Gabriel P. Oleszek Dotknięcie piekła Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000 Morze nie znosi byle jakich statków i ludzi byle jakich Rozdział pierwszy Kapitan Johnny Callum siedział wygodnie na miękkim fotelu Boeinga 747 linii Cathay Pacific, lecącego z Londynu do Hong Kongu, i zastanawiał się co właściwie tutaj robi. Teoretycznie powinien w tej chwili siedzieć sobie spokojnie w swoim domu w londyńskiej dzielnicy Broomley Kent i przeglądać prospekty reklamowe biur podróży. Bardzo zresztą możliwe, że byłby już po wyborze i tylko czekałby na wyjazd z żoną na przykład do Acapul-co lub innej atrakcyjnej turystycznej miejscowości. Taki wyjazd planowali już wcześniej i trzeba przyznać, że należał się on zaharowanemu wilkowi morskiemu od dawna. Rozmyślania przerwała Callumowi stewardesa - urocza Chinka w granatowym mundurku, proponująca drinka. Callum normalnie nie pijący alkoholu nigdy, lub prawie nigdy, tym razem uznał, że jest to coś, czego potrzebuje w tej chwili najbardziej. Zamówił więc podwójnego Johnnie Walkera z czarną nalepką, którego wypił niemal duszkiem. Potem znów zatopił się w swych dosyć ponurych myślach. Leciał teraz na nowo zakupiony statek swego greckiego armatora. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że z poprzedniego statku, tego samego Greka z Londynu, zszedł raptem osiem dni wcześniej, planując dłuższy pobył na lądzie. Okazało się, że jego plany to jedna sprawa, natomiast plany i potrzeby armatora, to zupełnie co innego. Skłamałby gdyby powiedział, że nawet nie zdążył się rozpakować, gdy zadzwonił do niego armator z propozycją wyjazdu. Był już rozpakowany, gdyż zrobiła to za niego jego urocza małżonka Mary, która czyniła to bez szemrania już od dwudziestu pięciu lat. Propozycja wyjazdu do Hong Kongu za dwa dni rozśmieszyła go, lecz nie okazał tego, tylko wyjaśnił, że po prostu nie może jeszcze wyjechać. Zadowolony z siebie poinformował o tym Mary i nie podejrzewając niczego wyszedł do ogródka pogrzebać trochę w kwiatach, co zawsze sprawiało mu niesamowitą przyjemność. - Że ty tak śmiało im odmówiłeś - zdziwiła się Mary. - Nie będziesz się obawiał, że się na ciebie za to obrażą? - Co tu jest do obrażania? Jeżeli będą mnie potrzebować, to znajdą mnie, mimo że teraz odmówiłem. A jeśli nie będą mieli dla mnie statku, to nie kupią go specjalnie po to, żeby dać mi pracę za to, że byłem dyspozycyjny. - Niby masz rację, ale to do ciebie niepodobne - stwierdziła Mary. - Podobne, niepodobne, ale tak jest. Pomyślałbym, że chcesz, żebym znowu wyjechał. - Przecież wiesz, że tak nie jest, ale po prostu znam ciebie. Zawsze dobro firmy na pierwszym miejscu. - Widocznie nie tak zawsze - stwierdził i dalej grzebał w ziemi. Nie minęła nawet godzina, gdy ponownie zadzwonił telefon. Callum słyszał, jak Mary tłumaczy, że mąż nie podejdzie, gdyż jest zajęty. Poza tym nie pojedzie w rejs, bo musi odpocząć i wyjechać na urlop. Podszedł do niej i wyjął jej słuchawkę z ręki. - Callum, słucham - powiedział. - Dobrze, że pan jest kapitanie. Potrzebujemy pana na nasz najnowszy statek - mówił sam dyrektor tej nie najmniejszej przecież firmy. Callum czuł już jak wyjazd do Acapulco odpływa gdzieś daleko, staje się czymś nierealnym jak dziecięce marzenie. - Czy, gdybym nie pojechał, to sprawiłoby to kłopot firmie? -zapytał. - Tak kapitanie i dlatego do pana dzwonię. Bardzo liczymy na pana - odpowiedział dyrektor. - No dobrze, jeśli to naprawdę konieczne. Nie lubię stawiać firmy pod ścianą. - Konieczne - zapewnił dyrektor. - A kiedy miałby być ten wyjazd? - Gdzieś za dwa, trzy dni. Niech pan wpadnie do nas, powiedzmy za godzinę lub dwie, to wszystko omówimy. - Dobrze. Zaraz się do was wybiorę - odpowiedział i odłożył słuchawkę. - Wiedziałam, że tak będzie - krótko stwierdziła Mary. - Słuchaj, to nowy statek. Bardzo im zależy, żeby wszystko było w porządku, więc dlatego zrywają mnie z urlopu. - Wołają cię, bo nie mają nikogo innego pod ręką. Spójrz prawdzie w oczy. - Może i masz rację. Ale gdybym się u nich nie sprawdził, to przecież nie wydzwaniałby sam dyrektor. - Dobrze, już dobrze. Nie miałam nic złego na myśli. Kapitan Callum wsiadł do swojego astona martina i ruszył w drogę do biura. Żona Mary zazwyczaj używała forda. Jak każdy przyzwoity człowiek Callum miał wszystkiego po dwa. A więc dwoje dorosłych dzieci, dwa samochody, dwa psy, dom co prawda jeden tylko, ale za to dwupiętrowy oraz dwie kobiety, czyli żonę Mary i przyjaciółkę Ann. Jadąc do biura, wyciągnął telefon i powiadomił Ann o niespodziewanej nowinie. - Czy naprawdę musisz jechać? - spytała, autentycznie zmartwiona. - Już się zgodziłem. Teraz jadę do biura, ale gdzieś za godzinę, góra półtorej, gdy wszystko z nimi załatwię, wstąpię do ciebie. - Dobrze, będę czekała. Callum odłożył słuchawkę i skoncentrował się na prowadzeniu samochodu w popołudniowym ruchu. Po pół godzinie dotarł do biura. Ustawił samochód na prywatnym parkingu i wszedł do środka. Poszedł od razu do dyrektora, który już na niego czekał. - Dobrze, że już pan jest kapitanie - ucieszył się. - Odlatuje pan jutro o ósmej z Heathrow z terminalu numer cztery. Bilet odbierze pan na lotnisku. - Ale przecież miałem jeszcze być dwa, trzy dni w domu - ledwie wykrztusił zaskoczony Callum. - Początkowo tak myślałem, ale to pilna sprawa. Statek lada chwila zejdzie z doku i zaraz potem wejdzie do eksploatacji, dlatego musi pan lecieć już jutro. Zaraz dostanie pan angaż. - Jestem kompletnie zaskoczony. Nie spodziewałem się takiego pośpiechu. Co to właściwie za statek? Nie wiem nawet, jak się nazywa. - To masowiec - siedemdziesięciotysięcznik, tak zwany Panamax. Nazywa się Harmony. Będzie tworzyć serię z naszymi Hospitality i Honourity, na których pan już pływał. - Tylko brakuje jeszcze Hostility i Heresy albo i Hypocrisy - pomyślał z przekąsem Callum, lecz nie powiedział tego głośno. - A gdzie będzie pływać? - Po całym świecie, drogi kapitanie. Tak jak pana poprzedni statek. Gdzie tylko złapiemy jakiś korzystny fracht. - Rozumiem. Nie powiem, żebym był szczególnie szczęśliwy z powodu tego nagłego wyjazdu, ale nie mam zamiaru się wycofywać. - Dziękuję panu. Myślę, że statek spodoba się panu. Zresztą jest tam na stoczni nasz su-perintendent Vangelis Kaskarous, którego dobrze pan zna. On wszystko panu powie. Gdy już wejdzie pan do normalnej eksploatacji, ściągnie pan do siebie żonę i ręczę panu, że ten kontrakt na Harmony będzie dla pana prawdziwą przyjemnością. Przepraszam, ale mam jeszcze ważne telefony - zakończył dyrektor, więc Callum opuścił jego gabinet. Zadzwonił do Ann i powiedział, że już do niej jedzie. Jej biuro Horizon Shipping Lines, będące jednocześnie dawnym biurem Calluma, znajdowało się niezbyt daleko i po piętnastu minutach jazdy zaparkował swego astona martina przed okazałym biurowcem. Ann już czekała. Pocałowała Calluma i na chwilkę przytuliła się do niego. - Teraz mam najwyżej dwadzieścia minut czasu. Potem muszę wrócić do biura na godzinę, ale później możemy gdzieś pojechać. Weszli do małego pubu naprzeciwko siedziby dawnego armatora Calluma i zamówili kawę. - Chyba, to znaczy na pewno ciężko mi będzie wyjeżdżać tak nagle i tak szybko - powiedział po chwili milczenia. - Przecież to tylko od ciebie zależy. Widocznie chciałeś tego, skoro tak łatwo się zgodziłeś. - Niezupełnie tak jest kochanie. Po prostu nie wypadało im odmówić. Bardzo im na tym zależało. Poza tym wiesz jak teraz ciężko o pracę i dlatego gdy się ją ma, to trzeba ją szanować. - Nie mieli nikogo pod ręką, to cię zawołali, nie zwracając uwagi na to, że należy ci się wypoczynek. - Mówisz tak samo, jak moja żona - pomyślał Callum. - Może zresztą obie macie rację. - Wiesz co myślę? Oczywiście jeżeli mogę w ogóle coś powiedzieć - spytała Ann. - Możesz - wspaniałomyślnie zgodził się Callum. - Wydaje mi się, że byłeś za mało stanowczy. Trzeba było po prostu zdecydowanie odmówić. A ty niestety chciałbyś niby zostać w domu, a jednocześnie boisz się, że sprawisz kłopot armatorowi. - Może masz rację, ale po prostu zbył dużo napatrzyłem się na kolegów, którzy nie mogli doczekać się na statek. Nie ma teraz za dużo pracy dla kapitanów. - Przecież masz drugi zawód. - Niby tak, ale nie wiem, czy komuś potrzebny byłby pięćdziesięcioletni programista. Wszyscy szukają ludzi młodych - odpowiedział. Callum oprócz dwóch samochodów, dwójki dzieci i innych dwójek posiadał dwa zawody. Był też programistą komputerowym. Co prawda amatorem, ale ukończył też jakieś kursy i szło mu nawet dosyć dobrze. Otrzymał nawet kiedyś premię od armatora za opracowanie programów przydatnych na statku. Nie myślał jednak nigdy o tym, żeby zrobić z tego źródło utrzymania. Chociaż byłoby to jakieś wyjście, gdyż miał coraz mniejszą ochotę na długie rejsy i rozstania. Podczas rejsu na poprzednim statku ukończył pięćdziesiąt lat i chociaż stale utrzymywał, że po pięćdziesiątce człowiek czuje się tak samo albo nawet i lepiej niż przed nią, to w rzeczywistości upływ czasu wpędzał go w depresję. Najbardziej żałował, że lata te upływają na morzu z daleka od bliskich. Callum lubił swoją pracę i po dwudziestu latach kapitanowania morze nie miało przed nim niemal żadnych tajemnic, ale wielomiesięczne rejsy dłużyły mu się coraz bardziej, co tym bardziej kontrastowało z tym, że życie mijało w szalonym tempie. Chcąc zatrzymać upływający czas, podświadomie dążył do towarzystwa ludzi młodych. Nie oznaczało to, że przeżywał coś w rodzaju drugiej młodości wraz ze wszystkimi towarzyszącymi jej śmiesznościami. Niemniej jednak, przebywając z ludźmi młodymi i będąc przez nich akceptowany, czuł się znacznie lepiej. Dlatego zawsze cieszył się, gdy jego dorosłego syna oraz córkę odwiedzali przyjaciele. W istocie był on czarującym człowiekiem i młodzi ludzie go uwielbiali. Potrafił znakomicie opowiadać, co potrafili docenić młodzi słuchacze spragnieni opowieści z egzotycznych krajów. Nie zdawał sobie z tego sprawy, ale również jego zbliżenie z Ann było wynikiem tej potrzeby odmłodzenia się. Ann była od niego równo dziesięć lat młodsza i Callum, dzięki jej zainteresowaniu swoją osobą czuł się tak, jak gdyby również miał o tyle lat mniej. Gdy ruszał na morze, oddalał się od tego otoczenia pozwalającego mu przynajmniej pozornie się odmłodzić i dlatego rejsy dłużyły się coraz bardziej. Po tylu latach na morzu nabrał takiego doświadczenia, że najbardziej nieoczekiwane sytuacje, czy awarie nie robiły na nim wrażenia i potrafił bardzo łatwo sobie z nimi poradzić. Gdyby nie ulubione hobby komputerowe, prawdopodobnie nie umiałby zagospodarować dobrze czasu przemierzając bezkres oceanów. - Muszę już wracać do biura. Wyjdę za godzinę i pojedziemy gdzieś - powiedziała Ann. - Nie gniewaj się kochanie, ale nie mogę na ciebie czekać. Muszę jechać do domu się spakować. - Ale przecież miałeś wyjeżdżać za trzy dni. - Tak myślałem, gdy do ciebie dzwoniłem. Niestety, jak dojechałem do biura, to okazało się, że już kupili dla mnie bilet na samolot do Hong Kongu. Muszę jutro o czwartej rano wyruszyć z domu. żeby zdążyć na lotnisko. Teraz pojadę się spakować. - Tak to jest, gdy człowiek zaprzyjaźni się z żonatym mężczyzną. Mógłby ze mną pobyć przez te ostatnie godziny, ale musi jeszcze zobaczyć się z rodziną. - Muszę się spakować, kochanie. - Przecież znam cię i wiem, że potrzeba ci na to dwudziestu minut. - Przepraszam. - Nie przepraszaj. Uważaj tam na siebie. No i zadzwoń jak doleciałeś. - Na pewno tak zrobię. Pożegnali się i Ann wróciła do pracy, a Callum pojechał do Broomley Kent. Tego wieczoru przypadkowo zarówno córka, jak i syn byli w domu, a nie na żadnym spotkaniu z przyjaciółmi, więc wieczór i noc spędzili na rozmowie. Nikt nie mógł odżałować, że kapitan musi tak nagle i po tak krótkim pobycie w domu wyjeżdżać. - Przynajmniej przyjemne jest to, że wszyscy próbują mnie zatrzymać, a nie cieszą się na myśl, że się mnie pozbędą - pomyślał Callum. Nad ranem pojechali wszyscy razem na lotnisko. Prowadził Tony - dwudziestoczteroletni syn Calluma. - Nie mówiłem jeszcze o tym, ale chcemy z Wendy wziąć ślub - oznajmił nagle. - Teraz jednak, skoro tak nagle wyjeżdżasz, przełożymy to chyba do twojego powrotu. - Byłoby przyjemnie, gdybyście zechcieli poczekać na starego ojca - odpowiedział mile zaskoczony Callum. - Ale nie krępujcie się mną, gdybyście musieli wcześniej. - Nic nie musimy. Po prostu chciałbym, żebyś był na naszym ślubie. Kiedy właściwie wrócisz? - Sam wiesz, że w Fortune Shipping kontrakty trwają osiem miesięcy, ale skoro masz się żenić, to wrócę prędzej, żebyś nie musiał tak długo czekać. - Dobrze tato. Dojechali na lotnisko i po nadaniu bagażu przeszli do odprawy granicznej. Callum pożegnał się z rodziną i podał paszport urzędnikowi. Przeszedł przez bramkę i obejrzał się. Mary z dziećmi stała jeszcze w pobliżu, machając mu na pożegnanie. Rozejrzał się, czy w pobliżu nie stoi gdzieś Ann, lecz nie było jej nigdzie widać. Poczuł lekkie ukłucie w sercu, lecz po chwili sam się za to zganił. - Czy jeszcze coś? - pytanie milutkiej stewardesy wyrwało go z rozmyślań. Poprosił o jeszcze jednego Johnnie Walkera z czarną nalepką. Po wypiciu postanowił nie myśleć już więcej o domu, tylko o czekającej go pracy. Tak jak przypuszczał, skupienie się na zawodowych sprawach pozwoliło mu zapomnieć o nieoczekiwanym i niechcianym rozstaniu z najbliższymi. Wkrótce dało też znać o sobie zmęczenie po nie przespanej nocy oraz wypite drinki i Callum spokojnie zasnął, wykorzystując to, że miał co nieco wygody, gdyż sąsiedni fotel był wolny. Gdy po kilku godzinach obudziło go krzątanie się stewardes roznoszących śniadanie, ponure myśli opuściły go całkowicie. Hong Kong powitał go niesamowitą gorączką. Poczekał chwilę, aż jego walizka pojawi się na karuzeli i poszedł do odprawy celnej. Kilka minut później spotkał chińskiego młodzieńca trzymającego w ręku kartkę z jego nazwiskiem. Przywitali się i Callum dowiedział się, że już za dwie godziny odchodzi jego fera do Guangzhou, gdzie na doku miał stać jego statek Har-mony. Agent zawiózł go na dworzec pasażerski, wręczył bilet i pomógł mu nadać walizkę na bagaż. Potem pożegnał się i zniknął. Szumnie zwana ferą jednostka była w istocie dużą motorówką wyposażoną w kilka rzędów foteli. Niestety, nie było tam żadnego bufetu i wkrótce Callum poczuł straszny głód. Tymczasem fera powoli posuwała się w górę Pearl River. Po kilku godzinach byli na miejscu. Niestety na przystani promowej nikt na niego nie czekał, nie było tam też żadnego bufetu, więc Callum coraz bardziej głodny, robił się jednocześnie coraz bardziej zły. Jak na złość, nie było też żadnej taksówki, która mogłaby go zawieźć do stoczni, gdzie jakoś odnalazłby swój statek. Wreszcie jednak pojawił się agent, który wręczył mu teleks od armatora z Londynu z zaleceniem jak najszybszego wyjścia ze stoczni i skierowania się pod załadunek rudy w jednym z portów Indii. Trochę był zdziwiony, że tak szybko zapadają decyzje, skoro statek jest jeszcze na doku, ale łatwiej już rozumiał pośpiech, z jakim go wysłano. Zastanawiał się tylko, dlaczego poprzedni kapitan nie może doprowadzić statku do Indii, gdzie Callum mógłby dotrzeć niewiele później, ale za to bez niepotrzebnego pośpiechu. Nie przypuszczał, że za kilkanaście minut, gdy znajdzie się na statku, sprawa sama się wyjaśni. Nie zdziwił go natomiast stosunkowo długi pusty przelot bez ładunku z Chin do Indii. Wiedział, że armator, zanim podjął taką decyzję, dobrze to przekalkulował i na pewno jest to dla niego opłacalne. Rozklekotana stara łada dotarła wreszcie do stoczni i po załatwieniu formalności na bramie zaczęta kluczyć pomiędzy stertami bezładnie porozrzucanych na nabrzeżach blach, rur, kabli oraz różnych elementów wyposażenia statków. Jak się okazało, Harmony stał już na wodzie, zacumowany jako trzeci statek do dwóch innych znajdujących się pomiędzy nim a nabrzeżem. Powiązany był plątaniną lin manilowych i stalowych. Ponadto przerzucono nań mrowie kabli, rur i węży jak również ustawiono na nim mnóstwo rusztowań. Zdziwił się, gdy agent od razu powiedział mu, że statek kończy remont pojutrze. Tymczasem wydawało się, że był w stanie totalnej rozsypki. Agent sprytnie wspiął się po stromym trapie i przechodził już przez nadburcie na pokład Harmony. Callum obarczony swoją dosyć ciężką walizą i niewiele mniejszym bagażem ręcznym, mozolnie posuwał się za nim. Młodzieńcowi nawet nie przyszło do głowy mu pomóc. Dopiero, gdy byli na pokładzie, któryś z filipińskich marynarzy schwycił walizkę i zaniósł na górę pod kabinę. Callum ze zdziwieniem zauważył, że statek robi wrażenie zaniedbanego. Z zewnątrz prezentował się nie najgorzej, lecz wnętrze mieszkalne było bardzo zniszczone. Gdy usłyszał od armatora, że jedzie na najnowszy statek, domyślał się, że jest to statek używany, ale sądził że najwyżej sześcio-, siedmioletni. Natomiast ten wyglądał na grubo ponad piętnaście lat. Jak się potem dowiedział, statek w rzeczywistości liczył sobie dwadzieścia dwa lata. Nie miał czasu na długie rozmyślania na ten temat, bo pojawił się chief z pokładu i otworzył mu kabinę. Był to też Anglik Casey Scorell, którego znał ze swojego pierwszego statku u armatora Fortune Shipping. Nie był to, zdaniem Calluma, w pracy orzeł, ale odpowiednio pokierowany powinien dać sobie radę. Zresztą widział go wtedy tylko przez dwa tygodnie i mogło to być mylne wrażenie. Ponadto przez dwa lata, które minęły, chłopak mógł nabrać więcej praktyki. - A gdzie kapitan? - spytał, gdy już wszedł do kabiny. - Nie ma. Ja pełniłem obowiązki kapitana, zanim pan przyjechał, captain. - Statek bez kapitana? Jak mam to rozumieć? - Najpierw była mowa o tym, że to ja dostanę awans i będę tu kapitanem, aż przyleci nowy chief. - Aha. Czyli właściwie przyleciałem niepotrzebnie, bo za chiefa to się tutaj nie zgodzę - z przekąsem powiedział Callum. - No oczywiście, captain. Mój awans na razie nieaktualny, gdyż potem doliczyli się, że brakuje mi jeszcze paru miesięcy pływania do uzyskania dyplomu kapitańskiego. Zresztą, niech pan spyta Vangelisa Kaskarousa. On wszystko wie. - No właśnie, gdzie on jest? - Na obiedzie, zaraz pewnie tu przyjdzie. - Dobrze, to ja pójdę do niego. Nic nie jadłem od rana. Prowadź, chief. Wyszli z kabiny i zeszli dwa pokłady niżej, gdzie znajdowała się mesa oficerska. Już w drzwiach spotkali wychodzącego z niej Vangelisa z jakimś innym Grekiem. - Kalimera - ucieszył się Vangelis. - Chodźmy do ciebie, pogadamy. - Kalimera - odpowiedział Callum. - Ale najpierw obiad. Proszę - wskazał drogę do mesy. - Jesteśmy już po obiedzie. - Ale ja nie. No, wchodzicie, czy nie? Vangelis spojrzał na Calluma zaskoczony, ale nic nie powiedział. - To poczekamy na ciebie w kabinie - oznajmił po chwili. - Zawsze mile widziani - odpowiedział Callum i wszedł do mesy. Chociaż żywił szacunek dla armatora, to nie widział jednak powodu, żeby nie tylko zrywać dla niego urlop i zawalać swoje osobiste plany, to jeszcze głodzić się tylko po to, żeby o dwadzieścia minut przyspieszyć rozmowę z urzędnikiem z biura. W mesie nie było już nikogo i chief polecił stewardowi nakryć dla kapitana. Filipiński boy położył sztućce na brzegu stołu, lecz Callum odruchowo minął to miejsce i usiadł w rogu. - Gdzie właściwie jest moje miejsce? - spytał. - No właśnie tam, gdzie pan usiadł. - To czemu steward nakrywa mi gdzie indziej? - No, bo dotychczas ja tam siedziałem - odpowiedział chief. - Aha, rozumiem i przepraszam. - Nie szkodzi - odpowiedział chief i polecił stewardowi zrobić kawę. - Czy pan też się napije? - spytał Calluma. - Poproszę herbatę. Po chwili steward przyniósł duży kubek kawy dla chiefa i miniaturową filiżankę herbaty dla kapitana. - Dla mnie też poproszę w większym kubku. - Sony, sir. Jedyny duży kubek na tym statku jest dla chiefa - wyjaśnił steward. - To aż tak tu biednie? Poproszę w takim razie jeszcze jedną taką filiżankę. Zjadł obiad i powrócił do kabiny, gdzie czekał na niego Vangelis. - No, teraz możemy porozmawiać. Strasznie byłem głodny. Vangelis Kaskarous krótko wprowadził Calluma w sprawy remontu. Jak się okazało, rzeczywiście za dwa dni statek miał wypłynąć w rejs. Co prawda Callum nie bardzo w to wierzył, widząc, że statek praktycznie jest w rozsypce, lecz Vangelis zapewniał go, że wyjdą w terminie. - W przeciwnym razie nie zdążysz do Indii na czas i przepadnie nam ten czarter - dodał. Callum odpowiedział, że i tak nie zdąży. Szybkość, jaką osiągał statek, nie pozwoliła dopłynąć do Indii w terminie, jakiego oczekiwał od niego armator - Vangelis pokazał mu kolejny teleks, jaki nadszedł od armatora. Przy okazji dodał, że następnego dnia rano wraca do domu kilku filipińskich marynarzy zaokrętowanych tylko na czas remontu. 10 - Czy oni są opłaceni? - spytał Callum. - Jeszcze nie. Nie mieliśmy pieniędzy. Ty miałeś je dopiero przywieźć z biura. - Istotnie dali mi trochę. A czy ktoś ich rozliczał na bieżąco? - Niestety, ty będziesz musiał to zrobić. No wiesz, nie było tu kapitana, więc nikt się nie zajmował drobiazgami. - No cóż, dla tych, którzy tu pracowali, ich zapłata nie jest drobiazgiem. Gdzie są ich kontrakty? Muszę wiedzieć, ile właściwie zarabiają. - Nie wiem, chyba mają ze sobą. Nie było czasu o tym pomyśleć. Tyle mieliśmy tutaj roboty z remontem, że nikt o tym nie pamiętał. - No dobrze, jakoś to wszystko wyprowadzę na bieżąco. Szkoda tylko tracić na to czas teraz, kiedy powinienem zająć się remontem. - Spokojnie ich rozlicz. Ja będę pilnował remontu. Ja wszystko wiem i w razie czego ci powiem. O nic się nie martw. - Niech i tak będzie. Jak wyglądają sprawy wyposażenia statku? Muszę jeszcze sprawdzić, czy mamy wszystko, żeby bezpiecznie wyruszyć w rejs. - Nic się nie martw. Na te pierwsze dni kupiliśmy wszystko. Niewielki jest tutaj wybór, ale jakoś się udało. To, czego brakowało, ściągnęliśmy z Hong Kongu. Główną dostawę już ci szykują właśnie w Indiach. Tutaj jest teleks z nazwiskami tych, którzy jutro wyjeżdżają. To ja idę zobaczyć, co z remontem, a ty się spokojnie rozgość. Wyszli z kabiny i Callum został sam. Z przykrością stwierdził, że jego kabina była bardzo zaniedbana. Niewiele odbiegała wyglądem od korytarzy. Było po prostu brudno. Znalazł w łazience kawałek czystej szmaty i wymył nią półki w szafie, a następnie ułożył na nich swoje rzeczy. Potem wziął prysznic i przebrał się w czyste rzeczy. Wyszedł na pokład i pierwszemu spotkanemu marynarzowi wręczył kartkę z nazwiskami, polecając zebrać od wymienionych na niej sześciu marynarzy kontrakty i pozostałe dokumenty. Sam poszedł przejść się po statku. We wszystkich ładowniach trwały jeszcze prace spawalnicze i stało w nich mnóstwo rusztowań. Wisiało pełno rur i kabli. Na pokładach leżały setki kawałków stali, plątały się niesamowite ilości śrub, prętów, rurek i wszelkiego rodzaju innych materiałów. Gdzieniegdzie stały całe baterie butli z gazem oraz olbrzymie stalowe pojemniki na odpadki. Przy dużej dozie optymizmu i rozwiniętej wyobraźni można było założyć, że statek zakończy remont za dwa dni, lecz było oczywiste, że mnóstwo rzeczy pozostanie nie dokończonych. Właściwie nie byłoby to nic nowego, jako że większość remontów, jakie nadzorował w najróżniejszych stoczniach świata, kończyła się podobnie. W ostatniej chwili stocznia robiła wszystko naraz, zostawiając w końcu sporo prac nie dokończonych, co potem musiała poprawiać załoga. Tutaj wyglądało na to, że marynarze naprawdę będą mieli pełne ręce roboty. Wrócił do kabiny, w której po chwili pojawił się bosman z dokumentami załogi. Przy jego pomocy udało mu się jakoś odtworzyć godziny pracy poszczególnych członków załogi w całym poprzednim miesiącu. Ograniczył się tylko do tych, którzy jechali do domu, odkładając resztę na później. I tak zajęło mu to kilka godzin. Kontrakty były dosyć skomplikowane, płace składały się z wielu składników i każdy kontrakt był właściwie inny. Ponadto nie był za bardzo wypoczęty po długim locie i zmianie czasu aż o dziewięć godzin. Straciłby jeszcze więcej czasu, gdyby nie to, że wykorzystał swój komputer. Niestety, nie mógł wydrukować ani kart pracy, ani pokwitowań wypłaty, ani żadnych innych papierów, gdyż w gniazdach nie było napięcia. Nie mógł znaleźć bezpieczników ani elektryka, który by mu pomógł. Jak się potem okazało, elektryk leżał pod jakimś silnikiem elektrycznym pompy silnika głównego, która musiała być natychmiast uruchomiona, żeby można było przygotować silnik do ruchu. Callum uznał, że to ważniejsze niźli jego drukarka i przeklinając po cichu, zaczął wypełniać druczki ręcznie. Sam komputer był zasilany z akumulatorka, więc mógł się obyć bez napięcia w gniazdach. W rezultacie zanim skończył i wypłacił wyokrętowują- 11 cym marynarzom pieniądze oraz zebrał podpisy, zrobił się wieczór. Wyszedł na pokład, lecz nie spotkał już tam Vangelisa, który zakwaterowany był w hotelu. Znalazł więc chiefa Sco-rella i próbował podpytać go o stan techniczny statku, lecz ten miał tak ciężki dar tłumaczenia, że Callum właściwie nic się od niego nie dowiedział. Zrezygnowany zapytał go o dokumenty statkowe, lecz Scorell nie potrafił mu ich wskazać. - Przecież byłeś tu podobno kapitanem i szykowałeś się objąć tę funkcję na stałe - zdziwił się Callum, lecz Scorell nie potrafił przekonująco wyjaśnić swojej niewiedzy i kapitan dał mu spokój. Wysłał go spać, a sam zaczął systematycznie przeszukiwać segregator po segregatorze w przepastnych szafach z dokumentami. Jak na każdym statku było tego sporo. Niestety z powodu braku jednego gospodarza tej kabiny oraz tego, że grzebali tam zarówno chief, jak i greccy inspektorzy, wszystko było pomieszane i częściowo zdekompletowane. Dokumenty bezpieczeństwa, które w tej chwili były dla Calluma najważniejsze, nie odnalazły się wcale. Callum znalazł tylko stare certyfikaty z okresu, gdy statek był jeszcze pod starą nazwą w rękach poprzedniego armatora. W końcu, około północy poddał się i rzucił na koję. Zasnął jak zabity, pomimo że w Anglii była dopiero piętnasta. Spowodowały to zaległości, jakie miał z poprzedniej nocy. Wstał o dwudziestej pierwszej czasu londyńskiego, ale na jego zegarku była już szósta rano. Przebrał się w kombinezon i ruszył na inspekcję statku. Zanim nadszedł czas śniadania, miał już ogólny obraz. Statek został połatany w wielu miejscach poprzez wymianę blach, lecz pomimo tego sporo wzmocnień kadłuba było solidnie skorodowanych. Mnóstwo drobnych niedoróbek wprost rzucało się w oczy. Od biedy można było z tym płynąć, ale musiało upłynąć sporo czasu, zanim statek nabrałby takiego kształtu, w jakim chciałby go mieć Callum. W dodatku redukowano mu załogę. Nie przerażało to Calluma, gdyż był już na starych statkach i zawsze początkowy bałagan i rozgardiasz powoli przeradzał się w typowy zrutynizowany system pracy, w którym było o wiele łatwiej się poruszać. Przy śniadaniu spotkał Vangelisa, którego od razu zapytał o certyfikaty okrętowe. Dowiedział się, że przedstawiciel klasyfikatora pojawi się właśnie dzisiaj i dostarczy wszystkie dokumenty. Inspekcje zostały dokonane już wcześniej. Na dzisiaj pozostało do sprawdzenia tylko kilka drobiazgów, co nie powinno zająć więcej niż kilka godzin. Istotnie, wkrótce po śniadaniu pojawił się inspektor i zaczął drobiazgowy przegląd sprzętu pożarowego i ratunkowego. Wszystkie gaśnice, węże pożarowe oraz tratwy i koła ratunkowe były na swoich miejscach, więc szło to dosyć sprawnie. Polecił następnie opuścić na wodę prawą szalupę. Ponieważ Callum, będąc dopiero jeden dzień na statku, nie miał pewności, czy załoga jest wystarczająco dobrze wyszkolona, zaprosił inspektora na kawę. Po cichu zaś polecił Caseyowi Scorellowi przygotować szalupę. Jak się później okazało, miał całkowitą rację, gdyż mimo iż przytrzymał inspektora u siebie ponad pół godziny, to bosman z ludźmi ledwie zdążyli wszystko uszykować. Na szczęście nic się nie zacięło i łódź zeszła bez trudu na wodę. Widząc też, że silnik windy szalupowej dobrze sobie radzi z podnoszeniem jej do góry, zadowolony inspektor poszedł sprawdzać wyposażenie mostku kapitańskiego. Dobrze się stało, bo sklarowanie szalupy zajęto bosmanowi aż czterdzieści minut. Inspektor zajęty na mostku nie widział tego, a na pewno ta mała sprawność załogi nie spodobałaby mu się. Callum zako- notował w pamięci, że musi zaaplikować załodze solidną porcję ćwiczeń. Na razie było bardzo źle. Callum nie był panikarzem, ale tak słabe tempo podczas ćwiczeń szalupowych było naprawdę niebezpieczne. Natomiast na mostku został przyjemnie zaskoczony. Mapy były wzorowo przygotowane, podobnie jak i inne wydawnictwa nawigacyjne. Inspektor, który wydawał się być raczej mechanikiem niż nawigatorem pobieżnie spojrzał na radary i inne urządzenia, i zadowolił się stwierdzeniem chiefa Scorella, że wszystko jest w porządku. 12 Potem postanowił sprawdzić jeszcze ostatnie sprawy w maszynowni, gdzie wziął go już pod swoją opiekę Vangelis i starszy mechanik. Callum miał teraz trochę czasu dla siebie, który wykorzystał na lepsze uporządkowanie szafy z papierami. Jakoż do kolacji miał tam jaki taki porządek i praktycznie mógł już się poruszać w tym gąszczu na tyle łatwo, że był w stanie stosunkowo szybko odpowiadać na wszelkie pytania, jakie ktokolwiek mógł mu zadać. W tym czasie spawacze kończyli już resztki spawania w ładowni i zaczęli zwijać swoje węże i kable. Dwa dźwigi o niesamowicie długich ramionach wysięgu zajęty się wyciąganiem rusztowań i innego sprzętu z ładowni. Po kolacji wszelkie prace zostały przerwane, pozostał tylko jeden dźwig, który nadal oczyszczał statek ze sprzętu. Vangelis pojechał do hotelu z klasyfikatorem, którego chciał jakoś ugościć. Dokumenty miały być wypisane spokojnie wieczorem w hotelu i rano dostarczone na statek. Najdalej do dziesiątej statek powinien opuścić stocznię. Starszy mechanik - siwawy, kędzierzawy Grek, twierdził co prawda, że nie zdąży zakończyć remontu silnika, lecz Vangelis zagadał coś do niego po grecku i widocznie było to bardzo przekonujące, gdyż ten przestał się w ogóle odzywać. Callum resztę wieczoru poświęcił na przestudiowanie mapy Pearl River oraz następnych map trasowych do Indii. Mapy były poprawione na bieżąco i porządnie poukładane, więc bez trudu mógł stwierdzić, że trasa pierwszego rejsu nie powinna nastręczać szczególnych trudności nawigacyjnych. Sprawdził urządzenia na mostku i tu nie było zbyt dobrze. Radary były dwa, lecz żaden z nich nie pokazywał specjalnie wyraźnie. Dobrze, że w ogóle działały. Filipiński radiooficer zapytany przez Calluma o możliwości poprawy tego stanu rozłożył bezradnie ręce. Jak wyjaśnił, był tylko operatorem. Na temat elektroniki wiedział niewiele, a właściwie to nic. Następnego ranka dźwig lądowy nadal zdejmował ze statku wyposażenie stoczniowe. Vangelis Kaskarous pojawił się na statku wraz ze swoim asystentem tuż po śniadaniu. Niewiele później przyszedł przedstawiciel klasyfikatora z wypisanymi już tymczasowymi dokumentami statku. Vangelis zrobił kopie wszystkich certyfikatów dla potrzeb biura armatora w Londynie. Kapitan Callum dokładnie sprawdzał certyfikat po certyfikacie. Aż nadto dobrze wiedział, że w podobnych do obecnej sytuacjach, to znaczy w pośpiechu i załatwianiu dokumentów na ostatnią chwilę, bardzo łatwo jest coś przeoczyć, czy nawet po prostu zapomnieć o jakimś ważnym dokumencie, co następnie łączy się z niesamowitymi trudnościami i kłopotami w kolejnych portach. Rzeczywiście bardzo szybko znalazł pomyłkę. W jednym z dokumentów był wpisany zupełnie inny, niż rzeczywisty, tonaż statku. Klasyfikator od razu poprawił błąd, przybijając swoją pieczęć. Natomiast na świadectwie klasy, czyli najważniejszym dokumencie potwierdzającym zdolność statku do żeglugi, znalazł uwagi wpisane przez klasyfikatora. Wymieniono tam kilka zbiorników, w których powinny być dokonane naprawy. Wyznaczony termin mijał za trzy miesiące. - Co to jest? - zapytał Callum, marszcząc brwi. - Ach to? Nie martw się tym, to jeszcze tyle czasu. Zrobimy ci to przy najbliższej okazji, albo załatwimy kolejne przedłużenie z klasyfikatorem. To zresztą nic wielkiego. - Skoro to nic takiego, to dlaczego nie zrobiła tego teraz ta stocznia? - W tym pośpiechu nie daliby rady. Poza tym, jak zapewne się domyślasz, musieliśmy sporo zainwestować, żeby kupić ten statek, potem znów ten remont. Dlatego z tym poczekamy trochę, aż statek przyniesie trochę zysku. - Przecież macie kilkanaście statków. Nie ma takiej potrzeby, żeby ten od razu zaczął zarabiać. Wszystkie kalkulacje trzeba robić dla całego przedsiębiorstwa. Ten statek na pewno zacznie na siebie zarabiać, ale trzeba na to troszkę czasu. 