Thimothy Rizzi "Nocny łowca" Podziękowania Pragnąłbym podziękować następującym osobom za udzielenie mi pomocy. Flingowi za zrozumienie, twórczą krytykę i wiele spotkań, w czasie których omawialiśmy ten pomysł. Pamiętam, że mnie ostrzegałeś. Mojej siostrze Chris R. Tobin za godziny spędzone na przygotowywaniu rękopisu. Prawdziwemu wojownikowi i miłośnikowi wolności, kapitanowi Milesowi Crowellowi z sił powietrznych Stanów Zjednoczonych. Ustrzegłeś mnie przed kilkoma kłopotliwymi błędami. Robercie Pryor i Donaldowi I. Fine. Bez Was byłoby to niemożliwe. Moim dzieciom: Kirkowi, Jasonowi, Undsayowi i Dixie za cierpliwość i zrozumienie. Wiem, że to nie było łatwe. Przede wszystkim jednak mojej żonie Dianie. Słowa nie mogą oddać mojej wdzięczności za to, co zrobiłaś, żebym mógł ukończyć to-tak ważne dla mnie przedsięwzięcie. Mogę tylko powiedzieć... dziękuję. SŁOWNICZEK AA-8 - (w kodzie NATO Aphid) - rosyjska rakieta powietrze-powietrze bliskiego zasięgu, odznaczająca się dużą zdolnością manewrową. Naprowadzanie na podczerwień. Zasięg 5 km. AA-9 - (w kodzie NATO Amos) - naprowadzana radarem rosyjska rakieta powietrze-powietrze dalekiego zasięgu. Według po siadanych informacji ma takie same osiągi, jak rakieta AIM-54 Phoena marynarki USA. Zasięg 70-150 km. AA-10 - (w kodzie NATO Alamo} - naprowadzana radarem rosyjska rakieta powietrze-powietrze dalekiego zasięgu. Charakterystyka zbliżona do AA-9. Zasięg 30 km. AA-11 - (w kodzie NATO Archer) - rosyjska rakieta powietrze-powietrze naprowadzana radarem i na podczerwień. Zasięg średni - ok. 12 km. Głowica bojowa ok. 10 kg. ABN - (National Security Agency) - Agencja Bezpieczeństwa Narodowego. AFSATCOM - (Air Force Satellite Communication) - system łączności satelitarnej sił powietrznych USA. AGM-131 SRAM H - (Short Rangę Attack Missile) - rakieta manewrująca krótkiego zasięgu, w jaką wyposażony był Nocny Łowca. Napędzana silnikiem rakietowym Herkules na paliwo stałe. Długość ok. 4 m, średnica ok. 40 cm. Głowica bojowa - przechłodzony metastabilny hel. AGM-136S Tacit Rainbow - naprowadzany radarem ponaddźwiękowy pocisk manewrujący typu "odpal i zapomnij". ALCM - (Air Launched Cruise Missile) - pocisk manewrujący wystrzeliwany z samolotu. AWACS - (Airborne Warning and Control System) - system wczesnego ostrzegania i dozoru zainstalowany na pokładzie adaptowanego Boeinga 707. Blach Trap - unowocześniona wersja radaru wczesnego ostrzegania P-14 Tali King. Działa w paśmie A na częstotliwości 172 MHz. Jego zadaniem jest naprowadzanie wyrzutni rakiet SA-5. Big Bird - radar dalekiego zasięgu i wczesnego ostrzegania działający w paśmie F na częstotliwości 3,3 GHz. BZS - bezzałogowy samolot zwiadowczy. CINCPAC - dowódca sił zbrojnych USA na Pacyfiku. CINCPACFLT - dowódca Floty Pacyfiku. COCOM - Komitet Koordynacyjny dla Wielostronnej Kontroli Eksportu. Obowiązujące do 1993 roku porozumienie międzynarodowe, mające na celu uniemożliwienie przepływu nowoczesnych technologii, mogących znaleźć zastosowanie w przemyśle wojskowym do krajów uznawanych za potencjalnych przeciwników NATO. COMIREX - Committee on Imaging Requirements and Exploatation (Komitet do spraw Zapotrzebowania Fotograficznego i Eksploatacji). Komitet planuje ruchy satelitów na orbitach i wskazuje rejony świata, które powinny być objęte ich działaniem. DIA - Defense Intelligence Agency - Agencja Wywiadu Wojskowego. ECCM - (Electronic Counter-Countermeasures) - elektroniczne środki zapobiegające efektom środków przeciwdziałania. ECM - (Electronic Countermeasures) elektroniczne środki przeciwdziałania. ELINT - elektroniczne środki wywiadowcze. EWC - ośrodek wczesnego ostrzegania. Flip Lid - system radarowy działający w paśmie I/J na częstotliwości 10 GHz. Służy do naprowadzania rakiet SA-10. HUD - (Head-Up Display) - rodzaj wskaźnika w postaci przeźroczystego ekranu umieszczonego przed przednią szybą kabiny na poziomie oczu pilota. Wyświetlacz HUD umożliwia pilotowi kontrolowanie podstawowych danych dotyczących prędkości, pułapu lotu, systemów uzbrojenia, położenia celu i innych, bez konieczności opuszczania wzroku na tablicę przyrządów. Samoloty F-117 Nighthawk i B-2 Spirit są wyposażone w wersję holograficzną wskaźnika HUD. ICBM - międzykontynentalny pocisk balistyczny. IFF - (Identification Friend or Foe) - identyfikator "swój-obcy". System radarowy montowany na samolotach bojowych, który pozwala rozpoznawać ich typ i przynależność państwową. Składa się ze specjalnej przystawki radarowej wysyłającej zakodowane impulsy w kierunku nadlatującej maszyny i odbierającej sygnał identyfikacyjny. W wypadku braku odpowiedzi wiadomo, że samolot należy do nieprzyjaciela. IRST - system poszukiwania i śledzenia w podczerwieni. KH-11 Keyhole - (Dziurka od klucza) - satelita szpiegowski, mogący pracować w czasie rzeczywistym wyposażony w kamery wysokiej rozdzielczości i aparaturę na podczerwień. KH-12 - unowocześniona wersja KH-11. NBR - (National Reconaissance Office) - Narodowe Biuro Rozpoznania. NRB - (National Security Council) - Narodowa Rada Bezpieczeństwa. Pasma radarowe: PasmoDługość fali (cm) Częstotliwość (MHz) 30-300 300-1.000 1.000-2.000 2.000-4.000 4.000-8.000 8.000-12.000 12.000-18.000 18.000-27.000 27.000-40.000 A/B300-100 B/C100-30 C/D30-15 Ę/F15-7,5 G/H7,5-3,75 I/J3,75-2,5 J2,5-1,67 JA1,67-1,11 K1,11-0,75 P-12 - (w kodzie NATO Spoon Rest) - radar wczesnego ostrzega nia działający w paśmie A w zakresie częstotliwości 147 - 161 MHz. P-14 - (w kodzie NATO Tali King) - radar wczesnego ostrzegania o efektywnym zasięgu ponad 300 km, działający w paśmie A w zakresie częstotliwości 150 - 180 MHz. P-14 CX - radar pracujący w paśmie A na częstotliwości 157 MHz. P-15 - (w kodzie NATO Flat Face) - radar wczesnego ostrzegania wykorzystywany do naprowadzania 5-4-3 Goa, SA-4 Ganef, SA-6 Gainful i SA-8 Cecko. Działa w paśmie C. SAC - (Strategie Air Command) - Dowództwo Powietrznych Sił Strategicznych USA. SAM - (Surface-to-Air Missile) - pocisk ziemia-powietrze. SA-2 - (w kodzie NATO Gwdeline) - rosyjski pocisk ziemia -powietrze. Na wyposażeniu od 1959 roku. Wystrzeliwany z wyrzutni ruchomej. Powszechnie używany w działaniach w Północnym Wietnamie i na Bliskim Wschodzie. Silnik startowy na paliwo stałe; po starcie wykorzystuje paliwo ciekłe: kwas azotowy i węglowodory. Sterowanie: radiowe w powiązaniu z radarowym śledzeniem celu. Głowica: 140 kg materiału wybuchowego. Osiągi: maksymalna prędkość - 3,5 Ma, zasięg - 53 km, pułap - ok. 28 km. SA-5 - (w kodzie NATO Gammon) - rosyjski pocisk ziemia -powietrze dalekiego zasięgu. Na terenie Rosji rozmieszczono ich ponad 9.000 sztuk. Napęd: dwustopniowy silnik na paliwo stałe. Naprowadzanie radarem półaktywnym. Osiągi: maksymalna prędkość - 3,59 Ma, zasięg - ok. 300 km, pułap - ok. 30 km. SA-6 - (w kodzie NATO Cainful) - rosyjski taktyczny, ruchomy system pocisków ziemia-powietrze. Spowodował zniszczenie wielu samolotów izraelskich w czasie wojny 1973 roku. Napęd: silnik na paliwo stałe. Po wypaleniu się paliwa, pusta obudowa staje się komorą spalania silnika odrzutowego, zasilanego z generatora gazu na paliwo stałe. Naprowadzanie radarem półaktywnym i komendami radiowymi z ziemi. Głowica: ok. 90 kg materiału wybuchowego. Osiągi: maksymalna prędkość - 2,85 Ma, zasięg - ok. 30 km, pułap - ok. 20 km. SA-8 - (w kodzie NATO Gecko) - rosyjski taktyczny pocisk ziemia-powietrze krótkiego zasięgu. System celowania i wyrzutnia umieszczone są na obrotowej wieży. Radar nadzorujący ma zasięg ok. 30 km; radar prowadzący - impulsowy o zasięgu 20-25 km. Naprowadzanie: radar półaktywny i podczerwień w końcowej fazie lotu. Napęd: silnik na paliwo stałe. Głowica: 55 kg materiału wybuchowego. Osiągi: maksymalna prędkość - 2 Ma, zasięg - 9-11 km, skuteczny na pułapie od 17 m do 7 km. SA-10 - (w kodzie NATO Gmrnble) - jeden z najnowocześniejszych systemów pocisków ziemia-powietrze opracowanych przez Rosję. System może równocześnie śledzić i atakować wiele celów, i ma zdolność niszczenia celów na małej wysokości i o małym echu radarowym. Możliwość działania na różnych pułapach pozwala mu atakować takie cele, jak pociski balistyczne i nisko lecące pociski manewrujące. Napęd: jednostopniowy silnik na paliwo stałe. Naprowadzanie: półaktywne radarowe. Głowica: ok. 160 kg materiału wybuchowego. Osiągi: maksymalna prędkość - ponad 6 Ma, zasięg - ok. 120 km, pułap - ok. 40 km. SA-11 - (w kodzie NATO Gadfly) - rosyjski pocisk ziemia-po wietrze, przeznaczony do zwalczania nowoczesnych samolotów odrzutowych lecących na niskim i średnim pułapie. System umieszczony jest na pojeździe gąsienicowym, na którym również zainstalowany jest radar. Napęd: silnik na paliwo stałe. Sterowanie: półaktywne radarowe. Głowica: 160 kg materiału wybuchowego. Osiągi: maksymalna prędkość - 3 Ma, zasięg - 3-30 km, skuteczny na pułapie od 30 m do 15 km. SA-12A - (w kodzie NATO Gladiator) - rosyjski ruchomy system pocisków taktycznych ziemia-powietrze. Może przechwytywać samoloty na każdej wysokości i zwalczać pociski balistyczne oraz . manewrujące. Napęd: silnik na paliwo stałe. Głowica: 165 kg materiału wybuchowego. Osiągi: prędkość maksymalna - 3 Ma, zasięg - od 5,5 km do 70 km, skuteczny na pułapie od 80 m do 33 km. SA-i 3 - (w kodzie NATO Gopher) - rosyjski ruchomy system pocisków ziemia-powietrze, umieszczony na pojeździe gąsienicowym. Napęd: silnik na paliwo stałe. Naprowadzanie na podczerwień. Głowica: 6 kg materiału wybuchowego. Osiągi: prędkość maksymalna - 2 Ma, zasięg - od 300 m do 12 km, skuteczny na pułapie od 50 m do 6 km. Samarę Pair - radar działający w paśmie G/H w zakresie częstotliwości 6,62-6,94 GHz. Stosowany do naprowadzania SA-5. Straight Flush - radar działający w paśmie G/H na częstotliwościach 4,9-5,0 lub 6,45-6,75 GHz. Stosowany do naprowadzania SA-6. TALD - Tactical Air Launch Decoy - pozorator stosowany do odwracania uwagi samolotów przechwytujących i mylenia pocisków ziemia-powietrze poprzez nadawania fałszywego echa radarowego. Wystrzeliwany przez B-2 Spint. ZSU-23^4 - samobieżne działo przeciwlotnicze kalibru 23 mm naprowadzane radarem. ZSU-57-2 - samobieżne działo przeciwlotnicze kalibru 57 mm. Uważane za mniej skuteczne niż ZSU-23-4. 1 Zestrzelenie Nighthawka Baza lotnicza Shemya, Alaska, 7 października Dwóch wartowników w oliwkowo-zielonych zimowych kurtkach wojsk lotniczych, uzbrojonych w karabiny M-16, stało nieruchomo na śniegu. Przyglądali się jak brzydki, czarny, podobny do owada, niewidzialny dla radaru samolot rozpoznania elektronicznego RF-117C Nighthawk wyłania się powoli z podziemnego hangaru. Potężna winda z trudem wyniosła ważący 26.000 kilogramów z pełnym ładunkiem samolot na powierzchnię w lodowato zimną, alaskańską noc. Hangar zbudowano ponad dwadzieścia lat wcześniej dla samolotów szpiegowskich SR-71 Blackbird. Major Danny Sheldon odczekał, aż samolot zostanie odholowany do miejsca, gdzie będzie można wsiąść. Patrzył, jak chmurki oddechu odpływają powoli w mroźnym, nocnym powietrzu. Nighthawk stacjonował na Alasce przez ostatnie sześć miesięcy. Myśliwiec o dziwacznym kształcie okazał się większy, niż na to wyglądał. Zbliżony wielkością do F-4 Phantom albo do F-15CEagle, RF-117C był nowocześniejszą, pozbawioną uzbrojenia wersją samolotu myśliwsko-szturmowego F-117A. Takich samolotów było tylko sześć. Myśliwiec stealth został opracowany w ramach programu SENIOR TREND we wczesnych latach osiemdziesiątych. Siłom powietrznym udało się utrzymać budowę, próby w locie, a nawet późniejsze rozmieszczenie F-117A w zupełnej tajemnicy, co było niezwykłym osiągnięciem F-117A przewidziano do dokonywania ataków z małej wysokości na priorytetowe, silnie bronione cele: punkty dowodzenia, baterie artylerii przeciwlotniczej lub rakiet ziemia-powietrze naprowadzanych radarem. Model C - wersję rozpoznania elektronicznego - wyposażono w dopalacze, które pozwalały mu szybko zniknąć z rejonu zagrożenia. Tego konkretnego Nighthawka napchano aparaturą elektroniczną i radarową. Siły powietrzne chciały upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu, wysyłając go na lot próbny wzdłuż rosyjskiego wybrzeża Pacyfiku. Samolot mógł równocześnie badać częstotliwości radarów krótkiego i dalekiego zasięgu stosowanych przez Rosjan. Jak dotąd wszystkie tego rodzaju misje zakończyły się bez najmniejszego problemu. Rosyjskie stacje radarowe nie wykryły żadnego z próbnych lotów. Kanciasty samolot ze skrzydłami typu delta nie był właściwie myś liwcem w pełnym znaczeniu tego słowa. Gdyby Nighthawk rozpoczął walkę z klasycznym myśliwcem, prawdopodobnie by przegrał. Kadłuba wersji zwiadowczej nie przystosowano do wytrzymywania przeciążeń, jakie powstają w czasie walki powietrznej. Jego kształt przypominał szlifowany diament. Składał się z setek tysięcy płaskich powierzchni. Ogon w kształcie litery V był krótki i pękaty. Układ płaszczyzn powierzchni maszyny powodował, iż 'impulsy radarowe odbijały się w różnych kierunkach i praktycznie nie wracały do źródła - niezależnie od tego, pod jakim kątem wiązka impulsów padała na samolot. Do stacji radiolokacyjnej mogła dotrzeć tylko minimalna część wysłanych impulsów. Pozwalało to maszynie zbliżyć się do stanowisk SAM-ów na tyle, żeby je zniszczyć i otworzyć niebo dla F-15 i F-16, aby mogły wykonywać swoje zadania. Impulsy radarowe, które nie zostały odbite, były pochłaniane i przemieniane w ciepło. Pokrycie kadłuba Nighthcmka wykonano z kompozytu grafitowego powlekanego materiałem pochłaniającym impulsy radarowe. Nowy samolot został zaprojektowany w zakładach Lockheeda w Skunk. Łatwo było zrozumieć, dlaczego maszyna ta stała się jednym z najbardziej zazdrośnie strzeżonych sekretów sił powietrznych Stanów Zjednoczonych. - Nie wiem, co wolę: zimno, czy wilgoć - mruknął major Sheldon, zbliżając się do Nighthcmka. Wcześniej pilotował F-111 w 48. Grupie Myśliwców Taktycznych stacjonującej w Lakenheath w Wielkiej Brytanii. Wychował się w środkowym Wyoming, a uczył się w Akademii Sił Powietrznych w Colorado Springs. Wyjazd do Wielkiej Brytanii oznaczał ogromną zmianę. Nigdy nie przyszło mu do głowy, że będzie tęsknił za chłodnym i wilgotnym powietrzem Po dwóch miesiącach mrozów, perspektywa angielskiego klimatu wydawała mu się atrakcyjna. Na Nighthawku szkolił się w Newadzie nad pustynią rozciągającą się na północ od bazy lotniczej Nellis. Wchodził w skład wyspecjalizowanej grupy pilotów, których zakwaterowano w Tonopah. Nazwali się Pierwszą Drużyną Tajnych Strażników. Danny lubił pilotować Nighthawka. Wymagało to najwyższych umiejętności. Instruktorzy zawsze powtarzali: Jeżeli cię nie znajdą, nie zrobią ci krzywdy". Podobała mu się ta myśl. Gdy zakładał i zapinał hełm, poczuł zapach nafty lotniczej. Trasa dzisiejszego lotu wiodła wzdłuż wybrzeży Kamczatki, nad Morzem Ochockim, a następnie zawracała na południe i prowadziła prosto do jednej z najnowszych rosyjskich stacji radarowych na Sachalinie. Zdjęcia satelitarne, jakie przeglądał Sheldon, pokazywały dużą liczbę nowych stanowisk SAM-ów wokół stacji. CIA i siły powietrzne wysyłały Nighthawki, żeby zobaczyć, co się tam dzieje. Jak w przypadku wszystkich operacji tego rodzaju, Danny wiedział, że będzie zupełnie sam w czasie tego lotu w głąb rosyjskiej przestrzeni powietrznej. Miał zachować ciszę radiową, a w razie kłopotów jedynym sposobem wezwania pomocy pozostanie skontaktowanie się z RC-135VStratolifter, który będzie krążył na wschód od Sachalinu. Specjalnie przystosowany Boeing 707 zazwyczaj patrolował rejon w pobliżu tej wyspy. Nie powinno więc nikogo specjalnie zdziwić, kiedy wielki, czterosilnikowy samolot pojawi się na ekranach operatorów radaru stacji Maskirowka. Po zakończeniu misji Sheldon miał lądować w bazie Misawa w Japonii, skąd ciężki transportowiec C-5A odwiezie myśliwiec z powrotem do Shemya. Rzucił okiem na instrumenty, zanim przesunął dźwignie ciągu półtora centymetra do przodu, kołując w kierunku początku ciemnego pasa startowego. - Zjawa osiem-dwa-siedem. Pozwolenie na start. Kurs dwa-zero-trzy - zaskrzeczała wieża. Sheldon jeszcze raz sprawdził listę procedury przedstartowej. Temperatura w kabinie wynosiła zaledwie sześć stopni, dzięki czemu osłona kabiny nie będzie oszroniona od wewnątrz, a jego obraz w podczerwieni nie będzie różnił się od tła. Major Sheldon obrócił maszynę i ustawił ją na środku pasa startowego, zwiększył ciąg silnika, a gdy myśliwiec osiągnął prędkość 260 kilometrów na godzinę, podniósł się w powietrze. RC-1 35V Strfitolifter - Ustaw autopilota na sześć tysięcy. Pójdę zobaczyć, jak sobie radzi reszta załogi - powiedział kapitan. - Tak jest, sir. Przejmuję maszynę - powiedział drugi pilot z prawego fotela. Lśniący, czterosilnikowy samolot odbywał rutynową misję. Leciał na północ, tuż poza granicą japońskiej przestrzeni powietrznej. Standardowy RC-135 mógł lecieć z prędkością 880 kilometrów na godzinę, chociaż większość misji odbywała się przy możliwie jak najmniejszej prędkości, aby przebywać w rejonie celu tak długo, jak było trzeba. Wystartowali z bazy na Okinawie pięć godzin wcześniej i uzupełnili paliwo w powietrzu nieopodal południowych wybrzeży Japonii, Teraz lecieli wzdłuż łańcucha Wysp Kurylskich. Wkrótce zniżą lot do kilkuset metrów nad powierzchnią morza. Wtedy zawrócą i skierują się w stronę Sachalinu, żeby zobaczyć, jakiego narobią tam zamieszania. Nie byli nowicjuszami w tej robocie. Załoga z dumą wymalowała na burcie z pół tuzina czerwonych sylwetek Su-24 Fencr. Każda oznaczała udaną penetrację rosyjskiej przestrzeni powietrznej i wycofanie się bez wykrycia. Trzydziestodwuletni kapitan Douglas Brooks przeszedł przez drzwi w metalowej grodzi oddzielającej kabinę pilotów od reszty samolotu. Siedział w swoim fotelu przez ponad pięć godzin i teraz chciał się trochę rozruszać, zanim nastąpi najtrudniejsza część misji, czyli lot wzdłuż granicy rosyjskiej przestrzeni powietrznej. Kiedy wstępował do lotnictwa dziesięć lat temu po ukończeniu studiów, nigdy nie przypuszczał, że będzie musiał nadstawiać karku tu, na granicy. Kombinował sobie, że bezpiecznie będzie nauczyć się pilotować wielosilnikowe samoloty transportowe, służyć ojczyźnie przez kilka lat, a następnie usiąść za sterami 737 albo MD-80-w dużej linii lotniczej. Przeniesie się do dużego miasta, ożeni, będzie miał rodzinę, BMW i roczny dochód wyrażający się sześcioma cyframi. Plany te jednak jakoś nie doczekały się realizacji i, ku swemu zaskoczeniu, kapitan Brooks nie uważał, że stało się coś strasznego. Kochał tę robotę. Wyprawy w głąb nieprzyjacielskiego terytorium dawały mu przeżycia, których nigdy by nie zaznał latając codziennie z Bostonu do Miami, niczym podniebny kierowca autobusu. Praca w towarzystwie lotniczym mogła poczekać. Jeżeli zaś chodziło o małżeństwo, to był zbyt zajęty, żeby się nawet rozejrzeć za jakąś dziewczyną. Brooks wszedł do tylnej części RC-135. W czterech rzędach siedzieli tam technicy obsługujący swoje wielozadaniowe konsole. Do ich obowiązków należało obserwowanie wszystkiego - poczynając od radaru pogodowego po najnowocześniejsze przyrządy pokładowe i elektroniczne urządzenia zapisujące. Gdy Brooks szedł przez zaciemnioną kabinę, mógł łatwo odczytać dane na ekranach kolorowych monitorów. Kiedy upewnił się, że wszystko przebiega gładko, wrócił do kabiny pilotów, żeby przy gotować się do lotu wzdłuż rosyjskiego wybrzeża. - Wygląda na to, że wszystko jest w porządku, poruczniku - powiedział Brooks, wyglądając przez okno kabiny na czyste niebo. - Aż trudno uwierzyć, że taka piękna pogoda. Sięgnął po pasy i zaczął przypinać się do fotela. Porucznik J. ci. Kil nie odrywał oczu od instrumentów. Nie był pewien, czy powinien czuć się przerażony, czy zaszczycony, że kapitan pozwolił mu samodzielnie prowadzić RC-135. Ostatecznie był to do piero jego drugi lot w charakterze drugiego pilota. Może to był sposób Brooksa, żeby nabrał pewności siebie. A może, myślał, jestem tak dobrym aktorem, że nie zauważył, iż mój żołądek szaleje ze strachu. W każdym razie porucznik Hill był zadowolony, że dowódca wrócił na swój lewy fotel i był gotów znowu przejąć stery. - Czy coś się dzieje w okolicy, Hill? - zapytał Brooks, zakładając hełm - Mamy samolot pasażerski ze dwadzieścia pięć kilometrów na wschód od nas. To jedyny ruch w tym rejonie. Jakiś 747 albo DC-10 w drodze do Hongkongu. W środku pewnie stado bogatych facetów. - Dobrze. Kurs dwa-cztery-pięć i powoli zmniejszaj wysokość. Lecieli teraz w kierunku południowo-wschodniego cypla Sachalinu. Upłynie jeszcze kilka minut, zanim radar wczesnego ostrzegania dalekiego zasięgu ze stacji Maskirowka ich namierzy. Tymczasem Brooks mógł się odprężyć. Nagle na środku tablicy przyrządów zapłonęło czerwone światełko ostrzegawcze. - O, kurczę! Co to jest? Wykrył ich nieprzyjacielski radar gdzieś na północy. - Nigdy dotąd nie udało się im wykryć nas tak wcześnie - zauważył Brooks, patrząc na Hilla. - Zejdź niżej. Musimy się lepiej temu przyjrzeć. Chciałbym sprawdzić, czy ta emisja pochodzi z Maskirowki, czy też Rosjanie zafundowali sobie nowy radar... RF-117CNighthawk Major Danny Sheldon wykonał powolny zwrot i wyszedł na kurs południowy. Upłynie jeszcze co najmniej piętnaście minut, zanim Rosjanie będą mogli go wykryć. Nawet wtedy jednak będzie przypominać niewyraźną smugę na ekranie radaru dalekiego zasięgu. Mógł sobie wyobrazić, jak operator usiłuje wyregulować aparaturę. Po kilku nie udanych próbach odpuści sobie myśląc, że to duże stado ptaków albo jakaś anomalia atmosferyczna. Rzucił okiem na przyrządy. Po prawej na górnej części tablicy były umieszczone lampki ostrzegawcze dla wszystkich częstotliwości radaru i odpowiadających im długość fal - A/B i B/C dla radarów dalekiego zasięgu o większej długości fal, C/d, e/F i G/H w zakresie średniego zasięgu i I/J, J/K i K w zakresie fal krótkich. Dla każdego pasma radarowego zapali się inna lampka. Danny opuścił nieco nos maszyny i ujął ciągu. Panoramiczny wskaźnik HUD i noktowizor wbudowany w hełm pozwalały mu dokładnie obserwować otoczenie. Dostrzegł szybko zbliżające się ku niemu wybrzeża Sachalinu. Jak dotąd wszystko idzie dobrze, pomyślał, i włączył laser śledzący teren, pozwalając mu przez chwilę pracować w reżimie jałowym, zanim go uaktywni. Laser wysyłał krótkie impulsy co sekundę. Ich odbicie było następnie analizowane przez trzy komputery pokładowe Nighthawka. Danny miał tylko pilotować samolot. Komputer utrzyma maszynę na właściwej wysokości i na zaprogramowanym kursie. Laser pracował "cicho". Nie można było go wykryć. Był znacznie lepszy niż "hałaśliwy", konwencjonalny radar śledzący teren. Trzy minuty później major przeleciał nad linią brzegową. Sprawdził wysokość i wprowadził do komputera nawigacyjnego odpowiednie dane na temat położenia maszyny. Włączył również komputer wywiadu elektronicznego. Obwody scalone komputera skatalogują częstotliwości stosowane przez różne radary używane przez rosyjskie wojska obrony powietrznej. Ta misja miała na celu skatalogowanie radarów dalekiego zasięgu stacji Maskirowka. Zebrane informacje będą również udostępnione Japonii, co pozwoli na polepszenie koordynacji obrony na odcinku północnym. Danny poczuł dreszcz przebiegający po krzyżu. Zimno przenikało przez jego kombinezon lotniczy. Kiedy z tym skończę, spędzę tydzień na Hawajach, smażąc się na słońcu z jakąś gorącą babką, obiecał sobie w duchu. W tej właśnie chwili na tablicy przyrządów zapłonęło światełko ostrzegawcze radarowego pasma A. Impulsy rosyjskiego radaru ze stacji Maskirowka dotarły do jego maszyny. Stacja radarowa Maskirowka, Sachalin Operator pochylił się nad ekranem, żeby się lepiej przyjrzeć. Za mglony kształt znikał i pojawiał się przy każdym obrocie promienia. Podporucznik starał się upewnić, że rzeczywiście coś odkrył, zanim przekaże wiadomość generałowi. Kształt znowu pokazał się na ekranie. - Co to jest? - zapytał generał. - Nie jestem pewien. Może to zamieć śnieżna, ale porusza się zbyt szybko. O, teraz zniknął! Obydwaj przyglądali się czekając, aż kształt znowu się pojawi. Po minucie pojawił się rzeczywiście. - Co o tym myślicie? - Nie jestem pewien. - Operator oderwał oczy od ekranu. - Już kiedyś coś takiego widziałem. - Samolot? - Nie mogę go dobrze namierzyć. Porusza się, jakby chciał się maskować. - Poruczniku, dajcie mi generała Jefimowa na bezpiecznej linii. Centrum Badawcze Ramieńskoje, pięćdziesiąt kilometrów na południe od Moskwy Głęboko we wnętrzu betonowego bunkra, pięćdziesiąt metrów pod ziemią, w pomieszczeniu wielkości połowy boiska piłkarskiego znajdował się superkomputer. Nazywał się Zaszczitnik, czyli Obrońca. Otoczona szklanymi ścianami sala kontrolna zapewniała widok na salę komputera. Operatorzy widzieli komputer w sąsiednim pomieszczeniu. Wyglądał jak ogromny, czarny potwór morski z dziesięcioma mackami. Jednostkę centralną ustawiono w środku. Wokół niej rozmieszczono dziesięć mniejszych, które połączono z nią grubymi kablami. Według norm zachodnich, komputer był ogromny. A jednak, przy ograniczonych możliwościach technologicznych udało się Rosji zbudować urządzenie, które mogło się równać, a nawet przewyższało wszystko co dotąd na Zachodzie zbudowano. Centrum dowodził generał wojsk obrony powietrznej. Technicy obsługiwali komputer i terminale w sali poniżej. Telefon zadzwonił dwukrotnie. Generał podniósł słuchawkę. - Poczet Sztandarowy - zgłosił się kryptonimem - Generale, tu stacja Maskirowka. Śledzimy prawdopodobny cel. Pasuje do danych, które nam przesłaliście. - Tak szybko? - zapytał Jefimow, łagodnie uśmiechając się. - Czy podnieśliście poziom mocy? - Tak. Nie możemy jednak nic sprecyzować, ale za każdym razem, kiedy udaje się nam zlokalizować go, jest dalej w głębi lądu. Posuwa się z północy. Jestem przekonany, że to amerykański samolot. - Rozumiem. System jest gotów. Możecie go uruchomić według uznania. Mam zezwolenie z Moskwy. W słuchawce zapadła cisza. - Przygotujcie się. Wchodzimy do akcji za pięć minut - powiedział Jefimow do swoich ludzi. W centrum kontrolnym zamarł ruch. Wszyscy zajęli swoje miejsca. RF-11 7C Nighthawk Major Danny Sheldon znieruchomiał, kiedy zobaczył, jak na tablicy przyrządów zapalają się i gasną lampki ostrzegawcze. Ruscy kierowali wszystkie swoje radary na jego maszynę. - Co u diabła?... Dawniej nic takiego się nie zdarzało - mruknął. Przyjrzał się dokładniej, żeby sprawdzić, czy któryś z radarów nie namierzył jego maszyny. Ale nie. Przechylił drążek sterowy w prawo, chcąc dowiedzieć się, czy zajdą jakieś zmiany, kiedy impulsy zaczną docierać do niego pod innym kątem. - OK. Zobaczymy, co tam macie. Mogę się założyć, że na tej maszynie mogę przelecieć wam przed samym nosem. Major znajdował się od dwudziestu minut wraz ze swoją maszyną w rosyjskiej przestrzeni powietrznej nad Sachalinem. Stacja radarowa Maskirowka była wciąż oddalona o ponad 480 kilometrów. Sheldon starał się przypomnieć sobie, co mówili mu oficerowie wywiadu o radarze wczesnego ostrzegania w stacji Maskirowka. Był to radar działający w paśmie A na najdłuższych falach, co oznaczało, że mógł wykryć Nighthawka na maksymalnym zasięgu. Jednakże, jak Danny Sheldon wiedział, w miarę zbliżania się do stacji radarowej i zwiększania się mocy sygnału, charakterystyka kształtu maszyny stanie się mniej wyraźna. Poszczególne płaszczyzny Nighthawka będą rozpraszały impulsy radarowe docierające do samolotu. Im bliżej zatem stacji radarowej, tym mniej prawdopodobne, że system go namierzy i będzie śledził. Przeprogramował komputer na lot na wysokości 50 m nad ziemią. Nighthawk zareagował powoli, jakby niechętnie. Stacja radarowa Maskirowka, Sachalin Operator radaru wyczuwał panujące napięcie. Po brzmieniu głosu generała mógł zrozumieć, że mają wreszcie cel, na jaki oczekiwali. To była szansa dla dowódców, żeby sprawdzili PROGRAM. Jego oczy błądziły po ekranie w poszukiwaniu celu. W chwilę później sygnał komputera powiadomił go, że jego radar namierzył niezidentyfikowany samolot opodal wschodniego wybrzeża wyspy. Silny sygnał powracający pozwolił rozpoznać cel jako amerykański RC-135, samolot zwiadowczy, a raczej szpiegowski. - Cel namierzony, panie generale... na kursie zero-osiem-osiem. To RC-135. - Przerwać obserwację. Nie potrzebujemy tego zapisu. Czy znaleźliście ten cel na północy? Ten nas interesuje najbardziej. - Generał przechadzał się tam i z powrotem po drugiej stronie dużego ekranu świecącego bursztynowym światłem Operator ponownie skoncentrował uwagę na górnej części ekranu. - Mam go, generale. Kurs jeden-siedem-osiem, pułap czterdzieści cztery metry, prędkość sześćset osiemdziesiąt kilometrów na godzinę. Leci prosto na nas. O, zniknął! Nie! Jest znowu! Obserwował ekran, na którym cel pojawiał się i znikał. Generał zaglądał mu przez ramię. - Gubimy go, ale wraca i mamy go na tyle długo, że możemy go śledzić. Nie namierzajcie, dopóki nie wydam rozkazu. Sprawdźcie dobrze, poruczniku, czy nie ma żadnego naszego samolotu w tym rejonie. Połączcie mnie ponownie z generałem Jefimowem - powiedział generał, zwracając się do oficera łączności. - Chcę, żeby on też śledził tę sprawę. Gdzie jest cel? Generał znowu patrzył na ekran. - Idzie kursem jeden-osiem-dwa na wysokości pięćdziesięciu metrów. Prędkość sześćset siedemdziesiąt pięć kilometrów na godzinę. Jest trzysta dwadzieścia dwa kilometry na północ od nas. Idzie prosto na naszą stację. RF-117C Nighthawk Danny Sheldon wyciągnął plastikową butelkę z wodą z kieszeni kombinezonu i przepłukał zeschnięte usta chłodnym płynem. Obserwował jak komputer tworzy barwne, holograficzne obrazy na szybie HUD. Zarys horyzontu był pomarańczowo-czerwony. Kurs, prędkość i wysokość pokazane były na zielono. Gdyby w tym rejonie pojawił się inny samolot, komputery pokładowe sklasyfikowałyby go albo jako przyjazny, albo wrogi. Przyjazny zostałby przedstawiony w postaci błękitnego trójkąta. Maszyna nieprzyjacielska byłaby pokazana na żółto. Trójwymiarowy efekt wyświetlacza HUD pomagał pilotowi podejmować szybkie decyzje. Błędna lub spóźniona decyzja mogła oznaczać śmierć. Światełka jakiejś niewielkiej wioski zajaśniały po lewej stronie. Wykonał skręt w lewo, osłonięty wysokim wzgórzem. Laser śledzący teren znowu włączył się, kiedy samolot przeskoczył nad grzbietem wzniesienia. Po prawej Sheldon zauważył głęboki WĄWÓZ, skręcił ku niemu i zniżył lot. W tym momencie zauważył coś, co wyglądało jak przekaźnik mikrofalowy. Jego biała, wklęsła antena była wyraźnie widoczna w noktowizorze. Sprawdził program lotu. Za dwanaście minut powinien być nad stacją radarową. Nie ma się czym przejmować, Nagle w słuchawkach rozległ się głośny świergot. Pieśń wachlarza! Poderwał się. Zapłonęły światełka ostrzegawcze radarowych pasm C i E. Namierzyły go radary. Na szybie HUD pojawiły się dwie żółte strzały mierzące z góry w jego samolot. Strzały wyobrażały nakierowane nań radary. Gdyby Rosjanie włączyli swoje radary wcześniej, mógłby przelecieć między dwoma emiterami unikając ich. Gdyby... Piętnaście kilometrów na południe, samotny operator radaru SA-2 siedział w wozie dowodzenia, kręcąc gałkami kontrolnymi ekranu. Dwa, przypominające kształtem wachlarz, promienie radaru emitowane przez anteny talerzowe poruszały się równomiernie po niebie. Dane operator mógł odczytać ze specjalnego ekranu, na którym podane były odległość, wysokość i kierunek poruszania się celu. Urządzenie to mogło równocześnie śledzić i namierzać do sześciu celów. Operator przygotowywał się do odpalenia rakiet. Rozkazy już były wydane. Obserwował cel na swym bursztynowym ekranie. Zbliżał się wolno z północy do jego stanowiska. Świergot wciąż brzmiał w słuchawkach. Teraz Danny Sheldon zrozumiał, dlaczego trzydzieści lat wcześniej piloci amerykańscy w Wietnamie nazwali radar pieśnią wachlarza. Ten dźwięk w słuchawkach wywołany impulsami radarowymi był jak muzyka, uwodzicielska i przerażająca zarazem Rosjanom udało się namierzyć jego samolot nie jednym, ale dwoma radarami. To była nowość. Danny rzucił okiem na wskaźnik największego zagrożenia umieszczony pod systemem HUD. Uzyskał informację, że pociski nie zostały jeszcze odpalone. Pokiwał skrzydłami. Cholera, powinienem być lepiej przygotowany psychicznie, pomyślał. Ostatni namiar radarowy na Nighthawka nastąpił, kiedy maszyna leciała prosto w kierunku anteny. Myśliwiec miał, zgodnie z planami, rozpraszać 99,8 procenta impulsów radarowych, które docierały do niego. Reszta miała być pochłaniana. Danny przechylił drążek mocno w prawo i myśliwiec skręcił o pięćdziesiąt stopni. Zwiększył ciąg i zaczął się wznosić. Wysokość zwiększała się w tempie 500 metrów na minutę. Kiedy maszyna znalazła się na pułapie ponad dwustu metrów, pchnął drążek sterowy do przodu, wyszedł ze skrętu i wyrównał. Operator nie musiał już czekać. Radar wyraźnie namierzył obcy samolot. Pozwolił, aby cel wszedł w maksymalny zasięg systemu. - Teraz - powiedział półgłosem i trzykrotnie nacisnął guzik odpalenia. Dwa tysiące metrów od niego ruszył silnik na paliwo stałe pierwszego SA-2, wyrzucając pióropusz płomieni. Jego zwrócony ku tyłowi transponder radarowego pasma C natychmiast zaczął odbierać dane naprowadzające z komputerów kontroli ognia. Pocisk pomknął prosto do celu. Żółte, ostrzegawcze strzały radaru na wyświetlaczu HUD wskazywały prosto na RF-117C W oddali pojawił się błysk, po nim drugi i trzeci. Odpalili rakiety. Patrzył na zbliżające się słupy ognia. Pierwszy minie go o jakieś osiemset metrów. Tak przynajmniej informował wskaźnik zagrożenia. Dwa pozostałe jednak zmierzały prosto do celu. Jeżeli nie zmieni kursu, pociski go trafią. Od momentu, w którym zauważył SAM-y minęły zaledwie sekundy. Czekał, aż światełko ostrzegawcze HUD zmieni się na czerwone, następnie opuścił nos maszyny w dół i ostro znurkował. Dwie rakiety przemknęły nad jego głową i wybuchły jakieś siedemdziesiąt metrów dalej. Słyszał jak odłamki zagrzechotały w motylkowe usterzenie. Major Sheldon odetchnął głęboko, sprawdził wskazania przyrządów i wrócił do obserwacji horyzontu. Skierował maszynę w stronę otwierającego się przed nim wąwozu, utrzymując ją na wysokości około dwudziestu pięciu metrów. Wolno uniósł maszynę i wyprowadził ją spomiędzy granitowych ścian. Wykonał zwrot o dziesięć stopni na południe i kontynuował wznoszenie. Obserwował przyrządy. Wskazówka wysokościomierza minęła właśnie osiemset metrów. Był zupełnie bezbronny. Nie mógł walczyć. Jeszcze raz rzucił okiem na przyrządy. Prawy silnik nieco się przegrzewał. Podregulował system chłodzenia, który mieszał zimne powietrze z gazami spalinowymi, żeby utrudnić wykrycie maszyny w podczerwieni. Znowu zabrzmiało ostrzeżenie radarowe. Tym razem HUD sygnalizował działanie SA-6. Skierował się w stronę przeciwną od szukającego go radaru i kontynuował lot w kierunku stacji radarowej. Nie pozostało nic innego do zrobienia. Stacja radarowa Maskirowka, Sachalin - Panie generale, otrzymałem właśnie potwierdzenie, że w tym rejonie nie ma żadnego rosyjskiego samolotu - zameldował porucznik. - Dowództwo obrony powietrznej sugeruje jednak kontakt wzrokowy przed atakiem. Jeżeli to samolot cywilny, trzeba zmusić go do lądowania. - Kontakt wzrokowy! To nie jest samolot cywilny. Amerykanie chcą zrobić z nas idiotów. Przedstawcie dowództwu naszą sytuację i powiedzcie, że uważam, iż mamy doczynienia z jakimś nowym typem amerykańskiego samolotu w naszej przestrzeni powietrznej. Powiedzcie też tym idiotom, żeby wyłączyli radary naprowadzające. Ma podejść bliżej. Za pięć minut cel znajdzie się nad największą koncentracją pocisków przeciwlotniczych. Macie go zestrzelić! Porucznik wydał rozkaz wyłączenia radarów naprowadzających. - Skontaktujcie się z dowództwem w Ramieńskoje. Zameldujcie, że byliśmy w stanie wyśledzić cel i możemy go zaatakować - rozkazał generał. Kilka chwil później porucznik łączności wysłał przez satelitę zakodowany sygnał elektroniczny do tajnego kompleksu radarowego w Centrum Badawczym Ramieńskoje, położonym na południe od Moskwy. Porucznik nie wiedział o tym, że pracował tam najnowocześniejszy komputer świata, współpracujący z analizatorami radarowymi po łączonymi między innymi z radarem działającym w paśmie A w stacji Maskirowka. To właśnie pozwalało im śledzić cel, który uznano za amerykański samolot specjalny. O tym już wiedział dowódca podziemnego kompleksu w Ramieńskoje. RF-117C Nighthawk - Nie... to bez sensu - mruknął Danny Sheldon. Opanowało go dziwne uczucie jak gdyby wszystko, co się dotąd wydarzyło było tylko snem. Lampki ostrzegawcze zgasły. HUD wyświetlał tylko informacje standardowe i odnotowywał jedynie radar dalekiego zasięgu w paśmie A ze stacji Maskirowka, który omiatał niebo na południe od jego pozycji. Nie miał wątpliwości, że to do niego strzelano. Pilotował jedyny samolot w tym rejonie i inaczej nie można było sobie tego wytłumaczyć. Z drugiej strony, nie powinien być tym zaskoczony. Nighthawk był samolotem nowym, ciągle w stadium prób i ocen. Wiedział, że tylko od niego zależało, czy kontynuować misję, czy skierować maszynę wprost do bazy w Japonii. Sheldon zastanawiał się. Ostatecznie zagrożenie nie było tak wielkie, wciąż nie byli w stanie dokładnie go namierzyć. Nighthawk zachowywał się tak, jak oczekiwano. Inaczej byłby już zestrzelony. Ponadto, informacje, które zbierał, mogły przyczynić się do ocalenia życia innych w podobnej sytuacji. Zniżył lot i znowu włączył laser śledzący teren. Nastawił autopilota na wysokość siedemdziesięciu metrów. Jeżeli znowu zaczną strzelać, zniknę stąd, postanowił. Do tego czasu będę wypełniać zadanie. RF-117C nabierał prędkości w locie nurkującym. RC-135 Stratolifter Kapitan Brooks poczuł napływ adrenaliny. Coś się działo nad Sachalinem i wcale mi się to nie podobało. Dostroił aparaturę i spoglądał to na czerwone lampki na tablicy przyrządów, to na czarne niebo za oknem Gwiazdy migotały nad głową. Radar pogodowy wskazywał jedynie nie wielkie skupisko chmur na północy. Nie usłyszał sygnału zapowiadającego nadejście meldunku przesyłanego siecią komputerową. - Kapitanie, to właśnie przyszło faksem. Głos porucznika Hilla przywrócił go do rzeczywistości. - Oznakowane jako BARDZO PILNE, sir. Brooks odczekał, aż drugi pilot znowu przejmie wolant, zanim wziął do ręki depeszę i otworzył ją. - O, do diabła! Wywiad podaje, że Rosjanie prawdopodobnie strzelają do jednego z naszych samolotów zwiadowczych nad Sachalinem. - Jaki to samolot, sir? - Nie podają. - Brooks zaczął rozumieć sytuację. - Jego lot musi być jedną z przyczyn naszej misji... Dowództwo mówi, że jeżeli wpadnie w kłopoty, będzie się z nami kontaktować. Mamy rozkaz pozostać na kursie i nagrywać wszystko. - Uwaga, załoga - powiedział kapitan Brooks, włączywszy pokładowe głośniki. - Coś ważnego dzieje się nad Sachalinem. Uruchomić wszystkie urządzenia nagrywające i natychmiast meldować, jeżeli wychwycicie coś niezwykłego. - To wszystko jest niezwykłe, panie kapitanie - zauważył porucznik Hill. - Cóż, poruczniku, ma pan zupełną rację. Rekrut wyrabia się, pomyślał Brooks. RF-117C Nighthawk Sheldon dwukrotnie sprawdził działanie komputera, który rejestrował częstotliwości, szerokość promienia i prędkość obrotów anten rosyjskich radarów poszukiwawczych. Siły powietrzne chciały wiedzieć, ile impulsów trafiało w samolot przy każdym obrocie anteny. Narastanie echa, czyli czas, w jakim samolot był w kontakcie z promieniem mógł być następnie porównany z szerokością promienia i czasem, jaki radar po trzebował na dokonanie jednego przejścia. Z tych danych można było wyliczyć charakterystykę energii, jaka musiała być wysłana w kierunku anteny przez elektroniczne środki przeciwdziałania, żeby ją oślepić. Danny Sheldon zwiększył ciąg silników i zaczął się wznosić, żeby ustawić się przodem do anteny, zapewniając w ten sposób maksymalne odbicie. Za godzinę będę w Japonii i napiję się piwa, pomyślał. HUD zapłonął nagle na żółto. Musnął go radar poszukujący rakiet przeciwlotniczych. Wykonał ostry zwrot. HUD pokazywał lukę w osłonie radarowej, jakieś pięć kilometrów przed nim. Nachylił nos maszyny o pięć stopni, żeby nabrać prędkości. Machinalnie włączył elektroniczne urządzenia zakłócające. Prędkość wzrosła tymczasem do siedmiuset czterdziestu kilometrów na godzinę. Ściągnął drążek sterowy na siebie i wyrównał na wysokości czterystu metrów. Tablica zagrożeń nic nie sygnalizowała. HUD pokazywał jednak cztery radary poszukiwawcze wyrzutni rakiet przeciwlotniczych - dwa za nim i dwa wciąż przed nim. po jednym z każdej strony jego trasy. Nagle lampki ostrzegawcze znowu zapłonęły. Znowu dotarły do niego impulsy na wszystkich pasmach. Co za cholerne gówno, pomyślał Danny, Teraz te dwa radary poszukiwawcze z przodu były skierowane na niego. Oba namierzyły go w pasmach E i C. Tym razem jednak nie była to pieśń wachlarza. To coś innego. W hełmie słyszał terkot. Tablica zagrożeń sygnalizowała start trzech rakiet ziemia-powietrze przed nim i nieco w lewo. Można było je wyraźnie zobaczyć na tle ciemnej ziemi. Wykonał zwrot w prawo. Wcisnął guzik wyrzutnika pasków metalizowanej folii, ściągnął drążek sterowy na siebie i zwiększył ciąg silników. Ostrożnie - mitygował się - jeszcze nie czas na dopalacze. Musiał nabrać wysokości, żeby wymanewrować rakiety. Pierwsze dwie zawróciły w kierunku chmury pasków folii. Miną go o kilka tysięcy metrów. Trzecia, która wystartowała ostatnia, szła jednak za nim Wykonał zwrot w lewo. Pocisk był teraz nieco z prawej i wciąż się wzbijał. Znowu nacisnął guzik wyrzucający paski folii. Rzucał maszyną w lewo i w prawo. Był już na wysokości poniżej stu metrów. Poczuł, że przeciążenie maleje. Zadarł nos maszyny i zwiększył moc silników. Ponownie pocisk chybił. Jasny rozbłysk eksplozji spowodował, że Danny przez chwilę nic nie widział. Wyszedł wyżej i zawrócił na północny zachód. Był rozdygotany po serii gwałtownych manewrów. Światełka ostrzegawcze nadal płonęły, ale tablica zagrożeń niczego nie wskazywała. Pod sobą i po lewej widział błyski wystrzałów artylerii przeciwlotniczej. Pociski jednak mijały jego maszynę z tyłu. Trzeba spieprzać stąd i ratować maszynę, pomyślał. Nagle myśliwiec szarpnął się gwałtownie. Odłamek pocisku przeciw lotniczego kalibru 55 mm trafił w lewą stronę RF-117C, rozbijając jego grafitowe poszycie. Prędkość zaczęła spadać. Danny starał się wyrównać na tysiącu stu metrach, zwiększając ciąg silników. - Lewy silnik, lewy silnik - odezwał się kobiecy głos komputera pokładowego z głośniczka umieszczonego po lewej stronie ekranu. Obroty silnika spadały. Wcisnął przełącznik, żeby wyciszyć denerwujące ostrzeżenie. Samolot przechylił się w lewo, gdy silnik zamilkł. Danny wcisnął prawy pedał orczyka, starając się wyrównać lot uszkodzonej maszyny. Utrzymywał się na pułapie 1.300 metrów. Znowu ożyła tablica zagrożeń. Samolot został namierzony przez radary działające w pasmach I/J, C i E Pchnął dźwignię dągu do przodu i leciał na dopalaczu na jednym silniku. Maszyna drżała, gdy Danny znowu zmuszał ją do wznoszenia się. Kiedy osiągnął 1.700 metrów, odebrał ostrzeżenie o starcie rakiet. Pojawiły się nieco z przodu, po lewej. Obserwował, jak się wzbijały, zakręcając ku niemu. Czekał z reakcją do ostatniej chwili... gwałtownie ściągnął drążek sterowy na siebie. Samolot wzbijał się teraz pod kątem 45 stopni. Nacisnął guzik i spod brzucha maszyny wypadła magnezjowa flara. Skręt w lewo i odepchnął od siebie drążek sterowy, kierując nos maszyny ku ziemi. Prędkość wzrosła do ponad tysiąca kilometrów na godzinę. - Teraz - mruknął do siebie. Szarpnął drążek sterowy tak mocno, jak tylko potrafił. Równocześnie zwolnił kolejną chmurę pasków folii. Obserwował wskaźnik przeciążenia. Trzy... cztery... pięć g. Przy sześciu g maszyna rozpadnie się. Pięć i pół g. Przyciągnął drążek sterowy. Czuł, jak przeciążenie maleje. Wyrównał na wysokości osiemdziesięciu metrów. Prędkość utrzymywała się na poziomie 550 kilometrów na godzinę. Obie rakiety przemknęły obok flary i wybuchły w odległości około stu metrów od siebie. Danny jeszcze zniżył lot. - Teraz mnie znajdźcie! - zawołał. Jeszcze raz rzucił okiem na przyrządy. Automatyczna kontrola wychylenia klapolotek lewego skrzydła została uszkodzona. Teraz będzie jeszcze trudniej pilotować maszynę. Spojrzał na HUD, żeby sprawdzić, czy utrzymuje prędkość i wysokość. Zniżył lot jeszcze o dziesięć metrów i zwiększył ciąg. Czuł, że po policzku ścieka mu kropla potu. RC-135 V Stratolifter - Zawróć w prawo, kurs dwa-trzy-trzy. Wyjdź na sześć tysięcy - powiedział Brooks. - Zobaczymy, czy uda się nam połączyć z tym samolotem zwiadowczym. Zjawa osiem-dwa-siedem, tu baza - powiedział do mikrofonu. - Odbiór. Żadnej odpowiedzi. - Do diabła, Zjawa, odezwij się - powiedział Brooks. Jeszcze kilka razy próbował go wywołać. - Kapitanie, radar nawigacyjny pokazuje, że jesteśmy jakieś sto trzydzieści kilometrów od wybrzeży rosyjskich i zbliżamy się - przerwał mu porucznik Hill. - Dobrze. Kiedy zbliżymy się na osiemdziesiąt kilometrów, zawróć na północ. Polecimy wzdłuż wybrzeża. Wejdź na siedem tysięcy. Hill ściągnął na siebie drążek sterowy, unosząc nos maszyny o trzy stopnie i zwiększając nieco ciąg silników. Brooks włączył mikrofon telefonu pokładowego i połączył się z sierżantem Walterem E. Nelsonem. Sierżant, prawie o piętnaście lat starszy od Brooksa, miał również o piętnaście lat więcej doświadczenia. Do jego zadań należało monitorowanie rosyjskich transmisji radiowych i radarowych z Sachalinu. Jeżeli ktokolwiek mógł powiedzieć Brooksowi coś o tym, co się naprawdę działo, był to siwowłosy sierżant Nelson. - Sierżancie, co się tam dzieje? Odpalają rakiety? Nelson, nie odwracając się od swojej konsoli, sięgnął po mikrofon. - Tak, kapitanie. Naliczyłem już osiem. Pięć w ciągu ostatnich dwudziestu minut. O ile wiem, jeszcze nic nie trafili. Na moim radarze nie ma nic, ale to pewne, że chcą zestrzelić naszego zwiadowcę... ktokolwiek to jest. - A transmisje radiowe? Czy coś odbieramy? - Wszystko zakodowane, sir. Nagrywamy je, ale będziemy musieli poczekać aż wrócimy do bazy i odczytamy je na komputerze - Nelson przerwał na chwilę. - Jest jedna rzecz, o której powinien pan wiedzieć, kapitanie... Latam na tej trasie już od dwóch i pół roku. Rosjanie nigdy jeszcze nie stosowali tego typu radaru. W tej chwili obmacują nas na wszystkich znanych pasmach... i to na wszystkich równocześnie. Kapitan Brooks nie odpowiedział od razu. Zastanawiał się nad znaczeniem słów Nelsona. - Rozumiem Melduj o wszystkim. Ale czy naprawdę rozumiał? Stacja radarowa Maskirowka, Sachalin - Cel idzie w kierunku północno-zachodnim na wysokości poniżej trzydziestu metrów. Prędkość stała: sześćset pięćdziesiąt kilometrów na godzinę. Wejdzie do strefy numer siedem za trzydzieści sekund. - Dobrze. Długo się już nie utrzyma. Co z tym amerykańskim samolotem obserwacyjnym u naszych wschodnich wybrzeży? - Wciąż tam jest. Oddalony o sto czterdzieści kilometrów. Idzie na północ wzdłuż wybrzeża - zameldował operator obsługujący ekran obszaru wschodniego. - Dobrze. Są dość blisko, żeby ich zagłuszyć. Dajcie pełną moc. - Tak jest. Rosyjski porucznik wydał dyspozycję wysłania w kierunku RC-135 transmisji mikrofalowej wysokiej mocy. RF-117C Nighthawk Błysk światła zwrócił uwagę Danny'ego. Na zachód od niego wystartowały właśnie dwie rakiety. Patrzył, jak wzbijają się i znikają z oczu. Wewnątrz hełmu odezwał się terkot i znowu zapłonęła tablica ostrzegawcza. Namierzyły go dwa radary. Danny odetchnął głęboko i starał się skoncentrować. Zawrócił w prawo, żeby powiększyć kąt padania impulsów radarowych. HUD pokazywał rozmieszczenie emiterów radarowych na ziemi. Zapłonęło światełko sygnalizujące start rakiet. Tablica zagrożeń potwierdziła. Danny naliczył cztery rakiety wzbijające się w nocne niebo przed nim, nieco z lewej strony. Zadarł głowę patrząc, jak zawracają łukiem ku ziemi. Ich silniki na paliwo stale płonęły jasnym, białym blaskiem. Były niesamowite i piękne zarazem. Detektory sygnałów znowu wskazywały, że namierzyły go radary w pasmach C i E Cholera, to znowu SA-6, pomyślał Sheldon. SA-6 były naprowadzane radarem, ale miały również czujniki poszukujące źródeł depta, które mogły wyśledzić jego maszynę. Po wypaleniu się paliwa stałego pusta przestrzeń stawała się komorą spalania silnika odrzutowego, który pozwalał pociskowi ścigać cel przez kilkadziesiąt kilometrów. Danny rzucał maszyną w lewo i w prawo. Pierwsza rakieta już za wracała i szła prosto na niego. Wykonał ciasny skręt w prawo i ostro zadarł nos maszyny. Wystrzelił flarę i chmurę pasków folii. Przeleciał w poprzek kursu pozostałych trzech pocisków i wystrzelił jeszcze kilka flar. Przeciążenie wzrastało. Pierwsza rakieta poszła za pierwszą flarą, ale nie wybuchła. Eksplozja nastąpiła dopiero po uderzeniu w ziemię. Druga i trzecia rakieta skorygowały lot i mknęły ku grupce flar opadających powoli w dół. Po chwili przemieniły się w kule ognia. Danny patrzył, jak strzałka wysokościomierza przekracza poziom trzystu metrów. Pchnął nos maszyny w dół. Czuł pasy fotela wbijające się w ciało. Oglądając się przez ramię, obserwował czwarty pocisk pędzący w stronę myśliwca. Skierował maszynę w dół i w prawo. RF-117C wykonał zwrot i runął ku ziemi. Sheldon znowu wystrzelił flarę i folię. Za późno. Rakieta wybuchła zaledwie trzydzieści metrów od jego maszyny. Eksplozja dziewięćdziesięciokilogramowej głowicy wstrząsnęła samolotem. Specjalnie wzmacniana osłona kabiny z pleksi rozleciała się na kawałki. Danny poczuł, że rozgrzane kawałki metalu trafiły go w szyję i w lewe ramię. Lodowate powietrze wpadające do kabiny przez strzaskaną osłonę przywróciło mu przytomność. Wyprowadził maszynę z lotu nurkowego na wysokości osiemdziesięciu metrów. Samolot niechętnie reagował na ruchy drążka sterowego. Rzucił okiem na instrumenty. HUD i tablica zagrożeń zgasły. Myśliwiec szarpał się w górę i w dół. Komputery pokładowe nie mogły uporać się ze sterami. Danny chciał obejrzeć lewą stronę maszyny, ale ledwo mógł poruszać głową. Każdy ruch sprawiał mu ból. Zauważył jednakże, że brakowało dużych płatów grafitowego poszycia. Muszę wyjść nad morze, zadecydował. Jeżeli rozbiję się na wyspie, Rosjanie dowiedzą się zbyt dużo o maszynie i... Wykonał powolny zwrot w prawo i przesunął dźwignie ciągu do przodu, dając silnikowi pełną moc. RC-135 V Stratolifter Rosyjskie zagłuszarki uniemożliwiły działanie elektronicznych systemów podsłuchowych. Operatorzy siedzieli przy konsolach, na ekranach których nie było widać nic oprócz splątanych zygzaków. - Kapitanie, tu Nelson. To na nic. Nie możemy się z tym uporać. Zagłuszanie jest zbyt silne. Muszą wykorzystywać pełną moc. Jeden raz, kiedy się to zdarzyło, to wtedy, kiedy testowali rakiety międzykontynentalne i nie chcieli, żebyśmy przechwycili ich sygnały. - Próbujcie, do cholery! Muszę wiedzieć, co się tam dzieje! RF- H 7C Nighthawk Danny Sheldon czuł, że szybko słabnie. Stracił dużo krwi. Lewą rękę miał odrętwiałą. Nie czuł dotyku dźwigni ciągu. Jeszcze dwie rakiety wzbiły się na południe od niego. Nie mógł stwierdzić, czy radary namierzyły go, czy nie. Włączył i wyłączył elektroniczne urządzenia przeciwdziałające w nadziei, że zmieniające się sygnały zmylą radary rakiet. Jedna z nich przemknęła przed nim i nieco wyżej. Odruchowo pchnął drążek sterowy do przodu i Nighthawk zaczął nurkować ku ziemi. Po chwili ściągnął drążek sterowy na siebie, starając się wyrównać... Nic się nie stało. Otworzył hamulce aerodynamiczne, chcąc zredukować prędkość. Ruszał drążkiem w przód i w tył, starając się nie przeciągnąć maszyny. Stracił z oczu drugą rakietę. - Gdzie jesteś?! - krzyknął w przestrzeń. Tuż przed nim było wybrzeże. Jego zarys zaledwie dawał się rozróżnić. Zmusił maszynę do wzbijania się tak stromo, jak tylko samolot mógł wytrzymać. W dalszym ciągu nie widział rakiety. Na 1.200 metrach wyrównał. Za minutę powinien znaleźć się nad morzem. Jeżeli spadnie do wody, Rosjanie będą mieli kłopoty ze znalezieniem rozbitej maszyny. Zamknął oczy i oparł głowę o oparcie fotela. Przygotowywał się przecież do takiej chwili w symulatorze... Myśl, człowieku, myśl. Co, u diabła, powinienem zrobić? Otworzył oczy i pierwszą rzeczą, jaką zobaczył było małe, czerwone światełko tuż obok drążka sterowego. Dalej, zaraz obok był komputer zwiadu elektronicznego. Czekał aż dysk komputera przestenieSć S czerwone światełko zgasło. Danny szybko nacisnął pomarańczowy guzik tuż obok czerwonej lampki i wysłał całą informację na temat radarów, do satelity łącznościowego n. K. niemógł widzieć rakiety czającej się z tyłu. Ze względu na kształt maszyny widoczność nie była równie dobra na wszystkie strony. System ograniczania emisji w podczerwieni nie był przewidziany do pracy z silnikiem działającym na dopalaczu. Danny pchnął dźwignię ciągu jak najdalej do przodu, żeby wydusić maksymalną moc z jedynego pozostałego silnika. Rakieta uderzyła w lewą burtę i przemieniła niewielki, czarny samolot w złoto-pomarańczową kulę ognia. Kadłub samolotu wychynął DO przeciwnej stronie płomieni i, koziołkując, opadał ku ziemi Danny Sheldon zginął, nim zdążył dotrzeć nad morze. 