Marie Porterfield Słodki świt Przełożyła Kazimiera Krzysztofiak 1 Sandra czekała na przystanku autobusowym. Na popołudniowym, zachmurzonym niebie przed chwilą znów pokazało się słońce. Obok Sandry stały dwie walizki i duża torebka, w której znajdował się jej dziennik, kosmetyki i kilka drobiazgów osobistych. Zanim znów wyjrzało słońce, Sandrę zaskoczył przelotny deszcz. Nie czuła się zbyt dobrze w swojej niemodnej sukience. Długie jasne włosy oblepiły jej głowę. Koniecznie musiała się odświeżyć, zanim dotrze do Nashville. Musie City Row! Na samą myśl o tym, że wkrótce tam się znajdzie, ogarniało ją szalone podniecenie. Sandra wychowała się w małym mieście nie opodal Bostonu. Muzyka country działała na nią jak narkotyk. Jak większość młodych ludzi z jej szkoły szalała za swoimi idolami. Znała nagrania wszystkich piosenkarzy z Wybrzeża Wschodniego, lecz to jej nie wystarczało. Sama chciała śpiewać country - i to znakomite country. Ojciec wbudował do jej radia specjalną przystawkę, żeby mogła odbierać również małe radiostacje. Już będąc uczennicą Sandra lubiła samotność, najchętniej słuchała radia i snuła plany na przyszłość. Wówczas nie potrafiła sobie jeszcze dokładnie wyobrazić, jak ta przyszłość miałaby wyglądać. Ale jedno zawsze było dla niej pewne: muzyka country będzie odgrywała w jej życiu niesłychanie istotną rolę. Sandra zobaczyła długiego, złotego lincolna, który wyjechał zza rogu i zbliżał się do przystanku. Ruch na drodze był dość ożywiony, więc samochód musiał jechać bardzo wolno. Dzięki temu Sandra mogła zajrzeć przez lekko matowe szyby do wnętrza wozu. W limuzynie siedziało naprzeciw siebie kilka osób. Wszyscy zdawali się być z znakomitym nastroju, gdyż każdy trzymał w ręce szklaneczkę whisky i uśmiechał się do pozostałych. Nagle samochód musiał się zatrzymać. Spojrzenie Sandry padło na kobietę, która miała rude włosy spiętrzone w ekstrawagancką fryzurę. Ten widok zaparł jej dech w piersi. Przecież to Wanda June Jones, gwiazda country! Sandra była tak podekscytowana, że jej serce zaczęło bić jak szalone. Jakież to wspaniałe, że taką słynną piosenkarkę może obejrzeć z bliska! Dotychczas znała Wandę tylko z czasopism i z telewizji. Ale tutaj siedziała Wanda Jones we własnej osobie: właśnie pochyliła się lekko do przodu, gdy któryś z panów podawał jej ogień. Sandra zobaczyła jeszcze, jak Wanda z lekkim uśmiechem wygodniej sadowi się na swoim siedzeniu. Potem limuzyna odjechała w kierunku Nashville. Sandra zastanawiała się, dlaczego aż tak bardzo podniecił ją widok Wandy. Wprawdzie podziwiała Wandę Jones, ale to nie była jej ulubiona piosenkarka. Niedługo zobaczę wszystkie sławy muzyki country, pomyślała Sandra. Czekały ją zresztą o wiele większe emocje. Przecież miała pracować z całą plejadą gwiazd jako asystentka producenta w czasie koncertów Nashville Country Musie Awards. Będzie więc miała możliwość bezpośredniego kontaktu z wieloma gwiazdami. Właśnie dlatego przyjęła propozycję Johna Taylora. Znów przypomniała sobie tamten brzemienny w skutki dzień w Nowym Jorku, kiedy po raz pierwszy spotkała Johna Taylora. Było to przed sześcioma miesiącami. Sandra pojechała z przyjaciółką do Nowego Jorku na koncert kilku wokalistów i zespołów country. Występ odbywał się w ulubionym lokalu miłośników tej muzyki. Dziewczętom udało się zdobyć bilety z największym trudem. Gwiazdą wieczoru był Texas Billy. Sandra była zafascynowana jego wirtuozowską grą na skrzypcach i niskim barytonem. Siedziała tuż przy niewielkiej scenie i uśmiechała się w taki sposób, że Texas Billy mógł sobie pomyśleć, że chciała z nim poflirtować. W każdym razie po występie po prostu przysiadł się do ich stolika. Rozmawiali wesoło. Później przyłączył się do nich kolejny mężczyzna, który został im przedstawiony jako John Taylor, „profesor muzyki country”. John wydał się lekko zakłopotany tym tytułem i próbował pokryć zmieszanie jakimś żartem. Jednakże Texas Billy zdradził Sandrze i jej przyjaciółce, że Taylora nazywano profesorem, ponieważ to on zapewniał wysoki poziom licznych nagrań płytowych. Był producentem i współwłaścicielem Musie Country Row w Nashville. Wielu znanych piosenkarzy podpisywało kontrakty z tą firmą tylko pod warunkiem, że techniczną stroną nagrań będzie się zajmował John Taylor. W studiu z reguły nagrywa się osobno różne instrumenty i wokal, a dopiero później miksuje. W tej dziedzinie John Taylor nie miał sobie równego wśród fachowców Musie Country Row. Z niezwykłym talentem potrafił zgrać poszczególne instrumenty w harmonijną całość. Był więc doskonały w swoim fachu i cieszył się poważaniem ludzi z branży. Owego wieczoru Sandra ze zdziwieniem stwierdziła, że większe wrażenie zrobił na niej John Taylor niż Texas Billy. Wzięło się to także stąd, że oprócz muzyki country równie mocno interesowała ją praca ludzi, którzy nigdy nie pojawiali się w świetle reflektorów. Ci ludzie zdawali się nie widzieć świata poza muzyką, która wypełniała całe ich życie. Sandra wielokrotnie miała okazję się przekonać, że z piosenkarzami i fanami trudno było rozmawiać o czymkolwiek innym niż muzyka. Ale to jej nie przeszkadzało, w końcu sama należała do rzesz wielbicieli country. Jeszcze zanim zdecydowała się pojechać do Nashville, doskonale wiedziała, że piosenkarze country i wszyscy ludzie z tej branży stanowili zamknięty, trochę zwariowany światek. Mimo zafascynowania tymi ludźmi Sandra była przekonana, że nie ma wśród nich mężczyzny, z którym chciałaby się związać na stałe. Jednak to wszystko nie powstrzymało jej przed podjęciem decyzji o wyjeździe. Wiedziała, czego chce, nie brakowało jej pewności siebie, a poza tym uważała, że wystarczająco dobrze zna się na ludziach. Przyjaciele i krewni ostrzegali ją przed lekkomyślnym towarzystwem w Nashville. Ale Sandra była pewna, że poradzi sobie w każdej sytuacji. Poza tym było jeszcze coś, ale Sandra wolała to zachować w tajemnicy. John Taylor pociągał ją od chwili, gdy po raz pierwszy spotkały się ich spojrzenia. Ale powodem nie była tu wyłącznie jego atrakcyjna powierzchowność, jego czarne włosy czy ciemne oczy. Chodziło raczej o sposób, w jaki potrafił się jej przysłuchiwać. Naprawdę interesował się tym, co mówiła. Zachowywał się zupełnie inaczej niż Texas Billy, który w trakcie rozmowy siedział naprzeciw niej z głupawą miną i wystukiwał palcami rytm muzyki. Tak, to był wspaniały wieczór. Sandra znów przypomniała sobie Johna Taylora i jego uśmiech, który w równym stopniu zdawał się wyrażać ironię i powagę. Rzadko zdarzało się jej czuć tak niepewnie w towarzystwie mężczyzny, nigdy jeszcze nie była tak mocno podekscytowana. Sandra miała wrażenie, że tego wieczoru stało się z nią coś niezwykłego. Coś, co miało odmienić całe jej życie! Potem minęło kilka miesięcy. Sandra zdążyła już zapomnieć, że dała Johnowi Taylorowi swój numer telefonu. Pewnego dnia nieoczekiwanie zadzwonił telefon i usłyszała jego głos. Mówił zwięźle i suchym tonem, jakby załatwiał jakiś interes, a jednak w jego głosie znów zabrzmiała serdeczna, zachęcająca nuta... Sandra ocknęła się z zamyślenia, gdy nadjechał jej autobus. Wsiadła i zajęła miejsce z przodu. Potem znów przypomniała sobie, jak John Taylor powiedział, że szuka asystentki do nagrania koncertu podczas Country Musie Awards w Nashville. Była to impreza, na której wręczano nagrody piosenkarzom i grupom country za płytowe bestsellery i przeboje roku. Można ją było porównać z wręczeniem Oscara w branży filmowej. Każdego roku tysiące fanów zjeżdżało do Nashville. Było to niezwykłe wydarzenie. Sandra już teraz czuła wielkie podniecenie na myśl, że i ona tam się znajdzie. John Taylor powiedział jej, że jest najwłaściwszą osobą do tej roboty. Wyłożył jej wszystko w taki sposób, że po prostu nie mogła mu odmówić. Poza tym Sandra odniosła wrażenie, że w jego głosie pobrzmiewa ton prośby, jakby chciał ją zobaczyć nie tylko ze względów zawodowych. Szybko jednak odsunęła od siebie tę niedorzeczną myśl. Doszła do wniosku, że John po prostu na gwałt potrzebował zaufanej asystentki. Dlaczego jednak sądził, że właśnie ona nadaje się do tej pracy? Wprawdzie opowiedziała mu, że w szkole założyła grupę country, ale przecież Musie Awards to było coś zupełnie innego! Mam nadzieję, rozmyślała Sandra jadąc autobusem przez ruchliwe drogi, że spełnię jego oczekiwania. W żadnym wypadku nie chciałabym zawieść zaufania, jakim obdarzył mnie John Taylor. Udowodni jemu - i sobie samej - co potrafi. Mocno to sobie postanowiła. W Nashville Sandra wysiadła z autobusu i weszła do restauracji. Kupiła butelkę coli i spytała barmana o drogę do wytwórni Taylora. Barman odpowiedział jej dialektem tych okolic. Sandra czuła, jak jej podniecenie rośnie. O Boże, pomyślała, naprawdę tu jestem! Jestem w Nashville! Poszła opisaną drogą. Z trudem dźwigała ciężkie walizki. Zezłościła się na siebie, że nie pomyślała o tym wcześniej. Byłoby o wiele rozsądniej, gdyby najpierw poszła do hotelu i trochę się odświeżyła. Ale ludzie z wytwórni chyba nie wezmą jej za złe, jeśli pojawi się w takim stanie. Ostatecznie przez cały dzień padał deszcz. W końcu stanęła przed budynkiem wytwórni. Był to dwupiętrowy dom, który wprawił ją w onieśmielenie. Właśnie tak zawsze wyobrażała sobie studio nagrań. Drzwi otworzyły się i wyszły dwie młode sekretarki. Rozległa się melodia country, grana na gitarze. Potem dołączył się bas, a zaraz potem skrzypce. Sandra weszła do środka. Muzyka przyciągała ją z magiczną siłą, jak płomień świecy ćmę. W portierni spytała o Johna Taylora. Uprzejma dziewczyna opisała jej drogę do części budynku, w której John miał swoje studia nagrań. Doszedłszy na miejsce, Sandra zobaczyła go przez grubą szybę. Postawiła walizki na podłodze i ostrożnie uchyliła drzwi. John Taylor przesunął okulary przeciwsłoneczne na czoło, rzucił papierosa na podłogę i rozdeptał go. - Cholera jasna! - krzyknął. - Kiedy opuszczę rękę, mam usłyszeć skrzypce! - Zwrócił się do mężczyzny, trzymającego w rękach skrzypce. - Wiem, że jesteś świetny! I wiem, że uwielbiasz grać z zamkniętymi oczami! Szanuję to. Ale dopóki nie skończymy tego nagrania chciałbym, żebyś na mnie patrzył! Jasne? Twarz poczerwieniała mu ze zdenerwowania. W jego oczach pojawił się groźny błysk. - Czy mogę ci w czymś pomóc? - Sandra usłyszała nagle kobiecy głos za swoimi plecami. Przestraszona zamknęła drzwi studia i odwróciła się. Przed nią stała zgrabna, śliczna dziewczyna. - Miałam... miałam się z nim spotkać - odparła zmieszana, wskazując przy tym na Johna Taylora, który udzielał muzykom dalszych wskazówek. Dziewczyna uśmiechnęła się do Sandry i poprosiła ją, żeby wygodnie usiadła. John właśnie zaczął nagranie i nie wolno mu teraz przeszkadzać. - Czy mogę się tutaj gdzieś odświeżyć? - spytała Sandra wciąż jeszcze trochę zdenerwowana. - Przez dwa dni jechałam autobusem i czuję się wykończona. A w dodatku zmoczył mnie deszcz. - Oczywiście. A tak przy okazji: nazywam się Pamela Higgins i jestem osobistą sekretarką Johna. Tamten gitarzysta to mój mąż, Sam. - Dziewczyna wydała się Sandrze bardzo sympatyczna. - Higgins? To jest Sam Higgins? - Oczy Sandry spoglądały z uznaniem. - Ależ naturalnie - roześmiała się Pamela. - W końcu John zawsze wybiera najlepszych gitarzystów. A przy nagraniach płytowych mój mąż z reguły należy do najważniejszych muzyków. John bardzo wysoko ceni jego talent. - Popatrzyła na Sandrę przyjaźnie. - Ale spokojnie możesz mi mówić ty. Taki tu mamy zwyczaj. Sandra od razu polubiła Pamelę. Ta kobieta była dumna ze swojego męża, do czego zresztą miała wszelkie powody. Poza tym Sandra w głębi duszy ucieszyła się, że Pam jest mężatką. Zawsze to jedna konkurentka mniej, jeśli szło o Johna Taylora. Wprawdzie Sandra nie zamierzała rywalizować o względy tego człowieka, ale wiedziała, jak potrafią reagować kobiety. Zwłaszcza na widok nowej dziewczyny. Nowej, a jednocześnie ładnej. Sandra uśmiechnęła się. Dopiero od niedawna potrafiła świadomie wykorzystywać swoją świetną prezencję. Pamela zaprowadziła Sandrę do łazienki, gdzie był także prysznic, i powiedziała, że może się tutaj czuć jak u siebie w domu. - Nagranie pewnie jeszcze trochę potrwa. Kiedy weźmiesz prysznic i przebierzesz się, możesz przyjść do mnie, do „pokoju obserwacyjnego”. Tak to tutaj nazywamy. John na pewno nie będzie miał nic przeciw temu. Ucieszy się, że przyjechałaś. Opowiadał mnie i Samowi, że wkrótce przyjedzie do nas jego nowa asystentka ze Wschodniego Wybrzeża. O ile dobrze sobie przypominam, spotkaliście się w „Lone Star” w Nowym Jorku. - To prawda! - Sandra ucieszyła się, że John już komuś o niej mówił. - Był bardzo zadowolony, że zgodziłaś się na jego propozycję. John to wspaniały facet, choć często na problemy z różnymi sfiksowanymi osobami. - Jej twarz nagle spoważniała. - Ale to naprawdę nie jego wina. Te osoby bez przerwy urządzają na niego regularne polowania i aż proszą się o kłopoty. Mówiąc „osoby” myślę oczywiście o kobietach. - Mam wrażenie, że w ten sposób chcesz mi coś dać do zrozumienia - powiedziała Sandra. - Czyżby to miała być tak - zwana dyskretna aluzja? Pamela uniosła brwi. - Skądże znowu! Wcale nie chciałam powiedzieć, że należysz do takich sfiksowanych babek. Miałam na myśli gwiazdy i gwiazdeczki country, z którymi John musi pracować. Widocznie jest w nim coś, co sprawia, że wszystkie wariują na jego punkcie. Sandra podziękowała Pameli za zaufanie i uśmiechnęła się do niej. Poczuła jednak lekkie przygnębienie. Czyżby w głębi duszy miała nadzieję, że John Taylor uzna ją za wystarczająco atrakcyjną, by się w niej zakochać? Stojąc pod prysznicem ganiła siebie za te głupie myśli. Cóż za dziecinne marzenia! Dzięki Pameli spojrzała na rzeczywistość trzeźwym okiem. John Taylor był mężczyzną, którym kobiety interesowały się nie tylko ze względu na jego urok i znakomity wygląd, lecz również dlatego, że zajmował bardzo ważną pozycję w branży. Każdego roku zajmował się dziesięcioma, dwudziestoma, a może nawet trzydziestoma gwiazdami muzyki country. Z tego przynajmniej połowę musiały stanowić kobiety. Prawdopodobnie piosenkarki próbowały z nim flirtować. W końcu potrzebowały jego wsparcia i pomocy. Rezultat nagrań w znacznej mierze zależał właśnie od niego. A co powiedzieć o tej rzeszy nieznanych piosenkarek, które na pewno były gotowe zrobić wszystko, byle tylko nakłonić Johna do nagrania ich płyty. Teraz Sandra miała już całkowitą jasność, że oczekiwała za wiele. Należała jednak do dziewczyn, które potrafią myśleć rozsądnie. I co z tego, pomyślała, w końcu udało mi się z hobby uczynić pracę. Teraz będę się mogła bez przerwy zajmować moją ukochaną muzyką country. Światło w „pokoju obserwacyjnym” było przyciemnione, żeby siedzący tam widzowie nie rozpraszali muzyków. Sandra zajęła miejsce obok Pameli i zerknęła na studio nagrań i położone obok pomieszczenia dźwiękowców, gdzie siedział John. Głowę miał owiniętą wilgotną chustką, dziko wymachiwał rękami i rzucał wściekłe spojrzenia na skrzypka. - Ten facet jest na najlepszej drodze, żeby wszystko spieprzyć. Ale John wie, że sporo można z niego wydobyć, więc spróbuje jeszcze raz - roześmiała się Pamela. - John nigdy nie rezygnuje. To jedna z tajemnic tego studia, które wypuszcza tylko doskonałe nagrania. Znam producentów, którzy już po trzech próbach opuszczają studio klnąc na czym świat stoi. Natomiast John potrafi się opanować i próbuje do skutku. Potrafi pracować jak nikt inny. Mój Sam zawsze mówi, że bez Johna wytwórnia Musie City Row natychmiast by splajtowała. Kiedy Pamela mówiła o swoim Samie, jej głos brzmiał dziwnie miękko. Ale Sandra już nie słuchała. Całą jej uwagę skupiła na sobie Wanda Jones, oszałamiająco piękna, rudowłosa piosenkarka, którą dokładnie przed godziną widziała na ulicy. Wanda Jones z hałasem wkroczyła do studia, przerwała nagranie i usiadła na swoim miejscu przed mikrofonem. John rzucił spojrzenie na szybę pomieszczenia obserwacyjnego. Chyba rzeczywiście nie mógł zobaczyć Sandry, gdyż wyraz jego twarzy wcale się nie zmienił. Nie zauważył, że Wanda do niego podchodzi. Obcisła, złocista suknia podkreślała każdą krągłość jej ciała. Bez wahania zarzuciła Johnowi ramiona na szyję. Początkowo zdawał się niezadowolony, później jednak dał się jej pocałować. Był to długi, namiętny pocałunek. Muzycy śmiali się i żartowali. Wszyscy myśleli, że teraz John nie będzie mógł kontynuować nagrania. A jednak John ich zaskoczył. Kiedy Wanda uwolniła go ze swych objęć, od razu wziął się do pracy. Przeszedł z reżyserki do studia, dla wzmocnienia kontrastu ustawił dodatkowy mikrofon i rozmieścił muzyków w taki sposób, żeby każdy mógł widzieć, co robią pozostali. Potem wrócił do swojego pomieszczenia i podniósł rękę. Zespół zaczął grać. Wanda przysunęła mikrofon do swoich pełnych warg i zaśpiewała tęsknym głosem, którego brzmienie oscylowało pomiędzy dziewczęcością a kobiecością, pomiędzy niewinnością a seksapilem. Sandra musiała przyznać, że Wanda ma talent, choć trochę jej przeszkadzało, że tak atrakcyjna gwiazda interesuje się Johnem. Może to dobrze, że zobaczyłam tę scenę, pomyślała. Możliwe, że nie jestem brzydka, ale nie stoi za mną ani sława, ani pieniądze ani supertalent. Nie mam u niego żadnych szans. Ten ton rezygnacji nie był jednak szczery. Za kilka minut Sandra nie będzie nawet chciała o tym pamiętać. Ale w tej chwili czuła się podle. Z własnej winy wplątała się w sytuację, która mogła przerosnąć jej siły. Rodzice tłumaczyli jej, że jeszcze nie jest na tyle dojrzała, by stanąć na własnych nogach. Sandra jednak postanowiła, że nie wróci do domu, zanim nie będzie mogła im udowodnić, jak bardzo się mylili. Wiedziała, że potrafi pracować bez wytchnienia i z entuzjazmem. Wiedziała również, jak ma wykorzystać swoje zdolności. Pełna wiary we własne siły podjęła to pierwsze poważne wyzwanie w swoim życiu. Teraz jednak musiała stwierdzić, że prawdziwym powodem tej decyzji był John Taylor. Sandra obserwowała, jak John wydaje polecenia muzykom. To był perfekcjonista w każdym calu. Świetnie potrafiła go zrozumieć. Ona również była perfekcjonistką. Ale co się stanie, jeśli nie spełni jego oczekiwań? Jeśli będzie jej musiał wyjaśniać wszystko po pięć razy, a ona wciąż nie będzie rozumiała i wszystko zepsuje? - Nie rób takiej ponurej miny - odezwała się Pamela. - To tylko tak groźnie wygląda. Wszyscy tu wiedzą, czego John od nich wymaga. I wszyscy wiedzą, że to leży w ich własnym interesie. Jeśli John tak ostro się z nimi obchodzi, to widocznie jest to konieczne. Nie przejmuj się. Sandra uśmiechnęła się i zapewniła Pam, że wcale się nie przejmuje. Jednak z jej twarzy bez trudu można było wyczytać, co naprawdę czuje. Sandra pragnęła, żeby ta sesja nigdy się nie skończyła. Bała się uścisnąć dłoń Johna i spytać go, czy ją sobie przypomina. Ale dlaczego miałby jej nie pamiętać? W końcu to on ściągnął ją do Nasłwille. Co się z nią działo? Dlaczego teraz na dodatek zaczęła się bać, skoro i tak już było za późno? Powinnam była o tym pomyśleć wcześniej, powiedziała sobie w duchu. Nagranie skończyło się po trzech godzinach. John ogromnym ręcznikiem otarł spoconą twarz. Wyglądał, jakby przed chwilą zaorał sto hektarów pola. Wybierał się właśnie pod prysznic, gdy Pamela zawołała go do siebie. Na widok Sandry twarz Johna rozpromieniła się. - Sandra Harrison! Kiedy przyjechałaś? - spytał zbliżając się do niej. Sandra poczuła, że się czerwieni. Zmieszana popatrzyła na swoje stopy, potem wolno podniosła głowę i z lękiem spojrzała mu w oczy. - Przed kilkoma godzinami, panie Taylor. Przyglądałam się panu w czasie nagrania. Jestem pod wielkim wrażeniem pańskiego stylu pracy. Pan rzeczywiście potrafi wydobyć z muzyków wszystko, do czego są zdolni. John uśmiechnął się, zdawało się jednak, że jest trochę speszony tą pochwałą. Sandra zdziwiła się jego reakcją. - No, w każdym razie najpierw muszę wziąć prysznic i przebrać się. To ciężka robota, młoda damo, chociaż na pewno myślisz, że to bardzo proste. Aha, jeszcze coś. Żaden z moich współpracowników nie zwraca się do mnie panie Taylor. Mów mi po prostu John. Zwrócił się do Pameli. - Pam, może byście tak zaczekały na mnie i Sama? Moglibyśmy pokazać Sandrze, co to jest restauracja na Dzikim Zachodzie, okay? Pam roześmiała się i przystała na tę propozycję. Sandra nigdy jeszcze nie jechała limuzyną. Czuła się skrępowana w tym luksusowym wozie. Trochę niepewnie przyglądała się obiciom z miękkiej skóry i suto zaopatrzonemu barkowi. Musiała jednak przyznać, że mimo pewnego onieśmielenia bardzo jej się to podobało. Pam przedstawiła Sandrę George’owi, kierowcy Johna, i Samowi, który jako pierwszy wyszedł z budynku wytwórni. Powiedział im, że jeszcze chwilę muszą poczekać na Johna. - Przecież wiesz, jak trudno mu się uwolnić od Wandy - powiedział zwracając się do żony. Z dezaprobatą potrząsnął głową. - Naprawdę, ta baba zachowuje się jak kompletna idiotka. - Ona jest gwiazdą, Sam. Ale wszyscy wiedzą, że ty w jednym małym palcu masz więcej talentu niż ona w całym swoim ciele - zawołała Pam. Sam roześmiał się. - Możliwe, skarbie. Ja jestem muzykiem studyjnym, a nie supergwiazdą. I niech tak już zostanie. Niech Wanda Jones stoi sobie w świetle reflektorów. Wprawdzie ja też lubię publiczność, muzykę i pieniądze, ale potrafię żyć bez braw i tłumu fanów. To nie jest konieczne dla poważnych ludzi, którzy robią swoje z wewnętrznej potrzeby, a nie dla poklasku. Przecież na przykład John też nigdy nie zechciałby prowadzić życia na świeczniku. Jego nazwisko znają ludzie, którzy czytają tę jedną krótką linijkę na odwrocie okładki płyty. Tylko tam wymienione jest jego nazwisko jako kierownika muzycznego i producenta. I to w zupełności mu wystarcza. - A obok zawsze pojawia się twoje nazwisko jako gitarzysty studyjnego. - Tak - przytaknął Sam. - Ponieważ on tak chciał. Wierz mi, że gdyby zechciał, mógłby się cieszyć o wiele większą sławą. - A jaka jest Wanda Jones? - spontanicznie spytała Sandra. Sam zmarszczył czoło i nie odpowiedział. - Wanda należy do ludzi, którzy bez przerwy chcą być podziwiani. Czasem strasznie mnie to wkurza. Wydaje mi się jednak, że ona ma na Johna spory wpływ. Nie sądzisz, Sam? - Pamela spojrzała na męża. Sam w milczeniu wzruszył ramionami. - Cóż, jeśli nie chcesz o tym mówić - cicho powiedziała Pamela. - To jego prywatna sprawa - odparł Sam zasmuconym głosem. - Nikt nie potrafi mu doradzić, jak ma zapomnieć o sprawach, które się zdarzyły. To jest coś, z czym on sam musi się uporać. Przypuszczam jednak, że właśnie dlatego ma takie stosunki z Wandą. Jeśli w ten sposób próbuje o wszystkim zapomnieć, to moim zdaniem postępuje całkowicie słusznie. Sandra czuła, że tu chodzi o jakieś sprawy, o których ani Pamela, ani Sam nie chcieli jej powiedzieć. Wolała więc nie nalegać. Dopiero co ich poznała. Musiało upłynąć trochę czasu, zanim zdoła wyrobić sobie o nich jakieś zdanie. Nadmierna ciekawość mogłaby jej tylko zaszkodzić. Odczekała jeszcze chwilę, ale Sam i Pamela nie wspomnieli już o Wandzie ani słowem. Widocznie przyzwyczaili się, że John często każe na siebie czekać. I choć Sam na pewno był zmęczony długą sesją nagraniową, siedział spokojnie i nie narzekał. W radio śpiewała Wanda Jones. Sandra chciała powiedzieć, że głos Wandy wydaje się jej zbyt melodramatyczny w stosunku do subtelnej aranżacji. Powstrzymała się jednak przed tą uwagą. Sam i Pamela mogliby sobie pomyśleć, że jest zazdrosna i złośliwa, jak wszystkie kobiety, którym John wpadł