13 - Niby masz rację, ale znasz właściciela. On chciałby dzisiaj zasiać, a jutro zbierać. Taki już jest. Jak zobaczy, że wpłyną pierwsze pieniądze za frachty, to od razu trochę popuści i wtedy dostaniesz, co tylko dusza zapragnie. - Nie podoba mi się to. Przy pierwszej okazji będę musiał obejrzeć te zbiorniki. - Oczywiście, kapitanie. Stan ich nie jest może najlepszy, ale też i nie taki znów zły. Papiery masz w każdym razie na trzy miesiące czyste. W tym czasie zarobisz na remont. Zresztą może zaczniesz coś robić załogą. Podeślemy ci trochę materiałów do Indii. Rozmawiali jeszcze przez chwilę, lecz zaraz przerwały im władze portowe, które przyszły na odprawę. Poszło to dosyć sprawnie i nie minęło pół godziny, gdy pojawił się pilot, zaś urzędnicy portowi oraz Vangelis z pomocnikiem i klasyfikatorem opuścili statek. Filipińscy marynarze zdjęli trap, który łączył Harmony z drugim statkiem i udali się na dziób i rufę zamocować holowniki. Callum sprawdził na mostku, czy wszystko jest włączone oraz czy działają najważniejsze urządzenia. Nie znalazł nic niepokojącego i po uzgodnieniu tego z pilotem postanowił rzucić cumy. - Gdzie walkie-talkie? - spytał trzeciego, nie mogąc znaleźć potrzebnego mu teraz sprzętu. - Nie mamy - odpowiedział zapytany. - Jak to nie mamy? Przecież wczoraj podczas inspekcji sam widziałem. Inspektor je oglądał. - To Vangelis przyniósł je skądś. Chyba pożyczył z innego statku tylko po to, żeby były na inspekcję. Potem zabrał je z powrotem. - Coś niesamowitego. Jak to jest w ogóle możliwe, żeby nie tylko nie było walkie-talkie na statku, ale jeszcze robić jakieś nielegalne kombinacje i to bez wiedzy kapitana? Dlaczego nikt mi o tym nie powiedział? - Sorry sir, ale wszyscy o tym mówiliśmy ciągle. Byłem przekonany, że pan wie o tej mistyfikacji i godzi się na nią. - Gdybym wiedział, nigdy bym się na to nie zgodził. Pamiętaj o tym, że sprawy bezpieczeństwa są dla nas najważniejsze. Nie ma niczego ważniejszego. Callum, zazwyczaj cierpliwy, tym razem był naprawdę zły. Nie dość, że stworzono niebezpieczną sytuację, to jeszcze odbyło się to za jego plecami. Przypuszczalnie Vangelis specjalnie zataił braki, żeby uniknąć kłopotów z jego strony. Nie bardzo mu się to spodobało i postanowił jak najszybciej sprawdzić inne sprawy na statku. W tym przede wszystkim zbiorniki balastowe. Nie wierzył już Vangelisowi, że są one w nienajgorszym stanie. Przypomniał sobie też słabą sprawność załogi podczas opuszczania szalupy. - To wszystko trzeba będzie poprawić - postanowił. Na razie brakowało jednak czasu. Callum, zanim podjął pracę w Fortune Shipping, nigdy nie pływał u greckich armatorów, lecz słyszał, że dbałość o bezpieczeństwo przegrywa u nich zazwyczaj ze względami ekonomicznymi. Nigdy nie przypuszczał zresztą, że trafi na grecki statek, więc nie przeszkadzało mu to specjalnie, zwłaszcza że pływając na statkach brytyjskich był przyzwyczajony do wysokich standardów bezpieczeństwa. Do Fortune Shipping trafił przypadkowo. Jego ostatni statek w Horizon Shipping Lines został sprzedany właśnie Grekowi z Londynu - właścicielowi Fortune Shipping. Nowy właściciel zaproponował Callum owi pozostanie nadal dowódcą tego statku, podnosząc jednocześnie mu pensję. Praktyki takie zdarzały się raczej rzadko, gdyż zazwyczaj nowy armator dawał na statek swoją załogę, zwłaszcza zaś na najwyższe stanowiska. Niemniej zdarzały się. Zazwyczaj również poprzedni właściciel statku nie zgadzał się, żeby jego ludzie podejmowali pracę u nowego armatora. W tym wypadku Horizon powoli zwijał żagle. W przeciągu ostatnich dwóch lat liczba posiadanych przez niego statków spadła o połowę i dlatego nie mógł zapew- 14 nić stałego, pewnego zatrudnienia nawet dla najlepszych swoich pracowników, do jakich zaliczał Calluma. Uzgodnili więc, że Callum pozostanie na statku tak długo, jak tylko zechce, a gdy zakończy kontrakt, powróci do Horizon, gdzie znajdzie się dla niego praca. Istotnie Callum spędził wtedy sześć miesięcy pod greckim kierownictwem i pracowało mu się całkiem dobrze. Znał statek dosyć dobrze i wiedział, czego można się po nim spodziewać. Będąc jeszcze w brytyjskich rękach, został on porządnie wyremontowany. Całe wyposażenie, o które sam zadbał jeszcze w Horizon Lines było bardzo dobre i w pełni odpowiadające międzynarodowym wymaganiom. W sumie nie odczuł żadnej różnicy, jeśli chodzi o standardy bezpieczeństwa w porównaniu z tymi, jakich przestrzegał na statkach brytyjskich. Gotów był nawet polemizować z tymi, którzy głosili teorie o greckich zaniedbaniach. Po tym pierwszym kontrakcie już po miesiącu zadzwonili do niego Grecy, proponując stałą pracę, albo kolejny jednorazowy kontrakt. Callum nie dał na razie odpowiedzi, tylko pojechał do Horizon Shipping Lines. Dyrektor był niepocieszony, ale nie mógł zagwarantować zatrudnienia przez najbliższe cztery miesiące. - Niech pan zrozumie, po to, żeby dać panu statek, wcześniej musielibyśmy zdjąć kogoś innego, a są to kapitanowie tak samo zasłużeni dla firmy, jak pan. Nie możemy im tego zrobić. Niech pan jedzie na kolejny kontrakt do Greka, a u nas nadal ma pan zapewnioną pracę. Na pewno nie przyjmiemy nikogo nowego na pana miejsce. Więc Callum pojechał, nie zrywając kontaktów z macierzystym armatorem, tylko znów podpisując jednorazowy kontrakt z Fortune Shipping. Ten drugi statek nie był już w tak dobrym stanie jak poprzedni, lecz nadal można było ten stan określić jako co najmniej satysfakcjonujący. Ponadto wyposażony był właściwie we wszystko. Poza tym Callum już stopniowo oswajał się ze stylem pracy nowego armatora, u którego liczyły się przede wszystkim zyski. Będąc już na tym drugim greckim statku, dowiedział się, że Horizon sprzedał następne dwa swoje statki. Pracy było tam już coraz mniej. To samo potwierdziła Ann, gdy spotkał się z nią podczas swego krótkiego pobytu w domu. Dlatego, gdy wezwano go na Harmony, nawet nie kontaktował się z macierzystą firmą. Pracę miał zapewnioną, a jego powrót do Horizon mógł oznaczać, że odebrałby pracę któremuś ze swych kolegów. Teraz zaczynał się zastanawiać, czyjego dobra opinia o Grekach nie była zbył pochopna. Na Harmony zaczynało się dziać tak, jak opowiadali o tym inni. Teraz jednak nie było czasu na rozważania. Musiał działać najlepiej, jak można było w tych konkretnych warunkach. Z trudem połączył się z chiefem na dziobie za pomocą skrzeczącego głośnika. Trochę lepsza była łączność z drugim oficerem na rufie. Pomimo tych kłopotów odcumowanie przebiegło sprawnie i wkrótce statek, wyciągnięty przez holowniki na główny nurt rzeki, ruszył całą naprzód w stronę morza. Callum płynąc po Pearl River pierwszy raz, pozostał cały czas na mostku. Wkrótce pojawił się tam chief Casey Scorell. - Sony, captain, czy ma pan chwilę czasu? - spytał. - A o co chodzi? - Chciałem porozmawiać. - Jak najbardziej. Z tym że zostaniemy tu na mostku. Chcę trochę zapoznać się z tą rzeką. Niech pan mówi chief. - Mam kłopoty z marynarzami. - Jakie to kłopoty? To sami Filipińczycy. Prawdę mówiąc, miałem z nimi do czynienia wielokrotnie, ale nigdy nie było kłopotów. - Niby są dobrzy, ale to nie to, czego bym chciał. - Konkretnie chief, konkretnie. 15 - No więc na przykład przychodzi do mnie wieczorem marynarz i pyta mnie, czy ma malować ładownię z rusztowania. - Ale dlaczego wieczorem? Przecież pracują tylko w dzień. - No właśnie, ale na noc zostawiałem zawsze jednego wachtowego, żeby pilnował całego statku. Tu zdarzają się kradzieże, poza tym chodzi o ogólne bezpieczeństwo. - Bardzo słusznie. To chyba normalne. A on chciał koniecznie malować, tak? - Nie, to ja chciałem, żeby malował. - Nie rozumiem. Sam mówisz o kradzieżach, a potem wysyłasz go do ładowni, z której nic nie widać i mogą mu roznieść wszystko, co tylko im wpadnie w ręce. - Właściwie to nie było aż tak źle z tymi kradzieżami. Więc skoro już i tak nie spał, to chciałem go jakoś wykorzystać. A on mi na to, że się boi. że rusztowanie się kiwa, że śliskie, że ciemno i takie tam głupoty. W końcu poszedł, ale strasznie mruczał. - 1 nie spadł z rusztowania? - No właśnie, a gadania było tyle, że nie wiem. - Wiesz co chief? Słucham tego, co mówisz i nie wiem, czy mam wierzyć własnym uszom, czy nie. Marynarz ci mówi, że się boi, że rusztowanie chybotliwe i śliskie, a ty go zmuszasz, żeby tam poszedł. A co by było, gdyby on spadł? - No właśnie mówię, że nie spadł. - Dobrze. Zapamiętaj sobie. Dopóki ja tu będę, nie będziesz nigdy stosował takich praktyk. Pamiętaj bezpieczeństwo przede wszystkim. I radzę ci to zapamiętać na zawsze. Nie tylko na tym statku. To, że wachtowy nie pomaluje kilku metrów kwadratowych w nocy, nie zrujnuje armatora, ale jeżeli coś mu się stanie, to nikt ci ręki nie poda. On poszedł na to rusztowanie, bo bardziej bał się ciebie niż niebezpieczeństwa, ale tak więcej nie może być. Zapamiętaj to sobie. - OK captain, ale jak się boją, to nie mają czego szukać na statku. To nie ochronka. Zresztą wszyscy mają świadectwa zdrowia. - Dosyć tego chief. Zawsze, kiedy dajesz robotę ludziom, pamiętaj o ich bezpieczeństwie. Od tego nigdy nie odstąpię i radzę ci wziąć to sobie do serca, zanim nie doprowadzisz do jakiegoś nieszczęścia. - Yes, sir - posłusznie odpowiedział Scorell i chciał odejść, ale Callum zatrzymał go jeszcze gestem dłoni. - Co to było z tymi walkie-talkie? Przecież wiesz, że to nie tylko cholerna wygoda, ale już od przeszło roku wymóg konwencyjny. Nie po to cały świat uznał, że dla bezpieczeństwa własnego i innych każdy statek ma posiadać trzy wodoszczelne walkie-talkie, żeby nasz okręt pożyczał je od kogoś i oszukiwał inspektora. Przecież i tak muszą je nam kupić, więc to oszustwo nic nie da oprócz obniżenia naszego bezpieczeństwa. - To Vangelis wymyślił. Podobno walkie-talkie mają przyjść, ale nie zdążyły. - Dlaczego mi nie powiedziałeś? - Vangelis powiedział, że dosyć masz swoich kłopotów i żeby cię nie denerwować niepotrzebnie. - Słucham i uszom nie wierzę. Chief, bardzo mi się to wszystko nie podoba. Zaraz po wyjściu z rzeki, jak będziemy na szerszych wodach, zaproszę ciebie oraz chiefa z maszyny i jeszcze może kilku innych oficerów i będziemy musieli omówić wszystkie bieżące sprawy. W tym czasie niech bosman wszystko sprząta. Po tej stoczni trudno się poruszać po pokładzie. To też może być niebezpieczne. - Yes, sir. Tym razem kapitan nie zatrzymywał już chiefa, tylko nadal obserwował pracę chińskiego pilota prowadzącego statek. Minęła już dwunasta i trzeci oficer zakończył wachtę. Callum kazał mu obejść po obiedzie cały statek i sprawdzić kolejno wszystkie skrzynki pożarowe, koła ratunkowe, tratwy i inne wyposażenie bezpieczeństwa znajdujące się pod jego opieką. 16 Sam postanowił zjeść obiad na mostku w towarzystwie pilota. Napisał też teleks do armatora, w którym prosił o dostarczenie trzech walkie-talkie w Singapurze, gdzie statek miał wejść po drodze na redę po paliwo. Wszedł do radiostacji sąsiadującej z mostkiem i położył kartkę na klawiaturze teleksu. Radiooficer był jeszcze na obiedzie. Po kilku minutach pojawił się na mostku i Callum kazał mu wysłać teleks, lecz radio wyjaśnił, że ten nie działa. - Teleks nie działa? Od kiedy? - zdziwił się kapitan. - Już od kilku dni przed twoim przyjazdem. Mówiłem Vangelisowi, ale nie zdążył załatwić naprawy. - A sam nie dasz rady? I dlaczego nie powiedziałeś mi o tym? - Nie potrafię zreperować. Umiem tylko obsługiwać. Nie mówiłem ci, bo myślałem, że wiesz o tym. Wszyscy o tym wiedzieli. - Przecież pytałem cię wczoraj, czy wszystko działa. Wtedy gdy byłem na mostku i sprawdzałem radary. Nie pamiętasz? - Chyba przez przeoczenie nie wspomniałem o tym. - Ciekawe, co jeszcze wyjdzie nowego? Wygląda na to, że kapitan jest jak ten mąż, który dowiaduje się ostatni, że go zdradza żona - pomyślał Callum. Sprawdził, że radiooficer może wysłać wiadomość w postaci telegramu radiowego, lecz nie skorzystał z tego, tylko postanowił zadzwonić do armatora do Londynu. Liczył na to, że w osobistej rozmowie odniesie większy sukces. Tymczasem na mostek wrócił trzeci oficer. Jak się okazało, został skradziony sprzęt przeciwpożarowy z jednego z magazynków na dziobie. Callum zastanawiał się, kiedy to się mogło stać, gdy trzeci sam rozwiał te wątpliwości. Z całą pewnością twierdził, że zdarzyło się to ostatniej nocy, gdyż poprzedniego dnia sprzęt był na miejscu, oglądany osobiście przez inspektora towarzystwa klasyfikacyjnego. Callum zawołał jeszcze raz chiefa. Nie chciał mu robić wymówek przy innych, więc zeszli na chwilę do kabiny. - Udało ci się pomalować kilka metrów w ładowni, ale za to mamy kradzież. Czy warto było? W dodatku narażając marynarza na wypadek? Chief milczał. - Czy warto było, chief? - powtórzył kapitan. - Gdyby oficer lepiej pilnował, to nic by nie zginęło. Wachtowy był w ładowni, ale oficer mógł lepiej pilnować. - Czy wiedział, że wachtowy jest w ładowni? - Tak, ale sam siedział na mostku. - I co tam robił? - Podobno malował gaśnice. To znaczy na pewno, sam widziałem. - No właśnie. Niby wszystko dobrze, wszyscy pracowali. Tyle, że ukradli nam sprzęt. Niech jeszcze bosman wszystko sprawdzi. Ja jeszcze popytam o to samo mechaników. - Bosman już sprawdza, captain. Na szczęście nic więcej nie zginęło. Złodzieje okazali się i tak wyjątkowo uprzejmi jak na to, że statek praktycznie był bez dozoru całą noc. Trzeci oficer zapytany, czemu nie pilnował lepiej statku wiedząc, że marynarz jest w ładowni, wyjaśnił, że chief polecił mu malować gaśnice. Callum pozostawił to bez komentarza. - Będę musiał lepiej przypilnować chiefa. Wygląda na to, że to wyjątkowy talent do sprawiania kłopotów - pomyślał. Potem poczekał, aż w Londynie będzie godzina dziewiąta rano, kiedy to otwierało swe podwoje biuro Fortune Shipping. 17 Armator obiecał mu dostarczyć walkie-talkie w Singapurze, jak również zlecić naprawę teleksu satelitarnego. Trochę to poprawiło humor kapitanowi, który zaczynał już mieć dość tych różnych braków. Po sześciu godzinach jazdy pilot opuścił statek, a po kolejnych dwóch płynęli już pełną szybkością swoich dwunastu węzłów. Tak, jak postanowił, Callum wezwał do siebie oficerów z zamiarem omówienia różnych spraw eksploatacyjnych, lecz głównie zasad bezpieczeństwa. Wydawało mu się, że jest z tym na statku bardzo źle. Spotkanie nie trwało jednak jeszcze nawet dziesięciu minut, gdy zadzwonił telefon. W związku z jakimiś kłopotami wzywano starszego mechanika. Po chwili on sam zadzwonił do kapitana z wiadomością, że muszą zatrzymać na około jedną godzinę silnik. Trzeba było wymienić jeden zawór. Po remoncie stoczniowym takie rzeczy się zdarzały i nie było to nic niepokojącego. Callum przerwał zebranie i poszedł na mostek. Statek nadal był na ograniczonych wodach, po których poruszało się wiele innych statków, więc wolał sam dopilnować wszystkiego. Po niecałej godzinie mechanicy zgłosili, że silnik jest gotowy do ruchu. Callum sprawdził, że przed dziobem jest czysto i polecił startować. Po chwili usłyszeli odgłos startującego silnika. Jednocześnie zadzwonił sygnał wykrywacza dymu. Callum sprawdził na tablicy sygnalizacyjnej, że dym został zlokalizowany w maszynowni. Nie zaniepokoiło go to, gdyż przy starcie silnika bardzo często zdarzało się, że nadmierna ilość spalin powodowała włączenie się alarmu, mimo że nie było pożaru. Tym razem było jednak inaczej. Zadzwonił telefon i mechanicy zgłosili, że pożar jest w maszynowni. Callum błyskawicznie podbiegł do przycisku dzwonka alarmowego i nadał sygnał alarmu pożarowego, powtarzając go potem jeszcze trzykrotnie. Ponadto wysłał jeszcze do maszynowni radiooficera z poleceniem dzwonienia natychmiast z informacją o sytuacji. Wiedział, że mechanicy zajęci gaszeniem pożaru nie mają teraz czasu na telefony. Trzeciego wysłał, żeby otworzył magazynek ze sprzętem pożarowym i wydawał go załodze. Przeklął pod nosem przypominając sobie, że nie ma walkie-talkie. - Takie to są cholerne armatorskie oszczędności - pomyślał. Jednocześnie pogratulował sobie tego, że kazał przedtem trzeciemu oficerowi sprawdzić cały sprzęt. Teraz przynajmniej wiadomo było, że wszystkie gaśnice oraz inne rzeczy są na pewno na miejscu. Na razie musiał cierpliwie czekać na telefon od radiooficera. Walkie-talkie na pewno byłyby tu bardzo przydatne. O tym wiedzieli wszyscy. W końcu po trzech czy czterech minutach, które wydawały się ciągnąć w nieskończoność, usłyszał sygnał. Radiooficer dzwonił z korytarza w nadbudówce. Z centrali manewrowej maszynowni nie mógł dzwonić, gdyż właśnie tam był pożar i mechanicy uwijali się z gaśnicami. Powiedział tylko, że chyba płomienie zaraz zostaną ugaszone. Rzeczywiście po kilku następnych minutach zadzwonił już z centrali manewrowej starszy mechanik. Ogień ugaszono, lecz pomieszczenie pełne było duszącego, gryzącego dymu z palącej się izolacji. Dopiero po wywietrzeniu można było ocenić uszkodzenia. Zużyto trzy gaśnice śniegowe. Callum polecił trzeciemu oficerowi uzupełnić gaśnice na stanowiskach oraz na razie zatrzymać resztę załogi w pogotowiu. Dopiero gdy dym całkowicie wyciągnięto z maszynowni i nie było ryzyka ponownego rozprzestrzenienia się ognia, zwolnił załogę, a sam zszedł na dół z aparatem fotograficznym. Straty nie były wielkie, ale jednak starszy mechanik i elektryk ocenili, że potrzeba im co najmniej jednej godziny na wymianę spalonego transformatora na tablicy rozdzielczej. Najważ- 18 niejsze było to, że nikt nie został poszkodowany, nie mówiąc o rozbitej w rozgardiaszu głowie jednego z filipińskich motorzystów. Nie było to jednak nic poważnego i drugi oficer po zdezynfekowaniu rany nakleił mu plaster i wysłał do łóżka. Gdy mechanicy wreszcie zgłosili, że silnik jest gotowy do ruchu, była już późna noc. Cal-lum poczekał, aż statek nabierze szybkości i gdy uznał, że jest już całkowicie bezpiecznie, poszedł do siebie do kabiny. Tej nocy długo nie mógł zasnąć. Uważał, że jak na początek Harmony dostarcza mu za dużo wrażeń. Zrobił w pamięci spis najważniejszych spraw na jutro. Właściwie wszystkie łączyły się z bezpieczeństwem. To znaczy było wiele innych codziennych rzeczy do załatwienia, lecz mogły one poczekać. Najpierw musiały być załatwione sprawy bezpieczeństwa. Potem wrócił myślami do domu. Pomyślał o nie zrealizowanym wyjeździe na urlop oraz o tym, jak bardzo chciał tym razem pobyć na lądzie dłużej. Powoli zaczynał zdawać sobie sprawę, że jest po prostu przemęczony. - One obie chyba miały rację. Zbyt łatwo się zgodziłem na ten wyjazd - pomyślał, wspominając słowa Mary oraz Ann. Wspomnienie Ann, zawsze mu życzliwej, pomogło Callumowi odzyskać dobre samopoczucie i wkrótce spokojnie zasnął. 19 Rozdział drugi Kapitan Callum obudził się o szóstej rano z niewyraźnym wrażeniem, że czegoś zapomniał. Oczywiście pamiętał o wczorajszym pożarze i o tym, że postanowił zaraz po śniadaniu zebrać oficerów i powiedzieć im na temat tego, czego od nich oczekuje, ze szczególnym uwzględnieniem spraw bezpieczeństwa. Nie pamiętał jednak dokładnie szczegółów, jakie powinien omówić. Na wszelki wypadek wyjął z szuflady biurka notes i zanotował najważniejsze punkty, które chciał poruszyć. Ze zdziwieniem stwierdził, że nie może przypomnieć sobie niektórych z nich. Pomyślał, że to przemęczenie daje znać o sobie. Po tak krótkim pobycie w domu kumulowało się zmęczenie i stresy z poprzedniego statku. W dodatku świadomość długich ośmiu miesięcy przed nim nie poprawiała mu humoru. Postanowił j ednak być bardziej systematyczny niż do tej pory. W swej dotychczasowej pracy nie kierował się zazwyczaj sztywnymi, biurokratycznymi zasadami wpojonymi mu jeszcze w szkole. Starał się zawsze działać rozsądnie, tak jak podpowiadało mu własne sumienie. Jednocześnie duża praktyka zawodowa pozwalała na to, że nie musiał wszystkiego skrupulatnie przewidywać i planować. Decyzje podejmowane na bieżąco, bez niepotrzebnego deliberowania i kunktatorstwa zazwyczaj były najlepsze. Teraz jednak zaczynał dostrzegać, że o niektórych rzeczach zdarza mu się zapomnieć. Sprawdził więc jeszcze na wszelki wypadek spis najważniejszych spraw do załatwienia i doszedł do wniosku, że chyba już ujął w nim wszystko. Poszedł na mostek. Chief Scorell znudzony stał na skrzydle, a marynarz wachtowy porządkował szafki ze sprzętem. Callum sprawdził pozycję i szybkość statku. Wszystko było w porządku. Statek znajdował się na właściwym kursie i utrzymywał przyzwoitą szybkość. Niemniej nie było najmniejszej szansy, żeby zdążyć na czas do Indii. Postanowił wysłać telegram do właściciela ładunku, podając mu, że jednak zdąży. W przeciwnym razie mogło się zdarzyć, że załaduje on swój towar na inny statek. Tak doradził mu sprytny armator, wiedząc, że w ostatniej chwili załadowca nie będzie miał okazji znaleźć innego statku i chcąc nie chcąc da ładunek na Harmony, pomimo że ten nie zdąży na wyznaczony umową czarterową termin. Pogoda była idealna. Wiał lekki wiaterek z północnego wschodu, który lekko popychał statek do przodu. Powietrze było rześkie i przejrzyste. Za dwie, trzy godziny powinien zacząć się niesamowity upał, ale na razie było w sam raz. Na niebie było zaledwie parę chmurek i nie zanosiło się na to, żeby miało ich przybyć. Wyglądało na to, że przed Callumem wreszcie był jeden spokojny dzień, który mógł poświęcić na stopniowe usuwanie zaległości w swoich papierach. Zszedł na pokład główny. Na rufie spotkał motorzystę z obandażowaną głową, który szedł wyrzucić śmieci. - Jak się czujesz, Manuelo? Jak głowa? - spytał. Znał już z imienia prawie wszystkich członków załogi. - W porządku, sir. Nic mi nie jest. Zresztą do miłości głowa niepotrzebna, a to najważniejsze - odparł zapytany, uśmiechając się szeroko. - To ty taki pies na dziewczyny jesteś? Nie wiedziałem. - Oczywiście, sir. Po to tylko żyję. - No, no. A co na to twoja żona? - Jeszcze nie mam żony. Ale nawet jak bym miał, to nic by się nie zmieniło. Ja po prostu kocham piękne dziewczyny. To zresztą jedna z tych rzeczy, które udały się naszemu stwórcy najlepiej, gdy montował ten nasz świat. - Tak? A jakie jeszcze inne rzeczy mu się udały? 20 - No na przykład kobiece piersi, sir. Wszyscy wiedzą, że nie ma nic piękniejszego na świecie. Albo te ich zgrabne tyłeczki. Coś wspaniałego. - Ale to ciągle właśnie są dziewczyny. - No właśnie, nie ma nic lepszego niż one. Każdy to wie, ale nie każdy potrafi o tym głośno powiedzieć. - Ty chyba naprawdę lubisz dziewczyny, Manuelo. - Każdy lubi, sir. Tylko nie każdy potrafi się do tego przyznać. - Może i masz rację. - Na pewno, sir. Callum skończył rozmowę z sympatycznym Manuelo i poszedł do mesy na śniadanie. Starszy mechanik, którego tam spotkał, był po ciężkiej nocy niewyspany i zły, i z niechęcią przyjął wiadomość o spotkaniu. Niemniej obiecał przyjść zaraz po sprawdzeniu, czy w jego maszynowym królestwie wszystko jest w porządku. Około ósmej trzydzieści w kabinie kapitana byli już wszyscy zaproszeni. Callum nie powiedział właściwie niczego nowego, ale przynajmniej wyraźnie zaznaczył, jak dużą wagę przywiązuje do spraw bezpieczeństwa na statku, które jego zdaniem nie jest zbyt wysokie. Wszyscy przyznali mu rację, dorzucając jeszcze trochę własnych spostrzeżeń. Tylko Sco-rell stwierdził, że właściwie wszystko jest dobrze. Callum skwitował to krótkim: - Mam na ten temat inne zdanie. Nie chciał publicznie wyrzucać chiefowi, że to właśnie jego postawa najbardziej mu się nie podoba, tylko bezosobowo wymienił wszystkie te zastrzeżenia, które miał wobec niego. Ponieważ trzeci oficer, który opiekował się sprzętem pożarowym, był na mostku, więc chief poszedł go zastąpić. Po chwili trzeci zjawił się w kabinie Calluma i jeszcze raz omówił stan swego działu. Okazało się, że po kradzieży w stoczni oraz zużyciu trzech gaśnic do ugaszenia pożaru, sprzęt jest już częściowo zdekompletowany. Callum zanotował to sobie jako temat do następnej rozmowy z armatorem. Pod sam koniec spotkania poruszono znowu temat zbiorników. - Właśnie, sir - wtrącił się trzeci oficer. - Te zbiorniki są fatalne. To bardzo dziwne, że nie zostały od razu wyremontowane. - Mamy jeszcze zgodę na trzy miesiące - wyjaśnił Callum. - Potem armator będzie musiał to zlecić, niezależnie od tego czy mu się to będzie podobało, czy nie. Prawdę mówiąc, była to pierwsza rzecz, o której dyskutowałem z Vangelisem. - Niektóre elementy są skorodowane na wylot - powiedział trzeci. - Widziałeś to? - Tak, jeden ze zbiorników obchodziłem razem z chiefem i klasyfikatorem. Wyglądał strasznie. - Gdyby tak było, to klasyfikator by tego nie puścił. - Klasyfikator miał taki ostry młoteczek i jak tylko zobaczył gdzieś dziurę w ramie czy we wzdłużniku, to się odwracał w drugą stronę i pukał w zdrowe miejsce, pokazując w jakim to dobrym stanie jest zbiornik. - Będę musiał sam obejrzeć te zbiorniki - stwierdził Callum i zakończył zebranie. Zdawał sobie sprawę, że trzeci oficer jest jeszcze młody i niedoświadczony i z powodu niewiedzy mógł łatwo popaść w przesadę w swoich ocenach. Niemniej wolał sam sprawdzić zbiorniki przy najbliższej okazji. Scorella nie chciał już pytać, gdyż był przekonany, że ten po prostu powie, że zbiorniki są w stanie idealnym. Przypomniał sobie kłopoty, jakie załoga miała z opuszczeniem szalupy i po obiedzie ogłosił ćwiczebny alarm. Co prawda nie chciał zatrzymywać statku i opuszczać szalupy na wodę, gdyż i tak był opóźniony, ale chciał przynajmniej wszystko przygotować do opuszczenia i lekko wychylić za burtę. Byłoby to w każdym razie jakieś ćwiczenie. 21 Pochwalił w duchu sam siebie za tę decyzję, gdyż marynarze poruszali się jak muchy w smole i szło im niewiele lepiej niż podczas inspekcji w stoczni. Trochę lepiej było podczas alarmu pożarowego, ale też wiele pozostawało do życzenia. Złożył to częściowo na karb zmęczenia po nocnych przygodach i postanowił robić ćwiczenia codziennie, aż załoga nabierze wprawy. Potem zadzwonił do armatora z prośbą o dostarczenie nowych gaśnic w Singapurze oraz przypomniał o naprawie teleksu. Oczywiście armator zapewnił go, że wszystko będzie załatwione, więc trochę uspokojony zagłębił się w biurokrację. Przez następne trzy dni nie działo się nic specjalnego. Statek pełną szybkością podążał w stronę Singapuru. Załoga robiła ostatnie poprawki po stoczni i powoli przechodziła do normalnych, rutynowych zajęć. Callum również rozgryzł już wszystkie finansowe papiery i poobliczał zarobki marynarzy. W Singapurze oczekiwał pieniędzy od armatora i dlatego wolał wszystko przygotować zawczasu. Nie dawały mu spokoju zbiorniki balastowe i dlatego zdecydował, że sprawdzenie ich będzie pierwszą sprawą do załatwienia po wyjściu z Singapuru. Gdy następnego dnia zakotwiczyli na redzie, natychmiast podpłynęła do nich barka z paliwem. Jednocześnie pojawiła się motorówka. Okazało się, że przypłynął nią agent oraz technik z Sim Electronics, który miał naprawić teleks satelitarny. Agent miał dla Calluma zamówione pieniądze i teleks od armatora z prośbą o jak najszybsze pobranie paliwa oraz udanie się w dalszą podróż. Nie wiedział nic o dostawie walkie-talkie ani o napełnieniu gaśnic. Ponieważ miał ze sobą telefon komórkowy, więc zadzwonił do swojego biura, lecz i tam nikt nic nie wiedział. Teoretycznie walkie-talkie mogły po prostu być zamówione u jakiegoś dostawcy, który w każdej chwili mógł pokazać się na statku. To samo dotyczyło gaśnic, ale na razie czas był tracony bezpowrotnie. Callum wykorzystał to, że agent ma telefon, a ponieważ akurat otworzono londyńskie biuro, więc już po chwili rozmawiał z armatorem. - Jeżeli chodzi o gaśnice, to niestety nie udało nam się znaleźć nikogo, kto by zdążył je napełnić podczas waszego krótkiego postoju. Ale już zleciliśmy to na Indie, tam postoicie trochę dłużej, więc wszystko się załatwi. Czy zgłosił się serwis do teleksu? - Tak, już działają. - To dobrze. Jak skończą, to wyślij do nas próbny teleks, żebyśmy wszystko wiedzieli. - Dobrze, wyślę. Ale jeszcze mieliśmy dostać tu walkie-talkie. - Dobrze, że wspomniałeś. Mamy już walkie-talkie dla ciebie, ale dostaniesz je w Indiach. Nie będziemy kupować nowych, gdyż sprzedaliśmy inny statek, też w Indiach, w Kandli, i zdejmujemy z niego wszystko, co tylko może się przydać. To zupełnie nowy sprzęt, dostali go dopiero wtedy, gdy konwencja weszła w życie, czyli niecały rok temu. Jak tylko będą zdjęte z tamtego statku, to od razu prześlemy do ciebie do Vishakhapatnam. Brzmiało to logicznie, więc Callum postanowił nie awanturować się, tylko spytał, kiedy ten inny statek będzie sprzedany. Usłyszał, że termin odbioru upływa następnego dnia i uznał, że w takim razie walkie-talkie powinny bez trudu dotrzeć do niego. Na sam przelot morski potrzebował pięciu i pół dnia. Do tego można było doliczyć kilka dni postoju w porcie. Zakończył rozmowę i oddał telefon agentowi, który spakował swoje papiery i odpłynął motorówką na ląd. W trakcie rozmowy zobaczył, że pod jego otwartymi drzwiami czai się motorzysta Manu-elo. Bandaże z jego głowy już znikły. - Sir - nieśmiało odezwał się chłopak. - No, o co chodzi Manuel o? 22 - Czy mógłbym pojechać tą motorówką na ląd? - spytał - Wrócę przed wypłynięciem w rejs. - Pewnie dziewczyny ci w głowie. Co? - Tak, sir. Chciałbym spotkać taką jedną znaj orną. - Niestety, nawet gdybym chciał cię puścić to i tak nie ma odprawy granicznej. Nie da rady. Zresztą jest dużo roboty. - Szkoda, sir. Przepraszam. Manuelo wydawał się być niepocieszony. Nadal trwało bunkrowanie statku paliwem, a technik z Sim Electronics grzebał zawzięcie w komputerze teleksu. Callum postanowił zrobić alarm szalupowy z prawdziwego zdarzenia. Była to jedyna okazja opuścić szalupę na wodę. Podczas rejsu było to niemożliwe bez zatrzymywania statku, a jego opóźnienie i tak zwiększyło się już do całej doby. Tym razem poszło o wiele lepiej, aniżeli podczas ćwiczeń w stoczni. Pomogła sucha zaprawa podczas rejsu, lecz nadal Callum miał wiele zastrzeżeń. Nie wszystko było przygotowane tak jak potrzeba. Marynarze zapominali o niektórych podstawowych rzeczach. Szalupa była już wychylona za burtę, gdy technik z serwisu powiedział Callumowi, że nie może naprawić teleksu bez zabrania go na warsztat. - Ile czasu to ci zajmie? - zapytał Callum. -Ze dwa, trzy dni. - Aleja wypływam za dwie, trzy godziny. - Nie da rady - stwierdził technik. - Jaki jest twój następny port i kiedy tam będziesz? -zapytał. - Vishakhapatnam za pięć, sześć dni. - Dobrze, wyślę ci tam kurierem. Callum zaklął cicho. Ale nie mógł zrobić niczego innego, jak tylko zgodzić się. Pozostawiając uszkodzony sprzęt na statku, nadal nie mógłby z niego korzystać. A tak, przynajmniej była realna szansa, że dostanie go w następnym porcie. - Dobrze, wypisz pokwitowanie i pokaż dokładnie radiooficerowi jak go zamontować, żeby sobie poradził, jak już teleks wróci do nas. - To jest najprostsze. Wystarczy po prostu podłączyć te kable. Rzeczywiście nie było to nic bardziej skomplikowanego, aniżeli podłączanie komputera, czym Callum zajmował się na co dzień. Wyszedł z radiostacji na skrzydło mostku, żeby dalej obserwować alarm szalupowy. Tymczasem technik przez radiotelefon UKF zawołał dla siebie motorówkę. Załoga czekała przy szalupie, więc Callum polecił kontynuować alarm i opuścić szalupę na wodę. Zobaczył jak marynarze razem z trzecim oficerem wsiadają do szalupy. Polecił, żeby po opuszczeniu na wodę zwolnić szalupę z haków, a potem zaraz po odcumowaniu od burty ponownie zahaczyć i podnieść. Nie było czasu na próby żeglowania po redzie. Obsada była już w łodzi, więc na znak kapitana bosman zwolnił hamulec i łódź pod własnym ciężarem ruszyła na dół. Gdy była już na wodzie, marynarze dosyć sprawnie odczepili haki. Nagle Callum ze zdumieniem zobaczył, że trzeci oficer zdejmuje z głowy kask ochronny i odkłada go na ławkę obok siebie. - Nie rób tego - krzyknął Callum, ale trzeci nie słyszał go, gdyż warkot włączonego silnika zagłuszał wszystko. - Cholera, teraz najbardziej potrzebne byłyby te przenośne walkie-talkie - powiedział do siebie kapitan i z niepokojem patrzył na dół. Ciężkie bloki kołysały się miarowo na stalowych linach. Dwóch filipińskich stewardów z trudem próbowało podciągnąć je do góry na specjalnych linkach. W pewnym momencie 23 Callum z przerażeniem zobaczył, że szalupa rusza do przodu i kołyszący się ciężki stalowy blok uderza w odkrytą głowę trzeciego oficera, który zakrwawiony osuwa się na dno łodzi. - Do szpitala - krzyknął Callum do drugiego oficera, a sam zbiegł na dolny pokład, skąd zaczął dawać znaki na szalupę. Na szczęście trzeci mechanik przytomnie zrozumiał o co chodzi i skierował łódź w stronę opuszczonego tuż nad wodę trapu. Drugi oficer wyszedł już ze szpitalika z torbą pełną środków opatrunkowych. Tymczasem trzeci leżał na dnie szalupy, nie dając znaku życia. Całe włosy miał we krwi i był bardzo blady. Filipiński marynarz podniósł jego głowę i trzymał na swoich kolanach. Drugi oficer zbiegał już po trapie, do którego dobiła szalupa. Trzeci mechanik wyłączył silnik i zapanowała kojąca cisza. Koło Calluma pojawił się technik z opakowanym w karton komputerem i nadajnikiem teleksu. - Zaraz powinna być tu moja motorówka. Jeżeli to coś poważnego, to mogę go zabrać ze sobą na ląd do lekarza. - Chyba trzeba będzie tak zrobić - powiedział Callum i zwrócił się do Scorella: - Przygotujcie mu jakieś rzeczy na wypadek, gdyby musiał zostać w szpitalu. Przybory toaletowe i jakieś ubranie na zmianę. A ty chodź ze mną. Dam ci jego paszport - powiedział do radiooficera. Wrócił na mostek i połączył się przez UKF z agentem, który dotarł już do biura. Powiadomił go o wypadku i poprosił o ambulans. - Dobrze, będę czekał na motorówkę na nabrzeżu i sam go zawiozę do szpitala. Na motorówce jest telefon, więc będę z nimi w kontakcie. W razie czego, wezwę na nabrzeże ambulans. Nic się nie martw. Callum zszedł z mostku do kabiny i dał radiooficerowi paszport trzeciego, a po chwili namysłu podał mu jeszcze paszport drugiego oficera. - Powiedz drugiemu, żeby z nim pojechał. Jeżeliby się okazało, że trzeci musi zostać w szpitalu, to niech drugi wraca na statek. Jeżeli zaś tylko go opatrzą, to niech się nim opiekuje również w drodze powrotnej. Połączył się jeszcze raz z agentem i przekazał mu swoje ustalenia oraz podał mu numer telefonu do lokalnego przedstawiciela klubu ubezpieczeniowego armatora. Zszedł na dół do trapu. Drugi oficer zakończył bandażowanie rozbitej głowy trzeciego, który odzyskał już przytomność, ale skarżył się na mdłości i silny ból. Po chwili zaś zwymiotował. - Panie kapitanie. Chyba musi pójść do szpitala. To paskudnie wygląda - powiedział drugi- - Tak. Tak już postanowiłem. Niezależnie jak byśmy to sami oceniali, musi go zbadać lekarz. Wszystko jest już załatwione. Na nabrzeżu będzie czekał agent albo nawet i ambulans. Jeżeli uznasz, że musi być ambulans, to od razu tak mów. Tam na motorówce będzie telefon. Wręczył drugiemu wizytówkę agenta z numerami jego telefonów. - Jeżeli by musiał zostać w szpitalu, to zaraz wracaj na statek. Jeżeli zaś tylko go opatrzą i odeślą do nas, to opiekuj się nim także w drodze powrotnej. Będziemy czekać na was. - Już kończą bunkrowanie. Jeśli się nie pospieszą, to będziemy czekać tylko na nich, a i tak jesteśmy spóźnieni - powiedział nagle chief Casey Scorell. - No więc będziemy czekać, panie chief. Tak długo jak tylko będzie potrzeba - zimno stwierdził Callum. Scorell nic nie odpowiedział. Tymczasem podpłynęła już motorówka, którą wezwał technik i marynarze z trudem przenieśli do niej trzeciego oficera. Po chwili zaś, już z drugim i trzecim oraz technikiem z serwisu na pokładzie, ruszyła w stronę portu. Callum zarządził podniesienie szalupy na miejsce. Tym razem obyło się bez kłopotów. Marynarze poruszali się ostrożnie, widocznie wypadek zrobił na nich duże wrażenie. Nadal jednak widać było, że mają bardzo małą wprawę. Zanim szalupa została zamocowana na 24 swoim miejscu, nadszedł czas kolacji. Starszy mechanik powiedział, że za około pół godziny zakończy branie paliwa i będzie gotowy do drogi. - Gdybyśmy nie robili alarmu, to nikomu by się nic nie stało i nie musielibyśmy na nic czekać, tylko mogli zaraz ruszać - powiedział nieprzyjemnym tonem Scorell. - Wypadek nie zdarzył się dlatego, że robiliśmy alarm, tylko dlatego, że jest bardzo słaba sprawność załogi. Gdybyśmy nie robili alarmów, to nigdy byśmy jej nie poprawili. Gdybyś lepiej słuchał, to byś pamiętał, że o zakładaniu kasków mówiłem na spotkaniu u mnie w kabinie. A gdybyś nie ukrywał przede mną, że nie mamy walkie-talkie, to może bym je jednak jakoś wydusił od armatora przed rejsem i pewnie by się zdążyło coś przekazać trzeciemu. Chief Scorell zrobił obrażoną minę, ale nic nie powiedział, tylko po chwili wyszedł. - Dobrze mu powiedziałeś - stwierdził starszy mechanik. - Ten twój niewydarzony chief, to jakiś wyjątkowo zgorzkniały człowiek. - Może ma jakieś kłopoty. - Pewnie z głową. Tymczasem chief, który doszedł już na mostek, spotkał tam radiooficera nasłuchującego UKF, czy nie ma wiadomości o trzecim oficerze. - Ten cały Callum jest wręcz upierdliwy z tym swoim bezpieczeństwem. Nic nie mogę zrobić, bo on cały czas mi hamuje robotę przez te swoje ćwiczenia - sarknął niecierpliwie. - Ale to chyba dobrze, że dba o nas - odpowiedział radiooficer. - Statek nie po to pływa, żeby był bezpieczny, tylko po to, żeby zarabiał pieniądze. Przez te j ego alarmy mamy już j edną rozwaloną głowę. Radiooficer nic nie odpowiedział, tylko wyszedł z mostku, na którym z kolei pojawił się Callum. Wywołał agenta, który poinformował go, że trzeci jest właśnie w trakcie badań. Za kilkanaście minut lekarz powinien zdecydować, co dalej. Rzeczywiście po około dwudziestu minutach agent sam wywołał Harmony. Lekarz zdecydował się zatrzymać trzeciego w szpitalu. - Co prawda nie widzą tam nic specjalnego, a ranę już zaszyli, ale chcą go kilka dni poobserwować. Jak się lepiej poczuje, to kupię mu bilet i wyślę do ciebie do Indii. Nie martw się, będzie miał tu dobrą opiekę. Callum nie bardzo się ucieszył tą wiadomością. Nie chodziło mu o to, że zabraknie jednego członka załogi, lecz o to, że jest on na tyle chory, że musi zostać w szpitalu. Jedyne, co go pocieszało to fakt, że jest on pod dobrą opieką. Po godzinie, gdy zakończono pobieranie paliwa oraz wrócił na statek drugi oficer, kazał podnosić kotwicę. Tymczasem zrobił się już późny wieczór. Powoli wypłynęli z Cieśniny Singapurskiej i ruszyli na północny zachód w stronę wyjścia z Cieśniny Malacca. Radiooficer przyniósł kolejne ostrzeżenie o napadach pirackich w cieśninie. Powoli stawało się to prawdziwą plagą. Napa-dane były nawet największe i najszybsze statki z licznymi załogami. Na wszelki wypadek Callum wystawił wzmocnione wachty oraz kazał tak dobrze oświetlić statek, jak tylko było to możliwe bez przeszkadzania w obserwacji. Dodatkowo zamknięto wszystkie magazynki na pokładzie oraz wszystkie wejścia do nadbudówki. To zapewniało przynajmniej, że ewentualni bandyci nie mogliby dostać się niepostrzeżenie. Sam postanowił do rana być na mostku. I tak nie mógłby zasnąć. Był zbyt zdenerwowany wypadkiem. Zajęty nawigacją, mógł oderwać się od ponurych myśli. Wypłynęli wreszcie na szersze wody i mógł śmiało powierzyć statek drugiemu oficerowi, lecz postanowił jeszcze doczekać brzasku. Napady często zdarzały się zazwyczaj tuż przed świtem, gdy załoga była już rozluźniona, a jednocześnie zmęczona. Rzeczywiście w pewnym momencie wzdłuż prawej burty przesunęła się szybka łódź motorowa. Callum polecił oświetlić ją reflektorem. Łódź przyspieszyła i zniknęła w ciemnościach 25 przed dziobem. Po kilku minutach pojawiła się ponownie z lewej burty. Tym razem nie płynęła, tylko oczekiwała cicho, aż statek ją minie. Na szczęście dostrzegł ją marynarz i Callum kazał przenieść reflektor na drugą burtę i znów ją oświetlić. Tym razem łódź nie ruszyła, tylko pozostała z tyłu. Więcej się nie pojawiła. Piraci, jeżeli to byli oni, uznali że statek, na którym załoga czuwa, jest zbyt kłopotliwym łupem i zrezygnowali. Wkrótce potem rozjaśniło się i Callum poszedł się położyć na dwie godziny. Od ósmej miał objąć wachtę w zastępstwie wy okrętowanego trzeciego oficera. Wykąpał się i położył w świeżej, chłodnej pościeli. Mimo że był solidnie zmęczony, nie mógł zasnąć. Cały czas miał przed oczami zakrwawioną, rozbitą głowę trzeciego oficera. Dręczyło go poczucie winy. Chociaż obiektywnie nie mógł sobie nic zarzucić, to jednak, jak zwykle w takich wypadkach, zadawał sobie pytanie, czy zrobił wszystko, co tylko było możliwe, żeby nie dopuścić do wypadku. Cały czas dźwięczały mu w uszach słowa Scorella: - Gdybyśmy się nie bawili w ćwiczenia, nie byłoby wypadku. - Tak, ale ćwiczenia właśnie po to się robi na spokojnie, żeby ludzie nabrali wprawy i w razie prawdziwego alarmu poszło sprawnie i bez wypadku - tłumaczył sobie. Wydawało się, że miał rację. Ale przypominał sobie, że przecież nie powiedział dosłownie trzeciemu, żeby podczas całego alarmu nie zdejmował kasku z głowy. Gdyby to zrobił, to trzeci na pewno by go posłuchał, niezależnie od tego jak niewygodnie mu było. Tyle, że niemożliwe jest przecież mówienie każdemu z osobna, że ma nie zdejmować kasku, jak również omawianie każdej drobnej, rutynowo wykonywanej czynności. Przed pierwszym alarmem zarządził, czy też przypomniał, bo było to oczywiste, że wszyscy mają być w kaskach, a Sco-rellowi kazał dopilnować, żeby wszyscy takie kaski mieli w swoich kabinach. To było zrozumiałe, że raz wydane zarządzenie miało obowiązywać podczas każdego alarmu. - Absurdem byłoby powtarzanie tego samego każdemu z osobna po tylekroć razy. Wtedy zabrakłoby czasu na nauczenie ich czegoś innego. Na pewno natomiast mogłem go spytać, czy już kiedykolwiek dowodził osobiście szalupą. To młody chłopak i może w szalupie siedział pierwszy raz - pomyślał. - Tak, tylko że ja też sobie nie przypominam, żeby ktokolwiek mnie pytał czy cokolwiek, co należy do moich obowiązków, robiłem już kiedyś, czy nie. Normalnie uważa się, że każdy zna swoją działkę i nie ma co zadawać mu zbyt dużo pytań - kontynuował rozmyślania. - Ale gdybyś go zapytał, albo przypomniał o kasku, to nie doszłoby do tego wypadku. Więc zawsze warto zapytać, czy powtórzyć wszystko tyle razy, ile potrzeba, żeby tylko nie dopuścić do nieszczęścia - wracały znów wyrzuty sumienia. Ponieważ nie mógł właściwie w tej chwili nic już zmienić, postanowił starać się nie myśleć o tym. Próbował myśleć o domu, o Mary i o dzieciach. Potem o swej przyjaciółce Ann, lecz wspomnienie wypadku było zbyt świeże i myśli same biegły do szpitala w Singapurze. W rezultacie nie zasnął wcale. Niewyspany i zmęczony zjadł śniadanie i poszedł na mostek objąć wachtę. Zapowiadał się kolejny upalny dzień. Odesłał Scorella na pokład, przypominając o koniecznej ostrożności. Nie wiedział, czy mu się zdawało, czy Scorell spojrzał na niego z politowaniem. Kazał mu jeszcze, żeby przed Indiami schowano cały przenośny sprzęt. Nie chciał, żeby coś zginęło podczas postoju w porcie. Kradzieże nadal były tam plagą. Oceaniczna wachta była tym razem bardzo spokojna i Callum z zadowoleniem obserwował zajętych swą robotą marynarzy. Postoczniowy bałagan zniknął już całkowicie i bosman rozpoczął rutynową konserwację pokładów. Po obiedzie położył się, postanawiając odespać męczącą noc. Tym razem zasnął już bez trudu. Po prostu oczy same mu się zamykały. Gdy się obudził, dochodziła piąta po południu. Ubrał się i poszedł na mostek. Ze zdziwieniem stwierdził, że na mostku nie ma nikogo. 