2 Wolność Stacja radarowa Kart Dag, Turcja Tego chłodnego, październikowego poranka słońce zaledwie przebiło się przez chmury, kiedy porucznik Bart Bowlings dotarł do stacji wczesnego ostrzegania ulokowanej na samotnym wzgórzu, zaledwie trzydzieści kilometrów od wybrzeży Morza Czarnego w północnej Turcji. Młody Bowlings miał nadzieję, że dostanie ciekawsze stanowisko po tym, jak z drugą lokatą ukończył Szkołę Systemów Elektronicznych w Hansom w stanie Massachusetts. Myślał o Alasce gdzie, jak słyszał, można było oglądać zorzę północną w czasie nocy trwających po dwadzieścia godzin i łowić srebrne łososie oraz tęczowe pstrągi. Właściwie, to miał jednak nadzieję, że dostanie przydział na Ł-3 Sentry. Wiedział jednak, że takie stanowisko bardzo trudno uzyskać nawet z pierwszą lokatą. Teraz musiał się zadowolić wyzwaniami, jakie stawiało przed nim obecne stanowisko i dbać, by wszystko przebiegało gładko. W ten czy inny sposób jego życie zawsze związane było z lotnictwem. Urodził się w 1963 roku w bazie lotniczej Kunsan w Korei w czasie pierwszej tury służby ojca. W rok później ojciec zginął, kiedy jego F-100 Super Sakrę, skapotował i spłonął podczas lądowania w czasie gęstej mgły. Matka przeprowadziła się do Stanów i w cztery lata później wyszła za mąż za profesora wyższej uczelni. Bart miał wówczas pięć lat. Zanim skończył osiem lat, już wiedział, co będzie robić przez resztę życia. Mając dwadzieścia dwa lata ukończył uniwersytet w Waszyngtonie z dyplomem magistra elektroniki. Wstąpił do sił po wietrznych. W rok później dowodził jedną z najnowocześniejszych stacji wczesnego ostrzegania sił powietrznych, położonej w niezmiernie ważnym punkcie strategicznym na terenie NATO. Stacja Kart Dag obserwowała ruch powietrzny w promieniu 1,300 kilometrów. Dni zazwyczaj mijały wypełnione śledzeniem samolotów komunikacyjnych przelatujących po niebie na południe od nich. Na północy było jednak Morze Czarne, a 320 kilometrów od granic Turcji baza rosyjskich bombowców i port w Sewastopolu, gdzie Rosjanie mieli swoje Tu-26 i najnowsze Tu-160, które były odpowiednikiem MB i stacjonowały na południowym skrzydle NATO w celach szkoleniowych - i nie tylko. Porucznik Bart Bowlings zaczynał właśnie dostrzegać zielonkawy' poblask sali radarowej, kiedy szedł przez hol stacji. Zatrzymał się na chwilę, zanim wszedł do głównej sali kontrolnej. Po prawej stronie znajdowały się dwa duże ekrany, na których pojawiało się wszystko, co wleciało do ich sektora. Na prawym ekranie przedstawiony był obraz uzyskiwany z anteny skierowanej na południe. Jeżeli pojawiało się na nim coś niezwykłego, dźwiękowy sygnał nadany przez komputer zwracał natychmiast uwagę operatora, który zaraz rozpoczynał śledzenie podejrzanego samolotu. Przed ekranem po lewej stronie zawsze siedział operator. Ten ekran odbierał obraz z anteny skierowanej na północ, która "zaglądała" do rosyjskiej przestrzeni powietrznej. Na lewo od obu ekranów rozmieszczono sprzęt, który odczytywał rosyjskie sygnały i szyfry - przypominał serię najnowocześniejszych odbiorników stereo ustawionych jeden na drugim. Sterowane były komputerowo, dopóki jakaś depesza nie została rozkodowana. Wtedy również zjawiał się operator. Na prawo od ekranów znajdował się sprzęt łączności stacji. Porucznik nadzorował działanie stacji zza swego biurka, które stało w głębi na podwyższeniu. Podszedł do ekspresu z kawą w rogu pomieszczenia. Zdjął z półki kubek- Zauważył, że brakowało już słodziła. Podstawił kubek pod kranik i nacisnął dźwignię. Gęsty, ciemny płyn wypełnił naczynie. - Chyba dziś rano kawę robił sierżant Roundtree - mruknął do siebie. - Dzień dobry, sir. Nie słyszałem, jak pan wchodził - przywitał go Kevin Roundtree, nie odrywając oczu od północnego ekranu. - Dzień dobry, sierżancie. Co słychać u naszych przyjaciół na północy? - Nic, sir. Na wschodzie bez zmian. Przyszedł zakodowany faks z dowództwa. Położyłem go na pańskim biurku. Porucznik Bowlings oderwał perforowany brzeg koperty, wyciągnął dokument i przeczytał: KZT819G1219D071090 DO: Stacja Kart Dag OD:2717ABGUSAFE 1. Wywiad potwierdza, że w Sewastopolu została rozmieszczona eskadra MiG-ów-29 Fulcrum. 2. Meldować natychmiast o jakiejkolwiek działalności w waszym rejonie. Z zapisów prowadzonych na stacji Bowlings pamiętał, że sześć miesięcy wcześniej Rosjanie sprowadzili kilka eskadr MiC-ów-23. Wykorzystywano je do szkolenia bombowców w wykonywaniu uników, a równocześnie ćwiczono pilotów myśliwskich w technice przechwytywania. Myśliwce działały przez osiem tygodni, a później znikały. Może i tym razem będzie tak samo? Podszedł do fakskodera i wysłał meldunek, który w szesnaście sekund później znalazł się w dowództwie. Następnie zasiadł za biurkiem i zajął się rutynowymi zadaniami. Sierżant Roundtree obserwował ekran północnego radaru ze zwykłą koncentracją. Ludzie tacy jak Roundtree sprawiali, że młodszy od niego Bowlings był zadowolony, iż wybrał wojsko. Roundtree był zawodowym wojskowym. On i jego żona całe swe życie związali z wojskiem Sierżant był inteligentny i perfekcyjny we wszystkim, co robił. Szczycił się swoją pracą i swoim dziedzictwem - był w prostej linii potomkiem Walczącego Byka, wodza Indian Winnebago w górnej Minnesocie i Wisconsin. Jego ojciec, Mitchel Roundtree, został udekorowany Kongresowym Medalem Honoru za odwagę w czasie wojny koreańskiej. Kevin Roundtree poszedł w ślady ojca i wstąpił do sił powietrznych w dzień po zawarciu małżeństwa. Nie był to dokładnie taki miodowy miesiąc, o jakim marzyła jego narzeczona. Bowlings właśnie zaczął napełniać po raz drugi swój kubek kawą, kiedy usłyszał sygnał fakskodera. Spojrzał na zegarek. Od wysłania przez niego meldunku upłynęło zaledwie pięć minut. Sprawa musi być ważniejsza, niż przypuszczałem, pomyślał, otwierając kopertę. 1. Potwierdzenie: Przynajmniej 14 MiC-ów-29 Fulcrum stacjonuje obecnie w Sewastopolu. 2. Dowództwo jest przekonane, że przylecieli poniżej poziomu objętego radarem w ciągu ostatnich czterdziestu ośmiu godzin. 3. Uważa się, że maszyny wypełniają misję szkoleniową. 4. Odpowiedź na wszystkie inne pytania w miarę zapotrzebowania na informacje. Bowlings uśmiechnął się do siebie. Innymi słowy: zamknij się, rób swoje i melduj, jeżeli MiG-i się pokażą. - Sierżancie, dowództwo zawiadamia, że obecnie w Sewastopolu stacjonuje czternaście MiCrów-29. Meldujcie, jak cokolwiek pokaże się na ekranie. Roundtree poczuł dreszcz na karku. Jeszcze nigdy rosyjskie lotnictwo nie rozmieściło samolotów Fulcrum tak daleko na południu. Świet nie zapoznał się z tym typem MiG-a. Ostatnio otrzymał program komputerowy pozwalający identyfikować je na ekranie radaru. Amerykańscy piloci niechętnie przyznawali, że te maszyny nie ustępują w walce manewrowej F-15 Eagle. Bowlings spojrzał na sierżanta Robertsa, który właśnie siedział przy konsoli łączności i przy dekoderach. - Roberts, melduj natychmiast, jeżeli złapiesz coś na rosyjskich częstotliwościach. Baza lotnicza w Sewastopolu Kapitan Grigori Kozier wytarł usta, czerwoną serwetką, która leżała po lewej stronie talerza. Dzisiejszego ranka śniadanie smakowało wyjątkowo. Może dowódca bazy chciał wywrzeć wrażenie na nowo przy byłych, Kozier był głodny. Wstał o 3.30 przygotowując się do pierwszego lotu szkoleniowego od czasu przybycia do bazy. Kozier był kimś więcej, niż zwykłym pilotem MIG-a-29. Miał znacz nie większe doświadczenie, niż inni piloci w jego wieku i z jego wykształceniem. Ostatnie pięć lat spędził w Centrum Badawczym Ramieńskoje, pięćdziesiąt kilometrów na południowy wschód od Moskwy. Należał do elitarnej grupy pilotów, inżynierów i projektantów pracującej przy realizacji najtajniejszych przedsięwzięć Federacji Rosyjskiej. Pozwolono mu spotykać się z żoną i córeczką raz na sześć tygodni i tylko przez krótki czas. Jego córeczka miała sześć miesięcy, kiedy otrzymał rozkaz zameldowania się w Ramieńskoje. Okres takiej służby normalnie trwał dwa lata. Te dwa lata przemieniły się jednak w trzy, cztery, a później w pięć lat. Nie widział pierwszych kroków swojej córeczki. Nie słyszał jej pierwszych słów. Córka rosła, a żona zmieniła się. Po krótkim czasie łączyło ich jedynie dziecko. Kozier odpędził od siebie te myśli i skoncentrował się na sprawach bieżących. Jego samolot, MiG-29, był najlepszym myśliwcem rosyjskich sił powietrznych. W Ramieńskoje latał prawie wyłącznie na nim. Nowy radar i przyrządy pokładowe były najnowocześniejsze - według standardów rosyjskich. Ministerstwo Obrony liczyło, że ten model myśliwca pozwoli zmniejszyć dystans technologiczny dzielący Rosję od Zachodu. Głównym zadaniem Koziera w tajnej bazie było przechwytywanie bombowców strategicznych i sugerowanie inżynierom najlepszych rozwiązań z zakresu budowy i zastosowania radaru. Dowództwo rosyjskie niepokoiło się amerykańskim bombowcem B-1B i przerażone było niewidzialnym dla radaru bombowcem B-2. Zespół Koziera był zaangażowany w opracowywanie i testowanie nowych technologii radarowych, które pozwoliłyby wojskom obrony powietrznej wykrywać najnowsze modele samolotów zachodnich. W dziewięciu lotach na dziesięć udawało się Kozierowi przechwycić symulowane bombowce amerykańskie. Następował symulowany atak, a po nim symulowane zestrzelenie. Tego ranka kapitan Kozier miał coś innego na głowie. W dniu, kiedy skierowano go do Sewastopola zrozumiał, że jego los się odmienił. Marzenia, a raczej fantazje na temat nowego życia w upajającej atmosferze wolności miały wkrótce się ziścić... - Odprawa za pięć minut w pełnym ekwipunku - zabrzmiał w mesie głos pułkownika Igora Bielikowa. Kozier obserwował dowódcę eskadry przechodzącego do przedniej części sali. Jego granatowy kombinezon lotniczy, czysty i wyprasowany, zgrabnie opinał muskularną sylwetkę. Młodzi piloci zebrani w sali patrzyli z szacunkiem na pięćdziesięciojednoletniego pułkownika. Kozier nie podzielał tego uczucia. Dla niego Bielikow reprezentował wszystko, czego nienawidził- bezwzględnie podporządkowany zwierzchnikom i ogarnięty fanatyczną wiarą w Imperium Rosyjskie. Grigori już dawno zdecydował, że woli umrzeć, niż stać się człowiekiem takim jak pułkownik Bielikow. Bielikow miał sto siedemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu i szopę kędzierzawych, rudych włosów. Jako młody porucznik latał w Północnym Wietnamie w 1971 i 1972 roku, i zaliczono mu zestrzelenie jednego amerykańskiego F-105. Uczestniczył też w kilku walkach powietrznych z F-4 Phantom. Bielikow awansował, eliminując kolejno swych wrogów z błogosławieństwem przełożonych, którzy byli świadomi, że powszechnie szeptało się, iż Bielikow wykonywał brudną robotę za generała, gdy trzeba było pozbyć się niepewnych politycznie oficerów, a w czasach po upadku ZSRR tych, którzy wiedzieli za dużo o podejrzanych interesach w wojsku. Prawie wszyscy milczeli, kiedy Kozier wszedł do sali odpraw i otworzył swoją szafkę. Inni piloci zachowywali swoje poglądy dla, siebie ubierając się. Wiedzieli, że będą oceniani za wszystko, co wydarzy się w czasie lotu i to może zaważyć na ich karierze. Kozier nie spieszył się. Pracował nad swoim planem od pierwszego dnia, kiedy .dowiedział się, że będzie skierowany do bazy nad Morzem Czarnym. Przez lata było to tylko marzenie. Teraz świtała szansa, że może się ziścić. Kozier wylatał więcej godzin i miał większe doświadczenie na MiG-u-29, niż ktokolwiek inny, oprócz pułkownika Bielikowa. Doświadczenie i inteligencja Bielikowa stanowiły dla Koziera największe niebezpieczeństwo. Zamknął delikatnie drzwi szafki, rzuciwszy ostatni raz okiem na jedyne zdjęcie żony i córki, jakie posiadał. Kozier właściwie zapomniał, jakie to uczucie być zakochanym, obejmować kobietę. Nawet nie dotknął żony przez ostatnie dwa lata od chwili, kiedy składając niespodziewaną wizytę w domu zastał ją w ramionach innego mężczyzny. Był to koniec ich małżeństwa. Jeżeli zaś chodziło o córkę Aleksandrę... będzie za nią tęsknił. Bardzo. Myśl o niej pozwoliła mu przetrwać najboleśniejsze chwile. Faktem jednak było, że widywał ją tak rzadko w ciągu ostatnich kilku lat, iż stała się bardziej wyobrażeniem, niż rzeczywistością. Kozier usiadł na wyznaczonym miejscu, czekając na odprawę. Zobaczył, że pułkownik wchodzi do sali. Patrzył, jak przepycha się między pilotami, którzy wciąż kręcili się wokół pierwszych rzędów i idzie prosto do wielkiej mapy wiszącej na tablicy. Bielikow wziął do ręki wskaźnik i zaczął spacerować tam, i z powrotem. Natychmiast wszyscy zajęli miejsca. Kozier przyglądał się pułkownikowi, kiedy ten przygotowywał się do odprawy. Przypomniał sobie o potrzebie zachowania ostrożności, żeby przypadkiem się nie zdradzić. Jedno było pewne: jeżeli mu się nie uda, Bielikow już zadba o to, żeby druga szansa nigdy mu się nie trafiła. - W chwili, kiedy to mówię, startuje osiem naszych najnowszych i najlepszych bombowców Tu-160 - referował Bielikow. - Bombowce pójdą na wschód, zawrócą na południe, a później skręcą w stronę naszej bazy, pozorując nalot. Naszym zadaniem jest przechwycić je. Pułkownik wskazał na mapie miejsce, w którym bombowce Tu-160 Sackjack zawrócą w stronę Sewastopola. - Aby zaliczyć zestrzelenie, trzeba utrzymać namiar przez co naj mniej dwadzieścia sekund. Żeby zaznajomić was z najnowszym uzbrojeniem, MiG-i będą wyposażone w rakiety bojowe. - Pułkownik przerwał, a Kozierowi zdawało się, że patrzy prosto na niego. - Będę was obserwował - ciągnął dalej Bielikow. - Ministerstwo Obrony też będzie was obserwować. Wszystkie bombowce mają być zestrzelone. Start za dwadzieścia minut. Do maszyn. Smukły MiC-29C z podwójnym usterzeniem stał na skraju pasa startowego. Błękitno-szary kamuflaż czynił go trudnym do zauważenia prawie w każdych warunkach. Kształt skrzydeł, kadłuba i czarna obudowa radaru powodowały, że był to najgroźniej wyglądający myśliwiec w całym rosyjskim arsenale. MiG Koziera wyposażono w standardowy zestaw rakiet naprowadzanych radarem i na podczerwień, oraz w działko. Nie zwiększało to jednak jego poczucia bezpieczeństwa, gdy obchodził wokół maszynę, dokonując kontroli przedstartowej. Trzy minuty później Kozier wspiął się po drabince do kabiny i zaczął sprawdzać listę startową. Sierżant Pietrow również wszedł na drabinkę i pomógł kapitanowi zapiąć pasy fotela wyrzucanego. Reszta obsługi naziemnej kończyła uzupełnienie paliwa. Wreszcie dali sygnał, że maszyna jest gotowa. - Wygląda na to, że mamy dobry dzień na latanie, kapitanie - zagadnął sierżant. Kozier nie odezwał się. Pietrow sprawdził ostatnią klamrę pasów i pomógł kapitanowi zapiąć hełm, zszedł z drabinki i dał sygnał, by rozpocząć rozruch silników. Ruszyły generatory pomocnicze i Kozier wsłuchiwał się w jęk silników, gdy obroty zaczęły wzrastać. Wreszcie oba silniki turboodrzutowe Tumarski R-33D ruszyły z głośnym rykiem Wszystko było w porządku. Kapitan zasalutował Pietrowowi, osłona kabiny zamknęła się, a obsługa naziemna wyciągnęła klocki spod kół. Kozier zwolnił hamulce i zaczął kołować w kierunku pasa startowego. Zatrzymał się tuż przed wejściem na pas, czekając na zezwolenie na start. Myślał o ostatniej uwadze Bielikowa i o tym, że wygłaszając ją pułkownik patrzył właśnie na niego. Czy coś wiedział? Czy Kozier popełnił błąd? Jeżeli jednak coś wiedział lub podejrzewał, dlaczego zezwolił mu na lot? Przestań, powiedział do siebie. Nie czas na takie myśli. Kozier wyprowadził swojego MiG-a na pas startowy, ustawiając nos maszyny na linii środkowej. Czekał, aż inni piloci zajmą pozycje. Pchnął dźwignie ciągu do przodu i czuł, jak samolot ożywa. Stacja radarowa Kart Dag, Turcja - Utrzymują kurs zero-osiem-siedem, wysokość 3.700 metrów i wzbijają się, prędkość... 1.100 i przyśpieszają. Nie wiem, dokąd lecą, ale bardzo się spieszą - powiedział Roundtree, stukając w klawiaturę komputera i starając się uzyskać jak najwięcej informacji. - Jak daleko są od swojej bazy? - zapytał Bowlings. - 320 kilometrów, sir. - Czy możesz je zidentyfikować? - Jeszcze nie. Muszę się im trochę przyjrzeć. Informacja, jaką mamy w komputerze nie jest pełna, jeżeli chodzi o Blackjacka i jeżeli to są one. - Dobrze, ale jeżeli te bombowce zawrócą na południe, daj mi natychmiast znać. Będę musiał od razu zawiadomić dowództwo. Bowlings odsunął nieco fotel i pochylił się do przodu, żeby lepiej widzieć ekran radaru, przy którym siedział Roundtree. - Poruczniku, zaczynam odbierać nowe cele wychodzące z Sewastopola. Wyglądają, jak myśliwce idące w ciasnym szyku... - sierżant przerwał na chwilę - ...kurs dwa-zero-trzy, wysokość 800 metrów i wchodzą jeszcze wyżej, prędkość 650 kilometrów na godzinę. Idą prosto w naszą stronę. Roundtree patrzył na porucznika. - Chcę szybkiej identyfikacji tych nowych celów. To mogą być Mig-i-29 - powiedział Bowlings. - Mam je, sir. Komputer mówi, że to MiG-i-29 Fulcrum Osiemdziesiąt procent pewności. - A te drugie cele? - Wciąż mamy za mało danych radarowych. - Roundtree ciągle stukał w klawiaturę komputera. - Roberts, połącz mnie z pułkownikiem Claspem w dowództwie - powiedział Bowlings. W jego głosie czuć było napięcie. Baza lotnicza w Sewastopolu Kapitan Kozier pchnął lekko do przodu drążek sterowy i zmniejszył nieco moc silników. Chciał być trochę niżej i nieco z tyłu za resztą. W ramach ćwiczeń mieli lecieć na południowy zachód przez 300 kilometrów, a następnie zawrócić na wschód. Przez ten czas osiem Tu-160 zawróci na południe, a później na zachód. AfiG-ri Tu-160 miały się spotkać 600 kilometrów na wschód od Sewastopola. MiG Koziera wyposażono w nowy typ. radaru, z którego można było korzystać w dzień i w nocy, w każdych warunkach pogodowych. System ten był szczególnie przydatny przeciwko nisko lecącym celom i uniezależniał pilota od kontrolerów naziemnych. Na tę właśnie swobodę liczył Kozier. Kontrolerzy zawsze ograniczali rosyjskie myśliwce obrony powietrznej, a nowe MiG-i miały temu zapobiec. Kapitan miał zamiar trzymać się eskadry, dopóki ta nie zawróci na wschód i nie zacznie szukać bombowców. W tym momencie planował ostro znurkować, włączyć dopalacze, wyrównać na trzydziestu metrach nad wodą i mieć nadzieję, że radary go nie wykryją. Wiedział, że Amerykanie mają bazę w Incirlik w Turcji... i jeżeli uda mu się tam dotrzeć bez zestrzelenia przez własnych kolegów lub Amerykanów, to może ucieczka ku wolności się powiedzie. Kozier zamrugał oczami. Mimo osobistych powodów pchających go do tego czynu, to, co chciał zrobić było jednak sprzeczne ze wszystkim, czego uczono go przez całe życie. To rozdarcie zaczynał teraz odczuwać. To, co planował nie było łatwe, niezależnie od tego, jakie miał słuszne powody. Musiał przywołać wspomnienia... najpierw komunistyczny system. A teraz zmartwychwstała Rosja, która znów chciała rządzić światem, i wygłodzone społeczeństwo, którym rządziła mafia wspierana przez polityków i FSB - następczynię KGB. Kozier czuł, że matka i ojciec zaaprobowaliby to, co zamierzał zrobić. Włączył mikrofon. - Czerwony Jeden, tu Czerwony Sześć. Mam kłopoty. - Jaki problem, Czerwony Sześć? - warknął Bielikow. - Niestabilne obroty lewego silnika. Zjawisko to było dość powszechne ze względu na kiepską jakość rosyjskiego paliwa. - Czerwony Sześć, jaki macie numer paliwa? - Dziewięć. - Może to z powodu paliwa. Musicie poczekać, aż się przepali. Informujcie i starajcie się trzymać eskadry. Kozier pstryknął dwa razy mikrofonem na znak, że zrozumiał. Wyglądało na to, że pułkownik dał się nabrać na jego wymyśloną historię z paliwem Stacja radarowa Kart Dag, Turcja Bowlings podniósł słuchawkę żółtego telefonu stojącego w prawym rogu biurka. Była to bezpieczna linia łącząca go z ośrodkiem wywiadu w bazie lotniczej Incirlik. - Pułkownik Clasp - usłyszał w słuchawce. - Tu porucznik Bowlings, sir. Mamy kontakt radarowy z dziewięcioma MiG-ami-29 Fulcrum i prawdopodobnie ośmioma bombowcami Blackjack. MiG-i idą kursem dwa-zero-trzy na wysokości 2.000 metrów i wzbijają się. Prędkość 1.200 kilometrów na godzinę i przyśpieszają. - Jak długo je śledzisz? - zapytał pułkownik. - Bombowce około dwudziestu pięciu minut. MiG-i zaledwie pięć. - Jaka jest ich pozycja w stosunku do miejsca startu? - Clasp notował informacje przekazywane przez Bowlingsa. - Bombowce są 276 kilometrów na wschód od Sewastopola, a myśliwce 37 kilometrów na południowy zachód. Właśnie wyszły nad morze. - W porządku. Meldujcie natychmiast, jak tylko przekroczą granicę stu pięćdziesięciu kilometrów na południe. Bowlings usłyszał, że Clasp odłożył słuchawkę. Spojrzał na północny ekran. - Roundtree, melduj natychmiast, jak MiG-i przelecą 150 kilometrów na południe. Baza lotnicza Incirlik, Turcja Pułkownik Clasp podniósł słuchawkę telefonu alarmowego. - Z dowódcą bazy - rozkazał, zastanawiając się, co Rosjanie zamierzali zrobić. - Pułkowniku, tu Clasp z wywiadu. Potrzebuję dwa F-i 6 w pogotowiu do możliwego przechwycenia. Przekażę dalsze informacje, jak tylko będzie coś nowego. - Połącz mnie z generałem Sweenym na bezpiecznej linii. Natychmiast - powiedział Clasp, zwracając się do adiutanta. Nad Morzem Czarnym Kapitan Kozier przestał trzymać się poniżej pozostałych MiG-ów i zwiększył prędkość w nadziei, że Bielikow odniesie wrażenie, iż kłopoty z silnikiem już minęły. Za dwadzieścia minut wyjdą 480 kilometrów na południe i zawrócą na wschód. Przypomniał sobie, że musi odrzucić zapasowy zbiornik paliwa. Chociaż będzie jeszcze w połowie wypełniony, nie będzie mu po trzebny. Zmniejszenie masy i oporu powietrza da mu przewagę nad innymi myśliwcami, przynajmniej dopóki nie zorientują się, co się dzieje. Zaciągnął mocniej pasy fotela, poprawił kombinezon i dokonał ostatnich sprawdzeń. Już za chwilę życie stanie się bardzo skomplikowane. Stacja radarowa Kart Dag, Turcja Sierżant Roundtree stukał na klawiaturze komputera. Radar przekazywał wciąż nowe informacje, gdy nieznane samoloty nabierały wysokości. - No, mam was... Sir, to są na pewno Tu-160 Blackjack. Komputer podaje siedemdziesiąt pięć procent pewności, a one rzeczywiście ostro idą. Ponad tysiąc sześćset. Są 435 kilometrów na wschód od Sewastopola. Kurs stały - zero-osiem-siedem, wysokość stała - 5.000 metrów. Rzeczywiście spieszą się. Co pan o tym myśli, poruczniku? - zapytał widząc, że Bowlings na niego patrzy. - Jeżeli o nas chodzi, to jest to misja szkoleniowa, chyba że otrzymamy inne rozkazy z dowództwa. Było słychać jakąś korespondencję? - Nie, sir. Trochę wcześniej zdawało mi się, że coś jest, ale uciekło. Bombowce siedzą cicho. To, co słyszałem pochodziło od myśliwców. - OK. Mam nadzieję, że podciągnąłeś się z rosyjskiego. Może ci się dzisiaj przydać. Bowlings wrócił do biurka. Był bardziej zaniepokojony, niż to okazywał. - Co tam, Roundtree? Jak tam twoje MiG-17 - Idą kursem jeden-osiem-dwa. Są 152 kilometry od punktu wyjścia. Utrzymują prędkość 600 kilometrów na godzinę i wysokość 6.000. Nie mogę zorientować się, o co chodzi bombowcom Są już prawie 530 kilometrów na wschód od miejsca startu. Teraz idą kursem jeden-dwatrzy. Utrzymują prędkość prawie 1.800 kilometrów na godzinę na pułapie 5.000. Bowlings sięgnął po telefon i zameldował pułkownikowi Claspowi, że MiG-i właśnie przekroczyły granicę 160 kilometrów na południe od miejsca startu. Baza lotnicza Incirlik, Turcja Para F-16 stała na końcu pasa startowego. Osłony kabin były za mknięte. Obaj piloci mieli już pewne doświadczenie w przechwytywaniu rosyjskich bombowców Tu-143 Bear, które przelatywały nad północnym wybrzeżem Turcji, żeby sprawdzić czas reakcji obrony powietrznej NATO. Wielki, turbośmigłowy Bear mógł transportować pocisk manewrujący dalekiego zasięgu z głowicą konwencjonalną albo nuklearną. F-16 eskortowały Tu-143 Bear do granic rosyjskiej przestrzeni powietrznej, kiwały im skrzydłami na pożegnanie i odsyłały do domu. MiG-i-29 to jednak zupełnie inna historia. Amerykańscy piloci doskonale o tym wiedzieli. - włóczędzy, możecie startować - odezwał się w słuchawkach pilotów głos kontrolera. - Mamy kontakt radarowy z dziewięcioma MiG-ami-29 Fulcrum idącymi kursem jeden-osiem-dwa z Sewastopola. Prędkość 600 kilometrów na godzinę, wysokość 6.000 metrów. - Zrozumiałem Włóczędzy startują. Dwa amerykańskie myśliwce zaczęły toczyć się po pasie startowym, każdy po swojej stronie linii środkowej. Po dwunastu sekundach były już w powietrzu. - Włóczędzy, zwrot w lewo. Kurs zero-sześć-osiem. Powinniście na wiązać kontakt radarowy za dwanaście minut. Dwa F-16 wykonały łagodny skręt, kierując się na północny wschód, zgodnie z instrukcjami kontrolera. Zostawiały za sobą smugi jasnoszarego dymu. Stacja radarowa Kart Dag, Turcja Sierżant Roberts skoncentrował się na znalezieniu częstotliwości, na której porozumiewały się rosyjskie samoloty. Gdyby to się udało, można by wprowadzić ją do komputera i już się jej trzymać. Nawet jeśli rosyjscy piloci zmieniliby częstotliwość, komputer odnalazłby transmisje. Wrócił na początek skali i rozpoczął poszukiwania od najniższej częstotliwości. - Poruczniku, mam coś. - Roberts podniósł lewą rękę w górę, ale zaraz wrócił do klawiatury komputera, żeby wprowadzić dane. Miał nadzieję, że transmisja będzie na tyle długa, że komputer zdąży ją namierzyć. - Mam ich na częstotliwości podstawowej. Jeden z myśliwców ma jakieś kłopoty z silnikiem Dowódca kazał mu dołączyć do formacji. Nad Morzem Czarnym - Czerwony Jeden... Wciąż mam kłopoty z silnikiem - zameldował Kozier. - Czy chcesz wrócić do bazy, Czerwony Sześć? - zapytał Bielikow. Kozier tego nie chciał. Bielikow na pewno dałby mu eskortę. - Nie, pułkowniku. Postaram się utrzymać w formacji. Kozier przybliżył się do pozostałych maszyn, jednak jeszcze nie zdążył do nich dołączyć, kiedy już usłyszał rozkaz zwrotu w lewo i zwiększenia prędkości. - Tu Czerwony Jeden. Za mną. Pamiętajcie, macie dostać wszystkie bombowce. Bielikow pchnął drążek sterowy w lewo i przesunął do przodu dźwignie ciągu. Kozier wyczekał do ostatniej chwili. Lecąc po zewnętrznej stronie będzie ostatnim samolotem z formacji, który wykona zwrot. Sięgnął w dół i pociągnął za dźwignię zwalniającą zewnętrzny zbiornik paliwa. Patrzył, jak dwie maszyny po jego lewej stronie wykonują zwrot. Nie poszedł ich śladem. Pchnął dźwignie ciągu do oporu i zaczął stromo nurkować. Czuł, jak włączają się dopalacze. Pęd wtłaczał go w fotel, Wysokościomierz na ekranie celownika HilD wskazywał, że nurkuje z prędkością 6.000 metrów na minutę. Za czterdzieści pięć sekund znajdzie się na poziomie morza. - Czerwony Jeden, tu Czerwony Cztery. Zgubiliśmy Czerwonego Sześć. - Co to znaczy, zgubiliśmy? - Nie wiem. Wykonałem zwrot, a kiedy go zakończyłem. Szóstego nie było tam, gdzie powinien być - odpowiedział Czerwony Cztery. Bielikow obejrzał się przez ramię. - Czerwony Sześć, podaj pozycję. Żadnej odpowiedzi. - Czerwony Sześć, podaj pozycję! - wrzeszczał pułkownik do mikrofonu. Żadnej odpowiedzi. - Kozier, do diabła, czy masz kłopoty? - Pułkowniku, tu Czerwony Cztery. Widzę go. Czerwony Sześć stromo nurkuje. Pilot widział czerwony blask podwójnych dopalaczy MiG-a. Pułkownikowi krew napłynęła do głowy. Trudno było w to uwierzyć. Kozier był chyba najlepszy w eskadrze. Instynkt podpowiadał mu jednak, że Kozier ucieka do Turcji, członka NATO, na jednym z najnowocześniejszych myśliwców. Bielikow nie mógł wiedzieć, że jego krajowi groziło znacznie większe niebezpieczeństwo, niż utrata MiG-a-29. Informacje, które kapitan Kozier zebrał w czasie pięciu lat służby w Ramieńskoje stanowiły znacznie większą groźbę dla Rosji, niż utrata jednego myśliwca. - Wszystkie maszyny wracają natychmiast do bazy. Czerwony Cztery zostaje ze mną. Pułkownik ściągnął na siebie drążek sterowy i wyszedł na pułap 6.250 metrów. Pozostałe MiG-i wykonały ostry zwrot w lewo i oddaliły się w kierunku Sewastopola. Czerwony Cztery wzbił się za pułkownikiem i zajął pozycję skrzydłowego. - Dobrze, Czerwony Cztery, Odejdź ostro w lewo i spróbuj wejść mu na ogon. Ja pójdę w prawo i odetnę mu drogę. Zwrot! MiG-i rozdzieliły się, lecąc w przeciwne strony. Stacja radarowa Kart Dag, Turcja - Niech pan spojrzy na to, poruczniku! Formacja MiG-ów rozsypała się. Sześć idzie kursem trzy-trzy-siedem, jeden utrzymuje kurs jeden-siedem-sześć i ostro nurkuje, a te dwa - Roundtree wskazywał na ekranie - rozchodzą się w przeciwnych kierunkach. - Czy ciągle masz kontakt na ich kanale łączności? - Bowlings zwrócił się do Robertsa. - Tak, sir. Dowódca rozkazał im wracać do bazy. Nie jestem zupełnie pewien, co się tam dzieje, ale wydaje mi się, że one gonią za tym MiG-iem, który jest najdalej na południe. - Czy chcesz mi powiedzieć, że Rosjanie gonią własnego Mig-a Co oni mówią? Roberts powtórzył, co usłyszał i nagle uderzyła go niezwykła myśl. - Może oni rzeczywiście mają kłopoty z tym MiG-iem7 - Roberts - powiedział Bowlings. - To jest szalony pomysł, ale jeżeli zauważysz wiarygodne oznaki, że ten MiG próbuje zwiać... chcę o tym wiedzieć natychmiast. Dowódca wyraźnie się czymś niepokoi i muszę wiedzieć dokładnie, o co chodzi, zanim zawiadomię górę. F-16 mknęły po niebie koloru kobaltu, jak gdyby powietrze nie stawiało żadnego oporu. Pod nimi mignęły północne wybrzeża Turcji, Obaj piloci popchnęli do przodu dźwignie ciągu, aż maszyny przekroczyły barierę dźwięku. - Mam kontakt na kursie zero-pięć-dwa. Idziemy kursem zero-pięć-pięć. Zobaczymy, co jest grane. Włóczęga Jeden mocniej ujął dźwignię ciągu i kontynuował skręt. Nad Morzem Czarnym Kozier patrzył na opadające cyferki wysokościomierza. Na sześciu set metrach zmniejszył ciąg i zaczął ściągać na siebie drążek sterowy. Patrzył na pnący się w górę wskaźnik przeciążenia i czuł, jak jakaś potężna siła wgniata go w fotel. Trzy, cztery, pięć, pięć i pół. Utrzymywał pięć i pół dopóki nos maszyny nie uniósł się. Wysokościomierz wskazywał 155 metrów. Rozejrzał się w lewo i w prawo, żeby sprawdzić, czy nikt nie siedzi mu na ogonie. Słyszał przecież przez radio rozkazy Bielikowa. Nikogo nie było. Radar również niczego nie wskazywał. Wyłączył radio. Nie było sensu słuchać go dłużej. Włączy je dopiero, gdy będzie nad Turcją lub gdy nawiąże kontakt z amerykańskimi myśliwcami. Nagle impulsy radaru zaczęły omiatać jego maszynę. Sygnał w słuchawkach pojawiał się i znikał, gdy impulsy docierały do samolotu. Kozier przyśpieszył i nieco podciągnął maszynę. Do manewrów podczas walki będzie potrzebować wysokości. Znowu w słuchawkach zabrzmiał wysoki ton. Lampka ostrzegawcza po lewej stronie tablicy przyrządów zamrugała i zapaliła się jasnym blaskiem Tym razem dźwięk nie zamilkł. Radar namierzył go. Kozier usiłował zobaczyć coś za sobą. Gdzie jest ten samolot, do cholery?! - krzyczał w myślach, Radar Bielikowa namierzył maszynę Koziera. Pułkownik nie widział celu, ale ekran umieszczony z prawej strony tablicy przyrządów pokazywał, że radar pocisku powietrze-powietrze AA-10 namierzył cel w odległości osiemnastu kilometrów. Nadał przez radio jeszcze jedno ostatnie ostrzeżenie dla Koziera. Znów żadnej odpowiedzi. Bielikow odpalił rakietę, naciskając guzik na drążku sterowym i obserwował lśniący, biały pocisk mknący do celu w kłębach ognia i srebrzystego dymu. Kozier wyszedł na 625 metrów. Sygnał ostrzegawczy wciąż brzmiał w słuchawkach. Światełko ostrzegawcze wciąż płonęło. Sprawdził po łożenie dźwigni ciągu, żeby upewnić się, jak daleko jeszcze do włączenia dopalacza. Używając dopalacza pozostawiałby jednak zbyt silny ślad cieplny, łatwy do wyśledzenia przez głowicę na podczerwień. Mrużył oczy i rozglądał się, kręcąc głową w lewo i w prawo. Po prawej stronie pojawiła się biała smuga, która nie wymagała wyjaśnień. Musiał zachować zimną krew. Jeżeli wykona zwrot zbyt wcześnie, rakieta skoryguje lot i trafi, jeżeli zbyt późno, też trafi. Minęło zaledwie kilka sekund, a pocisk był już oddalony tylko o 1.500 metrów. Kozier nie musiał myśleć. Ten manewr miał przećwiczony. Działał instynktownie. Pchnął drążek sterowy mocno w prawo, wcisnął pedał orczyka i położył maszynę w ciasny skręt pod kątem siedemdziesięciu pięciu stopni, lecąc z prędkością 750 kilometrów na godzinę w kierunku pocisku. Przeciążenie wgniotło go w fotel. Musiał wytężyć wszystkie siły, żeby nie stracić z oczu pocisku, który przemknął koło jego MiG-a w odległości zaledwie 75 metrów. Kozier poczuł, że przeciążenie zniknęło, kiedy wyszedł ze skrętu i wyrównał. Zbadał wzrokiem niebo przed sobą. Ostrzegawczy sygnał w słuchawkach ucichł. Kontrolka zgasła. Pochylił nos maszyny do przodu o dwadzieścia stopni i włączył dopalacze. Prędkość szybko wzrosła do 965 kilometrów na godzinę. Gdy wyrównał, znajdował się na wysokości 100 metrów. Zobaczymy, czy teraz mnie znajdą, pomyślał, lecąc w kierunku pozostałych MiG-ów. Bielikow patrzył, jak wystrzelona przez niego rakieta opada ku wodzie, idąc w ślad za impulsami radaru, którym namierzył cel. Wiedział, że jeżeli rakieta znajdzie się w promieniu czterech kilometrów od celu, jej czujniki podczerwieni odnajdą MiG-a Koziera. Wtedy już nie będzie musiał namierzać go radarem. W kilka sekund później smuga dymu urwała się bez żadnego efektu. Chybił. Kozier musiał wymanewrować rakietę. Wciąż gdzieś tam był. Ale gdzie? Kozier zauważył błysk światła w odległości około sześciu kilometrów i daleko w lewo od miejsca, skąd wystrzelono rakietę. Nie było wątpliwości: drugi MiG. Wyłączył radar. Tamte maszyny będą wiedziały, że jest blisko, jeżeli zacznie je namierzać. Zaskoczenie będzie największym atutem. Wytężał wzrok, starając się dostrzec MiG-a w górze poprzez delikatną mgiełkę. Ten błysk światła, to musiało być słońce odbijające się od osłony kabiny. Dostrzegł go podczas wykonywania zwrotu. Przekonywał się, że jemu łatwiej będzie dostrzec ciemną sylwetkę wrogiej maszyny na tle nieba, niż im dostrzec jego... Granatowo-szara powierzchnia morza pomagała mu się ukryć. Jemu zaś wystarczało zobaczyć ciemny punkt samolotu na tle jasnego nieba. Kozier poczuł napływ adrenaliny, gdy głuchy, pulsujący dźwięk rozległ się w słuchawkach. Przestał obserwować niebo i zwrócił uwagę na HUD. Jasny, pomarańczowy krążek, cel w podczerwieni dla jego pocisków M-8, pojawił się w jego lewym, górnym rogu. System poszukiwania celów w podczerwieni wykrył drugiego MiG-a. Niski ton zmieni się w wysoki i ciągły, gdy system namierzy cel. Wtedy będzie musiał wyjść na pozycję do oddania śmiertelnego strzału... Zadarł nos maszyny o piętnaście stopni i wykonał skręt o dwanaście stopni w lewo. Pomarańczowy krążek na ekranie znalazł się teraz na środku, nieco u góry. Żeby dobrze namierzyć, musiał się znaleźć bezpośrednio za celem. Głowice pocisków namierzą gorące wyloty silników z tyłu maszyny. Znowu rozejrzał się po niebie. Cel - przestał myśleć o nim jak o konkretnej osobie, jak o jednym ze swych kolegów - zaczynał się zbliżać... Stacja radarowa Kart Dag, Turcja Teraz Bowlings nie miał już wątpliwości na temat tego, co działo się nad Morzem Czarnym Tak... Ten MiG chciał zwiać! Podniósł słuchawkę i wybrał numer pułkownika Claspa w dowództwie. Starał się mówić spokojnie. - Sir, tu Bowlings. Jeden z MiG-ów, które śledzimy chce zwiać... - Co? Jesteś pewien? - Tak, sir. Chciałem powiedzieć... O Jezu! Oni próbują go zestrzelić! - Gdzie są nasze myśliwce? - Pięćdziesiąt kilometrów na południe. - Bowlings przyglądał się punktom reprezentującym F-16 na ekranie radaru. - Niech się trzymają z daleka, chyba że MiG-i wejdą w turecką przestrzeń powietrzną. Wszystko ma być zgodnie z przepisami. Rozumiesz? - Tak jest. - Bowlings odłożył słuchawkę i rozkazał sierżantowi Robertsowi, żeby połączył go z myśliwcami. Włączył mikrofon. - Włóczęga, tu Strażnik, odbiór. Krótka chwila ciszy. - Zrozumiałem, Strażnik... Tu Włóczęga Jeden. - Włóczęga Jeden. Mamy trudną sytuację. Wydaje się, że jeden z MiG-ów chce zwiać. Trzymajcie się z dala, dopóki nie będziemy mieli lepszego rozeznania. Bowlings przełknął ze zdenerwowania. - Kurs zero-trzy-pięć, pułap 5.000, wyczekujcie w punkcie November - X-ray - Tango. Oznaczało to, że myśliwce mają zająć pozycję pięćdziesiąt kilometrów na zachód od MiG-ów i wyczekiwać kolejnych rozkazów. - Zrozumiałem, Strażnik. Bez odbioru. Nad Morzem Czarnym Kozier obserwował nieprzyjacielskiego - tak, nieprzyjacielskiego - MiG-a, który chciał go zniszczyć. Samolot zbliżał się i przemknął wysoko nad nim, trochę po lewej. Jego celownik w podczerwieni już nie namierzał drugiego MiG-a. Musiałby lecieć wprost w kierunku celu, żeby znowu zacząć go namierzać. Nie spuszczał oczu z drugiego MiG-a i wykonał ciasny skręt w lewo, wytrzymując przeciążenie 8,5 g. Po wyjściu ze skrętu wyrównał na wysokości 100 metrów nad wodą. Drugi samolot był przed nim i wyżej. Zadarł nos maszyny pod kątem dwudziestu stopni i zwiększył ciąg silników. Rozejrzał się w lewo i w prawo. Widział tamtego MiG-a przed sobą, jak gdyby unosił się nieruchomo w powietrzu przed jego twarzą. Ponieważ leciał przed nim i nieco wyżej, tamten pilot nie mógł go zobaczyć. Obserwował cel ponad celownikiem i delikatnie musnął palcem przy cisk odpalający. AA-8 Aphid, pocisk powietrze-powietrze, mógł zniszczyć tamtego MiG-a w mgnieniu oka. Nagle poczuł mdłości. Nie mógł pozbyć się myśli, że właśnie miał zestrzelić jednego ze swych towarzyszy... Czy wolność była tego warta? Nie zastanawiał się nad taką możliwością, chociaż nie powinno to być przecież zaskoczeniem. Ostatecznie mógłby jeszcze wrócić do bazy i zgłosić awarię silnika i radia - jego świadectwo przeciwko świadectwu pułkownika. Kozier zaczął się wahać. W tym momencie wrócił do rzeczywistości. Wszyscy rosyjscy piloci otrzymali rozkazy ścigania i zestrzelenia każdego pilota, który odstąpił od planu lotu i wydawał się zmierzać w kierunku nieprzyjacielskiej przestrzeni powietrznej. Oficer pilotujący lecącego przed nim MiG-a nie zawahałby się ani na chwilę i zdmuchnąłby go z nieba. Dlatego właśnie Bielikow zatrzymał przy sobie Czerwonego Cztery. Kozier patrzył, jak pocisk odrywa się od prowadnicy na końcu prawego skrzydła i pociągnął drążek sterowy na siebie i w prawo. Maszyna odskoczyła w prawo i w górę, i właśnie, gdy wyrównał, pocisk dotarł do celu, trafiając w prawy silnik. W jasnym rozbłysku zniknął prawy ster kierunku i statecznik. Z maszyny zaczął buchać czarny dym. Wybuch głowicy uszkodził turbinę. Jej łopatki rozsypały się dziurawiąc zbiorniki paliwa. Uszkodzony MIG mógł w każdej chwili eksplodować. - Katapultuj się idioto, katapultuj się! - krzyczał Kozier pod maską. Uszkodzony myśliwiec przewalił się powoli na lewe skrzydło i zniknął w ognistym wybuchu. Części kadłuba i jakieś szczątki koziołkowały w po wietrzu, opadając ku morzu. Kozier czekał, czy nie otworzy się spadochron. Położył maszynę na kurs 175, lecąc sześćdziesiąt pięć metrów nad wodą. Za kilka minut znajdzie się w tureckiej przestrzeni powietrznej. Stacja radarowa Kart Dag, Turcja Porucznik Bowlings i sierżant Roundtree patrzyli, jak jeden ze śledzonych MiG-ów znika z ekranu. - Roberts, połącz się z ratownictwem. Niech wyślą tam helikopter. Czy możesz powiedzieć, kto zestrzelił kogo? - zapytał, zwracając się do sierżanta Roundtree. - Nie jestem całkowicie pewien, ale wydaje mi się, że uciekinier wciąż leci w naszą stronę. - Roundtree wskazywał na jasny punkt na ekranie. - Przyśpiesza w kierunku brzegu. Idzie na wysokość około siedemdziesięciu metrów. Ten MIG bardziej na prawo trzyma się wyżej. Wygląda na to, że to on prowadzi pościg. Bowlings obserwował obydwa MiG-i zbliżające się do tureckich wybrzeży. - Pilnuj ich, Roberts. Ile czasu minie, zanim dotrą tam ratownicy? - Już lecą. Będą za dwadzieścia, może za piętnaście minut... Odbieram sygnały od Ruskich. Wygląda na to, że cała Flota Czarnomorska albo idzie w tę stronę, albo jest w pełnym pogotowiu. - Tego nam jeszcze było potrzeba. Podaj mi kurs dla szesnastek, żeby przechwyciły prowadzącego MiG-a. - Bowlings założył słuchawki. - Włóczęga Jeden, tu Strażnik. Czy mnie słyszysz? - Głośno i wyraźnie. - Musisz przechwycić i przeprowadzić identyfikację wzrokową prowadzącego MiG-a. Kurs południowo-wschodni jeden-pięć-dziewięć, wysokość tysiąc osiemset. - Zrozumiałem, Strażnik. Gdzie pozostałe MiG-i7 - Drugi MiG idzie kursem jeden-dwa-dziewięć na wysokości 1.700 metrów. Prędkość 830. Będę informować o zmianach. - A trzeci MiG7 - Trzeci MiG w wodzie, powtarzam, w wodzie. - Zrozumiałem, Strażnik. Wykonujemy. W pomarańczowym blasku słońca dwa szare jak duchy F-16 położyły się w skręt. Nad Morzem Czarnym Pułkownik Bielikow rozluźnił palce na drążku sterowym maszyny. Dłoń mu zdrętwiała, co było dowodem, że jest zbyt spięty. Potrzebował odprężyć się, żeby przemyśleć następne posunięcie. Najwyraźniej Kozier wiedział, że jego radar go namierzył. To był jedyny sposób, w jaki mógł przewidzieć atak. Tym razem będzie inaczej. Zamierzał szukać Koziera radarem tylko tak długo, żeby wyliczyć kurs przechwycenia. Potem wyłączy radar. Miał nadzieję, że znajdzie się w pozycji, z której wykryją przeciwnika czujniki podczerwieni. Wtedy Kozier nie będzie ostrzeżony, że go wyśledził, ani nawet, że otwiera ogień. Bielikow położył maszynę w lewy skręt i uruchomił pełną moc radaru. Równocześnie jednak na jego tablicy przyrządów po prawej stronie zapaliło się czerwone światełko ostrzegawcze. Impulsy nieprzyjacielskiego radaru dotarły do jego maszyny. - Do diabła, pewnie amerykańskie myśliwce. Przewrócił maszynę na plecy i zaczął nurkować ku morzu, zwiększając prędkość. Na sześciuset metrach wyrównał, wcisnął guzik wyrzutnika folii i zadarł nos maszyny w górę. Przeciążenie wgniotło go w fotel. Nos maszyny nie mierzył już w wodę, a w niebo. Instynktownie rzucił okiem na przyrządy. Lampka ostrzegająca przed nieprzyjacielskim radarem zgasła. Położył maszynę na nowy kurs 093. Punkt na ekranie radaru pojawił się wcześniej, niż się spodziewał. Pułkownik zanotował w pamięci kurs, wysokość i prędkość Koziera, a następnie wyłączył radar. W ciągu kilku chwil powinien odnaleźć Koziera na systemie poszukiwania w podczerwieni. Pchnął do przodu dźwignie ciągu i przekroczył barierę dźwięku. Kozier rozglądał się po niebie przed sobą, wypatrując amerykańskich myśliwców, które powinny już gdzieś tu być. Wiele trudnych godzin zajęć z taktyki spędził szkoląc się, jak pokonać Amerykanów. Teraz chciał, żeby go znaleźli i zaprowadzili do bezpiecznej bazy. Oczy go piekły. Zalewał je pot spływający z czoła. Zamknął oczy. Przetarł czoło dłonią. Czuł się zmęczony, wyczerpany. Za dwie minuty będzie w tureckiej przestrzeni powietrznej. Bielikow nie będzie ryzykować lotu jego śladem. Wolność była odległa o dwie minuty, ale nie była wcale taka słodka. Bielikow obserwował, jak symbole na wyświetlaczu HUD przesuwają się w prawo. System poszukiwania w podczerwieni odnalazł MiG-a Koziera przed nim i nieco poniżej. Teraz mógł w każdej chwili otworzyć ogień. Czekał jednak, aż odległość pomiędzy ich maszynami się zmniejszy. Chciał znaleźć się przynajmniej o dwa kilometry od samolotu Koziera, żeby zidentyfikować swoją ofiarę. Obserwował smugi kondensacyjne ciągnące się za końcówkami skrzydeł maszyny Koziera. Zmniejszył nieco ciąg silników i pochylił nos maszyny o piętnaście stopni w dół. Kozier był teraz zaledwie o 300 metrów poniżej i 1.500 metrów przed nim. Wszystko było proste. Szedł wprost na niego. Pułkownik usłyszał szum zrywającej się do lotu rakiety AA-8Aphid. Patrzył, jak goni maszynę Koziera. Kozier zmniejszył prędkość do 960 kilometrów na godzinę. Słońce późnego poranka świeciło mu prosto w oczy. Błękitna woda lśniła niecałe 150 metrów pod maszyną. Pocisk przyśpieszał. Jego przechłodzona płynnym azotem głowica namierzyła gorące punkty MiG-a, który pokonał 600 metrów w niecałe cztery sekundy i teraz opadł ku morzu. Setki rozbłysków fal zmyliły bombardowany nadmiarem informacji czujnik głowicy. Pocisk stracił namiar i chybotał się w górę i w dół, starając się znaleźć najgorętszy punkt otoczenia. Kozier dostrzegł smugę dymu w prawym, wstecznym lusterku. Ściągnął na siebie drążek sterowy i teraz zmierzał prosto ku słońcu, obserwując przez ramię, jak pocisk znika w oddali. Następnie rzucił maszynę w prawo, starając się ustalić skąd, u diabła, wystrzelono pocisk. Bielikow patrzył, jak wystrzelony pocisk skręca powoli i bezsilnie opada ku morzu. Będzie musiał użyć działka. Wykonał skręt w prawo, gdy maszyna Koziera zaczęła przecinać tor jego lotu. Wyrównał i obserwował, jak Kozier kontynuuje zwrot w prawo. Dokonał poprawki, sam zawracając w tę samą stronę i wprowadzając MIG-a Koziera na celownik. Wytrzymał jeszcze dwie sekundy i nacisnął spust na drążku sterowym. 30-milimetrowe działko po lewej stronie maszyny ożyło z hukiem. Kozier najpierw zauważył błyski pocisków smugowych przelatujących przed wiatrochronem. Odczuł wstrząs, gdy pociski przeciwpancerne zaczęły trafiać i rozdzierać płatowiec. Tablica przyrządów zapłonęła lampkami alarmowymi. Prawy silnik zaczął się palić. Wysokość malała. Nacisnął lewy pedał orczyka i starał się wyrównać, ale bezskutecznie. Niespodziewany, palący ból w prawej nodze spowodował, że za brakło mu tchu w piersiach. Spojrzał w dół. Granatowy kombinezon lotniczy stawał się ciemny od krwi. Walczył, żeby odzyskać kontrolę nad maszyną, która powoli przewalała się na lewe skrzydło i zaczęła przeciągać. Wreszcie zatrzymała się zupełnie i zaczęła osuwać się ogonem ku morzu. Kozier wtulił się w fotel, wyprostował plecy, upewnił się, że jego ręce znajdują się wewnątrz obrysu fotela, sięgnął w dół między nogi i ścisnął pomarańczowe uchwyty fotela uzbrajające katapultę. Policzył do trzech i z całej siły pociągnął rączkę katapulty. W chmurze dymu i ognia kapitan Kozier został wyrzucony ze swego MiG-a. Pułkownik Bielikow wykonał skręt w lewo i obserwował spadochron Koziera otwierający się poniżej. Zmniejszył ciąg silników i opuścił nos maszyny, żeby naprowadzić celownik na sylwetkę pilota. Chciał się upewnić, że Kozier stanie się przykładem dla innych pilotów. Zaczął właśnie powoli naciskać spust, kiedy w polu widzenia pojawił się nagle amerykański F-16. - Mówi major Miles Wheatley z sił powietrznych Stanów Zjednoczonych. Jesteś w tureckiej przestrzeni powietrznej. Zidentyfikuj się i podaj swoje zamiary. Ostrzeżenie wygłoszone było w nienagannym rosyjskim. Bielikow podciągnął maszynę. Jeszcze cię dostanę, Kozier, jeszcze cię dostanę, zaklął w duchu. Skierował swego MiG-a na północ. Zwiększył ciąg. F-16 leciał tuż obok, jak na paradzie. Kozier patrzył, jak zbliża się woda. Szarpnięcia spadochronu powodowały, że pasy wpijały mu się w krocze. Sięgnął w dół i pociągnął za czerwony uchwyt przy kamizelce. Niewielka tratwa wypełniła się po wietrzem i poleciała w dół. Gdy uderzył w wodę, poczuł, że opuszcza go energia. Woda była zimniejsza, niż się spodziewał. Odpiął spadochron i popłynął do tratwy, unoszącej się zaledwie dziesięć metrów dalej. Ból w prawej nodze nasilił się, kiedy wdrapywał się do środka. Nad sobą słyszał huk silników odrzutowych. Leżał i patrzył w niebo. Po chwili zamknął oczy. Nie ruszał się. 3 Ponowne spotkanie Oakton, Wirginia To nie ma sensu. I tak nie zasnę, pomyślał Mark Collins. Przekręcił się na drugi bok i spojrzał na świecące w mroku cyfry na zegarze radiowym. 2.14 w nocy. To ten tak realistyczny sen spowodował przebudzenie. Przekręcił się na plecy i patrzył w sufit. Okno obok jego łóżka drżało od podmuchów jesiennego wiatru. Pierwszy zimny front w tym sezonie. Jesień przychodziła do północno-wschodniej Wirginii. Mark nie czuł się gotów na przyjście jesieni. Lato minęło tak szybko, że nawet go nie zauważył. Poza tym bez jego żony, Amy, nic już nie było takie samo. Odetchnął głęboko. Lekarze powiedzieli mu, że za kilka miesięcy koszmary miną. Minęło już osiem miesięcy od jej strasznej śmierci w wypadku samochodowym, a jednak wciąż jeszcze nie mógł przespać spokojnie całej nocy. Cóż, równie dobrze może iść do pracy. Godzina nie miała znaczenia. CIA pracuje na okrągło. Wstał z łóżka. O 3.00 był już w drodze. Jechał na północ autostradą 123. Nisko wiszące chmury odbijały blask świateł Waszyngtonu. Włączył ogrzewanie. Uczynił to po raz pierwszy od wiosny. Kilka płatków śniegu mignęło w świetle reflektorów. Jeżeli taka pogoda utrzyma się, w czasie godzin szczytu będą straszne korki. Collins skręcił ku wartowni przy północnym wjeździe na tereny CIA, zatrzymał swoją Hondę i opuścił szybę. - Dzień dobry, sir. Trochę wcześnie - przywitał go wartownik. - Nie mogłem spać. Collins podał mu swoją legitymację. Wartownik sprawdził ją z wydrukiem komputerowym, który był aktualizowany codziennie w południe. - W porządku, majorze. Collins poprowadził samochód pod górę w kierunku budynku. Przejechał na ukos przez prawie pusty parking i zatrzymał się na stanowisku 216. Od czasu skierowania do pracy w OA dwa i pół roku temu, jego miejsce do parkowania nie przybliżyło się wcale do gmachu. Może kiedy zostanę wicedyrektorem wyznaczą mi miejsce nieco bliżej. Może... Zapach panujący w budynku przypominał mu bibliotekę publiczną w rodzinnym mieście. Płyn do mycia podłóg i stare książki. Jego rodzice prowadzili sklep spożywczy w Antigo w stanie Wisconsin. Mark miał przejąć rodzinny interes, ale zamiast tego trafił na studia i spotkał Amy. Wtedy zdecydował, że będzie robić coś innego i po studiach wstąpił do wojska. Osiągał doskonałe wyniki. Miał wysoki współczynnik inteligencji i szybko awansował. Mógł wybierać miejsca pracy. Wybrał CIA. Kiedy pojawił się tu po raz pierwszy, niewiele wiedział o samej organizacji, ale uczył się szybko i trafił do biura dyrektora grupy wywiadowczej zajmującej się głównie badaniami ekonomicznymi. Obecnie analizował losy najnowocześniejszego sprzętu, który mógł być wykorzystany przez potencjalnych wrogów Stanów Zjednoczonych. Dotarł na piąte piętro północnego skrzydła, jeszcze raz poddał się kontroli i wszedł do utajnionych pomieszczeń. Zegar na ścianie wskazywał 3.25. Przeszedł przez zewnętrzne biuro do swego gabinetu. Na drzwiach widniał napis MARK C. Nie było nazwiska. Otworzył duży sejf w głębi pokoju, wyjął akta, rozłożył je na biurku i zasiadł do pracy. Zwykły początek kolejnego dnia w CIA To jednak miało się wkrótce zmienić dzięki niezwykłemu człowiekowi, który w tej właśnie chwili unosił się w tratwie na falach Morza Czarnego. Palmer Park, Maryland Charles Tyransky potrzebował kilku chwil, żeby zorientować się, że dzwoni telefon obok łóżka. Spojrzał na tarczę elektronicznego budzika. Była 4.03. Boże, ktoś umarł, pomyślał. Zapalił lampę i sięgnął po słuchawkę. - Słucham - Pan Tyransky? Mówi porucznik Bob Davis. Jestem z A-2, z wywiadu sił powietrznych. - Wiem, co to jest A-2. - Oczywiście, sir. Tom Staffer prosił, żeby pan się z nim spotkał na lotnisku w Waszyngtonie za godzinę. - Po jaką cholerę? - Tego nie mogę powiedzieć, sir. - Proszę powiedzieć Stafferowi, że jestem na emeryturze. - Rozumiem, sir, ale pan Staffer polecił mi przekazać, że mamy kolejnego Sokoła. Czarles usiadł na łóżku i starał się zebrać myśli. Staffer miał kolejnego rosyjskiego uciekiniera, chyba pilota, i musiało to być na tyle ważne, że usiłował ściągnąć go po tylu latach z powrotem Pracował w CIA ze Stafferem dłużej, niż chciał o tym myśleć. Staffer był zaledwie agentem terenowym, kiedy pod koniec lat sześćdziesiątych przydzielono im pierwszą sprawę. Już wtedy było wiadomo, że Staffer będzie szybko awansować. Przez dwadzieścia lat obserwował, jak wspina się po szczeblach kariery. Teraz był zastępcą dyrektora i istniała możliwość, że kiedyś zostanie dyrektorem. Nie zmieniało to jednak opinii Tyransky'ego o dawnym koledze. Zawsze był zdania, że trzeba policzyć palce, potem kiedy Staffer podaje dłoń. - Dobrze, przyjadę. Gdzie mam go spotkać? - Wyjście numer 7, hala A Washington National. Tyransky odłożył słuchawkę. - Jakieś kłopoty, kochanie? - spytała żona, Martha. - Muszę jechać na lotnisko. Pomóż mi się spakować. Boże, pomyślał. Jestem już na to za stary. Port lotniczy Washington National, Waszyngton Tyransky nie lubił, kiedy go wyciągano z łóżka w środku nocy, a szczególnie jeżeli robili to ludzie tacy jak Staffer, których nie poważał i którym nie ufał. Obiecywał sobie, że nigdy tam nie wróci, a teraz działał wbrew postanowieniom. Chwycił torbę i energicznym krokiem ruszył w kierunku budynku dworca. Spojrzał na zegarek. 5.15. Nieźle, jeżeli wziąć pod uwagę pogodę. Minął puste stanowiska biletowe i poszedł w stronę hali A - Pan Tyransky? Jestem Russel Hamilton. Pracuję z Tomem. Prosił mnie, żebym czekał tu na pana. - Co się dzieję? - Tom panu wszystko powie. Napije się pan kawy? - Nie. Poczekam. Przyglądał się Hamiltonowi. Po trzydziestce, ciemnoniebieski garnitur, biała koszula, żółty krawat. Wszystko zgodnie z zasadami Firmy. - Nie wiedziałem, że samoloty odlatują tak wcześnie - powiedział, starając się czegoś dowiedzieć. - Nie odlatują. Ten rejs jest specjalnie dla pana. - Niech pan nie robi ze mnie batona, młody człowieku. Grałem w tę grę, kiedy ty byłeś jeszcze w pieluchach. Uspokój się, powiedział do siebie. Nie wyładowuj na nim swojej złości. - O, już jest - odezwał się Hamilton i podszedł do drzwi prowadzących na rampę. Pomalowany na biało i czerwono 727 zawracał powoli i zbliżał się do budynku. Światła pozycyjne migały. - Cieszę się, że zdążyłeś, Charles. Jak się masz? - Staffer podszedł do nich od tyłu. Tyransky odwrócił się. Staffer wyglądał tak samo, jak wtedy, kiedy pożegnali się siedem lat temu. We włosach miał może nieco więcej siwizny. Wąsy były wciąż czarne i starannie przystrzyżone. Biła od niego zwyczajna mu pewność siebie. - Chodźmy - powiedział Staffer. - Opowiem ci wszystko po drodze, ale przede wszystkim chciałbym się dowiedzieć, co u ciebie: Ruszyli ku czekającej maszynie. To nie jest samolot rejsowy, uświadomił sobie Charles. Zapach spalin i świeżo mielonej kawy owionął ich, gdy weszli do wnętrza. Wspomnienia wypełniły umysł Tyranskiego. Może Martha ma rację, pomyślał. Może mi brakuje tego wszystkiego? Po obu stronach kabiny stały dwie leżanki, niewielkie stoliczki, fotele i dwa biurka wyposażone w komputery i telefaksy. Podłogę zaścielał gruby, brązowy dywan. - Masz tu całkiem niezłe biuro. - Dziękuję. Wprowadziliśmy kilka zmian od czasu, kiedy byłeś z nami. - Co jest za drzwiami? - Charles wskazał ręką tył maszyny. - Kuchenka, leżanki, sprzęt łączności. Mogę połączyć się z systemem telefonicznym każdego kraju. Mam także dostęp do kanałów łączności i dowodzenia wszystkich krajów NATO. - Dobra przykrywka. Czy towarzystwo lotnicze nie ma nic przeciwko temu? - Nie. Zupełnie nie - odparł Staffer z uśmiechem - Jedna szycha z ich działu marketingu pracowała kiedyś dla mnie. Kiedy wystartowali, Staffer zaczął pogawędkę o rodzinie, dzieciach, wnuczce. Skąd on to wszystko wie? - zastanawiał się Tyransky. - Jak się czujesz na emeryturze? - zapytał wreszcie Staffer, dążąc okrężną drogą do celu. Brak odpowiedzi był dla niego wystarczającą informacją. - Cóż, Charles, przypuszczam, że zastanawiasz się, o co chodzi. Otóż kilka godzin temu otrzymaliśmy sygnał od naszych ludzi w Turcji... - Staffer zamilkł na chwilę. - Wygląda na to, że rosyjski pilot usiłował uciec w czasie ćwiczeń nad Morzem Czarnym. O ile wiemy, został zestrzelony przez jednego ze swoich. - Macie go? - Tyransky nie mógł opanować podniecenia. - Jeszcze nie. Operacja ratunkowa trwa... - Jeżeli go jeszcze nie macie, to czego ode mnie chcecie? - Zapewniam cie, że będziemy go mieli - powiedział Staffer spokojnie. - A gdzie jest teraz? - Kilka kilometrów od brzegu. Wiemy, że katapultował się z MiG-a. F-16 był w pobliżu. - Co mówi Kreml? - Nic. Słuchaj Charles, wiem, że sytuacja nie rozwinęła się tak, jak tego chciałeś, kiedy uciekł Sokół. Tego już się nie da naprawić. Tym razem będzie jednak inaczej. - Dlaczego? - Dużo nauczyliśmy się od tamtego czasu. Wiesz, że potrafimy się uczyć. Prześpij się teraz. Będziesz potrzebować snu. W Ramstein czeka nas mnóstwo roboty. Chciałbym, żeby ta sprawa poszła gładko. Tyransky odwrócił się od Staffera i spojrzał na portret prezydenta wiszący na ścianie. Spieprzyli sprawę z Sokołem i zrobili z niego kłamcę. Siedziba CIA Mark Collins zakończył kategoryzację informacji otrzymanych z CO COM i, od 1993 roku, z wydziału operacyjnego Departamentu Stanu. Rosjanie byli znani z tego, że brali sprzęt, który według NATO nie miał żadnego, lub najwyżej niewielkie znaczenie militarne, i używali go do projektowania i produkcji sprzętu wojskowego. Collins sporządził ostatni raport na temat rozwoju rosyjskich zainteresowań w dwóch dziedzinach. Pierwsza, to szeroko rozumiana obrona przeciwrakietowa. Mieli dopiero jeden taki system rozmieszczony wokół Moskwy, ale potrzebowali zachodniej technologii, która mogła wykryć start rakiet nieprzyjacielskich i odróżnić głowice bojowe od ćwiczebnych. Wymagało to systemu radarowego i komputerowego, który byłby w stanie przetworzyć informacje dla potrzeb obrony przeciwrakietowej. Było jasne, że próbują stworzyć taki system będący odpowiednikiem systemu Wojen Gwiezdnych, który nie doczekał się nigdy realizacji. Collins dostrzegał coraz szybszy wzrost zainteresowania zachodnią techniką komputerową. Każde z ich poczynań w jakimś stopniu do tego prowadziło. Wyglądało na to, że Rosja wciąż była opóźniona w dziedzinie systemów komputerowych, oprogramowania i produkcji krzemowych oraz galowych obwodów scalonych. Tak przy najmniej wynikało z analizy CIA, o aktualności której Collins nie miał zbyt wysokiego mniemania. Odwrócił fotel do komputera stojącego za biurkiem po prawej stronie. Włączył go i obserwował, jak kolorowy monitor budzi się do życia. Zaczął wprowadzać informacje do systemu ADABAS, tak utajnionego, że potrzeba było drugiego komputera pracującego w podziemiach, żeby odczytać zakodowane w nim dane. W Firmie ADABAS nazywano Źródłem, ale, jak wszystkie cuda techniki, był tylko tak dobry, jak informacje do niego wprowadzone. 