w oko. Wreszcie pojawił się John. Miał na sobie ciemną kamizelkę i kowbojski kapelusz. Znakomicie wyglądał w obcisłych dżinsach i butach z cholewami. Zdjął ciemne okulary, wsiadł do samochodu i popatrzył na wszystkich z miną niewiniątka. - Miałeś kilka niezłych improwizacji, Sam. Właśnie przesłuchaliśmy z Wandą trzeci kawałek. Dobra robota, nieźle się dzisiaj spisaliśmy. Sam na pozór obojętnie wzruszył ramionami. John zapalił papierosa i zmarszczył czoło. Sandra miała wrażenie, że stało się coś, czego nie mogła zrozumieć. John patrzył przed siebie spojrzeniem nieobecnym, jakby skierowanym do wewnątrz. Wydawał się bardzo poważny i o wiele starszy niż zwykle. Sandra oceniała go na jakieś trzydzieści pięć lat. Chciała mu powiedzieć, że wygląda na zmęczonego, ale wolała się nie odzywać. W końcu dla tych ludzi była obca, więc mogliby uznać jej uwagę za impertynencję. - George - powiedział John do niewielkiego mikrofonu. - Zawieź nas do „Kettle Moonshine Cafe”. Dzisiaj występuje tam zespół country, którego chciałbym posłuchać. Zwrócił się do Sandry. - Jak widzisz, moja praca nigdy się nie kończy. - Myślę, że tak powinno być - uprzejmie odparła Sandra. - Tak - przytaknął John. - Ale czasami, po pięciu godzinach pracy w studiu, czuję się znużony towarzystwem ludzi, którzy dopiero zaczynają karierę i gwiazd natarczywie domagających się zainteresowania. - Potrafię to zrozumieć - powiedziała Sandra ze współczuciem. - Naprawdę? - Dźwięk jego głosu i uważne spojrzenie sprawiły, że Sandrę przebiegł dreszcz. Czyżby John chciał jej dać do zrozumienia, że nie mogła zrozumieć tego rodzaju stresu, więc w ogóle nie powinna się odzywać? - Wanda była dzisiaj niezła - stwierdził Sam nieco ironicznie. - W każdym razie udawało jej się nawet utrzymać w tonacji. Pam ostrzegawczo trąciła łokciem Sama. John popatrzył na niego posępnym wzrokiem. - Ty też byłeś dzisiaj jakiś spięty, Sam - stwierdził John. - Obaj potrzebujemy odpoczynku. Pojedziemy przyjrzeć się tej nowej kapeli. Po prostu udawajmy, że to nie ma nic wspólnego z pracą. - I właśnie dlatego jedziemy akurat do „Kettle Moonshine Cafe”. To oczywiście nie ma absolutnie nic wspólnego z naszą pracą - sucho stwierdził Sam. Obaj wybuchnęli śmiechem. Wyglądało na to, że nastrój lekkiego przygnębienia już minął. John otworzył barek umieszczony przy tylnym siedzeniu i nalał cztery szklaneczki whisky. Napięta atmosfera zniknęła bez śladu. Po chwili z radia popłynęła piosenka śpiewana ochrypłym głosem. Kiedy dotarli do restauracji z ogródkiem, serce Sandry biło z podniecenia. Przez całą drogę John poświęcał jej wiele uwagi. Oczywiście, John rozmawiał także ze swoimi przyjaciółmi. Jednak najwyraźniej zdawał się zadowolony, że naprawdę przyjechała do Nasłwille. - John - powiedziała z uśmiechem, kiedy usiedli przy stoliku - chyba wszyscy cię tutaj znają. John założył okulary przeciwsłoneczne. - Tak, ci ludzie dobrze mnie znają. Czasami strasznie działa mi to na nerwy. Już nie pamiętam czasów, gdy mogłem wpaść do knajpy ot, tak sobie, nie wzbudzając sensacji. To było tak dawno... Zamówienie przyjęła kelnerka w krótkiej spódniczce z frędzelkami. Sandra zauważyła, że ta śliczna dziewczyna wpatruje się w Johna jak w obraz. John odezwał się do niej uprzejmie, ale z dystansem, po czym przeniósł wzrok na scenę, gdzie właśnie pojawił się jakiś człowiek. Konferansjer wziął do ręki mikrofon i obwieścił, że na sali jest John Taylor z „Taylor Production” ze swoim gitarzystą, Samem Higginsem. - Nie wątpię, że grube ryby z „Taylor Production” są dzisiaj z nami, żeby posłuchać „Country Cheerleaders”. Jak państwo doskonale wiecie, zbliżają się Nashville Country Musie Awards, a za pięć minut na tej scenie pojawią się trzy najwspanialsze piosenkarki country! Na scenę wszedł zespół złożony z pięciu ludzi. Sandra miała wrażenie, że poznaje kilku muzyków. - To muzycy studyjni - szepnęła do niej Pam. - Towarzyszą nowym piosenkarkom. My mamy się zorientować, czy z tych „Country Cheerleaders” coś jeszcze może być. W tej samej chwili pojawiły się „Country Cheerleaders”. Trzy blondynki miały na sobie białe, obcisłe stroje kowbojskie, w których wyglądały doskonale. Zaczęły śpiewać. Sandra stwierdziła, że grupa jest niezła. Słychać było, że piosenkarki mają za sobą wiele lat prób i przygotowań. Spojrzenia trzech dziewczyn zbiegały się w jednym punkcie. Bez przerwy wpatrywały się w wysokiego, ciemnowłosego mężczyznę, który na pozór zupełnie obojętnie popijał swojego drinka. Nie było wątpliwości: „Country Cheerleaders” zamierzały zwrócić na siebie uwagę Johna. W każdym razie osiągnęły tyle, że John uśmiechał się i wystukiwał rytm nogą. Nagle John pochylił się do Sandry i spytał: - Co o nich myślisz? - To ty jesteś ekspertem - odparła. - Mylisz się. Z nas dwojga ty jesteś teraz na pewno lepszym ekspertem. Po prostu dlatego, że jeszcze nie jesteś uwikłana w tę branżę. Wciąż jeszcze jesteś kimś, kto po prostu kocha muzykę country, choć nie wie, jak ona powstaje. I dokładnie tak samo myśli i czuje szeroka publiczność. Sądzisz, że te dziewczyny mogłyby zaśpiewać jakiś hit? - Naprawdę wydaje mi się, że nie mam odpowiedniego przygotowania, żeby ci na to pytanie odpowiedzieć... - odparła wymijająco Sandra. - Jak nie, to nie! - przerwał jej zniecierpliwionym tonem John. Odwrócił się od niej i znów popatrzył na scenę, wystukując nogą rytm. Szukając wsparcia, Sandra spojrzała na Pam, która uśmiechnęła się do niej, jakby chciała jej dodać otuchy i powiedzieć: Tak, czasem trudno z nim wytrzymać. Ale trzeba go zaakceptować takim, jaki jest. Sandra mimowolnie zaczęła się zastanawiać nad Johnem. Co miał na myśli Sam, kiedy powiedział, że John stara się zapomnieć? Dlaczego potrzebował takiej kobiety, jak Wanda Jones? Pamela mówiła, że Wanda wcale nie należy do najbardziej utalentowanych piosenkarek w studiu. Była po prostu najbardziej znana. Dlaczego więc John się na to godził, a dodatku jeszcze się z nią zadawał? Do tej pory Sandra oceniała go zupełnie inaczej. Sądziła, że John jest człowiekiem, który zawsze potrafi postawić na swoim i robić tylko takie rzeczy, o których słuszności był w pełni przekonany. Sandra doszła jednak do wniosku, że nie ma prawa osądzać Johna. Dopiero co się poznali i dotychczas tylko 2 Przed pójściem do łóżka Sandra posiedziała jeszcze przez chwilę na werandzie. To była jej pierwsza noc na Południu. Tennessee! Znalazła się w stolicy muzyki country, dotarła do celu. To było szalenie ekscytujące. Ale czy to naprawdę był jej cel? Praca tutaj przyniesie jej wprawdzie pewną satysfakcję, ale czy będzie również skutecznym lekarstwem na samotność, którą szczególnie dotkliwie odczuwała nocą? Czy muzyka country pozwoli jej zapomnieć o tęsknocie za mężczyzną, który wypełniłby jej całe życie? Sandra popatrzyła na usiane gwiazdami niebo. Po deszczu, jaki powitał ją zaraz po przyjeździe, chmury zniknęły bez śladu. Może to dobry znak? Sandra była na siebie zła, że jest taka sentymentalna. Lepiej nie myśleć o takich rzeczach. Wciąż miała przed oczami twarz Johna, choć wcale tego nie chciała. Była zdziwiona, jak dokładnie utkwił jej w pamięci każdy szczegół. Przecież zazwyczaj trzeba lat, by jakąś twarz tak dobrze poznać. John rzeczywiście jest bardzo przystojny i męski, pomyślała Sandra czując, że znów ogarnia ją dziwne podniecenie. Ale coś nie dawało jej spokoju. Nie chodziło o jego twarz. Wyczuwała w nim jakąś tajemnicę. To mogło być jakieś wielkie rozczarowanie, które zmusiło Johna, by ukrywał swój smutek pod maską uprzejmości. W domu Sama i Pam Sandra od samego początku poczuła się znakomicie. Dom był wspaniały, a jej pokój ogromny. Jedna ściana była ze szkła. Przez drzwi wychodziło się wprost na werandę. Umeblowanie pokoju sprawiło, że Sandra zaczęła się zastanawiać, kto mógł go urządzić. Wnętrze nie miało typowo kobiecego charakteru, raczej wprost przeciwnie. W jednym rogu stała potężna komoda z różanego drewna z ogromnym lustrem. Sandra pomyślała, że lepiej by tu pasowała paczka tytoniu do żucia niż jej kosmetyki. W domu rodziców jej pokój miał ściany pokryte tapetą w kwiatki, a pośrodku stała śliczna toaletka. Wszystko było utrzymane w ciepłych i delikatnych kolorach. A tutaj dominowały barwy ciemne. Nawet kapa na łóżku była ciemnobrązowa. Ściany pokrywała ciemna, dębowa boazeria. Jedyne oświetlenie stanowiła lampa pod sufitem. Sandra zastanawiała się, jak wygląda mieszkanie Johna. Gdyby je zobaczyła, pewnie mogłaby się o nim dowiedzieć czegoś więcej. Może w ten sposób stałby się jej bliższy i potrafiłaby go lepiej zrozumieć. Nic dziwnego, że tej nocy Sandrze przyśnił się John. Przecież od chwili przyjazdu do Nashville wszystkie jej myśli obracały się tylko wokół niego. Następnego ranka Sandrę obudziło jasne słońce, które zalewało cały pokój. Sandra zamrugała powiekami. Blask słońca raził ją w oczy. Skąd mogła wiedzieć, że wieczorem powinna była spuścić rolety. Wyskoczyła z łóżka, zrzuciła koszulę nocną i weszła pod prysznic. To był jej pierwszy poranek w Nashville. Pierwszy dzień nowego życia. Wczorajsze niepokoje ustąpiły. Znów poczuła wiarę we własne siły. Przestała się bać. Możliwe, że na początku to i owo będzie dla niej zupełnie nowe. Ale była gotowa się uczyć i z pewnością szybko stanie się dobrym pracownikiem. Kiedy zeszła na dół, Sam i Pamela jeszcze spali. Sandra zrobiła kawę, usiadła przy dużym kuchennym stole i spoglądała na połyskujący od porannej rosy ogród. Poczuła się samotna. Ale to uczucie nie sprawiło jej przykrości. Była wolna i niezależna. Dzień zapowiadał się niezwykle interesująco. Gdybym tak miała chociaż blade pojęcie o tym, co mnie dzisiaj czeka, pomyślała Sandra. Ale cokolwiek to będzie, jestem gotowa. Gotowa na spotkanie z losem. Skrzypnięcie drzwi do kuchni wyrwało ją z rozmyślań. Pamela była już ubrana i uśmiechała się wesoło do Sandry. - A gdzie Sam? - spytała Sandra, kiedy już się przywitały. - Ten śpioch? - Pamela roześmiała się. - Jak dobrze pójdzie, wstanie około południa. Sam ma zupełnie inne godziny pracy. W końcu ja należę do personelu biurowego. Sandra też się roześmiała. Pamela wzięła sobie filiżankę kawy i, z westchnieniem usiadła na taborecie. - Rano zwykle nie robi się nagrań. Powód jest bardzo prosty: większość muzyków Johna o tej porze jeszcze śpi. Sam ma to nawet zagwarantowane w kontrakcie. Po prostu przed południem nie można od niego oczekiwać, że będzie grał na przyzwoitym poziomie. - Przywilej artystów - stwierdziła z zazdrością Sandra. - Najwidoczniej. Uśmiechnęły się. Naraz jednak twarz Pameli spoważniała. - Chciałabym cię ostrzec, Sandro... - zaczęła. - Przed czym? - Przed Wandą Jones. Dziś po południu będzie w studiu, bo właśnie nagrywamy jej płytę. - Dlaczego chcesz mnie ostrzec? Przecież ja... - Sandra urwała i potrząsnęła głową. - Zdarza się, że podczas sesji nagraniowej atmosfera jest bardzo napięta. Dotyczy to zwłaszcza Johna. Na pewno będziesz się zastanawiała, skąd się to bierze. Dlatego chciałabym cię przygotować... Pamela wstała, nalała sobie jeszcze jedną filiżankę kawy i usiadła naprzeciw Sandry. - Prawdę mówiąc, sama nie do końca potrafię to zrozumieć, ale... niektórym ludziom, kiedy stają się sławni, uderza do głowy woda sodowa. Nagle przychodzi taki moment, że bez przerwy muszą udowadniać sobie i innym, że naprawdę są tak ważni, jak się o nich mówi. Trzymaj się od Wandy z daleka. Jej specjalnością jest wyczuwanie słabych stron u innych ludzi, których później potrafi niszczyć w bezwzględny sposób. Mówię - to całkiem poważnie. Sandra dostrzegła w oczach Pameli autentyczne zatroskanie. A jednak wolałaby o tym nie wiedzieć. Teraz jeszcze bardziej będzie się denerwowała, gdy znajdzie się w pobliżu Wandy Jones. - Okay, będę siedziała jak mysz pod miotłą przyrzekła. - Tylko w obecności Wandy. Bo poza tym John chyba będzie zadowolony z twojej pomocy. - Pam znów się uśmiechnęła. - Jak się zdaje, John wysoko sobie ceni twoje wyczucie w sprawach country. Opowiadał mi o wieczorze, kiedy się poznaliście. Mówił, że masz nosa do dobrej muzyki. Pewnie właśnie dlatego dostałaś tę propozycję. Możesz mi wierzyć, że John bardzo ceni ludzi, którzy czują muzykę. On też taki jest. W tej branży nie wystarczy mieć jakiś talent. Sam talent pozwala występować na scenie, ale jeszcze nie gwarantuje popularności. Do tego trzeba mieć nosa. Jeśli więc John zatrudnił cię tylko na podstawie tej jednej rozmowy, to możesz być pewna, że ma o tobie wysokie mniemanie. Sandra odetchnęła z ulgą. Wyjaśnienie Pameli trochę ją uspokoiło. - Naprawdę tak myślisz, Pam? Pamela wstała i podeszła do drzwi, gdzie jeszcze raz się obróciła. - Tak, tak myślę. Ale musimy się już zbierać... - Kapitalny wóz - powiedziała z uznaniem Sandra, opadłszy na miękkie skórzane siedzenia w małym, niebieskim sportowym samochodzie. - Prezent gwiazdkowy od Sama - odparła z dumą Pam. - Sam wprawdzie stwierdził, że skoro w ogóle z nim wytrzymuję, to zasłużyłam na jaguara. Ale mógł sobie pozwolić tylko na tego triumpha. Tak czy inaczej kosztuję go tyle, co dwie kobiety. - Czyżbyś miała jakieś wyrzuty sumienia? - spytała z uśmiechem Sandra. - Nie, absolutnie żadnych. Przez chwilę jechały w milczeniu. Nagle Sandrę ogarnęło zupełnie nowe uczucie. Słowa Pam coś w niej poruszyły. Poczuła lekkie ukłucie zazdrości: Pamela była taka szczęśliwa z Samem. Miała męża, który ją kochał, dzielił z nią życie i stanowił dla niej duchowe oparcie. Nietrudno było zauważyć, że oboje są szczęśliwi. Sandra znała niewielu ludzi, którzy potrafili się tak znakomicie uzupełniać i wieść tak harmonijne życie jak Sam i Pamela. Zastanawiała się, jak może wyglądać życie pozbawione uczucia dojmującej samotności. Po prostu nie umiała sobie tego wyobrazić. - Jesteśmy już prawie na miejscu. Zaraz dojedziemy do Musie City Row. - Głos Pameli wyrwał Sandrę z zamyślenia. - Jestem gotowa - powiedziała Sandra z nadzieją, że jej głos zabrzmi bardzo stanowczo. Po kilku minutach dojechały na miejsce. Już z daleka Sandra zobaczyła Johna Taylora, który stał przed budynkiem otoczony grupką ludzi. Pamela zostawiła samochód na parkingu firmy i razem z Sandra podeszła do Johna. Na widok Sandry i Pameli John odwrócił się od otaczających go ludzi i wszedł z nimi do budynku. - Okay! Jesteście punktualne. Bądź tak dobra, Pamelo, i sprawdź stół mikserski w studiu A. Natomiast ty, Sandro, znajdziesz na moim biurku teksty kilku piosenek. Chciałbym, żebyś je przeczytała. Za pół godziny powiesz mi, które z nich ci się podobają. - Czy... czy nie lepiej byłoby ich posłuchać? - spytała Sandra. John niecierpliwie potrząsnął głową. - Nie, bo za bardzo poddałabyś się muzyce. Powiedziałem, że masz te teksty przeczytać. - W jego głosie zabrzmiał ton, który sprawił, że Sandra się wzdrygnęła. Poczuła, że jej serce bije jak szalone. Zastanawiała się, czy John zauważył, że zrobiła się czerwona jak piwonia. - Dobrze, przeczytam - wymruczała i odwróciła się. Dopiero po kilku krokach uświadomiła sobie, że nie ma pojęcia, gdzie mieści się biuro Johna. Znajdowała się w innym studiu niż wczoraj. Pam też gdzieś już zniknęła. Niewiele brakowało, by Sandra wpadła w panikę. Jednak w porę się opamiętała. Przecież zawsze można kogoś spytać o drogę. Jeden z muzyków wyjaśnił jej, jak można trafić do biura Johna. Sandra była trochę zła na Johna. Czy nie za wiele od niej wymagał? Skąd mogła wiedzieć, gdzie on ma swoje biuro? Kiedy jednak pomyślała o jego poleceniu, złość natychmiast się ulotniła i Sandrę ogarnęła ciekawość. Kiedy brała teksty do ręki, do biura weszła Pamela. - Widzę, że już się wciągasz do roboty - powiedziała. - Chyba żartujesz. Tobie wolno kontrolować stoły mikserskie, a ja mogę tylko tutaj siedzieć i czytać. - Wierz mi, Sandro, znam Johna i wiem, że po prostu chce cię sprawdzić. Zostawię cię teraz samą, żebyś mogła się skoncentrować. Ale jeśli mogę ci coś radzić, to starannie wybierz teksty, które ci się spodobają i przygotuj sobie klarowne uzasadnienie. Możesz nawet zrobić notatki. Jeśli nic ci się nie spodoba, również uzasadnij to na piśmie. To na pewno zrobi na nim dobre wrażenie. - Dzięki, Pam. Na ciebie naprawdę można liczyć. Pam wzruszyła ramionami, jakby nic się nie stało. Jednak w tym momencie Sandra uświadomiła sobie, że znalazła w Pameli prawdziwą przyjaciółkę. Poczuła się tak wzruszona, że w jej oczach pojawiły się łzy. - .Naprawdę nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła. Pamela uśmiechnęła się i ruszyła do drzwi. Na progu jeszcze raz się odwróciła i powiedziała: - Skoncentruj się teraz na lekturze tekstów i spisz się dobrze. Wpadnę później, kiedy już skontroluję pulpity, okay? John przytknął filiżankę do warg i pociągnął łyk czarnej kawy. Dwa poranne nagrania poszły znakomicie, choć nie obyło się bez kilku powtórzeń. John początkowo sceptycznie podchodził do tej grupy wokalnej, ale spotkała go przyjemna niespodzianka. Teraz jednak wydawał się zdenerwowany. Niespokojnie chodził tam i z powrotem, bez przerwy zerkając na zegarek. Około drugiej przyszedł do studia Sam. Wesoło pomachał do Sandry, która ucieszyła się, że wreszcie widzi jakąś znajomą, przyjazną twarz. - Królowa już jest? - spytał. - Królowa? - zdziwiła się Sandra. - No, Wanda Jones. - Aha! - Sandra nie mogła się powstrzymać od śmiechu. Wyglądało na to, że Sam rzeczywiście nie darzył wielką sympatią znanej piosenkarki. - Nie, chyba nie. Ale może jest u kogoś w tym budynku. - Niemożliwe. W każdym razie na parkingu nie ma jej samochodu. To nawet dobrze się składa. Przynajmniej będę mógł spokojnie napić się kawy. - Wszyscy na miejsca! - z głośników rozległ się głos Johna o jasnym, metalicznym brzmieniu. Głos ten skojarzył się Sandrze z głosem postaci z filmów science fiction. - Chyba nici z mojej kawy - powiedział Sam podsuwając Sandrze filiżankę. - Mam nadzieję, że będzie ci smakowała. Uśmiechnął się i ruszył do studia. Jego wolny krok nie wskazywał na to, by tego dnia szczególnie palił się do pracy. W korytarzu zrobił się szum. Studio nagle ożyło. W głębi duszy Sandra musiała przyznać, że Wanda Jones wygląda zachwycająco. Mimo to nie spodobało jej się takie teatralne wejście do studia tej zarozumiałej gwiazdy. Wanda znów wysoko upięła swoje rude włosy, ułożone w kunsztownie postrzępione loczki. Zrobiła sobie bardzo intensywny makijaż. Tynku na palec, pomyślała Sandra, w końcu to nie koncert, tylko nagranie płytowe. Sandra musiała przyznać, że Wanda jest prawdziwą gwiazdą. Tak, to była legenda, już choćby z tego powodu, że tak właśnie się zachowywała. Jakkolwiek by na to spojrzeć, Wanda wydawała się bardziej interesująca niż przeciętny człowiek. Trudno było nie zauważyć pożądliwych spojrzeń mężczyzn zgromadzonych w studiu. Najwyraźniej Wanda im też wydawała się bardzo atrakcyjna. - Sandro, poustawiaj mikrofony! Musisz się nauczyć, jak się to robi! Teraz masz najlepszą okazję. Sam ci pomoże. Sandra skinęła głową. - Przeczytałam teksty i napisałam opinię - powiedziała szybko. - Dobrze, dobrze. Porozmawiamy o tym później. Teraz idź - i poustawiaj mikrofony. Sandra znów wyczuła lekką irytację w jego głosie. Czyżby głupio zrobiła, wspominając o tekstach? Następnym razem poczekam, aż sam mnie spyta, postanowiła. - Okay - powiedział Sam. - Królowa muzyki country będzie stała przy tym znaczku na podłodze. Musimy ją otoczyć mikrofonami. Przynieś je, potem ci powiem, jak je trzeba ustawić. Po kilkunastu minutach intensywnej pracy John poprosił przez mikrofon o pośpiech. Nagranie i tak się opóźniło, trzeba więc było nadrobić stracony czas; - Nie wchodź mu w drogę, gdy jest w takim humorze jak teraz - ostrzegł ją Sam. - Inaczej łatwo może się wkurzyć. Wkrótce przygotowania zostały zakończone. Sandra i Pamela stały nieco z boku nie opodal Sama. - Okay - rozległ się głos Johna. - Na życzenie Wandy zaczniemy od „Country Comfort”. Jesteś gotowa, Wando? Piosenkarka podeszła do mikrofonu, dmuchnęła kilka razy i skinęła głową. Po krótkim, ale bardzo ekspresyjnym wstępie Sama Higginsa rozbrzmiał szorstki, ochrypły i interesujący głos Wandy. Sandra nigdy jeszcze nie miała okazji tak wyraźnie słyszeć tego brzmienia. A więc tak to wygląda! Aparatura techniczna pozwala robić cuda. Dzięki niej można nawet zmienić ludzki głos. Sandra zastanawiała się, jak też może brzmieć głos Wandy w czasie koncertu na żywo. Czy wtedy też byłaby taka dobra? Nagle Wanda przerwała i zwróciła się do Johna: - Za dużo basu! Czy tak musi być? - Można trochę zdjąć później, przy miksowaniu - John wzruszył ramionami. - Masz to zrobić teraz! - powiedziała Wanda ostrym tonem i spojrzała na Johna ze złośliwym uśmieszkiem. Sandra zastanawiała się, co to wszystko ma znaczyć. Jak ona mogła mówić do Johna tak bezczelnym tonem? Jednakże, ku jej zaskoczeniu, John ustąpił. - Okay, Sam. Ścisz o połowę. Zaczynamy od początku, raz, dwa, trzy! - Klasnął w dłonie. I znów, po doskonałym wstępie Sama, Wanda przerwała nagranie. - Zdejmij jeszcze więcej basu, John - zażądała. - Nie znoszę tego. Nie mogę śpiewać. Jeśli koniecznie chcesz, to możesz go potem wmiksować. Ale teraz musisz go zdjąć. - Nie znasz się na tym, Wando. Bas dopełnia całości. Masz dość wysoki głos, pokład też jest zaaranżowany wysoko. Bas jest konieczny dla zachowania równowagi - powiedział John proszącym tonem. - Zdejmij bas! Świetnie mi się śpiewa bez niego! - zasyczała Wanda. John nerwowo zapalił papierosa. - No dobrze, proszę jeszcze trochę zredukować bas. Zaczynamy! Raz dwa, trzy! Znów zagrali tę samą piosenkę. Tym razem Wanda zdawała się być zadowolona. Mimo to Sandrze czegoś brakowało. Naturalnie, John miał rację! Bez basu głos Wandy brzmiał bardzo cienko. Sandra popatrzyła na Johna i natychmiast spostrzegła, że i on nie był przekonany o słuszności swojej decyzji. Na Boga, dlaczego w takim razie ustąpił Wandzie? Sandra nie mogła tego zrozumieć. Wczoraj widziała, jak zdecydowanie John ustawiał skrzypka. Dlaczego więc teraz był taki miękki wobec Wandy? Czy gwiazdy mogą sobie pozwalać na wszystko? Mniej więcej po trzech godzinach zdołali nagrać jedną piosenkę i zacząć następną. Nie udało się zrealizować nawet połowy programu przygotowanego przez Johna. Kiedy tylko wygaszono światło w studiu, Wanda Jones natychmiast poszła do pomieszczenia Johna, który jednak zupełnie ją zignorował i pędem wybiegł do swojego biura. Sandra odprowadziła go zdumionym spojrzeniem. - To nic nowego - stwierdziła Pam. - Wanda znów spieprzyła dobre nagranie. - Czy ton basu można zmieniać jak się chce? - spytała Sandra. - Oczywiście, ale można by też od razu grać jak należy. John chce słyszeć wszystko tak, jak to będzie później na płycie. Dzięki temu może ocenić, czy piosenka będzie dobra czy nie. To jego metoda pracy. Ale z Wandą w ogóle nie da się współpracować. Jest taka humorzasta i... - Dlaczego John tak się z nią liczy? Przecież mógłby postawić na swoim - powiedziała Sandra. Pam nie spojrzała na Sandrę. Zaczęła się rozglądać po studiu, jakby czegoś szukała. - Och, sama nie wiem. Myślę... myślę, że mógłby postawić na swoim. Ale teraz muszę załatwić jeszcze kilka rzeczy. Przypomnę Johnowi, że ma cię zapytać o opinię na temat tekstów. Teraz lepiej mu nie wchodzić w drogę. Chyba że będzie chciał cię zobaczyć. Sandra odprowadziła wzrokiem Pamelę, która w pośpiechu szła do swojego biura. Dlaczego nie chciała odpowiedzieć na jej pytanie? Sandra czuła, że Pam coś przed nią ukrywa. Ale postanowiła nie naciskać. Ostatecznie to był dopiero jej drugi dzień w Nashville. Nie