CENZURA W PRL RELACJE HISTORYKÓW Opracował Zbigniew Romek Wydawnictwo NERITON • Instytut Historii PAN Warszawa 2000 Redakcja i korekta Grażyna Waluga Projekt okładki Andrzej Rukowicz Opracowanie graficzne Dariusz Górski Indeks wykonał Daniel Boćkowski W projekcie okładki wykorzystano fragment orędzia Jana Pawła II na światowy dzień pokoju 1 stycznia 1985 oraz fragment rozmowy z Andrzejem Wajdą („Tygodnik Powszechny" z 6 stycznia 1985) © Copyright by Wydawnictwo NEWTON © Copyright by Instytut Historii PAN Warszawa 2000 ISBN 83-86842-65-2 Tytuł datowany przez Komitet Badań Naukowych oraz Warszawską Fundacje Kultury Wydawnictwo NERITON Wydanie I, Warszawa 2000 Objętość: 24 arkusze wydawnicze Nakład: 600 egzemplarzy Druk i oprawa: Tel. (0-22) 613 2165 SPIS TREŚCI Zbigniew Romek- Kłopoty z cenzurą. Kilka refleksji zamiast wstępu ............................ 7 Henryk Batowski - Listw sprawie cenzury ................................................................. 43 Maria Bogucka - Życie z cenzurą .............................................................................. 45 Relacja Mariana Marka Drozdowskiego (rozmowa z dnia 4II1997, notował Zbigniew Romek; tekst autoryzowany)......................................................... 51 Jerzy Eisler - Moje „spotkania"z cenzurą........... ....... .................................... 61 Antoni Gąsiorowski - Cenzura ..................................................................................... 71 Ludwik Hass- Cenzura i inne mechanizmy sterowania historykami w latach PRL........................................................................................................ 77 JanuszJasiński- Z doświadczeń redaktora i autora w Olsztynie.............................. 99 Elżbieta Kaczyńska- Relacja o kontaktach z cenzurą ............................................. 109 Marek Kazimierz Kamiński- Moje doświadczenia z komunistycznym aparatem represji wymierzonym w słowo pisane ...................................... 113 Krystyna Kersten - Moje doświadczenia z cenzurą ................................................... 121 Marcin Kula - List do Prof. dr. hab. Stanisława Byliny............................................. 127 Rozmowa z Czesławem Madajczykiem (tekst autoryzowany; notował Zbigniew Romek, marzec 2000) ................................................................................ 129 Jerzy Maternicki- Moje potyczki z cenzurą .............................................................. 139 Maria Nowak-Kiełbikowa—Relacja o kontaktachz cenzurą .................................... 145 Marian Orzechowski- Partyjnego historyka doświadczenia z cenzurą...................... 151 Janusz Pajewski— Doświadczenia z cenzurą ............................................................ 165 Karol Marian Pospieszalski-O różnych trudnościach publikacyjnych w okresie Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej.............................................................. 169 Jerzy Serczyk — Kilka uwag w sprawie cenzury w PRL... ........................................... 183 Cenzura w PRL. Relacja Edwarda Serwańskiego ................................................... 189 Tomasz Strzembosz-Bez tytułu ................................................................................... 193 Tomasz Szarota - rozmowa na ul. Mysiej ........................................................... 205 Wiktoria i Rc.neSliwowscy- Nasze familijne potyczki z cenzurą PRL ...................... 215 Krystyna Szreniowska- W odpowiedzi na ankietę.... .................................................. 229 Janusz Tazbir -Moje cenzuralne doświadczenia........................ ............................. 231 Jerzy Tomaszewski-Strzępy wspomnień o cenzurze ................................................. 239 Maria Turlejska — Odpowiedź na ankietę Instytutu Historii PAN or.-i,/M,-/(»H PRL..................................................................................... 253 Roman Wapinski - Moje spotkania z cenzurą .......................................................... 261 Krótkie informacje o autorach ................................................................................ 267 Review...................................................................................................................... 270 Indeks osób ............................................................................................................ 279 Zbigniew Romek KŁOPOTY Z CENZURĄ KILKA REFLEKSJI ZAMIAST WSTĘPU Określenie „kłopoty z cenzurą" można rozumieć na wiele sposobów. Nie- wątpliwie kojarzy się ono po prostu z problemami, jakie mieli autorzy z różnego rodzaju ograniczeniami swobody wypowiedzi. Jednak zgromadzone wspomnienia dowodzą, że kłopotliwe jest także samo pisanie o cenzurze. Choć czasy PRL-u to nieodległa przeszłość, nie jest łatwo wytłumaczyć na czym polegała specyfika tamtych realiów. Podstawową trudność stwarza bariera inności warunków życia w dzisiejszym wolnym świecie, diametralnie różnym od tego, co działo się zaledwie dziesięć lat temu. Inny język, inna skala wartości, inne zachowania, inna mentalność, inne zagrożenia i obawy, to tylko niektóre z przeszkód utrudniających rzetelną relację o minionym pięćdziesięcioleciu. A kłopoty te znacznie mnożą się, gdy przedmiotem refleksji staje się rzecz tak nieuchwytna, jak modelowanie ludzkiego myślenia, gdy próbując przedstawić tamte czasy autor wspomnień siłą rzeczy zmuszony jest do swoistego rachunku sumienia. Zamiarem niniejszego wstępu nie jest, nawet w najmniejszym zakresie, dokonywanie ocen wypowiedzi zamieszczonych w tomie. Tekst ten nie jest także ich streszczeniem. Swoją uwagę skoncentrowałem na czterech pro- blemach: 1. wyjaśnieniu sposobu i okoliczności, w jakich zostały zebrane relacje; 2. próbie odtworzenia etycznych problemów, przed jakimi stał autor piszący w warunkach ograniczeń wolności słowa; 3. kłopotach z oceną skuteczności działania cenzury; 4. przedstawieniu organizacji aparatu cenzury oraz metod pracy cenzorów doby PRL-u. Zbigniew Romek 1. ANKIETA INSTYTUTU HISTORII PAN Pomysł, by pod patronatem Instytutu Historii im. Tadeusza Manteuffla Polskiej Akademii Nauk w Warszawie zebrać i wydać wspomnienia doty- czące kontaktów z cenzurą podsunął Profesor Tomasz Szarota. 27 marca 1995 roku Dyrektor IH PAN Profesor Stanisław Bylina wystosował do prawie 150 historyków pismo z prośbą o nadsyłanie tekstów. Kryteria wyboru ankietowanych były jedynie merytoryczne. Listy wysłano do tych uczonych, którzy posiadali znaczący dorobek naukowy lub sprawowali ważne funkcje w partii, rządzie bądź w innych instytucjach, w tym naukowych. Drugim kryterium był wiek ankietowanego, który pozwalał sądzić, że dana osoba w swej pracy zawodowej mogła mieć znaczące kontakty z cenzurą. Nie istniało kryterium terytorialne, a jeżeli, to tylko w tym sensie, że układając listę ankietowanych starano się, by nie było preferencji dla osób mieszkających w Warszawie. Bez znaczenia był światopogląd czy orientacja polityczna, tak z czasów minionych, jak i współczesnych. Starano się, aby prośba o wspomnienia dotarła do uczonych reprezentujących wszystkie opcje światopoglądowe i polityczne. Do wysłanego listu załączono zestaw pytań-problemów, które ankietowani mogli, choć nie musieli, potraktować jako pomoc przy spisywaniu relacji1. 1 Ankieta zawierała następujące pytania: 1) Pierwsza ingerencja cenzury w Pana/i tekst (publikację). Prośba o podanie przybliżonej daty, tytułu publikacji i charakteru ingerencji, czego dotyczyły? 2) Czy oprócz cenzury urzędowej w Pana/i działalności naukowej zetknął się Pan/i ze spełnianiem funkcji cenzorskich przez kogoś innego, jeśli tak, to przez kogo? 3) Czy zetknął się Pan/i z propozycjami zmian w tekście wysuwanymi ze strony redakcji czasopism lub redaktorów w wydawnictwach? 4) W jaki sposób dowiadywał się Pan/i o ingerencjach cenzury w rzecz oddaną do druku? Czy kiedykolwiek miał Pan/i bezpośredni kontakt-rozmowę z cenzorem? Jeśli tak, to gdzie spotkanie się odbyło? 5) Jak cenzor lub osoba występująca w jego imieniu argumentowała konieczność dokonania zmian w tekście? 6) Jak starał się Pan/i bronić swego tekstu? Jakich używał Pan/i argumentów? Czy udało się Panu/i kiedyś coś „odwojować", czyli przywrócić tekst pierwotny? 7) Czy z ingerencjami cenzury zapoznał się Pan/i po złożeniu maszynopisu i na nim były one zaznaczone, czy dopiero po składzie? 8) Czy przypomina sobie Pan/i w jakim czasie czego, dotyczyły ingerencje cenzury? Czy mógłby Pan/i powiedzieć, kiedy miał Pan/i do czynienia z zaostrzoną cenzurą, a kiedy odczuł Pan/i liberalizację kursu? 9) Czy któraś z Pana/i prac nie ukazała się drukiem, gdyż została „zatrzymana" przez cenzurę lub dlatego, że nie zgodził się Pan/i na wprowadzenie wymaganych poprawek? Czy zna Pan takie wypadki odnoszące się do kolegów lub przygotowywanych reedycji prac klasyków historiografii? 10) Czy zakazano Panu/i cytowania jakichś prac nie ze względu na ich treść, ale na osobę autora lub miejsce wydania? 11) Czy znane są Panu/i prace współczesnych historyków emigracyjnych, które ukazały się w Polsce w obiegu oficjalnym przed 1989 rokiem? 12) Czy zdarzyło się, że cenzor zaproponował Panu/i dopisanie jakiegoś fragmentu tekstu i jaki miał być tego cel? 13) Czy udało się Panu/i we własnych opublikowanych tekstach przemycić treści niecen- zuralne? Czy zauważył to Pan/i w pracach kolegów? 14) Jakich tematów badawczych nie podjął Pan/i ze względu na istnienie cenzury? Jakich zagadnień nie omawiał Pan/i w swoich pracach z tych samych względów, wiedząc, że i tak odpowiedni fragment zostanie zakwestionowany i będzie usunięty? 15) Czy i w jakiej mierze samo istnienie cenzury miało wpływ na wybór przez Pana/ią specjalizacji naukowej, kierunku badań, ujęcia lematu, używanej terminologii i sformułowań? 16) Czy zetknął się Pan/i z ingerencją cenzury w wydawnictwa źródłowe lub reedycje prac klasyków historiografii? 17) Czy Pana/i zdaniem można mówić o pewnych pozytywnych aspektach istnienia cenzury, a jeśli tak, to o jakich? 18) Czy znane są Panu/i przykłady ingerencji cenzorskich, które albo podniosły wartość jakiejś pracy, albo rzeczywiście służyły obronie polskiej racji stanu? 19) Czy pisząc tzw. „recenzje wewnętrzne" dla wydawnictw zdarzało się Panu/i występować z postulatami zmian w tekście podyktowanymi względami cenzuralnymi i chęcią zaoszczędzenia autorowi i wydawnictwu kłopotów? A może były też i inne powody? 20) Czy z własnych doświadczeń mógłby Pan/i coś powiedzieć o roli Wydziału Nauki KC PZPR jako instancji mającej nadzór nad publikacjami naukowymi, a także funkcjonowaniem cenzury? 21) Jak z perspektywy doświadczeń ocenia Pan/i dostępność do literatury zagranicznej, w tym emigracyjnej? Kłopoty z cenzurą W odpowiedzi wpłynęły 24 relacje pisemne, 2 listy, ponadto 5 osób zgłosiło gotowość przekazania wspomnień ustnie. Ostatnia z relacji została spisana w styczniu 2000 roku. Tuż przed oddaniem książki do druku jeden z historyków zmienił zdanie i nie zgodził się na publikację spisanych przeze mnie wspomnień. Ostatecznie w tomie tym znalazło się 28 wypowiedzi o rozmaitych kontaktach uczonych z cenzurą. Na ankietę odpowiedziało więc niecałe 20% zapytanych. Przed przystąpieniem do zbierania relacji wydawało się, że liczba wspo- mnień będzie znacznie większa i że uda się je zebrać w stosunkowo krótkim czasie. Jednak próby nakłonienia większego grona historyków, by podzielili się doświadczeniami o swych kontaktach z cenzurą okazały się bezowocne. Dlaczego tak się stało? Wydaje się, że inicjatorzy ankiety nie przewidzieli, jak trudną psychicznie dla historyków była ta autorefleksja. O obawach i rozterkach towarzyszących spisywaniu relacji świadczy wiele 10 Zbigniew Romek fragmentów zamieszczonych poniżej wspomnień. Tak przedstawił je Roman Wapiński: „...dzielę się swymi doświadczeniami z oporami, wywołanymi przede wszystkim obawą przed zaliczeniem do szukających «usprawiedliwień» i cierpiących na amnezję. Uważam, że każdy z nas, publikujących w minionej epoce, przyjmował odpowiedzialność za swoje słowo, także i wówczas, gdy było ono wymuszone"2. Inny z historyków w liście do dyrektora Instytutu stwierdził kategorycznie: „Oczekiwanej relacji nie napiszę, bowiem konfliktów z tą instytucją miałem niewiele i nie mam najmniejszej ochoty doszlusować do tak bardzo rosnącego dziś w siłę legionu historyków, gorliwie krzątających się wokół zbożnego celu, jak by tu sobie domalować mar-tyrologiczną aureolę"3. Można domniemywać, że wielokrotnie powodem braku gotowości do opisania własnych kontaktów z cenzurą, prócz szlachetnych obaw o zniekształcanie prawdy historycznej, była zwykła niechęć do przedstawiania się w złym świetle. Akta urzędów cenzorskich dowodzą niezbicie, że w większości wypadków stroną ustępującą byli autorzy. I chociaż wiemy, że autor z reguły stał na straconej pozycji, to nie może dziwić fakt, iż wspomnienie tych wydarzeń niewątpliwie nie należy do rzeczy przyjemnych. Zniechęcająco mogła działać świadomość trudności przekazania współczesnemu pokoleniu tamtej skomplikowanej sytuacji psychicznej, w jakiej znajdował się każdy twórca, czy niełatwych wyborów, przed którymi często nie było ucieczki. 2. ETYCZNE PROBLEMY HISTORYKA DOBY PRL-u Wśród dialogów platońskich jest taki, w którym bieg ludzkiego życia został porównany do zaprzęgu ciągniętego przez dwa konie, białego i czarnego. Koń biały ma symbolizować dobre skłonności człowieka, czarny — złe. Zadaniem woźnicy, o ile chciał dotrzeć do obranego celu, było umiejętne kierowanie zaprzęgiem, szczególnie zaś przykracanie konia czarnego4. Ta przedstawiona w dialogu recepta na życie zgodne z zasadami etyki, choć bardzo plastyczna i efektowna, niewiele ma wspólnego z rzeczywistością. Rola woźnicy jest bowiem o wiele trudniejsza. W życiu codziennym człowiek stoi przed dużo trudniejszymi dylematami, gdyż rzeczywistość nie jest prostą układanką elementów czarnych i białych, lecz konglomeratem nie ^ Zol), relacja zamieszczona poniżej, s. 261. s List do S. Byliny, 15 V 1995, w posiadaniu autora wstępu. 4 Platona Fajdros, przekład, wstęp i objaśnienia W. Witwicki, Warszawa 1958, s. 70, 83-89. Kłopoty z cenzurą 11 do końca jasnych uwarunkowań i okoliczności. Rzadko się zdarza, by nasze wybory dotyczyły sytuacji przejrzystych, byśmy mieli możliwość jednoznacz- nego wyboru między dobrem a zlem. Dlatego koniecznym warunkiem wy- brania właściwego sposobu postępowania jest nie tylko znajomość ogólnych zasad postępowania, lecz także umiejętność rozumienia rzeczywistości, umie- jętność konfrontacji norm etycznych z konkretem. W konsekwencji także ocena dokonanych przez człowieka wyborów powinna uwzględniać okoliczności, w jakich podejmowano decyzje5. Przedstawione tu klasyczne ujęcie problemów z zakresu umiejętności rozpoznania rzeczywistości otaczającej człowieka i związane z nią decyzje postępowania etycznego, dobrze obrazują trudności, jakie napotykamy dziś próbując oceniać różne aspekty PRL-owskiej rzeczywistości i ówcześnie po- dejmowane decyzje. I choć banalne wydaje się przypominanie faktu, że w tamtych czasach sztaby specjalistów zabiegały o wypracowanie fałszywej wizji rzeczywistości, celowo i umiejętnie zakłócały proces poznania, w wielu pracach o ostatnim pięćdziesięcioleciu ta prawda jakby została zapomniana. W opisach i ocenach tamtego świata często popełniany jest błąd ahisto-ryzmu, w tym wypadku polegający na niezrozumieniu ówczesnych realiów i ograniczonych możliwości racjonalnego wyboru i działania. Dlatego jedną z zasadniczych przeszkód w rozpoznaniu tego, „jak to w PRL-u było", w mniejszym stopniu jest konieczność wyjaśnienia i ujawnienia nieznanych dotąd faktów. Wydaje się, że poważniejszym problemem jest przedarcie się przez szereg mitów, schematów i przyzwyczajeń interpretacyjnych, wytworzonych tak w tamtej rzeczywistości, jak i narosłych po 1989 roku. W tej części rozważań interesuje mnie pytanie, przed jakimi problemami natury moralnej stał historyk ograniczony w swej wolności uprawiania nauki? O jakich dylematach czy wyborach postępowania wobec cenzury można mówić? Z dzisiejszej perspektywy może wydawać się, że wybrać można było tylko jedną z dwóch możliwości: negację lub akceptację zaleceń. A przekładając to na język konkretu, byłby to wybór między zgodą na druk z uwzględnieniem ingerencji cenzury, a rezygnacją z druku bez jakichkolwiek kompromisów. Ja tutaj chciałbym wskazać na inną, „trzecią" drogę postępowania, w tamtych realiach najczęściej najlepszą z możliwych. Aby lepiej zrozumieć dylematy moralne doby PRL-u należy krótko przy- pomnieć zasady, jakie obowiązywały uczonych w dwudziestoleciu między- wojennym. Funkcjonujące wówczas normy etyczne były jednoznacznie su- rowe i wymagały od ludzi związanych z nauką wielkiego męstwa i silnego •' P. Jaroszyński, Etyka, [w:] Wprowadzenie do filozofii, Lublin 1992, s. 417-418, 421-423. 12 Zbigniew Romek charakteru. Według wskazań Kazimierza Twardowskiego, uczonego powinna cechować „bezwzględna duchowa niezależność" oraz gotowość obrony „przeciw wszelkim jawnym lub podstępnym zakusom poddawania jego pracy naukowej czyjejkolwiek kontroli lub komendzie". Profesor czy docent miał pamiętać o należytym dystansie wobec życia dnia potocznego, a szczególnie wobec „zgiełku ścierających się prądów, społecznych, ekonomicznych, politycznych i wszelkich innych". Według słów Twardowskiego uniwersytet, podstawowe przed wojną miejsce pracy uczonych, „wśród walk i zmagań tych najrozmaitszych prądów winien trwać niewzrusznie, jak latarnia morska, która wskazuje swym światłem okrętom drogę przez wzburzone fale, lecz nigdy światła swego nie nurza w samych falach"1'. Jan Wilczyński, biolog z Uni- wersytetu Stefana Batorego, pisał wręcz o „światopoglądzie akademickim", który zobowiązywał uczonych do bezkompromisowej i konsekwentnej służby prawdzie, bezstronności i wszechstronności, wymagał beznamiętnej chłodnej rozwagi, umiarkowania w wypowiadaniu sądów zgodnie z zasadą sine ira et studio, otwartości na racjonalną krytykę. Wileński uczony wskazywał także na niezbędne u ludzi nauki takie przymioty osobiste, jak: skromność, bez- interesowność, przestrzeganie zgodności zasad życia zawodowego i prywat- nego. Nie do pogodzenia / „ideą akademicką" miały być gry hazardowe, handel i działalność polityczna7. Tak sformułowane zasady bezwzględnej obiektywności i nieangażowania się uczonych w życie społeczne nie były akceptowane przez wszystkich, szczególnie zaś przez zwolenników sanacji i lewicującą inteligencję. Marceli Han-delsman w swojej Historyce zaznaczał, że uczony prócz niezbędnego obiektywizmu w badaniach i w rekonstruowaniu przeszłości powinien także oprzeć się na doświadczeniach z życia praktycznego. Powinien rozumieć życie współczesne, śledzić jego rozwój, a nawet nie stronić od zaangażowania w życiu publicznym, bo w ten sposób własne doświadczenia, w drodze rozumowania analogicznego, pomogą historykowi w zrozumieniu ludzkich zachowań w przeszłości. Takie zaangażowanie, zdaniem Handelsmana, przy uczciwym nastawieniu badawczym nie powinno naruszać zasady obiektywizmu w nauce8. 0 K. Twardowski, O dostojeństwie uniwersytetu, Poznań 1933 (bez paginacji). 7 J. Wilczyński, O dobrych zwyczajach akademickich i potrzebie ich chowania w Polsce, Wilno 1932, s. 2 i n. Na marginesie warto zaznaczyć, że profesor niczego złego nie widział we flircie, który traktował jako szczególny rodzaj ćwiczenia bystrości umysłu. Flirt dopuszczalny miał być jednak tylko wówczas, gdy nie zajmował zbyt wiele cennego dla uczonego czasu. K M. Handelsman, Historyka. Zasady metodologii i teorii poznania historycznego, wyd. 2, Warszawa 1928, s. 34-35, 226-227. Kłopoty z cenzurą 13 Wśród zdecydowanych krytyków „czystego obiektywizmu" jako postawy badawczej znalazł się Stanisław Ossowski. Zwracał uwagę na iluzoryczności tej postawy, która w wielu przypadkach była jedynie „szatą ochronną" dla osłony interesów określonej grupy społecznej bądź przekonań światopoglądowych czy sympatii politycznych uczonego. Pisał o konflikcie między etyką uczonego, a obowiązkami obywatela i różnych, często nieuświadomionych, kompromisach z prawdą, by ta w ostatecznym rozrachunku okazała się zgodna z narodowymi i społecznymi oczekiwaniami. Jednak nawet Ossowski, wnikliwy i krytyczny obserwator tamtej rzeczywistości, musiał przyznać, że w Polsce ta oderwana od życia, jak ją określił „arystokratyczna koncepcja nauki" jest stosunkowo najbardziej popularna'1. Celowo tak dużo miejsca poświęciłem prezentacji etycznych reguł postę- powania uczonego okresu międzywojennego, by uświadomić odmienność nowej, powojennej rzeczywistości. Początkowo sytuacja mogła nie wyglądać groźnie. Nawet we wrześniu 1948 roku na wrocławskim zjeździe historyków wypowiedzi ministra Stanisława Skrzeszewskiego o wspieraniu przez władze państwowe światopoglądu i metodologii marksistowskiej przez większość historyków były traktowane jedynie jako zachęta, a nie przymus do reorientacji postawy badawczej'". Z czasem jednak iluzje te zostały rozwiane. Po I Kongresie Nauki Polskiej (29 czerwca - 2 lipca 1951) i konferencji otwockiej (28 grudnia 1951 - 12 stycznia 1952) wszystkie karty zostały wyłożone na stół. Sens wypowiedzi inspirowanych przez władze partyjne był na tych spotkaniach jeden: w Polsce nie może być mowy o nauce wyrosłej z innego światopoglądu niż marksistowski. Warto jednak zwrócić uwagę, że wiodące głosy wyjaśniające nową sytuację uczonych wyraźnie nawiązywały do argumentów i zasad etycznych okresu dwudziestolecia międzywojennego. Tłumacząc jedno z kluczowych dla marksizmu pojęć „partyjności w nauce", Roman Werfel starał się przekonać w Otwocku, że rozumienie jej jako stronniczości to nieporozumienie terminologiczne. Mówił: „Dla marksisty partyjność nie może być sprzeczna z. prawdą obiektywną. [...] Myśl marksistowska odzwierciedla stanowisko klasy, która nie ma nic do stracenia [...], partyjność w historii to pojęcie [...] walki o prawdę obiektywną, pojęcie walki przeciw burżuazyjno- 11 S. Ossowski, Nauki humanistyczne a ideologia społeczna, „Nauka Polska", 1937, [przedruk w:] idem, Dzieła, L 6, Warszawa 1967, s. 110-117. 10 Z. Romek, Historycy radzieccy o historykach polskich. Uwagi o zjeździe wrocławskim (1948) i konferencji otwockiej (1951/52), [w:] Polska 1944/45-1989. Studia i materiały, t. 4, Warszawa 1999, s. 184. 14 Zbigniew Romek obszarniczemu fałszowaniu tej prawdy"11. Żanna Kormanowa, nawiązując w dyskusji do właśnie zacytowanej wypowiedzi twierdziła: „My historycy Polski Ludowej, jesteśmy w tym szczęśliwym położeniu, że pracujemy w warunkach, kiedy tzw. zamówienie społeczne zbiega się całkowicie z wymogami obiektywnego naukowego badania. [...] Burżuazyjna nauka głosiła zasadę bezpartyjności nauki historycznej, zasadę [...] fałszywą i obłudną. Podobnie jak partyjna jest nauka klasy robotniczej, nauka historyczna socjalizmu, tak zawsze była partyjna nauka w ogóle, a nauka historyczna w szczególności, z tą tylko różnicą, że [...] klasy wyzyskujące nigdy się do tego nie przyznawały, maskowały starannie swoje partyjne zamówienie naukowe"1'. W ocenie obu referentów sytuacja miała wyglądać paradoksalnie: dotych- czasowa postawa obiektywizmu w nauce to iluzja, faktycznie bowiem uczony zawsze, niezależnie od tego, czy był tego świadomy, czy też nie, służył swymi badaniami interesom jakiejś grupy społecznej. Dopiero rewolucja socjalistyczna i postawa partyjności w nauce w aktualnej rzeczywistości miały gwarantować dotarcie do obiektywnej prawdy historycznej. W ten sposób nie rezygnując z pojęcia „obiektywizmu w nauce" starano się przełamać moralne opory historyków, którzy uznając etyczne zasady doby II Rzeczypospolitej byli przekonani, /<• I\<-,,M\\' nie powinien angażować się po stronie jakiejkolwiek ideologii. Trzeba jednak to wyraźnie zaznaczyć, że w dobie Otwocka intencją władz nie było pozostawienie środowisku wolnego wyboru, opartego na uznaniu rzeczowych argumentów. Referenci nie ukrywali w swych wypowiedziach, że ten, kto chce zawodowo uprawiać historię musi przejść na pozycje mark- sistowskie, innego wyboru nie ma. Kormanowa mówiła wprost: „Świadome badanie naukowe |...] musi opierać się w sposób zdecydowany, w sposób bezkompromisowy na metodologii marksistowskiej, na materializmie histo- rycznym [...], świadomy stosunek do założeń metodologicznych, świadome opieranie pracy badawczej na teorii materializmu dialektycznego i histo- rycznego jest nieodzownym warunkiem osiągnięcia istotnych wyników ba- dania. Nauka historyczna tak pojmowana nie jest pojmowaniem przeszłości dla samego tylko poznawania. [...] Partyjna nauka historyczna służy [...] przyszłości socjalistycznej"1''*. Żadnych złudzeń nie pozostawiała wypowiedź Eugenii Krassowskiej, wiceministra szkolnictwa wyższego: „Kierownictwo 11 Pierwsza konferencja metodologiczna historyków polskich, t. 1, Warszawa 1953, s. 93-94. 12 Ibidem, s. 135-137; A. Wierzbicki, Argument z polityki w historii, [w:] Metodologiczne problemy badań nad dziejami myśli historycznej, pod red. J. Maternickiego, Warszawa 1990, s. 104-106. u Pierwsza konferencja,..., t. l, s. 135-136. Kłopoty z cenzurą 15 Ministerstwa przywiązuje wielką wagę do wyników rozpoczynającej się dzisiaj konferencji historyków. Będzie ona miała niewątpliwie doniosłe znaczenie dla dalszej zmiany postawy ideologicznej i naukowej historyków polskich, dla ugruntowania wśród nich metodologii marksistowskiej. [...] Nowy kierunek rozwoju polskiej nauki historycznej może kształtować się tylko w walce z pozostałościami nauki burżuazyjnej..."14. Warto zwrócić uwagę, że w świetle zacytowanych wypowiedzi, przyjęcie marksizmu przez uczonych powinno mieć miejsce z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że taka była potrzeba chwili, a uczeni nie mogą pozostać obojętni wobec zadania budowy socjalizmu. Nie mogą, bo taka jest filozofia socjalistycznej moralności, a gdy ta nie trafi do przekonania, niewątpliwie uczyni to władza środkami administracyjnymi. Po drugie, z wypowiedzi tych jasno wynikało przeświadczenie, że poza metodologią marksistowską nie ma prawdziwej nauki. Marksistowska teoria poznania tłumaczyła bowiem prawdę jako wewnętrzną zgodność systemu twierdzeń. Przy takim podejściu o wiele mniej ważna była empiryczna weryfikacja teorii. Odwoływanie się do praktyki jako sprawdzenia zgodności teorii z rzeczywistością było w marksizmie tylko zabiegiem formalnym. W istocie bowiem, jak pisał Władysław Stróżewski, gdy okazywało się, że oba elementy do siebie nie przystają, wówczas zmieniano rzeczywistość, by ją „...uczynić «prawdziwą» wedle «prawdziwości» przyjętej teorii. Nie sprawdza się tedy teorii przez rzeczywistość, lecz rzeczywistość przez teorię, do której sieją nagina. Aż do skutku, aż do granic absurdu. Chyba, że przedtem przestanie być rzeczywistością"15. Takie podejście wynikało przede wszystkim stąd, że marksizm miał nie tyle pomóc w poznawaniu rzeczywistości, lecz już w założeniach marksistowskich klasyków, miał być czynnie zaangażowany w przekształcanie zastanej rzeczywistości"'. Zadaniem historyka marksisty tylko pozornie miało być ustalenie „prawdy" o przyszłości. W marksistowskiej bowiem interpretacji „prawdę", wbrew deklaracjom, nie rozumiano jako zgodność z rzeczywistością. Nie chodziło o to, by rezultatem badań przeszłości dziejowej była odpowiedź na pytanie „jak to w rzeczywistości było". Zadaniem uczonego miało być jedynie wykazanie zgodności badanej rzeczywistości z teorią materializmu historycznego, chodziło o wyszukiwanie tylko takich argumentów z przeszłości, które 14 Pierwsza konferencja..., t. l, s. 26. '•r> W. Stróżewski, Kilka uwag o prawdzie, [w:] Etyka zawodowa ludzi nauki, pod red. J. Goć- kowskiego i K. Pigonia, Wrocław 1991, s. 72. "' M. A. Krąpiec, Dialog?, [w:] Wobec filozofii marksistowskiej. Polskie doświadczenia, pod red. A. B. Stępnia, Lublin 1990, s. 10. 16 potwierdzały słuszność obowiązującej teorii. W efekcie to, co nie mieściło się w schemacie marksistowskiego światopoglądu kwalifikowano jako fałsz. W okresie stalinowskim uczony nie tylko był zmuszany do deklaracji poparcia dla nowego systemu politycznego, dla partii komunistycznej i jej sprzy- mierzeńców, lecz także wymagano, by rezultaty badań były zgodne z mark- sistowską teorią. W praktyce o tym, jak wyglądała przeszłość dziejowa, decydować miały na różnych szczeblach instancje partyjne lub rządowe, a nie badania uczonych. Z wymienionych wyżej względów marksizm nie był łatwy do zaakceptowania. Także dla tych uczonych, którzy się z nim identyfikowali, czy po prostu sympatyzowali z lewicowym światopoglądem, bardziej bądź mniej zdecydo- wanie akceptując zmiany polityczne, jakie zaszły w Polsce po II wojnie świa- towej. Bezkrytyczne przyjmowanie określonych interpretacji nazywamy do- gmatyzmem. Tak o marksistowskim dogmatyzmie pisał w 1956 roku Stanisław Ossowski: „...gdy się dyskutuje, czy istniał monopol marksizmu w naszej humanistyce [...], kryteria marksizmu są instytucjonalne. Aby być marksistą, w tym instytucjonalnym znaczeniu, trzeba było we wszystkich spra- wach [...] przyjmować, a przynajmniej głosić interpretacje i wnioski poparte w danym momencie decyzją autorytetów politycznych"17. Wielu intelektualistom o lewicowych sympatiach mogło się nie podobać, że ich rola w nauce w istocie miała sprowadzać się jedynie do potwierdzenia ustalonych wcześniej prawidłowości, czy wręcz do potwierdzenia niewiele mającej wspólnego z wynikami badań partyjno-rządowej wersji wydarzeń. Nie podobało się to, że nauka straciła swe funkcje krytyczne. Na ten problem zwrócił uwagę m.in. Witold Kula, narzekając na utratę przez historię jej funkcji poznawczej, a spełnianiu jedynie funkcji dekoracyjnej. Pisał tak: „... rolą historii stało się uzasadnienie decyzji już powziętych. Oczywiście musiało się to sprowadzać do wyszukiwania (wszystko jedno, jak bardzo powierzchownych) analogii. Ta dekoracja historyczna miała za zadanie od strony uczuciowej wzmacniać przekonanie o słuszności decyzji, osłaniać ją przed krytyką parawanem historycznych skojarzeń i historycznych autory- tetów"1H. Wydaje się, ze w Polsce stosunkowo nieliczne było grono historyków, którzy poświęcając zasady naukowej rzetelności w pełni oddali się na służbę komunistycznej ideologii. A mówiąc o tych, którzy tak uczynili należy zawsze pamiętać, że ich służba nie trwała wiecznie i prędzej czy później 17 S. Ossowski, Taktyka i kultura, „Przegląd Kulturalny" 1956, nr 13, [przedruk w:] f. Kar- piński, Nie być w myśleniu posłusznym. Ossowscy, socjologia, filozofia, Londyn 1989, s. 133; A. F. Grab-ski, Stalinowski model historiografii, „Dzieje Najnowsze", 1992, nr 3, s. 26-27. ls W. Kula, Wokół historii, Warszawa 1988, s. 99-100. Kłopoty z cenzurą 17 nawet najgorętsi czciciele bieżącej rzeczywistości przestawali być potrzebni i mogli znaleźć się, czasem wbrew nim samym, poza lub wręcz po drugiej stronie barykady. Wydaje się, że można zaryzykować twierdzenie, iż w PRL- owskiej rzeczywistości na palcach jednej ręki można policzyć zarówno orto- doksyjnych marksistów, którzy nigdy nie znaleźli się w opozycji do aktualnej polityki władz, jak i konsekwentnych opozycjonistów, którzy mogliby powiedzieć o sobie, że nigdy nie splamili się taką czy inną formą kolaboracji z panującą ideologią. Tak pisał w roku 1981 o wplątaniu każdego mieszkańca PRL w system komunistyczny ks. Józef Tischner: „Każdy kto żyje w tym kraju jest jakoś zaangażowany. Nawet najprostsi ludzie nie stoją z boku historii"19. A jeszcze dobitniej, już z perspektywy nowej rzeczywistości, zwróciła na ten problem uwagę Marta Fik: Jeśli spojrzeć naprawdę uczciwie we własne sumienie, okaże się, że tylko nieliczni wśród tych, co spędzili w PRL znaczną część swego dorosłego życia, nie mieli żadnego udziału w podtrzymywaniu komunizmu, a nawet, że nie czerpali z niego żadnych korzyści"-0. Powtórzmy jeszcze raz, że historyk, który chciał po II wojnie światowej pozostać w swoim zawodzie, niezależnie od tego czy był to doświadczony badacz, czy młody absolwent uczelni dopiero decydujący się na karierę naukową, musiał liczyć się z faktem, że marksizm będzie podstawą jego badań, sądów czy ujęć określonych tematów. Musiał pamiętać o tym, że w bardziej lub mniej bezpośredniej formie będzie zaangażowany w kreowanie rzeczywistości zgodnej z bieżącymi ideologicznymi wytycznymi. Że postawą taką będzie musiał wykazać się nie tylko jako obywatel państwa socja- listycznego, ale przede wszystkim jako uczony, który swym naukowym autorytetem potwierdzi zarówno komunistyczną wizję świata, jak i małe cele bieżącej PRL-owskiej rzeczywistości. Chciałbym w tym miejscu wyraźnie podkreślić, że złem nie była sama konieczność wyboru pewnej filozofii będącej podstawą prowadzenia badań naukowych. Każdy uczony, a szczególnie humanista, który konstrukcje na- ukowe z natury rzeczy ogranicza do wąskiego wycinka rzeczywistości, powinien swe badania świadomie wpisać w wybraną przez siebie całościową wizję świata. Ważne jednak jest to, aby wybór światopoglądu był wolny i aby przyjęta filozoficzna podstawa badań nie była jedynie zbiorem logicznie spójnych ze sobą twierdzeń, lecz wizją otwartą na rzeczywistość, weryfiko- waną wobec rzeczowych argumentów. Takiej możliwości wyboru nie dano 1!IJ. Tischner, Polski kształt dialogu, Warszawa 1981, s. 1-2. 2(1 M. Fik, Autorytecie wróć? Szkice o postawach polskich intelektualistów po październiku Warszawa 1997, s. 61. 18 Zbigniew Romek uczonym na progu PRL-u, zaś sam marksizm nie był zdolny do uznania za prawdziwe sądów innych niż własne2'. Czy dobrym wyborem dla tych uczonych, którzy nie akceptowali marksi- stowskiego światopoglądu lub jego doktrynerstwa była rezygnacja z zawodu historyka? Jan Lechoń, który będąc na emigracji śledził, analogiczne do sytuacji uczonych, losy środowiska literackiego w kraju, uważał, że jedynym rozwiązaniem wobec braku wolności twórczej powinno być porzucenie prac intelektualnych, a w ich miejsce podjęcie jakiejś prostej formy działalności zarobkowej. Tylko tak można bowiem zrozumieć notatkę z jego dziennika zapisaną pod datą 12 listopada 1951 roku: „Przeglądanie «Nowej Kultu- ry».[...J O Dzierżyńskim więcej wierszy i artykułów, niż w najpoddańszych laurkach o Piłsudskim. Podobno Jurkowski zaraz po wojnie zabrał się do szycia butów. Czemu Iwaszkiewicz tego nie robi?"2*. Można uznać, że „szycie butów" mogło być jakimś rozwiązaniem problemów, ale tylko finansowych. Niewątpliwie taka postawa wymagała wyjątkowego heroizmu23, ale jednocześnie warto sobie uzmysłowić, że z biegiem czasu takie wybory pol- skiej inteligencji doprowadziłyby do całkowitej degradacji kultury i nauki, a to byłoby najgorszym rozwiązaniem. Wspominałem wyżej o „trzeciej drodze" jako jedynym sensownym w PRL- owskich realiach wyborze sposobu na bycie uczonym. Drogą tą była próba znalezienia jakiegoś złotego środka, rozumianego nie jako równa miara między dwiema skrajnościami, ale jako wybór najlepszego rozwiązania w da- nych okolicznościach. W tamtych warunkach tą „trzecią drogą" była konieczność nieustannego balansowania między narzuconymi i pilnowanymi przez różnego rodzaju cenzorów schematami myślenia, a postulatem wierności prawdzie. Chodziło o to, by dochować wierności prawdzie mimo pominięć, przemilczeń i ingerencji narzucanych autorowi, by przedstawiony obraz al Marian Orzechowski napisał w swej relacji (zob. poniżej s. 151), że da się pogodzić rzetelne badania naukowe z wyborem ideologicznym. Z sądem tym jednak można się zgodzić tylko wtedy, gdy istnieją warunki swobodnego wyboru. '22 J. Lechon, Dziennik, l. 2, Londyn 1970, s. 268-269. '** Prawdziwie heroicznej wierności swym przedwojennym poglądom dochował Władysław Konopczyński. Konsekwencją nieukrywanej niechęci do nowej rzeczywistości były: utrata przez wybitnego historyka wszystkich zajmowanych stanowisk, izolacja zawodowa i towarzyska oraz fatalna sytuacja materialna. Jak wspominał Władysław Czapliński, Konopczyński sprzedawał na drodze do Ojcowa śliwki z własnego ogrodu oraz był zmuszony partiami wy-przedawać grunty zakupionego jeszcze przed wojną majątku w Młynniku. Zob. W. Czapliński, Władysław Konopczyński jakim go znalem, [w:] Portrety uczonych polskich, Kraków 1974, s. 247. Szczegółowo o powojennych losach historyka, zob. P. Biliński, Władysław Konopczyński historyk i polityk II Rzeczypospolitej (1880-1952), Warszawa 1999, s. 115-128. Kłopoty z cenzurą ___ __________________19 przeszłości nie był zakłamany. W warunkach istnienia cenzury prewencyjnej było niesłychanie trudno, ogłaszając okrojone wyniki badań, nie wygłaszać fałszywych sądów, było trudno uniknąć takiej sytuacji, by także fałszywych sądów nie sugerować. Decyzje uczonego, aby wbrew niekorzystnym okolicznościom podjąć próbę rzetelnych badań oraz by ich wyniki w miarę możliwości opublikować stwarzała najwięcej trudnych problemów moralnych. Były to codzienne kłopoty z wyważeniem tego, co można napisać, a co nie, w jakim stopniu przyjmować narzucone reguły gry, walczyć czy zgodzić się na ingerencję, jak rozmawiać z cenzorem, co ratować, a co poświęcić, czy godzić się na to, by artykuł, książka, zbiór dokumentów, ukazały się w wersji okrojonej przez cenzurę, czy może zrezygnować z druku? Niestety, mimo gotowości obrony prawdy, potyczki z cenzurą wielokrotnie kończyły się nie- powodzeniem W zamieszczonych w tej książce wspomnieniach znajdziemy szereg pytań i prób autorefleksji, czy dokonany wybór był najlepszy, a nawet zdziwienia, jak trudno było, żyjąc w PRL-owskiej rzeczywistości, uwolnić się od obowiązujących reguł myślenia i postępowania. Charakterystyczny dla tego typu rozważań jest fragment wspomnień Tomasza Szaroty, który napisał: „Wiedziałem, że w wielu sprawach będę musiał ustąpić, z tym większą energią chciałem wywalczyć pewne ustępstwa / ich strony. Ciekawe, że w ogóle nie przyszło mi wówczas do głowy, żeby nie iść na żaden kompromis i zre- zygnować z książki"21, bądź pełne pokory wyznanie Krystyny Kerstenowej: „...pięć lat po wystąpieniu z PZPR uwikłana byłam nadal w mechanizm cen- zury..."25. Tego typu refleksje dokumentujące wewnętrzne rozterki autorów, skomplikowaną sytuację żyjących wówczas ludzi, wydają się być największą wartością prezentowanego zbioru wspomnień. Od piszących wymagały bo- wiem nie lada męstwa, jakim jest krytyczne pisanie o sobie, czytelnikom zaś wspomnienia te pozwolą lepiej zrozumieć skomplikowaną sytuację tamtych czasów, zmuszą do zastanowienia i głębszej refleksji. Uchronią przed pochopnymi oskarżeniami decyzji podejmowanych w minionym pięćdzie- sięcioleciu, uchronią przed niebezpieczeństwem schematycznych ocen. W tym miejscu warto ponownie przytoczyć słowa Marty Fik apelującej o głębsze zrozumienie tamtej rzeczywistości i jej przestrogę przed schema- tycznymi czarno-białymi ocenami, które jedynie zaciemnią obraz PRL- owskich realiów. Autorka pisała tak: „...brak szacunku wobec złożoności człowieka, a także złożoności jego biografii, którą wyznacza wszak nie tylko 24 Zob. poniżej, s. 206. 2:1 Zob. poniżej, s. 124. 20 Zbigniew Romek jakiś bezwzględny kodeks moralny, ale i osobiste, i historyczne wydarzenia. Brak szacunku oraz brak ciekawości połączony z pogardą realiów f...] po- zwala formułować sądy potępienia niezwykle sugestywne, lecz pozbawione istotnej wagi, demagogiczne. Rodzi się pięknie brzmiący maksymalizm etyczny - im dogmatycznie] przywołany, tym bardziej jednak zawodny. Zamiast bowiem uwydatniać różnice między uczciwością i nieuczciwością, dobrem i złem, próbą - ułomną może - «wierności sobie» i konformizmem, różnice te zaciera"21'. 3. OCENA SKUTECZNOŚCI CENZURY Nikt nie zaprzecza temu, iż publikowane wyniki badań naukowych doby PRL-u były zniekształcane przez cenzurę. Gdy jednak dochodzi do określenia skali zjawiska i jakości ingerencji oceny nie są już tak jednoznaczne. W zamieszczonych w tej książce wspomnieniach znajdziemy nawet opinię negującą znaczący wpływ cenzury na kształt naukowych publikacji. Ludwik Hass w konkluzji swoich wspomnień napisał: „...strach miał wielkie oczy. Cenzura raczej nie zniweczyła żadnego poważniejszego przedsięwzięcia hi- storyka, jeśli odważył się, mimo wszystko, je podjąć"27. Aby sensownie rozpatrzyć zagadnienie stopnia uciążliwości i skuteczności działania cenzury należy wpierw postawić szereg pytań porządkujących złożoność i zakres tego zjawiska. Kazimierz Ajdukiewicz zastanawiając się w 1957 roku na czym polega wolność nauki wskazał na cztery niezbędne jej elementy. Miały to być: wybór metody, wolność myśli, wolność wyboru zagadnień oraz wolność słowa. Brak wolności wyboru metody badawczej miał się przejawiać w przyznawaniu głosu tylko zwolennikom jednego kierunku myśli, miał polegać na braku możliwości dyskusji nad poprawnością narzuconej teorii oraz na przyjęciu dogmatycznego założenia, że jedynie wskazana metoda ma charakter naukowy, że jej twierdzenia mają wyższą rangę poznawczą w stosunku do pozostałych. Brak wolności myśli to, według Ajdukiewicza, obowiązek przyjmowania twierdzeń bez względu na ich uzasadnienie, to zaprzeczenie postawy racjonalnej, polegającej na akceptowaniu tylko tego, za czym przemawiają rzeczowe argumenty. Brak wolności wyboru zagadnień wiązał z przyznaniem nauce jedynie funkcji utylitarnych, wynikających tylko z realizacji tzw. aii M. Kik, op. dt., s. 37-38. 27 Zob. poniżej, s. 97. Kłopoty z cenzurą 21 „zamówienia społecznego". Najdalej idącą konsekwencją braku wolności wyboru zagadnień miała być odmowa nauce autonomii, czyli możliwości realizacji przez uczonych celów czysto poznawczych. Wreszcie brak wolności słowa Ajdukiewicz rozumiał jako elementarne utrudnianie swobody wypowiedzi, przy czym wyróżnił także jej specyficzny wariant, który nazwał „pozytywnym ograniczeniem wolności słowa", to znaczy przymuszaniem człowieka, by mówił to, czego powiedzieć nie chce, narzuceniem tematu i jego interpretacji28. Jednak aby lepiej zrozumieć skomplikowaną PRL-owską rzeczywistość, rozważając wyżej przedstawione aspekty braku wolności badań naukowych warto je uzupenić o cztery dodatkowe zagadnienia. Po pierwsze, warto zastanowić się, jak zmieniała się skuteczność cenzury wobec zmian zachodzących w kraju. Co działo się w czasach politycznych „odwilży", a co, gdy nadchodził „przymrozek"? Jak zmieniały się relacje między autorem a cenzurą w pierwszych latach po wojnie, na przestrzeni mijających lat pięćdziesiątych, sześćdziesiątych, aż po ostatnie dni minionego systemu. Po drugie ważne jest, by przyjrzeć się, jak zmieniały się metody działania cenzora w zależności od osoby uczonego. Nieraz bowiem zdarzało się, że teksty z punktu widzenia cenzury merytorycznie poprawne były zatrzymy- wane jedynie ze względu na osobę autora. Dochodziło też do sytuacji od- wrotnej, to znaczy takiej, kiedy ze względu na swą pozycję uczony mógł pozwolić sobie na większą swobodę wypowiedzi. Warto przy tym pamiętać, że łatwiej stosunkowo było uzyskać taką swobodę tym autorom, którzy -choćby tylko częściowo - identyfikowali się z PRL-owską rzeczywistością, którzy w większym lub mniejszym zakresie akceptowali światopogląd marksistowski. Nie oznacza to, że osoby z kręgu władzy, jej sympatycy czy też ci, z którymi władza z różnych względów się liczyła, nie podlegali żadnym ograniczeniom29. Na koniec, zwracając uwagę na swoistość indywidualnych kontaktów autora z cenzurą warto pamiętać, że o ich charakterze mogły decydować także dziś już często nieczytelne układy osobiste, powiązania rodzinne, towarzyskie, różnego rodzaju sympatie i antypatie, w żaden sposób nie m K. Ajdukiewic/., O wolność nauki, „Nauka Polska" 1957, nr 3, [przedruk w:] J. Karpiński, op. dl, s. 178 i n. Warto w tym miejscu wyjaśnić, że użyte przez Ajdukiewicza określenie „pozytywne ograniczenie wolności" nie było oceną wartości pracy cenzury, nie było dostrze- żeniem pozytywnych aspektów jej istnienia. Określenie prac}' cenzury słowem „pozytywna" było jedynie wskazaniem na fakt dopisywania słów przez cenzora, w przeciwieństwie do cenzury „negatywnej", polegającej na kreśleniu tekstu. 2!l Zob. poniżej, relacja Mariana Orzechowskiego, s. 151. 22 wiążące się z przekonaniami czy orientacją polityczno-światopoglądową. Niestety, większa część tego typu uwarunkowań pozostanie na zawsze tajemnicą. Trzecim ważnym elementem uzupełniającym rozważania nad skutecznością i dokuczliwością działania cenzury jest forma wypowiedzi naukowej. Pisząc o formie wypowiedzi mam na myśli odpowiedź na pytanie, gdzie się tekst ukazywał: czy w specjalistycznym, a więc niskonakładowym periodyku naukowym, czy też podręczniku akademickim lub syntezie naukowej. Z reguły nakład wydawanego podręcznika był większy, a przez to praca uczonego trafiała do szerszego grona czytelników, więc cenzorzy zwracali na nią baczniejszą uwagę. Czwarty element uszczegółowienia rozważań dotyczy problemu miejsca wypowiedzi naukowej, z tym zaś związanajest cała gama uwarunkowań geo- graficzno-regionalnych, nie zawsze zależnych od warszawskiej centrali lo- kalnych zasad, układów bądź ambicji, które determinowały metody pracy cenzury, a przez to wpływały na jej skuteczność. Problem miejsca, w którym była cenzurowana dana praca to także zagadnienie stopnia niezależności cenzora w podejmowaniu decyzji, stopnia, w jakim mógł on samodzielnie decydować o ingerencji. Jest to pytanie o hierarchię stanowisk w strukturze instytucji cenzorskich, o zakres kompetencji tych instytucji. Wydaje się, że w tym wypadku zasada była następująca: im cenzor był niżej usytuowany w hierarchii ważności, tym mniej mógł sobie pozwolić na indywidualne decyzje, mniej był liberalny i więcej kreślił30. Dopiero wyjaśnienie tych wszystkich uwarunkowań może dać rzetelną odpowiedź na postawione w tej części rozważań pytanie o skuteczność i do- kuczliwość działania cenzury. Wypowiedzi zamieszczone w tym tomie dają odpowiedź na wiele postawionych powyżej pytań. Odsłaniają także częściowo i te tajemnice przeszłości, których nie sposób znaleźć w mocno prze- trzebionych materiałach archiwalnych. Czytając te relacje warto jednak pamiętać, że choć ich autorami są wybitni uczeni, nie są one obiektywne. O ile nie wydaje się, aby można było podważać podane w tekstach fakty, to już kontekst, w jakim zostały one przedstawione, a także oceny i wnioski, jak to zwykle bywa we wspomnieniach, a zwłaszcza tych pisanych po latach, muszą być subiektywne. Nie umniejsza to wartości zamieszczonych niżej relacji, lecz stawia przed czytelnikiem zadanie krytycznego ich rozważenia, namysłu nad zamieszczoną w nich argumentacją. 'M Według relacji Czesława Madajczyka zasada ta nie dotyczyła jednak samego prezesa GUKPPW, który bał się podejmować decyzje, gdyż był całkowicie uzależniony od instrukcji KC PZPR. Zob. poniżej, s. 134. Kłopoty z cenzurą 2 3 W tym miejscu moich rozważań chciałbym zwrócić uwagę czytelnika na jeden z problemów, moim zdaniem ważny, a jednocześnie trudny do roz- wiązania, co do którego nie ma zgody tak w relacjach, jak i w dotychczasowej literaturze przedmiotu. Rzecz dotyczy oceny skuteczności działania cenzury po roku 1956, a szczególnie podporządkowania swobody badań naukowych filozofii i światopoglądowi marksistowskiemu. Chodzi zatem o ten aspekt wolności badań naukowych, który Kazimierz Ajdukiewicz nazwał wolnością wyboru metody badawczej. W zasadzie nie ma sporu o to, że w tzw. okresie stalinowskim nie można było uprawiać nauki bez przynajmniej deklaracji gotowości opanowania metody marksistowskiej. Gdy jednak pisze się o czasach po Październiku, wielu uczonych uważa, że sytuacja w tym zakresie uległa radykalnej zmianie. Czy można zatem stwierdzić, że od 1956 roku presja światopoglądu marksistowskiego na badania naukowe w Polsce to przeszłość? Czy i w jakim stopniu mogła się rozwijać niemarksistowska nauka? Czy można mówić o odstąpieniu w nauce od marksizmu jako doktryny obowiązującej? Odpowiedź nie należy do prostych i jednoznacznych. Nie sposób bowiem przeczyć wielu faktom przemawiającym za odpowiedzią pozytywną na po- stawione tu pytania, a wśród nich otwarciu Polski po Październiku 1956 na kulturę zachodnioeuropejską, wielu manifestowanym wprost oznakom zmę- czenia, a nawet niechęci wobec ideologii socjalistycznej. Wśród uczonych wiele osób jawnie wyrażało swą dezaprobatę wobec administracyjnych praktyk polityki naukowej i dogmatyzmu, sprzecznych z powołaniem nauki. Spośród historyków rozliczenia z dotychczasowymi błędami dokonali między innymi Witold Kula i Tadeusz Manteuffel. Pierwszy z nich na otwartym posiedzeniu Rady Naukowej IH PAN w Warszawie 26 czerwca 1956 roku, drugi na sesji plenarnej VIII Powszechnego Zjazdu Historyków Polskich w Krakowie 13 września 1958 roku. Trudno jednak we wspomnianych tekstach lub innych wypowiedziach uczonych znaleźć propozycje stosowania pozamarksistowskich metod uprawiania historii. Przeciwnie, wyraźnie dominującym motywem publikowanych wystąpień zdecydowanej większości intelektualistów była wówczas tendencja walki z tzw. „wypaczeniami" marksizmu z myślą o jego prawidłowej interpretacji''2. Witold Kula mówił: 31 W. Kula, W sprawie naszej polityki naukowej, „Kwartalnik Historyczny", 1956, nr 3, s. 150-166; T. Manteuffel, Warunki rozwoju nauki historycznej w dziesięcioleciu 1948-1958, „Przegląd Historyczny", 1995, nr 3-4, s. 269-283. :w Oczywiście nie należy zapominać, że skrupulatnie działająca cenzura nie dopuszczała do publikacji lub odpowiednio „tonowała" te wypowiedzi, które próbowały podważyć mark- sistowski monopol w nauce. Przykładem może być wspomniany referat Tadeusza Manteuffla, 24 „Walka o marksistowską historiografię w Polsce nie jest bynajmniej zakoń- czona, jak się wielu wydaje. Przeciwnie. Teraz właśnie stworzone zostały warunki podniesienia jej na znacznie wyższy poziom. Dla skuteczności tej walki musimy oczyścić pole ze wszystkiego, co myśl marksistowską dotąd krępowało, paczyło, nieraz kompromitowało"33. Żadnych złudzeń dotyczących przyszłej polityki naukowej rządu nie po- zostawiała wypowiedź Stefana Żółkiewskiego, ówczesnego ministra szkolnictwa wyższego, sformułowana na naradzie partyjnych pracowników naukowych w maju 1958 roku. Akceptując konieczność kontaktów z nauką na całym świecie Żółkiewski tylko pozornie aprobował potrzebę swobody dyskusji, gdyż jednocześnie z góry przedstawił scenariusz toczonych polemik. Ścieranie się sądów światopoglądowo-metodologicznych powinno, jego zdaniem, prowadzić przede wszystkim do „rozwijania i wzrostu wpływów marksizmu, okrzepłego w polemikach...". Żółkiewski nie dopuszczał innego wyniku toczących się sporów. Marksizm w konfrontacji z innymi systemami światopoglądowymi mógł być tylko zwycięzcą. Zarazem krytykował on „...fałszywy snobizm szukania nowatorstwa naukowego poza marksizmem...". Autorytatywnie stwierdzał: „Zastój w dziedzinie najogólniejszych teorii humanistycznych jest faktem w obozie niemarksistów. Jedynym kierunkiem istotnie nowatorskim i zdolnym do dalszego rozwoju jest marksizm". W nauce zachodniej można było szukać, zdaniem Żółkiewskiego, jedynie nowinek i to tylko w zakresie techniki badań. Nikt nie mógł mieć wątpliwości co do perspektyw polskiej humanistyki, gdy autor wypowiadał następujące słowa: „Z punktu widzenia nowatorstwa najlepsze, co możemy zrobić w Polsce to jest intensywne kontynuowanie badań na gruncie metodologii i ogólnych teorii marksistowskich"34. Warto przy tym zaznaczyć, że złudne okazały się także nadzieje samych marksistów wyjścia z zaklętego kręgu dogmatyzmu i poszukiwania w nim samym obszarów pozwalających na swobodę myślenia. Tak z perspektywy lat zabiegi ożywienia marksizmu przez rewizjonistów ocenił Leszek Koła-kowski: „Osobliwość sytuacji polegała na tym, że marksizm, a również wydany po raz pierwszy nie w pamiętniku zjazdowym, lecz w 1976 roku z wieloma ingerencjami cenzury, a w pełnym brzmieniu dopiero w 1995 roku w „Przeglądzie Historycznym" przez Stanisława Trawkowskiego. Omówienie ingerencji cenzury z 1976 roku zob. Z. Romek, Cenzura w PRL a historiografia - pytania i problemy badawcze, [w:] Metodologiczne problemy syntezy historiografii polskiej, pod red. J. Maternickiego, Rzeszów 1998, s. 287-294. :w W. Kula, Wsprawie..., s. 157. M S. Żółkiewski, Spory naukowe i walki ideologiczne, „Nowe Drogi" 1958, nr 6, s. 22-23, 34- 35. Kłopoty z cenzurą 25 leninizm miał szeroko rozbudowaną frazeologię humanistyczną i demokra- tyczną [...] .Jeśli jednak próby utrzymania się wewnątrz leninizmu były krót- kotrwałe [...] to próby powrotu do »autentycznego« marksizmu trwały znacznie dłużej"3-'. Kołakowski ocenia, że próby rewizji filozoficznej marksizmu ostatecznie doprowadziły do kompromitacji samej filozofii. Pisał: „Marksizm w leninowsko-stalinowskiej formie był tworem tak prymitywnym i tak ubogim, że przy bliższej analizie nie pozostało zeń nic prawie; marksizm Marksa z pewnością dawał znacznie więcej bodźców intelektualnych, jednakże łatwo było zauważyć, że nie mógł on, z natury rzeczy, dostarczyć odpowiedzi na kwestie, jakie filozofia i nauki społeczne wyłoniły później i że niepodobna było w jego granicach zasymilować różnych ważnych kategorii pojęciowych powstałych w XX-wiecznej kulturze humanistycznej". W konsekwencji kompromitacji filozofii marksistowskiej upadł także jej prestiż jako oficjalnej doktryny tak w społeczeństwie, jak i w samej partii, w której „...ideologia coraz bardziej stawała się jałowym — chociaż niezbędnym — rytuałem"3*'. O ile nie wydaje się, by można było zakwestionować trafność tej diagnozy, to wątpliwości budzi próba ustalenia jakiejś przybliżonej daty, kiedy ostatecznie komunizm przestał być problemem intelektualnym, a stał się jedynie frazeologią aparatu partyjnego, zdającego sobie sprawę z fikcji prób traktowania na serio marksistowskiej ideologii. Nie wydaje się, aby granicą taką był rok 1968, jak chce tego Kołakowski, który sam zmuszony do opusz- czenia kraju niewątpliwie już wtedy stracił wobec marksizmu wszelkie złu- dzenia. Inaczej ocenia sytuację Krystyna Kerstenowa, która tak scharaktery- zowała postawy intelektualistów wobec komunizmu w 1968 roku: „Kiedy Jerzy Jedlicki jako jedyny w Instytucie Historii PAN oddał w marcu legitymację partyjną, namawiał przyjaciół, by poszli w jego ślady. Podczas spotkania w mieszkaniu Tadeusza Łepkowskiego (do niedawna I sekretarza POP) wszyscy byli zdania, iż mamy w Polsce do czynienia z przejściową falą, na świecie zaś ruch komunistyczny mimo wszystko wciąż reprezentuje historyczną rację". Dalej w swoim tekście autorka tłumaczy bierność wobec wydarzeń marcowych, jej zdaniem zdecydowanej większości środowiska uczonych, właśnie wiarą w idee komunizmu. Pisze tak: „W klimacie 1956 roku [...] zachowując wciąż wiarę w ideę komunizmu, którą trzeba oczyścić ze stalinowskich deformacji, intelektualiści ci pozostawali niewolnikami dotychczasowego pojmowania zaangażowania [...]: za socjalizmem - przez co sri L. Kołakowski, Główne nurty marksizmu, cz. 3 (Rozkład), Warszawa 1989, s. 1156. 3(1 Ibidem, s. 1160-1161. 26 Zbigniew Romek należało rozumieć postęp, sprawiedliwość, wyzwolenie spod ucisku kolonial- nego [...], albo za kapitalizmem - czytaj reakcją, imperializmem, nierównością społeczną"'57. Wydaje się, iż nie będzie daleko odbiegać od prawdy twierdzenie, że także w latach siedemdziesiątych, a nawet osiemdziesiątych, część lewicującej polskiej inteligecji, mimo wielu rozczarowań i wątpliwości co do metod i stylu sprawowania władzy, swoje nadzieje, a przynajmniej sympatie, nadal łączyła z marksizmem, a w grupie tej nie znaleźli się jedynie cynicy i karierowicze. W aktach cenzury, podobnie jak i w zamieszczonych w tej książce rela- cjach, znajdujemy wiele dowodów istnienia w PRL-u nieustannej presji, by autor, przynajmniej formalnie, akceptował marksistowski światopogląd i metodę badawczą. Czasami, jak wskazują na to wspomnienia, wystarczyły zabiegi czysto kosmetyczne, kilka cytatów z Marksa czy Engelsa, zgoda na wzmiankę o roli klas społecznych w procesie dziejowym. Choć wypada się zgodzić z wieloma autorami relacji, że efektem tych skromnych zabiegów była możliwość druku wartościowych prac, to należy pamiętać, iż w ostatecznym rozrachunku czytelnik produkcji historiograficznej w większości przypadków był przekonany, że marksistowska metoda badań historycznych jest jedyną naukową metodą badawczą. Oczywiście, nie sposób porównywać na przykład lat -sześćdziesiątych /; okresem stalinowskim. Już sam fakt, że po 1956 roku oficjalnie można było odwoływać się do pozamarksistowskich koncepcji filozoficznych, do autorów zachodniego kręgu kultury europejskiej i światowej, dawał uczonym dużo większe pole manewru, możliwość pozorowania zgodności z metodologią marksistowską. Pamiętajmy jednak, że w praktyce cenzorskiej zalecenia Stefana Żółkiewskiego o bezwzględnej dominacji marksizmu były konsekwentnie przestrzegane. Dlatego żaden tekst „obcy ideowo" nie mógł pozostać bez marksistowskiego komentarza, żadne źródło czy przedpeerelowskie opracowanie historiograficzne nie pozostawiano bez ideologicznie poprawnych wstępów i przypisów. Problem więc obecności marksistowskiego światopoglądu w badaniach naukowych nie zniknął wraz z końcem epoki stalinowskiej. Wydaje się, że można zaryzykować twierdzenie, że presja marksizmu w badaniach naukowych skończyła się dopiero w drugiej połowie lat siedemdziesiątych, a ostatecznie wraz z pojawieniem się na scenie politycznej „Solidarności". Problem skuteczności działania cenzury po 1956 roku będzie jeszcze bardziej doniosły, gdy dodamy do kwestii światopoglądowej zagadnienie 37 K. Kersten, Marzec 1968 a postawy intelektualistów wobec komunizmu, [w:] Marzec 1968. Trzydzieści lat później, , pod red. M. Kuli, P. Osęki i M. Zaręby, Warszawa 1998, s. 174-175. Kłopoty z cenzurą 27 trudności wyboru tematów badawczych oraz to, co Kazimierz Ajdukiewicz nazwał brakiem wolności myślenia, czyli niemożliwością posługiwania się w pracach badawczych racjonalną argumentacją. Nie chcąc w tym miejscu wchodzić głębiej w analizę tych aspektów przytoczę ocenę tych form braku wolności z badań naukowych Krystyny Kerstenowej. Autorka tak mówiła o polskiej historigrafii w wywiadzie dla miesięcznika „Puls" w 1989 roku: „...środowisko historyczne po 1956 roku zbyt łatwo pogodziło się z ustalo- nymi przez władze zasadami gry; przyjmuję, że historycy, którzy dziś piszą prawdziwie o Katyniu, Piłsudskim, Drugiej Rzeczypospolitej, roku 1920 itp., chcieliby to czynić wcześniej. Ale nacisk wywierany przez środowisko jako całość, czy też przez poszczególne jednostki był niewielki. Zaakceptowaliśmy granice prawdy «stąd-dotąd», uznając cenzurę (czy raczej cenzury, włącznie z autocenzurą) za zjawisko nieprzyjemne wprawdzie, ale nieuchronne. Rozróżnić trzeba zresztą kłamstwo milczenia i kłamstwo mowy. Historycy [...] nie pisali na ogół, że zbrodnię katyńską popełnili Niemcy, po prostu przemilczali tę sprawę lub mówili o niej czopowym językiem. W wielu jednak książkach, w podręcznikach zwłaszcza, obraz historii został wypaczony, zmistyfikowany, casem wręcz sfalsyfikowany przez dobór faktów, konteksty i interpretacje. Wypaczony świadomie lub nieświadomie, wskutek cząstkowego wykorzystania źródeł dajmy na to. Sama się tu czuję smutna i pełna winy..."38. Podobnie o udziale nauki w zniewalaniu umysłu pisał ks. Józef Tischner: „Radykalnego zerwania z kłamstwem nie było. Była szarpanina, ale z poszanowaniem smyczy"39. Myślę, że przytoczone w tej części rozważali argumenty pozwolą przynaj- mniej na zweryfikowanie jednoznacznego sądu niektóiych uczonych o jakoby znikomej szkodliwości i skuteczności działania cenzury. Problem oczywiście wymaga szerzej zakrojonych badań. 4. ORGANIZACJA I METODY PRACY CENZURY W tym fragmencie rozważań pragnę poddać analizie zasady funkcjono- wania aparatu cenzury. Choć pamiętam, że cenzura nie działała w próżni, że główną rolę w manipulowaniu słowem sprawowała PPR (później PZPR) i że w procesie tym było zaangażowanych szereg państwowych instytucji, 'M Rozmowa z Krystyną Kersten. Społeczeństwo a historia po 1945 r., rozmawiała A. Banie- wicz, „Puls", nr 41, 1989, s. 76. w J. Tischner, Nauka w czasach zniewolenia, „Tygodnik Powszechny" 1990, nr 43, s. 2. 28 Zbigniew Romek to przedmiotem tej części rozważań będzie cenzura w wąskim znaczeniu tego słowa. Przy okazji postaram się zweryfikować kilka błędnych o cenzurze sądów, które zadomowiły się tak w literaturze przedmiotu, jak i w społecznej świadomości. Warto pamiętać, że cenzura słowa mówionego czy pisanego nie była wy- mysłem komunistów. By nie cofać się w zbyt odległe czasy40, dla porównania krótko przypomnijmy, jak funkcjonowała cenzura w okresie międzywojennym. Urzędem, który wówczas sprawował kontrolę było Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, a w jego ramach Departament Społeczno-Politycz-ny. W terenie funkcje cenzorskie sprawowali wojewodowie, starostowie lub prezydenci za pośrednictwem pracowników wydziałów lub referatów spo- łeczno-politycznych. W samej Warszawie odpowiednim urzędem był Komi- sariat Rządu. Nadzór nad decyzjami aparatu cenzury sprawowały także władze prokuratorskie i sądowe, które zajmowały się również wyszukiwaniem przypadków łamania prawa. Cenzura w II Rzeczypospolitej miała według obowiązującego prawa charakter represyjny. Oznaczało to, że teksty były oce- niane przez cenzorów już po ich ukazaniu się w druku. Zarządcy drukarni zobowiązani byli do dostarczenia wyżej wymienionym władzom administra- cyjnym pierwszego egzemplarza wydawnictwa. W wypadku stwierdzenia naruszenia prawa zarządzano konfiskatę nakładu. W praktyce jednak rzadko dochodziło do zatrzymania całego nakładu, bo wydawcy często świadomie opóźniali dostarczanie egzemplarzy, dzięki czemu część nakładu była rozprzedana jeszcze przed decyzją o konfiskacie. Warto w tym miejscu pod- kreślić, że decyzje urzędów cenzorskich były weryfikowane przez sąd i wy- dawca na tej drodze mógł dochodzić swoich praw. Konsekwencje omijania prawa egzekwowanego na mocy wyroku sądowego formalnie ponosił redaktor odpowiedzialny, któremu groziła kara grzywny (do 5 tyś. zł) lub pozbawienia wolności (nawet do 1 roku). Częściej jednak wydawca nie chciał mieć kłopotów z cenzurą, a przede wszystkim nie chciał ponosić strat materialnych związanych z konfiskatą nakładu. W takim wypadku wybierano jeden z dwóch sposobów postępowania. Po wydrukowaniu pierwszych egzemplarzy i przekazaniu ich do ocenzurowania wstrzymywano druk całego nakładu. Zakwestionowane fragmenty zecer usuwał z przygotowanych już matryc, bez powtórnego składania i łamania tekstu. W ten sposób w wydrukowanej 40 O cenzurze na ziemiach polskich w okresie do rozbiorów oraz w XIX wieku zob. P. Buchwald-Pelcowa, Cenzura w dawnej Polsce.. Między prasą drukarską a stosem, Warszawa 1997; Piśmiennictwa - systemy kontroli - obiegi alternatywne, pod red. J. Kosteckiego i A. Brodzkiej, t. 1-2, Warszawa 1992. Kłopoty z cenzurą 29 publikacji powstawały białe plamy, widoczny znak pracy cenzorskiej. Gdy wydawnictwu nie zależało na ujawnianiu konfiskat, wówczas decydowano się na tzw. cenzurę prewencyjną. W wypadku wątpliwych materiałów prze- kazywano je do kontroli w postaci maszynopisu, jeszcze przed przygotowa- niem matryc drukarskich41. Manifest Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego z 22 lipca 1944 roku deklarował demokratyczne swobody, w tym wolność słowa, ale jedno- cześnie stwierdzał, że wolności obywatelskie nie mogą „służyć wrogom de- mokracji"4*. Cenzura przez cały okres Polski Ludowej miala charakter prewencyjny. Decyzje cenzury nie były kontrolowane sądownie do 1981 roku, ale i po tej dacie, tj. po wprowadzeniu ustawy o cenzurze, niewielu wydawców miało odwagę dochodzić swych praw na drodze sądowej, obawiając się nieformal- nych szykan i represji. W konsekwencji autor czy wydawca, jeżeli chciał dochodzić swych racji, w walce z cenzurą stał na z góry straconej pozycji, bo jedyną drogą zmiany niekorzystnej decyzji mogły być, bardziej lub mniej „grzeczne", negocjacje z cenzorem lub jego zwierzchnikami. Początkowo pracownicy cenzury byli związani z Resortem Informacji i Propagandy PKWN. W ramach tego resortu powołano 19 sierpnia 1944 roku Wydział Prasowo-Informacyjny, którego zadaniem było: zarządzanie drukarniami, dysponowanie papierem, inspirowanie i kontrola gazet. Wy- działem kierował Jerzy Borejsza. Wraz z utworzeniem wojewódzkich, po- wiatowych i miejskich oddziałów propagandy i informacji tzw. referaty cenzury pojawiły się także w terenie. O obowiązku składania do kontroli tekstów przeznaczonych do druku poinformowano za pośrednictwem prasy terenowej4''. W listopadzie 1944 roku do Lublina przybyli z Moskwy dwaj pracownicy Gławlitu (Głównego Urzędu Ochrony Tajemnicy Państwowej i Prasy) Piotr Gładin i Kazimierz Jarmuż. Byli oni autorami dekretów i zarządzeń powo- łujących oraz ustalających nowe zasady funkcjonowania cenzury w Polsce. Działali najprawdopodobniej na zlecenie kierownictwa PPR (Jakuba Ber- mana), które dążąc do przejęcia władzy pragnęło całkowitej kontroli nad 1)1 M. Pietrzak, Reglamentacja wolności /trasy w Poker. (1918-1939), Warszawa 1963, s. 158 i n.; A. Paczkowski, Cenzura prasowa w Drugiej Rzeczypospolitej, [w:] Granice wolności słowa. Ma-teriafy konferencji naukowej, Kielce 4-5 maja 1995, pod red. G. Miernika, Kielce-Warszawa 1999, s. 52-54.; M. Ciećwierz, Polityka prasowa 1944-1948, Warszawa 1989, s. .'53-36. 42 Manifest lipcowy PKWN i Deklaracja PPR, Warszawa 1982, s. 13. 43 M. Ciećwierz, op. cit., s. 39-40. 30 każdym wypowiadanym w kraju słowem44. Większość osób pracujących w Re- sorcie (później ministerstwie) Informacji i Propagandy, z komunistycznego punktu widzenia nie była w pełni wiarygodna, a więc nie nadawała się do wypełniania tak pojętej funkcji cenzorskiej. Dlatego urząd cenzury zor- ganizowano od nowa podporządkowując go opanowanemu przez komunistów Ministerstwu Bezpieczeństwa Publicznego. 19 stycznia 1945 roku został wydany rozkaz ministra tego resortu, Stanisława Radkiewicza, napisany przez Gładina i Jarmuża, na mocy którego powołano Centralne Biuro Kontroli Prasy45. Radzieccy cenzorzy opracowali razem ponad szesnaście różnego rodzaju instrukcji i rozporządzeń wykonawczych szczegółowo normujących we- wnętrzną pracę organów cenzury. Pracownicy Gławlitu uczestniczyli także w organizacji centrali CBKP i jego placówek terenowych, byli też głównymi doradcami w doborze cenzorów. Według ich relacji w marcu 1945 roku w Centralnym Biurze Kontroli Prasy oraz istniejących wówczas jego 8 od- działach pracowało w Polsce 34 cenzorów: w tym w warszawskiej centrali -9 osób, w warszawskim oddziale wojewódzkim — 6, w Lublinie — 3, Kielcach - l, Katowicach - l, Łodzi - 6, Białymstoku - 3, Rzeszowie - 4, Krakowie — 1. Gładin i Jarmuż opuścili Polskę w kwietniu 1945 roku41. W literaturze przedmiotu można spotkać się z poglądem, że polski urząd cenzury był wykonawcą radzieckich poleceń nie tylko na przełomie lat 1944/ 1945, ale i później, aż do końca lat osiemdziesiątych47. Tak jednak nie było. Bywały interwencje ambasady radzieckiej w Warszawie u władz polskich domagające się wycofania ze sprzedaży konkretnych publikacji48. Miały one jednak charakter incydentalny. Akta polskie i radzieckie wskazują, że cenzorzy nie kontaktowali się ze sobą. I w Moskwie, i w Warszawie obowiązywała ogólna zasada o nieszkodzeniu międzynarodowym stosunkom państwa, 44 Jak dotąd brak dokumentu, na podstawie którego można by stwierdzić wprost, kto zaprosił rosyjskich cenzorów, ale fakty i logika wydarzeń, między innymi opisanych w relacjach Jarmuża i Gładina skłaniają do takiej właśnie interpretacji. Zob. T. M. Gorjajeva, Blickrig v Polszu, [w:] Islkucit iisiakie upominania... Oczerhi istorii swetskoj cenzury, Mińsk—Moskva 1995, s. 118-120; M. Ciećwierz, op. cit., s. 40-41. 45 Gbnuny Urząd Kotroli Prasy 1945-49, oprać. D. Nałęcz, Warszawa 1994, s. 27; Cenzura w 1945 r. - Rozporządzenie. Ministra Bezpieczeństwa Publicznego w sprawie kontroli środków komunikacji społecznej, oprać. G. Kubicka, „Kwartalnik Historii Prasy Polskiej", R. 30, 1991, z. l, s. 99-100. 4(1 Gosudarstvit>nnyj Archw Rosijskoj Federacji, fond 9425, opis l, dieło 308, listy 46-50; T. M. Gorjajeva, op. a!.., s. 130-131, 135. 47 Główny Urząd Kontroli..., s. 10 (wstęp Darii Nałęcz). 4>ł Zob. poniżej, relacja Elżbiety Kaczyńskiej, s. 109. Kłopoty z cenzurą 3 1 ale strona radziecka nie narzucała Polakom konkretnej interpretacji tego sformułowania. Zwłaszcza w biuletynach szkoleniowych dla cenzorów znaj- dujemy szereg fragmentów wskazujących na fakt, że nie zawsze to, co mogło ukazać się w Związku Radzieckim, nadawało się do publikacji w Polsce i odwrotnie. W uzasadnieniu wskazywano na odrębne tradycje, konteksty kulturowe, skojarzenia, które decydowały o innym odbiorze tych samych tekstów49. Czy nie było ze strony radzieckiej żadnych prób, by wpływać na to, co ukazywało się w Polsce? Były takie próby, ale rozgrywały się one na innej płaszczyźnie. W wypadku nauk humanistycznych forum takiej presji stanowiły bezpośrednie merytoryczne kontakty uczonych. Rola cenzorów przypadała tej części radzieckich uczonych, którzy w rozmaiły sposób pró- bowali sterować badaniami w Polsce. Rzecz dotyczyła jednak polityki na- ukowej państwa, preferencji dla marksistowskiej metodologii dla pewnych tematów badawczych kosztem innych, zastrzeżenia mogły też dotyczyć osób źle widzianych w Moskwie50. Sugestie te z zasasady nie dotyczyły jednak codziennej pracy cenzorskiego aparatu. Data 19 stycznia 1945 roku była momentem przesądzającym o obliczu powojennej cenzury. Struktura i kadry tej instytucji, całkowicie podporząd- kowanej kierownictwu PPR oraz metody pracy oparte na radzieckich wzorach pozwalały komunistom używać cenzury jako sprawnej broni do walki z opozycją51. Późniejsze zmiany w urzędzie cenzury nie były już tak istotne. Uchwałą rządu z 15 listopada 1945 roku przekształcono Centralne Biuro Kontroli Prasy w Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk, który formalnie podporządkowano premierowi. Faktycznie jednak nic w do- tychczasowej pracy urzędu się nie zmieniło, a nadzór merytoryczny nad dzia- łalnością cenzury pozostawał jak dotąd w rękach kierownictwa PPR (później PZPR). Powołanie GUKPPiW było przede wszystkim wyrazem dążenia do tego, by nie kojarzono cenzury z urzędem bezpieczeństwa52. Ramy prawne działania urzędu były w tym wypadku tylko propagandową mistyfikacją. 4'' Protokół z narady krajowej naczelników wojewódzkich urzędów kontroli prasy, publikacji i wi- dowisk odbytej w dniach 14-15 XII 1966, Archiwum Akt Nowych, Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk (dalej -AAN, GUKPPiW), sygn. 959, k. 18-19; Przegląd ingerencji i przeoczeń w publikacjach periodycznych i nieperiodycznych nr 1 (za I-III 1968), ibidem, sygn. 834, k. 5. 5(1 Z. Romek, Historycy radzieccy..., s. 199 i n. f r>1 Dzień 19 stycznia był obchodzony przez cenzorów jako clata narodzin urzędu, m.in. : w 1955 roku. Protokół narady krajowej, 17 XII 1954, AAN, GUKPPW, sygn. 421, t. 7, k. 44. M Protokół z odprawy krajowej odbytej w dniach 14 i 15 VI1952. AAN, GUKPPW, sygn. 421, t. 5, k. 38, t. 6, k. 136. 32 Oficjalnie zmiany dotyczące reorganizacji cenzury ogłoszono dekretem Rady Ministrów z dnia 5 lipca 1946 roku53. Warto jeszcze raz wyraźnie podkreślić, że zasady prawne tylko formalnie normowały tak strukturę aparatu cenzury, jak i jej działalność merytoryczną. Do tego stopnia nie przywiązywano w cenzurze wagi do formalnej strony działalności urzędu, że przeprowadzona w końcu 1966 roku przez NIK kontrola tej instytucji stwierdziła poważne uchybienia w tym zakresie. Tak o stwierdzonym wówczas bałaganie mówił prezes GUKPPW Józef Siemek: „Kontrola NIK-u uznała nas za instytucję niemal nielegalną, nie było statutu odpowiadającego aktualnym potrzebom urzędu, aktów erekcyjnych do- tyczących powstania niektórych wojewódzkich urzędów. Ciągłe dyrektywy i papierki traktowane są jako obciążenie biurokratyczne, ale musimy upo- rządkować sprawy urzędu, aby stał się centralnym urzędem w pełnym zna- czeniu tego słowa"54. O tym, co ukazywało się w druku decydowały nie ustanowione prawem zasady, ale aktualna „linia polityki" PPR (PZPR) i bezpośrednie instrukcje partyjnego kierownictwa. Wyraźnie zasadę tę sformułowano już na pierwszej konferencji cenzorów zorganizowanej w Warszawie w dniach 23-25 maja 1945 roku. Jakub Berrnan, który wystąpił na niej z referatem wprowadzającym, mówił: „Dla was jako pracowników kontroli prasy ważnym jest mieć poczucie granic krytyki, granic dopuszczalnej krytyki, granic jako tego, czego przekroczyć nie wolno, na straży czego stoicie. [ gdybyście zapytali o receptę, jak wytyczyć, jak uchwycić, jak mieć magiczne tabelki. Na to odpowiem, że nie ma. Nie ma recepty, nie ma tabelki [...], naszym wspólnym wysiłkiem będziemy szukali rozwiązania codziennie, co godzina"55. W dekrecie z 1946 roku sformułowano pięć zasad określających przypadki, w jakich cenzura mogła ingerować w tekst. Były to: 1. godzenie w ustrój państwa polskiego, 2. ujawnianie tajemnic państwowych, 3. naruszanie międzynarodowych stosunków państwa, 4. naruszanie prawa lub dobrych obyczajów, 5. wprowadzanie w błąd opinii publicznej przez podawanie wiadomości niezgodnych z rzeczywistością56. Tak sformułowane zasady ingerencji pozwalały każdy niewygodny dla władzy tekst zakwalifikować jako niecenzuralny. Dekret obowiązywał 35 lat, a ustanowione w nim prawo było 5S Dekret z dnia 3 lipca 1946 o utworzeniu Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk, [w:] Główny Urząd Kontroli..., s. 28; M. Ciećwierz, op. cit., s. 183-191. •A Protokół z narady krajowej naczelników wojewódzkich, 14-15 XII 1966, AAN, GUKPPW, sygn. 959, k. 85. •'•' Stenogram ze zjazdu delegatów wojewódzkich i miejskich biur kontroli prasy, 23—25 V 1945, [w:] Główny Urząd Kontroli..., s. 34. 5(1 Dekret z dnia S lipca 1946..., s. 28. Kłopoty z cenzurą 3 3 na tyle elastyczne, że nie tylko nie ograniczało restrykcyjnych metod postę- powania w czasach stalinowskich, ale i pozwalało cenzorowi na puszczanie stosunkowo śmiałych tekstów w czasach „odwilży" jesienią 1956, czy w drugiej połowie 1980 roku. Środowiska opozycyjne, skupione po sierpniu 1980 roku wokół „Solidar- ( ności", starały się o zmianę istniejącego systemu prawnego w nadziei, że choć częściowo zmieni on praktykę działania aparatu cenzury. Zarówno w dyskusjach, jak i projekcie społecznym nowej ustawy zakładano, że nor mą jest wolność słowa, a wszystkie jej ograniczenia powinny być ściśle okre ślone i sądownie kontrolowane. W praktyce chodziło o złamanie zasady bez względnego podporządkowania cenzury PZPR i podporządkowania ograniczeń wolności słowa interesom ogólnospołecznym57. Uchwalona 31 lipca 1981 roku ustawa była efektem kompromisu między stroną rządową a „Solidarnością". Dużym osiągnięciem w porównaniu do dekretu z 1946 roku była możliwość zaskarżenia decyzji cenzury do Naczelnego Sądu Ad ministracyjnego oraz możliwość zaznaczenia ingerencji w tekście. Bardziej precyzyjnie określono także zasady ingerencji58. Nowa ustawa, mimo iż nie do końca satysfakcjonowała stronę solidarno- ściową, wówczas wydawała się ważnym przełomem w dziejach cenzury w PRL. Jednak nie było szans, aby jej działanie sprawdzić w praktyce, gdyż obowiązywała tylko 72 dni. Dekret o stanie wojennym, a później nowelizacja prawa o cenzurze, w rzeczywistości oznaczały powrót do pierwotnych praktyk59. Przede wszystkim zasadniczo zmieniono sens zasad określających S7 Wokół projektu ustawy o cenzurze, „Literatura", 1981, nr 7, s. 7-8; pełne teksty obu pro- jektów: społecznego i rządowego zob: „Prasa Polska", 1981, nr 1, s. 7-10. r'8 Artykuł 2 tej ustawy określający okoliczności, w jakich cenzura mogła ingerować, brzmiał: „Korzystając z wolności słowa w publikacjach i widowiskach nie można: 1. godzić w niepodległość lub integralność terytorialną PRL, 2. nawoływać do obalenia, lżyć, wyszydzać lub poniżać konstytucyjny ustrój PRL, 3. godzić w konstytucyjne zasady polityki zagranicznej PRL i jej sojusze, 4. uprawiać propagandę wojny, 5. ujawniać wiadomości stanowiących tajemnicę państwową, w tym tajemnicę gospodarczą oraz tajemnicę służbową dotyczącą obronności i Sił Zbrojnych, 6. nawoływać do popełniania przestępstwa lub je pochwalać, 7. ujawniać bez zgody zainteresowanych stron wiadomości z postępowania przygotowawczego oraz rozpowszechniać wiadomości z rozprawy sądowej prowadzonej z wyłączeniem jawności, 8. naruszać uczuć religijnych i uczuć osób niewierzących, 9. propagować dyskryminacji narodowościowej i rasowej, 10. propagować treści szkodliwych obyczajowo, a w szczególności alkoholizmu, narkomanii, okrucieństwa i pornografii". Ustawa z dnia 31 lipca 1981 r. o kontroli publikacji i widowisk, Dz.U. nr 20, z 1981, póz 99. M Dekret z 12 XII 1981 r. o stanie wojennym, Dz.U. nr 29 z 1981 r., póz. 154, art. 17-18; Ustawa z dnia 28 lipca 1983 r. o zmianie ustawy o kontroli publikacji i widowisk, Dz.U. nr 44 z 1983 r., póz. 204. 34 zakres ingerencji. Przez dodanie zaledwie kilku słów do precyzyjnie okre- ślonych w ustawie sytuacji pozwalających na cenzorską ingerencję, stworzono możliwość dowolnej interepretacji przepisów prawa'1". Znowelizowane w 1983 roku prawo o cenzurze dotknęło również publi- kacje naukowe. Według ustawy z 1981 roku publikacje naukowe miały być zwolnione od kontroli wstępnej, czyli mogły być wycofane przez cenzurę z punktów sprzedaży po stwierdzeniu naruszenia prawa. Po zmianie ustawy zasadę uzupełniono jednym wyjątkiem, który praktycznie umożliwiał prawnie nieograniczoną cenzorską kontrolę. Zapisano, że opracowania naukowe nie mogą naruszać: tajemnicy państwowej, gospodarczej lub służbowej. Pułapka prawna polegała na możliwości dowolnej interpretacji pojęcia „tajemnica państwowa". Odrębna ustawa o tajemnicy państwowej operowała ogólnikowym zapisem o konieczności ochrony tajemnicy państwowej w imię „ważnego interesu państwa" z wyliczeniem kilku przykładów, jednak bez wyczerpującego określenia, o jakie sytuacje chodzifil. Podobny mechanizm działał w przypadku sprowadzania potrzebnych do badań naukowych pu- blikacji z Zachodu. Decyzje o dostępie do zagranicznej literatury leżały w kompetencji Głównego Urzędu Ceł, ten zaś podejmował je na podstawie (równie ogólnikowego, jak w przypadku tajemnicy państwowej) przepisu o konfiskacie materiałów zawierających treści „szkodliwe dla dobra i interesów PRL". Decyzje organów celnych można było zaskarżyć do Naczelnego Sądu Administracyjnego. Jednak prawo było tak skonstruowane, że faktycznie decyzje o konfiskacie publikacji zależały głównie od dobrej woli aparatu celnego. Działo się tak i wtedy, gdy publikacje sprowadzane były przez biblioteki naukowe, uprawnione do gromadzenia „zakazanych" zbiorów1'2. (l(1 Chodziło m.in. o zmianę brzmienia trzech punktów artykułu 2. ustawy o kontroli publikacji i widowisk (por. przypis 58). Do punktu 1. dodano wyrazy: „albo zagrażać bezpie- czeństwu państwa", w punkcie 5. dodano: „albo w inny sposób zagrażać obronności państwa", w punkcie 6. dopisano: „a także rozpowszechniać treści oczywiście stanowiące przestępstwo". Dz.U. nr 44 z 1983, poz. 204, art. 1, pkt. 1; dokładne omówienie konsekwencji nowelizacji zob. Z. Radzikowska, Z historii walki o wolność slówa w Polsce (cenzura w PRL w latach 1981-1987), Kraków 1990, s. 10-30. 01 Ustawa z dnia 14 grudnia 1982 r. o ochronie tajemnicy państwowej i służbowej, Dz.U. nr 40, poz. 271, art. 2, pkt 1.; M. Wyrzykowski, Myśli zakazane, (o cenzurze publikacji naukowych), „Studia iuridica", t. 18, 1990, s. 234-236. ta Walka o korzystną dla bibliotek naukowych interpretację przepisów prawnych, która położyłaby kres konfiskatom sprowadzanych z zagranicy materiałów, trwała do 3 listopada 1988 roku, tj. decyzji Sądu Najwyższego w tej sprawie. Zob. S. Kamiński, Zakazana książka. O ingerencji cenzury w gromadzenie zbiorów bibliotecznych w latach 1981-1998, „Bibliotekarz", 1992, nr 9, s. 3-6; M. Wvivvkowski, np. cit., s. 237-243. Kłopoty z cenzurą 35 W zasadzie jedyną satysfakcją, jaką mogła dawać autorowi obowiązująca od stanu wojennego ustawa o cenzurze był pozostawiony w mocy przepis zaznaczania ingerencji. Warto jednak pamiętać, że w praktyce aparat cenzury stosując nieformalne naciski potrafił do minimum ograniczyć to prawo tak, że korzystały z niego prawie wyłącznie wydawnictwa katolicke*0. Warto też pamiętać, że skargi na działanie cenzury do NSA mogły wnosić tylko wydawnictwa, a prawa tego odmówiono samym autorom. Zasada ta skutecznie ograniczała liczbę skarg na działania cenzury, których zastra- szeni redaktorzy uczelni czy dyrektorzy wydawnictw najczęściej nie chcieli zgłaszać1'4. Problem cenzury podjęto podczas obrad „okrągłego stołu" (6 lutego — 5 kwietnia 1989 r.). Mało kto wówczas przewidywał rozpad Związku Radzieckiego i całkowite uniezależnienie się Polski od wschodniego sąsiada, możliwość rozpisania demokratycznych wyborów, zmianę konstytucyjnej zasady kierowniczej roli PZPR w państwie. Dlatego podjęte wtedy ustalenia zmie- rzały jedynie do liberalizacji istniejącego systemu. W sprawie cenzury strona solidarnościowa postulowała i wywalczyła przy „okrągłym stole" powrót do pierwotnej wersji ustawy z 1981 rokuhr>. Paradoksalnie, zniesienie cenzury proponował przedstawiciel wspieranych przez władze związków zawodowych Alfred Miodowicz. Negocjatorzy z „Solidarności" uważali, że wolność słowa może stać się faktem dopiero po radykalnej przebudowie całego systemu prawnego, zagwarantowaniu niezawisłości sądów, zlikwidowaniu monopolu dystrybucji wydawnictw, monopolu w przydziale papieru i innych monopoli pozostających w rękach państwowej administracji. Zwracano uwagę, że aparat cenzury jest jedynie wierzchołkiem góry lodowej i dlatego jego likwidacja paradoksalnie przyniosłaby skutek odwrotny od zamierzonego. W tej koncepcji urząd cenzury miał chronić autorów i wydawców przed odpowiedzialnością i represyjnością starego systemu prawnego i mo- nopolistycznymi praktykami niezreformowanych socjalistycznych instytucji**. Ostatni okres działania cenzury jeszcze raz udowodnił, że nie prawo nor- mowało funkcjonowanie tej instytucji, ale wytyczne PZPR. Po obradach „okrągłego stołu" urząd nadal istniał, choć w nowych warunkach, gdy władza wymknęła się z rąk komunistów, przestał być użyteczny. 