Norman Spinrad "Ziele czasu" Oto ja. okruch intelektu stanowi¥cy moj¥ ˜wiadomo˜†, kt¢ra istnieje gdzie˜ poza przestrzeni¥ i poza czasem. Obiektywny czas trwania mojego ¾ycia to sto dziesi©† lat. chocia¾ z mojego punktu widzenia jestem nie ˜miertelny - ˜wiadomo˜† mojej wˆasnej ˜wiadomo˜ci nigdy nie ustanie. Jestem niemowl©ciem, jestem dzieckiem. jestem mˆodzieäcem. jestem starcem konaj¥cym w˜r¢d bieli czystych prze˜cieradeˆ. Jestem wszystkimi okresami swojego ¾ycia. zawsze b©d© tymi okresami, zawsze byˆem tymi okresami w miejscu, gdzie trwa m¢j intelekt, w wiecznej chwili ode rwanej od czasu. Jeden wiek i dziesi©† lat - oto moja wieczno˜†. ½ycie moje jest jak biografia zawarta w ksi¥¾ce: niezmienna, niewzruszalna, staˆa w swojej dˆugo˜ci i nieograniczona w trwaniu. Rodz© si© 3 kwietnia 2040 roku, 2 grudnia 2150 umieram. Wszystkie wydarzenia zawarte pomi©dzy tymi datami dziej¥ si© w jednej chwili. Mo¾na by powiedzie†, ¾e prze¾ywam je wci¥¾ i wci¥¾, w nieskoäczono˜†. Ale nie jest to prawda. Prze¾ywam bowiem wszystkie chwile swoich stu dziesi©ciu lat jednocze˜nie i raz na zawsze... Jak¾e wi©c mog© opowiedzie† swoj¥ histori©? Jak mam j¥ uczyni† zrozumiaˆ¥? Nasz wsp¢lny j©zyk opiera si© na poj©ciu czasu, kt¢re nie jest nam wsp¢lne... Dla mnie czas taki. jak wy go pojmujecie, nie istnieje. Nie prze suwam si© chwila po chwili, chronologicznie, jak ˜lepiec wymacuj¥cy drog© w tunelu. Ja jestem jednocze˜nie we wszystkich punktach tego tunelu. a oczy mam szeroko otwarte. Czas jest dla mnie tym. czym dla was jest przestrzeä - ˜rodowisko, w kt¢rym mog© porusza† si© w wi©cej ni¾ jednym kierunku. Jak wam to wytˆumaczy†? Jak przekaza†, by staˆo si© to zrozumiaˆe? Wszyscy jeste˜my lud«mi zrodzonymi z kobiet, chocia¾ z drugiej strony macie ze mn¥ mniej wsp¢lnego ni¾ z maˆp¥ czy z ameb¥. Ale musz© wam jako˜ o tym powiedzie†! Dla mnie jest ju¾ za p¢«no, byˆo za p¢«no, b©dzie za p¢«no; zostaˆem uwi©ziony w puˆapce tego wiecznego piekˆa i nie potrafi© z niej uciec. nawet w ˜mier†. Moje ¾ycie jest niezmienne i niewzruszalne, albowiem jadˆem tempo - ziele czasu! Ale wy tego nie r¢bcie! Sˆuchajcie mnie! Zrozumcie! Nie jedzcie nigdy ziela czasu! Spr¢buj© wam to jako˜, po swojemu, wytˆumaczy†. Nie ma sensu zaczyna† od pocz¥tku, gdy¾ nie ma pocz¥tku ani koäca. S¥ tylko wa¾ne punkty w czasoprzestrzeni. Opisz© wam te punkty. Mo¾e wtedy zrozumiecie... 8 wrze˜nia 2050 roku. Mam dziesi©† lat. Siedz© w gabinecie doktora Phippsa. dyrektora szpitala psychiatrycznego, w kt¢rym przebywam od o˜miu lat. 12 czerwca zrozumieli wreszcie, ¾e nie jestem wariatem. Zrozumieli tylko tyle, ale i to wystarczy, by mnie zwolniono. Ale 8 wrze˜nia 2050 roku jestem jeszcze pacjentem szpitala psychiatrycznego. 