26 Podniósł do oczu lornetkę i omiótł wzrokiem horyzont. W pierwszej chwili nie zauważył niczego, ale gdy przyjrzał się uważniej, zobaczył jakiś mały stateczek na samym kursie. Automatyczny sternik sterował prosto na niego. Scorella nadal nie było. Callum zmarszczył brwi. Zaczynało mu się to nie podobać. Zajrzał do znajdującej się na mostku toalety, lecz była ona pusta. Był już na mostku ponad trzy minuty. Wreszcie po kolejnych trzech minutach powolnym, spacerowym krokiem do sterówki wszedł chief. W ręku trzymał jakieś gazety. - Gdzie byłeś? - spytał z wyrzutem Callum. - Na minutkę tylko. Musiałem przynieść dokumenty. - Na jaką znów minutę? I co za dokumenty? - spytał Callum, pokazując na plik gazet. - No, może chwilę dłużej. A to? To przez pomyłkę. Te gazety właściwie miałem zanieść do mesy. Może ktoś zechciałby je przejrzeć. Ja już przeczytałem - odpowiedział chief. -Zresztą tu wszystko jest w porządku. Nic się nie dzieje - dorzucił lekceważąco. - Jesteś tego pewien? - Oczywiście - Scorell rzucił okiem przed dziób, lecz nie zauważył małego stateczku kryjącego się pośród fal. - No dobrze. Od teraz umawiamy się, że nigdy nie będziesz schodził z mostku nawet na chwilę. Rozumiesz? Nawet na chwilę. Tak jak to jest na każdym statku. Tutaj też ma być wszystko normalnie, a nie jakieś dziwne obyczaje. - Yes, sir. Jak sobie życzysz, captain. Ale przez to wzmocnione bezpieczeństwo stoję z robotą. Callum nic nie odpowiedział, tylko zmienił lekko kurs, żeby nie rozjechać malucha znajdującego się na kursie. Scorell zobaczył to i widocznie lekko się zaniepokoił, gdyż podniósł do oczu lornetkę. Dopiero wtedy dostrzegł kryjącego się w falach rybaka. - I tak bym go zauważył na czas - powiedział. - Mam nadzieję - odpowiedział Callum. - I jeszcze jedno, chief. Pamiętaj, że dodatkowo pomalowane kilkanaście metrów kwadratowych pokładu nie jest tak ważne, jak to, żeby nikomu nic się nie stało. Mówiliśmy już o tym. - Chciałem dobrze - wyjaśnił Scorell. - No myślę, że nie robisz tego wszystkiego specjalnie, żeby mnie zdenerwować. Zresztą nie musisz być przekonany do tego, co mówię. Chociaż nie ukrywam, że wolałbym, żeby tak było. Wystarczy, że będziesz robił to, co ci mówię. Po pewnym czasie sam się przekonasz, że miałem rację. - Tak jest, sir. Callum wyszedł z mostku, lecz nadal nie wiedział, czy przekonał Scorella. Uznał jednak, że wyraźny błąd popełniony przez niego, powinien dać mu coś do myślenia. Po kolacji Callum zdecydował się zrobić przegląd statku. Na zewnątrz było już pusto, gdyż marynarze skończyli wcześniej pracę. Powoli obszedł wszystkie pokłady, zatrzymując się dłużej na dziobie. Ocenił, że zewnętrzny stan statku jak na jego podeszły wiek nie jest najgorszy. Przypomniał sobie, że miał jeszcze coś osobiście obejrzeć, lecz nie mógł skojarzyć, co to miało być. Znowu poczuł się lekko zaniepokojony. Wyraźnie łapał sam siebie na kłopotach z pamięcią. Postanowił nie rozstawać się z notesem i zapisywać dosłownie wszystko. Tymczasem słońce zniżyło się już nad sam horyzont. Zapowiadał się piękny widok, jakie zresztą zdarzały się na Oceanie Indyjskim bardzo często. Tuż nad horyzontem widoczne były chmury. Powyżej niebo było zupełnie czyste. Oświetlone zachodzącym słońcem obłoki zaczynały nabierać kolorów. Po kilku minutach, gdy słońce znikło za nimi, widok stał się jeszcze piękniejszy. W lewo od zachodzącego słońca rozbudowała się dosyć duża chmura kłębia-sta. Jej oświetlone od tyłu brzegi wydawały się promieniować złotą poświatą. Jednocześnie 27 ponad nią utworzyły się złociste, promieniste smugi. Słońce obniżało się dalej i przeświecało już tylko spoza horyzontu. Teraz kolorystyka zmieniła się całkiem. Najbliższe słońca chmury przybrały barwę czerwonawą, stopniowo przechodząc w zieleń, gdzieniegdzie niebieskawą, żółtą i pomarańczową. W niektórych miejscach kolory mieszały się ze sobą, tworząc niesamowity widok. To chmury znajdujące się w jednej linii, lecz w różnej odległości od obserwującego je Calluma, przybierały tak różne barwy, a ich kształty tworzyły niezrównane widowisko. Niektóre kłębiaste i pokręcone, tuż obok nich delikatne przejrzyste cirrusy. Dalej zaś drobne niebieskawe obłoczki, a przy nich makrelowate, pofałdowane altocumulusy. Wraz z obniżaniem się słońca głębiej za horyzont, zmieniała się kolorystyka, kierunek i kształt promieni. Czyste niebo ponad chmurami przyjęto teraz barwę zielonkawą, przechodząc dalej w ztocistopomarańczową po to, żeby po przeciwnej wschodniej stronie przybrać już atramentowy granat. Jeszcze przez dwadzieścia minut trwał ten wspaniały spektakl. Potem powoli wszystko znikło i zapadły ciemności. Callum wrócił do nadbudówki. Zbliżała się dwudziesta i musiał objąć wachtę na mostku. Przechodząc korytarzem, spojrzał na wywieszone za szkłem plany zbiorników statku. Wtedy przypomniał sobie, że miał zamiar sam obejrzeć uszkodzone zbiorniki balastowe. - To jest właśnie to, czego nie mogłem sobie przypomnieć tam na dziobie - pomyślał, postanawiając zapisać to zaraz po wejściu do kabiny. Będąc już w kabinie, zobaczył, że ma nie zasłonięte okna, więc podszedł do nich i opuścił na dół rolety. Potem zadzwonił Scorell przypominając, że jest za piętnaście ósma, więc tylko otworzył sobie butelkę wody mineralnej i po chwili udał się na mostek. W rezultacie znowu zapomniał zrobić notatkę o przeglądzie zbiorników. Następnego dnia wyszukał w szufladzie mały notes, w którym zapisał najpilniejsze sprawy do załatwienia. Cały czas miał uczucie, że jest jeszcze coś ważnego, ale nie mógł sobie przypomnieć. Tymczasem pogoda zaczęta się psuć. Wiat silny północny wiatr i statkiem zaczęła rzucać nieprzyjemna, świeża fala. Dopiero na wieczornej wachcie Callum wreszcie przypomniał sobie o przeglądzie zbiorników. Wyciągnął z kieszeni notes, z którym już się nie rozstawał i zapisał dwa słowa: przegląd balastów. Podkreślił je dwa razy i schował notes do kieszeni. Postanowił następnego dnia opróżnić dwa zbiorniki, a następnie zlecić bosmanowi otwarcie włazów. Niestety, podczas nocy rozhulał się taki sztorm, że nie było mowy o opróżnieniu zbiorników. Po prostu odbalastowany statek byłby jeszcze bardziej podatny na kaprysy rozszalałego oceanu. W dodatku musiał zwolnić, żeby nie dopuścić do zbytnich przeciążeń kadłuba. W rezultacie przez cały przelot z Singapuru do Indii, nie miał szansy wybrać się do żadnego ze zbiorników. Podczas przelotu codziennie wysyłał telegramy do załadowcy, stopniowo przesuwając czas przyjścia do portu, tak żeby w końcu zgadzał się on z tym rzeczywistym. Tak jak przypuszczał, ładunek nie przepadł, pomimo że w sumie zgłosił się na redę o dwa dni później niż przewidywała umowa. Podczas sztormu humor nie dopisywał mu wcale. Zły był na siebie, że zapomniał zrobić przegląd zbiorników wtedy, gdy jeszcze pogoda na to pozwalała. Kłopoty z pamięcią powtarzały się. Normalne codzienne zajęcia i czynności wykonywał niejako automatycznie. Pozwalała na to długa praktyka i doświadczenie. Lecz często łapał się na tym, że nie był pewien czy już zrobił to, co powinien, więc na wszelki wypadek robił to jeszcze raz. W wyniku tego powtarzał wiele czynności wielokrotnie. Ostatecznie wolał to, niż zapomnieć o czymś ważnym. Notes szybko zapełniał się sprawami do załatwienia, które systematycznie wykreślał, umieszczając na ich miejsce inne. Ponieważ wytrenowany przez wiele lat mózg podpowiadał mu bezwiednie, co ma robić, a jednocześnie zaczął notować prawie wszystkie ważniejsze rzeczy, więc nikt z załogi nie orientował się w jego kłopotach. Na zewnątrz funkcjonował normalnie. Nikt nie wiedział, ile 28 go to kosztuje wysiłku. Opracował sobie normalny plan dnia. Oczywiście zanotował go w notesie i zaglądał tam dosyć często. Z satysfakcją zauważył, że dużo rzeczy, o które obawiał się, że może o nich zapomnieć, wykonuje automatycznie. Zaglądanie do notesu często było tylko rutyną. Niemniej od czasu do czasu trafiało się, że gdyby nie to, że spojrzał na zapis, to przegapiłby jakiś temat. Po dwóch dniach postanowił udoskonalić swój system przypominania. Po prostu ułożył odpowiedni program w komputerze. Wprowadził tam wszystkie terminy, w tym daty upływu ważności poszczególnych dokumentów i urządzeń, jak również różnych drobnych okresowych czynności, nawet takie drobiazgi jak konieczność wysyłania telegramów do armatora oraz załadowcy. W połączeniu z planem dnia zdawało to znakomicie egzamin i nawet nie najgorzej sobie radził. Przypomniał sobie, że właśnie po to, żeby nie zapominać o podstawowych rzeczach, jego rodacy już dawno wymyślili tak zwane check-listy. List takich opracowano dziesiątki różnych rodzajów. Normalnie Callum nie korzystał z nich zbyt wiele, gdyż sam pamiętał wszystko, co było mu potrzebne. Teraz docenił je i zaglądał do nich częściej. Jego programy komputerowe były właśnie takimi check-listami. Tyle, że dopasowanymi pod jego indywidualne potrzeby. W sumie zdawało to dobrze egzamin, pod warunkiem, że wszystkie nowe sprawy do zapamiętania i załatwienia wprowadzało się na bieżąco. Zajęty sprawami statkowymi oraz swoim komputerowym hobby Callum poczuł się lepiej i mniej doskwierało mu rozstanie z rodziną. Pomimo to zdecydował, że wróci do domu wcześniej, wykonując nie więcej niż połowę kontraktu. Chociaż postanowił, że wbrew swoim kłopotom zrobi wszystko, żeby funkcjonować normalnie, to bał się, że przeliczy się z siłami. Jego kłopoty z pamięcią oraz ogarniająca go melancholia i nostalgia były wyraźnie efektem przemęczenia i braku urlopów. Zdecydował poprosić o urlop po najwyżej trzech, czterech miesiącach na statku, po to, żeby potem odpocząć przez co najmniej pół roku. To powinno pozwolić mu na regenerację sił. Skądinąd postanowił tak się zmobilizować, żeby jego prywatne kłopoty nie miały wpływu na jakość pracy. Nie mógł dopuścić do siebie myśli o zaniedbaniu spraw statkowych i prostym zaliczeniu kontraktu, bez osobistego zaangażowania się w swoją pracę. Gdy po kilku dniach przypłynął na redę Vishakhapatnam, okazało się, że jego ładunek czeka na niego i zaraz po zacumowaniu do pirsu rudowego rozpocznie się załadunek. Wiał dosyć silny wiatr, więc Callum nie zgodził się na sugestię Scorella, żeby wypompować zbiorniki balastowe za burtę. Obawiał się, że wysoko wynurzony lekki statek nie dałby się łatwo manewrować. Zamówił dwa holowniki, które miały wprowadzić statek w wąski basen, w którym mieli zacumować. Podmuchy wiatru nasiliły się jeszcze bardziej. Statek był już skierowany dziobem w wejście do basenu. Wiatr spychał go w lewo, więc oba holowniki odciągały go w prawo tak, żeby nie zniosło go na przeciwległą stronę basenu. W pewnym momencie przy silniejszym podmuchu wiatru pękł hol rufowy. Silny wiatr natychmiast sprawił, że rufa zaczęła dryfować w lewo. Jednocześnie dziobowy holownik nadal ciągnął w prawo. Spowodowało to, że statek gwałtownie obrócił się w prawo i jego dziób skierowany był już nie na wejście do basenu, lecz na sąsiednie nabrzeże, do którego odległość wynosiła zaledwie trzydzieści metrów i ciągle malała. Callum błyskawicznie przestawił rączkę telegrafu maszynowego na całą wstecz. Po chwili potężne wibracje kadłuba dały znać, że silnik zastartował. Lecz inercja nadal nadawała statkowi ruch do przodu. Do betonowego nabrzeża było już tylko dwadzieścia metrów. - JAzucić obie kotwice! - krzyknął do głośnika Callum. Na szczęście Scorell zrozumiał go dobrze, a bosman, nie czekając już na powtórzenie komendy przez chiefa, odkręcił hamulce obu kotwic, po chwili je przytrzymując. Tymczasem potężne obroty śruby wyhamowały nieco ruch statku, trochę pomogły też rzucone kotwice i statek oparł się o betonowe nabrzeże. Callum zastopował maszynę i polecił wybrać kotwice. Tymczasem holownik dziobowy zbliżył się do statku i zamiast ciągnąć, przepchnął dziób 29 lekko w lewo. Wiatr trochę osłabł i po chwili dziób znowu był naprzeciwko wejścia do basenu. Holownik na rufie zamocował nowy hol i przytrzymywał rufę w odpowiednim kierunku. Dalsze cumowanie odbyło się bez specjalnych kłopotów. Callum kazał Scorellowi wypompować balasty, a sam poszedł na brzeg obejrzeć uderzone nabrzeże. Na szczęście nie było żadnych uszkodzeń. Pogratulował sam sobie, że nie zgodził się na zbyt wczesne wypompowanie balastów. Gdyby na to przystał, statek z wynurzoną na powierzchnię śrubą nie miałby szansy wyhamować i skończyłoby się poważniejszym uszkodzeniem. A tak nic się nie stało, również kadłub statku nie został wgnieciony. Callum wrócił na statek. Scorell tymczasem otworzył zawory spustowe górnych zbiorników, tak zwanych top-side tanków, z których woda balastowa wypływała pod własnym ciężarem. Ta operacja była stosunkowo łatwa i szybka. Więcej kłopotów i czasu zajmowało opróżnienie zbiorników dennych za pomocą pomp balastowych. Pierwsze zbiorniki były już w trakcie opróżniania i Callum liczył na to, że może uda się je obejrzeć, zanim rozpocznie się załadunek. Zgodnie z informacją agenta miał się on zacząć za dwie godziny i potrwać dwa dni. Trochę zdziwiło to kapitana, który spodziewał się, że postoją w porcie dłużej. Na razie jednak musiał obejrzeć zbiorniki. Potem chciał pójść zadzwonić do Londynu. Teraz była tam jeszcze noc. Po godzinie kazał bosmanowi odkręcić włazy do zbiorników. Poziom wody obniżył się już na tyle, że można było co nieco zobaczyć. Przy burtach zbiorniki były podwyższone w postaci skosów i właśnie tam poziom wody szybko się obniżał. To, co zobaczył, przeraziło go. Usztywnienia wzdłużne i ramy zbiorników były kompletnie skorodowane. W wielu miejscach były dziury na wylot. - Nie zamykaj tych włazów, dopóki zbiorniki nie będę zupełnie puste - powiedział do Scorella. -Muszę je dokładnie obejrzeć. - Ale za pół godziny zaczynają załadunek - zaprotestował chief - Nie wiem, czy całkiem nie wstrzymam załadunku - odpowiedział kapitan. - Jak przyjdą, to nie otwieraj ładowni, żeby nie mogli na razie sypać. Przetrzymaj ich trochę. Zobaczymy, co będzie dalej. Wyszedł z ładowni i poprosił agenta, żeby zawiózł go do telefonu. Okazało się, że jest to dłuższa wyprawa, gdyż musieli pojechać do hotelu oddalonego dosyć daleko od portu. Callum wyciągnął numer domowego telefonu dyrektora Fortune Shipping i po chwili połączył się z nim. Dyrektor, chociaż zaspany, nie robił wrażenia zaskoczonego rewelacjami Calluma o tragicznym stanie zbiorników. - Wiem, że zbiorniki są w złym stanie, ale nie aż w tak złym, żeby wyrywać sobie włosy z głowy - powiedział. - Które z nich obejrzałeś? - Te pod trzecią ładownią, czyli denne numer trzy, lewy i prawy. - No tak. Trafiłeś na najgorszy zbiornik. Reszta jest w lepszym stanie. Nie przejmuj się tym i ładuj śmiało. Masz zresztą papiery ważne na trzy miesiące. Powodzenia - dyrektor chciał zakończyć rozmowę, lecz Callum nie chciał tak łatwo ustąpić. - Papiery nie wzmocnią naszego kadłuba - powiedział. Ten statek jest tak skorodowany, że może się w każdej chwili przełamać. Zwłaszcza pod takim ciężkim ładunkiem jak ruda. - Nie przesadzaj. Zrobisz ten rejs z rudą, a potem wymienimy ci skorodowane elementy i zapomnisz o kłopotach. - Ale ten statek nie może w takim stanie wyjść w morze. To zbyt wielkie ryzyko. - Może i wyjdzie. Zapewniam cię - zimno stwierdził dyrektor i odłożył słuchawkę. Calluma omal szlag nie trafił. Próbował racjonalnie wytłumaczyć sobie dziwną postawę dyrektora i nie mógł znaleźć innego wytłumaczenia niż względy ekonomiczne. Prawdopodobnie był to jakiś dobrze płatny ładunek rządowy i dlatego należało go przewieźć za wszelką 30 cenę. Bezpieczeństwo statku odsuwało się na dalszy plan. Być może po to, żeby złapać intratny towar, armator musiał ponieść pewne koszty. Callum wiedział, że staną na głowie, żeby wypchnąć statek w morze i pobrać fracht. Co dalej będzie się działo prawdopodobnie armatora nie interesowało. Postanowił wrócić na statek i dokładnie sprawdzić zbiornik. Powinien być już do tego czasu pusty. Istniała nadzieja, że może w dolnej części której jeszcze nie miał szansy obejrzeć, stan blach jest nieco lepszy. Przypomniał sobie o swoim trzecim oficerze, więc wykręcił numer do agenta w Singapurze. - On nie przyleci do ciebie. Jest już zdrowy, ale wraca do domu - wyjaśnił agent. - Jak to do domu? - spytał Callum. - Przecież dopiero rozpoczął kontrakt. - Nie chce wracać. Zresztą niech sam ci powie. Akurat jest w naszym biurze. Po chwili Callum usłyszał głos trzeciego. - No, jak się czujesz i kiedy przyjeżdżasz? - spytał go. - Dziękuję, czuję się już dobrze. To było tylko lekkie wstrząśnienie mózgu. Ale ja już nie wracam na ten statek. Pojadę na jakiś inny, jak tylko trochę odpocznę. - No, ale skoro dobrze się czujesz, to dlaczego nie wrócisz do nas? - Nie myśl o mnie źle, captain. To naprawdę nie jest nic przeciwko tobie, ale ja się trochę boję pływać na tym statku. Najpierw ten pożar, potem ten mój wypadek. Nie chcę czekać, aż stanie się coś poważniejszego. Nie na darmo się mówi: do trzech razy sztuka. Za trzecim razem może się nie udać. - Nie bądź przesądny. Poza tym sam chyba widzisz, że zależy mi na bezpieczeństwie. Przecież to, czy coś się nie stanie, zależy głównie od nas, a nie od jakiegoś pecha. - Tak, captain. Ja wiem, że ty wyjątkowo dbasz o bezpieczeństwo i dziękuję ci za to, ale nie w tym rzecz. Pamiętasz, jak ci mówiłem, w jakim fatalnym stanie są zbiorniki? - Pamiętam. Na pewno masz rację, ale to jeszcze nie powód do paniki - odpowiedział kapitan, lecz w duchu przyznał rację trzeciemu. Przecież mówił to samo armatorowi zaledwie przed kilkoma minutami. - Ja nie panikuję. Nie chciałem tego mówić na zebraniu, ale ta cała stocznia to była wielka lipa. Zrobili tylko jakąś mało istotną kosmetykę. Wszystko byle prędzej i taniej. Tak naprawdę, to nie wyremontowali niczego z tego, co było najważniejsze. Tego chiefa Scorella cały czas mamili obietnicą awansu, żeby nie był zbyt skrupulatny. Myślę, że oni specjalnie nie dali kapitana na okres remontu, bo bali się, że żaden rozsądny kapitan nie zgodzi się na te fuchy, które odstawili. - Ach, chyba przesadzasz. Nikt nie byłby tak przewrotny. - Captain, jestem o tym przekonany. Wezwali cię wtedy, gdy już wszystko było pozamykane. Powiedzieli Scorellowi, że brakuje mu kilku miesięcy pływania do uzyskania dyplomu i nie dali awansu, ale żeby zamknąć mu usta obiecali, że jak ty zejdziesz, to go awansują. Tymczasem wypływa sobie brakujące miesiące. - Przecież nie zdejmą mnie po to, żeby zrobić miejsce dla Scorella. - Nie wiem, ale tak to wygląda. Sorry, captain, ale musiałem ci o tym powiedzieć. Taka jest prawda. - No cóż. Skoro się boisz, to trudno. Życzę ci dobrego następnego statku. Postaramy się być ostrożni, dopóki nie pójdziemy na prawdziwy remont. Papiery kończą się już za dwa i pół miesiąca. - Miejmy nadzieję, że nie przytrafi się wam nic złego. Powodzenia, captain. Callum spojrzał na zegarek i postanowił wrócić na statek, żeby zobaczyć, co się tam dzieje. W drodze do portu napisał teleks do Sim Electronics z pytaniem o teleks satelitarny. Gdy dotarł na miejsce, ze zdumieniem stwierdził, że nad statkiem unosi się chmura czerwonego pyłu i z dwóch taśmociągów sypie się do ładowni ruda. Przy trapie spotkał Scorella. - Coś ty narobił? Kazałem ci czekać na mnie. - Tak, ale oni przyszli, żeby otworzyć ładownie, bo ładunek czeka. 31 - Mówiłem, żebyś czekał. Trzeba było udać, że jest awaria zasilania czy coś takiego. - Nie pomyślałem o tym. Ale trzecia ładownia jest nadal zamknięta i można obejrzeć te otwarte zbiorniki. Callum przebrał się w kombinezon i jeszcze raz poszedł ze Scorellem do ładowni. To, co zobaczył w zbiornikach, ponownie go zmroziło. W dolnej części zbiorników, której nie widział pod wodą podczas poprzedniej inspekcji, było jeszcze gorzej niż u góry. - Wszystko jest jasne - powiedział do chiefa. - Kompletne próchno. Ten statek może się rozlecieć sam bez żadnego wstrząsu, czy sztormu. - Burty wyglądają na niezłe - powiedział chief. - A to najważniejsze. - Tak to ważne, lecz nie najważniejsze. Przecież tu właściwie nie ma usztywnień burtowych ani ram. Wyglądają jak koronki babuni. Tutaj przy burcie każda z nich jest zgięta. Po prostu blachy poszycia zeszły się do środka, a usztywnienia były tak słabe, że się naddały. To poszycie nie ma żadnego podparcia. W każdej chwili może uginać się jeszcze bardziej pod samym tylko ciśnieniem wody. Nie potrzeba nawet żadnego sztormu. Najpierw będzie się uginać coraz bardziej, aż wreszcie zacznie pękać. To jest pewne. Pytanie tylko kiedy. Jak się nam uda, to jeszcze trochę to potrwa. Miejmy nadzieję, że zanim to się stanie, armator zdecyduje się naprawić zbiorniki. No, ale to już nie moja sprawa. Chodźmy jeszcze dla porządku obejrzeć top-sidy. Te włazy bosman może już zamknąć. Wyszli na pokład i Callum poczekał, aż chief otworzy zejściówki do zbiorników top-sidów. Wewnątrz było podobnie jak w zbiorniku dennym. Wszystkie elementy konstrukcyjne były zdewastowane i głęboko skorodowane. Niektóre dziury były takie, że można było przez nie przełożyć rękę. Scorell poszedł do radiostacji i wręczył radiooficerowi telegram. Składał się on tylko z dziesięciu słów: - Statek nie zdatny do żeglugi. Proszę o natychmiastową podmianę. Callum. - Mam to wysłać, sir? - spytał zdziwiony radiooficer, przeczytawszy szokującą treść. - Oczywiście - odpowiedział Callum, nie zwracając uwagi na zdziwioną minę Filipińczy-ka. Callum normalnie daleki był od panikowania, ale tym razem jego cierpliwość się wyczerpała. Całkowicie już teraz skłonił się ku sugestiom trzeciego oficera, że jego spóźnione wezwanie na statek łączyło się z chęcią ukrycia przed nim faktycznego stanu technicznego statku. Uznał też jego decyzję o powrocie do domu za całkiem rozsądną. Właściwie sam chciał tego samego, chociaż źle się czuł, mając wrażenie, że ucieka z placu boju. Jednakże nie miał właściwie żadnego innego sposobu wyrażenia swego protestu. Zatrzymać załadunku nie mógł. To była decyzja ponad nim. Mógł najwyżej odmówić wyjścia z portu, ale wtedy wystarczyłoby, żeby armator znalazł kogoś innego na jego miejsce i dlatego postanowił uprzedzić taką decyzję. Na statku pojawił się miejscowy dostawca z prowiantem i niektórymi materiałami i farbami. Nie było tam nic specjalnie ciekawego, ale od biedy można było uznać, że armator nie zapomniał całkiem o statku. Nie było niestety ani gaśnic, ani walkie-talkie. Callum postanowił zacząć energicznie działać. Wysłał bosmana z dostawcą, żeby postarali się znaleźć jakieś gaśnice w mieście i kupić je za gotówkę. W sprawie walkie-talkie musiał zadzwonić ponownie do armatora. Pozostawała jeszcze sprawa trzeciego oficera. Musiał poczekać na nowego. Poprzedni już siedział w samolocie z Singapuru do Manili. Po godzinie zjawił się na statku agent z dwoma teleksami. Jeden był z Singapuru z wiadomością, że jego naprawiony teleks został wysłany jako przesyłka kurierska i dzisiaj będzie w Delhi, skąd zostanie przesłany do Vishakhapatnam. Drugi był z Londynu, z wiadomością, że następnego dnia przylatuje do Indii Vangelis, żeby przedyskutować z nim treść jego telegramu. Ponadto proszono go o pilny telefon. - Kiedy kończą załadunek? - zapytał Callum agenta. 32 - Jak dobrze pójdzie to jutro w nocy. - To bardzo szybko. - Tak zawsze tutaj jest. Czasem, jeśli nie ma całego ładunku na miejscu, to się przeciąga. Ale cała wasza partia jest na hałdach. Jeżeli nie nawalą taśmociągi, to do jutra do północy powinni skończyć. - A czy mogę stać po zakończeniu załadunku? - Ewentualnie do rana mogę ci to załatwić. Ale pojutrze rano przychodzi następny statek i nawet jak nie będziesz gotowy, to przyjdą holowniki i wyciągną cię na redę. - No dobrze. Jedźmy teraz do telefonu. Pojechali znowu do hotelu. Callum połączył się z biurem. Od razu połączono go z dyrektorem. - No, co tam jest z tobą, captain? - odezwał się ten jowialnym tonem. - Nic takiego. Ze mną wszystko dobrze. Gorzej ze statkiem. Po ostatniej rozmowie obejrzałem jeszcze dokładnie inne zbiorniki. To całkowita ruina. - Może i masz rację. Być może byłem zbyt optymistyczny w ocenie. Ale dlaczego u Boga wyskakujesz z tym teraz, jak ładunek jest już na burcie? Trzeba było szumieć w stoczni, kiedy jeszcze można było coś zrobić. - Przecież nie było mnie na stoczni. A w ten ostatni dzień, kiedy przyjechałem od razu zawalili mnie robotą papierkową z tymi schodzącymi na ląd marynarzami. Zanim ich rozliczyłem, było już po stoczni i ruszyliśmy w rejs. - No tak, no tak. Niby racja. Kto mógł przewidzieć, że tak wyjdzie. Ale to tylko ten jeden rejs. Wyładujesz ten ładunek i zrobimy ci te zbiorniki. Masz na to moje słowo. Nie będziemy nawet czekać, aż miną te trzy miesiące. Teraz już nie można nic zmienić. Poza tym musisz wiedzieć, że to bardzo dobrze płatny ładunek. Musieliśmy się sporo nabiedzić, żeby go dostać. W dodatku fracht płatny jest po załadunku. Jak tylko spłyną podpisane dokumenty, otrzymamy pieniądze. Za te pieniądze zrobimy ci po wyładunku taki remont, jaki tylko zechcesz. -Tak się domyślałem. Ale mimo to przyślijcie kogoś innego na moje miejsce. Ponadto potrzebuję nowego trzeciego oficera. - Dobrze postaramy się kogoś znaleźć, ale wiesz, jak trudno to załatwić w ostatniej chwili. Jeżeli chodzi o trzeciego, to już wiemy, że ten stary nie wraca i już wysłaliśmy teleks do Manili, żeby przysłali nowego. Z tym nie powinno być kłopotów. Aha. Wypłać sobie jego pensję, za ten okres, kiedy trzymałeś za niego wachty. Jeżeli nowy nie zdążyłby przyjechać przed wyjściem w morze, to popłyń do następnego portu bez niego i nadal wypłacaj sobie jego pensję. Nie możesz chodzić na jego wachty za darmo. - A co z przyjazdem Vangelisa? I co z walkie-talkie? - Cindy właśnie załatwia bilet dla Vangelisa. Walkie-talkie powinny już do ciebie dotrzeć, bo tamten statek jest już zdany i cały przydatny sprzęt został z niego zdjęty. Dostałeś swój teleks satelitarny? - Podobno jest już w drodze. Miejmy nadzieję, że dojdzie. - Na pewno. No to powodzenia, captain. Dziękuję za telefon. - Dziękuję. Przyślijcie mi zmiennika. - Pracujemy nad tym. Wszystkiego dobrego. Callum przez chwilę zastanawiał się. Doszedł do wniosku, że rozmowa odbyła się w zupełnie inny sposób, aniżeli to sobie wyobrażał. Praktycznie rzecz biorąc, to dyrektor pokierował rozmową tak, jak sobie tego życzył. Protest Calluma zdał się właściwie na nic. Pokręcił głową, podziwiając łatwość, z jaką szef sobie z nim poradził. Już wiedział, że jeżeli jego zmiennik nie zdąży dojechać, to chcąc nie chcąc, będzie musiał popłynąć. O dziwo godził się z tym, bo mimo że stan statku bardzo mu się nie podobał, to nie wyobrażał sobie innego wyjścia niż po prostu wypłynąć. 33 Z handlowego punktu widzenia nie było po prostu innego rozwiązania. Bardzo ostrożnie, ale trzeba było płynąć. Callum przynajmniej miał tę satysfakcję, że ostro zaprotestował, a nie potulnie przymknął oczy na fatalny stan zbiorników. Ponownie wrócił na statek. Tymczasem pokazał się też dostawca z bosmanem. Udało im się zakupić kilka gaśnic. Pozostało oczekiwanie na walkie-talkie, teleks oraz trzeciego oficera i oczywiście nowego kapitana. W tego ostatniego Callum nie bardzo wierzył, lecz na wszelki wypadek przygotował całą dokumentację, tak jak gdyby zmiana miała się odbyć na pewno. Tak minął mu czas do północy. W ciągu dnia jeszcze raz zarządził opuszczenie szalupy na wodę. Z przyjemnością stwierdził, że idzie to coraz lepiej. Marynarze stopniowo nabierali coraz większej wprawy. Obyło się bez żadnego wypadku. Późnym wieczorem solidnie już zmęczony położył się do koi i zaraz szybko zasnął. Miał dziwny sen. Śniło mu się, że znów jest z Ann. Leżeli w jego łóżku w jego własnym domu, w którym w rzeczywistości Ann nigdy nie była. On obudził się już, lecz Ann jeszcze spała. W pewnym momencie zobaczył, że przez pokój przechodzi Mary. Callum speszył się, gdyż był przekonany, że nie wie ona o istnieniu Ann, ale Mary uśmiechnęła się i położyła palec na ustach, nakazując ciszę, żeby nie zbudzić Ann. Potem wyszła z pokoju. Callum zastanawiał się, co to miało znaczyć. Czyżby Mary okazała się być tak tolerancyjną, że akceptowała inną kobietę w swoim własnym domu? Krępująca sytuacja wyjaśniła się bardzo szybko. Po prostu Callum się obudził. Ale senne wspomnienie obu bliskich mu kobiet sprawiło, że poczuł się bardziej odprężony po stresujących przeżyciach ostatnich dni. - Dziwny sen - pomyślał tylko i spokojnie zasnął. Następnego dnia załadunek szedł pełną parą. Wyglądało na to, że do wieczora powinien się ostatecznie zakończyć. Agent przyniósł mu teleks od armatora, że Vangelis jest już w Indiach. Najpierw miał pojechać do Kandli i sprawdzić co się dzieje ze sprzętem zdjętym ze sprzedanego statku, a potem przylecieć do Calluma, przywożąc ze sobą walkie-talkie. Callum wysłał zapytanie do Singapuru o swój teleks satelitarny. Po kilku godzinach przyszła odpowiedź, że przesyłka jest już na pewno w Delhi i lada chwila powinna dotrzeć do Vishakhapat-nam. Callum zwątpił już, czy nadejdzie. Do zakończenia załadunku pozostało kilka godzin. Kapitan jeszcze raz zrobił alarm szalupowy. Zobaczył, że Scorell nie sarka, lecz widocznie oswojony już z jego wymaganiami, stara się, żeby wszystko poszło jak najlepiej i najszybciej. Tym razem ćwiczenia odbyły się naprawdę bardzo sprawnie. Tymczasem agent obiecał zrobić wszystko, żeby ściągnąć przesyłkę na miejsce. Rzeczywiście po kilku godzinach pojawił się z wiadomością, że udało mu się połączyć z firmą kurierską, lecz trwały jeszcze formalności celne. Paczka powinna nadejść samolotem około godziny dwudziestej. Uzgodnili, że agent sprawdzi czy przesyłka rzeczywiście będzie o tej porze na lotnisku, a potem zdecydują co dalej. Trzeciego oficera, Vangelisa ani nowego kapitana nie było widać. Wreszcie zakończył się załadunek. Pojawił się agent. Paczka z teleksem satelitarnym nie dotarta na lotnisko Vishakhapatnam. - Co robimy? - spytał Calluma. - Jeżeli chcesz, możesz stać tu do rana, ale najpóźniej o siódmej musisz ruszyć, bo na twoje miejsce wchodzi inny statek. Ale uprzedzam, że jeśli byś się zdecydował czekać, to ten czas odliczamy od czasu czarteru. - O której jest następny samolot z Delhi? - Też wieczorem. - Czyli w nocy i tak nie ma szansy, żeby ta przesyłka dotarła na statek? - Raczej nie. Nie ma innych połączeń. - To nie ma sensu czekać, skoro i tak jej nie dostanę. Dobrze, zamów mi więc pilota od razu. 34 - Jak sobie życzysz. Pilot w takim razie będzie za godzinę. Będziecie do tego czasu gotowi? - Jak najbardziej. Istotnie po godzinie pojawił się pilot i dwa holowniki. Tuż przed nim wrócił na statek uśmiechnięty i zadowolony z siebie Manuelo. - Pewnie znów odwiedzał jakąś znajomą- pomyślał z rozbawieniem Callum. Po następnej godzinie statek był już na pełnym morzu, powoli rozpędzając silnik do całej naprzód. Callum nie był zbyt szczęśliwy. Pozostał praktycznie rzecz biorąc z tym wszystkim co zastał, gdy przyjechał na statek do stoczni. Pomimo wielu zabiegów, nie udało mu się załatwić niczego. A nawet miał mniej niż na początku ludzi w załodze. Najmniej drażnił go brak nowego kapitana. Uznał, że może i lepiej, że sam pozostał dowódcą, gdyż zdawał sobie dobrze sprawę z zagrożeń wynikających ze złego stanu kadłuba. Nowy kapitan nie obejrzawszy osobiście skorodowanych zbiorników, mógłby nie zachować koniecznej w tym wypadku ostrożności. Postanowił zachować tej ostrożności tyle, ile to było tylko możliwe. Dręczyło go też poczucie winy. Gdyby nie kłopoty z pamięcią, obejrzałby te zbiorniki jeszcze w drodze ze stoczni do Singapuru lub z Singapuru do Indii. Chociaż zdawał sobie sprawę, że armator zdecydowany zabrać atrakcyjny ładunek i tak nie posłuchałby jego zaleceń, tylko najwyżej zmienił kapitana. Czyli statek wyruszyłby w rejs w takim stanie, w jakim znajdował się teraz, tyle tylko, że Callum denerwowałby się znacznie dłużej. Niemniej zdecydowanie postanowił porzucić statek, nawet bez zmiennika, gdyby po wyładunku armator nadal zwlekał z naprawą. 