chciała, żeby jej wścibstwo zepsuło rodzącą się przyjaźń z Pam. - Hej, Sandro, pomóż mi zebrać mikrofony. A potem idź do biura Johna - Sam przerwał jej rozmyślania. - John chce się z tobą widzieć. Sandra podziękowała Samowi, choć trochę się przestraszyła. Lekko drżącą ręką zapukała do drzwi Johna. - Proszę! - zawołał John. Siedział za biurkiem w ogromnym skórzanym fotelu. Rozpiął kołnierzyk koszuli i owinął szyję chustką. Na czole miał kropelki potu i wydawał się zdenerwowany. Obrzucił Sandrę krótkim spojrzeniem. - Usiądź powiedział wskazując na fotel przed biurkiem. Próbował się uśmiechnąć, ale bez powodzenia. - Przeczytałam wszystkie trzy teksty, które leżały na twoim biurku, John - ostrożnie zaczęła Sandra. - I przygotowałam ocenę., Zapalił papierosa i spojrzał na Sandrę z uśmiechem. - Ocenę? Nie kazałem ci pisać recenzji. Nie jesteśmy w szkole. - Nie, ale pomyślałam sobie, że kazałeś mi przeczytać te teksty w określonym celu. Dlatego zrobiłam sobie notatki. Chcesz posłuchać? - Proszę - mruknął. John słuchał uważnie, spokojnie i nie wtrącał żadnych uwag. Palił jednego papierosa za drugim. Sandra zaczęła się zastanawiać, czy on się przypadkiem nie nudzi. Ale nie wyglądało na to, żeby robił to z przymusu. Poza tym zdawał się słuchać naprawdę uważnie. Nie wiedziała jednak, jak bardzo krytycznie. Tak naprawdę Sandrze spodobał się tylko jeden tekst i potrafiła to Johnowi uzasadnić. - Autor tego tekstu - zaczęła - dobrze zna uczucia, o których pisze. John spojrzał na tekst. Tytuł brzmiał „Samotny zachód słońca”. - Co chcesz przez to powiedzieć? - Uważam, że dwie pozostałe piosenki są zbyt powierzchowne. Co prawda nie wiem, jak będą brzmiały z muzyką, ale tę jedną już teraz dosłownie słyszę, choć nie wiem, jaka będzie melodia. Tekst jest po prostu fascynujący. - Możesz to wyjaśnić dokładniej? - John spojrzał na Sandrę spod przymkniętych powiek. Uśmiechnęła się, bo lubiła analizować teksty i mówić o nich. Czuła się w tym dobra. - Tak, mam wrażenie, że to jest coś więcej niż tylko piosenka. Tekst mówi o tym, co dzieje się w duszy człowieka, który jest smutny, ponieważ przeżywa coś tak wspaniałego jak zachód słońca, a nie ma nikogo, z kim mógłby o tym porozmawiać! Nikt nie dzieli z nim tego przeżycia. Sandra zarumieniła się uświadamiając sobie, że w ten sposób może zdradzić własne uczucia. Ale czy John już się zorientował, o co jej chodzi? Czy mógł wiedzieć, że mówiła o samej sobie? - Kto napisał ten tekst? - spytała w nadziei, że w ten sposób odwróci uwagę Johna od swoich zarumienionych policzków. John obrócił swój fotel w taki sposób, że mógł wyjrzeć przez okno. - Ja - odparł wstrzymując oddech. - Ty? John, to cudownie! Nie wiedziałam, że jesteś tekściarzem. Nikt mi o tym nie powiedział, a i ty też nie wspomniałeś. - Robiłem to przez pewien czas. Ale to było dawno. Jakby w innym życiu. To było... to było wtedy, gdy Bonnie jeszcze żyła. - Powiedział to ledwie słyszalnym głosem. - Bonnie? - spytała Sandra. Serce zabiło jej jak szalone. Czy stąd brał się smutek, jaki u niego dostrzegła? Jednak John nic jej nie odpowiedział. Wpatrywał się w okno i zdawał się o niej nie pamiętać. Żeby przerwać milczenie, Sandra znów pochwaliła tekst. Zapewniła Johna, że piosenka będzie znakomita. - Dwa pozostałe teksty napisał Dirk Jerkins - odezwał się John, znów zwracając się do Sandry. - To największy wirtuoz harmonijki ustnej w całej muzyce country. Ale niech mnie piekło pochłonie, jeśli on potrafi pisać. Miałem nadzieję, że sama na to wpadniesz. Zrecenzowałaś te teksty dokładnie tak, jak się tego spodziewałem. Sandra uśmiechnęła się uradowana tą pochwałą. - A co powiesz o mojej pracy w studiu? - Wydajesz mi się szczerą osobą, Sandro. Tego właśnie oczekuję od kogoś, kto jest tutaj pierwszy dzień. A w przyszłości będę wymagał, żebyś dokładnie wiedziała, co masz robić. I to jeszcze zanim powiem, o co mi chodzi. Ale na to potrzeba czasu. Dasz sobie radę. John wyciągnął z biurka papierową teczkę. - Chciałbym również, żebyś wzięła z sobą do domu jeszcze kilka tekstów i dokładnie je przeczytała. Byłoby dobrze, gdybyś zrobiła to do jutra. Chciałbym poznać twoją opinię. - To twoje teksty? - Tego ci nie zdradzę. Nie chciałbym na ciebie wpływać. Wiem z doświadczenia, że przy ocenie tekstów można być obiektywnym jedynie wówczas, gdy nie zna się ich autora. To taki mały trick. - Tak - powiedziała z uśmiechem Sandra. - Rozumiem. Masz w tych sprawach więcej doświadczenia ode mnie. - Dobrze się czujesz u Pameli i Sama? - Tak, bardzo dobrze. Oni są naprawdę wspaniali: A mój pokój jest po prostu śliczny. Rankiem widać wschód słońca i... - Samotny wschód słońca? - spytał cicho. Sandra popatrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. - Chodzi mi o to, czy pasowałaby do niego taka piosenka jak „Samotny zachód słońca” - dodał John. Sandra uśmiechnęła się. - Tak, oczywiście - przytaknęła zmieszana i jednocześnie zdziwiona. - Muszę jeszcze trochę popracować. Weź te teksty, a jutro mi powiesz, czy ci się podobały. - John spojrzał na nią takim wzrokiem, że kolana się pod nią ugięły. Pośpiesznie zabrała teksty i, jakby przed czymś uciekając, wybiegła z biura Johna. Zachowujesz się jak zwariowana nastolatka, zganiła samą siebie. Ale John Taylor jest mężczyzną, przy którym trudno zachować spokój, odpowiedział jej jakiś wewnętrzny głos. 3 - Sandro, czy zdajesz sobie sprawę, że Nashville Country Awards odbędą się już za tydzień? - spytała Pamela następnego dnia przy śniadaniu. - Tak. Jeszcze nigdy nie byłam przy wręczaniu nagród. To chyba musi być szalenie podniecające. Kiedyś widziałam całą ceremonię w telewizji. Ale to zupełnie co innego siedzieć w domu i oglądać show w telewizji, a co innego naprawdę przy tym być. - Masz zupełną rację. W mieście zaroi się od różnych sławnych ludzi. Ale sama się o tym przekonasz. - Czy będziemy miały dużo pracy? - spytała Sandra. Pamela podniosła oczy ku niebu. - Aż nadto. Będziesz mi musiała pomóc przy koordynacji i planowaniu rozmaitych imprez. Czeka nas również mnóstwo pracy z Johnem. Mam przeczucie, że tego roku w naszych studiach nagraniowych powieje świeżym wiatrem. - Co masz na myśli? - To tylko przeczucie - Pamela wzruszyła ramionami. - Mogę cię spytać o coś ważnego, Pamelo? - Wal śmiało. - Kto to jest... Bonnie? Cień przemknął po twarzy Pameli. - Skąd o niej wiesz? - John powiedział coś takiego, że kiedy Bonnie jeszcze żyła... A potem dał mi do przeczytania kilka tekstów. W jednym z nich jest mowa o dziewczynie imieniem Bonnie, której on nigdy już nie zobaczy. Wydaje się, że dziewczyna odeszła... .- To prawda - powiedziała Pamela. Bonnie umarła. To była jego żona. John potrzebował dużo czasu, żeby otrząsnąć się po jej śmierci. Sandra poczuła, że serca ściska się jej ze współczucia. - Na co umarła? Pam uniosła ręce w obronnym geście. - Ja naprawdę nie jestem najodpowiedniejszą osobą, żeby o tym mówić. To sprawa Johna. Jeśli zechce, sam ci o tym opowie. - Dziękuję, Pam. Rozumiem. I cieszę się, że John znalazł w tobie prawdziwą przyjaciółkę. Uśmiechnęły się do siebie, wypiły jeszcze po jednej kawie i pojechały do pracy. Sandra powoli zaczynała się orientować w okolicy. Jeszcze nim Pamela o tym wspomniała, wiedziała już, że znajdują się w pobliżu wytwórni płytowej. - Miejmy nadzieję, że dzisiaj nie będzie takich zgrzytów jak wczoraj - powiedziała Sandra. - Można by odnieść wrażenie, że Wanda zamierza zniszczyć całą pracę Johna. Nie potrafię tego zrozumieć... - Tak, Wanda najwyraźniej ma na niego duży wpływ. Mam nadzieję, że to nie skończy się jakąś katastrofą. Wydaje mi się, że ta kobieta ma w sobie jakiegoś niszczycielskiego ducha. A przy tym John jest dla niej taki wyrozumiały. Rozumiem, to wielka gwiazda. Ale to jeszcze nie powód, żeby mogła mu chodzić po głowie. To zupełnie nie pasuje do jego charakteru - stwierdziła Pamela. Sandra skinęła głową. - Coś mnie denerwuje w tej kobiecie. Może właśnie z tego powodu, o którym wczoraj rozmawiałyśmy. Pamiętasz? Wanda bez przerwy musi udowadniać, że jest gwiazdą. Ale jest jeszcze coś, co mnie drażni. Sama nie wiem, co to jest. - Nie powinnaś tracić cennego czasu na takie rozmyślania - poradziła jej Pamela. Dzień przebiegł spokojnie. John pracował z Samem przez całe popołudnie. Po piątej poszedł do swojego biura. Sandra zbierała się już do wyjścia, kiedy zadzwonił telefon. - To ja, John. Czy możesz przyjść do mojego biura? - Ależ John, umówiłam się z Pam, że za pięć minut będę na parkingu - odparła. - Powiem Samowi, żeby na ciebie nie czekali. Chciałbym z tobą porozmawiać o tekstach. - No dobrze. Już idę. - Sandra powoli odłożyła słuchawkę na widełki. - Oto cały John - stwierdziła Pamela, która jeszcze raz wpadła do biura. - Naprawdę nie wiem, dlaczego nie mógł z tym zaczekać do jutra. - Może moja opinia na temat tych tekstów interesuje go w jakiś szczególny sposób... - Sandra zawahała się na chwilę. - Wiesz co, Pam? Wszystkie te teksty musiał napisać jeden człowiek: John. - Naprawdę? Chętnie bym kiedyś na nie rzuciła okiem. Ale oczywiście szanuję twoją wolę i rozumiem, że nie chcesz nadużywać jego zaufania. Sandra z wdzięcznością ścisnęła dłoń Pameli. - Muszę już do niego iść. Zobaczymy się później w domu, okay? - Okay, napijemy się kawy i pogadamy sobie. Sandra wzięła teczkę z tekstami i długim korytarzem poszła do biura Johna. Już z daleka słyszała dość głośną muzykę z jego aparatury stereo. Sandra zebrała się na odwagę i zapukała. - Kto tam? - spytał John. - To ja, Sandra. - Ach, wejdź, Sandro! - odparł John. Kiedy Sandra otworzyła drzwi, John właśnie ściszał muzykę. Uśmiechnął się i poprosił, żeby usiadła. Gabinet był mocno zadymiony, w popielniczce dopalał się kolejny papieros. - Słyszałaś już kiedyś ten głos? - spytał John. Piosenka była wspaniała, może trochę zbyt delikatna, jak na hit country, ale niezwykle melodyjna. Śpiewała kobieta o pełnym, czystym głosie. Cóż za kontrast w stosunku do Wandy Jones, pomyślała Sandra. Potem jednak odsunęła od siebie tę myśl i skupiła się na muzyce. - Nigdy jeszcze nie słyszałam ani tego głosu, ani piosenki. Ale jedno i drugie bardzo mi się podoba. To trochę niezwykłe jak na muzykę country, nie sądzisz, John? - Niezwykłe? Tak, nawet bardzo. Rzadko można spotkać taki talent. - W jego głosie zabrzmiała nuta uwielbienia dla nieznanej piosenkarki. Sandra aż zesztywniała z podniecenia. Jeszcze nigdy nie słyszała tej melodii, ale dobrze znała tekst. To był „Samotny zachód słońca”. - Kto to śpiewa? - spytała wstrzymując oddech. - Bonnie - odparł John. - Bonnie Taylor. Czyż to nie piękne? - Po prostu zachwycające - szczerze wyznała Sandra. John zerknął na nią uśmiechając się poprzez kłęby dymu. - Jej kariera nie trwała długo - powiedział smutnym głosem. - Ale mam kilka nagrań studyjnych. Może pewnego dnia będę w stanie przesłuchać cały materiał. Może skompletuję z tego album... Bonnie Taylor! Sandra miała wrażenie, że dzisiaj John będzie trochę rozmowniejszy. - Co się z nią stało, John? Co się stało z Bonnie Taylor? John wstał z fotela. - Piosenka się skończyła. Może omówimy teksty jutro. Teraz przez chwilę muszę być sam. Mój kierowca odwiezie cię do domu. Do widzenia. - Jego głos miał dziwnie obce brzmienie. - Ależ John... ja... - Sandra zaczęła się jąkać. - Do widzenia, Sandro. - John odwrócił się do niej plecami i odpalił nowego papierosa od tego, który właśnie się dopalał. Podszedł do okna i kiwnął na swojego kierowcę. Sandra zamierzała już wyjść, kiedy jej spojrzenie padło na obraz zawieszony na ścianie. Kiedyś już go widziała, ale wówczas nie przyjrzała mu się dokładnie, gdyż zdawało się jej, że to Wanda Jones. Teraz jednak stwierdziła, że to nie Wanda, lecz inna kobieta o rudych włosach, o wiele ładniejsza i bardziej naturalna. Prawie nie miała makijażu, ubrana była w zwyczajne dżinsy i bluzkę. Jej długie, rude włosy miękko opadały na ramiona. Na niewielkiej plakietce pod obrazem widniał napis: - Bonnie Taylor. Sandra poczuła, że ma miękkie kolana. Z wielkim trudem udało jej się wyjść z gabinetu Johna. Cóż za ironia losu - Wanda Jones wyglądała niemal identycznie jak Bonnie Taylor. Podobieństwo było wprost niesamowite. Sandra siedziała na tylnym siedzeniu limuzyny Johna. Nieobecnym wzrokiem spoglądała na przesuwający się za szybą krajobraz, próbując dopasować do siebie porozrzucane części łamigłówki. Brakowało jednak najważniejszej części. Jak umarła Bonnie Taylor? Co tak strasznie dręczyło Johna, kiedy o niej myślał? Dlaczego w ogóle tyle rozmyślał nad śmiercią swojej żony? Sandra stwierdziła z ulgą, że w domu Higginsów paliło się jeszcze światło. Teraz nie mogła jeszcze pójść spać. Musiała z kimś porozmawiać. Po kilkunastu minutach siedziała z Pam w przytulnym saloniku. - Nie wiem, co robić. John tak bardzo się zmienił od... - Pamela urwała. - Od śmierci Bonnie? - spytała Sandra. - Przepraszam, że o tym mówię. Chciałabym wiedzieć wszystko, rozumiem jednak, że nie powinnam nadużywać zaufania, jakim darzy cię John. Sama muszę do tego dojść. - Wydaje mi się, że ciebie i Johna coś łączy - powiedziała w zadumie Pamela. - Tak sądzisz? Mnie się zdawało, że tylko ja coś do niego czuję. Obawiam się, że jego nie łączy ze mną nic więcej niż z setkami innych kobiet, z którymi pracuje. Pamela potrząsnęła głową. - John traktuje ciebie zupełnie inaczej. Nie potrafię tego wyjaśnić, ale wyraźnie to czuję. Poruszasz w nim jakąś czułą strunę. Chciałby z tobą porozmawiać. Ale jest bardzo dumny. Myślę, że jemu strasznie trudno jest się komuś zwierzyć. On po prostu nie chce, żeby ktoś wiedział, co go dręczy. Zawsze taki był. Musisz być cierpliwa, Sandro. - Wanda Jones i Bonnie są do siebie podobne jak dwie krople wody, nie uważasz? spytała Sandra. - Tak, ale nietrudno zauważyć, że talent miała tylko młodsza z bliźniaczek - odparła Pamela. - Bliźniaczek? - zdziwiła się Sandra. - Nie wiedziałaś? Wanda przyszła na świat na kilka minut przed Bonnie. Były jednojajowymi bliźniaczkami. Myślałaś, że to podobieństwo to czysty przypadek, co? - Prawdę mówiąc, nie zastanawiałam się nad tym - przyznała Sandra. Jakaż ja jestem głupia, pomyślała. - No, chyba powiedziałam już za dużo. Idę spać. - Pamela ziewnęła, po czym wstała i wyszła życząc Sandrze dobrej nocy. Sandra też udała się do swojego pokoju. Przed pójściem do łóżka postała jeszcze przez chwilę na werandzie spoglądając w rozgwieżdżone niebo. Cały czas myślała o Johnie. Chciała się dowiedzieć wszystkiego o Bonnie Taylor. Czuła jeszcze lekki zamęt w głowie z powodu informacji, jakie dzisiaj uzyskała. Tak bardzo chciałaby pomóc Johnowi w zapomnieniu o śmierci żony. Jednak doskonale zdawała sobie sprawę, że nie będzie to łatwe zadanie. W następnych dniach w studiu nagrań trwała wytężona praca. Cały personel był zajęty festiwalem. Trzy dni poświęcone wyłącznie muzyce musiały postawić całe miasto na głowie. Ulice zaroją się od fanów country, zjadą też najsłynniejsze gwiazdy, aby pokazać się publiczności z najlepszej strony. Był to gorączkowy okres. Jednak Sandra szybko przyzwyczaiła się do szybkiego tempa w nowej pracy. John pracował bez wytchnienia od rana do wieczora, co Sandrze było na rękę. Wyczuwała w nim coś, co budziło w niej lęk. Wyglądało to na paradoks. Nie była szczęśliwa, gdy poświęcał jej zbyt dużo uwagi. Ale kiedy zachowywał się powściągliwie, odczuwała smutek. Sandra starała się ignorować te nowe trudności w swoim życiu i skupić się na pracy. Pamela była jej w tym bardzo pomocna. Zawsze służyła radą i wkrótce zrobiła z niej prawdziwą ekspertkę. Sandra wiedziała już, jak należy koordynować terminy nagrań oraz testować dźwięk i pulpity mikserskie. Była na najlepszej drodze, by w ciągu miesiąca zdobyć wszystkie konieczne umiejętności. Sandra z ufnością patrzyła w przyszłość... Pewnego poranka, kiedy razem przyjechały do studia, Pamela zauważyła na parkingu stary model jaguara. - Zobacz! To samochód Clintona Creeka! Sandra aż poczerwieniała z emocji. - Tego wielkiego Clintona Creeka? O nim mówisz? - Dokładnie. Przyjechał na festiwal. I zamierza zdobyć kilka nagród. - Ale po co zjawił się u Taylora? Pamela roześmiała się. - To stary przyjaciel Johna. Przez jakiś czas prawie się nie rozstawali. Było to wprawdzie przed wielu laty, ale przyjaźń pozostała. Znam mnóstwo ludzi, którzy schlebiają Johnowi. Trzeba ci jednak wiedzieć, że w branży ma on bardzo niewielu prawdziwych przyjaciół. Tak to już jest. Chodź, przedstawię cię Clintonowi. Sandra uścisnęła dłoń Clintona Creeka i powiedziała mu szczerze, że ma wszystkie jego płyty i uważa go za najlepszego wykonawcę country w Ameryce. Patrzyła na niego z niekłamanym podziwem. Clinton był bardzo miłym człowiekiem. Mówił dialektem stanów południowych. Wzrok miał jednak trochę senny. Pożegnał się szybko i poszedł do studia. Sandra spostrzegła, że John również wyglądał na bardzo zmęczonego. Doszła do wniosku, że poprzedniego wieczoru obaj musieli dłużej ze sobą posiedzieć. Zastanawiała się, o czym też mogli rozmawiać starzy przyjaciele. Ale to nie była jej sprawa. Poszła więc skontrolować sprzęt. Nagrania zaczęły się stosunkowo późno, bo dopiero po czwartej. Nikt jednak nie uskarżał się na przedłużony czas pracy. Już sam fakt, że mieli okazję grać z samym Clintonem Creekiem i to przy nagrywaniu płyty pod kierunkiem Johna Taylora wystarczał, by muzycy dali z siebie wszystko. A przecież każdy z nich był fachowcem wysokiej klasy. Sandra rozpoznała sporo znanych twarzy wielkich gwiazd. Jeszcze nigdy nie widziała elity muzyki country zgromadzonej w jednym miejscu i czuła się odrobinę speszona. Szukała Pameli, ale przyjaciółka była zajęta. Wszyscy w studiu należeli do grupy wybitnych profesjonalistów. Sandra czuła się wśród nich strasznie niepewnie. Czy można było po niej poznać, że najchętniej by stąd uciekła? Nagle otworzyły się drzwi i blask światła wpadł do studia. Wkroczyła Wanda ze swoją świtą. Piosenkarka wszystkich obdarzyła swoim fałszywym uśmiechem. Kilku muzyków odpowiedziało na jej pozdrowienie, inni pozostali niewzruszeni. Najwyraźniej Wanda nie cieszyła się zbyt wielkim poważaniem wśród prawdziwie utalentowanych artystów tej branży. Było rzeczą powszechnie wiadomą, że jej sukcesy wzięły się głównie z wysmakowanych aranżacji, które pisał i nagrywał John Taylor. Niektórzy twierdzili, że Wanda Jones zawdzięcza swój sukces wyłącznie śmierci Bonnie. Gdyby Bonnie żyła, John poświęciłby cały swój czas i talent karierze żony. Wanda najwidoczniej traktowała swoją karierę jako rodzaj zwycięstwa nad Bonnie. Bonnie była obdarzona autentycznym talentem, natomiast Wanda zrobiła karierę tylko dzięki swojej ambicji i brakowi skrupułów. A poza tym była najbliżej mężczyzny, którego Bonnie kochała. Niektórzy w studiu doskonale o tym wiedzieli. Inni tylko się domyślali, że coś tu nie gra. Wszyscy jednak znakomicie wiedzieli, że Wanda Jones nie miałaby żadnych szans, gdyby nie zajął się nią John Taylor. Wanda dysponowała odrobiną talentu, która umożliwiała sprzedaż jej płyt, ale wszystko zawdzięczała technice nagraniowej, która pozwalała wydobyć z jej głosu wszystko, co się dało. - Gdzie jest John? - spytała Wanda spoglądając na Sama. Sam zawsze był wobec niej uprzejmy, choć zachowywał się z dystansem. - Przyjechał Clinton. Chcą zrobić kilka nagrań. Dla ciebie jeszcze nic nie przygotowaliśmy. Wanda szeroko otworzyła oczy. - Chcesz powiedzieć, że ci muzycy tutaj nie są dla mnie? - Przyjrzała się badawczo najlepszym z branży. - Niektórzy. Pete Kay i Desi Watts przyjechali z Clintonem. Może tymczasem pójdziesz do swojej garderoby i trochę się odprężysz? - zaproponował Sam. Wanda przeszyła go lodowatym spojrzeniem. - Przyjrzę się tej sesji, jeśli nie masz nic przeciw temu. Może nagram wspólną płytę z Clintonem Creekiem. Od dawna chciałam z nim zaśpiewać. Sam tylko potrząsnął głową. Bezczelność Wandy za każdym razem na nowo wprawiała go w zdumienie. - Śpiewacie w zupełnie innym stylu. To znaczy, nie wiem, czy ty i Clinton... czy moglibyście się uzupełniać... - Dwie utalentowane gwiazdy zawsze potrafią dokonać czegoś wielkiego - upierała się Wanda, spoglądając wyniośle na Sama. Sam wolał zachować swoją opinię dla siebie. - Okay. Tylko że Clinton i John właśnie rozmawiają. Wolałbym im teraz nie przeszkadzać. Ale zaraz tu przyjdą. Tymczasem przygotujemy wszystko do nagrania. - Ile piosenek zaśpiewa Clinton? - spytała Wanda. - Dwie, o ile wiem... - wymamrotał Sam. - No to wspaniale! W takim razie jestem pewna, że potem starczy jeszcze czasu na trzecią. Ze mną. - Wanda rozpromieniła się. Sam nerwowo zapalił papierosa i odwrócił się od niej. Przeczuwał, że tego dnia będzie trochę kłopotów. Miał w tych sprawach spore doświadczenie. Biedny John, pomyślał. John i Clinton wynurzyli się z biura Johna. Uśmiechnięci i w doskonałym nastroju wkroczyli do studia. John zwrócił się ku muzykom i pomachał im ręką. Jednak uśmiech natychmiast zamarł mu na ustach, gdy w pomieszczeniu dla obserwatorów dostrzegł Wandę Jones. - Do diabła - powiedział do siebie. - Będą problemy... - Co mówisz? - zapytał Clinton. - Nic - odparł John. Wiedział jednak, że Clintona nie oszuka. - To Wanda Jones. Chciałem odwołać jej nagranie, ale nie mogłem jej złapać. Obawiam się, że teraz czeka nas jeszcze większe opóźnienie. Clinton współczująco skinął głową. - Trudno z nią wytrzymać. Dziwię się, że jeszcze z nią nie skończyłeś, John. Przecież nie podpisaliście żadnego kontraktu, prawda? - Nie. - John zmarszczył czoło. - W każdym razie nie na papierze. Ale niestety jestem związany w inny sposób. - Dziwny z ciebie człowiek, Taylor. - Clinton objął go ramieniem. - Jeśli mogę ci w czymś pomóc, to powiedz, okay? - Zacznijmy już to nagranie. - John uśmiechnął się. - Chciałbym, żeby Sam zagrał wstęp. Idź na swoje miejsce, Clinton! Sandra była zachwycona tą cudowną piosenką. Najpierw rozległy się miękkie, powolne, łagodne dźwięki harmonijki ustnej. Potem nagle włączyła się perkusja, następnie gitara rytmiczna. Muzycy dawali z siebie wszystko. W rezultacie powstała prawdziwa perełka muzyki country. Clinton spojrzał wyczekująco na Johna. Na jego znak zaczął śpiewać. Jego głos brzmiał ujmująco. Muzyka i śpiew tworzyły doskonałą harmonię. John rzucił spojrzenie w kierunku kabiny dla obserwatorów. Wszyscy uśmiechali się z uznaniem, nawet Wanda Jones. John ponownie skupił się na muzykach. Ale ta super-grupa właściwie nie wymagała żadnej kontroli. Clinton sprawiał wrażenie zadowolonego. Nawet John potrafił na chwilę zapomnieć o problemach, jakie go niewątpliwie czekały. Rzeczywiście, kiedy śpiewał Clinton Creek można było zapomnieć o wszystkim. Nic dziwnego, że cieszył się taką popularnością. Kiedy jednak piosenka się skończyła, Wanda zerwała się z miejsca i zażądała, żeby wpuszczono ją do studia. Przy drzwiach siedziała Sandra. - Przykro mi, panno Jones - powiedziała tonem możliwie najuprzejmiejszym. - Ale nie wolno mi wpuścić nikogo. - Ja nie jestem nikim, głupia dziewczyno! - krzyknęła Wanda. - Niech pani powie Johnowi, że natychmiast muszę z nim rozmawiać! Sandra czuła, jak wzbiera w niej gniew. Postanowiła jednak, że bez względu na agresywny ton Wandy, nadal będzie się zachowywać uprzejmie. - Niestety, w tej chwili nie wolno otwierać drzwi. Dlatego nie mogę Johnowi niczego przekazać - odparła. Muzycy dostrajali instrumenty. Sandra słyszała głos Johna, który dawał im wskazówki. To oznaczało, że nagranie jeszcze trwa, a wówczas obowiązywał bezwzględny zakaz otwierania