WŁADYSŁAW TATARKIEWICZ PARERGA PAŃSTWOWE WYDAWNICTWO NAUKOWE WARSZAWA 1978 Opracowanie graficzne KRZYSZTOF RACINOWSKI Redaktor ELŻBIETA NOWAKOWSKA Korektor MAGDALENA KRAWCZYKOWa tyl PRZEDMOWA 38572 © Copyright by Państwowe Wydawnictwo Naukowe Warszawa 1978 Printed in Poland Niniejszy niewielki tom nie był zaprojektowany przez autora, raczej uformował się sam z różnych tekstów. Weszła do tomu zarówno przedmowa do przekładu Poetyki Arystotelesa, jak i recenzja książki o współ- czesnym artyście. Wszakże główną jego treść stano- wią studia z ogólnej estetyki i teorii sztuki pochodzące z lat 1974 - 76. Wszystkie, podobnie zresztą jak i owa przedmowa i owa recenzja, dotyczą najogólniejszych pojęć estetyki i teorii sztuki, zwłaszcza zestawienia ich, porównania, zróżnicowania. Cały ten tom sta- nowi poniekąd dalszy ciąg Dziejów sześciu pojęć, uzupełnienie tamtej książki. A że wszystkie te studia powstały w tych samych latach 1974 - 76, nic więc dziwnego, że całość mogła wypaść dość jednolicie jako temat, założenie i metoda. Wszystkie prawie zawarte w niej studia przed wy- daniem książkowym były, w miarę powstawania, publikowane w czasopismach i wygłaszane jako od- czyty na zebraniach Polskiego Towarzystwa Filozo- ficznego, Związku Literatów Polskich, PEN Klubu, Stowarzyszenia Kultury Europejskiej. Teraz ukazują się po raz pierwszy w druku połączone w jednym tomie. Są to, w porównaniu z poprzednimi publikacjami AS. autora, prace raczej luźne i przygodne. Język polski nie posiada jednego wyrazu na oznaczenie „prac ubocznych"; posiadał natomiast taki wyraz język grecki — nazywał je „pdrerga". Niech więc ta dawna grecka nazwa służy temu niewielkiemu tomowi za tytuł. W.T. DWA POJĘCIA PIĘKNA Poświęcone Izydorze Dąmbskiej 1 Wielu znakomitych ludzi różnych czasów odpowia- dało na pytanie: Na czym polega piękno ? Przypom- nijmy ich odpowiedzi. W zaraniu myśli greckiej Pitagoras mówił: „Wszyst- ko jest piękne dzięki liczbie". Potem, w szczytowym okresie greckim, Platon pisał: „Zachowanie miary i proporcji jest zawsze pięknem" (Philebus, 64 E). A Arystoteles: „Piękno jest w wielkości i ładzie" (Poet. 1450 b 38). Później, w dobie hellenizmu, stoicy mówili: „Piękno ciała tkwi w proporcji jego człon- ków" (według Filona, De Moyse, III, vol. II, Mang. 156). W okresie wczesnochrześcijańskim św. Augus- tyn pisał, że „podoba się tylko piękno, w pięknie — kształty, w kształtach — proporcje, w proporcjach — liczby" (De ord., II, 15, 42). Podobnie myślał autor traktatu ze szczytu scholastyki, zwanego Summa Alexandri (II, ed. Quaracchi, s. 105): „Rzecz jest w świecie piękna, gdy zachowuje miarę, kształt i ład". Ale także znakomity przedstawiciel Odrodzenia Ghiberti pisał: „Jedynie proporcjonalność stanowi o pięknie" (/ commenłarii, II, 96). Alberti powiadał tak: „Piękno jest jakąś zgodnością i wzajemnym zgraniem (concordanzd) części" (De re aedificatońa, IX, 5). Półtora wieku później czołowy manierysta Lomazzo twierdził: „Jeśli cośkolwiek się podoba i cieszy, to dlatego, że ma w sobie ład i proporcję polegającą na właściwej mierze" (Trattato, 1584,1, 3). W dobie baroku wybitny malarz Poussin twierdził: „Idea piękna zstępuje w materię, jeśli w tej jest ład, miara i forma" (według Belloriego, Vite, ed. Jouanny, s. 495). Pogląd taki nie zaniknął i w późniejszych wiekach. W XIX wieku Herbart sprowadzał piękno do formy, czyli układu części {Schriften zur prakti- schen Philosophie, 1808). A w XX wieku Amerykanin Birkhoff sprowadza je do „miary". Także w Europie istnieje szkoła usiłująca zbudować „liczbową este- tykę". Jednym słowem, na przestrzeni więcej niż dwu ty- sięcy lat powtarza się ta sama koncepcja: piękno polega na mierze, proporcji, liczbie, układzie i sto- sunku części. Ta trwała koncepcja słusznie może być nazwana Wielką Teorią estetyki zachodniej. Jej trwałość jest niewątpliwa i stanowi paradoks wobec braku jedności w praktyce sztuk i niezgody w poglą- dach na piękno. Paradoksem jest również jedność tej Wielkiej Teorii piękna wobec wielorakości rzeczy pięknych, które teoria ta ma obejmować. Pewne rozróżnienia pojęciowe mogą poniekąd wy- tłumaczyć te paradoksy. Pierwszym jest rozróżnienie między definicją a teorią. Można je najprościej wyjaśnić tak: Twierdzenia ogólne wymieniają włas- ności wspólne jakiejś klasie przedmiotów; jeśli wy- mieniają takie własności, że można po nich rozpoz- nać każdy przedmiot tej klasy, odróżnić go od in- nych przedmiotów, to twierdzenia takie nazywamy definicjami. Pozostałe twierdzenia ogólne nazywamy 8 teoriami: opisują one i tłumaczą przedmioty danej klasy. Definicja piękna pozwala rozpoznać przed- mioty piękne, a teoria tłumaczy, dlaczego przedmioty te są piękne. Jakaż jest definicja piękna pozwalająca roz- poznać rzeczy piękne i odróżnić je od nie-pięknych ? Większość ludzi pewnie zgodzi się na taką: piękne jest to, co oglądamy, słuchamy czy wyobra- żamy sobie z upodobaniem i uznaniem. W ten sposób lapidarnie definiował piękno scholastyk, mianowicie Tomasz z Akwinu: piękne jest to, „czego samo postrzeżenie się podoba" („cuius ipsa apprehensio placet": Summa Theol., I-a, Il-ae, q. 27 a 1 ad 3.). Otóż jeśli taka jest definicja piękna, to owe liczne zestawione na początku wypowiedzi o nim nie są definicjami. Są teoriami piękna. A raczej: są jedną jego teorią w różnych sformułowaniach. Co więcej: te teorie piękna nie odpowiadają de- finicji piękna. Mianowicie są zbyt wąskie, dotyczą jedynie części ogromnego zakresu piękna zdefinio- wanego w powyższy sposób. Owszem, to, co ma w sobie ład, właściwą miarę, dobrą proporcję, to oglądamy, słuchamy, wyobrażamy sobie z upodoba- niem i uznaniem i odczuwamy jako piękno. Jednakże odczuwamy tak nie tylko to: Inne rzeczy oglądamy i podziwiamy nie ze względu na ich proporcję i miarę, lecz — ze względu na ich wdzięk czy ich subtelność czy odpowiedniość do celu, czy wzniosłość, barwność czy malowniczość. A. Mówimy nieraz o jakiejś twarzy czy jakimś ruchu, że ich piękno polega na wdzięku. Renesan- sowy pisarz, kardynał P. Bembo (Gli Asolani, 1505) 9 twierdził, że nie ma w ogóle innego piękna niż wdzięk, czyli sprowadzał piękno do wdzięku. Natomiast inny pisarz tamtych czasów, B. Varchi, nie tylko oddzielał, ale przeciwstawiał piękno i wdzięk nawet w samym tytule pracy Libro delia belta e grazia (1590). W dwa wieki później była ta sama różnica zdań. Wolter w Wielkiej Encyklopedii (vol. VI, 1757, art. „Grace") pisał: „On a peut-etre [...] tort de separer, comme on le fait aitjourd'hui, Videe de la beaute et celle de la grace". Czyli Wolter utożsamiał piękno i wdzięk, a jego współcześni je oddzielali. B. Kiedy indziej piękno człowieka czy piękno rze- czy tłumaczymy ich subtelnością. Wszakże pisarz, który szczególniej studiował naturę subtelności, mia- nowicie renesansowy filozof G. Cardano (De subtili- tate, 1550, s. 1) właśnie przeciwstawiał ją pięknu. Albowiem, jak twierdził, piękne są rzeczy przejrzyste, jasne, łatwe do ujęcia, a zaś rzeczy subtelne są ciemne, trudne do rozwikłania. Również sławni pisarze XVII wieku, jak B. Gracian, prawdziwe piękno wi- dzieli nie w mierze i proporcji, lecz w subtelności. C. Dzieje stosunku piękna i wzniosłości są podobne: wzniosłość była niekiedy stawiana wyżej od piękna. Znany estetyk Oświecenia, E. Burkę, przeciwstawiał je już nawet w tytule swej książki: A Philosophical Enąuiry into the Origin of our Ideas of the Sublime and Beautiful (1757). Podobnie wielki filozof tego wieku, I. Kant, dzielił swą Krytykę władzy sądzenia (1790) na teorię piękna i teorię wzniosłości. Natomiast inni pisarze XVIII i XIX wie- ku wzniosłość pojmowali jako rodzaj czy odmianę piękna; spory na ten temat toczyły się zwłaszcza w Niemczech. G. Th. Fechner w swej Yorschule der Aesthetik (1876) wymienia zwolenników jednego i drugiego poglądu: „Carriere, Herbart, Herder, 10 Hermann, Kirchmann, Siebeck, Thiersch, Unger, Zeising sądzą, że wzniosłość jest szczególnym rodza- jem, modyfikacją piękna. Natomiast wedle Burke'a, Kanta, Solgera wzniosłość i piękno wykluczają się wzajemnie, tak iż to, co wzniosłe, nigdy nie może być piękne, ani piękne nie może być wzniosłe". D. Podobne wahania i rozbieżności historia este- tyki zna wobec stosunku piękna i odpowied- ni ości: Niegdyś Sokrates wywodził, że piękno wielu rzeczy (jego przykładami były zbroja i oręż) polega na ich odpowiedniości, zgodności z celem, któ- remu służą. Natomiast późniejsi Grecy i Rzymianie mawiali, że cenią rzeczy bądź dlatego, że są piękne, bądź dlatego, że są odpowiednie. Znaczy to, że nie utożsamiali piękna i odpowiedniości, lecz je odróż- niali, przeciwstawiali jako dwie różne zalety. Co z tych przypomnień historycznych wynika? To, że wdzięk bywał rozumiany bądź jako rodzaj piękna, bądź jako inna zaleta, różna od piękna. Podobnie jest też ze stosunkiem piękna i subtelności, piękna i wzniosłości, piękna i odpowiedniości. Było tak i jest. Jak niezgodność tę wytłumaczyć? W ten sposób, że wyraz „piękno" jest dwuznaczny. Czyli: pojęcie piękna jest dwojakie. Ma zakres szerszy i węższy. Pojęcie szersze, odpowiadające podanej wyżej definicji, obejmuje to wszystko, co postrzegamy i wyobrażamy sobie z upodobaniem i uznaniem, mieści w sobie również wdzięk, subtel- ność, wzniosłość i cdpowiedniość. Wszystko to —- wdzięk, subtelność, wzniosłość, cdpowiedniość — są w takim razie odmiany piękna, czyli jego rodzaje, czyli modyfikacje, czy też (wedle używanego również przez estetyków wyrażenia) kategorie piękna. U Natomiast węższe pojęcie piękna nie mieści w swym zakresie ani wdzięku, ani subtelności, ani wzniosłości, ani odpowiedniości. Nie mieści więc wszystkiego, co postrzegamy i wyobrażamy sobie z upodobaniem i uznaniem, lecz tylko to, co postrze- gamy i wyobrażamy sobie z upodobaniem i uznaniem ze względu na układ, proporcję, ład, najkrócej mówiąc: formę. To piękno stńctiori sensu — piękno formy — mieści się w zakresie piękna sensu largo; mieści się w nim obok i wraz z pięknem wdzięku, pięknem subtelności, pięknem wzniosłości, pięknem odpowiedniości. Jeśli to wszystko są kategorie piękna, to i piękno jest kategorią piękna. Paradoks ten znika, gdy wyrazimy się dokładniej: piękno stricto sensu, czyli piękno formy, jest odmianą, kategorią piękna sensu largo. W pewnych okresach terminologia estetyczna była bardziej zróżnicowana i dzięki temu unikała dwu- znaczności wyrazu „piękno". W szczególności pisa- rze średniowieczni posiadali więcej nazw dla piękna i mogli w ten sposób unikać ich dwuznaczności; a czynili to na różne sposoby. Hugon od św. Wiktora {Didascalicon, VII) piękno w szerokim znaczeniu nazywał pulchrum lub decor, a w węższym raczej gratum („gratum est eiusmodi quod [...] ad spectan- dum delectabile")1. Ulryk ze Strassburga,. przeciwnie, wprowadzając rozróżnienie: „differentia est inter haec tria: decor, pukhritudo et aptitudo" (De pulchro, 80) rezerwował pulchrum dla piękna formy, piękno w szerszym znaczeniu nazywał decor i pisał, że „decor est communis ad pulchrum et aptum", co w no- wożytnej mowie trzeba by przełożyć: „piękno jest 1 Por. W. Tatarkiewicz, Historia estetyki, t. II, wyd. 2, Wrocław- Kraków 1962, s. 221 i n. 12 wspólne pięknu {stricto sensu) i odpowiedniości"2. Także niektórzy nowożytni estetycy usiłowali za- pobiec dwuznaczności „piękna": Zeising, na przy- kład, piękno formy nazywał „czystym pięknem" (das rein Schone)3. Można zapytać, jak się to stało i dlaczego, że piękno formy zawładnęło nazwą piękna. Daje się to wytłu- maczyć historycznie i psychologicznie. Szczególnie piękno doskonałej proporcji było tym, ku któremu zmierzali architekci i rzeźbiarze wielkiej, klasycznej epoki greckiej. Autorytet tych artystów i ich dzieł utrzymał się w późniejszych epokach, nawet w tych, które utraciły ducha klasycznego, a tym bardziej w tych, które go zachowały. Nawet gdy w praktyce odbiegały od klasycznych wzorów, to zachowały je w teorii i w pojęciach. Starożytni byli tedy poniekąd przyczyną dwoisto- ści pojęcia piękna, jednakże nie ponosili za nią winy, sami bowiem nie używali jednej nazwy dla dwu pojęć. Ich pojęcie piękna było pojęciem najszerszym, piękna zaś stricto sensu nie nazywali pięknem, lecz „współ- miernością" (symmetria) i zestrojem (harmonia). Późniejsi zaniechali tych węższych terminów greckich, zachowując tylko „piękno", które przez to musiało stać się dwuznaczne. Dwuznaczność „piękna" potęgowało i potęguje to, że pewne grupy mówiących i piszących używały i uży- 2 Por. tamże, s. 284. 3 Por. A. Zeising, Neue Lehre von den Proportionen des menschli- chen Korpers, Leipzig 1854; por. tenże, Aesthetische Forschungen, Frankfurt/M 1855, oraz: Die Metamorphosen in den Verhaltnissen der menschlichen Gestalt, Bonn 1860. 13 wają tego terminu głównie w znaczeniu węższym. Klasycy posługiwali się nim w wąskim znaczeniu, romantycy zaś przeważnie w szerokim. Dziś szer- sza publiczność używa wyrazu „piękno" w znacze- niu szerokim, natomiast wielu artystów trzyma się węższego znaczenia i mówiąc o pięknie ma na myśli doskonałą formę; nie ułatwia to porozumienia między nimi a publicznością. Także przez artystów termin „piękno" jest używany niejednolicie. Wśród architektów przewagę ma pojęcie wąskie: układ i proporcja elementów są bo- wiem decydującymi czynnikami w działaniu archi- tektury. Natomiast dla malarzy może być użytecz- niejsze szerokie pojęcie, obejmujące również malow- niczość czy wdzięk; jest też przez nich używane. Rozróżnienie dwóch pojęć piękna wyjaśnia para- doks jego Wielkiej Teorii; tłumaczy, dlaczego ta (wąska) teoria utrzymywała się przez tysiąclecia, choć nie odpowiadała najbardziej przyjętemu (szero- kiemu) pojęciu piękna. Oto Wielka Teoria — u Pi- tagorasa czy Platona, Augustyna czy Ghibertiego — nie była teorią szeroko pojętego piękna, lecz piękna- -formy, piękna klasycznego. I w tym ograniczeniu była teorią słuszną i naturalną. Jeśli istnieje piękno samej formy, niezależne od życiowych i uczuciowych kojarzeń, od wzniosłości czy wdzięku, to jest to piękno proporcji i liczby. Tyle o głównej tezie niniejszych rozważań: że są obok siebie używane dwa różne pojęcia piękna. Po- zostają jeszcze sprawy marginesowe. Pierwsza spra- wa: Autorzy przeszłości, pisząc o pięknie i wypowia- dając o nim daleko nieraz sięgające tezy, na ogół 14 nie wyjaśniali, w jakim je biorą znaczeniu, w szero- kim, czy w wąskim; czytelnik musi to sam wyjaśnić. Pierwszy Platon powiada (Phaedrus, 246 E), że piękno jest boskim (theiori) pierwiastkiem, a renesansowy pisarz Castiglione (Cortegiano, Opera, IV, 59) na- zywa piękno „świętym" (sacra bellezzd). Powstaje pytanie: O jakie piękno tu chodzi? Jakie piękno jest boskie i święte? Każde, czy tylko to czyste, doskonałe piękno liczby i proporcji? Wydaje się, że obydwu pisarzom chodziło o to węższe piękno. Inny przykład: Jakie piękno mieli na myśli ci, co jak na przykład Norwid (Promethidiori) 4 twier- dzili, że piękno jest wszędzie? Zapewne, nie piękno proporcji, bo w rzeczywistości stykamy się nieustannie z rzeczami, którym tego piękna właśnie brak. Natomiast jakiegoś piękna można oczekiwać wszędzie: jeśli nie będzie to piękno proporcji, to od- powiedniośCi; jeśli nie odpowiedniości, to może wdzięku czy wzniosłości. Jest jeszcze inny, nie mniej potrzebny dodatek do rozważań o pojęciu piękna. Mianowicie w pojęciu tym można wykryć, i nieraz wykrywano, inne jeszcze dwuznaczności niż rozważone powyżej. Jako przy- kład niech będą wymienione trzy dalsze dwuznacz- ności w pojęciu piękna: jedna, zauważona już dawno, dwie — zaznaczone dopiero w bliższych nam cza- sach. Wydaje się, że wszystkie są zauważone trafnie, choć dla uporządkowania pojęcia piękna nie mają * C. K. Norwid, Pisma wszystkie, t. III, Warszawa 1971, s. 437: „... każdy w sobie cień pięknego nosi I każdy — każdy z nas — tym piękna pyłem". 15 takiego znaczenia jak ta, która była głównym przed- miotem niniejszych rozważań. A. Pierwsza dwuznaczność: Gian Giorgio Trissino, autor jednej z wcześniejszych poetyk nowożytnych, pisze (Lapoetica, 1529, wyd. 1925, s. V): „La bellezza [...] in dui modi si considera; Vuno de li quali e naturale e Paltro adventizio; cioe che si come nei corpi alcuni sono belli per la naturale correspondenzia e comenienzia de le membra e dei colori, et altriper la cura, che vi sipone, divengono bellir („Piękno jest rozumiane dwojako: bądź jako na- turalne, bądź jako przydane; znaczy to, że jedne ciała są piękne dla naturalnej odpowiedniości i zgod- ności członów i barw, inne zaś stają się piękne przez włożone w nie starania".) B. Druga dwuznaczność: P. Charron w De la sagesse (1601, I, 5) odróżnia deux sortes de beaute: arritee et mouvante; pierwsze piękno polega na proporcji i barwie, drugie na wdzięku (bonne grace). C. O trzeciej dwuznaczności piękna pisze współ- czesny autor Roger Fry w książce Vision and Design, New York 1920, w rozdziale zatytułowanym An Essay in Aesthetics (wyd. 1957, s. 16—38). Mianowi- cie wskazuje, że piękno oznacza bądź to, co ma urok zmysłowy, bądź też to, co budzi estetyczne uzna- nie. W oryginale rozróżnienie jego brzmi tak: „Two distinct uses of the word Beauty, one for that which has sensuous charm and one for the aesthetic appro- val of works of imaginatiye art where the objects presented to us are often of extreme ugliness". Dwuznaczność „piękna" w rozprawie tej omówiona— piękna w najszerszym znaczeniu i piękna jako kate- 16 gorii—nie jest wynalazkiem autora niniejszej rozpra- wy. Znalazł on ją u dawnych pisarzy. Ale znalazł ją dopiero wtedy, gdy sam ją zauważył. Wtedy dopiero inaczej odczytał teksty, które poprzednio znał, ale nie ocenił należycie. Jest to przykład ogólnej parado- ksalnej prawdy, że historyk znajduje w dokumentach tylko te myśli, które sam powziął. A. Tę dwuznaczność „piękna" zauważyli estetycy Odrodzenia, głównie autorzy poetyk. G. Fracastoro w Naiigerius sive de poetica dialogus, książce pisanej około r. 1540, a wydanej w 1555 (Opera, 1584, s. 112 i n.), pisze o „aequivocatio illius verbi: pulchritudo" i odróżnia piękno najwyższe od piękna pewnego określonego rodzaju. B. W XVII w. D. Bouhours (La manierę de bien penser dans les ouwages de Fesprit, 1687, s. 131) pisał: „Nous appelons ąueląuefois belle pensie ce qui rfest que joli et alors nous confondons le beau avec ce qui plait". Czyli: „Mieszamy piękno z tym, co się podoba". C. Niewiele później sławny pisarz i mówca Fenelon w Projet de poetiąue (1716, przedruk w Art poetiąue, 1956, s. 149 i n.) pisze: „Le beau qui rtest que beau, ćest-a-dire brillant, rtest beau ąu'a demi" („Piękno, które jest tylko piękne, czyli świetne, jest tylko na poły piękne"). Tu dwuznaczność jest jaskrawa. D. W XVIII w. F. Schlegel (Historische und kri- tische Versuche iiber das klassische Altertum, 1791) wypowiedział się jeszcze wyraźniej pisząc, że piękno w szerszym znaczeniu obejmuje nie tylko piękno [w węższym], ale także wzniosłość i wdzięk. E. W naszych czasach na Zachodzie R. Blanche, profesor w Tuluzie, przeciwstawi! dwa pojęcia piękna: szersze i węższe (kategorialne). F. W naszym kraju tę dwoistość w pojęciu widział Parerga 17 S. Ossowski: „W estetyce, poczynając co najmniej od Kanta, bardzo często traktuje się piękno jako pe- wien tylko rodzaj wartości estetycznych, obok in- nych rodzajów, jak wzniosłość lub komizm. Jednak używa się także wyrazu «piękno» w szerszym sensie, stosując go również w tych sytuacjach, gdzie wchodzi w grę wzniosłość przedmiotu, a nawet [...] ko- mizm" (Upodstaw estetyki, 1933, wyd. 4, w: Dzieła, t. I, Warszawa 1966, s. 15). W toku swych rozważań Ossowski nie uwzględnił jednak tego spostrzeżenia i używał wyrazu „piękno" dwuznacznie. Wytknął mu to J. Woźniakowski w rozprawie O «pięknym» dziele sztuki, zamieszczo- nej w Księdze pamiątkowej ku czci Stanisława Pigonia (Kraków 1961). Woźniakowski sam precyzyjnie wy- dzielił dwa pojęcia piękna, węższe i szersze: „Mamy dwa różne [...] znaczenia terminu «piękno» [...]. Szersze ujmuje piękno nadrzędnie w stosunku do kategorii estetycznych, a [...] drugie znaczenie — węższe — ujmuje piękno jako jedną z kategorii, tę właśnie, która wywołuje przyjemność, zachwyt itp." (tamże, s. 556). Dodać warto: zakres „piękna" largo sensu jest wielki, ale mniejszy, niż to się często przedstawia. Bo dla niektórych pisarzy piękno to, obok piękna w węższym znaczeniu, obejmuje takie kategorie, jak brzydota, tragizm, komizm. Tymczasem — takich kategorii nie ma. Kategoria brzydoty jest dziwacznym pomysłem filozofów-estetyków; czyżby zło było ka- tegorią dobra, a niebyt kategorią bytu? Ani tragicz- ność, ani komiczność nie są kategoriami piękna, choć, oczywiście, konflikty tragiczne i widoki komi- czne mogą mieć swe piękno. Niemniej jednak pozostaje w pięknie dwoistość. Do piękna bywają też włączane rzeczy mające cechy wdzięku, wzniosłości, celowości, ale kiedy indziej pojęcie piękna bywa zawężane tak, że zostaje tylko piękno klasyczne,raczej pozbawione cech celowości, wzniosłości, wdzięku. Dwuznaczność „piękna" jest zrozumiała: jest wyni- kiem przemian pojęcia, do którego stopniowo włą- czano coraz to nowe desygnaty; a przez tę zmianę desygnatów przesunięta została treść pojęcia. Po- dobnie jest też z innymi pojęciami estetyki: Wielo- znaczny jest nie tylko termin „piękno", ale również terminy: „sztuka", „poezja", „forma". „Sztuka" bardzo długo znaczyła tyle, co (1) umie- jętność zgodnego z regułami wytwarzania jakichkol- wiek rzeczy i znaczenie to poniekąd zachowała do- tychczas; wszakże począwszy od XIX wieku znaczy także, i przede wszystkim, (2) umiejętność wytwarza- nia rzeczy estetycznie wartościowych, pięknych, wstrząsających czy nowych. „Poezja" znaczy na ogół tyle, co (1) utwór lite- racki wierszowany (wedle definicji średniowiecz- nego pisarza: „quae grayem et illustrem orationem claudit in metro'"). Ale znaczy też tyle, co (2)poetycz- ność, która występuje nie tylko w utworach wierszo- wanych. „Forma" oznacza bądź (1) układ (a wtedy jej przeciwieństwem jest składnik, element), bądź też (2) to, co w utworze jest dostępne zmysłom (a wtedy przeciwieństwem formy jest nie składnik, lecz treść). DWA POJĘCIA POEZJI Ofiarowane Ks. Janowi Twardowskiemu Sir, what is Poetry? Why, Sir, it is much easier to say what it is not. We all know what light is: but it is not easy to tell what it is. (S. Johnson: Letter to J. Macphenon. 20. 6. 1778) Dwoistość wyrazu „poezja" jest tak jaskrawa, że tylko dziwić się można, iż tak względnie rzadko wspominają ją ci, co o poezji piszą. Jednakże P. Va- lery, poeta i teoretyk poezji, w Yariete: Necessite de la poesie stwierdza wyraźnie: „Wiadomo, że pod nazwą poezji rozumiane są dwie różne rzeczy, które jednak w pewnym punkcie łączą się ze sobą. Poezja—takie jest jedno znaczenie wyrazu—jest sztuką mowy. Ale poezja ma też znaczenie ogólniejsze, bardziej rozpowszechnione, trudne do zdefiniowania, bo bardziej nieokreślone: wyiaża pe- wien stan umysłu" (Oeuwes, I, s. 1387). Dodać należy: nie ma poezji bez tego „stanu umy- słu", natomiast jest też taka, która nie ma nic wspól- nego z mową, jak chociażby ta opisana przez Staffa „poezja starych studni, zepsutych zegarów, strychu i niemych skrzypiec pękniętych, bez grajka". 1 Grecy w szczególny sposób nazwali poezję, miano- wicie nazwali ją „robieniem": takie jest właściwe znaczenie „poiesis" \ W tym samym przynajmniej 1 W. Tatarkiewicz, Historia estetyki, t. I, wyd. 2, Wrocław— Kraków 1962. 20 stopniu nazwa ta należałaby się przecież rzeźbieniu czy budowaniu, oni zaś ją zarezerwowali dla poezji. A sądzone jej było długie życie: przeszła do łaciny, a przez nią potem do nowożytnych języków europej- skich. I od początku były z nazwą tą trudności. Oznaczała wytwory mowy; ale jakie są to wytwory, co do tego nie było wśród Greków zgody. Określali ją ogólni- kowo jako mowę wierszowaną, utrzymaną w formie metrycznej; rozróżniali jej rodzaje wedle tego, jakiego użyto metrum. Tak też sofista Gorgiasz ją zdefiniował: poezja jest mową wierszowaną; różni się od zwykłej mowy wyłącznie formą wiązaną. Jednakże zaraz w następnym pokoleniu wytknięto mu, że w formie metrycznej mogą być i rzeczywiście były w Grecji pisane również utwory lekarskie czy naukowe. Arystoteles na pierwszej stronie swej Poetyki twierdził: „Przecież nie ma, poza wierszem, nic wspólnego pomiędzy Homerem a Empedoklesem; tamtego słusznie jest nazywać poetą, tego zaś filozo- fem raczej niż poetą". Z tego wynikało, że także w treści poezji należy szukać tego, co ją wyróżnia. Platon (niewiele później od Gorgiasza) pisał (łon, 534 C), że przez poetę przemawiają bogowie, że Muzy dają mu natchnienie i wprowadzają w stan szaleństwa {mania); daje on wtedy wyraz prawdom, jakich by przez zwykłe doświadczenie nie znalazł. Krótko mówiąc, poeta był dla Platona wieszczem, a poezja wieszczeniem: jeśli zaś jest wieszczeniem, to jej odrębność leży też w treści, a nie w samej wią- zanej formie. Arystoteles, następca Platona, nie miał serca dla wieszczenia: przyjął inną definicję poezji, jednakże również określającą ją na podstawie treści {Poetka, 1460 b 8). Wedle tej definicji poezja używa mowy 21 w innym celu niż życie codzienne, nie dla powiada- miania o uczuciach i myślach; mowa służy jej do wymyślania i wyrażania właśnie takich rzeczy, jakich nie ma: służy do tworzenia fikcji, które cieszą ludzi. W definicji tej Arystoteles liczył się głównie z poezją epiczną i dramatyczną. Tworzenie fikcji nazwał „naśladowaniem", z tym uzasadnieniem, że fikcje jednakże naśladują rzeczywistość. Historia wykazała, że termin nie był dobrany szczęśliwie i stał się w poe- tyce źródłem nieporozumień. Odtąd istniały trzy koncepcje poezji: jest mową wiązaną, jest wieszczeniem, jest naśladowaniem. Można je nazwać: koncepcją sofistów, koncepcją Platona, koncepcją Arystotelesa. Wszystkie trzy po- zostały żywe w dziejach poezji, z tym, że koncepcja poezji jako wieszczenia pojawiała się rzadziej, tylko w momentach szczególnego rozkwitu poezji. W dzie- jach poetyki zmagała się głównie koncepcja sofistów z koncepcją Arystotelesa, czyli ta, która widziała istotę poezji w jej formie, z tą, która widziała ją w jej treści. Wszelako te dwa rozumienia poezji nie wykluczały się wzajem — i jest rzeczą naturalną, że zostały po- łączone. Zgodzono się, że poezja nie polega ani na samej formie (wiązanej) ani na samej treści (naśladu- jącej), lecz na połączeniu obu. Dokonał połączenia znakomity stoik, Poseidonios, w dobie hellenizmu, na początku I wieku p.n.e. Posłużył się przy tym rozróżnieniem „poematu" i „poezji": poemat różni się od prozy tylko formą (wiązaną), natomiast poezja wymaga ponadto szczególnej, „ważkiej" tre- ści (w: Diogenes Laertios, VII, 60)2. Ta dwoistość w określeniu była naturalna; utrzy- a W. Tatarkiewicz, Historia estetyki, t. I, wyd. cyt., s. 279. 