8 wrze˜nia 2050 roku to dzieä powrotu pierwszej wyprawy na Tau Ceti. Powr¢t jest transmitowany i dlatego siedz© przed telewizorem w gabinecie doktora Phippsa. To wˆa˜nie ekspedycja na Tau Ceti jest powodem mojego pobytu w szpitalu. Paplam o niej ju¾ od dziesi©ciu lat. Chc©,. by statek poddano kwarantannie. by pr¢bki ro˜lin, kt¢re przy wieziono, zostaˆy zniszczone, by nie pozwoli† na wsadzenie ich w gleb© naszej Ziemi. Przez niemal caˆe moje ¾ycie traktowano to jako objaw schizofrenii. bo w koäcu przed 12 lipca 2048 roku statek jeszcze nie wyruszyˆ na Tau Ceti, a dopiero dzisiaj ma powr¢ci†. I nadszedˆ 8 wrze˜nia 2050 roku. Nadszedˆ dzieä, o kt¢rym m¢wiˆem od opuszczenia ˆona matki. Nadszedˆ i dlatego siedz© teraz sam na sam z doktorem Phippsem, podczas gdy na ekranie telewizora ukazuje si© obraz statku opadaj¥cego na rozlegˆ¥, betonow¥ pˆyt©. Krzykn¥ˆem wiedz¥c, ¾e niczego to nie zmieni: - Wytˆumaczcie im! Zatrzymajcie! Doktorze, zatrzymajcie ich! Doktor Phipps spogl¥da na mnie z zainteresowaniem. Jego maˆe niebieskie oczy wyra¾aj¥ zarazem lito˜†, zakˆopotanie i strach. Dobrze zna m¢j przypadek. Na jego biurku obok przeno˜nego telewizora le¾y opasˆa teczka z histori¥ mojej choroby, wypeˆniona setkami sprawozdaä z sesji' terapeutycznych. Na ka¾dym z tych papier¢w jest wymieniona ta data 8 wrze˜nia 2050 roku. Wci¥¾ powtarzam t© sam¥ histori©. Statek na Tau Ceti wystartuje 12 lipca 2048 roku, powr¢ci na ziemi© I 8 wrze˜nia 2050. Ekspedycja odkryje, ¾e wok¢ˆ Tau Ceti kr¥¾y dwana˜cie planet... ale jedynie pi¥ta przypomina Ziemi© i posiada ¾ycie ro˜linne i zwierz©ce... Ekspedycja dostarczy na Ziemi© pr¢bki nasion maˆej ro˜liny o szerokich, zielonych li˜ciach i maˆych, purpurowych pˆatkach. Zostaje ona nazwana tempis ceti... bardziej jednak b©dzie znana pod nazw¥ tempo... i zanim jej wˆa˜ciwo˜ci zostan¥ poznane, nasiona ulegn¥ rozproszeniu, zostan¥ rozsiane po caˆej Ziemi i wzejd¥ w jej glebie. Gdzie˜, kiedy˜ ludzie zaczn¥ je˜† li˜cie tempa. Zmieni¥ si©. B©d¥ m¢wili o przyszˆo˜ci i b©d¥ uwa¾ani za szalonych, a¾ do nadej˜cia wypadk¢w. o kt¢rych m¢wili. Tym samym ro˜lina zostanie uznana za niebezpieczny narkotyk. Spo¾ywanie tempa stanie si© przest©pstwem, ale tak, jak to bywa z owocem zakazanym. ludzie b©d¥ spo¾ywa† j¥ dalej i w koäcu tempomani stan¥ si© najbardziej poszukiwanymi przest©pcami na Ziemi. Rz¥dy ˜wiata b©d¥ usiˆowaˆy wydrze† z ich udr©czonych umysˆ¢w tajemnic© przyszˆo˜ci. Wszystko to mo¾na znale«† w historii mojej