Adele Geras MROCZNE SEKRETY (tłum. Bożena Stokłosa) 2004 Dla wspanialej siódemki: Jane Gregory i Jane Wood, Laury Cecil i Laury Watson, Lindy Newbery i Lindy Sargent oraz Broo Doherty Dziękuję przyjaciołom, którzy zachęcali mnie do kontynuowania pracy nad tą książką. Są to: Jon Appleton, Eileen Armstrong, Jane Barlow, Annie Dalton, Anna Dalton-Knott, Anne Fine, David Fickling, Mary Hooper, Dan Jones, Alison Leonard, Helena Pielichaty, Celia Rees, Rosie Rushton, Ann Turnbull, Jean Ure, Frances Wilson, Jacąueline Wilson. Jak zawsze, jestem wdzięczna mojej rodzinie: Normowi, Jenny i, w szczególności, Sophie, za jej doskonałe rady. Ta książka nie powstałaby bez jej wiary i entuzjazmu. To o czym nie wiesz, nie może ci sprawić bólu. Ale ona o tym wie. Dlatego musi zapomnieć. O sekrecie sekretów. Musi sama przed sobą udawać, że go nie zna, bo inaczej będzie cierpieć. Dom... To tu odkryła ten sekret. Więc pragnie tylko jednego - nie wiedzieć zbyt wiele. Stoi w oknie. Białymi zasłonami nie porusza najlżejszy powiew wiatru. Na suchą płaską trawę padają ostatnie promienie słońca. Jest lato. Wkrótce zacznie się zmierzchać. Nie położyła się jeszcze do łóżka. Ma prawie osiem lat. Za wcześnie na sen. Wszyscy są czymś zajęci i nikt na nią nie patrzy Na trawniku kładą się cienie drzew. Późne róże złocą się w blasku zachodzącego słońca. Przez liście płaczącej wierzby prześwituje srebrzysta tafla wody. To jezioro. Pływają po nim łabędzie. Mogłaby pójść na brzeg, aby popatrzeć na te białe ptaki. Nikt by się o tym nie dowiedział, a to, o czym się nie wie, nie może sprawić bólu. Musi tam pójść. Musi stąd uciec. Mknie do drzwi po dywanie o deseniu w kwiaty i powykręcane drzewa, i wychodzi na korytarz, który zawsze jest mroczny, nawet gdy świeci słońce, a o tej porze pusty i cichy, podobnie jak schody. Idzie na palcach, aby nikt jej nie usłyszał. Wpatrują się w nią wiszące na ścianach obrazy - martwe natury i pejzaże o dziwnych barwach i własnym świetle oraz portrety, które zawsze ją przywołują, ale ich nie słucha. Po chwili jest już w holu, na marmurowej posadzce, która tworzy czarno-białą szachownicę. Przeskakuje czarne pola, bo inaczej na pewno wydarzy się coś złego. Być może właśnie dotknęła stopą jednego z nich, ale to chyba się nie liczy? Z salonu wybiega przez oszklone drzwi na taras. Czuje na ciele łagodne powietrze. Zbiega po stopniach na trawnik i pędzi wśród kwiatów, a następnie pomiędzy dwoma rzędami wysokiego żywopłotu, przyciętego w stożki, kule i spirale. Wpada do dzikiego ogrodu, gdzie rośliny ocierają się o jej spódnicę. Po krótkim czasie jest już nad jeziorem. Podbiega tam, gdzie zwykle pływają łabędzie, ale teraz ich tu nie ma. Przepłynęły na drugi brzeg. Widzi je. To nie jest daleko od miejsca, gdzie stoi. Rusza do nich. Nagle w trzcinach coś przykuwa jej wzrok, jakby ciemna plama na wodzie. Gdy podchodzi bliżej, wydaje jej się, że to jakiś materiał. Zasłaniają go nieco wodorosty i szarozielone gałęzie wierzby, pokryte cienkimi palczastymi liśćmi. Gdyby podeszła jeszcze bliżej, chwyciłaby ten materiał i przyciągnęła do siebie. Zobaczyłaby, co to jest. Czuje na dłoni chłód wody. Dostrzega teraz, że spod materiału coś wystaje, jakby stopa. Może ktoś pływa? Ale przecież nikt nie pływa, tylko spoczywa nieruchomo na wodzie. Ogarnia ją chłód. To, o czym nie wie, nie może jej sprawić bólu, ale ona wie, że stało się coś złego. Powinna natychmiast pobiec do domu i sprowadzić tu kogoś. Jednak nie potrafi się powstrzymać przed wzięciem do ręki unoszącego się na wodzie czarnego materiału. Ciągnie go i przysuwa do siebie coś ciężkiego. Ta chwila wydaje się jej długa jak wieczność. Widzi twarz o otwartych szklistych oczach i bladej zielonkawej cerze, rozpuszczone włosy, które poruszają się jak wodorosty dryfujące po srebrzystej tafli i wpływające oraz wypływające z otwartych ust topielicy. Chce krzyknąć, ale nie może wydobyć z siebie głosu. Odwraca się i biegnie do domu. Ktoś musi tu przyjść. Ktoś musi pomóc. Biegnie, aby zawołać domowników i przyprowadzić ich nad jezioro. Krzyczy, lecz nikt jej nie słyszy. Nieoczekiwanie z wody wyłaniają się mokre palce, rozciągają się na trawniku i dosięgają domu, aby ją dotknąć. Zawsze będzie czuła ich dotyk. Zapamięta je podobnie jak każde zagięcie mokrego materiału oraz niewidzące oczy i rozczochrane włosy poruszające się na srebrzystej tafli wody. Już o nich wie i będzie tak zawsze. Środa 21 sierpnia 2002 roku Jestem uczulona na moją matkę, pomyślała Rilla. Oparła się o wannę, zamknęła oczy i zanurzyła po szyję w gorącej pienistej wodzie pachnącej wanilią. Powtarzało się to za każdym razem. Biały wąż powracał. Tkwił tak głęboko w jej głowie, że przez większość czasu nie pamiętała o nim, ale teraz czuła, jak bestia rozwija się z kłębka. Tak, jak to sobie zawsze wyobrażała, zaczynał się wić i okręcać wokół jej mózgu, wywołując jedyny ból głowy, jaki znała. Gdy poskarżyła się na tę dolegliwość lekarzowi, postawił diagnozę, że to ból głowy z napięcia. Oczywiście nie powiedziała mu, czym jest spowodowany, choć doskonale wiedziała. To była Leonora, jej matka, ale nie tylko ona. Jestem uczulona na Willow Court i na Gwen, na całą tamtejszą sytuację, stwierdziła. Za każdym razem, kiedy muszę tam jechać, jest tak samo: biały wąż zaciska swoje łuskowate sploty wokół mojego mózgu. Poza tym moje serce bije nierówno. Uśmiechnęła się. Gdy musiała spędzić z matką kilka godzin, zwykle szybko dochodziła do siebie na tyle, aby móc mniej lub bardziej normalnie funkcjonować. Teraz perspektywa długich odwiedzin u Leonory napawała ją uczuciem bliskim strachu. Ale od tego wyjazdu nie było ucieczki. Czego się bała? Rozejrzała się po łazience, tym swoim azylu. Lubiła ją najbardziej spośród wszystkich pomieszczeń w domu. („Kochanie, jaka ty jesteś sprytna, że znalazłaś sobie takie rozkoszne niewielkie lokum. Na dodatek w Chelsea!”, powiedziała do niej swego czasu matka). W zależności od punktu widzenia, jej domek wymagał totalnego remontu albo uchodził za szczyt artystycznego smaku. Sama Rilla uważała, że on dobrze do niej pasuje. Tak jak ona był nie pierwszej świeżości, lecz mimo to trzymał się dobrze. Ona przynajmniej zdołała sobie kupić dom, czego nie można było powiedzieć o Gwen, jej starszej siostrze, która zawsze mieszkała w Willow Court, pod okiem Leonory. Rilla nie mogła pojąć, jak siostra to przeżyła. Jednak Gwen wydawała się raczej zadowolona, choć z nią nigdy nie dało się szczerze porozmawiać. Może od lat bardzo chciała wyrwać się stamtąd, lecz nie pisnęła na ten temat ani słowa? Mieszkanie w Willow Court było męczarnią, lecz wedle wszelkiego prawdopodobieństwa Gwen przyzwyczaiła się do swojej niewoli. Gdyby ją spytać, dlaczego ona i jej mąż zdecydowali się żyć na głębokiej prowincji, w Wiltshire, bez wątpienia mruknęłaby pod nosem, że zaszczytem jest dla niej powierzenie pieczy nad obrazami ich dziadka, Ethana Walsha (nazywała je kolekcją Walsha), i tak dalej, aż do znudzenia. Nie wspomniałaby o tym, że z racji swej stałej obecności przy Leonorze i poświęceniu się sprawom domu oraz posiadłości uważa za coś absolutnie naturalnego to, że w spadku po matce otrzyma Willow Court. Jej sprawa. W przeciwieństwie do niej Rilla traktowałaby konieczność przebywania tam przez cały czas jak wyrok więzienia, ale miała świadomość, że większość ludzi nie podziela jej zdania. Bo większość ludzi rozumie moją siostrę i matkę, pomyślała. Lecz dlaczego mam się przejmować tym, co myślą inni? Skończyłam czterdzieści osiem lat. To moja sprawa, jak wygląda ta łazienka. Patrzyła na świeczki stojące na długiej półce obok lustra. Było ich sześć. Zapalała je za każdym razem, gdy się kąpała. Stały w małych prostych świecznikach z nieprzezroczystego szkła: niebieskiego, różowego i białego perłowego, który najbardziej jej się podobał. Dla innych nie miało to sensu, ale jak mogła komuś wytłumaczyć, że wpatrywanie się w drgające płomyki podnosi ją na duchu, a widok barwnego wosku spływającego po świecznikach i przybierającego osobliwe rzeźbiarskie formy sprawia jej przyjemność, podczas gdy delikatny zapach daje poczucie spokoju i piękna, kojąc nerwy? I rośliny... Rosła tu istna dżungla roślin, nad umywalką i na parapecie okiennym. Każda z nich miała liście w innym odcieniu zieleni - niebieskawe, żółtawe i brązowawe, a także w paski, smugi, plamy i kropki. Tworzyły jej ogród, który nie wymagał wiele pracy, bo dopuszczała do tego, aby rośliny rosły dziko. Rozkoszowała się widokiem liści i wąsów opadających po bokach doniczek aż do brzegów wanny. Gwen pierwsza zobaczyła łazienkę po remoncie. Nie musiała nic mówić. To cała ja, pomyślała Rilla. Musi być ze mną coś nie tak, skoro po tylu latach tak dobrze to pamiętam. Jak ona wpatrywała się w wannę i umywalkę. - Nie wydaje ci się, że wszystkiego jest tu trochę za dużo? - odezwała się w końcu, odwracając się do niej. Rilla była wtedy do szaleństwa zakochana w Jonie, gwiazdorze pop. Wkrótce miała wyjść za niego za mąż. Wszystko, co wówczas robiła, emanowało energią, szczęściem i pasją. Stanowili jedną z najbardziej obiecujących artystycznie młodych par w Londynie. Niestety, on nawet w okresie największej popularności nie osiągnął szczytów kariery w swojej branży, a ona właśnie zagrała w filmie Nocne potwory, głupim, lecz przynajmniej dobrze jej zapłacili. Jon namówił ją, aby zleciła pomalowanie wanny i umywalki artyście Curtisowi Manstrumowi, znanemu projektantowi fontann, który udoskonalił technikę pokrywania umywalek barwną dekoracją, odporną na działanie wody. Artysta spisał się tak doskonale, że łazienką Rilli zainteresował się magazyn ilustrowany. Przysłali fotografa i zamieścili zrobione przez niego zdjęcia. Przez krótki czas mówiło się nawet o tej łazience w Londynie, a przynajmniej mówili ci, którzy interesują się takimi rzeczami. - O co ci konkretnie chodzi? - Rilla spytała wówczas Gwen i po raz pierwszy zobaczyła świat oczami siostry: każdy centymetr kwadratowy porcelany pokrywały kolory nie bieski, zielony i różowy, tworząc zawijasy inspirowane ma larstwem Matisse’a i oślepiając jaskrawością. Od samego patrzenia na nie kręciło się w głowie. - Otóż... - Gwen zawahała się. Nie zna odpowiednich słów, pomyślała Rilla. Jest wnuczką słynnego artysty, a nie ma pojęcia o malarstwie. Codziennie widzi jego obrazy i, do cholery, nie potrafi powiedzieć nic mądrego. Przyparta do muru Gwen w końcu mruknęła pod nosem: - Chyba zgodzisz się ze mną, że kolory są zbyt intensywne? Poza tym wzory wydają mi się trochę przeładowane. Przesadzone. Nie rób takiej nieszczęśliwej miny, Rillo! Spytałaś mnie przecież o zdanie. Poza tym to nie ja będę się tu kąpać, nieprawdaż? - Nie ty. Widziałam, co zrobiłaś z łazienką przy twojej sypialni. Brzoskwiniowy róż, jak okiem sięgnąć. Brzoskwinio wa umywalka, brzoskwiniowa wanna i brzoskwiniowe ręczniki z napisem „On” lub „Ona”, schludnie zawieszone na podgrzewanym wieszaku - odcięła się Rilla. - Nie musisz zaraz być taka złośliwa - broniła się siostra. Rilla już miała powiedzieć: „Więc ty też się odpieprz”, ale ugryzła się w język i szybko wyprowadziła ją z łazienki. Nie chciała dłużej obrażać subtelnego gustu siostry. Do dnia dzisiejszego pamiętała, jak słowa Gwen wzbudziły w niej poczucie winy, „demaskując” ją jako osobę zbyt krzykliwą, przyciągającą do siebie uwagę. Nieaprobowaną. To dlaczego jeździła do Willow Court? Dlaczego nie nabrała dystansu do tego cholernego miejsca? Jak zwykle, do odwiedzenia matki i siostry skłaniała ją miłość do nich, spleciona z innymi uczuciami, które ją przepełniały, ilekroć myślała o rodzinie. Była to miłość uwikłana w różne konflikty, lecz łącząca więzią tak silną, że gdyby Rilla chciała się od niej uwolnić, zniszczyłaby samą siebie. Nie mogła jej stłumić. Najwyraźniej w bzdurnym powiedzeniu, że krew to nie woda, było ziarnko prawdy, jakby z powodu więzów krwi Rilla stanowiła z Leonorą i Gwen nierozerwalną całość. Na ogół obie były dla niej trudne do zniesienia i irytujące, ale nie zmieniało to tego faktu. Poza tym zachowała z dzieciństwa także miłe wspomnienia, których ludzie nie wyrzekają się pochopnie. Przeciwnie, przechowują je jak talizman chroniący przed wspomnieniami, które trudno znieść. Usiadła w wannie i przesunęła gąbką po ramieniu. Gwen i matka też mnie kochają, pomimo że nie pochwalają mojego stylu życia, pomyślała. Nawet jeśli jestem osobą, z którą nie utrzymywałyby kontaktów towarzyskich, gdybym nie należała do rodziny, to prawdopodobnie potrzebują mnie tak samo, jak ja potrzebuję ich. Ciekawe, czy Gwen jeszcze pamięta to, co w dzieciństwie przydarzyło się im kiedyś w łazience. Rilla nie zapomniała. Uznała wówczas, że ściany będą ładniejsze, gdy przyozdobi je wizerunkami ryb. Przyniosła do łazienki z pokoju dziecinnego pisaki, rozdzieliła je przy umywalce według kolorów i narysowała na ścianach śliczne kontury ryb, które wypełniła najpiękniejszymi odcieniami turkusa, purpury i oranżu. Ryby prezentowały się doskonale. Mama będzie uszczęśliwiona, gdy zobaczy, jak płyną na ścianie! Rilla miała wtedy siedem lat i nie mogła dosięgnąć zbyt wysoko, nawet gdy stała na krześle, ale i tak namalowała mnóstwo ryb. Dodała też wodorosty, bo w przeciwnym razie morze wyglądałoby sztucznie. Gdy skończyła, zawołała Gwen. Na widok ryb siostra najpierw pobladła, a następnie poczerwieniała, jakby rumieniąc się ze wstydu. - Rillo, mama będzie się gniewać. Zniszczyłaś ścianę. - Nic podobnego! - Rilla roześmiała się. - Upiększyłam ją. Spójrz na te ryby! Nie podobają ci się? - Są okropne. Powiem o wszystkim mamie. Dostanie ci się za to. Zobaczysz. Rilla wyszła z wanny i owinęła się cudownie miękkim prześcieradłem kąpielowym. Uśmiechnęła się. Rzeczywiście nie uszło mi to płazem, wspominała dalej w myślach. Tamtego dnia nie dostałam kolacji, a w następnym tygodniu nie poszłam do cyrku. Mogłam tylko patrzeć przez okno, jak Gwen wsiada z mamą do samochodu i odjeżdżają, żeby obejrzeć klownów i słonie. Jak ja szlochałam i błagałam o przebaczenie, ale mama była niewzruszona. „Kochana Rillo, musisz mieć nauczkę, abyś się nie staczała i żebyś pomyślała, zanim coś zrobisz”, oświadczyła. Nadal, po tylu latach, ta niesprawiedliwa kara napawała Rillę goryczą. Tak często się zdarzało, że to, co robiła, aby sprawić Leonorze przyjemność, ta rozumiała opacznie. Czasami zastanawiała się, czy swą stylową łazienką nie odpłaca tym wszystkim, którzy uważali, że tamte namalowane przez nią ryby i wodorosty jedynie zniszczyły czystą ścianę. Raniło ją określenie „staczanie się”. Od ponad czterdziestu lat tkwiło w jej sercu jak zadra. Kojarzyło się z czymś dużym, ciężkim i topornym. Przeszła do sypialni. Ivan już nie spał. Przeglądał gazetę i nucił pod nosem jakąś melodię, okropnie fałszując. Musiała się przygotować do drogi. Chciała być w Willow Court najwcześniej, jak się da, koniecznie przed obiadem. Usiadła przy toaletce i spoglądała w lustro. Było trójskrzydłowe, więc widziała w nim o wiele za dużo odbić już ubranego kochanka. Leżał z tyłu za nią na łóżku. Zastanawiała się, co jest bardziej przygnębiające - patrzenie na niego czy na wrak, jakim nagle się stała. W łazience łatwo jej przychodziło udawanie, że wciąż jest tą samą wspaniałą kobietą o kremowej cerze, uwiecznioną na fotografii, która stała na toaletce, za licznymi flakonami perfum. Ale ten fotos filmowy sprzed ponad dwudziestu lat był kpiną z jej obecnego wyglądu. Trzymając go tu, tylko bardziej się oszukuję, uznała. Najwyraźniej jestem masochistką. Te falujące włosy na obszytej koronką poduszce i te doskonałe ramiona w atłasowej nocnej koszuli... Nic dziwnego, że ten potwór, czy cokolwiek to było, z Nocnych potworów tak kusił swym powabem. Gdzieś w domu miała jeszcze widoczne na fotosie pierścionki, które nosiła w tym filmie, srebrne, wysadzane kamieniami księżycowymi i opalami. Dziwne, ale pozwolono jej zatrzymać je. Zastanawiała się, czy warto byłoby przewrócić dom do góry nogami, aby je odnaleźć. Prawdopodobni? Nie. Połowę fotografii zajmowały białe róże, spadające z łóżka niczym lawina i wysypujące się poza kadr. David, reżyser filmu, spędzał mnóstwo czasu, układając je i okrywając jej stopy futrzanym dywanikiem oraz sprawdzając, czy opiera się plecami o pościel pod właściwym kątem. Muszę zabrać stąd to zdjęcie, uznała. To śmieszne tak je tu trzymać jako przypomnienie tamtych czasów. A może powinnam je zasłonić szalem lub czymś innym? Wpatrywała się w swoją twarz w lustrze. Po chwili westchnęła i uśmiechnęła się. To był błąd. Czy te wszystkie zmarszczki i ciemne plamy oraz obwisła skóra na szyi i podbródku mogły się pojawić z dnia na dzień? Skończyłam dopiero czterdzieści osiem lat, pomyślała. Za stan jej cery odpowiadało po prostu prawo Murphy’ego. Gwen była od niej starsza o dwa lata, a miała mleczną i zaróżowioną cerę. Wystarczyła jej odrobina pudru i szminka na specjalne okazje. Cholera, nie ma na tym świecie sprawiedliwości, przywołała starą prawdę. „Kochana Cyrillo, sprawiedliwość nie ma z tym nic wspólnego. Twoja siostra i ty to dwie różne osoby, ale obie jesteście mi tak samo drogie”, usłyszała w myślach głos matki. Tylko Leonorze wolno było używać tego niewypowiedzianie głupiego pełnego imienia, którym obarczyła swoją młodszą córkę. Starsza musiała się zadowolić zaledwie imieniem Gwendolen. Nie było nadzwyczajne, ale przynajmniej ludzie o nim słyszeli. Gdy Rilla poszła do szkoły, wszyscy ją pytali, czy Cyrilla to jej nazwisko. Słysząc to imię, z trudem powstrzymywali śmiech, toteż bardzo szybko je skróciła i na ogół każdy używał zdrobnienia. Oczywiście, gdyby żył ojciec, mógłby usilnie zabiegać o nadanie jej bardziej sensownego imienia. Ale skłonna była się założyć, że jak zwykle zwyciężyłaby matka. Ojciec Rilli, Peter Simmonds, zginął w wypadku samochodowym pół roku przed jej narodzinami. Zawsze w jakimś stopniu czuła się winna temu wypadkowi, jakby to ją, będącą jeszcze w stadium płodu, należało oskarżyć o jego spowodowanie, choć miała świadomość, że to irracjonalne. Ale zgodnie z relacją Leonory, do wypadku doszło pośrednio na skutek tego, że powiedziała Peterowi o swej drugiej ciąży. Rilla nie rozmawiała o tym z matką, jednak i ona, i siostra od dziecka znały opowieści na temat stosunków łączących ich rodziców. Podobno była to miłość jak z bajki: najwyższej próby, dozgonna i głębsza niż pospolite namiętności doświadczane przez innych. Z pewnością Leonora potrzebowała kilku lat, aby dojść do siebie po śmierci męża. Rilla przypominała sobie, że w domu panowała cisza, a ubrana w czerń matka płakała, siedząc przy stole w jadalni. Nie potrafiła jednak określić, czy jest to wspomnienie rzeczywistego wydarzenia, czy tylko późniejsza, zapamiętana i wyobrażona opowieść Leonory. W albumach były fotografie ojca - spoglądającego z powagą wysokiego rudawego mężczyzny o postawie wojskowego - ale w tamtych czasach prawie ich się nie oglądało. - Moja kochana Rillo, dlaczego masz taką kwaśną minę? - spytał ją niespiesznie Ivan. Chrypka w jego głosie świadczyła nie tylko o tym, że wieczorem wypalił dużo papierosów, ale przede wszystkim o dobrze wyćwiczonej pozie. - Nie chodzi o nic ważnego. Muszę tylko cholernie długo wklepywać w skórę różne świństwa, żeby odtworzyć coś, co przypominałoby moją twarz jeszcze sprzed niedawna - rzuciła beztrosko, bo nie chciała, aby się zorientował, co ona na prawdę czuje. Nie zamierzała mu tłumaczyć, że boi się nadchodzących dni. - Kochanie, jesteś piękna jak dojrzały owoc. - Łżesz jak pies. - Nałożyła na policzki i czoło więcej podkładu, niż zalecałby pan (a może pani) Lancóme. Starannie rozprowadziła go też na szyi i podbródku. Praca (jakkolwiek Rilla najczęściej jej nie miała) w filmie i teatrze naprawdę pozwalała poznać możliwości, jakie tkwią w makijażu, jego magię i zdolność zmiany wyglądu. Każdy aktor zajmował się konstruowaniem swojego artystycznego ja, które, jak sądził, mogło przemówić do innych. Na przykład Ivan był niezwykle podobny do wampira i bardzo się starał grać go jak najlepiej. Emigrant, wysoki i chudy, miał wspaniałe zęby, bardzo jasną karnację i, jak sam mówił, hipnotyczne oczy. Swoje mieszkanie urządził w stylu Hammer Horror, dlatego Rilla, gdy nie musiała, nie bywała u niego. Jakoś zawsze znajdowała sposób na to, aby wylądowali u niej. Ponownie uśmiechnęła się do swojego odbicia w lustrze. Nie nazwałaby swojego domu idealnym, ale nawet jeśli urządziła go równie ekstrawagancko, jak Ivan swoje mieszkanie, to za razem u niej było przytulnie. Wystrój wnętrza nie miał w sobie nic z powieści gotyckiej. - Jesteś teraz szczęśliwa. Wspominasz noc - orzekł Ivan. - Nie pochlebiaj sobie, skarbie - oświadczyła ostrym tonem i natychmiast tego pożałowała. Nie był najlepszym kochankiem, ale lepszym niż żaden. Dodała skruszona: - Przepraszam, Ivanie. Jestem kłębkiem nerwów z powodu tych odwiedzin u matki. Nic nie mogę na to poradzić. - Ty się uśmiechasz, a ja rozpaczam. Co ja bez ciebie pocznę? Jak wytrzymam tę rozłąkę? Jak będę tu bez ciebie żył? - użalał się nad sobą Ivan. - Och, dorośnij wreszcie, kochanie! To tylko kilka dni. Zupełnie niepotrzebnie jesteś taki melodramatyczny - strofowała go. - Nie kochasz mnie. Gdybyś mnie kochała, nie mówiłabyś takich rzeczy. Nie kochała go. Oczywiście, że nie. Ale fakt, że się w tym zorientował, świadczył o jego bystrości. Bo ona sądziła, że całkiem znośnie udaje uczucie. Seks zawsze sprawiał jej przyjemność, jednak miłość to było coś całkiem innego. Dawno temu jej sobie zabroniła. Czasami z trudem godziła swój obecny stosunek do mężczyzn z tym, jaki miała w czasach Hugha Kenworthy’ego, swej pierwszej miłości. Mogła nie myśleć o tym mężczyźnie całymi miesiącami, ale gdy już cofnęła się pamięcią do tamtych czasów (kiedy miała siedemnaście lat i przeżywała wszystko tak namiętnie, jakby jej skóra była nadwrażliwa), porywała ją fala wspomnień, wśród których dawne zmysłowe pragnienia, przyprawiające ją o utratę tchu, mieszały się z gniewem na Leonorę za to, co wówczas zrobiła. Powróciła myślami do teraźniejszości. - To nie ma nic wspólnego z miłością - tłumaczyła cierpliwie Ivanowi. - Powiedziałam ci już wszystko na ten temat. Przyjęcie z okazji siedemdziesiątych piątych urodzin mojej matki to uroczystość rodzinna, w przeciwnym razie oczywiście zabrałabym cię ze sobą. Wiesz o tym. Podkreśliła kontur ust różową sepią i pociągnęła je lekko błyszczykiem. Nie miała czasu na mat i beż, czyli na zastosowanie w makijażu całej tej filozofii „mniej znaczy więcej”. Marzyła o ciastkach z kremem, czerwonym winie i krewetkach z Bhutanu, i o podwójnej do nich porcji hinduskiego chleba nań. Mówiąc Ivanowi, że przyjęcie to uroczystość rodzinna, nie była szczera. Leonora zaprosiła osoby z rodziny z mężami i żonami czy partnerami i partnerkami życiowymi, chłopakami i dziewczynami, ale Rilla ani przez chwilę nie rozważała zabrania ze sobą do Willow Court Ivana. Doskonale wiedziała, jak przyjęłaby go jej matka. Leonora okazałaby mu niezwykłą uprzejmość i uśmiechnęła się do niego swym uśmiechem, przy którym uśmiech Mony Lisy wydawałby się absolutnie szczery. Zapewne zwróciłaby się do niego słowami w rodzaju: „Witam pana, panie Posnikov, w Willow Court”, i zerknęłaby dyskretnie swymi zielonkawymi oczami na jego nieco zaniedbane paznokcie, niemal niezauważalnie poruszając nozdrzami. Prześwietliłaby biednego Ivana spojrzeniem, odkrywając, kto wie jaką niepochlebną prawdę o nim. Dałaby mu do zrozumienia, że nie jest „jednym z nas”, jak lubiła się wyrażać. - Ivanie, wstań już. Muszę zdecydować, co zabrać. Chcę wyruszyć do Willow Court jak najszybciej - ponagliła go. Zaczęła wyrzucać z szafy na łóżko części garderoby. Dlaczego niemal wszystkie jej stroje były uszyte z jedwabiu lub z atłasu, ozdobione piórami bądź paciorkami czy wręcz przypominały kostiumy teatralne? Tymczasem zawsze, gdy jechała w odwiedziny do Willow Court, odczuwała potrzebę wystąpienia w rodzaju przebrania, na którego widok Leonora nie ściągnęłaby ust. Dlaczego zatem nie miała schludnych spódnic i płóciennych wyprasowanych bluzek? Ale gdyby coś takiego na siebie włożyła, to zapewne zaraz by się czymś oblała. - Ja ci wybiorę ciuchy! - zaoferował się Ivan. - Wiem, co będzie ci tam potrzebne. Czy nie jestem projektantem mody? - Dobrze. Wyobraź sobie, że projektujesz dla mnie kostiumy do trzyaktowej sztuki, której akcja rozgrywa się w domu na wsi. Oszklone drzwi na taras i tamże podawane drinki... Wiesz, o co chodzi. - Usiadła na krześle pod oknem i dodała z westchnieniem: - Chyba nie możesz zrobić tego gorzej ode mnie. Ivan z zaskakującym zaangażowaniem oglądał leżące na łóżku stroje i większość odkładał na bok, wzdychając dyskretnie.-, - Sądzę, że wystarczy - orzekł w końcu. Rilla stwierdziła, że rzeczywiście suknia z zielonego szyfonu jest odpowiednia na letnie przyjęcie, bordowa cygańska spódnica pasuje do białej płóciennej bluzki, a czarne spodnie i T-shirty z jedwabnego dżerseju nie są zbyt odstręczające jako strój na poranne spacery po ogrodzie. Ivan dorzucił do tego dwa cienkie szale („Georgina von Etzdorf”, powiedział z szacunkiem do tej marki, kładąc je delikatnie na łóżku) i odwrócił się, aby wybrać jakiś naszyjnik czy korale spośród wiszących w rogu lustra toaletki. - Sądzę, że ten będzie odpowiedni - zdecydował, zdejmując długi sznur sztucznych pereł. - Jeszcze nigdy takich nie widziałem. Perły, które nie są okrągłe! - Wydał z siebie dźwięk, jakby próbował roześmiać się powściągliwie. - Owszem, uwielbiam je. Są z Ameryki. Kwadratowe perły! Będą mi pasowały - zgodziła się z nim Rilla. Zamknęła oczy i nasłuchiwała, jak Ivan grzebie w szkatułce z kolczykami. Właściwie jakie to ma znaczenie, skoro chodzi o ten, a nie inny wyjazd? Bez względu na to, co będzie miała na sobie, pobyt w Willow Court i tak okaże się dla niej nie do zniesienia. Wszyscy tam znali tę jedyną sprawę, o której starała się nie myśleć, odsuwając ją od siebie jak najdalej. Co będzie, jeśli zaczną o tym mówić? Jak to zniesie? Odetchnęła głęboko, chcąc się uspokoić. Willow Court nawiedzało tyle upiorów z przeszłości i tyle łączyło się z tym cierpień. I była tam matka, Leonora Simmonds, władająca posiadłością, a także kolekcją obrazów, jak królowa. Mój Boże, westchnęła w myślach Rilla. Czym nasza rodzina zasłużyła sobie na te obrazy? Po namyśle dołączyła do strojów wybranych przez Ivana jeszcze kilka innych. Samochód wypełniał głos Billie Holiday - smutny, aksamitny i przepełniony cierpieniem, łagodny, ale jakby w otoczce posępnego nastroju. Niekiedy Rilla śpiewała wraz z nią. Zupełnie nie zwracała uwagi na widoczny za szybami samochodu krajobraz. Jeżdżąc do Willow Court, wdziała go już zbyt wiele razy. Gwen będzie chodziła po pokojach i sprawdzała, czy, wszyscy dostali odpowiednie ręczniki, pomyślała. Dopilnuje, aby obrazy zostały odkurzone. Mnie przydzielą niebieski pokój. Matka zawsze mnie w nim umieszcza, bo znajduje się on z tyłu domu, skąd nie ma widoku na jezioro. Wzdrygnęła się. Od lat nie była nad jeziorem, ale w swoich koszmarach sennych wciąż widziała wodę skrzącą się niesamowitym fluorescencyjnym blaskiem. Lepiej myśl o Gwen, schludnej i zorganizowanej, nakazała sobie. To bezpieczny temat. Moja siostra ubiera się w dobrze skrojone spodnie z odpowiedniego materiału. Kosztują majątek, lecz mimo to wyglądają jak robocze czy ogrodowe. Również bluzki ma w najlepszym gatunku. Też płaci za nie krocie, ale ich barwy są takie nijakie: bladziuchny róż, rozmyty niebieski i odcień preferowany w minimalizmie, czyli kremowy. Nie są dla niej odpowiednie, ale nie zwraca na to uwagi. Nie w tym rzecz, że siostra nie była atrakcyjna, bo była. Miała figurę młodej szczupłej dziewczyny, a karnację barwy kości słoniowej. Jej ciemne włosy już zdążyły się stać wytwornie szpakowate. Inni słono płacili za ufarbowanie w salonie fryzjerskim włosów na taki kolor. Rilla najchętniej widziałaby ją w bordo, starym złocie i kolorze pawim, ale Gwen by jej nie posłuchała. Gdy w pierwszych latach małżeństwa starszej siostry biedny szwagier Rilli uganiał się za innymi kobietami, być może szukał w nich jedynie odrobiny koloru. Rilli zrobiło się wstyd z powodu takich myśli, które świadczyły o braku lojalności wobec siostry, ale nie zmieniało to faktu, że taka możliwość istniała. Dla jej siostry po prostu szkoda było Jamesa Rivery, który prawdopodobnie najpierw miał na imię Jaime, przystojnego i pełnego fantazji. Po przodkach nosił egzotyczne hiszpańskie nazwisko, ale wykształcenie zdobył w Anglii, więc nie był tu kimś obcym. Co by się stało, gdyby... Rilla niekiedy zastanawiała się nad tym, co by się stało, gdyby w dawnych czasach nie absorbował jej bez reszty Hugh Kenworthy. Czy wówczas James zainteresowałby się nią? I czy chciałaby tego? Oczywiście wiedziała, że gdybanie do niczego nie prowadzi, ale niekiedy mu ulegała. Teraz prawie o tym nie myślała, ale kiedyś wszyscy w rodzinie próbowali odpowiedzieć sobie na pytanie: Czy Gwen wie? Właściwie niemal od dnia ślubu James nie był siostrze wierny. Ciągle „przebywał w Londynie” lub „spędzał noc poza domem”. Kiedyś Riłla zobaczyła go z... jak ona miała na imię? Milly? Molly? To była młoda pomoc do dzieci. Wyszła z Jamesem z altany. Trzymali się za ręce. Ona była zarumieniona i rozczochrana. James zorientował się, że Rilla ich zobaczyła. Dziewczyna została odprawiona, choć Rilla nic nikomu nie powiedziała. Wówczas Rilli przyszło do głowy, że Gwen musi wiedzieć o jego amorach. Nie może nie wiedzieć. Jednak w typowy dla siebie sposób milczy. Najwyraźniej starała się unikać rodzinnych wstrząsów i w końcu ten stoicyzm jej się opłacił. Teraz James sprawiał wrażenie kryształowego charakteru, choć lubił się napić. Gwen miała zmartwioną minę, gdy nalewał sobie kolejnego drinka. Rilla często to zauważała. Siostrę interesowały dwie rzeczy: zachowanie we wszystkim umiaru i porządku, i kolekcja obrazów namalowanych przez dziadka. Dzięki Bogu, że Leonora może liczyć przynajmniej na jedną z córek, że zajmie się wszystkim, gdy ona odejdzie, westchnęła Rilla. Tkwić w tej ogromnej kupie kamieni, pośród tych strasznych obrazów, których było do licha i trochę... Rilla tak wyobrażała sobie piekło. Dojechała do Willow Court. Brama z kutego żelaza była otwarta. Liście szkarłatnych dębów rosnących przy drodze dojazdowej do domu wciąż się zieleniły. Rilla poczuła suchość w ustach. Zwolniła. Wiedziała, że Leonora i Gwen wypatrują jej, stojąc na frontowych schodach. I spostrzegła je tam już z dość dużej odległości. Wyglądały jak postacie w pamiątkowym tableau. Na wyższym stopniu stała wyprostowana i opanowana matka. Podjechawszy pod dom, Rilla zatrzymała samochód i wysiadła z najwyższą elegancją, na jaką potrafiła się zdobyć, świadoma tego, że Leonora nie spuszcza z niej oka. Wbiegła po schodach, żeby się przywitać. - Cześć, kochanie - zaczęła od Gwen i objęła ją, nagle wzruszona. Może powinna bardziej starać się o to, aby widywać się z nią niezależnie od rodzinnych okazji? Może należało ją zapraszać do Londynu? - Cudownie cię widzieć! Wcześnie przyjechałam, nie prawdaż? Nie było żadnego ruchu. Niesamowite. Weszła na wyższy stopień, aby uściskać matkę. - Dzień dobry, Rillo - pozdrowiła ją Leonora, ale stała sztywno, całowana przez córkę w policzki. Jej puder pachniał jak cukier puder, a skóra była delikatna. Jednak matka emanowała chłodem jak sopel lodu, niezdolna się poruszyć i rozluźnić. - Mamo, wspaniale wyglądasz. Jak zwykle - zaczęła od pochwał, zresztą zgodnych z prawdą. Leonora niemal nie miała zmarszczek, a jej zielone oczy były pełne blasku. Jej kości... Ivan zawsze powtarzał, że podstawą urody są mocne kości. U Rilli pokrywała je może zbyt gruba tkanka tłuszczowa. Matka mogła zrobić aluzję do tego, że ona przybrała na wadze od czasu ich ostatniego spotkania. Na szczęście powstrzymała się od komentarza. - Kochana Rillo, ty też ślicznie wyglądasz. Tak długo cię nie widziałam. Tęskniłam za tobą. Bardzo się cieszę, że przyjechałaś trochę wcześniej... - Zamilkła i przyjrzała się jej uważniej. - Wydajesz się trochę zmęczona. Ale to żaden problem, bo możesz jeszcze sobie odpocząć. Rilla miała na końcu języka słowa, że są na to marne szansę, ale jej myśli zajęło coś innego. Matka ją kochała. Zaczęły ją dręczyć wyrzuty sumienia. Odczuwała je zawsze, ilekroć musiała sobie o tym przypominać. Leonora po prostu nie potrafiła wyrażać uczuć. To wszystko. Wzruszona Rilla wymamrotała pod nosem, że musi wyjąć torby z bagażnika i zanieść je do domu. - Kochanie, będziesz spała w niebieskim pokoju - oświadczyła matka. - Wiem, że czujesz się tam dobrze. Gwen pomoże ci rozpakować rzeczy. Będziesz miała mnóstwo czasu, aby przebrać się do obiadu. Znajdziesz mnie w oranżerii. Przeglądam korespondencję, ale możesz przyjść tam w każdej chwili, gdy tylko będziesz gotowa. Tęsknię za pogawędką z tobą, jeśli naturalnie nie jesteś zbyt zmęczona po długiej podróży. - Uśmiechnęła się do niej i ruszyła do domu. Jak zwykle szła wolnym krokiem i z taką gracją, jakby ludzie na nią patrzyli. I rzeczywiście bardzo często patrzyli, pomyślała Rilla. Podeszła wraz z Gwen do samochodu. Wyjęły z bagażnika dwie torby. Każda wzięła jedną i udały się do domu. Na czarno-białej szachownicy posadzki w holu Rilla spostrzegła plątaninę kabli telewizyjnych. - Czyli już tu są? To znaczy ludzie z telewizji? - upewniła się, podążając za Gwen po schodach. - Sean Everard, reżyser, przyjedzie jutro, a pozostali rzeczywiście już są - rzuciła siostra przez ramię. - „Ustalają ujęcia”, jak to określają. Zachowują się wspaniale. Przez większość czasu niemal ich nie zauważamy. Mieszkają w gospodzie Pod Chytrym Lisem i tam się stołują. - Omal nie wpadła na mężczyznę, który przykucnął na piętrze z kamerą na ramieniu. Krzyknęła: - O jej, Ken! Nie zauważyłam cię. Przykro mi, ale chyba było dla was jasne, że w tej części piętra nie powinniście się kręcić. Uzgodniłam wszystko z Seanem i z tobą też o tym rozmawiałam. - Przepraszam, ale szukałem sypialni pani Simmonds. Tam chyba wisi obraz z łabędziami... - Aha! - Gwen uspokoiła się. Rilli wydawało się oczywiste, że skoro Leonora pozwoliła mu tu być, to nie złamał żadnej umowy. Siostra dodała: - Zatem wszystko w porządku. Ta sypialnia jest po drugiej stronie schodów. Skręciłeś w prawo, zamiast w lewo. Łatwo ją znajdziesz. - Jasne! - Ken odszedł. - Rilla zauważyła, że przechodzą obok pokoju dziecinnego. - Domek dla lalek wciąż tam jest, nieprawdaż? - zainteresowała się. - Oczywiście - potwierdziła Gwen. - Ale matka kategorycznie zabroniła filmować tu cokolwiek. Zaprowadziła siostrę do niebieskiego pokoju. Od czasu ostatniej wizyty Rilli nic się tu nie zmieniło. Do stojącego na stole pod oknem wazonu Gwen wstawiła płowożółte róże. - Są piękne. Bardzo ci dziękuję, Gwennie. Siostra zarumieniła się na dźwięk tego zdrobnienia używanego w dzieciństwie. - Pamiętani, że podobają ci się te, które kwitną przez całe lato - mruknęła pod nosem i postawiła jej torbę na podłodze. Odwróciła się do drzwi, dodając: - Spotkamy się później. - Zamierzam go teraz zobaczyć, to znaczy domek dla lalek - oznajmiła Rilla. - Gwen, chodź tam ze mną. Z pewnością masz czas. Chyba nie spieszysz się w tej chwili do żadnych zajęć? - No dobrze - zgodziła się z wahaniem siostra. - Ale pójdziemy tam tylko na chwilę. - Zgoda. - Gdy wyszły z pokoju, Rilla rozejrzała się po korytarzu. - Upewnię się, czy nikt nas nie widzi. - Rillo, nie kpij sobie z nas. - Gwen roześmiała się i od razu wydała się znacznie młodsza. Oświadczyła z naciskiem: - Matka nie chce wpuścić do pokoju dziecinnego ludzi z telewizji. - Nie pojmuję dlaczego - zdziwiła się Rilla. - Czy ci powiedziała? Według mnie domek dla lalek jest szczytowym osiągnięciem Ethana Walsha. - Z jakiegoś powodu ona nie chce go pokazać światu. Zawsze go podziwiała i oczywiście ożywia jej wspomnienia. Jednak nie będę mogła towarzyszyć ci zbyt długo. Wkrótce powinien wrócić James. Wybrał się do handlarza win. A ty powinnaś się rozpakować. Rilli zawsze podobał się pokój dziecinny. W dawnych czasach królowała w nim niania, ale od kilku lat staruszka mieszkała w domku na końcu drogi dojazdowej, przy bramie, pod opieką swej towarzyszki. Zapewne posmutniałaby na widok tego cichego teraz pokoju o pustych półkach, bez zabawek i książek. To nie był ten sam pokój, co kiedyś. Rilla przez wiele lat uważała go za pępek świata. Mógłby tu spać wnuk Gwen, Douggie, synek Efego i Fiony, gdy przyjeżdżali do Willow Court w odwiedziny. Ale Fiona wolała nadal mieć go przy sobie, bo nie skończył jeszcze trzech lat. Być może, gdy będzie starszy, wniesie do tego pokoju nieco życia. Gwen otworzyła drzwi. Domek dla lalek stał na dawnym miejscu, pod ścianą. Rilla uśmiechnęła się. Leonora nie była sentymentalna, ale w odniesieniu do tego, co często nazywała „swą niemal jedyną więzią z matką”, zachowywała się trochę dziwacznie. Rilla zgadzała się w tej ocenie z Gwen. Domek zbudował ojciec Leonory, a jej matka go urządziła. Leonora mogła sobie nie życzyć, aby do pokoju dziecinnego zaglądał każdy, kto zechce, ale zakazując wstępu ekipie telewizyjnej, posuwała się trochę za daleko. Poza tym pozwalała bawić się tam tylko starszym dzieciom. Nigdy nie dopuściłaby do tego, aby maluchy smarowały brudnymi rękami po tapecie, którą domek był oklejony, czy bezceremonialnie obchodziły się z delikatnymi mebelkami. Wszyscy w rodzinie mieli świadomość, że domek ten nadal należy tylko do niej. I nic nie mówili, nawet gdy wydawało im się dziwne, że kobieta po siedemdziesiątce jest tak przywiązana do dziecinnej zabawki. Było jasne, że domek jest wyrazem miłości. Rilla nie potrafiła sobie wyobrazić, aby jej dziadek artysta zbudował tę najpiękniejszą na świecie rezydencję bez tak głębokiej motywacji. Babcia Maude, której niemal nie wymieniano w tekstach poświęconych Ethanowi Walshowi, urządziła ten domek z taką samą troską jak Willow Court. Jej dziełem byli też mieszkańcy domku - trzy lalki. Jedna z nich naśladowała jej wygląd, druga - męża, a trzecia - córki. Uszyła je z gałganków, ale tak starannie, że z łatwością rozpoznawało się cechy pierwowzorów. Największa lalka wyobrażała Ethana. Miała ciemne wąsy i krzaczaste brwi nad niebieskimi oczami. Włosy lalki naśladującej Maude były orzechowobrązowe, upięte na karku w kok, a jej szyję zdobił wysoki koronkowy kołnierz bluzki. Lalka przedstawiająca Leonorę miała na sobie sukienkę uszytą z tego samego liliowego materiału, z którego była uszyta sukienka Leonory na jednym z jej portretów, bardzo znanym, ukazującym ją siedzącą na brzegu łóżka. Sukienkę prawdziwej Leonory zdobi koronka, z której Maude uszyła kołnierz bluzki lalki matki. Każdej lalce wyhaftowała jedwabną różową nicią uśmiechnięte usta. W dzieciństwie Rilla często powtarzała, że jest to szczęśliwa rodzina. - Pozwalała nam je oglądać w święta Bożego Narodzenia. Pamiętasz? - odezwała się Gwen. Rilla potaknęła. - Owszem. Z okazji świąt zdobiłyśmy niektóre pokoje w domku miniaturowym ostrokrzewem i czymś innym, nieprawdaż? - Maleńkimi wieńcami. Sądzę, że są jeszcze w pudełku na strychu, wraz ze wszystkimi innymi ozdobami świątecznymi. - Ale nie pozwalała nam bawić się tymi lalkami. - Rilla pamiętała słowa matki: „Moje kochane, nie mogę wam pozwolić bawić się nimi. Czy nie widzicie, jakie są delikatne? Ale chyba podoba się wam nowa rodzina lalek, które kupiłam do domku?” - Dała nam nowe lalki, żeby odwrócić naszą uwagę od tamtych, i polubiłyśmy te nowe. - Oczywiście - potwierdziła Gwen. - Nie pamiętam, abyśmy martwiły się tym, że nie możemy bawić się lalkami, które uszyła babcia Maude. Nawet nie wiem, gdzie matka je teraz trzyma. Atmosferę panującą w tym pokoju, w którym prawie nikt nie bywał, przenikał dziwny chłód. Pokrowiec przykrywający domek dla lalek, zabezpieczający go przed kurzem, skojarzył się Rilli z całunem. Z niepokojem stwierdziła, że daje się ponieść wyobraźni. Gwen skinęła głową, spoglądając na pokrowiec, i uśmiechnęła się do siostry. - Podejdźmy bliżej. Obejrzyjmy wreszcie domek - zaproponowała. Rilla utkwiła wzrok w wysokim, raczej wąskim domku. Szczyt jego dachu znajdował się na wysokości jej talii. Zdjęła i złożyła pokrowiec. Domek dla lalek zaprezentował się im w całej swej okazałości. - Nazwałam go Rajskim Pałacem. Pamiętasz? - zwróciła się do siostry. - A mnie to irytowało. - Gwen roześmiała się. - Bawiłam się nim po raz pierwszy, gdy jeszcze byłaś niemowlakiem. Nazwałam go wtedy domem Delacourtów. To nazwisko nadałam mieszkającej w nim rodzinie. Uważałam, że pasuje do niej. Rilla milczała, ale przywołała w pamięci scenę, jak klęka przed domkiem, wyjmuje z jadalni lalkę matkę, której zdejmuje szal z szyi i rzuca go na podłogę, a lalkę kładzie do łóżka w sypialni na piętrze. Jaka Gwen była wściekła! Nawet teraz musiała odczuwać choćby w drobnej części tamto oburzenie, że ktoś śmiał ruszać jej rzeczy, jej lalki. - Miałaś ochotę mnie zamordować, gdy przestawiłam coś w domku, co ty poukładałaś, nieprawdaż? - zagadnęła, klękając przed domkiem. - Nonsens - obruszyła się Gwen. - Byłyśmy tylko dziećmi. Wszystkie dzieci potrafią zachować się okrutnie. Stwierdziła to lekkim tonem, jakby od niechcenia, ale Rilla wiedziała, że to ona ma rację, a nie siostra, która teraz uklękła obok niej. Gwen mogła udawać, że ten „nonsens” odnosi się tylko do odległej przeszłości, jednak zdaniem Rilli ich dawne stosunki nadal rzutowały na obecne. Wspomnienia z dzieciństwa tkwiły w świadomości Rilli jak cierń. Przykucnęła, żeby móc dokładniej obejrzeć wnętrze domku. Był dwupiętrowy, z długą klatką schodową pośrodku i pokojami po jej obu bokach. Na parterze znajdowały się kuchnia i jadalnia, na pierwszym piętrze salon i gabinet, a na drugim dwie sypialnie i łazienka. Na poddaszu Ethan umieścił pokoik dla pokojówki. Sam wykonał wszystkie meble, w tym trzy łóżka i stojące obok nich komody w sypialniach. Znajdujące się w jadalni kredensy, stoły i krzesła o zawitych wzorach były arcydziełkami stolarstwa artystycznego. Ściany domu zostały oklejone ścinkami tapet wybranych przez Maude Walsh do oklejenia ścian Willow Court. Z czasem wyblakły, ale wzory były widoczne: oczywiście ten z wierzbą Williama Morrisa i z drzewem granatu, na którym siedzą białe ptaki Waltera Grane. Również dwuspadowy dach wykonany, co mogło zaskakiwać, przez Maude, był wzorem solidnego rzemiosła. Pomalowała tapetę farbami wodnymi tak, aby naśladowała dachówki i zręcznie przykleiła ją do drewnianego podłoża. Leonora często opowiadała Rilli i Gwen, że dostała ten dach od matki w prezencie na swoje ósme urodziny, tuż przed jej śmiercią. Z upływem lat wyblakły szarości, brązy i jasne szafrany dachówek, tak iż obecnie dach wyglądał jak prawdziwy: zniszczony przez pogodę i szorstki. Rilli nagle przyszło do głowy, że dla krytyków sztuki domek stanowiłby nie lada sensację. Musiał być sporo wart. Jak to się stało, że jej pasierbica Beth nigdy o tym nie mówiła? I dlaczego dzieci Gwen, w szczególności Efe, który wydawał się Rilli bardzo interesowny i zauroczony przez magię wysokich cen, nie zdawały sobie sprawy z tego, jaki skarb znajduje się w Willow Court? W domku wszystkie lalki znajdowały się na swoich miejscach i wyglądały tak jak zwykle: królowa Margarita, nazwana przez Gwen panią Delacourt, jej mąż i dwoje dzieci, Lucinda i Lucas, dla Gwen Dora i Dominie, oraz pokojówka, zgodnie ochrzczona przez Rillę i Gwen imieniem Philpott. Były to drewniane pajacyki o pomalowanych twarzach i nieruchomych ciałach, ale Rilla i Gwen potrafiły tchnąć w nie życie! Rilla wiedziała, co myślą i czują, i czego pragną. Sprzątała ich domek i przygotowywała im posiłki na ich maleńkim stole. Jednak Gwen zawsze twierdziła, że Rilla robi wszystko źle. Kiedyś popchnęła ją tak mocno, że ta uderzyła głową o bieguny konia i długo płakała. Rilla pamiętała do dziś, jak Gwen krzyczała wtedy na nią: „Dobrze ci tak! Po co je ruszałaś? Położyłam je tam, gdzie być powinny, a ty je stamtąd zabrałaś. Nie trzeba było tego robić”. - Miałyśmy dzięki nim niezłą frajdę. Nie sądzisz? - spytała Rilla Gwen. - Oczywiście. - Siostra wstała z klęczek. - Choć, jak pamiętam, uważałam, że ciągle robisz coś nie tak. Chyba chciałam mieć wszystko dla siebie. Nie zamierzałam niczym się dzielić. Dzieci są okropne! - Ale ja nie byłam! Ja byłam uroczym dzieckiem! - A więc tak uważasz! - Gwen roześmiała się. - Przed chwilą zaprzeczyłam, że jakoby budziłaś we mnie mordercze instynkty, ale w rzeczywistości byłaś dla mnie prawdziwym utrapieniem. Przyznaję się jednak, że zachowywałam się trochę despotycznie. Nie sądzisz? - Przyznajesz się! Cuda naprawdę się zdarzają. Rilla wstała i przykryła domek pokrowcem. Dach ostro odcinał się od oklejonej ciemną tapetą ściany. Umieszczone w pokrowcu lalki leżały spokojnie. Zastanawiała się, co sądzą na temat białego płótna zasłaniającego okna ich domku. Po chwili roześmiała się. Czyżby ten powrót do czasów dzieciństwa był znakiem, że zaczyna się u niej menopauza? „Mamo, gonisz w piętkę!”, mówiła jej czasami z czułością Beth. - Zejdź na dół, gdy się rozpakujesz - zaproponowała siostra. - Ja idę zająć się drinkami. Czeka nas szampańska zabawa! Nie sądzisz? Mam na myśli przyjęcie. - Będzie wspaniałe - potwierdziła Rilla, przeświadczona, że naprawdę będzie. - Gdzie ulokujesz Chloe i jej młodego przyjaciela? - spytała Leonora. - Jak on się nazywa? Philip jakoś tam... Jest bystry. Czy ma ciekawą pracę? - Napiła się wina, posmarowała herbatnik Bath Oliver masłem i ułożyła na nim okruszki sera Stilton. - To konserwator malarstwa. Jeśli się nie mylę, pracuje w Yictoria & Albert Museum. Jest bardzo młody, więc oczywiście nie zajmuje wysokiego stanowiska. Chloe mówi, że on nie może się doczekać, aby obejrzeć obrazy w Willow Court. Do jadalni wpadały ostatnie promienie słońca. Na ławeczce w oknie, w miejscu, gdzie nie zatrzymywały ich żółte aksamitne zasłony, wygrzewał się Gus, jeden z dwóch kotów Leonory, zwinięty w kłębek jak futrzana poduszka o barwie marmolady. Jego brat Bertie wolał wylegiwać się na miękkich kołdrach. Przed chwilą udał się do kuchni, żeby coś przekąsić. - W moim dawnym pokoju - odparła Gwen. - Chloe zawsze go lubiła. Rilla skoncentrowała się na obieraniu jabłka. Obiad jadła wspólnie z siostrą i matką. Nigdzie nie było śladu męża Gwen. - Jak rozumiem, James jest jeszcze w mieście? - zwróciła się do Gwen Leonora, jakby czytała w myślach Rilli. Gwen potaknęła. - Owszem. Dzwonił do mnie przed obiadem. Ucina sobie pogawędkę z handlarzem win i załatwia dla nas duży namiot. Nazywa to współdziałaniem z ludźmi. Tak czy inaczej powie dział, że w drodze do domu zadowoli się kanapką lub czymś w tym rodzaju. Rilla roześmiała się. - Nigdy nie ucinałby sobie z nim pogawędki, gdyby miał z kim „współdziałać”. Nie mam racji? - zwróciła się do siostry, nawiązując do jego miłostek. Gwen uśmiechnęła się wymuszenie. Nagle Rilli przyszła do głowy straszna myśl. Czyżby Gwen przypuszczała, że przed laty ze mną sypiał? Czy naprawdę mogła uwierzyć w to, że upadłam tak nisko, aby pieprzyć się z własnym szwagrem? To niemożliwe! Odsunęła od siebie tę myśl. Dolała sobie kawy. James rzeczywiście mógł przy okazji, jaka mu się teraz nadarzała, „współdziałać” z jakąś kobietą, ale równie dobrze mógł tego nie robić. Zerknęła na Gwen. Przez wszystkie te lata, które upłynęły od ślubu siostry i Jamesa, najwyraźniej jakoś nauczyli się żyć z jego początkowymi zdradami. Obecnie Gwen nie przeżywała takiego napięcia, gdy zmęczony mąż wracał późno do domu. Od początku nieugięcie sprzeciwiała się prowadzeniu przez niego samochodu i osiągnęła cel. Przynajmniej nie musiała się zadręczać tym, że może miał wypadek. - Tak zginął mój ojciec! - wrzasnęła kiedyś na Jamesa w czasie ich ostrej kłótni, pobladła z gniewu i niezdolna mówić swym normalnym spokojnym głosem. - Nie przydarzy ci się to samo, choćby nie wiem co. Dlaczego Gwen to wszystko znosiła? Najwyraźniej go kochała. Rilla po krótkim zastanowieniu doszła do wniosku, że nie mogłaby żyć z takim mężczyzną. Nie potrafiłaby od początku małżeństwa przymykać oczu na inne kobiety. Do rozstania wystarczyłaby jej jedna kusa haleczka na boku, a nawet tylko pocałunek. Odeszłaby lub kazała mężczyźnie wynieść się z domu. Z pewnością wymaganie wierności nie było czymś zbyt wygórowanym. Choć, kto wie? Czy w dzisiejszych czasach ludzie przejmują się jeszcze czymś takim jak wierność? Nie miała pojęcia, a w swojej obecnej sytuacji raczej nie mogła się dowiedzieć. Bo kto, u licha, w jej wieku znajduje prawdziwą miłość? Ugryzła jabłko i zaczęła słuchać tego, co mówiła do niej Leonora, gdyż zagadnęła ją na temat pracy. Westchnęła w duchu i przygotowywała się do opowiedzenia matce o swoich niewielkich rolach w dwu popołudniowych operach mydlanych w taki sposób, aby wyglądały na gwiazdorskie role w spektaklach Royal Shakespeare Company. Nazywało się to zachwalaniem siebie. Z upływem lat stała się w tym dobra. Starała się nie zachowywać defensywnie. Nie było nic złego w tym, że matka interesuje się pracą córki. Dorośnij, Rillo, powiedziała do siebie w myślach i zaczęła opowiadać o ostatniej reklamie, w której zagrała. Czasami w szafach wiszą druciane wieszaki, ale nie w szafach w Willow Court. Leonora nie uznawała takich wieszaków. Z typową dla siebie przesadą mówiła, że równie dobrze można wystrzępić swoje najlepsze stroje na własnych ramionach. Ale Rilla musiała przyznać, że wieszaki pokryte materiałem, gładkie w dotyku jak jedwab, są przyjemniejsze i poprawiają samopoczucie. Przynajmniej moje ciuchy będą w dobrej formie, skoro ja nie jestem, pomyślała. W Willow Court była od kilku godzin i wszystko układało się pomyślnie. Już wcześniej przemogła się i wyjrzała przez okno na skąpany w popołudniowym słońcu ogród warzywny. Dorodne warzywa emanowały spokojem i nie budziły w niej lęku. Ale oczywiście musiała uważać na niektóre miejsca, nawet w domu. Gdyby przez cały czas nie miała się na baczności, zobaczyłaby synka. Ból, jaki wówczas by poczuła, byłby nie do zniesienia. Trudno zapomnieć o martwym dziecku. Toteż Mark towarzyszył jej stale. Czuła jego obecność w swoim ciele nawet bardziej niż w czasie ciąży. Nie mogło go tam nie być. Ale tylko w Willow Court czasami słyszała jego głos, a nawet go widziała w salonie, za okienną zasłoną, gdzie uwielbiał się chować, i na ławce w Cichym Ogródku, jak siedział, trzymając na kolanach kota. To jest dom nawiedzany przez duchy, pomyślała senna. Powinnam już przyzwyczaić się do tego, ale ja wciąż się boję. Boję się widoku Marka, niemożliwości jego rzeczywistego istnienia. Oczywiście nie mogła spać w swoim dawnym pokoju. Zastanawiała się, kto tam będzie nocował. Postanowiła spytać Gwen. Obiad upłynął w cichej spokojnej atmosferze, ale od jutra wszystko się zmieni. Po południu przyjadą: Alex, młodszy syn Gwen, wraz z Beth, jej najstarszy syn Efe z rodziną i Sean Everard, reżyser telewizyjny. Nie będzie czasu na nic, na żadną szczerą rozmowę. Leonora nie będzie mogła dalej wypytywać Rillę o pracę („Kochanie, kiedy ostatni raz zagrałaś w filmie?”) ani o jej sprawy sercowe i - w zawoalowany sposób - o to, czy zamierza schudnąć („Efe codziennie ćwiczy w siłowni, nawet wtedy, gdy ma mało czasu”). Efe... Też coś. Rilla sięgnęła do przepastnej torby podróżnej po batony czekoladowe, których zapas trzymała tu w tajemnicy przed innymi. Do śniadania było daleko. Zdjęła z Crunchie opakowanie i odgryzła kawałek batona, czując w ustach wspaniały smak nadzienia, złocistego jak plaster miodu. Pod wpływem słodyczy czekolady od razu poprawił się jej humor. Obiad upłynął w znacznie przyjemniejszej atmosferze, niż się spodziewała. Nie dostrzegła żadnej różnicy zdań, żadnej trudności we wzajemnych kontaktach. Może tym razem w towarzystwie innych członków rodziny nie będzie się czuła tak źle jak dotychczas? Leonora postara się być dla niej miła. Zdobędzie się na okazanie jej miłości. Ja też zdobędę się na okazanie jej miłości, postanowiła Rilla. Może wszystko będzie dobrze, a nawet wspaniale? Może. Czwartek 22 sierpnia 2002 roku Beth Frederick wstrzymała oddech na myśl o tym, że znowu zobaczy Efego. Eefe. Tak wymawiało się to imię, które ona stworzyła, gdy oboje mieli po dwa lata i nie potrafiła powiedzieć „Ethan”. Był najstarszym dzieckiem Gwen. Praktycznie wychowali się razem, gdyż w tamtym okresie Rilla i ojciec Beth spędzali większość czasu w Willow Court, choć mieszkali w Londynie. To zmieniło się nagle po tym, co stało się z Markiem. Jeszcze po tylu latach myślenie o przyrodnim bracie sprawiało jej ból, dlatego skoncentrowała się na Efem. Nie chciała, aby koszmarne wspomnienia z przeszłości zmąciły szczęście przepełniające ją na myśl, że znowu go zobaczy. Zaraz powinna wyjść. Rozejrzała się po mieszkaniu. W jej walizce każdą część garderoby oddzielała od innej bibułka, w szufladzie bluzki były równo ułożone, podobnie jak bielizna pościelowa i stołowa w bieliźniarce. Nie wyobrażała sobie życia w bałaganie. Prawdopodobnie powinna się cieszyć, że mieszka sama. Nie zniosłaby czyjejś stałej obecności pod swym dachem. Wyjątek stanowił Efe. Niektórzy członkowie rodziny jej współczuli. „Ma dwadzieścia osiem lat i nadal jest sama”, mówiła czasami Leonora. Ale Beth nie miała nic przeciwko temu, by być singlem. Uwielbiała swoją pracę i nie wyobrażała sobie czegoś gorszego niż poślubienie niewłaściwego mężczyzny, co, jak się zdaje, zrobiło wiele jej koleżanek. Wczoraj, zanim wyszła z pracy, wydrukowała sobie najnowszy e-mail od Efego. Tym razem był interesujący i intrygujący, i kończył się najprzyjemniejszym dla niej zdaniem wyrażającym uczucie. Znała go już na pamięć i nie chciała się z nim rozstać. Złożyła go i schowała do torebki, wkładając do jedwabnej wewnętrznej kieszonki, której rzadko używała. „Hej, Beth! Czeka nas kilka fantastycznych dni, co?! Mam do Ciebie bardzo pilną sprawę, ale teraz nie mogę nic powiedzieć. Pogadamy w Willow Court. Sprawa jest najwyższej wagi i może mieć poważne reperkusje. Dziecino, nie mogę się doczekać na spotkanie z Tobą. Ściskam Cię i caluje. Efe”. To była najdłuższa wiadomość, jaką jej przesłał, w jego wypadku cała rozprawa. I po raz pierwszy „ściskał ją i całował”. Niestety, nie potrafiła sobie wyobrazić, że za tymi słowami kryje się romantyzm. Prawdopodobnie nic się nie kryło. Określenie „dziecina” działało przygnębiająco, sugerując protekcjonalność starszego brata, ale przecież nie można mieć wszystkiego. I co Efe rozumiał przez „reperkusje”? Co takiego miał w zanadrzu? Oczywiście chciała się dowiedzieć, ale przede wszystkim pragnęła go zobaczyć. W dzieciństwie robiła wszystko, co jej kazał, jak niewolnica. Kochała go bardziej niż kogokolwiek innego. „Beth i Efe są sobie oddani, choć stanowią przyszywane rodzeństwo i nie łączą ich więzy krwi”, mówiła wszystkim Leonora. Brzmiało to jak sentencja na użytek rodziny. Efe nadal zwierzał się Beth. Przychodził do niej z różnymi problemami, pomimo że od pewnego czasu był żonaty. Zazwyczaj Beth nie uzewnętrzniała uczuć, jakie wobec niego żywiła, i starała się je ignorować. Ale to on zajmował pierwsze miejsce w jej sercu. Wstydziła się, że wyzwala w niej dziecinne reakcje. Każdy kto by wiedział o tym, że ona przechowuje wydruki wszystkich otrzymanych od niego e-maili, uznałby ją za bardzo niedojrzałą. W tych listach naprawdę nie było nic nadzwyczajnego. Zwykle zawierały kilka słów, które układały się w zdanie w rodzaju: „Cześć, Beth! Jak Ci leci? Efe”, jeśli wiadomość nie była potwierdzeniem spotkania, w rodzaju: „Nie zapomnij o piątkowej kolacji chez nous. Ciao”. Z powodu tego używania bez ładu i składu obcych słów jego siostra nazywała go „skończonym palantem”, ale dla Beth było to ujmujące. Jeśli zdarzało się, że kończył liścik zwrotem „ściskam, Efe”, pieczołowicie przechowywała go w pamięci, naprawdę wzruszona. Poczuła w sercu ukłucie. Swoją miłość do Efego uświadomiła sobie w dniu, w którym powiedział jej, że żeni się z Fioną McYie. Dziwne, ale do tej chwili nie zdawała sobie sprawy z tego, że nie kocha go jak kogoś z rodziny. Początkowo miała poczucie winy, jakby chodziło o kazirodztwo, ale przecież nie łączyły ich więzy krwi. Miała prawo go kochać. On też ją kochał, czyż nie? Przez moment była wówczas bliska wyznania mu uczucia. Mało brakowało, a wyrzuciłaby z siebie słowa, które zepsułyby wszystko: „Nie żeń się z Fioną. Spójrz na mnie. Zobacz, jak bardzo cię kocham. Czy nie widzisz, jak wspaniale układają się nasze stosunki?”. Niestety, w miłości to nie było najważniejsze. Beth miała tego świadomość. Uważała, że nie podoba się Efemu i że dla niego tylko to się liczy. Fiona była taka ładna, zupełnie jak jasnowłosa lalka. Zwracały uwagę jej długie nogi i rzęsy, i dźwięczny piękny głos, choć mógł trochę irytować swym metalicznym, zbyt cienkim brzmieniem. Ale właściwie nic nie mogło się w niej nie podobać, może z wyjątkiem jej bezkrytycznego uwielbienia dla Efego, bo robiła wszystko, co, jak sądziła, jemu odpowiadało, niemal wyrzekając się własnych pragnień i opinii. Nadal wyzwalała w Beth uczucie bliskie nienawiści, ilekroć się spotykały. Beth cierpiała na samą myśl o tym, że Efe jest z Fioną. W portfelu trzymała fotografię z ich ślubu, którą zrobił brat Efego, Alex. Została na niej uwieczniona z Efem. Stanowiło dla niej pocieszenie, a zarazem narażało ją na udrękę. Niemal zawsze nosiła je przy sobie. Efe prezentował się wspaniale. Był zabójczo przystojny, wysoki, o ciemnej karnacji. Jego oczy o długich rzęsach wydawały się czasami zielone, a kiedy indziej szare lub niebieskawe, w zależności od tego, co miał na sobie. Na tym zdjęciu mógłby reklamować ciuchy Ralpha Laurena. Ona natomiast wyglądała śmiesznie. Czuła się fatalnie w fatałaszku z falbankami, który musiała włożyć jako druhna. Poza tym była zazdrosna o Fionę. Włosy miała zaczesane do góry i związane z tyłu. Stała oparta o ścianę, a Efe patrzył na nią tak, jakby ją kochał. W każdym razie lubiła tak myśleć, bo ilekroć oglądała zdjęcie dokładnie, dostrzegała prawdę. Patrzyt na nią normalnie - czule i serdecznie, ale nic poza tym. To jej wpatrzone w niego oczy wyrażały miłość i chyba rozpacz. Czasami miała ochotę podrzeć to zdjęcie, ale zawsze coś ją powstrzymało, zapewne próżna nadzieja, że gdy następnym razem na nie spojrzy, wyraz twarzy Efego ulegnie magicznej przemianie, ujawniając namiętność i pragnienie bycia z nią, Beth Frederick, do końca życia. Niekiedy beształa się z powodu tych żałosnych mrzonek. Nie było powodu, dla którego Efe miałby je urzeczywistnić i porzucić dla niej Fionę. Uwielbiał piękne kobiety, a Beth uważała, że o niej nie można tego powiedzieć. Była szczupła, miała ciemne, doskonale obcięte włosy do ramion i niemal się nie malowała. Ubierała się w bardzo drogie ciuchy. „Jesteś atrakcyjną dziewczyną, ale za mało dbasz o swój wygląd. Mogłabym ci pokazać, jak to się robi”, powtarzała jej Rilla. Macocha bardzo chciała, aby Beth osiągnęła właściwy „wygląd”, jak to określała. Biedaczka! Beth zdawała sobie sprawę z tego, jak frustrujący musi być dla Rilli fakt, że styl jej pasierbicy cechuje prostota i elegancja. Nikt by się nie domyślił, że jest córką gwiazdora rocka. Nie była ani nieśmiała, ani skromna, ale nie znosiła ciuchów, które zwracały na siebie uwagę. „Wyglądasz jak rzeźba, nagrobna”, powtarzała często córka Gwen, Chloe, doprowadzana do rozpaczy „nieśmiertelnymi”, nijakimi kolorami jej ubrań, i pewnie miała rację. Beth uważała swoje stroje za bezpieczne. Wkładała je i zapominała o nich. Nie musiała się nad nimi zastanawiać, dzięki czemu wkładała energię w ważniejsze sprawy. Była asystentką Jacka Eldridge’a, starszego wspólnika w firmie architektonicznej, w której ciemny kostium ze spodniami i srebrne kolczyki stanowiły elementy stroju służbowego. Przed ośmiu laty, gdy zaczęła tu pracować, na Jacku zrobiło wrażenie, że jest spowinowacona z rodziną Walshówi z Willow Court. - To najwspanialszy dom, jaki znam. Zgodzisz się ze mną? Masz szczęście, że spędziłaś tam kawał dzieciństwa - oświadczył. Ona też tak uważała. Uwielbiała Willow Court. Dom został zbudowany na początku XIX wieku w stylu neoklasycystycznym. Budynek w kształcie litery E stał pośrodku ogrodu. Od frontu tarasowate ukształtowane wzgórze pokrywały klomby, obsiane dookoła lawendą. Wydawało się, że kwiaty kwitną tam przez cały rok. Zanim na wiosnę pokazały się tulipany, kwitły zimowe bratki. Gdy przekwitły tulipany, pojawiały się białe i bladoróżowe niecierpki, i oczywiście róże, które rosły tu w wielkiej obfitości. W dół schodziło się po stopniach wyłożonych drobnym żwirem, który chrzęścił pod stopami. Starannie zaprojektowany ogród (z altaną z białego kutego żelaza, i starannie przyciętym w różne kształty żywopłotem) ustępował miejsca wypielęgnowanemu trawnikowi, pagórkowato opadającemu w stronę dzikiego ogrodu, gdzie rosły maki i chabry oraz inne polne kwiaty, których nazw Beth nie znała. Posiane tu wysokie trawy, wśród których były porozrzucane głazy, tworzyły istną dżunglę, pełną motyli, ważek i pszczół. Dalej znajdowało się jezioro. Rosły nad nim wierzby płaczące, które dały nazwę posiadłości. Gnieździły się tam łabędzie. Za jeziorem wznosiło się wzgórze porośnięte cienistymi drzewami, z którego schodziło się do wiejskiego kościoła - jego iglica górowała nad tym falistym oceanem zieleni, ciemniejącym wieczorem i w pochmurne dni. Jednak Beth lubiła najbardziej teren za domem, gdzie był ogród warzywny z rzędami roślin wyeksponowanych jak u królika Piotra”. Powiedziała tak kiedyś, gdy była dzieckiem, i tak już zostało. Od tego czasu warzywnik nazywał się Ogródkiem Królika Piotra. Tędy przechodziło się, idąc do Cichego Ogródka, gdzie pośrodku trawnika rosła ogromna magnolia. Pień otaczała ławka, na której siadano w czasie pikniku. Nie było tu żadnych roślin o jaskrawych kwiatach - tak zarządziła Maude, żona Ethana Walsha, która nie znosiła bijącego w oczy żółtego koloru żonkili i wulgarnego szkarłatu niektórych gatunków róż. Rabatkę wypełniały tam ostróżki, łubiny, floksy, naparstnice i malwy w przytłumionych odcieniach różu, błękitu oraz jasnego fioletu. Rododendrony, azalie i kamelie były białe. Pnące róże, które oplatały pnie drzew, miały kolor brzoskwiniowy, płowożółty, kremowy i bladoróżowy. Na odległym murze z różowawych cegieł rosły na treliażu rośliny pnące. Maleńka Beth dowiedziała się o treliażu od Rilli. Zachwycona melodyjnością obcego słowa, powtarzała je bez końca. Dorosła Beth uśmiechnęła się na wspomnienie tamtych chwil. Miała zawieźć do Willow Court Alexa. Młodszy brat Efego był bez samochodu i zawsze, gdy tylko mogła, zabierała go ze sobą. Czekał na nią przed swoim mieszkaniem, z plecakiem i reklamówkami, jak student. Jego ciemne falujące włosy opadały na czoło, a strój pozostawiał wiele do życzenia. Alexa zupełnie nie obchodziło, jak ludzie reagują na jego wygląd. Efe określał jego styl jako szczytowo niedbały, Beth natomiast uważała, że jest wzruszający. Przed wyjściem z domu musiała jeszcze wykonać pewien rytuał, a mianowicie usiadła, opierając dłonie na kolanach. Czuła się trochę głupio, jak zwykle, gdy ulegała temu śmiesznemu przesądowi. Rilla mówiła, że przed podróżą Rosjanie zawsze siadają na kilka minut. Miało to przynosić szczęście. Beth nie wiedziała, czy ów przesąd rzeczywiście należy do rosyjskiej tradycji, czy też matka przejęła go z inscenizacji Wiśniowego sadu, w którym grała dawno temu. Naprawdę nie miało to znaczenia, gdyż tak czy inaczej nie wybrałaby się nigdzie na kilka dni, jeśliby na chwilę nie usiadła, opierając dłonie na kolanach, na twardym krześle przy kuchennym stole. Fotel nie wchodził w grę z powodów, które nigdy nie zostały wyjaśnione. Uśmiechnęła się, co zdarzało się jej często, gdy myślała o macosze. Rilla jest szurnięta, ale fajna. To więcej niż większość ludzi może powiedzieć o swoich rodzicach, mruknęła do siebie. Mamy ze sobą dobre stosunki, co też stanowi dodatkową korzyść. Nierzadko zastanawiała się, czy ma to coś, wspólnego z faktem, że Rilla nie jest jej matką biologiczną, lecz kobietą, z którą ojciec się ożenił, zanim Beth zdążyła poznać opowieści o złych macochach. Może dlatego Beth nie miała żadnych trudności, aby ją pokochać? Chloe nie znosiła matki. Beth czasami ganiła ją za to, bo trudno było zrozummieć, jak ktoś może nie znosić łagodnej i delikatnej Gwen Ale wybuchowa, agresywna i do znudzenia niegrzeczna Chloe wydawała się po prostu nie lubić ludzi. Beth z pewnością miała szczęście, że spośród swoich różnych dziewczyn ojciec wybrał sobie na żonę właśnie Rillę - serdeczną, czułą i zabawną, która w kuchni łączyła nieoczekiwane składniki i egzotyczne przyprawy, zdolna wyczarować tam najcudowniejsze zapachy i zrobić przy tym okropny bałagan. Macocha była pochłonięta sobą, ale Beth to nie przeszkadzało, gdyż ułatwiało jej skupienie się na własnych sprawach. Zarazem Beth wcześnie zauważyła, że Rilla wymaga zajmowania nią i organizowania jej życia. Miała bałagan nie tylko w szafach i szufladach, lecz także w głowie. Wczoraj pojechała do Willow Court. Beth wyobraziła sobie, jak Rilla się pakowała czyli wpychała rzeczy bez ładu i składu do torby, która widziała lepsze czasy. Uśmiechnęła się, wstając z krzesła i idąc po walizkę. Zamknęła mieszkanie i wyszła na ulicę. Jadąc po Aleksa, zastanawiała się nad rodzinnymi sekretami. Nikt spośród członków rodziny nie wiedział o jej uczuciu do Efego. Nie liczyli już na jej zamążpójście, martwiąc się tym, że jest tak zagorzałą zwolenniczką samotnego życia. Założę się, że uważają mnie za dziewicę, pomyślała. A niech uważają! Nigdy nie zwierzała się ze swojego życia intymnego. Leonora, Gwen, a nawet kochana Rilla sądziły, że zostanie starą panną. Beth uśmiechnęła się na myśl o ich reakcji, gdyby wiedziały o wszystkim. Jeśli nawet cierpi się z powodu nieodwzajemnionej miłości, nie znaczy to, że trzeba unikać seksu. Po prostu nie podejmuje się zobowiązań i nigdy nie angażuje się uczuciowo. Beth zachowywała się podobnie jak wielu jej znajomych mężczyzn. Dni, które miała spędzić w towarzystwie Efego, traktowała jako próbę. Nie mogła się doczekać spotkania ze swoją miłością. Nie tylko była ciekawa, co Efe chce jej powiedzieć, lecz przede wszystkim za nim tęskniła - za jego widokiem, bliskością fizyczną i zapachem, gdy będą się całowali na powitanie, i za rozmową. Zarazem bała się tego spotkania. To będzie dla niej gehenna. Przyjadą z nim przecież Fiona i Douggie. Ilekroć na nich spojrzy, poczuje ukłucie w sercu. - Aleksie, będziesz prowadził. Siadaj za kierownicą. Przecież to lubisz - odezwała się na powitanie. - Naprawdę nie masz nic przeciwko temu? - Uśmiechnął się. Położyli jego rzeczy na tylnym siedzeniu. Beth dopilnowała, aby wszystko porządnie ułożył. - Naprawdę. Siadaj. Jestem przemęczona. Będziesz miał raczej kiepskie towarzystwo. Chyba zasnę. - Już się do tego przyzwyczaiłem. Nie liczę na ciebie. Wolę posłuchać twoich gównianych nagrań - odparł zaczepnie Alex. Uderzyła go gazetą, którą pomimo jej starań zdołał przy sobie zatrzymać. Wyciągnęła mu ją z kieszeni, palnęła go w głowę i schowała do reklamówki na tylnym siedzeniu. - Nie weźmiesz jej do ręki, dopóki nie dojedziemy. Nie możesz prowadzić i równocześnie czytać gazety. I nie sądź, że nie usłyszałam tego, co powiedziałeś na temat mojej ulubionej muzyki. To Buena Vista Social Club. Zaakceptuj ją albo zapomnij o słuchaniu muzyki. - Ta jest w porządku. W całkiem dobrym guście, jak na ciebie. Rozwijasz się, co? - Aleksie, zamknij się i jedź. Chcę się zdrzemnąć. - Jasne. - Włączył magnetofon i samochód wypełniła muzyka. Zerknął na Beth, która wyciągnęła się na siedzeniu i zamknęła oczy. Beth należała do nielicznych osób, w których towarzystwie czuł się swobodnie. Był od niej o dwa lata młodszy. Chętnie się nim opiekowała. Na dobrą sprawę powinna być żoną któregoś ze swoich licznych „dzieciaków”, ale skoro nie była, Alex lubił widzieć w niej matkę każdego, kto wszedł w orbitę jej zainteresowań. Bardzo starała się organizować życie Rilli. Obchodziły ją też jego sprawy miłosne. Na nic nie zdawały się uniki, które stosował, aby wykręcić się od tematu. Potrafiła go nakłonić do mówienia. Zwierzał się jej z rzeczy, o których nie powiedziałby nawet Efemu. Z różnych swoich zmartwień, na przykład z tego, że jakoś nie potrafi wzbudzić w sobie uczucia do tej czy innej kobiety i w rezultacie łączą go z nimi krótkie niezadowalające związki. Rozmawiał z nią o możliwej przyczynie. Beth była cierpliwa i nigdy nie przeszkadzało jej to, że mamrotał i mruczał pod nosem. Zapraszała go na pyszne posiłki, bo uważała, że źle się odżywia. Bardzo poprawiało mu to samopoczucie. Pracował w dobrej gazecie i dużo czasu poświęcał na fotografowanie pięknych kobiet. Redakcja wysyłała go, aby do kolejnego numeru zrobił zdjęcia tej lub innej gwiazdeczki bądź piosenkarki pop czy młodej damy z towarzystwa. Dzięki temu czasami nawet udawało mu się poderwać jakąś dziewczynę, ale niezmiennie wszystko kończyło się na jednej nocy. Alex nie potrafił zakochać się w żadnej. Ale nie tylko on zwierzał się Beth. Ona jemu również. Gotów był się założyć, że wyłącznie on wie o jej miłości do jakiegoś mężczyzny. Powiedziała mu o tym i kazała przysiąc, że nikomu nie zdradzi jej sekretu. I nie zdradził. Miało to miejsce na ślubie Efego. Uczciwie musiał przyznać, że trochę wypiła, ale nie zachowywała się jak ktoś, kto ma w czubie. Wiedziała, co mówi. To nie była długa rozmowa, jednak dobrze ją zapamiętał. „Aleksie, mam złamane serce. Mówiłam ci o tym? Nie, Beth, ale mnie możesz powiedzieć. Wiesz, że możesz mi powiedzieć wszystko. Owszem, wiem. Lecz nie mogę ci nic więcej wyznać. To tajemnica. Nawet przede mną? Przed każdym. Powtarzam, że to tajemnica. Sprawa jest beznadziejna. Z czasem zapomnę o wszystkim”. Chciał jej zadać różne pytania: kim on jest, dlaczego nie może cię kochać, czy masz pewność, że rzeczywiście cię nie kocha? Jednak ostatecznie, jak zwykle, nie powiedział nic. Później uznał, że tajemnicza miłość Beth to prawdopodobnie żonaty mężczyzna. Nic nie mogło być bardziej tajemnicze i przygnębiające. I mniej niezwykłe. Żonaty i nie zamierza się rozwieść. Kiedyś spytam ją jeszcze o to, postanowił. Zmienił bieg i skupił myśli na Willow Court. Cieszył się ze spotkania z Efem. W Londynie nie widywali się zbyt często. Dziś rano odsłuchał nagraną na komórkę krótką wiadomość od brata, który go informował, że musi z nim omówić jakąś sprawę. Pilną. To było typowe dla Efego. Wszystko traktował jako pilne, najwyższej wagi itd. Dla Aleksa starszy brat zawsze był idolem. Dzieliła ich różnica zaledwie dwóch lat, ale w dzieciństwie Alex go nie odstępował. Efe to znosił, bo młodszy brat, który niewiele mówi, może się kiedyś przydać. Alex pamiętał zabawę w kowbojów, kiedy przez długie godziny stał przywiązany do wierzby nad jeziorem, schwytany przez złodziei bydła z szajki Efego, którą tworzyli głównie Efe i Beth. Straszyli go, że zaraz wrócą i go zastrzelą, po czym szli do domu na herbatę i zapominali o nim, znajdując sobie inną zabawę. Zdaniem Beth dopiero wówczas, gdy nadchodziła pora kąpieli, Gwen nagle uświadamiała sobie, że nie ma Aleksa, i kazała Efemu go szukać. W wersji Efego natomiast dorośli zatrzymywali jego i Beth w domu, nie pozwalając im wrócić nad jezioro. Ale Alex nie słuchał tłumaczeń brata, pocierając obolałe nadgarstki i wlokąc się do domu przez dziki ogród. Nigdy nie przyszło mu do głowy, żeby się poskarżyć. Faktycznie Efe i Beth nie przywiązywali go do drzewa na „długie godziny”. Poza tym tak kochał Efego, że znosił wszystko, aby móc należeć do jego świata. Miał wtedy sześć lat. Nie grzeszył najlepszym wyczuciem czasu. Nic pod tym względem się nie zmieniło. Nadal też miał trudności z mówieniem. Często język stawał mu kołkiem, co w jego wieku mogło śmieszyć. Ale słowa przypominały mu rój małych czarnych owadów, unoszących się w powietrzu, gdy ludzie mówili. Poruszały się też niespokojnie w tekście drukowanym. Powodowały tylko kłopoty i nieporozumienia. To Leonora powiedziała mu, że są rzeczy, które nie mogą powrócić, czyli pędząca strzała i wypowiedziane słowo. Przez całe życie słowa kojarzyły mu się z bzyczącymi owadami, które wyrządzają szkody. Widział, jak matka wzdryga się, gdy Chloe jest dla niej szczególnie niemiła. Zwrócił uwagę, że Leonora nigdy nie potrafi we właściwy sposób rozmawiać z Rillą, jakby stłumiła swą miłość do córki. Wiedział, że ojciec, nazywając własną żonę „głupią” czy „idiotką”, wcale nie żartuje, choć twierdzi inaczej. Ojciec mówił tak w sposób zamierzony. Słowa zawsze były pod pewnym względem zamierzone. Alex nie chciał wypowiadać ich zbyt wiele, aby nikogo nie zranić. Tęsknił za spotkaniem z babcią. Efe zawsze powtarzał, że brat jest jej ulubieńcem. Alex czasami w to wątpił, bo Leonorę i Efego łączyły szczególne stosunki, niezrozumiałe dla kogoś z zewnątrz. Oczywiście jego też kochała, ale okazywała to w inny sposób. Wobec Aleksa zachowywała się jakoś inaczej. Przy nim stawała się dziewczęca, nawet gdy był małym chłopcem. Potrafiła godzinami się z nim bawić, na przykład w teatrzyk kukiełkowy, udając głosy lalek, gdy byli sami. Co wieczór mu czytała. Alex nie zdołał ustalić, czy martwiło to jego matkę. Nigdy nic na ten temat nie mówiła. Nawet obecnie Leonora chciała, aby przy stole siedział obok niej Alex. Gdy przyjeżdżał do Willow Court, to jego prosiła, aby znalazł dla niej w domu coś, czego akurat szukała, i to jemu kazała nosić za sobą różne rzeczy. - Kochanie, nie rób sobie kłopotu. Jest tu ze mną mój Alex - oznajmiała córce. Czasami tak właśnie o nim mówiła: „Mój Alex”. Uśmiechnął się. Z okazji urodzin inni podarują Leonorze drogie prezenty, a jej najbardziej spodoba się ten, który dostanie od niego, czyli album w skórzanej oprawie na jego zdjęcia z Willow Court - domu, ludzi, zwierząt, kwiatów w ogrodzie itd., słowem wszystkiego, co jest związane z rodzinną posiadłością. W dniu jej urodzin album będzie prawie pusty. Ale gdy tylko Leonora go otworzy, Alex poinformuje ją, że ma się w nim znaleźć fotograficzna kronika z przyjęcia urodzinowego z okazji jej siedemdziesiątych piątych urodzin, i z przygotowań do tej uroczystości. Ten pomysł bardzo ją ucieszy. Uwielbiała pokazywać ludziom zdjęcia Willow Court, zwłaszcza te, które ukazywały dobrze wyeksponowane malarstwo ojca. Obrazy Ethana Walsha... Wszyscy dużo o nich mówili i organizowali przyjazdy do Willow Court znawców sztuki. Każdego lata zwiedzający tutejszą prywatną galerię przechadzali się po niej gromadnie. Alex jednak miał wątpliwości, czy rzeczywiście oglądają oni malarskie kompozycje jego pradziadka w taki sam sposób, jak on i Leonora. Również to go łączyło z babcią. Oboje rozumieli, o co naprawdę w tych kompozycjach chodzi. Zdawali sobie sprawę, że oleje, pastele i akwarele Ethana Walsha są czymś znacznie więcej niż barwnymi kompozycjami. Przede wszystkim prace te były w sposób nietypowy nowoczesne. Większość powstała na początku XX wieku. Z jednej strony ujawniały wpływ impresjonizmu, a z drugiej surrealizmu, ale bez porównania nowocześniejsze było w nich podejście do perspektywy. Część nawiązywała do dziewiętnastowiecznego angielskiego malarstwa reprezentowanego przez Bractwo Prerafaelitów. Odznaczały się takim samym jak dzieła prerafaelitów wyczuciem dramatu i podporządkowaniem kompozycji stworzeniu tego efektu. W malarstwie Ethana Walsha ważne było też światło. W niektórych obrazach, na przykład w portrecie Leonory z czasów dzieciństwa, światło oświetlające kompozycję zdawało się wydostawać z ram. Podobnie, z malowanych z wyobraźni nocnych pejzaży, ukazujących góry, wybrzeża morskie i lasy, jakby wydostawała się poświata księżyca. Muskała powierzchnie, rozjaśniała krawędzie przedmiotów i tworzyła cienie, bogatsze w znaczenia, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Walsh ukrywał w swoich obrazach różne obiekty. Czy ktoś jeszcze, oprócz Aleksa i Leonory, to zauważał? Czy w trzcinach, za łabędziami, potrafił dostrzec czyjeś oczy lub szponiaste palce zaciskające się na gałęzi? Albo wyczuć istnienie jakiegoś innego mrocznego świata pod powierzchnią przedstawianych w obrazach przedmiotów? I czy zwrócił uwagę na świetlistość kolorów? W martwych naturach pojawiały się nieoczekiwane ich kombinacje, które nie występowały w rzeczywistości. Na przykład w jednej z ulubionych kompozycji Aleksa, przedstawiającej niebieski dzbanek do herbaty - którego nadal używała Mary, gosposia w Willow Court - błękit dźwięczał i wibrował, napełniając oglądającego uczuciem radości. Zwykły dzbanek odznaczał się urodą, ale nie był niczym nadzwyczajnym. Dzięki talentowi Ethana Walsha zyskiwał w obrazie aurę niezwykłości. Z rzeczywistych przedmiotów artysta wydobywał coś, co wykraczało poza ich wygląd, jakby je uszlachetniał i tworzył wokół nich pogodną atmosferę, celnie operując właśnie światłem. Ja też pragnę osiągać taki efekt artystyczny w moich fotografiach i chyba już go osiągam, stwierdził Alex. Chcę, aby były jakby żywcem wyjęte z rzeczywistości, a zarazem prezentowały sobą coś więcej niż ona, aby były świetliste jak obrazy mojego pradziadka. - Beth, obudź się. Jesteśmy na miejscu. - Spojrzał na nią. Gdy otworzyła oczy i uśmiechnęła się, wymknęło mu się: - Chciałbym zrobić ci teraz zdjęcie, byłoby ciekawe. - Ty chyba oszalałeś! - obruszyła się. - W pogniecionym ubraniu i rozespana z pewnością wyglądam jak upiór. Powinieneś wcześniej mnie obudzić. Mogłabym trochę poprowadzić. - Nie, tak jest dobrze. Uwielbiam twój samochód. - Uśmiechnął się. - Co ważniejsze, skoro nadal jesteś senna, prowadziłabyś jak niedzielny kierowca. Nie mam racji? Beth przystanęła na korytarzu. Słyszała przez drzwi, jak Fiona i Douggie chichoczą w swoim pokoju. Pewne też niedawno przyjechali. Nasłuchiwała przez chwilę, ale do jej uszu nie dotarł głos Efego. Powinnam przynajmniej przywitać się z nimi, stwierdziła z westchnieniem. Już się rozpakowała i ułożyła wszystko porządnie w szufladach. Jak zwykle, zajęła swój dawny pokój, którego okna wychodziły na drogę dojazdową do domu i duży okrągły trawnik. Gdy tylko weszła, wyjrzała przez okno i zobaczyła, że pracownicy wynajętej firmy stawiają tam namiot, w którym miało odbyć się przyjęcie. Właśnie montowali stalowe rurki w srebrny szkielet, na który później naciągną leżące na trawniku zielonkawe płótno. Leonora była u siebie, w sypialni przylegającej do jej pokoju. Również Chloe była u siebie, w sypialni po drugiej stronie. Nie mogę jeszcze przywitać się z nimi, podobnie jak z Fioną i Douggiem, uznała Beth. Ale z drugiej strony żona Efego mogła jej powiedzieć, gdzie on jest. Beth nasłuchiwała dziecinnego szczebiotu Douggiego i zbierała siły, jakby przygotowywała się do bitwy czy konfrontacji. W końcu zapukała do drzwi. - Cześć, Fiono - pozdrowiła ją, wchodząc do środka. - Och, Beth! Miło cię widzieć. Czekając na lunch, budujemy z lego. Dołącz do nas. Fiona była doskonale ubrana w dżinsy kupione w którymś ze znanych domów mody i białą bluzkę, wyglądającą tak, że mógłby widnieć na niej napis: „Tylko nie pomyl mnie ze zwykłą białą bluzką. Jestem droższa od wszystkich ciuchów, jakie w całym swoim życiu miałaś na sobie”. Żona Efego była wysoka. Jej włosy zawsze wyglądały tak, jakby przed chwilą wyszła od fryzjera. Jak ona to robiła? Jak zwykle, Beth nie mogła oderwać wzroku od jej obrączki. Szczęśliwie szybko zapanowała nad ogarniającym ją gniewem. Myśląc rozsądnie, nie mogła Fiony o nic obwiniać. Żona Efego nic przecież nie wiedziała o uczuciu Beth do jej męża. Nie miało ono z nią żadnego związku. To Efego Beth obwiniała o to, że nie odgadł, co ona do niego czuje. Zdobyła się na uśmiech. - Teraz nie mogę - wymówiła się i przykucnęła, żeby pocałować malca, który był bardzo podobny do ojca. - Muszę odszukać moją matkę, a po drodze przywitać się z Chloe. Czyj na pewno już jest? - Oczywiście. Sądzę, że wszyscy już przyjechali. Zapowiada się wspaniałe przyjęcie, nieprawdaż? Nie mogę się doczekać, żeby poznać tego reżysera telewizyjnego. A ty? Efe mówi, że jest bardzo znany. - A właściwie gdzie jest Efe? - Wybrał się gdzieś z Jamesem. Chyba do wioski. Wiesz jaki on jest, gdy tu przyjeżdża... Beth potaknęła. Jasne, że wiedziała. Lubił zaglądać do wszystkich kątów, chcąc się upewnić, że wyglądają tak, jak je zapamiętał, że nic się nie zmieniło. Rozumiała jego uczucia, bo ona też chciała, żeby zawsze było tu tak samo. - Fiono, zobaczymy się później. - Ruszyła do drzwi. Pójdę powiedzieć cześć Chloe.- - Jasne. Super, że wpadłaś. Beth wcale nie zamierzała pójść do Chloe. Po prostu taka wymówka przyszła jej do głowy. Ale skoro już wymknęła się Pionie, właściwie mogła wpaść do Chloe. Zapukała do drzwi. - Proszę wejść! - usłyszała dziewczęcy, lecz świadczący o pewności siebie głos. Weszła i roześmiała się, bo Chloe zdążyła już zrobić tu typowy dla niej kosmiczny bałagan. - Chloe, mówiąc szczerze, jest tu jak w chlewie! - zwróciła jej uwagę. - Beth, odpieprz się, skoro zamierzasz mnie pouczać jak moja mama! - odezwała się wulgarnie Chloe, ale śmiała się od ucha do ucha. Nie raczyła się podnieść z łóżka, na którym pościel była tak skotłowana, jak mogłaby być w taniej noclegowni, a nie w Willow Court! Zarzuciła kołdrę niechlujnie wyglądającą bielizną osobistą i kawałkami pogniecionego papieru. Kosmetyki zwaliła na kupę, na poduszkę, jakby wszystkie naraz wytrząsnęła z kosmetyczki: szminki z brakującymi nakrętkami, lepiące się od brudu kredki do oczu, zatłuszczone puszki do pudru, którymi można było chyba tylko zrobić sobie plamę na nosie czy policzku. Na podłodze leżały w nieładzie jej ciuchy, a wśród nich przewrócone buty, ciężkie i nieeleganckie, w których zawsze chodziła. Usta obwiodła niemal czarną konturówką. Swe odpowiadające jej jasnej karnacji blond włosy tak najeżyła, jakby służyły nadaniu groźnego wyglądu. Faktycznie jednak wyglądała na osobę, którą łatwo zranić. Była ubrana w kwiecistą sukienkę, na którą włożyła koszulkę do gry w rugby. Po chwili oświadczyła: - Studiuję sztukę. - Zapaliła papierosa. - Oto, co robią studenci szkół artystycznych. Nie wiedziałaś? To nie jest bałagan, lecz instalacja artystyczna. - Leonora dostałaby szału, gdyby cię tu przyłapała na paleniu. Wiesz, co ona o tym sądzi. - Wszystko mi jedno, jeśli chcesz wiedzieć. Rozpylę perfumy. Właściwie mogłabym palić, wychylając się przez okno, ale używam tej puszki jako popielniczki. Leonora powinna mi być wdzięczna, że nie strząsam popiołu z fajek do jej kosza na papiery czy do czegoś w tym rodzaju. Beth zwróciła uwagę, że w puszce uzbierało się już sporo niedopałków, które wyglądały jak małe żółte kamyczki. - Zastanawiam się, czy nie zrobić z tej puszki dzieła sztuki. Nadałabym mu tytuł Miasto niedopałków. Spotkałaś się już z Efem i Fioną? Gdzieś tu się kręcą. O Boże, to będzie makabryczne, to znaczy przyjęcie. Ciągły kontakt z Fioną. Beth, ja tego nie wytrzymam. Ona należy do ludzi, którzy się nie pocą. Wiesz, o co mi chodzi? Kiedyś wpadła do mnie i miała taką minę, jakby wdepnęła w coś wstrętnego. - Znając twoje mieszkanie, sądzę, że mogło jej się to przydarzyć. Podłoga tak się u ciebie lepi, że chyba większość ludzi nie odważa się przejść przez pokój. - Opowiadasz bzdury! Tylko kiedyś rozlałam lemoniadę i nie wytarłam jej porządnie. Jesteś jak ten słoń, który niczego nie zapomina. I nie wybacza. Beth podeszła do otwartego okna i wychyliła się. - Fiona ma niezły tupet! - paplała za jej plecami Chloe. - Wtedy, gdy mnie odwiedziła, w milczeniu dziobała jedzenie na talerzu. W końcu jednak nie wytrzymała i mruknęła pod nosem coś w rodzaju: „Dlaczego nie zatrudnisz sprzątaczki?”. Beth, uwierzysz w to? - Co jej odpowiedziałaś? - Właściwie nic. Nie chciałam, żeby wybuchła gigantyczna kłótnia, ale rozważałam każdą możliwą odpowiedź, na przykład: „Bo nie jestem takim rozpuszczonym bachorem jak ty”, albo: „Bo nie pozwoliłabym nikomu, aby panoszył się w moim mieszkaniu”, albo zwłaszcza: „Bo nie chcę być kapcanem, który opowiada na przyjęciach: „Moja sprzątaczka to dar niebios”, albo: „Bo mnie na to nie stać, a w ogóle to odpieprz się ode mnie, gdyż mnie się tak podoba. Nie podoba mi się natomiast twoje plastikowe i żurnalowe mieszkanie, z moim plastikowym i żurnalowym bratem w środku!”. Beth w porę zapanowała nad chęcią polemizowania z nią w sprawie wyglądu Efego. - Nie przejmuj się, Chloe, na pewno jeszcze nadarzy się okazja, żebyś jej wszystko wygarnęła. - Lepiej nie, jeśli nie chcę, aby Efe przestał się do mnie odzywać. Beth spostrzegła Efego w ogrodzie, jakby, mówiąc o nim, Chloe go wyczarowała. Pomachała mu, ale był za daleko, aby móc ją zobaczyć. Wracał do domu w towarzystwie Jamesa. Nawet z takiej odległości rzucała się w oczy jego elegancja. Beth przełknęła ślinę i zaczęła rozmawiać z Chloe, aby nie patrzeć na jego długie nogi. - Jaki masz prezent dla Leonory? Chloe wyskoczyła z łóżka. - Pokażę ci. Jest zajebisty! Jestem z siebie bardzo dumna. Przekopywała zawartość jednej ze stojących na podłodze walizek. W końcu wszystko z niej wysypała. - Znalazłam. Tylko spójrz. Czy nie jest śliczna? W każdym razie mnie się podoba. Znalazłam ją w kontenerze na śmieci. Była pomalowana okropną błyszczącą różową farbą. Beth spojrzała na miniaturową komodę, wysoką na około pięćdziesiąt centymetrów. Zapewne dawno temu służyła jako zabawka. Chloe zdjęła z mebelka różową farbę i pomalowała go bejcą o złamanej barwie, w odcieniu wpadającym w zieleń i błękit, dzięki czemu drewno wyglądało na autentycznie stare. Komoda miała siedem szufladek: cztery krótsze na górze i trzy dłuższe na dole. - Do każdej włożyłam coś, co symbolizuje kolejne dziesięć lat w życiu Leonory. Spójrz! Były tam zasuszone kwiaty, medalion, obrączka w koronkowej serwetce, miniaturowa doniczka, wyhaftowane maleńkie wizerunki kotów - Bertiego i Gusa. Rzeczywiście w każdej szufladce leżał jakiś wspaniały drobiazg. Prezent był przepiękny. - Chloe, jesteś niesamowita. Błyskotliwa. Leonora będzie strasznie podekscytowana. - Beth uśmiechnęła się. - Muszę pójść do Rilli. A gdzie jest Philip? - Poszedł po coś do wioski. Będzie później. Beth schodziła szybko po schodach do holu. Efe był na zewnątrz. Zaraz spotka się z nim. Postanowiła zapomnieć o Pionie i skupić uwagę tylko na nim. Miała przez kilka dni przebywać w jego towarzystwie. Promienie słońca złociły ostatni stopień schodów. Potwierdzało się to, co wszyscy mówili. Z wiekiem Leonora potrzebowała coraz mniej snu, ale nie lubiła myśleć o sobie, że jest stara. Często budziła się o świcie, co znaczyło, że niemal codziennie po południu musiała się zdrzemnąć. Teraz nie wiedziała, która jest godzina, ale spała już od jakiegoś czasu. Lunch był raczej męczący. Douggie wymagał ciągłej uwagi a żona Efego... Fiona... robiła zamieszanie z byle powodu. Należało wstać. Wkrótce miał się zjawić pan Everard... Sean, a obiecała mu rozmowę. Wcześniej musiała odwiedzić nianię. Zerknęła przez okno na słońce i uznała, że jest około czwartej. Usiadła na łóżku, postawiła stopy na podłodze i poszukała po omacku pantofli. Wstała powoli i jak zwykle po drzemce sprawdziła stan swoich mięśni i stawów, poruszając rękami ponad głową i zginając kolana, aby się upewnić, czy nie zesztywniały w czasie snu. Uśmiechnęła się zadowolona, że po raz kolejny okazała się sprawna. W domu od rana panowała gorączkowa krzątanina. Kochana, niezawodna i zawsze miła Gwen od tygodni zajmowała się organizacją uroczystości. Leonora przygotowała się na wspaniałe wydarzenie towarzyskie. Traktowała je jako okazję do przeżycia radosnych chwil. Ale jakby dla zachowania równowagi czuła ból, który paradoksalnie towarzyszył jej stale, gdy naprawdę była szczęśliwa. Ból łączył się z żalem, że nie będzie z nią Petera i wspólnego przeżywania miłych chwil, oraz z rozpaczą, ogarniającą ją zawsze, gdy wspominała nieżyjącego męża. Ludzie uważali, że jedną z najgorszych rzeczy po stracie ukochanej osoby jest stopniowe zapominanie o niej, tak iż w końcu pamięć jej fizycznej obecności bezpowrotnie znika. W wypadku Leonory było inaczej. Nadal potrafiła przywołać w pamięci uśmiech Petera, dotyk jego dłoni na ciele i ust na jej ustach. Westchnęła. Ale dostrzegała też mroczną stronę swej pamięci. Dlaczego? Może z powodu jakiegoś urojonego strachu? To prawda, że gdy dziewczynki byty razem, często, a właściwie ciągle, dochodziło między nimi do awantur. Nie zgadzały się ze sobą od najmłodszych lat, pomimo jej usilnych starań, by było inaczej. Ale z pewnością teraz, w wieku pięćdziesięciu i czterdziestu ośmiu lat, potrafiły zapanować nad swoimi uczuciami. Wiedziała, że się kochają, jednak zawsze ze sobą rywalizowały. Miała też świadomość, że obie pragnęły zasłużyć na jej miłość i aprobatę. Naprawdę starała się traktować je od najmłodszych lat jednakowo i sprawiedliwie. Lecz musiała uczciwie przyznać, że czasami Rilla działała jej na nerwy, irytowała ją w sposób, w jaki nigdy nie zdarzało się Gwen. Jak trudno jest być matką! Jak trudno jest przyznać, zwłaszcza kiedy córki są już dorosłe, że z jednymi ludźmi ma się lepsze, a z innymi gorsze stosunki. Oczywiście nie wpływa to na miłość, którą się do kogoś czuje. Jej nic nie może zmienić, ale wszystko okazałoby się o wiele łatwiejsze, gdyby była wystarczająco silna. Niestety, nie była. Leonora wiedziała o tym doskonale, lepiej niż inni. Szczęśliwie wczoraj wieczorem wszystko układało się pomyślnie. Uważała to za prawdziwe błogosławieństwo losu. Oczywiście Gwen i Rilla też nie były takie same jak kiedyś. Ponadto przyjechały wnuki ze swoimi - czy tak to się teraz nazywa? - partnerami życiowymi. Jak idiotycznie to brzmi! Co jest niewłaściwego w określeniu „ukochany”? Jeszcze nie miała okazji porozmawiać z Efem. Poszedł z Jamesem na spacer do ogrodu. Zdążyła tylko się z nim przywitać. Miała świadomość, że w jej stosunku do najstarszego wnuka jest coś niezwykłego. Bez wątpienia chodziło o miłość, ale oprócz niej o coś jeszcze. Łączyła ich szczególna więź, gdyż pod tyloma względami byli do siebie podobni. Poza tym Efe przypominał Leonorze jej ojca, którego imię nosił. Wiedziała o nim więcej niż ktokolwiek inny, choć czasami tego żałowała. Zacisnęła usta. Uznała, że nie pora o tym myśleć. Otworzyła szufladę w toaletce. Spod starannie złożonych szali odruchowo wyjęła kwadratową torebkę z grubej bawełny, na której koślawymi literami była wyhaftowana dedykacja „Dla mamusi”. Łzy napłynęły jej do oczu. Rilla uszyła ją w szkole. Nie umiała szyć i haftować, ale z miłości do matki wykonała taki prezent. Leonora trzymała w tej torebce swoje cenne lalki. Tylko ona wiedziała, że tu są. Wyjęła tę, która wyglądała jak ona kiedyś - urodziwa dziewczynka w ślicznej sukience. Jakże żałuję, że nie mogę znowu nią być, że już zawsze będę starą kobietą przygniecioną brzemieniem smutków, pomyślała. Zakręciło się jej w głowie. Pospiesznie odłożyła lalki na miejsce. Leonoro, uspokój się, powiedziała do siebie. Zamknęła oczy i odetchnęła głęboko. Poczuła się nieco lepiej. Czasami wyobrażała sobie, że ma w głowie różne przegródki, jak w szkatułce na biżuterię - wyłożone szkarłatnym aksamitem i przez większość czasu zamknięte. Tak musi być, uznała. Zamknę tę szufladę i ponownie zastanowię się nad tym, co może się zdarzyć, postanowiła. Przed chwilą przerwała przewidywania dotyczące ewentualnych konfliktów między członkami rodziny i możliwych sposobów ich zażegnania. Z pewnością nadal potrafiła dopilnować, aby wszyscy odpowiednio się zachowywali. Ta sprawa nie powinna jej trapić. Więc co ją gnębi? Usiadła przy toaletce i wzięła do ręki szczotkę do włosów w srebrnej oprawie, kiedyś należącą do jej matki. Biedna Maude. Co powiedziałaby na to, że jest znana tylko jako żona Ethana Walsha? W lustrze mignął Leonorze przed oczami jakiś cień. Odwróciła się, ale nic nie zauważyła. Serce zaczęło jej bić niebezpiecznie szybko. Musiało to być złudzenie optyczne. A może mignęło jej w lustrze odbicie obrazu wiszącego nad łóżkiem? Najwidoczniej zobaczyła pozorny ruch białych łabędzi unoszących się na wodzie. Uspokoiła się, patrząc na zdjęcie stojące na toaletce. Zrobił je przed kilku laty Alex. Uśmiechnęła się na myśl o swym młodszym wnuku. Nie wypuszczał z rąk aparatu fotograficznego, od kiedy wziął go po raz pierwszy, w wieku sześciu lat. Robił zdjęcia przy każdej nadarzającej się okazji. Milczał przy tym, zamiast rozmawiać z ludźmi. Nigdy by się do tego nie przyznała, że faworyzuje któreś z wnucząt, ale pomiędzy nią i tym raczej małomównym chłopcem istniała szczególna więź, zupełnie inna niż jej więź z Efem. Wydawało się, że mały Alex zawsze cieszył się z jej towarzystwa i nigdy nie domagał się niczego, czego nie mogła mu ofiarować. Nawet jako dorosły mężczyzna nie przestał być jej ulubieńcem. Uważała, że jeszcze nie poznano się na talencie wnuka. Potrafił uchwycić na zdjęciu właściwy moment sytuacji, a często też za pomocą aparatu powiedzieć o ludziach więcej, niż sami chcieliby wyjawić. Na fotografii stojącej na toaletce uwiecznił Leonorę, Gwen i Rillę, gdy w Cichym Ogródku siedziały na ławce pod drzewem magnolii. Dobrze mi w tej bluzce, z perłami mamy na szyi, orzekła teraz Leonora. Na zdjęciu Gwen trzymała na kolanach Gusa. Było jej do twarzy w niebieskim kardiganie. Rilla wyglądała na szczęśliwą, co wprowadzało zmianę. Nieczęsto uśmiechała się na zdjęciach, bo uważała, że uśmiechnięta wydaje się grubsza. Miała na sobie długą złocistą suknię, jakiej nie nosi się na wsi. Leonora natychmiast poczuła irytację, zmieszaną z troską zawsze wyzwalaną w niej przez młodszą córkę. Nie chodziło o to, aby Rilla była w Willow Court kimś obcym. Wiedziała, że to nie jest miejsce odpowiednie do ubierania się w długie, niemal wieczorowe suknie. Poza tym zawsze nosiła zbyt wiele naszyjników. Leonora przyjrzała się Gwen, która utkwiła wzrok w korcie, i Rilli wpatrującej się w Gwen. Odwróciła ode mnie twarz, stwierdziła. Ja spoglądam w obiektyw aparatu. Drzewo magnolii wyglądało prześlicznie, obsypane białoróżowymi kwiatami, przypominającymi tulipany. Wszystkie sprawiamy wrażenie szczęśliwych, orzekła. Z westchnieniem spojrzała na odbicie swojej twarzy w lustrze. W wieku siedemdziesięciu pięciu lat wyglądała całkiem znośnie, ale te białe włosy... Skąd one się wzięły na jej głowie? Gdy nie patrzyła w lustro i czuła się silniejsza fizycznie, bez trudu wyobrażała sobie, że jest piękną Leonora Simmonds, młodą matką, dumną z dwóch córeczek. Były jej skarbami. Myśl o tym, co dobre, mówiła sobie. Nie pozwól, aby coś kładło się cieniem na twoim życiu. Wyznacz różnym problemom właściwe miejsce. To było w jej stylu. Temu zawdzięczała swoją siłę, z którą należało się liczyć. Uśmiechnęła się. Tak powiedział o niej Sean. Podobały się jej jego słowa. Przywołała je teraz, chcąc się pokrzepić, zanim go zobaczy. Istotnie miała siłę, z którą należało się liczyć. Ruszyła wolnym krokiem do łazienki. Robiło się późno. Nie mogła zbyt długo zabawić z wizytą u niani. Niania była tak wiekowa, że już nikt nie wiedział, ile ma lat. Najpierw była nianią Leonory, a następnie Gwen i Rilli, później zaś ich dzieci. Zawsze mówiło się o niej niania Mysz. Oczywiście ci, którzy nie wiedzieli dlaczego, pytali ją o to i musieli wysłuchać raczej nudnej opowieści o tym, że nazwała ją tak maleńka Leonora, nie potrafiąc wymówić jej nazwiska Mussington. Niania zyskała więc przezwisko Mouse, które poza tym do niej pasowało. Nawet w czasach młodości w jej małych dłoniach, talii i lekko wystających zębach było coś, co upodabniało ją do gryzonia. Od zawsze nosiła kok na karku, a stroje zmieniała zgodnie z rytmem zmian pór roku, w zimie chodziła w czarnej spódnicy, wełnianym kardiganie i białej bluzce ze stójką, a latem w granatowej bawełnianej sukni z długimi rękawami, bez względu na temperaturę. Do każdego stroju przypinała kameę. Dzieci śmiały się i mówiły, że pewnie przypina ją też do nocnej koszuli. Mieszkała w Lodge Cottage, pomalowanym na jasny kolor domku, który stał na początku drogi dojazdowej do posiadłości, przy głównej bramie. Przed dziesięciu laty Leonora uznała, że niania jest zbyt leciwa, aby nadal mogła tam mieszkać sama. Od tego czasu z panią Maussington mieszkała pani Lardner, która opiekowała się nią z wielkim oddaniem. Wystawiało to pani Lardner jak najlepsze świadectwo, zważywszy, że sama nie była już młódką, jak zwykł mawiać James. Musi mieć co najmniej sześćdziesiąt pięć lat, uznała Leonora. Pani Doreen Lardner była milcząca i raczej tajemnicza. Nie opowiadała o sobie. Wysoka i postawna, zachowywała dystans. Nikt nie zwracał się do niej po imieniu. Rozmawiała z nianią, gotowała jej i czuwała nad tym, by staruszka nie zasnęła w kąpieli. Dobrze jej za to płacono. Niania nie potrafiła się pogodzić z utratą sił - bo zajmowała się innymi dłużej, niż większość ludzi żyła - i głównie zrzędziła na opiekunkę, która zdawała się znosić to z najwyższym spokojem. „Przyzwyczaiłam się już do tego. Pomijając wszystko inne, jest to starsza osoba. Nie przeszkadza mi to”, niezmiennie odpowiadała pani Lardner. Teraz oczekiwała na Leonorę. - Pani Simmonds, niania jest dziś w dobrym nastroju - zapewniła ją, otwierając drzwi. Nigdy nie powiedziała do niej Pani Leonoro”, co zresztą, powiedziane nagle po tylu latach, zabrzmiałoby trochę niezręcznie. Frontowy pokój domku rozjaśniały promienie słońca. Leonora uśmiechnęła się. Niania drzemała w fotelu przy zimnym kominku. Stojący przy oknie stół był świeżo wypolerowany i stał na nim pusty wazon. - Wiedziałam, że przyjdzie pani z kwiatami. Proszę pozwolić... Wstawię je do wazonu i przyniosę wraz z herbatą. - Dziękuję. - Leonora wręczyła jej róże, które Gwen zerwała dziś rano. Niani podobały się najbardziej ze wszystkich kwiatów, a przynajmniej tak było kiedyś. Ilekroć Leonora odwiedzała ją o tej porze roku, zawsze zadawała sobie trud znalezienia w ogrodzie najpiękniejszych spośród późno kwitnących odmian róż na bukiet dla niej. Postępowała tak, choć zastanawiała się, czy wiekowa staruszka jeszcze to zauważa. Czasami niania sprawiała wrażenie, że nadal, jak określał to Efe, zna się na rzeczy. Gdy powiedział to po raz pierwszy, Leonora roześmiała się. Niania nie należała przecież do świata znawców. I przez większość czasu była „zamroczona”, zgodnie z innym wyrażeniem Efego. Teraz siedziała prosto, z zamkniętymi oczami, ale poza tym wyglądała tak samo jak zawsze. - Niania jest liofilizowana jak fasolka szparagowa - orzekł kiedyś Alex. Miał rację. Istotnie wydawała się „odwodniona przez zamrożenie” i na stałe umieszczona w ich świecie, za co należało być wdzięcznym losowi. Ale oczywiście nieuchronnie starzała się i słabła, i mogła wkrótce odejść. - Droga Maude, ja nie śpię - odezwała się cichym głosem. - Usiądź przy mnie i opowiedz mi o różnych sprawach. - Nianiu, przestraszyłaś mnie! - Leonora pocałowała ją w policzek pachnący jak zwykle talkiem kosmetycznym o woni lawendy. - Nie jestem Maude, tylko Leonora. - Usiadła w fotelu po drugiej stronie kominka i zaczęła rozmowę. Niania lubiła wiedzieć, co dzieje się w Willow Court. Interesowało ją zwłaszcza kręcenie filmu. - Ludzie z telewizji... Czy przyjdą się ze mną zobaczyć? - Oczywiście. Wystąpisz w tym filmie. Jesteś poza mną jedyną osobą w naszej rodzinie, która znała Ethana Walsha. Niania skinęła głową. - Zgadza się. Był dla mnie dobry. To znaczy na swój sposób. Wiesz, o co mi chodzi. Nie lubił kobiet. Biedna Maude! Zaciskała palce na chusteczce. Cisza, jaka zapadła po jej słowach, stawała się coraz bardziej nieznośna. Leonora zaczęła mówić o czymś innym, chcąc oderwać myśli niani od dawnych czasów. Wszyscy w rodzinie wiedzieli, że wspominanie okresu młodości sprawia pani Mussington ból, choć powód pozostawał nieznany. - Nianiu, dzieci przyjechały. Przyjdę do ciebie z małym Douggiem. Pamiętasz go? To synek Efego, a mój prawnuk. Śliczny chłopczyk. - Ale nie wolno mu nigdzie samemu się włóczyć. - Niania podniosła wzrok, pochyliła się do przodu i klepnęła Leonorę w kolano. - To straszne, kiedy dzieci włóczą się gdzieś same. Byłaś tu, kiedy się oddalił? - Douggie nigdy się nie oddala. - Leonora poczuła gwałtowne bicie serca, bo niania nie mówiła o synku Efego. Zmieniła temat, oznajmiając: - Nianiu, powinnaś zobaczyć, ile mamy w domu truskawek... Można by nimi nakarmić całą armię. Jeśli masz ochotę, jutro ktoś ci je przyniesie. - Truskawki. Oczywiście. Bardzo je lubię! Jedliśmy je na ślubie, nieprawdaż? - Tak, na moim ślubie - uściśliła Leonora. - On już wtedy nie żył albo może umarł zaraz potem. - Mój tata? Umarł tuż przed moim ślubem. Jakie to było straszne, że z powodu jego śmierci nie mogłam być szczęśliwa w dniu, w którym miał się odbyć mój ślub. - Krzyżyk na drogę! - wykrzyknęła niania. Do pokoju weszła panna Lardner, wnosząc wazon z kwiatami. - Nianiu, spójrz! Pani Simmonds przyniosła nam śliczne róże. Staruszka spojrzała niewidzącym wzrokiem na różowe i kremowe kwiaty. - Nikt o niczym nie wie - zwróciła się do Leonory, opierając na kolanach drżące dłonie. - Nikt już nie słucha, co mówię, a ja mówię: „Krzyżyk na drogę”. Cieszę się, że on nie żyje. Opadła na fotel wyczerpana z powodu targających nią emocji. Miała w oczach łzy. Leonora westchnęła. W rozmowie z nianią wszyscy unikali tematu Ethana Walsha. Na wspomnienie mojego taty zachowuje się irracjonalnie, uznała Leonora. Chyba trochę zidiociała. Ale jest wiekową osobą. Pora znowu zmienić temat. - Nianiu, Alex się do ciebie wybiera. Wszyscy przyjechali na moje urodziny. - Znowu są urodziny Leonory? Czy będzie magik? - Oczy niani rozbłysły. Leonora zadrżała. Boże, spraw, żebym nie stała się taka jak ona. Jakie to straszne mieć taką pustkę w głowie i przez cały czas błąkać się myślami, nie wiedząc, gdzie i kiedy coś się zdarzyło. Takie zagubienie jest nie do wytrzymania! Zamknęła oczy. Boże, błagam, żeby mi się to nie przydarzyło. Nie zniosłabym tego. Nie zniosłabym gubienia się we własnych myślach. W tych dniach Sean Everard ciągle się do siebie uśmiechał. Ludzie wciąż mu to powtarzali. Jego asystentka, Jacy (brak w jej imieniu litery „k”, pomiędzy „c” i „y”, od dawna już go nie drażnił), powiedziała mu, że wygląda na strasznie zadowolonego. Z punktu widzenia zawodowego cała ta historia, która mu się ostatnio przydarzyła, stanowiła dla niego powód do dumy. Kiedy postanowił zrealizować ten program, nie robił sobie nadziei, że mu się uda. Bo kto miał sfinansować godzinny dokument o życiu i twórczości Ethana Walsha? Oczywiście ten angielski malarz był bardzo znany i ostatnio cieszył się wielkim uznaniem, lecz nie mógł przemówić do świadomości zbiorowej ktoś, kto przez całe życie mieszkał w jednym miejscu i nie zrobił nic sensacyjnego poza tym, że namalował niesamowite obrazy. Sean nie wierzył we własne szczęście, gdy ci, na górze, zatwierdzili jego projekt, a Leonora Simmonds, córka artysty, zgodziła się na spotkanie. Nie krył, że jest podekscytowany jak dzieciak. Przygotowując się do pracy, stwierdził, że ta kobieta budzi respekt i onieśmielenie. Oczywiście dzięki pieniądzom odziedziczonym po pradziadkach było jej łatwiej niż wielu innym ludziom wykazywać energię i uzewnętrzniać charyzmę. Nigdy nie musiała pracować, aby zarobić na życie. Nawet fakt, że owdowiała w tak młodym wieku, nie mógł jej przeszkodzić w robieniu tego, na co miała ochotę. Jej mąż prawdopodobnie był ubezpieczony, co zagwarantowało rodzinie dodatkowe środki finansowe. Ona i jej mąż musieli być w sobie bardzo zakochani, gdyż w przeciwnym razie kobieta tak atrakcyjna wyszłaby powtórnie za mąż. Po śmierci męża zajęła się działalnością dobroczynną, zarządzaniem posiadłością i sprawowaniem pieczy nad obrazami ojca. Stopniowo zaczęła zasiadać we wszelkich możliwych komitetach i komisjach. Ostatnio była w radzie trzech małych muzeów i w zarządzie kilku szkół. Nie należała do kobiet, które siedzą w domu, wzdychają i wyglądają przez okno, jak lady Shalott z poematu Alfreda Tennysona. Teraz Sean wybierał się na przyjęcie z okazji jej siedemdziesiątych piątych urodzin. To był jej pomysł, aby włączyć tę uroczystość do filmu o ojcu. Co z tego, że Leonora Simmonds miała delikatną budowę i była staroświecka, skoro w dziedzinie public relations wykazywała przebiegłość? - Czy nie jestem cennym nabytkiem? - zwróciła się do niego, mając na myśli swój udział w filmie i ewidentnie flirtując. To ostatnie nie ulegało dla niego wątpliwości. Czyżby ludzie w jej wieku nadal mieli ochotę na takie rzeczy? Leonora nie była typem kobiety, którą można spytać o to wprost. Tak czy inaczej Sean jej się podobał i to było wspaniałe, a nawet bardziej niż wspaniałe, bo oto pędził teraz autostradą M4 do Wiltshire, na najwyższym biegu, wdychając zapachy lata. Starał się tylko nie wdychać docierających czasami do jego nozdrzy spalin i nawozu. Kwiaty. Trawa. Błękit nieba i białe obłoki. Teraz tylko to się dla niego liczyło. Ethan Walsh. Willow Court. Tamtejsze obrazy. Sean miał obsesję na ich punkcie od ponad trzydziestu lat. W 1970 roku zabrała go tam, wówczas osiemnastoletniego młodzieńca, ciotka interesująca się sztuką ogrodową. Aleja wysadzana szkarłatnymi dębami, która prowadziła od bramy do frontowych drzwi domu, wyglądała niezwykle i wywarła na nim duże wrażenie. Oczywiście podobały mu się kwiaty i krzewy w ogrodzie, i w ogóle cała zieleń, ale zawsze bardziej interesowała go architektura. Dlatego wszedł do domu. Nie spytał nikogo o pozwolenie, lecz po prostu ruszył po schodach na taras, a stamtąd przez oszklone drzwi, które akurat były otwarte, wszedł do pustego pokoju. Z pewnością znajdowały się tam krzesła, jakiś stół, sofa i inne meble, ale ich nie widział, bo jego uwagę od razu przyciągnęły trzy obrazy wiszące na ścianie nad kominkiem. Jego spojrzenie bez dysonansu przesuwało się z jednej kompozycji na drugą, gdyż barwy pierwszej w sposób naturalny prowadziły oko do barw tej wiszącej pośrodku, a te do barw tej wiszącej z drugiej strony. Sean wpadł w zachwyt. Wówczas po raz pierwszy widział oryginały, bo dotychczas musiał się zadowolić ich reprodukcjami. Ten ich błękit! Miał połysk i pod palcami wydawał się chłodny. To była istna magia. Jeden z obrazów przedstawiał martwą naturę z różowozłocistymi owocami moreli umieszczonymi w białej porcelanowej misie, która stała na stole, na obrusie w biało-niebieską kratę. Sean czuł, że gdyby mógł znaleźć się w tym obrazie, siedzieć przy tym stole, zapomniałby o wszystkich kłopotach. Do szczęścia były mu potrzebne tylko te morele. Obok martwej natury wisiał pejzaż przedstawiający znany mu z autopsji widok na dom z drogi dojazdowej, ale namalowany jesienią, tak iż ukazywał niepokojący szkarłat liści na dębach, a w oddali niewielką, szarą i prostokątną bryłę tego neoklasycystycznego pałacu. Sean jechał wraz z ciotką tą aleją przez niecałą godzinę, ale obraz czynił to miejsce... Jakim? Tajemniczym, pełnym sekretów. Każde okno wyglądało jak zamknięte oko. Liście barwy krwi zdawały się skłaniać w stronę tego domu. Sean zadrżał z wrażenia, podziwiając przy krawędziach kompozycji niezliczone odcienie kolorów, którymi artysta starał się oddać wygląd nieba przed burzą. Najlepszy spośród tych trzech był trzeci obraz. Ukazywał może siedmioletnią dziewczynkę siedzącą na łóżku. Miała na sobie liliową czy lawendową sukienkę, w każdym razie w jakimś bladofioletowawym odcieniu. Prawdopodobnie światło wpadało do wnętrza przez okno. Za dziewczynką roztaczał się istny krajobraz pościeli, z prześcieradłami i poszewkami, które wyglądały jak łańcuch górski, pełen białych szczytów i ciemnych dolin materiału, aż po górną krawędź obrazu. Na miedzianej tabliczce pod obrazem widniał tytuł: Leonom Walsh, 1934. To była ta kobieta, o której obecnie myślał jako o swojej Leonorze, ale oczywiście wtedy nie mógł niczego przewidzieć. Po raz drugi przybył do Willow Court we właściwym momencie. Znowu zobaczył tę długą aleję, zamkniętą u zbiegu perspektywy domem, wysadzaną dębami o zielonych liściach, które dopiero miały stać się szkarłatne. Przed trzydziestu laty stracił na jej widok oddech. Była piękna i taka jaka powinna być, choć wydawała mu się trochę obca. Gdy podjechał, na progu domu czekała na niego Leonora. Poczuł się jakoś szczególnie uprzywilejowany. Po chwili rozglądał się po pięknym pokoju, który mu przydzieliła. Sprawdził w lustrze, czy nie przekrzywił mu się krawat, wziął magnetofon i udał się do oranżerii. - Proszę. - Leonora wskazała mu krzesło obok siebie. - Postaw urządzenie na stole. Działa bez zarzutu? - Doskonale! Czy na pewno jeszcze nigdy nie udzielałaś wywiadu? ; Leonora uśmiechnęła się. - Traktuję ten wywiad jak przyjacielską rozmowę. Mam nadzieję, że nie będziesz zbyt zajęty obsługą sprzętu i znajdziesz chwilę czasu na wypicie herbaty. Mary specjalnie na twoją cześć upiekła kruche ciasteczka. To nasza gosposia. Och, po co ja to mówię? Przecież już ją poznałeś, gdy byłeś tu ostatnim razem. - Zgadza się. Zawsze mam ochotę na kruche ciasteczka. Jaka piękna ta oranżeria! Spełniała funkcję salonu, choć oczywiście go nie zastępowała. Miała jedną szklaną ścianę. Panowała tu idealna cisza, którą zakłócało tylko leciutkie mruczenie Gusa leżącego na sofie. Jego piękne futro o barwie marmolady stanowiło przyjemny dla oka kontrast z deseniem obicia sofy, w barwach zielonej, białej, różowej i róży stulistnej. Sean wiedział, że Gus ma brata, Bertiego, który woli wylegiwać się w sypialniach niż w pokojach dostępnych dla wszystkich. W rzeczywistości jeden kot miał na imię Albert, a drugi Augustus, ale nikt tak do nich nie mówił. Rośliny znajdowały się pod szklaną ścianą. Niektóre pnące tak się rozrosły, że rozprzestrzeniły się aż na wysokim suficie, napierając nań, jakby próbowały się stąd wydostać. Wszystkie poduszki miały gobelinowe pokrowce, zgodnie z pomysłem Gwen, o czym Sean został poinformowany. Na stole leżały katalogi nasion, książki i korespondencja Leonory. - Możemy zaczynać? - upewnił się. - Tak. Jestem gotowa. - Leonora splotła dłonie na kolanach. - Wróćmy do najwcześniejszego okresu twojego życia. Opowiedz mi o nim. - Matka umarła, gdy miałam osiem lat. - Leonora odstawiła filiżankę na talerzyk i nerwowo zakaszlała. - Ojciec był wiecznie zajęty, jak przypuszczam malowaniem. Wychowywała mnie głównie niania. Choć była bardzo młoda, gdy się urodziłam, wybrali ją na moją opiekunkę. Sądzę, że moja matka była raczej delikatna. Poznasz nianię. Wciąż żyje, choć ostatnio jest bardzo słabowita. Ma ponad dziewięćdziesiąt lat. Mieszka w domku na początku drogi dojazdowej. Przejeżdżałeś tamtędy. - Czy ta posiadłość należy do rodziny Walshów od wielu pokoleń? - Ależ skąd! - Leonora roześmiała się śmiechem zwykle opisywanym w powieściach jako „perlisty”, uznał Sean. - Kupił ją mój dziadek, gdy zbił majątek w jakiejś nudnej branży przemysłowej. Nie wiem, w jakiej konkretnie. Chyba produkował części do różnych silników, bardzo ważne, choć niewidoczne. Gdy mój ojciec - lepiej będę go nazywała Etanem Walshem - oznajmił mu, że chce wyjechać do Londynu i stu diować sztukę, okropnie się pokłócili. W tamtych czasach oczekiwano od synów, że pójdą w ślady ojców, a nie że dołą czą do artystycznej bohemy i będą trwonić czas na „mazanie ścian farbą”, jak to wtedy pogardliwie określano. Ludziom w twoim wieku zapewne trudno to zrozumieć. - Wcale nie. - Sean się uśmiechnął. - Także i dziś całkiem sporo rodziców uważa, że zawód artysty nie zapewni ich dzieciom pomyślnej przyszłości. - Skarcił się w myślach za ten cholernie pompatyczny ton i spytał: - Czy mogę dowiedzieć się czegoś więcej o twojej matce? - Była bardzo cicha. Skromna. A on miał... jakie jest modne teraz słowo na określenie tego? charyzmę. Zachowywała się tak, jakby nie istniała. To pamiętam. Ile razy spytałam nianię, gdzie ona jest, słyszałam, że odpoczywa lub pisze listy. Coś w tym rodzaju. Raczej słabo przypominam sobie śmierć matki, bo byłam wtedy chora. Ale gdy umarła, wszystko się zmieniło. Tata bardzo przeżył jej odejście. Oznaczało dla niego koszmar. Był jak porażony. Nie przypominam sobie jednak, żeby okazywał mojej matce jakąś szczególną czułość, choć oczywiście dzieci nie widzą wszystkiego. - Gdzie ją poznał? - W Londynie, w szkole artystycznej. Uważam, że była wówczas utalentowaną akwarelistką, lecz naturalnie po wyjściu za mąż nie miała czasu zajmować się sztuką. - Więc zrezygnowała z jej uprawiania, wiążąc się z twoim ojcem? - Owszem. Niania powiedziała mi, że wybuchł skandal, gdy uciekli do Paryża, i tam wzięli ślub. Maude Cotteridge była sierotą bez grosza przy duszy. Dziadek raczej nie wpadłby w zachwyt, gdyby syn mu ją przedstawił jako kandydatkę na żonę. Jak głosi plotka... - Leonora pochyliła się do przodu i ściszyła glos - żyli ze sobą, zanim się pobrali. Najwyraźniej w artystycznym światku ich romans był głośny. Można by pomyśleć, że przyzwyczajona do życia w Londynie Maude nie czuła się na wsi szczęśliwa, ale uwielbiała ogród. Bardzo go wzbogaciła, na przykład o Cichy Ogródek z tyłu domu, tam, gdzie jest rabatka. Widziałeś ją? Tak czy inaczej będziesz ją filmował. Czyż nie? Jest piękna jak obraz. Rośliny pnące na treliażu - umocowanym na murze to też jej pomysł. W czasie, gdy moi rodzice się pobrali, w Willow Court było czterech ogrodników. Obecnie musimy się zadowolić dwoma. Oczywiście ja też mam dobrą rękę do roślin i uprawianie ogrodu jest dla mnie rodzajem hobby. To prawdziwe szczęście dla tej posiadłości. Nie uważasz? Ujmując to w taki sposób, znowu rozpoczynała z nim flirt. Uśmiechnął się. - Wspaniale. Dobrze zaczęliśmy, ale teraz zróbmy przerwę. Powinienem przebrać się do obiadu - zasugerował. - Rozmowa sprawiła mi przyjemność. Jutro zaprowadzę cię do pracowni ojca. - Doskonale. Wprost nie mogę się doczekać. Jestem ci niezmiernie wdzięczny za pomoc okazywaną przy kręceniu tego filmu. Mam nadzieję, że spełni twoje oczekiwania. - Jestem pewna, że będzie wspaniały - oświadczyła z przekonaniem Leonora. - Jeśli nie masz nic przeciwko te mu, posiedzę tu jeszcze przez chwilę. Zapraszamy na szóstą na drinki na tarasie. - Doskonale. Zatem do zobaczenia. - Sean jak najciszej wyszedł z oranżerii. Leonora zamknęła oczy. Przez chwilę wydawało się jej, że nie jest w oranżerii sama. Może weszła tu Gwen, chcąc sprawdzić, gdzie się teraz znajduję - zastanawiała się. Wciągnęła powietrze do pluć, a wraz z nim znajomy zapach konwalii. Kto używał perfum o tym zapachu? Skąd go znała? Może James przywiózł je Gwen z któregoś ze swoich wyjazdów zagranicznych? A może używała ich teraz Rilla lub nawet Chloe? Ale dlaczego ten zapach wydawał się jej taki znajomy? Otworzyła oczy, chcąc sprawdzić, która z kobiet weszła niepostrzeżenie do oranżerii, lecz nie zobaczyła nikogo. Nadal czuła zapach konwalii, choć nikogo tu nie było. Tylko Gus cicho mruczał na sofie, wciąż śniąc swe kocie sny. Wyobraziłam sobie ten zapach, uznała Leonora. Zrodził się w moim umyśle. Lekko drżąc, znowu zamknęła oczy. Zaraz stąd pójdę. Posiedzę tylko przez chwilę, postanowiła. Wrzesień 1935 Leonora spostrzegła w pokoju jakąś postać. Ktoś stał w oknie i wyglądał na ogród. O szyby dzwonił deszcz. Widziała z łóżka niebo zaciągnięte chmurami. Majacząca w oknie pomiędzy zasłonami postać nie przypominała niani, która miała drobną szczupłą sylwetkę. Była na to zbyt wysoka i silnie zbudowana. Czy mógł to być tata? Czy rzeczywiście był? Zjawiał się w pokoju dziecinnym rzadko i nigdy o świcie. Poczuła nagły chłód i szczelniej otuliła się kołdrą. Zaraz jednak uniosła się na łokciu. Poczuła ból głowy. Chciała coś powiedzieć, ale zdołała tylko pisnąć. Odchrząknęła. Postać stojąca przy oknie natychmiast się odwróciła. Rzeczywiście był to tata. Podszedł szybko do łóżka, usiadł przy niej i wziął ją za rękę. Zaskoczona tym, opadła na poduszki. Miał na sobie czarny garnitur i białą koszulę. Uwagę Leonory zwróciły też jego zaczerwienione oczy. Utkwiła wzrok w połyskującym złotym łańcuszku zegarka na kamizelce. - Kochane dziecko, nie zamierzałem cię budzić - odezwał się z troską. - Spałaś tak mocno. I potrzebujesz jeszcze snu. Pamiętasz, jak zachorowałaś? - A co z moimi urodzinami? Czy chorowałam na odrę? - dopytywała się. -To nie była odrą, ale miałaś gorączkę, jak stwierdził lekarz. Niepokoiliśmy się o ciebie. Skończyłaś już osiem lat. Wszystkiego najlepszego, kochanie. Wkrótce to uczcimy, gdy tylko poczujesz się lepiej. Leonorze chciało się płakać. Jak mogła zapomnieć o swoich urodzinach i nawet nie uświadomić sobie tego po fakcie? Jak mogła? Nie rozumiała tylu innych rzeczy. Dlaczego tata przyszedł do jej pokoju? Gdzie była mama? I niania? Dlaczego miał na sobie czarny garnitur? Czuła, że stało się coś smutnego, ale nie wiedziała, jak o to spytać. - Gdzie jest mamusia? - spytała po prostu, sądząc, że je śli otrzyma odpowiedź na to pytanie, wszystko inne stanie się jaśniejsze. - Pamiętasz, kochanie, że bardzo chorowała? - Czy czuje się już lepiej? Matka często przebywała w swoim pokoju. Lubiła też leżeć godzinami na szezlongu w salonie. Niekiedy gdzieś znikała i nikt jej nie widywał. Wówczas niania mówiła, że mama jest „niedysponowana”. Leonora wiedziała, że jest to rodzaj choroby, ale nie takiej jak odrą, świnka czy grypa. - Leonoro, czy jesteś dzielną dziewczynką? - przemówił nagle tata. Potaknęła. Skoro skończyła już osiem łat, to musiała być bardzo dorosła, a zatem i dzielna, pomimo że nadal czuła się tak, jakby miała siedem. - Leonoro, tak mi przykro, że muszę cię powiadomić o czymś takim. Tak mi przykro... - Tata zaczął kaszleć, ale właściwie nie był to kaszel. Wyjął z kieszeni chusteczkę i wy tarł nos oraz oczy. - Ona umarła. Moja kochana, najukochańsza Maude... - Rozpłakał się. Leonora wpatrywała się w niego zbyt zszokowana jego żalem i bólem, aby potrafiła przyjąć do wiadomości to, co powiedział. Tata nigdy nie płakał. Był silny. Najsilniejszy, najwyższy, najlepiej zbudowany, najsroższy na świecie. Nigdy dotychczas jego ciałem nie wstrząsało łkanie, nie wyglądał na kogoś strasznie nieszczęśliwego i głos mu się nie łamał, gdy mówił: - Nie miałem pojęcia... Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że jest... taka chora. Taka chora. Oczywiście nie wtajemniczała mnie, żebym się nie martwił. Nie była samolubna. Bez wątpienia była najmniej samolubną osobą na świecie. Odeszła. Pochowałem ją. Leonoro, oboje musimy być dzielni. Musimy troszczyć się o siebie nawzajem, nieprawdaż? Jakie to okrutne. Jaka straszna strata dla ciebie, moje biedne dziecko. Wiesz, że będę... bardzo się starał, ale nie będzie to jak dawniej. Już nic nie będzie takie samo. Jak ja udźwignę to brzemię? - Wstał i wyprostował ramiona. Leonora spoglądała na niego w milczeniu, bo nie wiedziała, co powiedzieć. Po chwili oznajmił bardziej już opanowany: - Wkrótce przyjdzie do ciebie niania. Może będziesz chciała wstać dziś z łóżka? Później wypijemy razem herbatę. Chciałabyś? Skinęła głową. Ale co mu powie, gdy będą jedli kanapki i słodkie bułeczki? Podszedł do drzwi. Zanim wyszedł, odwrócił się i uśmiechnął do niej. - Leonoro, przeżyjemy to jakoś, nieprawdaż? - powiedział na pożegnanie. - Tak, tatusiu - potwierdziła, choć nie wiedziała, co miał na myśli. Czyżby jemu też groziła choroba i śmierć? Gdy wyszedł, wstała z łóżka. Cała się trzęsła. Pamiętała słowa niani: „Kochanie, już za dwa dni twoje urodziny”, czyli wypowiedziane dwudziestego trzeciego sierpnia, a dziś musiało być już po dwudziestym piątym. Zatem chorowała od kilku dni. Jak to się stało, że o niczym nie wiedziała? Gdy pomyślała o wszystkim, co wzbudzało w niej smutek, łzy napłynęły jej do oczu. Mamusia nie żyje, powiedziała do siebie. Leży pod ziemią, sztywna i zimna. Nagle przywołała w pamięci jakiś ciemny ciężki kształt i przeszył ją dreszcz. Rozpaczliwie próbowała sobie przypomnieć ostatnie spotkanie z matką, ale umysł jej się mącił. Może to było wtedy, gdy mama mówiła jej dobranoc? A może wybrały się razem do ogrodu? Leonora wiedziała, co znaczy umrzeć. Widziała, jak Tyler, ogrodnik, niósł zagryzionego przez lisa królika, sztywnego i zakrwawionego. Nie powinna tego widzieć, ale zobaczyła i w nocy dręczył ją koszmarny sen. Mama nie musiała być zakrwawiona, oczywiście, że nie musiała. Na pewno umarła w swoim łóżku, bo ludzie tak umierali. Nie byli królikami. Wyobraziła sobie martwą matkę, leżącą na poduszkach w obszytej koronką nocnej koszuli, jakby to była inna osoba. Na ścianie nad łóżkiem Leonory wisiał jej portret, namalowany przez tatę. Zaczęła się w niego wpatrywać. To, co się stało, było niesprawiedliwe. Inni mają matki i ojców, braci i siostry. Na tym portrecie była malutką dziewczynką. Siedziała na podłodze obok domku dla lalek, tego samego, który znajdował się w pokoju dziecinnym i którym codziennie się bawiła. Domek był wysoki. Tata go zbudował, a mama urządziła każdy pokój, aby wyglądał jak prawdziwy. Wszyscy ten domek podziwiali i uważali go za wspaniałe dzieło miłości. Jaka Leonora musi być szczęśliwa, że go ma, mówili. Na obrazie ojciec namalował wzór na tapecie, lampki i mebelki w pokojach, a także uszyte przez mamę maleńkie lalki naśladujące wygląd jej, taty i samej Leonory. W obrazie światło zdawało się wylewać z domku dla lalek. Oświetlało kontur sylwetki dziecka, czyli Leonory, i jaśniało na ciemnym dywanie. Obejrzę teraz ten domek, postanowiła. To jest mój domek dla lalek, który zrobili dla mnie rodzice. Podeszła do miejsca, gdzie stał przy ścianie. Wszystkie drzwi i okna były zamknięte. Spojrzała na dach pomalowany w dachówki. W jej pamięci mimowolnie pojawił się obraz matki stojącej obok domku, ubranej w białą długą koszulę nocną. Trwało to ułamek sekundy. Usilnie starała się przywołać go ponownie, lecz bez powodzenia. Poczuła się tak, jakby zgasło w niej jakieś światło. Z domku nie wydostawało się również to rzeczywiste. Od dawna nie bawiła się tą swoją ulubioną zabawką. Nagle przepełnił ją straszny smutek i zaczęła płakać. Stała się płaczliwa. Niania kazała jej przez długi czas leżeć w łóżku i odpoczywać. W rzeczywistości może nie trwało to zbyt długo, ale jej czas strasznie się dłużył. Ponieważ była chora, niania pozwoliła przebywać w jej pokoju panu Nibsowi dużemu rudemu kotu, bo normalnie nie wolno mu było wchodzić do sypialni na piętrze. Teraz pan Nibs siedział w nogach łóżka lub leżał zwinięty w kłębek na podłodze, ukryty za okiennymi zasłonami, zza których wystawał tylko jego ogon. Jego obecność polepszała Leonorze nastrój. Gdy go głaskała, rozkosznie mruczał, dzięki czemu czuła się szczęśliwsza. Ale czasami myślała: „Moja mama nie żyje”. Wówczas w jej oczach pojawiały się łzy i zaczynała boleć ją głowa. Nie mogła myśleć o mamie przez cały czas i tęskniła za różnymi zwykłymi rzeczami. Gdybym tylko mogła wstać z łóżka, poszłabym nad jezioro zobaczyć łabędzie, myślała, wpatrując się w oświetlony przez słońce środek dywanu. Jaka szkoda, że niania nie zabiera mnie do wioski. Kupiłabym sobie w sklepie słodycze, mieszankę cukierków z lukrecją lub oranżadę w proszku. Niania kupowała tylko cukierki w skręconych laskach, których Leonora miała już dosyć. Gdzie podziewał się tata? Przychodził do niej codziennie po południu i siedział przez chwilę, ale wciąż był smutny i mało rozmowny. Może spędzał czas w pracowni, malując? Leonora nie miała tam prawa wstępu. Faktycznie była to większa część wielkiego strychu, obok pokoi dla służby. Gdy i tata malował, zamykał pracownię, ale ostatnio tam nie przebywał. Kiedyś Leonora usłyszała, jak niania rozmawiała na jego temat z kucharką, panią Page, gdy ta przyniosła do pokoju dziecinnego tacę z kolacją. - Biedaczysko! - użalała się nad nim pani Page. - Prawie nic nie je. Chodzi tylko dookoła domu jak tygrys w klatce. - Wiem, że nie pracuje - potwierdziła niania. - Ciągle wygląda przez okno pracowni. Widziałam go tam, gdy wczoraj szłam do kościoła. Kiedy wracałam do domu, nadal tam stał. Przysięgłabym, że nie ruszył się z miejsca ani o milimetr. Może teraz też tam był? Leonora postanowiła do niego pójść, aby z nim porozmawiać i trochę go rozweselić. Była pewna, że nie będzie miał nic przeciwko temu. Nie mógł mieć. Przecież nie pracował. Wstała z łóżka i włożyła szlafrok oraz pantofle. Szła po schodach na palcach. W uszach dźwięczała jej panująca w domu cisza. Patrzyła pod nogi, bo dywan był tu nieco wytarty, ale nie miało to znaczenia, gdyż do pracowni nikt nie miał wstępu, nie tylko ona. W prowadzącym do niej korytarzu wisiały obrazy, które tacie się nie podobały. W przeciwnym razie przeniósłby je na dół, gdzie każdy mógłby się nimi zachwycać. Nie zatrzymała się, żeby je obejrzeć, lecz szybko podeszła do rypsowej zasłony wiszącej przed drzwiami do pracowni. Odchyliła materiał, przekręciła mosiężną gałkę i stanęła w progu, rozglądając się. W jednej z książek czytała o zaczarowanej krainie, w której pod wpływem zaklęcia wypowiedzianego przez czarownicę wszystko zamarzło, tak iż nic nie mogło się poruszyć i nikt nie mógł przemówić. Wydawało się, że w pracowni taty jest tak samo, że jeśli zacznie iść, to coś się stłucze czy pęknie. Nie bądź głuptaską, przemówiła sobie do rozsądku. Przeczytałaś o tym w bajce, a ten pokój jest rzeczywisty i znajduje się w rzeczywistym domu, w którym mieszkasz. Tu czary nie działają. W twoim domu nie wydarzy się nic złego. Pracownia była długa i wąska. Stały tam na podłodze oparte o ścianę obrazy, odwrócone tyłem, tak iż nie dało się zobaczyć, co przedstawiają. Na sztaludze brakowało jakiegoś rozpoczętego obrazu, a farby na palecie zdążyły już wyschnąć. Leonora przeszła przez pracownię. Postanowiła wyjrzeć przez okno. Było tu dużo okien. Największe wychodziło na ogród i jezioro. Wyglądała przez nie przez chwilę, chcąc zobaczyć łabędzie. Znowu ją rozbolała głowa. Oparła czoło o szybę. Łzy napłynęły jej do oczu. Dlaczego nie czuję się lepiej? - zastanawiała się. Niania mówi, że dochodzę do zdrowia, a ja znowu czuję się gorzej. Tak bardzo boli mnie głowa. Może, gdy usiądę... Położyła się na stojącym pośrodku pracowni szezlongu. Aksamitna narzuta była w jasnozielonym kolorze. Mama nazywała go eau de Nil. Bardzo go lubiła. Tata twierdził natomiast, że ten kolor jest rozmyty. Leonora zastanawiała się, dlaczego na mebel, na którym miał siedzieć tylko on, nie wybrał narzuty w swoim ulubionym kolorze. Zamknęła oczy. Ból głowy nieco zelżał. Włożyła rękę pomiędzy siedzenia szezlonga i drewnianą ramę, i natrafiła palcami na coś miękkiego. Usiadła, chcąc to obejrzeć. To był kawałek materiału. Zobaczyła róg i biały trójkąt koronki. Wyciągnęła go i od razu rozpoznała. Mama musiała tu siedzieć, bo chusteczka należała do niej. Leonora powąchała materiał i z jej oczu trysnęły łzy. Zapach mamy... konwaliowy... przesycał wszystkie jej ubrania. Ale już nie będzie... Łzy płynęły jej po policzkach, jednak nie otarła ich tą chusteczką. Nie chciała jej pobrudzić i pognieść. Włożyła cenny materiał do kieszeni i otarła łzy rękawem szlafroka. Gdy myślała o mamie, widziała ją jak przez mgłę. Nie mogła przywołać jej w pamięci takiej, jaką naprawdę była. Nie potrafiła dokładnie przypomnieć sobie, jak mama wyglądała. - Leonoro, co tu robisz? - usłyszała lodowaty głos ojca stojącego w drzwiach. Wydało się jej, że w jednej chwili w pracowni rzeczywiście wszystko zamarzło. Chciała uciec, zniknąć, zapaść się pod ziemię, bo wyczuła w tym głosie furię. Gdy Ethan Walsh wpadał w gniew, zawsze mówił cichym głosem, który miał takie brzmienie, że trzęsła się ze strachu. - Tatusiu, szukałam cię. Weszłam tu przed chwilą, chcąc cię znaleźć - szepnęła. - A dlaczego spodziewałaś się mnie tu znaleźć? Chciała odpowiedzieć: „Bo tu malujesz”, ale nie mogła wydobyć głosu. - Nie wiem - wydusiła z siebie w końcu, spuściwszy głowę. Ethan Walsh podszedł do szezlonga, na którym Leonora siedziała zamarła w bezruchu. Energicznym ruchem postawił ją na podłodze, chwycił boleśnie za ramię i zaprowadził do drzwi, mrucząc coś pod nosem. - Leonoro, nie przychodź tu nigdy więcej, zrozumiałaś? Nigdy. Zakazuję ci. Czy wyrażam się jasno? „Zakazuję”. Jakie to straszne słowo, uznała Leonora. Nienawidzę go. Jest jak ściana lodu.„Zakazuję ci”. Spojrzała na ojca, który nagle uklęknął przy niej i przysunął twarz do jej twarzy.Położył dłonie na jej ramionach i lekko nią potrząsnął. W wyrazie jego oczu dostrzegła uczucie, którego nie rozpoznała, nie widziała wcześniej i nie potrafiła nazwać. Miłość, którą zwykle mogła w nich wyczytać, gdy na nią patrzył, znikła. Ten ktoś, kto nią potrząsnął i boleśnie przytrzymywał teraz za ramiona kościstymi palcami, na pewno jej nie lubił, a może nawet ją nienawidził. W wyrazie jego twarzy dostrzegła także strach czy nawet przerażenie. Pobladł i zacisnął usta. - Tak, tatusiu. Zrozumiałam. Nigdy więcej tu nie przyjdę. Nigdy. Przyrzekam. Daję słowo, że wolałabym umrzeć. - Nie mów takich rzeczy! - oświadczył podniesionym głosem.- Wracaj do swojego pokoju i nie wychodź stamtąd. Poczekaj na nianię. Muszę pomyśleć o różnych sprawach. Odwrócił się i z furią wszedł do pracowni, zatrzaskując za sobą drzwi. W pustym domu dźwięk ten rozległ się z siłą grzmotu, od którego zatrzęsły się ściany. Leonora zerknęła na drzwi. Ojciec zapewne stał już przy oknie, piorunując spojrzeniem odwrócone tyłem obrazy i farby wyschnięte na palecie. Zbiegła po schodach do swojego pokoju i wzburzona rzuciła się na łóżko, wciskając twarz w poduszkę i zamykając oczy. Nigdy przenigdy już tam nie pójdę, do tego wstrętnego pokoju, zimnego i odstręczającego, wypełnionego zbyt jasnym światłem, przyrzekła sobie. W kieszeni szlafroka miała chusteczkę mamy. Powinna gdzieś ukryć ten kawałek materiału, bo gdyby tata się o nim dowiedział, znowu wpadłby w furię. Nie miała pojęcia, skąd ona to wie i dlaczego tak by się stało, ale czuła, że się nie myli. Gdzie mogła ukryć chusteczkę? Na pewno nie w którejś z szuflad, bo niania przeglądała ich zawartość, robiąc w nich porządek. Z kolei chusteczkę zostawioną w kieszeni szlafroka ktoś zabrałby wraz z nim do prania. Wówczas zapach konwalii by się ulotnił bezpowrotnie. Leonora uśmiechnęła się. Już wiedziała, gdzie chusteczka będzie bezpieczna. Podeszła do domku dla lalek i przykucnęła. Dwukrotnie złożyła cienką bawełnianą chusteczkę. Teraz koronka znajdowała się tylko z dwóch stron. Nie ma innego wyjścia, pomyślała. Chusteczka musi pasować... tu. Starannie przykryła nią lalkę dziecko, której Maude Walsh nadała podobieństwo do niej. Przez chwilę miała poczucie, że ta lalka rzeczywiście jest nią i że to ona leży w domku, bezpieczna pod kołderką obszytą koronką i pachnącą jak matka. Uklękła i spoglądała na małe łóżeczko. Dorośli nie zobaczą chusteczki, bo nie patrzą z tej samej wysokości, co dzieci. Przyjdę tu, ile razy zechcę, żeby powąchać materiał. A gdy moje lalki będą tańczyć, owinę chusteczkę wokół tej podobnej do mnie, jak spódnicę. Koronka w kwiaty ozdobi jej zwykły strój. Lalka będzie wyglądała tak pięknie, że na balu każdy dżentelmen zechce wpisać taniec do jej karnetu. Piękna jak księżniczka. Zarówno Leonora, jak i Sigmund Freud mieliby coś do powiedzenia na temat tego, dlaczego uwielbiam przebywać w kuchni, orzekła Rilla. W domu było tyle pokoi, w których mogła spędzać czas na pogawędce, a tymczasem siedziała przy kuchennym bukowym stole i patrzyła, jak Mary obiera marchew na wieczorny obiad. Przepis gosposi jako dodatek do mięsa, ugotowany z tego skromnego warzywa obrósł już legendą, gdyż potrafiła je przeobrazić w złociste szkliste krążki, pyszne i pachnące świeżymi ziołami. - Mary, te twoje babeczki to ósmy cud świata - pochwaliła ją, nakładając na grubą warstwę masła malinowy dżem domowego wyrobu. Kucharka pociągnęła nosem i kontynuowała pracę. Jej milczenie nie znaczyło, że jest nastawiona nieprzyjaźnie. Po prostu była małomówna i nie lubiła plotkować. Rilla nie miała nic przeciwko temu. W kuchni w Willow Court zawsze czuła się trochę jak na scenie. Dzięki Gwen pomieszczenie to zostało urządzone banalnie, choć ładnie. Przy ścianie stał kredens, składający się w części dolnej z szafek i szuflad, a w górnej z odkrytych półek, wyładowany zastawą stołową z łatwym do przewidzenia, zważywszy jak nazywa się posiadłość, wierzbowym wzorem, pękatymi dzbankami do herbaty i dzbanami malowanymi w kwiatki. Ściany były w maślanym kolorze. W rogu stała niewielka kanapa. Kolor zasłon został dopasowany do różowych róż na obiciu, ujawniając styl Gwen. Część robocza kuchni była oddzielona od reszty ścianą z ogromnym łukiem pośrodku. Znajdowała się na nieco niższym poziomie, na który schodziło się po dwóch schodkach. W dzieciństwie Rilla lubiła na nich siedzieć i przyglądać się pracy kucharki. Kuchenka zaliczała się do dzieł sztuki użytkowej. Dawniej na jej miejscu stał wiekowy, pociemniały piec kuchenny, jak wyjęty z bajki o Jasiu i Małgosi. Kiedyś Rilla przez tydzień nie wchodziła do kuchni, bo Gwen powiedziała jej, że piekarnik w czarodziejski sposób został przeniesiony do Wiltshire z domku Baby Jagi. - Rillo, mogłem przypuszczać, że cię tu zastanę - usłyszała głos Efego. Odwróciła się z uśmiechem. - Efe, bądź grzeczny dla swojej ciotki - odezwała się, pospiesznie przełknąwszy kęs. - Raczej uściskaj mnie na powitanie. Och! Wyglądasz zabójczo! Mogłabym cię żywcem zjeść. - Wszystkie tak mówią. - Efe objął ją serdecznie i usiadł na krześle naprzeciwko niej. -Mary, masz dla mnie babeczkę? - spytał z uśmiechem. - A co będzie z kolacją? - odezwała się przekornie, odwzajemniając uśmiech i podając mu na talerzyku dwie babeczki. Pod wpływem jego spojrzenia nawet Mary mięknie, uznała Rilla. Działał niesamowicie na kobiety, w sposób raczej dla nich niebezpieczny. - Nie wyobrażasz sobie, co to dla mnie za ulga zobaczyć kogoś, kto tak wcina. Fiona zawsze stosuje się do wskazań tej czy innej diety - oświadczył, przekroiwszy babeczkę. - Ale ponieważ jest w ciąży, spodziewam się, że trochę sobie odpuści. W każdym razie nie tracę na to nadziei. Już przestałem się zastanawiać nad tym, dlaczego kobiety są takie głupie. Rilla powstrzymała się od ciętej riposty. Powód, dla którego uważał kobiety za głupie, był prosty. Te mądre go nie pociągały - Uwielbiała swego bratanka, ale nie ulegało dla niej wątpliwości, że zalecał się do kobiet, które za odrobinę życzliwości zachowywały się jak połaskotane szczenię, poddańczo kładące się na plecach i wymachujące łapkami. - Powinnam przebrać się do obiadu - oświadczyła, wstając od stołu. - Odstaw się. Koniecznie - oświadczył jakby dla podtrzymania rozmowy. - Czy mogę jeszcze zamienić z tobą parę słów? Chciałbym cię o coś spytać. Zamierzam w rozmowie z Leonorą poruszyć pewną sprawę, ale muszę wyczuć właściwy moment. Znalazłabyś dla mnie jeszcze chwilę? Babeczki stały na kredensie, w formie do pieczenia. Zaraz mogły zniknąć w spiżarni. Rilla podeszła tam i nałożyła sobie jedną na talerzyk. Wróciła do stołu i usiadła naprzeciwko Efego. - Mów - zachęciła go, sięgając po masło. - O co chodzi? Tylnymi drzwiami wszedł do kuchni James. Efe spojrzał na Rillę zrezygnowany i wstał. - Witam, tato. Muszę lecieć. Rillo, przepraszam. Nie ma problemu. Spróbuję złapać cię później. - O co chodziło? - dopytywał się James, gdy Efe wyszedł. Rilla spojrzała na szwagra. - Nie mam pojęcia. Chyba chciał mi coś powiedzieć, być może zwierzyć się. Czy sądzisz, Jamesie, że ma coś do wyznania? - Nie byłbym tym ani trochę zaskoczony. To mój nieodrodny syn. Nie sądzisz? Zdaniem Rilli James raczej przesadzał w ocenie swego dawnego rozwiązłego trybu życia. To prawda, że wyglądał na rozpustnika, ale w dużej mierze była to poza. Rilla stłumiła chichot. - Z czego się śmiejesz? - Z niczego, naprawdę. Z niczego ważnego. - Miło spotkać kogoś, kto się śmieje. Ostatnio wyczuwa się tu straszne napięcie. Gwen jest tak zajęta przygotowywaniem przyjęcia, że ledwie ze sobą rozmawiamy. Liczę na to, że po niedzieli wszystko wróci do normy. - Jamesie, przecież ciebie nigdy nie ma w domu. Przyjechałam wczoraj po lunchu i spotkałam cię dopiero dziś na śniadaniu. Nie możesz obwiniać Gwen o brak kontaktu z tobą - zwróciła mu uwagę. - Oczywiście spotykałem się z ludźmi w mieście. Nic na to nie poradzę. - Pociągnął się za ucho. - Rilla przeczytała kiedyś w magazynie ilustrowanym artykuł pod tytułem: Co mówi na twój temat język twojego ciała? Była niemal pewna, że gdy ktoś wykonuje taki gest, znaczy to, iż kłamie w żywe oczy. Prawdopodobnie James obciągnął zbyt wiele drinków w jakimś barze. - Doskonale wyglądasz - pochwaliła go. W podzięce otrzymała jego słynny promienny uśmiech. Z pewnością nie wyglądał na faceta, który pije za dużo. Oczywiście w przeciwieństwie do Efego miał trochę zmarszczek i szpakowate włosy, ale taką samą jak syn posturę i taki sam czar. Szkoda, że o tym wiedział. Gdyby nie uświadamiał sobie, jakie wrażenie robi jego uroda, trudno byłoby mu się oprzeć. Poza tym za bardzo siebie lubił. Uosabiał wcale nierzadki typ człowieka, który nie przejdzie obok lustra, żeby się nie przejrzeć i nie sprawdzić, czy coś nie przyćmiło jego urody. - A ty, droga Rillo, jesteś jak zawsze śliczna - odwzajemnił się. Uśmiechnęła się. Mówił jej to stale, od kiedy się znali, a kiedyś nawet mógł tak uważać. Mimo wszystko było miło z jego strony, że udawał, iż ona się nie zmienia. Doceniała taką galanterię. Fiona miała mdłości. Ciąża była największą męką, jaka ją czekała w najbliższych miesiącach. Budziła w niej złość, bo oznaczała, że w krótkim odstępie czasu znowu musi przejść przez to samo doświadczenie. Na litość boską, Douggie miał dopiero dwa i pół roku. Oby rozwijał się jak najlepiej! Właśnie siedział na podłodze u jej stóp pochłonięty budową z klocków lego fortu czy czegoś w tym rodzaju. Powiła już przecież spadkobiercę obrazów Walsha i wszystkiego, co się z tym wiązało. Z pewnością zasłużyła sobie na kilka lat spokoju, aby mogła poprawić obwód talii i zażyć trochę przyjemności. Czyż nie? Zastanawiała się, czy zdoła bez wymiotowania wysiedzieć na obiedzie. To było niesprawiedliwe. Niektóre kobiety miały nudności tylko rano, a ona o różnych porach dnia. Poza tym w tym okresie ciąży powinno już być lepiej, a nie było. Nasłuchiwała, czy Efe nie nuci w łazience. Zdarzało mu się to często, lecz tym razem osobliwie milczał. Od kilku dni był w dziwnym nastroju, a w Willow Court zawsze zachowywał się trochę inaczej niż w Londynie. Nic nie szkodzi. Wie, że może na mnie liczyć, pomyślała. Zastanawiała się, dlaczego pewne kobiety stale mówią źle o swoich mężach. Ona nieustannie Efego wspierała. Niektóre z jej przyjaciółek twierdziły, że chyba postradała zmysły, będąc wobec niego tak uległą. Z pewnością Chloe i prawdopodobnie Beth uważały ją za domowe popychadło. Ale Fiona nic sobie z tego nie robiła. Uważała, że żona powinna okazywać mężowi posłuszeństwo. Nie był to modny pogląd. Sądziła, że prawdopodobnie to z powodu braku podporządkowania żony mężowi rozwody stały się powszechne. Kobiety, a przynajmniej część z nich, nie miały o tym pojęcia. Mężczyźni, jak dzieci, potrzebowali oparcia. Wcale nie czuła się zaskoczona, że znacznie częściej niż większość przyjaciółek osiąga to, czego pragnie. Świetnie wiedziała, że nie ma opinii osoby wyróżniającej się inteligencją. Oczywiście nie słyszała o wielu sprawach. Ukończyła szkołę średnią z dwoma świadectwami. Jedno potwierdzało zdobycie przez nią wiedzy w dziedzinie sztuki, a drugie w zakresie technologii żywienia, ale żadne nie uprawniało do podjęcia studiów. Miała jednak cechę ważniejszą, niż inni skłonni byliby sądzić. Wiedziała, jak zadowolić męża, choć nie przeczytała zbyt wielu książek. Oczywiście przychodziło jej to łatwo. Bo kto przy zdrowych zmysłach nie podziwiałby Efego? Czasami żałowała, że nie miał innego imienia. Dla niej przydomek „Efe” brzmiał, jak wiele innych, idiotycznie. Starała się go nie używać, mówiąc o Efem w rozmowach z innymi „mój mąż”, a do niego zwracając się per „kochanie” lub bardziej krępująco „placuszku”, choć ten drugi przydomek też uważała za głupi. Ilekroć użyła go poza sypialnią, Efe robił wściekłą minę. Toteż, gdy jej mąż był ubrany, wystrzegała się nazywania go w ten sposób. Wyszedł z łazienki z komórką przy uchu. Zdążyła się do tego przyzwyczaić, choć uznała, że teraz Efe trochę przesadza, nadal rozmawiając, skoro zaraz mają pójść na taras na drinki. W Willow Court zebrała się cała rodzina, więc mogło chodzić tylko o interesy. Fiona spojrzała na niego, próbując odgadnąć, z kim rozmawia i o czym. Jego słowa miały jakiś związek z obrazami Walsha, ale nie rozumiała, o co chodzi. Żałowała, że w tej chwili mąż jest zajęty, że coś go bardzo absorbuje, bo potrzebowała go, aby ją strzegł i chronił przed jego własną rodziną. Po ślubie przez pewien czas przystosowywała się do nowej sytuacji. Według niej tylko Efe był podobny do Jamesa i Gwen w sposób dla niej zauważalny. Nadal, gdy na niego spojrzała - przystojnego, dobrze ubranego i odnoszącego sukcesy - serce zaczynało jej bić mocniej. Jego ojciec wyglądał tak samo jak on, choć oczywiście trochę się już postarzał. Ale w młodości James zapewne bardzo podobał się kobietom. Również Gwen zawsze miała na sobie drogie ciuchy, nawet jeśli ich fasony nieco wyszły z mody. Co więc było nie tak z Aleksem i Chloe? Gdyby któreś z nich próbowało wepchnąć się do sklepu jak żebrak trzymający na sznurku wychudzonego psa, nikt by się temu nie dziwił. Fiona westchnęła. Ostatnio Efe martwił się z powodu tych cholernych obrazów, które wisiały wszędzie w domu. Nie rozumiała dobrze zawiłości łączących się z trzymaniem tu kolekcji prac Ethana Walsha i okropnie ją one nudziły, ale Efemu nie dawały spokoju. „W końcu to ja ponoszę za nie odpowiedzialność. Leonora nie będzie żyła wiecznie. Kiedyś znajdą się w moich rękach”, powtarzał często. Fiona była od ponad trzech lat mężatką i miała dziecko, ale przy tej kobiecie czuła się o kilka lat młodsza, onieśmielona, niemądra i niezdolna do prowadzenia swobodnej rozmowy. Nie działo się tak z powodu słów Leonory, lecz jej miny, która doprowadzała Fionę do szału. Żona Efego nie mogła nawet przyznać się, że czuje niechęć do Leonory, bo krytykowanie starszej pani było w rodzinie zakazane. Nieraz mówiła Efemu, że po śmierci Leonory Willow Court odziedziczy jego matka, Gwen, a nie on. - Oczywiście, ale faktycznie znaczy to, że posiadłość odziedziczę ja. Mama zrobi to, co jej każę, bo wie, że zawsze mam rację - odpowiadał ze śmiechem. Istotnie tak uważał i nie brzmiało to dla niej zarozumiale, lecz rozsądnie. Uważała testament Leonory za niesprawiedliwy. - A co z twoją ciotką Rillą? Nic jej nie zapisała? Przecież ona też jest jej córką - odważyła się kiedyś spytać Efego. - Nie martw się o nią. Dostanie ładną sumkę. Nie zniosłaby, gdyby miała zająć się obrazami dziadka. Willow Court nie jest jej najbardziej ulubionym miejscem na świecie. Poza tym ona prowadzi niespokojny tryb życia. Gdyby otrzymała w spadku tę posiadłość, to w ciągu paru lat zagnieździłaby się tu jakaś komuna. Z drugiej strony, pomimo że bardzo sta ra się sprawiać wrażenie, że należy do cyganerii artystycznej, ma pieniądze. Nadal pracuje. Występuje w telewizji, a czasami nawet gra w filmach - uspokajał ją, uśmiechając się. Obrazy Ethana Walsha zajmowały w Willow Court niemal wszystkie ściany. Fionie wydawało się, że świat sztuki nieustannie śle listy i wydzwania do Leonory z prośbą o wyrażenie zgody na przeniesienie kolekcji do miejsca bardziej dostępnego dla szacownych brytyjskich miłośników sztuki niż hrabstwo Wiltshire. Ale córka Ethana Walsha nawet nie chciała o tym słyszeć. Obrazy wisiały tam, gdzie on kiedyś je powiesił. Fiona nie rozumiała, o co całe to zamieszanie, choć nikomu nie pisnęła słowa na ten temat. Wszyscy w rodzinie i tłumy innych ludzi uważali te obrazy za arcydzieła. Rozprawiali o technice Walsha kładzenia farby na płótnie, o metodzie operowania światłem i o oryginalnej wyobraźni, pozwalającej mu tworzyć ze zwykłych przedmiotów świat surrealistyczny. Ale Fiona jakoś nie mogła się przekonać do tych dzieł. Owszem, odkrywała w nich coś niepokojącego. I będąc w Willow Court starała się, w miarę możliwości, nie patrzeć na nie. Efe nadal rozmawiał przez telefon. Z tego, co mówił, wywnioskowała, że omawia z kimś jakąś nudną sprawę finansową. Strasznie jęczał, że ma trudną sytuację w pracy, bo firmie brakuje pieniędzy. Z tego jedynego powodu tak bardzo chciał, aby Leonora zgodziła się na jego plan. Miał zdobyć bardzo poważne zamówienie, jeśli transakcja, o której właśnie rozmawiał, dojdzie do skutku. Fiona byłaby szczęśliwa, gdyby mogła mu ofiarować tyle pieniędzy, ile potrzebował, bo miała ich mnóstwo. Ale gdy kiedyś odważyła się to zasugerować, rozwścieczyła go tak bardzo, że nigdy nie ponowiła propozycji. - Świetny byłby ze mnie mąż, gdybym za każdym razem, kiedy wpadnę w kłopoty, biegł po pieniądze do żony - oświadczył urażony w swej męskiej ambicji. Wówczas zaczerwieniła się i postanowiła milczeć, ale później uznała to za niemądre. Mogła przecież próbować odpowiedzieć na ten atak, oświadczyć, że skoro są małżeństwem, to jej pieniądze należą również do niego. Przestała słuchać, o czym on rozmawia przez telefon i myślała o tym, że być może ona również przy jakiejś okazji pojawi się w dokumencie telewizyjnym o Ethanie Walshu. Leonora była osobą próżną. Nie potrafiła oprzeć się pokusie wystąpienia w filmie telewizyjnym. W typowy dla siebie sposób zaproponowała, aby kręcono go również w czasie jej przyjęcia urodzinowego, bo mogła wówczas wypaść najkorzystniej, jak w każdym calu wielka dama, ukazana w pięknym domu i ogrodzie. Z pewnością Efe też zadba o to, aby znaleźć się w możliwie licznych ujęciach, zresztą całkiem słusznie. Teraz Fiona wpatrywała się w niego jak w obrazek i jak co dzień dziękowała losowi za to, że taki mężczyzna właśnie ją wybrał na żonę. Ściągnęła Efego wzrokiem. Dał jej znak, że zaraz kończy, i uśmiechnął się. Jej serce stopniało jak wosk. Bywało, że całymi dniami się do niej nie uśmiechał. Czuła się wtedy tak, jakby słońce zaszło za chmury. Poza tym czasami odzywał się niegrzecznie, na szczęście tylko wtedy, gdy miał jej przesyt. W takich sytuacjach dokładała wszelkich starań, aby go nie drażnić. Wystrzegała się robienia i mówienia rzeczy, które mu się nie podobały. Ilekroć zmarszczył brwi czy okazał swą dezaprobatę, pytała, czym go rozzłościła, i podejmowała postanowienie, że bardziej postara się o to, aby być taką, jaką chciał ją widzieć. Problem stanowiło dla niej to, że zbyt mocno go kochała. Znała wszystkie jego wady, lecz mimo to nadal darzyła go wielkim uczuciem. Czasami zastanawiała się, co właściwie go w niej pociąga. Owszem, odznaczała się urodą, ale obawiała się, że ona sama nie wystarczy, aby do końca życia być dla niego interesującą kobietą. Powróciła myślami, co zdarzało się jej często, do najpiękniejszego dnia w swoim życiu, dnia ślubu z Efem. Pobrali się w grudniu. Gdy wyszli z kościoła, padał śnieg. Wyglądał jak sypiące się z nieba konfetti. Fiona miała na sobie suknię z kremowego atłasu, z trenem przyozdobionym klejnotami w kształcie płatków śniegu, a welon wyglądał jak koronkowy obłok. W dłoni trzymała bukiet białych i bladoróżowych róż. Na zdjęciach widniały trzy błyszczące wstążki, które opadały z bukietu na materiał sukni. Wyglądała wtedy pięknie i Efe patrzył na nią z zachwytem, nie tak jak teraz, gdy była obrzmiała i miała mdłości. W domu przechowywala album ze zdjęciami ze ślubu, które zrobił Alex. Wyglądała na nich najlepiej, w porównaniu z wszystkimi dotychczasowymi. Żałowała, że nie zabrała ich ze sobą, aby dodawać sobie otuchy. W niedzielę na przyjęciu będzie tyle osób, tyle wystrojonych kobiet. Co się stanie, jeśli któraś z nich wpadnie Efemu w oko? Gdy zaczęła o tym myśleć, zmroził ją strach. Nie potrafiła ze spokojem znosić tych wszystkich godzin, kiedy jej mąż był w pracy. Czy ta codzienna rozłąka nie sprzyjała poznaniu innej kobiety? Inteligentniejszej od niej? Fionę kosztowało wiele wysiłku, aby o tym nie myśleć. Zamierzała nadal być żoną Efego. Postanowiła robić wszystko zgodnie z jego życzeniami. Absolutnie nie mogła mu dostarczać powodów do narzekań. Jeśli wymagał od niej rodzenia dzieci, jednego za drugim, to postanowiła się temu podporządkować, aby tylko jej nie zostawił. Zgodnie ze swymi pragnieniami, miała własne życie, dom i całą resztę. Musiała tylko umieć to wszystko zachować. - Fiono - odezwał się Efe, odłożywszy słuchawkę - idziemy. Douggie... idziemy do ogrodu na rodzinne spotkanie. - Chcę na barana! - krzyknął chłopiec. - Jutro, dobrze, stary? - odmówił Efe. Bał się, aby synek nie pogniótł mu koszuli. Fiona nie widziała w tym nic złego, że ktoś chce porządnie wyglądać. Podążyła za Efem i Douggiem. Sean wszedł do salonu i rozejrzał się niepewnie. Leonora czekała na niego. - Och, Sean! Masz doskonałe wyczucie czasu. Dopiero co zaczęliśmy pić drinki, więc szybko nadrobisz zaległości. W salonie stała Gwen. Uśmiechnęła się do niego. - Witaj, Sean. Chciałabym cię przedstawić. - Kochanie, ja to zrobię - odezwała się Leonora. - Wzięła go pod rękę i skierowała się w stronę oszklonych drzwi, które prowadziły na taras. Były otwarte. Do zachodu słońca zostało jeszcze trochę czasu. Pięknie złociło się nad horyzontem, a do ogromnego salonu wpadało ciepłe letnie powietrze przesycone zapachami kwiatów. Przy wózku z drinkami stał James Rivera, elegancki i czarujący. W czasie ostatniej wizyty w Willow Court Sean zamienił z zięciem Leonory zaledwie parę słów. Teraz znalazł na niego właściwe określenie - krzykliwie przystojny, o srebrzących się na skroniach włosach i aparycji gwiazdora filmowego z lat czterdziestych. Nie miałbym do niego zaufania, ale może oceniam go niesprawiedliwie, pomyślał reżyser. - Sean, czego się napijesz? - spytał James, zatrzymując ich. - Poproszę o wytrawną sherry. - W jednej chwili! - James odwrócił się do butelek, a Leonora poprowadziła Seana do pobliskiej kanapy. - Jeszcze nie poznałeś mojej młodszej córki, Cyrilli - oznajmiła. - Cyrillo, to jest Sean Everard z telewizji. - Czy to nie ekscytujące, to znaczy robienie tego filmu? - Tylko proszę mi mówić Rilla - zaproponowała raczej pulchna rudowłosa kobieta, ubrana w długą bluzkę z purpurowego jedwabiu i czarne jedwabne spodnie. Wskazała na swą młodszą od siebie towarzyszkę, która siedziała obok niej: - To moja córka, Beth Frederick. - Pasierbica - uściśliła Gwen, siadając obok Beth. - Jej ojcem jest Jon Frederick. Znasz go? - Ten piosenkarz? Naprawdę jest pani jego córką? Oczywiście dobrze go pamiętam. Liczył się w latach siedemdziesiątych - powiedział Sean coś, co w pierwszej chwili przyszło mu do głowy. Rilla rzuciła Gwen wściekłe spojrzenie w reakcji na informację, że Beth nie jest jej rodzoną córką. Nawet gdy Sean podsunął do rozmowy temat muzyki lat siedemdziesiątych, wciąż miała zaciśnięte usta. Po chwili już pochłaniała orzeszki pistacjowe z miseczki, która stała w zasięgu jej ręki, na okolicznościowym stoliku. Wrzucała łupiny do popielniczki. - Kochanie, zostaw trochę dla innych - zwróciła jej uwagę matka jak małej dziewczynce i odezwała się do reżysera: - Nie można do tego dopuścić, aby cię ktoś „zmonopolizował”, nieprawdaż? Musisz koniecznie poznać moje wnuki! Wyjdźmy na taras. Nie pozwoliłabym im zapalić w domu, więc zaciągają się na świeżym powietrzu. Sean podążył za Leonorą. Na białych krzesłach przy białym stole siedzieli młody mężczyzna i bardzo ładna młoda kobieta. Blat był zastawiony szkłem, porcelanowymi miseczkami pełnymi orzechów i paluszków serowych. Sean spostrzegł też popielniczkę i paczkę papierosów. Chłopczyk, który mógł mieć najwyżej trzy lata, z pewnością syn tych dwojga, turlał się po trawie zpagórk a przy tarasie, wbiegał na niego i znowu się turlał. - Kochana Leonoro, wyglądasz super - powiedział na jej widok młody mężczyzna, zrywając się z krzesła. - Jak zwykle.Usiądź z nami na chwilę. - Bardzo prosimy - zawtórowała mu żona. Zaczerwieniła się i zerknęła nerwowo przez ramię jak dziecko, które chce się upewnić, czy wyraziło się właściwie w towarzystwie dorosłych. - Drogi Efe, dziękuję. - Leonora usiadła i zwróciła się do Seana: - Rozmawiałeś z Efem przez telefon, jeśli się nie mylę? Nazwała go tak Beth, gdy była mała. Poznałeś ją w salonie. Przydomki z dzieciństwa pozostają na całe życie, nie prawdaż? Efe, to jest Sean Everard . Siadaj, Sean, proszę. - Miło w końcu pana poznać - zagadnął Efe. - Wszyscy jesteśmy bardzo podekscytowani tym filmem. To moja żona, Fiona, a to mój syn, Douggie. Powiedział „mój syn”, a nie „nasz syn”, zwrócił uwagę reżyser, zastanawiając się, czy Fionie nie przeszkadza ten wykluczający ją z rodzicielstwa zaimek dzierżawczy. - Miło mi pana poznać. - Młoda kobieta podała mu rękę raczej bezwładnie. Przypominała lalkę o długich jasnych włosach i niebieskich oczach, ozdobionych śmiesznie długimi rzęsami. Efe też wydał mu się zbyt przystojny, lecz może było tak za sprawą ubioru. Miał na sobie spodnie chinos, które wyglądały zbyt nieskazitelnie, koszulę o prostym fasonie, ale oczywiście kupioną na Jermyn Street, i mokasyny, autentyczne włoski e loafery od Gucciego. Wyglądał tak, jakby właśnie „wyszedł” ze zdjęcia reklamowego. - Gdzie jest Chloe? -spytała Leonora. - Czy nie powin na już tu być? - Przecież ją znasz! - odezwał się Efe. Jeszcze nigdy nigdzie nie przyszła punktualnie. - Zwrócił się do Seana: - To moja młodsza siostra. Robi, co jej się podoba. Dołoży wszelkich starań, byle tylko namieszać. - Och, Efe! - obruszyła się Fiona. - Jesteś złośliwy! Biedna Chloe! - Uśmiechnęła się do Seana. - Ona jest artystką. Leonora pokręciła głową. - Nazywa siebie artystką, ale ja nie wiem, czybym ją tak nazwał - nie ustępował Efe, jakby zachęcony reakcją babci. - Teraz każdy może zebrać do kupy wszystko, co mu się żywnie podoba, i nazwać to sztuką, ale przez to ona wcale nie powstaje, nieprawdaż, Leonoro? - Oczywiście, że nie powstaje. Bez wątpienia ty, Sean, to rozumiesz. To dla mnie zagadka, jak dziewczyna, której pra dziadkiem jest tak wielki artysta jak Ethan Walsh, ośmiela się nazywać swe studenckie malunki sztuką. Właśnie w tym momencie zza rogu domu wyłoniła się dziwnie ubrana postać. Zmierzała do ich stołu. Chyba Chloe. To musiała być ona. Sean zaczął podnosić się z krzesła. - Efe, idę o zakład, że już roznosisz mnie na strzępy! - krzyknęła, zbliżając się do nich. - Babciu, jak wam to idzie obojgu? Fiono, jak zwykle jesteś zabójczo ładna i vice versa. Fiona zmarszczyła brwi, starając się zrozumieć, co szwagierka ma na myśli. Sean pojął od razu. Zabójczo ładna i ładnie zabójcza. Inteligentne, ale okrutne. Czy do Efego to dotarło? - Jestem Sean Everard - przedstawił się wnuczce Leonory reżyser, nie chcąc dopuścić do sprzeczki między rodzeństwem. - Miło mi panią poznać. Reżyseruję program telewizyjny poświęcony Ethanowi Walshowi. W związku z tym filmujemy też świętowanie urodzin babci pani. - W porządku - oświadczyła dziewczyna. - Coś o tym mówili, ale wyleciało mi z głowy. Doskonale. Mogę usiąść? Philip jeszcze się ubiera. Za chwilę tu będzie. Jestem Chloe. - Opadła na krzesło obok Leonory i uśmiechnęła się do niej od ucha do ucha. - Babciu, jaką ty masz minę! Koniecznie powinnaś się przejrzeć w lustrze. - Kochanie, wyraz mojej twarzy odzwierciedla odczucia związane z twoim strojem. Poza tym nie lubię, gdy mówisz do mnie „babciu” o czym doskonale wiesz. - Przepraszam! Ale uwagi na temat mojego wyglądu są zakazane. Nie pamiętasz? Obiecałaś. - Odwróciła się do Seana: - Mama i babcia nie pochwalają mojego sposobu ubierania się. Tak jest od dzieciństwa. Tylko chyba nie zauważyły, że już jestem dorosła. Ilekroć się spotykamy, obiecują mi, że nie będą się wtrącać do mojego wyglądu, że nie pisną na ten temat słowa, bo szczerze powiedziawszy, to nie jest ich pieprzony interes, co ja mam na sobie. - Chloe! - krzyknęli zgodnie Efe i Fiona. - Nie zniosę takiego języka! - Leonora wstała i poszła do salonu, wyraźnie poirytowana. Sean zerknął na dziewczynę, niepewny, czy powinien towarzyszyć Leonorze, czy zostać na tarasie. - Proszę nie zwracać na nią uwagi. Jest wzburzona. - Nie obchodzi mnie to - oświadczyła. - To zawsze był twój problem - zganił ją nachmurzony Efe. - Jesteś egoistką. - Ja? Ty nazywasz mnie egoistką? Król egoizmu? Jak masz czelność! - Włożyła do ust kilka orzeszków. Uśmiechnęła się do Seana. - Uwierz mi, jeśli chcesz nakręcić film o tej rodzinie, powinieneś zatrudnić jako scenarzystę Tennessee Williamsa. Sean nie mógł nic na to powiedzieć. Czuł się niezręcznie. Był świadkiem, jak swym zachowaniem Chloe zburzyła nastrój spotkania. Z pewnością rodzina przydzieliła jej rolę czarnej owcy, a ona się tą rolą bawiła. Fiona poszła na zbocze, aby baraszkować z synkiem, a Efe udał się za Leonora do salonu. Na taras wyszła Cyrilla - Rilla. - Chloe, kochanie, daj papierosa! - odezwała się, podchodząc do stołu i siadając obok siostrzenicy. - Usycham tu, kawałek po kawałeczku. - Uśmiechnęła się do Seana.- Przepraszam, ale na pewno pan wie, jak to jest. Uwielbia się swoją rodzinę w teorii... - A w praktyce strasznie człowieka wkurza! - weszła jej słowo dziewczyna i wybuchły gromkim śmiechem. Sean przebywał w towarzystwie tej rodziny nie dłużej niż godzinę, a już wiedział, że ten śmiech i zażyłość obu kobiet przynajmniej częściowo służą poirytowaniu Gwen. Nie miał nic przeciwko starszej córce Leonory, ale oczywiście musiał przyznać, że nie jest ona beczką śmiechu. Twarz Rilli wydała mu się w jakiś sposób znajoma. Może widział ją na jakimś koncercie w latach siedemdziesiątych, gdy była żoną Fredericka? - Mam nadzieję, że nie uzna mnie pani za niegrzecznego, ale jestem pewny, że gdzieś już widziałem pani twarz - zagadnął. - W filmach. Moja cioteczka Rilla jest gwiazdą filmową - pospieszyła z informacją Chloe. - Z pewnością widziałeś Nocne potwory? - Och, Chloe, musisz mi to robić? Panie Eyerard, nie jestem dumna z mojej pracy w filmie. Wszystko to tandeta, po prostu Hammer horror. Tego rodzaju rzeczy. Jestem pewna, że nie... - Ależ tak! Nocne potwory. To naprawdę pani? Oczywiście. Niemal się pani nie zmieniła, ale bez kostiumu itd. Proszę mi mówić po imieniu. Uwielbiam ten film. To kultowa klasyka. Była w nim pani cudowna. Rilla podała mu rękę do pocałowania. - To dla mnie wielki dzień - oświadczyła. - Tu nikt nie uważa tej roli za osiągnięcie. - Mama jest zazdrosna. To wszystko - wyjaśniła Chloe. - Nigdy nie wychyliła nosa z domu. Poza tym prawdopodobnie nie jest zadowolona z tego, że jej córka ma lepsze stosunki z ciotką niż z nią, uznał Sean. Ale wcale go to nie zaskoczyło. Rillę naprawdę nie obchodziło, jak siostrzenica jest ubrana i co mówi, a nawet chyba lubiła jej sposób bycia. - Rillo, pokażę ci mój urodzinowy prezent dla Leonory. Spodoba ci się. Beth była pod wrażeniem - zmieniła temat siostrzenica. - Chloe jest niezwykle utalentowana - zwróciła się do Seana Rilla. - Robi najcudowniejsze rzeczy na świecie. - Rilla jest tu jedyną osobą, która tak uważa. - Dziewczyna roześmiała się. - Oprócz Beth. Tata też jest mi przychylny. Ale reszta członków mafii z Willow Court nie rozpoznałaby rzeźby czy obrazu w czymś, co nie uderzyłoby ich między oczy. Nie wyobrażam sobie, żeby również rozumieli dzieła Ethana Walsha. Leonora twierdzi, że jest ich znawczynią, ale to jej „znawstwo” jest gówno warte. Rozumie przez nie tylko to, że znała osobiście artystę, co, jak uważa, daje jej święte prawo do wypowiadania się na temat jego obrazów. Nie sądzę, aby wiedziała na ich temat wystarczająco dużo. Sean przyglądał się jej, jak siedzi nonszalancko na krześle. Jej złote włosy sterczały błazeńsko na wszystkie strony, a długie chude nogi były obute w absurdalne wielkie adidasy. Wyglądała, jakby nie spała od miesięcy, bo pomalowała sobie oczy ciemnym cieniem do powiek, nakładając go hojną ręką. Ale jej zielonkawe oczy, wyeksponowane w owalnej białej masce twarzy, patrzyły na Seana z niepokojącą bezpośredniością. Szminka na ustach była niemal czarna. Reżyser zastanawiał się, czy wnuczka Leonory zawsze tak się ubiera i maluje, czy raczej robi to tylko wtedy, gdy chce rozdrażnić matkę. Zerknął w stronę szklanych drzwi. O ich framugę opierał się Efe. Rozmawiał z Beth. Do Seana nie docierały słowa, Efe żywo gestykulował, a Beth nie odrywała oczu od jego twarzy. Nawet stąd reżyser widział, jak błyszczą. Beth pochylała się lekko w stronę Efego i patrzyła na niego z takim nieskrywanym uwielbieniem, że chyba poczuł się trochę zakłopotany, bo odwrócił wzrok. Czy ktoś jeszcze to zauważył? Zwłaszcza Fiona? Reżyser zerknął w stronę, gdzie powinna być z synkiem. I wciąż tam była. Właśnie szła zboczem pod górę, niosąc chłopca. Nie dało się stwierdzić, czy coś spostrzegła. Pomachała mężowi, a on odwzajemnił ten gest. Beth natychmiast się cofnęła. Spuściła wzrok, ale zaraz ruszyła na taras, do Chloe, Rilli i Seana. - Witani ponownie. Chloe uśmiechnęła się do niej. - Cześć, Beth! - odwzajemniła jej powitanie i zwróciła się do Seana: - Ona jest moją przyjaciółką. Patrząc na nią, nie przyszłoby ci to do głowy, ale łączy nas podobny stosunek do wielu spraw, w szczególności do spraw rodzinnych. Różnica polega na tym, że Beth ma słabość do mojego brata. Beth? Czyżbym się myliła? Beth się zaczerwieniła. - Zamknij się, Chloe! Nie sądzę, żeby pana Eyerarda to interesowało. - Oczywiście, że go interesuje, nieprawdaż? Poza tym to jest Sean, a nie pan Everard, obserwator sceny rodzinnej. Beth nie zauważa, że Efe robi tylko to, co mu odpowiada. Mój ukochany brat ma wszystkich gdzieś. - Leonora prosi nas do środka - zmieniła temat Beth. - Głównie dlatego wyszłam na taras. Aby was... sprowadzić. Zaraz podadzą obiad. Philip już jest. Czy nie byłoby lepiej, gdybyś go wybawiła z rąk twojego taty? Chloe wstała z krzesła. - Masz rację. Biedny Philip. Pewnie mama też będzie na niego polowała. Sean, zobaczymy się na obiedzie. - Ruszyła ciężkim krokiem do salonu. Słońce znajdowało się już nisko nad horyzontem. Na trawie kładły się cienie krzewów. Na ciemniejącym błękicie zaczynała się różowić wieczorna zorza. - Chodźmy - ponagliła Seana Rilla, podnosząc się z krzesła. - Matka nie znosi czekania. Weszli razem do salonu. Wydawał się mroczny, bo światła nie były jeszcze zapalone. Obiad dobiegał końca. Kurtyna zaraz opadnie. Wówczas wstaniemy od stołu i porozmawiamy w mniejszych grupkach, pomyślała Rilla. Nie będziemy tak wystawieni na pokaz, tak wyeksponowani. Napiła się kawy, zwalczając pokusę sięgnięcia po kolejną czekoladkę. Siedziała obok Jamesa, z dala od Leonory, ale mogłaby się założyć, że matka policzyła, ile młodsza córka zjadła miętówek, choć taką skrupulatną obserwację utrudniały toczące się rozmowy i ruch przy stole związany z podawaniem dań i sprzątaniem naczyń. Dlaczego to właśnie moja matka jest taka bystra w wieku siedemdziesięciu pięciu lat? - zastanawiała się Rilla. Dlaczego nie trzęsie się ze starości, nie kojarząc połowy rzeczy, które wokół się dzieją? Tego rodzaju retorycznymi pytaniami Rilla natychmiast wzbudziła w sobie wyrzuty sumienia. Nawet lekko zasłabła. Chcąc oderwać myśli od takich tematów, rozejrzała się wśród pozostałych osób z „obsady”, jak to nazywała. Gdyby wykazali odpowiednie chęci, mogliby odegrać wspaniały dramat! Ale dzięki Bogu, teraz jakoś ich nie przejawiali. Obiad przebiegał spokojnie. Wszyscy delektowali się pieczonymi kurczakami, marchewką i truskawkowym sorbetem, które przygotowała Mary. Rytuał spożywania obiadu zbliżał się do końca i miał się powtórzyć za dwadzieścia cztery godziny. Najważniejsze miejsce przy stole zajmowała Leonora, główna bohaterka dramatu, spowita w jasny błękit. Po jej prawej stronie siedział Sean, a po lewej Efe. Rilla zastanawiała się, dlaczego Efe zajmuje miejsce Aleksa, który zwykle siedział obok babci. Najwyraźniej Leonora miała ku temu powody. Efe, jak zawsze, wyglądał bosko. Miał czarujące spojrzenie i był doskonale ubrany. Urodził się w niewłaściwym czasie. W latach dwudziestych z pewnością byłby idolem grającym w popołudniówkach. Fiona nie odrywała od niego oczu. Sposób, w jaki zdawała się na niego we wszystkim, nawet jedząc to, co on wybrał dla siebie, byłby zabawny, gdyby nie było to takie smutne. Siedziała niemal naprzeciwko niego, idealna pierwsza naiwna. Ładna. W barwach jaskra. Ale jej twarz nie należała do tych, które rozpamiętuje się latami. Obok Efego siedziała kochana Beth. Niewiele mówiła. I jadła niewiele. Niemal nie tknęła sorbetu. Czy źle się czuła? Miała podkrążone oczy. Pierwszą rzeczą, jaką jutro zrobię, to porozmawiam z nią od serca, postanowiła Rilla. Od dawna nie przeprowadziłyśmy szczerej rozmowy. Westchnęła. Beth byla uderzająco piękna. Dlaczego w ogóle nie starała się błyszczeć w towarzystwie? Miała na sobie białą bluzkę ł czarne spodnie. W takim stroju równie dobrze mogłaby tu być kelnerką! I rne zrobiła sobie makijażu. Rilla uśmiechnęła się do siedzącego obok Beth Aleksa. Bawił się łyżeczką, przesuwając nią po cukrze w cukiernicy. Nie pasował do rodziny. Wysoki, chodził niedbałym krokiem. Włożył pewien wysiłek w to, aby ubrać się odpowiednio na dzisiejszy wieczór, zamieniając koszulę khaki na granatową, uszytą z modnie pogniecionego lnianego płótna albo z niemodnie pogniecionej bawełny. Rilla założyłaby się, że w grę wchodzi to drugie. Alex nie był próżny. Ale choć nie przywiązywał wagi do ubioru, miał doskonałe wyczucie jakości rzeczy. Rilla spostrzegła, że patrzy na nią Sean. Czy Leonora mogła mu coś powiedzieć na temat objadania się przez Rillę czekoladkami? Uśmiechnął się. Nie był ugrzeczniony, a właśnie takiego zachowania się obawiała, gdy usłyszała straszne słowa „reżyser telewizyjny”. Miał wyraziste rysy, gęste szpakowate włosy i bardzo zgrabny nos. Zdaniem Rilli niewiele osób mogło się poszczycić pięknym nosem, więc taki przyciągał jej uwagę. Widząc, że z Leonorą rozmawia Gwen, Rilla zaryzykowała i sięgnęła po kolejną czekoladkę. Po drugiej stronie Jamesa siedzieli obok siebie Chloe i Philip, który był drobny, rudowłosy i łagodny. Wydawało się, że jego stosunki z Chloe, której wiele osób przypisywało trudny charakter, układają się dobrze. Słuchał, co do niego mówiła, a to z pewnością też ją do niego zbliżało. Był oszczędny w słowach i nie narzucał się otoczeniu. Rilla znała niewiele takich osób. Przy nim Alex sprawiał wrażenie gaduły. Ubrana w jedwabną beżową bluzkę Gwen patrzyła na córkę z miną kogoś, kto z wysiłkiem powstrzymuje się od grymasu dezaprobaty. Dziwna z nas rodzina, pomyślała Rilla. Gwen powinna uwielbiać Fionę, która odpowiada jej ideałowi córki, lecz, niestety, nie uwielbia. Oczywiście według niej żadna kobieta na świecie nie jest wystarczająco dobra dla Efego. Może po prostu o to chodzi. Efe uderzył widelcem o kieliszek. W jadalni zapanowała cisza. - Dziękuję wam. Nie mam zamiaru przerywać waszych rozmów, ale chciałbym coś powiedzieć, jeśli nie macie nic przeciwko temu. Przy stole rozległ się szmer głosów. Później, gdy Rilla leżała w łóżku i gapiła się w sufit, starając się zasnąć, powróciła myślami do chwili, kiedy wszyscy sądzili, że Efe chce wznieść toast za zdrowie Leonory lub pochwalić obiad, zanim powstała nieprzyjemna sytuacja. - Muszę wam wszystkim coś ogłosić, ale oczywiście przede wszystkim tobie, Leonoro - oświadczył, gdy ucichł szmer głosów. - I o coś cię spytać. Normalnie na uroczystym rodzinnym obiedzie nie podnosiłbym tej kwestii. Zawsze powtarzam, że świętowanie to świętowanie. Ale w tym wypadku ważny jest czas. Obawiam się, że nie mamy go zbyt wiele. - Spojrzał na babcię i ciągnął cichym łagodnym głosem: - Leonoro, chodzi o kolekcję. Wiem, ile dla ciebie znaczy. Dla nas wszystkich znaczy wiele, ale oczywiście dla ciebie najwięcej. W każdym sensie są to twoje obrazy. Problem w tym, że są nie najkorzystniej wyeksponowane, nie są najlepiej powieszone. Sama to często powtarzasz, a poza tym tyle osób chciałoby je zobaczyć i lepiej zrozumieć. Niestety, nie mają tej możliwości. Pamiętam, że odrzucałaś dotychczasowe oferty, ale ja nawiązałem teraz kontakt z Reubenem Stronskym. Po tych słowach wszyscy nadal milczeli i siedzieli sztywno. Stronsky był milionerem finansistą ze Stanów. Bardzo interesował się sztuką. Rilla o tym wszystkim wiedziała. - Otóż, on chce kupić kolekcję Walshów i wybudować specjalnie dla niej galerię. To jasne, że zamierza zapłacić mnóstwo pieniędzy. - Efe napił się wina. - To chciałem po wiedzieć. Jutro możemy omówić szczegóły. Kochana Leonoro, rozważ do jutra tę ofertę. W dalszym ciągu nikt nic nie mówił. Rilla spoglądała na matkę, która okropnie zbladła i siedziała nieporuszona. Boże, proszę, żeby nie dostała udaru czy zawału, modliła się w myślach. Proszę, żeby nie stało się to teraz, tuż przed jej przyjęciem urodzinowym. W końcu Leonora wstała, oparła dłonie na stole i uśmiechnęła się do wszystkich, a w szczególności do Efego. - No cóż - powiedziała cicho. - Efe, dałeś nam do myślenia, nieprawdaż? To był cudowny dzień i nie zamierzam go teraz zepsuć. Porozmawiamy o tej sprawie później, tak jak proponujesz. Ale od razu cię uprzedzam, że obrazy mojego ojca nie opuszczą tego miejsca. Chyba że po moim trupie. - Znowu się uśmiechnęła. - Jestem bardzo zmęczona. Z pewnością wybaczycie mi, jeśli udam się na spoczynek. Dobranoc wszystkim. Gdy zmierzała do drzwi, jak zwykle odprowadzali ją wzrokiem. Panująca w jadalni cisza stała się jeszcze bardziej nieznośna. Nagle wszyscy wstali od stołu i wyszli bez słowa. Niektórzy udali się do sypialni, a inni być może do pubu w wiosce. Rilla westchnęła. Stało się. W Willow Court nie będzie już spokojnego rodzinnego przyjęcia ani poobiedniej kawy i likieru w salonie. To dobrze znany chwyt dramaturgiczny, pomyślała. Tuż przed zakończeniem pierwszego aktu pojawia się niespodzianka. Komu to było potrzebne? Wyszła do holu, obawiając się kolejnej nocy, kiedy musi wcześniej położyć się spać. Cholerny Efe! Nie mógł trochę z tym poczekać? Miała przed sobą perspektywę spędzenia wielu godzin w ciemnej sypialni, bo wiedziała, że szybko nie zaśnie. Może powinna zadzwonić do Ivana i spytać, jak mu leci? Jednak nie czuła się na siłach, żeby z nim rozmawiać. Cholera. Zrobię to później, postanowiła. Ale nie pójdę przecież do sypialni, żeby się męczyć. Zrobię sobie kawę bezkofeinową. W kuchni nad zlewem stała Gwen. Rzut oka na jej pochylone plecy wystarczył Rilli do stwierdzenia, że siostra dokonuje nadludzkiego wysiłku, by nie łkać. Nigdzie nie było śladu kucharki. - Gwen? - Podeszła do Rilli. - Co się dzieje? O co chodzi? - Och, Rillo! Czy ty nie rozumiesz? - Gwen odwróciła się do niej. Była zapłakana. - Udusiłabym go własnymi rękami, to znaczy Efego. Jak mógł? Po tym wszystkim... - Straciła głos. - Powiedziałam Mary, że pozmywam. Chybabym oszalała, gdybym się czymś nie zajęła. Rilla nasypała do kubka kawy rozpuszczalnej i nastawiła wodę w czajniku. - Na pewno wszystko jakoś się ułoży. Jutro porozmawiamy z matką. Przekonamy ją, że o losie obrazów możemy podyskutować w przyszłym tygodniu - pocieszała siostrę. - Ale właśnie problem w tym, że czas nagli! - Gwen wytarła ręce w ścierkę do naczyń i usiadła przy stole. - Efe twierdzi, że wszystko trzeba szybko załatwić. Jeden Bóg wie dlaczego. Ta sprawa ma coś wspólnego z przepływem gotówki w firmie mojego syna. Jeśli wszyscy będą się ze sobą kłócić i unikać siebie nawzajem, a matka zacznie się dąsać, to cała praca, jaką włożyłam w przygotowanie urodzinowego przyjęcia, pójdzie na marne. Wiesz, jak Leonora potrafi wszystko zepsuć, jeśli nie jest zadowolona. Ale może zapomniałaś już o tym, przebywając przez cały czas w Londynie. Rilla postanowiła nie reagować na tę złośliwość. Gwen wyglądała na zmęczoną i miała więcej siwych włosów, niż gdy się widziały poprzednim razem. Nerwowo przekręcała na palcu obrączkę. - Przepraszam, Rillo, ale nie panuję nad nerwami. Nie uwierzysz, ile pracy wkładam w zorganizowanie tego przyjęcia. Muszę dopilnować sprzątania domu i ustawienia kwiatów, zapewnić catering, napisać i rozesłać zaproszenia, a tak że sprawdzić, jak stoją stoły w namiocie, i nagle Efe swoją sensacyjną wiadomością stawia wszystko pod znakiem zapytania. - Pociągnęła nosem. Milczała, ale Rilla wiedziała, że ma żal o to, co się przed chwilą stało. - Wszystko będzie dobrze. Uwagę matki zajmie kręcenie filmu. I zawsze miała z Efem takie dobre stosunki. Jutro porozmawiają i ona mu wszystko wyjaśni. Chyba bardziej prawdopodobne jest, że to on będzie się dąsał, bo nie postawił na swoim - Matka nigdy niczego nie robi wbrew sobie. I nie może. się doczekać na to przyjęcie. Wiesz o tym. Nie dopuści do tego, żeby jakaś sprawa je zepsuła. Jestem tego pewna. - Może masz rację. Zapewne masz. Nadąsany Efe też nie będzie przedstawiał przyjemnego widoku. Przypuszczam, że potrafi się opanować. Rano z nim porozmawiam. Boże, jaka jestem wyczerpana. Od wielu dni źle sypiam. Leżę w łóżku i sprawdzam w myślach różne listy, które sobie zrobiłam. - Gwen, wszystko będzie dobrze. Jesteś doskonale zorganizowana i niezwykle sprawna. Czy mogę ci w czymś pomóc? Powinnaś się odprężyć i czerpać przyjemność z organizowania tego przyjęcia. Napij się brandy lub czegoś innego. Zapal. Mam przy sobie papierosy. Gwen obrzuciła tęsknym spojrzeniem leżącą przy kubku Rilli małą sznurkową torebkę ozdobioną cekinami. - Nie. Nie powinnam. To prawie już dziesięć lat, jak rzuciłam palenie. Czy możesz w to uwierzyć? Nie chcę zmarnować mojego wysiłku z powodu nagłej zachcianki. - Ale ja muszę zapalić. Masz popielniczkę? - Nie możesz tu palić. Matka dostałaby szału. Ma niesamowity węch, jeśli chodzi o dym papierosowy. - Dobrze - westchnęła Rilla. - Pójdę na taras. Jest piękna noc. Zadowolę się ciszą i spokojem. Śpij dobrze, Gwen. Jutro rano inaczej spojrzysz na wszystko. Mam doświadczenie w takich sprawach i wiem, że w świetle dziennym wszystko przedstawia się lepiej. Gwen ścisnęła ją za rękę i uśmiechnęła się. - Rillo, szczerze się cieszę, że przyjechałaś. Ty też śpij dobrze. Rilla odprowadziła wzrokiem wychodzącą z kuchni siostrę, ucieszona i wzruszona rzadkim u niej okazaniem uczuć. Wzięła torebkę i udała się do małej niezadaszonej wnęki pomiędzy oranżerią a jadalnią. Usiadła tam na ławce. Majacząca przed nią w mroku sylweta namiotu wyglądała jak przeniesiona z bajki. Po jej lewej stronie księżyc srebrzył swym blaskiem ciemne szyby okien, wyłoniwszy się nagle zza płynących po nocnym niebie obłoków. Po prawej znajdował się umieszczony na ścianie jadalni treliaż obrośnięty pnącymi się różami, których silna woń neutralizowała zapach dymu z papierosa. Rosnące tu odmiany nazywały się Mrs Herbert Stevens i Long John Silver. Leonora znała zarówno nazwy zwyczajowe, jak i botaniczne kwiatów i innych roślin rosnących w Willow Court. Gwen też. Rilla natomiast pamiętała tylko nazwy róż. Niektóre przypominały jej o pięknych francuskich damach spacerujących po starannie zaprojektowanych ogrodach w szeleszczących długich sukniach. Róże na treliażu były białe, z bladoróżowymi środkami. Dobrze je widziała w niezbyt gęstym mroku. Straciła oddech, słysząc pod tarasem czyjeś kroki. O kurczę! W tej wspaniałej chwili nie miała ochoty na towarzystwo, choć nastrój wyraźnie się jej poprawił. Chciała posiedzieć w samotności, zastanowić się nad możliwymi konsekwencjami oświadczenia Efego, nad jego wpływem w najbliższych dniach na wszystkich w Willow Court, nie mówiąc już o skutkach długoterminowych. Tymczasem komuś też przyszło do głowy, żeby wyjść z domu. Pewnie Chloe lub Philip, albo ktoś inny spośród młodszych członków rodziny chciał w spokoju wypalić na dworze skręta. Będzie to sprawdzian dla mocy zapachu róży Mrs Herbert Stevens, pomyślała i uśmiechnęła się. - Och! - wykrzyknęła, zobaczywszy Seana. - Sądziłam, że to któreś z dzieciaków. - Ze smutkiem potrząsnęła głową. - Muszę przestać tak ich nazywać. Są już dorośli, a Beth nie znosi, gdy używam tego określenia. Ale wciąż myślę o nich jako o dzieciakach. Bardzo trudno zmienić złe nawyki, nie sądzisz? - Paplę, pomyślała i zaciągnęła się papierosem tak mocno, że czubek się rozżarzył. Wolno wypuściła dym z płuc. - Sean, usiądź. Nie zamierzałam odstraszyć cię tą gadaniną. Spodziewam się, że tak samo jak ja wyszedłeś do ogrodu, chcąc pobyć trochę w ciszy i spokoju. Czyż nie? - Nie, ale wszystko w porządku. - Usiadł obok niej. - Mówiąc prawdę, wyszedłem, mając nadzieję, że cię spotkam. Wszyscy gdzieś przepadli. - Roześmiał się. - Nieściśle się wyraziłem. Nie zamierzałem rozmawiać z nikim innym. Po prostu stwierdzam fakt, że nikogo nie ma. Chciałem spotkać ciebie. - Naprawdę? Dlaczego? - spytała spontanicznie. Czy nie zachowuję się zbyt bezpośrednio? Dlaczego, do diabła, gadam, co mi ślina na język przyniesie, zamiast najpierw pomyśleć?, skarciła się bezgłośnie. Sean patrzył przed siebie. Czyżby wprawiła go w zakłopotanie? - Sądzę, że po prostu chciałbym cię lepiej poznać. - Roześmiał się. - O Boże, to chyba brzmi strasznie? Jak z magazynu ilustrowanego. Tyle że to prawda. Jestem twoim wielbicielem. Naprawdę podziwiałem cię w Nocnych potworach. - Dziękuję. - Właściwie nie musiał mówić tego ostatniego zdania. I tak była już bardzo usatysfakcjonowana. Przydeptała niedopałek, a następnie podniosła go i wepchnęła do ziemi wokół róż. Tytułem wyjaśnienia dodała: - Leonora by mnie zamordowała, gdyby znalazła na płytkach peta. Przypuszczam, że dla niej nadal jestem dzieciakiem. Wszyscy jesteśmy. - Spojrzała na niego z uśmiechem. - To miło z twojej strony, że mówisz mi to wszystko. Ostatnio nie dostaję tylu ról, abym mogła być zblazowana, spotykając wielbiciela. - Nie potrafię sobie wyobrazić, dlaczego nie dostajesz. Ci reżyserzy na castingach chyba poszaleli. - Zmieńmy temat, dobrze? - Zmusiła się do uśmiechu. - Jak ci idzie kręcenie filmu? Sean westchnął. - Twoja rodzina mogłaby mi dostarczyć materiał na co najmniej kilkanaście filmów. Nie mam pojęcia, jak zmieszczę to, co chcę, w filmie godzinnym. Wszystko o Ethanie i oczywiście jego obrazy, informacje o rodzinie, o przyjęciu, a przede wszystkim o twojej matce. Jest fantastyczna, nie prawdaż? - To dopiero połowa prawdy o niej - oświadczyła Rilla. Żałując tych słów, wyjaśniła: - Nie chcę być złośliwa, ale czasami jest zbyt surowa. Ma bardzo wysokie wymagania i zdarza się, że nie potrafię im sprostać. Tak to odbieram. Ale każda rodzina ma swoje problemy, czyż nie? Nie znaczy to, że nie jesteśmy sobie oddani. Gdy jednak spotykamy się wszyscy, zawsze występują jakieś tarcia. Ja na przykład nie podniecam się listami spraw do załatwienia i różnymi codziennymi obowiązkami, które spędzają Gwen sen z powiek. Ona mnie uważa za hałaśliwą i niezorganizowaną. I, jak przypuszczam, nie spodziewa się po mnie wiele. - Tak bywa - zgodził się z nią Sean. - Nie ma na świecie rodziny wolnej od kłopotów, tajemnic itd. Lecz wy, jak się zdaje, pozostajecie raczej w dobrych stosunkach. - Istotnie, tyle że chyba nie jestem najwłaściwszą osobą do rozmowy na temat Willow Court, bo nie bywam tu regularnie od dwudziestu lat. Sean milczał, jakby czekał, by powiedziała coś więcej i wyjaśniła, jakie są tego powody. Wyjęła z torebki następnego papierosa. - Nie będzie ci przeszkadzać, jeśli jeszcze zapalę? - spytała kurtuazyjnie, przerywając ciszę. - W domu panuje bezwzględny zakaz palenia, więc gdy tylko przekroczę próg, dymię jak komin. - Proszę bardzo. Wypalam kilka papierosów w ciągu roku i właśnie teraz mam ochotę zakurzyć, gdybyś mnie poczęstowała. Wziął od niej papierosa. Zapaliła zapałkę i podała mu ogień. Gdy przysunęła płomyk do jego ust, ujął ją za nadgarstek. Uwolnił jej dłoń dopiero wówczas, gdy wciągnął dym do płuc, trzymając ją dłużej, niż to było konieczne. Zapaliła papierosa. Ile lat upłynęło od czasu, gdy poczułam ten dreszczyk podniecenia? - zastanawiała się. Czy mam jeszcze prawo go czuć? Działają na mnie noc, księżyc, róże i wszystkie te cholerne komunały. Nie chodzi o nic więcej, uznała. - Powinnam ci to wyjaśnić, nieprawdaż? Dlaczego w zwykłych okolicznościach tu nie przyjeżdżam? - podjęła przerwany wątek. - Nie powinnaś tego uważać za swój obowiązek. - Nie uważam. Jest mi wszystko jedno. - Odwróciła twarz w jego stronę. - Łatwo się z tobą rozmawia. Słuchasz, co się do ciebie mówi. - Utkwiła wzrok w butach. - W tym jeziorze utonął mój syn, Mark. Dwadzieścia lat temu. Gdyby żył, byłby trochę młodszy od Aleksa. Miał pięć lat. To był wy padek, lecz nadal trudno mi się z tym pogodzić. Gdy jestem w Londynie, łatwiej mi o tym nie myśleć, przynajmniej przez większość czasu. Gdy natomiast tu przyjeżdżam... To miejsce jest nawiedzane przez duchy. To wszystko. - Rillo, brak mi słów, żeby wyrazić to, co chciałbym ci po wiedzieć - odezwał się cichym głosem Sean. - Dziękuję, że mi powierzyłaś tę tragedię. Bardzo ci współczuję. Jesteś niezwykle dzielna, że przyjechałaś tu z wiadomej okazji. Bardzo dzielna. - Nie - zaprzeczyła. Była mu wdzięczna za to, że się nie poruszył, że nie próbował dodać jej otuchy, otaczając ją ramieniem czy całując, na co zdobywali się inni mężczyźni, jak by mogło to poprawić jej samopoczucie, jakby pieprzenie się z nimi mogło być tak fantastyczne, aby choć na chwilę potrafiła zapomnieć o śmierci swojego dziecka. Zamrugała, czując łzy pod powiekami. O Boże, tylko nie to. Z pewnością zaraz się rozpłaczę. Powiedziała szybko: - Przepraszam. - Zaczęła szukać w torebce chusteczki. - Mogłeś pomyśleć, że po tylu latach powinnam być zdolna do samokontroli... - Rillo, niepotrzebnie robisz sobie wyrzuty - przerwał jej. Uśmiechnęła się i otarła łzy. - To wszystko z powodu twojego zachowania. Nie jestem przyzwyczajona do takich słuchaczy, którzy rozumieją moje uczucia. Ale już w porządku. Naprawdę. - Zawsze do usług. Nawet gdyby miało to znaczyć, że znowu zalejesz się łzami. Roześmiała się. - Dziękuję ci. Miło się z tobą gada, ale muszę już iść. - Rozumiem. Zrobiło się trochę późno, a bez wątpienia jutro wiele będzie się działo. Wstała z ławki. - Od świtu będzie awantura. Nie zdziwiłabym się, gdyby Leonora użyła przeciwko Efemu jego własnej propozycji. Proszę, nie czuj się zobowiązany, aby iść ze mną, lecz zostań tu, jeśli chcesz. - Nie, pójdę. Wystarczy mi tego świeżego powietrza. Weszli razem do salonu. Była zaskoczona odkryciem, że jego obecność dodaje jej otuchy, że chce, aby był przy niej. Wolno szli z holu po schodach do sypialni jak stare małżeństwo, które będzie razem spać. Rillo Frederick, dorośnij wreszcie, próbowała przemówić sobie do rozsądku. Na jakim ty świecie żyjesz? Szkoda, że nie posłuchał Rilli i nie został jeszcze na dworze. Nie wybiła nawet północ. Usiadł na łóżku, przesunął palcami po włosach i westchnął. Nie chciało mu się spać. Zastanawiał się, dlaczego Rilla tak na niego działa. W jego pracy reżysera piękne kobiety stanowiły codzienność. Ale Rilla była inna. Czuła. Jej ciało poddałoby się namiętnościom i stało uległe, dałoby zmysłową przyjemność. Z łatwością by się śmiała, pomimo że w oczach czaił się smutek, czemu trudno było się dziwić. Nie schlebiał jej, gdy mówił, że ją podziwia. Była doskonałą aktorką. Wyglądała na ekranie seksownie, lecz zarazem łagodnie, niemal rozkosznie. Zastanawiał się, dlaczego ostatnio tak mało gra. Oczywiście wiedział, że wraz z wiekiem aktorki mogą liczyć na coraz mniej ról, zarówno w filmie, jak i w teatrze. Ale Rilla nie była taka jak inne aktorki. Miała w sobie coś. Spojrzał w lustro. Naprawdę musiał być zarozumiały, skoro uznał, że może sobą zainteresować taką kobietę. Wprawdzie jego sylwetka prawie się nie zmieniła od czasu, gdy miał osiemnaście lat. Był wysoki i nadal szczupły. Widziany z tyłu, w odpowiednim świetle, wyglądał na młodego mężczyznę. Ale włosy miał szpakowate i zmarszczki na szczupłej twarzy, zbyt często wystawianej na działanie słońca. Wyglądał jak Jeremy Irons dla ubogich. Minęło już tyle czasu, od kiedy po raz ostatni podrywał kobietę. Tanya, jego była żona, oskarżyła go kiedyś o emocjonalny analfabetyzm. Ale nie potrafił dociec, jak zdołała odkryć cokolwiek na jego temat, skoro utrzymywała tak liczne stosunki pozamałżeńskie. Szczęśliwie działo się to w odległej przeszłości. Sean powiedziałby o sobie, gdyby ktoś go o to spytał, że ma wypełnione i udane życie. Teraz nagle zdał sobie sprawę, że jest samotny, i to od bardzo dawna. Leżał na łóżku i beształ się za głupotę. Jesteś tu po to, aby wykonać konkretną pracę. Chętka na jedną z córek pani do- mu nie ma z tym nic wspólnego. Pomijając wszystko inne, czasu jest mało. W poniedziałek już cię tu nie będzie. Z kobietami nigdy nie poczynał sobie zbyt szybko. Ta świadomość nie była dla niego pokrzepiająca. Westchnął. Zajmij się pracą. Wtedy przestaniesz myśleć o Rilli, nakazał sobie. Podszedł do stołu, który Leonora poleciła wstawić specjalnie dla niego. - Będziesz miał z niego znacznie więcej pożytku niż z toaletki. Poza tym lustro jest w drzwiach szafy - oświadczyła z uśmiechem. Oczywiście słusznie postąpiła. Po przyjeździe rozłożył na blacie papiery. Zaczął szukać karty obiektu zdjęciowego na jutro. Nad stołem wisiał maleńki Walsh, którego oglądanie sprawiało mu przyjemność. Był to pastel przedstawiający Leonorę w wieku około pięciu lat, jak przypuszczał. Zerkała zza sukni... Czyjej? Niani? Nie, bo ona nie mogła mieć na sobie sukni z tak delikatnego materiału. Oczywiście, widząc jakieś ciało tylko od pasa w dół, trudno je zidentyfikować. Być może była to matka Leonory, Maude Walsh. Sean usiadł na krześle i wpatrywał się w pastel. Nagle coś mu przyszło do głowy. Przerzucał papiery, dopóki nie znalazł tego, czego szukał - inwentarza kompozycji Walsha znajdujących się w Willow Court. Poświęcił sporo czasu, aby podzielić listę jego dzieł na krótsze spisy, uwzględniające różne kategorie: pejzaż, martwą naturę, portret itd. Wziął spis portretów i przesunął palcem po tytułach. Wydawało mu się to niepojęte, ale tak było. Wśród piętnastu portretów znalazł zaledwie dwa przedstawiające Maude i na obu jej twarz była niewidoczna. Znał wszystkie obrazy tak dobrze, oglądał je tak długo, że wystarczyło mu spojrzenie na widniejący na liście tytuł, aby przywołać w pamięci kompozycję. Jeden z portretów ukazywał w jakimś pokoju pochyloną nad robótką Maude. Miała odwróconą twarz. Przedmiot uwagi artysty stanowiła stojąca na stole lampa. Na drugim portrecie szła dróżką, przy której rosła lawenda. Barwa rośliny odpowiadała barwie parasolki przeciwsłonecznej Maude. Dzięki temu wspaniałemu przedmiotowi, który wyglądał jak kwiat kwitnący niemal w centrum kompozycji, obraz był wyjątkowo piękny. Ale parasolka zasłaniała twarz kobiety. Artysta poświęcił cały swój talent na ukazanie koronki rękawiczki Maude, widniejącej na jej dłoni, i jedwabiu sukni. Jak mogło się to zdarzyć? Jakie stosunki łączyły go z żoną, że w portretach nie starał się wydobyć jej podobieństwa? Portrety córeczki i niani natomiast odznaczały się subtelnością i świadczyły o talencie. Autoportrety były zadziwiające. Na kilku Ethan miał wściekłe spojrzenie. Wyraz jego oczu podkreślał cechę charakteru, której Sean nie potrafił celnie nazwać. Nieżyczliwość czy arogancję? Okrucieństwo? Dlaczego ktoś ukazywał siebie w tak niekorzystnym świetle? Ale może wyłącznie ja to tak odbieram? - zastanawiał się. Może inni widzą tylko dobrze prosperującego przystojnego mężczyznę o twardym charakterze? Sean nie miał pewności. Jednak w oczach Ethana było coś zimnego, coś odpychającego. Efe odziedziczył ten wyraz oczu, a także ich zielononiebieską barwę, podobnie jak Leonora. Sean przypuszczał, że z kolei Rilla ma po Maude kremową cerę, rudawe włosy i piwne oczy o złotawym odcieniu. Postanowił spytać jutro Leonorę o to, jak wyglądała jej matka. Wyjrzał przez okno na pogrążony w ciemności trawnik. Zobaczył kogoś przemykającego z boku domu tak szybko, że nie dostrzegł nic poza poruszającym się cieniem. Wzdrygnął się. Nie miał się czego bać, ale z drugiej strony było w tym coś niepokojącego, że w nocy ktoś skrada się pod domem. Zaciągnął zasłony i odszedł od okna. Zaczął się rozbierać. Wołał ją Mark. Rilla czuła, jak pokonuje otchłań mroku. Nagle obudziła się w pokoju, w którym w ciemności majaczyły meble, ze strachu zlana zimnym potem. To tylko sen, pomyślała. Dręczą mnie koszmary, bo na obiedzie zjadłam za dużo sera. Mark wciąż jej się śnił, ale nic nie mówił, poruszając się w śnionych przez nią krajobrazach jak duch, którym, jak sądziła, rzeczywiście był, ukochanym małym duchem. Ilekroć go takim widziała, starała się spać, jakoś wyczuwając, że to sen i że wszystko zniknie, gdy tylko otworzy oczy. Czasami, gdy się obudziła, leżała długo nieruchomo, pragnąc, aby sen powrócił, jakby miała w głowie film zrealizowany na wideo, który może dzięki sile swej miłości i tęsknoty ponownie odtworzyć. Nagle przestraszona usiadła na łóżku. Ponownie usłyszała płacz i głos wołający: „Mamo! Mamo!”. To się jej nie wydawało, lecz działo naprawdę. Podbiegła do drzwi. Gdy je otworzyła, jej uwagę w pogrążonym w ciszy korytarzu przyciągnął tylko czerwonokrwisty dywan. Zamrugała. Kompletnie zapomniała o małym Douggiem. Oczywiście to on płakał i przywoływał Fionę. Nie Mark. A nawet nie duch Marka. Nie waż się płakać, zakazała sobie. Jutro będziesz miała zapuchnięte oczy i wyglądała jak śmierć. Sięgnęła po torebkę i po omacku wyjęła czekoladę. Dzięki Bogu, że mam choć tę drobną przyjemność. Zamknęła oczy i oparła się na poduszce. Czy jeszcze zaśnie? Poczuła łzy na policzkach. Szybko je otarła. Piątek 23 sierpnia 2002 Beth obudziły głosy, a właściwie męskie krzyki. Na żwirowaną drogę dojazdową do domu wjechał jakiś duży pojazd. Rozlegało się stukanie młotka. W pierwszej chwili nie rozumiała, skąd ten hałas, ale zaraz sobie przypomniała. Słyszała wczoraj, jak Gwen mówiła Efemu, że rano zostanie dostarczone oświetlenie namiotu. Najwyraźniej instalowano je teraz, aby następnie wstawić do środka stoły i krzesła i ozdobić wnętrze kwiatami. Podeszła do okna, żeby zobaczyć, co się dzieje. Zapowiadał się kolejny gorący dzień. Czuła się już rozbudzona. Nie było sensu wracać do łóżka, więc włożyła szlafrok i poszła pod prysznic. Po wyjściu z łazienki ubrała się w niebieskie dżinsy, biały T-shirt i białe adidasy. Na ścianie sypialni wisiało zdjęcie z dzieciństwa przedstawiające ją, Efego i Aleksa. Przyglądała mu się, szczotkując włosy i zawiązując w koński ogon. Dlaczego Leonora, a może Gwen lub ktoś inny uznał, że jest ono warte oprawienia i powieszenia na ścianie? Beth wydawało się banalne. Wszyscy troje mieli na sobie szorty, a ona, oprócz szortów, bluzkę z bufiastymi rękawkami. Była uczesana w kucyki. Rozpoznawała siebie z trudem. Chłopcy mrużyli oczy w słońcu. Gdzie to zdjęcie zostało zrobione? Zaczęła szukać jakichś wskazówek i zauważyła róg altany oraz twierdziła, że stoi wśród maków, które zakrywają jej buty. Zatem znajdowali się w dzikiej części ogrodu, prawdopodobnie zamierzając bawić się w mieszkańców dżungli lub odkrywców nowych lądów. Efe potrafił sprawić, że wszystko wydawało się jak zaczarowane. Wystarczyło, że coś nam powiedział, a my od razu w to wierzyliśmy, w każde jego słowo, wspominała. Podeszła do zdjęcia i dotknęła szkła w miejscu, w którym była jego twarz. Na zdjęciu mała Beth wpatrywała się w niego. Dorosła Beth uśmiechnęła się. Pod tym względem nic się nie zmieniło. W Willow Court śniadanie było kiedyś wspólnym posiłkiem, jadanym o stałej porze. Jedną z pierwszych rzeczy, jaką Beth zapamiętała z tego okresu życia, gdy Rilla została jej nową mamą, było pouczenie Leonory - która nie chciała, żeby mówić do niej „babciu” - gdzie Beth ma siedzieć przy stole i w jaki sposób równo ściąć czubek ugotowanego na miękko jajka. Zapamiętała nawet tamten kieliszek na jajko, porcelanowy na podstawce w kształcie dwu stóp, w czerwonym i białym bucie, dzięki którym utrzymywał równowagę. Była nim zafascynowana. Należał do kompletu dziecinnej zastawy stołowej, w której naczynia miały stopy w różnych butach. Efe używał naczyń, w których buty były brązowe i sznurowane a Alex takich, w których były zielone. Teraz, kiedy dom zapełnił się gośćmi, każdy przychodził do kuchni, kiedy chciał, kładł na tacę to, na co miał ochotę, i wracał do jadalni. Tylko Leonora trzymała się dawnych przyzwyczajeń. Codziennie o ósmej siadała w jadalni na swym zwykłym miejscu i jadła to, co zawsze: najpierw grejpfruta, obranego i pokrojonego na cząstki, które lekko posypywała cukrem, a następnie dwa niewielkie tosty razowe, posmarowane masłem i marmoladą. Powiedziała kiedyś Beth, że margaryna przypomina jej wojnę. Gwen i James ulegali wpływowi reklam obiecujących, że dzięki odpowiedniej diecie można zachować niski poziom cholesterolu we krwi oraz odnieść mnóstwo innych korzyści zdrowotnych, i kupowali różne smarowidła oraz pasty do pieczywa. Leonora natomiast nie brała do ust tych pozbawionych smaku tłustych mazi. Zawsze piła earl greya w cienkiej porcelanowej filiżance, stojącej na spodku pomalowanym w bladoróżowe i niebieskie kwiaty. Beth wzięła kubek z kawą i banana, i przeszła do jadalni. Było piętnaście po ósmej, ale przy stole nie zastała nikogo. Gus, najbardziej leniwy kot na świecie, spał na swym ulubionym miejscu, na ławeczce w oknie wykuszowym. Idąc do stołu, pogłaskała go. Spojrzał na nią, zamruczał i z powrotem zamknął oczy. Usiadła na krześle, obrała banana i jadła go wolno. Gdzie była Leonora? Czy to możliwe, że jest już po śniadaniu i dokądś poszła? Gwen prawdopodobnie wstała przed kilkoma godzinami i zajmowała się którąś z mnóstwa spraw koniecznych, jak twierdziła, do załatwienia przed przyjęciem. Jamesa Beth zobaczyła wcześniej przez okno, jak nadzorował prace elektryków. Siedziała sama w jadalni i gapiła się na skórkę od banana leżącą na talerzyku. Zaczęła się niepokoić. Oczywiście Leonorę zaszokowało wczorajsze wystąpienie Efego. Może zachorowała? Może miała... nie... oczywiście, że nie. Beth, nie bądź taką cholerną panikarą, udzieliła sobie reprymendy. Potrząsnęła głową, nie dopuszczając nawet cienia myśli, że Leonora miała śmiertelny zawał. Zaniosła naczynia do kuchni i od razu je umyła. Wyjdę do ogrodu i zobaczę, co robią w namiocie, postanowiła. Może spotkam tam Efego? Z pewnością Leonora czuje się dobrze. Już stała w progu domu i miała wyjść na słońce, które rozpraszało poranną mgłę, ale coś kazało jej wrócić na górę. Uświadomiła sobie w połowie schodów, że postępuje inaczej, niż zamierzała. Tylko sprawdzę, co się z nią dzieje, i wyjdę na dwór, postanowiła. Leonora nigdy nie spóźniała się na śniadanie. Nigdy. Przystanęła na piętrze, bo Douggie, jeszcze w piżamie, trzymał rączkę na gałce drzwi do pokoju dziecinnego. Nigdzie nie dostrzegła śladu Fiony i Efego. Gdyby dzieciak wszedł sam do pokoju dziecinnego, Leonora wpadłaby w furię, prawdopodobnie chciał się pobawić domkiem dla lalek. Ktoś powinien mu powiedzieć, że to zabronione. Beth zawahała się. Nie była pewna swoich uczuć do tego chłopca. Z jednej strony go kochała, bo był częścią Efego, ale z drugiej stale przypominał jej o tym, że Efe jest żonaty. Teraz, gdy okazało się, że Fiona jest ponownie w ciąży, Beth myślała o związku Efego częściej niż zwykle. Skierowanie myśli na inne tory kosztowało ją sporo wysiłku. Douggie w najmniejszym stopniu nie przypominał ojca. Wydawał się spokojny i poważny, pozbawiony skłonności do psot czy do hałaśliwego zachowania. - Idę tam - powiedział i uśmiechnął się niepewnie, gdy do niego podeszła. Uklękła przy nim i zdjęła jego rączkę z gałki. - Nie, kochanie - powiedziała najłagodniej, jak potrafiła. - Tam nie wolno. Chodź ze mną. Zaprowadzę cię do twojej mamy. - Nie chcę mamy - oświadczył stanowczym tonem. Wyglądał tak, jakby miał się rozpłakać. - Chcę domek dla lalek. - Nikomu nie wolno tam wchodzić bez Leonory - wytłumaczyła mu, zastanawiając się, czy zrozumiał. Może Fiona nadała jego prababci inne imię? Dla takiego małego chłopca słowo „Leonora” jest kilometrowe, pomyślała. Ale zaraz przypomniała sobie, że w jego wieku ona, Efe, Alex i Chloe wypowiadali je bezbłędnie. Gdy zastanawiała się, czy zapukać do sypialni rodziców chłopca, Fiona wyszła na korytarz, rozglądając się za małym. - Douggie, tu jesteś! - wykrzyknęła. - Niegrzeczny chłopiec. Czy ci nie mówiłam, że nie możesz chodzić po domu beze mnie? Beth, przykro mi. Nie sprawił ci kłopotu? - Absolutnie nie. Wszystko w porządku. Właśnie zamierzałam przyprowadzić go do was. - Dziękuję bardzo. - Fiona uśmiechnęła się z wysiłkiem. Była zmęczona, jak po nieprzespanej nocy, i „niezrobiona”, jakby dopiero wstała. Wzięła chłopca za rękę i powiedziała: - Chodź, kochanie. Zbliża się pora śniadania, nieprawdaż? Douggie protestował i piszczał, że chce zobaczyć domek dla lalek, ale Fiona weszła z nim do sypialni i zamknęła drzwi. Na korytarzu zapanowała cisza. Fiona wyglądała kiepsko, jakby miała poranne mdłości. Beth znowu z ciężkim sercem pomyślała o tym, że żona Efego spodziewa się drugiego dziecka. Czasami potrafiła sobie wyobrazić, że on opuszcza Fionę. Niestety, wszystko, co w związku z Fiona następowało w jego życiu - zaręczyny, ślub, urodzenie się pierwszego dziecka i obecnie jej druga ciąża - było jak kolejna stalowa obręcz zaciskająca się wokół niego i tej kobiety. Beth postanowiła teraz o tym nie myśleć. Skierowała kroki do sypialni Leonory. Zawahała się przed drzwiami. Zgodnie z innym zwyczajem obowiązującym w Willow Court, dzieciom nie było wolno bez pilnej potrzeby zakłócać spokoju Leonory. Ale ja nie jestem już dzieckiem. I może właśnie teraz istnieje taka pilna potrzeba, dodała sobie otuchy. Zapukała mocno. - Proszę wejść - odezwała się swoim silnym głosem Leonora. Na szczęście. Beth, gdy już go usłyszała, miała ochotę uciec spod drzwi, ale oczywiście było to niemożliwe. Wejdź, przecież cię nie zje, przemówiła sobie do rozsądku. Leonora stała przy oknie, elegancko ubrana w jasnoszare spodnie i hiacyntowo-niebieski pulower z kaszmiru. Już o tej porze dnia miała nieskazitelny makijaż i perły na szyi. Rilla nazywała je „matczynymi perłami do pracy”, bo Leonora, jeśli tylko nie wykonywała zajęcia wymagającego od niej jakiegoś szczególnego wysiłku, zawsze nosiła naszyjnik i kolczyki. Łóżko posłała tak doskonale, jakby nikt nigdy na nim nie spał. Bertie, kot, który lubił wylegiwać się w sypialniach, leżał wyciągnięty jak rudy wałek u podnóża góry poduszek. Miał zamknięte oczy i rozkosznie mruczał. Był bardzo wierny Leonorze. Ilekroć znalazła się na „jego” terytorium, starał się trzymać blisko niej. - Witaj, droga Beth. O co chodzi? Wyglądasz na zaniepokojoną - spytała rzeczowo. - Pomyślałam, że musi być z tobą niedobrze, skoro nie przyszłaś na śniadanie. - To miło z twojej strony, że zatroszczyłaś się o mnie. - Leonora uśmiechnęła się i usiadła w fotelu w pobliżu toaletki. - Prawdę powiedziawszy, nie byłam w nastroju, żeby z kimkolwiek rozmawiać. Ale z drugiej strony uznałam, że nie mogę prosić Mary o przyniesienie mi do pokoju tacy ze śniadaniem, skoro wszyscy są tak zajęci organizacją przyjęcia. - Ja ci przyniosę - zaofiarowała się Beth. - Na co masz ochotę? Powiedz tylko. Przyniosę ci albo przyślę Chloe. - Gdybym musiała na nią liczyć, pewnie umarłabym z głodu. Zdążyłaby mi przynieść śniadanie na podwieczorek. Wiesz przecież, że przesypia cały dzień - zażartowała kąśliwie Leonora. Beth usiadła na ławeczce w oknie wykuszowym. - Cieszę się, że nic ci nie jest. Pomyślałam sobie, że musisz być strasznie zdenerwowana czy rozgniewana... sama już nie wiem, jak to określić... że coś ci jest. - Mówiąc prawdę, nie jestem zachwycona zachowaniem Efego. Ten młody człowiek czasami zapomina, co dla niego zrobiłam. - Leonora skrzywiła się. - Nie znoszę o tym mówić, a nawet myśleć. Przyrzekłam sobie, że nie będę wypowiadać tego rodzaju uwag. Nigdy nie zamierzałam wygłaszać tego strasznego rodzicielskiego napomnienia: „Nie widzisz, jak się dla ciebie poświęcam czy poświęcamy itd.”