22 mała się też przez stulecia. W średniowieczu Mateusz z Vendóme (Ars versificatoria, I, 1) utrzymał ją i la- pidarnie sformułował w definicji: „Poezja jest umie- jętnością ujmowania treści ważnej i poważnej w mowie wiązanej". Dodajmy, że formę poetycką rozumiał podwójnie: nie tylko jako wiązaną, ale też ze szczególnym, pięknym doborem słów (yenusto yerborum matrimonió). Dwuczłonowa koncepcja Poseidoniosa i Mateusza utrzymała się też w czasach nowych, w szczególności w rozkwitającej poetyce Cinąuecenta. Zarówno w okre- sie wczesnym tej poetyki, inspirowanym przez Hora- cego, jak i w późniejszym, zależnym od Arystotelesa. Jej mistrz, J. C. Scaliger pisał w swej Poetyce: „Po- ezja składa się z dwóch podstawowych części, ma- terii i formy" (Poetices libri septem, 1561, II, 1). (Tyle tylko, że odkąd nastąpiła recepcja Arystotelesa, terminologia poetyki uległa odwróceniu: „formą" nazywano teraz po perypatetycku istotę utworów, to znaczy ową „ważną" i „poważną" treść, którą poezja wypowiada w mowie wiązanej; tę zaś nazy- wano teraz „materią poezji". „Bo cóż jest materią mowy jak nie litera, sylaba, słowo ?", pisał Scaliger). Że mowa poezji musi być mową wiązaną, nie ulegało wówczas wątpliwości; proza artystyczna była zali- czana do innego działu: do retoryki. Gdy w XVIII wieku rozkwitła powieść, proza arty- styczna, nie została ona włączona do poezji: ponie- waż nie była mową wiązaną, więc nie odpowiadała jej definicji. Natomiast uformowało się nowe, szero- kie pojęcie „literatury pięknej", czy, w skrócie, literatury, które prozę artystyczną objęło razem z poezją, mowę zwykłą razem z wiązaną. Pojawiło się to pojęcie gwałtownie: R. Welłek (w: Dictionary of the History ofldeas, III, 82, 1973) podaje, że wydana 23 w 1779 książka Idea delia poesia alemanna (autor jej nazywał się A. de Giorgi Bertola), gdy w pięć lat później ukazała się w drugim wydaniu, nosiła już tytuł Idea delia letteratura alemanna. Wyraz „literatura" był oczywiście wzięty z łaciny, ale w klasycznej łacinie nie był używany, był tworem XVIII wieku. W wieku XIX był nadal nowością i E. Renan jeszcze w roku 1868 uważał za potrzebne wyjaśniać, że jest to nowa nazwa utworów dawniej nazywanych „utworami umysłowymi" {ouwages de 1'esprit). W wiekach, kiedy ustalała się definicja poezji, aktual- ne było pytanie: Czy jest ona sztuką? Wcześni Grecy oczekiwali od poezji porywania umysłów, uwodzenia dusz (nazywali je „psychagogią"), i to spowodowało, że poezja długo była przez nich uwa- żana za coś zgoła innego niż sztuka. Sztukę bowiem rozumieli jako regularne, metodyczne pro- dukowanie potrzebnych rzeczy, a więc jako czynność poddaną przepisom, służącą celom materialnym, a nie porywaniu dusz. Pewna zmiana nastąpiła do- piero od Arystotelesa, mianowicie dzięki temu, że znalazł przepisy rządzące poezją (w szczególności dramatyczną), a przynajmniej sądził, i inni sądzili, że je znalazł. Przepisy zbliżyły poezję do sztuki. Jednakże następnym wiekom starożytność prze- kazała raczej starogreckie przekonanie: o odmien- ności, jeśli nie przeciwieństwie, poezji i sztuki. Średniowiecze w wykazach sztuk nie umieszczało poezji; ani wśród wolnych, ani wśród mechanicznych. Jeszcze w XII wieku Hugon od św. Wiktora miał po- ezję jedynie za appendix artium. Jednakże już w tym 24 samym stuleciu Radulf de Longo Campo włączył ją do sztuk wyzwolonych3. Stanowiła ars sermocinalis razem z logiką, gramatyką i historią. Gdy w czasach nowych uformował się wreszcie system sztuk pięknych — stało się to późno, dopiero w połowie XVIII wieku — poezja znalazła, się w nim jako pełnoprawny, a nawet jako pokazowy człon. Od sztuki wymagano wówczas dwóch własności: że ma być piękna i że ma być naśladowaniem. Obie własności poezja posiadała. Niemniej jednak pozo- stały ślady wielowiekowego przeciwstawienia: nieraz oddzielano les beaux arts od les belles lettres. Jeszcze nawet w ostatnich stu latach nie ustały stare spory, czy poezja jest sztuką. P. Claudel swój traktat zatytułował Lapoesie estun art{preface a Vanto- logie de lapoesie mexicaine, 1952) {Poezja jest sztuką). A wcześniej Th. de Banville w Petit traite de poesie francaise (1872)4 pisał nawet, że „poezja jest jedyną sztuką kompletną, zawierającą wszystkie inne". Inni natomiast myśleli inaczej. Wcześniej Goethe w krytyce książki Sulzera {Werke, Weimar 1896, t. 37, s. 206 i n.) pisał, że skoro sztuka jest wiedzą, to poezja oparta o geniusz (nie o wiedzę!) nie powinna być nazywana sztuką5. A i niektórzy nowi pisarze są tegoż zdania. By znów zacytować P. Valery'ego: Poezja wymaga, by kunszt był połączony z właści- wym tonem duszy {Je sonjuste de Parne"). Sama więc sztuka do poezji nie wystarcza {„Fart tout seul ne saurait suffire"). 3 M. Grabmann, Die Geschichte der scholastischen Methode, t. II, Freiburg 1911, s. 252. 4 Por. Art poetiąue, ed. J. Charpier i P. Seghers, Paris 1956, s. 403. 6 Por. P. O. Kristeller, The Modem System of the Arts, w: „Journal of the History of Ideas", XII, 1951. 25 Znacznie zaś wcześniej w klasyczny sposób ujął zagadnienie francuski poeta, A. Chenier, pisząc: „Uart ne fait que des vers, le coeiir seul est poć te". To znaczy, rozróżniał wiersz i poezję i twierdził, że rzeczą sztuki jest pisanie wierszy, a tylko serce jest poetą. Pogląd ten potwierdzał dwoistość pojęcia poezji—jest sztuką, a zarazem czymś innym. Tyle o dziejach definicji poezji. Drugą sprawą są dzieje jej podziału. Sprawa wydaje się prosta, bo odziedziczyliśmy z przeszłości podział na poezję epicką, dramatyczną i liryczną. Jednakże podział ten jest mniej odwieczny i czci- godny, niż mogłoby się wydawać; jest znacznie mniej dawny niż jej definicja. A to, mimo -że wszystkie trzy rodzaje poezji były uprawiane od początków europejskiej kultury. Wszakże zestawienie ich pocho- dzi dopiero z XVI wieku. Jest zaznaczone w Poetica B. Daniella z 15368, a już zupełnie wyraźnie przepro- wadzone przez A. S. Minturno (w De poeta, 1559, s. 417): „Cała poezja jest podzielona na trzy główne części. Jedną uprawiają poeci epiccy, obejmuje ona poematy, nie wymagające śpiewu ani tańca. Drugą uprawiają poeci sceniczni, jest ona złożona z tra- gedii, komedii i satyry i innych z tego rodzaju, który jest wystawiany w teatrze. Trzecia uprawiana jest przez poetów lirycznych i nie może istnieć bez połączenia z głosami i dźwiękami". Ale czy nie ma tego podziału już w starożytności, mianowicie u Cycerona? Na niego jako swego po- 6 B. Daniello, Poetica, 1536. Por. E. N. Tigerstedt, Poetry and Poetics, w: Dictionary of the History of Ideas, t. III, s. 525 i n. 26 przednika wskazywali autorzy poetyk renesansowych, w szczególności na jego mały traktat De optimo genere oratorum. Istotnie, jest tam podział poezji podobny do nowożytnego, jednakże jest inny, pięcio- członowy. Cyceron pisał (De optimo genere oratorum, I, 1): „Poematis enim tragici, comici, epici, melici, etiam ac dithyrambici". Każdy z tych rodzajów „est dhersum a reliąuis". W wykazie Cycerona nie ma jeszcze poezji drama- tycznej (na jej miejscu są dwie: tragiczna i komiczna) ani nie ma lirycznej (i tu również są dwie, które póź- niej dopiero zostały złączone w jedno: „melici ac dithyrambici"). Starożytny autor nie dokonał jeszcze scalenia: to, co dzieli tragedię i komedię, zdawało się jemu i ludziom jego czasów znaczniejsze niż to, co je łączy. Klasyczni Grecy od nowożytnego trójdziału byli jeszcze dalsi niż Rzymianie. Arystoteles we wstępie do Poetyki zapowiada, że będzie w niej mówić o epo- pei, tragedii, dytyrambie i muzyce instrumentalnej. Liryce najbliższy był dytyramb, ale — był utworem częściowo dramatycznym. Dlaczego pomijał czystą lirykę? Bo istotę poezji widział w naśladowaniu. Otóż ludzi, rzeczy, zdarzenia naśladuje dramat i epos, ale nie liryka. Dopiero teoretycy XVI wieku znaleźli wyjście pozwalające wprowadzić lirykę do sztuk naśladowczych: nie naśladuje ona wprawdzie zewnętrznej rzeczywistości, ludzi i zdarzeń, natomiast naśladuje—jak sądzili — myśli i uczucia. Starożytność grecka nie trafiła jeszcze na takie roz- wiązanie. Opierając się na. ówczesnym zwyczaju, że poezja liryczna była śpiewana, a w obrzędach towa- rzyszyły jej gestykulacje i taniec, uważali ją nie za pokrewną dramatowi i eposowi, lecz za związaną z muzyką i tańcem, i to związaną tak ściśle, że tworzą 27 razem jedną sztukę, „trójjedyną choreję", jak ją na- zywał Tadeusz Zieliński7. Odziedziczyliśmy ów trójdział renesansowy, ale używamy go niechętnie. Starożytnych zniechęcała do niego liryka, nas zaś zniechęca dramat i epika. Nasze bowiem dramaty są w dużej większości pisane prozą, podobnie jak powieści, które są naszym epo- sem. Dramaty i powieści zaliczamy do literatury raczej niż do poezji. Historyków zastanawiał brak liryki — tej zdawało- by się najczystszej poezji — w najklasyczniejszej poe- tyce świata, mianowicie Arystotelesa. Brak ten usiło- wał wytłumaczyć w końcu XIX wieku Theodor Gom- perz w przedmowie do swego przekładu Arystotele- sowskiej Poetyki (1897). Znakomity znawca antyku tłumaczył rzecz tak: dla Arystotelesa istotna w poezji była fabuła i dlatego nie włączał do niej utworów Anakreonta czy Safony. Dla intelektualisty, jakim był Arystoteles, w poezji istotna była opowieść i roz- szerzenie przez nią naszej wiedzy, a nie wyobraźni i uczuć; poezja była dlań przedstawieniem świata i ludzkich działań, a nie przeżyć artysty. Postępowanie poety Stagiryta pojmował podobnie do postępowania plastyka, tego najtypowszego artysty. Brak liryki u Arystotelesa można jednakże wytłu- maczyć jeszcze inaczej: po prostu nie mieściła się w greckim pojęciu sztuk. Dlatego wcześni Grecy nie zaliczali w ogóle poezji do sztuk. Arystoteles był tym, który częściowo skorygował ten pogląd: Sądził, że odkrył reguły poezji i tym samym mógł potraktować poezję jako sztukę. Było to niezwykle doniosłe posunięcie w systemie pojęć europejskich. ' T. Zieliński, Literatura grecka, w: Wielka literatura powszechna, t. I, Warszawa 1930, s. 616, O dytyrambie, s. 641. 28 Miało zastosowanie w poezji epickiej i dramatycznej; jednakże nie w lirycznej. W Poetyce, która miała za- wierać teorię poezji jako sztuki, nie było dla liryki miejsca. Stanowisko Arystotelesa miało daleko idące kon- sekwencje historyczne. Wprawdzie od XVI wieku nowożytna teoria włączyła już do poezji lirykę, ale ta została na drugim planie za dramatyką i epiką, jeśli nie w praktyce, to w teorii poetyckiej. Tak było aż po wiek XIX. Natomiast odtąd liryka była pierw- szą poezją, jeśli nie jedyną. Przemianę teorii można datować dość dokładnie: w pobliżu roku 1800. Złożyło się na nią powstanie romantyzmu, a także powstanie powieści prozą i dra- matu prozą. Utożsamienia zaś poezji z liryką nikt nie bronił w sposób bardziej stanowczy i przekonujący niż włoski poeta G. Lsopardi w pismach z lat 1826— 29 (// Zibaldone, z 15. 12. 1826; 29. 8. 1828; 29. 3. 1829). Lepiej go zacytować, niż myśli te snuć na nowo. Pisze on tak: „Jeżeli się chce podzielić poezję wedle rodzaju, to obejmuje ona trzy wielkie działy: poezję liryczną, epiczną i dramatyczną. Poezja liryczna [...] jest najszlachetniejsza i najbardziej poetyczna; jest naprawdę poezją i czystą poezją [...] jest wolnym i prawdziwym wyrazem uczucia żywego i odczutego. Poezja epiczna urodziła się po niej i z niej [...]. Liryka jest najwcześniejszym rodzajem poezji, wie- czna i powszechna. Jest właściwa człowiekowi po wszystkie czasy i we wszystkich miejscach. Poezje są poezjami o tyle tylko, o ile są liryczne". Leopardi stawiał wręcz pod znakiem zapytania inne rodzaje poezji: „Poezja epiczna jest nawet przeciwna na tur ze poezji: jest rzeczą niemożliwą, 29 by wyobraźnia, wena, natchnienie poetyckie trwały i nie zanikały podczas tak długiej pracy [jakiej wy- maga utwór epiczny]. Do pisania poezji skłaniają poetę własne wewnętrzne uczucia, a nie uczucia innych. Udawać zaś namiętność, jakiej się nie ma, charakter, jakiego się nie posiada, jest rzeczą najbar- dziej obcą poecie, a tymczasem są to rzeczy niezbęd- ne w poezji dramatycznej. Uczucie, jakie poetę aktu- alnie ożywia [...], jest jedynym uczuciem, które chce on wyrazić". Do tego, co o liryce napisał Leopardi, nic już dodać nie można i nie trzeba. Z powyższych rozważań historycznych wypływają ogólniejsze wnioski. Po pierwsze, że od wieków żywe było przekonanie o dwóch obliczach poezji: jest sztuką słowa, ale jest też czymś więcej. Po wtóre zaś, w ciągu wieków przekształciło się pojęcie poezji. Model jej uległ zmianie: dawniej- sze poetyki kształtowały jej pojęcie na modelu epi- cznej i dramatycznej, a nowsze —na lirycznej. Prze- sunięcie modelu poezji odsłoniło owo drugie jej oblicze. Od Poseidoniosa zdawano sobie sprawę z dwóch obliczy poezji: z dwoistości słów i tego, co one wy- powiadają. Ale długo sądzono, że tym, co wypowia- dają, jest naśladowanie rzeczywistości; to rzeczywiście ma miejsce w dramacie i eposie. Poetyki dawniejsze troszczyły się głównie o to, jak dokładniej określić naśladowanie. Ale troska ta przestała już być istotna, odkąd pojęcie poezji zaczęło się wzorować na liryce. Epoka Odrodzenia intensywnie zajmowała się poety- ką; ale do wyjaśnienia poezji wystarczało jej, iż jest ona naśladowaniem. Co najwyżej określano dokład- niej cel naśladowania: pouczać (docere), pociągać 30 i bawić {dilettare e giovere), budzić podziw (ammira- zione e stupore, jak chciał B. Varchi, 1570); wyjątko- wo M. San Martino (1555) dodawał, że celem poezji jest także — wzruszać Qnovere) 8. Niewiele inaczej było w dwa stulecia później, w dobie Oświecenia: ono również niemało papieru poświęciło na określenie poezji. Ale — ze szczegól- nym brakiem zrozumienia dla jej swoistości. W samym początku epoki Fenelon (Projet de poetiąue (1716), uważał za wielkiego poetę tego, kto „poświęca swe talenty mądrości, cnocie i religii". Dla Woltera poezja była jedynie „harmonijnym krasomówstwem" (elo- ąuence harmonieuse). J. F. Marmontel {Poetiąue fran- caise, 2 vol. 1763) żądał od poety, aby był filozofem. D'Alembert zaś najdobitniej sformułował stosunek Oświecenia do poezji. Pisał tak: „Voici, ce me semble, la loi rigoureuse mais juste ąue notre siecle impose aux poetes: U ne reconnait plus pour bon en vers ąue ce ąu'il trowerait excellent en prose". (Oto, jak sądzę, prawo surowe, ale słuszne, które wiek nasz stosuje do poetów: nie uznaje już za dobre w wierszu tego, czego by nie uważał za doskonałe w prozie). Na tę sentencję d'Alemberta w naszej epoce od- powiedział P. Vałery (Questions de poesie, 1935): „Sentencja ta jest z tych, co do których sądzimy, że jest właśnie przeciwieństwem tego, co należy sądzić. Nie twierdzę, że d'Alembert i jego wiek się mylił. Twierdzę, że wyobrażał sobie, iż mówi o poezji, podczas gdy używając tego wyrazu myślał o czymś zupełnie innym". Od romantyzmu przyszło zrozumienie swoistości poezji, mianowicie tego drugiego jej oblicza. Odtąd 8 Por. B. Weinberg, A History ofLiterary Criticism in the Italian Renaissance, Chicago 1961. 31 wypłynęło wiele jej określeń i należy dokonać przy- najmniej najogólniejszego ich przeglądu. Była przede wszystkim określona takimi hasłami, jak prawda, twórczość, piękno. Jednakże nie wydaje się, by to była droga właściwa. Prawda? Chyba jakaś szczególna prawda poety- cka. Już Arystoteles miał świadomość, że prawda poezji nie jest prawdą w dosłownym znaczeniu. Renesansowe poetyki wiedziały, że poetyckie naśla- dowanie nie trzyma się prawdy, lecz właśnie wytwa- rza fikcje. M. San Martino pisał, że poezja łączy praw- dę z fałszem, a nie lękający sięparadoksów F. Robortel- lo (In librum Aristotelis de Arte poetka explicationes, 1548, s. 2), że właśnie zmierza ona do fałszu: jej tere- nem jest bajka czyli fałsz, fabulosum vel falsum. Jeśli nawet wyciąga prawdziwe wnioski, to z fałszy- wych przesłanek. Jeśli sensem poezji jest prawda, to jakaś szczególna, tak myślał J. B. Vico (De nostri temporis studiorum ratione, 1709, s. 63). Nie zaprzeczał, że poeci odbie- gają od codziennych prawd, że wypowiadają fałsze, jednakże w taki sposób, że odkrywają prawdy głębsze. Mianowicie pomijają to, co w rzeczywistości chwiejne, by utrzymać to, co trwałe. Na to można jednakże powiedzieć, iż taka jest właściwość całego naszego wyobrażenia i myślenia, nie tylko poetyckiego; nie jest to differentia specifica poezji. Jeżeli poezji nie wyróżnia prawda, to może wyróż- nia ją twórczość? Wszakże twórczość objawia się nie tylko w poezji, lecz we wszystkich sztukach, co więcej, także w nauce i technice. W żadnym razie nie jest cechą wyróżniającą poezję. To właśnie stu- procentowy prozaik E. Zola pisał (Mes haines, 1866, s. 141): „Uważam każdego pisarza za twórcę, który po Bogu zmierza do stworzenia nowych krain". 32 Zostaje jeszcze piękno jako określenie poezji. Nie brakło opinii, że to jest właściwa droga. Klasycz- nie wyraził myśl tę P. B. Shelley, gdy pisał: „Poetami są ci, co mają zdolność osiągania piękna w nadmia- rze". A w innym miejscu: „Poezja podnosi zasłony ukrywające piękno świata i czyni, że codzienne przed- mioty przestają być codzienne". Wszakże — również i to określenie jest zbyt szerokie. Gdyby było trafne, to, wbrew opiniom stuleci, poezja byłaby sztuką jak każda inna. A wreszcie, czy nie określać poezji tak, jak to czynili dawni? Czy nie twierdzić, że wyróżnia się treścią „ważką", jak chciał starożytny Poseidonios, albo „ważną i poważną", jak myślał średniowieczny Mateusz z Vendóme ? Nie: to mogły być jedynie tym- czasowe, otwarte określenia, gdy jeszcze nie było wy- jaśnione, co jest w poezji ważne i poważne. W ciągu ostatniego półtora wieku wypłynęły inne koncepcje poezji, różnie formułowane, ale przeważnie między sobą pokrewne. A. Ch. Baudelaire sądził, że poezja „dostosowuje się do lirycznych poruszeń duszy, do falowania ma- rzeń". Dość podobnie Sainte-Beuve dawnemu prze- konaniu, że rzeczą poezji jest dążenie do doskonałości, przeciwstawiał nowe: rzeczą jej jest podniecać wyo- braźnię i marzenia (imaginer et rever). Niedaleka jest też późniejsza myśl Valery'ego (Propos sur la poesie, w: Oewres, I, s. 1363): „Świat poezji ma wielkie analogie ze stanem snu. Świat poetycki jest całkowi- cie nieregularny, niestały, niezależny od woli, kruchy; tracimy go tak samo, jakeśmy go osiągnęli: przez przypadek". A Sommerset Maugham, którego proza • Parerga 33 jest tak pełna poezji, pisze (Theatre, 1937, przekł. polski, 1967), że „źródłem poezji jest wspomnienie minionego uczucia". Wspomnienie jest nicią, z któ- rej utkany jest sen i marzenie, więc myśl Maughama jest podobna do myśli Baudelaire'a i Valery'ego. B. Poezja jest przekazem cd innego człowieka, poety; ale przekazem takim, który budzi przeżycia własne. Jest—jak pisał G. Apollinaire (Uesprit noweau et les poetes, w: „Mercure de France", 1918, nr 491) — „wiecznym odnawianiem się nas samych", ta „wciąż odradzająca się poezja, którą żyjemy". C. Poezja jest niecodziennym i tajemniczym as- pektem istnienia. Na to kładł nacisk S. Mallarme (La musiąue et les lettres): „Poezja jest oddaniem za pomocą rytmicznej mowy ludzkiej tajemniczych as- pektów istnienia". Wcześniej myślał podobnie F. Ch. Hebbel: tym, co przejmuje w dziele poetyckim, jest tajemnica i zagadka. W swych Dziennikach zapisał w roku 1838 (przekł. i wybór K. Irzykowski, Warsza- wa 1958, s. 42), że dzieło sztuki działa najsilniej, gdy jest niedokończone: „Na spodzie musi jeszcze pozostać jakaś tajemnica [...]. W liryce jest to jasne; czym jest romans, poemat, jeżeli nie jest nie- skończony, jeżeli z rozwiązania jednej zagadki nie wypływa nowa zagadka?" Tezy o poezji u Baudelaire'a, Sainte-Beuve"a, Va- lery'ego, Maughama, Apollinaire'a, Mallarmego, Hebbla, jeśli różnią się między sobą, to więcej w sło- wach niż w myśli: myśl przez nich wyrażona jest podobna: poezja to marzenia, sny, wspomnienia,, tajemne myśli. Nikt zaś tego rozumienia poezji nie przedstawił pełniej, radykalniej i namiętniej niż H. Bremond w swych książkach Priere et poesie (1925) oraz La 34 poesie pure (1927). Stawiał sobie najpierw zadania negatywne; wyeliminować to, czym poezja nie jest, co nie stanowi o poetyckości utworu. W La poesie pure napisał: „Wszystko, co w wierszu zajmuje nasze czynności zewnętrzne, rozum, wyobraźnię, wrażli- wość; co analiza, gramatyka czy filozofia odnajduje w wierszu; przedmiot czy treść tego wiersza; a także dźwięk każdego zdania; logiczny tok wyobrażeń, następstwo rzeczy, szczegóły opisu, a nawet wzruszenie bezpośrednio obudzone; pouczać, opowiadać, od- malowywać, budzić dreszcz, wywoływać łzy — do tego wszystkiego najzupełniej wystarczałaby proza, której to wszystko jest właśnie naturalnym zadaniem". Cóż więc pozostaje dla poezji? Pozostaje — tak twierdzi Bremond—jakieś nieuchwytne oczarowa- nie, jakiś kontakt z'tajemniczą rzeczywistością, jakiś przekaz tego, co jest najbardziej własne w naszej duszy. Muzyka wiersza jest „przewodnikiem fluidu", a nie samym fluidem, nie samą poezją. A sama poezja ? jest jak ciężar na sercu, powiada Bremond. Wydaje się, że powyższe wypowiedzi są zgodne między sobą i że zgodne z nimi jest takie wyjaśnienie poezji: A. Jest ona zespołem słów, ale — użytych inaczej, niż się ich zwykle używa, a także — działających inaczej, niż zwykle działają. Nie służą porozumie- waniu się ludzi, informacji, narracji. Są czymś więcej niż znakami rzeczywistości. Są „mową inną", jak prosto, a pięknie napisał Gałczyński. Dzięki swemu rytmowi i doborowi działają w sposób bardziej po- dobny do muzyki niż do prozy. B. Słuchacz czy czytelnik poezji otrzymuje bodźce, jednakże nie otrzymuje przekazu tak zwartego i tak względnie jednoznacznego jak ten, kto rozmawia ze znajomym lub czyta powieść. W poezji przekaz jest niedookreślony, odbiorca musi go sam uzupełnić. A może to uczynić tylko z własnych wyobrażeń. A więc — ze wspomnień. Przez to poezja jest prze- życiem osobistym i tak przejmującym jak przeżycia osobiste. Jej działanie jest podobne do marzenia, własnego jak każde marzenie, chcć kierowanego z zewnątrz, jest połączeniem tego, co daje poeta, z tym, co posiada sam odbiorca. Ten, czytając czy słuchając wiersza, przez chwilę, jak przed blisko trzema wiekami napisał Vincenzo Gravina {Delia ragioti poetka, 1708, I, 1), „śni z otwartymi oczami". Słucha czy czyta coś, co go przerasta, choć częściowo z niego samego pochodzi: stąd oczarowanie i wzru- szenie. Jak napisał Gałczyński: „Ona jedna cię zbawi, przeklęta i jedyna, i na gwiazdy wyprawi, rzecz święta, mowa inna". Poezja roztacza wszystkie czary i uroki, piękności i powaby tego świata: dlaczegoż tak często jest w niej więcej smutku niż radości? Na to przed półtora wiekiem odpowiedział Edgar Allan Poe {The Poetical Principle, w: Poetical Works, ed. R. B. Johnson, 1909, s. 246): „Gdy pod wpływem działania poezji czy też muzyki, tej najbardziej przejmującej ze wszystkich odmian poezji, wybuchamy łzami, to nie z nadmiaru rozkoszy, lecz przez rwący żal, że nie jesteśmy zdolni uchwycić teraz, w całości, tu na ziemi, od razu i na zawsze tych boskich i porywają- cych radości, z których przez wiersz czy przez muzy- kę ujmujemy jedynie krótkie i nieokreślone błyski". Jak jest to możliwe, że słowa mogą działać inaczej, niż to czynią w zwykłych warunkach? Jak powstaje w nich i z nich poetyczność? Odpowiedział na to sławny językoznawca Roman Jakobson (Qu est-ce 36 que la poesie, 1933/4, według: Questions de poetiąue, 1973). Poetyczność-—pisze on—jest szczególnym składnikiem utworu, niesprowadzalnym do in- nych składników, a przekształcającym inne składniki. Wyjaśnia to porównaniem: oliwa nie jest oddzielnym daniem, ale też nie przypadkowym dodatkiem, zmienia smak jedzenia, dzięki niej sar- dynka staje się sardynką w oliwie. Podobnie jest z poetycznością. Gdy pojawia się w utworze literac- kim, wtedy mówimy o poezji. Wtedy wyrazy są odczu- wane inaczej niż po prostu jako zastępniki rzeczy- wistości, mają własną wagę i wartość. J. P. Sartre rozumie rzecz podobnie, gdy w Situ- ations II (s. 64) pisze: „Uattitude poetiąue [est celle] qui considere les mots comme des choses et non comme des signes". Poetyczność najczęściej towarzyszy mowie wiąza- nej. Jednakże — nie tylko jej. Jest przecież poetyczna proza, jest poetyczna muzyka. Są poetyczne obrazy, zabytki architektury, krajobrazy, zdarzenia: działają podobnie do słów poezji. One też mają, przynajmniej niekiedy, ten szczególny składnik poetyczncści, nie- zależny od innych, a przekształcający inne. One również wywołują ten stan umysłu, który wraz ze sztuką słowa wchodzi do poezji. Wracamy tu do punktu wyjścia niniejszych rozważań: poezja jest sztuką języka i zarazem jest stanem umysłu. A stan ten pojawia się też poza sztuką słowa. Na- rzuca się jednak pytanie: dlaczego pojawia się najczęściej w sztuce słowa? Do tego stopnia, że cd sztuki słowa, od poezji, poetyczność wzięła nazwę. Odpowiemy, że: słowa są najsilniejszym, naj- wielostronniejszym, a łatwo dostępnym sposobem pobudzania kojarzeń, przeżyć, uczuć. Zwłaszcza zaś słowa wiązane, rytmiczne. 37 Niegdyś Torąuato Tasso w typowy dla Odrodzenia sposób określił poezję jako „immitazionefatta in versi", czyli jako naśladowanie w mowie wiązanej. Z tego określenia nic dziś nie zostało, odpadły kolejno oba jego składniki. Najpierw, jxiż dawno zdano sobie sprawę z tego, że w poezji nie chodzi o naśladowanie. Później zaś, już w niedalekich nam czasach, poezja zaczęła się wyzbywać mowy wiązanej. Najpierw odezwały się głosy takie jak S. T. Cole- ridge'a: że wiązanie mowy, rytm i rym „są same przez się tylko środkiem pobudzającym uwagę", więc pomocniczym, a nie istotnym składnikiem poezji. A także głosy takie jak Baudelaire'a (Spleen de Paris, 1869): „Któż z nas w swych dniach ambitnych nie marzył o cudzie prozy poetyckiej, muzykalnej, choć bez rytmu i rymu". Niemniej jednak długo, aż po nasze stulecie, utrzy- mała się koncepcja poezji jako mowy wiązanej. Tak więc A. Gide mógł żartować, iż jedyną cechą wyróżniającą poezję jest, że w niej pisze się od nowego wiersza, nie dopisawszy poprzedniego wiersza do końca. Dziś zmieniło się to radykalnie: większość utworów pisanych jako poetyckie jest nie tylko bez rymu, ale i bez rytmu, nie jest mową wiązaną. Jest to fakt — choć można nad tym ubolewać. Bo — by porównać poezję z jeździectwem — można ostatecznie jeździć na oklep, bez siodła i strzemion, bez uzdy i wędzidła, ale trudno w ten sposób o wyższą szkołę jazdy. Tak czy inaczej, z dwu składników poezji wymienio- nych przez Tassa nie ostał się żaden. Ale ostała się,i chyba musi się ostać, jej dwoistość: sztuka i stan umysłu. Mianowicie, sztuka słowa i poetycki stan umysłu. 