Po schodach wierszy Antologia Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza Warszawa 1992 Po schodach wierszy Antologia polskiej poezji współczesnej Wybór i opracowanie Grzegorz Leszczyński Pamięci Krystyny Kuliczkowskiej historyka i krytyka literatury Opracowanie graficzne Stanisław Porada ISBN 83-205-4202-2 Copyright by Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza Warszawa 1992 OD AUTORA WYBORU Poezja towarzyszy nam od wczesnego dzieciństwa, kształtuje naszą wrażliwość, wyraża i nazywa uczucia, dążenia, nasz świat wartości. Sięgamy po nią zwłaszcza wtedy, gdy chcemy świadomie wniknąć w sferę własnych przeżyć, pogłębić je, znaleźć ich wykładnik. Bywa tak, że wiersze rozproszone, przeczytane kiedyś lub zasłyszane, zapadają głęboko w pamięć, a czytane wielokrotnie - odsłaniają coraz to nowe perspektywy, wywołują rozległe skojarzenia, czasem robią wrażenie dotykania samej materii życia. Poezja towarzyszy dzieciństwu, przeżyciom młodości, uczuciom przyjaźni i rodzącej się miłości, fascynacji drugim człowiekiem, pierwszym głębszym refleksjom, zdziwieniom, radości życia, odkrywaniu świata. Towarzyszy też życiu dorosłemu, radości i szczęściu, goryczy, zwykłym szarym dniom, miesiącom, mijającym latom. Czasem, niepostrzeżenie, staje się księgą pierwszych olśnień i księgą ciągłych powrotów: bo wraca się do niej jak do źródła, wnika się w nią jak w najgłębsze pokłady własnego wnętrza. Rozeznanie we współczesnej poezji jest utrudnione: sama liryka wymaga lektury wnikliwej i uważnej, a poszukiwane tomiki wierszy są właściwie nieosiągalne. Przeciętny czytelnik zdany jest często na przypadkowy wybór - zwłaszcza czytelnik młody, jeszcze niedoświadczony w obcowaniu w „dorosłą" liryką. Niniejsza antologia jest próbą przybliżenia poezji tym właśnie młodym czytelnikom: stanowi jak gdyby liryczny pamiętnik wewnętrznego dojrzewania, wchodzenia w dorosłe życie. Książka została pomyślana tak, by w poetyckiej formie przedstawić to „zaklęte, doprawdy zaczarowane koło" młodości: od wczesnego dzieciństwa do dojrzałej miłości owocującej zapowiedzią powstania nowego życia. W tej umownej klamrze zawiera się skomplikowany proces wzrastania człowieka. Po okresie dzieciństwa (poświęcona mu została pierwsza część antologii - Dzieciństwo) następuje odkrywanie własnego wnętrza i otaczającego świata: pojawiają się pierwsze pytania stawiane samemu sobie, pytania o własną podmiotowość i tożsamość (część druga wyboru wierszy - O sobie rosnąco). Potem odkrywamy świat innego człowieka - intrygujący, zagadkowy i znów pobudzający do przemyśleń (część trzecia - Uczę się ciebie człowieku). Przychodzi też czas na miłość - i nowe obszary przeżyć i doznań (część czwarta - Pocałunek - Krajobraz). W tym procesie dojrzewania jakby brakło miejsca dla matki - pozostaje niezauważona, choć uczestniczy w tym naszym dojrzewającym świecie w sposób szczególny. Odkrywamy ją dopiero z doroślejszej perspektywy, gdy „równamy się z nią w cierpieniu", gdy zaczynamy rozumieć jej twórcze życie, którego miarą jest tak często mądry optymizm i miłość (część piąta antologii - Matka i ja). Każdy, kto choć trochę interesuje się literaturą, mógłby zaproponować inny zestaw i nowy układ wierszy; ale też niniejszy wybór nie tworzy całości zamkniętej - przeciwnie: stanowić może wstęp czy inspirację do poszukiwań dalszych, zaledwie przeciera szlaki, zostawia drogowskazy. Jest też książką w pewnym sensie niedokończoną, bo jej części dalsze winny dotyczyć życia dojrzałego, a końcowe - schyłku i rozważań nad śmiercią. Te dalsze części utworzyłyby nową antologię i prezentowały odmienny krajobraz poetycki. Pozostaje nadzieja, że Czytelnik - który odnajdzie w poezji księgę fascynacji i księgę powrotów, który odszuka w wybranych tu wierszach choć cząstkę samego siebie, a może przeżyje jedynie przelotne, ale twórcze spotkanie z poezją - uzupełni niniejszy wybór o wiersze z wyboru własnego, z poszukiwań własnych trwających dłużej niż to „zaczarowane koło" młodości. Grzegorz Leszczyński Czesław Miłosz WSTĘP Mowa rodzinna niechaj będzie prosta. Ażeby każdy, kto usłyszy słowo, Widział jabłonie, rzekę, zakręt drogi, Tak jak się widzi w letniej błyskawicy. Nie może jednak mowa być obrazem I niczym więcej. Wabi ją od wieków Rozkołysanie rymu, sen, melodia. Bezbronną mija suchy, ostry świat. Niejeden pyta dzisiaj, co to znaczy Ten wstyd, jeżeli czyta księgę wierszy, Jakby do gorszej natury w nim samym Zwracał się autor w niejasnym zamiarze Myśl odsuwając i myśl oszukując. Z przyprawą żartu, błazeństwa, satyry, Jeszcze się umie podobać poezja. Jej znakomitość wtedy się docenia. Ale te walki, gdzie stawką jest życie, Toczy się w prozie. Nie zawsze tak było. I niewyznany dotychczas jest żal. Służą, nie trwają, romanse, traktaty. Bo więcej waży jedna dobra strofa Niż ciężar wielu pracowitych stronic. Dzieciństwo B-^^L URODZINY Anna Kamieńska Anna Kamieńska URODZINY Urodziło się dziecko rumiane. Powiedziała woda misce, Miska - ławie, Ława - trawie, Trawa - łące, Łąka - słońcu. Słońce Zajaśniało. URODZINY i- KOŁYSKA Mama syna kołysała: - Luli, spać już pora! Synek wołał od poduszki: - Idę pole orać! Mama syna kołysała: - Luli, śpij, mój złoty! Synek wołał z kołysęczki: - Idę do roboty! Mama syna kołysała, Śpiewała piosenkę, Synek wołał od poduszki: - Idę na wojenkę! Mama syna kołysała: - Luli, modre oczy! Synek porwał czapkę, buty, Z kołyski wyskoczył! 10 11 URODZINY URODZINY Konstanty Ildefons Gałczyński T' KOŁYSANKA O KOŁYSCE Na kołysce kogut -" zadzierzysty ' ' krasne4' nap Kogu A w koi. małe racz. sny... kogu przepowiedn Dziecko. A na niebie anio. z uciechy stają na miesiąc jako delfin i Co za cuda! Co za ĆL Gwiazda. .ii. ..ak oporu. ,vięc pracuje w nim otworzy, własny sen zobaczy wysoko pod wygaszonym słońcem. ołowa pozbawione wyrazu raz jeszcze nabiorą znaczeń - jakże niezrozumiałych dla nas i mylących. Jednak powoła się na nas, z płaczu tylko i krzyku stwarzany, by znów w ciszy minąć. Serce odsłoni w ranach, jak gdyby żyć nie przywykło, do ziemi przywalone nie ożywioną wciąż gliną. 12 13 Józef Ratajczak NAD KOŁYSKĄ POETY Kiedy już księżyc nie płynie po niebie, lecz w srebrnej zbroi chodzi - poeta się rodzi w tobie, koło ciebie. Kiedy już łąka nie szumi, lecz z twych objęć liść się wymyka i naraz przemawia - poeta się zjawia koło ciebie, w tobie. Słońce wtedy jest sterem, wiatr żaglem i ziemia niczym okręt rusza nagle, prowadzona przez ciebie, przez poetę ku portom dalekim - planetom. 14 URODZINY NIEJ UTY ^ololo! w głuchocho, dalekolo... idzie po nici, po wici, po badylu, nściu i gałęzi, i po zalesię lezie, a po igiele pędzi, idzie, idzie i idzie po dobroci-paproci i po oście-pozłość się, po konarkuku w górze, po sznurze od słuchajki, to uchoko iidzie i wyjdzie do lesionej zabajki, do zalesionej bajki, do czarocywnilesie... - Hola! Holo! Zielolo? Cicho. Odezwijże - się! Pluskaj nisko, głęboko, bełtotaj głośniej, ciszej, uwidzi - cię - usłyszy i oko, i uchoko - hola - halo - hololo, dalekolo... głęboko... - Haloha! Hohololo! Tutaj mówi zielolo? A co mówi? Że woda to mijana uroda - i pluska tylko tyle u brzegu bełtotliwie... A jak pluska, to biało płynie - halokto? - łaba. Łaba wygina szyję, pod nim zielona woda i słońcie, i gogoda, i błyskajka, i fala, i dwie łodzie na wodzie czerwone ode żagla. Kiedy je łaba mija, różowieje mu szyja i brzegiem cień tej szyi. A dalej od tej szyi, co płynie i co ginie w sitowiu i wiklinie, widzisz-no to, co kica? Kto to taki? To - jiji! 15 Ten jiji w dalejlesie biały puch w zębach niesie na gniazdo dla małego jiji urodzonego nago na oziminie - patrzaj, słuchaj, nim minie... - Halo, hola, hololo! Odpowiadaj, zielolo! Mów mi albo zapluskaj: a gdzie się podział Guskaj? Ten, co uciekł niczyji do łaba i do jiji i poleciał jak z piórkiem? Łapaj Guskaja, łaba! Łapaj, zajączku jiji! Z jednym okiem czerwonym, z drugim uchem zielonym, gdzie on i jaki taki? Z pazurem i pazurkiem? Czy po wici i nici, po kanarkuku w górze, po sznurze od słuchajki wróci do mnie z zabajki? - Halo! To Uta tutaj, mówi tu Basia-Uta. A tam Guskaj? Zapukaj tu, zastutaj! Guskaj Uty nie słucha, brak mu jednego słucha. Jego głowa się chowa we słuchajce głęboko - łapu-łap go za ucho! stuku-puku go w oko! Guskaj pisnął, zajęczał łabędzio i zajęczo, zabłyskał i zeskoczył - i tyle go na oczy! Tylko piórko się trzęsie... Guskaj ucieka w pole, tam gdzie dalekokolo jezie-zioro jeziolo zie-jo-zie-lo zielolo dopłynęło wokoło we wądole i lesie - a tu teletolofon stoi cicho na stole. A Guskaj zmyka w lesie. 17 16 URODZINY Uta i Julian Przyboś RYMOWANKA KWIETNIOWA Po stojącej śnieżycy jeździ: zjeżdża jak na sankach po brzózkach. - Kto to taki? To Guskaj. Na koniuszku witki w naledzi skinął pąkiem, swoim paznokciem: - Chodźcie! Chodźcie! Teraz piórem po trawie wodzi za krokusem pierwszym, za pawiem. Dzień sposobny! Plećmy więcej wierszy: w wiciokrzewie za płotem i w łozinie na brzegu. - I co potem? Potoczek w górnym biegu najszczerszy. Pomóż wodzie, co tak płynnie bełkocze, niechaj w końcu wycedzi rym ze dna. - Jaką mowę jej zjednać? Mojotwoją, niechaj z nami wykwintnie sepleni: „A na słące wesokoło błękiwitnie zerwąchany fijomiłek w ziejeleni". 18 URODZINY Andrzej Bursa ZGAŚNIJ KSIĘŻYCU V Z misiem w rączkach zasnęło dziecko Miasto milczy jak tajemnica Przyczajony za oknem zdradziecko Zgaśnij zgaśnij księżycu! Księżyc srebrne buduje mosty Księżyc płacze zielonymi łzami Księżyc jest tylko dla dorosłych Zasłoń okno zasłoń okno mamo. Z wież wysokich przez liście szpalerów Na dorosłych zstępuje księżyc Synek ma trzy lata dopiero Jemu jeszcze nie wolno tęsknić. Jeszcze będą burzliwe noce Srebrne miasta dużo goryczy Wstań mamusiu zasłoń okno kocem Zgaśnij zgaśnij księżycu! 19 URODZINY Joanna Papuzińska CZARNA JAMA Nie wie tata ani mama, że jest w domu czarna jama... Czarna, czarna, czarna dziura bardzo straszna i ponura. Gdy w pokoju jestem sam lub gdy w nocy się obudzę, to się boję spojrzeć tam. Tam jest chyba mokro, ślisko, jakby przeszło ślimaczysko... Musi żyć tam wstrętne zwierzę, co ma skołtunione pierze, i do łóżka mi się wepchnie! To jest gęba rozdziawiona, wilczym zębem obrębiona, coś w niej skrzeknie, chrypnie, wrzaśnie i ta gęba się zatrzaśnie... Ła! Ojej tato, ojej mamo, uratujcie mnie przed jamą! Nie zamykaj, mamo, drzwi, bo jest bardzo straszno mi. A w dodatku w tamtej jamie coś tak jakby mruga na mnie, że mam przyjść... Może tkwi tam mała bieda, która rady sobie nie da? Którą trzeba poratować? Może leżą skarby skrzacie? Więc podczołgam się jak kot. Ja - odważny, ja - zuchwalec wetknę w jamę jeden palec. I wetknąłem aż po gardło, ale nic mnie nie pożarło. Więc za palcem wlazłem cały. Wlazłem cały! No i już. Jaki tu mięciutki kurz. Chyba będę miał tu dom. Chyba to jest pyszna nora, nie za duża, lecz dość spora. Latareczkę małą mam. Nie ma w domu żadnych jam! 20 21 URODZINY Józef Czechowicz DAWNIEJ szły lipy gubiły kwiat mały byłem żaglem łez nakryty ale to się chyba nie zmieści w rymami szytej opowieści szły lipy gubiły kwiat uśnij nuciły sprzętów skrzypy bębenek mój drewniany koń w globusie zaklęty świat nocą bezsenną naprzeciw łóżka poruszało się duże okno wędrowało zapadała się w otchłań poduszka wichr porywał leżące ciało wszyscy spali nie spały lęki z lustra wynurzały się suche jak patyki syczały maleńki maleńki będziesz jak ojciec w szpitalu wariatów nie można było budzić mamy żeby powiedzieć to straszne dobre lipy chodzą pod domem sypią kwiatami jeśli zasypią przerażenie zasnę tak z głową żaglem łez nakrytą płynąłem ciężko do świtu a świt otwierał mi oczy kwitł świat cóż mi globus konik bębenek malowany oto słońce świeci na tapczany świeci matka siostra i brat 22 URODZINY Danuta Wawilow RUPAKI Usiądź przy mnie, mamusiu, coś ci powiem do uszka... Wiesz, kto do mnie przychodzi, jak się kładę do łóżka? Takie śliczne, puchate, kolorowe jak ptaki... Za nic w świecie nie zgadniesz! To przychodzą RUPAKI! Te RUPAKI, mamusiu, to są takie zwierzaki - trochę jakby kociaki, trochę jakby dzieciaki, trochę jakby motyle, krokodyle czy raki... Nie rozumiesz, mamusiu? No, po prostu - RUPAKI! Są RUPAKI dorosłe i RUPAKI dzieciaki, są RUPAKI dziewczyny i RUPAKI chłopaki, są RUPAKI mądrale i RUPAKI głuptaki, są brzydale i wcale, wcale ładne RUPAKI... Te RUPAKI mieszkają w różnych dziurach i kątach, i na przykład za szafą, gdy się kurzu nie sprząta, i w szufladzie tatusia, i na półce z książkami, i w wózeczku dla lalki też nocują czasami. 23 JA Joanna Papuzińska JA Strasznie boją się myszy i nie lubią jeść sera, zawsze tańczą walczyka, gdy na burzę się zbiera. Śpią w kaloszach, a kąpiel zawsze biorą we frakach... Nie chcesz wierzyć? Naprawdę! Ja się znam na RUPAKACH! Jeśli spotkasz któregoś w kuchni albo w łazience, to go możesz pogłaskać, albo wziąć go na ręce, tylko nie mów przypadkiem: „Jejku, co za pokraka!" bo ty nie wiesz, jak łatwo jest obrazić RUPAKA! Popatrz, popatrz, już przyszły! Jeden siedzi na oknie! Oj, przepraszam, mamusiu, że tak ziewam okropnie! Jak mi bajkę opowie, to powtórzę ci rano... Teraz już mnie pocałuj... Zaraz zasnę... Dobranoc! Jedni mają stada owiec, drudzy mają odrzutowiec albo nawet i parowiec, albo nie wiem co. Ja mam dużo myśli w głowie. O! A ta jedna to rano wstaje, a ta druga - wysoka jak Himalaje. A ta trzecia to taka wesołka, że natychmiast trzeba fiknąć fikołka. A ta czwarta - gwiazdy podgląda, A ta piąta jest okropnie mądra! Szósta jest nieśmiała jak sarenka, ale ciepła, serdeczna i miękka... A ta siódma - okropnie leniwa, ciągle tylko palcem w bucie kiwa albo lubi leżeć pod sosną, dziwiąc się, że las po niebie pływa... A znów inne jak te jabłka na drzewie: Jeszcze rosną, jeszcze sam nic o nich nie wiem. ? 24 25 JA Hanna Januszewska LWY Gdy jestem taki jak dziś - zły, że pięści aż zaciskam, to, chciałbym, wiecie, spotkać lwy, lwy o drapieżnych pyskach. Wyszedłbym z domu. Zatrzasnął drzwi, nie mówiąc ani słowa. Poszedłbym drogą, a obok - lwy szłyby zielskami w rowach. Skradałyby się, kładły na płask, warczały, pełzły na brzuchach, a ja bym widział ich złoty blask, ich złote grzywy w łopuchach. Tak byśmy drogą, polami szli, one bokami, ja środkiem, tacy zjeżeni, warczący, źli, przez koniczyny, tymotki. Szlibyśmy miedzą suchą wśród zbóż i groblą, ścieżką mokrą, aż do wieczora, gdy słońce już chyli się za widnokrąg. A wtedy - lwy te, jak złoty błysk w niebo by wdarły się w skoku. I każdy ległby wspierając pysk na złotym, zachodnim obłoku. Wolno, ze słońcem znikłyby i nagle: cisza, spokój. I ja bym nagle przestał być zły w tym wielkim spokoju, w tym mroku. Wróciłbym prędko: raz - dwa - trzy, A mama: - To ty! Wreszcie! Niepokoiły mnie te lwy, Ale nareszcie - jesteś! A ja: - Skąd, mamo, o lwach wiesz? A mama: - Bo i ja czasem zła jestem. No i też chcę wtedy spotkać lwa. 26 27 JA Danuta Wawilow KAŁUŻYŚCI Już od rana na podwórzu wśród patyków i wśród liści przykucnęli nad kałużą pracowici kałużyści. Wygrzebują brud z kałuży, niech kałuża będzie czysta! Pełne ręce ma roboty każdy dobry kałuży sta! Rękawiczką i chusteczką dwóch błocistów chodnik czyści. Obrzucają się szyszkami bardzo dzielni szyszkowiści. Dwie kocistki pod ławeczką cukierkami karmią kota... Świątek, piątek czy niedziela, na podwórku wre robota! JA Danuta Wawilow POŻAŁUJ MNIE Jak się będziesz gniewać na mnie, to ołówki ci połamię, słonia ci nie narysuję i pałacu nie zbuduję! Z kuchni wezmę ci zapałki, potnę obrus na kawałki, będę płakać coraz gorzej, aż napłaczę wielkie morze i ci wszystkie książki zmokną, i wyrzucę cię za okno! Albo zaraz mnie pożałuj... Albo zaraz mnie pocałuj!... 28 29 JA Danuta Wawilow NIEWIDZIALNA PLASTELINA Ulepiłam mamie domek z niewidzialnej płasteliny, dwa okienka, dwa kominy z niewidzialnej płasteliny. A w okienkach kwiatki bratki z niewidzialnej płasteliny, a dla taty krawat w kratki z niewidzialnej płasteliny. Ulepiłam sobie pieska mięciutkiego, z czarnym pyszczkiem, lalki Kasię i Tereskę, i pistolet, i siostrzyczkę. Namęczyłam się ogromnie, stłukłam łokieć, zbiłam szklankę... Mama, tata, chodźcie do mnie! Mam tu dla was niespodziankę! Czemu na mnie tak patrzycie i zdziwione macie miny? Czyście nigdy nie widzieli niewidzialnej płasteliny? .1 A Danuta Wawilow RYSUNEK Mój kochany tatuś ma niebieskie oczka, mama ma brązowe i ja też brązowe. Prawda, jak ładnie? Ale gdyby tatuś miał czerwone oczka, mama miała żółte, a ja fioletowe, mielibyśmy oczka różnokolorowe. I byłoby jeszcze ładniej! 30 31 JA JA Danuta Wawilow Danuta Wawilow KRÓL MAMA MA ZMARTWIENIE Za szafą szur-szur, w łazience bul-bul, za oknem stuk-stuk... Kto by to być mógł? Za szafą szur-szur, za oknem stuk-stuk, w łazience bul-bul... Już wiem, to jest Król! Narysuję tego Króla - będzie głowę miał jak kula, będzie włosy miał do pasa, nochal długi jak kiełbasa, nogi trzy i cztery ucha, brzucho grube jak poducha i wielki dziób, i straszne kły, bo to jest Król okropnie zły! A potem sam na krześle stanę i sam powieszę go na ścianie! I tak się będę z niego śmiać, Że już nie będę się go bać! Mama usiadła przy oknie, Mama ma oczy mokre. Mama milczy i patrzy w ziemię. Pewnie ma jakieś zmartwienie... Zrobiłam dla niej teatrzyk - A ona wcale nie patrzy. Przyniosłam w złotku orzecha - A ona się nie uśmiecha. Usiądę sobie przy mamie, obejmę mamę rękami i tak jej powiem na uszko: „Mamusiu, moje jabłuszko! Mamusiu, moje słoneczko!..." Mama uśmiechnie się do mnie i powie: „Moja córeczko..." 32 33 JA Danuta Wawilow JA Danuta Wawiłow URODZINKI Tak bym chciała, tak bym chciała, żeby były urodzinki! U chłopczyka czy dziewczynki, u kucyka czy sardynki - wszystko jedno, wszystko jedno, byle były urodzinki! Żeby było dużo gości i Mateusz, i Grażynka, dla każdego moc pyszności, wszystkie stoły w upominkach, na tych cudnych, na nienudnych, na wesołych urodzinkach! A jak zjemy wszystkie kremy, czekoladę i rodzynki, upominki rozwiniemy, upaćkamy się jak świnki, to z radości podskoczymy i powiemy do rodzinki: „Niech żyjecie, niech żyjemy i niech żyją urodzinki!" 34 WĘDRÓWKA L Pewnego dnia wyjdę z domu o świcie, tak cicho, że nawet się nie zbudzicie. I pójdę, i będę wędrować po świecie, i nigdy mnie nie znajdziecie. I nie wezmę ze sobą nikogo, tylko tego małego chłopaka, co wczoraj na schodach płakał i bał się wrócić do domu, a dlaczego - to tego nie chciał powiedzieć nikomu. I jeszcze weźmiemy ze sobą tego czarnego kotka, co miauczy zmarznięty na progu, i każdy odpycha go nogą, i nie chce go wpuścić do środka. I to nie obchodzi nikogo, że on tak płacze na progu. I jeszcze weźmiemy ze sobą te dwa uschnięte drzewa, co stoją przed naszym domem, te dwa uschnięte drzewa, co nigdy nie były zielone, i chciałyby uciec do lasu od kurzu i od hałasu, i żeby ptak na nich usiadł, i żeby im zaśpiewał. I będziemy tak szli i szli, drogami, lasami, polami, 35 Nataszy D i każdy dzieciak, i każdy pies będzie mógł iść razem z nami. I będziemy tak szli i szli przez wsie, przez miasta, przez góry, przez morza, przez gwiazdy, przez chmury, aż kiedyś, po latach wielu, staniemy wreszcie u celu. I będzie tam ciepła ziemia i dużo, dużo nieba, i każdy będzie miał to, czego najbardziej mu trzeba. I na zielonej trawie różne zwierzęta będą się z nami bawić w berka i w chowanego. I nikt nikogo nie będzie się bać. I nikt z nikogo nie będzie się śmiać. I każdy będzie rozumiał każdego. I będzie wspaniale! Tak! I niczego nie będzie nam brak! I tęsknić nie będę wcale! I tylko czasami, czasami pomyślę, że byłoby dobrze, gdybyście wy byli z nami... 36 JA Danuta Wawiłow JABŁONKA L Będę babuleńką, starą, starusieńką. Schowam się pod ziemię, pod czarne korzenie, a potem na wiosnę spod śniegu wyrosnę malutką jabłonką zieloną koronką. Będę sobie stała pod twoim okienkiem, czerwone jabłuszko zrzucę ci w sukienkę. Nataszy 37 JA Joanna Kulmowa ZADUSZKI Nie wiem, co to znaczy umieranie - znam te smutne białe świece przy ścianie. Nie wiem, co to znaczy odchodzenie - tylko wiem, jak gorzko pachnie czarny wieniec. Nie wiem, co to są śmiertelne rany - przecież znam ten grób przez matki opłakany. Może pięknie w tej czerni. W tej bieli. Ale nie chcę, aby chłopcy tak ginęli. 38 JA Mieczysław Jastrun ZNAJOMOŚĆ Z CIENIEM Maleńki chłopczyk hasa na koniku. Konik na biegunach rwie się. Chłopczyk Śmieje się, Kołysze się, Pokrzykuje. Nagle dostrzega obok na ścianie Cień głowy konika I własny cień, Jak obcy, Cień łba końskiego i cień olbrzyma. Schodzi z siodła, umiejętnie, jak dorosły jeździec, I rączkami pełnymi zdziwienia Dotyka Drewnianej głowy konika I niematerialnej głowy cienia. Sprawdza obie i patrzy na mnie pytającymi oczyma. 39 - JA Bogusław Żurakowski JA Bogusław Żurakowski BAWMY SIĘ JAK NASI RODZICE RYSUNEK DZIECIĘCTWA Bawmy się jak nasi rodzice. W sypialni zamienionej na salon Bawmy się w ciuciubabkę - w ciemności Szukajmy kogoś, kto Zdejmie bielmo i wreszcie Będziemy cieszyć się oślepiającym Światłem zwyczajnego dnia. Bawmy się w salonowca, przez lud Zwanego dupakiem; cierpienie Uszlachetnia, uczy, daje Radość odgadywania tajemnicy, Czasem pozwala dociec, Kto stoi za plecami- Bawmy się w głuchy telefon, Albowiem dowiemy się, jak zniekształcane Są nasze słowa, Przekazywane z ust do ust Indukcyjnym prądem śliny, Pożerane, przeżuwane i wypluwane, Oglądane na dłoni i kojarzone Z innymi -jeszcze świeżymi Owocami z drzewa świadomości. Odpoczywajmy jak nasi rodzice - Pod drzewami niepodległej wyobraźni. Splątane gałęzie snu, coś co jest Przypadkiem, przygodą - rysunkiem dziecka, które Radośnie bazgrało na szarej kartce, aby Przez chwilę nie przeszkadzać dorosłym zajętym rozmową O sprawach nieważnych, a później wybuchnęło płaczem Nudy. Dziecko odeszło, wydoroślało, a przecież Coś na czystej kartce pamięci trwa. Można dotknąć wilgotnych linii, wyczuć Na ich koniuszkach pąki pełne soku Słodkiego. Można spłoszyć wróbla, który Jeszcze kołysze się na gałęzi, a już Rozpływa się w powietrzu. 40 41 PEDAGOGIK Andrzej Bursa PED. Z dziećmi y& surowo zamiast płaszcza łach ubierz łach zapnij łach szanuj łach ten łach to moja praca moje wyprute żyły ten łach moje stracone złudzenia moje niedoszłe posłannictwo moje złamane życie moja martwa perspektywa wszystko ten łach ubierz łach zapnij łach szanuj łach 42 PEDAGOGIKA Włodzimierz Slobodnik DZIECKO NAD ELEMENTARZEM Oracze z elementarzy Wychodzą z elementarzy 1 orzą prawdziwą ziemię. Wychodzi gwiazda Prawdziwa każda Każda nad drzewem drzemie. Murarze z elementarzy Wychodzą z elementarzy Budują prawdziwe domy. Już dym z komina Buchać zaczyna Nie rysowany - ruchomy. Piekarze z elementarzy Wychodzą z elementarzy W białych fartuchach i czapach. Jest ogień żywy Czerwonogrzywy I chlebów gorący zapach. Wychodzi stolarz wesoły A za nim krzesła i stoły Wychodzą z książki dziecięcej. Wychodzą szewcy, Dobrzy, nie kiepscy, A każdy ma szydło w ręce. I zima z elementarzy Wychodzi z elementarzy. Warczy zawieja prawdziwa. Nagie gałązki, Śnieg zimno-grząski I sanna senna i siwa. 43 PEDAGOGIKA Joanna Kulmowa Tak dziecku świat się otwiera W obrazkach, w kształtnych literach I w śpiewnie-naiwnych wierszach. Pierwsza lektura W domowych murach Bywa jak miłość pierwsza. MARZENIA Ja nie lubię chodzić do szkoły, choć nic nie ma we mnie z lenia. Ja nie lubię chodzić do szkoły, bo w tornistrze się nie mieszczą marzenia. W szkole jest wielki porządek, nikt nie trzyma pod ławką marzeń, muszę zostawiać je w domu - pod stołem albo w jakiejś szparze. A one przez ten czas rosną, odbywają samotne podróże i kiedy wracam ze szkoły za dalekie są i za duże. 44 45 PEDAGOGIKA Joanna Kulmowa CZY SĄ PROSTE KRAJE Czy są na świecie kraje, gdzie wszystko się prostym wydaje: Proste drogi wiodą ku miastom. Dom jest wprost pod szczęśliwą gwiazdą. Prosto z pracy mama wraca do niego. Proste prawa prostych ludzi strzegą. Prosto z okna widzi się sklep, a w tym sklepie proste mleko, prosty chleb. Ludzie mówią prosto z mostu, zwyczajnie - nikt nie pyta, czy te proste kraje mogą ot, tak po prostu być sobie, czy też świat musi wpierw stanąć na głowie? 46 PEDAGOGIKA Joanna Kulmowa O JASNOŚĆ Może drzewom niepotrzebna modlitewka, bo i tak im jasno i zielono. Ale potrzebna miejskim tramwajom i domom, i kioskom z gazetami na skwerkach. Tramwaje zmawiają modlitwę do iskier. Domy się modlą do lamp zapalonych. A kioski patrzą prosto w kolorowe neony i mruczą: „O światła! światła! bądźcie z nami wszystkie!" Tak od krańca do krańca wieczornego miasta kioski, domy, tramwaje proszą nieustannie, aby im jasność nie zgasła. 47 PEDAGOGIKA PEDAGOGIKA Joanna Kulmowa Ewa Lipska KOSMODROM PODWÓRKA BIULETYN SPECJALNY Nam nie trzeba rakietowej wyrzutni. My i tak doczekamy się dnia, gdy stary dywan, który każde dziecko zna, ze starego trzepaka odpali jak sputnik. Znamy dobrze ten pojazd niebieski: często trzepiemy jego zawiłe arabeski. Co tam niebezpieczeństwa podróży! Nasz dywan zadudni, zakurzy, okrąży daleki neon, co nad ulicą świeci, i wróci na kosmodrom podwórka między wydęte czasze bielizny na sznurkach i pancerne pojemniki na śmieci. Dzieci grające w klasy nie zdają sobie sprawy z przyszłości. Ta ich słodka schizofrenia: bita śmietana śniegowych bałwanków polana koników polnych instynkt bławatka - na przemian z rozumem rodziców hazardzistów defraudantów morderców fałszerzy szpiegów oszustów. Ta ich słodka schizofrenia z różowymi policzkami. Ziemski happening z wszelkimi konsekwencjami. Dzieci nie wiedzą jeszcze że citoyen Guillotin wynalazł maszynę która ścięła mu głowę. Są nieostrożne. Nie słuchają starszych. Pytają: dlaczego? i nie czekając na odpowiedź zatykają sobie uszy palcami wkładają do ust cukierki w czekoladzie i wybiegają daleko. Do siebie. 48 49 PEDAGOGIKA Ewa Lipska DOM DZIECKA Trzydzieści par pantofelków filcowych z wyszytym na środku kwiatem tulipanu. Trzydzieści fartuszków poplamionych sokiem z czarnej porzeczki. Trzydzieści nieruchomych kotów wyhaftowanych ściegiem płaskim. Trzydzieści par wyciągniętych rączek ale tylko po łyżki do zupy mlecznej. Trzydzieści par oczu otwieranych we śnie aby dojrzeć rodziców na wzgórzach cukierków. Gdyby moja mamusia chciała mogłaby być królową. Ale musiała umrzeć bo tatuś zamienił się w wilka. Moja mamusia była chuda i dlatego nie mogła mnie kochać. Ale jak tylko będzie chuda mniej to mnie kupi na zawsze. Moja mamusia jest piękna. Mój tatuś jest silny. Moja mamusia jest bogata. Mogłaby kupić Amerykę Północną i złoto. A tatuś potrafi strzelać z prawdziwego karabinu. Trzydzieści par nóżek stoi przed nieczynną zwrotnicą i oczekuje na wjazd domu. 50 PEDAGOGIKA JózefRatajczak POŻEGNANIE BAŚNI Jeśli już zaczniesz wszystko widzieć wyraźnie, blask od cienia odróżnisz - odejdą baśnie, by nigdy nie powrócić Zwierzęta mówić przestaną, czary odlecą z przedmiotów, wieloryb się zmieni w butelkę tranu a słońce - w kroplę potu 51 C/l 8- 3 8 WYWÓD JESTEM'U Miron Białoszewski WYWÓD JESTEM'U jestem sobie jestem głupi co mam robić a co mam robić jak nie wiedzieć a co ja wiem co ja jestem wiem że jestem taki jak jestem może niegłupi ale to może tylko dlatego że wiem że każdy dla siebie jest najważniejszy bo jak się na siebie nie godzi to i tak taki jest się jaki jest 54 WYWÓD JESTEM'U Miron Białoszewski AUTOPORTRET ODCZUWANY Patrzą na mnie, więc pewnie mam twarz. Ze wszystkich znajomych twarzy najmniej pamiętam własną. Nieraz mi ręce żyją zupełnie osobno. Może ich wtedy nie doliczać do siebie? Gdzie są moje granice? Porośnięty przecież jestem ruchem albo półżyciem. Zawsze jednak pełza we mnie pełne czy też niepełne, ale istnienie. Noszę sobą jakieś swoje własne miejsce. Kiedy je stracę, to znaczy, że mnie nie ma. Nie ma mnie, więc nie wątpię. 55 WYWÓD JESTEM'U Miron Białoszewski Tadeusz Kubiak WYWÓD JESTEM'U O SOBIE ROSNĄCO oklapłem z swoich natchnień bo zdaje się jak na nich rosłem to ktoś wziął za klamkę mnie zawiało nikt o tym jeszcze nie wie dopiero jak mnie rozkroją to będzie skandal Być tworem sposobiącym się do pragnień, głodów - dopiero co wytrysła krystaliczną wodą - dopiero zaczerpniętym początkiem jak źródło - ptakiem wyklutym z jaja strojnym w pierwsze pióro - dopiero wyszła z ziemi dziewiczą rośliną - Wiem, że zbyt wiele żądam od Ciebie - Naturo. 56 57 r WYWÓD JESTEM'U Maria Pawlikowska-Jasnorzewska Czesław Miłosz WYWÓD JESTEM'U DO WŁASNEGO ORGANIZMU DO MOJEJ NATURY Nie bądź mi nigdy wrogiem, kapryśnym tyranem, Co się radosnej duszy przeciwstawiać sili! Noś mnie na rękach, ciało jasne i kochane, I szanuj mnie nawzajem. A w ostatniej chwili, Gdy nas ludzie odstąpią, gdy zgaśnie nadzieja, Wspomnij o mojej prośbie, przyjacielu drogi: Zgińmy tak lekkomyślnie, jak więdnie spirea, Błaha gwiazda roślinna - jak cichnie piosenka I jak kochanka serce oddaje - bez trwogi... Cicho leż moja naturo, Leż cicho, bo niedaleko. Jużeśmy wody przebyli, Dzień się ku nocy chyli, Żale za siódmą górą, Skargi za siódmą rzeką. Z niewyjawionej przyczyny Od gwiazd ja ciebie dostałem, Zamknięty formą i ciałem Abym był ten a nie inny. Sędzia i oskarżony, Na twoje żarty zdany, Nie miałem w tobie obrony Bo chciałem być bez nagany. W milczących podstępach biegła, Do nienawiści skora, Kapryśna, chwiejna, wybredna, Jakaż w tobie podpora? 58 59 WYWÓD JESTEM'U WYWÓD JESTEM'U Halina Poświatowska Ewa Lipska NIECH ŻYJĄ ZMYSŁY będę kobietą kotka ma tyle wdzięku przeginając grzbiet płowy kobietą wilczyca - wołając przeciągle ociera się o pień drzewa będę ko- kobietą -bietą -ko- kobietą kura gdacząc sfruwa z płotu i przechadza się z niekłamaną godnością poduszka szarpnięta paznokciem wytryska w twarz pieszczotą gęsiego pierza zarżnięta zastygnę w kształt niepowtarzalny tym kształtem będę wabić bezwładnymi ramionami obiecywać rozkosz aż do dna niczego dawać - oddawać i będę tym doskonałym pustym ciałem 0 CZYM MYŚLI DZIEWCZYNA NA LEKCJI GRAMATYKI JĘZYKA POLSKIEGO Pojawi się trzynastego listopada. Albo kiedykolwiek. Zejdzie z fotografii pisma ilustrowanego w obcisłych szortach które poleca na lato. Albo z ekranu. Ze zmierzchem Godarda 1 z dziką różą która zastąpi nam dubbing. Pojedziemy na wyspę którą dorysujemy na mapie. Wspólny pokój w hotelu będzie się kołysał jak okręt w chmurach. Kto z nas się uratuje? (Dziewczyna przystępuje do tej myśli z kołem ratunkowym na sercu) Nauczycielka nosi czerwone skarpetki na nogach demonstracyjnie wysuniętych do przodu. Jak gdyby rozumiała przewagę czasu i powagę myśli. Alarm wyobraźni. Perkusja serca. Stan podgorączkowy nocy. Noc: forma czasu. Forma czasu przyszłego złożona z formy osobowej: będę będziesz będziemy będziecie będą oraz z form bezokolicznika: kochać. Będę kochać. 60 61 WYWÓD JESTEM'U Tadeusz Kubiak * * * Czułości moich rąk się uczę na kształtach kobiet i kamieni, na puchu piór, na ostrzu noża, na chropowatej korze drzew. Cierpliwość moich nóg poznaję, nie, nie na traktach rzymskich legii, na dnie równiny rozwłóczonej w bolesnym sercu Europy. Ściągniętą twarz nakrywam dłońmi, oglądam ją dotykiem palców. Anibym w lustrze widział lepiej, nie w źródle nawet, Narcyz ślepy. 62 WYWÓD JESTEM'U Edward Stachura ARCHITEKTURA To jaka smukłość teraz któryś poczęty jest przez starożytny niepokój drzewa jak cerkiew albo dzwon o gałąź wystającą nad kopułą jak gdyby już utrata nadziei o gałęzi oliwnej to jaka smukłość teraz a przecież mogłeś drzewo rozpoczynać od gniazda tak sądzę żeby i nieśmiałość i podbródek ukryć wysoko w tym stylu 63 WYWÓD JESTEM-U Edward Stachura DUŻO OGNIA (fragment) Nie byłem stróżem ognia w moim domu James Joyce Nie byłem stróżem ognia w moim domu rozrastały mnie domy nie moje i progi i w liściach miałem hotele to moje Latorośl byłem żadna bo nieuchwytna pędy nie kwitły a rozbieganie miały wśród ligi miast i prądów asfaltu Dziko rosły mi biodra i pnącza wszelakie ale wysoko jak trąbki i bardzo szlachetnie tak przypływ bałtycki i bursztyn wynosi na łup Przepowiadałem sobie oddech nie długi - młodo zgaśniesz gdzie nie wiadomo między niebem a ziemią dopali cię znak - Więc nie wietrzyłem krwi za winobraniem lecz osiągałem w winie południe i przepowiedni ufałem jak ufa się psu O włosy dbałem bo w nich jest na pewno największa tkliwość a może lotos kwiat który nie znany mi wcale ale wspaniały Pojąłem się z mgły i jeszcze pojąłem że mgła nie dusi swoich lecz nosi tak żagle fenickie fenickich żeglarzy 64 WYWÓD JESTEM'U Józef Ratajczak ŚWIADEK Zbiegłem z miejsca wypadku. Nie dam się ciągnąć za język. Nic nie widziałem. Za szeroko miałem otwarte oczy. Za dużo było krzyku, aby cokolwiek usłyszeć. Jestem fałszywym świadkiem epoki. Mówię na skróty. Połykam ogień wystygły już na popiół. Ziemia Obiecana drży we mnie. Spróbujcie ją wydobyć. Tylko tyle miałbym do powiedzenia. To było okrutne bicie serca. Głową w mur. Widok zbyt dobrze zamknięty wciąż krótszą perspektywą palił się pod stopami. Uciekłem. Niemy. Ślepy. Każdy opowie to samo. Jakby światło wpierw zdławił płachtą żałobnej krepy. 65 WYWÓD JESTEM'U Wisława Szymborska URODZINY Tyle naraz świata ze wszystkich stron świata: moreny, mureny i morza, i zorze, i ogień, i ogon, i orzeł, i orzech - jak ja to ustawię, gdzie ja to położę? Te chaszcze i paszcze, i leszcze, i deszcze, bodziszki, modliszki - gdzie ja to pomieszczę? Motyle, goryle, beryle i trele - dziękuję, to chyba o wiele za wiele. Do dzbanka jakiego ten łopian i łopot, i łubin, i popłoch, i przepych, i kłopot? Gdzie zabrać kolibra, gdzie ukryć to srebro, co zrobić na serio z tym żubrem i zebrą? Już taki dwutlenek rzecz ważna i droga, a tu ośmiornica i jeszcze stonoga! Domyślam się ceny, choć cena z gwiazd zdarta - dziękuję, doprawdy nie czuję się warta. Nie szkoda to dla mnie zachodu i słońca? Jak ma się w to bawić osoba żyjąca? Na chwilę tu jestem i tylko na chwilę: co dalsze, przeoczę, a resztę pomylę. Nie zdążę wszystkiego odróżnić od próżni. Pogubię te bratki w pośpiechu podróżnym. Już choćby najmniejszy - szalony wydatek: fatyga łodygi i listek, i płatek raz jeden w przestrzeni, od nigdy, na oślep, wzgardliwie dokładny i kruchy wyniośle. 66 WYWÓD JESTEM'U Wisława Szymborska CIEŃ Mój cień jak błazen za królową. Kiedy królowa z krzesła wstanie, błazen nastroszy się na ścianie i stuknie w sufit głupią głową. Co może na swój sposób boli w dwuwymiarowym świecie. Może błaznowi źle na moim dworze i wolałby się w innej roli. Królowa z okna się wychyli, a błazen z okna skoczy w dół. Tak każdą czynność podzielili, ale to nie jest pół na pół. Ten prostak wziął na siebie gesty, patos i cały jego bezwstyd, to wszystko, na co nie mam sił - koronę, berło, płaszcz królewski. Będę, ach, lekka w ruchu ramion, ach, lekka w odwróceniu głowy, królu, przy naszym pożegnaniu, królu, na stacji kolejowej. Królu, to błazen o tej porze, królu, położy się na torze. 67 WYWÓD JESTEM'U Jan Twardowski V RACHUNEK DLA DOROSŁEGO Jak daleko odszedłeś od prostego kubka z jednym uchem od starego stołu ze zwykłą ceratą od wzruszenia nie na niby od sensu od podziwu nad światem od tego co nagie a nie rozebrane od tego co wielkie nie tylko z daleka ale i z bliska od tajemnicy nie wykładanej na talerz od matki która patrzała w oczy żebyś nie kłamał od pacierza od Polski z raną ty stary koniu 68 WYWÓD JESTEM-U Jerzy Harasymowicz CAŁY MÓJ DOBYTEK Mój cały dobytek to długa koszula poematu w której sypiam i w której przyjmuję gości Wykrzywione buty z nosami zakręconymi do góry jak dziób dżonki I jeszcze stół biegnący truchtem pełen juków wyobraźni Poza tym u pasa mam drewniany kubek dnia To wszystko 69 WYWÓD JESTEM'U Tadeusz Kubiak MOJE WŁOŚCI Oto moje włości zielone, bo wiosenne - buki i klony, nad potokiem - modrzew zjeżony. Oto moje włości - kwiat z kwiatem, Nad kwiatami burze skrzydlate, w kwiatach pszczoły pachnące latem. Oto moje włości złociste, bo jesienne - czerwiennym liściem dzikie wino płynące w Wisłę. Aż pod gwiazdą - nad mroźnym brzegiem, moje włości - bliskie, dalekie, górskie świerki pod ciężkim śniegiem. 70 WYWÓD JESTEM'U Maria Pawlikowska-Jasnorzewska DRZEWO GENEALOGICZNE Wiem, żeś ojczyzną moją, o morze prześliczne! Jak krew mi własna szumi twoja głąb trawiasta. Moje drzewo genealogiczne koralem z dna twojego tajemnie wyrasta. Mój srebrnołuski ogon rozdzielono cięciem - w słońcu ogniem zawrzałam i ginę z pragnienia. Boli mnie kontakt z ziemią, najlżejsze stąpnięcie, jak wodnicę niemowę z bajki Andersena. Dlatego silna fala porywa mnie każda, dlatego pragnę głębi, powagi, swobody - A na wieczną pamiątkę rodzinnego gniazda z oczu płyną mi strugi słonej morskiej wody. 71 Włodzimierz Słobodnik WYWÓD JESTEM'U WYWÓD JESTEM'U Włodzimierz Słobodnik ZNALEZIONO SZCZĄTKI CZŁOWIEKA ZMARŁEGO CZTERY MILIONY LAT TEMU Żył miliony lat temu, ale tak jak ja Pojął, czym bywa uśmiech i czym bywa łza, Jak ja poznał bezsenność I piach wszelkiej nadziei, i poczynań piach, I duszący nam gardło najkościstszy strach, Kiedy panuje ciemność. Jak ja też orał ziemię, by znaleźć w niej grób, Jak ja zawrę, ze śmiercią zawarł z ziemią ślub, Lecz w lat tonący wodach Odczuwam tuż przy sobie ciepło jego rąk, Ogień jego rozkoszy, ogień jego mąk I dawny ludzki oddech. HISTORIA Historia się powtarza: mordy i grabieże, Wojny i wściekłe gwałty, A obok tego dobroć i strzelistość sztuki, Jej najściślejsze kształty. Chaos i ład się odwiecznie powtarza I ze sobą się jak kwiat z mieczem splata. Jestem człowiekiem i dźwigam na sobie Tysiące lat ciemności, tysiące lat światła. 