35 Rozdział trzeci Kapitan Johnny Callum z trudem znalazł miejsce na zaparkowanie swego samochodu w pobliżu Picadilly Circus. Spojrzał na zegarek i stwierdził, że do umówionego czasu spotkania z Ann pozostało dziesięć minut. Nie spiesząc się zamknął samochód i poszedł w kierunku sklepu Bootsa, koło którego miał spotkać dziewczynę. Na miejscu był trzy minuty przed czasem i po chwili zobaczył przechodzącą przez ulicę w jego kierunku Ann. Zbliżyła się do niego szybkimi krokami i nie zwracając uwagi na otaczający ich tłum, serdecznie go ucałowała. Ten, chociaż normalnie niezbyt wylewny, odwzajemnił się jej z przyjemnością, przytulając ją jednocześnie do siebie. - Dobrze, że już jesteś - powiedział. - Dobrze, że ty jesteś. - Gdzie idziemy? - Tutaj jest taka knajpka, możemy tam posiedzieć i pogadać. - Dobrze, chodźmy więc do niej. Weszli do małego baru, znajdując sobie od razu miejsce w najdalszym zakątku. Było niemal pusto, tylko przy barze siedziało kilku samotnych mężczyzn. W ich rogu nie było nikogo, co bardzo odpowiadało Callum owi. Wyglądało na to, że Ann również nie zależy na większym towarzystwie. Callum z zachwytem patrzył na jej uśmiechniętą twarz. Ann wprost promieniała radością. Stanowiło to kontrast ze stale narzekającą i niezadowoloną Mary. Właściwie to nie mógł Mary nic zarzucić, ale też życie z nią stawało się ostatnio coraz bardziej monotonne i nieciekawe. Po prostu szare. Dlatego, gdy przed kilkoma dniami spotkał Ann, którą znał zaledwie z widzenia, to zobaczywszy, że na jego widok wyraźnie się ucieszyła, spontanicznie zaprosił j ą na drinka. Ann odmówiła, ale nie wiadomo czy zauważyła zmartwioną minę Calluma, czy też błyskawicznie zmieniła decyzję, czy też był to tylko żart, gdyż zaraz dodała, że na drinka to nie, ale chętnie da się zaprosić na herbatę. Tamtego dnia Callum był akurat w biurze Horizon Shipping i zasiedział się dłużej, rozmawiając z kadrowcem. W rezultacie gdy opuścił jego pokój, spotkał wychodzącą już z pracy Ann. Poznał ją kiedyś, gdy była jeszcze recepcjonistką- telefonistką w firmie. Teraz pracowała w którymś z pokoi, więc stracił ją z oczu. Bardzo się ucieszył, widząc ją, bo dziewczyna zawsze mu się podobała. Mimo to, zapewne nie odważyłby się poprosić o spotkanie gdyby nie to, że zorientował się, że ona widząc go, ucieszyła się jeszcze bardziej od niego. Po prostu zaproponował drinka i pogadanie o wszystkim. Skończyło się na herbacie w małym pubie naprzeciwko Horizon Shipping. Spotkanie trwało tylko półtorej godziny i okazało się, że nie zdążyli sobie właściwie nic powiedzieć, gdy Ann musiała wyruszyć na umówione spotkanie z matką. Callum co prawda mówił coś o telefonie i odwołaniu spotkania, lecz Ann nie chciała tego robić. - A jak ty byś się czuł, gdybym zadzwoniła, że nie przyjdę na umówione spotkanie z tobą, bo natknęłam się na kogoś innego? - spytała. - Masz rację, ale czy to oznacza, że możemy spotkać się jeszcze raz? - Jeżeli zechcesz - odpowiedziała Ann. Callum bardzo chciał i właśnie teraz to był ten następny raz. Na pierwszym spotkaniu dowiedział się, że Ann od kilku lat jest wdową. Mieszka razem z piętnastoletnią córką Jenny, której poświęca całe swoje życie. Callum w rewanżu wspomniał jej o swojej rodzinie. O żonie Mary nie mówił zbyt wiele. Ani nie zachwalał jej zalet i długoletnich wspaniałych przyjacielskich stosunków, ani też nie skarżył się na niedawne ich ochłodzenie. Zresztą Ann, nawet jeśli chciała coś więcej wiedzieć na ten temat, to jednak dyskretnie go nie wypytywała. 36 Na koniec odprowadził ją do samochodu i odważył się szybko pocałować w usta. Ann nie zaprotestowała, tylko oddała lekki pocałunek, a po chwili odjechała, machnąwszy mu jedną ręką na pożegnanie. - Długo czekałeś na mnie? Chyba się nie spóźniłam? Jadę prosto z pracy - spytała Ann, gdy usiedli na pluszowej kanapie przy ich stoliku. - Wcale się nie spóźniłaś. Przyszedłem tylko chwilę przed tobą. Prawdę mówiąc, mogłaś się spóźnić. I tak bym czekał - Callum nie wiedział właściwie, dlaczego to powiedział, ale rzeczywiście tak myślał. - Nie lubię się spóźniać i rzadko mi się to zdarza, ale to miłe co powiedziałeś. Naprawdę byś czekał? - spojrzała na niego, a potem pogłaskała go po dłoni. - Nienawidzę czekać, ale na ciebie bym czekał - Callum chwycił jej dłoń, którą ona chciała już cofnąć i przytrzymał w swojej. Potem przechylił się do niej i pocałował. Ann oddała szybko pocałunek i pozostała nadal lekko przytulona do niego. Jej ciepła dłoń poruszyła się w jego ręce jak małe, delikatne zwierzątko. Callum ścisnął tą małą dłoń mocniej i uniósł do góry, przytulając do swej twarzy. Poczuł, jak Ann lekko głaszcze go po policzku. Było mu z tym bardzo dobrze. Lekko muskał ustami wewnętrzną część tej delikatnej ręki, aż później, nadal nie wypuszczając jej ze swej dłoni, opuścił niżej. - Masz takie ładne, delikatne ręce - powiedział. - To z lenistwa. Nic nie robię, więc ręce są delikatne. Nie to, co twoje spracowane dłonie, wilku morski. - Prawdę mówiąc, ja też niewiele robię. Ale ty na pewno masz dużo roboty w domu. Wiem jak trudno jest samotnej kobiecie. Musisz bardzo dbać o ręce. Ręce Ann rzeczywiście były piękne. Cienkie długie palce pokryte były idealnie gładką jak u nastolatki aksamitną skórą. Paznokcie były perfekcyjnie zadbane i wyrównane. Callum nie mógł się powstrzymać i jeszcze raz uniósł tą małą dłoń do twarzy. Zbliżyła się kelnerka. Ann delikatnie wysunęła swą dłoń z ręki Calluma i powiedziała: - To teraz postaw mi tego obiecanego drinka. - Na co masz ochotę? - Może być Malibu, jeśli tu mają. - Jest. Oczywiście, że tak - powiedziała kelnerka. - To poproszę dwa - zamówił Callum. Po chwili dziewczyna postawiła przed nimi zamówione drinki i znikła za barem. Wypili odrobinę i zapanowało milczenie. Callumowi, który przez te trzy dni wyczekiwał z utęsknieniem na spotkanie, nagle zabrakło tematu do rozmowy. Wydawało mu się, że ma tyle do opowiedzenia Ann oraz tyle pytań do niej, a teraz nie mógł znaleźć odpowiednich stów. Ann też przez chwilę milczała. Lecz jej nie brakowało tematów. Po prostu pomyślała o tym, że Callum ma rodzinę, a to komplikowało sprawę. Chociaż Callum podobał jej się od dawna, to jednak znajomość z nim nie wykraczała nigdy poza krótkie rozmowy i żarciki w recepcji. Dopiero teraz po raz pierwszy spotkali się bardziej na serio. Ann zawsze pogodna, wesoła i prostolinijna nie wiedziała, co z tym zrobić. Na spotkanie z Callumem czekała z równą niecierpliwością, jak on na spotkanie z nią, ale doskonale zdawała sobie sprawę, że związek z żonatym mężczyzną to bardzo trudna i niebezpieczna sprawa. Nie była dzieckiem i wiedziała, że takie niewinne spotkania zawsze w końcu prowadzą do czegoś więcej, niż tylko zwykła towarzyska znajomość. Postanowiła jednak nie myśleć o tym teraz i uśmiechnęła się do Johnnego. Ten jak gdyby tylko czekał na ten uśmiech, bo od razu się ożywił i zaczął jej coś opowiadać. Jakieś stare historie ze statków. Niektóre straszne i mrożące krew w żyłach inne znów wesołe czy wręcz śmieszne. Więc Ann co chwila przechodziła od zaaferowania oraz poczucia zagrożenia i grozy do żartów i śmiechu. W gruncie rzeczy Callum był sympatycznym człowiekiem i znajomi zazwyczaj dobrze czuli się w jego towarzystwie. Jednakże zwykle potrzebował trochę czasu, żeby się rozruszać. Na pewno nie nale- 37 żał do etatowych wesołków, ale gdy już rozkręcił się, to trudno było znaleźć lepszego kompana do zabawy. Teraz właśnie zachęcający uśmiech Ann sprawił, że poczuł się jak w żywiole i opowiadał i opowiadał. Ann bardzo się to podobało, jednocześnie zaś potrafiła słuchać z zainteresowaniem. To wyraźnie zachęciło Johnnego. Bezwiednie pomyślał, że Mary niespecjalnie zwracała uwagę na to, co mówi. O tym, żeby wysłuchać jakiejś dłuższej historii, nie było mowy. Więc teraz, znalazłszy wdzięcznego słuchacza, poczuł się wyśmienicie. Ann też miała mu tak wiele do powiedzenia, że niemal niepostrzeżenie minęło półtorej godziny. Tymczasem pub powoli zapełnił się ludźmi. Na ich kanapie przy tym samym stoliku zasiadło jakieś hałaśliwe, rozbawione towarzystwo młodych ludzi. Co prawda zanim zajęli miejsca, grzecznie spytali o zgodę, ale miły, pogodny nastrój prysł. Callum lubił młodych ludzi i chętnie przebywał w towarzystwie znajomych i przyjaciół swoich dzieci, lecz tym razem nieoczekiwani goście wprowadzili tylko niepotrzebny dysonans. Zamilkł i przez chwilę w zamyśleniu spoglądał na obite skórą meble z rzeźbionymi poręczami oraz ozdobne, gładko wypolerowane, mosiężne rury rozdzielające poszczególne miejsca dla gości. Spojrzał na Ann i zobaczył, że uśmiecha się do niego. Ujął jej rękę, a ona domyślając się wszystkiego, kiwnęła głową w stronę wyjścia. Wyszli więc z pubu i skierowali się na Regent Street. - Widziałam, że potrzebna ci była zmiana miejsca. - No właśnie. Nie lubię tłoku. To, co teraz? - Chodźmy na spacer. Jeżeli oczywiście tłok na ulicy ci nie przeszkadza. - Chodźmy. Callum objął prawą ręką ramię Ann, a ona otoczyła swą lewą ręką jego pas i ruszyli w górę Regent Street w stronę Oxford Street. Callum zazwyczaj raczej poważny, jeśli nawet nie sztywny, nigdy nie chodził objęty z kimkolwiek, ale teraz nagle poczuł się w takiej pozycji tak naturalnie, jakby znów miał dwadzieścia kilka lat. Szli więc razem szczęśliwi, nie zwracając na pędzący wokół nich tłum. Popołudnie było bardzo ciepłe i ulice pełne były ludzi. Nikt nie zwracał na nich uwagi, a oni wędrowali zapatrzeni w siebie jak para zakochanych. Po pewnym czasie, gdy zaczął im się mylić krok i taka przytulana wędrówka zrobiła się niezbyt niewygodna, szli dalej trzymając się po prostu za ręce. Gdyby Callum owi jeszcze trzy dni wcześniej ktoś powiedział, że będzie wędrował z dziewczyną po Oxford Street, trzymając ją za rączkę jak zakochany sztubak, to po prostu by się roześmiał. Uważał po prostu, że jest już za stary na coś takiego, a ponadto wydawało mu się, że każdy zwracałby na niego uwagę, jak na starego ramola nagle zdziecinniałego. A teraz właśnie to robił i było mu z tym dobrze. Mało tego, nikt nie zwracał na nich uwagi, nikt nie robił znaczących min. A nawet jeśliby robił, to Callum nie przejąłby się tym wcale. Johnny Callum dawno nie czuł się tak dobrze. Żywiołowość, humor i młodzieńczość Ann działały na niego jak balsam po oziębłych ostatnio stosunkach z Mary. Nie myślał jednak o tym. Było mu po prostu dobrze i co najważniejsze wydawało się, że Ann jest równie jak on zadowolona z nowej sytuacji. Dotarli do Hyde Parku i ruszyli przez rozległe trawniki. Nadal było ciepło. W parku też było mnóstwo ludzi, choć nie tak dużo jak na Oxford Street. I byli to już inni ludzie. Na Oxford Street wszyscy gdzieś pędzili, zaaferowani własnymi sprawami do załatwienia. Mniej było takich spacerowiczów jak oni. Za to w parku nikt się nie spieszył. Większość obecnych stanowiły pary takie jak oni, a więc zaabsorbowane sobą. Nadal dopisywał im dobry humor i powoli szli coraz dalej, ciągle trzymając się za ręce. - Zachowujemy się jak para zakochanych - powiedział w pewnym momencie Johnny. 38 - A może jesteśmy taką parą- odpowiedziała Ann, spoglądając na niego. Callum spojrzał na nią uważnie. Wyglądało na to, że Ann go prowokuje, lecz on pomyślał, że właściwie nie miałby nic przeciwko temu, żeby rzeczywiście tak było. Nie wiedział tylko, czy Ann żartuje, czy też poważnie się nad tym zastanawia. - Wszystko jest możliwe - odpowiedział i umilkł. Ann też nie kontynuowała niebezpiecznego tematu i zaczęła opowiadać o swej córce Jenny. Szli dalej w głąb parku. W pewnej chwili minęła ich grupka jeźdźców. Trzy dziewczyny i dwóch młodzieńców. - Lubisz jeździć konno? - spytała Ann. - Nie - krótko odpowiedział. - Dlaczego? Nie lubisz zwierząt? - Dlatego, że właśnie je lubię. Nie lubię, gdy zwierzę zmusza się do czegoś dla własnego kaprysu. Próbowałem kilka razy, jak byłem młodszy. Dopóki były to jazdy spacerowe, to jeszcze było w porządku, ale gdy uczyli mnie kłusa, to nie mogłem słuchać ciężkiego oddechu konia i patrzeć jak pokrywa się pianą. Nie mówiąc już o poganianiu pejczem czy ostrogą. To nie dla mnie. Tak samo jak nie dla mnie walki byków, czy kogutów. - To podobno takie męskie sporty. - Może nie jestem mężczyzną. Może i toreador jest bardzo męski - prawdziwy macho. Ale on zawsze może się wycofać. Natomiast byk nie ma takiej szansy. Jak toreador nie zabije byka, to najwyżej naje się wstydu, a byka załatwi facet z krótkim, ostrym sztyletem. Byk nie ma możliwości wysłać innego byczka, żeby dobił toreadora, jak samemu mu się to nie uda. - Może i masz rację. Może z takimi zasadami jesteś właśnie bardziej męski. - Może. W każdym razie na pewno lubię zwierzęta. Mam nawet dwa psy, ale nikt ich nigdy nie zmusza ani do wyścigów, ani w ogóle do niczego. - A jak spędzasz wolny czas? - Mam jacht i czasem trochę popływam. Poza tym lubię grzebać w swoim ogrodzie i w ogóle w domu. Ciągle trzeba tam coś naprawiać. A ty? - Ja? No cóż, ja też lubię zwierzęta. Mamy nawet akwarium. Jeśli chodzi o konie, to nigdy nie pomyślałam o jeździectwie w taki sposób jak ty. Zawsze wydawało mi się to najwspanialsze widowisko. Pędzące w galopie, ścigające się konie. Albo książę Karol w czasie gry w polo. Teraz dopiero mi uświadomiłeś, że dżokeje czy książę Karol robią to, na co mają ochotę. Konie takiego wyboru nie mają. To służy tylko do zaspokojenia kaprysów ludzi. Doszli już tak daleko w głąb parku, że poczuli się zmęczeni, więc usiedli na gęstej, ciepłej i suchej trawie. Johnny lekko objął Ann i przechylił do tyłu, aż położyła się całkiem płasko na miękkim zielonym dywanie. Potem pochylił się nad nią i pocałował w usta. Ann lekko oddała pocałunek, lecz gdy chciał wsunąć język pomiędzy jej miękkie wargi, te nie dały się tak łatwo rozdzielić. Spróbował jeszcze raz, lecz Ann nadal była stanowcza i nie pozwoliła na nic więcej niż tylko lekkie muskanie jej warg poprzez usta Johnnego. A on nie nalegał. Ostatnią rzeczą jaką chciałby zrobić, była natarczywa, nachalna przemoc. Nie to, że nie miał ochoty zapomnieć się na całego, ale było mu już tak dobrze z Ann, że wystarczyło mu po prostu z nią być. To był cudowny wieczór dla nich obojga. Gdy Callum pojawił się wreszcie w domu, Mary nie wykazała specjalnego zaniepokojenia jego spóźnionym powrotem, chociaż właściwie do tej pory nigdy to się nie zdarzało. Dopiero po kolacji już w sypialni spytała: - Gdzie byłeś tak długo? - Zasiedziałem się w city. Była taka piękna pogoda. - Aha. To dobranoc - Mary spojrzała uważnie na niego, lecz Callum tylko odpowiedział: - Dobranoc - i naciągnął na siebie koc. 39 Po wyjściu z Vishakhapatnam Callum położył statek na kurs 85 stopni, kierując się na wschodnie wybrzeże Cejlonu. Potem powinni zmienić kurs tak, żeby przepłynąć przejściem półtora stopnia przez Archipelag Maladiwów i skierować się do Kanału Mozambickiego, a w końcu dotrzeć do Durbanu, gdzie armator zaplanował pobranie paliwa. Mogli co prawda wziąć wystarczającą na cały rejs ilość w Singapurze, lecz armator wolał załadować więcej ładunku, a paliwo dobrać po drodze. Callum liczył też, że do Durbanu dotrą jego walkie-talkie oraz naprawiony teleks satelitarny. Pogoda była bardzo dobra i następnego dnia po odcumowaniu, bosman wraz z całą swoją drużyną zabrał się za solidną konserwację statku. Pokłady były skorodowane niesamowicie, więc marynarze zrywali starą, grubą rdzę za pomocą specjalnych elektrycznych maszynek. Jazgot tłukących o pokład stalowych gwiazdek był niesamowity, ale na razie tłukli pokład dziobówki, więc przynajmniej w nadbudówce było cicho i spokojnie. Zapowiadał się stosunkowo spokojny przelot morski. Callum obawiał się nawet, że zanudzi się na śmierć, lecz postanowił spędzać więcej czasu z komputerem. Przypomniał sobie, jak Ann mówiła mu, że mógłby rzucić pływanie i podjąć pracę na lądzie. Dobre opanowanie komputera mogło mu w tym pomóc. Jak postanowił, tak zrobił. Codziennie po wachcie spędzał dwie lub trzy godziny, ucząc się nowych programów. Drugie tyle czasu zajmowało mu prowadzenie bieżącej dokumentacji statkowej. Trochę spacerował po pokładzie, przyglądając się pracy marynarzy. W sumie miał dużo wolnego czasu. Wieczorem o dwudziestej szedł ponownie na wachtę za trzeciego oficera. Nadal dbał o sprawy bezpieczeństwa i co kilka dni urządzał dla załogi próbne alarmy. Nawet Scorell pogodził się z tym i nie komentował częstych ćwiczeń. Zresztą marynarze nabrali już takiej wprawy, że szło coraz szybciej i lepiej. Podczas codziennych wędrówek po pokładzie spotykał bosmana sondującego poszczególne zbiorniki balastowe i wodne oraz zęzy ładowni. Zauważył, że bosman omija otwory sondażowe zbiorników balastowych. Z początku myślał, że być może bosman ma jakiś swój system pomiarów, czy też robi to w jakiejś specyficznej kolejności, lecz po paru dniach zorientował się, że mierzy on tylko wodę słodką oraz zęzy ładowni. Balasty nie były sprawdzane. Gdy spytał go o to, bosman wyjaśnił, że nie sonduje balastów na polecenie chiefa. Callum nic na to nie powiedział, lecz postanowił spytać go o to przy pierwszej okazji. Akurat teraz chief spał i Callum nie chciał go budzić. Dopiero na wieczornej wachcie przypomniał sobie o tym i zagadnął Scorella. - Wszystkie balasty są puste i nic z nimi nie robię. To znaczy, nic nie napełniam, więc nie ma potrzeby sondować - wyjaśnił zapytany. - No, ale z zęzami też nic nie robisz, a widzę, że bosman codziennie sonduje. I bardzo dobrze zresztą. - Zęzy to inna sprawa. Zawsze może przybyć wody w ładowni, więc trzeba sprawdzać. - Skąd miałaby się tam wziąć woda? - No, chociażby jakiś przeciek. Nawet spoza burty, albo pęknięcie jakiejś rury i tak dalej. - No, a czy w balastach nie może być przecieku? Nawet spoza burty, albo czy nie może pęknąć j akaś rura? - Ee, nie. - Jak najbardziej może tak być. Pamiętasz, co ci mówiłem podczas oględzin zbiorników. Nasze poszycie z osłabionym podparciem usztywnień i ram zbiorników na pewno będzie uginać się coraz bardziej, aż w końcu może pęknąć. Zwłaszcza przy jakimś uderzeniu fali. - Chyba nie. Zresztą gdybym kazał mu mierzyć codziennie, to straciłby kolejną godzinę albo i dłużej. Nie mogę blokować roboty. 40 - Chief, jeszcze raz ci mówię. Nie żałuj tej jednej godziny dziennie na sprawy bezpieczeństwa. Kontrola szczelności statku to nic innego, jak nasze bezpieczeństwo. Dzisiaj jest już za późno, ale od jutra bosman ma sondować wszystkie balasty. - Yes, sir - zgodził się Scorell. Callum jeszcze raz pomyślał, że chief naprawdę ma kłopoty z odróżnieniem tego, co ważne, od tego, co nieważne. - Dzięki Bogu, że nie zrobili go kapitanem, bo naprawdę mógłby coś narozrabiać - pomyślał. Płynęli już kilka dni i na statku nic specjalnego się nie działo. Zaczęła psuć się pogoda. Przybierał na sile monsun południowo-zachodni. Callum polecił obniżyć trochę obroty, żeby nie przeciążać starego silnika i nie dopuszczać do niebezpiecznych wstrząsów kadłuba. Następnego dnia po rozmowie z chiefem, Callum z zadowoleniem stwierdził, że bosman sumiennie wpuszcza sondę do wszystkich otworów sondażowych. - Miejmy nadzieję, że nic nie wymierzy - pomyślał, lecz nie pytał o to bosmana sądząc, że ten zamelduje, jeśli byłoby coś podejrzanego. Kolejnego dnia zobaczył, że bosman na dłużej zatrzymał się przy jednym z otworów. - O co chodzi? - zapytał. - Znowu przybywa - odparł zapytany. - Znowu? To znaczy już przybywało? - Tak, wczoraj było prawie trzydzieści centymetrów. - Dlaczego nie zgłosiłeś tego? - Ależ dałem wyniki chiefowi na kartce. A on kazał mechanikom wypompować. Potem zmierzyłem jeszcze raz i było już pusto. Ale dzisiaj znowu jest. Przez noc przybyło prawie dziesięć centymetrów. - Cholera, ten chief jest niemożliwy - zaklął pod nosem kapitan. - Bezpośrednio po rozmowie na ten temat okazuje się, że nieomal nie wykrakałem dziury w zbiorniku, a ten nawet mi tego nie zgłosił. Przypomniał sobie, że poprzedniego dnia zaglądał do zeszytu z zapisanymi wynikami son-dowań i nie widział w nim nic podejrzanego. Postanowił sprawdzić to jeszcze raz. Od bosmana dowiedział się, że przybywa też wody w lewym zbiorniku numer trzy. Czyli przybywało w obu umieszczonych pod trzecią ładownią zbiornikach, które oglądał w Visha-khapatnam. - Nic dziwnego. Te zbiorniki naprawdę wyglądały nieciekawie - pomyślał. Kazał bosmanowi wypompować znowu wodę, a potem sondować oba trzecie zbiorniki dwa razy na dobę. Wrócił na mostek i zajrzał do dziennika sondowań. Tak jak pamiętał, oba zbiorniki wykazane były jako puste. Znalazł chiefa na pokładzie i z pretensją w głosie spytał: - Dlaczego mi nie powiedziałeś, że w dwóch zbiornikach przybywa woda? - Kazałem wypompować i znikła. Poza tym nie pytałeś mnie o to. - Chief, chief. Jak możesz robić mi coś takiego? Kiedy ci mówiłem, że może nam pęknąć poszycie, to liczyłem na to, że nas to jednak ominie. A kiedy na nieszczęście okazało się, że miałem rację, to ty nawet nic mi nie mówisz. Nawet w dzienniku wykazałeś, że oba zbiorniki są puste. Dopiero przypadkowo zauważyłem, że bosman coś wypatrzył na sondzie. - Myślisz, że jest pęknięcie? Ja nie sądzę. Wypompowaliśmy to, co było i spokój. Dlatego wykazałem w dzienniku zero, bo tak jest po wypompowaniu. - Chciałbym, żeby tak było. Niestety znowu przybyło wody. - Przybyło? Nie wiedziałem. Nie spotkałem jeszcze bosmana. 41 - Tak, przybyło około trzydziestu ton. To musi już być spora dziurka. Od teraz kazałem bosmanowi sondować dwa razy dziennie. Takie pęknięcie może szybko się powiększyć. Musimy być bardzo uważni. - Ale czy to na pewno przeciek? Może jakiś błąd w pomiarach. - Jestem pewien, że przeciek. Najgorsze, że nic nie możemy zrobić, tylko cały czas mierzyć i odpompowywać wodę na bieżąco. - Yes, sir. Ale ciekawe, że to się stało w dwóch zbiornikach jednocześnie. - Niekoniecznie. Może dziura jest w poszyciu jednego z nich, ale zbiorniki są połączone poprzez inne pęknięcie w grodzi pomiędzy nimi. Sprawdzimy to przy następnym pompowaniu. Po prostu odpompujemy jeden zbiornik. Jeżeli poziom wody szybko wyrówna się, to może oznaczać, że dziura jest tylko w jednym, a do drugiego po prostu przepływa na zasadzie naczyń połączonych. Tak czy inaczej jesteśmy w opałach. Jak dobrze pójdzie, to dojedziemy do Durbanu bez większych kłopotów. Jak pójdzie źle, to pęknięcie będzie tak długo się powiększać, aż stanie się zagrożeniem dla pływalności statku. - Nie demonizowałbym tego - lekko stwierdził Scorell. - Nie będziemy demonizować, tylko po prostu zachowamy ostrożność. To wszystko, chief. Niestety, po dwóch dniach okazało się, że pęknięcie prawdopodobnie się powiększa, bo przybór wody był szybszy. Ocenili też, że otwór musi być tylko w lewym zbiorniku, a woda do prawego napływa poprzez pęknięcie w grodzi rozdzielającej oba zbiorniki od siebie. Nie było możliwości tego sprawdzić, gdyż były to zbiorniki w dnie podwójnym, pod trzecią ładownią statku. A w trzeciej ładowni była ruda. Callum wysłał telegram do armatora z informacją o przecieku. W odpowiedzi otrzymał prośbę o informację o rozwoju sytuacji. Po kilku dniach poprosił o nurka w Durbanie, który dokonałby oględzin dna. Armator obiecał to załatwić. Na razie płynęli spokojnie dalej. Mon-sun był coraz silniejszy, więc Callum zwolnił jeszcze bardziej, nie chcąc narażać osłabionego kadłuba na dodatkowe wstrząsy i stresy. Oczywiście chief Casey Scorell w pewnym momencie nie omieszkał skomentować tego uwagą, że znów się spóźnią, ale Callum już nie chciał się denerwować, więc tylko spokojnie powiedział: - Widzisz chief. Ten kadłub pękł bez żadnego wstrząsu czy uderzenia. Pękł ot tak sobie bez przyczyny. Po prostu jest już bardzo słaby. Nie możemy dodatkowo osłabiać go uderzeniami fal. Nie wiadomo, gdzie i kiedy pęknie znowu. - Nic mu nie będzie. Zresztą chciałem tylko powiedzieć, że dopłyniemy bardzo późno. - Może to i prawda, lecz najważniejsze, że dopłyniemy. Gdybyśmy szarżowali, to moglibyśmy nie dopłynąć wcale. - Przesadyzm - burknął pod nosem chief, lecz Callum nie zwracał na to uwagi. Konflikt, czy też rozbieżność poglądów pomiędzy kapitanem i jego chiefem powoli stawał się widoczny dla innych członków załogi. Zwłaszcza dla będących bliżej nich oficerów. Oczywiście Callum nigdy nie zwracał uwagi chiefowi, jeżeli w pobliżu znajdował się ktokolwiek inny, lecz ten sam wyskakiwał ze swoimi dziwnymi uwagami w najbardziej nieoczekiwanych momentach i Callum, chcąc nie chcąc, musiał mu odpowiadać. Początkowo Callum zdobył sobie opinię przesadnego, nudnego panikarza, w porównaniu z którym Scorell wydawał się być nie przejmującym się za bardzo, równym facetem. Stopniowo jednak wszyscy docenili działania starego. Niedostrzegalnie poprawił się jednak na statku stan bezpieczeństwa, a szczególnie wyszkolenie załogi oraz jej świadomość. Zwłaszcza po wykryciu przecieku do zbiorników balastowych marynarze zdali sobie sprawę, że nie ma wiecznych statków, a każdy z nich może zostać na tyle poważnie uszkodzony, że umiejętność ratowania się w szalupach jest bardzo dla nich ważna. W każdym razie nikt już nie szemrał podczas nie kończących się ćwiczeń prowadzonych przez Calluma. 42 Sam kapitan był zadowolony z tego, że załoga nabrała wreszcie wprawy. Jakkolwiek nadal nie podobał mu się stan statku. Bez żadnych już wątpliwości wytrzymałość kadłuba stała pod znakiem zapytania. Brakowało też niektórych urządzeń, które nie zdążyły dotrzeć na czas. Jak na złość dodatkowo zepsuł się odbiornik nawigacji satelitarnej. Co prawda, od wieków marynarze radzili sobie doskonale przy pomocy sekstansu i ciał niebieskich, ale okazało się, że na statku nie ma rocznika astronomicznego, w którym podane było położenie poszczególnych ciał niebieskich w każdym dowolnym momencie. W tej sytuacji pomiary sekstansem niewiele dawały. Callum był autentycznie zły sam na siebie. Rocznika nie było na statku od momentu, gdy trafił na statek, a jednak nie zwrócił na to uwagi. Po prostu dzięki temu, że większość statków przeszła na korzystanie z nawigacji satelitarnej, astronawigacja trafiła niejako do lamusa. Wszystko byłoby dobrze, gdyby był na statku rocznik. Samo przypomnienie sobie obliczeń i zrobienie dobrej pozycji nie byłoby problemem. Niestety bez rocznika było to trudne, a właściwie niemożliwe. Co gorsza, Callum nie miał żadnego programu astro-nawigacyjnego w swoim komputerze. Taki program mógłby zastąpić rocznik, lecz cóż, skoro go nie było. Dwa dni poświęcił na przestudiowanie wszystkich dostępnych na statku materiałów, ale nie udało mu się samemu utworzyć programu umożliwiającego obliczenie położenia słońca, gwiazd i planet na niebie. Niechcący natknął się na dokładny czas rozpoczęcia się astronomicznej wiosny i lata w jednej z gazet, i dzięki temu udało mu się chociaż stworzyć wzór pozwalający na obliczenie deklinacji słońca w dowolnym momencie. To pozwalało mu przynajmniej na obliczenie szerokości geograficznej w momencie kulminacji słońca nad horyzontem. Co prawda, nie miał skąd wziąć danych na obliczenie momentu kulminacji, ale nadal działał dobrze kompas i po prostu czekał, aż słońce będzie dokładnie na północ od niego. Następnego dnia po tym sukcesie, jak gdyby za mało było jeszcze niespodzianek, nawalił żyrokompas. Po prostu przestał wskazywać kierunek. Jego tarcza powoli obracała się dookoła. Nie udało się go naprawić, więc po prostu został wyłączony. Pozostała im żegluga na kompasie magnetycznym jak za czasów Kolumba. Kolejnego wieczoru Callumowi udało się wywołać na UKF jakiś statek i uczynny nawigator przedyktował mu trochę danych z rocznika astronomicznego. Niestety statek był dosyć daleko i łączność wkrótce urwała się. Na domiar złego mieli kłopoty z główną radiostacją. Podczas jednej burzliwej nocy piorun trafił w główną antenę nadajnika, całkowicie ją niszcząc. Podczas pracy na antenie awaryjnej spadała moc i nie zawsze udawało się połączyć z jakąkolwiek stacją brzegową. Callum miał obowiązek dwa razy w tygodniu wysyłać telegramy do Londynu, podając w nich między innymi pozycję. Czasami ze względu na słabą łączność nie udało mu się podać pozycji w piątek, tak że gdy poszła z opóźnieniem, na przykład w sobotę, to armator widział ją dopiero w następny poniedziałek. Pomimo tych trudności, powoli posuwali się do przodu. Tego dnia, gdy nawalił żyrokompas, normalnie cierpliwy Callum miał już serdecznie dość kłopotów. - Teraz jeszcze tylko brakuje, żeby stanął silnik główny - dał upust swemu zniecierpliwieniu w rozmowie ze starszym mechanikiem. Ale ten zapewnił go, że wszystkie mechanizmy, w odróżnieniu od sprzętu nawigacyjnego, działają dobrze. Callum zauważył, że również załoga jest zmęczona nieustannymi kłopotami. Postanowił więc urządzić dla niej barbacue na pokładzie. Była akurat sobota, a więc najlepszy do takich zabaw dzień. W dodatku monsun jakby osłabł trochę i statek raźno posuwał się naprzód. Kapitan wiedział, że filipińscy marynarze uwielbiają takie imprezy i był pewien, że zmieni to panujący ostatnio na statku ponury nastrój. Okazało się, że się nie mylił. Na początku było trochę sztywno, ale wkrótce marynarze rozruszali się i rozpoczęła się zabawa na całego. 43 Jedynie Manuelo cały czas narzekał, że statek już za długo płynie i on nie ma okazji spotkać się z dziewczynami. Gdy bosman starał się go przekonać, że na pewno wytrzyma jeszcze kilkanaście przymusowych dni postu, ten z całkowitą powagą stwierdził, że w jego przypadku jest to bardzo trudne, a właściwie niemożliwe. Callum posiedział z nimi do dwudziestej, kiedy to musiał pójść na mostek zmienić na wachcie Scorella. Na dole nadal trwała zabawa i Callum od czasu do czasu z rozbawieniem spoglądał z góry z mostku na rozochoconych marynarzy. Co ciekawe, zazwyczaj sztywny i niedostępny Sco-rell też się jakoś rozkręcił i głośno wyśpiewywał razem z innymi. Chyba taki wesoły wieczór był potrzebny każdemu, gdyż zaraz poprawiły się humory. W niedzielę Callum zarządził skrócony dzień pracy dla marynarzy. Zresztą pogoda znowu się popsuła i nie można było nic robić na pokładzie. Umyli więc tylko dokładnie statek morską wodą i poszli wypoczywać. Bosman przemierzył balasty, lecz nie przybywało nic więcej oprócz dotychczasowych przecieków do zbiorników numer trzy. Pod wieczór fala zrobiła się już taka, że Callum zwolnił bieg maszyny do bardzo wolno naprzód. Pomimo to od czasu do czasu kadłubem wstrząsały potężne uderzenia. Przez całą wieczorną wachtę Callum starał się tak ustawić statek do wiatru i fali, żeby doznawał on jak najmniej uderzeń rozszalałego żywiołu. Po kilku dniach takiego sztormu nie byli w stanie określić dokładnej pozycji. Satelita nadal nie działał, natomiast jeśli chodziło o astronomię, to nie pomógłby już nawet aktualny rocznik, gdyż niebo było cały czas pokryte ciężkimi, burzowymi chmurami. Nie pozostało im nic innego, jak przyjmować prowizorycznie obliczoną pozycję zliczoną i czekać na lepszą pogodę. Callum spędzał teraz prawie cały czas na mostku, sypiając zaledwie po kilka godzin na dobę. Nie było już czasu na zabawy z komputerem, ani też na rozmyślania o rodzinie, czy o Ann. Jego myśli zaprzątała obawa o stan starego kadłuba. We wtorek wieczorem fala jak gdyby zaczęta maleć, więc Callum widząc, że statek płynie dosyć równo, poczekał tylko do godziny pierwszej w nocy i poszedł spać. Przed wyjściem z mostku polecił drugiemu oficerowi nadal utrzymywać zwolnione obroty śruby. Jak zwykle zdenerwowany, nie mógł zasnąć. Jako balsam dla duszy zastosował sobie rozmyślania o nie zrealizowanych wakacjach, które postanowił jednak z całą pewnością odbyć po tym rejsie. Przypomniał sobie też wspaniałe chwile spędzane z Ann. Wreszcie udało mu się zasnąć. Dzwonek telefonu wyrwał go z tego zasłużonego snu już po chwili, a przynajmniej tak mu się wydawało. W rzeczywistości spał prawie dwie godziny. Dzwonił Scorell z wiadomością, że uspokoiło się zupełnie i z pytaniem czy można podnieść szybkość. Zaspany Callum kazał mu płynąć jeszcze na zwolnionych obrotach przez godzinę, potem jeżeli nadal byłoby spokojnie, pozwolił na stopniowe rozkręcanie silnika. Przewrócił się na drugi bok, chcąc znowu zasnąć. Poprawa pogody była tym, na czym zależało mu teraz najbardziej. Zanim jednak zasnął na dobre, bezwiednie poczuł jakieś zaniepokojenie. Coś go dręczyło, lecz nie wiedział co. Czuł się tak jak wtedy, gdy nie mógł sobie przypomnieć różnych ważnych rzeczy. W końcu zapalił światło i spojrzał na zegarek. Było kilkanaście minut po czwartej. Wtedy uświadomił sobie, co go tak zaniepokoiło. Przecież Scorell dopiero co objął wachtę i nie mógł jeszcze ocenić, jak zachowuje się statek. Było na to za mało czasu. Zadzwonił na mostek i spytał chiefa, od kiedy nie śpi. Ten wyjaśnił, że dopiero przyszedł na mostek. - To skąd wiesz, że statek płynie równo? - No widzę przecież. - Po to, żeby to ocenić potrzeba trochę czasu. Przecież wiesz, że czasem nie ma żadnych wstrząsów nawet i przez pół godziny, a potem nagle jakieś skrzyżowane czy nałożone na siebie fale robią prawdziwe piekło. 44 - Wygląda na to, że teraz jest już o.k. - No dobrze. Tak jak mówiłem, obserwuj jeszcze przez godzinę. Jeżeli uznasz, że naprawdę się poprawiło, to zadzwoń do mnie i zobaczymy co dalej. - Yes, sir - odparł służbiście chief. Uspokojony Callum szybko zasnął znowu. Był nieludzko zmęczony po kilku dniach sztormu i nocnego czuwania. Poza tym rzeczywiście wydawało się, że statek płynie jak gdyby spokojniej. Było tak przynajmniej przez te kilka minut, podczas których rozmawiał z chiefem. Przyśniła mu się Ann. Ann, z którą po spacerze po Hyde Parku umówił się znowu za dwa dni. Tym razem Ann zaprosiła go do siebie. Callumowi sprawiło to dużą przyjemność. Poczuł, że Ann obdarza go zaufaniem i przyjaźnią, a było mu tego bardzo potrzeba. Zjawił się punktualnie z kwiatkiem w dłoni. Ann mieszkała w jednej z podmiejskich dzielnic i nawet niezbyt daleko od niego. Niedaleko jak na londyńskie odległości, gdyż wystarczyło mu czterdzieści minut jazdy. Zajmowała wraz z Jenny piętro w segmentowym domku. Każde z pięter wynajmował inny lokator. - Come in - usłyszał, gdy nacisnął dzwonek. Wszedł do środka i pierwszym co zobaczył, była wysoka, szczupła dziewczyna. Kasztanowo ruda tak jak Ann i bardzo do niej podobna. - Hi Johnny. Jestem Jenny - powiedziała. - Ann jest w sypialni i zaraz tu przyjdzie. - Chętnie bym do niej dołączył w tej sypialni - pomyślał rubasznie Johnny. - Hi Jenny - odpowiedział. - Bardzo ładnie wyglądasz. - Dziękuję. Ty też mi się podobasz - odpowiedziała rezolutnie dziewczyna. - Widzę, że już się poznaliście - powiedziała Ann, wychodząc z sypialni. Callum podał jej kwiatek, a Ann, której bardzo się ten gest spodobał, uśmiechnęła się i pocałowała go w usta. Callum trochę się speszył i chociaż miał ochotę przytulić Ann do siebie, to nie zrobił tego ze względu na obecność Jenny. Ale odruch Ann był tak spontaniczny i naturalny, że jej córka nie zwróciła wcale na to uwagi. - Zrobić wam coś do picia? Może herbatę? - spytała. - Zrób kochanie - odpowiedziała Ann i wprowadziła Johnnego do pokoju dla gości. Był to dosyć duży pokój, bardzo ładnie urządzony. Pośrodku stała duża kanapa i dwa fotele obite białą skórą. Pomiędzy nimi stał rzeźbiony, wykonany z ciemnego orzecha stół ze szklanym blatem. Naprzeciwko stała długa, niska, rzeźbiona komoda, stanowiąca komplet ze stołem. Na niej stał oczywiście telewizor oraz cały sprzęt stereo. Obok telewizora piętrzył się stos gazet. Z tyłu za kanapą znajdował się barek z dwoma wysokimi stołkami. Nad barkiem był przebity w ścianie otwór łączący się z kuchnią. Oprócz tego było w pokoju sporo zieleni. Callum usiadł na kanapie, a Ann skromnie usiadła na sąsiednim fotelu. - Chodź siądź koło mnie - poprosił szeptem Callum, oglądając się w stronę kuchni, gdzie kręciła się Jenny. Ann pokręciła przecząco głową i wykonała odpowiedni do tego gest ręką. - Łatwo trafiłeś tutaj? - spytała. - Tak, bez kłopotów. Callum znów nie wiedział, od czego rozpocząć rozmowę, więc na razie milczał, przyglądając się pięknym, wypielęgnowanym dłoniom Ann. Po chwili pojawiła się z herbatą Jenny. Postawiła filiżanki na stole i zaraz zniknęła w swoim pokoju. Callum poczuł się mniej skrępowany i wreszcie zaczął się odzywać. Zresztą po paru minutach Jenny wychynęła ze swego pokoju i oznajmiwszy, że już wychodzi, skierowała się do drzwi. - Idzie do mojej mamy - wyjaśniła Ann. 45 Johnny miał ochotę spytać, kiedy wróci, lecz zabrakło mu na to odwagi. Odważył się natomiast pochylić nad Ann i ją objąć. Potem tak wymanewrował, że dziewczyna sama podniosła się z fotela i usiadła tuż przy nim na kanapie, przytulając się do niego. Johnny pocałował jej usta, a ona lekko oddawała pocałunki, lecz gdy próbował rozdzielić językiem jej wargi, ona tak jak wtedy w Hyde Parku, nie pozwoliła na to. Callum nie nalegał, tylko nadal lekko całował jej usta, szyję, uszy i włosy. - Pod tym względem jest taka jak Mary - nie mógł powstrzymać się do porównania. Ale po chwili przestał o tym myśleć. Z Ann było mu tak dobrze, że zapomniał o dotychczasowym życiu z Mary, z jej ciągłym bólem głowy, brzucha, brakiem ochoty i okresem, który według jego obliczeń, musiała mieć co najmniej raz w tygodniu. Callum był podniecony, lecz Ann wyraźnie nie chciała żadnego zbliżenia. Nie nalegał, tylko zaczął rozmawiać. Z przyjemnością stwierdził, że rozmawia mu się z Ann bardzo dobrze. Okazało się, że podobnie jak przy poprzednim spotkaniu potrzebował trochę czasu, żeby oswoić się z nową sytuacją. Nagle znowu im go zabrakło. Mieli sobie tyle do powiedzenia. Nie zauważył, jak zrobił się późny wieczór. - To ja już chyba pójdę - powiedział w końcu. - Pewnie Jenny zaraz wróci. - Ona nie wróci. Zostanie u babci na noc. - Zostanie u babci? Czemu mi o tym nie powiedziałaś? - Nie pytałeś. A poza tym, do czego byłaby ci potrzebna ta wiadomość? - Właściwie to do niczego, aleja cały czas myślałem, że ona może w każdej chwili wejść. - No i co by ci zrobiła, jak by nawet weszła? - Właściwie masz rację. Co by mi zrobiła? No, ale skoro ona nie wraca, to może ja zostanę tutaj na noc? - Jeśli sobie życzysz. Pościelę ci na tej kanapie. - Nie gniewaj się. Może jestem zbyt śmiały. Ale wolałbym... - No, co wolałbyś? - Właściwie to wolałbym spać z tobą. - Nie można. Co by na to powiedziała twoja żona? - No tak. Pewnie nie byłaby zachwycona. Nastrój prysł i Callum poczuł się trochę głupio. Ale sprawiedliwie przyznał rację Ann. Dlaczego właściwie miałaby mu ulec. Przecież on nie tylko był żonaty, ale nawet nie zająknął się jakimkolwiek zdaniem lub chociaż słowem, że jeśli nawet nie kocha, to przynajmniej lubi lub podziwia Ann. - Rzeczywiście w jej oczach muszę wyglądać po prostu na samca, który szuka łatwej okazji - pomyślał, a głośno odpowiedział: - Nic by nie powiedziała, bo bym jej o tym nie zawiadamiał. Jeśli i ty byłabyś równie dyskretna, to niczego by się nie dowiedziała. - Bardzo śmieszne - krótko skwitowała to Ann. Nastrój prysł już zupełnie, więc Callum krótko pożegnał się i skierował do drzwi. Ann poszła za nim i stanęła wyczekująco w progu. Johnny chciał już wyjść, ale jeszcze zawrócił, objął i pocałował Ann. Jeszcze raz spróbował wsunąć swój język pomiędzy jej miękkie wargi, a one tym razem bez trudu dały się rozdzielić. Przez chwilę zamarli w bezruchu. Callum przez koszulę poczuł, jak twardnieją sutki Ann, ogarnął go dreszcz rozkoszy. Nie przerywając pocałunku, sięgnął ręką za siebie i zamknął drzwi. Potem oboje zapomnieli, że w ogóle istnieje jeszcze jakiś świat dookoła nich. Gdy późnym wieczorem wrócił do domu, Mary już spała, więc po cichu poszedł do łóżka. 