choroby. kt¢r¥ doktor Phipps tak dobrze zna. Przez osiem lat s¥dziˆ, ¾e jest to zastanawiaj¥co sp¢jna logicznie iluzja psychotyczna. Ale dzisiaj mamy 8 Wrze˜nia 2050 roku. I - jak przepowiedziaˆem - statek z Tau Ceti powr¢ciˆ. Doktor Phipps patrzy na mnie beznami©tnie, podczas gdy do statku podsuni©to zej˜ci¢wk© i zaˆoga wysiadˆa. Widz©, jak jego szcz©ki zaciskaj¥ si© kurczowo, kiedy dziennikarze tˆocz¥ si© wok¢ˆ kapitana, wysokiego i chudego m©¾czyzny nios¥cego maˆy worek. Kapitan potrz¥sa gˆow¥ zakˆopotany natarczywo˜ci¥ reporter¢w. - Pozw¢lcie, ¾e zˆo¾© najpierw kr¢tkie sprawozdanie - m¢wi szorstko. - Oszcz©dzimy sobie wst©p¢w. Blada i szczupˆa twarz kapitana wypeˆnia ekran telewizora. - Ekspedycja powiodˆa si© - m¢wi. - Stwierdzili˜my, ¾e ukˆad Tau Ceti skˆada si© z dwunastu planet. Pi¥ta przypomina Ziemi©. Tam te¾ znale«li˜my ro˜liny i ¾ycie zwierz©ce, bardzo szczeg¢lne ¾ycie zwierz©ce... - Co pan rozumie przez sˆowo "szczeg¢lne" - wykrzykuje jeden z dziennikarzy. Kapitan marszczy brwi i wzrusza ramionami. - Przede wszystkim zwierz©ta te wydaj¥ si© trawo¾erne i ¾ywi¥ si© jedynie pewnym gatunkiem ro˜liny, kt¢ra dominuje w tamtejszej florze. Nie ma tam drapie¾nik¢w. I nietrudno zrozumie† dlaczego. Nie wiem, jak wam to dokˆadnie wytˆumaczy†, ale wszystkie te stwory zdaj¥ si© wiedzie† z wyprzedzeniem, co zrobi¥ inne zwierz©ta. A tak¾e, co my zrobimy. S¥dzimy, ¾e ma to jaki˜ zwi¥zek z ro˜linami, kt¢re jedz¥. My˜l©, ¾e wpˆywaj¥ one w jaki˜ dziwny spos¢b na ich poczucie czasu. - Dlaczego pan tak s¥dzi? - pyta jeden z reporter¢w. - Nakarmili˜my tymi li˜†mi nasze zwierz©ta laboratoryjne. I zdarzyˆo si© co˜ dziwnego. Niemal niemo¾liwe staˆo si© dotkni©cie ich dˆoni¥. Dlatego te¾ doktor Lominov nazwaˆ t© ro˜link© tempis ceti. - Jak wygl¥da ta ro˜lina? - pyta inny dziennikarz. - Noo... przypomina... Ale chwileczk©, mam tutaj jeden okaz kapitan si©ga po worek i co˜ z niego wyci¥ga. Zbli¾enie kamery na r©k© kapitana. Trzyma w niej ro˜link© z delikatnymi korzeniami, szerokimi, zielonymi li˜†mi i maˆymi purpurowymi pˆatkami. R©ce doktora Phippsa zaczynaj¥ si© trz¥˜†. Gapi si© na mnie, gapi, gapi i gapi... 12 maja 2062 roku. Znajduj© si© w maˆym pokoju. Mo¾ecie wyobrazi† go sobie jako sal© szpitaln¥, laboratorium czy cel© wi©zienn¥, gdy¾ peˆni on funkcje tych wszystkich pomieszczeä r¢wnocze˜nie. Jestem tu taj ju¾ od trzech miesi©cy. Siedz© na wygodnym klubowym krze˜le. Po drugiej stronie stoˆu zasiada czˆowiek z bezimiennej sˆu¾by wywiadowczej. Na stole le¾y magnetofon, szpule obracaj¥ si©. M©¾czyzna z przeciwka marszczy brwi w rozdra¾nieniu. - Naszym