72 73 WYWÓD JESTEM-U Włodzimierz Słobodnik PRAZIELEN Zanim wygnano mnie z raju, żyłem wśród prazieleni rajskich ogrodów. Szedłem po trawach, szumiały mi liście. Pamiętam praziełone ptaki i jaszczurki. Nagi Adam, kochałem nagą Ewę, nagie góry, nagie doliny i nagie morze. W owych prazamierzchłych czasach było mi obce uczucie strachu. Nie znałem nawet słowa „strach". Nie znałem ani głodu, ani pragnienia, ani miłości nie odwzajemnionej. Żyłem jak liście i jak trawa, jak rzeki i jak kwiaty. Pszczoły nie miały dla mnie żądła, tylko - miód. Róże nie miały dla mnie kolców, tylko - szkarłat i aromat. Nie krzyżowałem w wyobraźni Syna Człowieczego, jako że sam nigdy nie byłem ukrzyżowany. Deszcz nie był dla mnie płaczem nieba, jako że sam nigdy nie płakałem. Zanim wygnano mnie z raju, nie znałem ciężkiej pracy ani wojny. W drzewach nie przeczuwałem jeszcze sochy ani dzid wojennych. Nie znałem miłości bliźniego ani nienawiści. Byłem spokojny jak błękit rajski zawieszony nad ogrodami. Nie przeczuwałem jeszcze śmierci i nie bałem się jej. Wierzyłem w żywot wieczny, bo w raju nigdy nie więdły liście ani kwiaty i nikt nie umierał. Ale w raju nie umiałem ułożyć żadnej pieśni. Umiałem tylko mruczeć. Dopiero kiedy zjawił się ów anioł ognisty i wygnał mnie z raju, dopiero kiedy poznałem strach, ciężką pracę, wojnę i głód, ułożyłem pieśń piękniejszą od szumu prazieleni, pieśń paloną w ogniu miłości, nienawiści, strachu i odwagi, pieśń - wielki dzban, z bezbrzeżnego smutku ulepiony. 74 75 WYWÓD JESTEM'U Edward Stachura [MY TO NIE WIEM CO CHCEMY...] My to nie wiem co chcemy ale ja bym się tak narodził z ptaków ostatni raz i do gajów oliwnych a gościnnych niemniej syna przenosił i miłego mu konia a potem to bym się mógł już sam świętować i spalać a zapomnieć powoli coraz wyżej do słońca i wyżej jak do studni gdzie nafta i płomień moich włosów schodzący 76 WYWÓD JESTEM'U Ewa Lipska MY My - rocznik powojenny otwarty na oścież - w pełnokomfortowym stanie swojego ciała czytamy Sartre'a i książki telefoniczne. Rozważamy uważnie wszelkie trzęsienia ziemi. My. Rocznik powojenny ze spokojnych doniczek. Wyprowadzony z bezspornych statystycznych wyliczeń. Nie dosłyszany w hałasie początku. Cierpiący na bezsenność i do ćmy podobny. Powołany do koncentracji nad. Do naszych dni prowadzą zardzewiałe drzwi. Schody które przeżyły hodowcę kanarków. Wodospad kroków. Pogrzeb z orkiestrą. I krzyk tłuczonych garnków. Schodzimy powoli. Bardzo powoli. Z powagą drzewa. Jest może siódma rano. Dzień zbyt dokładnie dojrzewa i niekiedy przyjmuje smak gnijącego jabłka. Najrozmaitsi ludzie gwałtownie wybiegają. Ze schodów. Z bram. Z hoteli. Z ust. Tu i tam. Obłąkani po łokcie pensjonariusze świata. Przeklinają. Przystają opłaceni na parkingach. My zazdrościmy tym którzy w wysokich sznurowanych butach przeszli przez wojnę. Zazdrościmy nocy oszczędnie po małym kawałeczku rozdzielanych między hełmy znużone. Strzałów jak ognie sztuczne do ust poniesionych. Wulgarnych wzruszeń nagłego ocalenia. 0 tamtym świcie z miasta lęk wywożono na taczkach 1 wymiatano kule. Choć w twarzach jeszcze nie wystygło drżenie pozlepiano hejnałem gruzy i wyzwolenie i poranione mury do hymnu wstawały. 77 WYWÓD JESTEM'U Małgorzata Hillar Ludzie na wolność klaskali. Bramy się otwierały. W bramach kobiety rodziły dzieci: nas. Jakże odświętnych. Powołanych jeszcze przed świtem. Odpornych na ciało. Otrząśniętych z chrzęstu broni. Oddano narodzeniem naszym cześć - zabitym. A pamięć przestrzeloną dźwigamy już my. MY Z DRUGIEJ POŁOWY XX WIEKU My z drugiej połowy XX wieku rozbijający atomy zdobywcy księżyca wstydzimy się miękkich głosów czułych spojrzeń ciepłych uśmiechów Kiedy cierpimy wykrzywiamy lekceważąco wargi Kiedy przychodzi miłość wzruszamy pogardliwie ramionami Silni cyniczni z ironicznie zmrużonymi oczami Dopiero późną nocą przy szczelnie zasłoniętych oknach gryziemy z bólu ręce umieramy z miłości 78 79 WYWÓD JESTENTU Józef Baran NIE MARTW SIĘ Anna Kamieńska MARSZ O ZACHODZIE SŁOŃCA to już nie my idziemy to same nogi za nas maszerują to już nie my myślimy to same języki za nas mówią to już nie my żyjemy to same życia toczą się odłączone po równi pochyłej czasu i dobosz gdzieś się zagubił i bęben jego i werbel NIE MARTW SIĘ Nie martw się będzie jeszcze wiele do cierpienia teraz masz prawo przylgnąć do rękawa czyjejś szorstkiej przyjaźni obowiązek szczęścia który tak zaniedbujesz niesumienny użytkownik czasu poganiający dni jak gęsi na lebiodę nie martw się wiele razy będziesz umierać aż się nauczysz na samym końcu wreszcie kochać życie 80 81 NIE MARTW SIĘ Anna Kamieńska WIECZÓR Czasem jest pełno ludzi po to aby głębsza była samotność tak bardzo jestem sama że nawet mnie ze mną nie ma może sprosić wróble okruchami może zmarłych odpoczywaniami wierna tylko noc i ciemność obiecuje że zostanie ze mną 82 Małgorzata Hillar NIE MARTW SIĘ NIEPOKÓJ Jest ze mną zawsze To on każe mi odchodzić od kolorowych i tańczących i chować się w łódce na brzegu rzeki Przez niego uderzam bezsilnie głową 0 niebieskie ściany 1 zielony piec Przed nim uciekam w nocy ulicami ciężkimi jak asfalt Gdy zobaczysz że tak biegnę rzuć mi przez okno słonecznik złoty jak serce 83 NIE MARTW SIĘ NIE MARTW SIĘ An Stanisław Grochowiak DO S... Jan Lechoń ARIA Z KURANTEM Bunt nie przemija, bunt się ustatecznia; Jest teraz w locie: dojrzałym, dokolnym, Jakim kołują doświadczone orły. Bunt się uskrzydla tak - jak udorzecznia. Bo wpierw to było jakby piaskiem w oczy, Turniejem chłopców na słonecznej plaży; A teraz ciężki; teraz więcej waży. Bunt się uskrzydla tak - jak w kamień toczy. I pomyśl: czułość, ta świetlista kula, Teraz dopiero w mym pobliżu płonie, Luzując szczęki, łagodząc me dłonie. Bunt się uskrzydla tak - jak się uczula. Smutek taki mnie chwycił, że zda się, aż skomli, Ani przed kim się żalić, kto wie, kiedy minie, Gdybyż to było można usiąść przy kominie I czytać sobie stare wiersze Syrokomli! I marzyć, jakbyś pocztą wędrował podróżną, 0 owych lasach, rzekach, tych dworach, tym zdroju, 1 myśleć, że są wszyscy w przyległym pokoju, Od których ciągle listów wyglądasz na próżno. Cóż znajdę, jeśli wyjdę takiego wieczoru? Tu wszyscy przecież obcy i każdy gdzieś śpieszy. Ach, żadna mnie muzyka dzisiaj nie pocieszy, Chyba „Aria z kurantem" ze Strasznego dworu. 84 85 NIE MARTW SIĘ Ernest Bryll CÓŻ... Cóż, mężczyzna nie płacze. Tego się uczyłem Od samego dzieciństwa. Coraz bardziej sucho Miałem pod powiekami. I wzrok był ostrzejszy I oddech spokojniejszy i świat jakby mniejszy I mój głos w świecie nie brzęczał tak krucho Cóż, mężczyzna nie płacze - bo zna swą bezsiłę Uczy się milknąć i w ciemność odchodzić Przyjaciół nie mieć z wrogami się godzić I tęsknić za łzą jedną co by z bożą łaską Popłynęła mu z oczu zamiast ziaren piasku 86 NIE MARTW SIĘ Ernest Bryll * * * Uczyć się być mężczyzną, z dzieciństwa odchodzić Gryźć ziemię, dyszeć i znów się podnosić Jakby się nowy człowiek w nas narodził Krwią i potem opływał o litość nie prosił... 87 NIE MARTW SIĘ Adam Zagajewski * * * Uczę się cierpienia na pamięć Są to długie frazy które łączą się ze sobą jak dni tygodnia lecz nie tworzą miesięcy i pór roku nie sprowadzają deszczu ani długiego życia Nie jest to przy tym zbyt wystawne cierpienie Po pierwszych gestach purpurowych rozpoczyna się długa tułaczka po wyschłym obszarze na pół zapomnianych krzywd i nie spełnionych obietnic nienawiści 88 NIE MARTW SIĘ Zbigniew Herbert O CIERPIENIU Wszystkie próby oddalenia tak zwanego kielicha goryczy - przez refleksję opętańczą akcję na rzecz bezdomnych kotów głęboki oddech religię - zawiodły należy zgodzić się pochylić łagodnie głowę nie załamywać rąk posługiwać się cierpieniem w miarę swobodnie jak protezą bez fałszywego wstydu ale także bez niepotrzebnej pychy nie wywijać kikutem nad głowami innych nie stukać białą laską w okna sytych pić wyciąg gorzkich ziół ale nie do dna zostawić przezornie parę łyków na przyszłość przyjąć ale równocześnie wyodrębnić w sobie i jeśli to jest możliwe stworzyć z materii cierpienia rzecz albo osobę 89 grac z nim oczywiście grać bawić się z nim bardzo ostrożnie jak z chorym dzieckiem wymuszając w końcu głupimi sztuczkami nikły uśmiech NIE MARTW SIĘ Wanda Bacewicz 90 WYKREŚLIĆ SŁOWO „SAMOTNOŚĆ" Noc wszyscy śpią tylko w jednym oknie światło nie jestem sama tam ktoś czuwa może schylony nad kartką pisze do kogoś albo do siebie może strzeże chorego a może wyrwany ze snu jasnością usiłuje odpędzić koszmary - Popatrz w moją stronę mówię bezgłośnie - właśnie uciekłam z więzienia mego snu wzięto mnie na przesłuchanie tak okrutne że wyłamałam kraty i jestem tu wpatruję się w twoje okno rozważam naszą bezbronność myślę o samotności której przecież nie ma Zawsze czas na wyłuskanie ziarna a ziarno w nas kiełkuje nawet bez udziału naszej woli bo jest w nas pamięć tych którzy z nami byli przychodzą do nas choć i nie wzywani 91 NIE MARTW SIĘ Wanda Bacewicz W nocnej ciemności mieszają się wymiary czasu nie zapalajmy światła by nie odpędzać obrazów tak łatwo je przywołać drzemią w nas zawsze - skrawek drogiej nam twarzy zarys uśmiechu brzmienie głosu słowa które w nas zapadły przedmioty zjawiska Oto znów księżyc rzuca blask w kąt naszego pokoju jak wówczas gdy patrzyliśmy na siebie przerażeni rozstaniem Całe to bogactwo mielibyśmy odrzucić? skazać na zapomnienie cały ten świat który przecież w nas żyje? żyje tak mocno że tylko się w nim zapamiętać i wykreślić z naszych pojęć słowo „samotność" 92 UCIECZKA Wcisnąć pięści w oczy pełne łez i oto już się płynie w falującej przestrzeni świateł poprzez fiolet - cynober - błękit - czasem brązowe kreski jak pogubione gałązki drzew przebiegają ci drogę - zanurzasz się w rozlewistych szarościach ciemniejących aż po granat choć dostrzegasz i złociste zygzaki pędzące zawrotnymi gromadami - byle dać nurka w nagły przerębel jasności ale jadowita czerwień chlusta ci do oczu więc zrywasz pięści patrzysz zdumiony w świetlistość dnia tak nierealnie realną kusi cię kolorowość ucieczki znowu ręce ciśniesz do oczu teraz czarne rozwidlone kreski podobne ptakom lecą w ceglastej przestrzeni a gdzieś z boku zrywa się gromada igiełek czerwono-zielonych jakby odpryski choinkowych bombek gonisz je już zniknęły zagarnia cię plama sepii z wnętrzem zielonej zgnilizny otwierającej wrota ku słonecznej głębi 93 lecz cofającej się błyskawicznie - koniec ciemność nie ma już nic wyschło twoje źródło uwolnij oczy i tak do syta zaznają ciemności czekaj na nowy płacz w pięści 94 NIE MARTW SIĘ Leopold Staff RZĘSA Janowi Parandowskiemu W starym, zapuszczonym parku Stałem nad stawem Pokrytym grubym kożuchem rzęsy. Myśląc, Że woda była tu niegdyś przejrzysta I dziś by być taka powinna. Podjętą z ziemi suchą gałęzią Zacząłem zgarniać zieloną patynę I odprowadzać do odpływu. Zastał mnie przy tym zajęciu Mędrzec spokojny 0 czole myślą rozciętym 1 rzekł z łagodnym uśmiechem Pobłażliwego wyrzutu: „Nie żal ci czasu? Każda chwila jest kroplą wieczności, Życie mgnieniem jej oka. Tyle jest spraw arcyważnych". Odszedłem zawstydzony I przez dzień cały myślałem O życiu i o śmierci, 0 Sokratesie 1 nieśmiertelności duszy, O piramidach i pszenicy egipskiej, O rzymskim Forum i księżycu, O mamucie i wieży Eiffla... Ale nic z tego nie wyszło. Wróciwszy nazajutrz Na to samo miejsce, Ujrzałem nad stawem, Pokrytym grubym, zielonym kożuchem, Mędrca z czołem wygładzonym, Który spokojnie, 95 NJE MARTW SIĘ Tadeusz Gajcy MODLITWA ZA RZECZY Porzuconą przeze mnie gałęzią, Zgarniał z powierzchni wody rzęsę I odprowadzał do odpływu. Wkoło szumiały cicho drzewa, W gałęziach śpiewały ptaki. Uspokój serca zegarów, zmęczone są - żarówkom przygaś powieki, za długo patrzą na nas, tramwajom pozwól odpocząć, niechaj nie drepcą wciąż i domom zabroń się wspinać w miastach obłych jak w dzbanach. Zdyszanym kołom pociągów kwietny spoczynek nakaż, płuca motorów napełnij ciszą wonną od gwiazd, trupim wydechem spalin, niech się więcej nie żali kominów wysoki pochód w nieodgadniony czas. Sprzętom naszym milczącym głos zamarły wyzwól; piórom ześlij wytchnienie, papier zostaw bez liter, niech przemówią znad półek książki kurzem przybite, krajobrazy więzione na płótnach niech zejdą w pokoje nasze - Za wszystkie rzeczy smutne, za wszystkie serca maszyn prosimy cię, Panie 96 97 NIE MARTW SIĘ Władysław Broniewski MOJEMU SERCU W PALESTYNIE Bezlitośnie mijają dni, miesiące, lata... Może się tylko śni inna część świata, może to jedna ze złud, co mnie uśmierca: nowej miłości głód, inna część serca? Może to schyłek lat?... (Mijają lata...) Więc na co mi inny świat, inna część świata, skoro czy tu, czy tam, w życiu zawiłem trwale to tylko mam, co utraciłem? 98 NIE MARTW SIĘ Władysław Broniewski LISTOPADY Całe życie zrywam się i padam, jakbym w piersi miał wiatr na uwięzi, i chwytają mnie złe listopady czarnymi palcami gałęzi. Ja upiłem się tym tchem, tym szumem, niepokojem, który serce zatruł - to dlatego śpiewać już nie umiem, tylko wołam wołaniem wiatru, to dlatego codziennie się tułam po wieczornych, po czarnych ulicach i prowadzi mnie wilgotny trotuar w mgłę wilgotną, która bólem nasyca. Acetylen słów płonie na wargach, płonie we mnie bolesna maligna, chodzę błędny jak ludzie w letargu, zewsząd, zewsząd niepokój mnie wygnał. Nie ma wyjścia, nie ma wyjścia, nie ma wyjścia, muszę chodzić coraz dalej, coraz dłużej. Jestem wiatr szeleszczący w liściach, jestem liść zagubiony w wichurze. Tylko w oczach mgła i oczy bolą, tylko serce bije coraz częściej. Jak błękitny płomień alkoholu płoniesz we mnie, moje nieszczęście. Muszę chodzić, muszę męczyć się wiecznie, w mgłę za włosy mnie wloką wieczory, lecą za mną, nieprzytomne, pospieszne, moje słowa, moje upiory. 99 s Muszę wiecznie zrywać się i padać, jakbym w piersi miał wiatr na uwięzi. Pochwyciły straconą radość nagie gałęzie. Przelatują, wieją przeze mnie listopady chwil, których nie ma... To - tylko liście jesienne. To - pachnie ziemia. 100 NIE MARTW SIĘ Mieczysław Jastrun ZNAKI ŻYCIA Wiem, że nie było tam nic oprócz pustki Dni, co się wlokły - kołysząco - wołami Poprzez piaszczystą drogę. Jedwab bluzki Okrywał kadłub z drewna. I wyjęty z ramy Czas widziadlany jak lustro. I tylko To, co być mogło, lecz się nie spełniło Ani w spojrzeniu, ani w dźwięku, ni w dotyku - Tylko na drewnie iskry nie startego pyłu. W bezkształt rozpada się, w noc, w nic. Dlatego tak nam droga każda forma, Choćby ten obłamany zarys wizerunku Na wytartej monecie. Różne są drogi, a u końca każdej Różny jest cel przybycia: brama, łóżko, stół, Grzęda goździków, Czerwony krzyż pocałunku------ Lub znak nieskończoności w uczniowskim zeszycie. 101 NIE MARTW SIĘ Jan Lechoń NOKTURN Cóż ja jestem? Liść tylko, liść, co z drzewa leci, Com czynił - wszystko było pisane na wodzie. Liść jestem, co spadł z drzewa w dalekim ogrodzie, Wiatr niesie go aleją, w której księżyc świeci. Jednego pragnę dzisiaj: was, zimne powiewy! Więc nieś mnie, wietrze chłodny, nie pytając po co, Pomiędzy stare ścieżki, zapomniane krzewy, Które wszystkie rozpoznam i odnajdę nocą. W ostatniej woni lata, w powiewie jesieni Niech padnę pod strzaskany ganek kolumnowy, By ujrzeć te, com widział, podniesione głowy Wśród teraz pochylonych, zamyślonych cieni. Uciszaj, srebrna nocy, całą ziemię śpiewną! A ja padnę na trawę wilgotną od rosy Lub będę muskał cicho niegdyś złote włosy, Których dziś już koloru nie poznałbym pewno. NIE MARTW SIĘ Ewa Lipska 102 COŚ MUSIAŁO SIĘ STAĆ 1 Dojrzały sady do zbierania jabłek. Coś musiało się stać. Spadkobiercy gatunku wzrok ćwiczą uważnie. Dzień z nocą ożeniony stał się nagle moim krewnym. I cała rodzina zarosłych trawników. Nie wyplewione gesty. Ktoś nakłania do ukłonów klony rozłożyste - aż śmiechy. Śmiechy na wagę złota. Na wagę złota bo zupełnie puste. Drzewa czekają pozapinane wysoko pod szyję. Powiało trzaskaniem drzwi. Spaloną zupą powiało. Na pustym talerzu pusty śmiech. Kto z nich kogo przeżyje. Przechodzę z jednego dnia na drugi dzień. Przechodzę z czasu na czas zawsze na czas. Uważnie. By przypadkiem nie pomylić się. I choćby chciało się upadać i czekać - leżąc - by czas dalej szedł: nic z tego. Dalej z dnia na drugi dzień. Z ziemi przekonań. Z geometrii czasu. Z wiedzy czytelnej. Z nadmiaru wymiaru. 103 Z mojego domu wszystkie drzwi odeszły. W moim domu nie było Larów i Penatów ani szafek z woskowymi maskami przodków. Przez mój dom przeszedł anioł. Wszystkie grzechy przeszły. Z mojego domu okna wychodziły na deszcze. W moim domu próbowano wyhodować twarz. Wszystkim było nienormalnie. Mieli myśli i dreszcze. Od nadpsutych futryn okiennych aż po Ojcze Nasz. W moim domu nie było nikogo. Byli wszyscy. Siedzieli tak cicho że nie było ich widać. Albo tak głośno huczeli. Tupali. Krzyczeli. Przewracali garnki. Głowy zawracali aż bolały i opadały w sen już przygotowany - opowiedziany przy stole. Wszyscy z góry wiedzieli kto więcej pomyśli. Kogo zabije życie takie czy inne - prywatne - polityczne - apokaliptyczne. W moim domu spojrzenia do dziś nie wyjaśnione zostały jeszcze. Wyschnięte opadają ustawicznie samotne i półprzytomne jak lampy uliczne. Nikt w domu moim nie wierzy nikomu. Nawet krzesło odsuwa się od swoich nóg. Niekiedy wychodzę tak gwałtownie że wszyscy stają na baczność. Garnki talerze i dzieci mają uciechę. Oczy na baczność przypominają dwa duże guziki. 104 Dzieci grają w guziki. Czerwone zielone guziki. I śmieją się. Śmieją się. Śmieją się z niespodziewanej gry. Aż nagle nie ma guzików. Aż nagle z guzików są łzy. I dzieci płaczą i płaczą. I dom się obala nocą. I nowe nowe wichry... Wtedy odchodzę spokojnie na przeciwległy bok. 105 Czesław Miłosz NIE MARTW SIĘ NIE MARTW SIĘ Jerzy Harasymowicz-Broniuszyc TAK MAŁO POŻAR Tak mało powiedziałem. Krótkie dni. Krótkie dni, Krótkie noce, Krótkie lata. Tak mało powiedziałem, Nie zdążyłem. Serce moje zmęczyło się Zachwytem, Rozpaczą, Gorliwością, Nadzieją. Paszcza lewiatana Zamykała się na mnie. Nagi leżałem na brzegach Bezludnych wysp. Porwał mnie w otchłań ze sobą Biały wieloryb świata. I teraz nie wiem Co było prawdziwe. Zbudziłem się skąd myślę księżyc ma taką ogromną rudą brodę chyba pożar rzeczywiście jak pochodnia olbrzymia studnia płonie żuraw podpalony przez centaurów za realizm swój a świetnie świetnie do centaurów mówię uważajcie tylko na atłasowe skóry swych samic i jeszcze im przez okno zapałek rzuciłem paczuszkę 106 107 NIE MARTW SIĘ Wisława Szymborska ROZMOWA Z KAMIENIEM Pukam do drzwi kamienia. - To ja, wpuść mnie. Chcę wejść do twego wnętrza, rozejrzeć się dokoła, nabrać ciebie jak tchu. - Odejdź - mówi kamień. - Jestem szczelnie zamknięty. Nawet rozbite na części będziemy szczelnie zamknięte. Nawet starte na piasek nie wpuścimy nikogo. Pukam do drzwi kamienia. - To ja, wpuść mnie. Przychodzę z ciekawości czystej. Życie jest dla niej jedyną okazją. Zamierzam przejść się po twoim pałacu, a potem jeszcze zwiedzić liść i kroplę wody. Niewiele czasu na to wszystko mam. Moja śmiertelność powinna cię wzruszyć. - Jestem z kamienia - mówi kamień - i z konieczności muszę zachować powagę. Odejdź stąd. Nie mam mięśni śmiechu. Pukam do drzwi kamienia. - To ja, wpuść mnie. Słyszałam, że są w tobie wielkie puste sale, nie oglądane, piękne nadaremnie, głuche, bez echa czyichkolwiek kroków. Przyznaj, że sam niedużo o tym wiesz. - Wielkie i puste sale - mówi kamień - ale w nich miejsca nie ma. Piękne, być może, ale poza gustem twoich ubogich zmysłów. Możesz mnie poznać, nie zaznasz mnie nigdy. Całą powierzchnią zwracam się ku tobie, a całym wnętrzem leżę odwrócony. Pukam do drzwi kamienia. - To ja, wpuść mnie. Nie szukam w tobie przytułku na wieczność. Nie jestem nieszczęśliwa. Nie jestem bezdomna. Mój świat jest wart powrotu. Wejdę i wyjdę z pustymi rękami. A na dowód, że byłam prawdziwie obecna, nie przedstawię niczego prócz słów, którym nikt nie da wiary. - Nie wejdziesz - mówi kamień. - Brak ci zmysłu udziału. Żaden zmysł nie zastąpi ci zmysłu udziału. Nawet wzrok wyostrzony aż do wszechwidzenia nie przyda ci się na nic bez zmysłu udziału. Nie wejdziesz, masz zaledwie zamysł tego zmysłu, ledwie jego zawiązek, wyobraźnię. Pukam do drzwi kamienia. - To ja, wpuść mnie. Nie mogę czekać dwóch tysięcy wieków na wejście pod twój dach. - Jeżeli mi nie wierzysz - mówi kamień - zwróć się do liścia, powie to, co ja. Do kropli wody, powie to, co liść. Na koniec spytaj włosa z własnej głowy. 108 109 Edward Stachura NIE MARTW SIĘ Śmiech mnie rozpiera, śmiech, olbrzymi śmiech, którym śmiać się nie umiem. Pukam do drzwi kamienia. - To ja, wpuść mnie. - Nie mam drzwi - mówi kamień. WŁOSY Rzeka przepływa między oczami ryb jak tęcza albo nie zagojone cięcie po nożu Pływają po niej wielkie serca baobabów koła wozów a także ciężkie kandelabry rogów utopionych jeleni Moje łzy jak okruchy chińskiej porcelany toną wirując powoli 110 111 NIE MARTW SIĘ Halina Poświatowska * * * czasem stęskniona okrutnie pojawiam się ludziom w mojej dawnej twarzy idę na moich dawnych stopach i dotykam ich z uśmiechem dawnymi rękoma ale zdradza mnie przejrzystość skóry przypominającej strukturę papieru i nieruchomość cienia i po przejściu moim brak najlżejszego śladu na śniegu i nagle porażeni wiedzą rozsuwają się wylęknieni ofiarując mi wielką białą przestrzeń bez horyzontu 112 NIE MARTW SIĘ Urszula Kozioł LATO Czy to moje południe czy może już zmierzch Słyszę pościg się zbliża biją podkowy godzin Chciałam przechylić dzień jak gałąź cudzego sadu a dzień pochylił mnie jak swoją własną gałąź 113 SZCZĘŚCIE SZCZĘŚCIE Kazimiera Iłłakowiczówna Władysław Broniewski SZCZĘŚCIE v Rozmyślam coraz częściej od pewnego wieczoru, że chyba moje szczęście jest zielonego koloru. Więc niech ta zieleń we mnie rośnie i niech mnie zewsząd otoczy drapieżnie, zachłannie, miłośnie - zieleń, jak twoje oczy. Niechaj mi będzie życie oceanicznym dnem, gdzie pływają morskie straszydła 0 włosach z wodorostów - zielone! zielone niesamowicie! - 1 gdzie wszystko jest snem. Przeczytaj tę bajkę, nim uśniesz, jeśli chcesz. Szczęście? - to co dzień dostać jeden uśmiech i zwrócić jeden wiersz. KIEDY PRZEBIJE SIĘ ŹRÓDŁO... Kiedy przebije się źródło, napiją się wszyscy. Gdy znaleźć będzie trudno, ktoś nić pochwyci. Nić może będzie z kropel, może ze lśnień, może widzialna w mroku, może nie. Szukający może schyli się z trudem, może stanie i krzyknie... Ale gdy znajdzie się źródło, napiją się wszyscy. 114 115 SZCZĘŚCIE SZCZĘŚCIE Jan Śpiewak * * * Pewnego dnia postanowiłem zbudować raj wyłącznie dla siebie, chciałem urządzić go tak, abym był szczęśliwy. Zasadziłem tam drzewa, o których marzyłem. Były kształtne i rozmaite, wielobarwne i wonne, uśmiechały się do mnie, ale nie łasiły się uniżenie, ich owoce były foremne i smakowały zawsze inaczej. Zieleń cieszyła oczy nie raniąc palców igłami. Chwastów nie było, lękałem się ich zadziorności. Wystrzegałem się linii prostej znaczącej obłudę, Wybierałem linie kuliste przynoszące wymienność kształtów. Nie było podstępów wilgoci, mrozów, nawałnic, zamieci. Ptaki śpiewały własne pieśni, nieświadome swojej natury zwierzęta ćwiczyły także swoje głosy. Nie było drzewa świadomości dobra i zła, Adama i Ewy, jabłka i węża. Przezornie chciałem uprzedzić historię. Jednocześnie postanowiłem zbudować piekło wyłącznie dla siebie. Tony rozpalonej stali powoli przesuwały się nade mną. W potężnych piecach nieustannie trwały wybuchy. Inne mosiężne paszcze parskały złowieszczą cieczą, która skacząc po szynach płaszczyła się potulnie. Roztapiająca się siarka płynęła w rynnach siwymi łypiąc oczyskami. W moje płuca wdzierały się węże. W moją krtań galopowały gorycze. Nie odróżniałem smaku i powonienia, jazgotu i ciszy. Owinięty swoim rajem płonąłem bezsilny. Miron Białoszewski AUTOPORTRET RADOSNY Nie myślcie, że jestem nieszczęśliwy, Cieszę się, że myślę. Myślcie, że się cieszę. Świadomość jest tańcem radości. Moja świadomość tańczy przed lampą deszczu przed łupiną ściany przed sklepem spożywczym z wiecami kapusty przed ustami mówiących przyjaciół przed własną ręką nieoczekiwaną przed niewydrążoną rzeźbą rzeczywistości - w przepychu najlepszej zabawy i najwznioślejszego nabożeństwa nieoddzielnie moja świadomość tańczy. A kiedy porwie się taniec, zwyczajem każdego kłębka, pójdę do nieba - gdzie się nic nie czuje, gdzie od początku byłem, zanim byłem, gdzie już do końca będę, gdy nie będę, tam - radość nie do opisania. To wszystko. 116 117 Jerzy Harasymowicz SZCZĘŚCIE OSET Przy ostach nie mówcie mi o róży głupiej czerwonej gębie oset filozof prawdziwy drogi życia obserwuje w kurzu opończy tworzy wspaniałą dekorację pielgrzymek W secesji zrobił pewną karierę niestety źle pojęty wycofał się z powrotem na suche wyżyny dziś od księży wiodących pielgrzymki nauczył się sztuki gestu stał się najgłębszym z chwastów postać swą na grunty dramatyczne kamieniste przenosi przez ludzi nie zrozumiany piękno swe drapieżne i świetliste w mroku ukazuje gniewny i skrzydlaty aniołów jest nowoczesnych najwspanialszym wzorem 118 119 SZCZĘŚCIE SZCZĘŚCIE Jerzy Harasymowicz Andrzej Bursa PRZYJAZD NAUKA CHODZENIA W zagon maków wjechałem Prosto z zaczadziałych miast Całuję się ze słonecznikiem Zostaje na liściu twarz Słonecznik w koronę porośnie Będę dzielił z nim berła wielkie Przez mlecze miecze skrzyżowane Nakrapiają się piersi królewny Ta sama baśni stara łódź Z pogody złotym wiosłem I ten sam żeglarz złud Porasta chmielem i majowcem Burza jak niedźwiedź na brzegu złote łapie pstrągi gromów Wzburzonym poematem jak jeziorem Chcę iść dorównać swemu Bogu I zawiązuję słowa na drzewach Rozczochrany w gromach sad Na śnieżystym rumaku w jezioro Rzuciła się królewna wpław I pod dachem sadu ciężkim Wita mnie bezręki Bóg Zieleni się wiciokrzew wierszy Piętrzy się żaglowiec złud 120 Tyle miałem trudności z przezwyciężeniem prawa ciążenia myślałem że jak wreszcie stanę na nogach uchylą przede mną czoła a oni w mordę nie wiem co jest usiłuję po bohatersku zachować pionową postawę i nic nie rozumiem „głupiś" mówią mi życzliwi (najgorszy gatunek łajdaków) „w życiu trzeba się czołgać czołgać" więc kładę się na płask z tyłkiem anielsko-głupio wypiętym w górę i próbuję od sandałka do kamaszka od buciczka do trzewiczka uczę się chodzić po świecie 121 SZCZĘŚCIE Jerzy Liebert NADZIEJA Kiedy już dobrze umiem „daremnie", Kiedym „na próżno" do końca pojął - Nadziejo, błysku nad głową moją, Słodki piorunie we mnie! O, rozedrgana nieba cięciwo, Mózgu przebity gromem! Więc nie daremnie, więc nie stracone, Możliwe, możliwe, możliwe! SZCZĘŚCIE 122 Jerzy Liebert DZIECIŃSTWO P. Julianowi Tuwimowi w dowód szczerego uznania i szacunku Czasem miewam fantazję naiwnego, słodkiego dziecka - Kręciłbym fujarki i zganiał koty z zapiecka. Rąbałbym drzewo sosnowe poszczerbionym, ciężkim toporem I nosił wodę ze studni do bielejącego dworu. Z pachnącej, wiotkiej leszczyny wyciąłbym smagłe pręty I wsiadłszy na nie ujeżdżał, niby znarowione źrebięta. Z szyszek zebranych w lesie budowałbym wielkie gmachy, Gdzie okna byłyby z liści, a brama z kawałka blachy. Nie umiałbym wcale czytać i byłbym bardzo szczęśliwy, Chodziłbym spać wcześnie i patrzył, jak ciemnieją szyby. Czasem zagrałbym w loteryjkę, babcia by mi pomagała, Tatuś by się uśmiechał, a mama trochę gniewała. Chciałbym znowu pojechać na jakąś chłopską zabawę, Gdzie dzieci liżą cukierki, a starsi tańczą na trawie. A później wracać wozem w letnie, słodkie zmierzchania, Widzieć swój dwór z daleka, czuć mocny zapach siana. Znaleźć się kiedyś w stolicy, iść pierwszy raz do teatru, Wdychać woń dekoracji, słuchać przeciągłego wiatru. Na stancji tęsknić do domu, w niedzielę chodzić do kościoła, odrabiać pilnie lekcje i pytać - kiedy się skończy szkoła. Gdy myślę o tym wszystkim, jest mi dziwnie smutno i wesoło - Bo dzieciństwo to takie zaklęte, doprawdy zaczarowane koło. 123 SZCZĘŚCIE Julian Przyboś SZCZĘŚCIE Jan Lechoń CICHO, NISKO Gdy powiodłem oczami po ogrodach dokoła, na rzęsach osiadła mi pozłota jesieni. Cicho, nisko na polach. Jakby zżęto powietrze i złożono z łanami na pował. To raz jeszcze tak zawrotnie że niepostrzeżenie okręciłem się koło słońca. Jeszcze niesie mnie na powierzchni Ziemia się słaniająca. Bliżej mi do mnie, wierniej. 124 SPOTKANIE Dzisiaj nocą samotną, spędzoną bezsennie, Po promieniach księżyca, jakimś dziwnym tchnieniem, Sam nie wiem, jak się nagle ocknąłem w Rawennie I z dawno utęsknionym spotkałem zwidzeniem. Przez otwarte ktoś okno grał cicho na flecie, I wiatr lekki woń przyniósł duszącą, upojną - Jak w mistycznym w nią szedłem wplątany bukiecie, Pod nieba wyiskrzoną kopułą dostojną. „Będziecie wysłuchani tęskniący, więc proście!" Jak przez Boga zaklęty przymknąłem powieki - I tyłkom jakiś dziwny posłyszał szum rzeki, A później, później Danta ujrzałem na moście. „Tyżeś to, ty, mój mistrzu! Dlaczego tak blady I czemu taki dziwny niepokój cię żarzy? Przychodzę cię ubłagać o sekret twej twarzy. Nic nie wiem. Zabłądziłem. I proszę twej rady". On to rzekł, czy rzekł księżyc, czy woda to rzekła. Padłem, głowę ukrywszy rękami obiema: „Nie ma nieba ni ziemi, otchłani ni piekła, Jest tylko Beatrycze. I właśnie jej nie ma". przypisane Marii Brydzińskiej 125 SZCZĘŚCIE Jan Lechoń WIERSZ MAZOWIECKI Cóż to przyszło ci do głowy? Cały Łowicz kolorowy, Białe włosy małych dzieci I jabłoni biały pąk. Raźny powiew z tamtej strony, Baby niosą feretrony. Cóż to w oczach twoich świeci? Książka leci z drżących rąk. Nie gardenie ani lilie, Nie Italie, nie Brazylie, Tylko jaskry, tylko mlecze Wśród zielonych trawy smug. Chcemy, chcemy, utrudzeni, Tamtych kwiatów i zieleni, I tej drogi, co się wlecze Pod ubogi, stary próg! Jak patrzało kiedyś dziecko Na wieś biedną, mazowiecką, Na zorane kartofliska, Na wiślany biały piach, Tak i dzisiaj - jak daleki! - Spod znużonej mej powieki Widzę ciebie, widzę z bliska W każdej myśli, wszystkich snach. 126 SZCZĘŚCIE Leopold Staff SPOKOJNE MYŚLI. Spokojne myśli, pogodne czoło Miewam na co dzień, jak i na święto. - A cóż ty robisz, kiedy wokoło Krzywdę i zbrodnię widzisz przeklętą? Gdy w krąg szaleją moce ciemności, Zdradzieckie serca, dusze obłudne, Śmieję się z gniewu, śpiewam ze złości. Jakież to łatwe. Jakież to trudne. 127 SZCZĘŚCIE Halina Poświatowska SZCZĘŚCIE a ja siedzę pod piecem i staram się przychwycić na gorącym uczynku - czas delikatne falowanie firanek fosforyzowanie ścian taniec książek na drewnianej półce abstrakcyjny liść na dywanie meksykański kwiat w jednym oddechu zamykam Stanisław Grochowiak NAUCZAJĄCA (klątwa) Geometria - ostre szpice kołnierzyka, Wyloty u diabła fraka, wygnanego z wyobraźni. Logika - Widzieć z dnia na dzień wyraźniej Związek hętelki z pętelką u stanika. W ogrodzie botanicznym bywać - na wysokości tabliczek, Gdzie Nigella Oryzeae Phalaris Scabiosa. Nawet nie zauważyć, jak na policzek Przeskoczyła o tyczce z grochu rosiczkowa rosa. W lekturach coraz gęściej skreślać Niedyskretne fragmenta - Głodne wargi zeschłą bułką jak wróble posilać. Pąsem wstydu zarażać dziewczęta, Pocałunki w occie maczać, Do poduszek przyszpilać. Tylko niekiedy - w wielkim osłupieniu Kredę w mgławicę obrócić przy szkolnej tablicy, Pisząc: „Przed wypuszczeniem ptaka w niebo, sokolnicy Rozczesywali mu oddechem piórka na ciemieniu..." 128 129 SZCZĘŚCIE Leopold Staff CHCIAŁEM JUŻ ZAMKNĄĆ DZIEŃ... Chciałem już zamknąć dzień na klucz, Jak doczytaną księgę, Owinąć się czarną ciszą I zasnąć na potęgę. Aż tu za oknem wściekła zorza, Budząca radość i przestrach, Rozbłysła niczym pożar, Wybuchła jak orkiestra. Oto dzień nowy i świat nowy Tysiącem dziwów gra mi. Zerwałem się na równe nogi, Przed wysokimi stanąłem schodami. SZCZĘŚCIE Julian Tuwim JA W czerwcu, o piątej rano, W różowej, słonecznej stolicy Idę środkiem najszerszej ulicy, Idę środkiem najszerszej ulicy! Jak tam jasno, jak tam daleko Za tym mostem błyszczącym, za rzeką! Ach, jak jasno i jak daleko! Mocno mi, pięknie i młodo! Pójdę miastem nad spokojną wodą, Potem polem, potem zielonym polem Pójdę w dal, Jakby upity czystym, przezroczystym alkoholem. 130 131 GŁOS WEWNĘTRZNY Zbigniew Herbert GŁOS WEWNĘTRZNY Mój głos wewnętrzny niczego nie doradza niczego nie odradza nie mówi ani tak ani nie jest słabo słyszalny i prawie nieartykułowany nawet jeśli się bardzo głęboko pochyli słychać tylko oderwane od sensu sylaby staram się go nie zagłuszać obchodzę się z nim dobrze udaję że traktuję go na równi że mi na nim zależy czasami nawet staram się z nim rozmawiać - wiesz wczoraj odmówiłem nie robiłem tego nigdy teraz też nie będę - glu - glu - no więc sądzisz że dobrze zrobiłem - ga - go - gi cieszę że się zgadzamy - ma - a - no a teraz wypocznij jutro znów pogadamy nie jest mi na nic potrzebny mógłbym o nim zapomnieć nie mam nadziei trochę żalu gdy leży tak przykryty litością oddycha ciężko otwiera usta i stara się podnieść bezwładną głowę 132 133 GŁOS WEWNĘTRZNY Wislawa Szymborska ŻYCIE NA POCZEKANIU Życie na poczekaniu. Przedstawienie bez próby. Ciało bez przymiarki. Głowa bez namysłu. Nie znam roli, którą gram. Wiem tylko, że jest moja, niewymienna. O czym jest sztuka, zgadywać muszę wprost na scenie. Kiepsko przygotowana do zaszczytu życia, narzucone mi tempo akcji znoszę z trudem. Improwizuję, choć brzydzę się improwizacją. Potykam się co krok o nieznajomość rzeczy. Mój sposób bycia zatrąca zaściankiem. Moje instynkty to amatorszczyzna. Trema, tłumacząc mnie, tym bardziej upokarza. Okoliczności łagodzące odczuwam jako okrutne. Nie do cofnięcia słowa i odruchy, nie doliczone gwiazdy, charakter jak płaszcz w biegu dopinany - oto żałosne skutki tej nagłości. Gdyby choć jedną środę przećwiczyć zawczasu albo choć jeden czwartek raz jeszcze powtórzyć! A tu już piątek nadchodzi z nie znanym mi scenariuszem, Czy to w porządku - pytam (z chrypką w głosie, bo nawet mi nie dano odchrząknąć za kulisami). Złudna jest myśl, że to tylko pobieżny egzamin składany w prowizorycznym pomieszczeniu. Nie. Stoję wśród dekoracji i widzę, jak są solidne. Uderza mnie precyzja wszelkich rekwizytów. Aparatura obrotowa działa od długiej już chwili. Pozapalane zostały najdalsze nawet mgławice. Och, nie mam wątpliwości, że to premiera. I cokolwiek uczynię, zamieni się na zawsze w to, co uczyniłam. 134 135 GŁOS WEWNĘTRZNY Mieczysław Jastrun ŹDŹBŁO Tylko o jeden kłos z wielkiego zboża, Bo cała prawda jest cała jak śmierć I nie do objęcia za życia. Tylko o cząstkę życia, tylko o Chrzest deszczu w ranki wiosenne, Gdy sen ciężkie otwiera powieki. Tylko o jeden kłos, Tylko o jedno źdźbło - Ale we własnym oku. 136 GŁOS WEWNĘTRZNY Anna Kamieńska LIST DO SIEBIE Musisz się poddać łagodnej przemocy nie ma ucieczki przed słabością drapieżcy mają miękkie pióra wiosła daremnie młócą mgłę Musisz się poddać ciemności olśnienia szumom głuchoty systematom snów kalectwu przeczuć Zaufać oddaleniu które zbliża samotność jest najbardziej zażartym dialogiem już inny idzie aby się urodzić pewny jak cios dopiero potem będzie słaby A nie zapomnij podziękować matce gdy odchodzi za to że w snach cię będzie ratowała i dźwigaj winę niewdzięczności przyjmując zawsze chleb za kamień I wreszcie trzeba zgodzić się na siebie jak się godzimy wcześniej na zło świata cóż więcej mogę ci powiedzieć oprócz jednego szumiącego morza 137 GŁOS WEWNĘTRZNY Wanda Bacewicz BYĆ ŚLEPYM Zamknąć oczy uczyć się ciemności - każdą czynność pojmować na nowo Oto wysuwam rękę ostrożnie by nie skrzywdzić żadnego przedmiotu i siebie nie porazić i nie stracić odwagi - poznawać bez balastu łatwizny Przywrócić sobie wrażliwość zagubioną przez wieki GŁOS WEWNĘTRZNY Wanda Bacewicz BYĆ GŁUCHONIEMYM Wyciszyć telewizję i patrzeć i cieszyć się komedią otwieranych niemo ust gestów bez pokrycia a jeśli można je odczytać - jako banał - wyłączyć obraz Nie słuchać wywoławczych słów - kropla po kropli rozpętają powódź a jaka ziemia na koniec się wyłoni jeśli nie rafa za rafą albo mokradło bez grudki nadziei I nie mówić nic aby opór nie budził oporu zamknąć oczy myśleć dla siebie - o wszystkim - ważyć logicznie 138 139 GŁOS WEWNĘTRZNY Wanda Bacewicz NARKOTYK Zmuszać się do wysiłku ciągle bez wytchnienia odnajdywać to czego nie ma myśleć - potem będzie spokój wiedząc że to nie nastąpi - każdego dnia zadawać sobie coś nowego choćby nie wymagało pośpiechu nie ustawać ani na chwilę wszystko z siebie wyciskać myśleć - nigdy nie wiadomo potem może być za późno wbrew rozsądkowi działać nawet z ledwo bijącym sercem - zagonić smutek w dalekie zakamarki świadomości przydusić go zmęczeniem cieszyć się z wypełnienia każdej minuty - w swoich czterech ścianach być pośrodku spraw całego świata przyjmować na siebie odpowiedzialność za wszystkich przeciwstawiać kataklizmom własne zmartwienia a przestaną istnieć w swoich własnych wymiarach - zapędzić siebie w intensywność myśli odurzającą jak narkotyk 140 GŁOS WEWNĘTRZNY Leopold Staff PODWALINY Budowałem na piasku I zwaliło się. Budowałem na skale I zwaliło się. Teraz budując zacznę Od dymu z komina. 