — Dostrzegłeś ją, to dobrze, jesteś spostrzegawczy. Adax nie odpowiedział, jakby nie słyszał pochwały. Uważnie badał pasmo, analizował, szukał przejścia, któ- rego nie było. — Teraz w lewo, tak, dobrze. Po chwili: — Chcę obejrzeć sąsiedni odcinek. Znów wpatrzył się w zdjęcia. Zastanowiło go obni- żenie górskiego pasma. Schodziło łagodnie w dół, do wielkiej kotliny, w centrum której znajdowała się ko- palnia. Dostrzegł wiele drobniejszych wykwitów i sku- pisk skalnych oraz pojedynczych głazów. Tak, jakby na tym górskim siodle zostały umyślnie poukładane. — Przybliż... Była to poszukiwana przełęcz, ale położona w zbyt dużej odległości od miejsca wybranego na bazę. Jej dobrą stroną były owe głazy, pozwalające na ukrycie się. — Czy druga strona tej przełęczy jest wygodna i łat- wa do sforsowania? — spytał. — Dojście nie jest możliwe. Przekonaj się — odpo- wiedział Astrax. Przybliżył obraz pokazując interesujący kosmitę fra- gment. — Spójrz, tu widać fragment drugiej strony. Oto pasmo, w którym znajduje się wnęka. Do przełęczy nie ma żadnego dojścia. Trzeba być ptakiem... — Będę miał aerotal... — Lecz gdzie wylądujesz? Na szczycie nie możesz, bo staniesz się widoczny. Adax myślał. Jego analityczny umysł zastanawiał się nad rozwiązaniem trudnego problemu. — Chyba znalazłem — powiedział z wahaniem po dłuższym zastanowieniu się. — Mów... — Zatrzymam aerotal pod samym szczytem. Muszę znaleźć takie miejsce, żeby wysiąść i odesłać aparat do wnęki. Nie będzie mi później potrzebny, przynajmniej przez jakiś czas. — Dobrze. Odeślesz, ustawiając odpowiednio apara- turę sterującą. Lecz co później? Musisz go wezwać, a to może oznaczać przejęcie myśli przez atmosferę. Jeżeli Gronowie potrafią je przejmować, to zorientują się, że jest ktoś w pobliżu. — Muszę zaryzykować. Innego wyjścia nie widzę. — Ja także nie — zgodził się Astrax. — Chociaż ry- zyko wielkie i narażasz życie. — Tak trzeba. Teraz chcę obejrzeć kotlinę i kopal- nię. — Dobrze. Na ekranie pojawił się nowy obraz, na którym prze- łęcz stanowiła maleńki fragment. Była to obszerna ko- tlina, oddzielona od widocznej strony planety wysokim pasmem, które będzie musiał przejść. Z innych stron góry otaczające kotlinę były niższe, raczej pagórkowate, nie tak strome. W pobliżu była kopalnia, której po- szczególne zabudowania znajdujące się na powierzchni sięgały do połowy zbocza. Uważnie obserwował stojące budynki — pozornie puste — wieże szybów, drogi krzy- żujące się ze sobą. Ten obiekt musiał zniszczyć. — Zastanawiam się, gdzie mogą być kosmodromy Gronów — powiedział. — Czy wiemy coś na ten temat? -— Nie. Każdy pojazd skierowany w stronę kopalni ginął. Nie wiemy w jaki sposób. Nie było eksplozji, zaś aparatura pokładowa nie rejestrowała żadnego niebez- pieczeństwa. Po prostu znikali bez śladu. — Trzeba liczyć się z tym, że wielu kosmitów może nie wrócić z wyprawy — zauważył Adax. — Tak i nie. Jeśli kosmodrom znajduje się pod po- wierzchnią, Gronowie nie będą atakowali w obawie przed ujawnieniem swoich stanowisk. Jeżeli na po wierzchni — zaatakują i to w znacznej odległości od Nedem. Wtedy mogą zniszczyć rakiety. Wszystko mo- żliwe. — Uważasz, że mogą zmusić do lądowania w nie- znany nam sposób? — Możliwe. Co chcesz jeszcze obejrzeć? — Gdzie się znajduje wejście do kopalni? — W każdym szybie. Jest ich kilkanaście. Zostały skupione blisko siebie i stanowią jeden zespół. — Innego wejścia nie ma? — Nie. Badzo dawno temu, jeszcze mnie nie było, mówiono, że przed zbudowaniem szybów istniało innr- wejście. Lecz nikt nie wie, gdzie się znajdowało. — Nie szukano go? — zdziwił się Adax. — Po co? Był okres, kiedy diadamu potrzebowano o wiele mniej niż