38 TWORZENIE I ODKRYWANIE Pamięci Augusta ZamoysMego 1. ODTWARZANIE Przez znacznie więcej niż dwa tysiące lat przeważał w europejskiej teorii pogląd, że zadaniem i istotą sztuki jest odtwarzanie rzeczywistości albo —jak się wyrażano jaskrawiej —jej naśladowanie. Podziwu godna jest wytrwałość i pomysłowość, z jakimi poko- lenie za pokoleniem usiłowało pogląd ten ratować, uzasadniać, interpretować. Klasyczne jego formuły i argumenty powstały już w Grecji w V i IV wieku d. e., ale powtarzane, rozwi- jane, uzupełniane były aż po wiek XVIII. Wtedy dopiero wyczerpała się energia zwolenników tego poglądu, zwłaszcza że stopniowo narosło niemało argumentów przeciw niemu. Argumenty pro i contra zbyt dobrze są znane, by je trzeba tu było przytaczać. Ale ostatecznie argumenty contra okazały się zdecy- dowanie mocniejsze. A inna rzecz, że ta odwieczna teoria przynajmniej częściowo jest słuszna, że jeśli nie dosłownie naślado- wanie, to odtwarzanie, utrwalanie, przypomnienie rzeczywistości jest naprawdę jednym z czynników sztuki, przynajmniej w niektórych jej działach, okre- sach, odmianach, składnikach. Bywało — i zapewne nadal bywa —jednym z celów artysty, a tym bardziej jedną z przyczyn zadowolenia odbiorcy. Jeśli omyłką 39 jest mniemanie, że naśladowanie rzeczywistości przez sztukę jest główną pobudką artystów i główną przy- czyną zadowolenia odbiorców sztuki, to prawdą jest, że jedną z pobudek twórców i jedną z przyczyn zadowolenia odbiorców jest podobieństwo powieści czy krajobrazu, czy portretu do rzeczywistego świata, możność rozpoznania w nich znajomych rzeczy i spraw i powiedzenia sobie: to moje strony, znajome strony, to moja młodość, to są moje dzieje. 2. WYRAŻANIE Znacznie później weszła do literatury inna, odmienna, wręcz przeciwna koncepcja powstawania i działania sztuki: że nie chodzi w niej o naśladowanie, przedsta- wianie rzeczy, lecz o wyrażanie uczuć i myśli. Nie o imitację, lecz o ekspresję. Początkiem sztuki nie jest świat zewnętrzny, lecz wewnętrzny świat artysty, któremu on chce dać wyraz. Choć i ona jest koncepcją naturalną, ekspresja weszła do teorii sztuki nieporów- nanie później. W dawnych wiekach można wykryć u poszczególnych pisarzy jedynie jej przebłyski; po- czątkowo rzadko, od romantyzmu często. Jednakże rozwinięta, mniej czy więcej kompletna, w uczonej postaci przedstawiona teoria sztuki jako ekspresji pojawiła się nie wcześniej niż u progu XX wieku — była dziełem Benedetta Crocego. Jego włoscy i an- gielscy uczniowie utrzymali szkołę ekspresjonistyczną w estetyce z tezą, że ekspresja jest nie tylko elemen- tem, ale istotą wszelkiej sztuki. Inne szkoły wypowia- dają się o roli ekspresji ostrożniej, ale nie ma już bodaj estetyki bez ekspresji. A sam Croce w historycz- nej części swego dzieła wskazał na długi poczet swych poprzedników, którzy — wprawdzie ubocznie tylko, częściowo, w innej terminologii, ale już znacznie 40 wcześniej — uświadamiali sobie czynnik ekspresji w sztuce. I można powiedzieć, że dzisiejsza teoria sztuki liczy się zarówno z wyrażaniem przez nią rzeczy wewnętrznych, jak 7 odtwarzaniem zewnętrz- nych, zarówno z ekspresją, jak z imitacją. A obok tej pary podstawowych pojęć jest w estetyce druga jeszcze para: tworzenie i odkrywanie. Ta, choć nie mniej podstawowa, nieporównanie rzadziej dochodziła do głosu na kartach dzieł estetycznych. Ma całkowicie inną historię. 3. TWORZENIE Dzieje pojęcia twórczości w teorii sztuki są szczególne. Dostało się ono do tej teorii późno i z oporem. Opór był zrozumiały, bo pojęcie to było pojęciem teolo- gicznym; twórcą był Bóg, nie mógł więc być nim czło- wiek. Dopiero na przełomie XVI i XVII wieku nazwę tę spróbowano zastosować do artysty. Początkowo tylko do poety: bo architekt, rzeźbiarz czy malarz ma, tak sądzono, zbyt wiele do czynienia z materią, by można było mówić o tworzeniu; człowiek może już raczej tworzyć myśli, słowa, wiersze. Przytem teoria sztuki jako twórczości zbyt była daleka od panującego wówczas jej rozumienia jako naślado- wania, by mogła znajdować zwolenników. Natomiast o poecie przynajmniej Sarbiewski mógł napisać, że poeta „instar Dei [...] quasi de novo creat". Ale, o tym była już gdzie indziej mowa1. Najszczególniejsze jest, że to, co w XVII w. było wyjątkiem, to w XIX stało się powszechnym zwycza- jem: „twórca" stał się nazwą ogólnie używaną dla 1 W. Tatarkiewicz, Historia estetyki, t. III, Wrocław 1967, s. 350 i 364. — Tenże, Dzieje sześciu pojęć, Warszawa 1975, s. 292. 41 poety i artysty, bez mała jego imieniem własnym. To właśnie jest szczególne: że to, co niedawno zda- wało się nie do przyjęcia, zostało po dwu wiekach przyjęte bez sprzeciwu, powszechnie. Natomiast dziś trzeba przypominać, że ma swe podstawy inny jeszcze pogląd na artystę: jest on nie twórcą, lecz odkrywcą. 4. ODKRYWANIE Ten inny pogląd — że artysta jest odkrywcą — ma przynajmniej dwie odmiany: jedna jest prosta i na- turalna, druga zaś bardzo złożona. Jedna jest psycho- logiczna, druga metafizyczna. Ta została wypowie- dziana i zapisana przed bez mała dwoma tysiącami lat, natomiast tamta, prosta i naturalna, jeśli nawet była pomyślana, to nie została utrwalona. A gdy wreszcie została na piśmie sformułowana, to nie przez filozofa czy zawodowego teoretyka sztuki. Została wypowiedziana przez Bolesława Prusa. Rozważmy najpierw tę późną, bliską nam, a prostą teorię. Ten pisarz, z natury rzeczy, wyłożył swą koncepcję w zastosowaniu do utworu literackiego. Uczynił to w Słówku o krytyce pozytywnej. (Pisma, t. XXIX. Warszawa 1950, s. 197—8)2. Biorąc za punkt wyjścia pojęcie tematu, pisał tam tak: „Temat jest to jakieś zjawisko, które chcemy czytelnikowi przedstawić i wytłumaczyć w powieści. Może więc nim być np. życie jakiegoś człowieka, historia jakiejś instytucji, jakieś uczucie, np. miłości, jakiś fakt społeczny, np. wojna itd. Temat może być wziętym z obserwacji lub może być wymyślonym. Im autor lepiej obserwuje, a Za zwrócenie uwagi na tekst Prusa serdecznie jestem wdzięczny pani prof. dr Janinie Kulczyckiej-Saloni, a na tekst Nalkowskiej (por. niżej, s. 44)—panu redaktorowi Mieczysławowi Kurzynie. 42 tym jego plany są mniej schematyczne, im ma żywszą fantazję, tym tworzy plany bardziej powikłane. W każdym razie wymyślać niewiele potrzebuje, gdzie sam temat prowadzi go jakby za rękę. [...] Autor tu bardzo mało ma do roboty, prawie ograni- cza się na porządkowaniu, gdyż plany robi za niego natura, przyrodzony bieg rzeczy". A w jednej z Kronik Prus pisał (Pisma, t. XII, Warszawa 1962, s. 152): „Żaden fach nie musi robić tylu nowych spostrzeżeń, ile fach powieściopisar- ski". To „w przeciwieństwie do lekarza, inżyniera, prawnika, który może praktykować pół wieku, może zdobyć rozgłos i majątek i nie zrobić ani jednego samo- dzielnego odkrycia". Myśl jest wyraźna: wartość pisarza — a podobnie jest z innymi artystami — leży w oryginalności i no- wości, ale tę czerpie on ze świata, nie z wymysłów, lecz z odkryć, ze spostrzeżenia rzeczy, których inni nie spostrzegają. W olbrzymim świecie jest wiele rzeczy do spostrzeżenia, do odkrycia, ale nie wszyscy są zdolni je spostrzec, odkryć. Wiadomo, że nie wszyscy są równie spostrzegawczy i odkrywczy; nie wszyscy mają zdolności dojrzenia czterolistnej koni- czyny, pięciolistnego bzu, a ta nierówność zdolności objawia się też w innych dziedzinach. Z uzdolnionych spostrzegawców rekrutują się pisarze i artyści: spos- trzegają i utrwalają to, co spostrzegli. To była naczel- na myśl Prusa. Koncepcja sztuki wypowiedziana przez Prusa była w jego epoce naturalna i aktualna: przecież w nauce i życiu była to epoka całkowicie oddana doświadcze- niu, nastawiona na oglądanie, spostrzeganie świata. A jednak typowi i wpływowi pisarze myśleli inaczej niż Prus. Przede wszystkim najsłynniejszy, najbardziej wpływowy, Emil Zola. 43 W swym programowym traktacie Le roman expe- rimental z r. 1866 zmierzał do nowej, empirycznej teorii pisarstwa wzorowanej na teorii nauki. Ale ani słowem nie wspomniał, że pisarstwo takie będzie odkrywcze, tak jak dobra nauka jest nauką odkryw- czą. Jedynie kładł nacisk na to, że powieściopisarstwo ma być oparte na faktach, tak jak oparte są na nich nauki. Natomiast nie zwrócił uwagi na to, że artysta czy powieściopisarz może i powinien spostrzegać więcej, bystrzej niż ogół ludzi. To również zbliża ich do uczonego. Prus był bodaj wyjątkowym w owych czasach człowiekiem, który w sztuce dopatrzył się odkrywania. Głębiej od innych, w szczególności od Zoli, zrozumiał nowoczesne zbliżenie sztuki i nauki. II O pokolenie później, pcd datą 24 VI 1909, pisała Zofia Nałkowska w swych Dziennikach: „Co do mnie, to — wbrew Brzozowskiemu — mam zawsze wraże- nie, że rzecz mająca być napisana, już gdzieś kon- kretnie istnieje — a ja mam ją odtworzyć. Więc nie mogę pisać, jak chcę lub postanowię, tylko tak, żeby było najpodobniejsze do owego nad-istnie- nia. Tak tylko sformułować mcgę moją najistotniej- szą żądzę twórczą". Nałkowska widziała tedy swą pracę literacką jako odtwarzanie. Jednakże widziała ją całkowicie inaczej niż Prus: nie jako empiryczne spostrzeganie i odtwa- rzanie rzeczy spostrzeżonych, które inni również spostrzegają, ale artysta czyni to pełniej i bystrzej od innych. Dla niej było to spostrzeganie szczególne, innego rodzaju niż zwykle. A, rzecz nadzwyczajna, ta złcżona koncepcja miała daleko dłuższą historię, 44 daleko dawniejsze dzieje niż myśl Prusa. Była zaś obmyślona nie dla sztuki słowa, jak u Nałkowskiej, lecz dla sztuk plastycznych. Niech tu będą omówione jej wielkie przykłady dawne i nowy; jej rzecznikami byli niegdyś w Bizancjum malarze ikon i teologowie, potem, w dobie Odrodzenia — Michał Anioł Buo- narroti, w naszych zaś czasach znakomity rzeźbiarz August Zamoyski. 1. UCZENI I ARTYŚCI BIZANTYJSCY Takie rozumienie sztuki domagało się od artysty, by odtwarzał nie rzeczywisty świat, nie realnych ludzi, nie przemijający wygląd rzeczy. Oczekiwano od niego, że odkryje i przedstawi pierwowzory rzeczy, trwałą, nieprzemijającą ich postać. Pierwowzory te nie są dane naszym oczom, ani nawet bezpośrednio naszej myśli: muszą dopiero być przez nią odkryte. Toteż sztuka w istocie swej nie jest tworzeniem, jest odkrywaniem. Nowoczesne rozumienie artysty jako twórcy jest osobiste: dane dzieło sztuki mógł wykonać tylko on jeden. Natomiast dawne, bizantyjskie rozumienie artysty było bezosobiste, jakby anonimowe. Dzieło jego miało polegać nie na tym, by tworzyć to, czego nie było, lecz na odkryciu tego, co jest, tyle tylko, że ukryte przed oczami ogółu. Nie chodziło o odkry- cie zewnętrznego wyglądu rzeczy, bo ten jest znany, nie potrzeba go odkrywać, lecz o odkrycie wiecznej natury rzeczy. Nie chodziło więc o to, by tworzyć po swojemu, lecz by odnajdywać to, co jest. Myśl ta wypływała z filozofii Płotyna: była teorią sztuki uzupełniającą jego teorię piękna. Dla jej wy- rażenia artyści bizantyjscy ze stałością, uporem malo- wali swe dzieła, podobizny Boga i świętych. Przed- 45 stawiali ciała, ale przez nie usiłowali przedstawić ducha; nie było ich celem przedstawienie takiego czy innego aspektu rzeczywistości, takiego czy innego jej momentu, lecz — wiecznego jej pierwowzoru; nie ciała, lecz poprzez ciało — ducha. Wtedy, jak pisał Teodor ze Studion (759—826), wymalowany obraz świętego jest identyczny ze świętym. To godziło się z filozofią neoplatońską: każda rzecz jest emanacją Bóstwa, tym bardziej obraz Bóstwa. „Nie omyli się ten, kto powie, że Bóstwo jest w obrazie" (Antirrheti- cus, I, 12). Nie przyroda jest przedmiotem sztuki plastycznej, lecz jej transcendentny pierwowzór. Tecdor pisał też tak (Antirrheticus, II, 10): „Tak malarz i kamieniarz, tak twórca złotego i brązowego posągu bierze tworzywo, patrzy na pierwowzór, podejmuje wzór osoby oglądanej i odciska go w two- rzywie". A inny pisarz bizantyjski, Jan z Damaszku (De imaginibus or.,III, 12): „Dzięki malowanym podo- biznom [Boga] oglądamy odbicie jego kształtu cie- lesnego, jego cudów [...]. A oglądając jego kształt cielesny, docieramy myślą, jak tylko to jest możliwe, również do chwały jego boskości". W tak skrajnie metafizycznej, mistycznej, neopla- tońsko-teologicznej postaci zaczęła się teoria sztuki jako odkrywania. Można przypuszczać, że odpowiada- ła również zachodniemu chrześcijaństwu: przemawia za tym czczenie obrazów. Odpowiadała zapewne również scholastykom, ale zgodnie ze swym stylem myślenia i pisania nie rozwodzili się oni nad nią. Byli nauczycielami; ich traktaty, jeśli zajmowały się sztuką, to innym jej aspektem. Natomiast explicite teoria odkrywania rzeczywistości przez sztukę wró- ciła w Odrodzeniu. Nie u humanistów, ale u wielkiego Michała Anioła. Wróciła bez składników neoplatoń- skich, ale z intencją niewątpliwie również religijną. 46 2. MICHAŁ ANIOŁ W wierszu LXXXIII Michał Anioł pisał: Non ha Yottimo artista alcun concetto Ch'un marmo in se non circonscriva Col suo soyerchio, et solo a ąuello arriya La man che ubbidisce aWintelletto. W tłumaczeniu L. Staffa wiersz ten brzmi: Mc mistrz najlepszy pomyśleć nie zdoła Poza tym, co już w marmurze spoczywa W pełnym zarysie i co wydobywa Jego dłoń, ducha spełniająca wolę. W wierszu CIX do Cavaleriego Buonarroti pisał: Ne Dio sua grazia mi mostra altroye Piu che^n alcun leggiandro e mortal velo E quel soi amo, perche in lui si specchia. (W tłumaczeniu prozą: Nigdy Bóg w swej łasce nie objawia mi się jaśniej niż w pięknym ludzkim kształ- cie, który kocham dlatego, że jest Jego odbiciem). Pogląd ten, wyrażony poetycko, można w prozie ująć w ten sposób: A. Doskonała, właściwa forma rzeczy, w szczegól- ności forma ludzkiego ciała, istnieje zanim ją artysta zrealizuje; rzec można, że spoczywa w marmurze, czeka, aż ją rzeźbiarz odnajdzie. B. Zadaniem artysty jest formę tę odnaleźć i zrea- lizować. C. On ją odnajduje swym umysłem. Ręka zaś speł- nia posłusznie to, co znalazł umysł. D. Ten kształt doskonały, dający się odkryć przez umysł artysty, w szczególności kształt ludzki, jest wyrazem Boga i jego mądrości. Trudno jest znaleźć inną, równie wyraźną wypo- 47 wiedź na ten temat, jak te Michała Anioła: że sztuka nie jest wymyślaniem, tworzeniem form, lecz ich odkrywaniem. W pismach wielu pokoleń wypowiedzi takiej nie znajdujemy. Dopiero w naszych czasach. Są podobne u Bergsona, są u teoretyka poezji H. Bre- monda. Ale przede wszystkim u plastyków. Kon- cepcja odkrywania doskonałych form przez artystę jest u czołowych artystów naszego wieku, jak Mon- drian czy Nicholson, chyba także Malewicz i Kan- dinsky. Jednakże mieli oni na myśli raczej formy ab- strakcyjne niż realne. Natomiast dla form realnych, organicznych koncepcja ta została dobitnie wyrażona przez znakomitego polskiego rzeźbiarza naszych cza- sów, Augusta Zamoyskiego. 3. ZAMOYSKI Nie tylko rzeźbił, ale pisał o rzeźbie. Pisał z kom- petencją naukową. „Ja, dawny heidełberczyk, byłem wychowany na Ueberwegu i Heinzem". Od swych uniwersyteckich nauczycieli brał jednakże raczej do- równany wyraz myśli niż samą myśl. Na niewiele lat przed śmiercią napisał to szczególne zdanie: „Właści- wie powinno się powtórzyć studia uniwersyteckie mając lat 60, i to z całą skromnością, od Heraklita począwszy i wtapiać się ponownie w lekturę mistrzów greckich i schołastyków". Tak się złożyło, że własną, szczególną koncepcję rzeźby wyraźniej niż w wygłaszanych odczytach i ogło- szonych rozprawach wypowiedział w korespondencji— i niech ona będzie podstawą niniejszego przedsta- wienia jego poglądu na sztukę. Korespondencja nasza trwała od 1959 r. do jego śmierci w r. 1970. Miał zdolność znajdowania właściwej formy nie tylko dla marmuru, ale też dla myśli. Pisał doskonalą 48 polszczyzną, ale mieszkając przez tyle lat we Francji miał dla swego artystycznego credo formuły raczej francuskie, i te raz po raz pojawiają się w jego pol- skich listach. W liście z 26 sierpnia 1959 pisał: „Bergson właści- wie nie stworzył «systemu» estetyki, co mu zaliczam za zasługę. Car pretendre connaltre est une «concupis- cence» (Pascal), eine Begierde, une ayidite. Witkacy powiedziałby, stan nienasycenia, {une vanite). Z Berg- sona sposobu myślenia można jedynie nieco ściślej wczuć się w pole działania Sztuk. Les Arts sont le produit de notre attitude emers la realite; notre reac- tion. UArt ćest la secretion de notre vie interieure. [...] Teza moja wywodzi się z Bergsona oczywiście, ale również z Plotyna czy Augustyna. Oczywiście, «trwanie» Bergsona też jest poniekąd stanem mistycz- nym, uważam, że taka również jest inspiracja, a prawdziwe dzieło sztuki jest rezultatem doświad- czenia mistycznego, la seule valable, wobec muru, przed którym stanęła nauka współczesna, tj. fizyka kwantów jako i fizyka względności. Pod takim samym murem tragicznym worała się filozofia. [...]. Sztuka, gdyby miała być tylko mimetyzmem, w tym źle zro- zumianym znaczeniu, również byłaby na wyczerpaniu, jak to myślałem tworząc z Pronaszkami, Czyżew- skim i Witkacym formizm". W dalszym ciągu listu: „Sztuka nigdy nie miała pretensji do rozwiązania tajemnicy istnienia, jak filozofia i nauka, czy odkrycia rzeczywistości (tirer le voile), jak to twierdzi Bergson w Riae, ani nawet jej interpretacją [nie była], nie była też ofiarą prag- nienia wiedzy w sensie Faustowskim. Prawdziwy artysta tworzy w natchnieniu (niezmiernie rzadkim), które jest stanem łaski i owocem istotnego powołania, a nie zwykłego zawodu, ani zwykłego problemu este- 4 — Parerga 49 tycznego, jakim jest sztuka abstrakcyjna, rezultat nudów, nasycenia [...]. Tak — autentyczny artysta — wypadek niezmier- nie rzadki — nie troszczy się o rozwiązanie tragizmu istnienia (cette peine d'etre), nie do pojęcia dla na- szych umysłów skończonych, lecz poprzez dokonanie swego dzieła uwalnia się z tych stanów dręczących opresji (catharsis), wnika w tajemnicę bytu, współżyje z Nią w sposób tak intymny (face aface), iż przestaje Ona nią być dla niego, bo jest przejęty spokojem, jaki daje ufność swego mistycznego współżycia [...] ze Stworzeniem". Napisał: „Czas skończyć ten już nazbyt długi list"; jednakże dodał jeszcze post scriptum: „Bergson, będąc tak bliski celu, zapomina powiedzieć (to, co mu na pewno leżało na sercu, a co ja wyłuszczę w mniej doskonałym języku): UArt rtest pas un probleme d'esthetique laiąue mais ćest 1'ether de transmission sacree entre Pstre et Dieu;il est le fruit d'une EXPE- RIENCE MYSTIQUE, fait rarissime d'une veritable inspiration; le benefice d'une communion entre nous et la Substance, d'une adeąuation, dont ne sont capables ąue les appeles a cette connaturalite, — que ce soit Tartiste ou le desireux d'art. UArt donnę un sens metaphysiąue a notre vie, a notre envie et ii devient la plus belle preme de l'existence Dirine. UArt, pour itre divin, doit venir de DieulW Remettons nous donc a travers les Arts a la foi generatrice qui nous arrache au desespoir, mime si nous sommes le plus soment possedes par le doute qui nous fait tant souffrir, et s'il est parfois difficile mime de croire en Dieu. UArt est notre evasion vers Dieu. Voila dans les grandes lignes". 4 września 1960 pisał: „Dla mnie prawdziwe dzieło sztuki, a nie estetyzująca zabawa w piękno, może być tylko owocem mistycznego doświadczenia, bo jest ono iloczynem, wytworem, odpowiedzią naszą, naszą postawą wobec życia, w znaczeniu Stworzenia. Jest więc w istocie swej komunią (religere) metafizy- czną z Absolutem, Substancyą [...]. Uoeuwe d?art est le chapelet, le fond, le canevas sur leąuel on tisse la meditation qui nous entraine a. Vadeąuation avec la Substance, PAbsolu, ce qui produit en nous la joie de liberation, du catharsis par Y'accomplissement de cette connaturalite". Kiedy indziej, mianowicie w grudniu 1963, myślał tak: „Pitagorejczycy, a tym bardziej Platon, uważali sztukę imitatywną za fałsz godny potępienia (Repu- blika), to, co ja nazywam sekularyzacją (laicisatiori); a godnem było: odkrycie tego, co jest niezmienne, ce qui est imperfectible, etant parfait. Dlatego ja też Sztukę definiuję: L'Art est lafiguration des choses non soumises a, nos sens. UArt n'est donc pas une creation, mais une decouverte du Createur, des Herm, jak mówi Goethe. I na tym polega artystów radość życia, uwolnienie się z dręczącego problemu tajemnicy istnienia (catharsis); chaaue fois que fai bati un tempie, je me suis construit moi-mśme, ma- wiał Eupalinos; ku doskonałości, niezmiennej Dos- konałości". — Tu jest najdobitniejsze określenie Za- moyskiego: „Sztuka nie jest tworzeniem, lecz odkry- waniem Stwórcy". Wreszcie w ostatnim przedśmiertnym liście z grud- nia 1969: „Dla mnie «Piękno» nie jest «une chose», ni un substantif, mais un adjectif substanthe, określa- jący stan (etat) wewnętrznego przeżycia harmonii, który wywołuje słowo: «ach, jakie to piękne», platońskie zdziwienie, — i to jest swojego rodzaju «doświadczenie». 51 Są doświadczenia pozytywistyczne i mistyczne; te ostatnie są konkretne, doświadczenia [zaś] zmysłowe podlegają złudom i zmianom jak rzeka Heraklita. Nie bardzo wierzę w pojęcia wyprowadzone a priori, a to dla tej przyczyny, że człowiek nie tworzy, ale tylko odkrywa". Pisma filozoficzno-estetyczne Zamoyskiego zostały wydane pośmiertnie po francusku (Au-deld du formisme, 1975); dają one wyraz podobnemu pojmo- waniu sztuki, jak korespondencja streszczona powy- żej, w nieco tylko odmiennej wersji: „Sztuka jest zobrazowaniem rzeczy nie poddających się naszym zmysłom" (Uart est la figuration des choses non soumises a nos sens: s. 149). Ale i w drukowanych tekstach Zamoyski kładł nacisk na odkrywanie, od- twarzanie przez sztukę boskiego bytu: „Wszystko jest boskie, bo Bóg jest wszędzie. Sztuka polega na odkrywaniu i przekazy waniu odkrycia" (s. 130), Z tych wielu wypowiedzi wielkiego, a może najwięk- szego rzeźbiarza naszych czasów, najdobitniejsze są bodaj te z lat 1963 i 1969. Sztuka jest upostaciowaniem rzeczy niepodległych zmysłom. Oraz: sztuka nie jest twórczością, lecz odkrywaniem. Nie są to myśli, do których by nasze czasy miały upodobanie. Zamoyski oceniał, może nawet przece- niał podobieństwo swych poglądów z poglądami Bergsona. Spośród pisarzy XX wieku niewątpliwie najbliższy był mu inny autor francuski, Henri Bre- mond, autor La poesie pure, teoretyk poezji; ale Za- moyski zapewne się z nim nigdy nie spotkał, a zresztą od poezji do rzeźby droga jest dość daleka. Niektóre przynajmniej francuskie fragmenty jego listów niech jeszcze będą tu również pcdane po pol- sku : „Sztuka jest emanacją naszego życia wewnętrz- 52 nego". „Sztuka nie jest zagadnieniem świeckiej este- tyki, jest subtelnym, świętym łącznikiem między by- tem a Bogiem; jest owocem doświadczenia mistycz- nego, niezmiernie rzadkim przejawem prawdziwego natchnienia; jest dobrodziejstwem łączności między nami a Substancją — zrównania, do którego są zdolni jedynie powołani — czy to artyści, czy spragnieni sztuki". „Sztuka nadaje sens metafizyczny naszemu życiu, naszym pragnieniom, staje się najpiękniejszym dowodem istnienia Boga. By sztuka mogła być boska, musi pochodzić od Boga [...]. Sztuka jest naszą ucie- czką do Boga". „Sztuka jest upostaciowaniem rzeczy niepodległych naszym zmysłom. Sztuka nie jest więc tworzeniem, lecz odkrywaniem Stwórcy". Dodajmy jeszcze na zakończenie kilka szczegółów o osobie artysty, który w naszych czasach głosił ten pogląd: że sztuka jest odkrywaniem. Jesteśmy w posiadaniu monografii Zamoyskiego pióra Zofii Kossakowskiej-Szanajca (August Zamoy- ski, Warszawa 1974), która zestawiła koleje jego życia i twórczości. Wykazała, że, przeszedł przez trzy fazy twórczości. Pierwszą stanowił okres for- mistyczny 1918—1923, intensywny (44 rzeźby w nie- wiele lat), ale krótki. Od 1924 znikły płynne a sztuczne linie formizmu, pojawiły się w rzeźbach Zamoyskiego formy realne. Najpierw głowy, proste, piękne głowy: siostry artysty, Elżbiety Wielopolskiej, drugiej żony, jednej z infantek hiszpańskich. Wykuta wr. 1936 w czarnym granicie głowa wiejskiej dziew- czyny, Głowa Wierki, była pracą drobną, 28 cm wy- sokości, ale po jej wystawieniu czołowy krytyk na- pisał, że gdyby Zamoyski wykuł tylko tę jedną rzeźbę, wystarczyłaby, by go uznać za wielkiego artystę. Niebawem zaś powstały rzeczy większe: zachwycające akty, Natasza i Wenus, a przede wszystkim akt Franki 53 (początkowo przez Zamoyskiego nazwany Rhea czyli, w myśl mitologii greckiej — Ziemia), później nazywany W półmroku tego świata (od 1937). Około r. 1950 nastąpił nowy początek rzeźby Za- moyskiego, a zarazem ostatni jej okres. Autorka monografii nazywa go „okresem ekspresjonizmu". Powstały wówczas wielkie dzieła: Jan Chrzciciel, 1950—3, Zmartwychwstanie, 1967—8, Modlitwa (pomnik kardynała Sapiehy) 1968—9. Wszakże dla rzeźb tych nazwa „ekspresyjnych" nie wystarcza, ekspresyjna była również owa dawniejsza Rhea. W rzeźbach ostatniego okresu było jeszcze coś innego: najwyższe napięcie i uduchowienie. Okres ten był realistyczny, ekspresyjny, ale przede wszystkim nace- chowany dążeniem do wyrażenia najważniejszych spraw duchowych człowieka. Upraszczając, można powiedzieć: było dwóch Za- moyskich. Za młodu formista, zdolny i sztuczny, coś w rodzaju Witkiewicza, tyle że o większym wyczu- ciu formy i z większą dbałością o doskonałość tego, co robił. Wtedy określał sztukę jako „wszystko, co powstało z potrzeby kształtu". Potem zaś, przez ostat- nie bez mała pół wieku, był to po prostu wielki rzeź- biarz chcący i umiejący kształtować materię i wyrażać nią rzeczy duchowe, coraz głębsze, coraz bardziej ostateczne. Opanował jak mało kto widzenie form materialnych. Mówiąc słowami Kossakowskiej: „Na- uczył się natury". Odtąd wszystko było mu łatwe, nawet przedstawiać wołanie na puszczy Jana Chrzci- ciela, modlitwę Sapiehy, Wniebowstąpienie Chrystu- sa, nawet Ciała zmartwychwstanie. Teraz mówił o sztuce, że „nie jest tworzeniem, lecz odkrywaniem Stwórcy". Te dwie fazy jego pracy były radykalnie odmienne. Można sobie wyobrazić, że gdyby kiedyś w przyszłości 54 zachowały się rzeźby Zamoyskiego, ale zginęły wszystkie do nich dokumenty, to historycy sztuki może by wcale nie wpadli na myśl, że utwory tych dwu faz były wykonane przez tego samego artystę. We wspomnieniach i obrachunkach artystycznych, jakie spisał w ostatnich latach życia, utwory pierw- szej fazy Zamoyski tak interpretował: „Wysilałem się, zasłaniając wzrok, by ujrzeć w ciemni i stworzyć, dosłownie ex nihilo kształty nieistniejące, które by odpowiadały tęsknotom mego życia wewnętrznego". A o utworach fazy drugiej wypowiadał się zupełnie inaczej: „Pastuch zna po imieniu każdą owcę czy krowę swego stada, choćby ich było sto czy kilkaset sztuk, a dla człowieka z miasta każda owca czy krowa jedna w drugą ta sama. Trzeba umieć zobaczyć, to znaczy mieć oko i umieć wykonać, nie przypadko- wymi uproszczeniami, ale tak jak się widzi; na to potrzebne władztwo ręki. Do ćwiczenia kultury mego oka ustawiałem kilka kurzych jaj i rysowałem lub strugałem w drzewie każde z osobna jak portret; każde przecież jest inne, o innej sferyczności, a tylko symbol jajka jest ogólny. Podobnie każdy akt, czy kolano, usta czy ręka". Tych dwu faz, tych dwu rodzajów swej pracy Zamoyski bynajmniej nie uważał za równe. Pisał w liście z 31 października 