tematem jest grudzieä roku 2081 - m¢wi. - Co pan wie o wydarzeniach z grudnia 2081 roku? Spogl¥dam na niego pos©pnie i bez sˆ¢w. Do˜† ju¾ mam tych ludzi nasyˆanych przez sˆu¾by wywiadowcze, komisje naukowe i ich nie koäcz¥cych si©, bezskutecznych ¾¥daä. - Prosz© posˆucha† - warczy oschle m©¾czyzna. - Wiem, ¾e odwoˆywanie si© do paäskiego nie istniej¥cego poczucia patriotyzmu jest pozbawione sensu. Wiem r¢wnie¾, ¾e drwi sobie pan z tego, i¾ paäskie zdolno˜ci mog¥ wiele znaczy† dla naszego kraju. Ale prosz© nie zapomina†, ¾e jest pan kryminalist¥. Skazano pana na do¾ywocie. Wsp¢ˆ pracuj z nami, a za dwa lata b©dziesz wolny. A je˜li b©dziesz milczaˆ, potrzymamy ci© w zamkni©ciu, a¾ zgnijesz albo wbijesz sobie do ˆba, ¾e jedynym sposobem wyj˜cia st¥d jest m¢wienie. Powtarzam, naszym tematem jest grudzieä 2081 roku. A teraz m¢w! Wzdycham. Wiem, ¾e wyja˜nienie, i¾ poznanie przyszˆo˜ci nie sˆu¾y niczemu, gdy¾ przyszˆo˜† nie mo¾e by† zmieniona, bo nie byˆa zmieniona i nie b©dzie zmieniona, jest bezcelowe. Oni jednak nie chc¥ przyj¥† do wiadomo˜ci, ¾e wyb¢r jest iluzj¥ spowodowan¥ przez fakt, ¾e czasoprzestrzenie przyszˆo˜ci s¥ ukryte przed tymi, kt¢rzy pogr¥¾eni w bˆogiej nie˜wiadomo˜ci przesuwaj¥ si© z pr¥dem czasu. Nie chc¥ zrozumie†, ¾e chwile czasu przeszˆego nie r¢¾ni¥ si© niczym od chwil czasu przyszˆego czy tera«niejszego. S¥ staˆe, niewzruszalne i nieodmienne. Oni ¾yj¥ w iluzji czasu ci¥gˆego. Zaczynam zatem m¢wi† o grudniu roku 2081. Wiem jednak, ¾e nie b©d¥ zadowoleni, dop¢ki nie powiem im wszystkiego, co wiem o latach pomi©dzy chwil¥ obecn¥ a 2 grudnia 2150 roku. Wiem, ¾e b©d¥ niezadowoleni, poniewa¾ byli niezadowoleni, s¥ niezadowoleni i b©d¥ niezadowoleni. I dlatego m¢wi© o tym przera¾aj¥cym grudniu, kt¢ry nast¥pi za dziewi©tna˜cie lat... 2 grudnia 2150 roku. Jestem stary, bardzo stary. Mam sto dziesi©† lat. Moje zu¾yte przez wiek ciaˆo spoczywa na biaˆych prze˜cieradˆach szpitalnego ˆ¢¾ka. Moje pˆuca, moje serce, moje naczynia krwiono˜ne wszystkie wewn©trzne narz¥dy s¥ chore. Jedynie m¢j umysˆ pozostanie nieskazitelnie nie˜miertelny. Umysˆ niemowl©cia, umysˆ dziecka, umysˆ mˆodzieäca, umysˆ starca. Umieram. Po tym 2 grudnia 2150 roku moje ciaˆo przestaje istnie† jako ¾ywy organizm. Dla mnie czas po tej dacie jest r¢wnie nieznany, jak czas przed 3 kwietnia 2040 roku w przeciwnym kierunku czasu. W pewnym sensie umieram, a w pewnym - jestem nie˜miertelny. Iskra mojej ˜wiadomo˜ci nie zaniknie. M¢j umysˆ nie zna koäca, albo wiem nie ma dla niego ani koäca, ani pocz¥tku. Istnieje przez chwil© trwaj¥c¥ wieczno˜† i sto dziesi©† lat