w ostatnich czasach. Kiedy zachodzi- ła potrzeba, wiercono nowe szyby. Starego dojścia nikt nie szukał. Podobno znajduje się gdzieś w górach. — Czy w planach kopalni nie ma żadnych wskazó- wek na ten temat? — Nie ma. Na pewno. — Dziwne — powiedział Adax i dodał po chwili: — To mi wystarczy na razie, można wyłączyć. Kiedy ekran zgasł, powiedział: — Chciałbym przedstawić swój plan. Luźny, orien- tacyjny, na pewno będz'> jeszcze wymagał korekt i sprecyzowania, lecz w ogólnych zarysach jedyny. Ist- nieje tylko jedna, zasadnicza trudność. — Jaka? — spytał Astrax, spoglądając z zaintere- sowaniem na młodego kosmitę. Adax jakby się wahał. — Muszę to powiedzieć. Otóż nasze pierwotne za- miary trzeba przekreślić. A ty już wydałeś decyzję. — Wydałem i jej nie zmienię. — Czy dotyczy ona całej wyprawy, ze wszystkimi omówionymi szczegółami? — Nie. — Wobec tego, czego. Adax był bardzo ciekawy. Wbrew oczekiwaniom Wielki Dedrum nie zdenerwował się, tylko przyjaźnie uśmiechnął. — Sprawy zasadniczej, że ty przygotowujesz i bę- dziesz kierował wyprawą. — A inne postanowienia? — Zapadną wówczas, kiedy przedłożysz mi plan skonkretyzowany, realny, przewidujący wszystkie mo- żliwości. Słowem — szczegółowy, drobiazgowy program całej wyprawy. Adax odetchnął z ulgą. — Sądziłem... Wielki Dedrum nie pozwolił mówić dalej. — Wydanie każdej decyzji wymaga zastanowienia, rozpatrzenia wielu wariantów, ustalenia konkretów i wyciągnięcia wniosków pozwalających na stwierdze- nie, że cel zamierzeń jest realny. Rozmawialiśmy o tych problemach w sposób jeszcze luźny, nie sprecyzowany, bardzo ogólny. Ty imponowałeś odwagą i rozsądkiem, ale nie widziałeś Nedem i nie znasz tej planety tak do- brze, jak ja. Przytakiwałem, nie chciałem ciebie zrazić. Sądziłem, nie bez racji, że kiedy się zorientujesz w podstawowych problemach, na pewno zmienisz pogląd na kilka kwestii. Stało się jak przypuszczałem, więc nie mogłem wydać innej decyzji poza jedną — przeka- zaniem tobie całości spraw. Następne zapadną wtedy, gdy nadejdzie pora. — Kiedy? — Już mówiłem. Jak przedstawisz sprecyzowany program obejmujący wszystkie szczegóły wyprawy i przewidujący nawet ewentualne straty. — Kiedy mam ci to przekazać? Astrax skurczył się w uśmiechu. — Nie prędko. Najpierw pójdziesz do Exy i odpocz- niesz. Radzę, żebyś całkowicie wyłączył się i o niczym nie myślał, a już najmniej o wyprawie. Musisz mieć świeży umysł, inaczej nic z tego nie wyjdzie. Nie ma czego się śpieszyć. — Tylko jedno pytanie mające dla mnie wielkie znaczenie. — Mów. — Czy głównym celem jest znalezienie i przywie- zienie diadamu, czy zniszczenie kopalni. — Celem jest diadam, lecz znajduje się tylko w tym jednym miejscu. Musisz go zdobyć za wszelką cenę, a później zniszczyć kopalnię wraz z Gronami. Tego nie można uczynić z powietrza. - — Sądziłem, że można. — Zrobilibyśmy to dawno, lecz, jak wspomniałem, wszystkie rakiety gdzieś giną, nie wiemy gdzie i w jaki sposób. — Zrozumiałem. Czy diadam na pewno znajduje się tylko w tym jednym miejscu? Astrax zastanowił się, myślał przez pewien czas, coś rozważał. — Raczej tak, chociaż nie jestem tego pewien. Ko- palnie zbudowano bardzo dawno i w inych miejscach nie prowadzono poszukiwań zwłaszcza, że nagromadzo- ne zapasy miały wystarczyć na długi okres. I wystar- czyłyby. Gdyby nie Gronowie, moglibyśmy szukać w innych miejscach na Nedem, lecz to wymagałoby wy- słama wielu ekip i sprzątu umożliwiającego prowadze- nie wierceń. Tego nie da się zrobić w tajemnicy. Jesz- cze jedno: widmo widocznej strony Nedem nie wyka- zuje obecności tego pierwiastka, a w dawnej kopalni jest go bardzo mało, prawie wcale, raczej ślady. — Prawda. Czy diadam