1960: „Co do mnie —im dalej, tym lepiej, co rok to się rozrastam i mam wra- żenie, że dopiero w tych ostatnich latach zaczynam wiedzieć, o co w sztuce chodzi, dopiero obecnie jestem w pełni moich sił, w każdym razie nie chciałbym się cofnąć o żadne lata, byłoby to prawdziwym cofnię- ciem się. Trzeba wielu lat do zdobycia pełni formy; szybkie dojrzewanie to robota na chybcika. Kant miał 58 lat gdy napisał Krytykę czystego rozumu". Ze swą wczesną formistyczną sztuką Zamoyski nie miał 55 później już nic wspólnego. Tamte prace należały do sztuki interesującej, późniejsze — do wielkiej. Zamoyski, jak słusznie pisze autorka książki, miał „życie dziwne, bardzo niepodobne do życia in- nych ludzi". Był obdarzony niezwykłą żywotnością, niezwykłymi siłami, wielką odwagą, gotowością ryzyka, wiarą w siebie, ale także wiarą w los szczęśli- wy, w słuszność swych przekonań, a przy tym miał wielką siłę fizyczną, żelazne zdrowie, niezwykłą cd- porność. Odziedziczył wielkie nazwisko, stosunki i majątek. Na pewno mu w życiu nie zaszkodziły. Jednakże żył niezależnie od dziedzictwa, sam sobie wyrobił nazwisko, stosunki i dość pieniędzy, by nieźle żyć, gdy majątki w Polsce stały się już tylko wspomnieniem. Szczególną jego cechą była wszechstronność. Przez całe życie był rzeźbiarzem; ale miał też prawdziwe zainteresowania naukowe; zaczął jako student eko- nomii i filozofii we Fryburgu i Heidelbergu. A sztuka i nauka nie wyczerpały jeszcze jego aktywności. „Poza czasem poświęconym rzeźbie — używam życia: trenuję muskuły, biegam, robię skakankę, tańczę, wspinam się po górach, jeżdżę na nartach, śpię w śniegu" — tak pisał już w latach intensywnej pracy artystycznej. Odbył samotny raid rowerowy Paryż — Zakopane w czasach, gdy nikt jeszcze o raidach i rekordach nie myślał. Nie wszystko bywało łatwe. Nie darmo przeżył dwie wielkie wojny. Podczas pierwszej był już przez Niemców prowadzony pod mur na rozstrzelanie. Obie nogi miał strzaskane: jedną w wypadku samo- chodowym, drugą przygniotła mu jego własna wielka marmurowa Wenus. Ale nie poddawał się: gdy się nie powiodło w Stanach, wyjechał do Brazylii. Zawsze był w centrum życia, wśród najsławniejszych ludzi ówczesnego świata, dziś już legendarnych. Jest i o tym w książce Kossakowskiej. Było to życie daleko bar- dziej bujne niż świętobliwe. — Aż skończyło się to po roku 1955. Osiadł na trzy lata w paryskim klasztorze domini- kanów, a potem z nowo poślubioną żoną nabył w południowej Francji, pod Tuluzą, stary dom chłop- ski, zrobił w nim pracownię i tu w pięknej, ale samot- nej okolicy spędził swe ostatnie lata, najpracowitsze i najdojrzalsze. Jego listy dają obraz tego ostatniego okresu, bodaj warto parę z nich zacytować. „Jestem przekonany, że u mnie na wsi poczuje się Pan cudownie: stary, dwuwieczny dom chłopski 0 30 km od Tuluzy i 5 km od najbliższej wioski, wśród winnic, pól i lasów. Słychać chód zegara w bibliotece o 6 tysiącach tomów", tak pisał 4 czerwca 1959. A później w zimie, 26 lutego 1960: „W ogrodzie wszystko pęka, jak Pan przyjedzie, będzie cudownie. Już obecnie w gazonie kwitną tulipany, hiacynty 1 irysy. Forsycje niedługo się pozłocą, moc stokrotek rozsianych bieli się na trawniku strzyżonym. Klony i jesiony najdalej posunięte pączkują. Ptaki świergo- tają urocze. Mysikróliki, gile i ziemby już wybierają swoje tereny do toku. Tylko rudzik jeszcze ospały". Tegoż roku w grudniu (podczas paromiesięcznej nieobecności żony) pisał: „Ja od dwóch miesięcy prowadzę życie pustelnicze — w ściślejszej klauzuli niż te lata, które przeżyłem w St. Jacąues; nawet nie byłem w Tuluzie, ani auta nie używałem. Piekarz z St. Clar co drugi dzień przywozi mi chleb, jarzyny, mleko — tak że poza ogród nie wychodzę — służby, dzięki Bogu, nie ma, więc cisza—ja tylko w takiej, kontemplacyjnej atmosferze mogę pracować, gdy literalnie nic mnie nie rozprasza. Tylko co 2 tygodnie 56 57 przyjeżdża nasza praczka motocyklem — przeprać bieliznę. Idealnie — taka cisza — bez rozmów!". W parę lat później, w 1966, pisał: „Praca mi idzie i śpieszę się więcej niż kiedykolwiek, bo wiek mój już mi nie pozwala na wyrzucanie czasu przez okno, i boję się, że ogrom zamówionych prac, które chciał- bym ukończyć, będę musiał dokańczać w Niebie. Nie jeżdżę więc nigdzie, nie widuję nikogo, od 20 lat nie byłem w kinie ani w teatrze, a koncerty słucham z płyt przy pracy tylko, wszystkie uboczne sprawy wyrzucam do śmietnika". Kiedy indziej, 28 grudnia 1968, pisał tak: „Po kilkumiesięcznej pracy w kamieniołomie Estremez (Portugalia) z wielkim trudem wydobyłem ośmioto- nowy blok marmuru, 4 metry wysoki i 90x90 cm. Kuję w nim Wniebowstąpienie dla nowo budującej się kaplicy (plan Wrighta) w Michigan, USA. Praca na wiele, wiele lat. Jestem naprawdę w najlepszej formie mego życia". Aż przyszła klęska, nieuleczalna choroba, wszystko się załamało. Mimo wszystko nie przestał pracować i właśnie wtedy powstały dwie największe jego rzeźby: pomnik Sapiehy i Zmartwychwstanie. Ostatni list z 10 października 1969 brzmiał tak: „Zdrowie moje z każdym dniem się pogarsza [...]. Od pańskiego pobytu przebywałem tyleż dni w klinice, co w pra- cowni. Miałem kilka krwotoków trwających niekiedy osiem dni i do litra na 24 godziny. Perfuzje, transfuzje bez końca, anemia, osłabienie straszne, trudno mi stać dłużej niż 30 minut. Tylko pracuję, odpoczywam i leczę się; nie tracę na nic innego czasu, nie widuję nikogo, nie chodzę nigdzie, bo trudno chodzę. Tym niemniej, przy kolosalnym wysiłku woli, z ostrogami w brzuchu, ukończyłem Sapiehę i Zmartwychwstanie 58 w wielkości naturalnej. Będzie to nasz nagrobek. Już kupiłem teren na cmentarz w St. Clar i muruje mi murarz grób według mego rysunku". I tak się stało: od 1970 August Zamoyski nie żyje. Na grobie jego stoi Zmartwychwstanie. POJĘCIE WARTOŚCI czyli co historyk filozofii ma do zakomunikowania historykowi sztuki 1 A. Termin „wartość" jest od dawna używany w eko- nomii, w której jest mniej więcej równoznaczny z „ceną". W tym ekonomicznym znaczeniu bywa niekiedy stosowany przez historyków sztuki, gdy podają — czerpane z Pliniusza czy z archiwów — informacje o „wartości" dziel sztuki w starożytności czy wiekach średnich, wartości w sensie cen płaco- nych artystom za ich obrazy czy rzeźby. Tę wartość ma też na myśli kronikarz sztuki współczesnej, gdy notuje fakt, że Degas dożył jeszcze tego, iż obraz, sprzedany przezeń za młodu za 40 franków, osiągnął z czasem „wartość 400 tysięcy franków", bo za taką cenę poszedł na aukcji. Są to jednakże sprawy dla historii i teorii sztuki uboczne: gdy te mówią o „war- tości artystycznej", to zazwyczaj w innym, ogólniej- szym słowa znaczeniu. Znaczenie takie „wartość" uzyskała stawszy się ter- minem filozoficznym. A to nastąpiło dopiero pod koniec XIX w. Wydaje się, że najwięcej przyczynił się do tego Fryderyk Nietzsche, głosząc hasło „prze- wartościowania wszystkich wartości". Nie znaczy to, by w tym ogólnym znaczeniu wyraz „wartość" nie był przedtem używany, ale był używany rzadko. Zwykłe zastępował go termin „dobro" (w łacińskiej 60 wersji bonum), który nie tylko pojawiał się, ale poja- wiał się często w traktatach starożytnych i średnio- wiecznych: znaczył mniej więcej to samo, co „wartość" u pisarzy dzisiejszych. W krajach anglosaskich po dziś dzień jest używany również, a nawet częściej niż „wartość". B. W końcu XIX w. termin „wartość" wszedł w użycie, a jednocześnie nastąpiła rzecz ważniejsza: pojawił się dezyderat naukowy, by badać wartości, a nawet dyrektywa, by to czynić w oddzielnej nauce. Dla nauki tej przyjęto nazwę „teoria wartości", bądź „aksjologia". Pierwszy ośrodek tej nauki wytwo- rzył się w tzw. szkole austriackiej, której zwolennicy na przełomie XIX i XX stulecia zajmowali katedry filozofi w Wiedniu, Grazu, Pradze. Głową tej szkoły był A. Meinong, ale idee teorii wartości można wywieść od Franciszka Brentana, mianowicie z jego broszury Von Ursprung der sittlichen Erkenntniss (1889). Pierwszy systematycznie przedstawił zarysy nowej nauki Ch. v. Ehrenfels z Pragi, autor książki System der Werttheorie z r. 1893. Drugi ośrodek studiów aksjologicznych znajdował się w Rzeszy, głównie w tzw. szkole południowo-zachodniej, od H. Rickerta po E. Sprangera; ale również M. Scheler (od r. 1913) i N. Hartmann (od r. 1926) rozwijali po swojemu teorię wartości. H. Miinsterberg, autor Philosophie der Werte z r. 1908, zaniósł ją do Stanów Zjednoczonych. W tymże roku 1908 ukazała się tam książka W. M. Urbana Valuation, początek amerykań- skiej teorii wartości. To wszystko byli inicjatorzy teorii wartości. Przeglądu osiągnięć nowej nauki dokonał późny przedstawiciel szkoły austriackiej, O. Kraus z Pragi, w książce Werttheorien już z r. 1937. C. Zdefiniowanie „wartości" jest trudne, jeśli w ogóle jest możliwe. Wyraz ten bowiem zdaje się 61 oznaczać swoiste, proste, nierozkładalne zjawisko, ein Urphanomen —jak mówią Niemcy. Podobnie jak wyrazy „byt" czy „świadomość". To, co wygląda na definicję „wartości", jest raczej zastąpieniem wy- razu przez inny wyraz mniej więcej to samo znaczący, na przykład „dobro". Albo jest omówieniem. Omó- wienie takie ma zwykle jedną z dwu postaci: bądź mówi, że wartość rzeczy jest tą jej własnością, która czyni, iż lepiej jest, by rzecz ta była, niż by nie była, bądź też mówi, że wartość jest tą własnością rzeczy, ze względu na którą chcemy rzecz tę mieć, ze względu na którą jest nam ona potrzebna. O trudności zdefiniowania zawodowy przedstawi- ciel filozofii obowiązany jest uprzedzić pracowników innych nauk, którzy chcą się tym terminem posługi- giwać. A także jest obowiązany poinformować ich, że termin jest chwiejny, że filozofowie nie umieli dotąd temu zapobiec. D. Chwiejność filozoficznego terminu „wartość" jest przynajmniej potrójna. 1. Oznacza on bądź własność rzeczy, bądź rzecz własność tę posiadającą. W pierwszym wypadku jest nazwą abstrakcyjną, w drugim — konkretną. Róż- nica jest wyłącznie natury językowej. Wydaje się, że lepiej używać wyrazu „wartość" na oznaczenie własności, a wyrazu „dobro" na oznaczenie rzeczy własność tę posiadającej. Tak się wyrażał na przykład Kartezjusz, gdy zalecał badać la juste yaleur de tons les Mens, istotną wartość wszystkich dóbr. Przy takiej konwencji mówi się „mieć wartość", natomiast „być dobrem". 2. Termin oznacza własność wyłącznie w znaczeniu dodatnim (w takim razie o brzydocie, chorobie czy nikczemności powie się, że nie mają wartości), bądź jest używany także w znaczeniu ujemnym 62 (wtedy brzydota czy choroba mają również wartość, tyle że ujemną). Pierwszy sposób używania terminu bardziej odpowiada mowie potocznej; natomiast uczeni teoretycy wartości mają upodobanie raczej do drugiego. Różnice między tymi sposobami uży- wania wyrazu „wartość" są wszakże tylko formalne, językowe, i jest ostatecznie obojętne, jak się go używa, byle używać konsekwentnie. 3. Szerokie (filozoficzne) znaczenie wyrazu „war- tość" nie wyparło specjalnego (gospodarczego) zna- czenia — wyraz więc pozostał dwuznaczny. Rzeczow- niki „wartość" i „dobro" można ostatecznie używać zamiennie; ale kaprys języka sprawił, że przymiotnik „dobry" ma sens węższy niż „wartościowy". Przymiot- niki „wartościowy" i „cenny" mają sens identyczny, natomiast (znów kaprys języka) rzeczownik „cena" ma sens znacznie węższy niż „wartość" (w sensie filozoficznym). Zestawione powyżej dane dotyczyły spraw wstępnych — zakresu nauki nazywanej „teo- rią wartości" oraz jej podstawowego pojęcia i ter- minu. Teraz niech będą omówione jej główne zagadnienia. 2 A. Wielkim filozoficznym zagadnieniem wartości jest: Czy rzeczy, jeśli mają wartość, to mają ją same przez się? Czy też my im tę wartość przypisujemy, zależnie od naszych potrzeb i upodobań? A także: Czy każda rzecz ma swoją stałą wartość, czy też zmienia ją zależnie od czasu, miejsca i okoliczności i od tego, kto jest jej użytkownikiem i sędzią? Jeden pogląd bywa nazywany obiektywizmem, drugi — subiektywizmem aksjologicznym. Przedstawicieli subiektywizmu nigdy nie brakło: byli pierwszymi, którzy się zajmowali teorią wartości. 63 V. Ehrenfels w System der Werttheorie pisał: „Wiel- kość wartości jest proporcjonalna do siły, z jaką jest pożądana". Jednakże wartość określał też jako Begehrbarkeit, a to wyrażenie jest dwuznaczne, oz- nacza zarówno fakt, że coś jest pożądane, jak i sąd, że jest godne pożądania. Tej samej dwuznaczności winien był Fouillee, dla którego wartościowe było zarówno le desire, jak le desirable. Kantysta Liebmann zastrzegał, że „wartość nie jest własnością czy jakością ocenianego przedmiotu, lecz stosunkiem do niego oce- niającego podmiotu". Formułą subiektywizmu może być też powiedzenie, że wartości są jedynie tam, gdzie jest wola stawiająca sobie cele. Subiektywizm prowa- dził z natury rzeczy do psychologicznego ujmowania teorii własności. Meinong zaczął od takiego ujęcia, aby jednakże później (od r. 1912) od niego odejść. Scheler i Hartmann byli zdecydowanymi obiektywis- tami. Zwłaszcza Scheler — był przekonany, że posia- damy obiektywną aprioryczną wiedzę o warto- ściach. B. Zwolennicy subiektywizmu w teorii wartości różnie swą koncepcję formułują. L Mówią, że rzeczy same przez się nie posiadają wartości, a tylko my ją im nadajemy. Ina- czej: wartości są subiektywne, a nie obiektywne. Pogląd taki jest subiektywizmem aksjologicznym stricto sensu. 2. Albo inaczej: rzeczy posiadają takie czy inne wartości, ale nie same przez się, lecz tylko w stosunku do innych rzeczy lub podmiotów; jeśli są wartościowe, to tylko do czegoś lub dla kogoś. Inaczej: wartości są względne, nie absolutne. Taki pogląd jest zbliżony do subiektywizmu stricto sensu, ale nie jest z nim iden- tyczny; bywa nazywany relatywizmem aksjolo- gicznym. 64 f 3. Albo: wartość rzeczy jako subiektywna i wzglę- dna jest też zmienna. Rzecz w jednych warunkach ma wartość, jakiej w innych nie ma; dla jednego ma wartość, jakiej dla innych nie ma. Pieniądze nie mają wartości na bezludnej wyspie, piękne barwy nie mają jej dla niewidomego. Inaczej: wartości są zmienne. Pogląd ten, choć związany z relatywizmem, nie jest z nim identyczny. Bywa nazywany wariabilizmem aksjologicznym. A gdy kładzie nacisk na to, że war- tości zmieniają się wraz z czasem i warunkami histo- rycznymi, wtedy jest nazywany historyzmem. 4. Albo wreszcie: o wartościach, będących jedynie wyrazem ludzkich upodobań, pragnień, potrzeb, nic pewnego powiedzieć nie można. Taki pogląd by- wa nazywany sceptycyzmem aksjologicznym. Wszystkie wymienione poglądy — aksjologiczny subiektywizm, relatywizm, wariabilizm, historyzm, sceptycyzm — różnią się między sobą, ale należą do jednej rodziny, mianowicie rodziny teorii minimali- stycznych. Przeciwne poglądy, głoszące obiektyw- ność i bezwzględność wartości, również należą do jednej rodziny: do teorii maksymalistycznych. C. Głównym argumentem subiektywistów i reła- tywistów jest rozbieżność a także i zmienność ocen i sądów wartościujących. Ta rozbieżność i zmienność jest niewątpliwym faktem. Nie tylko różne czasy, różne środowiska, różne jednostki rozmaicie oceniają wartości, ale nawet robi tak ten sam człowiek przy różnych okazjach. I różnie ocenia nie tylko poszczegól- ne dobra, ale także same wartości. Biorąc przykład z dziedziny sztuki: nie tylko ten czy inny obraz manie- ryczny jedni chwalą, inni ganią, ale samą manierycz- ność obrazu jedni mają za wartość dodatnią, inni za ujemną. Trzeba jednakże dwie rzeczy mieć w pamięci: 1. Sądy: „Mam to a to za wartościowe", lub „Ktoś Farerga 65 ma to a to za wartościowe", a nawet: „Wszyscy mają to a to za wartościowe" — nie są sądami wartościu- jącymi, lecz sądami stwierdzającymi fakty, miano- wicie, że ten czy ów ma to czy tamto za wartościowe. 2. Sądy te nie tylko nie są z wartościującymi iden- tyczne, ale sądy wartościujące z nich nie wynikają. I dlatego nie można ich rozbieżności uważać za argu- ment na rzecz subiektywizmu czy relatywizmu. One tylko usposabiają do subiektywizmu i relatywizmu. Stąd, że ktoś czy choćby wszyscy mają własność x za wartość, nie wynika, by rzeczywiście nią była; a także może być ona wartością, choć ktoś temu za- przecza. Boć nie wszyscy wszystkie wartości odczuwają i rozumieją, są wartości nie uświadamiane i nie doce- niane. D. Zarówno poglądy minimalistów, jak maksyma- listów mają swe argumenty i swych zwolenników. Toteż bywają poszukiwane rozwiązania pośrednie, poglądy kompromisowe. 1. Nie zaprzeczając, że oceny ludzkie nie są pow- szechne, można jednakże wskazać na to, że niektóre są prawie powszechne, że powracają stale, nie są przejściowe, że są potwierdzane przez historię. Czyż na przykład historia nie dowodzi trwałej wartości klasycznych rzeźb i świątyń greckich? A pośrednio, czy nie dowodzi też tego, że klasyczność sama jest nieprzemijającą wartością ? 2. Nie zaprzeczając, że oceny ludzkie przyznają rzeczom wartość tylko o tyle, o ile zaspokajają one jakieś potrzeby, można jednakże wskazać na to, że niektóre potrzeby są konieczne, że człowiek nie może myśleć czy widzieć inaczej. 3. Wartości są zjawiskami innego rodzaju niż przyrodnicze. Mają, jak to nazywał F. Znaniecki, „współczynnik humanistyczny". Są przedmiotami czy- 66 jegoś doświadczenia. Są takie, jakimi je widzą ludzie, którzy je wytwarzają lub z nich korzystają. Temu nie trzeba zaprzeczać, a jeśli nawet „współczynnik humanistyczny" jest współczynnikiem subiek- tywnym, to jednak nie czyni jeszcze zjawiska całko- wicie subiektywnym. Wartość może być obiektywna, chcćby byli tacy, którzy na nią nie reagują, choćby w jakiejś sytuacji nie miała zastosowania, a nawet gdyby w pewnych wypadkach miała skutki ujemne (na przykład zdrowie jest wartością obiektywną, choćby było prawdą, że, jak Proust sądził, dla twórczego człowieka jest nie- korzystne, korzystniejsza jest choroba). Niniejsze rozważania nie mają na celu rozstrzygania sporu, czy wartości są obiektywne czy subiektywne; mają tylko ułatwić zadanie tym, którzy będą go roz- strzygali — czy to dla wartości w ogóle, czy, jak teo- retycy sztuki, specjalnie dla wartości estetycznych. Nie jest też konieczne, by wszystkie wartości były w równym stopniu obiektywne czy subiektywne. Wartość ma obraz Vermeera, wartość ma też zblakła fotografia. Ale obraz mają dla bardzo wielu, fotogra- fia może tylko dla kogoś jednego; obraz mają dzięki barwom i kształtom, fotografia tylko dzięki temu, co ktoś wobec niej odczuwa. Jednakże: ile jest form przejściowych między obrazem Vermeera a fotografią i gdzie granica między wartością estetyczną a tą, która na tę nazwę nie zasługuje? Innym wielkim zagadnieniem jest: Jak wartości wyli- czyć, a potem podzielić i rozgrupować ? Zagadnieniem tym parali się liczni pisarze; ponieważ nie doszli do zgody, wolno zaproponować własny podział, s* 67 choćby w zarysach najogólniejszych i w postaci naj- bardziej skrótowej; w takiej postaci będzie nawet przejrzystszy i użyteczniejszy. A. Jeśli zebrać wszystkie rzeczy posiadające jaką- kolwiek wartość, to w sposób jak najbardziej natu- ralny podzielą się na dwa rodzaje: na te, które mają wartość własną, i na te, które mają pochodną, za- pożyczoną od innych rzeczy. Dobry obraz posiada wartość własną, a pędzel — pochodną: ma ją tylko przez to, że służy wykonaniu obrazu. Podobnie: zdro- wy organizm a lekarstwo. Terminologia francuska przeciwstawia tu yaleurs immediates i valeurs de- rivees; angielska intrinsic i instrumental values. Pewne własności, jak piękno czy zdrowie, są same przez się wartościowe, mają „własną" wartość, bez względu na to, jakie mają skutki. Natomiast pewne rzeczy, choć takich własności wartościowych nie mają, uzyskują pośrednio wartość przez to, że są przyczy- nami, warunkami, zbiornikami czy symbolami rzeczy wartościowych. Klasycznym przykładem czegoś, co ma wartość pochodną, jest pieniądz. Wprawdzie i on może mieć wartość własną, na przykład estetyczną, ale ta jest na drugim planie wobec jego wartości po- chodnej. Do rozróżnienia tego jest zbliżony, co praw- da tylko częściowo, znany ekonomistom podział dóbr na użytkowe i wymienne (w terminologii Adama Smitha: \alue in use and value in exchange). Ten pierwszy dychotomiczny podział dóbr i war- tości jest zupełnie prosty, nie może budzić zastrzeżeń. Jasne jest, że podstawowymi są wartości własne, bo z nich także pochodne czerpią swą wartość; bez włas- nych nie byłoby też pochodnych. B. Następnym tedy zadaniem jest podział wartości własnych: jest to zadanie trudniejsze. Wydaje się, że najprościej i najnaturałniej jest wartości te podzie- 68 lić na dwie klasy: wartości ludzkie, właściwe tylko ludziom — i wartości właściwe także rzeczom. Wartościami ludzkimi są wartości myśli, na przykład prawdziwość i twórczość (te wartości by- wają nazywane poznawczymi); także wartości działania, na przykład szlachetność czy sprawiedli- wość (te bywają nazywane moralnymi); także war- tości uczuć, na przykład gdy te są przyjemne (ta wartość jest nazywana hedoniczną). Wartością rzeczy jest natomiast wartość este- tyczna.I bodaj ona jedna jest własną(a nie pochodną) wartością rzeczy, wartością świata postrzeganego, a nie łudzi postrzegających. Choć i w niej mają także udział ludzie: oni wartość estetyczną rzeczy oceniają— a po części tworzą; niemniej wartość estetyczna jest wartością rzeczy, a nie wyłącznie ludzi, jak wartości myśli, działań, uczuć, jak wartości poznawcze, mo- ralne, hedoniczne. A co innego, że ludzie — nie mniej niż rzeczy pozaludzkie — mogą mieć wartość este- tyczną. — Istnieje też wartość na pograniczu ludzkich i rzeczowych: wartość życia, jego pełni i zdrowia, wartość „witalna". Filozofowie usiłowali wartości nie tylko podzielić, ale też scalić, to znaczy znaleźć nie tylko to, co je między sobą różni, ale też, co je łączy. Hedoniści na przykład próbowali bronić tezy, że, mimo dzielące je różnice, wszystkie wartości są wartościami hedo- nicznymi i są wartościami w tym stopniu, w jakim wytwarzają uczucia przyjemne. Zgoda nie została tu osiągnięta. C. Na podziale wartości nie kończą się zadania teoretyka. Bo wartości nie są sobie równe, są wyższe i niższe. Istotną cechą wartości jest właśnie ich hie- rarchiczność. Przeto zadaniem teoretyka jest nie tylko je podzielić, ale także uszeregować; zadaniem 69 jego jest nie tylko klasyfikacja, ale także hierarchiza- cja wartości. Dwie są tu wielkie koncepcje. Jedna przyjmuje, że jeśli jedna wartość jest wyższa od drugiej, to jest wyższa nieskończenie, i że tej jakościowej wyższo- ści nie wyrówna żadne ilościowe zwiększanie i nagro- madzenie wartości niższych. Koncepcję tę wysuwał Pascal pisząc: „Wszystkie ciała, strop niebieski, gwiazdy, ziemia i jej królestwa nie mogą równać się wartością z żadną myślą", a znów „wszystkie ciała i wszystkie umysły i wszystkie twory umysłów razem wzięte nie są warte najmniejszego drgnienia miłości: ona bowiem należy do dziedziny nieskończenie wyższej". Natomiast inna koncepcja, której dał wyraz na przykład Brentano, przyjmuje, że jest inaczej: każde dobro jest dobrem skończonym i od innych dóbr jest wyższe lub niższe, zależnie od ilości. Jest duże i małe zadowolenie, duże i małe poznanie, więc też niepodobna powiedzieć, że w hierarchii wartości wie- dza stoi wyżej od zadowolenia, czy zadowolenie wyżej od wiedzy. W myśl tego istnieje hierarchia dóbr, ale nie stała hierarchia wartości, a w każdym razie nie ma hierarchii tak niewzruszonej jak ta, którą przyjmował Pascal. D. Teoria i historia sztuki zawierają obfity materiał dla teoretyka wartości, stawiają przed nim wiele za- gadnień: Czy i jakie są odmiany wartości estetycz- nych, w szczególności, czy wartości artystyczne są różne cd estetycznych stricto sensul Czy dzieła ma- larstwa lub architektury zmierzają do tych samych, czy do innych wartości niż dzieła imizyczne i litera- ckie? Czy istnieje dla sztuk jedna niezmienna hierar- chia wartości, czy też zmienia się wraz ze stylami i prądami? Jeśli hierarchia istnieje, to czy zgodna 70 z koncepcjami Pascala, czy Brentana ? Czy obok war- tości estetycznych jest też w sztuce miejsce na po- znawcze i moralne? Naczelnym pojęciem, którym teoria sztuki czy este- tyka najwięcej się zajmowała, które całą dziedzinę obejmowało długo, było pojęcie piękna. Jednakże w pewnym momencie estetycy zdali sobie sprawę z tego, że jest to pojęcie zbyt chwiejne i że trzeba dla estetyki szukać innego naczelnego pojęcia. I mniej więcej pod koniec XIX w. przerzucili się od pojęcia piękna do pojęcia sztuki. Pamiętam jeszcze ten mo- ment, w którym zaczęto dowodzić, że estetyka nie powinna być teorią piękna, tylko teorią sztuki. Wszakże niebawem okazało się, że i to ujęcie nie jest właściwe, bo pojęcie sztuki bierze się albo szeroko, tak jak je brali Grecy, a wtedy obejmuje ono również takie sztuki, jak prowadzenia wojen i robienia obu- wia, każdą w ogóle systematyczną produkcję — albo też bierze się je tak, jak się zwykło robić w czasach nowych, ale wtedy (wyraźnie albo w sposób utajony) wprowadza się pojęcie piękna, bo uwzględnia się nie całą ludzką produkcję, nie wszystkie sztuki, lecz tylko sztuki piękne. A wtedy wracają trudności związane z pojęciem piękna. Spowodowały one, że w naszym stuleciu nastąpił zwrot w estetyce. Co ma naprawdę stanowić wspólny mianownik estetyki? Wedle trze- ciej, najbliższej nam koncepcji, tym mianownikiem, który łączy estetykę, nie jest ani piękno, ani sztuka, lecz przeżycie estetyczne. Jednakże tu się wyłaniają pewne trudności: bo trudno jest znaleźć właściwość wspólną wszystkim przeżyciom, które nazywamy estetycznymi. Mówi 71 się wprawdzie, że przeżycia estetyczne są przeżyciami wobec rzeczy bezpośrednio danych, reakcjami na widoki, na dźwięki; ale w literaturze takiej bezpośred- niości nie ma; w niej stykamy się z rzeczami tylko pośrednio, przez znaki, przez wyrazy. Nie jest też prawdą, by wyobrażenia, jakie na podstawie wyrazów formujemy w naszym umyśle, były wyraźne i stano- wiły przedmiot zadowolenia estetycznego. Czy wszy- scy, którzy czytali Annę Kareninę i zachwycali się nią, mają dokładne wyobrażenie, jak Anna Karenina wyglądała? Przedmioty, które wywołują przeżycia estetyczne, są bądź przedmiotami bezpośrednio da- nymi, jak w plastyce czy muzyce, bądź też właśnie nie są bezpośrednio obecne, jak w literaturze, więc to, co nazywamy przeżyciem estetycznym, jest tylko „sumą logiczną"; nie jest jednym pojęciem, lecz sumą dwóch pojęć, obejmujących dwa różne przeżycia: jakie, jakich doznajemy wobec obrazów, i takie, takich doznajemy wobec powieści. Inna dwoistość w pojęciu przeżycia estetycznego: właściwym stosunkiem do przedmiotu pięknego, do dzieła sztuki, zdaje się być skoncentrowanie się, sku- pienie na nim. Tymczasem przy przeżywaniu dzieła sztuki robimy to nie zawsze: niejednokrotnie cieszy- my się dziełem uciekając od niego myślą. Tak dzieje się często wobec muzyki: ludzie przychodzą na kon- cert