4 Skutki Baza lotnicza Sewastopol, Rosja - Kontrola, tu Czerwony Jeden. Potrzebuję priorytetowego zezwolenia na lądowanie. - Czerwony Jeden, nie ma zgody. Mamy komplet... - Kontrola, tu pułkownik Bielikow. Każcie jednemu z bombowców przejść na drugi krąg. Chcę mieć zezwolenie na lądowanie natychmiast. - Czerwony Jeden - odezwało się radio po krótkiej chwili milczenia. - Trzymaj obecny kurs. Wiatr z kierunku trzy-cztery-zero, dwadzieścia cztery kilometry na godzinę. Zezwolenie na lądowanie na prawym pasie trzy-pięć. Bielikow opuścił nos maszyny i przygotował się do ostatecznego podejścia. Po dotknięciu kołami pasa, wychylił hamulce aerodynamiczne i wyrzucił spadochron hamujący. Gdy dotarł do miejsca postojowego, odsunął osłonę kabiny i poczuł na twarzy powiew świeżego, chłodnego powietrza. Przyjemne wrażenie, ale to było za mało, żeby ostudzić gniew, który gotował się w nim, gdy szedł do dowódcy bazy. - Panie generale, melduje się pułkownik Bielikow. Generał major Borys Smirow siedział za dużym, lśniącym biurkiem tyłem do Bielikowa. Promienie słońca rozświetlały kłęby cygarowego dymu wypełniające pokój. Potężny, łysy generał był już po pięćdziesiątce. Odwrócił się powoli do pułkownika. - Domyślam się, że mamy problem. Czy możecie powiedzieć, co się tam stało? - Kapitan Kozier usiłował zbiec. Zestrzeliliśmy go... - Nie żyje? - Nie wiem. Widziałem spadochron po tym, jak zniszczyłem jego MiG-a. Generał skinął głową. - Pułkowniku Bielikow, przez wiele lat służyliście dobrze mnie i naszemu krajowi. Potrzebuję waszej pomocy, żeby znaleźć wyjście z tej sytuacji. Rozkazałem wszystkim, którzy brali udział w dzisiejszej operacji, żeby zebrali się w sali odpraw. Chciałbym, żebyście poprowadzili tę odprawę. Większość już i tak wie, co się stało. Powiedzcie, że o ile wiemy, zdrajca nie żyje. Nie rozpowiadać o sprawie ani słowa. - A co z tym drugim pilotem, którego Kozier zestrzelił? - Powiedzcie, że zderzyli się w powietrzu, albo że miał awarię silnika i musiał wodować. Nie pierwszy raz to się zdarza - dodał znużonym głosem. - Osiem lat temu, jeszcze za czasów Gorbaczowa, dwóch pilotów ukradło transportowiec An-22. Chcieli polecieć nad Morzem Czarnym do Turcji, jak Kozier. Udało się nam ich zestrzelić i obaj zginęli. Chciałbym mieć pewność, że Kozier nie żyje... - Przynajmniej nie zabrał ze sobą maszyny. Generał pokręcił głową. - Kapitan Kozier jest znacznie ważniejszy, niż maszyna. To co on wie jest znacznie bardziej szkodliwe... - Nie rozumiem... Generał nalał sobie wódki do szklanki, otworzył górną szufladę biurka i wyciągnął z niej grube akta. - Zanim został skierowany tutaj, służył w Centrum Badawczym Ramieńskoje. Przez ostatnie pięć lat uczestniczył w ściśle tajnej operacji zwanej PROGRAMEM. Generał podał akta Bielikowowi. Pierwsze dwie strony były normalnymi stronami z akt personalnych oficera wojsk obrony powietrznej. Na trzeciej u góry widniały słowa: TAJNE - ODDZIAŁY SPECJALNE. Z dokumentów wynikało, że kapitan Kozier był nie tylko jednym z najlepszych pilotów Mig-a-29, ale był także inżynierem wyspecjalizowanym w elektronice mikrofalowej po studiach w Akademii Nauk Wojskowych, gdzie zajmował się szerokopasmową technologią radarową. Oznaczało to, że był jednym z fachowców od spraw radaru i przechwytywania samolotów nieprzyjaciela i znał najnowsze rosyjskie systemy obronne. Znał również angielski i francuski. Bielikow oddał akta generałowi. - Ten tajny program... Czy on go zna? - Czy go zna? On... Wszedł adiutant i podał generałowi kartkę. - Otrzymaliśmy wiadomość, że amerykański helikopter wyciągnął z wody Koziera. Wygląda na to, że zabierają go do jednej z baz na terenie Turcji. Generał patrzył na kartkę. - Musimy zakładać, że żyje - powiedział i nalał sobie następną wódkę. Baza lotnicza Incirlik, Turcja Kozier leżał na plecach i patrzył na migające nad nim jarzeniówki. Wieziono go do izby przyjęć. Wydawało się, że wszyscy mówią równocześnie i to bardzo szybko. Do tej pory słyszał tylko Rosjan mówiących po angielsku i nie mógł sobie przypomnieć, czy brzmiało to tak samo, czy nie. Żałował, że nie przykładał się bardziej do nauki języka w szkole. Zamknął oczy. pilnie potrzebował czegoś na ból głowy. Drzwi izby przyjęć otworzyły się. Lekarze już na niego czekali. - Kapitanie Kozier, jestem pułkownik Bradford Clasp z wywiadu sił powietrznych USA. Witamy w Turcji. Kozier był zaskoczony. Amerykanin mówił bardzo dobrze po rosyjsku. - Jak się pan czuje? - Boli mnie głowa i jestem ranny w nogę. - Lekarze zaraz się panem zajmą. Kozier usiłował skinąć głową. - Czy mogę dostać aspirynę na ból głowy? - Niestety, nie możemy jeszcze podać panu żadnych leków. Niech pan pozwoli się zbadać. Zobaczymy, co się da zrobić. Kozier leżał cierpliwie, kiedy lekarze badali mu ciśnienie, ustalali grupę krwi, zaglądali do oczu. Zrozumiał, że sprawdzają, czy nie ma wstrząśnienia mózgu. - Kapitanie, będziemy musieli założyć szwy na nogę. Rana jest dość głęboka. W porządku? Kozier skinął głową. - Miał pan szczęście. Przy katapultowaniu się musiał pan uderzyć głową w osłonę kabiny. Hełm jest pęknięty. Kozier przyglądał się, jak lekarze dają mu w nogę zastrzyki, przygotowując się do założenia szwów. Rozglądał się po sali, czując jak noga mu drętwieje. Oprócz dwóch lekarzy i pułkownika Claspa, w sali było jeszcze dwóch wartowników w głębi pod ścianą i jeden za drzwiami. Kiedy lekarze skończyli, wymienili kilka zdań z pułkownikiem i wyszli. Pojawiła się pielęgniarka. Przyniosła świeżą bieliznę, skarpetki i oliwkowy kombinezon lotniczy. - Lekarze mówią, że wszystko będzie w porządku. Chcą, żeby pozostał pan tu jeszcze kilka godzin na obserwacji. Myślę, że jest pan głodny. Zamówiłem lunch - powiedział Oasp i przysunął sobie krzesło do łóżka Koziera. - Co się stało, kapitanie? Czy pan zabłądził? - Nie zabłądziłem! Uciekłem - Niech pan się nie denerwuje, kapitanie. Sytuacja jest bardzo delikatna... Jakim samolotem pan leciał? Dziwne pytanie, pomyślał Kozier, i to w ustach oficera wywiadu. Nie rozumiał, że Clasp zadaje pytania, niczym dobry prawnik, który i tak już zna odpowiedzi. - MiG-iem-29... Fulcrum - Z jakiej bazy pan startował? - Z Sewastopola. - Kapitanie, czy jest pan zupełnie pewien, że chce pan tu zostać, że pan nie zabłądził i... - Nie zabłądziłem. Zrobiłem to świadomie. Przyleciałem tutaj, bo chciałem - Czy może pan to opisać własnymi słowami? Wszystko, co pan mi teraz powiedział? - Tak. Kiedy Kozier pisał, przyniesiono lunch i dwie aspiryny, które kapitan połknął łapczywie. Jedzenie mu jednak nie szło. - Dokąd mnie zabierzecie? - Przewieziemy pana do bazy Ramstein w Niemczech. Nie wydamy pana. Proszę się tym nie niepokoić. W Niemczech są lepsze warunki. Będzie się pan tam lepiej czuć. Jest tam też bezpieczniej. Odleci pan po zmroku samolotem wojskowym. Dla wyraźnie oszołomionego Koziera wszystko działo się za szybko. - Niech się pan postara trochę przespać i odpocząć. Tu jest bezpiecznie, a za kilka godzin pan wyjeżdża. Pułkownik Oasp uścisnął dłoń Koziera i wyszedł z sali. Kapitan zamknął oczy. Działanie nowokainy ustępowało i noga zaczynała znowu boleć. Minął natomiast ból głowy. Teraz zaczął myśleć o wydarzeniach tego niezwykłego dnia. Czy zestrzelony pilot przeżył? Miał na dzieję, że tak. Co mówił teraz pułkownik Bielikow? A przede wszystkim, czy dokonał słusznego wyboru? Teraz było jednak już za późno, by tym się przejmować. Już nie ma odwrotu. Wreszcie sen złagodził ból rozterki. Generał Sweeney zbliżał się do dyżurki pielęgniarek. Wysoki teksańczyk znany był w całym lotnictwie z tego, że zawsze nosił najbardziej egzotyczne buty kowbojskie. W swojej kolekcji miał nawet buty ze skóry strusia i pytona. Wysoka, smukła sylwetka maskowała wiek, a w oczach miał jeszcze ten błysk wiejskiego chłopaka, jak napisał o nim jakiś tygodnik. Po ukończeniu uniwersytetu Notre Damę, pod koniec lat pięćdziesiątych wstąpił do lotnictwa i awansował od najniż szego stopnia. W bazie znano go jako zwolennika ścisłej dyscypliny, ale większość uważała go za sprawiedliwego. - Czym mogę służyć, sir? - zapytała dyżurna pielęgniarka. - Gdzie można znaleźć pułkownika Claspa? - W bufecie. Drugie drzwi na lewo. Sweeney znalazł Claspa siedzącego w głębi pokoju. - Jak idzie, pułkowniku? Jak sobie radzi nasz rosyjski pilot? - Będzie w porządku. Jakieś potłuczenia, siniaki i dość głęboka rana w nodze. Teraz śpi. co . - Dostałem wiadomość od USEUCOM. Chcą, żebyśmy go w ciągu godziny wyekspediowali. - Będzie gotów. - Dobrze, pułkowniku. Niech pan zrobi wszystko, żeby się dobrze czuł. CIA już się przygotowuje. Chcę, żeby wszystko grało. Jasne? Dla Claspa wszystko było jasne. Baza lotnicza, Sewastopol Porucznik Alieksandr Maksimów siedział w baraku pilotów z pułkownikiem Bielikowem. - To, co mówiłem na odprawie, to kłamstwo. Kapitan Kozier nie zginął w zderzeniu powietrznym. On uciekł. Te słowa wprawiły w osłupienie Maksimowa, kolegę Koziera z po koju. Nie wiedział, co powiedzieć. Bielikow uśmiechnął się szeroko. - Gdzie jest wasz Makarow? - Z resztą mojego wyposażenia. Zamknięty w magazynie eskadry. Maksimów nie rozumiał, o co chodzi. Byłoby to sprzeczne z regulaminem, gdyby miał go przy sobie. Mógłby nawet trafić do więzienia. Bielikow wyciągnął spod płaszcza oksydowany, lśniący pistolet kalibru 9 mm. - To wasz? Maksimów przyjrzał się pistoletowi. Był rozładowany. Jego inicjały zostały wycięte na miękkiej okładzinie kolby. - Tak, mój. Oddał pistolet Bielikowowi. - Dobrze. Czy macie mi coś do powiedzenia? - Nie rozumiem. - Mieszkaliście razem z Kozierem. Co on ze sobą zabrał? Co zawiózł Amerykanom? Uśmiech Bielikowa zniknął. Zastąpiło go lodowate spojrzenie. - Nie wiem. Ja... - Maksimów nagle wszystko zrozumiał. Bielikow usiłował go wrobić. - Nie może pan tego zrobić. Nawet go nie znałem... - Kłamca. Bielikow wyciągnął z kieszeni załadowany magazynek i wsunął go do pistoletu. Rzucił niewielki notatnik i pióro na kolana porucznika. Maksimów zaczął panikować. - Musi mi pan wierzyć. Ja nic nie wiem... Bielikow załadował pistolet. - Piszcie, co mówię! Skompromitowałem mój kraj. Jestem przestępcą... - Pułkownik patrzył, jak Maksimów pisze i dyktował dalej: - ...nie zasługuję, by dalej żyć... - Nie! Bielikow przyłożył pistolet do głowy Maksimowa. Porucznik ledwo mógł utrzymać pióro w ręku, kiedy kończył pisać ostatnie słowa. Może to wszystko wielkie oszustwo? Bielikow pewnie chce się tylko upewnić, że nie pomogłem Kozierowi. - Podpiszcie. Porucznik oddał notatnik pułkownikowi, popatrzył mu przez chwilę w twarz, a potem odwrócił wzrok. Bielikow przycisnął lufę pistoletu do skroni Maksimowa. Spojrzał na niego. Mężczyzna miał zamknięte oczy. Między jego nogami powiększała się ciemna, wilgotna plama. - Lepiej ty, niż ja - mruknął pułkownik i pociągnął za spust. Generał Borys Smirow przejrzał raport wręczony mu przed chwilą przez Bielikowa. - Jak się odbyła odprawa? - Zrobiłem wszystko, żeby "wypadek" wyglądał prawdopodobnie. Powiadomiono mnie również, że porucznik Maksimów popełnił samobójstwo. Nastąpiło to zaraz po tym, jak go przesłuchiwałem. Smirow był świadom metod stosowanych przez Bielikowa w czasie przesłuchań. Bielikow wypróbował je jeszcze w Wietnamie na zestrzelonych pilotach amerykańskich. - Dowiedzieliście się czegoś? - Nie. Myślę, że wolał odebrać sobie życie, niż przyznać, że pomagał Kozierowi. Panie generale... byłem pańskim przyjacielem przez wiele lat. Latałem pod waszym dowództwem dwadzieścia pięć lat temu przeciwko Amerykanom w Wietnamie. Nigdy przede mną nic nie ukrywaliście. - Co macie na myśli? - Straciłem dziś dwa MiG-i. Jeden pilot nie żyje. Drugi uciekł do Amerykanów. Trzeci się zabił. Wiem, że podjąłem słuszną decyzję, kiedy zestrzeliłem Koziera. Dlaczego jednak ten Kozier jest taki ważny, poza swym specjalnym przeszkoleniem? Generał milczał przez chwilę, pochylił się, oparł ręce na biurku przed sobą i spojrzał na Bielikowa. - Tak. Byliśmy przyjaciółmi przez wiele lat. Zrozumcie... tylko nie liczna grupa oficerów wie o PROGRAMIE. Przykro mi, że dowiedzieliście się o tym w taki sposób. Mogę wam tylko powiedzieć, że ćwiczenia, które prowadziliście miały tylko częściowo na celu podniesienie sprawności pilotów. Wojska obrony powietrznej opracowały i testują sieć radarową sterowaną komputerowo, która będzie najlepsza na świecie. Może namierzyć i śledzić każdy samolot, w tym amerykański B-1B, jeżeli wleci w naszą przestrzeń powietrzną na dowolnej wysokości, a jeżeli można go namierzyć, to znaczy, że można go zestrzelić. - Czy już działa? - W głosie Bielikowa brzmiało podniecenie. - Jestem przekonany, że niedługo będzie. Kozier pracował nad tym programem. Latał przechwytywać bombowce wykryte przez nowy system. Opracowywał również niektóre rozwiązania taktyczne ataku na bombowce. Ze względów bezpieczeństwa stacjonował w Ramieńskoje przez pięć lat. Trafił tutaj, bo próby skończyły się. - Co on dokładnie wie? - FSB stara się tego dowiedzieć, żeby ocenić straty - odparł Smirow ze znużeniem w głosie. - Panie generale, był pan pilotem. W dalszym ciągu myśli pan jak pilot. Czego boi się pan najbardziej ze strony Amerykanów? - Co macie na myśli? Po minie generała Bielikow oceniał, że ten wie doskonale, o co mu chodziło. - Jako jeden z pilotów myśliwskich, czego by się pan najbardziej obawiał, że wychynie zza horyzontu? - Myślę, pułkowniku, że już znacie odpowiedź na to pytanie. Bał bym się nieznanego, podobnie jak wy. - Tak. Nieznanego. A co jest tym nieznanym? - Bielikow zamilkł na chwilę, a potem sam udzielił odpowiedzi na pytanie: - Ich technologia. Obawiamy się najbardziej tego, że gdy zostaniemy wysłani, żeby zniszczyć nieprzyjacielski samolot w naszej przestrzeni powietrznej, nie będziemy mogli go znaleźć. Niech pan powie prawdę. Będziemy mogli znaleźć nowy, amerykański bombowiec tym radarem, czy nie? - Tu-ifiOjest bardzo podobny do amerykańskiego B-1B. Możemy go wyśledzić. Jeżeli jednak chodzi o ten najnowszy bombowiec, to nie jestem pewien. Nie mamy możliwości sprawdzenia. Nasz najnowszy bombowiec jest wciąż na deskach projektantów. - Dlaczego nie widać żadnych nowych urządzeń wokół stanowisk rakiet przeciwlotniczych? - nalegał Bielikow. - Żadnych nowych urządzeń nie potrzeba. Amerykanie nie wiedzą, co mamy... - Przynajmniej dotąd nie wiedzieli, pomyślał. - Nie jestem fizykiem. Wiem, że jesteśmy już bardzo blisko pełnego uruchomienia PROGRAMU. Żaden z nich nie musiał ubierać myśli w słowa. Ucieczka Koziera mogła spowodować ujawnienie istnienia jednego z najtajniejszych systemów obronnych. Baza lotnicza Incirlik, Turcja - Cześć, Grigori, jak się czujesz? - Pułkownik Clasp wszedł do pokoju, niosąc ciężki płaszcz i czarny, pilśniowy kapelusz. - Znacznie lepiej. - Dobrze. Ubierz się i idziemy. Clasp podał mu płaszcz i kapelusz. Kozier zauważył, że pułkownik wciąż miał brązową, skórzaną kurtkę przewieszoną przez ramię. - Jeszcze jedno, kapitanie. Chciałbym panu przekazać tę kurtkę od 39. Grupy Taktycznej w Incirlik. Kurtka miała biały, futrzany kołnierz oraz odznaki dywizjonu i na szywki na rękawie. Na lewym ramieniu naszyto flagę amerykańską. Kozier wziął ją od pułkownika i kciukiem popróbował miękkiej skóry. - Przykro mi, ale nie mogę tego przyjąć - powiedział, oddając kurtkę Claspowi. - To prezent... - Nie mogę. Nie chcę żadnych nagród za to, co zrobiłem. W moim kraju nazwano by mnie zdrajcą... - Cóż, ja nazywam pana dzielnym człowiekiem. Każdy w tej bazie szanuje pana. - W tej chwili sam siebie nie szanuję. Claspowi wydało się, że rozumie, ale nie miał już czasu, żeby pocieszać Koziera. - Chodźmy. Samolot niedługo tu będzie - powiedział i ruszył ku drzwiom. Siedziba FSB, Moskwa Nikolaj Tomski nie jadł nic od śniadania. Dzień zaczął się, jak wszystkie dni ministra obrony. Otrzymał rutynowe informacje na temat wydarzeń na świecie ostatniej nocy. Przegląd programów produkcji poszczególnych systemów uzbrojenia rozpoczął się o 7.30 i trwał do południa. Po przeglądzie planował coś zjeść w towarzystwie kilku generałów i admirałów z armii, lotnictwa i marynarki. Jednakże o 10.19 dotarła pierwsza wiadomość, że młody kapitan lotnictwa chciał najwidoczniej uciec do północnej Turcji na MiG-u-29. Reszta dnia upłynęła na sprawdzaniu, kim był pilot, w jaki sposób mógł to zrobić i jakie mogą być konsekwencje jego ucieczki. Teraz była już siódma wieczorem i burczenie w brzuchu przypominało mu, jak bardzo jest głodny. Tomski poprawił się na krześle. Chciałby wrócić już do biura i zasiąść we własnym fotelu. Prawa noga zdrętwiała mu. Czekał już pół godziny na Dimitrija Michałkowa, szefa FSB, żeby pojawił się na pilnie zwołanym spotkaniu. Wstał i zaczął się przeciągać, kiedy drzwi otworzyły się i wszedł Michałkow. - Przepraszam, że musiał pan czekać. Sprawdzanie waszego pilota zajęło więcej czasu, niż się spodziewałem. Tomski patrzył, jak wysoki szef FSB obchodzi stół i siada obok niego, twarzą do drzwi. Prywatna sala konferencyjna Michałkowa była urządzona gustownie i praktycznie. Na ścianie przy stole wisiały dwie tablice korkowe. Na jednej z nich przypięto barwne plany Moskwy i Waszyngtonu. Niektóre rejony planów zaznaczono czerwonymi kołkami. Druga tablica była pusta, tylko w rogu wpięto garść pinezek. Przeciwległą, białą ścianę wykorzystywano jako ekran do filmów i slajdów. Dwie boczne ściany tego pokoju bez okien wyłożono palisandrową boazerią. Michałkow nałożył okulary. Na jego twarzy malowały się napięcie i zmęczenie. - Sprawa wygląda gorzej, niż przypuszczałem - powiedział spokojnie. - Moje źródła potwierdziły... pilot żyje. - Kto to jest? - spytał Tomski. - To kapitan Grigori Kozier. W Sewastopolu był bardzo krótko... Nie więcej niż parę dni. Przeniesiono go tam z Centrum Badawczego Ramieńskoje. - Ramieńskoje?! Jakie miał tam zadania? - Sami przeczytajcie - powiedział Michałkow, podając akta Tomskiemu. Minister przejrzał ściśle tajne akta dotyczące służby Koziera. Nic nie wskazywało, że był zdolny zdradzić kraj. Każdy dowódca, pod rozkazami którego Kozier służył, wystawiał mu najwyższe oceny i najlepsze opinie. Gdy Tomski czytał ostatnie dokumenty czuł, że pali go twarz. Najpierw z zaskoczenia, później z gniewu. - Pięć lat pracował w PROGRAMIE. Zna go dobrze. To może zagrozić całej naszej strategii. - Zgadzam się - powiedział Michałkow. - Możemy przynajmniej wykorzystać ten fakt, żeby zmusić prezydenta do podjęcia decyzji w sprawie uruchomienia sieci radarowej. Nie potrzeba już więcej testów. Michałkow sięgnął i wyjął tajne akta FSB z rąk Tomskiego. - Chcecie zmusić prezydenta? - Tomskiemu nie podobał się dobór słów Michałkowa. - Strategia prezydenta jest już ustalona. Sieć radarowa ma pozostać tajna, dopóki nie podpiszemy z Amerykanami traktatu o redukcji sił strategicznych. Dopiero wtedy będzie można ją uruchomić. Tomski zawsze podejrzliwie traktował szefa FSB, który był obecny na każdym posiedzeniu Rady Obrony. Zawsze zastanawiał się, co tak naprawdę zamierza. - Uważam, że podpisanie traktatu ograniczającego nasze siły nuklearne, zanim nowa sieć radarowa nie jest w pełni sprawna, to błąd - odparł gładko Michałkow. - Po zestrzeleniu amerykańskiego zwiadowcy nawet wy przyznaliście, że działa lepiej, niż oczekiwano. Powinniśmy kontynuować dzieło. Jesteście zbyt ostrożni. Dalsze próby to strata czasu. Tomski czuł, że szef FSB zmierza do jakiegoś, jeszcze bliżej nie określonego, celu. - Wierzycie, że Amerykanie podpiszą traktat, jeżeli będą wiedzieli, iż dysponujemy takimi środkami obronnymi? Na ten program wydaliśmy biliony rubli. Wykorzystaliśmy energię i talent setek najlepszych inżynierów i naukowców, odrywając ich od innych prac, po to tylko, by PROGRAM mógł być zakończony na czas. Jeżeli uruchomimy system, Amerykanie dowiedzą się o nim. - A co z pilotem? - zapytał Michałkow, patrząc na Tomskiego sponad okularów. - Rozumiem że jest to powód do niepokoju, ale nie mamy na to wpływu. Dlaczego mielibyśmy jeszcze pogarszać sytuację potwierdzając to, co Kozier może im powiedzieć? Czy mu uwierzą? Czy nie będzie ich niepokoić, przynajmniej na początku myśl, że został specjalnie podesłany? Jeżeli zaś uruchomimy system. Amerykanie nie podpiszą traktatu. - Nie zgadzam się - powiedział Michałkow, myśląc równocześnie, że Tomski powinien pracować w FSB. - Ich prezydent uważa ten traktat za swój wielki krok w kierunku pokoju światowego. Nie przypuszczam, żeby zmienił zdanie ze względu na jednego, zbiegłego rosyjskiego pilota. Michałkow zaczął chodzić od ściany do ściany, nie przerywając wywodów. - Chcę, żeby uruchomiono ten system i chcą tego wasi generałowie. - Myślę, że wiem, czego chcą moi generałowie... - Chciałbym powiedzieć jedno... istnieje pewne... zaniepokojenie w kwestii lojalności wyższych oficerów wobec prezydenta. Jak wiecie, nie wszyscy się z nim całkowicie zgadzają. Inni mówią o reformach w armii i wszechobecnej korupcji. Już teraz musiałem oddelegować oficerów FSB do 103. Dywizji Powietrznodesantowej. Może być więcej takich przypadków. - Moi ludzie są pod pełną kontrolą - zaprotestował Tomski. - Z pewnością tak, ale waszą główną troską jest obrona kraju przed zagrożeniami z zewnątrz. Ja mam chronić naszych przywódców także przed zagrożeniami z wewnątrz. - Michałkow, doświadczony negocjator, zasiał ziarenko niepokoju. - Zastanówcie się nad tym - ciągnął dalej. - Amerykanie w żaden sposób nie mogą naruszyć swoich, i tak już kruchych, sojuszy wycofując się z traktatu. Europa wzywa do całkowitego rozbrojenia. Niemcom nie podoba się za bardzo obecność Amerykanów w Bośni. Moi agenci donoszą, że traktat jest konieczny, by zapobiec rozszerzeniu NATO na wschód. Europa nie traktuje nas już jak niedźwiedzia gotowego ją pożreć, no może z wyjątkiem pribattiki, Polaków, Czechów, Słowaków i Węgrów. Tomski musiał przyznać słuszność niektórym poglądom Michałkowa na temat Ameryki. Michałkow pracował tam jako dyplomata, kiedy był młodszy, we wczesnych latach sześćdziesiątych. Był absolwentem Moskiewskiego Państwowego Instytutu Stosunków Międzynarodowych i w oparciu o studia rozpoczął karierę, która doprowadziła go do stanowiska szefa potężnego FSB. - Dlaczego nie przedstawicie sami tej sprawy prezydentowi? - za pytał. - Przedstawiłem, ale prezydent ma wiele innych problemów na głowie... braki żywności, strajki, a poza tym reprezentuję FSB, a nie wojsko. On was bardzo szanuje i to wy możecie go przekonać o konieczności uruchomienia systemu. - Myślę, że obydwaj macie rację - przyznał Tomski. - Zgadzam się, że powinniśmy uruchomić system, ale prezydent słusznie myśli zakładając, że zaskoczenie jest najlepszą bronią. Jeżeli Amerykanie nie będą wiedzieli, że mamy system, nie będą mogli przeciwdziałać. Teraz wyniknęła sprawa Koziera. Ile on wie? Na ile będą gotowi mu wierzyć? - I oczywiście jest to znaczący, dodatkowy argument za uruchomieniem systemu - dorzucił Michałkow. Tomski skinął głową. - Nie jestem tak pewien, jak wy, że mnie wysłucha. Spróbuję. Znudziło mi się już rozpatrywanie każdego naszego kroku ze względu na Amerykanów. Za każdym razem, kiedy przemieszczam nasze okręty, albo gdy przeprowadzamy manewry, pojawia się amerykański lotniskowiec z eskortą i nas podgląda. Nie mogę doczekać się chwili, kiedy będę mógł stanąć przed naszymi generałami i powiedzieć im, że nie musimy już obawiać się Amerykanów, którzy wlatują do naszej przestrzeni powietrznej, lub wpływają na nasze wody terytorialne i nie są wykrywani. Teraz możemy ich przechwycić i jeżeli to konieczne, zestrzelić. Michałkow skinął głową z uznaniem, starając się ukryć uśmiech. 5 Ujawnienie Na pokładzie 727 CIA Charles Tyransky był zadowolony, że znowu jest w samolocie i że leci do RFN. Dwugodzinny postój w Anglii, o który poprosił Staffer, wydawał mu się stratą czasu. - Świetnie. Dobra robota. Za kilka godzin będziemy w Niemczech i wszystko przygotujemy. Jeżeli macie jakieś pytania, to wiecie, jak mnie znaleźć - powiedział Staffer do telefonu. - Mamy rosyjskiego pilota - zwrócił się do Tyransky'ego. - Jest trochę poobijany, ale wszystko będzie w porządku. Kiedy rząd rosyjski dowie się, że żyje, zacznie żądać spotkania z nim. Powiedziałem, że tym razem nie życzymy sobie żadnych przecieków. Poczekamy, aż zrobią pierwszy krok. Staffer usiadł obok Tyransky'ego. - Charles, pracowaliśmy ze sobą długie lata. Czuję, że nie zmieniłeś swojego zdania na mój temat. Każe mi to zastanowić się, dlaczego tu jesteś. Tyransky patrzył w okno. - Słuchaj, Tom Nie przejmuj się tym, co o tobie myślę. Wciąż mi zależy... Chcę się upewnić, że nie powtórzy się to, co się zdarzyło z Sokołem - Charles, mogę cię zapewnić... - O niczym nie możesz mnie zapewnić. Powiedziałem i tobie, i dyrektorowi, że jeżeli nie przestaniecie obwozić się z Sokołem, to Rosjanie go wreszcie dopadną. Na litość boską... Wykłady w bazach lotniczych i na uniwersytetach. Ochrona nie była wystarczająca. Porzucił rodzinę, przyjaciół, żeby być wolnym człowiekiem. Nie wspominając już, że przyprowadził ściśle tajny samolot. - Wiem, że był twoim przyjacielem - zaczął Staffer. - W dalszym ciągu nie rozumiesz. Wywodziliśmy się z tego samego kraju, z tego samego środowiska. Chciał przyczynić się do tego, że kiedyś nadejdzie dzień, kiedy Rosja zmieni się, i w wyniku tego świat, a w tym i Stany Zjednoczone staną się lepsze. Przeszedłem z nim przez wszystko. Ucieczka, miesiące przesłuchań, adaptacja... On był kimś więcej niż przyjacielem. Był jak... brat. - Wiem. Bez ciebie Sokół nie mógłby tego dokonać. Informacje, jakich nam dostarczył były bezcenne... - To dlaczego odpowiednio go nie ukryliście? Prosiłem. Nigdy by go nie znaleźli. Należało mu się coś lepszego, niż śmierć z rąk KGB. Zastrzelili go jak psa. Patrzyli na siebie w milczeniu przez chwilę. - Przykro mi, Chuck. Spieprzyliśmy robotę. Tym razem będzie lepiej. Obiecuję ci. Staffer wyciągnął rękę. Tyransky patrzył na niego. Po chwili ujął jego dłoń. - Daję ci moje słowo. Poważnie. - Lepiej, żebyś potraktował to poważnie. Przynajmniej tyle jesteś winien Sokołowi. Siedziba CIA Ciemność ustępowała. Nastał dzień. Mark Collins spojrzał na zegarek. 7.48. Budynek zaczynał się powoli wypełniać. - Dzień dobry, panie C. Nie spodziewałam się, że pan już będzie. Mark podniósł oczy i zobaczył w drzwiach swoją asystentkę, Maddie o'ConneI. Pracowała w dziale badań strategicznych przez ponad dziesięć lat i Mark był wystarczająco inteligentny, by w dużym stopniu polegać na jej doświadczeniu. Była w takim wieku, że mogła uchodzić za jego matkę, a czasami opiekowała się nim tak, jakby rzeczywiście nią była. - Przyszedłem wcześnie. Nie mogłem spać. Tego nie należało Maddie mówić. - Powinien pan bardziej dbać o siebie - powiedziała natychmiast. Komputer właśnie skończył drukować sprawozdanie. Collins wyjął je z drukarki i zaczął czytać. - Maddie, połącz mnie z Claytonem Boyle'em i zobacz, czy przyszła ta informacja na temat Euratech, o którą prosiłem. - Co słychać, Clayton? - zaczął rozmowę Collins, kiedy uzyskał połączenie. - Co mogę dla ciebie zrobić, Mark? - Chodzi o to, że wiesz więcej o komputerach, niż ktokolwiek inny w Firmie. Czy możesz do mnie wpaść? Mam kilka pytań. Pół godziny później Clayton Boyle wszedł do gabinetu. Maddie podała mu filiżankę kawy. Clayton zawsze kojarzył się Collinsowi z typowym szalonym naukowcem Łysy, niski, z wydatnym brzuchem - Co cię męczy, Mark? - Powiem ci wszystko, co wiem. Tom Staffer, nie wiem, czy go znasz, powiedział mi, że gdybym kiedykolwiek potrzebował rady eksperta, powinienem skontaktować się z tobą. Starałem się prześledzić i zatrzymać przepływ najnowocześniejszej technologii do Rosji. Stwierdziłem, że w związku z rozwojem handlu z nimi, w większości przy padków jest to prawie niemożliwe. Skoncentrowałem się zatem na najnowocześniejszych komputerach i związanych z nimi systemach. Określiliśmy dziedziny, w których koncentruje się ich wysiłek. Pierwsza z nich to obrona antyrakietowa wojskowych systemów dowodzenia i władz cywilnych. Opierają się na obronie warstwowej. Wiemy jednak, że brak im nowoczesnej technologii. Za jej pomocą mogliby wykrywać start naszych rakiet i odróżniać prawdziwe głowice od ćwiczebnych. Pod tym względem wyprzedzamy ich znacznie. Potrzebują środków do natychmiastowego przetwarzania danych radarowych, jeżeli marzą o stworzeniu prawdziwej tarczy ochronnej. Zrobili wielkie postępy w dziedzinie obwodów scalonych i w mikroelektronice, wykradając niektóre z naszych najlepszych komputerów. Teraz rosyjscy inżynierowie i naukowcy skopiowali nasze radary, czujniki akustyczne, lasery, systemy sygnalizacji i naprowadzania. - Tak. - Boyle skinął głową. - widziałem wpływy naszej technologii prawie w każdej sztuce uzbrojenia, jaką udało nam się od nich wydobyć. - Właśnie. Dlatego nas tak szybko doganiają. My wydajemy pieniądze i marnujemy czas na badania, rozwój i instalację nowych systemów, a oni je kradną. Mamy pewność, że poprawili dokładność systemów naprowadzania broni. Ich systemy łączności są bardziej niezawodne, co zmniejsza czas podejmowania decyzji na polu walki. Wszystko dzięki naszej technologii. Całość sprowadza się do tego, Clayton, że to nasza technologia i sprzęt komputerowy, poczynając od oprogramowania, a kończąc na technologii produkcji obwodów scalonych. Wkurza mnie to wszystko. - Mark, to nie jest zupełnie prawda. Nauczyłem się, że nie można ich nie doceniać. MiG-29 i Su-27 to świetne maszyny. - A co z MiG-iem-317 Jak zdobyliśmy jeden z nich okazało się, że nie jest tej samej klasy, co nasze maszyny. - Tak, ale zrobiliśmy błąd w założeniu. Jako myśliwiec, MiG-31 nie dorównuje naszym w walce powietrznej, ale nie jest do tego przeznaczony. To jest samolot przechwytujący. Start, szybkie wzbijanie się, jedno podejście i odpalenie uzbrojenia. Kropka. Zbudowali go tylko do tego rodzaju misji i z tego wywiązuje się bardzo dobrze. Byłem w ze spole, który rozebrał tę maszynę na czynniki pierwsze. Widzisz, Mark, jestem zdania, że Rosjanie zrobią wszystko, żeby zaspokoić swoje potrzeby militarne i mimo braków technologicznych na ogół je zaspokajają. - Kradnąc z Zachodu to, co im potrzebne. - Nie zawsze. Podczas wojny Jom Kipur byłeś chyba w szkole średniej. Wtedy odebrałem pierwszą lekcję na temat tego, co Rosjanie fiq potrafią zrobić. Egipt zaatakował Izrael i w ciągu kilku pierwszych dni Izraelczycy dostali kopa w dupę. Stracili ponad czterdzieści samolotów. Rosjanie zaskoczyli nas swoimi rakietami SA-6. Ich nowe rakiety przeciwlotnicze startowały i przyśpieszały znacznie sprawniej, niż oczekiwaliśmy, a ich system naprowadzania wykorzystywał pasma radarowe, których nasze urządzenia dostarczone do Izraela nie obejmowały. Po tym, jak zdobyliśmy jedną z tych rakiet, najbardziej zaskoczyło nas to, że nie potrafiliśmy zdobyć narzędzi potrzebnych do jej zrekonstruowania. Mówiłeś jednak, że masz jakieś pytania na temat komputerów - powiedział Boyle, spoglądając na zegarek. - Tak. Co możesz mi powiedzieć o kości pamięci Intell 82247 - Stosuje się ją od pewnego czasu. Ponad dziesięć lat. Stosowana . jest głównie w kalkulatorach i grach wideo. - No, powiedz, do czego oni jej używają? - Raczej, do czego oni jej nie używają? Ta kość jest prawie w każdym systemie uzbrojenia, jaki mają: poczynając od nawigacji po najgroźniejszą rakietę SA-10. - A w 1989 roku przeszmuglowali przez Afrykę Południową dwa komputery VAX 11/182 z Digital Corporation i to umożliwiło im masową produkcję układów scalonych. - Przygotowałeś się do tematu - zauważył Clayton. - Ile czasu upłynie, zanim te komputery się zużyją? - Chyba z pięćdziesiąt lat. To bardzo dobry sprzęt. - W czym mogą one jeszcze pomagać Rosjanom? - Mark, trafiłeś na coś? - Nie jestem pewien. Może to jest coś ważnego, a może nie. - Powiem ci jedno. Jeżeli Rosjanie chcieliby użyć do czegoś te komputery, to oczywiście mogą. Pamiętaj, co ci powiedziałem, Mark. Nie wolno ich nie doceniać. Collins patrzył za Boyle'em, jak wychodził z gabinetu, a następnie otworzył ciemnobrązową kopertę oznakowaną czerwonym napisem: POUFNE. DO RĄK WŁASNYCH. Wyjął z koperty dokumenty i zaczął czytać. X0942762D0610-SSQ Poufne. Do rąk własnych. OD: Wydział Operacyjny CIA, Bonn, RFN. DO: Major Delattre, Biuro Badań Strategicznych. INFORMACJA: Euratech Corporation. 1. Produkcja: Głównie kalkulatory i wykrywacze radarów policyjnych do samochodów prywatnych. Proporcje: 55 % kalkulatory, 40 % wykrywacze radaru, 5 % inne. 2. Okres działalności: 3 lata. 3. Sprzedaż: Głównie eksport do Singapuru; inne rynki: Brazylia, Argentyna. 4. Dochód brutto: za rok bieżący: 875.572,83 . 5. Siedziba: Stestburg, RFN. 6. Firma prywatna. Brak finansowania z zewnątrz. Collins przeczytał tekst dwukrotnie. W jego mózgu zapaliło się czerwone światełko. Euratech zakupił ponad 200.000 układów scalonych Intell 8224 w ciągu ostatnich pięciu miesięcy. Ich dochody w ciągu ostatnich ośmiu miesięcy nie świadczyły o sprzedaży proporcjonalnej do zakupu układów scalonych. Kto im sprzedawał, a co ważniejsze, do czego były wykorzystywane? Rzeczywiście na coś trafił. Na coś znacznie ważniejszego, niż sobie wyobrażał. Kapitan Kozier, były pilot sił powietrznych Rosji, znał wszystkie odpowiedzi. Baza lotnicza Ramstein, RFN Pułkownik Clasp i trzej żandarmi z wojsk lotniczych eskortowali Koziera po schodach na drugie piętro kwater oficerskich, gdzie czekali Staffer i Tyransky. Staffer referował w prawie nienagannym rosyjskim. Pułkownik Clasp włączył się szybko do rozmowy i przedstawił wydarzenia ostatnich ośmiu godzin. Kozier stał spokojnie. Bolała go noga. Słuchał. Był zaskoczony, jak płynnie Amerykanie mówili po rosyjsku. - Grigori - powiedział w końcu Clasp. - Zostawiam was. To są dobrzy ludzie i zaopiekują się tobą. Clasp uścisnął mocno dłoń Koziera. Ten zaledwie skinął głową. - Kapitanie Kozier - zaczął Staffer. - To był męczący dzień dla nas wszystkich, a przed sobą mamy wiele pracy. W ciągu najbliższych kilku dni przedstawiciele Federacji Rosyjskiej będą chcieli się z panem spotkać. - Czy muszę się z nimi spotykać? Będą chcieli zabrać mnie z powrotem. - Kapitanie, jeżeli czuje się pan niepewnie, nie musi się pan z nimi spotykać - powiedział Tyransky. - Jeżeli zdecyduje się pan z nimi spotkać, będę panu towarzyszyć. Znam wszystkie sztuczki. Kiedyś byłem jednym z nich. Ja również zwiałem Jestem tu po to, żeby panu pomóc. - Czy mogę się przespać? - zapytał Kozier. Musiał odpocząć, ale też musiał wiele przemyśleć. Spotkanie z innym uciekinierem było czymś niespodziewanym. Czego oczekiwał? Myśli wirowały mu w głowie. Sen wreszcie go uspokoił. Kreml, Moskwa Minister obrony, Nikołaj Tomski, stanął na progu prywatnego gabinetu prezydenta. Ubrany był w długi, czarny płaszcz chroniący przed chłodem. Tomski patrzył na mężczyznę w średnim wieku, podnoszącego się z fotela stojącego w rogu pokoju. Wiele pytań dotyczących nowego prezydenta nie znalazło jeszcze odpowiedzi. Jedyne pytanie, na które Tomski nie potrzebował odpowiedzi było, w jaki sposób ten człowiek został prezydentem, uzyskując tak dużą przewagę głosów. Wiedział, że FSB już o to zadbało. - Gdybym nie był przekonany, że to ważne, nigdy bym was nie niepokoił. Ze względu jednak na to, co się dzisiaj stało, jestem przekonany, że musimy przyśpieszyć uruchomienie PROGRAMU. - Wejdźcie i siadajcie. Wyjaśnijcie mi wszystko. Tomski wszedł do słabo oświetlonego pokoju. Ściany przysłaniały półki wypełnione książkami różnych rozmiarów. W jednym rogu pokoju było biurko prezydenta, na którym stał komputer Macintosh. Prezydent siedział obok biurka i czytał jakąś powieść. Tomski nie mógł przeczytać tytułu. Nie pofatygował się, żeby zdjąć płaszcz. Spotkanie będzie krótkie. - Panie prezydencie, dzisiaj jeden z naszych pilotów uciekł do Turcji. - Wiem o tym. Pilot został zestrzelony i jest u Amerykanów. Czy jest coś jeszcze? - To, co mnie niepokoi, to informacje, jakie on posiada. Grigori Kozier zna PROGRAM. Chciałbym uzyskać waszą zgodę na jak najszybsze uruchomienie systemu. - W jakim stopniu zaawansowany jest PROGRAM i dlaczego ta ucieczka was tak niepokoi? - Niepokoję się tym pilotem, ponieważ pracował nad systemem radarowym sterowanym komputerem w Ramieńskoje. Wciąż staramy się ustalić, co dokładnie wiedział. Odpowiadając na pierwsze pytanie informuję, że sieć na teatrze dalekowschodnim jest podłączona do komputera i może być uruchomiona natychmiast. Cały kraj może być nią objęty w ciągu tygodnia. - Postawiłem was na czele tego PROGRAMU, ponieważ cenię wasz rozsądek. Róbcie, co trzeba. Może czekaliśmy z tym zbyt długo. Amerykanie nie są już w stanie zmienić opinii światowej. Zobowiązałem się zredukować siły konwencjonalne w Europie i zmniejszyć siły strategiczne. Za trzy miesiące w siedzibie Narodów Zjednoczonych podpiszę traktat o redukcji zbrojeń. W zamian Stany Zjednoczone ograniczą liczbę swoich pocisków międzykontynentalnych rozmieszczonych na lądzie i na okrętach podwodnych. Stany Zjednoczone będą jednak mogły zachować swoje bombowce B-1B. Zrobiłem to ustępstwo tylko ze względu na waszą wspaniałą nową osłonę radarową. Czy w słowach prezydenta nie brzmiała nutka sarkazmu? - zastanawiał się Tomski. - Wykonujemy pewne posunięcia - ciągnął dalej prezydent - ale nadal pozostajemy silni. To oni są przyparci do muru, a jeżeli nie zrobimy zbyt wielkiego szumu wokół tego pilota, podejrzewam, że Amerykanie też nie potraktują go zbyt poważnie. - Mam nadzieję, że macie rację, gaspadin pfiezidient. To byłaby tragedia, gdyby zdrajca zniszczył nasz PROGRAM. 6 Twarzą w twarz Pentagon Sekretarz obrony John Tumer wrzucił raport do teczki i zamknął ją. Spojrzał na zegarek. Była 9.50. W biurze siedział od 5.30, przygotowując się do pospiesznie zwołanego posiedzenia Narodowej Rady Bezpieczeństwa, które wyznaczono na 10.30. Założył marynarkę i ruszył do samochodu, by pojechać do Białego Domu. John Tumer miał trzydzieści dziewięć lat. Był najmłodszym członkiem rządu. Wyglądał bardzo młodo ze swymi gęstymi, czarnymi włosami i szczupłą, muskularną budową. Jego ojciec był profesorem ekonomii. Kiedy John ukończył studia, ojciec skierował go na Wali Street. Zachęcał go również do uczestnictwa w lokalnej polityce. To tam właśnie młody Tumer nawiązał pierwsze kontakty z Waszyngtonem i zaczął budować swoją reputację w przemyśle zbrojeniowym. Jego wykształcenie i doświadczenie w prowadzeniu interesów, i w dziedzinie zarządzania, dały mu podstawy do zajęcia najwyższego stanowiska w Pentagonie. Czarna limuzyna Tumera wjechała na podjazd przed tylnym wejściem do Białego Domu. Wysiadł szybko i wszedł do holu, gdzie czekał już Alan Manning, szef personelu Białego Domu. Tumer nie podał ręki byłemu kongresmanowi z Nowego Jorku. Jeżeli o niego chodziło, to czterdziestodwuletni Manning reprezentował odrębną klasę, nawet jak na warunki waszyngtońskie. Tumer uważał go za najbardziej rozpolitykowaną osobę, jaką kiedykolwiek spotkał. Dla Manninga najważniejszą rzeczą na świecie były wyniki cotygodniowych badań opinii publicznej. Manning dużo pracował i był utalentowany. Co do tego nie było wątpliwości. Kiedy jednak chodziło o sprawy obronności, Tumer traktował go jako niegodnego zaufania, a w najlepszym przypadku jako niekonsekwentnego, jeżeli chodziło o popieranie programów obronnych. Wielu uważało, że właśnie ten brak konsekwencji kosztował go miejsce w Kongresie. Pięć miesięcy później znalazł pracę przy kampanii wyborczej prezydenta i dzięki temu osiągnął obecne stanowisko. Tumer musiał współpracować z Manningiem. - Czy jestem pierwszy? - Tak. - No to chodźmy. Wziął teczkę i ruszył w stronę Sali Sytuacyjnej. Po paru sekundach znalazł się kilka pięter pod Białym Domem i przeszedł przez niewielki hol do sali o wymiarach dziesięć na siedemnaście metrów. Na przeciw ległej ścianie wisiała wielka mapa świata. Obok stały trzy monitory telewizyjne, a w rogu znajdował się duży ekran. Pod mapą stało osiem telefonów służących do nawiązywania łączności z dowództwami wojskowymi i ośrodkami kontrolnymi. Dwóch stewardów rozstawiało tace z ciasteczkami. Na stole stał już dzbanek soku pomarańczowego i dwa termosy kawy. - Dzień dobry, John. Myślałem, że tym razem cię wyprzedzę - powiedział prezydent, wchodząc do sali. Szef personelu Białego Domu szedł tuż za nim. - Dzień dobry, panie prezydencie - powiedział Tumer, wstając z krzesła. Dziesięć minut później rada zebrała się. Po prawej stronie prezydenta siedział Lany Robinson i Tony Bradt, dyrektor CIA. Po prawej stronie siedzieli generał Jack Dawson z sił powietrznych, przewodniczący Kolegium Szefów Sztabów, Leo Lewis, doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego i John Tumer. Wiceprezydent był nieobecny. Sekretarz stanu łyknął soku ze szklanki i odezwał się pierwszy. - Wczoraj rosyjski pilot MiG-a-29 uciekł do Turcji. Prosi o azyl polityczny w USA. - Jak reagują Rosjanie, Tony? - prezydent zwrócił się natychmiast do dyrektora CIA. - W dalszym ciągu spokój, panie prezydencie. Pilot został zestrzelony. Wyłowiliśmy go z morza. Jedna z naszych stacji radarowych była w stanie stwierdzić, że leci w stronę Turcji. Pilot jest w tej chwili w bazie Ramstein. - Jeżeli wiedzieliśmy, że ucieka, kto, u diabła, wydał rozkaz, żeby go zestrzelić? - prezydent patrzył na zebranych. Nie został jeszcze w pełni poinformowany. - Nikt, sir. Rosjanie go zestrzelili. Myślę, że powinniśmy przekazywać dokładniejsze informacje - powiedział Tumer, chcąc wybawić prezydenta z krępującej sytuacji. - Przepraszam za falstart - uśmiechnął się prezydent. - No, dobrze. Mamy rosyjskiego pilota. Ale chyba nie po to zaprosiliście mnie tutaj, żeby o nim porozmawiać. W pokoju zapadła cisza. - Nie, sir - John Tumer spojrzał na prezydenta i odetchnął głęboko. - Panie prezydencie, ostatniej nocy straciliśmy samolot zwiadowczy, myśliwiec RF-117C. Przypuszczamy, że spadł na wyspę Sachalin około ośmiu kilometrów od wybrzeża. - Czy pilot żyje? - Prezydent potarł dłonią czoło. - Nie przypuszczamy, sir. - Lany - prezydent zwrócił się do sekretarza stanu. - Jakie reperkusje dyplomatyczne to spowoduje? - Jeszcze za wcześnie, żeby móc cokolwiek powiedzieć. Zależy od tego, jak Rosjanie poprowadzą sprawę. Kiedy w 1960 roku zestrzelili Powersa, obiecaliśmy, że nie będziemy latali nad ich terytorium. Złamaliśmy tę obietnicę. To nie będzie dla nas korzystne. Wszystkie zabiegi, jakie poczyniliśmy, żeby pozyskać przychylność ich prezydenta mogą pójść na marnę. Sekretarz stanu przerwał na chwilę i spojrzał na Tumera. - Istnieje możliwość, panie prezydencie, wykorzystania tego na naszą korzyść. Może byłoby słusznie skontaktować się z ich prezydentem. Mógłby pan załatwić to osobiście. To wydarzyło się w czasie najgorszym z możliwych. Sekretarz obrony wiedział, że to ostatnie zdanie było adresowane do niego, a znaczyło "do diabła, John, jak mogłeś do tego dopuścić?". Prezydent również patrzył na niego. - W zeszłym tygodniu wystąpiłem w telewizji i powiedziałem Amerykanom, że na początku przyszłego roku będziemy podpisywać traktat w sprawie redukcji zbrojeń. Ciężko pracowaliśmy nad przygotowaniem tego traktatu, a ten incydent pozwoli Rosjanom odejść od stołu rokowań i zrobić z nas bandytów. Zgodziłem się na te loty po twoim zapewnieniu, że nic się nie stanie. - Panie prezydencie, proszę pozwolić mi wyjaśnić, co mnie w tym wszystkim niepokoi. Czy pan wie, co to jest RF-117C7 - Tak - odparł prezydent z irytacją. - Myśliwiec niewidzialny dla radaru. Wydaje mi się, że kosztuje pięćdziesiąt pięć milionów. - Właśnie. Myśliwiec niewidzialny dla radaru, sir. Taki sam, jaki wlatywał do rosyjskiej przestrzeni powietrznej przez ostatnie pół roku. Jednak model C jest najbardziej zaawansowany, szybszy, lepiej wyposażony i ma lepszą charakterystykę rozpraszania impulsów radarowych. Jak dotąd Rosjanie nie byli w stanie go wykryć. - Proszę wyjaśnić. John Tumer wstał, podszedł do mapy i wskazał na koniec łańcucha Wysp Aleuckich. - Tu stacjonował myśliwiec w bazie sił powietrznych Shemya. Tędy przebiegała planowana trasa samolotu... Jack, jeżeli coś opuszczę, uzupełnij - zwrócił się do Dawsona. - Samolot przeleciał nad Kamczatką i skręcił na południe. - John pokazywał ręką trasę przelotu. - Miał przelecieć przez całą długość wyspy i wylądować w Japonii. Tutaj, na szczycie tego łańcucha górskiego ulokowana jest rosyjska stacja radarowa dalekiego zasięgu Maskirowka. Rosjanie zamknęli ją trzy miesiące temu. Zaczęła działać znowu w zeszłym tygodniu. Nasze satelity zwiadowcze pozwoliły stwierdzić, że wokół stacji Rosjanie rozmieścili dwadzieścia osiem stanowisk rakiet przeciwlotniczych. Są to rakiety SA-2 i SA-6, czyli standardowa obrona przeciwlotnicza. - Dlaczego ta stacja radarowa jest taka ważna? - zapytał prezydent. - Właśnie tego chcieliśmy się dowiedzieć - wtrącił się Jack Dawson, - Sytuacja jest o tyle korzystna, że możemy się do niej zbliżyć, a mimo to ciągle pozostawać nad wodami międzynarodowymi. - Ale nasz samolot nie był nad wodami międzynarodowymi, prawda? - warknął prezydent. - Nie, nie był, ale nie o to chodzi, sir - powiedział Dawson. - Chciałbym się w takim razie dowiedzieć, o co chodzi. John Tumer wrócił do stołu i usiadł. - Panie prezydencie, są pewne kluczowe bazy rosyjskie, które stale obserwujemy. Rosjanie obserwują niektóre nasze bazy. Wlatujemy w ich przestrzeń powietrzną, żeby sprawdzić czas reakcji ich obrony. Oni robią to samo. Na Alasce, na przykład, ciągle przechwytujemy ich bombowce Bear. Jeżeli chodzi o RF-117C, wiedzieli, że używamy Maskirowki, żeby ich sprawdzić. Myślę, że podpuścili nas - powiedział John Tumer. - Rosjanie używają w zasadzie takich samych radarów poszukiwawczo-ostrzegawczych, jak my - odezwał się Dawson. - Stacja Maskirowka niczym nie różni się od innych. Jeżeli te sukinsyny mogą wyśledzić i zestrzelić myśliwiec stealth, to są za bardzo zaawansowani i wcale nie powinno tak być. - Nie mamy na to żadnych dowodów. Nasi ludzie w terenie coś by wiedzieli - przerwał mu Brady, dyrektor CIA. - A co z zestrzelonym myśliwcem? Czy to złudzenie? - zapytał przewodniczący Kolegium Szefów Sztabów. - No, dobrze. Co zatem wiemy, John? - zapytał prezydent. - W tym rejonie mieliśmy również RC-135. Zarejestrowali odpalenie co najmniej ośmiu rakiet przeciwlotniczych w czasie, kiedy myśliwiec powinien być w okolicach stacji radarowej. Potem Rosjanie zagłuszyli naszego RC-135. - Dlaczego nic nie mówisz, Leo? - prezydent zwrócił się do doradcy do spraw bezpieczeństwa narodowego. Zanim odezwał się Leo Lewis, spojrzał na Robinsona. - Zgadzam się z Lanym. To może nam przynieść szkody, szczególnie w stosunkach z Niemcami. Musimy jednak poczekać na reakcje, zanim zaczniemy naprawiać szkody. - Dobrze. Poczekamy. John, postaraj się zebrać jakieś konkretne dowody i spróbuj stworzyć jaśniejszy obraz tego, co się stało. Tony, sprawdź, czego możesz dowiedzieć się swoimi kanałami. Do roboty, panowie. Prezydent wyszedł z sali, a za nim sekretarz stanu, dyrektor CIA, szef personelu Białego Domu i Leo Lewis. - Jack, chciałbym z tobą jeszcze pogadać - powiedział Tumer do przewodniczącego Kolegium Szefów Sztabów. Obydwaj poczekali chwilę, aż pozostali wyjdą z pokoju. - Powinienem niedługo dostać dane komputerowe z NBR. To pomoże nam znaleźć kilka odpowiedzi - powiedział Tumer, zapinając płaszcz. - Chcę spotkać się z prezydentem prywatnie. Jeżeli Rosjanie znaleźli coś, co może wykryć RF-117C, wtedy nasz najnowszy bombowiec będzie w kłopotach. - Zgadzam się, ale znasz prezydenta. Będziecie się kłócić. Robinson jest strasznie dumny z tego traktatu. Nie muszę ci mówić, że Kongres i nasi partnerzy w Europie są ciekawi, jak nasz prezydent pracuje z nowym przywództwem rosyjskim. Myślę, że prezydent nie zrobi niczego, co mogło by zepsuć nasze stosunki z Kremlem. Baza lotnicza Ramstein, RFN Staffer, Tyransky i kapitan Kozier siedzieli we wschodniej sali konferencyjnej w budynku kwater oficerskich. Było jeszcze wcześnie. Kozier wciąż miał na sobie oliwkowy kombinezon lotniczy, który dostał w Turcji. Tyransky prowadził rozmowę i robił notatki. Staffer milczał, siedząc z założonymi rękami. - Musisz zrozumieć, Grigori, że jeżeli Rosjanie będą mieli szansę ściągnąć cię z powrotem, będzie to w ciągu najbliższych dwudziestu czterech godzin. Teraz jesteś najbardziej podatny. - Będę ostrożny. Znam ich sposób myślenia. Boże, mam nadzieję, pomyślał Tyransky. Ktoś zastukał dwukrotnie do drzwi. Wszedł oficer wywiadu lotniczego. - Rosyjska delegacja jest przy bramie. Domaga się spotkania z kapitanem. - Do diabła... powiedziałem żadnych przecieków - mruknął Staffer. - Nie wszystko jest przeciekiem, Staffer - powiedział Tyransky. - Mogli wyśledzić własnymi środkami, co się z nim stało. - Powiedz im, że nie wiemy, o co im chodzi... - Powiedziałem, sir. Domagają się spotkania i kazali to przekazać kapitanowi - powiedział oficer, kładąc na stole kasetę wideo. - Idź tam jeszcze raz i powiedz im, że nie wiemy, o co im chodzi. Do niczego się nie przyznawaj. Jeżeli nie będą chcieli odejść, wyprowadź ich z bazy. - Tak jest. - Zaczęło się - powiedział Tyransky, oglądając kasetę. - To dla ciebie, Grigori, od pułkownika Uziczewa. - To dowódca eskadry myśliwców w Ramieńskoje... - Wiesz, że nie musisz tego oglądać - powiedział Tyransky, widząc napięcie i ból na twarzy Koziera. - Wiem, ale... zobaczmy - powiedział Kozier, spoglądając na telewizor i wideo stojące w rogu pokoju. Staffer uruchomił sprzęt. Ekran telewizora zmienił się z czarnego na szary, gdy Staffer regulował odbiór. Pojawienie się obrazu wyprzedził dźwięk. - Mam dla ciebie dobrą wiadomość, Grigori. Żona i córka czekają na twój powrót do Moskwy. Bardzo się o ciebie martwią... Na ekranie pojawił się rosyjski pułkownik. - Kapitanie Kozier, jesteście rosyjskim oficerem Zbadaliśmy tele metrię radiową i radarową waszego ostatniego lotu i wiemy, że mieliście awarię sprzętu radiowego i nawigacyjnego. Dlatego zabłądziliście. Rodacy to zrozumieją i zapewniam was, że nie będziecie ukarani. Wrócicie do domu, jak bohater... - Kłamstwo - powiedział spokojnie Kozier. Na ekranie zabłysło jasne światło i pojawiła się babka Koziera. - Mój wnuku, zawsze byłeś patriotą. Wiem, że jesteś uparty i wiem też, że miałeś ostatnio ciężkie przeżycia, ale boli mnie również to, iż Amerykanie ciebie wykorzystują i... uniemożliwiają ci powrót do domu... Kozier patrzył na ekran bez słowa. Tyransky siedział obok niego przenosząc oczy z ekranu na twarz kapitana. Na kilka sekund obraz zniknął z ekranu, a następnie pojawiła się młoda kobieta. Tyransky ocenił jej wiek na nieco ponad dwadzieścia lat. - Grigori, posłuchaj mnie, proszę. Wiem, że nasze sprawy nie układały się ostatnio dobrze, ale sytuacja się poprawi. Obiecuję. Pamiętasz twoje przyrzeczenia? Powiedziałeś, że zawsze będziesz mnie kochać. A co z Aleksandrą? Jak ją wychowam bez ciebie? Opuściła głowę na ręce. Teraz na ekranie ukazała się mała dziewczynka. Siedziała na dużym fotelu, obejmując lalkę. - Tatusiu... proszę, wróć do domu... tęsknię za tobą... kocham cię... Kozier nagle zerwał się, chwycił oburącz telewizor i rzucił nim o ziemię. - Wykorzystują wszystko... nawet moją małą córeczkę. Przecież ona ma dopiero pięć lat... i co za kłamstwa... moja żona mnie nie kocha. Żyje z innym człowiekiem... - Rozumiemy, Grigori, twój ból - Tyransky położył rękę na ramieniu Koziera. - Jesteś bardzo dzielny. Kozier patrzył na swoje czarne, lotnicze buty i czuł ucisk w żołądku. Wściekłość na krętaczy z FSB mieszała się z bólem rozstania z dzieckiem i z krajem, w którym spędził całe życie i w który nauczono go