29 stycznia 1990 ||S Sprawozdanie, z pracy Zespołu Prasy Okręgowego Urzędu Kontroli Publikacji i Widowisk 111 War- szawie za rok 1981, 31 XII 1981, AAN, GUKPPW, sygn. 1632, k. 9. li4 M. Wyrzykowski, op. cit., s. 237. ll:l Ustawa z dnia 29 maja 1989 r. o zmianie ustawy o kontroli publikacji i widowisk, Dz.U. nr 34 z 1989 r., póz. 186. R. Graczyk, Kto się boi wolności słowa? „Tygodnik Powszechny" 1989, nr 15, s. 1-2. 36 roku PZPR zakończyła swą działalność i dopiero wówczas zlikwidowano cenzurę. Ustawa w tej sprawie weszła w życie 6 czerwca 1990 rokufi7. Próbując przedstawić organizację pracy aparatu cenzury trzeba, choćby skrótowo, powiedzieć ilu ten urząd zatrudniał pracowników i jak funkcjonował w terenie. Nieliczny aparat cenzury tworzony jeszcze w trakcie działań wojennych, po ich zakończeniu znacznie się rozrósł. W ciągu dziewięciu miesięcy, od marca 1945 roku do stycznia 1946 roku, liczba cenzorów wzrosła z 34 do 270, zaś 31 grudnia 1946 roku było ich już 383. I choć mogłoby się wydawać, że liczba ta z biegiem lat będzie wyłącznie rosnąć, to w końcu 1949 roku cenzorów w porównaniu z rokiem poprzednim było mniej (366 osób)M. Cenzorzy w terenie pracowali w wojewódzkich lub grodzkich (później nazwanych miejskimi) urzędach kontroli prasy, publikacji i widowisk*'9. W latach czterdziestych było 14 urzędów wojewódzkich i 8 miejskich. W latach pięćdziesiątych liczba ta wzrosła do 16 urzędów wojewódzkich i 17 urzędów miejskich. W listopadzie 1972 roku przy okazji wewnętrznej reorganizacji wszystkie urzędy wojewódzkie przekształcono w delegatury. W związku ze zmianą podziału administracyjnego państwa w maju 1975 roku, 16 delegaturom popdporządkowano 35 oddziałów. W 1989 roku terenowymi placówkami cenzury było 15 okręgów (dawnych delegatur) i 36 oddziałów. W miarę stabilna była w Polsce także liczba cenzorów, która w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych wynosiła około 350 osób70. Warto przy tym pamiętać, że obok pracujących w terenie cenzorów etatowych, każde miasto powiatowe posiadało swego miejscowego kontrolera treści lokalnych występów i druków, a był nim wyznaczony spośród pracowników prezydiów rad narodowych tzw. pełnomocnik urzędu cenzury71. Z aparatem współpracowali także tłumacze języków obcych i uczeni, ll7 Ustawa z dnia 11 kwietnia 1990 r. o uchyleniu ustawy o kontroli publikacji i widowisk, zniesieniu organów tej kontroli oraz o zmianie ustawy - Prawo prasowe, Dz.U. nr 29 z 1990 r., póz. 173, art. 2. llłł A. Paczkowski, Cenzura 1946-1949: statystyka działalności, „Zeszyty Historyczne" 1996, nr 116, s. 33, 41, 49-50. (l!l Rozporządzenie Prezesa Rady Ministrów z dnia 9 V 1949 r. w sprawie organizacji i właściwości GUKPPiW oraz urzędów podległych, Dz.U. nr 32 z 1949 r., póz. 241. '" Protokoły posiedzeń Komisji Spraw Wewnętrznych i Wymiaru Sprawiedliwości, Archiwum Sejmowe, Sejm PRL - VI kadencji (1972-76), Protokoły komisji sejmowych, t. 135, k. 536-537, t. 140, k. 388, Sejm PRL-VIII kadencji (1980-85), Protokoły komisji sejmowych, t. 210, k. 350-351, Sejm PRL. - IX kadencji (1985-89), Protokoły komisji sejmowych, t. 9, k. 349-350. 71 W dniu likwidacji (30 VI 1975 r.) było 628 stanowisk powiatowych pełnomocników urzędów cenzury i ich pomocników. Zob. Protokoły posiedzeń Komisji Spraw Wewnętrznych 37 nazywani cenzorami pozaetatowymi. Choć wykorzystywani w miarę potrzeb, byli to stali współpracownicy aparatu cenzury, wpisywani na tzw. listę cenzorów pozaetatowych72. Kilka słów warto poświęcić technice pracy cenzora. Książki i wydawnictwa nieperiodyczne podlegały kontroli czterokrotnie, periodyki trzykrotnie. Po raz pierwszy cenzor czytał maszynopis i po ewentualnych poprawkach wydawał zgodę na tzw. składanie tekstu, czyli przygotowanie matryc drukarskich. Ten etap nazywano cenzurą wstępną. Były z niej zwolnione czasopisma, które działały na podstawie otrzymanej koncesji, to znaczy zgody na ukazywanie się danego tytułu. Po raz drugi (w przypadku periodyków po raz pierwszy) cenzor kontrolował tekst w postaci pierwszych wydruków, tzw. szczotek (cenzura faktyczna). Tekst z ewentualnymi poprawkami był zatwierdzany do druku. Po raz kolejny cenzor czytał egzemplarz książki w ostatecznej postaci i jeżeli nie miał żadnych zastrzeżeń, wydawał zgodę na rozpowszechnianie (tzw. cenzura następna). Oznaczało to, że nakład mógł znaleźć się w sprzedaży. Na koniec odbywała się tzw. cenzura wtórna, która dotyczyła książek będących już w sprzedaży. Jej celem była kontrola działalności aparatu cenzorskiego. W przypadku stwierdzenia rażących błędów niesprzedany nakład wycofywano z księgarń, a samych cenzorów spotykały kary. Najczęściej, wbrew niektórym opiniom wyrażonym w literaturze przedmiotu, nie były to jednak kary dotkliwe. Z relacji Tomasza Strzyżewskiego wynika, że najcięższą karą za przeoczenie było przesunięcie pracownika z kontroli trudniejszych do łatwiejszych tekstów7s. Zebrany w wyniku cenzury wtórnej materiał był wykorzystywany przez GUKPPW dla celów dydaktycznych. Departament Instruktażu i Kontroli Głównego Urzędu najciekawsze przykłady publikował w dwóch biuletynach, oczywiście poufnych i przeznaczonych tylko do użytku wewnętrznego. Jeden z nich omawiał przeoczenia cenzury, drugi ingerencje zbędne. Zamieszczone w nich materiały były podstawą szkoleń nowych cenzorów lub omówień na krajowych naradach cenzorów, na których poza codziennymi problemami dyskutowano aktualne kierunki polityki partii, sytuację w kraju i na świecie, i wynikające z niej zadania dla cenzorów. i Wymiaru Sprawiedliwości, Archiwum Sejmowe, Sejm PRl. - VI kadencji (1972-76), Protokoły komisji sejmowych, t. 140, k. 388. 7a Wytyczne Prezesa GUKPPiW z dnia 31 V 1969 w sprawie ustanawiania i zakresu czynności cenzorów pozaetatowych, AAN, GUKPPW, sygn. 964, k. 163-163a. 73 Z „Czarnej księgi cenzury PRL". Wywiad z Tomaszem Strzyżewskim, „Aneks" 1977, nr 16- I7,s.207-208. 38 Trzeba zaznaczyć, że o ile celem pracy cenzury była manipulacja infor- macją, zniekształcenie obrazu rzeczywistości, to w samym aparacie cenzury nie uprawiano propagandy, nie ukrywano faktycznych intencji władz, a o wielu zjawiskach mówiono wprost. Przyczyną tej, na pierwszy rzut oka para- doksalnej, szczerości było między innymi to, że misterna konstrukcja kłamstwa wymagała dobrego rozeznania rzeczywistości. Tak było na przykład ze szkoleniami cenzorów z zakresu historii, niezależnie od tego, czy czasy dla autorów były bardziej czy mniej srogie. W okresie stalinowskim na szkole- niach takich uczono historii Polski z zakazanego wówczas podręcznika, ofi- cjalnie wyklętego wtedy historyka Henryka Wereszyckiego74. W połowie lat siedemdziesiątych tak opisał wykład z historii Tomasz Strzyżewski: „...prelegent blady, wystraszony, nerwowo rozglądający się po ścianach, opowiadał o zbrodniach ukrywanych przez cenzurę. Przełożeni uważali, że cenzorzy powinni poznać prawdę, zanim zaczną w tę prawdę ingerować długopisem"75. Od końca lat czterdziestych w organach cenzury starano się, by rozeznanie rzeczywistości cenzorów oparte było na światopoglądzie marksistowskim. Służba władzy „ludowej" miała, przynajmniej oficjalnie, głębszą motywację. Pracowano w imię postępu, kształtowania lepszego swiata, starano się wy- chować „niedojrzałe" do nowych waruków społeczeństwo. Zadziwiający fakt, że cenzorzy do końca lat sześćdziesiątych zarabiali gorzej niż pracownicy redakcji, czy pracownicy wielu innych „inteligenckich" zawodów7'1, da się wytłumaczyć tylko poczuciem misji, jaką przypisywano pracy cenzora. Tak mówił o niej w grudniu 1949 roku jeden z kierowników Głównego Urzędu dyrektor Chaber: „Tu nie tylko tacy pracują, co pracują dla pensji (bo jeżeli są tacy, to lepiej niech nas opuszczą), bo tu powinien być aparat ideowy, rozumiejący swą funkcję..."77. Począwszy od pierwszej połowy lat 74 Relacja cenzora, który nie wyraził zgody na podanie swego nazwiska, prowadzącego szkolenia z zakresu historii w latach pięćdziesiątych. 7r> P. Misior, Ja, Tomasz Strzyżewski, Kraków 1997, s. 61. 7(1 Problem słabych zarobków cenzorów w porównaniu z innymi zawodami wielokrotnie przewijał się na naradach w GUKPPiW. Zob. Stenogram z narady naczelników wojewódzkich, 11 XII 1949, AAN, GUKPPW, sygn. 201, t. 4, k. 261-262; Stenogram z narady krajowej naczelników WUKPPiW oraz pracowników politycznych GUKPPiW, 13-14 XII 1952, AAN, GUKPPW, sygn. 421, t. 6, k. 227; Protokół z narady krajowej naczelników wojewódzkich, 14-15 XII 1966, AAN, GUKPPW, sygn. 959, k. 56. Nie mieli racji Krzysztof Kozłowski i autor książki o Strzyżewskim, Paweł Misior, twierdząc, że „władza zawsze sowicie opłacała cenzorów". Zob. P. Misior, op. «t., s. 29-30. 77 Stenogram z krajowej narady naczelników, 11 XII 1949, AAN, GUKPPW, sygn. 201, t. 4, k. 332-333. 39 siedemdziesiątych ideologia przestała odgrywać w pracy cenzora istotną rolę. Zastąpił ją zwykły cynizm. Przełożeni wtedy już nie mówili pracownikom cenzury, że służą wyższym celom, że ich praca stanowi ważny element w wy- chowaniu socjalistycznego społeczeństwa. W latach siedemdziesiątych do nowo przyjętych cenzorów mówiono tak: Jesteście na usługach reżimu. Oczywiście, dobrze by było gdybyście świadomie akceptowali polecenia, ale specjalnie nam na tym nie zależy, wymagamy od was tylko posłuszeństwa"78. Dlatego motywacją podjęcia pracy w cenzurze były wtedy pieniądze, kariera lub inne korzyści: mieszkanie, samochód, dostęp do specjalnego sklepu w KW PZPR, specjalne wczasy, a wreszcie rzecz w swych skutkach najważ- niejsza, gwarancja ochrony przed prawem. Tomasz Strzyżewski przytoczył wypowiedź jednego z dyrektorów sformułowaną podczas szkolenia w War- szawie: „...zawiadomił nas, że w przypadku otrzymania wezwania od proku- ratury należy zawiadomić dyrekcję. Dał również do zrozumienia, że inter- wencje z ich strony są możliwe i skuteczne"79. Wiele razy można spotkać się z opinią, że urząd cenzury wzorem socjali- stycznego przedsiębiorstwa był rozliczany z wydajności pracy, stąd naturalną jakoby ambicją każdego cenzora miała być jak największa liczba dokonanych skreśleń. Mniemanie takie jest błędne i nie ma nic wspólnego z codzienną praktyką pracy cenzorów. Nawet w najbardziej represyjnych czasach stalinowskich na wewnętrznych szkoleniach w GUKPPW zbędne ingerencje uważano za poważny błąd sztuki kontroli. Na naradzie krajowej cenzorów w czerwcu 1951 roku nadmierną gorliwość określono mianem „wścibstwa cenzorskiego". I nie chodziło w tym wypadku jedynie o zwracanie uwagi na drugorzędne w pracy cenzora rzeczy, jak poprawność stylu czy korekty redakcyjne. Chodziło o błąd wiele poważniejszy w skutkach, a mianowicie o brak zrozumienia tego, co się czyta, brak umiejętności analitycznego i syntetycznego myślenia. Słusznie zwracano uwagę, że ten, kto kreśli dużo, kto skupia się na drobiazgach, najczęściej gubi zasadniczą myśl zawartą w tekście80. Tak szkolono cenzorów przez cały czas istnienia urzędu. Nie chodziło o to, by kreślić więcej, lecz by kreślić to co trzeba, czyli to, 7!ł Z Czarnej księgi.., s. 207; P. Misior, op. cii., s. 27-28. 7!l Z Czarnej księgi..., s. 207. Anonimowy cenzor (ukrywający się pod służbowym kryptonimem K-62) mówił o towarzyskich zaletach zawodu cenzora: „Miałem wielkie wzięcie na różnego rodzaju bankietach i spotkaniach towarzyskich. Panienki miały ognie w oczach, naprawdę świetnie mi się funkcjonowało. Ten w »Merze«, ten w biurze projektów, a ja w cenzurze. Nie mieli szans." Zob. Ja, cenzor, „Tygodnik Solidarność" 1981, nr 6, s. 6. m Protokół z narady krajowej, [brak daty dziennej] VI 1951, AAN, GUKPPW, sygn. 421, t. 5, k. 130-131. 40 co nie zgadza się z zapisami cenzorskimi, ogólnym kierunkiem polityki PZPR bądź jest sprzeczne z bieżącą taktyką rządzenia. Wzorem był cenzor inteli- gentny, który w pełni panował nad kontrolowanym materiałem i który, co najważniejsze, przy użyciu minimalnych środków potrafił osiągnąć pożądany efekt. Tomasz Strzyżewski z nieukrywanym zachwytem tak wspominał po latach jednego z takich cenzorów: „Brał ołówek delikatnie w palce i robił subtelny ruch, ewentualnie kilka ruchów i odmieniał całe teksty. Jak magik"81. Inni cenzorzy, pracujący w latach osiemdziesiątych, tak opisali techniki, dzięki którym osiągano takie efekty: „Wystarczyło dopisać »gdzienie-gdzie«, »niekiedy« albo »czasami« - i zdanie nabierało nowego smaku. Opisane w tym zdaniu zdarzenie czy fakt, uzupełnione odpowiednim słówkiem, zyskiwały ulotność i incydentalność". I inne, wiele mówiące o stylu pracy, zwierzenie cenzora: „Rutynowy cenzor nie myślał o tym, żeby wstrzymać cały tekst, tylko o tym, żeby zmienić słowo, zmienić lekko znaczenie zdania, coś złagodzić, poprawić wydźwięk"*2. Aparat cenzorski nie tylko nie starał się wykazać jak największą liczbą zatrzymanych tekstów czy skreśleń, lecz jakby wbrew własnym interesom, bo pozornie kwestionując zasadność własnego istnienia, chętnie przekazywał zadania cenzorskie innym instytucjom i urzędom. Na konferencjach oraz szkoleniach nieustannie i przez cały okres istnienia cenzury powtarzano, by w pracy cenzorskiej posługiwać się rękoma innych. Gdy na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych prowadzono akcje przeglądania i brakowania „szkodliwych" ideologicznie zbiorów bibliotecznych, zalecano, by działań tych nie kojarzono z pracą cenzury*1. Gdy pojawiały się interwencje dotyczące zatrzymywania publikacji sprowadzanych z zagranicy, zainteresowanych odsyłano do urzędów celnych84. W codziennej pracy starano się, by teksty były cenzurowane już w redakcjach. Mówiono wówczas o dobrze układającej się współpracy z wydawnictwem czy redakcją gazety. Chodziło o to, aby na biurko cenzora trafiały tylko takie teksty, które miały szansę na publikację. Tak instruowano cenzorów na naradzie krajowej w czerwcu 1949 roku: „Istnieje konieczność wiązania się z niektórymi osobami z redakcji. Do nas np. przychodzi redaktor »Problemów«. My z nim dyskutujemy, omawiamy, uzgadniamy pewne sprawy. Podobny kontakt H1 P. Misior, op. cii., s. 62. Ha Ibidem, s. 63. N3 Protokół z odprawy naczelników WUKP z dn. 7-9 II 1949, AAN, GUKPPW, sygn. 201, t. 4, k. 219. S4 M. Kozłowski, Gilotyna. Jak niszczono zakazane książki, gazety, ulotki, „Tygodnik Powszechny" 1990, nr 5, s. 3; A. Lechowski, Zastrzeżone zbiory i zakazane lektury, ibidem, nr 11, s. 8. Kłopoty z cenzurą 41 nawiązaliśmy z pismami literackimi i tu już nie ma prób partyzantki czy wykpiwania się, ale rzetelny, roboczy kontakt"8'1"'. W ramach wymiany doświadczeń w grudniu 1966 roku szef szczecińskiego oddziału cenzury tak określił lokalną sytuację: „Współpraca z redakcjami układa się pomyślnie. Utrzymuje się z dziennikarzami kontakty indywidualne, wcześniej uzgadniają tematykę, toteż nie dochodzi do ingerencji"8'1. A przykładowo, oceniając pod tym kątem rok 1980, w sprawozdaniu napisano: „Współpraca z redakcjami, poza krótkim okresem sierpniowo-wrześniowym, układała się poprawnie. Łatwiej można było porozumieć się z kierownictwami redakcji, najtrudniej z sekretarzami i niektórymi publicystami, najczęściej zawodowo nie . . •»» H 7 pierwszej rangi . Sytuacja, w której cenzura miała jak najmniej skreśleń była w centrali uznawana za idealną. Ale ta konstatacja musi prowadzić do postawienia prze- wrotnego pytania: czy zmniejszająca się liczba ingerencji cenzorskich przy- padkiem nie była zagrożeniem dla istnienia aparatu cenzury, czy pracownicy wbrew odgórnym nakazom nie byli zainteresowani prowokowaniem cenzorskich wykroczeń, mnożeniem ingerencji i wykazywaniem, że ich praca jest potrzebna, a w związku z tym powinna być, na przykład, lepiej opłacana? Ta konstrukcja myślowa, choć logiczna, niewiele ma wspólnego z rze- czywistością. W praktyce bowiem utrzymanie takiego stanu rzeczy, w którym redakcje i autorzy sami dostosowywaliby swoje teksty do wymogów cenzury wymagało nieustannego czuwania, ciągłych kontaktów, rozmów, wyjaśnień. Aparat cenzury, by wykazać się coraz mniejszą liczbą ingerencji, musiał włożyć w to niemało pracy i ta właśnie praca, a nie ingerencje, była najważniejszym zadaniem aparatu cenzury. Ponadto cenzura chętnie usuwała się w cień, tak by w miarę możliwości nie tylko nieświadomy jej istnienia czytelnik, ale i mający do czynienia z cenzurą autor, był przekonany o marginesowym znaczeniu tego urzędu. Czasem może się wydawać, że takie przeświadczenie zdobywa sobie coraz większą liczbę zwolenników i jest swego rodzaju pośmiertnym zwycięstwem aparatu cenzury. *•' Stenogram z narady krajowej WUKPPW, 26-28 VI 1949, AAN, GUKPPW, sygn. 201, t. 4, k. 173. 8I> Protól z narady krajowej naczelników wojewódzkich, 14-15 XII 1966, AAN, GUKPPW, sygn. 959, k. 70. K7 Sprawozdanie z pracy Zespołu Prasy Okręgowego Urzędu Kontroli Publikacji i Wy- dawnictw w Warszawie za rok 1981, 31 XII 1981, AAN, GUKPPW, sygn. 1632, k. 4. Henryk Batowski LIST W SPRAWIE CENZURY Szanowni Panowie, W odpowiedzi na list z 27 marca br, dotyczący cenzury książek historycznych w okresie 1944-1989, mogę dostarczyć pewnych danych tylko w ograniczonym zakresie. Obszerna wypowiedź uwzględniająca postulaty szczegółowej ankiety dołączonej do wymienionego listu zabrałaby zbyt wiele mojego, już bardzo ograniczonego, czasu. Sam pomysł uważam za cenny i potrzebny. Otóż z moich wspomnień mogę ogólnikowo stwierdzić, że cenzura była naturalnie jak najbardziej czujna w stosunku do prac zajmujących się historią najnowszą, ale w określonych wypadkach zajmowała się także okresami dawniejszymi. Ogólne moje wrażenie z tych smutnych pod tym względem lat jest takie, że starano się niewątpliwie, by wychodzące w Polsce książki czy artykuły hi- storyczne nie głosiły sądów niezgodnych z przyjętymi w sowieckiej histo- riografii, a przede wszystkim takich sądów, które by mogły budzić pretensje i stawiać zarzuty pod adresem wschodniego sąsiada, przy zwiększonej czujności, gdy chodziło o lata po roku 1917, i jeszcze bardziej - po 1939. Osobiście nie miałem jednak do czynienia z urzędem cenzury, lecz wszelkie ograniczenia dochodziły do mnie za pośrednictwem wydawnictw publi- kujących moje prace. Wydawnictwa na ogół starały się łagodzić powstające utrudnienia, w określonych wypadkach jednakże stawiały sprawę „aut — aut", y. od przyjęcia postulatów cenzury uzależniały w ogóle wydanie książki... Czasem trzeba więc było godzić się na niejedno ustępstwo. W moim przy- padku ograniczało się to tylko do opuszczenia w ogóle zakwestionowanej części tekstu. Natomiast zdecydowanie odrzucałem propozycje sformułowań niezgodnych z moim przekonaniem. Książki wychodziły niepełne, ale bez przeinaczeń i nieprawd. Henryk Batowshi 44 Konkretnie mogę wspomnieć o naciskach związanych np. z wydaniem w 1962 r. pracy Kryzys dyplomatyczny w Europie (Wyd. MON) i późniejszych pozycjach dotyczących lat 1938-39 (Wydawnictwo Poznańskie, Wydawnictwo Literackie), a na początku lat 80-tych odmówiono w krakowskiej cenzurze zgody na pozycję Z dziejów dyplomacji polskiej na obczyźnie (Wyd. Lit.) i rzecz tę uratowała dopiero interwencja prof. Eugeniusza Duraczyńskiego, wówczas kierownika Wydziału Nauki w KC PZPR. Ale trzeba było wstrzymać się od wzmianek czy aluzji do spisku sowiecko-niemieckiego w 1939 r. - To tyle, co mogę w skrócie przekazać. Z wyrazami poważania Henryk Batowski Maria Bogucka ŻYCIE Z CENZURĄ Moje „życie z cenzurą" trwało ponad 40 lat, biorąc pod uwagę fakt, że pierwszy artykuł opublikowałam w 1948 r. Było tych zmagań z cenzorami dużo, mimo iż zajmowałam się stosunkowo „bezpiecznym" okresem, schył- kiem średniowiecza i czasami nowożytnymi. Ale przez 19 lat byłam naczelnym redaktorem miesięcznika „Mówią Wieki" i to przesądziło o tym, że byłam stałym „klientem" Urzędu Kontroli. Zresztą fenomen cenzury to nie tylko Urząd przy ul. Mysiej. Ogromną rolę odgrywała cenzura nieformalna, wewnętrzna wydawnictw i redakcji, a także autocenzura, polegająca na in- dywidualnej samokontroli i samoograniczaniu się każdego piszącego: wiele osób z góry pomijało pewne tematy lub używało eufemizmów, uważając walkę o pełnię wypowiedzi za daremną. Na fali popaździernikowej euforii w początkach roku 1957 zrodził się w Polskim Towarzystwie Historycznym projekt zorganizowania popularnego periodyku, który miałby odschematyzować i odfałszować historię i wypełnić „białe plamy" istniejące w powojennych wydawnictwach. Podejmując się tego zadania i obejmując stanowisko redaktora naczelnego byłam bardzo młoda i naiwna, świeżo po doktoracie, a więc bez autorytetu naukowego. Nie zdawałam sobie też sprawy ani z ogromu trudności, jakie mnie czekają, ani z osobistego ryzyka (bardzo słusznie ostrzegało mnie wówczas parę doświadczonych osób). Nie ma to jednak jak młodzieńczy entuzjazm. Publikacji podjęły się (po odmowie ze strony Wiedzy Powszechnej) Pań- stwowe Zakłady Wydawnictw Szkolnych. Ukształtowanie osobowe redakcji wynikło więc z przetargów między PTH a PZWS, a także z pewnych zaku- lisowych manipulacji, o których wówczas nie miałam pojęcia. W rezultacie w kolegium redakcyjnym mogłam liczyć na lojalność i pomoc jedynie ze strony dwóch - trzech podobnie jak ja myślących osób. Fakt, że nie byłam Maria Bogucka 46 członkiem partii jednocześnie ułatwiał (początkowo), ale i utrudniał mi pracę. Partia - przynajmniej przez jakiś czas - nie mogła bezpośrednio wydawać mi poleceń, ale tym pilniej patrzała na ręce. Wielka awantura wybuchła już przy ukazaniu się pierwszego numeru „Mówią Wieki" (styczeń 1958). Zamieściliśmy w nim wywiad z prof. Tade- uszem Manteufflem, w którym Profesor bardzo krytycznie i bez ogródek ocenił naukę historyczną ostatniego dwunastolecia (tj. lat 1945-1957), mówiąc otwarcie o brakach i błędach, o skrępowaniu badań, o wszechwładzy Urzędu Kontroli Prasy, o presji bieżącej polityki, „która nie potrafi roz- graniczyć badań naukowych od propagandy", o „żargonie wiecowym" i „cy- tatologii". Uziś trudno sobie wyobrazić burzę, jaką ten tekst wywołał. Cenzor, który przepuścił wywiad wyleciał z pracy. Groziło odwołanie prof. Manteuf-fla z dyrektury IH PAN i całkowite rozgromienie redakcji, która stała się obiektem ostrych ataków ze strony Wydziału Nauki i Wydziału Propagandy przy KC PZPR. Skończyło się jednak jedynie na pogróżkach; do składu re- dakcji (początek 1958) wprowadzono jeszcze jedną „zaufaną" osobę, która miała czuwać naci pracą od środka. Również wydawnictwo zostało pouczone o obowiązku lepszej kontroli pisma. Tak zaczęły się lata walki o kształt pisma, o każdorazowe sformułowania zamieszczanych artykułów, także o ich tematykę. Może właśnie fakt, że z pierwszej bitwy wyszliśmy obronną ręką spowodował, że nie daliśmy za wygraną. Walka toczyła się głównie o sposób przedstawiania historii naj- nowszej (II wojna światowa, rola AK i emigracji, udział Polaków w bojach na zachodnich frontach, stosunki z ZSRR, tradycje walk narodowowyzwo- leńczych). Zapoczątkowane już w pierwszym numerze Kalendarium II wojny światowej, mimo iż w miarę upływających miesięcy i lat stawało się coraz bardziej lakoniczne, zachowało do końca — mimo rosnących nacisków cenzury - swój obiektywistyczny charakter i podawało szeroki wachlarz informacji (choć oczywiście nie ukazała się w nim np. wzmianka o Katyniu). Nie sposób omówić wszystkich ingerencji - były one w każdym prawie numerze, dotyczyły faktów, nazwisk, interpretacji. Niemniej dość często udawało się „Mysią" przechytrzyć lub zagadać. I tak np. w 1969 r. udało się przeforsować druk artykułu Cezarego Chlebowskiego (Tragedia mińskiego więzienia, 1969): za „cenę" informacji o współpracy polskiego i radzieckiego podziemia czytelnik dowiedział się o istnieniu i akcjach „Wachlarza". W 1979 r. (nry 4 i 5) zamieściliśmy po niemałych trudach artykuł badaczki amerykańskiej polskiego pochodzenia, prof. A. M. Cienciały o polityce mocarstw zachodnich wobec Polski w okresie międzywojennym, i to nie tylko tekst, ale i interesujące fotografie, m.in. dwie z Józefem Piłsudskim. ra" OUOD -nzj :>[tun pfejg 'EAVpiuAU2pAM XJEJIS SUZDEUZ AąojBMOpoMods 3itrejoDAM oSaf ozp_req {Aq tunąjB mpepop ^\\ 'ijoBJoąBjo^ op OZSMHZ nuisuuopjs o iunq -Azjd oiqoj •jfEtipsf A{i>pqo atu ui3is3iojd 2 -SjaąsSiugji t SIZUBQ {BMoanSij aizpS 'Tai^siai ifsj3M M ipp[S[opoq3n<;; HutipSog i IU -JB Ajwosns^ni gis^zo uiAuiBS uiAi M {BpAM I(ss3jdj9]uj" OIQ \ 'ojSoiuod 3iu ' M 3Z MZBU stzp 05 fes ' -BU fbfAjBD OUOZDZSIUZ t SunSipjnj-{ -BMO>(iiqndo 'lysruj 'pfofj i>jzfeis>{ fgfoui -zoj op ouozozsndop 3iu iBMtuds BMOU atg "id I(ss3jdj3iui" zszjd fau sM y\\ 48 Maria Bogucka się w nieodpowiednim momencie, usunięto też z pracy redaktorkę (choć w oficjalnym pisemnym oświadczeniu wzięłam na siebie całkowitą odpo- wiedzialność za niemiecką formę nazw). Jako redaktor naczelny Acta Poloniae Historica (od r. 1978) nie miałam właściwie kłopotów z cenzurą - pismo było niskonakładowe, obcojęzyczne, przeznaczone dla zagranicy, i ul. Mysia się nim nie interesowała (choć maszynopisy w języku polskim musiały być przedstawiane do imprimatur). Dopiero pod koniec 1986 r. nastąpiła interwencja, ale nie cenzury, lecz Wy- działu I PAN (ściśle departamentu wydawnictw) — usiłowano zmusić redakcję do wycofania z druku artykułu Bronisława Geremka Geographie et apoca-lypse. Stanowczo odrzuciliśmy obłudne sugestie, że artykuł jest słaby naukowo i wydrukowaliśmy go w czołówce tomu 56. Ostatni zatarg osobisty z cenzurą „wewnętrzną", wydawniczą, miałam również w roku 1986, przy przygotowywaniu do druku maszynopisu Dziejów kultury polskiej do r, 1918. Wydawnictwo Ossolineum zażądało mianowicie wykreślenia całego akapitu dotyczącego roli Jasnej Góry w XIX w. (I wyd., s. 399). Wykreślono również dwie zwrotki popularnej pieśni rewolucyjnej, w których przewijał się motyw „Moskala" (I wyd., s. 378). Po długim okresie bezskutecznych starań o ulokowanie maszynopisu w jakimkolwiek wy- dawnictwie nie miałam sił do walki. Może książka doczeka się jeszcze kiedyś wznowienia, w którym skreślenia będzie można przywrócić? Prócz kłopotów z cenzurą rodzimą miałam, niestety, okazję zapoznać się z ostrzejszą jeszcze kontrolą druku, jaka istniała w NRD. Pod koniec lat siedemdziesiątych wydawnictwo „Koehler und Anelang" z Lipska zapropo- nowało mi tłumaczenie i publikację Życia codziennego Gdańska iv XVI—XVII w. (PIW 1964). Miała to być wersja skrócona i pod innym tytułem (Das alte. Danzig), gdyż wydawca nie miał prawa do tytułu Życie codzienne. Tłumaczenie książki historyka polskiego, o którym było wiadomo, że nie jest członkiem PZPR i nie należy do ulubieńców władzy wydawało się jednak w Lipsku imprezą dość ryzykowną. Stąd postanowiono zaopatrzyć książkę we wstęp prominentnego historyka enerdowskiego, który w ten sposób dałby swoje imprimatur. Uzyskanie takiego wstępu nie było jednak łatwe, osoba, która go przyrzekła, odkładała i wykręcała się jak mogła, chowała się przed wysłaną przez wydawnictwo redaktorką - cała historia, którą mi w tajemnicy potem opowiedziano, mogłaby posłużyć za scenariusz do filmu komediowego. Wreszcie rzecz poszła do druku, niestety w „fatalnym" momencie. Książka była gotowa w sierpniu 1980 r., właśnie wtedy, gdy w Gdańsku wybuchła „Solidarność". Miasto dostało się w NRD na indeks i w pierwszej chwili rozważano już zniszczenie całego nakładu. Kilka miesięcy trwały prze- i 49 targi, w których dowodzono, że przecież książka dotyczy Gdańska sprzed kilkuset lat i wreszcie w grudniu 1980 r. władze NRD zezwoliły na jej roz- powszechnianie. W początkach lat 80-tych przygotowywałam dla lipskiego wydawnictwa „Urania" książkę o dziejach kultury polskiej w okresie przedrozbiorowym (Das alte Polen, Leipzig 1983). Kilka razy przyjeżdżała do mnie do Warszawy redaktorka nie tylko w celu uzgodnienia przekładu, ale i pewnych treści. Cenzura w NRD, jak się okazało, była niezwykle uczulona na słowo „wol- ność" - błagano mnie, aby je omijać lub zastępować jakimś innym określe- niem (!). Ogromny niepokój wzbudził również ostatni rozdział mówiący o dziedzictwie i tradycjach kultury staropolskiej w naszej dobie. Nazwiska Gołubiewa, Bunscha, Harasymowicza, Grochowiaka, Rymkiewicza, Sity, Gom- browicza, Wańkowicza, Wajdy „obwąchiwane" były podejrzliwie. Dopytywano się, czy to przypadkiem nie są jacyś opozycjoniści, ewentualnie ludzie, którzy w przyszłości mogą się do opozycji przyłączyć? Zdesperowana i zmęczona wielogodzinnymi pertraktacjami zdobyłam się na zuchwałe łgarstwo: oświadczyłam, że wymieniam w książce tylko osoby nieżyjące (uśmiercając w ten sposób m.irn. Andrzeja Wajdę). Moje wyjaśnienie przyjęto za dobrą monetę. Do dziś nie wiem, czy była to ignorancja, czy po prostu biurokra- tyczny nawyk „odfajkowania" sprawy, gdy tylko znalazła się „podkładka". Jeśli wolno z garści osobistych doświadczeń wysuwać ogólniejsze wnioski, to chciałabym sformułować kilka następujących spostrzeżeń. Często bardziej dotkliwe niż ingerencje Urzędu Kontroli Prasy były wewnętrzne naciski wydawnictw i redakcji. Cenzor dostawał tekst tylko raz, prawdopodobnie miał do wykonania jakąś normę, stąd zdarzały mu się chwile nieuwagi. W wydawnictwie nad tekstem pracowano miesiącami, rozpatrywano każde słowo, a istniała nasilająca się od początku lat 60-tych tendencja do zaostrzania kontroli, tak aby „Mysia" nie miała powodu do pretensji. Krążyły pogłoski (myślę, że celowo rozpuszczane), że istnieje limit interwencji, jakie może mieć wydawnictwo rocznie na swym koncie. W tej sytuacji niektórzy redaktorzy stawali się bardziej gorliwi niż zawodowi cenzorzy. Nacisk cenzury zaostrzał się nieustannie od schyłku lat 50-tych. Gdy teraz przejrzałam stare roczniki „Mówią Wieki", to wyraźnie zobaczyłam - co podpowiadała mi pamięć - że znacznie swobodniej mogliśmy się wypowiadać w latach 1958 i 1959 niż kiedykolwiek potem. Nie przypominam też sobie jakichś okresów „odwilży" w latach 1960—1976 w zakresie cenzury. Mimo iż tak wszechwładny, Urząd Kontroli dbał o wielką dyskrecję. Z au- torem na ogół nie rozmawiano wprost, postulaty przekazywano redakcji za- wsze ustnie lub telefonicznie, nigdy na piśmie. W rozmowach z autorami 50 nie wolno nam było powoływać się na cenzurę — choć oczywiście wszyscy wiedzieli o co chodzi. Prawdopodobnie dlatego, że nie byłam członkiem PZPR i uchodziłam za „burżuazyjnego liberała" „Mysia" w sprawach „Mówią Wieki" nie porozumiewała się ze mną bezpośrednio, ale niemal wyłącznie poprzez wyznaczonego do tego celu członka redakcji. Targując się i okazując stanowczość można było sporo uzyskać. Ostrzej traktowano „zapis" na nazwiska (tu z reguły nie było odwołania) niż na merytoryczne problemy. W sumie bardziej uciążliwe niż oficjalna cenzura (zwłaszcza gdy przenieśliśmy się z cenzury prowincjonalnej, bydgoskiej, gdzie była nasza drukarnia, do bardziej „oświeconej" cenzury stołecznej) były stałe naciski ze strony wydawnictw publikujących „Mówią Wieki", a także ze strony Wydziału Pro- pagandy KC PZPR. Temu ostatniemu szło nie tyle o pojedyncze sformuło- wania, ile o ogólną linię pisma. Zniesienie cenzury, wolność słowa to ogromne osiągnięcia ostatnich kil ku lat. Ale zniesienie formalnych instytucji nie oznacza porzucenia pew nych nawyków mentalnych, narosłych w ciągu półwiecza komunizmu. Czy istotnie pozbyliśmy się cenzorów? Trzy lata temu prowadziłam rozmowy z pewnym renom(,u;:inym nowym prywatnym wydawnictwem o wydanie mo jej Historii Polski , 864. Wydawnictwo zażądało usunięcia z tekstu książ ki słowa „Polska' i zastąpienie go słowem „Rzeczpospolita szlachecka" dla okresu od XVI w., zastąpienie nazwy „arianin" słowem „brat polski" (?), wreszcie dodania przy nazwisku każdej z osób wspominanych w tekście od połowy XVI w. (politycy, artyści, pisarze itd.), wyznania tej osoby. Oczywi ście zrezygnowałam ze współpracy z tym wydawnictwem. Kilka miesięcy temu napisałam artykuł Nauka, demokracja, wolny rynek, bardzo ostro krytykujący sytuację w nauce, politykę naukową władz, a także postawy samych instytucji i środowisk naukowych (KBN, PAN, Rada Główna Szkolnictwa Wyższego, Kolegium Rektorów). „Gazeta Wyborcza" odmówiła druku bez podania argumentacji, „Polityka" odrzuciła tekst pod pozorem, że drukują artykuły tylko do 6 stron maszynopisu (mój liczy 8 stron) i że już dużo pisali o nauce! Czy więc naprawdę cenzorzy odeszli wraz z likwidacją Głównego Urzędu Kontroli? RELACJA MARIANA MARKA DROZDOWSKIEGO (rozmowa z dnia 4 II 1997, notował Zbigniew Romek; tekst autoryzowany) Po raz pierwszy z ograniczeniami wolności słowa zetknąłem się osobiście w związku z likwidacją Zespołu Dziejów PPS utworzonego przy Zakładzie Historii Partii KG PZPR. W gorącej atmosferze po Październiku 1956 roku brałem udział w spotkaniach, których celem było odbudowanie Polskiej Partii Socjalistycznej. Brali w nich czynny udział, między innymi: Tadeusz Szturm de Sztrem, Ludwik Cohn, Jerzy Stopnicki, Stefan Zbrożyna, Aleksander Bień, Józef Grzecznarowski, Jan Strzelecki. Były to spotkania na wpół konspiracyjne, a odbywały się w mieszkaniach Tadeusza Szturm de Sztrema przy ulicy Wiejskiej i u Ludwika Gohna przy ulicy Pięknej. W trakcie wspomnianych spotkań zrodziła się koncepcja, by wykorzystać Zakład Historii Partii KC PZPR do legalnego gromadzenia wspomnień i pro- mocji prac związanych z dziejami PPS. Zadanie to powierzono mnie. W ten sposób powstał nieformalny Zespół Dziejów PPS. Tam też rozpoczęły się spotkania historyków z byłymi działaczami socjalistycznymi. Odbywały się one w Warszawie przy ulicy Górnośląskiej, w gmachu dzisiejszego Senatu, ówczesnej siedzibie Zakładu Historii Partii. Efektem zebrań były nagrania wspomnień oraz inspiracja badań, a w ich rezultacie wydane prace o Polskiej Partii Socjalistycznej. W wyniku naszych inspiracji ukazały się drukiem następujące opracowania: Janusza Żarnowskiego Polska Partia Socjalistyczna w latach 1935-1939 (Warszawa 1965)Jerzego Holzera PPS w latach 1917-1919 (Warszawa 1962), moja autobiografia o Niedziałkowskim (M. M. Drozdowski, A. Tymieniec-ka, Mieczysław Niedzialkowski, „Najnowsze Dzieje Polski", 1959, t. 2), Eugeniusza Rudzińskiego o OM TUR (Stanisław Dubois a radykalizacja OM TUR i kształtowanie się lewego skrzydła PPS, „Kwartalnik Historyczny", 1958, nr 4), Jana Tomickiego Norbert Barlicki. 1880-194 J. Działalność polityczna (Warszawa 1968). 52 Działalność grupy prowadzona była na trzech płaszczyznach. Pierwszą były zebrania. Drugą była inspiracja badań naukowych w instytutach historycznych Uniwersytetu Warszawskiego i Polskiej Akademii Nauk. Trzecią płaszczyzną działalności były dyskusje publikowane najczęściej na łamach kwartalnika „Z Pola Walki". Ponadto organizowaliśmy imprezy półkonspiracyjne. Były to, między innymi, spotkania mające charakter manifestacji przy grobie Feliksa Perla, np. w 1967 roku z okazji czterdziestej rocznicy jego śmierci, demonstracyjne spotkania przy grobie Kazimierza Pużaka, nadanie jednej z warszawskich księgarni imienia Andrzeja Struga, a także wmurowanie tablicy pamiątkowej na ścianie domu, w którym mieszkał w Alejach Niepodległości oraz eksponowanie roli Zygmunta Zaremby i Mariana Keniga. Także z inspiracji wspomnianej grupy w 1963 roku ukazało się wydawnictwo pod naukowym kierownictwem Stanisława Płoskiego (Cywilna obrona Warszawy we wrześniu 1939 roku. Dokumenty, materiały prasowe, wspomnienia i relacje, Warszawa 1965), w którym wyeksponowano rolę PPS w obronie Warszawy w 1939 roku. Odbywały się także dyskusje publiczne w Towarzystwie Miłośników Hi- storii w Warszawie. Jako przewodniczący Sekcji Historii Najnowszej miałem możliwość organizowania takich dyskusji. Oczywiście, mieliśmy kłopoty z cenzurą. Nie do zaakceptowania dla cenzury było przede wszystkim: 1) ukazywanie roli PPS w kształtowaniu II Rzeczypospolitej; 2) jakiekolwiek wzmiankowanie na temat osoby Kazimierza Pużaka; 3) omawianie wojny polsko-sowieckiej 1920 roku i informacje o pułkach robotniczych zorganizowanych przez Centralny Wydział Wojskowy; 4) krytyczne przedstawianie współpracy Rosji sowieckiej z Niemcami na arenie międzynarodowej, w tym m.in. opisywanie prawdziwych intencji układów w Rapallo czy sowiecko-niemieckiego układu o przyjaźni z kwietnia 1926 roku; 5) omawianie kulis paktu Ribbentrop-Mołotow z 28 sierpnia 1939 roku; 6) ujawnianie krytycznych uwag członków PPS—WRN, demaskujących rolę ZSRR w okresie II wojny światowej; 7) przytaczanie krytycznych wypowiedzi o układzie Sikorski-Majski, po- chodzących z kręgów Rady Jedności Narodowej. Wśród historyków, którzy pod wpływem zespołu podjęli badania nad dziejami PPS byli Artur Leinwand, Jan Tomicki, Jerzy Holzer, Janusz i Anna Żarnowscy, Eugeniusz Rudziński, Jan Strzelecki i ja. Wszystko to działo się w latach 1957—1963, już po likwidacji Instytutu Nauk Społecznych. W dniach 5-8 grudnia 1956 roku w Instytucie Historii PAN odbyła się narada historyków dziejów najnowszych. Jej inspiratorem była Podstawowa Relacja Mariana Marka Drozdowskiego __ 53 Organizacja Partyjna PZPR, której sekretarzem był wówczas Bolesław Kuź- miński. Aktywną rolę w organizacji i przebiegu narady odegrali członkowie partyjnej organizacji instytutu: Jerzy Jedlicki, Tadeusz Łepkowski, Bronisław Kalabiński. Patronat nad naradą objęli prof. Tadeusz Manteuffel (który miał wątpliwości, czy aby jeszcze nie jest za wcześnie na podejmowanie tematów z historii najnowszej) oraz prof. Stanisław Płoski. Przebieg zebrania był protokołowany przez Janusza Żarnowskiego. Na wspomnianej naradzie ostrej krytyce poddano przede wszystkim Zakład Historii Partii przy KCPZPR1. W 1957 roku ukazał się w „Przeglądzie Kulturalnym" artykuł pt. Spór o dług i skarlr - artykuł był głosem w dyskusji rozpoczętej przez Z. Najde-ra, Długi skarb, w „Przeglądzie Kulturalnym" 1956, nr 51/52 i J. Kancewi-cza, Skarb i dług, w „Trybunie Ludu" 1957, nr 35, 42. Podejmował on problem sporu o tradycję PPS. Artykuł został przedrukowany przez Adama Ciołkosza w Nowym Yorku w „Robotniku Polskim" i w londyńskim „Robotniku" przez Zygmunta Zarembę. W ten sposób otrzymaliśmy sygnał, że nasza grupa została zaakceptowana przez ośrodki emigracyjne Na spotkania Towarzystwa Miłośników Historii przychodzili Stefan Zbro- żyna i inni byli członkowie PPS, którzy nie krępując się mówili wprost, nie językiem czopowym, o okupacji sowieckiej w Polsce oraz co myślą o bieżącej rzeczywistości. Nie bali się, bo siedzieli w więzieniach i wiele przeżyli. Na spotkania te przychodzili też agenci UB, którzy słali raporty. Byłem ciągle wzywany i wielokrotnie musiałem tłumaczyć się z tego, co działo się na tych zebraniach. PPS była dla ówczesnych władz tematem tabu. Lansowane oficjalnie jednostronne interpretacje dziejów ruchu robotniczego odbierały autentyczność komunistycznej ideologii. Sposób interpretacji historii określały materiały dla partyjnych lektorów komitetów wojewódzkich PZPR, opracowywane najczęściej przez Tadeusza Daniszewskiego i Józefa Kowal- skiego. Na IX Plenum Komitetu Centralnego PZPR w 1963 roku mówiono między innymi o zebraniach warszawskiego Towarzystwa Miłośników Historii. Postawiono mi wówczas następujące zarzuty: rewizjonizm, nacjonalistyczne - antysocjalistyczne nastawienie, nielojalność. W konsekwencji usunięto mnie wtedy z Zakładu Historii Partii, a decyzję tę podjął Roman Zambrowski L inspiracji Tadeusza Daniszewskiego i Józefa Kowalskiego. Okazało się, że 1 O moim udziale w zebraniu zob. Dziennik doktoranta z 1956 r., „Zeszyty Historyczne" 1997, nr 119, s. 205-208. 2 A. Żarnowska, M. M. Drozdowski, Sporo długi skarb, „Przegląd Kulturalny" 1957, nr 9. 54 decyzja ta stała się dla mnie, wbrew intencjom partyjnych decydentów, nie karą, lecz wielką przysługą, bo dzięki niej rozpocząłem pracę w Instytucie Historii PAN, gdzie już wcześniej byłem zatrudniony na pół etatu. Rok później otrzymałem nagrodę dyrektora IH PAN za pracę o Mieczysławie Nie- działkowskim. Cenzura skreśliła w niej krytyczną ocenę paktu Ribbentrop- Mołotow. Poza dziejami PPS-u interesowały mnie także wybitne postacie II Rzeczy- pospolitej, między innymi Eugeniusz Kwiatkowski i Stefan Starzyński. Wpierw chciałbym opowiedzieć o sporze, jaki toczyłem o postać Eugeniusza Kwiatkowskiego. Moja praca doktorska nosiła tytuł Polityka gospodarcza rządu polskiego w latach 1936-1939 (Warszawa 1963). Jej promotorem był Leon Grosfeld. Grosfeld szanował autonomię swych doktorantów, nie stawiał przeszkód, gdy ktoś prezentował własną interpretację wydarzeń. W tamtych czasach każda praca doktorska miała prócz recenzentów merytorycznych także recenzentów partyjnych. W moim przypadku recenzentami byli Edward Lipiński i Franciszek Ryszka. Jak się jednak okazało, recenzentem partyjnym mego doktoratu był Stanisław Arnold. W czasie obrony Arnold zachowywał się fatalnie, przede wszystkim atakował Kwiatkowskiego za reakcyjność. Ja, wówczas dwudziestoośmioletni chłopak, nie zgadzałem się z taką oceną. Mój punkt widzenia poparli profesorowie Manteuffel i Płoski. Warto pamiętać, jakie to były czasy. Przewodniczącym Rady Naukowej IH PAN była wtedy prof. Natalia Gąsiorowska, którą po Październiku wy- rzuciliśmy z funkcji prezesa Polskiego Towarzystwa Historycznego. Paradok- salnie w tym samym dniu, gdy przestała pełnić funkcję prezesa, otrzymała Order Budowniczego PRL. Pamiętam swoją rozmowę z cenzorem przy okazji przygotowywania do druku mej pracy doktorskiej. Domagano się, bym wyeksponował tezę o antyradzieckiej polityce rządów II Rzeczypospolitej oraz napisał o współod- powiedzialności Kwiatkowskiego za strajk chłopski w sierpniu 1937 roku. Ale istniała także autocenzura. Byłem w 1962 roku w posiadaniu mate- riałów grupy operacyjnej gen. Władysława Bortnowskiego. Wykorzystując je pominąłem nazwiska Polaków, by nie narażać wymienionych w źródle osób na szykany ze strony władz, ze względu na ich współpracę z polskim II Oddziałem. Jako historyk w swojej pracy starałem się kierować właśnie taką zasadą: przede wszystkim nie szkodzić ludziom. Jestem z formacji ukształtowanej przez tygodnik „Współczesność". For- mację tę tworzyli m.in. Marek Hłasko, Władysław Terlecki, Andrzej Lam, Włodzimierz Odojewski, Zaleski. W 1966 roku na łamach tego pisma odby- 55 la się dyskusja o etyce zawodu historyka3, o tyle ważna, że wciąż mieliśmy w pamięci słynne zdanie o „teorii noża", że historia jest jak nóż, którym można krajać chleb, ale też nożem można zabić człowieka. Są to ważne, mądre słowa zwracające uwagę na odpowiedzialność za to. co się pisze lub mówi4. Zawsze znajdowali się historycy, którzy popierali oficjalne, propagandowe tezy. W sporze o Kwiatkowskiego byli to Zbigniew Landau i Jerzy To- maszewski. Warto w tym miejscu przypomnieć mój komunikat wygłoszony na krakowskim zjeździe historyków w 1958 roku i ich głosy w dyskusji5. Ostatnio ukazała się praca Zbigniewa Landaua i Wojciecha Roszkowskie-go, w której autorzy powielili niesprawiedliwe oceny Eugeniusza Kwiatkowskiego''. Spór o Kwiatkowskiego toczy się więc do dziś. Byłem inicjatorem seryjnego wydawnictwa zatytułowanego „Studia War- szawskie", które miało publikować materiały pomocnicze do mającej powstać syntezy Warszawy. Do tej pory wyszło 25 tomów tej serii. W tomie I z 1968 roku miały ukazać się wspomnienia Idy Kamińskiej i jej męża Mariana Melmana o dziejach Teatru Żydowskiego. Miałem z tego powodu nieprzyjemne rozmowy ze Stanisławem Puchałą (ówczesnym dyrektorem Państwowego Wydawnictwa Naukowego) i Józefem Kępą (sekretarzem Komitetu Wojewódzkiego PZPR). Obaj mieli do mnie pretensje, że zamieszczam w serii bezkrytyczne studia o Żydach. W 1968 roku na łamach „Miesięcznika Literackiego" odbyła się dyskusja poświęcona pięćdziesiątej rocznicy odzyskania niepodległości i powstania II Rzeczypospolitej oraz dorobku PRL. W dyskusji brali udział: Andrzej Aj- nenkiel, Jan Borkowski, Jerzy Holzer, Leon Grosfeld, Tadeusz Jędruszczak, Bogusław Leśnodorski, Czesław Madajczyk, Feliks Tych, Witold Stankiewicz, Janusz Żarnowski i ja. Przeciw ukazaniu się tekstu w całości zaprotestowali Jarosław Ładosz, filozof marksistowski, oraz gen. Leszek Krzemień, autor •s Redakcja „Współczesności" poprosiła niektórych uczestników dyskusji, która odbyła się w IH PAN w 1965 roku o opublikowanie swoich tez. Powstał cykl artykułów zatytułowany: O normach postępowania historyka, „Współczesność" 1966, nr 5-9, 11. Wypowiedzi ogłosili: Tadeusz Manteuffel, Juliusz Bardach, Hanna Jędruszczak, Jan Woliński, Bogusław Leśnodorski, Marian Marek Drozdowski. 4 Słowa te padły w pracy W. Kuli, Rozważania o historii, Warszawa 1958. " M. M. Drozdowski, Polityka gospodarcza Eugeniusza Kwiatkowskiego w latach 1936-39, [w:] Pamiętnik WII Zjazdu historyków polskich w Krakowie, t. 1, Warszawa 1958 r. ''M. M. Drozdowski, Uwagi w związku z nową pracą o polityce gospodarczej II Rzeczypospolitej i PRL. Z. Landau, W. Roszkowski, Polityka gospodarcza IIRP i PRL, Warszawa 1995, „Kwartalnik Historyczny", 1996, nr 4. 56 książki Spór o dziedzictwo ideowe KPP (Warszawa 1970). Cenzura puściła tekst dyskusji z wieloma skrótami7. Wstrzymano także moje Szkice z dziejów II Rzeczypospolitej, które przygoto- wywało Wydawnictwo „Książka i Wiedza". Jego dyrektorem był wówczas Sta- nisław Wroński. Szkice z dziejów II Rzeczypospolitej mogły się ukazać dopiero w 1972 roku w Wydawnictwie Literackim. Za demonstracje na Powązkach przy symbolicznym grobie Stefana Sta- rzyńskiego byłem wzywany w maju 1968 roku na zebranie Komisji Kontroli Partyjnej Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Dla zrozumienia dziejów PRL istotna jest walka między frakcjami PZPR. W latach sześćdziesiątych były to: 1) centrum stanowił Władysław Gomułka; 2) frakcję partyzantów tworzyli: Mieczysław Moczar, Stanisław Wroński, Edward Gierek, Zbigniew Załuski, z inspiracji których w publicystyce tamtych lat podejmowano tzw. wątki patriotyczne, czym jednali sobie m.in. sympatię części byłych więźniów czy nawet środowiska Armii Krajowej; 3) kolejna grupa to neopuławianie, ludzie średniego pokolenia: Adam Rapacki, Edward Ochab, Roman Zambrowski, Stefan Jędrychowski, Józef Cyrankiewicz. W walce ze mną na czoło wysuwał się Leszek Krzemień, który ostro za- atakował mnie w swojej pracy Szkice polemiczne w związku z dyskusją o II Rze- czypospolitej i roU KPP (Warszawa 1974). Zwalczała mnie grupa związana ze starą KPP, międ/y innymi Mincowa, która była szefową działu kadr w cen- zurze. Atakowali oni „szkołę młodych historyków", a przede wszystkim Ta- deusza i Hannę Jędruszczaków8, których krytykowano za: 1) idealizację II Rzeczypospolitej; 2) idealizację roli PPS; 3) uleganie wpływom historiografii emigracyjnej; 4) antysowietyzm. Zaatakowani zostali także: Jerzy Holzer za niedocenianie interpretacji leninowsko-marksistowskiej, Janusz Zarnowski za pracę o inteligencji9. Inne moje doświadczenia z cenzurą związane są z popularyzacją historii najnowszej w polskiej telewizji w 1970 roku. W ramach redakcji oświatowej przygotowałem wraz z panią dr Marią Wiśniewską (która później napisała 7 // Rzeczypospolita (dyskusja historyczna), „Miesięcznik Literacki" 1968, nr 6. 8 Zarzuty dotyczyły szczególnie pracy: Ostatnie lata Drugiej Rzeczypospolitej (1935-1939), Warszawa 1970. '' J. Zarnowski, O inteligencji polskiej lat międzywojennych, Warszawa 1965. 57 pracę doktorską o prasie Szarych Szeregów) cykl audycji, prezentujących stare kroniki filmowe. Był to dokładnie grudzień 1970 roku. Prezentowałem kroniki ukazujące kryzys lat trzydziestych, akcje policji, w tym także fragment z atakiem policji na robotników. Zarzucono mi wówczas, że po- równuję represje naszych czasów z sanacją. Cykl szybko „przestał się podobać" i skończyły się moje występy w audycjach historycznych telewizji. Sympatyzowałem z KOR-em. W prasie podziemnej pisałem pod pseudo- nimami „Ski" i Andrzej Sosnowski, (używając imienia od bierzmowania i na- zwiska panieńskiego mojej matki). Publikowałem przede wszystkim w pi- smach „Krytyka" i „Vacat". Zamieściłem także cykl wypowiedzi dotyczących historii XX wieku na łamach „The Polish Rewiey". Tam także opublikowałem materiały o roku 1920, a wśród nich odezwę pisarzy polskich w sprawie po- życzki obrony narodowej, zainspirowaną przez Stefana Żeromskiego. W latach 1980—1989 uczestniczyłem w wielkiej akcji odczytowej, zebraniach, które odbywały się w kościołach w ramach działalności Duszpasterstwa Śro- dowisk Twórczych — organizowanych przez ks. Wiesława Niewęgłowskiego z Duszpasterstwa Kombatantów, ks. Wacława Karłowicza z Duszpasterstwa Kultury Chrześcijańskiej, ks. Marka Kiliszka z Konfraterni! Literackiej, ks. bp. Władysława Miziołka z Duszpasterstwa Ludzi Pracy - przy parafiach całej Polski, Klubach Inteligencji Katolickiej, Wszechnicy NSZZ „Solidarność" Regionu Mazowsze. W związku ze wspomnianymi odczytami byłem w wielu miastach: Katowicach, Gliwicach, Bytomiu, Tychach, Nowym Sączu, Wro- cławiu, Szczecinie, Poznaniu, Gdańsku, Gdyni, Tczewie, Olsztynie, Białym- stoku, Lublinie, Radomiu, Warszawie, Stalowej Woli, Sandomierzu, Bydgoszczy. Pamiętam dobrze, jak w katedrze w Katowicach na odczycie o zbrodni katyńskiej zebrało się dwadzieścia tysięcy słuchaczy. Proszę pomyśleć, jaki nastrój towarzyszył tej prelekcji. Ponadto prowadziłem konspiracyjne wykłady organizowane przez „Solidarność" Regionu Mazowsze. Pragnę podkreślić, że zarówno za konspiracyjne wykłady, jak i prelekcje w kościołach nie dostawałem żadnej zapłaty, choć często otrzymywałem rozmaite dary w na- turze, np. oliwę czy inne produkty spożywcze, w tamtych czasach bardzo cenne, bo trudno dostępne w normalnej sprzedaży. Z tą działalnością wią- zały się rozmaite nieprzyjemności i represje: kontrole, rewizje UB, wezwania na ul. Rakowiecką, gdzie żądano wyjaśnień i prowadzono rozmowy „upominająco-wychowawcze". Innymi środkami nacisku były wyrzucenia z komitetów redakcyjnych oraz zakaz wyjazdów zagranicznych, który w moim przypadku obowiązywał do 1988 roku. Byłem represjonowany, gdyż od 1972 do 1989 roku, będąc profesorem nadzwyczajnym nie mogłem uzyskać nominacji na profesora zwyczajnego. 58 Nie zważając na przeszkody, w akcji odczytowej brało udział wielu kolegów, m.in. Tadeusz Łepkowski, Jerzy Jedlicki (także w ramach Towarzystwa Kursów Naukowych w latach 1979-1981), Jan Górski, Anna Sucheni-Gra- bowska, Andrzej Paczkowski, Tomasz Strzembosz, Anna Szwankowska, Janina Leskiewiczowa, Barbara Konarska, Artur Leinwand. Warto pamiętać, że przy Ministerstwie Spraw Wewnętrznych istniała sekcja nauki, która specjalnie zajmowała się środowiskiem uczonych. Inwigilowane były także spotkania, które odbywały się w ramach Towarzystwa Miłośników Historii. Po ogłoszeniu stanu wojennego, 16 grudnia 1981 roku zawieszono działalność TMH. Gdy TMH wznowiło swoją działalność, odbył się cykl zebrań. Na jednym z nich Andrzej Bratkowski powiedział publicznie, że partia nie ma legalnych podstaw do sprawowania władzy w Polsce, że nie może przejmować dochodu wypracowanego przez naród itd. Raport z tego zebrania trafił na biurko Jaruzelskiego, a ten nakazał Andrzejowi Wyczańskiemu, ówczesnemu prezesowi PTH, by wobec mnie wyciągnąć konsekwencje organizacyjne. Wyczański zaproponował mi dobrowolną rezygnację z funkcji wiceprezesa TMH. Zarząd TMH opowiedział się zdecydowanie przeciw mojej rezygnacji. Jak zachowywali się historycy wobec stanu wojennego? Ta część naszego środowiska, która aktywnie zaangażowała się po stronie „Solidarności", brała udział, jak to przed chwilą opowiedziałem, w różnych formach działań opozycyjnych, prostując przekłamania historiografii ukazującej się w pierw- szym obiegu. Część uczonych wybrała emigrację wewnętrzną, starając się nie angażować po żadnej ze stron. Pozostali historycy związali się z władzą. W ramach Patriotycznego Ruchu Odrodzenia Narodowego powstała Rada Historyczna. To właśnie wchodzący w jej skład historycy wywierali presję, aby nie pisać o wielu rzeczach. To oni nadawali ton ówczesnej historiografii, oni lansowali i ugruntowywali obowiązujące tezy. Ciekawe, że dziś nikt z nich nie został rozliczony. Jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy jest istniejący układ pokoleniowy. Mam na myśli to, że dzieci wyżej wymienionych historyków znalazły się w opozycji i dziś nie są zainteresowane rozliczaniem przeszłości, nie są zainteresowane wyciąganiem faktów niewygodnych dla ich najbliższych. W roku 1989 zaproponowałem polskiej telewizji cykl dziesięciu progra- mów, które zatytułowałem „Rzeczypospolita nieznana". Chodziło mi o przed- stawienie dziejów Warszawy i stolic regionalnych, z wykorzystaniem filmo- wych kronik powojennych. Dążyłem do rewizji dotychczasowej oceny II Rzeczypospolitej poprzez pokazanie historii regionalnej. Oprócz Warszawy chciałem zaprezentować losy Łodzi, Wilna, Lwowa, Krakowa, Gdańska, 59 Relacja Mariana Marka Drozdowskiego Gdyni, Poznania, Lublina, Katowic. Miałem dwóch recenzentów, byli to: Maldis oraz Tomasz Nałęcz, wówczas członek Rady Naczelnej PZPR. Owi recenzenci nie blokowali informacji, ale moim programom towarzyszyły ich wypowiedzi i komentarze, które były polemiką z moimi poglądami. Dostrzegali to widzowie. Za wspomniany cykl otrzymałem „Yictora", nagrodę pu- bliczności. Można powiedzieć, że paradoksalnie stało się tak dzięki recen- zentom, którzy przez swe dyskusyjne komentarze zwrócili uwagę widzów na mój program. Na przełomie 1981/82 roku przygotowałem w telewizji cykl programów pt. „Międzynarodowe aspekty powstania warszawskiego". Była to próba rewizji dotychczasowych opinii o powstaniu. Niestety, cenzura zakazała emisji tego cyklu. Wysiłek związany z przygotowaniem programów nie został jednak zmarnowany. Zaowocował on później wydanym zbiorem dokumentów Powstanie a mocarstwa (Warszawa 1994). Mówiąc o cenzurze należy pamiętać, że ta ewoluowała. Wielu cenzorów stało się z czasem naszymi sojusznikami. Przeżywali oni wewnętrzne kon- flikty między własnym sumieniem a interesem partyjnym. Moja książka o Stefanie Starzyńskim złożona do druku w PIW-ie miała 167 ingerencji cenzury i kilka lat czekała na wydanie. Złożona na przełomie lat 1969/70 ukazała się dopiero w 1976 roku"1. Cenzurze nie podobały się informacje o osiągnięciach prezydenta piłsudczyka i jego stosunek do komunizmu. ' M. M. Drozdowski, Stefan Starzyński prezydent Warszawy, Warszawa 1976. Jerzy Eisler MOJE „SPOTKANIA" Z CENZURĄ W 1976 r. ukończyłem studia historyczne na Uniwersytecie Warszawskim i za namową promotora mojej pracy magisterskiej prof. Jerzego W. Borej-szy podjąłem studia doktoranckie w Instytucie Historii PAN. W kręgu moich ówczesnych naukowych zainteresowań znajdowała się historia polityczna Francji w pierwszej połowie XX wieku. Naturalnie nie mógłbym powiedzieć, że wybór takiej właśnie tematyki badawczej spowodowany był istniejącymi wówczas w Polsce rozmaitymi ograniczeniami cenzorskimi -szczególnie dokuczliwymi właśnie w zakresie historii najnowszej. Ale byłbym nieuczciwy, gdybym nie stwierdził teraz, iż wraz z upływem czasu - gdy zacząłem publikować rozmaite prace poświęcone tej problematyce - byłem bardzo zadowolony, niemal dumny z tego powodu, że cenzura nie dokonywała w moich tekstach żadnych ingerencji. Do czasu likwidacji w Polsce cenzury opublikowałem dwie książki i kilka artykułów poświęconych najnowszej historii Francji i nie usunięto z nich ani jednego zdania! W 1981 r. zacząłem prowadzić badania nad historią PRL, ze szczególnym uwzględnieniem kryzysów polityczno-społecznych w powojennej Polsce. Oczywiście, tym razem nie liczyłem na taką tolerancję ze strony cenzury, jak w przypadku publikacji na temat historii Francji. I rzeczywiście, nie myliłem się... Pierwszy artykuł poświęcony Polsce Ludowej napisałem w 1986 r. Był to obszerny (liczący ponad 50 stron maszynopisu) tekst pt. Polskie. Radio wobec wydarzeń w kraju w 1956 roku, który chciałem opublikować na łamach mie- sięcznika „Więź" w trzydziestą rocznicę Października. Z odpowiednim wy- przedzeniem złożyłem tekst w redakcji „Więzi" i czekałem na moment druku, tym bardziej, że w owym czasie pismo to ukazywało się z kilkumiesięcznym opóźnieniem, co zresztą w jakimś stopniu w PRL było normą. Oczekiwanie przeciągało się, aż w pewnym momencie ówczesny redaktor 62 Jerzy Eisler naczelny „Więzi" Wojciech Wieczorek zaprosił mnie do siebie do gabinetu i oświadczył, że są problemy z moim artykułem. Nie pamiętam, kiedy dokładnie rozmowa ta miała miejsce ani jak długo trwała (zapewne około godziny). Znacznie ważniejsze było dla mnie to, że redaktor Wieczorek pokazał mi „szczotkę" mego artykułu z naniesionymi ołówkiem ingerencjami cenzorskimi. Po raz pierwszy w życiu mogłem na własne oczy zobaczyć to, o czym wcześniej wielokrotnie słyszałem od star- szych kolegów. Ingerencji było chyba kilkanaście: od paru słów do kilku zdań i łącznie składały się one na jakieś trzy, może cztery strony tekstu. Po uważnym przypatrzeniu się ingerencjom cenzorskim doszedłem do wniosku, że układają się one w „logiczną całość". Przede wszystkim wykreślone zostały niemal wszystkie fragmenty dotyczące sytuacji w Wojsku Polskim w 1956 r. oraz te, w których mowa była o ruchach wojsk radzieckich stacjonujących w Polsce w przededniu VIII Plenum KC PZPR. Ponadto cenzura dbała o monolityczny obraz Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej i wykreśliła wszystkie określenia niuansujące i precyzujące sytuację w tej partii w rodzaju: „niektórzy członkowie Biura Politycznego", „część kierownictwa partyjnego", „część Komitetu Centralnego" itd. Partia miała się jawić jako monolit i o żadnych grupach, skrzydłach, frakcjach, orientacjach, koteriach nawet w przeszłości nie mogło być mowy. Zauważyłem też, iż ingerencje cenzury dotyczyły wszelkich wzmianek na temat działalności tejże cenzury w 1956 r. Jako się rzekło, tekst był dość poważnie „pokrojony" i redaktor Wieczorek lojalnie zapytał mnie, czy byłbym skłonny opublikować artykuł w takiej okrojonej wersji. Dodał przy tym, że nie ma zresztą żadnej pewności, iż tekst nawet w takiej postaci będzie mógł ostatecznie ujrzeć światło dzienne. Po- informował mnie tylko, że cenzura zgodziła się na wydrukowanie na tylnej stronie wrześniowego numeru zapowiedzi mojego artykułu, co mogło, ale wcale nie musiało oznaczać, że zostanie on dopuszczony do druku. W sposób półoficjalny Wojciech Wieczorek poinformował mnie również, iż mój artykuł podobno czytały różne osobistości z kierownictwa partii. Nie padły przy tej okazji żadne nazwiska. Ponieważ -jak wspomniałem — był to mój pierwszy tekst na temat PRL i w dodatku napisany w oparciu o materiały archiwalne Polskiego Radia przechowywane w Archiwum Dokumentacji Aktowej oraz w Centralnej Fo- notece, uznałem, że o ile cenzura zgodzi się ostatecznie zezwolić na druk mojego artykułu, to chciałbym, żeby on ukazał się choćby nawet w tak okrojonej wersji. Cenzura jednak nie zezwoliła i zamiast obszernego tekstu ukazało się tylko moje imię i nazwisko oraz nawias kwadratowy informujący, że 63 mój artykuł został zdjęty. Żal mi było wykonanej pracy i po paru latach prze- kazalem go do redakcji Kwartalnika Politycznego „Krytyka" - wtedy jeszcze skazującego się poza zasięgiem cenzury. Ukazał się na łamach „Krytyki", ile dopiero w numerze 40 z 1993 r. Moje „spotkania" z cenzurą w drugiej połowie lat osiemdziesiątych do- tyczyły wyłącznie moich tekstów publikowanych na łamach prasy katolickiej. »Obok „Więzi" był to „Przegląd Katolicki". Pierwsza ingerencja była zresztą niewielka (pół zdania), ale znacząca! W numerze 50 z 13 XII 1987 r. ukazal się mój artykuł pt. Siedem dni Grudnia traktujący o tragedii na Wybrzeżu 1970 r, W tym obszernym (ok. 12 stron maszynopisu) tekście wykreślono lotny „szczegół" dotyczący wydarzeń w Gdyni 17 XII 1970 r. Napisałem tedy: „Nad miastem krążyły helikoptery, z których rzucano w tłum petar-v, (,..)". Ponieważ ingerencja objętościowa była niewielka, zaznaczono ją awiasem okrągłym i nie wpisano podstawy prawnej. „Zdjęty" fragment brzmiał zaś następująco: „... a według niektórych relacji także strzelano do lonstrantów". Usunięcie tego typu informacji - znając mechanizmy dzia- cenzury w PRL - można chyba uznać za jej mimowolne potwierdze- IDziesięć miesięcy potem cenzura dokonała dużej ingerencji w mój rocz- iwy artykuł Monachium: w pól wieku później poświęcony kryzysowi sudec- u 7 1938 r. i opublikowany w numerze 40 „Przeglądu Katolickiego" r. Cały tekst obejmujący prawie siedem stron maszynopisu uka- się bez jednej ingerencji, ale po ostatnich zdaniach, które brzmiały: „Rów- Irolegle ze sprawą sudecką rozwijał się polsko-czechosłowacki spór o Zaol- c - jak wiadomo — zakończony wkroczeniem na ten teren wojsk polskich. st to jednak kwestia zbyt skomplikowana, aby móc ją rzetelnie omówić kilku zdaniach" pojawiał się nawias kwadratowy i dobrze znany wpis: Usta li i dn. SI VII 81 Y., O kontroli publikacji i widowisk avt. 2 pkt l i 3 (Dz. * W nr 20 póz. 99, zm. 1983 Dz. U. nr 44, póz. 204). Oczywiście, Czytelnicy mogli sądzić, że wykreślono owe „kilka zdań", podczas gdy tym razem „niewinny" nawias kwadratowy zastępował dwie strony maszynopisu. Ponieważ była to jedyna w moim przypadku ingerencja w tekst z zakresu historii powszechnej, a ponadto wiele mówi na temat zakresu swobody czy raczej braku swobody wypowiedzi w Polsce na rok przed po- wstaniem rządu Tadeusza Mazowieckiego, przeto postanowiłem „zdjęty" fragment przytoczyć w całości, tym bardziej, że nigdzie indziej go nie opu- blikowałem. Oto końcowy fragment artykułu zakwestionowany przez cenzurę: „Nie sposób jednak powstrzymać się od refleksji, że w 1938 r. Polska była państwem w pełni suwerennym i prowadziła politykę zagraniczną we Jerzy Eisler 64 własnym, niekiedy wręcz egoistycznym interesie narodowym. Można Józefowi Beckowi zarzucać różne grzechy, ale nigdy to, że kierował polską polityką zagraniczną w interesie jakiegoś obcego mocarstwa. Jest to konstatacja ważna szczególnie tu i teraz, to znaczy w Polsce Ludowej, której suwerenność od samego początku - w sposób mniej czy więcej otwarty -była ograniczana przez interesy radzieckie w tej części Europy. Od dwudziestu lat działalność ta zyskała oficjalną podstawę w postaci «doktryny Breż-niewa» sformułowanej w okresie zbrojnej interwencji państw Układu Warszawskiego w Czechosłowacji i głoszącej ograniczoną (w interesie bloku) suwerenność państw członkowskich. Dla wielu ludzi te «interesy bloku» to po prostu interesy polityczne, militarne i gospodarcze Związku Radzieckiego. Skoro już mowa o radzieckiej polityce zagranicznej, to może warto po- stawić pytanie, jak wyglądałaby dziś ocena konferencji monachijskiej, gdyby obok Chamberlaina, Daladiera, Hitlera i Mussoliniego przy stole obrad zasiadł Józef Stalin lub jakiś inny oficjalny przedstawiciel ZSTT? Czy wtedy też po II wojnie światowej w Czechosłowacji i w Polsce mówiono by o zdradzie monachijskiej, czy też Monachium byłoby jeszcze jedną tzw. białą plamą? Wiem, że jest to pytanie czysto teoretyczne i że historyk nie powinien stawiać pytań typu «co by było gdyby», ale tym razem takie pytanie uważam jednak za zasadne. Zresztą niespełna w rok po Monachium Stalin zasiadł do stołu obrad z przedstawicielem Hitlera, niemieckim ministrem spraw zagranicznych Joachimem von Ribbentropem i patronował zawartemu w Moskwie układowi Ribbentrop-Mołotow. Myślę, że należałoby się też ustosunkować do podejmowanej niekiedy, głównie zresztą na Zachodzie, kwestii ewentualnych podobieństw konferencji monachijskiej do konferencji jałtańskiej. Naturalnie w Monachium poro- zumienie zawierały państwa, które po roku znalazły się ze sobą w stanie wojny, podczas gdy w Jałcie spotykali się sojusznicy wojenni współpracujący ze sobą ściśle od ponad trzech lat. Poza tym konferencja jałtańska dotyczyła wielu spraw - bez przesady można mówić o jej historycznym znaczeniu dla świata - gdy tymczasem konferencja monachijska dotyczyła w zasadzie jednej konkretnej kwestii i okazała się nawet w najnowszej historii Czechosłowacji tylko etapem, choć etapem z pewnością ważnym i bardzo dramatycznym. Wszelako obie te konferencje łączy przynajmniej jedno: przedmiotowe, a inie podmiotowe traktowanie przez wielkie mocarstwa państw trzecich. Czym w tym zakresie różni się zaoczny wyrok brytyjsko-francusko-niemiec-ko- włoski w sprawie sudeckiej od amerykańsko-brytyjsko-radzieckich uzgodnień jałtańskich w kwestii Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej, 65 wykreślała wzmianki o swojej barbarzyńskiej działalności. Gdy pisałem, że w najnowszych książkach „poświęconych różnym mniej znanym organizacjom konspiracyjnym działającym w Polsce w latach II wojny światowej w cy- towanych tam dokumentach pojawia się określenie «okupacja sowiecka* i cenzura zezwala na pozostawienie go w tekście, choć jeszcze kilka lat wcześniej ingerowała w treść tego typu historycznych dokumentów", to cenzor usuwał podkreślony fragment zastępując go nawiasem kwadratowym z adnotacją o podstawie prawnej tej decyzji. Trudno wszak było przyznać się do tego, że w przeszłości fałszowało się dokumenty, gdyż tak należałoby kwalifikować ingerencje cenzury w źródła historyczne, dodajmy, ingerencje w żaden sposób przecież nie zaznaczane. Jak już jednak wspomniałem, artykułem tym na swój sposób testowałem 67 Moje „spotkania" z cenzurą cenzurę, ale też chciałem pokazać, że mimo wszystko można sporo przez cenzurę „przepchać". Poruszyłem więc też oczywiście sprawę najbardziej „niecenzuralną": Katyń, który nazwałem plamą „najbielszą z białych" lub jak chcą inni „najczarniejszą z czarnych". „Słowo to - pisałem mając na uwadze właśnie Katyń - przez lata powodowało, a zarazem zobaczymy czy powoduje nadal, że ołówek cenzorski unosił się w górę. Jest to słowo-sym-bol, które dla milionów Polaków pozostaje symbolem zakłamania najnowszej oficjalnej historii". Zdania te były nie do zaakceptowania dla cenzury i wypadły z tekstu. Zresztą widać było wyraźnie, że właśnie z Katyniem miała ona największe kłopoty. W innym miejscu chciałem zadać pytanie: „czyż choć jeden Polak, który kiedykolwiek słyszał o Katyniu, wierzyłby w to, że odpowiedzialność za zabicie w pobliżu Smoleńska kilkunastu tysięcy polskich oficerów ponoszą hitlerowscy zbrodniarze z SS?" Ale -jak widać - cenzor urwał moje pytanie w połowie. Nie pozwolił mi również ciągnąć moich rozważań, a pisałem dalej na ten temat: „Albo zapytajmy inaczej: czy jest choć jeden poważny historyk dziejów najnowszych, który w zgodzie z własną wiedzą i własnym sumieniem mógłby wyrazić tego typu pogląd? No przecież koledzy-specjali-ści wyśmialiby go albo przestali uważać za poważnego badacza i zaczęli trak-iować jak dyspozycyjnego wobec władzy propagandzistę. Rozmaici «poprawiacze przeszłości» podnoszą demagogicznie łbrmuło i-any zarzut, że przecież tak naprawdę i do końca to nie wiadomo, kto >onosi odpowiedzialność za zbrodnię katyńską, że należy to dopiero «na-ikowo ustalić» i wtedy będzie można społeczeństwu podać do wiadomości .(,' «prawdę objawioną». Spróbujmy potraktować ten zarzut poważnie. Rze- /ywiście absolutnie niepodważalną prawdę o tym, kto dokonał tej zbrodni posiadają jedynie spoczywający w zbiorowych mogiłach pod Smoleńskiem Polacy, ci, którzy strzelali im z rewolwerów w tył głowy (niezależnie od tego, czy byli to funkcjonariusze SS czy NKWD — najprawdopodobniej też już nie żyją) oraz ci, którzy tym drugim nakazali zabić tych pierwszych. Zapewne zresztą ci, którzy wydali rozkaz zabicia polskich oficerów również nie żyją". Podobnie jak i dziś uważałem wtedy, że nie ma tu zresztą nic „do wyjaśniania poza uczciwym stwierdzeniem tego, co wie o Polsce każdy historyk dziejów najnowszych, co wiedzą miliony Polaków zainteresowanych przeszłością własnego kraju i narodu - tego, że odpowiedzialność za popełnioną wiosną 1940 r. zbrodnię katyńską obciąża NKWD i jego zwierzchnika Ław-rientija Berię, obciąża Stalina i jego najbliższych współpracowników. Ewentualne wykreślenie tego zdania lub pozostawienie go w tekście więcej świadczy o rzeczywistej woli wyjaśnienia «białych plam» w historii najnow- 68 szej niż dziesiątki oficjalnych deklaracji składanych na ten temat. Poza tym jeszcze jedna sprawa: czy ewentualne ogłoszenie przez mieszaną komisję historyków partyjnych polskich i radzieckich, że odpowiedzialność za Ka-tyń ponosi strona radziecka, doda prawdzie o tym więcej wiarygodności? Czy prawda o zbrodni katyńskiej stanie się przez to bardziej prawdziwa? A jeśli tak, to dla kogo? Dla historyków profesjonalistów? Dla tej części polskiego społeczeństwa, która kiedykolwiek słyszała o Katyniu, czy może dla tych Polaków (głównie młodych), którzy nigdy nie zetknęli się z tą sprawą i nic nie wiedzą na jej temat". Jak widać, te oczywiste i powszechnie dzisiaj znane i akceptowane prawdy jeszcze w początku 1989 r. były niecenzuralne. Władze, bo przecież nie ulega wątpliwości, iż zwłaszcza w tej kwestii cenzura nie działała samodzielnie bez dyrektyw płynących z góry, zdecydowane były czekać dalej na sygnał z Moskwy i podtrzymywać zmowę milczenia wobec tego symbolu ra-dziecko- polskich stosunków. Ale opisywany tu i przypomniany we fragmentach artykuł po raz kolejny potwierdził jeszcze jedną prawdę. Otóż dla cenzury w PRL niecenzuralna była jej własna działalność, nawet samo jej istnienie. Dwie ostatnie ingerencje dotyczyły bowiem właśnie tego problemu. W zakończeniu artykułu Praruda nieurzędoioa pisałem (a cenzor kreślił) co następuje: „W istocie rzeczy bo- wiem dyskusja o «białych plamach» w najnowszej historii jest dyskusją o zakresie ingerencji cenzury w wyniki naukowych badań historycznych, jest po prostu dyskusją o cenzurze prewencyjnej w PRL. Pamiętać jednak trzeba o tym, o czym była mowa na początku niniejszego artykułu, to znaczy, że państwowy monopol w zakresie informacji, ale także propagowania dorobku naukowego i artystycznego należy do przeszłości. W tej sytuacji powinna też, jak sądzę, ulec przynajmniej częściowej zmianie rola cenzury, która nie jest już w stanie izolować społeczeństwa od wielu faktów, informacji i artystycznych dzieł. Coraz częściej teksty zdejmowane przez cenzurę w oficjalnych publikacjach ukazują się w drugim obiegu, którego zasięg oddziaływania - czy się to komuś podoba czy nie - systematycznie ulega rozszerzaniu. Faktu tego nie można nie brać pod uwagę, jak i tego, czego uczy historia, że w dłuższych odcinkach czasowych kompletna izolacja od prawdy historycznej jest po prostu niemożliwa". Nie wiem, jak mój artykuł odbierany był przez cenzorów, ale pamiętam, że wśród historyków został zauważony i przyjmowany z sympatią. Rzeczy, o których pisałem były przecież zupełnie oczywiste - wręcz banalne, ale miałem wówczas poczucie, iż współuczestniczę w walce o poszerzenie zakresu wypowiedzi. Choć zabrzmi to może nieskromnie, to jednak w końco- 69 Moje „spotkania" z cenzurą wych latach PRL mogłem uważać się za „specjalistę" od cenzury i z dużym prawdopodobieństwem przewidywać, które partie tekstu będą mogły się ukazać, które zaś będą „rozmową" między mną i cenzorem. Nie miałem zresztą wówczas żadnych złudzeń i dlatego moją pierwszą książkę poświęconą dziejom politycznym PRL (Marzec 1968. Geneza —przebieg— konsekwencje) od samego początku przygotowywałem z myślą o opublikowaniu w drugim obiegu w zasłużonej Bibliotece Kwartalnika Politycznego „Krytyka". Początkowo zamierzałem ją zresztą wydać pod pseudonimem i tak napisałem pierwszą wersję w 1987 r. Ostatecznie po zniesieniu cenzury wiosną 1990 r. trafiła ona do PWN, gdzie ukazała się w następnym roku jako pierwsza książka w ramach Biblioteki „Krytyki" wydana oficjalnie. Zanim książka została wydana, jej fragment publikowałem na łamach „Tygodnika Kulturalnego", „Tygodnika Solidarność", „Przeglądu Katolickiego" i „Więzi", a ponieważ były to schyłkowe miesiące istnienia cenzury, przeto - z jednym wyjątkiem — powstrzymywała się ona przed ingerencjami. Ten wyjątek zasługuje jednak na opisanie. Otóż na łamach majowego numeru „Więzi" z 1989 r., który wszakże ukazał się z opóźnieniem dopiero w lipcu, a więc już po historycznych wyborach wygranych przez „Solidarność", opublikowałem rozdział pt. Milenium 1966. W tekście znalazła się jedna, ale za to obszerna i wielce wymowna, ingerencja cenzury. Gdy pisałem o peregrynacji obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej i organizowanych przez władze państwowe kontrakcjach mających za zadanie przeszkodzić w uroczystościach kościelnych w Warszawie, to między innymi wspomniałem o zaangażowaniu w tę akcję wielu oficerów Wojska Polskiego. Posłużyłem się w tym przypadku informacjami zaczerpniętymi z opublikowanego w tomie 44 paryskich „Zeszytów Historycznych" z 1978 r. artykułu Michała Chęcińskiego Ludowe Wojsko Polskie przed i po marcu 1968. Cenzura pozostawiła tylko pierwsze zdanie, które brzmiało: „Michał Chęciński wspomina, że kie-ly obraz Matki Boskiej Częstochowskiej dotarł do Warszaw}7, w Wojskowej Akademii Politycznej ogłoszono stan pogotowia". Tutaj następował nawias kwadratowy z podaną podstawą prawną tej ingerencji, ale co ciekawe — cenzura wykreślając cytat z artykułu Chęcińskiego pozostawiła przypis z dokładnym opisem (łącznie z numerami stron) skąd został on zaczerpnięty. Mimo że półtora roku później fragment ten w całości znalazł się na s. 121-122 książkowego wydania, to jednak -jak sądzę - warto go tu przywołać w całości raz jeszcze, gdyż pokazuje on dobitnie, co pozostawało niecenzuralne w czasie, gdy Adam Michnik na łamach „Gazety Wyborczej" publikował swój głośny artykuł Wasz prezydent nasz premier. Niecenzuralne zaś do końca istnienia cenzury w Polsce były wszystkie informacje „kompromitujące Lu- 70 dowe Wojsko Polskie" i te dotyczące podległości PRL w stosunku do ZSRR. Oto wiec fragment jeszcze dziesięć lat temu — zdaniem cenzorów — nie nadający się do druku: „Do akcji propagandowej przeciwko Kościołowi zmobilizowano oficerów WAP już na początku roku, a specjalne grupy pro- pagandowe jeździły w tereni prowadziły agitację partyjną i antykościelną. Zebranym w WAP-ie oficerom polecono niezwłocznie przebrać się po cy- wilnemu i stawić natychmiast w dużej sali Centralnej Biblioteki Rolniczej, która znajduje się kilkaset metrów od katedry. «Po przybyciu na miejsce - relacjonował później Chęciński — spotkałem tam zebranych 200—250 oficerów z różnych warszawskich instytucji, z tych większość znałem. Trzeba tu dodać, że wielu z nich dosłużyło się stopni pułkownikowskich, a liczni mieli tytuły doktorskie i nawet profesorskie. (...) Obecnym wyjaśniono, że każdy otrzyma specjalną opaskę i pałkę, które powinny być odpowiednio ukryte. Oficerowie mają się zmieszać z tłumem modlących się lub zebranych przed katedrą dla wysłuchania kazania kardynała Wyszyńskiego. Ponieważ oczekuje się, że zebrani spróbują po kazaniu zorganizować burzliwą procesję, trzeba będzie ją rozpędzić. Oficerowie włączają się do akcji na dany znak, kiedy MO przystąpi do szturmu». Ostatecznie oficerom rozdano tylko opaski, gdyż pałek po prostu zabrakło dla wszystkich zmobilizowanych na tę akcję". To wszystko zostało „zdjęte" przez cenzurę i nawet — prawdę mówiąc — trudno dziwić się decydentom. Jest to bowiem rzeczywiście kompromitujący wojsko fragment, a wartość tej relacji podnosi to, że Chęciński przed wyjazdem z Polski do Izraela przez dwadzieścia lat służył w Ludowym Wojsku Polskim, w tym połowę tego czasu w kontrwywiadzie wojskowym i dosłużył się stopnia pułkownika. Była to ostatnia ingerencja cenzury w mój tekst, która kończyła kilkuletni okres „współpracy". Było to zarazem moje ostatnie „spotkanie" z instytucją, która przez dziesiątki lat deformowała życie umysłowe w Polsce i której „zasługi" na tym polu są nie do przecenienia. Antoni Gąsiorowski CENZURA 1. Wielu profesorów historii miało kłopoty z cenzurą PRL. Ja dzięki cen- zurze zostałem profesorem historii. Po usunięciu ze studiów na uniwersytecie poznańskim latem 1953 roku (po ukończeniu tzw. I stopnia), przez trzy lata byłem bezrobotny. Zatrudniony potem przez kilka miesięcy w przedmiejskiej filii poznańskiej Biblioteki Raczyńskich, w kwietniu 1957 r., na „odwilżowej fali" znalazłem pracę jako redaktor w nieco wcześniej utworzonym Wydawnictwie Poznańskim w Poznaniu. Zawdzięczałem ją staraniom Jarosława Maciejewskiego, wówczas kierownika redakcji literackiej Wydawnictwa, a późniejszego redakto-a wydanej w tejże oficynie książki o Poznańskim Czerwcu. W Wydawnic-wie pracowałem w redakcji naukowej, którą kierował życzliwy mi Władysław Markiewicz, socjolog, do niedawna sekretarz Komitetu Wojewódzkiego 'ZPR w Poznaniu. Zanosiło się, że zwiążę się z tą dziedziną na stałe. Wiosną 1958 r. otrzymałem jednak nagle wypowiedzenie i w sierpniu tego roku zakończylem swoją karierę edytorską. Na miejsce opróżnione przeze mnie został zatrudniony w Wydawnictwie mój były kolega ze studiów, mgr Ed- mund Makowski, przedtem pracownik poznańskiej placówki cenzury. Po- wodem tej zmiany było niedawne rozporządzenie (rządowe?) dotyczące trybu kontroli prac przeznaczonych do druku przez cenzurę. Za czasów mojego zatrudnienia zanosiliśmy do poznańskiej cenzury gotowe do druku maszynopisy. W mrocznych pomieszczeniach przy ulicy Mickiewicza 29 czytano te maszynopisy i albo akceptowano poprzez przybicie odpowiedniej pieczątki na karcie tytułowej, albo odrzucano, też z zastosowaniem odpowiedniej pieczęci. Niekiedy żądano zmian w tekście - z reguły były >ne zaznaczone w maszynopisie. Była to dla wydawnictw sytuacja nadzwy-/.aj wygodna i nie narażała ich na większe straty. Od 1958 r. do cenzury miał trafiać już nie maszynopis, a dopiero tekst korekty. Zatrzymanie przez 72 Antoni Gąsiorowski cenzurę publikacji na tym etapie narażało wydawnictwa na duże straty (koszty rozsypanego składu bądź nanoszenia poprawek i przełamań składu), a ich dyrektorów na ewentualne zarzuty już nie tylko braku czujności politycznej, ale i niegospodarności. Stąd latem 1958 r. wydawnictwa poszukiwać zaczęły ludzi dobrze obeznanych z metodami cenzury i proponować zatrudnienie pracownikom Urzędu Kontroli. Nie jestem jednak skłonny pisać, że „padłem ofiarą" tego rozporządzenia. Dzięki zwolnieniu z Wydawnictwa Poznańskiego musiałem poszukać innej pracy. Znalazłem ją w poznańskim Muzeum Narodowym, skąd po kilku latach przeniosłem się do Polskiej Akademii Nauk, gdzie -jakjuż napisałem — dotrwałem do profesury. Notabene w profesory uniwersyteckie poszedł - też dzięki cenzurze - mój wydawniczy następca, Edmund Makowski. W Wy- dawnictwie Poznańskim przetrwał lat kilkanaście, awansując nawet do sta- nowiska zastępcy redaktora naczelnego (naczelnym był dyrektor). W 1972 r. nad Wydawnictwem zawisły chmury po wydaniu Pobkiej wojny Leszka Mo- czulskiego1. Odpowiedzialność za „błąd" przypisano zastępcy redaktora, który musiał opuścić wydawnictwo. Osiadł w Instytucie Historii poznańskiego uniwersytetu, gdzie obecnie zajmuje się badaniem dziejów PRL. Ta kreatywna rola cenzury w procesie tworzenia kadry naukowej polskiej humanistyki — widoczna nie tylko w tych dwu nietypowych przykładach (ka- riera naukowa jako skutek odrzucenia) - warta jest przypomnienia. Iluż to dzisiejszych profesorów, szczególnie reprezentantów nauk społecznych, za- czynało swą karierę od cenzorskiego ołówka! 