i ledwie usłyszą dźwięki, już uciekają w marzenie. Wielu ludzi postępuje podobnie z poezją. I niektórzy estetycy sądzą, że jest to właściwy stosunek do sztuki. Słynna jest teoria poezji głoszona przez Bremonda, że wierszy nie trzeba czytać do końca, jedna czy dwie linie wystarczają, by nas wprowadzić w pewien nas- trój, a wtedy utwór poetycki spełnił już swe zadanie. Więc uprawnioną reakcją na sztukę jest też marzenie. Kto jest skupiony, ten nie marzy, a kto marzy, nie 72 może być skupiony; nie można jednocześnie być sku- pionym i marzyć. Zatem są to dwie różne reakcje wobec jednej i tej samej rzeczy, a obie bywają nazy- wane przeżyciem estetycznym. Z tego by znów wypa- dało, że to, co nazywamy przeżyciem estetycznym, jest „sumą logiczną": jest bądź przeżyciem polegają- cym na skupieniu, bądź polegającym-na braku sku- pienia. Gdzież tu jedność? Posługujemy się w estetyce pojęciem przeżycia estetycznego, tymczasem, gdy chcemy pojęcie to określić, rozpada się ono i staje się raczej sumą logiczną, aniżeli jednym pojęciem. Takie są niemałe trudności związane z pojęciem wartości, a w szczególności — wartości estetycznych. CYWILIZACJA I KULTURA I. CYWILIZACJA 1 Genealogia pojęć kultury i cywilizacji jest równie długa: sięga Rzymu. Natomiast wywodzą się z zupełnie różnych dziedzin: jedno z administracji, drugie z rol- nictwa ; cywilizacja pochodzi od civis — obywatel, a kultura od cultura — uprawa (rolna). Rzadko wy- razy te przez starożytnych były używane przenośnie; jednakże cultura animi, czyli uprawa umysłu jest już u Cycerona (Tusc, II, 13). Przenośne, ideowe ich rozumienie jest dziełem czasów nowych, i to późnych, bo dopiero XVIII wieku; przedtem, w dobie Odrodze- nia, Du Bellay czy Montaigne używali ich, ale nie przenośnie. Zapowiedź rozumienia przenośnego jest u F. Bacona, a zwłaszcza u G. Puffendorffa (De iure naturae et gentium, 1684): przeciwstawił on „stan kultury" „stanowi natury", określił go jako panowa- nie rozumu, usunięcie niewiedzy. Rozpowszechnienie w XVIII wieku hasła cywilizacji i „cywilizowanej ludzkości" nastąpiło jednocześnie w różnych krajach: zaczyna się we Francji od Mirabeau (Uami des hommes ou traite de la population, 1756), w Anglii od Fergussona (History of Civil Society, 1767), w Niemczech około r. 1775. Rozpowszechnienie nowego pojęcia kultury było prawie jednoczesne. Francuzi upodobali sobie 74 wyraz „cywilizacja", Niemcy — „kultura"; Anglicy posługiwali się oboma. Początkowo oba wyrazy do- tyczyły raczej form zewnętrznych: dobrych obycza- jów i manier; później nastąpiło pogłębienie pojęć; istota kultury i cywilizacji została przesunięta z form na treść życia społecznego, w szczególności na sztukę i naukę. W XX wieku europejska koncepcja kultury i cywilizacji opanowała też Amerykę, ale prawie wy- łącznie pod nazwą cywilizacji: w Encyclopaedia Americana nie ma nawet hasła „Culture". W ciągu XIX wieku wyszły trzy książki mające kulturę bądź cywilizację w tytule (a zarówno kulturę, jak cywilizację w treści), które szczególnie przyczy- niły się do niezwykłej pozycji tych pojęć; były to: H. T. Buckle'a trzytomowa Historia cywilizacji w Anglii, 1857—61 (tłum. W. Zawadzki, 3 t., Lwów 1864—68), J. Burckhardta Kultura Odrodzenia we Włoszech, 1860 (tłum. M. Kreczowska, Kraków 1930, liczne wydania, ostatnio ze wstępem M. Brah- mera, Warszawa 1965) oraz E. B. Tylora dwutomowa Cywilizacja pierwotna, 1871 (tłum. Z. A. Kowerska, 2 t., Warszawa 1896—98). Przyczyniły się też one do szczególnego rozumienia tych pojęć: dla Tylora cywi- lizacja była złożoną całością, do której wchodzi wie- dza, wiara, moralność, sztuka, prawo, obyczaje. Burckhardt określał ją jako „ogólny stan duchowy danego czasu i danego narodu" („Seelischer Gesammt- zustand einer Zeit und einer Nation"). Buckle był przekonany, że jest jedna tylko cywilizacja, zawsze ta sama. Tylor zaś studiował jej odmiany. I to była największa przemiana w systemie pojęć: gdy począt- kowo cywilizacja i kultura były, jedna i druga, trakto- wane abstrakcyjnie i obie rozumiane jako wyższy poziom życia i myśli, to teraz zaczęto różnicować kultury (i cywilizacje): jest ich tyle, ile formacji spo- 75 łecznych. U Azteków były inne niż u Rzymian, w średniowieczu inne niż w naszych czasach, dziś w Europie są inne niż w Tasmanii. Dość długo wyrazy „kultura" i „cywilizacja" były używane zamiennie. „Kultura czyli cywilizacja": od tych słów Tylor zaczynał swoją książkę. Niebawem wszakże skorzystano z dwu różnych słów, by nim oznaczyć różne elementy tak bardzo złożonego życia społecznego. Etymologia i historia obu wyrazów nic nie przesądzała, każdy mógł je odróżniać po swojemu. Wynikiem była niezwykła wielorakość ro- zumienia tych dwu terminów. Zestawieniu tej wielo- rakości wieloosobowa ekipa niemieckich językoznaw- ców poświęciła gruby tom; zaś amerykańscy uczeni, A. L. Kroeber i C. Kluckhohn, odróżnili aż 164 definicje i interpretacje tych dwu terminów, jakie były i są w użyciu. W tych warunkach ten, kto pisze o kulturze i cywi- lizacji, jest wolny: może je interpretować i jedną od drugiej odróżniać jak chce, byle wyzyskując dwa wyrazy, jakie ma do rozporządzenia, uwydatnił istotne różnice desygnatów. Otóż wydaje się, że uży- teczne będzie następujące rozróżnienie: Niech cywilizacja oznacza to wszystko, co ludzkość stworzyła, dodała do natury dla ułat- wienia i ulepszenia życia, i co wielu ludziom jest wspólne, a kultura — te przeżycia i czynności poszczególnych ludzi, którzy wydali cywilizację i z cywilizacji korzystają. Cywilizacja czyni, że świat dzisiejszy jest różny od pierwotnego, a kultura, że ludzie dzisiejsi są od pierwotnych różni. l .-^..wn. cywilizacja jest (1) przede wszystkim zespo- łem rzeczy, które ludzie wytworzyli obok przyrody, Zatem: c> 76 bo były im potrzebne. Obejmuje pola zasiane, lasy zasadzone, drogi przeprowadzone, kopalnie wykute, domy mieszkalne i hotele zbudowane dla zapewnienia ludziom schronu, fortyfikacje dla bezpieczeństwa, tory kolejowe i lotniska do transportu, fabryki do* produkcji, szkoły do uczenia, teatry dla roz- rywki. Co więcej: (2) do cywilizacji należą czynności: wykłady w szkołach, przedstawienia w teatrach, funk- cjonowanie kolei, praca w fabrykach. Właśnie do tych czynności szkoły, teatry, koleje, fabryki były budowane. Dalej: (3) obejmuje organizację: ministerstwa, sztaby wojsk, kierownictwo fabryk, programy szkół, dyrekcje hoteli. Szerzej biorąc, obejmuje ustrój kraju, system zarządzania nim, prawo normujące zachowanie się jednostek, uznaną i w większym lub mniejszym stopniu stosowaną moralność, wy- znawaną wiarę religijną, zdobywaną przez jednostki i utrwaloną wiedzę, formowany przez artystów i kry- tyków smak artystyczny. (4) A ponad tym wszystkim cywilizacja obejmuje pewną ideologię, która wydała wszystkie te insty- tucje, czynności, wytwory, organizacje. Od ideologii prymitywnej, zmierzającej tylko do tego, by znaleźć sposoby utrzymania się przy życiu, aż do złożonej i podniosłej, dążącej do zapewnienia wszystkim wolności, równości, dostatku. Są cywilizacje nie tylko różne, ale o różnym po- ziomie. Bywały i są nierozwinięte, bez hoteli, lotnisk, szkół, z najprymitywniejszą organizacją i ideologią. Ale gdy niekiedy mówimy o cywilizacji (w liczbie pojedynczej), to mamy namyśli wysoką nadbudo- wę nad prymitywną naturalną egzystencją. Elementy różnych cywilizacji są podobne: są to 77 zawsze środki schronu, odżywiania, transportu, roz- rywki, ułatwiania i udoskonalania życia. Natomiast formy ich są bardzo między sobą różne. Są różne ustroje państwowe, różne formy szkolnictwa, sys- temy obronne, stopnie uprzemysłowienia, sposoby transportu, wymiany handlowej, style sztuki, założe- nia wiedzy, różne ideologie. Tak rozumiana cywilizacja jest zespołem przed- miotów materialnych, ale także — czynności du- chowych; te przedmioty materialne zostały bowiem obmyślone i są używane dzięki myśli odkrywców i organizatorów. Czynniki materialne i duchowe cywilizacji są tak zespolone, że byłoby sztuczne i nie- słuszne dzielenie ich na dwa działy: materialny i du- chowy. W powstawaniu i utrzymywaniu cywilizacji mają udział liczne zastępy ludzi. Do istnienia akademii nauk przyczyniają się zarówno jej członkowie jak sprzątaczki; ale innej miary jest ich udział. Nieporów- nanie największy udział w cywilizacji mają dwie kategorie ludzi: wynalazcy i działacze społeczni. Oni tworzą jej formy. Sprawa powstawania form cywilizacji jest istnym mrowiskiem zagadnieii. Sporne jest, czy rozwój jej jest prostolinijny czy dialektyczny, sporne też, w ja- kim stopniu jest dziełem przypadku. Czy ma zawsze tę samą, jak chciał Buckle, najogólniejszą postać, czy też przyjmuje różne postacie, nawet w tym samym czasie, kraju, środowisku ? Czy więc słuszna jest raczej pluralistyczna teoria cywilizacji, głoszona już niegdyś przez Herdera? Czy jest w jej rozwoju stały postęp, o którym pisał już Condorcet? Czy rozwój jej jest podobny do rozwoju przyrody i podobnie do niej podlega ogólnym prawom, jak uczył Marks? Czy podlega prawom, ale szczególnym, własnym? Czy 78 też żadnym prawom nie podlega? — Wszakże bez rozstrzygania tych trudnych zagadnień można ustalić niejedną właściwość cywilizacji. II. KULTURA 1 W przyjętym tu rozumieniu wyrazów, cywilizacja oznacza więc formację obiektywną, częściowo mate- rialną, należącą do zewnętrznego świata. Natomiast kulturę, przeciwnie, rozumiemy jako stan subiek- tywny, psychiczny, wewnętrzny, indywidualny, dla każdego różny, choć wielorako podobny u różnych ludzi, zwłaszcza żyjących jednocześnie i blisko siebie. Wedle sformułowania znanego słownika filozoficznego, jest to „właściwość osoby wykształconej, która przez to wykształcenie rozwinęła swój smak, zmysł kryty- czny i sąd". Kultura, wedle niemieckiego określenia, jest „wyż- szą postacią ludzkiego bytowania" (hohere Seins- weise des Menscheń). Jest opanowaniem przede wszystkim własnej natury. Jak to można czytać już np. u Woltera. Wedle angielskiego określenia, jest wysubtelnieniem uczuć, myśli, smaków, manier. Wszakże wysubtelnieniem — całościowym, a nie tylko poszczególnych funkcji umysłowych, pamięci, wyo- braźni czy zdolności rozumowania. Webstera angiel- ski słownik synonimów podaje jako synonimy kul- tury: refinement, training, education i dodaje, że „we wszystkich tych terminach kultura jest zawsze mało określona (yague)". Mathew Arnold określał kulturę jako dążenie do doskonałości (1869); wszakże dążenie to, gdyby nawet było powszechne, zatrzymuje się u różnych ludzi na bardzo różnym poziomie. 79 Istotne jest to: ludzie jednego czasu i kraju żyją w tej samej cywilizacji, ale każdy ma swoją kulturę, wyższą lub niższą. Cywilizacja jest wytwo- rem ludzi posiadających kulturę, ale jest też glebą, na której wytwarza się dalsza kultura. A inna rzecz, że kultura może się też pojawić na pustyni, a nie tylko w cywilizowanym otoczeniu. Kultura jest nadbudową nad pierwotną naturą człowieka, nadbudową różnej wysokości. Jest nadbu- dową duchową, ale do jej funkcji należy też utrzy- manie ciała na pewnym poziomie. Nie jest trafne przeciwstawianie kulturze cywilizacji w tym sensie, że kultura jest psychiczna, a cywilizacja — fizyczna; cywilizacja ma bowiem składniki duchowe, a istnieje też kultura fizyczna, która jest dbałością psychiki o ciało. Kulturę określano, obrazowo ale trafnie, jako bo- gactwo duchowe człowieka. Paul Valery słusznie przeciwstawiał ją bezosobowej, zuniformowanej cy- wilizacji. Natomiast niesłusznie, bo zbyt wąsko, cywi- lizację określał jako mechaniczną, a kulturę jako twórczą; nawet wysoka kultura może nie być twórcza. A tylko w niektórych okresach cywilizacja zostaje opanowana przez technikę. Wtedy i tylko wtedy można się obawiać, że kultura jest zagrożona przez cywilizację. Zgodnie z przyjętą tu koncepcją, można używać nazwy „kultura" w sensie zbiorowym: kultury wspólnej pewnej epoce, krajowi, grupie spo- łecznej. Cywilizacje i kultura (także w tym zbiorowym jej rozumieniu) zaczynają się i kończą. Szczególniej końce cywilizacji i kultury są przejmujące: dobrze znane są wypadki obniżania się i znikania wysokich nawet kultur, stopniowego albo też gwałtownego ich końca. Kulturalni ludzie w niepomyślnych warunkach 80 wymierają, kultura ich zanika. A za zanikiem kultury idzie zanik cywilizacji: jej wytwory stają się stopniowo bezużyteczne, niepotrzebne, w końcu niezrozumiałe. Giną pod nowymi warstwami ziemi. W warstwach tych niekiedy kryją się liczne nawarstwienia stopnio- wo powstałych i zniszczałych cywilizacji. Aż je kiedyś wykryją, odnajdą, wykopią, do muzeów przeniosą archeologowie późniejszych czasów. Jak już było powiedziane, jedne języki upodobały sobie wyraz „cywilizacja", inne — „kultura". W swym słownictwie Francja i (poniekąd) Anglia dały przewagę „cywilizacji", a Niemcy — „kulturze". Można przy- puszczać, że gdyby Buckle był Niemcem, zatytuło- wałby swą książkę „Historia kultury w Anglii", a gdyby Burckhardt pisał po francusku, to swoje dzieło nazwałby „Cywilizacją Odrodzenia we Wło- szech". A wydaje się, że najzgcdniejszy z treścią byłby w tym wypadku tytuł „Kultura i cywilizacja Odrodzenia we Włoszech". W Polsce przedwojennej oba terminy miały równą pozycję. Natomiast w po- wojennej „cywilizacja" wspominana jest rzadziej, a „kultura" jest na wszystkich ustach i szpaltach. W wielu wypadkach zgodnie z tu proponowanym użyciem wyrazu; jednak nie zawsze. „Ministerstwo kultury" jak najsłuszniej (i zgod- nie z niniejszą propozycją) tak się nazywa; gdyby było ministerstwem cywilizacji, musiałoby swymi agendami objąć lotnictwo czy budowanie autostrad, gdyż są one niewątpliwie składnikami cywilizacji; ministerstwa kultury zadaniem jest zaś podnoszenie kultury obywateli, które usiłuje wypełnić m. in. przez popieranie odpowiednich widowisk, pokazów, lektur, przez pielęgnowanie dobrej literatury czy malarstwa. 6 — Parerga 81 Podobnie jest z „domami kultury", z „referatami kulturalno-oświatowymi": słusznie noszą swą nazwę, bo są przecież na to, by podnosić kulturę osobistą ludzi, to znaczy: kulturę stricto sensu. „Kultura literacka", czy „kultura słowa" —jest rzeczywiście kulturą, a nie cywilizacją, jest kulturą jednostek; ci, co mają kulturę tę na sercu, myślą o tym, by była udziałem możliwie wielu ludzi. To samo dotyczy „polityki kulturalnej": oznacza ona działanie zmie- rzające do zaszczepienia kultury jednostkom ludzkim. „Kulturą drobnomieszczańską" zwykło się nazywać sposób odczuwania, myślenia, urządzania sobie życia, właściwy tradycyjnie drobnemu mieszczaństwu. Ana- logicznie jest z „kulturą burżuazyjną" czy „kul- turą proletariacką"—przy czym, zależnie od postawy politycznej i własnej kultury, jedni dane określenia oceniają dodatnio, inni ujemnie. Ale zawsze chodzi tu o kulturę jednostek, a nie o poziom cywilizacji. Pojęcie „modelu kultury" jest pojęciem ogólniejszym, obejmującym zarówno model robotni- czy i socjalistyczny, jak mieszczański czy rycerski. „Rewolucją kulturalną" nazwano w Chinach próbę zmiany sposobu myślenia ludności i w tym celu niszczono formy cywilizacji, przywiązujące, jak są- dzili przywódcy czy wykonawcy, do dawnego sposobu myślenia. Podobnie rzecz się ma z „polityką kultural- ną". „Demokratyzacja kultury" w oczach jej zwolenników jest upowszechnieniem kulturalnego sposobu myślenia, oceniania, życia; a w oczach przeciwników —jest obniżeniem tego sposobu myśle- nia, odczuwania, życia do poziomu szerszych mas. W każdym razie jest czymś różnym od szerzenia zdo- byczy cywilizacji. Analogicznie jest z „kulturą maso- wą". „Dziedzictwo kulturalne" — to zespół my- śli, uczuć, reakcji, przekazywanych przez poprzedni- 82 ków pokoleniom następnym; zazwyczaj dziedzictwo to jest rozumiane dodatnio i łącznie z dezyderatem, by było utrzymane; w każdym razie jest czymś róż- nym od odziedziczonej cywilizacji. Dość, że we wszyst- kich tych bardzo rozpowszechnionych sposobach mówienia utrzymane jest w zasadzie to rozumienie „kultury", które w niniejszym tekście zostało zapropo- nowane. Natomiast inaczej wyraz rozumiany jest w zwrocie „kultura materialna", niekiedy też w naz- wie „kultura ludowa", oznaczając również rzeczy materialne, jak sprzęty czy ozdoby wyrabiane przez artystów ludowych: tu słuszniej byłoby mówić o cywilizacji. Czy zaproponowane powyżej rozumienie wyrazów „cywilizacja" i „kultura" odpowiada naszym zwy- czajom językowym? A także czy jest potwierdzone przez słowniki i encyklopedie? Na pierwsze pytanie możemy stanowczo odpowiedzieć pozytywnie. A na drugie: że jest tu przynajmniej częściowo zgoda. Mała Encyklopedia Powszechna PWN z r. 1959 „cywilizację" rozumie właśnie tak jak niniejsze roz- ważania; częściowo też podobnie rozumie „kulturę" („zdolność celowego kształtowania własnej osoby"); jednakże tylko częściowo, bo gdy nazywa kulturą również „zbiorowy dorobek ludzkości", to już rozu- mie rzecz inaczej. Podane wyżej rozważania unikały takiego rozumienia kultury, po pierwsze dlatego, że czyni ono z „kultury" wyraz dwuznaczny, a po wtóre zaciera różnicę między kulturą a cywilizacją. Encyklopedia Powszechna PWN (1973—76) przy- pomina, że wiek miniony operował zamiennie termi- nami „kultura" i „cywilizacja" i stwierdza, że nasz wiek stara się oddzielić ich znaczenie. Jako przykład takiego oddzielenia Encyklopedia podaje rozumienie kultury jako „układu wartości, norm i ideałów". 83 Niniejsza rozprawa nie jest daleka od takiego rozu- mienia, ale uważa za korzystniejsze nazywanie „kul- turą" nie wartości, norm i ideałów, lecz mniejszego lub większego ich zrealizowania w jednostkach, grupach, instytucjach. Język posiada dość sposobów, by desygnaty realne przetłumaczyć na idealne. Pomiędzy kulturą a cywilizacją dokonuje się wy- miana: jednostki o wyższej kulturze przyczyniają się do postępu cywilizacji, a postępująca cywilizacja przyczynia się do podniesienia kultury innych jednos- tek. Teorie naukowe, doktryny filozoficzne, wierzenia religijne, wchodzące do ideologii cywilizowanych spo- łeczeństw, poczęły się dzięki kulturze uczonych, filo- zofów, proroków. Indywidualne cechy tych jednostek w cywilizacji stały się ponadindywidualne i anoni- mowe. Z rozważań powyższych, oddzielających cywilizację i kulturę, wypływa wniosek, że pozycję sztuki należy rozpatrzyć oddzielnie w cywilizacji i oddzielnie w kul- turze. Przedtem należy jednak jeszcze wyjaśnić poję- cia sztuki i nauki. Jako uzupełnienie i przykład niech tu jeszcze będzie rozpatrzona sprawa sztuki. Ale jeśli zbędne jest do- wodzenie twierdzeń, na które wszyscy się godzą, to zbędne jest dowodzenie, że sztuka jest składnikiem i cywilizacji, i kultury. III. SZTUKA 1 Dwadzieścia pięć wieków zachodniej historii zdążyło bardzo skomplikować pojęcie sztuki. Długo pojęcie to obejmowało wszelką produkcję wykonywaną wed- ług reguł, łącząc tym samym sztuki piękne z rzemios- 84 łern. Dopiero czasy nowe usiłowały z zakresu tego wydzielić sztuki szczególne, takie jak malarstwo i ar- chitektura, muzyka i taniec, poezja i wymowa, aby dla nich zarezerwować nazwę „sztuk". Zadanie oka- zało się trudne. Sztuki w tym węższym znaczeniu najczęściej definiowano jako odtwórcze, ale nie było to trafne, bo taka definicja nie obejmowała ani archi- tektury, ani muzyki, a nawet części malarstwa i rzeź- by. Zdawano sobie sprawę z odrębności tych sztuk, ale długo tej odrębności nie umiano określić. Definio- wano je jako sztuki „szlachetne" albo „operujące przenośniami", ale i te próby okazały się niewystar- czające, obejmowały bowiem bądź za szeroki, bądź za wąski zakres ludzkich wytworów. Wreszcie w połowie XVIII wieku wysunięto pomysł, że tym, co sztuki wyróżnia, jest piękno. Pomysł ten przyjął się i sztuki zaczęto nazywać pięknymi, albo po prostu dla sztuk pięknych rezerwowano nazwę sztuk, to znaczy: dla architektury, malarstwa, rzeźby, muzyki, tańca, literatury pięknej. Taka była koncepcja XVIII i XIX, a także początków XX w.; natomiast w bliższych nam czasach pojawiły się wątpliwości: że piękno bywa właściwością nie tylko tych sztuk, ale także rzemiosła i konstrukcji myślowych; a z dru- giej strony to, co te sztuki wytwarzają, nie zawsze jest piękne. Co więcej, pojęcie piękna jest nieprecyzyj- ne, a przeto nieoperatywne, nie nadaje się do definicji. Wniosek z długich dziejów pojęcia jest taki: że niepodobna definicji opierać na jednej własności, że należy dać jej postać dysjunktywną. Sztuka nie tylko odtwarza rzeczywistość, nie tylko dostarcza ludziom piękna, ale także wzbogaca, ożywia, pogłębia ich życie wewnętrzne. Odpowiednia wydaje się taka defi- nicja: sztuka jest bądź odtwarzaniem rzeczy, bądź konstruowaniem form, bądź wyrażaniem przeżyć. 85 Jednakże i ta definicja zawiera trudność: bo nie każdą odtwórczość, konstrukcję i ekspresję traktu- jemy jako sztukę. Należy więc definicję ograniczyć, eliminując to, co jest poniżej czy poza sztuką. Spraw- dzianem sztuki jest też ludzka na nią reakcja. Normal- ną reakcją na prawdziwe dzieło sztuki jest zachwyt; ale może to być również wzruszenie lub wstrząs. Gdy się to uwzględni, definicja dzieła sztuki będzie brzmieć: jest ono odtworzeniem rzeczy bądź kon- strukcją form, bądź wyrażeniem przeżyć, jednakże tylko takim odtworzeniem, taką konstrukcją, takim wyrażeniem przeżycia, które zdolne jest zachwycać, bądź wzruszać, bądź wstrząsać. Definicja ta liczy się z tym, że sztuka jest źródłem różnych przeżyć, wstrząsów, silnych uczuć, a zarazem głębszego, szerszego, wyraźniej szego rozumienia świata, że wyciąga ludzi z codzienności, schematycz- ności, szarości, pokazuje im w świecie to, czego by sami w nim nie dostrzegli, pokazuje świat wieloraki, wzruszający lub piękny, potężny lub bliski, bogaty lub prosty i zrozumiały. Częstokroć występują wątpliwości, gdzie przebiega granica między produkcją artystyczną a użytkową, informacyjną i rozrywkową. Jednakże — produkcja użytkowa, informacyjna czy rozrywkowa, jeśli jest zarazem artystyczna, odpowiada powyższej szerokiej definicji; to, że utwór daje informacje czy rozrywkę, nie wyłącza go ze sztuki. Nauka, wbrew pozorom, nie jest terminem jedno- znacznym. Mistrzowie antyku, Platon i Arystoteles, mieli dla niej kilka terminów (jak episteme i mdthesis), ale jedno pojęcie. My, odwrotnie, posługujemy się 86 jednym terminem „nauka", łącząc w nim różne po- jęcia. Nauką nazywamy poszczególne dyscypliny: nauką jest dla nas algebra czy chemia; ale kiedy in- dziej przez naukę rozumiemy całokształt wiedzy, zespół wszystkich dyscyplin. Jednakże nie to jest ważne; ważne jest, że nauka jest przez niektórych rozumiana jako jedyna wiedza prawdziwa, inni zaś znajdują wiedzę również poza nauką. Wszak mamy wiedzę „potoczną", wiemy bez meteorologii, z jakiej chmury będzie grad, a z jakiej deszcz; a podobnie wiemy o wielu innych rzeczach. Istnieje również wiedza „zawodowa", którą mają rzemieślnicy, majstrzy, fachowcy: o kwiatach ma ją ogrodnik, o koniach hodowca i jeździec. A znów wiedzę „spekułatywną" mają niektórzy filozofowie. Czym więc wśród odmian wiedzy wyróżnia się nauka? Nie obiektywnością, ani też ogólnością i intersubiektywnością. Bo tych nie można odmówić wiedzy potocznej czy zawodowej. Ani też nie wyróż- nia się kompletnością, wszak nauki nie są zakończone. Wiedzę naukową wyróżnia co innego, mianowicie — uporządkowanie. I może tylko to—ale to jest bardzo dużo. Jeśli kto powie, że to określenie jest niedostateczne, krzywdzące naukę, to można dodać jeszcze dalsze. Najpierw, nauka jest wiedzą wspólną: wspólną dla wszystkich, którzy robią odpowiedni wysiłek, aby ją zrozumieć. Następnie, jest wiedzą metodyczną, ułożoną wedle pewnego programu i zasad. Dalej, jest wiedzą sformalizowaną i sym- boliczną, wyrażoną w symbolach: w wyrazach języka, cyfrach, formułach, tabelach. Jednakże wszy- stkie te właściwości nauki mieszczą się w tym szeroko rozumianym określeniu: że jest wiedzą uporządko- waną. Jednakże nawet po wyeliminowaniu wiedzy poza- 87 L' naukowej zakres nauki nie jest wyraźnie wytyczony. W dziejach myśli jest przynajmniej jeden prąd, mia- nowicie kartezjański, który do nauki włącza jedynie te twierdzenia, którym towarzyszy „ratio certa et evidens"; a wtedy odpada cała wiedza przypuszczal- na, prawdopodobna, którą inni, mimo wszystko, zaliczają do nauki. Po drugie, wyłączana bywa z nauki filozofia, a to dlatego, że jest dziedziną uogólnień przekracza- jących możliwości niezawodnego poznania. Dalej: wyłączana bywa z nauki historia, a to w przekonaniu, że jest tylko kroniką faktów, od nauki zaś wymagane jest uogólnienie. Już Arystoteles twierdził: przedmiotem nauki jest to, co ogólne. Co więcej: nauka bywa nawet ograniczana do samej tylko przyrody — w przekonaniu, że tylko ona podlega stałym prawom. Wtedy z nauki wyłączona zostaje humanistyka, w przekonaniu, że jest rzą- dzona nie prawami, lecz wolnością ludzką. W języku francuskim nauka — science — obejmuje wyłącznie przyrodoznawstwo, dla humanistyki zaś jest inna nazwa: lettres. Podobnie też jest w języku angielskim. Gdybyśmy przyjęli to tradycyjne franko-angielskie słownictwo, to znajomość sztuki leżałaby poza gra- nicami nauki. Jednakże nawet Francuzi i Anglosasi są dziś dalecy od wyłączania sztuki z tematów nauki. Uczeni są co do tego dość zgodni: istnieje nauka o sztuce. A także co do tego, że ma ona poczesne miejsce w cywilizacji i kulturze. Nauka ta jest przede wszystkim historią sztuk. Sztuka jest bowiem dziełem ludzi, coraz to innym, ulegającym przemianom wraz z przemianami ich usposobienia, potrzeb, smaku. Nazwę „historia sztuki" zwykło się rezerwować dla historii sztuk plas- tycznych: architektury, malarstwa, rzeźby, sztuk de- 88 koracyjnych, ale pod inną nazwą ma swe miejsce w cywilizacji i kulturze historia innych sztuk: muzyki czy literatury pięknej. Nauka o sztuce nie ogranicza się jednakże do his- torii: jest również analizą pojęć, jakimi posługu- jemy się przy opisywaniu i ocenianiu dzieł sztuki. Jest to najważniejszy, najbardziej metodyczny i nau- kowy dział tego, co jest uprawiane pod nazwą teorii sztuki i estetyki. Estetyka, w tym rozumieniu syste- matycznie opracowuje materiał dostarczany przez historię sztuk, segreguje go i uogólnia. Tak rozumiana i uprawiana estetyka jest rzetelną nauką; minął czas, gdy była metafizyką sztuk. Po powyższych wyjaśnieniach wiadomy jest sens twierdzenia, że sztuka i nauka o sztuce są składnikami cywilizacji i kultury: cywilizacji całego środowiska i kultury poszczególnych jednostek. Można więc ustalić, czy twierdzenie to jest prawdziwe. Jest na pewno prawdziwe, jeśli chodzi o sztukę i jej stosunek do cywilizacji. Przede wszystkim do współczesnej, europejskiej i związanej z nią ame- rykańskiej. Jest również prawdziwe dla europejskiej przeszłości: od Akropolu sztuka nie przestawała być istotnym składnikiem cywilizacji. Twierdzenie jest prawdziwe dla cywilizacji azjatyckich i staroamerykań- skich. A także dla cywilizacji uważanych za pierwotne: podziwiamy geniusz afrykański w rzeźbie i australij- ski w malarstwie. Sztuka jest składnikiem cywilizacji; jest nim nie mniej niż wiedza i ustrój prawno-społeczny. I jest nim od dawna, od bardzo wczesnej cywilizacji. A na- wet : na sztukę wytworzoną w tych wczesnych cywili- zacjach patrzymy z podziwem, podczas gdy nie bez 89 poczucia wyższości zwykliśmy patrzeć na wczesną wiedzę i ustroje. Z nauką o sztuce rzecz ma się nieco inaczej niż z samą sztuką. Nie ma jej w cywilizacjach pier- wotnych, jest jedynie przekazywanie z pokolenia na pokolenie umiejętności, jak rytualnie malować twarz czy wycinać z drzewa bożki. Nic nie wiadomo o tym, czy jakakolwiek nauka o sztuce wchodziła do cywili- zacji Azteków, a niewiele o tym, czy wchodziła do cywilizacji azjatyckich. W swej rozwiniętej postaci zdaje się być własnością cywilizacji europej- skiej. Do tej natomiast wchodziła od dawna i stale, rozkwitając szczególnie w niektórych wiekach, jak klasyczny wiek Grecji, jak Odrodzenie i Oświecenie. Systematyczne zaś i akademickie przekazywanie na- uki o sztuce nawet w cywilizacji europejskiej jest rzeczą nową; katedry historii sztuki i estetyki zaczęto w uniwersytetach i akademiach ustanawiać dopiero na przełomie XIX i XX wieku. Tyle na temat: sztuka i nauka o sztuce w cywili- zacji. Pozostaje jeszcze inny temat, równoległy do tamtego: sztuka i nauka o sztuce w kulturze. Tu rzecz ma się inaczej. I tak być musi: bo dla grupy ludzkiej cywilizacja jest wspólna, a w grupie każda jednostka ma swoją kulturę, jedna wyższą, a druga niższą, jedna skupioną na sztuce, a druga na innych działach cywilizacji. Kultura, w myśl podanej wyżej definicji, jest sprawą indywidualną: niektóre jed- nostki kulturalne mają wysoką kulturę artystyczną, której innym brak, choć mają rozwiniętą kulturę naukową lub moralną. Kulturę artystyczną mają przede wszystkim te jednostki, które wytworzyły cywilizację artystyczną, ale także te, które z cywili- zacji tej korzystają. Ilość tych jednostek zmienia się zależnie od czasu, miejsca, środowiska. 