141 Leopold Staff GŁOS WEWNĘTRZNY CIĘŻAR Miałem pleciony kosz, Chciałem weń włożyć owoce, By je przechować na zimę, A może miał to być chleb. W nocy ktoś włożył mi w kosz kamienie, Ciężkie i twarde, Które nie miały posłużyć nikomu, Tylko obarczyć mi grzbiet. Lecz wezmę ten kosz na plecy, Poniosę te kamienie, Poniosę je do końca, Aż tam. 142 GŁOS WEWNĘTRZNY Leopold Staff MOST Nie wierzyłem Stojąc nad brzegiem rzeki, Która była szeroka i rwista, Że przejdę ten most, Spleciony z cienkiej, kruchej trzciny Powiązanej łykiem. Szedłem lekko jak motyl I ciężko jak słoń, Szedłem pewnie jak tancerz I chwiejnie jak ślepiec. Nie wierzyłem, że przejdę ten most, I gdy stoję już na drugim brzegu, Nie wierzę, że go przeszedłem. 143 GŁOS WEWNĘTRZNY GŁOS WEWNĘTRZNY Jan Twardowski Tadeusz Śliwiak SAMOTNOŚĆ Nie proszę o tę samotność najprostszą pierwszą z brzegu kiedy zostaję sam jeden jak palec kiedy nie mam do kogo ust otworzyć nawet strzyżyk cichnie kiedy mógłby mi ćwierkać przynajmniej jak pół wróbla kiedy żaden pociąg pośpieszny nie śpieszy się do mnie zegar przystanął żeby przy mnie nie chodzić od zachodu słońca cienie coraz dłuższe nie proszę Cię o tę trudniejszą kiedy przeciskam się przez tłum i znowu jestem pojedynczy pośród wszystkich najdalszych bliskich proszę Cię o tę prawdziwą kiedy Ty mówisz przeze mnie a mnie nie ma PO MOJEJ STRONIE Nie stawaj nigdy po drugiej stronie strumienia Nie stawaj nigdy na drugim brzegu potoku choćby odległy był tylko o krok - Nie dowierzam wodzie Widziałem strumienie zmienione w rzeki Widziałem potoki zmienione w wielkie rozlewiska Widziałem ręce sterczące nad wodą Widziałem odwrócone łodzie Widziałem mosty klęczące Nie dowierzam i kropli wody ona jest ziarnem które spiesznie owocuje ona jest ziarnem które rośnie samo w sobie Bądź zawsze po mojej stronie jak ptak po stronie skrzydeł 144 145 GŁOS WEWNĘTRZNY Adam Zagajewski PRAWDA Wstań otwórz drzwi rozwiąż te sznury wypłacz się z sieci nerwów jesteś Jonaszem który trawi wieloryba Odmów podania ręki temu człowiekowi wyprostuj się osusz tampon języka wyjdź z tego kokonu rozgarnij te błony zaczerpnij najgłębsze warstwy powietrza i powoli pamiętając o regułach składni powiedz prawdę do tego służysz w lewej ręce trzymasz miłość a w prawej nienawiść 146 GŁOS WEWNĘTRZNY Julia Hartwig * * Od jakiego formatu warte są naszego współczucia i naszej pomocy? Mucha jeszcze nie, komar jeszcze nie. Ani liszka. Przy myszy sprawa wciąż jeszcze jest wątpliwa. Przy ptaku wiele już serc czułych. Odgrywa tu swoją rolę pożyteczność, przyjemność, jakie sprawiają. Nie bez znaczenia jest urok, krasa i przymilność. Ale my również jesteśmy utrapionymi muchami Pana Boga, komarami, które kąsają go w policzek, pająkami, które zasta- wiają sieci w jego pokojach, podstępnymi kłusownikami w la- sach jego królestwa. Co dla nas jest lwem, dla Arkturusa nie jest nawet biedronką. 147 GŁOS WEWNĘTRZNY Czesław Miłosz LEKTURY Zapytałeś mnie, jaka korzyść z Ewangelii czytanej po grecku. Odpowiem, że przystoi, abyśmy prowadzili Palcem wzdłuż liter trwalszych niż kute w kamieniu, Jak też abyśmy, z wolna wymawiając głoski, Poznawali prawdziwe dostojeństwo mowy. Przymuszonym uwagą, nie dalszy niż wczoraj Wyda się tamten czas, choć twarze cezarów Inne dziś na monetach. Ciągle trwa ten eon, Lęk i pragnienie te same, oliwa i wino, I chleb znaczą to samo. Również chwiejność rzeszy Chciwej jak niegdyś cudów. Nawet obyczaje, Uczty weselne, leki, płacze po umarłych Różnią się tylko pozornie. Na przykład i wtedy Pełno było tych, których w tekście się nazywa Daimonizomenoi, czyli biesiadujących Albo i biesowatych (gdyż „opętanymi" Język nasz ich mianuje z fantazji słownika). Drgawki, na ustach piana, zgrzytanie zębami Nie uchodziły wtedy za znamię talentów. Biesowaci nie mieli pism ani ekranów, Rzadko tykając sztuki i literatury. Niemniej przypowieść o nich pozostaje w mocy: Że duch nimi władnący może wstąpić w wieprze, Które, zdesperowane tak nagłym zderzeniem Dwóch natur, swojej własnej i lucyferycznej, Skaczą w wodę i toną. Co wciąż się powtarza. I tak na każdej stronie wytrwały czytelnik Dwadzieścia wieków widzi jako dni dwadzieścia Kres mającego raz kiedyś eonu. 148 GŁOS WEWNĘTRZNY Adam Ziemianin DYNIA nie kieruj się kwiatem ten pszczołę wpuści i odleci końcem wiosny a potem jesienią zwozi się dynie których wielkości nikt nie przewidział czasem kieruj się owocem 149 GŁOS WEWNĘTRZNY Maria Pawlikowska-Jasnorzewska WAGI Nierówne wagi - nierówność trwa - Przeważa zło... Nie o piękniejszy i lepszy świat, Nie o renesans na gruzach strat, W blasku, jakiego ziemia nie pamięta Lecz choć o to prawo nad prawem, Tyleż groźne, co i łaskawe - O dawną równowagę i dobra, i zła, Prosimy cię, niebo krwawe, Prosimy cię, ero nasza niepojęta! 150 GŁOS WEWNĘTRZNY Ernest Bryll CZASEM SPOTYKAM SIEBIE Czasem spotykam siebie na pustej ulicy Pod ciężkim grzybem starej kamienicy I patrzę - jak to stoję plecami zwrócony Całą twarzą do ściany żółtej przytulony Jakbym jadł te liszaje i wilgoć zlizywał Bo trzęsę się... W wytarte paletko się skrywam Tupię nogami w przykrótkich spodenkach I sznurowadło niby zawiązać przyklękam A naprawdę to modlę się światła szukając Brudne krople zacieków jak źródła spijając... 151 GŁOS WEWNĘTRZNY Zbigniew Herbert PRZESŁANIE PANA COGITO Idź dokąd poszli tamci do ciemnego kresu po złote runo nicości swoją ostatnią nagrodę idź wyprostowany wśród tych co na kolanach wśród odwróconych plecami i obalonych w proch ocalałeś nie po to aby żyć masz mało czasu trzeba dać świadectwo bądź odważny gdy rozum zawodzi bądź odważny w ostatecznym rachunku jedynie to się liczy a Gniew twój bezsilny niech będzie jak morze ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę a kornik napisze twój uładzony życiorys i nie przebaczaj zaiste nie w twojej mocy przebaczać w imieniu tych których zdradzono o świcie strzeż się jednak dumy niepotrzebnej oglądaj w lustrze swą błazeńską twarz powtarzaj: zostałem powołany - czyż nie było lepszych strzeż się oschłości serca kochaj źródło zaranne ptaka o nieznanym imieniu dąb zimowy światło na murze splendor nieba one nie potrzebują twego ciepłego oddechu są po to aby mówić: nikt cię nie pocieszy czuwaj - kiedy światło na górach daje znak - wstań i idź dopóki krew obraca w piersi twoją ciemną gwiazdę 152 powtarzaj stare zaklęcia ludzkości bajki i legendy bo tak zdobędziesz dobro którego nie zdobędziesz powtarzaj wielkie słowa powtarzaj je z uporem jak ci co szli przez pustynię i ginęli w piasku a nagrodzą cię za to tym co mają pod ręką chłostą śmiechu zabójstwem na śmietniku idź bo tak tylko będziesz przyjęty do grona zimnych czaszek do grona twoich przodków: Gilgamesza Hektora Rolanda obrońców królestwa bez kresu i miasta popiołów Bądź wierny Idź 153 Z TĘSKNOTY PISZĘ SIĘ WIERSZE Halina Poświatowska * * * z tęsknoty pisze się wiersze z bolesnej drżącej śpiewny owoc ciała patrząc na samotne palce mogę wysnuć pięć poematów dotykając moich napiętych ust szepczę i słowa - rozkołysane rytmem wielkiej wody plotą się w wiersze mokre bardzo słono biegną poprzez twarz 154 Z TĘSKNOTY PISZE SIĘ WIERSZE Halina Poświatowska * * wczoraj pisałam wiersze tak jak dziś rozdaję pocałunki moje pocałunki potaniały wiersze są coraz rzadsze wiersze piszę już tylko wtedy kiedy zrani mnie kolor kwiatu albo kiedy nietoperz w nocnym przelocie dotknie mojego policzka całuję o każdej porze roku całuję przygodnie spotkanych studentów lekarzy poetów oni potem piszą o tym wiersze tak jak ja rozdaję pocałunki garściami bezmyślnie pośpiesznie 155 Z TĘSKNOTY PISZE SIĘ WIERSZE Halina Poświatowska Edward Stachura Z TĘSKNOTY PISZE SIĘ WIERSZE Ha ŚPIEWANIE PRZEZ SEN nie potrafię być tylko człowiekiem jest we mnie spłoszona mysz i łasica węsząca zapach krwi i przestrach i pościg porosłe włosem mięso i myśl nie umiem być tylko drzewem wytrwały wzrost nie jest moim jedynym celem ani tężenie konarów ani owoc ani kwiat ciekawością nacięłam korę oszlifowałam zastygłe żywiczne krople żywą tkankę zamieniam codziennie na świecące próchno słów słowami skarżę się z mych udręczeń jak gdyby liryka była kluczem którym można by otworzyć zatrzaśnięty przed wiekami raj Zapiszę siebie nocnego spróbuję choć nie po to by wieści pobiegły ni chimery litosne apele ale nie jest to jednako tarcza ani tarcza jakoby na odwrót albo inne chronne przywdziewanie Zapiszę siebie nocnego zapiszę jedna połowa nocna jest zawsze tak jak radość ma bolesność placek suchość, drzewo węża, róża krew tak pod niebem najspokojnym oddychanie nierytmiczne Zapiszę siebie nocnego spróbuję w spokojności niech mi sprzyja i w piękności drugiej nocnej W okolicy jadowitych do syczenia poduszek spoczywa moja głowa płowa na złotogłowiu 156 157 Urszula Kozioł Z TĘSKNOTY PISZE SIĘ WIERSZE PRÓBA WYJAŚNIENIA Jak wypowiedzieć, skoro nie słowami pochłaniam życie. Wielomowny jest język wewnętrzny i równoległymi strumieniami płynie obszerniej i w jednoczesności. Źródła skojarzeń są przenośną klamrą, co spina w całość bliskie z oddalonym. Bełkotliwy się zdaje być ów ciemny strumień, przecież pochwytny w migotliwej gamie, jest pojętny dla zmysłów zrównouprawnionych. Takim go wolę. Zatem nie dla siebie pragnę słowami wymówić milczenie. Czy wypowiadać to wstrzymywać zwiewne dając mu pozór ruchu? Brać pojedyncze z wielości, wybierać z pulsującego podłoża, z otoczki przysługującej czemuś wydłubywać coś i mozolnie zestawiać z czym innym, splatać trzy po trzy z potrzeby zdziwienia? Czy wiersz napisać to uśmiercać żywą tkankę sposobnej chwili i być w zmowie ze samym sobą zaczajonym w sobie łowcą, co mierząc w las utrafi ptaka? Okruch bursztynu dozwala przybliżyć morze. Także słowo bywa okruchem treści. Jej ułamkiem. Który i jak mam okruch złożyć z którym, żeby przekazać zechciał całe morze, nie tylko z jego dnem, lecz i z nawierzchnią, z tym i co dzieje się pomiędzy nimi i z owym ponad w poziomie i pionie, także, co więzi je w przestrzeni? Szukając znaków, dlaczego ich szukam? Doznając pełniej, komu domysł kruszę? Coś w tym z obłędu jest lub może z pychy. Reszta z potrzeby przyjaźni. Udziałem. Gestem ku zewnątrz. Próbą poświadczenia. ...A tak myśliwy unosi zabitą zwierzynę z lasu, aby zaświadczyła, że niedaremno ćwiczył się w strzelaniu i nie dlatego uchodził w samotność, żeby miał wrócić z pustymi rękami. 158 159 Z TĘSKNOTY PISZE SIĘ WIERSZE Tadeusz Różewicz * * Próbowałem sobie przypomnieć ten piękny nie napisany wiersz ukształtowany w nocy prawie dojrzały zanurzał się roztapiał w świetle dnia nie istniał wiersz był prawdopodobnie wierszem o sobie samym jak perła jest opisem perły a motył opisem motyla chwilami czułem go na języku i niespokojny czekałem na przemienienie w słowo ten gasnący w świetle dziennym wiersz ukrył się w sobie tylko czasem zalśni ale nie wyciągam go z ciemnej głębiny na płaski brzeg rzeczywistości 160 Z TĘSKNOTY PISZE SIĘ WIERSZE Tadeusz Różewicz OCZYSZCZENIE Nie wstydźcie się łez nie wstydźcie się łez młodzi poeci. Zachwycajcie się księżycem nocą księżycową czystą miłością i pieniem słowika. Nie bójcie się wniebowzięcia sięgajcie po gwiazdę porównujcie oczy do gwiazd. Wzruszajcie się pierwiosnkiem pomarańczowym motylem wschodem i zachodem słońca. Sypcie groch łagodnym gołębiom obserwujcie z uśmiechem psy kwiaty nosorożce i lokomotywy. Rozmawiajcie o ideałach deklamujcie odę do młodości ufajcie obcemu przechodniowi. Naiwni uwierzycie w piękno wzruszeni uwierzycie w człowieka. Nie wstydźcie się łez nie wstydźcie się łez młodzi poeci. 161 Z TĘSKNOTY PISZE SIĘ WIERSZE Tadeusz Różewicz KTO JEST POETĄ poetą jest ten który pisze wiersze i ten który wierszy nie pisze poetą jest ten który zrzuca więzy i ten który więzy sobie nakłada poetą jest ten który wierzy i ten który uwierzyć nie może poetą jest ten który kłamał i ten którego okłamano ten który upadał i ten który się podnosi poetą jest ten który odchodzi i ten który odejść nie może 162 Z TĘSKNOTY PISZE SIĘ WIERSZE Tadeusz Różewicz POETA W CZASIE PISANIA Poeta w czasie pisania to człowiek odwrócony tyłem do świata do nieporządku rzeczywistości Poeta w czasie pisania jest bezbronny łatwo go wtedy zaskoczyć ośmieszyć przestraszyć wynurzył się wyszedł ze świata zwierzęcego na wędrownych piaskach widać ślady jego ptasich nóżek z oddali dochodzą jeszcze głosy słowa ziarnisty śmiech kobiet ale nie wolno mu spojrzeć za siebie wyrzucony na powierzchnię pusty poniewiera się po mieszkaniu zakrywa twarz na której maluje się zdumienie błąka uśmiech 163 Z TĘSKNOTY PISZE SIĘ WIERSZE Julian Kornhauser TRUD jeszcze nie potrafi odpowiadać na najprostsze pytania słyszał oddech wieczności przyspieszony nieregularny Chciał zostać poetą zabrał się do pisania słowa które układał nic jednak nie znaczyły nie umiały się związać trzepotały nieporadnie skrzydłami kilkakrotnie je zmieniał wierząc że mu się uda nie wiedział jednak że musi zapomnieć na chwilę o sobie że musi wymyślić język który by go pokonał nieodwołalnie 164 165 Z TĘSKNOTY PISZE SIĘ WIERSZE Włodzimierz Slobodnik CZYTAM POETĘ Czytam poetę. Tak się światło czyta, Tak śnieg się czyta, tak się czyta ciszę. Jego literom w nocy towarzyszę. W nich świerszcz się mroku o gwiazd drżenie pyta. W nich z starym garnkiem serce się jednoczy, Stłuczonym dzbanom w nich nadano imię. W nich to, co małe, staje się olbrzymie. Wraz z umarłymi zegar w mroku kroczy. W nich cień się z kwiatem, a kwiat z mgłą się zgadza I zaśpiew skrzypiec z zaśpiewem czajnika I świeca płacze, że tak szybko znika, Że taka silna nad nią ognia władza. Czytam poetę, co jest bardzo stary I zapomniany jak zbyteczne rzeczy, I jego słowo mnie z ciemności leczy, Szarą zwyczajność przemieniając w czary. 166 Z TĘSKNOTY PISZE SIĘ WIERSZE Stanisław Piętak O POEZJI Byłaś siłą, co zamieniała co wieczór ciało moje w ekstatyczny, zwierzęcy krzyk. Litera a czy o - słowa: żar, żądza, nienawiść wybuchały nad głową żrącymi pochodniami, czernią, fioletem i krwią przeszywających jak miecze błyskawic. Biegłem - i byłem jak jęk wichru niesiony pustymi polami, jak cwałujący bolesną radością ogień. Pod czarnym niebem przegalopowały gniade konie, rżeniem otwierając drogę w inny świat - padłem i długo wstrząsające płaczem ciało tuliłem w szorstki chłodny piach. Nie można było złączyć słów - nazwy były mdłe - a przecież trzeba było oddać rytm zachwytu i grozy. Usiadłem w kucki i jak polny pies zawyłem rwącą pieśń tętniącej zorzy. Przepłynęło tyle zjawisk, wzruszeń, barw. Dziś już mam nad tobą władzę, o Siło. Gdy pragnę, smucisz jak przeciągły śpiew sów, rozsypujesz marzenia jak melodia skrzypków i zboża szum - przecinasz nienawiścią jak rżenie pędzących rumaków i tętent ludzkiego buntu. Jak maszt podnoszę Cię nad siebie, męko i chwało młodości. 167 Jarosław Iwaszkiewicz Z TĘSKNOTY PISZE SIĘ WIERSZE v Do czytelnika Z TĘSKNOTY PISZE SIĘ WIERSZE Zbigniew Herbert Chciałbym napisać, jak pies biegnie, Wóz cały w słońcu jedzie laskiem, Baba rowerem skręca jezdnią I bańki lśnią blaszanym blaskiem. Czerwony pociąg mija domy, A z elektrowni czarne dymy, Spłoszony kasztan szarpie brony, Topola składa liść jak rymy. Żeby to wszystko w słońcu błysło I żeby było tak jak żywe - I żebyś ty to widział wszystko, I żebyś był, jak ja - szczęśliwy. 168 CHCIAŁBYM OPISAĆ Chciałbym opisać najprostsze wzruszenie radość lub smutek ale nie tak jak robią to inni sięgając po promienie deszczu albo słońca chciałbym opisać światło które we mnie się rodzi ale wiem że nie jest ono podobne do żadnej gwiazdy bo jest nie tak jasne nie tak czyste i niepewne chciałbym opisać męstwo nie ciągnąc za sobą zakurzonego lwa a także niepokój nie potrząsając szklanką pełną wody inaczej mówiąc oddam wszystkie przenośnie za jeden wyraz wyłuskany z piersi jak żebro za jedno słowo które mieści się w granicach mojej skóry ale nie jest to widać możliwe i aby powiedzieć - kocham biegam jak szalony zrywając naręcza ptaków a tkliwość moja która nie jest przecież z wody prosi wodę o twarz 169 Z TĘSKNOTY PISZE SIĘ WIERSZE Zbigniew Herbert i gniew różny od ognia pożycza od niego wielomównego języka tak się miesza tak się miesza we mnie to co siwi panowie podzielili raz na zawsze i powiedzieli to jest podmiot a to przedmiot zasypiamy z jedną ręką pod głową a z drugą w kopcu planet a stopy opuszczają nas i smakują ziemię małymi korzonkami które rano odrywamy boleśnie KOŁATKA Są tacy którzy w głowie hodują ogrody a włosy ich są ścieżkami do miast słonecznych i białych łatwo im pisać zamykają oczy a już z czoła spływają ławice obrazów moja wyobraźnia to kawałek deski a za cały instrument mam drewniany patyk uderzam w deskę a ona mi odpowiada tak - tak nie - nie innym zielony dzwon drzewa niebieski dzwon wody ja mam kołatkę od nie strzeżonych ogrodów uderzam w deskę a ona odpowiada suchy poemat moralisty tak - tak nie - nie 170 171 Z TĘSKNOTY PISZE SIĘ WIERSZE Jarosław Marek Rymkiewicz ILEKROĆ MYŚLĘ Ilekroć myślę czy mi jeszcze wolno Opisać obłok właśnie ten nie inny Dochodzę do wniosku że wszystkie obłoki Zostały opisane nim się urodziłem I mój poeta Horacy nie ma już nic więcej Do powiedzenia o żadnym obłoku Bo opis jest tożsamy z tym co opisane Choćby filozofowie sądzili inaczej Nieprzeliczone są słowa naszego języka Ale nie wiemy po co nam je dano A jednak świeci obłok inny i ten sam Ilekroć myślę czy mi jeszcze wolno 172 Z TĘSKNOTY PISZE SIĘ WIERSZE Bogusław Żurakowski PODMIOT Poszukuję, wciąż poszukuję czegoś, Co jest różą słowa - Kwiatem czasowidzenia, który nie więdnie, Gdy świadomość odchodzi na spoczynek. I zwracam się do każdego, Ja, który jestem każdym - Usta ust, głos wszystkich Głosów. Nie jestem jednym wspólnym Dźwiękiem z olbrzymich warg chóru. Jestem sobą - tym i tamtym, Zwykłym człowiekiem. Płacę najwyższą Cenę za najmniejszy płatek obrazu Teraźniejszości; za metafory zapach, który Komuś przypomina olejną farbę. Wiersze robi się ze słów, ale Słowa w ogrodach stratowanej pamięci, W ziemi pożeranej przez buldożery strategii, W tonących jaskółkach przyszłego czasu, W szczerbatym uśmiechu zimy. 173 Z TĘSKNOTY SZE SIĘ WIERSZE Bogusław Żurakowski BEZ KOŃCA Opowiadam sobie bajkę o tym, jak pewnego Dnia kamienie stały się próżne wewnątrz, a woda Stwardniała w stalową linę. Ptaki zaniemówiły, lecz Śpiew ciszy rozlegał się, aż popękały kamertony Skał, niegdyś przyniesione przez lodowiec uczuć. Władczyni mojej krainy przestała władać sobą I zapragnęła rozumieć tylko szum drzewa, Które ze stron nieznanych przybyło do źródła miłości. Królewna miłowała drzewo, a drzewo królewnę; i Teraz kraina dziewczyny cała w objęciach gałęzi. Zakończenie bajki jest przedmiotem nagłych domysłów, Które nie służą zrozumieniu czegokolwiek - poza tym: Komu potrzebne jest drzewo nad źródłem niepamięci? Z TĘSKNOTY PISZE SIĘ WIERSZE Leopold Staff 174 RZUT W PRZYSZŁOŚĆ Więc jak się wielkie poematy pisze? Nie kometami szastając po niebie Ani wprzęgając pegazowe źrebię W rydwan, by mącić planetarną ciszę. Lecz bijąc w skryte pod żeber klawisze Serce swe dłonią, jak cepem po glebie, Z myślą o wiecznym, a codziennym chlebie, Który nasyci swoich i przybysze. Bić pięścią w własną pierś, jak w dzwon spiżowy, Aby nabrzmiała straszliwymi słowy: Ucisk, niewola, tyrania, więzienie! Aż buchnie z bladych ust pieśń, jak krwi rzeka, Niby chorągiew, co krzyczy w przestrzenie: Wolność człowieka i miłość człowieka! 175 Z TĘSKNOTY PISZE SIĘ WIERSZE Leopold Staff MOWA Nie trzeba rozumieć śpiewu słowika, Aby się nim zachwycać. Nie trzeba rozumieć kumkania żab, Aby się nim upajać. Rozumiem mowę ludzką, W której są słowa obłudne, co kłamią. Gdybym jej nie rozumiał, Byłbym największym poetą. 176 Z TĘSKNOTY PISZE SIĘ WIERSZE Julian Przyboś PRÓBA 1 Dzień w dzień - dzień powtarzalny, widoczność znikania. Chcę ujrzeć Trwanie... czego? Czy mam zawsze tylko widzieć i ogarniać to, co, gdy zaczyna się - znikło? Rozbłysk nad młodym lasem, otrzęsienie brzóz. To wieczór w jesiennym, dotykalnym wargami powietrzu wzniósł wysokopienną nad zgęszczonym czasem chwilę - nieznikłą! To ona... To ona, czerwony wyskok wszystkich świateł dnia... Sosna samotna. ...że patrzeć tylko: przez powietrze, jak wielkie szkło powiększające, w którego ognisku, niskim słońcu nad horyzontem, pień jej natęża tak gorącą czerwień, że patrzeć tylko... ...jak od korzeni, od samego dna aż do czubu sosny wznosi z tego, co czułem, gdym pragnął najwięcej, ten wiersz jak szyszkę z ziarnem smagło-złotym wiedzy półnaszej, pół w wiewiórczych łapkach, pozaradosnej: 177 Z TĘSKNOTY PISZE SIĘ WIERSZE Julian Przyboś ŻYJĄC Tylko w wierszu, cokolwiek czuję, czegokolwiek pragnę, czuję chwilowo na zawsze. (Jak wąchający różę - jej wdychany zapach z jego sprzed roku wytchniętym wspomnieniem i jak bezręki - w tej bezręce ranę.) To prawda i piękno? Nie wiem. Jakbym żył tak dla ciebie, jak dla obojętnie coraz czerwieńszej sosny na niebie ze słońcem objawiającym się najpiękniej nisko, jakbym cel wszystkich moich pragnień i wyrzeczeń ujrzał - i samym wzrokiem chciał rzeźbić... i nie mógł. rzeźbię przestrzeń: nic śródistniejące. Jakbym ku niczemu otwierał usta - i milknął... mówię wszystko. 178 Żyjąc - wdychałem aż do krwi krajobraz za krajobrazem, gdziekolwiek spojrzę, pulsuje we mnie ich widok, tak że gotów jestem przyjąć od ziemi swój grób z zaufaniem. Tylko ona, zupełna w górach i dolinach, w zieleni i skale dawała mi radość, ludzie zadawali mi zawsze cierpienie, nawet dobrzy - przynosili mi je - swoje. Tylko ci, co zginęli, są dla mnie łagodni. Wzgardziwszy religiami, wierzę w doskonałych, którzy kończąc nie pragną zmartwychwstać. Wyszedłem ze zmierzchu, kiedy światło śród cieni staje się wypukłe, kiedy podniósłszy się ze czworaków (to nie ja, to on, on mojego niemowlęctwa jak daleki krewny...), kiedy podniósłszy się, ujrzałem po raz pierwszy widnokrąg, okolicę wzgórzystą, jak twarz chmurnego nieba odciśniętą w glebie. Odtąd przez dziesiątki lat dążyłem do tego samego, ale jaśniejszego o jeszcze jedno, o jeszcze dalsze, o nieskończone spojrzenie. I oto na Południu, daleko od bruzdy, skąd wyjrzałem w niebo, wszystkie widziane twarze ziemi opadły ze mnie jak maski, wyjrzała spod nich - prawdziwa. I góry, i dolina - były. Ostateczne. Zrozumiałem, że nie ujrzę nic bardziej rzeczywistego, że tym samym dokonał się we mnie świat. Szczyt w słońcu i śniegu znaczył tyle co dotknięcie, jedyny cyprys - sławił. Tak oddało mnie - mnie samemu owo miejsce Ziemi. A jednak stamtąd, gdzie była meta najdalsza, odjechałem, nie w przyszłość, bo czy może być jeszcze przyszłość? 179 ale w swój własny cień, w tę ustawiczną zapowiedź, której ostatnie tchnienie jest pierwszym tchnieniem Poezji. Gdybym jej bardziej zaufał! Zamilkłbym, powiedziawszy jedno jedyne słowo: Jestem. Gdy dziś przy świecy w oberży piszę to - rzekłbym - wyznanie, gdyby ostatnim wyznaniem nie było tylko milczenie - aby przypomnieć tę dolinę, stulam lekko obie dłonie i chwytam w nie płomyk. 180 Z TĘSKNOTY PISZE SIĘ WIERSZE Tymoteusz Karpowicz ZMYŚLONY CZŁOWIEK Nie przysłuchuj się mojej mowie - twarz to zmyślona Ciułałem martwy rys po rysie rozpinałem nad sobą sarkofag Pół życia straciłem lecz dokonałem arcyrzeczy: nawet krzywe zwierciadło takiej twarzy nie może pogiąć Nie przysłuchuj się mojej mowie - jest także zmyślona Dokonałem niezwykłego czynu: ominąłem język ojczysty W wieży Babel wymieniłem rzecz czarnoleską na syntezę mowy Było to trudniejsze od lotu bez skrzydeł Straciłem na to drugie pół życia Nie przyglądaj się mym rękom nie przyglądaj się mym stopom nie przyglądaj się memu cieniowi - zmyśliłem siebie jestem zmyślony człowiek - owoc nie istniejącego drzewa 181 Z TĘSKNOTY PISZE SIĘ WIERSZE Tymoteusz Karpowicz TRUDNY LAS co wykopię jego zieleń z brunatnego dołu obsuwa się po moją białość co podniosę go z kolan na gałęzie opada z moich nóg ledwo dam mu słowo między drzewami już je upuszcza na mój głos zanim pokażę mu wesołe wiewiórki zdąży oślepić się na mój widok cóż to za trudny las unicestwiam pragnieniem jego szumu 182 Z TĘSKNOTY PISZE SIĘ WIERSZE Edward Balcerzan Z ŻYCIA SŁÓW Słowa które nie pojawią się w tych zdaniach rozwiniętych jak bandaż jak instynkt pełen kluczącego ptactwa krwi Tak ciepłe Zdania które teraz nie są pomyślane jako klarowny metal dla chłodnej konstrukcji tego wiersza pochylonej w waszą stronę które nie dobiegają z rozmów toczących się za oknem jak gumowe koło Słowa te żyją we mnie w ciasnocie umysłu Ich światłe kolonie rozumne o starej - wśród odciśniętych pod ziemią owadów - kulturze notowane tylko pustą kroplą miejsca nic nie znaczą nie dziwią się sobie W jakim płyną języku czy w języku ognia który suszy się porozwieszany na obu gałęziach mózgu Przez co się odmieniają czy jak kora przez bijące w pniu sokiem zegary Skąd przychodzą do głowy i kołyszą w oczach? 183 Z OKRUSZYNAMI MŁODOŚCI - CO ROBIĆ? Julian Tuwim * * * Z okruszynami młodości - co robić? Rozrzucić ptakom? Można i ptakom rozrzucić, można i w słowa powkładać. Odfruną, uradowane, żeby po nowe powrócić, Wrócą - i słowa, i ptaki - nadzieją skrzydlate jednako. A co im powiesz? Że nie ma! Że nie ma, powiesz biedakom. Uwierzą? Nie, nie uwierzą. Do późnej, pochmurnej nocy Będą za oknem czekać, skrzydłami w szyby uderzą I padną, martwe i wierne. Ptaki i słowa, jednako. 184 ZOKRUSZYNAMI MŁODOŚCI CO ROBIĆ? Urszula Kozioł NIE MIJAJ RANKU Nie mijaj ranku zatrzymaj swe ptaki jeszcze się zdążysz naobracać w czasie. Przystań mi wiosno w półobrocie światła wahaj się chwilę w odcieniach zieleni. Przedłuż mi zmierzchu swą wczesność do syta nie śpiesz się maju trwaj moja miłości o lata - kiedy się wami nacieszę. Przemija życie jak noc: w okamgnieniu Przemija ziemia w ułamku promieni. 185 Z OKRUSZYNAMI MŁODOŚCI - CO ROBIĆ? Urszula Kozioł ULGA NA WIOSNĘ Jak dobrze wiosno że sobie radzisz beze mnie cóż to za szczęście że znasz chwilę liścia chwilę źdźbła zboża szarości ziemi i nieba - wszystko odbywa się tak jak być powinno i bez mojego, bogudzięki, udziału. Drzewa sobie się lęgną i sobie owady światło sobie i cienie sposobią się sobie jak mądre zwierzę że przyzywa zwierza i nie zawraca mi głowy o zgodę. Jakże cieszę się, ziemio, zuchelku wszechświata że tak sobie obiegasz oklepane osie nie dbając o to by mnie zadziwić czym nowym a to dopiero byłaby parada! Mam więc z głowy przyloty ptaków i pór roku wzdęcia wód i powietrza wklęsanie mam z głowy cóż za ulga: świat może obejść się beze mnie może się obejść beze mnie człowieka. 186 Z OKRUSZYNAMI MŁODOŚCI - CO ROBIĆ? Anna Kamieńska PIEŚŃ BIESIADNA Czy to szum mojej krwi? czy to wiatr? Czy to ja? czy to ja? czy już świat? Czy to czas? czy na wietrze włos? Czy to znaczy żyć? to? A umierać? Nie. Jeszcze nie. Jeszcze nieraz deszcz, blask, śnieg. Jeszcze wielu miast cień, bruk, Dotyk ust, śmiech, lot nut. Wina plusk. Dzwoni szkło: żyć! żyć! Jak być może coś, co zwie się - nic? Jak być może coś, co znaczy - nie! Miłość - nie! Ziemia - nie! Niebo - nie! Pieśni! pieśni! Ty, coś grom, lek, chleb, Pierwszy krzyk - ostatni szept. 187 Z OKRUSZYNAMI MŁODOŚCI - CO ROBIĆ? Jan Śpiewak * * * W mojej kieszeni - jelonek i gwiazda. W mojej kieszeni - kolibry, gazela. W moich włosach - pioruny i śniegi. W moich włosach - niebo uśmiechnięte. W moich dłoniach - kareta, bizony. W moich dłoniach - piszczałki i skrzypce. Gwiazda i jelonek, bizony, kolibry, Śniegi, nawałnice, kareta, jabłonki. Oto dziwy moje, oto skarby moje, Które zdmuchnie wiatr. 188 Z OKRUSZYNAMI MŁODOŚCI - CO ROBIĆ? Krzysztof Kamil Baczyński SPOJRZENIE Nic nie powróci. Oto czasy już zapomniane; tylko w lustrach zsiada się ciemność w moje własne odbicia - jakże zła i pusta. 0 znam, na pamięć znam i nie chcę powtórzyć, naprzód znać nie mogę moich postaci. Tak umieram z półobjawionym w ustach Bogiem. 1 teraz znów siedzimy kołem, i planet dudni deszcz - o mury, i ciężki wzrok jak sznur nad stołem, i stoją ciszy chmury. I jeden z nas - to jestem ja, którym pokochał. Świat mi rozkwitł jak wielki obłok, ogień w snach i tak jak drzewo jestem - prosty. A drugi z nas - to jestem ja, którym nienawiść drżącą począł, i nóż mi błyska, to nie łza, z drętwych jak woda oczu. A trzeci z nas - to jestem ja odbity w wypłakanych łzach, i ból mój jest jak wielka ciemność. I czwarty ten, którego znam, który nauczę znów pokory te moje czasy nadaremne i serce moje bardzo chore na śmierć, która się lęgnie we mnie. 189 Z OKRUSZYNAMI MŁODOŚCI - CO ROBIĆ? Z OKRUSZYNAMI MŁODOŚCI - CO ROBIĆ? Tadeusz Gajcy Ewa Lipska PIOSENKA O PRZEMIJANIU Z LISTU Ponad nocą, którą kochasz, czas przechodzi gwiazdy mącąc, a zbłąkana ręka w książkach jak maleńki leży kosmos. I cierpliwa fala oczu drży w czekaniu niepojętym na powrotny dzień i słońce jak dziecinny śpiew kolędy. W nocy tej lub innej nocy powiesz wiekom bohaterskim 0 twym buncie i miłości pod drobniutkim dachem pięści; 1 niedbały cień jak bronę włócząc z sobą - staniesz wreszcie nad swym sercem jak poranek, nad swym ciałem jak gałęzią. Stąd wołanie pójdzie rześkie i potoczy się perlisty piorun ziemski na królestwo dłoni twoich jak na szyby, tam toczący pług pod górą drew bławatnych - człowiek wstęgą widnokręgu idąc - pióro znajdzie twe i powie: wielkość. Śmierć to wagary Panie Profesorze. Już na następnej ulicy zrzucamy z ramion ciężkie tornistry wiedzy. Kupujemy kilo czereśni. Rozrzucamy kratkowane kartki czasu. Tłuką o moją szyję Panie Profesorze białe skrzydła sztywnego kołnierzyka. Pozwólmy im ulecieć. Moje nie rozwiązane zadanie Panie Profesorze niczego już nie rozwiąże. Jeszcze tylko ułamki czasu siedzą w samolocie mojego mózgu. Przez stadion moich płuc przebiega ostatnia sztafeta tętna. Ostatni zawodnik przeskakuje przez ostatni płotek. Ginie mi z oczu światło Panie Profesorze. Palce wymykają się z moich rąk. Jestem przygotowany do odpowiedzi. Mogę zdawać egzamin poprawkowy. Tylko Pana tu nie ma Panie Profesorze. Jedynie żywe kołyszą się na moim uchu dwie czerwone czereśnie. Jedynie żywe kręcą się koło moich nóg dwa sznurowane buty które usprawiedliwią moją nieobecność. 190 191 Z OKRUSZYNAMI MŁODOŚCI - CO ROBIĆ? Z OKRUSZYNAMI MŁODOŚCI CO ROBIĆ? Włodzimierz Słobodnik Halina Poświatowska DROGIEJ PAMIĘCI JANA ŚPIEWAKA * * * Być może śmierć jest otwieraniem nowych drzwi. Być może za tymi zamkniętymi drzwiami znajdziemy drzewo ze światła obwieszone naszymi nowymi dniami. Być może śmierć jest tylko długim echem naszego krótkiego życia. najpierw trzeba się rodzić wiecznie rodzić płodność jest tą jabłonią pod którą zakwitło pierwsze nasycenie a wiatr chichotał zgięty pośród gałęzi wiatr był szatanem śpiewał o cudzie krążącej krwi jabłka potoczyły się z drzewa złote położyły się na ziemi wzeszły trzeba się rodzić rodzić wiecznie rodzić uparta ziemia krąży obciążona owocem trwa 192 193 Z OKRUSZYNAMI MŁODOŚCI - CO ROBIĆ? Halina Poświatowska * * czy świat umrze trochę kiedy ja umrę patrzę patrzę ubrany w lisi kołnierz idzie świat nigdy nie myślałam że jestem włosem w jego futrze zawsze byłam tu on - tam a jednak miło jest pomyśleć że świat umrze trochę kiedy ja umrę 194 Z OKRUSZYNAMI MŁODOŚCI - CO ROBIĆ? Stanisław Piętak CZAS POWROTU Kłosy żalu, jak pochylić przed wami ten wieczór uniesiony szybami zmierzchu nad drzewa ojczyste i nad pole - oto znów za stodołami wśród zapachu strzech, wiatru i nizin stoję - i dobrze mi, bo w uszach i nad głową dźwigam tęsknotę żab, zmąconą białą drogę. Słowa zgryzoty, pamięć dni przebytych wśród huku dalekich miast - to wszystko mija jak odpływ więdnącego nad horyzontem obłoku. Cisza pól jest jak hymn porannej mgły - ona i najcięższą gorycz spłucze tchnieniem nie objętego ni w słowie uroku. Pora jest unieść ręce, rozchylić usta - pora... uklękłem - bo tak cicho pod cień rozkwitającego żyta odpłynęło wzruszenie moich stóp. W takiej chwili jak nie błogosławić istnienia, dziwów melodii spadających w wieczór słów. Tylko ten czas jest jak opar wina. Jeszcze widzę pochyły warkocz zaśniętych w oczekiwaniu wierzb i cichnący szept szklanego żyta słyszę, lecz już nie mogę unieść twarzy, by zwilżyć ją o żab żałosny brzeg, bo jestem rozcięty szumem jak niebo na pół. Gdzie piersi, serce? - nie ma ich, są tylko dymy, krew wstrzymana wśród nieznanych brzegów. - Jakim kształtem wzruszenia po latach uniesie imię ta chwila - o tym chcę myśleć jeszcze, lecz gdzieś lecę, gasnącymi gwiazdami przemijam. 195 Z OKRUSZYNAMI MŁODOŚCI - CO ROBIĆ? Julian Kornhauser W JEDNEJ SEKUNDZIE W jednej sekundzie mieszają się czasy i obrazy kolory i zapachy można je połączyć dodać zlepić choć to trudne po złączeniu pojedyncze obrazy już nie falują i nie gonią się przestrzeń która powstaje krótka i zwarta jest metaforą przeszłości nie wspomnieniem ani fotografią tylko skrótem przeżycia czujesz pot na skórze ból w mięśniach zimne powietrze uścisk ręki sekunda nowego życia życia pozagrobowego drażni ciało i zmysły już nie umiesz powtórzyć wszystkiego po kolei to przestrzeń która powstaje ciebie powtarza i zwielokrotnia 196 jesteś zatrzymany poruszasz się w zwolnionym tempie widać każdy ruch umiesz zobaczyć siebie atakujesz z dziką furią własną przeszłość ale to ktoś inny biegnie po chodniku 197 Z OKRUSZYNAMI MŁODOŚCI - CO ROBIĆ? Kazimiera Ittakowiczówna NIECHBY TA JEDNA NIĆ... Kiedy trzeba będzie iść w daleką ciemność, niechby ta jedna nić została ze mnie. Niech oderwie się cała reszta i spadnie w przepaść - to jedno niech trwa na wieczność dźwięczne, choć ślepe. Bo tym, co za życia żyło żywe najbardziej - nieśmiertelna za grobem miłość nie pogardzi. 198 Z OKRUSZYNAMI MŁODOŚCI - CO ROBIĆ? Julian Przyboś BEZ SŁÓW Żyć w rozłące ziemi od nieba, z wysokością nad głową, z opuszczeniem u rąk. Tylko oddal w słońcu przewiewa chmura za chmurą, obłokowe Grunt pod stopą nie ruszy krą, tylko krew moja wzbiera. Dotknąć palcem grudy, zostawić kłos niewytrysły: ślad; to zasiew na zmartwienie. Tylko rana w ciele dojrzewa: nuta niewierna. Układać świat do słów, stukać w dzień biały, głuchy klawisz. Zaledwie żyć dośmiertnie. 