wierzyć. - Nie lubię siebie - mruknął. - Zostawiłem swoją małą córeczkę. Nigdy już jej nie zobaczę. Nienawidzę ich za to, że ją wykorzystują... nienawidzę siebie... - Kapitanie - odezwał się znowu Tyransky. - Można się było spodziewać, że będzie miał pan takie odczucia. Byłoby nienormalne, gdyby ich pan nie miał. Mogę tylko powiedzieć, że czas leczy rany. Proszę mi wierzyć... Kozier nagle zerwał się i poszedł do łazienki, zamykając za sobą drzwi. Zacisnął powieki i starał się opanować. Po paru minutach odzyskał kontrolę nad sobą i wrócił do pokoju. Staffer i Tyransky patrzyli na niego z oczekiwaniem. - Muszę wam powiedzieć parę rzeczy - zaczął Kozier. - Grigori, to może poczekać - powiedział spokojnie Tyransky. - Nie, nie może... - Usiadł przy stole obok obu Amerykanów. -Jestem kimś więcej, niż pilotem MiG-a-29 z bazy w Sewastopolu i z Centrum Badawczego w Ramieńskoje. Czekali. - Stacjonowałem w Ramieńskoje przez ponad pięć lat, wykonując zadania specjalne. - Jakie miałeś obowiązki? - zapytał Staffer. - Głównie latałem na MiG-ach-29 i pomagałem udoskonalić systemy kontroli ognia. Pomagałem również w opracowywaniu taktyki przeciw działania atakom waszego lotnictwa bombowego. Przywódcy wojskowi mojego kraju uważają wasze bombowce strategiczne za największe zagrożenie. Przez ostatnie dwa i pół roku brałem udział w pracach nad nowym systemem śledzenia radarowego. Ten program został uznany przez naszych dowódców za priorytetowy i ściśle tajny. Najlepsi inżynierowie, matematycy i inni pracownicy naukowi są weń zaangażowani. - No i? - przynaglał go delikatnie Tyransky. - Nie jestem wojskowym. Co dokładnie ma robić ten ściśle tajny radar? - Jeżeli będzie działać, jak zakładamy, to wasz nowy bombowiec B-2 okaże się przestarzały, zanim pierwszy raz wzniesie się w powietrze. Oświadczenie to poraziło Staffera, jakby dostał obuchem w głowę. - Samolot niewidzialny dla radaru?... Jesteś pewien? - Tak Jestem pewien. Byłem wewnątrz w kompleksie. Jest bardzo podobny do waszego systemu NORAD i wiem, gdzie jest zlokalizowany. - Jak to, u diabła, możliwe? Jak mogli zbudować coś takiego bez naszej wiedzy? Tyransky ugryzł się w język uznając, że nie był to czas właściwy na powiedzenie, co myśli o niektórych działaniach wywiadowczych Staffera. Czynnik ludzki był zbyt długo niedoceniany, natomiast zbyt dużą wagę przywiązywano do urządzeń technicznych. Staffer spojrzał ostro na Koziera. - Kapitanie, czy gotów jest pan powiedzieć wszystko, co pan wie w CIA i członkom Narodowej Rady Bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych? - Tak. Jestem gotów, szczególnie teraz po tym... Nie musiał kończyć. Było oczywiste, że był wstrząśnięty po obejrzeniu tej spreparowanej taśmy. Chciał się zemścić. - Kiedy jedziemy do Stanów? - Kozier zwrócił się do Staffera. - Natychmiast. Zadzwonię do Waszyngtonu i umówię spotkanie na jutro rano. Gabinet Owalny, Biały Dom - Nie powiedzieli ani słowa, panie prezydencie. Dzisiaj przez dwadzieścia minut rozmawiałem z rosyjskim ambasadorem - powiedział Lany Robinson, sekretarz stanu. - Coś tu śmierdzi, Lany. W tej chwili zadzwonił telefon. Szef personelu Białego Domu meldował, że już przyszedł sekretarz obrony Tumer na spotkanie umówione na czwartą trzydzieści. John Tumer wszedł do Gabinetu Owalnego, wyraźnie niezbyt zadowolony, że zastał tam Robinsona. - Cześć, John - przywitał go prezydent. - Mam nadzieję, że nie będziesz miał nic przeciw temu... właśnie omawialiśmy z Lanym temat dnia. Prezydent wiedział oczywiście, że Tumer nie był zadowolony, ale już dawno nauczył się sztuki rozgrywania jednego przeciw drugiemu, żeby dojść prawdy. Usiedli przy okrągłym stoliku, ustawionym po prawej stronie biurka prezydenta. Tumer położył teczkę na kolanach i wyjął z niej niewielki skoroszyt. - Właśnie dostałem to od NBR. To są dane zebrane przez komputery w czasie lotu RF-117C Nighthawk, zanim ten został zestrzelony. Są tu dane, które, muszę przyznać, wystraszyły mnie - powiedział Tumer, wręczając raport prezydentowi. - Wygląda na to, że Rosjanie przemilczą ten incydent, podobnie, jak powinniśmy zrobić to my - wtrącił Robinson. Prezydent przejrzał raport i zatrzymał się na wnioskach na ostatniej stronie. - Nie jestem specjalistą, ale nie wynika z tego jasno, że Rosjanie mają możliwości wykrycia naszego myśliwca niewidzialnego dla radaru. - Przełożył ostatnią stronę i oddał raport Tumerowi. - Racja, panie prezydencie. Wcześniej ten samolot zbliżał się na odległość do sześciu kilometrów od najnowocześniejszych rosyjskich instalacji radarowych i nigdy nie został wykryty, a tym bardziej namierzony na wszystkich znanych rosyjskich pasmach radarowych. - Co chcesz mi powiedzieć, John? Czy Rosjanie dokonali jakiegoś przełomu, o którym nie wiemy? - Dowody wydają się na to wskazywać, panie prezydencie - odparł Tumer. - Słuchaj, John. Raport podaje, że myśliwiec mógł zostać wykryty z powodu szeregu innych czynników. Mógł to być źle funkcjonujący transponder radiowy, lub może odpadły od maszyny fragmenty pokrycia. -'Prezydent ponownie wziął raport i zajrzał na ostatnią stronę. - Podaje się tutaj, że gdyby myśliwiec utracił dwie płyty pokrycia na jednym ze skrzydeł, jego obraz radarowy byłby zbliżony do obrazu F-16. Powiedz, John, czy Rosjanie mogą wyśledzić F-16? - Bez trudności. Pilot jednak nie wspomina nic o utracie płyt po szycia. To, co podane jest w raporcie, to tylko spekulacje... - Panie prezydencie, nie uważam, żeby rząd rosyjski chciał w jakiś sposób naruszyć atmosferę odprężenia. Gdyby tak było, to proszę mi wierzyć, że już coś o tym usłyszelibyśmy. Podobna sytuacja była, kiedy dwa miesiące temu ich samolot zwiadowczy Badger rozbił się na Alasce. Oddaliśmy ciała pilotów i na tym się skończyło - powiedział Robinson, patrząc na Tumera. - To wielka różnica. Tu-16 Badger jest trzydziestoletnim bombowcem, a nie najnowocześniejszym myśliwcem niewidzialnym dla radaru - w głosie Tumera pojawiła się irytacja. - Oparliśmy, panie sekretarzu, przyszłość obrony tego kraju na idei niewykrywalności dla radaru, a jeżeli Rosjanie wymyślili coś, co temu zapobiega, wtedy budzimy się z ręką w nocniku. - Rozumiem, panie Tumer. Pan i pańscy przyjaciele w przemyśle zbrojeniowym niczego by bardziej nie chcieli, niż niepowodzenia negocjacji. Rosjanie nie mają środków, żeby konkurować z nami w dziedzinie najnowocześniejszej technologii i pan o tym wie - stwierdził Robinson z rosnącym podnieceniem. - Dość tego, Lany. Wiem, że ciężko pracowałeś nad unormowaniem stosunków z Rosjanami, a szczególnie z nowym prezydentem. Jednak do obowiązków Johna należy dzielić się ze mną swoimi obawami. Mów dalej, John. Słucham cię uważnie - powiedział prezydent, zwracając się do Tumera. - Panie prezydencie, wciąż martwię się, że dajemy się omotać i chcemy podpisać traktat, który jest dla nas niekorzystny. Przez długi czas posługiwaliśmy się jednym satelitą zwiadowczym W wyniku tego straciliśmy wiele ważnych informacji, wysłaliśmy wreszcie nowego KH-12 i dostrzegliśmy rzeczy, których dotąd nie potrafimy wyjaśnić. Jeżeli Rosjanie wymyślili coś, co potrafi wykryć samoloty stealth, nie możemy podpisywać traktatu, który ograniczy nasze zdolności obronne... i zalecałbym, żebyśmy poważnie zastanowili się nad zniszczeniem takiego urządzenia, jeżeli już uda nam się je zidentyfikować... - John, zaczynasz mi przypominać doktora Strangelove - roześmiał się Robinson. - Jakie mamy na to dowody, John? - zapytał szybko prezydent. - Bardzo skąpe. Zdaję sobie z tego sprawę. Zalecałbym jednak odłożyć spotkanie z prezydentem, dopóki nie nabierzemy pewności - odpowiedział Tumer. - John, bez dowodów? - prezydent pokręcił głową. - Sir, w moim raporcie prosiłem o wysłanie lotniskowcowej grupy uderzeniowej wzdłuż wybrzeży japońskich w kierunku miejsca, gdzie zestrzelono nasz samolot - powiedział Tumer. - Dlaczego? - Uważam, że Rosjanie wypróbowali jakiś rodzaj zaawansowanego, nowego systemu radarowego na jedynym obiekcie, jaki mieli pod ręką, czyli na amerykańskim RF-117C. To dlatego prawdopodobnie nie mówią nic o naszym wtargnięciu w ich przestrzeń powietrzną. - Potrzebuję więcej dowodów, John, więcej informacji. Boże, jeżeli to, co mówisz jest prawdą, zagrożona jest równowaga strategiczna pomiędzy wolnym światem, a Rosjanami. Dobrze. Wyślij tę grupę z lotniskowcem Lany, poinformuj rosyjskiego ambasadora, że będą przeprowadzać manewry. Może to przyśpieszy bieg spraw. - Tak, sir, ale to mu się nie spodoba... - A mnie się nie podoba, kiedy tracimy samoloty, niezależnie od tego, gdzie - uciął prezydent. - Panie prezydencie, chciałbym także opracować plany reakcji. Jeżeli coś wykryjemy, chciałbym być gotów do zadania ciosu - powiedział Tumer. - Chyba posunąłeś się za daleko, Tumer... - wtrącił się Robinson. Prezydent westchnął głęboko. - John, nie mogę się na to zgodzić, dopóki nie zgromadzę więcej faktów. Jestem pewien, że mnie rozumiesz. Nie mogę się zachowywać, jak kowboj strzelający z biodra. Ani Tumer, ani Robinson nie mieli nic do dodania. 7 Konfrontacja Siedziba CIA Mark przeglądał notatki, które zrobił w czasie spotkania z urzędnikami celnymi w poprzednim dniu. Jeden z nich, Al Snider, miał już do czynienia z takimi operacjami i rozumiał, dlaczego Collins niepokoił się układami scalonymi Intell 8224. Jego przyjaciel Bob Rawlings nie potrafił znaleźć żadnej firmy w Singapurze, która prowadziłaby interesy z Euratech. Collins postanowił zatem bardziej intensywnie poszukiwać dalszych informacji. W Kalifornii była dopiero 5.15. Upłynie jeszcze co najmniej pięć godzin, zanim dostanie jakieś wiadomości od agentów wysłanych do firmy, która dostarczała Intell 8224 do Euratech. Zadzwonił telefon. Dzwonił Peter Valk z Bonn. Valk pracował dla rządu niemieckiego, ale miał bezpośrednie powiązania z CIA i z ambasadą amerykańską. Był człowiekiem, który nie potrafił odmówić, kiedy widział możliwość zarobku. - Dostałem informacje od World Wide Express, tej firmy, która wysyłała skrzynki z kośćmi, które chciałeś prześledzić. Są adresowane do składu celnego na lotnisku w Singapurze. - Kiedy wychodzi transport? - zapytał Collins. - Dzisiaj ostatnim rejsem. Wkrótce dalsze informacje. Collins odłożył słuchawkę, kiedy Maddie powiadomiła go, że na drugiej linii czeka Al Snider z urzędu celnego i mówi, że to bardzo pilne. - Nie spodziewałem się, że zadzwoni tak szybko. - Serce Collinsa zaczęło bić szybciej, kiedy podnosił słuchawkę. -Al? - Mam dla ciebie informacje. - Czy możesz mi je wysłać od razu? - Za pięć minut. Wysyłam gońca. Była godzina 8.20. Camp Peary, Wirginia Kapitan Kozier leżał na łóżku i słuchał kraczącego za oknem kruka. Słońce wzeszło już pół godziny temu. Kozier odpoczywał, ciesząc się ciszą i spokojem. Przewieziono go do Farmy - bezpiecznego ośrodka szkoleniowego CIA w Camp Peary, w południowo-wschodniej Wirginii. Farma była również miejscem, gdzie agend OA odbywali podstawowe przeszkolenie w za kresie technik szpiegowskich. Zlokalizowana na północny wschód od Williamsburga, tuż obok autostrady międzystanowej 64, była zakamuflowana jako ośrodek próbny i badawczy Pentagonu, i przypominała typowy ośrodek wojskowy. Kozier przybył tu poprzedniego wieczora. Powiedziano mu, że jest około 240 kilometrów na południe od Waszyngtonu i będzie mieszkał w bazie wojskowej przez "okres dostosowawczy". Kozier zrzucił kołdrę, poszedł do łazienki, wziął prysznic i ubrał się. Ktoś zapukał do drzwi. Do pokoju wszedł Charies Tyransky. - Jak sobie radzisz, Grigori? Mam nadzieję, że rozumiesz, iż twój pobyt tutaj jest tylko chwilowy. Chodzi o bezpieczeństwo... - Rozumiem. Właśnie myślałem... - Kozier mówił po angielsku. Przypominał sobie język prędzej, niż się tego spodziewał. - Myślałeś, dlaczego uciekłeś? - Nie... Chyba wiem, dlaczego. Tyransky usiadł naprzeciwko Koziera. - Podjąłeś ogromne ryzyko... Może się myliłeś? - sondował Tyransky. - Zachód nie powinien być taki ufny. Nasi przywódcy powtarzają, że pragną żyć w pokoju. A jak myślisz, dlaczego stworzyli ten system radarowy? Obrona jest atakiem. Każdy o tym wie... Zanim podjąłem decyzję, czytałem opowieści o tym, jak wasi piloci w Wietnamie, ci, którzy latali na F-105 ryzykowali życiem przelatując nad wyrzutniami rakiet przeciwlotniczych i prowokowali je do oddania strzału. Nazywali się... - Dzikie Łasice - uzupełnił Tyransky. - Teraz latają na F-16. - Wiesz - powiedział Kozier kręcąc głową - instruktorzy mówili mi. że niektórzy z tych pilotów byli naszpikowani marihuaną i kokainą, a inni byli zwykłymi najemnikami. Nie wierzyłem w to. Jak pilot może prowadzić odrzutowy myśliwiec, jeżeli nie ma jasnego umysłu, a kiedy mówili nam, że nasz sprzęt i technologia są niezrównane, przeczytałem tajne materiały na temat osiągów myśliwca F-15. Te samoloty zanotowały ponad sześćdziesiąt zestrzeleń naszych MiG-ów-23 i -25. Potrzebowaliśmy dziesięciu lat, żeby wysłać w powietrze coś, co do równywałoby waszemu F-15. Nasz system nie zmieni się nigdy, chyba że... nie będzie innej możliwości. Tyransky słuchał uważnie. Kozier nie tylko wydawał się szczery. Był również inteligentny. - Kapitanie, jestem pod wrażeniem. Muszę jednak przestrzec pana, że to nie będzie łatwe. Ludzie, którzy będą pana przesłuchiwać nie są głupi, za to są sceptyczni. Dopóki ich pan nie przekona, będą wychodzić z założenia, że jest pan wrogiem, że jest pan nasłany... - A co ty myśli pan o mnie? - Widzę siebie sprzed wielu lat, kiedy to ja uciekłem... Uważam cię za przyjaciela i wierzę w ciebie. - Jak dawno to było? Oczy Tyranskiego zaszły mgłą, kiedy przywołał wspomnienia. - Trzydzieści pięć lat. - Czy kiedykolwiek żałowałeś tej decyzji? - Tak... - Gdybyś musiał, czy zostawiłbyś swój kraj po raz drugi? Pytanie Koziera obudziło w duszy Tyransky'ego dawno nie znane uczucia. Dopiero teraz uświadomił sobie, że mimowolnie przeszli na "ty". - Grigori, chciałbym, żebyś zrozumiał, że nie zostawiłeś swego kraju. Ja też nie. Nabrałem przekonania, że utrzymanie Ameryki silnej i wolnej działa na korzyść narodu rosyjskiego. Tom Staffer wszedł do niewielkiej poczekalni. Sprawdzono jego dokumenty i kazano czekać. Usiadł i zapalił papierosa. Drzwi od głównej sali otworzyły się i pojawił się Tony Brady. - Wejdź, Tom - Tony, jak, u diabła, przyjechałeś tu tak szybko? - Skorzystaliśmy z wojskowego helikoptera. Zajęło nam to tylko trzydzieści pięć minut - uśmiechnął się dyrektor CIA. - Kto z tobą przyleciał? - Dawson i Tumer. Chciałem cię tu ściągnąć z oczywistych powodów. - Brady wcale mu nie schlebiał. Staffer był dobry i wiedział o tym. - Po co była ta cała tajemnica? Myślałem, że nikt nie wie o rosyjskim pilocie. - I nikt nie wie. To pomysł Tyransky'ego. - Oczywiście - powiedział Staffer półgłosem. Weszli do sali konferencyjnej. Wśród osób siedzących wokół dużego, prostokątnego stołu Staffer dostrzegł sekretarza obrony i przewodniczącego Kolegium Szefów Sztabów. - Witam wszystkich zebranych - powiedział Tom. Wymienili pozdrowienia. Wszyscy usiedli. Podano kawę. Uwaga skoncentrowała się na Tumerze. Było oczywiste, że będzie przewodniczył. - No, to zaczynajmy. - Tumer rzucił okiem na zegarek. Staffer zastanawiał się, jak bardzo już był spóźniony. - Tom, wszystkich już wprowadziłem w temat. Ty i tak chyba wiesz o nim najwięcej, więc od razu przejdę do rzeczy. Podszedł do drzwi prowadzących do sąsiedniego pokoju, otworzył je i powiadomił Koziera i Tyranskiego, że wszystko jest gotowe. Przedstawiono Koziera. - Grigori, czy powtórzysz nam to, co powiedziałeś wczoraj Tomowi Stafferowi i mnie? - Tyransky tłumaczył całą rozmowę. Kozier powoli i z rozwagą powtórzył szczegóły swoich informacji na temat systemu radarowego i jego rozwoju w ciągu ostatnich lat. Jack Dawson zapisywał jakieś uwagi w notesie i przeglądał akta, zaglądając co jakiś czas do informacji zebranych w związku ze stratą RF-117C. W miarę, jak Kozier opowiadał, stawało się oczywiste, że potwierdziły się najgorsze obawy Johna Tumera. Dane techniczne, które CIA i wywiad wojsk lotniczych usiłowali zebrać na podstawie informacji komputerowych związanych z zestrzeleniem RF-117C, dały odpowiedź na kilka pytań. Kozier udzielał jednak odpowiedzi na znacznie więcej pytań. Przecież nie wiedział, że zestrzelono samolot stealth, a jednak potwierdził to, czego obawiali się wszyscy. Rosjanie opracowali nową technologię wielopasmowego radaru poszukującego. Był on powiązany z nowym superkomputerem, który połączony był z kolei ze wszystkimi istniejącymi stacjami radarowymi i bateriami rakiet przeciwlotniczych, stanowiącymi sieć obrony powietrznej. Gdy Kozier mówił, a Tyransky tłumaczył, Staffer zauważył, że twarz Tumera staje się coraz bledsza. Kiedy Kozier skończył, wszyscy w po koju byli już bladzi. - Skąd u diabła, możemy wiedzieć, że mówi prawdę? - Dawson był pierwszym, który zadał to oczywiste pytanie. - Wszystko, co nam powiedział, sprawdza się - Tyransky był gotów z odpowiedzią. - Przynajmniej wszystko, co mogliśmy sprawdzić. Proszę też wziąć pod uwagę okoliczności ucieczki... Został zestrzelony przez własną eskadrę. Stacja radarowa w Kart Dag zarejestrowała także moment, w którym kapitan Kozier zmuszony był zestrzelić jednego ze swych kolegów, żeby przeżyć. Ma w związku z tym wyrzuty sumienia. Jestem szczerze przekonany, że mówi prawdę. - Charles, dlaczego on nam to mówi? - zapytał Brady. - Ten człowiek ma swoją historię... - Tyransky uzupełnił informacje słuchaczy na temat rodziny Koziera, jego rodziców, gniewu i głębokiego rozczarowania rosyjskim systemem i jego przywódcami. - Ze względu na stopień i stanowisko zajmowane w rosyjskim lotnictwie miał dostęp do tajnej informacji, która skłoniła go, żeby zrobić coś zgodnego ze swymi przekonaniami. Jest niezależny i inteligentny, potrafi sam wyciągać wnioski. - Tyransky rozejrzał się po pokoju. - Panowie, coś takiego już się raz zdarzyło. Grigori Kozier jest takim człowiekiem, jak Sokół. Jego informacje są jednak znacznie bardziej wartościowe. - Mieliśmy także osoby nasłane przez FSB, a wcześniej przez KGB... - zaczął Brady, ale Tyransky przerwał mu gwałtownie. - Będziesz tu siedzieć i opowiadać nam, że Rosjanie ni stąd ni z owąd wykryli, namierzyli i zestrzelili jeden z naszych samolotów bojowych niewidzialnych dla radaru? Tom, rozmawiałeś z nim. Czy uważasz, że mówi prawdę? - zapytał, zwracając się do Staffera. - Tak, i uważam, że to, co nam mówi jest bardzo ważne. Pamiętajmy, iż popełnialiśmy błędy w przeszłości - powiedział Staffer, patrząc na Brady'ego. Tyransky spodziewał się poparcia Staffera, ale jednak sprawiło mu ono przyjemność. - Charles, zapytaj go, czy może nam wskazać, gdzie zlokalizowany jest komputer, jeżeli damy mu zdjęcia satelitarne - powiedział generał Dawson. Tyransky zapytał i Kozier skinął twierdząco. Sekretarz obrony Turner milczał, aż do tej chwili. - Dobrze - powiedział. - Waszym zadaniem, panowie, jest zdobycie dla mnie więcej informacji, Jack, będę potrzebował twojej pomocy, żeby opracować jakiś plan zneutralizowania tego kompleksu radarowego - dodał, zwracając się do generała Dawsona. - Chciałbym zachować tę sprawę jeszcze w tajemnicy. Im mniej osób o tym wie, tym lepiej - odezwał się Staffer. - Zgadzam się. Czy coś jeszcze? - zapytał Tumer i rozejrzał się po pokoju. - Co z kapitanem Kozierem? - chciał wiedzieć Tyransky. - Przekazać go CIA - polecił Tumer. - Nie chcielibyśmy się tak spieszyć. Może odłożymy to do jutra? - Tyransky rzucił okiem na Staffera. Tumer i generał wyrazili zgodę. Zebranie skończyło się. Staffer poszedł za Tyranskym i Kozierem do pokoju Rosjanina. - Jak sobie radzisz, Grigori? - zapytał po rosyjsku. - W porządku, panie Staffer. Dziękuję, że pan przyszedł. Tyransky nie uczestniczył w wymianie grzeczności. - Tom, do cholery, przeniesienie Koziera do CIA podważa moją pozycję. Powiedziałeś mi, że to ja kieruję sprawą. Widzę, że znowu zaczyna się to samo. Zanim się obejrzę, zorganizujesz mu wystąpienie w klubie prasowym Białego Domu, albo kolację w Kolegium Szefów Sztabów. - Powiedziałem ci, że tym razem będzie inaczej. Czego chcesz ode mnie? - zapytał Staffer spokojnie. - Nie chcę, żeby był w CIA. To zbyt niebezpieczne. - Zbyt niebezpieczne? Nie przesadzaj. Poza tym nie ma wyboru. Tak zadecydowali Tumer i Brady, jeżeli już o tym zapomniałeś. Jeżeli będę musiał, umieszczę go w bezpiecznym lokalu. - W żadnym razie. - Tyransky odetchnął głęboko i starał się uspokoić. Chyba już dość nacisnął Staffera. - W każdym razie osobiście muszę zaakceptować środki bezpieczeństwa. Staffer skinął głową. - Powiedziałem ci już, że jeżeli o mnie chodzi, to ty nadzorujesz kapitana Koziera. Poinformuję kogo trzeba. Tyransky przyglądał się Stafferowi. Wyglądało na to, że osiągnęli uczciwy kompromis, no i Staffer udzielił mu poparcia podczas spotkania... Gabinet generała Jacka Dawsona, Pentagon - Czy jesteś tego pewien? - zapytał Jack Dawson. - To ty mi powiedz. Ty jesteś lotnikiem - odparł John Tumer. - Dwie grupy z ośrodka badawczego i z wywiadu naukowego sprawdziły informacje i doszły do tego samego wniosku... nie mogło się to zdarzyć, chyba że Rosjanie dokonali znaczącego przełomu, o którym nie wiemy, a raczej nie wiedzieliśmy, dopóki Kozier nam nie powiedział. - Co proponujesz? - Byłeś na spotkaniu, kiedy Robinson napadł na mnie - powiedział Tumer. - Jest tak cholernie dumny z tego traktatu, że nawet gdyby Rosjanie defilowali po Pennsylvania Avenue, on jeszcze byłby gotów negocjować. Zwołałem spotkanie za pół godziny u mnie. Będzie też Brady. - Czy mówiłeś o tym z Lewisem? Myślę, że ABN też powinna być włączona. - Nie. Nie rozmawiałem z nim od czasu spotkania NRB. Wiemy obydwaj, że Lewis ma ścisłe powiązania z Białym Domem i cokolwiek mu powiem, trafi natychmiast do prezydenta. Chciałbym mieć uporządkowane sprawy, zanim się znowu wychylę. Mam nadzieję, że uda mi się przeciągnąć prezydenta na swoją stronę. Gdy generał Dawson jeszcze raz przeglądał raport, Tumer znowu się odezwał. - Popełniłem błąd, Jack... Byłem na spotkaniu z prezydentem, mając w ręku tylko wstępne rezultaty raportu komputerowego z RF-117C. Były tam niejasności. Prezydent wszystkie wyłapał. - Wiesz, jaki on jest, John. Nie boi się podjąć decyzji, ale trzeba mu dostarczyć informacji, na podstawie których decyzja ta ma być podjęta. - Wiem - powiedział Tumer, kręcąc głową. Generał włożył raport do teczki i oddał Tumerowi. - Wiesz, nie mogę uwierzyć, że Rosjanie w ogóle się nie odezwali. Mogliby rzucić nas politycznym wilkom na pożarcie, gdyby tylko chcieli... - Chyba że uważają, iż nie dostrzeżemy prawdy, jeżeli okażą obojętność... Tumer wszedł do gabinetu, położył teczkę na biurku i rozsunął zasłony. Słońce zalało pokój. Generał Dawson postawił przed biurkiem Tumera dwa krzesła. Sekretarz Tumera wprowadził do gabinetu dyrektora CIA Brady'ego. - Nie zabierze nam to dużo czasu, Tony - powiedział Tumer. - Przejrzeliśmy to razem z Jackiem i myślę, że on lepiej orientuje się w tej sprawie niż ja. - Tumer podał Brady'emu raport. - To, co jest w tym raporcie - powiedział Dawson, biorąc do ręki dokumenty - budzi niepokój. Potwierdza wszystko, co Kozier powiedział nam dziś rano. - Czy są tego pewni? - zapytał Brady, przeglądając dokumenty. - Wiem, co myślisz - powiedział Dawson. - Przez dwadzieścia lat próbowaliśmy opracować ztwożony system skanowania radarowego. Nasze departamenty badań i rozwoju zbudowały w zasadzie jeden taki system, ale upłynie jeszcze co najmniej pięć lat, zanim dopracują się sprzętu użytkowego. Następnie trzeba to wszystko połączyć tak, aby dane z poszczególnych stacji mogły być przetwarzane. Mówimy tu o okresie dziesięciu, może piętnastu lat, zanim będziemy mogli po myśleć o stworzeniu szczelnego systemu. - Jak to działa? - zapytał dyrektor CIA. - No... spróbuję ci wyjaśnić - odparł Dawson. -Jak wiesz, radar jest rodzajem czujnika. Działa wysyłając w powietrze fale elektromagnetyczne, a następnie wyłapując fale odbite od obiektów, na które natrafią, Rosja wykorzystuje około tuzina różnych pasm częstotliwości i długości fal radarowych. Większość ich radarów dalekiego zasięgu wykorzystuje pasma fal dłuższych Ą A/B i B. Ich ruchome radary obrony powietrznej do śledzenia i namierzania celów oraz kontroli ognia działają w pasmach fal krótszych J, J/K, I i I/J. - Generał przerwał i otworzył raport na czwartej stronie. - Tutaj, w połowie strony, jest coś, co zupełnie mnie przestraszyło. Według opinii jednego z twoich specjalistów rakietowych, ten myśliwiec był namierzany na wszystkich pasmach równocześnie... z tej samej anteny. - Czyż nie jest możliwe, że samolot jest namierzany przez kilka radarów równocześnie? - dopytywał się Brady. - Jasne. To się dzieje cały czas, ale nigdy z tej samej stacji. Poza tym, ten samolot był zaprojektowany tak, żeby uniknąć wykrycia. To nie powinno mieć znaczenia, na jakich pasmach Rosjanie pracują. Nie powinni byli go w ogóle wykryć, a tym bardziej namierzyć i ze strzelić. - Jak zareagował prezydent? - zapytał Brady. - Nie wierzę, żeby nie rozumiał strategicznych implikacji takiego przełomu dokonanego przez Rosjan. - Rozumie. Prosiłem, żeby wyraził zgodę na wysłanie grupy lotniskowcowej wzdłuż wschodnich wybrzeży Sachalinu do rejonu, gdzie został zestrzelony myśliwiec. Prosiłem również o pozwolenie na opracowanie planu działania w sytuacji awaryjnej. Zgodził się na pierwszą propozycję, nie wyraził zgody na drugą. - O jakim planie myślałeś, John? - zapytał Dawson ze zdziwieniem w głosie. - No, właśnie. To jest ten drugi powód, dla którego zorganizowałem to spotkanie. Potrzebuję od was informacji, Tony. Od CIA. Muszę wiedzieć wobec czego stoimy z punktu widzenia militarnego. To należy do twoich zadań, Jack. - Zlecę to moim najlepszym ludziom i sprawdzę, czy chłopcy z rozpoznania satelitarnego czegoś nie mają - zapewnił dyrektor Tony Brady, - A ty, Jack? - Tumer zwrócił się do Dawsona. - Już skontaktowałem się z SAC. Trudno przedstawić mi plan po konania czegoś, o czym wiem tak mało. Do diabła... dlaczego po prostu nie skasujemy stacji Maskirowka? Będziemy mieli problem z głowy. - Chciałbym, żeby to było takie proste - powiedział Tumer. - Tylko pamiętaj... gdy będę szedł następnym razem na spotkanie z prezydentem, muszę mieć sprawę zapiętą na ostatni guzik. Jasne? Siedziba CIA Tom Staffer był zadowolony, że wrócił za biurko. Takie nagłe wyjazdy bez ostrzeżenia dodawały życiu smaku, ale powodowały też spiętrzenia roboty papierkowej. Planował pracować aż do wieczora. Od czasu rozwodu właściwie nie miał domu. Czasami tylko bywał na obiedzie u swojej byłej żony, żeby zobaczyć się z dziećmi, ale to było wszystko. Jego najstarszy syn miał już dwadzieścia lat i wyprowadził się, zanim jeszcze małżeństwo się rozpadło. Córka miała osiemnaście lat i mieszkała z mat ką. Po prawej stronie biurka stało zdjęcie jego rodziny. Przyglądał mu się chwil kilka, wracając myślą do lepszych czasów. Sekretarka powiadomiła go, że przyszedł dyrektor Brady. Co się działo, że zjawił się w tym skrzydle budynku? - Tom, nie muszę ci mówić, że NRB jest zaniepokojona. Tu masz kopię raportu opracowanego przez NBR. Dotyczy myśliwca RF-117C, który został zestrzelony nad Sachalinem i tego, co dowiedzieliśmy się od Koziera. - Brady podał raport Stafferowi. - Jak wiesz, ten myśliwiec nadawał się do tej misji. To nie był jakiś prototyp, a jednak go wykryli, namierzyli i zestrzelili. - Co o tym myśli prezydent? - zapytał Staffer. - Jest sceptyczny. Oczywiście, wywierają na niego naciski zarówno w kraju, jak i w Europie, żeby podpisał traktat. Tom, chciałbym, żebyś zrobił wszystko, by sprawdzić, czy coś się nie ujawni. Mam spotkanie z operacyjnym o trzeciej. Utrzymujemy pewne kontakty w Rosji, z których nie musieliśmy do tej pory korzystać. Teraz czas je uruchomić. - Czy wiemy, gdzie spad myśliwiec? - zapytał Staffer. - Rozbił się osiem kilometrów od wybrzeża i jakieś trzydzieści kilometrów na północ od stacji radarowej Maskirowka. Nasze zdjęcia satelitarne pokazują, gdzie Rosjanie rozlokowali całą serię nowych baterii rakiet przeciwlotniczych i przypuszczamy, że myśliwiec rozbił się gdzieś pomiędzy najnowszymi bateriami, a wybrzeżem - Kiedy byiy zrobione nasze ostatnie zdjęcia? - Dwa dni temu. Mamy je, ale nie były jeszcze poddane analizie. Mieliśmy pewne kłopoty. - Brady nie chciał przyznać, że sekretarz obrony Tumer naciskał prezydenta i został zagnany w kozi róg. - Muszę mieć upoważnienie, żeby dobrać się do tych informacji wywiadowczych i cokolwiek znaleźć. - Już je masz. - To zaczynam kopać. - Staffer wstał i otworzył drzwi przed Bradym. - Nie mamy dużo czasu, Tom - powiedział na odchodnym dyrektor. Staffer podniósł słuchawkę i polecił sekretarce połączyć się na bez piecznej linii z Bemardem Simmonsem z Narodowego Ośrodka Interpretacji Fotografii Satelitarnej. Oakton, Wirginia Mark Collins dopił resztę Coli i spojrzał na stojący przed nim pusty talerz na tacy. Człowiek z czasem przyzwyczai się do wszystkiego. Nawet do obiadów w stołówce. Kończyły się wiadomości o godzinie 23.00. Jego mały, ciemny salonik oświetlony był jedynie blaskiem padającym z ekranu telewizora. Wrócił myślami do wieczoru sprzed trzech dni, który spędził z Claytonem Boyle'em i jego żoną. Clayton zaprosił na kolację swoją kuzynkę, Christine i udawał, że to był przypadek, iż oboje zjawili się o tej samej porze. Było to jednak zbyt oczywiste. Może Clayton miał rację? Ostatecznie jedynymi miejscami, jakie odwiedzał były biuro, dom i droga je łącząca. Śmierć Amy praktycznie odcięła go od życia. Lubił swoją pracę i to utrzymywało go w formie, ale... zamknął oczy i przywołał obraz Christine... krótkie blond włosy, jasna cera... przypominała mu Amy. Zadzwonił telefon. - Cześć... Mark? - odezwał się kobiecy głos. - Tak. - Tu Christine... Chyba nie dzwonię zbyt późno? - Nie... Wcale nie. - Chciałam tylko... przeprosić za mojego stryja i jego pomysły. Wpędził mnie, a przypuszczam, że i ciebie, w kłopotliwą sytuację. Mam nadzieję, że mimo wszystko dobrze się bawiłeś. - Jasne. Może mógłbym kiedyś do ciebie zadzwonić? Może spotkalibyśmy się? - Byłoby fajnie. - Kiedy najlepiej dzwonić? - Po szóstej, tylko nie w środy. Chodzę na kursy... Jak już mówiłam, chciałam przeprosić za ten wieczór. - Nie ma za co. Zadzwonię pod koniec tygodnia. Albo wcześniej, pomyślał. 8 Własność znalazcy USS "Constellation" Admirał Graham Alton przeszedł dwa i pół metra dzielące go od wielkich okien z pleksi osłaniających mostek. Patrzył, jak okręt uzupełnia zapasy i paliwo. USS "Camden" płynął równolegle do "Constellation". Morze było stosunkowo spokojne. - Admirale, zapoznałem pilotów z celami operacji - zameldował komandor Dick Kelly, dowódca dywizjonu F-14D Tomcat. - Dobrze. Były pytania? - Tak, sir. Zakończyliśmy właśnie podobne ćwiczenia dwa tygodnie temu. Ludzie pytali się, co się stało. - Ponieważ stary tak kazał. - Alton podniósł wzrok znad rozkazów rozłożonych na parapecie okna. - Myślę, że chcą, żebyśmy sprawdzili, co warta jest ich obrona przeciwlotnicza. - Czy powinniśmy się czegoś spodziewać? Pan wie, jak czuli są Rosjanie na punkcie Sachalinu. - Owszem, ale nie wiem, w jakim są nastroju. Hawkeye mają być przez cały czas w powietrzu. Narodowy Ośrodek Interpretacji Fotografii Satelitarnej, Waszyngton Blask lamp ulicznych odbijał się w dwóch rzędach galwanizowanego drutu kolczastego, rozciągniętego na szczycie trzymetrowego ogrodzenia otaczającego ośrodek Pięciopiętrowa, betonowa konstrukcja koloru kremowego pozbawiona była okien. Budynek federalny numer 213 na rogu ulic M i Pierwszej oddalony był osiem przecznic od Kapitelu. Osoba niezorientowana pomyślałaby, że to jeszcze jeden strzeżony skład rządowy, gdyby nie potężne urządzenia klimatyzacyjne zlokalizowane tuż obok budynku. Ich długość sięgała prawie trzydziestu metrów, a całe urządzenie było zaledwie o kilka metrów krótsze, niż sam budynek. Klimatyzacja była potrzebna dla chłodzenia superkomputerów działających w NOIFS i przetwarzających biliony bitów informacji dostarczanych do USA przez satelity szpiegowskie. Wszystkie te informacje wprowadzano codziennie do bazy danych. Bernard Simmons siedział przy terminalu komputera w swoim maleńkim pokoiku trzy na trzy metry na trzecim piętrze NOIFS. Po lewej stronie biurka leżał wysoki na dziesięć centymetrów stos teczek, a każda zawierała pięć lub sześć zdjęć rejonu, o który pytał Staffer. Wprowadzając do komputera kody podane na każdym ze zdjęć, Bernard mógł uzyskać dane z twardego dysku. Skończył wprowadzać ostatni kod ze zdjęć zrobionych nad Sachalinem i zanim włożył ostatnią barwną fotografię do teczki, na ekranie pojawił się wykaz zbiorów. Satelita szpiegowski starszej generacji KH-11 robił zdjęcia nad za chodnim wybrzeżem Sachalinu, przelatując z północy na południe na orbicie nadbiegunowej. Obok zdjęć zrobionych przy świetle dziennym były również fotografie zrobione w podczerwieni, rejestrujące emisje ciepła pojazdów, samolotów i okrętów. Simmons wprowadził kilka poleceń i monitor zmienił barwę z czerwonej na zieloną, a potem znów na czerwoną, gdy potężny komputer integrował wprowadzane informacje. Czterdzieści pięć sekund później ekran ożył. Pojawił się trójwymiarowy, barwny obraz o niezwykłej czystości i głębi. Oprogramowanie, zgodnie z którym działał komputer, poleciło mu wydobyć z pamięci zdjęcia tych samych scen zrobionych pod różnym kątem i zrekonstruować je, tworząc obecny obraz. Scena, którą oglądał Simmons przedstawiała drzewa, wielkie głazy, strome skały, które wznosiły się na równinie osiem kilometrów od wybrzeża. Najbliższa droga przebiegała dokładnie dwadzieścia cztery kilometry od miejsca, katastrofy. Wprowadził następną komendę i czekał. Nic się nie zmieniło. Następnie polecił komputerowi wskazać w powiększeniu elementy, które uległy zmianie pomiędzy pierwszym, a drugim zdjęciem. Obraz zwinął się i skręcił kilkakrotnie w krótkich mrugnięciach, aż wreszcie przedstawił kwadratowy wycinek terenu o boku półtora kilometra. Na szczycie wysokiego, pokrytego skałami płaskowyżu widać było podłużny ślad wypalonej trawy i zarośli. Na jednym końcu wypalonego terenu leżał poskręcany, szaro-czarny wrak. Domyślał się, że musiał to być samolot, ponieważ ani ślady kół, ani gąsienic nie prowadziły do, i od tego miejsca. Następnie przeanalizował obraz w podczerwieni. Z emisji zarejestrowanych w momencie zrobienia zdjęcia wywnioskował, że katastrofa musiała nastąpić poprzedniej nocy. Wnętrze wypalonego kadłuba wciąż jeszcze żarzyło się i dymiło. Wprowadził kilka dalszych komend i komputer dokonał analizy spektralnej dymu wydzielającego się z wraku. - OK. Zobaczymy, co jeszcze tam się dzieje - mruknął do siebie i wywołał z pamięci kolejne zdjęcia. Kilka kolejnych fotografii było nieprzydatnych. Chmury przykryły rankiem miejsce katastrofy. Późnym popołudniem jednak cienka warstwa płynących wysoko drrusów zniknęła i Bernard stwierdził, że zdjęcia satelitarne wykonane w tym czasie pokazywały coś zupełnie nowego. Zaledwie pięćdziesiąt metrów od rozbitego samolotu stał na ziemi rosyjski helikopter Mi-8. Duża, ciemnozielona maszyna transportowa z pięcioramiennym wirnikiem wyglądała, jak olbrzymi żuk na tle brunatnego krajobrazu. Bernard powiększył obraz. Jeżeli to jeden z naszych samolotów, pomyślał, mogę zrozumieć zaniepokojenie Staffera. Obejrzał resztę obrazu generowanego przez komputer, manipulując klawiszami kursora w dolnym, prawym rogu klawiatury. Przesuwał obraz w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara, co pozwalało mu obejrzeć wrak z różnych stron. Następnie znowu unieruchomił obraz. Naliczył sześciu Rosjan wokół i wewnątrz wypalonego samolotu. Technicy rosyjskiego lotnictwa, domyślił się. Bernard Simmons poczuł rosnące podniecenie. "Suworow" Dym z papierosa kapitana Wbłkowa wznosił się powoli do góry i rozpływał wokół twarzy pierwszego oficera. Ten ignorował dym, a przynajmniej próbował. - Kanowicz, okręt zakotwiczony jest tu od ponad dwudziestu godzin. Bez wątpienia został już zlokalizowany przez Amerykanów i przez Japończyków. Jeżeli wrak amerykańskiego myśliwca nie zostanie załadowany w ciągu sześciu godzin, odpływamy. Nie będę tu siedział jak zając syberyjski i czekał, aż lis mnie zje. - Kapitanie, myślę, że okręt nie jest w poważnym niebezpieczeństwie - powiedział Kanowicz. - Amerykański lotniskowiec jest pod stałą obserwacją naszych samolotów zwiadowczych i mamy osłonę powietrzną z bazy na Sachalinie. Wołków patrzył na niego gniewnie. - Kanowicz, ty chyba nie wiesz co gadasz. Z jednego amerykańskiego lotniskowca może wystartować tyle samolotów, ile jest na Sachalinie i we Władywostoku do kupy. Sachalin, miejsce katastrofy Ciężki helikopter transportowy Mi-10 zawisł kilkanaście metrów nad ziemią, wzbijając tumany kurzu i nawet drobnych kamyków. Pilot pchnął dźwignię zespoloną lekko do przodu i zmienił kąt natarcia łopat wirnika, sprowadzając ważącą 30 ton maszynę powoli na ziemię. - Bierzmy się do roboty. Zostało nam tylko kilka godzin dnia! - wołał dowódca sześcioosobowej grupy, biegnąc w stronę helikoptera. - Przywieźliście sieci ładunkowe? - Tak, panie majorze. Wzmocnione zgodnie z rozkazem - odpowiedział pilot, wychodząc z maszyny. Helikopter stał zaledwie trzydzieści metrów od wraku samolotu. Pilot nie odrywał od niego wzroku. - Co to jest? - Amierikaniec... To wszystko, co mogę wam powiedzieć. Potrzebujemy ludzi. Gdzie wasz drugi pilot? - Nie pozwolono mi go zabrać. Teraz rozumiem, dlaczego. Siedziba CIA Dyrektor Brady wstał, żeby przedstawić sekretarzowi obrony Bernarda Simmonsa. - Jest jednym z naszych najlepszych specjalistów w NOIFS. - Wiem kim pan jest - powiedział Tumer. - Widziałem kilka pańskich opracowań. Ten scenariusz zagrożeń, jaki opracował pan dla sił powietrznych na temat Iranu był bardzo dobry. - Oddaję ci głos, Bernardzie - powiedział Brady z nutką niecierpliwości w głosie. - To, co tu mam, panowie, to seria zdjęć zrobionych przez KH-11 nad Sachalinem w rejonie stacji radarowej Maskirowka - powiedział Simmons, podając pierwsze zdjęcie Tumerowi. - To pierwsze było zrobione dwa dni temu... Następnego dnia w tym rejonie mamy rozbity samolot. Z analizy w podczerwieni i spektralnej analizy dymu wciąż wydobywającego się z wraku byłem w stanie określić, że ponad połowa samolotu została wykonana z przetworzonego grafitu. Ten rodzaj materiału stosujemy do budowy naszych samolotów stealth... To wywołało reakcję. Szczególnie zareagował Brady, który lubił zachowywać tajemnicę... Na tym ostatecznie polegała jego praca, a tu wchodziła w grę technologia budowy niewidzialnych dla radaru samolotów. - No, dalej - powiedział. - Otóż, sir, oni zdają sobie sprawę, że mają coś bardzo ważnego i przypuszczam, że będą chcieli zabrać wrak z wyspy jak najprędzej, żeby go zbadać. Uważam, że celem tych działań jest zorganizowanie w ciągu najbliższych kilku godzin transportu wraku na jeden z okrętów zakotwiczonych obecnie u wschodniego wybrzeża. - Chcesz powiedzieć, że oni to wszystko podniosą? - dopytywał się Tumer. - Tak, sir. Na to wygląda. - Dlaczego nie rozmontują samolotu? - Z następnych pięciu zdjęć wynika, że próbowali. - Bernard podał fotografie sekretarzowi. Tumer obejrzał wszystkie i pokazał Stafferowi. - Zdjęcia są zrobione rano, a potem dopiero po południu. Dlaczego? - zarzucił Tumer. - Pokrywa chmur, sir. Biorąc pod uwagę miejsce, gdzie spadł samolot, to i tak mamy szczęście, że zdobyliśmy te informacje. Tom, czy pilot się uratował? - zapytał, zwracając się do Staffera. - Nie przypuszczamy. - Cały teren wokół miejsca upadku samolotu jest wypalony na czarno i w związku z tym trudno powiedzieć, co ocalało - zauważył Tumer. - Dlaczego uważasz, że Rosjanie podniosą i wywiozą wrak? - Na trzecim zdjęciu od końca widać ciężki helikopter transportowy Mi-10 Harke, tuż obok miejsca katastrofy. Wylądował jakieś dwie godziny przed zmierzchem. Pracowali całą noc. Staffer przerzucał zdjęcia, aż znalazł to, o którym mówił Simmons. - Ten helikopter - kontynuował Simmons - może podnieść 20 ton. Jego zasięg wynosi osiemset kilometrów i może lecieć z prędkością 250 kilometrów na godzinę na pułapie 5.000 metrów. Przy następnym przelocie satelity dziewięćdziesiąt minut później, na przedostatnim zdjęciu widać jak załoga wyładowuje sieci ładunkowe. Na ostatnim zdjęciu, panie sekretarzu, widać rosyjski helikopterowiec "Suworow". Nasze satelity zwiadu oceanicznego Wiite Cloud śledziły go przez ostatnie dwa dni. Przypłynął pełną prędkością z Oceanu Indyjskiego. Zakotwiczył jakieś dwadzieścia pięć kilometrów od brzegu - przerwał i spojrzał na Bradyego. - Uważam, że będą próbować przenieść ten zestrzelony samolot na "Suworowa". - Jaka jest wartość bojowa tego helikopterowca? - zapytał Brady Tumera. Zanim ten zdążył odpowiedzieć, włączył się Simmons. - Już zebrałem te dane. Można go zakwalifikować jako ciężki krążownik. 20.000 ton wyporności z pełnym ładunkiem Prędkość maksymalna: 41 węzłów. Uzbrojenie: dwie podwójne wyrzutnie pocisków ziemia-powietrze SA-N-3 po 48 pocisków każda i cztery dwulufowe działa przeciwlotnicze 57 mm. Z tego, co widać ma na pokładzie co najmniej osiem helikopterów Ka-25 Honnone. "Suworow" był początkowo przeznaczony do zwalczania okrętów podwodnych na wschodnich akwenach Morza Śródziemnego, ale ten okręt ma takie możliwości, że jest wykorzystywany do wielu innych zadań. Jest duży, wytrzymały i dobrze uzbrojony. Dowodzi nim weteran rosyjskiej marynarki, który zdobył sobie szacunek nawet u ludzi z US Navy. - Chciałbym jednak wiedzieć, co zostało z tego myśliwca - nalegał Tumer. - Może uda nam się zminimalizować szkody, jeżeli będziemy wiedzieli, czego będą w stanie się dowiedzieć. Jeżeli będą sprytni, poczekają, aż nasz satelita znajduje się poza zasięgiem i dopiero wtedy zaczną działać. Gdzie jest "Constellation"? - Jakieś dwieście pięćdziesiąt kilometrów na południowy wschód - odpowiedział Simmons. Tumer skinął głową. - Rozkażę, aby "Constellation" wysłał samoloty zwiadowcze, jak tylko zaczną zabierać tę maszynę z wyspy. Powinniśmy zdobyć zdjęcia, jak składają szczątki myśliwca na pokładzie. Wtedy będziemy lepiej wiedzieli, jak to wszystko wygląda... - Bernard, jaki jest zasięg tych rakiet przeciwlotniczych? - zapytał Staffer. - To są standardowe SA-N-3 Coblet. Osiągają pułap ponad 30 kilometrów i są skuteczne już od pułapu 100 metrów. Samolot jest zagrożony, jeżeli leci w tym przedziale wysokości i w promieniu 13 kilometrów od wyrzutni. - Panowie, skontaktuję się z CINCPAC. Powiem Altonowi, żeby wysłał kilka F-14, aby osłaniały ten samolot zwiadowczy. Odwrócą uwagę Rosjan, kiedy będziemy robić zdjęcia. Rosjanie mogą się denerwować, co może okazać się niebezpieczne. To przecież dla nich cholerna gratka. USS "Constellation" - Właśnie nadeszło, sir. - Jeden z oficerów łączności podał oficerowi wachtowemu brązową kopertę. Ten otworzył ją i spojrzał na nowe rozkazy. DEL1104MD025NS-D1017 Ściśle tajne. OD: CINCPAC DO: "Constellation" DOT.: Zwiadu lotniczego 1. Pilne - rozpocząć natychmiast zwiad lotniczy. 2. Pożądana jest przewaga powietrzna. 3. Intencje Rosjan mogą być wrogie. 4. "Suworow" jest zakotwiczony u wschodnich wybrzeży Sachalinu. Przypuszcza się, że czeka na dostarczenie drogą powietrzną zestrzelonego amerykańskiego samolotu zwiadowczego. 5. Najnowsze dane satelitarne na temat pozycji okrętów nawodnych i podwodnych prześlemy dodatkowo. Koniec. Oficer wachtowy nie był zaskoczony. To wyjaśniało wcześniejszą zmianę rozkazów. Osłonę zapewnią F-14D z "Constellation", a zwiad przeprowadzi nieuzbrojony RF-14A Podniósł notatnik leżący obok i zajrzał do niego. Czerwone i żółte lampki na tablicach kontrolnych . dawały dość światła, żeby mógł czytać, a równocześnie nie odbierały mu zdolności widzenia nocą. E-2, który obecnie był na patrolu, miał lądować dopiero za półtorej godziny. Zwrócił się do młodszego oficera pokładowego. - Skocz do operacyjnego. Chcę dwie czternastki i nowego Hawkeye gotowe do startu za trzydzieści minut. Niech dadzą najlepszych pilotów. Odprawa za piętnaście minut. - Tak jest. Gdy młodszy oficer opuścił mostek, oficer wachtowy podszedł do centrum łączności po prawej stronie, skąd miał bezpośrednie połączenie z kajutą admirała. Podniósł słuchawkę i czekał. Wiedział, że admirał Alton nie znosił, gdy mu przeszkadzano przed 6.00 rano. - Tak... co tam? - Sir, właśnie nadeszły rozkazy od CINCPAC. RF-14A ma przelecieć nad "Suworowem". Ma mieć osłonę. - I dlatego mnie budzisz? - Panie admirale, rozkazy sugerują możliwość wrogich działań. Przy puszczałem, że chciałby pan być obecny, gdyby coś się zaczęło dziać. - Czy coś jeszcze? - Powinniśmy mieć dane od CINCPACFLT w ciągu ośmiu minut. - Bardzo dobrze. Wkrótce będę na mostku. Komandor Dick Kelley wszedł do sali odpraw. Światła już się paliły, ale jeszcze nie było nikogo. Brał prysznic i ubierał się w pośpiechu. Włosy miał wciąż jeszcze mokre. Powiew chłodnego, porannego powietrza na mokrych włosach przypomniał mu o czasach w Annapolis. Jak na pilota myśliwskiego Kelley był potężnym mężczyzną. Miał prawie 190 centymetrów wzrostu i ważył ponad dziewięćdziesiąt kilo. Jego szerokie ramiona ledwie mieściły się w kabinie Tomcata. Na F-14 zaczął latać trzy lata temu, po sześciu latach spędzonych za sterami F-4 Phantom. Obecnie był najbardziej doświadczonym pilotem na pokładzie "Constellation" - wylatał ponad 800 godzin. Kelley i jego oficer radarowy, porucznik Burt "Skip" Colby stanowili jedną z niewielu załóg F-14, która ukończyła kurs w Szkole Myśliwców Marynarki. Kelley usłyszał za sobą kroki, a gdy się obejrzał, zobaczył swojego oficera radarowego idącego wąskim korytarzem w stronę sali odpraw. Skip Colby był dopiero trzecim załogantem Kelleya latającym z nim na tylnym fotelu Tomcata i w jego opinii był bez wątpienia najlepszym oficerem radarowym, z jakim dotąd latał. Colby wywodził się z rodziny włoskiej. Miał ciemną karnację i zielone oczy. Do jego zadań należało obsługiwanie potężnego radaru, w jaki wyposażony był F-14, radia i skomplikowanych systemów uzbrojenia. Do Kelleya należało tylko pilotowanie myśliwca. Colby pomagał również Kelleyowi w prowadzeniu obserwacji. Obydwaj usiedli razem w pierwszym rzędzie. Czekali na resztę pilotów i na rozpoczęcie odprawy. Oficer operacyjny okrętu wszedł na podium Nie spał całą noc. Kelley, Skip Colby i załogi jeszcze trzech F-14 słuchali, jak omawiał oczekujące ich zadanie. Kelleyowi wydało się, że to nic nadzwyczajnego, ale mina oficera zwiastowała coś wręcz przeciwnego. - Panowie, Dowództwo Pacyfiku dało nam jasno do zrozumienia, że Rosjanie traktują ten rejon priorytetowo. Nie wahajcie się bronić... Jasne? Są pytania? - Panie komandorze - powiedział Kelley. - Co oni przewożą? - Nie mogę ci powiedzieć. Sam zobaczysz, jak podejdziesz dość blisko - odparł oficer operacyjny, kręcąc głową. - Czy coś jeszcze? W porządku. W tej chwili jest w powietrzu nowy E-2 i jak tylko dostaniemy sygnał, że ruski helikopter się ruszył, Kelley i twój skrzydłowy startujecie. Trzymajcie się. Odprawa zakończyła się i załogi ruszyły na pokład. Kelley i Colby szli przodem Razem podeszli do maszyny, wspięli się do kabiny i zaczęli zapinać pasy. Nocne niebo szarzało na wschodzie. Ostry, zimny wiatr omiatał pokład. - Pośpiesz się, bo mi dupa zmarznie! - wołał Colby, przekrzykując ryk silników. Osłona kabiny zamknęła się i Colby włączył ogrzewanie na pełen regulator. - Wiesz, szefie, wkurza mnie, że nie chcą nam powiedzieć, co Rosjanie mają na tej ich świętej wyspie. Jeżeli wystawiamy dupę na kopniaka, to przynajmniej chciałbym wiedzieć dlaczego. - Czasami lepiej nie wiedzieć. Kelley rozpoczął procedurę przedstartową. Przed nimi z katapulty numer jeden wystartował z hukiem powietrzny tankowiec KA-6 Intruder. Jego dopalacze lśniły w mroku pomarańczowym blaskiem. Kelley patrzył, jak Intruder wzbija się i wykonuje powolny skręt w lewo. Na wysokości 700 metrów pilot wyłączył dopalacze i maszyna zniknęła z oczu. Teraz będzie startować jego F-14D, a zaraz potem jego skrzydłowy. "Suworow" Terkot wciąganego na pokład ciężkiego łańcucha było słychać aż na mostku. Jego pojedyncze ogniwo ważyło około stu kilogramów i każde z hukiem wpadało przez kluzę do przedziału kotwicznego na dziobie. Kapitan Wołków już dłużej nie mógł wytrzymać. Jego instynkt sprzeciwiał się temu przedłużającemu się postojowi na kotwicy na otwartym morzu. - Nie zostaniemy dłużej na kotwicy. Śmigłowiec z tym cennym ładunkiem będzie musiał nas poszukać. Mogą nas wywołać przez radio. Nie będę dłużej wystawiać okrętu na niebezpieczeństwo... Słońce już wzeszło. Helikopter miał tu być o świcie. Pora minęła. Odpływamy. Sachalin, miejsce katastrofy - Wszystko gotowe, panie majorze - zameldował technik. Major skinął głową. - Ja polecę z pilotem. Jak dostarczymy tego trupa na "Suworowa", wrócimy i zabierzemy was i resztę ludzi. Major podniósł wzrok i wykonał okrężny ruch ręką nad głową, dając pilotowi sygnał, aby uruchomił silniki. Obie turbiny ożyły z głośnym hukiem, wyrzucając kłęby ciemnobłękitnego dymu. Łopaty wirnika zaczęły się obracać powoli, aż wreszcie rozpędziły się tak, że major poczuł na twarzy uderzenia ziarenek piasku podrywanych podmuchem. - Czekamy na was! - zawołał technik, przekrzykując hałas maszyny. Major skinął ręką i, osłaniając przedramieniem oczy, pobiegł szybko do czekającego helikoptera. F-14D Tomcat, klucz Piżmowców - Komandorze, ruszają się. Matka Chrzestna donosi, że są w powietrzu z naszym RF-117C i kierują się ku wybrzeżu. Samolot zwiadowczy startuje za trzydzieści sekund. Porucznik Colby obsługiwał radio i tylko on mógł słyszeć transmisje radiowe. Matka Chrzestna był to kryptonim samolotu wczesnego ostrzegania E-2C Hawkeye krążącego nad "Constellation". Boże, to się dzieje naprawdę, pomyślał Kelley. Osiemdziesiąt kilometrów na południowy wschód od celu samolot zwiadowczy RF-14A tkwił na pokładzie "Constellation". Za chwilę zostanie wyrzucony przez katapultę w powietrze i wzbije się na wysokość 7.000 metrów. Wtedy pilot popchnie dźwignie ciągu do przodu i pomknie prosto w stronę "Suworowa" z włączonymi kamerami. - Powiedz Matce Chrzestnej, że jesteśmy w drodze - polecił Kelley, nakładając maskę tlenową. Czas się ruszać. Rosjanie wyjdą nad morze za kilka minut, a to znaczy, że RF-14A będzie potrzebować obstawy. - Rozumiem, szefie... kurs zero-pięć-osiem - powiedział Skip Colby. - Słyszałeś, Piżmowiec Dwa? - zapytał Kelley skrzydłowego przez radio. - Słyszałem - zaskrzeczała w słuchawkach odpowiedź. - Wejdziemy na cztery tysiące. Będą mogli lepiej nam się przyjrzeć. Kelley wykonał łagodny skręt na północny zachód równo z Piżmowcem Dwa. Opuścił nos maszyny o pięć stopni i wyrównał. Robin, skrzydłowy pozostawał około 150 metrów w lewo i nieco z tyłu. "Suworow" - Kapitanie, na radarze mam dwa niezidentyfikowane samoloty 190 kilometrów na południowy wschód. Idą w naszym kierunku. - Zawiadomić lotnisko w Kraktnowie. Powiedzcie, że natychmiast potrzebujemy osłony powietrznej. Gotowość bojowa - rozkazał kapitan Wołków. Wszyscy na pokładzie "Suworowa" czekali w milczeniu i z niepokojem na dalsze rozkazy. - Kapitanie - zameldował operator radaru. - Wolno poruszający się obiekt na kursie dwa-pięć-siedem. Wysokość 650 metrów, prędkość 250 kilometrów na godzinę. - To nasz ładunek - Pierwszy oficer nie starał się ukryć podniecenia. Kapitan Wołków przeszedł na drugą stronę mostka i spojrzał przez lornetkę w kierunku, skąd powinien pojawić się helikopter. - Widzę go. Kurs jeden-sześć-siedem. Wolno naprzód. Ruszać się! F-14D Tomcat, klucz Piżmowców - Masz już coś, Colby? - zapytał Kelley, mając na myśli "Suworowa". - Nie, sir. Jesteśmy jeszcze zbyt daleko. Przez tę mgiełkę nic nie widać. Colby korzystał z systemu optycznego dalekiego zasięgu, posługując się kamerą umieszczoną z przodu myśliwca. - Przechodzę na radar - powiadomił Colby Kelleya i uaktywnił system AWG-9, a następnie przełączył tryb pracy urządzenia na "ziemia". Przed jego twarzą zapłonął ekran radaru z informacjami taktycznymi. Sprawdził instrumenty. TAGWi radio... włączone, IFF". wyłączone, chłodzenie AWG-9... włączone, przełączniki uzbrojenia... wyłączone. - OK, wszystko gotowe. Kelley pchnął dźwignie ciągu do przodu. Prędkościomierz wspiął się na 0,8 macha. - Mam ich. Zwrot w prawo, kurs zero-cztery-dwa. Odległość sto dwanaście kilometrów. W górnej części ekranu przed twarzą Colby'ego pojawił się wąski kształt. - Piżmowce, bądźcie w punkcie Juliet za sześć minut. - Oficer kontroli lotów z pokładu E-2C Hawkeye krążącego gdzieś w górze na południe od nich, przekazywał im instrukcje polecając lecieć w kierunku "Suworowa". - Zrozumiałem, Matko Chrzestna. Piżmowce na kursie i gotowe do tańca - odpowiedział Kelley. - Właśnie za to nam płacą - dodał, zwracając się do Colby'ego. Piloci mocniej zaciągnęli pasy. Ich plan był prosty: myśliwce zejdą na kilkaset metrów i będą lecieć prosto w kierunku rosyjskiego okrętu. Będą to powtarzać od czasu do czasu i postarają się, żeby rosyjscy operatorzy radaru na pokładzie wiedzieli o ich zbliżaniu się. Na wyższym pułapie i nieco później pojawi się myśliwiec zwiadowczy RF-14A Samolot został pozbawiony wszelkiego dodatkowego wyposażenia, z myślą o osiągnięciu możliwie jak największej prędkości i przyśpieszenia. Istniała tylko niewielka szansa, że rosyjskie systemy uzbrojenia będą miały dość czasu, by maszynę namierzyć i, jeżeli plan się powiedzie, "Suworow" będzie zbyt zajęty myśliwcami, żeby zorientować się, że samolot zwiadowczy jest w tym rejonie, zanim ten zakończy misję. - Piżmowiec Dwa za mną. Skrzydłowy Kelleya potwierdził dwukrotnym pstryknięciem mikrofonu. Kelley poprawił maskę tlenową i pochylił potężną maszynę, za czynając nurkowanie. "Suworow" Ciemny punkt na horyzoncie stawał się coraz większy i wyraźniejszy. Wyglądał, jak dwa samoloty lecące jeden nad drugim. Po kilku minutach załoga na pokładzie "Suworowa" mogła już stwierdzić, że oba połączone były grubą liną. Wielu z nich nie widziało jeszcze nigdy wielkiego helikoptera Mi-10, nie mówiąc już o wraku najbardziej utajnionego samolotu zachodniego. - Maszyny stop - rozkazał Wołków i w kilka sekund