90 Została w ten sposób wyjaśniona ąuaestio facti: jest faktem że sztuka i nauka o sztuce zajmują poczesne miejsce w cywilizacji i kulturze. Pozostaje zaś jeszcze ąuaestio iuris: czy słusznie zajmują one miejsce w cywilizacji i kulturze, czy powinny je zajmować, czy są potrzebne, a jeżeli tak, to do czego? Ogromna część cywilizacji i kultury jest potrzebna do zaspokojenia elementarnych, biologicznych po- trzeb człowieka, do zapewnienia mu schronu, żyw- ności, odzieży, broni. Wszakże cywilizacja ogółu i kultura jednostek wykraczają poza potrzeby elemen- tarne. Na przykład wtedy, gdy jednostki te uprawiają naukę i tworzą ustrój społeczny. Ludzie kulturalni zabiegają o wiedzę, nawet gdy ta nie służy ich biolo- gicznym potrzebom. Równie niezależnie tworzą ustrój społeczny, normują swe stosunki z innymi ludźmi, wytwarzają porządek prawny, administracyjny, mo- ralny. Jak nauka zaspokaja potrzebę poznania, tak ten porządek zaspokaja potrzeby społeczno-moralne. Potrzeb zaś innych niż biologiczne człowiek ma jeszcze więcej. Należy do nich ekspresja, potrzeba wypowiadania się, wyładowania swego życia psychicz- nego. Także potrzeba twórczości. Także potrzeba ładu, harmonii, możliwej doskonałości, piękna. Po- trzeby te wielorako splatają się z biologicznymi, ale prędzej czy później usamodzielniają się. Otóż te potrzeby — ekspresji, twórczości, harmonii i piękna— realizuje przede wszystkim sztuka. Ład, harmonia, piękno są, oczywiście, także w przy- rodzie i w technice, ale sztuka je pomnaża, a także uczy dostrzegać je w przyrodzie i technice. Sztuka jest również sposobem wyładowywania przeżyć, uczuć, cierpień. Jest też wielką okazją twórczości. 91 Jest więc człowiekowi potrzebna. Inaczej, ale nie mniej niż zaspokajanie głodu czy znalezienie schronu. Jest na pewno potrzebnym składnikiem cywilizacji i kultury. Do czego zaś potrzebna jest nauka o szttice? Nie jest potrzebna w ten sposób, w jaki są potrzebne nauki rolnicze, medyczne, techniczne, nawet prawne i ekonomiczne. Ani nie utrzymuje życia, ani go nawet nie ułatwia. Należy do innych nauk, mających inną użyteczność: do tych, które ludziom porząd- kują ich wyobrażenia. Nauka o sztuce porządkuje i zarazem kontroluje wyobrażenia i sądy o harmonii, pięknie, twórczości. I przez to jest użytecznym skład- nikiem cywilizacji i kultury \ 1 Z olbrzymiej literatury o cywilizacji i kulturze następujące książki dają najpełniejsze informacje historyczne i encyklopedyczne: CMlisation. Le mot et l'idee, Paris 1930, Centre International de Syntese; — J. Niedermann, Kultur. Werden und Wandlungen des Begriffs und seiner Ersatzbegriffe von Cicero bis Herder, Firenze 1941 (Biblioteca dell Archivum Romanicum, Ser. I, Bd. 28); —J. Baur; Die Geschichte des Wortes «Kultur» und seiner Zusammensetzungen, Diss., Munchen 1951; — A. L. Kroeber, C. Kluckhohn, Culture: Critical Reyiew of Concepts and Definitions, 1952, Papers of the Peabody Museum, 47;— Europaische Schliis- selworter, Bd. III: Kultur und Zitilisation, Munchen 1967. SZTUKA I TECHNIKA l Sztuka, nauka i technika — to jest wielkie prze- ciwstawienie naszych czasów. Natomiast — rzecz szczególna — czasy dawniejsze takiego przeciwsta- wienia nie znały, nie znały takiej trójki. Przede wszystkim nie znała tego trójdziału staro- żytność, z której czerpaliśmy i czerpiemy tyle pod- stawowych naszych pojęć. Nasza „technika" wywo- dzi się językowo z greckiej „techne"; jednakże tej znaczenie było inne, daleko szersze: obejmowało wszelką umiejętną ludzką produkcję. Do niej nale- żało np. budowanie okrętów, a więc to, co i my zali- czamy do techniki, ale takie należała rzeźba i malar- stwo, a więc to, co zaliczamy do sztuki. A nawet geometria, a więc nauka. Znaczy to, że grecka techne łączyła razem wszystkie te dziedziny: technikę, sztukę i naukę; znaczy to, że dziedzin tych nie roz- dzielano, że je raczej pojmowano jako jedną wielką dziedzinę wytwórczości ludzkiej. Pogląd grecki utrzymał się długo, więcej niż przez tysiąc lat. Terminem łacińskim, odpowiadającym greckiej „techne", była „ars". I znów ten jeden termin obejmował łącznie trzy dziedziny: zarówno wytwór- czość, którą nazywamy techniczną^ jak i tę, którą zwiemy artystyczną; a także obejmował nauki, przy- 93 najmniej ich część. Pod nazwą „aries" uczono w śred- niowiecznych szkołach nauki geometrii czy grama- tyki. Nie myślano oddzielać techniki od sztuki, ani sztuki od nauki. W łączeniu ich zawarta była głębsza myśl czy głębszy instynkt: że istota ich jest ta sama, mianowicie wszystkie trzy — technika, sztuka i nau- ka — nie są niczym innym jak umiejętną produkcją: „ars est systema praeceptorum". Jeśliby chcieć dzielić produkcję wedle jej przepisów, to trzeba by dzielić inaczej, daleko szczegółowiej, bo inne są przepisy budowania domu, inne budowania okrętu, inne prze- pisy rzeźbienia w kamieniu, drzewie, metalu. Także w dobie Odrodzenia poczucie jedności wy- twórczości ludzkiej przeważało nad poczuciem jej wielorakości. Wprawdzie pojawiły się pierwsze roz- różnienia: już stała się wyraźna odmienność nauk (nauczanych w uniwersytetach) od dzieł sztuki i techniki (wyrabianych w warsztatach). Jednakże Leonardo zapewne zdziwiłby się, gdyby mu powie- dziano, że malując obrazy, studiując anatomię i ob- myślając aparaty lotnicze pracuje w trzech różnych dziedzinach. Poczucie ich jedności nadal górowało nad poczuciem ich odmienności. A jednak już w starożytnej Grecji dzielono wytwór- czość ludzką. Ale dzielono inaczej. Mianowicie dzie- lono na techne (obejmującą, jak było wyjaśnione powyżej, zarówno technikę, jak sztukę i naukę) i na physis, czyli naturę. Do natury zaliczano nie tylko tę, która jest poza człowiekiem, ale także tę, która jest w nim samym. Techne i physis, sztuka i natura, to było podstawowe rozróżnienie staro- żytnych. Było to przeciwstawne rozróżnienie tego, 94 co człowiek otrzymał, i tego, co wytworzył sam. Inaczej mówiąc: tego, co odpowiada prawom kos- mosu, i tego, co jest ludzkim pomysłem. A prawa kosmosu Grecy stawiali wyżej od praw swoiście ludzkich. Sądzili też, że człowiek postępuje najlepiej, gdy poddaje się wiecznym prawom kosmosu, prawom natury: jak najwięcej natury, jak najmniej sztuki. Ten pogląd starożytny utrzymał się długo. Myśli- ciele średniowieczni i renesansowi pozostawali wierni jego dualizmowi, oddzielali physis i techne, naturę i sztukę, biorąc przy tym sztukę w najszerszym słowa znaczeniu, obejmując nią całą umiejętną wytwór- czość człowieka. Taka była jeszcze koncepcja romantyków. Jeden z nich, Wackenroder, pisał: (Werke und Briefe, 1910, s. 64): „Są jedynie dwa języki dla ujęcia świata: jednym mówi Bóg, drugim człowiek — to natura i sztuka". Była to jeszcze jedna formuła starożytnego podziału, całkowicie różna od nowożytnego podziału na sztukę, naukę i technikę. Ten ostatni podział jest naprawdę nowym podzia- łem ludzkich czynności, wytworem naszych czasów. Te trzy kategorie — sztuka, nauka, technika — to są nasze kategorie, dopiero nasz wiek je wymyślił, oddzielił. Oczywiście, sztuka, nauka i technika — rozumiane nie inaczej niż myje rozumiemy — istniały od początku cywilizacji, jednakże nie miały oddziel- nych nazw, nie odczuwano potrzeby ich pojęciowego oddzielania. Czy nasz podział jest doskonalszy od dawniejszego ? I czy jest definitywny? Dopiero przyszłość będzie mogła odpowiedzieć na to pytanie. Natomiast mo- żemy być zadowoleni, a nawet dumni, żeśmy wymy- ślili nowy podział czynności ludzkich, jakiego ludzie dawniejsi nie znali. 95 INTEGRACJA SZTUK Raczej wyjątkowi byli — ale jednak byli — myśli- ciele, którzy zaprzeczali dualizmowi natury i sztuki, sądząc, że sztuka, mianowicie ta najlepsza, najwyż- sza, nie jest przeciwieństwem natury, lecz właśnie jej tworem, i to tworem szczególnie doskonałym: wielki artysta trzyma się praw natury, gdy tworzy swe dzieła. Goethe pisał: „Najwznioślejszym dziełem natury jest sztuka, jest ona wytworem tych samych praw, co natura". — To jest jeszcze trzecia — obok dualistycznej starożytności i trialistycznej głoszonej w naszych czasach — monistyczna koncepcja: jed- nakże nieczęsto pojawiała się w dziejach myśli. Poświęcone Bogdanowi Suchodolskiemu Integracja jest obficie dziś używanym, międzynaro- dowym wyrazem na oznaczenie tego, co zwykliśmy nazywać połączeniem czy zespoleniem. Tematem niniejszych rozważań o integracji sztuk jest więc ich'połączenie czy zespolenie. Jest to temat podwójny: dotyczy bowiem zarówno teorii, jak praktyki sztuk. Zagadnieniem teoretycznym integracji jest: jak i kiedy pojęcia poszczególnych sztuk złączyły się w ogólnym pojęciu sztuk. Zagadnieniem zaś prak- tycznym jest: jak i kiedy poszczególne sztuki zrze- szyły się dla stworzenia jednego dzieła, czyli, jak umiejętności i narzędzia właściwe poszczególnym sztu- kom były łączone dla jednego osiągnięcia. Najogólniej biorąc, rzeczy miały się tak. Praktyczne łączenie się sztuk pojawiało się od początku kultury europejskiej. Natomiast teoretycznego pojęcia obej- mującego wszystkie sztuki (zarówno malarstwo, rzeźbę, architekturę, jak poezję, muzykę i taniec), a nie obejmującego nic poza sztukami, długo brakło. Historyk obowiązany jest wyjaśnić: kiedy wytwo- rzyła się integracja pojęciowa, która pojęcia po- szczególnych sztuk złączyła w jednym pojęciu sztuki. 7 — Parerga 97 rrr< 1 Dziś może się wydać niepojęte, że starożytni Grecy i Rzymianie, operujący bogatym zasobem pcjęć, mogli nie posiadać ogólnego pojęcia sztuki, obejmu- jącego wszystkie sztuki piękne i tylko te sztuki. A jednak tak było. Owszem, posiadali pojęcie bardzo ogólne, ale — nazbyt ogólne, bo obejmujące nie tylko sztuki, ale również rzemiosła i nauki. Podobnie też później scholastycy i humaniści operowali inte- gracją sztuk, ale — zbyt szeroką; łączyli w jednym pojęciu sztuki także te wytwory człowieka, które w dzisiejszym układzie pojęć do sztuki nie należą. Wyrazem „ars" nazywali również rzemiosła i na- uki. Mieli pojęcie szersze, ale naszego pojęcia sztuki nie mieli. Powstało ono dopiero w wyniku pojęciowej inte- gracji, dopiero w połowie XVIII wieku. Powstało tak późno, bo długo nie umiano znaleźć kryterium sztuki, czyli własności przysługującej sztukom pięk- nym i tylko im. Tradycyjnie określano sztukę jako umiejętność wytwarzania rzeczy wedle reguł, a takie określenie właśnie miało zakres szerszy. Długo nie umiano dokonać integracji nie tylko wszystkich sztuk pięknych, ale także poszczegól- nych sztuk. Arystotelesowi brakło pojęcia muzyki: gdzie nam wystarcza jedno słowo „muzyka", tam on wyliczał oddzielnie grę na cytrze i grę na flecie. Kto gra na cytrze, ten ma inny instrument, inne wy- kształcenie, inną umiejętność niż ten, co gra na flecie; więc się też zdawało, że nie ma podstawy do łączenia ich w jednym pojęciu. Również o sztuce słowa, prozie i poezji, „o sztuce naśladującej mową wiązaną czy niewiązaną" Ary- stoteles pisze, że „do dziś nie ma osobnej nazwy". 98 Wyliczał też kolejno utwory epiczne, alegoryczne i „jeszcze inne", gdzie dzisiejszemu człowiekowi wy- starcza jeden wyraz. Dowody braku integracji znajdujemy również w późniejszych czasach, jeszcze w Odrodzeniu. W XV wieku nie posługiwano się jeszcze ogólnym pojęciem rzeźby, nie dokonano pojęciowej integracji pracy w kamieniu, pracy w metalu, pracy w drzewie, pracy w wosku, pracy w glinie. Każda z tych prac, tych umiejętności miała inną nazwę: „sculpturcT była nazwą tylko snycerstwa, czyli rzeźby w drzewie. Aby wyrazić to, co my scaliliśmy w jednym pojęciu rzeźby i co oznaczamy tą jedną nazwą, humaniści Quatrocenta wyliczali: sculptores, statuarii, fictores, caellatores, encausti. Tak postępował m. in. Polizia- no w książce Panepistemon z r. 1532. Nawet jeszcze w XVII wieku Alsted w słynnym wówczas dziele encyklopedycznym wymienił oddziel- nie cztery rodzaje sztuk, których integracji dokonały dopiero czasy późniejsze pod nazwą rzeźby. Nam, którzy posiadamy to ogólne pojęcie i swobodnie się nim posługujemy, trudno jest sobie wyobrazić, z ja- kim mozołem została przeprowadzona ta integracja. Jakże zaś miała się dokonać ogólna integracja pojęcia sztuki, jeśli nie były jeszcze uformowane poję- cia muzyki, poezji i rzeźby. Nic dziwnego, że proces integracji trwał długo. Tymbardziej, iż musiał mu towarzyszyć również proces dezintegracji: niezbędne było nie tylko połączenie poszczególnych sztuk, ale również odłączenie od nich rzemiosł i nauk, dawniej objętych pojęciem sztuki. Wysiłki ku przeprowadzeniu tej integracji i dezin- tegracji były długie, zamknięte dopiero w połowie XVIII wieku, gdy Ch. Batteux w książce l?s beaux 99 arts reduits a un mśme principe z r. 1747 dał początek nowemu pojęciu sztuk pięknych. Dokonał tego, po- dzieliwszy sztuki (w znaczeniu dawnym) na trzy grupy. Dzielił je wedle celu, jakiemu służą: jedne użytkowi, drugie przyjemności, trzecie zarówno pożytkowi, jak przyjemności. Do trzeciej grupy zaliczał tylko dwie sztuki: architekturę i wymowę (do której tradycyjnie włączano całą literacką prozę). Następcy Batteux tę trzecią grupę włączyli do drugiej i podział ustalił się jako dychotomiczny. Sztuki (w dawnym sensie) rozpadły się na użytkowe i piękne. A te zostały teraz potraktowane jako jedyne sztuki we właściwym zna- czeniu. Dezintegracja dawnego pojęcia była zarazem integracją, bo w pojęciu sztuk pięknych złączyła sztuki plastyczne, muzykę, sztuki słowa, taniec, pantomimę. To zaś, co zostało wyłączone z dawnego pojęcia sztuki, zostało zintegrowane w pojęciu rzemiosła. Ten proces integracji i dezintegracji sztuk, tak długo przygotowywany, dojrzał już całkowicie w połowie XVIII wieku; gdyby go nie był przygotował Batteux, byłby to zrobił ktoś inny. Już nawet o trzy lata wcześ- niej Anglik J. Harris podzielił podobnie „wszystkie sztuki": na te, co służą koniecznościom życia, i te, co wymogom elegancji. Elegant arts były tymi samymi, które Batteux nazwał pięknymi. Jednakże terminologia Harrisa nie przyjęła się. Utarło się, że sztuki stricto sensu nazywane są nie „wytwornymi" lecz „pięknymi". A wkrótce zaniechany został i ten przymiotnik: sztuki piękne nazywamy po prostu sztukami. Dezintegracja dawnego pojęcia sztuki nie była zre- sztą całkowicie zadowalająca: bo sztuka niekoniecznie przestaje być piękna, gdy jest użyteczna, ani nie prze- staje być użyteczna przez to, że jest piękna. Obok tej dezintegracji wiek XVIII wprowadził 100 jeszcze drugą: rozbił sztuki na „sztuki piękne" i „sztuki słowa" {beaux arts et belles lettres). Zaczątki tego podziału były znacznie dawniejsze: Cyceron sztuki słowa przeciwstawiał „niemym", a święty Augustyn litterae oddzielał cd pictura. A i dziś podział ten ma istotną wartcść. Całkowicie odmienną sprawą jest praktyczna inte- gracja sztuk: tak nazwać należy łączne sztuk upra- wianie, wytwarzanie jednego dzieła środkami wielu sztuk. Otóż taka integracja miała miejsce od początku kultury europejskiej. Wielkim, klasycznym, prasta- rym jej początkiem były sztuka teatralna Grecji. T. Zieliński to połączenie widowiska, słowa i gestu, poezji, muzyki i tańca nazywał „trójjedyną choreią"; nazwa ta pochcdzi od chóru {chorós), który oznaczał zbiorowy taniec, zanim zaczął oznaczać zbiorowy śpiew. Rzeczywiście, teatr grecki łączył wiele sztuk: literaturę, śpiew, sztukę aktora, sztukę tancerza; a był także sztuką plastyczną, gdyż przedstawienie było ujęte w architektoniczne ramy teatru; brała w nim udział także sztuka malarza, gdyż dekoracje były malowane; wywarły nawet w pewnym okresie wpływ na styl całego malarstwa starożytnego. Można wręcz powiedzieć, że wszystkie sztuki były połączone w tym wielkim przedsięwzięciu, jakim był teatr grecki, że była to całkowita ich integracja. Integracja podobna, choć w zmienionej postaci, trwała też po skończeniu starożytnego świata: mia- nowicie w postaci misteriów. One również łączyły wiele sztuk w jednym dziele. A poniekąd spotęgowa- niem integracji sztuk była nowożytna opera, której początek przypada na rok 1600: ma ona elementy 101 podobne do teatm greckiego, z tym, że muzyka i śpiew znalazły się na pierwszym planie trójjedynej chorei. Inną wielką postacią współdziałania sztuki były i są obrzędy kultowe, kościelne. W szczególności w liturgii chrześcijańskiej jest współdziałanie słowa i muzyki, barwy i kształtu, architektury i strojów liturgicznych, rzeźb i malowideł ołtarza, gestów litur- gicznych kapłana: zintegrowane są w nich wszystkie sztuki. Tak jest mianowicie w Kościele katolickim i prawosławnym, natomiast udział sztuk jest ograni- czony w Kościołach protestanckich. We wczesnym okresie Kościoła katolickiego był ograniczony o tyle, że w kościele dopuszczona była jedynie muzyka wo- kalna bez instrumentów; tak pozostało w Kościele prawosławnym. Poza tą generalną integracją sztuk w kościele i tea- trze historia zna wiele przykładów integracji czę- ściowej; kilku czy paru sztuk. Przede wszystkim łączenie sztuk plastycznych: architektury, rzeźby i malarstwa. Świątynie greckie były dziełami nie tylko architektonicznymi, były malowane, a we fronto- nach i metopach zdobione rzeźbą; stanowiły integra- cję sztuk plastycznych. Również w późniejszych cza- sach t"wała dążność do ścisłego łączenia tych „trzech sióstr", jak je nazywano w dobie Odrodzenia i Ba- roku. Bliższym nam przykładem stworzenia plastycz- nego „Gesammtkunstwerku" był Bauhaus w Darm- stadtcie, gdzie dążono do najściślejszego połączenia trzech sztuk plastycznych, wszakże z intencją, by malarstwo i rzeźba były podporządkowane archi- tekturze. Dzieje europejskie znają też prądy zmierzające nie tylko ku temu, by różne sztuki współdziałały 102 ze sobą, ale także by oddziaływały wzajemnie na siebie, by nawzajem korzystały ze swych doświadczeń. Przede wszystkim by poezja korzystała ze wzoru malarstwa. W dobie późnego Odrodzenia i Baroku powoływano się stale na wiersz Horacego: ut pictura poesis. Wiersz miał intencję zgoła niewinną, nic poezji nie zalecał, zaznaczał jedynie pewną daleką analogię dwu sztuk; tymczasem powołując się nań teoretycy szesnastego wieku skonstruowali całą doktrynę: że poezja powinna być jak malarstwo, to znaczy słowami odmalowywać rzeczy i wydarzenia. Doktryna przyjęła się i pisarze tych czasów usiłowali słowami przedsta- wiać to, co lepiej było wymalować,kazali czytać o tym, co nadawało się do oglądania. A także odwrócono hasło na: ut poesis pictura, czyli — niech malarstwo będzie jak poezja, co w kon- sekwencji znaczyło, że ma dawać wyraz myślom i ide- om. Usiłowano malować myśli, które nadawały się raczej do tego, by je wyrażać słowami. W bliższych nam czasach mogło się zdawać, że takie rozumienie poezji i malarstwa minęło i nie wróci. Hasłem malarzy XIX wieku, począwszy cd impresjonistów, było: niech malarstwo nie naśladuje poezji, lecz liczy się ze swoimi właściwościami i możliwościami; a także, niech poezja liczy się ze swoimi. To jest właściwa droga zarówno sztuk plastycznych, jak i sztuk słowa, i można to sformułować tak: Niech będzie pictura ut pictura oraz poesis ut poesis. Jednakże znów nasze czasy zdradzają skłonność do zbliżania sztuk, do łączenia w ładzie czy bezładzie środków dostępnych różnym sztukom. Daje temu wyraz wiersz Apcllinaire'a, który niech zakończy ni- niejsze skrótowe wywody o integracji sztuk; „Nasza 103 nowa sztuka, podobnie jak się to dzieje w życiu, bez widocznego związku zespala stokroć dźwięki, gesty, barwy, krzyki, hałasy, muzykę, taniec, akroba- cję, poezję, malarstwo, chóry, działania i różnorakie ozdoby". FOTOGRAFIE I OBRAZY l A. Sztuk jest wiele, nie tylko sztuk w szerokim słowa znaczeniu, ale także tych szczególnych, które bywają nazywane pięknymi. 1 tych jest wiele i są wielorakie. Jedne z nich wytwarzają własne światy, różne od istniejącego: projektują i wykonują rzeczy, jakich w przyrodzie nie było i nie ma. Tak robi architektura, projektując budowle; tak też taniec, projektując ruchy ludzkiego ciała; tak również muzyka, projektując i realizując zespoły dźwięków. Wszystko to są sztuki wytwórcze. B. Natomiast inne sztuki piękne, jeśli nie wyłącznie, to w szerokim zakresie odtwarzają to właśnie, co jest w rzeczywistym świecie. Tych sztuk odtwór- czych są dwa rodzaje: Jedne odtwarzają rzeczy pośrednio, za pomocą znaków, symboli, słów; narzędziem ich jest język; są to sztuki słowa, literackie, poetyckie. Bezpośrednio wykonują one tylko znaki, ale znaki te oznaczają rzeczy. C. Inne natomiast ze sztuk odtwórczych wykonują nie znaki rzeczy, lecz rzeczy do odtwarzanych po- dobne, takie jakie są lub mniej więcej są w rzeczywis- tości. Sztuki te bywają zazwyczaj nazywane plas- tycznymi. Należy do nich zarówno rzeźba, jak 105 malarstwo. Odtwarzanie przez nie świata nie jest zresztą kompletne: rzeźba odtwarza go rezygnując najczęściej z barwy, a malarstwo — rezygnując z trze- ciego wymiaru, przedstawiając świat tylko w dwóch. Niemniej obie te sztuki odtwarzają świat. Mimo ograniczenia, możliwości sztuk są ogromne. Czegóż nie można wypowiedzieć słowami? I jakże rozległe są możliwości sztuk plastycznych, w szczegól- ności malarstwa. W zasadzie oddaje ono jedną tylko chwilę, statyczny wygląd rzeczy, ale pośrednio robi więcej. Oddaje również przemiany rzeczy, ruch. Malarz w obrazie pokazuje chód człowieka, galop konia, natarcie wojska, powiew wiatr a; i widz wszyst- ko widzi. Sztuki plastyczne pośrednio ukazują też psychikę: powagę jednych, wesołość innych, gniew trzecich. D. Obok tych odwiecznych i najbardziej znanych pojawiła się względnie niedawno jeszcze jedna sztuka plastyczna: fotografika. Najbardziej jest zbliżona do malarstwa. We wczesnym swym okresie oddawała jedynie kształt rzeczy, nie oddawała barwy; dzisiejsza natomiast może operować barwą tak samo jak kształ- tem. Następuje zbliżenie fotografiki i malarstwa: są fotografie wyglądające jak obrazy, są też obrazy świadomie upodabniające się do fotografii. W XIX w. fotografika przez dłuższy czas nie była zaliczana do sztuk pięknych, a to ze względu na wła- ściwy jej czynnik mechaniczny, na aparat, który ponie- kąd zastępuje w niej oko i rękę artysty. Rozumowano tak: sztuka jest wszak w swej istocie wytworem wolnej czynności, a tymczasem zdjęcia fotograficzne są wytworem aparatu. Wszakże —? rozumowanie takie nie było słuszne: prawdą jest tylko, że w fotografice czynnika mechanicznego jest znacznie więcej niż w malarstwie; natomiast są w niej także czynności 106 artysty, i jest tych czynności nie mało, są nie tylko w doborze tematu i kąta widzenia. Barwna fotografia jest nowszej daty; „klasyczna" fotografia była jednobarwna. A i dziś wielu, pewnie większość fotografów-artystów została przy klasycz- nej postaci swej sztuki: przy jednobarwnej. I wydaje się, że właśnie w swej postaci klasycznej fotografika ma swe odrębne miejsce wśród sztuk: jest czymś innym niż zastępczą postacią malarstwa, jego ułatwie- niem, zmechanizowaniem. Jej stosunek do malar- stwa jest inny niż stosunek roweru i samochodu do chodzenia piechotą. Jej możliwości są rozległe: może w zasadzie robić wszystko, co robi malarstwo; jed- nakże jej swoistość leży nie w tym, co może robić, lecz, przeciwnie, w ograniczeniach, jakim podlega lub jakie sama na siebie nakłada. Przez te ograniczenia jest właśnie czymś innym niż postacią malarstwa, niż jego zmechanizowaniem i ułatwieniem. A. Pierwszą odrębnością fotografiki, właśnie kla- sycznej, jest to, że odtwarza świat jednobarwnie. Przez to uzyskuje odrębny jego obraz. Świat w rze- czywistości widzimy barwnie i trzeba wysiłku, by przedstawiając widzialny świat od barw abstrahować. Jest wprawdzie wśród sztuk plastycznych grafika, również na ogół jednobarwna, „Schwarzweisskunsf, jak ją nazywają Niemcy: jest wyrazem tej samej po- trzeby, co klasyczna fotografika, mianowicie jedno- barwnego obrazu rzeczy. Jednobarwność nie jest li tylko negacją, ma znaczenie ze wszech miar pozytyw- ne: uwydatnia kształt rzeczy, który trudniej wy- chodzi na jaw, gdy jest zespolony z barwą. Klasyczna fotografia przez zabieg negatywny uzyskuje wynik 107 pozytywny: przez eliminację jednego elementu świata (barwy) uwydatnia inny (kształt). B. Inną właściwością fotografii jest jej momental- ność. Obraz malarski zawsze prawie przedstawia więcej niż moment: w portrecie czy krajobrazie ma- larz skupia, kondensuje życie, trwanie, czas. Utwór jego zazwyczaj daje więcej niż moment, ale — właśnie przez to — nie daje momentu. Wszak obraz jest malowany, rysunek jest kreślony przez jakiś czas, a nie przez „mgnienie oka"; toteż nie oddaje mgnienia oka, jak to czyni fotografia. Nie oddaje także prze- biegu, jaki dokonuje się przed oczami malarza, jak to czyni film. Obraz raczej streszcza przebieg, ze- stawia go z tego, co malarz widział podczas trwania seansu. Choćby model pozował spokojnie, to jednak się zmienia w ciągu pozowania; tak samo zmienia się