199 Tadeusz Różewicz Z OKRUSZYNAMI MŁODOŚCI - CO ROBIĆ? MOJE USTA Kończy się ten dzień Kończy się kolacją czyszczeniem zębów pocałunkiem ułożeniem rzeczy więc to był jeden dzień z tych najcenniejszych dni które nigdy nie wracają Co mnie spotkało Przeszedł minął od rana do nocy podobny do zeszłego Dniu mój jedyny co ja zrobiłem co ja zrobiłem A może tak trzeba wychodzić rano po południu wracać powtarzać kilka ruchów układać wiele rzeczy Dniu mój brylancie najpiękniejszy w świecie domie złoty błękitny wielorybie łzo w moich oczach 0 niezbyt jasne myśli kiedy stoję z rękami w kieszeniach 1 patrzę przez szare pręty deszczu za którymi zazłocił się klon 200 Moje usta które mówiły prawdę kłamały powtarzały twierdziły zaprzeczały żebrały krzyczały szeptały płakały śmiały się Moje usta układające się dokoła wypowiedzianych niezliczonych słów 201 Z OKRUSZYNAMI MŁODOŚCI - CO ROBIĆ? Tadeusz Różewicz ZASŁONY I Zgiełkliwa tkanina głosów otacza ludzi i rzeczy słowa są zasłonami które opadają w ciszy ukazują się kształty i barwy zasłona dzieciństwa utkana z wielu słońc strumieni ptaków drzew z gestów i rąk z ust i słów opada zasłona młodości chmury mosiężne i czarne zderzają się nad milczącymi polami krew spływa z oblicza ziemi wynurza się zielona nadzieja II Zasłona dzieciństwa ręce pełne miłości które zawieszają pierwszą zasłonę ręce matki podają chleb i mleko wywołują ogień z drewna otwierają światło Zasłona dzieciństwa pierwsza gwiazdka pierwszy śnieg ogień woda powietrze ziemia strach z wielkim okiem zasłona dzieciństwa 202 niedźwiedzie tańczące psy grające na butelkach papierowe czerwone nosy śmierć z kosą fakir przebity szablą błyszczącą słowa są zasłonami które opadają w ciszy III Zasłona młodości z błyskawic i chmur ze szklanych gór zamków na lodzie z tańczących czerwonych serc z płonących głów odkrycie świata złamane serca miedziane czoła zdeptany honor cuchnące bagno błazen na tronie miłość na sprzedaż las który poruszył się i poszedł w ogień chmury mosiężne i czarne zderzają się nad milczącymi polami serce tłucze w ostre żebra kaleczy nas serce w którym jest strach krew spływa z oblicza ziemi wynurza się nadzieja rodzi życie opada zasłona młodości rozdarta od nieba do ziemi 203 Z OKRUSZYNAMI MŁODOŚCI CO ROBIĆ? Włodzimierz Słobodnik Tac SKRAWKI PAMIĘCI Widzenie śniegu jak zatoka biała Umarłych. Nagich drzew z wiatrem spotkanie. W rodzimym domu cisza osiwiała, Którą po latach skażą na wygnanie. Czas bezcielesny. Matka zapaliła Piątkowe świece. Gdzież jej smutna ręka? Nic, tylko zmierzchu, tylko wspomnień bryła I czarne ptaki, okrutne jak męka. Hebrajskich liter w księdze gmatwanina, Równa aniołów prazamierzchłych wzlotom, Mowa, co język mogił przypomina, Jakże podobny ciemnym niepowrotom. Oto dzieciństwo. Żołnierze blaszani, Odbywający swe blaszane marsze, Kuchnia podobna do groźnej otchłani, W której mieszkają strachy jak najstarsze. Więc garnkotłuki, więc talerzotłuki, Krwawiące mięso, od gniewu czerwone, Wściekłych tasaków stuki i prastuki, Ryby, co wieczność omiotły ogonem. Z mroku się wielkie usta wyłoniły, Usta potężne, usta prawiekowe, Jednym dmuchnięciem dzieciństwo zgasiły I jego w baśniach zagubioną mowę. Młodość i oto już nowe widzenia: Noc jak kochanka ciebie poniewiera, Ciemność w kobietę ciemną się przemienia I swoje uda łapczywie rozwiera. Nie możesz uciec od własnego ciała I zmysły tną cię jak bolesne noże, I zamiast świata - nierządnica biała, A cała ziemia - pochutliwe łoże. I każda książka, i każda litera, Która porządkom ustalonym przeczy, Przed tobą szaty zakłamane zdziera, By ci ukazać nagość wszelkiej rzeczy. Potem dojrzałość wielkim jest ogrodem, W którym dziewczyny zrywają owoce, Tchnące letniego nieba ciężkim miodem I bielą ciał swych rozjarzając noce. I oto starość, jak zamknięta księga. Daleko skrzypce i daleko wino. Ziemia po ciebie chciwą ręką sięga, Chcąc być dla ciebie wieczystą dziewczyną. Ze szczytu w przepaść niepamięci lecę, W to, co tak bliskie i takie niejasne. Umarła matka gasi wszystkie świece. Że jestem świecą, również wkrótce zgasnę. 204 205 Z OKRUSZYNAMI MŁODOŚCI - CO ROBIĆ? Józef Baran WSPOMNIENIA Z NIE WYSŁANEGO LISTU Adam Zagajewski wiem przyjdzie taki dzień kiedy chyłkiem śladami pierwszych modlitw powrócę do ciebie matko boska borzęcińska królowo mojego dzieciństwa pani na dwu kościołach i trzydziestu przydrożnych kaplicach która od sześciuset lat stróżujesz nad rzeką uszwicą i nad szachownicą pól która stoisz teraz pewnie w koronie księżyca na podwórzu rodzinnego domu i patrzysz na moją matkę jak uwija się z miotłą między jesiennymi liśćmi powrócę do ciebie chyłkiem jak syn marnotrawny spuszczę na progu głowę zacznę się jąkać a ty podejdziesz i bez słowa wyjmiesz mi z kieszeni procę i siedem kamiennych grzechów głównych którymi strzelałem w okna nieba WSPOMNIENIA Odwiedzaj swoje wspomnienia. Uszyj dla nich płócienne pokrowce. Odsłoń okna i otwórz powietrze. Bądź dla nich serdeczny i nigdy nie daj im poznać po sobie. To są twoje wspomnienia. Myśl o tym, kiedy płyniesz w sargassowym morzu pamięci, zwłaszcza kiedy płyniesz w sargassowym morzu pamięci i trawa morska zarasta ci usta. To są twoje wspomnienia, których nie zapomnisz aż do końca życia. 206 207 WSPOMNIENIA Adam Zagajewski CUKIER K. Lepki cukier pamięci zatrzymuje pojedyncze skrzydła owadów. Dzieciństwo skrytka duszna od wilgotnych pocałunków i zapachu mięty. Szepty, obietnice, ucieczki na odległość wzroku, ciepłe krajobrazy palców. Wszystkie dawne zmysły układane na noc do schludnych snów. Przejrzystość powietrza i ostrożne przemarsze schodów. Nie byłem tam nigdy, jeszcze nigdy nie byłem w tak podręcznym kraju. 208 WSPOMNIENIA Antoni Slonim^ki YTOT Pamięta nasze młode ręce Stolika marmurowy blat, Gdym dłoń na twojej dłoni kładł W tej staroświeckiej cukierence. Złocony napis. Okno niskie. R było w słowie TORTY brak. YT OT czytaliśmy wspak. O, rzewne ytot, sercu bliskie. Popatrz w młodości cień ginący, Czyż nie wydaje ci się stąd, Jak odwróconych liter rząd, Bez sensu, śmieszny, wzruszający? 209 WSPOMNIENIA Antoni Słonimski DZIECINNA FOTOGRAFIA Wśród plam, które siarczan amonowy Zostawił na żelatynie, Na starej, pękniętej kliszy Dziecinnej fotografii, Odnalazłem moje oczy, usta, zarys głowy, Jak ślad zostawiony w glinie Przez stwór przedpotopowy, Jak resztę wygasłych snów - Twarzyczkę małą, wysuszoną, Jak niegdyś widziane w muzeum Trofeum czarnych poławiaczy głów. Wśród innych twarzy umarłych Ta jedna została żywa, Oczami się we mnie wdarła, Patrzy się, woła i wzywa, Jakby nie mogła mnie poznać, Odnaleźć wśród sennych pejzaży, Wśród plam, które trój siarczan Zostawił na mojej twarzy. 210 WSPOMNIENIA Jan Twardowski STARE FOTOGRAFIE Tylko fotografie nie liczą się z czasem pokazują babcię jak chudą dziewczynkę z wiosną na czerwonych gałęziach wikliny jej piłkę sprzed pół wieku i wróble jak liście jej warkoczyk tak wierny jak anioł prywatny jej skakankę jak prawdę bez łez i pożegnań biskupa w krótkich majtkach na wysokim płocie fotografie najchętniej ocalają dziecko wolą uśmiech niż ostre dogmatyczne niebo również serce co się dyskretnie spóźniło pokazują wakacje bezlitosne lato z psem spotkanie pomiędzy pszenicą i owsem zwłaszcza gdy życie ucieka jak balon i ślimak chodzi z domem swym bezdomny kamień z twarzą królewską który nie skamieniał przed dworem co się spalił siostry cienkie w pasie dowcipne choć zegarek im płakał na rękach wspomnienie 6 klasy stygnące jak perła z dyrektorem jak z ssakiem niewinnym pośrodku umarł nie zmartwychwstał by odejść jak człowiek staw pożółkły jak topaz i żabę z talentem kiedy szczygieł z ogrodu przenosi się w pole nawet trawę co zawsze wykręci się sianem krajobraz co już dawno przeszedł w geografię i oczy już za wielkie by stać je na rozpacz 211 WSPOM NIENIA Zbigniew Herbert PAN COGITO A PERŁA Niekiedy przypomina sobie Pan Cogito, nie bez wzruszenia, młodzieńczy swój marsz ku doskonałości, owe juvenilne per aspera ad astra. Otóż zdarzyło mu się pewnego razu, gdy spieszył na wykłady, że wpadł mu do buta mały kamyk. Umiejscowił się złośliwie między żywym ciałem a skarpetką. Rozsądek nakazywał pozbyć się intruza, ale zasada amor fati - przeciwnie, znoszenie go. Wybrał drugie, heroiczne, rozwią- zanie. Z początku wyglądało to niegroźnie, po prostu doskwieranie - i nic więcej, ale po jakimś czasie w polu świadomości pojawiła się pięta, i to w momencie, kiedy młody Cogito mozolnie chwytał myśl profesora rozwijającego temat pojęcie idei u Pla- tona. Pięta rosła, nabrzmiewała, pulsowała, z bladoróżowej stawała się purpurowa jak zachodzące słońce, wypierała z gło- wy nie tylko ideę Platona, ale wszystkie inne idee. Wieczorem przed udaniem się na spoczynek wysypał ze skarpetki obce ciało. Było to małe, zimne, żółte ziarenko piasku. Pięta była, przeciwnie, duża, gorąca i ciemna od bólu. 212 WSPOMNIENIA Tadeusz Różewicz KASZTAN Najsmutniej jest wyjechać z domu jesiennym rankiem gdy nic nie wróży rychłego powrotu Kasztan przed domem zasadzony przez ojca rośnie w naszych oczach matka jest mała i można ją nosić na rękach na półce stoją słoiki w których konfitury jak boginie ze słodkimi ustami zachowały smak wiecznej młodości wojsko w rogu szuflady już do końca świata będzie ołowiane a Bóg wszechmocny który mieszał gorycz do słodyczy wisi na ścianie bezradny i źle namalowany Dzieciństwo jest jak zatarte oblicze na złotej monecie która dźwięczy czysto. 213 WSPOMNIENIA Jarosław Marek Rymkiewicz W WARSZAWIE Jakie powracają uczucia, jakie wspomnienia Nadchodzą ku mnie spomiędzy białych domów, ogrodów, pomników W godzinie pożegnania gwiazd? Gdzie są ulice, którymi szedłem do pierwszej klasy, Gdzie sklepik w suterenie, w którym kupowałem cukierki, W jakim niebie rży i galopuje mój koń na biegunach, mój spalony koń? Tędy przebiegali zieloni w hełmach z miotaczami ognia. Tu płacz pocisków złączył się z płaczem dziecka. Dziś nikt go nie usłyszy i nie ukołysze. Chciałbym raz jeszcze wbiec po stromych schodach, odwiedzić Strych, odnaleźć ukryte między pożółkłymi rocznikami gazet Serce ośmioletniego chłopca. Ale tam, gdzie była brama czynszowej kamienicy, Jest jezdnia, bezsenny bruk. Wywrotki wiozą cegły na budowę. Oto czas pożegnania gwiazd, Czas pytań bez odpowiedzi i wzruszeń bezdomnych, A przecież czas dla tych, którym matki wkładają do tornistrów śniadanie i elementarz. 214 WSPOMNIENIA Stanisław Grochowiak ZEJŚCIE Byle do wiosny A wiosna? Gdzie ona? Więc schodzę w siebie po kamiennych stopniach Ze soplem w dłoni jak z mieczem lub lampą Której nie zgaszą Podmuchy tych pustek Kto z nas nie schodzi w kopalnie dzieciństwa? Kto z nas nie błądzi światłem po tych ścianach Gdzie w czarnych rzeźbach węgla kamiennego Pełno odcisków Paproci I zwierząt Tu ptak wiosenny - z której wiosny? - zastygł Tu pocałunek - nieśmiały czy grzeszny? Tu własna postać Rozpięta w podskoku Do czarnej wiśni na węgielnym drzewie Byle do wiosny Więc dalej w pokłady Na dno dzieciństwa gdzie nagle - za rogiem Jest tylko echo I szum nietoperzy Jakby ktoś miotał kule czarnej wełny 215 WSPOMNIENIA Tadeusz Kubiak TYLKO TAM Popatrz mi w oczy - gdzieś tu istniejący, żyjemy daleko stąd. Nie kłam, bądź szczery - ciągle wracamy do źródła, idąc pod prąd. Dojrzałość sięga po owoc rozsądną dłonią jesieni. Nie bacząc gałęzi wysokich, serce drąży korzenie. Zagrzeliśmy sto czułych miejsc, śpiewne ptaki w stu rajskich ogrodach, chroniliśmy ciała zdrożone wśród złotych, słonecznych ścian... Ale naprawdę mieszkamy tylko tam - w domach dzieciństwa, ale naprawdę mieszkamy tylko tam - WSPOMNIENIA Anna Kamieńska 216 RZECZY PIERWSZE Wróćcie do mnie rzeczy pierwsze krzyk ogień włosy siano zgrzyt skrzypiec ojciec brwi matki ściągnięte gniewem słodkie zmarznięte jabłka woda lęk ciało W prostocie początku tyle jest dróg wszystkie prócz jednej zarosły trawą wróćcie do mnie rzeczy pierwsze abym mogła zmierzyć życie mój błąd Babka ciągle przemierza moje sny z laską babko prowadź mnie we śnie z powrotem aż do miejsca u młyna gdzie się topiłam gdzie rodzice młodzi jeszcze dotąd kochają się żmudnie ciągle wracają do mnie rzeczy pierwsze 217 Urszula Kozioł WSPOMNIENIA INWOKACJA Biłgoraju pajdo kraju leśna ziemio stokorodna wąska Tanwio w śniętym Sanie sanno płozo kośna łąko iły muły piachy lessy miedzo łubin bosa groblo sito sosny rozstrzelanej bezimiennych imion pełne stójcie przy mnie bądźcie we mnie nie odprawcie w świat mnie samej na błądzenie nadaremne w borykanie pylne rdzawe moje lite krajobrazy moje chude talizmany WSPOMNIENIA Jerzy Harasymowicz KRAINA LISTOPADA Daleko w mgłach jak polem bawełny chodzę Daleko zostaje sylweta miasta niebieska Wiatr buszuje w łachach moich Rudzieje niebo w ukośnych deszczach Tu księżyc ma mordę spuchniętą od miasta strony W norach przedmieścia chuliganów jak susłów gwizdy Dalekie są pociągów kontynentalne szlochy Lakierowane nóżki władzy zaroślami przyszły I tylko waciak kiedyś tu zostawiony Waciak cierpliwy w zaroślach gnije ma szare sny W dalekich lasach drżą nieokreślone nadzieje Szumi ziemia niczyja pod krwawą łuną rdzy Na polach w dymach niskich listopada Gdzie te dymiące jesieni wysypiska Wspominam kumpli starych bratnie grzywy Młodości zgniłą koszulę dynastii lumpów przezwiska 218 219 WSPOMNIENIA Tadeusz Nowak PSALM DZIECINNY Dzieciństwo moje szło przez pola z psem Pies naszczekiwał i z królestwa zboża uciekał anioł nagi jak rówieśnik skaczący z wierzby w leśne siano rzeki Tuż za aniołem uciekały ptaki i dzika świnia i jej sen bagienny i parę witek jutrzni połamanej przez myszkujących za ptakami chłopców Psa uwiązałem na skraju królestwa i rozgarniając jego sen rękami szedłem do ojca ażeby mu pomóc dogadać się z ludem o ten pierwszy chleb A wtedy jeszcze oprócz rówieśników wchodzących w rzekę znikających w sianie i rówieśnicy która mnie ciągała na inne siano bo jej ciało inne znałem do bólu w spiczastych kolanach żytniego ludu narzecze niewinne 220 WSPOMNIENIA Krzysztof Kamil Baczyński Mamie - Krzysztof Sny dziecinne pachniały wanilią. Jak oderwać to życie od trwogi? Te dni jak małe bożki w oliwkowym lesie - - wyrosły z nich dorosłe wilki i ogień opalił sosny strzelistych uniesień. Takie to dzieje, matko. Boli wiatru kolec wbity w dwudziestą jesień, kiedy umiem już najtrudniejsze słowa. Na pękniętym stole umierają kwiaty - suche deski trumien. Dusi las zdarzeń przerosłych. Nic więcej. Matko, jeszcze jednym uśmiechem sprzed lat dwudziestu przywróć mi wzrok dla świata dziecięcy. 221 WSPOMNIENIA Julian Tuwim ZAPACH SZCZĘŚCIA Wtedy paloną kawą pachniało w kredensie, A zimne, świeże mleko, jak lody, wanilią. Kiedy się, mrużąc oczy, orzeszynę trzęsie, Po gałęziach w olśnieniu pędzi liści milion. Żywiołem zachłyśnięty, zziajany w rozpędzie, Ileś pokrzyw posiekał, ile traw stratował! A kijem obtłukując szyszki i żołędzie Ile żeś mil po drzewach małpio przecwałował! I wszystko to w ognistej pamięci dziś błyska. Ciska się małe, szybkie, gorąco, daleko... I szczęście pachnie kawą. I chłoniesz je z bliska. A chłód w pokoju sączy waniliowe mleko. 222 WSPOMNIENIA Julian Tuwim DZIECIŃSTWO Matce O Cyganach, północy i strychu, Pełnym szpar, dziur od sęków, przez które Seledynu płynną sztukaturę Księżyc wlewał na sufit wisielczy, O sekretach, po ciemku, po cichu, 0 wędrownym teatrze i mnichu, Zbierającym pod gwiazdami zioła, Będzie powieść straszna i wesoła. Cienie liści w trzepocie na ścianie, Srebrne bryzgi przez drżącą firankę, Sen mój z jawą bawił się w chowankę 1 przez siatkę włóczkową łóżeczka W nieskończoność wpływał niespodzianie, Wtedy - łkanie, biały strach, wołanie! Jak śnieżyca pędzą barwne skrawki — Sny: w potwory rosnące zabawki. W starej książce był posępny szatan, Co wpatrywał się w Lygię zlęknioną, Była Lygia moją narzeczoną, Więc ratować ją chciałem alchemią I warzyłem ziółka, jak szarlatan, Potem nocą mnie dusił Lewiatan, A przed bramą stały groźne czaty: Pan wieczności - czarny pies kudłaty. Były walce i rzewne piosenki, Bale w zamkach, w zaklętych stolicach, (Wtedy jeszcze po lwowskich ulicach Chodził Felek Przysiecki z kochanką!) Były drżenia, wyznania i lęki, Szum kasztanów, słodkie łzy podzięki, I był księżyc, co patrzał z wysoka Na Felaxa de Birbante Rocca! 223 O, te dziwne, niespokojne wieści! O, majowe i szalone wino! Rycerz Felax północną godziną Gorączkowo opowiadał dziwy: „Wiatr ogrody rozkołysał w mieście, A w paltocie zmięty list szeleści!" ...Błądzą w rynku cienie niedorzeczne, Drżą, jak serca, gwiazdy średniowieczne. Gwiazdy! Nuty rozbitych kantylen, Na niebiosa garściami ciśnięte! Czyje dłonie obłąkane i święte Rozrzuciły moją młodość śpiewną? Kto otulił w błękitną mantyllę Czarną Łódź, romantyczną Sewillę! Błędny dandy, uśmiechnięty blado, Szedłem miastem w płaszczu i ze szpadą. Gdzie mój rycerz ze swym Rossynantem? Gdzie ów Petzold z obliczem jak grabarz? Kasztelanka gdzie? Cygan Barnabasz Barligunti zwany Rumbarbarum? Gdzie Paganel z Kapitanem Grantem? Tam zostali. A ja - emigrantem Jestem... Tęsknię za ojczyzną moją! Tutaj, u was, obco mi, nieswojo. Tam wielbłąda miałem na Sudanie, A żyrafę i palmę na Niassie! Gwatemala miała głowy ptasie, Na Jamajce wodospad się pienił, Ktoś rogaty był na Labuanie, Fioletową kochałem Tasmanię, Z dzikusami nocą szły do tańca Jaguary z „Młodego wygnańca". 224 Tam zostałem - w albumie pocztówek, Na obrazkach, na markach pocztowych, W lalkach z kitu, w ogniach kolorowych, W czarnej magii, w mym laboratorium, Pełnym rurek, kółek, gwoździ, śrubek, Tam, w kajetach, gdzie tysiące słówek Z egzotycznych zbierałem języków: Hałas ludów, confetti słowników. Tam zostałem - w matczynym kajecie, W najcudniejszym z wszystkich cudnych wierszy! Świat bajeczny, dziw poezji pierwszy! Był tam strzelec, co nie dał kwiczołów, I pocztylion w ogromnej karecie, Były dzwony i płaczące dziecię, Jakieś zdanie: „żegnaj... ruszam w drogę" I „daj czarkę - dokończyć nie mogę". 225 Andrzej Bursa WSPOMNIENIA FIŃSKI NÓŻ Miałem błyszczący fiński nóż Z< napisem „Madę in Finland" Gdy zmierzch podmiejskich sięgał wzgórz We flechtach krew tętniła Bawoła mogłem zabić nim Ciąć na ogniska trzaski A gdy się wlókł już gęsty dym Rzeźbić psi łeb na lasce Aż raz gdy noc zapadła już Szmer obcy w krwi zatętnił Więc chciałem sięgnąć po swój nóż Gdy stanął przy mnie księżyc Piętnastoletnich głupich ust Uściski wśród bzów mokrych I zgasł jak świeczka fiński nóż W szufladzie rdzą się okrył Miałem błyszczący fiński nóż Bawoła bym nim zabił Gdy zmierzch podmiejskich sięga wzgórz Dobywam go z szuflady W kącikach flechtów wieczór już Lśni jak porzeczka krwawa Ukradkiem z rdzy wycieram nóż I między bajki wkładam 1955 226 WSPOMNIENIA Bogusław Żurakowski DOWÓD Próbuję sobie przypomnieć - może tu już byłem Kiedyś, jako dziecko. Ale to niemożliwe. Nigdy Nie zbiegałem z tego pagórka, na którym teraz stoję. Nigdy nie oddychałem tym powietrzem wespół z ziemią Pachnącą ciałem dojrzałej kobiety z jasnymi oczami. Nigdy nie brodziłem w trawie miękkiej niby włosy. Nigdy nie słyszałem tak wymawianych dźwięków sz, cz, ż, Jak właśnie tu szepczą trawy, gdy powierzają mi tajemnicę. Nie, nigdy tu nie byłem. A jednak pamiętam to miejsce. Może jako cząstka ojca tkwiłem na drodze, Która teraz pieczołowicie okrywa stopy kurzem. Może jako usta matki śpiewałem pieśń O losie tych, co podsycali ognisko własnymi ciałami. Może to pamięć genetyczna odsłania mi słowa. Może. 227 PRZYPIS DO OJCZYZNY Józef Ratajczak PRZYPIS DO OJCZYZNY Ojczyzna. Czym jest ojczyzna? Ściśnięta do jednego wdechu, do ostatniego skurczu serca lub rozwleczona w chmurze po najdalszych horyzontach, skąd siebie już nawet nie widzę, jakbym stał się przecinkiem w mówionym przez nią zdaniu, niepotrzebnym znakiem przestankowym - postawionym w niewłaściwym miejscu. Czym jest? Ojczyzna. Pokój. O wymiarach Ml. Zewsząd napierający ścianami. Mury za oknem. Ciężkie słupy kominów wbite w rozdartą ziemię. Pług, który w granicę bruzdy, dzielącą bez końca pole, każe wysiewać ziarno - niosące przyszłość kłosów. Bierz zatem pełną garścią. Kraj. Obraz. Obraz z wymalowanym Kościuszką. Prostym jak do przysięgi. Gdzie wojna wciąż jeszcze trwa, wiecznie nie rozstrzygnięta - i żołnierz, co zdołał już polec, za wolność, za ojczy... - nadal z granatem biegnie w martwej od dawna dłoni i usta na krzyku zastygłe wciąż szepczą: Jeszcze Polska... Sztandar nad głową. Pochodnia zmartwychwstających popiołów. Krew zakrzepnięta w krtani... Poddać ją lżej, niż oddać. I oto znów odnajdujemy się po omacku w oślepiającym spojrzeniu, u nasady do krwi podciętego języka; usta w ustach przywarte do wspólnie okrzyczanego słowa - niemieją z bólu zwycięstwa, oko w oko z ziemią zachodzi bielmem słońca, co raz jeszcze wdeptane w zachód - rozkrwawi następny świt. Ojczyzna. Sprawdzam ją wzrokiem, dłońmi, słowem, umacniam cegła po cegle. Jest, istnieje. Daleko, blisko. Ściana przy ścianie, horyzont za horyzontem. 228 229 PRZYPIS DO OJCZYZNY Bogusław Żurakowski WIERSZ DYDAKTYCZNY Stukam w mur, biję pięścią - to trzeba czuć i słyszeć. Na wszystkie ogłuchnięte wiwatami uszy. Słowa ojczyzna nie należy wymawiać zbyt często Ani zbyt szybko, aby nie zatraciło sensu Powierzonego przez przodków. Lepiej słowo to Po prostu zawinąć w płótna strzęp i położyć Na dno rodzinnej szkatuły, pomiędzy srebrne monety I fotografie z rdzawymi plamami, jakie odziedziczyliśmy. Słowo ojczyzna należy czasem wydobywać, na przykład Na Święto Zmarłych lub Święto Zmartwychwstania, i Kłaść na białym obrusie; polerować, jak się przeciera Zmęczone oczy, aż zabłyśnie uśmiechem ironii Mickiewiczów. 230 231 PRZYPIS DO OJCZYZNY Tadeusz Nowak OJCZYZNA Niechże przez chwilę będzie tak, jak było w tej wielkiej baśni krążącej nade mną, i niech się ludzie pod jej drzewem zdrzemną, a gdy się stanie to, co im się śniło, będą mówili, że weszli do raju. A to się wszystko dzieje w moim kraju. W naszej ojczyźnie wysokiego śniegu, pokornych liści i drapieżnych cieni, gdzie czwórka koni zatrzymana w biegu nie może ustać, aż się cała spieni w przelatującej obok nas jesieni do odzianego w żywy mróz noclegu. A my jedziemy w rozpiętym kożuchu, w czapce na bakier, z rozwichrzoną głową do tańczącego mazura wydmuchu, gdyż tam podają miłość księżycową wszystkie dziewczęta, co uciekły Bogu, aby nas witać uśmiechem u progu. My tylko nazwać nie umiemy czasem naszej ojczyzny ukłonem do ziemi. I z czapką w ręce przystajemy niemi, lasu dudniącym zaskoczeni basem. Bliższa basetla w karczmie nam przygrywa, gdy odłożone gasną sierpy żniwa. Sierpień. Przez sierpień drabiniaste wozy jadą i skrzypią. Iskrzy się pogoda. W dyniach zielone fermentują mrozy, noc pachnie cierpko - zgnieciona jagoda. W goryczy siana zanurzeni we śnie; w nas się ryk zwierząt podnosi boleśnie. W juchtowych butach, w drelichowych spodniach, z węzełkiem w dłoni, idą ludzie do dnia wśród pól dymiących kwaśnym smakiem chleba. Garbią się w sobie. Kos gwiżdże w zieleni, w kałużach stoją rude tarcze nieba. Ludzie odchodzą w sen pół nachyleni. Już ich nie widać. Tylko blask jeziora z boku oświetla im plebejskie czoła. Pora jaskółek, snu w jałowcach pora idzie przed nimi, na piszczałce woła dom z białym gankiem z posiwiałych sadów, gdzie mokre pyski psy u stóp nam kładą. Maki u furtek stoją zapatrzone w dzieci jadące ścieżką na rowerach. Pieją koguty, horyzontu koło skrzypiąc powoli wśród drzew się otwiera. Lasy pod nieba uciszonym dzwonem pachną piołunem i topioną smołą. A wtedy widać, jak ci ludzie niemi unoszą oczy wysoko znad ziemi, Ich chód niedźwiedzi zmienia się powoli w twardy krok ludzi co pod wąsem nucą cichą piosenkę o tym, co ich boli, lecz już nie wiedzą, że się jeszcze smucą. I nagle do nich zbiega z gór ojczyzna, gdzie wicher bije bębnom chmur oklaski: wielka, do której ślepiec się bez laski jak do powietrza i do wody przyzna, i ta od pliszki trzęsącej się mniejsza w weselnym mircie i w żałobnych wieńcach. 232 233 PRZYPIS DO OJCZYZNY Anna Kamieńska W TEJ OJCZYŹNIE Na wieść o samobójstwie poety Jana Lechonia w Nowym Jorku W tej ojczyźnie tak gorzkiej, że zarówno dławi Niewiedza o niej, jak i wiedza doskonała, W tej ojczyźnie wulgarnej niby ścisk w tramwaju, Która się w piersi tłucze - kukułka natrętna, W tej ojczyźnie, o której zapomnieć nie można, Którą ci grzmot przywoła lub gwałtowne słowo, Lub nagła nuta w krzyku obcego przedmieścia I pochwyci za gardło, i strąci binokle, Że oślepły zatańczysz jak od alkoholu - Od bólu; w tej ojczyźnie, gdzie Wisła i Warta Tej mowy, w którą płyną wszystkie nasze rytmy, W tej ojczyźnie pochmurnej jak pogorzelisko Drogiego domu, co gdy bez nas uprzątnięte, Żadnych pod świeżym piaskiem pamiątek nie chowa W tej ojczyźnie - być choćby pyłem unoszonym Nad łąką, choć ziarnkiem dmuchawca W małym samolociku jadącym, choć żwirem Osuwającym się po dnie strumienia, choć - łzą... 234 PRZYPIS DO OJCZYZNY Antoni Słonimski DWIE OJCZYZNY W twojej ojczyźnie karki się zgina Przed każdą władzą, Dla zwyciężonych - wzgarda i ślina, Gdy ich na kaźń prowadzą. W twojej ojczyźnie gdyś hołdy składał - Przed obce trony. W ojczyźnie mojej, jeśli kto padał, To krwią zbroczony. W ojczyźnie twojej do obcych w wierze Bóg się nie zniża. Moja ojczyzna świat cały bierze W ramiona krzyża. W twojej ojczyźnie sławnych portrety, Tom w etażerce. W mojej ojczyźnie słowa poety Oprawne w serce. Chociaż ci sprzyja ten wieczór mglisty I noc bezgwiezdna, Jakże mnie wygnasz z ziemi ojczystej, Jeśli jej nie znasz? 235 PRZYPIS DO OJCZYZN Y Kazimiera Iłłakowiczówna DO POLSKI Upadłam z gniazda na bruk... Podniosłaś mnie pisklęciem spod nóg, przycisnęłaś do serca po prostu i odtąd w żyłach mi niezmienny rytm twojej krwi pozostał. Nie miałam imienia ni zasług... Nigdy w tobie czucie nie zgasło dla mego dziwnego sieroctwa i żyłam śród dzieci twych grona zawsze sprawiedliwie pieszczona, nieobca. A jeśli mię kto zapyta, czy bywałam odziana i syta, czy starczyło wszystkiego dla wszystkich - to powiem, że niepodejrzliwi sycą się, jeśli miłość ich żywi, nawet listkiem! ...I powiem, że i najwątlejszy, jeśli celu swego nie zmniejszy, ale wątłość wysili nad miarę - o głodzie, w trudzie pochylon, zdobędzie nadzieję, miłość i wiarę. Kupiłaś mię u złego pana, matko dobra, matko przybrana, na rozstaju u potęg ciemnych. Żeś ufała bez granic i święcie, powierzyłaś mi klucz i pieczęcie tajemne. Rosnę, płonę i w dojrzałość się złocę, 0 Polsko, u źródeł twej mocy, cudze dziecko, niczyje nasienie! 1 nim utrudzona zagasnę, niejedno twe żniwo własnem ciepłem zrumienię. Ku twojej większej chwale wysilę się i wypalę, rozdam się, rozdaruję do szczętu... A ty, chłonąc mię w swoim rytmie, o ojczyźnie mojej, o Litwie, pamiętaj. 236 237 PRZYPIS DO OJCZYZNY Kazimiera Iłłakowiczówna DO OJCZYZNY MOJEJ - CISZY Nad zamętem jak ptak wiszę: tu pożoga, tam pożoga... Do ojczyzny mojej - ciszy zagubiona wszelka droga. Nie zobaczą, nie posłyszą: walka wre pod niebiosami... o ojczyźnie mojej - ciszy zagubiona wszelka pamięć. Więc na chmurach skrzydłem piszę, piórem jasnym, piórem ciemnym: o ojczyźnie mojej — ciszy żadnej, żadnej wieści nie ma. 238 PRZYPIS DO OJCZYZNY Ernest Bryll Kiedy powrócisz jak syn marnotrawny Nikt cię nie będzie czekał. Nawet winy swojej Nie będzie komu wyznać. Puste są pokoje I nie ma w domu ludzi co w nim żyli dawniej. Sad zdziczał. Ziemia na ugór skwaśniała Że nawet obcy nie chcą tutaj siedzieć Będziesz harować pokolenia całe Żeby grudkę ojczyzny z popiołu odcedzić... 239 PRZYPIS DO OJCZYZNY PRZYPIS DO OJCZYZNY Kazimierz Wierzyński Tadeusz Gajcy POPRAWKA HISTORYCZNA NOC Ojczyzna to nie jest węch, Popraw się, stary mój kompanie, Nie starczy ci pięciu, dziesięciu zmysłów, By ją wy wąchać, To dobre dla kotów, które co noc Trafiają bezbłędnie do swoich koszów, Aby zwinąć się w kłębek i spać. Ojczyzna to jest pamięć podskórna, Bezsenny nerw, Pokutnik nocny bardzo świadomy, Czego chce tutaj i po co się włóczy Po myślach, po widmach, po setkach lat, I nawet koty z wygrzanej słomy Wypędza, nie daje im spać. Czy w śnie daremnym, w przypomnieniu leżę pod światłem, co jak koral stacza się prędko? Oto pora, gdy cienie kwiatów w fali wartkiej pływają ciężkie niby karpie w księżycu srebrne. Owad równy jest człowiekowi, ptak zwierzęciu, gdy niebo budząc nas jak struny albo ściszając swym dotknięciem odchodzi ciemne pod powiekę. Żebym pamiętał: równy jestem łunie różowej, która przestrzeń w drzewo kolorów nagłych zmienia. Żebym rozumiał: nawet salwie, gdy przez powietrze idzie lekkie, jak dzwon od chłodnych drzwi milczenia. I żebym mówił: równy jestem sam sobie leżąc w śnie jak wyspa, gdy niebo białe jest jak papier, a ziemia wciąż nierzeczywista i zarys kwiatów dnem przechodząc tężeje w kamień, w kość woskową; a ja w daremnym przypomnieniu dzieciństwa kształt przybliżam jasny: obłoków góra, nad nią księżyc i wiatr gołębi ponad lasem, woda wesoła, szelest ryby wśród lilii wodnych. Przecież wiem: daremny serca strumień jest, przebytym snom nie będę równy. Lecz noc mnie czeka wciąż podobna do tamtych nocy, kiedy koral światła się zniżał. Cień w obłokach jest cieniem moim jak olbrzyma, 240 241 a przecież ręka jest pokorna i ciało kruche leży płasko. Żebym pamiętał: jest ojczyzna w gałązce dymu, w ognia blasku, a ja nakryty śniegiem chmury ziemi tej skąpej jestem równy. PRZYPIS DO OJCZYZNY Józef Ratajczak ODPOCZYWANIE W POKOJU Pamięci Kasi Wojtych Tu pozostanę. W tym kraju zieleni. Wśród drzew. W trawie, która mnie przerasta. Tu moje lato nadejdzie i jesień. Owoc poniosę w dłoni opadłej niżej od liści. Dopiero teraz mogę w pełni się rozwinąć, wziąć odwet na krzewach, wargami poruszyć powietrze. Mój obraz bierze ziemia na własne podobieństwo, zacznie go odtąd powtarzać w każdym drzewie przy drodze, w cieniu - wciąż większym ode mnie, jakbym znów szła pod słońce. To są wakacje ciszy, beztroskiego wytchnienia; kwiaty stają się cięższe od stóp - tak lekko idą przez łąkę prącą nagle do nieba. Opadły pory roku. Czas nie ulega już zmianie. Jest ciągle ten sam dzień zatrzymany w rozkwicie, w urwanym porywie południa, jak w niemym okrzyku - bez tchu. 242 243 Uczę się ciebie człowieku MIESZKANIEC ZIEMI MIESZKANIEC ZIEMI Andrzej Warzecha Andrzej Warzecha MIESZKANIEC ZIEMI Mówi - te cztery gwiazdy to węgły mojego nowego domu świeci już nad nami wiecha komety - Pyta - gdzie ja tam w tym obszernym mieszkaniu przybiję podkowę? - Wybiera - wolę już (mieszkaniec ziemi) zostać na starych śmieciach tu gdzie ksiądz katecheta jak malarz Ociepka maluje raj - MASKI 1 000 000 ani jedno życie mniej ani jedno więcej. Koniecznie milion głów choć w palcach tych od rąk i tych od nóg rachunek się nie zgadza tu ćwierć tam pół na pewno jest ich mniej Sumy zabitych, liczby żywych! Któż ośmielił się maski te wyrzeźbić? A gdzie ułamki, drzazgi, resztki? A gesty? Kto policzył gesty? Kciuk w górę, kciuk w dół, a w pół? 246 247 MIESZKANIEC ZIEMI Tadeusz Różewicz ZIELONA RÓŻA „...róży kwiatek wyszyła zielono..." Wielkie miasta rosną przeludnione wyludniają się przypływ i odpływ ławice ludzi tak blisko obok jedno przy drugim że widać rozkład z urywków słów tu i tam rozrzuconych można sobie wyobrazić wnętrze ale w roju bez matki zaczynamy żyć coraz samotniej odległość od człowieka do rośnie pod neonami w przeludnionych miastach ocierając się o siebie do krwi żyjemy jak na wyspie zamieszkałej przez nieliczne istoty zostajemy z garstką najbliższych ale i oni odchodzą każde w swoją stronę biorą ze sobą odkurzacze kiepskie obrazy kobiety dzieci motory lodówki pewien zasób wiadomości popioły pseudonimy jakieś resztki estetyki wiary 248 coś w rodzaju boga coś w rodzaju miłości jeszcze inni odchodzą do swoich jaskiń z mięsem w zębach słabsi zostają przy barach stolikach jeszcze słabsi opierają się na cieniach słów ale te słowa są tak przejrzyste że widać przez nie śmierć nic odchodzimy ociągając się zamknięci i nikt nie przyznaje się że odchodzi lepiej nie robić zamieszania więc wszyscy żyją wiecznie pamiętacie byliśmy otwarci w czasach największego ucisku cudze cierpienie i cudza radość łatwo przenikały do naszego wnętrza wasze życie biegło do mnie ze wszystkich stron teraz okrywają nas pancerze tylko przez pęknięcia w twarzach można zobaczyć II Jest we mnie jest coś takiego Nie nie mogę opisać coś jest we mnie 249 coś czego nie było i rośnie nie to nie rośnie podchodzi do gardła Nie podchodzi to jest nieruchome to mnie wypełnia Nie nie wiem dokładnie dobrze że zapominam ale co to jest mów po ludzku czy to jest miłość nie to nie jest strach czy to jest nienawiść idea tak to jest puste Nie to nie jest idea to jest już prawie wszędzie czy to się do ciebie skrada czy idzie otwarcie czy to milczy czy jest wymowne czy to jest daleko krzyczy 0 jeszcze jest daleko tak tak to jest jeszcze bardzo daleko prawda powiedz mi że to jest jeszcze daleko ale co powiedz co to jest już we mnie tu i tu 1 tam ale tego nie było we mnie wiem że nie było wiem że nie było a teraz to jest już w tobie podchodzi ci do gardła nic nie czujesz powiedz mi prędko jakie to jest w tobie 250 czarne czy białe niewidome czy słońce nieme czy woła nic nie mówisz powiedz mi że to jest daleko Nie mówisz że uciekniesz nic nie mówisz powiedz nie możesz mówić nie nie boję się bo nigdy tego nie widziałem może się przeniesiemy dobrze zaraz na inne miejsce zobaczysz że wszystko jeszcze będzie dobrze Nie mówisz że nie ma innego miejsca że nie można się przenieść nic nie mówisz mówię że nic jest w nas 251 MIESZKANIEC ZIEMI V MIESZKANIEC ZIEMI iMl Jan Twardowski Jan Twardowski PRZYROST LUDNOŚCI Szkoda dla jednej tylko osoby deszczu buków bo najchłodniej przy nich wśród upału ławki nad rzeką szczęścia co zamyka usta łamigłówki serca miłości co ostrzy nóż pływania żabką motylkiem i delfinem kataru po którym jednym uchem słyszy się później a drugim wcześniej ciała co się nie dzieli tylko na ducha i popiół jaskółki wzruszającej ramionami wszystkiego po kolei i dlatego pchają się na ten smutny świat nowi ludzie drzwiami i oknami SPRAWIEDLIWOŚĆ Gdyby wszyscy mieli po cztery jabłka gdyby wszyscy byli silni jak konie gdyby wszyscy byli jednakowo bezbronni w miłości gdyby każdy miał to samo nikt nikomu nie byłby potrzebny Dziękuję Ci że sprawiedliwość Twoja jest nierównością to co mam i to czego nie mam nawet to czego nie mam komu dać zawsze jest komuś potrzebne jest noc żeby był dzień ciemno żeby świeciła gwiazda jest ostatnie spotkanie i rozłąka pierwsza modlimy się bo inni się nie modlą wierzymy bo inni nie wierzą umieramy za tych co nie chcą umierać kochamy bo innym serce wychłódło list przybliża bo inny oddala nierówni potrzebują siebie im najłatwiej zrozumieć że każdy jest dla wszystkich i odczytywać całość 252 253 MIESZKANIEC ZIEMI Jan Twardowski BLISCY I ODDALENI Bo widzisz tu są tacy którzy się kochają i muszą się spotkać aby się ominąć bliscy i oddaleni jakby stali w lustrze piszą do siebie listy gorące i zimne rozchodzą się jak w śmiechu porzucone kwiaty by nie wiedzieć do końca czemu tak się stało są inni co się nawet po ciemku odnajdą lecz przejdą obok siebie bo nie śmią się spotkać tak czyści i spokojni jakby śnieg się zaczął byliby doskonali lecz wad im zabrakło bliscy boją się być blisko żeby nie być dalej niektórzy umierają - to znaczy już wiedzą miłości się nie szuka jest albo jej nie ma nikt z nas nie jest samotny tylko przez przypadek są i tacy co się na zawsze kochają i dopiero dlatego nie mogą być razem jak bażanty co nigdy nie chodzą parami można nawet zabłądzić lecz po drugiej stronie nasze drogi pocięte schodzą się z powrotem 254 MIESZKANIEC ZIEMI Ernest Bryll Gdzie kryjesz się, człowieku, któregośmy chcieli Napoić pieśnią, myślą uweselić Toć dla ciebie wyszliśmy z domu rodzinnego Szukając i nukając nie wiadomo czego Z tego światła, co ciebie tak oświecić miało, Ogarek tylko został i parzy nam ciało Ze słów składanych dla twojej obrony W bibliotekach stos książek przez myszy zgryziony. 255 MIESZKANIEC ZIEMI Stanisław Grochowiak CZYŚCI MIESZKANIEC ZIEMI Artur Międzyrzecki HISTORYK BOLEJE NAD NATURĄ Wolę brzydotę Jest bliżej krwiobiegu Słów gdy prześwietlać Je i udręczać Ona ukleja najbogatsze formy Ratuje kopciem Ściany kostnicowe W zziębłość posągów Wkłada zapach mysi Są bo na świecie ludzie tak wymyci Że gdy przechodzą Nawet pies nie warknie Choć ani święci Ani są też cisi Historyk boleje nad naturą zdaną na łaskę człowieka Cytuje Księgę Rodzaju Ale człowiek jest naturą Jest w niej i z niej - to drzewo i topór Jeśli ją przeciwstawia swoim szpadlom - błądzi Jeśli ją niszczy - jest jej samozniszczeniem To ona sama pustoszy się tymi kleszczami kraba Sękatymi palcami gatunku Ani jest gorszy ani lepszy od niej ten inżynier-drapieżnik Jej drwal zaciężny i dalszy ciąg bezwiedny Śni swoje ciemne źródła i nie umie ich rozpoznać w jej zielonym śnie Stara się pochwycić niejasny związek jej zmęczonych korozją skał Przypływu jej sił i ciężkich omdleń mułu i mgły Z pulsującą krwią swoich księżycowych suk i słonecznych kozłów Rozprasza swój niepokój w krzątaninie dla niej Przedłuża ją o dąbrowę wieżowców i termitierę lotniczego portu Wymyśla jej błędną gwiazdę i drogę powrotną rozbitka Nie potrafi przypomnieć sobie do czego ale pracuje nad tym Wzniośleje patrząc w niebo zatruwa morze i nastawia budzik Zabójca z natury nie traktuje jej gorzej niż samego siebie Każdy anioł to wie 256 257 ? MIESZKANIEC ZIEMI MIESZKANIEC ZIEMI Artur Międzyrzecki Kazimierz Wierzyński W GŁĄB ALEJA W GŁĘBI CZASU W głąb: bizancjum Dalej: to rzymskie monety Dalej: to greckie amfory Dalej: to kości praludzi to kości zwierząt to łeb mamuta szkielet ichtiozaura Dalej: to piach żwir popiół Dalej: to węgiel Dalej: to wody podziemne to żwir to kamień to wapń Dalej: to moje puste ręce ubielone kredą Posągi stoją w głębi czasu, W przejrzystej wodzie głębinowej: Twarze obmyte z rysów, Oczy zjedzone solą, Ramiona bez rąk, Stopy na płask I nawet fałdy szat Spływają po nich W poszarpanych plisach. To są wyspy w morzach minionych, W ciszy znieruchomienia, W obojętnej przyrodzie: Tędy szła miłość ludzka I kuła w marmurach Aleje swojego uśmiechu. Kto i dla kogo - nie wie nikt, Jest to ostatni przewodnik Głębinowego bytu: Bez twarzy, bez rąk i bez szat, Sama nagość w kamieniu, Sama nagość miłości Nie zatraconej w czasie, Nie roztopionej w przyrodzie, Nie odebranej człowiekowi. 