2. Od października 1956 r. pełniłem też funkcję sekretarza redakcji od- nowionego wówczas po kilkuletniej przerwie kwartalnika „Kronika Miasta Poznania", Było to wydawnictwo władz miasta Poznania, wtedy Prezydium Miejskiej Rady Narodowej. Inicjatorem odnowienia „Kroniki" i pierwszym jej redaktorem, który wciągnął mnie do tej pracy, był ówczesny zastępca przewodniczącego Miejskiej Komisji Planowania, socjolog, dr Janusz Ziół- kowski. Jako sekretarz redakcji odnosiłem do cenzury kolejne zeszyty (w ma- szynopisie) i odbierałem je po mniejszych lub większych interwencjach lub ich braku. Nie pamiętam liczby i rozmiarów tych ingerencji, bo były one dla nas rzeczą zwykłą, wręcz banalną. Żyliśmy w tym systemie i w jakiś sposób się do niego przyzwyczailiśmy. Z inicjatywy Janusza Ziółkowskiego, już wtedy pracownika katedry socjo- logii na poznańskim uniwersytecie, „Kronika" postanowiła zamówić i wy- ' L. Moczulski, Wojna polska: rozgrywka dyplomatyczna tu przededniu wojny i działania obronne we wrześniu-październiku 1939, Poznań, Wydawnictwo Poznańskie, 1972. Cenzura 73 drukować cykl kilku artykułów poświęconych tzw. Poznańskiemu Czerwcowi 1956 r. W „Kronice" z. 3-4/1957 (druk ukończono w styczniu 1958) ukazał się obszerny artykuł socjologa Zbigniewa Zechowskiego pt. Z ekonomicznych iródel sytuacji strajkowej w Zakładach im. H. Cegielskiego wiosną 1956 r. Następny, tegoż autora, poświęcony społecznym źródłom tej sytuacji, miał się uka/ać w numerze 4 za rok 1958, poświęconym w dużej mierze właśnie Zakładom H. Cegielskiego w Poznaniu (podpisano do druku w grudniu 1958). W grudniu (?) tego roku otrzymałem z drukarni wiadomość, że cenzura - po lekturze korektowej odbitki - zatrzymała ów artykuł. Moja interwencja przy ul. Mickiewicza nie dała rezultatów. Poinformowano mnie, że decyzję zmienić może tylko sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Poznaniu, Czesław Kończal. Zadzwoniłem tam, uzyskałem połączenie, przedstawiłem sprawę („naukowe badania, bardzo ważne" itp.). Towarzysz Kończal, tytułujący mnie także towarzyszem (odwzajemniałem mu grzecznie tę tytulaturę), po wysłuchaniu mojego monologu, rzekł krótko: „Towarzyszu! Towarzysz Wiesław powiedział: spuśćmy na to zasłonę". Zacząłem mówić: „Ale...". Jednak towarzysz Kończal tym razem był szybki i stanowczy: „Jak to «ale» towarzyszu" — rzekł. Przeprosiłem i zakończyłem rozmowę. Korektowy egzemplarz artykułu Zechowskiego jest do dziś w posiadaniu prof. Janusza Ziółkowskiego. Numer 4/1958 „Kroniki Miasta Poznania" był ostatnim przez nas zredagowanym, choć nie sądzę, aby na odwołanie nas z redakcji sprawa artykułu Zechowskiego miała decydujący wpływ. „Zdjęcie" artykułu z „Kroniki", samo w sobie banalne, w dwu aspektach zasługuje jednak na uwagę. Pierwszy, merytoryczny, to fluktuacja zasad, którymi kierowała się cenzura: pierwszy artykuł jeszcze zdążył przejść, następny, w niecały rok później, już nie. Drugi aspekt, organizacyjny, był chyba trwalszy, bardziej stabilny: organem nadrzędnym dla wojewódzkiej cenzury w Poznaniu był Komitet Wojewódzki PZPR w Poznaniu. 3. O stabilności owego drugiego aspektu przekonałem się w ponad 20 lat po odejściu z redakcji „Kroniki". W 1967 r. zrodziła się w Poznaniu inicjatywa opracowania Wielkopolskiego słownika biograficznego (WSB). Jednym z jego inicjatorów był mój kolega z roku, historyk Janusz Dembski, wówczas (a i dzisiaj) dyrektor Biblioteki Raczyńskich w Poznaniu. Od 1970 (?) r. kierowałem redakcją WSB, tocząc pod koniec boje m.in. z dyrektorką poznańskiego oddziału Państwowego Wydawnictwa Naukowego, wydawcy WSB, Władysławą Klawiter, która stale proponowała wzbogacenie jego za- wartości, a to przez dodanie biogramów wszystkich żyjących wielkopolskich nosicieli Orderu Budowniczego Polski Ludowej, a to wszystkich wyższych dowódców sowieckich, którzy w 1945 r. brali udział w wyzwalaniu Antoni Gąsiorousk, 74 Wielkopolski. Udawało mi się - zawsze przy żywej pomocy współredaktora WSB, Jerzego Topolskiego - torpedować te plany. Sami jednak z Jerzym Topolskim pakowaliśmy do WSB biografie trzecio- i czwartorzędnych repre- zentantów wielkopolskiej „lewicy", zdając sobie sprawę ze słabości tego nurtu w dziejach Wielkopolski. W lipcu 1979 r. WSB, zaopatrzony w asekurancki wstęp podpisany przez J. Topolskiego i przeze mnie, skierowano do drukarni. Skład był gotowy wiosną 1980 r. i szpalty poszły utartym zwyczajem do cenzury. Niedługo potem Janusz Dembski, pełniący wówczas funkcję kierownika Wydziału Nauki (dokładnej nazwy nie pamiętam) KW PZPR w Poznaniu, powiedział mi w zaufaniu, że na jego biurko i do jego decyzji trafiły korekty WSB: poznańska cenzura generalnie zakwestionowała całość, ze względu na proporcje. Zgodnie ze specyfiką dziejów Wielkopolski bardzo dużo było tam księży i endeków, zbyt mało - ludzi lewicy. Nie pamiętam teraz, czy już wówczas znałem opublikowane na Zachodzie materiały cenzury wywiezione przez Tomasza Strzyżewskiego. W każdym razie był to ten sam schemat, wedle którego wcześniej wstrzymano druk przewodnika po warszawskich Powązkach: niewłaściwe proporcje. WSB przeleżał w szafie KWPZPR kilka miesięcy. Jesienią 1980 r., niedługo po podpisaniu porozumień w Gdańsku, Janusz Dembski powiedział mi, że wobec nowych wydarzeń tego czasu zdecydował się na zwolnienie WSB. Skład poszedł do druku z jedną interwencją cenzuralną (w którymś biogramie nakazano skreślić informację, że jego bohaterka była laureatką jakiejś emigracyjnej polskiej nagrody - nie pamiętam już o kogo i o jaką nagrodę chodziło). Całość podpisano do druku w marcu 1981 r. i w kilka miesięcy później WSB pojawił się na półkach. Jego bardzo ciepła recenzja, pt. Przywrócona pamięć, pióra Michała Misiornego, ukazała się na łamach „Trybuny Ludu" w numerze zaserwowanym czytelnikom przez organ Ko- mitetu Centralnego PZPR w trzynastym dniu stanu wojennego, na święta Bożego Narodzenia 1981 (nr 302, s. 4, śródtytuły: Chłop i robotnik, Wzom posłani i zachowań, Jedno z największych dokonań). 4. Moje przygody z cenzurą były prawie wyłącznie związane z pełnionymi przeze mnie funkcjami redakcyjnymi czy redaktorskimi. Obszary historii średniowiecznej, którymi się param i które wybrałem nie z powodu istnienia cenzury, były chyba wolne od interwencji. Jedyna taka ingerencja, którą pamiętam, to wykreślenie przypisu odsyłającego do artykułu Karola Modzelewskiego w moim tekście zamieszczonym w księdze pamiątkowej Władysława Rusinskiego (Badania nad historią gospodarczo-społeczną w Polsce, Warszawa—Poznań 1978). Do dziś nie wiem, czy był to wynik istnienia wtedy zapisu" na nazwisko Modzelewskiego i czy interwencji dokonała redakcja Cenzura 75 poznańskiego oddziału Państwowego Wydawnictwa Naukowego, czy cenzu-i; bardziej jednak prawdopodobne, że już ta pierwsza. Było bowiem rze-/ą dla nas oczywistą, że redakcja wydawnictwa stanowiła pierwsze sito, usuwające niewłaściwe myśli czy sformułowania. Czasami przyjmowało to f harakter wręcz karykaturalny. Pamiętam konieczność usuwania po 1975 ., po likwidacji w Polsce podziałów powiatowych, określenia „powiat" z ma- szynopisów WSB: nikt z jego bohaterów nie urodził się (w XX, XIX czy XVIII w.) w żadnym powiecie, a tylko „koło" czy „pod" większą powiatową miejscowością; czasem tylko mogliśmy napisać o „ówczesnym powiecie". Nie przypuszczam (choć nie mam pewności), że było to wynikiem istnienia „za- pisu" na słowo powiat. 5. Moim wspomnieniom nadałem charakter na poły anegdotyczny, żar- lobliwy. Czas zaciera kontury złych doświadczeń i doznawanych przykrości. V moim wypadku owe przykrości nie były zresztą - patrząc z perspektywy it - zbyt dolegliwe. Jednocześnie patrząc z tejże perspektywy coraz trudniej wyobrazić sobie tamte czasy. W zalewie ukazujących się wszędzie, wydawanych przez wszystkich, publikacji, zapominamy, że zatwierdzeniu podlegał projekt każdej etykiety na pudełko czy słoik. Korzystając bez ograniczeń kserografów i innych urządzeń powielających zapominamy, że nawet wy--onanie jednego egzemplarza jakiejkolwiek światłokopii wymagało zgody cenzury. Kupując dokładne mapy Polski i krajów ościennych nie możemy sobie wyobrazić, że mapy podlegały szczególnej kontroli i częstemu, celowemu przekształcaniu (fałszowaniu), a odręczne szkice w publikacjach historycznych czy archeologicznych były okaleczane: jeżeli kontrolujący nie mógł się do niczego przyczepić, żądał choćby usunięcia strzałki wskazującej północ. Zapominamy też o „piętrowej" odpowiedzialności za teksty: redaktorów wydawnictw i czasopism, cenzury, wreszcie komitetów partyjnych, aż po Komitet Centralny i... ambasadę zaprzyjaźnionego mocarstwa. Moja przyja- ciółka z gór, nieżyjąca już Halina Kruger-Syrokomska, pełniąca w początku lat siedemdziesiątych obowiązki zastępcy redaktora naczelnego miesięcznika „Fotografia", która, przerwawszy urlop macierzyński, przyszła do redakcji aby podpisać numer do druku, straciła pracę za puszczenie w nim artykułu o odkrytej w zbiorach Uniwersytetu Warszawskiego kolekcji fotografii Jana Bułhaka z czasów wileńskich („Fotografia" nr 3/1972: m.in. reprodukowano zdjęcie Piłsudskiego w Wilnie). Do jej zwolnienia wystarczył jeden telefon z ambasady. Ale był to już czas socjalizmu z prawie że ludzką twarzą: choć zakazano jej natychmiast wstępu do lokalu redakcji, otrzymała trzymiesięczne płatne wypowiedzenie; z majowego numeru „Fotografii" Antoni Gąsiorowski 76 zniknął skład redakcji. Pozytywna opinia złożona przez historyka w Komitecie Wojewódzkim PZPR w Poznaniu przed drukiem nie zapobiegła wspomnianej już burzy po wydaniu książki Moczulskiego. Po wielu konsultacjach nad treścią i formą Dziejów Polski pod redakcją Jerzego Topolskiego, w których opracowaniu brałem udział, prowadzonych w Wydziale Nauki KC PZPR, po jej wydaniu u schyłku 1975 r. dyrekcja PWN i redaktor książki nerwowo oczekiwali na telefony, nie wiedząc czy przyniosą one pochwały, czy potępienie i odrzucenie. Tym razem telefony okazały się łaskawsze i książka zyskała etykietkę „pierwszej marksistowskiej syntezy dziejów Polski". Cieszyłem się z tej etykietki na równi z moimi partyjnymi współautorami, bowiem odblokowała mi ona leżący od kilku lat w biurkach centrali PAN wniosek o profesurę. Żyliśmy w tym systemie i mniej lub bardziej aktywnie z nim kooperowali przez lat kilkadziesiąt. Może to i dobrze, że tak szybko o tym zapominamy. Ale dobrze tylko w interesie jednostki. Pamięć zbiorowa, utrwalona w publikacji, powinna przetrwać. Dlatego trzeba o tym pisać. Ludwik Hass CENZURA I INNE MECHANIZMY STEROWANIA HI STORYKAMI W LATACH PRL Chęć zajmowania się w Polsce po 1945 r. naukami humanistycznymi, |równoznaczna z działalnością pisarską, narzucała twardą a nieuniknioną konieczność kontaktów z cenzurą. Przecież cała moja twórczość naukowa, la i znaczna część publicystycznej - podobnie jak innych ówczesnych ludzi [pióra - w moim przypadku, od końca lat pięćdziesiątych, kiedy to zacząłem się nią parać po połowę 1989 r. przebiegała pod „czujnym okiem" owej ? władzy. A działo się tak niezależnie od używanych pseudonimów, dopiero znacznie później ujawnionych przeze mnie w odpowiednich publikacjach i Instytutu Badań Literackich. Pisząc z myślą o pojawieniu się tekstu w druku nie można było uwolnić się od myśli, co z woli tego urzędu czy współpracujących z nirn instytucji dotrze do czytelnika. Obecnie, kiedy owa cenzura jest zamkniętym fragmentem przeszłości, widoczne też staje się, iż była raczej drobnym podrozdziałem niż chociażby rozdziałem dziejów PRL. Poważniejsze, a spokojne bowiem zastanowienie się nad rolą tej instytucji w życiu umysłowym i publicznym, zwłaszcza w rozwoju historiografii polskiej, w ciągu minionych ponad czterech dekad prowadzi do wniosku, iż była tylko jednym z kilku instrumentów, jakimi warstwa biurokracji stalinowskiej w Polsce starała się ukierunkowywać twórczość historyków krajowych, sterowała nią i reglamentowała. W tym skomplikowanym mechanizmie cenzura pełniła niejako rolę - że odwołam się do średniowiecznej analogii - „ramienia świeckiego" Świętej Inkwizycji, czyli Wydziału Nauki Komitetu Centralnego PZPR, bądź nawet jego Biura Politycznego. Rządzący sięgali po jej sankcje dopiero wtedy, kiedy innymi drogami czegoś osiągnąć nie potrafili. Obecnie, gdy również dzieje PRL i rządzącej nią faktycznej monopartii należą do przeszłości, a dokumentacja wytworzona oraz zgromadzona przez instancje państwowe i partyjne spoczywa na ogół w archiwach państwowych, gdzie - w takim czy innym stopniu -jest 78 dostępna ludziom nauki, nic - wydawałoby się - nie stoi na przeszkodzie pełnemu zbadaniu przez historyka zasygnalizowanego mechanizmu oddzia- ływania na historiografię, wypowiedzeniu się na temat szkód, jakie wyrządził rozwojowi badań nad przeszłością; korzyści przecież - co być winno chyba sprawą ewidentną, bezsporną — z natury swej przynieść nie mógł. Chyba że staniemy na stanowisku, iż istnieją kwestie, dziedziny, w których ujawnienie całej prawdy, nawet po upływie sporego czasu, niemal wieków, nie jest wskazane, czy wręcz szkodliwe. Casus Liber chamorum Waleriana Nekandy- Trepki, utworu — niechaj będzie, że w dużym stopniu paszkwilanc-kiego, lecz dotyczącego ludzi od wieków już nieżyjących, każe się poważnie' zamyśleć. Wszak próba wydania tego utworu drukiem w pierwszych latach dwudziestego wieku została storpedowana, a jego ukazanie się w stosunkowo wczesnych latach PRL niejako uwarunkowane było uprzednim obaleniem dotychczasowych porządków społecznych i politycznych w naszym kraju. Wypada zatem zastanowić się nad mechanizmami rozmaitego rodzaju cenzur, zwłaszcza zaś nieformalnych, za to szczególnie długotrwale funkcjonujących. Co się zaś tyczy wspomnianych nieformalnych mechanizmów cenzury PRL-owskiej, to - już na wstępie - zaznaczyć należy, że uczestniczyli w nich również ludzie nadal funkcjonujący w środowisku historyków, nieraz cieszący się autorytetem w tym czy innym ich kręgu. Niektórzy z nich, o czym będzie jeszcze mowa, piekli przy tym ognisku represji (dotkliwością swoją nieporównywalnych z konsekwencjami działań aparatu bezpieczeństwa) swoje prywatne pieczenie. Nie wykluczone zatem, że przytoczenie takich nazwisk bądź uniemożliwiłoby publikację przyczynków na temat zasygnali- zowanej w tytule problematyki, bądź naraziłoby piszącego na rozmaite przy- krości, do procesów sądowych włącznie. Zaskarżony nie zawsze mógłby do- starczyć materialnych dowodów potwierdzających podane przez siebie informacje. Najczęściej raczej prócz własnego zapewnienia, że tak było, na nic nie mógłby się powołać. W jednych przypadkach świadkowie opisywa- nych przezeń faktów nie żyją, w innych na ogół odmówią ich potwierdzenia („przecież Pan rozumie, nie wypada mi tego uczynić, są względy..."; czy też wręcz - „nie plącz mnie w swoje sprawy"). W tej sytuacji w poniższych rozważaniach zastosowana została - ze wspomnianej konieczności - maksyma, może niezbyt moralna, a będąca odwrotnością normy, zabójczej zresztą dla badaczy przeszłości, czyli „de mortuis nihil nisi bene". Więc w danym przypadku żyjący, o których wypadnie wypowiadać się negatywnie, pozostaną bezimienni, przynajmniej względnie. Historycy starszych pokoleń na ogół ich rozszyfrują. I jeszcze jedno ograniczenie, natury już ściśle 79 indywidualnej: opowiedziane poniżej o sprawach i ludziach dotyczyć będzie \yłącznie dziesięcioleci po 1956 r., czyli tych czasów PRL, które piszący zna autopsji. Dopiero bowiem w początkach 1957 r. uzyskał możność powro-ai do Polski. Najogólniej biorąc, oddziaływanie cenzury, w ścisłym słowa znaczeniu, ia historiografię polską można podzielić na czynne i bierne. W pierwszym przypadku będzie to bardziej czy mniej bezpośrednia ingerencja Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk w teksty autorskie, po uniemożliwie-ich ukazania się włącznie. Temu aspektowi na ogół bywają poświęcone fozmaite przyczynki, w jakimś stopniu również niniejszy. Mianem biernego Oddziaływania określić można utrudnianie korzystania z pewnych opubli- kowanych opracowań, wydawnictw, źródeł bądź czasopism - zarówno krajo- wych sprzed 1945 r., jak i zagranicznych, w tym też polonijnych - przez liedopuszczanie ich do obiegu, również naukowego. Owa druga technika oddziaływania cenzury, zdaniem piszącego raczej niewiele szkód poczyniła w naszej nauce historycznej. Do wspomnianej ka- tegorii publikacji zagranicznych czy krajowych sprzed 1945 r. przechowywa- nych w polskich bibliotekach naukowych w granicach PRL, jeśli nawet ich ^udostępnienie obwarowane było najsurowszymi rygorami - odrębna sprawa to archiwalia i pokrewne rękopisy, względnie maszynopisy - badacze potrafili jednak dotrzeć. Oczywiście, wymagało to zabiegów dla niejednego moc-^o kłopotliwych, chociażby w postaci przedstawienia bibliotece pisma cieszącego się autorytetem opiekuna naukowego danego historyka, które uzasadniało udostępnienie petentowi określonych druków tego rodzaju. Pewne utrudnienie dodatkowe polegało na tym, iż karty katalogowe „trefnych" tytułów nie wszędzie włączano do ogólnie dostępnych katalogów. Trzeba \ięc było posiąść odpowiednią na ten temat wiedzę - np. o istnieniu odrębnego katalogu „prohibitów" czy „zbiorów specjalnych", znajdującego się w innym pokoju niż zwyczajne katalogi —jakiej nigdzie nie wykładano, służyć nią mogli jedynie doświadczeńsi koledzy, niekiedy również pracownicy biblioteczni. Spotkać też można było takich „rozsądnych" badaczy, którzy nie pragnęli zapoznać się z zabronionymi pozycjami, żeby głowy sobie nie „zamulać" niesłusznymi, podobno, wiadomościami czy poglądami. Wszak nawet iiimo woli mogą one potem dojść do głosu w twórczości, w konsekwencji vięc stać się źródłem trudności cenzuralnych czy przykrości politycznych. iacy „racjonaliści" na usprawiedliwienie spotykanych w ich publikacjach mniej czy bardziej ewidentnych przekłamań, jeśli nie czegoś gorszego, po latach twierdzili, że nie wiedzieli czegoś, o czym nawet w maglu opowiadano, gdyż nie mieli dostępu itd. 80 Pewne tytuły były autentycznie, fizycznie, niedostępne z tej prostej przy- czyny, iż biblioteki naukowe ich nie nabyły. Tak postępowały kierownictwa jednych książnic, nie chcące narażać się na zarzuty sprowadzania z zagranicy „szkodliwych śmieci", inne - raczej bardzo nieliczne - z rzeczywistego głębokiego przekonania, że są to propozycje bezwartościowe. Jeszcze inne - w sytuacji niemal stałego niedoboru dewiz - stojąc wobec dylematu co zakupić, wolały sprowadzać z zagranicy takie potrzebne książki, którymi nie narażałyby się władzy zwierzchniej czy własnej organizacji partyjnej. Oko liczności tego rodzaju, częstsze na prowincji, rzadkie zaś w Warszawie, nic tylko zubożały wiedzę historyczną, miały jeszcze drugą stronę, nazwijmy ja umownie personalną. Stosunkowo nieliczni, którzy uzyskali stypendia na wyjazdy naukowe na Zachód, automatycznie okazywali się ludźmi zrządzeniem losu uprzywilejowanymi. Mieli tam możność korzystania z „owocu zakazanego". To poniekąd rzeczywiście wzbogacało ich horyzonty naukowe, co więcej — następnie umożliwiało czynić w publikacjach aluzje bądź zamieszczać informacje, nawet odsyłacze źródłowe, dzięki którym zdobywali opinię odważnych i wiele wiedzących. Niekiedy badacz potrafił dotrzeć również do pozycji nie znajdujących się w księgozbiorach publicznych, bez wyjazdu z kraju. Niekiedy przywozili je bowiem ze sobą, w ten czy inny sposób omijając kontrole- graniczne, owi powracający z naukowych delegacji zagranicznych, fednostki ze świata nauki, odgrywające zarazem ważną rolę w życiu publicznym, miały nawet w paszporcie zagranicznym jakąś zaszy- frowaną adnotację, mówiącą, że nie podlegają kontroli celnej. Inni, również tylko nieliczni, załatwiali sobie przewóz prohibitów przez przesyłanie ich drogą dyplomatyczną do MSZ, skąd je następnie odbierali. Cenzura zaś część książek i periodyków, zatrzymanych w urzędach pocztowych bądź na granicy, przekaz\Tvała mniej czy bardziej -jej zdaniem - godnym tego uczonym. Tego rodzaju różnorodni szczęściarze, o ile nie byli tchórzem podszyci, kierując się rozmaitymi motywami czy w przystępie dobrego humoru, publikacje takie udostępniali niektórym już mniej godnym znajomym. Nieporównanie istotniejsza dla rozwoju historiografii była wspomniana już bezpośrednia, czyli czynna, ingerencyjna funkcja cenzury, spośród rozmaitych sposobów oddziaływania na twórczość historyków najłatwiej uchwytna. Jej poniższe omówienie wymaga kilku wstępnych konstatacji i uwag. Jest ono na swój sposób subiektywne. Jego źródłem są bowiem wyłącznie doświadczenia osobiste, w których - z natury rzeczy - element przypadku niewątpliwie odgrywa pewną rolę. Nie badałem przecież archiwów cenzury. Pozostawiam to zajęcie m.in. niejednemu z takich, którzy korzystali z jej płaszcza ochronnego, chociażby po to, żeby za jego pomocą topić swoich 81 naukowych rywali, przykłady tego rodzaju przytoczę. Pragnę zresztą — przy sposobności - zwrócić uwagę, że zachowane archiwalia tego urzędu uległy uż selekcji nie tylko losowej, co jest udziałem wszelkiej dokumentacji histo- rycznej, lecz od końca 1989 r. czy też od roku następnego innej, w pełni •wiadomej i ukierunkowanej, analogicznie i z podobnych względów, jak dokumentacja aparatu bezpieczeństwa. Ulubieńcy czy pomocnicy nowej vładzy — nieraz byli nimi „zawodowi" pomocnicy każdej władzy, więc i poprzedniej - zadbali przecież o to, żeby nie padło na nich światło nienajlep-/,e. Zresztą, co może istotniejsze, od upowszechnienia się telefonu daleko iie wszystko znajduje odzwierciedlenie na papierze. Przekazane tą nową Irogą techniczną sugestie, rady, nawet istotne polecenia niejako bezpow-otnie -jeśli nie odnotuje ich po latach pamiętnikarz, kwestia, na ile rze-ielny - siłą rzeczy - umykają z pola widzenia historyka. Wreszcie odwieczny problem życia, nie tylko publicznego: teoria a praktyka. Czyli, w przypadku naszego wątku, kwestia pojmowania przez urzędnika, nie tylko urzędu cenzury, otrzymywanych dyrektyw oraz sposobu ich realizacji. Im bardziej zaawansowana jest biurokratyzacja życia publicznego, tym bardziej wszystko to się komplikuje. W systemach mniej czy bardziej autokratycznych - biurokracja może się świetnie rozwijać, zresztą nawet w ustrojach demokratycznych, przykładem Francja - nakładają się na to walki grupowe na szczy-iach warstwy biurokracji, tzw. walki frakcyjne. Bierze je w swoim służbowym uchowaniu pod uwagę nawet szeregowy członek aparatu władzy, niekiedy /as świadomie opowiada się po stronie jednej czy drugiej grupy i stosownie do dokonanej przez siebie opcji działa, w danym przypadku odpowiednio ingeruje w powierzony mu do kontroli tekst. Toteż poniższe opierać się będzie wyłącznie na osobistych doświadczeniach i własnych przemyśleniach. Z problemem cenzury urzędowej zetknąłem się w 1958 r., zatem odkąd /acząłem publikować i brać udział w dyskusjach historyków. Odtąd też towarzyszył mi - w tej czy innej formie - w ciągu trzech dziesięcioleci, tj. do likwidacji tej instytucji. Już nieco wcześniej wiodła ona żywot efemeryczny, jeszcze istniała, lecz przestała być groźna — nie ingerowała już w teksty, które jej nadal, zgodnie z literą jeszcze obowiązujących ustaw, przedkładano do aprobaty. Mimo tak długiego czasu naszej przymusowej znajomości nie dostąpiłem zaszczytu - z jednym jedynym wyjątkiem, o którym jeszcze będzie mowa - przekroczenia progu tej instytucji, tym bardziej osobistego rozmawiania z jej funkcjonariuszami w sprawie moich tekstów. Zatem ani razu nie zaproponowano mi zamieszczenia w którymś z nich takiego czy innego akapitu. Również ani jeden z maszynopisów moich przyszłych publikacji książkowych czy rozpraw naukowych w periodykach nie zawędrował 82 na ulicę Mysią (siedziba Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Wi dowisk oraz jego terenowej placówki warszawskiej). Widocznie takie proce dury były zarezerwowane dla ważniejszych osobistości świata pióra, do których mnie nie zaliczano. Natomiast owo długotrwałe „współżycie" na odległość z tą instytucją pozwala mi na sformułowanie pewnych ogólniej szych wniosków nie tyle może o jej funkcjonowaniu, co o roli w rozwoji naszej historiografii. Na czoło wysunąłbym kwestię tematyki. Dla każdego piszącego było oczy- wistością istnienie tematów, których uczciwe potraktowanie nie jest możliwe, jeśli pragnie się, żeby publikacja na ich temat ukazała się legalnie, zresztą drugi obieg prac historycznych, sygnowanych autentycznym nazwiskiem, do późnych lat siedemdziesiątych nie istniał. Nie sądzę też, żeby ktokolwiek z naszego grona pisał do szuflady. Do takich zagadnień należał Katyń czy mordowanie komunistów - w tym też polskich - w ZSRR. Chyba żaden historyk nie żywił w tej kwestii wątpliwości. Chcąc być rzetelnym mógł nie koncentrować się na tego rodzaju problematyce, mógł wybrać sobie inną. Nie znam przypadku, żeby kogokolwiek zmuszano do podejmowania podobnej tematyki, co najwyżej kuszono do niej przeróżnymi prebendami. Każdy miał możność znalezienia sobie takiej, która dawałaby się - z jego punktu wid/enia - traktować rzetelnie, przynajmniej w miarę. Ja, będąc zdecydowanie krytycznie usposobiony do taktyki Frontów Ludowych partii robotniczych i postępowych mieszczańskich w latach trzydziestych XX w. nie poświęciłem tej problematyce ani jednego artykułu, również partycypującej w niej lewicy PPS, otaczanej wówczas w naszej historiografii mnóstwem zachwytów. Wiedziałem wszak, że mój punkt widzenia nie ma szans na ujrzenie w druku światła dziennego. Zajmując się problematyką ruchu robotniczego, znajdowałem sobie inne wątki, o czym przekonać się można z bibliografii moich prac. Jednak o ograniczeniach tematycznych stawianych przez cenzurę prze- ważała w środowisku historyków opinia superostrożna. Rzecz zaś miała się jak z owym sławetnym puddingiem - o jego smaku przekonać się możn;i jedynie jedząc go. Znaczenie miał też styl, język wykładu. Napisane spokój nie, niejako skromnie a zaopatrzone w spory aparat naukowy, cenzura prze- puszczała, przeoczała nasuwające się wnioski nawet wcale nie „bogobojne". Natomiast to samo utrzymane w stylu pompatycznym czy populistycznym („pod publiczność") - często w takich przypadkach autor kierował się wy- łącznie chęcią zwrócenia na siebie uwagi, nie miał żadnych aspiracji szerszej natury - budziło jej czujność. Rodziło u niej podejrzenia, że autor tak zachowując się miał jakieś intencje, niekoniecznie zgodne z obowiązującą 1 83 linią polityczną. Reagowała więc ingerencją w tekst, często niezręczną, nie- kiedy wręcz humorystyczną, lecz dla autora stanowiło to raczej przykrość niż przedmiot dumy, iż władza liczy się z jego punktem widzenia. Pierwszy raz przekonałem się o tym w związku z wystąpieniem na VIII Powszechnym Zjeździe Historykówjesienią 1958 r. w Krakowie. Zabrałem wtedy głos w Sekcji Historii Nowożytnej nad referatem o problemach międzywojennego polskiego ruchu robotniczego, wygłoszonym przez jednego / ówczesnych partyjnych historyków-matadorów. M.in. postawiłem jednoznacznie jako problem wymagający zbadania ewolucję Komunistycznej Partii Polski (KPP), mianowicie kwestię, iż partia, która na początku lat dwudziestych potrafiła przeciwstawiać się Międzynarodówce Komunistycznej (m.in. jeden z jej prominentnych działaczy w okresie marszu Armii Czerwonej na Warszawę w 1920 r. opublikował artykuł krytykujący ostro to postępowanie i ówcześnie nie doznał za to partyjnych represji), w 1938 r. nie tylko z pokorą przyjęła swoje rozwiązanie przez nią, ale i nie zdobyła się na oprotestowanie oszczerczych zarzutów, jakimi ten krok został uzasadniony. Obecne na sali rozmaite „ciotki rewolucji" wprawdzie nie podjęły ze mną dyskusji, lecz potem w Warszawie z oburzeniem rozpowiadały o moim wystąpieniu. Znajomi byli przekonani, iż ten mój głos w dyskusji nie ma najmniejszych szans na publikację. Mimo to przekazałem go w pisemnej formie zjazdowej (ści-; śle biorąc - już pozjazdowej) komisji redakcyjnej i w 1959 r. ukazał się bez jfpąjmniejszej zmiany w materiałach zjazdowych1. Inny przykład. W 1961 r. redaktor działu historii najnowszej miesięcznika „Mówią Wieki" - znał mnie z seminarium historycznego na UW - zwrócił się do mnie z propozycją napisania artykułu o Maju '26. Później dowiedziałem się, że już wcześniej rozmawiał o tym z młodymi historykami, j wówczas będącymi na topie, ci zaś odmówili. Uznali za rzecz nie do pomyślenia, żeby artykuł na ten temat, w miarę rzetelny, cenzura dopuściła do druku i to w periodyku względnie wysokonakładowym, a przeznaczonym dla młodego czytelnika. Napisałem, i mój dwuczęściowy esej ukazał się -o ile pamiętam - bez jakiejkolwiek ingerencji cenzuralnej-'. Ośmielony, w tymże piśmie opublikowałem na przełomie lat 1964/65 - czyli w czasie, Ikiedy z odwilży popaździernikowej pozostało niewiele, jeśli coś w ogóle -l trzyczęściowy szkic o Legionach Polskich J. Piłsudskiego. Również i z nim 1 VIII Powszechny Zjazd Historyków Polskich, [zesz. V] Historia Najnowsza Polski, Warszawa 11960, s. 217-220. 2 L. Hass, Zamach majowy 1926. Geneza i miejsce w dziejach międzywojennej Polski, „Mówią Wieki" 1961, nr 10 i 11. 84 większych przygód nie było3. Obu tych utworów popularnonaukowych nie wstydzę się również obecnie, wyrażają punkt widzenia, który nadal wyznaję. Jeśli dostrzegam w nich błędy, to wyłącznie natury erudycyjnej, dotyczące szczegółów. Dodam jeszcze, że prof. gen. Marian Kukiel w jednym ze swoich cotygodniowych przeglądów nowości historycznych na falach Radia Wolna Europa dostrzegł mój artykuł „legionowy" i wyraził zdziwienie, iż rzec/ bez tradycyjnych już obelg, wręcz zawierająca nutki sympatii dla Legionów, mogła się ukazać w PRL (fragment tej wypowiedzi przedrukował krakowski tygodnik „Przekrój"). Przytoczone przypadki nie mogą stanowić podstawy dla wniosków o jakimś okresowym zliberalizowaniu cenzury. Raczej uspokajał ją zrównoważony, rzeczowy ton publikacji i brak ostrzegawczych sygnałów z zewnątrz o szy kującym się wystąpieniu prasowym, zawierającym jakieś niepożądane akcenty Cenzorzy nie byli przecież osobami obeznanymi ze stanem historiografii danego tematu, nie specjalizowali się w określonych dziedzinach. Skoro na- pisane nie zawierało bezpośredniej polemiki z generalnymi punktami wi- dzenia reprezentowanymi przez ówcześnie „miarodajnych" historyków, ani nie mówiło o współczesności, nie dostrzegali racji dla interweniowania. Nie którzy zaś, nadmiernie upolitycznieni historycy, ustawicznie węszący skąd wiatr wieje, bywali bardziej wyczuleni na aluzje polityczne w publikacjach swoich kolegów zawodowych. Wręcz dostrzegali je w opisach czy rozumowaniach, które samemu piszącemu nie kojarzyły się ze współczesnością. Tak więc jeden z moich przyjaciół-historyków w związku z ostatnim odcinkiem Legionów... powiedział mi: Ludwiku, czy ty sobie za dużo nie pozwoliłeś? Przecież pisząc niby to o zachowaniach i losach elity legionowej po 1926 r., w istocie szkicowałeś grupę „partyzantów" (sięgająca wówczas po władzę klika skupiona wokół gen. Mieczysława Moczara). Ja natomiast - szczerze przyznaję się do tego również obecnie - niczego podobnego wtedy nie miałem na myśli. Mam podstawy nie wątpić, iż niektórzy z tak mocno zatroskanych o dobro PRL sygnalizowali swoje podobnego rodzaju wnioski o treści czy intencji wspomnianych artykułów temu czy owemu pracownikowi cenzury. Oczywiście, nie w postaci formalnego donosu, lecz w toku przyjacielsko-partyjnej rozmowy, nie na piśmie. W danym przypadku było to już „po balu", artykuł przecież się ukazał. Zaś cenzura nie miała możności zrewanżować mi się za swoje przeoczenie wzmożoną „czujnością", gdyż niebawem na kilkanaście miesięcy dokumentnie zamilkłem, najzwyczajniej zostałem aresztowany..., nie za publicystykę historyczną. L. Hass, Legiony J'ohki? z perspektywy półwiecza, ibidem, 1964, nr 11 i 12; 1965 nr 1. 85 Nieco wcześniej mogłem przekonać się, że cenzura, z natury swej fachowo nie przygotowana do oceny zawiłości problematyki historycznej, uważnie przysłuchuje się prewencyjnym sygnałom na temat nieprawomyśl-ności, jakie niewątpliwie znajdą się w przygotowywanych do druku publikacjach tego czy innego historyka. Doświadczyłem tego w przypadku mojej pierwszej publikacji książkowej, wyboru źródeł do dziejów międzywojennej PPS-Lewicy4. Z racji tematu umowę na nią zawarło ze mną wydawnictwo partyjne - „Książka i Wiedza". Odpowiednio też nadzór naukowy nad tą pozycją autora jeszcze niezbyt znanego, lecz z wielce nieprawomyślną przeszłością, udzielającego się w niebawem rozwiązanym Klubie Krzywego Koła, zarezerwował sobie wicedyrektor Zakładu Historii Partii przy KC PZPR, prof. Józef Kowalski. Z rozmowy ze mną (umowa już została wcześniej zawarta), wyciągnął wniosek, iż mam niewłaściwe podejście do tematu, błędnie wartościuję niektórych działaczy owej partii. Toteż szczotkową odbitkę książki -jeszcze przed złamaniem - przekazał do zaopiniowania dwu swoim niewysokiego lotu pracownikom. Ci rozumieli, że w materiale winni znaleźć niepoprawności w doborze źródeł i moich do nich przypisach. Starali się też, ile mogli. Lecz nie orientowali się, w jakim kierunku mają zmierzać ich poszukiwania. Toteż, kiedy na spotkaniu z redaktorami wydawnictwa z udziałem mojej osoby zaczęli przedstawiać zarzuty, szef najzwyczajniej im przerwał, poczym zarządził, żeby materiał źródłowy uporządkować nie według powszechnie stosowanego w tego rodzaju edycjach kryterium chronologicznego, lecz przekazy zgrupować według ich proweniencji, a dopiero w obrębie każdej takiej części owej publikacji chronologicznie. Zaś dokumenty wewnętrznej opozycji w PPS-Lewicy, mającej na pieńku z KPP winny zostać uwzględnione śladowo, jedynie jako „załączniki" i to w postaci arcyzwięzłych regestów. Po zakończeniu tej „narady produkcyjnej" szef poprosił mnie o pozostanie. W rozmowie w cztery oczy zarządził, zaznaczając, że „taka jest wola partii", inaczej rzecz się nie ukaże, żebym z zamieszczonych zeznań, złożonych na policji przez przywódcę PPS-Lewicy Andrzeja C/umę, usunął akapit mówiący o sumach przekazanych jego partii przez KPP. Na moje zastrzeżenia zareplikował, że przecież żadna partia nie ujawnia swoich finansów, jak gdyby sprawa dotyczyła partii aktualnie czynnej5. Rozmowę zakończyła 4 PPS Lewica 1926-1931. Materiały źródłowe, oprac, i przypisami zaopatrzy} L. Hass, Warszawa 1963. :l W omawianej publikacji pozostał z nich jedynie regest i jeden, raczej nieistotny, akapit. W ten sposób wskazałem potencjalnemu dociekliwemu badaczowi, gdzie znajdzie informacje. PPS Lewica..., s. 445, dok. nr 195. 86 jednoznaczna propozycja, żebym zmienił tematykę swoich zainteresowan badawczych, przecież świat nie kończy się na ruchu robotniczym6. Niechcący oddał mi przysługę, zmuszony - zająłem się dziejami inteligencji i wol- nomularstwa, co zaowocowało chyba nieźle. Ostrzeżone przez tegoż dostojnika nauki wydawnictwo zleciło dodatkową weryfikację mojej książki swemu konsultantowi historycznemu, którym ów- cześnie był nie kto inny, jak przedpaździernikowa osobistość -Jakub Ber-man. W rozmowie ze mną m.in. zaproponował usunięcie przekazu policyjnego o II Kongresie PPS-Lewicy (1-2 II 1931 r. w Łodzi), zawierającego wystąpienie Włodzimierza Sokorskiego (w latach 50. i 60. szef Polskiego Radia i Telewizji), gdyż błędnie streszczone tu zo$tałyjego wywody na temat Centrolewu. Oponowałem, wskazując, że jakkolwiek brzmią one absurdalnie, przecież są identyczne z ówczesnym stanowiskiem w tej sprawie KPP, której członkiem był młody Sokorski. Tenże rozmówca wskazał też na nie-celowość zamieszczenia tekstu czy streszczenia wystąpienia na jednym ze zgromadzeń PPS-Lewicy Władysława Gomułki. Na żadną z tych i kilku innych propozycji nie wyraziłem zgody, dość ostro oponowałem, argumentowałem. Widocznie inni autorzy-rozmówcy tego konsultanta bywali bardziej ugodowi, skoro - jak mi po wyjściu od niego powiedziała redaktor książki -jeszcze nigdy nie widziała go tak poirytowanego. Lecz rzecz na tym się nie zakończyła - doszło do ingerencji cenzury, teksty zakwestionowane przez konsultanta usunęło samo wydawnictwo (szczotkowe odbitki zachowałem)7. Prof. Kowalskiego nie satysfakcjonował poprzedzający publikację źródeł zarys dziejów PPS-Lewicy mego pióra, więc - bez mojej wiedzy - polecił „Książce i Wiedzy" usunąć go. W rezultacie mój „Wstęp" ograniczony został do problematyki wyłącznie edytorskiej. Wietrząc zaś, że mimo wszystko przemyciłem coś niewłaściwego, czego nie wyłowiono, zdecydował, że — wbrew pierwotnemu ustaleniu z wydawnictwem — książka nie ukazała się pod firmą Zakładu Historii Partii, czego raczej nie przeżywałem boleśnie. O daleko posuniętej niesamodzielności cenzury przy podejmowaniu istot- niejszych tego typu decyzji świadczyć mogą zupełnie niekonfliktowe perypetie już wkrótce polem podjętej przeze mnie — wespół z innym historykiem 11 Por. Mój stosunek do współczesnego wolnomularstwa u nas jest w zasadzie pozytywny, z prof. L. Hassem rozmawia E. Wichrowska, „Ars Regia" 1993, nr l, s. 119. 7 Z wystąpienia W. Gomułki pozostał jedynie regest (PPS Lewica..., s. 420, dok. nr 187), zaś istnienie przekazu zawierającego wystąpienie W. Sokorskiego zasygnalizowałem w przypisie do innego zdania (s. 469, dok. nr 202, przyp. 5). Perypetii z publikacją uważny czytelnik mógł domyślić się z metki wydawniczej informującej, że książkę oddano do składu 16 V 1961 r., zaś' podpisano do druku 25 III 1963 r. 87 • analogicznej edycji źródeł do dziejów Zjednoczenia Lewicy Chłopskiej Samopomoc", ugrupowania czynnego w tym samym czasie i podobnie jak PPS-Lewica uzależnionego od KPP i przez nią sterowanego. Tyle tylko, iż książka ukazała się w Ludowej Spółdzielni Wydawniczej, która nie zatrosz- czyła się o kuratelę polityczną nad nią. Nauczeni losami poprzedniej pozy- cji, zdecydowaliśmy — współautor i ja — nikomu ani słowa o naszym przed- sięwzięciu nie opowiadać. Więc zlikwidować możliwość jakiegokolwiek •strzeżenia cenzury. Toteż jej ingerencja ograniczyła się do uzgodnionego ze mną — za pośrednictwem redaktora pozycji —jednego (dosłownie jedy- nego) nieistotnego zdania we „Wstępie". Nikt nie zgłosił zastrzeżeń do wy- •jcznie chronologicznego układu przekazów, niezależnie od ich proweniencji. Co zaś bardziej pouczające, cenzura nie wiedziała, jakoby spraw finansowych nie publikuje się. Nie została więc zakwestionowana wzmianka w tekście źródłowym o środkach wydzielonych przez kierownictwo KPP na działalność „Samopomocy"8. Przyjacielsko-towarzyska nieformalna donosicielska współpraca z cenzurą raczej nielicznych historyków bywała przez nich, acz z rzadka, wykorzystywana również dla pognębienia konkurentów. Tak więc gdzieś w połowie 1969 r. cenzura nieoczekiwanie usunęła z „Kwartalnika Historycznego" moją politycznie całkowicie niewinną i zupełnie bezaluzyjną recenzję świeżo wy- danych w Warszawie pamiętników Wincentego Witosa z jego przymusowe-o pobytu w Czechosłowacji. Uczyniła to bez podania jakiegokolwiek uza- sadnienia. Kiedy zaś zaniepokojona sekretarz redakcji zapytała się, jak ma tej sytuacji postąpić z moją rozprawą złożoną w redakcji „Najnowszych Dziejów Polski" (również i tu sekretarzowała), usłyszała odpowiedź, że jeśli przedstawi ją dopiero za kilka miesięcy, wówczas, być może, sprawa wyglądać będzie inaczej. Wynikałoby stąd, iż zostałem wciągnięty na kolejną listę autorów objętych zakazem publikowania, mającą ograniczony okres ważnosci. Znana bowiem była tego rodzaju praktyka, zwłaszcza po Marcu '68. Pozostając od momentu przedterminowego zwolnienia mnie z więzienia wczesną jesienią 1966 r. bez zatrudnienia etatowego, byłem tą swoją nową sytuacją wielce zaniepokojony, wręcz zdesperowany - wszak oznaczała czasową utrate jednego z moich ówcześnie arcyskromnych źródeł utrzymania. Zwróciłem się zatem z prośbą o poradę do obytego z manipulacjami cenzury i realistycznie je traktującego kierownika Redakcji Historii PWN, a mojego znajomego jeszcze z czasów, gdy był sekretarzem redakcji miesięcznika 8 Zjednoczenie Lewicy Chłopskiej Samopomoc 1928-1931, oprac., wstęp i przypisy B. Dymek, L Hass, Warszawa 1964, s. 83-84, 85. W danym przypadku książka oddana została do składu "'1 II 1964 r. a podpisana do druku już 11 V tr. 88 „Mówią Wieki", Edwarda Frąckiego. Powiedziałem mu, że zamierzam napisać list do premiera, którym wówczas był J. Cyrankiewicz, i postawić w nim kwestie, że w moim przypadku tego rodzaju decyzja równoznaczna jest ze skazaniem na śmierć głodową; po cóż więc zostałem przedterminowo zwol niony z wiezienia - żeby mnie „humanitarnie wykończyć"? Frącki przede wszystkim wyraził wątpliwość, czy rzeczywiście znajduję się na niedawnej liście dwudziestu kilku — wydaje mi się — osób objętych zakazem publikowania, jako że czytał ją i raczej nie mógłby mego na niej nazwiska przeoczyć. Jednak poszedł raz jeszcze ją oglądnąć, przechowywana była w kasie pancernej naczelnego redaktora pionu humanistycznego wydawnictwa. Powrócił z miną triumfalną - miał rację, mnie w spisie nie było! Wobec tego poradził mi „nie skakać na najwyższy szczebel", zawsze będzie na to czas, a zwrócić się ze skargą do prezesa GUKPPiW. Rady posłuchałem i 10 września 1968 r. wysłałem do tegoż prezesa list polecony, w którym przedstawiłem wspomnianą wyżej argumentację. Nie- bawem dodatkowo zdezorientował mnie nowy fakt. Oto w publikacji wyda- wanej we wrocławskim „Ossolineum" inna moja rozprawa ukazała się bez jakichkolwiek przeszkód, co przemawiałoby przeciwko wersji istnienia doty- czącego mnie zakazu publikowania. Wszak te same zarządzenia cenzury obowiązują w stolicy i na prowincji. Po upływie miesiąca otrzymałem pismo dyrektora departamentu GUKPPiW Bohdana Sowadskiego z prośbą o skomunikowanie się telefoniczne dla ustalenia daty spotkania, na którym uzyskam wymagane przeze mnie wyjaśnienia (pismo z 10 X 1968, znak DN- 06/13/68). Taka kurtuazja w stosunkach pomiędzy urzędem a petentem była ówcześnie niecodziennością. Kiedy zaś doszło do owego spotkania usłyszałem od Sowadskiego, że zaszło przykre nieporozumienie — podległy mu urzędnik zamiast dokonać ingerencji w tekst, usunął go. Zapewnił mnie też, iż Główny Urząd nie zamierzał mnie represjonować, o czym świadczy ów wspomniany przeze mnie artykuł „wrocławski", który miał pod ręką i pokazał mi go. Dodał też, że w sprawie konfiskaty recenzji usiłował już skomunikować się / redaktorem naczelnym „Kwartalnika", żeby gafę naprawić, lecz nie zdołał dodzwonić się do niego. Zatem upoważnia mnie do przekazania mu, że ową recenzję może włączyć do najbliższego zeszytu czasopisma. Racjonalnie zaś będzie, jeśli ktoś z redakcji uprzednio podejdzie do niego, wskaże mu inkryminowane zdanie podlegające przeredagowaniu. Rozmowę zakończył pylaniem-zwrotem, czy incydent możemy uznać za załatwiony, co w ówczesnym klimacie i w tej instytucji brzmiało dość niecodziennie. Dodał (eż, iż pismo moje było skierowane do prezesa GUKPPiW, ten jednak wobec faktu, że incydent - zapamiętałem sobie, iż tego wyrażę- 89 lilia użył - wydarzył się w jego, tj. Sowadskiego, Departamencie, polecił mu i przeprowadzić ze mną rozmowę wyjaśniającą. Z „Kwartalnika" poszedł więc ' ze skonfiskowanym tekstem do cenzury zastępca redaktora naczelnego, prof. , Stanisław Trawkowski. Zastał już nowego dyrektora Departamentu — Sowadski jfta de tragedii rodzinnej popełnił samobójstwo - który poprosił go o danie Iffliu dwutygodniowej zwłoki dla zorientowania się w sprawie. Po upływie tego f czasu prof. Trawkowski usłyszał od niego, że tekst może zostać opublikowa-y, już wzmianki nie było o jakiejkolwiek ingerencji. Recenzja rzeczywiście ukazała'1. Wszystko to przedstawiało się dość dziwacznie, tajemniczo. Z czasem {dowiedziałem się, jak sprawa miała się w rzeczywistości. Okazało się, iż pe- vien historyk dziejów najnowszych, osoba arcyrzutka i „swój człowiek" w Wy- Iziale Nauki KC PZPR, później prywatny doradca w sprawach historyków '{nie historii) sekretarza Komitetu Warszawskiego PZPR, J. Kępy - zresztą Irównież aktualnie będący na topie — zapewnił znajomego pracownika cenzury, że na wspomnianej liście zakazanych autorów Hass nie znalazł się przez przeoczenie maszynistki, które zostanie naprawione — przyjdzie uzupełnie-iie wykazu. Ten zaś nie miał podstaw mu nie wierzyć, zatem z urzędniczą arliwością, nie czekając na zapowiedziany aneks, usunął moją recenzję. Sprawa wyszła na jaw po otrzymaniu przez prezesa GUKPPiW mego listu, owadski usiłował ratować twarz Urzędu opowiadaniem o pomyłce, jego stępca o tym wybiegu nie wiedział, na papierze nie pozostał wszak po żaden ślad. Generalnie biorąc, z cenzurą oficjalną, czyli w wąskim słowa znaczeniu, alizowaną bezpośrednio przez urzędników, zajmując się ówcześnie histo- międzywojnia i pierwszą dekadą XX w., kłopotów zbyt wiele nie mialem. W większym stopniu były udziałem kolegów badających okres okupacji hitlerowskiej, nie mówiąc już o piszących o latach powojennych, czego wó- wczas nie uważałem za autentyczne piśmiennictwo historyczne, lecz za- maskowaną publicystykę polityczną. Inaczej mówiąc - trudności mnożyły Jsię w miarę zbliżania się do współczesności, wszak chodziło o legitymizację władzy lub jej kwestionowanie. Ja zaś raczej więcej żywiłem obaw, niepokojów, każdorazowo oczekując decyzji cenzury, niż natykałem się na rzeczywiste przykrości pisarskie. Po latach pojąłem, na czym polegał mechanizm zachowań cenzorów. Każdy z nich - niezależnie od swoich cech indywidualnych - był przecież urzędnikiem, więc nastawiał się na doraźność, na „Kwartalnik Historyczny" 1969, nr 3, s. 783-788. Wspomniana wymiana listów /. cen- znajduje się w moich zbiorach. 90 znalezienie w tekście, którego sprawdzenie przypadło mu w udziale, poli- tycznie w danym momencie źle brzmiącego słowa czy zwrotu, również nie- dyskretnej - określmy to tak - informacji, czyli faktografii pozostającej w związku ze współczesnością, chociażby na zasadzie dla niego przejrzystej (niekoniecznie tak pomyślanej przez autora) analogii. W takich przypadkach ingerował w tekst, dokonywał cięć bądź żądał zmiany sformułowania. Groźny był więc przede wszystkim dla autorów-reklamiarzy, dla nastawionych na robienie wokół siebie hałasu, na zwrócenie na siebie uwagi czytelnika tanimi efektami retorycznymi, nie zaś sumiennością badawczą, wgłębianiem się w gąszcz źródeł, odnajdywaniem nowych przekazów czy przemyśleniem nowatorskim spraw, zdawałoby się, już w pełni znanych. Poniekąd zmiany w cenzuralnej „czujności" bywały przewidywalne. Towarzyszyły, z niedużym opóźnieniem, zmianom politycznym oraz przesunięciom „frakcyjnym" w obrębie kierownictwa PZPR. Cenzura otrzymywała wtedy stosowne dyrektywy od aparatu KC PZPR. Z reguły cechowała je nie pryncypialność, a koniunkturalizm połączony z represyjnością. Toteż niekiedy wystarczała zmiana słownictwa czy retoryki, by uniknąć przykrości. Np zastąpienie w pewnej chwili - zresztą trwało to niedługo - terminu „AK zwrotem „ruch oporu". Co rozsądniejsi cenzorzy zdawali sobie spraw z przejściowości takich dyrektyw i - po minięciu pierwszego impetu - wtv cali do poprzednich norm postępowania. Gdzieś do połowy lat 60., póki wśród pracowników cenzury znajdował się „ciotki i wujowie rewolucji", czyli byli członkowie Komunistycznej Parti Polski, zdarzały się z ich strony ingerencje w przypadkach opisów bądź ocei nie będących w zgodzie z ich pamięcią o danych wydarzeniach czy zapa miętaną dawną partyjną ich oceną. Tacy jednak stopniowo odchodzili n; emeryturę, a w urzędzie dominować zaczęli ludzie dbający, żeby nie nara zić się zwierzchności niewypełnianiem otrzymywanych dyrektyw (bądź prą gnący się wyróżnić przesadną gorliwością, jak w wyżej opisanym moim przypadku). Biurokratyczny charakter cenzury (zatem i merytoryczna nie-kompetentność) sprawiał, że pilnowała słów czy zwrotów, natomiast w du żym stopniu uchodziły płazem podejścia ideologiczne (nawet większe w tym zakresie operacje), odniesienia do rzeczywistości historycznej, pośrednio do społecznej czy politycznej, wielce krytyczne wobec reżimu czy nawet aktualnego stanu rzeczy, słowem właśnie sprawy dla władzy rzeczywiście zasadnicze. Skoro nie było to wykładane wprost, stanowiło dla cenzury raczej rzec/ wtórną, nie wychwytywała takich „niuansów". Dość jaskrawym przykładem tej mentalności mogą być losy mojej monografii Wybory warszawskie 1918-1926. Postawy polityczne mieszkańców Warszawy w świetle wyników stosowania do dat przedstawicielskich, która ukazała się pod koniec 1972 r. w Państwowym Wydawnictwie Naukowym (PWN). Wpływy KPP, w dotychczasowej historio- grafii niepomiernie przesadnie przedstawiane, zostały tu zredukowane do rzeczywistych rozmiarów. Ówczesny dyrektor naczelny PWN J. Wołczyk, którego moi „przyjaciele" ostrzegali, jaki dynamit monografia zawiera, osobi-scie przeglądnął maszynopis i wyraził kierownikowi Redakcji Historii opinię, że wszystko jest poważnie udokumentowane, lecz stanowi ładunek 'vybuchowy, który w ręku cenzury może eksplodować i spowodować dla wydawnictwa straty materialne, nie mówiąc już o politycznych. Rozmówca, był nim wspomniany już E. Frącki, uspokoił dyrektora. Powołując się na swoje wieloletnie doświadczenia z cenzurą, zapewnił go, że wie;, jak ją uspokoić. Nader więc starannie prześledził stylistyczną redakcję tekstu, dokonaną przez redaktora, by nie wzbudzała odruchów cenzora. Dzięki temu ten rzeczywiście nie zwrócił uwagi na stronę merytoryczną i tekst powrócił od niego do redakcji bez żadnych zastrzeżeń1". Generalnie biorąc, cenzura jako urząd - ściślej: jej pracownicy - miała mentalność biurokratyczną, co w pewnych, nawet nader drażliwych sytu- acjach, działać mogło na korzyść historyka. Tak np., kiedy jesienią 1966 r. /.ostałem zwolniony przedterminowo z więzienia, zwróciłem się do wspo- mnianego już E. Trackiego, wówczas jeszcze sekretarza redakcji „Mówią Wieki", z pytaniem, czy istnieją dla mnie jakieś szansę publikacyjne. Z miejsca zapewnił mnie, że mogę spokojnie wziąć się za pisanie, bez obaw o reakcję na to cenzury. Wyjaśnił: przecież to urzędnicy, dla nich jesteś wręcz „swój chłop". To inni rnieli przez ciebie przykrości, musieli pisać wyjaśnienia itp. Od nich nikt tego w twojej sprawie nie żądał, nie musieli się z niczego usprawiedliwiać. Rzeczywiście - bez najmniejszych wstrętów z tej strony -już pod koniec 1967 r. ukazała się moja kolejna rozprawa historyczna, /.resztą na temat mogący wzbudzić wątpliwości natury politycznej". Nie mogę w tym miejscu nie zaznaczyć jednak odwagi decyzji przyjęcia jej do druku w „Kwartalniku" przez wspomnianych już profesorów Bogusława Leśnodor-skiego i Stanisława Trawkowskiego. Oni zresztą tuż po moim wyjściu z wię-/.ienia, zobaczywszy mnie na korytarzu Instytutu Historii, zaprosili do redakcji 1(1 Pewien badacz, na moje szczęście już po ukazaniu się książki, dostrzegł moją „rewizję", rzekomo pomniejszającą bojowość rewolucyjną proletariatu stolicy w 1919 r. Por. M. M. Droz- dowski, Miejsce stołecznej klasy robotniczej w społeczeństwie Warszawy lat 1918-1939, [w:] Spole- •zmstwo Warszawy w rozwoju historycznym, Warszawa 1977, s. 611—614. Moja replika: „Dzieje Najnowsze" 1983, nr 1-2, s. 31, przyp. 23. " L. Hass, Działalność wolnomularstwa polskiego w latach 1908-1915 (w relacji pamiętnikarskiej M. Malinawsltiego), „Kwartalnik Historyczny" 1967, nr 4, s. 1045-1063. 92 Ludwik //OSA l i jednym z pierwszych pytań, jakie postawili było — czym się będę teraz zaj- mował. Nie zgłosili zastrzeżeń ani obaw, kiedy usłyszeli, iż zamierzam kon- tynuować swoje badania i publikować ich wyniki, m.in. w ich periodyku. Natomiast urzędnicza troska cenzorów o nienarażanie się niekiedy owocowała ingerencjami niczym innym nie uzasadnionymi. Tak np. zeszyt „Kwartalnika Historycznego" wydany w 60-tą rocznicę odzyskania niepodległości w 1918 r. został w związku z ową datą cenzuralnie niemal zmasakrowany. Urzędnik nie mógł więc pominąć w tej operacji czujnościowej również mego artykułu. Poczynił zatem w nim jedną ingerencję, merytorycznie niezrozumiałą, jako że konstatacja zawarta w usuniętym zdaniu powtarzała się w rozprawie jeszcze kilkakrotnie. Sądzę, że motyw ingerencji był pragmatyczny: skoro w innych pozycjach zeszytu znaleziono jakieś „niewłaściwości", nie można mojej pozostawić w stanie dziewiczym. Wszak cenzor w takim przypadku łatwo mógłby narazić się na zarzut kumoterstwa, czy chociażby na podejrzenia, iż tej z lenistwa najzwyczajniej nie przeczytał12. Owa „łagodność", niemal „idylliczność" cenzury- takie wrażenie obecny czytelnik mógłby odnieść z tych moich doświadczeń — widoczna staje się dopiero z perspektywy dziesięcioleci, jakie od opisywanych wydarzeń upły- nęły. Na bieżąco jednak autor - przynajmniej ja - przeżywał w przypadku każdego artykułu czy książki, jaką wydawnictwo w trybie normalnym prze- kazywało do cenzury, niepokój: co się też wydarzy, czy rzecz ujrzy światło dzienne w druku? Orientował się też, że poważniejsze ingerencje spowo- dować mogą, iż edytorzy - wiadomości o ingerencjach szybko rozchodziły się w środowisku — na przyszłość z niechęcią odnosić się będą do jego kolejnych propozycji wydawniczych. W wydawnictwach książkowych stosunek do cenzury bywał „nerwowy". Wszak ówcześnie skład drukarski był mechaniczny- nie znano jeszcze kom- puterowego - i odlewany w metalu. Zatem znaczniejsze ingerencje, pocią- gające za sobą nowe „łamanie" tekstu, oznaczały spore koszty. Kiedy więc moja Sekta farmazonii zvarszawskiej zbyt długo, jak na jej objętość, leżała w cen- zurze (koniec 1979 - pierwsze miesiące 1980), w Państwowym Instytucie Wydawniczym, jej edytorze, nie ukrywano przede mną obaw, jak znaczne straty poniesie on, jeśli zmiany wprowadzone przez ową instytucję będą duże. A upływ czasu - sądzili moi rozmówcy - wskazywałby na to, iż tam „głęboko" zastanawiają się nad napisanem przeze mnie. Owe niepokoje okazały się bezzasadne. Książka powróciła bez jakichkolwiek uwag. Zwłoka była 1Ł! L. Hass, Zmiffzek Patriotyczny 1918—1926. Z dziejów infrastruktury życia politycznego Drugiej Rzeczypospolitej, „Kwartalnik Historyczny" 1978, nr 4, s. 913-942. Cenzura i inne mechanizmy sterowania historykami w latach PRL 93 arcyprozaicznej natury. Oto bowiem moja monografia przydzielona została urzędnikowi, który niebawem zachorował. Uznano więc - przecież nie było to czasopismo - że decyzja może poczekać, aż wyzdrowieje i zajmie się Sektą. I rzecz wróciła do wydawnictwa bez jakiejkolwiek ingerencji. Ile jednak było niepokoju, nerwów!! W atmosferze wspomnianych obaw piszących i wydawców samo czyjeś powoływanie się na rzekome reakcje cenzury bądź wypowiedzi cenzorów nieraz służyło niektórym „ustosunkowanym" historykom do bardziej czy mniej skutecznego załatwiania swoich osobistych interesów, czyli usuwania / pola konkurentów, chociażby zaledwie potencjalnych. Tak np. jeszcze w 1967 r., tuż po moim wspominanym już opuszczeniu celi więziennej, redaktor seryjnego wydawnictwa „Warszawa II Rzeczypospolitej 1918—1939" /amówił u mnie do jego pierwszego zeszytu dwie rozprawy, stanowiące część ńsanej przeze mnie dysertacji doktorskiej — Wybory do Sejnm Ustawodawczego 26 I 1919) w Warszawie oraz Wybory do Rady Kasy Chorych (25 IX 1921 r.). 'łożyłem je w ustalonym terminie, przeszły też przez normalny proces wy-iawniczy, a cenzura nie zgłosiła żadnych zastrzeżeń. Kiedy w 1968 r. w kasie PWN wypłacono mi, jak i pozostałym autorom tego zeszytu, pełne honorarium, było to równoznaczne z ukazaniem się w najbliższym czasie w tej publikacji moich rozpraw. Rzeczywiście, niebawem wyszła drukiem, jednak bez moich pozycji. Zapytana o przyczyny tego Redakcja Historii PWN (dla piiiej było to wydawnictwo zlecone przez Instytut Historii PAN) wyjaśniła, iż f;dbie rozprawy zostały w ostatniej chwili wycofane przez wspomnianego redaktora naukowego, który je u mnie zamówił, osoby, która do wydarzeń Marca '68 wprawdzie przyłączyła się z pewnym opóźnieniem, lecz nadrabiała je wzmożoną gorliwością. To poniekąd incydent tłumaczyło. Zapytałem jednak owego pana wprost o przyczyny takiego wobec mnie kroku, już po pozytywnym przejściu artykułów przez sito cenzury. Odpowiedź brzmia-[ ła: Wydział Nauki był złego o nich zdania. Oczywiście, nie usłyszałem dlaczego w ogóle znalazły się w tej instytucji. Naturalnie był to czystej wody wymysł - do Wydziału tego teksty, bywało, cenzura kierowała przed powzięli tiem przez siebie decyzji. Po niej natomiast zwracała je wydawcy, co też iw danym przypadku miało miejsce13. Sprawa jednak na tym nie mogła się Jzakończyć - w redakcji wspomnianej serii leżał bowiem jeszcze jeden mój ' Teksty obu rozpraw (druk) z pieczątkami „Po przeprowadzeniu wszystkich poprawek można drukować" i „PWN Poznań Korektę wykonał" Redakcja Historii PWN przekazała mi - za pokwitowaniem — 14 I 1969 r.; znajdują się one w moich zbiorach. We wspomnianym zeszycie miały to być strony 287-378. W skróconej wersji rozprawy te ukazały się jako rozdz. II i VI moich 'Wyborów warszawskich 1913-1926 (Warszawa 1972). 94 Ludwik Hoss artykuł, również uprzednio zamówiony, mianowicie o wyborach parlamen- tarnych w Warszawie w listopadzie 1922 r., przeznaczony do zeszytu 2 „War- szawy...", który również się nie ukazał (zeszyt 2 ujrzał światło dzienne w 1970 r.), o czym prywatnymi kanałami zostałem uprzedzony, kiedy zeszyt znajdował się jeszcze w toku procesu redakcyjnego w PWN. Na moje zapytanie skierowane do tego redaktora, a napisane na karteczce i wręczone mu podczas jakiegoś zebrania naukowego, otrzymałem na tymże kar-teluszku ręcznie napisaną odpowiedź: „Wołczyk nie chce publikować ze względów politycznych twoich rozpraw. Mogę załatwić tylko honorarium. Sprawa wymaga interwencji w Wydziale Nauki KC". Tyle było w tym prawdy, co w poprzednim wyjaśnieniu. Oto bowiem pod koniec 1969 r. - bodajże w październiku - zgłosiłem się do dyrektora naczelnego PWN, czyli owego „Wolczyka", na rozmowę. W jej toku oświadczył, iż ani jednego mego artykułu nie wycofał, czynił to wyłącznie naukowy redaktor serii „Warszawy...". Dodał też, iż dla postawienia kropki nad „i" pismo, stwierdzające ten stan faktyczny, otrzyma Dyrekcja Instytutu Historii PAN, co też nastąpiło14. Z podobnym przypadkiem wykorzystywania dla celów prywatnych opinii osoby dobrze poinformowanej, jaki miał miejsce w opisywanym incydencie usunięcia przez cenzora mej recenzji, zetknąłem się raz jeszcze, u schyłku lat 70., czyli w atmosferze odmiennej od panującej dziesięć lat wcześniej. Oto ówczesny konsultant naukowy do spraw historii wydawnictwa „Ossolineum" we Wrocławiu, osoba niejako „rodzinnie" dobrze zorientowana w intencjach władzy, zapewnił redaktora naczelnego tego wydawnictwa, iż zawartą ze mną umowę na napisanie Historii wolnomularstwa w Europie Środkowo-Wschodniej należy w sposób zręczny zerwać. W przypadku bowiem opublikowania tej książki może oczekiwać utraty stanowiska, może nawet Wspomniane wycofanie rozpraw wydarzyło się jeszcze przed intrygą, która zaowocowała opowiedzianym już usunięciem mojej recenzji pamiętników W. Witosa. Jedno i drugie na- stąpiło po artykule A. Werblana Do genezy wydarzeń marcowych („Miesięcznik Literacki" 1968, nr 8), w którym znalazł się akapit poświęcony mej skromnej osobie. Zostałem w nim przed- stawiony, całkowicie bezpodstawnie, jako jeden z inspiratorów tych wydarzeń. 14 Zacytowana kartka z odpowiedzią redaktora serii znajduje się w moich zbiorach, na- tomiast: nie mogę stwierdzić, czy w archiwum IH PAN zachowało się wspomniane pismo dyrektora naczelnego PWN. Jako mało istotne mogło ulec zniszczeniu w ramach rutynowego okresowego brakowania akt. Z nazwiska wymieniona w tym piśmie osoba publicznie, m.in. w mojej obecności, oświadczyła: „Dyrektor Wołczyk pragnie teraz uchodzić za liberała i przysłał list w sprawie Ludwika, Dyrekcja odpowie mu". Wątpię, by takiej odpowiedzi udzielono. Na długo przed rozmową z nacz. dyr. PWN pisemnie zwróciłem się do dyi. IH PAN w sprawie dziwnych manipulacji wokół wspomnianego artykułu (list z 28 IV 1969 r.), żadnej odpowiedzi nie otrzymałem. 95 Cenzura i inne mechanizmy sterowania historykami w latach PRL nie on jeden. Ten zatem usiłował w rozmowie telefonicznej skłonić mnie, chyba w 1978 r., do rozwiązania umowy za obustronną zgodą, zarazem obiecując mi wspaniałe gruszki na wierzbie, na które jednak się nie połakomi-łem. Rozpoczęły się zatem ze strony wydawnictwa rozmaite podchody mające mnie zdegustować, m.in. gra na zwłokę z drukiem. Merytorycznie bowiem książki nie dało się odrzucić, jako że zamówiona u prof. Stefana Kieniewi-cza recenzja utrzymana była niemal w samych superlatywach. Dopiero ukazanie się w 1979 r. w wysokonakładowym tygodniku „Argumenty" 12-od-cinkowego cyklu mego pióra pt. Wolnomularstwo na ziemiach polskich, zaś w rok później w PlW-ie mojej monografii Sekta farmazonń warszawskiej (w obu przypadkach bez negatywnych konsekwencji dla wydawców) posiało u wspomnianego redaktora naczelnego wątpliwości co do „dobrego poin-teformowania" owego doradcy naukowego. Swoją rolę odegrał też „duch czasu" (schyłek 1980-1981 r.). We Wrocławiu przystąpiono więc, nieoczekiwanie dla mnie, do redakcyjnego opracowania maszynopisu i książka się ukazała15. Przedstawione przypadki-przykłady działania cenzury i manipulacji osób powołujących się na nią daleko nie wyczerpują problematyki kontroli spra- wowanej przez kierownicze ośrodki partyjno-państwowe nad twórczością historyków. Skłonny wręcz jestem do formułowania wniosku, iż nieporów-inie bardziej dogłębny wpływ na piśmiennictwo historyczne wywierała tmira - nazwijmy to tak - w szerokim słowa znaczeniu, niejako pozaurzę-fiowa. Jedną z jej konsekwencji była autocenzura autorska Psychologiczne /^straszenie, mniejsza o to, czy i na ile zasadne, w jakimś stopniu kierowa-i piórem piszącego. Niemal bezwiednie zastanawiał się, jak na napisane i reaguje nie tylko urzędowa cenzura, lecz i redakcja wydawnictwa. Tam /as w jednych przypadkach ograniczano się do troski, by wydawnictwa nie narażać na przykre konsekwencje administracyjno-polityczne za publikację, 7 raczej za samo przepuszczenie przez sito redakcyjne, tekstów, które urząd •nzury mógłby uznać za niewłaściwe. W innych można było się spotkać / nadmierną gorliwością, czy „czujnością" polityczną niektórych redaktorów bądź ich szefów. Różnie z tym bywało. W momencie mego aresztowania w marcu 1964 r. miałem trzy umowy wydawnicze - po jednej z PWN, Wiedzą Powszechną" i „Książką i Wiedzą". Pierwsze z tych wydawnictw tuż po upływie terminu złożenia maszynopisu pismem z 6 VI 1966 r. upomniało się o zwrot zaliczki otrzymanej na poczet umowy. Zostało ono wysłane '•' L. Hass, Wolnomularstwo w Europie Srodkowo-Wschodniej w XVIII i XIX wieku, Wrocław 96 Ludwik Haas na mój adres domowy, mimo, że w prasie - przynajmniej w „Trybunie Ludu" i „Polityce" - jeszcze na początku roku ukazała się informacja o procesie i wyroku skazującym. Po zwolnieniu z więzienia pisemnie zwróciłem się (list z 16 XI 1966 r.) z prośbą o przedłużenie terminu złożenia maszynopisu do 31 XII 1967 r. Prośba została odrzucona, jakkolwiek zaproponowany przeze mnie termin był w pełni realny, dotyczył bowiem opracowania zaledwie 8- arkuszowego tekstu Obóz piłsudczyków 1908—1927 (dla serii wydawniczej „Omega"). Traktując sprawę z punktu widzenia strat dla nauki, może powstałoby coś dla historiografii pożytecznego. Wydawnictwo też z żelazną konsekwencją wyegzekwowało ode mnie zwrot zaliczki, jakkolwiek wiedziało, iż pozostaję bez etatowego zatrudnienia, a dochody moje z rozmaitych prac redakcyjnych i innych zleconych są nader skromne. Natomiast w przypadku dwu pozostałych wydawnictw obeszło się bez groźnych listów-moni-tów, poszły na kompromis i — jakkolwiek przewidzianych umowami pozycji nie napisałem - innymi zleceniami umożliwiły mi sukcesywne, rozciągnięte w czasie, pogaszenie zaliczek. Wreszcie kwestia nieformalnych cenzorów w obrębie samych redakcji. W „Kwartalniku Histoiycznym", przynajmniej do połowy lat 60., taką funkcję pełnił pewien profesor, formalnie tylko jeden z członków Komitetu Re- dakcyjnego. Zetknąłem się / tą jego rolą gdzieś w połowie 1960 r., w związku z moją pierwszą większą rozprawą naukową Kształtowanie się lewicowego nurtu w Polskiej Partii Socjalistycznej na tle sytuacji wewnątrzpartyjnej (listopad 1923 — maj 1926)l<\ W jakiś czas po złożeniu maszynopisu zostałem poinformowany, że dla omówienia go mam przyjść o określonej godzinie, takiego to a takiego dnia do wskazanego mi pokoju w budynku Wydziału Prawa Uniwersytetu Warszawskiego. Zastałem tam znanych mi z wcześniejszej współpracy z „Kwartalnikiem Historycznym" jego redaktora naczelnego prof. Bogusława Leśnodorskiego, sekretarza redakcji, późniejszego profesora Tadeusza Łepkowskiego i, wówczas nieznajomego mi jeszcze, jednego pana. On właśnie ostro zabrał się do mojego tekstu, kwestionował w nim akapity odbiegające od przyjętej ówcześnie wersji dziejów PPS, bez próby powołania się na jakąkolwiek dokumentację, zwyczajnie na podstawie swego autorytetu. Nie orientując się w całej delikatności sytuacji, ostro replikowałem na zarzuty, powołując się na wykorzystane (i cytowane w przypisach) źródła. Wjednym punkcie wręcz zarzuciłem memu „recenzentowi" ahistorycz-ność podejścia do któregoś z wątków. On natomiast w pewnej chwili zapytał "' Rozprawa pod tymże tytułem ukazała się - „Kwartalnik Historyczny" 1961, nr l, s. 69- 105. 97 Cenzura i inne mechanizmy sterowania historykami w latach PRL mnie — bez związku z tematem — o miejsce mojej pracy zawodowej. Odpo-: wiedź: Naczelna Dyrekcja Archiwów Państwowych, poniekąd zaskoczyła go. 'Było to bowiem miejsce, gdzie być nie mogło mowy o „politycznej" z jego strony interwencji dotyczącej „niepoprawnie myślącego pracownika-autora. Naczelny dyrektor, Hemyk Altman, miał mocną pozycję, zaś w sądach o lu- dziach był całkowicie samodzielny. Dwaj pozostali cały ten czas milczeli. Dwu- godzinny chyba, dialog-polemikę przerwał prof. Leśnodorski konkluzją: autor zbadał źródła, więc do niego należy ostatnie słowo, jak było. O znaczeniu - poniekąd niecodzienności - całej tej wymiany zdań czy poglądów zorien- towałem się nieco w kilka dni później, kiedy z maszynopisem ponownie przyszedłem do redakcji „Kwartalnika". Starsza pani, pełniąca funkcję se- kretarki technicznej i maszynistki powiedziała mi z nieskrywanym zdumieniem: pan odrzucił wszystkie uwagi Profesora (miała na myśli owego suro-|wego krtyka mojej rozprawy). Oczywiście, nie opowiedział jej o tym on sam, j'lecz jeden z dwu wspomnianych już przysłuchujących się naszej wymianie •jzdań. Widocznie było coś niecodziennego w tym, że znalazł się ktoś - przy i zupełny nowicjusz — kto ośmielił się konsekwentnie oponować „politrukowi". Na tym epizodzie nie zakończyły się moje z nim kontakty. W 1964 r. (może ipod koniec 1963) w jednej z dyskusji na zebraniu Towarzystwa Miłośni-Ików Historii wypowiedziałem ówcześnie heretycko brzmiące sądy na temat vicowego, jednolitofrontowego skrzydła PPS drugiej połowy lat 30., jego fttepólpracy z całkowicie zestalinizowaną KPP, zbrodni stalinowszczyzny Hiszpanii lat wojny domowej i ich ukrywania wtedy przez gloryfikowany tw naszej historiografii „Dziennik Popularny". Jakkolwiek wspomniany „ko- fmisarz polityczny" nie był na sali obecny, najwidoczniej został poinformo- fwany o tak bogoburczym wystąpieniu i zareagował na nie surową sankcją: |zarządził, żeby „Kwartalnik" natychmiast i całkowicie zerwał stosunki ze mną. • Profesorowi Leśnodorskiemu — jak się później zorientowałem — nie pozo-I stawało nic innego, niż wykonanie dyrektywy. Zaś jej autor — stało mi się to l wiadome po pewnym czasie — pochwalił się na posiedzeniu Komisji Histo- rycznej przy Wydziale Nauki KC PZPR poczynionym przez siebie krokiem. Opisane przeze mnie rozmaite epizody prowadzą - tak mi się wydaje -Ido konkluzji ogólnej: strach miał wielkie oczy. Cenzura raczej nie zniweczy-Iła żadnego poważniejszego przedsięwzięcia historyka, jeśli odważył się, mimo Iwszystko, je podjąć. Obecnie, po latach, najhałaśliwiej wspominają o szko- idach wyrządzonych przez cenzurę ci, którzy z wyrachowania swoje pióro idostosowywali do wymogów, nieraz tylko przez siebie wydedukowanych, ikierownictwa PZPR, co więcej, niekiedy nawet sami organizowali pewne kampanie represyjne. Janusz Jasiński Z DOŚWIADCZEŃ REDAKTORA I AUTORA W OLSZTYNIE Pracując na różnych stanowiskach w redakcji olsztyńskiego kwartalnika „Komunikaty Mazursko-Warmińskie", a także zajmując się w Ośrodku Badań Naukowych im. W. Kętrzyńskiego' m.in. sprawami wydawniczymi, zwłaszcza po wyjeździe,w 1965 r. Wojciecha Wrzesińskiego do Wrocławia, siłą rzeczy stykałem się bezpośrednio z ingerencjami cenzorskimi bądź też dowiadywałem się o nich od moich kolegów i od najbliższego otoczenia. Cenzura — był to już ostatni etap na drodze hamowania lub tonowania smyśli naukowej, ponieważ różne instancje polityczne niejednokrotnie już wcześniej zatrzymywały przygotowania do wydania książki czy artykułu. Z drugiej strony partia miała możliwość narzucania — wbrew woli redakcji lub wydawcy - druku niektórych materiałów. „Komunikaty Mazursko-Warmińskie" zostały reaktywowane po tzw. Polskim Październiku w 1957 r. Do próby ingerencji doszło po raz pierwszy -o ile dobrze pamiętam - w 1961 r. Chodziło o artykuł recenzyjny ówczesnego dyrektora Wojewódzkiego Archiwum Państwowego, dr. Tadeusza Gry-giera, dotyczący książki Giintera Dettmera o kulturkampfie. Otóż cenzor uczynił uwagę, że niektóre dążenia władz niemieckich zmierzających do podporządkowania Kościoła państwu miały charakter postępowy. Ponadto konflikt państwa i Kościoła w dobie kulturkampfu może się niepotrzebnie kojarzyć czytelnikom ze współczesnymi napięciami pomiędzy Gomułką a kar- dynałem Wyszyńskim. Dyskutował z cenzorem autor, jednocześnie członek 1 W latach 1957-1958 byłem członkiem redakcji „Komunikatów Mazursko-Warmińskich", latach 1959-1968 sekretarzem, w latach 1969-1970 zastępcą redaktora, wreszcie w latach 1971-1980 redaktorem. Jednocześnie, szczególnie od wyjazdu Wrzesińskiego, do głównych moich obowiązków należała merytoryczna organizacja działalności wydawniczej. 100 Janusz Jasiński naszej redakcji. Udało mu się, wprowadzając jedynie drobne zmiany, prze- konać rozmówcę do zwolnienia artykułu2. Nieprzyjemne wydarzenie przypominam sobie z 1962 r. W Olsztynie odbyło się Walne Zgromadzenie Delegatów Polskiego Towarzystwa Historycznego, poprzedzone sesją naukową na temat świadomości narodowej na Warmii i Mazurach. Większość referatów została opublikowana wcześniej, tzn. jeszcze przed sesją. Natomiast ostatni referat wygłosił, nie zdążywszy dostarczyć go redakcji „Komunikatów Mazursko-Warmińskich", sekretarz propagandy KW PZPR, Kazimierz Rokoszewski. Wystąpienie jego niekorzystnie odbiegało swoim poziomem od pozostałych referatów. W tej sytuacji zaczęliśmy się zastanawiać, czy w ogóle powinniśmy referat drukować. Niestety, ktoś mu doniósł o naszych wątpliwościach. Rozsierdzony sekretarz propagandy wezwał dwóch zastępców przewodniczącego Wojewódzkiej Rady Narodowej: Jana Boenigka i Tadeusza Gączowskiego i zapowiedział im, że o ile w jego referacie zostanie zmieniony chociażby jeden przecinek, wówczas zostaną wstrzymane dotacje dla „Komunikatów" udzielane przez Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej. Przerażeni panowie zwrócili się z prośbą do redaktorów „Komunikatów" Emilii Sukertowej-Biedrawiny i Tadeusza Grygiera o publikację referatu bez żadnych zmian. Nie było innego wyjścia. Ale umieściliśmy go zupełnie osobno, jeszcze przed działem .Artykuły" i zaznaczyliśmy, że jest to referat wygłoszony w czasie sesji naukowej3. Wszyscy czytelnicy, znając ówczesne realia, zdawali sobie sprawę, że został on narzucony. W 1963 r. redakcja „Komunikatów" otrzymała wartościowy materiał o Akcji „Wisła". Autorem był Mieczysław Winnicki, sekretarz osobisty I Sekretarza KW PZPR, Stanisława Tomaszewskiego. W artykule zostały wiernie oddane represyjne instrukcje dotyczące sposobu przeprowadzenia deportacji ludności ukraińskiej, zawierał on również inne drastyczne informacje. Cenzura artykuł zatrzymała. Rozpoczęły się pertraktacje, w których ważną rolę odgrywało służbowe stanowisko autora. Ostatecznie materiał Winnickiego wydrukował Ośrodek Badań Naukowych im. W. Kętrzyńskiego w formie osobnej broszurki pod moją redakcją w nakładzie zaledwie 250 egzemplarzy i z dopiskiem: „Do użytku wewnętrznego"4. Obecnie jest ona prawdziwą 2 T. Grygier, Niektóre problemy hulturkampfu w Prusach Wschodnich, „Komunikaty Mazursko- Warmińskie" 1961, s. 130-147. •** K. Rokoszewski, liala Polskiej Partii Robotniczy w kształtowaniu władzy ludowej i procesie, integracji na Mazurach i Warmii w latach 1945-1947, ibidem 1962, s. 337-356. 4 M. Winnicki, Osadnictwo ludności ukraińskiej w województwie olsztyńskim, red. J. fasiński, Olsztyn 1965, seria: „Rozprawy i Materiały", s. 25. 101 Z doświadczeń redaktora i autora w Olsztynie rzadkością, nie dotarł do niej nawet Eugeniusz Misiło, autor dużej rozprawy o Akcji „Wisła"5. Na początku lat sześćdziesiątych Miejska Rada Narodowa Olsztyna podjęła uchwałę o potrzebie opracowania monografii swego miasta. Wydawcą miał być Ośrodek Badań Naukowych, ostatecznie zostało nim Stowarzyszenie Społeczno- Kulturalne „Pojezierze". Mnie powierzono redakcję naukową. .-Na syntezę historyczną było za wcześnie, stąd książka przybrała postać szkiców''. Zanim jednak się ukazała, miałem pewne kłopoty, nazwijmy, natury ipolitycznej. Musiałem najpierw przedstawić władzom miejskim szczegółowy konspekt książki. Planowałem m.in. zamieścić artykuł biskupa Jana Obłąka i o polskiej gazecie wydawanej w Olsztynie w latach 1890-1891 pt. „Nowiny | Warmińskie". Przewodniczący Miejskiej Rady Narodowej Julian Molenda Lzasępił się i oświadczył, że musi się nad tym autorem zastanowić, bo gdyby l był nim zwykły ksiądz, ale biskup... Owe „zastanawianie się" trwało ponad Irok, wreszcie otrzymaliśmy odpowiedź negatywną. Przy okazji usunięto dru-! gi szkic - o obrzędach religijnych okresu Bożego Narodzenia wśród ludności warmińskiej. Z jednej więc strony przeszkadzała osoba autora, a z dru-igiej - temat. Biskup Obłąk włączył niebawem swój artykuł, nieco go {•skróciwszy, do obszernej rozprawy i wydrukował całość w katolickiej, kra-fkowskiej „Naszej Przeszłości"7. Natomiast materiał o obrzędach bożonaro-Jdzeniowych zamieściliśmy w „Komunikatach Mazursko-Warmińskich"8. Wła-Jdze polityczne nie pozwoliły także biskupowi Obłąkowi wygłosić referatu Ina sesji naukowej poświęconej prasie na Warmii i Mazurach, a organizo-iwanej przez Polskie Towarzystwo Historyczne i Stowarzyszenie Dziennika-Irzy Polskich. W 1967 r. znany historyk wojskowości, Wiesław Majewski przysłał nam ciekawy, składający się z kilku części artykuł o bitwie pod Grunwaldem. Wydawałoby się, że temat powinien być życzliwie przyjęty także przez cen- zurę. A jednak... Oto część pierwsza artykułu odnosiła się do spalenia ko- ścioła i wymordowania ludności Dąbrówna przez Tatarów, sprzymierzeńców króla Jagiełły. Cenzor zapytał: ,Jak się będzie Pan czuł, gdy rewizjonistyczny «0stpreussenblatt» przetłumaczy ten fragment i nawet nie opatrzy żadnym komentarzem?". Odpowiedziałem, że „Ostpreussenblatt" wciąż publikuje :i Akcja „Wista": dokumenty, oprać. E. Misiło, Warszawa, Archiwum Ukraińskie 1993. '' Szkice olsztyńskie, praca zbiorowa pod redakcją J. Jasińskiego, Olsztyn 1967, „Pojezierze". J. Obłąk, Sprawa polska ludności katolickiej na terenie diecezji warmińskiej w latach 1870— 1914, „Nasza Przeszłość", t. 18, 1963, s. 72-74. " A. Szyfer, Tradycyjne wierzenia i zwyczaje okresu Bożego Narodzenia na Warmii, „Komunikaty azursko-Warmińskie" 1965, s. 569-580. 102 Janusz Jasiński reportaże kompromitujące gospodarkę na Warmii i Mazurach, a mimo to głowa naszych władz z powyższego powodu nie boli. Wiesław Majewski wy- cofał z ciężkim sercem część artykułu o Dąbrównie, ale w kilka lat później wydrukował go w formie osobnego przyczynku w toruńskich „Zapiskach Historycznych"51. Podobnie jak teksty, kontroli cenzury podlegały również wszelkie foto- grafie. W jednym z albumów o Olsztynie (1971) „Pojezierze" zamierzało reprodukować z warszawskiego wydawnictwa fotografię z dwoma czerwo- noarmistami, spokojnie stojącymi na ulicy Starego Miasta Olsztyna. Ale co można było w Warszawie, niekoniecznie w Olsztynie. Urzędowa wersja o zniszczeniach miasta głosiła, że nastąpiły one w trakcie działań wojennych. Tymczasem wspomniana ilustracja dowodziła, że Stare Miasto w czasie jego zdobywania w niczym nie ucierpiało, czyli że spalili go później żołnierze Armii Czerwonej. Stąd ilustracja została zatrzymana. A oto inny przypadek związany z fotografią. Ośrodek Badań Naukowych przygotował relacje uczniów dawnych szkół polskich mniejszościowych na Warmii. Książka została zaopatrzona w obfity zestaw dokumentalnych zdjęć. Jednakże cenzura dopatrzyła się, że na byłej szkole polskiej w Nowej Kaletce jest nadłamana lynna, aktualnie w 1970 r., co wskazuje, że państwo nasze nie dba o konserwację zabytków polskości. Była to uwaga skądinąd częściowo prawdziwa. Tak więc fragment szkoły z nieszczęsną rynną został wy- kadrowany10. Sporo kłopotów miał Ośrodek Badań Naukowych z przedrukiem kroniki szkoły polskiej \v Worytach oraz z odbiciem jej w formie faksymile. Spór dotyczył zapisów o Józefie Piłsudskim, o którym wyrażano się w kronice z dużą czcią. Proponowano nam najpierw opuszczenie tych miejsc, następnie, już jako ustępstwo, wyjaśnienie we wstępie, dlaczego Polacy w Niemczech odnosili się do Piłsudskiego z tak dużą sympatią (np. że był symbolem polskiej państwowości itp.). Tu przyszedł nam z pomocą I Sekretarz KW PZPR, doc. Edmund Wojnowski, historyk, posiadający duże zrozumienie dla zagadnień regionalnych. Kronika prezentowała się tak pięknie, iż nawet z tego powodu nie wypadało dokonywać na niej żadnych operacji. Ajeśli chodzi o wstęp, to uznano, że lepiej w ogóle nie wywoływać „sprawy !l W. Majewski, O zdobyciu Dąbrmuna i rozpoznaniu armii Jagiełły w 1410 r., „Zapiski Histo- ryczne" 1971, z. 4, s. 141-144. "' Szkoty polskie na Warmii 1929-1939. Przegląd wspomnień, opracował R. Marchwiński, Olsztyn 1970, Ośrodek Badań Naukowych im. W. Kętrzyńskiego, s. 91 (tu zdjęcie szkoły w Nowej Kaletce). 103 Z doświadczeń redaktora i autora w Olsztynie Piłsudskiego". Kronika została wydana w 1979 r. bez żadnych zmian i nie- potrzebnych komentarzy". Drażliwy, chociaż merytorycznie bezsensowny, problem dla władz stanowiło stosowanie niemieckich nazw miast w wydawnictwach źródłowych. Przykładem tej głupoty - nazywam rzecz po imieniu - było wymuszenie na autorach Lucjanie Czubielu i Tadeuszu Domagale wykadrowania niemieckich nazw miast z miedziorytów reprodukowanych z dzieła Hartknocha (1684)12. Mało tego, z uwagi na „niebezpieczeństwo szpiegostwa" nie pozwolono na planach średniowiecznych miast zaznaczać mostów! Cenzura była uczulona nie tylko na sprawy radzieckie, ale również na rosyjskie, carskie. W 1969 r. wykreśliła z pamiętnika Kazimierza Jaroszyka, redaktora szczecińskiego „Mazura" (1908-1914, 1919-1920), kąśliwą uwagę o urzędniku carskim pod Mławą. Wydawca pamiętnika, Władysław Choj-nacki, wykreślone miejsce zaznaczył jednak odpowiednimi klamrami13. W 1979 r. Bohdanowi Łukaszewiczowi usunęła wierszyk odnoszący się do socjaldemokratów w Królestwie Polskim w 1906 r", a zaczynający się od stów: Precz z naszych chat! Precz z naszych siół! Precz towarzysze wy czerwoni Jak światem świat Jak Bóg jesl, był Lud warn nie poda dłoni ... |itd.]. Edmund Wojnowski w pracy doktorskiej o życiu politycznym na Warmii Mazurach po II wojnie światowej napisał kilka zdań o przestępczym po- iępowaniu maruderów radzieckich. Cenzura nakazała je usunąć. Jednakże Irukarnia, przeoczywszy ingerencję, całą książkę wydrukowała bez żadnych mian. Przed podpisaniem pozwolenia na upowszechnianie, cenzor skon- rolował swoje zapisy. Sprawa stała się poważna, cenzor olsztyński zamierzał o „aferze" powiadomić Warszawę. Redaktorem technicznym był Bohdan " Kronika szkoły pohkiej ni Worytach na Warmii 1930-1939, wstęp i opracowanie T. Filip- kowski, Z. Lietz, Olsztyn 1979. „Rozprawy i Materiały Ośrodka Badań Naukowych im. W. Kę- trzyńskiego", nr 69. 12 L. Cznbiel, T. Domagała, Zabytkowe, ośrodki miejskie Warmii i Mazur, Olsztyn 1969, „Poje- . do 1945 roku, Warszawa 1963, Instytut Wydawniczy PAX. 20 M. Kajka, Z duchowej mej niwy..., wiersze zebrali i opracowali J. fasiński, T. Oracki, Wydawnictwo Pojezierze 1982. 21 A. Steffen, Przyczynki językoznawcze, z Warmii, „Komunikaty Mazursko-Warmińskie" 1961, 287- 291; idem, Miscellanea (Yarmiensa), ibidem s. 409-412; idem, Wilkierz budnicki miasta Olsztyna, ibidem 1962, s. 417-426; idem, Uwagi o wspomnieniach mego brata Wiktora, ibidem, "t77, s. 550- 560. 106 Janusz Jasiński nictwami prawicowymi. Warmińska Rada Ludowa miała widzieć w radach żołnierskich i robotniczych główną przeszkodę w przyłączeniu Warmii i Mazur do Polski, a nie w starej administracji pruskiej. Autor nie skomentował w sposób właściwy tego problemu. 2. Autor referując kontakty Rosji Radzieckiej ze wschodniopruskimi ra- dami żołniersko-robotniczymi lub cytując wypowiedzi Warmińskiej Rady Ludowej, wstrzymał się od własnego komentarza, co sprawia wrażenie, że Rosja Radziecka nosiła się z zaborczymi planami wobec Polski. 3. Autor zbyt wysoko ocenił polityczną działalność chadeckiej Warmiń- skiej Rady Ludowej. 