46 Nad ranem poczuł koło siebie czyjąś obecność. Po chwili rozbudził się zupełnie. Otworzył oczy i zobaczył w swoim łóżku Mary. - Śpij, śpij - powiedziała. - Jeszcze wcześnie. Callum nic nie odpowiedział. Nie sypiali w jednym łóżku już od dawna. A od jakiegoś czasu nie sypiali też ze sobą. - Co się stało? - spytał w końcu. - Nic się nie stało - uśmiechnęła się Mary. Callum spodziewał się raczej pretensji za późny powrót do domu, tymczasem wyglądało na to, że jest wręcz odwrotnie. Nie tylko żadnej burzy, ale nawet dawno niewidziany uśmiech na twarzy żony. - Dobrze się czujesz? - spytał. - Bardzo dobrze. A jak ty? - Nie najgorzej, tylko spać mi się chce - odrzekł i zamknął oczy. - Skoro wolisz spać - powiedziała Mary. Lekko pocałowała go w usta i przytuliła się do niego. Callum leżał nieruchomo, zastanawiając się, co się stało jego żonie. To nie była ta sama Mary z jej bólami głowy, niewyspaniem i wiecznym okresem. Nawet pachniała inaczej. Poczuł lekkie podniecenie, lecz nadal się nie poruszył. Mary leżała cicho przytulona do niego. W pewnej chwili przekręciła się i niby niechcący położyła rękę na jego udzie. Powoli przesunęła ją wyżej. To, na co się natknęła, sprawiło jej widocznie satysfakcję, gdyż nie penetrowała dalej, tylko znowu znieruchomiała. Callum omal nie eksplodował. To co zdarzyło się z Ann zaledwie poprzedniego wieczoru, w dużej mierze było wynikiem ostentacyjnej oziębłości Mary. Z całą pewnością Ann podobała mu się już od dawna, lecz zapewne nigdy by do niczego pomiędzy nimi nie doszło, gdyby nie to, że wydawało się, że jego małżeństwa z Mary nie da się uratować. Poczuł się bardzo źle. Był mężczyzną, który lubił korzystać z życia i nie unikał zarówno kobiet jak i innych przyjemności. Lecz czym innym była zdrada żony w sytuacji, gdy małżeństwo wydawało się rozpadać, a już zupełnie czym innym przeskakiwanie z łóżka do łóżka. W rezultacie, mimo że był podniecony, udawał, że śpi. Zaś Mary upewniwszy się, że nadal potrafi go podniecić, nie domagała się niczego więcej i uwierzyła, albo też udawała, że wierzy w to, że on naprawdę śpi. Callum często wracał w myślach do tamtego wieczoru. Tak było i teraz w tej sztormowej nocy na Oceanie Indyjskim. Może właśnie w wyniku tych wspomnień przyśniła mu się Ann. Nie dane mu było jednak pospać długo tej nocy. Wydawało mu się, że ledwie zamknął oczy, gdy obudził go potworny huk. 47 Rozdział czwarty Callum otworzył oczy i nasłuchiwał chwilę. Huk ustał i wtedy usłyszał wyraźnie, jak zwalniają obroty silnika. Jednocześnie kadłub ciężko wibrował w niebezpiecznym rezonansie. Drgał podobnie, jak drży puszczona cięciwa łuku, wydając nawet zbliżony odgłos. W pierwszej chwili pomyślał, że zderzyli się z czymś. Oprzytomniał w jednej chwili i pognał w samych gatkach na mostek, chwytając tylko w rękę koszulę i spodnie. Zobaczył, że rączka telegrafu ustawiona jest na bardzo wolno naprzód tak, jak to było, gdy opuszczał mostek przed snem. Nic nie było widać w ciemnościach nocy. - Co się stało? - spytał Scorella, który wyglądał za burtę ze skrzydła mostku. - Nic takiego. Uderzyła nas fala. Kadłub wciąż niebezpiecznie drgał. To był wyjątkowo silny i niebezpieczny rezonans. Callum w dalszym ciągu nic nie widział. Jego oczy nie przyzwyczaiły się jeszcze do panującego mroku. Pomimo że była pełnia księżyca, panowały całkowite ciemności. Niebo pokryte było grubymi czarnymi chmurami. Callum podświadomie czuł, że dzieje się coś niedobrego. Nagle zrobiło się niemal całkiem jasno. To księżyc wyjrzał poprzez dziurę w chmurach, zalewając morze trupim blaskiem. Fala wiatrowa nie była zbyt duża, również wiatr ustał prawie zupełnie. Panował tylko potężny rozkołys. Statek miarowo się kołysał na martwej fali, leniwie posuwając się do przodu. Znów zapadły ciemności, gdyż księżyc skrył się za chmurami. Callum po omacku wciągnął na siebie koszulę i spodnie, i spojrzał na zegarek. Było kilka minut po piątej. - Czemu przyspieszałeś? - spytał z pretensją w głosie. - Miałeś zadzwonić do mnie. - Nie przyspieszałem - skłamał Scorell, lecz Callum nie dał się na to nabrać. Wyraźnie słyszał, jak po uderzeniu spadają obroty silnika. To wtedy Scorell musiał zwolnić ponownie, lecz bał się widocznie do tego przyznać. Callum nie powiedział nic. - Zresztą było zupełnie spokojnie - dodał Scorell. - Tak było spokojnie, że omal nas nie utopiło - powiedział kapitan. - Daję głowę, że coś trzasło. Nie można bezkarnie katować takiego starego statku. Miejmy tylko nadzieję, że to nic groźnego. Znowu wyjrzał księżyc. Callum ze zgrozą zobaczył, że pędzi na nich olbrzymia, czarna góra wody. To była skumulowana fala, powstała z nałożenia się na siebie kilku fal. - Stop maszyna, prawo na burtę - krzyknął Callum, chcąc złagodzić uderzenie. Nie czekał, aż chief wykona komendę i sam przestawił telegraf maszynowy na stop oraz obrócił koło sterowe do końca w prawo. Nagle zdał sobie sprawę z tego, co go zaniepokoiło przed chwilą. To kadłub przybrał jakieś inne położenie. W ciemności nie było tego widać, dopiero gdy statek został oświetlony światłem księżyca, Callum zobaczył, że jego dziób jest jakby wyżej niż być powinien. Nie zastanawiając się, krzyknął do chiefa: - Ogłoś alarm opuszczenia statku. -Co? - Dzwoń na alarm szalupowy - powtórzył kapitan. - Ale po co? - spytał Scorell tak spokojnym i niedowierzającym tonem, że Callum się zawahał. Przez chwilę myślał intensywnie. Ależ nie, nie mógł się mylić. Właśnie to trzeba było zrobić. - Dzwonisz czy nie? - warknął zły już na chiefa. Sam zaś puścił koło sterowe i podbiegł do radiotelefonu UKF. - Mayday, mayday... - zaczął wołać. 48 W tym momencie fala, której starał się uniknąć, dotarta do statku i zwaliła się na niego z całą swą mocą. Kaskady wody wlały się na stary, umęczony kadłub Harmony. Statek jak gdyby przysiadł pod ciężarem oceanu. Ale czy to na skutek zmniejszenia szybkości, czy też przyjęcia rozszalałego żywiołu z innego kierunku, cios był znacznie słabszy niż poprzedni. Nie wystąpił nawet zgubny, niszczący wszystko rezonans. Uderzenie było na tyle silne jednak, że coś nie wytrzymało. To agregat prądotwórczy nie zniósł wstrząsu i zatrzymał się. Zgasły wszystkie światła i stanęły wszystkie mechanizmy. Zapaliły się słabe lampki oświetlenia awaryjnego. - Cholera jeszcze black-out- przeklął Callum i nadal próbował wywoływać inne statki. Niestety UKF też odmówiła posłuszeństwa. Zabrakło napięcia. Zgasły lampki kontrolne, a w głośniczku zapanowała cisza. Na szczęście dzwonki alarmowe były zasilane z akumulatorów i Scorell pracowicie naciskał przycisk, ogłaszając alarm szalupowy. Jego mina wyraźnie świadczyła o dezaprobacie, jaką obdarzał niewydarzone pomysły starego. Po chwili na mostek wpadł z impetem radiooficer. - Co się stało? - krzyknął. - Alarm ćwiczebny - spokojnie wyjaśnił chief. - Nie ćwiczebny, ale prawdziwy - wrzasnął kapitan. - Idź natychmiast do radiostacji i nadaj sygnał SOS. - Dobrze, ale nie ma zasilania. - Przecież masz awaryjne zasilanie z akumulatorów. - Akumulatory wysiadły, to stary złom. - Cholera, dlaczego ja o tym nie wiem? - Bałem się powiedzieć, jesteś strasznie czuły na punkcie bezpieczeństwa. Callum zagryzł bezsilnie zęby. Wyglądało na to, że można być przewrażliwionym na punkcie bezpieczeństwa, a i tak nie dopilnuje się wszystkiego. - Dobrze, spróbuj jednak. Może chociaż na jeden sygnał będzie w nich napięcie. Albo spróbuj pociągnąć kablem jakieś napięcie od żarówki oświetlenia awaryjnego. Przygotuj też do szalupy radiopławę oraz radiostację szalupową. Jak mechanicy włączą prąd, to od razu nadawaj SOS na głównym zasilaniu. - Yes, sir - odpowiedział radiooficer i wybiegł z mostku. - Chief, leć do szalup i opuszczajcie na wodę. Nie ma czasu do stracenia. - Życzy pan sobie lewą czy prawą? - spytał ironicznie chief. - Obie - ryknął Callum. Scorell najwidoczniej nie zdawał sobie sprawy z niebezpieczeństwa i uważał zarządzenia kapitana za objaw niepotrzebnej paniki. Ale przez lata przyzwyczajony do posłuszeństwa, słysząc w głosie Calluma autentyczną złość, nie dyskutował, tylko zbiegł niżej na pokład szalupowy. Callum chwycił za słuchawkę telefonu i zadzwonił do maszynowni. Odebrał starszy mechanik. - Czy będzie światło? - spytał. - Nie możemy zastartować agregatu. - To puśćcie następny. - Podczas tego wstrząsu pękł zawór na butli i uciekło całe powietrze startowe. A sprężarki nie można puścić, bo nie ma prądu. - No i co teraz będzie? Zostaniemy bez agregatu? - Próbujemy ręczną pompą nabić taką matą butlę. Powinno starczyć na jeden start. - De czasu wam to zajmie? - Długo, to ręczna pompa. A potrzeba trochę więcej powietrza niż do dętki rowerowej. Z pół godziny. 49 - Za długo. Statek do tego czasu może utonąć. Zabieraj wszystkich do szalupy. Nie ma chwili do stracenia. - Naprawdę jest aż tak źle? - Tak. Pospieszcie się. Na mostek wbiegł chief. - Obie szalupy gotowe. Ale czy naprawdę musimy je opuszczać w takiej pogodzie? Podejrzewa pan, że na statek dostała się woda? - Nie podejrzewam, jestem pewien. - To ja wyślę bosmana, żeby wszystko przemierzył. - Za późno, chief. Obyśmy tylko zdążyli. Opuszczajcie prawą szalupę. Do lewej niech zostanie tylko dwóch na ochotnika. Opuszczę ją sam na końcu. - OK - odpowiedział chief i puścił się pędem na dół. Chyba wreszcie docenił zagrożenie, bo ruszał się żwawo. Chociaż mogło to również być wynikiem tego, że nie chciał ponownie narażać się gniew kapitana. - Leć do kucharza. Niech weźmie jak najwięcej konserw, czy co tam jest pod ręką. Ile tylko zdąży. Pospiesz się - rzucił Callum do marynarza. - Jeśli zdążą, niech wezmą też jak najwięcej wody do baniaków. Spojrzał na zegarek. Od ogłoszenia alarmu minęło zaledwie kilka minut. Wyjrzał ze skrzydła mostku na dół, na pokład szalupowy. W słabych promieniach oświetlenia awaryjnego widział uwijających się marynarzy. Po chwili prawa szalupa zjechała do poziomu pokładu i zaczęli do niej wsiadać marynarze. Ze zdumieniem zobaczył, że wszyscy niemal Filipińczy-cy taszczą ze sobą walizki lub ciężkie torby. Wyglądało na to, że oni jednak przejmowali się stanem statku i żyli na nim cały czas spakowani do drogi. Wrócił do środka i wywołał z radiostacji radiooficera. - Udało ci się wysłać sygnał SOS? - spytał. - Jeszcze nie. - Prądu nie będzie. Nie próbuj już, tylko biegnij do szalupy. Potem może być za późno. - A druga szalupa? - W kilka minut po pierwszej. - To jeszcze spróbuję, a potem wsiądę do tej drugiej. - Jeśli się nie boisz. Zaczynamy opuszczać lewą szalupę, jak tylko prawa odbije spod burty - powiedział Callum. Zobaczył ze skrzydła, że prawie wszyscy są już w środku, więc zbiegł na pokład szalupowy. - Wsiadaj, chief- zarządził. - Opuścimy was. Policzył ludzi w szalupie. Było ich trzynastu. Brakowało jeszcze sześciu. On sam, radiooficer, dwóch marynarzy czekających na lewą szalupę. Jeszcze dwóch brakowało. - Kogo nie ma? - spytał. - Kucharza - poszedł do prowiantury i chiefa z maszyny. - Dobrze, pojadą z nami. Na wodę - dał znak ręką bosmanowi i szalupa ruszyła w dół. Statek przechylił się niebezpiecznie, ale rozpędzona łódź dotarta już do powierzchni wody i z pluskiem uderzyła o nią. Marynarze błyskawicznie odczepili haki i po chwili szalupa odcu-mowała od burty. Cała załoga była w kaskach ochronnych i tym razem obyło się bez wypadku. - Dobrze, że nauka nie poszła w las - pomyślał Callum. - Gnaj po kucharza i potem po starszego mechanika - rzucił do stojącego obok marynarza. - Ty bosman idź już do drugiej szalupy. Zaraz będziemy ją opuszczać. 50 Statek pochylił się jeszcze bardziej na prawą burtę. Jeszcze kilka minut i lewej szalupy nie da się opuścić. Po prostu położy się na burcie statku. Pobiegł na mostek, zawołał radiooficera i kazał mu biec do szalupy Sam rozejrzał się jeszcze po mostku. Jego wzrok padł na szafkę z pirotechniką. Wyciągnął czerwone rakiety i odpalił dwie jedną za drugą. Pozostałe wyrzucił za burtę. Nie było już czasu na zabieranie ich ze sobą, ale istniała szansa je wyłowić, gdy statek już zatonie. Spojrzał na transpondery radarowe powieszone na ścianie w kabinie nawigacyjnej. Chwycił oba oraz dziennik okrętowy i zbiegł na pokład szalupowy z lewej burty. Byli tu już wszyscy. - Wsiadajcie - zarządził, a sam wrzucił transpondery i dziennik do łodzi i stanął przy hamulcu windy. - A co z tobą? - spytał mechanik. - Jak będziecie na wodzie, to od razu odczepiajcie się z haków i odchodźcie od burty. Jak będę widział, że jesteście oddaleni od statku, to wyskoczę i wtedy mnie wyłowicie. Bosman zawahał się. - Ale wyskoczysz? Nie zostaniesz tu? - Nie. Chcę jeszcze zdążyć na ślub syna - krzyknął Callum i podniósł do góry dźwignię hamulca. Szalupa gładko ruszyła w dół. Powtarzane do znudzenia ćwiczenia zaowocowały tym, że załoga nabrała wprawy i wszystko odbywało się szybko i bez zakłóceń. Po chwili byli już na wodzie. Odczepili haki i bosakami odpychali łódź od burty. Callum spojrzał na zegarek. To było zdumiewające, ale od miażdżącego uderzenia wody o statek minęło zaledwie dwadzieścia minut. Nagle zdał sobie sprawę, że nadal jest boso. Piorunem wbiegł do kabiny i schwycił buty, skarpetki oraz sweter. Na nic więcej nie było czasu. Po kilku sekundach był na pokładzie. Tymczasem lekka szalupa, pozbawiona silnika, zdryfo-wała wzdłuż statku i była już kilkanaście metrów za rufą. Widział, że bosman z marynarzem próbują wiosłować, lecz nie dawało to efektu i łódź oddalała się coraz bardziej, a po chwili zniknęła w ciemnościach nocy. Callum automatycznym niemal ruchem odczepił jeszcze linki mocujące wszystkich tratw ratunkowych. Na wyrzucenie ich za burtę zabrakło już czasu. Ale powinny same spłynąć, gdy statek utonie, a następnie automatycznie napompować się sprężonym powietrzem ze stalowej butli. Pobiegł na rufę, skąd miał najbliżej do szalupy i skoczył. Nie był pewien, czy bosman go widzi. Na rufie nie było żadnych świateł awaryjnych i mógł być zupełnie niewidoczny. On sam wiedział, gdzie jest szalupa tylko dlatego, że połyskiwało z niej światło latarki. Wyskoczył za burtę, trzymając pas ratunkowy w ręku. Zapadł się pod wodę, ale niezbyt głęboko. Z niskiej rufy ciężko załadowanego statku do lustra wody nie było więcej niż siedem metrów. Po chwili był już na powierzchni i przez głowę wciągnął pas ratunkowy na siebie. Wyciągnął zatyczkę chemicznej bateryjki i po chwili zapaliła się miniaturowa lampka. Ludzie znajdujący się na szalupie powinni go bez trudu dostrzec. Powoli zaczął płynąć w kierunku, w którym, jak mu się wydawało, powinna być łódź. Nie widział jej jednak na razie, ale za to usłyszał warkot silnika niosący się poprzez wodę. Gdzieś w pobliżu musiał być Scorell. Minęło może dwie lub trzy minuty, gdy znalazła go motorówka chiefa. Któryś z marynarzy wyłożył za burtę łodzi krótką drabinkę i kapitan o własnych siłach wspiął się do góry. - Musimy znaleźć tę drugą łódź - powiedział. - To bardzo ważne, żebyśmy byli wszyscy razem. - Jest tu niedaleko - powiedział drugi oficer i pokazał ręką. Rzeczywiście w odległości stu kilkudziesięciu metrów widać było nikłe światełko. Po chwili łodzie spotkały się. Marynarze szybko związali je ze sobą. Callum policzył ludzi. Byli wszyscy. Cała załoga - dziewiętnaście osób. - Wszyscy cali i zdrowi? - spytał kapitan. 51 - Cali i zdrowi, ale przestraszeni - odrzekł kucharz. - Przykro mi. Bać się nie ma czego. Wkrótce ktoś nas znajdzie. Na razie musimy uzbroić się w cierpliwość. Jeżeli ktoś zauważy jakieś światła, to niech od razu melduje. Będziemy wzywać pomocy przez wystrzeliwanie rakiet. Callum ściągnął z siebie ubranie, żeby je wykręcić. Chociaż znajdowali się w tropiku, to odczuwał nocny chłód. Zauważył, że marynarze chociaż nie zmoknięci, byli również przemarznięci. Nikt z nich nie miał cieplejszych ubrań. To wszystko stało się tak nagle. - Zdążyłeś coś przynieść z chłodni? - spytał kucharza. - Tak - odpowiedział zapytany i pokazał kilka pęt kiełbasy oraz worek konserw. - Więcej nie zdążyłem, bo mnie zawołali do szalupy. - To i tak dobrze. A ty spróbuj uruchomić radiostację szalupową - zwrócił się do radioofi-cera. Ten tylko skinął głową i otworzył pokrywę pudła mieszczącego radiostację. Księżyc wychynął znowu zza chmur i zobaczyli statek. Był w odległości około dwustu metrów. Ustawiony był do nich bokiem, więc widać go było w całej okazałości. Niewidoczny był przechył boczny. Światełka oświetlenia awaryjnego zgasły już i upiorny porzucony wrak wyglądał strasznie ponuro oświetlony tylko martwym blaskiem księżyca. Pozornie wyglądał na nienaruszony i Callum przez chwilę jeszcze raz pomyślał, że może opuścili statek przedwcześnie, ale dobry wzrok pozwolił mu ocenić, że jest on zanurzony głębiej na rufie i mniej na dziobie. Nie rzucało się to w oczy, gdyż jeden metr powiększonego zanurzenia nie stanowił wiele przy ogromie statku, zwłaszcza że nikt właściwie nie oglądał go z poziomu wody przed awarią. Ale Callum przy swoim ogromnym doświadczeniu widział już tę różnicę. A to oznaczało, że przybyło już kilka tysięcy ton wody. Nie miał już wątpliwości. Kadłub musiał pęknąć gdzieś pod wodą i do wnętrza wdzierała się woda. Nie miał wątpliwości również Sco-rell. - Chyba pospieszyliśmy się z tą zabawą w ćwiczenia szalupowe - powiedział swobodnie. - Lepiej wcześniej zejść z tonącego okrętu, niż za późno - odpowiedział kapitan. - Ale jeżeli do rana nie zatonie, to spróbujemy tam wrócić i zabrać więcej zapasów, a przede wszystkim uruchomić radiostację. Ale to dopiero za dnia. Po ciemku to zbyt niebezpieczne. - Patrzcie, co tam się dzieje - wykrzyknął nagle drugi oficer, który cały czas obserwował miarowo kołyszący się na fali kadłub. Wszyscy popatrzyli na statek. Księżyc nadal pozwalał im oglądać ponure widowisko. Zrazu niemal niewidocznie dziób zaczął podnosić się do góry. Potem coraz wyraźniej było widać, że środkowa część kadłuba, przed nadbudówką mieszkalną, zapada się coraz niżej. Po kilku minutach poprzez śródokręcie statku swobodnie przelewała się woda. Dziób i rufa groteskowo sterczały w górę. Księżyc skrył się za chmurami i przygnębiający, posępny widok znikł im z oczu. Ale od wschodu niebo zaczynało się przejaśniać. Nadchodził brzask. Jeszcze kilkanaście minut i powinni znów ujrzeć Harmony, nawet bez pomocy księżyca, jeżeli byłoby jeszcze co oglądać. - Co z nami teraz będzie? - zapytał kucharz. Callum wiedział, że to pytanie dręczyło wszystkich. Nie potrafił zbyt dobrze kłamać, ale wiedział, że wyjawienie całej prawdy nie może nic pomóc. Gorzej - może tylko zaszkodzić. Dlatego nie powiedział nic o tym, że nie udało się wysłać sygnału SOS, ani nawet wywołać kogokolwiek przez radiotelefon UKF. Zamiast tego pokazał im radiooficera próbującego wywołać kogoś przy pomocy radiostacji szalupowej. Pokazał też transpondery radarowe, które zabrał z mostku. - To urządzenie - wyjaśnił - nie jest radiostacją, ale działa odzewowo. To znaczy w chwili, gdy padnie na nie wiązka fal radarowych, automatycznie uaktywnia się i nadaje sygnał. Ten sygnał powoduje powstanie specjalnego echa na ekranie radaru w postaci ciągu kropek. 52 Każdy statek, który coś takiego zauważy, od razu skieruje się na ten punkt i podejmie rozbitków. - No tak. Słyszeliśmy o tym wielokrotnie podczas alarmów. Ale skąd pewność, że ktoś nas zauważy? - spytał jeden z marynarzy. -Na pewno zauważy. Nie jesteśmy jedynym statkiem płynącym przez Ocean Indyjski. - No, a ta słynna radiopława, o której było tyle gadania? - spytał ktoś inny. Callum z przyjemnością stwierdził, że ludzie pamiętają jednak to, co im starał się wytłumaczyć na alarmach i postanowił to głośno wyrazić. - Dobrze, że pamiętacie. Otóż radiopława wysyła sygnał wzywania pomocy. Jest tam również zakodowana nazwa statku oraz nasz sygnał rozpoznawczy, więc od razu wiadomo, kto znalazł się w opałach. Satelita, który automatycznie odbierze sygnał, określa pozycję, z jakiej został on wysłany. Potem również automatycznie przekazuje komunikat o odebraniu tego sygnału do systemu bezpieczeństwa. Wtedy sygnały te, znowu automatycznie, odebrane są przez wszystkie statki w rejonie. Chcąc nie chcąc, każdy będący w pobliżu nas, otrzyma komunikat o odebraniu sygnału z radiopławy. Potem wystarczy popłynąć na pozycję podaną w komunikacie i wyłowić rozbitków. - No, ale gdzie ta radiopława i jaka pewność, że sygnał został wysłany? - spytał jeden z motorzystów. - A jeśli nas wyłowią, to czy odeślą nas do Durbanu, tak jak było planowane? - spytał nagle Manuelo. - Ja tam muszę spotkać jedną znaj orną, a i tak jestem już spóźniony. Wszyscy się roześmieli. W tym ponurym momencie było to bardzo potrzebne. Niestety chwila odprężenia nie trwała długo i znowu zapadło głuche milczenie. Na wschodzie niebo pojaśniało. Rozpoczynał się świt. Wiatr ustał już zupełnie, tylko nadal kołysała łodziami wysoka, martwa fala. Panowała głucha cisza. Nagle od strony, w której znajdował się dryfujący wrak dobiegły jakieś odległe, stłumione odgłosy. Najpierw pluskanie wody, potem jednostajny głuchy szum, wreszcie coraz głośniejszy, ssący odgłos i jak gdyby mlaskanie jakiegoś potwora. Nie widzieli tego jeszcze zbyt dobrze w szarym świetle poranka, lecz tuż obok nich dokonywał swych dni Harmony. Nie trwało to długo. Może dwie, trzy minuty. Zanim się bardziej rozjaśniło, zobaczyli tylko sterczący w górę dziób statku błyskawicznie ślizgający się w dół. Zaiste przygnębiający był to widok. Callum odruchowo wstał i podniósł rękę do czoła, żegnając swój statek salutem. Jeszcze chwila i na powierzchni morza nie było śladu po olbrzymim, dumnym statku. Jeszcze wydobywały się olbrzymie bąble powietrza, jeszcze przez chwilę słychać było ponure odgłosy umierającego statku. Potem wszystko umilkło. Marynarze za przykładem kapitana wstali i w milczeniu obserwowali upiorną scenę. Wreszcie nic na powierzchni morza nie świadczyło już o tym, że jeszcze przed chwilą unosił się na nim Harmony. Callum opuścił rękę i spojrzał na załogę. Zobaczył, że bosmanowi spływają po policzkach łzy. Ten silny, odważny Filipińczyk bezgłośnie płakał jak dziecko. Zresztą nastrój grozy udzielił się wszystkim. Callum zobaczył, że podświadomie ludzie skupili się wokół niego, jak gromadka wystraszonych kurcząt. Większość przeszła przez burtę do jego szalupy. W motorówce Scorella zostało razem z nim tylko sześciu. Callum wiedział, że czekają go ciężkie chwile. Z jednej strony sukcesem było to, że wszyscy przeżyli i nikt nie utonął. Z drugiej - nikt nie wiedział, co ich spotkało. To wszystko odbyło się tak szybko, że nie zdążyli wezwać pomocy. Pozostawało liczyć na to, że radiopława sama spłynęła z tonącego statku i gdzieś nadaje sygnał. Przy odrobinie szczęścia powinni ją znaleźć i przekonać się czy nadaje prawidłowo. Przypomniał sobie, że kazał radiooficerowi zabrać ją ze sobą. Spytał go o to, lecz ten wyjaśnił, że zdążył tylko zabrać radiostację szalupową. Nadal męczył się z tą radiostacją, bezskutecznie próbując nawiązać łączność. Callum nic nie powiedział. Żadne czynienie wyrzutów już by nic nie pomogło. 53 Sięgnął po dziennik okrętowy i zapisał: W dniu dzisiejszym statek zatonął w wyniku przełamania się kadłuba na sztormowej fali. Cała załoga ewakuowała się w szalupach ratunkowych. Spojrzał na zegarek i zanotował godzinę: 6.03. - To nie do wiary - pomyślał. - Nie minęła jeszcze godzina od tego fatalnego wstrząsu. A wydaje się, jakby to piekło trwało już nie wiadomo jak długo. Wiedział, że najgorsze dopiero przed nimi. Pomyślał, że gdyby chief posłuchał go i nie przyspieszał, to być może płynęliby teraz spokojnie dalej. Wyglądało na to, że zatonęli w resztkach sztormu. Nie było sensu rozpatrywać tego. Harmony nie istniał już. To znaczy leżał tylko jego wrak na dnie Oceanu Indyjskiego. Bo przecież główną przyczyną tragedii było to, że statek w ogóle wypłynął w ten rejs przy tak złym stanie kadłuba. Gdyby nawet przetrwał tę sztormową noc, to być może zatonąłby gdzieś dalej w następnym sztormie. Teraz należało zająć się tymi, co przeżyli. Szukaniem winnych i ustaleniem przyczyn tragedii mógłby się zająć kiedyś Sąd Admiralicji. Najważniejsze było, zdaniem Calluma, utrzymanie jakiego takiego, a właściwie dobrego morale wśród rozbitków. Zdawał sobie sprawę z tego, że nie będzie to łatwe zadanie. Na początek kazał podnieść jak najwyżej antenę radiostacji szalupowej, z którą nadal walczył radiooficer. Potem, na drugim prowizorycznym maszcie z bosaka kazał powiesić trans-ponder radarowy. Dzięki temu jego zasięg znacznie się zwiększał. Później wysłał Scorella motorówką, żeby połapał wszystkie tratwy ratunkowe, które uwolnione z tonącego kadłuba wyskoczyły na powierzchnię morza i samoczynnie napompowały się sprężonym powietrzem z butli. W przeciągu pół godziny motorówka wróciła z wszystkimi czterema tratwami. Powiązali je dookoła szalup, a szalupy dodatkowo pomiędzy sobą. Na razie nie pozostało nic do zrobienia, tylko nadal próbować wywołać kogokolwiek przez radiostację szalupową oraz cierpliwie czekać. Callum zobaczył, że niektórzy marynarze coś przeżuwają. Prawie każdy miał coś pod ręką. Kawałek czekolady, gumę do żucia, czy też co innego. Wiedział, że będzie musiał racjono-wać żywność. To było zrozumiałe. Tym bardziej zaś wodę słodką. Postanowił jednak rozdzielić kiełbasę. W szybko wspinającym się w górę słońcu nie wytrzymałaby długo. Polecił kucharzowi podzielić równo cały zapas i rozdać marynarzom. Widział, że większość poupychała otrzymane jedzenie po kieszeniach. Jeszcze nie zdążyli poważnie zgłodnieć. Na razie milczeli, ale wiadomo było, że zaraz zaczną pytać. Callum zrobił więc krótki wykład na temat chronienia się przed zimnem w nocy i przed palącym słońcem w dzień. Kazał powyciągać z toreb i waliz wszystkie ubrania. Należało ubrać się odpowiednio do okoliczności. Niestety nie było tego wiele. Marynarze mieli pochowane w torbach rzeczy dla nich najcenniejsze, a właściwie najdroższe, lecz zupełnie nieprzydatne na szalupie. Były to przeważnie okazyjne tanie zakupy. Jakaś elektronika, mnóstwo płyt kompaktowych, kupionych w Chinach za grosze, jakieś zabawki dla dzieci i pełno tekstylnych butów. Z ubrań nie było prawie nic. Tymczasem słońce było już coraz wyżej nad horyzontem. Zapowiadał się upalny dzień. Po raz pierwszy od wielu dni niebo nie było pokryte chmurami. Niestety, w żadnej z łodzi nie było pokrowców czy daszków, które mogłyby chronić przed palącymi promieniami. Callum postanowił zrobić prowizoryczną osłonę z ti-pi-ei. Były to worki z nieprzepuszczalnej tkaniny zasuwane na zamek błyskawiczny nazywane tak w skrócie od angielskiej nazwy - Thermal Protective Aid (TPA). Połączywszy j e prowizorycznie ze sobą, uzyskali coś w rodzaju daszku chroniącego przed zabójczym promieniowaniem. Powoli ludzie zaczynali się ożywiać. 54 - Do czego przydadzą nam się tratwy? - spytał jeden z motorzystów. - Och, do wielu rzeczy - wyjaśnił kapitan. - Po pierwsze jest w nich trochę wody, żywności i innych przydatnych przedmiotów. Ponadto w ich wklęsłych dachach może zbierać się woda deszczowa. Poza tym zgrupowani tak jak teraz jesteśmy łatwiejsi do zauważenia z góry, z samolotu lub helikoptera. No i strasznie ciasno jest tutaj. Jesteśmy stłoczeni jak kury na grzędzie. Na noc kilku z nas może przejść do tratwy. Będzie po prostu wygodniej spać. - To mogą nas nie znaleźć do wieczora? - Nie wiem. Lepiej być przygotowanym na wszystko. Dlatego też będziemy ściśle racjo-nować jedzenie i wodę. - No tak. Lepiej być oszczędnym - ze zrozumieniem zgodził się inny marynarz. - A kiedy tak realnie można liczyć na pomoc? - spytał ktoś inny. - Nie wiem. Liczę, że jeszcze dzisiaj. Ale nie ma takiej gwarancji. Teraz cały czas pomagajcie radiemu kręcić dynamo, żeby wreszcie nawiązał jakąś łączność. Nie udawało się to, niestety. Callum liczył jednak, że w końcu się połączy. Scorell, płynąc po tratwy, miał za zadanie wyłowić również wszystkie inne przydatne przedmioty, jakie mogły pływać na miejscu katastrofy. Niestety nie udało mu się znaleźć niczego z wyjątkiem kilku desek. Wrodzone zamiłowanie bosmana do porządku nie było dobre w tym przypadku. Po prostu na pokładach nie znajdowało się nic luźnego, co mogłoby w jakiś sposób utrzymać się na powierzchni, gdy statek zatonął. Nie znalazła się również radiopława. Lecz było to urządzenie bardzo niewielkie i łatwo mogło zostać przeoczone. Zwłaszcza że nadal była dość duża martwa fala i trudno było cokolwiek zauważyć z nisko położonej szalupy. Martwa fala przyczyniła się do choroby jednego z marynarzy. Callum widząc to, natychmiast polecił wydać wszystkim tabletki przeciw chorobie morskiej. Organizm osłabiony tor-sjami błyskawicznie tracił siły i bardzo szybko ulegał całkowitemu wycieńczeniu. Udało się opanować chorobę morską. Teraz Callum czekał na pierwsze objawy wycieńczenia psychicznego. Nie tyle może czekał, ale zdawał sobie sprawę, że prędzej czy później musi ono nastąpić. Na razie panował spokój. Marynarze siedzieli skuleni na swoich ławkach. Było bardzo ciasno. Szalupy, teoretycznie czterdziestoosobowe, nie zapewniały zbyt wiele przestrzeni. Zwłaszcza że większość marynarzy siedziała w łodzi Calluma, podświadomie czując się bezpieczniej w pobliżu dowódcy. Prawie wszyscy spali lub drzemali po męczącej nocy. Również kapitanowi kleiły się oczy i co chwila tracił na sekundy kontakt z rzeczywistością. Tak minęło kilka pierwszych godzin. Radiooficer nadal od czasu do czasu próbował wywołać jakąś stację, lecz nie udawało mu się to. W drugiej szalupie siedział osowiały Scorell. Nie odzywał się wcale. Chyba czuł się zażenowany tym, że tak lekceważąco traktował wszystko, co robił kapitan, którego najgorsze obawy niestety potwierdziły się w tak okrutny sposób. Ci, którzy pozostali na jego szalupie, niechcący skorzystali z tego, że większość przeniosła się do Calluma. Było tam o wiele więcej miejsca i po prostu położyli się na ławkach, odpoczywając stosunkowo wygodnie. Reszta stłoczona w łodzi Calluma również na razie się nie skarżyła. Około szesnastej drugi oficer lekko szarpnął rękaw koszuli kapitana. - Coś złego dzieje się z chiefem - powiedział pokazując na starszego mechanika. Rzeczywiście, siedzący dotąd spokojnie na dnie szalupy siwy, kędzierzawy Grek osunął się bezwładnie na bok. Z rozdziawionych ust płynęła struga śliny. Callum podniósł się i zbliżył do niego, potrząsając go za ramię. Bez efektu. Bezwładne ciało osunęło się jeszcze bardziej na dno szalupy. - Nie żyje - powiedział ze smutkiem w głosie. Kostas Grosaris zmarł tak, jak żył. Cicho i spokojnie. Był najstarszym członkiem załogi Harmony. Miał sześćdziesiąt cztery lata i miał to być i był jego ostatni rejs w życiu. Za trzy miesiące miał zejść na zasłużoną emeryturę i spędzić ostatnie lata z żoną w swym małym, 55 białym domku. Callum przypomniał sobie, że Kostas skarżył się na serce. Widocznie stary, schorowany organ nie wytrzymał stresu, szoku, niewyspania i niewygody. Kostas umarł, nie absorbując nikogo. Nawet słowem nie poskarżył się, że coś się z nim dzieje. Tymczasem wszyscy już się pobudzili. Chociaż nikt nic nie mówił, wszyscy już wiedzieli, że nie ma już pomiędzy żywymi sympatycznego Greka. Nie było nawet innego Greka wśród załogi, który mógłby pomodlić się za niego w jego ojczystym języku. Marynarze początkowo spoglądający z zaciekawieniem, później trwożnie odsunęli się od martwego chiefa. Prawie każdy z nich przeżegnał się. Nawet pogodny zawsze Manuelo siedział w milczeniu z osowiałą miną. - Co z nim teraz zrobimy? - spytał kapitana drugi oficer, który pierwszy zauważył tę nieoczekiwaną śmierć. - Moglibyśmy wsadzić go do jednej z tratw i czekać na pomoc, ale nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. W tej gorączce rozkład nastąpi natychmiast. Zresztą sama bliskość trupa bardzo źle działałaby na żywych. Im szybciej zrobimy morski pogrzeb, tym lepiej. - Ja też tak myślę - zgodził się drugi oficer. Chief Scorell nic nie mówił, tylko spoglądał ponuro na niepozorny kadłubek leżący na dnie łodzi. - Daj mi jeden ti-pi-ei - powiedział do niego kapitan. Chief podał mu plastykową torebkę, w której znajdował się złożony w mały pakunek nieprzepuszczalny worek. Callum rozwinął go i rozpiął zamek błyskawiczny, a potem zbliżył się do martwego chiefa. - No, kto mi pomoże? - spytał. Zbliżył się drugi oficer i radiooficer. Bosman wyjął Callumowi worek z ręki i powiedział: - My to zrobimy, captain. Unieśli filigranowe zwłoki i nasunęli worek na nogi wciągając go dalej aż na głowę. Callum zobaczył, że z rozchylonej na piersi koszuli wysunął się złoty krzyżyk na łańcuszku. W pierwszej chwili chciał go zerwać, żeby później oddać żonie, ale zrezygnował z tego. Zamiast tego zajrzał do kieszeni zmarłego szukając jakiegoś dokumentu, ale Kostas nie miał ze sobą nic oprócz nieodłącznego klucza do śrub. Chief do końca był w maszynowni i wyszedł dopiero gdy trzeba było zejść ze statku. Nie miał czasu szukać dokumentów w kabinie. Callum ściągnął więc obrączkę z jego palca. Postanowił zawieźć wdowie chociaż taką pamiątkę. Dwie minuty później Kostas Grosaris leżał na ławce szalupy w pomarańczowym worku. Widoczna była tylko twarz zmarłego. Bosmanowi udało się zamknąć martwe usta i chief leżał tak spokojnie, jakby po prostu spał. Nie widać było na jego twarzy cierpienia. - Dzięki ci Boże, że umarł bez cierpień - powiedział po cichu Callum. Teraz musiał powiedzieć coś do obecnych. Nie wiedział, jak to zrobić. Bardzo rzadko uczestniczył w pogrzebach i nie wiedział, co powinno się robić przy takich okazjach. W końcu udało mu się powiedzieć kilka słów. Po prostu zaczął mówić to, co naprawdę myślał o zmarłym chiefie. Na koniec rozpoczął modlitwę. Nie pamiętał dobrze słów, lecz z pomocą przyszedł mu bosman, który dalej kontynuował modlitwę, do której włączyli się pozostali. W końcu kapitan dał znak ręką drugiemu. Podnieśli niewielki ciężar i opuścili na lince za burtę. Poczekali aż worek napełni się wodą i odczepili linkę. Po chwili Kostas Grosaris zanurzył się w wodzie i zniknął w odmętach oceanu, odbywając swój ostatni rejs. Panowała trwożna cisza. Ten i ów przeżegnał się jeszcze raz. W końcu wszyscy bez słowa usiedli na swych poprzednich miejscach. Callum wyciągnął dziennik i pod godziną 16.30 zapisał w nim śmierć i pogrzeb chiefa. W tym samym czasie w Londynie w siedzibie Fortune Shipping Vangelis Kaskarous z plikiem papierów w ręku wszedł do gabinetu dyrektora kompanii. - Dobrze, że jesteś - odezwał się dyrektor. - Całe pieniądze za przewóz tego ładunku na Harmony są już na naszym koncie. Musimy zastanowić się co dalej. 