258 259 MIESZKANIEC ZIEMI Czesław Miłosz TWÓJ GŁOS MIESZKANIEC ZIEMI Ewa Lipska Przeklinaj śmierć. Niesprawiedliwie jest nam wyznaczona. Błagaj bogów, niech dadzą łatwe umieranie. Kim jesteś, te trochę ambicji, pożądliwości i marzeń nie zasługuje na karę przydługiej agonii. Nie wiem tylko, co możesz zrobić, sam, ze śmiercią innych, dzieci oblanych ogniem, kobiet rażonych śrutem, oślepłych żołnierzy, która trwa wiele dni, tu, obok ciebie. Bezdomna twoja litość, nieme twoje słowo, i boisz się wyroku, za to, że nic nie mogłeś. TAK SAMO Człowiek to taki zwykły człowiek: jak pierwszy człowiek drugi człowiek. Różnimy się jedynie tak bardzo podobnie i przepadamy jak kamienie w wodę. Ktoś później nas wyławia - ktoś cenny ocenia ile w nas wody płynie a ile kamienia. Od trzeciorzędu już tak rządujemy żądni mapy i władzy. Wojny i pokoju. Aż do ostatka swoich cech żyjemy. I doświadczeni w cyfrach i wymiarach figurujemy w kalkulacji świata. Człowiek to taki zwykły człowiek: potrafi zżyć się nawet z sobą. Coś w sobie z sieci ma. Coś z ciała. Na połów swoich własnych powiek wypływa oko z okiem. Z okien ciekawość przeźroczysta cała już pierwszym się widokiem stała. Bo człowiek to jest zwykły człowiek: jak pierwszy człowiek drugi człowiek. Jeden za drugim. Krok za krokiem. Z wyrokiem czasu praw i nocy. Tak samo: przedtem teraz potem. 260 261 Ewa Lipska MIESZKANIEC ZIEMI STÓŁ RODZINNY Stół rodzinny jest dużo większy od normalnego stołu. Coraz mniej takich stołów. Siedzimy a babcia znowu twierdzi że rewolucja przerwała jej szycie sukni która nie dokończona odeszła na front. Fastrygi zapewne puściły - ubolewa babcia - rozstrzelano ją. A barszcz za słony. Morze za szerokie. Rodzina nie ma sobie nic do powiedzenia. Każdy trzyma krajobraz własny przed oczami na własny wjeżdża peron o innej godzinie. Babcia myśli: rewolucja przerwała mi szycie sukni która nie dokończona odeszła na front. Fastrygi puściły. Suknię rozstrzelano. Ale rewolucja zwyciężyła i tak. Portret sukni czci się teraz wszędzie. Moda jednak się zmienia. Młodsze pokolenie myśli: mogę wypić kieliszek wódki ale muszę wypić szklankę herbaty. Mogę głośno mówić albo krzyczeć ale muszę milczeć. Mogę mówić po angielsku albo po hiszpańsku Ale muszę mówić w zupełnie innym języku. Jestem winien ojczyźnie życie a Frankowi 300 złotych. Jeszcze młodsze pokolenie myśli: jeśli suknię rozstrzelano to babcia straciła materiał. Kiedy siedzę przy biurku i myślę na temat rodzinnego stołu widzę przez okno jak grupka dzieci przebiega przez tory kolejowe w niedozwolonym miejscu. Nawet tym się nie różnią od innych pokoleń. 262 263 MIESZKANIEC ZIEMI O PRZECHODNIU Jerzy Liebert Uczę się ciebie, człowieku. Powoli się uczę, powoli. Od tego uczenia trudnego Raduje się serce i boli. 0 świcie nadzieją zakwita, Pod wieczór niczemu nie wierzy, Czy wątpi, czy ufa - jednako - Do ciebie, człowieku, należy. Uczę się ciebie i uczę, 1 wciąż cię jeszcze nie umiem - Ale twe ranne wesele, Twą troskę wieczorną rozumiem. Julian Przyboś O PRZECHODNIU Słyszę ślady przechodnia, który żyje tak mało. Oddawszy porzuconym przez człowieka rzeczom choćby jedną - wtedy kiedy ginie - niecałą chwilę, usłyszycie go i wy nie chcąc: Jak śwista cicho na bezgniezdne pisklę, jak zostawia mu swą dłoń roztuloną na zawsze, jak płaszcz darowuje kalekiej wierzbinie i wraca w swoją bezdomność. Stuka w dziurę w płocie, przechodzi długim zmrokiem, przekracza światłocień i wstępuje we wieczór. Na samotność pomaga - jak wiadomo wam - światło, więc przechodzień rozwija pięść: w ciemności nad każdym palcem zaświeca się gwiazda, on sprawdza je niecierpliwym ruchem, podnosi ku oczom i gasi po kolei zapalając pięć lamp, po czym spod obcasów wykrzesuje żarówkę stopami mocno świecąc. Aż tak smutny, że prawie nie nieszczęśliwy, wstawia za każdą szybę niezliczonych okien miasta jedną jedyną fotografię: zdjętą troską twarz matczyną: chmurę widną, niech błyśnie. Przechodzi; za zamkniętą cudzą okiennicą szparę w oknie przytyka gasnącym światełkiem. Oto okrąża lokomotywę stojącą w remizie, stawia kroki niewielkie, tak wyrabia sobie drogę uboczną... 264 265 O PRZECHODNIU Czesław Miłosz O MŁODSZYM BRACIE Jarosławowi Iwaszkiewiczowi 0 czymże on, młodziutki, myśleć ma, jeżeli nie o pędzie schylonych korabli 1 o sławie boju powietrznego nad olszyną, na granicy gór. 0 czymże on, młodziutki, myśleć ma, jeżeli nie o wieńcach nagrody i wyprawach, 1 o wiosnach toczących rude rzeki wąwozami lesistego kraju. W miasteczku lśniącym butami poruczników, pod szumem hangarów lotniczego pułku, chodzi do szkoły. I w skrytym bezwstydzie po sadach kradnie jabłka. O smutku, rozpaczy! niech mu Bóg słodkie jabłka sąsiadów przebaczy: o inne czyny trudno w Oszmianie czy w Lidzie. O czymże on, młodziutki, myśleć ma, jeżeli nie o nocnych wyprawach do sadów, 0 peruwiańskich miastach zwierząt złotojadów 1 o tym, jak okręty drze polarna kra - A jeszcze co niedziela, w miedzianym okrzyku szkolnej orkiestry, syczą narciarskie zawody i słońce - ptak, jedyny z zimowych słowików, ćwierka u zboczy, płozą pociętych na schody. Już rośnie nasz towarzysz, dziecinny i nieznany, następca wszystkich dzieł młodości prawie ślepej, a jeśli na nas grom - ocali, co kochamy, i będzie dalej szedł - ślepego brat poety. 266 O PRZECHODNI U Ewa Lipska MOJA SIOSTRA Moja siostra jeszcze nie wie że świat skazany jest na atlas. A atlas to ogromny talerz wiecznie głodny. To żurnal państw skrojonych. Czasami niemodnych. Że wszystko nagle jest jasne kiedy wychodzi się z kina. Że idee najlepiej leżą na manekinach. Że nie ma śmierci dla przykładu. Że śmierć jest tylko dla natury. Że chcąc oglądać niebo trzeba zanieść je przedtem do cenzury. Że największa wiedza jest w bibliotece przestrzeni. Że miłość to jest miłość. A miłość to ogród. Że trzeba w tym ogrodzie unikać jesieni. Że nie da się w ogrodzie uniknąć jesieni. Że podziału komórek nikt już nie powstrzyma. Że życie jest skończone kiedy się zaczyna. Że Izolda jest stara. Cierpi na reumatyzm. Że historia to taki wielki kosz na śmieci. Służy do przepadania dat i straszenia dzieci. Że kiedy noc nam oczy na chwilę ocienia to budzą się w nas ptaki z krzykiem: Ziemia! Ziemia! I wtedy odkrywamy nowy ląd: Człowieka który nam ciepłą rękę kładzie na powiekach... Ale moja siostra już wie że Ala ma kota. 267 O PRZECHODNIU Ewa Lipska ZARĘCZYNY Na parterze młodzi obiecują sobie: - nie wolno nam przyrzekać najprawdziwszych prawd które jak ślubne obrączki z palca na palec - nie wolno nam przyrzekać wspólnych drzwi wspólnego klucza wspólnych ust - nie wolno przyrzekać wcale - dopiero ziemia nas przyrzeknie kiedy ja i ty w zaoraną wyruszymy podróż. Tak się skończyły zaręczyny na parterze. A jednak jakże trudno w szczęście ich uwierzyć. O PRZECHODNIU Ernest Bryll * * * Ludzie poodrywani od swych snów codziennych Lecieli ponad miastem bladzi, wyciągnięci Ze swoich łóżek - nagle wniebowzięci I bojący się tego Wiatru płomiennego, Co ich jak liście ciskał i gnał ogłupiałych W sen inny, tak prawdziwy - że serca stawały 268 269 O PRZECHODNIU Jarosław Iwaszkiewicz O PRZECHODNIU Jarosław Iwaszkiewicz * * * Jak to łatwo jest deptać upadłe wielkości czy to jest zadanie poetów rozbijać rozbite trumny? jakże łatwo wymyślać obcemu schowawszy się za mur obrońców sprawiedliwości ale być sprawiedliwym w godzinie pogardy podnieść głos gdy wszystkie lisy schowały się do nory zawołać głośno kiedy wszyscy szepcą o jakże mało jest takich którzy to potrafią 270 WILK W zimowe takie noce jak stary wilk podkradam się pod chaty i chłód i śnieg i gwiazdy kudłate patrzę przez szybki co tam jest śpiewają wysokie tenory tańczą piją żyją gorąco z okien bije i skrzypią drzwi i znowu cicho ze studni wodę biorą i żrą a ja co? na skrzypcach grają szczęście budują wychodzą w noc śpiewają jak licho i strach mnie bierze i złość dlaczego ja tak nie mogę? i wyję a oni wołają wilk! wilk! 271 O PRZECHODNIU Kazimierz Wierzynski OKNA Ciągną ich okna. Skaczą. Myślą, że za mieszkaniem, Za szybą z kurzem i sadzą Wszystko im wytłumaczą, Rękę podadzą. Ciągną ich okna. Grożą. Mieszkanie - twardy kaftan, Palce na gardle, klaustrofobia, Schody, spluwaczki z piaskiem, Windy z arteriosklerozą, Lokatorowie nalani tłuszczem, Worki otyłe, skrobia. Dlaczego nie pochwyciliśmy ich w locie, Dlaczego nie rozpięliśmy w dole prześcieradła, Dlaczego się spóźniła policja z pomocą, Straż pożarna. Mogliśmy ich wnieść z powrotem na górę, Rozmawiać, śmiać się Najnormalniej w świecie, Dać im kieliszek wódki, Puścić płytę z kukaraczą. Nie słuchają. Stoją na parapecie. Skaczą. Puste, otwarte okno Przerażenia. Puste mieszkanie otwarte na przestrzał. Trwoga istnienia. 272 273 O PRZECHODNIU Tymoteusz Karpowicz FAŁSZYWY ALARM Na krzyk zbiegli się sąsiedzi potem milicja karetka pogotowia Ale ulica spływała czystym kamieniem nikt nie miał krwi na rękach ni ołowiu w sercu Rozchodzono się uznano alarm za fałszywy - Jakby tylko krew i ołów wyjawiały ludziom ludzki ból 274 O PRZECHODNI U Stanisław Grochowiak WALKA JAKUBA Z ANIOŁEM Jerzemu Gembickiemu Ty we mnie chlebem kamieniem kościołem Ja w Ciebie żebrem Ty - jak w dwie tarcze - w skrzydła uzbrojony Ja - w zmarszczki czoła Za Tobą ogień hoplici i gryfy A za mną - grób mój Ty we mnie zorzą kobietą i dzbanem Ja w Ciebie grobem 275 O PRZECHODNIU O PRZECHODNIU Tadeusz Różewicz Mieczysława Buczkówna W POŚPIECHU W DŁONI BOGA Czytał książkę było popołudnie niedzielne w mało znanym mieście w Europie środkowej na drugiej półkuli ciemnej teraz dwoje ludzi czekało na wyrok gdzieś daleko huczał pociąg w pokoju było widno mogła być godzina trzynasta poczuł że musi się zdecydować że powinien coś uczynić zaraz przecież czekał dwadzieścia lat wiedział że musi wybrać że to ostatnia chwila chciał się ruszyć ale nie mógł sobie przypomnieć o co chodzi zapomniał coraz głębiej inni ludzie poruszali się obok żywo rodzili się i umierali w pośpiechu Wszystko w pamięci Wszystko wczoraj Jutro już czeka Nie rozwinięta róża Oddycha rozchylonym płaczem W idącej na wczorajsze chwili Błękitny motyl na płatku lilii Składa skrzydełka do śmierci Samolot z czterema porywaczami na pokładzie (160 osób cywilnych + 7 załogi) Spada do oceanu Porywa ze sobą tylko spadochron białego obłoku Mała dziewczynka płacze Obejmuje lalkę białą lalkę Czarna dziewczynka z Angoli Lecz i ona będzie rozstrzelana Chłopcy zabijają kamieniami kota na łące Potem bawią się w wojnę Walka o pokój rozgrywa się tylko na papierze Zasoby niszczących broni są już tak obfite Że starczyłoby jeszcze dla kilku innych planet Skłonnych do zbiorowego samobójstwa W Indiach umiera się na ulicy z głodu Dzieci we wszystkich przytułkach świata Głodne uśmiechu pocałunku Starcy w Domach Szczęśliwej Starości Głodni dotyku ręki dobrego słowa Niech nam wybaczy Bóg Którego już nie ma Tak mija nas On który nas trzyma w dłoni 276 277 O PRZECHODNIU Czesław Miłosz KTÓRY SKRZYWDZIŁEŚ Który skrzywdziłeś człowieka prostego Śmiechem nad krzywdą jego wybuchając, Gromadę błaznów koło siebie mając Na pomieszanie dobrego i złego, Choćby przed tobą wszyscy się skłonili Cnotę i mądrość tobie przypisując, Złote medale na twoją cześć kując, Radzi, że jeszcze jeden dzień przeżyli, Nie bądź bezpieczny. Poeta pamięta Możesz go zabić - narodzi się nowy. Spisane będą czyny i rozmowy. Lepszy dla ciebie byłby świt zimowy I sznur, i gałąź pod ciężarem zgięta. 278 O PRZECHODNIU Kazimiera Iłłakowiczawna NIEKTÓRZY Czynią dobrze ciebie nie znając, czynią dobrze - łaski twej nie szukając, uznojeni i w grudniu, i w maju. Każdym słowem twojej prawdzie bluźnią, jak olbrzymy w twojej kując kuźni kształt, co nas przed tobą wyróżni. Umierają od grzechów czarni tak jak my w troskach i męczarni... A ty wszystkich nas po śmierci przygarnij. 279 O PRZECHODNIU Władysław Broniewski CIENIE Nocni przechodnie, cisi, zamyśleni, czarni, chwieją wysmukłe cienie w refleksach latarni. Cienie pełzną, nie mogą odczepić się od nich, przełażą przez sztachety, padają na chodnik. Małe, śmieszne, po twarzach deptane obcasem, wielkie, straszne, na szczudłach sążniste dryblasy. Podnoszą kapelusze na zjeżonych włosach, lękają się zapałki, blasku papierosa. Nad brzegiem czarna rampa zgina je i łamie. Szalone! - skaczą w wodę do góry nogami. Znikły!... Przemija rzeka... Powiewy... Milczenie... Nocni przechodnie bledną... -jak cienie, jak cienie... 280 O PRZECHODNIU Anna Kamieńska PIĘKNE RĘCE ZOBACZONE W TRAMWAJU Młoda dziewczyna siedzi w tramwaju jej dłonie leżą na spódnicy bez rękawiczek ręce z alabastru Rafael malował ochrą jej paznokcie wałki dziesięciu palców Michał Anioł toczył na marmurowej swej tokarni zaś Benvenuto oplótł każdy palec cieniutkim drutem ze szczerego złota a moje ręce dźwigają ciężary i stoję obok stara i zmęczona na płaskich stopach obolałych i patrzę na madonny ręce 281 O PRZECHODNIU O PRZECHODNIU Anna Kamieńska WIEŚ Anna Kamieńska W zielsku pordzewiałe żelastwo zakwitły dorodne pokrzywy traktor rozorał drogę jak grzech sumienie wieś niewiejska bez krowy i konia z sadem pokurczonym na krzywych nogach jabłoni z wierzbą pobielaną przy drodze z czarną kałużą przed sklepem rozpacz pijana gna motocyklem no trudno lecz w lazurze traw raczkuje dziecko GODNOŚĆ MILCZENIA Nieufność gorsza od nienawiści i uścisk ręki od odmowy podania ręki i grzeczność która mogłaby być przyjaźnią i wyniosłość obca wielkim ludziom słowa wyszukane zamiast głosu sumienia i przemilczenie bo straciło godność milczenia 282 283 O PRZECHODNIU W ZACHWYCIE I GROZIE Józef Baran Władysław Broniewski * * spotkania same wpadają w oko i ucho są proste jak elementarz czytany po latach ale ty ucz się rozstań są wyższą matematyką losu i najtrudniejszymi literami w alfabecie przemijania powtarzał je będziesz cierpliwie nauczysz się ich na pamięć nie zważaj że z początku nic z nich nie zrozumiesz W ZACHWYCIE I GROZIE Moja córka, moja córka umarła!.... Jak sercu powiedzieć: nie płacz, kiedy rozpacz serce przeżarła, a to serce wyrwać i zdeptać. Moja córka... Ach! żadnej kochance nie mówiłem tak siebie do dna jak Ance... A była mi ona podobna do świata, który się stawał w zachwycie i grozie, a jam serce gorące podawał na mrozie. 284 285 W ZACHWYCIE I GROZIE Władysław Broniewski ANKA Aniu, mówię na głos, ale cichutko, bo tak mi lepiej, żeby się myśl najczulsza nie umknęła, Aniu, już prawie rok idę, jak idą ślepi, za tobą, któraś mi się umknęła. Mówię na głos cichutko, cichuteńko, żeby Ewa nie usłyszała: stąd bliziutko, zamknięte okienko, mogę przysiąc, że nie będzie słyszała. Aniu, my stąd, z Juraty, wybieraliśmy się rzeką Wisłą w światy, a może w Zaświaty, no i nic z tego nie wyszło. Anulu! Od kiedy ciebie nie ma, podjąłem tym groźniej, tym śmielej poemat, z którego będzie Wesele! Na naszej ziemi nie będzie Hiroszimy, będą tańczyły topole i wierzby, płockiej zimy my się nie boimy: popłyną płockie jesienne zmierzchy. Zawsze pierwsza, choć nieżyjąca, choć taka na pozór daleka, jedyna spośród tysiąca - a ojciec czeka... O tej Wiśle ja nie powiedziałem tobie tego, com pragnął, ale wierz mi, że naręczem całem tobie wiersz by się ugiął i nagnął, tobie będą sprawy się działy, ty byłaś dla nich, tobie będą słowiki śpiewały w każdych doznaniach. 286 287 W ZACHWYCIE I GROZIE Władysław Broniewski * * * Anka, to już trzy i pół roku, długo ogromnie, a nie ma takiego dnia, takiego kroku, żebym nie wspomniał o mnie: 0 mnie, osieroconym przez ciebie, 1 choć twardość sobie wbijam w łeb, nie widzę cię w żadnym niebie i nie chcę takich nieb! Żadna tu filozofia sprawy tej nie zagładzi: mojej matce, mojej siostrze było: Zofia, i jakoś czas na to poradził. A ja myślę i myślę o tobie po przebudzeniu, przed snem... Może jestem coś winien tobie? — bo ja wiem. Na Powązkach ośnieżona mogiła, brzozy coś mówią szelestem... Powiedz, czyś ty naprawdę była, bo ja jestem... W ZACHWYCIE I GROZIE Anna Świrszczyńska MÓWI CZARNA KOBIETA Leżę na ziemi, patrzę w niebo, krzyczę. Rodzę człowieka. Przestaję krzyczeć, urodziłam człowieka. Patrzę w niebo. 288 289 W ZACHWYCIE I GROZIE Anna Świrszczyńska MODLITWA STAREGO CZŁOWIEKA Księżycu, to jest mój brzuch. Niech jeszcze raz będzie w nim jedzenie, jeszcze raz, księżycu, zanim umrę. Moje wnuki już umarły z głodu, ale ja jeszcze żyję, księżycu, i to jest mój brzuch. Niech on będzie jeszcze raz napełniony jedzeniem, uczyń tak, księżycu. 290 W ZACHWYCIE I GROZIE Anna Świrszczyńska GŁÓD Urodziłam dziecko w porze suszy. Wykopię w ziemi jamę, położę do niej dziecko, nasypię piasku w jego usta, nasypię piasku w jego oczy, aby umarło. Urodziłam dziecko w porze suszy, kiedy nie ma mleka w piersiach kobiety. 291 W ZACHWYCIE I GROZIE W ZACHWYCIE I GROZIE Julian Kornhauser KALEKIE DZIECI ROZMAWIAJĄ Z PAPIEŻEM W JEDNYM Z MIAST BRAZYLIJSKICH Moja rączka niczego nie udźwignie moje serce jest jak ziarenko maku chcemy biegać grać w piłkę przecież jesteś naszym królem zamień nasze oczy w krople soku niech ten mały beznogi chłopczyk nauczy się skakać po mokrej trawie jesteś naszym królem jesteś naszym królem Biały Ojciec chce coś powiedzieć ale czuje jak jego nogi fruną w stronę smutnego chłopczyka na wózku Kazimiera Iłłakowiczówna CZAROWNICA Mam mówiącego ptaka, mam gadającą wodę, mam starego czarodzieja i dam ci go potrzymać za brodę; mam węża, co się podnosi na ogonie wśród kwiatów w trawie, mam dwa uczone szerszenie, które mi sypiają w rękawie. Mam cudownego szpaka, mam żabę i żuka, i jeża, mam mądrą białą kawkę, puszysty kłębuszek pierza: przemówi do ciebie ptak mój, gdy się najmniej będziesz spodziewał, a smutny smok na podłodze nogi będzie ci łzami oblewał. Twój sen najpierwszy na świecie u mnie ma swoją ojczyznę i u mnie mieszka radość, którąś ty wygnał w obczyznę, a jeśli do mnie przyjdziesz, zbrojne zmyliwszy straże, to własne twe śpiące serce w pudełku ci małym pokażę. 292 293 W ZACHWYCIE 1 GROZIE Zbigniew Herbert Z MITOLOGII Naprzód był bóg nocy i burzy, czarny bałwan bez oczu, przed którym skakali nadzy i umazani krwią. Potem w czasach republiki było wielu bogów z żonami, dziećmi, trzeszczącymi łóżkami i bezpiecznie eksplodującym piorunem. W końcu już tylko zabobonni neurastenicy nosili w kieszeni mały posążek z soli, przedstawiający boga ironii. Nie było wówczas większe- go boga. Wtedy przyszli barbarzyńcy. Oni też bardzo cenili boga ironii. Tłukli go obcasami i wsypywali do potraw. W ZACHWYCIE 1 GROZIE Zbigniew Herbert STARY PROMETEUSZ Pisze pamiętniki. Próbuje w nich wyjaśnić miejsce bohatera w systemie konieczności, pogodzić sprzeczne z sobą pojęcie bytu i losu. Ogień buzuje wesoło na kominku, w kuchni krząta się żona - egzaltowana dziewczyna, która nie mogła urodzić mu syna, ale pociesza się, że i tak przejdzie do historii. Przygotowanie do kolacji, na którą ma przyjść miejscowy proboszcz i aptekarz najbliższy teraz przyjaciel Prometeusza. Ogień buzuje na kominku. Na ścianie wypchany orzeł i list dziękczynny tyrana Kaukazu, któremu dzięki wynalazkowi Prometeusza udało się spalić zbuntowane miasto. Prometeusz śmieje się cicho. Jest to teraz jego jedyny sposób wyrażenia niezgody na świat. 294 295 W ZACHWYCIE I GROZIE Zbigniew Herbert CI KTÓRZY PRZEGRALI Ci którzy przegrali tańczą z dzwonkami u nóg w kajdanach śmiesznych strojów w piórach zdechłego orła unosi się kurz współczucia na małym placyku i filmowy karabin strzela łagodnie i celni© podnoszą siekierę z blachy łukiem lekkim jak brew mordują liście i cienie więc tylko bęben bęben huczy i przypomina dawną dumę i gniew oddali historię i weszli w lenistwo gablotek leżą w grobowcu pod szkłem obok wiernych kamieni ci którzy przegrali - sprzedają pod pałacem gubernatora w Santa Fe (długi parterowy budynek ciepła spieczona ochra brązowe kolumny z drzewa wystające belki stropu na których wisi ostry cień) sprzedają paciorki amulety boga deszczu i ognia model świątyni Kiva ze sterczącymi w górę dwiema słomkami drabiny po której schodzi urodzaj kup boga echo jest tani i milczy wymownie gdy waha się na wyciągniętej ku nam ręce z neolitu W ZACHWYCIE I GROZIE 296 Włodzimierz Słobodnik MICHAŁY ANIOŁY Są Michały Anioły w miasteczkach i wioskach, Co rzeźbią w cierpkim drzewie lub szorstkim kamieniu Zbuntowane anioły, konie i potwory Albo Apokalipsę w okrutnym płomieniu. Przedpotopowe czasy palą im się w dłucie I rzeźbią ichtiozaury, i rzeźbią mamuty Albo wyrzeźbią nagą scenerię potopu, Wody oceanicznej rzuty i podrzuty. Mogą również wyrzeźbić zmierzchy mazowieckie, Skargę wierzby i wody nad nią zlitowanie Albo siewcę, co rzuca ziarno w orną ziemię, Co tak zrasta się z ziemią jak ze zdaniem zdanie. Czasem rzeźbią w kamieniu wielką polną ciszę, Pierwszą wieczorną gwiazdę wschodzącą powoli, Co jest wśród wielkiej ciszy drugą wielką ciszą I srebrnym przedłużeniem strzelistej topoli. Kiedy rzeźbią oracza - rzeźba jest oraniem, Kiedy rzeźbią żal zmierzchu - rzeźba jest płakaniem, A kiedy rzeźbią skrzypce - xzc,7bdi ich jest graniem, Gdy rzeźbią drogę - rzeźba bywa wędrowaniem. Miasteczkowe i wsiowe Michały Anioły Wyrzeźbią i chodziwych koni raźne rżenie, I wyrzeźbią strzelanie bata na jarmarku Albo taniec opojów, co zadepcze ziemię. Czasem po prostu rzeźbią ojca albo matkę. Każdą żyłkę jej dłoni wymowną jak żyły Leśnego drzewa, które kuma się z ptakami Po to, by pieśni lasu wspólnie ułożyły. 297 W ZACHWYCIE I GROZIE Czesław Miłosz CAMPO DI FIORI W Rzymie na Campo di Fiori Kosze oliwek i cytryn, Bruk opryskany winem I odłamkami kwiatów. Różowe owoce morza Sypią na stoły przekupnie, Naręcza ciemnych winogron Padają na puch brzoskwini. Tu na tym właśnie placu Spalono Giordana Bruna, Kat płomień stosu zażegnął W kole ciekawej gawiedzi. A ledwo płomień przygasnął, Znów pełne były tawerny, Kosze oliwek i cytryn Nieśli przekupnie na głowach. Wspomniałem Campo di Fiori W Warszawie przy karuzeli, W pogodny wieczór wiosenny, Przy dźwiękach skocznej muzyki. Salwy za murem getta Głuszyła skoczna melodia I wzlatywały pary Wysoko w pogodne niebo. Czasem wiatr z domów płonących Przynosił czarne latawce, Łapali płatki w powietrzu Jadący na karuzeli. Rozwiewał suknie dziewczynom Ten wiatr od domów płonących, Śmiały się tłumy wesołe W czas pięknej warszawskiej niedzieli. 298 Morał ktoś może wyczyta, Że lud warszawski czy rzymski Handluje, bawi się, kocha Mijając męczeńskie stosy. Inny ktoś morał wyczyta O rzeczy ludzkich mijaniu, O zapomnieniu, co rośnie, Nim jeszcze płomień przygasnął. Ja jednak wtedy myślałem O samotności ginących. 0 tym, że kiedy Giordano Wstępował na rusztowanie, Nie znalazł w ludzkim języku Ani jednego wyrazu, Aby nim ludzkość pożegnać, Tę ludzkość, która zostaje. Już biegli wychylać wino, Sprzedawać białe rozgwiazdy, Kosze oliwek i cytryn Nieśli w wesołym gwarze. 1 był już od nich odległy, Jakby minęły wieki, A oni chwilę czekali Na jego odlot w pożarze. I ci ginący, samotni, Już zapomniani od świata, Język nasz stał się im obcy Jak język dawnej planety. Aż wszystko będzie legendą I wtedy po wielu latach Na nowym Campo di Fiori Bunt wznieci słowo poety. 299 W ZACHWYCIE I GROZIE CHWILA POJEDNANIA Jan Śpiewak * * * Wykopano kości człowieka olbrzymich rozmiarów. Żył zapewne dwadzieścia tysięcy lat temu. Nie znaleziono przy nim części transatlantyckiego okrętu, ponaddźwiękowego samolotu, telewizora, sedesu, międzykontynentalnego pocisku, bomb, dzieł sztuki, konserw, pokarmowych pigułek. Nie znaleziono przy nim mikroksiążek. Żadnych śladów cywilizacji. Z rozmiarów kości wynika, że był potężny. Ciemny i dziki - powiadają jedni. Szczęśliwy - powiadają inni. Nie wiem. Nic nie wiem. O nim. Człowieku. Anna Kamieńska CHWILA POJEDNANIA Weź w rękę siwy opłatek d bo oto nadeszła chwila • Niech się poje^' jabłko z nr' drzew dzień z u śmiech z pła nicość z ciałem niech się pojedna samotność z samotnością 300 301 CHWILA POJEDNANIA Kazimierz Wierzyński KTOKOLWIEK JESTEŚ BEZ OJCZYZNY Ktokolwiek jesteś bez ojczyzny, Wstąp tu, gdzie czekam po kryjomu: W ugornej pustce jałowizny Będziemy razem nie mieć domu. Kto się zapatrzył w tamte strony, Gdzie dotąd niebo nocą ciemną Od łuny drży nieugaszonej, Niech w noc tę głębiej idzie ze mną. Komu się śnią włóczone kości Przez psy na polach, gdzie rozpaczą Brzozy odarte jeszcze płaczą, Niech mi to wyzna w samotności. Bo z mgieł jesiennych, przez ścierniska, W badylach, perzu, kłębem pnączy Szept jakiś z trudem się przeciska I w samo serce, w krew się sączy. Bo nie ma ziemi wybieranej, Jest tylko ziemia przeznaczona, Ze wszystkich bogactw - cztery ściany, Z całego świata - tamta strona. 302 CHWILA POJEDNANIA Kazimierz Wierzyński NA SAMYM DNIE Jeśli nie zejdziesz na sann Jak odmierzysz wysokość Z której spadłeś? Jeśli nie ockniesz się sam ni Z ciemnością, gdy ci oczy n, Jak kiedykolwiek przejrzysz': Jeśli nie zliczysz swoich klęsk Jak odróżnisz niemoc od pycł I jak się dźwigniesz? A jeśli dokopiesz się źródła sił Nawet u dna i w głębi ciemność Jeśli odbijesz się stamtąd, Powiedz, kim jesteś, Podaj mi rękę. 303 CHWILA POJEDNANIA CHWILA POJEDNANIA Kazimiera Ilłakowiczówna DO PRZYJACIÓŁ Jeśli was będę chwalić, tylko rozżalę. Jeśli was będę ganić, tylko rozranię. To jasne, że wszystko jest wasze własne, i to - słuszne, że najlepiej - tego nie ruszać. 304 iatę .n. . tego dzieli, dla ciebie ego. Antoni Słonimski DO SYNA PRZYJACIÓŁ Niedoskonałe twarze mej młod Odchodzą w przeszłość i odb' Obrazy, falą zmącone, pory Wszystko pochłaniająca, w Myślę o tobie, synku myr Dwójką zamiast jedynk' W nowym stuleciu, w Ta przestrzeń straszn Ciemność nie do przeb^. Będzie porankiem dnia spra>. Cóż mnie jednak obchodzi histoii. cych sekund, Paru chwil, w dziejach tajemniczej sprawy Ewolucji gatunku, wznoszenia, upadku Istot do mnie podobnych, zwanych Homo Sapiens. Jak film puszczony szybko, migną jakieś miasta Dźwignięte, znów zburzone i znowu wzniesione. Czy zwiędnie drzewo wątłej gałązki oliwnej, Czy się rozrośnie w gaj wiecznie zielony, Czy też przysypie popiół, pył radioaktywny, Śmiałe marzenia, dumne sny człowiecze? Nigdy, nigdy, nigdy nie poznam tej prawdy, A przecież myślą chciałbym przeniknąć tę ciemność, Czarną toń aksamitną rzeki snu wiecznego, Co mnie od świata twego i mojego dzieli, Bo świat twój będzie moim także, w malutkim ułamku, W tej cząstce drobnej wzruszenia czy myśli, Która zostanie po mnie gdzieś w nikłym wspomnieniu, Kiedy krzywdy i kłamstwa, które mnie dziś gubią, Ustąpią w mrok wstydliwie i syna Klimeny Nowy Herakles zwolni z oków i łańcuchów. Tylko myśl ludzka wolna i nieustraszona Usprawiedliwić zdoła trwanie żerowiska, Które zowie się światem. Cóż by za sens bowiem Miały miliony stworzeń, co poprzez millenia Wzrastały i padały gnane wieczną żądzą, W straszliwym marnotrawstwie upartej przyrody, 305 Która gnój żywych nerwów, strachu i udręki Płodzi i niszczy, by z gnilnych podłoży Mógł wreszcie kwiat wyrosnąć piękności niezi Kwiat myśli ludzkiej, wolnej i nieustraszonej. Tylko ona nas może wyswobodzić z więzów, Ocalić ród wybrany, gdy na przekór bogom Prawdziwy Prometeusz zejdzie z gór Kaukazu. CHWILA POJEDNANIA Jan Twardowski ŚPIESZMY SIĘ Annie Kamieńskiej Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą zostaną po nich buty i telefon głuchy tylko to co nieważne jak krowa się wlecze najważniejsze tak prędkie że nagle się staje potem cisza normalna więc całkiem nieznośna jak czystość urodzona najprościej z rozpaczy kiedy myślimy o kimś zostając bez niego Nie bądź pewny-że czas masz bo pewność niepewna zabiera nam wrażliwość tak jak każde szczęście przychodzi jednocześnie jak patos i humor jak dwie namiętności wciąż słabsze od jednej tak szybko stąd odchodzą jak drozd milkną w lipcu jak dźwięk trochę niezgrabny lub jak suchy ukłon żeby widzieć naprawdę zamykają oczy chociaż większym ryzykiem rodzić się niż umrzeć kochamy wciąż za mało i stale za późno Nie pisz o tym zbyt często lecz pisz raz na zawsze a będziesz tak jak delfin łagodny i mocny Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą i ci co nie odchodzą nie zawsze powrócą i nigdy nie wiadomo mówiąc o miłości czy pierwsza jest ostatnią czy ostatnia pierwszą 307 CHWILA POJEDNANIA CHWILA POJEDNANIA Jan Twardowski Stanisław Grochowiak ŻAL Żal że się za mało kochało że się myślało o sobie że się już nie zdążyło że było za późno choćby się teraz pobiegło w przedpokoju szurało niosło serce osobne w telefonie szukało słuchem szerszym od słowa choćby się spokorniało głupią minę stroiło jak lew na muszce choćby się chciało ostrzec że pogoda niestała bo tęcza zbyt czerwona a sól zwilgotniała choćby się chciało pomóc własną gębą podmuchać w rosół za słony wszystko już potem za mało choćby się łzy wypłakało nagie niepewne Zofii Małynicz DIALOG Opowiedział mi człowiek, który pije wódkę, Że nogi ma dosyć dobre, na starość też nie narzeka; Że nawet wierzy w Boga, to znaczy w Coś po śmierci; Że owszem, Że odłożył Na Czarną Godzinę. Odrzekłem człowiekowi, popijając wódkę, Że chmury jeśli sine, to tak zwykle bywa pod jesień, Że jest to rzecz normalna, iż drzewa krzywo rosną, A ptaszki - krocząc w śniegu - przeziębiają łapy. Potem Padliśmy sobie W ramiona Z wielkim płaczem. 308 309 CHWILA POJEDNANIA CHWILA POJEDNANIA Jerzy Liebert Ewa Lipska NATCHNIENIE BOLESNE Wśród złych moich uczynków, jak wśród traw ospałych, Płynie Twój strumień, Panie, Porusza moje ziemie, otwiera moje skały, Twarde, znieruchomiałe. Pozwól za tym strumieniem i miodu, i mleka Ludziom wejść na nie. O człowieka, o miłość człowieka, Modlę się, Panie. OSTRZEŻENIE Ostrzegam cię przed tobą. Nie miej do siebie zaufania. Możesz sobie strzelić w tył głowy nawet nie wiedząc kiedy. Albo wybierając przed siebie możesz o sobie zapomnieć i pozostawić w tyle. Jesteś do tego zdolny. Nie ufaj swojej prawej ręce. Może podpisać na ciebie wyrok śmierci. Nie ufaj swojej lewej ręce - jest zdolna być prawą. Uważaj na swoje myśli które opuszczą cię nagle katapultując z płonącego samolotu mózgu. Unikaj milczenia z którego zbyt często korzystasz - ono może rozwiązać ci język. L«i 310 311 CHWILA POJEDNANIA CHWILA POJEDNANIA Tadeusz Różewicz V LIST DO LUDOŻERCÓW Kochani ludożercy nie patrzcie wilkiem na człowieka który pyta o wolne miejsce w przedziale kolejowym zrozumcie inni ludzie też mają dwie nogi i siedzenie Kochani ludożercy poczekajcie chwilę nie depczcie słabszych nie zgrzytajcie zębami zrozumcie ludzi jest dużo będzie jeszcze więcej więc posuńcie się trochę ustąpcie Kochani ludożercy nie wykupujcie wszystkich świec sznurowadeł i makaronu Nie mówcie odwróceni tyłem: ja mnie mój moje mój żołądek mój włos mój odcisk moje spodnie moja żona moje dzieci moje zdanie Kochani ludożercy nie zjadajmy się Dobrze bo nie zmartwychwstaniemy Naprawdę 312 Tymoteusz Karpowicz W IMIĘ ZNACZENIA w imię znaczenia nie znacz tylko muru jedynej winorośli znacz twardość i giętkość nieznacznie w imię kota nie wpisuj myszy mleka i wąsów wpisuj królestwo jego nie z tych łap w imię człowieka nie schodź wprost z butami schodź buty do powietrza a nie szastaj nimi po imieniu 313 WCZORAJSZEMU Tadeusz Gajcy WCZORAJSZEMU Ufałeś: na niebo jak na strunę miękko złożysz dłoń, muzykę podasz ustom, utoczysz dotknięciem, łukiem wiersza wysokie księżycowe tło wprowadzisz w bezmiar dolin - Modlitwę nocnych cieni rozwiesisz jak więcierz na słodkich oczach dziewann i szumach topolich. Ufałeś: trzepot ptaków rozsiejesz ziarnisty, rozległą piersią ujmiesz horyzonty, w których świat pływa mały jak z dzieciństwa okręcik. Klechda z omszałych lat - świty w klechdzie powiewały krwawe - do snu kołysała dzieci. Taką klechdą przełamał się dzień walczącej Warszawy. Wtedy - rozwiodły się nad miastem ornamenty hm na złotych kolcach wieżyc i bełkocie Wisły, muzyka - lecz nie nieba - krążyła jak sen, dziś wiesz: to skowyt strzałów na brukach się wił, otaczał, chodził wokół jak zbłąkany zwierz. A tobie - dni wczorajsze w oczach nie ostygły, ufałeś... Księżyc sierpem zmrużone rzęsy kosił, wśród krzyży zwijał światła purpurową nitkę; żołnierze nieśli drżące, spokorniałe oczy na sfruwającą powietrzem białą Nike. 314 Falował spokój w ciepłej darni, kiedy młodzi plecami wsparci o wieczność odchodzili w głębokie posłania. Więc nakryły ich obłoki podobne kulistym mleczom i wiatr, któremuś wierzył - składał pocałunki umarłym. Nie wiedziałeś, że dłoń, którą uczyłeś śpiewać potrafi nienawidzić i pięścią grubieć pełną, gniewu unosić żagiew - Ufałeś. Nie ukoił twoich ust śpiew drzewa i oczu blask nie zajął pod kopułą hełmu, i serca nie nasycił krzyk wbity na bagnet. Dzień rozbrój z woni siana. Sandały zielone niech zostawi przed progiem, na którym go czekasz odejmij pustkę oczom, gdy w smutku zatoną, i nie daj mówić wiatrom o liliowych zmierzchach. Bo kłamią. Bo śpiewają gorejącą lawą, że znowu dłoń na niebo jak na strunę złożysz, muzykę podasz ustom - Dzisiaj - na piaskach cmentarzy powiędły echa strzałów, wiruje błękit niski jak wczoraj łaskawy, jak lustro. Każ trawie, by milczała. Jej śpiew cię zadławi, spowije watą wzruszeń i ciśnie w niepamięć. Nim ockniesz się, już serce zagubisz w obrazie i dłonie w przerażeniu milcząco załamiesz. 315 WCZORAJSZEMU Krzysztof Kamil Baczyński Dzisiaj inaczej ziemię witać! Wierzyłeś: słowiczym pieniem wierszy popłynie sława ., . , harda i wzejdzie w barwnych tęczach, obudzi się w mitach Nie tak. Nazbyt duszno jest słowom na wargach ciosanym z łun i żalu o wadze kamienia - Myślałeś: będzie prościej. A tu słowa, śpiewne słowa trzeba zamieniać, by godziły jak oszczep. IL 316 BAJKA Ludzie prości i zbrojni, więc smutni, wchodzili na okręty omszałe; niebo grało podobne do lutni srebrnej chyba i kwiatem pachniało. Od uliczek rzeźbionych w cieniu szła procesja czy biały świt i świergotał jak ptak na ramieniu żywot mądry rosnących lip. Potem morza dzieliły się, tarły szorstką skórą bokiem o bok; coś wschodziło, a potem marło, nie odgadnąć: przez dzień czy rok. Gwiazdy były nisko jak gołębie. Ludzie smutni nachylali twarz i szukali gwiazd prawdziwych w głębi z tym uśmiechem, który chyba znasz. Potem lądy się otwarły jak bramy, góry mrucząc prowadziły pod obłok, więc rzucali w fale nieba kamień, żeby zmierzyć głębie nieba pod sobą. I na wiatrów rozłożystych wydmach sieli drzewek młodziutkich las i marzyli złotych dębów widma z tym uśmiechem, który chyba znasz. Aż wyrosły krzepkie i jasne, jakby wody przezroczysty płaszcz, więc patrzyli jak na serca własne z tym uśmiechem, który chyba znasz. 317 WCZORAJSZEMU Krzysztof Kamil Baczyński V No, i stolarz schylał z wolna głowę i wyciosał przez czas niedługi dla nich wonne trumny dębowe, a dla synów ich dębowe maczugi. Więc odeszli. Śpiewał obcy czas. Więc odeszli przez powietrza białe smugi z tym uśmiechem, który dobrze znasz. ELEGIA O... [CHŁOPCU POLSKIM] Oddzielili cię, syneczku, od snów, co jak motyl drżą, haftowali ci, syneczku, smutne oczy rudą krwią, malowali krajobrazy w żółte ściegi pożóg, wyszywali wisielcami drzew płynące morze. Wyuczyli cię, syneczku, ziemi twej na pamięć, gdyś jej ścieżki powycinał żelaznymi łzami. Odchowali cię w ciemności, odkarmili bochnem trwóg, przemierzyłeś po omacku nąjwstydliwsze z ludzkich dróg. I wyszedłeś, jasny synku, z czarną bronią w noc, i poczułeś, jak się jeży w dźwięku minut - zło. Zanim padłeś, jeszcze ziemię przeżegnałeś ręką. Czy to była kula, synku, czy to serce pękło? 20 III 1944 r. 318 319 WCZORAJSZEMU Krzysztof Kamil Baczyński RODZICOM A otóż i macie wszystko. Byłem jak lipy szelest, na imię mi było Krzysztof, i jeszcze ciało - to tak niewiele. I po kolana brodząc w blasku ja miałem jak święty przenosić Pana przez rzekę zwierząt, ludzi, piasku, w ziemi brnąc po kolana. Po co imię takie dziecinne? Po co, matko, taki skrzydeł pokrój? Taka walka, ojcze, po co - takiej winie? Od łez ziemi krwawo mi, mokro. Myślałaś, matko: „On uniesie, on nazwie, co boli, wytłumaczy, podźwignie, co upadło we mrne, kwiecie mówiłaś - rozkwitaj ogniem znaczeń". Ojcze, na wojnie twardo. Mówiłeś pragnąc, za ziemię cierpiąc: „Nie poznasz człowieczej pogardy, udźwigniesz sławę ciężką". I po cóż wiara taka dziecinie, po cóż dziedzictwo jak płomieni dom? Zanim dwadzieścia lat minie, umrze mu życie w złocieniach rąk. A po cóż myśl taka jak sosna, za wysoko głowica, kiedy pień tną. A droga jakże tak prosta, gdy serce niezdarne - proch. 