oświetlenie pejzażu, nawet gdy nie przesuwają się chmury. Zmiany w wyrazie twarzy, w oświetleniu krajobrazu mcgą w następujących po sobie chwilach być minimalne, jednakże są. Portret czy pejzaż malar- ski ma charakter jakby zbiorczy, syntetyczny, jest zbiorem czy przeciętną tego, co odtwarza, a co w rze- czywistości pcdlega choćby minimalnym, jednakże ciągłym przemianom. Artysta tworzy syntezę ruchu, wyrazu, charakteru swego modela, składa portret z przemijających faz ruchu, wyrazu twarzy. A podob- nie jest z pejzażem czy martwą naturą. Jest to tryumf malarstwa, ale poniekąd też jego słabość: obraz czy rysunek daje ccś więcej niż moment, ale, jak było powiedziane — momentu nie daje. Inaczej jest w fotografii, która z natury swej jest uchwyceniem momentu, jest Jnstantanee",]ak mówią Francuzi. To, co robi ona, jest dla malarza prawie niedostępne; chyba że w odbiorze natury pomaga sobie zdjęciem fotograficznym, co niektórzy malarze 108 rzeczywiście robili; fotografia osiąga to samo w natu- ralny sposób. Oczywiście, nie należy się w tym dopa- trywać jej wyższości; ale meżna i należy widzieć jej odrębność. C. Malarz nie tylko — zgednie z naturalnym nasta- wieniem psychiki — scala momenty tego, co widzi, w syntetyczny obraz rzeczy. Co więcej: on układa to, co widzi, komponuje. Jest to jego ambicją i tytułem do chwały. Jest powszechnie uważane za walor sztuki malarskiej, że temu, co w naturze jest ułożone przy- padkowo, ona daje świadomie szczególną, właściwą, obmyśloną kompozycję. Dość powszechnie teoretycy sztuki dopatrują się w tym jej wyższości. Malarz wy- biera właściwy punkt widzenia, z jakiego należy na krajobraz patrzeć; w ten sposób ukazuje jego piękno, jak twierdził Croce. A inna rzecz, że artysta, jak to często bywa, zyskując, jednocześnie traci; trawestując francuskie powiedzenie: „qui gagne psrd". Jeśli wyższością sztuki malarskiej jest świadoma kompozycja, to wyższością fotografiki jest na prze- mian kompozycja i — przeciwna zaleta: ta, że daje „samo życie", bez kompozycji. Nie chodzi zresztą o to, co jest wyższe: sztuka czy natura uchwycona w fotografii. Chodzi raczej o to, że dzięki fotografii uzyskujemy coś innego niż dzięki sztuce malarskiej. Szczególną właściwością ludzi jest, że się im równie podobają rzeczy niepodobne, sobie przeciwne. Nie tylko to, że jednemu podoba się to, a drugiemu tamto, ale temu samemu podobają się rzeczy wzajem prze- ciwne. Temu samemu podoba się widok, bo jest nieznany, niezwykły, niebywały, bajeczny czy dotąd nie widziany. Ale temu samemu podoba się również inny widok, właśnie dlatego, że jest — znany, a przez to swojski, bliski. Malarstwo korzysta z obu upodo- 109 bań, fotografika zaś tylko z drugiego, ale za to bardzo z niego korzysta. Część uroku zdjęć fotograficznych leży w tym, że przedstawiają rzeczy znane, nałado- wane wspomnieniami, w ten czy inny sposób powią- zane z życiem patrzącego i dlatego go wzruszające: wzruszenie dodaje im uroku i piękna. Dodaje je jakiemrś drzewu utrwalonemu przez fotografa, ja- kiejś drodze wijącej się między polami, jakiejś bocz- nej ulicy miasta, którą niegdyś chodziłeś czy choć raz przechodziłeś i zachowałeś ją na dnie swej świa- domości. D. Niemało jest wspaniałych galerii, które zachwy- cają widza, ale go nie wzruszają; a jeśli wzruszają, to piękną formą raczej niż przejmującą treścią. Uczu- ciowe, nastrojowe obrazy, w rodzaju „rozbitych dzba- nów" i „wysp śmierci", zyskiwały na ogół krótkotrwa- łe tylko uznanie. Natomiast nie ma bodaj wystawy fotograficznej czy zbioru fotografii, które by nie za- wierały jakiegoś wzruszającego zdjęcia, jakiejś uczuciowo przejmującej sceny z życia. Dla przykładu: w polskim Almanachu fotoamatora z r. 1974 jest zdjęcie (ii. 9) przedstawiające parę młodych turystów we Frcmborskiej katedrze zapatrzonych w architek- turę, zasłuchanych w grę organów; jest to zdjęcie wzruszające i przejmujące. Inne zdjęcie z tegoż alma- nachu (ii. 202) przedstawia maleńką postać ludzką na tle olbrzymich „schodów kapitolińskich", znikomą wobec wielkości kamiennego świata, przejmującą swą małością. Urokiem tych i wielu innych zdjęć jest nie sama ich forma, ale nastrój, przypomnienie przejmującej chwili, widoku, uczucia. Na wystawach malarstwa podobnych utworów na ogół nie bywa, jak gdyby nastrojowy temat był dla sztuki małarskiej niedostateczny, zbyt sentymentalny, za mało pla- styczny i monumentalny. Od malarstwa, a tymbardziej 110 od rzeźby, oczekuje się czegoś mniej chwilowego, mniej przemijającego, niż przypadkowy temat, chwila, uczucie, utrwalone na zdjęciu. Jedynie wyjątkowi mi- strze podejmowali takie przelotne tematy—jak Manet w Śniadaniu na trawie czy Chełmoński w Babim le- cie — i robili z nich dzieła pamiętne. W tym wypadku wyższością fotografiki jest brak wymagania monumentalności, jej zdolność i prawo chwytania uroków chwili. Ten urok fotografii pojawia się nawet w dorywczych amatorskich zdję- ciach. Każdy prawie ma swe drogie, ulubione foto- grafie, utrwalające uroki chwili minionej —-bezpre- tensjonalne, lecz urocze —z krajoznawczych wycie- czek. Za przykład niech służą amatorskie zdjęcia z letnich wypraw ogłoszone w pięknej książce Marii Dulębiny Na turystycznych szlakach, 1975, s. 237 i 263. Jest więc kilka względów, dla których fotografia jest czymś więcej niż tylko powtórzeniem, rozmnoże- niem, zmechanizowaniem obrazu. Względy te dają jej, a przynajmniej w niektórych wypadkach dać mogą, pewną wyższość nad malowanym obrazem: jest to zdolność uwydatnienia linearnego kształtu, a także zdolność uchwycenia przemijającego czasu, „samego życia" bez kompozycji; wreszcie zdolność naładowania widoku osobistym sentymentem, uro- kiem pamiętnych chwil. E. W ostatnich latach wsławiła się w fotografice polskiej „szkoła kielecka" z jej rozległymi widokami falistego terenu i nieregularnym deseniem pól i za- rośli. Są to widoki urocze, a raczej bez analogii w malarstwie. Pewne podobieństwo mają z pejzażami Rafała Malczewskiego, ale i od nich są różne. Teoretyka niepokoją pytania: Co stanowi urok tych fotokrajobrazów i dlaczego nie mają w malar- stwie odpowiednika? 111 Rozległe krajobrazy malowali niekiedy dawni Włosi, jeszcze częściej Flamandzi i Holendrzy XVII wieku, ale trzymali się wzorów natury, a właśnie drobnych pól, małych łąk i lasów geometrycznie pociętych w ich krajach i czasach nie było. Jest to nasz motyw i motyw względnie nowy. Dostrzeżony został naj- wcześniej przez fotografów, malarze byli więcej zajęci Tatrami i Bałtykiem. Okazał się cudownym motywem, łączącym uroki natury i geometrii, drobne desenie nakładającym na ogromne przestrzenie. A jeszcze i to: powietrzna perspektywa stosowana przez malarzy nie dała, nie mogła dać tego wzorzy- stego efektu, jaki dała klisza fotografa. Drobny deseń został sprzężony z rozległą przestrzenią: to jest szczególna zdobycz kieleckich fotografów. TRAGEDIA I TRAGIZM I. TRAGEDIA 1 Najsławniejsza poetyka świata, ta Arystotelesowska, była w zamierzeniu autora teorią całej poezji, poietike techne, obejmującą wszystkie jej działy. Jednakże pewne jej części zaginęły, a innych od początku brakło. Nie ma w traktacie Arystotelesa mowy o liryce, bo dla niego i jego czasów liryka nie miała, nie mogła mieć teorii. Dział o eposie wypadł krócej, jakby szki- cowo : ma się wrażenie, że epos nie odpowiadał sma- kowi Stagiryty. Dział o komedii gdzieś się zapodział i zaginął. Dość, że ta poetyka jest właściwie tylko teorią tragedii. Arystoteles był wielkim odkrywcą i zbieraczem prawd, jak to wiadomo z jego pism zarówno filozo- ficznych, jak przyrodniczych czy logicznych. A jedno- cześnie na kilkudziesięciu stroniczkach Poetyki po- trafił wypowiedzieć wiele nieprawdziwych twierdzeń. Trzeba było niezwykłego umysłu, by uczynić, że przez dwa tysiące lat (co prawda z przerwami) te nieprawdziwe twierdzenia podziwiano, usiłowano zro- zumieć, zinterpretować, rozwinąć, uzasadnić. Arystoteles, oczywiście, nie wymyślił greckiej tra- gedii; oglądał ją w teatrze. Natomiast wymyślił jej teorię, usiłował zestawić jej właściwości. Traktował ją zaś jako kardynalną postać sztuki, jedną z niewielu, 8 — Parerga 113 a jeśli chodzi o sztukę teatralną, to tylko jedną z dwóch. A. „Fabuła [tragedii] — pisał Arystoteles (Poet., VI) — musi być naśladowaniem czynności jednolitej i zupełnej". Ale: jednolitość i zupełność w utworze literackim mają różne stopnie; i są raczej ideałem niż osiągalną rzeczywistością. „Części zdarzeń — tak pisał dalej — muszą się tak łączyć, że gdyby tylko jedną z nich się przestawiło lub usunęło, to całość by się zepsuła lub rozleciała": to również jest postulatem raczej niż opisem; jest postulatem pożytecznym, lecz rzadko osiągalnym. — Rozważmy też dalsze tezy Arystotelesa o sztuce. B. „Tematem poetyk nie są wydarzenia, które rze- czywiście zaszły, lecz te, które zajść mogły, przy czym możliwość ich wynika z konieczności lub praw- dopodobieństwa. Na to można powiedzieć: przecież wszystko mogło się stać — z wyjątkiem bajki, a i ta nieraz w sztuce służyła za temat. Arystoteles dodaje: „Co się jeszcze nie zdarzyło, w możliwość tego nie wierzymy". Nie wydaje się jednak, by twierdzenie to było trafne. C. O poezji (m. in. tragicznej) pisze Arystoteles, że różni się od historii tym, iż historia traktuje o rze- czach jednostkowych, a poezja o ogólnych. Nie jest to słuszne: bo historia traktuje nie tylko o jed- nostkowych, a poezja również i o jednostkowych. D. Tragedie — w myśl Arystotelesa — dotyczą zna- nych powszechnie mitów, znakomitych mężów, wiel- kich rodów; twierdził też, że „nie wolno usuwać naj- ważniejszych rysów z przekazanych mitów". Ale —? przyznawał, że tragedia sprawia przyjemne ść także tym, „co mitów nie znają". E. Za istotne składniki tragedii Arystoteles uważał „perypetię" (czyli zmianę szczęścia w nieszczęście 114 lub odwrotnie) oraz „rozpoznanie" bohatera (który początkowo wydał się kimś innym niż jesi w rzeczy- wistości). Nie są to jednak tematy konieczne, są też inne dla tragedii. Można rzecz uogólnić: tragedia jest tam, gdzie jest pdthos przynoszący śmierć czy cierpienie. F. Tragedia — wedle Arystotelesa — ma dzielić się na prolog, epizedy, eksodos i chór, który znów rozpada się na pdrodos i stdsimon. Wszakże później- sze klasyczne tragedie, nawet osiemnastowieczne, nie myślały się tego układu trzymać. G. Tragedia — jak pisał Stagiryta — powinna szczególnie dobierać bohaterów, np. nie powinna pokazywać cnotliwych, jak popadają w nieszczęście, bo to budzi nie litość, lecz oburzenie. Najlepszy, jak sądził, jest bohater ani specjalnie cnotliwy, ani prze- wrotny, lecz taki, co zbłądził i przez to popadł w nie- szczęście. Uważał, że dla tragedii najodpowiedniejsze są zatargi między bliskimi: dobry to temat, gdy brat zabija brata. Tragedia powinna przedstawiać prze- mianę losu, ale raczej z dobrego na gorszy, powinna kończyć się nieszczęściem. Happy end nie jest dla tragedii. H. Istotny zawiązek tragedii, mianowicie to, co wywołuje litość i trwogę, nie musi być pokazane na scenie; dość, gdy się o tym usłyszy z ust zwiastuna. Nie ma tragedii bez strasznych wydarzeń, ale poka- zywanie ich na scenie jest mniej artystyczne: tak sądził Arystoteles. Bohaterowie tragedii, według niego, po- winni mieć charaktery: 1) szlachetne, 2) odpowiednie, (np. kobieta nie powinna mieć charakteru męskiego), 3) zgodne z tradycją, 4) takie, by z nich samych wyni- kało rozwiązanie tragedii; 5) mogą zaś być przedsta- wione jako piękniejsze niż były (w rzeczywistości, legendzie czy tradycji). 115 I. Tragedie Aiystcteles dzielił wedle rodzajów: na proste, zawikłane (z perypetią i rozpoznaniem), patetyczne (gdy przeważa cierpienie), zawierające czynnik cudowności. Nie jest to na pewno poprawny podział. J. Tragedia nie powinna mieć wielu wątków: to dobre dla eposu, nie dla tragedii. Arystoteles zaś głosił wyższość tragedii nad epiką, bo ma podwójną wartość (jest do oglądania i do czytania), ma zalety wystawy scenicznej; jest rzekomo bardziej skupiona i bardziej jednolita. K. Tragedia, wedle Arystotelesa, nie powinna mieć zbyt świetnego wyrazu słownego, bo ten zaćmiłby charaktery i myśli. L. Wadami tragedii są: niemożliwość, niezgodność z rozumem, moralna szkodliwość, sprzeczność. A także: uchybienie prawidłom sztuki. Ale—jakie są te „prawidła sztuki"? Sławna Arystotelesowska definicja tragedii (poniżej będzie podana in extensó), o której wypisano jeśli nie morza, to jeziora atramentu, podaje niektóre właściwości zrozumiałe same przez się: że tragedia jest przedstawieniem, a nie opowiadaniem; że jej język powinien mieć zalety artystyczne. Natomiast inna właściwość — że tragedia ma wywoływać litość, czy trwogę —jest wątpliwa. A dwuznaczne jest twier- dzenie, że stanowi ona kdtharsis, czyli oczyszczenie uczuć, czy też raczej oczyszczenie z uczuć, uwolnienie od nich. Wydaje się, że przez wieki interpretowano tekst nietrafnie. Czy ostatecznie Arystoteles pomylił się, dał nie- trafną teorię tragedii? To zależy. Jeśli intencją jego była tylko charakterystyka tych tragedii, które były pisane i wystawiane w Grecji, to nie tylko nie pomylił się, ale dał analizę znakomitą. 116 Inaczej natomiast, jeśli sądził, że ta grecka tragedia jest stałą, konieczną postacią sztuki dramatycznej i że jej analiza obowiązuje sztukę po wszystkie czasy. A można podejrzewać, że tak sądził, bo za jego czasów (poza komedią) innej postaci teatru niż tragedia nie było, nie miał więc z czym jej porównywać i uświado- mić sobie, że mogą być inne jeszcze postacie sztuki literacko-teatralnej. Byłoby rzeczą naturalną, gdyby nie przewidział innych postaci tragedii ani innych form teatralnych, dramatów, „sztuk teatralnych", które rozpowszechniły się w dwa tysiące lat później. Mógł nie przewidzieć, że tragedia, jaką znał i analizował, przetrwa wprawdzie starożytność, ale zniknie potem w średniowieczu na całe tysiąc lat, że wprawdzie na krótko odżyje i stanie się (przynajmniej w jednym kraju Zachodu) wzorem twórczości teatralnej, ale potem będzie przekazana do muzeum ludzkiej twór- czości. Jeszcze w końcu starożytności w Rzymie pisano tra- gedie na wzór star o greckich. Były m. in. pióra Seneki. A los chciał, że te są jedynymi rzymskimi tragediami, które ocalały. Dziś niewysoką mają ocenę, ale w w XVII w., gdy powróciła tragedia, były, jeśli nie wyżej ocenione, to więcej naśladowane od dzieł Ajschylosa i Sofoklesa. W świecie chrześcijańskim powtórzyło się to, co poprzednio zaszło w antycznym: znów teatr powstał z obchodów religijnych; podobnie jak niegdyś tra- gedie, tak teraz powstały misteria. O tragedii w śred- niowieczu nie mówiono wcale, albo mówiono źle jako o pochwale rzeczy brudnych i złych (laus facta de vilibus et fetidis", por. Du Cange, Glossarium 117 ad scriptores mediae et infimae latinitatis, Paris 1678, n. wyd., 1938, VIII, s. 148). Później teatr renesansowy korzystał z obu wzorów: teoria wielbiła antyczne tragedie, ale praktyka nie mogła się oderwać od średniowiecznych misteriów. Przy tym, rzecz szczególna, w XVI w. znano więcej pisma Arystotelesa o tragedii niż samych tragików. Spuścizną sceny średniowiecznej zostało przemiesza- nie scen tragicznych z komicznymi — tak było u Lope de Vegi i u Szekspira. Utwory ich były nazywane tragediami, ale też tragikomediami: taką nazwę miał pierwotnie nosić także sławny Cyd Corneille'a. Na- tomiast koło połowy XVII w. dokonała się przemiana w świecie tragedii: wyrzeczenie się elementów średnio- wiecznych, nieograniczonej swobody w układzie sztuki i wiersza. Surowe formy nowożytnej tragedii były naturalną reakcją na aformizmy teatru średniowiecznego, tak samo jak na jego trywialność i błazeństwa, na to, co bawiło widzów. Nastąpiło spotęgowanie klasycz- ności, przede wszystkim w postaci „trzech jedności": akcji, miejsca i czasu, na które to jedności większy teraz kładziono nacisk niż w Grecji. Rym stał się obowiązujący, a także dbałość o najbardziej przejrzy- stą strukturę, wielki gest, najwyższy poziom społeczny bohaterów, nigdy poniżej królów i cesarzy. Była to swoista sztuka Francuzów i po dziś dzień jest ich dumą. Była krótkotrwała: cd Corneille'a do Racine'a upłynęło pół wieku, a sam racinowski szczyt trwał zaledwie kilkanaście lat. We wstępie do Bereniki Racine pisał: „Nie jest niezbędne, by w tragedii była krew i trupy, wystarcza, by jej akcja była wielka, by bohaterowie byli hero- iczni, by wzbudzone były namiętności i by wszyst- ko było przeniknięte majestatycznym smutkiem, 118 na którym polega cała przyjemność tragedii". Słowa te zapewne bardziej trafiają w istotę tragedii niż owa dawna Arystotelesowska definicja. W roku zaś 1685 w Akademii Francuskiej Racine mówił o swym znakomitym poprzedniku Corneille'u: „Ukazał na scenie rozum, ale rozum, któremu towa- rzyszył cały przepych, wszystkie ozdoby, do jakich mowa jest zdolna, a zarazem szczęśliwie uzgodnił prawdopodobne z cudownym". Dzisiejsi badacze, patrząc z perspektywy lat, jeszcze głębiej usiłują określić istotę tragedii klasycznej, takiej jak Racine'a. Mówią, jak L. Goldmann (Le Dieu cache, Paris 1955), że jest akcją rozgrywaną między trzema siłami: Bóg, bohater i świat. Ale Bóg jest ukryty, zostaje więc rozgrywka bohatera ze światem. Bohater walczy i ginie w walce ze światem zimnym, próżnym, obojętnym. Bóg milczy, świat jest wrogi, bohater samotny. To wszystko dotyczy XVII wieku. W XVIII pisano jeszcze, zwłaszcza we Francji, tragedie, ale te, które pisano, nie były udane. Dla Woltera tragedia była nieszczęśliwą miłością: wielokrotnie jej próbował, ale bez powodzenia; najwyraźniej, rodzaj był zużyty i nieodpowiadający już epoce. Słynna francuska sawantka, pani de Sevigne jeszcze za życia Racine'a nie wierzyła w trwałość jego tra- gedii: „to nie jest dla przyszłych stuleci", pisała w r. 1672 i w tych latach, gdy moda była również na kawę, miała powiedzieć: „Racine minie tak samo jak kawa" — co do kawy pomyliła się. Natomiast interesowano się w XVIII w. żywo pyta- niem: Jaka jest przyczyna, że ludzie piszą tragedie i mają do niej upodobanie? Pierwsze trzeźwe wyjaś- nienie dał Francuz J. B. Dubos w r. 1719 — wywodził, że najbardziej dla człowieka przykrym stanem jest 119 nuda i cała rzecz w tym, by jej unikać, a unika się dzięki silnym wrażeniom, właśnie takim jak w tragedii. Inaczej, choć podobnie, rzecz tłumaczył inny Fran- cuz, B. Fontenelle: lubimy się wzruszać i wzruszenie, choć połączone z umiarkowanym cierpieniem, jest nawet przyjemne, zwłaszcza w teatrze, gdy strasznemu widowisku towarzyszy świadomość, że straszne rzeczy nie są jednak prawdą. Anglik Hume podzielał te poglądy, ale dodawał, że to potęga sztuki, talent pisarza, z jakim przedsta- wił ponurą scenę, jest źródłem przyjemności dozna- wanej w teatrze. Zajmowano się w XVIII w. tłumaczeniem upodo- bania do tragedii, ale upodobania tego było coraz mniej; nie upodobania do teatru, ten właśnie cieszył się powodzeniem, ale właśnie do tragedii. Dość już było „wspaniałych klęsk", illustres infortunes. Wszy- stko, co „tragediabile" (wedle późniejszej formuły Alfieriego), było zbyt straszne i ponure. A także zbyt wzniosłe i wspaniałe. Szukano teraz w teatrze nie rozprawy bohatera z Bogiem i światem, lecz zwykłych spraw zwykłego człowieka. Królowie, cesarze, ryce- rze przestali być niezbędni na scenie, wystarczał dramat mieszczański. Zanikło upodobanie do wielkich reguł tragedii, jej form uświęconych: można sztukę budować byle jak, byle na odbiorcach robiła wrażenie i sprawiała im przyjemność. Zaczęło się to w XVIII wieku, ale trwało w następ- nych. Ściślej, były dwa ujścia. Jednym było całkowite odejście od tragedii, zarzucenie jej tematów, form, nazwy. Drugim — mianowicie w okresie romantyzmu u Schillera czy Słowackiego — zarzucenie jej trady- cyjnych form, natomiast zachowanie jej groźnych i wzniosłych tematów; a utwory były lub nie były nazywane „tragediami". 120 II. TRAGIZM 1 Arystoteles określił tragedię subiektywnie jako utwór wywołujący lęk i trwogę i oczyszczający tym uczucia. Autorytet jego był tak duży, że przez więcej niż dwa tysiące lat ani myślano o innym określeniu. W szcze- gólności nie próbowano znaleźć obiektywnych właści- wości tragizmu. I nie zaświtała myśl, że w tragizmie może chodzić o cechę nie tylko sztuki, ale samego życia. Można chyba przyjąć, że pierwszym, który myśl tę powziął, był Max Scheler1. Stało się to w r. 1915; w lat 2237 od śmierci Arystotelesa. Scheler implicite przyjął, że tragiczność jest kategorią nie tylko sztuki, ale życia, nie tyle estetyczną, co etyczną. W rozumieniu Schelera tragiczne powikłania są po prostu właściwością świata, w którym żyjemy. Polegają na tym, że niekiedy jedna wysoka war- tość niszczy inną wysoką wartość i czyni to nieuchronnie. Tragizm nie tkwi w naszej reakcji na rzeczywistość, lecz w samej rzeczywistości, która raz po raz splata się w węzeł tragiczny. Przyczyną tego jest brak koordynacji bytu i wartości; przyczynowy bieg rzeczy o wartości się nie troszczy. Tragiczne są te powikłania, które są nieuchronne. Gdy wolno przypuszczać, że powikłaniu można było zapobiec, że gdyby ten czy ów postąpił inaczej, to nie byłoby katastrofy, wtedy sytuacja nie jest tragiczna. Koncepcja Schelera była nie tylko nowa, ale też głęboka. Jeżeli można jej coś zarzucić, to nadmierną 1 M. Scheler, Bemerkungen zum Phdnomen des Tragischen, w: Abhandlungen und Aufsdtze, 1915, poi. przekład R. Ingarden w „Przeglądzie Warszawskim", 1922, nr 13. 121 abstrakcyjneść i przez to względnie małą użyteczność dla rozumienia rzeczywistego życia. Koncepcji swej Scheler nie rozumiał jako teatralnej, skoro jako przy- kład tragizmu podał śmierć Chrystusa; jest to jednak wyjątek — inne przykłady są z Ajschylosa i Szeks- pira. Schelerowskie pojęcie tragizmu wydaje się słuszne, ale może być rozszerzone. Może się to stać na dwóch drogach. Po pierwsze, przez odwołanie się do mowy potocznej, w której przymiotnik „tragiczny" uży- wany jest właśnie szerzej i konkretniej. Po wtóre, przez odwołanie się do filozofii, mianowicie now- szej, która dopiero wytworzyła pogląd na tragizm życia. W życiu los układa się niekiedy równie tragicznie, jak na scenie Edypowi czy Fedrze. Mówimy o rzeczy- wistych ludziach, że znaleźli się w położeniu tragicz- nym. Temu, kto zapyta, co to znaczy, można odpo- wiedzieć: ludzie ci znaleźli się w położeniu, z którego nie ma wyjścia. Ściślej: z którego nie ma dobrego wyjścia. To właśnie jest położenie tragiczne. Przykład z niedawnej przeszłości, gdy były jeszcze w zwyczaju „pojedynki amerykańskie": przeciwnicy zobowiązywali się, że ten, który wyciągnie czarną kulę, odbierze sobie życie. I oto ten, który tę czarną kulę wyciągnął, albo rzeczywiście odbierze sobie życie, albo nie zrobi tego, bo mu brak odwagi i żal życia, a wtedy postąpi niezgodnie z tym, do czego się zobowiązał. Oba rozwiązania są złe, sytuacja tragiczna. Przykład to skrajny i już historyczny, ale —• tragiczne położenia nie przestały powstawać: typowy przykład dzisiejszy to małżeństwo niedobrane a dziet- ne: źle jest żyć razem, ale też źle się rozejść. Los tragiczny może mieć źródło zarówno w czło- wieku, w samej jego naturze, jak też w postępowaniu, 122 jeśli pozwolił rozwinąć się potrzebom, których nie może potem zaspokoić, lub powziął niewłaściwą decyzję, związał się z ludźmi, z którymi potem nie może zgodnie żyć. Ale może też mieć źródło w przy- padkowych wydarzeniach, które uderzają w niego jak w Hioba. Są tragedie, które zawiązały się bez omyłki, bez fałszywego posunięcia, niewłaściwego wyboru, bez winy. Tragiczny jest los sparaliżowanego, niewidomego, samotnego. Także los artysty czy uczo- nego, świadomego swych zdolności, a któremu wa- runki nie pozwalają ich realizować. Scheler wypadki te nazywa nieszczęściem raczej niż tragedią. Można i tak: jednakże wyraz „nieszczęście" (podobnie jak „szczęście") jest tak obciążony znaczeniami, że słusz- ne wydaje się go odciążyć raczej niż dalej obciążać. Od tego wszystkiego co innego jest ważniejsze: w rozumieniu Schelera świat jest zbudowany tak, że może wytwarzać węzły tragiczne; natomiast pewne rozważania filozoficzne zmierzają ku temu, że świat musi być i zawsze jest tragiczny. Oprócz tragedii indywidualnych są takie, które są właściwe każdemu istnienru ludzkiemu, nie są przypadkiem, leżą w samej naturze istnienia. „Jest zadziwiające — zapisał kiedyś Jerzy Simmel — jak mało z cierpień ludzkich weszło do filozofii" (Fragmente und Aufsdtze, 1923, s. 17). Rzeczywiście, filozofia, przynajmniej europejska, mało zajmowała się cierpieniami. Po prostu mało zajmowała się czło- wiekiem, mikrokosmosem, miała rozleglejsze ambicje i, może właśnie za tę cenę, miała wielkie osiągnięcia jako teoria bytu, kosmosu, ducha, idei, materii. 123 Simmel pisze, że zmieniło się to dopiero z Scho- penhauerem i Nietzschem. Daje tu jednak wyraz naz- byt germanistycznemu spojrzeniu na filozofię. Ta już wcześniej przejmowała się niedolą człowieka. Rzeczywiście, mało w starożytności. Także filozofia chrześcijan długo znajdowała ukojenie w idei Boga, aż dopiero w XVII w. Pascal dał wyraz tragicznej niepewności i niepokojowi człowieka zagubionego w nieskończoności, rozdartego między światem a Bo- giem. Pisał on w Nawróceniu grzesznika2: „Z jednej strony, obecność rzeczy widzialnych przejmuje duszę więcej niż nadzieja na niewidzialne, ale z drugiej waga niewidzialnych przejmuje ją więcej niż próżność widzialnych. Tak tedy obecność jednych i waga dru- gich walczą o jej uczucia, próżność zaś jednych, a nieobecność drugich budzi jej niechęć: toteż rodzi się w duszy bezład i pomieszanie". Dusza szamoce się między Bogiem a doczesnością. Gdy wybrała Boga, oczekuje od niego pouczenia, a Bóg jest ukryty, deus absconditus. Człowiek jest pośrodku między dwoma krańcami i dlatego nie zna spokoju; miałby go, gdyby mógł jednocześnie objąć oba krańce; a to jest niemożliwe. We fragmencie 72 Myśli Pascal pisze: „Oto nasz stan rzeczywisty: nie jesteśmy zdolni ani do wiedzy niezawodnej, ani do całkowitej niewiedzy. Żyjemy zawsze niepewni, rzu- cani z krańca na kraniec [...]. To nasz stan naturalny, a zarazem jak najbardziej przeciwny naszym skłon- nościom [...]