. - Potrząsnęła głową. - Jestem pewna, że nie chciałaś powiedzieć czegoś takiego. - Beth uśmiechnęła się do niej ciepło. - Masz rację, Beth, nie chciałam. Ale nie rozmawiajmy już o tym. Chodźmy na śniadanie. Trochę zgłodniałam. Wyszły z pokoju. Beth zastanawiała się, co konkretnie Leonora miała na myśli. - Porozmawiasz z Efem? - spytała, gdy schodziły po schodach. - W swoim czasie. Poza tym on zna moją odpowiedź na przedstawioną przez niego ofertę. Jestem pewna, że już poinformował o niej kogo trzeba w Ameryce - odpowiedziała rzeczowo Leonora. - Leonoro, usiądź. Zrobię ci herbatę i tosty, i zaniosę wszystko do jadalni - zaproponowała Beth w kuchni. - Nie, zjem przy kuchennym stole. Zrobiło się już późno. Beth czuła na sobie jej wzrok, gdy nastawiała wodę na herbatę i wyjmowała z kredensu filiżankę i spodek. - Patrzysz tak na mnie. Czy coś źle zrobiłam? - dopytywała się. - Ależ skąd, kochanie. Patrzę, bo wyglądasz bardzo młodziutko, tak samo jak wtedy, gdy przyjeżdżałaś ze szkoły na wakacje. Beth roześmiała się. - Nie daj się zwieść dżinsom i T-shirtowi! Za dwa lata stuknie mi trzydziestka. I tak oto zostałam starą panną! - Dziecko, co ty za bzdury opowiadasz! Trzydziestolatka to wciąż niemal dziewczyna. Stara panna! Też coś! Z drugiej strony wiele można by powiedzieć w obronie staropanieństwa. Pozwala uniknąć mnóstwa problemów. Zapewne tą niemal przysłowiową mądrością Leonora pocieszała wiele razy swe niezamężne przyjaciółki. Widać było, że szczerze tak uważa. Kiedy indziej Beth podjęłaby z nią polemikę, ale teraz nie miały czasu na dyskusję. Włożyła do tostera dwie kromeczki razowca i zastanawiała się, jak zmienić temat. James stał pośrodku namiotu świadom, że nie ma tu nic do roboty. Wszystko przebiegało zgodnie z planem, ale sprawiało mu przyjemność udawanie, że jest kimś w rodzaju konferansjera. Gdy odwrócił głowę, spostrzegł Chloe, ze szkicownikiem w ręku. - Czy mnie wzrok nie myli? - Roześmiał się. - Kochanie, to z pewnością nie możesz być ty. O tej porze? Nie sądziłem, że poranek jest twoją ulubioną porą dnia - żartował z córki. - Witam, tato. Masz rację, nie jest - przytaknęła ku jego zadowoleniu miłym tonem. - Ale chciałam sobie popatrzeć na wierzby. - Jasne - odpowiedział, jakby w jej wypadku wczesne wstawanie było najbardziej normalną rzeczą na świecie. Nigdy nie przyznałby się do tego Gwen, ale jego i Chloe łączyła szczególna więź, z czego oboje zdawali sobie sprawę. Lubili się nawzajem. James nie krył podziwu dla prac córki i nawet trzymał na stole w swoim biurze jedną z jej mniej zrozumiałych rzeźb. Starał się nigdy nie komentować jej wyelądu. Dzięki temu nie zadawał jej bólu i miał u niej wysokie notowania. Czasami z trudem ukrywał uśmiech, gdy Gwen w sposób możliwy do przewidzenia dała się sprowokować córce i nie potrafiła powstrzymać się od krytyki jakiegoś dziwactwa mody, które Chloe demonstrowała. Sądził, że duża część tego, co córka robi, służy poirytowaniu matki, choć nigdy z Chloe o tym nie rozmawiał. Kiedyś, gdy miała dziesięć lat, powiedziała to, co James zawsze myślał, lecz czasami dręczyły go z tego powodu wyrzuty sumienia. - Mama zawsze jest po stronie Efego, nieprawdaż? - oświadczyła wtedy, a gdy wahał się z odpowiedzią, dodała: - Ale to nie ma dla mnie znaczenia, bo ty jesteś po mojej. - Owszem. Sądzę, że tak jest, lecz nie mów o tym mamie - przestrzegł ją. - Tato, nie jestem głuptaską. - Uśmiechnęła się do niego uśmiechem, który zawsze chwytał go za serce. Była jego „kochaniem”. Mówił tak do niej i był dumny, że ona nie ma nic przeciwko temu. U kogoś innego nie tolerowałaby takiego określenia. Co nagle strzeliło jej do głowy z tymi wierzbami? Widziała je milion razy. - Zatem do zobaczenia później - pożegnał ją. - Do zobaczenia - odpowiedziała wesoło i pomachała mu, skręcając nad jezioro. Alex przewiesił aparat przez ramię i ruszył w drogę powrotną do domu. Wstał przed kilkoma godzinami. Wyszedł na dwór, jak mu się wydawało, o świcie, lecz faktycznie była już siódma. Chciał sfotografować mężczyzn pracujących na połyskującym w słońcu rusztowaniu oraz tych wnoszących do namiotu elementy oświetlenia, w celu zainstalowania ich na metalowym szkielecie. Gdy zrobił im trochę zdjęć, poszedł nad jezioro, aby fotografować lilie wodne. Łabędzie były na drugim brzegu. Nie miał dość energii, aby okrążać jezioro. Musiał najpierw wzmocnić się kawą. Postanowił wrócić tu po śniadaniu. Wydawało mu się, że ojciec każe mu wykonać mnóstwo różnych prac i gdy szedł przez taras, przygotował sobie wymówkę. Powiem mu, że pracuję nad prezentem dla Leonory, postanowił. I nawet nie będzie to wymówka, lecz szczera prawda. Gdy podchodził do oszklonych drzwi salonu, usłyszał dochodzący z oranżerii głos Efego. Sądząc na podstawie tonu głosu, jego brat roznosił kogoś na strzępy. Alex przystanął. Zastanawiał się, czy powinien odejść i pozostawić tych dwoje własnemu losowi, czy też przynajmniej sprawdzić, co się dzieje. Może Efe krzyczał do telefonu i nikt nie był bezpośrednio narażony na jego wybuch? Alex zerknął przez szklaną ścianę do oranżerii, zatrzymując się przy murze. Kilkanaście kroków od drzwi wychodzących z oranżerii na taras kuliła się Fiona - to było właściwe określenie - trzymając blisko siebie synka. Przyciskała go ręką do nogi, jakby osłaniała przed gniewem ojca. Biedne dziecko było przerażone. - Już nie wyrabiam. Fiono, czy nie rozumiesz, że to wszystko stało się nie do zniesienia? Jesteś pierwsza do wydawania wszystkich cholernych pieniędzy, które ci daję, a także tych, które zapewnia ci ojciec. Dlatego nie sądzę, żebyś była w stanie dopieprzyć mi tymi głupotami o zaniedbywaniu ciebie. Boże, w domu jest pełno kochających pieprzonych krewnych. Dlaczego nagle dzisiaj muszę być doskonałym nowym człowiekiem? Fiono, wiesz na czym polega twój kłopot? Na tym, że jesteś idiotką. Nic na to nie możesz poradzić. Zawsze byłaś i zawsze będziesz. I moje nieszczęście polega na tym, że jesteś moją żoną, ale... dziś... Jak mogłaś? Wiesz przecież, ile to dla mnie znaczy, ile od tego zależy, i jak Leonora swym pieprzonym uporem może na zawsze zniweczyć moją karierę? Zabrakło mu już energii. Alex obserwował go, zerkając ostrożnie przez oszkloną ścianę. Musiał się powstrzymywać, żeby tam nie wkroczyć i nie uderzyć brata, a to ostatnie byłoby bardzo wskazane. Od ponad dwudziestu lat czasami próbował Efego uderzyć, ale zawsze kończyło się to tym, że brat go sponiewierał i posiniaczył. Trochę się zawstydził na myśl, że w jakimś stopniu Efe zaskoczył go tym najnowszym przejawem okrucieństwa. Ale Fiona tak bardzo usuwała się w cień, gdy chodziło o Efego, i jak papuga powtarzała każde jego zdanie, że Aleksa zaszokował ten namacalny dowód braku porozumienia między nimi. Tak bardzo zabiegała o to, aby Efe w swych kontaktach z innymi zawsze postawił na swoim, że jego tyrania musiała być dla niej przykra podwójnie. Biedna Fiona wyglądała tak, jakby zaraz miała się zalać łzami. Nagle Aleksowi przyszło do głowy, że jego wejście mogłoby coś zmienić. Zapukał w szklaną ścianę i uśmiechnął się, jakby właśnie w tej chwili do niej podszedł. - Czego chcesz? - odezwał się Efe. - Może Douggie miałby ochotę popatrzeć, jak robotnicy montują oświetlenie w namiocie? - zaproponował. Fiona podbiegła do drzwi i otworzyła je. - Och, Aleksie... zabrałbyś go? Byłoby super, prawda Douggie? Pójdziesz z Aleksem zobaczyć, jak robotnicy pracu ją w wielkim namiocie? Chłopczyk z powagą skinął głową i wziął Aleksa za rękę. - Dzięki, Aleksie. To bardzo miło z twojej strony - oświadczyła z wdzięcznością Fiona. Miała na sobie bluzkę z długimi rękawami, ale odgarniając włosy z czoła, podciągnęła mankiet i Alex dostrzegł na jej przedramieniu ciemnopurpurowe siniaki, jakby od zbyt mocnego uścisku. A może tylko wyobraził je sobie? Czy Efe był do tego zdolny? Aleksa przeszył dreszcz. - Chodź, Douggie. Weźmiemy sobie z kuchni coś do jedzenia i wyjdziemy na dwór. Założę się, że zjesz ciasteczko. Beth postanowiła wrócić do domu. Niedawno wyszła z kuchni na dwór, chcąc sprawdzić, czy koło namiotu lub w środku nie ma Efego. Kręciła się tam, jak jej się wydawało, strasznie długo, lecz się nie zjawił. Gdy postanowiła przestać udawać zainteresowanie montażem oświetlenia i pójść do domu, do namiotu weszli Alex i Douggie. Dlaczego brat Efego zajmował się jego synkiem? - zdumiała się na ich widok. I gdzie podziewała się Fiona? Alex miał taką minę, jakby chciał, żeby Beth została z nimi, ale zwyciężyła w niej potrzeba zobaczenia się z Efem. - Aleksie, wracam do domu - oświadczyła uprzejmie, lecz gdy się oddalała, czuła na sobie jego spojrzenie. Zanim się odwróciła, spostrzegła, że jest zawiedziony. Staję się coraz gorsza, a nie lepsza, orzekła. Muszę zobaczyć Efego. Ale dlaczego nie jestem taka żałosna w Londynie? Miała na to pytanie prostą odpowiedź. Tam potrafiła oderwać myśli od Efego, bo pracowała i spotykała się z różnymi znajomymi, w tym także oczywiście z mężczyznami, z którymi się umawiała, pozwalała im zapraszać się na obiad, a czasami także zapraszała ich do siebie na noc. Nie odważyła się spytać Aleksa, gdzie jest jego brat. Chciała w jego oczach ocalić swoją godność, bo było poniżej godności tak krążyć za Efem jak pensjonarka i szukać go po całej posiadłości. Weszła do holu. W porównaniu z namiotem wydawał się chłodny i cichy, bo panował w nim cień, podczas gdy na dworze świeciło słońce, było ciepło i gwarno. Nagle uświadomiła sobie, gdzie może przebywać Efe. Gdy chciał w Willow Court popracować, używał za zgodą Gwen jej laptopa leżącego na stole w oranżerii. Był to stół Gwen, na którym trzymała różne swoje rzeczy. Efe musiał tam być. Prawdopodobnie wysyłał e-maila do Reubena Stronsky’ego, informując go o reakcji Leonory, albo notował wszystkie argumenty, które chciał jej przedstawić. Beth mu współczuła. Chyba nie zdawał sobie sprawy z tego, jak Leonora jest uparta i niewzruszona w sprawie losu kolekcji obrazów namalowanych przez jej ojca. Usłyszała głos Efego. Czy ktoś jeszcze przebywał w oranżerii? Z jednego miejsca na korytarzu można było tam zajrzeć przez mały prześwit w ścianie, samemu nie będąc widzianym. W dzieciństwie Beth i Efe często się w tym miejscu zatrzymywali’ podsłuchując rozmowy Gwen ł Jamesa czy Leonory i Rilli. W ten sposób często byli świadkami kłótni, z powodu której Beth rumieniła się i skręcała z zakłopotania, chcąc stąd uciec i gdzieś się ukryć. Ale Efe kazał jej stać i podsłuchiwać. Czasami zaczynała płakać, a wówczas on godzinami okazywał jej złość. Zajrzała tam teraz, chcąc sprawdzić, z kim jest, ale okazało się, że rozmawia przez komórkę. Nie rozróżniała poszczególnych słów, jednak słyszała ton głosu. Był uwodzicielski. Czasami też Efe śmiał się w sposób, w który ktoś śmieje się tylko z tego, co powie kochanka czy kochanek. Beth nie potrafiła ruszyć się z miejsca. Wytężyła słuch, starając się usłyszeć słowa i imię. Kto tak wcześnie rano potrafił przemienić Efego w kochającego mężczyznę, który niemal mruczał jak kot? - Niedługo, moja kochana... - usłyszała, bo zaczął mówić trochę głośniej. - ...razem... Ja też... - I po długiej chwili ciszy do jej uszu dotarły słowa: - Melanie, nie teraz, błagani cię. Nie wytrzymam. Powstrzymaj się. Proszę. Beth sądziła, że wie, co mówi do niego Melanie. Jedyna Melanie, jaką znała, była przyjaciółką Gwen i miała sklep z antykami w wiosce. Nazywała się Melanie Havering. Beth nie mieściło się w głowie, by Efe rozmawiał właśnie z nią. Tajemnicza Melanie wzbudzała w niej taką samą zazdrość jak Fiona, ale ku swemu zaskoczeniu współczuła tej drugiej. Nic z tego wszystkiego nie rozumiała. Jednak najbardziej zdumiało ją, że czuje rozczarowanie na myśl o Efem. Nigdy nie był szczególnie wrażliwy na względy moralne czy dobrze wychowany, ale teraz wydał się jej żałosny, prowadząc rozmowę z kochanką w miejscu, do którego w każdej chwili mogli wejść jego żona lub synek. Odczekała, aż schował komórkę do aktówki, i weszła do oranżerii. - Witaj, Beth. Wcześnie wstałaś - pozdrowił ją. - Efe, jest już dziesiąta. Wstałam dawno temu. Co porabiasz? Pomyślałabym, że na dworze dyrygujesz robotnikami. - Mam pieczeń do upieczenia. Wczoraj wieczorem rozmawiałem z Reubenem. Wsiada do samolotu. - Wsiada do samolotu? - zdziwiła się. - Na litość boską, Beth, przestań powtarzać za mną moje słowa. Fiona to robi, doprowadzając mnie tym do szału. Owszem, Reuben przyleci w sobotę do Londynu i stamtąd przyjedzie tu w niedzielę samochodem, aby przemówić Leonorze do rozsądku. Tylko nie zdradź tego nikomu. Nie piśnij słowa. Nie chcę zepsuć przyjęcia czy stosunków. Beth usiadła w trzcinowym fotelu. - Czy ja dobrze usłyszałam? Nie chcesz zepsuć przyjęcia, ale nie pasujesz, tylko ściągasz tu tego Stronsky’ego, żeby wywierał na Leonorę presję? Czy nie posuwasz się za daleko? - Reuben Stronsky nie jest typem człowieka, który wywiera presję na kogokolwiek. W każdym razie nie wywiera jej w taki sposób, o jakim myślisz. Jest czarujący i zrównoważony. Leonora na pewno go polubi. Tak czy inaczej, sądziłem, że jesteś po mojej stronie. - Zmarszczył brwi. Tą miną bardzo przypominał jej Efego z dzieciństwa. Omal się nie roześmiała. - No więc nie jestem. Uważam, że obrazy wyglądają tu bardzo dobrze. Są częścią otoczenia, nie sądzisz? - Ledwie rzucasz na nie okiem. A Leonora, pomimo całej swojej gadaniny o udostępnianiu kolekcji miłośnikom sztuki, nie wykorzystuje obrazów tak, jak mogłyby być wykorzysta ne. Ludzie palą się do ich oglądania. Ethan Walsh należy do tych artystów XX wieku, o których mówi się najczęściej. - Przemawiasz do mnie tekstem z prospektu reklamowego. A może samo to, że przyjazd tu wymaga pewnego wysił ku, stanowi dla miłośników sztuki większą zachętę do obejrzenia tej kolekcji? Tworzy modę na sztukę Ethana Walsha? Nie przyszło ci to do głowy? - Beth, jeśli zamierzasz upierać się tak samo jak Leonora to kończę tę pogawędkę i wychodzę stąd! - oświadczył twardo. - Sądziłem, że mogę na ciebie liczyć, więc jestem trochę rozczarowany twoją opinią, jeśli chcesz wiedzieć. Walczyły w niej sprzeczne uczucia. Z jednej strony pragnęła mu powiedzieć: „Tak, Efe. Proszę, uśmiechnij się znowu do mnie, a poprę cię we wszystkim, czego sobie życzysz”. Z drugiej jednak miała w pamięci jego rozmowę z Melanie i nagle straciła chęć załagodzenia sytuacji. - Och, kochanie - powiedziała z uśmiechem. - Tak mi przykro. Jesteś rozczarowany... Spodziewam się, że poradzisz sobie jakoś z tym uczuciem. Wyszedł szybko z pokoju z nachmurzoną miną. Beth z westchnieniem wstała z fotela. Pójdę do Rilli, postanowiła. Chcę wiedzieć, co ona myśli o planie Efego. A gdy Alex przestanie pełnić rolę opiekunki Douggiego, też go o to spytam. Chloe prawdopodobnie jeszcze śpi. Alex nie mógł się skupić. Zastanawiał się dlaczego. Przykucnął wśród krzewów i robił zbliżenia parasolkowatym grzybom rosnącym wokół wystających z ziemi korzeni rododendronów. W czasach, gdy mieszkał w Willow Court, Mary smażyła te grzyby na śniadanie. Nie mógł się zdecydować, czy zebrać te, które sfotografował. W końcu postanowił pozwolić im nadal rosnąć tam, gdzie nikt się ich nie spodziewał. Gdy już zrobił wystarczającą ilość zdjęć tych parasolek, zaczął fotografować wystające z ziemi korzenie krzewów i liście, które opadły latem. Jeśli tylko obserwowało się przyrodę dostatecznie wnikliwie, odkrywało się w niej całe światy, na które nikt dotąd nie zwrócił uwagi. Alex był przyzwyczajony do analizowania swoich uczuć. Poświęcał temu więcej czasu niż ludzie, których znał. Bez końca rozważał to, co ktoś powiedział i co chciał przez to wyrazić, a także to, co on sam czuł w związku z różnymi wydarzeniami i co mógł zrobić, aby daną sytuację zmienić. Jednak przede wszystkim zastanawiał się nad tym, czy powinien o czymś powiedzieć, czy też raczej milczeć. Na ogół milczał, bo szczerze uważał, że to, co mógłby powiedzieć, nie będzie dla nikogo interesujące czy użyteczne. Ale było dla niego coraz bardziej oczywiste, że musi porozmawiać z Beth. Jakimś ósmym zmysłem zawsze czuł, że ona kocha Efego. Jednak dopiero wczoraj nabrał przekonania, że to uczucie jest głębsze i silniejsze, niż sądził, a także inne niż uczucie siostry do brata, które zawsze jej przypisywał. Na obiedzie nie odrywała oczu od Efego, nawet nie zadając sobie trudu, by odwrócić głowę, gdy ktoś coś do niej powiedział. Poza tym chodziła za nim. Alex mógłby przysiąc, że dziś od rana szukała Efego, gotowa podążać jego śladem jak w czasach dzieciństwa. Musiał sobie odpowiedzieć na dwa pytania: Czy wyniknie z tego coś dobrego, jeśli jej powie o tym, jak brat traktuje kobiety? I czy powinien ją przed nim przestrzec? Uważał, że gdyby to zrobił, prawdopodobnie wyparłaby się uczucia do Efego. Zgodnie z jego rozumowaniem, czuła się zakłopotana swym uwielbieniem dla jego brata. Na litość boską, byli przecież kuzynami. Jednak prawda wyglądała inaczej bez względu na to, jak bardzo Alex starał się wyprzeć ją ze świadomości. Beth nie jest spokrewniona z Efem, powiedział sobie w końcu. Nie istnieje żadna tego rodzaju przeszkoda, która mogłaby ją powstrzymać przed miłością do mojego brata ani jego przed miłością do niej, gdyby ją kochał. Ku swemu zaskoczeniu pomyślał też, że Beth nie jest również jego kuzynką. Wstał. Schował aparat do futerału i wolnym krokiem ruszył do domu. Zastanawiał się, dlaczego „rewelacja” na temat Beth nagle tak dziś nim wstrząsnęła. Fiona spoglądała przez okno na osoby krzątające się wokół namiotu. Płakała, dopóki nie zabrakło jej łez. Czuła pieczenie oczu, a jej porcelanową cerę - jak nazywał ją Efe, gdy zaczęli umawiać się na randki - szpeciły czerwonawe plamy, widoczne nawet pod makijażem. Wyglądam ohydnie, pomyślała, użalając się nad sobą. Trudno się dziwić, że Efe ma ochotę mnie uderzyć. Znowu była bliska płaczu. Zamrugała powiekami, starając się powstrzymać łzy. Przestań myśleć w ten sposób, nakazała sobie, bo robisz z niego pospolitego drania, który zgodnie z obyczajem bije żonę, a on taki nie jest - Dopuścił się wobec niej fizycznej przemocy tylko dlatego, że znalazł się pod straszną presją. Czasami sprawy go przerastały. Ale w rzeczywistości nie chciał jej zranić. Kochał ją i była jego żoną. Niemal nigdy nie występowała między nimi różnica zdań, inaczej niż w wypadku jej znajomych par, które permanentnie nie zgadzały się ze sobą. Dlatego naprawdę nie było o co się kłócić. Wczoraj wieczorem na chwilę stracił panowanie nad sobą, ale trudno się temu dziwić, skoro wszyscy odrzucili jego propozycję sprzedaży obrazów. Westchnęła. Mnóstwo czasu zajęło jej nałożenie korektora, pudru i podkładu, i teraz wyglądałaby już normalnie, gdyby tylko te plamy znikły. Musiała się uspokoić, bo, pomijając wszystko inne, przejmowanie się sytuacją źle wpływało na rozwijający się w jej łonie płód. Zbliżała się pora lunchu. Fiona w końcu musiała zejść do jadalni i pokazać się wszystkim. Nie chciała, aby ktokolwiek wiedział, że spędziła niemal całe rano, zalewając się łzami. Przy namiocie Douggie siedział na ramionach Aleksa. Nawet z tej odległości spostrzegła, że synek śmieje się uradowany. Właśnie podchodziła do nich Chloe. Czyżby dopiero wstała? Wyglądała tak, jakby nadal miała na sobie piżamę. Fiona zmarszczyła nos na widok miękko opadających granatowych spodni szwagierki, wyglądających z tej odległości jak uszyte z atłasu. Chloe włożyła do nich męską koszulę w jaskrawą kratę i podwinęła rękawy. Ta dziewczyna naprawdę nie potrafiła się ubrać, nawet jeśli wziąć poprawkę na to, że była jeszcze studentką. Gdy późnym popołudniem Fiona ponownie wyjrzała przez okno, zobaczyła jeszcze bardziej zaskakujący widok. Drogą dojazdową szedł ten facet z telewizji, Sean. Może odbył rozmowę z nianią? Efe powiedział Fionie, że reżyser zamierza w swym filmie poświęcić tej kobiecie dużo miejsca. Kto mu towarzyszył? Czyżby Rilla? Istotnie. Sposób, w jaki szli obok siebie, sprawił, że Fiona zaczęła obserwować ich uważniej. Czyżby trzymali się za ręce? Nie. Upewniła się co do tego, gdy znaleźli się bliżej domu, ale szli bardzo blisko siebie. Poza tym Rilla patrzyła na Seana i uśmiechała się do niego. Po chwili roześmiali się. Gdzie podziewał się Efe? Szukała go wzrokiem wśród mężczyzn pracujących przy namiocie i w ogrodzie. Niestety, nigdzie go nie było. Z domu właśnie wyszła Beth. Zmierzała do Aleksa i Douggiego. Fiona nie zauważyła też Leonory, więc może Efe właśnie z nią rozmawia? Ciekawe, co Leonora powiedziałaby teraz na jego propozycję? Czy naprawdę nie potrafiła wyobrazić sobie, jak byłoby wspaniale, gdyby obrazy wisiały w jakimś białym lśniącym czystością budynku, w mieście, gdzie oglądałoby je mnóstwo ludzi, mając przy tym możliwość wypicia kawy, zjedzenia ciastka, a także kupienia pocztówek czy reprodukcji w muzealnym sklepie? Wyobraziła sobie, jak na otwarciu takiej galerii, ubrana w skrzącą się klejnotami suknię podaje rękę wszystkim ważnym osobistościom. Oczyma wyobraźni zobaczyła nawet zdjęcia z tej uroczystości w magazynach ilustrowanych. Potrząsnęła głową. Czekała ich długa przeprawa z Leonorą. Jeśli nie będą postępowali z babcią rozważnie, to ona postawi na swoim i Efe będzie stale zły. Istniał jeszcze problem pieniędzy. Nigdy nie starczały na długo, bez względu na to, ile ich mieli. Praca Efego zdawała się pochłaniać ich coraz więcej. Fiona nie rozumiała dlaczego. Poza tym wraz z przyjściem na świat drugiego dziecka nieuchronnie pojawią się nowe wydatki. Może potrafiłaby jakoś przekonać Leonorę do propozycji Efego? Wydawało się jej to nieprawdopodobne, jednak postanowiła przy najbliższej okazji spytać męża o zdanie. Gdy on się zorientuje, jak bardzo ona stara się mu pomóc, przestanie tak strasznie gniewać się na nią. Była tego niemal pewna. Przejrzała się w lustrze, chcąc sprawdzić, czy jej włosy nie są w nieładzie, a zębów nie plami szminka. Przynajmniej bluzka, którą przed chwilą włożyła, miała właściwy różowo-czerwony odcień, w jakim było jej do twarzy. Maskował nieco jej zmęczenie. To, co dobre, kosztuje, mawiała matka Fiony. Za tę bluzkę Fiona zapłaciła prawie dwieście funtów, ale było warto. Efe powiedział kiedyś, że ona wygląda w niej jak brzoskwinia. Na samą myśl o tym komplemencie poczuła się uszczęśliwiona. Wyszła z sypialni gotowa stawić czoło wszelkim przeciwnościom losu. Beth siedziała na końcu stołu i przysłuchiwała się rozmowie prowadzonej przez Leonorę, Gwen i Rillę. W jakiś niewytłumaczalny sposób wszyscy inni postanowili spędzić porę lunchu gdzie indziej. Beth żałowała, że nie może im towarzyszyć, bez względu na to, gdzie są. Ale z pewnością Chloe powinna już do tego czasu zgłodnieć. Tak czy inaczej, Efe i James pojechali do miasta. Sami zaofiarowali się, że uzgodnią z Bridget, właścicielką firmy gastronomicznej, wszelkie szczegóły dotyczące organizacji przyjęcia. Gwen była im za to wdzięczna. Ale zdaniem Beth po prostu chcieli znaleźć się jak najdalej od ognia krytyki, jaki przygotowała na dziś Leonora. Fiona dziobała coś na talerzu i pilnowała synka, żeby nie zamęczał sobą pozostałych. Gdy zjadła, wyszła z jadalni pod pretekstem, że musi położyć małego spać. Zresztą zgodnie z prawdą Douggie spał codziennie po południu. Alex mógł być wszędzie. Nie jadał lunchu. Prawdopodobnie przebywał w jakimś zakątku ogrodu, robiąc zdjęcia czegoś, na co nikt przed nim nie raczył nawet spojrzeć. Sean dołączył do swojej ekipy, rozkładającej sprzęt w pracowni Ethana Walsha, o której, zgodnie z planem, miała mu przed kamerą opowiedzieć Leonora. Czyli teraz wszystkie trzy jesteśmy do dyspozycji babci, pomyślała Beth. Utkwiła wzrok w talerzu, postanawiając wyjść z jadalni najszybciej, jak to będzie możliwe. - Cieszę się, że w tej chwili jesteśmy tu tylko my - zaczęła Leonora, jakby czytała w myślach Beth. - Chciałabym usłyszeć wasze zdanie w wiadomej sprawie ł potem podejmę decyzję. - Tak, mamo. - Gwen napiła się wody mineralnej i spojrzała błagalnie na Rillę, która zdawała się skupiać całą swoją uwagę na talerzu, jedząc tarte z nadzieniem ze szparagów i zieloną sałatę. - Naprawdę uważam, że powinnaś wysłuchać Efego. Może wczoraj wieczorem nie wyłożył wszystkiego we właściwy sposób? Zachował się niegrzecznie, zaskakując cię swoją propozycją. Ale niewykluczone, że dojdziesz do wniosku, iż wcale nie jest ona taka straszna. I pomyśl o pieniądzach! Leonora przybrała pogardliwą minę i pociągnęła nosem w sposób mający świadczyć o tym, że nigdy nie musiała martwić się o pieniądze. Tak odebrała to Beth. - Nie może tu chodzić o pieniądze - oznajmiła łagodnym tonem. - Mam ich, wszyscy mamy, wystarczająco dużo, aby zaspokajać nasze potrzeby i, jak wiesz, na ogół nie pochodzą one ze sprzedaży obrazów, lecz z udanych inwestycji mojego dziadka i teścia. Ten dom i te obrazy to odrębny świat. Zwiedzający Willow Court lubią tu przyjeżdżać. Są zadowoleni, że mogą zobaczyć wszystko razem: obrazy i miejsce, gdzie zostały namalowane. Jeśli nie dostrzegasz w tym wartości i nie zauważasz tego, że zachowanie obecnego stanu jest bardziej pożądane niż budowanie jakiejś betonowej ohydy, gdzieś w Ameryce, to znaczy, że jesteś głupsza, niż myślałam. Leonora spojrzała na Rillę, która wciąż nie odrywała wzroku od talerza. - Kochanie, spróbuj podnieść na moment głowę i po wiedz nam, co myślisz o całej sprawie - ponagliła ją z lekką irytacją. Beth obserwowała, jak macocha szybko przełyka kęs i wyciera usta serwetką. Jest zakłopotana, pomyślała. Widok tak zbitej z tropu Rilli, jakby nagle stała się małą dziewczynką, stanowił dla niej pewne zaskoczenie. Ale Leonora potrafiła sprawić, że w jej towarzystwie każdy zaczynał czuć się jak dzieciak i zachowywać poniżej swoich możliwości. Beth szczerze ją podziwiała, lecz wiedziała, że lepiej jej się nie narażać. - Matko, prawdopodobnie masz rację, ale rozumiem też punkt widzenia Gwen. Może dla obrazów byłoby lepiej, gdyby więcej... więcej ludzi mogło je oglądać? Nie wiem, dlaczego tak jest, ale jakoś wszyscy wolą zwiedzać muzea w Stanach niż wiejski dom w Wiltshire. - Ethan Walsh to malarz angielski i jego twórczość jest blisko związana, z tym miejscem - oświadczyła Leonora, tak iż Beth uznała, że to jej ostatnie słowo w sprawie losów ko lekcji. Wstając od stołu, Leonora dodała: - W różnych zbiorach jest nie więcej niż kilkanaście jego prac i są to te bardzo wczesne. Cała reszta znajduje się tu, w jednym miejscu, i tu powinna pozostać. A teraz idę do pracowni ojca, czekają na mnie ludzie z telewizji, lecz proszę, gdy Efe wróci, powiedzcie mu, że bezzwłocznie chcę z nim porozmawiać. Nie zabawię tam długo. Gdy tylko wyszła z jadalni, Rilla nałożyła sobie na talerz drugą porcję tarty. - Uff! - odetchnęła. - Nareszcie każda z nas może wyjść z kąta. Zresztą nie było tak gorąco, jak mogło być, nieprawdaż Gwennie? - Efe jest sam na placu boju - stwierdziła Gwen. - To pewne, że dostanie po głowie. Rillo, nie rozumiem, dlaczego masz taką cholernie zadowoloną minę? Gwen ma rację, pomyślała Beth. Od dawna nie widziałam, by Rilla była taka zadowolona. Musiało ją spotkać coś miłego. Beth poczekała, dopóki Gwen nie skończy jeść, i nie wyszła z jadalni, wymawiając się koniecznością załatwienia jakiejś sprawy. - Rillo, mnie możesz powiedzieć, co cię spotkało. Wyglądasz tak, jakbyś dostała gwiazdkę z nieba - skomentowała. - Na tym etapie rozwoju wydarzeń nie powiem ci nic. - Macocha zarumieniła się. Wstała z krzesła i uśmiechnęła się do niej. - Może nic mnie nie spotkało. - Nie pasuje do ciebie taka tajemniczość, Rillo. Powiedz mi, co się dzieje - nalegała pasierbica. - Kochanie, gdy tylko zacznie się coś dziać, mówiąc twoimi słowami, będziesz pierwsza, która się o wszystkim dowie. Na razie powiem ci tylko tyle, że nie denerwuję się na Gwen. A spodziewałam się, że będę. Mogłam choćby z tego powodu, że nie prosi mnie o pomoc, pomimo iż jest stale przepracowana. Beth odprowadzała ją wzrokiem, gdy wychodziła z jadalni. Nie wiedziała, co sądzić o całej sprawie. Czyżby do Rilli zadzwonił Ivan? Jednak wątpiła, by telefon mógł mieć na nią taki wpływ. Do stołu podszedł GUS. Zaczął się ocierać o nogi Beth. Podniosła kota z podłogi i przytuliła twarz do jego sierści. - Gus, jeśli szukasz szynki, to masz pecha. Zjedli wszystko, nawet najmniejszy kawałeczek - przemówiła do niego pieszczotliwie. - Mój ojciec - powiedziała Leonora przez ramię do Seana - spędzał w pracowni mnóstwo godzin. Oczywiście nie pozwalał mi tam wchodzić. Nie znosił, aby ktokolwiek patrzył, jak pracuje. - To w jaki sposób powstały twoje portrety? Z pewnością mu pozowałaś - dociekał reżyser. Leonora przez dłuższą chwilę wyglądała przez okno. Nagle zadrżała. W dawnych czasach niania mówiła jej w takiej chwili, że dostała gęsiej skórki. Nie zamierzała zwierzać się z tego Seanowi, ale w pracowni ojca zawsze dostawała gęsiej skórki. Nie znosiła panującej tu ciszy, tak obcej atmosferze, która dominowała w domu. Zawsze też czuła w pracowni fizyczny chłód, pomimo że dawno temu zainstalowano tu, jak w całym domu, centralne ogrzewanie. Pamiętała gniew ojca, gdy zastał ją siedzącą na szezlongu, na którym teraz siedział Sean, robiąc notatki przed rozpoczęciem zdjęć. - Nie - odezwała się w końcu. - Jeśli mnie pamięć nie myli, nigdy mu nie pozowałam. Przypuszczam, że malował portrety na podstawie szkiców. - A pamiętasz, żeby kiedykolwiek robił szkic twojej postaci? - Nie. Matka czasami robiła szkice, choć nigdy nie pokazywała ich nikomu, chowała je do papierowej teczki. Nie mam pojęcia, co się z nimi stało. - Czy twój ojciec mógł wykorzystywać jej szkice? - Przypuszczam, że tak, ale wydaje mi się to wielce nieprawdopodobne. Nie miał... nie miał o niej najlepszego mniemania. - To znaczy jako o artystce? Leonora znowu pogrążyła się w myślach. - Ani jako o artystce, ani jako o kobiecie. Nigdy... - utkwiła wzrok w podłodze - nie odniosłam wrażenia, że na prawdę ją kocha, choć, oczywiście, nie wiedziałam nic o ich pożyciu. W tamtych czasach wszystko wyglądało inaczej. Nie widywałam moich rodziców w sytuacjach, w jakich widują dziś swoich rodziców młodzi ludzi, a nawet w takich, w jakich widziały mnie Gwen i Rilla. W życiu obowiązywało mnóstwo zasad. Wszystko było bardzo sformalizowane. Poza tym niania zawsze uważała, choć nie mówiło się o tym, że tata wrócił z wojny, z Francji, odmieniony; to znaczy z pierwszej wojny światowej. Dobrze natomiast pamiętam, że po śmierci mamy miał złamane serce. Z pewnością stał się innym człowiekiem. Ekipa była gotowa do filmowania. Jej członkowie stali przy drzwiach, rozmawiając o sprawach technicznych. Już dawno temu włączyli oślepiające światła. Leonora nie wiedziała po co, bo świeciło ostre popołudniowe słońce, ale nie spytała. W końcu znali swój fach. - W porządku, Leonoro, odwróć się odrobinę w moją stronę. Zadam ci parę pytań. Odpowiadaj tak, jakbyśmy byli tu sami. Zamierzam spytać o śmierć twojej matki. Nie zwracaj uwagi na kamerę i mikrofon. - Skinął na ekipę i zwrócił się do Leonory: - Opowiedz mi trochę o matce. Czy miałaś z nią dobre stosunki? - Prawdę powiedziawszy, raczej mnie irytowała. - Leonora uśmiechnęła się. - Wiesz, jakie dzieci bywają niedobre. Wydawało mi się, że jej permanentna niedyspozycja i częste pozostawanie w łóżku służą temu, aby mnie unikać, aby nie mieć ze mną nic wspólnego. To oczywiście nonsens, czego dowodzi jej wczesna śmierć. Chyba przez cały czas rzeczywiście była chora. - Pamiętasz jej pogrzeb? - spytał łagodnym tonem. - Pamiętam ten cały okres bardzo mgliście. Ja też wtedy chorowałam. Dlatego nie byłam na jej pogrzebie. Została pochowana tu, na cmentarzu przy wiejskim kościele. Oczywiście odwiedzam jej grób, gdy chodzę... - zamknęła oczy, jak by zbierała siły - na grób Petera. Dbam o to, żeby... groby innych też wyglądały schludnie. Staram się, żeby zawsze były na nich kwiaty. - Zatopiona we wspomnieniach, przesuwała na palcu obrączkę. Po chwili wyprostowała ramiona i spojrzała na Seana. - Przepraszam cię. Myślałam o... mniejsza o to. Rozmawialiśmy o moim dzieciństwie. Gdy zastanawiam się nad nim teraz, widzę je jak przez mgłę. Dostrzegam cienie i migają mi przed oczami przedmioty, ale niczego nie widzę wyraźnie. Niczego. Jednak bardzo dobrze pamiętam, że wkrótce po śmierci matki przyszłam tu po raz pierwszy. - Jak wyglądało twoje dalsze życie? Miałaś normalne dzieciństwo? - Przypuszczam, że tak. Naprawdę nie dostrzegłam zbyt wielkiej różnicy. Nadal zajmowała się mną niania. Poszłam do szkoły. Ponieważ straciłam matkę, inni uczniowie i nau czyciele starali się być dla mnie bardzo mili, przynajmniej na początku. Ojciec natomiast stał się zimny, jakby został wyję ty z baśni Królowa śniegu, jakby do jego serca dostał się odłamek lodu. - Stop! - krzyknął Sean do ekipy i zwrócił się do Leonory: - To było wspaniałe. Bardzo ci dziękuję. Sądzę, że zrobiliśmy w tym miejscu wystarczająco dużo ujęć. Czy mogę cię odprowadzić na dół? - Nie, dziękuję. Zostanę jeszcze przez chwilę, jeśli nie masz nic przeciwko temu. Nie potrafiłaby mu wyjaśnić, dlaczego chce tu zostać. To życzenie wymknęło jej się z ust szybciej, niż zdołała o nim myśleć. Obserwowała, jak ekipa pakuje sprzęt i wychodzi pracowni. Wyszedł też Sean. Została sama. W trakcie udzielania wywiadu było jej ciepło, a teraz, gdy siedziała na spłowiałym pluszowym szezlongu, znowu czuła chłód. W tej pracowni jest zimno, bo nikt do niej nie zagląda i okropnie tu pusto, pomyślała. Ale nie ma w niej nic złowieszczego. Ot, białe ściany, okna bez zasłon i wysoki sufit. I stoi pusta sztaluga, choć ustawiona w rogu, jakby ktoś zamierzał tu przyjść i malować. A obok na stole leży paleta Ethana Walsha. Osoby zwiedzające Willow Court chętnie ją oglądają. Od dawna wyschły na niej farby. Zwiedzający lubią też oglądać pędzle umieszczone w stojącym na stole słoju. Przez uchylone drzwi przecisnął się Bertie i wszedł do środka. Szukał dla siebie odpowiedniego miejsca i w końcu wskoczył na kolana Leonory. - No już, Bertie, nie wierć się! Poleź przez chwilę. - Pogłaskała go i nagle przypomniała sobie pana Nibsa, kota, który kiedyś był w Willow Court. Umarł po wojnie. Nazwała go tak niania. Leonora zamknęła oczy i wsłuchiwała się w ciszę. Zostanie tu przez dłuższą chwilę, na dole nikt nie zauważy jej nieobecności. Gdyby tylko nie panował tu taki chłód. Styczeń 1947 Pomimo że w kominku buzował ogień, w salonie nadal było okropnie zimno. Leonora widziała biały obłoczek wydychanego powietrza. Pan Nibs niemal nie opuszczał swego miejsca na dywanie pod kominkiem. Kocisko zestarzało się i przesypiało większość czasu. Leonora wyglądała przez okno na zimowy ogród. Krawędzie każdej szyby były oszronione. Miała na sobie dwa kardigany, a na nogach, oprócz pończoch, wełniane skarpety. Taka opatulona, poczuła się nagle jak mała dziewczynka. Włożyła nawet zrobione na drutach rękawiczki. Obcięła im palce, żeby było jej łatwiej rysować, i jedną ręką podtrzymywała kartkę papieru, położoną na twardej okładce atlasu, a drugą szkicowała. Na rysunku stopnie tarasu, kamienne urny i skuty mrozem trawnik w tle nie wyglądały tak, jakby chciała. Postanowiła wypróbować kreskowanie. Może dzięki niemu cienie znajdą, się na właściwych miejscach i bryły wydadzą się bardziej solidne? Pracowicie przesuwała ołówkiem po papierze. Najlepsza do rysowania była pora przed lunchem. Ale dziś światło słoneczne okazało się blade i skąpe, pozbawione odrobiny ciepła. Każde źdźbło trawy pokrył szron. Drzewa stały nieruchomo, a ich pozbawione liści gałęzie rysowały się ą kreską na stalowoszarym niebie. W porze podwieczorku ogród spowijał już mrok. Leonora nie miała czym się zająć. Mogła tylko wcześnie położyć się do łóżka i drżeć z zimna pod kocami, próbując wyobrazić sobie wiosnę i modlić się, żeby nadeszła jak najszybciej. Przy kominku siedział otulony szalem ojciec. Czuła za plecami jego obecność. Milczał. W najlepszym wypadku mówił niewiele, a gdy się odzywał, nie były to najprzyjemniejsze chwile, przeciwnie, najgorsze, bo stawał się coraz bardziej poirytowany. Po wybuchu znowu godzinami milczał. Leonora w żaden sposób nie potrafiła go rozweselić. Czasami patrzył na nią tak, jakby jej nie poznawał. Jego oczy zachowały żywy niebieski kolor, ale włosy stały się mlecznobiałe. To jakieś nieporozumienie. Nadal myślała o swoim ojcu jako o ciemnowłosym przystojnym mężczyźnie. Toteż widok Ethana Walsha, który się przygarbił i chodził znacznie wolniej niż dotychczas, szokował ją i smucił. Chyba jako jedyni w Anglii tęsknimy za wojną, pomyślała. Wówczas ich dom pełnił funkcję sanatorium dla oficerów. Przez pięć lat salon służył im jako sypialnia. Na korytarzach pełno było żołnierzy. Śmiali się i pokrzykiwali, a czasami pojękiwali z bólu, lecz wnosili do domu życie. Gdy w 1941 roku w Willow Court pojawiły się żelazne stelaże pod materace, Leonora miała czternaście lat. Służący zwinęli dywany i zdjęli ze ścian obrazy, przenosząc jedne i drugie do pracowni. Do tej pory obrazów nikt stamtąd nie przyniósł. Bez nich salon wydawał się dziwnie pusty i zimny, pozbawiony ich barw, po których na ścianach pozostały tylko ślady ram. Na swoje miejsce wróciły już dywany, część krze seł i sofa, lecz salon nadal wyglądał jak pusta hala. Leonora często przypominała ojcu o obrazach, prosząc go o ich po nowne powieszenie, ale nie chciał tego zrobić. - Tylko zbierają kurz. Jest o wiele lepiej, że są w pracowni - oświadczył. - Tato, nie jesteś z nich dumny? Nie chcesz, aby każdy je oglądał i podziwiał? - dopytywała się. I wtedy spojrzał na nią dziwnie. - Czuję się bez nich lepiej. Ty też - oświadczył zagadkowo. Czasami Leonora chciała zaprotestować, spytać: „Jak ktoś może czuć się lepiej, jeśli ma przed oczami puste ściany? ale w ostatniej chwili opuszczała ją odwaga i nie mówiła nic. Od lat nie była w pracowni ojca, a ściślej od dzieciństwa. Niemal o niej zapomniała. Pamiętała jednak, że ojciec przyłapał ją tam i tak przestraszył, iż próbowała usunąć ją z myśli, a wraz z nią jego obrazy. Myśląc o tym teraz, nagle zdała sobie sprawę, że od tamtego czasu nic nie namalował. Była wstrząśnięta. Jak to możliwe? Łamała sobie głowę, usiłując przywołać w pamięci jakiś szkic czy płótno, cokolwiek, świadczące o tym, że Ethan Walsh nadal pracował. Bezskutecznie. Oczywiście w okresie wojny wiele osób nie prowadziło normalnego życia. Ale czy pamiętała ojca malującego przed wojną? Niestety, nie. Była niemal pewna, że nie malował. Niemal, bo oczywiście mógł chodzić do pracowni, gdy spała, i malować w nocy, jednak bardzo w to wątpiła. Powiedziałby jej o tym ktoś ze służby. Smutna prawda była taka, że na skutek śmierci żony, a później nadejścia wojny Ethan Walsh przestał tworzyć. Nigdy nie musiał malować, żeby zarobić na utrzymanie, bo majątek, jaki zostawił mu ojciec w akcjach i obligacjach, gwarantował stałe dochody. Czasami chełpił się tym, że jego obrazy warte są fortunę, ale skoro nigdy nie próbował żadnego sprzedać, Leonora podejrzewała, że fantazjuje. Dorastała w czasie wojny, lecz walki, wybuchające bomby i zrujnowane domy znajdowały się daleko od Willow Court. Z trudem je sobie wyobrażała, pomimo iż codziennie wieczorem wraz z ojcem i nianią słuchała wiadomości radiowych. Początkowo, gdy do domu zaczęli przybywać poturbowani w walce żołnierze, nie mogła znieść widoku ran i śniły się jej pozbawione rąk i nóg ciała. Budziła się zlana potem, zdegustowana sobą i zawstydzona z powodu swojego przewrażliwienia., bo przecież powinna podziwiać dzielność i odwagę tych żołnierzy. Zawsze, ilekroć zjawiała się na „oddziale”, byli weseli i chętnie z nią gawędzili. Personel medyczny nazywał oddziałem salon, gdzie umieszczano pacjentów wymagających największej troski. Później, gdy poczuli się lepiej, zanoszono ich do którejś z większych sypialni. W jadalni stał stół bilardowy. Gdy pogoda dopisywała, taras zapełniał się wózkami inwalidzkimi i opartymi o mur kulami. Rekonwalescenci wylegiwali się na ławkach i grzali w słońcu, dzięki temu szybciej odzyskując zdrowie. Leonora uwielbiała ich, dom pełen żołnierzy. Wszyscy ją lubili i jej schlebiali. - Zapewne przypominasz im ich własne dzieci - twierdziła niania. - Niektórzy są niewiele ode mnie starsi - zauważała trzeźwo Leonora. - Młoda damo, tylko nie wyobrażaj sobie za dużo. - Niania nachmurzyła się. - Są z dala od domu i samotni. Nie zwódź ich. Młodym mężczyznom bardzo łatwo zawrócić w głowie. - Jesteś niemądra - odcięła się zarumieniona. - Nie traktują mnie jak ukochanej. Porucznik Gawsworth powiedział, że przypominam mu jego małą siostrę. Niania pociągnęła nosem. Leonora zmieniła temat. U mężczyzn podobało się jej to, że patrzą na nią z podziwem. Chodziła wówczas do żeńskiego liceum. Z powodu swej nieśmiałości, którą jej rówieśnice brały za sztywność, nie zdobyła zbyt wielu przyjaciółek, ale miała dwie mieszkające w pobliżu Willow Court: Bunny Forster i Grace Wendell. Zawsze narzekały na swój wygląd - moje włosy są zbyt kręcone, mam za krótkie nogi, tylko spójrz na moją cerę - ale Leonora szybko się zorientowała, że tylko udawały, iż nie są śliczne, podczas gdy były. Ja byłam, uznała. Na tarasie usiadł rudzik. Szybko go naszkicowała. Byłam wtedy śliczna i nadal jestem. Mam ładną cerę i niebieskie oczy taty, a moje włosy są tak ciemne i błyszczące jak były jego, zanim osiwiał. Może słowo „śliczna” nie było właściwe. „Cudowna”. Tak mówił Peter. Zamrugała. Nie wolno mi o nim myśleć, uznała. Ani chwili dłużej. Nie wraca. Ostatni list dostałam od niego ponad trzy lata temu, a po raz ostatni widziałam go przed pięciu laty. Może nie chce już mieć ze mną nic wspólnego, bo poznał bardziej interesującą dziewczynę, którą obdarzył większym niż mnie uczuciem? Wolała uważać, że Peter zginął na wojnie, choć miała z powodu takich myśli straszne wyrzuty sumienia. Ilekroć ta koszmarna możliwość przyszła jej do głowy, prosiła Boga, aby to nie była prawda. Nie o to mi chodzi. Proszę, nie dopuść, żeby umarł, modliła się. Przechowywała listy od niego, dziesiątki listów, w starej metalowej puszce po herbatnikach. Co wieczór, przed snem, otwierała ją i czytała którąś z krótkich wiadomości. Oczywiście ojciec o tych listach nie wiedział. Przychodziły w kopertach zaadresowanych na nianię, choć ona udawała, że nie pochwala takiego oszukiwania. Faktycznie jednak uważała tę wymianę listów za romantyczną. Leonora o tym wiedziała. Może Ethan Walsh nie miałby nic przeciwko temu, aby do jego córki pisywał listy żołnierz, ale Leonora nie chciała narażać się na jego gniew. Co by było, gdyby zakazał jej odpowiadać na nie? Nie potrafiłaby mu się przeciwstawić. Uśmiechała się podczas lektury. Peter nie miał najlepszego pióra, ale wolała czytać jego słowa niż kogokolwiek innego na świecie. „Nie minie dużo czasu, zanim do Ciebie wrócę, moja kochana Leonoro... Czasami zamykam oczy i wyobrażam sobie Twoją twarz. Wtedy od razu czuję się lepiej... Nie mogę pisać zbyt dużo, ale wiesz, co chcę napisać, nieprawdaż?”. Trzy listy różniły się od pozostałych. Leonora nie miała pojęcia, dlaczego do tego doszło. Czasami myślała, że Peter pisał je po pijanemu. W każdym razie wydawało się, że był bardzo rozluźniony. Znała je na pamięć. Zastanawiała się, czy nie byłoby rozsądniej podrzeć je lub spalić, ale ich zniszczenie oznaczało zadanie sobie bólu. Ukryła je w domku dla lalek Pod dywanem, który ojciec rozłożył w każdym pokoiku. Nikomu nie przyszłoby do głowy, żeby tam zaglądać. Nawet Leonora musiała się namęczyć, aby przy pomocy pilnika do paznokci wyciągnąć z podłogi pinezki, odgiąć róg dywanu j wsunąć pod spód złożony papier. „Pragnę całować Twoją białą skórę, dotykać Twoje piersi, szyję i usta, rozchylone pod moimi. Myślę o tym bez przerwy i pragnę Cię do szaleństwa. Leonoro, kiedyś obudzimy się spleceni w miłosnym uścisku, niezdolni rozdzielić swoje ciała... Moja kochana, są tu inne kobiety. Nie mogę znieść ich widoku. Liczysz się tylko Ty. Leonoro, czekaj na mnie. Gdy wrócę, będziemy się kochali przez cały dzień. Przez cały dzień”. Przestań, nakazała sobie, drżąc. Nie myśl teraz o tym. Zajmij umysł czymś innym. Zamknęła oczy i wyobrażała sobie głos Petera. Gdy po raz pierwszy go usłyszała, była sama w komórce przy kuchni, obierając parę kartofli, które jeszcze zdołał wykopać w ogrodzie warzywnym stary ogrodnik Tyler. - Strasznie przepraszam, ale chyba się zgubiłem. Szukam siostry Coleridge. - Zaprowadzę pana do niej. - Leonora zwróciła uwagę, że stojący w drzwiach młody mężczyzna szamocze się ze swoim wojskowym plecakiem. Lewą rękę trzymał na temblaku, a głowę miał częściowo owiniętą bandażem. - I poniosę plecak, jeśli nie daje pan rady. Uśmiechnął się i spojrzał na nią swymi piwnoszarymi oczami. Serce jej podskoczyło. Miał rude włosy. Leonora, Bunny i Grace dużo rozmawiały na temat rudych włosów. Ostatecznie uznały, że na głowach dziewczyn wyglądają ślicznie, a na głowach chłopaków trochę dziwnie. Ale opinię Leonory na ten temat na zawsze odmieniło jedno spojrzenie na tego żołnierza. Był wysoki i szczupły. Wyglądał jak najpiękniejszy lis, zamieniony za pomocą zaklęcia w człowieka. Gdy się uśmiechnął, jego oczy o nietypowej barwie rozpromieniły się. Zobaczyła wspaniałe białe zęby, kontrastujące z opaloną twarzą. Na czoło opadł mu kosmyk miedzianych włosów. Nie mogąc go odgarnąć dłonią, potrząsnął głową, odrzucając je do tyłu. - Nie, dziękuję, daję radę. Nie jestem zramolałym starcem, aby takie cudowne młode damy musiały nosić mój plecak. Jak się nazywasz? - Leonora Walsh. - A ja Peter Simmonds. Jestem zachwycony tym, że mogłem cię poznać. Walsh. Czy przypadkiem nie jest to nazwisko gościa będącego właścicielem tego domu? To bardzo szlachetne, że przekazał go na potrzeby wojska. Naprawdę szlachetne. Ja nie wiem, czy byłbym uszczęśliwiony tym, że w mojej rodowej posiadłości panoszą się żołnierze. - Panowie są bardzo mili i wcale się nie panoszą. Na prawdę. Rzeczywiście głośno grają na gramofonie, ale ja uwielbiam muzykę. I czasami hałasują w porze posiłków, lecz mnie to nie przeszkadza. Ethan Walsh to mój ojciec. - Szczęśliwiec z niego. - Peter uśmiechnął się do niej, gdy z salonu wyszła siostra Coleridge i skierowała się w ich stronę. - Mam nadzieję, że bardzo szybko pan wydobrzeje. - Leonora wróciła do obierania kartofli. - Cześć! Dziękuję za pomoc - pożegnał ją Peter. Od tej chwili Leonora wiedziała, że go kocha. Była to więc miłość od pierwszego wejrzenia. Nie powiem nikomu, nawet Bunny i Grace, bo mi nie uwierzą. Powiedzą, że tylko zadurzyłam się w nim czy coś w tym rodzaju. Wszyscy sądzą, że dzieciaki nie wiedzą, co znaczy prawdziwa miłość, a tymczasem one wiedzą. Dorośli idiotycznie nazywają ich uczucie szczeniacką czy cielęcą miłością, aby wydawało się mniej poważne, interesujące czy prawdziwe. Oby Peter Simmonds pozostał w Willow Court przez długie miesiące. Gdy to pomyślała, zaczęły ją dręczyć wyrzuty sumienia. Jak można chcieć takiej strasznej rzeczy?! Czyli z powodu czyjejś zachcianki ktoś nie powinien wyzdrowieć! Była bardzo samolubna! Nie mogę zapanować nad tym uczuciem, stwierdziła i zastanawiała się, co powinna zrobić, żeby Peter Simmonds się w niej zakochał. Był od niej dużo starszy. Być może okaże się niemożliwe, ale postanowiła dołożyć wszelkich starań, żeby tak się stało. Uczyniła z siebie osobę niezastąpioną: czytała mu, gdy czuł się gorzej, z nim i jego kumplami, Georgiem, Freddym i Mikiem grała w karty i godzinami słuchała opowieści o jego wojennych przeżyciach. Odbywała z nim długie spacery po Cichym Ogródku, gdzie na treliażu, na nasłonecznionym murze, pięły się bladoróżowe róże, zasadzone przez jej matkę, a krańce rabatki wyznaczały różowe, jasnofioletowe i bladoniebieskie kwiaty ostróżeczki ogrodowej, łubinu, ostrokrzewu i lwiej paszczy, wokół których pyszniła się biała smagliczka. - Moja matka nie znosiła jaskrawych kolorów - powiedziała mu pewnego dnia, gdy siedzieli na ławce otaczającej pień magnolii. Napawali się panującym tu spokojem, a Peter dalej snuł opowieść o okropnościach wojny, które poznał z autopsji. - Leonoro, nie powinienem o tym mówić. To nie w porządku. Jesteś jeszcze dzieckiem i nie powinnaś wiedzieć o tym, co naprawdę dzieje się na tym świecie - wyraził kiedyś wątpliwość. - Nie jestem żadnym dzieckiem! - oburzyła się i omal nie zalała łzami z żalu, że on tak ją traktuje po tylu tygodniach. Tyle razy chciała mu powiedzieć, co do niego czuje, lecz tchórzyła. Co wieczór, leżąc w łóżku, marzyła o pocałowaniu i go, rozpalona, jakby miała gorączkę. Na przyjęciu w Boże Narodzenie pocałowała chłopaka, Nigela Drake’a. Był atrakcyjny. Jednak gdy o nim myślała, nie drżała i nie rumieniła się. Pocałunek był taki, jaki powinien być, gdy się trochę wprawia, lecz najwyraźniej Nigel jeszcze nie miał tego rodzaju intymnych kontaktów, bo nie wiedział, co zrobić z rękami, które zwisały bezwładnie po jego bokach. Leonora wiedziała z filmów, że powinien ją objąć. Ale tak absorbowało ją to, co czuje, dotykając ustami jego wilgotnych gumowatych warg, że nie pomyślała, aby mu o tym powiedzieć. Z pewnością pocałunki Petera byłyby inne. Gdy nie mogła mu towarzyszyć, godzinami bawiła się domkiem dla lalek Nie robiła tego od wielu lat, lecz teraz, po przyjeździe Petera do Willow Court, dawała w ten sposób upust swoim najskrytszym cudownym fantazjom. Udawała, że jest to dom jej i Petera, jako żony i męża, i w swoich marzeniach o ich wspólnym życiu umieszczała lalki w różnych sytuacjach. Pewnego dnia odważyła się położyć lalkę mężczyznę i lalkę kobietę do jednego, największego w domku łóżka i przykryć ich kołdrą. Zamknęła oczy i wyobrażała sobie, że to ona i Peter leżą obok siebie nadzy i zaczynają pieścić się nawzajem. Wtedy po raz pierwszy, nieświadoma tego, odczuła fizyczne podniecenie. - Jesteś trochę za duża na taką zabawę - stwierdziła niania, wchodząc niespodziewanie do dziecinnego pokoju. Na dźwięk jej głosu Leonora otworzyła oczy i błyskawicznie przeniosła lalkę kobietę do drugiego pokoiku, zanim niania zdążyła podejść do domku. - Nie bawię się, lecz sprzątam - skłamała, wstając. Niania spoglądała na nią badawczo. - Ojciec oczekuje cię na lunchu. Wiesz, że nie lubi, gdy ktoś się spóźnia - przestrzegła ją. - Leonoro, kiedy stąd wyjadę, będzie mi brakowało spędzonych z tobą chwil. W pewnym sensie uratowałaś mi życie - wyznał jej w tych dniach Peter, gdy siedzieli w oranżerii. Spojrzała na niego, chcąc mu powiedzieć tyle rzeczy, lecz nagle zaschło jej w gardle i nie mogła wydobyć z siebie słowa. Powinna oświadczyć: „To wspaniale, że czujesz się już na tyle dobrze, aby móc wyjechać”, a tylko w kółko powtarzała w myślach: „Nie wyjeżdżaj. Zostań ze mną. Co będzie, gdy znowu wyślą cię na front i zginiesz? Co wtedy będzie ze mną? Och, zostań, proszę, zostań!”. - Kiedy... Kiedy musisz wyjechać? - spytała w końcu. - Przypuszczam, że dziś wieczorem lub może jutro. Matka wysłała po mnie samochód. Naprawdę powinienem odbywać rekonwalescencję w domu. Od śmierci taty mama tylko mnie ma. I nie czuje się najlepiej. Leonoro, bardzo będę za tobą tęsknił - Głos mu się załamał, jakby nie znalazł właściwych słów. Siedzieli obok siebie na wiekowej sofie, przeniesionej salonu, aby zrobić tam miejsce na łóżka. Nagle Peter odwrócił się do Leonory. Zauważyła, że się waha. W oranżerii panowała cisza. Przez szklaną ścianę wpadały promienie słońca, złocąc swym blaskiem posadzkę. Byli tu sami. Leonora wiedziała, że jeśli nie zrobi tego teraz, to zaraz się rozstaną i nigdy więcej go nie zobaczy. Przysunęła jego twarz do swojej. - - Szkoda, że nie możesz zostać - oświadczyła z żalem. - Peterze, pocałuj mnie. W jego oczach malowało się zdumienie. Jego twarz była tak blisko... Zaczął Leonorę całować. Wdychała zapach jego ciała i poznawała smak ust oraz twardość umięśnionych rąk, gdy przyciągnął ją do siebie i objął. Chciała, żeby ten pocałunek trwał wiecznie, a gdy się skończył, zaczęła płakać. Peter nagle odsunął się od niej, zerwał się z sofy i ruszył do drzwi. - Tak mi przykro - kajał się, odgarniając włosy z czoła. - Leonoro, jesteś jeszcze dzieckiem. Nie miałem prawa. Proszę, wybacz mi. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Do widzenia. Tak mi przykro. Wyszedł, zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć. Wybiegła za nim. - Peterze! Proszę, zatrzymaj się! Dokąd idziesz? - Byli w holu. W każdej chwili ktoś mógł ich tu zobaczyć: inny pacjent, siostra, a nawet tata. Ktoś mógł im przeszkodzić. Wzięła go za rękę. - No, już! Idziemy do altany. Niemal musiała go ciągnąć do drzwi. Gdy wyszli z domu, wolnym krokiem ruszyli przez trawnik. - Ktoś może nas zobaczyć. - Peter z trudem łapał oddech. Oparł się o szklaną ścianę altany. - Nie obchodzi mnie to - oświadczyła Leonora. - Wyjeżdżasz i mogę cię już nigdy nie spotkać. Nie dopuściłabym do tego, żebyś tak po prostu odszedł. Wejdźmy do środka. - Gdy tylko znaleźli się tam, zarzuciła mu ręce na szyję i zalała się Izami. Poprosiła go: - Och, Peterze, nie wyjeżdżaj. Co ja bez ciebie zrobię? Chyba umrę. Czy mogę jechać z tobą? Och proszę, powiedz, że nie wyjedziesz. Proszę... - Poczuła, że ja objął. Trzymał ją mocno w ramionach, aż w końcu nieco się uspokoiła i dodała skruszona: - Tak mi przykro. Z pewnością uważasz mnie za strasznego dzieciaka. Wiem, że musisz wrócić do swojego pułku. Ale to dla mnie straszne, bo tak bardzo cię kocham. Nigdy już nie pokocham innego mężczyzny. Więc nie mogę znieść myśli, że możesz nie wrócić. - Utkwiła wzrok w podłodze. - Pewnie nie powinnam mówić takich rzeczy. Pomyślisz, że za dużo sobie obiecuję. - Och, Leonoro! Gdybym tylko wiedział o twoim uczuciu! - Uniósł jej twarz. - Ja też bardzo cię kocham! Przez ten cały czas trudno mi było trzymać to uczucie w tajemnicy przed tobą. - Powinieneś mi powiedzieć. Dlaczego tego nie zrobiłeś? Och, Peterze! - wykrzyknęła znowu bliska płaczu. - Uznałem, że powiedzieć ci o tym, to tak jakby podpalić lont. Nie wiem, czy potrafiłbym nad sobą zapanować. Leonoro, jesteś taka młoda. Nie skończyłaś jeszcze piętnastu lat. Je stem od ciebie o siedem lat starszy. - Zaśmiał się smutno. - Musiałem się właściwie zachowywać. Nie rozumiesz tego? Jesteś jeszcze dzieckiem. - Nie jestem, a nawet jeśli jestem, to nie zawsze będę. Wkrótce dorosnę. Peterze, będę czekała. Chcę do ciebie pi sać. Czy mogę? - Będziesz pisała? Naprawdę? I będziesz czekała? Och, moja kochana, jeśli będę pewny twoich uczuć, to przetrwam wszystko, co ta cholerna wojna na mnie ześle. Codziennie dostaniesz ode mnie list, z domu i skądkolwiek, gdzie mnie wyślą, gdy już będę nadawał się do walki. Och, Leonoro, pocałuj mnie. Byli w altanie do czasu, aż Peter musiał zacząć się pakować. Samochód miał się zjawić lada moment. Leonora czuła, że jej usta są nabrzmiałe od pocałunków. Z altany poszła prosto do swojej sypialni. Gdy niania przyszła zawołać ją na obiad, skłamała, że źle się czuje. Nie wychodziła z sypialni, dopóki Peter nie wyjechał. Wyskakiwała z łóżka za każdym razem, gdy usłyszała warkot silnika samochodu. Gdy Peter odjeżdżał, wyglądała przez okno. Na dole ktoś odtwarzał na gramofonie płytę z piosenką Duke’a Ellingtona, Mood Indigo. Wybuchła płaczem, który tak długo powstrzymywała. Ukryła twarz w poduszce i zalała się łzami. Czy kiedykolwiek będzie mogła słuchać tych uderzających dźwięków, nie przypominając sobie rozstania z Peterem? Gdy w końcu odważyła się zejść na dół, Georgie wręczył jej list od niego. To był pierwszy list, którego nauczyła się na pamięć i pierwszy, który ukryła w domku dla lalek. „Moja kochana Leonoro, nikt nie wie, co może się stać. Jeśli przeżyję wojnę, wrócę tu i będziemy się kochali do końca życia. Przyrzekam”. Dzielnie znosiła czas rozłąki. Dzięki listom potrafiła stawić czoło wyzwaniom, jakie niósł ze sobą każdy kolejny dzień. Lecz nagle, przed trzema laty, listy przestały przychodzić. Leonora wolała nie myśleć o tym, dlaczego Peter przestał pisać. Poznawała różnych młodych mężczyzn, jednak w porównaniu z nim każdy wydawał się jej nudny i mało interesujący. Latem chodziła na potańcówki i grała w tenisa, ale marzyła o Peterze nawet w chwilach, gdy rozmawiała z kimś innym. Nie wróżyło to nic dobrego. Nie pokocha już żadnego mężczyzny. Kiedyś, w chwili słabości, opowiedziała nawet o całej sprawie Bunny. Przyjaciółka nie chciała o tym słyszeć. - Bzdura - skomentowała. - Pewnego dnia ktoś wpadnie ci w oko. Nie masz wiadomości od Petera od bardzo dawna i powinnaś postarać się jakoś sobie z tym poradzić. On może nie wrócić. Pewnie trochę to potrwa, zanim znajdziesz sobie innego chłopaka, bo jesteś bardziej od nas wymagająca, ale niewątpliwie tak się stanie. Leonora nic na to nie powiedziała, ale uważała, że Bunny się myli. Jeśli Peter nie wróci, to ona zostanie starą panną i nigdy nie pozna miłości fizycznej oraz szczęścia, jakie daje posiadanie dzieci i życie z mężczyzną. Była tak pogrążona we wspomnieniach, że gdy usłyszała z tyłu głos ojca, aż podskoczyła. - Co robisz? - spytał. - Tato, to jest strasznie trudne. Próbowałam nadać różnym przedmiotom większą solidność i bryłowatość. Chyba nie potrafię uchwycić podobieństwa. Może, gdybyś mi pokazał... Odwrócił się od niej. - Leonoro, to nie ma sensu - wszedł jej w słowo. Wzruszył ramionami. - Brak ci talentu. W tym cały szkopuł. Świat jest pełen amatorów. Namnożyło się ich bez liku. Nie ma sensu, żebyś do nich dołączała ze swoimi wypocinami. Lepiej naucz się gotować i cerować skarpety. Może powinienem na pisać do tego młodzieńca, żeby przyjechał i wziął cię z moich rąk? Jeśli jeszcze jest tobą zainteresowany, ma się rozumieć. - Jakiego młodzieńca? - zdumiała się Leonora. Z pewnością nie mógł mieć na myśli Petera. Nigdy nie dowiedział się, co do niego czuję. - Petera Simmondsa. Leonoro, nie udawaj, że nie wiesz, o kim mówię. Napisałem do niego. Oświadczyłem mu, że ma trzymać się od ciebie z daleka, dopóki nie osiągniesz pełnoletniości. Leonorę oblała fala gorąca. Musiała zrozumieć, o czym naprawdę ojciec mówi. - Tato, kiedy do niego napisałeś? - Ponad trzy lata temu. - Dlaczego uznałeś, że należy to zrobić? - Dlaczego? Leonoro, nie udawaj niewiniątka. Wpadł mi w ręce jeden z jego listów do ciebie, który niania gdzieś zostawiła. To nie był list, jaki facet powinien pisać do niepełnoletniej dziewczyny. Dlatego zakazałem mu dalszych kontaktów z tobą. Każdy ojciec, któremu leży na sercu dobro córki, tak by postąpił. - Słowem mi o tym nie wspomniałeś! - krzyknęła oburzona. - Jak mogłeś zachować się tak okrutnie?! Och, jesteś potworem. Tyranem. Jak śmiałeś? Jeśli przeczytałeś choć jeden jego list, to wiedziałeś, jak bardzo się kochamy. - Byłaś wtedy zbyt młoda, żeby mieć jakieś pojęcie o miłości. - Znowu zbył ją wzruszeniem ramion. - Nienawidzę cię! Nigdy ci tego nie wybaczę. Nigdy. Peter może nie żyje. Mógł zginąć na wojnie. Jak mogłeś zrobić coś takiego własnej córce? - Leonora nie posiadała się z oburzenia. - Leonoro, nie bądź niemądra. Troszczyłem się o ciebie. Tak samo teraz się troszczę, gdy zniechęcam cię do zajmowania się sztuką. - To nie twoja sprawa. Przestań mi mówić, co powinnam robić, a czego nie. - Odwróciła się od niego i spojrzała na szkic, który wykonała. Może w tej sprawie miał rację? Zachowuje się jak idiotka, pretendując do miana artystki w sytuacji, gdy ojcem jej jest Ethan Walsh. Przed jego obrazami każdy zatrzymywał, się urzeczony, stawiając sobie pytanie, dla czego dotychczas nie potrafił zobaczyć świata w taki sposób. Po chwili dodała: - Spodziewam się, że jesteś z siebie zadowolony. Zdajesz sobie sprawę, że zniszczyłeś moje życie. Postąpiłeś jak wiktoriański tyran. Wszystko rozleciało się na kawałki. - Słyszała szelest papieru, który darła w zapamiętaniu, widząc go przez łzy jak przez mgłę, aż w końcu została z niego kupka konfetti. Miała ochotę zetrzeć te strzępy pod butami na proch, skakać po nich i wdeptywać je w podłogę, ale takiego zachowania tata nie tolerował. W Willow Court tylko jemu wolno zachowywać się jak zepsutemu dzieciakowi, pomyślała. Wrzuciła strzępy papieru do kosza i oznajmiła: - Wychodzę na dwór. Muszę w samotności zastanowić się nad wszystkim. - W taką pogodę? Zamarzniesz na śmierć. Nie ma po co wychodzić na dwór. - Jest po co. Jezioro zamarzło. Pojeżdżę na łyżwach mamy. - W myślach dodała: Tylko spróbuj mnie zatrzymywać, a zobaczysz, co wskórasz! Z drugiej strony pragnęła, aby ją zatrzymywał, bo dzięki temu znowu mogłaby na niego krzyczeć. Mogłaby mu powiedzieć, że jest prawie pełnoletnia i to nie jego interes, co ona robi. I jeśli nie będzie dla niej bardziej wyrozumiały, to ona wyprowadzi się z Willow Court i wtedy się okaże, jak on sobie bez niej poradzi. Ale nie powiedział już ani słowa. Leonora czasami myślała, że mogłaby zniknąć z powierzchni ziemi, a on nawet by tego nie zauważył. - Nigdy nie pogodził się ze śmiercią twojej matki - mawiała niania, ilekroć szukała wytłumaczenia dla jego zachowania. - A powinien - replikowała Leonora. - To zdarzyło się dawno temu. Ja się pogodziłam. A mnie bardziej to dotknęło. Nie uważasz? Straciłam matkę. Zawsze, kiedy zadawała niani tego rodzaju pytanie, miała świadomość, że w rzeczywistości nie mogło jej to dotknąć bardziej niż ojca, bo matka prawie się nią nie zajmowała. To niania ją wychowywała. Leonora ledwie pamiętała osobę nazywającą się Maude Walsh. Bawiły się domkiem dla lalek. Po matce pozostało jej tylko wspomnienie tamtych chwil. W dzieciństwie stale musiała prosić nianię o to, aby jej powiedziała, co matka robi lub mówi na jakiś temat. W końcu doszła do wniosku, że Maude Walsh to ktoś daleki i milczący. Uczciwie nie mogła powiedzieć, że tęskni za matką. To ojciec wypełniał jej dzieciństwo, mimo że denerwowało ją jego zachowanie. W jej pamięci prawie nie pozostawił miejsca dla matki. Gdy urodzę dzieci, sama będę się nimi zajmować, postanowiła. Będziemy razem się bawić i stale rozmawiać. Będę je bardzo kochać. I nigdy nie będę wtrącać się w ich sprawy, gdy się zakochają. Nigdy nie będę mieszać się do ich życia w taki sposób, w jaki tata miesza się do mojego. Gdy wyszła do holu, znowu łzy napłynęły jej do oczu. Z bezsilnej złości. Włożyła płaszcz, gumowce, rękawice, zrobiony na drutach kapelusz i szal, wyjęła z kufra łyżwy matki i wyszła z domu. Na dworze ziąb był taki, że oddychanie sprawiało jej ból, ale ilekroć pomyślała o tym, co zrobił ojciec, kipiał w niej gniew. Gdy nieco ochłonęła, zastanawiała się nad tym, jak mogłaby się dowiedzieć, gdzie jest Peter. Pozostawała jej możliwość napisania do dowódcy jego pułku z zapytaniem, czy on żyje. Na błękitnym niebie blade słońce przesuwało się stronę linii horyzontu. Trawa była biała od szronu, a w oddali srebrzyła się tafla jeziora. Na drugim brzegu stały zbite w gromadkę łabędzie. Chyba tylko ja lubię, gdy jezioro jest skute lodem i zupełnie inaczej wygląda, pomyślała. Latem prawie w ogóle wokół niego nie spacerowała, ale nie potrafiła zastanawiać się nad przyczyną. Przychodziła tu chętnie wówczas, gdy woda zamarzła i jezioro zamieniało się w jakiś księżycowy ląd. Usiadła na pniu drzewa, aby włożyć buty z łyżwami. Zajęło jej to znacznie więcej czasu, niż powinno, ale nie odważyła się zdjąć rękawic. W końcu jakoś zasznurowała buty ł ruszyła na lód. Zaczęła się ślizgać. Stwierdziła, że woda w jeziorze zamieniła się w masę niebieskawobiałych, nieprzeniknionych baniek. W panującej ciszy rozlegał się tylko dźwięk stalowych ostrzy rysujących powierzchnię lodu, a czasami zawołał gdzieś ptak. Nie będę myślała o tacie, postanowiła. Dzięki dotkliwemu zimnu łatwiej było jej spełnić to postanowienie i skupić się na jeździe. Teraz liczył się tylko ruch i szybsze krążenie krwi w żyłach. Jeśli będzie ślizgała się wystarczająco długo, to gniew minie i przestaną ją dręczyć ponure myśli. Miała taką nadzieję. Przyszło jej teraz do głowy, że nawet jeśli ojciec zachował się w sposób niewybaczalny, pisząc list do Petera, to prawdopodobnie działał w dobrej wierze. Nie obchodzi mnie to, pomyślała nieugięta. Nigdy mu tego nie wybaczę, bez względu na motywy, jakimi się kierował. Podeptał moje marzenia. Czy zdawał sobie sprawę, że swym postępowaniem bardzo ją zranił? A może nie uświadamiał sobie tego? I co teraz miała począć ze swoim życiem? Nigdy nie chciała być artystką, lecz obecnie, gdy wiedziała, że jest to poza dyskusją, poczuła pustkę, której nie potrafiła wyjaśnić. Nagle spostrzegła, że ktoś zmierza w jej stronę przez dziki ogród. Kto to był? Nie rozpoznała tej osoby ubranej w gruby płaszcz, kapelusz i szal. Z pewnością był to mężczyzna, lecz nikt z Willow Court. A może mimo wszystko tata wybrał się do niej, uznawszy, że powinien ją przeprosić? Od razu oddaliła tę myśl. Nic na świecie nie oderwałoby go od ciepłego kominka. Poza tym od tygodni nie wychodził z domu. I nigdy dotychczas z jego ust nie usłyszała żadnych przeprosin. - Leonoro! - krzyknął mężczyzna.. - Leonoro... to ja! Podjechała do najbliższego drzewa i stała nieporuszona. Minęła chwila, zanim do niej dotarło, kim jest ten człowiek. Wydawała się tak długa, jakby to tylko echo powtarzało głos znany z odległej przeszłości. Ale ten głos zabrzmiał naprawdę, słychać go było wszędzie. Łączył przeszłość z teraźniejszością i niósł ze sobą nadzieję, oznaczał miłość i serdeczność. To był głos Petera. Leonora wpatrywała się w męską sylwetkę tak intensywnie, że nagle rozpoznała zarys ramion i postawę ukochanego, który, jak zawsze, unosił wysoko głowę. To na pewno był Peter. Powrócił. Nie zginął. Powrócił... Nie potrafiła myśleć o niczym innym. Podjechała do miejsca, gdzie stał koło drzewa, na skraju lodowej tafli, pewna, że to on, lecz zarazem pełna obaw, iż może ulega złudzeniu. Straciła już przecież nadzieję. - Peterze? To ty? Naprawdę? - Gdy to mówiła, jej oddech zamienił się w obłoczek pary, którą rozproszyła dłońmi, żeby nie przesłaniała znajomego widoku. Ten długi prosty nos... Tak, to był Peter. Starszy, bledszy w zimie, tak iż piegi stały się bardziej widoczne... Z powodu zimna miał trochę spierzchnięte usta. Poza tym wyglądał tak, jak go zapamiętała. Jego szaropiwne oczy mówiły jej, podobnie jak wtedy, że jest trochę nieokiełznany. - Czy nie przyrzekłem ci, że przyjadę? - odpowiedział pytaniem na pytanie. Ale teraz, gdy się zjawił, gdy stał przed nią, nie wiedziała, co zrobić i co powiedzieć, więc odjechała od niego na łyżwach, ślizgając się coraz szybciej. Chciała jakoś zebrać myśli i zapanować nad uczuciami. Krzyknął za nią: - Leonoro! Nie odchodź! Wróć do mnie! Wróć! Wróciła. Zatrzymała się przed nim, omal się nie potykając. Chwycił ją. - To ty? Naprawdę ty, Peterze? - spytała szeptem. - Wciąż nie mogę w to uwierzyć. Tak często marzyłam o twoim powrocie, że bałam się, iż znowu tylko marzę. Jesteś rzeczywistym Peterem? Wziął ją za rękę. - Chodź do mnie. Porozmawiamy później. Ja też nie mogę uwierzyć, że po tym wszystkim znowu cię widzę. I jesteś taka piękna, moja kochana. - Och, Peterze, Peterze... - powtarzała w kółko jego imię, choć miała mu tyle do powiedzenia. - Sądziłam, że nie żyjesz. - Nie umarłbym, nie mógłbym umrzeć, nie zobaczywszy ciebie raz jeszcze. Po prostu czekałem. Czekałem, aż będziesz pełnoletnia. Twój ojciec napisał do mnie i kazał mi do tego czasu trzymać się od ciebie z daleka, zerwać naszą korespondencję. Spodziewam się, że powiedział ci o tym. - Dopiero dziś. Wyszłam na dwór, bo tak byłam wstrząśnięta, że nie mogłam na niego patrzeć. Nie mogłam znieść jego widoku, gdy mówiąc mi o tym, miał bezczelnie zadowoloną minę. Zakazał ci pisać do mnie. A ja nadal, przez całe miesiące, wysyłałam do ciebie listy. Przypuszczam, że zaczął je przechwytywać i niszczyć. Gdy o tym pomyślę, czuję grozę! Z pewnością uznałeś, że zapomniałam o tobie. A ja nie zapomniałam. Ani na chwilę. - Och, moje kochane biedactwo. To straszne, zbyt koszmarne, żebym potrafił znaleźć odpowiednie słowa na wyrażenie tego, co w tej chwili czuję. - To już nie ma znaczenia. Teraz liczy się tylko to, że jesteś. - Przysunął ją do siebie. -Leonoro, pocałuj mnie. Pocałuj. - Na łyżwach nie czuję się zbyt pewnie. - Przytrzymam cię. - Objął ją mocno. - Nie upadniesz. Ich pocałunek trwał wieczność. - Nieważne listy. Czekałaś na mnie. I jesteś już dorosła, nieprawdaż? - upewnił się Peter, gdy jakoś zdołali odsunąć się od siebie. Leonora skinęła głową. - Owszem, jestem. Marzyłam o tym, żebyś wrócił za pięć lat. Jestem taka szczęśliwa. - Leonoro, zdejmij łyżwy. Chodźmy do domu, bo zamarzniemy tu na śmierć. - Gdy usiadła na pniu, pomógł jej rozsznurować buty z łyżwami i włożyć gumowce. Klęczał przed nią z pochyloną głową, tak iż widziała tylko jego kapelusz. Po chwili spojrzał na nią i dodał: - Skoro już jesteś dorosła, a ja klęczę u twoich stóp, to chciałbym cię o coś spytać. Leonoro, wyjdziesz za mnie za mąż? - Wyjdę! - krzyknęła. - Oczywiście. Tak szybko, jak to tylko możliwe. Och, Peterze, tak bardzo cię kocham. Zawsze będziesz mnie kochał? - Zawsze! - Roześmiał się i wstał z klęczek. - Zawsze, a nawet dłużej. Zawsze będziemy żyć szczęśliwie, jak w bajkach. - Mój ojciec nie wie, że tu jesteś, nieprawdaż? - domyśliła się. - Nie byłeś jeszcze w domu? - Nie, od razu skierowałem kroki nad jezioro. Zobaczyłem z drogi, że ktoś jeździ na łyżwach. Od razu wiedziałem, że to ty. Pójdźmy teraz do twojego ojca. Oficjalnie poproszę go o twoją rękę. Przypuszczam, że życzyłby sobie tego, abym to zaraz zrobił. - Tak. Sądzę, że tak. Ale wciąż jestem na niego wściekła. Wyjdę za ciebie bez względu na to, czy udzieli nam błogosławieństwa, czy nie. W przyszłym roku skończę dwadzieścia lat. Wracali do domu przez dziki ogród. Pod ich stopami chrzęścił zmarznięty śnieg. Zostawiali na nim ślady stóp. Leonora chciała powiedzieć Peterowi tyle rzeczy, ale ze wzruszenia miała ściśnięte gardło. Z trudem oddychała. Zanim weszli do domu, Peter znowu ją pocałował. Odżywam, pomyślała. Przez pięć lat byłam jak martwa. Teraz los zdejmował z niej brzmię czekania w nieskończoność, heroicznej walki, by się nie poddać. Nareszcie będę szczęśliwa. Zawsze. Była tego pewna. Wychodząc z pracowni po rozmowie z Seanem, usiłowała sobie przypomnieć, gdzie, dawno temu, w tym domu pełnym obrazów, umieściła zdjęcie wycięte z „Ilustrated London News”. Na dole, w szatni, powiedziała do siebie w myślach, zadowolona, że tak szybko sobie przypomniała. Nagle stwierdziła, że musi jak najszybciej obejrzeć to zdjęcie. Miała nadzieję, że w pobliżu szatni nie spotka nikogo i nie będzie musiała niczego wyjaśniać. Szatnia na parterze była przeznaczona dla gości. Leonora prawie nigdy tam nie wchodziła. Zamknęła za sobą drzwi na klucz. Od wewnątrz wisiało na nich duże, wykonane sepią zdjęcie grupki młodych uśmiechniętych mężczyzn. Jedni siedzieli na wózkach inwalidzkich, a drudzy stali o kulach. Niektórzy mieli zabandażowane głowy. Z każdej strony szeregu stały dwie pielęgniarki, a wśród pacjentów dwóch lekarzy. Z tyłu górował nad wszystkimi Ethan Walsh. Ci żołnierze, w przeciwieństwie do niego, mieli zdumiewająco radosne miny. I to było w tym zdjęciu najistotniejsze. Zostało zrobione na tarasie w Willow Court, w pobliżu ławki. W tle widniały okna salonu. Przeczytała podpis: „Artysta Ethan Walsh sfotografowany z żołnierzami powracającymi do zdrowia w jego wiejskiej posiadłości Willow Court”. Jednym z nich był Peter. Stał drugi od lewej. Po tylu latach od jego śmierci Leonora rozpłakała się. Jakże był radosny. Jej ojciec już po kilkunastu minutach od oświadczyn Petera zmienił się nie do poznania, przeobrażając się z milczącego poirytowanego starego człowieka, którym był, gdy szła na łyżwy, w znanego jej z wczesnego dzieciństwa miłego tatę. - Rozumiem, sir, że moje listy do Leonory mogły być dla pana trochę, to znaczy, jak przypuszczam, nie takie, z których ojciec mógłby być zadowolony - zaczął Peter z nieśmiałym uśmiechem, odgarniając kosmyk z czoła - więc doskonale rozumiem też, dlaczego zakazał mi pan pisać do niej. Ale na wojnie, niepewny jutra, myślałem tylko o tym, jak bardzo Leonorę kocham. Może byłem lekkomyślny? Nie powinienem jednak, jak sądzę, przepraszać za moje uczucia, choć szczerze wyznam, że żałuję, iż pan ich nie zauważył. - Gdzie służyłeś? - spytał Ethan Walsh, zadowolony, że zwraca się do niego „sir”. Słuchając jego swobodnej opowieści o wojnie i innych sprawach, był ożywiony, jak nigdy w ciągu wielu już lat, gdy, nie wystawiał nosa z domu i wydawał się na wszystko obojętny. Peter siedział po drugiej stronie kominka i opowiadał historie z frontu. Choć mówił spokojnie i powściągliwie, Lenora wyobrażała je sobie tak plastycznie, że widziała, jak mrok rozpraszają wystrzały z dział, i słyszała krzyki ginących i rannych. - To dzięki Leonorze pozostałem przy zdrowych zmysłach. Myśli o niej, o tym miejscu i o życzliwości, z jaką wszyscy się tu zetknęliśmy, były jak gwiazdy, które miały mnie zaprowadzić do domu. - Uśmiechnął się do Ethana i ciągnął - Mam nadzieję, że zgodzi się pan, abym poślubił pana córkę i i znalazł tu swój dom. - Oczywiście, mój chłopcze. Oczywiście - potwierdził skwapliwie Ethan - Ani mi w głowie stawać na twojej drodze, na waszej drodze. Wydaje mi się, że to dobra okazja, aby wyjąć jeszcze przedwojennego szampana, nieprawdaż?. Ale gdy tylko nowość przeminęła, stał się na powrót martwy i ponury. Tylko Peterowi udawało się sprawić, że na jego ponurej twarzy pojawiał się uśmiech. Lerora rozprostowała koniuszki swych palców i dotknęła nimi szkła osłaniającego zdjęcie, ale zaraz rozzłościła się z powodu swej sentymentalności. Jesteś starą idiotką, ofuknęła się, wychodząc z szatni. To wszystko działo się dawno temu i bezpowrotnie przeminęło. Gdzieś daleko ktoś gwizdał melodię, „Give You Anything But Love”, ich melodię, to znaczy jej i Petera. Zadrżała. Kto gwizdałby dziś tę melodię? Potrząsnęła głową. Myślę zbyt dużo o tamtych czasach, uznała. Nikt jej nie gwiżdże. Po prostu stale mam ją w głowie i nagle słyszę w myślach, pewnie dlatego, że wciąż wspominam Petera. Nie sposób uwolnić się od jakiejś melodii. Żałowała, że od śmierci Petera nie chciała spojrzeć na to zdjęcie. Zastanawiała się, czy nie powinna gdzieś go ukryć. Nie, bo to i tak nie przyniosłoby jej ulgi. Gdy tylko zamknęła oczy, widziała jego twarz. Widziała ją zawsze, gdy wspominała wszystko, co utraciła. Spoglądała na Efego, który szedł do niej przez trawnik. Doskonale wiedziała, że od rana będzie jej szukał, i początkowo starała się być dla niego nieuchwytna. Po lunchu, na którym kazała Gwen i Rilli powiadomić go, że pilnie chce się z nim zobaczyć, i po pobycie w pracowni oraz szatni udała się do Cichego Ogródka, gdzie usiadła na swoim ulubionym miejscu pod drzewem magnolii. Patrzyła niewidzącym wzrokiem na leżącą na jej kolanach książkę. Oczywiście Efe wiedział, że może ją tu znaleźć. Pod pewnymi względami nie zmienił się od czasu dzieciństwa. Nadal jego zachowanie stanowiło dziwne połączenie brawury ł nieśmiałości, które uderzało w nim, gdy był chłopcem. Podobnie jego uśmiech świadczył o tym, że nie jest pewny reakcji babki, lecz zarazem wierzy w siebie, mając takie atuty jak nieodparty urok osobisty i umiejętność wychodzenia z kłopotów. - Leonoro, wiedziałem, że cię tu spotkam - odezwał się i stanął przed nią. Uśmiechnęła się. - Ty też lubisz ten zakątek ogrodu, nieprawdaż? Nie usiądziesz koło mnie? Zawsze to robiłeś, gdy jako chłopiec wpadałeś w tarapaty. - Teraz już nie wpadam w tarapaty. Przyszedłem, aby spróbować cię przekonać. Nie powinienem był wczoraj na obiedzie wyskakiwać z tą wiadomością przy wszystkich. Przepraszam za to. Po prostu jestem zbyt podekscytowany otrzymaną ofertą, ale naprawdę uważam, że nie przemyślałaś sprawy do końca. Gdybyś wyraziła zgodę, odniosłabyś wiele korzyści. To ty przede wszystkim zrobiłabyś na tym interes. - Zapewne finansowy, ale nie tylko on się liczy. Nie uważasz? Willow Court jest moim domem. Jak możesz sobie wyobrażać, że będę chciała oglądać ściany domu pozbawione obrazów Ethana Walsha, które nie są dla mnie tylko dziełami sztuki, lecz także tym, co w moim ojcu było najlepsze? One mi o nim przypominają. Czy jestem zbyt sentymentalna, że chcę je tu zatrzymać? - Skoro już o to pytasz, uważam, że w pewnym stopniu tak.- Efe się nachmurzył. - Świat sztuki nie wali do Willow Court drzwiami i oknami. To prawda, że utrzymuje się stałe zainteresowanie obrazami Ethana Walsha, ale tu wszystkim jest trochę nie po drodze, a poza tym zbyt przytulnie i domowo. Leonora zesztywniała. - Efe, jeśli zamierzasz być niegrzeczny, to nie mamy o czym rozmawiać. Zbyt przytulnie i domowo... Też coś! To, że nie stosuję agresywnych technik marketingowych, co z pewnością byś mi zalecał, nie świadczy o mojej obojętności na losy kolekcji. Owszem, jej dobro leży mi na sercu. Zapominasz, że od lat zarządzam Willow Court. I zasiadam w zarządach kilku muzeów. Wiem, o czym mówię. Uważam, że ktoś, kto naprawdę interesuje się malarstwem Ethana Walsha dotrze tu bez kłopotu. Ten twój Stronsky zna się wystarczająco na rzeczy, nieprawdaż? Kto, jak nie ja, sprawił, że powstaje prestiżowy film dokumentalny o moim ojcu i jego twórczości? - Owszem, to niemało. Ale ja nie mam na myśli tych, którzy serio interesują się Ethanem Walshem, lecz każdego, kto mógłby go odkryć, gdyby mu dać taką możliwość. Leonoro, przykro mi. Nie chcę być zbyt natarczywy, lecz spróbuj sobie wyobrazić wspaniałe muzeum zbudowane specjalnie dla niego! Wiesz, że w Willow Court nie ma miejsca, aby powiesić wszystkie obrazy i niektóre prawdziwe perły niemal zawsze tkwią zapakowane w pracowni, skąd wynosi się je tylko przy specjalnych okazjach. A nawet te, które wiszą, nie są najlepiej wyeksponowane. Bez wątpienia możesz sobie zatrzymać niektóre prace i rotacyjnie wypożyczać je nowemu muzeum. Załatwimy wszystko tak, żeby ci w jak najwyższym stopniu odpowiadało. Reuben Stronsky to bardzo rozsądny człowiek. Uwierz mi. Leonora roześmiała się. - Zawsze miałeś taką minę, gdy jako chłopiec polowałeś na mnie, chcąc coś uzyskać. Wyrażała entuzjazm i zdenerwowanie. Nawet tak samo zagryzasz wargi. - Potrząsnęła głową. - Przykro mi, kochany Efe. Wiem, ile ta oferta dla ciebie znaczy, jednak muszę ci odmówić. Mój ojciec kazał mi przyrzec, że zatrzymam obrazy w Willow Court. Gdyby ktoś je stąd zabrał, nie poznałabym własnego domu. Poza tym gdzie indziej wyglądałyby obco i nie byłyby podziwiane tak jak w tym miejscu. Uważasz, że jestem dziwaczką? Efe, dobrze wiesz, że kieruję się sentymentem. Po prostu dla mnie te obrazy są jak żywe istoty i nie potrafię sobie wyobrazić, że znajdują się daleko ode mnie, w Ameryce, a nawet w Londynie, gdzie nie mogę ich codziennie oglądać. Proszę, powiadom Reubena Stronsky’ego, że przykro mi, lecz muszę go rozczarować. Podjęłam decyzję na nie. Efe ścisnął ją za rękę. - Wstrzymaj się jeszcze trochę. Poczekaj do wieczora w niedzielę z ostateczną odpowiedzią. Nie chciałem... Nie chcę ci zepsuć tego przyjęcia. Dzień siedemdziesiątych piątych urodzin będzie dla ciebie szczególny. Ja naprawdę pragnę, żebyś pamiętała go do końca życia jako wspaniały, ale zrób to dla mnie i wstrzymaj się jeszcze trochę z podjęciem decyzji. - Nie potrafię sobie wyobrazić, co mogłoby się w tak krótkim czasie zmienić, ale dobrze, jeśli cię to zadowala. Powtórzę to wszystko w niedzielę wieczorem. Nie zmienię de cyzji. - Leonoro, nie nie bądź tego taka pewna. Wszystko może się zdarzyć. - Wszystko, tylko nie to. Po prostu nie potrafię sobie wyobrazić niczego, co mogłoby sprawić, że nagle zechcę pozbyć się tych obrazów z domu. Przyrzekłam ojcu, że tu zostaną. Jeśli masz nadzieję, że uda się zabrać je stąd po mojej śmierci, wybij to sobie z głowy. W moim testamencie warunki są tak sarno jasno wyłożone jak w testamencie ojca. Efe sposępniał. Należał do ludzi, którzy demonstrują niezadowolenie i potrafią zarażać swym nastrojem innych. Gdy był dzieckiem, czasami postępowała z nim stanowczo i racjonalnie. Postanowiła spróbować tej metody również teraz. - Efe, nie dąsaj się. Nie ma o co. Do niedzieli wieczorem zapomnisz o całej sprawie. Postaraj się dobrze bawić. Wiesz, że zawsze robię wszystko, co w mojej mocy, aby ci pomóc. Jak pamiętasz, kiedyś ci pomogłam, choć być może nie powinnam była tego robić. W każdym razie z tego powodu mam za sobą wiele nieprzespanych nocy. Ale w końcu jakoś sobie wybaczyłam swoje ówczesne zachowanie, bo bez względu na to, co się stało, mogłam pomyśleć: U Efego wszystko będzie w porządku. Zrobiłam to dla niego. - Nagle przypomniała sobie ten dzień. Niemal poczuła ten sam co wtedy strach i ból. Przypomniała sobie, jak płacze i ociera łzy Efemu, wciąż mu powtarzając, że będzie się o niego troszczyć, że wszystko będzie dobrze i on nie musi się martwić. Obiecała mu, że nigdy nie wspomni słowem o tym, co wtedy zrobił. Oświadczyła, że nie będzie rozmawiać o tym dniu ani z nim, ani z nikim innym. Teraz właśnie złamała tę obietnicę. Spoglądała na niego niemal ze strachem. Powinna była uważać. Milczał, ale wyglądał na wściekłego i zranionego. Najwyraźniej nadal wszystko mocno przeżywał. Dodała: - Efe, przykro mi. Owszem, obiecałam ci, że nigdy o tym nie wspomnę i rzeczywiście nie powinnam była powiedzieć słowa. Nie zamierzałam... ci przypominać. -Ale, do cholery, przypomniałaś. - Efe! Nie klnij przy mnie! Wiesz, że tego nie znoszę! - oświadczyła drżącym głosem. - Kochanie, masz rację, że jesteś na mnie zły... - Nie mogę tu zostać ani chwili dłużej - przerwał jej. - Nie potrafię o tym rozmawiać. I nie chcę. Nigdy nie będę chciał. Obiecałaś, że nie wspomnisz o tym, ale wspomniałaś. Nie wiem, co powiedzieć. - Przepraszam, Efe. Naprawdę - odezwała się łagodnym tonem, widząc nabrzmiałą żyłę na jego czole i zaciśnięte dłonie. Gdybym nie była jego babcią, chybaby mnie uderzył, pojnyślała. - Czy nie rozumiesz, jak bardzo się staram o tym nie myśleć? Na ogół mi się to udaje, ale oczywiście trudniej jest nie pamiętać wydarzeń z dzieciństwa, gdy jest się tutaj. A teraz, za twoją sprawą, kropla przepełniła kielich. - Potrząsnął głową, jakby desperacko pragnął pozbyć się z pamięci obrazu, który nagle opanował jego umysł. Usiadł ciężko na ławce obok Leonory i ukrył twarz w dłoniach. Po chwili dodał: - Kiedyś chciałem ci za to podziękować. Leżałem w łóżku i zastanawiałem się, co mógłbym dla ciebie zrobić. - Z wysiłkiem powstrzymywał łzy. Leonora objęła go, a on położył głowę na jej ramieniu, jak wtedy, gdy był małym chłopcem. Przychodził wówczas do niej, gdy dręczyły go koszmarne sny, i płakał. Prosił ją, aby nikomu nie mówiła, że płakał. - Efe, nie musisz nic dla mnie robić. Postąpiłam wtedy tak samo ze względu ciebie, jak i na siebie. Nie rozmawiajmy o tym więcej, dobrze? Spójrz. Idzie do nas twoja matka z Douggiem. Gdy tylko chłopczyk spostrzegł Efego, wysunął rączkę z dłoni Gwen i popędził przez trawnik. - Tata! Tata! - wołał. - Efe chwycił go, uniósł i mocno pocałował w policzek. Gdy tylko wziął go na ręce, malec oświadczył: - Chcę domek dla lalek. Zobaczyć domek dla lalek. Tata zabierze Douggiego. Teraz. - Musimy spytać Leonorę o pozwolenie. To jej domek - tłumaczył mu Efe. Douggie zaczął krzyczeć i Efe postawił go delikatnie na trawie. Malec podbiegł do Leonory i zaczął ją ciągnąć za ubranie. - Do domku dla lalek! Zabierz mnie tam! Teraz! - Cały tata - powiedziała Leonora do Efego. - Przekazałeś mu w genach swoją władczą naturę. - Odwróciła się do chłopca i oznajmiła: - No już, Douggie, idziemy do domku dla lalek, jeśli cię to uszczęśliwi. - Uszczęśliwi! - podchwycił i wziął ją za rękę. - Idziemy do domku dla lalek. Teraz. Leonora wstała z ławki. Malec zaczął ją ciągnąć. - Jestem dużo starsza od ciebie. I chodzę znacznie wolniej niż ty, więc musisz na mnie poczekać. A gdy znajdziemy się obok domku dla lalek, musisz być grzeczny i obchodzić się ze wszystkim delikatnie. Domek dla lalek jest czymś wyjątkowym. Musimy o niego dbać - tłumaczyła mu. Z powagą skinął głową i zwolnił. - Mamo, czy nie powinienem ci w czymś pomóc? - spytał Efe Gwen, która przechadzała się po Cichym Ogródku. - Nie mam pojęcia, co mógłbym zrobić, ale uczynię to z prawdziwą przyjemnością. Nie wiem, co ze sobą począć. - Sprawdzam pączki kwiatów. Muszę wiedzieć, czy te, którymi chcę ozdobić w niedzielę dom, rozwiną się do tego czasu. Oczywiście nic nie mogę zrobić, żeby się rozwinęły. - Gwen uśmiechnęła się do syna. - Ta dalia nazywa się Biskup z Llandaff. Dobrze się prezentuje i ma taką piękną barwę. Uwielbiam ją. - Biskup z Llandaff? - zdziwił się Efe. - To nie jest olśniewająca nazwa. Nie sądzisz? - Nie, ale nazwy często nie olśniewają. Kochanie, nie zaprzątaj sobie głowy tym, co robię. Nie traktuję cię w takich sprawach jako konsultanta. Słusznie, nieprawdaż? - Absolutnie słusznie. - Efe uśmiechnął się. - Dla mnie kwiaty niewiele różnią się od siebie. Są bardzo ładne i przyjemnie pachną, ale nie dostrzegam w ich istnieniu wielkiego sensu. W jednej chwili rozkwitają, a w drugiej tracą płatki, żółkną lub coś w tym rodzaju. Jasne, że nie zamierzam z tobą debatować na temat zdobienia domu kwiatami, lecz chcę cię poprosić, abyś porozmawiała z Leonora w wiadomej sprawie. Mamo, to dla mnie ważne. - Nie potrafisz sobie wyobrazić, że nie jestem po twojej stronie, prawda, Efe? Tymczasem ja, mówiąc szczerze, uważam pomysł stworzenia muzeum z dala od Willow Court za fatalny. Syn gniewnie kopnął żwir. - Mamo, pomyśl trzeźwo. Czy ty naprawdę chcesz spędzić resztę życia jako wysławiana przez wszystkich gosposia od obrazów? O ile swobodniej byś żyła, gdybyś nie była ich dozorczynią, a poza tym swoistą pielęgniarką-towarzyszką Leonory. - Efe, dość tego! - Gwen odwróciła się w stronę syna. Po takich słowach z jej twarzy znikła radość, jaką odczuwała, widząc, że w odpowiednim czasie pąki na liliach rozwiną się w białe i różowe kwiaty. - Myślisz tylko o sobie. Nie wiem, dlaczego załatwienie tej sprawy jest dla ciebie tak istotne, ale nie upoważnia cię to... - szukała właściwego słowa - do deprecjonowania mojego życia. Oto co robię i zawsze robiłam: zajmuję się Willow Court i obrazami, a także opiekuję się matką. To dużo pracy, ale nigdy się nie skarżę, bo kocham to, co robię. Kocham Willow Court i matkę, choć bywa trudna. Gdy tu mieszkałeś, nigdy nie zauważyłam, że chcesz, abym podróżowała i korzystała z wolności. Gdy byliście dziećmi, cieszyliście się, że skaczę koło was. - Nie miałbym wtedy nic przeciwko temu, żebyś pracowała daleko stąd, żebyśmy wyjechali z Willow Court - oświadczył bez przekonania i potrząsnął głową. - Nie, mamo, nie tak to chciałem powiedzieć. Przepraszam. Oczywiście wspaniale było tu mieszkać i chyba jednak miałbym coś przeciwko temu, gdybyś się nami nie zajmowała. Byliśmy szczęściarzami, mając takie dzieciństwo, ale już dawno się skończyło i wszyscy wyprowadziliśmy się z domu. Masz przed sobą długie lata, kiedy będziesz mogła robić różne cudowne rzeczy, zamiast... - Zajmować się czymś tak nudnym, jak dopasowywanie kwiatów do siebie, liczenie ich, układanie w bukiety odpowiednie do salonu i decydowanie, czy lepsze będą wazony kryształowe, czy ceramiczne? To masz na myśli? - Gwen zaczerwieniła się z gniewu. - Czymś tak nudnym jak czuwanie nad przygotowywaniem posiłków dla rodziny, jak zabawa w ciuciubabkę z Douggiem, bo Fiona jest wyczerpana ciążą, a ty albo rozmawiasz przez telefon, albo wysyłasz e-maile do twojej pracy, choć powinieneś cieszyć się pobytem na wsi? - Tak, tak. Mamo, przepraszam. Nie to miałem na myśli. Wiem, ile dla nas robisz, i bardzo to doceniam, podobnie jak Fiona, a Douggie uwielbia tu przyjeżdżać. Masz rację. Jestem zdenerwowany, bo ta transakcja dużo dla mnie znaczy. Gwen podjęła przerwany obchód kwiatów, starając się skupić na ocenie wyglądu dalii i sprawdzić, ile róż nadal kwitnie i zasługuje na miejsce w wazonie. Sprzeczki z dziećmi zawsze sprawiały jej przykrość i z trudem odzyskiwała po nich spokój. Efe dołączył do niej i szli w milczeniu. Nigdy nie zdołała ustalić, w jaki właściwie sposób jej starszy syn zarabia na życie. Pracował dla firmy public relations, ale jaką funkcję pełnił w niej syn, było dla Gwen niejasne. Jego dzień roboczy wymagał, jak się zdawało, ciągłego umawiania się w restauracjach i częstych rozmów przez komórkę. - Zamierzałam cię spytać, co będziesz miał z tej transakcji? Dlaczego nagle zaczął cię obchodzić los obrazów? Efe zmarszczył brwi. - Mogę zrobić pieniądze. To wszystko. I są mi w tej chwili potrzebne. Mamy w firmie kłopoty finansowe. Dzięki tym pieniądzom wyszlibyśmy z nich. Mamo, nie patrz tak na mnie. Uwierz mi, nie ma sensu, abym ci tłumaczył, o co konkretnie chodzi. Nie musisz się o mnie martwić. Nie spodziewam się swoich zdjęć w tabloidach czy czegoś w tym rodzaju. Po prostu cholernie przydałoby się nam szybko trochę gotówki, nie mówiąc już o tym, że Reuben Stronsky prawdopodobnie zaangażowałby nas do robienia reklamy muzeum Ethana Walsha, jeśli takie miałoby powstać. - Kochanie, nawet się nie łudź. Leonora potrafi być uparta. Poza tym zgadzam się z nią w tej sprawie. Byłoby lepiej, gdybyś zwrócił się o poparcie nie do mnie, lecz do ojca. Z tego, co mi powiedział wczoraj wieczorem, choć raczej nie szafował słowami, wynika, że pali się do tej transakcji. Chyba po prostu wyobraża sobie, że co kilka miesięcy będzie latał do Stanów. Wiesz, jaki on jest. Efe uśmiechnął się. - Leonora nigdy nie posłucha taty, nieprawdaż? - Nie. Nie posłucha też nikogo innego. To ci gwarantuję - oświadczyła Gwen. - Ale ja nie przestanę jej wiercić dziury w brzuchu - oświadczył Efe. Gdy razem wracali do domu, Gwen wzięła go za rękę. - Wiem, kochanie. Ani przez moment nie myślałam, że dasz za wygraną. Można wyjść z wprawy i zapomnieć, jak należy rozmawiać z małymi dziećmi, stwierdziła Leonora. Douggie nie przyjeżdżał do Willow Court wystarczająco często, aby mogła go dobrze poznać. Nie radziła sobie z nim najlepiej. Był dziwnym dzieckiem. Stawiał pełne pasji żądania. Efe też chciał mieć wszystko teraz, w tej sekundzie, i robił dużo hałasu i zamieszania, jeśli popsuło mu się szyki. Ale przy tym trajkotał bez przerwy, a Douggie nie. Nie znajdowała określenia na dziecko, które przez większą część czasu milczy. Owszem, w dzieciństwie Alex też był małomówny, ale przy tym zamyślony i mało wymagający. Teraz to Leonora mówiła bez przerwy, chcąc zagłuszyć panującą ciszę. I musiała bardzo się pilnować, żeby nie przybierać tego samego tonu, którym zwracała się do swoich kotów. - Kochanie, jesteśmy na miejscu - poinformowała, gdy stanęli przed drzwiami do pokoju dziecinnego. - Wejdźmy do środka. Zasłony w oknie były częściowo zasunięte. Popołudniowe słońce skąpym blaskiem oświetlało zakurzone pokrowce na meblach, tworząc na nich cienie. Przez chwilę Leonorze wydawało się, że przy domku dla lalek widzi postać pochylającą się nad nim i dotykającą miejsca na dachu. Była to kobieta ubrana w długą białą szatę, jakby nocną koszulę. Leonora zamrugała i spojrzała tam jeszcze raz, ale nikogo nie spostrzegła. Serce biło jej gwałtownie. Zamknęła oczy i oddychała głęboko, chcąc się uspokoić. To był cień, nic innego, uznała. Starzeję się i nie widzę już tak dobrze jak kiedyś. Napierał na nią Douggie. - Domek dla lalek. Gdzie jest? Gdzie? - niecierpliwił się, - Tu - odpowiedziała mu, ku swemu zaskoczeniu, drżącym głosem. - Najpierw odsuniemy zasłony. Czy nie wydaje ci się, że jest tu za ciemno, niemal jak w nocy? Następnie zdejmiemy z domku pokrowiec i zobaczymy, czy w środku są lalki. Gdy światło słoneczne rozjaśniło pokój, podeszła do domku i odsłoniła go, starannie kładąc pokrowiec na fotelu. Douggie ukląkł na podłodze przed domkiem i przysunął do niego twarz, chcąc obejrzeć maleńkie pokoje. - To jest lalka mama - poinformowała go Leonora, pochylając się, aby mu ją pokazać. Przez chwilę zastanawiała się, czy obok niego nie uklęknąć. Lepiej nie, uznała. Jeszcze tego brakowało, żebym przed przyjęciem uszkodziła sobie jakiś staw lub mięsień. - To jest lalka tata, a to lalki dzieci. Baw się, ale uważaj, żebyś ich nie zepsuł. Douggie bawił się drewnianymi lalkami inaczej niż kiedyś Gwen i Rilla. Leonora pamiętała, jak córki dyskutowały na temat ich zachowań i uczuć, i jak pielęgnowały je w czasie ciągłych chorób i przywracały do zdrowia czy ubierały na przyjęcia. Ciągle wymieniały sprzeczne opinie dotyczące tego, co się u lalek dzieje. Nie potrafiły nawet nadać im takich samych imion. Z kolei Efe, Alex i Chloe porywali lalki, a następnie wieszali na suficie domku za nogi, generalnie zachowując się bardziej obcesowo, niż Leonora by sobie życzyła. Musiała ich mieć na oku, żeby czegoś nie zniszczyli. Beth jako jedyna spośród wnuków bawiła się lalkami w sposób, który Leonora uważała za właściwy. Przejawiła do nich szacunek, podobnie jak do ich historii. Stale prosiła, żeby Leonora opowiedziała o tym, jak to jej ojciec zbudował domek, a matka go ozdobiła i wykonała pierwsze lalki. Beth nie było wolno bawić się nimi, jednak czasami Leonora wynosiła te trzy szmaciane lalki ze swojego pokoju, chcąc je jej pokazać, co stanowiło specjalne wyróżnienie. Douggie po prostu z zainteresowaniem wszystko oglądał, rzasarni wkładał rączkę do pokoiku i poruszał krzesełkiem lub głaskał którąś z lalek po buzi. - Douggie, powinniśmy już iść - zaproponowała łagodnym tonem Leonora. Była przygotowana na sprzeciw i zastanawiała się, czy udałoby się jej nakłonić prawnuka do wyjścia i pokoju dziecinnego obietnicą wspólnego poszukiwania kota Bertiego. - Zbliża, się pora twojej kolacji. Ku jej zaskoczeniu malec skinął głową i wstał. Pochylił twarz nad domkiem. - Ach - powiedział i przesunął rączką po tapecie pomalowanej w dachówki. - Zgadza się. To jest dach. Mądry chłopczyk! - pochwali ła go Leonora. - Papierowy ach - stwierdził i uśmiechnął się. W tym momencie w jego oczach i sposobie, w jaki na nią patrzył, dostrzegła podobieństwo do Efego. Miał czarujący uśmiech ojca. Zadziwiało ją przekazywanie przez rodziców potomstwu tych, a nie innych cech. Ale nie był to tylko uśmiech Efego, lecz także jej ojca. Wypisz, wymaluj. Zaczęła wkładać na domek pokrowiec. - Przykrywam go, aby wyglądał ładnie i czysto - wyjaśniła obserwującemu ją chłopcu. - Na noc - szepnął, gdy dach został zasłonięty przez biały materiał. - Na noc. W piątek Rilła obudziła się późno, dręczona koszmarami sennymi. Przez pół godziny przymierzała przed lustrem różne stroje, ze wstrętem ciskając na łóżko te, w których się sobie nie podobała, jak nastolatka szykująca się na pierwszą randkę. Różowa bluzka wydawała się jej zbyt różowa i bardziej odpowiednia dla dziwki. Czarną uznała za zbyt pogrzebową jak na taki ciepły letni poranek. Czy miała włożyć spódnicę, czy spodnie? Chciała wyglądać zachwycająco, lecz zarazem stwarzać wrażenie, że ani przez chwilę nie zastanawiała się tym, w co się ubrać, i że zwykle tak wygląda. Patrzyła na swe odbicie w lustrze. Czuła się gruba i było jej gorąco. Kogo ty nabierasz? - strofowała się. Kto powiedział, że Sean w ogóle cię zauważy? Prawdopodobnie jest zajęty filmowaniem i ostatnia rzecz, o jakiej myśli, to spotykanie się z kobietami w średnim wieku o twarzach zaczerwienionych z powodu nadmiernego wysiłku fizycznego. Wszystko działo się zbyt szybko. Nie jestem do tego przyzwyczajona, a z pewnością za stara na ten nonsens o miłości od pierwszego wejrzenia, która kiedyś mi się przydarzała. Powinnam wszystko dobrze przemyśleć, rozważyć wszelkie za. i przeciw. Przyszło jej do głowy, że może wczoraj wieczorem wypiła za dużo wina i to, co poczuła, będąc na tarasie, było złudzeniem. Jednak nie. Myślenie o Seanie, o tym, że go zobaczy, budziło w niej zbyt dużo podejrzanych emocji, nieodłącznych od miłości od pierwszego wejrzenia, jak na przykład niepokój o wygląd. Coraz bardziej doskwierał jej głód. Jeśli będzie dłużej zwlekać, to ze śniadania nic nie zostanie. Włożyła rzecz, którą przymierzyła najpierw - luźną brązową bluzkę z krepy i miękko opadające spodnie z materiału w abstrakcyjny deseń w jesiennych barwach. I bursztynowe kolczyki. Włosy zostawiła rozpuszczone. Uznała, że prawdopodobnie lepiej już wyglądać nie może, i zeszła na śniadanie. Gdy zjadła, bezwstydnie wyruszyła na poszukiwanie Seana. Oczywiście zamierzała udawać, że natyka się na niego przypadkowo. Początkowo sądziła, że raczej go nie znajdzie, ale w pewnym momencie usłyszała w salonie głosy członków ekipy filmowej. Wyszła z domu frontowymi drzwiami i nonszalancko udała się na taras, gdzie przez okno zajrzała do salonu, robiąc zdziwioną minę na widok operatora filmującego pod okiem Seana obrazy Ethana Walsha. Ale nie musiała udawać radości, kiedy reżyser pomachał do niej zapraszająco. - Nie potrwa to długo - oznajmił, gdy usiadła. -Mogę poczekać - zapewniła go. Obserwowanie go przy pracy sprawiało jej przyjemność. Spojrzała na wiszące naprzeciwko niej na ścianie obrazy dziadka Walsha i w jednej chwili stały się dla niej najbardziej krępującymi kompozycjami, jakie w życiu widziała. Mieszkała w tym domu tyle lat, a dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że wcześniej nie rozumiała ich w pełni. Może dlatego, że nigdy naprawdę im się nie przyglądała? Zwykle odwracają wzrok od dzieł ukazujących jezioro, a w salonie było ich pełno. To tylko obrazy, uspokajała się, utkwiwszy wzrok w dłoniach. Nie patrzysz na rzeczywiste jezioro. Możesz skupić uwagę na łabędziach. Podnieś wzrok i popatrz na nie. Odetchnęła głęboko i zaczęła oglądać obraz wiszący dokładnie naprzeciwko niej. Ukazywał dwa łabędzie, na wpół zakryte przez obsypane liśćmi gałęzie wierzby, a w tle ścieżkę wijącą się wzdłuż brzegu, która miała kształt litery S i znikała w prawym górnym rogu kompozycji. Migotliwa zieleń, cienie, białe skrzydła i długie szyje ukazywały się jakby zza zasłony liści. Obraz jest piękny, ale go nienawidzę, stwierdziła. Nie mogę na niego patrzeć. Omiotła spojrzeniem ścianę, chcąc znaleźć coś innego, na czym mogłaby zatrzymać wzrok. Ten obraz z łabędziami nie zmusi mnie do wyjścia, postanowiła. Chcę tu zostać. Natrafiła spojrzeniem na małą kompozycję ukazującą kogoś - z pewnością nianię - zwróconego do artysty plecami i cerującego coś w świetle lampy. Musiałaś to już kiedyś przyznać Ethanowi Walshowi, że nikt nie maluje światła tak jak on, pomyślała. Na tym obrazie światło lampy cudownie się złoci i dodaje otuchy, zachęca do ogrzania sobie w nim dłoni. Sprawia takie wrażenie, jakby oświetlało przestrzeń poza obrazem. Ale w ten sposób wydobywa też z tła kompozycji groźne cienie, jakby panujący w niej spokój w każdej chwili mógł zostać zburzony. Pozwalam ponieść się wyobraźni, stwierdziła. Ale to doświadczenie z obrazem przedstawiającym łabędzie nauczy mnie podejmować próby i traktować kompozycje dziadka z większą powagą. Skierowała myśli na Seana. Miło było tu z nim siedzieć, lecz jak długo wypadało jej czekać, aż on skończy pracę? Zastanawiała się, co zrobić, gdy podszedł do niej i przyklęknął obok krzesła. - Cieszę się, że tu jesteś. Czy nie wybrałabyś się ze mną dziś po południu do niani? Nie jesteś zajęta? - Oczywiście, że nie. Z przyjemnością pójdę. Od dawna jej nie widziałam i zamierzałam ją odwiedzić. - Doskonale. - Wstał i odsunął włosy z czoła w sposób, który ujmował mu lat. Uśmiechnął się. - Teraz muszę popracować na dworze, ale zobaczymy się później. - Jasne. Odprowadzała go wzrokiem, gdy podążał za swoją ekipą. Po ich wyjściu w salonie zrobiło się nieznośnie cicho. Podeszła do okna. Właśnie znikali w dzikim ogrodzie. Czyli szli nad jezioro. Gwałtownie odwróciła się od okna. Była bliska łez i ogarnął ją nagły chłód. Nie będę myślała o jeziorze. Nie będę myślała o przeszłości. Odmawiam. Będę szczęśliwa. Weszła do holu, zastanawiając się, jak zabić czas do wpół do pierwszej. Fotele w domku niani wydawały się małe, choć w rzeczywistości wcale małe nie były. Rilla nie miała ochoty usiąść na udającym plusz dralonie o barwie szałwii, którym były pokryte, ani też na krzesłach o pikowanych oparciach, wyglądających bardzo przyjemnie, lecz niewygodnych. Poczęstunek przygotowany przez panią Lardner wydawał się bardziej odpowiedni na podwieczorek dla lalek czy piknik dla pluszowych niedźwiadków: wymyślne słodycze w pastelowych barwach i herbata Earl Grey, która mogłaby się nazywać Pale Grey, taka była bledziutka. Filiżanki jej się podobały, ale też sprawiały wrażenie mniejszych niż w rzeczywistości, ze swymi delikatnymi uszkami i wyblakłą dekoracją z jasnoróżowych róż. Co mnie to wszystko obchodzi, uznała w końcu, nagryzając rozkosznie słodki lukrowany biszkopcik. Była szczęśliwa, że jest w towarzystwie Seana, że ją poprosił, aby tu z nim przyszła, i że to, co Chloe w przelocie szepnęła jej do ucha - Ty naprawdę mu się podobasz, mówię ci, może jest prawdą - Na tym etapie znajomości niechętnie przyznawała, nawet przed samą sobą, jak bardzo Sean ją pociąga, ale oznaki tego były ewidentne. Zastanawiała się nad nimi, słuchając jednym uchem jego łagodnej przemowy do niani. Gdy Sean stawał przy niej, Rilli zaczynało brakować tchu. Gdy znikał z jej pola widzenia, szukała go. Gdy była sama, dawała upust fantazjom, o których wcześniej myślała, że należą do świata nastolatek. Gdy przebywała z innymi ludźmi, myślami wędrowała do niego. Gdy była blisko, czuła fizyczne podniecenie. Gdy szła obok, zapominała, że idzie, i mogła podążać tak długo, jak długo chciał i dokąd chciał. Och, wysoki sądzie, przyznaję się do winy, pomyślała z niepokojem. Może niewłaściwie to wszystko rozumiem? Absolutnie niewłaściwie. Co będzie, jeśli nic z tej znajomości nie wyjdzie? Czy zniosę ból? To była poważna myśl. Rilla odstawiła filiżankę. Ugryzła kawałek kolejnego biszkopcika z jasnofioletowym lukrem, zastanawiając się nad koszmarną możliwością, że Chloe się pomyliła. Być może odbierane przez Rillę od wczorajszego wieczora sygnały były zwodnicze? Sean po prostu mógł być czarującym mężczyzną. Jego zachowanie wcale nie musiało znaczyć, że ona mu się podoba. Co będzie, jeśli on zwykle zachowuje się tak wobec kobiet? Prawda wygląda tak, że prawie go nie znasz i postępujesz jak nastolatka, ganiła się. Poza tym, co zrobisz z Ivanem? Myślenie o nim przychodziło jej z coraz większym trudem, podobnie jak wyobrażanie go sobie w Londynie. Nawet nie mogła sobie przypomnieć, co jej się w nim podoba. Pojawiał się w jej umyśle i znikał jak ktoś bez znaczenia. Zajmę się tą sprawą, kiedy będę musiała, ale może nigdy do tego nie dojdzie. Zerknęła na znajdujące się w salonie niani fotografie. Na gzymsie kominka stało dużo oprawionych w ramki.zdjęć z chrztów. Na tym Leonora trzyma mnie na rękach, a na tamtym jest maleńka Leonora z Maude i Ethanem Walshami. Uwagę Rilli przykuła zwłaszcza fotografia wisząca na ścianie. To tata trzymający na rękach Gwen, w dniu jej chrztu, spowitą w białą koronkę, powiedziała do siebie w myślach. Był taki przystojny. Nigdy go nie widziała, ale ze zdjęć wynikało, że miał mnóstwo uroku. Oczywiście ta czarno-biała fotografia nie pokazywała koloru włosów ojca, ale Rilla wiedziała, że były rude czy rudawe, tak jak jej. Od najwcześniejszych lat wszyscy jej mówili, że jest do niego podobna. Zazdrościła Gwen ciemnego koloru włosów i jasnej karnacji. Większość ludzi uważała rudy kolor włosów za nie najszczęśliwszy. Ale Rilla już dawno przywykła do swych kasztanowatych loków, choć we wczesnej młodości przysparzały jej trochę problemów. Zgodnie bowiem ze stereotypem, jako rudzielec powinna być wybuchowa i za taką ją brano. Sean uśmiechnął się do niej. Serce natychmiast jej podskoczyło i ogarnęła ją radość. Och, zachowuj się, jak przystało na twój wiek, przywołała się do porządku. Zaczęła słuchać tego, co mówi niania. Dziś staruszka bardziej niż podczas innych wcześniejszych wizyt przypominała Rilli osobę, którą znała z przeszłości. Niemal cały czas zachowywała poczucie rzeczywistości. Może dlatego, że Sean tak doskonale przeprowadzał wywiady? - Pamiętam ślub. Ze strony panny młodej nie było niko go. W kościele ławki świeciły pustkami. Pozwolono mi pójść. Pracowałam wtedy u nich jako pokojówka. Pan Walsh zaproponował mi, żebym została osobistą pokojówką jego właśnie poślubionej żony, pani Maude. Mówiłam do niej po imieniu, zanim została mężatką, i z trudem się od tego odzwyczajałam. Była ładna, ale cicha. Powiedziała mi kiedyś, że jest taką samą myszką jak ja. To prawda. Prawie się nie odzywała. - Ethan Walsh bardzo ją kochał - raczej stwierdził, niż spytał Sean, w nadziei na zmianę tematu rozmowy. Niania pomyliła ze sobą dwa śluby. Ethan i Maude uciekli do Paryża i tam się pobrali. Najwyraźniej myślała o ślubie Leonory i Petera, tuż po śmierci Ethana. - Okazywał to w dziwny sposób! - stwierdziła tak stanowczym tonem, że wydała się tym wyczerpana. Patrzyła przed siebie, zaciskając dłoń na sukni. Po chwili przemówiła drżącym i niepewnym głosem, nadal mieszając wspomnienia z obu ślubów. Rilla starała się wyłowić z jej słów jakieś wskazówki dotyczące tego, o czym rzeczywiście mówi. Pan Peter... To był Rilli ojciec, więc niania musiała mieć na myśli Leonorę. Sean łagodnie przypomniał staruszce o Maude i początkach jej pobytu w Willow Court. - Maude? - zdziwiła się. - Prawdopodobnie jest w ogrodzie. Obsiewa go na obrzeżu. Ale nie żółtymi kwiatami. Nie znosi ich. Sądzę, że jesteście tym zaskoczeni, bo ludzie na ogół lubią żółte kwiaty, nieprawdaż? Rilła poczuła łzy pod powiekami. Biedna stara niania! Boże, mam nadzieję, że nie dożyję wieku, w którym będzie mi się wszystko mieszało, tak jak jej! Ona po prostu prowadzi z Seanem towarzyską pogawędkę. Ciekawe, czy do niej dotarło, kim on jest? - Leonora ciężko zachorowała - oznajmiła nagle bez ładu i składu staruszka poufałym tonem, pochylając się w stronę reżysera i zniżając głos. - Przemokła i strasznie się przeziębiła, tak że dostała zapalenia płuc. Chyba lekarz tak powiedział. Trawiła ją wysoka gorączka i przez wiele dni robiłam jej mokre okłady. Gdy wyznaczyli datę pogrzebu, nie wiedziałam, co robić. Miałam strasznie trudny wybór, ale w końcu postanowiłam zostać przy dziecku, które żyło. Uznałam za logiczne, że życie ma pierwszeństwo przed śmiercią. Och, mój kochany, nie lubiłam myśleć o mojej Maude zamkniętej w trumnie. - Z oczu niani popłynęły łzy. Sean podał jej chusteczkę i wymamrotał pod nosem, że powinna oszczędzić sobie bólu. - Co robiła Maude, gdy Ethan malował? - spytał, zmieniając temat. - Czy mu w tym pomagała? Dawała jakieś rady? Ona też przecież była artystką, zanim się pobrali, nie prawdaż? - Niania wydawała się przestraszona. Skurczyła się w fotelu, zbladła i mamrotała coś pod nosem, mrugając i zasłaniając twarz dłońmi, jakby Sean chciał ją uderzyć. Widząc to, dodał szybko: - Nianiu, nie denerwuj się. - Pogłaskał ją po rękach. - No, już dobrze. Nie będziemy o tym rozmawiali, jeśli sobie nie życzysz. Powiedz mi o Maude tylko to, co chcesz. Sama zdecyduj. Spojrzała tak, jakby nie docierały do niej jego słowa. Cofnęła dłonie i usiadła prosto. - Gdy maluje, musi ją mieć przy sobie. Czy nie wydaje ci się to dziwne? Bo mnie tak. Co to za mężczyzna, któremu w pracy musi bez przerwy towarzyszyć żona? Kucharka mówi, że słyszy, jak on rzuca przedmiotami. Ale ja jestem ostatnia do plotkowania. Nigdy nie mówię o nikim źle, jeśli nie mam powodu. Jednak to, że on ciągle popada w długie milczenie i nie zamienia z nią kilku słów... czy w tej sytuacji może dziwić, że tak schudła i zbladła? Ledwie patrzy na dziecko. To jest nienaturalne. Oczywiście przez cały czas patrzy, to znaczy w pewnym sensie, czyli je obserwuje. Potem siedzi z tym swoim zeszytem do rysunków i bez przerwy w nim gryzmoli. Dlatego wiem, jak wygląda prawda. Ale nie mam odwagi mówić. Ostrzegł mnie. Wczoraj wieczorem wziął mnie do komórki obok kuchni. Tak mnie ścisnął za rękę, że mam siniaki. Zobacz... - Podciągnęła rękaw sukni i pokazała Seanowi pokryte starczymi plamami, pomarszczone przedramię. Ale zaraz głowa opadła jej na piersi, jakby wygłoszony przed chwilą monolog okazał się bardzo wyczerpujący. - To było wspaniałe spotkanie. Bardzo dziękuję - odezwał się Sean. - Proszę się nie obawiać. Już wychodzę. Proszę odpocząć. Przyjdziemy jutro z kamerą, żeby niania mogła wystąpić w telewizji. Ale nawet magiczne słowo „telewizja” nie przywróciło staruszce energii, bo siedziała z zamkniętymi oczami. - Sądzę, że pani Mussington musi teraz odpocząć. To wszystko jest ponad jej siły - oświadczyła pani Lardner, która energicznie podniosła się z krzesła w rogu pokoju, gdzie dotychczas siedziała w milczeniu. - Ma pani rację. Już nas nie ma - uspokajał ją Sean. - Pani Lardner, dziękujemy za herbatę. Wszystko było pyszne - Rilla spojrzała na nią i odwróciła się do niani. Podeszła do fotela, pocałowała panią Mussington w policzek i powiedziała jej do widzenia. Niania otworzyła oczy, ale patrzyła na nią zdezorientowana. Jednak po chwili uśmiechnęła się. - Rilla! Kochanie, jak miło cię widzieć! Jesteś już prawdziwą damą, a nie małą dziewczynką. - Zgadza się. Nie jestem już małą dziewczynką. Wkrótce znowu cię odwiedzę. Niania pociągnęła ją za rękaw. - Nigdy by się na to nie zgodziła, gdyby nie była śmiertelnie przerażona. Nie rozumiesz? Żyła w strachu. Przez cały czas. W strachu przed nim. Tak. Gdy wyszli z domku, Sean wypuścił z płuc powietrze, jakby przez długi czas wstrzymywał oddech. - Jak sądzisz? Kogo miała na myśli? Maude czy Leonorę? - zwrócił się do Rilli. - Maude. Z pewnością ją. Leonora twierdzi, że nie boi się niczego. Poza tym mój ojciec umarł bardzo młodo. Niemal przez całe dorosłe życie moja matka jest wdową. Niania mówiła o mężczyźnie naprawdę brutalnym - orzekła Rilla. - Zapewne masz rację. Ethan Walsh zaczyna wyglądać na tyrana domowego. - Sean pokręcił głową. - Oczywiście z twórczości artysty nie można się dowiedzieć zbyt wiele na temat jego charakteru. Szli drogą dojazdową do domu. Dzieła Ethana Walsha i jego stosunki z żoną to była ostatnia rzecz, o jakiej Rilla potrafiłaby teraz myśleć. Żałowała, że wysadzana szkarłatnymi dębami aleja nie ciągnie się w nieskończoność. Zastanawiała się, co powinna teraz powiedzieć. Przedłużająca się cisza miała niewiele wspólnego z chwilowym milczeniem idących obok siebie osób. - Chcę... - zaczął Sean. - Sądzę... - zaczęła ona. Roześmiali się. - Ty zacznij - zaproponowała. - Dobrze. Chciałbym ci podziękować za to, że byłaś rano w salonie, gdy filmowałem. Zbyt późno zdałem sobie sprawę z tego, że niektóre z wiszących tam obrazów raczej nie należą do twoich ulubionych. Te wszystkie sceny nad jeziorem. Przykro mi, jeśli było ci trudno. - Absolutnie nie. Obrazy mogę oglądać. - Rilla wpatrywała się w swoje buty i słuchała, jak skrzypią na żwirowanej alei. Po chwili spojrzała na Seana. - Nie mogę tylko znieść widoku rzeczywistego jeziora. - Jednak... - Przystanął i wziął ją za rękę. Zatrzymała się i odwróciła twarz w jego stronę, świadoma, że serce zaczęło jej bić mocniej. - Nie będę dziś na obiedzie. Obiecałem ekipie, że zjem z nimi coś w pubie. Żałuję, że muszę tam pójść. - Nie ma sprawy. Rozumiem. - Uśmiechnęła się. - Jestem pewna, że dziś przy stole znowu będziemy mieć rodzinny cyrk. Nie sądzę, aby było czego żałować. Rozmawiamy głównie o przygotowaniach do przyjęcia albo o planie Efego i o tym, czy warto go zrealizować, czy też nie. - Powiedziała to wszystko, aby ukryć, jak idiotycznie się czuje z powodu rozczarowania, że dziś już go nie zobaczy. - Ale spodziewam się, że wieczorem będziesz chciała, tak jak wczoraj, zapalić na dworze. Mam rację? - Uścisnął ją mocniej za rękę. - Oczywiście. Zawsze to robię - potwierdziła, z trudem siląc się na obojętność. - Jednak tym razem pójdę do altany. Czyli wiesz, gdzie mnie szukać? - Jasne. - Uśmiechnął się do niej zadowolony. - Przyjdę tam około północy, dobrze? Wytrzymasz do tak późnej pory? Skinęła głową, bojąc się mówić. Z trudem wierzyła we własną śmiałość. Jak przez następne sześć godzin uda się jej zapanować nad ekscytacją? Gdzie podziewa się Beth? Ona by zrozumiała, jak podniecające jest takie spotkanie. Spotkanie... To było właściwe staroświeckie określenie. Ruszyli dslej, lecz Sean nadal trzymał ją za rękę. Wypuścił jej dłoń dopiero wówczas, gdy dochodzili do frontowych schodów. - Mamo, czy ty mnie słuchasz? A ty, tato? Ale głównie chodzi mi o ciebie, mamo - zniecierpliwiła się Chloe. Gwen podniosła wzrok znad leżącego na stole dużego notesu w twardej oprawie i skinęła głową, jakby była nieobecna myślami. Obok niej siedział James, czytając gazetę. Jak mógł poświęcić czas na czytanie, gdy jest tyle do zrobienia? Zbyt pochłaniała ją zaktualizowana lista spraw, które należa}o załatwić (sprawdzała, czy został rozwiązany problem parkowania w dniu przyjęcia i czy wszystkich powiadomiono o tym, gdzie mają podjechać), aby zastanawiać się nad szczegółami ubioru córki. Generalnie rzecz ujmując, Chloe była spowita w czerń i obwieszona metalowymi ozdobami. Gwen żałowała, że jej córka nie ubiera się w stylu Beth. Uważała to za niesprawiedliwe, że pasierbica Rilli wygląda elegancko nawet w T-shircie i dżinsach, podczas gdy jej córeczka mogłaby z powodzeniem pełnić rolę stracha na wróble. Zawstydziła się tej myśli i zmusiła do uśmiechu. - Sprawdzam różne moje listy - odpowiedziała miłym tonem, nie chcąc okazać Chloe, że jest w jakikolwiek sposób z niej niezadowolona. - Mam ich tak dużo. Chyba dopiero po przyjęciu skreślę wszystkie pozycje jako załatwione i oczywiście będzie już za późno, żeby uniknąć katastrofy. - Mamo, nie przejmuj się. Nie będzie żadnej katastrofy. - Chloe uniosła ręce. Przyszła do kuchni razem z Philipem, który stał oparty o ścianę. James odłożył gazetę. - Co chciałaś, kochanie? - zwrócił się do córki. - Wiem, że czegoś chcesz. Znam to twoje spojrzenie. Brak ci może pieniędzy? - Tato, nie chodzi mi o pieniądze. Chcę tylko wiedzieć, czy pomyśleliście o wyeksponowaniu prezentów. To wszystko. Gwen z westchnieniem przeczesała włosy palcami. - Prawdę powiedziawszy, dopiero w tym tygodniu przyszło mi do głowy, że powinny być wyeksponowane. My członkowie rodziny, wręczymy Leonorze prezenty w sobotę po obiedzie, a pozostali goście po przybyciu położą je na stole w jadalni lub gdzie indziej. Leonora otworzy wszystkie po przyjęciu. Dlaczego pytasz? - Bo... - chcąc osiągnąć lepszy efekt, Chloe pochyliła się ponad stołem w jej stronę - wpadłam na kapitalny pomysł. Dziś przyszło kilka paczek, a jutro przyjdą następne. I każdy, kto zjawi się na przyjęciu, przyniesie prezent. Będzie ich zbyt dużo na to, żeby zmieściły się na stole w jadalni. Nie sądzisz? - Nie mam pojęcia. Nie zastanawiałam się nad tym. - Gwen zmarszczyła, czoło. - A co byś powiedziała na to, gdybyśmy z Philipem nazbierali gałęzi wierzbowych i zrobili z nich w holu drzewko, pod którym położylibyśmy wszystkie prezenty, tak jak kładzie się je pod choinką? Obiecuję, że ozdobię je spektakularnie. Najbliżej pnia umieścimy prezenty, które Leonora już otworzyła, a pozostałe w kręgach wokół drzewka. Naprawdę będzie to wspaniale wyglądać. Mamo, proszę, powiedz, że możemy tak zrobić. - Może to dobry pomysł - odparła Gwen po chwili namysłu. Chloe zerwała się z krzesła i podbiegła do matki, żeby ją uściskać. - Fantastycznie! Nie pożałujesz! Obiecuję! - krzyknęła, chwyciła Philipa za rękę i wybiegła z nim z kuchni, o mało nie wpadając na Rillę i Seana, którzy właśnie wchodzili do domu. - Wydaje się, że Chloe jest w świetnej formie - skomentowała Rilla, gdy weszli do kuchni. - Wyglądała tak, jakby miała do załatwienia rzecz niecierpiącą zwłoki. - Zgłosiła nam jeden ze swych kapitalnych pomysłów - poinformował ją James. - Jakoś nie widzę, żeby mogło wyniknąć z tego coś złego. Rilla roześmiała się. Pomysły Chloe kończyły się spektakularną katastrofą. Kiedyś postanowiła zbudować fontannę na środku oranżerii. W rezultacie trzeba było wymienić dywan. - Siadaj, Sean - zaprosiła go Gwen. - Napijesz się herbaty? - Nie, dziękuję, Gwen. Przed chwilą byliśmy na herbacie. - Co zaproponowała Chloe? - spytała Rilla. - To wspaniały pomysł! - zachwyciła się, gdy James przedstawił jej pomysł córki. - Gwen, zobaczysz, drzewko będzie wyglądało wspaniale. - Mam taką nadzieję. I cieszę się, że Chloe chce zrobić na przyjęcie coś ekstra. Oczywiście w ostatniej chwili, ale to typowe dla młodych. Żałuję jednak, że przed kilkoma tygodnia mi nie spytała mnie, czy może mi w czymś pomóc, zamiast zaskakiwać nas tą artystyczną improwizacją. Ta dziewczyna robi, co jej się podoba. - Ale jest bardzo zdolna. Gwen, drzewko będzie piękne. Chyba w to nie wątpisz. - Rilla podniosła się z krzesła i podeszła do siostry, która od dłuższej chwili stała przy zlewozmywaku. - Po prostu jesteś zmęczona. I trudno się dziwić, skoro nie odpoczywasz. To jest twój problem. Usiądź z nami i porozmawiaj. Właśnie piliśmy herbatę u niani. - Spostrzegła, że gdy to powiedziała, Gwen spojrzała na nią w trudny do odczytania sposób. Czyżby to z powodu zazdrości tak się skrzywiła? Czy to możliwe, że wygłosiła tę przemowę dlatego, ponieważ zobaczyła mnie z Seanem? Biedna Gwen! Uważa się za królową Willow Court, odpowiedzialną za wszystko, włącznie z realizacją filmu. Dlatego kręci nosem, gdy ktoś chce się włączyć do przygotowań czy wnieść do nich coś nieprzewidzianego, jak przed chwilą Chloe. Rilla była zła na siostrę, a zarazem jej współczuła. Po chwili milczenia dodała: - Niania kategorycznie daje do zrozumienia, że Ethan Walsh bił żonę. - Pomieszało jej się w głowie - uznała Gwen. - Nie pamięta, co jadła na śniadanie, więc nie sądzę, żeby można było polegać na jej pamięci w takich sprawach. Może myślała o czymś, co zobaczyła w telewizji? - Odwróciła się do Jamesa. - Muszę po tym okropnym dniu wziąć długą gorącą kąpiel. Będę na górze. - To brzmi jak rozkaz - powiedział James do Seana i Rylli, wychodząc za żoną z kuchni. - Dobrze jej zrobi przyjemny zimny dżinn. Co w takich chwilach zrobilibyśmy bez dżinu czy w ogóle bez alkoholu? - Pomachał im i zamknął drzwi. Było jeszcze wcześnie, ale James przebrał się już do obiadu i położył na ich małżeńskim łóżku. Gwen siedziała przy toaletce i pudrowała nos, wypijając resztkę dżinu. - Skąd Rilla ma tyle cierpliwości, aby codziennie robić sobie makijaż? Ja bym chyba zwariowała - oznajmiła z przekąsem. - Ona nazywa to klapsem. Mówi, że używa się tego określenia w teatrze. - Kochanie, tobie nie są potrzebne żadne pudry i szminki. To tak jakby upiększać piękny kwiat. Gwen odwróciła się do męża. - Chcesz czegoś ode mnie? Do czego zmierzasz? James roześmiał się. - Czy facet nie może już powiedzieć żonie komplementu? Wyglądasz dziś wyjątkowo ponętnie. - Dziękuję. - Gwen wzięła szczotkę do włosów. Odezwała się, nie chcąc, by cisza panowała zbyt długo. W stosunkach małżeńskich nie uznawała przedłużającego się milczenia, bo wtedy bezwiednie powracała myślami do czasów, kiedy nie mogła Jamesowi ufać. Było to dawno temu i przysiągł jej wówczas, że to ją kocha najbardziej na świecie i że już nigdy, przenigdy... itd. Dała mu wtedy jasno do zrozumienia, że jeszcze jedna zdrada i nigdy więcej nie przekroczy progu domu w Willow Court i nie zamieni z nią ani jednego słowa. Tak skończyła się ta historia. Żadne z nich do niej nie wróciło, ale James wiedział, że Gwen dyskretnie go obserwuje i zwraca uwagę na jego wyjścia i powroty do domu. - Sądzę, że Rilla zastawiła na Seana sidła. Wydaje się nim oczarowana. Nie uważasz? - On jest chyba przyzwoitym facetem. Oboje są dorośli itd. Nie widzę w tym nic złego - oświadczył James. - Pewnie się nie mylisz, nie chcę tylko, żeby Rilla cierpiała. - Mój Boże, dlaczego miałaby cierpieć? - zdziwił się James. - Kochanie, za dużo się martwisz. - Chyba tak, lecz inaczej nie potrafię. Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Godzina czy dwie przed zmierzchem to była w lecie najwspanialsza pora dnia. Słońce znajdowało się już nisko nad horyzontem, ale do zachodu pozostawało jeszcze trochę czasu. Beth szła nad jezioro. Zastanawiała się, dlaczego perłowe światło, ciepło i widok motyli krążących nad makami w dzikim ogrodzie, wszystko, co zawsze poprawiało jej nastrój, teraz tak na nią nie działa. Ten dzień nie był taki, o jakim marzyła w Londynie. Tam przychodziło jej łatwiej snucie fantazji, że idzie z Efem przez wysoką trawę, przez którą niebawem miała iść sama. Poza tym w swych marzeniach na temat tego weekendu zapomniała uwzględnić pracowników wynajętej firmy, którzy wnosili do namiotu stoły i krzesła i przez cały czas kręcili się po trawniku przed domem. Jakoś też zdołała pozbyć się z wyobraźni członków ekipy filmowej, pojawiających się w domu wszędzie, gdzie człowiek się ruszył, w najmniej oczekiwanych momentach. I wymazała z pamięci pozostałych członków rodziny - Fiona była zaabsorbowana ciążą, Douggie ciągle pojawiał się z kimś innym, Leonora chodziła po domu i ogrodzie z nieodłączną od siebie dyskrecją, Rilla nie wiadomo dlaczego tkwiła przez pół rana w sypialni, a potem gdzieś znikła z Seanem Everardem, Alex przez większą część dnia przepadał jak kamień w wodę, a Efe, główny obiekt uczuć i uwagi Beth, nie był w wakacyjnym nastroju, lecz chodził nadąsany i poirytowany. Do wczorajszego wieczoru nie miała pojęcia o ofercie Reubena Stronsky’ego i bardzo żałowała, że amerykański milioner nie może się wstrzymać parę dni z realizacją swoich planów. Efe nie był sobą. Wyraziła się nieściśle. Albo chodził wściekły, albo zachowywał się formalnie - rzeczowy i powierzchownie czarujący, a nie przyjaciel z dzieciństwa. Beth przyznała to z niechęcią, ale mężczyzna, który przez ostatnia dobę był w Willow Court przedmiotem uwagi wszystkich wcale jej się nie podobał. Wczoraj na obiedzie rozzłościł się na Fionę z powodu śmiesznego drobiazgu, bo nie podała mu takiej wędliny, na jaką miał ochotę. Beth ze zdumieniem stwierdziła, że chce stanąć w obronie tej biednej kobiety. Gdyby to do mnie odezwał się w taki sposób - rzuciłabym w niego tą cholerną szynką, uznała. A Fiona tylko zaczerwieniła się, powiedziała tym swoim idiotycznym głosem „Tak, Efe”, i zrobiła to, co chciał. Co do joty spełniła jego żądanie. Beth zauważyła również (jak mogła tego wcześniej nie spostrzec? (Może nie widywała ich razem wystarczająco często?), że w czasie posiłku Efe nie patrzył na żonę. I nic do niej nie mówił, choć hojnie obdzielał swoim wdziękiem wszystkich pozostałych. Gdyby chodziło o kogoś innego, uznałabym, że po prostu jest podły, ale biorę poprawkę, stwierdziła. Kiedy spojrzała na niego, uśmiechnął się w taki sposób, jakby byli w zmowie; konspiracyjnie. Ponieważ jednak nie mieli żadnych wspólnych sekretów, mogła tylko wysnuć wniosek, że zrobił to, aby rozdrażnić Fionę, która spostrzegła ten uśmiech, zbladła i utkwiła wzrok w talerzu. Beth się zawstydziła. Demonstracyjnie wyszła na chwilę z jadalni. Odwróciła się w stronę namiotu. Efe stał tam pogrążony w rozmowie z ojcem. James odpowiadał za przygotowania do przyjęcia trwające na dworze, ale syn wiercił mu dziurę w brzuchu w sprawie sprzedaży obrazów Ethana Walsha Oderwał się więc od nadzoru skomplikowanego montażu oświetlenia, choć właśnie przybyli inżynierowie oświetleniowcy. Nawet z daleka Beth widziała, że James pragnie jak najszybciej uwolnić się od syna i powrócić do przygotowania namiotu na przyjęcie. Stała przez chwilę, zastanawiając się, czy Efe ją zauważył, czy odgadł, że ona idzie nad jezioro, i czy zamierzał ruszyć za nią przez trawę. Nadarzała się wspaniała okazja! Niestety, nawet nie spojrzał w jej stronę, choć bardzo starała się ściągnąć go wzrokiem. Ruszyła w dół. Gdy doszła do dzikiego ogrodu, nie mógł jej już zobaczyć nikt, kto stał obok namiotu. Mogła swobodnie wyładować gniew i frustrację, idąc szybkim krokiem, niemal biegnąc przez długą trawę, depcząc kwiaty i szeleszcząc, do utraty tchu, do pozbycia się myśli o Efem. - Uważaj, jak idziesz! - usłyszała w trawie głos i podskoczyła. - Alex! Co tu robisz? - Leżał na ziemi z aparatem przysuniętym do twarzy i nie odpowiadał, nakierowując obiektyw na różne miejsca i pstrykając zdjęcia. Beth westchnęła i usiadła obok niego. - Robisz zdjęcia ziemi? A może jakichś uderzająco pięknych ździebeł trawy? - A żebyś wiedziała - potwierdził i odwrócił się na plecy, - Zrobiłem ciekawe zdjęcia jeziora przez zasłonę z trawy i kwiatów. - Pachnie to czystą sztuką - skomentowała z ironią i zerwała niebieski kwiat. - Nie odgrywaj się na mnie - oświadczył. - Nie odgrywaj? - Doskonale wiesz, co mam na myśli. Nie jesteś zadowolona z tego, jak sprawy się potoczyły, i to widać. Nie wiem, co według ciebie miało się tu dziać. - Nie myślałam o niczym w szczególności - odparła, zastanawiając się, co Alex wie. Nigdy nie mówił dużo, ale na wszystko zwracał baczną uwagę. Pomimo że nie wspomniała mu słowem, co czuje do Efego, czasami była pewna, że to odgadł. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie powiedzieć mu o wszystkim, ale w końcu uznała, że sytuacja będzie łatwiejsza, gdy po prostu zmieni temat. Wyznała: - Uwielbiam to jezioro. Czy w tym świetle nie jest wspaniałe? Zrób więcej zdjęć tej tafli wody. Chodź ze mną na brzeg. Zobacz, łabędzie pływają z tej strony. - Poświęciłem już temu cholernemu miejscu cały film - odparł, wciąż wpatrując się w niebo. - Bo Leonora tego ode mnie oczekuje, ale... - urwał w pół zdania. Beth zadrżała. Bardzo starała się zapomnieć o dniu, w którym utonął Mark, jednak nadal pamiętała wszystko dokładnie i często cała sytuacja powracała w jej myślach, głównie w nocy. To był burzliwy dzień. Taflę jeziora marszczył silny zimny wiatr. Pamiętała tę chwilę, jakby to było wczoraj, gdy Efe pochylił się nad czarną wodą, aby wyciągnąć z niej ciało Marka, i niósł je, ociekające wodą, na brzeg. Alex stał tam i płakał, widząc, jak starszy brat położył ciało Marka na ziemi, usiłując tchnąć w nie życie, potrząsając nim i odwracając je na przemian na plecy i twarzą do ziemi. Beth pamiętała paraliżujący strach, jaki ją ogarnął, gdy zdała sobie sprawę, że jej brat już nigdy nie będzie oddychał. Przerażona, ruszyła pędem do domu, krzycząc i płacząc. - Aleksie... To było dawno temu - powiedziała łagodnie i potrząsnęła głową, chcąc uwolnić się od tych obrazów. - Czy wiesz, że od tego czasu moja matka nie patrzy na jezioro? - Nie obwiniaj jej o to, co się stało - mruknął pod nosem. - Beth... - Słucham? - Czy mogę ci coś powiedzieć? Oprócz mnie nikt tego nie wie. Nie jestem pewny, czy powinienem do tego wracać, ale... Beth skinęła głową. Alex w nastroju do zwierzeń był jak ptak, który właśnie usiadł na gałęzi. Jedno głośniejsze słowo, jeden szybszy ruch i odleci. - W dniu, w którym Mark utonął, bawiliśmy się w traperów - podjął przerwany wątek. - Często to robiliśmy. Pamiętasz? Beth zamknęła oczy. Zobaczyła siebie, jak pędzi przez dziki ogród nad jezioro i dalej ścieżką wokół niego. Efe i Alex byli już w wodzie. A nie powinni. Mark siedział pod wierzbą. - Byłaś po drugiej stronie drzew - ciągnął Alex. - Efe krzyczał na Marka. „Markie, Zamknij się! Spieszę się. Muszę dostać się do mojej pułapki”. Beth zadrżała. Zamknęła oczy i usłyszała wyraźny głos Efego, jakby mówił to w tej chwili, wołając jej brata. - Cholera jasna! Hej, wy! - Chloe wyrosła przed nimi jak spod ziemi, z naręczem wierzbowych gałęzi. - Co robicie, czając się w trawie, gotowi podstawić nogę komuś niepożądanemu? Omal nie upuściłam wszystkich na ziemię. Beth miała ochotę ją udusić. Dlaczego właśnie w tym momencie Chloe musiała wyskoczyć z trawy? Alex już siedział j pakował do torby sprzęt fotograficzny. Miał nachmurzoną twarz. Beth dotknęła jego ramienia. - Aleksie... zostań - poprosiła go i odwróciła się do Chloe. - Moglibyśmy spytać cię o to samo. Co cię tu przyniosło? - Zamierzam zrobić drzewko, takie jak choinka, tyle że z gałęzi wierzby. Drzewko urodzinowe. Ozdobię je i wyeksponuję pod nim prezenty, które otrzyma Leonora. Dobry pomysł, co? - Super! - Beth starała się wykrzesać z siebie taki sam entuzjazm, jaki dostrzegła u niej. - Będzie wspaniałe. - Idziecie może do domu? - spytała Chloe, zmierzając już w tamtą stronę i odwracając się do nich. - Za moment - odpowiedziała Beth. - Dogonimy cię. - Gdy Chloe odeszła wystarczająco daleko, Beth odwróciła się do Aleksa. - Tak mi przykro. Mów dalej. - Nic się nie stało. To nic ważnego. - Wstał z trawy. Gdy Beth również wstała, dodał: - Zapomnijmy o tym, dobrze? - Nie, Aleksie. Tak nie można. To okrutne. Nie doprowadzasz sprawy do końca. Nie znoszę, gdy ludzie tak robią. - Nie chodzi o nic ważnego - powtórzył. - Po prostu chciałem ci dokuczyć. Przepraszam. Beth spojrzała na niego i od razu zrozumiała dwie rzeczy. Po pierwsze, zyskała pewność, że Alex naprawdę zamierzał jej powiedzieć na temat wydarzeń tamtego dnia coś ważnego. Po drugie, że nagle postanowił wycofać się i udawać, że chciał jej dokuczyć, że wcale nie ma żadnych sekretów. To było dla niej jeszcze ważniejsze. I wyglądał na szczerze tym wszystkim zmartwionego. Aż się spocił. - Dobrze. Zostawmy to i wracajmy do domu - zaproponowała. - Beth, zobaczymy się później. Jest jeszcze kilka miejsc, które chcę sfotografować, zanim zajdzie słońce. Nie miała wątpliwości, że odczul ulgę. Wyraźnie się rozluźnił. Obserwowała go, jak szedł przez trawę, wysoki i szczupły, w niebieskiej dżinsowej koszuli, swobodnie opadającej na spodnie. Zachodzące słońce złociło mu włosy. Biedny Alex! Nigdy nie potrafił jasno artykułować myśli. Gdyby był blisko, gdyby został z nią jeszcze przez chwilę, uścisnęłaby go, choć równocześnie miała ochotę dać mu klapsa. Tak łatwo było go zranić, a z drugiej strony zachowywał się okropnie. Wiedział coś na temat wydarzeń tamtego dnia. Beth postanowiła poczekać, aż sam jej o nich opowie. Z pewnością kiedyś to zrobi, bo nie mógł do końca życia dźwigać brzemienia sekretu, który dotyczył czyjejś winy. Alex w kółko powtarzał w myślach: o, kurwa, o, cholera, ja pierdolę... Dlaczego w ogóle o tym wspomniałem? Ta myśl dręczyła jego umysł jak maniacka obsesja. Szedł najszybciej, jak potrafił, do utraty tchu i kompletnego wyczerpania. Chciał cofnąć każde słowo, które wypowiedział do Beth. Co w niego wstąpiło? Chyba jestem pomylony, orzekł. Co dobrego mogło wyniknąć z odgrzebywania starych spraw? Nagle zdał sobie sprawę z tego, że dotarł do domku niani. Nie chcę tu być, stwierdził. Chcę być z dala od Willow Court i od wszystkich, którzy tu są. Ruszył przez bramę do wioski. Przynajmniej raz w życiu był nieświadomy otoczenia, w którym się znalazł. Gdy zaczął mówić o tamtym dniu, widział tylko twarz Beth. Nigdy nie powinien podejmować tego tematu. Teraz byłoby czymś całkowicie naturalnym, gdyby Beth chciała się dowiedzieć, co zamierzał jej powiedzieć. Gdy szedł, jakoś zdołał zapanować nad mętlikiem, który miał w głowie po rozstaniu z nią. Może jednak ona nie podniesie już tej kwestii? Z pewnością zauważyła, jak cierpiał, zanim zjawiła się Chloe. Dzięki Bogu, że jego siostra na nich wpadła! Nie miał pojęcia, co by zrobił, co powiedziałby Beth, gdyby Chloe się nie zjawiła. Za nic w świecie nie mógł przecież wyjawić Beth prawdy. Alex miał pewność tylko co do jednej rzeczy: Efe był przekonany, że on nie widział, jak Mark utonął. Pewność ta wynikała z tego, że od początku kłamał. Nawet w wieku sześciu lat instynktownie wiedział, że musi tak postąpić. „Alex? Zgadzasz się ze mną, że to nie była moja wina? Markie nie powinien przychodzić. Nie powinien krzyczeć.” - Efe, niczego nie zauważyłem. Byłem tam. O co chodzi? O co chodzi z Markiem? - O nic. Alex, zamknij się. Muszę pomyśleć. Gdzie jest Beth? - Pobiegła po mamę”. Wtedy po raz ostatni Alex widział brata we łzach. Efe klęczał na ziemi i trzymał na kolanach głowę Marka, becząc jak dziewczyna, a nawet bardziej, bo Alex nie widział żadnej, która by tak szlochała. Miał zaczerwienioną mokrą od łez twarz i spuchnięte oczy. Alex przymknął powieki, chcąc wymazać z pamięci obraz swego dużego brata, swego bohatera, kogoś najbardziej uwielbianego, nieustraszonego, odważniejszego i silniejszego niż każdy inny brat, kto nagle przemienił się w przemoczonego do nitki, pochlipującego żałosnego nieszczęśnika. Nie wiedział wtedy, co robić, a gdy myślał przez wszystkie następne lata o swej ówczesnej bezradności, wstydził się siebie. Byłem tylko małym chłopcem, jednak nadal żałuję, że nie wiedziałem, co powiedzieć, co zrobić, aby Efego pocieszyć. Nigdy nie mieliśmy w zwyczaju padać sobie w ramiona, ale z pewnością w takiej chwili mogłem go uścisnąć. Może gdybym to zrobił, gdybym przyznał się do tego, co rzeczywiście widziałem, a mimo to go objął i próbował uspokoić, pomógł mu i okazał współczucie, wszystko ułożyłoby się inaczej. Może Efe stałby się innym człowiekiem. Aleksowi przyszło nagle do głowy, że Efe jest taki, jaki jest, ponieważ zataił prawdziwy przebieg wydarzeń tamtego dnia. Dlatego teraz dobrze czuje się z kłamstwem i oszustwem, i nie pozwala sobie na wylewność w okazywaniu uczuć, nawet osobom, które kocha. Podczas spaceru Alex zdecydował, jak postąpi. Jeśli Beth spyta go, co zamierzał jej powiedzieć, po prostu coś zmyśli. Mógł zmyślić cokolwiek, skoro nie miało to nic wspólnego z prawdą. Było też możliwe, że Beth go nie spyta. Jeśli podejrzewa, że ta nieopowiedziana historia w złym świetle ukaże jej ukochanego Efego, to może po prostu nie chcieć do niej wracać. Przystanął przy wiekowym wiązie. Zacząłem jej opowiadać o tym dniu, bo chciałem, żeby inaczej spojrzała na mojego brata. O to mi chodziło. Chciałem, żeby jej uczucie do niego osłabło. Oparł czoło o pień i zamknął oczy. Jest zbyt silne, uznał. Taka jest prawda. Zawsze o tym wiedziałem, nawet jeśli nie przyznawałem się do tego przed samym sobą. Zawrócił do Willow Court. Nie rozumiał, dlaczego tak niepokoi się o Beth. Może dlatego, że wiedział, iż z jej miłości do jego brata nie może wyniknąć nic dobrego? Bo Efe był zdolny ją zranić na tyle różnych sposobów. Alex zastanawiał się, czy ostrzeganie Beth w ogóle jest potrzebne, czy też lepiej milczeć, co do tej pory czynił. Szukał właściwych słów na określenie swojego samopoczucia. Czuję się niezręcznie, uznał. To były najwłaściwsze słowa, jakie mu przyszły do głowy. A może raczej jestem wzburzony? - zastanawiał się. Tak czy inaczej, cokolwiek by zrobił, prawdopodobnie okazałoby się to niewłaściwe. A niech to jasna cholera. Wiedział, że nie będzie łatwo. Wracając do sypialni, aby przebrać się do obiadu, Beth zerknęła do oranżerii i zobaczyła Efego, który pisał coś na laptopie Gwen. Przystanęła w holu, zastanawiając się, czy nie wejść tam i nie porozmawiać z nim. W końcu uznała, że nie powinna tego robić. Efe nie znosił, gdy ktoś mu przeszkodził, gdy był czymś zaabsorbowany. W dzieciństwie nieraz na nią krzyknął, gdy wtrąciła się, jak to nazywał, a on miał umysł zajęty czymś innym. Poza tym, pomyślała, idąc niechętnie do swojego pokoju, nie chcę, żeby mnie zobaczył w takim stanie. Wiatr rozwiał mi włosy, mój T-shirt jest po całym dniu noszenia nieświeży i nie mam makijażu. Czuła się nieświeżo również psychicznie. Alex opowiadający o Marku w taki sposób poruszył w niej uczucia, które od siebie odpychała. Czasami jeszcze śnił jej się tamten dzień. Zwykle jednak potrafiła wyprzeć ze świadomości ponure myśli i zastąpić je przyjemniejszymi wspomnieniami. Ta tragedia zdarzyła się tak dawno. Beth nauczyła się nie mówić o pewnych sprawach, nie chcąc sprawiać bólu Rilli, a nawet nie odważała się o nich myśleć. W łazience przylegającej do sypialni Fiony i Efego usłyszała plusk wody. To była pora kąpieli Douggiego i dom rozbrzmiewał jego pokrzykiwaniami. Normalnie Beth nie dokonywałaby żadnych porównań, ale teraz nagle przypomniała sobie kąpiele swoje i Marka. Gdy wyrywali sobie z rąk żółtą plastikową kaczuszkę, Rilla śpiewała im piosenkę o brzydkim kaczątku. Na wspomnienie tamtych chwil Beth napłynęły łzy do oczu. Co za idiotyzm, pomyślała. Przecież każde z nas mogło mieć taką kaczuszkę. A może ja byłam za duża na zabawę w kąpieli lub też dorośli tak uważali? Gdy znalazła się pod drzwiami łazienki, usłyszała też inny dźwięk. Ktoś płakał. To Fiona, pomyślała. Żona Efego próbowała się uspokoić, ale drzwi na korytarz były uchylone i Beth słyszała jej tłumiony szloch. Douggie chlapał wodą w wannie i coś paplał. Przez moment Beth zastanawiała się, czy nie udać, że nic nie słyszała, i nie zniknąć za drzwiami swojej sypialni, lecz zwyciężyła ciekawość i chęć okazania życzliwości. Fiona siedziała na niskim taborecie koło wanny, wycierając oczy i nos chusteczką higieniczną; wzięła ich cały zapas. Douggie „pruł fale” czerwonym stateczkiem, który przyciągał uwagę niebieskim kominem i wesołą twarzą namalowaną na dziobie. Fiona miała pobladłą, całą w plamach twarz i zaczerwienione zapłakane oczy. - Fiono... przepraszam. Przechodząc, usłyszałam jakieś odgłosy i pomyślałam, że lepiej będzie, jeśli wejdę i sprawdzę... - Odkaszlnęła i zaproponowała bardziej pewnym głosem: - Czy chciałabyś, żebym wytarła Douggiego? Fiona skinęła głową. - Mogłabyś to zrobić? Czuję się potwornie. Zaraz umyję twarz. Tu jest jego ręcznik. Beth, bardzo ci dziękuję. Nie wiem, co się ze mną dzieje. Podejrzewam, że to ciąża, ale poprzednio było inaczej. - Chodź, kochanie - zwróciła się Beth do malca. - Pora wyjść z wanny i włożyć piżamę. Spojrzał na nią tak, jakby nie zamierzał jej posłuchać, ale zaraz zmienił zdanie. - Beff wytrze - powiedział i stanął w wodzie, najwyraźniej zadowolony ze zmiany sytuacji. Dodał: - Chcę Beff. Beth postawiła go na macie, okryła ręcznikiem i przykucnąwszy, przytuliła do siebie. - Tak, wytrę cię, a następnie położymy cię do łóżka. - Zerknęła ponad głową wiercącego się chłopca na jego matkę. Fiona uspokoiła się nieco i zmusiła do uśmiechu. - Dzięki, Beth. Nie zwracaj na mnie uwagi. Po prostu trochę już tego wszystkiego za dużo. Chodźmy do pokoju. - Ruszyła przodem i otworzyła drzwi sypialni, tłumacząc się: - Przykro mi z powodu tego bałaganu. Nie czuję się na siłach, żeby sprzątać, i Efe jest taki poirytowany... - Gdy przebiorę Douggiego do snu, pomogę ci pochować rzeczy - weszła jej w słowo Beth. Nie dopuściła do jej dalszego tłumaczenia się, skupiając uwagę na rozmowie z chłopcem, którą prowadziła w jego dziecinnym języku. Douggie był tak podobny do Efego i Marka, że czuła się dziwnie, jakby ktoś pomieszał jej uczucia. Dotychczas nie pozwoliła sobie kochać tego chłopca naprawdę, bo nie chciała go uznać jako dowodu związku Efego z Fioną, ale teraz nagle wtuliła twarz w jego delikatną szyję, żałując, że ten moment bliskości nie może trwać zbyt długo. Miała świadomość, że w wielu sprawach jej poglądy nie są już tak zdecydowane jak dotychczas. Trudno było nie współczuć Pionie, lecz mimo to nadal nie mogła jej sobie wyobrazić z Efem w tym pokoju, w małżeńskim łożu, nie odczuwając zazdrości i niechęci. I im bardziej starała się skierować myśli na inne tory, tym żywsze stawały się sceny z jej wyobraźni. Postaraj się zająć umysł czymś innym, porozmawiaj z Fioną. - Czy chciałabyś o tym porozmawiać? To znaczy o czymś, co jest nie tak. Beth włożyła malcowi spodnie od piżamy. Nie powinnam ja pytać o to w ten sposób, doszła do wniosku. Szkoda, że nie wiem, jak to zrobić. Pod tym względem jestem bezużyteczna. Byłoby dla niej o wiele lepiej, gdyby porozmawiała z kimkolwiek, tylko nie ze mną. - Nie wiem, co powiedzieć, zwłaszcza tobie. To znaczy mam na myśli to, że ty i Efe jesteście sobie tacy bliscy. Czasami, gdy rozmawiacie, jestem o niego zazdrosna - wyznała Fiona. Uśmiechnęła się, widząc zdumioną minę Beth. - Nie wiedziałaś o tym? Przykro mi. To nie twoja wina, ale gdy chodzi o Efego, tracę rozum. Mam tego świadomość. Przypuszczam, że wolałby, abym była inna, ale ja nie potrafię. - Nie. Jestem pewna, że nie wolałby. Jest ci oddany. Wiem o tym - zapewniła ją Beth. - Powiedział tak? - spytała Fiona. - Owszem - skłamała Beth bez wahania, słysząc w jej głosie desperację, lecz zaraz przeszła do spraw, o których, jak sądziła, mogła wypowiedzieć się bardziej uczciwie, i dodała: - Widzę, jak on na ciebie patrzy. - Ale ze mnie krowa, pomyślała. Nie powiedziałam jej, jak często Efe patrzy na nią, jakby była kompletną idiotką. Jednak słysząc te słowa, Fiona wyraźnie się ucieszyła. - Staram się postępować tak, jak by on sobie tego życzył. Przez cały czas - wyznała. - Może nie powinnaś - zasugerowała jej Beth, sadzając chłopca na kolanach i przytulając go. - Może powinnaś silniej zaznaczać swój autorytet. Fiona się zdumiała. - Nie odważyłabym się. Efe strasznie się wścieka, gdy ktoś się z nim nie zgadza. Tylko spójrz. Podwinęła rękaw powyżej łokcia i wyciągnęła rękę. Na jej białej skórze widniały siniaki pozostawione przez palce zaciskające się na przedramieniu. To były ślady dłoni Efego na ciele jego żony. Potrafił wyładować na kimś swój gniew, ale Beth nie chciała tego dopuścić do świadomości. Teraz przeżyła wstrząs. Czuła do Efego odrazę, lecz o dziwo nie była wcale zdumiona tym świadectwem brutalności. - Musisz o tym komuś powiedzieć. Nie ma prawa robić ci takich rzeczy - oświadczyła, przełknąwszy ślinę. - Stracił panowanie nad sobą. Zaraz mnie przeprosił. Na prawdę. Strasznie się kajał. Pokazałam ci te siniaki tylko dlatego, bo zasugerowałaś, że powinnam stawić mu czoło. Ale łatwiej jest się z nim zgodzić. To wszystko. Beth głaskała Douggiego po głowie. - Czy już wcześniej zastosował wobec ciebie przemoc fizyczną? Fiono, powiedz mi. Przyrzekam, że nikt się o tym nie dowie. Fiona skinęła głową. - Parę razy. Zawsze z mojej winy. I zawsze przepraszał. To wcale nie znaczy, że mnie nie kocha. W kółko mi to powtarza. To wcale nie znaczy. - Nie, oczywiście, że nie. - Beth poczuła mdłości. Wstała. Co mogła jej powiedzieć? Absolutnie nie wolno ci tolerować takiego traktowania? Powinnaś odejść od Efego? Nagle zapragnęła być sama w swoim pokoju i wszystko przemyśleć. Najwyraźniej jestem tak samo głupia jak Fiona, skoro wiedziałam, że Efe potrafi się zachować brutalnie, i nie zaczęłam myśleć o nim inaczej. Spojrzała na Fionę. - Muszę już iść i przygotować się do obiadu. Poradzisz sobie sama? - Jasne, Beth. Bardzo ci dziękuję za pomoc przy Douggiem. Po prostu wszystkiego jest za dużo. Wszystko dzieje się na raz. Rozumiesz... - Oczywiście. - Beth pocałowała ją w policzek. - Doprowadź się do porządku. - Podała jej synka, też go całując. Zerknęła na toaletkę. Jej wzrok przyciągnęło zdjęcie w skórzanej oprawie, które Fiona najwyraźniej przywiozła ze sobą i postawiła obok kosmetyków. Pokazywało Fionę, Efego i ich synka jako rodzinę. Malec siedział na ramionach ojca i trzymał go za włosy. Fiona patrzyła na nich. Wiatr nasunął jej na twarz kosmyk włosów. Promieniała. Spacerowali po plaży - Za ich plecami widniał błękit nieba. Późne popołudniowe słońce rozjaśniało malinoworóżowy dywan. Ciszę panującą w sypialni Leonory mąciło tylko mruczenie kota. Bertie przyszedł ze swą panią do jej pokoju i teraz leżał obok niej na łóżku zwinięty w kłębek. Leonora miała zamknięte oczy i „sporządzała remanent”, jak to nazywała. Używając tego biznesowego wyrażenia, czuła się w mniejszym stopniu starszą panią odpoczywającą przed obiadem, a w większym magnatem przemysłowym w spódnicy, oceniającym wydarzenia dnia w centrum imperium biznesu. Oczywiście nie mogła tak nazywać Willow Court. Faktycznie coraz bardziej czuła się jak żonglerka, czuwająca nad kilkoma unoszącymi się w powietrzu kolorowymi piłeczkami, aby któraś z nich nie spadła. Występując w tej roli, być może dlatego odnosiła sukcesy, że nie zwracała uwagi na nic, co bezpośrednio jej nie dotyczyło, na przykład na czyjś płacz, który usłyszała, zanim się położyła. Znała akustykę domu i wiedziała, że płacz dochodzi z łazienki, a ponieważ do jej uszu docierała również paplanina dziecka, wywnioskowała, że to Fiona zalewa się łzami. Należało się tego spodziewać, skoro żona Efego jest w ciąży. Leonora pamiętała doskonale, że gdy nosiła pod sercem Rillę, płakała z byle powodu. Pierwszą ciążę zniosła wspaniale, od pierwszego do ostatniego dnia, ale prawdopodobnie było to czymś wyjątkowym. Poza tym Fiona musiała radzić sobie z Efem, co wymagało znacznie większej inteligencji niż ta, którą ona miała. Prawdopodobnie z powodu stanowczości Leonory w sprawie losu obrazów Ethana Walsha Efe zachowywał się jak ranny zwierz. Oczywiście nazywał to uporem, lecz w rzeczywistości po prostu nie potrafił tego znieść, gdy nie udało mu się w jakiejś sprawie postawić na swoim. Pod tym względem był podobny do swojego imiennika, ojca Leonory. Chcąc właściwie postępować z takimi mężczyznami, trzeba było stale mieć się na baczności. Ja to potrafiłam, a Fiona nie potrafi i w tym cały szkopuł, uznała. Ale małżeństwo Efego to nie moja sprawa. Skierowała myśli na inne tory. Zaczęła od sprawdzenia w pamięci listy spraw do załatwienia, którą zrobiła w związku z przyjęciem. Okazało się że już wszystkie zostały załatwione. Pogratulowała sobie tego, że wynajęta firma tak sprawnie postawiła namiot. Już teraz wyglądał wspaniale, z zamontowanym oświetleniem i gładką jasnozieloną podpinką, jak cyrkowy, tyle że mniejszy. Właśnie dekorowali go, tłumek młodych ludzi, którzy tłoczyli się pod sufitem, stojąc na drabinach, coraz bardziej zadowoleni z osiąganych efektów. Jutro miały zostać dostarczone stoły i krzesła. Potem trzeba było poczynić tylko ostatnie przygotowania: nakryć stoły jasnozielonymi obrusami i ozdobić je kwiatami. Zapewne w wieku siedemdziesięciu pięciu lat nie należało w związku z przyjęciem odczuwać coraz silniejszego dreszczyku podniecenia, lecz Leonora go odczuwała. To dlatego, że moje urodzinowe przyjęcia z okresu dzieciństwa nie są warte wspomnień, uznała. Ethan i Maude nie mieli talentu do ich organizowania. W jej wypadku z tego rodzaju okazjami towarzyskimi zawsze łączyły się jakieś ograniczenia, jakieś nakazy służące temu, by za sprawą tego czy innego czynnika tata się nie zniecierpliwił. Czuwanie nad przebiegiem przyjęć urodzinowych Leonory jej rodzice powierzali często niani i innym służącym. Leonora miała do tych przyjęć uraz. Z pewnością matka mogła zdobyć się na to, żeby wówczas przyjść do pokoju dziecinnego, bez względu na to, jak była nieśmiała i jak nie znosiła pokazywać się publicznie. Obchodzenie urodzin córki należało do obowiązków matki. Po śmierci Maude Leonorze w ogóle nie urządzano przyjęć urodzinowych. Wciąż dobrze pamiętała to lato, kiedy matka umarła, a ona była tak chora, że przeoczyła dzień swoich urodzin. Dlatego Gwen i Rilli organizowała wspaniałe przyjęcia urodzinowe. Chciała, aby je pamiętały do końca życia. Później urządzała także urodziny Efemu, Aleksowi i Chloe. Pod jej dachem wnuki spędzały wspaniałe chwile. Żonglerka. Należało zastanowić się jeszcze nad innymi sprawami. Wydawało się, że Rilla coraz bardziej zaprzyjaźnia się z Seanem Everardem. Może nawiązywała tę znajomość zbyt szybko? Z pewnością w jej wieku należało mieć więcej godności. Leonora postanowiła porozmawiać o tym z Rillą później. Była zaskoczona tym, że obecnie młodsza córka irytuje ją mniej niż kiedyś. Może działo się tak dlatego, że Rilla starała się zrobić wrażenie na Seanie? Z pewnością wydawała się bardziej cicha i dystyngowana niż kiedyś. I nie zanadto eksponowała się jako artystka. Powinnam być wdzięczna losowi, że w jej wypadku okazał się dla mnie bardziej litościwy, niż się spodziewałam. Poza tym jest możliwe, że Rilla stara się sprawić mi przyjemność. Chloe... Leonora była pewna, że wnuczka coś knuje. Alex przepadał na wiele godzin, jednak nie dostrzegała w tym nic niezwykłego. Gwen i Jamesa bez reszty pochłaniały sprawy domowe. Efemu sama zepsuła weekend. Nie mogła nic na to poradzić, choć nie powinna mu wypominać, co dla niego kiedyś zrobiła, chcąc mu pomóc. Popełniła błąd, nie dotrzymując obietnicy, zupełnie jak nie ona. Wcześniej była przekonana, że wypomniała mu to dla jego dobra, jednak teraz ogarnęły ją wątpliwości. Przez chwilę zastanawiała się, dlaczego tak sprzeciwia się planowi wnuka. Czy nie byłoby rozsądniej skorzystać ze sposobności i jeszcze bardziej rozsławić nazwisko Ethana Walsha? Zasługiwał na to. Jednak zgodnie z testamentem obrazy miały pozostać w Willow Court. Poza tym Leonora przyrzekła mu, że nigdy nie opuszczą tego miejsca. Inni ludzie mogą składać nic nie warte obietnice, ale nie ja, stwierdziła. Ja dotrzymuję słowa. Niestety, na myśl o rozmowie z Efem musiała się zaczerwienić. Zwykle spełniam przyrzeczenia w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach, z pewnością nieporównanie częściej niż inni ludzie, uściśliła. Mimo to trochę żałowała, że nigdy nie będzie miała pamiątkowego zdjęcia z otwarcia, w imieniu Ethana Walsha, muzeum eksponującego jego malarstwo. Bertie zmienił pozycję. Gdy mościł się na kołdrze, Leonora pogłaskała go po głowie. Zaczęła myśleć o gościach zaproszonych na niedzielne przyjęcie. Jednym z nich był syn Jeremy’ego Blanda, który po śmierci Ethana Walsha zainteresował się jego obrazami i bardzo Leonorze pomógł go wylansować. Ze smutkiem pomyślała, że wśród osób obecnych na przyjęciu zabraknie tylko jej ukochanego Petera. Na myśl o tym, jakie to niesprawiedliwe, ogarnął ją gniew. Zamknęła oczy. Peter. Starała się nie myśleć o nim zbyt często, ale teraz dała upust wspomnieniom. Czerwiec 1948 - Marzec 1954 Następnego dnia po ślubie Leonora obudziła się wcześnie rano. Słońce właśnie wzeszło, a na drzewach rozlegał się śpiew ptaków. Nie była już tą samą kobietą, która wczoraj wieczorem położyła się do łóżka. Spojrzała na Petera. Spał, opierając głowę na poduszce. Zastanawiała się nad tym, jak to jest możliwe, żeby być z drugim człowiekiem tak blisko i nadal dostrzegać w nim tajemnicę. Znała tego Petera, który z nią rozmawiał i ją całował, ale śpiący obok mężczyzna wydawał się dziwny i niezwykły. Jego białe ramię spoczywało tuż obok jej ramienia, a rude, wpadające w brąz włosy zsunęły mu się nieco na czoło. Nadawało mu to chłopięcy wygląd. Chciała go pogłaskać po twarzy i obudzić, i znaleźć się w jego ramionach, jak w nocy. Uśmiechnęła się na myśl o tym, jak niania bez powodzenia starała się jej wyjaśnić, co wydarzy się między nią i świeżo poślubionym mężem w noc poślubną. Leonora wyszła za mąż jako pierwsza spośród dziewcząt stanowiących paczkę, do której należała. W gronie przyjaciółek często rozmawiały o seksie, choć żadna nie wypowiadała się na ten temat tak szczerze, jak Leonora by sobie życzyła. W gruncie rzeczy żadna z nas nie miała pojęcia o tym, czego naprawdę powinna się spodziewać, stwierdziła. Nie miałyśmy w tych sprawach żadnego doświadczenia. I to był problem. Z filmów i książek wiedziały, że kobietę, która jest po raz pierwszy z mężczyzną czeka wielka rozkosz, jeśli naturalnie nie zawiedzie ją instynkt. Zdawały sobie sprawę z tego, że najważniejszy jest sam akt seksualny. Niestety, nie miały na ten temat żadnej teoretycznej wiedzy szczegółowej ani też, z drugiej strony, praktycznej. Może w młodości niania przeżyła jakieś przygody miłosne, ale jej znajomość tematu była żałośnie słaba. - Sądzę, że powinnam wspomnieć o tych sprawach - oznajmiła na kilka dni przed ślubem. - Żałuję, że twoja bied na matka nie żyje i nie może ci powiedzieć, jakie są obowiązki żony. - Wpatrywała się w cerowaną pończochę, unikając wzroku Leonory. - Nianiu, ja kocham Petera - oświadczyła Leonora, starając się dać jej w ten sposób do zrozumienia, że ta rozmowa jest niepotrzebna. - Kochanie, mężczyźni mają pewne potrzeby - brnęła dalej niania z uporem. - Obowiązkiem żony jest podporządkować się im. Uważam, że na początku akt może być bolesny. Ale kobiety mówią, że można się przyzwyczaić. Leonora stłumiła chichot. - W porządku, nianiu. Wiem wszystko na ten temat. Uwierz mi. To była nieprawda, ale niania wyraźnie się odprężyła. Spojrzała na Leonorę i uśmiechnęła się do niej. - Dobrze, kochanie. Po prostu chciałam cię uprzedzić, żebyś się nie przestraszyła. - Nigdy nie mogłabym przestraszyć się Petera. Ja go kocham. - Pewnie każdy się z tym zgodzi, że miłość jest ważna - orzekła niania. Przynajmniej nie przeżyłam szoku na widok nagiego ciała mężczyzny, stwierdziła Leonora, leżąc obok męża. Chwaliła sobie dorastanie wśród książek z mnóstwem wspaniałych reprodukcji rzeźb hellenistycznych i renesansowych. Dzięki nim znała wygląd nagiego ciała. Zamknęła oczy i przypominała sobie, jak po raz pierwszy Peter stanął przed nią nagi. Może, gdyby się tego nie spodziewała, ten widok trochę by ją zaskoczył! Ale nawet nie miała chwili czasu, żeby się nad tym zastanowić i była za to wdzięczna losowi. Wszystko działo się zbyt szybko na to, aby mogła cokolwiek analizować, choć zarazem tak wolno, jakby świat się zatrzymał. Możliwe, że potrafiła kochać się z mężczyzną lepiej niż inne kobiety, gdyż od początku nie czuła bólu. Ale może inni łączą go z doznaniem, które opanowało całe jej ciało i pozbawiło ją tchu? Nie czułam bólu wcześniej i teraz też nie czuję, uświadomiła sobie. Przez długi czas czuła oddech Petera we włosach, dotyk niecierpliwych ust i czułych dłoni na całym ciele. Słyszała szeptane do ucha pieszczotliwe słowa. Do tej pory nie zdawała sobie sprawy z tego, że mężczyzna i kobieta mogą być ze sobą tak blisko, jakby stanowili jedno ciało. Nagle zapragnęła przeżyć wszystko ponownie. Spojrzała na Petera w nadziei, że może się budzi, ale wciąż spał. Miał niebieskawe powieki, a na czole żyły, których wcześniej nie zauważyła. Pragnęła go dotknąć, przysunąć do siebie, lecz nie zrobiła tego, tylko zamknęła oczy. Jeśli znowu zasnę, to on obudzi mnie pocałunkiem, jak śpiącą królewnę, pomyślała. Zapadła w płytki sen. W uszach dźwięczały jej słowa z wczorajszej uroczystości ślubnej, dziwnie przemieszane z tymi z nabożeństwa żałobnego. „Bierzesz sobie tę kobietę... kochać i szanować... z prochu... w proch... z nadzieją zmartwychwstania... tego człowiek niech nie rozłącza”. Gdy się zestarzeję, będę opowiadać tę historię wnukom: jak mój ojciec zmarł w przeddzień mojego ślubu, którego termin musiał w związku z tym zostać przesunięty. Dziś od śmierci Ethana Walsha minęły już trzy tygodnie, lecz Leonora nadal spodziewała się, że gdzieś go spotka. Gdy budziła się rano, świadomość, że nie ma go już w Willow Court, była dla niej bardzo bolesna. Niania uważała, że miał szczęście. Wprawdzie zmarł w niewłaściwym momencie, bo w przeddzień ślubu Leonory lecz przynajmniej nie cierpiał. Pani Darting, kucharka i gosposia w jednej osobie, znalazła go martwego w jego ulubionym fotelu, gdy o czwartej podawała mu herbatę. Właśnie upiekła jego ulubione rurki oblane czekoladą. Na dywanie u jego stóp, leżała gazeta, którą czytał. Lekarz orzekł, że Walsh dostał ataku serca. - Pan Ethan był nieświadomy, że umiera. Wszystko stało się błyskawicznie - powtarzał. Leonora uważała, że powiedział tak, chcąc ją pocieszyć. Przeżywała zawód, bo ojciec nie zdążył się z nią pożegnać. Zalewała się łzami, czując nie tylko żal z powodu jego utraty, lecz także złość na niego, że zepsuł jej tą śmiercią wesele. Wstydziła się swej małostkowości, ale następnego dnia miał się odbyć ślub w miejscowym kościele, a w kuchni piętrzyły się truskawki na weselne przyjęcie. Wszystko musiała zorganizować od nowa, zaczynając od powiadomienia zaproszonych gości o przesunięciu daty ślubu i o pogrzebie ojca. I wystąpiła w ponurym czarnym kostiumie i kapeluszu, zamiast w sukni uszytej z białego atłasu. Fason New Look oznaczał, że suknia ma długi do kostek szeroki dół i dopasowaną górę, wyszywaną perełkami. - Kochanie, poradzimy sobie. Po prostu weźmiemy ślub za kilka tygodni. Zawsze będziesz piękna, a ja zawsze będę z tobą szczęśliwy - dodał jej otuchy Peter. I wyszła za niego za mąż po trzech tygodniach od śmierci ojca. Z powodu żałoby ślub był skromniejszy, niż planowała, ale włożyła tę suknię i zaprosiła bliskich. Po pogrzebie zaczęła z pomocą Petera urządzać na nowo Willow Court. Pan Edmunds, prawnik rodziny, wyjaśnił jej sprawy finansowe. Gdy żył ojciec, raczej nie interesowała się nimi. Teraz Peter pomógł jej zrozumieć różne kwestie, które wcześniej spychała na margines jako nudne, a dotyczyły one inwestycji i dochodów. Zaskoczyło ją to, że jest bogata. - Przecież musiałaś zdawać sobie sprawę, że odziedziczysz po rodzicach cały majątek - zdziwił się Peter. Oczywiście, że zdawała sobie z tego sprawę, ale dopiero teraz zaczęło to dla niej coś znaczyć, bo mogła samodzielnie przeznaczyć część pieniędzy na upiększenie Willow Court. Naturalnie w ciągu tych trzech tygodni nie mieli czasu na przeprowadzenie remontu i zmianę wystroju wnętrz, ale prowadzili niekończące się rozmowy na temat konieczności zastąpienia starych niemodnych zasłon nowymi, pomalowania pokoi na pastelowe kolory i zmiany tapety w pokoju dziecinnym, a także zakupu tureckich dywanów, położenia w niektórych pokojach nowych parkietów i naprawy czarno-białej posadzki w holu, bo w ciągu lat część płytek popękała. Były to ambitne plany. Myślenie o nich pozwalało Leonorze zapomnieć o smutku spowodowanym utratą ojca. Ale smutek ów mieszał się z radością, jaką czerpała ze związku z Peterem. W domu rozbrzmiewała muzyka, po raz pierwszy od czasu, gdy przestał spełniać funkcję sanatorium dla rannych żołnierzy. Przekroczywszy próg, Peter włączał w salonie gramofon i puszczał płytę. Leonora najbardziej lubiła słuchać nagrań Glenna Millera, Duke’a Ellingtona, Lestera Younga, Billie Holiday i cudownego Louisa Armstronga. Początkowo ich nie znała, ale szybko rozmaite melodie zapadły jej w pamięć i podbiły serce: String of Pearls; Mood Indigo; The Man I Love i I Can’t Give You Anything But Love, piosenka, którą śpiewał jej Peter, kiepsko naśladując chropawy głos Armstronga, czym doprowadzał ją do ataku śmiechu. W ogrodzie już dokonała korzystnych zmian. Odkryła, że zajmowanie się roślinami przynosi pociechę po stracie ojca. Poza tym ogród zawsze kojarzył się jej z matką. Dlatego, gdy wykonywała w nim różne prace czy wybierała z katalogów nowe krzewy i kwiaty, w jej pamięci nie powracał głos Ethana Walsha. Postanowiła na nowo zaprojektować Cichy Ogródek. Musiała zatroszczyć się o rośliny rozpięte na treliażu, które były zaniedbane, a także posadził nowe na skraju Cichego Ogródka. Wybrała azalie, japońskie pigwy i różowe oraz białe piwonie. Czasami, gdy Peter był w pracy lub załatwiał różne sprawy w mieście, siadywała z nianią na ławeczce pod drzewem magnolii. - Nianiu, to jest dziwne. Tata nie należał przecież do najbardziej rozmownych ludzi na świecie, a przez cały czas dźwięczy mi w uszach jego głos - zwierzyła się pewnego dnia. - Od jakiegoś czasu nie był sobą. Kiedyś zachowywał się inaczej - zauważyła niania, która znała go bardzo długo. Istotnie. Od końca wojny stawał się coraz bardziej markotny i odległy myślami, a w miesiącach poprzedzających śmierć siedział pogrążony w milczeniu. Zimą godzinami wpatrywał się w ogień w kominku, a latem bez końca krążył wokół jeziora. - Wiem, ale tęsknię za nim, bo zawsze tu był, przez całe moje życie i... - przerwała Leonora, nie wiedząc, jak wyrazić myśl. Chciała powiedzieć: „to mój ojciec, jedyny członek rodziny, jakiego miałam, a teraz umarł i zostałam zupełnie sama”. - Kochanie, nie będziesz długo sama - koiła jej smutek niania. - Za parę dni wyjdziesz za mąż, a potem będziesz miała dzieci. Prawdziwą rodzinę. - Kochanie, obudź się - ktoś szepnął jej do ucha. - Niech pani się obudzi, pani Simmonds. - Od dawna nie śpię - odpowiedziała szeptem. - Myślałam o różnych sprawach i czekałam, aż się obudzisz. - O czym myślałaś? Zaczął ją całować. Chciała mu odpowiedzieć: „Nie pamiętam. Nic nie pamiętam. Potrafię myśleć tylko o tobie”. Ale słowa wyleciały jej z głowy i w ogóle przestała myśleć. Gwendolen Elizabeth Simmonds urodziła się 7 lutego 1952 roku, w Willow Court, w sypialni rodziców, dzień po śmierci króla Jerzego VI. Wszystkie gazety zamieściły zrobione na pogrzebie monarchy zdjęcia przyszłej królowej, księżniczki Elżbiety, oraz jej matki i babci, ubranych w czarne stroje; ich twarze zasłaniały woalki. Poród trwał tylko sześć godzin. Choć Leonora krzyczała z bólu, położna stwierdziła, że miała lekki poród. I gdy tylko dziecko przyszło na świat, ból ustąpił miejsca radości. Kraj pogrążył się w żałobie, ale ona i Peter byli jeszcze szczęśliwsi niż dotychczas, pomimo dręczących ich wyrzutów sumienia, że cieszą się, kiedy cały naród się smuci. Drugie imię nadali córce na cześć następczyni tronu. Chcieli też w ten sposób okazać żal po stracie króla, który mógł jeszcze długo żyć. Pierwsze imię dziewczynka otrzymała po nieżyjącej babci Petera. Leonora rozważała nadanie córce imienia po swojej matce, ale doszli z Peterem do wniosku, że za sprawą twórczości Alfreda Tennysona Maude brzmi zbyt staroświecko i wiktoriańsko. Pod koniec ciąży Leonora niepokoiła się, czy potrafi kochać swoje dziecko. Łączyło ją z mężem tak silne uczucie, jakby w ich wspólnym życiu nie było już miejsca dla trzeciej osoby. Po trzech latach małżeństwa kochała go jeszcze bardziej niż wówczas, gdy się pobrali. I nadal pragnęli siebie nawzajem tak samo jak w miodowym miesiącu. Leonora odkryła, że powściągliwość, z jaką ona i jej przyjaciółki wypowiadały się w czasach panieństwa w sprawach seksu, ustąpiła miejsca swobodzie, gdy tylko zostały mężatkami. Wszystkie chętnie dzieliły się z innymi informacjami o swym życiu intymnym. Bunny, której ślub odbył się miesiąc po ślubie Leonory i po roku małżeństwa urodziła dziecko, zwierzyła się Leonorze, że często „w trakcie tego”, jak to określała, myśli o czymś innym. - Lub raczej kiedy Nigel jest w trakcie tego - uściśliła, gdy w zeszłym tygodniu przyszła do Leonory na herbatę. - Mówiąc szczerze, ja chyba nie biorę w tym udziału. Wiesz, co mam na myśli? On, kochane biedactwo, walczy zażarcie, a ja jestem od niego oddalona myślami o mile, zastanawiając się nad jakimiś domowymi sprawami, na przykład nad tym, czy we wtorek podać na proszony obiad, z udziałem pułkownika i jego żony, pieczonego kurczaka. Zachowuję się tak, jakbym była obserwatorką. Wyobraź to sobie! Śmieszne. Nie sądzisz? - Uśmiechnęła się promiennie i sięgnęła po kolejne ciasteczko. Leonora milczała, gdy Bunny lub inna przyjaciółka wypowiadała się w tym duchu. Wszystkie mówiły to samo. Czasami zastanawiała się, czy przypadkiem nie udają i nie opowiadają takich rzeczy tylko dlatego, że wstydzą się przyznać do swoich prawdziwych doznań. Nigdy nie angażowała się w podobne rozmowy. Uśmiechała się do Bunny i zbywała ją jakąś nieistotną uwagą, starając się zmienić temat na mniej krępujący. Ona nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów, by wyrazić uczucie do Petera. Nie dało się opisać tego, jak oboje się zmieniali, gdy zostawali tylko we dwoje, jak wówczas z normalnych zwykłych ludzi - chodzących do pracy w maklerskiej firmie ubezpieczeniowej czy zarządzających domem i posiadłością, nadzorujących urządzanie pokoju dziecinnego, jedzących z przyjaciółmi obiad lub podwieczorek, popijających dżin z tonikiem bądź herbatę - przeobrażali się w istoty zatracające się w zmysłowym pożądaniu i przemawiające do siebie tylko dla nich zrozumiałym językiem miłości. A teraz przyszła na świat ta maleńka istotka o zaróżowionych rączkach, którymi dzielnie wymachiwała. I mocno zaciskała powieki. Spojrzawszy na nią, Leonora zdała sobie sprawę, że jej uczucie do tego dziecka jest nieporównywalne z żadnym innym, lecz nie mniej silne niż miłość do Petera. On był córką oczarowany. Usiadł obok łóżka i patrzył na nią, ze wzruszenia nie mogąc mówić. - To najpiękniejsze dziecko na świecie - orzekł w końcu i uśmiechnął się. - Założę się, że tak mówi każdy ojciec, ale w tym wypadku to prawda. To wykapana ty. - To wykapane dziecko - zażartowała Leonora. Spoglądając na córkę, niemal fizycznie czuła przypływ miłości, wraz z tym jak jej piersi nabrzmiewały od pokarmu. Zerknęła na Petera i na Gwendolen i nagle przyszło jej do głowy, że gdyby miała zaraz odejść z tego świata, umarłaby szczęśliwa. - Moja najukochańsza, jestem taki wzruszony - odezwał się Peter. - Tak bardzo was obie kocham. W oczach Leonory rozbłysły łzy. - Przepraszam. Ja też was kocham i wcale nie chcę płakać. Ja też jestem szczęśliwa. Ale niania mówi, że kobiety, które po raz pierwszy zostają matkami, płaczą bez przerwy. Peter pochylił się nad dzieckiem i pocałował Leonorę w usta. - Jesteście moje ukochane. Już bardziej nie mógłbym was kochać. Gwendolen będzie najbardziej uwielbianym dzieckiem na świecie. Leonora nie potrafiła wyrazić słowami tego, co chciała powiedzieć, więc w milczeniu zamknęła oczy i oparła się na poduszkach. Gwendolen Elizabeth szybko stała się Gwen. Nie sprawiała najmniejszych kłopotów. Uwielbiała spać i bez przerwy uśmiechała się. Nie miała nic przeciwko temu, aby zajmowała się nią niania Mouse, gdy matka była pochłonięta innymi sprawami. Po kilku miesiącach, ilekroć ojciec wziął ją na ręce, rozkosznie gaworzyła. Wszyscy uważali, że jest wyjątkowo spokojna. Richard, synek Bunny i Nigela, był zupełnie inny. Leonora bała się chwil, gdy Bunny przychodziła do niej z małym na herbatę, żeby, jak to określała, „się pobawił”. Faktycznie Richard nigdy się nie bawił. Pomijając wszystko inne, Gwen była za mała na zabawę. Postępowały prace nad renowacją Willow Court. Ani Leonora, ani Peter nigdy nie czuli się zmęczeni upiększaniem swojego gniazdka. - Kochanie, nadeszła pora, żebyśmy przynieśli z pracowni obrazy i ozdobili nimi dom - zaproponował Peter w maju, tuż przed koronacją. W pierwszej chwili Leonora nie potrafiła sobie uzmysłowić tego, jak będzie się czuła, widząc wszędzie obrazy ojca. Ale po namyśle doszła do wniosku, że będzie szczęśliwa, mając je znowu wokół siebie. - Wymagało trochę czasu, zanim zdałam sobie z tego sprawę, Willow Court nie wygląda bez nich dobrze - powiedziała do Petera w czasie obiadu. - Poza tym zasługują na oglądanie. Peter napił się wina. - Szkoda, że nie możemy paru sprzedać. Był tu kiedyś pewien facet. Pamiętasz? Zjawił się u ciebie zaraz po śmierci twojego ojca. Czyż nie powiedział, że obrazy Ethana Walsha są bardzo cenne? Jeśli dobrze pamiętam, chciał bardzo dużo zapłacić za twój portret w liliowej sukience. - Niestety, jak wiesz, nie wolno mi sprzedać żadnego dzieła ojca. Jasno to wyraził w swoim testamencie. Wszystkie mają pozostać w Willow Court - odrzekła na to Leonora. Oczywiście Peter nie tylko o tym wiedział, lecz nawet lepiej niż ona orientował się w złożoności klauzul prawnych, zgodnie z którymi wraz ze sprzedażą przez nią obrazów jej dzieci traciły prawo do posiadłości. Było to zbyt zagmatwane, ale ona nigdy nie starała się zrozumieć szczegółowych ustaleń z tego prostego powodu, że nie zamierzała sprzedać prac ojca. Stanowiły dla niej jego część, tę najlepszą. Teraz, gdy obejrzała je ponownie, zdała sobie sprawę, jak je uwielbia i ile radości jej sprawi codzienne ich oglądanie. - Chcę pamiętać tatę takim, jakim był, kiedy je malował. Chcę zapomnieć o tym, jaki się stał pod koniec życia. Myślała o ojcu, gdy po jej słowach Peter w milczeniu popijał kawę. Ethanowi Walshowi nie służyło wdowieństwo. Przestał malować. I nie robiło mu różnicy, co Leonora mówi na ten temat, czy co w tej sprawie robi. Jeśli chciała, aby się do tego ustosunkował, musiała trafić na odpowiednią chwilę. Gdy jej się to nie udało, potrafił wpaść we wściekłość i zamknąć się w swojej sypialni z butelką brandy. Wtedy wszyscy chodzili na palcach i modlili się, żeby nie wypadł na korytarz i nie urządził dzikiej awantury. Najlepsze do rozmów były poranki, gdy na niebie świeciło słońce. Ojciec siadywał wtedy na ławce pod drzewem magnolii, w Cichym Ogródku. - Tato, czy to nie doskonały temat na obraz? Czy nie jest tu pięknie? - odważała się czasami spytać Leonora, siadając obok niego. - Kwiaty to sentymentalna bzdura. To nie jest mój gatunek malarstwa, w każdym razie nie teraz - odpowiadał jej na to. - Tato, przecież namalowałeś obrazy z liliami wodnymi! l obraz z różami w wazonie stojącym na stole. Naprawdę po trafisz pięknie malować kwiaty. Wszyscy uwielbiają twoje obrazy z kwiatami. Gdybyś sprzedał któryś z nich, mogliby śmy mieć dużo pieniędzy - użyła argumentu finansowego. I to był błąd. Sugestia sprzedania obrazów zawsze okazywała się błędem, - Po moim trupie. Wszystkie pozostaną w Willow Court - odpowiedział jej kiedyś nachmurzony. Po chwili spojrzał jej w oczy i dodał: - Leonoro, obiecaj mi, że nigdy ich nie sprzedasz. Nawet po mojej śmierci. Przyrzeknij. I przyrzekłam mu to wtedy, pomyślała. Musiałam. Tata zawsze stawiał na swoim. I nadal tak było po ponad czterech latach od jego śmierci. - Zachowałam wizytówkę tego człowieka z galerii. Zadzwonię do niego i spytam o radę. Nazywa się Jeremy Bland - powiedziała do Petera. - Poproszę go, żeby tu przyjechał i ocenił wartość tych obrazów. Możemy na nich zarabiać, nieprawdaż? Możemy je udostępniać miłośnikom sztuki tu, na miejscu. Jeśli rzeczywiście są tak dobre, to wszyscy będą chcieli tu przyjeżdżać. Nie sądzisz? - Czy chcesz, aby po domu włóczył się każdy, kto tylko zechce? Pomyśl o wiążącej się z tym pracy! O błocie, które oglądający zostawią na dywanach. Kochanie, to chyba nie jest dobry pomysł. Na pewno nie jest - zaoponował mąż. - Mówisz głupstwa! Staniemy się sławni. Chciałbyś, nie prawdaż? Poza tym dom nie musi być codziennie otwarty dla oglądających. Sami możemy o tym decydować, kiedy wpuszczać tu ludzi. Kuzyn Bunny zna kogoś, kto pisze do „Tatlera”. Zatelefonuję do niego. Jestem pewna, że podejmie wobec nas jakieś zobowiązania. Wyobraź sobie, że w magazynie ilustrowanym mogą się pojawić nasze zdjęcia! A może nawet ktoś napisze artykuł? Poza tym nawiążę kontakt z Instytutem Kobiet i zaproponuję, żeby w Willow Court organizował swe doroczne przyjęcie na wolnym powietrzu. Może pozwolą mi wówczas wygłosić pogadankę czy coś w tym rodzaju na temat obrazów? - Skoro tyle to dla ciebie znaczy, nie będę się sprzeciwiał - oświadczył ugodowo Peter. - Jesteś kochany. - Leonora uśmiechnęła się. - Nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo brakowało mi tych obrazów. Tata byłby zadowolony, gdyby przyjeżdżali tu ludzie, aby oglądać jego prace. Gdy tylko wszystkie powiesimy, zadzwonię do pana Blanda. Po kilku godzinach ciężkiej pracy przenieśli obrazy z pracowni do jadalni. Do pomocy w odsuwaniu mebli wezwali ogrodnika Tylera i dwóch jego pomocników. Kojec Gwen postawili w holu. Mała przyglądała się z wielkim zainteresowaniem wszystkiemu, co się tam działo. Gdy Peter poszedł do pracy, Leonora zwracała się o rady do niani. Obrazy stały oparte o ścianę. - Teraz przynajmniej ustalmy, gdzie który powinien wisieć - zaproponowała. - Staram się sobie przypomnieć, gdzie każdy był wcześniej. Nianiu, ty z pewnością to pamiętasz. Czy w korytarzu na pierwszym piętrze wisiały jakieś obrazy? - Owszem. Gdy obejrzę wszystkie, to zapewne sobie przypomnę które tam były. Ale mówiąc prawdę, uważam, że po paru dniach już nie będziesz zwracała uwagi na to, co wisi na której ścianie. Leonorę przeszył dreszcz. Przez moment miała w pamięci coś, co mogło być snem, który kiedyś (kiedy?) jej się przyśnił. Biegła po schodach do holu wśród obrazów znacznie większych, niż były w rzeczywistości. Zapamiętała tylko portret osoby, której nie rozpoznała, bo jej twarz zasłaniał kapelusz, i pejzaż przedstawiający drogę dojazdową tak, jak wyglądała teraz, ale liście szkarłatnych dębów miały barwę krwi. Miała wrażenie, że coś jeszcze mignęło jej przed oczami. Jednak nie potrafiła powiedzieć co, choć czuła nieokreślony niepokój. Potrząsnęła głową, chcąc pozbyć się tych nieprzyjemnych mglistych wspomnień. - Musiałam przechodzić obok tych obrazów setki razy. To tak jakby zobaczyć dawno niewidzianych przyjaciół - powiedziała do niani. - Oto niebieski dzbanek do herbaty... Bardzo mi się podoba! Z pewnością wspólnie uda się nam ustalić, gdzie większość z nich wisiała. - Po tym wszystkim nie dowierzałabym swojej pamięci. Sądzę, że po prostu powinnaś powiesić wszystkie tam, gdzie najlepiej będą wyglądały - podsumowała niania rozmowę. - Pani Simmonds, to bardzo interesująca kolekcja - oświadczył pan Bland, zerkając przez ramię Leonory na obraz wiszący za jej plecami, ukazujący krajobraz widniejący za oknem, przy którym go powiesiła. - Podziwiam też pomysłowość, z jaką pani rozmieściła w domu te obrazy. Część z nich można w trakcie oglądania porównać z ich pierwowzorami. Leonora uśmiechnęła się. - Oczywiście pejzaże nie obejmują wszystkich pór roku, ale uznałam, że takie ich rozmieszczenie jest zabawne. - To prawda - zgodził się z nią pan Bland, który nie zaproponował, aby mówili sobie po imieniu, choć był niewiele starszy. Jego sztywne zachowanie i strój narzucały między nim i nią dystans. Przyjechał, aby zebrać materiał do noty biograficznej Ethana Walsha, przeznaczonej do broszury, którą koniecznie chciała wydać jego galeria. Leonora nie mogła zrozumieć, dlaczego tak na tym zależy dilerowi, który nie reprezentuje jej ojca i nie sprzedaje jego obrazów. Spytała go o to wprost. - Chodzi o sławę „odbitą”, bo oczywiście tą broszurą będziemy też reklamować naszą galerię - wyjaśnił. - Poza tym nigdy nie wiadomo, co przyniesie przyszłość. Może zmieni się sytuacja tych obrazów? - To nieprawdopodobne - rozwiała jego nadzieje Leonora. - Warunki, jakie w testamencie postawił mój ojciec, Sa jednoznaczne. Przeszli do saloniku, gdzie pan Bland wyjął notatnik i zaczął jej zadawać pytania. Nalała do filiżanek herbatę z niebieskiego dzbanka, tego samego, który namalował Ethan Walsh. Obraz, jak zdążył się jej zwierzyć Jeremy Bland, bardzo mu się podobał. - Pani ojciec należał do pokolenia, które debiutowało tuż przed i po pierwszej wojnie światowej - przypomniał. - Gdy Leonora potaknęła, upewnił się: - Zmarł przed czterema laty, jeśli się nie mylę? - Zgadza się - potwierdziła z uśmiechem. - Miał lekką śmierć, jak to ludzie określają, ale oczywiście niczyja śmierć nie jest lekka, zwłaszcza nie dla tych, którzy zostają. - Moje kondolencje - powiedział cicho. - Dziękuję. Poza tym ojciec zmarł w najgorszym dla mnie momencie, to znaczy w przeddzień mojego ślubu. - Jakie to smutne! - Ugryzł jedną z babeczek, które upiekła pani Darting, i poprawił leżący na kolanach notatnik. - O ile wiem, jego najpóźniejsze prace pochodzą z 1935 roku. Znaczy to, że przez ostatnie trzynaście lat życia nic nie namalował. Czy rzeczywiście? - Obawiam się, że tak - potwierdziła. - W 1935 roku umarła moja matka i... odtąd nigdy już nie był sobą. - Ale i tak pozostawił po sobie znaczną ilość prac: pięćdziesiąt cztery obrazy na płótnie, dziesiątki szkiców i akwarel. To jest znacznie więcej, niż pozostaje po wielu innych artystach. Jestem przekonany, że ludzie będą zafascynowani, gdy je tu zobaczą. Dodatkową atrakcją... - uśmiechnął się - będzie tu, na miejscu, pani. Oglądających ucieszy możliwość zobaczenia osoby, którą Ethan Walsh malował, gdy była dzieckiem. Leonora odwzajemniła uśmiech. - Będę ich wyczekiwała z utęsknieniem, choć jestem trochę zdenerwowana. Czy będę wiedziała, co powiedzieć? Może ktoś inny zrobiłby to lepiej ode mnie? Ktoś, kto więcej wie. - Może to i prawda, ale, jeśli mogę tak powiedzieć, największym atutem Willow Court jest właśnie pani. Dzięki pani obecności przyjazd tu, aby obejrzeć kolekcję, stanie się czymś specjalnym. - Spodziewam się, że przyjmowanie zwiedzających będzie dla mnie przyjemnością. Zarazem mam nadzieję, że w tym samym czasie nie zjawi się tu zbyt wiele osób, które będą chciały ze mną rozmawiać. Nie byłabym uszczęśliwiona, gdybym musiała się borykać z tłumem ludzi. Poza tym powinnam się liczyć z potrzebami męża i córki. To jest również ich dom. - Oczywiście. Dlatego, szanowna pani, musimy się zabezpieczyć przed taką sytuacją. Żaden tłum nie może niepokoić pani i pani rodziny! - wykrzyknął pan Bland, wyjątkowo podekscytowany, jak na takiego statecznego człowieka. - Ograniczymy liczbę gości. Dzięki temu miejsce będzie bardziej... ekskluzywne. Chętni do obejrzenia obrazów będą dzwonić do mojej galerii i zamawiać wizytę w Willow Court z pewnym wyprzedzeniem, w dniach otwartych dla zwiedzających. Moim zdaniem nie będzie ich zbyt wielu. Pewna trudność w dotarciu do dzieł i ich rzadka wartość tylko wyjdą kolekcji na dobre. - Też tak uważam. - Leonora odprężyła się na myśl, że nie będzie musiała opędzać się od tłumu turystów żądnych opowieści córki o twórczości Ethana Walsha. Czymś zupełnie innym było oprowadzanie co pewien czas po domowej galerii małych grupek miłośników sztuki. - Sądzę, że sprawi mi to przyjemność. Pan Bland wstał. - Pani Simmonds, z ochotą zajmę się różnymi kwestiami szczegółowymi. - Mówmy sobie po imieniu, skoro mamy być takimi bliskimi współpracownikami - zaproponowała Leonora. - Mówić ci po imieniu to dla mnie zaszczyt. Gdy później opowiedziała niani, jak pan Bland okropnie się zaczerwienił, kiedy mu zaproponowała, by przeszli na ty, śmiały się do rozpuku. - Nianiu, będę prawdziwą bizneswoman! Czy to nie ekscytujące? - Absolutnie ekscytujące, kochanie - zgodziła się z nią niania zajęta marszczeniem góry ślicznej sukieneczki Gwen. - Willow Court stanie się ośrodkiem zainteresowania! Leonora i Jeremy wybrali na dzień otwarty w Willow Court czwartek, a w lecie dodatkowo wtorek. Okazjonalnie mógł to być również weekend. Zależało to jednak od „osiągalności” Leonory, zgodnie z określeniem Jeremy’ego. - On wyobraża sobie, że prowadzimy tu próżniacze życie, podporządkowane przyjemnościom - zwierzyła się niani. - Wiesz, w każdy weekend goście lub wyjście na przyjęcie i tym podobne. A my jesteśmy takimi domatorami. Jeremy zupełnie nie zdaje sobie sprawy z tego, że wolimy własne towarzystwo od każdego innego. Niania nic na to nie powiedziała, ale uznała pana Blanda za człowieka inteligentnego, który zna Leonorę lepiej niż ona samą siebie. To prawda, że Leonora i Peter byli sobie bardzo oddani, ale też uwielbiali się bawić i bywać u innych. Naprawdę prowadzili życie podporządkowane przyjemnościom. - Spójrz! Gwen, kochanie! - Leonora pokazała palcem mały ekran telewizora. Widniał na nim ziarnisty szarawy obraz powozu, w rzeczywistości pozłacanego, którym nowa królowa powracała do pałacu z opactwa westminsterskiego. Obraz wyglądał tak, jakby na dworze szalała śnieżyca, ale faktycznie był po prostu bardzo nieostry. Mimo to wszyscy zebrali się w salonie, aby oglądać królewski orszak. - Ulewa w taki dzień! - oburzała się Bunny. Richard siedział na jej kolanach, a Gwen na kolanach Leonory, co znaczyło, że chwilowo małej nie groziły zaczepki chłopca. - Lowa! - krzyknęła Gwen i wszyscy się roześmiali. - Ma bardzo lekką mowę - zauważyła Bunny, ale wcale nie była tym uszczęśliwiona. Wyglądało na to, że Richard ma ciężką. Leonora uważała, że chłopiec źle mówi, bo zamiast się tego uczyć, interesuje go tylko szarpanie cudzych ubrań, zwłaszcza zrywanie z nich różnych ozdób. - Tak skarbie, to jest nowa królowa - szepnęła córce do ucha Leonora, widząc, że Bunny wpatruje się w ekran. - Widzisz koronę? Gwen z powagą skinęła głową. - Co za dzień - skomentował Peter. Wyszedł dziś wcześniej z pracy, chcąc obejrzeć transmisję z koronacji. A Bunny przyszła nie tylko z Richardem, lecz także z Nigelem. Toteż siedzenie przed telewizorem przekształciło się w spotkanie towarzyskie. W końcu koronacja nie odbywała się codziennie. Jednak po podwieczorku Bunny, Nigel i Richard udali się do domu, a wkrótce potem niania zabrała Gwen na górę, aby ją wykąpać. - Wiem, co zamierzasz mi powiedzieć - odezwała się Leonora, opierając głowę na poduszkach na sofie. - Nie wiesz. - Wiem. Zaraz mi powiesz, że nareszcie jest spokój czy coś w tym rodzaju. - Zgadłaś tylko w połowie. Chciałam ci powiedzieć, że czekałem na chwilę, aż wreszcie będziemy sami. - Przecież często jesteśmy sami. - Dla mnie za rzadko. - Usiadł obok i objął ją. - O, kochanie! Jesteśmy starym małżeństwem, z pewnością o wiele za starym na to, aby czulić się na sofie. Wiesz, gdzie jest miejsce na takie rzeczy. Nie zamierzała tego mówić. Przez jakiś czas nikt by im nie przeszkodził. Oboje mieli tego świadomość. Udzieliła im się świąteczna atmosfera. W czasie lunchu wypili dużo szampana („W końcu koronacja nie odbywa się codziennie, nieprawdaż?”) i Leonorze trochę kręciło się w głowie. Wszystko stało się bardzo szybko. Nagle jej spódnica i jedwabna, ozdobiona koronką halka zostały podciągnięte, figi znalazły się na dywanie (w jaki sposób?) i Peter już kochał się z nią. Czuli ten podniecający strach, że ktoś może ich zaskoczyć, więc powinni się pospieszyć. I pospieszyli się. Przyszło im to łatwo, bo nie potrafiliby przerwać miłosnych uniesień. Stłumili okrzyki rozkoszy i przez chwilę leżeli, dysząc ciężko, jak po długim marszu. Gdy doprowadzili się do porządku, oparli głowy na poduszkach. - Chyba już czas pocałować Gwen na dobranoc - przerwał ciszę Peter. - Idź pierwszy - odpowiedziała z zamkniętymi oczami. - Zaraz przyjdę. Mogła pójść z nim razem, ale postanowiła usiąść na sofie i odtworzyć w pamięci to, co przed chwilą się tu stało, jak kochali się, jaką pałała do niego miłością i jak go pragnęła. - Kochanie? Czy mnie słyszysz? - Leonora mówiła do słuchawki najwyraźniej, jak potrafiła. Telefon nadal wydawał się jej czarodziejskim wynalazkiem. - Słyszę, Leonoro - odpowiedział Peter. Z tonu głosu mogło wynikać, że jest rozbawiony. Zapewne miał pracę do wykonania, lecz był zbyt uprzejmy i zbyt kochający, aby o tym mówić. Nie szkodzi. Zapomni o wszystkim, gdy przekażę mu wiadomość, pomyślała. - Chciałam, abyś dowiedział się o tym od razu. Najpierw postanowiłam, że powiem ci, gdy wrócisz do domu. Ale przed chwilą wyszedł stąd doktor Benyon i chcę podzielić się wiadomością z nianią. Oczywiście nie mogę tego zrobić, dopóki nie poinformuję ciebie, więc postanowiłam zadzwonić. Przepraszam, kochanie, jeśli ci przeszkadzam. - Czy dobrze się domyślam? - spytał Peter innym głosem, co upewniło Leonorę w przekonaniu, że zapewne już wiedział, co chce mu powiedzieć, bo z jej tonu wywnioskował, że bardzo jest szczęśliwa. - Przypuszczam, że tak. Będziemy mieli drugie dziecko. Och, Peterze, żałuję, że cię tu nie ma. - Kochanie! Och, kochanie! To najwspanialsza wiadomość na świecie. Najlepsza. O, Boże. Nie mogę tu zostać dłużej. Wracam do domu. Daj mi godzinę na załatwienie sprawy nad którą właśnie pracuję. Będę tak szybko, jak to tylko możliwe. Och, Leonoro, jesteście moimi skarbami. Ty i Gwen. Będę przy tobie szybciej, niż się spodziewasz. Czy mogę podzielić się wiadomością z kolegami z pracy? Bardzo się ucieszą. Przypuszczam, kochanie, że będą chcieli wznieść toast na twoją cześć. Wkrótce przyjadę. - Obiecujesz? - Obiecuję. Całuski. - Całuski. - Uśmiechnęła się, odkładając słuchawkę. Gdyby ktoś słyszał naszą rozmowę, uznałby, że zwariowaliśmy, powiedziała do siebie. Może to prawda. Rozejrzała się dookoła, zastanawiając się, co robić do powrotu Petera. Niania zabrała Gwen na górę na popołudniową drzemkę. Wrześniowe popołudnie było ciepłe i słoneczne. Pójdę na spacer, postanowiła. Okrążę jezioro. Zanim wrócę do domu, Peter może już przyjdzie. Drzewa wiedzą, że zbliża się jesień, choć jest ciepło jak w lecie, pomyślała. Szkarłatne dęby przy drodze dojazdowej zaczynały się zmieniać. Wśród ich zielonych liści pojawiły się już czerwone. Późno kwitnące róże były w tym roku dorodne, a hortensje piękniejsze niż zwykle. Większość ludzi uważała krzew, obok którego właśnie przeszła, za niebiesko kwitnący hiacynt, ale ten miał różowe, białe i jasnofioletowe kwiaty. Spacerowała wolnym krokiem wokół jeziora. Uśmiechała się na widok łabędzi, lecz myślała o rosnącym w jej łonie dziecku. Położyła dłoń na płaskim jeszcze brzuchu i przez chwilę zastanawiała się nad tym, czy to chłopiec, czy dziewczynka. Nie rozumiała, dlaczego dla ludzi jest to ważne. Dla niej liczyło się tylko to, żeby dziecko było zdrowe i szczęśliwe. Jej przyjaciółki nie cieszyły się z ciąży tak jak ona. Grace spędziła sześć miesięcy „pochylona nad muszlą klozetową”, jak to określiła. Nawet Bunny nie mogła w ciąży pić kawy i przestało jej smakować mnóstwo innych rzeczy, l obie stały się grube jak balony, podczas gdy po Leonorze nie było widać do szóstego miesiąca, że spodziewa się dziecka. Która była godzina? Spojrzała na zegarek i przyspieszyła kroku. Spacerowała już ponad godzinę. Nawet jeśli Peter jeszcze nie przyjechał, to Gwen mogła się obudzić i domagać by była przy niej. Leonora ruszyła przez dziki ogród i trawnik w stronę tarasu. Przed frontowymi drzwiami spostrzegła dwa samochody policyjne. Zastanawiała się, czego mogą chcieć w Willow Court (wciąż była pogrążona w myślach na ważniejsze dla niej tematy). Gdy weszła do holu, zobaczyła dwóch policjantów i posterunkową. Trzymali w dłoniach czapki i stali sztywno, jak w tableau. Jednak nadal nic nie wzbudziłoby w niej niepokoju, gdyby nie niania, która podbiegła do niej, zalewając się łzami, i objęła ją. - Och, kochana Leonoro, musisz być dzielna! Och, jakie to straszne, moje kochane biedactwo! Leonora poczuła lodowaty chłód. Odepchnęła ją. Natychmiast chciała ją za to przeprosić, lecz nie była w stanie wydobyć z siebie głosu. - Pani Simmonds, proszę usiąść - odezwała się posterunkową i zaprowadziła ją do krzesła. Nie mamy w holu krzeseł, pomyślała Leonora. Specjalnie je tu przynieśli. Nie chciała siedzieć. Jak ta kobieta miała czelność kazać jej usiąść? - Nie wiem, z jakiego jesteście tu powodu, ale jeśli możecie poczekać trochę dłużej, to zaraz zjawi się mój mąż. Jestem pewna, że z przyjemnością odpowie na wszystkie wasze pytania - oświadczyła. Z tyłu za nią niania tłumiła płacz. Najstarszy policjant - siwy i o surowym wyglądzie - podszedł do niej i łagodnie wskazał krzesło. - Pani Simmonds, mamy dla pani bardzo złą wiadomość. Bardzo złą - poinformował ją ogólnikowo. Leonora czuła tylko rozpacz. Od tamtego strasznego popołudnia, kiedy z pozornym spokojem wysłuchała informacji policjanta („Jechał za szybko... drzewo... zginął na miejscu”) - a następnie zemdlona osunęła się z krzesła pod nogi posterunkowej, spędziła długie godziny w łóżku. Bez przerwy płakała. Gdy w końcu zdołała podnieść się z pościeli, wszystko, na co w sypialni spojrzała, budziło w niej trudną do opanowania wściekłość. Godzinami krążyła jak oszalała wokół jeziora, wpatrując się w wodę niewidzącym wzrokiem. Spakowała ulubione płyty Petera do pudła i zaniosła je do pracowni. Wyjęła z domku dla lalek listy miłosne od niego, dołączyła je do pozostałych, które przechowywała w metalowej puszce po herbatnikach, i wsunęła ją do najniższej szuflady. Może powinna je spalić? Nawet nie mogła na nie spojrzeć, nie zanosząc się płaczem na widok charakteru pisma Petera. Również widok Gwen przepełniał ją bólem, bo w każdy możliwy sposób przypominała jej o Peterze. Wprawdzie córeczka nie była do niego podobna, ale sama jej obecność na świecie stanowiła rezultat ich miłości i namiętności. Myślenie o ciele męża stało się dla Leonory nie do zniesienia. Świadomość pustki, jaka pozostała po nim w jej życiu, narażała ją na nieopisane cierpienie. Zrozumiała, co to bezsenność. W nocy leżała w ich łóżku (ich łóżku!), w najlepszym wypadku zapadając w półsen i nie mogąc uciec od żywych wspomnień pieszczot Petera, których łaknęła jak powietrza, cierpiąc katusze na myśl, że już nigdy ich nie będzie. Gapiła się w sufit, bez końca powtarzając imię „Peter” i czasami nie wiedząc już, czy wypowiada je tylko w myślach, czy też na głos. Odrzucała wszelką pomoc. Niania robiła wszystko, żeby ją wyrwać z tego stanu. Kładła jej na czole mokry ręcznik, próbując ją w ten sposób uspokoić. Po godzinach płaczu Leonora miała bowiem zaczerwienione spuchnięte oczy i coraz mniej przypominała elegancką panią Simmonds. - Kochana Leonoro, jutro rano jest pogrzeb Petera. Wyczyściłam twój czarny kostium i kapelusz z woalką. Musisz wziąć się w garść - perswadowała jej. - Nianiu, jak śmiesz? Wziąć się w garść... Jak możesz mi mówić takie rzeczy? Czy nie widzisz... naprawdę nie widzisz, co straciłam? Wszystko. Cale moje życie. Całe moje szczęście. - Nonsens. Leonoro, puszczę mimo uszu to, co powiedziałaś, bo nie jesteś sobą. Ale muszę ci przypomnieć o twoich obowiązkach matki. Gwen cię potrzebuje, nawet bardziej niż dotychczas. Przecież ona straciła ojca. Biedactwo. Leonora patrzyła na nią i zastanawiała się, czy z powodu jej bezdennej głupoty powinna rwać włosy z głowy, czy miotać przekleństwa. Niania kazała jej się rozchmurzyć i wziąć w garść, a przecież wiedziała, że ona już nigdy nie potrafi stawić czoła wyzwaniom, jakie niesie ze sobą życie. Wcale nie muszę stawiać im czoła, przyszło jej nagle do głowy. Mogę umrzeć. Mogę połknąć jakieś pigułki i popić je dużą ilością whisky, zasnąć i nigdy się już nie obudzić. Zamknęła oczy i rozważała tę możliwość. - Wiem, że nigdy nie zrobiłabyś jakiegoś głupstwa - wyrwał ją z zamyślenia głos niani, która się nie poddała, głos towarzyszący jej od urodzenia. - Pomijając wszystko inne, wiesz najlepiej, co znaczy wychowywać się bez matki. Pomyśl o małej Gwen i o tym, jak bardzo cię kocha. I co powiedziałby Peter, gdyby się dowiedział, że zostawiłaś jego córkę. Ten zaimek „jego” pomógł jej odzyskać zdrowy rozsądek. Gwen istotnie była córką Petera. Leonora otworzyła oczy i pociągnęła nosem. - Nianiu, dziękuję ci. Wezmę kąpiel. Oczywiście przygotuję się, tak jak powinnam, do pogrzebu. Nie przyniosę ci wstydu. Ani Peterowi. - W tym momencie wypowiedzenie głośno imienia męża było bolesne, ale zacisnęła zęby. Po chwili dodała: - Żałuję, że powiedziałam mu o tym. Żałuję, że nie poczekałam. O Boże, jest za późno na żal, ale żałuję, bo gdybym mu nie powiedziała... - O czym, kochanie? - spytała zaskoczona niania. Leonora uśmiechnęła się. - Nie domyśliłaś się, choć sądziłam, że możesz coś podejrzewać. Jestem w ciąży. W marcu urodzę dziecko. Zadzwoniłam do Petera, aby mu o tym powiedzieć. Dlatego tak się spieszył do domu. Sądzę, że dlatego zginął. Och, nianiu, co ja bez niego pocznę? Jak sobie poradzę? - Poradzisz sobie, zajmując się sprawami, które przyniesie każdy kolejny dzień. Nie musisz myśleć o przyszłości ani o przeszłości. W każdym razie nie teraz. Przyjdzie na to czas. Najpierw uporaj się z pogrzebem. Kościół na wzgórzu, z którego roztaczał się widok na jezioro w Willow Court, był pełen ludzi. Na pogrzebie Petera zjawili się przyjaciele, których on i Leonora zdobyli w tej okolicy po ślubie, jego koledzy z pracy i towarzysze z wojny. Leonora zostawiła Gwen pod opieką Libby, dziewczyny z wioski, która często przychodziła do Willow Court, gdy było „urwanie głowy”, jak mówiła niania. Teraz niania stała obok niej, ubrana w swoją najlepszą czarną suknię i czarny filcowy kapelusz. Czujnie obserwowała wychowankę, aby w porę ją podtrzymać, gdyby zaczęła mdleć. Pomijając inne względy, Leonora była w trzecim miesiącu ciąży. Przed nabożeństwem, dla dodania sobie odwagi, łyknęła whisky z karafki. Po chwili poczuła się nieco lepiej. Mniej drżała. Jeśli niania zorientuje się, co zrobiłam, będzie zła, pomyślała. W twoim stanie nie jest to dla ciebie dobre, oświadczy. A ja nie będę mogła zaprzeczyć ani odpowiedzieć, że nie mam nic przeciwko temu, co może mi się stać, że nie chcę tego dziecka, bo to przez nie Peter nie żyje, że nie chcę go urodzić, lecz pragnę, aby umarło. A może się nie urodzi? Może poronię? Wiele kobiet to spotyka, więc dlaczego miałoby nie spotkać i mnie? Będę modliła się o to w kościele. O Boże, nie. Co ja wygaduję? Moje biedne maleństwo! Och, Peterze... nie słuchaj mnie. Nie jestem sobą. Nie jestem. Oszalałam z żalu po tobie i myślę o rzeczach nie do pomyślenia. Jak bardzo teraz żałuję, że nie poczekałam z tą wiadomością na twój powrót do domu. Jechałbyś wolniej. Żyłbyś i ja bym żyła. Słowa wypowiadane podczas nabożeństwa przelatywały koło jej uszu jak liście na wietrze. Szła za trumną do miejsca pod cisami, gdzie był wykopany grób. Miał w nim spocząć Peter. Zagryzła usta do krwi. Jej twarz zasłaniała czarna woalka, ale i tak wszyscy na nią patrzyli. Wiedziała o tym. Obserwowali ją, chcąc ocenić, jak się trzyma i czy jest dzielna. Miała ochotę krzyknąć, że wcale nie jest dzielna, że chce wskoczyć do grobu i umrzeć, i na zawsze spocząć pod ziemią, aby już więcej nie cierpieć. Gwen... Myśl o Gwen, nakazała sobie. O jej rączkach, głosie, o tym, jak bardzo Peter ją kochał i jak bardzo byłby na ciebie zły na wieść, że ją zostawiłaś. Zamknęła oczy. Niech to wszystko się skończy, powiedziała do siebie gdy pastor przekrzykiwał wiatr: „Ciało jest jak trawa... z prochu w proch”. Och, mój kochany Peterze, gdzie teraz jesteś? Drugą córkę Leonora urodziła w brzydki marcowy dzień 1954 roku. Poród miała długi i bolesny. Gdy podano jej noworodka, była wyczerpana. Spojrzała na owiniętą w kocyk czerwoną pomarszczoną istotkę i rozpłakała się z żalu i zmęczenia. - Jaka ładna dziewczynka - zachwyciła się położna. - Czy wybrała już pani dla niej imię? - Jeszcze nie - odpowiedziała Leonora. - Ale z pewnością o tym pomyślę. Niania przyniosła Gwen, żeby zobaczyła siostrzyczkę. - Bobo! - krzyknęła Gwen i pogłaskała gęste rudawe włoski na głowie maleństwa. Leonora zamknęła oczy, pragnąc, aby już nigdy nie musiała ich otwierać. Od śmierci Petera minęło siedem miesięcy i wszyscy uważali, że jakoś otrząsnęła się z tej tragedii. Podporządkowała się oczekiwaniom niani i przyjaciół. Zajmowała się Gwen. Czytała jej i wyznaczyła dla niej w ogrodzie maleńki ogródek, aby mogła go uprawiać dziecinnymi narzędziami. I czekała na narodziny drugiego dziecka, pełna bezsilnej złości i urazy, którym nie mogła dać ujścia. Zaczęła się zastanawiać nad imieniem dla noworodka. Lekarz, do którego udała się po poradę, ponieważ początkowo nie potrafiła panować nad rozpaczą, był miłym człowiekiem. Nazywał się Cyril Rotherspoon. Przyjmował w Swindon. Była u niego tylko dwa razy, bo szybko zdała sobie sprawę z tego, że po prostu musi jakoś przetrwać ten najgorszy pierwszy okres. Ale teraz niespodziewanie przypomniała go sobie. Nie chcę jej nadać żadnego imienia, więc posłużę się jego imieniem, postanowiła. Przynajmniej jest niespotykane. Cyrilla - To brzmi jak imię bohaterki romansu. Mała zaczęła kręcić główką, jakby chciała jeść. Leonora z westchnieniem przystawiła ją do piersi. Nic nie mogła na to poradzić. I znowu nadszedł okres, kiedy w kółko płakała. Czuła się tak, jakby smutek nigdy nie miał jej opuścić. Sean patrzył na spis dzieł i usilnie starał się skupić. Zanim rozpoczął zdjęcia, spędził dużo czasu na oglądaniu obrazów, chcąc zdecydować, które z nich bezwzględnie musi pokazać w filmie. Ethan Walsh nie należał do płodnych malarzy, lecz mimo to w domu wisiało co najmniej pięćdziesiąt jego obrazów, nie mówiąc o znajdujących się w pracowni rysunkach, szkicach i pracach niedokończonych. Reżyser zdążył już poznać te obrazy tak dobrze, że na podstawie tytułów przypominał sobie dokładny wygląd poszczególnych kompozycji. Poza tym, zanim tu przyjechał, przez wiele dni przywoływał je w pamięci, opracowując plan ich pokazania i pisząc scenopis filmu, który miał przedstawić twórczość artysty i jego życie. Im więcej Sean dowiadywał się o Ethanie Walshu, tym mniej go lubił. Informacja na temat jego okrucieństwa, którą dziś zdobył, była zaskakująca. Muszę porozmawiać o tym z Leonora, postanowił i z niechęcią włożył spis dzieł artysty do teczki. Nie mogę polegać na relacji biednej niani, której wszystko się miesza. Przywołał w pamięci niektóre ze swoich ulubionych obrazów i zdumiał się, że zły charakter artysty tak dalece nie przystaje do wybitnej jakości jego dzieł. Świetlistość, elegancja, dźwięczne kolory i smutek, zdający się przenikać nawet najbardziej słoneczne obrazy, nie pasowały do twardego męskiego charakteru, który coraz bardziej odsłaniał się przed Seanem. Oczywiście sztuka często potrafi zaskoczyć. Wielu malarzy zachowywało się niewłaściwie. To z powodu Rilli Sean z trudem skupiał się na filmie. Gdy tylko o niej pomyślał, odczuwał radość, jakiej nie doświadczał od wczesnej młodości, kiedy randka z superdziewczyną odbierała mu mowę, bo odczuwał takie silne podekscytowanie. Od lat nie miałem tak wspaniałego samopoczucia, stwierdził. Uśmiechnął się, uświadomiwszy sobie, że wolałby nie jeść dziś obiadu z ekipą w wiejskim pubie, lecz spędzić cały wieczór z Rillą. Zaczął się rozbierać, by wziąć przed obiadem prysznic. Chcę być z nią przez cały czas, powiedział do siebie. Ciekawe, co ona teraz robi? I jak szybko uda mi się wykręcić od siedzenia w pubie i wrócić tu? Myślał o tym, jak wygląda w mroku szklana altana, o konstrukcji z kutego żelaza.. Wyobraził sobie Rillę z rozpuszczonymi włosami, czekającą tam na niego na trzcinowym krześle. Ale czy rzeczywiście je rozpuści? Chciał ich dotykać. Czy zdoła jej powiedzieć to wszystko, co zamierzał? Może z powodu nieudanego małżeństwa, rozwodu i wszystkich nie dających mu satysfakcji związków z kobietami w ostatnich kilku latach stał się niezdarnym idiotą, który nie wie, jak przejść od niewinnego flirtu do następnego etapu znajomości? Wyjrzał przez okno. Słońce znajdowało się już nisko nad drzewami rosnącymi po drugiej stronie jeziora. Niech wreszcie zapadnie zmrok, pomyślał. Pragnął, aby czas przyspieszył, umożliwiając mu jak najszybsze spotkanie z Rillą. Leonora od czasu zamążpójścia zawsze przebierała się do obiadu, co stało się w Willow Court zwyczajem, choć obecnie nikt go rygorystycznie nie przestrzegał, ale też nie skarżył się na jego uciążliwość. Nawet wnuki Leonory zdawały sobie sprawę z tego, że ona oczekuje od nich, iż zdejmą swe mniej lub bardziej dziwaczne ubrania, w których chodzą przez cały dzień, i na wieczorny posiłek włożą coś bardziej stosownego. Uczciwie przyznawała, że jednym z powodów, dla których ten zwyczaj jej odpowiadał, była możliwość pokazania się w eleganckiej sukni. Gdyby nie on, przez całe życie chodziłaby w spódnicy lub spodniach, a do tego w bluzce czy w pulowerze, zależnie od pory roku. Jestem próżna nawet w moim wieku, uznała. Czy to było normalne, że co wieczór rozkoszowała się wyborem sukni spośród wielu, które miała, naszyjnika lub broszki i kolczyków? Siedziała przy toaletce, nadal ubrana w ciemnoniebieski jedwabny szlafrok. Na ścianie po lewej stronie wisiało oprawione w ramki jej zdjęcie z pierwszego balu. Zawsze, gdy czuła się stara i zmęczona, patrzyła na nie, aby przypomnieć sobie dawne czasy, kiedy wyglądała jak olśniewający klejnot. Na czarno-białym zdjęciu jej suknia wydawała się biała, lecz w rzeczywistości miała lodową niebieską barwę. Szyję młodziutkiej Leonory zdobiły perły, które nadal często nosiła, prezent od ojca na osiemnaste urodziny. Na widok butów zawsze się uśmiechała. Ciągle były szczytem mody. Diadem odznaczał się wyjątkową urodą, lecz dziś nikt nie nosił takich rzeczy, czego nie popierała. Szczyciła się nim. Wcześniej należał do Maude. Obecnie spoczywał w skarbcu bankowym. Wróciła myślami do stroju na dzisiejszy obiad. Może włoży beżową płócienną suknię, a do niej naszyjnik z nefrytu? Przymierzyła ją i spojrzała w lustro. Wyglądała dobrze. Uśmiechnęła się na myśl, jak jej córki byłyby zaskoczone, gdyby wiedziały, że ona wciąż często myśli o seksie. Byłyby zdumione, jakby uważały, że od zawsze jestem stara i kompletnie zapomniałam o tych rzeczach. Niespodziewanie w jej umyśle pojawił się obraz Hugha Kenworthy’ego. Popołudnie, jakie z nim spędziła, mogło tak łatwo... Nie ma o czym mówić. Była to jedna z tych spraw, z powodu których nadal dręczyło ją poczucie winy. Stanowczo wyrzuciła ten obraz z pamięci. Dlaczego, u licha, tak niespodziewanie przed chwilą wyobraziła sobie tego mężczyznę? Nałożyła na policzki odrobinę różu. Starała się nie przesadzać z makijażem. Brała sobie do serca powiedzenie: z tyłu liceum, z przodu muzeum. Rumieńce prezentowały się bez zarzutu. Nadawały twarzy zdrowy wygląd. Może pomyślała o Hughu w związku z uczuciami Rilli do Seana, co do których nie miała wątpliwości? Bo na widok reżysera z twarzy córki nie znikało oczarowanie, tak jak kiedyś na widok Hugha. To zabawne, ale dzieci nie zdają sobie sprawy z tego, że dla ro dziców są kompletnie przezroczyste. Leonora zastygła w bezruchu, trzymając w dłoni szczotkę do włosów w srebrnej oprawie. Czy to możliwe, żeby rodzice byli tak samo przezroczyści dla dzieci? Zaczerwieniła się, bo znowu pomyślała o Hughu. Zaczęła nerwowo szczotkować włosy. Zastanawiała się, czy tylko jej się tak wydawało, czy też rzeczywiście dzisiejsza rozmowa przy obiedzie była bardziej zdawkowa niż zwykle. W każdym razie odnosiła wrażenie, że każdy uważa na to, co mówi, jakby obawiał się konsekwencji szczerej wypowiedzi. Fiona nie odrywała oczu od Efego. Uśmiechnął się do niej raz czy dwa, gdy zdołała go ściągnąć wzrokiem. Wzruszało i zasmucało jednocześnie, że żona Efego odwraca twarz w jego stronę jak kwiat do słońca. Efe milczał, co nie było w jego zwyczaju. Odzywał się tylko wtedy, gdy ktoś zwrócił się do niego bezpośrednio. Najczęściej robiła to Beth. Ale nie odważyła się podjąć tematu oferty, którą złożył wczoraj wieczorem Leonorze. To mogło wywołać kłótnię, a Leonora kategorycznie sobie tego nie życzyła przy stole. Dawniej też zdarzały się sytuacje, które prowadziłyby do wybuchu, gdyby każdy pozwalał sobie podczas posiłku na szczere wypowiedzi. Zwykle złe stosunki między poszczególnymi osobami traktowano jako sprawę prywatną, demonstrowanie ich było niedopuszczalne w szerszym gronie. Beth starała się rozweselić Efego. Tak przynajmniej to wyglądało. Ale nie odniosła wielkich sukcesów. - Gwen, kochanie, jesteś czymś zaabsorbowana. Czy masz jakiś problem? - zwróciła się do niej Leonora, zajadając się plackiem z jabłkami. Wszyscy zachwycali się wypiekami Mary. Placek udał się jej znakomicie. Leonora nie mogła ganić Rilli za to, że tak go pochłania, skoro jej samej bardzo smakował. - Nie, mamo. Po prostu sprawdzam w pamięci moją listę. Jest tyle spraw, których załatwienia muszę jutro dopilnować. Przepraszam. Czy umknęło mi coś z rozmowy? - Ależ skąd. Nie sądzę, żebyśmy prowadzili jakąś rozmowę - uspokoiła ją Leonora.Zwróciła uwagę, że nagle wszyscy utkwili w niej wzrok. Uśmiechnęła się, chcąc rozproszyć evventualne obawy, że oskarża kogoś o gburowatość. Zerknęła na drugą córkę. - Rillo, o ile mi wiadomo, odwiedziłaś dziś wraz Seanem nianię. Jak ona się czuje? - Była raczej w dobrej formie. - Córka wytarła usta serwetką. - Przez większość czasu sprawiała wrażenie, że wie, kim jesteśmy. Ale... - zawahała się - usłyszeliśmy coś interesującego. Zdawała się twierdzić, że Ethan Walsh był okrutny dla Maude. W pewnym momencie wzięła Seana za niego i skuliła się w fotelu, jakby się obawiała, że zamierza ją uderzyć. Biedna stara niania wyglądała na przestraszoną. - Nie należy traktować jej słów zbyt serio, nawet w chwilach, gdy myśli jasno. Nie pamiętam niczego takiego, o czym ona mówi - oświadczyła szybko Leonora, ale poczuła przyspieszone bicie serca i suchość w ustach. Napiła się wody. Rewelacje Rilli pobudziły zebranych do rozmowy, na czym Leonorze zależało. Chloe, Philip, Beth i Efe zaczęli mówić jednocześnie, ale niewiele z tego słyszała. Oczywiście każdy miał zdecydowaną opinię w sprawie stosowania przez mężczyzn przemocy wobec kobiet. Ale nie była nimi zainteresowana. Do jej uszu docierały tylko strzępy zdań: „Nigdy nie zreformują... Nie pojmuję, jak kobieta może to znosić... Nie można nic na to poradzić... To nie znaczy, że się nie kochają... Zabawny sposób okazywania... Mnie nie mogłoby się to przytrafić... Oddałabym mu... masochizm... Powinno się zamykać do więzienia... tracą panowanie nad sobą, a potem tego żałują... nie jest wystarczająco dobre... nie ma usprawiedliwienia... miłość... miłość... wszyscy są łajdakami”. Leonora wpatrywała się w cienie za krzesłem Rilli. Światło w jadalni było przytłumione, bo przy obiedzie nie zniosłaby zbyt oślepiającego. Zawsze marzyła o nadaniu światłu elektrycznemu złocistego blasku świec. Dotychczas nie myślała o sobie jako o starszej pani, ale ostatnio stwierdziła, że w świecie fizycznym dzieją się dziwne rzeczy. I doszła d wniosku, że najwyraźniej tak przedstawia się on komuś, W niebawem skończy siedemdziesiąt pięć lat. Oto co na przykład wydarzyło się po drugiej stronie stołu. Rilla - Leonora wiedziała, że to ona, choć nie widziała jej dobrze - ubrana w bluzkę o barwie piór czapli, nagle się rozpłynęła. To było jedyne właściwe słowo na określenie tego co się stało. Zamigotała i jakby się usunęła, a na jej miejscu usiadł ktoś inny. Leonora zadrżała i zamrugała. To była Maude. Już otworzyła usta, chcąc powiedzieć „mamo”, gdy nagle zorientowała się, że jest jedyną osobą w jadalni, która widzi kogoś, kto mógłby być tylko duchem. - Leonoro, czy dobrze się czujesz? - James zaniepokojony, pochylił się w jej stronę. - Nic mi nie jest. Nic, czym należałoby zawracać sobie głowę. Po prostu zrobiło mi się trochę słabo, ale już przeszło. Przypuszczam, że zjadłam za dużo placka. - Mamo, przejdźmy do salonu na kawę - zaproponowała Gwen. - Inni zaraz do nas dołączą. Opowiem ci, jakimi kwiatami chcę ozdobić namiot. Leonora wstała od stołu. - Z pewnością kawa dobrze mi zrobi. Dziękuję, kochanie. - Gdy Gwen wzięła ją pod rękę i wyszły do holu, dodała: - Nigdy nie lubiłam naszej jadalni. Jest taka zimna. - Była w czasach naszego dzieciństwa. Ale później postarałaś się, aby wyglądała ślicznie. Nie jest już zimna - łagodnie przypomniała jej córka. W salonie Leonora usiadła w swoim ulubionym fotelu, a Gwen poszła do kuchni, żeby zarządzić podanie kawy. Niemal zapomniałam, dlaczego nie znoszę jadalni, uświadomiła sobie nagle. Przypomniałam to sobie, kiedy zobaczyłam tam przed chwilą ducha Maude, w jej liliowej sukni z koronkowym kołnierzem. Rodzice nie zawsze pozwalali mi tam wchodzić. Nie mogłam tego znieść ani też powiedzieć im dlaczego. Może sama nie wiedziałam? A teraz nagle przypomniałam sobie uczucie, jakie wtedy miałam - że mama może w każdej chwili rozlecieć się na kawałki, a tata zacznie gniewać się na nią lub na mnie. Zamknęła oczy. Trudno się dziwić, że nie lubię jadalni, twierdziła. Tak często panowała tam cisza, ale nie dlatego, że rodzice po prostu przestawali mówić, lecz ponieważ popadali w długie milczenie i atmosfera robiła się lodowata. Świadczyła o urazach, złości i innych negatywnych uczuciach, które łączyły Ethana i Maude. Nawet po latach Leonora nie potrafiła tych uczuć dokładnie określić. Wyprostowała się w fotelu, nasłuchując, czy nie nadchodzi Gwen. Ale usłyszała tylko czyjeś westchnienie i tłumiony szloch, jakby obok sofy. W salonie było prawie ciemno. - Fiono? Czy to ty? - spytała bardzo cicho. Niemal miała pewność, że to Fiona płakała dziś przed obiadem. Teraz nikt jej nie odpowiedział, ale tuż obok niej rozległ się szelest i poczuła zapach konwalii, - Matko, już jestem! - Gwen weszła do salonu z tacą i przekręciła kontakt w ścianie. Zrobiło się jasno. Leonora rozejrzała się dookoła. Światło wypłoszyło duchy. - Czy coś czujesz? Zapach konwalii? - zwróciła się do córki. - Nie. Mówiąc szczerze, nie lubię perfum o tym zapachu - odparła rzeczowo Gwen. - Może Fiona się skropiła? Czasami używa ich nieco za dużo, ale na pewno nie o zapachu konwalii. Leonora pokręciła głową, - Kochanie, to bez znaczenia. Coś mi się przywidziało. Gwen w milczeniu nakrywała do kawy. Czy można wyobrazić sobie zapach? - zastanawiała się Leonora. Czy zapach perfum mógłby się utrzymać przez ponad sześćdziesiąt lat? Najwyraźniej na starość idiocieję i dziwaczeję. Filiżanka kawy na pewno mnie postawi na nogi. - Proszę bez kofeiny - zwróciła się do Gwen i zamknęła oczy. Miała poczucie, że w jej umyśle otwiera się jakaś furtka, Przez którą ktoś lub coś próbuje się przedostać, bez względu na to, jak bardzo ona usiłuje do tego nie dopuścić. To nonsens, powiedziała do siebie. Skup myśli na tym, co będzie. Sobota 24 sierpnia 2002 Jestem Kopciuszkiem na odwrót, pomyślała o sobie Rilla i zachichotała. Zamiast po północy wrócić do domu, ja z domu wychodzę. Jest już sobota. Wypiłam za dużo wina. Mam chwiejny krok. A może to z powodu butów? Zrzuciła je i postawiła na ścieżce. Zabiorę je, gdy będę wracać do domu. Teraz nie są mi potrzebne. Noc była ciepła i duszna. Światło księżyca rozpraszało panujący w ogrodzie mrok. Za rogiem domu skradał się jeden z kotów. Trudno było rozpoznać, który. Ruszyła przez trawnik do altany. Zastanawiała się, kiedy po raz ostatni czuła pod stopami chłodną sprężystą trawę. Jeśli uważała, że w chodzeniu boso jest coś niezwykłego, to prawdopodobnie znaczyło, że się zestarzała. Gdy była młodsza, bardzo często chodziła boso. Zdarzało się jej przemierzać w ten sposób tę ścieżkę w czasach, kiedy poznała Hugha i nie mogła jawnie z nim się widywać, bo Leonora nie dopuszczała wówczas myśli o schadzkach miłosnych młodszej córki. Rilla uśmiechnęła się. To był cud, że jakoś się im udawało ją przechytrzyć i spotykać tam, gdzie nie mogła się na nich natknąć. Altana była ulubionym miejscem owych „schadzek miłosnych”, jak nazywał ich randki Hugh. Ale słysząc to określenie w jego ustach, Rilla zawsze odczuwała zażenowanie, jakby grała w kiepskim filmie o rycerzach okrągłego stołu. Trochę ją zdziwiło to, że pomyślała o nim teraz. Właściwie aż do czasu poznania Seana czuła z powodu Hugha żal do matki, bo uważała, że Leonora zniszczyła jej związek z pierwszym kochankiem. Między innymi dlatego wspomnienia o tym mężczyźnie nie mogły być wyłącznie przyjemne. I nagle teraz poczuła się tak, jakby uwolniła się od długotrwałej migreny. Ku swemu zaskoczeniu stwierdziła, że zaczęła rozmawiać z Leonora bez urazy i wreszcie potrafi wymówić imię Hugh bez żalu i złości. Uśmiechnęła się na myśl o tym, jak nagle niewiele wystarczyło, aby w końcu umieściła Hugha w bezpiecznej przeszłości, a przecież dotychczas uważała go za miłość życia. Weszła do altany. Było to urocze pomieszczenie, a poza tym jedyne w Willow Court, które uwielbiała, nie przejawiając wobec niego rezerwy, ponieważ łączyły ją z nim wyłącznie przyjemne wspomnienia. W dzieciństwie altana raczej jej nie interesowała. Z jej ówczesnego punktu widzenia nie miała zbyt wiele atutów. Z powodu szklanych ścian nie potrafiła nawet sprostać wymaganiom stawianym dobrej kryjówce. W środku też była nieciekawa: stały tam zaledwie dwa trzcinowe krzesła z białymi poduszkami i biała ławka przy każdej ścianie. Altana została wzniesiona na planie sześciokąta, z kutego żelaza wypełnionego szkłem. Przewidziana na dwie osoby, była zbyt mała, aby mogła się nadawać do czegoś innego poza czytaniem czy rozmyślaniem. Pierwotnie miała służyć właśnie temu. Ethan Walsh zbudował ją dla żony, z okazji drugiej rocznicy ich ślubu, jak mówiła Leonora, twierdząc, że matka rzeczywiście bywała w altanie, a czasami siedziała tam długo i spoglądała przed siebie niewidzącym wzrokiem. Im więcej Rilla dowiadywała się o babci ze strony matki, tym wydawała się jej dziwniejsza. Ja i Hugh uznaliśmy, że można tu robić inne rzeczy, pomyślała. Dzięki temu, że panował mrok, była z zewnątrz niewidoczna. Usiadła tak, żeby nie patrzeć na jezioro. Wprawdzie księżyc skrył się za chmurą, lecz nie chciała ryzykować i przypadkowo zerknąć na srebrzącą się za drzewami taflę wody. Zamknęła oczy. Gdzie podziewał się Sean? Na obiedzie nie martwiła się o to ani przez chwilę. Nie wątpiła, że on przyjdzie. Z trudem rozmawiała i słuchała tego, co mówili inni, bo pragnęła jak najszybciej odejść od stołu i wyjść na dwór, skierować kroki do altany, gdzie miał przyjść, jak powiedział, najszybciej jak to możliwe. Ale gdzie teraz jest? Może zmienił zdanie? Zadrżała. Odsunęła od siebie tę myśl. Panująca w tej małej szklanej klatce cisza była niepodobna do żadnej innej. Oddech wydawał się w niej głośniejszy, tak samo jak szum skrzydeł owada czy najlżejszy szelest spowodowany przez jakieś stworzenia prowadzące nocny tryb życia. Przyjdzie, powiedziała do siebie. Musi przyjść. Nie wrócę do domu, w każdym razie jeszcze nie teraz. Zamknęła oczy i oparła głowę na krześle. Zmusiła się do myślenia o kimś innym. Hugh. Kiedyś tu przyszli o trzeciej nad ranem, najpierw pływając nago w jeziorze. Noc była ciepła i duszna, taka jak dzisiejsza. Hugh przyniósł tu Rillę owiniętą w koszulę, którą wcześniej miała na sobie. Gdy tylko znaleźli się w altanie, zrzucił z niej ten łaszek i zaczął ją obsypywać pocałunkami. Osunęli się na podłogę, ulegli wobec zmysłowych pragnień. Wówczas, gdyby nawet sama Leonora obserwowała ich przez szklaną ścianę, żadne z nich nie zwróciłoby na nią uwagi. Rilla uśmiechnęła się. W młodości człowiek nie dba o nic, ani o wygodę, ani o wstyd. Rozpalona krew w żyłach decyduje o zachowaniu, które nie liczy się z konsekwencjami. Hugh. Po tylu latach wciąż czuła smak miłosnych uniesień, jakie przeżywała z tym mężczyzną. Lipiec-sierpień 1971 Nienawidzę jej. Nienawidzę. Żałuję, że muszę żyć w tym okropnym miejscu, z tymi okropnymi ludźmi, którzy nie mają pojęcia o niczym. O niczym. Ani o mnie, ani o tym, co dzieje się w rzeczywistym świecie, z dala od tego śmiesznego domu, z niekończącym się trawnikiem i kwiatami dookoła, i idiotycznym jeziorem uważanym przez wszystkich za cudowne, a faktycznie nudnym, bo tylko można wokół niego spacerować i nic więcej. Nienawidzę go. Nienawidzę wszystkiego. One nic nie rozumieją, żadna z nich: ani mama, ani niania, ani Gwen, bo przez większość czasu nie ma jej w tym cholernym miejscu, gdyż stale przebywa w tej przeklętej Szwajcarii, ucząc się, jak składać serwetki i innych równie „istotnych” rzeczy, i przyjeżdża do domu tylko na dwa tygodnie latem, z Jamesem na holu, bo jest ode mnie o dwa lata starsza i może robić, co jej się żywnie podoba i nikt jej nie krytykuje... Rilla w kółko myślała o tym samym i ledwie widziała przez łzy, ale mężnie podążała aleją szkarłatnych dębów do bramy i do wolności. Pocieszała się, że z chwilą, gdy wyrwie się z Willow Court, wszystko będzie dobrze. Była piąta po południu i zanosiło się na deszcz, a ona nawet nie zatroszczyła się o to, aby zabrać żakiet. Nie obchodzi mnie to, czy zmoknę, uznała. Jej też to nie obchodzi. Sądzi, że awanturując się o mój sposób ubierania się i moje zajęcia, okazuje m swoją miłość, ale to nieprawda. Ją interesuje tylko, co ludzie pomyślą. Pomimo złości Rilla omal się nie roześmiała. Jacy ludzie? Gdzie oni są? - Chyba nie wychodzisz z domu w takim stroju? - spytała matka, gdy Rilla była już przy drzwiach. - To znaczy, w jakim? - Rilla udała zdziwienie. - Nie wiem, co masz na myśli. - Kochanie, oczywiście, że wiesz. Nie bądź idiotką. Leonora (Rilla zawsze tak ją nazywała, gdy była na nią zła) zachowywała się osobliwie. Oświadczała ci, że jesteś tępa, bo nie rozumiesz, o co jej chodzi. Zarazem dawała ci do zrozumienia, że o niebo cię przerasta i powinnaś jej być wdzięczna za zwrócenie na ciebie uwagi. - Nie wiem - obstawała przy swoim Rilla, choć oczywiście doskonale wiedziała, dlaczego matka się zaczerwieniła. - Wobec tego ci powiem. - Leonora zmierzyła ją wzrokiem od stóp do głów. - Masz za krótką spódnicę i zbyt obcisłą bluzkę, i o wiele za mocno umalowane oczy, a twoje buty na wysokich obcasach nie nadają się na spacer do wioski. Proszę, wróć do swojego pokoju i włóż coś bardziej odpowiedniego. Wyglądasz śmiesznie. - To nie twoja sprawa, jak wyglądam - odcięła się Rilla i otworzyła frontowe drzwi. Niestety, były tak ciężkie, że nie mogła nimi trzasnąć, ale zrobiła wszystko, aby jej pokazać, że jest wściekła. Gdy wróci, matka będzie milcząca i chłodna, ale w tej chwili mało ją to obchodziło. Idąc do bramy, zdążyła jakoś zapanować nad wzburzeniem i trochę ochłonąć. Zaczęła odzyskiwać równowagę. Gdy znalazła się na drodze prowadzącej do wioski, zwolniła. Musiała przyznać, że jej buty nie są wygodne. Nie obchodzi mnie to, pomyślała. Są piękne. I spodobam się w nich Hughowi. Wiem to. Pod wpływem emocji serce zaczęło jej bić mocniej. Nie będę myślała o mamie ani o kimkolwiek innym. Idę na spotkanie z nim. Z Hughem. Rilla zakochała się w nim przed trzema tygodniami, we wtorek o jedenastej rano. Zapamiętała godzinę, bo gdy była w sklepie i rozmawiała z Hughem po raz pierwszy, zegar kościelny wybił właśnie jedenastą. Hugh stał za nią w kolejce. Na jego widok przeszył ją dreszcz i omal nie podskoczyła, wpadła na niego, gdy się odwróciła, aby wyjść, bo potknęła się o jego stopy. Chwycił ją za ramiona i trzymał tak przez chwilę. - Bardzo przepraszam! - odezwał się głosem spikera radiowego. - Nic się nie stało. To moja wina. Nie patrzyłam pod nogi - tłumaczyła się. Podał jej rękę. - Cześć. Jestem Hugh Kenworthy. Właśnie przeprowadziłem się do tego domku, szukam ciszy i spokoju. - Jestem Rilla Simmonds. Mieszkam w Willow Court. - Szczęściara z ciebie. Są tam te wszystkie cudowne obrazy Ethana Walsha. Obejrzałem je przed kilku laty, naprawdę są niesamowite. - Ale ciebie tam nie widziałem. Z pewnością bym zapamiętał. Rilla zrobiła minę. - Musiałam być w szkole. Chodzę do Greenbanks. To rodzaj więzienia pod Bristolem, dla dzieci z wyższych sfer. Mieszkam w internacie. Do domu przyjeżdżam tylko na weekendy. Ethan Walsh to mój dziadek. Hugh nie krył miłego zaskoczenia. - Niesamowite! Bardzo się cieszę, że mogłem cię poznać, Rillo... Jakie niezwykłe imię. - To zdrobnienie od Cyrilla - wyjaśniła, zdumiona swoim zachowaniem. Dotychczas mówiła o tym tylko wtedy, gdy zadano jej pytanie. Teraz potrafiła skupić myśli wyłącznie na tym, żeby ich rozmowa nigdy się nie skończyła. Ludzie w kolejce zaczęli się niecierpliwić. Hugh wziął ją za rękę. Zanim zdążyła się zorientować, co się dzieje, byli już przed sklepem i zmierzali do jego domu. Ani trochę nie przypominał mężczyzn, których zwykle poznawała, lecz kogoś, kogo zdjęcie mogłoby znajdować się na okładce magazynów ilustrowanych. Kupowała je czasami aby obejrzeć nieznajome postacie ze świata butików z konfekcją i butami, kin i teatrów, restauracji i dyskotek, i wyobrazić sobie wśród nich siebie. Miał długie, prawie do ramion włosy, płowe jak lwia grzywa, bladoniebieskie oczy i dłonie o długich palcach. Był ubrany w koszulę i spodnie z dżinsu, i w kowbojskie buty. Na jego szyi mienił się najróżniejszymi odcieniami barw jedwabny szal. Trudno było określić jego wiek, ale nie wyglądał na nastolatka. Rilla wiedziała o nich wszystko. W szkole uchodziła za znawczynię tego tematu. Całowała się z większą liczbą chłopaków niż dziewczyny z klasy i kilka razy była bliska pójścia na całość, jak nazywało się to w jej gronie, ale coś ją powstrzymywało. Teraz, spacerując z Hughem, cieszyła się, że z tym zwlekała. Jego skóra musiała być bardziej szorstka niż skóra nastolatków, a ciało twardsze, gdyż było lepiej umięśnione. Dłonie wyglądały na opalone. Rilla kontrolowała oddech, wolno wciągając do płuc i wypuszczając powietrze, aby Hugh nie zorientował się, co ona czuje. - Jesteśmy na miejscu. - Otworzył drzwi do domu znajdującego się na końcu wiejskiej uliczki, przy drodze prowadzącej ze sklepu. - Prawda, że dogodnie położony? To znaczy ze względu na sklepy, czyli handlowe centrum wioski, w którym toczy się życie. Chodź na kawę, chyba że musisz wracać w domu? Może lepiej zadzwoń do mamy? - Nie muszę - odparła zła, że tak ją traktuje. Ale gdy w pełni do niej dotarło, że zaprosił ją na kawę, czuła tylko wdzięczność. - Mam siedemnaście lat. To wystarczająco dużo, żeby samemu decydować o tym, gdzie się jest i co się robi. Powiedziała to zalotnie, nawiązując flirt. Była w tym dobra. Wiedziała, jak powinna patrzeć i poruszać głową, aby chłopak uznał ją za... powiedzmy, zainteresowaną nim. Hugh wskazał jej sofę i uśmiechnął się. - Jasne. Siadaj, a ja poszukam czystych kubków. Rilla po raz pierwszy znajdowała się w salonie tak zabałaganionym, a zarazem uroczym. Zapełniały go rzeczy, których dotychczas nie widziała razem w jednym pomieszczeniu, na dodatek porozrzucane wszędzie, gdzie to tylko możliwe. Na podłodze leżały sterty książek, a na krzesłach góry ubrań. Na stole obok płyt stał otwarty słoik z dżemem truskawkowym, a w zlewie piętrzyły się brudne naczynia. Na gzymsie kominka dostrzegła jakieś zaproszenia, kartki pocztowe, zegar i wazon z miesiącznicą oraz pawimi piórami, a na palenisku, zamiast polan drewna, kamienie różnej wielkości i barwy. Ciekawe, co tam robiły? To pytanie nie dawało jej spokoju. Poza tym na ścianie wisiało duże lustro w złoconej ramie ozdobionej pulchnymi cherubinkami ł girlandami róż. - Jakie ładne lustro! - wykrzyknęła. - To po mojej babci - odpowiedział. - Słodzisz? - Owszem. Poproszę dwie łyżeczki. Wsypał do kubka cukier, pomieszał, wręczył Rilli i usiadł na krześle naprzeciwko niej. Rilla napiła się kawy. - Podoba mi się twój dom. Jest niezwykły. - To znaczy chciałaś powiedzieć, zabałaganiony? Przepraszam. Nie wiedziałem, że będę miał gościa. Gdybym wiedział, posprzątałbym. Serio. - Jest w porządku. Podoba mi się - zapewniła go ponownie. Mówiła szczerze. W całym hrabstwie trudno byłoby znaleźć większy kontrast dla Willow Court. I ten kontrast podobałby się jej bez względu na to, kto by w tym domu mieszkał. Ale oczywiście fakt, że mieszkał Hugh, czynił z tego miejsca coś ekstra. - Jesteś aktorem? - dopytywała się. Potrząsnął głową. - Ceramikiem. W szopie, w ogrodzie, mam piec garncarski. Pracowałem na pełnym etacie w agencji reklamowej w Londynie, ale wymagało to ode mnie zbyt wiele wysiłku. Wiesz, co mam na myśli? Wyścig szczurów itp. Więc pracuję w niepełnym wymiarze godzin. Ten dom jest dla mnie rodzajem kryjówki, miejscem ucieczki, w którym mogę być sobą i sprawdzianem, czy potrafię rozkręcić produkcję ceramiki. - A ja bardzo bym chciała mieszkać w Londynie oświadczyła Rilla. - I sądzę, że odpowiadałby mi udział w wyścigu szczurów. Po wakacjach czeka mnie jeszcze rok szkoły średniej. Po jej ukończeniu wybieram się do akademii teatralnej. Początkowo matka nie chciała o tym słyszeć, ale już się poddała. Gwen, to znaczy moja siostra, uczy się w Londynie, w Szkole Gospodarstwa Domowego, która teraz wysłała ją na naukę do Szwajcarii, więc mama raczej nie powinna sprzeciwiać się mojej decyzji, nieprawdaż? Już nie mogę się doczekać, żeby się tam znaleźć. Tu panuje zabójcza, nuda. Nic się nie dzieje i nie ma z kim pogadać. Hugh posmutniał. Rilla roześmiała się. - To znaczy, uważałam, że nie ma nikogo takiego, dopóki nie poznałam ciebie. - Mam nadzieję, że jestem dla ciebie kimś takim. Bo jeśli nie, to będę się czuł tak samo samotny jak ty. Bardzo bym tego nie chciał. Czy wpadniesz do mnie od czasu do czasu? - Jasne. Oczywiście. Z przyjemnością. - Odstawiła kubek na wolne miejsce pomiędzy rośliną w doniczce a kilkoma notesami, które zajmowały większość powierzchni okolicznościowego stolika stojącego koło sofy. Niewiele wypiła. Wstając, dodała: - Powinnam już iść do domu. Jeśli zostanę dłużej, matka będzie się dopytywać, gdzie byłam. Przepraszam, że nie wypiłam kawy. Była wspaniała. - Cała przyjemność po mojej stronie. Wpadnij tu szybko - zaprosił ją Hugh. Gdy szła do furtki, stał w drzwiach i machał jej. Po drugiej stronie drogi spostrzegła panią Pritchard, która mieszkała obok pubu i była jedną z partnerek matki do brydża. Może się na mnie gapić, ile dusza zapragnie, pomyślała. Nie obchodzi mnie to, że tak się nie robi, to znaczy, nie pije się kawy z obcym mężczyzną w jego domu. Nie obchodzi mnie to, czy pani Pritchard powie o wszystkim mamie. Nie obchodzi mnie nic. Chętnie zawróciłaby i zastukała do drzwi, krzycząc, żeby Hugh ja wpuścił, bo chce z nim zostać. Na zawsze. Z nikim innym. Tak to się zaczęło. Nagle wszystko się u niej zmieniło. Stała się inną osobą. Znajdowała się w stanie permanentnego oszołomienia. Przez cały czas tęskniła za Hughem. Jeśli nie wyjeżdżał do Londynu, odwiedzała go codziennie po południu. Matce mówiła, że wybiera się do tej czy innej koleżanki z podstawówki. Kilka nadal mieszkało w pobliżu wioski. W czasie trzeciej wizyty Rilli u Hugha poszli na górę, do sypialni, która, o dziwo, była posprzątana. Na łóżku leżała ładna jasnoróżowa pościel, a w oknach wisiały zasłony w gałązki bluszczu i białe kwiaty. Rilla ochoczo straciła tam dziewictwo, prawie nie czując bólu. Była uszczęśliwiona. - Nigdy przedtem nie rozmawiałam z nikim w taki sposób - wyznała, odwracając się do Hugha, którego głowa spoczywała na poduszce obok jej głowy. - Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że możesz być taki. Kocham cię i uwielbiam tak po prostu leżeć obok ciebie w słonecznym pokoju. - Zamknęła oczy. Dym ze skręta Hugha wspaniale pachniał. Czasami Hugh dawał jej pociągnąć. Miała wtedy odlot i czuła się rozkosznie, jakby rozpływała się w łóżku. Zachichotała. Co powiedziałaby mama albo Gwen na to, że ona tu jest i pali trawkę? Czy byłyby bardziej zszokowane tym, że pali trawkę czy że jest w łóżku z mężczyzną? Z pewnością w opinii Leonory te dwie rzeczy naraz były szczytem zepsucia. Rilla nie potrafiła powstrzymać uśmiechu na myśl o hipokryzji matki. Czy Leonora nie lubi dżinu z tonikiem? A w praktyce jest uzależniona, przemknęło jej przez myśl. Nie ma prawa mówić mi, jak powinnam postępować. Żadnego prawa. Otworzyła oczy. Hugh patrzył na nią i uśmiechał się. Powiedziała: - Najwyraźniej urodziłam się w niewłaściwej rodzinie. Rozumiesz, co mam na myśli? Przesunął palcem po jej czole i nosie, zatrzymując się na ustach. Pocałowała jego palec i polizała językiem. - Małe dzieci uważają, że żyją w niewłaściwej rodzinie nieprawdaż? Że zostały porwane z królewskiego pałacu czy coś w tym rodzaju. O to ci chodzi? - W żadnym wypadku. Chodzi mi o to, że w mojej rodzinie wszyscy są... nie wiem, jak to ująć... sztywni? Może formalni? Moja matka zawsze jest stosownie ubrana. Na przykład nigdy nie widziałam jej w szlafroku. Gdy tylko wstanie od razu się ubiera. Dla niej nie istnieje coś takiego jak pogawędka w kuchni przy herbacie. Moja siostra zachowuje się niemal tak samo. - Jest starsza od ciebie? - Tak. Wkrótce, gdy skończy kurs w Szwajcarii, powróci do szkoły w Londynie. I będzie jeszcze więcej gotowała i faszerowała, co pachnie straszną nudą. Oczywiście ma odpowiedniego narzeczonego itd. Gdy są razem, robią wszystko to, co przystoi pruderyjnej i zaręczonej parze, pomimo że jeszcze długo nie zamierzają się pobrać. No wiesz, na przykład kupują rzeczy potrzebne w życiu małżeńskim. Noże i widelce itp. Nagle im obojgu wydało się to tak zabawne, że wybuchnęli śmiechem i zaczęli turlać się po łóżku. Gdy nieco się uspokoili, Rilla ciągnęła opowieść: - Nie mam pojęcia, o czym oni rozmawiają... Wiedziała, że sypiają ze sobą, ale Gwen nie chciała zwierzać się jej z tego, uważając tak osobiste sprawy za temat tabu. Może Gwen ma rację? - pomyślała. Ja nie chciałabym, żeby ona wiedziała coś na temat mojego życia intymnego. Coś na temat tej mojej znajomości. - Jej narzeczony jest cudzoziemcem, to znaczy niezupełnie. Chodzi o to, że jego rodzina pochodzi z Hiszpanii. Nazywa się James Rivera. Całkiem miły z niego facet. Przystojny i w ogóle. Nie pojmuję, co on widzi w Gwen. - Jeśli jest podobna do ciebie, to trudno się dziwić - stwierdził Hugh. Rilla pokręciła głową. - Jest w rodzinie tą lepszą. Tylko ona zawsze robi to, co mama i jest bardzo spokojna, zupełnie do mnie niepodobna. Ja jestem wszędzie gorsza. Nie masz pojęcia, jak trudno jest w szkole, gdy nauczyciele ciągle powtarzają: Och, nie jesteś ani trochę podobna do Gwen... Dlaczego nie możesz być bardziej do niej podobna?”