320 Nie umiem, matko, nazwać, nazbyt boli, nazbyt mocno śmierć uderza zewsząd. Miłość, matko - już nie wiem, czy jest. Nozdrza rozdęte z daleka Boga wietrzą. Miłość - cóż zrodzi - nienawiść, struny łez. Ojcze, broń dźwigam pod kurtką, po nocach ciemno - walczę, wiary więdną. Ojcze - jak tobie - prócz wolności może i dzieło, może i wszystko jedno. Dzień czy noc - matko, ojcze - jeszcze ustoję w trzaskawicach palb, ja, żołnierz, poeta, czasu kurz. Pójdę dalej - to od was mam: śmierci się nie boję, dalej niosąc naręcza pragnień jak spalonych róż. 321 WCZORAJSZEMU Krzysztof Kamil Baczyński Których nam nikt nie wynagrodzi i których nic nam nie zastąpi, lata wy straszne, lata wąskie jak dłonie śmierci w dniu narodzin. Powiedziałyście więcej nawet niż rudych burz ogromne wstęgi, jak ludzkie ręce złych demonów siejące w gruzach gorzką sławę. Wzięłyście nam, co najpiękniejsze, a zostawiły to, co z gromu, aby tym dziksze i smutniejsze serca - jak krzyż na pustym domu. Lata, o moje straszne lata, nauczyłyście wy nas wierzyć i to był kostur nam na drogę, i z nim się resztę burz przemierzy. Których nam nikt nie wynagrodzi i których nic nam nie zastąpi, lata - ojczyzno złej młodości, trudnej starości dniu narodzin. Bogu podamy w końcu dłonie, spalone skrzydłem antychrysta, i on zrozumie, że ta młodość w tej grozie jedna była czysta. 322 WCZORAJSZEM U Tadeusz Borówski UMARLI POECI Umarli, spaleni, rozstrzelani, dla was piszę, koledzy młodości. Oto ciągnie nurt ziemi nad wami i szumi - szumem roślin. To milczenie, bezruch i pustka, wiry ziemi, zastygłe na pół - gdzież jest ból, żeby martwym ustom słów nie zabrakło? Oto w górze, wysoko na pniach z was wyrosłych szumią noce i burze, ustom, ziemią porosłym i wapnem, słów szukać próżno — Już za późno, za późno uwięzionym rękom łamać się w nocach, w burzach nieucichłych. Próżno żywych wołacie jękiem, rozpaczą wichru. Próżno, próżno. Wichry się kłębią, wabi trawiasta głąb, pachną podziemne łąki, dalej trzeba, pod ziemię, głębiej i głębiej, aż do was wstąpię. Już za późno, za późno. Umilknę, miniony, zapomniany. W martwych oczach chwieją się drzewa, leśne, śpiewne wilgi, oślepłe nurty ziemi toczą się, toczą - Zaplątani w kłącza paproci, w korzenie brzóz, w kłęby dzikich malin, płyniemy, umilkli, dokąd i po co? dalej, dalej------ 323 WCZORAJSZEM U Tadeusz Borowski PIEŚŃ WCZORAJSZEMU Tadeusz Borowski Nad nami - noc. W obliczu gwiazd ogłuchłych od bitewnych krzyków, jakiż zwycięzców przyszły czas i nas odpomni - niewolników? Pustynię, step i morza twarz mijamy depcząc, grzmi karabin, zwycięzców krzyk, helotów marsz i głodny tłum cyrkowych zabaw. Wołanie, śpiew, pariasów wiara, łopocze wiatrem wrogi znak, krojony talar, łokieć, miara, i chodzą ciągle szale wag. Nieprożno stopa depcze kamień, nieprożno tarcz dźwigamy, broń, wznosimy czoło, mocne ramię i ukrwawiamy w boju dłoń. Nieprożno z piersi ciecze krew, pobladłe usta, skrzepłe twarze: wołanie znów, pariasów śpiew i kupiec towar będzie ważył. Nad nami noc. Goreją gwiazdy, dławiący, trupi nieba fiolet. Zostanie po nas złom żelazny i głuchy, drwiący śmiech pokoleń. SŁOŃCE OŚWIĘCIMIA Pamiętasz słońce Oświęcimia i zieleń łąk daleką, lekko ptakami w chmury podniesioną, lecz nie zieloną już, a w chmurach seledynowobiałą. Razem staliśmy patrząc w dal i czując daleką zieleń łąk i chmur biały seledyn jakby w sobie, jak gdyby barwa łąk odległych była krwią naszą albo pulsem, który w nas bije, jakby świat był tylko przez nas i nie mijał wcale, póki jesteśmy. Uśmiech pamiętam twój tak nieuchwytny jak odcień barwy wiatru, który liściem się chwieje na krawędzi słońca i cienia, ale wiecznie przemija i zostaje. Tak ty dziś jesteś dla mnie: przez seledyn nieba, przez zieleń i przez wiatr, który się liśćmi chwieje. Jesteś krwią moją i mym pulsem. Czuję cię w każdym cieniu, w każdym ruchu i tak mnie światem w krąg otaczasz jak ramionami, tak świat czuję jak twoje ciało, całym światem patrzysz mi w twarz i wołasz mnie... 324 325 WCZORAJSZEMU Czesław Miłosz BALLADA Jerzemu Andrzejewskiemu Na równinie stoi szare drzewo. Pod nim siedzi matka w małym cieniu. Obłuskuje jajko na twardo I popija herbatę z butelki. Miasto widzi, którego nie było, Błyszczą mury i wieże w południe, Na gołębie kołujące stadem Patrzy matka a wraca z cmentarza. - Zapomnieli, synku, przyjaciele. Nikt z kolegów ciebie nie wspomina. Narzeczona dzieci urodziła I o tobie nie pomyśli w nocy. Zbudowali w Warszawie pomniki A na żadnym twojego imienia. Tylko matka, póki jest, pamięta, Jaki śmieszny byłeś i dziecinny. Leży Gajcy przysypany ziemią, Już na wieki dwudziestodwuletni. Nie ma oczu ni rąk ani serca, Nie zna lata ni zimy, ni wiosny. A co roku huczą w rzekach lody, W ciemnym lesie zawilec rozkwita. Czeremchami napełniają dzbanki, Nasłuchują, co kukułka wróży. Leży Gajcy, nigdy się nie dowie, Że warszawska bitwa zeszła na nic. Barykadę, na której umierał, Rozebrały popękane ręce. Biegły wiatry, niosły pył czerwony, Spadły deszcze i słowik zaśpiewał. Pod obłokiem krzyczeli murarze, Podciągali w górę nowe domy. - Mówią, synku, że wstydzić się trzeba, Że niedobrej broniłeś ty sprawy. A ja nie wiem, niechaj Bóg osądzi, Kiedy z tobą rozmawiać nie mogę. Pokruszone twoje kwiaty w pyle, To ta susza, wybacz, mój jedyny, Czasu mało, a jeżeli przyjdę, Z tak daleka muszę nosić wodę. Matka chustkę pod drzewem poprawia. Świeci skrzydło gołębia na niebie. Zamyśliła się, zapatrzyła się, Przestwór taki wysoki, wysoki. I trarnwaik pędzi w stronę miasta, A tam dwoje młodych za nim goni. Zdążą, myśli matka, czy nie zdążą? Dogonili. Wsiedli na przystanku. Montgeron, 1958 326 327 WCZORAJSZEMU Jarosław Marek Rymkiewicz ANDRZEJ TRZEBIŃSKI Andrzej Trzebiński umarł nie wiem po co Ale on wiedział i to niech wystarczy Znów młode matki gdzieś skowyczą w nocy I nagich chłopców niosą im na tarczy Aż się narodzą z was skrzydlate dzieci Aż białe ciała oskrobiecie z pleśni Może stulecie może dwa stulecia Aż aniołowie będą wam rówieśni Gdy już u ramion mieć będziecie chmury Gdy już w płomienie gdy już w brzask ubrani A wy go wtedy postawcie pod murem A wy mu wtedy mokry gips do krtani 328 WCZORAJSZEMU Zbigniew Herbert PAN OD PRZYRODY Nie mogę przypomnieć sobie jego twarzy stawał wysoko nade mną na długich rozstawionych nogach widziałem złoty łańcuszek popielaty surdut i chudą szyję do której przyszpilony był nieżywy krawat on pierwszy pokazał nam nogę zdechłej żaby która dotykana igłą gwałtownie się kurczy on nas wprowadził przez złoty binokular w intymne życie naszego pradziadka pantofelka on przyniósł ciemne ziarno i powiedział: sporysz z jego namowy w dziesiątym roku życia zostałem ojcem gdy po napiętym oczekiwaniu z kasztana zanurzonego w wodzie ukazał się żółty kiełek i wszystko rozśpiewało się wokoło 329 WCZORAJSZEMU Zbigniew Herbert DOM w drugim roku wojny zabili pana od przyrody łobuzy od historii jeśli poszedł do nieba może chodzi teraz na długich promieniach z ogromną siatką i zieloną skrzynką wesoło dyndającą z tyłu ale jeśli nie poszedł do góry kiedy na leśnej ścieżce spotykam żuka który gramoli się na kopiec piasku podchodzę szastam nogami i mówię: - dzień dobry panie profesorze pozwoli pan że mu pomogę - przenoszę go delikatnie i długo za nim patrzę aż ginie w ciemnym pokoju profesorskim na końcu korytarza liści Dom nad porami roku dom dzieci zwierząt i jabłek kwadrat pustej przestrzeni pod nieobecną gwiazdą dom był lunetą dzieciństwa dom był skórą wzruszenia policzkiem siostry gałęzią drzewa policzek zdmuchnął płomień gałąź przekreślił pocisk nad sypkim popiołem gniazda piosenka bezdomnej piechoty dom jest sześcianem dzieciństwa dom jest kostką wzruszenia skrzydło spalonej siostry liść umarłego drzewa 330 331 WCZORAJSZEMU Leopold Staff TRZY MIASTA Trzy miasta małe, Tak małe, że mogłyby wszystkie Zmieścić się w jednym... Nie ma ich na mapie, Zburzono je czasu wojny, Bo mieszkali w nich ludzie Pracowici, cisi, Miłujący pokój. O, bracia letni, obojętni, Czemu z was nikt tych miast nie szuka? Jakże jest biedny człowiek, który O nic nie pyta. 332 WCZORAJSZEMU Antoni Stonimski SĄD Wiejska biedota bezrolna, Co śpi pod polną mogiłą, Ci, co walczyli za wolność, Której w ojczyźnie nie było, Z Bema, z Grochowa i z Wolskiej Bracia, co padli krwią zlani, Ci, co walczyli za Polskę, Choć Polska nie była dla nich. Nie usną snem sprawiedliwych, Ukołysani legendą, I z mogił powstaną - żywi, I oni sądzić nas będą. 333 WCZORAJSZEMU Jan Śpiewak * * * Nagle zaczął krzyczeć przeraźliwie. A właściwie wydzierać z oczu: strzępy ulic, gałęzi, zamieci, ołowianych żołnierzyków, więziennych krat, rodzinnego stołu, książek, ptaków. Daremnie. Wtedy znowu zaczął wydzierać z oczu: głód, dwie wojny, zastygłe miasto, tupot koni, świst chmur. Aż na dnie obrazów dojrzał: trzepocącą u ściany matkę i kredową górę rozstrzelanych. 334 Julian Przyboś WCZORAJSZEMU GRÓB NIEZNANEGO ŻOŁNIERZA Rozkaz niósł nas obydwóch w artyleryjskie niebo, zstępujące w płomienie i huk. Pułk ciałami po ogień zaporowy sięgnął. Przerażonym sercem przypadłego do ziemi olbrzymiej do śmierci, jak do szturmu, poderwał cię wybuch! - Kolego, prometejski uczniaku z Rzeszowa. Żądzę sławy, warowanej naszą wspólną przysięgą, zasypał grób: masowy dół bez mogiły. Krew łagodnie zmyła z twarzy twoje imię. Dziś, jak wtedy, nachylam się wiernie i odwalam znad ciebie, jak najcięższą bryłę: milczenie. 335 SPOJRZENIE STAREJ KOBIETY Włodzimierz Słobodnik SPOJRZENIE STAREJ KOBIETY Tak patrzy, jak gdyby patrzała na kamień przydrożny albo na ciemną rzeźbę własnego smutku. W spojrzeniu jej można odnaleźć cień strzelistej topoli i zagubienie figury przydrożnej w nieobeszłej dali. Oprócz tego znalazłem w jej spojrzeniu dwa nie skłócone ze sobą światła: światło macierzyństwa i miłowania wnuków. 336 SPOJRZENIE STAREJ KOBIETY Wanda Bacewicz CIEMNOŚĆ Starość to sieroctwo okrutniejsze jeszcze od sieroctwa dziecięcego Małą czy małego ktoś może pokochać wynieść ku ciepłu a nawet ku jasności Staremu już tylko opuszczenie i ciemność Jeśli cofnie się ku dzieciństwu wspomni najwyżej co utracił żadnej nadziei nie wskrzesi Pokonany nie zdoła już niczyjego uśmiechu rozniecić 337 SPÓJ RŻENIE STAREJ KOBIETY Wanda Bacewicz FIZYKOTERAPIA Wystarczy zobaczyć jak rozbierają się nieudolnie (pomagać czy się odwracać?) a potem czekają i co dzień przytrafia im się opowiadać to samo w ten sam sposób Wystarczy zobaczyć jak ustalają kolejność co dzień z jednakim trudem a gdy już są po zabiegu jak wtłaczają się w ławkę i drzemią bezładnie Wystarczy zobaczyć raz a włóczą się za nami ustawiają się w przeróżnych kątach naszego myślenia - parodie okrutnych rzeźb niemy szept - patrzcie i wy będziecie tacy Staruszki po wsze czasy zabiegające o uzdrowienie ciała wymijam wasze spojrzenia uważne choć nieprzytomne chyba i po śmierci was nie zapomnę 338 SPOJRZENIE STAREJ KOBIETY Wanda Bacewicz STARUSZKI Te twarze - łożyska wyschniętych strumieni wyrzeźbione w skale z kamieniami oczu ze stromymi spadkami policzkowych wzgórz Te twarze z podkówkami zaciśniętych ust lub mówiących niemo jak konające ptaki Czoła porysowane ręką czasu niczym stare papirusy Jakież opływały je wiry co się kłębiło w nich i ponad nimi Wzrusza mnie ich ciężko wypracowana martwota spokój uśpionego odchodzenia Gdy powykręcane korzenie rąk szukają bezradnie oparcia tulę je do swoich dłoni może na czyjąś starość grosik zarobię 339 SPOJRZENIE STAREJ KOBIETY Anna Świrszczyńska NAJWIĘKSZA MIŁOŚĆ Ma sześćdziesiąt lat. Przeżywa największą miłość swego życia. Chodzi z miłym pod rękę, wiatr rozwiewa ich siwe włosy. Jej miły mówi: - Masz włosy jak perły. Jej dzieci mówią: - Stara wariatka. 340 SPOJRZENIE STAREJ KOBIETY Anna Świrszczyńska STARA BABA Jej uroda jest jak Atlantyda. Zostanie dopiero odkryta. 0 jej miłosnych pragnieniach pisało tysiące humorystów. Najgenialniejsi z nich weszli do lektur szkolnych. Jedynie jej kochanie z diabłem miało powagę ognia stosu. 1 mieściło się w człowieczej wyobraźni jak stos. Ludzkość stworzyła dla niej najbardziej obelżywe słowa świata. 341 SPOJRZENIE STAREJ KOBIETY Maria Pawlikowska-Jasnorzewska NAJCIĘŻSZA Z MIŁOŚCI Z gorzkich miłości najgorsza pod słońcem Jest nie ta pierwsza, co się z wiosną budzi, A którą obcy zawiedzie i złudzi, Lecz ta, ginąca z trosk: dla starych ludzi Miłość gorąca... 342 * _« "X-C^. «..-^Ł 3 n s c 8- N KOLOR OCZU I PYTANIA KOLOR OCZU I PYTANIA Tadeusz Różewicz KOLOR OCZU I PYTANIA Czy moja ukochana ma modre oczy ze srebrną drzazgą Nie Czy moja miła maiwne oczy ze złotą iskrą Nie Czy moja ukochana ma czarne oczy bez światła Nie Moja miła ma oczy które opadają na mnie jak jesienny szary deszcz 346 Leopold Staff WIĘC MOŻNA KOCHAĆ... Więc można kochać i nie wiedzieć o tem? Po przypadkowym, najkrótszym spotkaniu Dłoń sobie wzajem podać w pożegnaniu I w dusz spokoju odejść - z bezpowrotem... Lecz już nazajutrz, ledwo po rozstaniu, W dzień ów zabłądzić pamięci przelotem I stając, jakby przed czemś cudnem, złotem, Uczuć się nagle sercem - na wygnaniu! I odtąd wracać wstecz, wciąż i na próżno, Przesiewać przyszłość wspomnienia przetakiem, By coś w niej znaleźć, co było żywotem! Lecz smęt mży jeno szarym, suchym makiem, Jak proch w klepsydrze, co szemrze: „Za późno!..." Ach, można kochać i nie wiedzieć o tem! 347 KOLOR OCZU I PYTANIA Julian Tuwim KOLOR OCZU I PYTANIA Julian Tuwim JEŻELI A jeżeli nic? A jeżeli nie? Trułem ja się myślą złudną, Tobą jasną, tobą cudną, I zatruty śnię: A jeżeli nie? No to... trudno. A jeżeli coś? A jeżeli tak? Rozgołębią mi się zorze, Ogniem cały świat zagórze Jak czerwony mak, Bo jeżeli tak, Bo to... - Boże!! TAK I NIE Już mi jest wszystko jedno, Czy powiesz „nie" czy „tak", Jeno mi Ciebie bardzo brak! Jeno mi Ciebie strasznie brak! ...Żal gnębi duszę mą biedną. Ach przyznam Ci się - muszę! - Że wolę „nie" niż „tak"!... Ale mi Ciebie bardzo brak, Ale mi Ciebie strasznie brak!! ...Żal gnębi biedną mą duszę. A w serce coraz głębiej Wpija się rdzawy hak - I tak mi Ciebie bardzo brak!! I tak mi Ciebie strasznie brak!!! ...Żal biedną duszę mą gnębi. 348 349 KOLOR OCZU I PYTANIA Miron Białoszewski DO NN*** nagle wycinasz się z pomieszanych form ulicy z wypukłością nóg twarzy zbliżasz się - pół mijam cię - pół jakże mi szkoda tej zawsze jednej strony nie widzianej! odchodzisz - pół ruch innych kroi cię w coraz drobniejsze kawałki nic mi z ciebie nie zostało nagle 350 KOLOR OCZU I PYTANIA Małgorzata Hillar ZAKOCHANA Idzie ulicą jakby tańczyła na baletowym popisie Uśmiecha się do dziecka w wózku do wróbla który stracił ogon Te kropki na sukience myśli mają kolor jego oczu Od rana powtarza najmilsze imię i wychodzi z domu w jednej pończosze 351 KOLOR OCZU I PYTANIA KOLOR OCZU I PYTANIA Władysław Broniewski Tadeusz Kubiak ZIELONY WIERSZ CHWILA Ja nie chcę wiele: ciebie i zieleń, i żeby wiatr kołysał gałęzie drzew, i żebym wiersze pisał 0 tym, że... każdy nerw, każda chwila samotna, każdy ból - jakże częsty, jak częsty! - zwiastuje otchłań, mówi: nieszczęsny... Ja nie chcę wiele, ale nie mniej niż wszystko: ciebie i zieleń, 1 żeby listkom akacji było wietrznie, i żeby sercu - bezpiecznie, żeby kot się bawił firanką, jak umie, żeby siedzieć na jerozolimskim ganku i nic nie rozumieć. Pętacki wiersz, sam wiesz, że łżesz, ale dlaczego tak boli, tak boli? Chyba już nic nie napiszę. W ogromną i groźną ciszę schodzę powoli. Ja nie chcę wiele: ciebie i zieleń... W oknie naprzeciw dziewczyna - bez twarzy? bez nagich ramion? obnażonych piersi? Tak ją widują z modrzewia co rano zwinne wiewiórki, gaduły-gawrony... Ja, gdy ją widzę, gdy do snu się stroi, stóp nie oderwę od ziemi choć zerknie, przemilczę nawet - w okno zapatrzony... A ona w oknie dwa lub trzy pacierze rozplata długie włosy przed lusterkiem, potem w dwa palce jakąś mgiełkę bierze, odpina broszkę, wolno zsuwa bluzkę, rozpina stanik... Pięknie roztargniona, gdy znów się będzie rozglądać za lustrem, znów spojrzy w okno - i przejrzy się we mnie, jak w zasłuchanym w półmroku zwierciadle. Spojrzy na modrzew, na księżyc, znów na mnie. Aż z dłoni zdmuchnie - coś... I zniknie nagle. 352 353 KOLOR OCZU 1 PYTANIA Julian Przyboś DO CIEBIE O MNIE Zapatrzony, że samymi rzęsami zmiótłbym śnieg z twojej ścieżki, chwytam w zachwyt ruch twój - i gubię: Krokiem tak zalotnie lekkim, jakbyś wiodła ptaszka na promieniu, szłaś przede mną - przed sobą, przed wszystkim! Poderwany spod nóg przez wróble twój cień w krzewie się zazielenił, pojaśniał w drobne listki. I zniknęłaś - w swoim śpiewie. Zamilkliśmy. Ale odtąd zasłuchany, gdy pytam o mnie od rośliny do słowa każdy pąk się wyraża kwieciście; świat rozkwita nagiej, ogromniej we wszechkwiat. (Gałąź wiśniowa przewinęła się do kwiatów od liści zwinniej, niż wiewiórka zdążyłaby się domyślić.) 354 KOLOR OCZU I PYTANIA Jan Lechoń BIOGRAFIA Z mych marzeń nie spełnionych, z mej dumy dziecięcej, Z łez wylanych ukradkiem, o których nikt nie wie, Ze wszystkiego, com kochał - zostanie nie więcej Niż imię, scyzorykiem wyryte na drzewie. Więc czegom nie powiedział - niech będzie ukryte, Mych listów i pamiątek niech płonie stos cały! I tylko jeszcze wytnę me serce przebite I przy moim imieniu - twoje inicjały. 355 KOLOR OCZU I PYTANIA KOLOR OCZU I PYTANIA Maria Pawlikowska-Jasnorzewska Jan Śpiewak AMORY * * * Nagła myśl i możliwość buchająca pieśnią, 0 której sen ostrzegał radosnym półgłosem... Zamiast ust, które jeszcze całować się nie śmią, - papieros zapalony drugim papierosem. Zetknięcie ramion w loży lub w głębi karety, koncentrujące życie w płonącym rękawie! Słodkie ognie bengalskie, rozkoszne rakiety, 1 oczy roześmiane w śmiertelnej zabawie. Shake-hand za długi nieco, a chcący trwać wiecznie, i odpychanie ludzi: nie mówcie! nie radźcie! i słowa drżące, wdzięczne, niepotrzebne, śmieszne, jak koronki i wstążki na przecudnym akcie. Po schodach wierszy do ciebie pnę się zwinnie, odpływają okręty-ptaki, ale ciebie nie ma. Smutnie gra muszla morza, połysk siny, i w srebrnych poświstach wstaje ziemia. Z sokołem na ramieniu ścigam twoje tropy, a cień twój na gałęzi drżącą gwiazdą zawisł. Szukam cię w górach, w echu śnieżnych kopyt, i z liściem każdym więdnę i rosnę, i krwawię. A ty wymykasz się jak sarna, mewa, lwica i wiatr ogniem włosy twoje płowi. U kręgu horyzontu ustami cię schwycę i skamienieję nagle, oślepły światowid. Żadnymi ty mnie wówczas nie pocieszysz słowy, uśmiechu nie zobaczę, drwiny nie usłyszę. - U strumienia siądą ludzie pochyliwszy głowy i mieczem zetną kamień pełniejszy o ciszę. 356 357 Tadeusz Gajcy KOLOR OCZU 1 PYTANIA KOLOR OCZU I PYTANI Mieczysława Buczkówna Z LISTU Krok twój rześki w powietrzu słonym dzwoni jak w wierszu moim asonans; lecz nawet takim jasnym i rześkim krokiem nie ujdziesz czasom bez pieśni; choćby zuchwały był lub kołyską nosił twe ciało - nie schroni przyszłość od smutku tego co za wodopój ma nas i niebo. Zostało dla mnie: piórem jak skrzydłem trawę, kwiat, kamień po których idziesz, głaskać i imię dawać najczulsze słowem, co minie, słowem, co przyjdzie. Jakbym się po to urodziła Tylko po to aby cię objąć Tylko ciebie Kłamstwo mojej prawdy Nie skłamane w niczym 358 359 TO NIEPRAWDA ŻE SZCZĘŚCIE TO NIEPRAWDA ŻE SZCZĘŚCI E Jan Twardowski TO NIEPRAWDA ŻE SZCZĘŚCIE Ile buków opadło ile szpaków się zbiegło zimą łączył nas śnieg potem wrzos optymista bo zakwita ostatni gotów był dać nam ślub to nieprawda że szczęście najmocniejsze i pierwsze jak król Niewidzialny się zjawił krzyż ogromny ustawił między tobą a mną Jan Twardowski KTO WINIEN To tylko nagrzeszyła świętoszka maciejka księżyc nieuleczalny co nocami bredzi piorun co w kościół trafił by pszczołę ominąć i rozum nierozumny słuszność wciąż bez sensu i ból tak bardzo czysty że już uspokaja pożółkła pora lata gdy trzeba się żegnać popatrzeć sobie w oczy gdy dom pachnie jabłkiem a w ulach dawna cisza wytapiania wosku tak łagodna jak bożek którego psy liżą zabawna parasolka i długie trzy po trzy bo gdy jemy jeżyny kolor warg się zmienia (i w takiej chwili granica przyjaźni niepewna) to tylko nagrzeszyła zwyczajna tęsknota lub po prostu wzajemna nasza nieznajomość źrebak światła co biegał niezgrabnie po ścianie serce co milczy mądrze by mówić od rzeczy piękno po którym często zjawia się nieprawda jakimi to drogami miłość wciąż niewinna sama do nas przychodzi i odchodzi sama 360 361 TO NIEPRAWDA ŻE SZCZĘŚCIE Antoni Slonimski ŻAL Gdy cię spotkałem raz pierwszy, Mokre pachniały kasztany. Zbyt długo mi w oczy patrzałaś - Ogromnie byłem zmieszany. Pod mokre płaty gałęzi Szedłem za tobą w krok. Serce me trzymał w uwięzi Twój fiołkowy wzrok. Dawno zużyte słowa Wróciły do mnie znów I zrozumiałem od nowa Znaczenie prostych słów. I tak się jakoś stało, Że bez tak pachniał - jak bez, I słowo „pachnieć" pachniało, I łzy były pełne łez. Tęsknota, słowo zużyte, Otwarło mi swoją dal... Jak różne są rzeczy ukryte W króciutkim wyrazie: żal. TO NIEPRAWDA ŻE SZCZĘŚĆ Mieczysława Buczkówna ŁZA 362 Morze zarzucały na głowę Aby ukryć tę małą łzę A ja odpływam w niej Ich nie wymówionym bólem W kruchym słowie Do ciszy rozprzestrzenionej Po nas Jest rzeźwa lekkość błękitu Tylko ten ciężar u powiek 363 TO NIEPRAWDA ŻE SZCZĘŚCIE Mieczysław Jastrun PRZED ODJAZDEM Związek rąk ze szklanką herbaty, Trzymaną w dłoniach, gdy końce palców Płoną, zanim płyn aromatem Rozleje w żyłach słońce. Tak z wolna wargi do krawędzi zbliżasz, Jakobyś całe gorące lato Chciała objąwszy całować. I cisza Tej chwili brzęczy we wnętrzu kwiatu Jak trzmiel. A to motor zapuszczony Pod oknem już przewiduje przestrzenie. - Odbiły się w pustej szklance Załamane cztery świata strony I całe lato weszło w spojrzenie. 1966 364 Małgorzata Hillar TO NIEPRAWDA ŻE SZCZĘŚCIE POZIOMKA Gdybyś był blisko dałabym ci tę pierwszą poziomkę Mówiłabym Weź najmilszy to jest kropla słońca Ty jesteś daleko a poziomka ma kształt łzy 365 TO NIEPRAWDA ŻE SZCZĘŚCIE Maria Pawlikowska-Jasnorzewska MIŁOŚĆ Wciąż rozmyślasz. Uparcie i skrycie. Patrzysz w okno i smutek masz w oku. Przecież mnie kochasz nad życie? Sam mówiłeś przeszłego roku... Śmiejesz się, lecz coś tkwi poza tem. Patrzysz w niebo, na rzeźby obłoków... Przecież ja jestem niebem i światem? Sam mówiłeś przeszłego roku... 366 TO NIEPRAWDA ŻE SZCZĘŚCIE Edward Stachura ZOBACZYSZ Ach, kiedy ona cię kochać przestanie: Zobaczysz! Zobaczysz noc w środku dnia, Czarne niebo zamiast gwiazd; Zobaczysz wszystko to samo, Co ja. A ziemia, zobaczysz, Ziemia to nie będzie ziemia: Nie będzie cię nosić. A ogień, zobaczysz, Ogień to nie będzie ogień: Nie będziesz w nim brodzić. A woda, zobaczysz, Woda to nie będzie woda: Nie będzie cię chłodzić. A wiatr, zobaczysz, Wiatr to nie będzie wiatr: Nie będzie cię koić. Ach, kiedy ona cię kochać przestanie: Zobaczysz! Zobaczysz obcą własną twarz, Jakie wielkie oczy ma strach; Zobaczysz wszystko to samo, Co ja. A ziemia, zobaczysz, Ziemia to nie będzie ziemia: Nie będzie cię nosić. 367 TO NIEPRAWDA ŻE SZCZĘŚCIE Edward Stachura A ogień, zobaczysz, Ogień to nie będzie ogień. Nie będziesz w nim brodzić. A woda, zobaczysz, Woda to nie będzie woda: Nie będzie cię chłodzić. A wiatr, zobaczysz, Wiatr to nie będzie wiatr: Nie będzie cię koić. I wszystkie żywioły, Wszystkie będą ci złorzeczyć: Lepiej byś przepadł bez wieści! MORZE MARTWE Byłabyś gdyby tak było ale ty jesteś z emalii i sadza wokół ale ty jesteś z emalii i sadza wokół już mi się prawie nie pokazujesz przezroczysta ty moja i jaka możność teraz dla moich talentów już ręce pogubię i inne okręty i jaka możność teraz dla moich diamentów próchniejących pod sadzą skąd taki śnieg Jesteś gdyby tak nie było byłabyś tu i wokół byłabyś 368 369 TO NIEPRAWDA ŻE SZCZĘŚCIE Edward Stachura CZAS PŁYNIE I ZABIJA RANY Posłuchaj, porzucony przez nią, Nieznany mój przyjacielu: W rozpaczy swojej Nie wychodź na balkon, nie wychodź, Do bruku z góry nie przychodź, nie przychodź, Na smugę cienia nie wbiegaj, Zaczekaj, trochę zaczekaj! Posłuchaj, porzucona przezeń, Nie znana mi przyjaciółko: W rozpaczy swojej Nie wychodź na balkon, nie wychodź, Do bruku z góry nie przychodź, nie przychodź, Na smugę cienia nie wbiegaj, Zaczekaj, trochę zaczekaj! Przysięgam wam, że płynie czas! Że płynie czas i zabija rany! Przysięgam wam, przysięgam wam, Przysięgam wam, że płynie czas! Że zabija rany - przysięgam wam! Tylko dajcie mu czas, Dajcie czasowi czas. (Zwólcie czarnym potoczyć się chmurom Po was, przez was i między ustami, I oto dzień przychodzi, nowy dzień, One już daleko, daleko za górami!) Tylko dajcie mu czas, Dajcie czasowi czas, Bo bardzo, bardzo, Bardzo szkoda Byłoby nas! 370 TO NIEPRAWDA ŻE SZCZĘŚCIE Artur Międzyrzecki PRZEGLĄDAM SIĘ W TOBIE Przeglądam się w tobie - mówi woda do patrzącego Nowina to ja - mówi sprawozdawca dziennika Ja Świat - mówi kropla deszczu Uleciało mi drzewo - mówi spadający liść Ale wiatr gwiżdże sobie na te punkty widzenia Zmącą wodę i pokrywa gazetę Ogołaca dęby Podcina deszcz Niech się nikomu nie zdaje że zna swoją chwilę 371 TO NIEPRAWDA ŻE SZCZĘŚCIE Julian Tuwim IMIĘ Moje życie miało imię dziewczęce, Imię jasne jak konwalie pierwsze, Rwane w trawie błyszczącej o świcie Przez lilijne szopenowe ręce. Tym imieniem, promieniami tkanym, Lśniące liście leśne szeleściły, Bzy majowe, zroszone perliście, Tym imieniem pachniały kochanym... A gdy niebo z wolna wieczorniało, Gdy przez wyże wiała cisza polna, W ciepłym wiewie i w jaskółczym świrze, W każdym drzewie to imię szumiało. ...W opałowym mgieł zmierzchowych dymie Coś rozwiało się obłokiem zwiewnym, Smętkiem rzewnym duszę rozśpiewało: Jakże było memu życiu na imię? 372 TO NIEPRAWDA ŻE SZCZĘŚCIE Tadeusz Nowak FOTOGRAFIA Smutna dziewczyna z fotografii płakać nie umie, nie potrafi. Trzyma na ustach liść uśmiechu i jest jak drewno bez oddechu smutna dziewczyna z fotografii. Nie ma już nic pomiędzy nami, zgasły wieczory z księżycami i lasy zgasły, gdzie igliwie nosiło stopy twe wstydliwie. 373 PROŚBA O WYSPY SZCZĘŚLIWE Konstanty Ildefons Galczyński PROŚBA O WYSPY SZCZĘŚLIWE A ty mnie na wyspy szczęśliwe zawieź, wiatrem łagodnym włosy jak kwiaty rozwiej, zacałuj, ty mnie ukołysz i uśpij, snem muzykalnym zasyp, otumań, we śnie na wyspach szczęśliwych nie przebudź ze snu. Pokaż mi wody ogromne i wody ciche, rozmowy gwiazd na gałęziach pozwól mi słyszeć zielonych, dużo motyli mi pokaż, serca motyli przybliż i przytul, myśli spokojne ponad wodami pochyl miłością. 374 PROŚBA O WYSPY SZCZĘŚLIWE Halina Poświatowska CZYM JEST MIŁOSC Płomieniem który posiadł drewnianą chatę - pijanym pocałunkiem wgryzł się w głąb strzechy. Piorunem - który kocha wysokie drzewa - wodą uwięzioną płasko - wyzwalaną przez niesyty wolności wiatr. Włosami sosny - gładzonymi jego ręką - włosami rozśpiewanymi w szaloną wdzięczną pieśń. Ciemną głową topielicy - która palce rozsnuła w poprzek fali - a uśmiech dała nieżywemu słońcu. Wyciągnięta na brzeg - płakała długo i nie wyschła aż dotąd póki smutni ludzie nie zakopali jej w ziemi. Płomieniem. 375 PROŚBA O WYSPY SZCZĘŚLIWE Jerzy Liebert MIŁOŚĆ DOSKONAŁA Chłód wieje od błękitu i wieczór się zbliża, Niebo we dnie dalekie jak ptak się obniża I gwiazdy strąca. Miłość coraz mocniejsza za gardło mnie ściska, Serce dzwoni goręcej i pod dźwiękiem pryska Jak struna drżąca. Aż w płomieniach zastygnie jak ziemia w przestworzu, W błękicie się odbije jak firmament w morzu - Tarcza srebrzysta. Przez nią jak światło przejdzie miłość doskonała, Ciałem dla duszy będzie, a duszą dla ciała, Wielka i czysta. 376 PROŚBA O WYSPY SZCZĘŚLIWE Małgorzata Hillar MIŁOSC Jest czekaniem na niebieski mrok na zieloność traw na pieszczotę rzęs Czekaniem na kroki szelesty listy na pukanie do drzwi Czekaniem na spełnienie trwanie zrozumienie Czekaniem na potwierdzenie na krzyk protestu Czekaniem na sen na świt na koniec świata 377 PROŚBA O WYSPY SZCZĘŚLIWE Stanisław Piętak MIŁOSC Siła żalu targnęła ramionami, drżeniem zębów potoczyła się od czoła do nóg. Męka czekania zamieniła ciało w gorejący od dreszczu, wstrząsany wichurą stóg. Deszcz, drzewa - znów deszcz, drzewa - tysiące chwil, a wszystkie w nagości cierpienia nienawistne jak te kudły deszczu bijące w pochyloną ścianę wierzb. Cóż można było uczynić? By ominąć rozpacz istnienia, począłem gryźć powietrze jak źrebię. Skurcz buntu nie rozpłynął się ni w godzinę potem na wietrze, choć ręce łamały się jak w trwodze na widok twoich stóp. Gdy ukazałaś się na zakręcie drogi objuczona smutkiem i mgłą - tylko raz spojrzałem aż do dna twoim oczom - czekającym, rzecznym snom. Potem bez słowa ruszyłem przed tobą w przestrzeń. Akacje brudnożółte przepływały koło mnie jak skiby. Za chwilę nie rozeznawałem już ni płotów, ni chat. - Dwa tygodnie nie widzieliśmy się, prawda, jak długo! Czy to tak wstrząsa twoimi książkami wiatr? czy...? Nie odwróciłem się. Radość męki wybuchła w piersiach jak nie objęty w żadne granice szloch. Wlokłem się wśród kałuż płatając się jak dziecko. Już nie byłem sobą - byłem tragarzem wyobraźni, tętentem bolesnych słów. Jaki żar wzruszenia! Czas zniknął, rozpłynął się w ciemności jak pamięć złego snu - i tylko wyraźniej podeszła ku rękom szosa falująca wśród kałuż i drzew - nieskończona. Było tak, jakbyśmy wędrowali nie wiadomo dokąd - nie wiadomo już, jak długo wśród nocy przez rzekę, jakby czas i rzeczywistość nie miały nigdy wrócić. Szłaś za mną maleńka, pochylona wśród deszczu i błagalnie złamanych rąk. - Czy ten deszcz cię tak smuci? czy...? o czemu, czemu zawieszasz u mych ramion tobół najcięższego żalu? Nie odwróciłem się - gięły się nogi pode mną, bo dźwigałem niebo, rozpacz twojego spojrzenia, jęk liści i łanów. Tylko raz na nowym zakręcie ogarnął mię taki żal, że musiałem objąć w ręce głowę, by za tobą nie popatrzeć. Odchodziłaś objuczona smutkiem i mgłą, na twoje przyjście chwiał się w jesiennych liściach wasz niski, ciszą pobielany dom. Zostałem sam - droga zabłąkana wśród pustego mroku. Poza moim upadkiem i żałobą żywiołów nie było na świecie nikogo. Nie mogłem podźwignąć ciała do powrotu. 378 379 PROŚBA O WYSPY SZCZĘŚLIWE Czesław Miłosz MIŁOSC Miłość to znaczy popatrzeć na siebie, Tak jak się patrzy na obce nam rzeczy, Bo jesteś tylko jedną z rzeczy wielu. A kto tak patrzy, choć sam o tym nie wie, Ze zmartwień różnych swoje serce leczy, Ptak mu i drzewo mówią: przyjacielu. Wtedy i siebie, i rzeczy chce użyć, Żeby stanęły w wypełnienia łunie. To nic, że czasem nie wie, czemu służyć: Nie ten najlepiej służy, kto rozumie. 380 PROŚBA O WYSPY SZCZĘŚLIWE Julian Kornhauzer ROZŁĄKA Dla jednego kilka miesięcy dla drugiego dzień każde słowo może być ostatnie ale lęk przed nim jest upokarzający to słowo wydłuża się obejmuje nawet pustkę jaka powstaje kiedy idziesz aby znaleźć punkt oparcia inne słowa śmieją się 381 PROŚBA O WYSPY SZCZĘŚLIWE Tadeusz Różewicz JAK DOBRZE Jak dobrze Mogę zbierać jagody w lesie myślałem nie ma lasu i jagód. Jak dobrze Mogę leżeć w cieniu drzewa myślałem drzewa już nie dają cienia. Jak dobrze Jestem z tobą tak mi serce bije myślałem człowiek nie ma serca. 382 PROŚBA O WYSPY SZCZĘŚLIWE Anna Kamieńska JEST DOBROĆ Jest dobroć która niczego nie pragnie i jest mi odmówiona Jest miłość która pragnie wszystkiego i jest mi odmówiona I jest czułość której wszystkiego za mało to ja jestem tą czułością 383 PROŚBA O WYSPY SZCZĘŚLIWE Jarosław Iwaszkiewicz LATO 1932 (Fragmenty) VII W zimie sypkie spadną śniegi, Ślad twój będzie wyraźniejszy, Świat wypełni się po brzegi, Przytulniejszy, wygodniejszy. Już nie wzbudzi nas westchnienie Polem żyta przechodzące, Zimne ust postanowienie Już nie stanie się gorące. Serce obieg tętna zwolni, W piecu ogień się zapali. Obojętni i spokojni, Będziem spali, będziem spali. XXII W samotności gdzieś na wsi albo w obcym mieście, Wpośród ciszy lub głosów, co brzmią dookoła, Jak przy gaszony zapach lub przelot anioła Rozbrzmiewa twoje imię w pysznych drzew szeleście. Przychodzisz, choć zamknięte są drzwi wieczornika. I dzielisz się swym słowem jak bochenkiem chleba, któreś pół wywiódł z ziemi, pół zaczerpnął z nieba, A które mnie jak srebrny jatagan przenika. XXXVII Ja tylko tak udaję, Że się nocy nie boję, Kiedy w moim pokoju Przed czarnym oknem stoję. Aby spojrzeć na niebo, Siłą przymuszam siebie - I widzę straszne obłoki I straszne gwiazdy na niebie. I drzewo takie czarne, Co rośnie niedaleko, Gdy schowam się do łóżka, Zostaje pod powieką. Przyciskam się do piersi Twojej, gdzie serce śpiewa, A w nim prawdziwe szemrzą Spokojne noce i drzewa. Wzruszony twojej pieśni świętym sakramentem, Stoję nad nią - nad brzegiem jasnej, słodkiej wody W którą tylko pogodne zanurzyć niewody, A wyłowią twe serce - ten kryształ pęknięty. 384 385 PROŚBA O WYSPY SZCZĘŚLIWE Wisława Szymborska ZAKOCHANI Jest nam tak cicho, że słyszymy piosenkę zaśpiewaną wczoraj: „Ty pójdziesz górą, a ja doliną..." Chociaż słyszymy - nie wierzymy. Nasz uśmiech nie jest maską smutku, a dobroć nie jest wyrzeczeniem. I nawet więcej, niż są warci, nie kochających żałujemy. Tacyśmy zadziwieni sobą, że cóż nas bardziej zdziwić może? Ani tęcza w nocy. Ani motyl na śniegu. A kiedy zasypiamy, we śnie widzimy rozstanie. Ale to dobry sen, ale to dobry sen, bo się budzimy z niego. 386 PROŚBA O WYSPY SZCZĘŚLIWE Wisława Szymborska MIŁOŚĆ SZCZĘŚLIWA Miłość szczęśliwa. Czy to jest normalne, czy to poważne, czy to pożyteczne - co świat ma z dwojga ludzi, którzy nie widzą świata? Wywyższeni ku sobie bez żadnej zasługi, piersi lepsi z miliona, ale przekonani, że tak stać się musiało - w nagrodę za co? za nic; światło pada znikąd - dlaczego właśnie na tych, a nie innych? Czy to obraża sprawiedliwość? Tak. Czy narusza troskliwie piętrzone zasady, strąca ze szczytu morał? Narusza i strąca. Spójrzcie na tych szczęśliwych: gdyby się chociaż maskowali trochę, udawali zgnębienie krzepiąc tym przyjaciół! Słuchajcie, jak się śmieją - obraźliwie. Jakim językiem mówią - zrozumiałym na pozór. A te ich ceremonie, ceregiele, wymyślne obowiązki względem siebie - wygląda to na zmowę za plecami ludzkości! Trudno nawet przewidzieć, do czego by doszło, gdyby ich przykład dał się naśladować. Na co liczyć by mogły religie, poezje, o czym by pamiętano, czego zaniechano, kto by chciał zostać w kręgu. Miłość szczęśliwa. Czy to jest konieczne? Takt i rozsądek każą milczeć o niej jak o skandalu z wysokich sfer Życia. Wspaniałe dziatki rodzą się bez jej pomocy. Przenigdy nie zdołałaby zaludnić ziemi, zdarza się przecież rzadko. 387 PROŚBA O WYSPY SZCZĘŚLIWE Krzysztof Kamil Baczyński NARZECZONA Niech ludzie nie znający miłości szczęśliwej twierdzą, że nigdzie nie ma miłości szczęśliwej. Z tą wiarą lżej im będzie i żyć, i umierać. Ona stojąc w jeziorze ręce obraca do góry i z nich unoszą się z wolna kwiaty i białe motyle, kiedy pod kolanami w wodzie mkną ciche chmury, niebo się szybko przetacza. Ona się fali przychyla i bierze w dłoń otwartą jak w pyszczek różowy kuny niebieskie łodyżki wody, które się prężą jak struny i grają cicho i miękko: „W kwiaty nas zamień, panienko". Więc ręce zwraca w górę i krople wypryska wysoko, czyni z nich liście i jabłka, węże i srebrne jaszczury; zanim opadną znowu, jeszcze podobne są głogom, co kwitną. Potem, gdy spadną, przemkną w nich szybko chmury. Ona się z wolna zwróci unosząc z sobą odbicie, nie wiedząc jeszcze, czy w sobie, czy w wodnym obrazie prawdziwa, patrzy w kryształ powietrza i widzi dalekie życie, raz zapylone trakty, to znowu potoków grzywę. Nie wie i jeszcze czeka. Wtedy na brzegu, w kotlinie, rycerz ogromny przystaje i jabłko wyciąga na dłoni, błękitne jak kropla nieba. Ona ku niemu płynie, powietrze w krąg rozgarniając, co jak pod skrzydłem dzwoni. Potem ich las zamyka. I tylko drzewa dojrzałe tak samo stoją w głębinie, jakby najmocniej kochały. 388 389 PROŚBA O WYSPY SZCZĘŚLIWE Krzysztof Kamil Baczyński Basi ale ty jesteś drzewo R.M.Rilke W każdej przemianie podobna kręgowi czasu, jak rok obracasz się stojąc i jeszcze stąd widzę cię na równinach, górach i grzywach lasów, w które światło nalewasz dzbanem splecionych rąk. I morzu podobna przenosisz odbicie wszystkich pogód, które płynęły i grały w mosiężne kotły chmur. Dłonią poruszysz - jest zima, uśmiechniesz się - to jesień ciernie uczyni z głogów wianiem miedzianych piór. W jabłkach dojrzewasz i zieleń wypełniasz żółtym sokiem. Uchwycę powietrze dłonią - to jesteś każdy krzew i każdy ptak na modrzewiu albo muzyki obłokiem i złotą struną drzew. Ach, płoną drwa na kominach i sanie suną w puch, kot przeciągając się mruczy, wzdyma się w giętki łuk. Ty jesteś w rzece i w każdym ruchu odbity twój uśmiech. Obudź się śniegiem, polaną, zmień się w danieli róg, pod wieczór będziesz ciałem i w moim ciele uśniesz, a rano znów się obudzę, miną znużeni ludzie, znajdą na mojej piersi uśpiony biały głóg. 390 PROŚBA O WYSPY SZCZĘŚLIWE Konstanty Ildefons Galczyński POKOCHAŁEM CIEBIE Pokochałem ciebie w noc błękitną, w noc grającą, w noc bezkresną. Jak od lamp, od serc było widno, gdyś westchnęła, kiedym westchnął. Pokochałem ciebie i boso, i w koronie, i o świcie, i nocą. Jeśli tedy kiedyś mi powiesz: Po coś, miły, tak bardzo pokochał? Powiem: Spytaj się wiatru w dąbrowie, czemu nagle upadnie z wysoka i obleci całą dąbrowę, szuka, szuka: gdzie jagody głogowe? 