. Nie starajmy się o pewność i stałość. Rozum nasz zawsze jest zawodzony przez niestałość zjawisk, nie jest zdolny zatrzymać się na skończoności, między dwiema nieskcńczonościami". A we fragmen- 2 B. Pascal, Rozprawy i listy, przekład T. Boy i M. Tazbir, War- szawa 1962, s. 69. cie 412: „Gdybyż człowiek miał tylko rozum, bez namiętności. Gdybyż miał namiętności bez rozumu. Ale mając jedno i drugie, musi być w walce z jednym, gdy żyje w pokoju z drugim. Dlatego jest zawsze podzielony i przeciwny samemu sobie". Nie ma dla człowieka wyjścia: albo egzystencja zwierzęcia, albo egzystencja tragiczna, jak pisze L. Goldmann (Le Dieu cache, Paris 1955) w duchu Pascala. Pascala, jak później Kanta, nie przekonywały do- wody istnienia Boga: wiara w jego istnienie nie jest oparta na dowodzie. Jest domysłem, „zakładem"; musimy wybierać i żyć wedle tego wyboru. Jak według Kanta, tak i według Pascala nie ma dla człowieka roz- wiązania niewątpliwego; dla obu filozofów jest tylko taka formuła: „Żyj tak, jak gdyby". A to jest formuła tragiczna. Nie tragiczne byłoby rozwiązanie natura- listów, zarówno jak rozwiązanie Kościoła. Włączyć się całkowicie w doczesność, czy całkowicie włączyć w wieczność. Pascala klasyczny wykład tragicznego poglądu na świat pojawił się w II poł. XVII w. we Francji, jednocześnie z odnowieniem klasycznej tragedii przez Racine'a. Jednoczesność nie była przypadkowa: za- równo Pascal, jak Racine należeli do tego samego ugrupowania ideologicznego: do Port Royal. Tragiczny pogląd na świat, nawet w XVII w. bynaj- mniej nie powszechny, wieku tego nie przetrwał. Pogląd Oświecenia był przeciwieństwem tragicznego: był wyrazem naturalizmu zadowolonego z pozycji człowieka w świecie. Zadowolenie to jednak zachwiało się w XIX w. wydając tragiczną filozofię Schopenhau- era. Tak samo wyrazem tragizmu naszego czasu 124 125 stała się filozofia egzystencjalizmu, którego głównymi dziełami są Sein und Zeit Heideggera z roku 1927 i Uetre et le neant J. P. Sartre'a. Egzy stencjalizm ma z Myślami Pascala wspólny temat: jest nim nie byt w ogóle, lecz swoista egzysten- cja człowieka, który nie tylko istnieje, ale wie, że istnieje. Jednakże analogia tych dwóch filozofii tra- gicznych jest tylko częściowa: podczas gdy tragizm Pascala pochodził z rozdarcia między doczesnością a wiecznością, egzystencjalizm jest negacją wieczności i zniechęceniem do doczesności. Egzystencja człowieka nie jest izolowana, lecz zespolona z egzystencją innych. A żyjąc nie sam, jest stale zagrożony: żyje w trwodze o swe kruche istnienie, musi się o nie troszczyć; troska jest pow- szechną cechą egzystencji; za to ona go ratuje, bo pobudza do szukania ratunku i chroni od zagłady. Trwcga, która wypełnia istnienie, jest, według egzystencjalistów, przede wszystkim trwogą przed śmiercią. A ta jest nieodłączna od istnienia: co ist- nieje, musi umrzeć. Istnienie ze swą ciągłą troską wyczerpuje i ciąży ku śmierci; byt jest bytem ku śmier- ci, Sein zum Tode. Śmiertelność jest cechą istnienia. Uciekamy przed nią, mówimy sobie: „jeszcze nie teraz, jeszcze nie ja", ale wiemy, że musimy umrzeć. Człowiek przyzwyczaja się do swego otoczenia, ono staje się jego codziennością, to, co codzienne, wydaje się naturalne; tylko niezwykły bieg zdarzeń może wy- trącić człowieka z codzienności, spowodować, że poczuje się „nie u siebie", i wtedy dopiero zrozumie bezsens swego istnienia. Tymczasem żyje w złudzeniu: ono, usypiając jego trwogę, pozwala mu żyć. Poza tym doczesnym istnieniem z jego troską, trwogą i grożącą śmiercią nie ma nic. Mówią egz>s- tencjaliści: wymysłem są wieczne idee i wartości, 126 tak samo jak wieczna materia. A gdyby nawet istniały, to nic by człowiekowi nie pomogły: on chce wieczności dla swej egzystencji, a ta jest niemożliwością. Jest jedynie krótka teraźniejszość, otoczona nicością: nie ma się ku czenru wyrywać. Co więcej: „nie ma zna- ków na świecie", nigdzie nie jest napisane, jak żyć. Jesteśmy sami, opuszczeni. Jesteśmy też „skazani na wolność". Człowiek musi sam decydować, a nie ma na czym oprzeć decyzji, nikt i nic go nie pouczy. I nie można oczekiwać, by jakiekolwiek przemiany historyczne zmieniły te warunki egzystencji. Mimo wielkie różnice między filozofią Pascala i egzystencjalistów jest między nimi istotne podobień- stwo : to są dwie filozofie tragiczne. Tragizm Pascala leży w tym, że człowiek musi wybierać, a nie ma da- nych, jak to uczynić. Tragizm egzystencjalistów zaś w tym: że nie ma nic do wybierania. W myśl tych wywodów tragizm nie byłby losem poszczególnych ludzi, lecz leżał w samej ludzkiej egzystencji. Życie, póki trwa, jest gorsze lub lepsze. Dla jednych gorsze, dla innych lepsze, samo przez się nie jest tragedią. Tragedia powstaje przez to, że życie się kończy; człowiek jest przywiązany do swego ist- nienia, a wie, że czeka go śmierć. Wolni od tragizmu są jedynie ci, co żyją w pewności, że po śmierci jest wieczne istnienie. I są przekonani, że zasłużyli na szczęście, czy też otrzymają je przez miłosierdzie bos- kie. Inni są tragiczni, jak u Pascala. A jest też pewność tragiczna: że ze śmiercią wszystko się kończy — to tragizm egzystencjalistów. Są dwa tragizmy: Pascala tragizm niepewności i egzystencjalistów tragizm pewności negatywnej. 127 Ludzie płaczą nad śmiercią innych, nie nad własną; niemniej to ona, ta własna śmierć, ciąży nad życiem. Śmierć innych bywa nieszczęściem, śmierć własna tragedią. Na tragedię tę składa się lęk przed końcem, lęk przed nieznanym, przywiązanie do znanego. Po- czucie znikomości istnienia łączy się z upodobaniem do niego. Jeśli życie było dobre, to chce się, by trwało; jeśli było złe, czeka się na swoją cząstkę szczęścia. Ale więcej jeszcze niż o szczęście chodzi człowiekowi o samo istnienie. Prymitywne warunki dawnego życia raczej mniej przywiązywały do niego i wytwarzały mniej oporu wobec myśli o śmierci. Toteż sprzeciw wobec śmierci nie maleje wraz z rozwojem cywilizacji, raczej wzrasta. W greckiej tragedii właściwie nie ma śmierci, tym bardziej lęku przed nią; jest lęk przed losem, przeznaczeniem, winą, nie przed śmiercią. Śmierć jest w niej tylko tym, co opuszczenie kurtyny czy ustawienie katafalku; jest znakiem, że wszystko skc ńczone. Od starożytnych mamy więcej poczucia tragiczności życia — dlaczegoż więc nie zdobywamy się na trage- die na scenie? Po części przynajmniej dlatego, że nie reagujemy na tradycyjnie związane z tragedią skład- niki zewnętrzne, mitologiczne, widowiskowe. Tra- giczne zaś składniki dzisiejszego życia, poczucie nie- pewności, zagubienia, lęku przed śmiercią, podobnie jak okrucieństwo ustrojów i ludzi, znajdują dziś wyraz w powieści czy w liryce raczej niż na scenie. WIELCY I BLISCY Dla Pani Alicji Kolasa 1 Zaledwie człowiek zaczął życie, jest jeszcze dzieckiem, a już świat jest dla niego zróżnicowany. W dziecięcej świadomości ludzie i rzeczy układają się (jeśli użyć tak nie-dziecięcych wyrażeń) hierarchicznie i perspek- tywicznie. Dziecko widzi wyraźnie swych bliskich, inni ludzie są dla niego zaledwie widoczni. Bliscy zaś są zarazem ważni i wielcy; wszyscy dalsi są nie- ważni, jak gdyby nie istnieli. Ważni, bliscy, wielcy są rodzice, rodzeństwo, zwłaszcza starszy brat czy siostra, czasem wychowawczyni i pomoc domowa. Ważni i bliscy bywają zresztą nie tylko ludzie: cza- sem są nimi pies domowy, lalka czy koń na biegu- nach. To hierarchiczne widzenie świata nie kończy się z dzieciństwem: trwa w wieku szkolnym. Wielkimi, pierwszoplanowymi postaciami są wtedy nauczyciele; niekiedy przerastają rodziców. Ale wielcy są także niektórzy koledzy; niekiedy przerastają naxiczycieli. W gronie kolegów bywają tacy, co są jakby stworzeni na to, aby rówieśnikom zdawali się wielcy (jak ów „Wielki Meaulnes" ze słynnej francuskiej powieści); innych wielkimi czyni wyobraźnia i uczucia rówieśni- ków. Teraz — bardziej niż we wczesnym dzieciń- stwie — pojawia się czynnik wyboru: wyboru spośród 9 — Parerga 129 samego otoczenia, w którym jedni wydają się bliscy i wielcy, inni zaś obojętni. Pojawia się też nowe zja- wisko: wielkość i bliskość rozdzielają się. Są koledzy- przyjaciele, najbliżsi sercu, ale są też koledzy-ideały, którzy niekiedy wydają się więksi, ważniejsi, dosko- nalsi nawet od rodziców i nauczycieli. Podobnie dzieje się i później w życiu. Tyle, że miejsce kolegów szkolnych zajmują koledzy zawodo- wi i przyjaciele z innych zawodów, a miejsce nauczy- cieli szefowie, przełożeni, dowódcy. Ale bliskość i wielkość już się rozeszły. Niekiedy nawet przeciw- stawiły się sobie: wielcy stali się właśnie odlegli, przeciętny człowiek odczuwa jak gdyby go jakiś dystans dzielił od wielkości. Stała się daleka jak wiel- kie góry na horyzoncie. Tak czy inaczej wielkość i bliskość są dla człowieka w ciągu całego jego życia kategoriami jego wi- dzenia, rozumienia, odczuwania świata. Są katego- riami nie w tak ścisłym znaczeniu, w jakim Kant używał tego wyrazu, jednakże w podobnym. Nie są, jak substancja i przyczynowość, a także jak przestrzeń i czas, formami, w jakie ujmujemy cały świat, zarów- no materialny, jak i ludzki; są swoistymi kategoriami świata ludzkiego, ludzkiej historii. I są miarami, którymi świat ten mierzymy. Oczywiście, chodzi tu o wielkość i bliskość ducho- wą, wielkość i bliskość dla umysłu i serca, a nie wielkość i bliskość w czasie i przestrzeni. Obie te kategorie stosują się do ludzi, ale także do ich dzieł, do idej, myśli, prądów umysłowych i społecznych. Obie — wielkcść i bliskość — nie wykluczają się wzajem, ale też nie pociągają za sobą jedna drugiej: można być jednocześnie wielkim i bliskim, ale także tylko wielkim, a dalekim, a także komuś bliskim, choć się nie ma w sobie wielkości. Gdy jakiegoś człowieka uważam za wielkiego czy jakąś ideę za wielką, to mam na myśli, że jest to wielkość nie tylko dla mnie, lecz dla każdego, kto tego człowieka czy te idee rozumie. Natomiast bliskość jest oczywiście określeniem względnym: ktoś może być jednemu bliski, a drugiemu daleki; tylko o nielicznych ludziach, a także o nielicznych teoriach, ideach, prądach umysłowych, można powie- dzieć, że są bliskie całej epoce, całemu pokoleniu, całej grupie społecznej, całemu narodowi. Wielkcść przypisujemy ludziom czy ideom z przekonaniem, że im przysługuje obiektywnie, jednakże okazuje się nieraz, że nasza ocena była nie mniej subiektywna niż poczucie bliskości; wystarczyło, że minęła epoka, że przyszło nowe pokolenie, a ludzie i idee utraciły swą wielkość, zyskały zaś ją inne idee i inni ludzie. Ale znów: choć wielkcść chwiała się wielorako w cią- gu dziejów, to jednak są wielcy ludzie i wielkie idee, co wytrzymały próbę czasu. Kategorie wielkości stosujemy szczególniej do wład- ców, mężów stanu, wodzów. Niektórzy królowie otrzymali cd potomności nazwę wielkich. Tym zaś, co byli sercom bliscy, dawano przydomki dobrych czy sprawiedliwych. Inni pozostali w pamięci jako wielcy czy bliscy, choć przydomków cd historii nie otrzymali. Odczuwamy Batorego jako wielkiego króla. Stanisława Augusta nikt zapewnię nie nazwie wielkim królem, ale są tacy, którym ze względu na trudności, z jakimi musiał walczyć, czy na jego stara- nia o sztukę i kulturę, pozostał bliski. 130 131 Pomińmy jednak królów i tych wszystkich, co byli wielcy i komuś bliscy społecznie czy politycznie; ograniczmy się do dziedziny kultury, a szczególniej wiedzy. Pomińmy też wielkich matematyków i przy- rodników; ograniczmy się do filozofii i jej twórców. Jest wśród nich wielu wielkich ludzi, a także jest wiele wielkich idei, teorii, pomysłów. A są też takie, które były i są bliskie pewnym środowiskom, okresom, jednostkom. Niegdyś aleksandryjscy uczeni sądzili, że mogą zestawić pełny katalog wielkich autorów. Katalogów dziś się nie robi, ale robi się rzeczy podobne: niektóre wydawnictwa poświęca się samym tylko wielkim klasykom, a muzea — samym tylko wielkim arty- stom. A w tych wydawnictwach, tych muzeach, czę- stokroć miejsce przeznaczone dla wielkich zajmują dzieła bliskie: bliskie epoce, czy kierownikom wy- dawnictw i muzeów. Historia filozofii, podobnie jak historie innych nauk i całej kultury, jest uprawiana pod znakiem wielkości. Historycy wybierają tematy, które mają za ważne; ważne zaś jest to, co w ten czy inny sposób jest wiel- kie. Ale historycy wybierają również tematy, które są im bliskie. Tak olbrzymia literatura o Platonie czy Arystotelesie, św. Tomaszu czy Kancie jest naturalnym skutkiem tego, że byli wielcy, a zarazem wielu historykom bliscy. Także i o współczesnych filozofach piszą ci, co ich mają za wielkich, a zarazem sobie bliskich. Dotyczy to monografii, ale czy dotyczy również kompendiów? Bo w nich powinni się znaleźć wszyscy wielcy filozofowie, bez względu na to, czy historykowi są bliscy, czy nie. Sam kiedyś pisałem takie kompendia: usiłowałem w nich właśnie nie faworyzować bliskich mi myślicieli, zachować pełną bezstronność: Spinozę, 132 który jest mi daleki, starałem się opracować tak samo jak Pascala, który mi jest bliski. A jednak: także przy takim nastawieniu historyk liczy się, musi się liczyć z tym, co bliskie. Nie z tym, co jemu osobiście bliskie, natomiast z tym, co było bliskie epoce, którą stu- diuje. Wielkość jest wieloraka: historyk filozofii odszu- kuje nie tylko wielkie myśli i wielkich ludzi, którzy je powzięli, ale także tych, co je najlepiej wyrazili, co dali im tę postać, w jakiej rozeszły się po świecie i utrwaliły. Oni też są na swój sposób wielcy. Nie mniej wieloraka jest bliskość. Polega na pokre- wieństwie myśliciela i historyka, który go bada. Ale kiedy indziej poczucie bliskości polega na sympatii, choć żadnegD pokrewieństwa, żadnego podobieństwa nie ma między badanym filozofem a badającym go historykiem. Wobec myśliciela przeszłości historyk niejednokrot- nie doznaje uczuć mieszanych: poczuciu bliskości towarzyszy poczucie dalekości. Gdy św. Augustyn pisze „Wejdź w siebie, we wnętrzu człowieka mieszka prawda", to jest bliski dzisiejszemu człowiekowi. Ale przestaje być bliski, gdy twierdzi, że człowiek z natury jest zły. Nierzadko się zdarza, że wielkość myśliciela łączy się z jego bliskością. Czasem bliska jest jego myśl, a kiedy indziej bliski jest sam człowiek, który ją głosił. Kant powziął myśl, jakiej nie miał nikt przed nim, myśl o „kopernikańskim przewrocie" w filozofii, w tym jest jego wielkość. Ale jednocześnie dla wielu z tych, co studiują jego dzieła i życie, jest bliski: bliski przez swą ludzką niedoskonałość, przez często nieporadny wysiłek, by nową myśl przeprowadzić w szczegółach, by ją uzgodnić z dawną filozofią, zmieścić w odziedziczonych terminach. Kiedy indziej więcej jeszcze niż odkrycia i pomysły naukowe filozcfa, jego działalność nauczycielska, społeczna, organizacyjna powcduje, że pozostał w pa- mięci potomnych jako wielki i bliski. Jakże tu w Ka- tolickim Uniwersytecie Lubelskim nie wspominać ks. Idziego Radziszewskiego. Nawet my, cośmy nie byli bezpośrednimi świadkami jego życia i pracy, mamy wyraźny obraz człowieka i dzieła. Regens Seminarium, założyciel katolickiego naukowego pis- ma, rektor Akademii Duchownej, prezes Towarzys- twa Miłośników Historii i Literatury, założyciel i rektor Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego: od wczesnych lat aż do końca życia był zawsze wysuwany na naczelne stanowiska. Ci, co go na nie wysuwali, musieli odczuwać jego niezwykłość. A bliski jego współpracownik, ks. Kremer, pisał o nim: „Zawsze małomówny, skupiony, poważny, jakby wmyślony w siebie, a uczynny dla każdego, miał w sobie coś, co budziło szacunek i zaufanie". Szacunek był i jest stosunkiem do wielkości, a zaufanie — do bliskości. Są też w dziejach filozofii myśliciele wielcy, a mało komu bliscy. Właśnie dlatego, że tak wyrośli ponad zwykłą ludzką miarę, nie mogą przeciętnenm czło- wiekowi wydać się bliscy. Kartezjusza skupienie na podstawowym zagadnieniu filozofii, monumental- ność jego problematyki są tak ogromne, że czynią go myślicielem pomnikowym, spiżowym, mało komu bliskim. Podobnie Leibniz: jego zdolność operowania nieskończonościami, jego odmienność od wszystkich tradycji europejskich — zarówno od materialistycz- nej, jak od spirytualistycznej, zarówno od empiryzmu, jak od racjonalizmu—jest taka, że nie może być bliski tym, co w tych tradycjach wyrośli. Tak również widzę Tomasza z Akwinu: ogrom i jednolitość jego dzieła, objęcie jedną formą myślową i pisarską nie- 134 zliczonych zagadnień Boga i świata czynią go myśli- cielem nadludzkiej miary i przez to dla zwykłego czło- wieka — dalekim. Ci wszyscy — św. Tomasz, Kar- tezjusz, Leibniz — to wielcy mistrzowie filozofii ra- czej niż bliscy towarzysze pracy. Jeśli nie „wielki", to w każdym razie „bliski" jest określeniem względnym i porównawczym — tak iż można pytać nie tylko o to, który z myślicieli jest nam bliski, ale który jest — najbliższy. Jest to już sprawa osobista, w której niepodobna oczekiwać jed- nomyślności, nawet w tej samej grupie ludzi. Tych najbliższych mcże być więcej niż jeden i mogą być do siebie niepodobni. Widać to u autora tak wy- raźnie ujawniającego swe upodobania jak Stanisław Brzozowski: wielbił zarówno Marksa, jak kardynała Newmana. — A jeśli wolno mi kończąc te rozważania powiedzieć o sobie, to powiem, że szczególnie bliscy są mi myśliciele tak bardzo do siebie niepodobni, jak Arystoteles i Pascal. Arystoteles jest mi bliski przez swą dążność do porządkowania wiedzy i oddzielania porządku rzeczy i porządku ludzkich wyobrażeń. Także przez uznanie kresu naszej wiedzy: jest kres definiowania, tak samo jak rozumowania. Również przez uznanie prawd pierwszych i uznanie pierwszej przyczyny: świat przypadkowy wskazuje na konieczny. Przez uznanie wielości ludzkich postaw i poczynań: teoretycznych, praktycznych, poietycznych. Przez uznanie wielu zasad wyjaśniania: forma, materia, przyczyna, cel. Przez uznanie wielości w sztuce, uznanie wielu jej równie uprawnionych postaci. Przez uznanie, że nie to samo jest słuszne w polityce i w poezji. Przez uzna- ją nie wielu zasad dobrego moralnie życia: zasada eudai- monii, zasada życzliwości, zasada żywych wzorów. U Pascala jest mi bliskie stwierdzenie bezradności racjonalnych metod wobec życiowo najdonioślejszych zagadnień. I bliskie uznanie „porządku serca" obok porządku rozumu. Bliskie to, że „człowiek jest po- dzielony i sam sobie przeciwny", że „serce ma swe racje, których rozum nie zna", że „trzeba być geome- trą, pirronistą i pokornym chrześcijaninem". I wresz- cie to: „Dwa są tylko rodzaje ludzi, których można nazwać rozsądnymi: ci, którzy służą Bogu z całego serca, bowiem Go znają, oraz ci, którzy Go z całego serca szukają, bowiem Go nie znają". A sądzę, że to wszystko — zarówno u Pascala, jak u Arystotelesa — jest bliskie nie tylko mnie, ale wielu dzisiejszym ludziom. Analogicznie jest w dziedzinie sztuki. By tu ograni- czyć się do jednego, a uznanego przykładu: każdy wie, że Leonardo, Rafael, Michał Anioł byli wielkimi artystami, geniuszami. Jednakże dla niejednego z nas bliżsi, pełniejsi uroku są niektórzy malarze Qiiattrocen- ta, Piero delia Francesca, Ghirlandaio, Giovanni Bellini czy Botticelli. Intencją powyższych rozważań było przede wszyst- kim skupienie się na tym, co w życiu i wiedzy ludzkiej wielkie; jednak—jak to często bywa — skończyło się na tym, co bliskie. NOTA BIBLIOGRAFICZNA DWA POJĘCIA PIĘKNA: Praca napisana do Księgi Pamiątkowej Izydory Dąmbskiej (w druku). — Przekład francuski: Les deux concepts de la beaute, w „Cahiers Roumains d'Etudes Litterai- res", Bucuresti 1974, Nr 4. DWA POJĘCIA POEZJI: Odczyt wygłoszony w Stowarzyszeniu Kultury Europejskiej (SEC) w Warszawie 3 III 1975, opubliko- wany w „Poezji", Warszawa 1975, zeszyt 7/8. — Przekład angiel- ski w „Dialectics and Humanism", Warszawa 1975, Nr 2. TWORZENIE I ODKRYWANIE: Odczyt wygłoszony w PEN- Klubie w Warszawie 15 II 1977, opublikowany częściowo i w odmiennej postaci w „Biuletynie Historii Sztuki", Warszawa 1975, Nr 3. POJĘCIE WARTOŚCI: Odczyt wygłoszony na Seminarium Sto- warzyszenia Historyków Sztuki w Radziej o wicach 19 V 1966, opublikowany w pracy zbiorowej O wartości dzieła sztuki, Warszawa 1968. CYWILIZACJA I KULTURA: Odczyt wygłoszony w Politechnice Warszawskiej 16 I 1975 oraz w Związku Literatów Polskich 9 XI 1976, opublikowany w „Nauce Polskiej", Warszawa 1976, Nr 9/10. SZTUKA I TECHNIKA: Odczyt wygłoszony na Zjeździe AICA (Association Internationale des Critiąues d'Art) w Warszawie 9 IX 1975. INTEGRACJA SZTUK: Esej opublikowany w wydawnictwie zbio- rowym Integracja wychowania estetycznego w teorii i praktyce, pod red. I. Wojnar, Wrocław 1975, oraz w Księdze Pamiątkowej Bogdana Suchodolskiego «Przesz!ość przyszłości^, Warszawa 1975. FOTOGRAFIE I OBRAZY: Esej opublikowany w kwartalniku „Fotografia", Warszawa 1977, Nr 2 (6). TRAGEDIA I TRAGIZM: Przedmowa do książki Arystoteles, D. Hume, M. Scheler. O tragedii i tragiczności, Kraków 1976. WIELCY I BLISCY: Odczyt wygłoszony w Towarzystwie Nauko- wym KUL w Lublinie 17 V 1974, opublikowany w „Summarium" KUL, Lublin 1975, Nr 2 (22/2), (za rok 1973). 137 SKOROWIDZ IMION Ajschylos 117, 122 Alberti Leone Battista 7 Aleksander z Hales 7 Alembert, Jean Le Rond d' 31 Alfieri Vittorio 120 Alsted Johann Heinrich 99 Anakreont 28 Apollinaire Guillaume, właśc. Wilhelm Apollinaris Kos- trowicki 34, 103 Arnold Matthew 79 Arystoteles 5, 7, 21-24, 27-29, 32, 86, 88, 98, 113-116, 118, 119, 121, 132, 135-137 Augustyn Aureliusz 14, 49, 101, 133 Bacon Franeis 74 Banville, Theodore de 25 Batteux Charles 99, 100 Baudelaire Charles 33, 34, 38 Baur J. 92 Bellay, Joachim du 74 Bellini Giovanni 136 Bellori Giovanni Piętro 8 Bembo Piętro 9 Bergson Henri 48-50, 52 Bertola de Giorgi Aurelio 24 Birkhoff Garret 8 Blanche Robert 17 Botticelli Sandro 136 Bouhours Dominique 17 Brahmer Mieczysław 75 Bremond Henri 34, 35, 48, 52, 72 Brentano Franz 61, 70, 71 Brzozowski Stanisław 44, 135 Buckle Henry Thomas 75, 78, 81 Buonarroti-------5- Michał AnioJ Burckhardt Jacob 75, 81 Burkę Edmund 10, 11 Cange, Charles du Fresne, du 117 Cardano Gerolamo 10 Carriere Eugene 10 Castiglione Baldassarre 15 Charpier Jacąues 25 Charron Pierre 16 Chełmoński Józef 111 Chenier, Andie de 26 Cicero Marcus Tullius 26, 27, 74, 92, 101 Claudel Paul 25 Coleridge Samuel Taylor 38 Corneille Pierre 118 Croce Benedetto 40, 109 Czyżewski Tytus 49 138 Danielle Bernardino 26 Dąmbska Izydora 7, 137 Degas Edgar 60 De Giorgi Bertola-------> Ber- tola Descartes Renć 62, 134, 135 Diogenes Laertios 22 Dubos Jean-Baptiste 119 Dulębina Maria 111 Ehrenfels, Christian von 61, 64 Empedokles 21 Eupalinos 51 Fechner Gustav Theodor 10 Fenelon, Francois de Salignac de La Mothe 17, 31 Fergusson Adam 74 Filon z Aleksandrii 7 Fontenelle, Bernard Le Bovier de 120 Fouillee Alfred 64 Fracastoro Girolamo 17 Fry Roger 16 Gałczyński Konstanty Ildefons 35, 36 Ghiberti Lorenzo 7, 14 Ghirlandaio, właśc. Domenico di Tommaso Bigordi, zw. 136 Gide Andrć 38 Goethe Johann Wolfgang 25, 51, 96 Goldmann Lucien 119, 125 Gomperz Theodor 28 Gorgiasz 21 Grabmann Martin (ed) 25 Gracian y Morales Balthasar 10 Gravina Gian Yincenzo 36 Harris James 100 Hartmann Nikolai 61, 64 Hebbel Friedrich 34 Heidegger Martin 126 Heinze Max 48 Heraklit 48, 52 Herbart Johann Friedrich 8, 10 Herder Johann Gottfried 10, 78, 92 Hermann Karl Friedrich 11 Homer 21 Horacy 23, 103 Hugon od św. Wiktora 12, 24 Hume David 120, 137 Ingarden Roman 121 Irzykowski Karol 34 Jan z Damaszku 46 Jakobson Roman 37 Johnson R. B. (ed) 36 Johnson Samuel 20 Jouanny C. (ed) 8 Kandinsky Wassily 48 Kantlmmanuel 10,11,125,130, 132, 133 Kartezjusz-------> Descartes Kirchmann Julius Hermann 11 Kluckhohn Clyde May 76, 92 Kossakowska-Szanajca Zofia 53 Kowerska Zofia 75 [54, 57 Kraus Oskar 61 Kreczowska Maria 75 Kremer Józef 134 Kristeller Paul Oskar 25 Kroeber Alfred Louis 76, 92 Kulczycka-Saloni Janina 42 Kurzyna Mieczysław 42 Leibniz Gottfried Wilhelm 134, 135 139 Leonardo da Vinci 94, 136 Leopardi Giacomo 29, 30 Liebmann Otto 64 Lomazzo Giovanni 8 Lope de Vega, właśe. Felix Lope de Vega Carpio 118 Macpherson James 20 Malczewski Rafał Ul Malewicz Kazimierz 48 Mallarme Stephane 34 Manet Edouard 111 Marmontel Jean-Francois 31 Marks Karol 78, 135 Mateusz Vendóme 23, 33 Maugham Sommerset 33, 34 Meinong Alexius 61, 64 Michał Anioł Buonarroti 45-48, 136 Minturno Antonio Sebastiano 26 Mirabeau, Gabriel Honore de 74 Mondrian (lub: Mondriaan) Pięt, właśc. Pięter Cornelis 48 Montaigne, Michel Eyąuem de 74 Mimsterberg Hugo 61 Nałkowska Zofia 42, 44, 45 Newman John 135 Nicholson Ben 48 Niedermann J. 92 Nietzsche Friedrich Wilhelm 60, 124 Norwid Cyprian Kamil 15 Ossowski Stanisław 18 Pascal Blaise 49, 70,71,124 -127, 133, 135, 136 Piero delia Francesca 136 Pigoń Stanisław 18 Pitagoras 7, 14 Platon 7, 14, 15, 21, 22, 51, 86, 132 Plotyn 45, 49 Pliniusz Starszy 60 Poe Edgar Allan 36 Poliziano Angelo 99 Poussin Nicolas 8 Poseidonios 22, 23, 30, 33 Pronaszko Andrzej i Zbigniew (bracia) 49 Proust Marcel 67 Prus Bolesław 42-45 Pufendorf, Samuel Freiherr von 74 Racine Jean 118, 119, 125 Radulf de Longo Campo (lub: Longchamp) zw. Ardens 25 Radziszewski Idzi 134 Rafael, właśc. Raffaelo Santi 136 Renan Ernest 24 Rickert Heinrich 61 Robortello Francesco 32 Safona 28 Sainte-Beuve Charles Augustin 33, 34 San Martino Matteo 31, 32 Sarbiewski Maciej Kazimierz 41 Sartre Jean-Paul 37 Scaliger Giulio Cesare 23 Scheler Max 61, 64, 121-123, Schilier Friedrich 120 [137 Schlegel Friedrich 17 Schopenhauer Arthur 124, 125 Seghers Pierre (ed.) 25 Seneka 117 Sevigne, Marie de Rabutin- Chantal de 119 140 Shakespeare William 118, 122 Shelley Percy Bysshe 33 Siebeck Hermann 11 Simmel Georg 123, 124 Słowacki Juliusz 120 Smith Adam 68 Sofokles 117 Sokrates 11 Solger Karl Wilhelm Ferdi- nand 11 Spinoza Baruch 132 Spranger Eduard 61 Staff Leopold 20, 47 Stanisław August Poniatowski 131 Stefan Batory 131 Sulzer Johann Georg 25 Tasso Torąuatto 38 Tazbir Mieczysław 124 Teodor ze Studion 46 Thiersch August 11 Tigerstedt Eugene Napoleon 26 Tomasz z Akwinu 9, 132, 134, 135 Trissino Gian Giorgio 16 Tylor Edward Burnett 75, 76 Ulryk ze Strassburga 12 Unger Erich 11 Urban Wilbur Marshal 61 Uberweg Friedrich 48 Valery Paul 20, 25, 31, 33, 34, 80 Varchi Benedetto 10, 31 Vermeer van Delft, van der Meer, Johannes 67 Vico Giambattista (Giovanni Battista) 32 Voltaire, właśc. Francois Marie Arouet 10, 31, 79, 119 Wackenroder Wilhelm Hein- rich 95 Webster Noah 79 Weinberg Bernard 31 Wellek Renę 23 Wielopolska Elżbieta 53 Witkacy, właśc. Stanisław Ig- nacy Witkiewicz 49 Wojnar Irena 137 Woźniakowski Jacek 18 Wright Frank Lloyd 58 Zamoyski August 39, 45, 48-59 Zawadzki Władysław 75 Zeising Adolf 11, 13 Zieliński Tadeusz 28, 101 Znaniecki Florian 66 Zola Emile 32, 43, 44 SPIS TREŚCI Przedmowa................ 5 Dwa pojęcia piękna............ 7 Dwa pojęcia poezji............. 20 Tworzenie i odkrywanie.......... 39 Pojęcie wartości.............. 60 Cywilizacja i kultura............ 74 Sztuka i technika............. 93 Integracja sztuk.............. 97 Fotografie i obrazy............ 105 Tragedia i tragizm............. 113 Wielcy i bliscy............... 129 Nota bibliograficzna............ 137 Skorowidz imion.............. 138 PAŃSTWOWE WYDAWNICTWO NAUKOWE Wydanie pierwsze. Nakład 20 000 +280 egzemplarzy. Arkuszy wydawniczych 6. Arkuszy drukarskich 9. Papier drukowy rotograwiurowy klasy III 120 g, 84X108. Oddano do składania w listopadzie 1977 roku. Podpisano do druku w kwietniu 1978 roku. Druk ukończono w maju 1978 roku. Zamówienie nr 92/78 E-12-1024 Cena zł 45.— DRUKARNIA UNIWERSYTETU JAGIELLOŃSKIEGO