4. Autor stosuje niedopuszczalne terminy jak «sowiecki», czy «bolszewicki»". Wspólnie z sekretarzem redakcji, Bohdanem Koziełło-Poklewskim wysto- sowaliśmy obszerne, liczące 6 stron, odwołanie do Głównego Urzędu na ul. Mysią, udowadniając niesłuszność decyzji olsztyńskiej cenzury. Nie miejsce tu na szczegółowe omawianie naszych kontrargumentów. Położyliśmy nacisk na nieaktualność zarzutów, nad którymi współczesna nauka polska już dawno przeszła do porządku dziennego. Dla udowodnienia naszych twierdzeń cytowaliśmy odpowiednie artykuły i książki. Przypominaliśmy też, że „Komunikaty Mazursko-Warmińskic" są kwartalnikiem naukowym, przezna- czonym głównie dla stosunkowo wąskich środowisk historycznych. Nasze odwołanie nie przyniosło efektu. Najciekawsze, że Tadeusz Grygier wydru- kował niebawem inkryminowany artykuł, nieco zmieniwszy tytuł, w czaso- piśmie warszawskim2-. Fakt ten potwierdzał nasze mniemanie, że w gruncie rzeczy władzom miejscowym zależało na złośliwym uderzeniu w autora, uchodzącym za wroga Polski Ludowej - zresztą zgodnie z prawdą - a przy tym za chadeka. Wojciech Wrzesiński, drukując artykuł o problematyce Prus Wschodnich w dobie odrodzenia państwa polskiego (1918—1919), mógł się przekonać, że nie wolno pisać pozytywnie o polityce narodowej demokracji. Cenzura wykreśliła mu z tego powodu 3 duże ustępy i około 10 pojedynczych zdań2'. Autor zaprotestował przeciwko temu oczywistemu zniekształcania prawdy w czasie dyskusji nad „Komunikatami Mazursko-Warmińskimi", zorganizowanej przez KW PZPR jesienią 1971 r. Nie pozwalano także ganić polityki gospodarczej Polski Ludowej. Wjed- nym z artykułów cenzura usunęła takie wyrażenia jak: „gospodarka rabun- ^ T. Grygier, Warmińska Rada Ludowa w okresie rokowań pokojowych w Paryżu, „Roczniki Dziejów Ruchu Ludowego" 1971, s. 121-156. ^ W. Wrzesiński, Odradzanie państwa polskiego w 1918 roku a problem Prus Wschodnich, „Ko- munikaty Mazursko-Warmińskie" 1969, nr 3, s. 347-384. 107 Z doświadczeń redaktora i autora w Olsztynie kowa", „wyniszczające podatki", „gospodarstwa doprowadzone do ruiny" itp. Nie mogliśmy wydrukować cennej z punktu naukowego tabeli o przejętych przez skarb państwa indywidualnych gospodarstwach wiejskich w latach 1950- 195624. W 1981 r. pisarz mazurski Erwin Kruk wydrukował przejmujący artykuł o losie Mazurów po 1945 r. Jednakże popełnił kilka błędów faktograficz-I nych i niewlas'ciwie ujął tło historyczne do wybuchu II wojny światowej, f Posłałem przeto do redakcji „Tygodnika Solidarność" pod koniec listopada 1981 r. wypowiedź, częściowo uzupełniającą, częściowo polemiczną. Wzwiąz-|ku z likwidacją pisma w zaprowadzonym świeżo stanie wojennym sprawa (druku stała się nieaktualna. Jednakże w 1982 r. Andrzej Friszke /wrócił się | do mnie z propozycją, abym wydrukował artykuł w „Więzi", na co chętnie isię zgodziłem. Jednocześnie Erwin Kruk przygotował odpowiedź na mój rtykuł. Niestety, obydwa teksty zostały całkowicie zdjęte, pozostały jedynie Inasze nazwiska25. O co chodziło, o czym pisałem? Otóż najpierw zwróciłem uwagę na to, że Mazurzy w 1939 r. - z różnych przyczyn - ulegli już niemal całkowitej germanizacji, szczególnie młodzież, fctóra przeszła przez nazistowskie szkolnictwo i organizacje. Czyli jest nie- arozumieniem twierdzenie, że to Polska dokonała dzieła germanizacji. Ale iście nie z tego powodu wkroczyła cenzura. Pisałem bowiem dalej okrutnym, bezwzględnym postępowaniu polskich lal osadniczych wobec ptiejscowej ludności, o wyzywaniu jej od „Szwabów" i „hitlerowców", o \vy-ucaniu z domów, o grabieży mienia itd. Także w polityce władz państwo-ych zabrakło zrozumienia dla specyficznych losów historycznych i odczuć autochtonów. Działaczy mazurskich zaczęto usuwać z pracy, wsadzać więzień. W ogóle nie myślano nawet o minimalnym uwzględnianiu ję-yka niemieckiego w szkolnictwie i kościołach. Ostateczny cios mazursko-ci zadały lala kolektywizacji. Wtedy to Mazurzy całkowicie stracili zaufanie jo praworządności polskiego państwa. Ponieważ z reguły byli dobrymi go- Jspodarzami, stali się nagle kułakami, wyzyskiwaczami, wrogami ludu i so- jcjalizmu. Przestępstwa z pierwszego okresu powojennego mogli Mazurzy ' jakiś sposób zrozumieć, ale - pisałem dalej - gdy spotkali się z zorgani-owaną niesprawiedliwością ze strony Polski, z bezprawiem występującym imieniu polskiego prawa, to tego rodzaju działania wyczerpały granice tch cierpliwości i kredyt zaufania do nowego państwa. Później nastąpiła '"' J. Jaworowski, B. Wilamowski, Problemy ekonomiczne słabych gospodarstw indywidualnycl/, w województwie olsztyńskim, „Kominikaty Mazursko—Warmińskie" 1969, nr 3, s. 73-106. '-'•' „Wi^ź" 1982, nr 11-12, s. 143. 108 Janusz Jasiński przymusowa ankietyzacja. Do rubryki „narodowość" Mazurzy, zgodnie ze swoim sumieniem lub na przekór władzom wpisywali masowo „niemiecka". Tych zaś, którzy w ogóle nie chcieli wypełnić ankiety, pakowano do piwnic. Skutek był taki, że pr/y nadarzających się okazjach, szczególnie od połowy lat pięćdziesiątych, wyjeżdżali licznie do Niemiec. Przez cały czas pytano ich, czy są Niemcami, czy Polakami. W ten sposób i przez państwo, i przez społeczeństwo wypychani byli z Polski. Te moje wywody nie znalazły uznania cenzury. Jeśli chodzi o ingerencje cenzury w latach ostatnich, to poza „Posłańcem Warmińskim", z uprawnienia zaznaczania usuniętych miejsc korzystało w Olsztynie jedynie Wydawnictwo Pojezierze, kierowane przez Andrzeja Wakara (zm. 1995). Zwłaszcza upamiętniły mi się liczne ingerencje w książce pt. Huśtawka (1984) autorstwa pisarza gdańskiego Lecha Bądkowskiego. Treść książki dotyczyła rozrachunków z okresem stalinowskim. Cenzura udzielała pozwoleń trzykrotnie: na skład, na druk oraz na roz- powszechnianie. O ile tekst nie budził zastrzeżeń, to czasem pozwolenie na druk i rozpowszechnianie podpisywała razem. Ale pamiętam, że cenzura niejednokrotnie nie żądała maszynopisu do wglądu, a dopiero uważnie czytała artykuł)' po złożeniu maszynopisu, a przed drukiem, tzn. w czasie drugiej korekty, l wówczas —jeśli wykreślała jakieś zdania lub całe ustępy — mieliśmy sporo kłopotów, zwłaszcza technicznych. Rozmowy w sprawie in-gerowanych tekstów odbywały się przeważnie w biurze cenzury, czasem telefonicznie, wyjątkowo przy kawie. Ale zdarzało się też, że nasz goniec odbierał złożony już tekst z zakwestionowanymi wierszami bez żadnego wcześniejszego uprzedzenia czy wyjaśnienia ze strony cenzury. Wydaje się, że jeśli chodzi o „Komunikaty Mazursko-Warmińskie", to generalnie ingerencji cenzorskich nie mieliśmy wiele, co wynikało z faktu, że zajmowaliśmy się przede wszystkim stosunkami polsko-pruskimi (niemieckimi). Dogłębnie problematyki roku 1945 nie podejmowaliśmy, co niewątpliwie wynikało z autocenzury. W zasadzie nikt nie chciał pisać do szuflady. Z tego samego powodu do połowy lat osiemdziesiątych nikt poważniej nie badał sytuacji ludności miejscowej. Interesowano się jedynie ruchami mi- gracyjnymi, ale głównie od strony statystycznej, bez wnikania w tragiczne przeżycia tak jednostek, jak i całej zbiorowości. Natomiast wszelkie krytyczne próby spojrzenia na Związek Radziecki, na ruchy rewolucyjne, polskie i niemieckie, jak również na współczesną politykę Polski Ludowej natychmiast wprowadzały w ruch ołówki cenzorskie. Elżbieta Kaczyńska RELACJA O KONTAKTACH Z CENZURĄ Cenzura w PRL była sprawowana na cztery sposoby: l - przez oficjalną cenzurę Urzędu przy ul. Mysiej, 2 - przez redakcje w wydawnictwach, 3 -przez recenzentów (zwłaszcza jeśli redakcja chciała oparcia w autorytecie naukowym), 4 - przez niejawne i nieformalne opinie, które w Polsce for- mułowały takie placówki, jak Wyższa Szkoła Nauk Społecznych przy KG PZPR czy instytuty wojskowe (lub jeden z nich), a także rezydenci radzieccy ulokowani przy ambasadzie. O tych dwóch instytucjach (WSNS i wojsko) słyszałam tylko od osób, których informacje budziły moje zaufanie; z rolą Upnbasady, a także środowiska historyków radzieckich (m.in. tych najczęściej odwiedzających Instytut Historii) zetknęłam się osobiście, a potwier-1 dzenie znajduje się z pewnością w PWN. Kontakt z cenzurą przy ul. Mysiej miałam przy okazji przygotowywania j drugiego wydania skryptu dla studentów UW Powszechna historia gospodar-i- .cza, pod red. Kazimierza Piesowicza. Byłam autorem 8 rozdziałów tego skryp-f tu, w części poświęconych historii najnowszej. Protest cenzorski dotyczył właśnie tych rozdziałów. Pierwsze wydanie ukazało się w 1968 r. —już wtedy redaktor Kazimierz Piesowicz miał kłopoty, gdyż np. nie wolno było użyć słów „Korea Południowa". Takie państwo nie istnieje - twierdził cenzor, a nie istnieje, bo polska dyplomacja go nie uznaje. Rzecz tyczyła politycznego podziału Korei: jak napisać, że podzielono ją na KRD i — co? Stanęło na tym, że Piesowicz dopisał do mego tekstu jedno słowo i w tekście znalazło się „kompradorskie państwo Korea Południowa". Wbrew powszechnym opiniom, że w okresie gierkowskim cenzura zelża- ;ła, moje doświadczenia z tego czasu są jak najgorsze. Od 1970 r. mieliśmy przygotowane drugie wydanie skryptu, ale - mimo ewidentnego zapotrze- I bowania - już były z tym kłopoty. By złagodzić wymagania cenzury, prze- sfraszona redakcja Działu Wydawnictw UW zaproponowała, że zrobi nie 110 Elżbieta Kaczyń^, drugie wydanie, ale dodruk - tzn. wyda pracę bez naszych poprawek i zmi;i autorskich. Mimo przyjęcia tej formuły cenzor wtrącił się i zakwestionow kategorycznie kilka punktów. Niektóre były nieistotne, raczej anegdotyc ne. W jednej jednak sprawie był nieugięty: nie wolno było teraz pisać (cho w pierwszym wydaniu skryptu było wolno) o pakcie Ribbentrop—Mołotow, a nawet o podziale Polski i o 17 września 1939 r. Wyrzucono całą partię. Zdecydowałam się nie robić przeróbek, by wyraźna niespójność tekstu była informacją. Jeszcze raz miałam do czynienia z cenzurą przy okazji pracy habilitacyjnej'. Cenzor był „ojcowski" —jeszcze mnie oskarżą o antysemityzm, jeśli przytoczę epitety, jakimi w społecznościach lokalnych obdarzano Żydów, może źle być odczytane jakieś zdanie (już nie pamiętam wszystkich szczegó- łów). Wszystkie te kłopoty udało się rozwiązać znakami przestankowymi i cu- dzysłowami. Kłopoty z redakcjami, a także - niestety - recenzentami, były poważniej sze, bo ci swoiści cenzorzy mieli większe kompetencje i trafiali w czulsze punkty. Tak np. zabroniono mi (przyjakiej okazji -już nie pamiętam) za cytować artykuł Pawła Korca; redaktor działu prac zleconych w PWN nie pozwolił mi (w artykule Dmbn ństwo polskie w XIX i na początku XX w. w tomie Społeczeństwo polskie XVIII i XIXzu.)2, napisać, że Lenin lekcewa żył problematykę warstw miejskich w Rosji (czy coś w tym rodzaju), bo sło wo „lekceważyć" nie pasowało do Lenina; redakcja „Dziejów Najnowszych" nie chciała umieścić artykułu Tłum i margines społeczny w wydarzeniach rewo lucyjnych (Królestwo Polskie 1905-1907) wśród artykułów, zamieściła go ostroż nie w drukowanym mniejszą czcionką dziale „Polemiki", choć artykuł nie był polemiczny wobec czegokolwiek, był raczej efektem badań nad nową tematyką. Największe kłopoty miałam z popularnonaukową książką, zamówioną przez redakcję serii „Omega" PWN, pt. Dzieje robotników przemysłowych w Polsce. Redakcję „Omegi" rozpędzono w 1968 r., a nowa redakcja (chyba już poza PWN), w osobie pani Tejchmy, wspieranej przez Eugeniusza Dura- czyńskiego, odmawiała druku. Według informacji przekazanych mi przez Teresę Monasterską (zaprzyjaźnioną z Duraczyńskim), dowiedziałam się, że dał on wewnętrzną negatywną recenzję konspektu (choć był już gotowy tekst!) stwierdzając, iż brak mi kompetencji. Jak mi podpowiadano, w grę 1 E. Kaczyńska, Społeczerhlwo i gospodarka pótnocno-wschodnich ziem Królestwa Polskiego w okresie rozkwitu kapitalizmu: rozprawa habilitacyjna, Warszawa, Wydawnictwo LIW 1974. ^ Społeczeństwo polskie. XVIII i XIX w., pod red. W. Kuli i J. Leśmiariowej, t. 5, Warszawa, PWN 1972. 111 Relacja o kontaktach z cenzurą i mogły wchodzić jeszcze jakieś „układy" - rezerwowanie tytułu dla innej osoby, czy coś w tym rodzaju. Ostatecznie tekst zdecydowało się drukować PWN (Redakcja Historii), na skutek rekomendacji Stanisława Kalabińskiego, który wszakże nie dopuścił do druku rozdziału Robotnicy wobec idei socjalistycznych. Potrzebowałam tej publikacji - zastąpiłam zakwestionowany rozdział innym, zupełnie nijakim, z elementarnymi informacjami i bez żadnej analizy. Ciekawe- są natomiast inne okoliczności tej sprawy: redaktor Edward Frącki poinformował mnie tak, jakby PWN robił mi łaskę, i to tylko dlatego, że ... padłam ofiarą syjonistów. Z początku tego nie zrozumiałam, tym bardziej, że p. Frącki migał mi przed oczami jakąś korespondencją i adnotacjami na tekście, nie pozwalając nic dokładnie przeczytać ani o nic zapytać. Ja wie- działam tylko, że owa rozwiązana w ramach walki z „syjonistami" redakcja „Omegi" tekst chciała drukować, a nowa — narodowo słuszna — pani Tejch- manowej, tekst odrzuciła. Ponownie z cenzorską działalnością E. Duraczyńskiego zetknęłam się jakiś as temu, kiedy przez dwa lata (1985-1987) blokował druk artykułu Wielka łfaerza w redakcji pisma „Mówią Wieki". Najpoważniej przedstawiała się sprawa z podręcznikiem powszechnej \historii gospodarczej, który wspólnie z Kazimierzem Piesowiczem przygo- waliśmy dla PWN. Podręcznik był starannie opracowany, zawierał niemal |pełną bibliografię prac dostępnych wówczas w Polsce, ilustracje, mapy, wy- resy, indeksy. Umowę podpisaliśmy 9 marca 1973 r. Po poprawkach osta- Iteczny tekst został złożony na wiosnę 1975 r. Według umowy i planów wy- jpawniczych, tom miał ukazać się w sprzedaży w drugiej połowie 1976 r. Na fwłasne oczy widziałam w siedzibie Redakcji Historii ostemplowany przez t cenzurę (jako dopuszczony do druku) nasz maszynopis. Potem nastąpiła cisza. Zaniepokojeni nią napisaliśmy do PWN w 1976 r. list (marn jego kopię), domagając się realizacji umowy. Redaktor Frącki (a może już Ma- gierski?) stwierdził, że książka w takiej wersji nie może być wydrukowana. W związku z wszczętymi przez nas awanturami zostaliśmy zaproszeni do gabinetu redaktora naczelnego PWN, gdzie paru panów (w tym szef Redakcji Humanistycznej, nazwisk nie pamiętam), przekazywało nam ustnie uwagi, w rodzaju: „tak nie może być". Na nasze nalegania, by sprecyzowano zarzuty powiedziano, że kilka rozdziałówjest „ogólnie niesłusznych". Były lo moje rozdziały o ZSRR (1918-1939), o drugiej wojnie światowej i przede wszystkim - o polityce gospodarczej państw faszystowskich. Ten rozdział najbardziej atakowano, określając mianem „horrendalnego". Nieoficjalnie i pośrednio (przez jeszcze jedną osobę) pracownica Redakcji Historii 112 Elżbieta Kaczyńska poinformowała nas, że książka poszła (chyba z WSNS, ale tego nie jestem pewna) do Ambasady ZSRR, a stąd - do Moskwy. Zapewne czytała ją m.in. Inessa Jażborowska, główny politruk Instituta Slavianovediemja, ale są to informacje „poufne", nie mam żadnych dowodów, że tak było naprawdę. W każdym razie Moskwa zakwestionowała podręcznik. Oficjalnie powiedziano nam, że towarzysze z Moskwy nie życzą sobie, by cudzoziemcy pisali o ich historii. Nie zgodziliśmy się przerabiać książki. Stanęło na tym, że tytuł zostanie zmieniony (nie Powszechna historia gospodarcza, a Wykłady z powszechnej historii gospodarczej)^, a całość zostanie skrócona o rozdziały poświęcone pro- blematyce dotyczącej okresu po I wojnie światowej. Była to zapewne trzecia lub czwarta część tekstu. Problem polegał na tym, że układ podręcznika nie był chronologiczny; choć oczywiście wymienione wyżej rozdziały dotyczyły wyłącznie okresu po I wojnie, ofiarą padły także inne rozdziały, np. o imperializmie kolonialnym i dekolonizacji, o nierównomierności rozwoju gospodarczego, o przemianach w świecie po II wojnie światowej itp. A za to rozdział Rewolucja demograficzna, umieszczony wcześniej, obejmował także XX wiek, aż do lat 60-tych. Postanowiliśmy wykorzystać tak nielogiczny układ podręcznika, by dać znać czytelnikom, że jest on wyraźnie ucięty, bez żadnej logiki. Z tego też powodu nie zmieniłam bibliografii, która zawiera pozycje dotyczące wyrzuconych rozdziałów. Mogę tylko dodać, że „horrendalne" rozdziały (maszynopisy) przechowuję, i jeszcze dzisiaj mogłabym je wykorzystać, przy niewielkich uzupełnieniach. Jestem przekonana, że ta ostatnia sprawa jest ważna z punktu widzenia historii historiografii i cenzury, i że można odnaleźć znacznie szerszą do- kumentację. Tak samo, jak sądzę, można odszukać korespondencję związaną z książką Dzieje robotników przemysłowych. * Wykłady z pau>szechn<*j historii gospodarczej: od schyłku średniowiecza do I wojny światowej, E. Ka- czyńska, K. Piesowicz, Warszawa, PWN 1977. l Marek Kazimierz Kamiński MOJE DOŚWIADCZENIA Z KOMUNISTYCZNYM APARATEM REPRESJI WYMIERZONYM W SŁOWO PISANE Przez komunistyczny aparat represji wymierzony w słowo pisane rozu-liem nie tylko cenzurę prewencyjną wprowadzoną po drugiej wojnie świa-owej przez rządy narzucone Polsce z dyktatu Stalina, ale również Wydział |Nauki i Oświaty Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robot-liczej rządzącej Polską z sowieckiego mandatu. Miałem, niestety, nieprzy-emność po napisaniu pracy doktorskiej od razu zetknąć się bezpośrednio : jego działalnością. Dysertacja Stosunki polityczne polsko-czechosłoivackie w latach 1945— 1948 po- soliła mi pod koniec 1976 r. na uzyskanie stopnia naukowego doktora auk humanistycznych. Wydrukowanie pracy doktorskiej, opartej na dotych- is nieznanych archiwaliach warszawskiego MSZ, materiałach pochodzą- ch z niektórych archiwów czechosłowackich oraz prasie czechosłowackiej latrafiło na trudności nie do przezwyciężenia przez lat dwanaście. Książka Polsko-czechosłowackie stosunki polityczne 1945-1948 dopiero w lutym 1990 r. lijrzała światło dzienne, wydana w nakładzie 1100 egzemplarzy przez Pań- vowe Wydawnictwo Naukowe (PWN). Dostała ona trzy nagrody naukowe: im. Joachima Lelewela Wydziału I Nauk Społecznych PAN, tygodnika [„Polityka" oraz Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. 6 września 1978 r. ówczesny zastępca dyrektora Instytutu Krajów Socjali- cznych PAN (obecnie placówka ta nosi nazwę Instytutu Studiów Politycz-|ych PAN) doc. dr hab. Wiesław Balcerak wystąpił z pismem do Wydawnic-Zakładu Narodowego im. Ossolińskich z prośbą o wydanie drukiem aojej pracy doktorskiej. Zaznaczył, że „pracę, znajdującą się w planie wy-awniczym PAN na 1979 r., recenzowali doc. dr hab. Kazimierz Wajda ! dr Lidia Buczma" oraz, że „autor uwzględnił uwagi recenzentów skraca-pracę z 26 do 20 ark. wyd." Warto w tym miejscu dodać, że recenzen-ami pracy doktorskiej (wyżej wspomniane osoby były tzw. recenzentami 114 Marek Kazimierz Kamińslu wydawniczymi) byli doc. dr hab. Jerzy Kozeński oraz doc. dr hab. Waldemar Michowicz, niekwestionowani znawcy stosunków polsko-czechosłowac-kich. Dysertacja moja została zatem oceniona przez cztery osoby będące zawodowymi historykami, które wypowiedziały się o niej pozytywnie. 12 września 1978 r. wydawnictwo potwierdziło odbiór dwóch egzemplarzy mojej pracy. Maszynopis przeleżał w Ossolineum ponad rok, następnie został przesłany przez kierownika redakcji historycznej, Bogumiłę Patkowską, do sekretarza KC PZPR, Andrzeja Werblana, należącego do najwyższego gremium osób rządzących ówczesną Polską. Ten zlecił pracownikowi Wy- działu Nauki i Oświaty KC PZPR Stanisławowi Romanowskiemu napisanie „opinii wydawniczej" o mojej książce. W marcu 1980 r. wyżej wspomniany funkcjonariusz aparatu partyjnego napisał ową „opinię". Na jej podstawie zastępca redaktora naczelnego wydawnictwa Józef Woj tal zawiadomił dyrektora IKS PAN prof. dr. Ludwika Bazylowa pismem z 25 marca 1980 r., że Ossolineum rezygnuje z publikacji mojej pracy. Nie wyjaśniał powodów, dla których wydawnictwo podjęło swoją decyzję. Wojtal informował jedynie, że wraz z dwoma egzemplarzami mojej rozprawy wysyła również egzemplarz „recenzji Tow. S. Romanowskiego". „Opinia wydawnicza" pióra Romanowskiego stanowi swoiste kuriozum i zasługuje na omówienie oraz przeanalizowanie ze względu na ignorancję w połączeniu L tendencyjnością polityczną jej autora. W sposób absurdalny twierdzi on, że „ocena naukowej wartości monografii nie należy do re- cenzenta wydawniczego", dodając zresztą zgodnie z prawdą, że została ona „dokonana wcześniej przez kompetentne gremia". O cóż zatem chodził Ro- manowskiemu, skoro kompetentne gremia miały już okazję wypowiedzieć się na temat mojej pracy naukowej? Z tekstu funkcjonariusza partyjnego wynika, że interesuje go „maksymalna obiektywizacja -jak to ujmuje — formułowanych ocen przeszłości", co byłoby związane z „należytą ich interpretacją z punktu widzenia naszych obecnych racji i interesów - zarówno w aspekcie międzynarodowym jak i wewnątrz". Romanowski odmawia zatem historykowi prawa do samodzielnego myślenia i żąda podporządkowania się „racjom i interesom" rządzącej partii komunistycznej reprezentującej jakoby polską rację stanu. By zdyskredytować moją monografię autor „opinii" przytoczył wiele użytych przeze mnie sformułowań dotyczących ziem, które wasalne państwo polskie uzyskało na mocy konferencji poczdamskiej. Zacytuję tylko jako przykład jedno i nich; wzbudziło ono gniew Romanowskiego. Otóż napisałem, między innymi, o niektórych ziemiach „dawnego Śląska niemieckiego będącego we władaniu polskim". Romanowski stwierdził, że „jest prze- 115 Moje doświadczenia z komunistycznym aparatem represji ciwny takim sformułowaniom uważając je za niezgodne zarówno z prawdą historyczną, jak też z punktu widzenia interesu narodowego". Brzmi to jak ponury żart, skoro autor „opinii" zdaje się nie wiedzieć, że duża część „ziem niemieckich na wschód od Odry i Nysy Łużyckiej została przejęta przez władze polskie". Romanowski wystąpił zatem w roli cynicznego fałszerza historii udającego obrońcę narodowych interesów. Nie spodobało mu się również to, że w książce mojej udowodniłem, iż bezpośrednio po wojnie komuniści czechosłowaccy i polscy znajdowali się w poważnym konflikcie dotyczącym spraw granicznych. Podważyłem bowiem tym sposobem tezę propagandy komunistycznej o istnieniu tzw. proletariackiego internacjonalizmu. O dziwo, Romanowski obdarzył w swojej „opinii" większą sympatią komunistów czechosłowackich niż polskich, jak się wydaje, by zamanifestować „obiektywne" podejście do analizowanej przeze mnie problematyki. Złość jego wywołało również stwierdzenie, iż referendum w Polsce z 30 czerwca 1946 r., sfałszowane przez komunistów, stanowiło dla nich sprawdzian skuteczności zastosowania podobnych metod w przyszłych wyborach, które zostały przeprowadzone w analogiczny sposób 19 stycznia 1947 r. Według Romanowskiego, a to zakrawa na kpinę, „PPR (tzn. Polska Partia Robotnicza - mająca wprowadzić w błąd nazwa partii komunistycznej) Sgłosiła swój program narodowy zanim ktokolwiek cokolwiek słyszał o PSL". ! Autor „opinii" nie wie, że PSL była tylko kontynuatorką wojennego SL-Roch, czyli partii chłopskiej, jednej z czterech polskich partii obok socjalistycznej, narodowo-demokratycznej i chadeckiej, tworzących Polskie Państwo Podziemne w Kraju oraz władze polskie na uchodźstwie. Humorystycznie zaś brzmi jego stwierdzenie, iż „taki program (tzn. narodowy) wynikał z założeń ideowych, z samego jestestwa tej (tzn. PPR) partii". Romanowski nie ma też zielonego pojęcia o tym, że początek tzw. zimnej wojny między Związkiem Sowieckim a Stanami Zjednoczonymi i Wielką Brytanią jest datowany na 1947 r. nie zaś 1946 r. Wytyka mi, że wykorzy- stywałem drukowane wspomnienia polskich i czechosłowackich emigrantów politycznych, takich jak Stanisław Mikołajczyk, Hubert Ripka, Vaclav Majer, a także jugosłowiańskiego dysydenta Milovana Djilasa, podważając wiary- godność tych przekazów. Stwierdza ponadto, że „snucie rozważań na temat wielkomocarstwowej polityki Związku Radzieckiego nie ma, moim zdaniem, nic wspólnego z tematem pracy". Na zakończenie dochodzi do konkluzji, że jest „przeciwny wydaniu tej pracy, jednakże decyzja w tej sprawie należy do wydawcy". Kontynuując swoje wywody stwierdza, że „można oczywiście rozważyć jej wydanie, w niskim nakładzie, ale tylko wówczas, gdyby autor 116 Marek Kazimierz Kamiński zechciał uwzględnić przedstawiane uwagi, bądź udowodnił ich niezasadność". Miałbym zatem udowodnić, że nie jestem wielbłądem. Decyzję podjęło zresztą wydawnictwo. Postanowiłem po Sierpniu 1980 r. ponowić prób}' mające na celu wydanie książki. 11 maja 1981 r. zwróciłem się pisemnie do prof. dr Zofii Kielan-Jaworowskiej, Członka Rzeczywistego PAN, Przewodniczącej Komisji do spraw odwołań od krzywdzących decyzji w latach 1968—1980. Prosiłem o pozytywne rozpatrzenie mojego odwołania „w sprawie odrzucenia przez wydawnictwo Ossolineum monografii pt. Stosunki polityczne polsko-czechosłowackie w latach 1945-1948. Zwracałem uwagę na fakt, iż mimo że moja praca znalazła się w planie wydawniczym Ossolineum i została już nawet odnotowana w zapowiedziach wydawniczych (Tytułowy plan wydawniczy Ossolineum 1980, s. 29) za sprawą recenzji politycznej Stanisława Rornanowskiego została przez wydawnictwo odrzucona. Pisałem między innymi, że wyżej wspomniany „dostarczył wydawnictwu w marcu 1980 roku tekst, w którym (w pewnych fragmentach próbuje stworzyć pozory, że zna się na rzeczy), przyjmując za punkt odniesienia obowiązujący wówczas model pisania o historii najnowszej, pozbawiony jakiejkolwiek refleksji idącej w kierunku choćby nieśmiałego analizowania rzeczywistości historycznej". Na zakończenie zwróciłem się do Komisji, „aby po zapoznaniu się z załączonymi materiałami przywróciła moją monografię do planu wydawniczego jeszcze na obecny rok oraz spowodowała, by wydawnictwo Ossolineum jako wykonawca zleceń PAN, niezwłocznie podpisało ze mną umowę wydawniczą, na którą oczekiwałem bezskutecznie między wrześniem 1978 roku a marcem 1980 roku, a więc dziewiętnaście miesięcy". 22 maja 1981 r, prof. dr Zofia Kielanjaworowska skierowała do prof. dr. Aleksandra Gieys^tora, Prezesa Polskiej Akademii Nauk, pismo dotyczące „opublikowania w trybie nadzwyczajnym przez Ossolineum pracy dr. Marka Kazimierza Kamińskiego pt. Stosunki polityczne polsko-czechosłowackie w latach 1945—1948'. Przewodnicząca Komisji informowała, że ciało to po zapoznaniu się z materiałami dotyczącymi sprawy publikacji oraz „po wysłuchaniu opinii członka Komisji czł. rzecz. PAN Stefana Kieniewicza stwierdza, że Wydawnictwo Ossolineum, podejmując decyzję rezygnacji z publikacji pracy dr. Kamińskiego, znajdującej się w planie wydawniczym Instytutu Krajów Socjalistycznych, przekroczyło swoje kompetencje i działało na szkodę nauki polskiej". W dalszym ciągu prof. Kielanjaworowska pisała między innymi o wyrządzonej mi „krzywdzie moralnej". Następnie informowała, że Komisja zwraca się do Prezesa PAN „z wnioskiem o spowodowanie włączenia do planu wydawniczego Ossolineum pracy dr. Marka Kazimierza 117 Moje doświadczenia z komunistycznym aparatem represji Kamińskiego Stosunki palsko-czechosłowackie w latach 1945-1948 \ spowodo- wanie opublikowania tej pracy w trybie nadzwyczajnym". Wydawało się, iż sprawiedliwości stało się zadość, gdyż monografia została przywrócona do druku i ponownie odesłana do Ossolineum. Czas względnej wolności po Sierpniu 1980 r. szybko jednak minął. Stojący na czele rządzącej partii komunistycznej Wojciech Jaruzelski wprowadził 13 grudnia 1981 r. stan wojenny w Polsce. Na początku 1982 r. cenzura | stanu wojennego zakazała publikacji mojej książki, a wydawnictwo skwapliwie odesłało jej dwa egzemplarze do IKS PAN. Sprawa znalazła się i w punkcie wyjścia. Rozpocząłem z cenzurą regularną walkę obliczoną na (przetrzymanie. Postanowiłem fragmenty mojej dysertacji w formie arty-jkułów naukowych starać się „przemycić" w różnych periodykach histo-ycznych. Artykuł Polsko-czechostowackie stosunki polityczne przed konferencją trzech mo-^ carstw iv Poczdamie, (maj—czerwiec 1945 roku) został jednak trzykrotnie zatrzy- [many przez cenzurę w następujących pismach naukowych: „Studiach z Dzie-ów ZSRR i Europy Środkowej" (w 1982 r.), „Przeglądzie Historycznym" s(wl983 r.) oraz „Kwartalniku Historycznym" (w 1984 r.). Będąc w Paryżu srzekazałem więc tekst tego artykułu redaktorowi paryskiej „Kultury", Je-smu Giedroyciowi, który opublikował go w numerach 81 i 82 „Zeszytów historycznych" paryskiej „Kultury" w 1987 r. Wcześniej wspomniany arty-A ukazał się w wychodzących w Warszawie poza zasięgiem cenzury, w tzw. agim obiegu „Zeszytach Problemowych Myśli Niezależnej" nr l, Historia 1986 r. (wydawnictwo CDN). Jeszcze ciekawszą historię ma mój artykuł Polsko-czechoslowackie próby zbli-nia politycznego pod koniec 1945 i na początku 1946 roku. Cenzura zdjęła go „Śląskiego Kwartalnika Historycznego Sobótka" w 1983 r. Redakcja tego ;riodyku odwołała się w 1984 r. do Naczelnego Sądu Administracyjnego, fetory uznał, że artykuł powinien zostać przywrócony do druku, gdyż wbrew •twierdzeniom cenzury nie „narusza sojuszu" PRL z Czechosłowacką Repu-liką Socjalistyczną. Cenzura mogła posługiwać się tego rodzaju absurdalną jumentacją, powołując się na odpowiednie zapisy w narzuconej przez jmunistyczną ekipę Edwarda Gierka konstytucji PRL z lutego 1976 r. dotyczyły one „nierozerwalnych" więzów „przyjaźni" pomiędzy Polską Związkiem Sowieckim i innymi tzw. krajami demokracji ludowej. Sukces iniesiony w NSA był dziełem kilku zaangażowanych w proces historyków prawników: prof. dr. hab. Adama Galosa, redaktora „Śląskiego Kwartalni- Historycznego Sobótka", prof. dr. hab. Andrzeja Ajnenkiela i doc. dr. lab. Huberta Izdebskiego, występujących z ramienia Zarządu Głównego 118 Marek Kazimierz Kamiń Polskiego Towarzystwa Historycznego (PTH) oraz prof. dr. hab. Bogdan Michalskiego, znawcy prawa prasowego i autorskiego. Cenzura nie dała jednak za wygraną. Główny Urząd Kontroli Publikacf i Widowisk (taką nazwę nosiła owa złowroga dla wolnego słowa instytucja wystąpił do pierwszego prezesa Sądu Najwyższego o rewizję nadzwyczajną decyzji NSA. Rozprawa miała miejsce trzykrotnie. Sąd Najwyższy unieważnił postanowienie niższej instancji na trzecim posiedzeniu. Zdecydowałem się wówczas opublikować tekst artykułu w wychodzących w kraju poza zasięgiem cenzury w tzw. drugim obiegu „Warszawskich Zeszytach Historycznych' nr 2 z 1988 r, (wydawnictwo Most). W czerwcu 1985 r. udało mi się podpisać umowę wydawniczą z Państwowym Wydawnictwem Naukowym na blikowanie całej książki. Na wydanie monografii drukiem musiałem jednał czekać, jak już na początku mojej relacji wspomniałem, do lutego 1990 r. W drugiej połowie lat osiemdziesiątych cenzura, zlikwidowana dopiero w 1990 r., miała coraz słabszą pozycję. Mimo to próbowała nadal ingerować w słowo pisane, choć niekoniecznie polegało to na niedopuszczaniu do druku całego tekstu lub usuwaniu jego fragmentów. W 1987 r. udało mi się, o dziwo, opublikować napisaną wraz z Michałem Jerzym Zachariasem syntezę Polityku zagraniczna II Rzeczypospolitej 1918—1939 wydaną przez Młodzieżową Agencję Wydawniczą (dwie następne edycje tej książki już po upadku totalitarnego systemu komunistycznego w Polsce w 1989 r., całkowicie wolne od ingerencji cenzury, ukazały się w 1993 i 1998 r.). Otóż cenzura zażądała od autorów dopisania (sic!) do informacji zawartych w ostatnim rozdziale książki dotyczącym 1939 r. trzech słów i jednego zdania. Wzmianka o ściśle tajnym protokole dodatkowym do tzw. niemiecko-sowiec-kiego układu o nieagresji z 23 sierpnia 1939 r. miała być poprzedzona słowami: „według źródeł zachodnich", co oczywiście mijało się z prawdą, gdyż wszystkim zainteresowanym doskonale znane były opublikowane na Zachodzie teksty owego protokołu zarówno w języku niemieckim, jak i rosyjskim. Zdanie, o którym wspomniałem brzmiało: „strona radziecka nie potwierdza istnienia tego protokołu". W tym wypadku trudno mówić o niepraw-dziwości tego sformułowania. Rzeczywiście, strona sowiecka jak długo mogła, utrzymywała, że ów zbrodniczy pakt między Stalinem a Hitlerem dotyczący zniszczenia Polski, podporządkowania sobie państw nadbałtyckich oraz zagrabienia części ziem należących do Rumunii przez Armię Czerwoną, nie miał miejsca. Postawa władz sowieckich wynikała zresztą z faktu, iż przyznając się do współudziału w transakcji z Trzecią Rzeszą musiałyby przejąć na siebie współodpowiedzialność za wybuch drugiej wojny światowej, co zresztą dla każdego uczciwego historyka nie może budzić wątpliwości. 119 Moje doświadczenia z komunistycznym aparatem represji Starając się, by książka ujrzała światło dzienne poszedłem wraz / moim part- nerem, Michałem Jerzym Zachariasem, na kompromis. Wyraziliśmy zgodę na te dopiski, które oczywiście w następnych wydaniach książki zostały nie tylko wyrzucone z tekstu, ale również zastąpione nowym ostatnim rozdziałem. Cenzura już wówczas, dzięki Bogu, nie istniała. Reasumując swoją relację pragnę zauważyć, że do 1990 r. żyłem w ciągłym stresie. Groziło mi, że „nie zaistnieję" jako autor książek historycznych na polskim rynku wydawniczym. Wiele osób, które za ten stan były odpowiedzialne, już wymieniłem. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że przo- dujące miejsce zajmuje Andrzej Werblan, współtwórca konstytucji PRL z 1976 r., choć oczywiście niszczeniu owoców mojej wieloletniej pracy ba- dawczej przysłużył się głównie wspomniany Romanowski. W 1984 r. doszły do mnie również informacje, iż członek Biura Politycznego KG PZPR i mi- nister spraw zagranicznych PRL, historyk prof. dr hab. Marian Orzechow-ski angażował się aktywnie przeciwko akcji redakcji „Śląskiego Kwartalnika Historycznego Sobótka", która w granicach istniejących wówczas możliwo-i nie tylko broniła mnie jako autora przed dwoma instancjami sądowymi, c walczyła o wolność słowa pisanego w Polsce. Pragnę na zakończenie podziękować wszystkim życzliwym mi osobom ze iata nauki, które sekundowały mi w walce z aparatem represji wymierzeni w słowo pisane i w miarę swoich możliwości starały się pomóc w bar-o trudnym starcie naukowym, uniemożliwianym przez stosunki panujące PRL. W tej chwili władze tzw. III Rzeczypospolitej „odwdzięczają się" pracownikom naukowym za lata walki z cenzurą głodowymi pensjami stawiającymi pod znakiem zapytania efektywną działalność badawczą. M.K.K. Krystyna Kersten MOJE DOŚWIADCZENIA Z CENZURĄ Pamięć nie pozwala mi na ścisłe odpowiedzi na konkretne pytania: co, kiedy, kto... Będzie to więc raczej garść wspomnieniowych refleksji, wspartych o doświadczenie, niźli relacja sensu stricto. Zacznę od generalnego stwierdzenia: istnienie cenzury stanowiło integralną część rzeczywistości PRL, a stosunek do niej wpisywał się w po-twszechną postawę przystosowania sprzężonego z oporem. Między piszący-[ mi historykami a cenzorami toczyła się bardzo złożona gra; piszę cenzorami", albowiem kontrola tekstu odbywała się na różnych poziomach, poczynając od samego autora, który licząc się z realiami dokonywał auto-(;cenzury, kończąc na Głównym Urzędzie z ulicy Mysiej. I ten urząd nie był zresztą ostatnią instancją, nie on ustalał zasady, był jedynie organem wykonawczym decyzji zapadających w KC PPR/PZPR. Dla nas, autorów, najbardziej dotkliwa była sytuacja, gdy redakcja, redaktor (pisma, wydawnictwa), od których zależała publikacja brali na siebie funkcje cenzorskie. Pamiętam, że wydając z Tomaszem Szarotą czterotomowy zbiór relacji chłopskich z okresu wojny', spostrzegliśmy różnicę podejścia przy opracowywaniu pierwszego tomu i tomów następnych. Z początku tworzyliśmy z redakcją „wspólny front" przeciw cenzurze, realistycznie przerzucając pewne partie tekstu do regestów, stosując swoiste kody (np. „wybryki maruderów") mające sygnalizować treść opuszczonego fragmentu, ale starając się zachować maksimum tego, co wydawało się nam możliwe do przełknięcia Później, poczynając od 1968 r. redaktor został obarczony funkcją ramienia cenzury, był rozliczany z ewentualnych interwencji Urzędu Kontroli. Była to, z naszego punktu widzenia, zmiana bardzo istotna, uznaliśmy wówczas, iż pół biedy, 1 K. Kersten, T. Szarotą, Wieś polska 1939-1948. Materiafy konkursowe, 4 t., Warszawa, PWN 1967-1971. 122 Krystyna Kersten gdy przeciwnikiem jest cenzor, problem się zaczyna, kiedy ma się przeciw ko sobie także redakcję, redaktora. Represja - bo cenzura jest wszak jedną z postaci represji - zeszła na niższy poziom. Wspólny front - autora, wydawcy, redakcji, placówek naukowych - wobec urzędu cenzury był niesłychanie ważny. Pozwalał zachować etos badacza, który wprawdzie ugina się przed koniecznością, idzie na kompromisy wyrażając zgodę na skreślenia, sam rezygnuje z pewnych tematów lub wątków, ale nie utożsamia się z partyjno-państwowym aparatem. Co więcej, był warunkiem podejmowania walki z tymże aparatem, czasem nawet skutecznej. Powołam się tu na dwa przykłady własnych doświadczeń. Jeden to perypetie związane z publikacją mojej rozprawy habilitacyjnej Migracje Polaków po II wojnie światowej, obronionej w 1970 r. Dla mnie, jak i dla Dyrekcji Instytutu oraz Ossolineum, które monografię tę miało wydać, było oczywiste, że rozdział poświęcony przesiedleniom z dawnych Kresów Wschodnich nie ma szans przejścia przez cenzorskie sito; od razu też z niego zrezygnowałam. Pozostałe partie wszelako wydawały się „cenzuralne". Był to nadmierny optymizm. W maju 1973 r. Ossolineum przekazało mi egzemplarz składu książki, której tytuł w ostatecznej wersji brzmiał: Repa triacja ludności polskiej po II wojnie, światowej, z zaznaczonymi dezyderatami zmian, obejmującymi znaczną część tekstu. „Dezyderaty te — pisałam wówczas w notatce dla prof. Czesława Madajczyka, dyrektora IH PAN - są wynikiem stanowiska Głównego i Wojewódzkiego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk. Łącznie zakwestionowane zostało 80 fragmentów tekstu (od jednego słowa do całych stron) oraz 30 fragmentów przypisów; w kilku wypadkach są to cytowane publikacje wydane w ciągu ostatnich lat w PRL (Wieś polska..., wspomnienia Edmunda Osmańczyka, dawne prace M. Turlejskiej). W przypisach zakwestionowano niektóre wydane poza Polską pozycje, które uprzednio były cytowane przez innych autorów (np. Docu-ments on Polish-Soviet Relationś*). Zważywszy, że książka miała się ukazać jako publikacja Instytutu Historii PAN, uznałam za swój obowiązek „przedstawić sprawę Dyrekcji i prosić o zajęcie stanowiska wobec zakresu zmian, do jakich można się posunąć, nie naruszając w sposób jaskrawy poziomu naukowego reprezentowanego przez Instytut. Wydaje mi się — stwierdzałam — że na temat części wymaganych skreśleń można podjąć jeszcze dalsze kroki interwencyjne, by osiągnąć granicę realistycznego kompromisu między wymogami nauki a interesem 2 Docummts on Polish-Smńet Relations, 1939-1945, London, Heineman, General Sikorski Historical Institute, l. 1-2, 1961 i 1967. 123 Moje doświadczenia z cenzurą państwowym". Z uwagi na „interes państwowy" — nie wydawało się możliwe „podejmowanie dyskusji nad przeważającą ilością skreśleń obejmujących szeroko pojętą sferę stosunków polsko-radzieckich; dyskusja taka byłaby zresztą bezcelowa". Uważałam, że „do większości dezyderatów należy się po prostu zastosować, jeśli nie podejmuje się decyzji o rezygnacji z druku książki, co nie jest chyba konieczne, nawet przy tak daleko idącym okrojeniu jej treści. Część fragmentów kwestionowanych, przede wszystkim duże partie tekstu dotyczące repatriacji z ZSRR, trzeba próbować przeredagować i przefor- inułować". O co należało walczyć? O „fragmenty, znacznie mniej co prawda liczne, / których rezygnacja nie znalazłaby uzasadnień skłaniających do ograniczenia naukowej rzetelności. Niekiedy są to sprawy drobne, może nawet nie lak bardzo istotne z punktu widzenia badawczego, tym niemniej nie wyda-je mi się możliwe wyrażenie zgody na tak daleko posunięte ingerowanie w treść pracy naukowej, dodajmy, w założeniu wąskonakładowej i nie prze-/naczonej dla masowego czytelnika". Interwencja podjęta przez prof. Madajczyka - nie pomnę już, na jakim owego ograniczonego zakresu. Ta i podobne trudności były jednak dro- biazgami w porównaniu z kłopotami, jakie napotykali koledzy zajmujący się najnowszą historią bliską geograficznie. Najprzykrzej wspominam interwencję cenzorską na terenie samego IH PAŃ, kiedy to w imieniu Dyrekcji zmuszono mnie do skreślenia z referatu przeznaczonego na międzynarodową konferencję informacji o tym, iż Armia Czerwona przegrała pod Warszawą w 1920 r. Chcąc pojechać, ustąpiłem i zastąpiłem inkryminowane zdanie jakimś innym sformułowaniem. Dziś cieszę się, że mimo ustępstwa nie udało mi się pojechać na ową konferen- cję. Traktuję to jako zasłużoną karę za nadmierną koncesję — a przy dobrej woli można uznać, iż poniesiona kara wymazuje błąd. W ogóle wydaje mi się, że interwencje cenzorskie sensu stricto były jeszcze •ijmniejszym złem i, choć zabrzmi to paradoksalnie, najmniejszą nieuczci- wością intelektualną. Gdy dochodziło już do sformalizowanej interwencji cenzorskiej, gra była w pewnym sensie czysta. Autor przynajmniej wiedział, 128 na jakim gruncie stoi. Wielkie zło wyrządzały wszystkie interwencje precen- zorskie: instytucji, wydawnictw, „dobrych wujków". Nie twierdzę, jakoby ta cała gra ustępstw i przepychań, jaką środowisko prowadziło z cenzurą, była bez sensu; najpewniej przyniosła ona ostatecznie pozytywne owoce. Niemniej natknięcie się na veto samej cenzury było moralnie czystsze. Gdy się rozważa rolę cenzury w historiografii PRL, trzeba też pamiętać o pośrednich skutkach jej działania - poczynając od okoliczności, iż samo jej istnienie powodowało, że uczciwi ludzie często wycofywali się z całych kierunków badań. Nie miejsce tu, abym zastanawiał się nad przyczynami, dla których swego czasu zająłem się nowożytną Ameryką Łacińską — ale może była też wśród nich niechęć do upaprania się w nieuczciwości. Innym z pośrednich skutków istnienia cenzury było też w moim przeko- naniu pomniejszenie wagi autora w procesie powstawania produktów pracy intelektualnej i zmniejszenie szacunku do tekstu jako do produktu intelektu. Skoro byle cenzor mógł wszystko naruszyć, skoro redaktor wydawnictwa przejmował część jego funkcji, to autor stawał się marnym dodatkiem w procesie wydawniczym. Skutki tego czuje się do dziś w postaci dużej bez- ceremonialności traktowania tekstów autorskich przez wiele redakcji. Doceniam, zew zakresie zinstytucjonalizowanej i niezinstytucjonalizowa-nej cenzury sytuacja w PRL była daleko lepsza niż w innych krajach „de- mokracji ludowej" („ze Związkiem Radzieckim na czele"). W końcu do na- szych bibliotek przychodziło mnóstwo literatury zachodniej. Nawet do polskiej literatury emigracyjnej nie było u nas trudno dotrzeć. Z biegiem lat cenzura zaczęła działać nie w kategoriach ideologicznych, lecz punkto-wo- politycznych — a to stanowiło fundamentalną zmianę. Niejedną treść można było też przemycić pod warunkiem zrezygnowania z przypisu. Niemniej jednak szkody poczynione przez instytucję cenzury będziemy jeszcze długo odczuwać - łącznie z tak bolesną, jak ta, że nasi czytelnicy w liczącym się stopniu stracili zaufanie do prac historycznych pisanych w PRL bez czynienia różnicy między nimi. W powyższych uwagach ograniczyłem się do doświadczeń związanych z zawodową pracą historyczną. Świadomie nie dotykałem spraw, jakie czasem pojawiały się w związku z działaniem cenzury w mojej pracy publicystycznej. Parę uwag na temat związków cenzury i historiografii czasów PRL pomieściłem w mojej książce Narodowe i rewolucyjne^. Łączę wyrazy szacunku Marcin Kula M. Kula, Narodowe i rewolucyjne, Londyn: Aneks, Warszawa: Biblioteka „Więzi", 1991. ROZMOWA Z CZESŁAWEM MADAJCZYKIEM (Tekst autoryzowany; notował Zbigniew Romek, marzec 2000) Krótko chciałbym opowiedzieć o swoich osobistych doświadczeniach z cenzurą; jak postrzegałem jej działalność jako autor, redaktor „Dziejów Najnowszych" i dyrektor Instytutu (1971-1983). Do roku 1956 główną rolę odgrywała w praktyce cenzura redakcyjna, tekst uzgadniał z autorem re- daktor przygotowujący publikację; sam Główny Urząd Kontroli Prasy, Pu- blikacji i Widowisk (GUKPPW) wydawał mi się mniej widoczny. Począwszy 1956 n urząd ten korzystał — w odniesieniu do publikacji dotyczących s:historii najnowszej i historii ruchu robotniczego - z opinii wydawniczych (Zakładu Historii Partii (ZHP), którym od lat 70. kierował Tadeusz Dani- szewski. Nieco później publikacje na temat historii wojskowości zaczął opi- niować dla cenzury Wojskowy Instytut Historyczny. Głośna była zwłaszcza sprawa interwencji cenzuralnej ZHP w książce poświęconej Centrolewowi Antoniego Czubińskiego, któremu zarzucono występowanie przeciwko KPP Notabene, wiosną 1957 r. Jerzy Morawski, ówczesny sekretarz KC oraz Ostap I Dłuski, doradca Biura Politycznego, starali się nakłonić mnie do przyjęcia funkcji zastępcy kierownika Zakładu Historii Partii. Nie wyraziłem zgody mając pełną świadomość faktu, że byłbym całkowicie podporządkowany swemu przełożonemu - zarówno formalnie, ze względu na jego pozycję w partii, jak i merytorycznie, gdyż nie dysponowałem gruntowną wiedzą | o ruchu robotniczym. Wracając do cenzury, pamiętam, że istniała możliwość odwołania się od | decyzji GUKPPW do Wydziału Nauki KC, którym kierowali wówczas Andrzej Werblan, Jarema Maciszewski i Eugeniusz Duraczyński. Nieraz, z ich pomocą, można było osiągnąć rozwiązanie kompromisowe i obejść wytyczne, którymi kierowała się cenzura. Na przykład, przy publikacji dokumentów zródłowych wydawca musiał uzupełnić je o zamieszczony w przypisach komentarz, którego celem miała być prezentacja odmiennego lub urzędowego 130 Rozmowa z Czesławem Madajczykiem punktu widzenia. W ten sposób nie naruszano treści samych dokumentów, a tylko sygnalizowano istnienie różnych poglądów i kontrowersji w danej kwestii. Profesor Jarema Maciszewski, kierownik Wydziału Nauki KC,jako historyk czuł się - zresztą, podobnie jak jego następca - ściśle związany ze śro- dowiskiem badaczy. Był wprawdzie specjalistą od XVII i XVIII w., ale swoje zainteresowania badawcze rozciągnął również na dzieje II Rzeczypospolitej i wojnę 1939 i. Pamiętam, jak dopomógł on m.in. w wydaniu książek Tomasza Strzembosza o warszawskiej Armii Krajowej (Oddziały szturmowe konspiracyjnej Warszawy 1939-1944 \ Akcje zbrojne podziemnej Warszawy 1939-1944}. Podobnie było z pracą Krystyny Kerstenowej Repatriacja ludności polskiej po II wojnie światowej. Cenzura w toku swej działalności obywała się na ogół bez korespondencji, ślady działalności cenzorskiej pozostawały na zakwestionowanych tekstach w postaci uwag. Stąd pewnie trudno będzie odtworzyć, kto w danych interwencjach podejmował decyzje i czyja opinia ostatecznie zaważyła na losie danej pracy. Poza tym tak się złożyło, że cenzorzy z ul. Mysiej jadali obiady w położonej opodal stołówce KC, co stwarzało świetną okazję do wymiany poglądów na temat spraw bardziej złożonych, którymi akurat cenzor się zajmował. Opinie cenzury przekazywane były w formie decyzji wydawnictwom i je- dynie za ich pośrednictwem autor publikacji mógł podejmować próbę zmiany tych decyzji. Kiedy publikowałem swoją dysertację na temat reformy rolnej w „Książce i Wiedzy", wydawnictwie partyjnym PZPR, miałem okazję odczuć, do jakiego stopnia cenzurowało ono swoje publikacje. Dyrektor wydawnictwa, przy mniej lub bardziej dobrowolnym poparciu mojego promotora, zadecydował o ideologicznej wymowie tytułu mej pracy. In- gerencje cenzury dotyczyły zaś głównie roli stronnictw ruchu ludowego w sprawie reformy rolnej. Po raz pierwszy starłem się z cenzurą w roku 1963, kiedy publikowałem referat wygłoszony na IX Zjeździe Polskiego Towarzystwa Historycznego, przygotowany wspólnie z Henrykiem Zielińskim z Wrocławia. W referacie omawialiśmy stan i możliwości badań historii PRL1 i m.in. krytycznie wyraziliśmy się o dostępnym źródle, jakim była prasa, w założeniu spełniająca rolę narzędzia indoktrynacji, a nie zwierciadła życia w kraju. Z naszym sta- nowiskiem nie zgodził się Artur Starewicz, kierownik wydziału prasy, do ' Stan badań i potrzeby w zakresie historii Polski Ludowej, [w:] IXPowszechny Zjazd Historyków Polskich 13-15IX 1963, Warszawa 1964, s. 7-41; tekst ten opublikowany został również w "Po- lityce" 1964, nr 37. 131 którego zwróciła się cenzura. Choć nie zmieniliśmy zdania, to — aby tekst się ukazał - musieliśmy wyrazić je nieco oględniej. Jeszcze wyższego szczebla sięgnęła interwencja cenzorska wobec mej książki Polityka III Rzeszy w okupowanej Polsce, wydanej przez PWN (Warszawa 1970). Zastrzeżenia budziła zobiektywizowana wzmianka o Katyniu (komentarze z Norymbergii, ustalenia komisji Burdenki); domagano się również uwzględnienia tej części ziem polskich, które najpierw zajęte zostały przez ZSRR, następnie okupowane |były przez Niemców, a po wojnie wróciły do Polski. Ponad rok książka cze- |kała na druk, decyzja pozostawała w gestii, bodajże, Zenona Kliszki, sekre- tarza KC, działającego w porozumieniu z Władysławem Gomułką, który - (wróciwszy do władzy w 1956 r. - zadecydował, aby w ogóle nie pisać o Katy- niu. Musiałem ograniczyć się do sprawy zdyskontowania faktu odkrycia gro- bów katyńskich przez propagandę Josepha Goebbelsa, co wiązało się bez- pośrednio z tematem książki. Z większości pozostałych zastrzeżeń cenzura Zrezygnowała. Znaczna redukcja informacji o Katyniu (a i te, które się ostały, zamieszczone zostały w przypisach) była warunkiem publikacji mej pracy, choćjej edycję popierał Józef Tejchma, członek Biura Politycznego. A jest 'to przecież pozycja po dziś dzień pełniąca funkcję podstawowego opracowania na temat niemieckiej polityki okupacyjnej; w wersji niemieckojęzycznej podobną rolę pełni w Niemczech. W 1973 r. Ossolineum wrocławskie wydało 4-tomową edycję Archiwum yczne Ignacego Paderewskiego, przygotowaną przez zespół redakcyjny w skła-ae: Halina Janowska, Tadeusz Jędruszczak, Czesław Madajczyk i Witold Stankiewicz. Dziesięciotysięczny nakład szybko się rozszedl. Tom trzeci 1921-1935) opracowałem wraz z Haliną Janowska. Z kilkudziesięciu tysię- dokumentów znajdujących się w tym archiwum wybrano około tysiąca Dublikowano je w całości. Niestety, przyjęcie tej zasady pociągnęło za sobą konieczność — wobec obiekcji cenzury — pominięcia kilku dokumentów zbyt sądnie określających „Moskali" z okresu wojny 1920 r. Wiele dokumen-' było obcojęzycznych i cenzura zazwyczaj nie ingerowała w ich treść. W dodatku zastrzeżeń cenzury - raczej nielicznych - do pozostałych publi-inych dokumentów ratowaliśmy się uzupełniając je w przypisie komentazem prezentującym odmienny punkt widzenia lub neutralizującym wy-vę dokumentu. Podobne, a może nawet większe trudności miał Instytut zasie publikacji 4-tomowego wydania powojennych pamiętników chłopy, opracowywanego przez Krystynę Kerstenową i Tomasza Szarotę. Częste kiopoty z cenzurą miały miejsce również podczas edycji dokumentów na tamach redagowanego przeze mnie kwartalnika „Dzieje Najnowsze". Nie-ic Inokrotnie warunkiem publikacji było opuszczenie lub skrócenie frag- 132 Rozmowa z Czesławem Madajczykiem mentu tekstu. Stopniowo, w latach 70. w odniesieniu do publikowanych tekstów naukowych ingerencji było coraz mniej, niemniej miało miejsce kilka wypadków wycofania tekstów przez autorów z powodu ingerencji cenzury. Najczęściej ingerencje te dotyczyły ruchu robotniczego, a w jego ob rębie zwłaszcza ruchu komunistycznego i socjalistycznego. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności problematyką tą zajmowało się specjalne pismo „Z Pola Walki", reprezentujące zresztą, na tle innych periodyków bloku wschodniego poświęconych tej tematyce, zupełnie przyzwoity poziom. W „Dziejach Najnowszych", mimo nacisków rozmaitej natury, niewiele publikowano artykułów o historii PRL. W obliczu braku dostępu do archiwów trudno było o rzetelnie udokumentowane opracowania, a wrażliwość cenzury na niektóre nazwiska była znaczna. I choć w latach 80. nastąpiła pewna poprawa jeśli chodzi o dostępność źródeł, to dokumentacja o podstawowym znaczeniu ciągle jeszcze nie była do wglądu. Katyń nadal był tematem tabu. W 1988 r. opublikowałem obszerne studium na temat międzynarodo- wych konsekwencji odkrycia grobów katyńskich2, w którym starając się obejść zakazy cenzuralne wskazałem - choć nie wprost - sprawców mordu katyńskiego. W roku następnym praca ta stała się trzonem książki Dramat katyński, wydanej w ponad stutysięcznym nakładzie. Przez długi okres szczególną czujność cenzury budziły warunki i podłoże uzyskania przez Polskę niepodległości w 1918 r., gdzie, według oficjalnej wykładni, szczególna rola przypadać powinna Rewolucji Październikowej i polskim komunistom, niezależnie od tego, że programowo opowiadali się za uniwersalizmem bolszewickim. Jeszcze podczas konferencji naukowej odbytej w 50. rocznicę tego wydarzenia można było dostrzec taki sposób interpretacji wydarzeń, choć polski czyn zbrojny znalazł już większe uznanie niż doiychczas. Jednak dziesięć lat później, na kolejnej sesji, Stefan Kieniewicz mógł już przedstawić wkład poszczególnych orientacji politycznych w odzyskanie niepodległości. A upływ kolejnych kilku lat sprawił, że cenzura nie kwestionowała tezy o klęsce trzech mocarstw zaborczych jako równorzędnego warunku międzynarodowego wybicia się Polski na niepodległość. Czy członkowi partii łatwiej było toczyć walkę z cenzurą? Dość długo sy- tuacja przedstawiała się odwrotnie; od członków partii oczekiwano większej politycznej prawomyślności niż od bezpartyjnych. O sprawach historycznie drażliwych łatwiej wypowiadać się mógł historyk nie należący do partii, choć dyrektywy cenzury obowiązywały wszystkich jednakowo. * Dramatu katyńskiego akt drugi, "Miesięcznik Literacki" 1988, nr 7. 133 W praktyce jednak postępowanie cenzury bywało różne. Pewną rolę odgrywały, na przykład, znajomości i inne powiązania z ludźmi aparatu partyjnego czy państwowego, często koleżeńskie więzy wyniesione ze studiów i uczelni. Nieraz można było zdyskontować rozgrywki wewnątrzpartyjne na korzyść prawdy o przeszłości. W latach po Październiku 1956 znaczny udział w rozszerzaniu spojrzenia na dawne dzieje miała Wojskowa Akademia Polityczna, w której wykładałem obok tak poważnych badaczy, jak Stanisław Herbst jeży Janusz Woliński. W okresie tzw. „odwilży" na uczelni tej podjęto próbę Sprowadzenia rzetelnych badań historii. Kres „odwilży" przyniósł kłopoty również redagowanemu przez Andrze-Ija Lama tygodnikowi „Współczesność", a to z powodu publikowania na jego lamach tekstów dotyczących historii najnowszej, autorstwa głównie history- ków z Instytutu Historii PAN, członków partii. Autorów tych oskarżano [o „tendencje rewizjonistyczne", zwłaszcza zaś o próby rehabilitacji II Rze- czypospolitej. Najcięższe zarzuty kierował pod naszym adresem wspomnia-Iny już Tadeusz Daniszewski, kierownik Zakładu Ruchu Robotniczego. BY 1965 r. sprawa trafiła do rąk Witolda Jarosińskiego, sekretarza K.C, który vezwał na rozmowę zarówno oskarżycieli, jak i oskarżonych. Konsekwencją lej rozmowy mogła być nie tylko likwidacja pisma i postępowanie partyjne skierowane tak przeciwko Marianowi Markowi Drozdowskiemu, współpra-! cewnikowi „Współczesności", jak i autorom tekstów, ale i powrót do prymi-|ływnych ocen międzywojnia, do wyłącznie czarnego obrazu tego okresu. fW ramach przygotowań do tego spotkania próbowaliśmy uzyskać poparcie liczących się osób. Tadeusz Jędruszczak, jako wojskowy i równocześnie pracownik IH PAN, rozmawiał z Wojciechem Jaruzelskim, ówczesnym szefem Zarządu Politycznego LWP; ja starałem się przekonać do naszych racji Andrzeja Werblana, kierownika Wydziału Nauki. Do końca nie wiedzieliśmy, jakie będzie ich ostateczne stanowisko w czasie rozmowy u Jarosińskiego. Jednak w trakcie spotkania, już po ciężkich oskarżeniach ze strony „dogmatyków" i zaprezentowaniu naszych racji, obaj poparli nas i wyrazili potrzebę nowego spojrzenia na niedawną przeszłość. Jednak nawet ten pomyślny wynik rozpraw}' nie ocalił „Współczesności". Pewną szansę stworzyło forsowanie przez grupę Mieczysława Moczara narodowego czy też nacjonalistycznego punktu widzenia. W ówczesnych kręgach tzw. „partyzantów" uważano, że Polska Ludowa potrzebuje, mniejsza, w imię jakich racji, zacieśnienia więzi władzy ze społeczeństwem. Niektórzy historycy próbowali zdyskontować tę potrzebę, jednak w taki sposób, by nie wpaść w pułapkę nacjonalizmu. Właśnie wtedy, gdy pełniłem funkcję sekretarza Wydziału I, stanąłem w obliczu wyjątkowo gwałtownego ataku 134 w dziedzinie historii literatury. Szkoła profesora Zygmunta Jakubowskiego z Uniwersytetu Warszawskiego atakowała szkołę Stefana Żółkiewskiego oskar-j zając o brak narodowego sentymentu, zaś główny impet tej napaści skierof wany został na Instytut Badań Literackich (IBL), liczący się w skali kraju! ośrodek badań. Żółkiewski do niedawna pełnił funkcję sekretarza Wydzia-j łu Nauk Społecznych, odszedł w związku z wydarzeniami marcowymi 1968' r. Chyba w roku następnym, pod wpływem krytyki Jakubowskiego, przedłożono w Wydziale Nauki projekt likwidacji IBL-u, co stworzyłoby precedens organizacyjny i w znacznie większym stopniu niż dotychczas uzależniło placówki humanistyczne PAN od koniunktur politycznych. Wezwany na zebranie w Wydziale Nauki KC w tej sprawie nie miałem szans na przeciwdziałanie, chociaż władze Akademii popierały stabilizację placówek. Za rozwiązaniem bowiem opowiadali się niektórzy poloniści, wysuwając merytoryczne zarzuty i argumenty, o których nie mnie było rozstrzygać. Po naradzie w KC, w vyniku której poparto projekt rozwiązania IBL-u, pozostało j mi tylko jedno - wykorzystać fakt, że Józefowi Tejchmie, będącemu niegdyś uczestnikiem mego seminarium, a teraz członkiem Biura Politycznego odpowiedzialnym za sprawy kultury, podlegał również IBL. Tejchma po-f traktował zamiar rozwiązania IBL jako wejście Moczara w jego kompetencje, dzięki czemu placówki tej ostatecznie nie rozwiązano. A wiadomo było, że i inne znajdowały się na cenzurowanym „moczarowców". W latach 80. udostępniłem akta tej sprawy prof. Żółkiewskiemu, dzięki czemu poznał on kulisy ataku na swoją szkołę. Podczas formowania Instytutu Historii PAN za jego główne zadanie uznano przygotowanie przez jego pracowników kilkutomowej historii Polski w duchu marksizmu. Pierwsze dwa tomy, w fazie makietowej przedyskutowane z historykami radzieckimi, nie miały kłopotów z cenzurą. Jeżeli dobrze pamiętam, problemów nie miał też tom trzeci, który zamykało odzyskanie niepodległości w 1918 r. Następny jednak miał ich w nadmiarze. Ostateczna wersja tego tomu, obejmującego czasy II Rzeczypospolitej, wypracowana została w latach 80. (pierwsze dwie jego części, do przewrotu majowego, wydrukowano w latach 1982-84, najpierw w postaci makiety). Został on poddany ocenie nie tylko GUKPPW, ale i historyków partyjnych oraz publicystów. Część dyskutantów kwestionowała od strony politycznej bardzo kompetentne, opracowane przez Jędruszczaka, ujęcie wojny polsko- bolszewickiej, czemu nie była w stanie zaradzić nawet bardzo bogata faktografia. Kolejne dwie części wydrukowano wyłącznie na prawach rękopisu, jako makietę, w liczbie chyba tysiąca egzemplarzy. Cezurę koń- cową stanowił 1 września 1939 r.; nie chciano włączać pierwszego miesiąca 135 wojny by uniknąć fałszywej prezentacji faktów i oceny agresji radzieckiej i z dnia 17 września. I tak trzeba było rozwiązać problem 23 sierpnia, ukła-fdu Ribbentrop-Mołotow. Krytyczna wielogodzinna dyskusja nad trzecią : i czwartą częścią tomu (1926-39), która odbyła się w KC, koncentrowała Się głównie wokół przygotowań Polski do wojny i sytuacji międzynarodowej. Zarzucano przede wszystkim niedostateczne, zdaniem oponentów, uwypuklenie zdrady polskich interesów przez mocarstwa zachodnie będące naszymi sojusznikami. Krytykowano również zbyt pozytywne i utrzymane w tym duchu jednostronne przedstawienie postaci marszałka Józefa Piłsudskiego po zamachu majowym. W rezultacie druga część czwartego tomu pozostała wyłącznie w postaci makiety. Z kolejnego tomu w ogóle zrezygnowano, gdyż zbyt wiele było problemów kontrowersyjnych, które nie miały żadnych szans j;na akceptację ani ze strony cenzury, ani władz partyjnych. Pamiętam dwie interwencje partyjne na wysokim szczeblu, mające miej-isce w okresie, gdy byłem dyrektorem IH PAN. Wiązały się one z poglądami fejwóch jego pracowników. Do pierwszej doszło w drugiej połowie lat sie- iiemdziesiątych. Zostałem wezwany do Jana Szydlaka, członka Biura Poli- Ifycznego. Oświadczył on mi, że powinienem usunąć z Instytutu Jana Bor- jpkowskiego. Badacz ten zajmował się ruchem ludowym i naraził się działaczom Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego. Jeszcze w okresie, gdy związany z Instytutem Nauk Społecznych napisał dysertację doktorską o mikołajczykowskim PSL. W czasie przygotowań pracy do druku jej auto- uznano za rewizjonistę, usprawiedliwiającego działalność Mikołajczyka okresie, gdy był wicepremierem, zaś druk książki wstrzymano. Szydlak przytoczył jeszcze kilka innych zarzutów ze strony sojusznika ZSL-u, ocze-ując akceptacji swego żądania. Oświadczyłem mu jednak, że jako dyrektor Instytutu nie znajduję żadnych podstaw do zwolnienia Borkowskiego, ktory co prawda ma odmienny punkt widzenia na sprawy historii ich ru-hu, ale wynika on z jego wiedzy rzetelnego historyka-badacza. Rozmowa trwała aż nazbyt długo i nie jest wykluczone, że moje wywody zmęczyły rozmówcę, bo pod koniec rozmowy, już zdezorientowany, wyraził on nadzieję, że sprawę jeszcze przemyślę. Powrotu do niej nie było. Inna interwencja podobnej natury dotyczyła Bronisława Geremka. We- zwany zostałem tym razem przez Alojzego Karkoszkę, również członka Biura Politycznego, sekretarza Komitetu Warszawskiego PZPR. Zarzucił on mi, że Instytut toleruje tego historyka, którego oskarżył o to, że jest "mózgiem opozycji" i zdyskwalifikował politycznie wartość jego publikowanych prac. I tym razem powołałem się na wymierny dorobek naukowy tego mediewisty zwłaszcza w dziedzinie jego nowego obszaru zainteresowań historii kul- 136 tury średniowiecznej. Stwierdziłem, że jako dyrektor IH PAN nie mam do jego pracy żadnych zastrzeżeń. Jeżeli zaś takowe budzi jego opozycyjna postawa, to reakcja leży nie w moich kompetencjach, a sekretarza naukowego PAN. W 1968 r. uwagi natury cenzuralnej wyszły od historyków radzieckich, my zaś byliśmy dość odważni, lub może nie dość przezorni, co mogło hyc zresztą spowodowane faktem braku rozpoznania zmian zachodzących w ZSRR „na froncie ideologicznym" po usunięciu Nikity Chruszczowa w 1964 r., w tym odchodzenia od negatywnej oceny Stalina i jego polityki. Między innymi za liberalizm został usunięty ze swego stanowiska bardzo nam przyjazny dyreklor Wojskowego Instytutu Historycznego prof. gen. E. A. Bołtin, którego zastąpił prof. gen. Pawieł Żylin. W tym czasie Komisja Historii II Wojny Światowej przy Komitecie Nauk Historycznych PAN pod j patronatem Międzynarodowego Komitetu Historii II Wojny Światowej or-i ganizowała konferencję w 30. rocznicę wybuchu tego wielkiego konfliktu. Wśród historyków zaproszonych do udziału znaleźli się, oczywiście, i historycy radzieccy, a skład delegacji wyznaczało kierownictwo Akademii ZSRR. Byłem organizatorem konferencji, a jej głównym referentem był Tadeusz. Jędruszczak, pracownik IH PAN, będący równocześnie szefem Wojskowego Instytutu Historycznego. Tekst jego wystąpienia postanowiliśmy rozesłać zaproszonym uczestnikom sesji na kilka tygodni wcześniej, egzemplarze trafiły też do Akademii w Moskwie. Referat dotyczył okoliczności wybuchu wojny i nader ostrożnie napomykał o tajnych protokołach do układu Hitlera ze Stalinem. Wkrótce do Warszawy przyjechał niespodziewanie profesor Iwan Chrienow, uchodzący za eksperta w sprawach historii najnowszej Polski. Między innymi zapowiedział się z wizytą w Instytucie Historii PAN, aby porozmawiać na temat konferencji. Ponieważ byłem zastępcą sekretarza Wydziału I PAN, a przy tym organizatorem konferencji, spotkałem się z nim osobiście, a towarzyszył nam autor referatu Tadeusz Jędruszczak. Chrienow uważnie; wysłuchał naszych informacji i choć zadawał nieco dziwne pytania o cel przygotowanej sesji, to rozmowa przebiegała w spokojnej atmosferze i bez zgrzytów. Była nawet na tyle otwarta, że zastrzegliśmy się przeciwko udziałowi w konferencji Aleksandra Manusewicza, który w Istorii Polszi swego pióra określił II Rzeczpospolitą, w ślad za Wiaczesławem Moło-towem, mianem „bękarta wersalskiego". Chrienow złożył również wizytę w Zakład/ie Historii Ruchu Robotniczego i w KC. Krótko po tej wizycie odebrałem telefon z Wydziału Nauki z żądaniem wyjaśnień dotyczących konferencji, a szczególnie referatu Jędruszczaka. Domagano się podania źródeł zawartej w nim informacji o tajnych proto- kołach. Mój rozmówca wydawał się przerażony zaistniałą sytuacją i zakon- 137 czył rozmowę pytaniem „Co wyście narobili?" Szybko udało się ustalić, że sprawa trafiła do sekretarza odpowiedzialnego za sprawy ideologiczne i za- graniczne, Zenona Kliszki; co więcej, do KC wpłynął oficjalny protest ra- dziecki przeciw fałszowaniu przez nas historii. Mogliśmy się bronić w oparciu o historiografię radziecką. Szczególnie ważkim argumentem okazał się fakt zamieszczenia w Istorii nelikoj otecestvennoj wojny'', opracowanej pod redakcją P. N. Pospelowa, przy współpracy wspomnianego już Bołtina, wynikającej z tajnego protokołu informacji o projektowanej linii demarkacyj-nej na Wiśle, uzupełnionej o mapkę, na której granica la została zaznaczona. Poza tym o tajnych protokołach wzmiankowali i inni historycy radzieccy. Cały ten materiał w postaci fotokopii przekazaliśmy do KC, stwierdzając równocześnie, że polscy historycy też mają prawo i obowiązek o tym pisać. Po kilku dalszych przesłuchaniach w KC, niemal w przeddzień konferencji, zadecydowano o jej odwołaniu. Odbyła się ona co prawda w późniejszym terminie, ale już na zmieniony temat: Europa środkowo-wschodnia podczas II wojny światowej. Udało się jednak wykorzystać znaczną część ekstów wcześniej nadesłanych z kraju i zagranicy, a sesję otworzył Tadeusz Jędruszczak referatem Europa Środkowa w przededniu II wojny światowej. Od tego czasu cenzura stała się szczególnie wyczulona na kwestię układu Hi-tler- Stalin. Szczęśliwie dla nas kierownictwo Wydziału Nauki osłaniało na- poczynania. Jeszcze raz sprawa tajnych protokołów stała się przedmiotem konfliktu 'czasie przygotowywania jednotomowej historii II wojny światowej pod reakcją gen. Żylina z udziałem historyków wszystkich krajów bloku. Miałem być członkiem redakcji, a autorami poszczególnych rozdziałówjędruszczak |wybuch wojny) i Duraczyński (powstanie warszawskie). Jednak nasze wy- Jtąpienie w sprawie tajnych protokołów podczas dyskusji wstępnej spowo- dowało usunięcie Jędruszczaka i moją dobrowolną, w ramach solidarności nim, rezygnację z udziału w komitecie redakcyjnym. Na nasze miejsce szedł Eugeniusz Kozłowski. Za zmianami tymi stał gen. Żylin, a u nas kie- •rownictwo Wojskowego Instytutu Historycznego. Swego rodzaju kontynuacją tego sporu o ocenę wydarzeń międzynaro- dowych i losu Polski w 1939 r. była sprawa mego uczestnictwa w konferen-jeji moskiewskiej w 1979 r., czyli w 40. rocznicę wybuchu wojny. Konferencję porganizował prof. Żuków, dyrektor Instytutu Historii Powszechnej. Wygłosiłem referat o międzynarodowym znaczeniu wojny obronnej Polski w 1939 r. /.stora velikoj otećestvennoj vt>jny Sovetskovo Sojuza 1941-1945, pod red. P. N Pospelowa, i. 1- 6, Moskwa 1960-1966. 138 Rozmowa z Czesławem Madajczykiem Tekst referatu otrzymałem następnie dwa razy do korekty tylko po to, by okazało się, że materiały konferencyjne zostały opublikowane bez mojego referatu, zastąpionego artykułem ówczesnego szefa WIH-u, gen. Dżipano-wa, który zresztą w konferencji nie brał udziału. Na tym jednak sprawa się nie zakończyła. Poszerzony tekst mego wystąpienia na konferencji moskiewskiej opublikowała już w czasie stanu wojennego „Trybuna Ludu", co pociągnęło za sobą natychmiastowe imienne ataki na moją osobę jako wyraziciela nacjonalistycznych poglądów, zamieszczone na łamach czasopisma „Nowoje Wremja". Zarzuty te powtórzono w kilkudziesięciu różnojęzycznych mutacjach, w tym i polskiej, autorstwa Olega Rżeszewskiego. Powód? Wojna 1939 r. uznana przez Komintern za imperialistyczną nie mogła mieć zasadniczego znaczenia dla dalszego rozwoju sytuacji międzynarodowej. Jerzy Maternicki MOJE POTYCZKI Z CENZURĄ Pola moich dociekań i prac badawczych (historia historiografii, meto- tdologia historii, teoria kultury historycznej, dydaktyka historii) leżały, jeśli !tak rzec można, na obrzeżach rozległego obszaru zainteresowań cenzury fpaństwowej. Co innego na przykład historia najnowsza; ta, jak wiadomo, jbtaczana była zawsze szczególną „troską" cenzury. Nie znaczy to jednak wcale, aby historia historiografii czy dydaktyka historii znajdowały się całkowicie ipoza polem jej widzenia i... rażenia. Tak dobrze to nie było. Pierwszy raz, jako autor, zetknąłem się pośrednio z cenzurą w roku 1961 ib 1962. Napisałem wówczas, na zamówienie Państwowych Zakładów Wy- awnictw Szkolnych, niewielkich rozmiarów „monografię": Literatura pięk-w nauczaniu historii (druk 1963, wyd. 2 1965). Wśród wielu utworów literackich, zalecanych przeze mnie nauczycielom, znalazła się m.in. znana powieść historyczna Zofii Kossak Krzyżowcy (1935; wiele wznowień w PRL). Wzbudziło to niepokój powołanego przez PZWS recenzenta (był nim lieżyjący już od dawna profesor Uniwersytetu Warszawskiego), który napisał, że (cytuję z pamięci) „nie możemy wyrazić zgody na to, aby młodzież polska uczyła się historii z fideistycznych powieści". Próbowałem Iwjjaśniać, tłumaczyć, wszystko na nic. Kazano mi zastąpić Krzyżowców ja-Jkimś innym utworem, co też, po jakimś czasie, uczyniłem. Miejsce Z. Kos-ak zajął Karol Bunsch, co zmusiło mnie do przepracowania paru fragmentów pracy. Zapamiętałem z tych czasów życzliwą radę moich wydawców: „Niech pan pamięta, z cenzurą nikt nie wygrał". Ocenzurowano mnie w wydawnictwie - jeszcze przed przedłożeniem pracy „oficjalnej" cenzurze. Spotykałem się tym później bardzo często, a czasami nawet sam w tym, w jakiejś mie-ze, jako recenzent uczestniczyłem. Myślę, że także i mój recenzent — cen-|or domagający się usunięcia z tekstu wzmianek o Krzyżowcach, miał głównie Jerzy Maternu 140 na względzie moje dobro. Zależało mu ponoć na tym, aby praca ukazał się drukiem. W każdym razie tak mi tę sprawę przedstawiła doc. dr AdeŁ Bornholtzowa, inicjatorka mojej pracy Literatura piękna w nauczaniu hisU ni. Nie mam powodu sądzić, aby było inaczej. Zdarzało mi się zresztą są memu, iż pragnąc ułatwić druk jakiejś wartościowej pracy, w recenzji „we wnętrznej" zwracałem uwagę na sprawy mogące budzić zastrzeżenia cenzury.' Czasami nawet proponowałem gotowe sformułowanie, mogące uśpić jej czujność. Reakcje były różne, najczęściej jednak spotykałem się z wdzięcz-nością ze strony recenzowanych kolegów. Wszyscy uczestniczyliśmy w tej grze, raz jako autorzy, innym razem jako recenzenci. W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych niemal każda moja większa praca spotykała się z mniejszymi lub większymi zastrzeżeniami „oficjalnej" cenzury. Na ogół były to ingerencje drobne, czasami zupełnie dla mnie niezrozumiałe, wręcz kuriozalne. Oto ze złożonej do druku mojej pracy habilitacyjnej Warszawskie środowisko historyczne 1832-1869 (1970, OWN) cenzor wykreślił nazwisko autora przywołanego raz w przypisach Wstępu do numizmatyki polskiej wieków średnich (Warszawa 1964). Na s. 103-104 druko- wanego tekstu Warszawskiego środowiska... czytelnik znajdzie obszerny cytat zawierający ocenę dokonań numizmatycznych Kazimierza Stronczyńskiego (1809-1896). Brak w przypisie (96) jakiejkolwiek informacji, z jakiego dzieła pochodzą przytoczone słowa, kto jest ich autorem. Nie był to błąd warszta- towy autora (tzn. mój), ale rezultat ingerencji cenzora. Powoływałem się na kompetentną opinię Prof. dr. Ryszarda Kiersnowskiego z IH PAN. Nieszczęście chciało, że to samo imię i nazwisko nosił jeden z emigracyjnych publicystów „zakazany" przez cenzurę. Nie wolno było nawet wymieniać jego nazwiska, a tym bardziej cytować. Cenzor skreślił z przypisu nazwisko „R. Kiersnowski", pozostawił jednak tytuł cytowanej przeze mnie pracy. Mocno tym zdenerwowany zupełnie bezpodstawnie nakrzyczałem (!) na redaktorkę książki, która mi o tym powiedziała. Ta z kolei poskarżyła się na mnie kierownikowi redakcji, który wysłuchawszy moich pełnych oburzenia słów powiedział: „Tak, to bzdura, to kompletna bzdura, ale wcale niełatwo będzie to «odkręcić»...". Wiem, iż interweniował tu i ówdzie, aby przywrócić w przypisach nazwisko autora Wstępu do numizmatyki polskiej wieków średnich, za każdym jednak razern bezskutecznie. Skończyło się na tym, że zgodziłem się na wykreślenie także i tytułu dzieła; puste miejsce zapełniłem dopisanymi naprędce dwoma zdaniami o K. Stronczyńskim. A więc i tym razem spotkała mnie porażka. Na szczęście niezbyt groźna. W tym kontekście chciałbym powiedzieć parę słów o wydawcach. Kon- taktując się wielokrotnie z redaktorami PWN i PZWS (później WSiP), 141 omawiając z nimi ingerencje cenzury w moje teksty, nigdy nie spotkałem się z opinią, iż są one słuszne. Wydawcy „trzymali" z autorami, choć nie /awsze starczało im odwagi, aby do końca bronić interesów nauki. To zrozumiałe. Nie brakowało jednak takich, którzy nawet z narażeniem swoich własnych interesów zawodowych bronili powierzonych im tekstów. Liczące się osiągnięcia na tym polu miała m.in. redakcja historyczna PAN. Pamiętam wielkie zaniepokojenie redaktorki tego wydawnictwa, kiedy okazało się, że cenzura dość brutalnie obeszła się z moją monografią Idee i postawy. Historia i historycy polscy 1914-1918 (Warszawa, PWN 1975). Było kil-(j kadziesiąt, drobnych na ogół, interwencji cenzorskich. Problem polegał na ''tym, że w swojej pracy obficie cytowałem opinie historyków polskich o Rosji i jej polityce na ziemiach polskich. Były to często sformułowania ostre, iczasami nawet drastyczne. Celowali w nich zwolennicy orientacji na pań- istwa centralne, którzy robili wszystko, aby zohydzić Rosję i orientację pro-i rosyjską. Nikt nie dbał wówczas o obiektywizm i wyważanie sądów. Takie f były i są reguły gry politycznej, prowadzonej przy pomocy Klio. Ale przecież dla Polaków w stosunkach polsko-rosyjskich i bez tego wiele było momentów bolesnych i tragicznych, których w latach siedemdziesiątych nie jehciano przypominać, nawet w opracowaniach historiograficznych, adre-|sowanych do wąskiego kręgu odbiorców Byłem i ja niespokojny, pełen obaw o los mojej książki. O tym, aby wpro-adzać jakieś zmiany do cytowanych wypowiedzi historyków nie mogło być piowy; powiedzieliśmy sobie, że nie będziemy fałszerzami źródeł. Trudno Eteż było myśleć o napisaniu na nowo dwu obszernych rozdziałów książki, ustanowiliśmy bronić tekstu w jego pierwotnym kształcie, z góry jednak układając, że w tej czy innej sprawie przyjdzie nam ustąpić. Ciężar tej wal-i wziął na siebie ówczesny kierownik Redakcji Historii PAN - Edward Frąc-i, który parę razy chodził do cenzora, tłumaczył i przekonywał, aż uzyskał i, że cenzor zrezygnował z około dwudziestu zastrzeżeń. Oczywiście, musieliśmy ustąpić także i my, a więc zmodyfikować tekst iv kilkunastu miejscach. Tę pracę musiałem, rzecz jasna, wykonać już osobiście. Poprawki poszły w dwu kierunkach. Po pierwsze, usunąłem z tekstu parę najbardziej drastycznych cytatów. Podam jeden przykład. W pierwotnym tekście cytowałem obszerny fragment „Wstępu" do drugiego wydania monografii Szymona Askenazego Łukasiński. Cenzor zakwestionował końcowy fragment cytatu, w którym S. Askenazy przytacza słowa bohatera swej jążki: „Polska koniecznie musi być i będzie oddzielona od Rosji ... nie może być nie tylko pod rządem, lecz i pod wpływem Rosji". Zgodziłem się "i usunięcie tego zdania, bowiem inne, przytoczone przeze mnie opinie 142 Jerzy Maternicki S. Askenazego, nie pozostawiały wątpliwości, co myślał on o Rosji i jej po- ] lityce wobec Polski i Polaków. Drugi kierunek ratowania książki polegał na opatrywaniu cytatów źródło- wych „odpowiednim" komentarzem. Cenzorowi bardzo zależało na tym, aby czytelnik odnosił wrażenie, że autor w sposób jednoznaczny dystansuje się od cytowanych opinii. Oto przykład. Przytaczając opinię Wacława Tokarza (z grudnia 1914 r.), że wrogiem Polski był i jest nie tylko carat, ale i całe społeczeństwo rosyjskie, że nawet młoda Rosja, ów „pozorny sprzymierzeniec jest w istocie wrogiem, w trochę odmiennej tylko postaci, że i jego duszę przepaja ta bezdenna nienawiść i pogarda dla wszystkiego co polskie", zaraz dodałem od siebie: „Z tego, tak przecież niesprawiedliwego, fałszywego sądu, przebija wielkie zacietrzewienie polityczne autora " (tekst drukowany, s. 251). Zdania te „wyostrzyłem" tak, aby cenzor nie miał wątpli-wos'ci, że ja - autor, nie podzielam pesymizmu W. Tokarza co do możliwości porozumienia się Polaków z „nową", demokratyczną Rosją. Przyznaję, że i dziś jestem w tej sprawie optymistą. Nie gwałciłem więc mojego „sumienia naukowego", ale też nie do końca byłem z nim zgodny, kiedyż pewną przesadą „ostrzyłem" swój sąd krytyczny o cytowanej wyżej wypowiedzi W. Tokarza. Jednak tylko w ten sposób mogłem ją uratować, zacytować w książce. Nie prowadziłem w tej sprawie żadnych bezpośrednich rozmów z cenzorem (nawet go nie znałem), decydowałem sam, w porozumieniu, rzecz jasna, •/, redakcją. Była to metoda skuteczna i stosunkowo mało kosztowna. Prof. clr Andrzej Zahorski, z którym później o tym parokrotnie rozmawiałem, za każdym razem dziwił się, że tak wiele udało mi się w mej książce powiedzieć. Jeżeli to jest prawdą (nie mnie, jako autorowi, wydawać o tym sąd „ostateczny"), (o niemałą w tym zasługę miał redaktor E. Frącki. Kiedy nie można było zastosować ani metody pierwszej, ani drugiej, nie pozostawało nic innego, jak usunąć zakwestionowany fragment, nic w zamian nie dopisując. Są więc w książce Idee i postawy stronice dość luźno wypełnione tekstem, z mniejszą liczbą wierszy. To świadectwo pracy cenzora i rnojej bezradności. Na szczęście nie jest ich dużo, zaledwie parę. I tu szczęście mnie nie opuściło, choć też nie w pełni było łaskawe. Ostatnia moja przygoda z cenzurą, tym razem pośrednia, miała miejsce w latach osiemdziesiątych. Cenzura państwowa nie była już tak wszechpotężna jak dawniej; zakres swobody słowa systematycznie się rozszerzał. O wielu sprawach można już było pisać bez skrępowania, otwarcie. W małym stopniu dotyczyło to jednak Rosji i stosunków polsko-rosyjskich. Nadal obowiązywały tu liczne zakazy (a może także i nakazy), podyktowane, jak to wówczas mówiono, „polską racją stanu". 