drzwi. - Przecież pani wie, co oznacza to światło nad drzwiami, panno Jones - powiedziała grzecznie. - Nie mogę otworzyć drzwi. Gdybym zlekceważyła tak ważną zasadę, natychmiast straciłabym pracę. - Straci ją pani natychmiast, jeśli pani tego nie zrobi! - syknęła Wanda. - Czy zdaje pani sobie sprawę, z kim pani rozmawia? Ja jestem Wanda Jones. I jeśli wspomnę Johnowi choćby słówkiem, że nie lubię jego asystentki, to tak, jakby już była pani na bruku. Proszę to sobie zapamiętać! Sandra wzruszyła ramionami. Poczuła się wprawdzie trochę niepewnie, ale nie zamierzała ulec Wandzie Jones. - Może pani zrobić, co pani zechce. Gdybym została wylana, będę przynajmniej wiedziała, że stało się to nie z powodu mojej niezręczności, tylko przez pani próżność i egoizm! Wanda obrzuciła ją rozwścieczonym spojrzeniem. - Zejdź mi z drogi! - krzyknęła rozkazującym tonem. Drobna postać Sandry nie stanowiła dla rozjuszonej Wandy żadnej przeszkody. Piosenkarka otworzyła drzwi i wbiegła do studia. Zatrzymała się obok Pam. - Teraz nie może pani wejść! - powiedział Pam. Wanda po prostu ją zignorowała. - John! - krzyknęła. - John, to ja, Wanda! Hallo, kochanie, chciałam... John obrócił się gwałtownie i spojrzał na nią. Był zupełnie wytrącony z równowagi. Taka zuchwałość po prostu nie mieściła mu się w głowie. - Nie spodziewaliśmy się ciebie - powiedział niezwykle łagodnym głosem. Zabrzmiało to jak prośba do Wandy, która z jakichś niejasnych powodów zdawała się mieć nad nim władzę. Sandra, która przyglądała się tej scenie, przestała cokolwiek rozumieć. - Ale przecież obiecałeś mi nagranie z Clintonem Creekiem, John. Obiecałeś! - Wanda zrobiła minę obrażonego dziecka. John spojrzał na nią posępnym wzrokiem. Nigdy jej tego nie obiecywał. Powiedział tylko, że gdyby trafiła się okazja, mógłby to rozważyć. John wiedział, że najmniejszy protest z jego strony wywołałby atak dzikiej furii. Wolał nie ryzykować tak dramatycznych scen w studiu. Wanda narobiła hałasu i ściągnęła na sobie uwagę wszystkich muzyków. Nie dało się po prostu kontynuować nagrania, jakby nic się nie stało. - Może poczekasz, aż Clinton skończy swoje nagranie? Jeśli potem nie będą konieczne żadne powtórzenia, nie mam nic przeciwko temu, żebyście razem zaśpiewali ustąpił John. Chciał ją uspokoić. Ale Wanda nie pozwoliła się zbyć. - Nigdy na nikogo nie czekam! Wiesz o tym, John. Jestem Wanda Jones, a nie jakaś głupia panienka, która marzy o sławie. Ja jestem sławna! Jak długo jeszcze będę musiała ci o tym przypominać? - Jej głos zabrzmiał skrzekliwie. Clinton Creek zdjął z głowy słuchawki i podszedł do Wandy. - Jakieś problemy? Wanda natychmiast przybrała na twarz swój najpromienniejszy uśmiech. - Miło pana widzieć, Clinton - zaszczebiotała. - John i ja rozmawialiśmy kiedyś o tym, jakby to było wspaniale, gdybym zaśpiewała z panem w duecie. Można by umieścić tę piosenkę na mojej najnowszej płycie, którą właśnie nagrywam. Clinton zerknął na Johna i natychmiast się zorientował, że coś tu nie gra. - Sam nie wiem, panno Jones. Myślę, że najpierw musielibyśmy skończyć moje nagranie. John wspomniał, że pani prawdopodobnie przyjdzie, kiedy się z tym uporamy. I że ewentualnie moglibyśmy zrobić wspólne nagranie, gdyby wszyscy się na to zgodzili, ale... Wanda odrzuciła do tyłu swoją rudą grzywę. - Chyba nie myśli pan, że Wanda Jones będzie na pana czekać? Niech pan da spokój, Creek! Chyba nie uważa się pan za tak ważnego? Poza panem są jeszcze inne wielkie gwiazdy... na przykład ja! Clinton Creek uśmiechnął się ironicznie. - Dobrze, panno Wando. Zawsze staram się postępować i mówić jak dżentelmen, bo taką już mam naturę. Mój kalendarz jest przepełniony, kręcę się w kieracie koncertów, zdany jestem na krytykę przeciwników i dobre rady przyjaciół. Zawsze staram się akceptować ludzi takimi, jacy są. A może nawet więcej. Lecz jednej rzeczy nie mogę znieść: przeciętnych, cukierkowatych piosenkarek, które mają o sobie wygórowane mniemanie i nawet nie potrafią zrozumieć, że zachowują się po prostu bezczelnie. Mówię o pani. Jak pani śmie przerywać pracę człowiekowi, który panią stworzył - powiedział wskazując na Johna. - Jak pani śmie doprowadzać do konfliktu pomiędzy parą starych przyjaciół tylko po to, by zaspokoić swój egoizm? W studiu zapanowała absolutna cisza. Wszyscy w napięciu przysłuchiwali się rozmowie. I niejeden cieszył się w duchu, że ktoś wreszcie powiedział parę słów prawdy tej zarozumiałej Wandzie Jones. Wanda obróciła się gwałtownie i ruszyła do wyjścia. - Chwileczkę! - zawołał Clinton. Odwróciła się i spojrzała nań wyniośle. - Słucham? - Jeszcze nie skończyłem - powiedział Clinton. - Jeśli już coś zacznę, to lubię rzecz doprowadzić do końca. Zanim weszliśmy do studia John zapytał, czy zechciałbym z panią zrobić wspólne nagranie. Odmówiłem, ale John prosił, żebym wyświadczył mu tę przysługę. Dla niego byłem gotów to zrobić. Szanuję Johna, tak jak on mnie. Ale pani wszystko zepsuła. Nawet gdyby od tego miała zależeć cała moja kariera, nigdy bym nie zaśpiewał z panią w duecie. - Już pan skończył? - Uśmiech Wandy zastygł w maskę. - Nie. Powinna się pani wstydzić. Gdyby John nie był genialnym aranżerem, to z takim nędznym głosem nigdy nie zostałaby pani tym, czym jest dzisiaj. Gdyby żyła pani siostra Bonnie, John nie marnowałby swoich umiejętności na takie beztalencie. Skończyłem. Może pani odejść. - Pozwalasz, żeby on mnie tak traktował, John? - krzyknęła Wanda. John wzruszył ramionami. Wiedział, że to zajście będzie miało poważne konsekwencje. Ale przemowa, jaką wygłosił Clinton, za bardzo mu się spodobała, żeby miał się teraz denerwować. - Idź do garderoby i poczekaj na mnie. Porozmawiamy o tym, kiedy skończę pracę. Teraz musimy kontynuować nagranie. Gdyby miało się przeciągnąć, możesz do mnie jutro zadzwonić. Wanda z niedowierzaniem rozwarła oczy. Potem dumnie podniosła głowę i jak burza wypadła ze studia. Kiedy zatrzasnęła za sobą drzwi, w studiu rozległy się brawa. Brawa dla Clintona Creeka. 4 - Pam, dlaczego John pozwala jej się wodzić na pasku? - spytała Sandra, kiedy usłyszała, że John odjechał z Wandą. Najwidoczniej John próbował jakoś ułagodzić rozwścieczoną gwiazdę. - Nikt tego nie potrafi zrozumieć - powiedziała Pam wzruszając ramionami. - Przypuszczam, że ona bardzo przypomina mu Bonnie. A John był zakochany w Bonnie do szaleństwa, każdy to widział. Sandra poczuła w sercu lekkie ukłucie zazdrości. Natychmiast jednak stłumiła to uczucie. - Czy sądzisz, że John kocha Wandę? - spytała. Pamela zmarszczyła czoło. - Nie, chyba nie. Sama nie wiem, co to może być. On z całą pewnością jej nie potrzebuje. Jeśli już, to ona potrzebuje Johna. - Ale dzisiaj wyglądało to zupełnie inaczej. Wanda zachowuje się tak, jakby John był jej własnością. - Ona zawsze zachowuje się tak okropnie. Widzę tylko jedno wytłumaczenie: ona rzeczywiście czuje się wielką gwiazdą country w Nasłwille, dlatego uważa, że wszyscy muszą się nią zachwycać. Do pokoju wszedł Sam z gitarą pod pachą, usiadł na sofie i zaczął cicho brzdąkać. - Sam, co sądzisz o Wandzie Jones? - spytała Pam. - Sandra i ja uważamy... Sam przerwał jej niechętnym gestem ręki. - Są osoby, o których w ogóle nie warto rozmawiać. Jedną z nich jest właśnie Wanda Jones. Proszę, oszczędźcie mi tej paplaniny. - Mówiąc to, Sam lekko szarpał struny gitary, nadając swoim słowom charakter piosenki. - Nic mnie nie obchodzi, kim ona jest. Chcę, żebyś ją wyrzucił. Jeśli jeszcze raz zobaczę tę dziewczynę w studiu, nigdy więcej nie będę z tobą nagrywała - wykrzykiwała Wanda. - Ale ona jest mi potrzebna. Sandra świetnie się orientuje w muzyce country i pracuje bardzo sumiennie. To nie była jej wina. Postąpiła dokładnie według moich poleceń. Nie wolno jej było wpuścić do studia nikogo. - Powiedziałam już to tej panience, a teraz powtórzę jeszcze raz: ja nie jestem nikim! Jestem Wanda Jones! John uśmiechnął się niepewnie. - Posłuchaj, myślę, że powinnaś... Wanda nie pozwoliła mu skończyć. - A ten nieokrzesany kowboj, Clinton Creek! Wciąż nie mogę uwierzyć, że ośmielił się mnie tak potraktować. Co on sobie, do diabła, wyobraża? - Wyobraża sobie, że jest Clintonem Creekiem, jednym z najlepszych w tej branży - odparł z uśmiechem John. - Jego płyty wcale nie sprzedają się tak dobrze jak moje! - krzyknęła Wanda. - Szeroka publiczność czasami się myli. - Co? Czy chcesz przez to powiedzieć, że jest lepszy ode mnie? - Bo jest lepszy. Clintonowi można dać najgorszą aranżację na świecie, a on przemieni ją w złoto. Tu nie ma o czym dyskutować. Ty po prostu zamieniasz złoto w złoto, pamiętaj o tym. Twoja obsesja na punkcie kariery wywołała już dość zamieszania. Zbliżają się Nashville Country Awards, potrzebuję więc w tej chwili dobrej współpracy, a nie chaosu. - Co byś powiedział, gdybym przed festiwalem wyjechała z miasta? - spytała Wanda urażonym tonem. - To bardziej zaszkodziłoby twojej karierze niż mnie. Jeśli masz nadzieję, że w ten sposób możesz mnie dotknąć, to grubo się mylisz. Tu nie brakuje gwiazd. A przynajmniej tuzin z nich, nie wyłączając ciebie, zawdzięcza swój sukces moim aranżacjom. W dodatku większość potrafi to docenić. Jeśli o ciebie chodzi, to zaliczasz się do mniejszości, która tego nie rozumie. - Powtórz to! - Wanda obrzuciła Johna rozwścieczonym spojrzeniem, co jednak nie zrobiło na nim większego wrażenia. - Posunęłaś się dzisiaj za daleko. Powinnaś była wykazać trochę więcej cierpliwości. Dlaczego nie zaczekałaś? Mogłabyś zaśpiewać w duecie z Clintonem piosenkę do twojego nowego albumu i... Wanda znów nie pozwoliła mu skończyć. - Za nic w świecie nie zgodziłabym się umieścić na swojej płycie piosenki śpiewanej razem z tym kowbojem! Cieszę się, że wszystko tak się skończyło. Teraz przynajmniej wiem, co kto myśli. Poza tym wreszcie sobie uświadomiłam, jaki naprawdę jesteś! Poderwała się z fotela i rzuciła się w kierunku drzwi. Trzymając rękę na klamce, jeszcze raz się odwróciła. - Mam nadzieję, że twoja nowa asystentka potrafi śpiewać. Bo ja z tobą zrywam. Zapamiętaj to sobie! John siedział bez ruchu, z brodą wspartą na dłoni. Słyszał, jak Wanda włącza silnik i odjeżdża. W tej chwili każda próba rozmowy byłaby skazana na niepowodzenie. I John nawet nie miał na to ochoty. Późnym wieczorem John nalał sobie podwójną whisky, co zdarzało mu się bardzo rzadko, i ze szklaneczką w dłoni wyszedł na werandę. Lubił sukces z jego dobrymi i złymi stronami. Lubił jednak również przebywać z dala od ludzi w swoim ogromnym podmiejskim domu z dużym ogrodem. Ten stary farmerski dom był spełnieniem marzeń jego dzieciństwa. Dobudował dodatkowe skrzydło, urządził basen i kort tenisowy, a w siedmiu garażach stały ekstrawaganckie samochody. Zajmował się nimi trzyosobowy zespół mechaników i kierowców. John wychował się na małej farmie w stanie Georgia. Rodzice byli bardzo dobrzy dla niego i dla jego trzech braci. Kochali swoje dzieci, nie mieli jednak dość pieniędzy, żeby je posłać do college’u. John nigdy im tego nie wyrzucał. Sam do wszystkiego doszedł ciężką pracą. Poza tym był realistą. Karierę zawdzięczał swojej odwadze eksperymentowania, zamiłowaniu do muzyki i zdolnościom handlowym. Poważano go i szanowano. Niewielu było ludzi, którzy mu nie sprzyjali. W gruncie rzeczy John osiągnął wszystko, czego pragnął. Ale nie był szczęśliwy. Życie porządnie dało mu się we znaki. Dotarł na szczyty, a nie było to łatwe. Jednak potrafił wytężyć wszystkie siły i wybić się w swojej branży. Potem, kiedy wszystko zaczęło się doskonale układać, zakochał się w ślicznej piosenkarce, rudowłosej piękności o cudownym głosie. John wciąż miał w pamięci chwilę, gdy po raz pierwszy usłyszał śpiew Bonnie. Było to na przyjęciu u jego znajomego, z którym łączyły go interesy. John uśmiechnął się na wspomnienie tamtej chwili. Siedział jak zaczarowany, wsłuchując się w brzmienie jej głosu i nie odrywając od niej oczu. Natychmiast zrozumiał, że była urodzoną gwiazdą, i postanowił wynieść ją na szczyty. Natychmiast też sobie uświadomił - choć przyznał się do tego sobie dopiero po wielu miesiącach - że zakochał się w Bonnie. Nagle ogarnęła go rozpacz. Z całą mocą owładnęły nim myśli o jej śmierci. To było nie do zniesienia. Wstał, poszedł do salonu po butelkę whisky i wrócił na werandę. Znów usiadł, zsunął kapelusz na czoło i położył nogi na stole. Ale długo nie wytrzymał w tej pozycji. Noc była gwiaździsta. W taką noc Bonnie natychmiast zaproponowałaby spacer po ogrodzie. John wstał, wziął butelkę i zaczął się przechadzać po ogrodzie. Słodki zapach kwiatów przypomniał mu, jak piękna była Bonnie. Zamknął oczy i przez chwilę miał wrażenie, że znów ją widzi i czuje. Moja słodka Bonnie, pomyślał ze smutkiem, dlaczego musiałaś mnie opuścić? Tak bardzo mi ciebie brakuje! Ogarnęła go fala przygnębienia. W żołądku poczuł skurcz. Lekko pochylił się do przodu i upuścił butelkę. Zostawił ją na ziemi i poszedł dalej, w głąb ogrodu, którego oszałamiająca woń wywoływała przed jego oczami obraz Bonnie. Nagle poczuł, że opuszczają go siły. Zakręciło mu się w głowie. Usiadł na trawniku, jakby się spodziewał, że za chwilę zza krzewów róż wyłoni się Bonnie. W godzinę później powlókł się z powrotem do domu, do tego ogromnego domu, w którym mieszkał tylko ze służbą. Bardzo tęsknił za kimś, z kim mógłby odczuwać tak silny związek, jak dawniej z Bonnie. Tęsknił za kimś, kto należałby wyłącznie do niego, za kimś, kto znaczyłby dla niego więcej niż wszyscy inni ludzie. John Taylor nie był człowiekiem, który chętnie ujawnia swoje problemy. Nie chciał współczucia. Zawsze uważał, że inni musieli przejść w życiu jeszcze więcej od niego. Tym razem jednak te myśli nie przyniosły mu już żadnej pociechy. Od śmierci Bonnie dręczyła go samotność. Wchodząc do domu, John przypomniał sobie Sandrę, dziewczynę ze Wschodniego Wybrzeża. Okazała się bardzo wytrwała i energiczna. John potrafił docenić jej dumę i szczerość. Niech Wanda Jones sobie nie wyobraża, że wyrzuci ją ze studia. Co to, to nie! John zapalił papierosa. Wanda powoli staje się prawdziwym problemem, pomyślał. Ciekawe, co o tym myślą ludzie? Czy ktokolwiek wiedział, co naprawdę wiązało go z Wandą? On sam tego nie wiedział. To było silne uczucie, jakby rodzaj przymusu. Może sprawiła to jej twarz? We wszystkim przypomina mi Bonnie. Tylko charakter ma zupełnie, inny. Może chodziło tu o jakieś niejasne wyobrażenie, że pomagając Wandzie, pomaga Bonnie? Ale to było absurdalne! Przecież to właśnie Bonnie pierwsza ostrzegła go przed egoizmem i ambicjami siostry. Wanda zaczęły wprowadzać w jego życie całkowity chaos. Musiał z tym wreszcie skończyć. - John? Dobrze się czujesz? John odwrócił się i zobaczył George’a, swojego kierowcę i prawą rękę. - Tak, George, nie przejmuj się. George poczuł zapach whisky i szeroko otworzył oczy z przerażenia. - John, ty chyba... chyba się nie upiłeś? Nie miałem pojęcia, że pijesz. John zmarszczył czoło. - Tylko parę łyków whisky. Jak widzisz, jeszcze się nie przewracam. - Nie wydaje mi się, żeby ci to służyło, John - powiedział trochę uspokojony George. - Musisz bardziej dbać o swoje zdrowie. Wszyscy cię potrzebujemy. - Dzięki, George. - John uśmiechnął się z udręką. - Nie dziękuj mi. Przestań się wreszcie zadręczać. To po prostu absurdalne. Ugania się za tobą tyle wspaniałych kobiet, które wprost wariują na twoim punkcie. A ty siedzisz tu samotnie w tak piękną noc. Przecież mi nie wmówisz, że nie ma wśród nich nawet jednej, która byłaby wartą tego, by spędzać z nią czas. - Jedna może by się znalazła - uśmiechnął się John. - Dobranoc, George. - Wszedł na schody prowadzące do swojego pokoju. - . Dobranoc - odparł George. - Obudzę cię piętnaście minut wcześniej niż zwykle. Jutro na pewno będziesz potrzebował więcej czasu, by dojść do siebie. George chciał coś jeszcze powiedzieć, ale dostrzegł zmęczenie na twarzy Johna. Może innym razem, pomyślał. Kiedy mój szef i najlepszy przyjaciel będzie w lepszym nastroju. Jedna, która byłaby warta... John nie mógł zasnąć. Bez przerwy słyszał te słowa. W myślach przyglądał się wszystkim znanym sobie kobietom: czy była wśród nich choć jedna, która potrafiłaby przyciągnąć jego uwagę? Czy istniała kobieta, którą mógłby pokochać? Z którą chciałby spędzić resztę życia? Przez pewien czas myślał, że to może być Wanda. Zdawało mu się, że gdyby się pobrali, miałby złudzenie, że znów jest z Bonnie. Wiedział jednak, że to głupi pomysł. Bonnie była wyjątkowa. Kochał ją nie tyle za jej wygląd, co za łagodność. A przecież była niezwykle piękna. Natomiast Wanda Jones była równie piękna, lecz nie miała w sobie nic niezwykłego i niepowtarzalnego. Brakowało jej silnego charakteru, uczciwości i talentu Bonnie. Po długim namyśle John musiał przyznać, że najbardziej pociąga go Sandra, jego nowa asystentka. Jej witalność i entuzjazm działały na niego ożywczo, napawały go nową nadzieją. Wiedział jednak, że zanim odda swoje serce nowej kobiecie, musi się najpierw uwolnić od silnych wspomnień o Bonnie. 5 Próby kostiumowe przed Nashville Country Musie Awards odbywały się między innymi w ogromnej sali koncertowej. John zaglądał tam w każdej wolnej chwili. Po południu, w czasie przerwy w studiu, George znów tam zawiózł Johna. Andrew Spatts, producent Musie Awards, natychmiast zerwał się z miejsca i podbiegł przywitać się z Johnem. - Świetnie, że jesteś. Za kilka minut wystąpi znakomita grupa, która ma uczestniczyć w programie wstępnym. Przyjdę później i zapytam o twoje zdanie, okay? - Co powiedziawszy, Spatts zniknął. John wysłuchał czterech piosenek. Potem Andrew Spatts podszedł do mikrofonu i oznajmił, że na dzisiaj koniec. - I co powiesz, John? - Andrew sączył swoje martini spoglądając wyczekująco na Johna. - Co myślisz o „Country Ladies”? - Są niezłe. Ta dziewczyna w środku naprawdę ma talent, w dodatku to autentyczna osobowość, a pozostałe też są całkiem dobre. Dysponując odpowiednim materiałem muzycznym na pewno dałoby się z tej grupy coś zrobić.” I - Jestem dokładnie tego samego zdania. Czy nie wydaje ci się, że... - W tej chwili jestem za bardzo zajęty, Andrew. Ale kiedy tylko znajdę w terminarzu jakąś lukę, a oferta nadal będzie aktualna, to zajmę się tą grupą. - Jesteś prawdziwym skarbem - rzekł Andrew. John uśmiechnął się słysząc to poufałe określenie. - Wszyscy tak mówili w show-biznesie. John jednak nie przepadał za Andrew Spattsem. Uważał go za człowieka bez charakteru. We wszystkich jego przedsięwzięciach widoczna była pewna przesada i egocentryzm. Andrew lepiej pasowałby do Hollywoodu niż do Nashville. Ale Andrew Spatts stanowił dla miasta źródło pokaźnych dochodów. Należał mu się szacunek za wspieranie muzyki country bez względu na to, jak bardzo egoistyczne były pobudki jego działania. - Wcale się nie dziwię, że w ubiegłym roku Andrew pokłócił się z Wandą Jones - powiedział George, kiedy wracali do samochodu. - Cóż, sama go do tego sprowokowała. A Andrew jest uparty. Już nieraz poskramiał kapryśne gwiazdy. - John rozsiadł się wygodnie na swoim siedzeniu. - Ostatecznie to on jest reżyserem. Zna swój fach i jest w tym dobry. Tyle że kiedy ktoś stawia mu opór, często traci na sobą kontrolę. A przecież jest odpowiedzialny za udany przebieg festiwalu. Czy do tego nie potrzeba pewnej dozy samokontroli? - spytał George. - Nie chciałbym o tym rozmawiać. Myślę, że Wanda z nikim nie potrafi zgodnie współpracować. - Zawsze byłeś znany z bagatelizowania wad innych ludzi - roześmiał się George. - Ale tym razem trafiłeś w dziesiątkę. Później John poprosił do swojego gabinetu Sama, żeby porozmawiać z nim o festiwalu. - Zamierzam powierzyć Sandrze kwestie techniczne. Wydaje mi się, że... - Sandrze? - przerwał mu zdumiony Sam. - Nie wiem, Czy jest wystarczająco doświadczona. Praca w czasie festiwalu to piekielnie trudna sprawa. Chyba powinieneś to jeszcze raz przemyśleć. - Co Pam myśli o Sandrze? - spytał John. - Pam mówi, że Sandra jest świetna. Ja też tak uważam. Ale czy to wystarczy, żeby się sprawdziła na tak poważnej imprezie? Nie wiem, czy dobrze robisz. Poza tym musisz dostać błogosławieństwo Spattsa. A przecież wiesz, że on preferuje ludzi, którzy mogą się wykazać dużym doświadczeniem. - No tak, Spatts zatrudnia wyłącznie techników, którzy mają za sobą przynajmniej trzy, cztery lata pracy. Ale Sandra jest naprawdę dobra, dlatego skłonny jestem posunąć się do drobnego kłamstwa. W końcu w dobrej sprawie to nie grzech, co? - Chcesz mu powiedzieć, że Sandra pracuje w branży od kilku lat? - spytał Sam. John uśmiechnął się i skinął głową. - Co ci strzeliło do głowy? - Sam obrzucił Johna zdumionym spojrzeniem. - Po prostu czuję, że Sandra będzie doskonała. Przecież w przypadku Bonnie też się nie myliłem, prawda? I co do Clintona Creeka. Wandę Jones uczyniłem gwiazdą. Wiem, co robię, Sam. Możesz mi zaufać. - Och, przecież ci ufam, John. Moja wiara w ciebie jest niewzruszona. Ale musisz mieć stuprocentową pewność. Bo jeśli coś nie wyjdzie, Andrew dostanie szału. Obaj wiemy, że to miły facet. Ale ludzie, którzy z nim pracują, długo mogliby opowiadać o tym, jak potrafi się zmienić. Kiedy napięcie przy pracy sięga zenitu, wrzeszczy na ludzi jak wariat. Andrew jest perfekcjonistą: gdyby zdarzyła się jakaś wpadka, mógłby dostać świra. - Rzeczywiście jest drobiazgowy, ale tak właśnie powinno być. Festiwal nigdy nie miałby tej rangi, gdyby Andrew Spatts nie myślał tak drobiazgowo. - Cóż, zrobisz, jak zechcesz - Sam wzruszył ramionami. - Miejmy nadzieję, że wszystko dobrze się skończy. - Pamela! Pam! Gdzie jesteś? - zawołała Sandra, wbiegając do salonu. - Mam wspaniałe nowiny! Pamela położyła się na chwilę, żeby trochę odpocząć. Ale słysząc podniecony głos Sandry, zerwała się z łóżka, pośpiesznie wciągnęła dżinsy i zbiegła na dół. - Co się stało? - Awansowałam! Po prostu nie mogę w to uwierzyć. John dzwonił przed chwilą. - Tak, słyszałam dzwonek telefonu... - John chce,- żebym byłam jego asystentką do spraw technicznych w czasie festiwalu. Czy to nie jest fantastyczne? - Sandra rozpromieniła się ze szczęścia. - Fantastyczne? Raczej zdumiewające. Czy zdajesz sobie sprawę, że ten zaszczyt spotyka tylko ludzi, którzy przepracowali w branży kilka lat? Cóż, młoda damo, myślę, że John wiąże z tobą wielkie nadzieje. Rzadko obdarza kogoś tak bezgranicznym zaufaniem, ale zawsze są to ludzie, którzy na to naprawdę zasługują. Jeśli on uważa, że sobie poradzisz, to na pewno tak będzie. - Jutro mam pojechać do sali koncertowej, żeby spotkać się z Andrew Spattsem. Możesz mi o nim coś opowiedzieć, Pam? John uważa, że powinnam z nim ściśle współpracować. - Tak, a to nie zawsze jest przyjemne. Przed kilku laty byłam asystentką Johna i... - Pam! Czyżbym odbierała ci chleb? Jeśli miałoby tak Być, to natychmiast zrezygnuję. - Nie gadaj bzdur, moja droga. Nie wzięłabym tej roboty nawet za milion dolarów. Myślisz, że już wiesz, co to znaczy stres? W bardzo krótkim czasie dowiesz się wszystkiego o tej branży. Ale za to trzeba zapłacić. Po festiwalu będziesz kompletnie wykończona. Przez kilka miesięcy będziesz dostawała mdłości na dźwięk gitary, banjo czy skrzypiec... Sandra roześmiała się. - Muzyka country zawsze pozostanie moją wielką pasją. Sandra zrobiła herbaty i razem usiadły na werandzie. - Pam, naprawdę myślisz, że John pokłada we mnie wielkie nadzieje? - spytała Sandra. - Kochasz go? - odpowiedziała pytaniem Pam. Sandra zarumieniła się. Choć nie chciała się do tego przyznać, John zajmował w jej życiu bardzo ważne