Gordon R. Dickson        Słuchaj    Reru nie lubił patrzeć, jak ludzie jedzą. Czekał więc w pokoju gościnnym, aż Taddy i jego rodzice skończą śniadanie.    - No i słusznie! - grzmiał ojciec Taddy'ego. - Ma takie samo, jak i my prawo do kierowania się własnymi odczuciami. Pamiętaj o tym, Taddy, kiedy dorośniesz. Ludziom udało się opanować całą galaktykę tylko dlatego, że zawsze respektowali zwyczaje i prawa zamieszkujących ją ras.    - Och, Harry! - powiedziała matka Taddy'ego. - On jest za mały, żeby to wszystko zrozumieć.    - Wcale nie jestem za mały - zaprotestował Taddy z ustami pełymi jedzenia. - Mam cztery lata.    - Widzisz, Celio - roześmiał się ojciec Taddy'ego. - On ma cztery lata - jest praktycznie dorosły. No, ale poważnie, kochanie. Taddy dorasta w świecie, w którym przeważającą liczbę istot rozumnych stanowią Mirianie, tacy jak Reru. Powinien wcześnie nauczyć się rozumieć tubylców.    - Sama nie wiem - powiedziała z zatroskaniem matka Taddy'ego. Mimo wszystko urodził się w kosmosie, w drodze na tę planetę i jest wrażliwym dzieckiem...    - Wrażliwym? Nonsens! - zagrzmiał ojciec Taddy'ego. - Wywodzi się z najsilniejszej w galaktyce rasy. Przyjrzyj się tym Mirianom przykutym do swej planety tak długim łańcuchem symbiozy, że nasi biologowie dotąd nie dotarli jeszcze do jego końca. Popatrz na samego Reru - delikatnego, łagodnego, nie przejawiającego krzty energii. To typowy przedstawiciel miriańskiej rasy i dzięki temu jest idealna niańka dla naszego syna.    - Och, nie mogę powiedzieć na Reru złego słowa - przyznała matka Taddy'ego. - Opiekuje się Taddym wprost cudownie. Ale kiedy po swojemu przechyla głowę na bok i zaczyna nasłuchiwać, tak jak oni wszyscy, ogarnia mnie jakiś niepokój. Nic na to nie poradzę.    - Celio! - powiedział ojciec Taddy'ego. - Mówiłem ci już tysiące razy, że on po prostu nasłuchuje, czy któraś z ich krów nie żąda wydojenia.    Taddy poruszył się niespokojnie na krześle. Wiedział wszystko o tych krowach. Były to sześcionożne miriańskie zwierzęta włóczące się -wszędzie, tak jak wszędzie włóczył się Reru i jego myśli. Gdy były pełne mleka, zaczynały wydawać wysokie gwizdy i wtedy    Reru albo jakiś inny Mirianin podchodził, podłączał się do nich swymi ssawkami i pił mleko. Ale krowy nie interesowały chłopca tak, jak Reru. Taddy skończył śniadanie.    - Już wszystko zjadłem - wtrącił się nagle, do rozmowy rodziców. - Mogę już iść? Mogę?    - Chyba tak - powiedziała matka Taddy'ego. Taddy zsunął się z krzesła i pobiegł do pokoju gościnnego. -     Nie odchodź za daleko! - dogonił go głos matki, a za nim nadleciał głęboki bas ojca:    - Niech idzie. Reru przyprowadzi go z powrotem całego i zdrowego. A zresztą, co mu się może stać na tej wegetariańskiej planecie?    Ale Taddy nie pamiętał już słów matki. Przecież czekał na niego Reru, a Reru był fascynujący.    Na pierwszy rzut oka, w swej todze, z łysą głową i przerzedzona bródka, przypominał miniaturowa kopię starego, chińskiego mandaryna. Dopiero po bliższym poznaniu stwierdzało się; że pod toga Reru ma macki, że na jego głowie nigdy nie rosły włosy i że rzadka bródka skrywa i chroni ssawki, którymi spija on mleko z krów będących źródłem jego pożywienia.    Ale Taddy bardzo lubił Reru i nie przyszło mu nigdy do głowy, że jest w nim cokolwiek dziwnego.    - Dokąd dziś pójdziemy, Reru? zapytał Taddy podskakując przed Mirianinem niespełna dwa razy wyższym od niego.    