zarazem, Pomy˜lcie o moim ¾yciu jak o rozdziale ksi¥¾ki, ksi©gi wieczno˜ci, powie˜ci, kt¢ra nie ma pierwszej ani ostatniej strony. Rozdziaˆ zawieraj¥cy moje ¾ycie ma sto dziesi©† stron. Ma sw¢j punkt wyj˜ciowy i finalny. Ale rozdziaˆ trwa tak dˆugo, jak dˆugo istnieje ksi¥¾ka. Nie skoäczona ksi©ga wieczno˜ci... Albo nie. Wyobra«cie sobie, ¾e moje ¾ycie jest linijk¥ dˆugo˜ci stu dziesi©ciu centymetr¢w. Zaczyna si© na jedynce, a koäczy na stu dziesi©ciu, ale zar¢wno pocz¥tek, jak i koniec odnosz¥ si© jedynie do dˆugo˜ci, a nie do czasu trwania. Umieram. Przez caˆy czas jestem ˜wiadom tej agonii, ale nigdy nie do˜wiadcz© ˜mierci. —mier† jest niebytem ˜wiadomo˜ci i dlatego nie mo¾e przyj˜† po mnie. Dzieä 2 grudnia 2150 roku jest wa¾nym dla mnie punktem czasoprzestrzeni, mrocznym murem, barier¥, poza kt¢r¥ nie dostrzegam ju¾ niczego. Inny mur nosi dat© 3 kwietnia 2040 roku. 3 kwietnia 2040 roku. Nico˜† nagle si© koäczy i zaczyna nienico˜†. Rodz© si©. Jakie wra¾enia towarzysz¥ mojemu porodowi? Jak wam to powiedzie†? Jak wytˆumaczy†, by˜cie zrozumieli. Moje ¾ycie, moja studziesi©cioletnia egzystencja pojawia si© nagle, natychmiast. W momencie swoich urodzin widz© chwil© swojej ˜mierci oraz wszystkie inne chwile zawarte pomi©dzy nimi. Wychodz© z ˆona swojej matki i patrz© na swoje ¾ycie jak na obraz. Obraz z krajobrazem nader skomplikowanym. Jest na nim wszystko naraz. Zupeˆny gestaltyzm. Widz© moj¥ obco˜†, dziwne dzieciästwo, niezrozumienie, z jakim si© spotykam, kiedy wydostaj© si© z ˆona matki, m¢wi¥c doskonaˆ¥ angielszczyzn¥ znieksztaˆcon¥ tylko z powodu niedorozwoju strun gˆosowych. Tak wi©c, kiedy opuszczam ˆono matki, ¾¥dam, aby statek powracaj¥cy z Tau Ceti 8 wrze˜nia 2050 roku zostaˆ poddany kwarantannie, i wiem, ¾e moje ¾¥danie b©dzie bezskuteczne, bo byˆo bezskuteczne, b©dzie bezskuteczne i jest bezskuteczne. I wiem te¾, ¾e ju¾ w chwili narodzin jestem, b©d© i byˆem wszystkim tym, czym zawsze byˆem, jestem i b©d©. I ¾e nie mog© niczego zmieni†. Opuszczam ˆono swojej matki, umieram w˜r¢d biaˆych, czystych prze˜cieradeˆ, siedz© w biurze doktora Phippsa, obserwuj¥c l¥dowanie statku, przebywam w wi©zieniu, opowiadaj¥c przez dwa lata o przyszˆo˜ci i le¾© na le˜nej polanie, gdzie ro˜nie ziele o szerokich, zielonych li˜ciach i maˆych purpurowych pˆatkach. Zrywam t© ro˜lin©, jem j¥ i wiem, co zrobi©, zrobiˆem, robi©... Opuszczaj¥c ˆono matki widz© obraz caˆego mojego ¾ycia. Wz¢r nie zmiennych zdarzeä namalowanych na papierze i wiecznym pˆ¢tnie czasu zarazem. Lecz nie tylko widz© go jako obraz - jestem nim, b©d¥c jednocze˜nie jego malarzem. Trwam poza pˆ¢tnem, spogl¥dam na jego caˆo˜† i - nie nale¾© do niego. Widz© nieruchom¥ czasoprzestrzeä, kt¢ra zapocz¥tkowaˆa to wszystko 4 marca 2060 roku. Zmieniam j¥ i widz©, jak obraz rozpˆywa si©, ja ¾yj© w czasie jak inni ludzie, chwila po chwili, uwolniony od piekˆa wszechwiedzy. Lecz zmiana ta jest tylko iluzj¥. 