. Od tego gadania robi mi się niedobrze. Ona należy do ludzi solidnych, uprzejmych, dobrych dla zwierząt itp. Rozumiesz. Ma z mamą znacznie lepsze stosunki niż ja. Nie pojmuję dlaczego. Widzę, że czasami mamę drażnię. Bardzo stara się to ukryć, ale zbyt często jej to nie wychodzi. - Nie potrafię sobie wyobrazić, że ktoś może cię nie uwielbiać. Po prostu nie potrafię - wyznał Hugh. - Och, przypuszczam, że ona mnie uwielbia, lecz zarazem ją drażnię - tłumaczyła mu Rilla. - Chodzi o to, że urodziłam się w niewłaściwej rodzinie. Może nie wiadomo, kim jestem? A może jestem odmieńcem? Może wróżki ukradły jej dziecko, a w zamian podrzuciły mnie? Czy odmieńcy nie mają często rudych włosów? Hugh zgasił niedopałek i położył głowę na poduszce. Wkrótce rozległo się ciche chrapanie. Zawsze tak się dzieje, uświadomiła sobie Rilla. Po stosunku seksualnym mężczyźni w sposób naturalny szybko zasypiają. Czytała o tym w książkach. Jestem w tym dobra, powiedziała do siebie. W uprawianiu seksu. Ta myśl wprawiła ją w doskonały nastrój. Będąc z Hughem, stawała się innym człowiekiem. Była wówczas rozpromieniona i pod wpływem każdego jego dotyku przeszywał ją dreszcz podniecenia. Nawet gdy myślała o tym, co robili, na przykład podczas śniadania, które zawsze jadła z matką, rumieniła się i oblewała ją fala gorąca. Parę razy Leonora spytała, czy dobrze się czuje, zmuszając do znalezienia jakiegoś wytłumaczenia. Hugh często jej się śnił i budziła się zlana potem. Pewnej nocy pragnęła go tak desperacko, że nie mogła spokojnie oddychać. Wstała z łóżka i zaczęła się ubierać, skłonna wyśliznąć się wcześnie rano przez frontowe drzwi i biec drogą dojazdową do bramy, a stamtąd przez wioskę do domu Hugha, wejść po schodach do sypialni i położyć się obok jeszcze śpiącego kochanka. W końcu jednak poszła z powrotem spać, wiedząc, że jeśli nie zjawi się na śniadaniu to matka urządzi jej awanturę. Ale zdarzały się też dni, kiedy snuła się po domu bez celu, bo Hugh był w Londynie. Zwykle przyjeżdżał do wioski na dwa, trzy dni w tygodniu, a czasami na weekend. Wkrótce skończą się wakacje i nigdy go już nie zobaczę, myślała z żalem. Nie będę w stanie skupić się na nauce, aby móc dostawać bardzo dobre oceny, wiedząc, że on jest o kilka kilometrów od szkoły. A może mogłabym porzucić szkołę? Nie wrócić na trymestr jesienny? Pragnęła tylko jednego: podjąć naukę w akademii teatralnej. Błagała matkę o wyrażenie zgody, ale Leonora nadal uważała, że aktorstwo nie jest dla jej córki odpowiednim zawodem, i zdecydowała, że Rilla pozostanie w obecnej szkole aż do zdobycia „odpowiednich kwalifikacji”, jak to określiła. Gdy nie było Hugha, odkrywała, że tęskni za Gwen. Nie miała z kim porozmawiać. Godzinami spacerowała po ogrodzie i wokół jeziora, czasami recytując fragmenty utworów Szekspira. „Echom wzgórz leśnych słałbym twoje imię / By wszystko wkoło wołało: Oliwio!” - krzyczała do łabędzi wpływających i wypływających zza zamoczonych w wodzie gałęzi wierzb. Ale przecież jej nie słuchały. Nikt jej tak nie słuchał jak Hugh. Szybko zdała sobie sprawę, że wcześniej z nikim nie prowadziła takich rozmów jak z nim. Dyskutowali o wszystkim: o książkach, muzyce, jego pracy itd. Opowiadał jej różne rzeczy i pytał ją o zdanie, często zgadzając się z nią. Uważał, że jest inteligentna. Uwielbiała patrzeć, jak wyrabia naczynia na kole garncarskim. Wygładzał je bez końca, nadając im piękne formy. Z trudem powstrzymywała wówczas chęć dotknięcia go. - Wiem, o czym myślisz, młodziutka Rillo - mówił i nadal wygładzał mokre naczynie, dopóki nie osiągnęło pożądanego przez niego kształtu. - Musisz być cierpliwa. Nie pożałujesz. Obiecuję. I gdy wreszcie ją całował w tej małej szopie za domem, gdzie znajdowało się koło garncarskie, głaszcząc po głowie i plecach dłońmi szarawymi od schnącej gliny, pragnęła go tak bardzo, że stawała się rozdrażniona z powodu przedłużającego się czekania. Kiedyś wstała z łóżka i podeszła do okna sypialni Hugha, ale natychmiast ukryła się za zasłoną, bo zobaczyła ciekawską panią Pritchard. Wydawało się jej, że ta kobieta przechodzi obok domu Hugha wtedy, gdy ona tam jest. Czyżby mnie szpiegowała? - zastanawiała się. Czy coś wie? Po chwili doszła do wniosku, że to niemożliwe. Gdy ją spotkam i zrobi aluzję do moich wizyt u Hugha, znajdę jakieś wytłumaczenie, postanowiła. Powiem, że zamówiłam u niego wazon czy coś innego na urodziny Gwen. To stare głupie babsko! Gapi się teraz w okno jego sypialni! Co za bezczelność! Rilla uważała, że w tym, co robi, nie ma nic złego. Niektórzy uznaliby, że Hugh jest dla niej za stary, ale jak mógł być, skoro tak bardzo się kochali? Skoro ich ciała tak do siebie pasowały, jakby zostały ulepione z jednej gliny, a kochając się, stawali się jednym ciałem? Dziesięć lat różnicy to nie było wcale dużo. Jej ojciec też był starszy o siedem lat od matki. Dlatego być może Leonora nie mogłaby się sprzeciwić jej związkowi z Hughem. Oczywiście, że nie mogłaby. To dlaczego, zastanawiała się Rilla, wciąż nie przyprowadziłam Hugha do Willow Court i go nie przedstawiłam? Nie miała pojęcia, ale było coś cudownego w tym, że związek z tym mężczyzną stanowił jej tajemnicę. Chciała jeszcze trochę dłużej mieć Hugha tylko dla siebie. Oczywiście, gdy poprosi ją o rękę, będzie musiała go przedstawić rodzinie, ale do tego czasu należał tylko do niej i nie musiała mówić o nim nikomu. Położyła się z powrotem do łóżka i pocałowała swojego kochanka w ramię. Miał złotawą gładką skórę. Otworzył oczy i uśmiechnął się. - Wiesz co? - mruknął pod nosem. - Co? - Jesteś bardzo zachłanną małą dziewczynką. - Nawet nie masz pojęcia, jak zachłanną - szepnęła, niemal nie mogąc mówić z podniecenia. - Więc mi pokaż. - Zaczął ją całować. Hugh przestał być tajemnicą Rilli w czasie kiermaszu parafialnego. Próbowała znaleźć jakąś wymówkę, aby nie iść tam ale nie wykazała w tym wystarczającej stanowczości, bo matka mogłaby zacząć coś podejrzewać. Może on nie przyjdzie? - pomyślała z nadzieją, w upale podążając z Leonorą od straganu do straganu. Może tak jak ja uzna ten kiermasz za coś tak głupiego, że trudno to wyrazić słowami i zostanie w domu? Gdy krążyły po ogrodzie plebanii, szła nieco w tyle za matką, uśmiechając się i mówiąc dzień dobry znajomym. Mama zna wszystkich w wiosce i po prostu musi się zatrzymywać, rozmawiać z jej mieszkańcami i wysłuchiwać ich różnych idiotycznych opowieści, uznała. Bo kogo, do cholery, mogło naprawdę obchodzić, jak wielkie kabaczki wyhodował w tym roku Bili czy kto rzeczywiście mógł się zachwycać „olśniewającym”, jak ciągle słyszała, w tym roku straganem Pod Białym Słoniem? Ulubiony stragan Rilli, z ciastem, przygotował nie kto inny tylko pani Pritchard. Rilla zatrzymała się przy nim dłużej, niż powinna. Właśnie miała zapłacić za przepyszną bezę, gdy nagle się to wydarzyło, kojarząc się jej ze scenką odtańczoną przez balet. Bo oto z lewej strony podeszła do niej Leonora, a z prawej Hugh. - Och, kochana Leonoro, co za niesamowity zbieg okoliczności! - odezwała się podekscytowana pani Pritchard. - Oto i on, ten młody człowiek, o którym ci opowiadałam! Ten, który wynajmuje dom Albertonów. - Patrząc na Rillę, bardziej stwierdziła, niż spytała: - Rillo, ty znasz pana Kenworthy’ego, nieprawdaż? Po tych słowach nastąpiła raczej niezdarna prezentacja Leonory i Hugha. Oboje kurtuazyjnie zapewniali, jak miło jest im poznać drugą stronę, a Hugh skłamał, że właśnie zamierzał poprosić Rillę, aby zabrała go do Willow Court, bo jest wielkim miłośnikiem malarstwa Ethana Walsha itd. Rilli zakręciło się w głowie. W końcu on ruszył w jedną stronę, a ona z matką w drugą, zostawiając bezę na ladzie. W typowy dla siebie sposób Leonora nie powiedziała na temat Hugha ani słowa. Rilla nie wiedziała, co robić. Czy sytuacja wyglądałaby lepiej, gdyby coś wyjaśniła? A może należało unikać tego tematu i dać matce czas do zastanowienia się nad sytuacją? W końcu postanowiła poczekać do kolacji. - Jest raczej przystojny, to znaczy ten facet, który wynajmuje dom Albertonów. Zapomniałam, jak się nazywa - zaczęła Leonora, zanim Rilla zdążyła przełknąć pierwszy kęs sałatki z łososia. - Hugh Kenworthy - poinformowała córka, a w myślach dodała: Skłamałaś! Zrobiłaś to, aby usłyszeć, jak wymawiam jego nazwisko. Zaczęła nonszalancko jeść łososia, wystawiając sobie wysoką ocenę za dobrą grę. - Znasz go dobrze? Słowem o nim nie wspomniałaś? - dociekała matka. - Nie. Nie znam go dobrze. Jest ceramikiem. Zagadnął mnie w sklepie na temat obrazów i parę razy wypiłam z nim kawę. To wszystko. Leonora przyglądała się jej badawczo. Stara się skojarzyć fakty, pomyślała Rilla. Zastanawia się, gdzie naprawdę spędziłam te wszystkie godziny, gdy byłam poza domem. Czy się domyśla? Nie mogę się zdenerwować. Muszę zmienić temat. - Powinnaś czasami go tu zaprosić - zasugerowała matka. - Na przykład w najbliższą niedzielę na lunch. Zapewne Gwen i James przyjadą. Możecie wszyscy zagrać w tenisa. - Dobrze. Zaproszę go. To doskonały pomysł, ale nie wiem, czy Hugh Kenworthy gra w tenisa. Zapytani go o to. Po kolacji, która po tej wymianie zdań przebiegała w spokoju, Rilla poszła do siebie. Na obitym aksamitem krześle drzemał Jeffrey, jeden z nowych kotów, które zastąpiły ich dwa ukochane dotychczasowe. Był urodziwym kotem pręgowanym, a jego brat, George, miał czarną sierść. Ten drugi wolał przebywać na dworze. Nigdy nie przychodził do pokojów na piętrze. Rilla stanęła w oknie i spoglądała na jezioro, połyskujące w promieniach słońca, które miało się już ku zachodowi. Wyobrażała sobie, że spaceruje wokół wodnej tafli z Hughem, on obejmuje ją w talii, a ona opiera głowę na jego ramieniu. Zamknęła oczy i fantazjowała na temat ich pocałunku. Po chwili odeszła od okna i położyła się na łóżku przyciskając do siebie kapę i wyobrażając sobie Hugha pomiędzy nią i swoim ciałem. - To było wstrętne! Ty byłeś wstrętny! To był najgorszy dzień w moim życiu! Jak mogłeś... - krzyczała Rilla na Hugha. Zwróciła uwagę na fakt, że rozpoczęła z nim pierwszą kłótnię. Ale nie miało to dla niej znaczenia. Była na niego tak zła, że nie potrafiła jej powstrzymać nawet miłość. - Rillo, przestań! - usiłował ją uspokoić, ale tylko pogorszył sprawę. - Niepotrzebnie aż tak się tym przejmujesz? 0 co chodzi? - Nie wiesz? Mówisz serio? - Wciąż tkwili w salonie jego domu. Do tej pory, gdy tylko weszła, zaczynali się całować i zanim któreś coś powiedziało, byli już w połowie schodów. - Nie potrafię tego w żaden sposób zrozumieć. Nie wierzę, że nie zdawałeś sobie z tego sprawy. - Z czego? - spytał znudzonym głosem. Jak śmie być znudzony? - pomyślała oburzona. - Z tego, że mnie zraniłeś, stale kręcąc się koło mojej matki i siostry. Przez cały dzień nawet na mnie nie spojrzałeś. Równie dobrze moglibyśmy być nieznajomymi, którzy nic dla siebie nie znaczą. Z trudem to zniosłam. Jak miałeś czelność bez przerwy rozmawiać z mamą, jakby była najbardziej fascynującą osobą na świecie, a ja zerem? Zniknąłeś z nią na długi czas. Co robiliście? Jak sądzisz, co wtedy czułam? Od chwili, w której przyszedłeś, do chwili, w której wyszedłeś, nie powiedziałeś do mnie ani słowa. Przez cały dzień byłam obok ciebie i nawet nie mogłam cię dotknąć... - Rilla wybuchła płaczem. - Chodź do mnie. - Hugh wziął ją w ramiona. - Kochana Rillo, jesteś niemądra. Czy naprawdę chciałabyś, aby każdy wiedział, co do ciebie czuję? Nie sądzisz, że twoja matka mogłaby być trochę... jak to powiedzieć?... zdenerwowana odkryciem, co w tajemnicy przed nią porabia jej nastoletnia córeczka? Twoja matka bardzo uprzejmie pokazała mi pracownię Ethana Walsha, gdyż jej powiedziałem, że interesuję się jego malarstwem. - Co by się stało, gdyby ludzie o nas wiedzieli? Gdybym mogła, z przyjemnością wykrzyczałabym wszystkim w twarz, że jesteśmy ze sobą! Powiedziałabym to również pani Pritchard. Wszystkim. Nie wstydzę się tego. Ani trochę. - Wiem. - Pocałował ją w usta i w szyję, i zaczął pieścić piersi. Chciał, aby dzięki temu gniew jej przeszedł i umysł za mroczyło zmysłowe podniecenie. - Wiem, że się tego nie wstydzisz. Mimo to chyba lepiej nie ryzykować, nieprawdaż? Czy wszystko nie układa nam się dobrze? Czy musimy coś zmieniać? Rilla milczała. Nie czuła już złości. Była zbyt podniecona. Nie szkodzi, że się tak zachował, uznała. Po prostu udawał, że jest dla nich miły. Kocha mnie. Czuję to. Naprawdę kocha. Ja też go kocham, tak bardzo, że zaraz zakręci mi się w głowie. - Kochana Rillo, sądzę, że powinnyśmy porozmawiać. Rilla była zaskoczona tym, że matka prosi ją o rozmowę. Z wrażenia zatrzymała się przed frontowymi drzwiami. Czyżby zdarzył się jakiś wypadek? Właśnie szła do Hugha, ale może rzeczywiście sprawa była wyjątkowa. - Oczywiście, mamo. Czy stało się coś złego? - Nie. Nie to, co masz na myśli. Ale chodź ze mną na parę minut do oranżerii. Rilla była trochę przestraszona, gdy usiadła na krześle. Wokół niej stały ogromne donice i wazony. Rosła w nich istna dżungla hodowanych przez matkę roślin, które pięły się po szklanej ścianie. Czego Leonora od niej chciała? To nie mogło mieć związku z Hughem. A może miało? Nie, z pewnością nie. Hugh doskonale nadawał się do trybu życia prowadzonego w Willow Court. To było jedno z najwspanialszych odkryć, jakich Rilla dokonała tego lata. Od czasu swej pierwszej pamiętnej wizyty bywał w WilIow Court często. Rilla cieszyła się, bo znaczyło to, że może tak jak Gwen, pochwalić się chłopakiem, jakkolwiek nikt nie uznawał Hugha za jej oficjalnego narzeczonego. Jednak miało to również złą stronę, bo zabierało im czas przeznaczony na spotkania tylko we dwoje. Mówiąc wprost, zostawało im mniej cennych godzin na uprawianie seksu, jak stwierdziła kiedyś, choć akurat wtedy spędzili noc w altanie, wcześniej pływając w jeziorze. Czasami zastanawiała się, czy to normalne pragnąć seksu tak jak ona. Ale mogła spytać o to tylko Hugha, który zawsze, gdy to robiła, śmiał się z niej i wygłaszał jakiś głupi komentarz, w rodzaju: „Dla mnie nigdy nie mogłabyś być za bardzo podniecona”. Oczywiście nic nie mówiło to na temat jej normalności. Nigdy nie pytała go o dziewczyny, które miał przed nią, bo nie chciała nic o nich wiedzieć. Sam nawet nie napomknął o tym, że chciałby się z nią ożenić. Ba, nie wyznał miłości, co czasami ją martwiło, choć słyszała, że niektórzy mężczyźni nie lubią czynić takich wyznań, bez względu na stan ich uczuć. Z magazynów ilustrowanych wiedziała, że ślub to nie jest łatwy temat, i dlatego sama też go nie podnosiła. Ale oczywiście w wyobraźni urządziła już ich dom do ostatniego szczegółu. - Niestety, chodzi o Hugha - przerwała milczenie Leonora. - Co się stało? Nic mu nie jest? Czy miał wypadek? - Rilla zerwała się z krzesła. - Nie, kochanie. Nie chodzi o nic takiego. Proszę, usiądź z powrotem. Usiadła i wpatrywała się w matkę. -Więc o co chodzi? - zaczęła domagać się wyjaśnień. - Spytam cię o coś, o co normalnie bym nie spytała. Dlatego, proszę, nie uznaj tego za wtrącanie się. W zaistniałych okolicznościach po prostu muszę to wiedzieć. Sypiasz z nim? Rilla zarumieniła się. Miała świadomość, że to ją zdradziło. Nie wstydzę się tego, powiedziała do siebie w myślach, nie ma się czego wstydzić. - Owszem - wyznała odważnie, patrząc Leonorze w oczy. Spodziewała się burzy czy wręcz kataklizmu na miarę tej rewelacji, ale matka tylko westchnęła. - Och, kochanie, tak też myślałam. Będzie ci trudno to zrozumieć, lecz obawiam się, że wszystko między wami skończone. - Skończone? Rzeczywiście nie rozumiem. Jak to możliwe? Właśnie do niego szłam. O co chodzi? - Nie zastałabyś go. Wrócił do Londynu. Już tu nie przyjedzie. Rilli omal nie zaślepiła złość. Tylko nie strać panowania nad sobą. Zachowaj spokój, perswadowała sobie., - Mamo... - zaczęła zduszonym głosem, którego u siebie nie znosiła, ale wiele wysiłku kosztowało ją powstrzymanie się od płaczu. - Jeśli zamierzasz mi mówić rzeczy dla mnie bolesne, to przynajmniej wyjaśnij, o co chodzi. Nie możesz tak po prostu mi oznajmić, że on nie wróci. Nie zostawiłby mnie. Jest we mnie zakochany. Wiem, że jest. Kochamy się nawzajem. Leonora potrząsnęła głową. - Rillo, on cię wykorzystywał. Niełatwo mi to powiedzieć, ale jest... nieuczciwy. Nie jest taki, jakim się wydaje. Na przykład, czy ci powiedział, ile ma lat? - Wiem, ile ma lat. Dwadzieścia siedem. Nie możesz mieć nic przeciwko temu, bo tata też był od ciebie dużo starszy. - Hugh ma trzydzieści cztery lata. Po prostu wygląda młodo. - To nieprawda, że jest taki stary. Skąd to wiesz? Powiedział ci? Jeśli tak, to jaką masz gwarancję, że cię nie okłamał? Zresztą jego wiek nie ma dla mnie znaczenia. I tak będę go kochać. - Powiedział, że pamięta uliczną zabawę, gdy skończyła się wojna. Ty pewnie nawet nie zwróciłaś na to uwagi, ale ja tak. Od razu pomyślałam, że musi mieć przynajmniej trzydzieści dwa lata. Następnie spytałam o niego moich londyńskich przyjaciół. On ma trzydzieści cztery lata, Rillo, ale nie o to chodzi. Jesteś przygotowana? - Na co? Nie obchodzi mnie, czego się dowiedziałaś. Jest białym niewolnikiem? A może dealerem narkotyków? Tak czy inaczej go kocham. Jeśli wszyscy są przeciwko nam, to po prostu gdzieś uciekniemy. Pojedziemy tam, gdzie nikt nas nie znajdzie. - Nie mam ci do przekazania nic tak dramatycznego. Chodzi raczej o banalny fakt, że jest żonaty i ma dwoje dzieci, w tym córkę młodszą od ciebie tylko o trzy lata. Rilla poczuła straszny ból. Zabrakło jej tchu. Chciała coś powiedzieć, ale miała zaciśnięte gardło. - Czy on... oni na pewno... to znaczy, być może jest z żoną w separacji. Pewnie dlatego zamieszkał w tym domu na wsi. Bo chciał od niej uciec. Z pewnością zamierza się rozwieść. Porozmawiam z nim. Spytam, jak sprawy wyglądają. Powie mi prawdę. Musi. Nie musi już dłużej ukrywać niczego przede mną. Kocha mnie. - Rillo, może to prawda, może cię kocha, ale to niczego nie zmienia. I oczywiście o niczym ci nie powiedział. Zresztą dlaczego miałby to robić? Spędzał z tobą cudowne chwile. Nie chciał tego zepsuć. Ale rozmawiał ze mną, gdy oświadczyłam, że jest mi winien prawdę. - I co ci powiedział? Powtórz mi wszystko dokładnie. Wszystko. Pamiętaj. Mamo, proszę, zrób to. Kiedy z nim rozmawiałaś? Gdzie? - Tutaj. Było to przedwczoraj, po lunchu. Ty poszłaś z Gwen i Jamesem do Cichego Ogródka. Rzeczywiście. Rozstała się z Hughem na godzinę. Naprawdę na tak długo? Gwen i James oznajmili jej, że pije on chyba już drugą kawę z Leonorą, a faktycznie zasugerowali, że łączą go z nią doskonałe stosunki. Rilla zamknęła oczy. Przez cały czas, gdy leżała na trawie i spoglądała na magnolię, Hugh mówił matce wszystkie te okropne rzeczy. To było nie do zniesienia. Strasznie cierpiała. To się nigdy nie skończy pomyślała. Nigdy. Już zawsze będę czuła ból. Oddychała głęboko, patrząc na matkę wyczekująco. - Powiedz mi wszystko. Wszystko - powtórzyła. - Przyznał się, że jest starszy, niż twierdzi, zgodnie z tym, co podejrzewałam. Oświadczył, że powinien wykazać więcej rozsądku i nie ulegać czarowi młodziutkiej dziewczyny, ale nie potrafił się opanować. Oświadczył, że jest... podatny, podatny na urok nastolatek. Raczej zdaje sobie sprawę z tego, że nie ma czym się szczycić. Rillo, gdy ze mną rozmawiał, niemal przez cały czas spuszczał oczy. Spytałam go o żonę. Jak się zdaje, ona nie ma pojęcia o tym, co on wyprawia poza domem. Stanowią jedno z tych... jak ty to nazywasz?... partnerskich małżeństw. Jest oddanym ojcem. Tu, na wsi, miał wytwarzać ceramikę. Tak powiedział żonie. Błagał, abym jej nie powiadomiła o tobie. Ale wcale nie dla tego, że byłaś jego kochanką, bo te ma stale, lecz ponieważ jesteś wyjątkowo młoda w porównaniu z kobietami, jakie miał do tej pory. W tej sprawie był szczery, jak w żadnej innej. Oświadczyłam mu, że musi stąd wyjechać. Przyznał mi rację. Sądzę, że wczoraj wyjechał. Obiecał mi, że nigdy nie odnowi z tobą kontaktu. Rillo, ty też daj sobie z tym spokój. Tak będzie najlepiej. Zapewnił mnie, że nie mogłaś zajść w ciążę, bo poddał się wazektomii. Za to należy mu być wdzięcznym. Rilla bez słowa wstała z krzesła i wyszła z oranżerii, nie kierując się w żadne konkretne miejsce. Czuła pustkę wewnętrzną i spoglądała niewidzącym wzrokiem. Była wyprana z wszelkich uczuć, jakby nagle jej rozdzierane bólem serce zamieniło się w głaz. Instynktownie weszła na schody i po chwili znalazła się w dziecinnym pokoju. Usiadła przed domkiem dla lalek i zajrzała do pokoików, gdzie nadal mieszkali Lucinda i Lucas, choć dawno temu przestała się nimi bawić. Mieli cudowne życie. Żyli w Rajskim Pałacu, w którym nikt nie zjawiał się po to, aby ich zranić i narazić na cierpienie. Już nigdy go nie zobaczę, pomysiała. W uszach wciąż dźwięczały jej słowa matki. „Żonaty., trzydzieści cztery łata... inne kochanki... stale”. Łajdak. Był cholernym łajdakiem i powinna go nienawidzić. To dlaczego nadal go kocha? Nigdy jej tego nie wybaczę, pomyślała o matce. Wyjęła z pokoiku królową Margaritę. To wszystko wina Leonory. Nie powinna go o nic pytać. To nie był jej interes. W końcu Hugh rozstałby się dla mnie z żoną, uznała. Wiem o tym. Poczuła łzy na policzkach. Matka wmieszała się w moje życie i spierdoliła je na zawsze. Spierdoliła. - Rillo? Rillo? Śpisz? Usłyszała głos Seana. Wstała i poprawiła włosy. - Nie, nie. Naprawdę. Zamknęłam oczy i rozmyślałam. Właśnie zamierzałam zrezygnować z dalszego czekania na ciebie. Czy nie zrobiło się już zbyt późno? - Dochodzi pierwsza. Strasznie cię przepraszam. Siedziałem w pubie jak na szpilkach. Zamawiali drinki jedna kolejka za drugą, a ja przez cały czas zastanawiałem się, pod jakim pretekstem mógłbym się stamtąd wymknąć. Wiesz, jak to jest. Nie chciałem wyjść na faceta, który tylko marzy o tym, aby się urwać. Jutro będę z nimi pracował. - Roześmiał się. - Już dzisiaj. - To spóźnienie nie ma znaczenia. Nie czuję się zmęczona. A ty? Potrząsnął głową. - Ja też nie. Przyniosłem wino. - Pokazał jej. - Byłem na tyle przytomny, aby przed przyjściem tu otworzyć butelkę, ale zapomniałem wziąć kieliszki. Czy ma to dla ciebie jakieś znaczenie? - Żadnego. Będziemy pić z gwinta. Usiadł na ławce i oparł się o szklaną ścianę. Zapadła cisza. Czy ja powinnam przemówić pierwsza? - zastanawiała się Rilla. Co powinnam mu powiedzieć? Gorączkowo poszukiwała w myślach jakiejś stosownej uwagi, od której mogłaby zacząć, ale odrzucała jedną po drugiej. - Zastanawiałem się nad wszystkim, co chcę ci powiedzieć, a teraz, gdy już tu jestem, mam pustkę w głowie - odezwał się Sean. - Ja tak samo - przyznała się z ulgą. Usiadła obok niego i wzięła butelkę. - Mogę? - Jasne. Pociągnęła z niej łyk wytrawnego, dobrze schłodzonego wina. Było doskonałe. Oddała butelkę Seanowi, który postawił ją na podłodze. - O czym rozmyślałaś? Powiedziałaś, że rozmyślałaś. Oczywiście nie mów, jeśli nie masz ochoty albo jeśli są to sprawy sekretne. - Nie ma w tym nic sekretnego. Rozmyślałam o mężczyźnie, którego kiedyś znałam. Mówiąc ściśle, o moim pierwszym kochanku. Miał na imię Hugh. - Co się z nim stało? - O Boże, to było nieciekawe i banalne jak kiepska powieść. Zakochałam się w nim. Okazało się, że jest żonaty. To takie pospolite. Matka dowiedziała się i kazała mu się wynosić. - Przypuszczam, że nigdy jej nie wybaczyłaś. Rilla roześmiała się. - Jak na to wpadłeś? Czy to takie oczywiste? Ma się rozumieć, że postąpiła słusznie, ale wtedy ja tego tak nie ode brałam. Czasami mi się wydaje, że nadal traktuje mnie jak krnąbrną dziewczynę, za jaką uważała mnie wtedy. Często nie czuję się przez nią akceptowana. To też jest nieciekawe. Przepraszam. Zmieńmy temat. - Nic, co ciebie dotyczy, nie jest dla mnie nieciekawe. - Sean głaskał ją delikatnie po nadgarstku. Zadrżała pod wpływem tej rozkosznej pieszczoty. - Zawsze jesteś smutna. Powiedziałaś mi dlaczego i przez cały dzień rozmyślałem o twoim cierpieniu po stracie synka. Jest tyle rzeczy, które chciałbym o tobie wiedzieć, o które chciałbym cię spytać, ale uwa żam, że nie powinienem. - Pytaj, o co chcesz. Nie mam nic przeciwko temu. - Gdzie był Jon Frederick, gdy to się stało? Rilla utkwiła wzrok w posadzce. - Tu. To znaczy nie było go w chwili, gdy to się stało, ale natychmiast przyjechał. Robił wszystko, co w jego mocy, aby nasze stosunki się nie popsuły, jednak oczywiście cierpiał tak samo jak ja. Mówiąc uczciwie, nie sądzę, aby w ten sposób doświadczeni mąż i żona mogli traktować się nawzajem tak jak dotychczas. Poza tym był na mnie zły. - To niewybaczalne! - uniósł się Sean. - Przecież stało się to nie z twojej winy. Z pewnością zdarzył się wypadek, tragiczny wypadek. Jon Frederick obwiniał cię o wszystko? Jak mógł? Rilla milczała. Żal ściskał ją za gardło. Zaczęła płakać. - On miał rację. Tak uważam teraz i tak wtedy uważałam. Bo to ja zawiniłam. Wyłącznie ja. Nie powinnam była wychylać nosa z Willow Court, a ja ulotniłam się na kilka godzin i pozostawiłam moje dziecko pod opieką innych, a nie należało tego robić. Nie wolno mi było spuszczać go z oczu. Ani na chwilę. Sean objął ją, a ona oparła głowę na jego ramieniu i płakała tak, jakby nigdy nie miała przestać. W końcu się uspokoiła i uśmiechnęła do niego. - Och, nie chciałam się tak rozkleić! Jak my wyglądamy! Ja jestem mokra od łez, pociągam nosem i mam zaczerwienione oczy, a twoją koszulę poplamiłam tuszem do rzęs i pogniotłam. Tak mi przykro. O Boże, czuję się okropnie, znowu chce mi się płakać. Sean wyjął z kieszeni chusteczkę i podał jej. Wytarła oczy i nos. - Nie zrobiłaś tego dobrze - powiedział łagodnie. - Wydmuchaj porządnie nos. - Widzę, że nasza konwersacja staje się z minuty na minutę coraz bardziej olśniewająca - zażartowała, ale zrobiła to, co jej kazał. - Już trochę lepiej. - Łyknij sobie jeszcze wina - zaproponował. - Teraz moja kolej. Opowiem ci o moim nieudanym małżeństwie. O tym, jak moja była żona oświadczyła, że jestem totalnym i skończonym nieudacznikiem. I jak cierpiałem, gdy kolejno zaliczała moich sławnych kolegów, a ja dowiadywałem się o wszystkim ostatni. Prawdopodobnie w opowiadaniu nie ciekawych i banalnych historii biłbym cię na głowę. - Jak ona mogła? - Rilla nie kryła oburzenia. - Jesteś znanym reżyserem. Kim według niej powinieneś być? - Nie mam pojęcia. Chyba kimś obsypywanym nagrodami, na świeczniku. Wszystkim, czym nie jestem. Ja po prostu lubię realizować programy telewizyjne, na które mam ochotę. To wszystko. Temat musi mnie pasjonować, tak jak w wypadku Ethana Walsha. Zawsze uwielbiałem jego obrazy, od czasów wczesnej młodości. Zakochałem się w nich, kiedy zobaczyłem je po raz pierwszy... - Po chwili milczenia dodał: - Do prowadzenia takich rozmów nie ma odpowiedniego scenariusza, nieprawdaż? Wiesz, co teraz nastąpi, Rillo? Wiesz, co chcę powiedzieć? Niestety, nie jestem pewny, czy potrafię to właściwie wyrazić. Zabrzmi to nienaturalnie. Bardzo łatwo zauważam różne pułapki w tym, co ludzie mówią, również w tym, co sam mówię. - Sean, co chciałeś mi powiedzieć? Nie będę się śmiała. Nie uznam tego za niewłaściwe lub nie stwierdzę, że powie działeś to w niewłaściwy sposób. Obiecuję. - Chciałem ci powiedzieć, że zakochałem się w tych obrazach w chwili, gdy je zobaczyłem, i to samo mi się przydarzyło z tobą. Ale jest to ten rodzaj prawdy, którą należałoby wyznawać chyba tylko na kartce z okazji walentynek. Nie sądzisz? - Też bym tak pomyślała - odparła z uśmiechem - tyle że ja na twój widok poczułam to samo. Stałam się jak dziecko czy zielona gąska, która śledzi twoje najdrobniejsze ruchy i zadaje sobie różne dziwne pytania: Czy w jego zachowaniu to coś znaczyło? Czy naprawdę kryło się coś w jego spojrzeniu, czy tylko sobie wyobraziłam? Chodzi mi o takie cielęce ogłupienie. Ale potem pomyślałam sobie: chwileczkę, jesteś za szybka. To nie przystoi kobiecie w twoim wieku. Poznałaś go zaledwie przedwczoraj. - A ja uważam - Sean odwrócił jej twarz do swojej - że traciliśmy czas i musimy to nadrobić. Pochylił się nad nią, a ona zamknęła oczy. Nagle poczuła jego usta na swoich. Smakowała słodycz pocałunku, której nie potrafiła wyrazić słowami. O Boże, chyba tracę rozum.. Drżała z rozkoszy, o której już niemal zapomniała. Była szczęśliwa. Minęło sporo czasu, zanim wyszli z altany. Wracali do domu w milczeniu, trzymając się za ręce. Dopuściłam do tego, że kochaliśmy się, jakby był jakimś napalonym nastolatkiem, którego na pierwszej randce poniosły uczucia, pomyślała niezadowolona z siebie Rilla. Na szczęście on zachowywał się jak dżentelmen i człowiek dorosły. Oświadczył, że ma lepsze miejsce na nasz pierwszy raz. Uśmiechnęła się na wspomnienie chwili, kiedy wydawał się urażony, gdy mu powiedziała, że jest mężczyzną w średnim wieku. Oświadczył: „Ty też jesteś kobietą w średnim wieku. To nie ma wpływu na moje uczucia”. Przegadali kilka godzin. Gdy szli po mokrym od rosy trawniku, zaczynało świtać. Niebo na wschodzie różowiło się coraz bardziej. To jest najpiękniejszy poranek w moim życiu, uznała Riłła. I zapowiadał się dla niej zadziwiający cudowny dzień. Postanowiła zacząć od upieczenia kruchego ciasta z truskawkami. Zatrzymała się na ścieżce i wzięła buty. - Właśnie podjęłam pewne postanowienie. Upiekę mamie z okazji jej urodzin kruche ciasto z truskawkami - oświadczyła i zachichotała. - Gwen dostanie szału. Oczywiście jutro zjawi się Bridget, która zajmuje się cateringiem. Ale nie obchodzi mnie to. Zrobię to, co postanowiłam. Mogłabym je upiec teraz, zanim pójdę spać. Zresztą wątpię, czy jeszcze kiedykolwiek zasnę. Sean? Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że na zawsze odebrałeś mi sen? Po prostu będę leżała w łóżku i tęskniła za tobą. Co ty mi zrobiłeś? - Nic takiego w porównaniu z tym, co dopiero ci zrobię - powiedział. - Przytuleni stali na tarasie, obok drzwi do salonu, i całowali się, jakby nigdy nie mieli przestać. Rilla zamknęła oczy i oparła się na Seanie, próbując sobie wyobrazić to, co zapowiadał. W kuchni panowały chłód i cisza. Piąta rano to doskonała pora na pieczenie ciasta, stwierdziła rozbawiona. Z drugiej strony wiedziała, że nie zaśnie, więc była to najbardziej sensowna rzecz, jaką mogła teraz zrobić. Bez względu na to, czy przeżywała euforię, czy depresję, kuchnia pozwalała jej oderwać myśli od samej siebie i odzyskać równowagę psychiczną. Czuła się tak, jakby unosiła się kilka centymetrów nad ziemią. Po cichu otwierała szafki i szuflady, świadoma, że wszyscy jeszcze śpią. Za godzinę miała zjawić się w kuchni Mary, żeby zacząć przygotowywać śniadanie, ale do tego czasu kruche ciasto powinno już być gotowe. Później, w ciągu dnia, przełożę je bitą śmietaną i truskawkami, a wieczorem wręczę Leonorze, postanowiła Rilla. Powiem Mary, że przeznaczam je na deser do dzisiejszego obiadu. W Willow Court nigdy nie brakowało składników potrzebnych do upieczenia ciasta. Miała wszystko, czego potrzebowała: cukier, cukier puder, mąkę kukurydzianą, masło. Włożyła fartuch Mary. Szczęśliwie nie jest z tych kusych, co to zasłaniają tylko brzuch, a całą górę narażają na poplamienie, pomyślała z zadowoleniem. Wymieszała składniki, wyrobiła ciasto, podzieliła je na części, rozwałkowała, przełożyła do brytfanki i wsunęła do piekarnika. Starała się nie myśleć o wydarzeniach nocy, ale wspomnienia Seana ciągle powracały. Gdy z nim była, wszystko wydawało się możliwe, jednak teraz, zaledwie pół godziny od rozstania, ogarnęły ją różne wątpliwości. Może to po prostu Willow Court działa na ludzi w taki czarodziejski sposób? - zastanawiała się. Może prawdziwe życie, życie w Londynie, potwierdzi, że tak rzeczywiście jest, i wszystko się ulotni, cokolwiek by to było (nie chciała tego nazywać, nie zamierzała ryzykować określenia miłość? Wyszła tylnymi drzwiami do Ogródka Królika Piotra. panował poranny chłód. Usiadła pod murem na ławce i zapaliła papierosa. Ciasto zaczynało wspaniale pachnieć. Gdy wyjmę je z piekarnika, pójdę do łóżka, przemawiała sobie do rozsądku. W ciągu dnia będzie zbyt dużo rzeczy do zrobienia aby móc wycofać się do sypialni. Poza tym każda godzina snu pozbawia mnie towarzystwa Seana. Ciekawe, jakby się zachował, zastanawiała się, gdybym weszła do zajmowanej przez niego sypialni i położyła się w jego łóżku? W tym momencie zadzwonił brzęczyk na kuchence i zapomniała o tego rodzaju pytaniach. Należało wyjąć ciasto z piekarnika. Weszła do kuchni i zrobiła to. Upiekły się doskonałe złociste maślane kręgi. Uśmiechnęła się, zaniosła je do chłodnej spiżarni, aby wystygły, i poszła na górę. Na piętrze wzdrygnęła się, słysząc dziwny hałas. Rozejrzała się po korytarzu i stwierdziła, że drzwi do pokoju dziecinnego są otwarte. Zdziwiła się, bo o tej porze nikt nie powinien tam wchodzić. Podeszła pod drzwi na palcach, z duszą na ramieniu. Nie bądź mięczakiem, strofowała się. To nie może być włamywacz. Możliwe, że... - Douggie, kochanie! - krzyknęła, widząc, że chłopiec stoi obok domku dla lalek. Ściągnął pokrowiec i trzymał w ręku coś jakby wstążkę. Upuścił ją na podłogę, gdy zobaczył Rillę. - Co ty tu robisz? Jeszcze za wcześnie na wstawanie. Chodź. Zaprowadzę cię do łóżeczka. - Podeszła do niego i podniosła go. Pachniał tak rozkosznie, że była bliska zemdlenia, bo Markie pachniał tak samo. Douggie wykręcił się, na wpół odwracając od niej. Jej synek też tak robił, gdy chciał, żeby go wypuściła z uścisku. Łzy napłynęły jej do oczu. - Douggie, zaniosę cię do twojego pokoju. - Chcę do mamy! - krzyknął i zaczął płakać. - Zaraz ją znajdziemy. Kochanie, zaniosę cię do niej. Nie płacz! Cicho, sza! Wszyscy jeszcze śpią. Fiona już wyszła z sypialni i rozglądała się po korytarzu. Gdy zobaczyła Rillę wynoszącą jej synka z pokoju dziecinnego, podbiegła do nich. Miała na sobie tylko nocną koszulę. Bez makijażu i wystrzałowych ciuchów wyglądała młodziutko i wydawała się bardzo wątła. Była upiornie blada. - Och, Rillo, najmocniej cię przepraszam. Czy cię obudził? Douggie, chodź do mnie. Rilla podała jej synka. - Nic się nie stało - zapewniła ją, odprowadzając ich do sypialni. Chciała powiedzieć Pionie, że jeszcze się nie położyła, ale uznała, że nie czas na takie zwierzenia. - Absolutnie nic. Wróciła do pokoju dziecinnego, żeby nakryć domek dla lalek pokrowcem. Zastanawiała się, ile czasu spędził tu Douggie i czy przypadkiem czegoś nie zniszczył. Dziś byłoby to wszystkim wyjątkowo nie na rękę, gdyby tak się stało. Leonora dostałaby chyba szału. Na pewno nie udałoby się tego przed nią ukryć, bo zawsze jakimś sposobem dowiadywała się o wszystkim, co wydarzyło się w Willow Court. Gdy tylko Rilla podeszła do domku, zorientowała się, co Douggie zrobił. - O nie... O Boże - szepnęła. Oderwał kawałek tapety udającej dach. Ile to razy Leonora powtarzała Rilli i Gwen, że Maude pomalowała tapetę w taki sposób, aby wyglądała jak dach ułożony z dachówek? A teraz chłopiec oderwał od drewnianej konstrukcji pas tapety szeroki na ponad siedem centymetrów. Gdy Rilla weszła do pokoju, upuścił go na dywan. Spojrzała na pofalowaną jak skórka zdjęta z ogromnego jabłka tapetę, podniosła ją, zwinęła i włożyła do kieszeni spodni. Przykryła domek pokrowcem i wyszła z pokoju. Nagle zabrakło jej tchu. Nie mogę teraz o tym myśleć, uznała. Muszę się przespać. Pełna złych przeczuć weszła do sypialni. Co powie Leonora? Czy dach uda się naprawić? Przykleić do niego z powrotem pas tapety? Pomyślę o tym później i coś wykombinuję. Usiadła na łóżku z portfelem w ręku. Nie, to nie jest właściwy moment, pomyślała. Czuję się szczęśliwa. Dzień zaczął się dla mnie wspaniale. Powinnam się powstrzymać, skoro mam raczej dobre samopoczucie. Niestety, nie mogę. Nie należało brać na ręce Douggiego. Rilla wciąż czuła w ramionach to ciepłe, odwracające się od niej ciało. Położył rączki na jej głowie, tak samo jak robił to Markie. Mijają lata i człowiekowi jakoś udaje się nie mieć bliskiego kontaktu z małymi dziećmi i, aż tu nagle przydarza mu się coś takiego i powraca myślami do dni, kiedy doświadczał przyjemności trzymania na rękach własnego dziecka. Stwierdza wówczas, jak bardzo nadal za nim tęskni. Otworzyła portfel i wsunęła dłoń do jednej z wewnętrznych kieszonek. Wyczuła pod palcami zdjęcie, lecz zawahała się. Czy powinna je oglądać? Kiedy robiła to po raz ostatni? Nie pamiętała. Ale nie zdołała się powstrzymać przed wyjęciem tego małego zdjęcia. Już leżało na kołdrze. Spoglądał na nią uśmiechnięty ciemnowłosy chłopiec, jej piękny syn. Siedział na kolanach Beth, w kabinie fotograficznej, wykrzywiając twarz. Zrobili to zdjęcie na Paddington Station, gdy jechali do Willow Court. Z jakiegoś powodu Mark był w złym humorze. Beth zaproponowała jako rozrywkę zrobienie kilku zdjęć. Rilla była jej za to wdzięczna, bo malec od razu poweselał. Poczuła łzy na policzkach i szybko schowała zdjęcie do portfela. Jaka ze mnie idiotka, że zepsułam tę cudowną noc, wyrzucała sobie. Zaczęła myśleć o Seanie. Niech on mi się dzisiaj przyśni. Niech nie przyśni mi się dzisiaj Mark, zaklinała rzeczywistość. Zamknęła oczy. Wróciła myślami do kawałka tapety oderwanej przez Douggiego z dachu domku dla lalek. Wyobraziła go sobie, jak leży zwinięty w kieszeni jej spodni, i nagle ogarnął ją lęk. Z powodu zmęczenia nie miała siły zastanawiać się nad przyczyną. Jej powieki stawały się coraz cięższe i wkrótce zasnęła - Wcześnie wstałeś zauważyła Beth. - Ty też - stwierdził Efe. - Douggie mnie obudził. Ten cholerny dzieciak źle tutaj śpi. - Nalał sobie drugą filiżankę kawy. Pil czarną, bez cukru, kawę macho, jak ją nazywała Beth. Uniósł dzbanek i uśmiechnął się: - Nalać ci? - Poproszę. - Beth usiadła na krześle naprzeciwko niego, postanowiła nie mówić mu, że ją również obudził jego syn. - Gdzie reszta towarzystwa? - Mama i tata kręcą się gdzieś na dworze. Czekają na ekipę, która przywiezie stoły i krzesła. W ciągu godziny namiot zapełni się ludźmi. Nie mam pojęcia, co porabiają Alex i Rilla. Chloe pewnie nie zabierze się do dzieła przed południem, ale jej praca nad drzewkiem urodzinowym postępuje. Widziałaś je? Beth skinęła głową. Ukroiła dwie kromki chleba i włożyła je do tostera, a następnie usiadła i sięgnęła po masło i marmoladę. Zwróciła uwagę, że hol jest zarzucony gałęziami wierzby. Wierzyła, że Chloe stworzy z nich jakiś zadziwiający obiekt, ale dziwiła się, że Leonora pozwoliła wnuczce na to. Ta Leonora, którą znała z dzieciństwa, nigdy by nie tolerowała takich rzeczy. Najwyraźniej łagodniała na starość. Gdy z tostera wyskoczył opieczony tost, poszła go przynieść. Efe przeglądał finansową stronę gazety, co dało jej trochę czasu. Miał na sobie spodnie chinos i turkusową płócienną koszulę, a włosy opadały mu na czoło w sposób, który zapierał Beth dech w piersiach. Z pewnym wysiłkiem odsunęła od siebie te bezproduktywne myśli na temat jego wyglądu. Niespodziewanie po raz pierwszy od dawna miała sposobność być z nim sam na sam. Postanowiła ją wykorzystać i porozmawiać o sprawach osobistych. Z jednej strony chciała poruszyć temat zdolny wprawić go w dobry nastrój, ale z drugiej miała do niego zbyt wiele pytań, które musiała mu zadać, choć wcale nie była pewna, czy ma ochotę znać odpowiedzi przynajmniej na niektóre z nich. Zaczynam zadawać mu pytania. Dość wahań, powiedziała do siebie w myślach. - Kto to jest Melanie? - spytała wprost. - Słucham? O co ci chodzi? Nie znam żadnej Melanie. - Owszem, znasz. Podsłuchałam wczoraj, jak rozmawiałeś z nią przez telefon. - Podsłuchiwałaś! - wykrzyknął. To jego typowa odpowiedź, pomyślała, przeciwstawić oskarżenie oskarżeniu. - To nieprawda - zaprotestowała, starając się, by jej głos nie brzmiał tak niepewnie jak wtedy, gdy miała dwadzieścia lat. Trudność prowadzenia rozmowy z kimś, z kim się dorastało, polegała na tym, że człowiek szybko cofał się do wcześniejszych sposobów jej prowadzenia. - Nie kryłeś się z tym. Każdy mógł wejść do oranżerii. - To znaczy, masz na myśli Fionę? - Tak. Co by było, gdyby to ona podsłuchała tę rozmowę? - Udawałbym, że to nic ważnego. Zawsze mi wierzy. Zawsze potrafię ją zauroczyć. - Udawałbyś. To znaczy, że o coś chodzi - nie ustępowała. Efe uniósł ręce w poddańczym geście. - Tu mnie zażyłaś! - Oczywiście. Kto to jest? Efe pochylił się w jej stronę nad stołem i wziął ją za rękę. - Kochana Bethie, nie powiem ci, dopóki nie przysięgniesz, że nie puścisz pary z ust. Czy mogła się zgodzić na taki warunek? Zastanawiała się. A może powinnam go posłać do wszystkich diabłów? Nie muszę znać szczegółów, uznała w końcu. Przyznał się, że nie jest Fionie wierny. To powinno mi wystarczyć. Chcę jednak wiedzieć wszystko. Walczyły w niej ze sobą sprzeczne uczucia. Pragnęła wiedzieć coś na temat Melanie, a równocześnie się przed tym wzbraniała. Miała ochotę na niego nakrzyczeć i powiedzieć mu, jaki jest niedobry dla żony, a zarazem pragnęła, aby oświadczył: „Melanie nic dla mnie nie znaczy. Pragnę tylko ciebie i nikogo innego, ani Fiony, ani żadnej innej kobiety. Tylko ciebie”. Gdy uśmiechnął się na myśl o oszukiwaniu żony, wreszcie dostrzegła w nim egoizm i okrucieństwo. Chciała tu zostać z nim sama na zawsze, a równocześnie chciała stąd uciec i nigdy go już nie zobaczyć. - Powiedz mi. Nikomu nie zdradzę - zapewniła w końcu. - To Melanie Havering. Z pewnością ją poznałaś. - Ta ze sklepu z antykami? Ale... - Wiem, co chcesz powiedzieć. Że jest stara! - Nie zamierzałam tego powiedzieć, a jedynie to, że jest dobrą przyjaciółką Gwen. - I co z tego? Przyjaciółki Gwen mają prawo być seksowne. Poza tym Melanie wcale nie jest taka stara. Ma dopiero czterdzieści pięć lat. - Czyli według ciebie wszystko jest w porządku. Boże, Efe, jak ty rozumujesz? Przyjaciółka twojej mamy! Czy to nie jest dla was obojga krępujące? Co będzie, jeśli ona się tu zjawi, zaproszona przez Gwen i Jamesa? I czy nie ma męża? Efe znowu się uśmiechnął. Promieniał, jakby rozmowa na temat jego romansu poprawiła mu samopoczucie. - Jest rozwiedziona. A gdy zjawi się tu w czasie mojego pobytu, to będzie naprawdę ekscytujące. Czasami trzeba ryzykować... - Nie chcę już tego słuchać - przerwała mu. - Mam po dziurki w nosie. To odrażające. - Nie odrażające, lecz wspaniałe. Och, Beth, dorośnij wreszcie! Wiesz, jak sprawy się mają. Na początku małżeństwa był niezły numer z taty. Wyprawiał różne rzeczy. Lecz z pewnością nikt na to nie zważał. - Nie przypuszczam, żeby Gwen była zachwycona, gdy zorientowała się w sytuacji. - Jest z nim. - Efe wziął drugi tost, który Beth opiekła dla siebie, i posmarował go masłem. - Gdyby miała do niego poważne zastrzeżenia, odeszłaby od niego. Beth postanowiła zmienić temat. Tłumaczenie Efemu, że jego matka mogła z różnych ważnych powodów przymykać oczy na romanse męża, wydawało się pozbawione sensu. Na przykład z tego powodu, że miała z Jamesem troje dzieci, że go kochała pomimo jego zdrad itd. Tak czy inaczej James zszedł ze złej drogi. Czasami mężczyźni zachowywali się jak skończeni durnie. Efe zaczynał ją irytować. Jeśliby rozmowa potoczyła się inaczej, Beth miałaby odwagę spytać go, dlaczego stosuje wobec żony przemoc fizyczną. Kiedy zobaczyła na ręce Fiony siniaki, była na niego tak wściekła, że gdyby znajdował się wtedy w pokoju, urządziłaby mu dziką awanturę. Zrobiłaby to zarówno z powodu brutalnego traktowania żony, jak i dlatego, że okazał się innym człowiekiem, niż przez tyle lat sądziła. Teraz, gdy siedział naprzeciwko niej przy stole i wyglądał tak jak zwykle, miło się uśmiechając, trudno było jej uwierzyć, że jest to ten sam mężczyzna, o którym mówiła Fiona. Ale by wyjaśnić sytuację, należało nawiązać jakąś rozmowę. Niestety, rozległy się czyjeś głosy. - Cześć wam - pozdrowiła ich Chloe i ciężko opadła na krzesło obok Beth, biała jak duch. - Oto jak wygląda poranek. Cieszę się, że niezbyt często poznaję uroki tej pory dnia. Efe, podaj mi sok. Przesunęła dłońmi po włosach, które natychmiast się zjeżyły. Miała na sobie workowate dżinsy i poplamiony farbami T-shirt, rozdarty w kilku miejscach. - Chloe, czy rzeczywiście się obudziłaś? Czy możesz przez chwilę posłuchać? - odezwał się Efe. On nie może tego zrobić, pomyślała Beth. Nie może zacząć rozmowy na temat oferty Stronsky’ego z zaspaną siostrą i jej chłopakiem, który właśnie czytał sportowe strony odłożonej przez niego gazety. - Chodzi o obrazy Ethana Walsha. Czy nie sądzicie, że powinny być dostępne dla większej liczby ludzi? - zwrócił się do nich, zgodnie z obawami Beth. - Czy nie uważacie, że Le-onora powinna przyjąć ofertę Stronsky’ego? - Nie jestem tego pewna. - Chloe zalała mlekiem muesli. - Muzeum w Stanach byłoby super, ale Willow Court jest częścią... no wiesz... image’u. Po zabraniu stąd kolekcji jej image by się zatracił. - Czy to ma znaczenie? - Dla Leonory ma. - Ale gdybyś musiała dokonać wyboru? Boże, Chloe, potrzebuję sojusznika. Powiedz mi, że nie dostałem bzika. - Nie dostałeś. To dobry pomysł. Nie miałabym nic przeciwko lataniu przez Atlantyk. - Kapitalnie! Naprawdę dziękuję. A więc jest nas czworo: ty, ja, Fiona i tata, jak sądzę. Do mamy ta oferta nie przemawia, ale idę o zakład, że w końcu da się przekonać. A co z tobą, Beth? Jakie jest twoje zdanie? Beth chciała być po jego stronie. Gdyby powiedziała, że jest, byłby z niej zadowolony. Ale co zrobiłaby Leonora, gdyby z domu znikły obrazy? Co stałoby się z Willow Court? Beth była pewna jednego. To nie byłby już ten sam dom, stały punkt odniesienia w jej życiu. - Nie chcę żadnych zmian w Willow Court. Efe, przykro mi. Wolę, żeby obrazy pozostały na swoim miejscu. Nachmurzył się i spojrzał na nią z nieukrywaną wrogością, aż pobladła. - W porządku. - Wstał od stołu. - Idę na dwór. Może będę pomocny przy wnoszeniu krzeseł lub przy innych przygotowaniach? Cześć. - Wyszedł z kuchni. Beth zaczęły dręczyć wyrzuty sumienia, jakby zrobiła coś złego. - Nie miej takiej miny - odezwała się Chloe. - To jeszcze nie koniec świata. Mój kochany brat uwielbia, gdy wszyscy jedzą mu z ręki. Możesz nie zgadzać się z nim. - Nie znoszę, kiedy jest poirytowany - zareagowała z powagą Beth na ironiczne uwagi Chloe. - A ty? - Niech się wypcha - skwitowała całą sprawę Chloe. - Beth, nie pozwalaj mu, żeby zmuszał cię do czegokolwiek. Potrafi znęcać się nad słabszymi. Wziął Fionę pod pantofel, ale to idiotka. Beth właśnie miała jej opowiedzieć o spotkaniu z Fioną w łazience, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. Jeśli jego siostra nie wiedziała, że w stosunkach z żoną potrafi się posunąć do przemocy fizycznej, to może ktoś inny powinien ją o tym poinformować? - Chloe, tu jesteś, kochanie - odezwała się Gwen, wchodząc do kuchni. Wygląda, pomyślała Beth, jak żywa reklama idealnej matki. W Londynie Rilla zwykle jadła śniadanie ubrana w stare japońskie kimono i miała włosy w nieładzie. Beth nieodmiennie zadziwiało to, jak bardzo córki Leonory różnią się od siebie. Gwen miała na sobie czarne bawełniane spodnie i jasnoróżową bluzkę koszulową, a do tego kolczyki. Była porządnie uczesana, upudrowana i umalowała sobie usta, - Mam nadzieję, że ty i Philip zaraz coś zrobicie z tym bałaganem w holu. - Usiadła naprzeciwko córki i nałożyła sobie na talerzyk tost opieczony przez Beth. Beth wstrzymała oddech, czekając na wybuch Chloe, ale ta tylko spoglądała na matkę z politowaniem. - Z tych gałęzi mam zrobić drzewko. Pamiętasz? Rozmawiałyśmy o nim wczoraj. Dlatego wstałam rano, chociaż pieprzę tę porę dnia. - Chloe! - Gwen z dezaprobatą ściągnęła usta. - Och, przepraszam! - Jej córka nie sprawiała wrażenia przejętej taką reakcją. Odsunęła krzesło. - Już mnie nie ma. Szła do wyjścia ciężkim krokiem. Przy drzwiach się odwróciła i za plecami matki zrobiła minę, patrząc na Beth. Uniosła dłoń i ułożyła palce w kształt litery V. Philip już był przy niej. - Moja matka to istne utrapienie - orzekła po chwili zadumy, zwracając się do Beth. Stała na drabinie, przywiązując drutem wierzbowe gałązki do trzonka, wyglądającego jak bardzo długi kij od szczotki, owinięty metalową folią. - Masz szczęście, że nie jesteś spokrewniona z tym całym towarzystwem. Ze wszystkimi, którzy go tworzą jest coś nie w porządku, oczywiście z wyjątkiem mnie. Philip... podaj mi kawałek drutu. Beth roześmiała się. Oddany milczący Philip stał obok drabiny i podawał Chloe wszystko, co chciała. - Nie zauważyłam, żeby z Rillą było coś nie tak - oświadczyła lojalnie Beth. - Jestem z nią w doskonałych stosunkach. I z Aleksem. Nie mogę też narzekać na pozostałych. - Bo ty zachowujesz się nienaturalnie. Masz doskonałe stosunki ze wszystkimi. Rzeczywiście z Rillą wszystko jest okay. Założę się, że nie wiesz, o której wróciła dziś do domu, gdziekolwiek była. - Nie sądzę, aby gdzieś wychodziła. - Wychodziła i wróciła do domu o piątej rano. Widziałam, jak szli, ona i Sean Everard, trzymając się za ręce. Wyglądali tak, jakby się zerżnęli, ale byli szczęśliwi. Tak, no, absolutnie szczęśliwi. - A co ty robiłaś, że o piątej rano wyglądałaś przez okno? - dociekała Beth. - Wstałam do ubikacji. Douggie mnie obudził. Codziennie płacze o świcie. Zwróciłaś na to uwagę? Po prostu zerknęłam przez okno i ich zobaczyłam. Szybka robota, powiedziałabym. Ale jest miły, to znaczy Sean, nieprawdaż? Jakbyś to przyjęła, gdyby został kimś w rodzaju twojego ojczyma? - Chloe, do jasnej cholery, nie uprzedzaj sytuacji. Po prostu wracali razem do domu - zniecierpliwiła się Beth. Chloe zachichotała. - Nie widziałaś ich. Mówię ci, że coś się dzieje. Spytaj Rillę. - Spytam ją, gdy tylko wstanie. - Nie wstanie do południa. - Chloe ustawiła gałąź, którą przymocowywała, we właściwej pozycji. - Dopiero się położyła. Myślę, że nie zobaczysz jej przed lunchem. Jak to wygląda? - Wspaniale - pochwaliła Beth, ale drzewko urodzinowe mało ją teraz obchodziło. Była pochłonięta zupełnie czymś innym. Oznajmiła: - Chloe, idę zobaczyć, co dzieje się w namiocie. W głowie mi się kręci od tych wszystkich relacji międzyludzkich. Cześć. Krzesła i stoły były już wyładowane z ciężarówki. Kilku pracowników firmy wnosiło je do namiotu. - Witaj, Beth! - Najwyraźniej nadzorowanie tej pracy sprawiało Jamesowi przyjemność. W spodniach khaki i nieco wojskowej w kroju koszuli wyglądał jak oficer. - Ci faceci są bardzo sprawni. Nie uważasz? Przy ciężarówce stał Alex, robiąc zdjęcia. Gdy tylko zobaczył Beth, podszedł do niej. - Cześć, Aleksie! - Uśmiechnęła się do niego. Zostali sami, bo James wszedł do namiotu, chcąc dopilnować właściwego ustawienia stołów i krzeseł. - Twój tata dobrze się bawi. Nie sądzisz? - Wyobraża sobie, że jest generałem Montgomerym. W takim stroju chyba spodziewa się, że będą mu salutować. Wyspałaś się? Beth skinęła głową. - Wstałeś wcześnie, nieprawdaż? - Nie chciałem przegapić porannego światła. Ale już skończyłem. Przejdziemy się? - Jasne. - Ruszyła obok niego do drogi dojazdowej. - Dokąd pójdziemy? I czy musimy iść tak szybko? Chcę cię o coś spytać. - Przepraszam. - Alex zwolnił. - Może byśmy wpadli do niani? Jeszcze jej nie odwiedziłem. - Ja też nie. To dobry pomysł. Zawsze zamierzam ją odwiedzić, ale nie znoszę chodzić do niej sama. Nie jestem pewna, czy ona rzeczywiście wie, kim jestem, i nie mam pojęcia, co mówić. - Na mnie działa uspokajająco. Nie ma znaczenia, co mówisz, bo i tak wszystko zapomni, zanim od niej wyjdziesz. Słońce przeświecało przez korony drzew rosnących przy drodze i na twarzy Aleksa migotały cienie. Przez chwilę Beth zastanawiała się, czy nie spytać go o ten dzień nad jeziorem, kiedy utonął Mark, ale uznała, że lepiej tego nie robić. Alex bardzo niechętnie powracał do tego tematu. Najwyraźniej żałował, że wczoraj wyciągnął tę sprawę sprzed lat. Nie miała serca, aby mu o wszystkim przypominać. Ale mógf wiedzieć coś na temat Efego i Fiony. - Czy mogę cię o coś spytać? Nie musisz mi odpowiadać, jeśli nie chcesz - oświadczyła. - Wal. O co chodzi? - Wczoraj zastałam w łazience zapłakaną Fionę. Pokazała mi posiniaczoną rękę. Wyznała, że czasami Efe traci panowa nie nad sobą i wyżywa się na niej. Wiedziałeś o tym? - Ja też zauważyłem te siniaki. - Po chwili dodał: - On jest do tego zdolny. To mój brat i czuję się nielojalny, mówiąc o nim takie rzeczy, ale czasami rzeczywiście zbyt się unosi. Beth westchnęła. - Wiem o tym. Widywałam go takim, ale nigdy nie myślałam... - przerwała. - Och, Aleksie, czy nie powinniśmy komuś o tym powiedzieć? Na przykład waszym rodzicom? Albo Leonorze? - Mógłbym z nim porozmawiać, ale prawdopodobnie wyprze się wszystkiego. Tylko Fiona ma możliwość rozwiązania tego problemu. Może powinnaś z nią porozmawiać? - Prawie jej nie znam i... - Wiem. I nie masz na jej temat najlepszego zdania. Beth spojrzała na niego badawczo. - Nic nie umknie twojej uwadze. Starałam się zachować opinię na jej temat dla siebie. Ale teraz żal mi Fiony. - Przystanęła pod drzewem i oparła się o pień. - Nie mam już ugruntowanych opinii. Dzisiaj nie myślę tak samo jak wczoraj. Aleksie, co się dzieje? Dlaczego Efe tak różni się od Efego, którego znałam dotychczas? - Wcale się nie różni - powiedział łagodnie. - Po prostu po raz pierwszy od bardzo dawna wszyscy ciągle przebywamy ze sobą razem już trzeci dzień, więc zaczęłaś dostrzegać również inne jego cechy, te, których nie widać, gdy na przykład wpadasz do niego do domu na obiad. Zawsze lubił stawiać na swoim i potrafi sobą oczarować, gdy coś od kogoś chce. Oczarował cię sobą już dawno temu, nieprawdaż? - Aleksie! Mówisz tak, jakbyś był zazdrosny! - Beth zaczęła się śmiać, ale zaraz przestała, widząc jego minę. - Oczywiście, że nie jestem zazdrosny! Ale zacząłem zauważać pewne rzeczy, na przykład to, jak na niego patrzysz. Jestem zaskoczony, że nikt poza mną tego nie widzi. - Przez większość czasu Efe mnie złości. Zresztą nie jesteś ode mnie lepszy. Czy od dzieciństwa nie uwielbiamy go oboje? Alex potaknął i odwołał się do taktyki, którą wypróbował wiele razy, czyli po prostu zmienił temat. Beth była tego świadkiem nie po raz pierwszy. - Gdy ostatnio byliśmy u niani, najpierw wzięła mnie za Efego - zaczął, jakby ani przez chwilę nie zajmował się uczuciami Beth wobec jego brata - a następnie za Petera. Mam nadzieję, że teraz nas rozpozna. - Wszystko będzie dobrze. Wiadomo, że niania raz ma poczucie rzeczywistości, a kiedy indziej je traci. Raz wie a kiedy indziej nie, co się wokół niej dzieje. Po prostu trzeba wychwytywać te momenty, kiedy rozumie sytuację - pocieszała się Beth. Alex uśmiechnął się do niej. Z zaskoczeniem stwierdziła, że dodał jej tym otuchy. Zawsze zachowywał się tak samo. Solidny, zjawiał się, kiedy ktoś go potrzebował. Nie zmieniał się. Z Efem było inaczej. Przez lata marzenia Beth skupiały się na tym drugim. Dopiero tu, w Willow Court, zaczęła zdawać sobie sprawę z tego, że osoba, na której temat od tak dawna snuje rozmaite fantazje, nie jest być może tą, za którą ją bierze, lecz całkiem inną: zdolną do stosowania przemocy fizycznej i nieuznającą niewierności małżeńskiej za coś istotnego. Nadal go kocham, pomyślała. Jednak w tej samej chwili uświadomiła sobie, że na jej uczuciu pojawiła się rysa świadcząca o tym, iż nie będzie ono już nigdy takie samo jak dotychczas. Alex. Obserwowała go, gdy szedł obok niej w milczeniu. Nagle zdała sobie sprawę, że po raz pierwszy ocenia go jako mężczyznę, takiego, którego mogłaby dotykać, całować i kochać. Ku swemu zaskoczeniu, wcale nie była tym zaszokowana. Przeszył ją dreszcz podniecenia. Ale uznała to za śmieszne, bo chodziło przecież o Aleksa. Czy myślenia o nim w ten sposób nie należało uznać za kompletne szaleństwo? - Jesteśmy na miejscu - odezwał się. - Przepraszam, byłam myślami daleko stąd - tłumaczyła się ze swego rozkojarzenia. Zapukał do drzwi domku. Pani Lardner od razu je otworzyła. Najwyraźniej na nas czekała, uznała Beth. - Widziałam, jak idziecie drogą dojazdową - oznajmiła. - Miło was zobaczyć! Przyszliście w samą porę na drugie śniadanie. Beth i A\ex wymienili uśmiechy. Beth wiedziała, że pomyśleli o tym samym: to jest jedyne miejsce na świecie, gdzie nadal je się drugie śniadanie. - Pani Lardner, to jest cudowna chwila - zachwyciła się Beth. - Zjemy drugie śniadanie z największą przyjemnością, nieprawdaż, Aleksie? - Niczego nie lubię bardziej - odpowiedział z najwyższą kurtuazją, ale z trudem powstrzymywał się od śmiechu. Wszedł za Beth do saloniku, gdzie niania siedziała w swoim ulubionym fotelu. Na ich widok skinęła głową. Siedząc w fotelu u niani, zawsze czuł się jak Alicja w krainie czarów, kiedy po wypiciu czarodziejskiego napoju tak urosła, że nie mieściła się w domku Białego Królika. Pamiętał każdy szczegół ilustracji z książki, którą uwielbiał od czasu, gdy skończył siedem lat: nogi i ręce biednej Alicji napierają na ściany i podłogę, a jej głowa jest przekręcona pod dziwnym kątem. Złączył stopy i przysunął je możliwie najbliżej fotelika. Niania miała filiżanki i spodki tej samej wielkości, co wszyscy, ale były takie delikatne, pomalowane w róże i złote paski przy brzegu, że czuł się u niej jak słoń w składzie porcelany. Dlatego szybko wypił kawę (rozpuszczalną i zbyt słabą) i odstawił filiżankę na podręczny stoliczek, który pani Lardner postawiła obok jego fotela. Beth rozmawiała z nianią. Alex, zgodnie z tym, co jej powiedział, chętnie odwiedzał staruszkę, ale czasami czuł się u niej nieswojo. Zresztą może nie było to właściwe słowo. Raczej denerwował się, że niania może nagle zasłabnąć i będzie musiał jakoś sobie z tym poradzić. Oczywiście nie musiałby, bo czuwała nad nią pani Lardner, która wiedziała, co robić. Jednak nie zmieniało to faktu, że niania była osobą wiekową, o na wpół przezroczystej skórze, przez którą przeświecała najdrobniejsza żyłka, i trochę się trzęsła, co wprawiało Aleksa w stan niepokoju. Skierował uwagę na zdjęcia w ozdobnych ramkach stojące na gzymsie kominka. Większość z nich dobrze znał, bo takie same odbitki oglądał w rodzinnych albumach Leonory i Gwen. Liczne były tu zdjęcia członków rodziny w wieku niemowlęcym czy dziecięcym, poczynając od Leonory w czasie chrztu, spowitej w koronkowe falbanki. Tę samą sukienkę miała na chrzcie Rilla którą na zdjęciu trzymała na rękach Leonora. Była też fotografia Rilli i Gwen jako dziewczynek, ubranych w długie luźne sukienki. Stały przed matką w niezdarnej pozie. Ucięte w pasie zdjęcie Leonory nie odznaczało się profesjonalizmem. W kadrze widniała jej wyciągnięta ręka, spoczywająca na główce Gwen. Aleksa - który spędzał mnóstwo czasu nad wyborem najlepszego ujęcia i uzyskaniem właściwego oświetlenia oraz stworzeniem interesującej kompozycji - w starych zdjęciach zawsze zaskakiwało to, że przy wszystkich swoich niedoskonałościach często okazywały się bardziej poruszające niż jego własne. A może po prostu idealizował przeszłość, która miała swój blask, gdyż od dawna nie była już teraźniejszością i pozostawiała po sobie tylko nikły ślad w postaci tych zdjęć? Czy Beth uświadomiła sobie, do czego się przyznał? Zastanawiał się nad tym, obserwując ją, gdy gawędziła z nianią. Jeśli tak, to nie dawała tego po sobie poznać. Jestem idiotą, orzekł. W takich sprawach nie umiem postępować. Może powinienem był po prostu jej powiedzieć: „Kocham cię”? Właśnie to. Czy jestem jakimś dziwakiem, skoro jeszcze nigdy nie wypowiedziałem tych słów? Wszystkie jego dziewczyny odbierały sygnały, które do nich wysyłał, bez potrzeby odwoływania się do słów. Uświadomił sobie ze smutkiem, że być może jego romanse, z których większość trwała bardzo krótko, okazałyby się bardziej satysfakcjonujące, gdyby mówił o swoich uczuciach. Wiedział, że nie powinien był kłamać. Nagle przyszło mu do głowy, że przez całe życie ważna dla niego była tylko Beth, nawet jeśli nie zdawał sobie z tego sprawy, i dlatego nigdy nie pokochał innej kobiety. Myliłem to z czymś innym, uznał teraz. Sądziłem, że jest to mieszanina przyjaźni i podziwu. Tyle lat zajęło mi uświadomienie sobie, że chodzi o coś więcej, że ją kocham i nic nie stoi na przeszkodzie, aby i ona mnie kochała - nic z wyątkiem tego, że jest zaślepiona miłością do mojego brata. Westchnął. Niania zaczęła coś do niego mówić i starał się skupić na jej słowach. Powinieneś bardziej uważać, gdy podejmujesz się konwersacji z kompletnie rozkojarzoną kobietą, zganił się. - Była bardzo chora. Nigdy nie powinna tak wybiegać z domu. Nie było jej wolno tego robić - informowała go niania. - Nie było wolno? - powtórzył za nią Alex - Nianiu, kto był chory? Masz na myśli Leonorę? - pospieszyła mu na ratunek Beth, uśmiechając się. - Oczywiście - potwierdziła niania. - Strasznie się prze ziębiła. Skończyło się to zapaleniem płuc. Kurowałam ją. Była taka rozpalona z powodu gorączki! Zapomniała o swoich urodzinach. Prezenty wręczyliśmy jej później. Utonął wtedy chłopiec. Wiedzieliście o tym? Beth potaknęła. Z jej miny Alex wywnioskował, że zastanawia się, czy warto niani tłumaczyć, że chodzi o Marka i że był to jej brat. - Nianiu, jakie masz śliczne kwiaty! Najbardziej podoba ją ci się róże, nieprawdaż? - zmieniła temat. - Jeśli trzyma się je przez długi czas, to robi się z nich piękny zasuszony bukiet. Wiedzieliście o tym? Kiedyś tak robiłam. A potem sporządzałam z nich mieszankę, która miała przyjemniejszy zapach niż te, które można kupić obecnie. Same w nich chemikalia, a nie prawdziwe zasuszone kwiaty. Alex uniósł brwi. Życie było za krótkie na rozmowy o mieszankach z suszonych róż, z chemikaliami czy bez. Beth mrugnęła do niego. - Nianiu, musimy już iść. Zaraz będzie lunch. Przyjdziemy później - oznajmiła i wstała z fotela. Na pożegnanie pocałowała staruszkę w policzek, ale ta nagle odwróciła się i chwyciła ją za rękę. - Miała na sobie swoją najlepszą sukienkę - powiedziała drżącym głosem, bliska łez. - Z liliowej koronki. Wyglądała w niej pięknie. Ale oczywiście zupełnie ją zniszczyła. Przemoczyła i porozrywała. Kazałam Tylerowi spalić tę sukienkę wraz z suchymi liśćmi. Krawiec nie był w stanie nic z nią zrobić. - Nianiu, do widzenia - pożegnał ją Alex, prowadząc Beth do drzwi. - Dziękujemy za drugie śniadanie. Gdy Alex i Beth wyszli z domku niani, zatrzymał się przy nich z piskiem opon samochód. W audi Efego siedzieli oprócz niego Fiona i Douggie. Alex wiedział, że byli w wiosce załatwić jakąś sprawę zleconą im przez Gwen, ale wyglądali tak szykownie, jakby mieli w planie jakiś zachwycający wypad. Douggie pomachał im z tylnego siedzenia. Fiona wyglądała ładniej i spokojniej niż wczoraj i przedwczoraj. Gdy otworzyła okno, Efe pochylił się w jej stronę, chcąc porozmawiać z Aleksem i Beth. - Do jasnej cholery, czy nie za wcześnie składacie kurtuazyjne wizyty? - zagadnął. - Nie chodzi o żadne kurtuazyjne wizyty. Byliśmy u niani na drugim śniadaniu - odpowiedziała mu z uśmiechem Beth. - Tak jak w dzieciństwie, pamiętasz? - Częstowała nas herbatnikami i kakao - odpowiedział bez wahania. - Podwieźć was do domu? - Byłoby miło. Dzięki. - Beth odwróciła się do Aleksa: - Wsiadasz? Pokręcił głową. - Nie. Wybieram się do wioski. Nie musiał tam iść, ale za nic w świecie nie wsiadłby do samochodu z Beth i Efem. Miał zepsuty dzień. Widząc, jak Beth wsiada, uświadomił sobie, że bardzo chciał z nią porozmawiać. Teraz nie wiedział, kiedy znowu będą sami. W Willow Court tak dużo się działo i kręciło się tam tyle osób, że wydawało się to prawie niemożliwe. A niech to szlag. Cholerny Efe zjawił się w niewłaściwym momencie i wszystko zepsuł. Jak zawsze. Przez całe życie wypychał się przed niego. Tak przynajmniej się zdawało Aleksowi, ale może się mylił. To prawdopodobnie moja wina, pomyślał. Za bardzo się ociągam, zamiast wypychać się przed niego. To nie jest jego wina. To ja nie odzywam się wtedy, kiedy powinienem. Nic nje ofiarowuję. Nigdy nie miałem odwagi objąć Beth, na przykład teraz, i powiedzieć: „Nie, Beth idzie ze mną. Przykro mi, Efe!”. Ciekawe, co ona by wtedy zrobiła? Oczywiście też mogłaby z nimi pojechać. Alex stał przy bramie, zastanawiając się, czy zdoła z siebie wykrzesać tyle energii, aby rzeczywiście pójść do wioski. Może tylko to sobie wyobraził, a może Beth wsiadła do samochodu Efego z ulgą? Z ulgą, że uwolniła się ode mnie, uznał. Przywołał w pamięci jej obraz, gdy pospiesznie wsiadała i pochylała się, aby pocałować Douggiego. Poczuł zazdrość. Idąc drogą, myślał o tym, że nawet mu nie pomachała ani nie powiedziała do widzenia. Aleksie, nie masz u niej szans, powiedział do siebie, wbijając wzrok w asfalt. O Boże, pomyślała Beth, patrząc na tył głowy Efego. Przez chwilę zastanawiała się nad tym, co by się stało, gdyby go pogłaskała. Trzymała dłonie na kolanach, zadowolona, że Douggie trąca ją szmacianym króliczkiem, bawiąc się z nią w ten sposób. Nie powinnam była tak zostawiać Aleksa, przyszło jej teraz do głowy. Należało z nim wrócić do domu i niechby wreszcie powiedział, co mu leży na sercu. Powinnam wykazać więcej odwagi. Jednym z powodów, dla którego skorzystała ze sposobności podwiezienia jej do domu przez Efego i Fionę była niechęć do stawienia czoła Aleksowi i deklaracji, jaką zamierzał jej złożyć. Jestem okrutna, uznała. Z pewnością bardzo długo ze sobą walczył, zanim odważył się zacząć mówić, i teraz będzie musiał zaczynać wszystko od początku. Była bliska poproszenia Efego, żeby zatrzymał samochód, ale zajechali już przed dom. Jeszcze nie jestem całkowicie wyleczona z miłości do Efego, pomyślała posępnie. Gdy wysiedli, Fiona opowiedziała jej, że musieli pojechać do sklepu, aby kupić Douggiemu paluszki rybne, których się domagał. - Straszna nerwówka, mówię ci - wydyszala. -Wyobrażam sobie - powiedziała grzecznie Beth. Efe najwyraźniej pogodził się z Fioną. Gdy Beth wsiadała do ich samochodu, głaskał żonę po udzie, a teraz wchodzili do domu objęci, pozostawiając synka pod jej opieką. I uśmiechali się do siebie nieśmiało, a zarazem w sposób budzący u Beth wstręt. Krępowało ją to. Z ich zachowania wynikało, że niedawno się kochali. Kiedy, do licha, Efe znalazł na to czas? Zapewne po tym, jak Beth go spytała w kuchni o Melanie Havering. Prawdopodobnie podniecił się tą rozmową, pomyślała. Niemal czuło się to, że się kochali. Jak im się to udało, gdy Douggie nie spał? Może Gwen go zabrała, żeby pobawił się w ogrodzie? Beth nagle wyobraziła sobie, jak się obejmują, niezdolni zapanować nad podnieceniem, roznamiętnieni, z trudem chwytający oddech. Poczuła się zraniona. Obejrzała się, czy drogą dojazdową nie nadchodzi Alex. Niestety, nigdzie go nie spostrzegła i bardzo była tym rozczarowana. - Chodź, Douggie. Poszukamy Rilli - powiedziała niemal wesoło. Rilla leżała w łóżku. Żałowała teraz, że w nocy wypiła za dużo wina. Jestem już na to za stara, uznała. Zastanawiała się, czy otworzyć oczy. - Tak, kochanie, praca w teatrze będzie dla ciebie najbardziej odpowiednia. Jesteś przecież nocnym markiem, a nie rannym ptaszkiem - oświadczyła z kwaśną miną matka, gdy Rilla powiedziała jej, że chce zostać aktorką. Tak też można było do tego podchodzić. Rilla po prostu uważała, że rano po przebudzeniu jest do niczego. Nikt nie wiedział, że po śmierci Marka codziennie przeżywa udrękę. Ale zanim wstała z łóżka, zwykle potrafiła się od niej uwolnić. Dziś nawet było jej lżej dzięki Seanowi. Leżąc, przywoływała wspomnienia cudownych chwil, które spędziła z nim w nocy w altanie. Pomimo to nie czuła się w pełni szczęśliwa. Marzyłam o tym, aby przeżywać takie chwile, pragnęłam ich, więc o co chodzi? To pytanie nie dawało jej spokoju. Chodziło o koszmar senny, którego strzępy docierały teraz do jej świadomości. Pieprzę to, pomyślała zbuntowana. Nie mogę być naprawdę szczęśliwa nawet przez kilka godzin, bo w nocy dręczy mnie ten okropny sen, który wszystko psuje. Jak zwykle był w nim Mark. Wybiegł z altany z wyciągniętymi rękami. Za nim znajdowało się lustro. Jak to możliwe? Oczywiście nie wymagała od snów logiki i powinna zaraz przestać o tej scenie myśleć, zwłaszcza w takim dniu jak dzisiejszy, który po prostu mógł jej przynieść odrobinę szczęścia. Miała różne rzeczy do zrobienia. Powinna powiedzieć Mary o kruchym cieście. Powinna bardzo się postarać pięknie wyglądać dla Seana. Powinna sprawdzić, czy Gwen nie potrzebuje pomocy, nawet ryzykując odmowę z jej strony. Powinna zadzwonić do Ivana. Zapewne pomyślał, że zapadła się pod ziemię. Nie powinna natomiast leżeć w łóżku i płakać, co właśnie robiła. Po jej policzkach płynęły łzy. Zostawiłam go, pomyślała posępnie. Dlatego nigdy nie będę szczęśliwa, bez względu na to, co dobrego mi się przydarzy. Problem zawsze sprowadza się do tego, że Mark nie żyje z mojej winy. Nigdy nie powinnam była zostawiać go pod opieką innych i nigdy sobie tego nie wybaczę. Marzec 1982 Rilla wsunęła słuchawkę telefonu pod brodę i najciszej jak potrafiła, pstryknęła zapalniczką. - Rillo, kochanie, czy to następny papieros? Moja matka powinna jak nietoperz zwisać z belki głową w dół. Nigdy jej nie dorównasz w wyławianiu najdrobniejszych dźwięków, pomyślała. - Papieros? - udała zdziwienie. - Oczywiście, że nie. Najwyraźniej usłyszałaś jakiś trzask na linii. Ale czy jej kłamstwo zabrzmiało przekonująco? W normalnych okolicznościach potrafiła okłamać matkę z najwyższym kunsztem aktorskim. Robiła to od lat. Ostatnio jednak Leonora stała się szczególnie wyczulona na to, co czuje jej córka. Małżeństwo Rilli się rozpadło. Ona i Jon doszli do takiego wniosku przed kilkunastoma tygodniami, lecz teraz wiadomość o tym przedostała się do prasy. Pomimo iż oboje chcieli wziąć tak zwany cywilizowany rozwód, świat wydawał się zainteresowany wszelkimi drastycznymi szczegółami rozpadu ich związku, ponieważ chodziło o gwiazdora muzyki pop. Wprawdzie nie było tych szczegółów tyle, ile chciałyby mieć „Sun” i „Mirror”, ale Leonora już wiedziała, że wiadomość o rozwodzie córki znalazła się na pierwszych stronach gazet. - Rillo, posłuchaj! Pisze o tym na pierwszej stronie „Sun”- Uznałam, że powinnam cię uprzedzić. Wiedziałam, że jeszcze śpisz. Rilla zastanawiała się, jak, u licha, matka zdołała tak wcześnie rano zdobyć w Willow Court „Sun”. Najwyraźniej przyniósł go jej któryś z pomocników ogrodnika. Bo z pewnością nie kazała go sobie dostarczyć ze sklepu w wiosce. - W porządku. Czytaj. Słucham. - Szczelniej otuliła się jedwabnym kimonem, które Jon przywiózł jej z Hongkongu, w czasach kiedy jeszcze dostawała od niego prezenty. Było turkusowe, hartowane w szkarłatne i złote smoki. Każdemu, kto wie coś na temat Fredericka i jego żony, pociągającej Rilli Frederick, gwiazdy Nocnych potworów, ostatnio nieco rzadziej widywanej w telewizji... - Kochanie, czy to prawda? - Tak, mamo - odparła Rilla z udawaną nonszalancją. - Czytaj dalej. - Gdzie to ja byłam? Aha......nie trzeba przypominać, jakie prowadzili bujne życie towarzyskie, od kiedy przed pięciu laty związali się węzłem małżeńskim. Ale wszystko dobre kończy się wraz ze zbliżającym się ich rozwodem, jafe głosi wieść. W przeddzień swego europejskiego tournee, „Feel the Heat”, Jon mówi: „Nadal jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi, ale nie potrafimy już dłużej ciągnąć tego małżeństwa z rozsądku, ja muszę być wolny, żeby móc realizować swoje cele artystyczne, a Rilla też zajmuje się paroma rzeczami”. Jon i Rilla są rodzicami pięcioletniego Marka. Jon daje jasno do zrozumienia, że będą się nim zajmować oboje. I dodaje: „Natomiast Beth, moja córka z pierwszego małżeństwa (z nieżyjącą Carol Edmonds), traktuje Rillę jak matkę i nadal chce z nią mieszkać. Dla mnie jest to wspaniała sytuacja, bo mam zaufanie do Rilli, a ja lubię się powłóczyć. Być wolnym jak ptak, oto moje credo. A dzieciaki muszą mieć poczucie bezpieczeństwa”. Nasz reporter zajmujący się show-biznesem informuje, że ta miłość jest poważnie zagrożona przez wspaniałą gwiazdkę Chansorine Dubois, która na ostatnim koncercie /ona bardzo podobała się publiczności, gdy w toplesie wykonała Tell Me How to Do It to You Baby. - Rillo, co o tym wszystkim myślisz? - Właściwie myślę dobrze. W każdym razie jest to wierne przedstawienie sytuacji, czego nie można powiedzieć o większości tego rodzaju doniesień ukazujących się w prasie. Leonora westchnęła. - Mamo, nie wzdychaj. Nie będzie mi źle. Przez większość czasu będę miała przy sobie Marka i Beth. I wszyscy troje będziemy mieszkać tu, w moim uroczym domu. Mam się dobrze. Poradzę sobie - zapewniła szybko Leonorę. - Kochanie, jestem tego pewna, jednak martwię się o ciebie. Może byście wpadli na kilka dni do Willow Court? - Pomyślę o tym. Naprawdę. To miło z twojej strony, że nas zapraszasz, ale jest środek tygodnia, a Beth chodzi prze cież do szkoły. A poza tym, czy nie jesteście już wystarczają co zajęci Chloe? Leonora roześmiała się. - Rzeczywiście, jest bardzo żywa. Daje odczuć swoją obecność. Ale na twoim miejscu nie martwiłabym się o szkołę Beth. To takie inteligentne dziecko. Tu nikt nawet nie zauważy, że jest o dwoje dzieci więcej. Niania będzie w swoim żywiole. - Mamo, robi się późno. Markie zaraz się obudzi. Muszę szybko przygotować śniadanie dla Beth i odwieźć ją do szkoły. Zadzwonię do ciebie wieczorem i powiem ci, co postano wiłam. Dziękuję za telefon. Do usłyszenia. - Do usłyszenia, kochanie. Ucałuj ode mnie Beth i twojego rozkosznego synka. - Ucałuję. Do usłyszenia! Odłożyła słuchawkę. Przy drzwiach stała spokojnie Beth, gotowa do wyjścia. W wieku ośmiu lat była opanowana i samowystarczalna, lecz nieśmiała. Zaplotła swoje długie ciemne włosy w warkocz (nie tak starannie, jak zrobiłabym to ja, lecz mimo to doskonale, biorąc pod uwagę jej wiek, pomyślała Rilla). Patrzyła na Rillę z uśmiechem, który rozjaśniał jej poważną bladą twarz i sprawiał, że oczy nabierały blasku. Miała zniewalający uśmiech Jona. Miał go również Mark, choć był bardziej podobny do Rilli. Miłość do syna wydawała się jej niewyczerpana i napełniała ją błogą radością, która nie miała równego sobie uczucia. Nikt jej na to nie przygotował. O miłości napisano tysiące książek i wierszy, lecz zaledwie dotykały one siły uczuć macierzyńskich. Rilla od chwili, gdy się dowiedziała, że jest w ciąży, miała świadomość, że nosi pod sercem osobę, z którą będzie związana do końca życia. Nigdy nie myślała o ciąży w kategoriach dzielących się komórek, powstających zakończeń nerwowych i rozwijającego się płodu. Jej dziecko było kimś, kogo uwielbiała już wówczas, gdy nawet nie osiągnęło wielkości paznokcia. Co więcej, w czasie ciąży wyobrażała sobie je tak dokładnie, że gdy Mark się urodził, wydawało się jej, iż go rozpoznaje. Kiedy lekarz podał go jej, natychmiast zrozumiała, że nie ma miłości większej i piękniejszej niż macierzyńska. Ten chłopiec o wielkich oczach i skrzywionych różowych usteczkach był dokładnie tą osobą, której przyjścia na świat się spodziewała. - Och, Jon - szepnęła. - Spójrz na niego. Tylko spójrz. Przepełniało ją tak wielkie uczucie, że z trudem nad nim panowała. Małą Beth uznała za swoje dziecko jeszcze przed urodzeniem się Marka. Jego przyjście na świat nic pod tym względem nie zmieniło. Kochała ją tak samo, jak mogłaby kochać własną córkę, i nie czuła się jej macochą. Beth należała do niej. Ale teraz, kiedy sama dała życie, nareszcie zrozumiała, co naprawdę na temat macierzyństwa mówiła jej matka, Gwen i przyjaciółki. Miłość do każdego dziecka jest inna, bo każde dziecko jest inne, ale jej siła jest taka sama. Rilla uwielbiała Beth, a od kiedy przyszedł na świat Mark, nawet jeszcze bardziej, co mogło wydawać się dziwne. Odczuwała radość i zdumienie, że żywi tyle pozytywnych uczuć wobec swoich dzieci. - Dzień dobry, kurczaczku! - przywitała dziewczynkę. Właśnie szłam do twojego pokoju. Od dawna tu stoisz? Leora trąbiła mi do ucha. - Czy zapraszała nas do Willow Court? Rillo, powiedz, że tak! Uwielbiam tam jeździć. - Wiem, wiem. Zapraszała. Pojedziemy tam jutro. Z pewnością nie będziesz rozpaczać z tego powodu, że opuścisz dwa dni w szkole. - Rilla już szła po schodach do łazienki, aby ubrać Marka, bo usłyszała, że tam wszedł. Beth podążała za nią, podskakując z radości. - Będę mogła pobawić się z Efem i Aleksem. Mamy kryjówkę w krzakach nad jeziorem. Tuż przy brzegu. Efe powiedział, że na lato zdobędzie dla nas łódkę, abyśmy mogli popływać. Rilla słuchała jej już tylko jednym uchem. Myślała o tym fragmencie artykułu, przeczytanego jej przez Leonorę, w którym dziennikarz stwierdzał, że pani Frederick nie występuje już w telewizji tak często jak kiedyś. Stwierdzał prawdę. Rilla próbowała siebie oszukiwać, że wszystko jest po staremu. Nie było. Dostawała coraz mniej ról. Ostatnio zaproponowano jej podłożenie głosu w reklamie pasty do zębów. Starała się nie myśleć o tym, kiedy otrzymała większą rolę w filmie czy sztuce telewizyjnej. Pół roku temu zagrała przyjaciółkę głównej bohaterki w Racjach serca. Niebawem zacznę zabiegać o coś bardziej ambitnego, postanowiła. Rozejrzę się. Porozmawiam poważnie z Dennisem. Jest rozkoszny, ale nie dba o moje interesy tak jak agent powinien . Sama zajmę się swoją karierą. Nie pozostawię jej już na głowie innych. Będę chodziła na premiery filmowe i teatralne, a nie tylko siedziała tu z dziećmi, piekąc po południu z Beth ludziki z piernika a przed południem bujając Marka na huśtawce w parku. W rzeczywistości „cywilizowany rozwód” nie był tak łatwy, jak sobie wyobrażała. Wystarczająco kochała Jona i żyło im się ze sobą całkiem nieźle, toteż nie opuszczały jej rozczarowanie i przygnębienie, i złość na niego, a co najgorsze brzydzenie do samej siebie. Spoglądając w tych dniach w lustro, dostrzegała tylko swoją brzydotę, oznaki starzenia się j ślady nieszczęść wypisane na twarzy. Gdy Jon zakomunikował jej swoją decyzję o rozwodzie, ciągle płakała, i miała z tego powodu zaczerwienione podkrążone oczy. Robiła sobie mocny makijaż, świadoma, że nakłada maskę, chcąc ukryć przed wszystkimi, iż nie radzi sobie z zaistniałą sytuacją. Za to dobrze potrafię ukrywać swoje uczucia, stwierdziła. „Rilla jest wspaniała! Taka dzielna! Taka wesoła!”. Czasami udało się jej podsłuchać tego rodzaju komentarze na przyjęciach. Była zbyt dumna, aby nagle przestać chodzić na przyjęcia, choć stanowiły dla niej istną torturę, gdyż zwykle zjawiały się na nich pary, które później odpływały w mrok nocy. Wszyscy mężczyźni, jakich tam poznawała, wydawali się jej tak samo nieatrakcyjni. Miała świadomość, że to raczej z jej niż z ich winy. Nikt nie wie, że trzymam się tylko dzięki prochom, pomyślała. Zażywała środki uspokajające, które wcale jej nie uspokajały, tylko stępiały ból, umożliwiając wykonywanie codziennych zajęć. Przede wszystkim chodziło jej o to, aby mogła zajmować się dziećmi. Jeśli ma się je pod swoją opieką, nie można się załamać. Jak nazywał prochy Mick Jagger? Małymi pomocnikami matki. Słusznie. Łagodziły cierpienie, którego dzięki temu większość ludzi nie potrafiła u Rilli dostrzec. Ale oczywiście nie zmyliły Beth, dziewczynki o nieprzeciętnej inteligencji. Mała obserwowała Rillę z niepokojem, aby się upewnić, że nic jej nie jest. Wieczorem siedziała na krześle w pokoju Marka, dopóki Rilla nie zaśpiewała mu do snu sześciu piosenek, zgodnie z wcześniejszym ustaleniem, i uważnie jej się przyglądała. - Rillo, czy wszystko jakoś się ułoży, kiedy tata odszedł? - pytała, gdy siadały do kolacji. - Kochanie, oczywiście, że tak! - skwapliwie potwierdzała Rilla. - Poza tym twój tata nie odszedł. Wkrótce nas odwiedzi. Zawsze będzie twoim tatą i zawsze będzie cię kochał najbardziej na świecie. Beth zwykłe brała wtedy nóż i widelec, i nic już nie mówiła, ale miała taką minę, jakby pytała: „To dlaczego do mnie nie dzwoni? Z pewnością z powodu tej osoby o zabawnym imieniu. Lubi ją bardziej ode mnie. Ciągle podróżuje i nigdy mnie ze sobą nie zabiera. Widocznie nie kocha mnie”. Gdy stanęły przed drzwiami łazienki, Rilla powróciła myślami do chwili obecnej. Potrząsnęła głową. Miała ubrać Marka i odwieźć Beth do szkoły. - No już, kochanie - pospieszyła synka bawiącego się czterema żółtymi plastikowymi kaczuszkami, które położył na wodzie w umywalce. - Teraz musimy odstawić kaczuszki na półkę i umyć zęby, a następnie się ubierzemy. Jeśli się nie pospieszymy, to Beth spóźni się do szkoły. Rilla wyjęła kaczuszki z umywalki i zanim Mark zdążył zaprotestować, zmoczyła myjkę i zaczęła mu myć twarz. - Nie! - wrzasnął i dodał z mniejszym przekonaniem: - Oddaj kaczuszki! Nie chcę się ubierać. - Markie, jedziemy do Willow Court - powiedziała spod drzwi Beth. Rilla uśmiechnęła się do niej. To zadziwiające, że Beth zawsze wiedziała, co powiedzieć, aby czymś odwrócić jego uwagę. Uśmiechnął się. - Do Willow Court! - powtórzył za nią. - Teraz. Teraz, zaraz? Czy pobawię się z Jeffreyem i George’em? Jedziemy dzisiaj? W Willow Court Mark nieustannie starał się nakłonić dwa stare koty do zabawy. Czasami udawało mu się tego dokonać z Jeffreyem, znanym z tego, że zanim zapadł w drzemkę, lubił pobiegać za piłeczką. George natomiast krył się przed dziećmi w ogrodzie, choć Mark potrafił nawet z daleka wypatrzyć jego długi ogon. - Jutro. Jeśli będziesz grzeczny i na chwilę przestaniesz się wiercić, żebym mogła cię ubrać - odpowiedziała Rilla. - Beth będzie w szkole, spakujemy rzeczy. Jutro rano, gdy tylko wstaniemy, wyruszymy w podróż. Na zachód! - Na zachód! - powtórzyły za nią dzieciaki. Zawsze tak mówiły w samochodzie, gdy wyruszali w drogę do domu Leonory. - Czy będzie Efe? A Alex? - dopytywał się uradowany Mark. Rilla pocałowała go w czubek nosa. - Oczywiście. I maleństwo. Pamiętasz Chloe? Ich małą siostrzyczkę? - Maleństwa się nie bawią - odparł stanowczym tonem Mark i wzruszył ramionami w sposób, który przypominał Rilli Jona. - Czy zobaczę nianię? - Tak. Tęskni za tobą. Zawsze to powtarza, gdy rozmawiam z nią przez telefon. Pyta, kiedy mój mały Markie przyjedzie do niej w odwiedziny. Beth, o ciebie też pyta. Zawsze. Rilla nasunęła Markowi skarpetki na palce, chcąc, by sam je włożył. - Rillo, czy ty tylko tak mówisz, żeby mi nie było przykro? Naprawdę niania o mnie pyta? - niedowierzała Beth. Rilla położyła ręce na jej ramionach. - Ależ oczywiście! Beth, za kogo ty mnie bierzesz? Najwyższy czas, abyś uwierzyła, że w Willow Court wszyscy za tobą tęsknią. Wszyscy. Leonora, Gwen, James. Uwielbiają cię. -A Efe? - dopytywała się dziewczynka. Rilla uśmiechnęła się. - Kochasz go najbardziej ze wszystkich, nieprawdaż? To z jego powodu lubisz jeździć do Willow Court? - Wymyśla fajne zabawy - odparła pasierbica, siląc się na dorosłość i nonszalancję. - Wspaniale się z nim bawimy. To wszystko. Beth się zarumieniła, stwierdziła z rozbawieniem Rilla. I unika mojego spojrzenia. Wyjazd na wieś dobrze zrobi nam wszystkim. Zapomnimy na chwilę o kłopotach. Trochę się rozerwiemy. Niania będzie nam dogadzać. Wspaniała perspektywa! Dorośli siedzieli w salonie, popijając herbatę, a Efe, Alex i Beth bawili się na dworze. Towarzyszył im Mark, który robił co mógł, żeby im dorównać. Czasami zostawał za nimi w tyle, ale dzielnie starał się nadążyć. Chloe spała w torbie do noszenia niemowląt. - A widzisz, Gwen - odezwał się James. - Moja mała księżniczka jest bardzo grzecznym dzieckiem. - Uśmiechnął się do Rilli. - Gwen ciągle mi powtarza, że Chloe to trudny niemowlak, nie taki, jakimi byli obaj chłopcy. Ale według mnie nasza córeczka nie nastręcza żadnych problemów. - Tobie, kochanie - odparła Gwen. - Ty nie musisz sobie z nią radzić. - Ani ty, nieprawdaż? - odparował James. - Zginęłabyś bez niani. Przyznaj to! - Wiem, wiem - przytaknęła Gwen. - Masz rację, ale to ja zajmuję się Chloe więcej niż ktokolwiek inny, oczywiście z wyjątkiem niani. Uwierz mi, przy małej zawsze jest dość pracy dla nas obu. Poza tym musimy pilnować Efego, Aleksa, Beth i Marka. Do jasnej cholery, zaklęła w myślach Rilla. Czy Gwen naprawdę chce mnie skłonić do zajmowania się dziećmi? Przyjechałam tu, aby trochę odpocząć. Ostatnią rzeczą, jakiej mi potrzeba, to gromada rozrabiających dzieciaków, których nie można spuścić z oka. Zdawała sobie sprawę, że przemawia przez nią egoizm, ale chwilowo takie podejście brało w niej górę. Ostatnio czuła się taka nieszczęśliwa. Przynajmniej w tej chwili dzieciaki sprawiały wrażenie zadowolonych. Bez przerwy zbiegały z tarasu. Zabawą kierował Efe. To on zawsze coś mówił. W wyrazie jego ust Rilla dostrzegła jakąś zawziętość, która źle wróżyła każdemu, kto mu popsuł szyki. Wysoki, już jako ośmiolatek był bardzo przystojny. Ale Rilla wolała łagodną pociągłą twarz Aleksa, jego młodszego o dwa lata brata, który niemal się nie odzywał. Alex miał trochę spiczastą brodę, włosy miękko opadające na wysokie czoło i szare oczy, które potrafiły dostrzec wszystko. Wydawało się, że rozumie znacznie więcej, niż potrafi wyrazić. Szczęśliwie Mark biegał za Efem i Aleksem, zanosząc się śmiechem. Beth natomiast od jakiegoś czasu siedziała na tarasie i przyglądała się rozhukanej trójce, poważna i śliczna. Miała we włosach swą najładniejszą niebieską wstążkę, której Efe nawet nie zauważył, a jeśli tak, to nie pomyślał o tym, aby powiedzieć, że mu się podoba. Straszna ze mnie idiotka, zganiła siebie Rilla. Żadnemu ośmioletniemu chłopcu nie może przyjść do głowy komplementowanie dziewczynki z powodu jej wstążki. To te prochy tak mnie ogłupiają. Ktoś płakał. Wyrwana ze snu Rilla nie potrafiła ustalić, kto płacze, a raczej zawodzi w sposób, który odbiera spokój. Usiadła na łóżku, usilnie starając się oddzielić jawę od koszmarów sennych, dręczących ją być może jeszcze przed chwilą. Taką cenę płaciło się za zażywanie pigułek nasennych. Zasypiało się natychmiast, ale po nagłym przebudzeniu powracało się do rzeczywistości z najwyższym trudem, jakby człowiek wydostawał się na powierzchnię wody z dna stawu, mając usta pełne wodorostów i nie mogąc złapać tchu. A gdy już odzyskało się przytomność umysłu, czasami długo nie udawało się ponownie zasnąć. Pozostawało tylko palenie i myszkowanie po lodówce w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia, czym choć na chwilę można było polepszyć sobie nastrój. Płakało niemowlę. Początkowo zdezorientowana Rilla uznała, że płacze Mark. Muszę wstać, nakarmić go i sprawdzić, czy się nie zmoczył, pomyślała, ale zaraz uświadomiła sobie, że płaczącym niemowlęciem może być tylko Chloe, która potrafiła zamienić noc w koszmar. Rilla z powrotem przyłożyła głowę do poduszki. Z pewnością niania jest już przy małej. Niania Mouse zajmowała się wszystkimi kolejnymi dziećmi w rodzinie. Umiała z nimi postępować. Wiedziała, jak je rozśmieszyć i wynajdywała jakieś cudowne sposoby uspokajania ich. Niektórzy ludzie mają właściwe podejście do zwierząt i ich psy są nadzwyczaj dobrze ułożone, wręcz potulne. Niania natomiast miała właściwe podejście do dzieci. Była najlepszą na świecie ich „poskramiaczką”. Gdy urodził się Mark, przyjechała do Londynu, aby pomóc Rilli „ustalić rozkład zajęć” dotyczący chłopca. Rilla była jej za to dozgonnie wdzięczna. Odczuła ulgę, że Leonora zdawała sobie sprawę, że w porównaniu z nianią jest mniej pomocna dla młodej matki, i po odwiedzeniu jej w londyńskim szpitalu, wręczeniu prezentów dla nowego wnuka i wyrażeniu nim zachwytu wróciła do Willow Court. Niania natomiast zamieszkała u Rilli przez dwa tygodnie, ucząc ją, jak karmić, kąpać i owijać niemowlę w powijaki. Uważała, że niemowlęta mają lepsze samopoczucie, gdy są owinięte jak małe mumie egipskie. Ponieważ Mark nie płakał z powodu skrępowania powijakami i od początku dobrze spał, Rilla przez długi czas codziennie posłusznie okręcała go na noc flanelowym prześcieradłem. Chloe natomiast była dzieckiem trudnym. Wydawało się, że nie ulegnie nawet metodom postępowania niani Mouse. Nie pozwalała owinąć się w powijaki i bez przerwy wyciągała rączki z krępującego jej ruchy prześcieradła. Jeśli tylko coś jej się nie spodobało, zanosiła się płaczem. James mówił, że ona ma swój własny „porządek dnia” i że go przestrzega. Kazał wszystkim ją podziwiać. Rilla leżała z otwartymi oczami. Płacz ucichł, ale ona już się rozbudziła. Wstała z łóżka, włożyła jedwabny szlafrok i postanowiła sprawdzić, co robi niania. Otworzyła drzwi na korytarz. Pod drzwiami do pokoju dziecinnego dostrzegła plamę światła. Ciszę uznała za znak, że w tym momencie niania karmi Chloe z butelki. Z pewnością niania nie miałaby nic przeciwko temu, by przyszła do niej na krótką pogawędkę, wręcz przeciwnie, ucieszyłaby się na jej widok. Rilla przeszła na palcach do pokoju dziecinnego i otworzyła drzwi. Niania siedziała na dziecinnym stołeczku i rzeczywiście karmiła Chloe z butelki. Miała na sobie swój płowy szlafrok. Czy naprawdę mógł to być ten sam, który nosiła w czasach dzieciństwa Rilli i Gwen? Prawdopodobnie tak. Ubrania niani wydawały się niezniszczalne. A może miała zapas identycznych rzeczy, o których nikt nie wiedział? - O, Rilla, wejdź, kochanie! - szepnęła, uśmiechając się na jej widok. Niemowlę spokojnie ssało smoczek. - Wkrótce ją nakarmię, a gdy zaśnie, zrobię dla nas pyszny mleczny napój. - Wspaniale! - odpowiedziała z entuzjazmem Rilla, siadając na dziecinnym stoliku. Starała się nie myśleć o tym, jaką ma ochotę na sążnisty łyk whisky czy innego alkoholu. Niania uważała napój mleczny za istny eliksir. W jej opinii nie było problemu, którego nie dałoby się rozwiązać przy solidnym kubku kakao. Napój ze słodowego mleka w proszku był jej lekarstwem na bezsenność, a ovaltine „patentem” na złe samopoczucie. Swe białe już włosy zaplotła w warkocz, który spoczywał na plecach. Jest w podeszłym wieku, znacznie starsza od naszej matki, a wcale się nie zmienia, pomyślała Rilla. Prawie nie ma zmarszczek. Wprawdzie skóra wydawała się cieńsza, a wygląd jeszcze bardziej myszowaty niż dwudzieści kilka lat temu, jednak w zasadzie była taka sama. To Rilla uważała w niej za najwspanialsze. Może rzeczywiście napoje mleczne kryły w sobie tajemnicę dobrego wyglądu i samopoczucia? - Kochanie, jak się czujesz? Przy mnie nie musisz udawać, że jesteś taka dzielna. Dajesz sobie radę? - niania przeszła od razu do rzeczy. - Tak, ale czasami czuję się strasznie samotna - wyznała Rilla. - Pomimo że nasz dom jest mały, mam wrażenie, że wszyscy troje jesteśmy w nim trochę zagubieni, jakbyśmy czekali na brakującą osobę. - Kochanie, przyzwyczaisz się. Nie martw się. Na początku zawsze jest trudno. Po jakimś czasie... - uśmiechnęła się do niej tak, jakby dobrze wiedziała, o co chodzi - wszystko wyda ci się całkiem normalne i odczujesz ulgę, że nie musisz skakać wokół mężczyzny. Rillo, będziesz mogła robić, co ze chcesz, a to zawsze jest przyjemne, nieprawdaż? Miała rację. To jest przyjemne, pomyślała Rilla. Ale nieprzyjemne jest to, że nie ma z kim dzielić życia, rozmawiać o wszystkim, co człowiekowi przyjdzie do głowy, i budzić się rano w łóżku, że brak kogoś, kto podziwiałby dzieci i obserwował, jak z dnia na dzień się zmieniają. Pojawiał się jeszcze problem seksu. Seks był przyjemny, ale na szczęście na razie ten problem dla Rilli nie istniał. Miała w czym wybierać, choć łączyły się z tym rozmaite trudności i musiała sobie odpowiedzieć na różne pytania: Jak dalece chce się zaangażować? Czy mężczyzna jest odpowiedni? Czy powinna narażać Beth i Marka na to, że rano mogą zobaczyć obcego mężczyznę wychodzącego z jej sypialni? Gdy wstępowała w związek małżeński, była przekonana, że tego rodzaju problemy ma już poza sobą. Czegoś mnie to wszystko nauczy, pomyślała. - Właściwie czuję się dobrze, tylko czasami staję się płaczliwa. Ale nie ma niczego takiego, z czym nie mogłabym sobie poradzić - uspokoiła nianię. - Moja dzielna Rilla - skomentowała staruszka. Wstała, aby położyć śpiącą Chloe do łóżeczka. - A teraz chodźmy do kuchni, zrobimy sobie prawdziwą ucztę. Przygotuję gorącą czekoladę. Nagle Rilla poczuła się absurdalnie szczęśliwa. W zadumie podążała za nianią po schodach. Gdy wypije kubek gorącej czekolady, wszystkie sprawy wydawały się jej znacznie prostsze. Wszystko się ułoży. Będzie znowu pracowała. Musi znaleźć się dla niej jakaś poważna rola. Wymaga to tylko trochę wysiłku z jej strony. Wtedy uda się jej. Bez niczyjej pomocy. Zanim po wypiciu czekolady położyła się z powrotem do łóżka, spojrzała na Beth i Marka śpiących w pokoju obok. To były jej dzieci. Dawały powód do szczęścia. Rano Rilla wyglądała przez okno, zastanawiając się, dlaczego wiara w to, że wszystko się ułoży, tak silna w nocy, nagle ją opuściła. Świeciło ostre słońce, zupełnie jak w lecie, a nie na wiosnę. Na drzewach zieleniły się już nowe liście. Na trawniku, jak okiem sięgnąć, kwitły żonkile i narcyzy. Patrząc na nie, jak co roku zastanawiała się, dlaczego ludziom tak podobają się żonkile. Dla niej były nudne. Żółte i nudne. Zauważyła, że kamelie mają pąki, które lada moment rozwiną się w białe, ciemnoróżowe i ciemnoczerwone kwiaty, które uwielbiała. W takim dniu mogły przyjść do głowy wszystkie komunały o szczęściu i nadziei. Ale Rilla miała ochotę rzucić się na łóżko i łkać bez końca. To w oczywisty sposób jeszcze bardziej pogarszało jej nastrój. Czuła się winna i nieszczęśliwa. Westchnęła i poszła do łazienki, gdzie otworzyła buteleczkę z valium. Po śniadaniu poczuję się lepiej, pocieszyła się, odwracając twarz od lustra. - Co się dzieje? Nianiu, co się stało? - Rilla stała na ostatnim stopniu schodów i wpatrywała się w nią, nic nie rozumiejąc. Zegar szafkowy na piętrze właśnie wybił dziewiątą. Niania miała na sobie kostium podróżny i ciemnoniebieski filcowy kapelusz na głowie, w jednej ręce trzymała małą skórzaną walizkę, a w drugiej torebkę. Wyglądała tak, jakby miała wybuchnąć płaczem, zupełnie niepodobna do zwykłej niani Mouse. Leonora otoczyła ją ramieniem, dodając jej otuchy. Przy drzwiach stali Gwen i James. - Nianiu, chodź, bo spóźnisz się na pociąg. Już włączyłem silnik - ponaglił ją James, któremu od dawna Gwen pozwoliła prowadzić samochód. - Ale nie pożegnałam się z dziećmi! - obruszyła się. - Ani z Rilla. Nie wytłumaczyłam... - Nianiu, przecież tu jestem. I pożegnam od ciebie dzieci. Pospiesz się, bo ucieknie ci pociąg. Z pewnością mama wszystko mi wyjaśni. - Kochanie, tak mi przykro - zaczęła tłumaczyć się niania, gdy James podszedł do niej i skierował ją do drzwi. - Wrócę za kilka dni, może nawet jutro, jeśli znajdę kogoś do opieki nad Gladys. Do widzenia! Kochany James, dziękuję. Już idę. - Biedna niania! - odezwała się Leonora, prowadząc córki