391 I1 KOŚBA O WYSPY SZCZĘŚLIWE Konstanty Ildefons Gałczyński t ROZMOWA LIRYCZNA - Powiedz mi, jak mnie kochasz, - Powiem. - Więc? - Kocham cię w słońcu. I przy blasku świec. Kocham cię w kapeluszu i w berecie. W wielkim wietrze na szosie i na koncercie. W bzach i w brzozach, i w malinach, i w klonach. I gdy śpisz. I gdy pracujesz skupiona. I gdy jajko roztłukujesz ładnie - nawet wtedy, gdy ci łyżka spadnie. W taksówce. I w samochodzie. Bez wyjątku. I na końcu ulicy. I na początku. I gdy włosy grzebieniem rozdzielisz. W niebezpieczeństwie. I na karuzeli. W morzu. W górach. W kaloszach. I boso. Dzisiaj. Wczoraj. I jutro. Dniem i nocą. I wiosną, kiedy jaskółka przylata. - A latem jak mnie kochasz? - Jak treść lata. - A jesienią, gdy chmurki i humorki? - Nawet wtedy, gdy gubisz parasolki. - A gdy zima posrebrzy ramy okien? - Zimą kocham cię jak wesoły ogień. Blisko przy twoim sercu. Koło niego. A za oknami śnieg. Wrony na śniegu. 392 PROŚBA O WYSPY SZCZĘŚLIWE Konstanty Ildefons Gałczyński LIST JEŃCA Kochanie moje, kochanie, dobranoc, już jesteś senna - i widzę Twój cień na ścianie, i noc jest taka wiosenna! Jedyna moja na świecie, jakże wysławię Twe imię? Ty jesteś mi wodą w lecie i rękawicą w zimie. Tyś szczęście moje wiosenne, zimowe, latowe, jesienne - lecz powiedz mi na dobranoc, wyszeptaj przez usta senne: za cóż to taka zapłata, ten raj przy Tobie tak błogi?... Ty jesteś światłem świata i pieśnią mojej drogi. 393 PROŚBA O WYSPY SZCZĘŚLIWE Konstanty Ildefons Gałczyński BALLADA ŚLUBNA I Gdyby nie te guziki, byłby zwyczajny kum z rękami jak dębczaki i z nosem jak dzwonnica, orałby czarne pole. A teraz gwar i szum: - Stangret! Wariat w cylindrze! - piszczy, tańczy ulica. Gdyby nie uprząż w różach i ta przez rzęsy biel, pomyśleć teraz można, że ot, stara kareta, szaleństwo muzealne, a w karecie poeta - ach, gdyby nie te róże, czapraki i ta biel! O, gdyby nie ta gwiazda, która upadła w zmierzch, powiedzieć mógłby człowiek, że się to przyśniło: nagły zakręt w aleję złotą i pochyłą, gdzie anioły kamienne posfruwały z wież. A gdyby nie ten wianek i welon ten, i mirt, i księżyc twojej twarzy mały, zawstydzony, mógłbym przecież pomyśleć, żem jest narzeczony, a tyś jest narzeczona i że to jeszcze flirt. A może rzeczywiście wszystko się nam przyśniło: stangret, kareta, wieczór, mój frak i twój tren, i nasze życie twarde i słodkie jak sen. Nie byłoby małżeństwa, gdyby nie nasza miłość. 394 PROŚBA O WYSPY SZCZĘŚLIWE Tadeusz Śliwiak BUDOWANIE DOMU Z naszych dłoni otwartych postawimy dom w tych czterech ścianach zamieszkamy razem w nim wszystkie sprzęty postawimy na swoim od słowa do słowa od deski do deski z naszych dłoni otwartych postawimy dom zamknięty na dwa zamki dwóch złotych obrączek 395 PROŚBA O WYSPY SZCZĘŚLIWE PROŚBA O WYSPY SZCZĘŚLIWE Julian Tuwim Włodzimierz Slobodnik * * * Ty jesteś moją żoną, to we krwi mojej tłucze Popłocłiem, szczęściem, strachem, radością i wyskokiem! Zamieram i wybucham, tryumfem wrę i huczę, I płynę w dal obłokiem, i pędzę w dal potokiem. I myślę, i wspominam, i przypominam sobie, I modlę się, i płaczę, i ludziom ściskam dłonie, I śmieję się do siebie, i nie wiem sam, co robię, I ze wzruszeniem mówię: ja z żoną, żona, żonie... Błękitno-złota moja! Wiosenna i jesienna! Ty, co dzień po raz pierwszy ujrzana i kochana! Spójrz, proszę, w oczy moje: ta sama moc niezmienna, Ta moc, co jeno rzuca w pokorze na kolana! ŻONIE Spojrzałaś - i w moje oczy zajrzały wszystkie gwiazdy nieba. Nie patrzysz - i w moje oczy zajrzał gęsty mrok. Bez Ciebie jak odnajdę poranki pełne strumieni? Poranki nie zapłoną, strumienie nie popłyną... Bez Ciebie jak się zbliżę do kwiatów, gdy jesteś daleko, moja miła, moja Ty najcichsza? Nie zbliżę się do kwiatów, zbliżę się do smutków, a może i do śmierci... To wszystko, com napisał, chciałbym zagrać na skrzypcach, tak, by ze strun spływała krew mego serca, żono. 396 397 PROŚBA O WYSPY SZCZĘŚLIWE PROŚBA O WYSPY SZCZĘŚLIWE Jan Śpiewak DO ŻONY Kazimierz Wierzyński NIE DAJ SIĘ SMUCIĆ Chciałbym napisać wiersz o Tobie, chociaż pióro moje jest bardziej kruche niźli przelotne chmury, a uśmiech mój jaśniejszy jest od moich słów. Chciałbym porównać Ciebie do wszystkiego, co niesie radość. Chciałbym porównać Ciebie do wszystkiego, co oznacza troskę pogodną. Chciałbym porównać Ciebie do wszystkiego, co oznacza, że żyję- Zwracam się do kwiatów, do drzewa, zwracam się do liści, zwracam się do łagodnego szumu wiatru, aby użyczyły mi / dokładności i jednoznaczności w wyrażaniu swoich myśli. Zwracam się do kamyczka polnego, aby nauczył mnie chwalić Cię milcząc. Zwracam się do róży kwitnącej, aby wyręczyła mnie swoją urodą. Zwracam się do wszystkiego, co śpiewa i raduje się. Chciałbym uniknąć słów doniosłych i brzęczących. Chciałbym uniknąć powiedzeń gładkich, wypowiedzianych przede mną. Chciałbym, aby ten wiersz zmienił się w moje usta i oczy. O, gdyby przemówiło światło, które budzi mnie rano. O, gdyby przemówiły drogi, któreśmy przeszli razem. O, gdyby przemówiły gołębie krwi naszej swoją rozumną czułością. Mój wiersz codziennie podchodzi do Ciebie, onieśmielony. Mój wiersz codziennie krąży w odległości wyciągniętej dłoni i nie śmie wypowiedzieć siebie, i czeka cierpliwie. Boże, Boże, Nie daj się smucić mojej żonie, Ona jest wszystkim, co mi zostało, Marzeniem, pisaniem, Kwiatami na dworze, Brzozą białą. Rano, kiedy gotuję kawę, Słucham: ona oddycha głęboko, śpi. Co mam najlepszego, Pierwsze myśli, muzę moją, Zanoszę jej do pokoju, Kładę, jak gazety, Przez szparę u drzwi. Cały dzień jej pokazuję, Co tylko mi się uda, Ptaki w nowy upierzone polor, Jaszczurki zmieniające kolor, Wiersze, obłoki, cuda, Ale to nie wystarcza, Choćby wieczór nadpływał najciszej, To nie wystarcza, Choćby wieczór zapadał najsłodziej, Ona usłyszy, Jak wszystko stracone Raz jeszcze nadchodzi I szczęściem zdradliwym obarcza. Zabiera mi żonę. 398 399 Andrzej Bursa PROŚBA O WYSPY SZCZĘŚLIWE CASANOVĄ Nie daj jej smucić się więcej, Ona jest wszystkim, co mi zostało, Marzeniem, pisaniem, Kwiatami na dworze, Brzozą białą I ostatnią nadzieją, Czekaniem. Giuseppe Casanovą któremu tak zazdrościsz nie był wcale bardzo bogaty ani bardzo silny a jego epoka znała wielu mężczyzn równie pięknych jak on lub piękniejszych od niego ale był grzeczny tkliwy rycerski i zawsze zdobywał chociaż czasem mógłby bez tego dopiąć celu więc o ile chcesz tak jak on zdobywaj serca kobiet i nie zrażaj się trudnościami Zacznij od własnej żony 400 401 UPOJENIE UPOJENIE Stanisław Grochowiak Stanisław Grochowiak UPOJENIE Jest wiatr, co nozdrza mężczyzny rozchyla; Jest taki wiatr. Jest mróz, co szczęki mężczyzny zmarmurza; Jest taki mróz. Nie jesteś dla mnie tymianek ni róża, Ani też „czuła pod miesiącem chwila" - Lecz ciemny wiatr, Lecz biały mróz. Jest deszcz, co wargi kobiety odmienia; Jest taki deszcz. Jest blask, co uda kobiety odsłania; Jest taki blask. Nie szukasz we mnie silnego ramienia Ani ci w myśli „klejnot zaufania", Lecz słony deszcz, Lecz złoty blask. Jest skwar, co ciała kochanków spopiela; Jest taki skwar. Jest śmierć, co oczy kochanków rozszerza; Jest taka śmierć. Oto na rośnych polanach Wesela Z kości słoniowej unosi się wieża Czysta jak skwar, Gładka jak śmierć. Delikatność miłości Którą mi dała - Cytryny plasterek Nabrzmiały po brzeg To tak jakbym po ostrzach złotych brzytew szedł Tak mnie przywabiał cienki głos jej ciała Lecz nagle głową Z wysokości spadła W czerwony otwór Moich chłonnych ust To tak jakbym z nagła wbił brutalny gwóźdź W środek na balu białego zwierciadła 402 403 UPOJENIE Stanisław Grochowiak POCAŁUNEK KRAJOBRAZ Błądziłem lasem twoich włosów - zioła I płacz odkryłem. I schodziłem niżej, Na białe śniegi zimowego czoła, Gdzie płacz już umilkł, a był cień lichtarzy. Potem zwiedzałem pamiątki twej twarzy, Coraz to bliżej - i coraz to bliżej Ust twoich dobrych uśpionego sioła: W nim,co się zdarzy - raz tylko się zdarzy. I wszedłem w sioło. A była pogoda Pod całym niebem Twego podniebienia. Gdzieś w cichym kątku umierała młoda Wstydliwość sielska w zapachu tymianku. Nagle wróciłem - i stałem na ganku Patrząc, jak wokół krajobraz się zmienia, Jak wschodzi pierwsza gałąź bzu w ogrodach I gną się rzęsy pod rosą poranku. 404 UPOJENIE Tymoteusz Karpowicz ZWYCIĘSTWO udało mi się zamknąć ją w mym wnętrzu wchodząc do rzeki - aż po złotą szyję nurzam jej ciało w niecierpliwej wodzie kiedy uderzam nogą w ostry kamień słyszę jak ona kurczy się i cofa stopę jej ciepłe włosy splątane we śnie próżno szukają ujścia z moich włosów pokorna — leży we mnie lecz co noc zapala siebie tuż pod moim sercem wtedy przypada do mnie kamień oszalały i rzeka ogniem wpływa do mych oczu mały kwiat polny kąsa mnie tak wściekle że wyję cicho choć jestem zwycięzcą 405 UPÓJ ENIE UPOJENIE Włodzimierz Słobodnik Dla twoich ust utraciłem słowo. Dla twoich oczu utraciłem oczy. Dla twoich uszu utraciłem słuch. Dla twojej postaci utraciłem moją postać. Dla twego cienia - mój cień. Bogusław Żurakowski NATURA Oczy twoje - otwarte przestrzenie, Ręce - drzewo o ciepłych liściach, Włosy - smugi snu na obrazie świata, Biodra - lato rojne od malin, które przybyły Z rozległej krainy słodyczy, z rozgrzanego ciała powietrza. Twoje usta - wodne ptaki nurkujące pod powierzchnią świata, Twoje stopy - wycieczka w góry łagodne, gdzie owce jak chmury I gdzie słońce, a wokół świat-świergot, a wokół świat-pieśń. Wsłuchuję się w twój głos jak w szum rzeki światła: twoje słowa- Szlak do wodopoju zwierząt leśnych, których znaczenia domyślam się, gdy wypłoszone Znajdują schronienie w mateczniku. 406 407 UPOJENIE UPOJENIE Tadeusz Kubiak Zbigniew Herbert PIOSENKA O NIEJ UKŁADAŁA SWE WŁOSY Sąsiadom rodziły się dzieci. Żywe gwiazdy tryskały z rany. Kobiety krzyczały przez łzy. Mężczyźni milczeli za ścianą. A Ona czesała włosy. Jaskółki lepiły gniazda. Poddasze pachniało ogrodem. Wnosili fotel jak tron. Zasypiał w nim senior rodu. A Ona czesała włosy. Przybijały statki do brzegu. Gołębice ostrzyły pazury. Rozstępowały się morza. Oddzielała już tylko skóra. A Ona czesała włosy. Kret wychodził z rozgrzanej ziemi. Dół kopali w rozmiękłej glinie. Wdowa smutek mierzyła w lustrze. Wdowiec album bezcześcił winem. A Ona czesała włosy, naga - jak ją bóg stworzył, a diabeł wodził na miłość. Układała swe włosy przed snem i przed lustrem trwało to nieskończenie długo między jednym a drugim zgięciem ręki w łokciu mijały epoki z włosów wysypywali się cicho żołnierze drugiej legii zwanej Augusta Antoniniana towarzysze Rolanda artyłerzyści spod Verdun mocnymi palcami upewniała glorię nad swoją głową trwało to tak długo że kiedy wreszcie rozpoczęła rozkołysany marsz ku mnie serce moje tak dotąd posłuszne stanęło i na skórze pojawiły się grube ziarna soli 408 409 UPOJENIE Adam Ziemianin EROTYK SŁONECZNY ukryci przed światem we włosach łąki w zadyszeniu w zapomnieniu w nagłym naszym przytomnieniu odkrywamy się dla siebie powietrze drży w twych oczach to trzmiel w barwach ochronnych dogaduje się z latem językiem tylko dla siebie zrozumiałym więc nie przeszkadzajmy mu bądźmy dla siebie sami w obłąkaniu w zadziwieniu w słońca najwyższym podniesieniu oślepieni sobą 410 UPOJENIE Krzysztof Kamil Baczyński EROTYK Mojej najdroższej Basi - Krzysztof W potoku włosów twoich, w rzece ust, kniei jak wieczór - ciemnej wołanie nadaremne, daremny plusk. Jeszcze w mroku owinę, tak jeszcze różą nocy i minie świat gałązką, strzępem albo gestem, potem niemo się stoczy, smugą przejdzie przez oczy i powiem: nie będąc - jestem. Jeszcze tak w ciebie płynąc, niosąc cię tak odbitą w źrenicach lub u powiek zawisłą jak łzę, usłyszę w tobie morze delfinem srebrnie ryte, w muszli twojego ciała szumiące snem. Albo w gaju, gdzie jesteś brzozą, białym powietrzem i mlekiem dnia, barbarzyńcą ogromnym, tysiąc wieków dźwigając trysnę szumem bugaju w gałęziach twoich - ptak. Dedykacja: Jeden dzień - a na tęsknotę - wiek, jeden gest - a już orkanów pochód, jeden krok - a otoś tylko jest w każdy czas - duch czekający w prochu. 41 UPOJENIE Ernest Bryll BALLADA O ŁĄCE Przez noc z dziewczyną szedłem jak przez łąkę I tacy sobie byliśmy wzajemni Że wokół się czyniło ciszej, miękcej, ciemniej Jakbyśmy byli utulani w pąku Nagle ona krzyknęła całym ciepłym ciałem Zatrzepotała niby ptak skrzydłami Noc otworzyła swe płatki nad nami Dziewczyna uleciała - za nią ja leciałem Teraz leżymy troszeczkę zdyszani Ale myślący już o locie nowym Noc nam pulsuje cicho pod plecami Zapachem potu, trawy, lewady miodowej... UPOJENIE Małgorzata Hillar MYŚLAŁAM ŻE BĘDĘ MÓWIĆ Myślałam wreszcie będę mówić Tyle się we mnie słów zebrało Tyle słów dojrzałycn i twardych jak ziarnka żyta cierpkich jak gruszki polne aksamitnych jak pszczoły Myślałam dam ci moje słowa coś z nimi zrobisz ale kiedy otworzyłam usta zamknąłeś je swoimi wargami Cofnęły się słowa moje schowały się we mnie jak ptaki lękliwe Teraz już tylko czasem wyglądają oczami 412 413 UPOJENIE Halina Poświatowska te słowa istniały zawsze w otwartym uśmiechu słonecznika w ciemnym skrzydle wrony i jeszcze we framudze przymkniętych drzwi nawet gdy drzwi nie było istniały w gałęziach prostego drzewa a ty chcesz żebym je miała na własność żebym była skrzydłem wrony brzozą i latem chcesz żebym dźwięczała brzękiem uli otwartych na słońce głupcze ja nie mam tych słów pożyczam od wiatru od pszczół i od słońca UPOJENIE Halina Poświatowska * * * nie boję się ciebie jestem żywa i ciepła łaszą się do ciebie moje stopy najdelikatniej podtrzymujesz kiełków zielone języki usta im oddajesz wilgotne na przemian w tobie zakochany deszcz i słońce z wysokości brwi moich obecność twoją śledzę 414 415 UPOJENIE Halina Poświatowska * * * mówiłeś: masz rzęsy stąd do nieba nie lubię takich rzęs - a ja się śmiałam - mówiłeś: masz stopy które w dłoni kryją się wąsko nie trzeba - a ja się śmiałam - mówiłeś: masz uśmiech jak skrzydła świerszcza nie wolno - a ja się śmiałam - mówiłeś: spódniczkę masz cienką i w ogóle wiatr - a ja się śmiałam - potem na żółtym promyku jaskra poprowadziłam cię ścieżką ciężkiego niedźwiedzia w zadąsanym futrze uklękłam na trawie i nie mówiłeś nic 416 UPOJENIE Halina Poświatowska LUSTRO jestem zaczadzona pięknem mojego ciała, patrzyłam dzisiaj na siebie twoimi oczyma, odkryłam miękkie zagięcie ramion znużoną okrągłość piersi które chcą spać i powoli na przekór sobie staczają się w dół. moje nogi rozchylające się oddające bezmiernie aż po krańce których nie ma to co jest mną i poza mną pulsuje w każdym liściu w każdej kropli deszczu, widziałam się jak gdyby poprzez szkło w twoich oczach patrzących na mnie czułam twoje ręce na ciepłej na- piętej skórze moich ud i posłuszna twojemu rozkazowi stałam naga naprzeciw wielkiego lustra, a potem zasłoniłam oczy twoje żeby nie widzieć i nie czuć samotności mojego rozkwitłego tobą ciała. 417 UPOJENIE Halina Poświatowska * * * W twoich doskonałych palcach jestem tylko drżeniem śpiewem liści pod dotykiem twoich ciepłych ust zapach drażni - mówi: istniejesz zapach drażni - roztrąca noc w twoich doskonałych palcach jestem światłem zielonymi księżycami płonę nad umarłym ociemniałym dniem nagle wiesz - że mam usta czerwone - słonym smakiem nadpływa krew - 418 UPOJENIE Halina Poświatowska mój cień jest kobietą odkryłam to na ścianie on się uśmiechał falistością linii i ptak bioder o zwiniętych skrzydłach na gałęzi uśmiechu śpiewał drzewo kwitnące obwieszone zielonymi papugami poprzez skrzydła pomarańcza złota dojrzałość słońce na kroplach połyska w deszczu proste i nagie drzewo moje usta uchylone piersi wschodzący księżyc rzęs zamigotał i zgasł gdy zdmuchnąłeś zapałki płomień i oparłeś na ramionach moich dłonie mój cień był kobietą nim zniknął 419 UPOJENIE U POJ Józef Czechowicz Wislawa Szymborska MIŁOSC przedświt się czule czołgał przez mroczne puszcze i chaszcze noc przed nim płynęła wołgą górą krążyła jak jastrząb u dróg ciemnych z niebiem twarzą w twarz chaty tłoczyły się w ciżbie miłość bez gwiazd miłość tlała po izbach usta spadają na usta młotem mocno ciemność sprzęga pierwsze uściski młode nieskończoną są wstęgą ciało się ciałem nakrywa pachnącym świeżą śliwą ramiona w gorącej przestrzeni zamykają się ciemnym pierścieniem tapczan twardy zgrzany jak rola orzą chyże lemiesze kolan aż zamiast pszenic wschodzących i żyt zaszemrze srebrem świt zastuka do okna biało podnieść oczy spojrzeć z uśmiechem to kwitnącej czereśni gałąź zgięła się pod strzechę 420 UPAMIĘTNIENIE Kochali się w leszczynie pod słońcami rosy, suchych liści i ziemi nabrali we włosy. Serce jaskółki, zmiłuj się nad nimi. Uklękli nad jeziorem, wyczesali liście, a ryby podpływały do brzegu gwiaździście. Serce jaskółki, zmiłuj się nad nimi. Odbicia drzew dymiły na zdrobniałej fali. Jaskółko, spraw, by nigdy nie zapominali. Jaskółko, cierniu chmurny, kotwico powietrza, ulepszony Ikarze, wniebowzięty fraku, jaskółko, kaligrafio, wskazówko bez minut, wczesno-ptasi gotyku, zezie na niebiosach, jaskółko, ciszo ostra, żałobo wesoła, aureolo kochanków, zmiłuj się nad nimi. 421 SIÓDMA JESIEŃ SIÓDMA JESIEŃ Julian Tuwim Julian Tuwim SIÓDMA JESIEŃ INTYMNY WIERSZ Przyszła ciszą miłosierna ksieni: Siódma jesień - najzłotsza, najsłodsza Z wszystkich złotych i słodkich jesieni. Moja jedna - jedyna - kochana! Przyszła ciszą - drogą długich cieni, Naszych cieni od dawnych jesieni, I wszeptała się w nas, zadumana... Moja jedna - jedyna - kochana! Tyś ta sama - o siedem lat młodsza, Prześwietlona, wypatrzona wzrokiem, Smętniejącym w życiu z każdym rokiem I stęsknionym tej świętej jesieni, Co na zawsze się w duszę wpromieni! No i przyszła - najsłodsza, najzłotsza, Przyszła ciszą - drogą naszych cieni... Jeno patrzeć - a park się rozszumi, Moja jedna - jedyna - kochana! Jeno patrzeć - a lata dziecięce, Moja jedna - jedyna - kochana! Zaniemówią w nas szczęściem i trwogą, I wzruszeniem nam głos się przytłumi, I ściśniemy po raz pierwszy ręce, Co już nigdy się żegnać nie mogą! I znów, drżeniem sprzed laty wzruszeni, Rozwiośnimy się w pierwszej jesieni, Moja jedna - jedyna - kochana, Zawsze tamta i zawsze ta sama, Z mojej pierwszej i siódmej jesieni! Warto, warto żyć, Wtedy pachniałaś bzami, Dziś znów kupiłem flakonik, Roztarłem kroplę na dłoni I przeszłość wieje nad nami Bzami. Warto, warto żyć. Mgławo jest za oknami, Zaraz listonosz zadzwoni, Ustami przypadam do dłoni, Całuję cień twojej woni... Przyjdziesz - będziemy sami, Jedyni i zakochani, Chłonąc z czułością perfumy W miłym uśmiechu intymnej zadumy: „To my? Ja - i ty?" Wiesz? Wzdycham... I przez łzy Powtarzam: warto, warto żyć... 422 423 SIÓDMA JESIEŃ Julian Tuwim WSPOMNIENIE Mimozami jesień się zaczyna, Złotawa, krucha i miła. To ty, to ty jesteś ta dziewczyna, Która do mnie na ulicę wychodziła. Od twoich listów pachniało w sieni, Gdym wracał zdyszany ze szkoły, A po ulicach w lekkiej jesieni Fruwały za mną jasne anioły. Mimozami zwiędłość przypomina Nieśmiertelnik żółty - październik. To ty, to ty, moja jedyna, Przychodziłaś wieczorem do cukierni. Z przemodlenia, z przeomdlenia senny, W parku płakałem szeptanymi słowy. Młodzik z chmurek prześwitywał jesienny, Od mimozy złotej - majowy. Ach, czułymi, przemiłymi snami Zasypiałem z nim gasnącym o poranku, W snach dawnymi bawiąc się wiosnami, Jak tą złotą, jak tą wonną wiązanką... 424 SIÓDMAJESIEŃ Halina Poświatowska * * * jeszcze nie wspominałam o miłości miłość tak ona jedna nie podlega upływowi czasu trwa - jeśli jest - jest wieczna a jeśli jej nie ma klepsydry oceanów toczą ziarna piasku księżyc nieustannie odmienia złotą twarz pociemniałym światem ciągnie ogromny wiatr Nie ma zmiłowania nie ma odkupienia nie ma nas nie ma nie ma 425 SIÓDMA JESIEŃ Konstanty Ildefons Gałczyński JUŻ KOCHAM CIĘ TYLE LAT Już kocham cię tyle lat na przemian w mroku i w śpiewie, może to już jest osiem lat, a może dziewięć - nie wiem; splątało się, zmierzchło - gdzie ty, a gdzie ja, już nie wiem - i myślę w pół drogi, że tyś jest rewolta i klęska, i mgła, a ja to twe rzęsy i loki. 426 SIÓDMA JESIEŃ Konstanty Ildefons Gałczyński PIEŚNI (Fragment) III Ile razem dróg przebytych? Ile ścieżek przedeptanych? Ile deszczów, ile śniegów wiszących nad latarniami? Ile listów, ile rozstań, ciężkich godzin w miastach wielu? I znów upór, żeby powstać i znów iść, i dojść do celu. Ile w trudzie nieustannym wspólnych zmartwień, wspólnych dążeń? Ile chlebów rozkrąjanych? Pocałunków? Schodów? Książek? Ile lat nad strof tworzeniem? Ile krzyku w poematy? Ile chwil przy Beethovenie? Przy Corellim? Przy Scarlattim? Twe oczy jak piękne świece, a w sercu źródło promienia. Więc ja chciałbym twoje serce ocalić od zapomnienia. IV Oto jest nasz dzień codzienny, nasze małe budowanie, trud uparty i niezmienny, nieustanne kształtowanie. 427 SIÓDMA JESIEŃ Słońce wschodzi i zachodzi, drzewa kwitną, liście ronią, my strumień rzeczywistości kształtujemy naszą dłonią. Jesteśmy cząstką w zespole, z niego płynie nasza siła - żeby chleb leżał na stole, a pracom lampa świeciła; by czas jak pochodnia płonął jednako: dzień czy mgła nocna. Stoimy przy życiu, żono, jako tkacze przy swych krosnach. Z dnia na dzień tkaninę tkamy wzorzystą dla pokolenia. Chciałbym i blask naszej lampy ocalić od zapomnienia. Mieczysław Jastrun KREDOWE KOŁA Przeskakiwałaś koła nakreślone kredą, Na trawniku z traw wiosenny Cienistowłosa, tak nieuchwył Tkana przez niewidzialne kr^ Ciepła tamtej młodej ziemi n W alejach pociętych liśćmi k Ranek wykładał swoją powietrzną iuin±v Na wzorach cieniów słomą przeplatanych. To, co nas wtedy dzieliło, nie było większe od skrawka Nasłonecznionej ziemi. Zbudziłem się? Zasnąłem? To nic, to przeoczenie, kleks w zeszycie, poprawka W dacie iluś tam lat, na ławce jakiejś tam szkoły. Lecz tamto lato było całe opisane Kołami kredy pełnymi twoich dziecinnych skoków. Dziesięciolecia grochem rzucone o ścianę. Szczęśliwe wyspy zatopione we wzroku. 428 429 SIÓDMA JESIEŃ Widawa Szymborska NIC DWA RAZY Nic dwa razy się nie zdarza i nie zdarzy. Z tej przyczyny zrodziliśmy się bez wprawy i pomrzemy bez rutyny. Choćbyśmy uczniami byli najtępszymi w szkole świata, nie będziemy repetować żadnej zimy ani lata. Żaden dzień się nie powtórzy, nie ma dwóch podobnych nocy, dwóch tych samych pocałunków, dwóch jednakich spojrzeń w oczy. Wczoraj, kiedy twoje imię ktoś wymówił przy mnie głośno, tak mi było, jakby róża przez otwarte wpadła okno. Dziś, kiedy jesteśmy razem, odwróciłam twarz ku ścianie. Róża? Jak wygląda róża? Czy to kwiat? A może kamień? Czemu ty się, zła godzino, z niepotrzebnym mieszasz lękiem? Jesteś - a więc musisz minąć. Miniesz - a więc to jest piękne. Uśmiechnięci, wpółobjęci spróbujemy szukać zgody, choć różnimy się od siebie jak dwie krople czystej wody. 430 Wislawa Szymborska SIÓDMA JESIEŃ * * * Jestem za blisko, żeby mu się śnić. Nie fruwam nad nim, nie uciekam mu pod korzeni* ' J~«»« Testem za blisko. Nie moim gj Nie z mego i Jestem za bl beze mnie v żeby na mo Za blisko, żcu_y^ _. _ przed którym rozsuwają się ściany. Już nigdy po raz drugi nie umrę tak lekko, tak bardzo poza ciałem, tak bezwiednie, jak niegdyś w jego śnie. Jestem za blisko, za blisko. Słyszę syk i widzę połyskliwą łuskę tego słowa, znieruchomiała w objęciu. On śpi, w tej chwili dostępniejszy widzianej raz w życiu kasjerce wędrownego cyrku z jednym lwem niż mnie leżącej obok. Teraz dla niej rośnie w nim dolina rudolistna, zamknięta ośnieżoną górą w lazurowym powietrzu. Ja jestem za blisko, żeby mu z nieba spaść. Mój krzyk mógłby go tylko zbudzić. Biedna, ograniczona do własnej postaci, a byłam brzozą, a byłam jaszczurką, a wychodziłam z czasów i atłasów mieniąc się kolorami skór. A miałam łaskę znikania sprzed zdumionych oczu, co jest bogactwem bogactw. Jestem blisko, za blisko, żeby mu się śnić. Wysuwam ramię spod głowy śpiącego, zdrętwiałe, pełne wyrojonych szpilek. Na czubku każdej z nich, do przeliczenia, strąceni siedli anieli. 431 SIÓDMA JESIEŃ SIÓDMA JESIEŃ Urszula Kozioł * * * Jesteś za blisko za naocznie jesteś żebym cię mogła zobaczyć raz wtóry Oto liść jeden przybył w naszym drzewie a nie wiem - który. Tak zacieramy się. Im bliżej siebie jesteśmy dalsi wciąż od zobaczenia. Zbyt odsłonięte mamy twarze. Przecież coś pozostało w nich do odgadnienia. Zatem jedź wyjedź i bądź mi z powrotem bowiem gdzie oczy za blisko są oczom błogosławiony rozjazd - i powroty. A tak się właśnie do obrazu wgląda cofając kroki. Urszula Kozioł 432 NADNAGOSC Miałam azyl swój w lesie - już go wyrąbałeś W inne strony odeszłam - już stały się twoje. Którędy bym nie biegła zabiegałeś drogę na przejściach czatowały uprzedzone domy. Miał to być pojedynek lecz wdałeś się w zmowy teraz wszyscy jednego osaczają zwierza bez czasu ochronnego bez wyboru broni. Nie masz kto by mógł dzisiaj dachu nie odmówić nie masz kto by nie wydać mógł nie wskazać na mnie nie masz kto bv "'- I ubie nim jt Tyle n Lecz t) __wnętrze i już na c ^ mam dziś przymierza. Choć ję/yK zaniemówił trzewia mam stugębne. Wydają mnie gruczoły dech się mnie zapiera ciśnienie krwi spiskuje z tętnem na mą zgubę - Tyłeś wziął. Wszakżeś jeszcze nie pojmał mnie całej. Chcesz mnie dostać - śmierć zabierz. W niej jesz'—5 mam azyl. 433 SIÓDMA JESIEŃ Tadeusz Różewicz SKRZYDŁA I RĘCE Kiedy odchodzę dalej nie zatrzymuj mnie to jest droga w światło ręce ze wszystkich stron ruchliwe ręce rozpraszają mnie i roznoszą i zaczyna się tropienie i zaczyna się gra świateł i rąk I są cienie Na białych obłokach cienie rąk i skrzydeł choć nie ma między nami aniołów. 434 Józef Baran SIÓDMA JESIEŃ * * twoja miłość to zaciszny dom znalazł w nim schronienie mój ptasi niepokój ogień twojej miłości jest oswojony nie parzy można na nim ugotować obiad a mnie zawsze pociągał nie oswojony pożar więc się nie dziw że czasem twój dom staje się klatką ptasi niepokój podfruwa do okna tłucze się dziobem o szybę A' ch horyzontów nych stóp 435 SIÓDMA JESIEŃ Mieczysława Buczkówna * * Kwiat nas mija Odlatuje łagodne niebo Gwiazdy śniegu we włosach Moja twarz opada Uchyla się pustka - Więc przyszedłeś po mnie aż tutaj Jadowita ciemność Rozjaśnia się Wracam w twój uśmiech W twoje odwrócone ramiona Odzyskuję gorące usta - Nie odwracaj głowy Idę za tobą 436 SIÓDMA JESIEŃ Mieczysław Jastrun NAJWYŻSZY CZAS Stań przy mnie, bądź Ze mną. Musimy rozstrzygnąć - nie wiedząc - Powziąć decyzję, tak wielką, że wziąć W dwie ręce gwiazdy sierpnia to mniej - Nie ma czasu już zwlekać z odpowiedzią Komu? tobie? jej? Póki jeszcze wzrok, słuch, póki zmysłów pięć, Póki myśleć, śnić można w ludzkim kształcie - A jeśli się dowiedzieć - to znaczy właśnie śmierć? Dalej nie sięga myśl i zamysł, który znał cię, Jak się tu wszystko zna, z czego nie można wyjść Jeszcze nie tracąc wszystkiego - Dopóki jeszcze Jest we mnie czas, obejmujący przestrzeń I strącający ją ze mnie jak krople deszczu Strąca po deszczu liść. 437 SIÓDMA JESIEŃ Krzysztof Kamil Baczyński WYBÓR (fragment) Maria czekała cicho. I zdało się, płynął świat ogromny w oddechu nieba jak otchłanie, co wiało wielkim oknem na stół, na posłanie białe i nie dotknięte. Czekała. W milczeniu na piersi ręce kładła i wtedy się pienił krwi jej rozgrzany napój i owoce mleczne pęczniały jej pod dłonią, i czuła, jak bije bolesna piąstka serca. I czuła, że żyje łodyżka w niej maleńka, listeczkami dwoma obejmująca miłość całą, jaką ona i on zamknęli w sobie. I gdy rękę niżej obsunęła, poczuła, jak ją szorstko liże płomienny język ciszy. Brzuch miała jak kroplę ogromną, w rozłożystą misę biódr zamknięty. W takiej ciszy słyszała, jak na godzin stopnie pnie się w niej ten roślinny puch, twardnieje w orzech - - to było dziecko małe, które wkołysali ciepłym ciał swych pomrukiem jak szelestem morza w jej pełnię i dojrzałość, która równa ziemi ogarnęła i rosła rączkami drobnemi, zarysem ust różowych, roślinką maleńką, którą czuła pod lekko wyciągniętą ręką i która dziś się spełni i wzejdzie człowiekiem nad przymrużoną lekko ziemi złej powiekę, żeby się stać czym? kwiatem, powłoką czy łzą? 438 SIÓDMA JESIEŃ Julian Przyboś ŚWIT KWIETNIOWY Drzewa - kołyski przestrzeni - przychyliły nieba łące, świt nad sadem, świt nad łąką, świt nad nami, czas na słońce - Rozpowijaj, żono, z cieni nagusieńkie niemowlątko po raz pierwszy na świat, na nas, na nas świetnych patrzące! 439 SIÓDMA JESIEŃ Jan Śpiewak Adam Ziemianin SIÓDMA JESIEŃ * * * Mały synek przychodzi do mnie, Niesie radość, karteczkę swoją. A tak smutno, smutno ogromnie, Że nie mogę, nie mogę nic pojąć. Takie same kółeczka i kreski, I zygzaki zawiłe i linie. Mówi synek o oczach niebieskich: A to góra, to rzeka, co płynie. Już leszczyna się schyla do wody. Brzoza patrzy na drogę zdumiona. A w zygzakach są misie, krokodyl. Plamka sina i plamka czerwona. Oto piorun uderzył zdradziecka A dom rośnie i ogród, i stair - Jakże jestem uboższy o<* Kiedy patrzę na wszyst1 zobacz anno śnieg mamy przed oknem grudniowy aniołowie przeszli w skupieniu lecz nie po nich ślady to organista opłatki nosi w butach filcowych właśnie spadł nam z nieba w niebieskim waciaku życzy nam szczęścia kieliszek wódki wychyla na zdrowie lecz kiedyś przyjdzie smutniejszy niż zwykle a wtedy ci powiem zobacz anno śnieg mamy we włosach który nie topnieje 440 441 SIÓDMA JESIEŃ SIÓDMA JESIEŃ Halina Poświatowska Mieczysław Jastrun Mój kochany zapytał mnie: czy wierzysz w życie po śmierci? Odpowiedziałam: uwierzę, ale tylko wtedy, jeśli róża, która tego wieczoru zakwitła w naszym ogrodzie, pachnieć będzie po zgonie wszystkich swoich płatków. Mój kochany zapytał mnie: czy chcesz pójść do nieba? Zechcę - odpowiedziałam - ale tylko wtedy, jeśli niebo jest ciepłe jak twoje ramiona, przestronne jak twój oddech i dzikie jak pocałunek. Mój kochany zapytał mnie: czy zawsze będziesz mnie kochała? Odpowiedziałam: jeśli wieczność jest chwilą pomiędzy moim sercem pustym a moim sercem wezbranym z miłości, nigdy nie będzie czasu, w którym nie kochałabym ciebie. POCAŁUNEK dla Mieczy Chciałem cię wydrzeć powietrzu Z ognia czasu i wody Kształt twój przejrzeć do wnętrza W tej krótkiej ziemskiej przygodzie Ciebie której nie nazwę Imieniem innym niż twoje Codziennie wymawianym - Jak liść jak kwiat jak owoc Tobie jednej powierzam Moje ciało i słowo Ty jedna przy mnie zostaniesz Gdy mnie już tutaj nie będzie Ty jesteś jak źródło A ziemia Mój sen niepowrotny już przędzie Zbudź mnie pocałunkiem z kamienia Kiedy mnie z tobą nie będzie 442 443 SIÓDMA JESIEŃ Tadeusz Kubiak STOPNIAŁY ŚNIEG DZIECIŃSTWA To pożegnanie - mówię - ze śniegiem dzieciństwa. Tak - mówisz - pożegnanie. Stopniał bezpowrotnie, do zeszłorocznej trawy, czarnego igliwia, do kamienia na drodze. Gdzie konie? Gdzie sanie? Chcesz - mówisz - to otwieraj drzwi. Rozewrzesz w pustkę. Na kilka czarnych sosen, które trzeszczą w szronach. Chcesz - mówię - rozchmurz szybę. I stań w zimnym oknie. Rozpełzły ślad na ścieżce ledwie został po nas. Stopniały śnieg dzieciństwa żegna się samotnie. Już nikt po białych polach (patrz - Bruegel) nie pędzi wysokonogich chartów na zimowe łowy. Bezdźwięczny gawron opadł na czarnej gałęzi. Skrzący pył rozdeptują konie na uwięzi. Tyle tylko zostaje z ojczyzny zimowej? Ile - pytasz - zim jeszcze stopnieje w mej dłoni? Ile? - pytam - i boję się liczyć półszeptem na palcach tkniętych mrozem. Frasobliwym gestem żegnasz porę minioną, ze śniegiem u skroni. Zamykają się kręgi. Mówisz - pożegnanie. Tak - mówię - pożegnanie. Pośpieszne i krótkie. Przydrożna zaspa ledwie do jutra zostanie, rącze konie odbiegną wyprzęgnięte sanie. Stopniały śnieg dzieciństwa żegna się ze smutkiem. 444 ZWYKŁE MATCZYSKO ZWYKŁE MATCZYSKO Maria Pawlikowska-Jasnorzewska ZWYKŁE MATCZYSKO Matka Grakchów? Rzymska matrona? „Propagandowe" nazwisko? Nie, to tylko dobroć wcielona, Zwykłe matczysko. Wielkość mało dla niej stanowi. Do szczęścia jej nie wystarczy. Nie ona to rzekła synowi: „Z tarczą albo na tarczy!" Mocna nie jest. Wzdycha i płacze Nad poniżeniem jednostki, Nad dzieckiem swojem tułaczem, Nad zagadką wyroków boskich. Lecz za każdą jej łzę spada pocisk! Za westchnienie - dymi rumowisko! I cóż na to anioł dobroci? Płacze dalej i oto wszystko. Lecą światem rykoszetów echa, Płoną gniewy i odwety męskie - Któż by z panów zemsty poniechał, Zemsty z Bogiem lub przeciw Bogu? Wiktorie stają u progu - A tu tylko matczysko tęskne. Władcy wojny prowadzą. Stać ich Na ofiary ku przyszłym chwałom! Ale matka za to wszystko zapłaci, Jeśli syn jej nie powróci cało... Tadeusz Nowak PSALM MACIERZYŃSKI Matka na progu siedzi z dzieckiem kobieta w izbie siedzi z kukłą Z ich piersi w zmierzchu obnażonych synek i synek z drewna ssie Zasypia ciało całowane i całowane drewno śpi Matce dla synka śni się berło kobiecie śni się jabłko złote I rośnie synek w synku bóg i rośnie drewno w drewnie krzyż Berło i złote jabłko w skrzyni gdzie w pszczelim wosku Herod śpi A gdy na drewnie śnieg i sokół a w synku mróz i cierń i cyna dwaj chłopcy z kroplą mleka w ustach idą do skrzyni z młotkiem z dłutem I z jabłkiem z berłem po kolędzie z domu do domu idzie król Matka dla synka suknie przędzie kobieta w drewno sypie sól 448 449 ZWYKŁE MATCZYSKO Tadeusz Śliwiak MATKA SIEDZĄCA W OGRODZIE Tyle tu słoneczników jakby stanęły przy tobie wszystkie pogodne dni twojego życia Tyle tu ptasiego zgiełku jakby się rozwiały wszystkie noce trwogi o powrót naznaczonych ogniem Tyle tu światła jakby się wiązała gwiazda łagodności nad przystanią domu Tyle tu raju jakby czas się zatrzymał na złotym brzegu jesieni 450 ZWYKŁE MATCZYSKO Zbigniew Herbert MATKA Upadł z jej kolan jak kłębek włóczki. Rozwijał się w pośpiechu i uciekał na oślep. Trzymała początek życia. Owijała na palec serdeczny jak pierścionek, chciała uchronić. Toczył się po ostrych pochyłościach, czasem piął się pod górę. Przychodził splątany i milczał. Nigdy już nie powróci na słodki tron jej kolan. Wyciągnięte ręce świecą w ciemności jak stare miasto. 451 ZWYKŁE MATCZYSKO Tadeusz Borowski * * * Wciąż jesteś przy mnie. Wszelki dźwięk i ruch tak zwykły, jak schylenie czoła ku rękom, trzepot powiek i cichy uśmiech zamyślenia - to jesteś ty. Milczenie ust, puls serca i pieszczota dłoni nie chwycą ciebie ani słowo, które w przemożny rośnie rytm i jakby falą i ciemnością ogarnia mnie... Więc smutek, gorycz, tęsknota - czyż naprawdę jestem struną, na której ból mijania w dźwięk się przewija? Tylko jedna ty, kiedy schylasz się nade mną uważnie patrząc w moje oczy, uciszasz drżenie i mój ból i chociaż ciebie nie ogarnę słowem i gestem, jest mi dobrze i mówię ci po prostu: jesteś... ZWYKŁE MATCZYSKO Władysław Broniewski MATCE Matko moja! Cóż ja mogę powiedzieć?. Co ja myślę?... Złe żywioły przyszły mnie nawiedzić, jak burza na Wiśle Zwątpienie? Rozpacz? Zmarła żona? Nie! Jestem silny jak dąb. O to, co Ty mi dałaś, Matko rodzona, będę się bił ząb za ząb! A jeśli było coś złego, Mamusiu, przebacz. Jam tak zrobił. Jam tak musiał. Przebaczenia, nawet matczynego, nie trzeba. 452 453 ZWYKŁE MATCZYSKO ZWYKŁE MATCZYSKO Tadeusz Kubiak NA DŁONIE MATKI Wylałaś, nie wstydź się, morza łez. I były gorzkie. Były głębokie. Dziewczęca, w dłoniach z chityny - motyl? - cała się kryłaś przed moim wzrokiem. Nie dźwigniesz w konchach perłowych mrocznej warowni czy też świątyni boga. Już nie przyuczysz dłoni do walki ni przesuwania, z szeptem, łez Hioba. Dłonie nawykłe do posług innych, dla innych przyczyn, i z innym skutkiem: do pieszczot ślepych, do jasnowidzeń, gdy ciemne nitki motasz ze smutkiem. Jerzy Liebert DO MATKI Pod twoim wzrokiem, Matko, jak pod wielkim cieniem, Za który oddam chłody całej flory świata, Wyrasta moja miłość i w ciebie się wplata, Jak drzewo w głębie ziemi idące korzeniem. Pierś się moja podnosi wraz z twoim westchnieniem, A z twoim niepokojem sen z powiek mych wzlata - Tak oto, co dni wzięły, oddają nam lata. Znów na dźwięk twego głosu staję zamyślony. Jak zgiełk cichnę, jak wieczór w twe oczy zapadam Przed samym sobą w tobie szukając obrony, Znowu dłonią najdroższy zarys twarzy badam, A pod palcami smutek znajdując rzeźbiony, Już o nic się nie pytam, nic nie odpowiadam... 454 455 ZWYKŁE MATCZYSKO ZWYKŁE MATCZYSKO Jerzy Liebert MATCE Zbigniew Jerzyna MATKA Myślałem, że to wszystko jedno Być bez ciebie przez te dni dziesięć - I to smutniej jeszcze, niż gdy drzewa więdną I słońce kładzie w okna ostatnią pieczęć. List? Wszystkie się słowa w liście połamią I największe kochanie będzie malutkie, Nawet w tym jednym króciutkim wyrazie: mamo Za mało będzie smutku. Wyplątuję się z ciebie niby z wodorostów. Ciało moje potwierdza wody obojętność. A ręka powstrzymuje nieodpartą czułość. Miłość matki to nigdy nie skończony poród. Choć rzeka aż do krtani cofa każde słowo, Ja muszę cię przenosić na codzienny brzeg. Matka co trzyma straż przy mojej twarzy. 