4 marca 2060 roku. Jestem w lesie, w pobli¾u miejsca swojego urodzenia, ale ˜wiadomo˜† koszmaru, jaki ten dzieä przyni¢sˆ, przyniesie, przynosi, nie mo¾e niczego zmieni†. Robi© to, co robi©, bo robiˆem to, co robiˆem i b©d© robiˆ to, co b©d© robiˆ... 3 kwietnia 2040 roku opuszczam ˆono matki, niemowl©, dziecko, mˆodzieniec, starzec w wi©ziennej celi i w szpitalu psychiatrycznym, konaj¥cy w˜r¢d bieli czystych prze˜cieradeˆ. 4 marca 2060 roku. Mam dwadzie˜cia lat. Znajduj© si© wˆa˜nie na le˜nej polanie. Przede mn¥ rosn¥ maleäkie ro˜linki o szerokich, zielonych li˜ciach i purpurowych pˆatkach. To tempo - ziele czasu, kt¢re prze˜laduje mnie, prze˜ladowaˆo i b©dzie prze˜ladowaˆo bez koäca. Wiem, co robi©, robiˆem i b©d© robiˆ, gdy¾ robi© to, co robiˆem i b©d© robiˆ. Jak wam to wytˆumaczy†? Jak powiedzie†, by˜cie zrozumieli, ¾e chwila ta jest niezmienna i nieunikniona? Mimo ¾e wiem, wiedziaˆem i b©d© wiedziaˆ o przera¾aj¥cych konsekwencjach, nie mog© niczego zmieni†. J©zyk tu nie wystarczy. To, co wam przekazuj©, jest tylko nieuniknion¥ p¢ˆprawd¥. Wszystkie dziaˆania, jakie podejmuj© w czasie swojego studziesi©cioletniego ¾ycia, zachodz¥ jednocze˜nie. Ale to stwierdzenie jest r¢wnie¾ namiastk¥ prawdy, poniewa¾ "jednocze˜nie" oznacza "w tym samym czasie", a czas w waszym rozumieniu tego sˆowa nie ma nic wsp¢lnego z moim ¾yciem. Pozw¢lcie mi zatem przybli¾y† wam t© kwesti©. Powiedzmy, ¾e wszystkie rzeczy, kt¢rych dokonuj©, dokonywaˆem i dokonam, dziej¥ si© jednocze˜nie. Tak wi©c nie ma wiedzy, kt¢ra mogˆaby wpˆyn¥† na jakiekolwiek dziaˆanie dokonuj¥ce si© w innym punkcie. Niech mi b©dzie wolno skonstruowa† nast©pne u¾yteczne kˆamstwo. Powiedzmy, ¾e dla mnie pojmowanie i dziaˆanie to dwie zupeˆnie r¢¾ne rzeczy. Od chwili narodzin podporz¥dkowaˆem si© ˜lepo temu, co miaˆem zrobi† w swoim ¾yciu - zorganizowanemu totalnie zespoˆowi prze¾y†. Jedynie w nast©pnym momencie dostrzegam efekty zadziaˆania caˆego mn¢stwa rzeczy. Oto koszmar, jaki si© rozpocz¥ˆ, rozpocznie, rozpoczyna w dniu 4 marca 2060 roku. Albo... m¢wi si©, ¾e przed oczyma umieraj¥cego przesuwa si© caˆe jego ¾ycie. W momencie moich urodzin caˆe moje ¾ycie przemkn©ˆo mi przed oczyma. I to nie tylko w wyobra«ni, ale i na jawie. Nie mogˆem p¢«niej niczego zmieni†, gdy¾ zmiana istnieje jedynie jako ˆ¥cznik po mi©dzy odmiennymi chwilami czasu. A dla mnie ¾ycie jest wˆa˜nie nieskoäczon¥ chwil¥, trwaj¥c¥ sto dziesi©† lat. I w taki spos¢b ten okropny moment staje si© niezmienny i nieunikniony. 