143 Moje potyczki z cenzurą Tak się złożyło, iż w 1982 r. Instytut Wydawniczy „PAX" zwrócił się do mnie z propozycją przygotowania do druku reedycji Dziejóiv Polski nmuożyt-jMej Władysława Konopczyńskiego (odpowiednią umowę podpisałem w pierw-ych miesiącach 1983 r). Czym była i jest nadal synteza W. Konopczyń-*skiego, wszyscy wiedzą. Nie wszyscy jednak pamiętają, iż jej autor ;w „zamierzchłych" czasach Polski Ludowej był jawnym i zdecydowanym jprzeciwnikiem „nowych porządków". Odpłacono mu to licznymi szykanami; dla wielu ortodoksyjnych marksistów (a tacy chyba najwięcej mieli do cedzenia w Polsce lat pięćdziesiątych) W. Konopczyński był synonimem 'reakcji i wstecznictwa. Oczywiście, w latach późniejszych już tak o nim nie pisano, wznawiano niektóre jego książki, przypominano zasługi. Ale prze-{cięż i wówczas, nawet w latach osiemdziesiątych, „oficjalna" historiografia, jeśli nie liczyć uczniów W Konopczyńskiego, zachowywała wobec niego pewien dystans. Kłopot z wydaniem Dziejów Polski nowożytnej polegał także, a może nawet f przede wszystkim na tym, iż w syntezie tej jest wiele nieprzychylnych wzmianek o Rosji i jej polityce. Niektóre sformułowania są nawet bardzo ostre, l Wypływało to nie z antyrosyjskiego nastawienia autora (nie ma na to żadnych dowodów), ale z przyjętej przez niego metody narracji, język W Ko- jpczyńskiego jest niezwykle ostry, drapieżny, nie wolny od inwektyw. Z tego śnie powodu niektórzy, mniej rozgarnięci czytelnicy syntezy, mogli od-leść wrażenie, że W. Konopczyński jest nastawiony „antyrosyjsko" czy „an- akrairisko". Trzeba było przedsięwziąć jakieś kroki, aby dzieło W. Konopczyńskiego, fdno z największych w całej historiografii polskiej XX w., mogło na po-rót ujrzeć światło dzienne. Starania wydawcy poszły w dwu kierunkach. Po pierwsze, postanowiono, że synteza W. Konopczyńskiego zostanie opatrzona obszernym wstępem, w którym: a) ostatecznie rozwiane zostaną ątpliwości co do osoby autora i b) wyjaśniony zostanie głębszy sens jego 9zieła. Podjąłem się tego zadania pisząc kilkuarkuszową rozprawkę Wlady-Konopczyński i jego synteza dziejów Polski nowożytnej. Napisałem w niej l.in., że Konopczyriski był zwalczany w latach czterdziestych i pięćdziesią-w sposób nie zawsze uczciwy, że „atakowano nie tylko jego rzeczywistą postawę, ale stosowano szykany i wysuwano bezzasadne pomówienia". Twier-idzeaie to było solidnie, jak mi się wydaje, udokumentowane. Aby odeprzeć puzasadniony, jak wyżej pisałem, zarzut antyrosyjskości, zwróciłem uwagę | te wypowiedzi historyka, w których wielokrotnie wskazywał on na potrze-możliwość polsko-rosyjskiego współdziałania. Nie trzeba tu chyba przy-ninać, że autor Dziejów... był bardzo głęboko zaangażowany w działalność 144 Jerzy Maternick Obozu Narodowego, był, jak to ktoś niezbyt ładnie określił, „programowy! endekiem". Położyłem także duży nacisk na język syntezy i dowiodłem (d mi się przynajmniej wydaje), że jej autor o wszystkim i o wszystkich wypc wiadał się w sposób równie krytyczny. Jako przykład podałem m.in. kilfc dość drastycznych wypowiedzi historyka krakowskiego o Kościele i jego ml w dziejach politycznych Polski. W ten oto sposób oczyszczony został grunt do wydania syntezy W. Ki nopczyńskiego. Nie było jednak pewności, że przejdzie ona przez cenzur^ Wydawca zatroszczył się więc o to, aby trafiła ona w ręce odpowiedniegc recenzenta. Był nim wybitny nowożytnik, a zarazem kierownik Wydziału Nauki i Oświaty KC PZPR, profesor UW -Jarema Maciszewski. Jego opinia, oczywiście jak najbardziej pozytywna, przełamała wszelkie lody. Dzieło W. Konopczyńskiego w swym drugim krajowym wydaniu z moim obszernym wstępem ukazało się w roku 1986 w sporym, bo 30-tysięcznym nakładzie i było sprzedawane „spod lady". Nic nie wiadomo mi o ingerencji cenzury w tekst Konopczyńskiego. Nie wspominali o tym moi młodsi koledzy, Jan Dzięgielewski i Mirosław Nagielski, którzy mocno napracowali się przy przygotowaniu poszczególnych tomów do druku. Wspominam o tym wszystkim tak szczegółowo, aby pokazać mechanizm i przystosowania się historyka do warunków cenzury. Zapewne różnie to wy- glądało w różnych dziedzinach czy zakresach badań historycznych. Z rac ii nieco „peryferyjnych" zainteresowań, a także ograniczonego kręgu odbi ców moich prac nigdy nie byłem obiektem s/czególnego zainteresowani;] cenzury. Nie sądzę, aby moja przynależność do PZPR miała tu jakiekolwi znaczenie. Jednym z najbardziej „kochanych" przez cenzurę historyków t nie kto inny, jak aktywny przecież członek tej partii - profesor UAM Antoni Czubiński. Byłem traktowany przez cenzurę nieporównanie łago niej. Nie mogę więc powiedzieć, że cenzura utrudniła mi karierę nauko\\ Jeśli mi się coś w życiu nie udawało, to raczej z mojej własnej winy. N mogę jednak stwierdzić, że cenzura mnie nie dotknęła, że nigdy nie ode/ wałem przykrych skutków jej funkcjonowania. Nie chodzi tu tylko o ov\ liczne, bezpośrednie ingerencje w tekst, ale także, a może nawet przed wszystkim, o świadomość poważnych ograniczeń, która krępowała mys zmuszała do trudnych i bolesnych nieraz kompromisów z samym sobą. Ki wie, czy skutki autocenzury nie były czasami groźniejsze niż cenzury pai stwowej, z którą przecież jakoś w końcu dawaliśmy sobie radę. lana Nowak-Kiełbikołua RELACJA O KONTAKTACH Z CENZURĄ Najostrzejsza ingerencja cenzury dotknęła moją pierwszą książkę pt. Pol-Jia - Wielka Brytania w latach 1918-1923. Kształtowanie się stosunków politycznych, Warszawa 1975. Zrazu nic jej nie zapowiadało. Po dostarczeniu tekstu do Państwowego Wydawnictwa Naukowego i zawarciu w kwietniu 1970 r. umowy wydawniczej, praca - zgodnie z zaleceniem recenzenta z sierpnia 1969 r. - została w lipcu 1972 r. przyjęta do druku, a w czerwcu 1973 r. otrzymałam skład do korekty. )opiero po tej korekcie Redakcja Historyczna zgłosiła szereg krytycznych ig, uzależniając wydanie pracy od ich uwzględnienia Ten sposób postę-mia był zaskakujący, tym bardziej, że inna wewnętrzna recenzja z grud-1970 r., o charakterze nie tylko naukowym, ale i politycznym - począt-/o mi nie znana, jakkolwiek później udostępniona - która wysuwała Itrzeżenia natury politycznej, procesu druku zrazu nie powstrzymała. Jed-zawarte w niej uwagi mogły wskazać cenzorowi punkty niezgodne z ofi-Inie wówczas obowiązującymi schematami i frazeologią. Recenzent pisał bowiem: „Obawiam się jednak, że Autorka mieć będzie trudności z drukiem pracy, tzn. z Urzędem Kontroli. Radzieckie aspekty polityki brytyjskiej wobec Polski ukazane zostały bowiem w studium P. Kieł-bik-Nowakowej w sposób mało zróżnicowany, powied/.iałbym z pewnym ominięciem tła klasowo- politycznego". Po przytoczeniu kilku przykładów mających uzasadnić to stwierdzenie, recenzent konkludował: „Trzeba pra-pod tym kątem przeglądnąć, wprowadzić owe klasowo-polityczne dyfe-icjacje i w ogóle książkę „wyczyścić" z wycieczek, które mogłyby być in->retowane przez polityka". Padła też propozycja skrócenia pracy, głównie tych fragmentów, które dotyczyły problemów wschodnich w relacjach ^Isko-brytyjskich, jak stosunek obu rządów do rosyjskiego generała Ań tona fenikina, czy do uznania polskiej granicy wschodniej. Recenzent dopominał 146 Maria Nowak-Kiełbikowa się też o uwzględnienie wśród motywacji, określających brytyjskie stanowisko wobec Polski, wpływów żydowskich. Tuż przed otrzymaniem tekstu dla dokonania ponownej korekty, w maju 1973 r. wpłynęła do PWN kolejna recenzja naukowo-polityczna zalecają-J ca wprowadzenie „kilku zmian, które nie wymagają od autorki zbyt wiele} pracy, ale które [...] są potrzebne i przyczynią się do podwyższenia tak na-j ukowej, jak i politycznej oceny książki. Uwaga ta wiąże się z faktem, żef w kilku wypadkach zarówno sposób przedstawienia omawianej problema-5 tyki, jak i ocen}' dokonywane prze autorkę, a także wynikające z nagroma- i dzenia określonej tylko faktografii, budzą sprzeciw typu zasadniczego". Konkretne zarzuty dotyczyły przede wszystkim wstępu i trzeciego rozdziału pt. Polityka brytyjska wobec Polski w czasie kampanii polsko-radzieckiej. We wstępie recenzent domagał się innego potraktowania literatury krajów socjali- stycznych, ponieważ „sposób pisania, jaki przyjęła [autorka] we wstępie może czytelnika doprowadzić do wniosku, że literaturę emigracyjną i endecką ocenia ona w zasadzie pozytywnie, a literaturę krajów socjalistycznych bar- i dzo krytycznie". Inne postulaty wskazywały m.in. na potrzebę usunięcia z tek- j stu nazwisk będących wówczas w zapisie cenzury, dodania natomiast wyja$f śnienia, iż praca nie może zajmować się wewnętrzną sytuacją Polski, ponieważ! dotyczy ona problemów dyplomatycznych. Rozdział trzeci, zdaniem recen- zenta, wymagał „bardzo poważnego przemyślenia przede wszystkim pod kątem umieszczenia w nim bardziej precyzyjnych i jasnych ocen polityki brytyjskiej w stosunku do Rosji Radzieckiej". „Tekst sprawia wrażenie - czytamy dalej w recenzji - iż w niektórych momentach Wielka Brytania była niemal obrończynią Rosji Radzieckiej [...] Poza tym, i to uważam tu za rzecz główną, rozdział wymaga merytorycznego podsumowania, gdzie będą zawarte jasne oceny stosunku Wielkiej Brytanii do Rosji Radzieckiej na przestrzeni dłuższej niż poszczególne pertraktacje". Recenzent podpowiadał, że „najpierw Wielka Brytania chciała z całą determinacją zdławić rewolucję w Rosji przy pomocy interwencji zbrojnej i udzielenia zakrojonej na wielką skalę pomocy kontrrewolucji, a kiedy się to nie udało nastąpiła zmiana taktyki". Trudno stwierdzić, w jakim zakresie cenzura akceptowała sugestie recen- zentów, czy niezależnie od nich wysunęła własne zastrzeżenia i jaki był ich zakres, nie istniała bowiem wówczas możliwość bezpośredniej rozmowy z cenzorem. W każdym bądź razie propozycje wprowadzenia zmian, jakie przedłożono mi w redakcji, szły dalej niż powyższe zalecenia. W rozmowie z prof. Stanisławem Kalabińskim dowiedziałam się, że istniał egzemplarz składu, którego mi jednak nie udostępniono, na którym dyrektor PWN odnotował swoje uwagi, tj. przekreślał całe strony lub wypisywał 147 Relacja o kontaktach z cenzurą na marginesie oceny w rodzaju „niezgodne z historią WKP(b)", „antyra- dzieckie", „obiektywistyczne" itp. Egzemplarz, który otrzymałam, aby zrobić drugą korektę, takich uwag nie zawierał. Niemniej uwzględnienie w całości proponowanych w nim zaleceń oznaczałoby napisanie zupełnie innej pracy, przy tym niezgodnej z wynikami badań źródłowych, zarówno moich, jak i liczącej się w nauce literatury przedmiotu. Po uwzględnieniu tych uwag recenzentów, które wskazywały niedociągnięcia merytoryczne oraz po przystaniu na modyfikacje tekstu nie zmieniające sensu wykładu, np. pozostawienie nazwisk będących w zapisie cenzury tylko w przypisach, dodanie do wyrazu „Rosja" -jeżeli nie wchodził w skład cytatu, określenia kwalifikującego je politycznie - „Rosja radziecka" itp., zaczął się okres niezwykle uciążliwych rozmów w redakcji, zmagań o niemal każde zakwestionowane słowo czy myśl. Gdy w pewnym momencie usłyszałam, że muszę się liczvć z oddaniem składu na przemiał, postanowiłam ratować moją wieloletnią pracę. Za radą kierownika Pracowni Dziejów Drugiej Rzeczypospolitej prof. Tadeusza Ję- druszczaka, sporządziłam pisemne uzasadnienie mojego stanowiska. W kil- kustronicowym tekście, wysłanym w czerwcu 1973 r. do Redakcji Historycznej PWN, z odpisem do Wydziału Nauki i Oświaty KC PZPR, kwestionowałam te żądania, których uwzględnienie zmieniałoby sens wy-adu, a zarazem fałszowało historię. A więc zakwestionowałam postulat dogania do wstępu tzw. teoretycznej części, która zgodnie z przedłożonymi aleceniami miała uwzględniać: „1) kwestię polską jako atut w ramach im-erialnych interesów brytyjskich, 2) konstruowanie kordonu sanitarnego przed komunizmem, 3) załatwianie przez Anglików interwencji antyradziec-jkiej rękami polskimi, 4) działalność rewolucyjnych organizacji robotniczych Iw Rosji, 5) Dekret Pokoju i Deklarację Praw Narodów Rosji, 6) anulowanie traktatów rozbiorowych, 7) masowy ruch robotniczy w kraju". Stwierdziłam, że dostosowanie się do tego zalecenia nie jest zasadne, Jponieważ: „wstęp tak skonstruowany miałby charakter nie planowany przez lautora i nie praktykowany w monografiach, 2) dezyderaty o charakterze wniosków (nr l, 2, 3) występowałyby a prioń, przed analizą źródeł, 3) we wstępie znalazłyby się zagadnienia zupełnie nie związane z tematem (nr 4, 7) bądź występujące jako tło we właściwych miejscach tekstu (nr 5, 6), 4) sfor- mułowanie nr 3 (załatwianie przez Anglików interwencji antyradzieckiej ?kami polskimi) budzi zastrzeżenie merytoryczne". Ostatni punkt uzasadniłam szerzej, pisząc: ,Jest ono [sformułowanie] ktualne i to nie całkiem jednoznacznie, tylko dla roku 1919. Dojście do 148 Maria Nowak-Kietbikowa władzy w Rosji bols/ewików wywołało tak dalece idącą dezorientację rządu brytyjskiego co do kierunku rozwoju państwa rosyjskiego, że rząd brytyjski nie miał ustalonego poglądu, jaką metodę postępowania wobec Rosji należy przyjąć i co za tyrn idzie, nie miał sprecyzowanej względem niej polityki,! W dyplomacji brytyjskiej istniały dwie tendencje: konserwatywna i realistyc na. Koła militarne, które reprezentowały pierwszą z nich postulowały nd tychmiastowe rozprawienie się z rewolucją, natomiast koła dyplomatycznej na czele z LIoyd Georgem stawiały na stopniowe stępienie ostrza rewolu- cyjnego drogą kontaktów przede wszystkim handlowych i w ten sposób na przeistoczenie systemu bolszewickiego w liberalnokapitalistyczny. Ta tendencja zwyciężyła w 1920 r. Teza ta wynika z analizy źródeł". Zaznaczyłam też, że wobec powyższego nie mogę uwzględnić sugestii, aby w końcu trzeciego rozdziału dopisać fragment, z którego wynikałoby, że zrazu Wielka Brytania zamierzała „z całą determinacją" zdławić rewolucję drogą interwencji zbrojnej i udzielenia „zakrojonej na wielką skalę" pomocy dla kontrrewolucji i dopiero po nieudaniu się tej akcji zmieniła taktykę. Ponadto, sprzeciwiłam się wprowadzeniu uzupełnień nie związanych z ti matem, np. dopisywaniu fragmentów poświęconych polskiej publicystyc komunistycznej, opisu stosunku polskiej lewicy do interwencji, zawierające ocenę polskich działań wojennych na wschodzie, a także innego fragmentu, który w myśl zaleceń konstatowałby, iż „dla Anglii Polska to ostateczność w polityce antyradzieckiej". Zarazem opowiedziałam się za utrzymaniem kwestionowanej wzmianki o konserwatywnym i antysemickim nastawieniu Komitetu Narodowego Pol- skiego i antyżydowskich incydentach, jakie miały wówczas miejsce w Polsce, ponieważ obie te sprawy rzutowały na stanowisko rządu brytyjskiego wobec Polski. Zaznaczyłam też, które uwagi redakcji są dla mnie zupełnie niejasne. W odpowiedzi na moje pismo zostałam przyjęta przez zastępcę kierownika Wydziału Nauki i Oświaty KC PZPR, gdzie miałam możność szerzej przedstawić i uzasadnić moje stanowisko. Jak się zdawało, potraktowano mnie ze zrozumieniem Obiecywano interwencję w PWN, która prawdopodobnie miała miejsce, ponieważ stosunek redakcji do mnie stał się jakby przychyl- niejszy. Pośrednio, chociaż innym kanałem niż PWN, próbowałam też dotrzeć do cenzury. Podobno nie zalecano wstrzymania druku książki. Zwróciłam się również pisemnie do Dyrekcji Instytutu Historii z prośbą o interwencję w wydawnictwie. Prośbę tę spełniono. Podczas kolejnych rozmów w Redakcji Historycznej jej kierownik dawał do zrozumienia, że gdyby to zależało od 149 Relacja o kontaktach z cenzurą niego, praca byłaby już wydana. Zatem wszyscy byli „za", ale zarazem „prze- ciw", ponieważ proces wydawniczy wciąż był wstrzymywany. Uciążliwe per- traktacje trwały jeszcze clwa lata. Publikacja ukazała się w 1975 r, z zacho- waniem w nienaruszonym stanie głównego trzonu tekstu, ale niestety, nie bez pewnych przeróbek, czasem tylko formalnych, właściwie zbędnych1. W innych moich publikacjach, zarówno książkowych, w tym zbiorowych, jjak zamieszczonych w wydawnictwach ciągłych, ingerencje cenzury miały charakter raczej incydentalny, nie naruszały substancji tekstu, nie powodo-iwały też większych kłopotów. W czasopismach historycznych, jak „Kwartal-inik Historyczny" czy „Dzieje Najnowsze", poszczególne problemy rozwiązy-twałam zwykle w porozumieniu z redakcją, zazwyczaj życzliwą i okazującą zrozumienie dla obiekcji autora względem wprowadzania zmian w tekście, l Przeważnie chodziło o skreślenia. Niestety, nie udawało się uzyskiwać zgo-Jdy na zaznaczenie kropkami usuniętych fragmentów. W końcu lat osiemdziesiątych cenzura zelżała. W wydanym na początku j 1989 r. I tomie Dokumentów z dziejów polskiej polityki zagranicznej nie wstrzy-pnano żadnego tekstu. Opublikowana w tymże roku monografia Polska -a Brytania. W dobie zabiegów o zbiorowe bezpieczeństwo iv Europie 1923—1937 lilie spotkała się z ingerencją ze strony cenzury^. Autocenzury, nie licząc dostosowania się do obowiązującego wówczas azewnictwa, raczej nie stosowałam, chociaż sporadycznie mogło lo się zda-yć. W żadnym wypadku nie było to fałszowanie źródeł. Czasem jednak stanawiałam się, w jakie słowa ubrać myśli, aby były do przyjęcia przez |eenzurę. Bywało jednak, że stosowałam metodę odwrotną. Rozmyślnie za-nieszczałam jakiś passus, nie związany z myślą przewodnią, który mógłby skupić uwagę recenzenta lub cenzora, odwracając ją od spraw ważniejszych. ]zasem zabieg ten bywał skuteczny. Szczegółów nie odnotowywałam. Z bie-Igiem czasu zatarły się w pamięci. Pozostało tylko ogólne wrażenie. 1 Cytowane recenzje oraz pisma znajdują się w zbiorach własnych. Powinny być także archiwum PWN. a Dokumenty z dziejów polskiej polityki zagranicznej 1918-1939, tom 11918-1932, przedmowa (Tadeusza Jędruszczaka, pod redakcją naukową Tadeusza fędruszczaka i Marii Nowak-Kiełbi- jkowej, Warszawa, Instytut wydawniczy PAX 1989; Maria Nowak-Kiełbikowa, Polska - Wielka ""'Brytania. W dobie zabiegów o zbiorowe bezpieczeństwo w Europie 1923-1937, Warszawa, PWN, 1989. Marian Orzechowski PARTYJNEGO HISTORYKA DOŚWIADCZENIA Z CENZURĄ Cenzura w PRL stała na straży ideowych i politycznych zasad „realnego socjalizmu". Wjej praktyce i w „zapisach" nie liczyły się osoby, lecz zasady, interes systemu i partii. Jest pewnym paradoksem, potwierdzonym nie tylko osobistymi doświad- sniami, że cenzura ze szczególną uwagą badała i interpretowała prace iaukowe wychodzące spod pióra historyków partyjnych, zwłaszcza z uznanym nazwiskiem i autorytetem naukowym, zajmujących liczące się pozycje w strukturach partyjno-politycznych i naukowych. Składało się na to wiele yczyn. f Ludzie cenzury niejako z góry zakładali, że historycy partyjni, zwłaszcza igażowani politycznie, mają szczególny obowiązek przestrzegania w swej Srczości „linii partii", kształtowania „socjalistycznej świadomości historycz-|j społeczeństwa", przeciwstawiania się „kontredukacji historycznej opozy-", upowszechniającej „historyczne fałsze", gloryfikującej politykę klas po- 'ających i warstw rządzących przed powstaniem PRL. ażde odstępstwo historyków partyjnych od założonego z góry obowiąz-imoralno-politycznego wywoływało negatywne reakcje cenzury - i apara-Dartyjnego w ogóle, wzbudzało podejrzenie o odejście od „linii partii", aczania na drogę „rewizjonizmu historycznego", graniczącego o krok frewizjonizmem teoretycznym i politycznym". Było to przeniesienie na rat badań naukowych obowiązującej w ruchu komunistycznym teorii, że zelkie odstępstwa i „herezje" we własnych szeregach są bard/iej niebezpieczne dla systemu, niż działania jawnych jego przeciwników. Odstępstwa od „linii partii" i obowiązującej wykładni kanonów ideolo-/nych i politycznych wywoływały z drugiej strony konsternację cenzury, ..„i/iły pytania, czy nie są one przypadkiem zapowiedzią zmian polityki partii, które nie przybrały jeszcze formy nowych dyrektyw i „zapisów", ale już 152 Marian Orzecbowski dojrzewają „na górze" i być może w najbliższym czasie przyjmą postać uchwał KC, Biura Politycznego i Sekretariatu KC, dyrektyw Wydziału Na-i uki i Oświaty, a ostatecznie „zapisów" Głównego Urzędu Kontroli. Gdyby tak rzeczywiście było, zbyt sztywna, jednoznacznie negatywna postawa cen-; żury wobec „nowinek" i tez uznawanych dotychczas za „heretyckie" i „re- wizjonistyczne", mogłaby narazić cenzurę na zarzut „nadgorliwości", „nie- elastyczności" c zy wręcz „dogmatyzmu". Doświadczenia cenzury poświadczały, że tak być: może, gdyż tak już bywało. Jej pracownicy pamiętali rok 1956, „październikową wiosnę", gdy nagle większość „zapisów" utraciła moc, a oni sami kwestionowali publicznie sens istnienia cenzury (zwłaszcza w sferze badań naukowych), gdy postulat „od- kłamywania historii", „historiografii obiektywnej", uwolnionej od presji do- raźnych interesów politycznych został publicznie zaakceptowany przez kie- rownictwo partii z powoływaniem się na autorytet Marksa i Engelsa oraz na „strategiczne interesy" socjalizmu, socjalistycznego państwa i partii. Ale nie idzie tylko o rok 1956. W doświadczeniu cenzury zakodowane były meandry polityki partii, nagłe zmiany ocen poszczególnych okresów dziejów polskich, wydarzeń i postaci historycznych, żeby tylko wspomnieć; oceny powstań narodowych, międzywojennego dwudziestolecia, wojny pol-sko- niemieckiej 1939 r., AK i powstania warszawskiego, Polskiej Partii So- cjalistycznej, powstania PZPR w 1948 r. i „połknięcia" przez nią PPS. Meandry polityki partii, zmiany jej taktyki w kształtowaniu świadomości historycznej społeczeństwa, zmiany w kanonie tradycji narodowych godnych pielęgnowania i upowszechniania sprawiały, że w postawie cenzury wobec historyków partyjnych istniała zawsze pewna dwoistość. Zakładano więc z jednej strony, że jako naturalni i prawomocni „strażnicy świętego ognia" powinni nie tylko rozumieć stanowisko cenzury, ale i je wspierać. Z tego też względu cenzura była bardziej rygorystyczna wobec odstępstw od „linii partii" w pracach historyków partyjnych, niż wobec historyków spoza partii. Jest sprawą znaną, że historycy wywodzący się z kręgów PAK cieszyli się większymi swobodami twórczymi i względami cenzury, niż historycy partyjni. Pozwalano im na to, na co nigdy nie pozwalano historykom partyjnym! Równocześnie odstępstwa od obowiązującej aktualnie „linii partii", nowinki i rewizje oficjalnych poglądów ujawniane w pracach historyków partyjnych cenzura brała dokładnie pod lupę, zawsze bowiem istniało domniemanie, że są one zwiastunem zmian, testowanych w oczekiwaniu na reakcje społeczne, zwłaszcza reakcje środowisk partyjnych. Wszystko to sprawiało, że prace historyków partyjnych podlegały cenzurze znacznie ostrzejszej niż mogłoby się wydawać. Oczywiście, idzie o historyków 153 Partyjnego historyka doświadczenia z cenzurą poważnych, którzy nie rezygnując z wyborów ideologicznych, metodologicznych i politycznych, nie chcieli zarazem rezygnować z rzetelnych, obiektywnych badań naukowych. Sądzili oni (niekiedy naiwnie!), że uda się im w pełni pogodzić wybory ideologiczne i polityczne z dążeniem do prawdy naukowej i przedstawiania procesów historycznych i ich aktorów sine ira et studio. W tym miejscu wkraczamy jednak na obszar wychodzący poza bagaż osobistych doświadczeń z cenzurą, chociaż są one zawsze przejawem dylematów, z którymi rzeczywistość konfrontowała bardzo wielu historyków partyjnych. Wiąże się z tym stosunek większości historyków partyjnych do cenzury. Chyba nikt z nich nie kwestionował potrzeby jej istnienia w pierwszych powojennych latach ostrej walki politycznej, gdy cenzura była instrumentem nowej władzy przeciwko jej oponentom. Po 1956 r. cenzura prac na-| ukowych wydawała się być zbędna. Jej istnienie było dla znacznej części hi-istoryków partyjnych czymś gorszym niż „zło konieczne". Cenzura była dla uczonych zjawiskiem upokarzającym. Skrępowanie badań naukowych nie mieściło się, według nich, w istocie „demokracji socjalistycznej", było w niej rakowatą naroślą. Nie zmieniał tego sądu fakt, że cenzura w Polsce nigdy nie była tak restrykcyjna, jak w innych krajach „realnego socjalizmu", np. w Związku Radzieckim, NRD, Czechosłowacji, Rumunii czy Bułgarii (cho-faaaż w niektórych z nich cenzura jako instytucja formalnie nie istniała!), nawet w Jugosławii -- państwie „socjalizmu samorządowego". Większość historyków partyjnych prawie nigdy nie ujawniała publicznie swych myśli o cenzurze i pogodziła się biernie z jej istnieniem. Jednak wielu z nich, zwłaszcza tych o uznanej pozycji w środowisku naukowym i w struk- turach partyjnych, toczyło własne, prywatne „boje z cenzurą". Zabiegali oni przede wszystkim o własne prace i prawo do swobody twórczej. Jednak wymuszając na cenzurze ustępstwa stwarzali precedensy, na które mogli się powoływać inni, stojący przez całe dziesięciolecia w potyczkach z cenzurą na straconych pozycjach. Moje pierwsze doświadczenia z cenzurą pochodzą z lat 1956—1957 i ze względu na ówczesny klimat polityczny nie mają jednoznacznej wymowy. Pracowałem nad rozprawą doktorską o dziejach polskiej ludności autochto- nicznej na Dolnym Śląsku w latach 1945-1950. Uzyskałem dostęp do mate- riałów archiwalnych, o jakich dotychczas historyk mógł jedynie marzyć. Pierwsze wyniki badań, zawarte w artykule dla „Śląskiego Kwartalnika Hi- storycznego Sobótka", cenzura przepuściła bez ingerencji. Było to niezwykłe, zwłaszcza w świetle doświadczeń starszych kolegów, i optymistyczne. Utwierdzało w przekonaniu, że przemiany październikowe rzeczywiście 154 Marian Orzechowski przyniosły swobodę badań naukowych i publikacji ich wyników. Artykuł za- wierał opis rzeczywistości - prawdziwy i tragiczny: nadużycia administracji terenowej, zwłaszcza funkcjonariuszy MO, obelgi, szykany, grabieże, samo- wolne wysiedlenia „za Odrę i Nysę". Parodia tzw. weryfikacji narodowościowej, kryteria u/nawania za Niemca lub Polaka-autochtona, dowolnie stanowione przez komisje weryfikacyjne, całkowicie sprzeczne z oficjalnymi, określanymi przez uczonych z Instytutu Zachodniego w Poznaniu i Instytutu Śląskiego w Katowicach, zaakceptowanymi przez Ministerstwo Ziem Odzyskanych. Tzw. akcja repolonizacyjna, której skutkiem bywało często ostateczne odwrócenie się od polskości i kultury polskiej. Przymusowa zmiana nazwisk i imion „brzmiących z niemiecka", zohydzanie wszystkiego, co niemieckie — niemieckiej kultury i niemieckich osiągnięć cywilizacyjnych, roli Niemców na Śląsku, jednostronne przedstawianie stosunków polsko-niemiec-kich, jak „tysiąca lat walki i zmagań" itp. Drugie z kolei doświadczenie z cenzurą było negatywne i gorzkie, choj ciąż nie dotyczyło publikacji ściśle naukowej. Jako współpracownik wrocławskiego tygodnika młodzieżowego „Poglądy" (regionalnego odpowiedni! warszawskiego „Po Prostu") napisałem w 1957 r. artykuł publicystyczny pti Młodzież - najczulszym barometrem partii. Miał to być głos przedstawiciela młc dego pokolenia partii w dyskusji przed zjazdem partii. Jego główna teza, \ potwierdzona m.in. dziejami partii bolszewickiej po śmierci Włodzimierza! Lenina, głosiła: kierownictwo partii musi uważnie wsłuchiwać się w głos] młodego pokolenia, gdyż właśnie ono najpoważniej traktuje zasady socjali-1 zmu i jest najbardziej wyczulone na wszelkie od nich odstępstwa. Cenzura zak\vestionowała cały artykuł. Według niej podważał jedność partii, wprowadzał „niemarksistowskie kryteria" podziału partii na „młode" i „stare" pokolenia, kwestionował fakt uważnego wsłuchiwania się nowego kierownictwa PZPR w głos młodych członków partii. Stylistyczne retusze i złagodzenie najostrzejszych fragmentów okazały się mało skuteczne: cenzura początkowo zgodziła się na publikację, ale po ponownym przeczytaniu - już na złamanych szpaltach - zdjęła artykuł. Nowe doświadczenie było sygnałem ostrzegawczym: cenzura działa sku- tecznie! Tematem najniebezpieczniejszym nie tylko dla publicysty partyjnego, ale i dla historyka, są dzieje partii aż po współczesność. Niech się nią zajmują historycy z Zakładu Historii Partii przy KC PZPR, jeżeli chce się pisać nie to, co jest zgodne z prawdą historyczną, lecz to, co pisać należy zgodnie z regułami wyznaczonymi przez Zakład Historii Partii i jego kwartalnik „Z Pola Walki". Optymistyczne wnioski, wysnute ze zgody cenzury na publikację artykułu o autochtonach okazały się naiwne i przedwczesne. 155 Partyjnego historyka doświadczenia z cenzurą W 1958 r., na marginesie badań nad dziejami ludności autochtonicznej, powstał artykuł o mniejszości czeskiej na Dolnym Śląsku (w rejonie Strzeli-na i na pograniczu, w tzw. „zakątku czeskim" wokół Kudowy) i stosunkach polsko- czechosłowackich w latach 1945-1947. Opisywał fakty prawie nieznane: czeskie próby zbrojnego opanowania Kotliny Kłodzkiej (uznawanej przez Czechów za odwieczną i niezbywalną część ziem Korony św. Wacława) i „zakątka czeskiego", szykany wobec Czechów, wymianę not między polskim i czechosłowackim MSZ, polsko-czechosłowacką wojnę propagandową, w której uczestniczyły partie komunistyczne po obu stronach granicy itd. Cenzura zakwestionowała artykuł, chociaż nie podważała faktów. Uznała, że artykuł zaszkodzi przyjaznym stosunkom z Czechosłowacją, przypomina bowiem zdarzenia bolesne i jątrzące. Po co więc je przypominać? W 1961 r. oddałem do druku rozprawę doktorską, Studia z dziejóiu polskiej ludności autochtonicznej na Dolnym Śląsku w latach 1945-1949. Cenzura 5 sprzeciwiła się jej publikacji, powołując się na względy polityczne i polską rację stanu: książka dostarczy kręgom rewizjonistycznym w RFN żeru dla propagandy antypolskiej, i to pochodzącego spod pióra historyka - członka partii! Sprawa została zamknięta. Wydarzenia, o których pisałem przed ; ponad trzydziestu laty zostały podjęte przez historyków polskich dopiero 90 1989 roku. Cenzura urzędowa była w PRL najważniejszym ogniwem kontroli myśli li słowa. Obok i ponad nią ukształtował się jednak cały system „cenzury po- zaurzędowej". Najważniejszym jej elementem były instancje i aparat PZPR, chociaż ich rola wykraczała daleko poza funkcje czysto cenzorskie. Komitety partyjne szczebla wojewódzkiego kontrolowały działalność cenzury i in- gerowały w jej pracę. Często sygnał z komitetu wojewódzkiego przekreślał decyzje cenzora i zwalniał do druku zakwestionowane publikacje albo nie dopuszczał do druku prac nie kwestionowanych. Wiem o tym z praktyki komitetu wojewódzkiego we Wrocławiu. Mam w tym zakresie również osobiste doświadczenia. W 1966 r. opublikowałem w „Śląskim Kwartalniku Historycznym" krytyczną recenzję okolicznościowego numeru „Kwartalnika Opolskiego", poświęconego 1000-leciu państwa polskiego. Przedmiotem szczególnie ostrej (krytyki stał się artykuł wstępny, podpisany nazwiskiem I sekretarza komitetu {{wojewódzkiego w Opolu, P Wojasa. Ten natychmiast poskarżył się KC i I se-jkretarzowi komitetu wojewódzkiego we Wrocławiu, W. Piłatowskiemu. Piła-(•towski wezwał mnie „na dywanik". ,Jak mogliście podważać autorytet tak szanowanego działacza partyjnego?". Nie podważałem jego autorytetu, a tylko 156 Marian Orzecbowski nie wytrzymujące krytyki stwierdzenia, przynoszące ujmę nauce i środowk| sku historyków w Opolu! „Wiecie przecież, że to nie Wojas pisał ten arty-j kuł, nie jest historykiem!". Powinien więc dobierać sobie lepszych dorad*,] ców i pisarzy! Niestosowne zachowanie długo wypominano mi zarównof w komitecie wojewódzkim, jak i w KC. Wszystkie nici związane z cenzurą zbiegały się w Wydziale Nauki i Oświaty! KC PZPR. Jego rola polegała na realizacji i kontroli uchwał i decyzji naj- j wyższych wybieralnych władz partii - KC, Biura Politycznego, Sekretariatu, Komisji Ideologicznej KC - dotyczących kształtowania „świadomości histo-i rycznej społeczeństwa" (edukacji historycznej) w „duchu socjalistycznym" Było to zadanie ciągłe, ale w niektórych momentach historycznych nabierało znaczenia szczególnego. Tak było na przykład w latach 1968-1969 czy u schyłku lat siedemdziesiątych. W okresie nasilającej się działalności opozycji spod znaku KOR, ekipa gierkowska rzuciła hasło „jedności moralno-politycznej narodu" i tworzenia „rozwiniętego społeczeństwa socjalistycznego". Jego ważnym składnikiem miała być „socjalistyczna świadomość historyczna". Jeszcze większego znaczenia problemy edukacji historycznej; i walki o świadomość historyczną społeczeństwa nabrały w latach 1980~: 1981, gdy po powstaniu „Solidarności" przyszła lala „odkłamywania dziejów J narodowych" i wymazywania „białych plam" w historii Polski, gdy publikacje poświęcone najnowszym dziejom wymknęły się spod kontroli partii i cenzury. W okresie stanu wojennego głównym celem edukacji historycznej stała się likwidacja „spustoszeń" dokonanych w świadomości historycznej i społeczeństwa za sprawą solidarnościowej opozycji. Wagę problemu pod- l kreślał m.in. fakt powołania przez Biuro Polityczne Zespołu Edukacji Historycznej, którym przyszło mi kierować. Historia stała się jednym z najważniejszych pól zmagań ideologicznych i politycznych między partią a podziemiem. Pod szczególnym nadzorem partii znalazły się wówczas podręczniki szkolne do nauki historii. Wydział Nauki i Oświaty otrzymał j e d-1 noznaczne zalecenia i rygorystycznie wcielał je w życie za pośrednictwem cenzury. Wydział Nauki i Oświaty formułował zadania partyjnego środowiska hi- storyków, ośrodków badawczych, czasopism naukowych, wydawnictw i cen- zury. Oceniał plany badawcze i wydawnicze oraz publikacje naukowe doty- czące newralgicznych problemów i okresów dziejów narodowych. Rolę głównego eksperta w tym zakresie spełniał Zespół Partyjny Historyków przy Wydziale. Wydział szczególnie pieczołowicie inspirował i oceniał przebieg i wyniki zjazdów historyków polskich oraz ich udział w międzynarodowych imprezach naukowych. Ze wszystkich analiz i ocen wysnuwał określone 157 Partyjnego historyka doświadczenia z cenzurą wnioski dotyczące działalności cenzury. Były one przekazywane kierownictwu Głównego Urzędu Kontroli i w konsekwencji przybierały kształt konkretnych „zapisów" cenzorskich. Byłoby jednak uproszczeniem oceniać rolę Wydziału w kategoriach jed- noznacznych. Sposób wykonywania uchwał i zaleceń wybieralnych władz partyjnych zależał nie tylko od aktualnego klimatu politycznego (zaostrzenie kursu czyjego liberalizacja), lecz również od formatu intelektualnego i politycznego kierownika Wydziału. Na przykład prof. J. Maciszewski, znany historyk, orientujący się świetnie w nastrojach i postawach historyków, ich dylematach i rozterkach, realizował „linię partii" roztropnie i elastycznie. Nie naruszając jej i unikając narażenia się na zarzuty „przesadnego liberalizmu" interweniował w cenzurze i polecał „zwalniać" do druku kwestionowane przez nią publikacje. Za czasówjego następców o jakimkolwiek liberalizmie nie mogło być mowy! Wydział Nauki i Oświaty prócz cenzorskich wypełniał również funkcje represyjne. Np. nakładaną przezeń sankcją za „niecenzuralne" wystąpienia historyków polskich poza granicami kraju był zakaz wyjazdów zagranicznych i występowania w imieniu historyków polskich. W 1974 r. jako rektor Uniwersytetu Wrocławskiego zostałem zaproszony sprzez rektora Uniwersytetu Lilie III do Francji. Wygłosiłem odczyt pt. „Pol- pka między Niemcami a Związkiem Radzieckim 1918-1970". Kilka dni póż- ;niej powtórzyłem odczyt na paryskiej Sorbonie. Zaś kilka miesięcy później ^poproszono mnie o wygłoszenie tego samego odczytu dla wykładowców • i studentów historii Uniwersytetu w Bonn. W Ministerstwie Nauki, Szkol-j nictwa Wyższego i Nauki złożyłem wniosek o paszport. Zażądano tekstu odczytu. Odpowiedziałem, że jest to żądanie oburzające i upokarzające. Jestem znawcą stosunków polsko-niemieckich i dobrze wiem, co służy, a co nie służy polskim interesom narodowym i jak należy ich bronić poza granicami kraju! Ministerstwo milczało. Odczyt odwołałem (nagła choroba!). Po pewnym czasie stwierdziłem, że wszystkie moje wnioski o wyjazdy za- graniczne, także na międzynarodowe zjazdy naukowe, na których miałem Wygłaszać referaty, pozostają bez odpowiedzi. Dopiero po kilku latach przy- padkowo dowiedziałem się, że po odczycie na Sorbonie Wydział Nauki i Oświaty otrzymał donos. Jego autor informował, że mój odczyt był szko-; dliwy z punktu widzenia polskiej racji stanu i sprzeczny / zasadami polskiej polityki zagranicznej. Że tytuł „Między Niemcami a Związkiem Radzieckim" nawiązuje do dawno skompromitowanej „teorii dwóch wrogów" i dylematów dziejowych, które Polska rozwiązała ostatecznie; po 1945 r., nawiązując sojusznicze i przyjazne stosunki ze Związkiem Radzieckim. Zwracał 158 Marian Orzecbowski też uwagę na fakt, że mowa jest również o „Niemczech" po 1945 r., a przecież od 1949 r. istnieją dwa suwerenne państwa niemieckie. W sumie, że autor odczytu dostarcza argumentów polityce rewizjonistycznej RFN. Decyzja Wydziału Nauki i Oświaty była jednoznaczna: zakaz wyjazdów i repre- zentowania nauki polskiej poza granicami kraju. Później doszła nowa kara: zakaz recenzowania rozpraw habilitacyjnych i wniosków o profesurę na zlecenie Centralnej Komisji Kwalifikacyjnej Kadr Naukowych przy Prezesie Rady Ministrów, której byłem członkiem. Przy- czyną nowej kary było kilka negatywnych recenzji rozpraw habilitacyjnych i wniosków o profesurę historyków partyjnych z Katowic i Poznania. „Po- krzywdzeni" poskarżyli się w komitetach wojewódzkich partii, którymi rządzili wszechwładni członkowie Biura Politycznego - Z. Grudzień i J. Szy-dlak. Skarga z odpowiednimi komentarzami sekretarzy dotarła do Wydziału Nauki i Oświaty, a jego kierownik wydał stosowne dyspozycje departamentowi Centralnej Komisji Kwalifikacyjnej! Przypominając rolę Wydziału często przeoczamy lub bagatelizujemy rolę innej wyspecjalizowanej komórki KC - Zakładu Historii Partii - usytuowanej bardzo wysoko w strukturze partii. Zakład pełnił rolę „głównego cenzora" w zakresie historii ruchu robotniczego i Polski Ludowej. Wynikało to m.in. / ustalonej praktyki, że większość prac dotyczących tej problematyki trafiała do oceny Zakładu Historii Partii. Nie sięgam do roli Zakładu w latach 1949-1956, gdyż idzie o czasy za- mierzchłe. Do niechlubnych praktyk należało wówczas m.in. fałszowanie dokumentów historycznych, dotyczących dziejów ruchu robotniczego, zwłaszcza SDKPiL i KPP. Po 1956 r. tego rodzaju praktyk zaniechano. Pozostało jednak szerokie pole działań dyrektywnych, prewencyjnych i cenzorskich. Zakład systema- tycznie organizował dyskusje z udziałem historyków z całej Polski, mające charakter ideologiczny i metodologiczny: o czym i jak należy pisać, jaką problematykę preferuje kierownictwo partii, jak ją ujmować / punktu widzenia ideologicznych i politycznych interesów „realnego socjalizmu", na jakie tezy i tendencje historiografii zachodniej i emigracyjnej zwracać baczniejszą uwagę, jak je „demaskować". Zakład inspirował też publiczną krytykę historyków głoszących „niesłuszne poglądy" i naruszających „linię partii". Ważną rolę odgrywała działalność recenzencka - od prac doktorskich i habilitacyjnych po referaty historyków czasów najnowszych na krajowe i międzynarodowe zjazdy i konferencje historyków. Wiem o tym nie tylko z racji uczestnictwa w wielu wspomnianych dyskusjach i naradach, ale 159 Partyjnego historyka doświadczenia z cenzurą i z osobistego doświadczenia historyka, bez jego zgody i wiedzy recenzo- wanego w Zakładzie. W 1964 r. przygotowałem na Zjazd Historyków w Warszawie referat o pro- cesach integracyjnych na ziemiach zachodnich i północnych. Pierwszego dnia zjazdu podszedł do mnie profesor Juliusz B. i oświadczył, że „KG ma poważne zastrzeżenia do mojego referatu". Na powątpiewające pytanie: Czyżby KC nie miał poważniejszych spraw niż mój referat?, zdetonowany profesor odpowiedział, że oczywiście nie KC jako instytucja, ale jedna z ko- mórek jego aparatu - Zakład Historii Partii. Jego zastrzeżenia dotyczyły klu- czowego fragmentu o polityce władz wobec ludności autochtonicznej. Bez niego referat tracił sens i wymowę. Zdecydowałem, że zrezygnuję z jego wygłoszenia. Tak by się stało, gdyby nie opanowanie i pragmatyzm pani docent Krystyny Kersten. Wzięła tekst i po paru godzinach oddała mi prze- redagowany fragment - złagodzony i pozbawiony najostrzejszych sformu- łowań, akcentujący obiektywne i subiektywne uwarunkowania polityki władz wobec autochtonów. Oto jeszcze jeden przyczynek do zmagań historyków z cenzurą. Rolę „pozaurzędowych cenzorów" spełniali także promotorzy prac magi- sterskich i doktorskich oraz opiekunowie rozpraw habilitacyjnych. W naj- mniejszym stopniu „cenzura" dotyczyła prac magisterskich, gdyż z reguły j |nie były one przeznaczone do druku. Promotor szanował zazwyczaj poglą-rfy i swobodę twórczą magistranta, dbał o właściwą dokumentacje faktów > raz poprawność metodologiczną i warsztatową. Właśnie dlatego wiele prac mgisterskich zawierało więcej treści „niecenzuralnych" niż prace doktorkę i habilitacyjne. Z własnej praktyki promotora znam kilkadziesiąt takich rac. Inaczej było w przypadku prac doktorskich i habilitacyjnych przeznaczonych do druku. Dobierając ich tematy, korygując i oceniając teksty, pro-lotor z reguły starał się z góry wyeliminować wszystko, co mogłoby stać się przyczyną ingerencji cenzorskiej. Zazwyczaj motorem działania była chęć uchronienia młodych adeptów nauki przed konfrontacją z cenzurą i nie- przyjemnymi tego konsekwencjami. Niekiedy działały inne motywy, wynikające z indywidualnej postawy ideologicznej i politycznej promotora. Wów-'.as ingerował w treści „niecenzuralne" ponieważ sam się z nimi nie zgadzał i uznawał je za „szkodliwe". Działała również obawa przed narażaniem się na opinię, np. władz partyjnych, promotora nader „liberalnego" i niedo-atecznie „czujnego", a może i wręcz podzielającego „niecenzuralne" treści prac. Niemal to samo można powiedzieć o recenzjach wewnętrznych dla wydawnictw. 160 Marian Orzechowski Niezwykle istotnym, a często i pierwszym ogniwem cenzury pozaurzedo wej były redakcje czasopism naukowych — centralnych i regionalnych - od „Kwartalnika Historycznego" po „Komunikaty Instytutu Naukowego im. W. Kętrzyńskiego" w Olsztynie. Rolę „cenzorów prewencyjnych" spełniali z reguły sekretarze redakcji. Mieli obowiązek przeglądania wszystkich tekstów, zamawiania recenzji wewnętrznych, uzyskiwania wstępnych opinii urzędów cenzorskich i pertraktowania z nimi. Opinie te były dla autorów wiążące. Odrzucenie sugestii i „dobrych rad" sekretarza redakcji, nie zawsze powołującego się na stanowisko cenzury, oznaczało przekreślenie możliwość publikacji. Podobna była rola redaktorów prowadzących w wydawnictwach. Wiedzieli oni świetnie, co jest „cenzuralne", a co nie, co „cenzura" ewentualnie „zwolni" po targach i retuszach, a na co się nigdy nie zgodzi. Nie mieli np. wątpliwości, że cenzura nie zgodzi się na publikację niczego, co dotyczy mordu katyńskiego, jeżeli, oczywiście, autor nie przyjmie oficjalnej wersji, że jego sprawcami byli Niemcy. Liczne wzmianki o sprawie katyńskiej (bez wskazywania na okoliczności i sprawców mordu) znalazły się w mojej książce Odra - Nysa Łużycka - Bałtyk w polskiej myśli politycznej okresu drugiej wojni światowej (Wrocław, 1969). Redaktor prowadzący Wydawnictwa Ossolineua uznał, że „to" nie przejdzie. Miał rację, znał cenzurę lepiej niż ja i wiedziałj że dyskusja o Katyniu z cenzorem nie ma sensu. Redaktorzy wydawnictw najczęściej też informowali autorów o zastrzeże-1 niach cenzury. Jeżeli autor nie zgadzał się z nimi, dochodziło do dyskusji! z samą cenzurą. Spotykałem się parokrotnie w siedzibie wrocławskiej cen-1 żury z jej pracownikami, a w jednym przypadku nawet z samym jej kie-1 równikiem. Miało to miejsce zwłaszcza w 1975 r, w czasie wydawania książki! Wojciech Korfanty Biografia polityczna (Wrocław, 1975), Okazała się ona wydarze-J niem naukowym, czego wyrazem była m.in. nagroda tygodnika „Polityka". Zastrzeżenia cenzury były rozliczne. Ogólne: dlaczego właśnie biografia! Korfantego, gdy nie napisano jeszcze biografii wielu polityków rewolucyjnych i postępowych? Jeżeli już — to powinna być bardzo krytyczna, wręcz j demaskatorska, inaczej powstanie wrażenie, że autor „rehabilituje" Polskę! międzywojenną i jej czołowych polityków. Szczegółowe: oceny pozytywne i pochlebne pr/eważają nad krytycznymi i negatywnymi. Autorowi zabrakło dystansu wobec bohatera książki. Świadectwem tego są przesadne, bez- krytyczne i obiektywistyczne oceny roli Korfantego np. w okresie narodzin ruchu narodowodemokratycznego na Górnym Śląsku, w czasie trzeciego powstania śląskiego i w latach opozycji wobec sanacji. Autor nie zauważa, że opozycja wobec sanacji była „kłótnią w rodzinie", a jej sens polegał na 161 Partyjnego historyka doświadczenia z cenzurą umocnieniu systemu kapitalistycznego i władzy klas posiadających. Zakwe- stionowanych fragmentów było kilkadziesiąt. Cenzura domagała się usunięcia inkryminowanych fragmentów lub ich złagodzenia przez dopisanie nowych. Był to zabieg często stosowany przez cenzurę. Jego cel był jednoznaczny: złagodzić, rozwodnić wymowę autorskiej relacji, faktów, dokumentów, skomentować je możliwie najkorzystniej z punktu widzenia polityki partii i interesów „realnego socjalizmu", przedstawić w najmniej korzystnym świetle jego przeciwników. Polemika z argumentami cenzury była pozornie łatwa, zwłaszcza z doty- czącymi samego tematu oraz wymowy ideologicznej i politycznej książki. Rzecz jednak w tym, że argumenty merytoryczne nie docierały do cenzora. Zaczęła się męcząca praca nad każdym zakwestionowanym fragmentem i sło- wem. Znaczną ich część udało się ocalić - być może również dlatego, że cenzorka, niegdyś moja studentka, była nieco zdetonowana i onieśmielona autorytetem profesora. W pozostałych przypadkach trzeba było iść na kom- promisy - rezygnując np. z niektórych określeń, zwłaszcza przymiotników (np. „wybitny") bądź dodając inne - rozwadniające, bardziej negatywne lub neutralne. Jedno szczególnie utkwiło mi w pamięci, gdyż jest świadectwem intelektualnego poziomu pracowników cenzury. Zakwestionowała ona m.in. określenie „historyczna rola Wojciecha Korfantego". Uznała je za gloryfikację Korfantego. Bez namysłu zaproponowałem, aby przymiotnik „historyczna" zastąpić przymiotnikiem „dziejowa". Ku mojemu zaskoczeniu cenzor zgodził się na to bez wahania! Mimo kompromisu z cenzorem prowadzącym szef cenzury nie dawał zgody na publikację. W rozmowie ze mną powtórzył wszystkie „ogólne za- strzeżenia" dotyczące tematu i wymowy politycznej książki. Oświadczył, że musi o tym poinformować swoje władze w Warszawie oraz komitet woje- wódzki partii. Mimo to książka się ukazała. Jedyną retorsją cenzury było zalecenie publikacji w niewielkim nakładzie (2 tyś. egzemplarzy). Z „pojedynku o Korfantego" wyszedłem, jak sądzę, obronną ręką. Udało mi się obronić przed cenzurą wszystko, co uważałem za najistotniejsze. W pewnym sensie książka sama w sobie była „niecenzuralna", gdyż biografia Korfantego, potraktowana jako integralna część dziejów narodowych oraz sumie pozytywna ocena jego roli, były „niecenzuralne" w świetle dotych-< /.asowych „zapisów", a w każdym razie przełamywały obowiązujące schematy pisania o Polsce międzywojennej i jej czołowych politykach. Świadczyły o tym recenzje krajowe i emigracyjne, w których pojawiały się sformułowania: naukowa, rzetelna, uczciwa, obiektywna i wszechstronna cna postaci Korfantego! 162 Marian Orzechau Mimo jednoznacznych „zapisów" cenzura w tym samym okresie mogła! być mniej lub bardziej restrykcyjna. Dotyczyło to zwłaszcza cenzury w ośrc kach regionalnych. Zdarzyło się parokrotnie, że cenzor ustępował pod nafef ciskiem sugestii (czy też swoistego szantażu!), że będę interweniował w koi mitecie wojewódzkim partii lub w Wydziale Nauki i Oświaty KC. Stawał siej wówczas bardziej ustępliwy, zwłaszcza gdy ingerencje nie dotyczyły sprawi najbardziej drażliwych, chronionych niezależnie od tego, czy w polityce) partii dominowały prądy bardziej liberalne czy restrykcyjne. Do takich „sfer-ij chronionych" należały w pierwszym rzędzie stosunki polsko-rosyjskie i pol-sko- radzieckie (z kompleksem tzw. „spraw drażliwych", jak wojna polsko- bolszewicka w 1920 r., aspekty polskie w stosunkach radziecko-niemieckich w okresie międzywojennym, pakt Ribbentrop—Mołotow, represje wobec Polaków na ziemiach wschodnich, Katyń, rola NKWD na ziemiach polskich po 1945 r., itd.), stosunki w Układzie Warszawskim i RWPG, historia KPP i PZPR... W tym kontekście można mówić o stosunku do historiografii emigracyj-; nej i zachodniej. Dostęp do literatury emigracyjnej (w tym do paryskiej) „Kultury" i londyńskich „Zeszytów Historycznych") był względnie łat zwłaszc/a w centralnych bibliotekach warszawskich. Sądzę, że nie istniał^! „zapisy" zakazujące powoływania się w pracach naukowych na historykowi emigracyjnych i zachodnich. Cenzura jednak obserwowała, kto się powołu-i je, w jakim celu i w jaki sposób. Można się było powoływać na każdą pu»:| blikację, nawet na słynną historię KPP Reguły, ale zawsze krytycznie „roz-j prawiając się" z „fałszami i zakłamaniami", tendencyjnością jej autora. Zer} względów polityczno-koniunkturalnych wydawano przed 1989 r. niektórej prace historyków emigracyjnych (np. J. Ciechanowskiego Powstanie Warszawskie) , jeżeli ich tezy i wnioski współbrzmiały z tezami oficjalnej historiografii i wzmacniały akceptowane przez nią wnioski natury ideologicznej i politycznej. Na przykład często powoływano się na znaną Najnowszą historię Polski i Poboga- Malinowskiego, aby podbudować krytykę endecji i R. Dmowskiego czy polityki narodowościowej sanacji na kresach wschodnich w latach trzydziestych. Z punktu widzenia rozwoju nauk historycznych cenzura odgrywała rolę f destrukcyjną. Szczególnie niebezpiecznym i rozległym produktem istnienia cenzury był mechanizm autocenzury. Polegał on na tym, że historycy, a zwłaszcza historycy partyjni, zawsze zadawali sobie pytanie, czy to, co piszą jest „cenzuralne" czy nie? Zakres autocenzury był indywidualny, ale jej istnienie - prawie powszechne. Podobne, lub wręcz identyczne, były jej motywy: niechęć do bezpłodnego „użerania się" z cenzurą, oportunizm 163 Partyjnego historyka doświadczenia z cenzurą motywowany wyższymi racjami: lepiej opublikować pracę okrojoną, zgodzić się na interpretacje jednostronne i koniunkturalne niż zrezygnować z pu- blikacji! Rezultatem działalności cenzury były rozległe „pola milczenia" i „strefy zakazane", „historiografia dworska", skrępowanie metodologiczne, odcięcie od stałych kontaktów z historiografią zachodnią. Produktem działalności cen/ury była też ucieczka wielu historyków od historii najnowszej, a w szczególności od dziejów ruchu robotniczego i Polski Ludowej, stosunków polsko-rosyjskich i polsko-radzieckich, a nawet polsko-niemieckich (traktowanych instrumentalnie przez ekipy kierownicze partii i państwa) i polskoczechosłowackich, zapełnionych tzw. kwestiami drażliwymi oraz pol-sko- ukraińskich i polsko-litewskich. Szereg wymienionych kwestii przez wiele lat znajdowało się w polu moich zainteresowań badawczych. Stopniowo jednak rezygnowałem z nich, wchodząc na nowe obszary, jak dzieje myśli politycznej, teoria polityki i so- cjologia stosunków politycznych. Nie rezygnując z wyborów ideologicznych, metodologicznych i politycznych czułem się mniej skrępowany w wypowia- daniu poglądów, mniej zależny od presji uwarunkowań politycznych. Po- dobną ewolucję przechodziło wielu historyków partyjnych. Przenosili zain- teresowania na epoki odleglejsze, na problematykę mniej uwikłaną ^ideologicznie i politycznie. Z perspektywy wieloletnich doświadczeń trudno dostrzec w działalności cenzury „aspekty pozytywne". Obniżała ona wartość merytoryczną prac na- ukowych. Nie są mi znane ingerencje służące polskiej racji stanu i ochronie dobrego imienia narodu polskiego. Znam raczej fakty przeciwne. Myślę np. o pracach z pogranicza historii i politologii, opublikowanych w latach 1968- 1969, a dotyczących syjonizmu, państwa Izrael, stosunków polsko- żydowskich i polsko-izraelskich. Godziły one w dobre imię narodu oolskiego, kształtowały poza granicami Polski obraz kraju i narodu prze--iąkniętego antysemityzmem i nacjonalistycznymi fobiami. Janusz Pajewski DOŚWIADCZENIA Z CENZURĄ Przez czas długi nie zajmowałem się zagadnieniami historii Polski w prze- konaniu, że nie będę miał swobody w publikowaniu moich poglądów na- ukowych. Zająłem się badaniem dziejów imperializmu niemieckiego, |w szczególności problemem „Mitteleuropy". Tutaj nie przewidywałem trudności ze strony cenzury i nie omyliłem się. Pewnym wyłamaniem się z zasady nie podejmowania problematyki dziejów Polski była praca popularnonaukowa Buńczuk i koncerz. Z dziejów wojen polsko- tureckich, rzecz napisana z inicjatywy wydawnictwa „Książka i Wiedza". )publikowana bez interwencji cenzury w I wydaniu w 1964 r., w IV w 1983. Komitet X Zjazdu Historyków Polskich w Lublinie zwrócił się do mnie propozycją opracowania referatu o międzynarodowych przesłankach od- budowy państwa polskiego w 1918 r. Referat ten opracowałem i wygłosiłem na I plenarnym posiedzeniu Zjazdu w dniu 17 września 1969 r. Postawiłem tezę, że przyczyną odzyskania niepodległości była wola narodu polskiego, który z jej utratą nigdy się nie pogodził. Czynniki zewnętrzne -wojna powszechna i załamanie się trzech rozbiorów - przesądziło o chwili, w której odzyskano niepodległość. Dyskusja była ożywiona, rzeczowa i dala mi dużo do myślenia. Przysłuchując się dyskusji podjąłem decyzję rozsze-/enia referatu na całość zagadnienia odbudowy państwa polskiego i opracowania książki na ten temat. W moim przekonaniu prace nad odbudową państwowości polskiej roz- poczęły się z chwilą wybuchu pierwszej wojny światowej w 1914 r., a trwały do wejścia w życie konstytucji marcowej (wybory do I Sejmu Ordynaryjne- > 5 listopada i do I Senatu w dniu 12 listopada 1922 r.) i do wyboru pierw- szego Prezydenta Rzeczypospolitej w dniu 9 grudnia 1922 r. Praca tak pojęta musiałaby przedstawić genezę, przebieg i rezultaty wojny polsko-rosyjskiej • 1919-1920 r. Ale dostrzegałem niemożność publikacji pracy zgodnej z moimi 166 poglądami naukowymi i pracę zakończyłem na wypadkach listopada! 1918 r. Pracę złożyłem w jednym z wydawnictw poza Warszawą. Kierownik wydawnictwa przestraszył się tematu i zasięgnął rady profesora, nie historyka członka PAN-u i członka partii. Profesor odradził wydawnictwu druk pra<| mnie zaś (od dawna znałem go osobiście) tak wyjaśnił swoje stanowisko^ (dosłownie): „Pan wyraża się pozytywnie o dwudziestoleciu, a to jest nie dopuszczalne, gdyż nasi przywódcy wypowiedzieli o dwudziestoleciu jednoznacznie sąd negatywny". Innymi słowy, praca historyka - pracownika naukowego polega na dostarczaniu argumentów zmiennym z natury rzeczy* wypowiedziom polityków. Interesujące są dalsze losy mojej książki. Zainteresował się nią ówczesny! rektor Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza prof. Benon Miśkiewicz i przed-] stawił sprawę ówczesnemu kierownikowi Działu Nauki KG PZPR profesorowi Jaremie Maciszewskiemu. Prof. Maciszewski oddał moją pracę do recenzji prof. G., znawcy historii nowożytnej, cenionemu wysoko w KG PZPR. Recenzja prof. G. była niezwykle zręczna i bardo interesująca. Wyraził przede wszystkim uznanie dla wiedzy autora i przekonanie, że Odbudowa Państwa Polskiego jest „dziełem życia prof. Pajewskiego". Żałował wszakże, iż praca nie odpowiada wymaganiom marksizmu, chociaż autor zna dobrze literaturę marksistowską, ale „nie wyciąga stąd konsekwencji". W rezultacie zalecił druk pracy w niskim nakładzie tysiąca egzemplarzy. Prof. Maciszewski w następstwie tej opinii doprowadził do druku mojej pracy już nie w małym wydawnictwie, lecz w Państwowym Wydawnictwie Naukowym. Odbudowa Państwa Polskiego uzyskała w 1979 r. nagrodę tygodnika „Polityka" i nagrodę Ministra Szkolnictwa Wyższego. W pracy Wokół sprawy polskiej. Paryż-Lozanna-Londyn 1914-1918 (Poznań 1970, s. 255) spotkałem się z interwencją cenzury. Omawiałem stanowisko Francji wobec Polski w pierwszych tygodniach niepodległości i podałem cytatę z paryskiego dziennika „L'Humanite", wówczas jeszcze organu francuskiej partii socjalistycznej, jeszcze nie komunistycznej, że bliskie wybory sejmowe w Polsce w dniu 26 stycznia 1919 r. wygra „Piłsudski i jego zwolennicy". Cenzura poznańska zażądała skreślenia nazwiska Piłsudskiego. Redaktor książki p. Janina Kamińska chciała się odwołać do cenzury warszawskiej i uważała, że będzie to skuteczne. Było to możliwe, ale opóźniłoby! druk pracy, podałem więc cytatę nie w cudzysłowie, lecz tekst sparafrazowany, że wybory dadzą większość żywiołom lewicowym. Stanowisko cenzury poznańskiej było tym bardziej dziwaczne, że na poprzedniej stronicy nazwisko Piłsudskiego pojawiło się dwukrotnie. 167 FAŁSZOWANIE TEKSTÓW ŹRÓDŁOWYCH W 1918 r. rząd Rady Regencyjnej, prezydowany przez Jana Kucharzew- skiego, zabiegał o dopuszczenie przedstawicieli Polski do rokowań pokojowych w Brześciu. Rząd niemiecki odpowiedział odmownie powołując się na sprzeciw rządu sowieckiego. W dniu 14 lutego rzecznik rządu rosyjskiego na konferencji prasowej w Sztokholmie zaprzeczył twierdzeniom niemieckim, rzeczywiście nieprawdziwym, i dodał: „...Co się tyczy obecności na obradach pokojowych w Brześciu pana Kucharzewskiego, to delegacja rosyjska oświadczyła, że nie tylko nie ma nic przeciwko obecności pana Kucharzewskiego, którego niemieckie władze okupacyjne uznają za polskiego ministra, ale uważała za rzecz bardzo pożyteczną obecność obok niego i innych przedstawicieli narodu polskiego, których, jak pana Piłsudskiego, niemieckie władze okupacyjne uznały być godnym więzienia"1. A oto tekst wydrukowany w wydawnictwie Materiały archiwalne* ze zmie- nionym zakończeniem oświadczenia. „Delegacja rosyjska oświadczyła, że nie tylko nie ma nic przeciwko obecności p. Kucharzewskiego, którego niemieckie władze okupacyjne uznają jako (sic!) polskiego ministra, ale uważała za rzecz J; bardzo pożyteczną obecność i innych przedstawicieli narodu polskiego". Podkreślić należy z naciskiem, że Materiały powołują się na to samo źródło3. GDZIE NIE INTERWENIOWAŁ CENZOR W Odbudowie Państwa Polskiego cytowałem Dekret o pokoju uchwalony J w nocy z 7 na 8 listopada 1917 r. przez Wszechrosyjski Zjazd Rad. Dekret ten brzmi: , Jeśli jakikolwiek bądź naród jest utrzymywany w gra- nicach danego państwa przemocą, jeśli wbrew wyrażonemu przezeń życzeniu - niezależnie od tego, czy życzenie to znalazło wyraz w prasie, na zgro- madzeniach ludowych, w uchwałach partii, czy też w buntach i powstaniach przeciw uciskowi narodowemu — nie udziela mu się prawa, by w swobodnym głosowaniu, bez najmniejszego przymusu, po całkowitym wycofaniu : wojsk narodu przyłączającego lub w ogóle silniejszego rozstrzygnął formę fswego bytu państwowego - to jego przyłączenie jest aneksją (j. zaborem i aktem przemocy". Słów tych, bardzo wymownych, cenzura nie zakwestionowała d nie usunęła. Znajdują się we wszystkich trzech wydaniach książki. 1 Papiery fana Steckiego, Biblioteka KUL, Rkps 570, karta 47 9 48. 2 Materiały archiwalne, do historii stosunków polsko-radzieckich, Tom I marzec 1917-listopad 1918, Warszawa 1957, nr 104, s. 228-229. 1 Papiery Steckiego, Biblioteka KUL, Rkps 570. 168 Tekst ten cytowałem w artykule w „Życiu Warszawy" jesienią 1968 r. wkrótce po najeździe na Czechosłowację. I tu tekst przeszedł, chociaż aluzja była przejrzysta. W mojej Historii powszechnej 1871-1918 cytowałem (s. 414) ocenę Lenina odezwy Rządu Tymczasowego do Polaków z 30 marca 1917 r. Ocena Lenina brzmi tak: „Rząd nasz wydał manifest o niepodległości Polski i naszpikował go nic nie mówiącymi frazesami. Napisali, że Polska powinna znajdować się w wolnym sojuszu z Rosją. Właśnie w tych trzech słowach zawarta jest prawda. Wolny sojusz wojskowy maleńkiej Polski z ogromną Rosją jest; w rzeczywistości całkowitym militarnym ujarzmieniem Polski. Może on dawać wolność pod względem politycznym — i tak, i tak granice tej wolności określone zostaną przez sojusz wojskowy". I tu cenzura nie interweniowała. Cytatami tymi posługiwałem się często i w wykładach, i w artykułach pu- blicystycznych. Karol Marian Pospieszalski O RÓŻNYCH TRUDNOŚCIACH PUBLIKACYJNYCH W OKRESIE POLSKIEJ RZECZPOSPOLITEJ LUDOWEJ Pod mianem cenzury rozumiem zespół hamulców uniemożliwiających lub utrudniających swobodę publicznych wypowiedzi w słowie lub druku. Ich wyrazem był nie tylko Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk, lecz w ogóle partyjny system represji stosowany wobec osób, których wypowiedzi nie były akceptowane przez reżim. Te urządzenia działały bez- pośrednio albo pośrednio przez samo swe istnienie. Wykładowca, autor pracy, względnie redakcja wydawnictwa sprawowały autocenzurę, aby nie narazić się na sankcje, w szczególności w przypadku druku, na zakaz pu-: blikacji, skreślenie lub przeinaczenie pewnych jej fragmentów. Przyczyną ; były względy ideologiczne, historyczne lub personalne. A więc chodziło o wypowiedzi, które nie odpowiadały ideologii marksistowsko-leninowskiej lub aktualnej linii politycznej, podawały fakty, które z nakazu reżimu należało przemilczeć lub zafałszować, zdarzało się też, że cenzura była wykorzystywana dla walki z naukową konkurencją, jako że partyjny pracownik naukowy mógł nie dopuścić do publikacji pewnych prac, a nawet w swoich własnych pracach celowo przemilczeć znane mu cudze publikacje. Zjawiskiem podobnym do cenzury było unikanie dokumentacji niewygodnych faktów lub niszczenie dokumentów, które takie fakty zawierały. Wreszcie hamująco działała obawa, że dokumentacja wydarzeń np. w po-< staci pisania pamiętników, w razie wykrycia mogła ich autorów narazić na represje. Stosowanie cenzury zależało w pewnej mierze także od tego, kto był au- torem danej wypowiedzi. Niektórym osobom pozwalano — dla stworzenia | pozorów wolności słowa — na pewną swobodę, innym niedostępną. Dlatego poszczególnych przypadków konfiskaty lub utrudniania publikacji itp. nie można rozpatrywać w oderwaniu od osoby ich autora. 170 Oto szkicowy zarys najważniejszych elementów mojej kariery zawodowej. Uzyskałem stopień magistra prawa w 1931 r. na Uniwersytecie Poznańskim Do 1939 r. pracowałem w sądownictwie, podczas okupacji -w konspiracyjnym w Studium Zachodnim, zarobkowo jako specjalista języka niemieckiego polskich instytucjach w Częstochowie (Generalna Gubernia). W tych la tach miałem szereg niemałych sukcesów naukowych. Zdobyłem pierwsze miejsce w konkursie na pracę naukową, uczestniczyłem w kongresie prawa karnego w Berlinie (1935 r.), publikowałem pierwsze prace. Rozpocząłem karierę naukową na Uniwersytecie Poznańskim w katedrze prawa konstytucyjnego w czerwcu 1945 r. Doktoryzowałem się we wrześniu 1945 r., habilitowałem się w maju 1948. Uzyskałem tytuł zastępcy profesora w lu-i tym 1955 r., docenta w lutym 1956, profesora nadzwyczajnego w listopa dzie 1957 r. W latach 1953-1957 pracowałem przejściowo w katedrze prawa administracyjnego, po Październiku wróciłem do katedry prawaa konstytucyjnego, obejmując po zgonie prof. dr. Antoniego Peretiatkowicza jej kierownictwo. Przeszedłem na emeryturę z dniem 1.10.1979 r. W latach 1945-1966 pracowałem też w Instytucie Zachodnim kontynuując! prowadzone podczas wojny badania nad niemieckim prawem okupacyjnym Prowadziłem tam pracownię dziejów okupacji w Polsce. Po wypowiedzenij mi stosunku pracy w 1966 r. zajmowałem się nadal tą dziedziną historii. Opóźnienie w mojej karierze i wypowiedzenie pracy w Instytucie Zachnim należy przypisać temu, że naraziłem się władzom PRL. W maju 1946 r. j przemawiałem na akademii ku czci ks. Prymasa Augusta Hlonda, w tym| samym mniej więcej okresie ogłosiłem kilka drobnych artykułów - przeważ*! nie o tematyce niemieckiej - w katolickim tygodniku. Na przełomie la 1952/53 nie uległem groźbom mającym nakłonić mnie do pełnienia funkcji agenta UB, podobnie jak nie skusił mnie oferowany później awans. Obciążeniem politycznym był też udział mego mieszkającego w Londynie! brata - oficera wojsk brytyjskich - w misji wojskowej w Polsce na przeło*! mię lat 1944/45. Misja przedstawiła się dowódcy nadciągającej armii sowiec- kiej, została internowana i następnie przewieziona do Moskwy, skąd wróciła do Londynu. A od 1952 r. aż do przejścia na emeryturę, mój brat był redaktorem w sekcji polskiej BBC. Wszystkie te fakty były znane UB. Wykładałem prawo konstytucyjne Polski Ludowej (lojalnie, choć bez spe- \ cjalnego entuzjazmu), w latach 1946-1948 również ogólną naukę prawa konstytucyjnego, a w latach 1948-1952 wybrane zagadnienia prawa admi- nistracyjnego, prawo pracy i w latach 1953—1957 — prawo rolne. Po objęciu kierownictwa katedry prawa konstytucyjnego w 1957 r. wykładałem znowu ogólną naukę prawa konstytucyjnego, jego historię w okresie mię- 171 dzywojennym z pewnymi akcentami krytycznymi w stosunku do dyktatury Józefa Piłsudskiego i konstytucji kwietniowej oraz dzieje i współczesny system konstytucyjny Polski Ludowej. W latach 1957-1965 korzystałem ze względnej swobody. Nie słyszałem słów krytyki. Ta sytuacja zmieniła się radykalnie, gdy z początkiem roku akademickiego 1965/66 przydano mi stróża w osobie świeżo habilitowanego Feliksa Siemieńskiego, którego sprowadził z Lublina dziekan Adam Łopatka. Musiałem zlikwidować ogólne prawo konstytucyjne i ograniczyć jego międzywojenną historię w Polsce. Docent Siemieński uważał, że „przekraczam prawo" wykładając konstytucje polskie z okresu międzywojennego i żądał usunięcia tej tematyki, do czego się jednak nie zastosowałem. Ustalony przeze mnie temat pracy doktorskiej dla asystenta Tadeusza Smoliń-skiego o dyktaturze Józefa Piłsudskiego był żywo krytykowany przez dziekana Adama Łopatkę, [ego zdaniem powinienem był wybrać temat z prawa Polski Ludowej. Z chwilą przybycia docenta Feliksa Siemieńskiego moje kompetencje uległy zdecydowanemu ograniczeniu. Stało się to szczególnie widoczne, gdy w 1969 r. katedra prawa konstytucyjnego jako zakład została wcielona do tzw. Instytutu Nauk Prawno-ustrojowych pod kierownictwem prof. prawa międzynarodowego Alfonsa Klafkowskiego, którego zastępcą stał się Feliks Siemieński. On też objął kierownictwo zakładu w roku 1973. Moje dwu- f krotnic podejmowane próby przeniesienia się do Instytutu Historii Państwa •-i Prawa były bezskuteczne. Wpływ cenzury na publikacje moich prac napisanych w ramach uniwer- syteckiej działalności naukowej przedstawiał się następująco. W 1946 r. napisałem dłuższy artykuł pt. Główne systemy wyborcze, który miał być wydany w formie osobnej broszury. Ze względów politycznych nie po- dejmowałem prób ogłoszenia tej pracy drukiem, uważając to za przedsię- wzięcie beznadziejne. Wykorzystałem jednak ten materiał w wykładach, głównie na kursowych zajęciach prowadzonych przeze mnie w 1946—1947 r. w Wyższej Szkole Handlu Morskiego w Sopocie. Tam też praca została prywatnie wydana w postaci niewielkiego skryptu. Nie było też szans na publikację mojej pracy habilitacyjnej pt. Partia po- lityczna w prawie polskim, którą ukończyłem w lipcu 1947 r. Moi ówcześni profesorowie uważali, że ewentualne próby ogłoszenia pracy drukiem są z góry skazane na niepowodzenie. Można było tylko ogłosić obszerne streszczenie w „Sprawozdaniach Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk"1. 1 I i II kw. 1948 r. Obydwie prace znajdują się w dziale rękopisów Biblioteki Głównej UAM. 172 Karol Marian Pospieszalski Taki sam los spotkał opracowaną przeze mnie w 1949 r. pod kierownictwem prof. dr. Zygmunta Wojciechowskiego kronikę Uniwersytetu Poznańskiego za okres okupacji niemieckiej. Jest to praca zbiorowa. Pod moją redakcją powstał artykuł pióra kilku autorów pt. Zniszczenie Uniwersytetu Poznańskiego (byłem zarazem jego głównym współautorem), artykuł pt. Uniwersytet Rzeszy w Poznaniu, napisany wspólnie z Franciszkiem Paprockim, wreszcie praca dokumentacyjna - Z pamiętnika profesora Uniwersytetu Rzeszy w Poznaniu.! Kronika obejmowała również opracowaną przeze mnie listę strat personal-| nych uniwersytetu. Prof. Zygmunt Wojciechowski uważał, że tego dzieła wówczas nie można było publikować. Wspomniane wyżej artykuły zostały w połowie lat pięćdziesiątych ogłoszone na łamach „Przeglądu Zachodniego", wykaz strat osobowych (figurowały tam też ofiary Katynia) rozesłałem poszczególnym dziekanatom dla ewentualnego uzupełnienia lub sprostowania. Fragment dotyczący wydziału lekarskiego został za moją zgodą ogłoszony w „Przeglądzie Lekarskim" z 1967 (nr 1), całość już wcześniej ukazała się w pracy Tadeusza Klanowskiego, ówczesnego dyrektora administracyjnego uniwersytetu, w książce pt. Uniwersytet im. Adama wieża J945-1964jako rezultat pracy anonimowej komisji, z nielicznymi zmia nami. Moje materiały (korespondencja, kartoteka, wykaz strat) znajdują s«| obecnie w archiwum uniwersyteckim. Wspomniana wyżej komisja senacŁ istotnie powstała, więc poinformowałem ją o mojej pracy, jednak nie pc zostawiła ona żadnych śladów swej działalności. Podjęta przeze mnie w 1957 r. próba powrotu do koncepcji kroniki okupacyjnej i wydania je w zmienionej postaci razem z pracą prof. dr. Władysława Kowalenki pt| Tajny Uniwersytet Ziem Zachodnich spotkała się ze strony rektora Alfonsa Klaf-1 kowskiego z odpowiedzią wymijającą. Kronikarzem stał się później rektor} Czesław Łuczak, który wykorzystał m.in. wydaną już wcześniej pracę Wladysława Kowalenki. Pierwotny tekst kroniki znajduje się w dziale rękopisów'! Biblioteki Głównej UAM. Moje autorstwo wykazu strat personalnych - z wyjątkiem listy dotyczącej wydziału lekarskiego - nie zostało dotychczas ujawnione. W latach 1978—1979 napisałem do pracy zbiorowej pt. Ustrój państt Republiki Federalnej Niemiec pod red. Lecha Janickiego dwa obszerne artykuJl ły — Sądownictwo w RFNi Naczelne organy krajów RFN. Najpóźniej w 1981 rJ całość była gotowa do druku. Według pogłosek obiegających Instytut Za chodni, los pracy zbiorowej wydawał się niepewny. Kilka lat czekała na oC powiedni moment. Ukazała się wreszcie w 1986 r, W tym czasie Instytut Prawa Sądowego przy Ministerstwie Sprawiedliwości zwrócił się do mnw o wyrażenie zgody na publikację mojej pracy pt. Sądownictwo w RFN, na cc 173 O różnych trudnościach publikacyjnych przystałem. Okazało się, że praca ta została wydana w formie wewnętrznego druku powielaczowego bez podania wydawnictwa, co nadawało jej postać publikacji konspiracyjnej. Nie żądałem honorarium. We wstępie do niniejszych wspomnień napisałem, że zjawiskiem pokrewnym cenzurze jest unikanie dokumentowania pewnych wydarzeń oraz niszczenie odnośnych dokumentów. Otóż przyjęty do katedry z dniem 1.10.1965 r. docent Feliks Siemieński z Lublina zachowywał się wobec mnie wysoce niegrzecznie, a nawet lekceważąco. Był zawsze ponurego usposobienia i w takim tylko tonie ze mną rozmawiał, podporządkował sobie wszystkich asystentów, a wobec moich magistrantów podważał mój autorytet, zamieszczając złośliwe uwagi pod moim adresem w dostępnych im recenzjach ich i własnych prac. O najbardziej jaskrawych przypadkach zawiadamiałem pi-semnie kolejnych dziekanów, a dwa wiążące się z sobą pisma, w tym me-jmoriał o stosunkach panujących w zakładzie (8 stron!), złożyłem ówczesnemu rektorowi Benonowi Miśkiewiczowi (1973). Moje interwencje ustne jak i pisemne nie odnosiły żadnego skutku, a złożone pisma niszczono. Po latach zapytałem rektora Miśkiewicza, czy przypomina sobie sprawę z 1973 r, na co on odpisał mi w dniu 17.11.1993: „Z przykrością muszę Pana Profesora poinformować, że niestety zapamiętałem tylko sam fakt sprawy. Nie prowadząc notatek nie przypominam sobie jednakże jej szczegółów. Z całą pewnością znajdowała się ona w archiwum Uniwersytetu, gdzie przekazywaliśmy dokumentację pracy rektoratu. Czy dziś tam się znajduje, nie wiem. Kilkakrotnie awiem część akt tam zdeponowanych było brakowanych". Wielokrotnie (-poszukiwałem moich pism w dziekanacie i w archiwum - bezskutecznie. Uwagi o wpływie cenzury na moją działalność uniwersytecką chciałbym zakończyć stwierdzeniem, że nieraz myślałem o napisaniu podręcznika prawa konstytucyjnego złożonego z części ogólnej i dziejów polskiego prawa konstytucyjnego w XX wieku. Posiadałem po temu dobre kwalifikacje. Jeśli ten podręcznik nie powstał, to tylko dlatego, że nie było żadnych szans na jego publikację. Pojawiły się one dopiero w 1989 r. Wówczas jednak byłem | już za stary, aby podjąć się takiego zadania. W pewnej mierze należy to rów-I nież przypisać i temu, że poza prawem konstytucyjnym zajmowałem się też niemieckim prawem okupacyjnym w Polsce, które zaprowadziło mnie do badań nad pewnymi nie rozstrzygniętymi kwestiami tych strasznych czasów j w naszym kraju. A właśnie one zaprzątały mój umysł od chwili przejścia na 'emeryturę w 1979 r. Zresztą, stwierdziwszy niezwykłe trudności związane z publikacjami z prawa konstytucyjnego uciekałem niejako w dzieje okupacji, które były mi bliskie z własnej obserwacji. Pomostem między ogól-m prawem konstytucyjnym a tą dziedziną było nieprawne „prawo", które 174 Niemcy zaprowadzili w Polsce podczas wojny. Ale i ta dziedzina nie by bynajmniej wolna od ingerencji cenzury. Z mojej inicjatywy prof. dr Zygmunt Wojciechowski, założyciel Instytutul Zachodniego, zgodził się na utworzenie w jego ramach małej pracowni! badania dziejów okupacji. Losy niektórych publikacji, które tam powstaM także samej akcji dokumentacyjnej, były znamienne. Wydawaliśmy serie tomów pt. Documenta Occupationis Teutonicae — ta nazwa została po powstał niu NRD zmieniona na Documenta Occupationis. Komitet redakcyjny stano J wili Zygmunt Wojciechowski, Kirył Sosnowski i ja. Już w I tomie zawierają*! cym tajny niemiecki elaborat pt. Die Bedeutung des Polen-Problems fur diel Rustungsuiirtschaft Oberschlesiens (Znaczenie sprawy polskiej dla gospodarki! zbrojeniowej Górnego Śląska), który w jaskrawy sposób przedstawiał nędzę ; robotnika polskiego, opuściliśmy zdanie mówiące o tym, że robotnik ten; nie jest bynajmniej przyjacielem sowietów. Nie chcieliśmy w przypisie nie- prawdziwie prostować tę prawdę. Może nasze obawy były przesadne, alej przecież Instytut Zachodni był od samego początku wyjątkowo zagrożony A pierwszy tom ukazywał się w 1945 r.! Od formalnego powstania Instytuts upłynęły zaledwie 4 miesiące. Podobnie - ale nieco gorzej - przedstawiała się sprawa z wydaniem tomu Documenta Occupationis pt. Zbrodnia niemiecka w Warszawie 1944 r. Zeznania - Zdjęcia. Opracowali go Edward Serwański i Irena Trawińska, kfo rży podczas Powstania Warszawskiego z inicjatywy prof. Wojciechowskiegof na gorąco spisywali zeznania naocznych świadków, szyfrując oczywiście ich f nazwiska, W tym bogatym zbiorze, z którego publikowano tylko wybórJ materiałów, figurowały nieraz antyradzieckie wypowiedzi. Przejrzeliśmy bar-;| dzo dokładnie wybrane dokumenty, aby „wykropkować" te miejsca, której w nowych warunkach politycznych do publikacji się nie nadawały. Niestety, sam zbiór zeznań później został zniszczony. Aresztowano trzy i bliskie Instytutowi osoby, Jacka Mikischa, Kiryła Sosnowskiego i Edward Serwańskiego za rzekome kontynuowanie działalności podziemnej. Instytu obawiał się rewizji. Po Październiku oczywiście stwierdzono, że są niewinni Poza serią wydawniczą Documenta Occupationis Instytut wydawał drug poświęconą opracowaniom serię pt. Badania nad dziejami niemieckiej okupa- i cji. Pierwszą publikacją była napisana przeze mnie podczas okupacji praca (będąca rozprawą doktorską) pt. Polska pod niemieckim prawem. Ziemie „wcie-' lone do Rzeszy". Wydana w marcu 1946 r. stanowiła wymarzony materiał do procesu namiestnika „Kraju Warty" Artura Greisera, który rozpoczął się trzy miesiące później w Poznaniu. Zostałem zaproszony jako biegły i opracowałem orzeczenie, niezależnie od tego na podstawie materiałów nie objętych 175 aktami śledztwa napisałem dla „Przeglądu Zachodniego" artykuł pt. Artur Greiser. Rozważania w przededniu procesu. Wspomniałem o tym mimochodem prokuratorowi Najwyższego Trybunału Narodowego nazwiskiem Jerzy Sa- wicki, przed którym miał odpowiadać Artur Greiser. Sawicki zakaża} mi publikacji, co więcej, jego kolega zagroził mi ewentualną konfiskatą wydaw- nictwa. Dyrektor Instytutu nie zamierzał jednak rezygnować z tej publikacji i zaproponował mi ogłoszenie studium pod pseudonimem. W mojej bibliografii ta praca figuruje pod nazwiskiem Jan Bartoszewski". Tak nazywał się mój pradziad — wuj, kanonik chełmiński, poseł do Sejmu Pruskiego w połowie ubiegłego wieku. Na samym początku rozprawy dotarła do mnie rozpowszechniona wśród i dziennikarzy wiadomość, że prokuratura rezygnuje ze mnie jako biegłego, Istotnie, zapytany o to przeze mnie sedzia-sprawozdawca Rappaport oświad- czył, że skoro Trybunał dysponuje moją książką, mój udział jest zbędny. 'Wymijającą odpowiedź dał z kolei indagowany prezes Sądu Najwyższego Bzowski, który przewodniczył Trybunałowi. Po kilku dniach zostałem jednak zaproszony na przesłuchanie prowadzone przez prokuratora Siewierskie-go. Nie wspominał on jednak ani o mojej książce, ani o złożonym orzeczeniu, niemniej odpowiadając na jego pytania miałem książkę w ręku i nawet odczytywałem niektóre fragmenty. W toku procesu chodziłem do zbiornicy akt, aby zarówno poszerzyć moją •wiedzę, jak i dostarczyć Trybunałowi nieznane mu jeszcze dokumenty. Pewnego jednak razu nie zostałem do niej wpuszczony. To wywołało mój list protestacyjny, do którego dołączył swoje pismo pro f. Zygmunt Wojciechow-ski. Ta interwencja została pominięta milczeniem. W grudniu 1946 r. Główna Komisja Badania Zbrodni Niemieckich wyda-;i drukiem stenogram rozprawy. Wtedy okazało się, że w tekście mojego wystąpienia przed Trybunałem pominięto wszystkie wzmianki o mojej książ-c. Z publikacji wynikało, że w pierwszym rzędzie odpowiedzialność za to unosił prokurator Jerzy Sawicki. Był on wówczas (i później) bardzo wpływowym dygnitarzem, w cieniu którego działał drugi prokurator, Mieczysław Siewierski, bardzo mi przychylny, musiał on jednak liczyć się ze swym wpływowym kolegą. W latach siedemdziesiątych zwróciłem się do wówczas już profesora Siewierskiego z zapytaniem, z jakiego powodu tak dyskrymino-";ił mnie jako biegłego. Odpisał mi, że b. prokurator Jerzy Sawicki (on tak-uzyskał tytuł profesora) chciał odsłonić zbrodnie Greisera jako pierwszy. Wydaje się, że przyczyny należy szukać gdzie indziej. Prokurator Jerzy Sawicki został zapewne poinformowany przez Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa o tym, że na miesiąc przed rozpoczęciem procesu, jako przedstawiciel 17(5 Karol Marian Pospieszali" młodszej generacji inteligencji, żegnałem w auli uniwersytetu krótkim prze- mówieniem ks. kardynała Hlonda, który przenosił swą stolicę prymasowską do Warszawy. A więc zawiniłem! To było zapewne również przyczyną następnej ingerencji. W październiku 1945 r. znalazłem w gmachu dzisiejszego Urzędu Miasta przy Placu Kolegiackim akta tzw. Centrali Grobów dla zamordowanych Folksdeutschów. Była to niemiecka placówka badawcza, która ustalała straty mniejszości niemieckiej poniesione we wrześniu 1939 r. w Polsce. Znaleziony zespół był niezwykle cenny, gdyż pozwalał ustalić prawdziwy obrazi strat poniesionych podczas pierwszego miesiąca wojny przez Niemców za- mieszkałych w Polsce. Propaganda niemiecka powiększała bowiem te straty do niebotycznych rozmiarów - Polacy mieli rzekomo zamordować 58000 folksdeutschów. W rzeczywistości zginęło wówczas, z najróżniejszych przy czyn, 5792 Niemców, wliczając w to również zaginionych. Innymi słowy, liczbę tę powiększono dziesięciokrotnie, przypisując wszystkie zgony polskim mordom. Artykuł o wynikach moich badań nad tym zespołem, w szczególności zaś kartoteką tzw Centrali Grobów, złożyłem w 1951 r. w redakcji! „Przeglądu Zachodniego". Ku wielkiemu zaskoczeniu całego Instytutu został on już po „złamaniu numeru", a tuż przed rozpoczęciem druku wyć fany na polecenie poznańskiego oddziału Urzędu Kontroli Prasy. Nie dano żadnej ku temu racji, a tylko szeptano pokątnie, że autor przyznaje, iż zdarzały się przypadki mordów. Udało mi się jednak wystąpić z wykła-J dem na Komisji Historycznej Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk,, co dawało mi prawo do krótkiej publikacji w jego „Sprawozdaniach". Po| Październiku 1956 r. wicedyrektor Instytutu dr Michał Pollak potwierdzili ten fakt swoim podpisem na jednym z egzemplarzy skonfiskowanego artykułu, a ja zabrałem się do bardziej wnikliwej analizy wspomnianych akt, rozszerzając znacznie pierwotną wersję mojej pracy. I znowu natrafiłem na trudności. Przydzielony Instytutowi polityczny profesor związany z wspomnia*! nym już wyżej prof. dr. Jerzym Sawickim wystąpił przeciw publikacji argu-'•> mentując, że temat rzekomo wykracza poza zakres problematyki Instytutu. Tenże profesor domagał się likwidacji mojej pracowni i choć do tego nie doszło, spowodowało to ograniczenie jej składu do mnie samego. Moja praca ukazała się wreszcie jako tom VII serii Documenta Occupationis pt. Sprawai 58000 Yolksdeutschów (1959). W tym samym czasie pracownia - po dwóch5 latach przerwy - wróciła do poprzedniego trzyosobowego składu. Zgodnie z moim życzeniem kartoteka w postaci mikrofilmu została udostępniona Federalnemu Archiwum RFN w Koblencji. Długoletnie niemieckie badania potwierdziły w zasadzie moje wyniki. Jednak liczba 58000 ofiar pojawia}; 177 się jeszcze w latach siedemdziesiątych, wobec czego Instytut ponownie wydał tom VII Documenta Occupationis z moim obszernym posłowiem - tym razem bez przeszkód (1981). Można by uważać, że niesłusznie przypisuję konfiskatę mojego artykułu w 1951 r. indywidualnej decyzji cenzury. Przecież w latach 1952-1956 Biuletyn Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich nie ukazywał się, a już w 1949 i. niemal wszystkie terenowe jej placówki zostały zlikwidowane (nie gniewać NRD!!), wobec czego chodziło raczej o generalny zakaz. Na słuszność mojej tezy wskazuje jednak fakt, że —jak wyżej wspomniałem — trudności znowu pojawiły się w drugiej połowie lat pięćdziesiątych. O pewnej, przynajmniej lokalnej, tendencji świadczy też to, że autor artykułu o okupacyjnych losach miasta Gniezna, zamieszczonego w pracy zbiorowej poświęconej ogólnej historii tego miasta, pisał (w przypisie) - nawiązując do ;irat poniesionych tam przez mniejszość niemiecką - że w całej Polsce zginęło rzekomo 58000 Niemców, przemilczając moje studium. Autor artykułu, wicedyrektor IZ, był mi przychylny; tom VII Documenta Occupationis znajdował się w zasięgu ręki - w sąsiedniej niejako gablotce! A ten tom otrzymał jedną z drugich nagród „Polityki" (9.7.1960). Nie zauważył pominięcia mojej pracy redaktor monografii Gniezna Jerzy Topolski. To wszystko skłania mnie do wniosku, że była to decyzja Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Poznaniu. Po tej analizie dziejów tomu VII Documenta Occupationis, które sięgają od (1951 do 1959 r., należy wrócić do innej mojej pracy, która w 1951 r. została /łożona w poznańskiej cenzurze. Oto opracowany przeze mnie tom V Do- umenta Occupationis pt. Hitlerowskie „prawo" okupacyjne, Ziemie „wcielone do •'zeszy", Wybór dokumentów spotkał się — w przeciwieństwie do tomów III i IV z wyraźnym sprzeciwem Urzędu Kontroli Publikacji. Przez wiele miesięcy miejscowy oddział, mimo powtarzanych ingerencji, nie wydawał zezwolenia na druk, nie pomogła nawet przeprowadzona w mojej obecności telefo- niczna interwencja prof. dr. Zygmunta Wojciechowskiego. Aż wreszcie - a był >już rok 1952 - p. Prądzyńska z działu wydawniczego wróciła z wiadomo- ścią, że urząd zwalnia zbiór niemieckich dokumentów pod warunkiem, że „ktoś inny napisze wstęp". Pamiętam, że prof. Wojciechowski roześmiał się, mówiąc: „W takim razie wstęp napisze Edward Serwański". Był on moim współpracownikiem w ramach pracowni, wrócił właśnie z trzyletniego po- > lu w więzieniu. Edward Serwański nadał moim wywodom o systemie prawem III Rzeszy bardziej publicystyczny charakter. Praca została zwolniona -druk rozpoczął się 1.7.1952, ukończono go 7.11.1952 r. Nie wiem, czy w przesłanym urzędowi egzemplarzu figurowało pod wstępem nazwisko ko- >jfi, w druku go nie było. I tak stałem się autorem wstępu nie całkiem 178 mojego pióra. Można jeszcze dzisiaj porównać wstęp oryginalny i opubli- kowany - oryginalny tekst widnieje w archiwum pracowni pod sygnatur IZ Dok. V - 49. Stosunki polityczne wywarły też pewien wpływ na następny tom Docuti ta Occupationis — tom VI pt. Hitlerowskie „prawo " okupacyjne. Generalna nią. Wybór Dokumentów i próba syntezy, który ukazał się w listopadzie 1958 r.' Zawierał on również syntetyczny zarys całej problematyki i praktyki prawa — nie tylko dokumenty, jak tom V o „ziemiach wcielonych", których prawo zostało opracowane już we wspomnianej pracy z 1946 r. (Polska pod niemieckim prawem). Interwencja wymienionego wyżej politycznego profesora} w sprawie znacznego zmniejszenia objętości pracy nie odniosła tym razem l skutku, ale pojawiły się inne trudności. Rola polskiego państwa podziemne-1 go nie została w mojej syntezie tak wyeksponowana, jak na to zasługiwała,! z drugiej strony pozycja Gwardii Ludowej stała się bardziej widoczna. Niej było też miejsca na bibliografię, bo praca była zbyt duża. Starałem się tol usprawiedliwić w „Objaśnieniach" na końcu książki. Nie uzyskałem też mówionych przeze mnie odbitek bardzo obszernego streszczenia (20 stron druku) w języku angielskim, które zamierzałem osobno rozesłać. To je nak były marginesowe niedociągnięcia. Tom VI i omówiony już tom VII ukazały się w szczęśliwym okresie pc październikowym. Wtedy też — w 1962 r. — powołano prof. dr. Michała Scz nieckiego na dyrektora Instytutu. Ta sprzyjająca aura nie miała -jak wiadc mo - trwać długo. Niebawem nastąpił tzw. okres „neominiony". Prof Sczanieckiemu przydzielono jako stróża b. sekretarza polskiej ambasa w Berlinie Wschodnim, wówczas jeszcze magistra Janusza Rachockiego. docznie Komitet Wojewódzki uważał to zabezpieczenie za niedostateczne, gdyż we wrześniu 1964 r. mgr Romuald Jezierski, kierownik Wydziału Nauki w KW PZPR, nakazał prof. Michałowi Sczanieckiemu podać się do natychmiastowej dymisji. To miało smutne następstwa. Po roku odczuliśmy je na własnej skórze. Do projektowanej monografii o okupacyjnych dziejach miasta Poznania (pracy zbiorowej) miały też wejść wspomnienia Stefana Stuligrosza, wówczas prorektora Wyższej Szkoły Mu- zycznej, twórcy i dyrygenta sławnego dzisiaj chóru, którego początki sięgają jesieni 1939 r. Stanowił on kontynuację archidiecezjalnego, cieszącego! się niezwykłym rozgłosem, chóru ks. Wacława Gieburowskiego, aresztowa-' nego na początku okupacji przez gestapo. Stefan Stuligrosz, w swych chłopięcych latach członek tego chóru (1929-1930), powołał go na nowo do życia. Umówiliśmy się, że te wspomnienia spisze mój współpracownik dr Edward Serwański. W tej akcji doszło do nader dziwnego konfliktu z dr. Januszem 179 O różnych trudnościach publikacyjnych Rachockim. Rzecz przedstawiała się następująco: Stefan Stuligrosz dowiedział się w maju 1940 r. o zwolnieniu ks. Gieburowskiego z obozu dla księży w Kazimierzu Biskupim i terminie jego pierwszej mszy św. w kościele Zmar- twychwstańców na Wildzie. Postanowił uświetnić mszę występem chóru w tajemnicy przed celebransem, który o istnieniu chóru nie wiedział. W zapisie, do którego Janusz Rachocki uzyskał dostęp, widniał następujący fragment: „Widzieliśmy, że ks. Gieburowski był głęboko wzruszony, płakał. Widzieliśmy, że nie odprawiał Mszy św, robił przerwy, skupiał się, głęboko się modlił. Była to chyba najdłuższa cicha Msza Sw., jaką widziałem w swoim życiu; trwała półtorej godziny. Po Mszy Sw. chór ze swym dyrygentem udał się do zakrystii, aby przedstawić się ks. Gieburowskiemu. I tutaj rozegrała się druga wzruszająca scena, którą czytelnik może sobie wyobrazić". Tak opowiadał Stefan Stuligrosz. Dr Janusz Rachocki uznał, że wspomniany opis stanowi niedopuszczalną dokumentację „mistycznego uniesienia" ks. Gieburowskiego. I przerwał pracę! Datę tego wydarzenia można bez trudu ustalić. 