miejsce. - Ogromnie go cenię - powiedziała cicho. - John przeszedł okropne rzeczy. Musisz dać mu trochę czasu. Sama nie było w domu. Przyjazna postawa Pam sprawiła, że Sandra znów zdobyła się na odwagę. Na chwilę wstrzymała oddech, po czym zadała pytanie, które w dzień i w nocy nie dawało jej spokoju. - Muszę cię o to spytać, Pam. Naprawdę nie wiem, czy mówiąc o Johnie, chcesz mi dodać odwagi, czy też sugerujesz, bym dała sobie z tym spokój, zanim przeżyję wielkie rozczarowanie. Cieszę się, bo nie chcę rad. Ty właśnie jesteś człowiekiem, który pozwala innym, by sami podejmowali decyzje. Potrafię to docenić. Jestem pewna, że nie chcesz się mieszać ani w moje życie, ani w życie Johna. Ale proszę, odpowiedz mi szczerze na jedno pytanie, jeśli możesz... - O co chcesz zapytać? - Jak umarła Bonnie? Pamela podniosła oczu ku niebu. Przez moment milczała, potem powiedziała spokojnym głosem: - Na niebie jest dzisiaj mnóstwo gwiazd, Sandro. To cudowne: podnosisz oczy do góry, a one wszystkie tam są. Zawsze mnie to fascynuje, bo tego można być pewnym. - Co chcesz przez to powiedzieć? - Sandra popatrzyła na Pam wyczekująco. - Usiłuję ci wyjaśnić, że musisz o to zapytać Johna. Tylko on mógłby ci o tym opowiedzieć. Ale myślę, że raczej nie powinnaś tego robić. Obudziłabyś straszne wspomnienia. Lepiej daj sobie z tym spokój. Sandra poczuła się okropnie. Zrobiło się jej ciężko na sercu. - Nie wiem, co mam zrobić, Pam. Wydaje mi się, że go kocham, ale to wszystko nie ma najmniejszego sensu. Nie wiem, co robić. - Na początek przestań się nad sobą rozczulać - poradziła Pam. - Wówczas twój niepokój sam minie. Masz świetną pracę. A teraz czeka cię w dodatku wielkie wyzwanie. Skoncentruj się. Idź do swojego pokoju i połóż się spać, żebyś jutro była w stuprocentowej formie. W czasie festiwalu będziesz ściśle współpracowała z Johnem. Zapomnij, co do niego czujesz. Wyobraź sobie po prostu, że on jest tylko kimś z twojej ekipy. Jeśli miałoby do czegoś między wami dojść, musi to wyniknąć w sposób naturalny. - Oczywiście, masz rację, Pam. Czasami naprawdę jestem głupia. - Sandra wstała i pocałowała Pam w policzek. - Pokaż mi takiego, któremu to się nigdy nie zdarza - odrzekła Pam. Sandra związała swoje długie jasne włosy w koński ogon, żeby nie opadały jej na twarz. Podwinęła rękawy luźnej bluzy i zaczęła sprawdzać przełączniki na pulpicie mikserskim. Za kilka minut studio zapełni się muzykami. Sandra musiała się pośpieszyć. Do studia weszli John i Andrew Spatts. John przedstawił ją jako swoją asystentkę do spraw technicznych. - John mówił mi, że nieźle pani sobie radzi - powiedział Spatts. - Dziękuję - szepnęła zarumieniona Sandra. - Zwykle nie biorę do swojej ekipy nikogo, kto pracuje w tym fachu dopiero od dwóch lat - stwierdził Andrew Spatts. - Ale jeśli John mówi, że wszystko jest okay, to polegam na jego opinii. Sandra rzuciła zaskoczone spojrzenia na Johna. W jego oczach wyczytała, że nie powinna się odzywać. Potem John spytał: - Czy wszystko dobrze funkcjonuje, Sandro? Wczoraj nie mogłem wmiksować basu. Coś nie gra z regulatorem. - Wszystko w porządku. Znalazłam usterkę i kazałam ją usunąć. Przepalił się cienki drucik. Sandra była z siebie dumna. Sama odkryła uszkodzenie, zanim ktokolwiek zwrócił jej na to uwagę, Spatts z uznaniem skinął głową. - No, teraz widzę, że można na pani polegać. John, muszę wracać do sali koncertowej. Nie zapomnij o próbie generalnej z Clintonem. Andrew Spatts zwrócił się ku wyjściu. - Co się właściwie dzieje z Wandą Jones? Nie podnosi słuchawki, kiedy do niej dzwonię. John zmarszczył czoło i poczęstował Spattsa papierosem. - Sam nie wiem, co na to odpowiedzieć, Andrew. To byłaby katastrofa, gdyby Wanda nie wystąpiła na festiwalu. Jej nazwisko już jest wydrukowane na plakatach. Ale wiesz, jaka ona bywa humorzasta. Sądzę, że w ostatnim momencie wpadnie na scenę jak burza. - Mam wrażenie, że Wanda chce nam utrzeć nosa - powiedział Andrew. - Tak, to jej ulubione zajęcie - odparł John. - Nie rozumiem, dlaczego tak się z nią cackasz, John. Już dawno powinieneś był z nią skończyć. Sandra nastawiła uszu. Miała nadzieję, że żaden z nich nie zauważy, że ona nasłuchuje. Spojrzała na Johna. - Czasem sam siebie nie potrafię zrozumieć - powiedział John do Andrew. Sandra czekała na dalsze wyjaśnienia, ale John zamilkł. Skoncentrowała się więc na swojej pracy. Zaczęła się sesja nagraniowa Clintona Creeka, który znajdował się w szczytowej formie. Sandra słuchała go z zachwytem. John i Clinton współpracowali ze sobą bez żadnych zgrzytów. Jakaż różnica pomiędzy dzisiejszą sesją a poprzednią, kiedy Wanda Jones narobiła tyle zamieszania. Wszyscy muzycy doskonale się uzupełniali. Po dwóch godzinach nagrania dwóch piosenek były gotowe. - Clinton, to było wspaniałe. Jestem pewny, że po zmiskowaniu nagrania będą rewelacyjne. Chyba jeszcze nigdy nie śpiewałeś tak dobrze jak dzisiaj - pogratulował mu John. - Festiwal tuż, tuż. Czuję, że jestem w szczytowej formie. - Chcesz powiedzieć, że załapiesz kilka nagród, co? - Nie - skromnie odparł Clinton. - W każdym razie nie te najważniejsze. Chyba nie potrafię się sprzedawać tak dobrze jak inni, na przykład Wanda Jones. Trzeba przyznać, że jej płyty idą jak świeże bułeczki. To naturalnie twoja zasługa, ale mimo wszystko głos należy do niej. - Wanda nie jest tak zupełnie pozbawiona talentu - zgodził się John. - A poza tym na festiwalu będą jeszcze inni. Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy, John. Wcale nie chciałbym dostać wielkich nagród, tylko te drobniejsze. - Cóż, niektórzy z nas wiedzą, kto naprawdę jest najlepszy. Sam zawsze powtarza, że jesteś jego faworytem. Jeśli z kimś chętnie grywa, to tylko z tobą. A wiesz dobrze, że Sam nie szafuje komplementami. Sandra zamierzała właśnie pójść do montażowni, kiedy zawołał ją John. - Sandro, czy mogłabyś na chwilę wpaść do mojego biura? - spytał, po czym zwrócił się do Clintona. - Wybacz, muszę się z tobą pożegnać. Chciałbym porozmawiać z moją asystentką. .- Nowa przyjaciółka? - spytał z uśmiechem Clinton. John popatrzył na niego zaskoczonym wzrokiem. - Skąd ci to przyszło do głowy? - To śliczna dziewczyna, John. I rozsądna. Myślę, że nie byłoby źle, gdybyś coś do niej czuł. Jak długo jeszcze zamierzasz siebie karać za... Cóż, mam nadzieję, że w końcu pozwolisz swoim uczuciom, by rozwijały się w naturalny sposób. Potrzebujesz tego bardziej niż inni. John uśmiechnął się. Jego przyjaciel był taki spostrzegawczy, a poza tym trudno tu było się zapierać. Zdziwił się tylko, że sam do tej pory nie zauważył, jak bardzo podobała mu się Sandra. Było to jedynie ulotne uczucie, nie myślał o niej bez przerwy. Ale od kiedy Sandra przyjechała do Nasłwille, jego życie jednak się zmieniło. Odczuwał teraz silną motywację do działania i potrzebę większej otwartości. Było to uczucie wiecznej nadziei, które kiedyś budziła w nim Bonnie. Bonnie. To imię znów wprawiło Johna w melancholijny nastrój. Teraz jednak nie było czasu na posępne rozmyślania. W jego biurze czekała Sandra. - O czym chciałeś ze mną rozmawiać, John? - spytała nerwowo. - Chodzi o to kłamstewko, którym musiałem poczęstować Andrew Spattsa. Chciałbym, żebyś mnie dobrze zrozumiała. Nie mam zwyczaju okłamywać kolegów. Andrew Spatts ma swoje podejście do wszystkiego, co robi. Ale to podejście nie zawsze okazuje się najlepsze. Ja wiem, że znakomicie nadajesz się na asystentkę do spraw technicznych, ale Andrew Spatts tego nie wie. - Dlatego powiedziałeś mu, że pracuję w branży od kilku lat. I dzięki temu on mnie zaakceptował. - Właśnie. - John skinął głową. - Czy to był dobry pomysł? A co będzie, jeśli się wyda, że go okłamałeś? Nie chciałabym, żebyś miał kłopoty z mojego powodu, John - powiedziała Sandra lekko zachrypniętym głosem. Przez chwilę John spoglądał przed siebie zamyślonym spojrzeniem. W końcu odezwał się. - Wiem, że dasz sobie radę, Sandro. Wydaje mi się, że nadszedł czas, byś wzięła się za coś poważniejszego. Twoje nazwisko znajdzie się w programie Nashville Country Musie Awards. Jako moja asystentka będziesz miała wielkie możliwości. To coś w rodzaju listu polecającego. Dzięki temu wszystkie drzwi w tej branży będę stały przed tobą otworem. - Wolę pracować z tobą - wyrwało się jej, nim zdążyła się zastanowić. John uśmiechnął się, ale nic nie odpowiedział, tylko zapalił papierosa. Odezwał się dopiero po dłuższej chwili: - Pojedź teraz do domu i połóż się. Jutro będziesz miała ciężki dzień. Sandra chciała jeszcze coś powiedzieć. Tyle kłębiło się w niej myśli i uczuć, z których pragnęła mu się zwierzyć. Ale wydało się jej, że to nie jest najodpowiedniejszy moment. John ciężko przepracował cały dzień. Twarz miał bardzo zmęczoną. Tak więc Sandra nie powiedziała już ani słowa. Siedziała nieruchomo odprowadzając spojrzeniem Johna, kiedy wychodził z biura. Wrócił po kilku minutach i zaproponował, że odwiezie ją do domu. Sandra znów poczuła przypływ nadziei. Może w samochodzie będzie miała okazję porozmawiać z Johnem o swoich uczuciach? Droga minęła jednak w całkowitym milczeniu. George włączył radio. Słychać było ściszoną muzykę. John bez przerwy wpatrywał się w okno i nie odzywał się ani słowem. Sandra była zadowolona, że John nic nie pił. Barek w samochodzie był wprawdzie znakomicie zaopatrzony, ale widocznie John potrafił się dzisiaj powstrzymać. Zapalił papierosa rzucając przy tym spojrzenie na Sandrę. Pomyślała, że chce jej coś powiedzieć, ale znów się odwrócił i wpatrzył w okno. Została asystentką Johna! Miała przynajmniej jeden powód do radości podczas tej milczącej jazdy. Przez wewnętrzny mikrofon George zwrócił uwagę Johna na piosenkę, która właśnie rozbrzmiewała z radia. Clinton Creek śpiewał jedną z piosenek Johna. Nagranie zostało dokonane przed kilkoma laty. - Prawie tego nie pamiętam - powiedział John. Było to jedno z tych ekspresowych nagrań, jakie czasami robił z Clintonem, żeby wypełnić płytę. Melodia była jednak bardzo przyjemna. Sandra od razu mu to powiedziała. - Naprawdę ci się podoba? - spytał John. W jego oczach pojawiło się ożywienie. Po raz pierwszy od chwili, gdy opuściliśmy studio, pomyślała Sandra. - To naprawdę ładne. Wiem, że to nie jest twój najlepszy kawałek. Ale jest w tej piosence coś, co zapada człowiekowi w pamięć. I te krótkie wstawki gitary rytmicznej... To naprawdę dobre... John roześmiał się. - To tylko taka efektowna sztuczka dla ożywienia całości. Sandra spostrzegła, że nastrój mu się poprawił. Zebrała się więc na odwagę. - Tyle już słyszałam o Bonnie Jones. Czy to możliwe, żeby ona i Wanda były siostrami? Nazwisko rzeczywiście się zgadza. Ale nie jestem pewna, czy moje przypuszczenia są słuszne. - Tak, były siostrami - powiedział John bezbarwnym, przygnębionym głosem. Sandra poczuła dreszcz na plecach. Stwierdziła, że jednak lepiej będzie zamknąć buzię i spoglądać przez szybę. Równomiernie i spokojnie sunęli przez mrok nocy. Miało się wrażenie, że dzieje się to w tempie muzyki dobiegającej z radia. Sandra wpatrywała się w okno zupełnie pogrążona w myślach. Przypomniała sobie rozmowy z rodziną. Wszyscy próbowali jej wyperswadować wyjazd do Nashville i tę pracę. Rodzice bardzo ją kochali. Sandra doskonale o tym wiedziała. Ale nie mieli pojęcia, co dzieje się w sercu ich córki. Nic nie wiedzieli o dręczących ją niepokojach. Znalazła się w Nasłwille, bo tu właśnie było jej miejsce, a nie dlatego, że tak chciała. To był los. Każda inna decyzja byłaby błędem. Sandra zastanawiała się, co też powiedzieliby jej rodzice, gdyby w tej chwili mogli zobaczyć swoją - córkę, jak siedzi w tej limuzynie pogrążona w smutku. Czy potrafiliby zrozumieć sytuację? Czy umiałaby się zwierzyć matce, że jest zakochana? Sandra poczuła się nagle okropnie samotna. Miała wrażenie, że znalazła się w klatce, z której już nie będzie mogła się uwolnić o własnych siłach. Wpatrywała się nieruchomym wzrokiem w nocne niebo i nawet nie poczuła, że po policzku spłynęła jej łza. - Czy coś się stało, Sandro? - Głos Johna wyrwał ją z zamyślenia. - Proszę? Och, nie, nic. - Weź to - powiedział przysuwając się nieco bliżej. Wzięła od niego chusteczkę i otarła łzy. - Wszystko w porządku? Dlaczego płaczesz? Zdawało mi się, że powinnaś czuć się szczęśliwa. W końcu dostałaś awans, masz teraz większą odpowiedzialność i więcej pieniędzy. Czy już ci mówiłem, że wkrótce będziesz mogła jeździć samochodem firmy? Sandra uśmiechnęła się z wysiłkiem. - Wiem, że chcesz mnie podnieść na duchu, John. Jestem ci za to wdzięczna. Doprawdy nie wiem, co się ze mną dzieje. Czasami sama siebie nie poznaję. Rozumiesz, o co mi chodzi? Przez moment w oczach Johna Taylora pojawił się jakby cień strachu. - Chyba nie zamierzasz wyjechać z Nashville? - spytał. Ta myśl wydała się Sandrze tak absurdalna, że uśmiechnęła się przez łzy. - Skądże. Bardzo mi się tu podoba i pracę z tobą uważam za coś cudownego. To tak, jakby marzenie stało się rzeczywistością. - Więc co cię dręczy? - Czasem... czasem czuję się bardzo samotna. - Odpowiedź Sandry przeszła w niepohamowany szloch. John położył jej rękę na ramieniu. - Doskonale cię rozumiem. Ale każdy człowiek czuje się w pewien sposób samotny. Każdy musi to od czasu do czasu znosić... Trzeba sensownie wykorzystywać czas, Sandro, i zdobyć pozycję w swoim fachu. To lekcja, jakiej udzieliło mi życie. - Ale ty jesteś taki mocny, John! Tym razem musiał się uśmiechnąć John. - Nie zawsze jestem taki mocny. Wiem tylko, że w każdej chwili może mnie dopaść moja przeszłość. Dlatego staram się ją stale wyprzedzać. A to najlepiej mi się udaje, kiedy pracuję. - A jeśli i praca zawodzi? - Wtedy przez jakiś czas muszę być zupełnie sam. Limuzyna zatrzymała się przed starym domem Higginsów. John czule pogładził Sandrę po czole. Powiedział, że może mu mówić o wszystkim, jeśli będzie miała jakieś problemy. - Jeśli będę mógł - powiedział - zawsze ci pomogę. Jestem do twojej dyspozycji. Sandra podziękowała i wysiadła z samochodu. John naprawdę się zmartwił słysząc, że nie jest szczęśliwa. Bał się, że mogłaby opuścić Nashville. Teraz Sandra zastanawiała się, czy ten lęk wynikał z pobudek osobistych, czy też może wiązał się z Nasłwille Country Musie Awards. Festiwal miał się zacząć już za kilka dni. W tak krótkim czasie John nie mógłby wyszkolić nowej asystentki. Było to pytanie, od którego Sandra nie potrafiła się uwolnić. Ale prawdopodobnie sam John nie potrafiłby na nie jednoznacznie odpowiedzieć. Sandra i Pam przygotowywały kolację w kuchni. Tego wieczoru Sandra postanowiła nie zamęczać przyjaciółki swoimi problemami i wątpliwościami. Mimo to dobrze było spędzać czas w towarzystwie Pam i Sama. Czuła się u nich jak u siebie w domu, oni zaś nie mieszali się do jej spraw, co zawsze robili rodzice. Zdawało się jej nawet, że Pamela i Sam bardzo by chcieli, żeby była szczęśliwa. Naturalnie, Sandra nie zwierzała się ze wszystkiego, co ją nurtowało. Mimo to była pewna, że może mieć do nich całkowite zaufanie. Po prostu głośne rozważanie każdego drobnego problemu nie leżało w jej charakterze. Zastanawiała się właśnie nad słowami Johna o przeszłości, która w każdej chwili może go dopaść. - Czy wiesz, że jutro po południu odbędzie się wielkie party? - przerwała jej rozmyślania Pam. - Wszyscy musimy tam być. - Party? Jak to? U kogo? - W związku z festiwalem. John nic ci nie powiedział? Widocznie był przekonany, że już wiesz. - Na pewno o tym zapomniał - mruknęła Sandra. Była jednak trochę zdziwiona. Czyżby John nie wybierał się na to przyjęcie? - To do niego niepodobne - stwierdziła Pam. - Co jest takiego niezwykłego w tym party? - W tej chwili Sandra nie miała najmniejszej ochoty iść na jakiekolwiek przyjęcie. Ale może jutro będzie w lepszym nastroju? - To tylko coś w rodzaju party reklamowego, ale mimo wszystko może być bardzo ciekawie. W sali koncertowej wystąpi ponad dziesięć wokalistów i zespołów, poza tym na parkingu za budynkiem też będzie można posłuchać i zobaczyć tego i owego. W ostatnich dniach zjechało do Nasłwille sporo gwiazd country. Ale po co ja ci to mówię, skoro sama o tym dobrze wiesz! Wszystkie gwiazdy pojawią się jutro na party. Na pewno nie zabraknie żadnej znanej postaci. Możesz mi wierzyć! - Czy będzie też Wanda Jones? - Nie wiem. Ona jest bardzo pamiętliwa. Jeśli o mnie chodzi, to dziękowałabym Bogu, gdyby jej nie było, ale niektórzy na pewno będą się zastanawiali, dlaczego nie ma „Królowej”. Może nawet i lepiej by było, żeby jednak przyszła, narozrabiała i doprowadziła ludzi do wściekłości. Przykro mi, że tak mówię, ale tak właśnie myślę. W dwie godziny później Sam zajechał przed dom żółtym samochodem. Za nim kierowca prowadził jego własną limuzynę. - Sam, powiedz, czy to jest samochód Sandry? - zawołała Pamela. Sam z uśmiechem wręczył Sandrze kluczyki i dokumenty. - John mnie prosił, żebym go tutaj przyprowadził. To miała być dla ciebie niespodzianka. Początkowo zamierzał poczekać z tym jeszcze kilka dni, ale zadzwonił do studia z domu i powiedział mi, że trzeba cię jakoś pocieszyć. - Sam popatrzył na nią z przyjaznym uśmiechem. - Przejedź się kawałek. Gwarantuję, że od razu poprawi ci się nastrój. - Tak, Sandro - zawołała podnieconym głosem Pam. - Do dzisiaj pamiętam pierwszą przejażdżkę samochodem, który podarował mi Sam. Pojadę z tobą. Poczekaj minutkę, skoczę tylko po chustkę na głowę. Sandrę ogarnęło wspaniałe uczucie. John rzeczywiście sprawił jej ogromną radość, jutro koniecznie musi mu za to podziękować. Wprawdzie wspomniał, że wkrótce otrzyma samochód od firmy. Ale żeby tak szybko! Pamiętała jego obietnicę, ale jakoś nie bardzo mogła w nią uwierzyć. Jednak John należał do ludzi, którzy dotrzymują słowa. Widocznie rzeczywiście traktował ją bardzo serio. Czy była to miłość czy jedynie sympatia? Może starał się ją zatrzymać tylko dlatego, że była mu teraz potrzebna? Ileż pytań, na które nie umiała sobie odpowiedzieć! Sandra znakomicie radziła sobie z samochodem. Po półgodzinnej jeździe czuła się cudownie. - Wciąż nie mogę uwierzyć, że ten samochód należy do mnie! - Ostatnio masz mnóstwo szczęścia, Sandro. Najpierw awans i podwyżka, a teraz jeszcze samochód. Posuwasz się do przodu wielkimi krokami, młoda damo - stwierdziła Pam. Sandra uśmiechnęła się. Naraz poczuła się silna i pewna siebie. - Na to wszystko zasłużyłam sobie ciężką pracą - przypomniała przyjaciółce. - Oczywiście, to prawda. Zasłużyłaś sobie na to. Są jednak ludzie, którzy też ciężko pracują, a mimo to dochodzą do czegoś dopiero po wielu latach wysiłku. Ale ty jesteś na dobrej drodze. Jeśli właśnie o takiej karierze myślałaś, to osiągnęłaś już bardzo dużo. - To miło, że tak mówisz, Pam. Ale nie wiem, czy to prawda. Sama wiesz, że muszę jeszcze sporo nad sobą popracować. Od pewnego czasu wszystko idzie jak po maśle, ale nie mam żadnych gwarancji, że tak będzie zawsze. Już jutro wszystko może się zmienić, dla każdego z nas. Trochę się boję przyszłości. Nie wiedziałabym, co ze sobą zrobić, gdybym kiedyś musiała stąd odejść. - Nie gadaj takich głupstw! - zawołała Pam. - Ciesz się nowym samochodem i nie patrz tak ponuro w przyszłość. Wystarczy, że dobrze się przygotujesz, a nic złego nie może ci się przytrafić. - Tak ci się zdaje... - Okay, wiem, że to nie jest takie proste... Sandra nie kontynuowała rozmowy. Rozkoszowała się wiatrem rozwiewającym jej jasne włosy, kiedy jechała odkrytym samochodem przez ulice Nashville. Czuła, jak pulsuje w niej krew! Na pewien czas zapomniała o dręczących myślach. Czy właśnie to miał na myśli John, kiedy mówił o wyprzedzaniu przeszłości? Sandra zastanawiała się nad tym, wjeżdżając na dużej szybkości w zakręt. Rzeczywiście czuła się tak, jakby coś za sobą zostawiała. Ale to była tylko ulica, nic więcej. 6 Pamela, Sandra i Sam wygłupiali się jak dzieci w przerobionej na salkę sportową piwnicy Higginsów, grali w tenisa stołowego, słuchając przy tym muzyki country, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi. To był John. - Tak bez zapowiedzenia? Zwykle w czasie festiwalu chodzi wcześnie spać - stwierdziła Pamela. - Zastanawiam się, czego może chcieć? - Zaraz się dowiemy - odparła Sandra. John wszedł do środka. Sprawiał wrażenie onieśmielonego. - Chciałbym z tobą porozmawiać, Sandro - powiedział. Sam uśmiechnął się i dał znak Pameli, żeby z nim wyszła i zostawiła ich sam na sam. - John - powiedziała Sandra - chciałabym ci podziękować za samochód. Nie spodziewałam się, że to nastąpi tak szybko. Nie miałam też nadziei, że tak szybko znów cię zobaczę. - Nie powiedziała mu, jak wielką miała ochotę do niego zadzwonić. - To była wielka przyjemność móc podarować ci ten samochód, Sandro. John uśmiechnął się. - Zasłużyłaś na dużo więcej. Jesteś dobra w swoim fachu, powinnaś się więc nauczyć przyjmować pewne rzeczy z nieco większą oczywistością. To jednak wcale nie znaczy, że zamierzam cię krytykować. Przeciwnie - to wspaniałe, że potrafisz się tak cieszyć. John nastawił radio na inny program i zapalił papierosa. - Na pewno się zastanawiasz, po co zjawiłem się tu dziś wieczorem - powiedział. Sandra roześmiała się i wzruszyła ramionami. - Możliwe, ale to naprawdę nie jest ważne, jeśli nie masz ochoty niczego wyjaśniać. - Ja jednak chciałbym to zrobić. Po to właśnie przyjechałem. Sandra spojrzała na niego badawczym wzrokiem. Po prostu nie mogła uwierzyć, że jemu mogłoby na tym zależeć. - Może pójdziemy na spacer? - spytała. - Raczej: pojedziemy. Masz przecież nowy samochód. Pojedźmy do mnie. Nie widziałaś jeszcze mojego ogrodu. Sandra czuła, jak ogarnia ją coraz większe podniecenie. Pamela i Sam często jej opowiadali o wspaniałym ogrodzie za domem Johna. Myśl, że będzie z nim sam na sam, że będzie mogła z nim rozmawiać, może nawet go pocałować w ogrodzie rozświetlonym blaskiem księżyca, sprawiła, że serce zaczęło jej bić jak szalone. - Jutro rano będziemy strasznie zmęczeni, a czeka nas mnóstwo pracy - powiedziała Sandra, żeby jakoś zatuszować swoje zdenerwowanie. - To prawda, ale czasami lepiej załatwić sprawy osobiste, nim zacznie się pracować. Wydaje mi się, że teraz właśnie nadszedł właściwy moment. Chodźmy, Sandro! W chwilę później wyszli z domu... - No, to rzeczywiście niespodzianka - powiedziała Pamela, słysząc silnik samochodu, którego warkot wkrótce oddalił się w mrok nocy. - Już się zaczęłam zastanawiać, kiedy John wreszcie zainteresuje się jakąś kobietą. Chciałam powiedzieć: kiedy zainteresuje się naprawdę. Sandra jest chyba właśnie tą, której najbardziej mu potrzeba... Sam z powątpiewaniem potrząsnął głową. - Chciałbym podzielać twoją niezachwianą pewność. Wydaje mi się jednak, że John wciąż jeszcze nie zapomniał o Bonnie. Można mieć tylko nadzieję, że nie przysporzy Sandrze nowych problemów. Bardzo ciężko by to przeżyła. - Jeśli nie John, to z pewnością zrobi to Wanda Jones - odparła Pamela z grymasem na twarzy. - Obawiam się, że możesz mieć rację - stwierdził Sam. - Nie chciałabym być w skórze Sandry - rzekła Pam. - Czy miłość zawsze musi być tak skomplikowana? Biedna Sandra. Dzisiejszego wieczoru prawdopodobnie uświadomi sobie tyle rzeczy, ile w normalnych okolicznościach nie doświadczyłaby w ciągu całego roku. - Możliwe. Ale sądzę, że gra jest warta świeczki. Mam nadzieję, że to się dla nich dobrze skończy. - Sam, czy przypadkiem nie posuwamy się za daleko w naszych spekulacjach? - poddała Pam pod rozwagę. - Może John po prostu stara się być dla niej miły. To się już zdarzało, a przecież pozostał samotny. Nie ożenił się ponownie... - Nie bardzo wiem, co się z nim teraz dzieje. Mogę się mylić, ale myślę, że John jest Sandra szczerze zainteresowany. - Obyś miał rację... - westchnęła Pam. John zapalił latarnie w ogrodzie i poprowadził Sandrę alejką wyłożoną płytami łupkowymi. Wziął ją za rękę, kiedy weszli głębiej w ogród. - Jakież to wspaniałe! - powiedziała z zachwytem Sandra. - A blask latarni dodaje wszystkiemu czaru. John, jestem taka szczęśliwa, że mogę tu z tobą być. Sandra poczuła się uszczęśliwiona, kiedy mocniej ścisnął jej rękę. - W głębi, na tyłach ogrodu jest taka stara altana z marmurowymi ławkami. Chciałabyś ją zobaczyć? - Chętnie - odrzekła Sandra. Widziała już w swoim życiu niejeden wspaniały park, ale jeszcze nigdy tak cudownego ogrodu prywatnego. To było po prostu jak w bajce. Doszli do altany, której dach, skonstruowany w formie półksiężyca, wspierał się na białych dźwigarach. Cała altana lśniła białawo w księżycowej poświacie. - Usiądźmy - powiedział John wskazując na marmurową ławkę. Przez dłuższą chwilę siedzieli bez słowa. W końcu Sandra nie mogła dłużej znieść tego milczenia. - Czy to właśnie jest miejsce, do którego przychodzisz, kiedy... kiedy chcesz być sam? - Nie, przychodzę tu bardzo rzadko. Jeśli potrzebuję samotności, wolę błądzić po ogrodzie. Wówczas nie potrafię nigdzie usiąść na dłużej, tylko bez przerwy chodzę po ścieżkach. - Mając taką altanę, zawsze bym tu przychodziła, gdybym potrzebowała samotności - cicho powiedziała Sandra. - Dlaczego? - John popatrzył na nią z boku. - Tu jest tak spokojnie i przyjemnie. A ten zapach! - Sandra odetchnęła głęboko. - Cudowny! Uwielbiam kwiaty. Ten ogród to coś więcej niż tylko oaza spokoju. To kraina baśni. John chciał zapalić papierosa, ale Sandra zaprotestowała. - Nie rób tego, proszę. Chciałabym trochę pooddychać tym wspaniałym powietrzem. John posłusznie wsunął paczkę papierosów do kieszeni koszuli i uśmiechnął się do Sandry. Pochylił się lekko do przodu, tak że jego twarz znalazła się tuż przy twarzy Sandry, i popatrzył w jej jasne oczy. - Sandro, dobrze mi z tobą. Cieszę się, że jesteś w Nashville. - John... Kiedy ich wargi zetknęły się, Sandra poczuła, jak całe jej ciało ogarnia słodkie podniecenie. John objął ją i przyciągnął jeszcze mocniej do siebie. Z uczuciem błogości zamknęła oczy i namiętnie odwzajemniła pocałunek, którego pragnęła już od tak dawna. Pragnęła, żeby ten uścisk nigdy się nie skończył i żeby czas stanął w miejscu. Jednak John nagle opuścił ręce i spojrzał na nią pytającym wzrokiem. - Czy dobrze robimy? - spytał. - Ja... ja sama nie wiem. - Sandra była jakby zahipnotyzowana jego spojrzeniem. - Cóż, w każdym razie ja się cieszę, że to się stało. - John wstał. - Myślę, że musimy już iść, zrobiło się późno. Sandra miała nogi jak z waty. Nie mogła się podnieść, a w jej głowie kłębiły się chaotyczne myśli. Dlaczego miała zahamowania, kiedy była z Johnem sam na sam i chciała z nim porozmawiać? Czy to on był powodem? Czy było to coś w jego zachowaniu? - Czy moglibyśmy zostać tu jeszcze kilka minut, John? Skinął głową i usiadł, starając się zachować spokój. Przez moment panowała cisza. Potem Sandra zebrała się na odwagę. - John, wydaje mi się... czuję... że bardzo mnie pociągasz. Po prostu nic na to nie mogę poradzić. Zastanawiam się tylko, czy to... hm... jest uczucie wzajemne.