występuje również w czystej postaci? — Zdarzało się, lecz niezwykle rzadko. Z tysiąca ton rudy można otrzymać około trzech gramów tego pier- wiastka. A nam potrzeba tysiące razy więcej. — Jedną tonę jestem w stanie dźwignąć. — Jeżeli byłby to czysty diadam. Lecz weź pod uwa- gę, że diadam jest pierwiastkiem metalicznym, posiada- jącym zdolność odpychania innych ciał z metalu. Mu- sisz mieć pojemniki z litixu, inaczej nawet z minimal- ną ilością diadamu nie wsiądziesz do aerotalu, bo po- jazd będzie odpychany. — O tym nie wiedziałem. — Dlatego musisz mieć pojemniki. Jeśli nie uda ci się znaleźć czystego diadamu, musisz zebrać około pół ton rudy. Tyle poniesiesz. Razem z wagą pojemnika, będzie to prawie dwa razy więcej. — To drobiazg. Czy mała ilość diadamu zawarta w rudzie nie spowoduje odpychania? — Nie. Diadam odpycha wtedy, kiedy występuje w czystej postaci. Dlatego rudę przerabialiśmy na Nex, inaczej nie można byłoby przewieźć czystego metalu. Wtedy nie znano jeszcze litixu. — Teraz rozumiem. Sto gramów diadamu wystarczy na jakiś czas. — Wystarczy do uruchomienia nowej broni chronią- cej nas przed nalotami Gronów bez naruszania resztek zapasu. Czy jednak na długo, trudno powiedzieć. Oba- wiam się, że nie. — To wszystko, co chciałem wiedzieć. Pójdę już. Podniósł się i stanął obok wnęki. — Dziękuję za pomoc i wskazówki, Astraxfe. Były cenne i niezbędne. Dopiero teraz wiem, jak przystąpić do pracy. — Nie masz za co dziękować. Ochrona Astrartów należy tak do mnie, jak i do ciebie. Wszyscy muszą 0 niej myśleć i pomagać. To wspólny obowiązek. Idź, wypocznij i jeśli tylko zechcesz wezwij mnie. Pomogę ci w znalezieniu najlepszego rozwiązania. Adax wyszedł. Kiedy znalazł się na powierzchni odurzyło go ciepłe, pachnące powietrze. Zanim wsiadł do oczekującego pojazdu, mimo woli spojrzał w górę. Wysoko, oświetlona promieniami niewidocznej teraz Adhary, świeciła Nedem, daleka i groźna. Patrzył na nią przez chwilę i przeraziła go myśl, że z tym olbrzy- mim ciałem będzie musiał się zmierzyć sam na sam. 1 to wkrótc?. ROZDZIAŁ V Był całkowicie bezpieczny i wiedział o tym. Pokryta latixem rakieta, upozorowana wyglądem do jednego z licznych skalnych wykwitów, stanowiła doskonałe ukrycie. Nikt nie mógł dojrzeć pojazdu. Najdosko- nalsza aparatura nie potrafiłaby odkryć, że pod war- stwą surowo udrapowanej, nieprzezroczystej, szarawej i twardej piany, kryje się żyjąca istota. Przez wizjer mógł obserwować kotlinę, lecz nie zauważył niczego podejrzanego, a jej spokój zakłócił — tuż po jego wy- lądowaniu — przelot dużej eskadry rakiet Astrartów. Zgodnie z jego poleceniem, nad Nedem, od jego nie-" widocznej strony, napłynęły dwie flotylle. W pierwszej znajdowała się jego rakieta. W odpowiednim czasie obniżył lot, wystrzelił najpierw pocisk, i wylądował. Zanim opadła chmura dymu i pyłu, był już skryty za ścianą latixu. Nieco później, po nieboskłonie przesu- nęła się druga grupa rakiet. Nie słyszał odgłosów wy- buchu czy walki, a pokładowa aparatura nie zarejestro- wała żadnego interesującego zjawiska. Adax rozmyślał. Był pewien, że jego lądowanie na Nedem nie zostało dostrzeżone przez Gronów, i pierwszą część zadania wykonał zgodnie z programem. Tylko — jakim kosz- tem? Czy pilotujący rakiety kosmici dotarli szczęśliwie na Nex, czy też zostali zmuszeni do lądowania i wpadli w pułapkę zastawioną przez przeciwników? Aslrar mówił, że rakiety zbliżające się nad teren kopalni w pewnym momencie milkną i giną w tajemniczy sposób, gdyż nigdy nie zarejestrowano eksplozji. Zachodzi więc pytanie: czy Gronowie posiadają urządzenia mogące zmusić do lądowania jedną, kilka czy kilkadziesiąt ra- kiet? Jeśli jedną lub