26.8.1965 r. moja żona i ja z okazji naszych srebrnych godów wybieraliśmy się do Częstochowy -na Święto Matki Boskiej Częstochowskiej. W przeddzień wyjazdu dowiedziałem się od dr. Serwariskiego, że przepisywanie tekstu zostało przerwane. Tuż po powrocie odbyła się konferencja, w której uczestniczyli: p.o. dyr. IZ iprof. Zdzisław Kaczmarczyk, Janusz Rachocki, Zdzisław Nowak i ja. Powie-iziałem, że ks. Gieburowski był zasłuchany w śpiew chóru, że mógł być ^roztargniony, natomiast Janusz Rachocki podtrzymywał swą tezę. Dyskusja trwała dobrą chwilę. W końcu rzekłem, że w razie urzędowego usunięcia tego ustępu złożę skargę do Komitetu Centralnego. Zapytałem również dyr. Kaczmarczyka, który nie brał udziału w dyskusji, czy dr Serwański może kontynuować swoją pracę. Zajmował on się wtedy spisywaniem zeznań profesorów przedwojennego Konserwatorium, pań Konatkowskiej i Trąpczyń-skiej, które wówczas opiekowały się Stefanem Stuligroszem (nie miał on formalnego wykształcenia muzycznego). Pełna ironii odpowiedź brzmiała: „Może to zrobić, byleby nie pisał, że chodziły do kościoła". Tekst nie uległ zmianie. Zakwestionowany ustęp widnieje w brudnopisie i czystopisie w tej samej postaci. Dr Serwański kontynuował swą pracę. Protokół nosi datę 6.9.1965, akceptacja Stefana Stuligrosza ma datę 11.9.1965 r.2 Wydaje się, że była to akcja skierowana przeciw Stefanowi Stuligroszowi. Po latach publikował fragmenty swoich wspomnień w „Głosie Wielkopolskim", wśród nich artykuł pt. Mistrz Wacław, w którym sam opisał wspomnianą wyżej -' IZ Dok. II - 133. 180 Karol Marian Pospieszalski scenę3. Z okazji 50-letniego Jubileuszu oficjalnego istnienia chóru (paździer- \ nik 1995) Stefan Stuligrosz mówił o stosowanej wobec niego „polityce kija i marchewki". Wydał też wspomnienia drukiem - Piórkiem Słowika. Znalazłem się bardzo wyraźnie na „cenzurowanym", gdy w kilka miesięcy później - w styczniu 1966 r. - odmówiłem podpisu pod uchwałą Instytutu potępiającą Episkopat z powodu jego orędzia do Niemców o przebaczenie. Niebawem wypowiedziano mi stosunek służbowy od 1.9.1966 r. A w 1968 r. dyrekcja stwierdziła w protokole swego posiedzenia, że Komitet Wojewódzki nie zgadza się na udział Pospieszalskiego i Skubiszewskiego w Radzie Naukowej nowej kadencji. Kulisy tej sprawy zostały odsłonięte niedawno. Instytut uchodził (niesłusznie!) za siedlisko katolickiego klerykalizmu4. Zwolnienie z pracy utrudniło mi badania, ale ich nie uniemożliwiło. Toteż kontynuowałem je i wyniki ogłaszałem na łamach „Przeglądu Zachodniego". Trudności wystąpiły znowu w połowie lat osiemdziesiątych. W tym okresie opublikowałem w półroczniku IZ — „Polnische Weststudien" szereg ar- tykułów. Niektóre ukazały się też w „Przeglądzie Zachodnim". Jeden z nich, na przykład, pt. Uwagi o książce Brunona Zwarry - Gdańsk 1939. Nieudana akcja niemiecka na wiślany most pod Tczewem, ogłoszony w „Polnische Weststudien" (1987, nr l) został odrzucony przez redaktora Waldemara Sznaj-dera. Artykuł ten składał się z trzech części: recenzji wspomnianej książki o wydźwięku wybitnie pozytywnym, uzupełnionej nowymi faktami dotyc/ą-cymi wydarzeń owej akcji, aneksu zawierającego dwa bardzo cenne, spisane przeze mnie zeznania świadków, popierające zmodyfikowaną wersję, ponadto szereg interesujących szczegółów, razem 24 strony, w tym 7 stron aneksu. Redaktor był gotów wydrukować artykuł pod warunkiem jednak, że w tekst włączę protokoły, co moim zdaniem stworzyłoby całość wysoce niespójną. Uznałem to żądanie za niemożliwe do spełnienia. Były jeszcze trzy artykuły opublikowane w „Polnische Weststudien", nic przyjęte przez „Przegląd Zachodni". Mianowicie: Zamachy niemieckie na nie niemieckie. Tajny plan Himmlera z lata 1939 r.5, Dzień 3. września w Bydgoszczy w świetle niemieckich źródeł (\ Wspomnienia niemieckiego duszpasterza > z „Kraju Warty"7. Te artykuły były w zasięgu ręki redakcji „Przeglądu", która j 3 IZ Dok. II - 4 75, „Glos Wielkopolski" z dnia 7-8.11.92. 4 Patrz: Polacy wobec Niemców - Z dziejów kultury politycznej Polski 1945-1989, pod red. Anny 'j Wolff-Powęskiej, Poznań 1993, s. 177, 186, 187. 5 1983, z. l - wykazywałem stopień wykonania tej akcji. '' 1983, z. 2 - ujawniłem na podstawie badań w archiwum RFN, że SS strzelało z ukrycia do cofającego się przez miasto wojska polskiego, wywołując tym represje ze strony polskiej. 7 1987, z. l - o swych przeżyciach pisał franciszkanin ks. Hilarius Breitinger. iOJ nie okazała zainteresowania. Toteż w 1987 r. — po doświadczeniach z arty- kułem o Gdańsku - zrodziła się u mnie myśl, że może pewnym członkom PZPR zależy na tym, aby aktywność b. kierownika pracowni nie była zbyt widoczna. Jerzy Serczyk KILKA UWAG W SPRAWIE CENZURY W PRL. W okresie, kiedy zacząłem pisanie swoich pierwszych, bardzo jeszcze skromnych (sprawozdania i recenzje) naukowych lub „naukopodobnych" tekstów przeznaczonych do druku, cenzura właśnie nasilała swoją kontrolę nad wszelkimi formami wypowiedzi publicznych. Były to końcowe lata czterdzieste, kiedy Władysław Gomułka został oskarżony o odchylenie prawico-wo- nacjonalistyczne, a partia wzywała do wzmożonej czujności. W tych warunkach znacznie rozwinęła się działalność autocenzury. Autorzy obawiając się, by tekst ich nie został w ogóle zakazany, starali się tak go konstruować, aby wszelkie ewentualne nieprawomyślne idee zostały wyrażone w taki spo-|sób, by cenzor się nie „przyczepił". Był to, przypomnijmy, okres, kiedy pierw-ssze czynności cenzorskie wobec tekstu naukowego wykonywane były nie przez Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk, lecz przez redakcje wydawnictw, tóre same bały się posądzeń o nielojalność. Był to bowiem okres likwido-ania uprawnień wydawniczych towarzystw i innych podobnych instytucji aukowych, i przenoszenia praw wydawniczych na utworzone chyba w tym imym czasie Państwowe Wydawnictwo Naukowe, które z kolei tworzyło prowincjonalne biura czy redakcje wydawnicze, mające od towarzystw naukowych przejmować agendy związane z drukowanymi publikacjami. Piszę o tym w skrócie. W rzeczywistości, jak większość tego, co się wówczas działo, była to operacja długotrwała, skomplikowana i obwarowana mnóstwem nieustannie zmieniających się przepisów, które na dodatek różni urzędnicy rozmaicie interpretowali. Wtedy właśnie zarządzono, aby prace naukowe (łącznie z artykułami czasopismach i wydawnictwach seryjnych) były zaopatrywane w recen- zję wewnętrzną autorstwa któregoś z uczonych, do których władza miała zaufanie. (Nie musieli to być koniecznie marksiści czy członkowie aparatu partyjnego, wystarczyło, aby byli uznawani za „postępowych bezpartyjnych".) 184 Maszynopis rozprawy wysyłany był „do Warszawy" (tak się to potocznie okreslało) i po dość długim czasie wracał z anonimową recenzją wewnętrzną, wytykającą błędy metodologiczne i zalecającą ich skorygowanie. Zalecenia^ mogły być albo całkiem konkretne: „poprawić to lub tamto", albo ogólni kowe: „praca nie uwzględnia w dostatecznym stopniu dorobku naukowego ##klasyków marksizmu-leninizmu", bądź „dorobku nauki radzieckiej", cz w ogóle „postępowych nurtów w nauce". Tych ogólnikowych obawiano się bardziej, bo nie było wiadomo, co z nimi począć, co konkretnie zrobić, żeby niedobry maszynopis jednak nabrał cech kwalifikujących go do publikacji. Przypominam sobie taki casus z artykułem profesora Bronisława Pawłów- \ skiego, znanego historyka wojskowości (któremu nb. długo nie chciano dać J profesury i przez wiele powojennych lat był wciąż docentem), który napi-J sał źródłowy artykuł o zajęciu Torunia przez Prusaków po II rozbiorze.! Artykuł ten zwrócono mu jako nie nadający się do druku, ponieważ został! opracowany „idiograficznie" bez wskazania na szersze tło społeczne orazj w sposób błędny metodologicznie. Byłem wtedy asystentem pełniącym rów-ij nież funkcje adminisfracyjne w naszym Instytucie Historycznym (była to wówczas powszechnie stosowana praktyka, asystenci pracowali jako biblie lekarze i sekretarze swoich katedr czy instytutów Przyszedłem kiedyś z ja-| kimiś papierami do podpisu do mojego ówczesnego szefa, profesora Bro»l nisława Włodarskiego (mediewisty), zarazem redaktora toruńskiego pisma! „Zapiski" i zastałem u niego prof. Pawłowskiego, któremu właśnie przeka-' zywał tę „negatywną recenzję z Warszawy". Ponieważ akurat zakończyłem; szkolenie ideologiczne, któremu wtedy poddani zostali obligatoryjnie wszyscy pracownicy do adiunkta włącznie, i miałem świeżo w pamięci przeczy-1 tane teksty z dwutomowego wydania Pism Wybranych Marksa i Engelsa, zaleconą dla kursantów lekturą obowiązkową, zebrałem się na odwagę? i wtrąciłem do rozmowy starszych. Ośmieliłem się prosić o danie mi tego maszynopisu na kilka dni - może da się z nim coś zrobić, co uczyni go strawnym dla „uczonej cenzury". Profesorowie, choć z pewnym niedowierzaniem, wyrazili zgodę, ja zaś w domu szybko znalazłem u Engelsa zdanie, które wydało mi się jako tako pasujące do tego, o czym była mowa w artykule prof. Pawłowskiego i dorobiłem do niego przypis ze stosownym cytatem, dodatkowo jeszcze zmieniając jedno czy dwa zdania w tekście, żeby | ten przypis uzasadnić. Odniosłem maszynopis prof. Włodarskiemu już na drugi dzień. Okazało się, po ponownym wysłaniu go do Warszawy, że z tym moim dodatkiem „z klasyka" znalazł już łaskę w oczach ideologicznego! kontrolera i w następnym tomie „Zapisek" został wydrukowany. W ten i 185 sposób sam wszedłem w role ideologicznego korektora, wysługującego się cenzurze. Jakoś jednak z tego powodu nie mam wyrzutów sumienia. Owoce archiwalnych poszukiwań zasłużonego badacza starszego pokolenia nie zostały zmarnowane w szufladzie. Przykre w ówczesnych recenzjach wewnętrznych (tych „warszawskich" — choć nie tylko warszawiacy je pisali) była ich anonimowość. Nawet jeśli re- cenzent podpisał swój tekst (a wielu tak jednak robiło), to urzędnik w Aka- demii starannie zasmarowywał tuszem jego podpis, żeby się, broń Boże, autor nie dowiedział, kto też go skrytykował. Pamiętam, że na jakimś zebraniu nawet uzasadniano to w ten sposób, że dzięki temu recenzenci mają swobodę wypowiedzi, nie skrępowaną względami na więzy koleżeńskie. W okresie, kiedy zacząłem publikować troszkę więcej, nie miałem spe- cjalnych kłopotów z cenzurą (chodzi o lata pięćdziesiąt*; i sześćdziesiąte), ponieważ — jak większość publikujących — przyswoiłem sobie „język czopowy" i jeśli zdarzyło mi się mieć do powiedzenia coś, co w moim odczuciu mogło ewentualnie spowodować ingerencję cenzorską, to starałem się tak ; budować zdania, aby jednak tych ingerencji nie było. W problematyce do-1 tyczącej późnego średniowiecza i wczesnych czasów nowożytnych, którą się s wtedy zajmowałem, tych ingerencji cenzorskich było jednak wyraźnie mniej, ' niż w prace dotyczące epok późniejszych, bliższych teraźniejszości. Ale i czapy staropolskie miały też swoje marksistowskie kanony, wobec których nalezało zachowywać się ostrożnie i nie kwestionować ich w sposób zbyt mani- festacyjny — nawet jeśli ze źródeł wynikało uzasadnienie dla takiego kwestionowania. W moim przypadku taką tezą, ideologicznie słuszną, która jednak nie była wystarczająco udokumentowana, była teza o znacznym rozwoju ruchu husyckiego w Polsce. Pisał o tym czeski marksista Josef Macek, a u nas prof. Ewa Maleczyńska. Badając ślady tego ruchu na Pomorzu, w Wielkopolsce i na Kujawach oraz na Mazowszu, mogłem stwierdzić, że rozmiary tego ruchu były przesadnie powiększane. Było to zrozumiałe, ponieważ husyci byli „postępowymi" przeciwnikami „reakcyjnego" Kościoła. Udało mi się jednak ogłosić parę artykułów z tezami mojego nie drukowanego doktoratu, w którym udowodniłem, że Macek i Maleczyńska nie mieli w tym punkcie racji. W sposób niesłychanie ostrożny ośmieliłem się to nawet napisać w recenzji z książki Maleczyńskiej, którą wydrukował mi „Kwartalnik Historyczny". Tutaj działałem więc w roli autocenzora - i jeszcze dzisiaj wydaje mi się mimo wszystko, że postępowałem słusznie. A pierwszą satysfakcję miałem już dość szybko, bo Macek po moich publikacjach ogłosił w „Ceskoslovenskym ćasopise historickym" króciutką notkę, przyznającą mi rację co do Pomorza i Wielkopolski. 186 Dotknięcia nożyc cenzorskich już w instytucjonalnej postaci doznalem natomiast w latach siedemdziesiątych. Napisałem wtedy popularną książkę o Toruńskim Towarzystwie Naukowym, która miała posłużyć do tzw. przybliżenia szerszej czytającej publiczności dziejów tej instytucji w związku z przypadającym na rok 1975 jej stuleciem. W rezultacie tego Marian Biskup, ówczesny sekretarz generalny TTN, powierzył mi napisanie drugiego tomu dziejów Towarzystwa, pracy już pełnowartościowej, z aparatem naukowym. Tom ten miał obejmować czasy Polski Ludowej. Książka ta kosztowała mnie wiele nerwów, ponieważ jeszcze zanim maszynopis został wysłany do cenzury państwowej, miałem siedem, nie tyle recenzji, co opinii, sporza dzonych na piśmie przez członków poszczególnych Wydziałów Towarzystwa, którzy recenzowali mój tekst z punktu widzenia dyscyplin przez siebie re- prezentowanych. Sprostanie stawianym przez nich wymogom nie było łatwe, uważałem jednak, że Zarząd Towarzystwa ma pełne moralne prawo do takiego wewnętrznego zaopiniowania tekstu przed jego opublikowaniem i chociaż na skutek tego musiałem w pierwotnym swoim tekście wprowadzić pewną liczbę zmian, skreśleń i uzupełnień (przeważnie typu bio- i bi-| bliograficznego), to nie protestowałem. Niebawem okazało się jednak, państwowej cenzurze mój tekst również się nie spodobał. W maszynopisiie trochę ponad 10-arkuszowym znalazła kilkanaście miejsc, w których stanowczo domagała się skreśleń lub, co gorsza, przeróbek. Zrobiłem sobie wtedy nawet szczegółowy wykaz tego, co się cenzorom nie podobało, ale nie mogę go teraz znaleźć i odtwarzam całość sprawy z pamięci. Najbardziej nie podobały się cenzorowi dwie rzeczy: pierwsza, to wspominanie o działalności cenzury w czasach stalinowskich (czemu się ostatecznie nie dziwię, w koncu była to wciąż ta sama instytucja), także o tych recenzjach wewnętrznych,! o których napomknąłem wyżej, a o których myślałem, że będę mógł wydrukować w opracowaniu dziejów TTN - i druga, wzmianki o sposobach przeprowadzania tzw. „akademizacji" towarzystw naukowych na prowincji po I Kongresie Nauki Polskiej. Tu musiałem się sporo nagimnastykować, żeby wysmażyć tekst, który zadowoliłby cenzurę, a jednocześnie nie zawierał nieprawdy i jeszcze na dodatek zmieścił się w takiej samej liczbie znaków drukarskich, jaką miał tekst zakwestionowany (bo poprawki trzeba było wprowadzać już po złamaniu składu drukarskiego). Po raz ostatni, z tego co pamiętam, zetknąłem się z cenzurą już w okresie stanu wojennego. Prowadziłem wtedy po niemiecku zajęcia z historii Niemiec dla studentów germanistyki i widząc, że nie bardzo mają się z czego uczyć do obowiązującego ich egzaminu z ogólnej znajomości historii niemieckiego obszaru językowego, postanowiłem napisać dla nich skrypt, który 187 by odpowiadał naszym wymaganiom egzaminacyjnym - oczywiście też w języku niemieckim. To był już pierwszy punkt konfliktowy. Urząd cenzorski zażądał dostarczenia tekstu polskiego tego skryptu: cenzorzy nie mogli przez dłuższy czas pojąć, że polski autor może pisać swój tekst od razu po niemiecku, a nie tłumaczyć go z języka ojczystego. Dość długo trwało, zanim znaleźli osobę, która mogłaby przeczytać im ten tekst, a do której mieli zaufanie. Kolejna zwłoka w publikacji tego skryptu wynikła z żądań przeróbek historii niemieckiej w XX wieku. O tajnym protokole układu Rib-bentrop-Mołotow nie pisałem, wiedząc, że nie ma szans na przejście, ale ująłem rzecz w postaci eufemizmów, jak się jednak okazało, nie dość eufe-mistycznych, żeby się cenzor na nich nie poznał. Wydanie skryptu przeciągnęło się przez to o dwa lata, bo ja się uparłem i na żadne przeróbki już nie wyrażałem zgody. W schyłkowym okresie stanu wojennego władza zaczęła czynić pewne gesty liberalizacyjne i wtedy ten tekst jakoś przeszedł. Ostatnie z zapamiętanych przeze mnie starć z cenzurą przypadło na ten sam okres i zakończyło się moim sukcesem. Osiągnąłem go jednak nie metodą bezpośredniego ataku frontalnego, lecz raczej fortelem. W związku z 750-leciem nadania praw miejskich Toruniowi wydawaliśmy, oczywiście pod redakcją Mariana Biskupa, tom życiorysów wybitnych torunian z całego siedemsetpięćdziesięciolecia. Miałem tam do napisania kilka biogramów, między innymi Tadeusza Pietrykowskiego, bibliofila z okresu II Rzeczypospolitej. Zmobilizowany jako oficer rezerwy w 1939 roku wpadł on w ręce bolszewików, którzy pozbawili go życia, jak sądzono, w Katyniu (chociaż nie było go na listach). Chodziło o to, żeby jakoś to w życiorysie zaznaczyć. Napisałem więc w ten sposób, że dostał się do niewoli radzieckiej, a ostatnie o nim wiadomości nadeszły z Katynia. Nie podałem natomiast w tekście daty śmierci. Została ona umieszczona tylko w nagłówku biogramu. Podany został rok 1940. Wszystko to cenzura puściła. Data była sygnałem wystarczająco zrozumiałym. CENZURA W PRL. RELACJA EDWARDA SERWAŃSKIEGO 1. Od czerwca 1945 do marca 1948 r. (do aresztowania przez UB) wydałem 103 pozycje - publicystyka naukowo-historyczna, polityczna, artykuły, rozprawy, reportaże wraz z felietonami w ujęciu literackim. Wszystko z za- kresu: spraw niemieckich, okupacji, integracji Ziem Zachodnich z Krajem. Nie doświadczyłem ani jednej ingerencji cenzury. 2. Rok 1952. Instytut Zachodni (po moim powrocie z więzienia we Wron- kach). Cenzura zakwestionowała wstęp do pracy prof. dr. Karola Mariana Pospieszalskiego: Hitlerowskie prawo okupacyjne w Polsce, tom V. Documenta Occupationis Teutonicae. Pierwsze „poprawki" poczynił prof. dr Zdzisław Kacz- marczyk. Bez powodzenia. Prof. Z. Wojciechowski do E. Serwańskiego: „Pan vrócił z «Akademii» (z Wronek); pan będzie wiedział". Nie wiedziałem, ale .poprawiłem" wstęp. Ta moja cenzura „powiodła się". Po latach Karol M. Pospieszalski — żartem i serio opowiadał, że „to był wstęp Serwańskiego". Na czym polegały moje „poprawki" nie wiem, nie pamiętam; możliwe, że hodziło o językową adaptację w duchu Polski Ludowej. 3. W Najnowszych Dziejach Polski, tom III, 1959, prof. Stanisław Płoski opublikował moje Polityczne i wojskowe organizacje podziemne w Wielkopolsce. Profesor tłumaczył się, że więcej nie mógł, ale że to sukces, że w ogóle mu sie udało. Środowisko historyków było zaskoczone sukcesem. Był to fragment mojej rozprawy doktorskiej, Wielkopolski ruch oporu 1939- 1945, pozytywnie ocenionej przez prof. Płoskiego - jako recenzenta „pio- nierskiej pracy". Do dziś, dosłownie, funkcjonuje jako „trwały" cytat „w pi- miennictwie przedmiotu". Z kim Profesor „załatwiał" sprawę, że puszczono ; „konspirację" wówczas?! Nie wiem. A tłumaczył mi się, że tylko tyle, gratulując mi równocześnie sukcesu. 4. 1963. Hitlerowska polityka narodowościowa na Górnym Śląsku. Praca dok- torska obroniona na UAM. Napisana w Instytucie Zachodnim w ramach 190 planu badawczo-naukowego Zakładu Badania Dziejów Okupacji Hitlerowskiej. Dwie pozytywne recenzje prof. Janusza Pajewskiego i Kazimierza IV piołka. Wydana przez Instytut Wydawniczy „PAX". Nie wydana przez Instytut Zachodni z powodu ks. bpa Stanisława Adamskiego. Zdaniem Dyrek IZ nie miał racji, w broszurze Pogląd na rozwój sprawy narodowościowej w województwie śląskim w czasie okupacji niemieckiej Katowice 1946 r. Podzielał* racje biskupa. 5. 1964. Obóz zaglady w Chełmnie nad Nerem1. Rzecz naukowa przekazana „do oceny" instytucji państwowej - Głównej Komisji Badania Zbrodni Hi- tlerowskich w Polsce. Zażądano, aby zlikwidować tabelaryczne zestawień' liczbowe wymordowanych Żydów i uzupełnić informacje o stratach osób wych nie-Żydów. Zaprotestowałem. Wezwano mnie do Warszawy. Prosiłe Wydawnictwo o asystę redaktorki (pani Kamińska). Spotkanie i „dyskusji z dyr. Gumkowskim oraz przewodniczącym Komitetu (Upamiętniania - n przypominam sobie nazwy Instytucji) p. Wieczorkiem: Jeśli nie uwzględni^ „sugestii" praca nie może się ukazać. Usunąć z tytułu książki „Obóz zagłady Żydów"... (cztery lata przed 1968 rokiem!). Skapitulowałem dla dóbr całości sprawy. 6. 1965. Życie w powstańczej Warszawie*. Pół roku leży bez decyzji w drukarni łódzkiej. W końcu druk zostaje wstrzymany. Drukarnia grozi, że składij rozsypie. Energiczne interwencje p. Janiny Kolendo, dyr. Instytutu Wydaw-i niczego „PAX" u szefa wydziału religijnego KC PZPR - któremu PAK podlega. Chodziło o usunięcie we Wstępie wzmianki dotyczącej osoby Hansal von Krannhalsa, autora książki Der Warschauer Aufstand, 1944, wydanej! w 1962 r. Jego teza: powstanie w sensie politycznym było antyradzieckiej a w sensie militarnym antyniemieckie. Zaaprobowano określenie powsta-f nią mianem - wyłącznie - antyniemieckiegos. Praca ta znalazła się w zapowiedziach wydawniczych Instytutu Zachodniego na rok 1947-1948 na zle«| cenie prof. Z. Wojciechowskiego. Miała to być moja trzecia rzecaj o powstaniu - po Zbrodni niemieckiej... i Pruszkowie - obie opublikowane! w 1946 roku. Ukazała się po 20 latach. 7. 1970. Wielkopolska w cieniu swastyki. IW „PAK". Rzecz napisana w roku. 11 lat szukania wydawcy. 400 ingerencji cenzury, z których 90 musia- j łem uwzględnić. W międzyczasie pozycja ta była publikowana partiami; j 1 E. Serwański, Obóz zaglady w Chełmnie nad Nerem 1941-1945, Poznań, Wydawnictwo l Poznańskie 1964. E. Serwański, Życie w powstańczej Warszawie. Sierpień-wrzesim 1944. Relacje - dokumenty, Warszawa, Instytut Wydawniczy „PAK" 1965. * Por. ciąg dalszy w tej sprawie poniżej pod „7. 1970, Wielkopolska w cieniu swastyki". 191 o konspiracji we wspomnianych Najnowszych Dziejach Polski (1959); Chełmno nad Nerem - 1964; Wrzesień 1939 iv Wielkopolsce (Wydawnictwo Poznańskie, 1966). Recenzent PAX-u (de mortuis nil nisi bene) nakazał wyrzucić z książki wszystkie dokumenty „Ojczyzny" o Odrze i Nysie. Nie „Ojczyzna" tylko PPR załatwiła to wszystko. Pani Kolendo udała się z interwencją do dr. Skarżyńskie-go w KC (podlegał mu PAX - w sprawach od wyznań). Stasiak, kierownik Wydziału KC przyznał się: „Mój referent negatywnie zaopiniował książkę". W 50-tą rocznicę Powstania Warszawskiego, w sierpniu 1994, prof. A. Gar- licki opublikował w sierpniowym numerze „Polityki" dokument Wydziału KC z okazji 25-lecia Powstania krytycznie oceniający dotychczasowe publikacje o powstaniu. Jest tam także E. Serwański za Wielkopolskę w cieniu swastyki. 8. 1973. Państwowe Konserwatorium Muzyczne w Poznaniu i jego środowisko lu latach okupacji hitlerowskiej 1939—1945*. W pracy cytuję za Wielkopolską w cieniu swastyki fragment, gdy ks. prof. Wacław Gieburowski w „uniesieniu re-« ligijnym" dyryguje konspiracyjnym chórem z przeświadczeniem, że to ostatni „występ" w jego życiu. Zapis ten powstał w Instytucie Zachodnim. Towarzysze z Dyrekcji wystąpili z pretensjami dwojakiego rodzaju do kierownika Zakładu prof. dr. Karola Mariana Pospieszalskiego: po pierwsze, jak można w „takim" Instytucie spisywać tego rodzaju relacje; po drugie, co sobie Serwański myśli, żeby prowadzić tego rodzaju działalność naukową. Oto przykład cenzury politycznej, nie instytucjonalnej, w tym przypadku spóźnionej - wynikającej ze strachu. Z podobnymi motywami spotkałem się już wcześniej, jeszcze przed Paź- dziernikiem, mianowicie w 1955 roku. Tego roku Instytut Wydawniczy „PAX" wydał Syna odzyskanej ziemi (Wojciech Kętrzyński). Drugie wydanie ukazało się po latach, w 1989 roku, z dopiskiem: Wydanie II „poprawione i uzupełnione". Po pierwszym wydaniu w olsztyńskiej prasie ukazało się bardzo ostre „wystąpienie" recenzenta: po co Serwański napisał, że Kętrzyński nawrócił się na katolicyzm (dziadków) z protestantyzmu (rodziców); że arcybiskup Józef Bilczewski go spowiadał i przygotował na śmierć? Tu recenzentem posłużył się... cenzor! 9. 1974. Z działalności konspiracyjnej Wielkopolan w latach okupacji hitlerow- kiej. („Przegląd Zachodni" nr 5/6, 1974). W XXX-lecie Instytutu Zachod- ilego, redaktorzy bez jakiegokolwiek porozumienia z autorem „wycięli" 4 W pracy zbiorowej pt. 50 lat Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej w Poznaniu. 1920-1970, PWN 1973. 192 najważniejszą cześć pracy- mianowicie o podwarszawskiej działalności kor spiracyjnej organizacji „Ojczyzna" po Powstaniu Warszawskim. Chodzilo o edytowane dokumenty „Ojczyzny" dotyczące granicy na Odrze i Nysie Był to dotkliwy cios wymierzony w istotę dorobku historyczno-politycznego „Ojczyzny", twórcy Instytutu Zachodniego. Dopiero w sześć lat później, w kolejnej publikacji w pracy zbiorowej uzupełniono lukę dotyczącą okresu po Powstaniu i „pozwolono" mi wymienić podstawowe dokumenty: Myśl zachodnia w działalności politycznej Wielkopolan w okresie okupacji hitlerowskiej (Na przełomie 1944/45 rokuf, 10. Bataliony Chłopskie i wieś wielkopolska w walce z hitlerowskim okupantem 939-1945 f. Ludowe owa wersja „struktur podziemnego państwa" z głównym referatem profesora Zygmunta Hemmerlinga. Naukowa wersja - z pominięciem „wersji ojczyźnianej" - „struktur podziemnego państwa" Edwarda Serwańskiego. We wstępie publikacji wręcz wrogi akcent wobec mnie Cytuje się tam paszkwil działacza ludowego jako „druzgocącą recenzję pr,i cy Serwańskiego". Przykład połączenia naukowej autorecenzji z brakiem rzetelności.! naukowej. Stalinowski komunizm - obojętne, jakich byśmy tu używali terminów-| był przeciwny naturze ludzkiej; był zatem przeciwny społecznej naturze czło- \ wieka. Stąd PRL była synonimem cenzury życia duchowego i fizycznego,! człowieka. Cenzura państwa partyjnego była wyjątkową krzywdą polityczną! dla narodu polskiego - szczególnie zważywszy jego przeszłość - 200 lat utraconej niepodległości. Edward SerwańskiJ •' W: Polska myśl zachodnia w Poznaniu i w Wielkopolsce. Jej rozwój i realizacja w wiekach XIX 1^ i XX, Warszawa-Poznań, PWN, 1980. 11 Materiały z sympozjum pod redakcją Antoniego Czubińskiego. Instytut Zachodni, Poznań 1986. Tomasz Strzembosz BEZ TYTUŁU Nie mając możności napisania - ze względu na moje aktualne obciążenia - nieco bardziej „literackiego" i spójnego tekstu o moich doświadczeniach, będę próbował odpowiedzieć na pytania załączone do złożonej mi propozycji. Ad. l1. Po raz pierwszy w sposób bezpośredni i dość „twardy" zetknąłem się z poczynaniami cenzury pod koniec lat 60-tych. Wcześniejsze moje publikacje, dotyczące dziejów Warszawy w XVI w. (m.in. Tumult warszawski 1525 mku, PWN, Warszawa 1959) albo nie były zakwestionowane, albo też - cze---> nie wykluczam - osłaniał mnie w tym względzie mój Nauczyciel i Mistrz roi", dr Stanisław Herbst. Nie pamiętam także jakiś kłopotów związanych moimi pierwszymi publikacjami z zakresu dziejów najnowszych, dotyczą-, mi przede wszystkim Szarych Szeregów i innych organizacji młodzieżowych. Pierwsze totalne zakwestionowanie mojej książki oraz dużego, ważnego dla mnie tekstu, miało miejsce około roku 1968. Otóż, złożyłem w „Dzie-ch Najnowszych Polski" duży artykuł pt. Bohater czy bohaterowie akcji „AS". icczychy 1943-1968. Był on poświęcony nie znanym dotąd aspektom znanej powszechnie akcji Kedywu KG AK, wykonanej 20 VIII 1943 r. we wsi Sieczychy przez oddział harcerski. Tutaj właśnie poległ Tadeusz Zawadzki „Zośka". 10 IX 1960 r, będąc w Sieczychach z uczestnikiem akcji Bohdanem Deczkowskim „Laudańskim", dowiedziałem się, że gdy po zakończeniu akcji żołnierze AK wycofali się po podpaleniu posterunku Grenschut-zu, do wsi przybyła najpierw żandarmeria niemiecka, a potem gestapo, doszłoby zapewne do zamordowania około 60 mężczyzn z tej wsi, a może 1 Ze względu na formę odpowiedzi przytaczamy pytania ankiety: Pierwsza ingerencja cenzury w Pana Tekst (publikację). Prośba o podanie przybliżonej daty, tytułu publikacji charakteru ingerencji, czego dotyczyły, [przyp. red.] 194 także jej spalenia, gdyby nie zastępca komendanta miejscowej placóu Grenschutzu, Mazur ze wsi Zabłocić, położonej kilka kilometrów na pólnoc od przedwojennej granicy Polski, Adolf Królczyk, który - szczęślh\ ocalawszy - najpierw zadyrygował prawidłowym postępowaniem miejscom go sołtysa, a następnie kategorycznie twierdził „prosto w oczy" przybyły; Niemcom, że akcji dokonał oddział partyzantki radzieckiej, że gdy lex udając zabitego słyszał tylko język rosyjski i że ludzie miejscowi nie mu nic wspólnego z atakującymi. Artykuł opisywał tę niecodzienną sytuao w oparciu o zebrane wtedy i później relacje oraz prezentował prowad/( ne w Sieczychach w latach 1960—1968 moje badania, mające na celu stwie; dzenie, czy pod wpływem legendy, która zaczęła otaczać wieś - miejsce śmierci „Zośki" - mieszkańcy jej nie zamienią swego „własnego" bohatera -Królczyka na „oficjalnego" bohatera - Zawadzkiego, Gdy artykuł, wraz z całym numerem „Dziejów" poszedł do cenzury - zakwestionowała go ona całkowicie. Według obowiązujących instrukcji (a może tylko przekonań panów z ul. Mysiej) nie mogło być „dobrych Niemców", a mojego Królczyka po-ś traktowano, bez względu na wszystko, co o nim napisałem, jako Niemca. • Tym bardziej, że w 1945 r. uciekł do Niemiec Zachodnich i trudnił się tam.l pszczelarstwem. Artykuł mój tak oburzył cenzora, że naczelny redaktor „Naj» nowszych Dziejów Polski" prof. Czesław Madajczyk musiał -jak mi to po»'| tem opowiadał - zapewniać go o moim patriotyzmie, używając zresztą jąkał argumentu faktu moich powiązań z Armią Krajową. Artykuł odleżał się ponad 3 lata i mógł się ukazać dopiero po 1970 r., gdy PRL uregulowała swoje stosunki z RFN-em. Drugi incydent z cenzurą był mniej „zabawny". Złożyłem w PWN-ie ksią*j żeczkę Odbijanie i uwalnianie więźniów w Warszawie 1939—1944. Była ona podsumowaniem moich kilkuletnich dociekań. Książkę tę przekazano do recenzji wydawniczej dwóm ludziom: Władysławowi Bartoszewskiemu i Cze-; sławowi Pilichowskiemu, ówczesnemu dyrektorowi Głównej Komisji Bada*l nią Zbrodni Hitlerowskich w Polsce. Recenzja Bartoszewskiego była pozy«j tywna, nie zawierała jednak na końcu wyraźnego stwierdzenia, iż książka j warta jest publikacji. Recenzja Pilichowskiego była miażdżąca: praca pod i żadnym względem nie nadawała się do druku. Postawiono mi ostro sformu- łowany zarzut, iż śmiałem w niej napisać, że polska policja „granatowa" otaczała mur getta podczas jego likwidacji, zarzucono mi też, iż nie potrafię poprawnie posługiwać się językiem polskim, bo w pewnym miejscu napisałem — cytując zresztą relację — że policjant zobaczywszy wymierzoną w siebie lufę „zbaraniał". Podstawowy był jednak - jakże charakterystyczny, a zarazem kuriozalny - passus, który brzmiał (dosłownie) tak: „Nie wiem 195 czy na pewno było tak, jak napisał Tomasz Strzembosz, jeśli jednak tak było temat został źle wybrany" (podkreślenie moje - T.S.). Recenzja kończyła się wnioskiem, że książki nie wolno publikować pod żadnym pozorem, nawet po dokonaniu różnych zmian. Sytuacja była fatalna. Z jednej strony nieco nijaka recenzja politycznie „słabego" Bartoszewskiego, a z drugiej zdecydowanie negatywna bardzo wówczas „mocnego" Pilichowskiego. Książka jednak się ukazała, tyle tylko, że w parę lat później (1972 r.). Uratowali ją historycy autentycznie związani z PZPR: dr Wacław Poterański, ówczesny szef archiwum MSW, działacz i historyk PPR oraz płk Marian Stysiak z Wojskowego Instytutu Historycznego. Jak się potem dowiedziałem, ważąca okazała się recenzja Poterań-skiego, który napisał, że książka jest bardzo dobra i warto ją ogłosić. Dodajmy, że publikacja Odbijania więźniów przypadła na rok 1972 - był to „wczesny Gierek"; krótki okres wyraźnego złagodzenia wymagań cenzury. Jestem do dziś prawdziwie wdzięczny nieżyjącemu już dr. Poterańskie-mu, uczciwemu badaczowi, który w wydanej na powielaczu w 1962 r. na 20-lecie PPR, broszurze o warszawskiej PPR „ośmielił się" napisać, że to wcale nie Jerzy Duracz rzucał granaty w Cafe Clubie 24 X 1942 r, a Roman Bo-gucki - bo tak naprawdę było; wbrew wersji oficjalnej przez dziesiątki lat powtarzanej z okazji kolejnych rocznic. Po tych dwóch dobrze zakończonych incydentach cenzuralnych przyszły następne, znacznie bardziej dotkliwe. W lutyrn 1972 r. oddałem do druku w PWN obszerną książkę Oddziały szturmowe konspiracyjnej Warszawy 1939— 1944. Miała ona, jak się później okazało, pełną szansę przejść przez oka cenzury w roku 1973 - spóźniliśmy się jednak. Wydruk tzw. „szczotki" do korekty był tak skandaliczny, tyle było tam błędów, że wspólnie z nieodżałowaną redaktor Ireną Tatarczukową postanowiliśmy zwrócić ją drukarni. Drukarnia, mało tym zachwycona, przetrzymała rzecz dodatkowe kilka miesięcy, więc gdy zakończyliśmy pracę i zmakietowany 30-arkuszowy tom powędrował na Mysią — było już za późno. Powiał inny wiatr, przyszły nowe instrukcje: tow. Gierek był już w siodle. Cenzura trzymała książkę nie dając żadnych wyjaśnień, a tylko obiecując kolejne terminy jej zwrotu. Trwało to długo, och jak długo! Wreszcie, po paru latach (grudzień 1974 r.), nawet najcierpliwsi redaktorzy z PWN zorientowali się, że nic z tego nie będzie. Książka została „rozsypana", „sprawa" przestała istnieć. Wiem, że toczono jakieś boje, wiem, że byłyjakieś rozmowy; informowano mnie o nich bardzo oszczędnie, zapewne by nie denerwować i nie powodować niepotrzebnych złudzeń. Pozostał mi tylko „biały kruk", wyciągnięte skądś przez redaktor Tatarczukową dwa zmakietowane egzemplarze — na pamiątkę. Egzemplarze 196 kompletne, z datą wydania, częścią „stopki", mogące wręcz uchodzić za zwykłą publikację. Muszę przyznać, że przed 20 laty byłem człowiekiem odpornym. G rozsypywano mi Oddziały szturmowe (pierwszą część zamierzonej trylogi; pisałem, tym razem dla PIW, drugą część: Akcje zbrojne podziemnej Warszawy 1939- 1944. Książka (złożona w maju 1973 r.) zatytułowana została celowo bardzo skromnie, wręcz niewinnie. O ile pierwsza próbowała odpowiedzi^ na pytanie „kto?", druga odpowiadała na pytanie „co?", a trzecia - pt. Miasto groźne,., przedstawiać miała różne okoliczności szczególne oraz odpowiedzieć na kilka ważnych pytań: dlaczego, z jakim skutkiem, kto ważył wiecej... i co z tego dla nas wynika. Ta druga książka miała według zamierzeń ukazać się w roku 1975, lc< także ona nie dostała żadnych szans: kolejne ponad 30 arkuszy wydawn czych zostało rozsypane. Po oddaniu Akcji (w 1973 r.), napisałem część trzecią Miasto groźne... Książka ta, której maszynopis był gotowy w 1975 r., tym razem nie była moją własną „sprawą" z wydawnictwem, miała być ogłoszo*! na w ramach planu wydawniczego Instytutu Historii PAN. Teoretycznie! winna była więc znaleźć się w lepszej sytuacji niż poprzednie: za tamtymi -i| poza wydawnictwem — stał tylko skromny magister, a potem doktor historii, człowiek nieznany, z nikłą siłą przebicia; za tą ostatnią potężny Instytut! Polskiej Akademii Nauk, powiązany z licznymi strukturami naukowymi i nietylko naukowymi. Okazało się to jednak złudzeniem: właśnie ta książka została „utopiona" jeszcze przed pójściem do wydawnictwa. Gdy wiosną 1975'J r. przekazałem ją memu bezpośredniemu szefowi, prof. Czesławowi Madaj- j czykowi, w kierowanej przezeń Pracowni Dziejów Polski w II Wojnie Światowej odbyła się dyskusja. Pamiętam ją znakomicie, była bowiem dla mnie -i bardzo dużym przeżyciem. Recenzujący maszynopis doc. Eugeniusz Dura- i czyński powiedział, że gdybym był starszy nazwałby ją moim „dziełem życia"; inni także ją chwalili. W parę dni później prof. Madajczyk zaprosil mnie do swego dyrektorskiego gabinetu i gratulując mi tego „dzieła", pod*« kreślając, że docenia mój wkład pracy i wartość maszynopisu, oświadczył • zarazem, że nie skieruje go do wydawnictwa, gdyż nie ma sensu obciążanie planu Instytutu książką, która i tak nie zostanie wydana. Jednocześnie zaproponował mi, abym zakończył moje prace nad historią Armii Krajowej; i innych organizacji podziemnych i zajął się czymś zupełnie innym. Otóż tematem mojej habilitacji miał stać się skład społeczny Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, problem bardzo istotny. Nie obiecywał mi przy tym wyjazdów na Zachód, a -jak wiedziałem - w oparciu o materiały krajowe niewiele dałoby się zrobić. 197 Propozycja była „nie do odrzucenia" i nie miałem gdzie się odwołać. Prof. Madajczyk był i kierownikiem Pracowni, w skład której wchodziłem, i kie- rownikiem Zakładu, obejmującego dwie pracownie, i Dyrektorem Instytutu Historii PAN. Przyjąłem warunki, lecz nie zamierzałem zerwać z tematyką „akowską". Pierwszy raz do Londynu wyjechałem na „całe" 3 tygodnie latem 1977 r., a więc w dwa lata później, w zastępstwie dr Janiny Kaźmierskiej, której wyjazd uniemożliwiła choroba. Potem byłem jeszcze dwa razy w odstępach dwu-, trzyletnich. Wyjazdy te utwierdziły mnie w przekonaniu, iż nawet gdybym jeszcze wyjeżdżał tak dalsze 10 lat, nie mam żadnej szansy na zrobienie habilitacji. Nie było łatwo. Trzeba jednak dodać akcent optymistyczny. Owe Miasto groźne- zmarno- wane 1200 stron maszynopisu i 3 lata wytężonej pracy - stało się faktyczną (formalnie było nią znajdujące się w druku II wydanie Akcji) podstawą mojej habilitacji na KUL-u w marcu 1982 r., w siedem lat po opisanej rozmowie. A wyjazdy do Londynu, których w innym wypadku nigdy bym nie uzyskał, umożliwiały mi popołudniową pracę w Studium Polski Podziemnej (gdy Instytut Sikorskiego był już zamknięty) nad jakże „wrednym" tematem: okupacją sowiecką Polski 1939-1941. Były więc moim startem w odległą przyszłość. Także później, gdy szykowało się drugie wydanie tak Akcji, jak Oddziałów, udało mi się część materiału zmarnowanego w Mieście groźnym wepchnąć do tamtych książek, a część ogłosiłem jako artykuły, m.in. w „Kwartalniku Historycznym". Nie była to więc zupełna klęska (choć czym innym jest książka, a czym innym artykuły ogłaszane na przestrzeni wielu miesięcy), ale było to wszystko efektem moich własnych, długotrwałych zabiegów - nikt z kie- rownictwa IH PAN nie pomyślał o tym, aby mi pomóc w ogłoszeniu tego, czego przedwczesną decyzją szefa postanowiono nie publikować. Nie uczy- niono nic, aby nie zmarnowała się pierwsza obszerna synteza konspiracyjnej walki zbrojnej w Warszawie. Ten właśnie między innymi fakt leżał u podstaw mojej decyzji opuszczenia Instytutu i przeniesienia się na KUL w 1984 r., chociaż oferowano mi tam początkowo tylko pół etatu, a ja utrzymywałem rodzinę. Wróćmy jednak do losów dwóch rozsypanych książek. W 1976 r., gdy w Polsce miały miejsce spore napięcia związane z „wydarzeniami" w Radomiu i Ursusie, spotkały się ze sobą dwie inicjatywy. Po pierwsze, prof. Andrzej Werblan, ówczesny „Bóg i car" nauki polskiej, wezwał do siebie członków prezydium Komitetu Nauk Historycznych PAN, pytając czy „koledzy" mają jakieś problemy w pracy? Wówczas prof. Stefan Kieniewicz (który sam 198 mi o tym opowiadał) wymienił wśród owych „problemów" moje rozsypa książki. „Bóg i car" był uprzejmy to sobie zanotować. W tym samym mnie więcej czasie prof. Aleksander Gieysztor, korzystając z sąsiedztwa na samym korytarzu Instytutu Historycznego UW z prof. Jaremą Maciszewskin (ówczesnym szefem Wydziału Nauki KG PZPR) rozmawiał z nim o kłopotach z mymi rozsypanymi książkami oraz - jak wnoszę - powiedział cos dobrego o ich autorze. Prof. Maciszewski musiał zareagować w sposób zachęcający, skoro otrzymałem od prof. Gieysztora telefon z propozycją, by określonego dnia o określonej godzinie pojawił się w gabinecie dygnita^ rza w Instytucie Historycznym wraz z „rozsypanym" egzemplarzem Oddzw łów. Poszedłem i odbyła się niezwykle krótka, a zarazem charakterystyczna rozmowa, którą dobrze zapamiętałem. Po moim minutowym wprowadzeniu w temat pracy, prof. Maciszewski powiedział tylko jedno zdanie: „Zobaczę, czy będę chciał - zobaczę, czy będę mógł", po czym zabrał tekst i pożegnał się ze mną. Widocznie i chciał, i mógł, skoro po pewnym czasie wezwał mnie znów do siebie i poinformował, że sprawa jest w toku. Widać w rozmowie z prof. Werblanem (jest dla mnie oczywiste, że to właśnie tu zapadła decyzja) uzyskał akceptację, gdyż - co prawda po trzech latach ale Oddziały ukazały się drukiem. Rok wcześniej, w 1978 r., ogłoszono moji Akcje, zbrojna. Obie te książki miały swoje drugie, poszerzone o paręset stronjf wydania w roku 1983. Był to „posiew" 13 miesięcy „Solidarności", kiedy to| cenzura, rozchwiana i zliberalizowana, mająca większe problemy niż dzia-| łania akowskie, zwolniła książki, a potem, gdy „nastał" stan wojenny, obowiązywała tamta zgoda. Prof Maciszewski był jedynym dygnitarzem PZPR>j który otrzymał ode mnie książkę z dedykacją, w której dziękowałem za pomoc w „walce o oddziały szturmowe". Dodajmy jeszce: II wydanie Oddziałów miało niewyobrażalny wręcz dziś nakład 60 tys. egzemplarzy. Przyczyniła się do tego cenzura, która zgodziła się na „zaledwie" 2000 egz. pierwszego nakładu. W efekcie wielu ludzi do-? wiedziało się o tej książce, a mało kto ją zobaczył; czujący „blusa" księgarze! zażądali 100 tyś. - wydano 60 tyś. Tak, to nawet cenzura może pracować na| rzecz „uparciucha". Starcie z cenzurą, trwające w sumie niemal 10 lat, skończyło się dla mnie pomyślnie: książki wyszły drukiem, a ja nie zmieniłem ani słowa z tekstu pierwotnego, natomiast w II wydaniu docisnąłem jeszcze mocno „do deski". Ad. 42. Osobiście nigdy nie odbyłem rozmowy z panem cenzorem, \ 2 W jaki sposób dowiadywał się Pan o ingerencjach cenzury w rzecz oddaną do druku? Czy kiedykolwiek miał Pan bezpośredni kontakt - rozmowę z cenzorem? Jeśli tak, to gdzie spotkanie się odbyło? [przyp. red.l 199 rozmawiali z nim wyłącznie redaktorzy książek. W przypadku pracowników tych wydawnictw, głównie z którymi współpracowałem: PWN i PIW, byli oni całkowicie zaangażowani po stronie autora. Niektórzy z nich, jak: red. Bar- toszewska, red. Irena Orlewiczowa, red. Irena Tatarczukowa - zaangażowani byli całym sercem. O wielu ich potyczkach z cenzurą nie wiedziałem, wiele rozmów, planów, pociągnięć taktycznych pozostało ich tajemnicą; niektóre ze mną konsultowano lub dowiadywałem się o nich post factum. I tak np. recenzję dyr. Pilichowskiego poznałem dopiero wtedy, gdy PWN uzyskała dodatkowe recenzje: Poterańskiego i Stysiaka - i gdy książka została uratowana. Powiedziano mi wtedy wprost, że nie chciano mnie wcześniej martwić, a wynik „gry" był jeszcze nieznany. W wypadku Akcji zbrojnych pamiętam koncepcję, by wstęp do nich napisał wybijający się wówczas działacz partyjny i historyk Eugeniusz Duraczyński, który odciąłby się od niesłusznych tez, „ustawił" pracę ideologicznie i w ten sposób książka mogłaby się ukazać. Sprawę tę omawiano ze mną, Duraczyński napisał wewnętrzną recenzję - wstęp, ale z jakiś przyczyn koncepcja ta nie została zrealizowana. Ad. 63. Moim zasadniczym argumentem za utrzymaniem tekstu było twierdzenie, że tak po prostu było. Upierałem się tak długo - aż książkę rozsypano. Nie pamiętam zupełnie abym coś „odwojował", przynajmniej w wypadku książek. Równocześnie — co jeszcze raz bardzo mocno podkreślam — nie pamiętam, by „moje" redaktorki proponowały mi lub wymuszały na mnie l jakieś zmiany. Nawet wtedy, gdy cenzura zaproponowała, bym moje Oddziały ograniczył do Armii Krajowej (a więc zrezygnował z porównań) co wróżyło szybkie i bezkonfliktowe wydanie książki, i tak bardzo obszernej. Stały twardo po mojej stronie - i jestem im za to głęboko wdzięczny, tak samo, jak za przyjaźń, którą mnie darzyły obie panie Ireny: Tatarczukowa i Orlewiczowa. Acl. 74. Z ingerencjami cenzury stykałem się wyłącznie wtedy, gdy książka była już ostatecznie przygotowana, zmakietowana, gotowa do druku. Cenzura życzyła sobie widzieć tekst ostateczny, a po jej „placet" nie wolno było już zmienić ani słowa. Dlatego też werdykt negatywny czy na tyle ingerujący w treść książki, że był w rzeczywistości (przynajmniej w moim przypadku) równoznaczny z decyzją negatywną, uderzał w autora bardzo boleśnie. Był on już niejako na końcu drogi, po wielu męczących tygodniach spędzonych nad lekturą dwóch co najmniej tekstów (szczotki i wydruku ostatecznego) s Jak stara! się Pan bronić swego tekstu? Jakich używał Pan argumentów? Czy udało się Panu kiedyś coś „odwojować", czyli przywrócić tekst pierwotny? [przyp. red.] ' Czy z ingerencjami cenzury zapoznał się Pan po złożeniu maszynopisu i na nim były one oznaczone, czy dopiero po składzie? [przyp. red.J 200 w celach korektorskich, po tygodniach spędzonych na poprawianiu usterek wypatrzonych przez redaktora (a nie byli to redaktorzy „malowań umieli wycisnąć z autora „ostatnie poty"), po pracy nad indeksami itd. ii Dopływał już taki autor do portu, już się cieszył nadzieją na ukazanie s książki, znał już w przybliżeniu termin jej ogłoszenia... W takich okoli< nościach, najpierw wielomiesięczne przetrzymywanie książki w cenzurze 1> żadnego odgłosu, mimo wielokrotnych ponagleń - a potem decyzja nega tywna, godziły szczególnie mocno. W takiej sytuacji, gdy żądania były tylko cząstkowe, dotyczyły poszczególnych sformułowań czy akapitów, łatwiej było na wydawnictwie i autorze wymusić żądane zmiany czy opuszczenia. C: była to działalność przemyślana? Nie wiem, ale sądzę, że gdyby była to cenzura „prewencyjna", dotycząca samego maszynopisu, to łatwiej byłoby zrezygnować z wydania książki, niż wtedy, gdy w jej kształt ostateczny i autor, i redaktor włożyli mnóstwo wysiłku. Pamiętam, że obliczałem, iż pierwszej wydanie Oddziałów czytałem od deski do deski 9 razy: od chwili nawiązania! kontaktu z wydawnictwem do wydania ich po rozsypaniu. W międzyczasief wprowadziłem dziesiątki nowych informacji, gdyż temat „żył" we mnie na-| dal, przez 7 lat od złożenia pierwszego maszynopisu do oddania drugie poprawionej wersji, był we mnie stale obecny. Akcje już nie były tak praco chłonne, ale i tutaj spędziłem setki godzin na niepotrzebnych, jak się po*| tem okazało, lekturach. A siebie samego czyta się z trudem i z dużym zni żenieni, do zupełnego obrzydzenia. Jeszcze i jeszcze chciałbym podkreślić, że moje redaktorki stały za mną wręcz „murem", a każda z nich spędziła w moim towarzystwie około 10 lat, „wydając" po trzy razy tę samą dużą książkę, a także inne, mniejsze pozycje. Ad. 9r'. O rozsypaniu moich książek już pisałem. Z innych przypadków najbardziej szokujący wydaje mi się fakt wieloletniego uniemożliwiania Je- rzemu Koweckiemu ogłoszenia pełnego tekstu Konstytucji 3 Maja wraz z apa- ratem naukowym. Wydaje mi się, że na zgodę cenzury czekał on dłużej niż ja z moją „akowską" problematyką dziejów najnowszych. Ad. 12(). Nie pamiętam, aby proponowano mi dopisanie czegoś, być może ' składano takie propozycje redakcjom. Był natomiast inny, wręcz zabawny wymóg. Chyba w Akcjach zażądano, bym kryptonim „WRN" zastąpił przez •' Czy któraś z Pana prac nie ukazała się drukiem, gdyż została „zatrzymana" przez cenzurę lub dlatego, że nie zgodził się Pan na wprowadzenie wymaganych poprawek? Czy zna Pan takie wypadki odnoszące się do kolegów lub przygotowanych reedycji prac klasyków historiografii? [przyp. red. j '' Czy zdarzyło się, że cenzor zaproponował Panu dopisanie jakiegoś fragmentu tekstu i jaki miał być tego cel? [przyp. red. J 201 PPS. Było to bezsensowne, ahistoryczne, zupełnie niezrozumiałe. Widocznie był wtedy „zapis" na WRN. W tym wypadku ustąpiłem: słowo „WRN" występowało w książce może 3 razy, a „PPS" oznaczał te samą organizację. Ad. 137. Na pytanie o próbę „przemycenia treści niecenzuralnych" trudno mi odpowiedzieć, gdyż nie wiem, co w danej chwili było do przyjęcia, a co — nieraz już po paru miesiącach — traciło prawo do druku. Specyfiką cenzury komunistycznej było właśnie to, że informacja, która jeszcze wczoraj była czymś ogólnodostępnym, naturalnym, dziś stawała się „niecenzuralna", by jutro znowu odzyskać debit. Zupełnie, jak w starym sowieckim dowcipie: towarzysz z kontroli partyjnej pyta innego członka WKP(b) czy odchylał się od linii partii. Ten odpowiada: „od linii się nie odchylałem, z linią się kołysałem". Istniały oczywiście zarówno sformułowania, jak i wypowiedzi o charakterze ideowym lub ocennym, które zawsze były „wrogie" bądź niegodne wydrukowania. Inne stawały się czymś potocznym lub odchodziły w niebyt, zależnie od zmiany ekipy rządzącej (problem „błędów i wypaczeń"), decyzji jakiegoś plenum, uznania kogoś dotąd wręcz znakomitego za najgorszą weredę (klasyczny przykład - Broz Tito). Człowiek nie żyjący w stałej symbiozie z aparatem cenzury nie orientował się w aktualnych „powiewach wiatru" i dopiero „w praniu" dowiadywał się, co naprawdę napisać wolno, a czego nie. Istniała przy tym twarda zasada, że to, co wolno napisać jednemu —jest zakazane dla drugiego. To, co wolno było napisać „dobremu towarzyszowi", nie wolno było „elementowi obcemu". To, co wolno było wydrukować w „Trybunie Ludu" lub w „Polityce", nie wolno było w „Tygodniku Po- wszechnym". To, co mogłeś ogłosić w piśmie niskonakładowym i wyspecja- lizowanym, czytanym tylko przez zawodowców (np. „Dziejach Najnowszych") „za Chiny Ludowe" nie mogło się ukazać w „Stolicy". Widać to ewidentnie także na przykładzie moich książek. Przyczyny, dla których zatrzymywano je w cenzurze w latach 1974-77 nie istniały już w roku 1978 i 1979. Co za- bawniejsze, w 1979 i 1980 r. otrzymałem za te same tak bardzo „wrogie" socjalizmowi książki nagrody, w jednym wypadku nawet nagrodę o zabar- vieniu politycznym. Za Akcje zbrojne otrzymałem w 1979 r. nagrodę księga-f.j: „10 polskich książek roku" (za rok 1978), za Oddziały szturmowe nagro-lę „Polityki" w roku 1980. Odbierałem ją z rąk red. Mieczysława żakowskiego w lokalu redakcji, przy obecności dyrektora Instytutu, z emblematem „Solidarności" w klapie. Jeszcze większy emblemat, przypięty do 7 Czy udało się Panu we własnych opublikowanych tekstach przemycić teksty niecenzu-ilne? Czy zauważył to Pan w pracach kolegów? [przyp. red.] 202 zwykłego swetra (ja byłem w garniturze!), demonstrował ówczesny docc; Andrzej Chojnowski, laureat z Uniwersytetu Warszawskiego. A więc - zakazane wczoraj - może być nagrodzone dzisiaj. Czemu się z całych starało podciąć skrzydła - tym się można potem chwalić np. na arenie m dzynarodowej (patrz losy wynalazców polskich np. w zakresie elektronik Była to stała zasada funkcjonowania PRL-u, zasada szczególnie irytująca i na przewrotności. Tak jak zasada, że wielmoża partyjny mógł „chcieć" lu „nie chcieć" — i jeśli „chciał", zrobił łaskę, należało być za to wdzięcznym,; Ad. 14H. Tematem, którego — z oczywistych powodów — nie mogłem pc jąć w Instytucie Historii PAN, była okupacja sowiecka wschodnich ziem I| Rzeczypospolitej w latach 1939-1941. Chęć uzyskania „prawa" do podjęcia^ tego tematu była drugim — obok stosunku do moich książek — powodem odejścia z Instytutu w roku 1984. W tym czasie już od dwóch lat, w tajemnicy przed moim zwierzchnikiem, zbierałem relacje do tego tematu, ale wiedziałem, że anii temat nie zostanie zatwierdzony, ani nikt nie zezwoli bym „tracił na to czas" potrzebny do realizowania problemu rządowego nr XYZ, który nigdy pewnie nie będzie zakończony. Odszedłem więc na KUL, gdziel - jeżeli porządnie uprawiałem dydaktykę - nikt nie patrzył mi na ręce nactl czym pracuję i gdzie mogłem bez skrępowania i obawy przed grzeches ideologicznym rozmawiać z kolegami o moich poszukiwaniach. Z czasem zresztą tematyka „wschodnia" weszła do moich wykładów i do seminariuw magisterskiego; na dość długo przed przełomem 1989 roku. Równocześnie było czymś hańbiącym, a zarazem znamiennym, dla tamtych — dziś nieraz tak łagodnie ocenianych czasów — że ja, historyk polski,, nie mogłem jawnie prowadzić badań nad jednym z ważniejszych okresów| i istotniejszych problemów najnowszych dziejów mojego kraju, że musiałem ukrywać fakt ich podjęcia - nie tylko z obawy przed KGB, które zawsze mogło „wejść mi na ogon" i grzecznie poprosić o zaprzestanie badań przypominając: mi, że mam dzieci i wnuki, ale także przed moimi kolegami-historykami, z obawy, że albo ktoś mi wręcz zabroni zajmowania się tą tematyką, albo doniesie tam, gdzie nie trzeba. Konspiracja ta trwała do 1990 roku, kiedy opublikowałem w „Arce" pierwszy tekst o polskiej partyzantce lat 1939-1941. Ad. 15". Dziejami najnowszymi Polski interesowałem się „od zawsze". Ale, gdy w 1954 roku znalazłem się w Muzeum Historycznym m. st. Warszawy K Jakich tematów badawczych nie podjął Pan ze względu na istnienie cenzury? Jakich zagadnień nie omawiał Pan w swoich pracach z tych samych względów, wiedząc, że i tak \ odpowiedni fragment zostanie zakwestionowany i będzie musiał być usunięty? Lprzyp. red.] • •' Czy i w jakiej mierze samo istnienie cenzury miało wpływ na wybór przez Pana specja-1 lizacji naukowej, kierunku badań, używanej terminologii i sformułowań? [przyp. red.] 203 i zaproponowano mi pracę nad XVI wiekiem, wiedziałem dobrze, że tutaj będę względnie swobodny, natomiast dziejów najnowszych w sposób godny nazwy „nauka" nie będę mógł uprawiać. Stąd ten paradoks, że pracę magi- sterską (opóźnioną przez odmówienie mi nauki na „studium naukowym" po zawodowej „trzylatce")"1 pisałem z problematyki okresu Odrodzenia, a doktorską z II wojny światowej. Do II wojny światowej mogłem powrócić dopiero w 1958 r. — i tak też się i stało. Ad. 17". O pozytywnych aspektach cenzury można byłoby chyba mówić tylko w wypadku pornografii (wtedy rzeczywiście jej prawie nie było). Ad. 1912. Nie zdarzyło mi się. Zresztą wtedy właściwie nigdy nie zwracano się do mnie o recenzje, zwłaszcza wewnętrzne. Byłem na to „za mały" i „za mało wiarygodny", nie miałem politycznego „autorytetu". Ad. 2113. Dostępność do literatury emigracyjnej czy zagranicznej była podobnie selektywna, jak możność pisania na mniej cc-nzuralne tematy. Pamiętam, że z „Zeszytami Historycznymi" paryskiej „Kultury" zetknąłem się po raz pierwszy w bibliotece Zakładu Historii Partii przy KC PZPR, gdzie czekając na kogoś dostałem do ręki świeżutki numer, wręcz pachnący farbą drukarską. Pamiętam też, że nad książką Pobóg-Malinowskiego, dla mnie zupełnie niedostępną, zastałem jednego z pracowników tegoż Zakładu, gdy wszedłem do jego pokoju. Pracowałem w Archiwum Zakładu Historii Partii (późniejsze Centralne Archiwum KC PZPR) od 1963 r. dzięki życzliwości : prof. Janusza Durki, jednocześnie dyrektora „mojego" Muzeum Historycznego m. st. Warszawy i dyrektora archiwum KC. Przychodziłem tam co poniedziałek, gdy miałem „dzień naukowy", ponieważ sale wystawowe Muzeum były zamknięte, a ja byłem pracownikiem Działu Oświatowego. Bylem tam jedynym bodaj wówczas czytelnikiem, do którego mówiono per pan", a nie „towarzysz". Muszę zresztą powiedzieć, że obsługiwano mnie b•ardzo grzecznie i bez „cenzury", na tych samych zasadach co „ciotki" i „wu-iw" rewolucji, którzy zapełniali archiwum, przygotowując swe pamiętniki opracowania. 10 Studia uniwersyteckie w latach pięćdziesiątych były dwustopniowe - I stopień: 3 lata nauki i dyplom zawodowy, II stopień: 2 lata - który kończył się obroną pracy i tytułem ma- gistra. Każdy z etapów miał swoją odrębną procedurę rekrutacyjną, [przyp. red.] " Czy Pana zdaniem można mówić o pewnych pozytywnych aspektach istnienia cenzury, jeśli tak, to o jakich? [przyp. red.] ]'2 Czy pisząc tzw. „recenzje wewnętrzne" dla wydawnictw zdarzało się Panu występować postulatami zmian w tekście podyktowany względami cenzuralnymi i chęcią zaoszczędzeni autorowi i wydawnictwu kłopotów? A może były też i inne powody? [przyp. red.] 13Jak z perspektywy doświadczeń ocenia Pan dostępność do literatury zagranicznej, w tym nigracyjnej? [przyp. red.] 204 Z innych doświadczeń odnotować mogę „aferę" związaną z ode na Okęciu pułkownikowi Kazimierzowi Krzyżakowi walizki doku Obwodu (powiatu) Warszawskiego ZWZ/AK „Obroża", którego b komendantem i którego komisją historyczną dyrygował z Paryża. I wtedy do mnie z rozpaczą. Ostatecznie materiały te przekazane ze Wojskowego Instytutu Historycznego. Inny incydent związany z lo na Okęciu miał miejsce dokładnie 12 XII 1982 r., w ostatni dzi( wojennego. Wiozłem wtedy z Londynu 28 książek, wyłącznie bez Zatrzymał mi je celnik, a że obowiązywała jeszcze tego dnia cenz skowa, nie pomógł ani papierek z IH PAN, że wiozę książki do p ukowej, ani legitymacja służbowa. Odzyskałem je po 3 miesiącach, większość „niecenzuralnych" książek znalazła się w mojej bibliotea tek „wrednego przemytu": ukryta w bagażu, a dzięki pewnemu i czeniu w tym względzie, nie wykryta. Niecenzuralne książki mógł* bym otrzymać na miejscu, w bibliotece Instytutu lub — rzadziej — nie wypożyczyć do domu od miłych bibliotekarek. Tyle miałbym do powiedzenia. Tomasz Szarota MOJA ROZMOWA NA UL. MYSIEJ Było to 2 marca 1968 r., a więc sześć dni przed wiecem studenckim na dziedzińcu Uniwersytetu Warszawskiego, który rozpoczął tzw. „wydarzenia marcowe". Zaproszono mnie na ul. Mysią, by w siedzibie GUKPPiW, czyli cenzury, przedyskutować ze mną zastrzeżenia (określeniem „ingerencje" posługiwano się bardzo niechętnie) do maszynopisu mej pracy doktorskiej pt. Osadnictwo miejskie na Dolnym Śląsku w latach 1945-1948, którą zamierzało wydać Ossolineum. Już na wstępie należy zaznaczyć, że taki bezpośredni kontakt autora z cenzorem był czymś zupełnie wyjątkowym, gdyż zazwyczaj uwagi Urzędu (każdy wiedział, o jaki urząd chodzi) przekazywane były autorowi za pośrednictwem redaktora książki, w wydawnictwie. Aby wyjaśnić, dlaczego tym razem stało się inaczej muszę podać kilka dodatkowych informacji. Od jesieni 1962 r. czyli od ukończenia studiów historycznych na UW, zatrudniony byłem w Instytucie Historii PAN, w utwo- rzonej tam właśnie nowej Pracowni Dziejów Polski Ludowej. Początkowo zespołem tym kierował prof. Stanisław Arnold, potem przez lata prof. Fran- ciszek Ryszka, a należeli doń wówczas doktorzy Jan Borkowski, Hanna Ję- druszczakowa, Krystyna Kerstenowa, no i ja, jako „młody narybek". Ofertę prof. Tadeusza Manteuffla etatu w IH PAN pod warunkiem napisania pracy doktorskiej z okresu Polski Ludowej przyjąłem z tzw. „mieszanymi uczuciami", gdyż marzyłem o pozostaniu na Uniwersytecie i pisaniu dysertacji z XIX wieku w seminarium mego Mistrza, prof. Stefana Kieniewicza. Uzna-!łem jednak, że otrzymałem „propozycję nie do odrzucenia", zgodziłem się M właściwie dopiero po latach zrozumiałem, że dano mi życiową szansę. Rzetelnie wywiązałem się z moich zobowiązań i w grudniu 1966 r. obroni- lem pracę doktorską. Przypuszczam, że dalsze losy tej pracy, a więc możliwość wydania jej dru- kiem, stały się ważnym sprawdzianem zarówno celowości funkcjonowania 206 Pracowni Dziejów Polski Ludowej, jak i w ogóle kontynuowania badań ! ukowych nad okresem powojennym. W tej sytuacji w GUKPPiW postano wiono zmienić pierwotną decyzję nie wyrażania zgody na publikację mej pracy, a każdą z kilkudziesięciu ingerencji przedyskutować z autorem,; po poprawkach mogło dojść jednak do wydania książki. Nie wiem, jak maszynopis mej pracy trafił na ul. Mysią. Prawdopodobnie Redakcja Historii wrocławskiego Ossolineum, gdzie wysłałem tekst, po lekturze zasięgnęła' opinii mieszczącego się w tym samym gmachu lokalnego oddziału cenzury a ten na wszelki wypadek wolał, by już na tym etapie zapadła decyzja w warszawskiej centrali (zazwyczaj cenzura otrzymywała tekst po składzie). Tak czy inaczej, rankiem 2 III 1968 r. zjawiłem się na ul. Mysiej z przekazali mi kilka dni wcześniej przez Ossolineum listą „uwag i zastrzeżeń GUKi PiW" oraz dokładnie przygotowaną linią obrony własnego stanowiska. Wi? działem, że w wielu sprawach będę musiał ustąpić, z tym większą energ chciałem wywalczyć pewne ustępstwa z ich strony. Ciekawe, że w ogóle nie przyszło mi wówczas do głowy, żeby nie iść na żaden kompromis i zrezygnować z druku książki. Owej pierwszej i jedynej mojej wizyty w gmachu cenzury chyba nie zapomnę. Cenzorem, który przeprowadził ze mną kilkugodzinną rozmowę był pan Sowacki (nazwiska dowiedziałem się wiele lat później, imięnia nie znam do dziś; wiem, że człowiek ten umarł w tragicznych okolicznościach). Już na wstępie cenzor wypowiedział zdanie, które zdecydowalo o atmosferze naszej rozmowy. Powiedział on coś takiego: „Proszę Pana, stoimy jakby po dwóch stronach barykady. Powinniśmy obaj dołożyć starań, aby móc spotkać się na jej szczycie". Przyznaję, że oświadczenie to mr zaskoczyło, ale i zarazem wzbudziło szacunek do mego rozmówcy. Kilka momentów tej rozmowy szczególnie utkwiło w mej pamięci. Bo1 dajże największym zaskoczeniem dla mnie było zakreślenie czerwonym ołówkiem cenzorskim zdania dotyczącego Edwarda Ochaba, który w 1945 r. Pełnomocnikiem Rządu do Spraw Repatriacji. Cenzor spytał się, czy konieczne jest wymienienie tego nazwiska. Zdębiałem! Przypominam, że w tym* momencie Ochab był przewodniczącym Rady Państwa, a więc piastował najwyższe cywilne stanowisko w kraju. Pamiętam, że wyraziwszy zgodę „zniknięcie" nazwiska Ochaba z mej pracy dodałem, iż byłoby rzeczą dziv na, gdybym to ja, jako bezpartyjny, spierał się z członkiem PZPR o tę postać. Zastanowiła mnie ingerencja cenzury we fragmencie pracy dotyczącym sytuacji we wrocławskiej organizacji PPS w 1948 r., a konkretnie kampanii oszczerstw wobec tych działaczy, którym zarzucano „bezkrytyczny kult tra- 207 dycji i szkodliwy nacjonalizm". Zażądano ode mnie usunięcia lewackiej cha- rakterystyki ówczesnego sekretarza WK PPS Józefa Siemka, oceny, która po dwudziestu latach przynosiła mu tylko zaszczyt. Pikanterii temu wszystkiemu dodawał fakt, że w marcu 1968 r. J. Siemek był akurat szefem cenzury... W pewnym momencie naszej rozmowy doszliśmy w tekście do zdania, w którym napisałem o demontażu przez Armię Radziecką latem 1945 r. zelektryfikowanej linii kolejowej na Dolnym Śląsku. Wiedziałem, że to „nie przejdzie", cenzor poprosił mnie o znalezienie innego sformułowania. Byłem już bardzo zmęczony, a miałem przed sobą jeszcze wiele spraw „do odwojowania", więc bez głębszego zastanowienia zaproponowałem: „zelek- tryfikowana linia kolejowa wyszła z eksploatacji". W tym momencie z ust cenzora padło: „Nie dopuszczę do fałszowania historii". Okazało się, że jednak dopuścił - sprawdziłem teraz w książce - jest tam mowa o likwidacji szczególnie cennych, bo zelektryfikowanych linii kolejowych w tym regionie. Tak się złożyło, że pisząc dziś tę relację dysponuję tymi stronami maszynopisu mej pracy, na których zostały zaznaczone ingerencje cenzury (przed oddaniem do składu całe partie tekstu musiano w wydawnictwie przepisać na nowo, a mnie oddano bezużyteczną makulaturę, którą, oczywiście, jako pamiątkę, zachowałem). Moja praca doktorska trafiła do cenzury w szczególnie złym dla niej okresie, a to dlatego, że pisałem nie tylko o polsko-radziecko-niemieckich konfliktach na Dolnym Śląsku, ale poruszałem tak- |że problem polsko-czeskiego zatargu o Kłodzko i dość szeroko omawiałem ^sprawę osiedla żydowskiego na tamtym terenie wraz z początkiem jego roz- padu po pogromie kieleckim. Nie muszę dodawać, że akurat w 1968 r. lektura mej pracy wywoływała wiele skojarzeń. Wydana rok później, w nakładzie 450 egzemplarzy, dotarła właściwie tylko do fachowców i żadnych już emocji nie wzbudziła. Otrzymałem za nią nagrodę „Polityki", co może być dowodem, że mimo kastracji zachowała walory naukowe. Na podstawie kilkudziesięciu ingerencji cenzury w tekst mej pracy dok- torskiej mogę stwierdzić, że GUKPPiW był wówczas (a i później) szczególnie wyczulony na jakiekolwiek informacje odnoszące się do ZSRR i sfery stosunków polsko-radzieckich, które wywołać by mogły niezadowolenie lub protest naszych wschodnich „przyjaciół". Trudno mi powiedzieć, jak funk- cjonował attache prasowy ambasady radzieckiej w Warszawie i radzieckie służby wywiadowcze w Polsce, w każdym razie postępowanie naszej cenzu- ry wskazuje na ustawiczny lęk przed narażeniem rządzącej w kraju ekipy na zarzut niedostatecznego zwalczania lub nawet wspierania propagandy anty- ^"radzieckiej. Oczywiście, istniały i inne motywy działań cenzury. Rację stanu pojmowano m.in. w ten sposób, że starano się eliminować wszelkie wzmianki 208 o postępowaniu przynoszącym ujmę dobremu imieniu Polaków, ekspo. jące niechlubne karty naszej przeszłości. Z mojej pracy usunięto np. informacje na temat tzw. „dzikich wysiedleń" Niemców z Dolnego Śląska w czerwcu i lipcu 1945 r. (jedynie do nich pasuje niemieckie określenie „Yertreibung" - czyli wypędzenie), czy część informacji o działalności sza-browników na „Ziemiach Odzyskanych". Racją stanu, a nawet polskich interesów narodowych, tłumaczono konsekwentne usuwanie niemieckich nazw miejscowości na terenie ziem zachodnich i północnych, bynajmniej nie tylkotif wtedy, gdy tekst lub zapis bibliograficzny dotyczył okresu po roku 1945, c<ś| było zrozumiałe, ale także wówczas, gdy nazwa odnosiła się do okresu wcze»| śniejszego. Świetnie pamiętam moją rozmowę we wrocławskim oddziale S cenzury, kiedy na próżno starałem się przekonać pracujących tam urzędni- i ków, że nonsensem jest umieszczanie w mej książce mapki pokazującej j Dolny Śląsk w ramach państwowości niemieckiej i umieszczanie na tej map- j ce polskich, a nie niemieckich nazw powiatów. Odrzucono nawet moją propozycję, by pod nazwą polską choćby w nawiasie podać nazwę niemiecka W tym punkcie cenzura była nieubłagana, w moim odczuciu można tu nawet mówić o czymś w rodzaju idee fix. Przypominam sobie nawet dość zabawny epizod związany z publikacja mej pracy doktorskiej. Dosłownie w ostatniej chwili, na etapie drugiej korekty, ktoś w redakcji wyłapał błąd, literówkę, która nam wszystkim umknę ła. Zamiast rustyfikacji miast dolnośląskich, jak napisałem, złożono, o hoPf rendum - rusyfikacja. Nie muszę dodawać, że prostowanie tego w erracie!" byłoby dość kłopotliwe... Moje pierwsze doświadczenia związane z działalnością cenzury wiążą się z przygotowywaniem do druku, wspólnie z Krystyną Kersten, wydawnictwa źródłowego Wieś polska 1939—1948. Materiały konkursowe (plon konkursu pamiętnikarskiego Opis mojej wsi, zorganizowanego przez Wydawnictwo „Czytelnik" w 1948 r.), którego kolejne cztery tomy ukazały się w latach! 1967-1971. Sprawą zasadniczą było wydanie pierwszego tomu, czyli w ogóle rozpoczęcie edycji. Zastrzeżenia pojawiły się już na etapie czytania złożonego przez nas w PWN maszynopisu i w jakimś momencie „sprawa" przekazana została prawdopodobnie do Wydziału Nauki KC PZPR. Ta zdecydowano, że zanim tekst, po składzie, trafi do GUKPPiW, z edytorami powinni naradzić się koledzy-historycy. Misję tę powierzono pełniącemu wówczas funkcję wicedyrektora IH PAN prof. Czesławowi Madajczykowi oraz, cieszącemu się widocznie zaufaniem kręgów partyjnych, prof. Witoldowi Stankiewiczowi. Wspólnie mieliśmy wyeliminować szczególnie drastyczne fragmenty tekstu, przede wszystkim dotyczące treści antyradzieckich i anty- 209 komunistycznych. Ponieważ w edycji tej i lak stosowaliśmy system regestów i streszczaliśmy wiele opuszczanych przez nas ustępów, stosunkowo łatwo było dawać taki regest również wówczas, gdy jakiś fragment musieliśmy usunąć ze względów cenzuralnych. Jeśli dobrze pamiętam następne tomy przechodziły już tylko przez cenzurę w wydawnictwie (sugestie redaktora) oraz, po składzie, przez cenzurę urzędową. O trzeciej cenzurze - autocenzurze edytorów, a także w ogóle autocenzurze autorskiej powiem nieco dalej. Z owych „zmagań" z cenzurą w okresie pracy nad Wsią polską utkwił mi w pamięci dość charakterystyczny wybieg z naszej strony, zaakceptowany przez cenzurę. Otóż kategorycznie zażądano od nas usunięcia wszystkich opisów dotyczących gwałtów i rabunków popełnionych przez Armię Czerwoną w Polsce w latach 1944-1945. Uświadamiam sobie teraz, że w pracach nadesłanych na konkurs „Czytelnika" niesłychanie rzadko ktoś opisywał swoje przeżycia we wsi rodzinnej na Kresach Wschodnich pod okupacją radziecką w latach 1939—1941 — w roku 1948 wolano o tym nie pisać, a więc autocenzura nie była obca także twórcom przekazów źródłowych. Chcąc zasygnalizować w jakiś sposób opuszczone przez nas wzmianki o zachowaniu się „wyzwolicieli" postanowiliśmy zastosować coś w rodzaju hasła wywoławczego, podając w regestrze informację o opustce w brzmieniu „wybryki maruderów". Zakładaliśmy, że będzie ona czytelna dla odbiorcy. Pamiętam, że / dużym zdziwieniem przyjmowaliśmy niektóre z żądań cenzury, związane, jak nam tłumaczono, z potrzebą chronienia tajemnicy wojskowej. I tak, na przykład, w kilku wypadkach musieliśmy usunąć infor- mację, że w sąsiedztwie jakiejś tam wsi znajdowała się w 1948 r. strażnica WOP-u. Byliśmy przekonani, że obce służby wywiadowcze dysponują w tym względzie znacznie bardziej aktualnymi i precyzyjniejszymi informacjami. Warto też zwrócić uwagę, że cenzura bynajmniej nie zawsze domagała się tylko usunięcia jakiegoś fragmentu tekstu. Niekiedy zdarzało się, że postu- lowano dodanie jednego lub paru zdań, jeśli był to tekst własny autora, bądź dodanie komentarza w przypisie, gdy chodziło o edycję źródeł. I jeszcze jedno: za każdym razem naszym atutem w przywracaniu czegoś było udowodnienie, że już wcześniej coś podobnego pojawiło się w druku - argument ten nie skutkował zawsze, ale jednak dość często. W 1969 r. zwrócił się do mnie ktoś z redakcji pisma „Mówią Wieki" (reji daktorem naczelnym była wówczas prof. Maria Bogucka) z prośbą o napi- sanie jakiegoś tekstu z okazji 25-lecia PRL. Zaproponowałem artykuł o Ma- Jnifeście lipcowym, będącym po prostu analizą treści tego dokumentu. "Cenzura nie usunęła co prawda informacji, że PKWN powstał w Moskwie, 210 a nie w Chełmie, natomiast bez mojej zgody tekst opublikowano eliminując następujące dwa zdania: „Dość znamienny jest fakt, że nie znalazł w M nifeście odbicia tradycyjny postulat 8-godzinnego dnia roboczego. Słuszni widać przewidywano, że w okresie początkowej koncentracji wysiłków calego narodu mającego podźwignąć kraj z ruin, postulat taki byłby po prostu nierealny". Dlaczego to musiało wylecieć - nie mam pojęcia. Tak samo zresztą nie rozumiem, dlaczego w tymże roku cenzura puściła wyjaśnienie określenia „zmoskalić", jakim posługiwano się w Warszawie po wprowadzeniu stanu wojennego 15 X 1861 r. Z wydanych przeze mnie (wraz z żoną Anną Szarotą) Zapisków warszawskich Telesfora Szpadkowskiego1 wv nika, że „zmoskalić" bynajmniej nie oznaczało wówczas „zrusyfikować", a p1 prostu „na zasadach legalnych ukraść". W książce wydanej przez Ossolineun aż trzykrotnie jest mowa o takim właśnie „moskaleniu" polskich domów podczas dokonywanych przez Rosjan rewizji (s. 97-100). Jeśli chodzi o moją książkę Okupowanej Warszawy dzień powszedni, której trzy wydania ukazały się w okresie istnienia cenzury (1973, 1978, 1988), to nie zapamiętałem ingerencji ze strony GUKPPiW, natomiast bodajże pierwsi szy raz w życiu odczułem autocenzurę. Otóż w części pracy dotyczącej nastrojów i postaw, w rozdziale mówiącym o Relacjach na wydarzenia bie oczywiście powinno się znaleźć omówienie reakcji warszawiaków na wiadomość o zbrodni katyńskiej. Zdając sobie sprawę, że prawdy opublikować; nie mogę, po prostu pominąłem ten temat, czyli postąpiłem identycznie,; jak redaktorzy „Wielkiej Encyklopedii Powszechnej" PWN, w której, jak wiadomo, hasła „Katyń" nie ma. To, co powinno się znaleźć w tamtej mojej I pracy, znalazło się w książce Życie codzienne w stolicach okupowanej Europy, wy*! danej przez PIW w 1995 r. Zupełnie specyficzny rozdział w moich „kontaktach" z cenzurą wiąże się z wydaniem biografii dowódcy AK, gen. Stefana Roweckiego „Grota". Tu konieczne są pewne wyjaśnienia dodatkowe, dotyczące genezy tej książki.1! W 1972 r. ówczesny kierownik Redakcji Varsavianów PWN, dr Józef Ławnik, i wpadł na pomysł wydania serii książeczek popularnonaukowych pt. „Sylwetki warszawskie". Ponieważ w Redakcji tej pracowala moja żona, a i mnie poproszono o opinię na temat tej serii, nie wypadało mi, ale i nie chciałem, odpowiedniego pisma pozostawić bez odpowiedzi. Napisałem więc, że pomysł wydaje mi się bardzo dobry i wymieniłem od siebie wiele postaci zasługujących, moim zdaniem, na taką „sylwetkę", wśród nich także Stefana 1 T. Szpadkowski, Zjipiski uiarszawskie. Dziennik gimnazjalisty 1836-1839. Wspomnienia o Radzie Miejskiej 1861-1864, opracowali Anna i Tomasz Szarotowie, Wrocław, Zakład Narodowy im. Ossolińskich 1969. 211 Roweckiego, wskazując nawet potencjalnych autorów, a gdy oni odmówią, proponując własną kandydaturę. Nikt ze wskazanych na napisanie biografii generała „Grota" się nie zdecydował, ja wyraziłem zgodę i zacząłem zbierać materiały, przedstawiwszy wydawnictwu 111 1973 r. konspekt książki. Już po kilku miesiącach, z okazji 40 rocznicy aresztowania Stefana Roweckiego, opublikowałem w „Polityce" obszerny artykuł „Grot" w Sachsenhausen. Po kilku dalszych miesiącach, nie otrzymawszy od PWN umowy wydawniczej do podpisu, doszedłem do wniosku, że na opublikowanie biografii „Grota" nie mam szans i zaprzestałem dalszej pracy nad książką. 11 i 12 TV 1981 r. telewizja nadała widowisko Grzegorza Królikiewicza i Bohdana Urbankowskiego „O coś więcej niż przetrwanie", poświęcone postaci dowódcy AK oraz okolicznościom aresztowania przy ul. Spiskiej 30 VI 1943 r. Po tym spektaklu dziennikarka Anna Baniewicz z „Kuriera Polskiego" przeprowadziła ze mną wywiad, dowiedziawszy się od kogoś, że jako historyk mogę tu być osobą kompetentną. W opublikowanym wywiadzie powiedziałem m.in., że konspekt mojej zaplanowanej książki o gen. Rowec-kim w PWN widocznie wyrzucono do kosza. Nazajutrz zadzwonił do mnie dr Rafał Łąkowski, ówczesny dyrektor PWN, zresztą kolega ze studiów. Spytał, czy przypadkiem zachowałem ów mój konspekt, bo jego firma chciałaby natychmiast podpisać ze mną umowę na tę książkę. Tłumaczyłem, że powinienem jeszcze przez kilka miesięcy zbierać dalsze do niej materiały, jego argument mnie jednak przekonał: jeśli tej książki nie wydamy teraz, jak najszybciej, to być może sytuacja polityczna tak się zmieni, że nie wydamy jej nigdy. Umowę podpisałem 26 VI 1981 r., maszynopis pracy miałem dostarczyć 30 I 1982 r.; złożyłem ją trzy dni przed terminem, nie mając nadziei, że ukaże się drukiem. Pisałem tę książkę bez jakiejkolwiek auto- cenzury, tekst byłby identyczny, gdybym zamiast w Warszawie pisał ją w Londynie czy Paryżu. Mimo bardzo pochlebnej recenzji wewnętrznej prof. Tadeusza Jędruszczaka nie spodziewałem się, że książka przejdzie przez sito cenzury. Jej skład został wykonany w zawrotnym tempie, następnie trafił na ul. Mysią. I oto, zamiast spodziewanych kilkudziesięciu ingerencji, dowiedziałem się w wydawnictwie, że zakreśleń cenzury jest tylko 7, słownie: siedem, i - co też istotne - wszystkie w gruncie rzeczy dotyczą aluzji do gen. Wojciecha Jaruzelskiego. Pamiętam, że w jednym miejscu pisząc o apoli-lyczności armii polskiej w okresie II Rzeczypospolitej stwierdzałem, że dla młodego pokolenia Polaków może to być niezbyt zrozumiałe, skoro w PRL ^en. Wojciech Jaruzelski jest jednocześnie I sekretarzem KC PZPR. Skoro tylko zapoznałem się z dezyderatami GUKPPiW natychmiast, bez chwili wahania, zgodziłem się uwzględnić wszystkie ingerencje cenzury. 212 W rezultacie biografia tego, bez wątpienia antykomunisty, jakim był gen Stefan Rowecki, ukazała w PRL w dwu wydaniach, o łącznym nakładzie 15 tyś. egzemplarzy. Gdy kilka lat później miałem zaszczyt być przez Józe! Handelsmana przedstawiony w Paiyżu Janowi Nowakowijeziorańskiemi ten powiedział mi: „Wiedziałem, że w Polsce pod rządami komunisto1 można napisać uczciwą książkę, na Pańskim przykładzie widać, że od czasu do czasu można ją także i wydać". Wypowiedź tę należy chyba traktować jako komplement, zarówno pod moim, jak i cenzury adresem... Pragm jeszcze dodać, że w 1981 r. przed stanem wojennym Jerzy Holzer spytal mnie, czy pisanej książki o „Grocie" nie chciałbym wydać w tzw. drugin obiegu. Odpowiedziałem, że mam umowę z PWN i sądzę, że dla spopularyzowania postaci dowódcy AK będzie lepiej, jeśli książka ukaże się oficjalnie, a tym samym dotrze jednak do szerszego kręgu odbiorców. Wcale nie wykluczone, że się pomyliłem... W 1988 r. ukazała się nakładem PAX-u, pod moją redakcją naukową, J książka Stefan Rowecki w relacjach. Nie sądzę, żeby kilka lat wcześniej moja! współpraca z tym wydawnictwem była możliwa. W połowie lat 80-tych pra-j cował tam Andrzej Krzysztof Kunert, do którego miałem duże zaufanie i ktorego lubiłem, PAX wydawał w tym czasie wiele pozycji bardzo cennych, a dodatek obiecano, że tom ukaże się możliwie szybko. I tak się też stało. Muszę przyznać, że aż zaskakujące było zachowanie się cenzury Pozwolono nam nie tylko na przedruk wielu tekstów opublikowanych po raz pierwszy w wydawnictwach emigracyjnych, zakazanych w kraju, ale nawet na powoływanie się na audycje Radia Wolna Europa i pismo „Na Antenie"! Jeśli moje doświadczenia związane z wydaniem obu książek o gen. Ro- weckim wskazywały jednoznacznie na postępującą szybko liberalizację cen-| zury, zupełnie inne wrażenie odniosłem z pracy nad przygotowaniem do druku Zapisków z podziemia 1939-1941 Kazimierza Gorzkowskiego „Andrzeja". Książka ukazała się nakładem PWN w 1989 r., konkretnie w lutym, chocl oddano ją do składania, jak wynika z metryczki, w marcu 1987 r. Już zestawienie dat świadczy, że rzecz „przeleżała" się w cenzurze. W związku! z ingerencjami GUKPPiW po raz drugi w życiu miałem okazję rozmowy! z cenzorem, choć tym razem nie na ul. Mysiej, lecz w siedzibie PWN, przy ul. Miodowej, i nie w cztery oczy, ale w towarzystwie wicedyrektora wydaw- i nictwa i redaktorki mej książki. Należy tu nadmienić, że w tym czasie cen- zura znaczną część odpowiedzialności za ograniczenie wolności słowa starała się przerzucić na redakcje gazet i czasopism, a także redakcje w poszczególnych wydawnictwach książkowych. Odpowiednie okólniki i instrukcje zobowiązywały redaktorów do „wzmożonej czujności" i zapowiadały 213 ostre sankcje służbowe za przepuszczenie w maszynopisie takich ustępów tekstu, jakie z przyczyn politycznych nie powinny być opublikowane i których usuniecie należało zaproponować autorowi, zanim dana praca trafi do urzędowej cenzury. Pamiętam, że rozmowa z cenzorem, którego nazwisko znam, ale nie chcę wymienić, wywarła na mnie wyjątkowo przykre wrażenie właśnie dlatego, że w moich oczach chciał on uchodzić za liberała i bardzo łatwo godził się na przywrócenie większości fragmentów, których usunięcie proponowała redaktorka. Jeśli się nie mylę, ani jedna z ingerencji cenzury w tekst mojej pracy doktorskiej nie została zasygnalizowana przez zaznaczenie opustki trzema kropkami w nawiasie kwadratowym. Stosowano to, jak się zdaje, jedynie przy wydawnictwach źródłowych. Niedawno miałem okazję spojrzeć pod tym kątem na wydaną w latach 1962-1963 przez Zbigniewa Landaua i Jerzego Tomaszewskiego trzytomową, niesłychanie ciekawą i cenną Kronikę lat wojny i okupacji Ludwika Landaua. Przyznam się, że gdy porównałem niektóre wydrukowane fragmenty z przechowywanym w archiwum maszynopisem oryginału, byłem zdziwiony mniejszymi, niż sądziłem, ingerencjami cenzury. We wspomnianej już książce Życie codzienne, w stolicach okupowanej Europy cytuję tekst Kroniki Landaua z podaniem, w nawiasie kwadratowym, tych zdań lub ich części, które cenzura usunęła u progu lat 60-tych. Podobnie postąpiłem, gdy w tejże książce opublikowałem zwrotki słynnego wiersza „Czekamy na ciebie, czerwona zarazo" Józefa Szczepańskiego „Ziutka", które cenzura zdążyła jeszcze wyrzucić z opublikowanej w listopadzie 1989 r. książki Joanny Hanson Nieludzkiej poddani próbie. Ludność cywilna Warszawy w powstaniu 1944 r. Zastanawiam się, czy w działalności cenzury w tzw. „Polsce Ludowej" dostrzec można coś, co można ocenić także pozytywnie? Przypuszczam, że gdyby na to pytanie mieli odpowiedzieć autorzy i wykonawcy tekstów kaba- retowych, wówczas moglibyśmy otrzymać nawet potwierdzenie, a to choćby z uwagi na fakt, że konieczna aluzyjność tworzyła pomiędzy artystami a wi- downią niepowtarzalną atmosferę porozumienia się „w pół słowa". Także dla pedagogów cenzura mogła mieć swoje dobre strony, na przykład jako bariera odgradzająca społeczeństwo, a szczególnie młodzież, od pornografii. Jako historyk muszę oczywiście na tak postawione pytanie odpowiedzieć przecząco. Nie mam cienia wątpliwości, że cenzura w PRL utrudniała, a właściwie uniemożliwiała powiedzenie „całej prawdy" o przeszłości i powodowała, że wiele tematów w ogóle nie mogło stać się przedmiotem badań naukowych - stąd sławetne „białe plamy", bynajmniej zresztą nie dotyczące tylko historii najnowszej. 