- Sandra była zdziwiona i uradowana, że wreszcie zadała mu to pytanie. - Sandro - John uśmiechnął się - muszę przyznać, że w głowie mam straszny zamęt. Nie z powodu moich uczuć do ciebie, tylko raczej z powodu tego, co się we mnie dzieje. - Chodzi o twoją żonę, prawda? O Bonnie, która stoi pomiędzy nami. To ona stoi pomiędzy tobą a każdą inną kobietą. Czy mam rację, John? Widząc wyraz jego twarzy Sandra zrozumiała, że nie powinna dalej mówić. Zdecydowała się jednak odkryć przed nim wszystko, co czuła. - Mam całkowitą pewność, że jest w tobie o wiele więcej życia niż we wszystkich ludziach, jakich dotychczas poznałam. Ale coś ci ciąży, John. Co to jest? Możesz mi o tym powiedzieć. Nie chcę cię osądzać, pragnę cię tylko zrozumieć. Obiecuję, że wszystko potrafię zrozumieć. John odwrócił się do niej plecami i nerwowo zapalił papierosa. Sandra poczuła, że oddala się od niej, i zaczęła żałować szczerości, z jaką wyznała swoje uczucia. - Jeśli wolisz, żebym sobie teraz poszła, powiedz mi to. - Sandra mówiła z trudem. Serce waliło jej jak młotem. John wciąż milczał. - Musisz wreszcie skończyć z tym obwinianiem i karaniem samego siebie, bez względu na to, co się stało - powiedziała Sandra znów odzyskując odwagę. - Musisz wiedzieć, że w ten sposób karzesz także mnie. Coś w jej słowach musiało zwrócić jego uwagę, gdyż spojrzał na nią zaskoczonym wzrokiem. - Przykro mi, ale jeszcze nie potrafię... - zaczął. Odwrócił wzrok, podniósł się, podszedł do jednej z kolumienek, które podtrzymywały dach, i popatrzył na bujny ogród. Sandra z trudem powstrzymywała łzy. Szybko się jednak opanowała. Nie chciała współczucia od Johna. Chciała, żeby ją teraz traktował serio. - Nie myśl tylko, że nie potrafię sobie wyobrazić, że mógłbym cię kochać - dobiegł z ciemności jego głos. - Myślałem o tym od chwili, kiedy po raz pierwszy spotkaliśmy się w Nowym Jorku. Ale nie chcę tego, bo musiałbym ci sprawić ból. Rozumiesz to, Sandro? - Tylko dlatego, że sam siebie chcesz ukarać, karzesz każdego, kto coś dla ciebie znaczy. Musisz stawić czoło problemom, które cię dręczą. Nie możesz ich wciąż od siebie odsuwać. Myślisz, że nikt cię nie rozumie, ale nikomu nie dajesz nawet szansy zbliżenia się do ciebie. Dlaczego? Brakuje ci odwagi? John znów usiadł obok Sandry i patrzył na nią przez dłuższą chwilę. - Więc dobrze, Sandro. Posłuchaj zatem, co mam ci do powiedzenia. Mam nadzieję, że potem nie zmienisz zdania. Sandra odetchnęła z ulgą. Zaczęła drżeć z emocji. - Moja żona Bonnie... czy wiesz coś o niej? - spytał John ochrypłym głosem. Sandra zarumieniła się. - Wiem tylko, że wspaniale śpiewała. Słyszałam wiele jej piosenek, które ty napisałeś. Poza tym wiem, że była siostrą Wandy Jones. Wiem, że umarła, ale nie wiem, jak. John znów zapalił papierosa. Wyglądał jak człowiek, który natychmiast musi się czegoś napić, ale z wielkim trudem się powstrzymuje. - O tym właśnie chciałbym ci opowiedzieć. Chciałbym ci opowiedzieć, jak umarła - powiedział z napiętą twarzą. Sandra pogłaskała go po ramieniu. Było jej przykro, że obudziła w nim smutne wspomnienia. - Było to mniej więcej przed rokiem. Ciężko wówczas pracowałem, pisałem nowe piosenki dla Bonnie i zajmowałem się jej karierą. To był trudny okres, ale czułem się szczęśliwy. W studiu wszystko układało się doskonale. Moje małżeństwo było udane, a sukces Bonnie w zasięgu ręki. Pracowaliśmy niezwykle intensywnie, wieczorami zwykle byliśmy wyczerpani, ale bardzo szczęśliwi. Był tylko jeden problem... - Problem? - szepnęła Sandra. - Wanda Jones. Siostry ze sobą rywalizowały. Nigdy nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego tak się dzieje. W każdym razie chodziły własnymi drogami, zdawało się nawet, że darzą się wzajemnym szacunkiem. Uroda wszędzie gwarantowała im powodzenie. Ale mimo zewnętrznego podobieństwa różniły się w sposób zasadniczy. W pierwszej chwili trudno to było zauważyć. Tm dłużej jednak miało się z nimi do czynienia, tym wyraźniejsza stawała się różnica. Wanda nigdy nie była rasową wokalistką, za jaką ją początkowo uważano. Natomiast Bonnie miała niezwykłą osobowość i własny styl. Wanda nie umiała pogodzić się z jej sukcesami. Zaczęła pić. Zagroziłem zerwaniem umowy, mówiłem, że przestanę pisać dla niej piosenki i robić nagrania. Jednak to nie skutkowało. Niełatwo jest sobie powiedzieć, że człowiek, którego się lubi, jest alkoholikiem, - ale... - Po prostu nie mogę w to uwierzyć! - powiedziała Sandra. - To wszystko prawda, Sandro. Ale pozwól mi opowiadać dalej. Jak poważny był ten problem uświadomiłem sobie tak naprawdę dopiero wówczas, gdy przed jakimś koncertem Wanda upiła się za sceną. Nie mogłem dopuścić, żeby w tym stanie wyszła na scenę i przewróciła się na oczach widzów. Oznajmiłem więc publiczności, że Wanda zachorowała. Musieliśmy zwrócić pieniądze i ponieśliśmy duże straty. To było okropne. Wszyscy byli przerażeni. Wszyscy oprócz Wandy. Bonnie miała do niej żal i prosiła, żebym zerwał z jej siostrą wszelkie kontakty. Ale nie potrafiłem tego zrobić. Wanda była chora, była nałogową alkoholiczką, potrzebowała rodziny i przyjaciół. Bonnie w końcu przyznała, że miałem rację. Zadaliśmy sobie dużo trudu, żeby wyciągnąć Wandę z nałogu. Jedno z nas stale przy niej czuwało. W dzień i w nocy. To oczywiście nie mogło dobrze wpływać na nasze małżeństwo. Ale ja wolałem tego nie widzieć. Coraz trudniej było nam znaleźć czas dla siebie. Nie spostrzegliśmy, że nasze małżeństwo znalazło się w niebezpieczeństwie. Kochaliśmy się nadal, ale coś się zmieniło. - Czy nie mogłeś przewidzieć, co się stanie, John? - spytała mocno poruszona Sandra. - Byłem po prostu zbyt ślepy i zbyt zajęty, żeby dostrzec, co się z nami dzieje. Widziałem tylko Wandę. Nie chciałem, żeby tak bezwzględnie niszczyła życie innych, żeby piła po kryjomu przy pierwszej lepszej okazji. Bonnie starała się być dla niej dobrą siostrą. Ale nie mogła tego wytrzymać. Wanda nawet nie próbowała być miła. Jeśli wydaje ci się, że teraz, jako gwiazda, jest trudnym człowiekiem, to powinnaś ją była widzieć wówczas, kiedy była jeszcze uzależniona od alkoholu. To było straszne. - Ale... w jaki sposób mogło to doprowadzić do śmierci Bonnie? - niecierpliwie spytała Sandra. - Zaraz do tego dojdę. Przyjęliśmy Wandę pod swój dach, choć miała własne mieszkanie. Wspólne życie stało się męczarnią. Dręczyła Bonnie i mnie, traktowała George’a jak chłopca na posyłki, zanim jej nie wytłumaczyłem, że to raczej przyjaciel niż służący. Pewnego dnia, kiedy wróciłem do domu, Bonnie opowiedziała mi, że po południu odwiedził Wandę przyjaciel. Po tej wizycie Wanda zaczęła się zachowywać bardzo dziwnie. Poszedłem do jej pokoju, żeby zażądać od niej wytłumaczenia. Wanda leżała na łóżku. Spytałem, czy piła. Odparła, że tak, i stwierdziła, że będzie pić, kiedy tylko zechce. Zaczęła krzyczeć, że nie pozwoli, byśmy ją prowadzili za rączkę. Nienawidziła nas i chciała zniszczyć nasze małżeństwo. Nie sądzę, żeby mnie kochała czy pożądała, ona po - prostu cierpiała, widząc dwoje ludzi, którzy szczerze się kochają. To było coś, czego nie znała i co przekraczało jej zdolność pojmowania. Zazdrościła nam. Znalazłem u niej dwie butelki wódki, którą wylałem da zlewu. Wanda zaczęła mnie wyzywać i bić na oślep, w końcu musiałem ją chwycić za ręce i przytrzymać na łóżku. Przeklinała mnie jeszcze wówczas, kiedy wychodziłem z pokoju. Tej nocy posprzeczałem się z żoną. Bonnie domagała się, żeby Wanda odeszła. „Albo ona, albo ja” oświadczyła. Ustąpiłem. Obiecałem, że wyślę Wandę do jednego z tych sanatoriów, które specjalizują się w leczeniu alkoholików. Byłaby tam zresztą bardziej rozpieszczana niż karana. Miała tam pozostać do całkowitego wyleczenia. Nie warto było rujnować naszego życia tylko dlatego, że tak chciała Wanda. Powiedziałem to Bonnie, po czym wyszedłem do ogrodu. Po krótkim czasie usłyszałem, że ktoś mnie woła. Ujrzałem Bonnie. Przebrała się i teraz podbiegała do mnie szybkim krokiem. Padła w moje objęcia i pocałowała mnie, oplotła ramionami moją szyję i mocno się do mnie przytuliła. Nagle jednak zorientowałem się, że kobieta, którą trzymam w objęciach, to nie Bonnie, lecz Wanda! Były do siebie tak podobne, a w świetle księżyca prawie nie można ich było odróżnić. Wanda rozpuściła włosy. Naprawdę wyglądała jak Bonnie. Musisz mi w to uwierzyć, Sandro! - Wierzę ci - odparła. - Cóż, teraz pewnie już się domyślasz, co się stało. Bonnie przyglądała się tej scenie z okna. Zauważyłem, jak opuszczała rolety. Natychmiast do niej pobiegłem, zostawiając Wandę w ogrodzie. Zostałem oszukany, choć nie mogłem tego dowieść. Kiedy znalazłem się przed pokojem Bonnie, drzwi były zamknięte. Bonnie zaczęła histeryzować. Pytała, czy chcę zatrzymać Wandę w domu, żeby jej pomóc, czy może dlatego, że kocham je obie. A może nawet wolę jej siostrę. Obwiniała mnie, że sypiam z Wandą, co przecież nie było prawdą. Usiłowałem jej wszystko wytłumaczyć przez zamknięte drzwi, lecz nie trafiał do niej żaden argument. Jak już mówiłem, nigdy do końca nie potrafiłem pojąć tej rywalizacji pomiędzy siostrami. Ale też nigdy nie ujawniło się to w sposób tak jaskrawy. Jeszcze przez jakiś czas próbowałem ułagodzić Bonnie, ale nic nie skutkowało. Była przekonana, że przyłapała nas in flagranti. Nie chciała o tym rozmawiać. W kilka dni później wpadło jej w ręce opakowanie środków uspokajających, których George zażywał na dolegliwości serca. Nie wiem, co jej się stało. Bonnie nigdy nie mówiła o samobójstwie... Sandra poczuła, jak po plecach przechodzi jej zimny dreszcz. - Tak, potem znalazłem ją nieprzytomną na podłodze w łazience. Jeszcze żyła. Próbowałem ją uratować, ale było już za późno. Umarła na moich rękach... John głęboko zaciągnął się papierosem i odwrócił wzrok od Sandry. Odetchnął głośno, jakby zrzucił z siebie ogromny ciężar. Nadal był zamyślony, ale Sandra miała wrażenie, że poczuł ulgę. John znów popatrzył na Sandrę. Kąciki jego ust uniosły się w bladym uśmiechu, oczy pozostały jednak poważne. - Tak mi przykro, John - szepnęła Sandra, gładząc go współczująco po ramieniu. - O czym tu mówić? Po prostu stało się. Nikt już nie może tego zmienić. Sandra skinęła głową. Nie potrafiła powiedzieć, jak się czuje teraz, kiedy usłyszała całą prawdę. Wiedziała wszystko, a jednak tak trudno było to pojąć. - I jak mnie teraz widzisz, Sandro? - spytał John ochrypłym głosem. - Jeszcze tylko jedno pytanie, zanim ci odpowiem - poprosiła Sandra. - Pytaj... - Odrzucił niedopałek i rozgniótł go obcasem. Sandra zawahała się. Potem zaczęła ostrożnie: - Czy kiedyś... zdradziłeś Bonnie? Z Wandą albo z inną kobietą? - Nie, nie! - odrzekł John. Odniosła wrażenie, że to pytanie trochę go rozzłościło. Sandra zmieszała się i opuściła spojrzenie. - Bo... bo chodzi o to, że gdyby miała jakikolwiek powód do takiego podejrzenia, to byłbyś częściowo odpowiedzialny za jej śmierć. Ale skoro nie dałeś jej żadnego powodu, żeby mogła powątpiewać w twoją troskliwość wobec chorej szwagierki, to oznacza, że znalazła się w ślepej uliczce podejrzeń. To jej własne obawy doprowadziły ją do śmierci. Jeśli ktokolwiek ponosi jakąś winę, to tylko Wanda. Widocznie los chciał, żeby siostry doprowadziły się nawzajem do zguby. Nie mogłeś tego przewidzieć, John. - Tak, chyba masz rację - John uśmiechnął się do niej z wdzięcznością. - Ale teraz mi odpowiedz: Co do mnie czujesz, Sandro? - powtórzył swoje pytanie. - Do ciebie, John? - Sandra złożyła mu na ustach pocałunek. - Kocham cię - powiedziała. John zamknął oczy. Sandra czuła, jak szarpią nim sprzeczne uczucia. Oddychał ciężko, jego pierś unosiła się gwałtownie i opadała. - Muszę być sam - odezwał się. Poderwał się nagle i zniknął w ciemności. Sandra siedziała bez ruchu na marmurowej ławce. Jej serce biło tak gwałtownie, że czuła jego głuche uderzenia w skroniach. Spoglądała za Johnem, gdy znikał pomiędzy krzewami. Walczyła z sobą. Najchętniej poszłaby za nim. Ale nie zrobiła tego. John do niej wróci. Była o tym przekonana. Miała zaufanie do człowieka, którego kochała. Inaczej niż Bonnie. Światło ogrodowych latarni przygasło. Sandra nawet tego nie zauważyła. Wciąż siedziała z uśmiechem szczęścia na twarzy. Pomiędzy krzewami John przyglądał się jej szczupłej, jeszcze dziewczęcej postaci. Czuł głębokie poruszenie. Sandra była śliczna, mądra, podniecająca i delikatna. Tak wiele mogłaby mu dać. A on chciałby się jej odwdzięczyć w dwójnasób. Tak bardzo pragnął znów bez reszty oddać się innemu człowiekowi. Jeśli chodziło o Sandrę, wszystko było jasne. A jednak coś powstrzymywało Johna. Wspomnienie o Bonnie, wciąż rozbudzane przez obecność Wandy Jones. 7 - Okay, kochani - powiedział przeciągłym głosem Clinton Creek, kiedy zgasły górne światła i skierowano na niego reflektory punktowe. - Teraz zaśpiewam pioseneczkę, do której sam napisałem tekst. Piosenka jest trochę smutna, ale z happy endem. Napisałem ją dla mojego ulubionego gitarzysty. Nie chciałbym wymieniać jego nazwiska. Jednak jego inicjały to S.H. - Słysząc to, Sam zarumienił się. - Piosenka opowiada dzieciństwie S.H. na Wschodnim Wybrzeżu. O chłopcu, który chciał obrabowywać banki. Nigdy jednak nie obrabował żadnego banku. Został gitarzystą. Zamiast pistoletem zarabiał na życie gitarą. I tak właśnie brzmi tytuł piosenki. „Gitara zamiast pistoletu”. Zapowiedź miała charakter melorecytacji. Nieoczekiwanie, bez żadnego wstępu Clinton zaczął śpiewać. Sandra uważnie obserwowała Clintona dostosowując poziom natężenia dźwięku do jego interpretacji. Pracowała bardzo precyzyjnie z góry przewidując zmiany rytmu. Reflektory telewizyjne były o wiele bardziej jaskrawe niż normalne oświetlenie w studiu. Sandra potrafiła sobie wyobrazić, że temperatura, jaką przy tym wytwarzały, nieźle musiała dawać się we znaki Clintonowi Creekowi. Clinton był jednak profesjonalistą w każdym calu, od razu było widać, że w pełni kontroluje swoje reakcje. Sala koncertowa była wypełniona po brzegi. Festiwal miał się zacząć następnego dnia. W mieście zaroiło się od fanów country i wszędzie odbywały się rozmaite imprezy. Było to jakby jedno wielkie party, które miało potrwać przez cały weekend. Radio i telewizja nagrywały duże koncerty, a także rozmaite drobne występy na ulicach, gdzie można było usłyszeć sporo znanych postaci, za co podczas koncertu trzeba by dużo zapłacić. Całe miasto ogarnęła prawdziwa gorączka muzyki country, nikt nie potrafił się przed nią obronić. Andrew Spatts dał znak, że wszystko gra, a John uśmiechnął się do niego ze sceny. Publiczność była oczarowana wspaniałym występem Clintona. Andrew Spatts i John nie chcieli tego przyznać, ale byli zdenerwowani, bo Wanda Jones dotychczas nie dała znaku życia. Jej nieobecność nie byłaby wielką tragedią, pomyślała Sandra. Uważała jednak, że Wanda postępuje podle, nie podnosząc słuchawki i w ogóle się nie pokazując. Sandra również czuła niepokój. Nigdy nie można było przewidzieć, co Wanda zamierza zrobić. Clinton skończył swój hymn pochwalny na cześć Sama i zszedł ze sceny. - Napijmy się coli i pogadajmy trochę - zwrócił się do Johna. Napisałem kilka nowych tekstów. Bardzo bym się ucieszył, gdybyś zechciał je opracować. John zwrócił się do Sama. Zastąpisz, mnie na chwilę? - Nie ma sprawy, John! - Sam skinął głową i uśmiechnął się. Kiedy John i Clinton wchodzili do gabinetu Johna, Sam zaczynał właśnie grać piosenkę „Switchboard Susan”. - Ten chłopak przechodzi samego siebie - stwierdził John. - Tak. Sam jest po prostu rewelacyjny... A to są teksty, które trzeba by opracować. Najlepiej siądźmy przy fortepianie i zagrajmy kilka melodii, może coś jeszcze przyjdzie nam do głowy. Wiesz, że nie jestem uparty i chętnie przyjmuję twoje propozycje. John? John! - zawołał Clinton. - Powiedz, czy ty mnie w ogóle słuchasz? John siedział patrząc przed siebie nieobecnym wzrokiem. Najwyraźniej błądził myślami gdzie indziej. - Och! - powiedział zaskoczony. - Przykro mi, właśnie... - Co się z tobą ostatnio dzieje, John? - spytał Clinton tonem bardziej rozbawionym niż zatroskanym. - Ze mną? - mruknął John. - Ze mną? - przedrzeźniał go Clinton. - Nie rób takiej niewinnej miny. Co z tobą? Wydajesz się całkowicie pogrążony w myślach. Zauważyłem to już w czasie nagrań. Potrafisz się wprawdzie skoncentrować na pracy, ale myślami jesteś gdzieś bardzo daleko. Co się z tobą dzieje, przyjacielu? John włączył ekspres do kawy. - Obawiam się, że ciebie nie uda mi się oszukać. W ostatnim czasie jestem mocno zdenerwowany. - Czy to się wiąże z Wandą Jones? - Clinton od dawna żywił to podejrzenie. - Cóż, z jednej strony chodzi o nią, a z drugiej jest jeszcze Sandra. Z Sandrą nie możesz mieć żadnych kłopotów. Chyba że sam się o to postarasz. Na Boga, człowieku! Ta dziewczyna cię kocha. Nawet ślepy mógłby to dostrzec! Ty też ją kochasz? John milczał, wpatrując się przed siebie nieruchomym spojrzeniem. - John? - Clinton nie ustępował. John zwrócił się ku niemu i spytał: - Hej, czy nie mieliśmy się zająć twoimi tekstami? Nawiasem mówiąc, ta piosenka o Samie była po prostu rewelacyjna. Sam zapłonił się jak panienka, był kompletnie zmieszany... - Nie zmieniaj tematu, John. Wprawdzie moglibyśmy porozmawiać o moich piosenkach, ale w tej chwili są ważniejsze sprawy. Czy mogę ci jakoś pomóc? - Nie sądzę, Clinton - John potrząsnął głową. - Ale dobrze wiedzieć, że tu jesteś i że mogę na tobie polegać. Najpierw jednak muszę dojść do ładu sam ze sobą. - John? John! Czy wiesz, kto przed chwilą pojawił się na sali? - W słuchawce rozległ się głos Andrew Spattsa. - Kto? - spytał John myśląc przy tym o wszystkich możliwych osobach. - Wanda Jones! - burknął Spatts. John rzucił spojrzenie na Clintona i przewrócił oczami. - O, to wspaniałe, a przede wszystkim nieoczekiwane wydarzenie - rzucił ironicznie. - Cóż, to zło konieczne, John. Wprawdzie nie wiem co o tym myślisz, ale ja byłem cholernie rozczarowany, że w tym roku „Królowa” nie wystąpi - oświadczył Spatts. - Więc jednak mamy piekielne szczęście rzekł sucho John. - Tak - odparł Andrew z wyraźną ulgą w głosie. Wanda Jones musiała pojawić się w programie festiwalu. Ostatecznie to on odpowiadał za gładki przebieg całej imprezy. John odłożył słuchawkę i popatrzył na Clintona. - Przez całe życie starałem się być delikatny, ale teraz nie mogę sobie już na to pozwolić. Muszę myśleć o interesach. A więc Wanda Jones znów bawi wśród nas. - Nie zapominaj jednak, że należy ci się odrobina szczęścia, John. Zapłaciłeś już wystarczającą cenę za śmierć Bonnie, a więc za coś, w czym nie było twojej winy. Gdyby miała do ciebie zaufanie, gdyby ci uwierzyła, nie popełniłaby samobójstwa. Bonnie brakowało autentycznej wewnętrznej siły. Była piękna, ale miała swoje słabości. W porównaniu z Wandą na pewno była świętą, ale... - Clinton, wystarczy. Jesteś jedynym człowiekiem na świecie, któremu pozwalam rozmawiać z sobą w taki sposób. Ale nie chcę już o tym słyszeć. Wiem, że masz dobre intencje, ale... - W takim razie wysłuchaj mnie wreszcie! Powiem ci, co naprawdę myślę, nawet jeśli ryzykuję w ten sposób naszą przyjaźnią. Potrzebujesz szczęścia. Masz prawo do miłości. Zasłużyłeś na nią. Przecież widzę, jaki zadowolony jesteś w towarzystwie Sandry. Ona ma na ciebie dobry wpływ. Dzięki niej stajesz się bardziej otwarty, John. Posłuchaj mnie! Przemyśl to sobie. John nalał kawy do dwóch filiżanek. - Teraz napijemy się kawy, a potem weźmiemy się do pracy - powiedział. - Czy ty mnie w ogóle słuchałeś, John? - Clinton spojrzał na niego badawczo. - Oczywiście - odparł John. Clinton podniósł filiżankę do warg przyglądając się udręczonej twarzy przyjaciela. Zastanawiał się, czy John kiedykolwiek odzyska wewnętrzną równowagę po śmierci Bonnie. Wanda Jones była w doskonałej formie. Miała na sobie liliowo-białą sukienkę, która znakomicie eksponowała jej rude włosy i świetną figurę. Kiedy obaj mężczyźni wchodzili na salę, zmierzała właśnie na scenę. - Hallo, Wanda - powitał ją John. Mruknęła „hallo”, ale nawet na niego nie spojrzała. W ogóle zdawała się nie zauważać nikogo z zespołu, całą uwagę skupiła bowiem na publiczności. Powitała swoich fanów promiennym