później potężne śruby okrętu znieruchomiały. - Jaka jest pozycja amerykańskich myśliwców? - zapytał pierwszego oficera. - Sześćdziesiąt kilometrów i idą prosto na nas - padła odpowiedź. Wołków zaklął. - Gdzie jest nasza osłona? E-2C Hawkeye, Matka Chrzestna - Masz ich? - Tak - powiedział oficer do spraw informacji radarowej i bojowej mówiąc o nowych, niezidentyfikowanych celach, które właśnie pojawiły się na ekranie. - Z ich prędkości i kierunku, z którego lecą można sądzić, że to myśliwce z Sachalinu. wysokość 1.000 metrów i zniżają się, prędkość 1.100 kilometrów na godzinę i rośnie, kurs jeden-sześć-trzy... - operator radaru przerwał na chwilę. - Przetną drogę naszym Tomcatom1. - Piżmowiec Jeden - odezwał się kontroler. - Mamy dwa niezidentyfikowane cele idące kursem jeden-sześć-trzy. Prędkość 1.140 kilometrów na godzinę i rośnie, wysokość 1.000 i maleje. Wejdą w zasięg waszych radarów za dwie minuty. Kelley potwierdził odbiór informacji. Operator radaru nie odrywał oczu od ekranu. Druga strzałka wskaźnika kierunków zagrożenia wskazywała na dwa cele przesuwające się po ekranie. Poczekał, aż komputer zakończy obliczenia i wprowadził nowe instrukcje. Teraz szum w słuchawkach stał się wyraźniejszy. Statyka jakby rozpadła się na cztery wyraźne impulsy zakończone trzaskiem. Powtarzały się co dwie sekundy - emisje radarowe niezidentyfikowanych maszyn. Sygnał stawał się z każdą chwilą wyraźniejszy. - Taki system mają... - operator przerwał na chwilę - Su-27 Flanker oznajmił głośno. - Uwaga, klucz Piżmowców. Mamy pewną identyfikację. Zbliżacie się do dwóch rosyjskich Su-27 Flanker. Powtarzam, dwa Flankery. "Suworow" - Rozumiem, panie generale. Czas jest najważniejszy. - Kapitan Wołków odłożył słuchawkę i spojrzał na pokład. Helikopter unosił się bezpośrednio nad nimi. Przypominał wielkiego, drapieżnego ptaka ze zdobyczą w szponach. F-14D Tomcat, klucz Piżmowców Kelley wytężał wzrok, by dostrzec okręt albo Flankery gdzieś przed nimi. Poranna mgiełka ograniczała jednak widoczność do zaledwie ośmiu kilometrów. - Co tam się dzieje, Skip? - zapytał Colbego. - "Suworow" jest przed nami na kursie. Odległość 29 kilometrów. Jego elektronika pracuje pełną mocą. W dalszym ciągu omiata nas ich radar, chociaż mogli nas namierzyć już wcześniej. - A Flankery? - zapytał Kelley, patrząc ku górze przez osłonę kabiny. - Nie mam ich na radarze i nie odbieram ich sygnałów. Przechodzę na poszukiwanie powietrze-powietrze. Kelley starał się wyobrazić sobie sytuację. Flankery zbliżały się na niskim pułapie. Wyłączyły swoje radary i szły osłonięte przez helikopterowiec. To dlatego Colby nie mógł ich znaleźć na radarze. Za chwilę trzeba będzie podjąć decyzję - skręt w prawo lub w lewo. Przejście nad okrętem nie wchodziło w grę. Było oczywiste, że Rosjanie wiedzieli, iż wkrótce amerykański samolot zwiadowczy przeleci nad nimi. Nie było wiadomo jednak, co w związku z tym zamierzają zrobić. - Okręt namierzył nas w paśmie I/J, szefie - zameldował Colby dostrzegając sygnał na detektorze promieniowania radarowego. - Zaghisz go. Idziemy w górę... Robin, słyszysz? - Kelley skontaktował się z Robinem McGuire, swoim skrzydłowym. W tym właśnie momencie Kelley dostrzegł szary punkt mknący w górze prosto w kierunku "Suworowa". Był to samolot zwiadowczy RF-14A "Suworow" Potężny huk fali uderzeniowej uświadomił załodze okrętu, że zwiadowczy Tomcat pojawił się i odleciał. Wyglądało na to, że Amerykanie uzyskali potrzebne im informacje. Marynarze na pokładzie nadal jednak gorączkowo pracowali, starając się zamocować i przykryć szczątki zestrzelonego nad Sachalinem myśliwca. - Cele wciąż na kursie zbliżania się. Odległość 19 kilometrów, prędkość stała - 810 kilometrów na godzinę - meldował operator radaru kapitanowi Wołkowowi. - Informuj nasze myśliwce - rozkazał kapitan. - Uwaga maszynownia, przygotować się. Po wydaniu rozkazu cała naprzód, kurs jeden-siedem-osiem. Su-27 Flanker Major Giczko ledwie widział jasnoszary zarys "Suworowa" w dali przed sobą. Leciał 40 metrów nad powierzchnią morza i turbulencje szybko rozgrzewającego się, porannego powietrza wstrząsały wielkim myśliwcem Major i jego skrzydłowy lecieli na niskim pułapie i w ciszy radiowej. Jak do tej pory, sylwetka "Suworowa" ukrywała ich obecność. A przynajmniej czujniki pokładowe Giczki nie wykryły nieprzyjacielskiego radaru badającego przestrzeń przed nimi. Amerykanie wystawiali się na strzał. Z niecierpliwością czekał na pierwsze z nimi spotkanie. Major Giczko miał już pewne doświadczenie w misjach przechwytywania amerykańskich RC-135 i japońskich F-16C, które usiłowały wtargnąć w rosyjską przestrzeń powietrzną. F-16C, niektóre pilotowane przez Amerykanów, starały się nadlatywać z dużą prędkością nad bazę morską w Pietropawłowsku, ale zawsze zawracały, zanim Giczko mógł je zobaczyć. RC-135 były inne, duże, powolne i stosunkowo łatwe do zobaczenia. Już chyba z tuzin takich samolotów szpiegowskich zmusił do oddalenia się od Sachalinu. Teraz jednak Giczko czuł, że jego pewność siebie się załamuje, gdy myślał o F-14. To było coś nowego i wywoływało niepokój. F-14D Tomcat, klucz Piżmowców Kelley patrzył, jak poranna mgiełka rozwiewa się, gdy myśliwiec wyszedł na pułap 700 metrów. Przed nim było czyste, błękitne niebo. Słońce świeciło w plecy. - Jest już coś, Skip? Nie chciałbym wychodzić wyżej, niż to konieczne. - Nic. Mam tylko okręt. To mi się nie podoba, szefie. Wciąż nas namierzają i nie możemy ich zagłuszyć. - Colby nie odrywał oczu od instrumentów, pragnąc w myślach, by był z nimi Ł4-65 Prowler. - Uzbroić rakiety - Kelley przejął inicjatywę. - Piżmowiec Dwa, przygotuj się do obrony - powiedział do mikrofonu. - Za trzydzieści sekund będziemy nad celem. Kiedy ja pójdę w lewo, ty odejdź w prawo. Spotkamy się po drugiej stronie. Uważaj na te Hankery. Jasne? - Zrozumiałem. Kelley poprawił pasy i zwiększył dopływ tlenu do maski. Major Giczko usłyszał ostrzeżenie z "Suworowa", że F-14 wysyłały sygnały radiowe oznaczające niebezpieczeństwo. Tomcaty uzbroiły rakiety. Włączył radar i systemy uzbrojenia. Flanker majora wyposażony był w rakiety powietrze-powietrze średniego zasięgu AA-11 i bliskiego zasięgu, naprowadzane na podczerwień AA-8. Podciągnął nos maszyny o kilka stopni i włączył radar na pełną moc, żeby omiatać niebo w górze przed sobą. - Piżmowiec Dwa, zwrot! - rozkazał Kelley. Rzucił maszynę w ostry skręt w lewo. Dziób "Suworowa" mignął pod nimi w odległości zaledwie pięciuset metrów. - Mam ich! Dwie sztuki. Są na kursie zero-dwa-siedem. Idą prosto na Robina! - zawołał Colby. Piżmowiec Dwa miał słońce wprost za sobą. Dwa Flankeiy były przed nim w odległości około 3.000 metrów i jakieś 100 metrów poni żej. Leciały w ciasnej formacji. Zbliżali się do siebie z prędkością sumaryczną prawie 2.000 kilometrów na godzinę. - Widzisz ich? Widzisz ich? - Giczko krzyczał do swego skrzydłowego. - Nie. Nic nie widzę. Giczko nasunął na twarz osłonę przeciwsłoneczną, ale właśnie w tej chwili wysoki ton ostrzegawczy zabrzmiał wewnątrz hełmu: F-14 właś nie namierzył jego maszynę. Przez zasłonę przeciwsłoneczną zaledwie przez sekundę mógł dostrzec czarny cień amerykańskiego myśliwca, który znowu zniknął w oślepiającym, pomarańczowym blasku słońca. Spodziewając się, że lada chwila Sidewinder może rozerwać jego maszynę, Giczko włączył mikrofon, pytając swego skrzydłowego. - Odpalił? Odpalił?! - wołał, nienawidząc się za nutkę paniki w głosie. Bardzo chciał osiągnąć sukces w tym pierwszym spotkaniu z Amerykanami i to napięcie, oraz podniecenie spowodowały, że nie mógł się w pełni skoncentrować. Nie zauważył, że nie całkiem wdusił przycisk mikrofonu na drążku sterowym Flankera. Jego skrzydłowy usłyszał tylko niewyraźny bełkot, w którym zrozumiał tylko dwukrotnie powtórzone słowo: "odpalić". Myśliwce były teraz oddalone od siebie tylko o 1.200 metrów. Spod skrzydeł Flankera wyprysnęły dwie rakiety powietrze-powietrze AA-8 Aphid naprowadzane na podczerwień. F- 14D wyrwał w górę i w prawo, wykonując unik. Pierwsza rakieta, której czujniki zostały zmylone przez słońce, nie namierzyła maszyny. Druga jednak, w ciągu zaledwie 2 sekund, osiągając prędkość 2.400 kilometrów na godzinę, skręciła w lewo, idąc za Tomcatem. Namierzyła go. W wybuchu białego ognia zniknęła tylna część samolotu Robina. Kelley patrzył, nie wierząc własnym oczom, jak dymiący kadłub maszyny jego skrzydłowego koziołkuje ku wodzie. Wszystko stało się tak szybko, że ani on, ani Colby nie zdążyli wykrzyczeć ostrzeżenia. - To zasadzka - powiedział Colby przez zaciśnięte zęby. - Wezwij wsparcie! - krzyknął Keley. Obiegł wzrokiem przyrządy, pchnął do przodu dźwignie ciągu i patrzył, jak strzałka prędkościomierza przekracza 900 kilometrów na godzinę. - Tamci idą kursem... nie, rozdzielają się - jeden zero-siedem-dwa, drugi trzy-sześć-cztery - meldował Colby. - Widzę ich. - Kelley dostrzegł czarny dym buchający z wylotów silników Tumańskiego. Rzucił maszynę w ostry skręt w prawo, kładąc ją na skrzydło. Czuł, jak kombinezon lotniczy wypełnia się powietrzem i ciśnienie narasta wokół nóg i piersi. HUD odliczał przeciążenie - trzy, cztery, pięć, sześć g. Nagłe chrupnięcie w krzyżu dało znać Kelleyowi, że znalazł się na granicy wytrzymałości. - Poczekajcie, skurwysyny - mruknął i wyrównał na siedmiuset metrach. Przeciążenie szybko malało. Pchnął dźwignie ciągu do przodu aż do oporu i poczuł, jak włączają się dopalacze. Maszyna zwiększyła ciąg o 40 procent, wtłaczając obu mężczyzn w fotele. Kelley wybrał Flankera po prawej stronie. Słyszał jęk siłowników Tomcata, gdy skrzydła o zmiennej geometrii cofały się w miarę narastania prędkości. HUD wskazywał 1.080 kilometrów na godzinę. - Uważaj na tamtego. Będzie chciał wyjść nam na ogon - ostrzegł Kelley Colby'ego. Kelley ściągnął na siebie drążek sterowy, wznosząc nos maszyny o 15 stopni. Nagły, warczący dźwięk wewnątrz hełmu powiadomił go, że jego Sidewindery próbowały namierzyć rosyjski myśliwiec przed nim w odległości około pięciu kilometrów. Nagle dwa jasne punkty odpadły od nieprzyjacielskiego myśliwca - flary mające zmylić rakiety naprowadzane na podczerwień. Rosyjski myśliwiec zadarł następnie nos do góry i zaczął wzbijać się prawie pionowo. Kelley szedł za nim. Jego F-14 miał korzystniejszy stosunek mocy do masy, niż Hanker, co oznaczało, że może wspinać się prędzej i może wyprzedzić przeciwnika. Jeżeli ten drugi Flanker zostawi nas w spokoju przez parę sekund... - Zawraca. Jest na godzinie ósmej - mruknął Colby, informując Kelleya o działaniach drugiego Su-27. Tomcat i Flanker wzbijały się pionowo, lecąc równolegle. Kelley wyczekiwał na moment, kiedy Hanker straci pęd. Wtedy otworzy ogień. Obserwował wariometr wskazujący prędkość wzbijania się. Wyprzedzał Flankera. Jeszcze tylko kilka chwil... - No, wyrównaj, wyrównaj! - wrzeszczał Kelley. Koncentrując się na wyeliminowaniu pierwszego myśliwca, starał się nie myśleć o drugim. Nagle, zanim zdążył zareagować, sytuacja zmieniła się. Prędkość Flankera gwałtownie spadła i Kelley wyprzedził go o kilkaset metrów. Rosyjski pilot położył maszynę na lewe skrzydło i zaczął nurkować. Mrucząc pod nosem przekleństwa, Kelley pchnął drążek sterowy do przodu, żeby opuścić nos maszyny. Kiedy wyrównał i zaczął nurkować, wskaźnik ustawienia skrzydeł zasygnalizował, że kąt wynosi 25 stopni. Zmniejszył ciąg i skierował maszynę na nurkującego Flankera, Wykonał ostry zwrot w prawo, potem w lewo i znalazł się za jego ogonem Teraz obie maszyny nurkowały stromo w kierunku morza oddalonego o ponad 2.000 metrów. Wysoki ton w słuchawkach dał znać, że właściwa chwila nadeszła. - Ognia - powiedział Kelley na tyle głośno, żeby Colby mógł usłyszeć i nacisnął spust raz, a potem drugi, żeby upewnić się, że Sidewinder odpalił. Biały pocisk pomknął wprost w kierunku nieprzyjaciela przed nim. Najpierw Kelley chciał od razu wyjść z lotu nurkowego, ale zmusił się, żeby zaczekać. Widział białą smugę dymu, która zakończyła się nagle pomarańczowym wybuchem i kłębem czarnego dymu. Kelley ściągnął na siebie drążek sterowy i wyrównał. Major Giczko dostrzegł, że samolot jego skrzydłowego wali się w dół w płomieniach. Przechylił drążek sterowy mocno w lewo, zwiększając przeciążenie przy zwrocie do pięciu g i zataczając pełny krąg. Amerykański myśliwiec był teraz 1.000 metrów ponad nim i nieco ponad 4 kilometry z przodu. Giczko wyrównał i trochę zwiększył ciąg, nie odrywając oczu od Tomcata. Amerykanin właśnie wyrównał po stromym nurkowaniu, ale Giczko nie mógł się zorientować, czy Tomcat idzie w jego stronę, czy w przeciwną. Celownik na wyświetlaczu HUD zmienił się z żółtego na pomarańczowy, informując, że półaktywna głowica radarowa rakiety powietrze-powietrze AA-11 właśnie namierzyła F-14. Atakuj, atakuj, pomyślał Giczko. Teraz! Nacisnął guzik na drążku sterowym, wystrzeliwując pięciometrowej długości pocisk w kierunku nieprzyjaciela. Komandor Kelley ściągnął na siebie drążek sterowy i wyrównał, lecąc z prędkością prawie 1.000 kilometrów na godzinę. Jasny błysk światła mknący ku niemu nie wymagał wyjaśnień. - Spokojnie, spokojnie - mówił do siebie, utrzymując prędkość i pirfap 1.000 metrów. - Jesteśmy namierzeni przez nieprzyjacielski radar... mam odpalenie... staram się zagłuszyć - meldował Colby. - Cholera... za mało czasu... nie mogę zagłuszyć... Kelley nie mógł już dłużej czekać. Ściągnął drążek sterowy z całej siły na siebie, popychając równocześnie dźwignie ciągu do przodu. Miernik przeciążenia na wyświetlaczu HUD skoczył z 0,5 na 7,5 w ciągu jednej piątej sekundy. Obaj piloci zostali wciśnięci w fotele z ogromną siłą. Nos Tomcata poderwał się do góry, odwracając się od mknącej ku nim rakiety. M-11 przemknęła pod nimi, mijając maszynę zaledwie o 50 metrów, tuż poza granicą reakcji zapalnika zbliżeniowego. Kelley poczuł, że przeciążenie zaczyna maleć, kiedy maszyna wyszła na 2.800 metrów. Zmniejszył ciąg, wyłączając dopalacze. Wykonał zwrot o 180 stopni, kręcąc głową w lewo i w prawo, i rozglądając się za Hankerem, który musiał pozostać gdzieś w dole. - Zgubiłem go, Skip. Gdzieś go zgubiłem - powiedział Kelley. Nie było odpowiedzi. - Colby, rozejrzyj się! Gdzie jest ten Flanker? Znowu cisza. - Hej... Co u diabła? Kelley obejrzał się. Głowa Colby'ego kiwała się bezwładnie w lewo i w prawo. Najwyraźniej stracił przytomność podczas manewru. - Hej... Obudź się, Skip! - wrzasnął Kelley, popychając do przodu drążek sterowy i znowu zmniejszając ciąg. U szczytu prawie trzykilometrowej świecy znowu wyrównał i rozejrzał się w lewo i w prawo, próbując dostrzec Flankera gdzieś w dole. Trudno go będzie zobaczyć na tle szaro-błękitnego morza. Giczko obserwował Amerykanina nad sobą. Za kilka sekund przeleci pod Tomcatem. Świetnie. Sprawdził instrumenty. Żadnych czerwonych światełek ostrzegawczych. Wiedział, że gdyby był w gorszej maszynie, takiej jak stary MiG-23, na którym dawniej latał, Amerykanin będąc nad nim byłby w lepszym położeniu. To nie miało jednak znaczenia w przypadku nowego Su-27. Wykonał ciasny zwrot w lewo, nachylając maszynę o 70 stopni i zwiększając prędkość do prawie 1.100 kilometrów na godzinę. Nie spuszczał wzroku z Tomcata, też wykonującego zwrot w górze za nim. Colby powoli odzyskiwał wzrok. Przetarł oczy i potrząsnął głową. - Skip, obudziłeś się już? - zapytał Kelley. - Co? Tak... Chyba tak - i nagle Colby zrozumiał, co się dzieje. Jego umysł rozjaśnił się. Przypomniał sobie, że prowadzili walkę na śmierć i życie z rosyjskim Hankerem. - Gdzie on jest? - krzyknął Colby. - Gdzieś pod nami - mówiąc to, Kelley zobaczył smugę czarnego dymu w prawym lusterku wstecznym - Siedzi nam na ogonie! - zawołał. Colby odwrócił się w ostatnim momencie i zobaczył Flankera wyrównującego za ogonem ich maszyny. - Jest tuż za nami! Spieprzajmy stąd, Kelley! - krzyknął. Kelley rzucił maszynę w ciasny zwrot w prawo, potem w lewo i powtórzył ten manewr jeszcze trzykrotnie. Za każdym razem jednak Flanker trzymał się ich ogona, wiernie powtarzając ich manewry. Po każdym zwrocie Kelley czuł, że jego organizm otrzymuje dodatkową dawkę adrenaliny. - Rakieta na piątej godzinie! Zwrot w lewo! - ostrzegł Colby. Kelley szarpnął drążkiem sterowym w lewo i odwrócił głowę, żeby dostrzec zbliżającą się rosyjską rakietę naprowadzaną na podczerwień. - Nie widzę! - krzyknął Kelley, ale właśnie w tej chwili dostrzegł Aphida pomiędzy podwójnym usterzeniem Tomcata. Kontynuował skręt, dopóki rakieta nie znalazła się na kursie poprzecznym do kursu myśliwca. Wyrównał na 2.300 metrach, lecąc z prędkością 830 kilometrów na godzinę. - Hara! - krzyknął Colby. W tym momencie Kelley ściągnął na siebie drążek sterowy, zmuszając maszynę do nagłego wzbijania się. Rakieta przemknęła koło nich, trafiając we flarę i wybuchając zaledwie czterdzieści metrów poniżej. Kelley zmniejszył ciąg i położył się na prawe skrzydło. Prędkość malała. HUD wskazywał prędkość 900... 540... 270... 90 kilometrów na godzinę. Przyśpieszenie O odnotowali na pułapie 3.300 metrów. Obu pilotom wydawało się, że wiszą przez chwilę w swoich fotelach, gdy maszyna prawie zupełnie znieruchomiała. Następnie Kelley zaczął nurkować. - Mam cię - powiedział pod maską. 1.000 metrów pod nimi, i nieco na południe, Amerykanie zobaczyli uciekającego Flankera. - Nurkuje. Chce nas zgubić - powiedział Colby z podnieceniem w głosie. - Widzę go - potwierdził Kelley, popychając dźwignie ciągu i włączając dopalacze. Stalowo-szary nos Tomcata był nachylony pod kątem 40 stopni. Maszyna przyśpieszała w kierunku Flankera lecącego prosto przed nimi. - Mam go pięć kilometrów przed nami na kursie dwa-trzy-pięć, wysokość 1.000 metrów, prędkość... nie mogę określić - powiedział Colby, gdy Kelley wyprowadzał Tomcata z lotu nurkowego. - Namierz go - rozkazał Kelley. - Jest namierzony. Kręgi celownika na wyświetlaczu HUD zmieniły się z żółtych w migające czerwone. - To dla ciebie, sukinsynu - powiedział Kelley, gdy naprowadzana radarem rakieta Spairow oderwała się od maszyny z potężnym szumem silnika. - Leć, maleńka - powiedział Colby. Obaj obserwowali pocisk mknący w kierunku Flankera z prędkością 3 Ma. Nagły błysk poinformował ich, że pocisk osiągnął cel. - Dostał! - krzyknął Colby. - Teraz spieprzajmy stąd. - Popieram ten pomysł - powiedział Kelley, zawracając na południowy wschód i wyrównując na 1.300 metrach. Odpiął maskę tlenową, otarł pot z twarzy i odetchnął głęboko. Czuł, że drżą mu nogi. 9 Złudzenia prawdy - Biały Dom, Sala Sytuacyjna Prezydent przeszedł od razu do sprawy. - Jakie ma pan informacje, generale? - zapytał przewodniczącego Kolegium Szefów Sztabów. "Generale", a nie ,Jack" - zauważył Dawson. - Panie prezydencie, szczegóły wciąż napływają, ale jak dotąd wiemy, że o 15.06 naszego czasu dwa F-14 z lotniskowca "Constellation" osłaniające RF-14A zostały zaatakowane przez dwa rosyjskie Su-27 Flanker. O 15.10 jeden z Hankerów wystrzelił rakietę powietrze-powietrze i zestrzelił jednego z naszych F-14. W czasie walki, która się wywiązała, nasz dowódca klucza otworzył ogień i zestrzelił oba rosyjskie samoloty. - Nigdy jeszcze nie byliśmy w takiej sytuacji - wtrącił się Robinson - i jeżeli nie utrzymacie w ryzach swoich zapaleńców... - Brady? - przerwał mu prezydent. - Nasze stacje nasłuchowe w Japonii przechwyciły transmisje. Po dobnie, jak nasze satelity zwiadowcze. Wydaje się, że Rosjanie polecili swoim siłom zachować spokój - powiedział dyrektor CIA - Zobaczymy, czy rzeczywiście... Co jeszcze? - Ja wam powiem, co jeszcze - odezwał się sekretarz stanu Robinson. - Nic więcej nie powinno być. Wszystko, co chciałem osiągnąć, może zostać zaprzepaszczone. Ten niewidzialny dla radaru myśliwiec Tumera nie jest wart wojny. - Wszyscy zdajemy sobie sprawę z powagi sytuacji, panie Robinson - powiedział prezydent niskim, spokojnym głosem. Generał Dawson wolał przyjąć reakcję prezydenta, niż samemu odpowiadać Robinsonowi, który przede wszystkim martwił się o traktat. - "Constellation" informuje, że z RF-117C pozostało w dobrym stanie znacznie więcej, niż początkowo oczekiwaliśmy. Rosjanie dużo się dowiedzą o technologii stealth - powiedział Dawson, podając prezydentowi plik fotografii. - Jeżeli będą się uczyć na konstrukcji Nighthawka - odezwał się Leo Lewis, doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego, który dotąd milczał - może to postawić pod znakiem zapytania naszą strategię SIOP-15. To jest przecież plan pokonania Rosji już w pierwszych godzinach konfliktu nuklearnego. Strategia ta zakłada wykorzystanie samolotów niewidzialnych dla radaru dla wyszukania stanowisk samobieżnych pocisków międzykontynentalnych. Jeżeli Rosjanie potrafią wykryć nasze RF-117C, to mogą również je atakować i niszczyć. Będziemy w ten sposób ślepi. Oznacza to większe zagrożenie. Im więcej dowiedzą się o naszej technologii stealth, tym bardziej nasz plan zaatakowania ich tajnego kompleksu komputerowo-radarowego przez B-2... Tumer przygryzł wargi. Lewis wybiegał za bardzo do przodu. Prezydent nie dysponował wszystkimi faktami w sprawie Koziera i kompleksu komputerowego. - Czy mi się zdaje, czy o czymś nie wiem? - Prezydent ostro spojrzał na Lewisa. Lewis patrzył na Tumera, który z kolei patrzył na Bradlego, dyrektora CIA. - Tony? - Otóż, sir, rosyjski pilot, który uciekł dwa dni temu, przekazał nam pewne dodatkowe informacje. Wciąż jeszcze je sprawdzamy... - Jak szybko skończycie sprawdzanie? - zapytał prezydent. - Nie powinno to potrwać dłużej, niż jeszcze jeden dzień. Mamy zamiar zabrać Koziera jutro z Camp Peary, żeby był bliżej siedziby CIA - powiedział Tumer. - Informujcie mnie - powiedział prezydent, nie kryjąc rozdrażnienia. - Tymczasem używając gwary fachowej powiem, że mamy sprawę wystudzić. Żadnych przeprosin, żadnego pozowania. Dowództwo wojsk obrony powietrznej, Moskwa Nikołaj Tomski siedział na tylnym siedzeniu czarnej limuzyny. Ulice Moskwy były jak wymarłe. Jechali w stronę Placu Czerwonego. Tomski zamknął oczy i położył głowę na oparciu. Jego myśli wróciły do czasów, kiedy był wiceministrem obrony, odpowiedzialnym za strategiczne siły rakietowe. Wtedy wszystko zdawało się znacznie łatwiejsze. Stany Zjednoczone i Europa Zachodnia zaniedbały swoje siły nuklearne i konwencjonalne do takiego stopnia, że pozwoliło to jego krajowi doścignąć je, a w niektórych dziedzinach nawet wyprzedzić. Pamiętał dzień, w którym Amerykanie zdecydowali się zrezygnować z programu budowy bombowca B-1 i polegać na pociskach manewrujących wystrzeliwanych ze starych B-52. Tej nocy minister obrony wydał przyjęcie i wszyscy cieszyli się z ignorancji rządu amerykańskiego. Rozpaliło to w ZSRR chęć, aby stać się krajem większym i silniejszym na obu frontach - nuklearnym i konwencjonalnym. Jeżeli zaproponował jakiś program zbrojeń, natychmiast dostawał wszystko, o co poprosił. Jednak czasy się zmieniły. ZSRR rozpadło się. Gospodarka kulała. Jeżeli PROGRAM nie sprawdzi się, jak obiecywał, on wraz z innymi pójdzie w odstawkę, jeżeli nie gorzej. Zimny, nocny wiatr przenikał ciężki, wełniany płaszcz, gdy spieszył do schodów wiodących do głównego wejścia Kremla. Biały Dom - John, dziś byłeś wyjątkowo spokojny. Coś ukrywałeś. Gadaj. - Panie prezydencie - powiedział Tumer. - Jestem już pewien, że Rosjanie opracowali nowy system wykrywania radarowego, który może spowodować, że nasze samoloty stealth staną się przestarzałe. - No, dobrze. Na czym to polega? - Żeby móc wykryć samoloty niewidzialne dla radaru, musieli do konać przełomu w technice komputerowej wykazywania celu i obrazowania radarowego. Informacje dostarczone przez RF-117C, zanim został zestrzelony, oraz nowe informacje uzyskane od uciekiniera, tego rosyjskiego pilota, pozwalają nam stwierdzić bez wątpienia, że ich siły obrony powietrznej pracują nad nowym systemem wykrywania. - Co dokładnie powiedział nam ten pilot? - Ten uciekinier, Kozier, latał na MIG-u-29 w Centrum badawczym Ramieńskoje. Był tam przez pięć lat. Ramieńskoje to rosyjski odpowiednik bazy lotniczej Edwards w Kalifornii. Powiedział nam, że kiedy tam był, pracował przy tajnym przedsięwzięciu. Zbudowano ogromny kompleks komputerowy połączony bezpośrednio z siecią radarową systemu obrony powietrznej, który może wykryć samoloty stealth. Jeszcze go do końca nie przetestowali. Pierwszą próbą było zestrzelenie RF-117C. - Jeżeli ten pilot wie to wszystko, jest bardzo ważny dla Kremla. A jednak nie powiedzieli ani słowa... Nic. Nie uważasz, że to dziwne? - Tak uważam, ale pasuje też do ich milczenia na temat zestrzelenia naszego myśliwca nad ich terytorium. - Czy jest coś jeszcze? - W tej chwili nie, sir. Wciąż pracujemy nad problemem. Wie pan, są sceptycy tacy, jak Robinson... - Czy chcesz mi coś jeszcze powiedzieć, John? - Tak, sir. - Tumer odetchnął głęboko. - Pozwoliłem sobie zlecić rozpoczęcie prac nad przygotowaniem planów... zniszczenia tego kompleksu komputerowego... - Pozwoliłeś sobie? To miło, chociaż, o ile pamiętam, to ja wciąż jestem prezydentem. Nic, do cholery, bez mego upoważnienia' Tumer spodziewał się czegoś gorszego i poczuł ulgę. - Oczywiście, przepraszam, sir. Czas naglił, a plany mają tylko charakter wstępny, ale, oczywiście, ma pan rację... - Czy masz jeszcze jakieś niespodzianki albo prośby? - Tak - powiedział Tumer czując, że trochę przeciąga strunę, - Chciałem prosić o pozwolenie ponownego wtargnięcia w ich przestrzeń powietrzną... - John, nie mogę więcej ryzykować życiem... - Teraz, kiedy wiemy czego mamy szukać, mogę wysłać do rosyjskiej przestrzeni powietrznej samolot bez pilota. Mamy taki jeden niewidzialny dla radaru. - Gdzie chciałbyś to zrobić? - W pobliżu jednej z ich najnowocześniejszych stacji radiolokacyjnych w okolicach Kaliningradu. Tam możemy się najwięcej nauczyć o nowym systemie i zebrać najwięcej danych. Będziemy musieli poprosić o pomoc Polaków, ale od czasu Iraku mamy z nimi doskonałe stosunki... - Zgadzam się na taki lot - powiedział prezydent po chwili wahania. - Chciałbym też, żebyś dokładnie zlokalizował ten kompleks komputerowy. Tumer skinął głową i naciskał dalej. - Panie prezydencie, a czy wtedy wyrazi pan zgodę na taki atak? - Nie wiem. Jak długo potrwa opracowanie i przygotowanie lotu zwiadowczego? - Kilka dni. - John, chciałbym, żebyś osobiście informował mnie w tej sprawie przynajmniej raz dziennie. Czy to jasne? - Tak jest - odpowiedział Tumer, czując równocześnie podniecenie i wdzięczność. Kreml, Moskwa, 10 października - Rozumiem, że przywieźliście najnowsze informacje - powiedział prezydent do Tomskiego. - Tak - przyznał Tomski, siadając obok prezydenta i naprzeciw szefa FSB, Michałkowa. - No, to słuchamy - powiedział Michałkow. Tomski wyjaśnił obu słuchaczom, co stało się nad Morzem Ochockim - zestrzelenie amerykańskiego myśliwca F-117, którego wrak znajdował się obecnie na pokładzie "Suworowa" w drodze do rosyjskiego portu w celu przeprowadzenia analiz, walki powietrzne... - Nie przypuszczałem, że Amerykanie będą tak agresywni. Jestem zaniepokojony. Mogą się orientować, że mamy świetną sieć radarową. Mają uciekiniera, który tam pracował. Zgodnie z instrukcjami nic nie mówiliśmy, żeby sprawę wyciszyć i wywołać wrażenie, że nie przejmujemy się tym, a tym samym podważyć ich zaufanie do informacji przekazywanych przez zdrajcę wywiadowi. Oni nie są jednak głupi... - Moi agenci w Ameryce - włączył się Michałkow - donoszą, że prasa amerykańska uwielbia ideę życia z nami w pokoju. Chcą, żeby nowemu prezydentowi się powiodło. Całą winę zwalą na marynarkę amerykańską, a nie na nas. Teraz możemy wywierać na Zachód nacisk, żeby podpisali traktat wiedząc, że nasza tarcza działa nawet w przy padku ich najnowocześniejszego samolotu szpiegowskiego... - Czy PROGRAM jest już w pełni uruchomiony? - zapytał prezydent Tomskiego. - Osiągamy postęp. Odcinek południowy został podłączony do sieci zaledwie dwa dni temu. Konieczne są adaptacje w sektorze północnym ze względu na liczbę i zróżnicowanie radarów. - Czuję, Nikołof, że wciąż cię coś niepokoi. Co to jest? - Mam nadzieję, że gaspadin. Michałkow ma rację w swoich założeniach. Musimy jednak być przynajmniej przygotowani. Chciałbym wzmocnić obronę wokół siedziby PROGRAMU. Chciałbym mieć również eskadrę MiG-ów-29 w stałej gotowości w Ramieńskoje. - Rozumiem - powiedział prezydent. - Możesz działać. Ambasada Stanów Zjednoczonych, Moskwa Fronton ambasady amerykańskiej przy ulicy Czajkowskiego z zewnątrz wyglądał spokojnie. Cztery duże lampy gazowe rzucały żółty blask na podobny do magazynu budynek biurowy. Wewnątrz, na dziewiątym piętrze dziesięciopiętrowego biurowca z pół tuzina agentów z ABN, CIA oraz Departamentu Stanu pracowało przy odszyfrowywaniu stosu depesz przesłanych do ambasady za pośrednictwem satelity telekomunikacyjnego ATT. Yictor Barier otworzył wielkie drzwi podobne do drzwi skarbca, wiodące do centrum łączności. Po nieprzespanej nocy Barier zaczynał odczuwać brak snu. Ambasador Marshall Dixon był w tej chwili na Kremlu i omawiał z ludźmi prezydenta wydarzenia bieżące. Do Bariera, jako do zastępcy ambasadora, należało nadzorowanie działalności ambasady podczas nieobecności ambasadora. Barier wziął ostatnią partię depesz od szyfranta z CIA. Na wierzchu leżała wiadomość od sekretarza stanu na temat spotkania z ambasadorem rosyjskim oraz zawierająca sugestie, jak Dixon powinien prowadzić dalsze rozmowy z przywódcami rosyjskimi. Kilka dalszych depesz stwierdzało, że Rosjanie schowali rogi i wyraźnie nie mieli zamiaru nasilać wrogich działań. Wyraźnie... Barier podpisał się w książce, wpisując również datę i godzinę, i potwierdzając, że zabrał ściśle tajną korespondencję z centrum łączności i wrócił do swego biura. Usiadł przy zarzuconym papierami biurku i ponownie przeczytał ostatnie polecenie, jakie nadeszło bezpośrednio od dyrektora CIA Tonego Bradlego. Polecano mu wznowić kontakt z człowiekiem, którego mieli na Kremlu. Baxter nie rozmawiał z nim, ani go nie widział przez ponad pięć lat i nie czuł się zbyt pewnie po otrzymaniu bezpośredniego zadania ponownego uruchomienia agenta. W przeszłości Andre zawsze był godny zaufania, jednakże wiele mogło się wydarzyć w ciągu ostatnich pięciu lat. Informacja, jakiej dyrektor potrzebował, nie pochodziła z normalnej sieci CIA. Już to wywoływało jego nerwowość. Barter skomponował pakiet kontaktowy, wyjaśniając Andre, czego potrzebowała CIA. Stwierdzono, że wywiad Stanów Zjednoczonych dowiedział się o nowej rosyjskiej technologii radarowej wykorzystywanej w celach obrony powietrznej oraz o superkomputerze, który nią sterował. Komputer ten zlokalizowany był w podziemnym kompleksie na południe od Moskwy. CIA chciała wiedzieć, czy system miał jakieś nieszczelności, niedociągnięcia lub wady, które można by wykorzystać. Czy był już w pełnii operacyjny lub tylko częściowo? Czy system był połączony bezpośrednio ze stacjami radarowymi i bateriami rakiet przeciwlotniczych? Wiadomość miała być przekazana, jak dawniej, przy grobie jednego z przyjaciół Andre. Barter wyciągnął zniszczoną teczkę, zawierającą wszystkie informacje, jakie posiadał na temat Andre. Zaczął ją czytać jeszcze raz. Ze względów bezpieczeństwa Barter nie posiadał prawie żadnych szczegółów na temat tego człowieka. Nazywał się Siergiej Karpukian. Urodził się i wychował w Azerbejdżanie nad Morzem Kaspijskim. Był synem armeńskiego biednego chłopa i muzułmanki. Jak większość mieszkańców tej południowej republiki, Andre nie darzył miłością Rosji, która wchłonęła jego kraj w 1922 roku. Po inwazji na ZSRR uznał jednak, że Hitler stanowi większe niebezpieczeństwo. To właśnie w czasie wojny Andre zetknął się po raz pierwszy z amerykańskim wywiadem. W tym czasie był młodym porucznikiem i jednym z pierwszych oficerów rosyjskich, jacy dotarli do Berlina. Pewnego dnia - przysięgał sobie - przyczynię się do wyzwolenia swego kraju tak, jak Alianci wyzwolili Europę od nazizmu. Po wojnie przeniósł się do Moskwy, gdzie skontaktował się z niedawno utworzoną CIA, a może to z nim się skontaktowano. W dokumentach nie było co do tego jasności. Zniknął na pewien czas i pojawił się w grudniu 1956 roku, w kilka tygodni po rosyjskiej interwencji na Węgrzech, tym razem jako oficer KGB. Andre był wdowcem, nie miał dzieci i żył samotnie. Barter nie wiedział, gdzie mieszka i nawet ile ma lat. Jedyną fotografią Andre, jaką posiadał było wyblakłe, czarno-białe zdjęcie zrobione w 1972 roku, na którym Andre stał za Breżniewem, gdy ten wraz z członkami Komitetu Centralnego witał delegację północnowietnamską. W wyglądzie Andre nie było nic charakterystycznego. Był średniego wzrostu. Nosił okulary w czarnej oprawie. Twarz miał prostą, zwyczajną. Od tego czasu kontaktował się z CIA bardzo rzadko, ale zawsze dostarczał niezwykle ważne informacje. Podobnie jak w przeszłości, obecne stanowisko Andre we władzach rosyjskich umożliwiało mu dostęp do najbardziej zazdrośnie strzeżonych sekretów swego kraju. Był asystentem prezydenta Federacji Rosyjskiej. Barter podniósł oczy znad biurka właśnie w momencie, gdy Marshall Dixon przechodził koło jego drzwi. Zebrał depesze z biurka i poszedł za wysokim, szczupłym ambasadorem do jego gabinetu. Ambasador Dixon miał sześćdziesiąt dwa lata, ale utrzymywał się w świetnej kondycji porannymi ćwiczeniami i ścisłą dietą. Dziś jednak wyglądał na zmęczonego. - Yictor - powiedział ambasador. - Myślałem, że poszedłeś do domu. Zdjął płaszcz i rzucił go na fotel przy biurku. - Jak tam poszło? - zapytał Barter od drzwi. - Lepiej, niż myślałem. Zdecydowanie podkreśliłem fakt, że to oni pierwsi zaczęli strzelać. Prezydent tylko tam siedział i nic nie mówił. Barter podszedł i położył depesze na biurku ambasadora. - Nic ważnego. Mogą poczekać do rana. Wygląda na to, że Rosjanie w Waszyngtonie robią dokładnie to samo. - Ich reakcja jest zastanawiająca. Nie postawili żadnej jednostki, ani okrętu w stan pogotowia. My mieliśmy dodatkowe myśliwce w powietrzu w dwie minuty po rozpoczęciu walki powietrznej. Lotnictwo i marynarka były gotowe na wszystko i mówię ci, że gdyby na mostku tego lotniskowca był ktoś inny, a nie admirał Anson, to ta ruska łajba poszłaby na dno. Barter podszedł i zamknął drzwi od gabinetu ambasadora. - Czy udało się panu skontaktować z Andre? - zapytał. - Był z prezydentem, kiedy przyjechałem. Rozmawiali o czymś, ale nie słyszałem o czym. Został z nami przez pewien czas. Później wyszedł. Wyglądał na zmęczonego... Myślę, że zrozumiał, ale nie mam pewności. Oczywiście, nie mógł potwierdzić. - Czy jest pan pewien, że dostrzegł krawat? - zapytał Barter, mówiąc o krawacie ambasadora w kolorze burgunda. - Jestem pewien. Miałem odpiętą marynarkę i nawet dwukrotnie poprawiałem krawat - powiedział ambasador i poruszył węzłem krawata w lewo i w prawo przy kołnierzyku, pokazując w jaki sposób przekazał sygnał. Amerykański ambasador w krawacie koloru burgunda był uzgodnionym sygnałem, zanim jeszcze Barter trafił do ambasady. Wydawało mu się to trochę archaiczne, ale zdawało egzamin i pozostawiało Andre poza wszelkimi podejrzeniami. - Świetnie. Pakiet kontaktowy jest już na miejscu - powiedział Barter. - Przekazałem jasno, co chce Brady na temat tego superradaru, czy cokolwiek to jest. Teraz poczekamy i zobaczymy. Moskwa, klasztor Nowodiewiczy Andre stał w chłodnym powietrzu na południowej stronie zakola rzeki Moskwy. Daleki blask na wschodzie sygnalizował, że wkrótce nadejdzie nowy dzień. Chmurka oddechu unosiła się przez chwilę przed jego twarzą, zanim odpłynęła w mrok. Andre ruszył spokojnym, zdecydowanym krokiem w kierunku przyklasztornego cmentarza. Klasztor był jednym z najbardziej wiekowych budynków w Moskwie. Księżniczka Zofia, najstarsza siostra Piotra Wielkiego, była tu więziona w siedemnastym wieku za popieranie buntowników przeciw carowi. Napoleon polecił go zniszczyć w ostatnich dniach okupacji Moskwy w 1812 roku. Ocalał w ostatniej chwili. Obecnie nowy cmentarz klasztorny był przeznaczony dla wyższych urzędników państwowych i sławnych ludzi z kręgów artystycznych. Starsza część cmentarza mieściła groby lotników, nauczycieli, naukowców i pisarzy. Pochowanych było tu kilku przyjaciół Andre. Potrafił znaleźć drogę nawet w ciemnościach. Zbliżał się powoli do szarego grobowca, badając cienie i przestrzeń przed sobą. Zatrzymał się przez ponad minutę, obracając się wokoło. Panował spokój. Kiedy poczuł się pewniej, przyklęknął, jakby przygotowywał się do modlitwy. Pochylił się nad grobem i ze szpary pomiędzy płytą, a zmarzniętą ziemią wyciągnął niewielką, brązową kopertę o wymiarach pięć na dziesięć centymetrów. Szybko schował ją do kieszeni na piersiach. Nie będzie teraz czytał wiadomości. Poczeka, aż będzie bezpieczny w swoim mieszkaniu. 10 Dawne błędy - Richmond, Wirginia Twarz Koziera była poważna, gdy patrzył na małą dziewczynkę siedzącą obok niego przy stole. Jej krótkie, ciemnoblond włosy, duże ciemne oczy i wesoły uśmiech nieodparcie przypominały mu córeczkę. Myśl, że już nigdy nie zobaczy dziecka stanowiła ten aspekt ucieczki, którego gorzko żałował i wiedział, że już zawsze tak będzie. - No, jak ci smakuje? - zapytał Tyransky, nieświadom myśli Koziera. - Nazywamy to jajko a la McMuffin. Kozier skinął uprzejmie głową i zjadł kawałek. Nie mógł oderwać oczu od leżącej przed nim gazety, gdzie pod nagłówkami widniało zdjęcie Tomcata i Su-27. Tyransky opowiedział mu, co się stało. Razem też słuchali wiadomości radiowych. Kozier wciąż nie mógł wyjść ze zdumienia, jak wiele informacji udostępniano Amerykanom. Przewiezienie Koziera pociągiem było nieco ryzykowne, ale Tyransky uważał, że należało mu się chociaż trochę wolności. To przecież dla niej zmienił całe swoje życie. Będzie musiał odwalić kawał roboty, kiedy wpadnie w ręce chłopców z CIA. Charles miał nadzieję, że przy najmniej nie dopuszczą do niego dziennikarzy. - Grigori, chciałbym, żebyś był przygotowany na to, co cię czeka tam, gdzie jedziemy... mnóstwo ludzi będzie ci zadawać pytania. - Tyransky wypił łyk kawy. - Każdy będzie uważać, że to właśnie jego pytanie jest najważniejsze. Niektórzy mogą stać się agresywni. Będę się starał unikać takich sytuacji, ale... zawsze powiedz mi, jeżeli ktoś lub coś cię zdenerwuje. Będę chciał być stale z tobą, ale mogę opuścić niektóre spotkania. Możesz mi zaufać. Jeżeli mi nie zaufasz, nie będę mógł ci pomóc. Czy rozumiesz, co usiłuję ci powiedzieć? Tyransky spojrzał na drugą stronę przejścia. Para starszych podróżnych przyglądała się im. Widocznie nie spotkali jeszcze nikogo, kto mówiłby na zmianę po rosyjsku i po angielsku. - Dam sobie radę, Charles - powiedział Kozier po angielsku. - Wszystko będzie OK. Może, pomyślał Tyransky. Może... - Siedziba CIA Kilka godzin później Kozier i Tyransky przyjechali do CIA. - Normalnie nikt tu nie mieszka. Agencja ma bezpieczną bazę zaledwie pięć kilometrów stąd i tam miałeś się zatrzymać. Myślę jednak, że może lepiej trzymać cię pod ściślejszym nadzorem, dopóki nie będziemy mieli pewności... co zamierzają zrobić Rosjanie. Możesz być odsłonięty i... - Charles przerwał. Wiedział, że strażnicy byli dokładnie sprawdzeni. Dla niego jednak nikt nie był poza podejrzeniem. - Chcę cię po prostu mieć teraz tutaj - dokończył. Zatrzymali się przed gładkimi, metalowymi drzwiami. Strażnik otworzył je i oddał klucz Tyransky'emu. Weszli i Tyransky zapalił światło. Pokój nie był taki, jakiego się spodziewał. Okazał się duży. Gładką, betonową podłogę pomalowano na szaro. Na środku leżał niewielki dywan. Nagie ściany były jasnożółte. Pod przeciwległą ścianą stało łóżko. W łazience po prawej stronie znajdowały się: umywalnia, ubikacja i prysznic. Stolik i krzesła stały w drugim rogu pokoju naprzeciwko łóżka. Umeblowanie uzupełniała kanapa i niewielki telewizor. Tyransky starał się nie okazać zaskoczenia. Zamknął drzwi. - No, cóż... i tak nie spędzisz tu wiele czasu. Będziesz tylko spać. Kozier rzucił torbę na kanapę i usiadł na łóżku. Spojrzał na Tyranskiego i po raz pierwszy zdał sobie sprawę, że ten mężczyzna mógłby być jego ojcem. Duża, okrągła głowa i siwe bokobrody przypominały mu ojca, chociaż ich podobieństwo na tym się kończyło. Niska, zaokrąglona figura Tyranskiego i niebieskie oczy dziecka stwarzały raczej wizerunek dobrodusznego dziadka, a nie agenta CIA. - Muszę zostawić cie na chwilę. Staffer prosił mnie, żebym go tu przyprowadził. Chciałbym dowiedzieć się też, co planują. Do zobaczenia. Odwrócił się i wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Mark Collins wracał właśnie z popołudniowej odprawy. Na biurku zastał stos karteczek z wiadomościami o telefonach. Mark wziął do ręki kartki. Pierwsza wiadomość była od Christine. - Christine Boyle, czym mogę służyć? - Właśnie wróciłem z narady... - I? - I teraz, kiedy z tobą rozmawiam, nabrałem pewności, że właśnie tego potrzebowałem, żeby wytrwać do końca dnia. - Cieszę się, że na coś się przydałam. Czy nasze dzisiejsze spotkanie jest aktualne? - Oczywiście. - No, to do siódmej trzydzieści. - Cześć. Mark odłożył słuchawkę i spojrzał na fotografię Amy. Wciąż odczuwał jej brak. Ciągle miał wrażenie, jakby o czymś zapomniał. O czymś? Czy popełnił błąd? Czy nie za wcześnie zaczął rozglądać się za kimś innym? Amy umarła zaledwie rok temu... Odwrócił się do komputera i zaczął wprowadzać ostatnie informacje do systemu ADABAS. Obserwował, jak ekran wypełnia się danymi. ADABAS znowu się spóźniał. Zwyczajne popołudniowe przeciążenie. Skończył i wyłączył system. Zepchnął dwie gazety leżące na skraju biurka do kosza na śmieci. Jego karteczki z informacjami o telefonach, które były pod gazetami rozsypały się po podłodze. Mark zapomniał o nich po rozmowie z Christine. Podniósł je i przeczytał. - Cholera, ta jest z FBI. - Spojrzał na zegarek. Była 17.15 czasu wschodniego. Zaraz, zaraz... to znaczy, że w Kalifornii jest 14.15. Dlaczego tego nie zauważył? Wybrał numer, wsłuchując się w dźwięki, jakie wydawał aparat podczas przyciskania guzików. - Andrew Carson, FBI. - Chciałbym rozmawiać z Johnem... nazwisko chyba Kroutromer. Zapadła cisza. - Tu Kroutromer. - Mark Collins. Dzwoniłeś do mnie. - Mark Collins? Ach, tak, CIA. Dostałem dzisiaj wiadomość od naszych kontaktów z Mexico City. Policja meksykańska ma faceta i uważa, że to ten, którego szukasz. Nazywa się Ken Welsh i pracuje dla Euratechu. - Chciałbym z nim pogadać. - Collins miał nadzieję, że to może być przełom w sprawie układów scalonych 8224. - Nie da rady. Pan Welsh nie żyje. Znaleziono go w śródmiejskiej śmieciarce. Jedna rana postrzałowa w głowę. - Jesteś pewien? Kiedy będziecie mieli ostateczną identyfikację? - Już nad tym pracują. Wiadomość powinna nadejść w ciągu dwudziestu czterech godzin. Nie miał przy sobie nic, ale pasuje do rysopisu. Collins nie wiedział, co robić. Nie spodziewał się czegoś takiego. - Muszę wiedzieć zaraz... odciski palców, fotografie... wszystko. - Collins prawie zapomniał, że rozmawia z FBI, a nie ze swym podwładnym. - Chwileczkę... Powiedziałem, że prześlemy wam, jak tylko je do staniemy. Nic więcej nie mogę zrobić - warknął Kroutromer. - Przepraszam, miałem ciężki dzień i nie spodziewałem się takiej wiadomości. - Jak już powiedziałem, prześlemy, jak tylko dostaniemy - powiedział agent FBI i odłożył słuchawkę. 11 Nieproszony gość - Dowództwo wojsk obrony powietrznej, Moskwa - Chodźcie ze mną, pułkowniku - powiedział młody, dobrze ubrany mężczyzna wchodząc do pokoju. Pułkownik Igor Bielikow nie znał ani nazwiska, ani stopnia tego człowieka. Równie dobrze mógł być prowadzony przed sąd wojskowy. Rozkaz wyjazdu z bazy w Sewastopolu otrzymał niecałe dwanaście godzin temu. Wsadzono go na pokład specjalnego Tupolewa i przywieziono bezpośrednio do Moskwy. To musiało mieć coś wspólnego z ucieczką kapitana Koziera... Wojska obrony powietrznej potrzebowały kozła ofiarnego i on nim będzie. - Tędy - powiedział mężczyzna, skręcając w lewo. Gdy wyszli na korytarz, Bielikow obejrzał się przez ramię. Nie było nikogo. Dopiero 6.55 rano. Większa część personelu pojawi się najwcześniej za godzinę. Kiedy bywał tutaj poprzednio, aby poinformować dowódców, czy przedyskutować proponowaną organizację obrony po wietrznej przed atakami NATO, odwiedzał inne skrzydło budynku. To skrzydło było nowsze, nowocześniejsze. Towarzyszący mu mężczyzna nie odezwał się ani słowem przez cały czas. Teraz otworzył drzwi i przepuścił pułkownika przed sobą. Chłodne, poranne powietrze pięknie pachniało. Znacznie lepiej, niż klimatyzowane powietrze w budynku dowództwa. Uczucie przyjemności trwało krótko. Ogarnął go chłód. Był mróz. - Dokąd idziemy? - zapytał Bielikow, chowając swoje wielkie dłonie do kieszeni i idąc spokojnie chodnikiem - Już niedaleko - powiedział mężczyzna, pochylając głowę, żeby osłonić twarz od wiatru. Ciężkie chmury zapowiadały śnieg. Niewielkie płatki już wirowały w powietrzu. Mężczyzna przyśpieszył kroku, wyprzedził Bielikowa i poprowadził go do czarnej limuzyny zaparkowanej za rogiem. - Proszę wsiadać - powiedział mężczyzna, wskazując ręką. Bielikow spojrzał w lewo i w prawo na strażników, którzy szli po obu stronach. Postanowił nie zadawać żadnych pytań. Schylając głowę, wsiadł do ciepłego wnętrza samochodu. Drzwi zatrzasnęły się za nim - Dzień dobry, pułkowniku - powiedział Nikołaj Tomski, siedzący w głębi samochodu. - Mam nadzieję, że mieliście przyjemną podróż z Sewastopola. Przepraszam, że nie zawiadomiłem was wcześniej, ale wiecie, względy bezpieczeństwa... - Rozumiem - powiedział Bielikow. Przez głowę przelatywały mu różne myśli. Czy te wszystkie miłe gesty były tylko preludium do rozprawy za ucieczkę jednego z jego pilotów? - Pułkowniku - ciągnął dalej minister obrony. - Wasz przebieg służby budzi szacunek. Chciałbym, żebyśmy mieli więcej ludzi takich, jak wy. - Dziękuję, panie ministrze - powiedział Bielikow, dopuszczając do siebie myśl, że może rzeczywiście minister tak myśli. - Pułkowniku, osobiście wybrałem was do wykonania bardzo ważnego zadania - kontynuował Tomski, zdając sobie sprawę ze zdenerwowania Bielikowa i odczuwając z tego powodu wyraźne zadowolenie. - Powiadomię was o sprawie, o której wie bardzo niewiele osób... Przez ostatnie dziesięć lat wojska obrony powietrznej pracowały nad stworzeniem ściśle tajnej sieci obrony radarowej, która ochroniłaby kraj przed atakiem z zaskoczenia. Zmuszeni byliśmy do podjęcia tego programu, kiedy zdaliśmy sobie sprawę, że Amerykanie potrafią zbudować samoloty, które przenikną przez istniejący system obronny... Takie myśliwce i bombowce nazywają stealth. Nasi naukowcy wiedzieli, jak zbudować system radarowy zdolny do wykrycia tych nowych samolotów. Nie mieliśmy jednak komputerów, które by nim sterowały. Ten brak udało nam się przezwyciężyć dzięki specjalnej pomocy KGB, a potem FSB... To oni byli w stanie, powiedzmy, uzyskać wystarczającą ilość komponentów koniecznych dla stworzenia takiego systemu. Pięć lat temu zaczęto budowę i testy w Ramieńskoje. Pięć dni temu zestrzeliliśmy nad Sachalinem F-117- amerykański samolot niewidzialny dla radaru. Wrak samolotu jest w drodze do Moskwy w celu przeprowadzenia badań. To był właśnie powód tej historii nad Morzem Ochockim Amerykanie nie chcieli, żebyśmy przejęli wrak i byli gotowi do tego nie dopuścić. - Tomski najwyraźniej świetnie się bawił, przekazując informacje Bielikowowi. - Otóż początkowo nie planowaliśmy ujawnić Zachodowi istnienia sieci radarowej, dopóki nie udoskonalimy jej pod każdym względem i nie zawrzemy traktatu o redukcji zbrojeń ze Stanami Zjednoczonymi. Niestety, ten zdrajca, kapitan Kozier pilotował MiG-a w Ramieńskoje, zanim został skierowany do was. Współpracował przy tworzeniu systemu śledzenia i zna jego możliwości. Kiedy Kozier uciekł, przekonano mnie, żebym uruchomił system. Obawiam się, że teraz Zachód wie o jego istnieniu i element zaskoczenia został zaprzepaszczony... - Pułkowniku - ciągnął Tomski po krótkiej przerwie. - Członkowie Rady Prezydenckiej uważają, że może uda się jeszcze wywrzeć nacisk na Amerykanów, żeby podpisali traktat, ze względu na reakcję opinii publicznej u nich w kraju i na świecie. Uważają też, że może Amerykanie nie będą wierzyć uciekinierowi. Ja nie jestem o tym przekonany. Amerykanie nie są głupi. Ja odpowiadam za obronę tego kraju, co wyjaśnia dlaczego was tutaj wezwałem. Walczyliście przeciwko Amerykanom w Wietnamie. Potrzebuję waszej wiedzy i waszych zdolności przywódczych do obrony Centrum Badawczego siecią radarową, a do kładniej powierzam wam dowództwo eskadry MiG-ów-29, baterii rakiet i artylerii przeciwlotniczej otaczających centrum. Chciałbym, żebyście wykryli i wyeliminowali wszelkie słabe punkty systemu obrony. Wszystkie raporty kierujcie bezpośrednio do mnie. - Jestem zaszczycony, panie ministrze - powiedział Bielikow, kiwając głową. I czuję ulgę, dodał w myślach. - Chciałbym jednak podkreślić, że jest wielu generałów bardziej wykwalifikowanych niż ja. - Pułkowniku, większość generałów w moim sztabie to biurokraci, którzy nie posiadają ani umiejętności, ani odwagi, żeby walczyć. Wy sprawdziliście się w walce. Jestem przekonany, że to wy jesteście tym człowiekiem, którego potrzebuję... Czy pamiętacie generała Jefimowa? - Tak. Latałem z nim w Wietnamie. Byłem porucznikiem, a on kapitanem. Straciliśmy kontakt jakieś pięć lat temu. Gdzieś zniknął. Gdy wypowiadał ostatnie słowa, fakty połączyły się w jedno. Jefimow był generałem i pracował nad tym tajnym programem. - Nie wiedziałem, że został generałem. - Niewielu o tym wie. Od promocji stacjonuje w Ramieńskoje. Będziecie pracować razem z nim, a nie pod jego rozkazami. On to rozumie. Bielikow nie mógł opanować ciekawości. - Panie ministrze, czy mógłby mi pan powiedzieć coś o działaniu tego systemu? - Będziemy tam za dwadzieścia minut, pułkowniku - powiedział Tomski, spoglądając na zegarek. - Czy wytrzymacie jeszcze tyle czasu? Tomski zapomniał się przy tym uśmiechnąć. Baza lotnicza Babie Doły, Polska Ciemnozielony C-130HHercules stał na drodze do kołowania, niecałe dwadzieścia metrów od hangaru. Silniki numer dwa i trzy szumiały, pracując połową mocy. Pozostałe dwa milczały. Piloci sprawdzali listę przedstartową i jeszcze raz przeglądali raporty meteorologiczne. Drugi pilot przerzucił komplet wyłączników na środkowej dolnej tablicy, tuż za kolumną sterową. Światła w kabinie zgasły. Za kilka minut miało wzejść słońce. W przedziale ładunkowym, tuż przed zawiasami rampy załadunkowej, niewidzialny dla radaru BSZ- bezzałogowy samolot zwiadowczy, Paw Cricket również był poddawany przeglądowi przedstartowemu. Dzisiejszego poranka mały Pave Cricket stanie się najważniejszym elementem misji. C-130 będzie lecieć wzdłuż granicy obwodu kaliningradzkiego i w czasie lotu uruchomi samolot bez pilota tak, aby mógł niezauważony przeniknąć do rosyjskiej przestrzeni powietrznej i polecieć prosto w kierunku najnowocześniejszej stacji obrony powietrznej, zlokalizowanej pod Bałtijskiem. Pave Cricket był wypchany na tyle potężną elektroniką, że mogła generować sygnał powodujący, iż na ekranach radarowych wyglądał, jak B-52. Po kilku minutach sygnał zostanie wyłączony i samolot zniknie z ekranów. Zakładano, że jeżeli plan się powiedzie, Rosjanie będą musieli uruchomić swój nowy system radarowy w celu znalezienia samolotu. C-130H będzie analizować od bierane sygnały. - Baterie niklowo-kadmowe całkowicie naładowane i czynne, sir - zameldował sierżant Whittaker. - Dobrze - odparł pułkownik Mel Dramit. - Trzeba jeszcze sprawdzić korek paliwa. - Już w porządku, sir. Potrzeba było tylko zwykłej podkładki. - Whittaker upewnił się, że korek jest dobrze zaciśnięty. Niewielki, grafitowy korek u nasady prawego skrzydła przepuszczał 122-oktanowe paliwo, jakiego używano do napędu zwiadowczych samolotów bez pilota. Dramit nie chciał, żeby misja zakończyła się niepowodzeniem z powodu przeciekającego korka. - Świetnie, teraz wracaj na stanowisko i kontynuujemy procedurę - powiedział pułkownik i przyklęknął obok długiego na dwa i pół metra, podobnego do nietoperza BSZ. Sierżant Whittaker usiadł na stanowisku kontroli lotu, zlokalizowanym tuż przy ścianie oddzielającej kabinę pilotów od ładowni, dopasował poziom fotela i uchwycił dźwignię na tablicy kontrolnej. - Prawa lotka! - krzyknął Whittaker. Pułkownik przyglądał się, jak prawa lotka podnosi się i opuszcza, i dał sierżantowi sygnał kciukiem, że wszystko jest w porządku. - Lewa lotka' Whittaker poruszył dźwignią w lewo i w prawo, a na koniec powtórzył procedurę dla okrągłego stabilizatora, który osłaniał niewielkie, siedemdziesięciocentymetrowe śmigło, poruszając kolejną dźwignią po prawej stronie. - Wszystko w porządku - powiedział pułkownik, po raz ostatni obchodząc dookoła ciemnoszary samolot. Pave Cricket z pełnym ładunkiem ważył zaledwie 100 kilogramów. Jego skrzydła o niezwykłym kształcie zostały zaprojektowane przez komputer, kadłub zaś charakteryzowały łagodne łuki i spłaszczone nasady skrzydeł. Konstrukcję nośną i pokrycie kadłuba wykonano z impregnowanego kewlaru i tworzyw epoksydowych, co czyniło go przeźroczystym dla fal radarowych. Napęd zapewniał niewielki silnik spalinowy. Na rurę wydechową nałożono tłumik dla ograniczenia emisji promieni podczerwonych i wyciszenia. Takie cechy w połączeniu z po kryciem całego kadłuba farbą pochłaniającą impulsy radarowe, czyniły BSZ niewidzialnym dla środków elektronicznych, a nawet trudnym do dostrzeżenia gołym okiem. Paw Cricket był wyposażony w potężne urządzenia noktowizyjne działające nawet w pochmurne, bezgwiezdne noce, mikroprocesor do lokalizacji celów, pozwalający mu powracać do najbardziej interesujących obiektów, aparaturę telewizyjną do obserwacji celów ruchomych oraz działający w czasie rzeczywistym komputer dla analizy priorytetów wśród zebranych materiałów wywiadowczych. Ten BSZ został jednak zmodyfikowany specjalnie dla przeprowadzenia tej właśnie misji. Wewnątrz jego niewielkiej przestrzeni ładunkowej przeznaczonej dla dodatkowej aparatury zainstalowano urządzenie zagłuszające AIQ:126 i taktyczny nadajnik sygnałów ALQ:118. AIQ:126 pozwalał maszynie na emitowanie sygnałów zagłuszających w szerokim paśmie, a komputer pokładowy umożliwiał wybieranie priorytetowych celów w