4 marca 2060 roku pochylam si©, zrywam ro˜lin© tempo, odrywam szeroki, zielony li˜† i wkˆadam go do ust. Jego smak jest sˆodki i gorzki zarazem, ¾elazisty i nieprzyjemny. Prze¾uwam li˜† i poˆykam go. Tempo w©druje mi do ¾oˆ¥dka, strawione przenika do krwi i dociera do m¢zgu. I wtedy zachodz¥ zmiany, kt¢rych nawet ludzie m¥drzejsi ode mnie nie rozumiej¥. I nigdy nie b©d¥ mogli tego zrozumie†, a w ka¾dym razie nie przed dniem 2 grudnia 2150 roku, po kt¢rym jest ju¾ tylko nico˜†. Moje ciaˆo istnieje w obiektywnym strumieniu czasu, aby dojrze†, ze starze† si©, podupa˜† na zdrowiu i umrze†, ale m¢j umysˆ zostaˆ wy rzucony poza czas, aby prze¾ywaˆ wszystkie chwile jak jedn¥. Przypominam to deja vu, a poniewa¾ zdarzyˆo si© 4 marca 2060 roku, zd¥¾yˆem prze¾y† ju¾ dwadzie˜cia lat. To jest wˆa˜nie punkt wyj˜ciowy tempo- ˜wiadomo˜ci w obiektywnym strumieniu czasu. Ale obiektywny upˆyw czasu nie ma nic wsp¢lnego z tym, co si© dzieje... J©zyk, tak jak i te wydumane przykˆady, nie wystarcza. Wi©c kolejne u¾yteczne kˆamstwo: w obiektywnym strumieniu czasu jestem normaln¥ istot¥ ludzk¥, a¾ do owego 4 marca prze¾ywaj¥c¥ ka¾d¥ chwil© poprzednich dwudziestu lat ¾ycia po kolei i w porz¥dku, chwila po chwili... Teraz, 4 marca 2060 roku, moja ˜wiadomo˜† rozprzestrzenia si© w dwu kierunkach biegu czasu. Naprz¢d - a¾ do 2 grudnia 2150 i mojej ˜mierci oraz w przeszˆo˜† - a¾ do 3 kwietnia 2040 roku i moich urodzin. Czasoprzestrzeä 4 marca zmieniˆa przeszˆo˜†, tak jak i zmieniˆa przyszˆo˜†, rozwijaj¥c tempo- ˜wiadomo˜† a¾ po kraäce mojej egzystencji. Ale raz przeszˆo˜† si© zmieniˆa. Miniony czas przestaˆ istnie† i oto wyˆaniam si© z brzucha matki; niemowl©, dziecko, mˆodzieniec, starzec, w wi©ziennej celi i w szpitalu psychiatrycznym, konaj¥cy w˜r¢d bieli czystych prze˜cieradeˆ... I... Oto ja, okruch intelektu stanowi¥cy moj¥ ˜wiadomo˜†, kt¢ra istnieje gdzie˜ poza przestrzeni¥ i poza czasem. Obiektywny czas trwania moje go ¾ycia to sto dziesi©† lat, chocia¾ z mojego punktu widzenia jestem nie˜miertelny - ˜wiadomo˜† mojej wˆasnej ˜wiadomo˜ci nigdy nie u stanie. Jestem niemowl©ciem, jestem dzieckiem, jestem mˆodzieäcem, jestem starcem konaj¥cym w˜r¢d bieli czystych prze˜cieradeˆ. Jestem wszystkimi okresami swojego ¾ycia, zawsze b©d© tymi okresami, zawsze byˆem tymi okresami w miejscu, gdzie trwa m¢j intelekt, w wiecznej chwili oderwanej od czasu...