456 457 ZWYKŁE MATCZYSKO Jan Śpiewak ZWYKŁE MATCZYSKO Anna Kamieńska DAREMNE Płacze matka, śpiewa ptak, gałąź szeleści. W stawach znużone obłoki lipiec miłują. Bieli się mgła nad łąkami, rzeka szeleści. Drzewa rzucają cień, cień odlatuje. Płacze matka, rozkwita kwiat, krzak się pochyla. Graby wysmukłe siność świtania piją. Zioła po polach wędrują, klon się pochyla. W chmurę uderza wiatr, chmura przemija. Płacze matka, dzień się unosi, strumień przecieka. Fale igrają łagodne, dnem rozdzwonione. Rosa dojrzała, świerki się srebrzą, trawa przecieka. Płacze matka. Śpiewa ptak. Światło zgaszone. Noszę od dzieciństwa cały ten bagaż: Skrzypce ojca w czarnym futerale, Drewniany talerz z napisem: „Do soli i chleba gości nam potrzeba", Jedną dróżkę głęboką, Po której przesuwa się cień konia i wozu, Ścianę pleśni, Rozkładane łóżeczko, Wazon z gołąbkami, Przedmioty Trwalsze nad życie, Wypchanego głuszca Na spróchniałym kredensie, Ach - i jeszcze tę całą Piramidę schodów i drzwi. To nielekko Dźwigać tyle rupieci. A wiem, że do końca Nie pozbędę się ani jednego. Aż przyjdzie mądra moja matka Przyjdzie znikąd donikąd, I powie: - Złóż to wszystko, córuchno. To nie ma sensu. 458 459 ZWYKŁE MATCZYSKO SPOTKANIE Z MATKĄ Tadeusz Różewicz OJCIEC Idzie przez moje serce stary ojciec nie oszczędzał w życiu nie składał ziarnka do ziarnka nie kupił sobie domku ani złotego zegarka jakoś nie zebrała się miarka Żył jak ptak śpiewająco z dnia na dzień ale powiedzcie czy może tak żyć niższy urzędnik przez wiełe lat Idzie przez moje serce ojciec w starym kapeluszu pogwizduje wesołą piosenkę I wierzy święcie że pójdzie do nieba 460 Konstanty Ildefons Galczyński SPOTKANIE Z MATKĄ Ona mi pierwsza pokazała księżyc i pierwszy śnieg na świerkach, i pierwszy deszcz. Byłem wtedy mały jak muszelka, a czarna suknia matki szumiała jak Morze Czarne. Noc. Dopala się nafta w lampce. Lamentuje nad uchem komar. Może to ty, matko, na niebie jesteś tymi gwiazdami kilkoma? Albo na jeziorze żaglem białym? Albo falą w brzegi pochyłe? Może twoje dłonie posypały mój manuskrypt gwiaździstym pyłem? A może jesteś południowa godzina, mazur pszczół w złotych sierpnia pokojach? Wczoraj szpilkę znalazłem w trzcinach - od włosów. Czy to nie twoja? Ciemne olchy stoją na moczarze, rozsypuje się w mokradłach próchno. Ej, rozświstał się wiatr na fujarze, małe gwiazdki nad olchami zdmuchnął. Mała myszka przez ścieżkę przebiegła. Drogę Mleczną nietoperz wymierzył. I wiatr ucichł nagle. I zza węgła z fajką srebrną w zębach wyszedł księżyc. 461 Rozświeciły się świeceniem wielkim chmury, dziuple, żołędzie i sęki - jakby cały świat był srebrnym świerkiem, srebrnym bąkiem grającym piosenki. Listki drżeć zaczynają, ptaki w ton uderzają, słońce wschodzi nad knieję, serce jak śnieg topnieje. Listkom rosnąć, opadać, ptakom też wiecznie nie żyć, słońcu wschodzić, zachodzić, sercu gwiazdy i skrzypce. Jak pudełko świeczek choinkowych, nagle, w ręku, gdzieś od dna kredensu, myśli nagle tak wchodzą do głowy, serce trącą i sercem zatrzęsą. Świeczki takie kupowała mama. One drzemią. W nich śpi piękny zamiar. Tylko rozwiń je i tylko zapal, a zobaczysz, co z tego wyniknie: w świeczkach błyśnie drogiej twarzy owal. Matka palec wzniesie. Wiatr ucichnie. Matkę w ręce ucałuj i włosy, potem śniegu po uliczkach rozsyp, żeby błyskał się i żeby chrzęścił. Potem wszystkie światła, co migocą, do walizki zamknij. Otwórz nocą, jeśli w drodze spotka cię nieszczęście. 462 Lato w lesie. Ciemność zielona w świerkach. Szałwia. Zajęczy szczaw. Niebo obłoki zdejmuje. Ptak zerka. Trzmiele brzęczą wśród traw. Motyle żółte i białe jak latające listy. Cisza i światło. A tam dalej i dalej, za tym pagórkiem piaszczystym, też jest lato. Niebo to jest małe miasteczko w niedzielę, gwiazdy gapią się na ziemię z okien, a wiadomo, że gwiazd jest wiele i że wszystkie są niebieskookie. A tam w rogu, w mieszkaniu z balkonem, w jednym oknie, gdzie kwiat czerwony, a to drugie okno z drugim kwiatem... tam ty mieszkasz. I pogrzebaczem fajerki przesuwasz. I płaczesz. Bo tak długo czekasz mnie z obiadem. Idę do ciebie. W twoją zieleń. I w twoje śniegi. I w twój wiatr. W twój niezmierzony idę świat, gdzie pory roku na twej dłoni trojaka jak Ślązaczki tańczą i kurz się wzbija, skrzypi wóz, odyniec biegnie przez mokradła i jeleń rośnie pośród światła, co, dzwoniąc, bębniąc, tarabaniąc, zaspane gwiazdy strząsa z brzóz. 463 SPOTKANIE Z MATKĄ Anna Kamieńska Jesień to skrzypce potłuczone, bezradna myśl nad ćwiercią smyczka, zima to plecy twoje białe, lato - jak złota rękawiczka, którą porzucił w sadzie Jan, ten Kochanow^ ii, co mu łyżką wystarczy stuknąć, a już wszystko tańcuje, niebo się otwiera, niebo niebieskich pełne piór, truchleje wilk, basuje bór głosem Szekspira i Homera. Ze srebrnych, księżycowych jezior delfin wysuwa ucho, jesiotr słuchaniem skraca sobie pobyt. A z lasu truchcik sarnich kopyt. Z rybackich ognisk bucha dym. skwierczy na sadle płotka żółta - to w wierszach Jana tak. I w nim zakotwiczona moja nuta; i wszystkie, wszystkie, wszystkie muzy, bemole wszystkie, rytm i rym, i księżyc, mój ubogi kuzyn, co na telegraficznych drutach nocą nabija sobie guzy. But zgubił. Choć jest cały światłem, we łbie rozumu ani szczypty. I nieskończonym sznurowadłem wplątał się w moje manuskrypty. ROZMOWA Z MATKĄ Wróciłam mówię Wiedziałam że wrócisz mówi Przypłynęłam tu w łódce łzy mówię Tak mówi nieraz przemawiałam do ciebie końcami palców łoskotem serca krwią i pięknem świata Byłam głucha i ślepa mówię To prawda mówi nieraz stałam za krzesłem perswadowałam ci i trudem i cierpieniem Byłaś cierpliwa mówię Wierzyłam mówi można być ślepym ale odejść nie można od tego co jest wszystkiem Wróciłam mówię myślałam że nie ma powrotu 464 465 SPOTKANIE Z MATKĄ Anna Kamieńska BETLEJEM MOJEJ MATKI Tam płynę falą łez, Gdzie wśród obłoków rdzawych Pali się gwiazda śmieszna Z kartonu wystrzygana. Gdzie pod słomianym zmierzchem Kłapie zwierzęca paszcza, Jodła nagie dzieciątko W pękach igieł kołysze. Tam - wszystko tak, jak trzeba: Siano, wół i osieł, I lodowaty blask, W którym śpi tajemnica, Szronu kłująca garść, Niebo z opłatka. To tam, przy betlejemskich cudach Wzburzona, zagniewana Czeka na mnie od lat Matka. 466 SPOTKANIE Z MATKĄ Anna Kamieńska MATKA I JA Niedługo będę rówieśniczką mojej matki może nawet dorosnę do niej w cierpieniu wtedy będziemy mogły wreszcie porozmawiać sobie jak równy z równym i nie będę jej zadawała głupich pytań nie dlatego że wiem za wiele ale że nie ma odpowiedzi i nie będziemy już się kłócić ani o Boga ani o Polskę prawdziwe porozumienie zawsze jest milczeniem 467 SPOTKANIE Z MATKĄ SPOTKANIE Z MATKĄ Anna Kamieńska inna Kamieńska * * Raz, kiedy byłam jeszcze mała, Mama odmówiła mi pocałunku. Leżałam krnąbrna i uparta, Sen odpędzając. Może jeszcze Zlituje się nade mną, może Schyli się, może wszystko W łzach się rozpłynie i rozżali. I tak zasnęłam udręczona. A dziś udręka powróciła. I żal mi tego pocałunku. Do bólu żal i do rozpaczy. Nie! Nie! Dla tego dziecinnego żalu Kamienne ściany śmierci nie rozpękną I nie otworzą się zbielałe wargi, I nie uniesie się ostygła ręka. PIERWSZY RAZ ZABIŁAM Pierwszy raz zabiłam matkę w śnie dzieciństwa płakałam przez sen sama przyszła żeby mnie pocieszyć ale potem kiedy odjęłam rurkę z tlenem od jej warg już nie przyszła powiedzieć to nic matki są po to aby umierały w naszych oczach i były pogrzebane pod naszymi czaszkami odtąd każda chwila życia oskarża ciemność przetacza się w żyłach młoty w kuźni płuc biją mamo mówi do mnie mój syn śniło mi się że umarłaś 468 469 SPOTKANIE Z MATKi Tadeusz Gajcy ŻEGNAJĄC SIĘ Z MATKĄ Jak do Ciebie będę pisał pochylony nad sobą w żalu. Serce chłodne świeci jak kryształ i choć wczoraj się z Tobą rozstałem, jak Ci słowo do dłoni podam badający uparcie ciemność, skoro mówisz: lekka jest młodość, chociaż ognia bukiet nad ziemią, skoro mówisz: ciałem człowieczym trzeba schodzić nisko, najniżej, bo radosna w locie tym wieczność jest kołysanką zrodzoną na krzyżu. Jak Ci sercem odpowiem jak źródłem wykuty głosem śpiewnym, kiedy tłum przerażonych jaskółek niosę po ręce lewej, jak mych ust niewyczutych graniem mam zawołać bohaterski i bliski, gdy po mej ręce prawej drży ojczyzny pogięta kołyska i piosenka wieczorna leży jak owocu zniszczone grono, dalej niebo, dom mój i księżyc opuszczony jak Ty i młodość. 470 SPOTKANIE Z MATKĄ Tadeusz Różewicz ALE KTO ZOBACZY... Ale kto zobaczy moją matkę w sinym kitlu w białym szpitalu która trzęsie się która sztywnieje z drewnianym uśmiechem z białymi dziąsłami Która wierzyła przez pięćdziesiąt lat a teraz płacze i mówi: „nie wiem... nie wiem" Jej twarz jest jak wielka mętna łza żółte ręce składa jak przestraszona dziewczynka a wargi ma granatowe ale kto zobaczy moją matkę zaszczute zwierzątko z wytrzeszczonym okiem ten ach chciałbym ją nosić na sercu i karmić słodyczą. 471 SPOTKANIE Z MATKĄ SPOTKANIE Z MATKĄ Tadeusz Różewicz Jan Śpiewak OBCY Deszcz jest samotny tak po tej wojnie ze wszystkim ech pełno odpadków. Matka od której odcięli mnie po urodzeniu jest jak kamień. Wyszedłem z niej to ona - obca kobieta niesie ubogi pęczek marchwi i tak sobie chodzimy każde w swoją stronę. Oczy mam pełne łez i wykrzywione usta na ludzi patrzę z daleka nie mogę się dźwignąć z ziemi do nieba deszcz jest samotny i czysty opada i wznosi się wyżej. * * * Moja matka, która mieszka w chmurze, Mówi co dzień do mnie: Dałam ci oczy - abyś mógł dojrzeć. Dałam ci palce - abyś mógł szukać. Dałam ci serce - abyś mógł wierzyć. Dałam ci żonę - abyś mógł istnieć. I ubiera co dzień żonę w strój owoców. I ubiera żonę co dzień w strój gałęzi. I ubiera co dzień żonę w strój wiatru. W strój uśmiechu, w strój czułości nienazwanej. Mówi matka, która mieszka w chmurze: Oto owoc, oto gałąź, oto wiatr. Oto liść, który w dłoniach moich rośnie, Aby cień po tobie nadal trwał W rozdzwonionych włosach syna. I ubiera syna co dzień w strój mej krwi, W strój czułości żony w gniazdach oczu, I ubiera syna co dzień w strój mądrości, W strój rozwagi, w strój doświadczeń doskonałych. Moja matka, która mieszka w chmurze... 472 473 SPOTKANIE Z MATKĄ SPOTKANIE Z MATKĄ Jerzy Ficowski Tymoteusz Karpowicz JUTRO ZNÓW PRZYJDĘ Matce mojej - na zawsze obecnej Coraz niklejsza i co dzień jej więcej to dla niej spiesznie kwitnie kwiat spóźniony między czwartą a piątą po południu poniewczasie jutro znów przyjdę Nie miałaś czasu ani na lekarstwo czas był już obok ledwo nim zdążyłaś opatrzyć nas wziąłem po tobie te trochę powietrza swoim oddycham twoim westchnę tylko nie możesz wiedzieć że komuś zabrakłaś bo musisz dalej wiązać koniec z końcem nieskończoności bez tchu ostatniego znakiem krzyża przekreślać złe znaki zodiaków Nie możesz wiedzieć Ja mam czasu dosyć wszystek od ciebie na życie mi starczy Jutro znów przyjdę MATKA W KRZEŚLE DREWNIANYM matko malutka w gnieździe krzesła przez dziurkę w sęku przez żywicę doszłaś do krzesła dopłynęłaś ale tak mała że kot nawet myszkę spostrzega a nie ciebie i czarna pestka słonecznika wyraźniej rośnie na tle nocy wyraźniej sen się podpowiada otwartym oczom kropla burzy nikt z filozofów nie przypuszczał że może być ktoś aż tak mały matematyczny wzór oparcia pewniejszy jest dla wciąż zdziwionych niż ruch twej głowy nieobecny dla tego kto o ciebie pyta uniwersalny strój drewniany dla nogi dla suchego ucha uniwersalne czółno pociąg z palaczem o drewnianej ręce uniwersalny znak równania pomiędzy słojem celulozy a zastawkami w sercu kruchym uniwersalne pojednanie losu i łowcy jego cienia drzewo coś myśli ciało myśli drzewo gdzieś płynie ciało płynie coraz się bardziej wszystko zgadza za chwilę kornik bez namysłu i tylko oczy twe drewniane są z drzewem nie do pogodzenia 474 475 SPOTKANIE Z MATKĄ Józef Czechowicz JEDYNA patrzę patrzę smutne i wesołe rzeczy są jednakowe przystanek tramwajowy wciska w ramiona głowę fabryka zatopiona powietrza oceanem grzeje kominami wieczór i tak już nagrzany w domy nim je zamazał letni zmierzch smagły - paciorki lamp cłiłodnawe sypnęły się gradem nagłym sennie brzęczą witryny wtórując kołom krokom bełkoce za żołnierzem pękaty i wypukły bukłak okna lampy gazeta żołnierze marokko patrzę patrzę i rzeczywistość tak jakoś sama w rękach jak granat wybuchła fabryka domy przystanki może czekają zmierzch tuli się do ulic może chce uwierzyć na drobnych przedmiotach niepokój śniegiem leży rzeczy matek nie mają a moja patrzę patrzę schodzi ze schodów uśmiech siwy twarz zmarszczek siatka geograficzna według niej żegluję między ludźmi szczęśliwy to szczęście w jakich wyliczyć liczbach kiedyś dzieciństwo złe szczenię szczekało w dni wodospadach głodnego na tapczanie gorączka mnie żarzyła i jadła połatane ubranko szeptem opowiada ręce chropawe od pracy dla mnie kradły pani na pierwszym piętrze ma powieki płatki liliowe gdym poznał że malowane jak ciężko dusiły łzy matka z gniewem chłonęła moją spowiedź krzyczała pięścią groziła światu że zły (...) patrzę patrzę teraz ręce oczy jak most przerzucają się do mnie most miłości wspomnień przebaczeń zapomnień fabryka palce kominów w ciepłym zmierzchu macza przystanek czerwonym wzrokiem zerknął tu szyderczy przedmioty czyżbym się wstydzić was musiał dla was powiem słowa inaczej siwy uśmiech silniejszy od śmierci matusiu 476 477 SPOTKANIE Z MATKĄ Józef Czechowicz O MATCE rano tęcza na ścianie odbita z lusterka falisty brzęk zegara wydobywa na jaw maj się sadem puszystym jak chmura rozćwierkał w oknie które granicą jest izby i maja powiewają tu matki ciemne ciche ręce przebywają tęczowy refleks czy wodospad nad obrusem ciemnieją ciszej i goręcej mimo zmarszczek szept smutny niemyślaną groźbą matko zbudzony patrzę spod rzęs trawy leżąc matko twe siwe oczy płaczą nade mną może wiatr jestem tu choć daleko na innym wybrzeżu twój ostatni kwiat tak mało wiesz o synu chodząca wśród gromnic tyle że spajam głazy rymów tyle że nie mogę zapomnieć płomienia dymu jak nikt inny jesteś pośród ludzi mówić cóż mówić drżeć z niemocy słów żebyś młoda i piękna w uśmiech mogła wrócić znów WYKAZ ŹRÓDEŁ Antologia poezji dziecięcej, opr. J. Cieślikowski, Ossolineum, Wrocław 1980 Wanda Bacewicz, Wiersze wybrane i nowe, Czytelnik Warszawa 1984 Krzysztof Kamil Baczyński, Utwory zebrane, Wydawnictwo Literac- kie Kraków 1979 Edward Balcerzan, Granica na moment. Wiersze, przekłady, pastisze, Wydawnictwo Poznańskie Poznań 1969 Alicja Baluch, Poezja dla dzieci w szkole podstawowej, WSiP Warszawa 1984 Józef Baran, Wiersze wybrane, LSW Warszawa 1984 Miron Białoszewski, Wiersze, PIW Warszawa 1976 Tadeusz Borowski, Wspomnienia, wiersze, opowiadania, PIW War- szawa 1974 Władysław Broniewski, Wiersze i poematy, PIW Warszawa 1970 Ernest Bryll, Czasem spotykam siebie, Wydawnictwo Literackie Kraków 1981 Ernest Bryll, Kolęda-Nocka, PAX Warszawa 1982 Mieczysława Buczkówna, Wybór wierszy, Czytelnik Warszawa 1980 Andrzej Bursa, Poezje wybrane, LSW Warszawa 1977 Józef Czechowicz, Wiersze wybrane, PIW Warszawa 1979 Józef Czechowicz, Wybór poezji, Ossolineum Wrocław 1970 Do matki. Wybór wierszy i posłowie J. Nagrabiecki, LSW Warszawa 1977 Dziecko w poezji polskiej. Wybór wierszy, opr. I. Słońska, Nasza Księgarnia Warszawa 1963 Dziecku. Wybór wierszy i posłowie J. Nagrabiecki, LSW Warszawa 1979 Konstanty Ildefons Gałczyński, Poezje, Czytelnik Warszawa 1980 Konstanty Ildefons Gałczyński, Poezje wybrane, LSW Warszawa 1967 Stanisław Grochowiak, Rzeczy na wersety i glosy, PIW Warszawa 1973 Stanisław Grochowiak, Wiensze wybrane, Czytelnik Warszawa 1978 Stanisław Grochowiak, Janusz Maciejewski, Poezja polska. Antologia, PIW Warszawa 1973 Julia Hartwig, Poezje wybrane, LSW Warszawa 1983 Zbigniew Herbert, Pan Cogito, Czytelnik Warszawa 1974 Zbigniew Herbert, Poezje wybrane, LSW Warszawa 1973 Zbigniew Herbert, Wybór wierszy, PIW Warszawa 1983 Kazimiera Iłłakowiczówna, Wiersze 1912-1959, PIW Warszawa 1982 Jarosław Iwaszkiewicz, Liryki, PIW Warszawa 1959 479 Mieczysław Jastrun, Poezje, PIW Warszawa 1966 Mieczysław Jastrun, Rzecz ludzka, PIW Warszawa 1973 Mieczysław Jastrun, Z innego świata światło, ,,W drodze", Poznań 1987 Jacek Kajtoch, Bez tej miłości nie można żyć. Antologia, KAW Warszawa 1984 Anna Kamieńska, Milczenia, Wydawnictwo Literackie Kraków 1979 Anna Kamieńska, Wiersze, Czytelnik Warszawa 1982 Anna Kamieńska, Dwie ciemności, „W drodze" Poznań 1984 Kaskaderzy literatury. O twórczości i legendzie Andrzeja Bursy, Marka Hłaski, Haliny Poświatowskiej, Edwarda Stachury, Ryszarda Milczew- skiego-Bruna, Rafała Wojaczka, red. E. Kolbus, Wydawnictwo Łódz- kie Łódź 1986 Julian Kornhauser, Za nas, z nami, Czytelnik Warszawa 1985 Tadeusz Kubiak, Wzajemność, Czytelnik Warszawa 1974 Joanna Kulmowa, Niebo nad miastem, Nasza Księgarnia Warszawa 1986 Andrzej Lam, Kolumbowie i współcześni. Antologia poezji polskiej po roku 1939, Czytelnik Warszawa 1976 Jan Lechoń, Poezje, PIW Warszawa 1973 Jerzy Liebert, Poezje, PIW Warszawa 1963 Jerzy Liebert, Poezje wybrane, LSW Warszawa 1973 Ewa Lipska, Dom Spokojnej Młodości, Wydawnicwo Literackie Kraków 1979 Artur Międzyrzecki, Poezje wybrane, LSW Warszawa 1979 Czesław Miłosz, Wiersze, Wydawnictwo Literackie Kraków-Wroc- ław 1985 Nasze ulubione wiersze. Antologia, opr. W. Wiśniewski, LSW War- szawa 1980 Tadeusz Nowak, Wiersze wybrane, LSW Warszawa 1978 Joanna Papuzińska, Ja, „Arka" Warszawa 1984 Joanna Papuzińska, Czarną jama, „Arka" Warszawa 1984 Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, Salamandra, „Glob" Szczecin 1986 Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, Wiersze wybrane, Czytelnik War- szawa 1985 Stanisław Pietak, Poezje pierwsze, LSW Warszawa 1967 Polskie wiersze miłosne w przekładach Karla Dedeciusa, Czytelnik Warszawa 1982 Halina Poświatowska, Wiersze wybrane, Wydawnictwo Literackie Kraków 1989 Julian Przyboś, Liryki 1930-1964, PIW Warszawa 1966 Uta i Julian Przyboś, Wiersze i obrazki, Czytelnik Warszawa 1970 Józef Ratajczak, Pożegnanie baśni, Nasza Księgarnia Warszawa 1972 Józef Ratajczak, Przeprowadzka na Atlantydę, Wydawnictwo Poznań- skie Poznań 1981 Tadeusz Różewicz, Poezje zebrane, Ossolineum Wrocław 1976 Tadeusz Różewicz, Na powierzchni poematu i w środku, Czytelnik Warszawa 1983 Tadeusz Różewicz, Niepokój. Wybór wierszy, PIW Warszawa 1963 Jarosław Marek Rymkiewicz, Wybór wierszy, Czytelnik Warszawa 1976 Włodzimierz Słobodnik, Poezje wybrane, PIW Warszawa 1976 Włodzimierz Słobodnik, Reszta światła, PIW Warszawa 1984 Antoni Słonimski, Liryki, PIW Warszawa 1958 Antoni Słonimski, Poezje wybrane, LSW Warszawa 1972 Edward Stachura, Poezja i proza, Czytelnik Warszawa 1984 Leopold Staff, Wybór poezji, PIW Warszawa 1960 Leopold Staff, Wybór poezji, Ossolineum Wrocław 1985 Jan Szczawiej, Poezja Polski walczącej 1939-1944. Antologia, PIW Warszawa 1974 Wisława Szymborska, Poezje, PIW Warszawa 1977 Jan Śpiewak, Poezje wybrane, LSW Warszawa 1969 Anna Świrszczyńska, Poezje wybrane, LSW Warszawa 1973 Julian Tuwim, Wiersze zebrane, Czytelnik Warszawa 1975 Jan Twardowski, Który stwarzasz jagody, Wydawnictwo Literackie Kraków 1982 Jan Twardowski, Me przyszedłem Pana nawracać, Wydawnictwo Archidiecezji Warszawskiej, Warszawa 1986 Andrzej Warzecha, Biały paszport, Wydawnictwo Literackie Kraków 1975 Andrzej Warzecha, Diabelskie koło, Wydawnictwo Literackie Kraków 1986 Danuta Wawiłow, Rupaki, Nasza Księgarnia Warszawa 1977 Danuta Wawiłow, Strasznie ważna rzecz, KAW Warszawa 1978 Danuta Wawiłow, Wędrówka, Nasza Księgarnia Warszawa 1985 Wiersze dla was. Antologia polskiej poezji współczesnej, opr. S. Kopczewski, Nasza Księgarnia Warszawa 1981 Kazimierz Wierzyński, Wiersze zebrane, PIW Warszawa 1974 Adam Zagajewski, Komunikat, Wydawnictwo Literackie Kraków 1972 Adam Zagajewski, Sklepy mięsne, Wydawnictwo Literackie Kraków 1975 Adam Ziemianin, Pod jednym dachem, Wydawnictwo Literackie Kraków 1977 Bogusław Żurakowski, Koncert ciszy, Czytelnik Warszawa 1984 Bogusław Żurakowski, Wybór poezji, Wydawnictwo Literackie Kra- ków 1981 480 SPIS TREŚCI Od autora wyboru - Grzegorz Leszczyński 5 Czesław Miłosz, Wstęp 7 DZIECIŃSTWO URODZINY Anna Kamieńska, Urodziny 10 Anna Kamieńska, Kołyska 11 Konstanty Ildefons Gałczyński, Kołysanka o kołysce 12 Józef Ratajczak, Kołysanka 13 Józef Ratajczak, Nad kołyską poety 14 Uta i Julia Przyboś, Telefon dwuletniej U ty 15 Uta i Julian Przyboś, Rymowanka kwietniowa 18 Andrzej Bursa, Zgaśnij księżycu 19 Joanna Papuzińska, Czarna jama 20 Józef Czechowicz, Dawniej 22 Danuta Wawiłow, Rupaki 23 JA Joanna Papuzińska, Ja 25 Hanna Januszewska, Lwy 26 Danuta Wawiłow, Kalużyści 28 Danuta Wawiłow, Pożałuj mnie 29 Danuta Wawiłow, Niewidzialna plastelina 30 Danuta Wawiłow, Rysunek 31 Danuta Wawiłow, Król 32 Danuta Wawiłow, Mama ma zmartwienie 33 Danuta Wawiłow, Urodzinki 34 Danuta Wawiłow, Wędrówka 35 Danuta Wawiłow, Jabłonka 37 Joanna Kulmowa, Zaduszki 38 Mieczysław Jastrun, Znajomość z cieniem 39 Bogusław Żurakowski, Bawmy się jak nasi rodzice 40 482 Bogusław Żurakowski, Rysunek Dziecięctwa 41 PEDAGOGIKA Andrzej Bursa, Pedagogika 42 Włodzimierz Słobodnik, Dziecko nad elementarzem Joanna Kulmowa, Marzenia 45 Joanna Kulmowa, Czy są proste kraje 46 Joanna Kulmowa, O jasność 47 Joanna Kulmowa, Kosmodrom podwórka 48 Ewa Lipska, Biuletyn specjalny 49 Ewa Lipska, Dom Dziecka 50 Józef Ratajczak, Pożegnanie baśni 51 O SOBIE ROSNĄCO 43 55 WYWÓD JESTEM'U Miron Białoszewski, Wywód jestem'u 54 Miron Białoszewski, Autoportret odczuwany Miron Białoszewski, O sobie rosnąco 56 Tadeusz Kubiak,*** (Być tworem...) 57 Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, Do własnego organiz- mu 58 Czesław Miłosz, Do mojej natury 59 Halina Poświatowska, Niech żyją zmysły 60 Ewa Lipska, O czym myśli dziewczyna na lekcji gramatyki języka polskiego 61 Tadeusz Kubiak, *** (Czułości moich rąk się uczę...) 62 Edward Stachura, Architektura 63 Edward Stachura, Dużo ognia 64 Józef Ratajczak, Świadek 65 Wisława Szymborska, Urodziny 66 Wisława Szymborska, Cień 61 Jan Twardowski, Rachunek dla dorosłego 68 Jerzy Harasymowicz, Cały mój dobytek 69 Tadeusz Kubiak, Moje włości 70 Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, Drzewo genealogiczne 71 Włodzimierz Słobotnik, Znaleziono szczątki człowieka zmar- łego cztery miliony lat temu 72 Włodzimierz Słobotnik, Historia 73 Włodzimierz Słobotnik, Prazieleń 74 Edward Stachura, [My to nie wiem co chcemy...] 76 483 Ewa Lipska, My 77 Małgorzata Hillar, My z drugiej połowy XX wieku 79 Józef Baran, Marsz o zachodzie słońca 80 NIE MARTW SIĘ Anna Kamieńska, Nie martw się 81 Anna Kamieńska, Wieczór 82 Małgorzata Hillar, Niepokój 83 Stanisław Grochowiak, Do S... 84 Jan Lechoń, Aria z kurantem 85 Ernest Bryll, Cóż... 86 Ernest Bryll, ***(Uczyć się być mężczyzną...) 87 Adam Zagajewski, ***(Uczę się cierpienia na pamięć...) 88 Zbigniew Herbert, O cierpieniu 89 Wanda Bacewicz, Wykreślić słowo "samotność" 91 Wanda Bacewicz, Ucieczka 93 Leopold Staff, Rzęsa 95 Tadeusz Gajcy, Modlitwa za rzeczy 97 Władysław Broniewski, Listopady 99 Mieczysław Jastrun, Znaki życia 101 Jan Lechoń, Nokturn 102 Ewa Lipska, Coś musiało się stać 103 Czesław Miłosz, Tak mało 106 Jerzy Harasymowicz-Broniuszyc, Pożar 107 Wisława Szymborska, Rozmowa z kamieniem 108 Edward Stachura, Włosy 111 Halina Poświatowska, *** (czasem...) 112 Urszula Kozioł, Lato 113 SZCZĘŚCIE Władysław Broniewski, Szczęście 114 Kazimiera Iłłakowiczówna, Kiedy przebije się źródło... 115 Jan Śpiewak, *** (Pewnego dnia postanowiłem...) 116 Miron Białoszewski, Autoportret radosny 117 Jerzy Harasymowicz, Oset 118 Jerzy Harasymowicz, Przyjazd 120 Andrzej Bursa, Nauka chodzenia 121 Jerzy Liebert, Nadzieja 122 Jerzy Liebert, Dzieciństwo 123 Julian Przyboś, Cicho, nisko 124 Jan Lechoń, Spotkanie 125 484 Jan Lechoń, Wiersz mazowiecki 126 Leopold Staff, Spokojne myśli... 127 Halina Poświatowska, ***(aja siedzę pod piecem...) 128 Stanisław Grochowiak, Nauczająca 129 Leopold Staff, Chciałem już zamknąć dzień... 130 Julian Tuwim, Ja 131 GŁOS WEWNĘTRZNY Zbigniew Herbert, Głos wewnętrzny 132 Wisława Szymborska, Życie na poczekaniu 134 Mieczysław Jastrun, Źdźbło 136 Anna Kamieńska, List do siebie 137 Wanda Bacewicz, Być ślepym 138 Wanda Bacewicz, Być głuchoniemym 139 Wanda Bacewicz, Narkotyk 140 Leopold Staff, Podwaliny 141 Leopold Staff, Ciężar 142 Leopold Staff, Most 143 Jan Twardowski, Samotność 144 Tadeusz Śliwiak, Po mojej stronie 145 Adam Zagajewski, Prawda 146 Julia Hartwig, *** (Od jakiego formatu warte są...) 147 Czesław Miłosz, Lektury 148 Adam Ziemianin, Dynia 149 Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, Wagi 150 Ernest Bryll, Czasem spotykam siebie 151 Zbigniew Herbert, Przesianie Pana Cogito 152 Z TĘSKNOTY PISZE SIĘ WIERSZE Halina Poświatowska, ***(z tęsknoty pisze się wiersze) 154 Halina Poświatowska, *** (wczoraj pisałam wiersze...) 155 Halina Poświatowska, *** (nie potrafię być tylko człowie- kiem...) 156 Edward Stachura, Śpiewanie przez sen 157 Urszula Kozioł, Próba wyjaśnienia 158 Tadeusz Różewicz, *** (Próbowałem sobie przypomnieć...) 160 Tadeusz Różewicz, Oczyszczenie 161 Tadeusz Różewicz, Kto jest poetą 162 Tadeusz Różewicz, Poeta w czasie pisania 163 Julian Kornhauser, Trud 165 Włodzimierz Słobodnik, Czytam poetę 166 485 Stanisław Piętak, O poezji 167 Jarosław Iwaszkiewicz, *** {Chciałbym napisać, jak pies bieg- nie...) 168 Zbigniew Herbert, Chciałbym opisać 169 Zbigniew Herbert, Kołatka 171 Jarosław Marek Rymkiewicz, Ilekroć myślę 172 Bogusław Żurakowski, Podmiot 173 Bogusław Żurakowski, Bez końca 174 Leopold Staff, Rzut w przyszłość 175 Leopold Staff, Mowa 176 Julian Przyboś, Próba 177 Julian Przyboś, Żyjąc 179 Tymoteusz Karpowicz, Zmyślony człowiek 181 Tymoteusz Karpowicz, Trudny las 182 Edward Balcerzan, Z życia słów 183 Z OKRUSZYNAMI MŁODOŚCI - CO ROBIĆ? Julian Tuwim, * * * (Z okruszynami młodości - co robić?...) 184 Urszula Kozioł, Nie mijaj ranku 185 Urszula Kozioł, Ulga na wiosnę 186 Anna Kamieńska, Pieśń biesiadna 187 Jan Śpiewak, *** {W mojej kieszeni...) 188 Krzysztof Kamil Baczyński, Spojrzenie 189 Tadeusz Gajcy, Piosenka o przemijaniu 190 Ewa Lipska, Z listu 191 Włodzimierz Słobodnik, Drogiej pamięci Jana Śpiewaka 192 Halina Poświatowska, *** {najpierw trzeba się rodzić...) 193 Halina Poświatowska, *** {czy świat umrze trochę...) 194 Stanisław Piętak, Czas powrotu 195 Julian Kornhauser, W jednej sekundzie 196 Kazimiera Iłłakowiczówna, Niechby ta jedna nić... 198 Julian Przyboś, Bez słów 199 Tadeusz Różewicz, Moje usta 200 Tadeusz Różewicz, Zasłony 202 Włodzimierz Słobotnik, Skrawki pamięci 204 Józef Baran, Z nie wysłanego listu 206 WSPOMNIENIA Adam Zagajewski, Wspomnienia Adam Zagajewski, Cukier 208 Antoni Słonimski, YT OT 209 486 207 Antoni Słonimski, Dziecinna fotografia 210 Jan Twardowski, Stare fotografie 211 Zbigniew Herbert, Pan Cogito a perła 212 Tadeusz Różewicz, Kasztan 213 Jarosław Marek Rymkiewicz, W Warszawie 214 Stanisław Grochowiak, Zejście 215 Tadeusz Kubiak, Tylko tam 216 Anna Kamieńska, Rzeczy pierwsze 217 Urszula Kozioł, Inwokacja 218 Jerzy Harasymowicz, Kraina listopada 219 Tadeusz Nowak, Psalm dziecinny 220 Krzysztof Kamil Baczyński, *** {Sny dziecinne...) 221 Julian Tuwim, Zapach szczęścia 222 Julian Tuwim, Dzieciństwo 223 Andrzej Bursa, Fiński nóż 226 Bogusław Żurakowski, Dowód 227 PRZYPIS DO OJCZYZNY Józef Ratajczak, Przypis do ojczyzny 228 Bogusław Żurakowski, Wiersz dydaktyczny 231 Tadeusz Nowak, Ojczyzna 232 Anna Kamieńska, W tej ojczyźnie 234 Antoni Słonimski, Dwie ojczyzny 235 Kazimiera Iłłakowiczówna, Do Polski 236 Kazimiera Iłłakowiczówna, Do ojczyzny mojej - ciszy 238 Ernest Bryll, *** {Kiedy powrócisz..) 240 Tadeusz Gajcy, Noc 241 Józef Ratajczak, Odpoczywanie w pokoju 243 UCZĘ SIĘ CIEBIE CZŁOWIEKU MIESZKANIEC ZIEMI Andrzej Warzecha, Mieszkaniec ziemi 246 Andrzej Warzecha, Maski 247 Tadeusz Różewicz, Zielona róża 248 Jan Twardowski, Przyrost ludności 252 Jan Twardowski, Sprawiedliwość 253 Jan Twardowski, Bliscy i oddaleni 254 Ernest Bryll, *** {Gdzie kryjesz się, człowieku...) 255 Stanisław Grochowiak, Czyści 256 Artur Międzyrzecki, Historyk boleje nad naturą 257 487 Artur Międzyrzecki, W głąb 258 Kazimierz Wierzyński, Aleja w głębi czasu 259 Czesław Miłosz, Twój glos 260 Ewa Lipska, Tak samo 261 Ewa Lipska, Stół rodzinny 262 Jerzy Liebert, *** {Uczę się ciebie człowieku...) 264 O PRZECHODNIU Julian Przyboś, O przechodniu 265 Czesław Miłosz, O młodszym bracie 266 Ewa Lipska, Moja siostra 267 Ewa Lipska, Zaręczyny 268 Ernest Bryll, *** {Ludzie poodryw ani od swych snów...) 269 Jarosław Iwaszkiewicz, *** {Jak to łatwo jest deptać...) 270 Jarosław Iwaszkiewicz, Wilk 271 Kazimierz Wierzyński, Okna 272 Tymoteusz Karpowicz, Fałszywy alarm 21A Stanisław Grochowiak, Walka Jakuba z Aniołem 275 Tadeusz Różewicz, W pośpiechu 276 Mieczysława Buczkówna, W dłoni Boga 277 Czesław Miłosz, Który skrzywdziłeś 278 Kazimiera Iłłakowiczówna, Niektórzy 279 Władysław Broniewski, Cienie 280 Anna Kamieńska, Piękne ręce zobaczone w tramwaju 281 Anna Kamieńska, Wieś 282 Anna Kamieńska, Godność miłczenia 283 Józef Baran, *** {spotkania same wpadają...) 284 W ZACHWYCIE I GROZIE Władysław Broniewski, W zachwycie i grozie 285 Władysław Broniewski, Anka 286 Władysław Broniewski, *** {Anka, to już trzy i pół ro- ku..?) 288 Anna Świrszczyńska, Mówi czarna kobieta 289 Anna Świrszczyńska, Modlitwa starego człowieka 290 Anna Świrszczyńska, Głód 291 Julian Kornhauser, Kalekie dzieci rozmawiają z Papieżem w jednym z miast brazylijskich 292 Kazimiera Iłłakowiczówna, Czarownica 293 Zbigniew Herbert, Z mitologii 294 Zbigniew Herbert, Stary Prometeusz 295 Zbigniew Herbert, Ci którzy przegrali 296 Włodzimierz Słobodnik, Michały Anioły 297 Czesław Miłosz, Campo di Fiori 298 Jan Śpiewak, *** {Wykopano kości...) 300 CHWILA POJEDNANIA Anna Kamieńska, Chwila pojednania 301 Kazimierz Wierzyński, Ktokolwiek jesteś bez ojczyzny 30^ Kazimierz Wierzyński, Na samym dnie 303 Kazimiera Iłłakowiczówna, Do przyjaciół 304 Antoni Słonimski, Do syna przyjaciół 305 Jan Twardowski, Żal 308 Stanisław Grochowiak, Dialog 309 Jerzy Liebert, Natchnienie bolesne 310 Ewa Lipska, Ostrzeżenie 311 Tadeusz Różewicz, List do ludożerców 312 Tymoteusz Karpowicz, W imię znaczenia 313 WCZORAJSZEMU Tadeusz Gajcy, Wczorajszemu 314 Krzysztof Kamil Baczyński, Bajka 317 Krzysztof Kamil Baczyński, Elegia o...[chłopcu polskim] '. Krzysztof Kamil Baczyński, Rodzicom 320 Krzysztof Kamil Baczyński, *** {Których nam nikt nie wy grodzi...) 322 Tadeusz Borowski, Umarli poeci 323 Tadeusz Borowski, Pieśń 324 Tadeusz Borowski, Słońce Oświęcimia 325 Czesław Miłosz, Ballada 326 Jarosław Marek Rymkiewicz, Andrzej Trzebiński 328 Zbigniew Herbert, Pan od przyrody 329 Zbigniew Herbert, Dom 331 Leopold Staff, Trzy miasta 332 Antoni Słonimski, Sąd 333 Jan Śpiewak, *** {Nagle zaczął krzyczeć...) 334 Julian Przyboś, Grób nieznanego żołnierza 335 SPOJRZENIE STAREJ KOBIETY Włodzimierz Słobodnik, Spojrzenie starej kobiety 336 Wanda Bacewicz, Ciemność 337 Wanda Bacewicz, Fizykoterapia 338 488 489 Wanda Bacewicz, Staruszki 339 Anna Świrszczyńska, Największa miłość 340 Anna Świrszczyńska, Stara baba 341 Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, Najcięższa z miłości 342 POCAŁUNEK - KRAJOBRAZ KOLOR OCZU I PYTANIA Tadeusz Różewicz, Kolor oczu i pytania 346 Leopold Staff, Więc można kochać... 341 Julian Tuwim, Jeżeli 348 Julian Tuwim, Tak i nie 349 Miron Białoszewski, Do NN*** 350 Małgorzata Hillar, Zakochana 351 Władysław Broniewski, Zielony wiersz 352 Tadeusz Kubiak, Chwila 353 Julian Przyboś, Do ciebie o mnie 354 Jan Lechoń, Biografia 355 Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, Amory 356 Jan Śpiewak,*** (po schodach wierszy...) 357 Tadeusz Gajcy, Z listu 358 Mieczysława Buczkówna,*** (Jakbym się po to urodziła...) TO NIEPRAWDA ŻE SZCZĘŚCIE Jan Twardowski, To nieprawda że szczęście 360 Jan Twardowski, Kto winien 361 Antoni Słonimski, Żal 362 Mieczysława Buczkówna, Łza 363 Mieczysław Jastrun, Przed odjazdem 364 Małgorzata Hillar, Poziomka 365 Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, Miłość 366 Edward Stachura, Zobaczysz 367 Edward Stachura, Morze Martwe 369 Edward Stachura, Czas płynie i zabija rany 370 Artur Międzyrzecki, Przeglądam się w tobie 371 Julian Tuwim, Imię 372 Tadeusz Nowak, Fotografia 373 359 PROŚBA O WYSPY SZCZĘŚLIWE Konstanty Ildefons Gałczyński, we 374 Prośba o wyspy szczęśli- 490 Halina Poświatowska, Czym jest miłość 375 Jerzy Liebert, Miłość doskonała 376 Małgorzata Hillar, Miłość 311 Stanisław Piętak, Miłość 380 Julian Kornhauser, Rozłąka 381 Tadeusz Różewicz, Jak dobrze 382 Anna Kamieńska,' Jest dobroć 383 Jarosław Iwaszkiewicz, Lato 1932 (fragmenty) 384 Wisława Szymborska, Zakochani 386 Wisława Szymborska, Miłość szczęśliwa 387 Krzysztof Kamil Baczyński, Narzeczona 389 Krzysztof Kamil Baczyński, *** (W każdej przemianie...) 390 Konstanty Ildefons Gałczyński, Pokochałem ciebie 391 Konstanty Ildefons Gałczyński, Rozmowa liryczna 392 Konstanty Ildefons Gałczyński, List jeńca 393 Konstanty Ildefons Gałczyński, Ballada ślubna I 394 Tadeusz Śliwak, Budowanie domu 395 Julian Tuwim, ***(Ty jesteś moją żoną...) 396 Włodzimierz Słobodnik, Żonie 397 Jan Śpiewak, Do żony 397 Kazimierz Wierzyński, Nie daj się smucić 399 Andrzej Bursa, Casanovą 401 UPOJENIE Stanisław Grochowiak, Upojenie 402 Stanisław Grochowiak, *** (Delikatność miłości...) 403 Stanisław Grochowiak, Pocałunek - Krajobraz 404 Tymoteusz Karpowicz, Zwycięstwo 405 Włodzimierz Słobodnik, *** (Dla twoich ust...) 406 Bogusław Żurakowski, Natura 407 Tadeusz Kubiak, Piosenka o Niej 408 Zbigniew Herbert, Układa swe włosy 409 Adam Ziemianin, Erotyk słoneczny 410 Krzysztof Kamil Baczyński, Erotyk 411 Ernest Bryll, Ballada o łące 412 Małgorzata Hillar, Myślałam że będę mówić 413 Halina Poświatowska, *** (te słowa istniały zawsze...) 414 Halina Poświatowska, *** (nie boję się ciebie...) 415 Halina Poświatowska, *** (mówiłeś: masz rzęsy...) 416 Halina Poświatowska, Lustro 417 Halina Poświatowska, *** (W twoich doskonałych palcach...) 418 491 Halina Poświatowska, *** (mój cień jest kobietą...) Józef Czechowicz, Miłość 420 Wisła wa Szymborska, U pamiętanie 421 419 SIÓDMA JESIEŃ Julian Tuwim, Siódma jesień 422 Julian Tuwim, Intymny wiersz 423 Julian Tuwim, Wspomnienie 424 Halina Poświatowska, *** (jeszcze nie wspominałem o miło- ści..) 425 Konstanty Ildefons Gałczyński, Już kocham cię tyle lat 426 Konstanty Ildefons Gałczyński, Pieśń (fragmenty) 427 Mieczysław Jastrun, Kredowe koła 429 Wisława Szymborska, Nic dwa razy 430 Wisława Szymborska, *** (Jestem za blisko...) 431 Urszula Kozioł, *** (Jesteś za blisko..) 432 Urszula Kozioł, Nadnagość 433 Tadeusz Różewicz, Skrzydła i ręce 434 Józef Baran, *** (twoja miłość..) 435 Mieczysława Buczkówna, *** (Kwiat nas mija..) 436 Mieczysław Jastrun, Najwyższy czas 437 Krzysztof Kamil Baczyński, Wybór (fragment) 438 Julian Przyboś, Świt kwietniowy 439 Jan Śpiewak, *** (Mały synek przychodzi...) 440 Adam Ziemianin, *** (zobacz anno śnieg...) 441 Halina Poświatowska, *** (mój kochany zapytał mnie...) 442 Mieczysław Jastrun, Pocałunek 443 Tadeusz Kubiak, Stopniały śnieg dzieciństwa 444 Zbigniew Jerzyna, Matka 457 Jan Śpiewak, *** (Płacze matka..) Anna Kamieńska, Daremne 459 Tadeusz Różewicz, Ojciec 460 458 SPOTKANIE Z MATKĄ Konstanty Ildefons Gałczyński, Spotkanie z matką 461 Anna Kmieńska, Rozmowa z matką 465 Anna Kamieńska, Betlejem mojej matki 466 Anna Kamieńska, Matka i ja 467 Anna Kamieńska, *** (Raz, kiedy byłam jeszcze mała..) 468 Anna Kamieńska, Pierwszy raz zabiłam 469 Tadeusz Gajcy, Żegnając się z matką 470 Tadeusz Różewicz, Ale kto zobaczy... 471 Tadeusz Różewicz, Obcy 472 Jan Śpiewak, *** (Moja matka, która mieszka w chmu- rze..) 473 Jerzy Ficowski, Jutro znów przyjdę 474 Tymoteusz Karpowicz, Matka w krześle drewnianym 475 Józef Czechowicz, Jedyna 476 Józef Czechowicz, O matce 478 Wykaz źródeł 479 MATKA I JA ZWYKŁE MATCZYSKO Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, Zwykłe matczysko Tadeusz Nowak, Psalm macierzyński 449 Tadeusz Śliwiak, Matka siedząca w ogrodzie 450 Zbigniew Herbert, Matka 451 Tadeusz Borowski, *** (Wciąż jesteś przy mnie..) 452 Władysław Broniewski, Matce 453 Tadeusz Kubiak, Na dłonie matki 454 Jerzy Liebert, Do matki 455 Jerzy Liebert, Matce 456 448 492 Redaktor Włodzimierz Korolczuk Redaktor techniczny Ewa Rorbach Korekta Zespół Ark. wyd. 13,25; ark. druk. 20,5 Skład: Prac. Poligr. „COMP-TEXT" Druk: Drukarnia Kolejowa w Warszawie Zam. 1433/92