56 - To proste. Zaraz po wyładunku trzeba statek wyremontować. Mam tu już oferty. Wygląda na to, że w porównaniu z tym, ile dostaliśmy frachtu, koszty remontu to przysłowiowy pryszcz. - No tak, ale mamy papiery ważne jeszcze na trzy miesiące. To znaczy, że po wyładunku będą one ważne jeszcze ponad miesiąc. Czyli możemy jeszcze złapać jakiś ładunek, a potem zobaczymy co dalej. - Nie można ryzykować. Ten statek naprawdę jest w złym stanie. Módlmy się tylko, żeby bezpiecznie dopłynął. Ważne papiery nic nie znaczą. Ten inspektor za parę groszy, dałby świadectwo klasy nawet dziurawemu nocnikowi. - No tak. Wiem o tym. Zresztą obiecałem Callumowi, że zrobimy wszystko, co tylko zechce, byleby zabrał ten ładunek. On na pewno ucieknie ze statku, gdy dowie się, że znów przeciągamy remont. Teraz tylko zastanawiam się, co się bardziej opłaca. Może narazić się na to, że w ostatniej chwili się zbuntuje i porzuci statek. To wtedy stracimy powiedzmy dzień lub dwa, ale w końcu wyślemy kogoś na jego miejsce i zarobimy na frachcie. Czy też od razu zrezygnować z frachtu i wysłać statek na remont. - Oczywiście, że to drugie - wyjaśnił Kaskarous. - Ten statek musi być wyremontowany natychmiast. Przecież dlatego ściągaliśmy Calluma, gdyż wiedzieliśmy, że to doświadczony i rozsądny człowiek. Kto wie, czy jakiś inny nie utopiłby statku do tej pory. Po to była cała ta maskarada z ukrywaniem przed nim stanu faktycznego, żeby nie miał okazji odmówić zbyt wcześnie. Jednocześnie wiadomo było, że gdy już dowie się całej prawdy, to nie porzuci wszystkiego w diabły, tylko będzie chciał zrobić wszystko jak najlepiej, mimo trudności. I tak się stało, jak przewidywaliśmy. Callum przejął statek, nie znając jego bardzo złego stanu technicznego. Potem gdy się już dowiedział, to zakorzenione w nim poczucie odpowiedzialności i lojalności nie pozwoliło mu na zwykłe wycofanie się ze sprawy. Postanowił, że zachowując ostrożność i rozsądek, doprowadzi statek bezpiecznie do celu. Teraz, gdy to wszystko się udało, nie możemy żądać niczego więcej. - No dobrze. Wyślemy go na remont. Pokaż te oferty. Lepiej zrezygnować z dodatkowego zarobku, jeśli mamy potem mieć nieczyste sumienie. - Cieszę się, że tak zdecydowałeś. Gdyby było inaczej, to miałem w drugiej kieszeni rezygnację - powiedział Vangelis. - To naprawdę było tam aż tak źle? - zaniepokoił się dyrektor. - Bardzo źle. Prawdziwy cud, że wszystko nam się udaje do tej pory. - Nie wiemy tego jeszcze - przesądnie powiedział dyrektor i zaczął przeglądać oferty stoczni remontowych. - No właśnie. Gdzie oni są teraz? - spytał Vangelis spoglądając na telegram z poprzedniego dnia. Po cudownym wieczorze spędzonym w mieszkaniu Ann, Callum spotkał się z nią tylko raz po kilku dniach i to tylko przez niecałe dwie godziny. Musiał coś załatwić wieczorem i nie mógł poświęcić jej zbyt wiele czasu. Postanowili jednak spotkać się podczas weekendu. Callum miał zabrać Ann na swój jacht. Przynajmniej wtedy nie musiał obawiać się podejrzliwości Mary. Ona sama nigdy, a właściwe prawie nigdy, nie pływała z nim, lecz wykazywała dużo zrozumienia dla jego hobby. Okazało się jednak, że tym razem Mary wyraziła chęć wypłynięcia razem z mężem. Nastąpiła w niej jakaś zmiana. Callum wyraźnie widział, że Mary zaczęła bardziej dbać o siebie. Kupiła jakieś nowe stroje, bardziej młodzieżowe i nowoczesne. Jednocześnie zmieniła makijaż i fryzurę. W dodatku te zmiany nie miały nic wspólnego ze śmiesznym nieraz odmładzaniem się na siłę różnych pań w jej wieku. Wręcz przeciwnie, ta odmiana znakomicie jej pasowała. 57 Callum ze zdumieniem stwierdził, że jego stara, nudna żona przemienia się nagle w atrakcyjną, znającą swoją wartość kobietę. Przeżył poważną rozterkę. To co zdarzyło się pomiędzy nim i Ann było czymś naprawdę wspaniałym i Callum dobrze wiedział, że zawdzięcza dziewczynie bardzo wiele. Ale nagle wydało się, że to samo może zaoferować mu żona. - Ona po prostu coś wyczuła i czuje się zaniepokojona. Stąd jej zabiegi - pomyślał, ale naprawdę nie wiedział, co zrobić z zaplanowanym weekendem na jachcie. Okazało się, że armator pomógł mu rozstrzygnąć dylemat. Po prostu okazało się, że musi pilnie wylecieć na statek jeszcze przed weekendem. Najpierw odwołał spotkanie z Ann, a gdy okazało się, że w końcu wyjazd przesuwa się o jeden dzień, nie powiedział o tym Mary, tylko wyjechał z Ann do Brighton. W ten sposób skradli dla siebie cały dzień. Spędzili wspaniały czas. Był akurat pierwszy upalny dzień tej wiosny. To spowodowało, że Callumowi jeszcze bardziej żal było wyjeżdżać. To samo odczuwała Ann. Samo rozstanie było dla nich bardzo trudnym momentem. Ale było już za późno, żeby cokolwiek zmienić. - Wspomnisz mnie czasem? - spytała Ann, gdy byli już na Heathrow. - Cały czas będę o tobie myślał - odpowiedział Johnny. - Obawiam się, że nawet za dużo. - Chyba będzie mi bardzo ciężko bez ciebie - powiedziała Ann. - To niedobrze, że tak nagle wyjeżdżasz. Przecież jeszcze nie zdążyliśmy się dobrze poznać. Powiem ci, że jestem zupełnie rozkojarzona. To wszystko stało się tak nagle. To, że zaczęliśmy się spotykać, a teraz znowu wyjeżdżasz, zanim zdążyłam się do ciebie przyzwyczaić. - Kochanie. Mnie też będzie bardzo ciężko bez ciebie, ale chyba nic nie możemy teraz na to poradzić. Zadzwonię do ciebie za kilka tygodni, jak już się zaaklimatyzuję na statku. - Zadzwoń koniecznie. I wcześniej, a nie za kilka tygodni. Nie chcę tak długo czekać. - Dobrze. Zadzwonię najszybciej jak tylko będę mógł. W rzeczywistości, po dotarciu na statek, Callum wpadł w taki wir pracy, że nie miał czasu na nic. Nie dzwonił ani do domu, ani do Ann. Nie pisał też listów. Po prostu zabrakło na to czasu. Ale po kilkunastu dniach sytuacja na statku unormowała się i Callum mógł wreszcie pomyśleć o sobie. Coraz częściej przypominały mu się chwile spędzone z Ann. Po zastanowieniu się przyznał jej rację. To wszystko odbyło się zbyt szybko. Wyjechał, zanim zdążyli się lepiej poznać. Nie był pewien swoich uczuć do Ann i nie był też pewien jej uczuć. Wielokrotnie rozpatrywał wszystkie chwile z nią spędzone, zastanawiając się nad każdym niemal słowem wypowiedzianym przez dziewczynę. Chwilami zdawało mu się, że Ann obdarzyła go miłością. Innym razem myślał, że to tylko chwilowy kaprys z jej strony. Był w rozterce. Wiedział, że dziewczyna podoba mu się, jak żadna inna, że jest mu z nią bardzo dobrze. Ale nie wiedział czy to miłość, czy tylko chwilowa fascynacja. Z jednej strony chciał się zakochać, a z drugiej bał się tego. Wiedział, że dla Ann stanowił bardzo niepewną znajomość. Nie mógł liczyć na to, że będzie ona cierpliwie czekać na niego i dzielić się nim nie tylko z morzem, ale i z inną kobietą. - I trudno byłoby jej się dziwić - uważał Callum. W dodatku niejasna była sytuacja z Mary. Przed jego pierwszym spotkaniem z Ann stosunki z żoną były już na tyle oziębłe, że ich małżeństwo istniało właściwie tylko na papierze. Co prawda nie mówili nigdy o rozwodzie, a sam Callum nawet nie myślał o tym, ale wynikało to z tego, że po tylu latach razem wydawało się, że jakoś przetrwają dalej. Zresztą Callum, i przypuszczalnie również Mary, nie odczuwał potrzeby formalnego rozwodu, czy separacji. Po prostu mogli żyć razem, nie darząc się nawzajem wielką miłością, ale również i bez nienawiści. Dopiero od kiedy rozpoczął spotykać się z Ann, zaczął zastanawiać się nad sensem dalszego utrzymywania związku z Mary. A wtedy, gdy już wydawało mu się, że ostatecznie rozstanie się z Mary i zostanie z Ann, nagle Mary zmieniła się. Nagle stała się znów kochającą atrakcyjną żoną, jak za dawnych lat. Zanim Johnny mógł się przekonać, co to znaczy, porwało go morze. 58 Tak, jak powiedziała Ann, wszystko odbyło się zbyt szybko i Callum naprawdę nie wiedział, gdzie skierują się jego uczucia. Wydawało mu się, że tylko z Ann osiągnie prawdziwe szczęście, ale cały czas pamiętał o nagłej metamorfozie Mary. Idąc za głosem serca zadzwonił, kiedy już czas mu na to pozwolił, do Ann, a nie do Mary. Ann ucieszyła się bardzo i Callum, słysząc jej głos, zapomniał o Mary. Co prawda w pewnym momencie rozmowy usłyszał pretensje, ale dotyczyły one tego, że tak długo nie dzwonił. Trochę go to ubodło, gdyż myślał, że Ann raczej ucieszy się z jego telefonu, ale właściwie przyznał jej rację. Rzeczywiście nie dzwonił bardzo długo i Ann nie mogła wiedzieć czy to brak czasu, czy też brak chęci. Obiecał dzwonić częściej. Zresztą Ann do końca rozmowy była znowu tak czuła, miła i kochająca, że zapomniał o postawionych mu zarzutach. Potem dzwonił co kilka dni przy każdej nadarzającej się okazji. I Ann nieodmiennie była dla niego strasznie miła i zawsze cieszyła się, że dzwoni. Do domu nie dzwonił wcale. Callum czuł się jak zakochany sztubak i wcale nie było mu z tym źle. Od samego początku nie traktował związku z Ann jako przygodnej znajomości, ale teraz był już niemal pewien swego uczucia do niej. Był już bardzo bliski wyznania jej tego przez telefon i poproszenia, żeby po jego powrocie z rejsu już na zawsze pozostali razem, gdy podczas którejś rozmowy z Ann wyczuł w jej głosie jakiś chłód. Zapewne gdyby nie to, że był człowiekiem raczej powściągliwym, dawno już by powiedział, że kocha, ale teraz, gdy czuł jakąś zmianę, powstrzymał się. Niby nadal Ann cieszyła się, gdy dzwonił, niby zawsze mówiła, że całuje i tak dalej, ale już nie przynaglała go, żeby zaraz zadzwonił ponownie. Już nie mówiła, że tęskni, tylko zdawkowo stwierdzała, że ona też, dopiero gdy powiedział to Johnny. Któregoś razu w jej telefonie domowym usłyszał jakiś męski głos. - A kto taki? - usłyszał, gdy poprosił o Ann. Callum przeprosił i przedstawił się. - Kochanie, jakiś Callum do ciebie - usłyszał jak nieznajomy woła Ann. Poczuł przykre ukłucie w sercu, słysząc poufały ton, jakim ten ktoś zwracał się do Ann. Po chwili usłyszał jej głos. Ann była jakaś nieswoja, a Callum też był bardzo skrępowany i chociaż wiele obiecywał sobie po tej rozmowie, to właściwie nie mógł nic wykrztusić. - Co to za jeden ten Callum? - usłyszał z głębi pokoju. To zdeprymowało go zupełnie. Nie mógł znaleźć odpowiednich stów i po chwili zakończył rozmowę. Ann tym razem nie poprosiła go, żeby znowu zadzwonił, więc sam powiedział, że wkrótce zadzwoni. W następnym porcie mieli być za dwa dni, więc była znowu okazja. - Dobrze - krótko powiedziała Ann. Po tej rozmowie Callum nie mógł sobie znaleźć miejsca. Wydawało mu się, że świat się wali. Dosyć długo trwało, zanim zdał sobie sprawę, jak głęboko się zaangażował, a gdy już do tego doszło, to wyglądało na to, że Ann ma już kogoś innego. Potem pocieszał się, że to jakaś pomyłka. Może po prostu przyjechał jakiś kuzyn czy inny krewniak, albo nawet jest u niej jakaś koleżanka z mężem i nie ma powodu do niepokoju. Uczepił się tej nadziei jak koła ratunkowego i wmawiał sobie, że przy następnej rozmowie wszystko się wyjaśni. Gdy zadzwonił za dwa dni, Ann była już w lepszym humorze. Nie było też z nią nikogo. Johnny chciał zapytać o tajemniczego nieznajomego, ale nie pozwoliła mu na to wrodzona dyskrecja. Poza tym po prostu bał się, że może usłyszeć coś, co by go załamało. W każdym razie powstrzymał się od jakichkolwiek wyznań miłości. Ann, jak gdyby wyczuła jego rozterki, bo na koniec powiedziała, że bardzo ucieszył ją jego telefon. Callum koniecznie chciał wierzyć, że to nie tylko zdawkowa grzeczność. Później długo myślał o ich związku. Przypomniał sobie słowa Ann, że wypływa zbyt szybko. Może rzeczywiście wypłynął, zanim ich uczucia były w stanie się wzmocnić i utrwalić. - Ona naprawdę nie wie, czy może na mnie liczyć - pomyślał. -Przecież ani słowem nie wspomniałem, że gotów byłbym porzucić Mary dla niej. Ale przecież sam nie byłem tego pewien. Właściwie nie jestem tego pewien i teraz. 59 Tego samego dnia przyszedł list od Mary. Był to list bardzo miły i sympatyczny. Taki, jakie dawniej pisywała Mary na początku ich małżeństwa, zanim nie zaczęła ograniczać się do zdawkowych informacji o tym, co wydarzyło się w domu i jak dzieci się uczą lub spędzają wakacje. - Może ta cała przygoda z Ann to po prostu pomyłka - pomyślał Johnny, gdy zakończył lekturę listu. - Może to prawda, że trochę oddaliliśmy się z Mary od siebie, ale przecież to nie tylko jej wina. Czyja nie dałem jej wielu powodów do niezadowolenia i czy sam nie wywołałem jej oziębłości? Może trzeba było przetrwać kryzys, a nie rzucać się w ramiona innej przy pierwszej okazji. Nadal cierpiał przypominając sobie niefortunną rozmowę z Ann, ale postanowił zadzwonić też do Mary. W końcu nadal była jego żoną, a w dodatku ostatnio tak bardzo się zmieniła. Po smutnym obrządku na obu szalupach zapanowała cisza. Wszyscy byli przygnębieni i ponurzy. Dopiero po jakimś czasie ten i ów zaczął się odzywać i stopniowo poprawiał się nastrój. Wkrótce zrobił się prawdziwy rejwach. Ludzie zaczęli gadać jeden przez drugiego. Każdy chciał jakoś odreagować tragedię. Nikt nie pytał kapitana, kiedy zjawi się pomoc. Jak gdyby wszyscy obawiali się usłyszeć złe nowiny. A Callum nawet gdyby chciał, nie mógł powiedzieć nic pocieszającego. Nadal nie udało się nawiązać łączności za pomocą radiostacji szalupowej. Nadal też nie było wiadomo, czy radiopława spłynęła na wodę i nadaje sygnały, czy też utonęła razem ze statkiem i nikt nie wie o ich tragedii. Zbliżał się wieczór, a transpondery radarowe milczały. W chwili gdy padłaby na nie wiązka mikrofal z pracującego radaru powinny się uaktywnić i oprócz nadania sygnału dla radarów dać również sygnał dźwiękowy. Oznaczało to, że w pobliżu nie przepływał żaden statek, a w każdym razie nikt nie miał włączonego radaru. Tymczasem chwilowe ożywienie minęło i na szalupach zapanowała cisza. Nikt się nawet nie roześmiał, gdy niestrudzony Manuelo znów powiedział coś o dziewczynach. W końcu kucharz wyraził głośno to, co wszyscy mieli na myśli: - Chyba nikt już po nas dzisiaj nie przyjedzie? - Chyba nie - ostrożnie powiedział Callum. - Musimy przygotować się na noc. Musicie bardzo dbać, żeby nie tracić ciepła. W nocy może być chłodno, więc niech każdy ubierze się jak najlepiej. Każda utrata ciepła spowoduje osłabienie organizmu, a na to nie możemy sobie pozwolić. Kto chce, może pójść spać do tratwy. Wtedy będzie wygodniej tym, co pozostaną w szalupach. Zobaczył, że załoga umawia się, kto gdzie pójdzie spać. Sam miał zamiar pozostać na szalupie. Nie chciał mówić tego głośno, ale miał poważne obawy, czy ich sygnał z radiopła-wy został odebrany przez satelitę. Po tylu godzinach na pewno jakiś statek znajdujący się w odległości nawet stu mil zdążyłby już do nich dopłynąć. A nawet gdyby nie było w pobliżu żadnego statku, to przecież znajdowali się około trzystu pięćdziesięciu mil morskich od archipelagu Chagos, gdzie w Diego Garcia była amerykańska baza, z której samolot mógł dotrzeć do nich w przeciągu godziny. Wyjął ze skrytki mapy szalupowe i jeszcze raz je dokładnie przestudiował. W pewnym momencie usłyszał wesołe: Kolacja, łapać - i zobaczył, że chief otworzył worek z konserwami i rzuca każdemu z rozbitków po puszce. - Co ty wyrabiasz? - wrzasnął kapitan. - No, chciałem dać chłopakom coś na ząb. Należy się po takim ciężkim dniu, co nie? - Daj ten worek tutaj. Nie będziemy na razie nic rozdawać. Cała żywność będzie ściśle ra-cjonowana. Woda tym bardziej. Sam powiem, kiedy rozdać następne porcje. - No, ale sam mówiłeś, że lada chwila nas uratują. Mamy tego zresztą jak diabeł gwoździ. 60 - Jak nas uratują, to najemy się do woli. Ale jeśli to będzie się przedłużać, to musimy być bardzo oszczędni. Lepiej żeby coś zostało niepotrzebnie, niż żeby miało zabraknąć. Myślałem, że to rozumiesz? - Chciałem dobrze - mruknął chief. Callum nic nie odpowiedział, tylko kazał wyciągnąć z tratw pojemniki z żywnością i sprzętem. Ktoś tak mądry, jak Scorell, mógłby się do nich dobrać pod osłoną nocy. Potem kazał wyrzucić za burtę wędki. Na wyposażeniu każdej z szalup i tratw były takie zestawy. Mieli szansę uzupełnić swoje zapasy. Noc minęła stosunkowo spokojnie. Po dwóch ludzi udało się do każdej z tratw, więc na szalupie Calluma pozostało ich tylko pięciu w tym radiooficer, który budził się co chwila i próbował bezskutecznie nawiązać łączność. Nad ranem Callum z zatroskaniem spojrzał na zmęczone, niewyspane twarze. Ale nikt nie pytał o nic. Callum wydał każdemu po porcji wody do picia. Jedzenie na razie zatrzymał. Widział, że niektórzy mająjeszcze w kieszeniach wczorajszą kiełbasę i wolał, żeby zniknęła ona pierwsza. Ryzyko zatrucia się nieświeżym mięsem było zbyt duże. Tak, jak poprzedni, nowy dzień wstał niesamowicie upalny. Na niebie nie było widać ani jednej chmurki. Martwa fala znikła już zupełnie, lecz za to zerwał się lekki wiatr z północnego wschodu. Niestety nie zapowiadało się na deszcz, który pomógłby uzupełnić zapasy wody. Ale przynajmniej wiatr lekko ich ochładzał i dzięki temu pod prowizorycznym daszkiem dało się jakoś wytrzymać. Nadal milczały transpondery, również radiooficer nie uzyskał łączności. Filipińczycy wyciągnęli karty do gry i zapamiętale grali, wybuchając co chwila śmiechem. Callum był z tego bardzo zadowolony. Im dłużej udawało się utrzymać dobry nastrój, tym lepiej. Wiedział, że po okresach wesołości coraz częściej nastawać będą okresy zwątpienia i załamania. Wystarczyłoby, żeby chociaż jeden zaczął narzekać czy panikować, żeby nastrój udzielił się pozostałym. O piętnastej Callum wydał załodze kolejną porcję wody oraz konserwy. Jedli w milczeniu, dokładnie żując i delektując się skąpo wydzielonymi kroplami wody. Nagle drugi oficer, który chyba miał najlepszy wzrok z nich wszystkich, pokazał na horyzont, krzycząc: -Patrzcie! W oddali zobaczyli maszty statku. Był na tyle daleko, że poprzez kulistość ziemi nie widzieli kadłuba. Tak samo oni nie mogli być widoczni z tamtego statku. - Rakiety - zarządził Callum. Drugi wyciągnął puszkę z rakietami i odpalił jedną z nich. Szykował się, żeby powtórzyć to jeszcze raz, ale kapitan go powstrzymał. - Poczekajmy chwilę - powiedział. -Jeśli nikt akurat nie patrzy w tę stronę, to wystarczy jedna rakieta. Nic nie pomoże następna w tym samym czasie. Drugą wystrzelimy za kilka minut, może wtedy ktoś będzie patrzył w naszą stronę. Jeśli zaś zauważył tę pierwszą, to i tak będzie nadal patrzył w tym kierunku i zobaczy następną za kilka minut. Tymczasem Filipińczycy zaczęli szaleć z radości, wpadli jak gdyby w amok, ściskali się i poklepywali nawzajem. Wykonywali mnóstwo radosnych gestów i odgłosów. Podskakiwali z radości jak małe dzieci uszczęśliwione zabawką. Po chwili drugi odpalił następną rakietę. Niestety układ masztów nad horyzontem nie zmieniał się. Nieznany statek płynął w takim kierunku, że nie zbliżał się do nich tylko omijał bokiem. Zużyli cały zapas rakiet z jednej szalupy zanim maszty ponownie zniknęły za horyzontem. Nikt ich nie zauważył. Callum z prawdziwym smutkiem patrzył, jak stopniowo radość i euforia podziewają się gdzieś. Z twarzy kolejno znikały uśmiechy, a pojawiał się na nich wyraz smutku i zniechęcenia lub apatii. W końcu wszyscy usiedli na ławkach. Zapanowała cisza. Callum w duchu podziwiał załogę, że nikt jeszcze nie wpadł w histerię. 61 - Tym razem nas nie zauważyli. Ale jest też coś pozytywnego. Nie jesteśmy na zupełnym pustkowiu. Pływają tędy statki i prędzej czy później ktoś nas zauważy. Musimy tylko wykazać dużo cierpliwości - powiedział. - Jest coś pozytywnego. Tylko cierpliwości - prychnął Scorell. -Możemy czekać tu do śmierci. Musimy płynąć do najbliższego lądu, a nie wykazywać trochę cierpliwości. Oto, czego nam potrzeba. - Gdyby było to takie proste, jak mówisz, to dawno byśmy to zrobili. Niestety nie mamy żadnej szansy. Dlatego musimy czekać w tym samym miejscu. Jeżeli gdzieś w pobliżu nadaje nasza radiopława, to znajdą nas prędzej czy później. Ale jeśli się oddalimy, to nikt nie będzie wiedział, w którą stronę popłynęliśmy i szukaj wiatru w polu. - Nikt nas tutaj nie szuka. Radiopława pewnie nie zadziałała. Jeśli ruszymy teraz do Diego Garcia, to za półtorej doby będziemy na miejscu i skończą się nasze kłopoty. Jeśli nie zgadzasz się ze mną, captain, to powiedz, gdzie tkwi błąd w moim rozumowaniu. - Do Diego Garcia jest teraz ponad trzysta pięćdziesiąt mil morskich, czyli prawie dwie doby motorówką, w dodatku cały czas pod prąd. Paliwa zaś mamy na nie więcej niż kilkanaście godzin jazdy i to nie na pełnych obrotach. Osiągnęlibyśmy tylko tyle, że oddalilibyśmy się z miejsca katastrofy, nie docierając nigdzie. - Moglibyśmy płynąć ile się da na silniku i resztę na wiosłach. - Nie da rady. Za daleko. W dodatku pod wiatr i pod prąd. To na kilkanaście dni wiosłowania. Nie starczy nam sił. Lepiej je zachować i czekać tutaj. - Przecież sam captain zawsze mówiłeś, że nie można być biernym i trzeba coś robić. - Zgadza się. Zaczniemy od tego, że puścimy j edną z tratw. Włożymy do niej list z opisem naszej sytuacji. Tratwa będzie dryfować z wiatrem i jeśli ktoś ją znajdzie, to znając działanie wiatru i prądu będzie mógł określić naszą pozycję. - Jeżeli ktoś ją znajdzie - powątpiewająco stwierdził chief. - Zawsze większa szansa znaleźć, gdy jest więcej obiektów do szukania. Poza tym nie chcę się stąd ruszać, gdyż dzisiaj powinienem wysłać telegram z pozycją do armatora. Jeśli go nie otrzymają, prawdopodobnie zaniepokoją się i zaczną alarmować ośrodki ratownicze. Być może połączą się właśnie z Diego Garcia z prośbą o poszukiwania lotnicze. Dlatego chcę pozostać na stałej pozycji. - I tak znosi nas prąd. - Zgoda, ale ratownicy też wiedzą o tym i na pewno wezmą na to poprawkę. Natomiast jeśli ruszymy w którąś stronę, to tego nie będą umieli przewidzieć. Poza tym wcale nie jestem pewien, czy trafilibyśmy na Diego Garcia. Przecież nawet nasza pozycja sprzed katastrofy była bardzo niepewna. Teraz właściwie nie potrafimy jej określić. - Tracimy tylko czas - skwitował to Scorell, przeklinając pod nosem. Ale przestał już więcej mówić na ten temat. Wieczorem messboy Ronald zaczął skarżyć się na ból brzucha. Callum dał mu jakieś tabletki i wkrótce chłopiec poczuł się trochę lepiej. Trochę pomogły mu wymioty, lecz nadal od czasu do czasu pojękiwał. Zapadła kolejna noc. Tak jak poprzednio, część poszła spać na tratwy, gdzie było im stosunkowo wygodnie. Wszyscy byli już wygłodzeni i osłabieni, więc spali głęboko. Callum też drzemał na ławce w szalupie. Budził się jednak co chwilę. Przypomniał sobie, że przez kłopoty z radiostacją nieraz wysyłał telegram piątkowy dopiero w sobotę i armator nie niepokoił się. Być może teraz będzie podobnie. A to oznaczałoby, że alarm będzie wszczęty dopiero o dobę później. Liczył jeszcze na to, że od kiedy powiadomił biuro o przecieku, udawało mu się wysyłać telegramy terminowo, więc gdy teraz nie dostaną go na czas, to wzbudzi to ich czujność. Ta noc wlokła się kapitanowi w nieskończoność. Zasnął mocniej dopiero tuż przed świtem. 62 W pewnej chwili obudziły go jakieś odgłosy. Uniósł głowę i zobaczył, że również drugi oficer się obudził. Po chwili usłyszał znowu jakieś szuranie i stukanie. Usiadł na ławce i wtedy zobaczył, o co chodzi. To szalupa Scorella była już odwiązana od łodzi Calluma i teraz chief odpychał się bosakiem od niej. - Co ty robisz? Wracaj zaraz! - krzyknął kapitan. - Nie możemy czekać. Płyniemy na Diego Garcia. Tutaj tracimy tylko czas. Przyślemy wam pomoc. - Chief, czekaj! Nie macie żadnych szans. Uwierz mi chociaż raz. Będąc razem, mamy najlepsze widoki na ratunek. Ale Scorell był już tak zdeterminowany, że nie odpowiadał. Jego łódź oddaliła się i chociaż zarówno Callum jak i drugi oficer oraz bosman próbowali pochwycić ją bosakami, to nie mogli już jej dosięgnąć. Po chwili na szalupie chiefa zawarkotał silnik i zaczęli się oddalać w kierunku wschodnio-północno-wschodnim. Callum zrezygnowany pokręcił tylko głową. W ostatniej chwili z łodzi chiefa wyskoczył jeden z Fiłipińczyków. Kilkoma szybkimi ruchami ramion dopłynął do łodzi kapitana i wspiął się po drabince wyłożonej za burtę przez bosmana. - Przynajmniej jeden rozsądny - pomyślał Callum. - Tamci nie mają szans. Obym się zresztą mylił. 63 Rozdział piąty W londyńskim biurze Fortune Shipping Vangelis Kaskarous siedział w gabinecie dyrektora i zawzięcie dyskutował z nim na temat kupna następnego statku. Armator znalazł stosunkowo korzystną ofertę zakupu. Niestety statek, chociaż tani, był jednocześnie bardzo stary, to znaczy miał dwadzieścia trzy lata. Kaskarous właśnie miał lecieć do Antwerpii, żeby go obejrzeć. Statek był podobno aresztowany za długi. Poprzedni właściciel nie miał pieniędzy na ich spłacenie, stąd cena była niska, gdyż wierzyciele chcieli szybko go sprzedać, aby odzyskać swoje pieniądze. Kaskarous był przeciwny temu zakupowi, ponieważ był przekonany, że statek musi być w fatalnym stanie technicznym. - Po tej wpadce z Harmony nie radziłbym kupować jeszcze starszego statku. Za dużo trzeba włożyć w remont, a i tak nie doprowadzi się do dobrego stanu. Ryzykuje się tylko, że lada chwila rozsypie się całkiem. - Ależ źle to oceniasz. Z Harmony to nie klęska, lecz sukces. Ten fracht, który teraz złapaliśmy, już przesądził o opłacalności całego przedsięwzięcia. Nawet gdybyśmy chcieli zaraz po wyładunku sprzedać go na złom, to uzyskane pieniądze razem z frachtem pokryją koszty zakupu, remontu, bieżącej eksploatacji i jeszcze sporo zostanie. - Być może, lecz za cenę jakiego ryzyka? A właśnie, co z nimi? Dzisiaj jest piątek, więc powinien być telegram pozycyjny. - Jeszcze nie przyszedł. - To coś nie bardzo. Przecież powinien być u nas, jeszcze zanim otworzymy biuro. - Tak, ale już tak bywało - że się opóźniali z meldunkami. Nie dostali swojego teleksu satelitarnego po naprawie, a ich stara radiostacja czasami odmawia posłuszeństwa. - Oby tak było. Nie zapominaj, że oni mają teraz ten przeciek, więc są w trudnej sytuacji. To stary kadłub i bardzo osłabiony. Cale szczęście, że jest tam Callum, więc można być pewnym, że przynajmniej zachowa maksimum ostrożności. W każdym bądź razie, gdyby nie połączyli się do jutra, to trzeba powiadomić ośrodki ratownicze. No i oczywiście próbować wysłać telegram do nich z prośbą o łączność. - Nic się nie martw. Trzymamy rękę na pulsie. - Mam nadzieję. To gdzie jest mój bilet? - Wychodząc, zajrzyj do Cindy. Ona to załatwia. Rozstali się i Vangelis Kaskarous poszedł do Cindy po swój bilet do Antwerpii. Johnny Callum po otrzymaniu zaskakująco miłego i przyjemnego listu od żony, tak jak postanowił, zadzwonił do niej, gdy statek trafił do kolejnego portu podróży. Ze zdziwieniem i przyjemnym zaskoczeniem stwierdził, że rozmawia się im tak, jak dawniej. Mary tak, jak kiedyś wyraźnie ucieszyła się z telefonu. On sam też ożywił się i zdecydowanie poprawił mu się humor, gdy rozpoznał w żonie tę samą Mary z dawnych lat. Od dawna był już przyzwyczajony do tego, że żona nie wykazywała specjalnego entuzjazmu, gdy dzwonił. Niewiele miała mu do powiedzenia. Odpowiadała zdawkowo i lakonicznie. Tym razem było zupełnie inaczej. To nie była ta Mary z ostatnich lat. - Przecież gdyby tak było zawsze, to nigdy nie zainteresowałbym się inną - pomyślał, gdy zakończył rozmowę. - Czy naprawdę potrzebowałem nagłego chłodu Ann, żeby zrozumieć, że w domu miałem to, czego najbardziej mi było potrzeba? - zastanawiał się. Skądinąd przygoda z Ann była czymś tak wspaniałym, że nie potrafił potraktować tego właśnie w kategorii przygody. Normalnie zrównoważony, do przesady trzeźwy i dobrze wiedzący czego chce, Callum musiał sam przed sobą przyznać, że trochę się zagubił w zaistniałej sytuacji. 64 Spotkał Ann w momencie, gdy jego małżeństwo wydawało się być stracone bezpowrotnie. To być może spowodowało, że tak łatwo uległ zauroczeniu. Ale Ann była taką wspaniałą kobietą i tak było mu z nią dobrze, że trudno byłoby uznać, że to tylko odreagowanie na złe stosunki we własnym domu. To było na pewno coś więcej. Musiał coś z tym zrobić. Pozostać w związku z Ann i jednocześnie wrócić znowu do Mary, nie było właściwie możliwe. Po prostu kłóciło się to z jego charakterem i poglądami na tego typu sprawy. - Wygląda na to, że Ann uratowała nasze małżeństwo - pomyślał. - Mary dopiero gdy poczuła, że nie jest niezastąpiona, dała coś z siebie. I chyba nie mogę tego nie zauważyć. Zresztą tak naprawdę to tego chcę. Chcę przecież tego, żeby nasze małżeństwo zostało uratowane i żebyśmy zostali na zawsze razem. Nie ma się nad czym zastanawiać, skoro dopiero teraz zrozumieliśmy, że właściwie jesteśmy dla siebie. To, co było z Ann, to wspaniałe przeżycie, lecz nic więcej. Chyba ona też tak to właśnie potraktowała. Gdyby było inaczej, nie byłoby przecież tej nagłej zmiany i jakichś dziwnych ludzi w jej mieszkaniu, gdy dzwonię. W końcu postanowił zadzwonić również do Ann i spróbować wyjaśnić sytuację. Przypomniał sobie, że zanim wyjechał, Ann obiecała mu pisać dużo i często, lecz w rzeczywistości nie dostał ani jednego listu. - Kiedy dzwonię, mogę natrafić na jej zły nastrój. Może być zmęczona lub chora i stąd nie zawsze nasze rozmowy były sukcesem. Ale list przecież pisze się wtedy, gdy ma się na to ochotę. Nie można powiedzieć, że list był oschły, obojętny i oziębły, bo piszący miał zły dzień. Po prostu w taki dzień nie pisze się listów. List to nie słowo rzucone bez zastanowienia. To raczej coś wyważonego. Tymczasem tu listów nie ma wcale, ani czułych, ani obojętnych, ani nieprzyjaznych. Ona chyba po prostu nic do mnie nie czuje. To tłumaczy tę oziębłość, gdy dzwonię. No i ten dziwny nieznajomy. Wygląda na to, że ma kogoś innego. Może to i dobrze. Zwłaszcza teraz, gdy wydaje się, że wreszcie odnaleźliśmy się z Mary. Tak sobie tłumaczył całą sytuację Callum, lecz w głębi serca źle się czuł. Doskwierało mu to, że zbyt szybko spisał Mary na straty i nie próbował ratować stosunków pomiędzy nimi. Potem to zdarzenie z Ann też było zbyt szybkie. Teraz znowu nagły nawrót do życia rodzinnego i wykluczenie Ann ze swego życia wydawało mu się zbyt łatwe i proste. Nie lubił sytuacji niejasnych i dlatego telefon do Ann wydał mu się najlepszym rozwiązaniem. Nie potrafił jednak zrobić tego bezpośrednio po rozmowie z Mary i odłożył to na następny dzień. Niestety telefon Ann nie odpowiadał. Próbował, bez większej zresztą nadziei, zadzwonić do niej do biura, lecz i tam telefon milczał. Po prostu było za późno. Siedział więc w pobliżu automatu, próbując dzwonić co dwadzieścia minut, aż do momentu kiedy musiał wrócić na statek, gdyż zbliżała się pora wyjścia w morze. Następny port był dopiero po tygodniu, więc nie było okazji zadzwonić wcześniej. Mógł co prawda próbować połączyć się przy pomocy radiostacji statkowej, lecz nie chciał, żeby rozmowa na temat ich związku stała się prawie publiczną audycją. Dopłynął więc do następnego portu, gdzie agent powitał go, wręczając kilka listów. Był tam kolejny wspaniały list od żony, dwa listy od dzieci oraz list od Ann. Po otworzeniu okazało się, że jest tam jakaś dowcipna kartka pocztowa, na której było zaledwie kilka słów. Niemniej poruszyło to Johnnego, który myślał, że Ann już nigdy nie napisze. Wyszedł do miasta i próbował połączyć się z nią, lecz telefon znowu milczał. Zadzwonił do żony, która znowu była czuła i kochająca. Callum poczuł się bardzo dobrze po tej rozmowie. Wyglądało na to, że ich kryzys małżeński został zażegnany. W dodatku Mary oznajmiła, że wybiera się do niego, żeby, jak to określiła, popływać z nim trochę i ożywić dawne wspomnienia. Johnny nie miał nic przeciwko temu. Nadal jednak pozostawała do wyjaśnienia sprawa z Ann. Nie potrafił po prostu przestać do niej dzwonić i zapomnieć o całej sprawie. Nie pozwalało mu na to poczucie przyzwoitości. Poza tym naprawdę przez krótki, co prawda, okres, ale łączyło ich 65 tak wiele. Sądząc po oschłych ostatnio rozmowach z Ann oraz zdawkowej kartce pocztowej, wydawało się mu, że rozmowa będzie właściwie formalnością i wyjaśnią sobie, że to, co przeżyli, było wprawdzie bardzo piękne, lecz nie rokuje widoków na przyszłość. Poczekał jeden dzień i zadzwonił. Nie umiał tego zrobić bezpośrednio po rozmowie z żoną. Ann słysząc jego głos, bardzo się ucieszyła. - Właśnie myślałam o tobie. Chyba cię ściągnęłam myślami. Dobrze, że dzwonisz. - Miło mi to słyszeć. Próbowałem z poprzedniego portu, tydzień temu, ale nie udało się. Wczoraj też twój telefon nie odpowiadał. Dopiero dzisiaj się udało. - Wczoraj byłam z Jenny u mamy. Może podam ci do niej telefon na wszelki wypadek. A skąd dzwonisz? I kiedy przyjedziesz? - Chyba nieprędko. Dopiero mi mija połowa kontraktu. - Szkoda. Dobrze byłoby, żebyś już tu był. - Niestety nie mogę. - Naprawdę szkoda. Aha, piszę list do ciebie. Dostałeś mój poprzedni? - Dostałem pocztówkę z życzeniami, a co, wysłałaś też list? - No to właśnie ten list z tą pocztówką w środku. - Aha. W każdym razie bardzo dziękuję. - Nie ma za co. Napisz też do mnie coś miłego. Porozmawiali jeszcze przez chwilę i w rezultacie Callum właściwie nie wyjaśnił sytuacji do końca. Wyglądało na to, że Ann po okresie jakiejś oziębłości, znowu pragnie zbliżenia. I to właśnie wtedy, gdy Callum przeżywał powrót do Mary. - Dlaczego nigdy nic nie jest w odpowiednim czasie? Przecież to się powtarza. Wtedy, gdy wydawało się, że z Mary już nic mnie nie łączy, a przyszłość jest możliwa tylko z Ann, to Mary nagle przypomniała sobie o mnie. A teraz, gdy wydawało się, że z kolei Ann ma mnie dosyć, a z Mary zaczęło się układać, to Ann znów zainteresowała się mną- pomyślał. Lecz był już zdecydowany. Tylko Mary, nikt inny. Przecież próba dwudziestu pięciu lat była tego najlepszym dowodem. A że były w tych latach chwile zwątpienia i obojętności? No cóż, zdarza się i tak, ale najważniejsze, że sieje przetrwało. Callum wrócił myślami do otaczającej go teraźniejszości. Po niespodziewanej ucieczce, czy też rejteradzie chiefa, na pozostałej szalupie zapanowało przygnębienie. Chyba nikt z załogi nie bardzo wiedział, co jest dla nich najlepsze w tej chwili. To, że większość pozostała z kapitanem, nie musiało świadczyć o tym, że byli przekonani o jego racji. Naturalnym było, że każdy niemal bezwiednie zdawał się na niego, nawet wtedy, gdy sam miał wątpliwości. Jednak pozostanie w biernym stanie oczekiwania wcale nie musiało być najlepszym rozwiązaniem. Bardzo dużo zależało przecież od przypadku. Gdyby z jakiegoś powodu popłynęli kilkanaście mil na północ poprzedniego dnia, to prawdopodobnie znaleźliby się na kursie statku, który przepływając bokiem, nie zauważył ich rakiet. Callum postanowił nadal trzymać się uparcie tej samej pozycji. Oczywiście znosił ich prąd, lecz jego wartość i kierunek znane były każdemu nawigatorowi i na pewno zostałyby wzięte pod uwagę przez poszukujące ich jednostki. Od dryfu na skutek wiatru zabezpieczyli się poprzez wyrzucenie dryfkotwy, czyli worka hamującego