sytuacjach, kiedy istniało kilka zagrożeń. Taktyczny nadajnik sygnałów ALQ:118 miał wprowadzić w błąd operatorów radaru, którzy śledzili odbierane sygnały i interpretowali je jako nieprzyjacielskie samoloty. Nadajnik był sterowany komputerowo i tak zaprogramowany, aby jego obraz radarowy przypominał bombowiec B-52. Operator radaru patrzący na ekran widział B-52 lecący prosto na niego, podczas gdy w rzeczywistości był to tylko Paw Cricket. Siedząc na swoim stanowisku, sierżant Whittaker nałożył słuchawki. Do jego zadań należało pilotowanie BSZ w nieprzyjacielskiej przestrzeni powietrznej, gdy już opuści ładownię Herculesa. Kontrola samolotu polegała na obserwowaniu ekranu umieszczonego nad konsolą kontrolną z dźwigniami. Mapa terenu, nad którym miał przelecieć BSZ pojawiała się na ekranie po rozpoczęciu samodzielnego lotu. Z boku ekranu można było odczytać dane o prędkości, wysokości, ustawieniu w przestrzeni i stanie paliwa. Whittaker w rzeczywistości był pilotem bezzałogowej maszyny, chociaż jego kabina znajdowała się w odległości 150 kilometrów. Zadanie pułkownika Dramita było bardziej skomplikowane. Po jego stronie kabiny znajdowała się aparatura do zbierania informacji i od bierania obrazu. Ze swego fotela zajmował się sterowaniem kamery na podczerwień, wyprodukowanej przez Texas Instruments, do prowadzenia obserwacji przy ograniczonej widoczności, zagłuszarki i sprzętu nawigacyjnego. Odpowiadał też za analizę danych zebranych przez BSZ i wydawanie instrukcji Whittakerowi. Dramit uczestniczył w opracowywaniu systemów Pave Cricket i był oczywistym kandydatem do przeprowadzenia tej misji. Pojawił się jednak pewien kłopot. Pułkownik cierpiał na ostrą chorobę lokomocyjną, ale o takich rzeczach w siłach powietrznych USA się nie mówiło. Dramit usiadł na swoim fotelu właśnie w chwili, gdy ryk dwóch pozostałych uruchamianych silników wypełnił kabinę. - No, to lecimy, sir - zawołał Whittaker, przekrzykując hałas. Dramit poprawił pasy i starał się przełknąć. Gardło i usta miał wysuszone. Był to efekt podwójnej dawki Dramaminy, którą zażył dwie godziny wcześniej. Uchwycił obiema rękami poręcze fotela i przechylił głowę do tyłu. - Wszystko w porządku, sir? - zapytał Whittaker, patrząc na zbielałe palce pułkownika. Wielki samolot obrócił się i zaczął kołować. Dramit siedział cicho, starając się skoncentrować. Zignorował sierżanta. Centrum Badawcze Ramieńskoje Bielikow i Tomski minęli drugi punkt kontrolny i ruszyli na północ wąską, żwirową drogą. Po obu stronach ciągnął się wysoki płot ze zwojami drutu kolczastego na szczycie. W oddali Bielikow dostrzegł niewyraźne zarysy skalistego łańcucha wzgórz wznoszących się na 350 metrów od podnóża. Były pokryte śniegiem, a nisko zwieszające się chmury przysłaniały dwie wielkie kopuły przykrywające anteny radarowe. Gdy podjechali bliżej, Bielikow mógł dostrzec więcej szczegółów. Cały rejon pokryto brązowo-białą siatką maskującą, zawieszoną siedem metrów nad ziemią na plastikowych rurach o średnicy 20 centymetrów. Siatkę wykonano ze specjalnej tkaniny impregnowanej grafitem, który pochłaniał i odchylał impulsy radarowe. Amerykanie nie mogli uzyskać wyraźnego obrazu tego, co działo się pod siatką maskującą, nawet przy użyciu najnowocześniejszego radaru satelitów szpiegowskich KH-12. Samochód zniknął teraz pod siatką maskującą i skręcił na wydzielone miejsce na parkingu. Przy potężnych, stalowych drzwiach stało dwóch wartowników. Tomski pokazał dokumenty i strażnicy ruchem ręki skierowali ich ku drzwiom. Światełko nad wrotami zmieniło się z czerwonego na zielone i siłowniki hydrauliczne powoli otworzyły ciężkie, stalowe podwoje. Poszli długim korytarzem do centrum dowodzenia, gdzie, jak powiedział Tomski, czekał na nich generał Jefimow. - Pokażę wam to, co wkrótce zmieni równowagę sił na korzyść naszego kraju - powiedział do Bielikowa. Generał Jefimow czekał cierpliwie przy ostatnim punkcie kontrolnym. Ta wizyta była niespodzianką, a minister obrony Tomski nie był człowiekiem, który robił niespodzianki. Generał zastanawiał się, czy nie miało to związku z problemami związanymi z zakończeniem pełnego uruchomienia systemu, chociaż prezydentowi powiedziano, że system jest gotów i w pełni sprawny. Nowa sieć radarowa funkcjonowała bez problemu, ale powiązanie jej z potężnym arsenałem rakiet i sterowanej radarem artylerii przeciwlotniczej wojsk obrony powietrznej okazało się trudniejsze, niż przypuszczał. Drzwi otworzyły się i Tomski z pułkownikiem Bielikowem weszli do ośrodka dowodzenia. Jefimow poprowadził ich do głównej sali kompleksu. Sala obserwacyjna znajdowała się dwadzieścia siedem metrów po wyżej ośrodka dowodzenia. Jej trzy ściany zrobiono z grubego na ponad dwa centymetry szkła kuloodpornego. Bielikow podszedł do szklanej ściany, zatrzymał się przed nią i spojrzał w dół. Na wysokiej na dwa piętra przeciwległej ścianie przed nim odwzorowana była, generowana przez komputer, kolorowa mapa świata o wymiarach 20 na 27 metrów. Lądy otaczała ciemnoniebieska linia. Bazy amerykańskie, japońskie, NATO i państw Europy Środkowej, podobnie jak ich okręty nawodne i podwodne, były oznaczone na zielono. Bazy i okręty rosyjskie, na czerwono. Cienkie, białe linie przecinały mapę pokazując, jakie samoloty znajdowały się w powietrzu. Łatwo można było zlokalizować samoloty cywilne. Oznaczające je linie były równe i proste. Szlaki samolotów wojskowych wiły się i wciąż zmieniały. Po prawej stronie głównego ekranu rozmieszczono mniejsze ekrany, ustawione jeden nad drugim. Wyświetlano na nich informacje na temat ruchów amerykańskich okrętów podwodnych. Po lewej stronie ekranu z mapą umieszczono cztery mniejsze ekrany podające aktualną pogodę, ruchy rosyjskich i amerykańskich jednostek pancernych, dane satelitarne, ostrzeżenia przed atakiem i stan łączności ośrodka dowodzenia. Poniżej ekranu umieszczono półkolem dziesięć stacji komputerowych, wyposażonych w telefon, klawiaturę i monitor. Ekrany rzucały widmowe światło na twarze operatorów. Wszędzie panował spokój i wszystko zdawało się być pod kontrolą. Bielikow zastanawiał się, w jaki sposób wiązało się to z nową siecią radarową. Rosja posiadała już system podobny do systemu NORAD w Stanach Zjednoczonych. Zwiedzał taki ośrodek w Tiuratam. Nie miał jednak pojęcia, że istniało takie miejsce, jak to. - Pozwólcie, pułkowniku, że powiem kilka słów wprowadzenia na temat tego, co będziecie chronić - powiedział generał. - Pięć lat temu zaczęliśmy budowę. Jesteśmy pięćdziesiąt metrów pod powierzchnią ziemi. Wysadziliśmy w powietrze i wywieźliśmy ponad 450 milionów ton skały, zanim rozpoczęliśmy budować cokolwiek. Całość kompleksu zajmuje niewiele ponad pięć tysięcy metrów kwadratowych. Mamy w składach dość żywności i wody na siedemdziesiąt dni dla sześćdziesięciu dwóch osób, które tu mieszkają i pracują. Jesteśmy całkowicie samowystarczalni. - Czujniki, które widzicie, pracują w czasie rzeczywistym. Wszystko to dzieje się w tej chwili. Centrum otrzymuje informacje z naszej światowej sieci nadzoru i łączności. Napływające dane wprowadzane są bezpośrednio do naszego superkomputera. Komputer przetwarza je, analizuje i podaje w formie, jaką tu oglądamy. - Minister Tomski powiedział mi trochę o komputerze, od którego zależy funkcjonowanie systemu - powiedział Bielikow. - Chciałbym dowiedzieć się, jak ten system działa. - Technologie składające się na system są ściśle tajne. Mogę jednak wyjaśnić zasady. Jefimow podszedł do biurka i nacisnął szereg przełączników. Błysk światła zwrócił uwagę Bielikowa, który wciąż wyglądał przez okno. To, co uważał za prawą ścianę centrum kontrolnego, rozbłysło światłem i za szybami z błękitnego szkła ukazał się superkomputer. Stał na gładkiej, czarnej podłodze. Jednostka centralna była tak wielka, jak trzy lokomotywy do prowadzenia pociągów towarowych ustawione obok siebie. Wokół niej stało dziesięć mniejszych, czarnych skrzyń połączonych z jednostką centralną kablami grubości piętnastu centymetrów. Rząd czerwonych, zielonych i żółtych światełek kontrolnych i ostrzegawczych migał na boku każdej z dziesięciu skrzyń. - Nazywamy go Obrońcą - powiedział generał. - To jest najszybszy i najpotężniejszy komputer na świecie. Musieliśmy zbudować specjalny reaktor jądrowy, żeby zapewnić mu niezależne zasilanie. Reaktor jest po tamtej stronie sali komputera. System obejmuje 240 mikroprocesorów. Może przyjąć problem, rozebrać go na czynniki, przeanalizować i rozwiązać każdy, a następnie połączyć wszystko z powrotem w jedną całość w ciągu kilku sekund. Skomplikowane plany bojowe, które naszym największym komputerom zajmują kilka dni, Obrońca analizuje w ciągu ułamka sekundy. Ten komputer wykonuje 500 miliardów obliczeń na sekundę, pułkowniku Bielikow. - A co to ma wspólnego z nowymi amerykańskimi bombowcami? Bielikow był w wojsku zbyt długo i wiedział, że zbyt wiele "cudownych" broni zawodzi na polu walki. Wciąż miał wątpliwości i uważał, że jeden zestrzelony samolot nie oznaczał jeszcze sprawności systemu. Generał przerzucił przełącznik i mrok znowu ogarnął salę komputera. - Komputer połączony jest bezpośrednio z prawie wszystkimi stacjami radarowymi dowodzenia i nadzoru. Każda z baterii rakiet i artylerii przeciwlotniczej, które stanowią trzon naszej obrony powietrznej może natychmiast otrzymać bieżące dane na temat gdzie znaleźć, jak śledzić i namierzyć oraz ostrzelać nieprzyjacielski samolot niewidzialny dla radaru. Dzięki temu komputerowi nie musimy już obawiać się ich technologii stealth. Bielikow wciąż nie był przekonany, co do zdolności superkomputera. - System pozwala nam na prowadzenie skanowania na wszystkich pasmach radarowych i w ten sposób komputer może przeanalizować wyniki i znaleźć samolot - włączył się Tomski. Bielikow odwrócił się do obu mężczyzn. Miał dostęp do ściśle tajnych raportów wojsk obrony powietrznej, przeglądał je i wiedział o zdolnościach nowego amerykańskiego bombowca do wejścia w sposób niezauważony do rosyjskiej przestrzeni powietrznej. Wiedział, że B-2 Spirit był skonstruowany tak, że wcale nie odbijał impulsów radarowych. - Nie rozumiem. Samolot niewidzialny dla radaru zaprojektowany jest tak, że nie daje odbicia, a impulsy, które na niego trafią są pochłaniane. W jaki sposób ten system może go znaleźć? Generał Jefimow z zadowoleniem udzielił mu odpowiedzi. - System nie znajduje samolotu tam, gdzie jest. - Generał czekał przez chwilę na efekt swej wypowiedzi. - Kiedy radar przeszukuje niebo, na ekranie operatora zawsze po jawiają się jakieś szumy. Impulsy radarowe odbijają się od chmur, deszczu, śniegu, a nawet od ruchomych warstw powietrza. Przez całe lata nasi naukowcy starali się wyeliminować szumy z ekranu, aby uzyskać wyraźny obraz sygnałów odbitych od celu. Teraz możemy zastosować inne podejście: nie szukamy już wracających sygnałów. Komputer może nam pokazać, gdzie nie ma wcale sygnałów. Można by powiedzieć, że pokazuje dziurę w niebie. Ta dziura, to nasz cel. To jest to pole na ekranie, gdzie nie ma nic. Samolot niewidzialny dla radaru odbija, albo pochłania wszystkie sygnały. Działając na podstawie tej informacji wiemy, gdzie jest bombowiec i ten ośrodek może w to miejsce skierować ogień rakiet i artylerii, albo wysłać tam wasze MiG-i. Kiedy już zobaczycie cel, będziecie mogli go zniszczyć. Ten system działa, pułkowniku. Właśnie wieziemy do Moskwy zestrzelonego f-117, żeby tego dowieść. - W jaki sposób baterie rakiet połączone są z systemem? - zapytał Bielikow. - Wykorzystujemy te same bezpieczne łącza mikrofalowe, jakie stosuje się w normalnym procesie dowodzenia. Emitery radarowe baterii przesyłają do nas swoje odczyty, komputer analizuje i przetwarza je, a następnie odsyła do baterii, podając wysokość, kurs i prędkość celu. Operatorzy będą mogli widzieć cel na swoich ekranach. Możemy korzystać zarówno z naszych starszych pocisków, jak i z najnowszych. Podobnie sprawa ma się z artylerią. Jej radary kontroli ognia pracują w identyczny sposób. - A MiG-i? Czy one też powiązane są z systemem? - Nie. Radary MiG-ów są zbyt małe, aby mogły być włączone do sieci. Będziemy musieli naprowadzać je na bombowce. Zanim nasi piloci rozpoczną walkę, będą musieli je zobaczyć. Bielikow skinął głową. Sceptyk został przekonany. C-1 30 Hercules, okolice Braniewa, Polska - Uwaga, panowie. Macie zapięte pasy? - Ostrzeżenie pilota zginęło w szumie silników elektrycznych, które zaczęły otwierać rampę. Na wysokości trzech i pół kilometra nie był to wcale łatwy manewr: pilot musiał utrzymywać maszynę, zadzierając jej nos do góry prawie do maksimum, żeby zrekompensować zwiększony opór otwierającej się rampy. - Start BSZ za trzydzieści sekund. Mamy zezwolenie - zameldował pilot przez telefon pokładowy. Huraganowy podmuch chłodnego powietrza owionął Whittakera i Dramita, kiedy z wolna otworzyła się rampa C-130. - Pięć, cztery, trzy, dwa, jeden... start! - informował pilot. Hercules gwałtownie zadarł nos. Pułkownik czuł, jak jego żołądek skręca się i ledwo opanował płyn podchodzący mu do gardła. Sierżant Whittaker wdusił przycisk startowy na tablicy kontrolnej, zwalniając zaczepy, które utrzymywały Pave Cricket na miejscu. Samolot zsunął się po rampie i zaczął unosić się bezsilnie w powietrzu, dopóki Whittaker nie uruchomił silnika. Obserwował drgającą wskazówkę obrotomierza. - Jest kontakt, sir. BSZ działa - zameldował Whittaker, koncentrując uwagę na czerwonym punkcie, który pojawił się na ekranie. Ocenił położenie samolotu na około dziesięć kilometrów od granicy Rosji. - Zrozumiałem. Sprowadź go na pułap siedemdziesięciu metrów. Kurs jeden-zero-dziewięć. Dramit jeszcze raz sprawdził wskazania instrumentów. BSZ będzie leciał cicho, dopóki nie przekroczy granicy na wysokości Bagrationowska. Dopiero wtedy Dramit wyśle zakodowany sygnał uruchamiający nadajnik sygnałów. - Co tam mamy, sierżancie? - zapytał Dranit trzy minuty później. Równocześnie zamknął oczy i starał się nie dopuścić do utraty śniadania. - Pięć minut do granicy. Wysokość siedemdziesiąt metrów. Prędkość stała sto sześćdziesiąt kilometrów na godzinę. - Wyprowadź go wyżej i zwiększ prędkość - polecił Dramit i pokręcił gałkami przyrządów na swojej tablicy kontrolnej. Nabrał powietrza, starając się uspokoić wir szalejący w głowie. Instrumenty wskazywały, że bezzałogowy samolot nie został jeszcze odkryty. Dramit włączył czujniki i kamerę na podczerwień. Barwny ekran ożył wraz z urządzeniami do rejestracji zdjęć wywiadowczych na dysku. Wszystko grało. - Stała wysokość trzysta pięćdziesiąt metrów. Prędkość czterysta siedemdziesiąt kilometrów na godzinę. Mogę podciągnąć ją jeszcze do pięciuset, sir, ale wtedy trudno go będzie utrzymać - mówiąc to Whittaker zauważył, że Dramit posługiwał się aparaturą, jak chirurg swymi narzędziami. - Utrzymuj czterysta siedemdziesiąt i zmień kurs na jeden-pięć-osiem - powiedział Dramit, obserwując zielono-brązową krainę migającą na ekranie. Na chwilę pojawił się rząd wysokich drzew. Instrumenty wskazywały, że samolot znajdował się nieco na północ od Prawdińska i zmierzał prosto w jego kierunku. - Zmień kurs na zero-siedem-cztery. BSZ szybko wykonał zwrot i wyszedł na nowy kurs. Teraz leciał prosto na zachód, w stronę bazy morskiej i lotniczej w Bałtijsku. Rosyjskie siły powietrzne posiadały tam dużą stację radarową naprowadzającą rakiety przeciwlotnicze. Z łatwością odbiorą sygnały nadawane przez intruza. Gdy Dramit przekręcił gałkę i uruchomił nadajnik sygnałów taktycznych, okrągła gałka po prawej stronie tablicy kontrolnej obróciła się, wskazując maksymalną moc. Natychmiast z samolotu popłynął strumień sygnałów w paśmie J, powodując, że na ekranie naziemnego radaru BSZ wyglądał jak B-52. W ciągu kilku sekund Pave Cricket stanie się punktem, na którym skoncentruje się z tuzin radarów z różnych baterii rakiet przeciwlotniczych. Cokolwiek się zdarzy, niech to się zdarzy szybko, pomyślał Dramit, spodziewając się, że za chwilę albo zwymiotuje, albo umrze. - Centrum obrony powietrznej, Bałtijsk, obwód kaliningradzki, Rosja Starszy sierżant podszedł bliżej do ekranu radaru i z trudem opanował chęć wykrzyczenia tego, co zobaczył. Dostroił czułość, ale nie spowodowało to żadnej różnicy. Sygnał na ekranie pozostał silny i jednostajny. - Majorze, mam niezidentyfikowany cel na wschód od nas. Kurs zero-siedem-pięć, wysokość trzysta pięćdziesiąt metrów, prędkość czterysta siedemdziesiąt dwa kilometry na godzinę. Duży... pasażerski albo transportowy... albo bombowiec. Leci z Litwy albo z Polski. Jakiś wariat? - Potrzebuję jednoznacznej identyfikacji, sierżancie. - Właśnie sprawdzam, panie majorze - powiedział sierżant, odwracając się do komputera i szybko wprowadzając dane zlecające identyfikację echa radarowego celu. Po kilku sekundach uzyskał informację. - Komputer podaje, że jest to bombowiec B-52 - sierżant starał się, żeby major wiedział, że to nie on, a komputer doszedł do takiego wniosku. - Czy możecie go namierzyć? - Tak jest. - To zróbcie to. Skontaktujcie się też z dowództwem obrony powietrznej. Chcę mieć dwa MiG-i w powietrzu. Natychmiast! C-130 Hercules, okolice Braniewa, Polska - Mają nas w paśmie I/J. Prawdopodobnie 5-4-6- powiedział Dramit. - Sprowadź go na sto siedemdziesiąt metrów. Zobaczymy, czy nas nie zgubią. Whittaker opuścił nos małego samolotu o piętnaście stopni i powoli zniżał lot. Pave Cricket mógł manewrować znacznie szybciej, ale sierżant chciał utrzymać operatorów radaru w przekonaniu, że patrzą na B-52, a nie na niegroźny samolot zwiadowczy. Skuteczna powierzchnia odbicia, czyli energia, jaką samolot odbija z powrotem do emitera była mierzona poprzez określenie wielkości kuli, która odbiłaby tę samą ilość energii. Powierzchnie odbicia samolotów były właśnie liczone jako rozmiary takich kuł, przeliczone na metry kwadratowe. Zatem powierzchnia odbicia B-52 widzianego od przodu wynosiła prawie tysiąc metrów kwadratowych. Dlatego właśnie Whittaker musiał utrzymać samolot lecący kursem zmierzającym prosto w stronę emitera, żeby wyglądał, jak B-52 - Zwrot w prawo. Kurs zero-osiem-jeden. Kolejna bateria przygląda się nam od północy. Upewnij się, żeby nas zauważyli - rozkazał Dramit. Whittaker przesunął drążek kontrolny w dół. Lewa lotka podniosła się, zmuszając BSZ do kilkustopniowego zwrotu na południe. - Sto siedemdziesiąt metrów, sir. Prowadzi się jak złoto. W tej chwili dwa silne radary poszukiwawcze omiotły BSZ. Pierwszy działał w paśmie I/J, drugi w paśmie K. Pasmo K należało prawdopodobnie do przeciwlotniczego zestawu ZSU-23-4, którego radar pracował normalnie na długości 0,75 centymetra. Czerwone światełko ostrzegawcze, które pojawiło się na tablicy kontrolnej poinformowało go, że radar działający w paśmie I/J właśnie namierzył sygnał samolotu. - Wracaj na trzysta trzydzieści metrów. Wystarczająco długo bawimy się z nimi. Pułkownik wyłączył nadajnik i obserwował, jak sygnał cichnie. Rozsiadł się wygodniej na fotelu i wyobrażał sobie rosyjskich operatorów zastanawiających się, gdzie podział się ten B-52, którego śledzili. Ostatecznie samoloty ważące dwieście dwadzieścia pięć ton tak po prostu nie znikają. - No, kochanie, wywołaj ten ich cudowny nowy radar - mruczał Dramit. - Złapcie tę przynętę. Centrum obrony powietrznej, Bałtijsk, obwód kaliningradzki, Rosja - Nie ma go... po prostu zniknął. Major obserwujący ekran przez ramię operatora również zobaczył znikający sygnał - Spróbujcie go znaleźć. Natychmiast! - Majorze, dowództwo na linii. Major wziął słuchawkę od kaprala i opowiedział wszystko, co widział na ekranie. - Panie pułkowniku, muszę mieć natychmiast dwa myśliwce. Ten bombowiec wciąż tam gdzieś jest. Nasz ostatni namiar podawał, że się wznosi. - Major nie odrywał oczu od ekranu, słuchając rozkazów pułkownika. - Tak jest. Rozumiem - powiedział i odłożył słuchawkę. - Do diabła, gdzie on jest? - warknął po chwili. - Skontaktujcie się z Centrum Badawczym Ramieńskoje. Natychmiast! Centrum Badawcze Ramieńskoje Telefon na biurku generała nagle zadzwonił, przerywając rozmowę z Tomskim i Bielikowem. Generał Jefimow słuchał przez chwilę. - Połączcie mnie natychmiast - powiedział, a potem zasłaniając słuchawkę dłonią zwrócił się do nich z informacją. - Mamy problem w sektorze szesnastym... tak, tak, majorze. Jak go znajdziecie, zawiadomcie mnie natychmiast. Jefimow odłożył słuchawkę. - Zobaczycie prawdziwą operację. Chyba mamy jakiś tajemniczy samolot w jednym z naszych sektorów obronnych - powiedział, wciskając przycisk interkomu. - Dajcie powiększenie szesnastki - rozkazał. Duża mapa na głównym ekranie rozsunęła się, ukazując obwód kaliningradzki wraz ze stanowiskami rakiet, artylerii i ośrodkami do wodzenia. - Nasza stacja radarowa w Bałtijsku śledziła coś, co zidentyfikowała jako B-52, ale to coś zniknęło. Wiemy, że w Polsce wylądował kilka dni temu jeden B-52 z "wizytą kurtuazyjną". Paliaaiszki wciąż przymierzają się do amerykańskich samolotów. Odwrócił się i spojrzał na wielką mapę poniżej. - Jest tam i my go znajdziemy - powiedział z przekonaniem. C-130 Hercules BSZ był teraz zaledwie dziewięć kilometrów na południe od Bałtijska. Radar działający w paśmie K nie musnął go przez co najmniej dwie minuty. Jednakże ten silniejszy w paśmie I/J, należący do centrum obrony powietrznej w Bałtijsku, wciąż kontynuował poszukiwania, omiatając Pave Cricket co dwie sekundy, zgodnie z rotacją anteny. - Nowy kurs dwa-trzy-pięć. Tylko powoli - powiedział Dramit, po lecając Whittakerowi zawrócić i przelecieć jeszcze raz tą samą trasą. Znowu włączył nadajnik sygnałów na pełną moc, przypuszczając, że Ruscy nie mogą uwierzyć własnym oczom. Zobaczymy, co wy na to, pomyślał i włączył zagłuszarkę AIQ:126. Jeżeli B-52 to nie dość, by zwrócić waszą uwagę, to co powiecie na B-52, który usiłuje zagłuszyć wasze radary? Centrum obrony powietrznej, Bałtijsk, Rosja - Jest kontakt... idzie kursem dwa-zero-cztery... zawraca na zachód... teraz zagłusza... Niech to szlag! - Sierżant siedział bezradnie, patrząc na ekran pełen długich, falistych linii. - Nie możecie sobie z tym poradzić? - Może się uda. Zagłuszanie nie jest zbyt silne. Sierżant zwiększył moc emitera do maksimum, wysyłając wąski promień impulsów radarowych wprost na intruza. Ekran powoli oczyścił się i obraz poprawiał się z każdym obrotem anteny. - Mam go znowu. Idzie kursem dwa-jeden-dziewięć. Prędkość czterysta sześćdziesiąt trzy kilometry na godzinę. Wysokość dwieście trzy metry. - Zawiadomić Ramieńskoje. Natychmiast! - rozkazał major. Centrum Badawcze Ramieńskoje Generał Jefimow wydawał rozkazy mające na celu uruchomienie systemu. - Przygotować się do zasilania komputera - zabrzmiało w całym Centrum. Bielikow i Tomski obserwowali w milczeniu, jak w pomieszczeniu zapadał śmiertelny spokój. - Tam - powiedział generał, wskazując na mały, pomarańczowy trójkąt, poruszający się powoli na południowy zachód od Bałtijska. Ekran po prawej stronie pokazywał wysokość, prędkość i kurs celu. - Idzie trochę za wolno jak na B-52 - zauważył Bielikow, analizując pojawiające się obok liczby. - Czy się nie mylą? Może to jakiś samolot transportowy z Polski, który pobłądził? - Sprawdzaliśmy dwukrotnie z bieżącymi danymi na temat skutecznej powierzchni odbicia B-52 - powiedział Jefimow, podnosząc słuchawkę, żeby połączyć się z ośrodkiem dowodzenia w Bałtijsku. - Majorze, namierzyć i zestrzelić! Obojętnie: Amerykanie, Polacy, czy Litwini - przekonają się, że nie opłaca się pobłądzić w okolicach Kaliningradu. Odłożył słuchawkę z trzaskiem, jakby pokazywał, w jaki sposób B-52 ma być sprowadzony na ziemię. C-130 Hercules Czerwona lampka ostrzegawcza zamigotała i wreszcie zapłonęła jednolitym światłem, sygnalizując, że radar działający w paśmie I/J właśnie namierzył Pave Cricket. Dramit z początku nie zauważył lampki, bo pochłonięty był innymi sprawami. Zastanawiał się, gdzie tu można zwymiotować. Wyglądało na to, że Rosjanie nie bardzo wiedzieli, co mają zrobić z echem B-52 na ekranie. Dramit słuchał też instrukcji wydawanych przez kontrolera dwóm przechwytującym MiG-om na temat rejonu, z którego pochodziły sygnały. Według instrumentów na konsoli Dramita, MiG-i zbliżą się do BSZ najwcześniej za pięć minut. Dopiero teraz pułkownik zauważył czerwoną lampkę w górnej części tablicy kontrolnej. Mają mnie, pomyślał, ale nie na długo. - Sierżancie, zejdźcie na siedemdziesiąt metrów! - zawołał, wyłączając równocześnie nadajnik i zagłuszarkę. - Maluczko, a nie zobaczycie mnie - powiedział półgłosem. Centrum Badawcze Ramieńskoje - Zniknął, generale - powiedział oficer radarowy z głównej sali ośrodka dowodzenia. - Widzę - warknął Jefimow. Mrużył oczy, wpatrując się w ekran w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą był cel. Dwa czerwone trójkąty zbliżały się właśnie do tego punktu. Nie mam wyboru, zadecydował, wciskając guzik łączności wewnętrznej na biurku. - Uruchomić system i zlokalizować cel - rozkazał. W sali poniżej, dowodzący major przekazał rozkaz swoim podwładnym. W ciągu ułamka sekundy gwałtowny wzrost mocy został przekazany do stacji radarowej w Bałtijsku, i Bielikow z zaskoczeniem obserwował, że system działa dokładnie tak, jak mu opowiadano. - Wydajcie rozkaz otwarcia ognia - powiedział Jefimow, odwracając się od ekranu. - Teraz tylko pozostaje nam czekać. Nasze MiG-i już prawie tam są. Zaledwie sekundy dzielą nas od przechwycenia. C-130 Hercules Dramit był zdumiony tym, co oglądał. Jego lampki ostrzegające przed radarem płonęły dla wszystkich pasm, a wszystkie impulsy były wysyłane przez baterie rakiet przeciwlotniczych rozmieszczone wokół Bałtijska i Kaliningradu, chociaż tylko dwa radary w pasmach I/J i G/H namierzały BSZ. Zaczął nagrywać. Chłopaki w oddziale analizy spektralnej będą mieli cholerną robotę, żeby to rozszyfrować. I ja też, pomyślał. Centrum Badawcze Ramieńskoje Bielikow obserwował, jak pomarańczowy symbol przesuwa się na zachód. - Próbują nas i chcą wyszukać słabe punkty systemu - powiedział z nutką podziwu w głosie. - Zrobiłbym dokładnie to samo. - O czym mówicie, pułkowniku? - zapytał Tomski. - Widziałem setki 6-52 na ekranach radaru. To nie jest B-52. Amerykanie nie ryzykowaliby swojego bombowca strategicznego, a Polacy i Litwini niczego podobnego nie mają. Według mnie jest to jakaś maszyna zwiadowcza. Tomski przyglądał się mapie. Informacje na ekranie mogły wprowadzić w błąd niewyszkolone oko i minister obrony potrzebował kilku chwil, żeby znaleźć symbol. - Amerykanie próbują zrozumieć, jak działa ten system i równocześnie szukają luk... powiedziałbym, że się uczą... - Mogą uczyć się wszystkiego, czego zapragną. To i tak nic im nie pomoże. Nasze MiG-i już są w rejonie. Teraz to tylko kwestia czasu - powiedział Jefimow, obserwując czerwone punkty generowane przez komputer. W rzeczywistości MiG-i były oddalone od Pave Cricket zaledwie o kilka tysięcy metrów. - Czego nauczą się Amerykanie, jeżeli zdmuchniemy ich samoloty z nieba, pułkowniku Bielikow? Nie doceniacie Amerykanów, generale, pomyślał pułkownik, kierując uwagę znowu na ekran. C-130 Hercules - Spieprzajmy stąd! Nie wierzę własnym oczom. Jak oni go śledzą? wrzeszczał Dramit do Whittakera. Sierżant prowadził BSZ pełną mocą silnika. Leciał nisko wąską doli ną, tuż nad wierzchołkami drzew. Miał jeszcze dwadzieścia pięć kilometrów do granicy. Leciał prosto na południe, uciekając z nieprzyjacielskiej przestrzeni powietrznej. - Kiedy przeleci nad granicą, sierżancie? - Najwcześniej za dwanaście minut, sir. - To niedobrze... Te MiG-i siedzą mi na karku. Niech pan go prowadzi jak najniżej. Nie chcę, żeby te skurwysyny zniszczyły mój samolot. Centrum Badawcze Ramieńskoje - Zwrot w prawo, kurs trzy-zero-jeden... Powinniście być bezpośrednio nad nim- powiedział oficer łączności do przechwytujących MiG-ów. - Nawet dziecko zobaczyłoby B-52 z tej odległości. Dlaczego go nie widzą? - Generał Jefimow przysunął twarz tak blisko do szyby otaczającej centrum dowodzenia, że szkło zaparowało od oddechu. - Jak już powiedziałem, panie generale, to nie jest B-52 - odpowiedział spokojnie Bielikow. Tomski stał nieco z tyłu za Jefimowem i Bielikowem. W tej chwili nie miał już najmniejszej wątpliwości, że pułkownik Bielikow był właściwym człowiekiem na proponowane mu stanowisko. Pułkownik posiadał umiejętność przeniknięcia do umysłu wroga. Mógł zrozumieć i przewidzieć, co druga strona zamierzała zrobić. To były rzadkie umiejętności. - Ma pan rację, generale, że nawet dziecko mogłoby zobaczyć B-52 z tej odległości - ciągnął Bielikow. - MiG-i przeleciały nad nim i nie zobaczyły go... o, właśnie zawracają i przelecą jeszcze raz. Sugeruję rozkazać pilotom, żeby zeszli na trzydzieści metrów i szukali czego kolwiek w powietrzu, albo lepiej, żeby odpalili rakiety. - A jeżeli się mylicie? Moglibyśmy zestrzelić jakąś naszą maszynę. - A co będzie, jeżeli ucieknie? A poza tym w tej przestrzeni powietrznej może być tylko jakiś stary Antonow przemytników - odpowiedział Bielikow, nie zwracając uwagi na wyraźne zakłopotanie generała. Wtedy odezwał się Tomski. Był ostatecznie ministrem obrony. - Poglądy pułkownika Bielikowa są warte zastanowienia, generale. - Panie ministrze, pracowałem z tym systemem przez pięć lat i, z całym szacunkiem, jestem przekonany, że wiem, co jest w tej chwili najlepsze - powiedział Jefimow i odwrócił się do ekranu. Powiedział jak prawdziwy generał, pomyślał Bielikow. C-130 Hercules - Trzy minuty, sir. Mamy tylko dziewięć kilometrów - powiedział Whittaker, nie odrywając oczu od czerwonego punkciku na ekranie. Bez przerwy poruszał dźwigniami kontrolnymi. Mały, pomalowany farbami ochronnymi BSZ podskakiwał w górę i w dół, ślizgał się w lewo i w prawo. Po wyrazie twarzy Dramita mógł ocenić, że wciąż byli w kłopotach - radar wciąż namierzał Pave Cricket. Tymczasem pułkownik zapomniał o swojej chorobie lokomocyjnej. Sytuacja, jaką przedstawiały instrumenty przed jego twarzą, wymagała pełnej koncentracji. MiG-i znowu zawracały i zmierzały prosto w stronę samolotu bezzałogowego. Dramit słyszał w słuchawkach pulsujący rytm ich radarów, pracujących w trybie poszukiwawczym Próbowały wykryć Pave Cricket. - Zwrot w lewo. Kurs trzy-jeden-siedem. Przygotuj się, że kiedy dam rozkaz, skierujesz go prosto do ziemi. Jasne? - zawołał Dramit. - Tak jest, sir, ale zostało tylko jeszcze niecałe pięć kilometrów. Zaraz przekroczy granicę - odparł Whittaker z uśmiechem. - Nie znaleźli go. - W takim razie wyprowadź go na trzysta metrów i skieruj do bazy jak najszybciej. Dramit odetchnął głęboko i rozparł się w fotelu słuchając, jak Whittaker informował załogę, że misja została zakończona i można wracać do bazy. Ciężki samolot transportowy wykonał powolny zwrot na zachód i ruszył majestatycznie w stronę lotniska w Babich Dołach, przelatując po chwili nad miejscowością o niemożliwej do wymówienia nazwie Sztum. Dramit czuł się zmęczony i wyczerpany. W dalszym ciągu kręciło mu się w głowie i miał mdłości, ale był zadowolony, że obecnie jego jedynym zmartwieniem było, czy zwymiotuje, czy nie. Misja zakończyła się sukcesem. Aparatura elektroniczna na pokładzie Pave Cricket zanotowała wszystko. Zebrane informacje będą teraz analizowane przez specjalistów od radaru. Centrum Badawcze Ramieńskoje - Rozkażcie MiG-om, żeby wracały do bazy - powiedział Jefimow, obserwując jak punkt oznaczający domniemanego B-52 przekracza granicę Polski. Duży ekran pokazywał dwa MiG-i, zawracające w przeciwnych kierunkach tuż przy granicy. Generał wyłączył łączność we wnętrzną naciśnięciem kciuka. - Jeszcze by tego brakowało, żeby dwie dwudziestkidziewiątki ganiały duchy po Polsce. Pafiacziszki zaraz by narobiły hałasu. Gniew generała zmniejszył się wraz z poczuciem, że zagrożenie minęło. - Nie był to B-52, ale amerykański zwiadowczy samolot bezzałogowy - uważał za stosowne podkreślić Bielikow. - Musiał być podobny do tych, jakich i my używamy. Generale, proszę o pozwolenie na rozmowę z pilotami. To pozwoli nam zebrać więcej danych. - Pułkowniku Bielikow - włączył się do rozmowy Tomski. - Nie potrzebujecie żadnego pozwolenia. Przypominam, że zleciłem wam obronę tego ośrodka. Jeżeli uważacie za konieczne porozmawiać z tymi pilotami, zróbcie to. Mówił to wszystko, nie odrywając wzroku od generała. 12 Zestawianie informacji Gabinet generała Jacka Dawsona, Pentagon - Kto jeszcze to widział? - zapytał sekretarz obrony John Tumer, mając na myśli raport w sprawie lotu Pave Cricket nad terytorium Rosji. - Inżynierowie, którzy go opracowywali i generał Zaranka w Babich Dołach. Polacy nawet nie za bardzo chcieli go oglądać. Wygląda na to, że nie zamierzają w najbliższej przyszłości atakować Rosji. Obiecaliśmy im w zamian za pomoc trochę awioniki do ich śmigłowców Sokół. - Jack, wiem, że to jest tylko raport wstępny, ale muszę wiedzieć, czy są w nim jakieś luki. Chciałbym ustalić na jutro spotkanie z prezydentem. - Przeczytałem go dwa razy i uważam, że wszystko pasuje. Nie wiem czego więcej mógłby potrzebować. Nie ma teraz wątpliwości, że w jakiś sposób opracowali system obronny, który według naszych przypuszczeń będzie można stworzyć dopiero za trzydzieści lat. - Dawson zaczerpnął głęboko powietrza. - Moje pytanie brzmi, co on, u diabła, zamierza z tym zrobić? - Prezydent upoważnił mnie do opracowania planu. Zrobiliśmy już próbę z samolotem szpiegowskim. Zechce wiedzieć, jaki będzie następny krok. Obydwaj wiemy, co powie Robinson: nie róbcie nic. Chciał bym zalecić kroki, które pozwolą Rosjanom zrozumieć, że nie boimy się działać. A co ty o tym sądzisz, Jack? - Według mnie mamy niewielki wybór. Możemy powiadomić Kreml, że znamy ich nowy, tajny system, i jeżeli chcą mieć traktat rozbrojeniowy, muszą rozmontować sieć radarową. Marnę szansę. Możemy też wysłać siły, które przeprowadzą precyzyjne uderzenie i, zniszczą serce systemu. Pozwoli to prezydentowi podpisać traktat. Da nam to parę lat na wypracowanie środków zaradczych, gdyby zamierzali odbudować system - Kapitan Kozier poinformował nas, że ośrodek dowodzenia znajduje się w Ramieńskoje. Jeżeli ma rację, to znaczy, że jest zlokalizowany w centrum najsilniej bronionego rejonu. O jakiej operacji myślisz, Jack? Dawson patrzył na Tumera, zdając sobie sprawę, że znalazł się w trudnej sytuacji. Trzeba działać powoli i ostrożnie, pomyślał. - Użycie międzykontynentalnych pocisków rakietowych z głowicami jądrowymi nie wchodzi w rachubę. Pocisk manewrujący jest jakimś rozwiązaniem, ale wątpię, czy jest wystarczająco celny, a my musimy mieć pewność, że system zostanie zniszczony za pierwszym podejściem. Jestem pewien, że Rosjanie już zorientowali się, iż posiadamy jakieś informacje na temat systemu od kapitana Koziera i przygotowują się do odparcia ewentualnego ataku... Moim zdaniem jedynym sensownym rozwiązaniem jest bombowiec, Dwudziestopięcioletnia kariera Jacka Dawsona w lotnictwie obejmowała także okres siedmiu lat, które spędził za sterami B-52G na fotelu kapitana. Jako podpułkownik był jednym z głównych planistów operacji UNEBACKER II - bombardowania Północnego Wietnamu. Lepiej niż ktokolwiek inny w Pentagonie wiedział, co potrafią siły powietrzne Stanów Zjednoczonych. Tumer siedział spokojnie, przeglądając raport leżący na kolanach. - Jack, jeżeli potrafią znaleźć niewidzialny dla radaru myśliwiec i go zestrzelić, co skłania cię do przypuszczeń, że jeden B-1B może wykonać zadanie? Jego sygnał na radarze jest czterokrotnie silniejszy, niż sygnał RF-117C. Czy to nie będzie samobójcza misja? Tumer miał nadzieję, że Dawson będzie potrafił uzasadnić swoje stanowisko. Sam przecież dał już do zrozumienia prezydentowi, że jest skłonny atakować. - Nie myślałem o B-1B... Jedyny samolot, jaki może wykonać to zadanie, to B-2. - B-2 wejdzie na wyposażenie... kiedy? Za sześć lat? - Panie sekretarzu, niewidzialny dla radaru bombowiec B-2 jest objęty priorytetowym programem naszej modernizacji strategicznej. Od czasu programu MANHATTAN w latach czterdziestych nie było podobnie tajnego przedsięwzięcia. To, co panu teraz powiem jest absolutną tajemnicą, o której wie tylko prezydent i jeszcze parę osób. W tej chwili naruszam przepisy, mówiąc o tym panu bez upoważnienia prezydenta. Tumer już chciał wybuchnąć, ale Dawson ciągnął dalej. - John, kiedy byłem sekretarzem do spraw lotnictwa, zaaprobowałem finansowanie dwóch prototypów w celach testowych. Są to samoloty z serii informacyjnej oznaczonej symbolem YB-2. Przechodzą próby od 1991 roku. Bazują na poligonie Groom Lakę na północ od Las Vegas. - Dawson przerwał i wskazał punkt na mapie. Tumer siedział milcząc i nie odrywał wzroku od Dawsona. - Słuchaj, John, siły powietrzne nie zapłaciłyby pięciuset milionów od sztuki za maszynę, która się nie sprawdza. - Ale czemu ja o tym nie wiem? - wydusił wreszcie Tumer. Oto miał opracować plan działania, a nawet nie powiedziano mu, że B-2 istnieje. - Co jeszcze dzieje się na pustynnych poligonach, o czym nie wiem? - To jest pytanie do prezydenta. On decyduje, kto ma o czym wiedzieć, nie ja. - To w tej chwili nie jest ważne - powiedział Tumer, uznając, że nie czas po temu, by urażoną ambicję stawiać przed najważniejszymi celami. - Proponujesz zatem wysłać prototypowy B-2, żeby wyeliminować ośrodek dowodzenia? - Te bombowce są w pełni zdolne do wykonania zadania. Jedyne, co trzeba zrobić, to usunąć aparaturę badawczą i wyposażyć je we wszystko, co potrzeba do wykonania misji. - Kiedy może być gotowy plan ataku? - Będę miał wstępny plan dziś wieczorem. Dlatego właśnie spotykam się z generałem Westcottem. On wie, jak dostać się do rosyjskiej przestrzeni powietrznej i jak się z niej wydostać. Latałem z nim w Wietnamie. - Czy on wie o B-27 - Tak, ale to tylko jeden z powodów, dla których chcę z nim rozmawiać. On nie poleruje stołków w jakimś urzędzie. Jest w służbie czynnej. Zna najlepsze załogi i bombowce, i udzieli nam kompetentnych odpowiedzi. Potrzebuję twojej zgody, żeby go wprowadzić w sprawę. - Dobra - powiedział Tumer, wciąż starając się opanować urazę wywołaną tym, że nie wiedział o bombowcach. - Skontaktuj się ze mną, kiedy już opracujesz plan misji. Chciałbym uzyskać pełną informację na jej temat. Jeżeli powinienem coś jeszcze wiedzieć przed spotkaniem Narodowej Rady Bezpieczeństwa, o zwołanie której będę prosić prezydenta, to na litość boską lepiej mi powiedz. Kreml, Moskwa - Czy wasz wyjazd przyniósł coś nowego? - zapytał prezydent ministra Tomskiego. - Niestety, tak Amerykanie wiedzą o naszym systemie i czynnie próbują znaleźć sposób na jego pokonanie. - Skąd o tym wiecie? Tomski opowiedział o wypadkach, jakie miały miejsce, kiedy był w Ramieńskoje z Bielikowem i Jefimowem. - Wiem, co was niepokoi, Nikołaju Iwanowiczu. Nie spodziewaliśmy się tego incydentu na Morzu Ochockim. Na szczęście w jego wyniku światowa opinia publiczna przechyliła się na naszą stronę. Teraz sieć obronna jest już zainstalowana i działa. Mamy przewagę. - Osłona działa, ale wciąż mamy problemy. Rejony północny i środkowy nie są jeszcze w pełni podłączone. Potrzeba nam jeszcze ze trzy tygodnie, zanim cały system będzie w pełni sprawny. - Tomski przerwał, starając się rozszyfrować reakcję prezydenta. - Na tym teatrze operacyjnym jest ponad 4.000 baterii rakiet i artylerii przeciwlotniczej. Niektóre z nich są położone w rejonie bardzo odległych pasm górskich. - Niech ludzie pracują dwadzieścia cztery godziny na dobę, dopóki system nie będzie kompletny. - Już takie rozkazy wydałem Wszystko jest omówione w moim raporcie - powiedział Tomski, kładąc dokument na stole między nimi. Siedziba CIA Do gabinetu Brady'ego wszedł Tumer, niosąc w ręku czarną teczkę. Sprawiał wrażenie tryskającego energią. Brady i Staffer od razu to zauważyli. - Lepiej dziś wyglądasz, John - powiedział Brady. - Powiedzmy, że przynajmniej wiem, z czym mamy do czynienia. Tyle chciałbym powiedzieć na tym etapie. A co u ciebie, Tony? - zapytał podając raport Brady'emu. - Cóż, jak już mówiłem przez telefon, mamy dobre i złe wiadomości. Ośrodek dowodzenia znajduje się dokładnie tam, gdzie wskazał kapitan Kozier. To jest ta dobra wiadomość. Zła wiadomość jest taka, że leży na obrzeżach Ramieńskoje, które oczywiście jest bardzo silnie bronione. Rakiety przeciwlotnicze: szóstki i trójki oraz najnowsza artyleria przeciwlotnicza. Cholera, nie wiem, jak oni to zrobili, ale zrobili. - Panie sekretarzu - powiedział Staffer. - Nie dalej, jak dziś rano, pokazaliśmy kapitanowi Kozierowi kilka zdjęć satelitarnych tego rejonu. Powiedział nam, że cały kompleks przykryty jest około pięćdziesięcioma metrami litej skały. Porównałem tę informację z niezależnie zebranymi danymi. Wszystko się zgadza. Raport na ten temat mogę mieć gotowy przed południem. - Świetnie. - Co planujesz, John? Następną godzinę cała trójka spędziła na omawianiu możliwości dokonania ataku na kompleks komputerowy. Uzgodnili, że spotkają się raz jeszcze przed posiedzeniem Narodowej Rady Bezpieczeństwa. Gabinet generała Jacka Dawsona, Pentagon Generał Lamar Westcott pokręcił głową. Przesłużył dwadzieścia sześć lat w SAC, strategicznych siłach powietrznych, i w pełni mógł docenić wszystkie aspekty dokumentu, który czytał. Jako młody kapitan pilotował B-52 nad Wietnamem Północnym w operacjach objętych planem ARC UGHT. Mieli bazę na Guam i każda operacja tam się zaczynająca trwała ponad osiemnaście godzin. Te długie misje, które wykonywał jako pilot 486. Dywizjonu 8. Armii Powietrznej były źródłem specjalnych doświadczeń, które uczyniły go jednym z najlepszych ekspertów w zakresie interkontynentalnych misji bojowych do wództwa strategicznych sił powietrznych. Teraz patrzył na Dawsona, nie chcąc wierzyć w to, co przeczytał. - Kiedy zestrzelili RF-117C, rozpętało się prawdziwe piekło. Jak wiesz, chcą zrobić z nas agresorów i całkiem dobrze sobie z tym radzą. Wezwałem cię, bo potrzebuję twojej fachowej opinii. Mam zamiar zaproponować prezydentowi zniszczenie centrum dowodzenia. Prawdę mówiąc, to już mu o tym wspominałem, ale bez konkretnego planu. Dawson poinformował następnie Westcotta, że Ramieńskoje leży około pięćdziesięciu kilometrów na południe od Moskwy. - O czym myślisz? - zapytał Westcott. - Według mnie istnieje tylko jedna możliwość wykonania tego za dania: bombowiec. - Mogę mieć z tuzin B-1B gotowych w ciągu minuty. - Nie, Lamar. Powierzchnia odbicia B-1B jest zbyt duża. Łatwo go wykryją. B-2 ma powierzchnię odbicia od czoła równą jednej milionowej metra, mniej niż koliber. Mamy dwa latające prototypy. Ile czasu potrzeba będzie twoim chłopakom z Groom Lakę, żeby przygotować je do wyprawy na Ramieńskoje? - A ile czasu mamy? - W tej chwili nie wiem, ale niedużo. Możesz to zrobić? - Musimy się dobrze przygotować. Nie chciałbym, żeby te prototypy trafiły w ręce Ruskich. Daj mi szczegóły, a ja opracuję plan. - A co z załogą? - Skompletujemy ją spośród najlepszych załóg B-1B, przewieziemy do Nellis i zaczniemy działać. - Ile czasu zajmie ci przygotowanie wstępnego planu misji? - Zacznę natychmiast. Generał Lamar Westcott wydał się nagle o dziesięć lat młodszy. Siedziba CIA - Mówiłem ci, Grigori, że istnieją racjonalne względy dla których cię tu trzymają - powiedział Tyransky. Kozier odłożył widelec. - To musi mieć coś wspólnego z tym systemem radarowym. Myślę, żę kłamią... Pewnie uważają, że jestem nasłany przez FSB. - Nie! - powiedział Tyransky i rozejrzał się szybko po bufecie. - To nieprawda. Ufają ci. Ale widzisz - zniżył głos - istnieją pewne pytania bez odpowiedzi, a dopóki takich odpowiedzi nie znajdziemy, będziesz musiał pogodzić się z takim życiem - Jakie pytania pozostają bez odpowiedzi? Powiedziałem wszystko, co wiem - Te pytania nie mają nic wspólnego z tobą. Chodzi tu o... - Charles westchnął, nie chcąc już brnąć głębiej. - Cholera, kapitanie, powiedziałeś nam, że ten system radarowy jest niesprawdzony. Wypróbowali go jednak na jednym z naszych myśliwców stealth, który wypełniał misję nad Sachalinem. Został zestrzelony, a pilot zginął. Te dwa Su-27 zostały zestrzelone, ponieważ chcieliśmy się dowiedzieć, co zostało z naszej maszyny. Rosjanie nie chcieli, żebyśmy zbliżyli się za bardzo i wiesz, jak to się skończyło. To nie było zwykłe nieporozumienie. - A zatem system działa? - Działa, a to, co ci przed chwilą powiedziałem jest ściśle tajne. - Tyransky poczuł się lepiej, gdy już powiedział prawdę. - Teraz już rozumiesz, dlaczego cię tak traktują? - To jest nawet poważniejsze, niż myślałem - powiedział Kozier, starając się połączyć fakty w jedną całość. - Mogę jednak pomóc. Mogę pokazać wam, w jaki sposób system można pokonać. Wiem, jak on działa. - Kapitanie, pan już zrobił bardzo dużo, Tyransky nie dodał, że od tej chwili CIA prawdopodobnie nie będzie ufać Kozierowi. Biurko Collinsa było pokryte stosami wydruków komputerowych nadesłanych z placówki CIA w Singapurze. Jego podejrzenia okazały się słuszne. Singapurscy urzędnicy celni i agenci CIA prześledzili przesyłkę z Euratech w Niemczech do składu celnego na lotnisku w Singapurze. Odkryli szeroko zakrojoną rosyjską operację przemytu komputerów i podzespołów. Dokumenty zatrzymane w czasie rewizji znalazły się teraz na jego biurku. Trzeba będzie je przeanalizować. Szybko zorientował się, że niektóre informacje nie miały sensu. Inne były nieprzydatne. Na ich podstawie mógł najwyżej stwierdzić, że FSB wykorzystywało skład w Singapurze przez ponad pięć lat dla przeładunku nielegalnych przesyłek najnowocześniejszych komputerów i po dzespołów. Teraz chciał dowiedzieć się, co udało im się wykraść i od kogo to dostali. 13 Punkt nacisku Restauracja "Centralna", śródmieście Moskwy Napływ gości na śniadanie skończył się prawie tak samo szybko, jak się rozpoczął dwie godziny wcześniej. Większość gości, pracowników urzędów państwowych i miejskich, musiało być w pracy o siódmej rano. Kiedy Andre wszedł, restauracja była wypełniona już tylko w po łowie. Lubił przychodzić tu raz, czy dwa razy w tygodniu, żeby oderwać się od napięć związanych z pracą na Kremlu. Atmosfera lokalu przypominała dawne czasy. Przeważało ciemne drewno. Krzesła obito wiśniowym pluszem. Na każdym stole paliła się świeca. Promienie porannego słońca wlewały się przez duże, witrażowe okna. Lubił od głosy restauracji, rozmowy i śmiechy. Nie tak, jak na Kremlu. Ostatnimi czasy mało kto tam się śmiał. Trzymając pod pachą poranne wydanie "Niezawisimoj Gaziety" usiadł przy dwuosobowym stoliku przy ścianie w odległym kącie sali. Czekał przez prawie pół godziny, aż stolik ten zostanie zwolniony. Siedzieli przy nim starszy mężczyzna i młoda dziewczyna. Może kochankowie? - Czy oczekuje pan kogoś dziś rano? - zapytał kelner. Andre przyjrzał się uważnie kelnerowi. - Nie, jestem sam, ale nie jest wykluczone, że ktoś dołączy później. Nie widzieliśmy się bardzo długo. Mogę mieć trudności z rozpoznaniem go. - Jeżeli zobaczę, że ktoś się rozgląda, skieruję go do pana - odpowiedział kelner, podając kartę. - To miło z pańskiej strony. - Andre wziął kartę i rzucił na nią okiem - Poproszę kawałek ciasta i herbatę z konfiturą. - Przepraszam, ale zabrakło dziś warienja. Mamy tylko cytrynę - powiedział kelner, nie odrywając oczu od swego notesu. - Może być - zgodził się Andre i podniósł gazetę z kolan, kładąc ją na pustym talerzu po drugiej stronie stolika. - Jeszcze herbaty? - zapytał kelner, uśmiechając się lekko. - Nie. Tylko rachunek - odparł Andre. - Wygląda na to, że pański przyjaciel nie przyjdzie - powiedział kelner, wyciągając rachunek z kieszeni fartucha. - Obawiam się, że nie. Czekałem na to spotkanie. Nie widzieliśmy się od pięciu lat i mamy sobie wiele do powiedzenia. - Szkoda - powiedział kelner, zbierając talerze i trzymając je ostrożnie w jednej ręce. - Czy można coś jeszcze podać? - Nie. Muszę już iść. i tak za dużo czasu straciłem dziś rano na lekturę. To mówiąc Andre wskazał gazetę leżącą po drugiej stronie stołu. - Dziękuję, Wytarł usta serwetką i wstał. Kelner zabrał od niechcenia gazetę ze stołu i poniósł ją wraz z brudnymi talerzami do kuchni. Po zapłaceniu rachunku Andre wyszedł z restauracji i ruszył w stro nę Kremla. Chłodne, świeże powietrze owiewało mu twarz. Piękny dzień, pomyślał. Chłodno, słonecznie, bezchmurnie. Ani powiewu wiatru. Przyśpieszył kroku idąc przez Prospekt Kutuzowa. Annandale, Wirginia - Clayton, to do ciebie... Obudź się - powiedziała Beverly Boyle. szturchając męża, bez specjalnej nadziei na sukces. - Co... Tak, odbiorę. Tu Clayton Boyle. - Cześć, Clayton... Muszę się z tobą zobaczyć i to natychmiast. Wydaje mi się, że coś mam i potrzebuję twojej pomocy. - Kto mówi? Czy wiesz, która godzina? - Obudź się, Clayton. Tu Mark Collins. Wiem, że jest późno, ale to bardzo ważne. Collins był wyraźnie podniecony. - Gdzie jesteś? - W pracy. - Czy to nie może poczekać do rana? Na litość boską, tak dobrze mi się spało... - Nie. Nie może. Właśnie skończyłem wprowadzać tonę danych do ADABASA i muszę przyznać, że to, co wychodzi z drugiej strony nie wiele mi mówi. Specjalnością Claytona były komputery i nie mógł zrozumieć, dla czego sprawa nie mogła poczekać do rana... Chyba że ktoś chciał zdobyć władzę nad światem. - Mark, o co właściwie chodzi? Collins miał nadzieję, że uda mu się uniknąć dłuższych wyjaśnień przez telefon. - Czy pamiętasz, jak rozmawialiśmy o tym, że Ruscy interesują się importem kości pamięci Intell 82247 Zaprosiłeś mnie wtedy, żebym poznał Christine. - Pamiętam. - Widzisz, dotarłem do firmy eksportowej... cholera, Clayton, mówiąc krótko, wygląda na to, że trafiliśmy na większą operację przemytu komputerów. FSB szmuglowało sprzęt i podzespoły przez skład celny w Singapurze. Chcę się zorientować, czy zajmowali się wszystkim, co im wpadło w ręce, czy też tylko jakimś konkretnym materiałem Dla tego cię potrzebuję. - Dobrze. Daj mi czterdzieści pięć minut - powiedział Clayton i odłożył słuchawkę. Pół godziny później był już w biurze Collinsa. - No, cóż... o niczym nie zapomnieli... NĘĆ, Toshiba, Hitachi, Fujitsu i IBM - powiedział Clayton Boyle, przerzucając papiery. - Niektóre faktury są z przed czterech, czy może nawet pięciu lat. Czy jesteś pewien, że żadna z tych firm nie naruszyła przepisów o kontroli eksportu COCOM? - Na pierwszy rzut oka wygląda na to, że każda z tych firm była przekonana, iż sprzedaje towar normalnej firmie elektronicznej - po wiedział Collins. - Wszystko się zgadza. Nigdy bym tego nie odkrył, gdybym nie zainteresował się finansami Euratechu w Niemczech. Ilość układów scalonych, jakie importowali nie zgadzała się z wielkością ich produkcji. To od nich trafiłem do tego składu w Singapurze. - jak uzyskałeś te informacje? - Boyle oderwał z drukarki długi na trzy metry wydruk z komputera. - Każdą pozycję wysłaną przez poszczególne firmy do tego składu wprowadziłem do komputera. Kiedy zacząłem drukować, zadzwoniłem do ciebie. Ten wydruk trwał ze trzydzieści minut. Clayton powoli przeglądał tekst. - Masz marker? - zapytał wreszcie. Collins sięgnął do szuflady biurka. Program ADABAS uszeregował przesyłki według dat, od najwcześniejszej do ostatniej. Na pierwszych stronach Clayton nie zaznaczył nic. Dopiero na czwartej zrobił trzy linie na środku strony i przeglądał dalej. To, co widział z początku nie wzbudzało żadnego niepokoju. Im bardziej jednak zagłębiał się w dokumenty, tym bardziej był pochłonięty lekturą. Rosjanie wyraźnie dokonywali planowych zakupów, a nie brali, co im wpadło w ręce. - I co o tym myślisz? - zapytał Collins, stając nad nim. - Nie wygląda to na jakąś małą operację. Ten, kto zamawiał te materiały, wiedział dokładnie, czego mu potrzeba. Konwertery cyfrowo-analogowe z Fujitsu i to nie standardowe, jakich używa się w zwykłych komputerach osobistych. Mają najlepsze modele z serii 3000. Clayton cofnął się o kilka stron. - W jednej przesyłce dostali około czterystu mikroprocesorów 18459 NĘĆ. Używamy ich do naszych najszybszych komputerów wojskowych, głównie do radarów pokładowych w F-18 i F-15. A to tylko jedna przesyłka. Była też druga - jeszcze 300 sztuk. W miarę, jak Clayton przeglądał listę, budził się w nim gniew, - To, do czego użyli tych części jest duże i szybkie - powiedział, odkładając papiery na biurko Collinsa. Collins czekał. - Zebrali dość kości pamięci, żeby zbudować pięćdziesiąt jednostek centralnych. Te kości są pięciokrotnie szybsze niż tradycyjne, wykorzystujące arsenek galu. Są wykorzystywane tylko w naszych najszybszych maszynach... - Clayton przerwał. Poczuł, jakby w głowie zapaliło mu się światełko, jeszcze raz wziął do ręki arkusz z danymi i zaczął się w niego wpatrywać. Ambasada Stanów Zjednoczonych, Moskwa - Andre wciąż z nami pracuje' - wykrzyknął Baxter. - Jak to odebrałeś? - Zgodnie z instrukcją. Stolik numer sześć, restauracja "Centralna" około dziewiątej. Owinął to w poranne wydanie "Niezawisimoj Gaziety" odpowiedział agent. - Czy coś jeszcze? - zapytał Baxter, kiwając głową. - Nie, sir. To wszystko. Jeżeli nawiąże kolejny kontakt, zawiadomię natychmiast - powiedział agent, zapinając płaszcz. - Będę leciał. Barter wsiadł do windy i pojechał na dziewiąte piętro. Nie chciał tracić czasu. Od wielu dni CIA czekała na takie właśnie informacje. - Musimy to wysłać do Langley jako superpilne. - Spojrzał na zegarek. - W Stanach jest czwarta rano. To im da popędu. Siedziba CIA - Spojrzyj na to. Zastanawiam się, kto im to sprzedał. Nie przypuszczałem, że ktoś może być tak głupi. Albo chciwy. - Clayton Boyle wskazał na wydruk. - Co to jest? - Collins, chociaż wykonał całą robotę, czuł się teraz jak ktoś z zewnątrz. - Widzę tu pewien plan zakupów. To są symbole systemów chłodzących. Takie systemy są stosowane w superkomputerach, żeby się nie stopiły. Dosłownie... W superkomputerach obwody są tak przeładowane, że przepływ prądu wyzwala ogromne ilości ciepła. W niektórych przypadkach komputer za milion dolarów może się stopić i zmienić w kupę złomu. IBM rozwiązało ten problem, wykorzystując płynny hel omywający obwody. Dzięki temu mikroprocesory utrzymywane są w temperaturze około minus 250C. Wtedy cała maszyna jest schłodzona i prąd płynący przez obwody napotyka na mniejszy opór. To się nazywa nadprzewodnictwo. Im bliżej zera bezwzględnego, tym