uśmiechem. Ledwie się pokazała, rozległ się głośny aplauz. Otoczyli ją ludzie z telewizji. Jeden z dziennikarzy przeprowadził z nią wywiad, choć jej afektacja, zblazowany głos i puste słowa napełniały go wyraźną niechęcią. Nikt jednak nie mógł nie słyszeć gromkich braw, kiedy Wanda zaczęła śpiewać. Przez całych pięć minut była uosobieniem wdzięku. A kiedy skończyła, trzymała już publiczność w garści. Triumfalny uśmiech rozjaśniał jej twarz, gdy spoglądała na szalejący tłum, który domagał się bisów. Andrew Spatts wszedł na scenę i wziął mikrofon. - Panie i panowie, to jest próba generalna przed Nashville Country Musie Awards, która jutro zostanie również pokazana w telewizji. A gwiazda, której właśnie państwo wysłuchali, Wanda Jones, zamierza zdobyć kilka nagród, jak w ubiegłym roku. Oczywiście, w tym roku nagród będzie jeszcze więcej. - Uśmiechnął się do niej. - Powodzenia, Wando. Ukłoniła się i znów rozległy się grzmiące brawa, jeszcze głośniejsze niż przedtem. Wielu widzów na cały głos domagało się bisu. Andrew Spatts natychmiast zapowiedział kolejną piosenkę. Wanda Jones ustąpiła. Oczywiście, że chciała rozkoszować się uwielbieniem publiczności przez kolejne pięć minut. Spatts rozpromienił się w zachwycie. - Popatrz na nią, John. Jak anioł. Człowiek nigdy by się nie domyślił, co kryje się za jej urodą - powiedział do Johna, który stał obok niego. - Tak, a można by odkryć niejedno - stwierdził ironicznie John. - Czy jest nastawiona pokojowo? - Wszystko w najlepszym porządku - zapewnił Andrew Spatts.:- Nie sądzę, żeby zamierzała zrujnować sobie karierę jakąś dłuższą przerwą. Musimy oczywiście udawać, że jest naszą gwiazdą. Inaczej zaczęłaby się pewnie zachowywać jak szalona albo zaszyła się w swoim domu. - Tego na pewno można się po niej spodziewać - stwierdził John. Spotkali się na kolacji w przytulnym lokalu. John, Sam, Clinton, Pam i Sandra. Siedzieli wokół okrągłego stołu i bawili się znakomicie. Mimo stresu, z jakim wiązał się dla nich festiwal, wszyscy byli w dobrych humorach. Występ Wandy Jones okazał się wielkim sukcesem. - Nie sądzę, żeby miała narozrabiać - stwierdził Sam. - Ciesz się nawet z najmniejszego dobrego znaku - wtrącił Clinton. - Wanda działa mi na nerwy, nawet jeśli nie robi scen. - Tak, ona umyślnie psuje nam radość z pracy - odezwała się Pam. - Ale najlepiej będzie, jeśli w czasie festiwalu jakoś się z tym pogodzimy. Może potem John pozwoli jej pójść własną drogą. To byłoby najlepsze rozwiązanie. - Co ty na to, John? John zmarszczył czoło. - Sam nie wiem. Może Pam ma rację. - Kiedyś słyszałem już coś takiego. Ale potem nic z tego nie wyszło... - westchnął Sam. Sandra poczuła się nieswojo. Czy John nie rozumiał, że Wanda zamierza mu zrujnować życie? Obojętnie z jakiego powodu, z głupoty czy z wyrachowania. Dlaczego on się na to godził? Znała jego wytłumaczenie, ale go nie akceptowała. Szkoda, że nie byli tylko we dwoje. Chętnie by go spytała, dlaczego pozwala, by Wanda zawsze niszczyła jego związki z innymi kobietami. Ale była zbyt zdenerwowana, żeby teraz o tym mówić. - Słuchajcie, czy nie możemy się po prostu odprężyć i spokojnie zjeść kolacji? Nie chciałbym rozmawiać o pracy, a zwłaszcza o Wandzie Jones. Przyprawia mnie to o mdłości. - W głosie Johna wyczuwało się gniew. Pozostali poczuli się trochę zawstydzeni. - Wybacz - powiedział Sam. - Rzeczywiście masz prawo posiedzieć sobie z przyjaciółmi i odprężyć się. Nie mieliśmy zamiaru psuć ci humoru. Od tej chwili ani słowa więcej o Wandzie. - To brzmi już lepiej. - John uśmiechnął się. Natychmiast się rozpogodził. W lokalu występowała grupa country. Ktoś poprosił gości, żeby zaśpiewali razem z zespołem. Clinton zdecydował się wejść na estradę. - Zaśpiewam swoją piosenkę o Samie - powiedział. - Nie waż się - zagroziła mu Pam. - Sam znów się zawstydzi jak mały chłopczyk, a na to tutaj jest zbyt jasne światło. Clinton stał już na małej scenie. - Przygaście trochę światło! - powiedział. - Chciałbym zaśpiewać piosenkę o swoim przyjacielu. Potem wykonamy razem kilka innych. Okay? Zespół był zdumiony tym nieoczekiwanym zaszczytem. Jeden z muzyków natychmiast włączył magnetofon, żeby utrwalić to wielkie wydarzenie. Będą mieli co wspominać przez wiele lat. Zespół stroił instrumenty. Clinton zebrał wokół siebie rozradowanych muzyków i udzielał im wskazówek. - To naprawdę gwiazda wielkiego formatu - powiedział Sam wskazując na Clintona. - Tak - potwierdziła Pamela. - A tyś pierwszy zauważył, jak wielką przyszłość ma przed sobą Clinton Creek. - Dość tych hymnów pochwalnych. Chłopak jest szalenie utalentowany. Dlatego został gwiazdą. Po festiwalu będzie jeszcze sławniejszy. Mogę się z wami o to założyć. - John popatrzył na scenę. - Jak myślicie, kto dostanie nagrodę za bestseller płytowy? - spytała Sandra. - W tej chwili nie znam tych informacji - John wzruszył ramionami. - Ale nie musisz się niecierpliwić. Jutro się dowiemy. Po pierwszej piosence Clinton wziął mikrofon do ręki, żeby wygłosić krótką mowę. Najpierw opowiedział, jak trafił do show biznesu. Potem mówił o tym, że jeszcze niedawno występował na takich małych estradach jak ta. I zapewnił chłopaków z zespołu, że jeśli mają talent, to pewnego dnia też znajdą się na topie. Pogrążona w półmroku salka zadudniła - od gorących braw, którymi nagrodzono tę mowę. John poprosił Sama, żeby wszedł na scenę i pograł z zespołem. Chłopak z magnetofonem momentalnie zerwał się na nogi, sprawdził swój wzmacniacz, po czym wrócił do magnetofonu. - Gotów? - Clinton spojrzał na Sama, który siedział na scenie z pożyczoną gitarą. - Okay - odparł Sam. Zaczęli bez kiksów. Piosenka była wszystkim znana. Słuchali jak urzeczeni. Młodzi muzycy doskonale dostosowali się do obu gwiazd. - Co o nich myślisz, John? - spytała szeptem Sandra. - Grają nieźle, choć może niezbyt ekscytująco. Każdy zespół jest dobry, gdy prowadzi go dwóch zawodowców. Muszę jednak przyznać, że te chłopaki mają własny styl. - Ja uważam, że są super. Mają takie dobre brzmienie, że na pewno można by ich nieźle sprzedać. Co o tym myślisz, Sandro? - spytała Pam. Sandra wolała nie śpieszyć się z odpowiedzią. Wiedziała, że tylko John miał prawo ocenić zespół. I nie chciała go uprzedzać. - Grają nieźle, jak już powiedział John. Ale zanim nie dołączyli do nich Sam i Clinton, nie zrobili na mnie wielkiego wrażenia. - Po prostu potrzebują wsparcia, to wszystko - odezwał się John. - I może jeszcze dobrego wokalisty. Mają szansę do czegoś dojść. Ale to musi trochę potrwać. Zaproponuję im, żeby skontaktowali się ze mną po festiwalu. Może uda mi się coś z tych chłopaków zrobić. O ile, oczywiście, będą mieli dość niezbędnej cierpliwości. W skupieniu przysłuchiwali się grze zespołu, aż w końcu Clinton i Sam wrócili do stołu. Słuchacze szaleli. Większość gości lokalu nie spodziewała się, że tego wieczoru dane im będzie wysłuchać tak znakomitego występu. Chłopcy z zespołu byli uszczęśliwieni. W przerwie jeden z nich podszedł do stolika. - Nie wiem, jak mam dziękować za ożywienie naszego występu - powiedział. - Jak się nazywasz? - spytał John. - Jarett Smilers, sir. I wiem, że pan jest ten wielki John Taylor. Uścisnęli sobie dłonie, a Jarett pogratulował Johnowi sukcesów. - Jak nazwaliście swój zespół, Jarett? - „The Smilers”. Dwóch chłopaków to moi bracia. Gramy tutaj już od jakiegoś czasu, ale bez większych sukcesów. Myślę, że mamy talent, brakuje nam jednak dobrych tekstów. Sami piszemy sobie piosenki. I to wystarcza, żeby grywać w rozmaitych klubach. Ale chciałbym kiedyś nagrać jakiś hit, piosenkę, która zwróciłaby na nas grupą. John zapalił papierosa. Potem zachęcająco poklepał Jaretta po ramieniu. - Znajdziecie własną drogę. To tylko kwestia czasu. Tylko musicie pozostać wierni sobie. Jarett uśmiechnął się z wdzięcznością. - Chciałem jeszcze zapytać... czy nie miałby pan nic przeciwko temu, gdybym wykorzystał taśmę z piosenkami, które właśnie śpiewaliśmy, jako reklamę zespołu? Z takimi nazwiskami jak Clinton Creek i Sam Higgins moglibyśmy starać się o wejście do jakiejś firmy płytowej. - Możesz wykorzystać taśmę, jak zechcesz - odparł John. - Chyba że któryś z nich miałby coś przeciwko temu. Clinton nie miał zastrzeżeń, Sam również. - Dobrze się z wami grało, chłopaki - powiedział Sam. W oczach Jaretta rozbłysła radość. - Człowieku, taki jestem podniecony. Przecież wy należycie do najlepszych w tej branży. Nie mam pojęcia, co powiedzieć. - Czy po festiwalu zostaniecie w mieście? - spytał John - Tak. Chcielibyśmy osiąść w Nashville na stałe. Jesteśmy muzykami country. I jeśli mamy grać, to tylko w Nashville albo wcale. John poczuł wzruszenie. Nie minęło jeszcze tak wiele czasu od chwili, kiedy jako młody chłopak sam szukał tutaj szczęścia. I on miał wówczas tylko swój talent. - Słuchaj Jarett, po festiwalu przyjdź ze swoimi chłopakami do „Taylors Production”. Może będę mógł dla was coś zrobić. Jarettowi zaświeciły się oczy. - Panie Taylor! To było nasze marzenie. Nie mogę w to uwierzyć. Często rozmawialiśmy o tym, jak bardzo pomogłyby nam takie teksty jak pańskie. Czy... ozy naprawdę mówi pan serio? - zaczął się jąkać. - John zawsze mówi to, co myśli - wtrąciła Sandra. - Możecie być pewni, że nie rzuca słów na wiatr... Jarett uśmiechnął się radośnie. Właściciel restauracji, Jim Parker, poprosił Jaretta, żeby wrócił na estradę i zaczął grać. Jim Parker był w branży człowiekiem znanym, ponieważ odkrył wiele talentów, zanim wycofał się z show biznesu. John zaprosił go do stolika. - Co słychać, Parker? - zapytał. - Nic specjalnego. Ale ci chłopcy mają przed sobą przyszłość. Na razie są po prostu jeszcze za mało znani. Grają u mnie już od pewnego czasu, więc mogę to ocenić. Gdzież się podziali ci wszyscy młodzi, utalentowani ludzie? - Parker popatrzył na sufit, jakby właśnie tam mógł znaleźć odpowiedź. - Nie bądź takim pesymistą, Parker - stwierdził John. - Udało ci się wylansować sporo wielkich gwiazd. Kiedy przestanę pracować, też chciałbym otworzyć taki klub, gdzie mógłbym tylko słuchać. Słusznie robisz. Nie masz powodów, żeby czuć się niezadowolonym. Parker uśmiechał się chytrze. - Masz rację, John. Ale czasami brakuje mi całego tego zgiełku. Zrozum mnie dobrze. Nie chodzi mi o stres, tego nigdy nie brakuje. W czasie ich rozmowy Sandra zajęła się własnymi myślami. Jakby to było, gdyby mogła się zestarzeć u boku Johna? Pytanie to wywołało w niej całą falę marzeń. Widziała siebie i Johna siedzących we własnym klubie country i słuchających każdego dnia innych wokalistów. Przyjemnie było myśleć o przyszłości, choć była to tylko fantazja. Ale już sam fakt, że to nie było niemożliwe, zupełnie w tej chwili Sandrze wystarczał. - Snujesz marzenia, Sandro? - zagadnęła ją Pam. - Och, przepraszam. - Sandra speszyła się i zaczerwieniła. Pam roześmiała się. - Nie ma sprawy. W końcu nie jesteśmy w pracy. Możesz się zluzować. Spędzili w lokalu jeszcze dwie godziny. Słuchali muzyki, rozmawiali i często wybuchali śmiechem. John stwierdził z radością, że Sandra znakomicie rozumiała się z jego przyjaciółmi. To było dla niego bardzo ważne. Wiele razy w ciągu tego wieczoru miał ochotę powiedzieć jej, jak lubi być w jej towarzystwie i jak ślicznie wygląda. Ale po prostu nie potrafił się na to zdobyć. Czyżbym już zupełnie zapomniał, jak to się robi, zastanawiał się w duchu. - John, chodź ze mną na chwileczkę do baru. Muszę z tobą zamienić kilka słów - odezwał się nagle Clinton. John natychmiast wstał. Przeszli po wysypanej trocinami podłodze. - O co chodzi, Clinton? - spytał John, sadowiąc się na wysokim barowym stołku. - Chodzi o Sandrę. Czy nie widzisz, jak ona czeka na kilka miłych słów z twoich ust? Każdy to widzi, tylko nie ty. - Nic nie zauważyłem - mruknął John. Clinton był tak rozczarowany, że pierwszą szklaneczkę przy barze wypił jednym haustem. - Chłopie, jak ona na ciebie patrzy i jak bez przerwy troszczy się o to, żeby nic złego ci się nie stało. Mówię ci, John, to jest miłość. Gdybym nie miał pewności, to bym ci o tym nie mówił, ale... ale to właśnie to, czego ci potrzeba! John wpatrywał się w zadumie w swoją szklaneczkę. - Naprawdę tak myślisz? - Tak, tak właśnie uważam. Oczywiście, ja też mogę się mylić. Ale tym razem to jest jasne jak słońce. Nie zmarnuj okazji, John. Później bardzo byś tego żałował. Nigdy nie znajdziesz lepszej żony. John milczał. Clinton nie naciskał. Chciał Johnowi dać czas do namysłu. 8 Sala koncertowa była wypełniona po brzegi. Publiczność niespokojnie wyczekiwała na gwiazdy, a gwiazdy niespokojnie wyczekiwały na swoje występy. Andrew Spatts stał - w swoim biurze, ulokowanym tuż przy sali. Przez okno z lustrzaną szybą mógł stąd obserwować widownię, sam zaś pozostawał niewidoczny. Jednym haustem opróżnił dużą szklankę whisky. Andrew był potwornie zdenerwowany i jak zwykle podekscytowany ciążącą na nim odpowiedzialnością. Już po raz dziesiąty występował jako producent i honorowy przewodniczący festiwalu, ale w całej swojej karierze nigdy jeszcze nie był tak zdenerwowany. A przecież właściwie nie miał żadnego powodu. Wszystkie przygotowania przebiegły jak po maśle. Mógł polegać na swojej ekipie. Wiedział o tym. Andrew Spatts nalał sobie jeszcze jedną whisky i włączył podsłuch na salę. Muzyka country zawsze potrafiła go uspokoić. Ze swojego stanowiska miał dokładny przegląd sytuacji. Za pomocą drugiego mikrofonu słyszał wszystko, co działo się na scenie. Właśnie występowała grupa, której nigdy przedtem nie słyszał. Andrew Spatts wyregulował natężenie dźwięku i usiadł wygodnie, żeby się rozluźnić. - Staraj się, żeby nikt nie zauważył, jak bardzo jesteś zdenerwowana, Sandro - radziła Pam swojej przyjaciółce. - I nie przejmuj się. To zupełnie normalne. - Przypuszczam, że tacy profesjonaliści, jak John i Clinton w ogóle się nie denerwują - powiedziała Sandra uśmiechając się z trudem. - Zdziwiłabyś się, gdybym ci powiedziała, jak okropnie się boją. Ale oczywiście nigdy by się do tego nie przyznali. - W tej branży zawsze trzeba pracować na najwyższych obrotach, prawda? Pam skinęła głową i szybko zgasiła wypalonego tylko do połowy papierosa. - Ale nie wyobrażam sobie innego życia. Lubię cały ten zgiełk. - Tak, rozumiem, co masz na myśli. - Sandra dopiła swoją kawę. - W porządku. A teraz posłuchaj. Jeśli będziesz mnie potrzebowała, to przywołaj mnie przez ten brzęczyk - powiedziała Pam. Masz, przypnij to sobie. Sandra umocowała miniaturowe urządzenie na dżinsach. - Dzięki, Pam. - Czy John dokładnie wyjaśnił ci, co masz robić? - spytała Pam. - Tak, przećwiczyliśmy wszystko z dziesięć razy. - Świetnie. Impreza zacznie się za godzinę. Zorientujesz się, bo ekipy telewizyjne włączą swoje oświetlenie. - Przy takim tłumie będzie pewnie strasznie gorąco. - Ciesz się, że masz tak wspaniałą cerę i możesz się obejść bez makijażu - odrzekła Pam bez cienia zazdrości. - Inaczej rzeczywiście miałabyś problemy. A poza tym nie będziesz stała w samym świetle reflektorów. Jakoś to zniesiesz. Pewnie, że jest milion rzeczy, które mogą się schrzanić. Ale wierz mi, jeśli coś się stanie, to - widocznie los tak chciał. Nic na to nie poradzisz. Zwykle wychodzimy z tej imprezy obronną ręką. No, dziewczyno, postaraj się. To wszystko, co możesz zrobić. - Dodałaś mi odwagi, dzięki. - Już czas. Idź na swoje miejsce. Ten werbel oznacza, że za chwilę wszystko się zacznie... Sandra pobiegła na swoje stanowisko tak szybko, że zakręciło jej się w głowie i na chwilę musiała usiąść. Uspokoiwszy się nieco, stanęła za dużą konsoletą umieszczoną wśród sprzętu technicznego na podeście. Sandra miała trudne zadanie, ale przygotowywała się do niego przez większość czasu spędzonego w Nashville. Była zadowolona ze swojej dość już rozległej wiedzy, o technice nagraniowej. Równie dobrze nauczyła się rozumieć gesty Johna. Jeśli trzeba było przestroić aparaturę, John natychmiast dawał jej znak, a ona od razu stosowała się do jego wskazówek. Potrafiła się skoncentrować i pracować bardzo precyzyjnie, za co już wielokrotnie była chwalona. Dzisiaj jednak czekało ją zadanie o wiele trudniejsze niż zwykle. Nagranie studyjne można było przerwać i przełożyć na następny dzień. Aparatura umożliwiała nagrywanie piosenki fragmentami i miksowanie ich w jedną całość. Natomiast tutaj musiała stawić czoło twardej rzeczywistości. Na zlecenie Andrew Spattsa firma Taylor Studios Productions nagrywała całe wydarzenie na żywo. Miała z tego powstać płyta, na której później niewiele dało się dokonać poprawek technicznych. Nie można sobie było pozwolić na żadną wpadkę. Nikt i nic nie mogło nawalić. Dla wszystkich zaangażowanych w nagranie był to ogromny stres. - Andrew, ty piłeś? Zaskakujesz mnie. Myślałem, że jesteś w tej branży tak otrzaskany, że nerwy ci nie puszczają. - John popatrzył zdumionym wzrokiem na Spattsa. - Ja nigdy nie mieszałem się do twoich spraw osobistych, prawda? Także wtedy, gdy ta okropna siostrzyczka twojej żony rujnowała wasze małżeństwo. Nie wyszło to na dobre twojej pracy, nie mówiąc już o tobie samym! Pamiętam jeszcze tamto wręczenie nagród. To ty byłeś kompletnym wrakiem, a nie ja! John był zdumiony gwałtowną reakcją Andrew. Musiał jednak przyznać, że to była prawda. - Wybacz, Andrew. Masz rację. Ale nie zamierzałem cię prowadzić za rączkę. Pamiętam również, że wtedy, kiedy byłem w dołku, opryskliwie reagowałem na twoje rady płynące prosto z serca. Naprawdę bardzo mi przykro, Andrew. Usta Andrew rozciągnęły się w uśmiechu. - Za kilka sekund musisz wyjść na scenę, Andrew - powiedział John. Znajdowali się w biurze Spattsa, ulokowanym zaledwie kilka kroków od sceny. - Może chciałbyś, żebym wręczył pierwszą nagrodę? Myślę, że... - Nie jestem pijany, John. Tylko trochę... no, powiedzmy, że mam jaśniejszy umysł - odparł Andrew ze śmiechem. - Jasne, szklaneczka na otrzeźwienie - stwierdził John. - Dokładnie. Choć może to nie całkiem tak. Ale drink na otrzeźwienie to dobry pomysł. - Andrew nalał po szklaneczce dla siebie i Johna. John nic już nie powiedział. Za bardzo szanował Andrew Spattsa, żeby go przedwcześnie strofować. - Jestem gotów - oświadczył Andrew spoglądając na zegarek. - Za moment powinien się odezwać werbel... Teraz! - Andrew wyszedł ze swego biura prosto na scenę. Na jego widok rozległy się burzliwe oklaski. Był wprawdzie tylko producentem, ale wszyscy wiedzieli, co oznacza jego pojawienie się na scenie. Zaraz wystąpią uwielbiane gwiazdy i fani wreszcie usłyszą piosenki, na które czekali tak długo. Właśnie po to przyjechali do Nashville. Napięcie na widowni sięgnęło zenitu. - Drodzy fani muzyki country! - zawołał Andrew do mikrofonu. - Znów wybiła godzina rozpoczęcia największego ze wszystkich wydarzeń, godzina Nashville Country Musie Awards! Czy jesteśmy gotowi? Publiczność odpowiedziała głośnym, niecierpliwym „Taaak!” - Nie słyszę! - Andrew Spatts zagrzewał publiczność w profesjonalny sposób. Na szyi wystąpiły mu żyły, na czole miał krople potu. - Taaak - krzyczała publiczność. - Co mówicie? - szepnął do mikrofonu, po mistrzowsku wzmagając napięcie. - Taaak! - ryknęli widzowie zgodnym chórem. Andrew uśmiechnął się. Nie był przyzwyczajony do picia alkoholu, zakręciło mu się w głowie. Mimo to czuł się pewnie. Potrafiłby poprowadzić ten show nawet obudzony w środku nocy. - W porządku. W takim razie zawołam dobrego ducha muzyki country, żeby wspomógł mnie w tej prezentacji. Brawa dla Johna Taylora! Zachwycona publiczność zareagowała burzą oklasków. John, który stał jeszcze w biurze Spattsa, zadrżał z podniecenia i zaskoczenia. Tego nie było w programie. Andrew sam miał wymienić płytowe bestsellery roku i zwycięzców w innych kategoriach. Przecież John powiedział mu jasno i wyraźnie, że potrzebuje czasu na przygotowania techniczne. Teraz nie pozostało mu nic innego, jak wyjść na scenę. - Oto on! John Taylor! - zawołał Andrew do mikrofonu. John ukłonił się i stanął na podium obok Spattsa. - Co to ma znaczyć? - syknął przez zęby, uśmiechając się jednocześnie do publiczności. - Może jestem trochę stuknięty, John. Po prostu chciałem, żebyś był przy mnie, człowieku. Na pewno potrafisz zrozumieć, że taki stary lis nie zawsze ma ochotę sam bawić się w ten cyrk. John spojrzał na niego i z przerażeniem stwierdził, że Andrew jest pijany. Nie za mocno, ale mimo wszystko mogło to być niebezpieczne. Trudno było przewidzieć, co się może zdarzyć. - Andrew, teraz musisz poprosić o przyniesienie koperty - szepnął John. - O tak. - Andrew wziął mikrofon do ręki. - A teraz Mabel, dziewczyna, którą czeka wspaniała przyszłość w tej branży, przyniesie kopertę. Mabel weszła na scenę i podała mu kopertę. Otwierał ją długo, potem miał problemy z wyciągnięciem kartki. - Masz, przyjacielu - powiedział do Johna. - Ja nie dam rady. John wziął kopertę do ręki. Modlił się, żeby nikt poza nim nie zauważył, że Andrew ma w czubie. John popatrzył na arkusz papieru, po czym przeczytał: - Nagrodę za płytowy bestseller roku otrzymuje Wanda Jones za „Yellow-Red Sunsets”. Brawa dla Wandy Jones! Wando, prosimy do nas! John zastanawiał się, w jakim nastroju może być Wanda. Powinien był jednak wiedzieć, że zawsze była w doskonałym nastroju, jeśli tylko mogła stanąć przed uwielbiającą ją publicznością. Wanda pojawiła się na scenie. Wyniosłym spojrzeniem obrzuciła fanów u swoich stóp. Rozpromieniła się i wzięła mikrofon. - Chciałam wam powiedzieć, że do tej nagrody dążyłam od początku mojej kariery. Chciałabym podziękować wszystkim, którzy sprawili, że taka mała country-girl mogła to w końcu osiągnąć! Zaczęła płakać. - Na podziękowanie zasłużyli również ludzie, którzy ze mną współpracowali. Zwłaszcza mój szwagier, John Taylor! I jego pierwszy gitarzysta, pan Higgins! Na dźwięk tych nazwisk publiczność zaczęła entuzjastycznie klaskać. Wanda Jones stała niewzruszenie i spoglądała na tłum. Jakby fani byli jej wyłączną własnością, jej poddanymi, którzy uwielbiali ją tak bardzo, że nie mogli się bez niej obejść. Sandra przyglądała się temu widowisku z zazdrością i niechęcią. Sukces Wandy był bezpośrednim skutkiem śmierci Bonnie. A śmierć Bonnie była bezpośrednim skutkiem wywołanych zazdrością intryg Wandy. Wanda doskonale potrafiła przewidzieć reakcje swojej siostry. W wyrafinowany sposób wkalkulowała w swój plan słabość i niepewność Bonnie. To była dla niej prosta gra. - Wando, czy zaśpiewasz nam teraz piosenkę z twojej płyty? - spytał John, rzucając jednocześnie spojrzenie na Sandrę i Sama, który był już na scenie. Oboje byli gotowi. - Co powiesz na „Far from over?” - Wanda spytała uprzejmie, jakby ktokolwiek mógł zakwestionować jej wybór. John wolałby inną aranżację, która lepiej maskowałaby cienki głosik Wandy. Jednak wybór należał do niej. - Okay - zgodził się. Dał muzykom znak i przez mikrofon podał tytuł piosenki. Kiedy Sam zagrał pierwsze akordy, rozległy się frenetyczne oklaski. Piosenka powinna była trwać zaledwie kilka minut, ale Wanda dwa razy nie mogła trafić w tonację. Zaczęła śpiewać dopiero po trzecim powtórzeniu wstępu. Andrew Spatts aż się spocił ze zdenerwowania. - Nie damy rady, John. Powinieneś dać znak twojej asystentce, żeby zrobiła wyciszenie - powiedział. - Nie mogę tego zrobić, Andrew - sprzeciwił się John. - Nie chodzi o to, że ona tego nie potrafi. Ale Sandra jeszcze nigdy nie robiła wyciszenia w ogromnej sali koncertowej. Kwestie techniczne wyglądają tutaj zupełnie inaczej niż w studiu. A poza tym Wanda na pewno nie byłaby zadowolona, gdybyśmy ją tak po prostu wyciszyli. Powiedziałaby publiczności, że coś się popsuło i że powinni poczekać, aż awaria zostanie usunięta. Albo jeszcze gorzej: znalazłaby winnego. - Wycisz ją, John! - warknął Andrew. - Dzisiejszego wieczoru musimy rozdać jeszcze mnóstwo nagród. John wstrzymał oddech, po czym dał Sandrze znak. Na twarzach Sandry i Sama odmalowało się zdziwienie. Sandra zaczęła się gorączkowo zastanawiać. Wyciszenie podczas transmisji na żywo! Tego jeszcze nigdy nie było! John pokazywał jej wiele razy, jak należy wykonać wyciszenie w czasie sesji nagraniowych, co wcale nie było łatwe. Ale nigdy podczas transmisji radiowo-telewizyjnej! Jego gest był jednak wyraźny. Sandra oblała się zimnym potem. Robiła wyciszenia tylko w studiu. Modliła się w duchu, żeby tutaj sprawdziły się te same reguły postępowania. Nie miała innego wyjścia. Sandra przesunęła odpowiednie przełączniki na dół. Piosenka natychmiast zabrzmiała ciszej. Wanda przestała śpiewać. - Co tu się dzieje?! - spytała z oburzeniem rudowłosa supergwiazda. Dźwięk był jeszcze na tyle głośny, że jej zdziwione słowa słychać było w całej sali. Wanda zwróciła się do publiczności: - Chyba aparatura wysiadła - stwierdziła z fałszywym uśmiechem. - Proszę o trochę cierpliwości. Sandra skupiła całą uwagę na konsolecie. Poczuła się już trochę pewniej, gdy nagle spojrzała na wskazówkę poziomu sterowania, która tańczyła jak szalona w obie strony. John znów dał jej sygnał, żeby wyłączyła dźwięk. Sandra chciała mu powiedzieć, że potrzebuje kilku sekund, żeby ustabilizować aparaturę, ale nie umiała mu tego przekazać. Dobrze znała wszystkie jego gesty, ale nigdy nie umówili się, jak należy zasygnalizować krytyczną sytuację. Nagle na konsolecie pojawiła się jedna iskra, potem - druga. Przez całą ogromną salę przeszedł ogłuszający hałas wywołany sprzężeniem zwrotnym. Nastąpiło krótkie spięcie, po czym zapadła cisza. Wanda Jones zaklęła do mikrofonu, który już nie funkcjonował. 