ruch bezwładnej łodzi po powierzchni wody. Poprzedniego dnia wieczorem zwolnili z uwięzi jedną tratwę. Przedtem włożyli do niej dokładny opis ich sytuacji, łącznie z zamiarami na przyszłość. Jeżeli ktokolwiek natrafiłby na tratwę, to na podstawie pozostawionych w niej wskazówek powinien bez trudu odnaleźć także dryfującą szalupę Calluma. Teraz, nad ranem, przygotowali następną przesyłkę. Tym razem była to jedna z plastykowych walizek. Kapitan znowu opisał dotychczasowe dzieje rozbitków, włączając w to odjazd 66 szalupy Scorella oraz jej przypuszczalny kurs, i starannie zamocował notatkę w walizce. Po to, żeby była bardziej widoczna, walizka została owinięta pomarańczowymi płatami tkaniny, zdjętymi z wypuszczonej poprzedniego dnia tratwy. Callum nie potrafił dokładnie obliczyć, jaki może być dryf tratwy lub mniejszego obiektu takiego, jak po prostu walizka, ale przyjął, że wypuszczając co pół doby na przemian tratwę z czymś mniejszym, powinien otrzymać jak gdyby łańcuszek pływających, pomarańczowych obiektów oddalonych od siebie o kilkanaście mil morskich i umieszczonych na linii znosu utworzonego poprzez działanie prądu i wiatru. Istniało bardzo duże prawdopodobieństwo, że na któryś z nich natknie się jakiś przepływający statek. Jako dodatkowy czynnik bezpieczeństwa zarządził wachty nocne. Czuwający marynarz miał go natychmiast obudzić, gdyby zobaczył jakiekolwiek światła. W nocy ich rakiety sygnałowe prawdopodobnie byłyby łatwiej zauważone przez przepływający w pobliżu statek. Dodatkowo nocny wachtowy mógł alarmować w przypadku, gdyby ktoś z załogi zaczął się nagle dziwnie zachowywać. Pod warunkiem oczywiście, że sam wachtowy nie wymyśliłby czegoś nienormalnego. Callum był sam na siebie bardzo zły, że nie zrobił tego poprzedniej nocy. Być może, dzięki temu, udałoby się uniknąć niefortunnej eskapady chiefa. Wydawało się, że ostatnio nie miał kłopotów z pamięcią, lecz jak się okazało, dały one znać o sobie. Zaniedbanie ustalenia nocnego czuwania od samego początku uznał za swój karygodny błąd. Za późno było jednak na rozpatrywanie poprzednich grzechów. Teraz trzeba było zrobić wszystko, żeby uniknąć ich na przyszłość. Uznał, że nie czas na fałszywe ambicje czy urażoną dumę. Po to, żeby nie zapomnieć o czymś i nie popełnić innych błędów, potrzebował pomocy. Wybrał drugiego oficera. Ten rosły dwudziestopięciolatek od dawna wzbudzał jego sympatię. Poza tym był po prostu dobrym, a właściwie bardzo dobrym oficerem. Callum był pewien, że gdy opowie mu o swoich kłopotach, to drugi zatrzyma to dla siebie i będzie starał się mu pomóc. Czekał teraz na okazję spokojnej rozmowy. Nie chciał, żeby jeszcze ktokolwiek domyślał się jego słabości. Mogłoby to być zgubne dla morale rozbitków. Oni musieli wiedzieć, że na ich dowódcy można polegać. W przeciwnym razie straciliby wiarę we wszystko, lub narobili głupstw podobnych do tych, będących udziałem Scorella. Na razie nie było okazji dyskretnie porozmawiać. Callum postanowił wyznaczyć na pierwszą nocną wachtę właśnie drugiego i powiedzieć mu o swoich problemach, podczas gdy inni będą spali. Tymczasem marynarze, początkowo ożywieni po dezercji drugiej łodzi, przestali w końcu o tym dyskutować i zapadło ponure milczenie. Callum wydał im po racji żywnościowej. Konserwy już się skończyły, nie było już też żadnych prywatnych zapasów w postaci czekoladek czy herbatników. Racje żywnościowe, chociaż bardzo kaloryczne i zapewniające minimum potrzebne do przetrwania, nie dawały uczucia sytości i wszyscy byli po prostu głodni. Wody również nie było zbyt dużo, więc Callum dzielił ją z jeszcze większym skąpstwem niż do tej pory. Na wędki złapało się kilka ryb i kucharz wypatroszył je, a potem ususzył na słońcu. Nie było tego wiele, lecz każdy dostał kawałek i powoli go żuł, przegryzając mdłą racją żywnościową i popijając skąpo wydzielonymi kroplami wody. Nagle drugi oficer zerwał się na nogi, przez chwilę wypatrywał czegoś na horyzoncie, a potem złapał kapitana za rękaw i pokazał coś w oddali. To znowu były maszty statku. Tym razem, sądząc z ich układu, statek co prawda nie kierował się prosto na nich, ale jednak raczej do nich się zbliżał aniżeli oddalał. Wystrzelili jedną rakietę i cierpliwie czekali co dalej. Filipińczycy siedzieli lub stali spokojnie, nie wykazując takiego podniecenia jak poprzedniego dnia. 67 Tymczasem statek wyraźnie się przybliżał, lecz nadal płynął tak, że gdyby nie zmienił kursu, to minąłby ich bokiem. Po kilku minutach wystrzelili kolejną rakietę i jeszcze jedną, wtedy gdy było widać, że statek jest już wyraźnie bokiem do nich. Od tego momentu wyraźnie już zaczął się oddalać. Drugi oficer, który odpalał rakiety bezradnie rozłożył ręce. Popatrzył na kapitana i wyczytał intencje w jego oczach. Schował puszkę z rakietami pod ławkę. Nie było sensu strzelać dalej. Lepiej było zatrzymać ostatnie kilka sztuk na ewentualne użycie ich w nocy, wtedy gdy prawdopodobieństwo zauważenia jest większe. Rakiety z ich szalupy zużyli poprzedniego dnia. Te, które były na motorówce, odpłynęły razem ze Scorellem. Pozostały im tylko te z tratw ratunkowych. Razem szesnaście sztuk, a teraz po wystrzeleniu trzech już tylko trzynaście. - Gdybym wierzył w pecha, to musiałbym wystrzelić jeszcze jedną- pomyślał Callum. Pozostało ich więc na łodzi trzynastu mężczyzn z trzynastoma rakietami i małym zapasem leków i prowiantu. - Może tym razem trzynastka będzie szczęśliwa - łudził się Callum. Wiedział, że prędzej czy później któryś z tych trzynastu nie wytrzyma i załamie się lub zacznie histeryzować. A to mogło doprowadzić do paniki wśród pozostałych. - Pokażcie mi te karty - postanowił zająć czymś zdesperowanych marynarzy. Przez pół godziny pokazywał im różne sztuczki, które pamiętał jeszcze z młodości. Potem okazało się, że niezastąpiony Manuelo zna ich jeszcze więcej. Wreszcie, gdy repertuar mu się skończył, zaczęli znowu grać w karty. Tak minął im czas do wieczora. Nawet chory messboy Ronald trochę się rozweselił. Nie wymiotował już, ale nadal był bardzo osłabiony. W dodatku zaczęła trapić go gorączka. Drugi oficer podawał mu leki, lecz niewiele to pomagało. Pomimo to chłopak trzymał się dzielnie i próbował dowcipkować i komentować zagrywki w karty kolegów. Gdy zapadł zmrok część marynarzy poszła spać do dwóch pozostałych tratw, reszta pomieściła się jeszcze w miarę wygodnie na szalupie. Drugi oficer siedział na pustym już plastykowym pojemniku na prowiant postawionym na ławce. Dzięki temu był trochę wyżej i mógł lepiej obserwować horyzont. Od czasu do czasu wstawał na nogi i uważnie rozglądał się dookoła. Callum wyznaczając mu wachtę, podświadomie liczył na to, że wypatrzy on jakiś przepływający statek. Poprzednie dwa też on pierwszy dostrzegł. Ale na razie wokół było całkiem czarno. Kapitan czekał, aż wszyscy zasną, żeby spokojnie porozmawiać z drugim. Był on nieformalnym przywódcą filipińskiej załogi oraz cieszył się wśród niej dużym autorytetem. Ponadto, po ucieczce chiefa automatycznie został zastępcą kapitana. Callum, nawet gdyby czuł się lepiej i nie miał wątpliwości co do stanu swego zdrowia, powinien wprowadzić go we wszystko. Po prostu na wszelki wypadek. Już miał go zawołać, gdy zobaczył, że radiooficer nie śpi jeszcze, tylko zbliża się do niego chcąc coś powiedzieć. Skinął zachęcająco głową i wskazał miejsce na ławce obok siebie. Radio obejrzał się na drugiego, lecz ten nie zwracał na nich uwagi. Był na drugim końcu szalupy i nie mógł słyszeć o czym rozmawiają. - Ten sygnał z radiopławy nie poszedł do satelity - powiedział szeptem do kapitana. - Też tak myślę. Gdyby został wysłany, to już dawno by nas znaleźli. Może coś nie zadziałało, albo bateria była za słaba. Sam nie wiem. - To nie to, captain. Radiopławy nie było. Wtedy, gdy kazałeś mi ją zabrać, to pierwsze co zrobiłem, to pobiegłem na górę, żeby ją przygotować do wzięcia na szalupę, ale nie znalazłem jej. Chyba została skradziona w Indiach. - Jak to? Przecież ja prawie codziennie chodziłem na górę i ją widziałem. 68 - Tak, pojemnik był na miejscu, ale gdy go otworzyłem, to okazało się, że pławy w środku nie ma. - No, ale przecież kazałem wszystko schować na port. Właśnie dlatego, że bałem się kradzieży. - Nie przyszło mi to do głowy. Callum przypomniał sobie sardoniczny uśmieszek Scorella, gdy kazał wszystko pochować przed wejściem do portu. Pamiętał jak dziś, że wymieniał też radiopławę. Lecz chief mógł jak zwykle uznać to za niepotrzebne, chorobliwe przewrażliwienie starego i nie przekazać polecenia radioofi cerowi. Teraz było już za późno na rozpamiętywanie tego. Tyle, że wiedział na pewno, że żadna radiopława nie wskaże już ich pozycji. Pozostało liczyć na przypadek lub na niepokój armatora po nieotrzymaniu telegramu pozycyjnego. - Ale dlaczego nie powiedziałeś mi tego od razu? - Bałem się twojego gniewu. Sorry. - Bardziej bałeś się mojego gniewu niż tego, że jesteśmy wprowadzeni błąd? - Teraz wiem, że to głupie, ale myślałem, że to i tak nic nie zmieni. Dopiero gdy zobaczyłem, że chief ucieka, a ty mówisz, że musimy czekać w jednym miejscu, bo ktoś namierzy naszą pławę, to pomyślałem, że musisz poznać prawdę. Może rzeczywiście nie ma sensu czekać w jednym miejscu, skoro i tak nie poszedł do satelity żaden sygnał. Może chief miał rację, płynąc do Diego Garcia. - Niestety nie. Oni naprawdę nie mają szans. Ale nawet gdyby im się to udało, czego im życzę, to tym bardziej musimy pozostać w tym samym miejscu, gdyż oni wtedy podadzą, gdzie trzeba nas szukać. Poza tym jest możliwość, że natkną się na jakiś inny statek i wtedy też będą mogli podać, gdzie się znajdujemy. Jesteśmy skazani na pozostanie w jednym miejscu. - Chyba masz rację, nie pomyślałem o tym. - Dobrze. Teraz wiesz wszystko. Ale proszę cię, nie mów nic o tej skradzionej radiopławie innym. To już nic nie zmieni, a może tylko narobić zamieszania. Lada chwila zaczną nas poszukiwać dlatego tylko, że nie zameldowaliśmy się na czas armatorowi. - Ale nieraz już nasz telegram szedł z opóźnieniem, więc chyba tak szybko nie zaczną się niepokoić. - Owszem, ale było to opóźnienie najwyżej jednego dnia. - Tak, ale to sobota i może nikogo nie być w biurze. - Zawsze ktoś tam zagląda. A w poniedziałek na pewno. A do poniedziałku już tylko półtora dnia. Tyle chyba wytrzymasz? - Oczywiście. Wszyscy wytrzymamy. - Dobra. Idź odpoczywać i głowa do góry. - Yes, sir. Callum poczekał, aż radiooficer zaśnie i przywołał drugiego. W skrócie przekazał mu treść swojej rozmowy z radzikiem. Na koniec zdecydował się powiedzieć mu o swoich kłopotach z pamięcią. - Nie mówiłem tego jeszcze nikomu, ale coraz częściej zdarza mi się czegoś zapomnieć. To chyba efekt przemęczenia. Jestem już właściwie kilka lat bez urlopów i pewnie stąd te kłopoty. Chciałem cię prosić, żebyś starał się mnie kontrolować. Jeżeli byś zauważył, że nie robię czegoś, co powinienem albo zapominam o czymś ważnym, to od razu mi powiedz. Lepiej byłoby czegoś nie przegapić. - Kłopoty z pamięcią? Od kiedy? Nic nie zauważyłem. - Od początku tego rejsu. Nigdy przedtem tego nie miałem, no ale teraz się zaczęło i trzeba uważać. 69 - Ale naprawdę nikt tego nie zauważył. Wręcz odwrotnie, każdy uważa cię za wyjątkowo skrupulatnego i solidnego człowieka. - Starałem się pilnować, ale kosztowało mnie to wiele wysiłku. No i pomimo tych starań ciągle czegoś nie dopilnowałem. To, że teraz jesteś na wachcie. Przecież tak powinno być od pierwszej nocy. Może wtedy nie doszłoby do tej niepotrzebnej dezercji chiefa. - Może masz rację. Ale przecież nikt inny też o tym nie pomyślał. Nie powinieneś sobie robić z tego powodu wyrzutów sumienia. -Niemniej jednak powinienem o tym pamiętać. Poza tym to, co najbardziej nas dotyczy i co spowodowało, że właśnie jesteśmy teraz rozbitkami, to fatalny stan techniczny naszego statku. Te zbiorniki chodziły mi po głowie, od kiedy tylko dowiedziałem się, że są zalecenia na świadectwie klasy. Gdybym je obejrzał natychmiast, to wszystko mogłoby wyglądać inaczej. Tymczasem przez własne zaniedbanie zajrzałem do nich dopiero wtedy, gdy ładunek sypał się już z taśmociągów do ładowni i nic nie można było zmienić. - Tak, ale wydaje mi się, że oglądało te zbiorniki tylu ludzi przed tobą i oni uznali, że statek może w takim stanie pływać, że naprawdę nie ma w tym twojej winy. Poza tym nie wierzę w to, że twoje interwencje by coś zmieniły. Armator złapał ten ładunek i był zdecydowany go przewieźć za wszelką cenę. Gdybyś za bardzo, czy też za wcześnie szumiał, to przysłaliby kogoś innego i statek tak samo by popłynął. Przecież ty i tak płynąłeś bardzo ostrożnie. Zwalniałeś przy każdej gorszej pogodzie. Ćwiczyłeś załogę na alarmach, dzięki czemu wszyscy żyjemy. A gdyby przyjechał jakiś harcerzyk, to kto wie, co by się z nami stało. - Byłem bardzo ostrożny, a i tak utopiłem statek. - Statek utonął pomimo twojej ostrożności, a nie na skutek twojej nieostrożności. - No dobra, to w końcu teraz nie jest już ważne. W każdym razie proszę, żebyś mnie kontrolował. Poza tym liczę na twoją pomoc w utrzymaniu załogi w jakim takim stanie. I tak muszę przyznać, że są bardzo cierpliwi. Ale to w każdej chwili może się zmienić i wtedy potrzebny będziesz mi ty, żeby jakoś uspokajać i załagadzać. Najgorsze, co może nas spotkać, to niepotrzebny wybuch paniki, czy wzajemnej agresji, a o to bardzo łatwo. Ludzie są już wykończeni. - Zrobię co tylko będzie można. Na razie najbardziej martwi mnie Ronald. On się nie skarży, ale jest naprawdę bardzo chory. Aż strach słuchać, jak rzęzi przez sen. - Leki na gorączkę już się kończą. Nie wiem, co będzie dalej. - Ja też nie. Może lada chwila ktoś nas znajdzie. - Mam nadzieję. Nie zaśniesz podczas wachty? - Na pewno nie. Ty się połóż spokojnie. Ja do rana będę czuwał. Callum położył się na ławce i stosunkowo spokojnie zasnął. Rozmowa z drugim uspokoiła go trochę. Wiedział, że nie jest już niewolnikiem własnej osłabionej pamięci. Gdyby sam o czymś zapomniał, to był ktoś, kto mógł mu przypomnieć o najważniejszych sprawach. Od razu przyniosło mu to pewną ulgę. Do rana drugi nie wypatrzył żadnego statku. Ludzie wstali osowiali i zrezygnowani. Ustały już dowcipy i wesołe rozmówki. Jedynie Manuelo niestrudzenie opowiadał coś o swoich znajomych dziewczynach. Bardzo źle było natomiast z Ronaldem. Chłopak trząsł się cały, osłabiony wysoką temperaturą. Nie skarżył się, tylko leżał nieruchomo na dnie łodzi. Nie wiedzieli, na co choruje i jak mu pomóc. Nie pomagały zaaplikowane antybiotyki i środki zbijające gorączkę. Zresztą niewiele już ich pozostało. Callum nie mógł powstrzymać się od myśli, że Ronald będzie następnym, którego zabierze morze. Po śniadaniu, które składało się z połowy racji żywnościowej i naparstka wody, bosman wyciągnął Biblię i zaczął na głos czytać odpowiednie wersy. Potem wszyscy Filipińczycy modlili się w skupieniu. Wszyscy byli katolikami i chociaż na morzu nie mieli specjalnych okazji uczczenia niedzieli, to tym razem wspólna modlitwa była im bardzo potrzebna. Potem 70 znów zapanowała cisza. Zrobiło się wręcz ponuro. Jedynie Manuelo, który był najlepszym przyjacielem Ronalda nie mógł patrzeć na jego cierpienie i cały czas starał się coś do niego mówić lub jakoś pocieszyć. Lecz Ronald, chociaż przytomny, nie miał już ochoty do śmiechu i nie bawiły go nawet opowiastki o dziewczynach. A Manuelo nie mógł już dłużej patrzeć na gasnącego przyjaciela. Zaczął go szarpać za ramię i krzyczeć do niego: - No, nie cierp tak. Nie cierp, słyszysz co do ciebie mówię? Nie możesz tak cierpieć. To jest nieludzkie. Ja nie mogę na to patrzeć. Oddaj mi połowę twojego cierpienia. Nie mogę patrzeć na ciebie, jak tak leżysz i się trzęsiesz. Oddaj mi całe twoje cierpienie, a sam sobie trochę od niego odpocznij. Ronald słuchał tego i próbował się uśmiechnąć, lecz mu się to nie udawało. - Nie, nie podzielisz się ze mną twoim cierpieniem. Wolisz sam to mieć dla siebie, bo wiesz, że ja przez to cierpię jeszcze bardziej. I to ci pewnie sprawia satysfakcję. Zawsze chciałeś być lepszy. Nawet teraz, gdy chorujesz, to musisz wszystkim pokazać, że cierpisz więcej niż ktokolwiek inny. Nie możesz tak robić, nie można myśleć tylko o sobie. Pochylił się nad Ronaldem i zaczął go lekko szarpać. - No, nie cierp tak. Mówię ci, nie cierp. Nie możesz mi tego robić. Puścił ramię Ronalda i rozpłakał się jak dziecko. A Ronald próbował coś powiedzieć. Manuelo zobaczył to i pochylił się nad przyjacielem. A ten z trudem wykrztusił: - Ja naprawdę czuję się całkiem dobrze. Jestem tylko trochę osłabiony. To wszystko. - Słyszycie, co on mówi? On dobrze się czuje, tyle że jest trochę osłabiony. Mało, że cały cierpi jak cholera, to jeszcze nie potrafi się do tego przyznać. Cały Ronald. Wszystko dla niego. Nawet męczarnie. Manuelo znów się rozpłakał. Siedział nad przyjacielem i trzymał go za rękę. A Ronald gasł w oczach. Zapanowała cisza przerywana tylko szlochem Manuelo i ciężkim oddechem chorego. Nagle Manuelo jakby przypomniał coś sobie. - Jak wyzdrowiejesz, to poznam cię z tą babką, o której ci mówiłem. Tą Tess, tą co przedtem mówiłem, że nie pokażę jej nikomu. No, to teraz ci obiecuję, że cię z nią zapoznam. Kapujesz czy nie? - Właśnie chciałem cię o to prosić - wyszeptał Ronald. - I nie martw się o mnie. To naprawdę nie boli. Potem zamknął oczy i widocznie wyobraził sobie swoje spotkanie z Tess, bo umarł z uśmiechem na ustach. Manuelo patrzył na niego w osłupieniu, nie dowierzając własnym oczom. Po czym zaczął szarpać bezwładne ramię. - Nie umieraj! Słyszysz, nie umieraj! Jak umrzesz, to nie poznam cię z tą Tess. Jak Boga kocham, że tak zrobię. Możesz o niej zapomnieć. Nie umieraj mi tutaj! Nawet nie myśl o tym! Potem zamilkł. Położył sobie głowę przyjaciela na kolanach i siedział nieruchomo, bezsilnie łkając. Nikt nic nie mówił. Każdy przeżegnał się i trwali w ponurym otępieniu. Callum był równie przygnębiony jak pozostali. Wszyscy lubili Ronalda, był najmłodszym członkiem załogi i to był jego pierwszy rejs w życiu. - Co za ironia - pomyślał kapitan. - Najpierw umarł najstarszy, a teraz najmłodszy. Tamten robił ostatni rejs w życiu, a ten pierwszy rejs. W końcu był to ostatni rejs dla obu. Po kilku minutach Manuelo ocknął się. Rozejrzał się po szalupie. - Wiem, co mu może pomóc - powiedział. - Że też na to wcześniej nie wpadłem. Znalazł swoją torbę i zaczął w niej grzebać. W końcu wyciągnął bateryjny magnetofon. Przez chwilę szukał odpowiedniej kasety. Potem włączył muzykę i postawił pudełko tuż przy 71 zmarłym przyjacielu. Usłyszeli romantyczną, tęskną melodię, której dźwięki jakże często dobiegały poprzez nie domknięte drzwi kabiny Ronalda. Gdy melodia się skończyła, Manuelo wyłączył magnetofon i schował go do torby. Wydawało się, że uspokoił się zupełnie. Zadumany spoglądał na zmarłego. Nadal panowała ponura cisza. W końcu Callum odezwał się do drugiego: - Będziemy musieli go pochować tak, jak chiefa z maszyny. Manuelo drgnął. Najpierw powoli obrócił się w stronę kapitana, a potem nagle zerwał się na równe nogi. - A ty co? - krzyknął. - A ty co? Co my tutaj robimy? Dlaczego on umarł? Przecież był najmłodszy z nas i powinien najdłużej żyć. - Manuelo - ciepło powiedział kapitan. - Rozumiem twój ból. Nikt z nas nie chciał tego. Nic nie mogliśmy zrobić. Teraz musimy być dzielni. - Musimy być dzielni. Co nam po twojej dzielności? Po co nas nauczyłeś opuszczać szalupy? Po co było to wszystko, te wszystkie gadki o bezpieczeństwie? Nie lepiej by było, żebyśmy utonęli razem ze statkiem, zamiast się tak męczyć? I co dalej będzie? Co z nami dalej? Pytam. Kto będzie następny? Ile cierpieć może człowiek? Callum milczał. - No, powiedz, ile można tak cierpieć? I za co? Czy my komuś coś zrobiliśmy? Co ja powiem teraz matce Ronalda? No co? Nie może tak być. To nie możliwe, żeby nas zmuszać do takich cierpień. To się musi skończyć. Manuelo był jak w amoku. Podniecony rozkręcał się jeszcze bardziej. Rozpacz po utracie przyjaciela była zbyt wielka, żeby mógł to spokojnie znieść. Krzyczał i wygrażał wymachując rękoma. W końcu bosman z całej siły uderzył go w twarz. Manuelo wstrząsnął się, spojrzał osłupiały na bosmana, a potem uspokoił. Usiadł na ławce i tylko jego ramionami wstrząsał bezsilny płacz. - Przepraszam za niego - powiedział drugi. - Nie przepraszaj. Nie codziennie przeżywa się śmierć najlepszego przyjaciela i to jeszcze tak niepotrzebną śmierć. Pochowali Ronalda tak, jak chiefa z maszyny. W pomarańczowym ti-pi-eju i po odmówieniu modlitwy przez bosmana. - Jest nas już tylko dwunastu - myślał Callum. - Czy to już koniec, czy jeszcze ktoś odejdzie, zanim nas uratują? Przez następne dwa dni nic się nie działo. Nie widzieli żadnego statku, ani nie udało się uruchomić radiostacji szalupowej. Musiała mieć jakieś wewnętrzne uszkodzenie, z którym radiooficer nie potrafił się uporać. Wszyscy byli osowiali. Nawet Manuelo po śmierci przyjaciela stracił całkowicie charakterystyczną dla niego pogodę ducha. Nie odzywał się prawie wcale, tylko od czasu do czasu okrutnie przeklinał. Uczepił się myśli, że gdyby nie szkolenia Calluma, to utonęliby od razu ze statkiem, a nie umierali teraz powoli w męczarniach. - Przecież coś jest w tym starym przysłowiu, że prawdziwy marynarz nie umie pływać -mówił kilka razy, ale nikt go nie słuchał. Wypuścili już wszystkie tratwy i większość pływających toreb. Każda z nich zawierała dokładny opis ich sytuacji uaktualniany na bieżąco. Kończyły się też już kartki w dzienniku okrętowym, których Callum używał do sporządzania komunikatów. Zmniejszył się też zapas ti-pi-ejów, których pomarańczowy kolor miał ułatwić zauważenie wypuszczanych toreb. Wszyscy byli już bardzo osłabieni. Głodowe racje, jakie wydzielał kapitan, ledwie wystarczały na podtrzymanie ich przy życiu. Nikt już nie grał w karty. Cały czas spędzali na drzemaniu w bezruchu. Niewiele było też już wody. Co rano na rozciągniętych ti-pi-ejach znajdowali trochę rosy, którą chciwie zlizywali. Na szalupie cuchnęło strasznie. Nie myte, spocone ciała wydzielały przykry zapach i nie było na to żadnej rady. 72 W środę rano lunął deszcz. To był pierwszy deszcz od momentu ich katastrofy, tydzień wcześniej. Najpierw każdy z nich otwartymi ustami łapał tyle wody, ile tylko się dało. Pierwsze pragnienie udało się szybko nasycić i Callumowi udało się zorganizować łapanie wody do pustych już pojemników i wiader. Woda spadająca na rozciągnięte płachty ti-pi-ejów spływała z nich do podstawionych baniaków. Tymczasem lało i lało. Wszyscy porozbierali się i myli się pod strumieniami, prowizorycznie prali też swoje ubiory. W końcu napełnili wodą worki kilku ti-pi- ejów. Zanim przestało padać, było też pełno wody na dnie szalupy pod gre- tingami. A nawet było jej za dużo i po to, żeby nie siedzieć w wodzie, musieli jej część wylać czerpakami za burtę. Deszcz minął równie nagle, jak się zaczął. Zwały deszczowych chmur przesunęły się na zachód. Wyszło słońce i w przeciągu pół godziny wysuszyło ich przemoczone ubrania. Skryli się znowu pod prowizorycznymi daszkami. Ale pogoda zaczynała się psuć. Słońce niby nadal intensywnie świeciło, lecz powoli wzmagał się wiatr. Do wieczora rozpętał się sztorm. Jeszcze przed paroma godzinami obmywani wodą deszczową, potem spaleni słońcem, teraz z kolei zalewani byli kaskadami słonej, morskiej wody. Fala robiła się coraz wyższa i niepozorna szalupa rzucana była na wszystkie strony jak przysłowiowa łupinka orzecha. Zwinęli prowizoryczne daszki, żeby nie porwał ich wiatr. Słodka woda na dnie szalupy, która mogła stanowić dla nich jakiś zapas mieszała się teraz ze słonymi bryzgami. Wkrótce było tego tyle, że musieli sięgnąć po czerpaki i wylewać ją za burtę. Pozbawiona napędu łódź poddawała się bezwolnie żywiołowi. Callum próbował ustawić ją pod wiatr za pomocą wioseł, lecz wyczerpani ludzie nie mieli siły utrzymać ich w rękach. Dryfkotwa niewiele pomagała. Przyczepili do niej woreczek z olejem, lecz efekt uśmierzający fale był bardzo nikły. Zapadł już zmrok, a rozszalały żywioł nadal maltretował kruchą szalupę. Poprzez przelatujące chmury od czasu do czasu prześwitywał cienki sierp księżyca i wtedy mogli zobaczyć pędzące na nich potężne grzywacze. Gdy zapadały ciemności, góry wody waliły się na nich z najbardziej niespodziewanych kierunków. Zdruzgotane zostały ti-pi-eje, napełnione dopiero co słodką wodą. Nikt nie spał. Nawet gdyby któremuś z nich nie przeszkadzały lejące się na niego strugi wody, to miotana we wszystkie strony szalupa nie pozwalała na zajęcie jakiejkolwiek wygodnej pozycji. Zresztą wody przybywało tak szybko, że co chwila musieli ją na nowo wyrzucać czerpakami i ręczną pompką. Kto nie musiał tego robić, to kucał bezradnie pomiędzy ławkami i odpoczywał przez chwilę. Potem znów musiał zastąpić zmęczonego kolegę. Callumowi wydawało się, że to najdłuższa noc w jego życiu. Nad ranem wiatr trochę zelżał. Wstający świt dodał im też trochę otuchy. Około dziesiątej było już tak, że można było zaprzestać wybierania wody. Kto mógł, wykręcił jakoś ubranie i starał się położyć i odpocząć. Szalupa nadal skakała jak korek na fali, lecz nie wlewały się już do niej kaskady wody. Callum w pewnym momencie zauważył, że drugi oficer przypatruje się czemuś. Wstał z ławki i spojrzał w tym samym kierunku. Przez chwilę myślał, że drugi wypatrzył kolejny statek na horyzoncie. Lecz nie, to było coś znacznie bliżej. W odległości mniej więcej półtorej mili morskiej widać było jakąś łódź czy też inną małą jednostkę. Callum obudził ludzi i powoli zaczęli wiosłować. Nie szło to zbyt szybko, bo wygłodzeni, wymęczeni ludzie ledwie byli w stanie poruszyć wiosłami. Wkrótce jednak było już wyraźnie widać, że to rzeczywiście szalupa okrętowa. Była bezwładnie rzucana przez fale morskie, nikt nianie sterował. Po kilku minutach można było już odczytać nazwę statku. To była ich szalupa motorowa, którą przed czterema dniami oddalił się Scorell. Skąd się tu wzięli ponownie, nie było wiadomo. Nadal nie było widać nikogo. Callum stanął na ławce utrzymując ster nogą. Dzięki temu zobaczył, że w środku leżą tylko dwie postacie. Marynarze nisko siedzący przy wiosłach nie widzieli tego jeszcze. Minęło jeszcze kilka minut i obie łodzie połączyły się. Bosman szybko związał je ze sobą. 73 Callum widział już, że obaj leżący na dnie mężczyźni nie żyją. Nie mówił nic. Również nikt z marynarzy się nie odzywał. - Nie! - nagle rozległ się szaleńczy ryk Manuela. - Kiedy to piekło się skończy? Ten zawsze pogodny i wesoły chłopiec, po śmierci przyjaciela załamał się zupełnie. Widok następnych dwóch trupów dobił go do reszty. Wył teraz jak dzikie opętane zwierzę. W końcu bosman nie wytrzymał i szarpnął go z taką mocą, że chłopak przewrócił się na ławkę, na której stał. Bosman posadził go na niej i Manuelo umilkł, tylko trząsł się cały jak w gorączce. Callum wyciągnął z apteczki ostatnie pozostałe tabletki uspokajające i zmusił Manuela do ich łyknięcia. Potem przeszedł do motorówki. Po środku leżał na wznak drugi mechanik. Tuż obok steru twarzą obrócony do dołu leżał chief Scorell. Poznał go po ubraniu i kolorze rudawych włosów. Obaj byli martwi. Callum obrócił chiefa twarzą do góry i zadrżał przerażony. Twarz przedstawiała makabryczno-groteskowy widok. Jedna połowa była normalna, lecz druga była poparzona. Zwisały z niej płaty zniszczonego naskórka. Sama skóra przypominała różowawą galaretę. Jak przypuszczał Callum, było to zwykłe oparzenie słoneczne. Scorell musiał przez cały dzień sterować, mając cały czas słońce z jednej strony. Wiatr i bryzgi słonej wody na uszkodzoną skórę dokonały reszty. Efekt był makabryczny. Przykrył twarz bezładnie porzuconą kamizelką ratunkową i zaczął rozglądać się po szalupie. Nic nie tłumaczyło tragedii, jaka tu się rozegrała. Nie było śladu po trzech pozostałych Filipińczykach, którzy zrejterowali razem z chiefem. Próbował odnaleźć jakieś notatki. Wyglądało na to, że chief zmarł ostatni i była szansa, że może zapisał gdzieś, co się stało. Nie znalazł jednak żadnej wskazówki. Tymczasem do londyńskiego biura Fortune Shipping dotarł po powrocie ze służbowego wyjazdu do Antwerpii Vangelis Kaskarous. Dyrektor czekał na niego, pomimo ze było już dawno po godzinach pracy biura. Nie przywiózł ze sobą rewelacji. Tak jak przypuszczał, oferowany statek, chociaż tani, nie stanowił okazyjnego zakupu. Po prostu trzeba byłoby w niego bardzo dużo zainwestować w naprawy i wyposażenie. - O wiele więcej niż w Harmony. A właśnie, co z nimi? - zakończył. - Znowu opóźniają się z meldunkiem. - To znaczy, tamten piątkowy przyszedł w sobotę. A teraz nie ma tego z wtorku. - Niezupełnie. Ten wczorajszy wtorkowy się spóźnia, ale tamten z piątku gdzieś zaginął. - Jak to zaginął? Nie ma zaginionych telegramów. Dzisiaj mija osiem dni od ostatniego telegramu i nikt się tym nie przejmuje? - To nie tak. Po prostu jeszcze za wcześnie na panikę. A co? Myślisz, że mogło się coś stać? - Bardzo się tego obawiam. - Czy ty nie przesadzasz? - Nie. W odróżnieniu od ciebie widziałem te zbiorniki i bardzo mi się one nie podobały. Przez tyle dni, jeżeli oni na przykład utonęli, to nawet gdyby zdążyli ewakuować się do szalup, to mogli już wszyscy poumierać z głodu, chłodu, chorób i strachu. Boję się najgorszego. Może jest już za późno na jakąkolwiek pomoc. - Może to byłoby jakieś rozwiązanie - powiedział dyrektor. - Co? Co ty mówisz? - To, co słyszysz. Jeśli naprawdę statek utonął i nie możemy już nic zrobić, to lepiej, żeby nie było świadków. Sam mówisz, że statek był w fatalnym stanie i w ogóle nie powinien wypłynąć. Lepiej dla ciebie, że nikt nic o tym nie powie. Ja nigdy bym takiego statku nie wysłał w morze. - Taki jesteś? To wprost nie do pojęcia. 74 - Nie taki jesteś. Tylko tłumaczę ci, jak to będzie wyglądać z zewnątrz. - Natychmiast musimy zgłosić zaginięcie statku. Komunikaty muszą pójść do wszystkich systemów bezpieczeństwa. - Jeżeli się upierasz, aleja bym jeszcze poczekał dzień. To naprawdę mogą być tylko kłopoty z radiostacją. - Nie wtedy, gdy opóźnienie sięga ośmiu dni. W ogóle zresztą nie rozumiem jak to mogło przejść nie zauważone do tej pory. Przecież przed moim wyjazdem mówiliśmy o tym. Wyraźnie powiedziałeś, że trzymacie rękę na pulsie. - No tak, ale mówię ci, że uznaliśmy, że gdy Callumowi nie udało się połączyć w piątek, to zrezygnował z tego telegramu, bo to przecież weekend i tak nikogo nie ma w biurze, a następny postanowił wysłać dopiero we wtorek. - Nie znasz Calluma, nigdy by tak nie zrobił. Piątkowy telegram wysłałby z opóźnieniem. A we wtorek następny, nawet gdyby poprzedni wyszedł poprzedniego dnia. - No dobra. Może by i tak zrobił. Znasz go lepiej, więc wiesz. Ale jeśli radiostacja rozleciała mu się całkiem, to przy najlepszych chęciach nic nie może zrobić. - Przez tyle dni spotkałby po drodze jakiś statek i wywołał go na UKF i poprosił o wysłanie telegramu w jego imieniu i na jego koszt. Tak się często robi. - O tym nie pomyślałem. Dobra, dzwoń do Lloyda i gdzie tylko potrzeba. Chyba najwyższy czas zrobić alarm. Smutna ceremonia pochówku nie zajęta im dużo czasu. Gdyby nie groza sytuacji, można by powiedzieć, że nabierają coraz większej praktyki. Callum wydał załodze po ostatniej kostce racji żywnościowych. W nocnym sztormie fala zabrała im jeden z pojemników i pozostały tylko ostatnie resztki. W szalupie Scorella nie było już nic. Nawet wody. Pusty był też zbiornik paliwa. - I co z nami teraz będzie? - spytał kapitana kucharz. - Nie ma już nic do jedzenia. Nawet ryby nie chcą dać się złapać. - Co najmniej tydzień można wytrzymać bez jedzenia. Na szczęście mamy sporo wody. A to najważniejsze. Poza tym wszyscy są w całkiem dobrej kondycji. Możemy jeszcze dużo przetrzymać. Teraz naprawdę już niedługo nas znajdą. - Czy naprawdę w to wierzysz? - Jak najbardziej. Nie wiem, czy cię to przekona, ale chief, który nie chciał mi uwierzyć, zginął, a także wszyscy, którzy z nim uciekli. A wy, którzy mi uwierzyliście, ciągle żyjecie i trzymacie się dobrze. - A Ronald? I kto tu się dobrze trzyma? Same żywe trupy - wrzasnął nagle histerycznie Manuel o. - Manuelo. Nie denerwuj się. Jak weźmiesz to na spokojnie, to naprawdę mamy bardzo duże szansę. Tylko spokojnie. - Nie chcę być spokojny. Rozumiesz? Nie chcę. Już za długo jestem spokojny - Manuelo zerwał się ze swego miejsca z szalonym błyskiem w oczach. W jego prawej dłoni pojawił się, nie wiadomo skąd nóż. Rzucił się w stronę rufy łodzi, gdzie siedział kapitan. Widząc to, bosman poderwał się i próbował wyrwać nóż z rąk oszalałego. Lecz ten wymachiwał tym nożem zapamiętale, nie pozwalając zbliżyć się do siebie. Od tyłu podkradał się do niego radiooficer. Manuelo nadal machał nożem we wszystkie strony. Callum również podbiegł do niego, lecz było już za późno. W zaślepieniu Manuelo trafił nożem w szyję radiooficera, przecinając tętnicę szyjną. Zanim zauważył, co zrobił i sam odrzucił nóż, radiooficer przewrócił się na dno szalupy. Callum wraz z drugim oficerem próbowali zatrzymać upływ krwi, lecz przy ich mizernych umiejętnościach, w pośpiechu i powstałym zamieszaniu nie udało im się to i radiooficer po kilku minutach zmarł. 