szybciej maszyna może pracować, ponieważ opór maleje. - Nasi ludzie musieli chyba ich zaskoczyć. Niczego nie zdążyli zniszczyć. Clayton podniósł do góry rękę, przerywając Collinsowi. - Nie wiem, co to jest. Wygląda, jak symbole mikroprocesorów. Japońskich mikroprocesorów. - Jak myślisz, co oni z tym wszystkim robią? - zapytał Collins, spodziewając się po części odpowiedzi. - Myślę, że istnieje duże prawdopodobieństwo, iż zbudowali sobie jakiś superkomputer. - Z tego wszystkiego? - Nie, nie z tego wszystkiego. Do budowy superkomputera potrzeba znacznie więcej niż to, co jest na tym arkuszu. Jest to jednak dobry początek. Jeżeli dokładnie wiedzą, co robią i użyją także własnej technologii, może im się to udać. Porównał różne zestawy części Hitachi i z zaskoczeniem odkrył, że to, co z początku uważał za pojedyncze mikroprocesory jednostki centralnej było w rzeczywistości większymi podzespołami całego systemu operacyjnego. Japończycy uczyli się na błędach Amerykanów. Jeżeli zepsuł się komputer amerykański, można było stracić kilka dni, zanim doprowadziło się go do porządku, bo można było wymienić tylko uszkodzoną część. Najnowsze systemy japońskie stwarzały możliwość wymiany uszkodzonej części w ciągu kilku sekund, poprzez wyjęcie jej wraz z całym segmentem i zastąpienia go innym. Uszkodzony segment następnie naprawiano, podczas gdy komputer pracował normalnie. - Nie mogę w to uwierzyć - powiedział głośno Clayton. - W co? - Collins pochylił się nad nim. - Wygląda na to, że kupili sobie parę S-820/80. Jeden z najszybszych systemów Hitachi. Skompletowali je sobie w ciągu roku, część po części. Ktoś opracował specyfikację. Wiedzieli dokładnie, czego im potrzeba. - To dobry komputer? - Dobry. Przetestowaliśmy go z eksperymentalnym, dwuprocesorowym komputerem CRAY X-MP. S-820 ma tylko jeden procesor i był szybszy od CRAY-a dziesięć razy. Mamy też lepsze komputery, jak IBM GF-11 i RP-3, ale na warunki rosyjskie Hitachi jest lepszy niż cokolwiek, co sami mogą zbudować. - Równoległe przetwarzanie. To dlatego potrzebują scalaków. - Collins zajrzał do swych akt i wyciągnął notatki. - Pamiętasz, jak pytałem cię o kość Intell 8224 i dlaczego Rosjanie chcieliby je od nas kupić, chociaż mają maszyny, żeby je sami robić? - Collins przeglądał notatki. - O, mam to tu. W 1992 roku wykradli dwa komputery Digital VAX 11/782. Wykorzystali je do produkcji kości 8224... Teraz znowu muszą je wykradać. Mogę zatem przypuszczać, że to komputery są wykorzystywane do czegoś innego... system chłodzący... nowe, szybsze kości... a teraz mówisz mi, że mają jakiś szałowy komputer z Japonii. Rosjanie sprzątnęli go nam sprzed nosa. Jak szybki komputer mogą zbudować, mając ten cały chłam? - Mając to wszystko, plus odpowiednia wiedza i programy - mogą zbudować sobie kapitalny superkomputer. - Muszę zanieść to Tomowi Stafferowi. Czy możesz napisać wszystko to, co właśnie mi powiedziałeś? - Czy nie uważasz, że powinniśmy się lepiej temu przyjrzeć? - Wiemy, co mają i wiemy, jak to zdobyli. Przed chwilą powiedziałeś mi, co mogą z tego zbudować. Nie jestem geniuszem, ale jeżeli zbudowali superkomputer, to mogę założyć się o milion dolarów, że nie będą stosować go do badania dynamiki procesu pokojowego. Gabinet sekretarza obrony Turnera, Pentagon Na twarzy Tumera znać było napięcie. Siedział za biurkiem i czekał, aż Dawson i Westcott usiądą w fotelach. - Nie spodziewam się żadnych problemów z planowaniem, szkoleniem i lotami treningowymi - zaczął Westcott. - Przypuszczam, że będziemy potrzebowali trzech, może czterech dni, zanim osiągniemy gotowość. Ramieńskoje jest bazą rosyjskich bombowców strategicznych i dlatego mamy już plany ataku w komputerze. Załogi bombowe mogą być zebrane i dowiezione do Groom Lakę w ciągu dwudziestu czterech godzin. Z szefem operacji lotów testujących rozmawiałem wczoraj wieczorem. Powiedział, że maszyny mogą być gotowe za dwa dni. Oba B-2 są w stanie nadającym się do lotu. - Co o tym myślisz, Jack? - zapytał Tumer. - O czym? Że operacja się uda, czy też, że stary to kupi? Zacznijmy opracowywać plan. Jedyną rzeczą, jakiej nie wiemy na pewno, to czy B-2 może dotrzeć do celu i wrócić. Jeżeli zaś chodzi o prezydenta, to uważam, że naszym zadaniem jest przekonać go. Tumer skrzywił się. Spodziewał się tego. Nie wiedział jednak, czy się uda. Siedziba CIA - To przyszło z Moskwy około godziny temu, sir. Sygnowane jest "bardzo ważne" i adresowane do pana - powiedział goniec, podając Brademu dużą, brązową kopertę. Brady przeczytał dziesięciostronicową wiadomość oznakowaną na okładce dużymi, czerwonymi literami DO RĄK WŁASNYCH. Natychmiast wcisnął przycisk interkomu. - Połączcie mnie z Tumerem. Sekretarka uzyskała połączenie w ciągu kilku sekund. - John, muszę z tobą pogadać - powiedział i odłożył słuchawkę, nie czekając na odpowiedź. - Pan Staffer czeka - powiedziała sekretarka, prowadząc Collinsa do gabinetu wicedyrektora. Staffer nagle otworzył drzwi. Collins przestraszył się. - Mark Collins. Jak ci leci? - powitał go, nie podając ręki. - Chciałeś się ze mną widzieć? Collins odetchnął głęboko i podał Stafferowi szkic raportu, uzupełniając go słownym streszczeniem i dodając szczegóły o śmierci Walsha i składzie celnym w Singapurze. - Myślałem, że to ważne. Dlatego tu jestem - powiedział na koniec. Staffer patrzył na niego. - Miałeś rację. Ile czasu ci to zajęło? - Jakieś dwa i pół tygodnia... Miałem trochę szczęścia... - Mark - Staffer przerwał mu. - Dzisiaj o siódmej trzydzieści jest posiedzenie Narodowej Rady Bezpieczeństwa w Białym Domu w Sali Sytuacyjnej. Chciałbym, żebyś powiedział prezydentowi to, co powiedziałeś przed chwilą mnie. - Prezydentowi? - Collins nie był pewien, czy dobrze usłyszał. - Tak. - Czy mogę spytać, o co chodzi? - Dowiesz się wieczorem. Biały Dom, Sala Sytuacyjna Prezydent wszedł do sali ostatni. Ubrany był w ciemnogranatowy sweter, dżinsy firmy Levi's i brązowe, ręcznie szyte buty. Wyglądał raczej jak podstarzały student, niż jak najwyższy urzędnik w państwie. Jego wzrost, opalona twarz, siwiejące włosy i niebieskie oczy nadawały mu ukochany przez operatorów telewizji wygląd. - Dobry wieczór panom. John, zwołałeś to spotkanie. Masz głos. Sekretarz obrony podał prezydentowi raport grubości ponad centymetra oprawiony w fioletowe okładki. Wszyscy pozostali mieli już kopie tego raportu. Prezydent nie otworzył go, tylko patrzył na Tumera. - Jak pan wie, sir, odkryliśmy, że Rosjanie posiadają nowy rodzaj systemu radarowego. - Tumer otworzył swój raport i prezydent poszedł za jego przykładem. - Po pierwsze zebraliśmy informacje w związku z zestrzeleniem RF-117C nad Sachalinem. Poszukiwanie wielopasmowym radarem, a następnie namierzanie na jednym, czy dwóch pasmach i otwarcie ognia rakietowego lub artyleryjskiego. - Tumer odwrócił kolejną stronę raportu. - Tutaj mamy zdjęcie z satelity KH-12 obiektu, o którym wiemy, że jest ośrodkiem naprowadzania i dowodzenia całej sieci. Położony jest pięćdziesiąt kilometrów na południe od Moskwy na skraju Centrum Badawczego Ramieńskoje. Z informacji uzyskanych od rosyjskiego pilota, który uciekł, kapitana Koziera, wynika, że działa tam duży superkomputer i reaktor atomowy o mocy 500 MW. Stamtąd Rosjanie łączą w jeden system ośrodki obrony powietrznej w całym kraju. Komunikują się poprzez bezpieczne łącza mikrofalowe. Uważamy, że baterie rakiet i artylerii przeciwlotniczej są oczami i uszami systemu. Ich emitery radarowe wykrywają cel, przekazują sygnały elektroniczne do komputera w Ramieńskoje, gdzie są rozbijane na elementy i analizowane. Dane są automatycznie przekazywane z powrotem do baterii i wprowadzane do komputerów kontroli ognia. W ten sposób właśnie mogli zestrzelić RF-117C. - Centrum dowodzenia umieszczone jest pięćdziesiąt metrów pod ziemią we wzmocnionym, żelbetowym bunkrze. Jak widać ze zdjęcia, otoczone jest stanowiskami rakiet i artylerii przeciwlotniczej. Uważamy, że dwie duże kopuły anten radarowych na pobliskich wzgórzach są częścią ich systemu przekaźnikowego. Myślimy też, że system powiązany jest z systemem obrony przeciwrakietowej, korzystającym z dużych anten radarowych w Krasnojarsku, Seberaj, Mukaczewie, Baranowiczach i w Skrundzie na północ od Moskwy, oraz w Peczorze na północnym wschodzie. Na następnej stronie jest rysunek wskazujący ich położenie. Jesteśmy też pewni, że system może współpracować z siecią radarową wczesnego ostrzegania. Prezydent przyglądał się w milczeniu fotografii. - Następny rozdział zawiera szczegółowy opis penetracji rosyjskiej przestrzeni powietrznej przez bezzałogowy samolot zwiadowczy Pave Cricket. - Jaka penetracja? Dlaczego ja o tym nic nie wiem? - przerwał mu sekretarz stanu Robinson. - Wydałem zgodę na ten lot i nie uznałem za konieczne ciebie o tym informować - powiedział prezydent, nie odrywając oczu od raportu. - Co dalej, John? - Dane są oczywiste. Znowu udało się im wyśledzić coś, co powinno być niewidzialne. Nasz bezzałogowy samolot szpiegowski ma charakterystykę radarową zbliżoną do myśliwca stealth. Gdy weszliśmy w ich przestrzeń powietrzną, Rosjanie uruchomili system tak, jak tego spodziewaliśmy się. - Dlaczego nie zestrzelili go? - zapytał prezydent. - Próbowali. Kilka baterii SA-6 uzyskało namiar, ale nie otworzyli ognia. Zarejestrowaliśmy rozmowy pomiędzy pilotami MiG-ów-29 i ich ośrodkiem dowodzenia. Kontrola naziemna skierowała dwa MiG-i w celu przechwycenia. Podeszły na niecały kilometr, ale nie otworzyły ognia. Naszym zdaniem nic nie zauważyli. W innej sytuacji zestrzelili by go bez problemu. Musieli się upewnić, czy system działa. Kapitan Kozier twierdzi, że nie mieli prawdziwych możliwości sprawdzenia systemu, ponieważ nie dysponują żadnymi samolotami niewidzialnymi dla radaru. W moim przekonaniu właśnie dlatego zestrzelili RF-117C. Musieli wypróbować system na jednym z naszych samolotów stealth. Robinson sprzeciwił się. - Chciałbym zadać jedno pytanie. Jeżeli ich system radarowy działa w opisany sposób, muszą go uruchomić, racja? Skąd wiedzą, kiedy go uruchomić? - ciągnął dalej, nie czekając na odpowiedź. - Skąd wiedzieli, że RF-117C jest w ogóle w ich przestrzeni powietrznej? Zgodnie z tym raportem system jest wyłączony, dopóki nie jest potrzebny. Jack Dawson włączył się do rozmowy, zanim Tumer zdążył odpowiedzieć. - RF-117C był zaplanowany do zwalczania baterii artylerii i rakiet przeciwlotniczych. Pracują one na częstotliwościach innych, niż radar, który po raz pierwszy wykrył RF-117C. Rosyjski radar dalekiego zasięgu, który namierzył Nighthawka był zbudowany w latach sześćdziesiątych. Działa na jednym z dwóch pasm A/B lub B/C. W tych pasmach fale są bardzo długie... powolne w porównaniu z krótkofalowymi radarami, jakich Rosjanie używają obecnie przy bateriach przeciwlotniczych. Te radary działają w pasmach od I/J do K. Są krótkofalowe i nie mogą zbyt długo utrzymać celu. Długie fale w pasmach A/B i B/C trzymają się celu dłużej i nie rozpraszają się tak łatwo. Jeżeli operator radaru jest dobry, może uzyskać cień na ekranie. Na pewno Rosjanie wiedzieli, że coś tam jest, zanim uruchomili swój system - Więc twierdzi pan, że przez cały czas wiedzieli, że on tam był? - Nie, Tego nie twierdzę. Przeprowadzaliśmy takie misje ponad trzydzieści razy i nigdy nie wiedzieli, że tam bywamy, a jeżeli wiedzieli, to i tak nic nie mogli na to poradzić. Trzeba się przyjrzeć faktom, do cholery. Rosjanie mają wspaniały system radarowy - zakończył Dawson, podnosząc głos. - Myślę, że to już ustaliliśmy - powiedział prezydent. - Czy ktoś może mi teraz powiedzieć, jak oni to zrobili, a my nic o tym nie wiedzieliśmy? Collins czuł, że pocą mu się dłonie. Teraz zrozumiał, dlaczego Staffer chciał go mieć ze sobą na spotkaniu. Był jedyną osobą w sali, która wiedziała, skąd Rosjanie uzyskali komputer. - Ukradli go, sir - odezwał się lekko drżącym głosem - To jest Mark Collins, panie prezydencie - wtrącił się Staffer. - Pracuje w Departamencie Badań Strategicznych CIA. - Panie prezydencie, mam dowody, że w ciągu ostatnich pięciu lat FSB wykradało i kupowało komputery w japońskich, europejskich i amerykańskich firmach. Kierowali je poprzez nieistniejącą firmę w Singapurze, co pozwalało im ominąć nasze przepisy eksportowe dotyczące transferu technologii i sprzętu. Wiemy na pewno, że mają dwa superkomputery Hitachi S-820/80. Udało się im także uzyskać kilka tysięcy najnowocześniejszych układów scalonych, które obecnie są używane tylko w nielicznych, najszybszych maszynach - powiedział Collins, przeglądając swoje notatki. Jego głos stawał się spokojniejszy, w miarę jak mówił. - Zaledwie osiem miesięcy temu pięć systemów chłodzących IBM na płynny hel zostało przesłanych do Niemiec, a stamtąd do Białorusi. Jest to jeden z najlepszych systemów chłodzących i był opracowany do współpracy z kośćmi pamięci, które generują dużo ciepła. Ponieważ są pięć do dziesięciu razy szybsze, niż tradycyjne kości krzemowe, wydzielają ogromne ilości ciepła. Bez chłodzenia komputer może się stopić. - A zatem rosyjski wywiad był w stanie wykraść wystarczającą liczbę części, żeby zbudować komputer sterujący systemem radarowym? - Nie przypuszczam, żeby wykradli wszystkie potrzebne im części, panie prezydencie. Chodzi głównie o te, których nie mogli zrobić sami. Na przykład, pozyskali również ponad siedemset mikroprocesorów NĘĆ 18459. Pozwala nam to przypuszczać, że stosują technikę przetwarzania równoległego. Wiemy na pewno, że bez naszej technologii Rosjanie nie byliby w stanie zbudować komputera przetwarzania równoległego jeszcze co najmniej przez dziesięć lat. Powtarzam jednak, że do pewnego punktu rosyjscy inżynierowie zbudowali część superkomputera, ale skonstruowanie maszyny wytwarzającej te podzespoły nie leży w ich możliwościach technologicznych. Ich cały przemysł półprzewodników wytwarza zaledwie trzy procent światowej produkcji kości krzemowych. Ich gospodarka nie jest po prostu nastawiona na komputery. - To, że nie mają komputerów osobistych nic nie znaczy - wtrącił Robinson. Twarz dyrektora Brady'ego zapłonęła gniewem - Śledzimy ich łączność. Nie mają odpowiedniej technologii. Wiesz, Lany, tak samo dobrze, jak ja, że potrafią zbudować bombę wodorową, ale nie są w stanie dać swoim lekarzom sprzętu medycznego przyzwoitej jakości. - Spojrzyjmy na fakty - odezwał się Tumer. - Mają jedyne w świecie mobilne siły strategiczne. Opracowują i testują lasery przeciwrakietowe w Sąry Szagan w Azji Centralnej. Ich marynarka posiada jedyny na świecie okręt podwodny o tytanowym kadłubie. A jak myślisz, dlaczego, u diabła, wciąż wykradają naszą najnowocześniejszą technologię? - Tumer rozgrzewał się. - Mówią o poważnej redukcji sił konwencjonalnych, ale nawet jeżeli zmniejszą te siły o pięćdziesiąt procent, to i tak zachowają jeszcze przewagę... Prezydent podniósł rękę, żeby przerwać dyskusję. - Leo, a co ty o tym myślisz? - zwrócił się do doradcy do spraw bezpieczeństwa narodowego. - Myślę, że jest dość dowodów na to, żeby być bardzo zaniepokojonym i na to, by stwierdzić, że to rosyjscy generałowie i FSB pociągają za sznurki. Przede wszystkim jednak myślę, że ten system radarowy stanowi zagrożenie dla naszego kraju. - Musimy zareagować na jego obecność, dowodząc światu, że Ameryka naprawdę pragnie pokoju. Radzę podpisać traktat - powiedział Robinson. - Panie prezydencie, jeżeli podpisze pan traktat, znajdziemy się, delikatnie mówiąc, w wielce niekorzystnym położeniu - dorzucił Turner. - Leo ma absolutną rację. To jest zagrożenie. - Co będzie, jak nie podpiszemy, Lany? - Znowu będziemy mieli wyścig zbrojeń... Pan może przegrać wybory. - Zapomnijmy o moich planach politycznych. Ryzykując górnolotność powiem, że w tej chwili liczy się to, co jest najlepsze dla naszego kraju. Pierwszym zadaniem tego rządu jest chronić obywateli przed zagrożeniami z zewnątrz. W tej chwili to Rosjanie są tym zagrożeniem Jeżeli nie podpiszę traktatu, nasi sojusznicy będą bardzo ze mnie niezadowoleni. Nie podoba mi się to, ale dam sobie radę, a zatem.. - spojrzał prosto na Tumera, jakby rzucał mu wyzwanie. - A zatem - powiedział Tumer - powinniśmy zniszczyć ten kompleks komputerowy. - No, słucham - odparł prezydent, wiedząc co Tumer ma zamiar powiedzieć. - Proponowałbym atak bombowy przy użyciu dwóch bombowców stealth. Robinson chciał coś powiedzieć, ale prezydent uciszył go gestem dłoni. - Możemy przygotować nasze prototypy do misji w ciągu kilku dni. Generał Dawson, Brady i ja rozmawialiśmy już z generałem Westcottem z dowództwa strategicznych sił powietrznych. Misja jest w stadium planowania. Kilkanaście lat temu Westcott był zaangażowany w izraelski atak mający na celu zniszczenie irackiego reaktora. Prezydent nabrał powietrza i wolno je wypuścił, stukając palcem wskazującym w stół. - John, jeżeli mogli zestrzelić RF-117C, to skąd ta pewność, że B-2 może wykonać zadanie? - B-2 jest czwartą generacją samolotów niewidzialnych dla radaru. Jego skuteczna powierzchnia odbicia stanowi jedną tysięczną powierzchni RF-117C. To jest jedyna prawdziwie niewykrywalna broń. Kiedy B-2 wejdą w rosyjską przestrzeń powietrzną, piloci zorientują się, czy misja jest wykonalna. Jeżeli zostaną wykryci, mogą zawrócić i uciekać. Jeżeli nie, mogą kontynuować lot. - Czy pan naprawdę wierzy w to, że Kreml będzie spokojnie siedział po czymś takim? - zapytał Robinson. - Tak, bo cóż będą mogli zrobić? Czy zechcą powiedzieć światu, że zniszczyliśmy ich skradziony superkomputer, który był ostatnią linią obrony imperium? Nie, nie zechcą. - Co o tym myślisz, Brady? - zapytał prezydent, odwracając się od Tumera. - Myślę, że powinniśmy to zrobić. - Jakie są szansę? - Kilka dni temu powiedziałbym pięćdziesiąt na pięćdziesiąt, ale właśnie dziś rano otrzymałem raport od naszej głęboko zakonspirowanej wtyczki. - Brady przesunął po blacie w stronę prezydenta egzemplarz ściśle tajnego raportu. - Powiedz mi, co tam jest. Mam już dość czytania raportów. - Jest to kopia memorandum ich ministra obrony, Nikołaja Tomskiego. Opisuje on możliwości systemu radarowego, jego słabe punkty i problemy. Wygląda na to, że ze względu na liczbę wyrzutni rakiet przeciwlotniczych rozmieszczonych na północy, nie udało się im jeszcze powiązać wszystkiego w jeden system. Uważamy jednak, że wojskom obrony powietrznej wystarczy dziesięć dni do dwóch tygodni, żeby system stał się w pełni operacyjny. Jeżeli mamy działać, powinniśmy działać szybko. Jack - Brady wskazał na generała Dawsona - uważa, że załogi może mieć gotowe za dwa lub trzy dni. - Tak jest, panie prezydencie. Proszę pamiętać, że Ramieńskoje już wcześniej było traktowane jako możliwy cel. Misja powinna trwać około osiemnastu godzin i zakończy się lądowaniem bombowców w Turcji. Prosiłem już CIA, żeby przewieźli kapitana Koziera na nasz poligon w Newadzie, gdzie może pomóc w planowaniu misji. - Czy jest pan pewien, że dwa bombowce wystarczą? Nie chciałbym mieć do czynienia z podobną katastrofą, jak w Iranie. - Tylko tyle mamy - odparł Dawson. - Założenia misji, nad którymi pracujemy przewidują, że jeden B-2 będzie dokonywał dywersji, drugi zaś zaatakuje centrum. Mogą następnie ubezpieczać się nawzajem w drodze powrotnej. Jeśli centrum zostanie zniszczone, Rosjanie staną się znowu ślepi. B-2 będą miały wówczas wolną drogę. Przez ponad minutę prezydent wpatrywał się w blat stołu. Jedynym odgłosem w sali był szum wiatraka obracającego się powoli pod sufitem. - Zróbmy to - powiedział wreszcie. 14 Załoga Siedziba CIA - W ciągu ostatnich kilku dni wywróciliście go podszewką do góry' powiedział Tyransky do Staffera. - Zostawcie go w spokoju. Nadszedł już czas, żeby mógł zacząć życie od nowa. Wycisnęliście z niego ostatnie szczątki informacji. Nic więcej się nie dowiecie. - Zrobiłem wszystko, o co prosiłeś. Uzyskałem zgodę, żebyś mógł przejrzeć każdą notatkę, która pod jakimkolwiek względem wspominała o Kozierze. Niektórych z nich nie powinieneś w ogóle oglądać. Kontrolowałeś go od początku. Proszę o ostatnią rzecz... - Dlaczego miałby jechać do jakiejś bazy lotniczej? Wczoraj rozmawiał z dowództwem strategicznych sił powietrznych przez osiem godzin. Czego jeszcze chcą? - Dobrze, powiem ci, ale jeżeli będzie jakiś przeciek, to ci nogi powyrywam... Potrzebujemy jego udziału w opracowaniu najlepszego sposobu zaatakowania centrum komputerowego sterującego systemem radarowym. Ostatniego wieczora na posiedzeniu Narodowej Rady Bez pieczeństwa zalecaliśmy, aby prezydent zgodził się na przeprowadzenie tajnej operacji w celu jego zniszczenia. - I... - Co, i...? Staffer wiedział, że musi zaufać Tyranskemu, żeby skłonić go do pomocy. Wystarczyłoby, gdyby przynajmniej się nie sprzeciwiał. Obaj tak się zaprzyjaźnili, że Tyransky mógłby prawdopodobnie powstrzymać Koziera, nawet gdyby ten chciał pomóc. - Jeżeli będzie chciał pomóc, to potrzebuję twego słowa, że to już ostatni raz. - Przyznaj się, Charles, że tak naprawdę, to martwisz się, żeby nie zaangażował się tak jak Sokół. To właściwie powinno zależeć tylko od niego... Chcielibyśmy jednak, żebyś i ty był po naszej stronie. Tyransky nic nie odpowiedział i Staffer zrozumiał, że wygrał to starcie. Rapid City, Południowa Dakota Podpułkownik Duke James, uważany przez przełożonych za najlepszego pilota bombowca B-1B w siłach powietrznych, usłyszał gwałtowne pukanie do drzwi. Wygrzebał się z łóżka i po omacku poszukał spodenek gimnastycznych - Co się dzieje, kochanie? - zapytała jego żona, Katie. Usiadła i spojrzała na zegarek. - Już prawie północ. Kto to może być o tej porze? - Zaraz zobaczymy - powiedział i, nie zapalając światła, zszedł na dół, zapalił natomiast światło na ganku i uchylił drzwi. - Pułkownik James? - Tak. - Nazywam się Joseph Banks. Jestem z biura sekretarza do spraw sił powietrznych - powiedział młody mężczyzna w szarym garniturze i w okularach w metalowej oprawie, pokazując mu legitymację. Za nim stało dwóch żandarmów sił powietrznych. - No i? - Czy mogę na dwa słowa, sir? - Banks sięgnął do kieszeni, wyciągnął plik rozkazów i podał je Duke'owi przez szparę w drzwiach. James szybko je przejrzał. - Proszę - powiedział, otwierając drzwi. Trzej mężczyźni weszli do domu i zatrzymali się przy drzwiach. Duke usiadł i uważnie przeczytał rozkazy. - Zbiera się na burzę, sir. Musimy zaraz ruszać - powiedział Banks poważnym tonem. Duke James skinął głową. - Wszystko w porządku? - Katie, ubrana wjasnoczerwony szlafrok, stała na szczycie schodów. - Tak, kochanie. Duke wbiegł szybko po schodach, a ona wróciła za nim do sypialni. - Muszę jechać - powiedział spokojnie. Sięgnął do szafki i wyciągnął z niej czystą koszulę i dżinsy. - Gdzie jedziesz? Nie... nie możesz mi powiedzieć. To tajemnica... - Nie wiem, Katie. - To była najczystsza prawda. - Duke, co to, do diabła, znaczy: "nie wiem'? Trzech obcych facetów pojawia się w domu w środku nocy, a ty nie wiesz dokąd cię zabierają? - Katie, naprawdę nie wiem. Ten człowiek powiedział, że zbiera się na burzę. To znaczy, że zaistniała kryzysowa sytuacja. Przecież bym nie żartował. Za długo w tym siedzę. Sięgnął znowu do szafki i wyciągnął już zapakowaną torbę podróżną i skórzaną marynarkę. Katie czekała na podeście oddzielającym ich sypialnię od sypialni dzieci. Duke wszedł do drugiego pokoju i popatrzył na dwoje dzieci śpiących w swoich łóżeczkach. Pochylił się nad Pamelą, pocałował ją i otulił jej ramiona miękkim, wełnianym kocem. To samo zrobił z Mattem. Gdy wyszli, Katie wróciła na górę i położyła się, choć wiedziała, że nie będzie mogła zasnąć aż do rana. Jazda do bazy odbyła się w milczeniu. James nie chciał się dopytywać, ponieważ i tak nie uzyskałby odpowiedzi. Gdy byli już w bazie, zobaczył starego, białego Lockheeda C-140 Jet Star w malowaniu sił powietrznych, stojącego na odległym końcu pasa startowego. Jego reflektory ptonęiy jasno na tle ciemnego, nocnego nieba. - To tam - powiedział Banks do żandarma prowadzącego samochód. - Zatrzymaj się obok maszyny. Gdy zbliżyli się, Duke usłyszał niski szum czterech silników odrzutowych Pratt Whittney. Zatrzymali się po prawej stronie maszyny. - Kiedy go zbudowali? W 1960 roku? - zapytał Duke. - Tylko to mogliśmy zdobyć w tak krótkim czasie - odparł Banks. - Mam nadzieję, że utrzyma się w powietrzu wystarczająco długo, by dowieźć nas tam, gdzie trzeba. - Ja nie lecę, sir. James wrzucił torbę podróżną przez drzwi samolotu i sam wspiął się po trzech stopniach do kabiny. Usiadł na najbliższym fotelu i patrzył, jak Banks z wysiłkiem usiłuje zamknąć ciężkie drzwi. - Dobry wieczór, pułkowniku - powiedział jeden z pilotów, wchodząc do kabiny pasażerskiej. - No, co jest grane? Młody pilot spojrzał na niego ze zdziwieniem. - Jeżeli zechce pan zapiąć pasy, będziemy mogli startować. Duke wtulił głowę pomiędzy chłodną szybę okna i pokryte dobrze już zużytą skórą oparcie fotela. Był sam ze swymi myślami w huku czterech potężnych silników rozpędzających się przed startem. Zamknął oczy. Myślał o Katie i o reszcie rodziny. Nie było sensu zastanawiać się, dokąd i po co leciał. 15 Czarna magia Lotnisko Watertown, Groom Lakę, Newada Generał Westcott stał nieruchomo w porannym słońcu, grzejącym go w plecy. Był zadowolony, że znów znalazł się w centrum akcji, zamiast gapić się na ściany biura w dowództwie strategicznych sił powietrznych w Omaha. Patrzył w dal ku linii horyzontu, gdzie naga, wysuszona pustynia spotykała się z jasnym błękitem porannego nieba. W oddali widział dwa MiG-i-23 produkcji rosyjskiej, pilotowane przez pilotów 4477. Dywizjonu Doświadczalnego stacjonującego w Tonopah w pobliżu Mud Lakę w Newadzie. 4477. Dywizjon nazywany był "Czerwonymi Orłami" lub "Dywizjonem MiG-ów". W ciągu wielu lat pozyskano różne typy MiG-ów-17, -19, -21 i -23, i wykorzystywano je do pozorowanych walk powietrznych z maszynami Stanów Zjednoczonych. Oprócz MiG-ów dywizjon posiadał również pozorowane baterie rakiet i artylerii przeciwlotniczej, które atakowały myśliwce amerykańskie, stosując urządzenia elektroniczne. Lotnisko Watertown, a oficjalnie Rejon 51, było położone około dwustu kilometrów na północ od Las Vegas. Tuż obok rozciągało się stare, wyschnięte jezioro, które zyskało nazwę od nazwiska poszukiwacza złota, który je odkrył - Groom Lakę. Dno jeziora, prawie tak dużego, jak cała Szwajcaria, było suche przez większą część roku i stanowiło idealne lądowisko awaryjne dla testowanych maszyn. Nie wielka baza położona była w dolinie otoczonej porośniętymi bylicą wzgórzami, z dala od jakichkolwiek dróg. Siły powietrzne wykorzystywały tę bazę do testowania i opracowywania najtajniejszych programów. Długi na cztery kilometry pas startowy biegł równolegle do pasma wzgórz na północy. Nikt, kto wędrował w tym rejonie nie mógł dostrzec bazy. Wieża kontrolna, hangary, kwatery załóg i kilka garaży dla dżipów i sprzętu ochrony były jedynymi budynkami na powierzchni, a i te były zamaskowane. Resztę budynków wkomponowano w stok wzgórza, lub przykryto piaskiem i kamieniami. Poligon Nellis otoczono gęstą siecią stacji radarowych monitorujących ruch powietrzny. Pilotów awionetek ostrzegano, by omijali przestrzeń powietrzną Groom Lakę "ze względów bezpieczeństwa". Los czegokolwiek, co wleciało do kontrolowanej przestrzeni powietrznej rzeczywiście mógł okazać się fatalny. Generał Westcott przeszedł trzysta metrów dzielących go od kwater wyższych oficerów, a następnie ruszył wąską ścieżką wiodącą do nie wielkiego budynku, którego dach przykryty był piaskiem i kamieniami. Zapukał dwukrotnie i wszedł. - Dzień dobry, Duke. James, który siedział przy niewielkim stoliku, podniósł się zaskoczony nagłym wejściem generała. - Dzień dobry, generale - powiedział Duke salutując. - Daj spokój. Nie jesteśmy w SAC. Miło cię znowu widzieć. Kiedy widzieliśmy się po raz ostatni? - Ostatni raz chyba pięć lat temu na spotkaniu weteranów dywizjonu w Atlancie. Generał skinął głową, oglądając kwaterę Duke'a. - Tak, słusznie... mam nadzieję, że miałeś dość czasu, żeby trochę odpocząć. Przykro mi z powodu tej tajemniczości i pośpiechu. - Wydaje mi się, że wczorajszej nocy przelecieliśmy jedną, a może nawet dwie strefy czasowe. - Jedną. Jesteś na poligonie Groom Lakę na północ od Nellis. - To znaczy, że miasto, które widziałem z powietrza wczoraj w nocy to było Las Vegas. Myślę, że wyjaśnia to także, dlaczego byliśmy eskortowani przez dwa uzbrojone F-4. - Za niecałą godzinę poprowadzę odprawę z innymi członkami naszego zespołu. Chciałbym jednak wcześniej omówić z tobą kilka podstawowych spraw. Duke, zostałeś wyznaczony do wykonania ściśle tajnej misji. Poleciłem ciebie ze względu na twoje umiejętności i do świadczenie pilota... i także ze względu na znajomość rosyjskiej obrony powietrznej... - Generał zawahał się przez chwilę. - Dowódcą grupy jest Mikę Fullerton. Wiem, co o nim myślisz, ale chciałbym, żebyś o tym zapomniał. Został wybrany, ponieważ ma takie same kwalifikacje jak ty, ale ma wyższy stopień. Musisz z nim pracować, jak gdyby nic się tamtej nocy nie zdarzyło... Ta misja jest zbyt ważna i niebezpieczna, żebyście się bez przerwy kłócili i muszę wiedzieć z góry, czy będziesz mógł z nim współpracować, czy nie. Duke czuł, że krew napływa mu do twarzy. Czekał. - Nie myśl, że podważam twoje umiejętności. Bynajmniej. Do diabła, sam nie jestem pewien, czy potrafiłbym to zrobić, gdybym widział mojego brata ginącego w płomieniach. Wszystko się wtedy popieprzyło, a przede wszystkim nie powinieneś był lecieć razem z bratem. Faktem jest jednak, że obu was potrzebuję do wykonania tej roboty. - Służyłem już pod pańskimi rozkazami, generale, i wie pan dobrze, że swoje zadania w czasie tej misji wypełnię. Ale o co chodzi? - Dowiesz się na odprawie. Zanim jednak tam pójdziemy, pokażę ci coś specjalnego. Oczy Duke'a zaledwie zaczęły przyzwyczajać się do mroku panującego w hangarze, kiedy generał otworzył główne drzwi. - Oto on - powiedział Westcott. - Najnowocześniejszy samolot świata. Nazywamy go B-2 Spirit... Poprowadzisz go. Duke nie słyszał już, co generał mówił. Był jak zahipnotyzowany widokiem maszyny. Nie przypuszczał, że może tak złowieszczo wyglądać. Podszedł i zatrzymał się przed nią. B-2 był inny, niż jakiekolwiek samoloty, które dotąd oglądał. W od różnieniu od samolotów konwencjonalnych, konstrukcja tego bombowca przypominała latające skrzydło. Nie miał ogona i wyróżniającego się kadłuba. Nie było żadnych krawędzi, ani linii prostych. Końce skrzydeł miał ucięte pod prawie prostym kątem i nie biegły równolegle do kierunku przepływu powietrza. Czarny spód i szary wierzch maszyny mieszały się w oczach, sprawiając wrażenie trójwymiarowych, wygiętych płaszczyzn, a rzut z góry przypominał kształtem bumerang. Umieszczona nieco wyżej kabina pilotów gładko wpasowywała się w centralną część skrzydeł pomiędzy dwie obłe obudowy zawierające po dwa silniki każda. Nie było żadnych gwałtownych załamań powierzchni. Kontury przechodziły gładko jeden w drugi, tworząc dziwaczny kształt. Generał Westcott zatrzymał się kilka kroków za pułkownikiem. - Ponad pięć lat prac badawczo-rozwojowych i prawie dwadzieścia trzy miliardy dolarów. Niezły ptaszek. - Latał nim pan? - zapytał Duke. - Kilka razy. Jest inny niż pozostałe samoloty. - Nigdy nie przypuszczałem... - B-2 jest pierwszym samolotem od początku do końca zaprojektowanym przez komputer. Musieliśmy całkowicie zmienić koncepcję konstrukcyjną, żeby zmniejszyć skuteczną powierzchnię odbicia do poziomu wystarczającego na przeniknięcie przez system rosyjskiej obrony powietrznej. Nie można było tego zrobić bez komputera. Można bawić się z aerodynamiką, ale fale elektromagnetyczne to już zupełnie inna historia. - Westcott wskazał ręką na bombowiec. - Dziewięćdziesiąt dziewięć procent energii radarowej padającej na maszynę albo się z niej ześlizguje, albo zostaje odbite w kierunku innym niż emiter. Pozostały jeden procent zostaje pochłonięty przez kadłub i przemieniony w ciepło. Cały kadłub wypełniony jest komorami o nieregularnym kształcie wykonanymi na kształt plastra miodu z mieszaniny węgla, boru i krzemu. Docierająca do nich energia radarowa odbija się wewnątrz każdej komory i zostaje rozproszona. Maszyna pomalowana jest specjalnie opracowaną farbą retinylową, pochłaniającą całe spektrum energii radarowej od fal krótkich do długich, aż po radary poszukiwania i śledzenia wysokiej mocy. Warstwa kryjąca redukuje powierzchnię odbicia o dziewięćdziesiąt procent i pomaga rozproszyć promieniowanie podczerwone. Możesz latać im pod nosem, a oni nie zorientują się, że tam jesteś, dopóki nie będzie za późno. - Wygląda, jakby się pan zakochał, generale - powiedział Duke, mając nadzieję, że nie było to nie na miejscu. - Tak? Może i jestem zakochany - odpowiedział Westcott z uśmiechem. - Na ile jest odporny? Jak reaguje na trafienia? - dopytywał się Duke. Westcott patrzył na ziemię, usiłując wgnieść czubkiem buta niewielki kamyczek w beton. - Wiem, że w SAC było mnóstwo gadaniny o B-2, że to plastikowy samolot. Niektórzy twierdzą, że bliski wybuch rakiety ziemia-powietrze może go strącić. Bzdury. Struktura wewnętrzna B-2 wykonana jest z tytanu pokrytego kompozytem, którego nazwy nie potrafię nawet wymówić. Pochłania mikrofale. Opracowaliśmy też nowy stop aluminiowo-litowy 7050, który jest o dwadzieścia procent mocniejszy i lżejszy, niż wszystko, czego używaliśmy do tej pory. Wykorzystany jest w miejscach największych przeciążeń, takich jak krytyczne punkty skrzydeł i komory uzbrojenia. Stosuje się go również w punktach, gdzie temperatura przekracza 290C. Wewnętrzna struktura płatowca jest wzmocniona kewlarem i spektra 100. Pokrycie wewnętrzne i zewnętrzne oraz zbiorniki paliwa wykonane są z czegoś co nazywa się fibaloy... Jest mocniejsze niż aluminium i nie odbija promieniowania radarowego. Do budowy silników wykorzystano kompozyty węglowe z włóknem szklanym i ceramiką wzmocnioną grafitem. Możesz mi wierzyć, Duke. On jest odporny. Jego tolerancja na uszkodzenia jest o pięćdziesiąt procent większa niż B-52, a testy wskazują, że możecie utracić trzy z czterech silników i jeszcze utrzymacie się w powietrzu. Duke oparł ręce na biodrach i przyglądał się maszynie. Doświadczenie pilota podpowiadało mu, że należy tylko w połowie wierzyć temu, co mówią inżynierowie, a także generałowie. - Dokonaliśmy również przełomu w zakresie wykrywania w pod czerwieni i wizualnego. To jest kompletny system, a tobie będzie po trzeba jego wszystkich elementów - powiedział Westcott, myśląc o za daniu. - Jaki ma zasięg? - Ze względu na dużą rozpiętość skrzydeł: prawie sześćdziesiąt metrów, i zdolność do lotu na pułapie 17.000 metrów przez część misji, może przelecieć około 13.000 kilometrów bez uzupełniania paliwa. Duże okna kabiny też działają jako elementy konstrukcyjne kadłuba. Umożliwiają też stosowanie większej płaszczyzny HUD. Cyfrowe systemy kontroli lotu mają w rezerwie poczwórny system komputerowy nadzorujący systemy kontrolne. Systemy te rozmieszczone są w czterech różnych kanałach. Kiedy jeden zostanie uszkodzony, pozostają jeszcze trzy. System wykorzystuje elektronikę do kontroli stero-klapo-lotek na krawędziach spływu skrzydeł, za pomocą których wykonuje się manewry w czasie lotu. - Westcott przyklęknął, żeby pokazać Duke'owi płaszczyzny sterujące. - Deflektory gazów spalinowych na krawędziach spływu skrzydeł są daleko za rurami wydechowymi. Kontrolują wychylenie maszyny, kierując strumień spalin w górę lub w dół. Mogą również różnicować działanie między lewym i prawym skrzydłem przy wykonywaniu zwrotów. Przy wolnym locie na granicy przeciągnięcia, ten system może ci uratować dupę. Nasi piloci doświadczalni powodowali najprzeróżniejsze trudne sytuacje i jak dotąd maszyna zawsze dawała sobie radę. Myślę, że słyszałeś, iż nasi inżynierowie opracowali system, który w warunkach bojowych może odciążyć ciebie i drugiego pilota. Właśnie dlatego wystarczy załoga dwuosobowa. To jest wspaniały samolot. Polecisz nim.. - Generale, nigdy go nie pilotowałem Dlaczego wybrał pan mnie i dlaczego nie można polecieć B-1S - Przecież latałeś nim. Zaliczyłeś, ile...? Pięćset, czy sześćset godzin na symulatorze. Wykonałeś ponad sto startów i lądowań. Jesteś gotów do walki. Piloci doświadczalni nie są. Duke popatrzył na samolot. - Dokąd zatem polecę? - Już niedługo się dowiesz - odpowiedział generał, patrząc na zegarek. Dowództwo wojsk obrony powietrznej, Moskwa Bielikow siedział w niewielkiej salce konferencyjnej przylegającej do gabinetu ministra obrony Nikołaja Tomskiego. Na stole przed nim rozpościerała się mapa terenu wokół kompleksu komputerowego położonego na południowych obrzeżach Ramieńskoje. Tomski i przewodniczący FSB Michałkow siedzieli po obu stronach Bielikowa. - Potrzebuję co najmniej piętnaście zestawów przeciwlotniczych ZSU-23 i dwadzieścia ZSU-53 rozmieszczonych na tych pozycjach - powiedział Bielikow, wskazując żółte punkty na mapie. - Ponadto potrzebuję jeszcze dwudziestu ruchomych wyrzutni SA-6 i dziesięciu SA-10. - Tu wskazał na czerwone punkty. - Wydałem już rozkazy, by rozpoczęto budowę umocnionych bunkrów dla obrony tych nowych stanowisk przeciwlotniczych. Radary centrum kontrolno-dowódczego będą umieszczone na najwyższych wzniesieniach tak, żebyśmy mogli prowadzić obserwacje i ogień z góry, co zapewni obronę przed szybkimi i nisko lecącymi samolotami, oraz pociskami manewrującymi. Tu i tu - Bielikow wskazał na północ i na południe od wielkich kopuł radarów kontrolnych nad centrum komputerowym - utworzymy zaporę z ognia artyleryjskiego i rakietowego, uzupełnioną eskadrą MiG-ów-29, którymi będę dowodził. Tomski skinął głową. - Zaakceptowałem już wasze wnioski o dodatkowy sprzęt i ludzi. Otrzymacie to wszystko najpóźniej jutro. Przenoszę je wraz z załogami z systemów obrony Moskwy i Sankt Petersburga. - System obrony przeciwrakietowej wokół Moskwy będzie nas chronił przed atakiem nuklearnym - kontynuował Bielikow. - Z centrum dowodzenia kontrolujemy ponad trzydzieści pocisków przechwytujących dalekiego zasięgu rozmieszczonych w silosach. Tego centrum komputerowego nie będzie można zniszczyć - powiedział wreszcie Bielikow, przenosząc wzrok z Tomskiego na Michałkowa. Przewodniczący FSB przyglądał się rozmieszczeniu nowych punktów obrony, a następnie spojrzał na Bielikowa. Głębokie bruzdy na twarzy pułkownika świadczyły o wieku, ale także o latach napięć w czasie lotów ćwiczebnych i bojowych. - Jesteście przekonani, że znaleźliście wszystkie słabe punkty? Jak wiecie, CIA przesunęła satelitę szpiegowskiego KH-12 o dwanaście stopni i obniżyła jego orbitę, żeby lepiej przyjrzeć się centrum komputerowemu. Nie podoba mi się, że znaleźliście w obecnym systemie tyle luk- - Michałkow wystawiał pułkownika na próbę. - Panie przewodniczący, obecny system obrony został zbudowany zgodnie z doktryną wojsk obrony powietrznej. Nie znalazłem w nim nic niewłaściwego. Udoskonalenia, jakie zaproponowałem dają nam tylko dodatkowe wsparcie i siłę ognia. Rozumiem znaczenie tego kompleksu. - Proponuję, pułkowniku, żebyście upewnili się, by nowe elementy systemu obrony albo były uruchomione natychmiast, albo wcale - powiedział Michałkow. - Nowe elementy obrony będą uruchomione bezzwłocznie - odparł Tomski, a następnie zwrócił się do Bielikowa: - Polećcie ludziom, aby się dobrze maskowali. Chcę, żeby te stanowiska natychmiast osiągnęły gotowość bojową. Poligon Groom Lakę, Newada Duke zamknął za sobą drzwi prowadzące do dużej sali odpraw i szedł środkowym przejściem między fotelami za generałem Westcottem. Zwrócił uwagę na mapę. Obejmowała wycinek terenu stanu Utah, nad którym nigdy nie latał. Generał tymczasem zniknął w sąsiednim pokoju. - Pułkowniku... Pułkowniku James - odezwał się znajomy głos z głębi sali. Duke odwrócił się i zobaczył swojego drugiego pilota, Tuckera Stevensa, idącego szybko między fotelami. - Miło cię widzieć - powiedział Tucker. - Myślałem, że jestem jedynym normalnym człowiekiem w tym zwariowanym miejscu. Wczoraj wieczorem już mieliśmy z Usą pojechać do kina, kiedy zjawiło się dwóch żandarmów i kazało mi iść ze sobą. Żadnych wyjaśnień. Nic. Trzy godziny później byłem już tutaj. Zamknęli mnie w pokoju i w dalszym ciągu nikt mi niczego nie powiedział. Dzisiejszego ranka jakiś major przyjechał po mnie samochodem z zaciemnionymi szybami i przywiózł mnie tutaj... Wiesz, co się dzieje? - Trochę. - Chciałbym coś wiedzieć. Czuję się, jak w krainie z baśni. - Słuchaj, Tuck, wygląda na to, że zgłosiliśmy się ochotniczo na misję. Polecimy B-2. Nie wiem, dokąd i po co. Powiedzą nam na odprawie. - B-27 - Tucker patrzył z niedowierzaniem na pułkownika. - Jeszcze przecież ich nie zbudowali. - Ja też tak myślałem. Okazuje się jednak, że dwa są w próbach od 1991 roku. Generał Westcott pokazał mi jednego dziś rano. - Jesteśmy w Edwards? - Nie, Tuck. Jesteśmy w Groom Lakę... na ranczo. Jakieś sto sześćdziesiąt kilometrów na północ od Nellis. - Duke patrzył, jak wyraz twarzy jego drugiego pilota zmienia się. - Wiem, co myślisz. Ja też o tym myślałem, ale zaliczyliśmy sześćset godzin na symulatorze B-2. W ciągu miesiąca odbywamy co najmniej dziesięć lotów ćwiczebnych na B-1B... - Chcą, żebyśmy polecieli na B-2? Symulator to nie to samo, co prawdziwa maszyna... W tym momencie drzwi od sąsiedniego pokoju otworzyły się i wszedł generał Westcott w towarzystwie czterech oficerów lotnictwa. Duke rozpoznał pułkownika, który szedł ostatni: Mikę Fullerton. Nie odezwali się do siebie. - Siadajcie panowie - powiedział Westcott i stanął na podium. - Chciałbym przede wszystkim powiedzieć, iż wiem, że macie mnóstwo pytań, bo nie wiecie, co się dzieje... Zrobię wszystko, żeby odpowiedzieć na większość z nich, ale pamiętajcie, że cokolwiek zobaczycie, zrobicie lub usłyszycie w tej bazie, musi tu pozostać. Jesteście na poligonie Groom Lakę w Newadzie. Oficjalnie takie miejsce nie istnieje. Tu testujemy nasze najnowsze i najtajniejsze systemy uzbrojenia. Nie mogę powiedzieć, jak długo tu zostaniecie, bo nie wiem. Powiadomiono wasze rodziny, że odbywacie dłuższą turę szkoleniową... - Wybraliśmy dwie najlepsze załogi strategicznych sił powietrznych do wykonania tajnej misji w Rosji. Będziecie pilotować dwie maszyny B-2 Spirit. Każda z załóg odbywała ćwiczenia na symulatorze przez ponad rok. Trzeba teraz przed misją sprawdzić was w prawdziwych maszynach. Wyznaczyłem wasz pierwszy lot podczas najbliższej przerwy w rosyjskiej obserwacji satelitarnej... dziś o 13.00. Będziecie lecieli w symulowanej rosyjskiej przestrzeni powietrznej. - Wesatcott demonstrował plan lotu na mapie. - Nasz rejon ćwiczebny ciągnie się na przestrzeni ponad dziewięciuset kilometrów, aż do poligonu Dugway w stanie Utah. U podnóża góry Baller znajduje się potężny, betonowy bunkier. Waszym zadaniem będzie zniszczyć go. Będziecie musieli unikać zagrożeń ze strony rakiet i artylerii przeciwlotniczej. Spotkacie również F-16, symulujące rosyjskie MiG-i-29, które będą usiłowały was wytropić. Pułkownik Fullerton poleci jako prowadzący, a podpułkownik James jako wsparcie. Nie polecą z wami instruktorzy. Macie już ten etap za sobą w symulatorach, nie potrzeba wam już więc żadnej pomocy. Zbyt wiele zaufania pokładają w symulatorach, pomyślał Duke. - Są pytania? - Westcott rozejrzał się po sali. - Tak, sir. - Fullerton uniósł do góry trzymany w ręku ołówek. - Zniszczenie jakiego celu ćwiczymy? - Nowego rosyjskiego ośrodka dowodzenia na południe od Moskwy. Kiedy zajmiemy się planowaniem misji, przedstawię wam zagrożenie, jakie dla nas stanowi. - Dlaczego B-2, sir? - zapytał Duke. - Wydaje mi się, że wysłanie B-1B ma więcej sensu. Pytanie Duke'a wywołało zainteresowanie pozostałych trzech pilotów. - Uważamy, pułkowniku, że B-1B ma jedynie dziesięć procent szans na wypełnienie misji. Może nawet mniej. - A jakie są szansę B-2? - Największe spośród wszystkich maszyn, jakimi dysponujemy, - Ale co z misją? - nalegał Duke. - Wierz mi, Duke, że poznasz wszystkie potrzebne szczegóły. Niczego nie przemilczymy. Chciałbym wam podać tymczasem tylko jeden ważny szczegół. Będziecie pilotować najbardziej zazdrośnie chronioną tajemnicę, jaką mamy. Ten ptak może usiąść tylko we własnym gnieździe. Jeżeli napotkacie problemy i nie będziecie mogli doprowadzić go do domu, musicie go zniszczyć... nawet jeżeli przyjdzie wam zginąć razem z nim. Jeżeli będzie można, zatopcie go. Program B-2 nie może być ujawniony. No, do roboty. - Nie spodziewałem się, że cię tu spotkam, Duke - oznajmił z krzywym uśmieszkiem pułkownik Fullerton. - Nie podoba mi się to tak samo, jak tobie, ale to nie ode mnie zależało. Zostawmy to i zajmijmy się robotą. - Świetnie, ale pamiętaj, kto prowadzi - powiedział Fullerton i przepchnął się przed Duke'a, idąc do stołu konferencyjnego stojącego koło podium - Jakiś problem? - zapytał Westcott. - Żadnego, panie generale - odpowiedział Fullerton. Generał spojrzał na Duke'a. - Żadnego, sir. Żadnego poza tym, że ten mały szczur nic się nie zmienił, dodał w duchu. - Powiedziano mi, że mamy lecieć do bazy lotniczej w Nellis, a nie na jakiś poligon na pustkowiu - mówił Tyransky do sierżanta, który właśnie przyniósł jedzenie dla niego i dla Koziera. Drzwi otworzyły się nagle. - Dzień dobry, panie Tyransky, witam kapitanie Kozier. Sierżant Gunderson mówi, że zaszło jakieś nieporozumienie. Przepraszamy, jeżeli... - zaczął generał Westcott. - Generał Dawson powiedział, że mamy polecieć do Nellis. Tam kapitan Kozier miał mieć ostatnią odprawę i to miało być wszystko - ciągnął Tyransky, nie wychodząc z roli opiekuna Koziera, - Wczoraj wieczorem wylądowaliśmy gdzieś tu na pustyni i zamknięto nas w tym pokoju. To przecież nie jest Nellis. - Kapitanie, czy uważa pan, że od czasu swej ucieczki był pan źle traktowany? Kozier spojrzał na Tyransky'ego, a później na Westcotta. - Nie mam zastrzeżeń. - Czy wywierano na pana naciski, żeby udzielał nam pan informacji wbrew swej woli? - Nie. - Kapitanie, szanuję pana za odwagę, jaką pan zademonstrował. Jestem pewien, że przeszedł pan trudny okres, ale w tej chwili Stany Zjednoczone wciąż potrzebują pańskiej pomocy. Jeżeli jednak uzna pan, że nie może nam jej udzielić, zrozumiem. Uważam jednak, że to zależy wyłącznie od pana, a nie od pana Tyranskego. Jeżeli zechce pan wyjechać, proszę tylko mi powiedzieć. - Czego wam potrzeba? - zapytał pośpiesznie Kozier. - Siadajcie panowie. Od razu przejdę do sprawy. Potrzebujemy pańskiej pomocy przy planowaniu misji. Chciałbym, żeby pan doradzał naszym pilotom. Informacje, jakich pan już nam dostarczył są nie zmiernie cenne. Będą bardzo pomocne. Niech pan to przemyśli, kapitanie. Westcott odwrócił się i wyszedł z pokoju. Kozier siedział w milczeniu. - Przeżyłeś już swoją wojnę, Grigori. Teraz jesteś wolny. Dość - powiedział Tyransky. - Nie jestem pewien. Przecież inni... - Jacy inni? - Ludzie w moim kraju. Moja córeczka... Stany, to nasza jedyna nadzieja. Jeżeli zmuszono by USA do ustępstw wobec Rosji, w moim kraju nigdy nie zajdą żadne zmiany. Tyransky rozumiał, ale wciąż się sprzeciwiał, zdając sobie sprawę, na jakie niebezpieczeństwo Kozier się narażał. Zupełnie jak Sokół, poprzedni uciekinier, za bezpieczeństwo którego odpowiadał. Sokół zginął w USA z rąk agentów KGB. Kozier czuł, jak narasta w nim konflikt sumienia. Amerykanie chcą polecieć do jego kraju, żeby zniszczyć system, który sam pomógł stworzyć. Czy nie powinien być on jednak zniszczony? Dlaczego właściwie uciekł? Zamknął oczy i oparł głowę o ścianę za plecami. Do zmierzchu pozostało jeszcze siedem godzin. Będzie miał dużo czasu na myślenie, zanim zaśnie. Baza Croom Lakę James wciągnął potężny haust tlenu z maski, nie odrywając oczu od pasa startowego. Fale upału biły z jego czarnej powierzchni. Odległe góry raz były widoczne wyraźnie, to znów rozmazywały się, gdy falujące powietrze wzbijało się ku błękitnemu, bezchmurnemu niebu. Po lewej stronie zaledwie mógł dostrzec drugiego B-2, pilotowanego przez Fullertona. Tamta maszyna była wysunięta do przodu zaledwie o kilka metrów. Drugi pilot, Tucker Stevens, odczytywał listę przedstartową z barwnego ekranu nad klawiaturą komputera. Kabina B-2 okazała się prawie identyczna z symulatorami, na jakich ćwiczyli w Blsworth. Wnętrze maszyny było jasnoszare, symulator zaś w kolorze wojskowej zieleni. Setki światełek, przełączników i wskaźników, jakie Duke oglądał w B-52 i, w mniejszym stopniu w B-1B, zniknęły. Instrumenty kontrolne silników i konwencjonalne instrumenty pokładowe zostały zintegrowane na pięciu sterowanych komputerowo ekranach. Jeżeli Duke lub Tucker wyłączyli któryś z systemów elektrycznych, odpowiedni sygnał pojawiał się na ekranie. W czasie walki komputer dostarczał im danych, obejmujących mapy terenu uwzględniające najświeższe informacje satelitarne z rejonu celu oraz zmiany stopnia zagrożenia elektronicznego i innych niebezpieczeństw. Tablica zagrożeń umieszczona na górnej części tablicy przyrządów dostarczała załodze dodatkowych danych na temat częstotliwości, na jakich pracują radary kontroli ognia, naprowadzania rakiet i pozycji nieprzyjacielskich samolotów. Kabina B-2 była tak nowoczesna, że nawet lista przedstartowa została zastąpiona grafiką komputerową. - No, Duke, maszyna gotowa do startu. Po dokonaniu ostatniego sprawdzenia, Tucker Stevens zapiął na twarzy maskę tlenową. Duke skoncentrował uwagę na danych wyświetlanych przez HUD. Barwny, holograficzny wyświetlacz pokrywający dziewięćdziesiąt procent dużych okien kabiny nie tylko podawał jemu i Tuckerowi najważniejsze parametry lotu: prędkość, wysokość, kurs i pozycję, ale współpracował z nimi za pomocą dźwięku i dotyku. Parametry lotu zdawały się zawieszone gdzieś w przestrzeni przed ich twarzami i poruszały się wraz z ruchem głowy pilota. Czujniki umieszczone na hełmach załogi informowały komputer pokładowy, aby przesuwał dane w lewo lub w prawo, w górę lub w dół, w zależności od tego, w którą stronę pilot patrzył. Tucker mógł wyglądać przez prawe okno, a Duke przez lewe i obydwaj widzieli te same informacje. W warunkach bojowych HUD automatycznie wskazywał najbezpieczniejszą trasę, pokazując pilotom gdzie rozmieszczone były radary rakiet i artylerii przeciwlotniczej, i który kierunek penetrowały. Ta kombinacja generowanych komputerowo obrazów oraz obserwacja prowadzona przez okna zapewniała pełny przegląd sytuacji. Mogli zauważyć każde zagrożenie i - przynajmniej w teorii - zareagować na nie, zanim nieprzyjaciel zda sobie sprawę z ich obecności. Naciskając klawisze radia, Duke nastawił częstotliwości kodowanych transmisji, jakie miały być używane w czasie lotu. Odpiął maskę i rozsiadł się wygodnie w fotelu. - Prowadzący Pinezki... Zezwolenie na start - głos kontrolera przerwał ciszę w kabinie. - Zrozumiałem, kontrola. Prowadzący Pinezki startuje - odpowiedział Fullerton. Duke zapiął z powrotem maskę i prawą ręką ujął drążek sterowy, a lewą dźwignie ciągu. Oczy utkwił w tablicy przyrządów. Tucker po łożył ręce na kolanach. W tej chwili jego jedynym zadaniem było obserwowanie przyrządów i informowanie Duke'a o jakichkolwiek kłopotach w czasie startu. - Gotów, Tuck? - Tak jest. - Nie wydajesz się zbyt pewny siebie. - Bułka z masłem. Patrzyli, jak B-2 Fullertona wyłania się spośród srebrzystych odblasków pasa startowego, niecałe dwa kilometry do nich. Brudnoszary bombowiec zaczął wykonywać zwrot na północ, zanim barwy ochronne uczyniły go niewidzialnym na tle popołudniowego nieba. - Pinezka Dwa, możesz startować. - Zrozumiałem, kontrola. Duke pchnął powoli dźwignie ciągu do przodu. Cztery silniki Genem! Bectric F18-GE-100 szybko wchodziły na obroty. Wyprowadził maszynę na środek pasa, ustawiając nos maszyny równo na białej linii centralnej. - Pinezka Dwa startuje - zameldował Duke. Przez następnych kilka minut Duke i Tucker wspinali się na wysokość przelotową 5.000 metrów. Następnie Duke wyrównał, zmniejszył ciąg i zredukował prędkość do ośmiuset kilometrów na godzinę. Prowadzący Pinezki był teraz widoczny jakieś pięćset metrów przed nimi i tyleż w prawo. - Orientacyjny czas przybycia na terytorium nieprzyjacielskie dwadzieścia dwie minuty - powiedział Fullerton. - Leć za mną i trzymaj się na pułapie. Nie chcę żadnych popisów. Nie odstępuj od planu. - Zrozumiałem, Pinezka Jeden - odpowiedział Duke obojętnym głosem, a gdy puścił przycisk mikrofonu na drążku sterowym dodał półgłosem: - Ty kutasie. Tucker spojrzał na Duke'a kątem oka. Nie trać nerwów, przyjacielu, pomyślał. Duke wyrównał lot i włączył autopilota. Później obydwaj siedzieli w milczeniu, wpatrzeni w instrumenty pokładowe. Wreszcie dotarli nad poligon. - Pinezka Dwa, zwrot w prawo i w górę... Idziemy nad cel - głos Fullertona przerwał ponure milczenie w kabinie. - Zrozumiałem Wykonuję zwrot w prawo. Idę prosto na wschód - odpowiedział Duke. Wyłączył autopilota, położył B-2 na skrzydło i wszedł na wyższy pułap. F-76na kursie północnym, 128 kilometrów od celu Major Kenneth Wilbur z 64. Dywizjonu .Agresorów" lubił gorące i suche powietrze pustyni. Lubił czerwoną gwiazdę, jaką nosił na ramieniu. Podniecało go to. Przede wszystkim jednak lubił stosowaną taktykę i czas, jaki spędzał w powietrzu. Wykonywał co najmniej dwa loty treningowe dziennie, jeżeli nie trzy. Dzisiaj mieli za zadanie przechwycić dwa B-2, zanim te dotrą do celu. Major położył swego dziesięciotonowego, błękitnego F-16 udającego MiG-29 na nowy kurs 035, utrzymując wysokość 5.000 metrów. Jego skrzydłowy powtórzył manewr. W oddali po lewej wyraźnie widział szczyt Cedar Peak, wznoszący się z płaszczyzny pustyni, niczym starożytny zamek. Za trzydzieści sekund przekroczą granicę stanu Utah i wejdą w obszar poligonu Dugway. Kiedy już tam będą, zaczną patrolować przestrzeń powietrzną nad szczytem Baller Mountain, żeby zaskoczyć niczego nie podejrzewające B-2. - Uwaga... Za dwie minuty schodzimy. Utrzymuj kurs - polecił Wilbur skrzydłowemu przez radio. - Zrozumiałem, Baron. - Bądź gotów. Będą się zbliżać między skałami. Jeżeli zobaczysz któregoś wcześniej niż ja, nie czekaj. Jest twój. Oni są zbyt trudni do zauważenia i śledzenia, żebyśmy sobie nawzajem przeszkadzali. - Zrozumiałem. Zostawię trochę dla ciebie. Klucz Pinezka, trzy minuty od celu Duke powoli położył maszynę w skręt w lewo, żeby lepiej przyjrzeć się okolicy, która mknęła na ich spotkanie. Był wciąż siedemset metrów nad Fullertonem. Jeżeli zauważą cel wcześniej niż Pinezka Jeden, Duke miał go poprowadzić. - Widzisz coś, Tucker? - zapytał Duke. - Nie, sir. Musi być zamaskowany. Nie mam też nic na radarze, ani w podczerwieni. - Wypatrzymy go. Duke zmniejszył prędkość do pięciuset sześćdziesięciu kilometrów na godzinę. - Mamy za mało czasu, prowadzący. Będziemy musieli dokonać dodatkowego przelotu, żeby zidentyfikować cel. - Nie ma zgody. Jesteś na górze i musisz znaleźć cel. Natychmiast. Chcę dokonać tego za jednym przelotem - sprzeciwił się Fullerton. - Idę prosto do podnóża najwyższego szczytu. Jest szansa, że cel jest właśnie tam - Zrozumiałem. Duke wyłączył mikrofon, zadarł nos maszyny o kilka stopni i szybko wzbił się o trzysta metrów wyżej. Następnie zaczął łagodnie nurkować w kierunku wzgórz. Panorama górska wypełniła duże okna kabiny. - O, jest tam - powiedział Tucker, mówiąc o Pinezce Jeden lecącej lotem koszącym tysiąc metrów poniżej. Ciemnoszara barwa maszyny odróżniała się nieco od brązów pustyni. - Zdaje mi się, że coś mam... Na godzinie trzeciej! W jednej trzeciej długości tego dalszego wąwozu na południowym stoku! - zawołał Duke. - Widzisz? Tucker przyglądał się skalistemu terenowi przez kilka sekund. - Tak... Zaraz na lewo od tych dwóch wielkich głazów. Pokryty jest siecią maskującą. Teraz obydwaj piloci widzieli już coś, co wyglądało, jak niewielki, prostokątny blok wielkości autobusu. Za dwadzieścia pięć sekund będą nad nim. - Widzimy cel, Pinezka Jeden. Zwrot w prawo o piętnaście stopni. Cel jest na południowej stronie w wąwozie na jednej trzeciej wysokości wzgórza. Za dwadzieścia sekund będziecie nad celem - podawał Duke przez radio. Fullerton patrzył na szybko zbliżające się stoki wzgórza. Ani on, ani jego drugi pilot nie widzieli celu. Będzie musiał zaufać wskazówkom Duke'a. - Zrozumiałem. - Fullerton przechylił drążek sterowy i skierował ciężki bombowiec na południe. Lecieli zaledwie trzysta metrów nad powierzchnią ziemi z prędkością sześciuset trzydziestu kilometrów na godzinę. W takiej sytuacji reakcja musi być natychmiastowa. - Otworzyć drzwi komory uzbrojenia - rozkazał drugiemu pilotowi. - Drzwi otwarte. - Hura! Widzę! - Fullerton z ulgą dostrzegł bunkier. HUD pokazywał, że pozostało tylko piętnaście sekund do momentu zrzucenia bomb i ominięcia stoku wzgórza. - Zaczynamy. Trzymaj się... Fullerton sprawnie wyprowadził swojego B-2 na pozycję, zgodnie ze wskazaniami komputera sterującego celownikiem na wyświetlaczu HUD. Komputer kontroli ognia natychmiast dokonał poprawek i na szybie zapłonął sygnał otwarcia ognia za dziesięć sekund. - Teraz - powiedział Fullerton, naciskając spust na drążku sterowym i zwalniając dwie smukłe, ciemnozielone bomby MK-84 o masie tysiąca kilogramów każda. Nos B-2 poderwał się gwałtownie. Kaktusy, skały i piasek majaczące w oknach kabiny zostały zastąpione ciemnym błękitem popołudniowego nieba, gdy maszyna zaczęła się wzbijać wzdłuż zbocza. Potężny bombowiec wyskoczył prawie pionowo w górę, odchodząc o kilka stopni na północ i oddalając się od celu. Major Wilbur wcale nie musiał dosiadać dzikiego konia, żeby poznać, jakie to uczucie. Wystarczyło mocno zapiąć pasy F-16, zejść na wysokość stu pięćdziesięciu metrów, popchnąć do przodu dźwignię ciągu i tak trzymać. Uderzenia prądów wstępujących rozgrzanego po wietrza wzbijającego się znad pustyni wystarczyły, żeby z zębów powypadały od wstrząsów plomby. Major i jego skrzydłowy lecieli teraz prosto na zachód. Zawrócili szerokim kołem i teraz lecieli prosto w kierunku Baller Mountain, od strony przeciwnej niż ta, z której zbliżały się oba bombowce. Dwa F-16, Baron Jeden i Baron Dwa oddalone były od siebie o trzysta metrów. Maszyna Wilbura wysunęła się nieco do przodu. - Baron Dwa, tu Baron Jeden. Pamiętaj, jedno podejście, zwrot, dopalacze i na ogon - powiedział Wilbur, opuszczając na oczy ciemno niebieską szybę przeciwsłoneczną hehnu. - Zrozumiałem. Do roboty. Major ściągnął na siebie drążek sterowy, żeby rozpocząć wspinaczkę wzdłuż zbocza Baller Mountain. Kątem oka dostrzegł, że jego skrzydłowy powtórzył ten sam manewr, odchodząc nieco w prawo. Leciał z prędkością ponad ośmiuset kilometrów na godzinę. Ziemia mknąca pod maszyną w odległości zaledwie stu pięćdziesięciu metrów wydawała się rozmazana i pozbawiona szczegółów. Za sześć sekund oba F-16 przeskoczą nad szczytem wzgórza. Duke wstrzymał oddech patrząc, jak dwie smukłe, tysiąckilogramowe bomby trafiają w bunkier. Wbiły się na sześć metrów w głąb, zanim nastąpił wybuch. - W dziesiątkę! - wrzasnął Tucker. Duke skierował swojego B-2 na północ, idąc w ślad za Fullertonem i oddalając się od celu. Leciał na wysokości tysiąca sześciuset metrów i lekko się wznosił. Widział doskonale wszystko, co działo się dookoła. Wraz z Tuckerem patrzyli, jak maszyna Fullertona wyskakuje ponad szczyt wzgórza... i właśnie w tej chwili Duke zobaczył F-16, który wystrzelił jak pocisk spoza skalistej krawędzi, niecałe trzydzieści metrów od nich. - Rany boskie, co to było? - zapytał Tucker drżącym głosem. Duke nie słyszał. Nie mógł uwierzyć własnym oczom Nie mógł pogodzić się z tym, co widział przez lewe okno kabiny. Drugi F-16 rozpaczliwie starał się uniknąć zderzenia, wykonując ciasny skręt w prawo i starając się znurkować. Nie było jednak już dość czasu. Lewe skrzydło myśliwca uderzyło w krawędź natarcia skrzydła B-2. F-16 przekoziołkował i wybuchł w dwie sekundy po zderzeniu. Pilot nie miał czasu się katapultować. Duke mógł tylko patrzeć, jak Fullerton stara się opanować uszkodzoną maszynę, jak paliwo bluzga z rozdartego zbiornika w prawym skrzydle, jak dym zaczyna buchać z obu prawych silników. - Skaczcie! Skaczcie! - usłyszał własny krzyk. Załoga Pinezki Jeden nie miała żadnych szans. F-16 nadleciał z dołu. Nawet nie widzieli, co ich uderzyło. Nagle skrzydło pękło i B-2 złamał się, jak wielki nietoperz, który złożył skrzydła w locie. Jeszcze przez ułamek sekundy utrzymywał się w powietrzu, ale zaraz przemienił się w kulę pomarańczowego ognia i czarnego dymu. Kadłub raz jeszcze przekoziołkował, zanim uderzył o ziemię. - Zderzenie w powietrzu! - zameldował Duke do wieży kontrolnej. - Ekipy ratunkowe do sektora Kilo-Zero-Noyember. Mówi Pinezka Dwa. Ogłaszam alarm... - Zrozumiałem, Pinezka Dwa. Jaka sytuacja? - Jeden bombowiec i jeden myśliwiec na ziemi. - Pinezka Dwa... czy możesz utrzymać obecną pozycję, żeby wskazać miejsce ekipie ratunkowej? - Zrozumiałem. Pinezka Dwa pozostaje na miejscu do czasu przy bycia pomocy. Nagle Duke poczuł, że napięcie mięśni ustępuje. Początkowy szok mijał. Wzmocnił trochę ciąg silników, żeby nabrać wysokości i oddalić się od wzgórza. - Uważaj na tę drugą szesnastkę, Tuck. Tucker nie odpowiedział. Miał ściśnięte gardło. Duke odpiął maskę i starł pot z twarzy. Czuł mdłości. Był oszołomiony. Nie było to aż tak straszne, jak wtedy, kiedy zginął jego brat, ale być świadkiem gwałtownej śmierci innych ludzi... Chciał być już na ziemi... chciał wrócić do żony, do rodziny... B-2 leciał wolno po dużym okręgu nad miejscem katastrofy. Duke i Tucker milczeli. Nie byli w stanie zebrać myśli, żeby je ubrać w słowa. Całą uwagę skoncentrowali na helikopterze ratunkowym, który pojawił się w oddali. Żaden z nich nie pomyślał, że teraz pozostał tylko jeden jedyny, bezcenny B-2. 