do jadalni. Dzieci już bawiły się w ogrodzie. Bez względu na to, jak pilna sprawa zmusiła nianię do wyjazdu z Willow Court, zdołała umyć, ubrać i nakarmić dzieci. Rilla nałożyła sobie płatki zbożowe, wzięła misę z owocami i usiadła obok Gwen. - Jak to się stało, że jeszcze nie jadłyście? - zdziwiła się. - Myślałam, że przegapiłam śniadanie. Jest już tak późno. - Mieliśmy tu urwanie głowy - pospieszyła z wyjaśnieniem Leonora. - Wcześnie rano niania otrzymała telefon. Jej kuzynka Gladys, o ile się orientuję, jedyna jej żyjąca krewna, przewróciła się i fatalnie skręciła nogę w kostce. Nie może chodzić i jest kompletnie zagubiona. Niania musi znaleźć kogoś do opieki nad nią. - Biedactwo! - Gwen przekroiła tost na dwa równe trójkąty i posmarowała jeden masłem oraz marmoladą. - Nie znosi zostawiać dzieci. Pewnie sądzi, że nie potrafimy się nimi zajmować we właściwy sposób. - Poradzimy sobie doskonale - zapewniła ją Leonora. - Jest nas trzy. Cholera jasna, pomyślała Rilla. Tylko tego mi trzeba. Przez cały czas będziemy musiały się nimi zajmować, pilnować ich, myć je, karmić i zabawiać. Cholera jasna. Zamrugała, powstrzymując łzy. Miała świadomość, że jest egoistyczna i okropnie rozpieszczona przez życie. Zachowywała się jak dziecko, któremu odebrano ulubiony przysmak. Była żałosna. Niewyobrażalnie żałosna. Oczywiście niania musiała wyjechać i zaopiekować się swoją kuzynką. Poza tym Rilla nie należała do matek, które permanentnie podrzucają swoje dzieci innym. Przecież nie jestem taka, pomyślała. Uwielbiam bawić się z nimi, czytać im i przebywać w ich towarzystwie, ale właśnie teraz mam ochotę od nich odpocząć. Tak dla odmiany. Chcę mieć trochę czasu dla siebie. Cholera. Jeszcze w sypialni postanowiła nie jeść dziś na śniadanie tostu, ale teraz przełożyła go ze stojaka na talerz i posmarowała grubo masłem. Jeśli Leonora powie jeszcze słowo, rzucę w nią maselniczką, pomyślała niezadowolona. W sobotę rano Rilla postanowiła zrobić sobie wolne od obowiązków macierzyńskich. Mocniej niż zwykle obrysowała usta konturówką i wypełniła je szminką o odcieniu ciemniejszym od tego, którego używała na co dzień. Włożyła strój najbliższy uniformowi służbowemu: czarne wełniane spodnie, białą jedwabną bluzkę i aksamitny żakiet w kolorze mchu, który musiała pozostawić odpięty z powodu swego dużego biustu. Chciała mieć na sobie ubranie pasujące do jej nowej osobowości, która wykluczała pytanie o pozwolenie na wypad do wioski, a wymagała tylko ogłoszenia na śniadaniu takiego zamiaru. Do jej sypialni wbiegł Mark. - Mamo, co robisz? Jesteś ładna! Rilla wzięła synka na ręce i przytuliła twarz do jego szyi. Wdychała zapach jego ciała i całowała je, łaskocząc, co uwielbiał. Nazywali tę pieszczotę pocałunkiem motyla. - Nie taka ładna jak ty - zrewanżowała się. - Nie! Ja nie jestem ładny! - wykrzyknął tak oburzony, że aż się roześmiała. Czy niecałe pięć lat to nie było za mało, aby czuć się macho? - No dobrze, nie jesteś ładnym, lecz najlepszym i najbardziej ukochanym, najcudowniejszym chłopcem na świecie. To mu się spodobało. Uśmiechnął się do niej promiennie i wziął ją za rękę. - Chodźmy na śniadanie. Już pora - przypomniał jej. - Markie, po śniadaniu wychodzę - oznajmiła, ruszając za nim z pokoju. Była ciekawa, czy jej postanowienie wzbudzi jego sprzeciw. - Efe i Alex mają kryjówkę - poinformował ją, nie protestując przeciwko jej planom. - Widziałem ją. Wszystko zapowiadało się wspaniale. Mark doskonale poradzi sobie bez niej, a jej dobrze zrobi, jeśli na chwilę wystawi nos z Willow Court. Niechętnie przyznawała się nawet tylko przed sobą, że chce wpaść do wioski, aby zobaczyć, co dzieje się z domem, w którym przed jedenastu laty mieszkał Hugh. Myślała o tamtych czasach bez nostalgii. Miała nadzieje że patrząc na coś, co przypomni jej inny straszny moment w życiu, łatwiej dostrzeże, iż rozwód i brak pracy - cały ten koszmarny scenariusz, który zdawała się teraz realizować w życiu - to tylko chwilowy problem. Wszystko przemija. Każdy ból przechodzi. Zapomnisz. Na pewno mógł to potwierdzić widok domu Hugha. Od tamtego czasu starała się nie bywać w wiosce, a jeśli zdarzało jej się to czasami, nie zapuszczała się do tego miejsca, gdzie mieszkał Hugh. Teraz zamierzała zachować się jak osoba dorosła i z pewną przyjemnością obejrzeć miejsce swego pierwszego romansu. Ale nie chciała zastanawiać się nad tym, dlaczego wciąż uważa ten romans za prawdziwy i najwspanialszy w swoim życiu. Przypominało to nieco metodę gry aktorskiej - będzie udawała, że panuje nad wszystkim i może rzeczywiście zapanuje. Na śniadaniu mówiła głosem dobitnym i stanowczym. Miała nadzieję, że dzięki temu nikt nie zażąda od niej, aby zajęła się dziećmi. - Wybieram się teraz do wioski - oznajmiła. - Wrócę przed lunchem. - Patrzyła na Leonorę, starając się nie zwracać uwagi na Gwen, która zacisnęła usta. - Na pewno dacie sobie radę beze mnie, nieprawdaż? - Uśmiechnęła się do nich promiennie i skłamała: - Zauważyłam nowy sklep z antykami. Jak on się nazywa? - Skrzynia Skarbów - poinformowała ją Leonora. - Właśnie! Muszę kupić prezent urodzinowy dla bardzo bliskiej mi osoby, która ma bzika na punkcie staroci. Gwen, nie masz nic przeciwko temu? - Oczywiście, że nie. Baw się dobrze. Rilla uśmiechnęła się. Czy Gwen mogłaby powiedzieć coś innego? Przecież chciałaby uchodzić za osobę, która nie potrafi być wspaniałomyślna? Rilla zorientowała się, że narzucanie własnej woli i stawianie innych w sytuacji faktu dokonanego przynosi rezultaty. Powinna postępować tak częściej. Ruszyła szybko do drzwi, nie chcąc, aby jakieś nieprzewidziane okoliczności pokrzyżowały jej plany. - Zatem do zobaczenia - powiedziała pogodnie. - Do widzenia kochani, Markie i Beth. Bądźcie posłuszni Gwen i Leonorze. Mamo, dziękuję bardzo! Wygląd domu Hugha ją rozczarował. Nie dostrzegła w nim żadnych oznak przeszłości, żadnych duchów. Większą część frontowego ogródka zajmowała teraz zjeżdżalnia dla dzieci. Bawiły się na niej dwa rozwrzeszczane maluchy. W oknach sypialni wisiały zasłony z wizerunkiem Postmana Pata, z książki Johna Cunliffe’a. Wszystko wyglądało inaczej, niż zapamiętała. Nawet nie drgnęło jej serce. Ruszyła do sklepu z antykami. Weszła do niedużego mrocznego pokoju. - Czym mogę służyć? - spytała raczej koścista kobieta siedząca za stołem, na którym piętrzyła się zabytkowa zastawa. Stojąca przed nią kasa mogła pochodzić z telewizyjnej wersji którejś z powieści Dickensa. - Dziękuję bardzo. Rozglądam się za czymś - odpowiedziała Rilla. Właścicielka sklepu tak szczelnie upchnęła w nim towar, że trudno było dojrzeć coś, czego akurat się poszukiwało. Nagle coś przyciągnęło oko Rilli. Wpadające do wnętrza światło odbijało się w lustrze zakrytym od dołu przez konika na biegunach pozbawionego grzywy. Podchodząc, Rilla poczuła przyspieszone bicie serca. Czy mogło to być ono? Czy było? Róg ramy, który dobrze widziała, wyglądał tak samo jak... Wyjęła lustro i oparła je o stół. To było lustro Hugha, które kiedyś wisiało u niego w salonie. Wcześniej należało do jego babci. Skąd się tu wzięło? Dlaczego nie zabrał go ze sobą, gdy wyjeżdżał? Chyba już znała odpowiedź. Prawdopodobnie opowieść o babci też była zmyślona. Ale jego lustro stało teraz przed Rilla w tym sklepie. Czy tego, że je tu znalazła, nie powinna uznać za omen? Spojrzała w szklaną taflę i zobaczyła siebie młodszą i szczęśliwszą, oglądaną łaskawszym okiem niż obecnie. Odwróciła się do właścicielki: - Ile kosztuje? - Podniosła je z wysiłkiem. - Sto funtów - odpowiedziała koścista kobieta. - Biorę je, ale przyjdę po nie później, jeśli nie ma pani nic przeciwko temu. Nie wzięłam książeczki czekowej. Mieszkam w Willow Court. - Wiem. Nazywa się pani Rilla Frederick. Czytałam o pani rozwodzie. Tak mi przykro. Bardzo podobał mi się film Nocne potwory. - Miło mi to słyszeć! Dziękuję! - Rilla uśmiechnęła się. Było to wieki temu, pomyślała. Nikt nie pamięta mnie w żadnej innej roli. Podeszła do antycznej kasy i zerknęła przez okno. Za szybą zobaczyła... No nie, to było niemożliwe... A jednak rzeczywiście zobaczyła panią Pritchard, tę ciekawską kobietę, która jak za dawnych lat szła teraz ulicą. Partnerka Leonory do brydża nie była od niej dużo starsza. Zszokowana jej widokiem, Rilla gwałtownie ruszyła do okna. Potknęła się i wypuściła z rąk lustro. Gdy upadło na podłogę, krzyknęła: - O mój Boże! Rozbiło się! Tak mi przykro. Oczywiście zapłacę za szkodę. Nie wiem, co się stało. - Zalała się łzami. - Jakie to straszne. Nie pojmuję, że mogłam być taką niezdarą. Proszę wybaczyć. - Ależ nic się nie stało - uspokajała ją kobieta, podchodząc do niej. - Może pani wstawić nowe lustro do tej ramy, która nie została uszkodzona. Czy nie jest piękna? - Oczywiście, że jest. - Rilla pociągnęła nosem i wytarła go chusteczką. - Oczywiście, że wstawię nowe. Chyba będzie tak samo dobre jak dotychczasowe. - Na pewno. Rilla nawet nie spojrzała na złocone cherubiny i girlandy na ramie, lecz pełna złych przeczuć utkwiła wzrok w rozbitym lustrze. Pech do końca życia... Popękane lustro przypominało pajęczą sieć. Widziała w nim swoją twarz jakby złożoną z odłamków. W słabym świetle jej cera wydawała się zielonkawa, a rudawe włosy zwielokrotnione. Wracając do domu aleją szkarłatnych dębów, zobaczyła prawie równocześnie trzy rzeczy i od razu wiedziała, że spotka ją coś niewypowiedzianie strasznego. Czuła to i niemal widziała nadciągającą na nią ciemną falę. Po pierwsze, w jej stronę pędziła co sił w nogach Beth, przez cały czas krzycząc, a po drugie, przed domem klęczała Leonora, tuląc kogoś do piersi. Kto to był? Rilla nie widziała. Komuś zadano ból. Beth? Kto jej zadał ból? I gdzie? Wreszcie po trzecie, przed domem stał policyjny samochód i czarny daimler doktora Benyona. Ten ostatni często przyjeżdżał do Willow Court na brydża., ale nie gra się w brydża w sobotę w porze lunchu. - Rillo! Och, Rillo, proszę... Nie mogę... - Co się stało, kurczaczku? - pisnęła, z najwyższym trudem wydobywając z siebie głos, gdy Beth objęła ją wpół, niemal wyjąc jak ranne zwierzę. - Beth, boli cię coś? Powiedz mi, co się stało! - Markie! - krzyknęła. - To Markie! Słysząc imię synka, Rilla zrozumiała, że to jemu coś się stało. Pędem ruszyła w stronę domu. Gdy znalazła się bliżej, zobaczyła, że wszyscy stoją na schodach domu. Jej matka... Dlaczego tak wyglądała? Czy kiedykolwiek wcześniej jej usta wykrzywiał grymas bólu? Gwen przytulała Aleksa, który przyciskał głowę do jej uda, a James trzymał na rękach Chloe. - Och, moje kochane dziecko, och, Rillo - odezwała się na jej widok Leonora i objęła ją. - Zdarzył się wypadek. Straszny wypadek. Markie... - Nie żyje? - spytała nieswoim głosem. Nadal słyszała jakiś żałosny pisk, gdy mówiła: - Markie, Markie... O mój Boże... Moje dziecko... Nie mogę. Markie, o Boże... - Uklękła, bez przerwy powtarzając te słowa. Jęknęła i przesunęła po kamiennych schodach paznokciami, jakby chciała je w nie wbić. Znowu żałośnie pisnęła: - Och, nie... Boże, nie... tylko nie to... proszę... och, mamo, mamo... nie udźwignę tego. - Słyszała tylko swoje zawodzenie. Nagłe ogarnął ją mrok. Gdy się ocknęła, ktoś ją podnosił z ziemi, stawiał na nogi i prowadził do domu. Odpychała ręce kochającej ją osoby, bo ich dotyk był jak parzący płomień. - Gdzie on jest? Gdzie Mark? Mamo, chcę go zobaczyć. Zaprowadź mnie do niego. Chcę te go. Proszę... teraz. Pospieszmy się. - Dobrze, moja kochana - powiedziała z płaczem Leonora. Miała zaczerwienione oczy. Najwyraźniej płakała już od jakiegoś czasu. Jeśli dotrę tam szybko, to może nie będzie za późno? - pomyślała Rilla. Może go uratuję? Tchnę w niego życie. Może wszyscy się mylą? Może jest tylko nieprzytomny? Potrzymam go i wróci do mnie, otworzy oczy, uśmiechnie się. Nagle zaczęła biec po schodach. Gwen i Leonora ruszyły za nią. Chciała spytać, gdzie on jest, ale nie mogła wydobyć z siebie głosu. Gdzie go położyliście? - pomyślała tylko. Oparła się o framugę drzwi pokoju dziecinnego. Matka i siostra zaprowadziły ją do jednego z pustych pokoi. Mark leżał na łóżku przykryty prześcieradłem. Gdy Gwen je zdjęła, Rilla zobaczyła nagie ciało synka. Blady, z mokrymi włosami, wyglądał tak, jakby spał. Nie mogła znieść przepełniającego ją bólu. Wydawało się jej, że on zaraz się zmaterializuje i przybierze kształt pioruna, który spali ją doszczętnie. Odsuwając od siebie to niedorzeczne wyobrażenie, pochyliła się, aby pocałować chłopca, ciało z jej ciała. Poczuła chłód. Przysunęła usta do ucha Marka i szeptała czułe słowa, jęczała i płakała. Później go całowała, w tym także „motylimi pocałunkami”, które tak lubił i pod których wpływem śmiał się tak radośnie. - Rillo, chodź - powiedziała z płaczem Gwen, podnosząc ją z klęczek. - Połóż się do łóżka. - Gwen, co się stało? Powiedz mi. - To był wypadek. Mark oddalił się i wpadł do jeziora. Utonął. Och, kochana Rillo... - Gwen płakała tak, jakby miała już nigdy się nie uspokoić. Idąc do swego pokoju, Rilla opierała się na jej ramieniu. Było za późno. Nie mogła przywrócić Marka do życia. Umarł. Z jej winy. Nie było mnie tu, pomyślała z wyrzutem. Kiedy moje dziecko umierało, znajdowałam się gdzie indziej, daleko stąd. Nie byłam przy nim. Gdy leżała na swoim łóżku, nagle pochylił się nad nią doktor Benyon. - Moja droga, weź pigułkę, uspokoisz się nieco, złagodzisz ból. Połknęła proszek, myśląc sobie, jaki głupiec z doktora. Nic nie mogło złagodzić jej bólu. Nic i nigdy. W miarę upływu lat nieuchronnie miał się nasilać. - Dziękuję - odpowiedziała, grając jak na scenie osobę opanowaną, bo wszyscy oczekiwali od niej spokoju. Czyż nie mogła zagrać kogoś takiego, skoro była tak dobrą aktorką? Jej głos zabrzmiał dla niej niemal normalnie. Czuła w ustach gorzki smak. Narastał w niej gniew, który dochodził do głosu pomimo niewyobrażalnego bólu. Gdzie podziewały się matka i siostra, gdy jej syn poszedł nad wodę? Co robiły? Jak mogły spuścić z oka tak małe dziecko? Jak mogły? Gdy tylko o tym pomyślała, ból stał się niemal nie do zniesienia, bo musiała sobie odpowiedzieć na najważniejsze pytanie: A gdzie ty się podziewałaś? To ty jesteś matką, a zostawiłaś go, wyrzucała sobie. Poszłaś do wioski, nawet się nie obejrzałaś. Powinnaś tam być. Nie Gwen i Leonora, lecz ty, jego matka. Zamknęła oczy. Poczułaby się nieco lepiej, gdyby tylko potrafiła opanować drżenie i odzyskać ostrość widzenia. Obudziła się w nocy. Wieczorem ktoś podał jej silny środek uspokajający i przez jakiś czas spała. Panujący w sypialni mrok nieco rozjaśniało światło księżyca. Nagle zorientowała się, że ktoś stoi w nogach łóżka. Usiadła i stwierdziła, że to wpatrzony w nią Efe. - Efe? To ty? O co chodzi? - Rillo? - odezwał się siostrzeniec. Dlaczego nie spał? Podbiegł do niej, objął ją i łkał do jej ucha: - Och, Rillo, tak mi przykro. Tak mi przykro. Powinienem mu wierzyć, że mówi prawdę. Powinienem postarać się zrozumieć, o co mu chodzi, zanim było już za późno. Przepraszam za wszystko. - Tak, Efe, wiem. Kochanie, nie płacz. - Czuła na twarzy jego łzy. Gdy to powiedziała, odsunął się od niej i wybiegł z pokoju, a ją pochłonął mrok i ból. Rano była na wpół przytomna. Nie wiedziała, czy epizod z Efem wydarzył się naprawdę, czy tylko jej się przyśnił. Usiadła przy toaletce, zastanawiając się, od czego zacząć, bo była już pora lunchu. Jeśli zaraz się stąd nie ruszy, to Leonora zapuka do drzwi, zaniepokojona, co się z nią dzieje. Nie aprobowała nawyku Rilli późnego zjawiania się na posiłkach. Uważała to nie tylko za zachowanie obraźliwe, ale także za oznakę demoralizacji. Gwen nigdy się nie spóźniała, a poza tym zawsze jadła z umiarem. Rilla uśmiechnęła się. Umiar nie należał do zalet jej charakteru. Nagle nieoczekiwanie poczuła się lepiej. Pomyślała, że Gwen i wszyscy inni być może mieli rację, gdy po śmierci Marka błagali ją, aby nie stroniła od ludzi. Wtedy nie chciałam o tym słyszeć, pomyślała, wklepując w szyję krem nawilżający. Chciałam tylko pracować i jeść, i zapomnieć o tym, co mnie spotkało. Coraz bardziej wyrzucałam wszystko z pamięci i coraz bardziej cierpiałam. Spojrzała w lustro ciekawa, czy widać, że płakała. - Nie jest tak źle, staruszko - powiedziała do swojego odbicia. Z pewnym zaskoczeniem stwierdziła, że uśmiecha się i wygląda na zadowoloną z siebie. Więc postawiła sobie pytanie: - Skąd to samozadowolenie? -1 od razu sobie odpowiedziała: - Pytam, jakbym nie wiedziała. Uznała tę „rozmowę” za idiotyczną. Kobieto, dorośnij wreszcie, napomniała się surowo w myślach. Powinnaś schudnąć. I w porę farbuj siwe odrosty. Brak podstaw do tego, abyś czuła się taka szczęśliwa. Wcale nie brak, natychmiast sobie zaprzeczyła. Postanowiła się pospieszyć. Gdyby się spóźniła na lunch, Leonora mogła zażądać wyjaśnień. A poza tym nagle poczuła straszny głód. Zdjęła z krzesła spodnie, które miała na sobie wczoraj i podeszła do szafy, by je powiesić. Pod cienkim materiałem wyczuła jakiś przedmiot. Czyżby zostawiła coś w kieszeni? Wyjęła z niej kawałek zwiniętej tapety. Chyba tracę rozum. Jak mogłam o tym zapomnieć? Usiadła na łóżku. Na dachu domku dla lalek brakowało kawałka tapety, który oderwał Douggie. O mój Boże. Co powie Leonora, jak to zauważy? Czy powinnam poinformować ją o tym od razu, czy dopiero po lunchu? Nagle doznała olśnienia i już wiedziała, co robić. Muszę szybko się ubrać i pójść do Gwen, postanowiła. Ona mi powie, jak należy przedstawić sprawę matce. Oby tylko nikt nie wszedł do dziecinnego pokoju, dopóki nie powiadomię o wszystkim Gwen. Zdjęła z wieszaka czarne spodnie i szybko je włożyła. Schowała do kieszeni kawałek tapety, włożyła luźny jedwabny T-shirt i udała się na poszukiwanie siostry. Gwen siedziała na tarasie. Spojrzała na zegarek i ze zdumieniem stwierdziła, że jest dopiero za kwadrans dwunasta. Rano zdążyła zrobić tyle, ile można by w ciągu dwóch dni. Dziwne się czuła, bo w jej głowie kłębiło się wiele różnych myśli. W każdej chwili ktoś mógł jej podsunąć kolejną. Na przykład wciąż zastanawiała się nad tym, kto i dlaczego w nocy wstawił do spiżarni trzy ogromne kręgi świeżo upieczonego kruchego ciasta. Czy naprawdę ktoś mógł je upiec, kiedy wszyscy spali? Kto to zrobił i z jakiego powodu? Odsunęła od siebie te pytania. Już umieściła je na liście spraw do załatwienia, którą miała w głowie. Odpowiadała ona niemal w stu procentach liście z notesu, ale towarzyszyły jej różne troski i zmartwienia. Bridget, której mała firma gastronomiczna przygotowywała przyjęcie, nie byłaby zachwycona widokiem kruchego ciasta, gdyby jakiś żartowniś próbował nim pokrzyżować jej plany kulinarne. Menu na trzydaniowy urodzinowy lunch zostało starannie zaplanowane. Gwen znała je na pamięć: mozzarella i warzywa z bazylią zapiekane w cieście, z sosem z pomidorów i pieczonego czosnku; crepes z wędzonym łososiem, do tego ogórek z creme fraiche, ze szczypiorkiem; dla wegetarianów nie jedzących ryb omelette z porami, orzechami włoskimi, rodzynkami i rzeżuchą, z dodatkiem świeżych ziół; ciasto z musem czekoladowym oraz malinami i truskawkami zamarynowanymi w napoju z soku z kwiatów dzikiego bzu, z bitą śmietaną; kawa i tort urodzinowy. Gwen ciekła ślinka na samą myśl o tych smakołykach. Zwłaszcza deser miał być fantastyczny. Bridget słynęła z tego ciasta, a Leonora uwielbiała czekoladę. Dzień zaczął się bardzo obiecująco. Gwen zamówiła na popołudnie firmę sprzątającą, która od lat odpowiadała za porządek w Willow Court. Ekipa zajmująca się urządzaniem namiotu była sprawna i dobrze zorganizowana. Zdolna do samodzielnego działania, nie wymagała stałego nadzoru. Niemniej jednak stale kręcił się tam James, przechadzając się dumnym krokiem, jakby to on wpadł na pomysł, aby ustawić w namiocie dziewięć stołów: pośrodku ten z dwunastoma krzesłami, dla rodziny, a wokół niego pozostałe, każdy z ośmioma krzesłami, dla gości. Na każdym stole miał stać wazon z innymi kwiatami, a każdemu z gości postanowiono wręczyć przy wejściu jeden przypisany do jego stołu, aby przybywający nie pomylili przydzielonych im miejsc. Na taki pomysł wpadła Jane, młoda ładna kwiaciarka, której firmę Gwen zatrudniła przy dekoracji kwiatowej namiotu. Przyjechała do Willow Court, aby wszystko uzgodnić, i obiecała, że zjawi się jutro o świcie. Miała ozdobić stoły i zawiesić kosze na specjalnie przygotowanych wspornikach, które jeszcze mocowano. W koszach postanowiła umieścić frezje, róże, paprocie, orchidee i lilie, w odcieniu kremowym, białym i bladoróżowym. Musiały wyglądać niebiańsko. Dlatego Gwen, która odpowiadała za stan kwiatów i innych roślin, hodowanych w oranżerii i ogrodzie, bardzo dbała o to, aby wyglądały doskonale. Pięknie prezentowały się begonie. Z kamiennych urn ustawionych wzdłuż tarasu wyłaniały się ich podwójne kwiaty we wszystkich odcieniach różu i oranżu. Po raz pierwszy w tych dniach Gwen była naprawdę zadowolona z wyglądu kwiatów. Dzięki późno kwitnącym okazałym różom również Cichy Ogródek wyglądał wspaniale. W tym roku spektakularnie urodziwe były kuliste głowy hortensji ciężkich od kwiatów. Dalie prezentowały się lepiej niż kiedykolwiek wcześniej, a lilie nadzwyczaj pięknie. Wszędzie rosło też mnóstwo makówek, które wstawione do wazonów miały tworzyć interesujący kontrast z kwiatami. Jeśli utrzyma się piękna pogoda, dekoracja kwiatowa będzie imponująca, pomyślała z zadowoleniem Gwen - jej ciężka praca włożona w ostatnich tygodniach w to, aby osiągnąć takie efekty, musi przynieść owoce i jutro goście wyniosą z pobytu w Willow Court miłe wspomnienia. Propozycja Efego dotycząca losu obrazów chwilowo wszystko zepsuła, ale dzięki Bogu Leonora wykazywała rozsądek i nie dąsała się. Będzie dość czasu po przyjęciu, aby zastanowić się nad przyszłością kolekcji. Po południu Gwen postanowiła sprawdzić, czy na ramach obrazów nie osiadł kurz. Wprawdzie niedawno został z nich starty najdrobniejszy pyłek, lecz z pewnością Chloe wznieciła kurz, montując w holu dekoracyjne drzewko urodzinowe dla Leonory. Troski nigdy dość. Już dziś należało położyć pod tym drzewkiem prezenty. Rano listonosz doręczył większość przesyłek od tych osób, które nie mogły zjawić się jutro na przyjęciu. Gwen przyszło do głowy, że Alex i Beth mogliby rozpakować te, których Leonora jeszcze nie rozpakowała z braku czasu. Raczej nie mieli wiele do roboty. Niedawno ich widziała, jak szli do domku niani. Uznała to za miłe z ich strony, że postanowili odwiedzić staruszkę. Ale teraz powinni dołączyć do pozostałych członków rodziny i wspólnie przygotować wszystko na przyjęcie. I co działo się z Rillą? Gwen ogarnęła irytacja. Siostry prawie nigdy nie było pod ręką. Czy w ogóle już wstała? To dla niej typowe, że nie oferuje pomocy, choć zapewne widzi, ile jest jeszcze pracy, orzekła. W tej samej chwili zza rogu domu wyłoniła się Rilla, niemal biegnąc w jej stronę. To było niezwykłe, bo Rilla nigdy tak się nie spieszyła. Gwen przeszył dreszcz. - Co się stało? - spytała zaniepokojona. Nagle zdała sobie sprawę z tego, że tylko jej siostra mogła upiec w nocy kruche ciasto, że tylko Rilli mógł przyjść do głowy taki zwariowany pomysł. - Czy te kręgi kruchego ciasta to twoje dzieło? - Zgadza się. Gwen, właśnie zamierzałam ci o nich powiedzieć, ale stało się coś, o co natychmiast muszę cię spytać. - O Boże. Lepiej nic nie mów. Chodzi o mamę? Jak ona się czuje? Wiem, że propozycja Efego zmartwiła ją bardziej, niż to okazała. - To nie ma nic wspólnego ze zdrowiem mamy. To znaczy w pewnym sensie ma, ale nie martw się. Nikt nie jest chory. Czy możemy porozmawiać gdzieś na osobności? Chcę ci coś pokazać. Gwen otworzyła drzwi prowadzące z tarasu do oranżerii. Nikogo tam nie było, więc usiadła przy stole. - O co chodzi? Jesteś bardzo tajemnicza, Rillo. - Proszę. Oto kawałek tapety z dachu domku dla lalek. Gwen w milczeniu obserwowała, jak siostra wyjmuje z kieszeni spodni długi zwinięty pas znajomej tapety i rozwija go na stole. - Skąd to wzięłaś? - spytała, patrząc na tapetę, która sama zwinęła się w kłębek. - Jak to się stało... - Douggie wszedł do pokoju dziecinnego. Zobaczyłam go tam dziś nad ranem - wyjaśniła pospiesznie Rilla. - Co takiego robiłaś, że już nie spałaś? To do ciebie niepodobne. - Gwen, teraz to nie ma znaczenia. Powiem ci później. Wtedy jeszcze się nie położyłam. - A więc to w tym czasie upiekłaś kruche ciasto, choć nie wiem po co. Będzie tyle jedzenia, że można wątpić, czy zdołamy wszystko zjeść. Dlaczego postanowiłaś jeszcze upiec kruche ciasto? I to w dodatku takie ogromne. Rilla westchnęła i usiadła naprzeciwko siostry. - Gwen, mówisz o czymś nieistotnym. Naprawdę. Czy tego nie dostrzegasz, że grozi nam kryzys rodzinny? Gdy matka odkryje, że domek dla lalek został uszkodzony, wpadnie w furię. Wiesz, co to znaczy. Jeśli chodzi o kruche ciasto, to zamierzam je przełożyć truskawkami i bitą śmietaną. Uzgodnię z Mary, by podano je dziś wieczorem na deser. Po prostu byłam w nastroju do pieczenia. To wszystko. Gwen już dawno przywykła do nastrojów siostry. Wzniosła tylko oczy do nieba, lecz zaraz utkwiła je w tapecie. - Zauważyłaś? Z tyłu jest coś napisane. Litery są wyblakłe, ale częściowo można je odczytać. Spójrz. Rilla zaczęła uważnie oglądać wewnętrzną stronę tapety. - Rzeczywiście - potwierdziła. - Jednak najważniejsze jest to, co powiemy matce. Czy uważasz, że po prostu powinnyśmy popędzić do pokoju dziecinnego i starannie przykleić ten nieszczęsny kawałek, aby matka się nie zorientowała, że został oderwany? - Oczywiście, że nie. Czy nie pamiętasz, jak rozbiłaś talerz i wyrzuciłaś go w nadziei, że matka niczego nie zauważy? Rilla roześmiała się. - Miałam cholernego pecha, bo nie spostrzegłam, że na podłodze został jeden kawałeczek. Pamiętasz? Boże, ale mi się dostało. Nigdy nie zapomnę, jak powiedziała: „Nie chodzi mi o stratę talerza, lecz o to, że oszukała mnie moja własna córka”. Gwen uśmiechnęła się mimo woli, gdyż siostra doskonale potrafiła parodiować. - Ale uważam, że należy jej powiedzieć o tapecie dopiero po lunchu. Nic się nie stanie, a poza tym przynajmniej zjemy w spokoju. - Dobrze, Gwennie. Chcę jednak, żebyś przy tym była, gdy będę ją informowała o całej sprawie. Sama nie stawię jej czoła. Nie wiedziałabym, co właściwie powinnam jej powiedzieć. - W porządku. Postaramy się, by była wtedy sama. Będzie szła na górę, by trochę odpocząć i przebrać się na popołudniowe zdjęcia. Sean zabiera ją dziś na rozmowę z nianią. Rilla nic na to nie powiedziała. Wpatrywała się w wewnętrzną stronę tapety. - Co robisz? Co tam widzisz? - zainteresowała się Gwen. - To, co tu jest napisane, wydaje mi się dość dziwne. Najwyraźniej chodzi o fragment większego tekstu - uznała Rilla. - Oczywiście, że tak - potwierdziła siostra. - Przecież widzisz, że mamy do czynienia z kawałkiem listu lub czegoś innego. Od razu zauważyłam tam urwane słowa. Czy możesz odczytać któreś z nich? Rilla skinęła głową. - Owszem. Na przykład „pocieszenie, przyjemność i ukojenie” i „słabowita”... A co to jest? Spróbuj przeczytać te słowa. Gwen zmarszczyła czoło i starała się odcyfrować bardzo wyblakłe litery napisane sepią. -„farba nie kłamie”. Chyba tak to brzmi, choć Bóg jeden wie, co może znaczyć cały ten tekst. Jak sądzisz, kto go napisał? - Nie mam pojęcia - wyznała Rilla. - Ale cała rzecz wydaje się niezwykle tajemnicza. Oczywiście dach domku dla lalek jest całkiem duży. Jeśli na tapecie jest napisane znacznie więcej... - Nie dokończyła myśli i dodała: - Koniecznie musimy poznać cały ten list, czy cokolwiek to jest, i złożyć z tego jakąś całość, bo inaczej umrę z ciekawości. To, co widnieje na tym kawałku, niczego nam nie wyjaśni. Tylko nas zdezorientuje. - Zwinęła tapetę i schowała ją do kieszeni. - Zastanawiam się, czy dałoby się odkleić całą tapetę, aby przeczytać to, co jest na niej napisane. - Najpierw musimy powiedzieć o wszystkim matce - ostudziła jej zapały Gwen. - Gdybyśmy odkleiły tapetę bez jej wiedzy, nigdy by nam tego nie wybaczyła. - Ale co będzie, jeśli ona zechce przykleić z powrotem oderwany kawałek? Może obchodzi ją bardziej stan domku dla lalek niż odcyfrowanie jakichś wyblakłych słów. Gdybyśmy odkleiły tapetę, zanimby się zorientowała, przynajmniej poznałybyśmy ten tekst. - Nie. - Gwen potrząsnęła głową. - Nie możemy tak postąpić. Musimy jej pozostawić decyzję. Ona zawsze chciała wszystko wiedzieć, więc bardzo wątpię, aby zdołała oprzeć się pokusie przeczytania całego tekstu. - Oczywiście masz rację - zgodziła się Rilla. - Czy idziesz już na lunch? -Właściwie mogę iść. Teraz tylko ta sprawa zaprząta, mój umysł. Bez względu na to, jak bardzo człowiek się stara, nic nigdy nie idzie mu gładko. Czy tak nie jest? Rozwiązujesz jeden problem i na jego miejsce pojawiają się trzy nowe. - Jedzenie rozładowuje stres. Chodźmy na lunch - zasugerowała Rilla. - Straciłam apetyt. Boję się powiedzieć jej o tym - wyznała Gwen. - Ja też, ale nie ma to wpływu na mój apetyt. Umieram z głodu! - Rilla wzięła siostrę za rękę, zmuszając ją do wstania z krzesła. Gdy szły do jadalni, dodała: - Razem damy sobie radę! Gwen uśmiechnęła się czarująco. Zawsze tak mówiły do siebie w dzieciństwie. To, że Rilla o tym nie zapomniała, dodawało Gwen otuchy. W pokoju dziecinnym panowała cisza. Rilla zamknęła oczy. W wielkim napięciu czekała, aż matka przemówi. Powiedziała Leonorze, że Douggie uszkodził jej ukochany domek dla lalek, ale wiele ją to kosztowało. Na lunchu przez cały czas zastanawiała się nad doborem właściwych słów. Nie zwracała uwagi na jedzenie i na pozostałe osoby. Jednym uchem słuchała, o czym rozmawiają Beth i Chloe, Fiona i Douggie, Efe i James. Zauważyła, że również siostra jest pogrążona w myślach. Denerwuje się tak samo jak ja, bez względu na to, co mówi, uznała. Jeśli nie będzie ostrożna, Leonora zorientuje się, że coś się wydarzyło. Dlatego Rilla z rozmysłem zadała Gwen pytanie, starając się w ten sposób przestrzec ją przed czujnością matki. Szczęśliwie siostra od razu zrozumiała jej intencję i rozpoczęła z matką ożywioną rozmowę. O mój Boże, ona nie potrafi oszukiwać, pomyślała Rilla. Kilka razy obawiała się, że matka zaraz spyta, dlaczego ona i Gwen zachowują się tak dziwnie, ale szczęśliwie lunch dobiegł końca. Gdy wychodzili z jadalni, podeszła do Leonory i wzięła ją pod rękę. - Mamo, czy mogłabyś pójść na chwilę ze mną i Gwen do pokoju dziecinnego? - Teraz? - spytała Leonora niechętnie. - Muszę odpocząć. O trzeciej przyjdzie po mnie Sean. Jedziemy do niani na zdjęcia. Kochanie, czy nie możemy z tym poczekać? - Nie, mamo. To jest naprawdę ważne - włączyła się do rozmowy Gwen. - Powinnaś coś zobaczyć. - W pokoju dziecinnym? - upewniła się Leonora, gdy były już na piętrze. - Tak. Wejdźmy do środka i Rilla ci powie... - Gwen przerwała i otworzyła drzwi. Rilla przystanęła obok domku dla lalek i zdjęła z niego pokrowiec. Leonora szybko do niej podeszła i przesunęła dłońmi po dachu. - Kto to zrobił? - spytała. - Chciałam ci to powiedzieć, zanim zobaczysz. Douggie wszedł tu dziś wcześnie rano i oderwał ten kawałek tapety. - wyjaśniła Rilla. Podała jej zwinięty skrawek. Leonora wzięła go od niej, ale patrzyła na miejsce na dachu, w którym został oderwany. Oddychała głośno. Zaniepokojona Rilla zaczęła się bać, że matka zasłabnie i osunie się na podłogę lub dostanie ataku serca. - Mamo, może powinnaś usiąść? - zasugerowała. Leonora zignorowała jej propozycję i nadal wpatrywała się w to miejsce po prawej stronie dachu, przypominające kształtem węża. - Mogło być gorzej - oświadczyła w końcu, siląc się na pogodny ton i jakby z trudem powstrzymując łzy. - Może uda się nam naprawić to uszkodzenie, przykleić z powrotem tapetę, jeśli nie jest poszarpana? - Ktoś coś napisał na odwrocie - poinformowała ją Rilla. Leonora usiadła na krześle. - Chcę to zobaczyć. - Rozwinęła tapetę i zdumiona spoglądała na tekst. Rilla z niedowierzaniem stwierdziła, że w mgnieniu oka matka bardzo się zmieniła, jakby nagle kurcząc się, malejąc i słabnąc. Leonorze drżały usta, a w jej oczach pojawiły się łzy. Powiedziała ledwie dosłyszalnym głosem: - To jest pismo mojej mamy. Rillę przeszył dreszcz. - Nic ci nie jest? - spytała matkę zaniepokojona Gwen, klękając przy niej. - Postaraj się uspokoić oddech. Riłla zwróciła uwagę, że jest nierówny. Poza tym matka mrugała, jakby z wielkim wysiłkiem próbowała odzyskać panowanie nad sobą. - Zaraz do siebie dojdę - uspokajała córki, ale nie potrafiła powstrzymać łez. - Zaraz... Wytarła oczy dłońmi jak małe dziecko, co zaszokowało Rillę. Leonora, którą znała, mogła wytrzeć oczy tylko płócienną chusteczką. Nawet tych higienicznych używała jedynie w sytuacji przymusowej. Rilla dałaby głowę, że matka ma w kieszeni płócienną chusteczkę. W końcu Leonora uniosła skrawek tapety i zaczęła przesuwać spojrzenie po widniejących na niej słowach. - Mamo, czy przynieść ci okulary do czytania? - spytała Gwen. - Nie - odpowiedziała Leonora po długim milczeniu. - Widzę wystarczająco dobrze. - Teraz jej głos brzmiał bardziej normalnie. Westchnęła. Wyraźnie wzięła się w garść. Z kieszeni spodni wyjęła koronkową chusteczkę i wytarła oczy. Oznajmiła: - Te słowa napisała moja matka. Czy któraś z was może je odczytać? Ja nie mogę, choć je widzę. Pismo jest takie wyblakłe. - Sądzę, że tak - odpowiedziała Gwen. - Chyba mi się uda. - Czekam, czytaj. - Matka zamknęła oczy. - Oczywiście, mamo, jeśli na pewno tego chcesz - odparła z powagą Gwen, wzbudzając tym zdziwienie Rilli. Bo mogło się przecież okazać, że na skrawku tapety Maude sporządziła listę zakupów czy coś w tym rodzaju. Po chwili lektury Gwen oświadczyła: - Trudno doszukać się w tym wszystkim sensu, bo w każdym wierszu jest tylko kilka słów. Ale spróbuję. Czytam: „Przychodziłam do pracowni / dzień / pocieszenie, przyjemność i ukojenie / pod cudzym nazwiskiem/ okno / oddać ten blask / przedmiot (czy osoba) /Jest sprytny / przez lata. Twierdził, że / farba nigdy nie kłamie / Ty /i nie zabiegać o sławę / jesteś słabowita”. - To wszystko. Obawiam się, że nie ma w tym sensu. Leonora siedziała sztywno na krześle i płakała. - Mamo? - odezwała się przestraszona Rilla. - Proszę, nie smuć się. Powiedz nam, o co chodzi. Jesteśmy tu z tobą. Proszę, nie płacz. - Kochanie, przepraszam. - Leonora próbowała wziąć się w garść. - To dlatego, że minęło tyle lat, kiedy po raz ostatni widziałam pismo mamy. Wywołało we mnie wspomnienia. Ale nie dzieje się ze mną nic takiego, czym musiałybyście się martwić. Naprawdę. Czuję się doskonale, choć oczywiście muszę przeczytać pozostałą część tekstu. - Pozostałą część tekstu? - powtórzyła za nią zaintrygowana Rilla. Leonora wytarła oczy chusteczką i odetchnęła głęboko. - To, co Gwen przeczytała, jest przecież częścią czegoś większego - oświadczyła po chwili. - Sądzę, że matka napisała to tuż przed śmiercią, bo dach domku dla lalek ofiarowała mi wówczas w prezencie urodzinowym... - głos jej się załamał. Rilla wiedziała wszystko o tym strasznym okresie, choć Leonora rzadko o nim mówiła. - Ale czy możemy zdjąć tapetę? - spytała praktycznie Gwen. - Oczywiście nie uszkadzając jej. Co będzie, jeśli okaże się to niemożliwe? - Wszystko jest możliwe. Czy mi nie mówiłaś, że chłopak Chloe jest konserwatorem malarstwa? Będzie wiedział, co robić - stwierdziła Leonora. Gwen spoglądała na nią z wyraźną ulgą. - Philip? Oczywiście. Mamo, jaka ty jesteś bystra, że pamiętasz o takich rzeczach] Od razu po niego pójdę - zaofiarowała się. - Jestem pewna, że potrafi nam pomóc. - Wyszła szybko z pokoju. Rilla słyszała, jak schodząc po schodach, woła Chloe. Leonora ruszyła do drzwi. - Rillo, czy mogłabyś poszukać Seana i powiedzieć mu, żeby przyszedł po mnie o czwartej? Żeby był tak dobry i przesunął filmowanie na późniejszą porę? - Wyszła z pokoju, zanim córka zdążyła jej odpowiedzieć. Rilla nakryła domek dla lalek pokrowcem i spojrzała na ostrą krawędź dachu rysującą się na tle ściany. W promieniach wpadającego przez okno słońca widziała wirujące w powietrzu drobiny kurzu. Poczuła lęk na myśl o tym, jaką tajemnicę może skrywać biały pokrowiec. Leonora wydala dźwięk, który zabrzmiał w jej uszach obco. Był podobny do jęku rannego, schwytanego w pułapkę zwierzęcia, a nie do głosu człowieka. Nie do jej głosu. Gdy znalazła się w swoim pokoju, od razu się położyła. Zamknęła oczy i zobaczyła wirujące w czarnej otchłani gwiazdy, słońce i purpurowe smugi. „Och, mamo, mamo”, usłyszała w wyobraźni swój głos słabego małego dziecka, ale w rzeczywistości łkała i z trudem łapała powietrze. Drżała na całym ciele i nie mogła nad tym zapanować. Starała się odzyskać miarowy oddech i myśleć o zwykłych sprawach. Rilla miała przesunąć filmowanie na późniejszą porę. Philipa czekało odklejenie tapety od drewnianej konstrukcji dachu domku dla lalek. Będzie lepiej, jeśli się dowiem, co matka na tej tapecie napisała, uznała Leonora. Czuła, że chodzi o jakąś mroczną bolesną sprawę, której brzemię dźwiga prawie przez całe życie. Dotychczas uważała, że ma ona związek z naturalnym cierpieniem dziecka po stracie rodzica, które musi nauczyć się z tym żyć, lecz teraz zaczęła się zastanawiać, czy ta strata nie powstała w zupełnie inny sposób, niż dotychczas sądziła. Otworzyła oczy. Mogą mi o tym powiedzieć słowa mojej matki. Gdybym tylko zdołała dowiedzieć się z nich wszystkiego, gdybym je odczytała, ta mroczna bolesna sprawa, która tak mi ciąży, wreszcie przestałaby mnie dręczyć. Ale teraz zajmę się czymś innym, postanowiła. Przyjęciem. Starała się skupić na dniu jutrzejszym, jednak uparcie powracała myślami do dnia z odległej przeszłości. Czuję się jak ktoś pogrzebany żywcem, o kim świat dowiaduje się po wielu latach, stwierdziła, lecz zarazem jak ktoś nagle powracający do życia. Sierpień 1935 Leonora zawahała się, zanim weszła do salonu. To był najokazalszy pokój w domu. Zwykle wchodziła tam tylko wtedy, gdy któreś z rodziców ją zaprosiło. Na ścianach wisiały obrazy taty, a na wyfroterowanym parkiecie leżały dywany o skomplikowanych deseniach. Jako maleńka dziewczynka siadywała na nich i przesuwała dłonią po liniach oddzielających od siebie barwne pola. Gdy weszła, mama się nie odwróciła, choć musiała usłyszeć jej kroki. Maude Walsh stała przy oknie, spoglądając na ogród. Sądząc z jej pozy, była smutna. Leonora nie wiedziała, jak nakłonić do rozmowy zwykle milczącą matkę, choć niania często jej powtarzała, że kłopot się zmniejsza, jeśli się z niego zwierzyć. Mama odzywała się bardzo rzadko. Dlatego Leonora nigdy nie wiedziała, co powinna do niej powiedzieć. Czuła, że to zbyt dziecinna reakcja jak na dziewczynkę, która wkrótce skończy osiem lat, ale zawsze tak się działo. Gdy byłam maleńka, mama więcej do mnie mówiła, ale może nie pamiętam tego zbyt dobrze? - pomyślała. Problem nie tkwił w tym, że nie kochała matki. Przeciwnie, kochała ją tak bardzo, że aż nie potrafiła tego wyrazić. To znaczy, umiała tylko szeptem opowiedzieć o tym swojemu pluszowemu niedźwiadkowi, panu Worthingowi, gdy przed zaśnięciem leżała w mroku w dziecinnym pokoju. Pan Worthing znał wszystkie jej sekrety. Czasami zastanawiała się przy nim, czy naprawdę jest dzieckiem Maude Walsh. Może ją zamieniono po urodzeniu? Ale zdarzało się to w bajkach, a nie w życiu. Tego była niemal pewna, lecz mimo to wierzyłaby, że ją zamieniono, gdyby nie jej uderzające podobieństwo do ojca. Przeglądając się w lustrze, widziała jego ciemne włosy, niebieskie oczy i uszy. Zwłaszcza to ostatnie wydawało się jej zabawne. Uważała, że w jakiś czarodziejski sposób otrzymuje się uszy, które są kopią uszu rodzica. Niestety, nie znajdowała w swojej twarzy najmniejszego podobieństwa do twarzy matki. - Jesteś nieodrodnym dzieckiem swojego taty. Nie ma możliwości pomyłki - powtarzała jej niania. - Wiem! - krzyczała wtedy zniecierpliwiona. - Ale czy jestem też nieodrodnym dzieckiem swojej mamy? - Nie bądź głupiutką gąską! Oczywiście, że jesteś. Byłam przy niej, jak cię rodziła. To, że nie jesteś do niej podobna, nie znaczy, że nie jest twoją matką. Maude... to imię mojej matki, pomyślała Leonora, patrząc na drobną postać. Pasuje do niej, pomyślała. Jest delikatne. Nawet się nie odwróciła, aby sprawdzić, kto wszedł do pokoju. Gdybym nie szukała mamy, w ogóle mogłabym jej nie zauważyć, jest taka nieruchoma i drobna. Nosi proste stroje, a jej włosy są niemal tej samej barwy co zasłony, złotawobrązowe. Ale jest ładna. Tak uważam. Z powodu swego spiczastego podbródka, zielonkawych oczu i małych ust, które często drżą, przypomina mi kota. Mówi tak cicho, że trzeba pochylić się do jej ust, aby ją usłyszeć. Inaczej niż tata. Tata jest wysoki, mówi głośno i wszyscy uważają go za przystojnego, ale ja nie mogę oceniać jego urody, bo wyglądam tak samo jak on. Leonora przeszła przez dywan do okna. - Mamusiu! Tyler przygotowuje w ogrodzie ognisko. Czy mogę tam pójść i popatrzeć? Maude uśmiechnęła się. - Oczywiście, kochanie. Właśnie myślałam o ognisku. Widzę Tylera przez okno. Spójrz. Leonora stanęła przy niej. Ogrodnik układał z kawałków drewna stos. Obok niego na taczce piętrzyły się różnej wielkości kartki z rysunkami. To były szkice taty. Mówił Leonorze, że gdy na papierze pojawia się czegoś za dużo, trzeba go spalić. Leonora była przyzwyczajona do palenia papierów. Uwielbiała ognisko z jego złocistymi płomieniami, które strzelały do góry i paliły, zamieniając papier w szary popiół. Czasami rozdmuchiwał je wiatr, unosząc płonące kawałki jak ogniste motyle i wzniecając iskry niczym maleńkie fajerwerki. Chciała o coś spytać matkę, lecz najpierw musiała się zastanowić, czy jej tym nie zmartwi. Wiedziała, że martwi ją wiele rzeczy. Niania mówiła, że Maude Walsh jest wrażliwa, co znaczyło, że przeżywa wszystko silniej niż inni, często choruje i przebywa w swoim pokoju. Czasami Leonora nie widywała matki całymi dniami, bo nawet jeśli Maude nie chorowała, to spędzała mnóstwo godzin w pracowni ojca, gdzie Leonorze nie wolno było wchodzić. - Dlaczego nie mogę? - pytała nianię. - Dlaczego mama może tam wchodzić, a ja nie? Nie przeszkadzałabym mu. Zachowywałabym się bardzo cicho. Naprawdę. Niania kręciła głową. - To nie jest sprawa hałasowania. Twój ojciec po prostu lubi być sam, gdy maluje. Wyjątek stanowi twoja matka, która jest dla niego rodzajem muzy. - Co to znaczy? Kto to jest muza? - To ktoś, kto inspiruje artystów do tworzenia lepszych dzieł. Jest jak anioł stróż. Czuwa nad malarzem czy poetą, aby osiągali w twórczości więcej. - Ja też mogłabym być muzą, nieprawdaż? - nie ustępowała Leonora. - Kochanie, myślę, że mogłabyś, ale twój tata wybrał sobie twoją mamę i nic nie można na to poradzić. Leonora powróciła myślami do chwili obecnej. Odetchnęła głęboko. - Mamo, ty nie lubisz ogniska, nieprawdaż? - spytała. - Nie, nie. Jest takie... - Jakie? - Takie ostateczne. Wszystko kończy. Jeśli coś się spali, to już nie można tego odzyskać. Nie mam racji? - Ale gdy spali się coś, czego się nie chce, to człowiekowi nie jest tego żal, nieprawdaż? To znaczy, nie jest mu żal, że już tego nie odzyska. Maude uśmiechnęła się i pogłaskała ją po głowie. - Ja nigdy nie wiem, czy chcę coś mieć, czy nie. Potrafię zmienić zdanie. Człowiek może uznać, że czegoś nie chce, a następnie obudzić się w nocy i strasznie tego pragnąć. Mamie drży głos, stwierdziła Leonora i spojrzała na nią. Maude miała łzy w oczach. Leonora zaczęła tracić do niej cierpliwość. Matka Bunny, jej przyjaciółki, była pełna energii. Chodziła po wiosce ubrana w rozpinaną spódnicę i mówiła wszystkim dzień dobry, serdeczna, pogodna i uśmiechnięta. Leonora żałowała, że jej matka jest zupełnie inna. Zaczerwieniła się na myśl o swej nielojalności. - Czyli mogę pójść do Tylera i patrzeć na ognisko? - powróciła do sprawy, z którą przyszła. - Niania kazała mi spytać ciebie lub tatę o pozwolenie. Gdy to powiedziała, zaczęła się zastanawiać, dlaczego niania kazała jej to zrobić, skoro zwykle sama decydowała o tym, co Leonorze wolno, a czego nie wolno. - Oczywiście, kochanie, że możesz - odpowiedziała Maude. - A może pójdziesz tam ze mną. Mogłybyśmy oglądać ognisko razem - zaproponowała jej Leonora. - Kochanie, to bardzo miło z twojej strony, ale teraz muszę odpocząć. Boli mnie głowa. Chyba zanosi się na burzę. Pędź tam, a ja na chwilę się położę. Było duszne gorące popołudnie. Liśćmi drzew nie poruszał najlżejszy powiew. Wydawało się, że świat wstrzymał oddech w oczekiwaniu na rozpętanie się żywiołów. Zanim Leonora doszła do kuchennego ogródka, Tyler już zapalił ognisko. Gdy znalazł a się na miejscu, płomienie pochłaniały kartki, czerwieniąc się i złocąc na spalanym papierze. - Miło panienkę widzieć! - krzyknął ogrodnik, jakby przekrzykiwał hałas ognia, który trzaskał i szumiał, czym zawsze Leonorę zdumiewał. - Wspaniały ogień! - odkrzyknęła. - Większy niż zwykle. - Miesiące gromadzenia śmieci, jak powiedział pan Ethan, ale te papiery wcale nie wyglądały jak śmieci, a przynajmniej część z nich. Rysunki na niektórych były naprawdę urocze. Nagłe zerwał się wiatr i porwał z ogniska kartkę, unosząc ją do góry. Miała kształt postrzępionego z jednej strony trójkąta, jakby stanowiła połowę kartki przedartej po przekątnej. Wiatr pędził ją przez grządki warzywnika. Gdy pofrunęła do Cichego Ogródka, Leonora pobiegła za nią do miejsca, gdzie przy wysokim murze z różowawych cegieł rosła rozłożysta jabłoń. Znalazła tam kartkę na ziemi, przy ostróżce ogrodowej. Widniały na niej jakieś części rysunku, lecz nie potrafiła ich rozpoznać. Odczytała natomiast słowa, takie jak światło, okno i jakieś sylaby, jakby część wyrazu, który pozostał na drugiej części kartki. Z korespondencji doskonale znała zamaszyste pismo ojca, ale pamiętała także pochyłe drobne pismo matki. Te słowa i sylaby napisała Maude Walsh. Dlaczego na papierze taty? Ethan Walsh nie znosił, gdy ktoś ruszał jego rzeczy. Z pewnością nie pozwoliłby mamie pisać na czymś, co do niego należało. Ale może pozwalał na to, bo była jego muzą? Leonora nie potrafiła rozwiązać tej zagadki Złożyła papier i wsunęła go do kieszeni sukienki. Postanowiła włączyć go do swojej kolekcji tajemniczych przedmiotów. Trzymała je w blaszanym pudełku po herbatnikach, na którym widniał wizerunek rudego kociątka - zapewne kiedyś tak wyglądał pan Nibs. Czuła, że nie powinna nikomu mówić o tym, że ma ten kawałek papieru, choć nie potrafiła zrozumieć dlaczego. W drodze do domu przeszła obok ogniska. Płomienie już zgasły i z kartek pozostał tylko popiół. Zerknęła na dom. Mama wciąż nieruchomo stała w oknie. W rozedrganym od gorąca powietrzu Leonora nie widziała wyraźnie jej twarzy, częściowo ukrytej za zasłoną, ale spostrzegła, że jest smutna i blada. Leonora doskonale umiała czytać. Mimo to uwielbiała te wieczory, kiedy do pokoju dziecinnego przychodził ojciec, siadał na łóżku i czytał jej kilka stron książki, którą już zaczęła. Dziś przyjdzie, gdy rozpęta się burza, pomyślała. Właściwie Leonora nie bała się grzmotów, błyskawic i piorunów czy dzwoniącego o szyby deszczu, ale była w takich chwilach trochę zdenerwowana. Gdy wówczas tata do niej przychodził, zawsze polepszało się jej samopoczucie pod wpływem jego silnego głosu i dodającej otuchy obecności. Siadając na łóżku i czytając, demonstrował jej, że ani trochę nie boi się burzy. Oparła się na poduszkach, przytuliła pana Worthinga i słuchała, jak tata czyta jej ulubioną książkę Louisy May Alcott Małe kobietki. Właśnie doszedł do jednego z najciekawszych miejsc, w którym Beth jest ciężko chora. Siedział na łóżku nieco pochylony do przodu. Nagle przestał czytać i odłożył książkę na pikowaną narzutę. - Leonoro, skąd to masz? To był ten kawałek papieru! Jak mogła zapomnieć go schować, gdy wróciła z dworu do pokoju? Najwyraźniej z powodu burzy wyleciało jej to z głowy, bo na niebie błyskawicznie zebrały się ciemne chmury i ledwie weszła do domu, rozległ się pierwszy grzmot. Położyła więc papier na nocnym stoliku, zamiast od razu włożyć go do blaszanego pudełka. I teraz tata go zauważył. Na jego twarzy malował się gniew, ale dlaczego? - Podniosłam ten papier, gdy wiatr porwał go z ogniska. Czy mogę go zatrzymać? Czy to coś aż tak ważnego? Zastanawiała się, dlaczego ojciec tak bardzo chce go odzyskać, ale nie potrafiła sobie odpowiedzieć na to pytanie. Ojciec wstał z łóżka, trzymając w dłoni papier. Ponieważ Leonora leżała, wydawał się jej wyższy niż normalnie. Zasłaniał głową wiszącą u sufitu lampę, więc jego twarz pozostawała w cieniu. Leonora nie widziała wyraźnie jego rysów. - Nie, Leonoro, nie możesz go zatrzymać. To nieładnie że wzięłaś coś, co do ciebie nie należało. Kochanie, muszę już iść. Dobranoc. Wyszedł z pokoju, zanim zdążyła powiedzieć coś na swoja obronę. Łzy napłynęły jej do oczu. Dlaczego tak się zachował? Nie zrobiła nic złego. Tak czy inaczej nikt już tych papierów nie potrzebował, gdyż w przeciwnym razie nie zostałyby przeznaczone do spalenia. Były śmieciami, a śmieci nie należą do nikogo. Śmieci są czymś, czego ludzie już nie chcą. Leonora ze złością otarła łzy płynące po policzkach. Prawie nigdy nie płakała. Szczyciła się tym, że jest dzielna i bardziej dojrzała od dzieci w jej wieku, lecz tym razem nie potrafiła zapanować nad emocjami. Czasami tata zachowywał się jak tyran. Zmuszał innych do robienia tego, co chciał. Na przykład mama nie znosiła podawania herbaty panom z Londynu, a on ją do tego zmuszał. Twierdził, że byłoby niewłaściwe, gdyby tego nie robiła. Leonora widziała, jak podczas takich spotkań w salonie matka siedzi sztywno, ze spuszczoną głową, w jednym z mniejszych foteli. Panami z Londynu nazywała mężczyzn, którzy co pewien czas przyjeżdżali do Willow Court, aby nakłonić ojca do zorganizowania wystawy, gdyż uważali go za doskonałego artystę. Ale on nigdy nie dał się do tego namówić. Kiedyś wytłumaczył jej dlaczego. - Ludziom podoba się bardziej to, czego nie mogą mieć - powiedział, gdy spacerowali wokół jeziora. Mama nie czuła się wtedy najlepiej i musiała spędzić całe popołudnie w domu. Leonora uwielbiała jezioro i często nad nie przychodziła, z nianią lub z tatą, aby zobaczyć łabędzie i rosnące na brzegu wierzby, które zamaczały gałęzie w wodzie. Okrążenie jeziora wolnym krokiem zajmowało niemal godzinę. Po chwili zadumy tata dodał: - Wszyscy uwielbiają rozmawiać o obrazach, których nie widzieli. Zastanawiają się nad nimi i nad tym, czy rzeczywiście są tak dobre, jak twierdzą inni. Czasami jakieś sprzedaję, aby świat sztuki wiedział, czego mu brakuje, ale większość zostanie tu, w Willow Court. Leonoro, po mojej śmierci będą twoje. Tu będziesz je pokazywała. I wszyscy będą tu tłumnie przyjeżdżać, bo nie będą mogli oglądać moich prac zbyt długo. Rozumiesz? - Sądzę, że tak - odparła, choć właściwie nie rozumiała. - Ale jestem pewna, że wszyscy chcieliby już teraz móc tu przyjeżdżać i oglądać twoje obrazy. Nie mam racji? - Z pewnością chcieliby - potwierdził. - Ale to przeszkadzałoby mojej muzie. - Mówiąc to, prawdopodobnie miał na myśli mamę i to wydało się Leonorze jeszcze dziwniejsze, bo zwykle nie myślał o tym, co jego żonie przeszkadza, a co nie. Leonora leżała w łóżku i zastanawiała się, czy powinna poczekać, aby porozmawiać o wszystkim z nianią, gdy ta położy się spać. Gdy była maleńka, niania spała z nią w pokoju dziecinnym, ale przed dwoma laty przeniosła się do małej sypialni obok. Nadal jednak była blisko. Nigdy nie miała nic przeciwko temu, aby jej podopieczna ją obudziła dręczona sennymi koszmarami czy z powodu bezsenności. Leonora zamknęła oczy i mocniej przytuliła pana Worthinga. Nagle się obudziła. Nie wiedziała, od ilu godzin śpi. Gdy oprzytomniała, wyjrzała na korytarz. Spod drzwi pokoju niani nie sączyło się światło. Musiało być bardzo późno, co znaczyło, że przespała wiele godzin. W domu panowała cisza, ale tata jeszcze pracował, bo korytarz prowadzący do pracowni rozjaśniało słabe światło. Najwyraźniej nie zamknął dobrze drzwi, co Leonora uznała za nadzwyczajne wydarzenie. Normalnie drzwi do jego pracowni były jak te z bajki o Sinobrodym, zawsze zamknięte, jakby działo się za nimi coś strasznego. Leonora uznała tę myśl za niepoważną, lecz nie mogła się jej pozbyć. Tata zawsze tak się złościł, gdy ją spotkał na drugim piętrze, jakby rzeczywiście robił za tymi drzwiami jakieś potworne rzeczy i nie chciał, aby ktokolwiek je zobaczył. Przeczyło to prawdzie, bo znajdowały się tam jego obrazy przeznaczone do oglądania ze względu na swe piękno. Zeszła po cichu do holu, chcąc sprawdzić na zegarze szafkowym, która jest godzina. Dochodziła druga. Leonora jeszcze nigdy nie była na nogach o tak późnej porze. Nie bała się nocnego mroku, tylko czuła się w nim trochę nieswojo bo wszystko wyglądało inaczej niż zwykle. Wydawało się jej, że meble zaraz ruszą ze swoich miejsc. W ciemności nawet wiszące na ścianach obrazy taty były jakieś inne. Zwróciła uwagę, że tracą wówczas barwy i każdą ramę wypełniają nie kolorowe kształty, lecz cienie i błyszczące powierzchnie. Gdy szła obok nich, cienie zdawały się przemieszczać i poruszać. Nie potrafiła patrzeć na nie spokojnie, więc odwróciła głowę i uciekła do swojej sypialni, w której czuła się bezpiecznie. Zamknęła drzwi. Czy powinna obudzić nianię? Usłyszała jakiś hałas i otworzyła drzwi. Na górze coś ciężkiego trzasnęło o podłogę. Tak przynajmniej jej się wydało. Wystawiła głowę na korytarz i usłyszała dochodzące z góry kolejne trzaski i uderzenia. Co tata tam robił? Nasłuchiwała, starając się nie poruszyć. Zamarła z przerażenia, gdy do jej uszu dotarły podniesione głosy. Tata krzyczał. Wprawdzie starał się ściszać głos, jednak niektóre jego słowa Leonora słyszała. Zastanawiała się, na kogo może tak się gniewać. „Cholernie nieostrożna... co uzgodniliśmy... nie możesz teraz tego zrobić. Nie pozwolę... Przestań. Przestań pochlipywać, wiesz, że nie pozwolę na to... tego tolerować, Maude, i to wszystko w tej sprawie... Jeśli sprawiłem ci ból, oczywiście, ale... precz z moich oczu... jutro”. Czy to możliwe, żeby krzyczał na mamę? Usłyszała, jak powiedział jej imię. Może rozmawiał z kimś o niej? Ale z kim? Kto mógł być w nocy w jego pracowni? Nagle rozległy się czyjeś kroki. Wówczas cofnęła się do sypialni i drżąca stała w uchylonych drzwiach. Ktoś schodził po schodach i mogła zobaczyć kto. Czy jednak chciała to wiedzieć? Może powinna odwrócić wzrok? Może to był potwór? Niestety, pomyślała o tym za późno. Po schodach schodziła mama w nocnej koszuli. Szlochała, a właściwie zawodziła w taki sposób, że Leonorę przeszył dreszcz, jakby usłyszała wycie zwierzęcia. Zapewne powinna zamknąć drzwi i nie oglądać matki. W takim stanie, jednak nie potrafiła cofnąć się do pokoju. Gdy matka mijała drzwi pokoju dziecinnego, Leonora dostrzegła pod jej okiem rozcięcie, z którego płynęły dwie strużki krwi. Najwyraźniej na coś upadła. Dlatego płakała. Po chwili znikła w swojej sypialni. Leonora stała w drzwiach jeszcze przez kilka minut, czekając, aż tata zejdzie na dół, ale został w pracowni. Może to wszystko jej się śni i gdy się uszczypnie, obudzi się w swoim łóżku, bezpieczna i wolna od takich przeżyć? Uszczypnęła się mocno w rękę i omal nie krzyknęła z bólu. Niestety, nie śniła. Podeszła na palcach do drzwi pokoju niani i weszła do środka. Niania zawsze spała na plecach, z rękami złożonymi na piersiach. Przez chwilę Leonora zastanawiała się, czy nie powinna poczekać do rana, aż niania wstanie, i wówczas opowiedzieć jej o wszystkim, ale nie mogła, bo dziś w nocy przestraszyło ją zbyt wiele rzeczy. Podeszła do łóżka i wzięła nianię za rękę. - Nianiu? To ja... Obudź się. Boję się. Proszę, obudź się. Niania od razu otworzyła oczy. - Kochanie, co się stało? O co chodzi? Czy miałaś zły sen? Mówiąc to, wstała z łóżka. W ciągu dnia czesała włosy w schludny kok na karku, a na noc zaplatała je w długi warkocz, który opadał na plecy. Miała na sobie niebieską nocną koszulę pod szyją haftowaną w kwiaty. Objęła Leonorę. - Chodź, położę cię z powrotem do łóżka i pójdę do kuchni po ciepły napój dla ciebie. Gdy wrócę, opowiesz mi ten sen i przestanie ci się wydawać przerażający. Przekonasz się. Włożyła pantofle i szlafrok, i wzięła Leonorę za rękę. Poszły do pokoju dziecinnego, gdzie przy łóżku zapaliła nocną lampkę. - Zaraz będę z powrotem - zapewniła ją. - Przyniosę ci kubek ciepłego mleka i herbatnika. Nikomu nie powiemy, że urządzamy sobie nocne uczty. To będzie nasza tajemnica. Czekając na powrót niani z kuchni, Leonora ponownie zastanawiała się nad tym, czy rzeczywiście miała koszmarny sen. A może wyobraziła sobie łkającą matkę z zakrwawiona twarzą? Zapadła w drzemkę, z której od razu się obudziła gdy niania weszła do sypialni. - Leonoro, proszę. Usiądę przy tobie. Pij mleko i opowiadaj mi swój sen - zaproponowała. Leonora poczuła się zażenowana. Zastanawiała się, czy powinna jej o czymkolwiek opowiadać. Teraz była bezpieczna i zadowolona. Z trudem przypominała sobie grozę wcześniejszej sytuacji. - Usłyszałam jakieś uderzenia. Wydawało mi się, że dochodzą z góry. Wyjrzałam na korytarz. Po chwili zobaczyłam mamę. Płakała, a może raczej szlochała. Gdy przemknęła obok mnie, dostrzegłam na jej policzku krew. Tak się przestraszyłam, że nie mogłam wrócić do łóżka. Dlatego przyszłam do ciebie. - Moje maleństwo! - Niania wyjęła z jej rąk kubek i postawiła go na nocnym stoliku. - Kochanie, nigdy nie przejmuj się tym, co robią dorośli. To ich sprawa. Nie my powinnyśmy roztrząsać to, jak układają się stosunki między mężem i żoną. Najlepiej od razu o wszystkim zapomnij. Zawsze powtarzam, że to, o czym się nie wie, nie może sprawić bólu. Leonoro, nic nam do tego. Nie możemy się mieszać. Poza tym wszystko będzie dobrze. Przekonasz się. Prawdopodobnie rano już nie będziesz o tym pamiętała. To będzie jak zły sen. Spójrz na siebie. Oczy ci się zamykają. Poczekam tu, dopóki nie zaśniesz. Nie zapomnij o tym, co ci powiedziałam. Prawdopodobnie niczego nie widziałaś i o niczym nie wiesz, a to o czym nie wiesz, nie może ci sprawić bólu. Leonora czuła, że zasypia, lecz wciąż słyszała słowa niani: „To, o czym nie wiesz, nie może ci sprawić bólu”. Obudziła się rano w chwili, gdy niania odsuwała zasłony. - Wstawaj, śpiochu! Jest piękny dzień i ani śladu wieczornej burzy. Wspaniale świeci słońce. Jest już pora śniadania. Przygotowałam ci żółtą spódniczkę. Włóż ją, gdy pójdziesz do Bunny. Leonora usiadła i przetarła oczy. - Szybko zasnęłam, gdy napiłam się ciepłego mleka, które mi przyniosłaś. - Kochanie, nie przyniosłam ci żadnego mleka. To był sen. Leonora zmarszczyła brwi. - Przyniosłaś! Wiem to na pewno. Mówiłam ci, że widziałam mamę z zakrwawioną twarzą! Obudziłam cię, a ty mi przyniosłaś ciepłe mleko i znowu zasnęłam. Niania usiadła obok niej na łóżku i wzięła ją za rękę. - Leonoro, sama wiesz, że masz bujną wyobraźnię. Kochanie, to dzięki niej masz również bogate sny. Przez całą noc spałam jak zabita. I co znaczy taki wygląd twojej mamy? Na twoim miejscu nie opowiadałabym jej tego snu. Zapewne nie chciałaby dowiedzieć się, że w twoich snach ma krew na twarzy. A teraz, kochanie, wyskakuj z łóżka i umyj się. Jest już późno. Niania pospiesznie wyszła z pokoju. Leonora spoglądała w ślad za nią zdumiona. To nie był sen, pomyślała. Widziałam mamę. Słyszałam jej płacz. Nawet się uszczypnęłam, chcąc wiedzieć, czy nie śnię. Nie mogłam śnić. Dlaczego niania nie chce się przyznać się do tego, że obudziłam ją w nocy. Ubierała się powoli, przez cały czas rozmyślając o powstałej sytuacji. Pamiętała każdy szczegół nocnych zdarzeń i każde słowo niani, która naprawdę powiedziała: „To, o czym nie wiesz, nie może ci sprawić bólu”. Ale z drugiej strony sny czasami wydawały się tak rzeczywiste jak życie. Człowiek myślał, że coś dzieje się na jawie, a tymczasem śnił. Mniejsza o to, pomyślała. Gdy zejdę na śniadanie, dowiem się wszystkiego. Zobaczę, czy mama ma przecięty policzek, czy nie. Niemal wbiegła do jadalni. Gdy stwierdziła, że miejsce mamy jest puste, poczuła się strasznie rozczarowana i łzy napłynęły jej do oczu. Z trudem je powstrzymała, zanim tata zdążył oderwać wzrok od gazety i spojrzeć na nią. Nie lubił, gdy ktoś płakał. Jeśli przyłapał ją na płaczu, stawał się zimny i sztywny. Dlatego nauczyła się powstrzymywać łzy. Dziewczynki w jej klasie płakały z byle powodu, a ona nigdy. - Dzień dobry, tatusiu - pozdrowiła go, gdy spojrzał na nią. Usiadła na swoim miejscu i wyjęła serwetkę ze srebrnego serwetnika. - Och, Leonora! Dzień dobry - odwzajemnił powitanie ale znowu uniósł gazetę i ukrył za nią twarz jak za tarczą. - Gdzie jest mama? - spytała, zalewając mlekiem płatki kukurydziane. - Czy jeszcze śpi? Cisza, jaka zapadła po tym jej pytaniu, trwała tak długo, jakby tata go nie usłyszał. Leonora zastanawiała się, czy powinna je powtórzyć. Ostatecznie postanowiła jeszcze trochę poczekać. Może tata właśnie czytał coś bardzo ważnego? Wpatrywała się w tylną stronę gazety. Trzymała łyżkę w dłoni, która znieruchomiała w pół drogi do ust. W końcu tata zaszeleścił gazetą i zniżył ją. - Zanim będziemy dalej rozmawiać, zjedz najpierw to, co masz na łyżce. Odgłos chrupanych płatków wydawał się jej nieznośny. Odłożywszy łyżkę, wyczekująco spoglądała przez stół na ojca, który był dziś bardzo blady i miał sińce pod oczami. - Twoja matka nie czuje się najlepiej. Najbliższe dni spędzi w łóżku. Nie powinnaś jej niepokoić. - Ale czy mogę do niej pójść? Proszę. Tylko na chwilę. Obiecuję, że będę zachowywać się cicho. Chcę tylko ją zobaczyć. Obserwowała, jak ojciec wstaje i odsuwa krzesło. - Leonoro, nie zrozumiałaś mnie. Twoja matka źle się czuje. Znaczy to, że nie chce, aby ktokolwiek ją niepokoił. Zobaczysz ją, jak tylko powróci do zdrowia. Nie będziesz jej odwiedzać. Zrozumiałaś, dziecko? - powiedział to tak zimnym głosem i z taką złością, że się przestraszyła, jak zawsze, gdy słyszała ten jego ton. - Tak, tatusiu. Przepraszam. Wcale cię nie przepraszam, pomyślała, jedząc płatki. Powiedziałam tak tylko dlatego, że tak się mówi do taty. I dzięki temu ton jego głosu staje się mniej lodowaty i poprawia mu się nastrój. Przynajmniej czasami. Niestety, dziś czarodziejskie słowo „przepraszam” w ogóle na tatę nie podziałaJo. Wyszedł z jadalni tak poirytowany, że nawet pan Nibs, który wylegiwał się na ławeczce w oknie wykuszowym, na niego spojrzał. Leonora miała zamęt w głowie i piekły ją oczy, jakby płakała. Nie mogła sprawdzić, czy mama ma przecięty policzek. Musiała czekać, dopóki Maude nie poczuje się lepiej. Ilekroć pomyślała o tym, co zobaczyła w nocy, zamęt w jej głowie powiększał się jeszcze bardziej. Wzięła ze stojaka kawałek tostu i jadła go bez apetytu, nawet nie posmarowawszy masłem i marmoladą. Dzisiejsze popołudnie miała spędzić u Bunny. Zbliżały się jej urodziny. Było zaplanowane przyjęcie i specjalny tort ze świeczkami. Usiadła obok pana Nibsa, który na jej widok otworzył zielone oczy, ale zaraz je zamknął i znowu zasnął. Mama nie czuła się dobrze. Często chorowała, ale zawsze powracała do zdrowia. Może rzeczywiście to wszystko mi się śniło? - pomyślała Leonora. Wspomnienie tego, co zobaczyła w nocy na korytarzu, zacierało się coraz bardziej, jakby obraz matki szlochającej pod wpływem cierpienia zaczynał się rozpływać w powietrzu niczym zjawa. „To, o czym nie wiesz, nie może ci sprawić bólu”, powiedziała do niej w tym śnie niania. Co te słowa znaczyły? I dlaczego wciąż tak wyraźnie je pamiętała? Ciągle je słyszała, głośno powtarzane, w swojej głowie. Za półtora tygodnia miała urodziny. Nie mogła się na nie doczekać. Czas płynął jej tak wolno, że każdy dzień wydawał się dłuższy, niż był w rzeczywiści. Piękna pogoda oznaczała długie spacery z nianią. Poza tym Leonora odwiedzała przyjaciółki, a one bywały w Willow Court. Jednak pomimo to czas do urodzin bardzo jej się dłużył. Mama od trzech dni nie wychodziła ze swojego pokoju, więc z pewnością dziś już wstanie, pocieszała się Leonora. Nie zjawił się u niej lekarz. Dziś rano tata pojechał samochodem do Londynu na rozmowy z ważnymi ludźmi z galerii. Zabrał ze sobą obraz, który zapakował i oparł na tylnym siedzeniu. Miał wrócić jutro. Leonora wreszcie mogła odwiedzić mamę i sprawdzić, jak ona się czuje, bez obawy o jego reakcję, gdyby ją na tym przyłapał. Wszystko będzie dobrze, jeśli po prostu wśliznę się do jej pokoju i powiem dzień dobry. Jestem tego pewna, pomyślała. Niania rozmawiała w kuchni z panią Page, kucharką. Leonora miała nadzieję, że uzgadniają, jaki ma być jej tort urodzinowy. Poszła do sypialni mamy, mijając zamknięte drzwi innych sypialni w tej części korytarza. W innej, znajdującej się po drugiej stronie domu, części korytarza było jeszcze więcej drzwi. Nigdy nie zastanawiała się nad tym, co się za nimi kryje w tych wszystkich pokojach. Kiedyś Bunny, gdy przyszła do Willow Court, aby się z nią pobawić, spytała ją, kto w nich śpi. - Nikt - odpowiedziała Leonora. - Stoją puste. Nocują w nich goście przyjeżdżający do Willow Court, ale nie zjawiają się zbyt często. - Czy mogę zajrzeć? - Bunny już przekręciła klamkę. Leonora chciała ją powstrzymać, ale nie wiedziała, co powiedzieć. Weszła za przyjaciółką do pustego pokoju, w którym meble były przykryte białymi pokrowcami. - Dlaczego wszystko jest tu przykryte? - zdziwiła się Bunny. - Niania nazywa te pokrowce przeciwkurzowymi, więc spodziewam się, że chronią meble przed kurzem - odpowiedziała jej Leonora. Wyszły na korytarz. Bunny już nigdy nie zgłosiła chęci zajrzenia do któregoś z pustych pokoi, ale Leonora dużo o nich myślała. Przyrzekła sobie, że gdy dorośnie, będzie zapraszała do Willow Court mnóstwo gości i zdejmie z mebli pokrowce, a wszędzie postawi wazony z kwiatami. Mamy nie było w pokoju. Leonora wiedziała, że powinna wyjść stąd jak najszybciej, ale wyjrzała przez okno. Zobaczyła mamę siedzącą w ulubionej altanie. Ona też uwielbiała tę altanę, bo była cała ze szkła, włącznie z dachem. Gdy padał deszcz, wspaniale się tam siedziało, oglądając niezliczone krople uderzające o szkło. Leonora wybiegła z pokoju mamy i popędziła na dół po schodach. - Kochanie, dokąd biegniesz? - spytała niania, która właśnie wyszła z kuchni. - Do altany, do mamy - rzuciła przez ramię Leonora. Usłyszała, że nie powinna mamy niepokoić, jeśli ta będzie chciała być sama. Nie zwracając uwagi na słowa niani, pobiegła przez trawnik do małego domku z kutego żelaza i szkła, który miał ładny, spiczasto zakończony dach. Gdy weszła, mama uśmiechnęła się i wyciągnęła do niej ręce. - Dzień dobry, kochanie. Czy przyszłaś, żeby ze mną porozmawiać? - O tak, mamusiu! Tęskniłam za tobą. Czy czujesz się już lepiej? - Usiądź przy mnie i opowiedz mi, co porabiasz. Jest tak gorąco, nieprawdaż? - odezwała się Maude, nie odpowiadając na jej pytanie. Leonora usiadła na krześle z prawej strony mamy, bo przed kilkoma dniami zobaczyła krew na jej prawym policzku. Opowiadała, że nad jeziorem są młode łabędzie, że gra z Bunny i jej braćmi w krokieta, i inne rzeczy. Uważnie przy tym patrzyła na jej twarz. W końcu dostrzegła rozcięcie, choć maskowała je gruba warstwa pudru i podkładu. Najwyraźniej mama starała się je ukryć, ale było na swoim miejscu - mały siniak i biegnący przez jego środek wąski długi strup. Znaczyło, że niania kłamała, gdy twierdziła, że Leonorze przyśniła się mama z zakrwawioną twarzą. Później pomyślę o tym, jak mam to rozumieć i dlaczego to zrobiła, postanowiła. - Mamusiu, skaleczyłaś się w policzek - stwierdziła po chwili milczenia. - Och, straszna ze mnie niezdara. Weszłam na sztalugę w pracowni twojego ojca. Czy możesz sobie wyobrazić, jak głupio się czuję? - bagatelizowała całą sprawę Maude. - Czy to było w nocy? Późno w nocy? Usłyszałam jakieś hałasy. Obudziły mnie. - Och, nie. - Mama pokręciła głową. - Rano. Doskonale pamiętam. Zdarzyło się to w środę, wcześnie rano. Leonora spojrzała w górę i zobaczyła przez szklany dach w białe pasy - niebo. Odtwarzała w myślach sytuację. Dziś był piątek. W poniedziałek wieczorem rozpętała się burza a w nocy ona miała rzekomy sen, rzekomy, bo na policzku mamy widniał siniak i strupek. W środę mama wciąż przebywała w swoim pokoju. Czy mogła w tym dniu pójść do pracowni, aby zobaczyć się z tatą? I wpaść na sztalugę? Może mogła. A może ona też nie mówi prawdy? Leonora była zbita z tropu i trochę przestraszona. Czy powinna spytać mamę o nocne zajścia? Opowiedzieć jej „sen”, czyli o tym, że widziała ją w nocy na korytarzu? - Przygotowuję ci na urodziny małą niespodziankę - odezwała się mama, gdy Leonora już otwierała usta, żeby ją o coś zagadnąć. - Mamusiu, powiedz mi, co to będzie! Powiedz! - Leonoro, nie mogę. - Maude uśmiechnęła się. - Przecież gdybym ci powiedziała, nie byłaby to już niespodzianka. Teraz miała taki ton głosu, jakby była szczęśliwa. Ale Leonora zawsze wyczuwała w jej głosie, bez względu na ton, smutek i melancholię, jakieś powstrzymywane westchnienia. Spojrzała na matkę i zobaczyła w jej oczach łzy. - Mamusiu, jesteś smutna! - Przykucnęła i objęła ją w pasie, wątłą i drżącą. Przytuliła twarz do jej kolan i dotykając policzkiem sukni, powiedziała: - Nie bądź smutna. Chcę, żebyś była szczęśliwa. - Nie miała pewności, czy matka ją słyszy, ale nadal się do niej tuliła. W końcu Maude łagodnie odsunęła jej ręce, wzięła ją pod brodę i pocałowała. - O moje kochane dziecko. Musisz mi wybaczyć. Tak mi przykro. Powiedz, że mi wybaczasz. Leonoro, proszę, powiedz to. Leonora dziwnie się poczuła. Nie rozumiała, co te słowa znaczą. Co musiała matce wybaczyć? Czy Maude Walsh zrobiła coś złego? Najwyraźniej tak, bo w przeciwnym razie nie prosiłaby o wybaczenie. Czy miało to coś wspólnego z jej płaczem tamtej nocy? Czy Leonora powinna nawiązać do tamtych wydarzeń? A może wybaczenie oznaczało, że nie powinna? Spoglądając na zapłakaną twarz matki, zapragnęła być znowu z nianią, która dawała jej poczucie bezpieczeństwa, i odejść od Maude Walsh, której nie rozumiała i której płacz wprawiał ją w zakłopotanie. - Mamusiu, wybaczam ci. Proszę, nie płacz. Proszę, bądź szczęśliwa. - Będę, kochanie. - Maude sięgnęła do kieszeni sukni i wyjęła białą koronkową chusteczkę, która pachniała konwaliami. Wytarła oczy. - Kochanie, czuję się już dobrze. Na prawdę. Jeśli chcesz, idź się bawić. Będę całkowicie zdrowa. Obiecuję. - Będziesz zdrowa? Naprawdę? - Tak. Pójdę teraz do Cichego Ogródka na mały spacer. Chcę popatrzeć na kwiaty i wszystkie inne rośliny, które tam wyhodowałam. Teraz nie ma wiele do zrobienia, ale uwielbiam zajmować się ogrodem. Czy czujesz już w powietrzu jesień? Ja zawsze czuję ją w sierpniu. Nawet gdy jest upał, wiem, że nadchodzi jesień. Leonoro, biegnij do domu. Gdy Leonora wracała do domu, dręczyły ją wyrzuty sumienia. Czy powinna czuć się taka zadowolona, że nie musi już dłużej przebywać w towarzystwie matki? Doznawać z tego powodu takiej ulgi? Najwyraźniej ze mną jest coś nie w porządku, stwierdziła. Jestem złą córką i być może dlatego mama się smuci. Może gdybym ją bardziej kochała, czułaby się szczęśliwsza? Myśl o tym, że za mało ją kocha, była dla niej trudna do zniesienia. Leonora omal nie popędziła z powrotem do matki, gotowa rzucić jej się na szyję i przysięgać, że kocha ją najbardziej na świecie. Ale powstrzymała się. Odwróciła się i spojrzała na matkę, chcąc sprawdzić, czy rzeczywiście przestała płakać. Maude Walsh siedziała tam, gdzie Leonora ją zostawiła, i mięła w dłoniach chusteczkę, spoglądając w ziemię. Przez przezroczyste ściany było ją widać doskonale. W chwili, gdy w końcu Leonora postanowiła pobiec do matki, podeszła do niej niania. - Kochanie, chodź do domu. Czas na lunch. - Dobrze, nianiu. Obiecała sobie, że powie mamie, jak bardzo ją kocha. Jeszcze będzie na to czas. Weszła do domu lekka, jakby zrzuciła z siebie jakieś brzemię. Czuła się szczęśliwa. - Nianiu, dziś w nocy miałam zabawny sen - powiedziała Leonora następnego dnia rano, gdy się ubierała. - Leżałam w łóżku i nie spałam. Sądzę, że miałam na wpół otwarte oczy, bo wszystko widziałam, tylko niezbyt wyraźnie. Zobaczyłam kobietę z długimi włosami opadającymi na plecy, ubraną w długą białą suknię. Weszła do mnie, do pokoju dziecinnego i stanęła przy domku dla lalek. Czułam zapach kleju do tapety, bo przyklejała coś do dachu domku. Po chwili wyszła i już nic więcej nie pamiętam. Niania właśnie ją czesała. Zaplotła już jeden warkocz i zawiązała na jego końcu niebieską wstążkę w kokardę. Robiła to doskonale. Zawiązana przez nią kokarda była sztywna i równa. - Kochanie, to nie był sen. Wczoraj w nocy przyszła tu twoja mama i robiła coś przy domku dla lalek. To jest jeden z prezentów urodzinowych dla ciebie. Powiedziała mi, że to miała być niespodzianka. Zapewne coś się stało, że zmieniła zdanie. - Czy mogę zobaczyć? Nianiu, proszę! Pozwól mi! - Leonoro, siedź prosto, żebym mogła cię uczesać. Pójdziesz, gdy skończę. Leonora spojrzała na stojący przy ścianie domek dla lalek. Nie dostrzegła w nim żadnych zmian. Przypomniała sobie sen, w którym stojąca obok domku kobieta smarowała dach klejem. Pobiegła tam, gdy tylko niania zaplotła jej drugi warkocz. -Och, nianiu, spójrz! Ma dach. Dach, na którym dotychczas widniał papier w czerwonawym odcieniu, został pokryty dachówkami w jasnoszarym i żółtawym odcieniu, oczywiście nie prawdziwymi, lecz namalowanymi. Mamie musiało to zabrać mnóstwo czasu. Zapełniła dwa duże arkusze tapety namalowanymi akwarelą dachówkami. Leonora oglądała je uważnie. Każda wydawała się inna. - Wygląda jak rzeczywisty dach, prawda, nianiu? Z pewnością mama poświęciła na jego namalowanie wiele godzin. Nie sądzisz? - Naprawę jest piękny. Powinnaś jej zaraz podziękować. - Oczywiście. Namalowanie dachówek, które do złudzenia przypominały te prawdziwe, musiało mamę kosztować wiele wysiłku. I rzeczywiście były piękne. Ale Leonora czuła się trochę rozczarowana. Nie mogła nic powiedzieć, lecz nie nazwałaby tego prezentu urodzinową niespodzianką. Bardziej ekscytująca byłaby dla niej nowa lalka do domku czy nowe ubranka dla trzech lalek, które w nim mieszkały. Nie mogła przecież bawić się dachem. Mogła tylko na niego patrzeć, a na dotychczasowy w ogóle nie zwracała uwagi. Dlaczego mama uważała, że ona będzie podziwiać te dachówki? Gdy schodziła na śniadanie, jej nastrój coraz bardziej się pogarszał. Próbowała się rozweselić, pocieszając się myślą, że być może nie jest to cała niespodzianka, jaką przygotowała dla niej matka. Może rzeczywiście miała otrzymać coś jeszcze, coś dla niej ważniejszego? Musiało tak być, skoro dzień urodzin dzieliło od dzisiejszego jeszcze parę dni i mama postanowiła dać jej prezent w postaci dachu wcześniej. Zanim Leonora doszła do jadalni, niemal sobie wmówiła, że papierowy dach domku dla lalek w ogóle nie jest prezentem. Ale postanowiła gorąco za niego mamie podziękować i pocałować ją. Mama i tata siedzieli już na swoich miejscach. Z ich póz, poważnych min i milczenia wywnioskowała, że nie są w najlepszych stosunkach. Gdy wraz z nianią weszła do jadalni, nawet na nią nie spojrzeli. Panowała cisza, więc dźwięk łyżek uderzających o miski z płatkami zbożowymi i filiżanek odstawianych na spodki wydawał się głośniejszy niż zwykle, przynajmniej Leonorze. Zerkała to na matkę, to na ojca. On marszczył czoło i zaciskał usta, jakby siłą woli powstrzymywał się od krzyku. Ona patrzyła w talerzyk, ale nie tknęła leżącego na nim tostu. Nie sięgnęła po nóż, aby posmarować tost masłem i marmoladą, choć już je sobie nałożyła. - Nianiu - odezwał się ojciec, unikając jej spojrzenia. - Byłbym ci wdzięczny, gdybyś gdzieś zabrała Leonorę. Jest piękny poranek. Mamy pewne sprawy do omówienia, ja i pani Walsh, i nie chciałbym, aby ktoś nam przeszkadzał. - Oczywiście, proszę pana. Pójdziemy do wioski i na spacer na pola za kościołem. Leonoro, może urządzimy sobie piknik? Chciałabyś? Leonora tylko skinęła głową. Obawiała się, że jej głos nie zabrzmi miło. Jak ojciec mógł zachowywać się tak nieznośnie? Nigdy nie przeszkadzała rodzicom, gdy byli czymś zajęci. Nigdy nie wchodziła do pracowni, skoro ojciec jej nie pozwalał. Nie była maleńką dziewczynką, którą należało zabrać na piknik, aby dorośli mogli spokojnie porozmawiać. Miała prawie osiem lat. Ugryzła tost i rzuciła ojcu wściekłe spojrzenie, ale wyglądał przez okno i nie zauważył, jak jest poirytowana. Powiem coś do mamy, postanowiła. Podziękuję jej za nowy dach na domku dla lalek. Odetchnęła głęboko. - Mamusiu, bardzo mi się podoba ten nowy dach. Dziękuję, że mi go zrobiłaś. Ku jej zdumieniu w oczach matki rozbłysły łzy i strasznie pobladła. Wydawało się, że Maude Walsh jest bliska zemdlenia. Zagryzła wargi i patrzyła na Leonorę z przerażeniem. Drżała. Leonora pożałowała, że wspomniała o tym dachu. - Maude, kochanie, skąd wzięłaś papier? - spytał ojciec lodowatym, lecz zarazem łagodnym tonem. - Czy mi go pokazałaś? - Nie, kochanie. Wzięłam jakiś papier, żeby namalować na nim dach domku dla lalek. To naprawdę nie ma znaczenia - odpowiedziała matka. - Uważam to za stratę czasu. Poza tym mogłaś zużyć ścinki starej tapety. Czyż nie? - Owszem, ale chciałam sprawić Leonorze szczególną przyjemność z okazji urodzin. Dlatego wzięłam odpowiednią tapetę. Z przyjemnością malowałam te dachówki. - Tatusiu, one są piękne! - krzyknęła Leonora w nadziei, że odwróci jego uwagę od mamy, z której zachowania był wyraźnie niezadowolony. - Bardzo mi się podobają. Teraz domek dla lalek wygląda o wiele ładniej. Mamusiu, dziękuję ci! - Podbiegła do niej i rzuciła się jej na szyję. Matka była sztywna i cały czas drżała. - Nianiu, zabierz stąd Leonorę. - Ojciec wstał od stołu. - Ta scena trwa już zbyt długo. Wyszedł z jadalni. Leonora słyszała jego kroki na marmurowej posadzce holu, a następnie na schodach. - Mamusiu, kocham cię! - krzyknęła, nie wiedząc, co się dzieje, i dlaczego atmosfera w jadalni jest taka napięta. - Ja też cię kocham, moje dziecko. - Matka rozpłakała się. Leonora nie wiedziała, co zrobić i powiedzieć. - Idź do swojego pokoju - poleciła jej niania. - 1 poczekaj tam na mnie. Mama zaraz poczuje się lepiej. Zajmę się nią. Kochanie, nie martw się. Leonora szła wolnym krokiem na pierwsze piętro. Miała ochotę krzyczeć z gniewu i płakać z bólu. Niania jest głupia, pomyślała, kopiąc każdy stopień schodów. Jak mam się nie martwić? Mama jest smutna, a ja nie wiem dlaczego. Nie powiedzą mi. Zatrzasnęła za sobą drzwi sypialni i rzuciła się na łóżko. Czekając na nianię, zastanawiała się, dlaczego ojciec chce, aby wyszła z domu. Co zamierzał zrobić? Po powrocie ze spaceru Leonora przystanęła w holu. Niania zatrzymała się na drodze dojazdowej, chcąc porozmawiać z panią Page, która wracała do wioski, a swej podopiecznej kazała pójść do domu. Tata i mama się kłócili. Do uszu Leonory docierały ich podniesione rozgniewane głosy. Wytężyła słuch, choć wiedziała, że nie powinna. Mama krzyczała, a zwykle mówiła cicho. Słysząc teraz jej podniesiony głos, Leonora poczuła się niedobrze i zaczęła się bać. Tata i mama nie życzyliby sobie, aby podsłuchiwała ich kłótnię, lecz mimo to nie wyszła z holu, tylko przysunęła się do ściany. Trzymało ja tu, drżącą i zdumioną, pragnienie dowiedzenia się i zrozumienia, jaki matka ma problem. Rodzice byli w salonie, więc docierało do niej niemal każde ich słowo. - Dość już tego. Kategorycznie odmawiam. I jeśli jeszcze raz podniesiesz na mnie rękę, to przysięgam, że wszyscy się o tym dowiedzą. Co wtedy pomyślą sobie o wspaniałym Ethanie Walshu twoi przyjaciele z Londynu? Czy nadal będą przyjeżdżać, pić z tobą dżin i podziwiać twoje obrazy? - Maude Walsh zaśmiała się śmiechem, który zmroził Leonorze krew w żyłach. Właściwie nie był to śmiech, lecz okropny pisk, który działał jej na nerwy i sprawił, że się skrzywiła. - Mam już tego dość. Miarka się przebrała. Zbyt długo żyłam w twoim cieniu. Teraz wszystko się zmieni. Ethanie, ostrzegam cię. Jestem już tym zmęczona, że wszystko mi odbierasz. Zmęczona. Matka zniżyła głos do szeptu i Leonora nie słyszała jej dalszych uwag. Do jej uszu dotarł głos ojca, lecz nie rozróżniała wypowiadanych słów. Czy Ethan Walsh starał się uspokoić żonę? - Nie chcę więcej tego słyszeć, rozumiesz? - powiedział do Maude głośniej, gdy Leonora myślała, że to już koniec kłótni. - Jeśli dowiem się, że komuś powiedziałaś, to pożałujesz. Naprawdę pożałujesz. I zapamiętaj sobie, że ja też potrafię mówić. Mogę zaraz tu wezwać doktora Manneringa i oznajmić mu, że moja biedna kochana żona zwariowała. Wszyscy wiedzą, że jesteś, jak to się mówi, słabego zdrowia. W ciągu godziny wylądujesz w szpitalu psychiatrycznym. I nie zawaham się ani przez moment. Rozumiesz? Brak zdecydowania nie leży w mojej naturze. Jasne? Leonora zaczęła płakać. Ruszyła do okna, chcąc ukryć się za zasłoną, zanim rodzice wyjdą z salonu i przyłapią ją na podsłuchiwaniu. Niestety, było na to za późno. W holu rozległy się kroki ojca. Zobaczył ją. Zamknęła oczy, bojąc się, że zaraz spotka ją jakieś nieszczęście. Nie wszystko zrozumiała z ich kłótni, ale jedno już wiedziała: mama płakała, bo tata potrafił ją uderzyć, a gdyby postąpiła wbrew jego woli, wezwałby lekarza i okłamał go, że zwariowała. To było okrutne i przerażające. Nie, tata, który potrafił być taki miły, skory do zabawy i przyjacielski, nie mógłby się zachować jak potwór z bajki. Nie mógłby. - Leonoro, chodź do mnie - zawołał ją. Gdy do niego podeszła, ścisnął jej ręce. - Co tu robisz? Od jak dawna jesteś w holu? - Dopiero weszłam. Naprawdę. Byłyśmy w wiosce, a potem na bardzo miłym spacerze... - ciągnęła świadoma, że musi mówić, jakby rzeczywiście właśnie weszła do holu i ani przez moment nie przysłuchiwała się rozmowie. Ojciec bardzo by się na nią gniewał, gdyby uznał, że słyszała jego kłótnię z matką. Paplała więc byle co i w końcu cofnął dłonie. - Idź do swojego pokoju. Czeka na mnie praca. Szedł po schodach, przeskakując po dwa stopnie. Po chwili zatrzasnął za sobą drzwi do pracowni. Leonora odetchnęła z ulgą. Skoro sobie poszedł, chciała pobiec do mamy, aby sprawdzić, jak ona się czuje, ale nie mogła, bo do holu weszła niania. - Dziecko, co się stało? - spytała zaniepokojona. - Wyglądasz na okropnie przestraszoną. - Mama i tata się kłócili. To było wstrętne. Tata mówił straszne rzeczy. Oświadczył... - Kochanie, nic już nie mów - przerwała jej niania. - Nie pamiętasz, co ci mówiłam? „To, o czym nie wiesz, nie może ci sprawić bólu”. To nie nasza sprawa, o co kłócą się dorośli. - Kiedy mi to powiedziałaś? Szły po schodach do pokoju Leonory. - Wtedy w nocy, kiedy przyszłaś do mojego pokoju i mnie obudziłaś, mówiąc o krwi na policzku twojej biednej matki. - Ale wtedy wmawiałaś mi, że to był sen! Niania westchnęła. Zdjęła kapelusz i nerwowo nim kręciła. Przed drzwiami pokoju zaczerwieniła się i utkwiła wzrok w dywanie. - Przepraszam, kochanie, nie chciałam, żebyś się bała. Wiem, że nie powinnam była cię okłamać. Jednak czasami człowiek po prostu nie wie, co zrobić dla dobra sprawy. W tym domu jest tyle sekretów. Sytuacja stała się bardzo trudna. Zresztą mniejsza o to. Nie wychodź z pokoju. Przyniosę ci kolację. Po prostu usuń się dziś rodzicom z drogi. Wszystko będzie dobrze. Zobaczysz. Niania zeszła na dół. Przez chwilę Leonora nasłuchiwała na korytarzu, ale w domu panowała martwa cisza. Weszła do pokoju i długo stała w oknie. Tak, to prawda, pomyślała. Ten dom jest pełen sekretów, ale to, o czym nie wiem, nie może mi sprawić bólu. Jest za wcześnie, aby położyć się do łóżka, a wszyscy są czymś zajęci. Wiem o niektórych sprawach, lecz muszę udawać, że o nich nie wiem. Muszę udawać, że mój tata jest dobry i kocha mamę, a nie krzyczy na nią, doprowadza ją do płaczu, rozcina jej do krwi policzek i mówi, że zwariowała. Muszę udawać, że to, co widziałam, to byt sen. Pragnę być daleko stąd, za drzwiami tego domu, w którym znajdują się te wszystkie sekrety. Nie chcę ich znać. Pójdę nad jezioro. Przez okno widziała drzewa rzucające na trawnik cienie i róże jaśniejące od słońca. „To, o czym nie wiesz, nie może ci sprawić bólu”, powtarzała te słowa jak czarodziejskie zaklęcie, które może zapewnić poczucie bezpieczeństwa. Gwen wystygła herbata. Ale nie miała dość energii, aby wstać i zaparzyć sobie świeżą. Rilla ubijała śmietanę do kruchego ciasta. Mary nie było w kuchni. Zareagowała lepiej, niż Gwen się spodziewała, na wiadomość, że Rilla chce dziś przygotować deser, choć zaplanowała już sałatkę ze świeżych owoców z bitą śmietaną. - Zaoszczędzi ci to krojenia i siekania - przekonywała ją Rilla i kucharce nie pozostało nic innego, jak zgodzić się na jej propozycję. Gwen obrała truskawki z szypułek i pokroiła je w plasterki, jej zdaniem robiła to lepiej niż Rilla. Uważała siostrę bardziej za natchnioną wizjonerkę kuchni niż za metodyczną amatorkę gotowania. Rilla bez przerwy próbowała tego, co ucierała w misie, ale Gwen od dawna nie czuła się tak odprężona jak teraz, w towarzystwie siostry ubijającej śmietanę w zalanej słońcem kuchni. Tylne drzwi były otwarte i z Ogródka Królika Piotra dochodziły głosy Douggiego i Fiony. Gwen miała nadzieję, że wnuk i synowa nie wejdą zaraz do kuchni i pozwolą jej nacieszyć się tą rzadką chwilą, dzięki której mogła przenieść się myślami w czasy dzieciństwa, gdy w nagrodę za coś matka pozwalała jej i siostrze pomagać w kuchni piec ciasto. - Drzewko Chloe jest ładniejsze, niż się spodziewałam. Trochę się martwiłam, że będzie zbyt nowoczesne i nieodpowiednie do holu, ale jest urocze, nieprawdaż? Rilla skinęła głową. Słuchała niezbyt uważnie, zajęta smarowaniem kruchego ciasta bitą śmietaną i układaniem na niej plasterków truskawek w koncentryczne kręgi. - Mniam, mniam. Wspaniałe - pochwaliła samą siebie. - Myślami jesteś gdzieś daleko. Naprawdę nie wiem, jak ty to robisz. - To znaczy, co? - To, że w każdej sytuacji jesteś taka spokojna. Nawet nie zastanawiałaś się nad tym, co Chloe i Philip mogą znaleźć w pokoju dziecinnym. - To nieprawda. Zastanawiałam się, ale uznałam, że może to być nic niewarte, że odkryją listę zakupów lub coś w tym rodzaju - potwierdziła Rilla. - W najmniejszym stopniu nie przypominało to żadnej listy, jaką w życiu widziałam. Wydaje mi się, że ani trochę nie martwisz się całą sprawą. - Bo nie wiem, o co miałabym się martwić. Gwen, twój problem polega na tym, że szukasz kłopotów, zamiast czekać, aż same przyjdą. - Rilla zjadała plasterki truskawek, których nie zużyła do dekoracji ciasta. - Przynajmniej jedna z nas powinna być na nie przygotowana - odparowała siostra. - Ty chyba chodzisz z głową w chmurach. Rilla uśmiechnęła się zagadkowo. - Już bym zapomniała o tym tekście na odwrotnej stronie tapety, gdybyś nie zaczęła o nim mówić. Czy od razu musi to być coś, co może zniweczyć przyjęcie? Gwen nachmurzyła się. - Poddaję się. Ty w ogóle nawet nie bierzesz pod uwagę możliwości katastrofy. Rilla spojrzała na nią. - Moje wyobrażenie katastrofy jest trochę inne od twojego. Odwołanie przyjęcia nie ma z nim nic wspólnego. - O, Boże! Rillo! Przepraszam. - Gwen była bliska łez. - Już nie wiem, co mówię. Oczywiście nie zamierzałam... Nie sądź, że ja... - Gwen, w porządku. Tylko nie zacznij płakać. Jeszcze by tego brakowało. - Rillo, przepraszam cię. Wiem, że nie da się tego porównać z twoimi uczuciami, ale my tu też nie zapomnieliśmy o śmierci Marka. Wiadomo, że od takiej sprawy nigdy nie można się uwolnić. Mam poczucie winy również z tego powodu, że za mało o tym z tobą rozmawiam. Pamiętam, jak wtedy powtarzałaś, że nie chcesz żadnych rozmów. Ale ja powinnam była nalegać. Zgadzasz się ze mną? Gdy oświadczyłaś, że to nie nasza wina - moja i matki - nie mogłam w to uwierzyć. Przecież zostawiłaś Marka pod naszą opieką. Na twoim miejscu już nigdy nie odezwałabym się do ciebie i matki. - Nie obarczałam was winą. I nadal nie obarczam. Po prostu nie powinnam była go zostawiać. To moja wina. I jak mogłabym się do ciebie nie odzywać? Mam tylko was: ciebie, matkę i Beth. Nie poradziłabym sobie bez was. Gwen milczała, przypominając sobie pogrzeb. To był szary marcowy dzień i wiał straszny wiatr. Gdy spuszczano do grobu białą trumienkę, ona i Leonora trzymały Rillę pod ręce, bladą, zrozpaczoną, oszołomioną środkami uspokajającymi. Bo Rilla i Jon nagle stali się sobie całkowicie obcy. Gwen czuła, jak siostra drży. Drzewa już się zieleniły, a jej się zdawało, że wiosna, ze swym ciepłem, słońcem i kwiatami, nigdy już nie nadejdzie. Gdy Rilla znikła z ciastem w spiżarni, wytarła łzy. - Zwróciłaś uwagę, jakie wspaniałe jest to drzewko, które zrobiła Chloe? - spytała, wróciwszy do kuchni. - Ona naprawdę ma talent. - Powiedziałam to samo - Gwen roześmiała się - gdy dekorowałaś ciasto truskawkami. Ale mnie nie słuchałaś. Spodziewałam się, że to będzie katastrofa, lecz, na szczęście, się pomyliłam. - Powinnaś powiedzieć Chloe, że podziwiasz jej dzieło. Byłaby tym zachwycona. - Naprawdę? Mnie tak trudno się z nią rozmawia. Nie masz pojęcia, jak zazdroszczę tobie i Beth, że potraficie z nią gawędzić jak prawdziwe przyjaciółki. Chloe mnie nie znosi. - Bzdura! Gwen, nie powinnaś myśleć w ten sposób. Ona jest młodziutka. To wszystko. Potraktuj ją tak, jakby nie była córką, lecz gościem, który przybył do twojego domu. - Czy to by coś dało? Przypuszczam, że warto spróbować, choć ona jest taka drażliwa, a mnie irytuje to, co robi i jak się ubiera. Ty masz szczęście. Beth jest elegancka i na miejscu. A o Chloe nie można tego powiedzieć. - Gwen, to nie ma znaczenia, że ona często odzywa się jak osoba nie na miejscu. Ważniejsze jest coś innego. Jeśli nie potrafisz tolerować jej zachowania, nigdy nie będziesz szczęśliwa. Ale na dziś dość już o takich sprawach. Poszukajmy Jamesa i sprawdźmy, jak postępują prace w namiocie. To będzie wspaniałe przyjęcie, bez względu na to, co twoja córka i jej chłopak odkryją w pokoju dziecinnym. Gwen wyszła z kuchni za Rillą. Żałuję, że brak mi jej optymizmu, pomyślała. Dla mnie zawsze istnieje zbyt wiele niewiadomych, abym mogła się nie przejmować. - Jeszcze nie tak dawno nie przyszło mi do głowy, żeby udawać się do niani samochodem - zwierzyła się Leonora Seanowi, który jechał drogą dojazdową. - W dzieciństwie biegałam tą drogą w tę i z powrotem. Dopiero w ostatnich latach tak się rozleniwiłam, że jeżdżę samochodem. - A ja jestem leniwy od urodzenia, więc chętnie przebywam samochodem nawet najkrótsze odległości. Ekipa już jest na miejscu. Gdy przyjedziemy, będziemy mogli od razu kręcić. - Zapewne pani Lardner zechce poczęstować nas herbatą - powiedziała Leonora, siląc się na spokój, bo przeżywała burzę myśli i uczuć, i dziwiła się, że Sean tego nie dostrzega. Była zakłopotana, podniecona i niepewna swych wspomnień. Jakaś sprawa tkwiła na granicy jej pamięci i niepamięci. W sposób przemyślany ubrała się na zdjęcia w jedwabną suknię w ciemnym malinowym odcieniu, korzystnym dla jej cery. Włożyła do niej kolczyki i naszyjnik z pereł. Z coraz większym trudem ukrywała pod makijażem ślady wzruszenia. Miała nadzieję, że nikt nie rozpozna, że przed chwilą płakała. - Leonoro, dobrze się czujesz? - zaniepokoił się Sean. - Czy coś się stało? - Nie... absolutnie nie. Dziękuję za troskę. Po prostu jestem trochę zmęczona. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie opowiedzieć mu o wszystkim. Był takim rozumiejącym słuchaczem. Ale właśnie dojechali do domu niani. Przed otwartymi drzwiami stał reżyser dźwięku i machał do nich. Dobrze się stało, uznała Leonora, wysiadając z samochodu. - Jesteśmy gotowi - poinformował Seana i wszyscy troje weszli do domu. Pani Lardner podała w salonie herbatę, na stole wypolerowanym do takiego połysku, że realizator światła poprosił o przykrycie go obrusem. - Nianiu, ślicznie wyglądasz! - powitał staruszkę Sean i pocałował ją w policzek, jakby była jego babcią. Niania uśmiechnęła się i zarumieniła, co nie uszło uwagi Leonory. Z pewnością wyglądała dobrze i sprawiała wrażenie sprawnej umysłowo, witając się z nimi i zapraszając, żeby usiedli. - Leonoro - odezwał się Sean - gdybyś mogła usiąść tam... przy oknie. Jeśli nie masz nic przeciwko nalaniu herbaty, to możemy ją popijać i rozmawiać. Będę kręcił, ale oczywiście całość zostanie zmontowana. Rozpocznę od zadania pytania i zobaczymy, jak nam pójdzie. Dobrze? Leonora skinęła głową. Uniosła malowany w róże dzbanek z herbatą. - Sean? Ty pijesz bez cukru, jeśli się nie mylę? - Tak, dziękuję. Nianiu, czy możemy zaczynać? Pamiętasz, czy Ethan Walsh przychodził do Leonory, do pokoju dziecinnego, gdy była małą dziewczynką? Niania milczała. Leonora zastanawiała się, czy powinna ją zachęcić do odpowiedzi. - Pan Ethan uwielbiał pokój dziecinny - zaczęła w końcu mówić. - Tak mi powiedział. Nianiu, to poważna sprawa, oświadczył i śmiał się. Chętnie czytał panience Leonorze przed snem. Jej ulubioną książką były Małe kobietki. Pamiętam to. Oczywiście świetnie umiała czytać, ale to nie to samo, nieprawdaż? - A co z jej matką? Co z Maude? - spytał Sean. - Ona nigdy jej nie czytała. Nie była tego rodzaju matką. Zawsze cechowała ją nieśmiałość. Mówiłam, że jest jak odarta ze skóry. Była słaba fizycznie, bardzo delikatna. Łatwo robiły się jej siniaki. Wiedziałam o nich, choć ona sądziła, że ich nie zauważam. Ale ja je widziałam. Widziałam wszystko. Na tym właściwie polegała moja praca. Musiałam troszczyć się o panienkę Leonorę. Panu Ethanowi bardzo zależało, żeby nie wiedziała. - Żebym o czym nie wiedziała? - spytała Leonora, czując przyspieszone bicie serca. - Och, kochanie, twój tata nie chciał, żebyś wiedziała o czymkolwiek - odparła niania tak pogodnie, jakby rozmawiały o liście zakupów. - Nie chciał, żebyś wiedziała o tych siniakach, a z pewnością o tym, jak umarła pani Maude. Oczywiście tego nie pamiętasz, nieprawdaż? Pan Ethan zapewnił mnie, że w żaden sposób nie możesz tego pamiętać. Ponieważ nigdy nie powiedziałaś na ten temat ani słowa, to zapewne miał rację. Ale zawsze mnie dziwiło, że mogłaś wyrzucić z pamięci tego rodzaju wydarzenie. Z drugiej strony los okazał się dla ciebie litościwy, bo kto chciałby pamiętać takie rzeczy? Atmosfera w pokoju gęstniała i robiła się coraz bardziej posępna. Leonora odetchnęła głęboko. Zastanawiała się nad słowami niani. Zamknęła oczy i zobaczyła pod powiekami obraz tak wyraźny jak na zdjęciu: jezioro i coś unoszącego się na powierzchni pod wiszącymi gałęziami wierzb, jakiś ciemny kształt. Spódnica. Otworzyła oczy. - Mama utopiła się w jeziorze, nieprawdaż, nianiu? - spytała nieswoim głosem, jakby była małym dzieckiem, które ledwie odważa się mówić. - To jej ciało unosiło się na powierzchni? Czyż nie? - Leonora ją tam znalazła - oświadczyła niania, jakby powierzała sekret obcej osobie. - Biedna mała kruszynka. Pobiegła nad jezioro, bo w domu wszystko układało się fatalnie. Źle się tam czuła. Dla dziecka to była straszna atmosfera. W ogóle nie zwracali na Leonorę uwagi. Kłócili się przy niej, a nawet gorzej, znacznie gorzej. Jestem przeciwna oglądaniu przez dzieci takich scen. Moje dzieci by ich nie oglądały, gdybym miała na to wpływ. Mówiłam jej: „To, o czym nie wiesz, nie może ci sprawić bólu”. Wierzę w to. Leonora miała świadomość, że ekipa nadal filmuje, mimo to nie mogła powstrzymać łez. Sean coś do niej mówił, o coś pytał, ale jego słowa do niej nie docierały. - Leonoro, przerwałem kręcenie. Dobrze się czujesz? - usłyszała w końcu, gdy z wysiłkiem zdołała się skoncentrować. Skinęła tylko głową. Miała ochotę powiedzieć, żeby robił, co mu się podoba, lecz nie potrafiła tego wyrazić słowami. Niczego nie potrafiła wyrazić słowami. Chyba dostałam udaru mózgu? Jutro skończę siedemdziesiąt pięć lat, pomyślała. Jestem stara. Może rzeczywiście jest to udar? A może zawał? Zaczęła wolno oddychać przez nos i liczyć do dziesięciu. Poczuła poprawę. - Czuję się doskonale. Dziękuję - odpowiedziała i podniosła do ust filiżankę z herbatą earl grey, chcąc się nią po krzepić, choć napój był już letni. - Proszę, kontynuuj filmowanie. - Opowiedz mi o obowiązującym w domu rozkładzie zajęć - zwrócił się Sean do niani. - Czy Etan Walsh lubił malować o określonej porze dnia? Leonora słuchała odpowiedzi jednym uchem. Myślami znajdowała się daleko stąd, nad jeziorem. Było gorąco. Na powierzchni unosiło się ciało matki, która miała bladą twarz i otwarte oczy. Znalazłam ją tam, pomyślała. Przemoczoną i nieżywą. Pobiegłam do domu po pomoc, lecz oczywiście nic nie dało się zrobić. Zemdlałam. Miałam mokre ubranie i zrobiło mi się zimno. Położyłam się do łóżka. Dostałam gorączki, która ciągle rosła. Dręczyły mnie koszmary. Czułam ból w piersiach. Gdy odzyskałam przytomność, okłamali mnie. Niania i tata powiedzieli, że matka ciężko zachorowała i umarła. Uwierzyłam, bo chciałam w to wierzyć, bo wolałam nie pamiętać, że znalazłam zwłoki własnej matki w jeziorze. Nie chciałam wiedzieć o tym fakcie, więc go wyparłam ze świadomości. Zagłuszyłam w sobie prawdę na ten temat i przyjęłam wersję, że matka umarła w łóżku i nie widziałam jej ciała unoszącego się na wodzie, z liśćmi wierzby na dłoniach. Ale teraz to sobie przypomniałam. - Sean...Przepraszam cię. - Leonora odstawiła szklaneczkę.- Chyba już do siebie doszłam. Znajdowali się w oranżerii, pod baldachimem z liści. Przed chwilą reżyser przyniósł jej drinka. Siedzieli naprzeciwko siebie w trzcinowych fotelach. W rogu, przy chińskiej donicy, spał w słońcu Gus. Sean zwrócił uwagę, że Leonorze wciąż drżą dłonie. Bardzo starała się wyglądać na opanowaną, ale nadal nie pogodziła się z tym, co usłyszała od niani. - Byłaś bardzo dzielna. Nie masz za co przepraszać. Takie odkrycie mogłoby każdego zwalić z nóg - skomentował jej zachowanie. - Zawsze starałam się nie dopuścić do tego, aby wydarzenia wzięły nade mną górę. - Leonora próbowała się uśmiechnąć, lecz tylko się skrzywiła. - Zawsze czułam, że jeśli tylko nie stracę głowy, stając oko w oko z takimi wydarzeniami jak śmierć ojca, męża itd., to wszystko będzie dobrze. - Nie mówisz o śmierci matki - zwrócił jej uwagę Sean. - A musiało to być najbardziej traumatyczne doświadczenie w twoim życiu. Miałaś wtedy zaledwie osiem lat. Leonora poczuła łzy w oczach. - Nie było. Dlatego teraz czuję się tak strasznie. Nie miałam z matką dobrego kontaktu. Faktycznie nie miałam z nią żadnego kontaktu. Oczywiście bardzo ją kochałam, lecz zawsze czułam, że nie potrafię się do niej zbliżyć. Matką była dla mnie w większym stopniu niania, a nie ona. Z tamtego okresu najlepiej zapamiętałam to, że zachorowałam i przeoczyłam swoje ósme urodziny. Oczywiście przeżywałam smutek na wieść o tym, że w czasie mojej choroby umarła moja mama. Martwiłam się tym, jednak nie w taki sposób, który potrafiłabym zrozumieć. I chyba szybko do siebie doszłam. Ale czy to nie dziwne, że w ostatnich miesiącach czuję... Nie wiem, jak to powiedzieć... Czuję, że w mojej pamięci jest jakaś luka. Gdybym tylko ją zapełniła, w końcu zrozumiałabym wszystko. - Na przykład dlaczego właściwie nie cierpisz z powodu tej strasznej tragedii? - Właśnie o to chodzi. Jest tak, jakbym przez całe życie coś tłumiła, ukrywała. Ale teraz przyglądam się już swoim mrocznym myślom i uczuciom, i chyba staram się je rozjaśnić i przeniknąć. Gdy wyszli od niani, Leonora poprosiła, by pojechał w stronę miasta. („Proszę, jedź dokądkolwiek, żebym nie musiała teraz nikogo spotykać. Zaraz do siebie dojdę”). Szlochała jak dziecko, ukrywając twarz w chusteczce. Przez kilka minut w samochodzie słychać było tylko jej łkanie. Sean jechał przed siebie, myśląc przez cały czas o tym, jak ona teraz strasznie cierpi. - Wracajmy do domu - zaproponowała w końcu, wycierając łzy. - Przepraszam, że obarczyłam cię tym wszystkim. Zanim dotrzemy do Willow Court, doprowadzę się do porządku. Gdy podjechali pod frontowe drzwi, dodała: - Cieszę się niezmiernie, że to ty widziałeś mnie w takim stanie, a nie któreś z moich dzieci czy wnuków. Ale może nie powinnam tak mówić? - Dlaczego nie? - odpowiedział szczerze. - Dobrze cię rozumiem. Czasami tego rodzaju reakcje łatwiej jest ujawnić przy kimś obcym. - Tak naprawdę nie uważam cię za kogoś obcego. - Uśmiechnęła się do niego ze zniewalającym wdziękiem, który ujawniał jej kokieterię, ale także styl. Paradoksalnie dopiero wówczas, gdy się rozpłakała, Sean zrozumiał, jak jest dzielna. Podziwiał jej odwagę. - I jak teraz patrzysz na to wszystko? - spytał łagodnie. - Gdy już nieco rozjaśniłaś sobie różne mroczne sprawy? - Chyba najgorsza ze wszystkiego okazała się dla mnie świadomość, że nie znałam swego ojca. Dotychczas miałam tylko jakieś wyobrażenia na jego temat. Żyłam różnymi dziecinnymi złudzeniami, a tymczasem on był tyranem. W ostatnich dniach dużo o nim myślałam. Widzę teraz, że miłość do niego całkiem mnie zaślepiła, bo istotnie bardzo go kochałam. Nie dostrzegałam tego, że to, co robił, w najlepszym wypadku świadczy o jego bezduszności, a w najgorszym o okrucieństwie. W czasach mojego dzieciństwa dzieci trzymało się z dala od życia dorosłych. Poza tym ojciec mnie oszukiwał. Tak przynajmniej teraz mi się wydaje. Ale nadal mój żal po jego stracie jest taki sam jak po stracie mojej biednej matki, a nawet większy. Czy to nie straszne? Dręczy mnie w związku z tym poczucie winy, choć także z powodu tego, co odkryłam w swoim zachowaniu. Mam nadzieję, że nigdy nie wykazałam się brakiem życzliwości wobec ludzi, lecz z drugiej strony przez całe życie różne sprawy tuszowałam. Chciałam w ten sposób chronić ludzi. Siebie zresztą też. Zawsze uważałam, że tak jest najlepiej, ale faktycznie nie jest. Należy znać prawdę, nawet jeśli jest bolesna i trudna do zrozumienia. Myślę, że mogę cię prosić, aby ta rozmowa została między nami. - Nie powiem nikomu ani słowa. Czy odzyskałaś już pamięć tamtych wydarzeń? - Sądzę, że tak. W wyobraźni bardzo wyraźnie widzę, jak biegnę nad jezioro i dostrzegam ciemny kształt na wodzie. Niestety, to, co nastąpiło później, nadal rozpływa się we mgle mojej niepamięci. Zobaczyłam twarz matki, lecz dalsze wydarzenia są zamazane. Czy przytrzymałam zwłoki za spódnicę i spojrzałam matce w twarz? Czy od razu pobiegłam do domu, aby powiedzieć o wszystkim ojcu i niani? Nie wiem, ale nie ma to już znaczenia. Niania też nie jest w stanie odtworzyć takich szczegółów. Poza tym ja wcale nie chcę ich znać. Wystarczy mi to, że potrafię je sobie wyobrazić. Zresztą przez cały czas przechowuję w pamięci widok Marka jako topielca. Nikt nie musi mi przypominać takich wydarzeń jak czyjeś utonięcie. - Zasłoniła oczy dłonią. - Rilla czuje się odpowiedzialna za jego śmierć - przerwał Sean milczenie, jakie zapanowało po jej słowach. - Dlatego że gdy utonął, nie było jej w domu. - Naprawdę? Nie miałam o tym pojęcia. Jakie to straszne! Straszne! Powiadasz, że nadal czuje się za to odpowiedzialna? O Boże! - wykrzyknęła Leonora drżącym głosem. Odsunęła dłoń od twarzy i Sean spostrzegł, że jest bardzo blada i ma sińce pod oczami. - Wiem, że na początku tak się czuła, ale po tylu latach? Och, jakie to straszne. Nie mogę sobie tego wybaczyć, że o niczym nie wiedziałam. Czyżbym była aż tak głupia? Sean, nie mów nic. Wiem, że jestem głupia i egoistyczna, i dlatego nie potrafię dostrzec cierpienia własnej córki. Ale może dlatego, że sama bardzo cierpię? Nie sposób sobie wyobrazić, jakie to były dla nas wszystkich trudne chwile. Czy może zdarzyć się coś straszniejszego niż śmierć dziecka? Ja siebie obwiniam o to, co się stało. Sądziłam, że również Rilla nie może mi wybaczyć, bo, pomijając wszystko inne, zostawiła swoje dziecko pod moją opieką, moją i swojej siostry. Uznałbyś to przecież za oczywiste, że takie osoby jak babcia i ciocia są wystarczająco odpowiedzialne, aby zaopiekować się małym chłopcem. Nie wybaczyłam sobie tego, co się wówczas stało, choć Rilla od początku powtarzała, że nie obwinia nas o tę śmierć. Nie zdawałam sobie sprawy, że mówi tak, ponieważ obwinia siebie. Naprawdę wykazałam się straszną głupotą. I ślepotą. - Być może Rilla ukrywała przed tobą swój ból. Leonora skinęła głową. - Owszem. Wiele ukrywała, w ten czy inny sposób. - Z westchnieniem pochyliła głowę. - Muszę coś z tym zrobić, jeśli nie jest jeszcze za późno. Powinnam była rozmawiać z nią szczerze. O wielu rzeczach. Zawsze ją krytykowałam, gdy nie zgadzałam się z tym, co robi, ale nigdy naprawdę ze sobą nie rozmawiamy. Jej styl życia jest mi z gruntu obcy, mimo to nie powinnam była dopuścić, aby nas od siebie oddalił. Porozmawiam z nią. Nie wiem, czy potrafię znaleźć właściwe słowa, ale spróbuję. - Oparła się na krześle i zamknęła oczy. Sean wiedział, że zbiera siły. Widząc, jak drgają jej mięśnie wokół ust, jak przekręca na palcu pierścionek i jak się wzdraga, najwyraźniej pod wpływem smutnych myśli, wyobrażał sobie, że w tym momencie Leonora toczy wewnętrzną walkę. - Rillo? Obudź się! - Beth dotknęła jej wystającego spod kołdry ramienia. Rilla przewróciła się na drugi bok i z jękiem otworzyła oczy. - Beth, zlituj się. Czy muszę? Ucięłam sobie taką rozkoszną drzemkę. Co się stało? - spytała sennym głosem. Beth uśmiechnęła się. - Rillo, przecież wstałaś dziś przed lunchem! Takie są skutki zarywania nocy. Widać, że jesteś zmęczona i wszyscy wiemy dlaczego. Rilla usiadła na łóżku i przeczesała włosy palcami. - Panienko, mniej sarkazmu, proszę - zażartowała. - Musisz wiedzieć, że warto było zarwać tę noc. Cholernie było warto. - Proszę, oszczędź mi momentów! Umyj twarz. Zostałaś wezwana. Leonora pyta, czy nie byłabyś uprzejma przyjść do oranżerii. Patrzyła, jak Rilla myje twarz, czesze włosy i ubiera się. - Czy mam czas na zrobienie sobie makijażu? - Nie. Wyglądasz świetnie. - Wyglądam jak upiór przy kości. I dlaczego, u licha, ona chce spotkać się ze mną właśnie teraz? Znajdujesz jakieś wytłumaczenie? - Nie. Powiedziała mi tylko, że zaprasza ciebie, Efego i mnie na „małą pogawędkę”. - W porządku. Zatem trzeba się z tym uporać, cokolwiek to jest. Zeszły do oranżerii. Drzwi były otwarte. - Rillo, czy to ty? - odezwała się Leonora. - Wejdź, kochanie. Rilla weszła pierwsza, a za nią Beth. Przez rozrastające się na szklanej ściance pnące rośliny wpadały do środka, jak przez gęstą sieć, promienie słońca. W kącie leżał Gus. Efe siedział w niedbałej pozie na sofie. Beth zawahała się. - Beth, zamknij drzwi i wejdź dalej, proszę - odezwała się Leonora. - Usiądź przy oknie. Ty, Rillo, usiądź na drugim trzcinowym fotelu. Beth zajęła wskazane miejsce. Wszystko to jest dziwne, pomyślała. Dlaczego, u licha, Leonora chce rozmawiać właśnie z nami? I dlaczego kazała mi zamknąć drzwi? Spojrzała na Efego, który wpatrywał się w swoje buty. Gdy ona i Rilla weszły, nawet nie podniósł głowy, jednak teraz, pod wpływem siły jej spojrzenia, zerknął na nią, ale się nie uśmiechnął. Więc ja też cię pieprzę, pomyślała. Wypchaj się, jeśli zamierzasz być taki sztywny i nieprzyjazny. - Z pewnością zastanawiacie się nad tym, dlaczego was tu wezwałam. Wygląda to jak scena z filmu, ale nie zamierzałam tworzyć takiego wrażenia. Zaproponowałam spotkanie w oranżerii po prostu dlatego, że po domu kręcą się członkowie ekipy filmowej i sprzątacze. Jeszcze tylko tu można porozmawiać w spokoju. - Czy coś się stało?