9 Sandra odzyskała przytomność w swoim pokoju w domu Sama i Pameli. Mgliście przypominała sobie, co stało się podczas wręczania nagród. Kiedy wysiadła jej konsoleta, nastąpiło potworne zamieszanie. Nie pamiętała, że straciła przytomność, osunęła się na podłogę i mocno uderzyła głową o podest. Lekarz stwierdził lekki wstrząs mózgu i szok. Na stoliku przy jej łóżku stał mały dzwonek. Sandra wahała się, czy ma z niego skorzystać. Musiała się jednak dowiedzieć, co się stało. Dlatego w końcu zadzwoniła. Do pokoju natychmiast weszła kobieta w stroju pielęgniarki. Zza jej pleców wychynęła zatroskana twarz Pameli. - Zadzwonię do lekarza - powiedziała pielęgniarka. - Na pewno ucieszy go wiadomość, że odzyskała pani przytomność. - Zwróciła się do Pameli. - Proszę się nie denerwować, pani Higgins. - Oczywiście. - Pamela podeszła do Sandry. - Czy mogę coś dla ciebie zrobić, kochanie? Może chciałabyś się napić herbaty? Zaraz zaparzę. Sandra zatrzymała Pamelę. - Pam, czuję się już dobrze. Jestem tylko trochę otumaniona, poza tym wszystko w porządku. Powiedz mi, co się stało. Gdzie jest John? Pamela wzruszyła ramionami. - Zawsze mówiłam ci prawdę. Teraz też nie zamierzam niczego ukrywać. Nie wiem, gdzie jest John. Mniej więcej cztery godziny temu straciłaś przytomność. John i Andrew strasznie się pokłócili. To zresztą obojętne, w każdym razie nikt nie wie, gdzie oni są. Sam i Clinton przejęli konferansjerkę. Przez jakiś czas nie było łatwo kontynuować koncert. Ale ludzie z telewizji zareagowali bardzo przytomnie. Na chwilę przerwali transmisję i puścili reklamy. Kiedy sytuacja na scenie wreszcie się wyklarowała, wznowili bezpośrednią transmisję. Ale całe to zamieszanie rozgrywało się na oczach publiczności! - Pam zachichotała. - Co w tym takiego zabawnego? - zawołała Sandra z przerażeniem. Pamela chyba postradała rozum. - Spójrzmy na to z innej strony. Fani country są realistami. Wiedzą, że zdarzają się drobne oszustwa. Ale to wcale nie znaczy, że zaraz przestają uwielbiać swoje gwiazdy czy teksty piosenek... Ludzie cierpliwie siedzieli na swoich miejscach, żartowali sobie z tego zamieszania na scenie, ale nikt się nie zbuntował i nie zażądał zwrotu pieniędzy... Mogę się z tobą założyć, że niektórzy z prawdziwą uciechą przyglądali się Wandzie Jones, która wrzeszcząc miotała się po scenie czerwona jak burak. - Pamela nie mogła się powstrzymać od chichotu. Sandra wciąż spoglądała na nią zdziwionym wzrokiem. - Mnie naprawdę nie jest do śmiechu, Pam. Prawdopodobnie narobiłam strasznych kłopotów człowiekowi, którego kocham. W każdym razie teraz wiem, że się ode mnie odsunął. Akurat teraz, kiedy najbardziej go potrzebuję, John zniknął. Sandra miała w oczach łzy. Czuła się okropnie. - Przecież on nie ma pojęcia, że tu jesteś, Sandro, Już ci mówiłam, że on i Andrew okropnie się pokłócili. John odjechał bez swojego szofera. Po prostu za bardzo był wściekły na Andrew Spattsa, żeby mógł zauważyć twoje omdlenie. Nie musisz się więc zamartwiać. - Mam nadzieję, że John nie wściekł się na mnie z powodu tego zamieszania, które wywołałam... - Sandra próbowała się uśmiechnąć. - Tyś wywołała zamieszanie? - Pam ze zdziwieniem potrząsnęła głową. - Skąd ci to przyszło do głowy? - Za szybko zrobiłam wyciszenie. To właśnie spowodowało krótkie spięcie. Nie zauważyłaś tego? To wszystko moja wina. - Twoja wina? Nie rozśmieszaj mnie! - Pam wzięła się pod boki. - Możliwe, że z twojej winy powstało sprzężenie zwrotne. Ale w tym samym czasie wszyscy mieliśmy problemy. To była wina Wandy. Ona po prostu nie potrafiła zaśpiewać tej piosenki. Przecież jej głosu można słuchać tylko wówczas, gdy podrasuje się go w studiu. A poza tym zawinił Andrew, który nie był na tyle przytomny, żeby powstrzymać Wandę przed śpiewaniem. Potem nie można było jej zatrzymać... Możesz mi wierzyć, Sandro, że twoja wpadka to pryszcz w porównaniu z tym, co się jeszcze działo. Czy ktoś słyszał, żeby w czasie transmisji na żywo robić wyciszenie? Niby gdzie miałaś się czegoś tak trudnego nauczyć? To po prostu nonsens myśleć, że to ty wywołałaś całe to zamieszanie! - Ale gdybym miała za sobą kilka lat doświadczeń, jak John wmówił Spattsowi... Ach, Pam, czy nie rozumiesz, że on skłamał z mojego powodu? A ja go zawiodłam. Czuję się okropnie, Pam. Proszę, zostaw mnie teraz samą! Weszła pielęgniarka i poprosiła Pamelę o opuszczenie pokoju. - Niech pani pozwoli jej spać. Ona teraz nie powinna się denerwować. - Ale przecież ona musi wiedzieć, że niepotrzebnie się denerwuje - zaprotestowała Pamela. - Proszę teraz wyjść. Opowie jej pani o tym później. Teraz jest jej potrzebny przede wszystkim spokój. Pamela podporządkowała się poleceniu pielęgniarki i wyszła z pokoju, zostawiając całkowicie zdezorientowaną Sandrę, która potrzebowała jeszcze trochę czasu, by na wszystko spojrzeć trzeźwym okiem. Sandra czuła się strasznie przygnębiona. Pielęgniarka dała jej kilka tabletek, żeby mogła się uspokoić i zasnąć. Ale Sandra była po prostu zbyt podekscytowana. Patrzyła przez okno w ciemną noc. Nie mogła pojąć, co się z nią stało. Miała wrażenie, że w ciągu paru sekund spadła z najwyższych szczytów na samo dno. Tak, pięła się w górę. A teraz wszystko skończone. Na myśl o konieczności powrotu na Wschodnie Wybrzeże poczuła zimny dreszcz. A przecież nie miałaby odwagi stanąć przed Johnem. Co teraz miała zrobić? Po raz pierwszy w życiu zaczęła żałować swojego dążenia do niezależności i wiary we własne siły. Gdyby usłuchała rodziców, to wszystko nigdy by się stało. Studiowałaby na jakimś uniwersytecie i przyjaźniła się z rówieśnikami. Prowadziłaby przyjemne życie. Może nie tak emocjonujące, ale za to spokojne. Dlaczego zrezygnowała z tego wygodnego życia i wyruszyła do Nashville? Czy jej przeznaczeniem było zrujnowanie życia Johnowi Taylorowi, jak to już raz uczyniła Wanda Jones? Nie chciała tego. Kochała go szczerze i pragnęła tylko jego dobra. Chciała wypełnić pustkę w jego sercu, chciała, żeby zapomniał o wszystkich krzywdach, jakich doznał w swoim życiu. Wiedziała, że potrafiłaby to zrobić... gdyby on jej na to pozwolił. Myślała, że John ją polubił. Czytała to w jego oczach. Ale to było przed tym strasznym incydentem. Teraz sytuacja zmieniła się diametralnie. Zupełnie straciła wiarę we własne siły. Jakże mogła pomóc Johnowi, jeśli sama nie potrafiła dojść do ładu ze sobą? Brakowało jej doświadczenia. Naturalnie, miała przecież Pam. Pam była szczera i naprawdę ją lubiła. Sandra to czuła. Ale co z Johnem? Czy kiedykolwiek jej to wybaczy? Czy potrafi mu wyjaśnić, że to wszystko nie było jej winą? Czy w ogóle kiedyś będzie miała szansę, żeby mu to wyjaśnić? John skłamał z jej powodu, bo chciał, żeby nabrała wiary we własne siły w nowym zawodzie. Tak się cieszył, że jej nazwisko znajdzie się na okładce płyty. Dręczące myśli nie opuszczały Sandry, aż wreszcie zapadła w niespokojny sen. John Taylor jeździł po mieście bez żadnego celu. Miał wrażenie, że wszystko się przeciw niemu sprzysięgło. Przez jakiś czas wszystko było w najlepszym porządku. Potem jednak nagle stracił nad wszystkim kontrolę! Właśnie. Stracił kontrolę. Nie dało się usprawiedliwić tego, co się stało. Cały zespół składał się z ludzi doświadczonych. Wszystko powinno było pójść jak po maśle. John przypomniał sobie Andrew Spattsa. Co za idiota! Żeby zalać się akurat w taki wieczór! Postanowił, że więcej nie będzie się nad tym zastanawiał. Pomyślał o Sandrze. Ogólne zamieszanie było po prostu za duże, żeby biedactwo mogło sobie z tym poradzić. To nie była jej wina. Oczywiście, gdyby miała trochę więcej doświadczenia, mogłaby opanować sprzężenie zwrotne. Ale zwarcia i tak nie mogłaby uniknąć. Uważała na jego znaki i zrobiła dokładnie to, co jej polecił. To nie była jej wina. Gdy Andrew zarzucił mu, że skłamał, mówiąc o doświadczeniu Sandry, to oczywiście nie mógł zaprzeczyć. Sandra nie była winna tej wpadki. Mimo to kiedy Andrew zarzucił mu kłamstwo, John nie mógł się bronić. Spatts był zbyt starym lisem, żeby dać się nabrać. Wiedział, że można zapanować nad sprzężeniem nawet podczas transmisji na żywo. A poza tym widział, jak Sandra wpadła w panikę. John nawet nie próbował się bronić. Rzeczywiście, nie powiedział prawdy. Ale przynajmniej próbował wziąć Sandrę w obronę. Gdyby Andrew nie był pijany, to on, John, nie musiałby przejąć prowadzenia konferansjerki i mógłby się zająć swoimi ludźmi. Wszystko poszłoby jak z płatka. Na trzeźwo Andrew nie ingerowałby w występ Wandy. John zjechał na pobocze drogi, zaparkował, wysiadł i poszedł się przespacerować. Świeże powietrze dobrze mu zrobiło. Zaczął się zastanawiać, czy nie byłoby lepiej wyjechać z Nashville i wycofać się z branży. Oszczędził już dość pieniędzy, a poza tym zasłużył sobie na to, by mieć trochę czasu dla siebie. Wiedział jednak, że takie pomysły można włożyć między bajki. Muzyka coutry to było jego życie. Zdawał sobie sprawę, że nie potrafiłby się z nią rozstać. - Chciałbym, żeby ta grupa trochę się pośpieszyła - szepnął Clinton do Sama. Obaj stali za kulisami sceny. - Wytrzymaliśmy do końca. Musimy wykonać tę robotę najlepiej, jak się da. Wiem, że chciałbyś pomóc Johnowi. Ale możesz mi wierzyć, że on potrafi to docenić, jeśli teraz skupimy się na koncercie. - Wiem, że masz rację, Sam. Ale myślę, że powinniśmy się zorientować, co się z nim dzieje. - Ach, John przeżył już gorsze rzeczy. Możliwe, że teraz ma mnóstwo problemów, ale zobaczysz, że jakoś się z nich wykaraska. - Masz rację, Sam. Na razie dajmy temu spokój. Zespół skończył grać i Sam wyszedł na środek sceny, żeby zapowiedzieć kolejnych wokalistów. W programie przewidziano, że każda grupa i każdy solista, który zdobył nagrodę, będzie miał do dyspozycji około siedmiu minut. Wanda Jones wszystkim pomieszała szyki. Teraz wokaliści mieli tylko po pięć minut, a poszczególne występy oddzielała tylko minutowa przerwa. Taki plan czasowy został narzucony przez telewizję i bezwzględnie należało się do niego dostosować. Show musi trwać dalej. A jeśli ktoś zechce usłyszeć to, czego nie pokazała telewizja, będzie mógł sobie kupić płytę z festiwalu. Sam stwierdził z zadowoleniem, że w tej chwili wszystko idzie jak z płatka. Za konsoletą stała teraz Pam, która wróciła do sali, kiedy Sandra zasnęła. Wielki show dobiegał już końca. Sam cieszył się, że Pam znów jest tak blisko. Wcześniej dokładnie poznał plan pracy Johna, więc bez trudu panował nad sytuacją. Kiedy po finale spadła kurtyna, cała sala klaskała z zachwytem. Ten spontaniczny aplauz był potwierdzeniem pełnego sukcesu. Spotkali się za sceną. - Weźmy samochód i poszukajmy Johna - powiedział Clinton. - Okay. Poproszę Pam, żeby dała nam swój samochód. Jest szybszy od mojego. Zastanawiam się tylko, dokąd John mógł pojechać. - Może jest w swoim ogrodzie - zastanawiał się głośno Clinton. - Opowiadał mi, że lubi się tam czasem schronić. - Możliwe. Poślij tam George’a. My rozejrzymy się po okolicy. Jestem pewny, że gdzieś go znajdziemy. Ignorując rozradowanych fanów Clinton i Sam wyszli z budynku i wsiedli do wozu Pam. Jeździli przez godzinę. Potem Sam zadzwonił do domu Johna. W słuchawce odezwał się głos George’a. - Nie znalazłem go, Sam. Przeszukałem cały ogród i dom. - Samochodu też nie ma. Czy mam się do was przyłączyć? - Lepiej nie. Jeśli wróci do domu, na pewno będzie potrzebował kogoś, kto mu pomoże. Musisz tam zostać. - Wyjedźmy za miasto - powiedział Sam do Clintonona. - Nie wydaje mi się, żeby John miał być w pobliżu Musie City Row. Podejrzewam, że fani, którzy błagaliby go o autografy, są w tej chwili ostatnią rzeczą, jakiej mógłby pragnąć. Pamiętasz drogę do tego małego jeziora? Kiedyś John często tam jeździł. Z Bonnie. Zabierali ze sobą gitarę i wracali z mnóstwem nowych piosenek. Spróbujmy tam. Sam wiedział, że to była ich ostatnia nadzieja. Wanda Jones siedziała w swojej garderobie, piła szkocką i słuchała radia. John Taylor najwidoczniej wciąż jeszcze się nie pojawił. Uśmiechnęła się. Może rozbił się samochodem na jakiejś skale. Zasłużył sobie na taki koniec. Nigdy nie potrafił dostrzec, jak wspaniałą była kobietą. Nigdy jej nie uwielbiał jak inni mężczyźni. Kiedy na nią patrzył, widziała w jego oczach tylko pogardę. Daleko ci do doskonałości, zdawały się mówić. Nie jesteś tak dobra jak Bonnie! Wanda znów pociągnęła łyk szkockiej. Och, jakże ona nienawidziła tych spojrzeń! Jak bardzo pragnęła się za to wszystko zemścić na Johnie! - Może już otrzymał swoją karę - syknęła przez zaciśnięte zęby. Drwiący uśmiech wykrzywił jej twarz, która nagle zrobiła się stara i brzydka. - Lepiej niech będzie martwy, niż miałaby go dostać inna - powiedziała do swojego odbicia w lustrze, patrząc na siebie spod przymkniętych powiek. I nagle zaczęła się śmiać histerycznym, piskliwym śmiechem. Ktokolwiek by ją w tej chwili usłyszał, musiałby dojść do wniosku, że Wanda Jones oszalała. 10 John wziął butelkę whisky z tylnego siedzenia samochodu i dalej poszedł pieszo. Zmierzał w kierunku jeziora. Tak dawno już tutaj nie był. Od śmierci Bonnie czas wolny stracił dla niego znaczenie. Praca była o wiele ważniejsza. Jednakże w tej chwili zamętu i smutku wszystko straciło sens. Stojąc na brzegu jeziora zapragnął nagle bliskości kobiety. Kiedy odwiedzał to miejsce, zawsze była przy nim Bonnie. Zastanawiał się, jakby czuł się tutaj z Sandrą, gdyby mógł ją obejmować i całować. Zdawało mu się, że ona go rozumie. Nie był tego pewien, ale miał wrażenie, że Sandra go kocha. Uśmiechnął się, choć wcale nie było mu do śmiechu. Mimo wszystko myśl o Sandrze natchnęła go otuchą. John zastanawiał się, czy po pewnym czasie będzie mu łatwiej spotkać się z nią twarzą w twarz. W tym momencie wydawało mu się to niemożliwe. Biedna dziewczyna! Przecież nie popełniła żadnego błędu, tylko ściśle wykonywała jego polecenia. Nie powinien był od niej tak wiele wymagać. Na pewno odczuwała niesamowity stres, kiedy niemal na siłę obarczył ją tak trudną funkcją. Chciał jej pomóc, chciał jej dać szansę, ale chyba za bardzo się pośpieszył. Współpraca z Andrew Spattsem i Wandą Jones wymagała znacznie więcej niż tylko technicznych umiejętności. Ale co Sandra mogła zrobić? To nie była jej wina. John czuł się za wszystko odpowiedzialny, zwłaszcza że w czasie festiwalu nigdy jeszcze nie zdarzyła się taka wpadka. Zapomniawszy o całym świecie, stał nad brzegiem jeziora pogrążony w myślach. - To jego samochód - powiedział Clinton. - John musi być gdzieś w pobliżu. - Jezioro leży w pewnym oddaleniu od drogi - odparł Sam. - Masz dobre buty? Tutaj ziemia jest za miękka dla samochodu. - Oczywiście. Prowadź. Wolno przedzierali się przez zarośla. Żaden z nich nie znał tej okolicy. Wkrótce jednak dotarli nad jezioro i ujrzeli znajomą sylwetkę przyjaciela. Sam odetchnął z ulgą. - No, wreszcie. Teraz przynajmniej wiemy, że nic mu się nie stało. Zostawimy go samego czy mamy tu zostać? Jak myślisz? Clinton nie mógł się zdecydować. - Nie wiem... Przyglądali się, jak John podnosi butelkę i przytyka ją do ust. - Wygląda na to, że postanowił się upić. Lepiej do niego podejdźmy, zanim straci nad sobą kontrolę - stwierdził Sam. Clinton skinął głową. Ostrożnie zbliżyli się do Johna. - John, wszystko w porządku? - cicho spytał Clinton. John odwrócił się i popatrzył na nich mętnym wzrokiem. - Dajcie mi spokój, chłopaki. Przez chwilę muszę być sam. Czy nie potraficie tego zrozumieć? - Jasne, John - odparł Sam. - Ale oddaj nam butelkę. Nie chcielibyśmy, żebyś... - Dajcie mi spokój! Spływajcie! Potrzebuję teraz whisky. Nie rozumiecie tego? - Język zaczynał mu się plątać. - Może czegoś potrzebujesz, ale na pewno nie whisky - odrzekł Clinton. Podszedł do Johna i odebrał mu butelkę. John wykonał taki gest, jakby chciał uderzyć Clintona. Sam chwycił go za ramiona i delikatnie przycisnął do ziemi. Po kilku sekundach John zasnął. - Chodź, zaniesiemy go do samochodu i odwieziemy do domu... A może powinniśmy go odwieźć do szpitala? Czoło ma zimne i wilgotne. Może ma gorączkę. - Sam z troską spoglądał na przyjaciela. - To tylko alkohol. John jest do tego przyzwyczajony. Nie przejmuj się. Odwieźmy go do domu. Wkrótce poczuje się lepiej. Zanieśli przyjaciela do samochodu, ostrożnie położyli go na tylnym siedzeniu i ruszyli w powrotną drogę. Jechali w milczeniu. Ten dzień powinien był się zakończyć wspaniałym sukcesem, jeśli zważyć, jak ciężko wszyscy przygotowywali się do tego wielkiego wydarzenia. W końcu jednak ten dzień okazał się pechowy. - Nic mu nie jest, Sandro. John czuje się całkiem dobrze. Jest w domu, są przy nim Sam i Clinton. Nie sądzę, żebyś miała jeszcze jakieś powody do zmartwienia - powiedziała Pam. - Muszę z nim porozmawiać! - zawołała Sandra. - Lekarz powiedział, że powinnaś odpoczywać - zaprotestowała Pamela. - Przecież zobaczysz się z Johnem jutro. Poza tym on teraz śpi. W tej chwili to nie miałoby sensu... - Ale ja muszę... - nalegała Sandra. - Nie dziś wieczór, Sandro. Wszyscy mieliśmy ciężki dzień. Proszę, posłuchaj mnie. Na zewnątrz padał lekki deszcz. Sandra uważnie słuchała opowieści Pam. Wspólnie próbowały podsumować całe zdarzenie. - Wydaje się, że Andrew Spatts powiedział Johnowi, że ma cię natychmiast zwolnić. John zarzucił mu, że wszystkiemu zawinił, bo się upił. I że niby dlaczego ty masz wypić piwo, którego on nawarzył. John powiedział oczywiście również, że Andrew nie powinien był pozwolić Wandzie występować na żywo. Należało podłożyć play-back. John przez cały czas cię bronił. A jeśli znasz Johna, to wiesz, że zawsze mówi to, co myśli. - Czy Andrew Spatts rzeczywiście może doprowadzić do wykluczenia Johna z komitetu festiwalowego? - spytała z troską Sandra. Pamela zrobiła smutną minę. - Niestety tak. Ma taką pozycję, że może to zrobić. Choć nie wiem, jak mógłby sobie poradzić bez Johna. Najprawdopodobniej skończy się to tak, że spotkają się i wzajemnie przeproszą. Nie mają innego wyjścia. W końcu tu idzie o dużą sprawę. - Mogę tylko mieć nadzieję, że szybko do tego dojdzie - powiedziała Sandra. Chciała, żeby John pozbył się wszystkich kłopotów. - Ale ja zamierzam wyjechać z Nashville. Chciałabym wrócić do domu. Pamela spojrzała na nią przerażona. - Chyba nie mówisz poważnie! Tu jest twój dom, Sandro. Tu jest twoja duchowa rodzina, a sercem też jesteś związana z Nasłwille. - I tu jest również Wanda! - dodała z goryczą Sandra. Pamela uniosła brwi. - Nie daj się jej zwariować. Ty jesteś od niej tysiąc razy lepsza! Musisz być mocna, jeśli chcesz zrobić wrażenie na Johnie. - Nie chciałabym już widzieć Johna. Nie rozumiesz mnie, Pam? Zawiodłam go. Wszystko stracone. - Sandra zaczęła płakać. - Och, sama siebie nienawidzę. Ja... - Spokojnie, Sandro, spokojnie. Teraz musisz się trochę przespać. Potem poczujesz się lepiej. W końcu doznałaś szoku. - Mogę - tylko mieć nadzieję, że John potrafi mi to wybaczyć. Mam nadzieję, że pewnego dnia będzie do tego zdolny. Może kiedyś nadejdzie taki dzień. Och, Pam, tak bardzo się boję. Straciłam go. Teraz już za późno, żeby zaczynać wszystko od nowa. Pamela delikatnie okryła ramiona Sandry. - Nie wolno ci się tak denerwować. Teraz musisz przede wszystkim myśleć o swoim zdrowiu. Później na pewno poradzisz sobie ze wszystkimi problemami. Pamela siedziała na łóżku, dopóki Sandra nie usnęła. - Biedne dziecko - powiedziała Pam. - Wkrótce dojdziesz do siebie. I szybko odnajdziesz wewnętrzną równowagę. Zapłaciłaś za to wysoką cenę, kochanie. John po prostu nie potrafił się uwolnić od myśli o Sandrze. Bał się przed nią stanąć. Ale myśl, że mógł jej nigdy więcej nie zobaczyć, była jeszcze straszniejsza. Jakby pod wpływem jakiegoś wewnętrznego przymusu ubrał się i wsiadł do samochodu. Nic nie powiedział George’owi. Świtało. Ulice były puste i spokojne. Johnowi dobrze zrobiła ta całkowita samotność w drodze do domu Higginsów. Zaparkował i wysiadł z samochodu. Zbliżając się do domu, zauważył w kuchni Pamelę. Zapukał do drzwi i wszedł. - John! Jak się masz, mój drogi? Bardzo się o ciebie martwiliśmy! - zawołała Pamela. - Gdzie ona jest? - zapytał John z zatroskaną miną. Pamela natychmiast się zorientowała, że chciał zawrzeć pokój z Sandra. Wskazała ręką na schody. - Jest na górze. Przed chwilą słyszałam, że weszła pod prysznic. Usiądź i napij się kawy. John machnął ręką. - Kiedy zejdzie na dół, powiedz jej, że czekam w pracowni Sama, okay? - Ależ naturalnie - mruknęła zdziwiona Pamela. John sprawiał wrażenie uczniaka, który ma nieczyste sumienie. Wchodząc do niewielkiej pracowni Sandra czuła, jak jej serce wali z podniecenia. Kiedy dowiedziała się od Pam, że John na nią czeka, ubrała się w szalonym pośpiechu. - John! - szepnęła uśmiechając się niepewnie. John znalazł się przy niej jednym skokiem. - Nareszcie. Nie mogłem dłużej czekać. Muszę z tobą porozmawiać. To bardzo ważne... Sandra wyczytała w jego oczach wszystko. Jego spojrzenie wyrażało tak wielką czułość, że serce ścisnęło się jej ze szczęścia. - Tak mi przykro, że cię zawiodłam - zaczęła. - Ja nie chciałam... Ale John nie dał jej skończyć. - Nie mów już o tym. To nie ma znaczenia. Teraz liczymy się tylko my dwoje. Kocham cię, Sandro. Nie mogę już bez ciebie żyć. Zostaniesz ze mną na zawsze? Padła w jego objęcia. - Ach, John, jestem taka szczęśliwa. Kocham cię do szaleństwa. Kocham cię tak bardzo, że zdawało mi się, że dłużej tego nie wytrzymam. Tak długo czekałam na tę chwilę... Ich usta spotkały się w namiętnym pocałunku. Sandra wiedziała, że już nigdy nie rozstanie się z Johnem. Od tej chwili on był centrum jej życia. To było cudowne. 1