75 Tymczasem bosman z kilkoma innymi w końcu zdołali obezwładnić Manuela i związać go linkami. Potem położyli go w sąsiedniej szalupie. - Boże, kiedy skończy się to piekło? - bezgłośnie zapytał Callum, gdy trzecie już tego dnia ciało z pluskiem zanurzyło się w otchłań oceanu. Potem przeszedł do szalupy Manuela i długo z nim rozmawiał. Manuelo nie wyrywał się już. Wydawał się wręcz spokojny, lecz w jego oczach widać było szaleństwo. - Nie gniewaj się, Manuelo. Ale musisz zostać związany. Sam rozumiesz, to dla twojego dobra - zakończył kapitan. Nie wiadomo było, czy nie dociera to do Manuela, czy też zgadzał się z tym, co mówił kapitan, gdyż nic nie odpowiedział. Zapadła noc. Wachtę miał bosman. Spoglądał od czasu do czasu do sąsiedniej szalupy, gdzie leżał związany Manuelo. Był on już całkowicie spokojny, tylko od czasu do czasu drżał, szlochając, lub mruczał i mówił coś do siebie po cichu. Potem chyba zasnął, gdyż ucichł zupełnie. Przez całą noc bosman nie zauważył żadnego statku. Gdy nad ranem pierwszy brzask obudził Calluma, zobaczył, że bosman zbliża się do niego z dziwnym wyrazem twarzy. W pierwszej chwili pomyślał, że może coś dzieje się teraz z bosmanem, ale ten zauważył już, że kapitan nie śpi i pokazując palcem w stronę drugiej szalupy powiedział szeptem: - Chyba coś niedobrze z Manuelo. Callum podniósł się bez słowa i przeszedł do drugiej szalupy. Manuelo nie żył. Jeden rzut oka pozwolił mu na stwierdzenie przyczyny śmierci. Manuelo przegryzł sobie żyłę w zgięciu łokcia i umarł z upływu krwi. Nie mógł sobie poradzić ze śmiercią przyjaciela i przypadkowym zabójstwem kolegi. Wolał odejść. - Boże, kiedy to piekło się skończy? Ile może cierpieć człowiek? - pomyślał z rozpaczą kapitan, tak jak niedawno wykrzyczał to na głos Manuelo. - Tego już za dużo nawet dla mnie. Potem znalazł jakąś szmatę, zamoczył ją w morskiej wodzie i zmył ślady krwi z ręki Manuelo i z dna szalupy. - Nie mów nikomu, jak on umarł - powiedział do bosmana. - To tylko może ich załamać. Teraz już naprawdę niedługo. Mija już dziesięć dni od katastrofy, a jedenaście od ostatniego telegramu do armatora. Musieli już zrobić alarm, że nas nie ma. Poszukiwania albo już się zaczęły, albo zaczną lada chwila. To tylko kwestia czasu. Wytrzymaliśmy tyle, to wytrzymamy jeszcze trochę dłużej. - Wierzę ci - po prostu odpowiedział bosman. Ludzie patrzyli na kolejny pogrzeb bez emocji. Wypaliły się one w nich do końca. Gdy podnosili bezwładne ciało, żeby włożyć je do pomarańczowego worka, sfatygowane spodnie rozsypały się w strzępy. Zobaczyli, że Manuelo nie miał genitalii. Musiał stracić je w jakimś wypadku. - Jak on mógł mieć tyle dziewczyn? - zdziwił się ktoś, lecz zaraz umilkł. - To pewnie dlatego tyle o tym gadał - pomyślał tylko Callum, przypominając sobie też straszną wstydliwość Manuelo, gdy chodził na dziób szalupy się załatwiać. Po krótkiej modlitwie odmówionej znowu przez bosmana, Manuelo ruszył w swój ostatni rejs na dno Oceanu Indyjskiego. Marynarze pokładli się na ławkach. Nikt nic nie mówił. W duchu zastanawiali się, który z nich będzie następny. Pozostało ich tylko dziesięciu z dwudziestoosobowej załogi. Z tym, że pierwszy, który odszedł i to na własne życzenie, trzeci oficer, był bezpieczny w domu. Pozostali znaleźli grób na dnie oceanu. Ci, którzy żyli, nie chcieli podzielić ich losu, więc leżeli po cichu, cierpliwie czekając. Każdy wierzył, że jego ominie to najgorsze. Zdali sobie sprawę, że nie pomogą już żadne akty 76 rozpaczy. Trzeba było tylko czekać, zachowując jak najwięcej sił. Trwali więc w tępym odrętwieniu, żując tylko, co który miał pod ręką, żeby oszukać głód. Jedynie drugi oficer, który wziął dzienną obserwację, unosił się co jakiś czas i rozglądał uważnie dookoła. Po jakimś czasie zbliżył się do kapitana i usiadł obok niego na ławce. - Czyżbym znowu czegoś zapomniał i on chce mi to przypomnieć? - pomyślał, wracając myślami do rozmowy sprzed kilku dni, kapitan. Lecz drugi zaczął rozmowę zupełnie inaczej: - Powiedz, co zrobisz jako pierwsze, kiedy będziesz już w Londynie? - spytał. Callum spojrzał na niego ze zdziwieniem, ale zaraz pomyślał, że tego chyba teraz najbardziej mu potrzeba. Właśnie normalnej rozmowy. Nagle zdał sobie sprawę, że od chwili wyjazdu z domu właściwie z nikim nie rozmawiał na prywatne tematy. Sprawy i kłopoty statkowe pochłonęły go tak mocno, że wszystko obracało się tylko wokół statku, jego bezpieczeństwa, a głównie stanu jego kadłuba. Całkowicie zabrakło miejsca na coś osobistego. I to właśnie wtedy, gdy tego życia osobistego tak bardzo mu było brak. Wyjechał przecież z domu bez żadnego w sumie wypoczynku i jak by tego było za mało, to ten statek zapewnił mu tylko kłopoty, napięcia i stresy. - Może gdybym więcej pomyślał o sobie. Gdybym miał coś dla siebie osobistego, to byłoby mi łatwiej. To wszystko zwaliło się na mnie tak nagle i chyba dlatego zbyt duży był to ciężar. Stąd kłopoty z pamięcią i koncentracją- pomyślał. - Właściwie to dobrze, że mnie o to zapytałeś - powiedział do drugiego. - Pierwsze, co zrobię, to muszę ożenić mojego syna. Gdyby nie ściągnęli mnie tak nagle na ten statek, to już byłoby po ślubie. Tak, to będzie pierwsza sprawa. Powiedziałem im, żeby brali ślub, nie oglądając się na mnie, ale oni woleli poczekać. Teraz, gdy wrócę do domu wcześniej niż myślałem, to trzeba to będzie znowu przyspieszyć. Po co mają tak długo czekać, jeśli chcą być naprawdę razem. - Ile on ma lat? - Jest o rok młodszy od ciebie. A w ogóle to fajny gość. Myślę, że by ci się spodobał. Może będziesz miał okazję go poznać, gdy trafisz do Londynu. - Czy jest podobny do ciebie? - Czy jest podobny do mnie? Tego właściwie nie wiem, chociaż niektórzy mówią, że tak, aleja tego nie widzę. Chociaż pod względem charakteru, poglądów i w ogóle sposobu bycia, to chyba tak, chyba rzeczywiście jest bardzo do mnie podobny. - To na pewno by mi się spodobał. - Tak myślisz? A co ty zrobisz, jak już stąd się wydostaniemy? Drugi oficer zaczął opowiadać o swojej żonie i dwojgu swoich dzieci oraz całej rodzinie. Callum słuchał z uśmiechem. Strasznie mu się to spodobało. Drugi żył swoją rodziną i tak wspaniale potrafił o niej opowiadać. Callum pomyślał, że sam właściwie jest podobny do niego. Rodzina stanowiła przecież dla niego tak wiele. Przypomniał sobie o trudnym okresie z Mary, który w końcu minął. Zanim się spostrzegł, opowiedział drugiemu historię swojego kryzysu małżeńskiego i spotkanie Ann. - Ale czy wrócisz teraz do Ann, czy do Mary? - spytał w końcu drugi. - Do Mary. Widzisz, to z Ann, to było naprawdę coś wspaniałego, ale to jednak była chwilowa fascynacja, której ulegliśmy oboje. Zawsze będą to dla mnie piękne wspomnienia, ale tak naprawdę to Ann, ta wspaniała kochana Ann, uratowała nasze małżeństwo. Dopiero gdy pojawiła się ona, Mary poczuła jakieś zaniepokojenie czy coś w tym rodzaju i nagle przypomniała sobie o mnie, a ja z kolei dostrzegłem to i zrozumiałem, że Mary, tylko Mary jest dla mnie wszystkim. W ogóle to musisz wiedzieć, że to wszystko bardzo dziwnie się toczyło. Kiedy wydawało się, że nasze małżeństwo z Mary już nie istnieje, pojawiła się Ann i wtedy wydawało mi się, że teraz tylko Ann. Ale właśnie wtedy Mary zaczęła się zmieniać. A gdy już byłem gotów zostawić Mary i zostać z Ann, to Ann nagle odsunęła się ode mnie i 77 wyglądało na to, że ma mnie już dosyć. No więc zrozumiałem wtedy, że jednak Mary i już chciałem wyjaśnić wszystko z Ann, gdy ona nagle znowu zrobiła się taka jak przedtem i tylko czekała, żebym pozostał z nią na zawsze. Słowem zawsze było odwrotnie niż potrzeba. - Czyli teraz już koniec z Ann. Chyba nie potrafiłbyś żyć z dwiema kobietami naraz? -spytał drugi. - Chyba nie. Ale nie mogę powiedzieć, że to koniec z Ann. Myślę, że spotkam ją jeszcze nie raz. Ale to już zupełnie inaczej wygląda. Otóż akurat wtedy, gdy wydawało się, że Ann zupełnie się mną znudziła, Mary postanowiła przyjechać do mnie na statek. To był nasz drugi miodowy miesiąc. Z małą tylko różnicą. Był on wielekroć bardziej wspaniały niż ten pierwszy. To był najpiękniejszy okres w moim życiu. Nie potrafiłem jednak tak po prostu zapomnieć o Ann. To nic, że była ostatnio tak oziębła i nieswoja. Musiałem sprawę wyjaśnić. Zadzwoniłem więc do niej i wtedy, gdy wydawało się, że po prostu wyjaśnimy sobie, że musimy się rozstać, okazało się, że Ann jest znów taka sama jak kilka miesięcy wcześniej, gdy spotykaliśmy się ukradkiem w Londynie. Uwierz mi, to było naprawdę trudne dla mnie. Wiedziałem już, że naprawdę pozostanę na zawsze z Mary, ale zrobiło się to o wiele trudniejsze, gdy okazało się, że Ann wciąż na mnie czeka. - No dobrze, ale skoro tak czekała, to czemu ten chłód i niechęć ci okazała? - No tak, to wymagało wyjaśnienia. Spotkaliśmy się po tamtym rejsie i opowiedzieliśmy sobie wszystko. Okazało się, że ona była mną tak samo zafascynowana, jak ja nią. Wszystko wyglądało dobrze, gdy byliśmy razem. Kiedy wypłynąłem w rejs, opadły ją wątpliwości. Cóż, ona była samotna i mogła w całości oddać siebie mnie. Ja byłem żonaty i ona nie wiedziała, czy nie jest tylko zabawką dla mnie na ciche dni z żoną. W każdym razie, gdy pojawił się jej dawny chłopak, też zresztą marynarz i to z tej samej firmy, w której ona pracuje, zobaczyła w nim lepszego kandydata na towarzysza życia niż ja. Stąd był ten chłód czy też niechęć, gdy dzwoniłem do niej. Raz zresztą zastałem go u niej i muszę ci powiedzieć, że było to dla mnie bardzo trudne. Potem okazało się, że ten obywatel potraktował ją trochę jako przelotną przygodę. Zresztą zdaje się, że ktoś mu powiedział o mnie. W każdym razie nic z tego nie wyszło i Ann pomyślała, że to jednak mam być ja, a nie kto inny. Lecz wówczas Mary leciała już do mnie na statek. Możesz sobie wyobrazić, jak się wszystko pogmatwało. Żeby nie przedłużać, powiem ci tylko, że Ann - mówiłem ci, że to wspaniała kobieta - gdy tylko się domyśliła, że odnaleźliśmy się znowu z Mary, postanowiła się wycofać i skończyło się tym, że zostaliśmy przyjaciółmi. Pewnie pomyślisz, że to banalne, że wszyscy tak mówią, ale w tym wypadku jest tak naprawdę. Nie ma między nami już żadnego seksu. Spotykamy się od czasu do czasu i nie mogę powiedzieć, żeby to był czas niepotrzebnie stracony. Ale naprawdę to tylko przyjaźń. Taka prawdziwa. Mówimy zawsze do siebie kochanie, tak jak dawniej, ale naprawdę nie ma pomiędzy nami żadnych zbliżeń, tylko wiele ciepła i przyjaźni, i może jeszcze wzajemnego szacunku. - Prawdę mówiąc, gdyby ktoś opowiedział mi tą historię, to nie uwierzyłbym w niewinne spotkania żonatego mężczyzny z atrakcyjną wdową, ale po tym, jak ty mi to opowiedziałeś, wydaje mi się to możliwe. - Tak jest naprawdę. Ale wiem, jak trudno w to uwierzyć, więc na wszelki wypadek Mary nic o tym nie wie. Po co wzbudzać niepokoje? - Chyba masz rację. 78 Rozdział szósty Vangelis Kaskarous na podstawie ostatniej pozycji wysłanej przez kapitana Harmony wyliczył, gdzie powinien znajdować się teraz statek, gdyby płynął swój anormalną trasą. Gdzieś pomiędzy tymi dwoma punktami mogli znajdować się rozbitkowie. Z największym prawdopodobieństwem wypadek zdarzył się pomiędzy poprzednim wtorkiem, kiedy to nadszedł ostatni telegram, a poprzednim piątkiem, kiedy powinien nadejść następny. W tym czasie statek powinien przebyć około dziewięciuset mil morskich. Taki obszar należało przeszukać. Wydawało się to szukaniem igły w stogu siana, lecz ogłaszając komunikat o zaginionym statku można było liczyć na to, że inne statki przepływające w pobliżu hipotetycznego obszaru katastrofy zmienią trochę kurs i będę starały się lepiej obserwować powierzchnię morza. Vangelis odbył już dłuższą rozmowę z komandorem McCIuskie z bazy morskiej w Diego Garcia, któremu powiedział wszystko, co tylko mógł, na temat Harmony. Zapytany przez komandora, jakich działań można byłoby oczekiwać od kapitana Calluma, postarał się scharakteryzować go w miarę dokładnie. - Chodzi mi głównie o to, czy można się spodziewać, że starał się popłynąć w jakimś nieznanym nam kierunku, czy raczej należy go szukać w miejscu katastrofy. Kaskarous wyraził przekonanie, że Callum będzie starał się czekać w jednym miejscu, nie tracąc sił na nieprzemyślane działania. - Dobrze - skonkludował McCIuskie. - Rozpoczniemy zatem od pozycji, z której wysłali ostatni telegram i będziemy się posuwać w tę stronę, w którą płynęli. Weźmiemy pod uwagę znoszący ich zachodni prąd. Zaczniemy od rana. Tutaj u nas jest już wieczór. Wątpię, czy po tylu dniach maj ą jeszcze jakieś światła. - Mogą mieć jeszcze rakiety - powiedział Kaskarous. - Być może, lecz na pewno są już tak skonani, że nie zauważą szybko przelatującego samolotu. Musimy liczyć na to, co piloci zobaczą na własne oczy. Po tylu dniach dodatkowe kilka godzin nic nie zmieni, a przynajmniej lepiej przygotujemy się do akcji. - Oby nie było za późno - powiedział Kaskarous. Po kilku godzinach w biurze w Londynie zadzwonił telefon. Ośrodki ratownicze otrzymały wiadomość, że jakiś statek odnalazł jedną z wypuszczonych przez Calluma tratw. Dzięki notatkom w niej znalezionym można było zawęzić przeszukiwany akwen. Nawet biorąc pod uwagę to, że rozbitkowie byli znoszeni przez dziewięć dni przez prąd oraz, że podana przez nich pozycja mogła być bardzo niedokładna, to szansę szybkiego ich odnalezienia bardzo wzrosły. Wiadomo było, że jedna szalupa powinna być gdzieś w podanym przez Calluma rejonie. Druga znajdowała się gdzieś pomiędzy jej pozycją, a archipelagiem Chagos. Vangelis zadzwonił do Diego Garcia i dowiedział się, że McCIuskie mając teraz o wiele lepsze dane, zarządził jednak nocne loty. Pierwszy samolot już szykował się do startu. Na szalupie nocną wachtę miał bosman. Tak jak wszyscy inni był już bardzo wyczerpany i osłabiony. Chociaż bardzo tego nie chciał, to jednak od czasu do czasu zapadał w krótką, nerwową drzemkę. Budził się po kilkudziesięciu sekundach, zrywał przestraszony na nogi i przeczesywał wzrokiem horyzont. Niestety wszędzie dookoła było ciemno. Podczas którejś z tych krótkich drzemek wydało mu się, że słyszy skądś odgłos motorów. Wstał i nasłuchiwał uważnie, lecz zapanowała cisza. Nie wiedział czy mu się śniło, czy rzeczywiście usłyszał przelatujący samolot. Podczas minionych dni widzieli samoloty wielokrotnie, lecz zawsze leciały one tak wysoko, że nie miały szansy zauważyć szalupy na wodzie. 79 Po pewnym czasie znowu wydało mu się, że słyszy samolot, lecz zanim się rozbudził, ponownie wszystko ucichło. Próbował nie spać, lecz czuwać, ale odgłosy silników nie powtórzyły się. Callum jak zwykle spał nerwowo, chociaż o wiele lepiej niż przez kilka poprzednich nocy. Długa rozmowa z drugim, wygadanie się, dały mu dużą ulgę. W pewnym momencie usłyszał ćwierkanie budzika. W pierwszej chwili chciał go wyłączyć, lecz nagle zdał sobie sprawę, że to tylko sen i spał dalej. Uporczywe ćwierkanie nadal brzęczało mu w uchu. Nagle, nadal śpiąc, zdał sobie sprawę, że przecież nie jest w domu, ani w swojej kabinie, tylko na szalupie, gdzie nie ma żadnego budzika. Siłą woli zmusił się do obudzenia. Ćwierkanie nie ustało. To sygnalizował transponder radarowy. Callum podniósł się i błyskawicznie sięgnął pod ławkę po puszkę z rakietami. Wyciągnął jedną z nich, lecz zanim odpalił, wstał i rozejrzał się dookoła. W szarzejącym poranku nie dostrzegł żadnego statku. Niemniej wiadomo było, że jakiś przepływa w pobliżu i to z włączonym radarem. Zobaczył, że zaspany bosman przeciera oczy. Musiał znowu zasnąć zmęczony nocnym czuwaniem. Drugi oficer też się rozglądał, lecz również nie widział statku. Callum odpalił jedną rakietę. Ten hałas pobudził resztę. Na niektórych twarzach pojawił się wyraz nadziei, lecz większość nadal leżała obojętnie. Po tylu dniach czekania zwątpili już we wszystko i nie chcieli sobie robić złudnych nadziei. Tymczasem transponder cały czas sygnalizował. Teraz wszystko zależało od tego, czy nawigator na mostku nieznanego statku obserwuje ekran radaru i widzi na nim ich sygnał. Callum wystrzelił jeszcze jedną rakietę. Czekali dalej. Drugi oficer, który zawsze wszystko zauważał pierwszy, stał cały czas na ławce i rozglądał się dookoła. Wreszcie po pół godzinie, która ciągnęła się nie wiadomo jak długo, powiedział krótko: - Jest. Wyciągnął rękę mniej więcej w kierunku północnym. Teraz widział go już i Callum, a po chwili dostrzegła statek cała reszta. Tym razem układ masztów wskazywał na to, że ich zbawca kieruje się prosto na nich. - Captain, pamiętasz jak ci wczoraj powiedziałem, że ci wierzę? No i warto było. Powiedziałeś, że to już niedługo - przypomniał bosman. Callum uśmiechnął się. - Tak, teraz to już naprawdę niedługo. Usłyszeli nagle huk motorów. Od wschodu nadlatywał samolot. Leciał nisko nad wodą i przeleciał tuż nad ich głowami. Pilot, który musiał być mistrzem w celowaniu, zrzucił pomarańczowy worek, który wpadł do wody dosłownie o kilkanaście metrów od nich. Tym razem starczyło sił na wiosłowanie, nawet dwoma szalupami naraz. W worku oprócz kilku tabliczek czekolady i butelek z wodą była też wodoszczelna walkie-talkie. Po chwili Callum rozmawiał już z kapitanem prującego prosto na nich statku Orient Hope. Po następnej pół godzinie Orient Hope kołysał się już na fali kilkadziesiąt metrów od nich, a jego motorówka podążała do szalup z Harmony. Jeszcze kilka minut i marynarze z Orienta pomogli swoim kolegom przesiąść się do ich szalupy i zawieźli ich na swój statek, gdzie czekały już na nich wygodne kabiny. Orient był starym statkiem w starym stylu, na którym było dwanaście miejsc pasażerskich, lecz nie było pasażerów. Te właśnie kabiny dostały się skonanym rozbitkom z Harmony. - Wreszcie wyrwaliśmy się z tego piekła - powiedział bosman, gdy postawił nogę na bezpiecznym pokładzie Orient Hope. Nikt mu nie odpowiedział, ale każdy myślał to samo. Kapitan Orienta wysłał swego drugiego oficera do pomocy rozbitkom, a sam z chiefem zajęli się załadowaniem obu szalup na pokład za pomocą dźwigu pokładowego. Potem kapitan długo konferował z komandorem McCIuskie z Diego Garcia. Ustalono, że po rozbitków 80 przyleci helikopter, który zabierze ich do bazy, do szpitala. W helikopterze miał być lekarz, który najpierw miał ich zbadać. Dzięki temu po kilku godzinach wszyscy byli już w wygodnych łóżkach wojskowego szpitala. Według słów lekarza, stan zdrowia wszystkich uratowanych był dobry i nie było zagrożenia dla życia żadnego z nich. Byli tylko bardzo wygłodzeni i wymęczeni. Potrzebowali kilku dni odpoczynku. Następnego dnia rano przyleciał Kaskarous. Miał ze sobą wiele życzeń od kompanii oraz trochę pieniędzy, żeby każdy mógł sobie kupić jakieś ubrania na drogę czy też cokolwiek innego. Po rozmowie z McCIuskie oraz lekarzem poszedł do Calluma leżącego w osobnym pokoju. - Z dalekiej podróży, co? - spytał. - Istotnie, to była daleka podróż - odparł zapytany. - To był straszny sztorm prawda? - Nie, to nie był straszny sztorm. Ot, trochę wiaterku i fali. Nic specjalnego. - To był straszny sztorm, tak straszny, że zatopił olbrzymi statek. - Przecież wiesz, dlaczego ten statek utonął. Nie z powodu jakiegoś strasznego sztormu. - Wiem - odpowiedział Vangelis i zaczerwienił się. Przez chwilę panowało kłopotliwe milczenie. W końcu znowu odezwał się Vangelis: - Rozmawiałeś już z kimś o tym? - Nie. Na razie lekarze nikogo tu nie wpuszczali. Ty jesteś pierwszym, kogo widzę, oprócz pielęgniarek i lekarzy. - To dobrze. Nie mów z nikim o tym wypadku. Musimy to wszystko przemyśleć, gdy wrócisz już do domu. - Nie mam zamiaru z nikim gadać. - Masz może dziennik okrętowy albo jakieś inne dokumenty? - Tylko dziennik, jest tam. Możesz go zabrać, tam jest wszystko zapisane. - Dobrze, zabiorę go do firmy. Aha. Rozmawiałem z Mary. Kazała cię uściskać. Ona nic nie wiedziała, dopóki was nie znaleźli. - To dobrze. Przynajmniej się nie denerwowała. Może wieczorem pozwolą mi do niej zadzwonić. Na razie mam nabierać sił i się nie wzruszać. - No tak, to zrozumiałe. Dzwoniła też jakaś Ann i bardzo się o ciebie martwiła, ale powiedziałem jej, że wszystko w porządku. - Dziękuję. To bardzo oddana mi przyjaciółka, więc dobrze, że ją uspokoiłeś. - No tak, no tak. Zostanę tu z tobą, aż puszczą cię do domu, jeżeli pozwolisz. - Pozwolę, jeżeli masz ochotę. Nic pilnego nie ma w firmie? - Nie ma nic pilniejszego niż wasz powrót do zdrowia i do normalnego życia. - Niestety nie dla wszystkich. - Co masz na myśli? Lekarz mi powiedział, że wszyscy wracają do zdrowia. -Nieci, co umarli. - No tak, masz rację. Przepraszam. Wiesz, chcieli kupić nowy statek, ale po inspekcji dałem taką złą opinię, że zrezygnowali. Był w o wiele gorszym stanie niż Harmony. Callum uniósł brwi. Chciał spytać w jakim to złym stanie był Harmony. Przecież wszyscy twierdzili coś wręcz odwrotnego. Milczał jednak, tylko po chwili powiedział: - Wystarczy tej tragedii z Harmony. - Masz rację. To już za dużo. Rozmowa się nie kleiła, więc Kaskarous wrócił do swojego hotelu, a Callum pozostał sam w swoim pokoju. Wieczorem lekarz przyniósł mu telefon i mógł porozmawiać z Mary. Po- 81 czuł jak w czasie tej rozmowy wracają mu siły. Apatia i przygnębienie zniknęły niemal bez śladu. Po chwili wahania wykręcił numer Ann. - Kochanie. Mogę rozmawiać tylko chwilę U mnie wszystko dobrze. Wszystko ci opowiem, jak wrócę. Nie martw się o mnie. - Och, jak dobrze, że to piekło już się skończyło. To musiało być straszne. Wracaj szybko i daj znać, jak już wrócisz. - Na pewno. To na razie. Oddał telefon lekarzowi i poszedł spać. Po trzech dniach lekarz uznał, że wszyscy są już na tyle silni, że mogą wracać do domów. Kapitan Johnny Callum z niekłamaną przyjemnością prowadził swego astona martina. Jechał szybko, ponad sto mil na godzinę, z fantazją ścinając zakręty. Nikt nie poznałby w nim poważnego, sztywnego oraz chorobliwie przewrażliwionego na punkcie bezpieczeństwa kapitana z Harmony. Był w dobrym humorze, w który wprawiło go wspaniałe powitanie, jakie sprawiła mu Mary z dziećmi. Chociaż nadal dręczyły go koszmary, zwłaszcza gdy przypominał sobie umierającego Ronalda i Manuela, lecz przecież nie mógł już do końca żyć z poczuciem winy, grozy i bóg wie czego jeszcze. Tego poranka zapomniał o ponurych chwilach ostatnich dni. Spokój i bezpieczeństwo własnego domu pozwoliło mu odprężyć się całkowicie i nareszcie poczuć się spokojnie i swobodnie. Jechał do biura Fortune Shipping porozmawiać z dyrektorem, potem miał zamiar spotkać się z Ann w jej mieszkanku. Myślał, że rozmowa będzie zwykłą formalnością. Podczas trzech dni w szpitalu opowiedział wszystko Vangelisowi, poza tym wręczył mu dziennik okrętowy oraz raport na piśmie. Nie wiedział, jaką niespodziankę szykuje mu dyrektor, co najwyżej mógł się obawiać ponownego szybkiego wyjazdu. Był zdecydowany nie zgadzać się na to w żadnym wypadku. - Witamy po dalekiej podróży -jowialnie odezwał się dyrektor, wyciągając rękę do kapitana. - Czego się napijesz? Posadził Calluma w najwygodniej szym ze swych foteli i wręczył mu Pimm's Nol cup, o którego ten poprosił. - To był okropny sztorm, prawda? - zagaił, gdy już rozsiedli się wygodnie. - Właściwie to nie. Nic takiego, trochę wiatru, ale dla Harmony wystarczyło. Przepraszam, że utopiłem wam statek, lecz najbardziej żal mi ludzi, którzy niepotrzebnie zginęli. - To była siła wyższa, kapitanie. Nie możesz robić sobie wyrzutów. Takie kataklizmy zdarzają się bardzo rzadko i nic nie można na to poradzić. Zrobiłeś, co mogłeś. Statek był w idealnym stanie, lecz żywioł okazał się silniejszy. Cóż na to można poradzić? - Przecież tak naprawdę, to ten sztorm nie miał większego znaczenia. Statek przełamał się, gdyż był po prostu bardzo słaby. - Ależ nic podobnego. Miał przecież dokumenty bezpieczeństwa, o wszystko zadbaliśmy, jak tylko można było najlepiej. - Na papierze może i tak, ale wiecie, jaka była prawda. Sam ci to mówiłem. Zresztą wszystko opisane jest w dzienniku okrętowym oraz moim raporcie. - Nie widziałem żadnego raportu, a dziennik zatonął razem ze statkiem, drogi kapitanie. - Zaraz, zaraz o co tu chodzi? Nie myślcie sobie, że uda wam się wszystko zafałszować. - Dobrze, kapitanie - ton dyrektora zmienił się z jowialnego i dobrodusznego w ostry i niemiły. - Rozumiem twój ból, ale zmarłym nie możemy już nic pomóc. Teraz musimy ratować żywych. 82 - Ci, którzy się uratowali, są już bezpieczni i nic im nie grozi, jeśli tylko będą trzymać się z dala od statków Fortune Shipping. - No, no kapitanie. Z Harmony była wpadka, ale nie powiesz chyba nic złego o twoich dwóch poprzednich statkach. - Nie powiem. Ale to, że powiemy sobie, że inne statki były przecież bezpieczne, nie przywróci życia moim marynarzom z Harmony. - Masz rację. Powiem ci, czego teraz oczekujemy od ciebie. Otóż sprawa zatonięcia Harmony będzie rozpatrywana przez Sąd Admiralicji. Nie chcemy, żebyś mówił tam, że stan kadłuba był zły. Jeżeli werdykt byłby niekorzystny dla armatora, to mielibyśmy kłopoty z uzyskaniem odszkodowania od ubezpieczyciela. - To ze względu na wasze odszkodowanie mam kłamać? - Widzisz, gdyby chodziło tylko o sam statek, to te kilka milionów dolarów poważnie by nas zubożyło, ale nie zrujnowało. Rzecz w tym, że chodzi również o ładunek. Jeżeli przepadnie odszkodowanie za ładunek, to będzie to ciężar jakiego nasza firma nie zniesie. - Ale przecież sam mówiłeś, że to ładunek rządowy, dobrze płatny i tak dalej. - To prawda, lecz w rzeczywistości kupiliśmy ten ładunek po korzystnej cenie, mając zapewnienie zaprzyjaźnionego rządu, że odkupi od nas całość po przywiezieniu do portu wyładunku po odpowiednio wyższej cenie. Powiem ci tylko, że wszyscy mieli zarobić na tej transakcji. Zainteresowane kraje, z pewnych nie do końca znanych nam względów, nie mogły dokonać transakcji bezpośrednio. My wystąpiliśmy w roli pośrednika. Jak się domyślasz, musieliśmy zaciągnąć olbrzymi kredyt pod zastaw naszych statków. Teraz, gdy ładunek zatonął, musimy uzyskać odszkodowanie, w przeciwnym razie banki zlicytują nasze statki. Fortune Shipping przestanie istnieć. Wszyscy pójdą na bruk łącznie z tobą i ze mną. To właśnie miałem na myśli, mówiąc, że trzeba ratować żywych. Zastanów się dobrze, zanim podejmiesz decyzję pozbawienia pracy tylu ludzi, pomyśl o ich rodzinach. - To nie fair tak mówić. Przecież można było po prostu kupić lepszy statek lub ten porządnie wyremontować i uniknąć tego wszystkiego, co się stało. To wy podjęliście tę decyzję, a teraz ja mam wziąć wszystko na siebie. Dostałem dobry statek i przy pierwszej okazji go utopiłem. Jak wtedy spojrzę w oczy rodzinom zmarłych? - Po pierwsze po to, żeby pomóc tym rodzinom, musimy mieć pieniądze na odszkodowania. Poza tym, nie my podjęliśmy decyzję, tylko ty. Ja z Londynu nie widziałem, jak wygląda statek. To ty znałeś jego stan i pomimo to zdecydowałeś się płynąć. - Nie, to niepojęte - wtrącił Callum. - Zaraz, nie skończyłem jeszcze. To ty się zdecydowałeś płynąć. Gdybyś odmówił, nie byłoby siły, zdolnej cię zmusić. Poza tym wiemy, że płynąłeś ostrożnie i dobrze, że tak robiłeś, lecz twój chief wbrew twoim poleceniom szarżował i przeciążył statek tak, że aż połamał się na fali. To nie twoja wina i nic nie musisz brać na siebie. - Tak, tylko że zrzucić na zmarłego też nie potrafię. Ten statek nie utonął dlatego, że chief zbyt szybko płynął. Gdyby był w jakim takim stanie, to chief mógłby szaleć na całego i nic by się nie stało, oprócz może kilku zarobionych w sztormie siniaków. Harmony utonął, bo jego stan był taki, że nie wytrzymał uderzenia nie tak znów wielkiej fali. - To znaczy, że wyszedłeś w morze statkiem niezdatnym do żeglugi. To niebezpieczne i skończyło się tak, jak skończyło. - Niebezpieczne, niebezpieczne. Wiesz jaki miałem przydomek na tym statku? Nie wiesz? To ci powiem: Kapitan Bezpieczny. Dowiedziałem się o tym dopiero na szalupie. Wszyscy uważali mnie za starego nudziarza przewrażliwionego na punkcie bezpieczeństwa. Ale nie miałem żadnych szans, mimo że na głowie stawałem, żeby to bezpieczeństwo poprawić. Gdybym chociaż miał lepszą radiostację albo teleks. Ale ja nie miałem nawet walkie-talkie. Czy wiesz, że kilka razy widzieliśmy statki? Na tyle daleko, że nas nie dostrzegły, lecz na 83 pewno w zasięgu walkie-talkie. Tyle, że nasze walkie-talkie nie dotarły do nas na czas. Zaoszczędziliście kilkaset dolarów na walkie-talkie dla mnie, a straciliście cały statek. - Przemyśl to wszystko. Rozprawa nie zacznie się zapewne szybko, ale będą cię na pewno wkrótce wzywać na wstępne przesłuchania. Pamiętaj, że w twoich rękach przyszłość tej firmy i jej pracowników. Callum wzburzony wyleciał z biura. Nie chciał już dłużej dyskutować, musiał ochłonąć. Wsiadł do samochodu i przypomniał sobie, że miał wstąpić do Ann. Wyciągnął telefon i drżącymi palcami wystukał jej numer. - Kochanie? Przepraszam, ale nie mogę przyjechać. - Ależ czemu? Mam dla ciebie niespodziankę. - Jestem zbyt zdenerwowany. Spotkało mnie coś, czego zupełnie się nie spodziewałem. - Tym bardziej zaraz przyjedź. Twoja Ann znajdzie sposób, żeby ukoić twoje nerwy. Tylko jedź ostrożnie i nie denerwuj się. - Może masz rację. Niedługo będę u ciebie. Callum jeszcze chwilę poczekał, a potem ostrożnie pojechał do Ann. - Nic nie mów. Widzę, że naprawdę musisz się zrelaksować. Należy ci się to po tylu przejściach. Ann posadziła Johnnego na kanapie, a sama usiadła obok. Potem tak nim wymanewrowała, że położył głowę na jej kolanach, a ona głaskała go jak małego chłopca. I wtedy ten duży, silny mężczyzna poczuł się wygodnie i bezpiecznie. Koszmary, jakie znów obudził w nim dyrektor, powoli rozpłynęły się i Callum od razu poczuł się lepiej. - Kochanie, ty naprawdę najlepiej wiesz, czego mi potrzeba. Rób tak dalej i znów się w tobie zakocham. - To miłe, co mówisz, ale pamiętasz umowę. Przyjaciele na zawsze, ale tylko, czy też aż przyjaciele, nic innego. - Pamiętam. - To dobrze. To teraz powiedz, co takiego się stało. Callum opowiedział jej rozmowę z dyrektorem. Ann słuchała uważnie. - No i co chcesz z tym zrobić? - spytała, gdy skończył. - Chcę powiedzieć całą prawdę. Ale gdy pomyślę, że rzeczywiście miałbym wysłać tylu ludzi na bezrobocie, to zaczynam mieć wątpliwości. W końcu rzeczywiście moje oceny mogły być błędne, miałem przecież papiery na trzy miesiące. - Gdyby twoje oceny były błędne, to statek by nie utonął. A w ogóle to chcesz wiedzieć, co ja o tym myślę? Jeżeli oczywiście wolno mi coś powiedzieć. - Wolno. - No więc moim zdaniem jesteś za mało stanowczy. Sumienie podpowiada ci co innego, lecz ty ciągle stawiasz dobro firmy na pierwszym miejscu. To samo było z twoim wyjazdem w rejs. Nie chciałeś jechać, potrzebny ci był wypoczynek, ale ty musiałeś pomóc firmie. Potem to samo było, gdy chciałeś porzucić statek w proteście przeciw jego złemu stanowi. Znów cię przekonali, dla dobra firmy. Teraz jest to samo. - Może masz rację. Lecz jednak, gdyby przez to ludzie stracili pracę, a rodziny zmarłych odszkodowania, to nie darowałbym sobie tego do końca życia. - Chyba można sprawdzić, czy istnieje takie ryzyko. Mówiłam ci o niespodziance. Poznałam kogoś. To jeszcze nic poważnego. Chciałam żebyś go poznał i powiedział mi, jak ci się podoba. Wiem, jak dobrze mi życzysz i dlatego zależy mi na twoim zdaniu. Oczywiście zrobię to, co sama zdecyduję, ale ciekawa jestem, co ty powiesz. To prawnik specjalizujący się w prawie morskim, więc na pewno będzie wiedział, czy mówiąc całą prawdę, rzeczywiście narazisz ich na utratę ubezpieczenia. Callum poczuł ukłucie w sercu. Zganił siebie za to, ale nic nie mógł na to poradzić. Naprawdę chciał, żeby Ann poznała kogoś i była z nim szczęśliwa, zasługiwała na to. Lecz 84 wspomnienie wspaniałych chwil z nią było tak żywe, że wbrew swym intencjom poczuł zazdrość. Nie okazał tego jednak, tylko spytał: - Przystojny chociaż? - Nie tak jak ty, ale jednak. Zaraz sam ocenisz, bo to chyba on dzwoni. Bob Priestley rzeczywiście był przystojnym, przyjemnym i ujmująco grzecznym czterdziestolatkiem i od razu wzbudził sympatię Calluma. - Nie ma obawy. Nawet gdyby musieli sprzedać statki, żeby spłacić długi, to w pierwszej kolejności będą zaspokojone odszkodowania rodzin zmarłych i wynagrodzenia załogi. Poza tym być może uzyskają jednak całe odszkodowanie od ubezpieczyciela. Wygląda na to, że głównie chcą chronić własną skórę - powiedział po wysłuchaniu Calluma. - No i jak? - dyskretnie spytała Ann, gdy już odprowadzała Johnnego do drzwi. - No i bardzo dobrze. Nie daruję ci, jak mnie nie zaprosisz na ślub. - Poważnie? - Jak najbardziej. Myślę, że będzie wam dobrze razem. Gdy po powrocie do domu Callum opowiedział o kontrowersyjnych żądaniach armatora, Mary skwitowała to krótko: - Jak zwykle kombinują, żeby wszystko było po ich myśli. Ciekawa jestem, co zrobisz. - Jeszcze nie wiem - odpowiedział Johnny. Po dwóch tygodniach, akurat na następny dzień po ślubie Toniego i Wendy, na którym Johnny był honorowym gościem, w domku Callum ów zjawił się dyrektor Fortune Shipping. - Pewnie się dziwisz, co tu robię? - powiedział wesoło. - Prawdę mówiąc tak. - Przejeżdżałem w pobliżu, więc postanowiłem wstąpić, żeby cię nie fatygować do biura. Mam tu coś dla ciebie - wyciągnął z teczki zadrukowaną kartkę formatu A- 4. Callum zobaczył, że to kontrakt na statek Honesty. Pensja wymieniona w kontrakcie była dokładnie dwa razy wyższa, aniżeli dotychczasowa. - To nasz najnowszy statek. Bardzo nam zależy, żeby wszystko dobrze poszło, dlatego prośba, żebyś go objął. To statek prawie nowy, jak na naszą firmę oczywiście. W bardzo dobrym stanie. Taka historia jak z Harmony nie może się już powtórzyć. - A kiedy miałbym wyjeżdżać? - No właśnie, to pilna sprawa. Za dwa dni. - Nie da rady. Za szybko. - No przecież wiem, że jesteś już po ślubie syna. Poza tym czy zwróciłeś uwagę na pensję? - Tak. Skąd ta hojność? - To właśnie dlatego, że ten wyjazd jest taki nagły. No i przeszedłeś wiele ostatnio. Należy ci się coś od firmy. - Dziękuję, ale to za szybko. Muszę odpocząć. - Odpoczniesz po rejsie. Więcej teraz zarobisz, dłużej posiedzisz potem w domu. Zresztą zróbmy tak: przemyśl to jeszcze, naradź się z żoną, a jutro rano zadzwoń i powiedz mi, jaka jest twoja decyzja. Dyrektor rubasznie klepnął Calluma w kolano i porozumiewawczo mrugnął okiem. Potem pożegnał się i wyszedł. - No i co o tym sądzisz? - spytała Mary. - Chcą się mnie pozbyć z Londynu. To pewne. Stąd ta hojność. Ktoś znowu zadzwonił do drzwi. - Teraz wszystko jasne - powiedział po chwili Callum, trzymając w ręku wezwanie do sądu. 85 Gdy następnego dnia zadzwonił do Fortune Shipping, zawiadamiając o rezygnacji z wyjazdu, usłyszał tylko zimne: - Zrobisz jak zechcesz, ale osobiście radziłbym ci wyjechać. Tak byłoby najlepiej dla wszystkich. Po dwóch dniach Callum zgłosił się do sądu. Ze zdziwieniem zobaczył, że z sekretariatu wychodzi dyrektor jego firmy. - Uważaj - powiedział. - Chyba chcą cię załatwić na dobre. Możesz spotkać się z zarzutem, że wyszedłeś w morze statkiem niezdatnym do żeglugi, w wyniku czego statek utonął, a dziewięciu marynarzy straciło życie. Callum zatrzymał się i chciał coś powiedzieć, lecz zanim to zrobił, dyrektor pokazał mu bilet lotniczy. - Chyba, że polecisz zaraz na Honesty. Zanim wrócisz, postaramy się o zamknięcie sprawy na podstawie naszych raportów. - Dziękuję, nie skorzystam - powiedział Callum i nacisnął klamkę drzwi. Dyrektor bezsilnie zgrzytnął zębami, wrzucił bilet do kieszeni i szybko zbiegł po schodach. - Panie kapitanie. Właściwie mamy już pełen obraz, ale co pana zdaniem było główną przyczyną tego nieszczęścia? - spytał sędzia Hazelground na zakończenie przesłuchania, w którym Callum z detalami opowiedział całą prawdę o Harmony. - Głównie zawiniłem ja, poprzez swoją nieodpowiedzialną decyzję wyjścia w morze niesprawnym statkiem. - Tak pan sądzi? - spytał stary sędzia McAlistair, który wydawał się drzemać podczas całego przesłuchania. - Jestem pewien, że gdyby pan odmówił, to odesłaliby pana do domu i przysłali kogoś bardziej dyspozycyjnego. Albo nawet nieświadomego stanu statku. Po prostu powiedzieliby mu, że pan zachorował i wyjechał do szpitala, a statek czeka tylko na niego. - Być może. Mogłem jednak zgłosić swoje wątpliwości kapitanowi portu, a on prawdopodobnie nie wypuściłby statku. Nie pomyślałem jednak o tym wtedy. - Niech pan w to nie wierzy. Kapitan portu zapewne zażądałby zaświadczenia od klasyfikatora, a takie zostałoby załatwione w ten sam sposób, jak tamto poprzednie, na trzy miesiące. Tym razem pewnie byłoby ważne tylko na jeden rejs do portu wyładunku. Niech pan zrzuci z siebie ten ciężar. Myślę, że przeżył pan już dosyć. Naszym zdaniem postępował pan słusznie. -Dziękuję. - Proszę jeszcze powiedzieć. Jak pan myśli? Skąd w pobliżu pana znalazła się po tylu dniach szalupa chiefa? - Przypuszczam, że po kilkunastu godzinach żeglugi zorientowali się, że nie dotrą na Die-go Garcia i postanowili wrócić. Niestety, zabrakło im paliwa. Udało im się nieomal trafić na nas, lecz nie zupełnie. Ostatnie mile pokonali samym tylko dryfem na skutek działania wiatru. Jak zginęli i gdzie są ciała pozostałych trzech, nie wiem. - Chyba mogło być tak, jak pan mówi. Oznacza to, że to pan miał rację. Ci, którzy zostali z panem, przeżyli. Ci, którzy nie uwierzyli panu i uciekli, zginęli wszyscy. Niech pan wraca do domu i odpoczywa po tych strasznych przejściach. Należy się to panu. - Wiesz kochany, byłam pewna, że tak zrobisz - powiedziała Mary, gdy już w domu opowiedział jej o przesłuchaniu. - To musiała być twoja decyzja, więc dlatego nic nie sugerowałam. 86 Spis treści Rozdział pierwszy Rozdział drugi Rozdział trzeci Rozdział czwarty Rozdział piąty Rozdział szósty 87 GABRIEL PIOTR OLESZEK ur. 16 marca 1948 r. w Wałbrzychu - absolwent Państwowej Szkoły Morskiej w Gdyni (1968 r.) oraz Uniwersytetu Gdańskiego (1976). Przeszedł wszystkie szczeble morskiej kariery, w tym 15 lat na stanowisku kapitana statków. W przerwach w pływaniu kilkakrotnie pracował w służbie Głównego Nawigatora w Polskich Liniach Oceanicznych w Gdyni oraz jako pełnomocnik dyrektora Polskiego Rejestru Statków w Gdańsku. Jest ławnikiem Izby Morskiej w Gdyni oraz członkiem Międzynarodowej Grupy Roboczej do Spraw Kodeksu Zarządzania Bezpieczną Eksploatacją Statków i Ochrony Środowiska Morskiego w Oslo, członkiem Komitetu Jakości Międzynarodowego Stowarzyszenia Instytucji Klasyfikacyjnych w Nowym Jorku oraz przedstawicielem PRS-u w tym komitecie. Opublikował liczne artykuły fachowe w czasopiśmiennictwie specjalistycznym a także opowiadania w prasie ogólnopolskiej i lokalnej. Pisze książki marynistyczne, dotychczas wydał powieść sensacyjną pt. SOS „Bright Star", w przygotowaniu: Przygoda „Golden Grain", Smak winy i inne. Kapitan Callum po przerwanym urlopie trafia na najnowszy statek swojego armatora. Nabytek ten okazuje się być zrujnowanym, starym trupem. Kapitan stara się, jak może, żeby doprowadzić statek do możliwie najlepszego stanu. Mimo to na każdym kroku odkrywa szokujące zaniedbania. Zła wola właściciela statku oraz splot wielu innych okoliczności doprowadzają w końcu do tragedii, jakiej nikt nie mógł się spodziewać. 88 89