- spytała Rilla, podchwytując tę wskazówkę jak przystało na aktorkę. - Przypuszczam, że istotnie stało się coś złego - odpowiedziała wolno Leonora. - Ale postaram się to naprawić.- Uśmiechnęła się niemal triumfalnie. - Postaram się. Rillo i Efe, czuję, że od jakiegoś czasu jestem wam winna przeprosiny. Rilla wyglądała na zaniepokojoną. Chętnie zapaliłaby papierosa, pomyślała Beth. Leonora przekręcała pierścionki na palcach i drżały jej dłonie. - Gdy byłam małą dziewczynką, niania powtarzała mi pewne zdanie. Właściwie wychowałam się na nim. Brzmi ono: „To, o czym nie wiesz, nie może ci sprawić bólu”. To była dla mnie... Jak wy to dziś nazywacie? Mantra. Więc to by ła dla mnie mantra. Wierzyłam w jej prawdziwość. Ale w końcu zrozumiałam, że to, o czym się nie wie, może sprawić większy ból, niż to, o czym się wie. Beth zauważyła, że Efe zaczyna się nudzić. Słyszała w myślach jego słowa, żeby Leonora się streszczała. Zastanawiała się, dlaczego mężczyźni wolą skrócone wersje opowieści. Ale jak mógł starał się ukryć to, że wolałby robić coś innego, niż siedzieć tu z trzema kobietami i wysłuchiwać jakiejś przedpotopowej historii. Najwyraźniej również Leonora wyczuła jego zniecierpliwienie, bo zwróciła się wprost do niego. - Mój kochany Efe, chciałam cię tu widzieć dlatego, że od lat oboje coś ukrywamy. Pora wreszcie to wyjawić. Nie uważasz? - spytała go. Efe zbladł i zacisnął dłonie. - Nie mogę w to uwierzyć - wyrzucił z siebie. - Mówisz serio, że wezwałaś mnie tu z tego powodu? Po tylu latach? Chcesz, żebym powiedział o tym Rilli? - O czym? - spytała Rilla. - Efe, o czym chcesz mi powiedzieć? - O niczym nie chcę ci powiedzieć. Absolutnie o niczym. - Jeśli nie chcesz, to ja jej powiem - oświadczyła Leonora. - Życzę sobie, abyś wreszcie się dowiedziała, jak utonął Mark, żeby Efe opowiedział ci o wszystkim, co wydarzyło się tamtego dnia. - Wiem, co się wydarzyło. Mamo, zrelacjonowałaś mi to. Nie sądzę, że powinniśmy... - Głos Rilli drżał. Beth zastanawiała się, czy macocha zaraz się rozpłacze, czy wyjdzie z oranżerii. - Kochanie, uważam, że musimy - przekonywała ją matka. - Mam już dość sekretów i uników. To moja wina, ale powinniście zauważyć, że staram się wszystko naprawić. Efe, ponieważ cię chroniłam, zraniłam własną córkę, czego nigdy sobie nie wybaczę. Ale robiłam to dlatego, że byłeś dzieckiem. Myślałam sobie: to jeszcze chłopiec i jego życie może zostać zrujnowane. Ale zobacz, Efe, co zrobiłam. Spójrz na Rillę. Nie widzisz, jak ona cierpi? Jak nadal o wszystko obwinia wyłącznie siebie? - Serce Beth biło jak oszalałe. Rilla siedziała sztywna jak manekin, z zaciśniętymi ustami. - Lecz nie chodzi tylko o nią - ciągnęła Leonora. - Efe, chodzi także o ciebie. Uważam, że się zmieniłeś, mając tak obciążone sumienie. Wtedy powinnam była dodać ci odwagi, abyś od razu o wszystkim opowiedział, a ja pomogłam ci to ukryć. Przez cały czas, gdy Leonora mówiła, Efe zasłaniał twarz dłońmi. Kiedy w końcu je odsunął, wydał się Beth inny - młodszy i bardziej bezbronny. Naprawdę inny. - Próbowałem - zaczął głosem, z którego znikła pewność siebie. Takiego Efego Beth widziała po raz pierwszy. - Próbowałem tamtej nocy - ciągnął. - Poszedłem do Rilli i chciałem jej o wszystkim powiedzieć. Naprawdę chciałem, ale była... bardzo zdenerwowana i lekarz dał jej coś na uspokojenie. Wydawało mi się, że ona śpi i zarazem nie śpi. Więc nie wiedziałem, co robić, i poszedłem do ciebie, Leonoro. Powiedziałaś mi, że wszystko będzie dobrze. Uwierzyłem ci. Oświadczyłaś, że nikt nie musi o tym wiedzieć, że był to potworny wypadek i że to nie moja wina. Efe znowu zasłonił twarz dłońmi. Rilla zakaszlała. - Efe, powiedz mi, co się stało? Nie potępię cię. Przyrzekam - oznajmiła cichym łagodnym głosem. Takim głosem przemawia się do dziecka, pomyślała Beth. - Bawiliśmy się nad jeziorem. - Efe patrzył w podłogę. - Alex, Beth i ja. W traperów. Nie chciałem, aby Mark tam z nami poszedł, ale tak się stało. Uznałem, że nie będzie nam przeszkadzał, bo był w porządku, jak na takiego małego dzieciaka. Dlatego właściwie nie mieliśmy nic przeciwko temu, żeby się za nami pałętał. Po prostu nie sprawiał nam żadnych kłopotów. - Nagle uniósł głowę. Miał zapłakane oczy. Czyli patrzył w podłogę dlatego, że chciał ukryć łzy. Oświadczył: - Rillo, mogłem go uratować. Przyszedłem ci to wtedy powiedzieć. Mogłem, ale nie zwracałem uwagi na to, że mnie wołał. Myślałem, że się wygłupia. Alex był bliski odkrycia sekretnej kryjówki i musiałem go powstrzymać. Najważniejsze było dla mnie to, aby jej nie znalazł, choć w sensie dosłownym ona wcale nie istniała. - Zasłonił twarz dłońmi i płacząc cicho, ciągnął: - Bo to nawet nie była prawdziwa kryjówka. Ale bardziej interesowała mnie zabawa niż żywy chłopiec, krzyczący coś za mną z tyłu, do czego kompletnie nie przywiązywałem wagi. Nawet nie zadałem sobie pytania, co on robi w wodzie. Alex wchodził do wody, ja wchodziłem, więc to zlekceważyłem. Bawiliśmy się w płytkiej wodzie. Widocznie Mark stracił równowagę. Wtedy Alex był przy wierzbach, a Beth jeszcze dalej. Jako żona trapera gotowała obiad. - Efe zaśmiał się smutno. - Kazaliśmy Beth wykonywać wszystkie babskie obowiązki. Nie miała nic przeciwko temu. Prawda, Beth? Zawsze robiłaś to, co ci kazałem. Beth potaknęła. Nie próbowała mówić, bo nie była pewna, czy głos przejdzie jej przez gardło. Na nowo przeżywała tamten dzień, o którym przez tyle lat starała się zapomnieć. Efe przypomniał jej teraz, co wtedy czuła. - Usłyszałam wołanie - oświadczyła półgłosem. - Nie wiedziałam, kto krzyczy, a gdy przybiegłam do Efego i Aleksa, na brzegu leżał przemoczony Markie. Zaraz popędziłam do domu, aby kogoś sprowadzić. Efe mnie posłał. Płakałam i przez łzy prawie nic nie widziałam. Ale zdążyłam się zorientować, że Markie jest martwy. Nigdy nie spytałam o to, co się stało. Chyba nie chciałam wiedzieć. - Odwróciłem się i zobaczyłem go - kontynuował Efe opowieść. - Wymachiwał rękami, ale nie wróciłem, aby mu pomóc. Potem już nie słyszałem jego krzyku. Nagle rozległy się wrzaski Aleksa. Dopiero wtedy rozejrzałem się za Markiem. Niestety, było już za późno. Utonął przeze mnie. Ale uważałem tak tylko do chwili, w której powiedziałaś mi, Leonoro, że to nieprawda. Oświadczyłaś, że zdarzył się wypadek i że nigdy nie powinienem nikomu mówić, jak było na prawdę. Rillo, przepraszam. Wiem, że brzmi to żałośnie i być może już nigdy się do mnie nie odezwiesz, ale przepraszam. Leonoro, nie należało wtedy cię słuchać. Gdy byłem dzieckiem, istniał ku temu powód, abym nic nie mówił. Później jednak zdawałem sobie sprawę z tego, jak bardzo Rilla obwinia się o tę śmierć, lecz mimo to nadal nie zdobyłem się na odwagę, aby wyjawić prawdę. Żałuję, że nie mogę zawrócić czasu i postąpić inaczej, niż postąpiłem. Cóż więcej mógłbym powiedzieć. - Efe przyklęknął obok Rilli i spytał: - Czy potrafisz jeszcze ze mną rozmawiać? Proszę, powiedz coś do mnie. - Och, Efe. Co chciałbyś usłyszeć? - Rilla objęła go i przysunęła do siebie, tak iż oparł głowę na jej ramieniu. - Nadal obwiniam o wszystko tylko siebie, bo to ja powinnam być z Markiem, a nie ty, moja mama, Gwen czy ktokolwiek inny. Ale cieszę się, jeśli teraz jest ci trochę lżej na duszy, bo opowiedziałeś o wszystkim. Sądzę, że od razu powinniśmy wszyscy rozmawiać o tym, co się stało, i wzajemnie dodawać sobie otuchy. Niestety, było to wtedy ponad moje siły i stał się to temat tabu. A gdy przestaje się o czymś mówić, to łatwo jest przedłużać ten stan w nieskończoność. Efe, wykazałeś się odwagą, wyznając teraz to wszystko. Oczywiście ci wybaczam. Byłeś tylko dzieckiem. Nigdy nie miałam do ciebie o nic pretensji. Efe usiadł z powrotem na sofie i wyjął z kieszeni spodni chusteczkę. - Muszę umyć twarz. Nie chcę, aby ktoś mnie zobaczył w takim stanie. Leonoro, czy mnie zwolnisz? - Tak, Efe. Spotkamy się na obiedzie. - Gdy wyszedł, odwróciła się do córki. - Rillo, kochanie, ja też jestem ci winna przeprosiny. Powiedziałaś, że wybaczasz Efemu, a czy potrafisz mnie wybaczyć? Powinnam od razu powiedzieć ci o wszystkim. Teraz to zrozumiałam. Wtedy nie uważałam, że działam w czyimś interesie, ale teraz uświadomiłam sobie, iż twoim kosztem chroniłam Efego. Zapewne sądziłam, że potrafisz sobie poradzić z tą tragedią lepiej niż on. Rillo, przepraszam. Bardzo przepraszam. Beth zwróciła uwagę, że Leonora chce Rillę objąć i przytulić, lecz nie wie, jak to zrobić. Leonora miała taką minę i tak załamywała ręce, jakby toczyła wewnętrzną walkę. 0 Boże, pomyślała Beth, niech zrobi to Rilla. Niech Rilla do niej podejdzie. - Mamo, nie ma potrzeby. - Rilla podeszła do Leonory i uścisnęła ją. Leonora na wpół jęknęła, a na wpół westchnęła. Beth zasłoniła twarz dłońmi. Dzięki Bogu, pomyślała. Teraz wszystko będzie łatwiejsze. - Beth, kochanie - odezwała się Leonora niemal swoim normalnym tonem. - Zatroszcz się o to, aby twoja mama odpoczęła przed obiadem. Dlatego chciałam, żebyś tu z nią przyszła, to znaczy, żebyś się nią zaopiekowała. Ja idę do siebie. Wyszła z oranżerii. Beth słyszała w holu jej wolne kroki. - Rilło, czy dobrze się czujesz? Chcesz może drinka lub coś innego? - Nie wiem, Beth. Nie wiem, czego chcę. Zapominanie to trudna sztuka. Nie uważasz? Tak doskonale udawało mi się odsuwać od siebie nieprzyjemne sprawy, aż tu nagle matka przypomniała mi o wszystkim. Czy jestem na to przygotowana? - Rillo, oczywiście, że jesteś. - Beth uklękła przy niej i wzięła ją za rękę. - Jesteś taka dzielna. Zawsze tak uważałam. Zawsze potrafisz mi pomóc, gdy źle się czuję. Nie mogę tego znieść, że gdy teraz tobie trzeba pomóc, ja jestem bezradna. Proszę, powiedz coś. Uśmiechnij się. Och, Rillo nie bądź smutna. - Kochanie, nie jestem smutna. Naprawdę. Po prostu przeżyłam mały wstrząs. To wszystko. Poza tym jest tak gorąco. - Uśmiechnęła się w taki sposób, jakby wypróbowywała ten uśmiech od nowa, jakby przez pewien czas o nim nie pamiętała. Był raczej niepewny, ale szybko stał się bardziej wyrazisty, szerszy i normalniejszy. - Czy pamiętasz, kiedy ostatnio mieliśmy takie upały? Czuję, że zaraz się rozpuszczę. Wezmę długą letnią kąpiel. Leonora po raz pierwszy nazwała mnie twoją matką. - Ku zadowoleniu Beth, Rilla wyglądała teraz na szczęśliwszą. Po chwili dodała: - Zaraz poczuję się lepiej. Przynieś mi do łazienki dżin z odrobiną toniku. Beth udała się do kuchni, czując wyraźną ulgę, jakby kryzys został zażegnany. Philip stał z boku domku dla lalek. Wcześniej odsunął go ostrożnie od ściany. Pod oknem rozłożył ręcznik kąpielowy, aby tapeta udająca dach z dachówek nie upadła wprost na podłogę. - W porządku. Musimy ją w wystarczającym stopniu zmoczyć, aby odpadła od domku, nie uszkadzając znajdującego się na odwrotnej stronie tekstu - powiedział do Chloe. - Trochę to wszystko skomplikowane, ale, jak sądzę, uda się. Teraz ją nasączę. Przesunął po tapecie zmoczoną w płynie gąbką. Beth podsunęła mu pomysł, aby wykorzystał gąbkę Rilli do makijażu. Rilla zawsze miała zapasowe gąbki, na wypadek, gdyby coś się stało z tą, której aktualnie używała. Beth wręczyła je Philipowi z radością, byle tylko zdołał ustalić, co Maude Walsh napisała na odwrocie tapety. Chloe przyniosła z kuchni nóż i teraz z boku wkładała pod tapetę długie cienkie ostrze. - Patrz, chyba odpada - odezwała się do Philipa. - Chyba tak, ale rób to ostrożnie. - Spoglądał na tapetę z troską. - Oczywiście będę sakramencko ostrożna. Nie musisz mi o tym przypominać. - Zrobiła minę. - Wiem tak samo dobrze jak to odkleić. - Wsunęła nóż nieco głębiej. - Patrz, wspaniale odchodzi. - Uniosła róg tapety i bez trudu zdjęła kawałek przykrywający połowę dachu, ten uszkodzony przez Douggiego. - Doskonale - pochwalił ją Philip. - Teraz zdejmij tę z drugiej połowy. Ktoś wykonał piękne dzieło sztuki. Ethan Walsh? - Nie. On zbudował domek, a jego żona namalowała dach na tej tapecie i ją przykleiła. To znaczy moja prababcia, matka Leonory. - Więc ona również była artystką? - Niezupełnie. - Chloe zdejmowała drugi kawałek. - Chyba skończyła szkołę artystyczną, ale gdy wyszła za mąż, niewiele dokonała. - Szkoda - westchnął Philip. - Ten namalowany przez nią dach jest piękny. Jeśli wysuszymy tapetę, to może uda mi się z powrotem ją przykleić, niemal tak samo dobrze jak była. - Jesteś prawdziwym skarbem, ale może Leonora będzie chciała zachować to, co zostało napisane na odwrocie? - Ale może też kazać to przepisać? - Nie mam pojęcia - odpowiedziała mu Chloe, jakby była pochłonięta czymś innym. Położyła drugi odklejony kawałek obok pierwszego, uklękła przed nimi i po cichu czytała złożony w ten sposób tekst. Po chwili dodała: - Trudno to pismo odczytać, ale sądzę... - Umilkła i położyła się na brzuchu, aby lepiej widzieć tekst. - Nic nie mówisz? O co chodzi? - przerwał panującą ciszę Philip. - O mój Boże! Nie mogę w to uwierzyć - odezwała się cichym głosem. - Przyjdź tu. Jeśli dobrze się domyślam znaczenia, tego tekstu, to wydaje się ono wręcz niewiarygodne. Czy to możliwe, aby tak było, jak tu jest napisane? Ale jestem pewna, że prawidłowo odgaduję sens. Powiedz, co o tym myślisz? Philip przykucnął obok niej i zaczął czytać. Po chwili przeczesał włosy palcami i skrzywił się. - Jasna cholera - zaklął, potrząsając głową. - Jasna chole ra. Chodźmy do Leonory. - Philipie, ja jej o tym powiem. Wybierała się z wizytą do niani, ale do tego czasu pewnie już wróciła. Poszukam jej. Nie mów nikomu ani słowa. Przyrzeknij. - Jasne. - Skinął głową. - Nie powiem. Chloe usiadła na podłodze i ponownie przeczytała cały tekst napisany na odwrotnej stronie tapety. Leonora i Alex siedzieli w altanie na ławce i oglądali album fotograficzny, który Alex trzymał na kolanach. W czasie rozmowy z Seanem Leonora zdała sobie sprawę z tego, że w Willow Court nigdzie nie ma zdjęcia Maude Walsh. Zajęło jej trochę czasu, zanim sobie przypomniała, że w dolnej szufladzie komody przechowuje stary album. Gdy szła do siebie, Alex właśnie wchodził do domu. Posłała go po ten album, aby oszczędzić, jak to ujęła, „swoje stare nogi”. - Leonoro, na pewno dobrze się czujesz? Wydajesz się trochę zmęczona. Może powinnaś się położyć i odpocząć przed obiadem? - zasugerował. Potrząsnęła głową. - Nie, kochanie, naprawdę czuję się dobrze. Nie jestem ani trochę zmęczona. Ale gdy wnuk chce, abym się położyła, dociera do mojej świadomości, że jestem stara. Szukam fotografii mojej matki. Pomyślałam sobie, że ty też możesz chcieć je obejrzeć. Trudno to ludziom zrozumieć, ale ja jej prawie nie znam. Dlatego poprosiłam cię o to, żebyś mi przyniósł ten album. Chcę zobaczyć jej zdjęcia. Muszą w nim jakieś być, choć żadnego nie pamiętam. - Zawsze z przyjemnością oglądam stare fotografie - wy znał Alex. - Choć w twoich albumach są też zdjęcia, których nie chciałbym ponownie oglądać. Leonora zastanawiała się, czy wnukowi chodzi o zdjęcia Marka. Nagle ją uderzyło, że biedny Efe miał tyle samo lat, gdy utonął Mark, ile miała ona, gdy utonęła jej matka. Osiem. - Sądzę, że matka nie lubiła się fotografować. Obejrzeliśmy ten album i co znaleźliśmy? Niewiele, nieprawdaż? - podsumowała. - Dwa zdjęcia zrobione w Cichym Ogródku i jedno przy fortepianie - wyliczył Alex. Leonora obejrzała zdjęcia matki, które jej pokazał. Pierwsze przedstawiało Maude z pewnej odległości. Tylko jeśli wiedziało się, jak wyglądała, można było przypuszczać, że chodzi o nią. Przedstawiało maleńką sylwetkę szczupłej kobiety, która stała w oddali, na ogrodowej ścieżce, na tle klombu z białymi kwiatami. Z boku, przy murze, widniały krzewy. Ukazywała rozległy widok nieba z obłokami. Na drugim Maude stała obok kwitnącej rośliny rozpiętej na treliażu. Najwyraźniej chciała komuś pokazać kwiaty wyglądające na murze jak wachlarz, bo odwróciła twarz od aparatu fotograficznego. Były to małe, oczywiście czarno-białe zdjęcia. - To przy fortepianie jest lepsze i większe - orzekł Alex. Bez wątpienia zrobił je fotograf. Ciekawe, kto wykonał te dwa w ogrodzie? Przypuszczam, że Ethan Walsh. Leonora pomyślała o tym, co obecnie wiedziała o ojcu, i potrząsnęła głową. Nie potrafiła sobie wyobrazić, aby jej rodzice fotografowali się w ogrodzie jak szczęśliwe małżeństwo. - Prawdopodobnie zrobiła je niania albo ogrodnik Tyler. Pokaż mi to przy fortepianie. Alex wręczył jej album. Przysunęła go do twarzy, aby lepiej widzieć. Odetchnęła głęboko. - Leonoro, dobrze się czujesz? - zaniepokoił się znowu. - Na tym też nie widać dobrze jej rysów - stwierdziła, ignorując jego troskę. - Jest ładna, nieprawdaż? Ma raczej delikatną urodę. Matka przypomina mi przestraszone stworzenie, spłoszonego jelenia czy ptaka. - Maude Walsh jest bardzo ładna. Ale na podstawie tego zdjęcia można powiedzieć, że wygląda zupełnie inaczej niż ty. Choć z drugiej strony nie jest to najostrzejsza fotografia, jaką w życiu widziałem. Jesteś podobna do Ethana Walsha, nieprawdaż? - Tak. - Leonora uśmiechnęła się. - Wyglądam tak jak on, Gwen też w jakimś stopniu. Bardzo przypomina go Efe. Ty natomiast jesteś być może najbardziej podobny do mojej matki. Masz taki sam długi wąski nos. Tylko spójrz! - Nie mogę zobaczyć własnego nosa - stwierdził Alex. Do altany wpadła jak burza Chloe, trzymając w ręku złożoną kartkę. - Leonoro, przepraszam, że ci przeszkadzam w pogawędce z Aleksem, ale chciałabym z tobą porozmawiać, jeśli nie masz nic przeciwko temu. - Oczywiście, kochanie, że nie mam. Oglądaliśmy stary album ze zdjęciami. Usiądź przy mnie - zaprosiła ją. - Leonoro, czy nie masz nic przeciwko temu, żebyśmy porozmawiały same? Przepraszam, Aleksie. Jej brat wyglądał na zaskoczonego. - Już wychodzę - oświadczył. Zamknął album i wstał. - Mogę zabrać go do domu? - Jeśli byłbyś tak miły - zgodziła się Leonora. - Z pewnością rozmowa nie zabierze nam dużo czasu i my również szybko wrócimy do domu. - Dzięki, Aleksie. - Chloe zamknęła za nim drzwi. - Przykro mi, że pozbyłam się mojego brata, ale zaraz dowiesz się dlaczego. Przepisałam na komputerze wiadomość, którą znaleźliśmy na tapecie domku dla lalek. Oto ona. Uznałam, że nie powinno być trzeciej osoby, gdy ją będziesz czytała. Zaraz to zrozumiesz. Leonora uścisnęła jej dłoń. - Jesteś dobrym dzieckiem. Tak się cieszę, że to ty zdobyłaś dla mnie tę wiadomość. - Wraz z Philipem. To dzięki niemu udało się zdjąć tapetę bez najmniejszego uszkodzenia. Jest genialny. - Co moja matka na niej napisała? - Leonora z westchnieniem sięgnęła po kartkę. - Proszę. - Wnuczka wręczyła ją i położyła rękę na oparciu ławki. Była gotowa w każdej chwili otoczyć Leonorę ramieniem. Nie wątpiła, że będzie musiała to zrobić. Wstrzymała oddech, gdy babcia rozłożyła kartkę i zaczęła czytać. Większą część popołudnia Beth spędziła na rozpakowywaniu i układaniu prezentów pod drzewkiem urodzinowym. Gdy Gwen ją poprosiła o zajęcie się tymi, które przyszły pocztą, zgodziła się bez wahania. Chciała coś robić. Pod drzewkiem miały się znaleźć wszystkie prezenty, z wyjątkiem tych od rodziny. Gwen poprosiła ją też o dopilnowanie, by po przyjęciu Leonora przyszła do holu, rozpakowała nowe prezenty i zanotowała, od kogo są, by później bez kłopotu napisać listy z podziękowaniami. Ostatnie dni wcale nie były idyllą, o jakiej Beth marzyła od kilku tygodni. Ale życie rzadko spełnia nasze oczekiwania. Powinna już o tym wiedzieć. Jej wyobrażenia o tym, jak spaceruje z Efem po ogrodzie i siedzi z nim na tarasie, prowadząc niekończące się rozmowy, dzieliła przepaść od tego, co faktycznie robiła. Chciało jej się śmiać. Gdyby nie miała ochoty zajmować się prezentami, to i tak nie mogłaby się od tego wymigać. Gwen dała jej to jasno do zrozumienia. Oznajmiła, że chciała o to poprosić również Aleksa, lecz nigdzie nie mogła go znaleźć. Dom był pełen młodych ludzi, którzy go sprzątali, choć dla Beth wyglądał całkiem czysto. Każdy coś robił. Wykonując polecenia Gwen, mogła przynajmniej błądzić gdzieś myślami, gdy rozpakowywała kolejny prezent i notowała, od kogo on jest. Nie zdawała sobie sprawy, że Leonora ma tylu przyjaciół i znajomych. Na przyjęciu spodziewano się prawie siedemdziesięciu osób, a poza tym prezenty przysłali wszyscy ci, którzy z jakichś powodów nie mogli przybyć tu jutro. Na dołączonych kartkach okolicznościowych widniały życzenia w rodzaju: „Kochanej Leonorze, z życzeniami wielu lat szczęśliwego życia”, czy „Z najgorętszymi uczuciami”. Niektóre z prezentów warte były pokazania. Znajdowały się wśród nich takie drobiazgi jak zabytkowe pudełko na cukierki, luksusowe mydła i inne kosmetyki, ręcznie robione czekoladki i bardzo droga potpourri. Ktoś przysłał pantofle domowe z futrzaną wyściółką. Leonora będzie udawała, że się jej nie podobają, i uzna je za szczyt staroświeckiego gustu, ale z przyjemnością będzie w nich chodziła w swoim pokoju, pomyślała Beth. Ktoś inny przysłał specjalną tacę, którą kładło się na poduszce trzymanej na kolanach w czasie oglądania telewizji. Najwyraźniej nie znał Leonory, bo ona w łóżku ani nie jadała, ani nie oglądała telewizji. I nie marzyła o takim leniwym trybie życia tylko dlatego, że miała siedemdziesiąt pięć lat. Beth uśmiechnęła się. Gdy rozpakowała wszystkie prezenty, zaczęła je przenosić pod drzewko. Drzewko zrobione przez Chloe wyglądało jak z bajki. Fiona i Douggie przyglądali mu się oczarowani. Gdy do nich podeszła, frontowymi drzwiami weszła do holu Gwen. Niosła wiadro pełne kwiatów, które miała wstawić do wazonów przygotowanych w komórce przy kuchni. - Douggie, kochanie, uważaj, bo mucha wpadnie ci do buzi - powiedziała do wnuka. Chłopiec nie zwrócił na nią uwagi, ale Fiona się roześmiała. - Trudno mu się dziwić, że otworzył usta. To drzewko jest wyjątkowo piękne. - Prawda, że urocze? - podchwyciła Gwen. - Tak się cieszę, że Chloe wpadła na taki pomysł. Z pewnością goście będą zachwyceni. Beth nagle uświadomiła sobie, że pień drzewka Chloe wykonała ze starego stojaka na kapelusze, który przed laty Leonora wyrzuciła do szopy, bo nikt nie nosił już kapeluszy. Zresztą haki na kapelusze znajdowały się na stojaku tak wysoko, jakby został zaprojektowany dla olbrzymów, a nie dla ludzi przeciętnego wzrostu. Tak to skomentowała Leonora. W dzieciństwie Efe chętnie go wykorzystywał w zabawach, jako szlabanu czy działa, a nawet drzewa, przypomniała sobie teraz Beth. Kiedyś ją do niego przywiązał. Padał wtedy deszcz i nie mogli bawić się w ogrodzie. Uważnie przyglądała się drzewku. Chloe osiągnęła wspaniały efekt, zawiązując na wierzbowych gałęziach kokardki z folii aluminiowej i cienkie wstążki ze złotej taśmy, które wyglądały jak frędzle. Drzewko wydawało się wyjęte ze świata marzeń. Jego metaliczne ozdoby błyszczały w świetle i poruszając się, cichutko pobrzękiwały. Beth wiedziała, że Leonora będzie pod wrażeniem, a goście wpadną w zachwyt. Z pewnością Sean zechce drzewko sfilmować. - Wstawię kwiaty do wazonów - oznajmiła Gwen. Widząc na posadzce tacę z częścią prezentów, powiedziała do Beth: - Ostro pracujesz. - A gdzie będą umieszczone prezenty od nas? - spytała ją Beth. - Nie wiem. Oczywiście mama rozpakuje je dziś wieczorem, ale oddzielnie od pozostałych. Wygląda na to, że masz już wystarczająco dużo prezentów pod drzewko i nie musisz się martwić o te od nas. - Jasne. - Beth zaczęła zdejmować prezenty z tacy. Kątem oka zauważyła, że Douggie patrzy na nią w napięciu. Spytała, go: - Douggie, czy chciałbyś mi pomagać? Chciałbyś układać je ze mną? Chłopczyk z powagą skinął głową. - To będzie dla ciebie wspaniała zabawa - odezwała się do niego Fiona. - Tylko musisz bardzo uważać. Pomogę ci. Będziemy podawać Beth prezenty, a ona każdy umieści na odpowiednim miejscu. - Drzewko będzie wyglądało fantastycznie. Muszę już zająć się kwiatami - powiedziała Gwen, jakby wcale nie miała ochoty wyjść z holu. Beth zastanawiała się, gdzie się podziewa Efe i jak się czuje po spotkaniu w oranżerii. Może Fiona wiedziała. - Gdzie są wszyscy? - spytała ją. - Ostrożnie, Douggie - odezwała się Fiona tonem, którym często zwracała się do synka, a który wydawał się Beth idiotyczny. - Podawaj Beth prezenty i niech ona sama je układa. To byłoby straszne, gdyby coś się rozbiło. - Odwróciła się do Beth. - Nie mam pojęcia, gdzie są wszyscy. Alex poszedł do ogrodu, a Chloe i Philip przez jakiś czas byli w pokoju dziecinnym, ale nie orientuję się, gdzie są teraz. Sądzę, że Rilla jest u siebie. Nie wspomniała o Efem. Beth nic na to nie powiedziała, lecz zajęła się tworzeniem pod drzewkiem artystycznej ekspozycji na wzór wystaw sklepowych z okresu świąt Bożego Narodzenia. - Będzie tego mnóstwo. Chyba nikt nie zjawi się z pustymi rękami? - podjęła po chwili rozmowę. - Witam panie! - odezwał się Efe, podchodząc do nich. Podniósł synka i pocałował go. - Co robicie? Czy można się do was przyłączyć? - Oczywiście, kochanie - odpowiedziała Fiona. - Będziemy zachwycone, jeśli się do nas przyłączysz, nieprawdaż, Beth? Beth potaknęła. Efe zdumiał ją swoją nonszalancją, bo przecież nie zapomniała, w jakim był niedawno stanie psychicznym. Najwyraźniej doskonale potrafił ukrywać swe uczucia. Bo chyba rozmowa w oranżerii była dla niego niemałym przeżyciem. Miał na sobie T-shirt i spodnie w kolorze khaki, z dużą ilością kieszeni. - Pomagałem tacie przy pracach w namiocie. Wnętrze wygląda wspaniale. Beth, widziałaś? - zwrócił się do niej, ignorując Fionę. - Jeszcze nie - odpowiedziała mu zdawkowo i odwróciła się do Douggiego. - Daj mi butelkę, którą trzymasz. Muszę ją postawić na tej kupce. Chłopczyk posłusznie przybiegł do niej. Beth wzięła od niego butelkę i ostrożnie postawiła pod drzewkiem, nie chcąc, aby ją rozbił. - Kochanie, widzę, że nie ma tu z ciebie żadnego pożytku - odezwał się Efe do żony. Zszokowana Beth uświadomiła sobie, że dopiero teraz zwrócił się do Fiony. Uśmiechnął się przy tym, czym Beth rozwścieczył, gdyż nic nie mogło usprawiedliwiać jego nieuprzejmego zachowania. Ale był inteligentny. Gdyby Fiona zaprotestowała, powiedziałby, że żartował. Lekki ton, jakim mówił, pozwalał mu ją obrażać i nic nie mogła na to poradzić. Beth zastanawiała się, czy powinna jakoś zareagować, gdy Efe zwrócił się do niej: - Beth, moja żona jest strasznie głupia. Ożeniłem się z debilką. Brzmi to jak tytuł filmu. Nie sądzisz? W oczach Fiony pojawiły się łzy. Beth spojrzała na Efego i otworzyła usta, chcąc go zbesztać, gdy spostrzegła stojącego przy drzwiach Aleksa. - Efe, przeproś - odezwał się. - Obraziłeś swoją żonę. Gdybyś nie był moim bratem, już bym cię uderzył. Ale mogę to zrobić tak czy inaczej. Odwołaj to, co powiedziałeś. Efe uśmiechnął się. - Och, widzę, Aleksie, że stałeś się kimś w rodzaju błędnego rycerza. Nie uważasz, że trochę już na to za późno, aby nagle przedzierzgnąć się z potwornego mięczaka w Bruce’a Willisa? Nie otwierałeś ust przez całe swoje dotychczasowe życie. Nie uważasz, że to nie twój interes? - To jest mój interes. Myślisz, że wszystko ujdzie ci na sucho. Na tym polega twój problem. - Aleksie, odpieprz się. Nudzisz mnie. - Douggie, idziemy. Poszukamy kiciusia - odezwała się Fiona. Wzięła synka na ręce i niemal wybiegła z holu jak oszalała, najwyraźniej chcąc być stąd jak najdalej. Beth wyszła za nią. Postanowiła zobaczyć, co zrobi Alex, ale przede wszystkim musiała zatroszczyć się o Fionę. Jednak w korytarzu prowadzącym z holu żony Efego już nie było. Przystanęła w miejscu, z którego, niezauważona, doskonale widziała braci. - Jesteś pieprzonym aroganckim gnojkiem! - bluznął Alex i walnął Efego pięścią w twarz. Zaskoczony Efe zatoczył się do tyłu, na balustradę, ale szybko doszedł do siebie i zrewanżował się takim samym ciosem. - Cholera! Człowieku, co w ciebie wstąpiło?! - krzyknął pobladły z wściekłości. - Spływaj, dobrze? - Więc przeproś. Znajdź Fionę i ją przeproś. Efe skrzywił się. - To nie twój pieprzony interes, jak odnoszę się do swojej żony. - Mam gdzieś to, co mówisz. Albo pójdziesz do niej i ją przeprosisz, albo uderzę cię jeszcze raz, tym razem mocniej. - Och, jak się boję - powiedział Efe lekceważąco, jak w czasach dzieciństwa, gdy chciał bratu dokuczyć. - Dobrze, dobrze. Przeproszę. Jak tylko ją znajdę. Ruszył na górę, przeskakując po dwa stopnie. Gdy znikł na piętrze, Beth podeszła do Aleksa, który opierał się o framugę drzwi i przesuwał palcami po dolnej wardze. - Widziałaś nas? - odezwał się na jej widok. - Mogło być gorzej. Jeden z nas mógł wylądować na tych prezencikach i rozbić wszystkie szklane i porcelanowe cacka. Ale trzeba widzieć jaśniejszą stronę sytuacji. - Pokaż, co ci zrobił - zainteresowała się Beth. - Nic mi nie zrobił. - Nieprawda. Będziesz miał spuchniętą wargę i siniak na twarzy. - Warto było. - Alex uśmiechnął się. - Nie biłem się z Efem od lat. Nawet nie pamiętam, kiedy ostatnim razem. Jako dziecko zawsze tego unikałem. Chyba się bałem, że rozłoży mnie na cztery łopatki. - To nie był jedyny powód. Na ogół zgadzałeś się ze wszystkim, co mówił. - Zapewne tak. Ty też. Przyznaj to. - Przyznaję. Chodźmy do kuchni. Doprowadzę cię do porządku. - Czy to konieczne? - wyraził wątpliwość, ale chętnie poszedł za nią do kuchni i usiadł przy stole. - Wskazane. Masz rozciętą wargę. Na szczęście nie krwawi mocno. Jednak trzeba ją przemyć. Nigdy jeszcze tego nie robiłam. W celu złagodzenia wstrząsu powinieneś wypić herbatę z cukrem. - Beth przemawiała do niego, jakby cytowała poradnik medyczny. - Nie znoszę herbaty z cukrem. Daj mi coca-coli. Jest bardzo słodka. Stoi w lodówce. - Czasy się zmieniły. Dawniej Leonora nie pozwoliłaby, aby w domu były napoje gazowane - skomentowała Beth. - Mój tata nieustannie nad nią pracuje. O ile mi wiadomo, Leonora bardzo teraz lubi pić rum z colą w czasie upałów - poinformował ją Alex. - Cuda się zdarzają. - Beth podała mu szklankę i colę, i poszła po czystą ścierkę do naczyń. Zmoczyła róg w zimnej wodzie z kranu, wyżęła go i wróciła do Aleksa. Pochyliła się nad nim. - Nie ruszaj się. - Odwrócił twarz w jej stronę i zamknął oczy. Nagle wydał się jej absurdalnie bezbronny. Ponieważ był od niej o dwa lata młodszy, zawsze uważała, że powinna się nim opiekować. Teraz po raz pierwszy dostrzegła w nim partnera. Mężczyznę. Zauważyła na jego powiekach niebieskie żyłki. Czuła zapach jego włosów i ciała. Jego przecięta warga już spuchła, a nad nią zrobił się siniak. Beth miała wrażenie skurczu żołądka, zapewne znane aktorom cierpiącym na tremę przed pokazaniem się na scenie. Był to rodzaj nerwowej reakcji, której w towarzystwie Aleksa doświadczała po raz pierwszy. Co się z nią działo? Przeżywała rodzaj wstrząsu uczuciowego, a przecież była zakochana w Efem. Ale skoro była, to dlaczego fizyczna bliskość Aleksa tak na nią działała? Oblewały ją na przemian fale zimna i gorąca. Musiała zamknąć oczy, bo inaczej chybaby zemdlała. Przede wszystkim to, co teraz czuła, było prawdziwe. Wiedziała o tym. Nie miało nic wspólnego z fantazją, wyobraźnią i marzeniami. Ogarnęło ją gwałtowne pragnienie pocałowania Aleksa, objęcia go i pocieszenia, ale zawahała się, niepewna, co on czuje. - Beth? - Mm - mruknęła. Nie chciała wypowiadać jego imienia, bo bała się, że głos jej zadrży lub zdradzi ją w inny sposób. Bliskość Aleksa sprawiła, że jej dotychczasowe uczucia i pragnienia nagle zaczęły się rozsypywać jak kolorowe szkiełka w kalejdoskopie, ale kształtu nowych jeszcze nie znała. Zdawało się jej, że nie jest już tą samą osobą, którą była jeszcze przed chwilą, i nie wie, w jakim znajduje się momencie życia. Miała tylko świadomość tego, że usta Aleksa dotknęły jej ust, zanim zdołała wymyślić coś, co mogłoby nie dopuścić do tego pocałunku. Zamknęła oczy, czując, jak dochodzi w niej do głosu namiętność. Nie chciała nic widzieć. - Szepnęła: - Aleksie... Och, Aleksie... - Nic nie mów - powiedział cicho. - Pocałuj mnie. Wstał i objął ją. Beth czuła, że wszystko się zmienia, że nic już nie będzie takie samo jak dotychczas. Ten... ten ktoś, kto ją całował, też nie był już tą samą osobą, którą znała. - Aleksie, co się dzieje? Co się z nami dzieje? - To ze mną się coś dzieje. Byłem zbyt głupi i powolny i nie przyznawałem się do tego przed samym sobą. - Do czego? - Do tego, że cię kocham. Sądzę, że zawsze cię kochałem, ale był Efe. Widziałem, co do niego czujesz, i nie chciałem...nie mogłem... och, Beth, wiesz, co mam na myśli. Nigdy nie myślałem, że odwzajemnisz moje uczucia. - Ja też nie myślałam. - Uśmiechnęła się. - Ale to dlatego, że byłam zapatrzona w twojego brata. Alex pogładził ją po włosach, odgarniając je z czoła. - Miałaś rację. Byłem o ciebie zazdrosny. Zauważyłaś to, kiedy szliśmy do niani, pamiętasz? Gdy pomyślałem o was, o tobie i o Efem, jako o parze, stawałem się kimś innym. Miałem myśli mordercze i samobójcze. Byłem żałosny, ale zapewne za tym wszystkim kryła się właśnie zazdrość. - Już nie musisz być zazdrosny. - Stanęła na palcach, aby go pocałować, lecz odchyliła się nieco do tyłu, nie mogąc złapać tchu z powodu nagłego podniecenia. Oznajmiła z lękiem: - Aleksie, nie możemy. Nie tu. W każdej chwili ktoś może wejść do kuchni. Zaledwie usiadł drżący przy stole i uśmiechnął się do niej, gdy do kuchni weszła Rilla. - Kochani, co się dzieje? - spytała i usiadła obok Aleksa. - Właśnie spotkałam Efego. Jest wściekły. Pobiliście się? O co? Aleksie, opowiedz mi o wszystkim. Kochanie, co ci się stało w wargę? - Rillo, to naprawdę nic poważnego - odpowiedział słabym głosem. - Bzdura. Oczywiście, że chodzi o coś poważnego. - Uśmiechnęła się do Beth. - Czy mogę cię prosić o colę? Dzięki, kochanie. Alex wygląda rozkosznie. Nie miałabym nic przeciwko herbatnikowi, gdybyś była tak dobra i wyjęła z kredensu metalowe pudełko. Chyba nie wytrzymam do obiadu. Beth podała jej colę i ciastka. - Zostawiam was. Idę na dwór zaczerpnąć świeżego powietrza. Weszła do Ogródka Królika Piotra. Wiedziała, że Alex wolałby być tu z nią i uniknąć „przesłuchania” Rilli, ale chciała być sama. Musiała pomyśleć, przede wszystkim o Efem, bo zaczęła go traktować zupełnie inaczej niż przed weekendem. Z powodu Aleksa i tego, co przed chwilą wydarzyło się między nimi. Nawet jej fizyczny pociąg do Efego nagle się wyczerpał, a był naprawdę silny - potrafiła pod jego wpływem reagować irracjonalnie i tracić oddech. Pocałunek Aleksa obudził w niej prawdziwe uczucie. Uświadomił także, że Alex jest atrakcyjnym mężczyzną. Przez chwilę zastanawiała się, czy przeżyła zawód miłosny. Czy zadowala się teraz czymś gorszym, bo pogodziła się, że nie może mieć Efego? Nie, to nie była prawda. Nowe uczucie i to, w jaki sposób się objawiło, nie miało nic wspólnego z tym, co kiedyś czuła do Efego. O Boże, zmarnowałam mnóstwo czasu, pomyślała. Mogłam zaoszczędzić sobie tyle cierpienia, tyle nieszczęśliwych chwil. Gdybym miała odrobinę rozsądku, mogłam w ogóle nie zakochać się w Efem. Dotychczas nie zwracałam uwagi na Aleksa, bo nie umiałam patrzeć. Usiadła na ławce w pobliżu szopy, skąd nie było widać domu, i wystawiła twarz do słońca. Grudzień 1998 Beth siedziała przed olbrzymim trzyskrzydłowym lustrem w pokoju gościnnym w domu rodziny McYie. Czesał ją Jules, fryzjer Fiony. Inna druhna, kuzynka Fiony, Rowan, czekała na swoją kolej, ubrana w atłasowy szlafrok, który wyglądał tak, jakby kosztował więcej, niż wynosi przeciętna miesięczna pensja. Grudzień był absurdalnym miesiącem na zawieranie związku małżeńskiego, ale dziś po południu Efe brał ślub z Fioną McYie, przed samymi świętami Bożego Narodzenia. Wieczorem szczęśliwa para wyjeżdżała w góry, aby spędzić miodowy miesiąc, jeżdżąc na nartach. Beth nawet nie mogła o tym myśleć. - Beth, będziesz wyglądała doskonale, ale ty również musisz się o to postarać. Uśmiechnij się, bo masz minę, jakbyś szła na pogrzeb - zachęcił ją Jules. Posłusznie uniosła kąciki ust w nadziei, że fryzjer doceni jej starania. Ale nigdy nie było jej mniej do śmiechu. Zrobiono jej makijaż silniejszy niż ten, do którego była przyzwyczajona. Róż szminki uważała za zbyt mocny. Spytała Fionę, dlaczego czuła się w obowiązku zatrudnić artystkę specjalizującą się w makijażu (tak Fiona nazywała młodą wizażystkę imieniem Mirabelle). Czyż kobiety nie mogły zrobić go sobie same? Fiona cierpliwie odpowiedziała jej, że jest to makijaż „do zdjęć”, który musi być bardzie j wyraźny niż normalnie, aby na pamiątkowej fotografii, przechowywanej w albumie, nie wyglądać jak trzy ćwierci do śmierci. - Ale to Alex będzie robił zdjęcia. Na jego zdjęciach nikt nie wygląda strasznie. Wiesz o tym. On jest genialny - oponowała Beth. - Och, wiem - potwierdziła Fiona. - Nie przeczę, że jest wspaniały, ale nigdy nie zaszkodzi pomóc trochę naturze, nieprawdaż? Beth uważała tłusty makijaż, według niej odznaczający się niewłaściwą kolorystyką - nawet ten najmodniejszy rozświetlający - za profanację natury, ale nic nie powiedziała. W końcu był to ślub Fiony i należało się dostosować do jej widzimisię. Beth chodziło też o to, że w grudniu jest za zimno na ubieranie się w idiotyczne suknie wybrane przez pannę młodą. Gdy Jules zaczesał jej włosy do góry i upinał je na karku w wymyślną fryzjerską kreację, zastanawiała się nad tą suknią, którą wkrótce miała na nią włożyć stylistka: uszytą z bladoróżowego jedwabiu i ozdobioną na szyi dwoma rzędami zmarszczonej w falbankę koronki. Taki fatałaszek zupełnie do niej nie pasował i był w kolorze niewłaściwie dobranym do jej karnacji, ale mówiło się trudno. Każdy będzie patrzył na pannę młodą, a Fiona ciężko na ten dzień pracowała przez ostatnie pół roku. Zdecydowała się na ślub w Londynie, a nie w Willow Court. Całkiem słusznie, uznała Beth, skoro jej rodzice przygotowywali się na ten dzień właściwie od chwili, w której się urodziła. Poza tym chodziło o to, że w Londynie jest lotnisko i mieszka większość przyjaciół młodej pary. Wszystko uzasadniało decyzję Fiony. Nawet Leonora, która z wielką chęcią urządziłaby wystrzałowe wesele pod swoim dachem, wczuła się w sytuację. Nie zostawiając nic przypadkowi, Fiona zamówiła wszystko u najlepszych projektantów i najmodniejszych firm zajmujących się cateringiem, zatrudniając takie osoby jak właśnie Jules czy Mirabelle. Ten ślub miał być wydarzeniem towarzyskim zimy w Londynie. Jules wreszcie związał włosy Beth w ciasny węzeł na karku i wpiął w nie dwie ozdoby. - Teraz już nic im nie brakuje! Te kryształowe płatki śniegu wyglądają bosko! Tworzą doskonały kontrast z twoimi ciemnymi włosami. Wyglądasz wspaniale - zachwycał się. - Fryzura jest śliczna. Dziękuję bardzo. - Beth wstała z krzesła, ustępując miejsca Rowan. Beth pozostało tylko czekać, aż stylistka włoży na nią tę koszmarną różową suknię i zacznie się cała pantomima. Za pół godziny miały przyjechać białe limuzyny. Usiadła na szezlongu i ostrożnie oparła się na niebieskim pluszu, nie dotykając go włosami. Nie mogła zepsuć dzieła sztuki Julesa, które miała na głowie. Zmarszczyła czoło. Efe się żenił. Teraz nieuchronnie ich stosunki ulegną zasadniczej zmianie. Na pierwszym miejscu będzie Fiona, a dotychczas tak nie było, bo Efe uważał Beth za osobę bliższą mu niż ktokolwiek inny. Wszyscy byli czymś zajęci. Efe wrócił już ze szkoły na święta. Beth czuła się szczęśliwa, bo robiła to, co lubiła najbardziej: opiekowała się Chloe. Rilla wysłała ją na tydzień do Willow Court na Wielkanoc. Od śmierci Marka prawie tam nie jeździła, ale nie zapomniała, jak jej pasierbica lubi ten dom. Po stracie brata Beth też nie chciała tam bywać, jednak z czasem zaczęła tęsknić za kuzynami. Rilla od razu to zauważyła i namówiła ją, aby jeździła do Willow Court, kiedy tylko zechce. - Nie rozumiem, dlaczego miałabyś tam nie jeździć tylko dlatego, że ja nie jeżdżę? Wiem, że uwielbiasz to miejsce i oni wszyscy też tam na ciebie czekają z utęsknieniem - przekonywała ją. Chloe miała pięć lat i zachowywała się jak urwis. Wygłaszała kategoryczne sądy i nie przebierała w słowach. - Od kogo ona to wszystko słyszy? - zawodziła Gwen, gdy wyglądająca jak cherubinek córeczka powtarzała jakieś straszne rzeczy, które wpadły jej w ucho, kiedy oglądała telewizję czy słuchała rozmowy dorosłych. - Od nas, mamo - odpowiadał jej Efe. - Od nas wszystkich. Chloe uwielbiała Beth. Nie odstępowała jej na krok, gdy ta przyjeżdżała do Willow Court. Brała ją za rękę i ciągnęła do Ogródka Królika Piotra, aby pokazać, jak z ziemi wyrastają marchewki, lub do Drzewa Wspinaczkowego, ogromnego jesionu, którego pień opierał się o mur w Cichym Ogródku, lub do swojego pokoju, gdzie panował straszny bałagan, bo wszędzie leżały porozrzucane zabawki, książki, kredki i ubrania, pomimo starań niani Mouse, Gwen i pokojówki „pomagającej przy dziecku”. Wciągała ją w skomplikowane zabawy z Sissy, puszystą białą kotką, która godziła się na różne sytuacje, a czasami pozwalała wozić się w wózku dla lalek. Kiedyś nie zareagowała nawet, gdy Chloe włożyła jej czepek. Niania kazała zdjąć go kotce i zabroniła małej ubierania zwierząt. Tomowi, czarno-białemu bratu Sissy, nie groziło uczestnictwo w tego rodzaju zabawach, bo zawsze potrafił uciec i gdzieś się ukryć. Tego dnia Beth postanowiła sprawić Chloe ekstraprzyjemność. Poprosiła Leonorę o pozwolenie na zabawę domkiem dla lalek. - Przyrzekam, że będę jej pilnowała - zapewniła Leonorę. - Bez mojego pozwolenia nie dotknie niczego. Będziemy bardzo uważać, aby nie uszkodzić lalek. Prawda, Chloe? Dziewczynka z powagą skinęła głową. - Dobrze, kochana Beth - powiedziała Leonora po chwili namysłu. - Ale jesteś za nią odpowiedzialna. Proszę, pilnuj jej. Wiem, że mogę ci ufać. - Z pewnością! Będziemy bardzo ostrożne. Chodź, Chloe. Poszły pospiesznie do pokoju dziecinnego. Deszcz zacinał o szyby i było tam szarawo. Beth uklękła przed domkiem. Westchnęła. Patrzyła na niego z przyjemnością. Uważała go za najpiękniejszą zabawkę na świecie. Pomimo że miała dwanaście lat i chciała tylko zająć czymś Chloe, powróciła myślami do czasów, kiedy była młodsza i sama bawiła się lalkami z tego domku, wyobrażając sobie ich życie i uczestnicząc w nim. - Czy mogę się pobawić? - spytał Efe. Wszedł tak cicho że go nie usłyszały. - Z nami? - zdziwiła się Beth. Gdy byli młodsi, Efe mówił, że jest za duży na zabawę domkiem dla lalek i że poza tym nie jest ona dla chłopców, ale w końcu dawał głos panu Delacourtowi i Lucasowi, podczas gdy Beth użyczała głosu królowej Margaricie i Lucindzie. - Tak, no... Czemu nie? - Usiadł na podłodze obok Beth i skrzyżował nogi. Beth czuła jego zapach będący specyficzną mieszanką woni trawy, mydła i ciała. Pamiętała go z czasów, gdy razem się kąpali. Zarumieniła się na wspomnienie tamtych chwil. Efe był w złym nastroju. Z łatwością to u niego rozpoznawała. Miał wtedy poważną minę, marszczył czoło i mówił niewyraźnie. Spytany o coś, mamrotał pod nosem. W jego oczach malowały się smutek i złość, jakby zaraz miał w coś walnąć. Zaczął kopać listwę przypodłogową. - Efe, co się stało? - spytała, nie oczekując odpowiedzi, ale spodziewała się, że przynajmniej przestanie kopać listwę, i rzeczywiście przestał. - Nic. W każdym razie nic nowego. Mam już tego dość. To wszystko. Przez dwa tygodnie będę musiał wysłuchiwać ich kłótni. Nie znoszę tego. Mama strofuje tatę i potem on chodzi milczący, a następnie znika z domu i przepada na całe dnie. A gdy tata wraca, mama znowu zaczyna na niego zrzędzić i wszystko powtarza się od nowa. Ciesz się, że twoi rodzice się rozwiedli. Mówię ci, to jest męka, a nie życie. Beth wiele by dała, aby móc mieszkać z rodzicami w Willow Court. - Zabawmy się w mamę i tatę - zaproponowała. - Chodź, Chloe, Efe będzie się z nami bawił. - Efe! - Siostra rzuciła się na niego i zaczęła go łaskotać. - Efe będzie tatą, a ja dzidziusiem. Zaczynam płakać. Słuchajcie... - Chloe, proszę, nie bądź płaczącym, lecz śpiącym dzidziusiem! - zaprotestowała Beth, ale było już za późno. Dziewczynce spodobała się ta rola. Leżała już w ramionach brata, łkając i zawodząc na niby, i przekonująco udając coś, co często robiła naprawdę. - Przestań! - nakazał jej Efe i od razu się uciszyła. Beth zawsze zdumiewało, że potrafił nakłaniać innych do robienia tego, co chciał. - Chloe, bawimy się w mamę, tatę i grzecznego dzidziusia. Jeśli piśniesz, wyrzucę cię przez okno do ogrodu.Mała słusznie odczytała tę groźbę jako żart i zaczęła się śmiać. Podeszła do okna, aby sprawdzić, z jakiej wysokości by spadła, gdyby brat rzeczywiście ją wyrzucił. - Nigdy nie będę tatą - powiedział Efe do Beth. - Wiąże się z tym zbyt wiele kłopotów. Mojego taty nigdy nie ma w domu. Twój odszedł z kobietą o absurdalnym imieniu. Wszyscy są gównianymi rodzicami. Nie będę gównianym ojcem. - Ale gdy się zakochasz w jakiejś dziewczynie, to będziesz chciał się z nią ożenić - zauważyła Beth. - Nie będę chciał. Dziewczyny są głupie. Ty, Beth, nie jesteś, ale większość dziewczyn jest. Nie potrafią się bawić, tylko chichoczą. Beth była rozpromieniona, słysząc z jego ust taką pochwałę. Nie mówił jej zbyt często miłych słów, a gdy już coś powiedział, przechowywała to w pamięci i zastanawiała się nad tym, gdy była sama. - Spodziewani się, że zmienisz zdanie, gdy dorośniesz - oświadczyła. - Nie. Mogę się ożenić tylko z tobą. - Miał inny niż zwykle wyraz twarzy. Był smutny i wydawał się starszy. Patrzył na nią niemal jak dorosły. Zadrżała. Wziął ją za rękę. - Beth, nie masz nic przeciwko temu, aby wyjść za mnie za mąż? - Poczuła dziwną słabość. Bała się, że zemdleje. Próbowała coś powiedzieć, ale nie mogła wydobyć z siebie głosu. - Jesteś jedyną dziewczyną, którą lubię, więc powinienem się z tobą ożenić - ciągnął, nie doczekawszy się z jej strony deklaracji. - Wprawdzie jesteś moją kuzynką, ale właściwie nie należysz do rodziny, nieprawdaż? Nie łączą nas więzy krwi. Skinęła głową. Efe wstał. - Zawrzyjmy braterstwo krwi... to znaczy zostańmy bratem i siostrą czy kuzynami poprzez krew - zaproponował. - Jeśli to zrobimy, nie będziesz mógł się ze mną ożenić. - Będę mógł - odpowiedział ze swoją zwykłą stanowczością. - Przecież w dalszym ciągu nie będą nas łączyć rzeczywiste więzy krwi. Zawarcie braterstwa krwi potraktujmy jako przyrzeczenie, że zawsze będziemy sobie wierni. Gdyby ktoś cię uprowadził, to muszę pospieszyć ci na ratunek. Chodzi o tego rodzaju rzeczy. - A ja też mogę pospieszyć ci na ratunek? - Nie będę tego potrzebował. Nie bój się. - Efe rozglądał się w poszukiwaniu czegoś, czym mogli nakłuć sobie palce. - Spójrz! Królowa Margarita ma szpilkę w kapeluszu! - zwróciła mu uwagę Beth. - Nigdy bym jej nie spostrzegł. Jest mikroskopijna. Jak się o niej dowiedziałaś? - Twoja mama mi ją dała, gdy ostatnim razem byłam w Willow Court. Powiedziałam jej, że chcę, aby lady M. dostała kapelusz. Uszyła go Leonora. Ani Efe, ani Beth nie wspomnieli słowem o Rilli. Wszyscy pogodzili się już z tym, że macocha Beth nie przyjeżdża do Willow Court. Od śmierci Marka wpadła tu na krótko może dwa razy. Jeszcze po czterech latach od wypadku nie potrafiła wspomnieć syna, nie mając łez w oczach. Dlatego Beth starała się o nim nie mówić. Przypominała go sobie codziennie i tęskniła za nim. Teraz zastanawiała się, czy może porozmawiać z Efem o tym, jak Mark utonął. W jej umyśle wydarzenia tamtego dnia zlały się ze scenami z koszmarów sennych, które ją stale dręczyły. Ale było już za późno na podjęcie tego tematu. Efe wyjął szpilkę z kapelusza lalki i trzymał ją w górze, tak iż przyklejony do metalu sztuczny diamencik połyskiwał w świetle. - Daj kciuk - zwrócił się do Beth. - A nie będzie bolało? - Cofnęła się nieco. - Oczywiście, że nie. Ani trochę. W szkole ciągle to robimy. Naprawdę. Nie bój się. Beth zamknęła oczy i wyciągnęła rękę. Czuła, jak Efe nakłuwa jej kciuk, w sposób mniej bolesny niż igła podczas robienia zastrzyku. - W porządku. Otwórz oczy. Już po wszystkim. Spójrz. W tym momencie podbiegła do niego Chloe i zobaczyła, co zrobił Beth. - Ja też chcę! - zawołała. - Też chcę się bawić. - Nie, Chloe, to jest zabawa dla dużych dzieci - perswadował jej Efe. - Chcę! - wrzasnęła. Już zaczęły jej drżeć usta. Efe wbił szpilkę w swój kciuk. - Chloe, widzisz krew? To nie jest przyjemna zabawa. Sprawia ból. - Beth? Sprawia ból? - spytała dziewczynka, jakby szukając potwierdzenia. Beth skinęła głową, bo Efe chciał, aby potwierdziła, choć w rzeczywistości ukłucie prawie nie bolało. Teraz Efe dotykał swoim nakłutym kciukiem jej nakłutego kciuka. Ich krew mieszała się ze sobą. Beth myślała, że może poczuje, jak krew Efego wnika do jej palca. Patrzył jej w oczy w sposób, którego nie potrafiła określić. Miał poważną minę. Stał bardzo blisko niej. Czuła na włosach jego oddech. - Beth, zostaniemy na zawsze przyjaciółmi? - Na zawsze. Gdy Fiona i Efe byli w trakcie składania sobie przysięgi małżeńskiej, Beth zastanawiała się, co by się stało, gdyby zerwała się ze swojego miejsca i zaprotestowała przeciwko temu ślubowi. W swej ulubionej książce Charlotty Bronte, Dziwne fosy Jane Eyre, uwielbiała ten fragment, w którym ślub bohaterki z panem Rochesterem zostaje przerwany. Co powiedzieliby wszyscy - Leonora, Gwen, Rilla, państwo McYie i inni - gdyby podbiegła do ołtarza i rzuciła się Efemu na szyję, krzycząc, że on nie może ożenić się z Fioną? Należał do niej. Czy nie zawarli braterstwa krwi? Czy nic to nie znaczyło? Westchnęła i skupiła uwagę na pannie młodej. Fiona wyglądała pięknie. Beth wolałaby uważać inaczej, ale musiała uczciwie przyznać, że wysiłek, jaki Fiona włożyła w przygotowanie do ślubu, przyniósł oczekiwany efekt. Na nieskazitelnej figurze tej kobiety wspaniale leżała suknia ślubna uszyta z gładkiego kremowego atłasu. Tren zdobiły kryształowe płatki śniegu, takie same jak te dwa, które kłuły Beth w głowę przy każdym ruchu. Ślubna wiązanka składała się z białych i bladoróżowych róż. Również w kościele wszędzie były róże. Na parę dni przed Bożym Narodzeniem należało to uznać za prawdziwe osiągniecie. Zapewne przyleciały samolotem z zagranicy. Co za rozrzutność! Ale Fiona i Efe nie musieli martwić się o pieniądze. On dobrze zarabiał. Pracował w agencji reklamowej, na jakimś stanowisku związanym z finansami. Poza tym był jednym z przyszłych spadkobierców Willow Court. Rodzina McYies też miała mnóstwo pieniędzy. Krewni zjawili się w komplecie, ubrani jak z igły. Leonora dopilnowała, aby wszyscy stojący w kościele po stronie Efego przyszli i wyglądali nieskazitelnie. Sama prezentowała się doskonale. Skończyła siedemdziesiąt lat, a wciąż trzymała się prosto i była szczupła. Miała na sobie garsonkę pawiego koloru i dobrany do niej kapelusz, w którym świetnie wyglądała. Gwen włożyła bladożółtą suknię z żakietem i brązowożółty kapelusz. Rilla dała z siebie wszystko i sprawiła sobie płaszcz do ziemi z brokatu w kolorze burgunda, który połyskiwał w świetle. Jej kapelusz był zbliżony fasonem do srebrnego turbanu i nieco do turbanu jednego z trzech króli z jasełek, ale Beth nie była w stanie jej tego powiedzieć. Chloe włożyła niebieską sukienkę i choć raz w życiu wyglądała normalnie. Fiona nie chciała ponosić ryzyka związanego z poproszeniem jej na druhnę. Beth to rozumiała. Jej najmłodsza kuzynka miała kłopotliwy dla innych zwyczaj pojawiania się przy różnych okazjach w nieoczekiwanie dziwnej fryzurze z ufarbowanych na purpurowo włosów czy w szokującym ubraniu i dodatkach, na przykład w bransolecie ponabijanej ćwiekami, przypominającej obrożę psa. Mężczyźni, którzy nie dysponowali tak dużymi jak kobiety możliwościami wystrojenia się, wyglądali dobrze, z wyjątkiem biednego Aleksa. Nie znosił krawata i od czasów szkolnych nikt go nie widział w garniturze. Wydawało się, że czuje się bardzo nieswojo. Beth uśmiechnęła się do niego. Odwzajemnił uśmiech, nagle odmieniony. Dziwne, jak stawał się inny, gdy trochę się wyluzował. Naprawdę był przystojny, jeśli w ogóle zwróciło się na niego uwagę. Przez chwilę Beth zastanawiała się, czy zdarzało mu się być zazdrosnym o swego wyjątkowo przystojnego brata. Czy mężczyźni w ogóle zaprzątają sobie umysł czymś takim jak męska uroda? Spytam go kiedyś o to, postanowiła. Alex był małomówny, ale gdy zadało mu się pytanie, zawsze zastanawiał się nad odpowiedzią i nigdy nie kwitował go stwierdzeniem, że jest głupie. - Możesz pocałować pannę młodą - powiedział pastor. Beth zobaczła, jak Efe unosi welon zasłaniający twarz Fiony i całuje ją w usta, bo nie uznawał rozwiązań połowicznych, nawet w kościele. Zamknęła oczy. Bardzo nie chciała zobaczyć tego pocałunku, lecz Efe był zbyt szybki. Teraz czuła pieczenie pod powiekami. Usta Efego na ustach Fiony. Na zawsze. Efe i Fiona w łóżku. Nie myśl o tym. Myśl o wszystkim innym, tylko nie o tym, perswadowała sobie. Przywołała w pamięci sytuację towarzyską, kiedy dowiedziała się, że Efe ma wobec Fiony poważne zamiary. Postanowił wydać przyjęcie. - Chciałbym, żeby wszystko było doskonale przygotowane. Beth, nie będziesz miała nic przeciwko temu, jeśli poproszę cię o pomoc? - Absolutnie nie - odpowiedziała, zastanawiając się nad tym, że kwiaty, które Efe postanowił kupić, aby ozdobić nimi całe mieszkanie, nie zmieszczą się do wazonów. Spotkała Fionę McYie kilka razy i nie myślała o niej za wiele. Dziewczyna była dość miła i bardzo ładna, ale Beth jakoś nie potrafiła sobie wyobrazić Efego zakochanego do szaleństwa w kimś tak... Beth nie mogła znaleźć właściwego słowa na określenie Fiony, która nie była głupia, absolutnie nie, lecz bardzo prosta, tak przynajmniej się wydawało, a poza tym zaślepiona miłością do Efego do tego stopnia, że potrafiła wpatrywać się w niego jak w obraz, z podziwem i respektem. Otwierała przy tym usta, zresztą nie tylko wówczas, najwyraźniej mając taką fatalną skłonność. Wetknęła kolejnego tulipana w gąszcz zielonych łodyg, którego nie było w naturze, bo stanowił artystyczną aranżację, kupioną w kwiaciarni, i zastanawiała się nad tym, co Efe widzi w Pionie. Fiona była bogata. Uwielbiała go. Będzie mu uległa. Wszystko to prawda, ale czy czuł coś, gdy patrzył na tę dziewczynę? Może. Efe raczej nie ujawniał uczuć. Umawiał się z Fioną od kilku miesięcy, co w jego wypadku stanowiło rekord. Jestem niesprawiedliwa, uznała. Chyba chodzi mi o to, że jest moim kuzynem, a praktycznie bratem, i uważam, że zasługuje na kogoś wyjątkowego. Cudownego. Nadzwyczajnego. - Już idą. Jesteś gotowa? - wyrwał ją z zamyślenia. - Tak. Wszystko wygląda wspaniale. Otwórz. Stała w salonie i witała gości w mieszkaniu Efego. Spójrz na mnie, pomyślała. Jestem doskonałą gospodynią. Fiona i inni, których imiona od razu zapomniała, rozsiedli się wszędzie i Efe podał drinki. Po jakimś czasie zajęli miejsca przy stole. Chwalili serwowane potrawy i dania, ale dla Beth równie dobrze mogłyby one być z tektury. Siedziała naprzeciwko Fiony, obok Efego, i słyszała na przemian jej wysoki głos, przeciągający samogłoski, i jego nietypowo łagodny. Głosy pozostałych tworzyły dla niej tapetę dźwiękową. Coś jej się stało. To było jak trzęsienie ziemi. Głębokie poruszenie uczuć. Wstrząs dla ciała. Spojrzenia, jakie nagle wymienili Fiona i Efe, sprawiły jej ból. Gdy Efe ułożył usta tak, jakby w wyobraźni całował Fionę, Beth uświadomiła sobie, że go pragnie. Ich kuzynostwo i braterstwo krwi było fikcją. Pragnęła go, jak tylko kobieta może pragnąć mężczyzny. Chciała kłaść się z nim razem wieczorem do łóżka i budzić rano. Chciała, aby ją całował. Dotykał. Myśl o tym, że on i Fiona są razem, była dla niej koszmarem. Zrobiło się jej niedobrze. Wstała i odsunęła krzesło, chcąc jak najszybciej zamknąć się w łazience i płakać. - Beth, czy dobrze się czujesz? - Efe patrzył na nią. Nie czuła się dobrze, ale czy mogła mu to powiedzieć? - Jest tylko mi trochę gorąco. Chciałabym już iść... - Nie, poczekaj chwilę. Proszę. Chcę coś ogłosić. Napełnijcie kieliszki. Chcę wznieść toast. Beth z uśmiechem podsunęła swój kieliszek, aby ktoś nalał jej szampana. Skąd to znała? To było typowe dla Efego. Chciał wznieść toast właśnie teraz, więc nie było mowy o natychmiastowym zamknięciu się w toalecie. Nie szkodzi. Poczuła przypływ energii. Była ciekawa, co chciał uczcić toastem. Może dostał awans? Wstał i uśmiechnął się promiennie. - Wznoszę toast za zdrowie Fiony, która przyjęła moje oświadczyny. Przed Bożym Narodzeniem bierzemy ślub. Jestem najszczęśliwszym mężczyzną na świecie! Zdrowie Fiony! Wszyscy zgromadzili się wokół przyszłej panny młodej. Efe podszedł do niej i objął ją. Beth zdążyła tylko pomyśleć, że nigdy nie będzie już szczęśliwa, i po raz pierwszy w życiu zemdlała. Teraz wszyscy bawili się na przyjęciu weselnym. Wesela zawsze są takie same. Beth czuła się jak aktorka, która gra w wyczerpującym przedstawieniu i nie jest wystarczająco nagradzana oklaskami. Oparła się o ścianę i zamknęła oczy. Tłum gości falował. Tańczyli lub rozmawiali w małych grupkach, popijając alkohol i śmiejąc się. Ona nie miała ochoty przyłączyć się do zabawy. - Beth, przyniosłem ci drinka. - Alex podszedł do niej niosąc dwa kieliszki. - Wyglądasz, jakbyś na to właśnie czekała. - Wiem. Wyglądam potwornie. Nie mogę nad tym zapanować. Nie uważasz, że to cholerne wesele trwa już wystarczająco długo? Była uszczypliwa i rozdrażniona, i trochę pijana. Miała nadzieję, że alkohol stępi jej ból, ale tak się nie działo. Sprawiał tylko, że zbierało się jej na płacz. Gdy Alex będzie dla niej taki miły, to ona nie wytrzyma i zaleje się łzami. To byłby koniec. Musiała znaleźć sobie jakiś neutralny temat do rozmowy. - Skończyłeś już robić zdjęcia? - Jeszcze nie. Na razie zrobiłem takie do albumu. Panna młoda, pan młody, krewni. Sama rozumiesz. Teraz chcę zrobić trochę zdjęć gościom. Pokręcę się wśród nich, żeby się zorientować, na co mogę liczyć. - Mnie nie fotografuj. Wyglądam upiornie. Alex potrząsnął głową. - Beth, mylisz się. Dla mnie zawsze wyglądasz wspaniale. Stanęła na palcach i pocałowała go w nos. - Aleksie, jesteś dla mnie bardzo miły. Ale nie musisz przy mnie tkwić. Możesz się rozejrzeć za kimś bardziej zabawnym. Zrób zdjęcie mojej mamie. Zawsze jest gotowa pozować do fotografii. Beth z zadowoleniem stwierdziła, że Rilla dobrze się bawi. Flirtowała z ojcem panny młodej. Matki panny młodej nigdzie nie było. Nie, siedziała w ciemnym kącie i gawędziła z Leonorą. Państwo McYie uznali swój dom za zbyt mały na weselne przyjęcie i odbywało się ono w sali balowej kameralnego hotelu, który wystawiał trzycyfrowy rachunek za nocleg ze śniadaniem. Po jednej stronie stały stoliki ze złoconymi krzesłami, a po drugiej zespół grał muzykę taneczną. Goście siedzieli, tańczyli i przechodzili od grupki do grupki. Beth obserwowała wszystkich ze swojego miejsca przy oknie, na wpół ukryta za aksamitną zasłoną, i miała dość. Żałowała, że wesele wciąż trwa. Panna młoda poszła do pokoju hotelowego przebrać się w strój podróżny. Efe i Fiona wkrótce wylatywali i mieli spędzić noc poślubną w przykrytej śniegiem chacie na zboczu góry. W Londynie zapadał zmierzch. Beth wyglądała przez okno. Nagle ktoś dotknął jej ramienia. Natychmiast się odwróciła. To był Efe. Zaczerwieniła się i spojrzała na niego. Oparł dłoń o ścianę ponad jej głową. W tym momencie oślepił ją błysk flesza aparatu Aleksa. - Efe, cudowny ślub. Jeśli wcześniej nie miałam okazji, to teraz życzę wam szczęścia. - Myślę, że nam dopisze. Ale co z tobą? - Co przez to rozumiesz? - Chciała mówić pełnym głosem, ale miała ściśnięte gardło. - Dobrze się czujesz? Jesteś szczęśliwa? Roześmiała się. - Efe, to nie jest pytanie w twoim stylu. Co cię napadło? - Nie wiem. Po prostu pomyślałem... pomyślałem, że jesteś trochę smutna. - Nie jestem. Czuję się doskonale. Będę za tobą tęskniła. - Wracam za dwa tygodnie. Po powrocie koniecznie musisz wpaść do nas na obiad. Fiona wspaniale urządziła naszą jadalnię. Spodoba ci się. - Efe, nie to miałam na myśli. Nie chodziło mi o to, że będę za tobą tęskniła, gdy cię tu nie będzie. Będę tęskniła za naszymi kontaktami. Pamiętasz, że łączy nas braterstwo krwi? - Oczywiście! Beth, to się nie zmieni. Wiesz, ile dla mnie znaczysz? Z pewnością wiesz. Nie mówię takich rzeczy często i nie jestem w tym dobry, ale nie mógłbym cię bardziej kochać, gdybyś była moją siostrą. Wiesz o tym? Beth skinęła głową. Ciekawe, co by powiedział, gdyby mu wyznała prawdę? Jego starannie zorganizowane życie nagle zmieniłoby się nie do poznania. Przysięgła sobie, że nigdy nie powie mu słowa o tym, co do niego czuje. W ten sposób go ochroni, jego życie i szczęście. - Nadal umawiasz się z... Jak on ma na imię? Richard? Robert? - Robin. -Ach tak. Trochę idiotyczne imię dla faceta. - Robin jest bardzo miły, ale już go nie widuję. Ostatnio z nikim się nie spotykam. - Więc po co ukrywasz się za zasłoną, zamiast poszukać sobie tu jakiegoś kumpla? - Efe, nie jestem w nastroju do szukania kumpla. - Dlaczego? Czy to przez Robina? Jest niepoważny? Niech uważa, bo będzie miał ze mną do czynienia. - Efe, nie bądź taki pompatyczny! Mówisz jak mój tata. Sama dam sobie radę. Był miły. Rzuciłam go. - Bethie, muszę lecieć. Fiona zaraz zejdzie na dół. I nie powiedziałem jeszcze cześć Leonorze, mamie i tacie. Teraz pożegnalny całus. Beth zamknęła oczy i stała sztywno, gdy Efe pochylił się, aby ją pocałować. Przez długą szczęśliwą chwilę jego ciało było tak blisko jej ciała. Czuła jego ciepło, a na twarzy oddech. Gdy dotknął wargami jej warg, rozchylił usta. Mało brakowało, a byłby to prawdziwy pocałunek. Gdyby tylko ona rozchyliła usta, dotknęła językiem jego języka, zarzuciła mu ręce na szyję i przytuliła się do niego... Powinna natychmiast się odsunąć, zanim coś się wydarzy, zanim straci panowanie nad sobą, ale nadal wdychała jego zapach. Pocałunek skończył się jak sen. Efe odszedł. Spojrzał na nią przez ramię i pomachał jej nonszalancko, jakby nic się nie stało. To wszystko, co od niego dostanę. Oparła czoło o szybę i rozpłakała się. Powstrzymywała łzy od kilku godzin. Po chwili widziała tylko zamglone kształty i punkciki światła. Fiona jakoś zdołała położyć synka do łóżka, dając mu Brareya, jego ulubioną przytulankę, różowego wełnianego króliczka. Nie uroniła ani jednej łzy, gdy śpiewała, aby go uspokoić. Włożył do buzi kciuk i zamknął oczy. Biedactwo. Jest zmęczony, pomyślała. Zapłacę za to wieczorem. Jeśli teraz będzie spał, to nie zaśnie o zwykłej porze. Ostatecznie uznała, że nie będzie się tym przejmować. Nie będzie się przejmować niczym poza stosunkami z Efem i tym, by przywrócić mu dobry humor. Co go w holu napadło? Dlaczego był dla niej taki straszny? Rozumiała go z coraz większym trudem, a z jeszcze większym godziła się z nim po kolejnej kłótni. Gdy w pierwszych miesiącach małżeństwa chciała zwrócić na siebie jego uwagę, wystarczyło, aby przytuliła się do niego. Pojękiwał wówczas i w miłosnych objęciach osuwali się na łóżko czy na podłogę. Kiedyś robili to nawet na stojąco, w kuchni, opierając się o zlewozmywak. Kochali się dziś rano, kiedy Douggiem opiekowała się Gwen. Efe położył ją na łóżku, uniósł jej spódnicę, zdjął figi i wszedł w nią niecierpliwie, dysząc i całując w szyję. W myślach wciąż przeżywała rozkosz, której wówczas doznała. Ale w czasie miłosnych uniesień nie powiedział ani słowa. Przedtem kochali się po raz ostatni przed ponad trzema tygodniami. Nie wiedziała, czy to normalne w wypadku pary, która jest prawie cztery lata po ślubie. I przez ponad trzy tygodnie nie potrafiła go uwolnić od ponurego nastroju, zwłaszcza że nie mogła już liczyć na to, że pomoże w tym seks. Nie miała pojęcia, czy złościłby się, gdyby zaczęła zgłaszać jakieś pretensje, czy też gdyby go przepraszała. Prawdą było, że w rozmowie z nim nigdy nie potrafiła znaleźć właściwych słów. Może jestem ładna, ale chyba głupia? - zastanawiała się. Do sypialni wszedł Efe. Fiona nie odważyła się spytać, gdzie był. Stanął w oknie. Ona kręciła się niepewnie po pokoju, a po chwili usiadła przy toaletce. Udawała, że się czesze i obserwowała Efego, widząc jego odbicie w lustrze. - Alex to pieprzony świętoszek. Rozwaliłem mu wargę za wtrącanie się do mojego małżeństwa - oświadczył, nadal wyglądając przez okno, gdy ona miała już rzucić jakąś neutralną uwagę, na przykład, że Douggie jest zmęczony. Była wdzięczna Aleksowi za jego nietypowe agresywne zachowanie i wciąż boleśnie przeżywała obraźliwe słowa męża, lecz kłócenie się z Efem, gdy był w takim nastroju, nie miało sensu. - Wiem - powiedziała pojednawczo i dodała, jakby dręczyło ją poczucie winy: - Nie przypuszczam, aby miał jakieś złe zamiary. - Fi, przepraszam. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Zachowałem się wstrętnie. To wszystko z powodu niepewności związanej z obrazami. Gdy Leonora podejmie decyzję, znowu stanę się sobą - oświadczył po chwili, nadal na nią nie patrząc. - W porządku - oświadczyła, zdumiona przeprosinami. Wiedziała, że słowo „przepraszam” właściwie nie przechodzi mu przez gardło. - Wiem, że żartowałeś. - Oczywiście - potwierdził skwapliwie. Fiona wiedziała, że kłamie, ale nie obchodziło jej to, bo jego ton stał się lżejszy, świadcząc o poprawie nastroju. - Fiono, schodzę na dół. Po tym wszystkim przydałby mi się drink. Do zobaczenia. Wyszedł z pokoju, muskając ją w przelocie ustami. Poczuła w oczach łzy. W ogóle go nie obchodzę, pomyślała. Coraz bardziej było jej siebie żal. Mogłaby mu wybaczyć napady gniewu, złe nastroje, pozostawianie siniaków na jej ciele, kiedy pod wpływem złości trzymał ją zbyt brutalnie za rękę, a nawet przemoc fizyczną, gdyby ją kochał, naprawdę kochał i pragnął, aby była z nim przez cały czas. Najbardziej bolała ją jego obojętność. Mogłabym przenieść się na inną planetę i nawet by tego nie zauważył, pomyślała, ocierając łzy. Wezmę przyjemną chłodną kąpiel i przygotuję się do obiadu, postanowiła. Zaczeszę włosy do góry, zrobię sobie zimny kompres na oczy, polezę w wodzie i odpocznę. Idąc do łazienki, zauważyła, że Efe zostawił swoją komórkę na nocnym stoliku. To było do niego niepodobne, położyć coś gdzieś i zapomnieć, zwłaszcza telefon, kiedy w każdej chwili spodziewał się wiadomości od Reubena Stronsky’ego. Zastanawiała się, czy jest sens zapraszać milionera, aby fatygował się tu aż z Ameryki, skoro prawdopodobnie Leonora nie ustąpi w sprawie obrazów. Ale Efe ją zapewnił, że Stronsky ma wielki urok osobisty i być może uda mu się zmienić decyzję Leonory. Fiona w to wątpiła, nie zamierzała jednak prowokować sprzeczki, gdyby wyraziła odmienne zdanie. Wzięła do ręki telefon męża i stwierdziła, że ktoś nagrał dla niego wiadomość. Zawahała się, spoglądając na srebrzysty prostokątny przedmiot. Zgodnie z wychowaniem, jakie otrzymała, nigdy nie czytała cudzej korespondencji. Pogardzała też podsłuchiwaczami. Ale tym razem chodziło o coś innego. To mogła być pilna wiadomość od Stronsky’ego, którą Efe musiał bezzwłocznie poznać. Przygotowała się już do kąpieli i nie miała ochoty szukać męża po Willow Court, ubrana w kimono. Ale, oczywiście, gdyby wiadomość okazała się ważna, ubrałaby się i go poszukała. Usiadła na łóżku, wcisnęła srebrzysty przycisk i dowiedziała się, że ktoś prosi Efego o potwierdzenie odbioru wiadomości. Odsłucham ją, postanowiła. Jeśli okaże się ważna, poszukam go. Była to wiadomość od kogoś z pracy Efego, kto oznajmiał lakonicznie, że chętnie poczeka do wtorku. Zanim Fiona zdążyła wyłączyć tę funkcję, komórka zaczęła odtwarzać wcześniej nagraną wiadomość. Fiona by ją wyłączyła, gdyby nie był to kobiecy głos i słowa, od jakich zaczynało się nagranie. Gdy nagranie się skończyło, nawet nie drgnęła. Jeśli się poruszę, to upadnę i rozlecę się na kawałki, pomyślała. Opanowało ją drżenie. Poczuła suchość w ustach i chłód, pomimo upału. To była pomyłka. To musiała być pomyłka. Jakaś wstrętna i groźna bzdura, którą sobie uroiła. Oznaka, że traci rozum i ma chorą wyobraźnię. A może nagranie powstało za sprawą jakiegoś wirusa telefonicznego, podobnego do wirusów e-mailowych? Nie, to wszystko nieprawda, powiedziała do siebie. To nie może być prawda. To się nie zdarzyło. Mnie się nie zdarzyło. Chcąc się uspokoić, zmusiła się do oddychania głęboko. Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. Zanim cokolwiek zrobi, jeszcze raz powinna odsłuchać tę ohydną wiadomość. Przez moment miała nadzieję, że jej autorka pomyliła numer. Czy padło imię Efe? Musiała to wiedzieć. Wcisnęła ponownie przycisk i usłyszała głos zniekształcony z powodu odległości, wyrażający fizyczne pożądanie. „Kochany Efe”. Zatem wiadomość zaczynała się od słów, których najbardziej się obawiała, od słów dla niej najstraszniejszych. Dałaby wiele, aby ich nie usłyszeć. „To ja. Czy domyślasz się, co robię? Kochanie, żałuję, że to nie Ty mi to robisz, tak jak ostatnim razem, ale może nie będę musiała czekać na Ciebie zbyt długo? Nie mogę już znieść tego czekania. Tak Cię pragnę. Spotkamy się jutro. Czy będzie jakaś szansa, żebyśmy wyrwali się gdzieś na chwilę jutro po południu? W przeciwnym razie mogłabym się skompromitować... O Boże, Efe, tęsknię za Tobą. Pragnę Cię. Czy słyszysz, jak bardzo Cię pragnę?”. Wiadomość była pełna jęków i westchnień. O, Boże, Boże, jaka odrażająca, jaka wstrętna! Fiona wypuściła telefon z ręki. Upadł na podłogę. Nie obchodzi mnie to, jeśli się zepsuł, pomyślała. Nie mogę oddychać. O, Jezu. Zamknęła oczy i położyła się na łóżku. Była tak zraniona, że nawet nie mogła płakać. Wstała. Piekło ją całe ciało. Jej wyobraźnią zawładnęły niesmaczne sceny pieszczot Efego z tą kobietą, dyszącą i pojękującą jak w nagraniu telefonicznym. Kto to był? Fiona zasłoniła usta dłonią. Czuła, że zwymiotuje. Ale mdłości szybko jej przeszły. Czoło zrosił zimny pot. Oszołomiona podeszła do okna. Nie wiedziała, kiedy wiadomość została nagrana, ale Efe jej nie skasował. Istniało tylko jedno wytłumaczenie: odsłuchiwał jej w kółko. Fiona była na niego tak wściekła, że gdyby teraz wszedł do pokoju, rzuciłaby się na niego z czymkolwiek, co miałaby pod ręką, bez najmniejszych skrupułów. Spojrzała na jego samochód zaparkowany przy drodze dojazdowej. Kluczyki leżały na nocnym stoliku. Nie muszę tu zostać, pomyślała nagle. Nie chcę go widzieć i nie muszę. Nie muszę być nigdzie tam, gdzie on jest, jeśli nie zechcę. Mogę stąd wyjechać. Spakować się i wyjechać. Myślała coraz szybciej. Wszyscy będą zajęci przygotowywaniem przyjęcia i nic nie zauważą. Nie chcę być na tym cholernym przyjęciu. Pieprzę je. Wyjęła z szafy większą z dwu walizek i spakowała rzeczy swoje i synka. Postanowiła nie zostawiać żadnego listu. Bo co mogłaby napisać? Przez chwilę zastanawiała się, czy nie nagrać na telefon Efego wiadomości, którą usłyszałby zaraz po wiadomości od tej kobiety. Nie, pieprzę go. Gdy będzie chciał ze mną rozmawiać, może nagrać wiadomość na mój telefon. Nie miała ochoty odzywać się do niego do końca życia, ale wiedziała, że kiedyś musi. Jednak nie teraz. Dobrze się składało, że Douggie spał. Może go obudzić dopiero wtedy, gdy będzie gotowa do wyjścia. Ciekawe, co Efe powie, gdy się zorientuje, że zabrała samochód? Wścieknie się. Wróci do domu pociągiem. Dobrze mu to zrobi. Tylko że jej tam nie zostanie. Dotrze do domu rodziców, zanim wyruszą do Willow Court. Mama będzie poirytowana, że ominie ją przyjęcie. Szykowała się na nie. Leonora będzie poirytowana, że dwie osoby zawiodą. To zepsuje plan rozsadzenia gości przy stołach. Pieprzę ten plan. We wtorek rano tata umówi mnie na spotkanie ze swoim prawnikiem. Pomoże mi. Na myśl o tym, że Efe nawet nie będzie za nią tęsknił, znowu poczuła łzy w oczach. Będzie tęsknił za Douggiem. Ale co się stanie z drugim dzieckiem? Myśl o córeczce przepełniła kielich goryczy. Fiona była pewna, że urodzi dziewczynkę. Zasłoniła twarz dłońmi, nie mogąc powstrzymać łkania. Po kilku minutach usiadła prosto. Oddychała nierówno. Wylała morze łez. Nigdy jeszcze tak nie płakała. Podniosła telefon z podłogi i skasowała wiadomość od tej kobiety. Teraz Efe będzie wiedział, że ją odsłuchała. Poza tym już nigdy nie będzie mógł jej odtworzyć. - Jestem pewny, że rozumiem - oznajmił Alex. Siedział na łóżku w pokoju Efego. Efe wyglądał przez okno i milczał. Alex uznał, że jak na jego gust dzieje się zbyt wiele. Wciąż kręciło mu się w głowie z powodu tego, co wydarzyło się między nim i Beth w kuchni. Nadal nie mógł w to uwierzyć i bez przerwy odtwarzał wszystko w pamięci. Czuł się jak nastolatek, gdyż zdolny był skupić uwagę tylko na Beth. Odczuwał przyjemność na sarną myśl o imieniu „Beth”. Gdy poszła do ogrodu, zaczął się martwić. Uznał, że po prostu okazała mu sympatię, bo kochała przecież Efego. Całowała się z nim, ponieważ była zła na jego starszego brata. Ale w końcu odzyskała rozsądek i uświadomiła sobie, że wcale nie chciała tego pocałunku. Jednak wbrew tym wątpliwościom Alex wiedział, że chciała. Świadczyły o tym reakcje jej ciała, które było tak blisko jego ciała. Potrząsnął głową, by wreszcie odsunąć od siebie to świeże wspomnienie i dopuścić inne myśli. Żadnych snów na jawie, nakazał sobie. Jego brat był w strasznym stanie. Alex mógłby przysiąc, że Efe płakał, choć wydawało się to nieprawdopodobne. Może starszy brat zaprószył sobie czymś oczy, gdy pomagał urządzać namiot, i dlatego były zaczerwienione? Alex właśnie szedł do swojego pokoju, aby wziąć przed obiadem prysznic, gdy Efe wyszedł na korytarz i nakłonił go, by do niego wstąpił. Starszy brat otworzył drzwi tak gwałtownie, jakby nasłuchiwał jego kroków na schodach. Alex usiadł na łóżku, zdjął buty, oparł się o ścianę i podciągnął kolana pod brodę. Efe usiadł na skraju łóżka i ukrył twarz w dłoniach. Alex zdawał sobie sprawę, że powinien mu dodać otuchy, ale nie wiedział, co się stało. - To bardzo proste. Fiona spieprzyła. Zabrała ze sobą Douggiego. Nie odpowiada na telefon. Założę się, że jest w drodze do swoich rodziców. Co takiego pieprzonego zrobiłem? Ona wie, że numer, jaki wycięła, może zniweczyć przyjęcie wydawane przez Leonorę. Zastosowała sabotaż. Co w nią wstąpiło? Jak myślisz? -Na pewno ją przeprosiłeś? - Oczywiście. Mam już za sobą te cholerne przeprosiny. Powiedziałem ci. Alex milczał. Efe często przepraszał w niewłaściwy sposób. Często nie było wiadomo, czy naprawdę przeprasza. - Pamiętam, że mi to powiedziałeś - oświadczył po chwili, starając się nie okazać zniecierpliwienia. - Ale czy Fiona właściwie odebrała twoje słowa? To jest problem. Efe skinął głową. - Gdy wychodziłem z pokoju, była w normalnym nastroju. Przysięgam. Nasze stosunki zaczęły się poprawiać. Od dawna poważnie się nie pokłóciliśmy. To nie był właściwy moment, aby mu kazać przypomnieć sobie, jak ją dziś traktował. Inna kobieta już dawno by stąd odjechała. - W tej sytuacji zupełnie nie wiem, co powiedzieć - oświadczył dyplomatycznie. Efe zwalił się na łóżko na plecy, leżąc w tej samej pozycji, z nogami na podłodze, jak często w dzieciństwie. Alex przypomniał to sobie i teraz beznamiętnie obserwował rozwój sytuacji, w jakiej obaj się znajdowali. Równie dobrze Efe mógł mieć dziesięć lat, a on osiem, i tak samo mogli zastanawiać się, jak wybrnąć z kłopotu, w który on ich wpakował. Zwykle wtedy zajmowali na łóżku te same co teraz pozycje. - Właściwie wiem, dlaczego to zrobiła - przyznał się w końcu starszy brat. Zakrywał oczy dłonią. Był to znak, również zapamiętany przez Aleksa z dzieciństwa, że dręczy go poczucie winy. - Odsłuchała wiadomość do mnie. Mogła uznać, że jest pilna. W ten sposób natrafiła na wcześniejszą wiadomość, którą również odsłuchała. Wiem to, bo zorientowałem się, że została skasowana. Zakładam, że tak właśnie się stało. Tak czy inaczej nie ma tej wiadomości i nie ma Fiony. Alex jęknął. - To była wiadomość od kobiety? - upewniał się. - Owszem. Z tych, których nie powinna usłyszeć. Alex milczał. Domyślał się, dlaczego Efe jej nie skasował. - Co zamierzasz zrobić? - spytał po chwili. - Chcesz, że by Fiona do ciebie wróciła? Jeśli tak, to możesz spróbować ją przekonać do powrotu. - Nie wiem, czego chcę. Taka jest prawda. Ale wyjazd Fiony nie polepszy atmosfery. Alex pomyślał o dzisiejszym obiedzie. - Sądzę, że nie powinieneś nikomu o tym mówić, przynajmniej dziś wieczorem. Jutro, gdy przyjęcie rozkręci się na dobre, nikomu nie będzie to tak strasznie przeszkadzało. - Spojrzał na Efego. Nagle uderzyła go pewna myśl. - Powiedziałeś, że chciałeś odsłuchać tę wiadomość ponownie? - Owszem. A dlaczego pytasz? - Bez szczególnego powodu - odpowiedział wymijająco. Jak można było uwierzyć w to, że Efe ma złamane serce, skoro odkrywszy, że żona go zostawiła, chciał po raz kolejny od słuchać coś, co prawdopodobnie było perwersyjną wiadomością od kochanki? Absolutnie nie miał złamanego serca, lecz był poirytowany, bo zdarzyło się coś, czego nie planował i nad czym nie panował. - Jasne. - Efe nagle wstał z łóżka. Przesunął dłonią po włosach. - Powiem wszystkim, że Fiona nie czuje się najlepiej, że boli ją głowa, czy coś w tym rodzaju, że jest zmęczona. Tylko nie piśnij nikomu ani słowa, dobrze? Alex skinął głową. Milczenie było jego drugą naturą. Rilla siedziała przy toaletce. Patrzyła w lustro niewidzącym wzrokiem. Dzięki kąpieli poczuła się nieco lepiej, ale w wyobraźni wciąż widziała jezioro, zapewne wyglądające tak samo jak tamtego dnia, i swoje dziecko wołające o pomoc zajętego zabawą Efego. Odetchnęła. Biedny Efe, pomyślała. Jakie to straszne dla dziecka mieć w swoim życiorysie tego rodzaju doświadczenie. Teraz łatwiej rozumiała pewne cechy siostrzeńca. Borykając się z wyrzutami sumienia, stał się bardziej egoistyczny i parł do osiągnięcia tego, czego pragnął, bez oglądania się na innych. Nagle Rilla zdała sobie sprawę, że jego porywczość i niecierpliwość są u niego silniejsze na skutek tłumienia poczucia winy. Zastanawiała się, czy wyznanie, które wyciągnęła od niego Leonora, pogorszyło jego samopoczucie, i doszła do wniosku, że nie. Może nawet będzie mu teraz lżej? Ale Leonora nie zrobiła tego dla niego, lecz dla niej, dla swojej córki, aby to ona poczuła się lepiej. Wzruszenie ścisnęło Rillę za gardło. Och, tylko nie zacznij znowu płakać, powiedziała do siebie. Nie ma potrzeby użalania się nad matką. Z pewnością ona też poczuje się lepiej. Każdy po wyznaniu tajemnicy czuje się lepiej. Tak czy inaczej w ostatnich kilku dniach Leonora nie była taka zgryźliwa jak zwykle. Może po prostu łagodniała na starość? Rilla starała się przypomnieć sobie jakąś jej krytyczną uwagę, docinek, obmowę kogoś czy poirytowane spojrzenie i znalazła tego bardzo niewiele. Ale ja też nie wszystko zauważam, bo jestem roztargniona z powodu miłości do Seana. Zadzwoniła komórka. Rilla jęknęła, słysząc ten śmieszny dźwięk. Muszę go zmienić, bo oszaleję, postanowiła. Podnosząc ją, poczuła straszny ciężar na sercu. To mógł być tylko Ivan. Nawet nie raczyła do niego zadzwonić. To wszystko z powodu Seana. Gdy tylko go zobaczyła, biedny Ivan zupełnie wyleciał jej z głowy. Później przypomniała sobie o nim. Wiedziała, że musi do niego zadzwonić i powiedzieć mu o Seanie, ale nie zrobiła tego z powodu tchórzostwa. Będzie musiała go zostawić. Tak nazywali to młodzi. Nie było to eleganckie określenie, ale trafne. Teraz postanowiła go zbyć i umówić się na spotkanie w przyszłym tygodniu. Wcisnęła przycisk i przysunęła telefon do ucha. - Ivan, kochanie, cudownie, że dzwonisz... Tak, przepraszam. Nie wyobrażasz sobie, co tu się dzieje. Przygotowania do kampanii wojennych nie umywają się do tych, które czyni się w Willow Court do przyjęcia urodzinowego. Powiedz mi, co porabiasz? Słuchała jednym uchem ględzenia Ivana o kolacji, na której ostatnio był, a myślała o tym, w co ubrać się dziś na obiad. Kiedy doszedł do ckliwego wyznania, jak bardzo za nią tęskni i jak jej pragnie, odetchnęła głęboko. - Ivanie, nie mogę teraz rozmawiać, ale koniecznie musimy się spotkać na początku tygodnia. Możemy? Muszę z tobą o czymś porozmawiać - zapowiedziała. - Kochana Rillo, wyczuwam u ciebie jakieś wahanie oświadczył martwym głosem. - Czy coś przede mną ukrywasz? - Nie, Ivanie! Oczywiście, że nie! - wykrzyknęła z udawanym rozbawieniem. Miała nadzieję, że w jego uszach nie brzmi to tak strasznie, jak brzmiało w jej. - Mówisz takim tonem, jakbyś była pogodna i zadowolona, ale nie jesteś - oświadczył. Cholera, zaklęła Rilla. Tego już było za wiele. Co powinna zrobić? Zastanawiała się, czy nie powiedzieć mu teraz prawdy i mieć to z głowy, ale, zanim zdążyła otworzyć usta, dodał: - Przygotowujesz się, aby mi powiedzieć... jak ty to określasz... że kończysz ze mną. Mam rację? Prawdopodobnie poznałaś kogoś innego. Czy tak? Gorączkowo zastanawiała się, co mu powiedzieć. - Milczysz, bo to prawda - oznajmił triumfalnym tonem. -Tak, jest ktoś, ale nie chciałam... - Wiem, wiem. Chciałaś zachować się stosownie. Spotkać się ze mną i powiedzieć mi to osobiście. To bardzo szlachetne z twojej strony, ale zwolnię cię z takich zobowiązań. Rillo, jesteś wolna jak ptak. Nie przywiążę cię do siebie. Mówił z takim zaangażowaniem, że nie mogła powstrzymać uśmiechu. Bohater antycznego dramatu! - Ivanie, jesteś bardzo wspaniałomyślny. Nie zasługuję na to. Nie chciałam... nie chcę cię zranić, ale to prawda, że się zakochałam. Czy nie brzmi to śmiesznie? - Nie. Ja zakochałem się w tobie od pierwszego wejrze nia. Kto to jest? Rilla nie potrafiła pozbyć się przekonania, że to, co on do niej czuje, nie ma nic wspólnego z prawdziwą miłością. Nie mówił w taki sposób, jakby rzeczywiście cierpiał. Zignorowała jego wyznanie. - To reżyser programu telewizyjnego poświęconego Ethanowi Walshowi. Nazywa się Sean Everard. Tak czy inaczej, muszę już wyjść z pokoju. Nie masz pojęcia, jakie tu mamy urwanie głowy. Porozmawiamy spokojnie po moim powrocie do Londynu, dobrze? Umówimy się najszybciej, jak to będzie możliwe, na lunch. Jeszcze przez chwilę słyszała w słuchawce jego głos. Wcale nie mówił jak ktoś, kto ma złamane serce. Ucieszyło ją to, nawet jeśli nie było dla niej pochlebne. Dzięki temu jej sytuacja wydawała się znacznie łatwiejsza. - Ivanie, do widzenia. Skontaktuję się z tobą w przyszłym tygodniu. Przyrzekam. Uważaj na siebie. Jedno pstryknięcie przyciskiem i już go nie słyszała. Odłożyła telefon na nocny stolik. Poczuła się szczęśliwa. Wszystko zapowiadało się jak najlepiej. Sytuacja się wyklarowała. Ivan swym zachowaniem dał jej jasno do zrozumienia, że szybko do siebie dojdzie, szybciej, niż skłonna byłaby przypuszczać. Rozumiał ją znacznie lepiej, niż mogła się spodziewać. Jesteś femme fatale, pomyślała i podeszła do szafy, aby się ubrać. Postanowiła włożyć czarne atłasowe spodnie i różowy jedwabny top, który powinien wyglądać dobrze w świetle jadalni. Nadal było parno i duszno. W szalu na szyi mogła się spocić, ale nie potrafiła zrezygnować z tak pięknego fatałaszka. Najwyżej powiesi go na oparciu krzesła. Zaskoczyło ją delikatne pukanie do drzwi, które przerwało jej przyjemne myśli. Miała nadzieję, że nie jest to ktoś, kto chce, żeby coś zrobiła. - Proszę wejść. - Kochanie, przepraszam, że ci przeszkadzam - odezwała się Leonora. - Mama! - Rilla nie miała pojęcia, czego się spodziewać po tej wizycie, wiadomości dobrej czy złej. W końcu uznała, że zapewne matka przyszła, aby sprawdzić, jak ona się ma po rozmowie w oranżerii. - Usiądź. Dobrze się czujesz? Wyglądasz na zmęczoną. To była prawda. W oranżerii, w cieniu dużej liściastej rośliny, matka wydawała się taka jak zawsze, pewna siebie, trzymająca się prosto i młodsza. Tu, zbliżające się ku zachodowi słońce bezlitośnie eksponowało jej cienką skórę wokół oczu i cienie pod nimi, ciemniejsze niż zwykle, i żyłki na rękach. Zszokowana swymi spostrzeżeniami Rilla nagle zdała sobie sprawę, że jej matka jest stara. Nigdy dotychczas nie uświadamiała sobie tego. Myślę jak idiotka, skarciła się. To jest moja matka i zwykle jej się nie przyglądam. Dla mnie ma być zawsze taka sama, więc w zasadzie nie dostrzegam zmian w jej wyglądzie. Nie może być inna niż we wszystkich moich wspomnieniach od czasu dzieciństwa, ale oczywiście jest. Jak mogłoby być inaczej? - Kochanie, nic mi nie jest - odpowiedziała Leonora głosem jak zwykle silnym, dźwięcznym i kategorycznym. Rilla uśmiechnęła się smutno. Ten głos z pewnością nie pozwalał zaklasyfikować matki do ludzi starych i zniedołężniałych. Leonora od razu przeszła do rzeczy: - Jest coś, o czym chcę ci powiedzieć. Ale muszę zacząć od pytania. Mogę? Czy Rilla mogła jej odpowiedzieć, że nie może? - Oczywiście. Strzelaj. - Czy czasami myślisz o Hughu Kenworthym? - Leonora patrzyła w okno, jakby dawała córce czas na przypomnienie sobie tego mężczyzny. O co jej naprawdę chodzi? To było nie do wyobrażenia, że go pamięta! Do tej chwili Rilla skłonna byłaby się założyć, że matka dawno temu zapomniała o jej romansie z czasów wczesnej młodości. I jak właściwie miała jej odpowiedzieć na to pytanie? - Czasami myślę - odparła zgodnie z prawdą. Nie będę ci przypominać, jak cię nienawidziłam za to, co wtedy zrobiłaś, dodała w myślach. Jak jeszcze do niedawna silną żywiłam do ciebie z tego powodu urazę. I z pewnością nie pisnę słowa o tym, że nigdy ci nie wybaczyłam tego, jak postąpiłaś. A przede wszystkim nie powiem ci nic o tym, że teraz, gdy poznałam Seana, mam tę całą historię gdzieś. - Rillo, wahałam się, czy przyjść tu do ciebie z tą sprawą. Gdy jednak wszystko przemyślałam, uznałam, że będzie le piej, jeśli powiem ci prawdę. - O Hughu? -O tym, dlaczego odesłałam go z kwitkiem. - Mamo, doskonale to pamiętam. Był żonaty i wyjątkowo niesolidny, absolutnie dla mnie nieodpowiedni. Wszystko to wiem. Miałam wówczas zaledwie siedemnaście lat. Teraz rozumiem, że musiałaś zrobić to, co zrobiłaś. Spodziewam się, że gdyby Beth znalazła się w podobnej sytuacji, postąpiłabym tak samo. - Zdarzyło się jeszcze coś, o czym ci wtedy nie powiedziałam - oznajmiła Leonora. - Byłoby to dla ciebie zbyt bolesne. Poza tym bardzo się siebie wstydziłam. - Zaczerwieniła się, pomyślała Rilla. To niesamowite! O co chodzi? - Kiedyś po południu Hugh przystawiał się do mnie w pracowni, gdy mu ją pokazywałam. Siedziałam na szezlongu i rozmawialiśmy. Był tak doskonałym gawędziarzem, nadzwyczaj czarującym i przystojnym, że zaprzyjaźniłam się z nim bardziej, niż powinnam. Rilla tylko potaknęła. Co mogła powiedzieć? Matka musiała kontynuować wyznanie, jakby się bała, że straci panowanie nad sobą. - Usiadł przy mnie. Nie wiem, kiedy mnie objął za szyję. Gdy to się stało, odwróciłam się do niego. Wówczas zaczął mnie całować i pieścić... To trwało parę minut, zanim odzyskałam rozsądek. Natychmiast go odepchnęłam i kazałam mu opuścić Willow Court. - Leonora patrzyła na swoje ręce. Mówiła tak cicho, że Rilla musiała się pochylić w jej stronę, chcąc coś usłyszeć. - Rillo, najgorsze było to, że go pragnęłam. Moja miłość do twojego ojca pozostała niezmieniona. Nigdy nie pokochałam innego mężczyzny i nie wyszłabym ponownie za mąż, ale za Hughem szalałam. To chciałam ci powiedzieć. Przyznaję, że... - potrząsnęła głową - to nie jest coś, co dziecko chciałoby usłyszeć o swojej matce, nieprawdaż? Tak mi przykro, że muszę cię o tym informować, ale uznałam, iż powinnaś wiedzieć. Gniew, jaki w tobie wzbudziłam, był trochę usprawiedliwiony. Rillo, zazdrościłam ci twojego związku z Hughem. To okropne uczucie w przypadku matki. Kochanie, przepraszam. Bardzo cię przepraszani. Czy możesz mi wybaczyć? Rilla uświadomiła sobie, że matka po raz pierwszy napomyka o swoich potrzebach seksualnych. Nigdy dotychczas nie zastanawiała się nad tą sferą jej życia. Sama myśl o tym, że Leonora jest w łóżku z jakimś facetem, przyprawiała ją o mdłości. Ale doskonale pamiętała, jaka piękna była matka, gdy ona miała siedemnaście lat. W czasach, gdy umawiałam się z Hughem, Leonora miała mniej lat niż ja teraz, pomyślała. Uzmysłowienie sobie tego faktu podziałało na nią otrzeźwiająco, zwłaszcza że ona od czasu, gdy poznała Seana, myślała tylko o seksie. O Boże, jacy ludzie są skomplikowani. Jak trudno poznać kogoś drugiego, a już zwłaszcza własnych rodziców. - Mamo, tu nie ma nic do wybaczania. Hugh był bardzo przystojny i czarujący. Tylko kłoda mogłaby na niego nie zareagować. Byłaś bardzo piękną kobietą. I miałaś mniej lat niż ja teraz. Leonora uśmiechnęła się. - Kochana Rillo, dziękuję ci. Nie mogłam wtedy inaczej postąpić, ale przepraszam za to, że naraziłam cię na cierpienie. Żałuję, że wcześniej nie powiedziałam ci o tej sprawie. Bardzo żałuję. - Westchnęła. - Chyba nigdy nie rozmawiałam z tobą we właściwy sposób. Uświadomiłam to sobie dopiero teraz. Wstyd mi to przyznać, ale wpływ na wszystko miał fakt, że twój ojciec zmarł, zanim się urodziłaś. Jeszcze po tylu latach czerwienię się na myśl o tym, jak niesprawiedliwie potraktowałam cię po jego śmierci. Ale byłam nieprzytomna ze zgryzoty, na wpół oszalała, i obwiniłam cię o tę śmierć, moje biedne maleńkie dziecko. - Leonora rozpłakała się. - Nikomu nie mówiłam tego wcześniej, lecz zbyt mocno kochałam Petera i zawsze byłam wobec ciebie niesprawiedliwa. Ale wiesz, że cię kocham, Rillo? - Tak, mamo. Oczywiście, że wiem. - Rilla dostrzegła zmianę w jej wyglądzie, bo matka nagle wyprostowała ramiona, uniosła głowę i spoglądała pogodniej. Były to fizyczne oznaki psychicznej ulgi, jaką poczuła po jej słowach. - Cieszę się. Kochanie, jesteś bardzo wielkoduszna. Kamień spadł mi z serca, bo ostatnio problem naszych kontaktów szczególnie ciążył mi na sumieniu. I jak wiesz, przepraszanie przychodzi mi z trudem. - Uśmiechnęła się na znak, że ostatnie zdanie wypowiedziała na wpół poważnie. Rilla odwzajemniła uśmiech. - Ale oczywiście cię przepraszam, kochanie. Bardzo przepraszam. Przede wszystkim to chciałam ci powiedzieć. Mam nadzieję, że potrafisz mi wybaczyć. Rilla zagryzła wargi, powstrzymując płacz. Matka nieoczekiwanie ukazała jej swoją ranę. Rilla irracjonalnie chciała jej dodać otuchy, jakby miała do czynienia z dzieckiem, a zarazem krzyknąć, żeby przestała, bo jest matką. To nie ty powinnaś mieć ranę. Ty powinnaś troszczyć się o mnie. - Oczywiście, kochana mamo - odpowiedziała drżącym głosem. - Ale naprawdę nie ma nic do wybaczania. Strata ukochanego męża musiała być dla ciebie koszmarem. Nawet nie próbuję sobie wyobrazić, co przeżyłaś. Proszę, nie miej tego rodzaju wyrzutów sumienia. Przyrzekasz mi? - Kochanie, jesteś dla mnie bardzo miła. Moja wdzięczność nie ma granic. Chyba nie najlepiej potrafię troszczyć się o innych. Nie sądzisz? Ale teraz czuję się lepiej. Pójdę już, a ty spokojnie przebierz się do obiadu. Muszę jednak najpierw przestrzec cię przed czymś. Nie uznasz, że się mieszam i że jestem zbyt wścibska? Rilla roześmiała się. Odczuła ulgę, że Leonora znowu jest sobą i że ona sama powraca do roli, do której już przywykła, roli gorszej z dwu córek. - Mamo, pytaj. Co robię źle? - Rillo, nic, absolutnie nic. Po prostu nie uszło mojej uwagi, że ty i Sean... jak to powiedzieć?...staliście się sobie bliżsi? Nie uważasz, że to trochę za szybkie tempo? Przecież dopiero go poznałaś. Po takiej rozmowie Rilla nie mogła jej powiedzieć niegrzecznie, żeby się odczepiła i zajęła swoimi sprawami. - Mamo, mówiłaś mi o tym, jak poznałaś tatę. Od razu wiedziałaś, że to jest ten mężczyzna, którego będziesz kocha ła przez całe życie, nieprawdaż? I że to była miłość od pierwszego wejrzenia. Pamiętasz? - spytała łagodnym tonem. - A wtedy nie miałaś jeszcze piętnastu lat. A ja za dwa lata skończę pięćdziesiąt. Ja naprawdę już siebie znam. Zgadzam się z tobą, że sprawy potoczyły się szybko. Początkowo martwiłam się tym, ale teraz nic mnie to nie obchodzi. Nie chcę już tracić czasu. Taka jest prawda. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, abym mówiła tak otwarcie. Leonora roześmiała się. - Masz rację. I oczywiście to nie jest moja sprawa. Ale po prostu nie chcę, abyś została zraniona. - Jestem pewna, że tak się nie stanie. Jednak nie mogłabyś temu zapobiec, bez względu na to, co byś robiła. - Wiem, wiem, lecz dziś dowiedziałam się pewnych rzeczy o swojej matce, które sprawiły, że przemyślałam różne sprawy od nowa. - Leonora uśmiechnęła się. - Jestem tajemnicza, ale powiem wam wszystko na obiedzie. Po prostu martwię się o ciebie. Nie byłam najlepszą matką. Podeszła do toaletki i pocałowała Rillę w ciemię, zanim ta zdążyła się zorientować, co matka zamierza zrobić. Położyła dłonie na jej ramionach. Nie pocałowała mnie w ten sposób, od kiedy skończyłam pięć lat, pomyślała Rilla. - Jestem niemądrą starą kobietą - mruknęła Leonora. - Kochanie, dziękuję. Rilla poczuła w oczach łzy. - Mamusiu, ja tobie też - powiedziała, zanim Leonora wyszła z pokoju. Gdy tylko matka zamknęła za sobą drzwi, Rilla uświadomiła sobie, że po raz pierwszy od czasów dzieciństwa powiedziała do niej „mamusiu”. Czy Leonora zwróciła na to uwagę? Rilla spojrzała w lustro. Uśmiechnęła się. Makijaż wymagał poprawek. To z powodu wzruszenia, pomyślała. Pod prysznicem Sean zastanawiał się, jak Leonora daje sobie radę z dzisiejszymi przeżyciami. I wspominał niezwykłą wizytę u niani. Nakręcił cały wywiad, który przeprowadził ze staruszką, ale wątpił w to, czy wykorzysta go w tej postaci w programie. Bardzo chętnie porozmawiałby o wszystkim z Rillą, chciał jednak dotrzymać przyrzeczenia złożonego Leonorze, która dała mu jasno do zrozumienia, że nie życzy sobie, aby ktokolwiek dowiedział się o przebiegu ich wspólnego spotkania z nianią dziś po południu. Przypomniał sobie, co zobaczył przez okno, gdy wszedł do swojego pokoju. Drogą dojazdową mknęła samochodem w stronę bramy kobieta. Za kierownicą mignęły mu jasne włosy. Jechała o wiele za szybko. Ale nie była to złotowłosa Chloe ani tym bardziej rudawa Rilla, szpakowata Gwen czy siwa Leonora, którą wtedy zobaczył, jak w towarzystwie wnuczki wracała do domu z altany. Kto zatem mógł to być? Nagle przyszła mu do głowy odpowiedź. Fiona była blondynką. Sean nie zwracał na nią specjalnej uwagi, niemniej jednak zauważył, że często wygląda na nieszczęśliwą. Istniało wszelkie prawdopodobieństwo, że pokłóciła się z Efem i odjechała w napadzie gniewu. Miał nadzieję, że zanim Fiona znajdzie się na głównej drodze, nieco ochłonie. Po chwili już o niej nie pamiętał, kierując myśli na Rillę, z którą wkrótce miał spotkać się na obiedzie. Postanowił dopilnować, aby usiedli obok siebie i żeby wyjaśnili sobie to, czego jeszcze nie zdążyli. Wyszedł spod prysznica i nucąc, wyjął z walizki czystą koszulę. Uśmiechnął się, zerknąwszy na prezent urodzinowy, który kupił dla Leonory. Członkowie rodziny postanowili wręczyć jej prezenty dziś po obiedzie i pozwolili mu zrobić to wraz z nimi. Miał dla niej mały biały telewizor i odtwarzacz wideo, żeby w swoim pokoju mogła obejrzeć jego film. Nie mógł się doczekać jej miny, gdy otworzy paczkę, która stała teraz w rogu pokoju, wyglądając trochę idiotycznie, przewiązana jakby od niechcenia różową wstążką. Rozejrzał się wśród osób siedzących przy stole. Wczoraj wieczorem zjadł posiłek w pubie. Dziś atmosfera panująca podczas obiadu była uderzająco inna, w porównaniu z czwartkową. Wyczuwało się nastrój podniecenia, który jemu kojarzył się z wigilią Bożego Narodzenia, kiedy w ukryciu przed innymi pakowało się prezenty i przygotowywało odświętne ubranie, a z kuchni dochodziły wspaniałe zapachy. Gdy wcześniej pili drinki na tarasie, członkowie rodziny prowadzili ze sobą poufne rozmowy i co jakiś czas ktoś gdzieś znikał, a następnie pojawiał się z nieco zakłopotaną miną. Efe wydawał się rozkojarzony i miał zaczerwienione oczy. Od płaczu? Gdyby chodziło o kogoś innego, Sean mógłby przysiąc, że tak. Ale w wypadku Efego prawdopodobnie w grę wchodziła alergia. W ostatnich dniach pogoda była tak piękna, jakby Leonora zamówiła sobie na urodziny wspaniałe angielskie lato. Czasami Sean miał poczucie, że posiadłość Willow Court jest oddzielona od reszty świata. Wydawało mu się, że dom wraz z jego mieszkańcami stanowi element niezwykłej scenografii stworzonej pod szklaną kopułą. Uśmiechnął się do siebie. Chyba wypił trochę za dużo chardonnaya przedniego dnia. Poza tym był zakochany. Za sprawą tych dwóch czynników stał się skłonnym do fantazjowania idiotą. Dzisiaj, w porównaniu z obiadem czwartkowym, wiele osób zajmowało inne miejsca przy stole. Sean siedział obok Rilli, która wyglądała i pachniała tak wspaniale, że z trudem powstrzymywał chęć wtulenia twarzy w jej szyję. Fiona w ogóle się nie zjawiła, bo podobno nie czuła się najlepiej. Efe oznajmił, że postanowiła wcześniej się położyć, aby jutro być w lepszej formie, i przeprasza za swą nieobecność podczas wręczania Leonorze prezentów. Gwen, ubrana w jedwabną bladoniebieską bluzkę, w której było jej do twarzy, wyglądała na znękaną, jakby wciąż zastanawiała się nad tym, czy wszystkiego dopilnowała. Pod tym względem przypominała Seanowi kierownika planu filmowego. James, który nie żałował sobie wina, prowadził z nią ożywioną rozmowę, pomagając jej w ten sposób nieco się odprężyć. Beth prawie nic nie jadła. Widząc, jak dziobie porcję łososia en croute, Sean zastanawiał się, co ją trapi. Zerkała na Efego, który zajmował miejsce po przeciwnej stronie stołu. Jednak nie dostrzegł w jej spojrzeniu uwielbienia, które zwróciło jego uwagę w czwartek wieczorem. Siedziała obok Aleksa i potakiwała, gdy coś do niej mówił. I to była kolejna zmiana. Alex po raz pierwszy ubrał się starannie, w białą koszulę i ciemne spodnie. Chloe i Philip koncentrowali się na jedzeniu. Sean przypuszczał, że to, co ona ma na sobie, beżową koronkową bluzkę i czarną spódnicę z tafty, jest, jej zdaniem, strojem wieczorowym, ale w jego ocenie wyglądała raczej komicznie niż olśniewająco z tymi najeżonymi za pomocą żelu złocistymi włosami przystrojonymi kiczowatym diademem z perełek i diamencików. Leonora wybrała na dzisiejszy wieczór czerń. Seana uderzyła jej bladość i słabowitość. Naszyjnik z pereł tworzył kontrast z szyfonową bluzką. Była bardziej milcząca niż zwykle, choć kilka razy próbowała włączyć się do rozmowy. Zjadła odrobinę koktajlu z awokado i nawet nie spróbowała łososia. Sean widział wiele osób, które miały zabrać głos po wspólnym obiedzie. Niektóre denerwowały się tak jak ona teraz. Czy była do tego stopnia podekscytowana jutrzejszym przyjęciem? Raczej w to wątpił. Z pewnością chodziło o coś innego. Już miał ją taktownie spytać, czy nie stało się nic złego, gdy delikatnie stuknęła widelcem w kieliszek. Wszyscy umilkli. - Dziękuję - zaczęła. - Chcę wam coś oznajmić. Jest to trudne, a zarazem bardzo ważne. Uznałam, że najlepiej zrobić to teraz, przed podaniem deseru. Będzie to dla mnie gehenna. Toteż mam nadzieję, że posłuchacie mnie przez chwilę i nie zaczniecie mi przerywać pytaniami. Sean rozejrzał się wśród zebranych. Wszyscy zgodnie potakiwali i mruczeli pod nosem słowa zgody, zwracając głowy w stronę Leonory. Ona otworzyła torebkę z cekinów i wyjęła z niej kartkę papieru, którą w skupieniu położyła na stole. Następnie wolno otworzyła etui, wyjęła okulary do czytania i włożyła je w milczeniu, rozejrzawszy się w nieco teatralny sposób po zebranych. - To jest... - poklepała palcem kartkę - pożegnalny list mojej matki, zanim popełniła samobójstwo. Przez chwilę obawiała się, że zemdleje. Twarze osób siedzących przy stole wydały się jej rozmazane, jak białe kręgi na tle ciemnych ścian jadalni. Nagle coś zajaśniało w świetle. To był ten śmieszny diadem, który Chloe miała we włosach. Przypomniał Leonorze ozdobę wycinaną w dzieciństwie przez Gwen i Rillę z pudełka na stroje. Wiedziała, że musi przerwać pełną napięcia ciszę i zacząć czytać. Trzymanie w tajemnicy treści listu Maude Walsh od chwili, w której Chloe przyniosła go jej do altany, wymagało od niej wielkiej siły woli. W pierwszej chwili doznała szoku. Szlochała tak, zupełnie tracąc poczucie godności, że biedna Chloe nie wiedziała, co robić, aby ją pocieszyć. Przyjmowała czułe i kojące słowa wnuczki, ale nie mogła jej wytłumaczyć, że płacze nie tylko z powodu smutku, lecz także ze złości na swojego ojca. Gdyby w tej chwili Ethan Walsh stanął przed nią, rzuciłaby się na niego z gołymi rękami. Jak mógł? Jej umysł zaprzątało tylko to jedno pytanie. Jak mógł okraść własną żonę z tego, co najbardziej sobie ceniła? Jak mógł oszukiwać swoją jedyną córkę i przyjmować wyrazy miłości od niewinnego dziecka, jakby nigdy nic, skoro postępował tak nikczemnie? Leonora trzęsła się z gniewu, że życie jest takie niesprawiedliwe. Gdy w końcu zabrakło jej łez, powiedziała Chloe, że czuje się już dobrze i chce wrócić do domu. Wnuczka prowadziła ją przez trawnik tak ostrożnie, że przez chwilę naprawdę czuła się starą kobietą, którą przecież była. Pocałowała Chloe i poszła do swojego pokoju, gdzie przez kilkanaście minut siedziała zamyślona, dopóki to, co przeczytała, nie ułożyło się w jej głowie w spójną całość. Czuła się tak, jakby nagle jej dotychczasowe życie rozpadło się na kawałki i poukładało na nowo. Ale w końcu jakoś się pozbierała i gdy rozmawiała z Rillą, potrafiła nawet być sobą. Przywykłam już do tego, że muszę być dzielna, powiedziała do siebie. Tak zostałam wychowana. Jeszcze raz rozejrzała się wśród członków rodziny. Wszyscy na nią patrzyli. Czy zanim odczyta list, powinna im objaśnić tło wydarzeń? A może dopiero wówczas, gdy poznają jego treść, tak długo znajdującą się w ukryciu? Uznała, że powinna od razu zanurzyć się w przeszłość i pozwolić matce wreszcie przemówić. Zakaszlała i utkwiła wzrok w kartce, starając się myśleć tylko o tekście. „Przychodziłam do pracowni, gdzie Twój głos nie docierał, i przez cały dzień malowałam. Znajdowałam w tym pocieszenie, przyjemność i ukojenie. Nie obchodziło mnie to, czy moje obrazy wyjdą stąd pod cudzym nazwiskiem. To było nieistotne. Liczyło się samo malowanie. Ważne było to, co tworzę dzięki pracy dłoni. Wpadające przez okno światło rozjaśniało bok dzbanka na herbatę i przez całe godziny zależało mi tylko na tym, aby jak najlepiej oddać ten blask na płótnie. Ale nie chodziło mi o to, aby ów przedmiot ukazać takim, jakim przedstawiał się moim oczom, lecz aby uczynić go bardziej wyrazistym - owszem, przedmiot (czy osoba) muszą na płótnie pozostać takimi, jakimi są, lecz zarazem powinny w swym wyglądzie uwzględniać różne możliwości, marzenia i wspomnienia artysty. Bardzo trudno to wytłumaczyć, ale chciałam, aby kompozycja promieniowała światłem dla każdego, kto ją będzie oglądał. Chciałam, aby wszystko w niej było spowite blaskiem i wykraczało poza ramy. Chciałam tworzyć rzeczy piękne i wiedziałam, jak to osiągnąć, dlatego nie wyrządzałam im krzywdy. Ja, Maude, byłam bardziej utalentowana. Tylko o to chodziło. Ethan zorientował się, że taka jest prawda. Jeszcze gdy byliśmy w szkole sztuk pięknych, moje obrazy chwalono bardziej niż jego. I zdał sobie sprawę z tego, że mój talent rokuje zdobycie majątku i osiągnięcie wysokiej pozycji artystycznej. Jest sprytny, bardzo sprytny. Nie miałam pojęcia, jak go powstrzymać. Przez lata mu ulegałam. Mówił, że to nie ma znaczenia, kto jest podpisany na obrazie. Twierdził, że dzieło nie przemija, że farba nie kłamie, że powinnam być zadowolona z samej umiejętności malowania takich wspaniałych dzieł i nie zabiegać o sławę. Maude, ty jesteś delikatna, powtarzał. Słabowita. Nie wytrzymasz psychicznie zbyt wielkiej uwagi skupionej na twojej osobie. Przysiągł sobie, że będzie trzymał wszystkich ode mnie z daleka, i tego dokonał. Teraz gorzko wszystkiego żałuję. Próbuję mu to powiedzieć, ale jest już za późno. W ogóle mnie nie słucha. Ledwie na mnie patrzy. Oszustwo zaszło za daleko i trwało zbyt długo, aby teraz wszystko zmieniać, argumentuje. Jeśli piśniesz słowo, to powiem, że zwariowałaś i pokażę swój podpis na obrazach, grozi mi. Oświadczę, że wprowadzasz ludzi w błąd, szepcze mi do ucha. I uwierzą mu, bo wydaje się wiarygodny. Wszyscy mu uwierzą. Ale znalazłam z tego wyjście. Niebawem z niego skorzystam. Nie jestem dzielniejsza, niż byłam, lecz zmęczona tym wszystkim, znużona nie do opisania. Nic mnie już nie cieszy. Chcę go ukarać i zranić, ale nie mam wystarczającej odwagi, aby powiedzieć światu prawdę, bo gdybym to uczyniła, zniszczyłby mnie. Wiem o tym. Jest okrutnym człowiekiem, choć potrafi oczarować innych uśmiechem i inteligentną rozmową. Nie pamiętam już, ile razy mnie uderzył, ale całymi dniami przebywam w swoim pokoju, żeby nikt nie zobaczył moich siniaków i zaczerwienionych od płaczu oczu. Ostatnio ciągle mam zaczerwienione oczy, jednak wkrótce wszystko się skończy. Moja ręka nie namaluje już żadnego obrazu. To będzie go bolało bardziej niż cokolwiek innego. Może nawet sprawi, że Ethan Walsh zapłacze. Nie dlatego, że stracił mnie, lecz kolejne obrazy, które już uznał za swoje, niemal wmawiając sobie, że on jest ich autorem. Wchłonął mnie, więc teraz wszystko, co należy do mnie, należy również do niego. To moja wina, skutek mojej słabości i tchórzostwa. Jestem strasznym tchórzem. Nie mogę sobie tego wybaczyć, podobnie jak tego, że zamykałam się przed moim ukochanym dzieckiem, kiedy było maleńkie. I tego, że nic nikomu nie powiedziałam, że nie spakowałam rzeczy i nie odeszłam. Ale jak mogłam to zrobić? Jak mogłam zostawić moje dziecko, mój ogród i mój dom, które uwielbiałam? Jestem tchórzem, strasznym słabeuszem i nienawidzę siebie za to. Nie mogę patrzeć na swoje odbicie w lustrze, bo czuję do siebie odrazę i jestem sobą przerażona. Kończę z tym. Ale przygotowałam dla Leonory niespodziankę z okazji jej urodzin... Będą niebawem. Po nich przestanę malować na zawsze. Jest jedna rzecz, o której on nie wie, nikt nie wie. Otóż podpisałam moje obrazy. Moje obrazy. Na każdym jest namalowany maleńki lew dla Leonory, niezłomnej i nieustraszonej, jak jej ojciec, i pięknej. Życzę jej, aby nigdy nie musiała odwracać oczu od światła i płakać jak ja w ukryciu. Kochane dziecko, proszę, wybacz mi. Wybacz. Kocham Cię od chwili, gdy przyszłaś na świat. Myślę o Tobie przez cały czas. Twoja matka, Maude Walsh”. Leonora spojrzała na zebranych. Wszyscy wyglądali jak z koszmaru sennego. Beth nie mogła złapać tchu. W jej oczach malowało się najwyższe zdumienie. Gwen zasłaniała usta dłonią. Rilla płakała. Alex ukrył twarz w dłoniach. Chloe i Philip siedzieli sztywno. James sięgnął po butelkę z winem. W czasie, gdy Leonora czytała, zapadł mrok. - To raczej długi list, ale uznałam, że powinniście go poznać w całości - przerwała milczenie. - Matka napisała go na odwrotnej stronie tapety, z której wykonała dach domku dla lalek. Jestem wdzięczna Philipowi i Chloe za to, że bardzo ostrożnie zdjęli tapetę. Dzięki czemu nie znikło żadne słowo. Przepisali jego treść na komputerze i dostarczyli mi wydruk, który właśnie przeczytałam. Na tapecie tekst jest słabo widoczny i trudno go odcyfrować. Dziękuję wam. Znowu odpowiedziała jej cisza. - Mam nadzieję, że z łatwością zrozumieliście ten trochę bezładny list mojej matki - ciągnęła monolog. - Nie mówi on o tym, bo oczywiście nie może, że znalazłam ją martwą. Jej zwłoki unosiły się na powierzchni jeziora. Zdarzyło się to tuż przed moimi ósmymi urodzinami. Rozchorowałam się z powodu szoku, jakiego w związku z tym doznałam. Miałam wysoką gorączkę i zapomniałam o tym, że widziałam ciało matki w jeziorze. Gdy wyzdrowiałam, ojciec, jak sądzę, postanowił zataić przede mną prawdę o tym, w jaki sposób straciła życie, a niania postąpiła zgodnie z jego życzeniem. Zapewne oboje uznali, że przypominanie mi o tym przerażającym wydarzeniu odciśnie piętno na mojej psychice. - Och, mamo, mamo! - krzyknęły niemal równocześnie Gwen i Rilla. Zerwały się z krzeseł, chcąc do niej podejść, ale powstrzymała je gestem dłoni i usiadły. Gwen okropnie zbladła. Rilla rozpłakała się. Sean nieśmiało wziął ją za rękę, chcąc jej dodać otuchy. - Przepraszam - powiedziała, patrząc na niego i wycierając łzy. - Ale był to dla mnie szok. To straszne. Nie do uwierzenia. Sean szepnął jej coś do ucha i otoczył ją ramieniem. - Żałuję, że nie mogłam wam oszczędzić tej rewelacji, przynajmniej do czasu po przyjęciu, ale po prostu chciałam zrzucić z siebie ten ciężar. Jeszcze teraz trudno mi w to uwierzyć, lecz tak przedstawiają się fakty. To moja matka, Maude Walsh, namalowała obrazy, które wiszą w całym domu. Ojciec przywłaszczył je sobie i prezentował jako własne. To potworne. Potworne. - Nie rozumiem, jak to zrobił - odezwał się Efe. - Przecież najpierw musiał malować samodzielnie. To znaczy, chodzi mi o to, że sam był artystą. Kiedy postanowił oszukiwać? I jak to się stało, że nie został zdemaskowany jeszcze za życia Maude? - Nie sądzę, abyśmy kiedykolwiek poznali odpowiedzi na te pytania - odpowiedziała mu Leonora. - Jedyną osobą, która mogłaby nam ich udzielić, jest niania. Niestety, jej umysł mąci się coraz bardziej. Być może ojciec zaraz po ślubie zdał sobie sprawę, że obrazy Maude są znacznie lepsze od jego prac i nie mógł tego znieść. Może dealer oferował wysoką sumę za jakiś jej obraz i to podsunęło ojcu pomysł dokonania oszustwa? Nie mam pojęcia. Ale Ethan Walsh przypisał sobie obrazy Maude Walsh za jej życia. A gdy umarła, zrobił wszystko, aby jej twórczość pogrzebać. To, jak sądzę, stanowi wyjaśnienie faktu, że nie chciał, aby obrazy opuściły Willow Court. - Leonoro, Nie zapominaj też o tym, że poza Willow Court jest kilka jego wczesnych obrazów, które sprzedał, za nim ożenił się z twoją matką - odezwał się James. - Gdyby ktoś porównał je z późniejszymi, to jego plan prawdopodobnie by się nie powiódł. Ale w każdym wypadku ryzykował. - Zawsze mógł powiedzieć, że zmienił styl - zasugerowała Chloe. - Artyści tak mówią, gdy ich obrazy różnią się od siebie. - To prawda - zgodził się z nią Efe. - Ale co za przekręt! - Efe, powiedziałeś to tak, jakbyś podziwiał pradziadka - oświadczyła ze złością Beth. - A on ma na sumieniu jedno z największych okrucieństw, o jakich słyszałam. To gorsze nawet niż jego okrucieństwo fizyczne wobec Maud. Leonora zwróciła uwagę, że Efe się zaczerwienił, gdy Beth na niego natarła. Czyżby się kłócili? Nie miała ani czasu, ani siły, aby się tym przejmować. Gnębiło ją zbyt dużo innych problemów. Nie musiała zaprzątać sobie myśli utarczkami wnuków. Zdjęła okulary i pochyliła się do przodu. - Oczywiście to wszystko jest straszne - skomentowała. - Nikt nie może temu zaprzeczyć. Ale sytuację chyba jeszcze pogarsza fakt, że sprawa wyszła na jaw dopiero po tylu latach, bo muszę teraz patrzeć na niemal całe swoje życie z perspektywy tego kłamstwa. I to mój własny ojciec zachowywał się w sposób, który uważam za niewybaczalny. Przerażający. Straszny. On nie tylko zniszczył mojej matce życie, lecz także obrabował ją z czegoś najcenniejszego. Ale najgorsze ze wszystkiego jest... - Umilkła, czując, jak drżą jej usta i łzy napływają do oczu. Odetchnęła głęboko i kontynuowała: - Najgorsze ze wszystkiego jest to, że mu pomagałam. W swym dorosłym życiu włożyłam mnóstwo wysiłku w to, aby jego twórczość była prezentowana w sposób najbardziej dla niej korzystny. Strzegłam tych obrazów przed światem tak, jak sobie życzył. I kochałam go. Jego i pamięć o nim. Lecz teraz już nie mogę. Osoba, którą kochałam, w ogóle nie istniała. Ojciec ukrywał przed wszystkimi to, jaki jest naprawdę. Podszył się pod talent mojej matki i przywłaszczył sobie zaszczyty, które jej się należały. Przywłaszczył też sobie moją miłość, a Maude pozbawił wszystkiego. Nie zauważałam matki nie tylko po jej śmierci, lecz także za życia. Etan Walsh kierował całą uwagę na siebie. - Zaśmiała się nerwowo i jej śmiech bardziej przypominał krzyk. - To, że ktoś nie chce, aby jego obrazy opuściły dom, musi się wydawać trochę ekscentryczne, nieprawdaż? Cała ta gadanina, że ludzie nie potrafią ich docenić i że stanowią one nieodłączny element Willow Court, była kłamstwem, ohydnym kłamstwem, a ja w nie wierzyłam i wspomagałam go w oszustwie i wykorzystywaniu talentu mojej matki, tak iż mógł nadal ją ranić, nawet po swojej śmierci. Przepraszam, że płaczę, ale nie potrafię się opanować. Gwen i Rilla podeszły do Leonory, aby jej dodać otuchy. - Proszę cię, tylko nie przepraszaj - wymamrotała pod nosem Gwen, obejmując matkę. - Powinnaś płakać, jeśli tylko tego chcesz - dodała Rilla. - Tyle, ile ci się podoba. - Moje kochane, czuję się dobrze. Naprawdę. Usiądźcie. Płaczę również ze złości. Gdy pomyślę o moim ojcu, opanowują mnie... mordercze instynkty. Prawda jest następująca:chciał zatrzymać obrazy w Willow Court, nie tylko dlatego, aby nie zostać zdemaskowanym. Chodziło mu także o to, aby moja matka nie zwróciła na siebie uwagi jako artystka, aby nigdy świat sztuki nie oddał jej sprawiedliwości. To dla mnie jasne. Chciał, aby jej obrazy pozostały tu na zawsze. Kazał mi przyrzec, że wypełnię jego wolę, tak jak to wyraził w testamencie, i ja mu przyrzekłam. Teraz widzę, że wymógł to na mnie bezprawnie, gdyż nie znałam prawdy. Jak wiecie, w moim testamencie też wyraziłam taką wolę, ale we wtorek go zmienię. - Napiła się wina. Muszę wziąć się w garść, postanowiła i wytarła łzy koronkową chusteczką. - Jest modlitwa, którą odmawiałam w dzieciństwie, zaczynająca się od słów: „Gdybym umarła we śnie...”. Nie mam zamiaru umrzeć we śnie i nie być na swoim przyjęciu urodzinowym, ale gdybym... - uśmiechnęła się - to chciałabym oświadczyć przy wszystkich tu zebranych, biorąc was na świadków, że moją wolą jest rozpowszechnić historię Maude Walsh w świecie sztuki. Efe, kochany... - Słucham, Leonoro? - Proszę, skontaktuj się z panem Stronskym i powiedz mu, że nic nie sprawiłoby mi większej radości niż galeria zbudowana specjalnie po to, aby eksponować twórczość Maude Walsh. Wszyscy zaczęli bić brawo. - Leonoro, muszę uzupełnić mój film o różne nowe informacje - odezwał się Sean. - Ale wprowadzenia zmian wymagają tylko dwa wywiady, które z tobą przeprowadziłem. Oczywiście muszę napisać nowy komentarz, ale zrobię to z przyjemnością. Ta historia to prawdziwy dramat. Może moglibyśmy spotkać się w przyszłym tygodniu? - Sean, możesz tu przyjeżdżać, kiedy tylko zechcesz - zaprosiła go Leonora. - Przykro mi to mówić, ale nie przywiązywałam specjalnej wagi do tego programu telewizyjnego. I uprzedzam, że jutro na przyjęciu moi goście poznają prawdę. Dość już oszukiwania. - Leonoro, Maude Walsh stanie się sławna - oświadczyła uradowana Chloe. - Znacznie sławniejsza od Ethana Walsha. Bo nie tylko będzie miała swoją galerię, ale ta historia stanie się częścią jej artystycznej biografii. Ludzie dowiedzą się, jak została odkryta wiele lat po śmierci i jak mąż ukradł jej sztukę. Maude Walsh będzie ikoną feminizmu. Będą tu przybywały tłumy kobiet, aby zobaczyć miejsce, w którym żyła. Leonora wzdrygnęła się. - Kochanie, chyba nie byłabym tym zachwycona. - Muszę natychmiast skontaktować się z różnymi ludźmi - oznajmił Efe. - Uważasz, że powinniśmy powiadomić prasę? Jutro wszyscy mogliby się tu zjawić. - Efe, proszę, uspokój się - napomniała go Leonora. - Może umknęło to twojej uwadze, ale na jutro zostało zaplanowane moje przyjęcie urodzinowe, które chciałabym spędzić z rodziną i z przyjaciółmi. Historia mojej matki jest nieznana od 1935 roku. Jutro opowiem ją moim gościom, a świat może jeszcze trochę poczekać. Zapewne zgodzisz się ze mną, że kilka dni zwłoki nie ma żadnego znaczenia dla sławy mojej matki? Efe znowu się zaczerwienił. - Leonoro, przepraszam. Oczywiście, nie chcę psuć twojego święta, ale pomyślałem sobie... Nie wiem. Ty, wraz ze swoimi urodzinami, też należysz do tej historii. Odnalazłaś ciało matki. To jest prawdziwy dramat. Ludzi interesują takie rzeczy jak samobójstwo i wszystko inne z tym związane. - Będzie tak samo interesowało w przyszłym tygodniu - oświadczyła tonem, który dalszą rozmowę na temat powiadamiania prasy czynił bezowocną. Spostrzegła, że Rilla spogląda w kierunku drzwi, i spytała: - O co chodzi? Na co czekasz? - To niespodzianka - odparła córka. - Czy jesteś gotowa, aby zadzwonić po deser? - Rillo, kochanie, na tobie zawsze można polegać, że sprowadzisz rozmowę na ziemię, nieprawdaż? Ale masz rację. Musimy skończyć posiłek, bo inaczej będziemy tu tkwić do jutra, a wszyscy powinniśmy dziś wcześniej się położyć. Sean przysunął się do Rilli. - My nie - szepnął jej do ucha. - My pójdziemy na spacer, nieprawdaż? W mroku. Sami. Rilla skinęła głową i pod obrusem położyła dłoń na jego kolanie. - Z pewnością - potwierdziła, czując jego dłoń na swojej. Mary wniosła kruche ciasto z bitą śmietaną i truskawkami, i postawiła je przed Leonorą. - Mary, co to znaczy? Wydawało mi się, że na deser mamy dziś sałatkę owocową? - zdziwiła się. - Rilla miała inny pomysł - odparła z uśmiechem Mary. - Mamo, ja je upiekłam - wyjaśniła Rilla. - Wczoraj w nocy, gdy wszyscy spali. To jest niespodzianka dla ciebie. - Wygląda wspaniale - zachwyciła się Leonorą. - Kochanie, dziękuję. Mam nadzieję, że potrafię je ładnie pokroić. Szkoda byłoby zepsuć takie pyszne ciasto. - Nie szkoda - włączył się do rozmowy James. - Wygląda tak apetycznie, że nie wyobrażam sobie, żeby mógł zostać najmniejszy kawałeczek. - Podał jej swój talerzyk i uśmiechnął się. - Leonoro, pokrój je wreszcie. Już nie mogę się do czekać. Alex żałował, że nie miał przy sobie aparatu fotograficznego. Gdy Leonora czytała list matki, twarze zebranych były warte uwiecznienia. Gwen i Rilla płakały. Efe początkowo miał taką minę, jakby go ktoś znokautował, ale stopniowo wyglądał na coraz bardziej zadowolonego, uświadamiając sobie, że może wyciągnąć z nowej sytuacji korzyści, zwłaszcza finansowe. Alex z trudem zdołał wysiedzieć podczas jedzenia ciasta, które Leonorze jakoś udało się pokroić. To było w stylu Rilli upiec coś tak przepysznego, co stanowiło rozpływającą się w ustach mieszaninę ciasta, bitej śmietany i truskawek. Żałował, że nie może sfotografować cioteczki, gdy ona bierze do ust pierwszy kęs, a Sean patrzy na nią tak, jakby wolał, aby dotknęła swymi błyszczącymi ustami jego ust. A w tle była Leonora, z dezaprobatą marszcząca czoło na widok członków rodziny bezwstydnie objadających się ciastem. Alex czekał na Beth na ciemnym tarasie. Pomagała Leonorze zanieść prezenty do jej sypialni i miała tu zaraz przyjść. Na obiedzie była milcząca. Alex pokonał nieśmiałość i usiadł obok niej. Nawet ją spytał, dlaczego prawie się nie odzywa. - Powiem ci później - szepnęła i potrząsnęła głową. - Aleksie? - wdarł się teraz w jego myśli jej głos.; - Beth, jestem tu, we wnęce - odpowiedział, wstając z ławki. Usiadła obok niego i oparła się o ścianę. - Opadam z sił. Zbyt wiele się dziś wydarzyło. Mój umysł nie potrafi sobie tego wszystkiego tak od razu przyswoić - zwierzyła się. - Jeszcze coś się wydarzyło. Rozmawiałaś z Efem? Beth prychnęła. - Proszę cię, nawet mi o nim nie wspominaj. Gdy słuchał listu Maude, oczy mu się świeciły jak złote pięciodolarówki. A kiedy Chloe stwierdziła, że Maude Walsh stanie się ikoną feminizmu, omal nie zaczął podskakiwać z zadowolenia. Cieszę się, że Leonora nie pozwoliła mu zaprosić na jutro dziennikarzy. Jest taki chciwy i egoistyczny. - Nie wiedziałaś o tym? - Sądzę, że wiedziałam - odparła po namyśle. - Jednak mi to nie przeszkadzało, bo nie zdawałam sobie sprawy, jaki ma to wpływ na jego stosunki z ludźmi. Lecz wystarczy spojrzeć na biedną Fionę! Nie przepadam za nią, ale jakim prawem on stosuje wobec niej przemoc fizyczną? Tyranizuje ją. Nikomu nie wolno tak traktować drugiego człowieka. - Zostawiła go. - Co? Fiona zostawiła Efego? Nie mogę w to uwierzyć! Nie odważyłaby się. Bałaby się jego reakcji, gdyby ją odnalazł. - Może wcale nie będzie jej szukał? Odniosłem takie wrażenie. Beth, proszę cię, tylko nie mów o tym nikomu. Obiecałem mu, że nie pisnę słowa. On nie chce zepsuć Leonorze przyjęcia. - Musiało zajść coś dramatycznego. Powiedz, Aleksie, nikomu nie powtórzę. Fiona tyle zniosła. Co on mógł takiego zrobić, że postanowiła nagle wyjechać? - Odsłuchała wiadomość nagraną na jego komórkę. Przez przypadek. - Jak się domyślam, od kobiety - powiedziała po chwili. - Może od Melanie? - Sprawa przedstawia się gorzej. Podejrzewam, że ta kobieta nagrywała wiadomość podczas masturbacji. Beth milczała długą chwilę. - Dużo mu się w tym dniu przydarzyło. Żal mi go - podsumowała w końcu. - Chyba ma się całkiem dobrze - stwierdził Alex pod wpływem nagłej zazdrości. - Dziś po południu w oranżerii Leonora rozmawiała z nim i Rillą. Aleksie, tylko nie mów o tym nikomu. Obiecujesz? Zmusiła go, by opowiedział Rilli, jak utonął Mark. Czy właśnie o tym próbowałeś mi wcześniej opowiedzieć? Że Efe go nie uratował, bo był zbyt zajęty zabawą? Alex potaknął. - Powinienem był od razu poinformować o tym wszystkich, ale Efe oświadczył, że zdarzył się wypadek, że Leonora tak uznała, i nie wolno nam o tym mówić. Dlatego milczałem. Ja też czasami w związku z tą sprawą czuję się źle. Zastanawiam się, czy mogłem coś zrobić. Kazać Efemu obejrzeć się za siebie? Cokolwiek. - Nie byłeś o wiele starszy od Marka. I nikt nie mógł niczego nakazać Efemu. Nie wolno ci się obwiniać. Naprawdę zdarzył się wypadek, choć mogło do niego nie dojść. Sądzę, że powinniśmy postarać się pozostawić już ten dzień za nami. Alex wsłuchiwał się w nocne odgłosy. Zamknął oczy, rozkoszując się zapachami lata. Czuł, że jeśli będzie milczał, Beth szybko go pożegna i pójdzie spać. Była zmęczona i musiała wiele przemyśleć, a zrobiło się już późno. Zdawał sobie z tego wszystkiego sprawę. - Beth? - Mm? Spojrzał na nią. Miała zamknięte oczy. Nie wspomniała o tym, co wydarzyło się między nimi w kuchni. Czy znaczyło to, że żałuje pocałunku? Jak teraz zareagowałaby na jego pocałunek? Czy powinien coś do niej powiedzieć? Wyznanie miłosne byłoby nie na miejscu. Tylko nie te słowa, nie w tej sytuacji, ni stąd, ni zowąd. Nie mógł też jej spytać o to, co naprawdę chciał wiedzieć: „Co z Efem? Czy wciąż go kochasz? Czy jestem tylko jego namiastką?”. Może w ogóle nie powinien nic mówić, lecz po prostu ją pocałować? Pochylił się nad nią i lekko dotknął jej ust swoimi. - Nic. Nie wiem, co powiedzieć. Beth otworzyła oczy. - Zastanawiasz się nad tym, co przydarzyło się nam po południu? Nad tym, czy naprawdę zamierzałam to zrobić? Otóż zamierzałam. Nie wiem, dlaczego uświadomienie sobie tego zajęło mi tyle czasu. - Ja także, ale bałem się cię spłoszyć - Za dużo gadasz - przerwała mu Beth. - Zamknij się i pocałuj mnie jeszcze raz. - Wszystko zaczyna mi przypominać plenerową wersję filmu, kiedy pary wsiąkają w mrok. - Wiem coś, w pokoju Fiony i Efego były otwarte drzwi i zgadnij, co się okazało? ‘ - Jestem kiepski - Fiona go zostawiła. - Tak? - A mówiłam ci, co wydarzyło się dziś po południu. - zapytała Rilla - Gdy zobaczyłam, jak on płacze, zrobiło mi się go strasznie żal. Od tylu lat żyje z tym wspomnieniem. Z pewnością jest to brzemię trudne do udźwignięcia. Sean milczał. Nie chciał rozwiewać jej złudzeń na temat wrażliwości siostrzeńca. Jednak mógłby przysiąc, że Efe spędził niewiele bezsennych nocy, ubolewając nad tym, co się kiedyś stało. Wciąż podążali w stronę jeziora. Gdy wyszli z dzikiego ogrodu, Rilla zatrzymała się. - Idziemy nad jezioro, nieprawdaż? - upewniła się. - Jeśli możesz. Nie chcę cię zmuszać, ale pomyślałem sobie, że gdy pójdziemy tam razem, to może uda się nam odpędzić twoje złe wspomnienia. Potaknęła. Sean trzymał ją za rękę. W tym momencie poczuł, że zesztywniała. - Wszystko będzie dobrze. Jeśli pójdę z tobą, to nie będę się bała - oświadczyła z nadzieją w głosie. Był to znak, że w jej psychice coś się zmienia. - Jesteśmy na miejscu - odezwał się łagodnie, gdy dotarli nad jezioro. Tafla wody lśniła w świetle księżyca. Majaczyły na niej ciemne kształty gałęzi wierzb. Panującą ciszę mącił tylko plusk fal omywających brzeg. - To musiało zdarzyć się tutaj - szepnęła Rilla. - Przepraszam. Nie powinnam płakać. Naprawdę przepraszam. Sean otarł jej łzy swoją chusteczką. - Weź ją. Płacz, ile tylko ci się podoba. - Nie, nie. Czuję się dobrze. Naprawdę. Dobrze, że jestem w miejscu, gdzie to się stało. Może powinnam tu przyjść dawno temu. Niestety, nie miałam odwagi. Mogę tu być, jeśli jesteś ze mną. - Na powierzchni wody poruszały się ich cienie. Rilla stwierdziła filozoficznie: - Bez względu na to, jak silny byłby odcień czerni, zawsze znajdzie się odcień ciemniejszy i utworzy na tym pierwszym cień. Czy to nie dziwne? Gdy wytężam wzrok, to widzę w wodzie jakieś ruchy lub tak mi się wydaje. Nie potrafię się uwolnić od myśli o mojej matce, która jako mała dziewczynka znajduje tu zwłoki swojej matki, lecz nie przyjmuje tego do wiadomości i biegnie z krzykiem do domu. Dzięki jej portretowi namalowanemu, gdy miała osiem lat, wiemy nie tylko jak wówczas wyglądała, ale także, jakim była dzieckiem. Potrafię sobie wyobrazić tę scenę bardzo dokładnie. Leonora biegnie do ogrodu i nad jezioro, chcąc być jak najdalej od domu i znajduje tu ciało matki. To nakłada się na śmierć Marka. Pojedźmy na drugą stronę jeziora. Może poczuję się tam swobodniej? - Wspaniały jest stamtąd widok domu - dodał Sean. W milczeniu dotarli na drugą stronę. W oddali na wzniesieniu górowała ciemna sylweta domu. W niektórych oknach paliło się światło, w pokoju Chloe i Philipa, i Leonory, co mocno ich zaskakakiwało.. - W nocy niewiele da się zobaczyć - stwierdził Sean. - Widok jest lepszy w dzień, kiedy można zachwycać się ogrodem. - Oszukujesz. - Rilla roześmiała się. - Obiecujesz mi wspaniały widok domu znad jeziora, a tymczasem w mroku majaczy tylko kilka świateł. - Nie przyprowadziłem cię tu, aby pokazywać ci wspaniałe widoki. - Wiem. l nie obchodzą mnie one. - Doskonale. - Sean przysunął ją do siebie. Gdy ją obejmował, zamknęła oczy. Leonora siedziała w fotelu. Nie wybiła jeszcze jedenasta a ona postanowiła położyć się do łóżka wcześniej niż zwykle. Istniało duże prawdopodobieństwo, że przed północą będzie już spała To było dla niej ważne. W dniu swoich urodzin chciała obudzić się świeża i wypoczęta, a nie po prostu przespać: się po skrajnie wyczerpujących, od dawna niedoświadczanych przeżyciach ostatnich kilku godzin. W pokoju leżały prezenty, które dostała dziś od członków rodziny. Te mniejsze były poukładane na łóżku w taki sam sposób, jak to robiła w dzieciństwie, aby mama i tata mogli przyjść i je obejrzeć, stwarzając pozory szczęśliwej rodziny, w której wszystko jest na swoim miejscu. - Szpulki! - powiedziała głośno ulubione słowo Chloe, gdy ta była maleńką dziewczynką. Natychmiast poczuła się silniejsza. Na obiedzie mogła przeżyć załamanie nerwowe i znowu się rozszlochać, choć po południu, w altanie, wylała morze łez. Szczyciła się tym, że nie jest sentymentalna. Nie należała do ludzi płaczących w kinie i uważała, że panowanie nad emocjami nikomu nie zaszkodzi. Gdy jednak czytała list matki, było jej trudno zachować spokój. Nie jestem już tą samą osobą, którą byłam jeszcze dziś rano, pomyślała. Przeżyłam silny wstrząs. Potrafiła wymienić kilka takich dni w swoim życiu, kiedy dokonała się w niej głęboka przemiana wewnętrzna: dzień ślubu, dni narodzin córek, dzień śmierci męża i dzień śmierci wnuka. Każda śmierć niesie ze sobą smutek, ale w pewnych okolicznościach śmierć niektórych osób stanowi wyłom w naturalnym porządku rzeczy. Gdy te niektóre osoby odchodzą, nie jest się już tym samym człowiekiem. Zastanawiała się nad śmiercią matki. Próbowała sobie wyobrazić, jak Maude Walsh musiała być nieszczęśliwa i zrozpaczona, skoro targnęła się na własne życie. Leonora zawsze uważała, że samobójstwo matki małego dziecka jest wyrazem skrajnego egoizmu. Bo ja nie mogłabym go popełnić, pomyślała. Wprawdzie zaraz sobie przypomniała, że w pierwszych dniach po śmierci Petera chciała odebrać sobie życie, jednak dostrzegała zasadniczą różnicę pomiędzy swoją sytuacją i sytuacją matki. Maude Walsh najwyraźniej nie czuła się w pełni moją matką, pomyślała. Mogła być przeświadczona, że nianię kocham bardziej niż ją. I Leonora znowu poczuła łzy w oczach. Może jeszcze powiększyłam nieszczęście matki, gdyż nie kochałam jej wystarczająco mocno? - zastanawiała się. I dlatego nic nie powstrzymało jej przed samobójstwem. Och, mamo, przepraszam. Przepraszam. Odetchnęła głęboko. Postanowiła poświęcić całą swoją energię i czas na promocję nadzwyczajnego talentu Maude i informowanie o jej tragicznym życiu. Mogła zrobić dla matki przynajmniej tyle. Spojrzała na obraz wiszący nad łóżkiem. Przedstawiał białe łabędzie na jeziorze, jakby właśnie miały popłynąć. Wydawało się, że pod wpływem wietrzyku ich pióra zaraz się nastroszą. Leonora nie chciała teraz szukać wśród zielonych, białych i ciemnoniebieskich smug farby sygnatury matki, czyli lewka. Zdumiewało ją, że przez te wszystkie lata nikt tej sygnatury nie zauważył. Z drugiej strony Maude Walsh osiągnęła wielką sprawność w jej ukrywaniu. I nikt nigdy nie szukał na jej obrazach sekretnego podpisu. Jutro... nie... jutro wszyscy będą zajęci... w poniedziałek poproszę Aleksa, żeby odnalazł w tym obrazie lewka, postanowiła. Nagle przyszła jej do głowy myśl, że Douggie mógł dostrzec lewka na dachu domku dla lalek i dlatego oderwał kawałek tapety. Może tłumaczyłoby to, dlaczego takiemu spokojnemu i grzecznemu dziecku nagle przyszła ochota zniszczyć dach? Leonora postanowiła po przyjęciu przyjrzeć się temu kawałkowi tapety. Spojrzała na prezenty. Miała powód do zadowolenia. Komódka od Chloe, z maleńkimi szufladami, była prześliczna, pełna odświeżających wspomnienia drobiazgów. Wśród nich spostrzegła miniaturowy medalion przedstawiający portret pana Nibsa, jej pierwszego kota. Chloe musiała zapamiętać tego kota z czasów, gdy siedząc na kolanach Leonory, oglądała z nią stare albumy ze zdjęciami. W jednej z szufladek leżała ślubna obrączka, a w innej zasuszona różowa róża symbolizujące ślub Leonory. W jeszcze innej wnuczka Leonory umieściła niemowlęce buciki dla Gwen i Rilli. Był też róg pierwszego świadectwa szkolnego Efego, kopia zakładki, którą Chloe zrobiła, gdy miała dwanaście lat, i jedno z pierwszych zdjęć wykonanych przez Aleksa. Znajdowało się tu wszystko, co ożywiało miłe wspomnienia. Chloe była inteligentna i utalentowana! Od Efego i Fiony Leonora dostała przepiękną, oprawioną w złoto kameę i dobrane do niej kolczyki. Będą doskonale pasowały do sukni, którą zamierzała włożyć na przyjęcie. Cóż za szczęśliwy zbieg okoliczności! Miała nadzieję, że do jutra Fiona poczuje się lepiej. Żona Efego raczej nie chciałaby przepuścić okazji pokazania się w nowej kreacji. Dziś Douggie spał wyjątkowo dobrze. Leonora nie mogła sobie przypomnieć, kiedy widziała go po raz ostatni, co ją trochę zaskoczyło. Zwykle Efe przyprowadzał go do niej, aby powiedział jej przed pójściem do łóżka dobranoc. Porządek dzisiejszego dnia był jednak tak zakłócony, że nikt nie przestrzegał żadnych zwyczajów. Gwen i James włożyli prezent do koperty: dwa bilety na samolot i dowód opłaty pobytu w czasie długiego weekendu, w październiku, w bardzo dobrym hotelu w Wenecji. Kogo powinna ze sobą zabrać? Po przyjęciu będzie miała wystarczająco dużo czasu na podjęcie decyzji. Samo oczekiwanie na ten wyjazd uważała za wspaniałe. W pobliżu nóg łóżka stał na stoliku biały telewizor od Seana. Leonora uśmiechnęła się. Tak długo była przeciwna trzymaniu telewizora w sypialni! Gdy nagle oznajmi, że tęskni za oglądaniem telewizji, leżąc w łóżku w długie zimowe wieczory, przykryta miękkim kocem i wolna od konieczności wysłuchiwania opinii innych na temat oglądanego programu, przyzna, się do klęski. Nie szkodzi. Przyzna się, że nie miała racji. Oglądanie telewizji na własnym telewizorze, w swojej sypialni i bez osób trzecich zapowiadało się fantastycznie. Sean przyrzekł jej nagranie programu poświęconego Ethanowi Walshowi, och, nie, Maude Walsh, które będzie mogła do woli odtwarzać na wideo. Uznała ten prezent za bardzo pomysłowy. Beth kupiła jej zabytkowe psyche. Leonora od razu powiesiła je na haku przy oknie. Teraz będę mogła umieścić stare lustro na drzwiach szafy, od wewnątrz, uznała. Uśmiechnęła się. Nie podobało się Beth. Zawsze na jego widok marszczyła nos, mówiąc, że niczym się nie różni od lustra w przymierzalni sklepowej i wygląda się w nim okropnie. - Mnie takie wystarczy - odpowiadała jej Leonora. - Już nie zależy mi na wyglądzie tak jak dawniej. Uśmiechnęła się, czytając, co Beth napisała na dołączonej kartce: „Dla kogoś pięknego, kto zasługuje na prawdziwe odbicie w lustrze”. Z zaskoczeniem przyjmowała fakt, że życzliwość i oddanie Beth tak ją wzruszają. Pochyliła się do przodu, chcąc dotknąć prezent od Rilli. Gdy go rozpakowywała, nie była pewna, czy to, co zobaczy, będzie w jej guście. Jakie to typowe dla Rilli kupować mi coś, w co ona sama lubi się ubierać, pomyślała i na widok ciuszka zawstydziła się swoich myśli. Nawet nie wiedziała, jak go nazwać. Właściwie nie był to szlafrok, ale miękki jak wełna strój, przyjemny i wygodny. Słowo peignoir też do niego nie pasowało, bo kojarzyło się jej z czymś cienkim i raczej przezroczystym. Wszystko na to wskazywało, że dostała od Rilli robe. Słowo to przywodziło na myśl coś wspaniałego. Wzięła strój z łóżka i włożyła na ubranie. Był długi, uszyty z brokatu. Na ciemniejszym złocistym tle widniały jasnozłote róże. Spojrzała w lustro i uśmiechnęła się. Wyglądam oszałamiająco, uznała. Jak cesarzowa. Strój był uszyty z bardzo miłego w dotyku materiału. Miał podszewkę z przepysznego aksamitu, w uwielbianym przez Leonorę bardzo spokojnym odcieniu różu, nazywanym brudnym różem. Ten odcień wpadał w szarość, jak różowy kolor róży, gdy zaczynała więdnąć. Leonora przeglądała się w lustrze. Śliczny strój, pomyślała. Bardzo się sobie w nim podobam. Będę stale go nosić. Jaka ta Rilla jest pomysłowa! Koniecznie muszę jej jutro powiedzieć, że prezent jest piękny i że wspaniale w tym stroju wyglądam. Ubrana w robe, usiadła przy toaletce i zaczęła oglądać album fotograficzny, który podarował jej Alex. Był prawie pusty. Dopiero miał się zapełnić zdjęciami Willow Court i tymi z jutrzejszego przyjęcia. Pierwsza ze znajdujących się już w nim fotografii była wierną kopią obrazu ukazującego widok na drogę dojazdową, z dębami o szkarłatnych liściach po bokach i szarą niewielką bryłę domu w głębi. Alex musiał zrobić to zdjęcie w październiku ubiegłego roku. Na następnej stronie zobaczyła swoje zdjęcie. Nie mogła sobie przypomnieć, kiedy Alex sfotografował ją w takiej pozie: siedziała w pokoju dziecinnym obok domku dla lalek, jedną rękę trzymając na dachu, a drugą na kolanach. Wyglądam, jakbym z kimś rozmawiała, pomyślała. Najpewniej z Aleksem, bo to on zrobił zdjęcie. Uważnie oglądała uwieczniony przez niego na kliszy domek dla lalek. Dlaczego wcześniej nikt go nie sfotografował? Prezentował się wspaniale, doskonały w każdym calu, ze wszystkimi lalkami, które wyglądały tak, jakby zaraz miały się poruszyć. Leonora zwróciła uwagę, że zieleń jej bluzki pasuje do wierzbowych gałązek na tapecie. Zamrugała oczami, czując, jak napływają do nich łzy. To mama wybrała tę tapetę, pomyślała i zamknęła album. Postanowiła jeszcze coś zrobić. Otworzyła szufladę, w której trzymała szale, i wyjęła spod nich uszytą przez Rillę torebkę. Lalki, które przechowywała w tej torebce przez ponad czterdzieści lat, wyglądały tak samo jak wtedy, gdy przestała się nimi bawić. Położyła je na toaletce. Oto nasza trójka. Oto jak kiedyś wyglądaliśmy, pomyślała. Liliowa sukienka lalki dziewczynki nie wyblakła, twarzyczka nadal była różowa, a wyhaftowany uśmiech taki sam jak kiedyś. Lalka ojciec i lalka matka przypominały jej Ethana i Maude, ale oczywiście nie były podobne do ludzi z krwi i kości. Lalki zachowywały się tak, jak się chciało. Były aktorami w dramatach kreowanych przez dzieci. Teraz przyszło Leonorze do głowy, że powinna pozwolić bawić się tymi trzema, aby miały jeszcze jakieś życie, zamiast spoczywać w szufladzie. Jeszcze nie było na to za późno. Poszła do pokoju dziecinnego. Zaświeciła światło. Nagle wydało się jej zbyt szare. Postanowiła kazać wkręcić tu silniejsze żarówki. Tapetę odklejoną z dachu domku schowała do swojego biurka, do czasu podjęcia decyzji, co z nią zrobić. Zdjęła z domku pokrowiec i starannie go złożyła. Domek nie będzie już przykrywany, postanowiła. Od tej pory każdy będzie mógł go oglądać. Może nawet nadszedł czas, aby Sean go sfilmował? Pogłaskała dach. Co by teraz robiła i o czym by myślała, gdyby Douggie nie podarł tapety? Gdyby drzwi do pokoju dziecinnego były zamknięte na klucz lub gdyby malec zainteresował się czymś innym? Smutek Maude i sekret Ethana nadal nie zostałyby odkryte. A ona powtarzałaby Efemu, że obrazy pod żadnym pozorem nie mogą opuścić domu. Unoszący się na wodzie ciemny kształt, kosmyki włosów matki poruszające się na powierzchni jeziora, wszystko, czego tamtego dnia była świadkiem, nadal pozostałoby pogrzebane w niepamięci. Całe nasze życie może zależeć od drobnego wydarzenia, pomyślała. Gdyby lalka dziewczynka wróciła wcześniej z ogrodu, mogłaby zobaczyć, jak lalka tata wymierza lalce mamie policzek. Nie, postanowiła. Stworzę im pewien komfort. Zabiorę stąd rodzinę Delacourtów, jak nazwały te cztery lalki Gwen i Rilla. Posadzę je wszystkie na parapecie. Powiem Gwen, że to zrobiłam. Po przyjęciu moje córki zdecydują, co zrobić z tymi lalkami. Uklękła i posadziła je teraz przy stole w miniaturowej jadalni. Postawiła przed nimi maleńkiego pieczonego kurczaka i czerwoną galaretkę, wykonane z papier mache. Zjedzą ten wspaniały posiłek, uznała. I będą cudownie spędzali czas. Nie dojdzie między nimi do żadnej kłótni. Nigdy więcej. Odtąd będą ze sobą szczęśliwi. Otuliła się robe i wyszła z pokoju dziecinnego, cicho zamykając za sobą drzwi. Niedziela 25 sierpnia 2002 Urodziny Leonory Śniąc, Leonora wiedziała, że śni. Przy jej łóżku stał mężczyzna. Śpiewał. Ale to nie była prawdziwa piosenka i nie śpiewał jej ludzkim głosem, lecz głosem na wpół ptasim i na wpół mechanicznym, przypominającym zgrzytliwy dźwięk maszyny. Stał odwrócony tyłem. Dlatego Leonora wiedziała, że musi się obudzić, bo jeśli tego nie zrobi, to on pokaże jej swoją straszną twarz. Otworzyła oczy i z ulgą stwierdziła, że jest we własnym łóżku. Kto to był? Ethan? Efe? A może Peter? Od jego śmierci smutek co rano ściskał ją za serce, że nie ma go już u jej boku. Zastanawiała się, jak wyglądałby teraz, gdyby żył, w wieku osiemdziesięciu dwóch lat. Miałby białe włosy i zmarszczki, i może, jak niania, błądziłby gdzieś myślami. Leonorę przeszył dreszcz. To było zbyt przerażające, aby chcieć o tym myśleć. Usiadła na skraju łóżka i postawiła stopy na podłodze. Jej serce biło za szybko. Na budziku było dopiero wpół do piątej, o wiele za wcześnie, aby wstawać. Ale Leonora wiedziała, że już nie zaśnie. Podeszła ostrożnie do okna i odsunęła zasłony. Jako mała dziewczynka wyskakiwałam z łóżka, robiłam kilka susów i już byłam przy oknie, przypomniała sobie. Mniejsza o to! Dziś skończę siedemdziesiąt pięć lat. Nieoczekiwanie uderzyło ją, że ma już za sobą długie życie. Niebo zaczęło się przejaśniać. Poranna zorza mieniła się złotem i różem. Niebawem wzejdzie słońce i rozpocznie się nowy dzień. Leonora poszła do łazienki. Postanowiła wrócić do łóżka i leżeć, dopóki nie usłyszy w domu krzątaniny. Oparłszy się na poduszkach, zamknęła oczy i myślała o swoich gościach, którzy mieli dziś przybyć stosownie ubrani na jej przyjęcie urodzinowe z całego hrabstwa, a także z daleka. Zawsze uważała się za osobę prowadzącą spokojny tryb życia, w którym było niewiele miejsca na „szwendanie się”, jak to określała. Ale wszystko na to wskazywało, że siedzenie przy tym czy innym wypolerowanym stole podczas zebrania tego czy innego komitetu jest w większym, niż zdawała sobie z tego sprawę, stopniu aktywnością towarzyską. Na przyjęcie mieli przybyć dyrektorzy kilku szkół, w których zarządach jeszcze do niedawna zasiadała. Przyjaźń Leonory z tymi osobami miała charakter formalny, niemniej jednak była przyjaźnią. Tego rodzaju oficjalne znajomości ceniła sobie za to, że nie były uwikłane w burzliwe przeżycia, w jakie obfitowało jej życie rodzinne. Na ogół działały na nią kojąco. Dzięki nim uczestniczyła w życiu, które toczyło się poza Willow Court. I nie mogła się doczekać na różne przyjacielskie spotkania. Czuła się jak dyrygent wielkiej orkiestry, przygotowujący się do podniesienia batuty i rozpoczęcia koncertu rozmów, śmiechów, konsumpcji i spotkań ze starymi znajomymi. Zrobiła wszystko, co mogło zapewnić właściwy przebieg przyjęcia. Zadbała również o przywiezienie w stosownym momencie do Willow Court niani i pani Lardner. Poprosiła o to Seana. Oczywiście nie miał nic przeciwko temu, wręcz przeciwnie, sprawiał wrażenie zachwyconego tą prośbą. Rilla prawdopodobnie sądziła, że o jej nowej miłości wiedzą tylko oni dwoje, czyli ona i Sean. Leonora uśmiechnęła się. Być może pod wpływem impulsu córka związała się z reżyserem zbyt szybko. Ale na tyle, na ile Leonora zdążyła się zorientować, był to dobry, życzliwy człowiek i wydawał się Rillę lubić. Być może córka miała rację, twierdząc, że liczy się tylko to, aby być szczęśliwym, gdy pojawia się na to szansa. Peter... Rilla słusznie przypomniała jej ten moment, gdy dawno temu do kuchni w Willow Court wszedł młody żołnierz i ona zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia, zanim coś powiedział. Moja córka nie jest przecież dzieckiem, pomyślała. Sama potrafi się o siebie troszczyć. Gwen nastawiła budzik na wpół do szóstej, lecz obudziła się już o piątej. Była podekscytowana. Nie mogła się uspokoić. Usiadła, chcąc wstać z łóżka. Nie musiała budzić Jamesa tak wcześnie, ale gdy odsunęła pościel, poruszył się. - To z pewnością jeszcze nie rano? - zdziwił się. - Nie dla ciebie - szepnęła. - Śpij. Zanim przyjedzie Bridget, muszę zrobić parę rzeczy. - Mmm. - James przytulił policzek do poduszki. Gwen włożyła dres i poszła umyć zęby. Od dziecka uwielbiała być na nogach, gdy wszyscy jeszcze spali. Wyjrzała przez okno łazienki. To najpiękniejsze chwile dnia, pomyślała jak zwykle wtedy, gdy latem zdarzyło się jej wstać tak wcześnie. Właśnie wzeszło słońce i na horyzoncie różowiła się zorza. Jak na obrazku namalowanym przez dziecko, na błękitnym niebie unosiło się kilka puszystych obłoków. Na trawie perliła się rosa - jej krople rozbłyskiwały w porannym słońcu. Gwen uśmiechnęła się. Postanowiła najpierw pójść do kuchni i spokojnie wypić kawę i zjeść tost. Musiała się pokrzepić, pomimo nerwowego skurczu żołądka, bo przy takich okazjach jak przyjęcia urodzinowe trudno było się ustrzec picia alkoholu. Możliwe, że tak jak teraz ona, czuli się żołnierze przed bitwą. Gdy weszła do kuchni, uderzyło ją, że Douggie jeszcze śpi. Ale może budził się w nocy? Zaparzając kawę, uświadomiła sobie, że nie słyszała jego płaczu. Zmarszczyła czoło. Gdyby płakał, na pewno bym się obudziła, pomyślała. Czyli najwyraźniej dobrze spał tej nocy. Jakie to było spokojne dziecko. Włożyła do tostera kromki chleba i wyjęła z lodówki masło. Jedząc, ustaliła, na co jeszcze musi rzucić okiem, zanim zjawi się Bridget: na wazony z kwiatami w całym domu, na drzewko urodzinowe, aby sprawdzić, czy są pod nim najnowsze prezenty, i na toaletę na parterze, chcąc się upewnić, czy znajdują się tam papierowe ręczniki, a na półce nowa potpourri w niebiesko-białej misie. Gdy to wszystko zrobię, zaniosę mamie filiżankę herbaty i zapukam do Rilli, aby zdążyła spokojnie zrobić sobie makijaż, postanowiła. - Kochanie, jest kawa dla mnie? - Do kuchni wszedł uśmiechnięty James. - Cieszę się, że zapowiada się ładny dzień. Usiadł naprzeciwko niej przy stole. Jak zwykle zdumiewała ją jego zdolność szybkiego dochodzenia do siebie nawet po wypiciu całkiem sporej ilości alkoholu. Kiedy dzieci były małe, zdarzały się poranki po nieprzespanych nocach, gdy ona na śniadaniu z trudem otwierała oczy, a on był rześki, co ją wtedy irytowało. Teraz była wdzięczna losowi za jego pogodny nastrój i energię. - Zjedz tost i wyjdziemy na dwór sprawdzić, czy Bridget już przyjechała - zaproponował. - Chcę jeszcze rzucić okiem na namiot. - Wieczorem wszystko było w porządku - uspokoiła go. - Brakuje tylko kwiatów i zastawy stołowej. - Westchnęła. - Z gastronomią idzie nam chyba aż za dobrze. Jestem zdenerwowana. Wstrzymuję oddech, żeby nie stało się nic złego. - Nonsens, kochanie - rozpraszał jej obawy. - Nie stanie się nic złego. Wszyscy będą się świetnie bawili. Mam nadzie ję, że Leonora ma się dobrze. Ten list napisany przez jej matkę musiał być dla niej szokiem. Nie sądzisz? Ale jest wytrzymała, nieprawdaż? - James! - Gwen chciała to powiedzieć z wyrzutem, lecz nie potrafiła zdobyć się na taki ton, bo mąż mówił prawdę. Istotnie jej matka była wytrzymała, ale prawdopodobnie nie aż tak, jak ona sama i jak inni chcieli wierzyć. - No, już! Skończ kawę i idziemy. Mniej więcej do połowy drogi z Londynu do Willow Cort Reuben Stronsky rozmyślał o wiadomości otrzymanej od Efego, który zadzwonił do niego na komórkę. Stało się to, gdy wczoraj wieczorem wylatywał ze Stanów do Anglii. Efe najwyraźniej się śpieszył i wydawał się czymś zatroskany, jakby tam, gdzie się znajdował, sytuacja była krytyczna. Ale może po prostu w tej części świata telefon zniekształca głos? „A to dopiero!” - powiedział Efe. Za tym szacownym wyrażeniem, rzadko słyszanym w Ameryce, kryła się ważna wiadomość: Leonora Simmonds zmieniła zdanie i zamierza zgodzić się na umieszczenie kolekcji, gdzie Stronsky uzna za stosowne. Uśmiechając się na myśl o tym, zastanawiał się, co spowodowało ten zwrot. Gdy Efe go poinformował, kto faktycznie namalował obrazy, tak był zaintrygowany, że od razu zapragnął dowiedzieć się czegoś więcej. Jednak Efe nie chciał przedłużać rozmowy. Powiedział mu tylko, że osoby odpowiedzialne w Wiłlow Court za parkowanie samochodów poinformują go, gdzie ma zostawić swój wóz. Rewelacje Efego na temat autorstwa obrazów mógł poznać w szczegółach dopiero na miejscu. - Mógłbym przyjechać trochę wcześniej - zaproponował. - Mam czas. - Wobec tego przyjeżdżaj i porozmawiaj z Leonora przy kawie, zanim zacznie się ubaw. „Ubaw”. To też było określenie rzadko używane w Ameryce. - Może później wypilibyśmy kawę, jeśli nie masz nic przeciwko temu? Najpierw chciałbym trochę pospacerować po tym wspaniałym ogrodzie. Mogę? Otrzymał zapewnienie, że ogród jest do jego dyspozycji. Wyjrzał przez okno samochodu. Dzięki takim dniom jak ten Anglia ma opinię pięknego kraju, pomyślał. Przy takiej pogodzie wioski Wiltshire, przez które przejeżdżał, wydawały się doskonale wkomponowane w ten „tradycyjny idylliczny krajobraz”. Czasami odnosił wrażenie, że znajduje się na planie filmowym. Przy tych niepowtarzalnych widokach, jakie mógł podziwiać z okna samochodu, dżdżysta pogoda, szare ulice, zaśmiecone chodniki, monotonne przedmieścia i niczym nie wyróżniające się posiadłości na peryferiach wydawały się jak z innej planety. Chcąc uniknąć korków, wyjechał z Londynu wcześnie. Właśnie przyzwyczajał się do wynajętego białego bmw. Na siedzeniu dla pasażera położył wspaniały prezent urodzinowy. Leonora będzie zaskoczona, że wynalazł właśnie teraz coś takiego, absolutnie wyjątkowego, co na pewno będzie się wyróżniać wśród innych prezentów. Nie liczył na to spotkanie. Perswazja, zniewalanie wdziękiem i wywieranie presji były mu obce. Nie znosił, gdy okoliczności zmuszały go do zachowywania się wbrew swej naturze. Doskonale znał takie sytuacje. Należał do ludzi spokojnych, którzy nie lubią znajdować się w centrum uwagi. Dawno temu jego była żona powiedziała o nim, że jest silny fizycznie i małomówny. Teraz, gdy osiągnął biblijny wiek siedemdziesięciu lat, nie mógł już uważać się za silnego. Był wysoki. Wysoki i małomówny. Niektórzy uważali go za upartego, lecz on wolał o sobie myśleć, że jest zdecydowany. Gotów był przedstawić Leonorze sprawę tak stanowczo, jak tylko potrafił, ale z zadowoleniem przyjmował teraz do wiadomości, że nie musi. Prezent dla niej traktował jako formę podziękowania, a nie rodzaj przekupstwa. Zaczął nucić Oh, What a Beautiful Morning, podziwiając przesuwający się za oknem szybko mknącego samochodu zielonozłoty krajobraz. Białe obłoki na niebie zdawały się z nim ścigać. Jadę do Willow Court, powiedział do siebie. Od lat nie czuł się taki młody i nastawiony tak optymistycznie. Alex nastawił budzik na siódmą. Sądził, że będzie pierwszy na nogach i poczeka obok namiotu, aż firma cateringowa zacznie nakrywać stoły, dekorować namiot kwiatami itd. Chciał zrobić parę zdjęć z przygotowań do przyjęcia. Zanim wstał, przywołał w pamięci wieczorne wydarzenia, aby mieć pewność, że nie jest to wytwór jego wyobraźni. Beth dała mu jasno do zrozumienia, co do niego czuje. Nie był dla niej namiastką Efego. Nie odważył się podjąć tego tematu, ale, co znamienne, to ona go podjęła. Dużo mówiła o swoim stosunku do Efego, a on tylko słuchał. Właściwie opowiedziała mu historię swojej znajomości z jego starszym bratem. Uśmiechnął się. Czy uświadomiła sobie, że słuchał piąte przez dziesiąte? Że zbyt pochłaniała go rozkosz, jaką odczuwał, siedząc obok niej tak blisko? Rozpierała go miłość do Beth! To było niesamowite. Uczucie, które dotychczas blokował, domagało się uzewnętrznienia. Miał ochotę śmiać się i płakać jednocześnie, skakać jak szaleniec. Czy mogło go dziwić, że zakochani tak często zachowują się jak głupcy? Wstał z łóżka, umył się i ubrał. W kuchni wypił na stojąco filiżankę kawy. Gdy około wpół do ósmej wyszedł na dwór, stwierdził, że jego rodzice są już na nogach. James zabierał Bridget czas, gawędząc z nią, gdy nadzorowała nakrywanie stołów i wyładowywanie przy wiezionych potraw i dań. Gwen krążyła tu i tam, obserwując krzątaninę pracowników, ubrana w dżinsy i T-shirt. Wygląda ła tak, jakby nie była całkiem pewna, czy zostało jej jeszcze coś do zrobienia, czy też nie. - Mamo, nie ruszaj się - odezwał się Alex. - Chcę ci zrobić zdjęcie. - Och, Aleksie, proszę, nie! Okropnie wyglądam - wzbraniała się. - Wcześnie wstałeś! Zamierzałam obudzić was wszystkich o dziewiątej. Alex robił jej jedno zdjęcie za drugim, nie przejmując się protestami, że niezbyt dobrze się prezentuje. - Muszę zrobić trochę zdjęć, zanim tłum wszystko poprzestawia. Kiedy zjawią się goście? - W południe podamy na tarasie drinki, a lunch o pierwszej - odpowiedziała. - Och, Boże. Mam nadzieję, że wszystko potoczy się bez komplikacji. - Oczywiście, że tak - podtrzymał ją na duchu młodszy syn, zastanawiając się, o której najpóźniej trzeba będzie powiedzieć jej i Leonorze o wyjeździe Fiony. Podniósł aparat do oczu i wycelował go w młodą kobietę wchodzącą do namiotu z tacą, na której stało szkło połyskujące w promieniach słońca. Nawet z tej odległości zdjęcie będzie dobre, uznał. To są najwspanialsze momenty każdego wydarzenia towarzyskiego, powiedziała do siebie Rilla, leżąc w wannie, w wodzie pachnącej nie wanilią, jak w Londynie, lecz ulubionym dzikim jabłkiem Gwen i ulubioną dziką różą z Nantucket Leonory, jak przystało na Willow Court. Najcudowniej jest zawsze wtedy, gdy odwlekamy przyjemność. Zamknęła oczy i myślała o tym, co wydarzyło się wczoraj wieczorem. Sean zachowywał się tak miło. Bliskość jeziora była dla niej trudna do zniesienia, ale zdobyła się na to, aby tam po latach pójść. Dzięki Seanowi stało się to łatwiejsze. Pamiętała smak jego pocałunków. Sama myśl o nich działała jak afrodyzjak. Uśmiechnęła się. Odwlekanie przyjemności! Z tego powodu była prawie przez cały czas podniecona. Przestań myśleć o Seanie, nakazała sobie. To jest dzień Leonory. Przygotowywanie się do przyjęcia było jak „połówka” w teatrze, czyli ostatnie pół godziny przed rozpoczęciem spektaklu, gdy siedziało się przed lustrem w garderobie i patrzyło na swoją oświetloną twarz, czekając na wyjście na scenę i pokazanie pełni swych możliwości artystycznych. Z tyłu wisiał kostium, który niebawem miało się włożyć i przemienić w kogoś innego. Tu, w sypialni w Willow Court, strój wisiał w szafie. Rilla wyobraziła sobie poruszające się w mroku szafy fałdy szyfonu. Nie od razu kupiła tę suknię. W teatrze istniał przesąd, że kolor zielony przynosi pecha, lecz Rilla szczyciła się swą racjonalnością. Poza tym nie chodziło o suknię do spektaklu, a jej kolor właściwie nie był zielony. Miał tak dużą domieszkę błękitu i był tak blady, że patrząc na materiał miało się raczej skojarzenie z oceanem. Ten odcień był chyba najbliższy turkusowego czy bladego pawiego. Tak czy inaczej Rilla oszalała na punkcie tej sukni z powodu sposobu, w jaki dół poruszał się wokół nóg, a dekolt eksponował biust i ramiona. Wprost nie mogła się doczekać, kiedy ją włoży. Suknia nie miała nic wspólnego z kostiumem teatralnym czy z przebraniem. Nie chcę być dziś kimś innym, tylko sobą, pomyślała, wychodząc z wanny i otulając się prześcieradłem kąpielowym. W Willow Court ręczniki były luksusowe, miękkie i wielkie. W myślach pogratulowała ich Leonorze. Postanowiła zrobić sobie możliwie najlepszy makijaż. Wracając do sypialni, wyszła na korytarz i zauważyła, że drzwi do pokoju dziecinnego są otwarte. Zaciekawiona weszła do środka, aby sprawdzić, kto tam może być. - Beth! Co tu robisz? Dlaczego nie przygotowujesz się do przyjęcia? - Rillo, przepraszam. Po prostu chciałam w odpowiednim miejscu przez chwilę pomyśleć o swoich sprawach. Klęczała na podłodze, spoglądając na lalki. Sprawiała takie wrażenie, jakby pragnęła się nimi pobawić. - Stało się coś złego? - spytała ją badawczo Rilla. Pasierbica wydała się jej raczej mało rozmowna, a nie przygnębiona, ale chciała mieć pewność. - Właściwie to nic złego. - Beth westchnęła. - Sądzę, że mogę ci powiedzieć, choć Efe nie chce, aby wszyscy dowiedzieli się o tym zbyt szybko. Fiona dała nogę. - Wiem. Wczoraj po południu zajrzałam do ich pokoju i stwierdziłam, że nie ma jej rzeczy. Nie wiem tylko, dlaczego wybrała akurat ten moment. - Odkryła wiadomość nagraną na telefon Efego, nieprzyzwoitą, z tego, co słyszałam. Wiedziałaś, że on Fionę zdradza.? - Nie pomyślałam o tym. - Rilla zmarszczyła czoło. - Ale to do niego podobne. Spójrz. W nocy musiała tu być moja matka. Przyniosła prawdziwe lalki, te, które uszyła dla niej Maude Walsh. Nigdy nam nie pozwalała bawić się nimi. Zdumiewające! Ciekawe, dlaczego je tu przyniosła? Ona nigdy nie robi niczego bez powodu. Nie wiem, czy odważę się ją spytać. - Wyjęła z domku lalkę dziewczynkę, obejrzała ją i odłożyła na miejsce w takiej samej pozie, aby Leonora nie zorientowała się, że ktoś ruszał jej ukochane zabawki z dzieciństwa. Beth siedziała na piętach. Wzięła lalkę ojca i postawiła ją w oknie jadalni. Rilla zastanawiała się, czy powinna coś powiedzieć, polecić jej, aby nie dotykała postaci wyobrażającej Ethana. - Rillo, zmieniłam zdanie na temat Efego - odezwała się. - Od dzieciństwa nie byliśmy ze sobą tak długo i tak bli sko, jak w ostatnim tygodniu. Sądzę teraz, że moja opinia na jego temat była wypaczona. Rilla patrzyła na pasierbicę, której głos drżał, i beształa się za głupotę. - Och, Beth, tylko nie to. Kochasz go, nieprawdaż? Efego? Nie wiedziałam. Tak mi przykro. Zawsze jestem tak za absorbowana własnymi sprawami, że niczego nie zauważyłam. Biedactwo... - Kochałam go, ale już mi przeszło. Naprawdę. Darzyłam go uczuciem, bo byłam głupia. To znaczy, nawet jeszcze wtedy, gdy ożenił się z Fioną, miałam jakąś nadzieję. Fantazjowałam, że pewnego dnia on powie: „Beth, to ciebie naprawdę kocham, nie Fionę. Popełniłem straszny błąd”. Ale oczywiście tego nie zrobił. Traktowałam ją okropnie. Nie znosiłam jej bez żadnego istotnego powodu, tylko dlatego, że Efe ją kocha. Biedactwo. Może kiedyś ją kochał, ale nie wydaje się, aby miał złamane serce, ponieważ go zostawiła, nieprawdaż? Bardziej obchodzą go rewelacje na temat Maude Walsh niż fakt, że żona od niego odeszła. - Och, Beth! To niesprawiedliwe! Tak chciałam, żebyś wspaniale spędziła czas na tym przyjęciu. Zasługujesz na to. Beth wstała i uśmiechnęła się. - Ja też tego chcę. Efe już nigdy nie zepsuje mi niczego. Nie wiem, dlaczego tu przyszłam. Sądzę, że po prostu chciałam popatrzeć na lalki i przypomnieć sobie... Już nie wiem, co chciałam sobie przypomnieć. Może myśl, że prawdziwe życie nie jest tak łatwo zorganizować jak życie w domku dla lalek? Już idę przygotować się na przyjęcie. Obiecuję. Później mogę do ciebie wpaść i upiąć ci włosy. Chcesz? - A możesz przyjść? - Oczywiście. Przyjdę, gdy się przebiorę. Beth wyszła z pokoju dziecinnego niemal tanecznym krokiem. Rilla zastanawiała się, czy jest jeszcze coś, o czym pasierbica powinna jej powiedzieć, a co świadomie zataiła. Udała się do swojego pokoju i usiadła przy toaletce. Rozmyślając o Fionie, wklepywała w twarz i szyję krem nawilżający. Postanowiła spytać Beth o więcej szczegółów na temat żony Efego. Nigdy nie uwierzyłabym w to, że Fiona ma dosyć odwagi, aby tak po prostu od niego odejść, pomyślała. Zastanawiała się, co powie na to Leonora, a co Gwen, gdy dowie się, że nie wszystkie miejsca przy stole rodzinnym będą zajęte. Prawdopodobnie na przyjęciu nie zjawią się również rodzice Fiony, co zakłóci plan rozsadzenia gości ustalony przez siostrę. Nie ulegało dla Rilli wątpliwości, że Gwen jest od świtu na nogach. Ale wkrótce na korytarzu pojawili się pozostali członkowie rodziny. W powietrzu będą się unosić zapachy różnych perfum. Właśnie spryskała ciało perfumami Boudoir Vivienne Westwood i napawała się ich boskim zapachem, gdy ktoś zapukał do drzwi. - Proszę - odezwała się. Gdy weszła Gwen, ubrana w dżinsy i T-shirt, najwyraźniej czymś znękana, spytała, o co chodzi. - Rillo, właśnie rozmawiałam z Efem. Czy wiesz, co się stało? Instynkt podpowiedział Rilli, aby skłamała. Gwen mogłaby się poczuć urażona, gdyby zdała sobie sprawę, że Rilla wiedziała coś na temat jej syna wcześniej niż ona. Nie było sensu prowokować sprzeczki. - Nie, Gwen. Chodzi o mamę? Siostra potrząsnęła głową. - Chodzi o Fionę. Zostawiła go. To znaczy Efego. Nie potrafię sobie wyobrazić dlaczego. Nie chciał mi powiedzieć. Nie wiem, co zrobię. Usiadła na łóżku i wyjęła chusteczkę. - Gwen, ty płaczesz. Proszę, przestań. Jestem pewna, że ich stosunki jakoś się ułożą. Wszystko będzie dobrze. Zobaczysz - pocieszała ją Rilla. - A jeśli ona do niego nie wróci? Rilla ugryzła się w język, bo już miała powiedzieć, że nie zdawała sobie sprawy z takiego przywiązania siostry do Fiony. Wymruczała pod nosem jakieś uspokajające słowa. - O Boże, Rillo, to tak trudno wytłumaczyć! Nie chodzi o Fionę, a nawet o Efego. Jeśli on chce narażać swoje małżeństwo na rozpad jakimiś obrzydliwymi romansami, to jego sprawa. Chodzi o Douggiego. Już więcej mogę go nie zobaczyć. Nie zniosłabym tego. Naprawdę. - Znowu zaczęła płakać. - Przepraszam, Rillo. Nie zamierzałam obarczać cię tą sprawą i histeryzować. - Gwen, nie bądź niemądra. Możesz mnie obarczać, jak to ujęłaś, bez najmniejszego skrępowania, ale uważam, że powinnaś przestać płakać. Będziesz miała na przyjęciu zaczerwione oczy i mama zacznie się dopytywać dlaczego. Rozmowom nie będzie końca. Poza tym będziesz widywać Douggiego. Jestem pewna, że Fiona nie zamierza go od ciebie izolować. - Jest do tego zdolna. Stanę się jedną z tych babć, które są nieobecne w życiu wnuków. O Boże, Rillo, ta straszna McYie będzie go miała na każde Boże Narodzenie i urodziny, a ja już nigdy go nie zobaczę. - Dlaczego tak uważasz. Nawet gdyby się rozwiedli, Efe będzie miał prawo widywać się synkiem. Możesz z nim ustalić, że będzie tu przywoził Douggiego, zawsze, gdy zabierze go do siebie. Efe nie zechce sam się nim zajmować. Będzie cię potrzebował. Naprawdę. Gwen nie wyglądała już na taką nieszczęśliwą jak przed chwilą. - Przypuszczam, że mógłby go tu przywozić. Dziękuję ci za te słowa. Poczułam się trochę lepiej. - Tak czy inaczej, nie wiesz tego na pewno, czy Fiona rozstała się z Efem na zawsze. Może swym odejściem chciała nim wstrząsnąć? Równie dobrze może do niego wrócić. - To prawda. Nie pomyślałam o tym. - Gwen wstała. - Tak się cieszę, że ci o wszystkim powiedziałam. Dziękuję, że wysłuchałaś mojego ględzenia. Muszę coś zrobić z moimi oczami. - Użyj tego. - Rilla wcisnęła jej do ręki maleńką tubkę korektora. - Wklep odrobinę pod oczy, zanim nałożysz puder. Czyni cuda. Gwen spoglądała niepewnie na tubkę. - Ale ja nigdy nie używałam tego rodzaju kosmetyków. - Bo nie musiałaś niczego ukrywać. Ale skoro teraz powinnaś... Zrób sobie przyjemność. Gdy siostra wyszła z pokoju, Rilla pomyślała, że każdy człowiek stanowi zagadkę. Nigdy by na to nie wpadła, że Gwen tak szaleje za wnukiem. Biedna Gwen. Riłla zaczęła rozważać prawdopodobieństwo powrotu Fiony do Efego, ale po chwili zaklęła. Dlaczego mam się dziś martwić takimi sprawami? Jutro będzie czas na rozmowę o rodzinnych kłopotach. Do cholery, idę na przyjęcie. Zaczęła się zastanawiać, które kolczyki włożyć: dyndające kryształowe krople czy barokowe okrągłe perły? Reuben Stronsky zatrzymał samochód przed bramą Willow Court i spojrzał na aleję wysadzaną dębami, prowadzącą do domu usytuowanego na wzgórzu, na jej końcu. Cóż za niezwykły widok, zachwycił się. Gdyby posiadłość znajdowała się w Londynie, a nie na tej głuchej prowincji, wówczas stwarzałaby możliwość zamiany domu w muzeum. Podjechał pod dom i zaparkował na prowizorycznym parkingu. Drogę wskazała mu dyskretna strzałka. Wspominał, jak wiele lat temu przyjechał tu po raz pierwszy, jako jeden ze zwiedzających. Obrazy zrobiły na nim tak piorunujące wrażenie, że przez cały czas nie dawały mu spokoju. Do samochodu podszedł młody człowiek. - Dzień dobry - powitał go. - Oczekiwaliśmy pana. - Dziękuję. Obawiam się, że przyjechałem za wcześnie. Pospaceruję trochę. Jeśli się nie mylę, najpierw zostaną podane drinki na tarasie? - Tak, proszę pana. Jak sądzę, około dwunastej. - Przyjdę tam - oznajmił milioner. Młody człowiek skinął głową i oddalił się w stronę domu. Stronsky wysiadł z samochodu i otworzył bagażnik. Włożył tam pakunek spoczywający dotychczas na siedzeniu i przykrył go kocem. Nie zamierzał teraz udawać się do domu z prezentem. Ważne było to, aby Leonora Simmonds od razu mogła ten prezent obejrzeć. Chciał go jej wręczyć po przyjęciu. Ruszył do ogrodu, lecz zaraz przystanął. Wyjął z kieszeni marynarki komórkę i wcisnął numer Efego. - Efe? Tu Reuben. Jestem na parkingu obok waszego domu. - Pani Mussington, czy pamięta pani, czyje są dziś urodziny? - Nie moje, prawda? - Niania zmarszczyła brwi, próbując się skoncentrować. Była już po śniadaniu, gotowa do wyjścia. Wiedziała, że odbędzie się przyjęcie. Może z okazji urodzin któregoś z dzieci? Może Efego? Nie, nie. Wyczerpana zasta nawianiem się, powiedziała: - Pani Lardner, proszę mi przypomnieć. Wyleciało mi z pamięci. - Dziś są urodziny Leonory. Skończyła siedemdziesiąt pięć lat. - Bzdura! Siedemdziesiąt pięć lat! Jak to? Ona nie może mieć więcej niż czterdzieści. - Niania z uśmiechem pogładziła materiał sukni. - Jaka śliczna, nieprawdaż? Zostanę królową balu. Zawsze, gdy Leonora wychodziła na bal, powtarzałam jej, że zostanie królową. - Zamknęła oczy. Siedziała już na wózku inwalidzkim. Pani Lardner obserwowała ją. Musiały dziś wstać wcześniej, aby na czas się wyszykować na przyjęcie, ubrać w swoje najlepsze stroje. Ona miała na sobie ciemnozielony letni kostium i słomkowy kapelusz, który ubarwiła sztucznymi wiśniami o niezwykłym połysku. Pani Mussington była ubrana w jedwabną granatową suknię z koronkowym kołnierzem, który zdobiła przypięta symetrycznie broszka z pereł i ametystu. Włosy miała starannie uczesane w koczek. - Pan Everard przyjedzie po nas samochodem. Mamy szczęście, nieprawdaż? - oznajmiła pani Lardner. Oczekiwała na wyjazd do Willow Court niecierpliwie, bo nie bywały tam zbyt często. Ponadto była jeszcze bardziej podekscytowana tym, że zobaczy siebie w telewizji. Pan Everard poprosił ją, aby sprawdziła, czy ich magnetowid jest sprawny, gdyż miał taśmę z nagrania swojej rozmowy z panią Mussington i chciał im to nagranie odtworzyć. - Pani Lardner, jest pani na kilku ujęciach - poinformował ją. - Wygląda pani znakomicie. - Pani Mussington bardzo chętnie obejrzy tę taśmę - odpowiedziała. - Nie możemy się już doczekać na spotkanie z panem. Efe nie spodziewał się, że będzie jadł śniadanie w towarzystwie innych osób. Ale ku jego zaskoczeniu przy stole w kuchni siedziała Leonora, popijając herbatę earl grey. Wyglądała raczej słabowicie w swym ciemnoniebieskim szlafroku. Efe był przyzwyczajony do widoku babci ubranej, umalowanej, z perłowymi kolczykami w uszach i w czarnych butach na wysokich obcasach. Jest stara, pomyślał. Naprawdę stara. Być może po raz pierwszy dostrzegł wokół jej oczu zmarszczki i żyłki na rękach. - Leonoro, wszystkiego najlepszego! - Podszedł do niej, aby ją ucałować. - Efe, ty pierwszy składasz mi życzenia urodzinowe. Kochanie, dziękuję. Właśnie zeszłam do kuchni, aby napić się herbaty, zanim zacznę się ubierać. Jestem podekscytowana. - Uśmiechnęła się. Dziwne, ale nagle wydało mu się, że babcia wygląda bardziej jak dziecko niż jak staruszka. Zawahał się. Z pewnością powinien jej powiedzieć o Fionie, ale poważnie rozważał, czy nie skłamać, że jego żona nie czuje się na tyle dobrze, by mogła zejść na dół do gości. - Efe? Coś się stało? - spytała go Leonora, gdy już miał się odezwać. - Wiem, że tak, więc nie unikaj mojego spojrzenia. I proszę, nie kłam. Nie musisz mnie oszczędzać. Zawsze wiem, kiedy kłamiesz. - Leonoro, nie śmiałbym cię okłamać. Rzeczywiście coś się stało, ale zamierzałem powiedzieć ci o tym później. Nie chciałem psuć twojej uroczystości. - Powiedz mi teraz. - Chodzi o Fionę. Odeszła ode mnie. Wyjechała wraz z Douggiem. - Efe? Czy bardzo się tym martwisz? - spytała po chwili zastanowienia. - Chcesz teraz do niej pojechać? Nie będę miała nic przeciwko temu, jeśli uważasz, że powinieneś to zrobić. - Absolutnie nie! Za nic w świecie nie zrezygnowałabym z twojego przyjęcia. Poza tym to ona powinna wrócić, a nie ja ścigać ją po kraju. - Kochanie, jestem poruszona twoją postawą - stwierdziła i spytała ostrzejszym tonem: - Może to właśnie jest powód, że Fiona cię zostawiła? I co z Douggiem? Z pewnością chcesz go odzyskać? - Odzyskam go. Bądź spokojna - zapewnił ją, zastanawiając się nad tym, jak, u licha, sam będzie zajmował się synkiem. - Tak czy inaczej, dziękuję ci, Efe, że mi powiedziałeś. Przykro mi, że Fiony nie będzie na przyjęciu. Jak sądzę, nie mogła się na nie doczekać. - Tym bardziej głupio postąpiła, że wyjechała - skomentował. - Nie będę się dziś nią przejmował. Leonoro, to twój dzień. Będzie wspaniała zabawa. - Lepiej już pójdę i wystroję się w najlepsze ciuchy. Zgodnie z tym, co mówiłeś, gdy miałeś szesnaście lat, chodzenie w szlafroku po ósmej rano jest oznaką rozwiązłego trybu życia. Zobaczymy się na tarasie, na drinkach. - W porządku. - Gdy Leonora wyszła, wyjął z kieszeni dzwoniący telefon. Z góry docierał okrzyk „Wstawać!”. To Chloe budziła w ten sposób wszystkich, biegnąc przez korytarz. Pamiętał ten głos od dzieciństwa. Siostra wyrażała nim ekscytację, atmosferę przygotowań i nastrój oczekiwania na rodzinną uroczystość. Zjadł kolejny kęs tostu. Do lunchu było jeszcze mnóstwo czasu, a on zamierzał zacząć pić jak najwcześniej. Uważał, że ma ku temu wszelkie powody. Nie codziennie przecież zostawia kogoś żona. Taką rozmowę z samym sobą traktował jako rodzaj testu. Czy tęsknił za Fioną, czy nie? Oczywiście tęsknił. I za Douggiem. Naprawdę za nim tęsknię, stwierdził. Nie czuję się nieszczęśliwy tylko dzięki temu, że tak dużo się dzieje, uznał. Reuben przyjechał. Spaceruje po ogrodzie. Koło południa przyjdzie na taras. Wówczas przedstawię go Leonorze. Efe zamierzał zachowywać się nienagannie i krążyć wśród gości, ale chciał też spotkać się z Melanie. Był pewny, że zdoła na chwilę gdzieś wymknąć się z nią z przyjęcia. Pomyślał o ich ostatnim spotkaniu przed trzema tygodniami. Zbyt długo się nie widzieli. Gdy tylko zamknęli drzwi pokoju na zapleczu jej sklepu, zaczęła zrywać z niego ubranie. Czekała na niego, więc pod cienką sukienką nie miała na sobie nic. Efe odłożył tost, nagle podniecony. Zamierzał ponownie wybrać numer telefonu Fiony, chcąc jej przemówić do rozsądku, ale pora nie wydawała się odpowiednia. Dzięki rewelacjom na temat Maude Walsh, będzie teraz miał pieniądze. Zastanawiał się, czy może to wywrzeć jakiś wpływ na decyzję Fiony, i uznał, że nie. Rodzice zapewniali jej wszystko, co chciała. Nie brakowało im kasy. Jeśli Fiona do niego wróci, to tylko dlatego, że nie potrafi bez niego żyć. Wiedział, że go potrzebuje. Był raczej pewny, że potrafi ją odzyskać, jeśli tylko tak postanowi. Musiał tylko zdecydować, czy tego chce, czy nie. Ale na to miał dość czasu po przyjęciu. Gwen sprawdziła w myślach wszystko. Dziewięć stołów w namiocie było przygotowanych na przyjęcie gości. Kwiaciarka Jane, wraz z dwiema osobami do pomocy, zajmowała się dekoracją kwiatową. Na dwunastoosobowy stół rodzinny zaplanowała różowe róże, a na pozostałe osiem stołów białe róże, gerbery, frezje, irysy, goździki, lilie, driakwie i nagietki. W koszykach przygotowała kwiaty, które miały zostać wręczone gościom. W powietrzu rozchodziły się wspaniałe zapachy, bo firma gastronomiczna zaczęła przygotowywać jedzenie. Na tarasie stały butelki szampana. Wszystko było gotowe. - Wspaniale wyglądasz - orzekła Chloe, spoglądając przez ramię matki w lustro toaletki. Gwen miała na sobie brązową płócienną suknię i kolczyki z szafirem. Uśmiechnęła się do córki z wdzięcznością. Najwyraźniej Chloe była w dobrym humorze. - Ty też - zrewanżowała się komplementem, choć w duchu uważała, że jej sukienka wygląda jak nocna koszula. - To jest nocna koszula - poinformowała ją bez cienia zażenowania córka. - Wyszperałam ją w kapitalnym ciuchlandzie. Materiał jest wyjątkowo piękny, nieprawdaż? Nie mogę uwierzyć, że ktoś mógł wkładać coś takiego do łóżka. Koszula była uszyta z atłasu w barwie moreli. Góra miała wstawkę z koronki. Gwen wydawało się, że dawno temu sypiała w takiej koszuli Leonora. Miała nadzieję, że dziś matka będzie zbyt zajęta, aby przypomnieć sobie ten fakt i skomentować wizytowy strój wnuczki. Chloe usiadła na krześle przy oknie. - Mamo, czy uważasz mnie za okropnego bachora? Czy żałujesz, że nie masz grzecznej córki, takiej jak Beth? Takiej, która nie jest tak... nie wiem... opryskliwa czy coś w tym rodzaju? Gwen zawahała się. Zdawała sobie sprawę z tego, że to, co teraz powie, będzie ważne, może nawet decydujące o klimacie ich dalszych stosunków. To nie był odpowiedni moment na krytykę czy udzielanie nagany. - Jesteś właśnie taką córką, jaką chcę mieć. Dziękuję ci za to. Nie zamieniłabym cię na żadną inną. I jest jeszcze coś, co pragnę ci powiedzieć... Jestem ci wdzięczna za sposób, w jaki przekazałaś Leonorze wiadomość od Maude. Wykazałaś wielką wrażliwość i troskę. Na pewno bardzo jej pomogłaś. To nie mogła być łatwa rozmowa. - Rzeczywiście nie była. - Chloe położyła się na łóżku w taki sam sposób, w jaki to robiła w dzieciństwie, co zwróciło uwagę Gwen. - Leonora strasznie zbladła i rozpłakała się. Tak szlochała, że zupełnie nie wiedziałam, jak się zachować. To było straszne. Zawsze uważałam ją za osobę bardzo silną psychicznie, taką, która potrafi właściwie postąpić w każdej sytuacji, i nagle miałam przed sobą bezradną staruszkę. - Co zrobiłaś? - Po prostu ją obejmowałam. Jest bardzo szczupła. Czułam, jaka jest... słaba. - Zachowałaś się wspaniale. Nikt nie potrafiłby w takim momencie zatroszczyć się o nią lepiej niż ty. Ona zawsze cię podziwiała, nieprawdaż? - Mamo, bez względu na to, co myśli o moim zachowaniu i strojach, nie czepia się mnie aż tak jak ty. - Nie czepiam się ciebie, jak to określasz. - Gwen uśmiechnęła się. - Po prostu czasami uważam pewne rzeczy, które robisz, za trochę... odbiegające od normy. - Mamo, inaczej nie potrafię. Taka jestem. Inna niż Beth. Kocham Beth tak bardzo, że mogłabym ją jeść po kawałku, ale to jest chodzący wzór doskonałości. Nie mam racji? - Chloe, kochanie, w żadnym wypadku nie chciałabym, żebyś była taka jak ktoś inny. Kocham cię. Wiesz o tym, choć prawdopodobnie nie mówię ci tego wystarczająco często, tak samo jak nie jestem zbyt tolerancyjną matką. Zapewne żałujesz, że nie masz takiej matki jak Rilla. - Nie, nie żałuję. Oczywiście, że nie, choć uważam Rillę za fantastyczną ciotkę. - Poza tym jestem z ciebie dumna - ciągnęła Gwen. - Zrobiłaś śliczne drzewko urodzinowe. Z powodu tej całej krzątaniny nie pamiętam, czy powiedziałam ci już, jak bardzo mi się podoba. - Mamo, cieszę się. Wielkie dzięki. Ale zaczynamy rozmawiać jak w telenoweli. Nie uważasz? Lepiej zmieńmy temat, co? - Proszę - odezwała się Gwen do kogoś pukającego do drzwi, nie zdążywszy córce odpowiedzieć. - Witamy, kochane! - To tylko ja i Beth. Jesteście gotowe? Och, wyglądacie bosko! Zejdźmy razem na dół i poszukajmy mamę. - Boże, Rillo, chyba przesadziłaś z tymi perfumami. Nie sądzisz? - Gwen zmarszczyła nos. - Gwen, nie nudź - odpowiedziała jej siostra pogodnym tonem. - Nie zamierzam dziś rano wdawać się w żadne sprzeczki, więc możesz mówić, co ci się żywnie podoba. Nie zauważę. Spryskaj się tym lub owym i włączmy się do zabawy. - Beth, przysięgam! Masz fantastyczną kieckę! Wyglądasz zabójczo - pochwaliła ją Chloe. - Ty też - zrewanżowała się Beth. - Jest śliczna. Dobrze ci w tym kolorze - dołączyła się do pochwał Gwen. Beth miała na sobie prostą suknię futerał z ciemnoczerwonego jedwabiu, a do tego tylko długie kolczyki z jakiegoś bladego półprzeźroczystego kamienia. - Czy to jest marmur? Masz kolczyki z marmuru? Wyglądają super - zachwyciła się Rilla. - To agat - odpowiedziała pasierbica. - Zejdźmy na dół, złóżmy życzenia Leonorze i przygotujmy się do boju - zmieniła temat Rilla. Zeszły po schodach parami. Najpierw Chloe i Beth, a za nimi Gwen i Rilla. - Uda się, nieprawdaż? To znaczy przyjęcie? - upewniała się Gwen. - Stanie się sensacją. Nie martw się ani trochę - uspokajała ją Rilla. - Czy to ja? - Niania przysunęła się do telewizora i wyciągnęła rękę, jakby chciała dotknąć obraz. Na jej twarzy malowało się zdziwienie. W odczuciu Seana zachowywała się jak dziecko lub ktoś, kto po raz pierwszy ogląda telewizję. Słuchając siebie mówiącej na ekranie, mruczała coś pod nosem, jakby powtarzała słowa za swoim obrazem telewizyjnym. - Ty, nianiu, gwiazda programu - potwierdził Sean. - Zachowujesz się bardzo naturalnie. Doskonale wypadasz w telewizji. I dobrze wyglądasz. Oczywiście, nie jesteś tak elegancka jak teraz, no, ale teraz idziemy na przyjęcie. Masz śliczną broszkę. - Dziękuję. - Niania kokieteryjnie pochyliła głowę i uśmiechnęła się. Dzięki temu Sean z łatwością wyobraził sobie młodą kobietę, jaką kiedyś była. Ale po chwili znowu stała się staruszką, której złożone na kolanach, „mysie łapki” lekko drżały. Gdy w milczeniu obejrzała do końca nagranie swojego wywiadu telewizyjnego, odwróciła się do Seana. - Czy rozmawiałeś z Maude? Powinieneś z nią porozmawiać. Tylko ona ma coś do powiedzenia na temat tych obrazów. Ślicznie wyglądałaby w telewizji. Nie jest uderzająco piękna, ale bardzo ładna. Zanim włączysz kamerę, najpierw musisz przez chwilę z Maude porozmawiać. Jest raczej nieśmiała. Może się ukrywać. Zawsze się ukrywa, choć nie należy jej za to potępiać. Jednak powinna być na urodzinach Leonory, aby powitać inne dzieci. Nie uważasz? Oczywiście zwykle ja to robię. Lecz postaraj się o to, aby tym razem zechciała to zrobić, tylko ten jeden raz. - Nianiu, musimy już jechać - przywołał ją do rzeczywistości Sean. - Pomogę pani Lardner włożyć wózek do samochodu. Wkrótce przybędą goście. Oczy niani rozbłysły. - Będzie tort, nieprawdaż? I baloniki? - Baloników nie będzie, lecz z pewnością będzie tort. Mogę to niani zagwarantować. To musi być ona, Leonora Simmonds, pomyślał Reuben Stronsky, zatrzymawszy się po drugiej stronie aksamitnego trawnika, w odległości około stu metrów. Gdy na nią patrzył, jak siedziała na tarasie, przyszła mu na myśl Kleopatra Szekspira, wraz z cytatem: „Jej barka, niby tron skąpany w blaskach, / Paliła się na falach”. Oczywiście Leonora nie znajdowała się „na falach”, a tron „skąpany w blaskach” był tylko krzesłem, którego metalowe oparcie błyszczało w słońcu, jednak w jej „barce” było coś królewskiego. Trzymała się prosto. Nie widział dokładnie jej stroju, ale suknia miała odcień pomiędzy szarością i błękitem. Otaczający ją ludzie robili to, co zwykle robią goście na przyjęciach: gawędzili ze sobą, co jakiś czas zmieniając rozmówców. Ileż to razy uczestniczył w takim towarzyskim balecie. Ten dom o złocistoszarych ścianach, niemal błyszczących w ostrym słońcu przesuwającym się po błękitnym niebie, stanowił dla niej doskonałe tło. W umieszczonych wzdłuż tarasu kamiennych urnach pyszniły się begonie, wabiąc oko plamami różu, szkarłatu i koloru morelowego. Z Leonora rozmawiał Efe, który siedział obok niej na krześle. Słuchała go zaskoczona i rozglądała się dookoła. Stronsky czekał na ten znak. Ustalił z Efem, że uprzedzi on Leonorę o jego nadejściu. Byłoby raczej nieuprzejme z jego strony zaskoczyć ją nagłym pojawieniem się. Przeszedł przez trawnik i po chwili był na tarasie. Gdy stanął przed nią, spojrzała na niego i uśmiechnęła się. Barwa jej oczu wpadała w błękit i zieleń. - Pan Stronsky? Witam w Willow Court - odezwała się, zanim zdążył się przedstawić. Zdjął panamę i ukłonił się. - Wielki to dla mnie zaszczyt i przyjemność, poznać panią - odezwał się z galanterią. - Efe, podaj panu Stronsky’emu szampana. - Gdy wnuk wstał, Leonora poklepała krzesło. - Proszę usiąść i opowiedzieć mi o swoich planach. - Czy nie wygląda to jak balet? - Beth rozmawiała z Chloe, Philipem i Aleksem, obserwując gości przechadzających się po trawniku pod tarasem. Trzymała w ręku kieliszek szampana. Utkwiła spojrzenie w tyczkowatej kobiecie o zaskakująco dużym biuście i szerokich czerwonych ustach, ubranej w bardzo obcisłą białą suknię. - To Melanie - poinformował ją Alex, spostrzegłszy, kto przyciągnął jej uwagę. - Rzuca się w oczy, nieprawdaż? Spójrzcie na Efego. - Podobno istnieje coś takiego jak język ciała - odezwał się Philip. - Ale ta „rozmowa” chyba posunęła się trochę za daleko. Efe wygląda na zalanego. Efe obejmował Melanie za szyję, jakby nie zamierzał już krążyć wśród gości. Beth zwróciła uwagę, że podszedł do nich James i powiedział coś synowi do ucha. Wtedy Efe odsunął się od Melanie, ale zanim odszedł, uszczypnął ją czule w pośladek. W reakcji roześmiała się tak głośno, że chyba wszyscy ją usłyszeli. - Najwyraźniej Efe jest zdruzgotany tym, że nie ma tu Fiony - skomentował z ironią Alex. - Najwyraźniej. - Beth podchwyciła jego ton i wybuchła śmiechem. Zareagowała tak swobodnie, gdyż była na lekkim rauszu. - To ta... - Rilla zniżyła głos do szeptu, pochylając się w stronę Gwen - obrzydliwa ciekawska, pani Pritchard. - Ile teraz może mieć lat? - Nie wiedziałaś, że tu będzie? - zdziwiła się Gwen. - Mama zna ją od bardzo dawna. Bez pani Pritchard nie odbyłoby się tu żadne przyjęcie. - Chyba masz rację. Powiem jej dzień dobry. Rilla podeszła do ciekawskiej, która siedziała na krześle na tarasie, wyglądając jak bardzo duży orzech włoski, ubrana niestosownie do okazji w coś z tweedu, co nie miało żadnego fasonu. - Dzień dobry, pani Pritchard! - powitała ją radosnym głosem. - Miło panią widzieć w tak doskonałej formie. Kobieta wyciągnęła w jej stronę szyję. Chyba jest bardziej podobna do starej żólwicy niż do orzecha włoskiego, zmieniła zdanie Rilla. - Miło mi panią widzieć - odezwała się stara żółwica. - Czy ja panią znam? - Jestem Rilla. Cyrilla. Młodsza córka Leonory. - Aha. Postarzałaś się od czasu, kiedy widziałam cię po raz ostatni. Pamiętam cię doskonale. Chyba zostałaś aktorką. - Owszem. - Rilla zastanawiała się, czy nie odpłacić jej pięknym za nadobne i nie powiedzieć czegoś w rodzaju: „A pani wprost olśniewa urodą”, ale w końcu uznała, że nie warto się wysilać. Ta wymiana zdań prawdopodobnie wyczerpała wszystkie tematy, jakie mogły ze sobą poruszyć. Szczęśliwie do pani Pritchard podszedł ktoś inny i Rilla mogła się wycofać. Nie miało sensu przypominanie starusze, jak doniosła na nią i na Hugha jej matce. Prawdopodobnie już o wszystkim zapomniała, uznała Rilla. Ja też powinnam. Porozmawiam z Seanem. Ekipa Seana filmowała ręczną kamerą gości spacerujących po trawniku. On natomiast, spełniając prośbę Leonory, aby opiekował się staruszką, mężnie pchał wózek niani. Leonora odetchnęła głęboko. Podano już mozzarellę wraz z zapiekanymi w cieście warzywami z bazylią, crepes z wędzonym łososiem i perski omlet dla wegetarianów. Teraz serwowano ciasto z musem czekoladowym. Od sąsiednich stołów docierały do jej uszu odgłosy zachwytu, więc uznała przyjęcie za nadzwyczaj udane pod względem kulinarnym. Obserwowała ubranych w czarno-białe stroje kelnerów z firmy Bridget. Krążyli pomiędzy stołami jak tancerze, wynosząc brudne nakrycia i wnosząc czyste oraz kolejne dania. Leonora jadła wszystko, co jej podano, ale niczego nie mogła posmakować, bo działo się zbyt wiele. Poza tym musiała powiedzieć parę słów. Nie chciała przemawiać, ale Efe, Gwen i James uznali, że goście tego oczekują. - Nie cierpię publicznych wystąpień - mruknęła pod nosem, gdy pili drinki na tarasie. - Ci ludzie są pani przyjaciółmi. Nie musi pani zdobywać się na coś wymyślnego - przekonywał ją Reuben Stronsky. - Oczywiście zamierzałam podziękować wszystkim za przybycie, ale wygłaszanie przemowy to całkiem inna sprawa. - Myślałem, że chcesz opowiedzieć wszystkim o Maude Walsh, zgodnie z tym, co zapowiedziałaś wczoraj na obiedzie - przypomniał jej Efe. I właśnie teraz miała przemówić do gości. Ale jeszcze przez chwilę delektowała się ciastem z musem czekoladowym. Bridget postąpiła słusznie, podając je z boskimi truskawkami i malinami! Doskonały deser, oceniła Leonora, rozglądając się wśród siedzących przy stole członków rodziny. Nieobecność Fiony okazała się fortunnym zbiegiem okoliczności, bo dzięki temu mógł z nimi usiąść Reuben Stronsky. Gdy Leonora go poznała, zaskoczył ją swym wyglądem i manierami, choć oczywiście starała się to ukryć. Stereotypowy amerykański milioner kojarzył się jej z kimś grubym i zaczerwienionym, w dużym kapeluszu. Tymczasem Reuben Stronsky stanowił jego przeciwieństwo. Był cichym mężczyzną o nienagannych manierach, szczupłym i wysokim. Miał ciemne oczy i gęstą czuprynę białych włosów. Przywiózł jej nawet prezent, do czego nie był zobowiązany. - Jeśli nie ma pani nic przeciwko temu, to wręczę go później - zaproponował, budząc tym jej ciekawość. Dlaczego prezent od niego nie mógł zostać dołączony do pozostałych, ułożonych pod drzewkiem urodzinowym? Niania najwyraźniej dobrze się czuła wśród gości. Siedziała obok pani Lardner, która starała się, aby staruszka spróbowała serwowanych dań i potraw. Ale niemal przez cały czas rozglądała się dookoła, z miną dziecka znajdującego się w cyrku. Po jej drugiej stronie siedział Sean i bawił ją rozmową. To było wspaniałe z jego strony. Czyżby chciał zrobić wrażenie na Rilli? Jeśli nawet, to bardzo nianię lubił. Pani Lardner wręczyła Leonorze prezent od niani z nieco przepraszającą miną, lecz ją wzruszyła zakładka do książki z haftem krzyżykowym. - Pani Simmonds, wzrok pani Mussington nie jest już tak dobry jak kiedyś - usprawiedliwiała ją pani Lardner - ale uparła się, że zrobi to dla pani. - Bardzo mi się podoba - odpowiedziała szczerze Leonora. - Nie omieszkam później podziękować jej za to. - Mamo! - krzyknęła Gwen. - Spójrz! Wnoszą tort urodzinowy. Goście wyciągali szyje, chcąc go zobaczyć, gdy pracownicy firmy Bridget okrążali z nim namiot, jakby robili rundę honorową. Leonora nie życzyła sobie świeczek. Nie miała ochoty publicznie nadymać policzków i zdmuchiwać siedemdziesięciu pięciu płomyków. Rozległy się gromkie brawa, gdy zebrani rozpoznali w lukrze na torcie doskonałą reprodukcję obrazu należącego do kolekcji Walshów: portretu Leonory jako siedemnastoletniej dziewczynki ubranej w liliową sukienkę i siedzącej na brzegu łóżka. - Jaki wspaniały! - Wprost nie da się opisać słowami! - Co za znakomity pomysł! Wszyscy mówili jednocześnie, tak iż w końcu James wstał i poprosił o ciszę. - Dziękujemy! Przepraszam, że państwa uciszam, ale zaraz zacznie się krojenie tortu, nawet tak pięknego. Chcę poprosić Leonorę, aby powiedziała parę słów, zanim ktoś upora się z krojeniem, nie mówiąc już o tym, że powinniśmy jej zaśpiewać Happy Birthday. Leonoro, wszystkiego najlepszego! Leonora nie przepadała za tą piosenką, ale uśmiechała się z wdzięcznością, gdy zebrani starali się bez większego powodzenia dopasować do melodii zbyt długie słowa „kochana Leonoro”. Gdy odśpiewali Happy Birthday, wstała i podniosła rękę, chcąc uciszyć ponownie ożywione towarzystwo. - Jesteście bardzo mili - zaczęła. - Tak się cieszę, że zjawiliście się tu, aby świętować ze mną moje urodziny. Dziękuję za wasze wspaniałe prezenty, tak hojne i mądrze wybrane. Będę przeżywała cudowne chwile, oglądając je wieczorem. - Rozejrzała się wśród zebranych. To są twoi przyjaciele, pomyślała. Nie musisz się niczego obawiać. Odetchnęła głęboko i oznajmiła: - Nie będę mówić długo. Zapewne o wiele przyjemniejsze będzie dla was delektowanie się tym pięknym tortem niż słuchanie moich słów. Stanowi on dla mnie wspaniałą niespodziankę, za którą bardzo dziękuję mojej rodzinie. Zapewne zostanie sfotografowany, zanim zniknie w naszych żołądkach... Dziękuję, kochany Aleksie, wiem, że mogę na ciebie liczyć. Najpierw muszę podziękować Bridget za przygotowanie wspaniałych dań i potraw, i Jane za nadzwyczajną dekorację kwiatową. - W reakcji na te słowa do jej uszu zewsząd dotarły wołania: „Słyszymy! Słyszymy!”, i Bridget ukłoniła się pięknie. - I mojej córce Gwendolen oraz jej mężowi Jamesowi, a także pozostałym członkom rodziny. Chcę wam też powiedzieć coś szczególnego... - zawahała się. - Wszyscy znacie obrazy mojego ojca Ethana Walsha. Zawsze byliście mi pomocni i życzliwi, gdy przez lata zarządzałam posiadłością Willow Court. Dlatego jestem wam winna prawdę. Wkrótce to, co mam wam do powiedzenia stanie się powszechnie wiadome, gdyż obecny tu Sean Everard właśnie realizuje program telewizyjny poświęcony obrazom. Z pewnością przynajmniej część z was poznała tego sławnego reżysera przed lunchem. - Leonora odetchnęła głęboko. - Otóż prawda jest taka, że wiszących w tym domu obrazów nie namalował mój ojciec Ethan Walsh, lecz moja matka Maude Walsh. Nie mogę teraz zdradzać wam szczegółów, bo zajęłoby mi to zbyt dużo czasu, ale mówiąc krótko, mój ojciec wszystkich oszukał i doprowadził moją matkę do samobójstwa. Dowiedziałam się o tym wszystkim przez zupełny przypadek. Powoli zaczynam otrząsać się z szoku, który w związku z tym przeżyłam. Ale mogę was zapewnić, że Maude Walsh odzyska swoją skradzioną sławę dzięki Reubenowi Stronsky’emu, który jest tu dziś z nami. - Wskazała na niego, a on z uśmiechem uniósł się na krześle. - Pan Stronsky zadba o to, aby obrazy zostały właściwie wyeksponowane w specjalnie do tego celu zbudowanej galerii, gdyż chcemy je zachować dla przyszłych pokoleń. Jestem mu bardzo wdzięczna za wspomożenie mnie w tym ostatnim, ponieważ resztę życia pragnę poświęcić ocaleniu pamięci mojej matki. Dziękuję wam za to, że mnie wysłuchaliście, i za to, że postaraliście się, aby to przyjęcie było czymś szczególnym. Dziękuję wszystkim. Rozległy się gromkie brawa. Gwen wręczyła jej nóż. - Mamo, zacznij kroić tort - przypomniała jej cichym głosem. Leonora pochyliła się, aby zrobić pierwsze nacięcie i pomyślała sobie życzenie, jak w czasach dzieciństwa: „Niech wszyscy będą szczęśliwi”. Ale zaraz się zreflektowała i z powodu tego niemądrego życzenia udzieliła sobie reprymendy. Przecież wszyscy nie mogą być szczęśliwi. Pomyślała sobie poprawioną wersję życzenia: „Niech każdy będzie szczęśliwy w takim stopniu, w jakim jest to możliwe, i zawsze, kiedy jest to możliwe”. To brzmiało trochę lepiej. Gdy podeszła Bridget z dwiema osobami do pomocy, aby zabrać tort i pokroić go na ponad siedemdziesiąt kawałków, znowu rozległ się śpiew. Tym razem zebrani zaśpiewali Leonorze For She’s a jolly Good Fellow. Leonora wolała to od Happy Birthday, ale też za tym nie przepadała. - To jest absolutnie nieodpowiednia piosenka - szepnął jej do ucha milioner. - Pani Simmonds, pani zasługuje na coś dostojniejszego i wspanialszego. - Proszę mi mówić po imieniu - zaproponowała. Uznała Reubena Stronsky’ego za prawdziwego dżentelmena. Beth wyrwała się z przyjęcia i poszła do Ogródka Królika Piotra. Alex fotografował hałaśliwych biesiadników nad jeziorem i w altanie. Wiele osób już odjechało, ale zostało wystarczająco dużo, aby mógł robić swe artystyczne zdjęcia. Lunch był doskonały w każdym calu. Beth zwróciła uwagę, że Gwen wyraźnie się odprężała, gdy do namiotu wnoszono kolejne pyszne dania i potrawy. Perski omlet dla wegetarianów smakował jak ambrozja, a mozzarella i warzywa z bazylią zapiekane w cieście były najsmaczniejszym daniem, jakie Beth w życiu jadła. Wszyscy wydawali się zachwyceni. Melanie piła dużo i bez zażenowania eksponowała swój biust w głęboko wydekoltowanej sukni, najwyraźniej starając się rozmawiać głównie z mężczyznami. Przed lunchem Beth spostrzegła, że Efe trzyma Melanie za pośladek. Wyglądało na to, że nie potrafił panować nad swym zachowaniem nawet w miejscu publicznym. Ruszyła ścieżką w stronę szopy. Nagle wydało się jej, że jest to dobre miejsce, aby przez parę chwil odpocząć od gości. Podeszła do drzwi i już miała je otworzyć, gdy usłyszała dochodzące ze środka charakterystyczne odgłosy. Nie musiała długo słuchać, aby wiedzieć, co się tam dzieje. Jakaś para odstawiała szybki numer. To mogła być każda para, ale przeczucie mówiło Beth, że są tam Efe i Melanie. Muszę sprawdzić, postanowiła. Nie, perswadowała sobie. Powinnam odejść i zostawić ich samym sobie. Co mnie to obchodzi? Przecież to nie moja sprawa. Zawahała się. W końcu jednak zajrzała do szopy przez zakurzone okienko. Nie widziała zbyt wyraźnie, ale mignęły jej nagie poruszające się nogi i rozrzucone w rogu roboczego stołu czarne włosy Melanie. Rozlegały się postękiwania i pojękiwania. - Och, Efe, Efe... Tak... Tak... - mówiła Melanie dźwięcznym głosem, ujawniając w ten sposób swoje odczucia. Beth uciekła do domu ścieżką pomiędzy grządką sałaty i marchwi, starając się zapomnieć o tym, co zobaczyła. Biedna Fiona, pomyślała. On naprawdę ma ją gdzieś. Troszczy się tylko o swoje żądze. Ucieszyła się, że myślenie o nim w taki sposób nie sprawia jej bólu. Kochała go, to prawda, ale już przestała pragnąć. Była to miłość, w której pozostało miejsce wyłącznie na zatroskanie, rodzinną zażyłość i lojalność. Teraz zdumiewała ją siła uczucia, które żywiła wobec Aleksa. Jak mogła być tak zaślepiona? - Byłeś gwiazdorem przyjęcia. Przez cały dzień zajmowałeś się nianią. Prawdziwy z ciebie skarb - powiedziała żartobliwie Rilla do Seana. Siedzieli we wnęce i palili. Rilla już czuła sentyment do tego miejsca. To tu rozmawialiśmy po raz pierwszy. Tu wszystko się zaczęło, pomyślała. - Dziś możesz rzucać niedopałki między róże, bo Leonora rozmawia z Reubenem Stronskym. Jest tak zajęta, że niczego nie zauważy - zmienił temat Sean. - Z pewnością zauważy - odpowiedziała z powagą Rilla. - Nie znasz mojej matki. Przyjęcie było wspaniałe, nie prawdaż? Najbardziej smakowało mi ciasto z musem czekoladowym. Ciekawe, czy Bridget da mi przepis. Gwen nareszcie się odprężyła, gdy już wszyscy odjechali. - A mnie wciąż dużo pozostało do zrobienia przy filmie. Przyjadę tu w przyszłym tygodniu, może we środę, by raz jeszcze przeprowadzić wywiad z Leonorą. - A dlaczego nie w poniedziałek lub we wtorek? Co będziesz robił w ciągu tych dwóch dni? - dociekała Rilla. - W poniedziałek są nieczynne biura i urzędy, a we wtorek oczywiście muszę być w pracy. - Oczywiście. A po pracy? Zjesz ze mną obiad we wtorek wieczorem? - Miałem nadzieję, że mnie zaprosisz. - Zapraszam. - Odwróciła się do niego, chcąc go pocałować. - Ktoś może nas zobaczyć - powiedział bez przekonania. - Nie obchodzi mnie to. Pocałuj mnie... - Po długiej chwili wymamrotała: - Zapomniałam dodać, że przychodząc do mnie we wtorek wieczorem, weź ze sobą szczotkę do zębów. Gwen spojrzała w stronę namiotu. Wkrótce stoły miały zostać złożone. Cieszyła się, że to nie na jej głowie będzie zmywanie i sprzątanie. Wieczorem w Willow Court pozostanie tylko rodzina i Leonora otworzy resztę prezentów. Wszyscy mogą pójść wcześniej spać. Ruszyła przez dziki ogród nad jezioro. Czuła się tak, jakby wreszcie wypuściła z płuc powietrze, zbyt długo wstrzymując oddech. Zdjęła sandały i postawiła je na trawie. Była niemal pewna, że nikt nie będzie tędy przechodził, a jeśli będzie, to zostawi je w spokoju. Dziki ogród nie nadawał się do chodzenia w butach na wysokich obcasach i sukniach wizytowych. Żałowała, że nie ma na sobie spodni. Po raz pierwszy od wielu dni jestem sama, uświadomiła sobie. Nikt mnie o nic nie pyta i o niczym mi nie opowiada. To prawdziwa rozkosz. Nad jeziorem spostrzegła kobietę siedzącą na starym pniu. W pobliżu zebrały się łabędzie. Ku swemu zaskoczeniu poczuła się bardzo rozczarowana tym, że ktoś tu przyszedł. Czy nie powinna wrócić do domu? Nie, do licha, uznała. Dlaczego miałabym wracać? Nagle zorientowała się, że tą kobietą jest jej siostra. - Rillo? Dobrze się czujesz? - spytała niepewnie. - Witam, Gwennie. Oczywiście, że dobrze. A dlaczego miałabym czuć się źle? - Gdy siostra zaczęła wyjaśniać, przerwała jej i spytała: - To znaczy chodzi ci o to, czy dobrze się czuję, będąc tu, nad jeziorem? Gwen potaknęła. - Po prostu jestem zaskoczona, że zdecydowałaś się przyjść tu sama. - To jest test. Byłam tu z Seanem i dało się wytrzymać. Potrafiłam patrzeć na wodę. Więc pomyślałam sobie, że spróbuję sama. - Ale... - Gwen zastanawiała się, co takiego Sean powiedział jej siostrze, że udało mu się nakłonić ją do przyjścia tutaj. - Faktycznie znalazłam się tutaj dzięki mamie - wyjaśniła Rilla, jakby czytała w jej myślach. - Powiedziała mi, w jaki sposób Mark utonął. Wtedy trochę zmalało... moje poczucie winy wynikające z tego, że nie było mnie wtedy w Willow Court. - My też nigdy dotąd nie rozmawiałyśmy na ten temat. Powinnam była wtedy okazać ci więcej serca, ale dzieci... - Zagryzła wargi, przypominając sobie te straszne chwile, kiedy Efe budził się w nocy dręczony sennymi koszmarami, a Alex zamilkł na kilka tygodni. Gdyby nie musiała zajmować się maleńką Chloe, chybaby oszalała. Była wdzięczna Leonorze, że wzięła wszystko w swoje ręce. - Gwen, nie zrobiłaś nic złego - powiedziała cicho Rilla. - Nigdy w najmniejszym stopniu o nic cię nie obwiniałam. Mogę powiedzieć, że teraz wszystko stało się dla mnie bardziej jasne. No i jestem tu, nieprawdaż? Nad jeziorem. Jakoś sobie z nim radzę, jak powiedziałaby Beth. Wstała z pnia. Ruszyła wraz z Gwen na spacer. - Przyjęcie było super - zmieniła temat, starając się, aby atmosfera stała się lżejsza. - Dzięki Bogu, nie doszło do żadnej katastrofy. - Nie wiem, czy zauważyłaś, że Beth i Alex są ciągle razem. Gwen uśmiechnęła się. - Przyjaźnią się od dzieciństwa. - Gwen, nie chodzi mi o ten rodzaj bliskości. To znaczy... wczoraj zastałam ich w kuchni, jak się całowali. Gwen przystanęła i spoglądała na Rillę z najwyższym zdumieniem. - Jesteś tego pewna? - Absolutnie. Co o tym myślisz? - Nie wiem, co myśleć... Boże, Rillo... Czy mogłybyśmy zostać teściowymi, będąc siostrami? To byłby chyba niezwykły przypadek? - Nasze dzieci mają szczęście, że w temacie „teściowe” los może im zaoszczędzić niespodzianek - skomentowała Rilla. Ich śmiech niósł się echem nad cichym spokojnym jeziorem. Już niemal wszyscy odjechali. Była szósta i ostatni goście zmierzali na parking. - Wspaniałe przyjęcie! - Kochana Leonoro, dziękujemy! - Do widzenia, do widzenia! Gwen i James weszli do kuchni. - Kochanie, gdzie się podziewałaś? Szukałem cię wszędzie - oznajmił. - Poszłam nad jezioro. Chciałam być przez chwilę sama, ale spotkałam tam Rillę. - Naprawdę? Nad jeziorem? To trochę nieoczekiwane, nieprawdaż? - Opowiem ci o tym później. Teraz tęsknię za filiżanką herbaty. - Usiadła na krześle. - Jestem kompletnie wyczerpana. - Kochanie, to przyjęcie to twój triumf. Zasługujesz na medal - pochwalił ją mąż. - Wszystko przebiegało bez najmniejszych komplikacji. Trzeba to uczciwie powiedzieć. - Owszem. Sądzę, że tak. Czy zwróciłeś na to uwagę, jak wiele osób powiedziało Chloe, że jej drzewko jest wyjątkowo piękne? - Ty jesteś wyjątkowo piękna. Promieniałaś. - Nonsens, James... Nie mów bzdur. - Naprawdę tak uważam. Byłaś jak królowa balu. Jestem szczęśliwcem, że cię mam. Nie powtarzam ci tego zbyt często, ale naprawdę cię kocham, najdroższa. Wiesz o tym? Gwen próbowała powstrzymać łzy. Ile lat upłynęło od chwili, kiedy po raz ostatni James wyznał jej tak wylewnie miłość? - Oczywiście, że wiem - potwierdziła lekkim tonem. - Doskonale. Czy dasz radę zjeść jeszcze herbatnika po tym wspaniałym lunchu? - Nigdy więcej nie zjem już herbatnika - odpowiedziała mu Gwen w chwili, gdy do kuchni weszła Rilla. - O, witam was. Filiżanka herbaty to dobry pomysł. Mogłabym zjeść do niej herbatnika. Nawet dwa. Lunch był dawno temu. Gwen i James wybuchli śmiechem. - Co was tak rozśmieszyło? - Właściwie nic. Chyba szampan uderzył nam do głowy - zażartowała Gwen. Beth poszła na górę po żakiet. Wybierała się do pubu wraz z Chloe, Philipem i Aleksem. Uznali jednogłośnie, że potrzebują odmiany. Idąc korytarzem, zobaczyła Efego w drzwiach jego sypialni. - Cześć, Efe - pozdrowiła go, starając się usilnie wymazać z pamięci obraz jego i Melanie w szopie. - Jesteś sam? - Beth, wejdź na chwilę. Porozmawiaj ze mną. Jestem podłamany - powiedział trochę niewyraźnie, co znaczyło, że wypił za dużo. Gdy spojrzała na zegarek, dodał: - Nie masz czasu? Nie masz czasu dla biednego Efego, co? - O, Boże, Efe! Jeśli zamierzasz być taki żałosny, to sobie pójdę. - Nie będę żałosny. Przyrzekam. Po prostu wejdź i pogadaj ze mną. Jestem sam. Weszła i usiadła na krześle przy oknie. - Mogłabyś usiąść przy mnie na łóżku - zasugerował. - A niby dlaczego? - Bo zawarliśmy braterstwo krwi. Pamiętasz? Beth, ona ode mnie odeszła. To znaczy Fiona. I teraz ty odchodzisz. Ale zawsze byłaś w moich oczach najlepsza, tylko ciebie podziwiałem, z tobą porównywałem wszystkie inne moje kobiety. Co za ironia losu, pomyślała Beth. Spojrzała na Efego i wiedziała bez cienia wątpliwości, że kocha Aleksa i jego pragnie. Ta odrobina niepewności, która nie opuszczała jej jeszcze wówczas, gdy całowała Aleksa, bezpowrotnie się ulotniła. - Efe, muszę już iść - oświadczyła nieco łagodniej. Tak bardzo go kochałam, pomyślała. Jak to się stało, że nagle mo je uczucie do niego się wypaliło? Bo tak właśnie się stało. Te raz Efemu trochę współczuła i trochę nim pogardzała. - Niech to szlag, wszystkie odchodzicie. Fiona mnie zostawiła. - Ale chyba za nią nie tęsknisz? Ta Melanie bardzo starała się ciebie rozweselić. Nie mam racji? - Jest dobra tylko do rżnięcia. Z tobą mogę o tym rozmawiać, z nikim innym. Beth, nie interesuje mnie ani Fiona, ani Melanie. Ty mnie interesujesz. Sądzę, że ciebie kocham najbardziej. Tak. Zdecydowanie tak. Przyjdź do mnie. - Nie, Efe - oświadczyła stanowczym tonem. Jeszcze kilka dni temu dałaby wszystko, aby usłyszeć takie wyznanie. Ale teraz nie wierzyła w żadne jego słowo. Gorzej, nawet gdy by to, co mówił, było prawdą, nie potrafiłaby mu spojrzeć w oczy. Widziała, jak traktował kobiety. Dodała: - Nie kochasz mnie najbardziej. Nie wiem, czego ode mnie oczekujesz, ale wychodzę. Idę do pubu z Aleksem. Do zobaczenia jutro. - Pieprzony Alex! Sprzątnął mi ciebie sprzed nosa. Gnojek. Jutro będzie miał ze mną do czynienia. - Osunął się na łóżko i zakrył twarz dłonią. - Spieprzaj, Beth. Spieprzaj do Aleksa, jeśli tego chcesz. - Cześć, Efe. Wyszła z pokoju. Prześpi się i być może zapomni, co do niej powiedział. Za późno, pomyślała. O wiele za późno. Nie obchodzi mnie to. Już go nie kocham. Zbiegła po schodach do Aleksa. Niania leżała w łóżku. - Przyjęcie było wspaniałe, nieprawdaż? Doskonale się bawiłam - powiedziała pani Lardner. Zdjęła już słomkowy kapelusz ozdobiony błyszczącymi wiśniami. - O tak. Bardzo udane. Czy miałyśmy prezent? - Oczywiście. Czy Leonora pani nie podziękowała? - zdziwiła się pani Lardner. - Powiedziała mi, że bardzo jej się podoba. - Ktoś mi podziękował. Jakaś starsza dama. Nie Leonora. Ciekawe, dlaczego jej tam nie było? Sądzę, że jest w szkole. - Ja też tak sądzę. Dobranoc pani Mussington. - Pilnuj się, żeby cię nie ugryzł żaden robak - powiedziała niania. - Zawsze to powtarzałam Leonorze. - Z pewnością jesteś bardzo zmęczona - orzekł Reuben. - Leonoro, nie będę cię tu długo trzymał. To był najcudowniejszy dzień w moim życiu. - Jestem trochę zmęczona, ale nie sądzę, żebym dziś zasnęła. Dopiero teraz odczuwam spokój po całym dniu napięcia. Poza tym jestem bardzo ciekawa, jaki masz dla mnie prezent, zupełnie jak dziecko. Siedzieli na ławce pod drzewem magnolii w Cichym Ogródku. Na trawie przesuwały się cienie. Wkrótce miał zapaść zmierzch. - Przypuszczam, że zaoszczędziłbym sobie kłopotów, gdybym spotkał się z tobą przed dwoma laty, kiedy zacząłem rozważać kupno kolekcji Walshów. - Uśmiechnął się. - Gdy poraz pierwszy zobaczyłem te obrazy i zachwyciłem się nimi, nie zastałem cię tutaj. Była zima i nawet nie zerknąłem na ogród. Spieszyłem się, jak zwykle. - Mój ojciec trzymał tu te obrazy z tak strasznych powodów, że teraz chcę, aby jak najszybciej poszły w świat - przeszła Leonora do rzeczy. Reuben usiadł prosto. - Leonoro, nie będziemy dzisiaj rozmawiać o interesach. Są twoje urodziny. Ale poważnie rozważam stworzenie jakby bliźniaczych galerii, małej tu, obok altany, może nawet zbudowanej w tym samym stylu... ze szkła i białego kutego żelaza, i drugiej w Stanach. Jutro przedstawię ci to bardziej szczegółowo. - Reubenie, jestem ci wdzięczna za wszystko. - Ale właściwie za co? Czuję się zaszczycony, mogąc być na twoim przyjęciu urodzinowym. Poza tym jest to najpiękniejsze miejsce na świecie. - Uwielbiam tu wieczory pod koniec lata. Czuje się, że nadchodzi już jesień, nieprawdaż? - Przypuszczam, że ty to czujesz, ale jeszcze do niej daleko. W dniu takim jak ten trudno sobie wyobrazić zimę. - Wręczył Leonorze małą paczkę. - Pozwól, że ci opowiem historię tego prezentu. W zeszłym miesiącu byłem w Paryżu i jak zwykle myszkowałem wśród straganów bukinistów, sprzedających stare książki, mapy i tym podobne rzeczy na lewym brzegu Sekwany. Leonora potaknęła. - Ja też uwielbiałam tam spacerować. - To, co jest w tej paczuszce, wygrzebałem w stosie papierów. Leonora powoli odwinęła papier. Jej oczom ukazał się oprawiony w ramki, namalowany pastelami obrazek. Był to portret młodej kobiety, pochylającej się nad balustradą mostu na Sekwanie. Za nią widniała naszkicowana katedra Notre Dame. - Czy to Maude Walsh? Nie do wiary! Jest piękna. I szczęśliwa! Może zakochana? W każdym razie w moich oczach na taką wygląda. Na szczęśliwą zakochaną kobietę. - Zgadza się. Ale nie zwróciłaś uwagi na podpis. - Nie mogę go odczytać bez okularów. Kim jest ten artysta? - To Ethan Walsh. Czyli mamy przed oczami jego autentyczne dzieło, jedno z bardzo nielicznych. Zapewne twój ojciec namalował ten portret, gdy mieszkali w Paryżu. Nie spodziewając się dowiedzieć zbyt wiele, spytałem bukinistę, skąd ma tę staroć, ale, o dziwo, wszystko mi powiedział. Kupił ten obrazek od nijakiego Jacques’a Noireta, który odziedziczył go po matce, właścicielce, jak się zdaje, małego pensjonatu. Możesz uwierzyć, że to był absolutny przypadek? To, że znalazłem ten pastel w ten sposób? Na kilka tygodni przed spotkaniem z tobą? To niesamowite. Leonora w milczeniu wpatrywała się w twarz matki, młodej, beztroskiej, zakochanej w mężczyźnie, który ją portretował. W Ethanie. Wówczas nie był jeszcze okrutny i zgorzkniały, ponieważ to ją natura obdarzyła większym talentem. Nie oszukiwał nikogo, lecz komunikował światu, jak bardzo kocha stojącą przed nim kobietę. To była Maude z czasów, zanim posiadłość Willow Court stała się dla niej więzieniem. Leonora potrafiła sobie wyobrazić matkę w tamtych czasach, w pensjonacie pani Noiret, opartą na obszytych koronką poduszkach, w wysokim łóżku na mosiężnym stelażu, spoglądającą na męża, który uwielbiał ją szkicować przez otwarte okno, matkę spoglądającą na niego, gdy na moment odwracał w jej stronę głowę, aby się uśmiechnąć. Na twarzy widniejącej na obrazku nie dostrzegała nic, co zapowiadałoby samobójstwo Maude w jeziorze, żadnego cierpienia, gniewu czy rozpaczy. - Dziękuję, Reubenie - odezwała się po długiej chwili. - Nic nie mogłoby mi się podobać bardziej niż ten obrazek. Mam wyłącznie smutne wspomnienia dotyczące mojej matki, a ty podarowałeś mi dziś inną Maude. Poza tym podarowałeś mi coś pozytywnego w moim ojcu, do czego mogę się odwołać, gdy pomyślę o tym, jak później postąpił. W czasach, gdy namalował ten portret, musiał ją bardzo kochać. Nie sądzisz? Nawet jeśli później wszystko się zmieniło. - Z pewnością tak było. Bardzo ją kochał. Leonoro, sądzę, że powinniśmy już wrócić do domu. Robi się późno. - Reubenie, wróć sam. Ja jeszcze trochę tu posiedzę. Dziękuję ci bardziej, niż potrafię to wyrazić słowami. Odprowadziła go wzrokiem. Gdy odszedł, spoglądała na ogródek. Rosnące na jego obrzeżu późne jesienne kwiaty niemal już zwiędły. Nagle powróciło wspomnienie. Maude siedzi na stołeczku, ze szkicownikiem na kolanach. Kwiaty i fałdy jej sukni. Jestem tak blisko niej, pomyślała Leonora. To musiało się zdarzyć tego lata, kiedy byłam jeszcze maleńka. Pamiętam jej zapach. Konwaliowy. Miała na głowie kapelusz z szerokim rondem przewiązany jasnofioletową wstążką. To wspomnienie jest bardzo wyraźne, pomyślała Leonora. Matka się uśmiechała. Nareszcie Leonora odzyskała takie jej wspomnienie, którym mogła odeprzeć te najgorsze, wypełniające jej pamięć. Może później przypomnę sobie jeszcze inne migawki z jej życia? - pomyślała z nadzieją. Siedziała na ławce pod magnolią, trzymając na kolanach portret matki, dopóki słońce nie skryło się za murem otaczającym ogród. Wówczas wstała i wróciła do domu.