Głos Reru przypominał świergot ptaka, był to bardziej śpiew niż mowa.    - Dzień dobry, Taddy - zaświergotał. - A dokąd chciałbyś pójść?    - Chcę iść do srebrno-zielonego miejsca - wykrzyknął Taddy. - Możemy tam pójść?    Mała, ciemna twarz mandaryna nie uśmiechnęła się, bo nie miała koniecznych do tego mięśni, ale jego usta otworzyły się i Mirianin wydał krótki, nieartykułowany świergot wyrażający szczęście i zadowolenie.    - Tak, mały Taddy - zaszczebiotał Reru. - Możemy tam pójść. - I odwróciwszy się ze stateczną godnością, ruszył przodem wychodząc z mieszkania na zalany łagodnym światłem żółtego słońca świat planety Mirian    - Och wspaniale, wspaniale! -- zapiszczał Taddy biegnąc w podskokach za Reru.    Zostawili za sobą budynki ludzkiego osiedla i znaleźli na ciągnącej się ku horyzontowi, porośniętej trawą równinie Mirii. Taddy biegł podskakując i baraszkując, co ułatwiała mu mała grawitacja planety, a Reru sunął obok z niewymuszoną łatwością. Jeśli nawet ten pełen gracji sposób poruszania się zawdzięczał mackom wijącym się pod długą do ziemi szatą, to co z tego? Starsi ludzie mogli odczuwać wstręt na myśl o wijących się splotach białych mięśni, ale Taddy przyjmował to za rzecz całkowicie naturalną. Dla niego Rent był piękny.    Posuwali się trawiasta równina Reru zatrzymywał się kilkakrotnie i nasłuchiwał, a za każdym razem Taddy próbował go naśladować - to stając, to przechylając na bok zmierzwioną główkę i nadając swej dziecinnej twarzyczce skupiony wyraz. Po jednym z takich postojów zmarszczył brwi i zamyślił się. Mały Mirianin zauważył to.    - Co się stało, Taddy? - zaświergotał. - Tatuś mówi, że kiedy nasłuchujesz, to słyszysz krowy - powiedział Taddy. - Ty słyszysz coś więcej, Prawda, Reru?    - Tak, Taddy - odparł Reru. - Słyszę wszystkich moich braci.    - Ach - powiedział z dumą Taddy. - Tak właśnie myślałem.    W miarę jak oddalali się od osiedla, trawa stawała się coraz wyższa i po pewnym czasie w dali ukazało się pasmo ciemniejszej zieleni.    - To tam - zaświergotał Miranin. Taddy puścił się biegiem.    - Szybciej, Reru - krzyknął do Mirianina ciągnąc go za mandaryńska szatę. - Szybciej, Reru!    Reru przyspieszył i po chwili dotarli do srebrno-zielonego miejsca.    Było piękne, jak kraina z bajki. Małe, zielone wysepki i kępy roślinności oddzielone byty połyskującymi srebrem rozlewiskami wódy, tak że bez względu na to, gdzie się stało, jakaś mała powierzchnia odbijała żółte światło słoneczne i posyłała je, migocząc, prosto w oczy obserwatora. Wyglądało to jak krajobraz ze świata zabawek, w którym jakiś olbrzym stłukł swoje lusterko i pozostawił odłamki, aby skrzyły się i błyszczały w jasności dnia. Reru przycupnął w milczeniu, a Taddy usiadł nad brzegiem jednej z sadzawek.    - Co słyszysz? - spytał chłopiec. Powiedz mi, co słyszysz, Reru? Mirianin wydał znowu świergot zadowolenia; potem wytężył uwagę. Przez dłuższą chwilę nie odzywał się nasłuchując, a chłopiec wiercił się niecierpliwie, ale nie śmiał mu przeszkodzić i w ten sposób opóźnić tego, co Reru miał do powiedzenia. W końcu Mirianin przemówił.    - Tam, w wysokiej trawie przy brzegu, słyszę mojego brata krowę. Słyszę jak przedziera się przez trawę; i słyszę to, co słyszy on; jego małego brata, który mieszka pod ziemią i gromadzi pożywienie dla mojego brata krowy. I dopóki powietrze jest gęste odgłosem ich życia, słyszę jeszcze wszystkich innych małych braci świata zajmujących się wyznaczonymi im zadaniami, a ich wspomnienia są moimi wspomnieniami i ich myśli moimi myślami. Całe srebrno-zielone miejsce wypełnione jest potężną myślą, a myśl ta mówi:    "Srebrno-zielone miejsce jest punktem, w którym zbiegają się strumienie przebywające długa drogę. Nasi bracia z wnętrza ziemi powiedzieli nam, że zbiegają się tu trzy strumienie, a żaden z nich nie płynie w świetle dnia. Nasi bracia z wody powiedzieli nam, że strumienie te płyną z daleka, bo podróżowali nimi.    Jeden nadpływa z południa, ale pozostałe dwa z północy. Te z północy przez długi czas płyną obok siebie, a dopóki nie wypłyną na powierzchnię daleko stąd, na północy, w chłodniejszej niż ta krainie, dzieli je i otacza ciemna, milcząca ziemia. I tam, daleko na północy, te dwa strumienie łączą się ze sobą, tworząc jedna rzekę wypływającą z wysokiej góry, gdzie wiatr hula po nagich skatach. I w tamtym miejscu mieszka brat, który żyje na kamieniach zaściełających zbocze góry i w nocy obserwuje gwiazdy. On słuchał wody i usłyszał nas stad, tutaj, z ciepłej łąki; i leżąc na nagiej skale i obserwując gwiazdy marzy teraz o srebrno-zielonym miejscu.    Ale strumień nadpływający z południa bierze swój początek głęboko pod górami ciągnącymi się na południu, z milczącego jeziora w sercu skały. To jezioro napełniane jest wodą przesączającą się z żył góry, a żyje w nim mój brat, który jest ślepy i nigdy nie widział żółtego słońca. Ale leży on w ciemnościach na skalnej półce nad milczącym jeziorem i słucha pomruku świata gadającego do siebie głęboko w sercu planety. I on też usłyszał nas stąd, usłyszał nas z ciepłej łąki skąpanej w promieniach żółtego słońca i leżąc teraz na skalnej półce i słuchające pomruku świata, marzy o srebrno-zielonym miejscu".    Reru przerwał i otworzył, oczy.    - To tylko jedna historia, Taddy, o srebrno-zielonym miejscu - powiedział.    - Jeszcze - poprosił chłopiec. Opowiadaj jeszcze, Reru.    I spojrzał w górę na twarz obcego oczami pełnymi zachwytu i podniecenia. I Reru podjął swą opowieść.    Gdy wrócili do domu Taddy'ego, zbliżało się południe i , rodzice chłopca siedzieli już przy stole jedząc lunch.    - Znowu się spóźniłeś, Taddy - powiedziała matka.    - Nie, wcale się nie spóźniłem odparował Taddy wsuwając się na swoje krzesło. - To wy za wcześnie zaczęliście.    - Rzeczywiście trochę wcześniej dziś zaczęliśmy Celto - poparł Toddy'ego ojciec. - Co to się stało?    - Och, obiecałam Julii, że wpadnę do niej dziś po południu - powiedziała matka Taddy'ego. - Taddy! Umyłeś ręce?    - Mhm - mruknął Taddy z ustami pełnymi już jedzenia kiwając energicznie głową. - Zobacz! - Wyciągnął grzęd siebie obie ręce.    - A gdzie dzisiaj byłeś? - spytała matka.    - W srebrno-zielonym miejscu - odparł Taddy.    - W srebrno-zielonim miejscu? spojrzała na męża. - Gdzie to jest Harry?    - Nie mam pojęcia - odparł ojciec Taddy'ego. - Gdzie to jest, synku? Taddy wskazał na południowy zachód.    - Tam - powiedział. - Tam jest dużo małych sadzawek, dużo małych krzaczków i w ogóle.    - Aha - powiedział Harry. - Pewnie chodzi mu o bagna.    - Bagna! - powtórzyła jak echo matka Taddy'ego. - Spędził cały poranek na bagnach! Harry, musisz coś zrobić. To niezdrowo dla małego chłopca włóczyć się jak ci Mirianie.    - Uspokój się Celto - mruknął ojciec Taddy'ego. - Mirianie stawiają swoja planetę na pierwszym miejscu. Czcza ją niemal jak rzecz święta. Ale to nie może się odbić ujemnie na psychice Taddy'ego. Ludzie są po prostu za duzi i za silni, aby dawać posłuch takiej nie mającej przed sobą przyszłości filozofii. Zresztą te bagna zostaną wkrótce osuszone. Postawi się tam budynek.    Pochylił się nad stołem i powiedział do Taddy'ego:    - To będzie ci się bardziej podobało, prawda synku? Wielki, nowy budynek, do którego będzie można wejść i przechadzać się po nim, zamiast tej wody i błocka!    Twarz chłopca zrobiła się całkiem biała. Usta miał szeroko otwarte.    - Możesz poprosić Reru, żeby cię tam zaprowadził i pokazał, jak budynek rośnie w górę - ciągnął ojciec.    - Nie! - wyrzucił z siebie nagle chłopiec.    - Taddy! - powiedziała matka. Jak ty się odzywasz do ojca? Przeproś w tej chwili!    - Nie przeproszę - powiedział Taddy.    - Taddy! - w głosie ojca brzmiała nuta groźby.    - Nic mnie to wszystko nie obchodzi! - krzyknął , Taddy i nagle wybuchnął potokiem słów. - Nienawidzę was! Nienawidzę waszych wstrętnych budynków. Kiedy dorosnę, rozwalę wszystkie wstrętne budynki i zrobię tak, żeby znowu była woda i w ogóle wszystko. - Płakał teraz, a jego słowa przedzielał szloch. - Nie chcę was tutaj. Nikt tu was nie chce. Dlaczego nie odejdziecie? Dlaczego wszyscy sobie nie pójdziecie?    Ojciec Taddy'ego siedział osłupiały, ale matka zerwała się szybko z krzesła i podbiegła do chłopca. Chwyciła go za rękę i odciągnęła od stołu.    - To nerwy - powiedziała. - Wiedziałam, że to wszystko źle na niego wpłynie. - I poprowadziła chłopca do jego pokoju. Płacz Taddy'ego cichł w oddali za zamykającymi się drzwiami. Po chwili wróciła.    - Widzisz? - powiedziaia tryumfująco do męża. - Teraz całe popołudnie będzie musiał spędzić w łóżku i nie będę mogła pójść do Julii, bo muszę przy nim siedzieć.    Ale ojciec Taddy'ego odzyskął już panowanie nad sobą.    - Nonsens, Celio - powiedział. To tylko nerwy, jak sama powiedziałaś. Każdemu chłopcu musi się to kiedyś zdarzyć. Musimy pozwolić takiemu młodemu pionierowi, żeby się od czasu do czasu trochę poawanturował. To w niczym nie spaczy jego charakteru. A teraz idź do Julii, jak planowałaś. Nic mu nie będzie.    - No dobrze - powiedziała powoli matka Taddy'ego szukając jakby potwierdzenia ze strony męża - jeśli tak mówisz... nic się chyba nie stanie, jeśli wyjdę na parę minut...    Taddy leżał w łóżku w swym pokoju na górze. Spazmy stawały się coraz mniej gwałtowne, aż wreszcie przestały wstrząsać jego małym ciałem. Wstał, podszedł do okna i wyjrzał na ciągnące się w dali łąki.    - Zrobię to - powiedział do siebie. - Kiedy dorosnę, rozwalę im te wszystkie okropne budynki.    I gdy to mówił, stało się coś dziwnego. Spłynęła nań fala spokoju i przestał płakać. To było tak, jakby wszyscy bracia, o których opowiadał mu Reru znajdowali się tu, w jego pokoju i tuż za oknem i uspokajali go. Czuł wokół ich obecność i jednocześnie czuł, że wszyscy oni czekają, żeby coś powiedział, czekają i słuchają. Przez kilka krótkich sekund miał wrażenie, że cała Miria słucha jego Taddy'ego.    I wiedział, co chcieli usłyszeć, bo wyciągnął do nich przez okno obie ręce i gdy wypowiadał słowo, na które czekali, jego serce wypełniła miłość niepodobna do żadnej z miłości, jakich zaznał przedtem.    - Obiecuję - powiedział. przekład : Jacek Manicki     powrót