214 Jeśli mielibyśmy jednak zacząć szeroką dyskusję o zaletach i wadach de mokracji, to wówczas należałoby także postawić pytania, na które wcale nie tak łatwo dać jednoznaczną odpowiedź, a mianowicie: czy należy ograni^!czać swobodę wypowiedzi tym, którzy głoszą hasła kompromitujące państwo i naród polski w oczach zagranicy oraz czy powinno się dopuścić do odradzania się tych nurtów myśli politycznej, które zawierając w sobie ksenofobię i megalomanię, utrudniają nam porozumienie i zgodne współżycie z innymi narodami? Wiktoria i Renę Śliwowscy NASZE FAMILIJNE POTYCZKI Z CENZURĄ PRL Właściwie można by rzec, iż nie ma o czym pisać: żadnej książki nam nie zatrzymano, nie toczyliśmy na Mysiej bojów z cenzorami, pojawiali się w na- szym życiu historyczno-literackim jedynie od czasu do czasu, anonimowo, 7,a pośrednictwem najczęściej zażenowanych redaktorek. A jednak po na- myśle doszliśmy do wniosku, że może warto utrwalić odchodzące - miejmy nadzieję - metody działania tego urzędu, który wkraczał we wszystkie do- meny działalności twórczej w sposób niedostrzegalny dla niewprawnego oka. Ominął nas na szczęście okres najtrudniejszy: lata stalinowskie, byliśmy w tym czasie studentami i słowo drukowane wchłanialiśmy biernie, nie bez oporu /resztą, ale to już temat na inne opowiadanie. Nikt nam nigdy niczego nie dopisywał (poza jednym drobnym epizodem, kiedy to w tygodniku „Nowa Kultura" do recenzji pracy o książce Andrzeja Walickiego znana swego czasu w środowisku literackim Alicja Lisiecka, ku naszemu zdumieniu, dodała - bez porozumienia - iż mowa tu o pracy wybitnego marksisty), ani też do dopisywania czegokolwiek nie namawiał. Podejmując „zadany temat" pragniemy od razu zastrzec, że nie dołączamy bynajmniej do niezmierzonych szeregów ofiar PRL-u, którym uniemożliwiono pracę i zmuszano do pisania wbrew sobie. Istniejący system sprawiał, iż z góry rezygnowaliśmy z określonych drażliwych tematów, te zaś, które podejmowaliśmy, pozostawiały stosunkowo duży margines wolności vypowiedzi, jeżeli przestrzegało się pewnych reguł gry. A więc np. należało używać określenia ruch narodowowyzwoleńczy zamiast niepodleglościowy, do oewnego czasu można było pisać wyłącznie o wojskach carskich (a nie rosyj- skich), gdy mowa była o powstaniach. Itd., itp. Już samo wymyślenie tytułu książki nie było sprawą błahą: mógł on zwró-ić uwagę na niecenzuralne treści bądź je zakamuflować. Pierwsza ingeren-ja cenzury dotyczyła zresztą właśnie tytułu: książka o epoce mikołajowskiej 216 Wiktoria i Renę Śliwowscy miała się bowiem nazywać Tron lu cieniu szubienic, jednakże tytuł ten zosfc zakwestionowany przez cenzora i zmieniony na Mikołaj I i jego czasy1 (nota*! bene z punktu widzenia radzieckiej cenzury właśnie ten drugi tytuł był nie do przyjęcia: w ZSRR nie wolno było pod żadnym pozorem wiązać epok z imieniem carów, lecz z etapami ruchu rewolucyjnego!). Okładka była już gotowa i zdyskwalifikowany egzemplarz karty tytułowej mamy gdzieś w do- mowym archiwum. Cala książka, jako mogąca budzić pewne współczesne skojarzenia została zresztą przez redaktora B. z Wiedzy Powszechnej posłana w maszynopisie do oficjalnie nie istniejącej cenzury prewencyjnej (bja uniknąć potem kosztownych przelewów): wbrew oczekiwaniom w całości! zakwestionowano jedynie — niewiele zmieniając ogólną wymowę rozdziału! - akapit o tym, jak Wissarion Bieliński używał czopowego języka w swych artykułach i pisał krytycznie o Chinach, a ówczesny czytelnik doskonale rozumiał, że chodzi tu o Rosję... Po tych doświadczeniach „tytułowych" następna książka, dotycząca w istocie początków rosyjskiej emigracji politycznej, została nazwana niewinnie W kręgu poprzedników Hercena i żadnych kłopotów z cenzurą nie miała, choć .; bohaterami jednego z rozdziałów byli rosyjscy katolicy i jezuita ojciec Jó-J zef Ksawery (Iwan Gagarin), twórca Biblioteki Słowiańskiej w Paryżu, nal którym historiografia radziecka nie zostawiała suchej nitki, a inny jej roz-1 dział nosił tytuł Narodziny rosyjskiej emigracji politycznej Działalność cenzorów podlegała określonym fluktuacjom: to łagodniała, to stawała się surowsza, w zależności od sytuacji politycznej. Znakomitym sprawdzianem był tu tytuł Jana Kucharzewskiego Od białego caratu do czerwo- nego. Jeżeli przepuszczano tytuł zbiorczy wszystkich siedmiu tomów - było to świadectwem kursu liberalnego. Gdy trzeba było wymienić go na niewinnie brzmiące tytuł) poszczególnych tomów, oznaczało to, iż pracownicy urzędu otrzymali nowe instrukcje'*. Funkcje cenzorskie (poza autocenzurą, która kazała samemu rezygnować z tematyki, wykluczającej możność pisania zgodnie ze swymi przekonaniami) pełnili także dyrektorzy czy też redaktorzy naczelni wydawnictw, a także departament wydawniczy Ministerstwa Kultury kierowany przez Helenę Zatorską (mieliśmy już okazję na ten temat pisać*1). Przykładem 1 W. Sliwowska, Mikołaj 7 i jego czasy (1825-1855), Warszawa, Wiedza Powszechna 1965. 2 W. Sliwowska, Wlaręgu poprzedników Hfrcena, Wrocław 1971, s. 7-95, 301-337. 1 Zob. ibidem, s. 22 i 219, gdzie wymienione są tylko tytuły poszczególnych tomów. W bi- bliografii do książki: W. i R. Śliwowscy, Aleksander Hercen, Warszawa 1973, tytuł brzmi: Od białego caratu..., (s. 615). 4 W. i R. Sliwowsry, PnMiije. snr/'/rf Andrieja Platanowa, „Slavia Orientalis" 1992, nr 3, s. 99-100. 217 Nasze familijne potyczki z cenzurą PRL pełnienia funkcji cenzorskiej przez dyrektorkę PIW-u Irenę Lasoniową może być książka Dawni i nowf', z której usunięte zostały dwa szkice: o radzieckiej literaturze obrachunkowej i o prozie wiejskiej: był to warunek ukazania się książki w druku. Ustępując bez boju można było już tylko zgryźliwe zaproponować tytuł: Szesnaście, i pot. - Czemu szesnaście? - pytał zdziwiony redaktor. — Ano, bo zostało tyleż właśnie szkiców. — Ale czemu pół? — Bo też i pół prawdy się ostało... Ale i to, co znalazło się w tym niewielkim tomiku wywołało burzę w szklance wody, krytyczne artykuły w prasie radzieckiej przedrukowywano z miejsca w kraju z inspiracji „czujnych" rusycystów broniących socjalistycznego humanizmu na łamach „Nowych Dróg". Za takie same artykuły nasi czescy koledzy tracili pracę, bo był to właśnie okres rozprawiania się z praską wiosną... W tym samym czasie w „Slavii Orientalis" winna się była ukazać nasza wspólna recenzja książki Mirosława Drozdy (m.in. o Sołżenicynie); w tym wypadku funkcje cenzorskie wziął na siebie ówczesny redaktor i recenzję z numeru usunął (co zresztą nie pomogło mu i tak: niebawem czasopismo przejęło grono młodych wilków 1968 roku). W latach następnych mieliśmy dwukrotnie do czynienia z usunięciem fragmentów tekstu z powodu „zapisu" na nazwisko określonej „osoby" (sam tekst nie budził żadnych zastrzeżeń): w monografii Od Turgieniewa do Cze- chmod? dosłownie w ostatniej chwili z przypisu usunięto nazwisko Jana Kot-ta jako autora głośnego studium o Szekspirze, co spowodowało zmianę paginacji prawie całej książki (kosztami w takim wypadku nie obciążono wydawnictwa). Z kolei z wydanej w Czytelniku biografii Andrzeja Platono- wa7, także „za pięć dwunasta", już po wszystkich korektach, usunięto stro- niczkę zawierającą arcyciekawą wypowiedź o pisarzu pióra Josifa Brodskie-go; ponieważ mieliśmy w domu drugą korektę, sporządziliśmy ksero i wklejaliśmy usunięty fragment do możliwie największej liczby egzemplarzy. Joachim Baer, który pisał o Platonowie rezenzję w „Polish Review", nie spostrzegł nawet owej „wstawki" i pochwalił nas za tak doskonały wybór tekstów o pisarzu, zamieszczonych w aneksie, właśnie z Brodskim na czele... W tomie Style zachowań romantycznych* w szkicu Kilka uwag do portretu polskiego spiskowca XIX wieku zakwestionowano przytoczone zdanie Józefa ' R. Sliwowski, Dawni i nowi. Szkice, o literaturze radzieckiej, Warszawa PIW 1967. 11 R. Sliwowski, Od Turgieniewa do Czechowa, Warszawa PIW 1970. 7 W. i R. Sliwowscy, Andrzej Platonów, Klasycy literatury XX wieku pod red. M. Sprusin- skiego i L. Buclreckiego, Warszawa, Czytelnik 1983, wklejka po s. 158. 8 Style zachowań romantycznych. Propozycje i dyskusje. Sympozjum Warszawa 6-7grudnia 1982 r., pod red. M. Janion i M. Zielińskiej, Warszawa, PPW 1986 (wspomniany akapit zob. na s. 55). 218 Wiktoria i Renę Śliwowscy Szujskiego o liberum conspiro i rozważania Antoniego Wrotnowskiego9 o „lek- komyślnych i chorobliwych działaniach" spiskowców, którymi nierozsądni* utrudniali odzyskanie niepodległości i „siły narodu już z położenia rzec słabe widocznie marnowali". Wypadło zatem caiły akapit „streścić", tak sens pozostał, ale w atmosferze lat osiemdziesiątych nie raził zbyt natrętni aluzyjnością. Również XIX-wieczne wydawnictwa źródłowe podlegały najróżniejszym' naciskom. Prowadzone na szeroką skalę dzięki otwarciu archiwów radzieckich w okresie chruszczowowskiej „odwilży" kwerendy archiwalne w opar-j ciu o zawarte umowy pomiędzy akademiami zaowocowały niezwykłym bo-j gactwem źródeł, które ostatecznie ukazały się w 25 tomach serii „Powstanie! Styczniowe. Dokumenty i Materiały" o objętości ponad tysiąca stu arkusz wydawniczych. Poza dwoma tomami poświęconymi „współpracy rewolucji nej" (ale i tu niejeden dokument świadczył o trudnościach, na jakie owaj współpraca się natykała), nie był to materiał zbyt „cenzuralny", dotyczył prze-i cięż lat powstania, narastania nastrojów antyrosyjskich z jednej strony, a typolskich z drugiej. Zespół historyków i archiwistów pod kierunkiem Ste fana Kieniewicza i Ilji Millera zgromadził bogatą dokumentację zarównf urzędową, jak i powstańczą, związaną z działalnością podziemnego państ polskiego. Pierwszy wydany przez polską stronę tom poświęcony Chłopa i sprawie chłopskiej1", bazujący na wąskim stosunkowo materiale guberni r domskiej niepokoju cenzury nie wzbudził. Kolejny poświęcony był już ma* J nifestacjom patriotycznym na prowincji Królestwa Polskiego i ukazał się pódl tytułem Ruch rewolucyjny 1861 roku w Królestiuie Pohkim (1963), choć każdy! cokolwiek obeznany z dziejami tych czasów doskonale wiedział, iż w latach'} manifestacji patriotycznych żadnych haseł rewolucyjnych we współczesnym!?! rozumieniu tego słowa nie wysuwano. Tytuł był oczywiście nieprzypadkowy: j miał uspokoić przedstawicieli podległego Ministerstwa Wnutriennych Diełg (MWD) Głównego Zarządu Archiwów Radzieckich, który także firmov wydawnictwo. Następne tomy poświęcone dokumentacji proweniencji powstańczej (4 tomy), korespondencji namiestników (3 tomy), a zwłaszcza Praca tajna 1861-1864 (3 tomy), mogły niemal na każdej stronie wzbudzić obiekcje ze stron}' cenzury. Mając tego świadomość stosowaliśmy dwojaką „politykę": jedną wobec cenzury polskiej (wrocławskiej, bo tomy wychodziły w Ossolineum) - tutaj obie z redaktorką Jadwigą Laszkiewicz, sprawującą 11 Z książki: A. Wrotnowski, Porozbiorowe aspiracje polityczne narodu polskiego, Kraków 1898, s. 194-196. '" Chlopi i sprawa chłopska w powstaniu styczniowym. Materiały z terenu guberni radomskiej, Wrocław 1962. Nasze familijne potyczki z cenzurą PRL 219 pieczę nad całą serią od 1962 do 1986 roku, w przypadku najmniejszych wysuwanych pod adresem kolejnego tomu zastrzeżeń podnosiłyśmy larum: jak to? radziecka cenzura tom już zaaprobowała, a tu polscy cenzorzy wykazują nadgorliwość? Wszystko to było bluffem, jednak trudno sprawdzalnym, i do końca PRL-u bez pudła skutkowało. Z kolei, gdy zastrzeżenia zgłaszał Naczelny Zarząd Archiwów Radzieckich (bo do tamtejszej cenzury tomy wydawane w Polsce - a tych było najwięcej - w ogóle nie były posyłane), wówczas przeważnie udawało się uzyskać zgodę na druk (np. Prasy tajnej, gdzie niemal w każdym numerze mowa jest o „rozbojach moskiewskich" oraz innych drażliwych problemach, i to bynajmniej nie parlamentarnym językiem) pod warunkiem, iż we wstępie będzie w sposób czytelny wyjaśnione, czemuż to takie teksty ongiś się pojawiały i jak je winien odczytać i pojmować współczesny czytelnik. Stąd owe zdania wpisywane wbrew wewnętrznemu przekonaniu przez prof. Kieniewicza „o wodzie na młyn", o zaleceniu wydanym przez w. ks. Konstantego łagodnego traktowania jeńców (zalecenie istotnie było wydane, tyle że nie stosowano go w praktyce), o „obelgach w słowach, które nie nadają się do druku"11 wysuwanych w listach g do Aleksandra II przez tegoż Konstantego pod adresem biezmozgfych pola- koiu, na których nie sposób liczyć, bo zawsze ulegają emocjom itd., itp. Stanowiły one cenę ukazania się tomów w druku. Łatwo dziś oburzać się •«3 i i wytykać takie lub inne sformułowanie z owych wstępów, nie zastanawiając się równocześnie nad tym, iż bez nich owych opasłych tomów bezcennych dokumentów w ogóle by nie było w obiegu naukowym, bowiem dziś - w czasach wolności druku - nikt nie sfinansowałby ich wydania... W tekach edytorskich Instytutu Historii PAN znajduje się wydobyta z archiwów Moskwy i Kijowa rewolucyjna, nigdy dotąd nie udostępniona badaczom dokumentacja dotycząca dziejów konarszczyzny (w tym zeznania Szymona Konarskiego, o których istnieniu historycy w ogóle nie wiedzieli i skłonni byli nawet przypuszczać, że pod wpływem tortur wielki emisariusz przestał zupełnie zeznawać...). Całość mogłaby się ukazać w tzw. „zielonej serii", ale jakoś nie widać sponsora, który gotów byłby wyłożyć ponad 500 min starych /lotych na wydanie takiego tomu. Natomiast ongiś na edycje źródeł Akademia asygnowała środki, a z cenzorami z ulicy Mysiej można było — jeżeli chodzi o wiek XIX — próbować igrać w kota z myszką, bynajmniej nie zawsze znajdując się na przegranej pozycji. Sytuacja uległa wyraźnemu pogorszeniu w czasach breżniewowskich: do- 11 Zob. Korespondencja namiestników Królestwa Polskiego styczeń-sierpień 1863, Wrocław 1974, •;. VIII. 220 Wiktoria i Renę Śliwowscy stęp do archiwów stał się trudniejszy, cudzoziemcy znowu nie mieli prawa korzystać z inwentarzy, w dodatku „dla ich dobra" wydzielono specjalne sale dla obcokrajowców, co uniemożliwiało „wypożyczenie" akt przez zaprzyjaźnionych badaczy miejscowych. Ostatni z wydanych w serii Powstanie Styczniowe. Dokumenty i Mateńały tomów jest i odchudzony (części dokumenl< po prostu nam nie udostępniono), i najbardziej „ocenzurowany"; miast p blikacji zmuszeni zostaliśmy do zregestowania budzących opory dokumentów1-. Dziś wszystkie te zatrzymane dokumenty mogłyby się bez trudu ukazać: opracowane zostały przed pięciu laty wraz z cennymi uzupełnieniami wydobytymi z archiwów moskiewskich przez dr Tamarę Fiedosową; zdążył '• przejrzeć i wysoko ocenić prof. Kieniewicz ... a leżą w jednym z ubogie wydawnictw seryjnych, czekając na lepsze czasy. W „zielonej serii", zwanej tak od koloru obwoluty, tylko raz musieliśn; wykropkować fragment dziennika księdza Jana Sierocińskiego z 1833 rok dotyczący grabieży aułów kirgiskich przez wojska rosyjskie13. Seria miała natomiast o wiele więcej perypetii natury paracenzuralnej. Ostatni z wyda^| nych tomów długo przeleżał się w wydawnictwie. Najpierw w roli cenzo-JI rów wystąpili radzieccy członkowie Komitetu Redakcyjnego z dr Świetlaną Falkowicz na czele. Zażądali usunięcia bądź przerobienia artykułu Andrze ja Nowaka, mającego rzekomo wymowę antyrosyjską. Ponieważ autor nie;f wyraził zgody na dokonanie wymaganych zmian, tekst wycofaliśmy, jednakże kłopoty, które seria przeżywała w ciągu następnych kilku lat sprawiły, iżl rozprawa ta ostatecznie znalazła się w tomie Wiosna Ludów w Królestwie PotĄ skim]Ą, natomiast wycofane zostały nazwiska członków Komitetu nie uczest*! niczących w pracach nad tomami oraz mających zastrzeżenia do publiko! wanych materiałów Czytelnik zaś sam może dziś sprawdzić, czy wysuwane! pod adresem artykułu Andrzeja Nowaka zarzuty miały rzeczywiście jakie- i kolwiek podstawy Rzecz w tym, iż w stanie wojennym radykalnej zmianie uległy władze Polskiej Akademii Nauk, a zwłaszcza jej I Wydziału. Zaczęły się długie roz-l mowy nie tyle na temat cenzuralności publikowanych przez nas dokumentowi Co musieliśmy usunąć, a co zregestować, zob. W. Sliwowska, Stefan Kieniewicz - t „Przegląd Historyczny" 1993, z. l, s. 34. 1:1 Zob. Społeczeństwo polskie i próby wznowienia walki zbrojnej w 1833 roku, Wrocław 1984, j s. 556, przypis tekstowy oznaczony literami „an"; opuszczony fragment został opublikowany j w: W. Sliwowska, Księdza Jana droga do Polski, „Przegląd Wschodni" 1991, z. l, s. 173. 14 A. Nowak, Rosja > Wiosna Ludów w perspektywie publicystyki i myśli politycznej Wielkiej Ew* gracji, |w:] Wiosna Ludów w Królestwie Polskim. Organizacja 1848 roku, Wrocław 1994, s. 85-: 102. 221 Nasze familijne potyczki z cenzurą PRL (choć i tu wysuwano szereg zastrzeżeń, a czołowym przeciwnikiem okazał się pracownik Instytutu Słowianoznawstwa i Bałkanistyki b. AŃ ZSRR, dr nauk historycznych Iwan Iwanowicz Kostiuszko, który znalazł w nowych władzach I Wydziału PAN, z prof. Bazylim Białokozowiczem na czele, gorliwych popleczników), co samego składu Komitetu Redakcyjnego i profilu wydawnictwa poświęconego przede wszystkim ruchowi niepodległościowemu. Wymuszono więc zmianę nazwy serii, zażądano usunięcia z Komitetu Redakcyjnego prof. Marii Janion, podważono zasługi prof. Kieniewicza charakteryzując go jako klerykała, który wygłasza odczyty po kościołach (zre- zygnowano wprawdzie szybko z żądania usunięcia Go z redakcji, jednakże nie trudno echa tych nacisków i zarzutów odnaleźć np. w artykule W. A. Dja-kowa o Stefanie Kieniewiczu, nie bez powodów opublikowanym w celach „obronnych" w tym właśnie czasie na łamach czasopisma „Woprosy Isto- rii"); usiłowano też naciskać wprost na prof. Djakowa wstrzymując mu po- przez ambasadę przyznanie doktoratu honoris causa w Łodzi itp. Prof. Janion prosiła polskich członków Komitetu Redakcyjnego, by nie podawali się do dymisji i nie zaprzepaszczali tym aktem cennego wydawnictwa. Rada w radę, wespół z prof. W. A. Djakowem i ówczesnym wicedyrektorem Instytutu Historii PAN dr. hab. Janem Zamojskim wymyślono powołanie Rady Naukowej, do której weszli akademicy radzieccy i polscy - Juliusz Bardach i Henryk Jabłoński, co głównym przeciwnikom tego naukowego przedsię- wzięcia utrudniło wykonywanie funkcji cenzorskich. Nie przeszkodziło im io jednak opóźniać finansowania edycji i w rezultacie nim tom z „ochronnym parasolem" ukazał się w 1990 roku (z czteroletnim opóźnieniem! poprzedni wyszedł bowiem w roku 1984), sytuacja zmieniła się i nazwisko Marii (anion można było - za jej przyzwoleniem - w ostatniej korekcie znowu przywrócić. W okresie stanu wojennego i latach następnych - przykre to, ale praw-Iziwe - funkcje cenzorskie przejął właśnie I Wydział Polskiej Akademii Nauk organizacja partyjna tejże Akademii. Tutaj sporządzano nazwiska osób, które na druk nie zasługują, o czym poinformował nas m.in. redaktor wydawnictwa „Litieraturnoje Nasledstwo", z którego wycięto wydrukowanyjuż w kolejnym tomie nasz artykuł o Hercenie i Polakach15. Zarówno w listach, jak i późniejszej osobistej rozmowie w Moskwie, Siergiej Makaszyn, wybitny badacz i redaktor odpowiedzialny m.in. za hercenowskie tomy, z goryczą i zażenowaniem zapewniał nas, iż robił wszystko, co w jego mocy, by l:) Opublikowany został pl. Giercen, polaki i polskij wopros, [w:] „Cahiers du Monde russe sovietique", XXVIII (2), avr.-juin 1987, s. 155-171. 222 Wiktoria i Renę Śliu>owsc\ tym haniebnym praktykom zapobiec, że interweniował sam parokrotnii w tej sprawie w polskiej sekcji Komitetu Centralnego KPZR i tam oświat! czono mu, iż spis znajdujących się aktualnie na indeksie nazwisk sporządź;) ny jest przez „towarzyszy polskich" z PAN, którzy protestują, gdy popiera się wrogo usposobionych do nowej rzeczywistości badaczy i twórców dru kując ich w ZSRR. Jak widać, wydawnictwa źródłowe także były narażone na różnego typu ingerencje cenzorskie, choć -w czasach, by tak rzec, „normalnych" -w mniej szym zakresie ze względu na niższy nakład i węższy krąg odbiorców (nic trafiały wszak do masowego czytelnika). Dużo gorzej było z docierającymi do znacznie szerszych kręgów pamiętnikami. Bez przesady można stwierdzić, iż. masakrowano je niemiłosiernie. Więcej powiedzieć na ten temat mógłby nasz ojciec i teść, Wacław Zawadzki, redaktor „Biblioteki pamiętników polskich i obcych" wydawanej przez Państwowy Instytut Wydawniczy. Z rozmów, jakie prowadziliśmy, utkwił nam w pamięci najbardziej casus Pamiętnika dziecka Warszawy Kazimierza Władysława Wójcickiego. Cenzorzy zakwestionowali tym razem wszystkie fragmenty dotyczące rzezi Pragi. Bo, wiem niczego takiego w dziejach Polski po prostu nie było. Kto nie wierzy^! niechaj sięgnie do podręcznika Anny Pankratowej z lat pięćdziesiątych, w którym czarno na białym stwierdzono, iż Suworow potraktował mieszkańców zdobytej Pragi nader humanitarnie („oboszołsja wieśma gumanno s nasielenijem Pragi"). Na stronie 64 Pamiętnika dziecka Warszawy zniknęło więc zdanie „Z morderczej rzezi mało co uszło", a pozostała jedynie informacja o porywaniu „pięknych dziewcząt" przez Kozaków i oficerów, „które później świetnego używały losu", a jedna z nich nawet została generałową! Z kolei na stronicy 66 znalazły się aż dwie opustki w jednym zdaniu, które.? w oryginale brzmiało następująco (kursywą wyróżniono część usuniętą przez cenzora): „Tymczasem po wyrżnięciu Pragi, a matka moja była wtedy panną respektowaną na dworze Pani Krakowskiej, Kozacy, przeprawiwszy się przez t Wisłę, wpadli na samotne i dalekie od miasta mieszkanie dziadka. Złupili zrabowali wszystko, samego ranili i babkę, a siostrę małą mojej matki w kołysce zamordowali'. Tak oto krakowskim targiem urzędnicy z Mysiej przystali na rannego dziadka i babkę Kazimierza Władysława Wójcickiego, ale na zamordowanie niemowlęcia podczas rzezi Pragi nijak zgody nie mogli wy- razie Kłopoty z wydaniem wspomnień Stefanii z Pietraszewskich Wilskiej "' K. W. Wójcicki, Pamiętniki dziecka Warszawy i inne wspomnienia warszawskie, t. I—II, wybrał J. W. Gomulicki, opr. Z. Lewinówna, Warszawa 1974; „Biblioteka pamiętników polskich i obcych" pod red. W. Zawadzkiego. Tekst porównywaliśmy z wydaniem z 1909 r. 223 Nasze familijne potyczki z cenzurą PRL o Ignacym Chmieleńskim, które upstrzone są świadczącymi o opustkach nawiasami kwadratowymi z kropkami niemal na każdej stronie, zraziły na wiele lat prof. Stefana Kieniewicza do edycji pamiętników17. Kiedy zaś już podjął się opracowania Pamiętnika mojego życia Tadeusza Bobrowskiego, to i z ich gotową do druku edycją musiał czekać dobrych kilka lat, aż do śmierci 28 lipca 1978 r. redaktora serii Wacława Zawadzkiego, który w tym czasie zdążył narazić się władzom jako czynny działacz KOR-u. W październiku 1978 roku oba dawno przygotowane tomy oddano do składu, o czym można się dowiedzieć z notki na ostatniej stronie...18. Tzw. „zapis" w cenzurze oznaczał, iż z daną osobą żadne wydawnictwo nie mogło zawrzeć umowy, nawet na tłumaczenie. Paweł Hertz, świadom kłopotów finansowych Ojca, zaproponował, byjedno z nas podpisało za niego umowę na przekład Listów z Hiszpanii Wasyla Botkina w redagowanej przezeń serii „Podróże". Zdążyliśmy przekazać zaliczkę, a Ojciec przed śmiercią zdołał przełożyć „na brudno" kilka pierwszych rozdziałów. Kiedy składaliśmy maszynopis w wydawnictwie właśnie rejestrowano „Solidarność". Jednakże ostatecznie z włączenia nazwiska Wacława Zawadzkiego na kartę tytułową oraz dodania do przedmowy kilku słów o okolicznościach, w jakich powstawała ta książka nic nie wyszło. Cykl produkcji trwał tak długo, iż podczas ostatniej korekty w „Nocie od wydawcy" ostało się już tylko jedno zdanie: „Wydawca poczuwa się do obowiązku stwierdzenia, że myśl o potrzebie przyswojenia dzieła Botkina f...] podsunął mu śp. Wacław Zawadzki, zasłużony edytor, znawca ksiąg i bibliofil..."19. Skoro mowa o pamiętnikach, to warto pamiętać, że wiele XIX-wiecznych tekstów napotykało na trudności w uzyskaniu zgody na druk, a te, które wydawano, ukazywały się w formie okaleczonej. Do wspomnianej serii nie udało się np. włączyć pamiętnika Ewy Felińskiej z jej pobytu w Berezowie w guberni tobolskiej i Saratowie, przepuszczonego przed stu laty przez carską cenzurę w Wilnie. Nie przeszły także już częściowo przetłumaczone relacje o Rosji mikołajowskiej (w tym teksty Włodzimierza Pieczerina, Piotra Dołgorukowa i Custine'a). W kilku wydanych pamiętnikach syberyjskich S. Wilska, Pamiętnik o Ignacym Chmieleńskim, przygotował do druku, wstępem i przypisami zaopatrzy} S. Kieniewicz, Wrocław 1952. O dokonanych skrótach w przeświadczeniu, iż tekst „nie przejdzie" i następnie ingerencjach cenzury pisał S. Kieniewicz w artykule Materiały pamiętnikarskie w moim warsztacie badawczym, „Pamiętnikarstwo Polskie" 1971, nr 2. 18 Zob. T. Bobrowski, Pamiętnik mojego żyda, t. I-II, opr., wstępem i przypisami opatrzył S. Kieniewicz, Warszawa 1979. I!l Zob, W. Botkin, Listy z Hiszpanii, tłumaczyła, posłowiern i przypisami opatrzyła W. Sli- wowska, seria „Podróże" pod red. P. Hertza, Warszawa, PIW 1983, s. 307. 224 Wiktoria i Renę Śliwowsi z reguły z tytułu znikało słowo Syberia, a liczba opustek każe zastanawi; się nad sensem publikacji tak spreparowanego tekstu. Przykładem mogą służyć pamiętniki Henryka Kamieńskiego i Zygmunta Mineyki. W grunci" rzeczy wszystkie cztery wspomniane pamiętniki (Wójcickiego, Wilskiej, K mieńskiego i Mineyki) trzeba by dzisiaj wydać od nowa w wersji integrai nej. Przypuszczam, że teksty z drugiej połowy tegoż stulecia nie inaczej był preparowane przez czujnych urzędników cenzury. W pamiętniku Zygmunta Mineyki doliczyliśmy się 15 ingerencji cenzoi skich-". Wszystkie opustki z pamiętnika Mineyki dotyczyły stosunku autor, do Rosjan. Analogiczne wypowiedzi utrzymane w duchu rasistowskiej teo rii o ich „turańskim", niesłowiańskim pochodzeniu głoszonej przez Franciszka Duchińskiego we wspomnianych tomach Prasy tajnej ostały się. Niekiedy trudno jest dociec przyczyny wykreślenia z pamiętnika niektórych zdań, na przykład na stronie 132 w wierszu drugim wykropkowano słowa „Rozbrat zadecydowany przez młodzież miał się dokonać w sposób niepowstrzymany i prędko". Kolejna opustka na tejże stronie wiązała się ze wspomnianą teorią, bo-1 wiem po wzmiance o modłach nad ludem usunięto określenie: „skazanymi niesłusznie na sponiewieranie przez Mongołów i ich pobratymców i na prze- istoczenie podstawy moralnej w cywilizowanym naszym kraju dla poniżenia godności człowieka", i dalej cały akapit: „Wpływ młodzieży na decyzję przy- ,:j szłych losów kraju stawał się coraz większy. Do zastosowania półśrodków ścierania się polubownego z plemieniem tatarsko-mongolskim przystać ona nie mogła, szerzyła też w sposób decydywny i niepowstrzymany rozbrat zupełny z Moskalami. Inna rasa, inne zwyczaje, obyczaje i podstawy moralne odtrąciły Słowian od nich. Polacy jako Słowianie nie mogli bratać się z fi-notatarskim pokoleniem znajdującym się w stanie barbarzyńskim. Tym bardziej, że zbratanie się tego rodzaju miało się dokonywać pod przemocą i gwałtem". Na stronie 133, gdy mowa o ucisku „grubiańskich urzędników", wykro; kowano ciąg dalszy zdania, brzmiący: „nasprowadzanych z nieokrzesanej Mongolii, mających misję przeistoczenia nas na podobnych do nich wstręi nych barbarzyńców". Powody wprowadzenia opustki na stronie 274 trudno pojąć; opuszczono; mianowicie zdanie: „Jeżeliby przybyła pomoc, po rozbiciu głównych sil '2(} Z. Mineyko, Z tajgi pod Akropol. Wspomnienia z lat 1848-1866, opr. E. Kozłowski i K. Ol- j f szański; przedmowy i przypisy E. Kozłowski, Warszawa, PAX 1971. Za sprawdzenie tekstu z oryginałem znajdującym się w zbiorach Biblioteki Jagiellońskiej składamy podziękowanie dr. hab. W. Szczukinowi 225 Nasze familijne potyczki z cenzurą PRL moskiewskich pod Grochowiskami, nie zdybała się ze swoimi rozbitkami, ale natknęła się na zwycięskie falangi polskie, gotowe wezbranym gromem uderzyć i zgnieść pozostałe resztki wielkiej ich armii zgromadzonej prze- ciwko Dyktatorowi". Ingerencja na stronie 298 wiąże się już z czasami bliższymi, bowiem opusz- czone zdanie mówi o części Polski będącej „w niewoli zwyrodniałych Sło- wian, Czechów, którzy mają wyciągnąć rękę do ciemiężenia jednocześnie z bolszewikami naszą rasę. Polska w połowie oswobodzona zmuszona być musi do kontynuowania dalszej walki dla wyswobodzenia się z niewoli, w której pozostaje znaczna część świata. Z powodu skoślawienia podstaw ustalonych podczas wszechświatowej wojny przez Amerykę i innych związ- kowców". I dalej na stronie 299: „Nieszczęśliwy nasz Królewiec, niegdyś za- możne nasze miasto uległ zbutwiałości pozostając w niewoli ludzkiego ple- mienia takiego gatunku, które zdolne jest tylko uprawiać postawy niemoralne i szatańską zagładę ludzkości na pożytek wyłączny niemiecko- żydowskiej rasy". Na stronie 354 wykropkowano zdanie: „Taka jest natura zdziczałych fino- tatarów, niewola których nas tłoczyła i w wielu prowincjach polskich nadal tłoczy", a na stronie 361: „Nie zapominają też Moskale, że dziełem ich jest zrujnowanie wszystkiego, co wzniosłe i święte. Takim było tych barbarzyńców posłannictwo szatańskie i takim pozostanie na zawsze". Z kolei na stronie 276, gdy mowa o grubiaństwie oficerów i żołnierzy wykreślono słowa: „jako pochodzące od dzikusów i osób niższej cywilizacji, udając, że się nie rozumie o co chodzi", a na stronie 385 o zaborcach: „chcących uchodzić za Słowian i zawładnąć światem całym, ażeby go unużać w kałużach brudu i gnoju. Takim jest ideał Moskali". Podobnie na stronie 386 dwie opustki wiążą się ze znanym wyrażeniem „poskrob Moskala", które u Mineyki brzmi: „a pod skórą jego kryje się Mongoł" oraz przekonaniem autora, jakoby plemię to zdolne było „Wyrobić ustrój tylko niewolniczy caratu i podnoszenia wszelkich zbrodni do godności ideału. Taka była i jest i pozostanie prawdopodobnie nadal Moskwa". Wreszcie z opisów Syberii na stronie 411 usunięto zdanie, iż „moskiewski, fińsko-tatarski element tam unicestwił się zupełnie"; oraz na stronie 421, kiedy autor chwali cywilizację syberyjską, jako „wyższą od zbydlęconej fiń-sko- moskiewskiej". Podobnie z opisu pogrzebu jednego z powstańców styczniowych w Tobolsku na stronie 422 zniknęło wołanie „o pomstę na zbrodniczy naród, który go zamordował" i przeświadczenie autora, iż „potężna l salwa powiększających się ciągle tych nieśmiertelnych duchów sprowadzi ' piorun śmiertelny na zwyrodniałe plemienia tego narodu". 226 Wiktoria i Renę Śliwowscy To prawda, że przeniknięte duchem rasowej nienawiści ksenofobiczne wypowiedzi autora pamiętnika nie przynoszą mu chwały, podobnie jak wielu innym emigrantom, znajdującym w nich rekompensatę za poniżenie klęski i niewoli. Jednakże usunięcie ich przez cenzorów wypaczyło w sposób nieuprawniony światopogląd Zygmunta Mineyki, wprowadzając w błąd czy- telnika, historykowi zaś, który nie sięgnie do oryginału pozwalając na wy- snuwanie mylnych wniosków. W edycji Wspomnień więźnia Henryka Kamieńskiego, znakomicie przygo- towanej do druku przez Bogdana Zakrzewskiego21 wykropkowano -według podliczeń Andrzeja Nowaka, który porównywał ją z francuskim oryginałem - 24 fragmenty. Oto dla przykładu jeden z fragmentów uznanych za nie- cenzuralny: „Doszedłem do przekonania, że możemy nawrócić Rosjan i na- prowadzić na idee humanitarne. Pokolenie, które potrafi tego dzieła dokonać, będzie przepojone oburzeniem na obcy ucisk, nie pogodzi się z nim nigdy, a równocześnie będzie przejęte miłością dla nieszczęśliwego ludu, który jest tylko powolnym narzędziem, nie wiedzącym, co czyni"22. Jak widać z przytoczonych fragmentów szczególną uwagę zwracano właśnie na wszystko, co dotyczyło Rosji i stosunków polsko-rosyjskich. Na cen- j zurę wywierali też nacisk pracownicy ambasady ZSRR, oświecani przez „życz-' liwych" doradców. Przez pewien czas polscy cenzorzy nie orientowali się, którzy z autorów radzieckich są źle widziani i nie drukowani w ich ojczyźnie, i często ich utwory ukazywały się na łamach naszej prasy. Powieść Romana Gula Generał Bo ukazała się, bo nikt w urzędzie na Mysiej nie miał pojęcia, że jest to pisarz emigracyjny. Maty bies Fiodora Sołoguba został przełożony, gdyż do wydawnictwa przynieśliśmy egzemplarz wydany w Kie-mierowie, a więc w radzieckim wydawnictwie na Uralu; nikt z cenzorów nie wiedział, iż wydawnictwo to za ten niecny czyn rozpędzono na cztery wiatry. A obowiązywał wtedy wydany przez Helenę Zatorską zakaz tłumaczenia książek nie wznowionych po wojnie w Związku Radzieckim... Pisząc o cenzurze nie można pominąć roli kapturowych recenzentów obsługujących nasze wydawnictwa. Po sukcesie, jakim było wydanie w na- szym tłumaczeniu książki o Łuninie pióra Natana Ejdelmana23, zapropo- nowaliśmy w tymże wydawnictwie kolejną wydaną w Moskwie monografię tego znakomitego historyka, poświęconą tajnym korespondentom Herce- al H. Kamieński (Heni i Corvin), Wspomnienie więźnia, przełożyła z francuskiego H. Deve-chy, wstępem i przypisami opatrzył B. Zakrzewski, Wrocław, Zakład im. Ossolińskich, 1977. 22 Cyt. wg: A. Nowak, Rosja w publicystyce politycznej Wielkiej Emigracji przed powstaniem stycz- nirmiym, „Przegląd Historyczny" 1991, z. l, s. 91. a! N. Ejdelman, Łunin — adiutant wielkiego księcia Konstantego, Warszawa, PIW 197(5. 227 Nasze familijne potyczki z cenzurą PRL na, oświetlającą drogi, jakimi docierało do Rosji wolne słowo. Recenzent książkę odrzucił jako niecenzuralną, a kiedy usiłowaliśmy dowiedzieć się, czemu, usłyszeliśmy w odpowiedzi: „Co wolno wojewod/ie..." Nazwiska czujnego stróża naszej prawomyślności nie udało się nam poznać. Był to jedyny zresztą wypadek, gdy zawiodła taktyka „podpierania się'" publikacjami autorów radzieckich przy pisaniu o sprawach budzących wątpliwości cenzorów. Pojawienie się na rynku wydawniczym i na uczelniach „wychowanków" po- trafiących odróżnić pisarza emigracyjnego od radzieckiego, źle widzianego od cieszącego się poparciem również znacznie utrudniło zajmowanie się tą tematyką i sprawiło, iż wycofaliśmy się na tereny odleglejsze w czasie... Jeżeli chodzi o dostępność rosyjskiej literatury emigracyjnej w Polsce, to w gruncie rzeczy nie było kłopotu ze zdobyciem żadnej wartościowej książki. Część przychodziła nawet przez pocztę (np. wspomnienia Nadieżdy Mańdelsztamowej!) i dopiero w ostatnich latach (zapewne też w związku z podkształceniem nowej kadry) zwracano na niektóre pozycje (Sołżeni-cyn i in.) większą uwagę. (Wcześniej nasza ciotka, starsza pani, przywiozła Archipelag Gułagjako książkę geograficzną razem z przewodnikami turystycz- nymi.) Zatrzymano nam jedynie wysłane nierozważnie przez nas samych z Paryża pocztą Nieswojewriemiennyje myśli Maksima Gorkiego. Przy przekra- czeniu granicy książki rosyjskie nie budziły na ogół zainteresowania celników, a wydawnictwa zachodnie miały specjalne fundusze na zaopatrywanie w owe publikacje zainteresowanych, zwłaszcza gdy mogły liczyć, że jakaś część z nich dotrze też do Moskwy. Dzisiaj z braku funduszów biblioteki nasze nie mają książek i czasopism rosyjskich ani wydawanych w tym kraju, ani na Zachodzie. Luka ta da o sobie znać z pewnością w przyszłości. Zresztą już teraz daje, czyniąc ze specjalistów w tej dziedzinie wtórnych analfabetów. Natomiast literatura emigracyjna z czasów II Rzeczpospolitej, a zwłaszcza PRL- u jest w naszych bibliotekach całkiem nieźle reprezentowana. I wreszcie prowokacyjne pytanie: „Czy można mówić o pozytywnych aspektach istnienia cenzury?" Choć to może się wydać paradoksalne, z takim przykładem zetknęliśmy się osobiście. Oto znakomity pisarz Arkadiusz Bie- linkow, autor świetnej, wytwornej książki o Tynianowie, pełnej zjadliwych aluzji, trafnych sformułowań i mnóstwa innych zalet, z chwilą, gdy znalazł się na emigracji, jął pisać stylem przypominającym najgorsze wzorce sowieckie (wystarczy zajrzeć do jego listu otwartego do Fiedina lub do monografii o Oleszy, o ileż mniej przekonującej, nie trafiającej w sedno właśnie dlatego, że autor już nie musiał liczyć się z cenzurą, że pisał bez żadnych hamulców, nie szukając zwrotów bardziej utemperowanych, a przez to celniejszych). Przykład ten - nie jedyny zresztą - bynajmniej nie stanowi 228 Wiktoria i Renę Śliwowscy argumentu w obronie tej instytucji, lecz wskazuje, iż jej zniesienie stawiaj ludzi pióra wobec wielu trudnych decyzji i nakłada na nich znacznie więk-1 sze obowiązki, m.in. konieczność nieustannego weryfikowania wypowiada-1 nych sądów, umiejętność pohamowania emocji i posługiwania się językiem! godnym, wyzbytym insynuacji i obelg. Krystyna Sreniowska W ODPOWIEDZI NA ANKIETĘ. W odpowiedzi na ankietę dotyczącą działalności cenzury w PRL, donoszę co następuje: W 1973 r. nakładem PWN ukazała się moja książka o Kościuszcze. Na stronie 237 omawiałam broszurę Romana Werfla pt. Tadeusz Kościuszko. Redakcja nie zgodziła się, by nazwisko Werfla figurowało w tekście, ponieważ - jak sądzę - Werfel był źle oceniany przez władze partyjne. Innych autorów cytowałam w tekście, zatem ogromnie oburzyło mnie zastrzeżenie dotyczące tego właśnie autora. Cóż mnie obchodziły dintojry partyjne? Uczciwość historyka wymagała traktowania każdego autora jednakowo. Okropnie pokłóciłam się z redaktorem działu historycznego PWN. Groziło mi odrzucenie książki, która była już w druku. Zgodziłam się więc na kompromis (moim zdaniem zupełnie głupi!), by umieścić to nazwisko w przypisie. To samo uczyniono w cytowanych przeze mnie artykułach Werfla o Kościuszce. Odnośnie 21 punktu ankiety1: Brak swobodnego dostępu do literatury zagranicznej, skromne fundusze bibliotek na jej zakupy - ogromnie zubożył naukę. Ponieważ nie miałam możliwości wyjazdów na studia zagraniczne - korzystałam czasem z materiałów z drugiej ręki. Np. z zazdrością czytałam metodologiczne prace prof. Topolskiego, który cytował niedostępną w kraju literaturę metodologiczną. To m.in. sprawiło, że mój warsztat naukowy i dydaktyczny był bardzo ubogi. Nie miałam możliwości rozwinięcia skrzydeł. Byłam sobie zwykłym nauczycielem akademickim na nomenklaturowym uniwersytecie łódzkim. Zmarnowałam moje zdolności, szansę życiowe. Za paszport nie 1 Punkt 21: Jak z perspektywy doświadczeń ocenia Pani dostępność do literatury zagra- nicznej, w tym emigracyjnej? [przyp. red.] Krystyna Śreniowsk 230 chciałam ani dać się kupić, ani być pokorną. Uważam ten brak dostępu cl literatury światowej za wielką krzywdę i marnowanie si{ i możliwości n, ukowych. Korzystałam z książek zagranicznych w Bibliotece Uniwersytetu Łódzkie go. Za każdym razem musiałam wypełniać odpowiedni formularz po to, h\ raz w miesiącu jakiś ubek miał wgląd w to, co czytam. Prosiłam dyrektora Biblioteki, by po prostu wyrzucił ubeka. Na to jednak on się nie zdobył. O ingerencji cenzury przed 1956 r. wiedziałam co nieco od mojego męża prof. Stanisława Sreniowskiego. Szło o recenzje wewnętrzne w wydawnic- twach. Po tylu latach nie przypominam sobie nazwisk owych cenzorów, nie będę więc nikogo wskazywać palcem, by nie wyrządzić krzywdy. Janusz Tazbir MOJE CENZURALNE DOŚWIADCZENIA Moje kontakty z cenzurą zaczęły się jeszcze na studiach; pisywałem wówczas (lata 1949-1950) dla radia audycje poświęcone głównie ludziom i czasom Oświecenia. Ponieważ moja pierwsza drukowana praca dotyczyła mody na chińszczyznę w Polsce XVIII wieku, postanowiłem zrobić z niej skrót w formie pogadanki radiowej. Temat na pozór niewinny okazał się drastyczny politycznie. W tym samym bowiem właśnie czasie Mao-Tse-Tung opanowywał Chiny i zajął Pekin. Cenzura odrzuciła więc w całości moją audycję w uzasadnieniu podając, że może być odczytana aluzyjnie: komunistyczne sukcesy w dalekich Chinach to również tylko moda, która przeminie, podobnie jak i oświeceniowe zainteresowanie dla chinoiserie. W czasach stalinowskich pod surowym nadzorem znalazły się także tema-iy badawcze dotyczące dawno minionych epok. Stąd też mój mistrz, u którego robiłem pracę magisterską (a później doktorską) prof. Władysław Tom-kiewicz, odradził mi stanowczo pisanie o wpływie kultury polskiej na Rosję XVII stulecia. Mogły z tego wyniknąć różnorakie kłopoty. Zrozumiałem to przeglądając wydany parę lat później zarys dziejów Ukrainy, w którym roz- działy poświęcone kulturze mówiły głównie o wpływie na nią kultury rosyjskiej (z całkowitym pominięciem oddziaływania polskich wzorców). Przyjąłem więc zaproponowany przez prof. Tomkiewicza temat o ksenofobii w Rzeczypospolitej XVI i XVII stulecia. I on jednak okazał się nie bardzo na czasie. Skrót pracy magisterskiej z 1950 r. mogłem więc ogłosić dopiero po siedmiu latach, a więc po przełomie październikowym. I to pod warunkiem, iż usunę dłuższy fragment dotyczący stosunku Polaków do Rosjan. Rok 1956 okazał się rokiem zasadniczego zwrotu; odtąd utrwalił się podział na historia sacra, ściśle nadzorowaną przez panów z ulicy Mysiej i historia profana, do której właściwie wtrącano się bardzo niewiele. Pierwsza obejmowała dzieje odległych stuleci (z wyłączeniem wszakże stosunków 232 z Rosją), druga historię najnowszą, zwłaszcza takie kwestie, jak rozwój ruchu robotniczego czy dzieje polityczne XX stulecia, w tym szczególnie okres Polski Ludowej. Stąd też nie jest moją szczególną zasługą fakt, że mógłbym dziś spokojnie przedrukować artykuły z Wielkiej Encyklopedii Powszechnej PWN, dotyczące reformacji i kontrreformacji (a sygnowane moim nazwiskiem). Natomiast koledzy, którzy tamże pisali o wydarzeniach ostatniego półwiecza (wówczas obejmowało ono okres lat 1918-1968), nie powróciliby zapewne do żadnej z ocen, które wówczas formułowali. W konflikty z cenzurą popadałem jedynie wówczas, kiedy nieopatrznie wchodziłem na teren współczesności. Tak więc został w całości skonfiskowany referat Powieść historyczna jako źródło współczesne, wygłoszony na zorganizowanej przez Instytut Badań Literackich konferencji: Dzieło literackie jako źródło historyczne (grudzień 1975). I to tak dalece, że cenzura nie chciała się początkowo zgodzić nawet na umieszczenie wzmianki o nim w przedmowie „Od redaktorów", poprzedzającej publikację wyników sesji (Warszawa 1978). Głównym kamieniem obrazy stało się zestawienie powieści historycznych wydawanych w dwóch państwach totalitarnych: ZSRR i w III Rzeszy, ich analiza jako zwierciadła czasów, w których powstawały. Ingerencja cenzury sprawiła redaktorom tomu (Z. Stefanowskiej i J. Sławińskiemu) pewne kłopoty; nastąpiła już po przełamaniu tomu, trzeba więc było nie tylko usuwać sam artykuł, ale i przeskładać indeks osób, z którego wykreślono nazwiska występujące w moim referacie. Ponieważ zachowałem egzemplarz korekty, który dałem oprawić razem z tekstem odrzuconym przez cenzurę, przeto posiadam dziś jedyny egzemplarz książki Dzieło literackie jako źródło historyczne, nie kończący się na stronie 371 lecz doprowadzony do strony 407. Choć przełom w najnowszych dziejach kultury polskiej zwykło się wiązać z rokiem 1989, to w istocie miał on miejsce o wiele wcześniej, gdzieś pod , koniec epoki Gierka, kiedy to państwo nie było już praktycznie w stanie zahamować obiegu literatur}' bezdebitowej; nie tylko książek, ale i coraz liczniej wychodzących czasopism literackich. Wjednym z nich, mianowicie w „Krytyce", ukazał się dość rychło pełny tekst mego referatu. Najpierw w kraju, a później w Anglii, gdzie „Krytykę" zaczęto przedrukowywać1. Redaktorzy „Krytyki" czyniąc „perskie oko" do czytelnika, zapewniali, iż przedruk został dokonany „bez wiedzy i woli autora", co było oczywistym nonsensem, skoro objął również i odsyłacze. Chwilowy tryumf „Solidarności" i związane z nim znaczne zelżenie rygorów cenzury sprawiło, iż skrócona wersja mojego referatu mogła się ukazać w warszawskiej „Kulturze"2. 1 „Krytyka" 1980, nr 7. 2 „Kultura" 1980, nr 49 i 50. 233 W sprawie eseju o powieści historycznej ulica Mysia okazała się nieugięta. Czasami jednak szła na ustępstwa, wyrażające się w obustronnym kom- promisie. Kiedy ogłaszałem w 1971 r. tom studiów Arianie i katolicy znalazł się tam m.in. artykuł na temat braci polskich w literaturze pięknej. Omówiłem w nim wyczerpująco powieść Czesława Miłosza Dolina Issy, zawierającą obszerne i bardzo inteligentne wzmianki na ich temat. Początkowo zażądano usunięcia tego fragmentu (nazwisko Miłosza, jak wiadomo, było wówczas na indeksie), ale kiedy dość stanowczo zaoponowałem cenzor wyraził zgodę. Pod warunkiem wszakże usunięcia z charakterystyki Doliny Issy wszelkich oceniających ją dodatnio przymiotników w rodzaju: trafnie, słusznie, wnikliwie czy z dobrym wyczuciem epoki. Przystałem na to wychodząc z założenia, iż lepsza jest ta forma zapisu aniżeli druk artykułu, w którym nie byłoby ani słowa o książce Miłosza. Kompromisem zakończył się także spór w sprawie dwutomowej biblio- grafii prac obcojęzycznych, przygotowanej na międzynarodowy kongres historyków w Moskwie (1970). Cenzor, z którym w tej sprawie osobiście rozmawiałem (był to notabene mój pierwszy i jedyny bezpośredni kontakt z urzędem przy ulicy Mysiej) zażądał usunięcia prac, których autorzy bądź to wyemigrowali po marcu 1968 r, bądź też popadli w ewidentną niełaskę. Wydanie tak okaleczonej bibliografii nie miałoby oczywiście sensu; stanęło na tym, iż pozostaną w tomie, ale usunie się z niego indeks nazwisk. Jako wieloletni konsultant historyczny Słownika Języka Polskiego (pod red. W. Doroszewskiego) mógłbym sporo opowiedzieć o ingerencjach cenzu- ralnych i w to dzieło. Dotyczyły one przeważnie cytatów mających ilustrować konkretne hasło. Jeśli termin „bezpieka" występuje bez takiej ilustracji, to dlatego, że cenzura wykreśliła cytat: „dziś w nocy zabrała go bezpieka". Z kolei Redakcja Słownika nie chciała przystać na inny, zapobiegliwie wyszukany przez funkcjonariusza GUKPPiW: „ojciec Józka, stary robociarz, poszedł pracować do bezpieki". Obiektem ingerencji cenzuralnych bywał także, od czasu do czasu, Polski Słownik Biograficzny. Ponieważ nie można było podawać, że ktoś zginął w Katyniu w 1940 r. poprzestawano na samej dacie lub informacji: „Zaginął w ZSRR", umieszczając w bibliografii adresowane do domyślnego czytelnika odesłanie do Listy katyńskiej. Z osób wykreślono tylko parę: biogram Józefa Kurasia („Ognia"), Mazurkiewicza (głośny w swoim czasie morderca). Sama Redakcja Słownika zrezygnowała /as z umieszczenia ks. Macocha (zbrodnia na Jasnej Górze), ponieważ nie udało się ustalić nawet przypuszczalnej daty jego śmierci. Zapewne skazany na parę lat więzienia paulin po wyjściu z niego umarł pod innym nazwiskiem. 234 Jest rzeczą godną uwagi, iż klasyków naszej historiografii wydawnictw,! oraz cenzura traktowały bardziej bezceremonialnie aniżeli klasyków literatury pięknej (tylko w Bułgarii tak pośpiesznie i niedbale pocięto Przedwiośnie, że tekst powieści staje się miejscami wręcz niezrozumiały). Bezlitosny ołówek wycinał nieżyjącym już autorom te wszystkie fragmenty, których by nie tolerowano w dziełach ich kolegów żyjących w Polsce Ludowej. Nie muszę dodawać, iż opuszczeń tych nie wolno było sygnalizować przez jakiekolwiek nawiasy czy kropki. W pierwszym powojennym wznowieniu (1960) Dziejów obyczajów w dawnej Polsce, pióra Jana Stanisława Bystronia, zabrakło więc nieprzychylnych opinii o Żydach czy Kozakach, przede wszystkim zaś o Moskwie (państwie i narodzie). Tam, gdzie Bystroń pisał: „Najazd moskiewski i kilkuletnia okupacja od roku 1654 zadały stolicy litewskiej poważny cios ..." czytamy o „najeździe Chowańskiego". Przypomina to jako żywo słynnych „Septentrionów" z Trylogii, jak zwykł był Sienkiewicz ustami pana Zagloby nazywać Rosjan. Fragmenty usunięte w 1960 r. zostały w znacznej mierze przywrócone w następnej edycji Bystronia (1976), co zresztą każdy czytelnik może łatwo zauważyć, jako że „odzyskany" tekst złożono inną czcionką. Dopiero w ed ej i z 1994 r. usunięto wszystkie ingerencje cenzuralne. W okresie Polski Ludowej obejmowały one z reguły wszystkie teksty uznane za antysemickie. Taki właśnie los spotkał powojenne wydanie (1949) książki Jana Ptaśnika, Miasta i mieszczaństwo w dawnej Polsce. Z kolei z Polskiej satyry mieszczańskiej1 wyłączono utwory krytykujące Żydów i Kozaków. Ukazały się one oddzielnie, w nakładzie zaledwie 250 egzemplarzy jako druk rozprzedawany na listy imienne osobom godnym zaufania. Nie zawsze zresztą cenzorzy pracowali sumiennie: tak na przykład we wzno- wieniu Historii Kościola, znajdujemy paragraf 240 zatytułowany: Pontyfikat Leona XIII i sprawa robotnicza4. Daremnie jednak byśmy w tym mocno skró- conym przez cenzurę rozdzialiku szukali najmniejszej choćby wzmianki o proletariacie i kwestii robotniczej. Co prawda, na miejsce „niesłusznych politycznie" uwag ks. Umińskiego nie dopisano nowego tekstu, jak to zwykli czynić redaktorzy wielu pism naukowych, „Kwartalnika Historycznego" niestety nie wyłączając. O ile jednak w Polsce praktyki te ustały wraz z końcem stalinizmu, to w NRD trwały jeszcze przez długie lata. W 1974 r. ogłosiłem nieopatrznie w „Zeitschrift fur Geschichtswissenschaft" (zeszyt 10) 3 Polskie satyry mieszczańskie, oprac. K. Badecki, 1950 r. 4 Ksiądz Józef Umiński, Pontyfikat Leona XIII i sprawa robotnicza, [w:] Historia Kościoła, t. II, Opole 1960, s. 448-450. 235 artykuł na temat polskich ech wielkiej wojny chłopskiej z 1525 r. Korekt mi nie przesłano, artykuł ujrzałem więc dopiero po wydrukowaniu, aby się z irytacją przekonać, iż redakcja bez uzgodnienia dopisała na początku tekstu wypowiedzi F. Engelsa na temat wojny chłopskiej. Uznano widocznie za niedopuszczalne, aby nie zacytować klasyka, który tematowi temu poświęcił oddzielną broszurę. W tej stale toczonej wojnie z cenzurą autorzy uciekali się do przeróżnych chytrych podstępów. W czasach, kiedy wykreślano wszelkie cytaty z Ko- łakowskiego przytoczyłem (w Kulturze szlacheckiej w Polsce) jego wypowiedź o honorze, podając w odsyłaczu jedynie tytuł wypowiedzi (Na grób Marii Ossowskiej) i miejsce druku („Kultura", nr 10, 1974). Wydaje się zresztą, iż cenzura często domyślała się, że chodzi tu o paryską, a nie warszawską „Kul- turę", ale wolała tego dokładniej nie sprawdzać. Odsyłacz do ks. Kamila Kantaka, usunięty z mego artykułu publikowanego w 1970 r. (bo autor prze- bywał na emigracji) udało mi się przywrócić już w rok później w książce Rzeczpospolita i świat. Artykuł wyszedł w Warszawie, książka we Wrocławiu; można domniemywać, iż tamtejszy cenzor był gorzej poinformowany. A może „zapis" na Kantaka nie dotarł do wrocławskiej cenzury? I w cenzurze zdarzały się przypływy lenistwa. Tak więc w indeksie miej- scowości do jednego z wydań Małego atlasu historycznego Polski figuruje Ka- tyń, daremnie wszakże byśmy szukali tej miejscowości na odpowiedniej mapie. Niemal / reguły dość nieuważnie przeglądano wszelkiego rodzaju księgi pamiątkowe, zwłaszcza, gdy bywały dedykowane badaczom zajmującym się odległymi stuleciami. Tym należy wytłumaczyć fakt, iż w moich Roz- wazaniach o dziejach ojczystych* przepuszczono relleksję, że gdyby w Rosji utrzymał się Kiereński, to mocarstwa zachodnie nie upomniałyby się o naszą niepodległość. „Trudno w to wątpić, skoro bowiem kapitalistyczny Zachód już w 1943 r. pozostawił w sferze wpływów komunistycznej Rosji całą Polskę, to tym bardziej uczyniłby to ćwierć wieku wcześniej w stosunku do kapitalistycznej Rosji, pozostającej na przykład pod rządami kadetów. W takim przypadku nie mielibyśmy za sobą owych dwudziestu lat II Rzeczypospolitej, bez której istnienia nie powstałaby oczywiście Polska Ludowa...". Zwycięstwem zakończył się paromiesięczny bój z cenzurą, która stanowczo zażądała, aby na mapce ośrodków reformacyjnych, zamieszczonej w mojej książce Geschichte der polnischen Toleranzh wszystkie nazwy miejscowości były •'J. Tazbir, Rozważania o dziejach ojczystych, „Przegląd Zachodni" 1986, dedykacja G. Labudzie. ''J. Tazbir, Gesr.hirhte der polnischtm Toleranz, Yerlag Interpress 1977. 236 podane w polskim brzmieniu. Udało mi się jednak utrzymać nie tylk Danzig, Breslau, Posen, Thorn czy Krakau, ale nawet Lissa (Leszno), Schmii gel, Scharfenort (Ostroróg) oraz Kreuzburg (Kluczbork), co w tamtyc czasach należało raczej do wyjątków. W dobie kontrreformacji chętnie przypominano wiernym, iż obraz reli gijny winien powstawać przy ścisłej współpracy malarza i — teologa. Parafra zując to powiedzenie można stwierdzić, iż cenzor (instytucjonalny czy wy- dawniczy) pragnął być cichym wspólnikiem historyka. Ocierając się przy tym o granice mimowolnego komizmu; miałem swego czasu w ręku uwagi cenzury do referatu dotyczącego rozwoju badań nad okresem Polski Ludowej. Były one niemal rozmiaru samego referatu, kończyły się zaś zabawnym zdaniem: „niedopuszczalne jest wreszcie twierdzenie, jakoby cenzura utrudniała postęp badań w zakresie dziejów najnowszych". Świadomość istnienia podwójnej bariery cenzuralnej, w samej redakcji i na ulicy Mysiej, nie tylko z góry hamowała śmiałość autorskiego pióra, ale i rodziła w duszy historyka zrozumiale skądinąd zahamowania. „Nie warto pisać, bo tego i tak przecież nie puszczą do druku". Stąd też może niektórzy autorzy zajmujący się XX wiekiem na zasadzie spóźnionej reakcji wygłaszają dziś w mass-mediach czy w prasie opinie zgoła przeciwne od tych, jakie padały z ich ust jeszcze przed niewielu zdawałoby się laty. Prawdą jest, że los polskiego historyka był mimo wszystko łatwiejszy pod rządami zaborców, którzy konfiskując „nieprawomyślne" książki nie wdawali się w zalecanie o czym i jak należy pisać. Z drugiej jednak strony po 1956 r., kiedy ustał terror polityczny i można się było zajmować dowolnym okresem lub problemem, nikt nie zmuszał do wychwalania KPP czy ataków na Piłsud-skiego. Pod wpływem kolejnych kryzysów cenzura uległa znacznemu złagodzeniu. W latach siedemdziesiątych historia sacra, o której wspominałem na początku, zaczynała się dopiero od inwazji sowieckiej na Polskę (17IX 1939). Stąd też przygotowując przed 1989 r. zarys zatytułowany Polska. Losy państwa i narodu (wyd. Warszawa 1992), uznaliśmy za stosowne urwać narrację na katastrofie wrześniowej. Dalej nie można byjuż było napisać całej prawdy... Piszący te słowa należy do nielicznych chyba historyków, którzy mieli okazję zetknąć się również z cenzurą kościelną. Dotknęła ona mój referat Różnowiercy a kult maryjny, wygłoszony na sesji Jasnogórskiej, a następnie opublikowany w wydawanym przez oo. paulinów piśmie „Studia claromon- tana"7. Muszę jednak dodać lojalnie, że zgodziłem się na proponowane 7J. Tazbir, Różnowiercy a kult maryjny, „Studia claromon tarta" 1984, t. 5. 238 W mini-ankiecie Instytutu Historii zostało również zawarte podstępne pytanie: czy „można mówić o pewnych pozytywnych aspektach istnienia cenzury, a jeśli tak, to o jakich?" Nie sposób się opowiadać za przywróceniem cenzury prewencyjnej, ale jakaś forma represji by się jednak przydała. W żadnym innym kraju Europy nie są bowiem na rogach ulic, a więc publicznie, sprzedawane broszury obwiniające aktualnie urzędującego prezydenta, iż doszedł do władzy w wyniku poparcia obcej agentury i nadal jest przez nią opłacany. Pojawiają się bezkarnie publikacje mówiące o tak zwanych „mordach rytualnych" jako fakcie historycznie stwierdzonym, a więc szerzące nienawiść rasową. Przykłady można by, niestety, mnożyć. Moje ostatnie, jeśli idzie o publikację naukową, zetknięcie się z cenzurą miało miejsce w 1986 r. z okazji druku eseju na temat legendy odsieczy Wiednia. Pisałem, iż jej wskrzeszanie w 1983 r. ma tworzyć jeszcze jeden pomost pomiędzy obrażonymi na siebie nawzajem społeczeństwem i rządem. Podobnie jak koronacja orła, który „nadal chodzi jednak z gołą głową". To ostatnie zdanie wykreślono w całości, a społeczeństwo zamieniono na „część społeczeństwa". Stąd też w książce Świat panów Pasków na sttronie 99 (u dołu) widzimy wyraźnie rozrzedzone linijki druku. Istnieje takie powiedzenie, że do policji mamy stosunek ambiwalentny: bardzo ją lubimy, kiedy ją wzywamy i bardzo nie lubimy, kiedy nas do siebie wzywa. Podobnie było i ze stosunkiem niektórych twórców do cenzury. Strasznie się na cenzurę sanacyjną złościł przed wojną i po wojnie Julian Tuwim. Autor Balu w operze (o czym dowiadujemy się z jego korespondencji, ogłoszonej swego czasu w „Polityce") bardzo się jednak ucieszył z faktu konfiskaty w 1946 r. artykułu w „Gazecie Ludowej", w którym odważono się go skrytykować. Jerzy Tomaszewski STRZĘPY WSPOMNIEŃ O CENZURZE Wszyscy dziś piszą o cenzurze źle, warto więc powiedzieć kilka zdań w jej obronie. Otóż sądzę, że bywają warunki polityczne, w których cenzura staje się koniecznością, a nawet bywa pożyteczna dla autora. W państwie o wysoce scentralizowanej strukturze politycznej, gdy wszystkie wydawnictwa znajdują się w ręku (lub pod nadzorem) państwa, niepożądana dla innych państw, zwłaszcza pozostających w bliskich stosunkach, książka, notatka lub artykuł może mieć kłopotliwe konsekwencje dyplomatyczne. Bywały takie wydarzenia w latach międzywojennych, zdarzało się to - mimo cenzury -w latach powojennych. Rząd państwa wysoce scentralizowanego nie może bronić się argumentem, który przedstawiają państwa demokratyczne: nie mamy wpływu na prasę i wydawnictwa. Wiadomo, że nici władzy zbiegają się w centrum, toteż najbardziej osobista opinia opublikowana w prasie lub książce zyskuje niemal oficjalną pieczęć. Interes polityki zagranicznej wymaga więc wprowadzenia cenzury. W pewnej mierze wymaga tego nawet interes autora, którego mogą spotkać rozmaite nieprzyjemności, włącznie z pozba- wieniem pracy i środków do życia, gdy popełni w druku gafę, a dotknięty nią urząd lub polityk zareagują świętym oburzeniem. Innymi słowy, jeśli mieliśmy system polityczny, taki jaki był, cenzura okazała się koniecznością. Rozpad systemu uwolnił piszących od jego konsekwencji, wśród nich od cenzury. Nie cenzura była źródłem grzechu, lecz system polityczny, który ją zrodził. Nie ukrywam, że brak cenzury miewa ujemne strony. Cenzura chroniła (chyba, że nakazano jej inaczej) przed wulgarnością języka, oszczerczymi napaściami prasowymi, przed wszystkim tym, co zatruwa dzisiejsze polskie dziennikarstwo. Każde zjawisko społeczne miewa rozmaite strony, pozytywne i negatywne. Jeśli rozważyć je w przypadku cenzury, to przecież warto pogodzić się nawet z istnieniem pism w rodzaju „Nie" lub „Gazety Polskiej" w zamian 240 za zniesienie tej instytucji. Nawet Jerzy Urban nie demoralizuje czytelników tak, jak anonimowy jegomość (lub jejmość) trzymający czerwony ołówek w zacisznym gabinecie przy ulicy Mysiej w Warszawie oraz ich towarzysze z innych miast Polski. Pisanie o cenzurze z punktu widzenia jej „podopiecznego" nie jest łatwe. Przede: wszystkim dość rzadko, raczej w wyjątkowych przypadkach, autor miał bezpośredni kontakt z urzędem. Między nim a cenzorem stała redakcja czasopisma lub wydawnictwa, która otrzymywała od cenzora wskazówki, nakazy lub zakazy i - przynajmniej w teorii - miała wpłynąć na autora, by podporządkował się decyzji. W rezultacie autor nie zawsze wiedział, czy jakieś skreślenia lub zmiany w jego tekście wynikały z inicjatywy redakcji, czy też były spowodowane ingerencją cenzury. Tak więc kiedy - bodajże w 1954 r. - w moim artykule na temat programów nauczania historii gospodarczej zamieszczonym w „Życiu Nauki Polskiej" zniknął ostatni akapit, do dziś nie wiem, czy redaktorowi nie mieścił się w objętości pisma, czy nie podobał się komuś w ministerstwie, czy też (choć wątpię) ingerował cenzor. Nie wiem też, kto wykreślił fragment mojej recenzji w „Życiu Gospodarczym", bodajże w 1957 r. Na wszelki wypadek zerwałem z tymi pismami wszelkie kontakty. Były jednak czasopisma, w których redakcja współpracowała z autorem, by uchronić tekst przed nadmiernymi zniekształceniami. Tak działo się zawsze w „Przeglądzie Historycznym", w „Polityce", a także w „Kwartalniku Historycznym", gdy redaktorem był nieodżałowany prof. Bogusław Leśno- dorski, któremu wied/a prawnicza, talenty dyplomatyczne oraz świetna zna- jomość tajników polszczyzny ułatwiały znalezienie formułek zadowalających cenzora, a nie szkodzących autorowi. Świetnym tego przykładem był artykuł mojego przyjaciela, opublikowany w 1959 r. równolegle z moim; obydwa dotyczyły pewnych szczegółów polityki gospodarczej Władysława Grab-skiego. Mój artykuł miał pozytywny wydźwięk, toteż nie kończył się żadną zdecydowaną oceną. Artykuł mojego przyjaciela miał charakter krytyczny, więc by oddać sprawiedliwość temu politykowi kończył się zdaniem: „Nie- wątpliwie jednak zasługi Grabskiego w dziedzinie sanacji skarbu i waluty były wielkie". Okazało się, że cenzura nie zgadza się na takie pochwały burżu- azyjnego polityka. Prof. Leśnodorski zaproponował wówczas zastąpienie słów „sanacja" oraz „wielkie" innymi - „naprawa" oraz „niemałe". Cenzor się zgodził. Niestety, po śmierci prof. Leśnodorskiego rolę cenzora próbowali przejąć niektórzy redaktorzy „Kwartalnika Historycznego", toteż przestałem tam drukować. Dość łatwo jest przytoczyć wiele anegdot o cenzurze, aczkolwiek nie wnoszą one nic istotnego do wiedzy o jej funkcjonowaniu, służyć mogą co 241 najwyżej jako kolejny argument przeciwko jej istnieniu. Co więcej, rozmaite szczegóły umykają z pamięci, plączą się daty (zwłaszcza wówczas, gdy jakiś tekst nie mógł ukazać się drukiem). Minęło przecież już wiele lat od zlikwidowania urzędu cenzorskiego, a trudno pamiętać wszystkie perypetie; najbardziej trzymają się pamięci drobiazgi, ukazujące cenzorów w osobliwym świetle. Cenzor też człowiek, bywali wśród nich ludzie rozmaici; niektórzy nie rozumieli podtekstów, inni potrafili dostrzec rozmaite konsekwencje tego, co przeczytali. Czasem ograniczony cenzor przepuszczał zdania, których nie potrafił zrozumieć, lecz w innym przypadku nakazywał usunąć całkiem niewinne zdanie, gdyż z tajemniczych powodów widział w nim groźbę dla ustroju. Innym jeszcze razem rozumny „zawodowy czytelnik" dostrzegał aluzje i niedopowiedzenia, lecz uznawał, że formalnie wszystko jest w porządku. Bywali cenzorzy ambitni, którzy uważali za swój obowiązek „pomóc" autorowi w prawidłowym politycznie formułowaniu myśli; ten ostatni gatunek był chyba najgorszy. Doświadczenie uczyło, że są istotne różnice między cenzorami w rozmaitych miastach. Odnosiłem wrażenie, iż łatwiej jest drukować w Warszawie. Być może dlatego, że w stolicy zakłopotany cenzor mógł łatwiej odwołać się do opinii najwyższego zwierzchnika. Być może dlatego, że w niektórych przypadkach rolę cenzora przejmowali pracownicy innych, bardziej kom- petentnych urzędów. Tak np. miałem sposobność zobaczyć (chyba w 1966 r.), że dokumenty kościelne bywały cenzurowane w Urzędzie do Spraw Wyznań; nie wiem oczywiście, czy była to reguła, czy te/, odnosiło się to do szczególnie istotnych tekstów. Natomiast cenzor poza Warszawą nie mógł uzyskać takiej pomocy, toteż prawdopodobnie często wolał zachować zwiększoną ostrożność, by nie stracić dobrze wynagradzanej pracy. Odczułem to przy okazji artykułów drukowanych w Poznaniu, gdzie (w „Studia Histo-riae Oeconomicae") usunięto fragment artykułu o polsko-radzieckich stosunkach gospodarczych w latach dwudziestych. Niestety, maszynopis gdzieś zaginął i dziś nie pamiętam, o co chodziło. W tymże Poznaniu cenzor wykreślił z artykułu napisanego wspólnie z przyjacielem (chyba w połowie lat sześćdziesiątych) informację o śmierci Stalina. Brzmi to wprawdzie humo- rystycznie, lecz dziś domyślać się mogę przyczyny: obawa, by nie traktować tego faktu jako istotnego dla polskiej polityki gospodarczej. Zakres ingerencji cenzury także bywał zmienny. Przez wiele lat zajmowałem się niemal wyłącznie historią gospodarczą lat międzywojen- nych, która wywoływała stosunkowo niewielkie zainteresowanie cenzury, wbrew koncepcji, że byt (materialny) określa świadomość. Brano zapewne pod uwagę fakt, że historia gospodarcza rzadko kiedy bywa przedmiotem 242 wielkiego zainteresowania czytelników, którzy obawiają się liczb, tabel staty- stycznych i specjalistycznych problemów. Podejrzewam, że często cenzorzy niezbyt rozumieli czytany tekst. Uwagę mogło przyciągnąć politycznie brzmiace słowo „sanacja"' (zwłaszcza, gdy w pobliżu wzmiankowano „wielkie zasłu gi"), czujność wywoływał „ZSRR", ale inne zagadnienia były raczej wiedza tajemną. Ewentualnych politycznych wniosków, które mogły wynikać z analizy ekonomicznej, jeśli nie zostały sformułowane expressis verbis, nie rozumieli (co z żalem stwierdzam) nawet niektórzy autentyczni znawcy problematyki historycznej. Sądzę zresztą, że popularnym błędem, zwłaszcza częstym wśród polityków, jest wyciąganie bezpośrednich politycznych lub dydaktycznych wniosków z analizy historycznej i próby ich propagandowego wyko- rzystywania. Gorzej bywało, gdy temat artykułu lub książki wkraczał w sferę życia po- litycznego. Nie trzeba było znajomości zakamarków ulicy Mysiej by wiedzieć, że stosunki polsko-radzieckie były pod szczególną ochroną. Doświadczyłem tego także po 1981 r., gdy złożyłem w „Przeglądzie Historycznym" krytyczną recenzję jakiejś radzieckiej publikacji antysemickiej. Świadomy delikatności problemów ograniczyłem się do zasadniczego zarzutu metodologicznego - łatwo przyszło wykazać, ze sposób analizy tematu był sprzeczny z marksi- zmem. Był to już czas, gdy czasopismo miało prawo zaznaczać ingerencje cenzorskie, a w rezultacie z kilku stron maszynopisu pozostały w druku bardzo wymowne dwa lub trzy wiersze, zawierające jedynie opis bibliogra- ficzny książki. Mam nadzieję, że czytelnicy rozumieli sens tak „skróconej" recenzji. Wiadomo było, że liczne tematy z dziejów politycznych Polski po drugiej wojnie światowej mogły być prezentowane w druku tylko zgodnie z oficjalną wykładnią polityczną. Trudno było np. przy omawianiu niektórych zagadnień gospodarczych nie wspomnieć o referendum 1946 r. lub o wy- borach 1947 r., gdyż miały istotne znaczenie dla sytuacji w Polsce. Jeszcze trudniej byłoby jednak ich oficjalne wyniki traktować bez zastrzeżeń jako wyraz opinii społecznej, jak to spotykamy w rozprawach poświęconych spe- cjalnie tym wydarzeniom, a nawet w niektórych zarysach dziejów Polski powojennej. Autor, który chciał uniknąć ingerencji cenzury, a zarazem pozostać w zgodzie z własnym przekonaniem, musiał znaleźć formułkę wieloznaczną, w rodzaju: „według oficjalnych wyników", za którą krył się dystans od wersji podanej do wierzenia. Oficjalnie ogłoszone wyniki głoso- wania, niezależnie od tego, jak zostały uzyskane, były faktem wpływającym na bieg wydarzeń. Wielu czytelników — mam nadzieję — dostrzegało rezerwę autora wobec oficjalnej informacji. 243 Przekonałem się także, iż pod ochroną (przynajmniej w publicystyce) znajdowały się czasopisma wydawane przez PZPR. W latach siedemdziesiątych chciałem zamieścić krytyczną notatkę o jakiejś oczywistej, dotyczącej gospodarki, bzdurze zamieszczonej w „Trybunie Ludu"; „Polityka" mogła ją zamieścić dopiero po usunięciu nazwy gazety. Była jeszcze jedna osobliwość prasy wydawanej przez PZPR. Otóż faktycznie nie dotyczyło jej prawo autorskie. Parę razy zdarzyło się, że moje artykuły historyczne wywołały zainteresowanie dziennikarzy. Z pewnym zdziwieniem zapoznałem się kiedyś ze skrótem swego artykułu (była to pierwsza część) zamieszczonym w „Trybunie Ludu". Zostały w nim nieco zniekształcone pewne tezy, a na dodatek dziennikarz dokonujący skrótu zastosował wybitnie niefortunną formę literacką, właściwą kiepskiej publicystyce tego dziennika; pod rezultatem tych zabiegów w żadnym wypadku nie mógłbym się podpisać. Znawcy praktycznego stosowania prawa zniechęcili mnie do występowania na drogę sądową, gdyż -jak usłyszałem - nie da wyniku. Protest telefoniczny w redakcji doprowadził jednak do tego, że przed drukiem drugiej części pojawił się u mnie w domu jegomość, chyba odpowiedzialny za nieudolny literacko i merytorycznie tekst, i z nieukrywanym niezadowoleniem oraz kiepsko skrywanym poczuciem wyższości usiłował narzucić swoje (równie fatalne) wersje drugiej części. Udało się, przynajmniej częściowo, uratować tekst oryginalny. W innym przypadku (ale były to lata siedemdziesiąte, gdy niektóre pisma PZPR usiłowały zachować przynajmniej pozory przyzwoitości) pewien miesięcznik (nie pamiętam tytułu) chciał zamieścić skrót innego mojego artykułu i przesłał go do przejrzenia. Okazał się fatalny również pod względem literackim, ale jeszcze ważniejsze były istotne zniekształcenia myśli. Usunięto też kilka zacytowanych zdań z felietonu (a może wiersza?) Antoniego Słonimskiego, którego w partyjnej prasie cytować wówczas nie było wolno (w fachowym wydawnictwie, o niewielkim nakładzie, cenzura nie ingerowała). Nastąpiła nieprzyjemna rozmowa w redakcji, dyskusja niemal nad każdym zdaniem, aż doszliśmy do cytatu. Stwierdziłem, że nie zgadzam się pod żadnym pozorem na jego pominięcie. Mój rozmówca wówczas zakończył rozmowę, rozstaliśmy się chłodno, a zamykając drzwi usłyszałem, jak inny osobnik powiedział: - „A nie mówiłem, abyś go nie pytał!" Artykuł na szczęście się nie ukazał. Wiele wskazuje, że w rozmaitych latach cenzura otrzymywała odmienne zalecenia dotyczące traktowania przeszłości. Bez znajomości wewnętrznych instrukcji trudno jednak o bliższe wyjaśnienie tych zmian. Doświadczenia własne i przyjaciół dowodziły, że od 1968 r. nastąpiło drastyczne ograniczę- 244 nie możliwości druku czegokolwiek na tematy żydowskie. Przygotowanyji; do złożenia zbiór dokumentów (interpelacje sejmowe) nie mógł się uk; zać. W kolejnym wydaniu podręcznika historii gospodarczej Polski, napisanego z przyjaciółmi, cenzura usunęła fragmenty poświęcone antysemityzmowi gospodarczemu oraz parę innych szczegółów (w następnych wydaniach fragmenty te przywróciliśmy). Specyficznym wyjątkiem od tej reguły był atak (w „Przeglądzie Humanistycznym", który zyskał wówczas złą sławę) na książkę prof. Janusza Zarnowskiego; w napaści tej ujawniała się ignorancja autora w pewnych zagadnieniach, a także antysemickie podteksty. Wiem, że kilka osób próbowało polemizować, lecz cenzura odmawiała druku. Ostatecznie dozwolono na odpowiedź zaatakowanego, a także na moją polemikę (w „Biuletynie Żydowskiego Instytutu Historycznego"), lecz musiałem z niej usunąć powołanie się na tekst, z którym polemizowałem. Przesłałen następnie do kilku bibliotek odbitki z zaznaczeniem odręcznym przech komu kieruje się polemika. Był to, jak widać, sezon, gdy antysemityzm znalazł się pod ochroną cenzury. Nie potrafię powiedzieć, jak długo to trwało Specyficznym zagadnieniem była wówczas kontrola publikacji dotyczących innych państw socjalistycznych. Jeden z moich przyjaciół zainicjowa wydanie zbioru popularnych zarysów historii gospodarczej krajów socjalistycznych, proponując mi napisanie o Bułgarii i Czechosłowacji. Miałem do dyspozycji z obu tych krajów cenne publikacje, których autorzy podejmowali wnikliwą krytykę rozmaitych zjawisk politycznych i gospodarczych, toteż napisanie okazało się nie tak bardzo skomplikowane, aczkolwiek wymagało daleko idącej ostrożności i pamiętania, że w pewnym momencie tekst trafi do cenzury. Należało szukać takich sformułowań, by nie spowodować odrzucenia całości. Być może nie podjąłbym się tego zadania, gdyby nie dwa względy, jednym z nich była osoba inicjatora publikacji, prof. Je rzego Ciepielewskiego, z którym od wielu lat się przyjaźniłem; zależało mu na mojej współpracy zaś mogłem liczyć na jego pomoc przy perypetiach cenzorskich. Druga przyczyna łączyła się z sytuacją w Bratysławie i Pradze. Miałem uzasadnioną nadzieję, że w Polsce można opublikować wiele informacji zakazanych u naszych sąsiadów, a w ten sposób choć w części przeciwdziałać rozmaitym propagandowym artykułom. Wydawnictwo opublikowano początkowo jako skrypt Wyższej Szkoły Nauk Społecznych przy KC PZPR, a więc publikację wewnętrzną, która — prawdopodobnie — cenzurze nie podlegała. Znacznie trudniejsza była publikacja w Państwowym Wydawnictwie Ekonomicznym (książka ukazała się w 1977 r.); był to rzadki przypadek, gdy miałem sposobność dyskusji z panią cenzor, w budynku przy ulicy Mysiej. Stanowiło to wyjątek, gdyż normalnie autorzy nie kontaktowali 245 się z cenzurą, lecz w tym przypadku redakcja uznała się za nie dość kom- petentną, by wyjaśnić zastrzeżenia. Problematyka bułgarska okazała się stosunkowo mało skomplikowana. Moja rozmówczyni zakwestionowała jednak dosyć obszerne cytaty z literatury bułgarskiej, zawierające bardzo krytyczne oceny polityki Bułgarskiej Partii Komunistycznej przed 1960 r. Od początku zdawałem sobie sprawę, że niektóre opinie mogą być uznane za drastyczne, toteż z pełną świadomością unikałem własnych sformułowań w przekonaniu, że jeśli coś przeszło cenzurę bułgarską, to będzie immunizowane przed cenzurą polską. Cenzorka jednak twierdziła, że Bułgarzy mogą drukować' u siebie rozmaite krytyczne studia, ale nie oznacza to swobody ich powtarzania w Polsce. Uratował cytaty przypadek. Właśnie dotarł do mnie polski przekład jednej z książek (cenzorka, o ile pamiętam, nie zorientowała się, że było to wydanie do użytku wewnętrznego jednej z instytucji), a więc miałem w ręku cenny precedens. Drugą książkę opublikowano w Moskwie w przekładzie rosyjskim, czym zyskała aprobatę ideologiczną. Musiałem jednak wypożyczyć egzemplarz z biblioteki, by dowieść, że tak jest w rzeczywistości. Ostatecznie Bułgaria została uratowana. Gorzej było z Czechosłowacją. Nie dziwiłem się - i poddałem decyzji -że należy usunąć informację o śmierci Jana Palacha. Ze zdumieniem natomiast usłyszałem, że cenzorka kwestionuje odsyłacz do (kiepskiej zresztą i czysto propagandowej) książki jednego z redaktorów organu Czechosłowackiej Partii Komunistycznej. Odsyłacz ten miał przecież jedyny cel - by móc w razie potrzeby argumentować, że wykorzystane źródła, informacji są całkiem koszerne politycznie. Los chciał jednak, że tenże redaktor nazywał siej. Hajek, a więc tak samo, jak znienawidzony były minister spraw zagranicznych, w tym czasie prześladowany w Pradze działacz opozycyjny. Rozmowa nabierała absurdalnego charakteru, lecz trudno śmiać się w twarz pełnej godności i przekonania o własnej powadze przedstawicielce Wysokiego Urzędu. Zacząłem się głośno zastanawiać: - Ma pani rację, to rzeczywiście niefortunne skojarzenie, ale przecież trudno napisać w przypisie „Hajek, ale nie ten", a nie można też rezygnować z książki komunistycznego dziennikarza. Rozmówczyni dała się przekonać, Hajek został uratowany, choć akurat na nim mi specjalnie nie zależało. Następnym problemem było sformułowanie dotyczące „bratniej pomocy", ograniczone do stwierdzenia, że skomplikowana sytuacja w lecie 1968 r. spowodowała decyzję o wkroczeniu wojsk sojuszniczych do Czechosłowacji. Cenzorka krytycznie stwierdziła, że nie piszę o zaproszeniu oddziałów in- terwencyjnych, że sugeruję interwencję zewnętrzną (i miała rację), mówiła 246 coś na temat niedoceniania internacjonalistycznych wartości. I znów ratun- kiem okazał się cytat, tym razem z książki Yiliama Plevzy, wówczas bodajże! dyrektora bratysławskiego Instytutu Marksizmu-Leninizmu, a więc osoby! ideologicznie nienagannej. Wprawdzie Plevza podkreślał słuszność decyzji! o wkroczeniu wojsk sojuszniczych, ale i on wyminął drażliwą sprawę zapro-1 szenia; z jego sformułowania pośrednio wynikało, że wprawdzie interwencja była słuszna, ale społeczeństwo Czechosłowacji bynajmniej jej nie pragnęło. Musiałem akceptować usunięcie jeszcze paru innych drażliwych politycznie fragmentów (w drugim wydaniu z 1986 r. niemal wszystko zostało przywrócone) , lecz rozmówczyni nadal była niezadowolona. Widać było, że nie znajduje już formalnego punktu zaczepienia, a zarazem wyczuwa, że przed- i łożony do jej oceny tekst zawiera niepożądane aluzje i niedopowiedzenia, i Miałem zresztą nad nią niewątpliwą przewagę, gdyż orientowałem się w sytuacji w Czechosłowacji, toteż mogłem przytaczać pozornie nieszkodliwe informacje oraz powoływać się na zakazane tam publikacje. Trudno było jej -, np. zakwestionować fragment artykułu ówczesnego prezydenta Gustav Husaka, opisujący tortury, którym poddawano go podczas śledztwa; sk bowiem mogła wiedzieć, że artykuł nie znalazł się w zbiorowych - oficja nych - wydaniach jego dzieł. Zakończyło się na tym, że obiecałem dodaelj trochę informacji o gospodarczych osiągnięciach Czechosłowacji i zmody-j fikowany artykuł ostatecznie uzyskał aprobatę. Rozmowa miała pewne osobliwe aspekty. Byłoby ryzykowne kwestiono- i wać ideologiczne i polityczne argumenty rozmówczyni i musiałem (przy-j znaję, ze obłudnie) akceptować przesłanki jej rozumowania, toteż moja argumentacja miała niewątpliwe słabe punkty. Nie potrafię osądzić, w ja-j kim stopniu traktowała ona poważnie wszystkie wygłaszane przez siebie fra-3 zesy, ani też czy wierzyła w to, co jej odpowiadałem. Sądząc z tego, że zażą-| dała okazania książek, na które się powoływałem, nie wzbudziłem nadmiernego zaufania. Perypetie związane z artykułami o Bułgarii i Czechosłowacji miały raczej charakter wyjątkowy; innych autorów nie zapraszano na rozmowy. Domyślam się, że cenzura miała w tym przypadku utrudnione zadanie, gdyż autorami niektórych artykułów w omawianym tomie byli wpływowi pracownicy instytucji PZPR, toteż trudno było zakwestionować całą książkę, zaś publikacja jej bez szkicu dotyczącego Czechosłowacji byłaby politycznie nie- dogodna. Zastanawiałem się niejednokrotnie nad pytaniem, w jakiej mierze czytelnicy artykułu o Czechosłowacji potrafili dopowiedzieć sobie to, co pozosta- 247 Strzępy wspomnień o cenzurze ło w podtekście, co najwyżej w aluzjach. Nie mam wątpliwości, że artykuł został okaleczony przez cenzurę, pozbawiony istotnych elementów, lecz sądzę, że mimo to uważny czytelnik mógł dowiedzieć się z niego dość dużo. Czescy i słowaccy przyjaciele oceniali wówczas ten tekst pozytywnie; lecz nie można ich uznać za w pełni obiektywnych czytelników, gdyż bez trudu rozumieli niedopowiedzenia, a co więcej, wówczas w Czechosłowacji nie mógłby się ukazać tekst nawet tak okrojony. W Polsce spotkałem się raz tylko z publiczną pretensją dotyczącą tego artykułu, lecz było to w 1981 r, w warunkach odmiennych, gdy rozmaite niedopowiedzenia nie mogły wystarczać. Być może jednak owa krytyczna wypowiedź świadczy, że przynajmniej część czytelników nie potrafiła odczytać tego, co nie zostało do końca powiedziane. W opisanym przypadku odnotować należy interesujący fakt. Otóż cen- zorka postulowała dopisanie dodatkowych wiadomości, co - o ile się orientuję - było formalnie niedozwolone i na ogół nie spotykane. Postulat taki spotkałem jeszcze raz, bodajże w połowie lat osiemdziesiątych. Rocznik „Studia z Dziejów ZSRR i Europy Środkowej" zamieszczał systematycznie przez wiele lat noty informacyjne o książkach zagranicznych oraz recenzje, przy czym redakcja starała się uwzględniać możliwie szeroko wydawane na emigracji prace autorów czeskich i słowackich oraz inne książki dotyczące najnowszej historii Czechosłowacji. Jednym z celów było dostarczenie naszym kolegom w Czechosłowacji informacji o tym, co dzieje się poza jej granicami. Pewną taką publikację, niewątpliwie interesującą, aczkolwiek niefortunną metodologicznie, recenzowałem; cenzura postawiła jednak warunek, że musi być uzupełniona o dalsze krytyczne uwagi (domyślam się, że natury politycznej). Odmówiłem zgody i upoważniłem redaktora (był nim prof. Piotr Łossowski) do uprzedzenia, że w przypadku odmowy aprobaty, wytoczę proces. Cenzura wówczas ustąpiła. Rozumiem, że lego rodzaju proces mógł okazać się niewygodny politycznie. Na ogół nie spotykałem ingerencji w edycjach tekstów źródłowych. Praw- dopodobnie jednym z istotnych tego powodów był druk w „Tekach Archi- walnych", wydawnictwie wprawdzie solidnym, ale znanym w wąskim kręgu najbardziej zainteresowanych. Nawet nie wszyscy historycy wiedzieli o jego istnieniu. Najważniejszym wyjątkiem była publikacja Kroniki lat wojny i oku- pacji Ludwika Landaua, czego podjąłem się w 1967 r. z przyjacielem, z ini- cjatywy Tadeusza Szturm de Sztrema, wówczas pracującego w Państwowym Wydawnictwie Naukowym. Wiadomo było z góry, że wielu fragmentów tekstu nie uda się obronić przed cenzurą, nawet w okresie przejściowego liberalizmu. Nie pozwalał na to wzgląd na stosunki polsko-radzieckie. Jerzy Tomaszewsk: 248 Musieliśmy więc przyjąć na siebie osobliwe zadanie wstępnej cenzur, W odróżnieniu od obowiązków pracowników zatrudnionych przy ulicy Mv siej, zadaniem naszym było nie tylko usunięcie fragmentów, które nie miał1, szans przejścia przez cenzorskie ręce (a więc przede wszystkim tego, c< mogło być interpretowane jako niechętne ZSRR), lecz także innych, h\ czytelnik nie odniósł wrażenia jednostronności cennego dokumentu W praktyce oznaczało to usuwanie fragmentów w naszym mniemaniu niecenzuralnych oraz „dla równowagi" innych, w których Landau notował wiadomości o radzieckich osiągnięciach. Bez takich zabiegów łatwo byłoby posądzić autora o bezkrytyczny zachwyt dla ZSRR. Tak opracowany tekst trafiał do cenzury, która usuwała dodatkowo jeszcze niektóre zdania (walczył o ich zachowanie pracownik PWN, Stanisław Polubiec). Maszynopis wracał do nas i znów sprawdzaliśmy, czy nie została naruszona „równowaga". Wszystkie opuszczone fragmenty zostały sumiennie zaznaczone w opublikowanych tomach, co w owym czasie należało raczej do rzadkości. Drugi przypadek był o wiele mniej istotny. Odnalazłem w archiwach bułgarskich raport dyplomatyczny o zamachu majowym. Interesujący m.in, dlatego, że bułgarskie poselstwo znalazło się na pewien czas między liniami walczących. Raport cytował wypowiedzi warszawskiej prasy, zwłaszcza popie* rającej Józefa Piłsudskiego. Złożony w „Przeglądzie Historycznym" mógł się ukazać dopiero po usunięciu pozytywnych opinii o Komendancie. Zasta- nawiałem się wówczas, czy nie zrezygnować z druku, lecz przeważył argu- ment, że polski historyk bez trudu dotrze do prasy z 1926 r., a co więcej, że nietrudno jest domyślać się, że pilsudczykowska prasa pisała o Piłsud-skim z entuzjazmem. Natomiast wartość źródłową miały inne szczegóły raportu. Czasopismem o specyficznym charakterze, aczkolwiek zamieszczającym liczne, cenne artykuły, było „Z pola walki", które - mam wrażenie - uważano za autorytet ideologiczny, a więc prawdopodobnie sama redakcja decydowała, co wolno drukować, a w razie wątpliwości odwoływała się do wysokich autorytetów politycznych. Nie zajmowałem się historią ruchu robotniczego (m.in. istotną przyczyną była niechęć do potyczek z cenzurą lub ze strażnikami ideologicznej czystości), toteż rzadko miałem z nim do czynienia. Najbardziej drastyczny przypadek dotyczył napaści dwóch recen- zentów na książkę prof. Marii Turlejskiej, Zapis pierwszej dekady. Przypusz- czam, że przyczyną napisania i zamieszczenia tych recenzji była chęć znale- zienia formalnego powodu, by usunąć autorkę z pracy, co też wkrótce nastąpiło. Recenzje wyróżniały się demagogicznym charakterem napaści, a jedna z nich (drugiej nie sprawdzałem) zawierała nawet nieco zmienio- 249 Strzępy wspomnień o cenzurze ny (dostosowany do potrzeb ataku) cytat z książki. Ponieważ jej autorem był mój były doktorant, dziś profesor (nazwisko niewarte wzmianki, poza rozprawą doktorską nie spotkałem innej jego poważnej książki historycznej), uznałem za potrzebne napisanie czegoś w rodzaju kontrrecenzji. Redaktorem pisma był wówczas prof. Antoni Czubiński, który telefonicznie obiecał, że zamieści polemikę; prawdę powiedziawszy, nie była to polemika, lecz wykazanie elementarnych błędów i głupstw recenzji, a nawet fałszowania cytowanych z książki Turlejskiej fragmentów. Redaktor obietnicy nie do- trzymał, ani też nie uznał za właściwe powiadomić o odrzuceniu tekstu; zresztą, niedługo wpadł w niełaskę polityczną i powrócił do Poznania. Zmieniona sytuacja polityczna w Polsce po 1980 r. skłoniła mnie do po- nownego zwrócenia się do czasopisma z zaległym tekstem. Nowy redaktor, prof. Zenobiusz Kozik, obiecał publikację, lecz po pewnym czasie zwrócił się z pytaniem, czy nadal nalegam na druk. Z rozmowy odniosłem wrażenie (nic na ten temat nie powiedział), iż znalazł się pod bardzo silną presją, by nie drukować mojego listu i obawiał się skutków ewentualnej publikacji. Okazałem się człowiekiem bez serca i podtrzymałem żądanie, a wówczas prof. Kozik - dla którego żywię z tego powodu szacunek - słowa dotrzymał, narażając się na nieznane mi ryzyko. Warto może uwagi te uzupełnić perypetiami książki o historii Bułgarii w latach 1944-1971. Pierwotny tekst powstał na początku lat siedemdziesiątych, na zamówienie Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, niemal wyłącznie na podstawie źródeł drukowanych. Okazało się jednak, że wywołuje wątpliwości; nie wiem, czy samego Instytutu, czy też cenzury. Książka /ostała wprawdzie skierowana do Państwowego Wydawnictwa Naukowego, lecz otrzymałem ogólne pytanie, czy zgadzam się na zmiany w tekście. Wprawdzie byłbym gotów dyskutować o konkretnych sprawach, lecz odmó- wiłem aprobaty generalnej i maszynopis wrócił do Instytutu. Parę lat później miałem sposobność rozszerzyć znacznie bazę źródłową, zarówno o archiwalia bułgarskie, jak i angielskie. Wprawdzie zasadnicze tezy książki nie uległy zmianie, ale można było dodać wiele istotnych szczegółów, a niektóre przypuszczenia, formułowane wcześniej na podstawie fragmentarycznych informacji, zostały potwierdzone, ewentualnie wykluczone. Powstała w ten sposób nowa książka, lecz jej powojenna problematyka łączyła się z niebez- pieczeństwami cenzuralnymi. Wymagało to oględnego formułowania nie- których opinii (miałem pewne doświadczenie, wyniesione z dyskusji w Buł- garii), a część informacji, zwłaszcza tych bardziej drastycznych znalezionych w źródłach angielskich, zamieściłem w języku oryginału, w przypisach. Ograniczało to czytelnikom nie znającym angielskiego dostęp do informa- 250 Jerzy Tomaszewski cji, lecz w pewnej mierze chroniło przed cenzurą. Wszystkie te zabiegi oka zały się ostatecznie zbędne, gdyż książka trafiła do księgarń w 1989 r., w zmienionej sytuacji politycznej. Nie ulega wątpliwości, że gdyby można było przewidzieć wydarzenia polityczne i zniesienie cenzury, wówczas niektóre istotne informacje o wydarzeniach mógłbym potraktować szerzej, zbędne byłoby odsyłanie drastycznych politycznie informacji do przypisów, a przede wszystkim byłoby możliwe bezpośrednie wypowiadanie wielu opinii. Książka spotkała się w rezultacie z krytycznym przyjęciem; czytana w zmienionej sytuacji politycznej okazała się - przynajmniej w pewnej mierze — reliktem mijającej epoki. W sumie sądzę, że wszystkie moje kontakty z urzędem cenzorskim, bez- pośrednie lub pośrednie, przynosiły merytoryczne szkody publikacjom. Wprawdzie w paru szczegółowych przypadkach gotów byłbym się zgodzić, że sugestie cenzury sprzyjały lepszemu sformułowaniu myśli, lecz był to margines uwag przedstawianych przez cenzorów. Co więcej, znacznie waż- niejsze i cenniejsze uwagi wypowiadali fachowi recenzenci, którym redakcje dawały moje maszynopisy do oceny. Świadomość, że maszynopis przed drukiem trafi do cenzury powodowała także konieczność uprzedzania ewen- tualnych ingerencji, przygotowywania się ria nie z góry, doboru odpowiednich sformułowań, które byłyby do zaakceptowania przez ów urząd. Skłaniało to także do unikania tematów, przy których ingerencje cenzury zmieniające sens publikacji byłyby nieuchronne. Pamiętam dobrze książkę poświęconą stosunkom polsko-radzieckim w latach bezpośrednio po II wojnie światowej. Nie znam maszynopisu, być może pierwotna wersja rozprawy doktorskiej była wartościowa. Tekst opublikowany uważam za skandal naukowy, gdyż pozostał tylko aprobowany przez cenzurę fragment problematyki, sugerujący, iż wszystko było jak najlepiej na tym najpiękniejszym ze światów. W tym konkretnym przypadku ćwierć prawdy stało się całym kłamstwem. Istnienie cenzury zmuszało także do uwzględniania jej wymagań przy recenzowaniu maszynopisów. Rzecz zresztą dotyczyła nie tylko publikacji; należało się liczyć z politycznymi wymaganiami również przy recenzowaniu rozpraw doktorskich i habilitacyjnych. Maszynopisy kiepskie pod względem naukowym nie przedstawiały problemu, gdyż wnioski negatywne formułować można było przy pomocy argumentów merytorycznych. Nie zawsze jednak to pomagało, gdyż przed laty napisałem zdecydowanie krytyczną, postulującą istotne zmiany przed publikacją, recenzję maszynopisu pewnego działacza politycznego; wiem, że analogiczne opinie napisały dwie inne osoby. Książka ukazała się później z minimalnymi poprawkami, natomiast wszy- 251 Strzępy wspomnień o cenzurze scy trzej recenzenci otrzymali podziękowanie w przedmowie autora. I jak się potem tłumaczyć, że to nie wina recenzentów? Prace wartościowe, w których znajdowały się wiadomości kłopotliwe cen- zuralnie lub -jeszcze gorzej - poglądy kolidujące z przyjętymi w życiu po- litycznym jako dogmat, wymagały dużej ostrożności, by nie zaszkodzić auto- rowi. Stosowałem niekiedy rodzaj dwoistych recenzji. Pierwsza, oficjalna, zawierała ocenę pozytywną, ewentualnie z rozmaitymi uwagami krytycznymi, dotyczącymi zagadnień nie posiadających (według mojego przekonania) konsekwencji politycznych. Oprócz tego przekazywałem autorowi, nieraz ustnie, dodatkowe komentarze, których celem była ochrona przed cenzurą, a więc np. sugestie bardziej ostrożnych lub aluzyjnych tylko sformułowań. W przypadku recenzowania rozpraw doktorskich i habilitacyjnych pożyteczne było podkreślanie wartości ideologicznych, czasem „wkładu do teorii marksizmu"; zwłaszcza wówczas, gdy aspekt ideologiczny pracy mógł wywoływać wątpliwości niektórych członków rady naukowej. Była to obłuda, niekiedy świadome kłamstwo, w interesie autora wartościowej rozprawy. Nie spotkałem przypadku, by ktoś zakwestionował podczas obrony lub kolokwium habilitacyjnego podobną opinię. Podejrzewam, że poważni uczeni zdawali sobie sprawę z walorów dyskutowanej pracy i rozumieli ochronny charakter pochwały ideologicznej, natomiast pozostali - zwłaszcza przeciwnicy doktoranta lub habilitanta - nie potrafili uzasadnić odmiennego zdania i co najwyżej ograniczali się do pytań, ewentualnie głosowali przeciw. Cenzura odbijała się także fatalnie na dostępności publikacji zagranicz- nych. Niektóre z nich (zwłaszcza wydawnictwa emigracji czeskiej i słowackiej) docierały do mnie w latach siedemdziesiątych w opakowaniach niewinnie wyglądających czasopism przyrodniczych lub im podobnych. Cześć przesyłek konfiskowano, bez informowania o tym; o ile pamiętam, były tylko dwa przypadki, gdy otrzymałem formalne postanowienie o konfiskacie, a wówczas było możliwe odwołanie i odzyskanie książki. Znacznie łatwiej było dotrzeć do wydawnictw dotyczących Polski, gdyż - pomimo ograniczeń i restrykcji — duże biblioteki naukowe otrzymywały zakazane publikacje i potrafiły znaleźć sposoby formalnego tylko przestrzegania zakazów. Pamiętam osobliwą rozmowę z dyrektorem Biblioteki Uniwersyteckiej, który informował mnie, w jaki sposób należy sformułować pismo z prośbą o udo- stępnienie jakiegoś czasopisma emigracyjnego. Niezbędna była absurdalna formuła, że „wydawnictwo niezbędne jest dla pracy naukowej". Właściwe sformułowanie umożliwiało uzyskanie zgody i otwierało drogę do czytelni. Urząd cenzorski w ostatecznym rachunku przynosił dotkliwe szkody ba- daniom naukowym, utrudniał normalne dyskusje, stwarzał przeszkody w do- 252 Jerzy Tomaszewski cieraniu do niezbędnej literatury naukowej. Jeśli więc zaczynałem te strzępy wspomnień od argumentów przemawiających — choć tylko w określonych warunkach politycznych - za istnieniem cenzury, to w ostatecznym rachunku stwierdzić muszę, że przyniosła ona znaczne szkody polskiej kul- turze. Maria Turlejska ODPOWIEDŹ NA ANKIETĘ INSTYTUTU HISTORII PAN O CENZURZE W PRL Moje przygody z cenzurą zaczęły się po 1948 r. i trwały z różnym natę- żeniem prawie 30 lat. Ustały dopiero wówczas, gdy od 1977 r. zaczęły uka- zywać się pisma poza zasięgiem cenzury. Pierwszym był „Zapis" (nawiązujący w tytule do trybu działania GUKPPiW), a później „Krytyka", z którą podjęłam współpracę. Publikowałam tam artykuły z historii najnowszej pod różnymi pseudonimami, głównie jako Łukasz Socha. Moje ciągłe zmagania o napisanie czegoś więcej niż przyjęte było w ofi- cjalnej propagandzie zakończyły się w 1973 r. powodzeniem, a zarazem porażką. Książka Zapis pierwszej dekady. 1945-1954 ukazała się w listopadzie 1972 r. w nakładzie 20 tysięcy egzemplarzy. Połowa nakładu rozeszła się do momentu, gdy książka została wycofana ze sprzedaży tzn. do stycznia 1973 r. W tym samym 1973 r. po raz pierwszy miały miejsce i inne wypadki swoistej supercenzury - mianowicie wycofania całego nakładu lub jego części po ukazaniu się publikacji w księgarniach. Oto cztery pozycje dotyczące opracowań historycznych: 1) Antoni B. Szcześniak, Wiesław Z. Szota, Droga do nikąd. Działalność Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i jej likwidacja iv Polsce, Wyd. MON, 1973, 587 stron, nakład 3500 egzemplarzy. Autorom zarzucono m.in., że zajęli się tematem zastrzeżonym dla historyków radzieckich (rosyjskich). Książkę prze- znaczono „na przemiał". Ostatecznie jednak zdecydowano, że będzie sprze- dawana w szkołach wojskowych na tzw. listę zgłoszeń. Wcześniej jednak wyrzucono ze wstępu stronę siódmą, gdzie autorzy dziękowali mi jako pro- motorowi pracy doktorskiej pierwszego i kierownikowi magisterskiej dru- giego autora. Strona siódma została wydrukowana z pominięciem mojego nazwiska i wklejona do książki (moje nazwisko pozostało tylko w indeksie osób). 254 Maria Turlejska 2) Mieczysław Jaworski, Na piastowskim szlaku. Działalność Ministerstwa Ziem Odzyskanych w latach 1945-1948, Wyd. MON, Warszawa 1973, 303 strony, nakład 3000 eg/cmplarzy. Pretekstem do decyzji o przeznaczeniu tej książki na przemiał były źródłowe wzmianki m.in. o wywozie urządzeń fabrycznych przez armię radziecką z ziem zachodnich i północnych. Decyzja ta została zmieniona i książka M. Jaworskiego, wycofana z księgarń, została przeznaczona do sprzedaży kadrze wykładowców w szkołach oficerskich. 3) Leszek Moczulski, Wojna polska. Rozgrywka dyplomatyczna w przededniu wojny i działania obronne we wrześniu-październiku 1939, Poznań 1972, 597 stron. O ile wiem, zakwestionowano w niej m.in. wzmiankę o pakcie Rib- bentrop-Mołotow. O losach tej książki mógłby dokładnie opowiedzieć sam autor. 4) Antoni Czubiński, Kraj Rad. Lata zmagań i zwycięstw, Iskry, Warszawa 1973, 179 stron. Anonimowi supercenzorzy krytykowali m.in. fragmenty dotyczące kolektywizacji rolnictwa w ZSRR. Profesor A. Czubiński został przeniesiony z Warszawy z powrotem na Uniwersytet im. A. Mickiewicza w Poznaniu. Być może w 1973 r. zdarzyły się również drastyczne przypadki niszczenia książek, ale nie umiem o nich nic powiedzieć. Wydaje mi się, że było to usuwanie śladów „chruszczowizmu" z historio- grafii ZSRR i innych tzw. demoludów. W Polsce w dziedzinie propagandy aktywny był wtedy minister spraw wewnętrznych i były partyzant AL — Fran- ciszek Szlachcic. Właśnie wtedy kolportowano powielany przedruk z pol- skojęzycznych, wydawanych w Izraelu „Nowin-Kuriera". Był to ewidentny, ale zręcznie spreparowany wywiad anonimowych dziennikarzy z Władysławem Gomułką. Chodziło o zohydzenie Gomułki przez falsyfikat, któremu dało wiarę nawet Radio Wolna Europa i nadawało go w odcinkach. Dopiero niedawno Andrzej Werblan zdecydował się przyznać, że tekst pt. Moje czternaście lat. Zwierzenia Władysława Gomułkijest „oczywistym falsyfikatem. Nie zasługuje nawet na nazwę apokryfu jedynie dlatego, że tradycyjne apokryfy zwykle fałszowano lepiej i starenniej"1. Jak widać z tego przykładu, supercenzura partyjna - polska czy radziecka — nie ograniczała się tylko do usuwania całych fragmentów przygotowanych do publikacji, ale również sama preparowała dokumenty rzekomo źródłowe. Chodziło o to, by ukształtować w umyśle czytelnika odpowiedni obraz świata. W rzekomym wywiadzie Gomułki sugerowany był np. sąd, iż Chruszczow proponował mu ujawnienie sprawców zbrodni katyńskiej. 1 Ze wstępu A. Werblami tło Pamiętnika Wladysłartia Gomułki, t. l, Warszawa 1994, s. 21. 255 Odpowiedź na ankietę Instytutu Historii PAN o cenzurze w PRL Gomułka miał się na to nie zgodzić. W umyśle czytelnika owego paszkwilu musiało więc powstać pytanie: czy Gomuika był wobec lego polskim patriotą? Nie dziwi więc, że „Wiesław" do końca swoich dni dramatycznie upominał się o zdementowanie przez władze partyjne plotek, jakoby udzielał komukolwiek wywiadu. Dodajmy, iż ostatnio opublikowano w prasie dokumenty radzieckie dotyczące polecenia Chruszczowa, by zniszczyć akta straconych polskich oficerów. Sądzę, że ta dygresja stanowi przyczynek do historii cenzury w PRL. Moim zdaniem określenie „cenzura" rozumiane tylko jako Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk (GUKPPiW) jest pojęciem absolutnie niewy- starczającym, Mechanizm działania owej POWSZECHNEJ KONTROLI MYŚLI obejmował o wiele szerszy zakres i funkcjonował już na poziomie wypowiedzi ustnych. Mogły one stać się treścią donosu przekształcając wy- powiedziane w napisane. Tekst autorski, nim docierał do GLJKPPiW, był przedmiotem wnikliwej analizy. Jeśli była to praca zbiorowa - cenzurował ją kierownik zespołu. Powoływano recenzentów, przeważnie dwóch, ale mogło być ich więcej. Wydawnictwo zwracało się z prośbą o ocenę również do wydziałów ideologicznych KC PZPR, do instruktorów albo do dyrektora (prezesa) wydawnictwa. Redaktor miał również wiele do powiedzenia. W razie potrzeby zwracano się nawet do kierownika odpowiedniego wydziału KC PZPR. Cenzor otrzymywał tekst w momencie przesłania maszynopisu do drukarni. Wcześniej zostały już z niego usunięte informacje „niepotrzebne, zbędne i szkodliwe", nawet jeśli zawierały prawdziwe fakty. Rola cenzora de nomine była o wiele mniejsza niż wydawać się to może osobom, które nie znały tej instytucji. Cenzor egzekwował ustawienie danego tematu na zlecenie otrzymane z góry. W latach 1957-1972, kiedy sporo publikowałam, nie miałam nigdy żadnego bezpośredniego kontaktu z cenzorem. Kontakt ten utrzymywał mój redaktor - w danym wydawnictwie czy w tygodniku (wtedy głównie w „Polityce"). To on chodził na ulicę Mysią i przynosił mi wykaz zakwestionowanych zdań. Cenzura była ostatnim etapem przed publikacją. Autorzy nauczyli się ograniczać słownictwo, nazwy, sformułowania, orien- towali się, co może „zejść", a co nie ma szans, by ukazać się drukiem w prasie czy w książce. Niektórzy stosowali więc z góry autocen/urę. Omijali niewy- godne fakty, ograniczali tematykę albo sięgali do dawniejszej historii. Być może dlatego, że jestem z wykształcenia socjologiem, zawsze interesowałam się najbardziej tzw. historią współczesną. Gdy wstąpiłam na uniwersytet w roku 1936, miała ona w Polsce niewielu przedstawicieli. Już tematem mojej 256 Maria Turlejska pracy magisterskiej były polityczne i społeczne przyczyny przewrotu majo- wego 1926 r. Jej kierownikiem zgodził się być prof. Stanisław Ossowski. Od 1959 r. prowadziłam na Wydziale Historycznym Uniwersytetu War- szawskiego, jak również w Wojskowej Akademii Politycznej wykłady, semi- naria magisterskie i doktorskie z historii Polski po 1939 r. Wykłady te za- owocowały kilkoma skryptami. Jednym z nich, wydanym w 1969 r. przez katedrę historii Polski WAF, był Świat i Polska po wojnie. 1945-1954. Miał on pełnić i pełnił rolę podręcznika historii tego okresu. Wiem, że korzystali z niego również licealiści. Maszynopis Świata i Polski złożyłam wcześniej także w wydawnictwie „Wiedza Powszechna". Redakcja historyczna (już po zmianach kadrowych prze- prowadzanych od marca 1968 r.) zwróciła się w tej sprawie do starszego instruktora wydziału propagandy Komitetu Centralnego PZPR. Ten, dobrze zorientowany w ówczesnych realiach, gruntownie skrytykował maszynopis, jego recenzję udostępniono mi poufnie. „Wiedza Powszechna" zrezygnowała z wydania tej książki. Tymczasem w 1969 r. ukazał się w tzw. małej poligrafii WAP skrypt Świat i Polska po wojnie. Po pewnym czasie zaniosłam go do redakcji „Iskier", która przesłała go do zrecenzowania ówczesnemu naczelnemu redaktorowi „Nowych Dróg" (był to organ teoretyczny KC PZPR). Recenzent, były wice- minister spraw zagranicznych PRL, potraktował swoje zadanie poważnie - recenzja liczyła 20 stron maszynopisu. „Iskry" przekazały mi te uwagi. Warto im poświęcić trochę miejsca, gdyż w sposób przejrzysty ukazują obowiązujący wówczas typ argumentacji, punkt widzenia i ideologiczną ocenę faktów. Przyznając, że książka może być ewentualnie użyteczna jako materiał szko- leniowy, recenzent wyliczał jednocześnie jej braki: „na ogół powierzchowna ocena zjawisk", „naświetlenie niektórych problemów niezupełnie prawidłowe", „uleganie modnej ostatnio tendencji do obiektywizowania wydarzeń historycznych najnowszego okresu", „poruszanie deformacji i błędów, jakie występowały w Polsce, Związku Radzieckim i w całym obozie socjali- stycznym: rodzi się wątpliwość, czy należy pisać o tych sprawach w sposób całkowicie otwarły, wręcz drastyczny, jak czyni to w niektórych miejscach au- torka. Na ogół we współczesnej literaturze politycznej unikamy rozwodzenia się zbyt szczegółowego nad tymi bolesnymi i rzucającymi cień na historię naszego ruchu sprawami, ograniczając się do stwierdzenia fałszywości, szkodliwości wspomnianych zjawisk oraz podkreślając fakt ich przezwyciężenia". Po ogólnym wstępie następowały zarzuty szczegółowe: przesadne akcen- towanie pociągnięć administracyjno-karnych, przedstawianie działań partii jako mafijnych, „zbędne uwypuklanie odpowiedzialności Stalina za bloka- 257 Odpowiedź na ankietę Instytutu Historii PAN o cenzurze w PRL de Berlina i za zirnną wojnę". Recenzentowi nie podobały się aluzje, pod- teksty, szukanie analogii, dawanie czytelnikowi do zrozumienia tego, co nie zostało sformułowane wprost. Radził usunąć ustęp dotyczący aresztowania „grupy Okulickiego". Krytyka dotyczyła również sformułowań budzących u czytelnika wątpliwości, czy na przykład wyniki referendum i wyborów były prawdziwe. Recenzent odrzucał sformułowanie (na stronie 105 skryptu) o „wcieleniu" partii socjalistycznych do komunistycznych, gdy powinna tym- czasem być mowa o ich zjednoczeniu. Oburzenie wręcz wywołało zdanie na stronie 197 skryptu Świat i Polska: „Stalin odszedł, ale stalinowcy pozostali". Redaktorka, która uważała moje opracowanie za pozytywne i potrzebne, przeniosła się w tym czasie z „Iskier" do „Książki i Wiedzy". Pragnąc wydać Świat i Polskę, wzięła tekst skryptu ze sobą. Ona też zaproponowała nowy tytuł książki: Zapis pierwszej dekady. Do recenzji otrzymali ją teraz dwaj pro- fesorowie najnowszej historii Polski. Obaj wysunęli uwagi rzeczowe, a nie ideologiczne. Minął rok, nim poszerzyłam tekst o niektóre wątki, uzupełniłam go również przeglądem literatury, tablicami synchronistycznymi, mapami i szkicami. Tymczasem w Polsce nastąpiły istotne zmiany — z kierownictwa PZPR odszedł, po grudniu 1970 r., Władysław Gomułka, a przyszedł Edward Gierek - słabo zorientowany w sprawach ideologicznych i podporządkujący się, podobnie jak jego przyjaciel Franciszek Szlachcic tezom radzieckim. W latach 1971-1972 kierownictwo KPZR przygotowało grunt do „oczyszczenia" kultury i nauki w Polsce z tendencji antyradzieckich. Zapis pierwszej dekady został skierowany do drukarni i cenzury w czerwcu 1971 r. Na ulicy Mysiej przeleżał całe dziewięć miesięcy i został „zwolniony" następnego dnia po „wygranych" przez Edwarda Gierka wyborach. Cenzura miała dwie czy trzy uwagi. Pamiętam jedną z nich, dotyczącą procesu wyższych wojskowych z lipca 1951 r.2 Książka ukazała się w księgarniach w listopadzie 1972 r. Połowa nakładu rozeszła się szybko, reszta została później zniszczona. Już w styczniu 1973 r. zaczęły do mnie dochodzić niejasne wieści, że Zapis... wycofany jest z księgarń z niewiadomej przyczyny. W końcu stycznia 1973 r. komendant WAP zwołał posiedzenie szefów katedr wydziału historycznego. Zaproszono i mnie. Tematem miała być krytyczna ocena mojej działalności wydawniczej, obejmującej nie tylko Zapis..., ale i trzy tomy sukcesywnie wydawanych materiałów pt. Dzieje sąsiadów Polski: ZSRR (1970), NR]) (1971), CSRS (1972). Prowadzący posiedzenie komendant WAP podkreślił, że dyskusja 2 Zob. strona 186 - Świat i Polska, s. 186 - Zapis pierwszej dekady, s, 171. 258 Maria Turlejska ma wykazać braki i błędy autorki, czym odpowiednio nastawił kierownika katedry historii Polski, który próbował mnie bronić. W marcu 197.3 r. w trzecim numerze „Nowych Dróg" ukazała się obszerna recenzja Zapisu... Powtórzone w niej zostały te same zarzuty, które już znałam z wyżej wspomnianego posiedzenia w WAP. Podpisana była nazwi- skiem „pomarcowego" szefa Państwowego Wydawnictwa Naukowego. Oto jedna z ocen: „Dwuznaczne i pełne niedomówień sformułowania M. Tur- lejskiej nie wyjaśniają w istocie rzeczy opisywanych wydarzeń, lecz stwarzają jedynie pytania, na które czytelnik nie otrzymuje odpowiedzi". W związku z przedstawieniem PSI, i aluzjami na temat sfałszowania wyników wyborów czytamy: „Tak odpowiedzialnemu historykowi pisać nie wolno. Brak komen- tarza staje się bowiem swoistym komentarzem". Główne zarzuty dotyczyły sugestii, że ZSRR był odpowiedzialny za „zimną wojnę": „Trzeba tu powie- dzieć otwarcie: stanowisko M. Turlejskiej jest w tej sprawie jawnie tenden- cyjne, do gruntu fałszywe". Recenzent występujący w roli surowego obercen- zora nazwał mnie (sic\) „historykiem piszącym w Polsce", ponieważ pominęłam „stanowczą postawę ZSRR w obronie pokoju", powtarzałam „propagandowe tezy burżuazyjnej historiografii, przedstawiając w fałszywym świetle dzieje pierwszego dziesięciolecia" odbiegając od poglądów historyków obozu socjalistycznego. Zapis... oceniono jako publikację „szkodliwą pod względem ideowym". 10 maja 1973 r. wezwana zostałam do komendanta WAP, który wręczył mi pismo Ministra Obrony Narodowej z 4 maja tegoż roku. Brzmiało ono następująco: „Na podstawie art. 96 ust. l i 2 ustawy z dnia 27 kwietnia 1972 roku - Karta Praw i Obowiązków Nauczyciela (Dz. Ustaw Nr 16 póz. ] 14) i za zgodą Prezesa Rady Ministrów rozwiązuję z obywatelką stosunek pracy z dniem 5 maja 1973 r." Obowiązująca do niedawna Karta Praw i Obowiązków Nauczyciela w ustępie l art. 96 głosiła „W wypadkach wyjątkowych stosunek pracy może być rozwiązany z mianowanym nauczycielem lub nauczycielem akademickim, którego działalność naukowa lub dydaktyczna albo oddziaływanie wycho- wawcze pozostaje w rażącej sprzeczności z zadaniami szkoły i szkoły wyższej". W ustępie 2 artykułu 96 czytamy, że przy rozwiązaniu stosunku pracy w tym trybie z profesorem wymagana jest zgoda Prezesa Rady Ministrów (tak było w moim wypadku). Niedawno przeczytałam ciekawą wzmiankę w „Gazecie Wyborczej" z 21 czerwca 1995 r., że Karta Nauczyciela została oceniona przez ekspertów OECD jako „kaftan bezpieczeństwa polskiej oświaty", utrudniający Polsce wstęp cło Unii Europejskiej. 259 Odpowiedź na ankietę Instytutu Historii PAN o cenzurze w PRL Po ośmiu miesiącach bezrobocia (bez zasiłku) zaczęłam pracować jako urzędnik w stopniu starszego radcy w Naczelnej Dyrekcji Archiwów Pań- stwowych. Przez pewien czas miałam zakaz publikacji. W tym trudnym dla mnie okresie jedynie profesor Henryk Zieliński z Wrocławia zamówił vi mnie w 1975 r. artykuł do drugiego tomu zbioru studiów pt. Twórcy polskiej myśli politycznej. Czynił on także starania, by zaangażować mnie na Uniwersytecie Wrocławskim, lecz natrafił na twardy opór ze strony Wydziału Nauki i Se- kretarza Nauki KC PZPR. Po ośmiu latach pracy w NDAP zdecydowałam się na przedwczesną emeryturę. Przyczynił się do tej decyzji m.in. fakt, że zbierane przeze mnie dokumenty archiwalne dotyczące odbudowy w latach 1945-1948 nauki, oświaty i kultury na ziemiach zachodnich i północnych nie zostały zakwalifikowane do druku przez profesora recenzenta, a zarazem supercenzora. * * Opisałam jeden tylko, ale najważniejszy epizod moich kłopotów z cenzurą i supercenzurą. Nie znaczy to jednak, że nie miałam ich wcześniej. Inne pozycje książkowe mojego autorstwa, które na skutek negatywnych recenzji wewnętrznych nie zostały wydrukowane, to: Dokumenty widzenia. 1944-1964 - wybór materiałów literackich (reportaż, poezja, satyra) PZWS 1963; Bitwa o miasto - źródła z Powstania Warszawskiego, „Czytelnik" 1973; Rozmowy z Gomułką, „Tygodnik Kulturalny" 1988. Roman Wapiński MOJE SPOTKANIA 2 CENZURĄ Na początek dwa zastrzeżenia. Po pierwsze, dzielę się swymi doświadcze- niami z oporami, wywołanymi przede wszystkim obawą przed zaliczeniem do szukających „usprawiedliwień" i cierpiących na amnezję. Uważam, że każdy z nas, publikujących w minionej epoce, przyjmował odpowiedzialność za swoje słowo, także i wówczas, gdy było ono wymuszone. Niezależnie od rozlicznych skrępowań każdy z nas mógł nie publikować tych prac, które były poddane takiej czy innej cenzurze. Po drugie, nie prowadziłem rejestru ingerencji cenzury i zmian w tekstach wprowadzanych przez wydawnictwa (redakcje), w związku z tym nie dysponuję pełnym i uporządkowanym zestawem informacji. Dlatego moja relacja jest nader ułomna, raczej tylko sygnalizująca moje doświadczenia z minionej — mam nadzieję — epoki. 1. Zacznę od truizmu. Zastrzeżenia wobec przedstawionych tekstów zgłaszał nie tylko Główny Urząd Kontroli, zwany urzędem cenzury. Wysuwały je nie tak znów rzadko z własnej inicjatywy same wydawnictwa, bądź to dlatego, że chciały uniknąć późniejszych kłopotów, bądź też dlatego, że były bardzo gorliwe. Ponadto przynajmniej od lat siedemdziesiątych były wytypowane instytucje (np. Wojskowy Instytut Historyczny w przypadku prac dotyczących dziejów wojen i wojskowości) i zespoły recenzentów, których zadaniem było orzekanie, czy dana praca może być opublikowana. Nie można też zapominać o trosce o „prawomyślność" wykazywanej przez komitety PZPR, odczuwanej nie tylko przez historyków dziejów najnowszych. Z wyżej wymienionymi poczynaniami współgrała mniejsza lub większa autocenzura. Przykładowo, pisząc biografię generała Władysława Sikorskie-go i wiedząc o zakazie używania nazwy „Katyń", napisałem „o odkryciu grobów pomordowanych oficerów polskich w lasku katyńskim, w rejonie Smoleńska", nie uzupełniając tego informacją o tym, przez kogo zostali zamordowani. Zapewne w niektórych wypadkach zacierała się granica między Roman Wapiński 262 „czopowym językiem" a całkowitym przemilczeniem, wywołanym liczeniem się z cenzurą. I ostatnia uwaga natury ogólniejszej. Nie wszystkie ujęcia, które dziś mogą wzbudzać sprzeciw, były determinowane liczeniem się z cenzurą. Jakaś część z nich odzwierciedlała ówczesny stan wiedzy. Należę do tego grona historyków, które zainaugurowało w miarę systematyczne badania najnowszych dziejów Polski. Zaś prace pionierskie zawsze obarczone są większymi błędami poznania. Jakąś część ujęć zawartych w moich publikacjach budzących sprzeciw podtrzymuję i dziś. Nadal - przykładowo — nie mogę akceptować przesadnie optymistycznych ocen dziejów Polski odrodzonej lat 1918-1939 i podtrzymuję negatywną oceną decyzji o wybuchu powstania w Warszawie. Tyle tylko, że dziś, mając na uwadze różne uczulenia, dotyczące także konkretnych określeń, inaczej bym te ujęcia przedstawił, czasami użyłbym innych określeń. Niektóre bowiem, jakkolwiek obecne w zachodnich opra- cowaniach, u nas obecnie rażą. 2. Powinienem być może gros uwagi poświęcić tym swoim doświadcze- niom, które związane są z przygotowanymi przeze mnie podręcznikami dla III (część II) i IV klasy liceum, ale z kilku co najmniej powodów ograniczę się do paru spostrzeżeń. Po pierwsze dlatego, /e w wypadku podręczników ograniczenia swobody autorskiej były z góry wiadome, przynajmniej wówczas. Stwarzał je już sam obowiązujący program, bowiem w myśl przepisów podręczniki musiały pozostawać z nim w pełnej zgodzie. Nie zmienia postaci rzeczy fakt, że przyjmując zaproszenie na udział w konkursie na podręczniki (pismo ówczesnego dyrektora PZWS z 27 stycznia 1966 r.) pragnąłem jedynie wypróbować swe umiejętności, nie licząc na „sukces" swego tekstu. Po drugie dlatego, że w tym wypadku wskazywanie na przejawy interwencji różnych cenzur mogłoby wytworzyć przekonanie o chęci unikania przeze mnie odpowiedzialności za treści zawarte w tych podręcznikach. Po trzecie dlatego, że nie tak rzadko była to interwencja pośrednia, pochodna od zmian poczynionych w programie nauczania historii. A jakie były trudności? Jedne z pierwszych polegały na takim udokumen- towaniu tekstów źródłowych, traktowanych przeze mnie jako immanentna część wykładu mająca wzbogacić informację, by nie zostały usunięte tylko z tego powodu, że zostały zaczerpnięte z wydawnictw emigracyjnych. Trzeba było więc szukać takiej publikacji krajowej, w której dany tekst był już zamieszczony. Po 1968 r. miało być w ogóle wyeliminowane nazwisko Ra- packiego, a po 1970 r. Gomułki. Itd. itd. Czasami zmiany były wprowadzane nawet bez wiedzy autora. Moje spotkania z cenzurą 263 3. Gdy zastanawiam się nad działaniem ówczesnej cenzury (a może raczej - nadzoru politycznego), to dochodzę do wniosku, że było ono dotkliwie odczuwane właściwie tylko wtedy, gdy tematyka prac dotyczyła polityki ZSRR (w tym, rzecz jasna, stosunków radziecko-polskich), dziejów Polski po 1944 r. i ... społecznej („wychowawczej") roli historii. W każdym razie ja po ra/. pierwszy zetknąłem się z działaniem cenzury, ściślej — cenzorskiej recenzji wydawniczej jednego z historyków — po złoże niu do druku w 1964 r. napisanej na zamówienie Wydawnictwa Morskiego książki pt. Pierwsze, lata władzy ludowej na Wybrzeżu Gdańskim. Wcześniej, w trakcie przygotowywania do druku trzech książek, m.in. rozpraw doktor skiej i habilitacyjnej, nie spotkałem się z interwencjami cenzury (wydaw nictwa chyba też nie). Wśród uwag znalazła się przykładowo taka: „Ocena WUBP (Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego - R.W.) -jed nostronna i przesadnie negatywna oderwana od konkretnej rzeczywistości". Podobnie uważny, „troszczący się" o „poprawność polityczną" pracy, był recenzent naukowy złożonego w 1970 r. w PZWS maszynopisu pracy Naro dowa Demokracja 1893-1939. Obszerne jej fragmenty, bez wprowadzenia zmian, opublikowałem po kilku latach w Dziejach buriuazji iv Polsce. Studia i materiały. Gorszy los spotkał natomiast złożoną w tym samym wydawnic twie w 1972 r. Historię Polski 1914-1945, jakkolwiek doczekała się już druku (druga korekta) i była zapowiedziana w katalogu PZWS na międzynaro dowe targi książki wypadku udało rni się wydostać z wydawnictwa następujące uwagi cenzury: „Dotyczą one generalnie następujących zagad nień: 1) Odpowiednie naświetlenie stosunków polsko-radzieckich w omawia- nym okresie (szczególnie dotyczy to wojny 1920 r., Rapallo, wojny 1939 r. i okresu okupacji) przykładowo: s. 101 - Zbędne jest wymienianie warunków pokojowych, jakie przedstawił Daniszewski delegacji polskiej w Mińsku 17 sierpnia 1920 r. s. 429-430 - Ograniczyć do 2-3 zdań omawianie problemów walki z Niem- cami na terenach Kresów leżących obecnie poza granicami Polski. 2) W innym świetle przedstawić dzieje polskiego ruchu rewolucyjnego w okresie międzywojennym, przykład: s. 50 - Nie można twierdzić, że SDKPiL i PPS-Lewica pomijały problem niepodległości Polski; s. 183 - Skreślić zdanie mówiące o ultralewicowości i sekciarstwie KPRP; s. 436 - Inaczej przedstawić stanowisko rządu ZSRR i Międzynarodówki Komunistycznej w latach 1939-1941 wobec toczącej się wojny. 264 Roman Wapiński 3) Charakterystyka J. Piłsudskiego i innych osobistości z okresu II Rzecz- pospolitej wymaga korekty; nie ma potrzeby usprawiedliwiać ich postępowania rozmaitymi okolicznościami, przykład: s. 182 - Inaczej sformułować zdanie odnoszące się do 1922 r. a mówiące o demokratyzacji ustroju politycznego w Polsce, o możliwości swobodnego rozwoju kultury i oświaty narodowej; s. 386 - Stonować rolę i znaczenie AK. 4) Usunąć ilustracje dot. Legionów i J. Piłsudskiego. Wymienione strony są tylko przykładowymi, a odnoszą się do całości dzieła"1. Wcześniej, jeszcze przed działaniem urzędu cenzury, przesądzone zostały losy zbioru esejów pt. Historia - współczesność, złożonego w Wydawnictwie Morskim w 1973 r., w którym m.in. zawarłem próbę ukazania społecznych i cywilizacyjnych przesłanek kryzysów 1968 i 1970 r. W tym wypadku należytą troskę o „poziom" dzieła wykazał jeden z recenzentów oraz zastępca szefa wydawnictwa. Odmiennie potoczyły się losy złożonej w „Wiedzy Powszechnej" w 1974 r. biografii Sikorskiego, jakkolwiek podobno (według przekazanej mi wówczas informacji) jeden / ówczesnych członków Biura Politycznego miał powiedzieć, że mu wcześniej kaktus na dłoni wyrośnie, niż się ona ukaże. Po długim okresie wyczekiwania w 1977 r. zapadła decyzja jej wydania. Z pewnością wpływ na nią wywarły wzrastające po czerwcu 1976 r. kłopoty władzy (potrzebne okazały się jakieś „marchewki" a nie tylko „kije"), w jakiejś jednak mierze zaważyły na niej opinie recenzentów, którzy uznali tę biografię za „prawomyślną", przy czym „zespół Wojskowego Instytutu Historycznego" (czterech historyków) zawarł w swej recenzji w gruncie rzeczy tylko merytoryczne uwagi. Po 1978 r., który moim zdaniem przyniósł dość znaczną „odwilż", przy- najmniej w odniesieniu do dziejów Polski poprzedzających wybuch II wojny światowej, miałem już tylko dwa „spotkania" z cenzurą. Pierwsze z nich było związane ze złożonym w 1976 r. w Ossolineum maszynopisem pracy Narodowa Demokracja 1893-1939. Ze studiów nad dziejami myśli nacjonalistycznej (wydanej w 1980 r.) Interwencja cenzury dotyczyła jednak tylko drobiazgów, np. musiałem określenie „kolektywistyczny", użyte w toku charakterystyki ideologii nacjonalistycznej, zastąpić innym — „antyindywidualistycz-ny". Ostatnia interwencja cenzury odnosiła się do referatu pt. Kresy: alternatywa czy zależność, wygłoszonego na sympozjum organizowanym przez Uniwersytet 1 Pismo PZWS z maja 1976 r., RHO-4398/76. 2 Pismo Ossolineum z 3 grudnia 1985 r. 265 Wrocławski. Miał on wejść jako artykuł do kolejnego tomu „Dziejów polskiej myśli politycznej", zatytułowanego Kresy w polskiej myśli politycznej, wycofanego przez PAN z wydawnictwa2. W zapisie cenzury z 1983 r. znajduje się następująca ogólna konstatacja: „Roman Wapiński - w artykule Kresy - alternatywa czy zależność definiuje »Kresy« dowodząc, ze na rozumienie tego terminu wywarło wpływ dziedzictwo XVI-XVIII w., używane następnie przez twórczość literacką. Prezentuje wizje terytorialne Polski w ujęciu W. Nał- kowskiego, E. Romera, S. Srokowskiego i K. Milewskiego (?), a także idee polityków przełomu XIX i XX wieku uzasadniające racje polskiej ekspansji politycznej na Wschodzie - bez jakiegokolwiek krytycznego komentarza autorskiego (s. 24-37). Przedstawiając ewolucję tych poglądów przywołuje m.in. takie ich wyznaczniki, jak alternatywa: albo ścisły związek Litwy z Polską, albo rusyfikacja i strata historycznych ziem (s. 40), by - dalej - uwypuklić tezę o konieczności politycznego wykorzystania istnienia propolskich nastrojów ludności kresów pozostającej poza »totalitarnie rządzoną« Rosją bolszewicką (s. 46)". Tom ten został ostatecznie wydany w 1988 r. Ze względu na osobę redaktora tego tomu wyraziłem zgodę na wprowadzenie przez niego niektórych interwencji cenzury. KRÓTKIE INFORMACJE O AUTORACH Henryk BATOWSKI — profesor doktor habilitowany, emerytowany profesor Instytutu Historii Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, zmarł 25 III 1999 r. Maria BOGUCKA — profesor doktor habilitowany, emerytowany profesor Instytutu Historii Polskiej Akademii Nauk (dalej PAN) w Warszawie. Marian Marek DROZDOWSKI — profesor doktor habilitowany, pracuje na stanowisku profesora w Instytucie Historii Uniwersytetu Opolskiego, zamieszkały w Warszawie. Jerzy EISLER — doktor habilitowany, pracuje na stanowisku docenta w In- stytucie Historii PAN w Warszawie. Antoni GĄSIOROWSKI — profesor doktor habilitowany, pracuje na stano- wisku profesora w Instytucie Historii PAN w Warszawie, zamieszkały w Po- znaniu. Ludwik HASS — profesor doktor habilitowany, emerytowany profesor In- stytutu Historii PAN w Warszawie. Elżbieta KACZYNSKA — profesor doktor habilitowany, pracuje na stanowisku profesora w Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego. Marek Kazimierz KAMIŃSKI — doktor habilitowany, pracuje na stanowisku docenta w Instytucie Historii PAN w Warszawie. 268 Informacje o autorach Krystyna KERSTEN - profesor doktor habilitowany, pracuje na stanowisku profesora w Instytucie Historii PAN w Warszawie. Marcin KULA — profesor doktor habilitowany, pracuje na stanowisku pro- fesora w Instytucie Historii Uniwersytetu Warszawskiego. Janusz JASIŃSKI — profesor doktor habilitowany, emerytowany profesor Instytutu Historii PAN w Warszawie, zamieszkały w Olsztynie. Czesław MADAJCZYK — profesor doktor habilitowany, emerytowany pro- fesor Instytutu Historii PAN w Warszawie. Jerzy MATERNICKI — profesor doktor habilitowany, pracuje na stanowisku profesora w Instytucie Historii Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Rzeszowie. Maria NOWAK-KIEŁBIKOWA — profesor doktor habilitowany, pracuje na stanowisku profesora w Instytucie Historii PAN w Warszawie. Marian ORZECHOWSKI —- profesor doktor habilitowany, pracuje na sta- nowisku profesora w Mazowieckiej Wyższej Szkole Humanistyczno-Pedago- gicznej w Łowiczu, zamieszkały w Warszawie. Janusz PAJEWSKI — profesor doktor habilitowany, emerytowany profesor Instytutu Historii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Karol Marian POSPIESZALSKI — profesor doktor habilitowany, emeryto- wany profesor Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Zbigniew ROMEK — doktor, pracuje na stanowisku adiunkta w Instytucie Historii PAN w Warszawie. Jerzy SERCZYK — profesor doktor habilitowany, pracuje na stanowisku profesora w Instytucie Historii i Archiwistyki Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika w Toruniu. Edward SERWAŃSKI — profesor doktor habilitowany, emerytowany profesor Instytutu Zachodniego PAN w Poznaniu. Informacje o autorach 269 Tomasz STRZEMBOSZ — profesor doktor habilitowany, pracuje na stano- wisku profesora w Sekcji Historii katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Tomasz SZARO1A — profesor doktor habilitowany, pracuje na stanowisku profesora w Instytucie Historii PAN w warszawie. Renę SLIWOWSKI — profesor doktor habilitowany, pracuje na stanowisku profesora w Instytucie Rusycystyki Uniwersytetu Warszawskiego. Wiktoria SLfWOWSKA — profesor doktor habilitowany, pracuje na stanowisku profesora w Instytucie Historii PAN w Warszawie. Krystyna SRENIOWSKA — profesor doktor habilitowany, emerytowany profesor Instytutu Historii Uniwersytetu Łódzkiego. Janusz TAZBIR — profesor doktor habilitowany, emerytowany profesor Instytutu Historii PAN w Warszawie. Jerzy TOMASZEWSKI — profesor doktor habilitowany, pracuje na stano- wisku profesora w Instytucie Historii Uniwersytetu Warszawskiego. Maria TURLEJSKA — profesor doktor habilitowany, emerytowany profesor, byty pracownik administracyjny Naczelnej Dyrekcji Archiwów Państwowych w Warszawie. Roman WAPIŃSKI — profesor doktor habilitowany, pracuje na stanowisku profesora w Instytucie Historii Uniwersytetu Gdańskiego. REYIEW In March of 1995 the Institute of History of the Polish Academy of Sci- ences sent to 150 historians a questionnaire with a request to describe their own experiences and relations with the official Censorship (the Main Office for the Control of Press, Publications, and Public Spectacles - GUKP-PW) and other forms of restriction in their scientific work after the World War II. In answer to the questionnaire we received 27 replies. We were ablc lo collect a l.irge rangę of reminiscences from the scholars of differ-cnt political options and outlook on life. This collection of reflections presents diversc, at Limes opposite, opinions concerning the rangę and efficacy of the Censorship. In generał, no author is of positive opinion on the Censorship as a whole. Henryk Batowski pointed out a compatibility of Polish historiography with the main conclusions of Soyiet historiography. Writing about the per-sistence of the official Censorship and its pressure on authors, hę decided that in his case - despite different kinds of forced compromises - hę was able to avoid in his edited works any sort of mispresentations or half-truths. Maria Bogucka outlines her career as an editor in chief (from 1958 to 1976) of a monthly historical magazinc "Mówią Wieki" (Centuńes Speak). Sińce it was addressed to young people and teachers, the publication was under specia! suspicion. In a thick of the fray the editorial staff was fight-ing with the Censorship not only over specific wordings, but also, and most of all, over subject matter. The Censorship was particularly harsh on all informalion and knowledge regarding the history of the World War II and its special subjects: the role of Home Army (AK) and of the Polish Emigra-tion, participation of Poles in the fight in the West etc. There was scarce interference in a low-circulation magazine "Acta Poloniae Historica" ad- dressed to the foreign reader. The thorny issues included the use of Ger- Review 271 mań names for Polish places. In 1987, the whole edition of a book titled Hołd Pruski (The Prussian homage) was destroyed because its author used the names "Danzig" and "Kónigsberg". Marian Marek Drozdowki describes the ways in which the historians tried to outwit the officers of the Censorship in their battle for historical truth concerning the Polish Socialist Party (PPS) and how they tried to save the Party from sinking into oblivion. Yeterans of sodalist rnovement attended the informal meetings of the scientists interested in this subject. The author also mentions some of the Censorship's interference in his book on the Second Polish Republic. Hę points out that one of the forms of strug-gle with restrictions on intellectual freedom was a verv popular action of lectures in 1980-89 organised by Catholic societies in the whole country. Jerzy Eisler depicts the ways in which were censored his articles pub- lished by Catholic "Więź" (Links) and "Przegląd Katolicki" (Catholic Review) in the second half of the 1980s, where, among other things, were censored all references to friction within the Central Committee of the Polish United Workers' Party (KC PZPR) in October 1956 ancl how the demonstrators in Gdynia of 1970 were crushed under fire of helicopters. Antoni Gąsiorowski, using an example of Wydawnictwo Poznańskie (Posen Publishers), demonstrates standard practice of employing former Censorship's officers on the premises of publishing houses. Its aim was to rcduce the number of censored materiał and hence financial loss of a publisher. As a secretary of an editorial staff of a quarterly magazine "Kronika Miasta Poznania" (Chronicie of the Toruń of Posen) in 1957/58, the author witnessed a process of strengthening the Censorship after a short period of relaxation and how the censors in Posen were depending entire-ly on the local Voivodship Committee of the Polish United Workers' Party (KW PZPR). Gąsiorowski also recollects how during the editorial prepara-tions of a Wielkopolski Słownik Biograficzny (Biographical Dictionary of Greater Poland) the Censorship questioned the "incorrect" proportions of the notes, accusing the editorial staff of neglecting the representatives of the Left. The Dictionary was finally published - with insigniflcant interference - after the events of 1980. Ludwik Hass argues that it was not the Censorship, but a historian him- self who decided whether hę would be able to conduct genuine historical research. In his opinion the problem of intellectual freedom was largely limited to the problem of choice of the subject and the ways of dealing with it. Every one could have found such a subject matler, which was not regulated by the Censorship. On the other hand, censors' interference was 272 Review very often induced not by a theme itself, but by a way of its presentation. According to Hass' opinion, scientific texts free of provocative wordings were not treated as suspect. To fortify this point of view the author recalls the cxamples of his articles from the first half of the 1960s. On the basis of his own experiences hę also mentions the ways in which some scholars, benefiting from good relationship with the Government, tried to use the Censorship for their own ends. Elżbieta Kaczyńska points out the censorial functions of editors and appointed by them special, so-called "internal critics". In her opinion the fate of a historical text was mainly decided by the opinions of the employ-ees of the Higher School of Social Science (WSNS), the Science Department of Central Committee of Polish United Workers' Party, and finally of some of the Soviet historians and the representatiyes of the Soviet Embassy in Poland. The Soyiet officials interfered with her book titled Powszechna historia gospodarcza (Universal Economic History), written together with Kazimierz Piesowicz for Polish Scientific Publishers (PWN) in 1975. Marek Kamiński describes his twelve years' efforts (from 1978 to 1990) to publish his doctoral thesis on Polłsh-Czechoslovakian relations in 1945-1948. The Publishing House «Ossolineum», on the basis of a political opinion issued by one of the employees of the Science and Education Department of the Central Committee of the Party decided not to publish it, despite the contracl. Nevertheless, after the changes introduced by the emergence of "Solidarity" and after the interyentions of the Committee for Prejudicial Decisions and of President of the Polish Academy of Science, it was decided to restore the book to the editorial plan. After impos-ing of martial law, however, the Censorship suppressed the edition. Nei-ther did the author succeed in editing one of the fragments of the book in Breslau (Wrocław) Quarterly Magazine "Sobótka". The editors proceeded against the Censorship, and in consequence of the decree of Supreme Court, the edition was prohibited. In 1985 Kamiński entered into a new contract with PWN and yet the book waited to be printed till 1990. Krystyna Kersten on the basis of her own experiences tries to answer the question to what extend could the scholars pursue genuine research in those days? The author stresses the fact that the Censorship imposed on the writer specific instructions (e.g. employment of particular language in texts). The Censorship strangulated any forms of research on generał modern history, such as Polish-Soviet relations, political history, political system etc; the censors were particularly harsh on all forms of criticism of the Polish People's Republic. As a result, all the writer could gain in their Review 273 struggle with the Censorship was of secondary importance. The author maintains that the mentality of the average citizen of the People's Repub-lic was infected with a permanent tenet that the compromise is a price for, even if defective, development of culture and science. Słie seems unable to decide whether her relations with censors were the effects of her readiness to compromise or whether they mirrored her awareness of that time. Marcin Kula emphasises particular destructiveness of the "pre-censor interference", madę by institutions, publishing houses, supervisors and directors of scientific institutes. One instrument of negative suppression was so-called "a piece of good advice" on how to avoid the activities of the censors. According to the author's opinion the consequences of the Cen- sorship arę still to be seen, e.g. some area of historical interests arę morę neglected than others, or they arę reflected in not very respectful ways in which the authors arę treated in some publishing houses, as well as the readers' łąck of confidence in all historical works published in times of People's Republic. Janusz Jasiński describes his experiences as an editor of Allenstein (Olsztyn) Quarterly Magazine "Komunikaty Mazursko-Warmińskie (Bulle-tin of Masuria and Varmia). In here the Censorship's targets for regular suppression start with criticism of the official attitude towards Masurian peoples or with all references to any kind of Polish and Soviet issues. The author records one example of how the publishers were forced to print a mediocre article only because its author was a propaganda secretary of the local Voivodship Committee of the Polish United Workers' Party. Czesław Madajczyk depicts the hierarchy of the censors, as hę first had to meet a representative of the official censor on the premises of the pub-lisher, then the publisher contacted the Main Office; in the case of historical texts, all doubtful matters were elucidated by the Party's History Department of the Central Committee of the Party or the Military Institute of History. Those were responsible to the Science Department of Central Committee of the Polish United Workers' Party. Their activities were watched by secretaries of the Political Bureau and in sorne extreme cases the text could have been censored by the First Secretary of the Party. Madajczyk outlines his own battles with the Censorship as an author, editor or official (hę was the editor of the 4th volume of "History of Poland", editor in chief of "Dzieje Najnowsze" (Modern History), director of the Institute of History of the Polish Academy of Sciences (PAN), vice-secretary of the I Department of Social Science of PAN. The fact that hę was a member of the Party did not influence in any way the attitude of the Censorship to- Review 274 wards hirn; much morę important in this regard were personal and famih relations or contacts. Jerzy Maternicki decided that history of historiography, historical meth- odology or didactics of history were not in the scope of interest of the official Censorship. And despite the fact that hę gives some examples oJ censored materials and troublesome interference in the texts (especially regarding the attitudes of historians during the World War I or on literary output of Władysław Konopczyński) hę is of opinion that, in generał, the author was able to avoid mispresentations at the little cost. Maria Nowak-Kiełbikowa describes her five-year period (1970—75) of trou- bles with the edition of her book on the Polish-English relations between 1918 and 1923. In this case the thorny issue was mainly one chapter, deal-ing specifically with the Polish-Soviet relations and valuation of the Eng-lish- Soviet relations. The Censor reproached the author for much too wide - in his opinion - use of emigration literaturę and neglecting literary output of the socialist countries as well as ignoring its valuable interpretations. Janusz Pajewski admits that the merę existence of the Censorship madę him to turn his interests mainly towards the universal history. When hę decided, by the end of the I960s, to engross in the Polish question during the World War I and the formation of the Polish Republic afterwards, the trouble began: the Censorship criticised Pajewski's "tendency to idealise" the period of the Second Polish Republic. The author witnessed also the practice of falsifying historical sources by censors. In Marian Orz.e( howski's opinion the Censorship was particularly harsh on all texts written by scholars who were the Party members. The reason of this special treatmcnt was forced necessity to comply with the "party linę" which was regarded as their morał and political duty On the other hand, any deviation from the principles could have signalled future changes in Party's politics. The special target for regular suppression was the history of workers' movement, sińce it was treated as the "monopoly" of the History of Party Department of the Polish United Workers' Party. The scholars working there were the main censors in this subject. The author mentions also the "non-official" censorship; the whole rangę of institutions and peo- ples, who were so "nice and kind" as to denounce their friends, students, employees... In Orzechowskfs belief the worst kind of censorship, the most treacherous which truły lirnited the studies and freedom of expression was "self-censorship". Karol Marian Pospieszalski describes on his own example the tendency of some historians, who were "ideologically hostiie", to withdraw on the Review 275 margins of academic life of University of Posen (Poznań). Hę memorises "friendly" mutual surveillance of colleagues, the ways in which the Univer-sity officials hindered the publication of schoolbooks and handbooks for students. The author illustrates finally the character of materiał suppressed by the Censorship in his texts, mainly on the German occupation in Po-land during the World War II. Jerzy Serczyk reminds the reader of the custom established in publish-ing houses by the end of the 1940s to internally survey the text before the publication in order to establish its accordance with Marxist methodology and the use of literary output of Soviet scholars. Hę also perceiyes the fact that the slight changes of emphasis, or employed terms were in some cases enough to satisfy the censors' conscience. One of the ways of successful dealing with the Censorship and reducing censored materiał was skilful application of "Aesopean language". Eldward Serwański simply describes his struggle with the Censorship to get his research and theories on the German occupation in Poland during the World War II accepted. For Tomasz Strzębosz the first experience with the Censorship came at the end of 1060s with suppression in "Dzieje Najnowsze Polski" (Polish Modern History) of his article on German soldier, who saved a Polish village from pacification. The text was censored because nobody was allowed to write about "good" Germans at that dmę. The article was published after the Polish-German agreements of December 1970. In the 1970s Strzem-bosz was interested mainly in subject of Home Arm) (AK), but the then Director of the Institute of History of the Polish Academy of Sciences ad-vised him to take up some other matter because of slight, if any, chance of publishing the results of his research. The proposal was of the kind of "not to be refused", so the historian had to change his working place and in 1984 went to Catholic University of Lublin (KUL). The Censorship for almost 10 years suppressed his book on the shock troops and mililary actions of under-ground Warsaw during occupation (1978 first edition, 1983 second). Tomasz Szaro ta describes his conyersation with a censor in March of 1968, in connection with editorial preparations of his book on urban set- tlement in Lower Silesia in 1945-48. Censors eliminated from the textbook all "offending" German place-names, and all references to the unethical behaviour of Poles in the Recovercd Territories (unlawful expelling of Germans, looting, etc.). In this book, as well as in the source materiał con- taining descriptions of Polish countryside from 1939 to 1948, the Censorship removed all information regarding yiolations, wrongdoings and dev- « J: 276_____________________________________________Ręyjew astation madę by the soldiers of the Red Army. In his textbook on General Grot-Rowecki the Censorship censored only the alleged references to General Wojciech Jeruzelski. Wiktoria and Renę Śliwowski decided that one important factor was a title of the text, which could have alarmed or soothed a censor. The title of their book Tron w cieniu szubienic (Throne in the Shadow of Gattowś) was ques-tioned, but the same book under the title of Mikołaj i jego czasy (Nicholas and His Time) could have been published without much trouble (in USSR it would have been corwersely, as there were a bań on connecting a histor-ical epoch with the names of tsars). The authors depict how the 19th-cen-tury sources relating to the fanuary Rising were censored and how, quite often, author could avoid the interference of the Censorship by introduc-ing a suitable preface which was intended "to interpret" to the reader the meaning of the texl in a "right way". The Censorship treated the memoirs from 19th century just like the present-day publicism. For Krystyna Sredniowska particularly annoying were imposed restric- tions on access to foreign literaturę (i.e. Western publications) and notori-ous difficulty in going abroad. In her opinion a łąck of these contacts with the "outside world" had a damaging effect on her scholarly and didactics methods and went far to waste her fuli potential. Janusz Tuzbir stałeś that after 1956 the Censorship was predominantly interested in the textbooks on modern history, development of Workers' Movement, and political history of the 20lh century. In the 1970s the bor- derline of free expression was the datę of September 17, 1939 (the Soviet invasion of Poland). The author also points out that the Censorship cen- sored everi the re-editions of books belonging to a classic historiography. In these texts there were eliminated all sections which were accused of bcing anti-Semitic (for example in Jan Bystroń or Jan Ptaśnik's texts). In the author 's opinion little inlerference in his texts hę owed to the fact that modern history did not comc within the scope of his main interest. Hę had, howevcr, a very annoying experience with the Censorship of German Democratic Republic, which in 1974 - without the author's permission - supplemented his book with an opinion of Frederick Engels on the sub-ject. In Jerzy Tomaszewski 's opinion the existence of the Censorship was the effect of the State centralisation, of that particular political system. Hę claims that the Censorship in Warsaw was less severe than in other Polish towns. The explicit priorities of the Censorship were changing, for examplc after 1968 its targets for regular suppression start with all references to Jews. Review 277 Maria Turlejska expresses her view that censorship was mainly based on common control of thought and it exercised its power already on the level of verbal expressions. Before the text was sent to the official Censorship, it was already censored by team supendsor, reviewers, and publishing house, not seldom on the basis of its own internal opinion, supported by the opin-ions of employees of the Ideological Departments of the Central Commit-tee of the Party. Another factor of considerable importance was "self-cen-sorship". The author describes her own experience with the Censorship when she tried to publish her book dealing with the first ten years after the World War II. In 1969 the book was published in a form of workbook for internal use of Military Academy of Politics in Warsaw (Wojskowa Akademia Polityczna). The author endeavoured, however, to publish the book for a larger number of readers. But despite her efforts neither "Wiedza powszechna" ("Common knowledge" Publishers), nor "Iskry" ("Sparks" Pub-lishers) decided to publish it. In an internal opinion written for "Iskry" its author expressed their belief that the book should not be published be-cause of its "bitter descriptions" of mistakes madę by the whole socialist błoć. After the December of 1970, however, the Censorship was relaxed to the extend that the book madę its appearance, published by "Książka i Wiedza" ("Book and Knowledge" Publishers). Unfortunately, the book was withdrawn from sale three months later. Roman Wapiński thinks that authors cannot avoid responsibility for their texts even in the circumstances of existing censorship. Hę emphasises the fact that in writing about his relations with the Censorship hę does not try to shift the responsibility onto the censors. Hę is of opinion that an impor-tant factor in control of free expression was self-censorship, but not infre-quently a particular meaning that we today tend to treal as a result of the Censorship suppression mirrored knowledge of those days. Most closely controlled were problems of USSR politics and social role of history. Wapiński illustrates his opinion with own experiences as an author of school-books, books on the National Democracy or biography of General Władysław Sikorski. Many of these authors arę underlining that the Polish Censorship after the World War II was the elaborate network of different organisations and institutions. The activities of the censors were responsible primary to the Central Committee of the Party, which issuecl specific instructions. Local censorship functions were performed by lower organisations of the Party. In this process of constant control of cultural and intellectual life were very active other main State and Party Organs (apart from the official Cen- Review 278 sorship): the Main Office o f Gustom Duties (GUC), ministries, the Polish Academy of Science, as well as the courts ofjustice, the Security Office, or the Citizens' Militia. Alternatively this role was performed by editorial staff of publishing houses and directors of diverse scientific institutions. Ali those officers of the Censorship exercised their power in their own ways, some of them in a relatively tolerant manner, some in dogmatic and narrow-minded. The reminiscences arę fuli of examples of rigorous restrictions on the one hand, and of the mistakes and failures of the Censorship on the other. Some times different authors differ in their valuations of the activities of the same people. The authors arę not of the unanimous opin-ion on destructive effects of the Censorship on Polish historiography. In the introduction to the book Zbigniew Romek explains the manner and circumstances in which the reports were collected. Hę points out the difficulty in preserving the truth under the circumstances of existing cen-sorship, which - for all authors - was the basie morał problem, the dilem-ma of those days, where the freedom of expression was held in chains. In Zbigniew Romek's opinion the imposition of Marxist ideology and meth-odology on scholars was a very important form of a negative suppression of scientific research. Hę also reconstructs the organisation of the Censorship network ancl the methods used by its officers, who actually in their realisation ol specific instruction issued by the Polish United Workers' Party were not restricted by any legał regulations. The main aim of the Censorship was to work out the situation, where there would be no need to inter-fere, as authors woulcl write, and editors would publish only such texts which conform to the instructions of the Party. INDEKS OSÓB Adamski Stanisław 190 Ajdukiewicz Kazimierz 20, 21, 23, 27 Ajnenkiel Andrzej .55,117 Aleksander II 219 Altman Henryk 97 Arnold Stanisław 47, 54, 205 Askenazy Szymon 141, 142 B Badecki Karol 234 Baer Joachim 217 Balcerak Wiesław 113 BaniewiczAnna 27,211 Bardach Juliusz 55, 221 Bartoszewska 199 Bartoszewskijan pseud. K M. Pospieszal- skiego 175 Bartoszewski Władysław 194, 195 Batowski Henryk 43, 44 Bazylow Ludwik 114 Bądkowski Lech 108 Beckjózef 64 Beria Ławrientij 67 Berman Jakub 29, 32, 86 Białokozowicz Bazyli 221 Bielinkow Arkadiusz 227 Bieliński Wissarion 216 Bień Aleksander 51 Bilczewski Józef 191 Biliński Piotr 18 Biskup Marian 186, 187 Bobrowski Tadeusz 223 Boenigkjan 100 Bogucka Maria 45, 47, 209 Bogucki Roman 195 Bołtin E. A. 136, 137 BorejszaJerzy 29, 61 Borkowskijan 55,135,205 BornholtzAdeia 140 Bortnowski Władysław 54 BotkinWasyl 223 Bratkowski Andrzej 58 Breitinger Hilarius 180 Breżniew Leonid 64 Brodskijosif 217 Brodzka Alina 28 Buchwald-Pelcowa Paulina 28 Buczma Lidia 113 Budrecki Lech 217 Bułhakjan 75 Bunsch Karol 49, 139 BurdenkoN. 131 Bylina Stanisław 8,10 Bystroń fan Stanisław 234 Bzowski 175 280 Indeks osób C Chaber 38 Chamberlain Neville 64 Chęciński Michał 69, 70 Chlebowski Ciężary 46 Chmieleński Ignacy 223 Chojnacki Władysław 103 Chojnowski Andrzej 202 Chrienowlwan 136 Chruszczow Nikita 136,254 Ciechanowski Jan Mieczysław 162 Ciećwierz Mieczysław 29, 30, 32 Cienciała Anna Maria 46 Ciepielewski Jerzy 244 CiołkoszAdam 53 Cohn Ludwik 51 Conradjoseph 237 Corvin Henri pseud. Henryka Kamień- skiego 226 Custine Astolphe de 223 Cyrankiewicz Józef 56, 88 Czapliński Władysław 18 Czubiel Lucjan 103 Czubiński Antoni 129, 144, 192, 249, 254 Czuma Andrzej 85 D Daladier Eduard 64 Daniszewski Karol 263 Daniszewski Tadeusz 5.H, 129, 133 Deczkowski Bohdan „Laudański" 193 DembskiJanusz 73, 74 Denikin Anton 145 Dettmer Giinter 99 Devechy Helena 226 DjakowWładimirAnatolijewuz 221 Djilas Milovan 115 DłuskiOstap 129 Dmowski Roman 162 Dołgorukow Piotr 223 Domagała Tadeusz 103 Doroszewski Witold 233 Drozda Mirosław 217 Drozdowski Marian Marek 51,53,55,59, 91, 133 Duchiński Franciszek 224 Duracz Jerzy 195 Duraczyński Eugeniusz 44,110,111,129, 137,196,199 Durka Janusz 203 Dymek Benon 87 Dzierżyński Feliks 18 Dzięgielewskijan 144 Dżipanow 138 EislerJerzy 61 Ejdelman Natan 226 Engels Fryderyk 26,152,184, 235 Falkowicz Świetlana 220 FelińskaEwa 223 Fiedin 227 Fiedosowa Tamara 220 Fik Marta 17,19,20 Filipkowski Tadeusz 103 Fogg Mieczysław 104 Frącki Edward 88,91, 111, 141,142 Friszke Andrzej 107 Gagarin Iwan zob. KsaweryJózef 216 GalosAdam 117 Garlicki Andrzej 191 Gączowski Tadeusz 100 Gąsiorowska Natalia 54 Gąsiorowski Antoni 71 Geremek Bronisław 48, 135 Gieburowski Wacław 178,179, 19] Giedroyć Jerzy 117 Gierek Edward 56,117,195, 232, 257 Giertych Jędrzej 105 Gieysztor Aleksander 116, 198 Glemp Józef 65 Gładin Piotr 29, 30 Goćkowski Janusz 15 Indeks osób 281 Goebbels Joseph 131 GolubicwAntoni 49 Gombrowicz Witold 49 Gomulicki Juliusz Wiktor 222 Gomułka Władysław 56, 86,99, 183, 254, 257, 262 Gorbaczow Michaił 65 Gorjajeva Tatiana 30 Górki Maksim 227 Gorzkowski Kazimierz „Andrzej" 212 Górski Jan 58 Grabski Andrzej Feliks 16 Grabski Władysław 240 Graczyk Roman 35 Greiser Artur 174, 175 Grochowiak Stanisław 49 Grosfeld Leon 54,55 Grudzień Zdzisław 158 Grygier Tadeusz 99, 100, 105, 106 Grzecznarowski Józef 51 Gula Roman 226 Gumkowski 190 H HajekJ. 245 Handelsman Józef 212 Handelsman Marceli 12 HansonJoanna 213 HarasymowiczJerzy 49 Harris Albert 104 Hass Ludwik 20, 77,85,86,87,89,91,92, 94,95 Hemmerling Zygmunt 192 Herbst Stanisław 133,193 Hercen Aleksandr 226 Hert/Paweł 223 Hitler Adolf 64, 118, 136, 137 Hlond August 170, 176 Hłasko Marek 54 Holzerjerzy 51,52,55,56, 212 Husak Gustav 246 I Iwaszkiewicz Jarosław 18 Izdebski Hubert 117 Jabłoński Hen ryk 221 Jagiełło Władysław 101 Jakubowski Zygmunt 134 Janek z Bugaj pseud. 103 fanicki Lech 172 [anion Maria 217,221 Janowska Halina 131 Jarmuż Kazimierz 29, 30 Jarosiński Witold 133 Jaroszyk Kazimierz 103 Jaroszyński Piotr 11 Jaruzelski Wojciech 58,117, 133,211 Jasiński Janusz 99, 100, 101, 104, 105 Jaworowskif. 107 Jaworski Mieczysław 254 Jażborowska Inessa 112 JedlickiJerzy 25,53,58 Jezierski Romuald 178 Jędruszczak Hanna 55,56, 205 Jędruszczak Tadeusz 55,56,131,133,136, 137, 147, 149,211 Jędrychowski Stefan 56 Juliusz B. 159 Jurkowski 18 K Kaczmarczyk Zdzisław 179,189 Kaczyńska Elżbieta 109, 110, 112 Kajka Michał 105 Kalabiński Bronisław 53 Kalabiński Stanisław 111, 146 Kamieński Henryk 224,226 Kamińska 190 Kamińska Idą 55 Kamińska Janina 166 Kamiński Marek Kazimierz 113,116, 117 Kamiński Stanisław 34 Kancewicz fan 53 Kantak Kamil 235 Karkoszka Alojzy 135 Karłowicz Wacław 57 Indeks osób 282 Karpiński Jakub 16,21 Kaźmierska Janina 197 Kenig Marian 52 Kersten Krystyna 19,25,26,27,121,130, 131,159,205,208 Kępa Józef 55, 89 Kętrzyński Wojciech 191 Kielan- Jaworowska Zofia 116 Kieniewicz Stefan 95,116,197, 205, 218, 219,220,221,223 Kiereński Aleksandr 235 Kiersnowski Ryszard 140 Kiliszka Marek 57 Klafkowski Alfons 171,172 Klanowski Tadeusz 172 Klawiter Władysława 73 Kliszko Zenon 131,137 Koczy Leon 237 KolendoJanina 190,191 Kołakowski Leszek 24, 25, 235 Konarska Barbara 58 Konarski Szymon 219 Konatkowska 179 Konopczyński Władysław 18, 143, 144 Konstanty, Wielki Książę 219 Kończal Czesław 73 Korc Paweł 110 Korfanty Wojciech 160, 161 KormanowaŻanna 14 Kossak Zofia 139 Kostecki Janusz 28 Kostiuszko Iwan Iwanowicz 221 Kościuszko Tadeusz 229 Kottjan 217 Kowalenko Władysław 172 Kowalski Józef 53,85,86 KoweckiJerzy 200 Kozeński Jerzy 114 Koziełło- Poklewski Bohdan 106 Kozik Zenobiusz 249 Kozłowski Eligiusz 224 Kozłowski Eugeniusz 137 Kozłowski Krzysztof 38 Kozłowski Maciej 40 Krannhals Hans von 190 Krassowska Eugenia 14 Krąpiec Mieczysław Albert 15 Królczyk Adolf 194 Królikiewicz Grzegorz 211 Kruger- Syrokomska Halina 75 Kruk Erwin 107 Krzemień Leszek 55, 56 Krzyżak Kazimierz 204 KrzyżanowskiJulian 237 Ksawery Józef (Iwan Gagarin) 216 Kubicka Grażyna 30 Kucharzewskijan 167,216 Kukieł Marian 84, 237 Kula Marcin 26,127,128 Kula Witold 16, 23, 24, 55, 110 Kunert Andrzej Krzysztof 212 Kuraś Józef „Ogień" 233 Kuźmiński Bolesław 53 Kwiatkowski Eugeniusz 54, 55 Labuda Gerard 235 Lam Andrzej 54,133 Landau Ludwik 213, 247, 248 Landau Zbigniew 55, 213 Lasoń Irena 217 LaszkiewiczJadwiga 218 Lechoń Jan 18 Lechowski Andrzej 40 Leinwand Artur 52, 58 Lenin Włodzimierz 110,154,168 LeskiewiczowaJanina 58 Leśmianowajanina 110 Leśnodorski Bogusław 55,91,96,97, 240 Lewinówna Zofia 222 Lietz Zygmunt 103 Lipiński Edward 54 Lisiecka Alicja 215 Lloyd Georg David 148 Ładosz Jarosław 55 Ławnik Józef 210 Indeks osób 283 Łąkowski Rafał 211 Łepkowski Tadeusz 25, 53, 58, 96 Łopatka Adam 171 Łossowski Piotr 247 Łuczak Czesław 172 Łukaszewicz 104 Łukaszewicz Bohdan 103 Łunin 226 M Macek Josef 185 Maciejewski Jarosław 71 Maciszewski Jarema 129, 130, 144, 157, 166,198 Macoch ks. 233 Madajczyk Czesław 22, 55,122,123, 129, 131,194,196,197,208 Magierski 111 MajerVaclav 115 Mąjewski Wiesław 101,102 Majski Iwan 52 Makaszyn Siergiej 221 Makowski Edmund 71, 72 Maldis 59 Maleczyńska Ewa 18 5 Mandelsztam Nadiezda 227 Manieuffel Tadeusz 8, 23, 46, 53, 54, 55, 205 Manusewicz Aleksandr 136 Mao Tse- Tung (Mao Zedong) 231 Marchwiński Roman 102 Markiewicz Władysław 71 Marks Karol 25, 26, 152, 184 Maternicki Jerzy 14, 24,139 Matulewicz Tadeusz 104 Mazowiecki Tadeusz 63 Mazurkiewicz 233 Melman Marian 55 Michalski Bohdan 118 MichnikAdam 69 Michowicz Waldemar 114 Miernik Grzegorz 29 Mikisch Jacek 174 Mikke Jerzy 65 Mikołajczyk Stanisław 115,135 Milewski Karol 265 Millerllja 218 Miłosz Czesław 233 Mincowa 56 Mineyko Zygmunt 224, 225, 226 Miodowicz Alfred 35 Misiło Eugeniusz 101 Misior Paweł 38,39,40 Misiorny Michał 74 MiśkiewiczBenon 166,173 Miziołek Władysław 57 Moczar Mieczysław 56, 84,133,134 Moczulski Leszek 72, 76, 254 Modzelewski Karol 74 Molenda Julian 101 MołotowWiaczesław 52,54,64,110,135, 136,162,187,254 Monasterska Teresa 110 Morawski Jerzy 129 MussoliniBenito 64 N 144 Nagielsld Miro<łrrv Najdę r NałęcziJnna 30 Nałęcz Tomasz 59 Nałkowski Wacław 265 Nekanda- Trepka Walerian 78 Niedziałkowski Mieczysław 51,54 Niewęgłowski Wiesław 57 Niewiadomski Eligiusz 237 Nowak Andrzej 220,226 Nowak Zdzisław 179 Nowak-JcziorańskiJan 212 Nowak-Kiełbikowa Maria 145, 149 Nowakowski Zygmunt 237 O Obłąkjan 101 Ochab Edward 56, 206 Odojewski Włodzimierz 54 Okulicki Leopold 257 Olesza 227 284 Indeks osób Olszański Kazimierz 224 Oracki Tadeusz 104,105 Orlewiczowa Irena 199 Orzechowski Marian 18, 21, 119, 151 Osęka Piotr 26 Osmańczyk Edward 122 Ossowski Stanisław 13, 16, 256 Paczkowski Andrzej 29,36,58 Pajewski Janusz 165,166,190 Palach Jan 245 PankratowaAnna 222 Paprocki Franciszek 172 Patkowska Bogumiła 114 Pawi owski Bronisław 184 Peretiatkocz Antoni 170 Perl Feliks 52 Pieczerin Włodzimierz 223 Piesowicz Kazimierz 109,111,112 Pietrykowski Tadeusz 187 Pietrzak Michał 29 Pigoń Krzysztof 15 Pilichowski Czesław 194 195, 199 PiłatowskiW. 155 Piłsudski Józef 18, 27, 46, 75, 83, 102, 103,135,166,167, 171, 236, 248, 264 Platonów Andrzej 217 PlevzaViliam 246 Płoski Stanisław 52, 53, 54, 189 Pobóg- Malinowski Władysław 162, 203 Pollak Michał 176 Polubiec Stanisław 248 Popiołek Kazimiery 190 PospelowP. N. 137 Pospieszalski Karol Marian 169,180, 189, 191 Poterański Wacław 195, 199 Prądzyńska 177 Ptaśnik Jan 234 Puchała Stanisław 55 Pużak Kazimierz 52 R Rachocki Janusz 178, 179 Radkiewicz Stanisław 30 Radzikowska Zofia 34 Rakowski Mieczysław 201 Rapacki Adam 56, 262 Rappaport Emil Stanisław 175 Reguła Jan Alfred 162 Ribbentrop Joachim von 52, 54, 64,110, 135,162,187, 254 Ripka Hubert 115 Rokoszewski Kazimierz 100 Romanowski Stanisław 114,115,116,119 Romek Zbigniew 7, 13, 24, 31, 51,129 Romer Eugeniusz 265 Roszkowski Wojciech 55 Rowecki Stefan „Grot" 210, 211,212 Rudziński Eugeniusz 51,52 Rusiński Władysław 74 Rymkiewicz Władysław 49 Ryszka Franciszek 54, 205 Rżeszewski Oleg 138 Sawicki Jerzy 175,176 Sczaniecki Michał 178 Serczyk Jerzy 183 Serwański Edward 174,177,178,179,189, 190, 191, 192 Siemek Józef 32 Siemieński Feliks 171,173 SiemkoJózef 207 Sienkiewicz Henryk 234 Sierocińskijan 220 Siewierski Mieczysław 175 Sikorski Władysław 52, 261, 264 Sito Jerzy Stanisław 49 Skarżyński 191 Skrobacki Andrzej 104 Skrzeszewski Stanisław 13 Skubiszewski Piotr 180 SławińskiJanusz 232 Słonimski Antoni 243 Smoliński Tadeusz 171 285 Indeks osób Socha Łukasz pseud. Marii Turlejskiej 253 Sokorski Włodzimierz 86 Sologuba Fiodor 226 Sołżenicyn Aleksander 217,227 Sosnowski Andrzej 57 Sosnowski Kirył 174 Sowacki 206 Sowadski Bohdan 88, 89 Sprusiński Michał 217 Srokowski Stanisław 265 Stalin Józef 64, 67, 113, 118, 136, 137, 241,256 Stankiewicz Witold 55, 131, 208 Starewicz Artur 130 Starzyński Stefan 54, 56,59 Stasiak 191 Steckijan 167 Stefanowska Zofia 232 Steffen Augustyn 105 Stępień Antoni Bazyli 15 Stopnicki Jerzy 51 Stronczyński Kazimierz 140 Stróżewski Władysław 15 Strug Andrzej 52 Strzelecki Jan 51,52 Strzembosz Tomasz 58,130,193,195 Strzyżewski Tomasz 37, 38, 40, 74 Stuligrosz Stefan 178,179,180 Stysiak Marian 195,199 Sucheni-GrabowskaAnna 58 Suchodolska Maria 47 Suchodolski Bogdan 47 Sukertowa-Biedrawina Emilia 100 Suworów Aleksander 222 Szarota Anna 210 Szarota Tomasz 8,19, 121, 131, 205, 210 SzczepańskiJózef „Ziutek" 213 SzcześniakAntoni B. 253 SzczukinW. 224 Szekspir William 217 Szlachcic Franciszek 254, 257 Sznajder Waldemar 180 Szota Wiesław Z. 253 Szpadkowski Telesfor 210 Szturm de Sztrem Tadeusz 51, 247 Szujski Józef 217 SzwankowskaAnna 58 Szydlakjan 135,158 SzyferA. 101 Sliwowska Wiktoria 215, 216, 217, 220, 223 Śliwowski Renę 215,216,217 Sreniowska Krystyna 229 Sreniowski Stanisław 230 Tatarczuk Irena 195, 199 TazbirJanusz 231,235,236 Tejchmajózef 110,131, 134 Tejchmanowa 111 Terlecki Władysław 54 Tischner Józef 17,27 Titojosif Broz i!01 Tokarz Wacław 142 Tomaszewski Jerzy 55, 213, 239 Tomaszcwski Stanisław 100 Tomicki fan 51.52 Tomkiewicz Władysław 231 Topolski Jerzy 74, 76,177, 229 Trawińska Irena 174 Trawkowski Stanisław 24,89,91 Trąpczyńska 179 Turlejska Maria 122, 248, 249, 253, 258 Tuwim Julian 238 Twardowski Kazimierz 12 Tych Feliks 55 Tymieniecka Aleksandra 51 Tynianow Jurij 227 U UmińskiJózef 234 UrbanJerzy 240 Urbankowski Bohdan 211 Indeks osób 286 W Wajda Andrzej 49 Wajda Kazimierz 113 Wakar Andrzej 108 Walicki Andrzej 215 Wańkowicz Melchior 49 Wapiński Roman 10, 261, 265 Werblan Andrzej 94,114, 119, 129, 133, 197,198, 254 Wereszycki Henryk 39 Werfel Roman 13,229 WichrowskaE. 86 Wieczorek Wojciech 62, 190 Wierzbicki Andrzej 14 WilamowskiB. 107 Wilczyńskijan 12 Wilska Stefania 222, 223, 224 Winnicki Mieczysław 100 Wiśniewska Maria 56 Witos Wincenty 87, 94 Witwicki Władysław 10 Włodarski Bronisław 184 WojasP. 155,156 Wojciechowski Zygmunt 172, 174, 175, 177, 189, 190 Wojnowski Edmund 102, 103, 104 Woj tal Józef 114 Wolff-PoweskaAnna 180 Woliński Jan 55 Woliński Janusz 133 WołczykJ. 91,94 Wójcicki Kazimierz Władysław 222, 224 Wroński Stanisław 56 Wrotnowski Antoni 218 Wrzesiński Wojciech 99,106 Wyczański Andrzej 58 Wyrzykowski Mirosław 34, 35 Wyszyński Stefan 70, 99 Zacharias Michał Jerzy 118, 119 Zahorski Andrzej 142 Zakrzewski Bogdan 226 Zaleski 54 Załuski Zbigniew 56 Zambrowski Roman 53, 56 Zamojski Jan 221 Zaremba Zygmunt 52 Zaręba Marcin 26 Zatorska Helena 216,226 Zawadzki Tadeusz „Zośka" 193,194 Zawadzki Wacław 222,223 Zbrożyna Stefan 51,53 Zielińska Marta 217 Zieliński Henryk 130, 259 ZiółkowskiJanusz 72, 73 Zremba Zygmunt 53 Żarnowska Anna 52, 53 Zarnowski Janusz 51, 52, 53, 55, 56, 244 Zechowski Zbigniew 73 Żeromski Stefan 57,237 Żółkiewski Stefan 24, 26, 134 Żuków 137 Żuralski Tadeusz 105 Żychowski Marian 47 ŻylinPawieł 136, 137