16 Operacja NOCNY ŁOWCA Pentagon John Tumer odłożył słuchawkę. Właśnie skończył rozmawiać z generałem Westcottem. Już ponad godzinę temu nadeszła pierwsza wiadomość z Groom Lakę. Dwa samoloty zniszczone. Trzech pilotów zginęło. Dymiąca dziura w ziemi za cztery miliardy dolarów. Przetarł twarz dłonią, starając się rozładować napięcie. Jack Dawson zadzwonił do niego natychmiast po wypadku. Miał przyjść za chwilę. - Panie Tumer, przyszedł generał Dawson. Przewodniczący Kolegium Szefów Sztabów wszedł do gabinetu i zamknął za sobą drzwi. - Napijesz się? - zapytał Tumer. - Burbon z lodem. Tumer nalał. - Powiedz mi Jack, co my teraz, u diabła, zrobimy? Połowa naszych B-2 przepadła. - Wciąż jeszcze mamy jednego. - Czy jeden może to zrobić? - To jest możliwe... Mówimy o precyzyjnym uderzeniu, a nie o inwazji. Jeżeli wszystko dobrze zaplanujemy, to może i jeden wystarczy. - Wczoraj mówiłeś, że jeden nie wystarczy. Jeden miał atakować, a drugi odwracać uwagę. - Tumer patrzył w twarz Dawsona, oczekując odpowiedzi. - Jeden może to zrobić. W Wietnamie nieraz bywało, że wolałem wysłać jeden bombowiec, niż większy zespół. Stosowne zasady mówią: nie, ale jeden trudniej jest wykryć i śledzić. Dysponując zasięgiem B-2... możemy zmienić uzbrojenie... przemyśleć taktykę... - Poczekaj chwileczkę, Jack... Jeżeli zdecydujemy się, to kto poleci? - Pułkownik Duke James i kapitan Tucker Stevens. Zgodnie z naszym planem mieli lecieć drugim B-2. - Wiesz, że wciąż mamy asa w rękawie... - Tumer urwał. Dawson wstał i nalał sobie drugiego burbona. - Co to za as? - Ten uciekinier, kapitan Kozier. Lepiej zna ten system, niż ktokolwiek inny po naszej stronie. - Co do tego nie ma wątpliwości - przyznał Dawson. - Przeszedł każdy test... pentotal sodu... wszystko. To, co nam powiedział, sprawdziło się. Co do joty. - Opracuj dla mnie program przygotowań i termin gotowości - zadecydował Tumer. - Przedstawię wszystko prezydentowi. I tak muszę omówić z nim ten wypadek. Poligon Groom Lakę - Nie mogę przestać o tym myśleć... Dać się tak głupio załatwić - powiedział Tucker. - Jesteś świetnym pilotem, Tuck. Ten wypadek, to spieprzona robota. Nie może to wpłynąć na twoją psychikę. To co się tu dzieje, cholernie przypomina mi Wietnam. Wszystko kręciło się tak szybko, że nie było czasu na uporządkowanie myśli... Tucker spojrzał na niego, ale nic nie powiedział. - Fullerton i ja byliśmy w tym samym dywizjonie. Pod koniec 1972 roku stacjonowaliśmy na Guam w bazie Andersen - ciągnął Duke w zamyśleniu. - Wtedy on był już kapitanem i dowódcą maszyny, a ja porucznikiem i drugim pilotem w załodze majora Callahana. Był dwudziesty grudnia. Od trzech dni prowadziliśmy operację UNEBAKER II. Mięliśmy za sobą chyba najgorszą noc. Żółtki odpaliły co najmniej dwieście rakiet i nad Hanoi straciliśmy sześć maszyn. Dowództwo opracowało plan przełamania ich systemów obronnych przez użycie środków elektronicznych podobnych do tych, w jakie wyposażone były myśliwce bombardujące. Ten nowy sprzęt miał być najskuteczniejszy, pod warunkiem, że wykorzystywano go w maszynach lecących w ciasnym szyku. Chodziło o to, że trzy B-52 musiały lecieć blisko siebie, żeby osiągnąć maksymalną skuteczność urządzeń elektronicznych przy zagłuszaniu radaru naprowadzającego rakiety przeciwlotnicze. Skuteczność systemu stawała pod znakiem zapytania, jeżeli jeden z bombowców wyszedł z formacji - wtedy pozostałe maszyny stawały się łatwym celem. Podstawowym warunkiem przy takich lotach była samodyscyplina. Trzeba było utrzymać się w formacji, choćby wokół rozpętało się piekło. - Wystartowaliśmy tego popołudnia - ciągnął dalej Duke, dziwnie bezbarwnym głosem - i lecieliśmy przez osiem godzin, zanim dotarliśmy nad cel. Mieliśmy kryptonim Ślicznotka Dwa. Szliśmy na północ od Hajfongu. Zadanie polegało na zbombardowaniu stacji kolejowej w Gia Lam. Wszystko szło dobrze, aż nagle, osiemdziesiąt kilometrów od brzegu wyłapał nas ich radar. Trzymał nas przez cały czas. Żółtki ustawiły kilka nowych baterii rakiet przeciwlotniczych. Rakiety zaczęły latać, a zostało jeszcze pięć minut do celu. Z każdym kilometrem było gorzej i wtedy zaczęły się kłopoty. - Duke zamrugał oczami, jakby znowu tam był. - Za każdym razem, kiedy odpalili rakietę, Fullerton odbijał w lewo. Nie minęło wiele czasu, a był już trzysta metrów od nas. Major Callahan rozkazał mu dołączyć do formacji. Musieliśmy iść ciasnym szykiem, żeby przeżyć. Fullerton nie zareagował. Wciąż od chodził w lewo i był już ze czterysta metrów od nas. Do celu pozostało tylko sześćdziesiąt sekund, kiedy po prawej stronie maszyny nastąpił wybuch. Następnie pojawiła się kula ognia. W kabinie zrobiło się jasno, jak w dzień. O mało co nie zesrałem się ze strachu. Myślałem, że dostaliśmy, ale to była trzecia maszyna z naszego klucza. Rakieta trafiła w nasadę prawego skrzydła. Nie mieli żadnych szans. Wszyscy zginęli, a wśród nich mój starszy brat. On pilotował tę maszynę. - O rany, Duke, nie wiedziałem... - Callahan chciał przeprowadzić dochodzenie, ale nikt na górze nie miał ochoty na skandal. Oficjalne stanowisko stwierdzało, że w wyniku zmiany lokalizacji baterii rakiet przeciwlotniczych, Fullerton mógł się pomylić i zejść z kursu. Pięknie, co? Spieprzył sprawę tak samo, jak zrobił to dziś. Żal mi go i jego rodziny, ale nie można ciągle tak wszystkiego pieprzyć. Prędzej, czy później tak się musiało skończyć. Powinien był podciągnąć wcześniej... - Duke odchrząknął. - Pamiętaj o tym, Tuck. Wystarczy raz coś spieprzyć i możesz zginąć ty, albo ktoś inny. Jasne? - Jasne, pułkowniku. Będę pamiętać... ale... zjawiamy się tu w środku nocy. Mówią nam o jakimś supersystemie radarowym, który pomaga zestrzelić samoloty niewidzialne dla radaru. Dają nam trzy dni na zaplanowanie wszystkiego i przeszkolenie się na nieznanej maszynie, żeby polecieć do Rosji i zniwelować wzgórze pięćdziesiąt kilometrów na południe od Moskwy... Mogą nas zestrzelić już w momencie, kiedy wejdziemy w ich przestrzeń powietrzną. W jaki sposób, u diabła, miał bym nie popełnić błędu? Czuję się, jakbym już był w smudze cienia. Duke skinął głową ze zrozumieniem. - Rzeczywiście mogą nas przyskrzynić, jeżeli ten ich nowy system pracuje, jak mówią. Nie wiemy na pewno, czy mogą wykryć B-2, czy nie. To najnowocześniejszy samolot świata i jeżeli jest jakaś maszyna, która mogłaby wykonać to zadanie, to tylko ta. Pamiętaj, że po to właśnie szkolimy się, a my we dwójkę możemy zrobić to lepiej, niż ktokolwiek inny. Pieprzę fałszywą skromność. Chyba nie zapomniałeś, że to właśnie ja latałem z tobą przez ostatnie dwa lata i wiem, do czego jesteś zdolny. Gdybyś nie był jednym z najlepszych, nie byłoby cię tutaj... Latałem pod dowództwem Westcotta w Wietnamie. Niezależnie od tego, jakie misje nam powierzano, zawsze pozwalał pilotom podejmować decyzje. Jeżeli miałaby to być misja samobójcza, nie ma takiego generała w SAC, który rozkazałby nam lecieć. Duke przez chwilę zastanawiał się, czy rzeczywiście w to wierzy. - Gabinet Owalny, Biały Dom - John - powiedział prezydent. - Misja była wystarczająco trudna z dwiema maszynami, a teraz mówisz, że chcesz wysłać jedną? - Panie prezydencie, są pewne korzyści z wysłania tylko jednego bombowca. Przy pomocy kapitana Koziera moglibyśmy tego dokonać. Wiem o tym. - Tumer miał nadzieję, że emanowała od niego większa pewność siebie, niż rzeczywiście odczuwał. - Z danych, jakie dotąd udało nam się zebrać wynika - ciągnął dalej Tumer - że jeżeli B-2 miałby zostać wykryty, nastąpi to na odcinku pierwszych stu pięćdziesięciu kilometrów od granicy rosyjskiej przestrzeni powietrznej. Jeżeli zaczną się kłopoty, skorzystają z zaplanowanych dróg odwrotu. Tumer przyglądał się siedzącemu naprzeciw prezydentowi. Czy udało mu się go przekonać? - Poligon Groom Lakę Staffer rozmawiał z Kozierem - Przywieźliśmy was tu dlatego, że planowaliśmy zniszczenie ośrodka komputerowego, wysyłając dwa prototypowe B-2 do Rosji. Było to aktualne jeszcze siedem godzin temu, ale straciliśmy jeden B-2 i jeden F-16. Zderzyły się nad północnym rejonem poligonu. Piloci obu maszyn zginęli. Obie maszyny są zniszczone. Tyransky zaczynał się denerwować, domyślając się, o co chodzi. - Kapitanie - ciągnął dalej Staffer. - Mamy teraz tylko jednego B-2 i potrzebujemy pańskiej pomocy bardziej, niż kiedykolwiek. - Chcę polecieć - powiedział Kozier, spokojnie przechodząc od razu do rzeczy. - Mogę pomóc przy dolocie i odejściu. Staffer był zaskoczony. Właściwie sam o tym nie pomyślał, ale... - To niemożliwe - powiedział Westcott, odzywając się po raz pierwszy. - Rosyjski pilot w B-27 - Czemu nie? - zaoponował Staffer. - Przecież B-2 może zabrać trzeciego członka załogi. Zanim Tyransky zdążył powiedzieć cokolwiek, Kozier znowu zabrał głos stwierdzając, że to była jego własna decyzja, i że chciałby polecieć, - Powiedzcie mi, jeżeli będziecie czegoś potrzebować - powiedział Staffer i wyszedł z pokoju wraz z generałem. - Mówisz poważnie? - zapytał Westcott, gdy szli przeniknięci chłodem pustynnego wieczora do samochodu. - Śmiertelnie poważnie - powiedział Staffer. - O Boże, ale to Rusek... - Uciekinier. Prezydent udzielił mu azylu. Obserwowałem go i sprawdziłem dokładnie. Tyransky był, moim zdaniem, nadopiekuńczy, a teraz wygląda na to, że Kozier chce nam pomóc. Ostatecznie spodziewał się tego, zanim zwiał. Westcott był nadal sceptyczny. Duke patrzył na Koziera siedzącego po drugiej stronie stołu. Między nimi leżała szczegółowa mapa północnych Stanów Zjednoczonych, Morza Arktycznego z Grenlandią i Islandią, oraz zachodnich rejonów Rosji. Na niej rozłożono w różnych miejscach najnowsze zdjęcia satelitarne, obejmujące możliwe trasy dolotu do celu położonego w okolicach Moskwy. Duke poznał Koziera zaledwie pięć godzin wcześniej, ale zaczynał go już lubić. Odpowiadając na niekończące się pytania na temat rosyjskiej obrony powietrznej, Kozier był uprzejmy i konkretny. Czasami mówił po prostu, że nie wie. Duke usiadł wygodniej na krześle i spojrzał na duży, biało-czarny zegar wiszący nad drzwiami. Była 2.47 w nocy. Długo już nie wytrzymam, pomyślał. Tuż koło niego, po prawej stronie ustawiono komputer nawigacyjno-taktyczny. Wyglądał jak czarna skrzynka wielkości dwudziestocalowego telewizora. Strategiczne siły powietrzne opracowały ten komputer, żeby ułatwić pilotom planowanie misji. Mógł powiązać fotografie satelitarne, barwne mapy i legendy w jeden trójwymiarowy obraz, pozwalający pilotowi opracować kurs do celu i kurs powrotny. Duke i Westcott pracowali nad wyborem tras dolotu dla B-2. Kozier wskazywał miejsca, gdzie systemy obronne mogły być najsłabsze. - Generale Westcott, wojska obrony powietrznej dysponują radarami dozoru dalekiego i bliskiego zasięgu wysokiej mocy, rozmieszczonymi wzdłuż Uralu. Obejmują one tysiące kilometrów kwadratowych. Nalot od wschodu, oznaczający konieczność przekroczenia tego rejonu, byłby bardzo niebezpieczny. Na północ od Moskwy jest trochę luk i najlepiej będzie wykorzystać doliny i rzeki na wschód od Pietrozawodki - tu Kozier wskazał proponowany szlak palcem. - Wlecieć tu, przeciąć półwysep Kola. Tamte radary nie spisują się najlepiej nad wodą, a my w ciemności będziemy lecieć wzdłuż brzegów Morza Białego. Stamtąd zawsze będziemy mogli wykrywać luki w obronie, dopóki nie dotrzemy do rejonu wokół Moskwy. Tego pierścienia obrony obawiam się najbardziej. - Kozier spojrzał na Duke'a, wciąż trzymając palec na mapie w okolicach Moskwy. - Ramieńskoje leży na jego południowym skraju. Od cholery rakiet i artylerii - wtrącił się Westcott. - Nie podoba mi się pomysł przebijania się przez pierścień obrony wokół Moskwy od północy. Wciąż myślę, że lepiej byłoby przelecieć nad Uralem i podejść od południa. - Ma pan rację, generale. Obrona przeciwlotnicza między Moskwą, a Sankt Petersburgiem należy do najsilniejszych na świecie, ale są tam również systemy najstarsze, a jeżeli pański tajny raport o sytuacji w wojskach obrony powietrznej jest prawdziwy, panuje tam największy zamęt - upierał się przy swoim planie Rosjanin. - Muszę zgodzić się z kapitanem Kozierem - powiedział Duke. - Nalatując od południa marnujemy czas i paliwo. Musimy dolecieć, zrobić, co trzeba i zwiać tak szybko, jak to tylko możliwe. Jeżeli już dotrzemy do Moskwy i trafimy w cel, w powietrze wzbije się tyle gówna, że to, skąd zostało wystrzelone, nie będzie miało najmniejszego znaczenia. Tuck, ty będziesz nawigatorem. Co o tym myślisz? - Myślę, że im mniej czasu spędzimy w ich przestrzeni powietrznej, tym lepiej. Jak najszybszy dolot i odejście, jak mówiłeś. Wierzę też, że B-2 naprawdę jest niewidzialny. W coś muszę wierzyć, pomyślał. - Kapitanie - Westcott zwrócił się do Koziera. - Zainstalujemy terminal komputerowy przy pańskim fotelu w B-2. Ekran będzie podawać te same dane, co ekran taktyczny kapitana Stevensa. Rozmieszczenie wyrzutni rakiet, MiG-ów i baterii artylerii przeciwlotniczej wraz z częstotliwościami ich radarów kontrolnych. Wszystkie symbole na ekranie mogą być rosyjskie i angielskie. W porządku? - Tak jest, sir. - Kozier spojrzał na Staffera i Tyransky'ego, siedzących przy sąsiednim stoliku. - Twoje główne zadanie, to pomaganie kapitanowi Stevensowi. On musi wiedzieć, które radary są najgroźniejsze i jaką taktykę mogą zastosować MiG-i, żeby was przechwycić. Westcott zapytał następnie Duke'a, czy zgadza się na proponowany zestaw uzbrojenia. - Tak, sir. Sześć AGM-131C SRAM II z głowicami z metastabilnym helem w komorze uzbrojenia numer jeden. Osiem AGM-136S Tacit Rainbow oraz tuzin TALD, czyli maksimum tego, co się zmieści. Chcę też zabrać podwójny zapas flar i folii. Czy jest coś jeszcze z najnowszych cudów techniki, o czym nie wiemy? Westcott pokręcił głową. - Wyłożyliśmy już wszystkie karty na stół. Czy macie jakieś pytania? Jeżeli nie, to do roboty. Sprzęt obronny zainstalujemy tutaj, w Groom Lakę. Broń ofensywną przygotują i załadują w Minot, bezpośrednio przed startem. Teraz dobrze się wyśpijcie. Dziś wieczorem startujemy do Minot. Tyle właśnie czasu zajmie przygotowanie maszyny do misji. Docelowy termin startu godzina 20.00 za dwa dni. Gabinet Owalny, Biały Dom - Panie prezydencie, od czasu naszej wczorajszej wieczornej rozmowy dostałem poprawiony i uaktualniony plan ataku na to centrum komputerowe. Generał Westcott i jego ludzie pracowali przez całą noc, żeby go przygotować. - Tumer wręczył po jednej kopii prezydentowi i Brademu. Dawson miał już swój egzemplarz. - Uważamy, że pojedynczy B-2 może wykonać zadanie, sir - włączył się do rozmowy Dawson. - Jedyne wsparcie, jakie będzie potrzebne, to tankowiec KC-10 dla uzupełnienia paliwa tuż przed wejściem do rosyjskiej przestrzeni powietrznej i B-52 służący jako kamuflaż radarowy, aż do chwili, kiedy B-2 przekroczy rosyjską granicę. B-2 ma zasięg wystarczający, żeby dokonać przelotu, zniszczyć centrum komputerowe i dotrzeć do Turcji w ciągu trzech do czterech godzin. Uwaga prezydenta skoncentrowała się na pierwszej stronie planu misji. U góry napisano OPERACJA NOCNY ŁOWCA. - Drogi odwrotu oznaczono na czerwono - wyjaśniał Tumer. -Jeżeli Nocny Łowca zostanie wykryty przez ich system, może zawrócić do Norwegii. Dywizjon F-15 będzie w pogotowiu, żeby w razie potrzeby udzielić wsparcia. Prezydent nic nie mówił, tylko przyglądał się mapie, a Tumer ciągnął dalej. - Zgodnie z informacjami, jakie uzyskaliśmy od naszego człowieka na Kremlu, pilot będzie mógł wybrać kilka dróg ataku. Najsłabiej bronione rejony zaznaczono na niebiesko. Wybór zostanie uzależniony od zagęszczenia obrony i trasy podejścia, które kapitan Kozier uzna za najbezpieczniejszą. - Kapitan Kozier? Ten rosyjski uciekinier będzie naprowadzać przez radio B-2? - wtrącił się prezydent. To był trudny moment. Dawson odezwał się pierwszy. - Panie prezydencie, łączność z B-2 zostanie ograniczona do minimum - przerwał czekając na Tumera, żeby omówił sprawę Koziera. - Sir - zaczął Tumer, starając się zbagatelizować znaczenie tego, co właśnie miał powiedzieć. - Ten Rosjanin, kapitan Kozier... Uznaliśmy, że będzie to z korzyścią dla misji, jeżeli poleci on jako trzeci członek załogi i pomoże w nawigacji. - To dosyć karkołomny pomysł. Czy jesteście pewni? - Sir, on przecież pomagał opracować ten ich system. Świetnie zna rosyjską obronę powietrzną... Tu Tumer zwrócił się o pomoc do Brady'ego. - Tony... - Jest czysty, panie prezydencie. Został wielokrotnie sprawdzony - powiedział Brady. - Kozier może być naszym atutem. Korzystając z jego pomocy mamy większe szansę zaskoczenia. Generał Westcott i załoga B-2 uważają, że mogą to zrobić lecąc jedną maszyną, - Ile potrzeba czasu, żebyście byli w pełni gotowi? - Dwa dni, panie prezydencie. Potrzebujemy tylko pańskiej akceptacji - odparł Tumer, wstrzymując oddech. Prezydent milczał przez chwilę. - John, czy coś jeszcze? - odezwał się wreszcie. Tumer znowu odetchnął głęboko. - Najnowsze zdjęcia z KH-12 pokazują, że Rosjanie instalują nowe stanowiska rakiet i artylerii przeciwlotniczej. Ich liczba co najmniej podwoiła się - powiedział, wręczając zdjęcie prezydentowi. - Nowe stanowiska oznaczono białymi kółkami i widać wyraźnie, że grupują się wokół ośrodka komputerowego. Starają się zamaskować je siatkami, ale nie nadążają. Rozbudowa następuje zbyt szybko. - To, co mówisz może świadczyć, że oni coś wiedzą. - Mało prawdopodobne, sir - wtrącił się Dawson. - Uważam, że jeżeli już sprawdzili, iż ich system działa, przynajmniej w odniesieniu do naszych myśliwców stealth, staje się on ważniejszy, niż dotychczas. To jest naturalne zachowanie. - To również znaczy, że im dłużej czekamy, tym trudniej będzie wykonać zadanie - zauważył Tumer. To był oczywiście najważniejszy aspekt sprawy, który należało uzmysłowić prezydentowi. Prezydent westchnął. - Panowie, piłka jest po waszej stronie kortu. Chciałbym stanąć przed Amerykanami i powiedzieć im, że będziemy podpisywać traktat bez żadnych zastrzeżeń. Jeżeli wam się uda, przypuszczam, że Rosjanie bardzo będą chcieli podpisać ten traktat. Lepiej byłoby, panowie, żeby się wam udało. Poligon Groom Lakę Szli do hangaru, w którym ukryto B-2. Kapitan Grigori Kozier, rosyjski uciekinier i pułkownik Duke James, as lotnictwa Stanów Zjednoczonych. Co za para! - pomyślał Duke. Nie czuł się zbyt pewnie w towarzystwie Rosjanina. Przeczytał akta tego człowieka i ciągle o nim myślał. Ostatecznie był oficerem i pilotem, kimś zaufanym, komu powierzano ważne sekrety. Odwrócił się jednak od swej przeszłości i chciał pomóc dawnym nieprzyjaciołom w wypełnieniu misji, mającej na celu zniszczenie tajnego programu: misji, która na zawsze mogła zmienić stosunki amerykańskorosyjskie. Bez ulepszonego radaru sterowanego superkomputerem Rosja zostanie przyparta do muru, a ktoś przyparty do muru może naprawdę się zmienić... Żałował, że nie zna tego człowieka lepiej. Kozier ze swej strony rozumiał, że pułkownik robi wszystko, żeby czuł się pewnie w jego towarzystwie. Amerykanin miał wciąż zastrzeżenia wobec pomysłu zabrania go na wyprawę. Kozier wcale nie miał mu tego za złe. Znali się zaledwie dwadzieścia cztery godziny. Będzie musiał pozwolić pułkownikowi, żeby sam spokojnie przetrawił to w sobie. Przecież nie mógł wymusić na nim, żeby go natychmiast zaakceptował. - Latałeś na MiG-ach-29? - Tak, a przedtem na MiG-ach-23. - Dlaczego zwiałeś? - Nie było czasu na czcze gadanie. W rzeczywistości przekazano mu już wcześniej, co Kozier mówił na temat swoich motywów, ale chciał też usłyszeć to bezpośrednio od niego. Kozier odwrócił się i zatrzymał. Zaczekał, aż Duke zrobi to samo. Kiedy stanęli przed sobą twarzą w twarz, Kozier zaczął mówić, - Uciekłem z powodów osobistych, ale także i innych. Wolność nie jest pustym słowem dla mnie i dla moich rodaków. Pan jest gotów umrzeć za wolność. Ja także... Czy ma pan rodzinę, pułkowniku? - Tak. - Ja zostawiłem córeczkę w Moskwie. Nie widziałem jej od dwóch miesięcy i nie wiem, czy ją jeszcze kiedykolwiek zobaczę. Żeby to się mogło stać, mój kraj musi się zmienić. Nigdy się jednak tak nie stanie, jeżeli ci na szczycie będą się czuć silni. To jest ostatnia nadzieja wierchuszki. Zniszczenie systemu jest naszą ostatnią nadzieją... więcej, ostatnią nadzieją mojej córki... Jeżeli chodzi o tę misję, rozumiem swoją sytuację, pułkowniku. Pan tu dowodzi. Ja tylko będę się starać pomóc panu i kapitanowi Stevensowi. Drzwi hangaru były nieco uchylone. Promień słońca wpadający przez szparę rozjaśniał nieco mrok panujący wewnątrz. Personel naziemny pracował przy bombowcu, przygotowując go do misji. Dwa pomarańczowo-czerwone węże trzydziestocentymetrowej średnicy podłączono od spodu do maszyny. Pompowały chłodne powietrze do wnętrza. Drzwi komór uzbrojenia były otwarte i Duke mógł dostrzec niewyraźne zarysy rewolwerowych wyrzutników bomb, w tej chwili pustych. Wszyscy wydawali się spieszyć. Duke widział tylko zarysy górnej części kadłuba B-2. Jego szary kolor zlewał się z mrokiem panującym w hangarze. - Kapitanie, jeżeli istnieje na świecie samolot bojowy, który jest w stanie wykonać tę misję, to tylko ta maszyna. Moi przełożeni znają pana lepiej niż ja i uważają, iż pański udział może przyczynić się do tego, że nam się uda i wrócimy żywi. Chcę tylko powiedzieć, że tam, w górze, stanowimy zespół. Nie mogę mieć żadnych wątpliwości co do lojalności jednego z członków załogi. Spodziewam się, że jak wejdziemy w rosyjską przestrzeń powietrzną, rozpęta się piekło. Duke nie odrywał oczu od maszyny. - Pułkowniku, ja też będę szczery. Wiem, że pan niechętnie widzi mnie na pokładzie swojego samolotu. Na pańskim miejscu czułbym to samo. Chciałbym tylko powiedzieć, że nie zdradzę ani pana, ani pańskiego kraju. Poza tym... obawiam się, że będzie pan po prostu musiał ufać mojemu słowu. Kozier mówił zdecydowanym tonem, a mówiąc patrzył prosto w twarz Duke'owi. - Rozumiem, kapitanie Kozier. Centrum Badawcze Ramieńskoje Komputer rozświetlił kolorowymi błyskami ekran rozmiarów wielkiej tablicy reklamowej, rozsiewając blaski po całym centrum dowodzenia. Pułkownik Bielikow i generał Jefimow patrzyli na ekran z otoczonego grubymi szybami gabinetu dowódcy, wzniesionego ponad poziom głównej sali. - Podłączyliśmy dzisiaj cztery stanowiska rakiet przeciwlotniczych - powiedział Bielikow. - Razem jedenaście w ciągu ostatnich pięciu dni. W tym tempie skończymy trzy dni przed terminem. Wyraz twarzy generała Jefimowa nie zmienił się. - CIA dokładnie obserwuje wasze osiągnięcia. KH-12 nie zmienił orbity i fotografuje rejon centrum komputerowego przy każdym przelocie. - Jutro przeprowadzę inspekcję eskadry MiG-ów-29 naszej bazy - ciągnął dalej Bielikow, ignorując uwagę Jefimowa. -Jeżeli tam wszystko okaże się w porządku, za tydzień całość systemów obronnych będzie w gotowości bojowej. - Spodziewacie się kłopotów, pułkowniku? - Panie generale, nie muszę spodziewać się kłopotów, żeby być gotów do stawienia im czoła. Poligon Croom Lakę - Postarajcie się trochę odpocząć w Minot. Będziecie mieli tylko dwadzieścia cztery godziny - powiedział generał Westcott do Duke'a. - Tam dowodzi generał Preston. Moskwa jest jego głównym celem, jeżeli SAC będzie się kiedykolwiek wybierać w tamte strony. Jeśli macie jeszcze jakieś pytania, on wam odpowie. Duke skinął głową, nie odrywając oczu od B-2. - Wasze wyposażenie na wypadek zestrzelenia będzie obejmować mapy rosyjskiego terytorium - ciągnął dalej Westcott - dwa tysiące dolarów - są tam chętniej widziane niż ruble - i instrukcje w pięciu językach. Z wyjątkiem Koziera będziecie mieli pistolety Makarcw 9 mm I jeszcze jedno. Trzeci Makarcw przyklejony jest taśmą do fotela obok twojej lewej nogi. Łatwo po niego sięgnąć w razie potrzeby. - Rozumiem, generale, ale nie przypuszczam... - Nieważne, co myślisz. Jeżeli mylimy się co do tego faceta, nie wahaj się i rozwal mu łeb. Uważaj na niego przez cały czas. Rozumiesz? Duke skinął głową. Chciał już skończyć tę rozmowę z Westcottem, która rozbudziła tylko wcześniejsze wątpliwości. Przy wejściu do hangaru pojawił się Tucker. Kozier szedł tuż za nim wraz ze Stafferem. - Już czas, Duke. Powodzenia. Westcott zasalutował, a potem uścisnął dłoń Duke'owi. 17 Infiltracja Baza lotnicza Minot, Północna Dakota Ciężkie chmury wisiały w nocnym powietrzu, gdy Duke James kołował swym B-2 w kierunku pasa startowego. Jasne światła odległego miasta rozświetlały obłoki i rzucały srebrzyste błyski na B-52H kołujący przed nimi nieco z lewej strony. Duke przyglądał się ciemnej sylwetce długiej, potężnej maszyny, która miała służyć im za osłonę. Za oknami kabiny zaczynały wirować pierwsze płatki śniegu. Duke poczuł ulgę, gdy zasiadł za sterami wielkiego B-2. Nareszcie skończyło się oczekiwanie. Sześćset godzin, jakie spędził w symulatorze stanowiły doskonałe przygotowanie do misji. Lot z Groom Lakę odbył się bez przeszkód i Duke pewny już był swoich umiejętności pilotowania maszyny. Gdy wczoraj wieczorem o godzinie 22.53 wylądowali w Minot, Duke, Tucker i Kozier pojechali natychmiast na spotkanie z generałem Prestonem, a B-2 ukryto w hangarze w celu dokonania ostatnich przygotowań. O godzinie 13.00 nadszedł sygnał z Waszyngtonu. Operacja NOCNY ŁOWCA uzyskała aprobatę. Od tej chwili przez następne pięć godzin Duke był w ciągłym napięciu. Teraz, poprawiając się w swoim fotelu wyobrażał sobie, co działo się w kabinie B-52, gdy maszyna wznosiła się ku niebu. Nie pilotował B-52 od dziewięciu lat, a jednak pamiętał każdy krok procedury przedstartowej, jak gdyby było to dopiero wczoraj i właśnie w tej chwili przyszło mu do głowy, że może oto ostatni raz ogląda Amerykę. Żaden z bombowców SAC nie próbował dotąd przeniknąć do rosyjskiej przestrzeni powietrznej. Żadne planowanie, ani szkolenie nie mogło go w pełni przygotować do takiego zadania. Jeżeli on i jego załoga mają przeżyć, będzie potrzeba odwagi, umiejętności i wiele, wiele szczęścia. - B-2... zezwalam na kołowanie - odezwała się wieża kontrolna, przywołując Duke'a do rzeczywistości. - Zrozumiałem. Duke pchnął dźwignie ciągu nieco do przodu i podobny do nietoperza bombowiec obrócił się powoli, zajmując na pasie startowym miejsce zwolnione przez B-52. - Gotów, Tuck? - Gotów. - Kozier? - Gotów, panie pułkowniku. - B-2, utrzymywać ten sam kurs do wysokości siedmiuset metrów, potem zwrot w lewo na kurs zero-dwa-dziewięć. Wiatr zero-dwa-pięć z kierunku jeden-cztery. - Zrozumiałem. B-2 startuje. Duke zwolnił przycisk na drążku sterowym i przesunął do przodu dźwignie ciągu. Białe i niebieskie światła pasa startowego zaczęły przelatywać coraz szybciej koło nich. Duke skoncentrował się, żeby utrzymać maszynę na linii startowej pasa i nie zbliżyć się do świateł bocznych. Kiedy ciężki B-2 osiągnął prędkość trzystu dziesięciu kilometrów na godzinę, Duke ściągnął na siebie drążek sterowy, unosząc nos maszyny o osiem stopni. Przednie koło oderwało się od pasa na ułamek sekundy przed podwoziem głównym. Prędkość rosła. Przekroczyła już trzysta siedemdziesiąt kilometrów na godzinę. - Wciągnąć podwozie. - Wciągnąć podwozie - powtórzył Tucker, przerzucając lewą ręką przełącznik. W kabinie rozległ się jęk chowających podwozie silników. - Spoilery? - Trzydzieści procent. - Klapy? - Schowane. Duke obserwował pnący się do góry wysokościomierz po lewej stronie HUD. Według prognozy pogody powinni wyjść z chmur na wysokości tysiąca stu metrów i napotkać czyste niebo na trasie przez Manitobę do jeziora Winnipeg. Stamtąd, wzdłuż rzeki Hayes, mieli wyjść nad Zatokę Hudsona. Z B-52 i KC-10 spotkają się dopiero nad Ziemią Baffina, około pierwszej w nocy. B-2 wyszedł ponad chmury na wysokości tysiąca dwustu trzydziestu metrów. Rozbłysły gwiazdy. Widoczność zdawała się nieograniczona. Duke ściągnął na siebie lekko drążek sterowy, unosząc nos maszyny o dwa stopnie, i przesunął dźwignie ciągu o centymetr do przodu, żeby zwiększyć tempo wznoszenia się do pięciuset metrów na minutę. - Tucker, przetestuj awionikę. Kozier, możesz się odprężyć. W za sięgu rosyjskich radarów będziemy dopiero za kilka godzin. S-52H Kryształ, 40 kilometrów na północ od Winnipeg Z prawego fotela w kabinie pilotów B-52 generał Preston odpowiedział na zapytanie o pozycję z wieży kontrolnej w Winnipeg. - Zrozumiałem, kontrola Winnipeg. Kurs zero-trzy-cztery na pułapie przelotowym trzy-dwa-zero. Utrzymujemy kurs i wysokość bez zmian podczas przebywania w waszym rejonie. - Kontrola Winnipeg zrozumiała - zabrzmiało chłodne, oficjalne potwierdzenie. Preston odpiął maskę tlenową z twarzy. - Cholera, Kanadyjczycy strasznie się denerwują, jeżeli wcześniej nie zgłosimy planu lotów - powiedział. Jego pilot, major Bobby Marun tylko się uśmiechnął. Preston rzucił okiem na instrumenty, które wskazywały, że pozostało im jeszcze niecałe trzy godziny do spotkania z tankowcem KC-10. B-2 Nocny Łowca, południowe wybrzeża Ziemi Baffina Z wysokości dziesięciu tysięcy metrów Duke bez trudu mógł rozróżnić kontury lądu poniżej. Księżyc blisko pełni rzucał dość blasku, żeby rozświetlić mroki nocy i pozwalał rozróżnić doliny oraz wzgórza na pokrytym śniegiem terenie poniżej. Daleko po lewej stronie widniała prawie owalna Wyspa Księcia Karola. Otaczał ją ciemny lód zatoki Foxe. Ten widok potwierdzał, że znajdowali się na kursie w miejscu, gdzie powinni być dwie godziny i trzydzieści siedem minut po starcie. Duke ufał komputerowi nawigacyjnemu, ale przyjemnie było móc od czasu do czasu sprawdzić jego działanie. - Wymiennik ciepła numerów dwa i trzy trochę się przegrzewa - zameldował Tucker, wskazując na elektroniczny wskaźnik na tablicy. - W porównaniu z jeden i cztery wskazuje prawie o dwadzieścia stopni więcej. - Uważaj na niego. Może to się wyrówna, kiedy zwiększymy obroty i zejdziemy niżej. Dobrze. Teraz postaramy się dogonić naszych przy jaciół. W ciągu dwudziestu sekund B-2 zwiększył prędkość do ośmiuset trzydziestu kilometrów na godzinę, szybko zmniejszając dystans dzielący ich od B-52 Kryształ. Niszczyciel "Sowriemiennyj", Morze Baffina Kapitan Nazarow stał w centrum dowodzenia niszczyciela o wyporności sześciu tysięcy pięciuset ton i obserwował działania załogi. Przenikliwe zimno już mu nie dokuczało. Pięciomiesięczny pobyt w morzu i codzienne wystawianie się na podmuchy północnego wiatru zahartowały go. Młody kapitan wiedział, że służba poza kręgiem polarnym była konieczna, żeby przyśpieszyć karierę w marynarce. Płynąc z prędkością dwunastu węzłów wzdłuż zachodnich wybrzeży Grenlandii "Sowriemiennyj" pruł czarną, lodowatą wodę. Jego po dwójne, automatyczne turbiny parowe pracowały prawie w zupełnej ciszy. "Sowriemiennyj", szybki, mocno uzbrojony niszczyciel był nafaszerowany najnowszym sprzętem podsłuchowym i obserwacyjnym dalekiego zasięgu. Zadaniem kapitana Nazarowa i jego załogi było zbieranie informacji na temat ruchów amerykańskich i brytyjskich okrętów nawodnych, podwodnych, oraz samolotów, - Jaka sytuacja, poruczniku? - zapytał Nazarow. - Nic nowego, panie kapitanie - powiedział porucznik, nie odrywając oczu od ekranu radarowego przed sobą. - Wciąż widzimy tego amerykańskiego P-3 na kursie zachodnim, sześćset kilometrów na południe od nas. Poza tym żadnej aktywności morskiej, ani powietrznej. Nazarow zrobił kilka kroków do przodu i zajrzał przez ramię zdenerwowanego porucznika. Bez wątpienia Amerykanie ich szukali. Ucieczka pełną parą na północ zmyliła czujność nieprzyjaciela. Szukali ich w zupełnie innym miejscu. - Widzę nowy obiekt, panie kapitanie - powiedział porucznik z wahaniem. - Idzie kursem zero-siedem-dwa. Prędkość sześćset osiemdziesiąt pięć kilometrów na godzinę, wysokość dziesięć tysięcy. - Możecie go zidentyfikować? - Będę potrzebować nieco więcej czasu. Jest prawie na skraju na szego zasięgu - porucznik przerwał na chwilę. - Idzie wolniej, niż samolot pasażerski... B-52H Kryształ Generał Preston przenosił wzrok z punktu oznaczającego tankowiec KC-10 na ekranie radarowym na czerwone, migające światło na końcu węża tankującego, zaledwie siedem metrów przed maszyną. Odległościomierz z wolna odliczał dystans między maszynami, w miarę jak zbliżały się do siebie. Pomyłka w sytuacji, kiedy samoloty leciały w tak małej odległości mogła oznaczać tragedię. Kiedy B-52 podłączy się do cysterny, pobierze dziesięć ton paliwa, w ciągu ośmiu do dziesięciu minut uzupełniając zapas na lot do granicy. - Dziesięć... osiem... pięć... dwa... kontakt - odliczał major Bobby Martin. - Cholera, można to robić tysiąc razy i za każdym razem jest inaczej. B-2 Nocny Łowca - Tak, widzę - powiedział Duke. Z południowego wschodu docierał do nich słaby sygnał radarowy w paśmie D/E. Tucker i Duke obserwowali słaby, czerwony promień rosyjskiego radaru dalekiego zasięgu, pojawiający się i znikający na ekranie HUD. Analizator AN/TSM-17 wyprodukowany przez Texas Instruments oraz superszybki komputer IBM natychmiast zidentyfikowały układ anteny jako pasmo D - 23 cm i pasmo E - 18 cm. Tucker odwrócił się do komputera po lewej stronie. - Mam potwierdzenie. To antena morska Top Sail. Radar poszukiwawczy. Prawdopodobnie to ten niszczyciel, który chciał oszukać wywiad marynarki gdzieś koło Grenlandii. Mówili, że będzie jakieś sto sześćdziesiąt kilometrów na południe stąd. - Kozier, masz coś do dodania? - Nie, pułkowniku. To radar marynarki. Nie znam go bliżej. Duke miał nadzieję, że radar Top Sail, działający w paśmie D/E, nie stanowił dla nich większego zagrożenia. Docierające do nich impulsy albo ześlizgną się po obłych kształtach maszyny i zostaną rozproszone, albo pochłonięte. - Przygotuj meldunek, Tuck, i wyślij go do Kryształu. Przez następne trzysta kilometrów nie powinni zarejestrować nas nawet w formie rozmazanej plamy. B-52H Kryształ Odbiornik VHF przyjął skompresowany meldunek z B-2. - Cholera, już nas szukają? - zapytał Preston. - Czujniki B-2 odbierają rosyjski radar morski dalekiego zasięgu. Za kilka minut będziemy na tyle blisko, iż zorientują się, że tu są dwa samoloty. - Preston miał na myśli B-52 i tankowiec KC-10. Rosjanie nie powinni dostrzec B-2 na swoim radarze. Przynajmniej w teorii... - W jaki sposób nas śledzą, sir? - zapytał major Martin. - Radarem okrętowym z odległości prawie pięciuset kilometrów. Martin przyglądał się instrumentom. Stare czujniki radarowe B-52 nie sygnalizowały żadnego zagrożenia. Preston jeszcze raz spojrzał na meldunek od B-2. - Kiedy skończymy tankowanie? - Za minutę. Zbiorniki lewego skrzydła są już pełne. - Dobrze. Po zakończeniu wejdź pod tankowiec tak blisko, jak to będzie możliwe. Jeżeli zostaniemy pod spodem, może to wprowadzi ich w błąd. Według najnowszych danych wywiadu SAC, radar pracujący w paś mie D/E nie był wystarczająco precyzyjny, by odróżnić obiekty oddalone od siebie o mniej niż dziesięć metrów. - Trzeba przekonać Ruskich, że to jeden samolot - dodał Preston. Musimy trzymać się blisko... "Sowriemiennyj", Morze Baffina Nazarow patrzył na porucznika pochylonego nad klawiaturą komputera i wprowadzającego nowe instrukcje dla radaru. - Potrzebuję potwierdzenia, jaka to maszyna - zażądał. - Nie jestem w stanie tego ustalić. Jest duży... może 747, albo DC-10, albo nawet dwa duże samoloty lecące w ciasnej formacji. Nie jestem pewien. To bardzo trudne... - Dwa samoloty? - dopytywał się Nazarow. - Wydaje się, że cel czasami rozpada się na dwie części, a potem znowu się łączy. Nazarow jakoś nie mógł w to uwierzyć. Amerykańskie samoloty pasażerskie nigdy nie pojawiały się w tym rejonie. Gdyby leciały o pięć set kilometrów na południe od nich, mógłby to zrozumieć. Patrzył na cel znajdujący się teraz w górnej części ekranu. Przesuwał się w jednostajnym tempie na wschód. Za dziesięć minut będzie nie więcej niż siedemdziesiąt kilometrów na północ od nich. Wtedy nadejdzie najwłaściwszy moment na przeprowadzenie identyfikacji. B-2 Nocny Łowca Duke usłyszał w słuchawkach podwójny trzask. Generał Preston dwukrotnie wdusił przycisk mikrofonu, potwierdzając odbiór meldunku. Chwilę później Duke zauważył, że ciemna sylwetka B-52 odsuwa się od tankowca i znika pod jego spodem Sprawdził prędkość. Wynosiła sześćset osiemdziesiąt kilometrów na godzinę. B-2 był dwieście metrów za tankowcem. - W porządku, Tucker. Teraz nasza kolej. Trzymając drążek sterowy czubkami palców, Duke naprowadził sondę paliwową na przewód tankujący. Tucker przerzucił przełącznik. Na pół opróżnione zbiorniki Nocnego Łowcy zaczęły się napełniać. Komputery B-2 automatycznie kierowały napływające paliwo do różnych zbiorników pilnując, by środek ciężkości bombowca przez cały czas był idealnie zrównoważony. Baza SAC w Offutt, Omaha, Nebraska Nieliczne światła, które płonęły w oknach trzeciego piętra ceglanego budynku bynajmniej nie świadczyły o tym, co działo się w centrum dowodzenia SAC. Poniżej powierzchni ziemi budynek był nieco większy, niż jego konstrukcja nadziemna. Pod warstwą dziewięciu metrów ziemi i skał kilka podziemnych pięter budynku zajmowało powierzchnię ponad dwunastu tysięcy metrów kwadratowych. Grube na prawie metr sufity i ściany wykonane były z elementów żelbetowych przedzielonych war stwą stali grubą na trzydzieści centymetrów. Przekrój sklepienia wahał się pomiędzy sześćdziesięcioma, a stu dwudziestoma centymetrami i był tak zaprojektowany, by wytrzymać bezpośrednie trafienie dwudziestokilotonowej głowicy nuklearnej. Tu mieściło się centrum dowodzenia strategicznych sił powietrznych. Cztery główne ekrany podawały stan i rozmieszczenie jednostek SAC na całym świecie, oraz ruchy samolotów ewentualnego wroga. Dziś wieczorem w centrum dowodzenia było stosunkowo spokojnie. Operatorzy siedzieli przy swych stanowiskach i obserwowali wielkie ekrany na przeciwległej ścianie. Ekran środkowy pokazywał Grenlandię i Islandię z zaznaczonym północnym kołem podbiegunowym u dołu ekranu. Minęła właśnie północ. Generał Lamar Westcott obserwował trzy małe, jasnozielone trójkąciki, które zlały się w dwa i zmierzały w kierunku zachodniego wybrzeża Grenlandii. Ich wysokość, prędkość i kurs podane były w górnym, prawym rogu ekranu. W każdym momencie podczas lotu B-2, generał Westcott mógł skontaktować się z pułkownikiem Jamesem, co umożliwiał mu strategiczny, ściśle tajny system łączności Milstar. Wykorzystywał on osiemnaście satelitów Navstar na orbicie geostacjonarnej, które mogły natychmiast przekazywać konieczne dane pilotom B-2 przy wykorzystaniu szybkiego komputera. Korzystając z tego systemu Duke i jego załoga mogli znaleźć dowolny cel w dowolnym czasie nawet w najgorszą pogodę, bez włączania aktywnego radaru na pokładzie B-2, ani żadnego innego elektronicznego sprzętu. W związku z tym było mniej prawdopodobne, że rosyjskie środki kontroli ruchu powietrznego wyśledzą B-2 na podstawie emitowanych przez niego impulsów elektro magnetycznych. Jedynym sygnałem, jaki w tej chwili wysyłał bombowiec była stała transmisja EHF na częstotliwości 300.000 MHz, trwająca jednorazowo jedną setną sekundy, która pozwalała SAC na zlokalizowanie maszyny. - Co, u diabła, się dzieje? - zastanawiał się głośno Westcott. Dwa zielone sygnały na ekranie znajdowały się bezpośrednio jeden za drugim. Spojrzał na dane dotyczące lotu i stwierdził, że tankowiec ĄŁ-10 i 6-52 leciały z tą samą prędkością i na tej samej wysokości. Włączył mikrofon na biurku. - Majorze Allen, proszę o raport sytuacyjny. Czy jest coś niezwykłego w waszym rejonie? - Obserwacja satelitarna wskazuje obecność rosyjskiego niszczyciela "Sowriemiennyj" sto kilometrów na południe. - Tego okrętu wcale nie powinno tam być. Powinien był odejść na południe. Jak daleko przesunął się od ostatniego przelotu satelity? - Westcott nie odrywał oczu od ekranu. - Dlaczego nikt mnie nie zawiadomił? Major Allen wystukał na klawiaturze komputera szereg instrukcji i na ekranie pojawiła się mapa Morza Barfina z Ziemią Baffina na zachodzie i Grenlandią na wschodzie. Cienka, czerwona linia ciągnęła się wzdłuż wybrzeża Grenlandii, pokazując ostatni kurs niszczyciela "Sowriemiennyj". - Przesunął się o siedemdziesiąt mil morskich na północ, sir. - Na północ? Jak dawno nadeszły te dane? - Kilka minut temu. Generał odetchnął głęboko. Plan przewidywał, że tylko jeden samolot rozpoznawalny dla radaru opuści przestrzeń powietrzną Grenlandii. Jeżeli Rosjanie zarejestrują dwie maszyny lecące w kierunku Grenlandii, a tylko jedną wracającą, może ich to zaciekawić. B-2 Nocny Łowca Duke obserwował zieloną lampkę sygnalizatora tankowania w dolnym, prawym rogu tablicy przyrządów. Wreszcie lampka zgasła. Oznaczało to, że ich maszyna nie była już połączona z tankowcem. Sprawdził przyrządy. Wszystko w najlepszym porządku. Delikatnie zmniejszył ciąg silników tak, żeby zredukować prędkość o około pięć kilometrów na godzinę. B-2 oddalał się powoli od wielkiego tankowca i stracił trzydzieści metrów wysokości, zanim Duke powstrzymał opadanie. - Wejdziemy nad Grenlandię za pięć minut, sir - zameldował Tucker. - Nie wiesz, kiedy stracimy kontakt z tym morskim radarem? Tucker wystukał coś na klawiaturze komputera. - Wychodzi mi, że za niecałe dwanaście minut. Jak wejdziemy nad ląd, nie będą mogli nic zobaczyć ze względu na łańcuch górski, ciągnący się wzdłuż wybrzeża. Impulsy radarowe zostaną rozproszone na górskich szczytach. - Czy coś wskazuje na to, że nas odkryli? - Nie. Jak przypuszczaliśmy ich uwaga była skupiona na tankowcu i B-52. - Tuck, powiadom SAC, że potrzebuję potwierdzenia, zanim będę mógł kontynuować misję. Muszę wiedzieć, ile samolotów lecących w kierunku Grenlandii wykrył ten okręt. "Sowriemiennyj" na kursie północno-zachodnim Porucznik nawet nie ważył się mrugnąć. Nowy obraz na ekranie był podłużny i niezwykły. Jednakże jego uwaga nie była skoncentrowana na jasnym punkcie. Gdy cel zbliżył się na najmniejszą odległość od okrętu, zauważył niewielki, miękki, rozmazany ślad tuż za wyraźnym, jasnym punktem na ekranie radaru. - Wyjdzie poza zasięg za dziesięć minut, poruczniku. Potrzebuję identyfikacji natychmiast. - W głosie kapitana brzmiały niecierpliwość i zaniepokojenie. - Nigdy nic podobnego jeszcze nie widziałem - powiedział porucznik, wskazując sygnał pojawiający się tuż za jasnoniebieskim punktem na ekranie. - Oczywiście, że nigdy nie widzieliście nic takiego, ponieważ tam nic nie ma. To interferencja magnetyczna. Waszym zadaniem jest rozpoznać, co to za samolot leci na północ. Nie interesują mnie duchy na ekranie. Czy jest coś na kanałach łączności? - zapytał kapitan, zwracając się do oficera prowadzącego nasłuch radiowy. - Nic, panie kapitanie. Nie odebrałem ani jednej transmisji. Kapitan odwrócił się ponownie do ekranu radaru. - No, poruczniku, czekam. To była pierwsza tura służby młodego porucznika. W ciągu ostatnich kilku miesięcy wszystkie samoloty, jakie wykrył można było łatwo zidentyfikować. Jeszcze raz spróbował zmusić komputer do identyfikacji. Bez skutku. - Wciąż czekam, poruczniku. - To jest amerykański... C-5... Ich największy samolot transportowy. - Zdjęty paniką porucznik udzielił odpowiedzi, w którą sam nie wierzył. - Wiem, jak wygląda C-5. To bzdura... - Panie kapitanie... normalnie Amerykanie nie działają w tym sektorze. Wydaje mi się, że to wyjaśnia ten niezwykły kształt na ekranie i dlatego wydaje się taki duży. - Młody oficer wstrzymał oddech w nadziei, że kapitan mu uwierzy. Kapitan stał spokojnie i milczał przez kilka sekund, które młodemu porucznikowi wydawały się godzinami. - Kurs dwa-pięć-zero. Zawiadomić dowództwo, że śledzimy amerykański C-5, który wejdzie w przestrzeń powietrzną Grenlandii za siedem minut W kilka chwil później depesza została wprowadzona do komputera, gdzie została zakodowana i nagrana na 3,5 calowej dyskietce firmy Kodak. Dwumetrowej średnicy antena talerzowa okrętu podniosła się, mierząc w punkt wzniesiony osiemdziesiąt stopni nad horyzontem. Oficer łączności czekał, aż satelita SIGINT wyjdzie na pozycję. Sześćset kilometrów nad ziemią, na orbicie kołowej nachylonej pod kątem 79,3 do równika w przestrzeni międzyplanetarnej mknął z prędkością 28.800 kilometrów na godzinę cylindryczny satelita Kosmos 1836 o masie dwudziestu dziewięciu ton. Amerykanie nadali mu nazwę Proton H. Był wyniesiony w przestrzeń kosmiczną dziewięć miesięcy wcześniej przez mniejszą wersję rakiety A-2 Sojuz. Satelita miał usprawnić zbieranie materiału wywiadowczego, podsłuchując transmisje radarowe i telekomunikacyjne. Po naciśnięciu guzika meldunek z okrętu został wysłany do satelity. Poruszający się z prędkością światła meldunek transmitowany na częstotliwościach UHF, dotarł do satelity, skąd został przekazany dalej do stacji łączności satelitarnej Yiksjofjell. Stacja łączności satelitarnej, Yiksjofjell, Rosja Ukryte pod kopułami na szczycie dwudziestopięciometrowej wieży tkwiły nieruchomo dwie skomplikowane anteny UHF skierowane w przeciwne strony. Sygnał z niszczyciela "Sowriemiennyj" został zarejestrowany, odkodowany i wprowadzony do komputera, a następnie przesłany kablem do dowództwa marynarki w Moskwie. Punkt nasłuchowy ABN, Rejkiawik, Islandia Trzysta dwadzieścia kilometrów na wschód i pięćset kilometrów wyżej, niż rosyjski Proton II, amerykański KH-11 obrócił swoją siedemnastometrową antenę o dwa stopnie, żeby naprowadzić ją na satelitę z serii Kosmos. Szybki sygnał elektroniczny wysłany z niszczyciela "Sowriemiennyj" nie został całkowicie wchłonięty przez antenę Protona U i rozszczepił się, jak promień światła odbijający się w brylancie. KH-11 z łatwością odebrał sygnał i wprowadził go do pamięci komputera. Dwanaście sekund później został przesłany do naziemnej stacji nasłuchowej w Rejkiawiku. Starszy sierżant Robby Neuman usłyszał wysoki sygnał wydobywający się z konsoli komputera, ale nie podniósł wzroku. Rozluźniał właśnie sznurowadła wysokich, filcowych butów. - Coś idzie do ciebie Robby - powiedział drugi dyżurny. - Tak, słyszę, słyszę - mruknął Neuman pod nosem. Podniósł głowę akurat we właściwym momencie, żeby zobaczyć sygnał PRIORYTET migający w górnej części ekranu. KH-11 coś przechwycił. Komputer stacji nasłuchowej NĘĆ 15GX-2200 zaczął sortować otrzymane informacje. Cztery mikroprocesory przetransformowały informacje napływające z KH-11 na kod, którym komputer mógł się posługiwać. Jeżeli zastosowany kod był znany, meldunek mógł być odszyfrowany już na stacji, jeżeli nie, był przesyłany do centrum komputerowego ABN w Fort Meade w stanie Maryland. Neuman czekał, żeby sprawdzić, czy jego komputer znał kod i mógł odczytać transmisję. Przyciągnął do siebie krzesło nogą. Tylne, lewe kółko fotela wydawało przenikliwy pisk. - Mamy coś ważnego, sir - powiedział Neuman do porucznika. Porucznik Philip "Woody" Woodward nic nie odpowiedział. Jako oficer dyżurny oglądał wszystkie odebrane transmisje, zanim je przekazano dalej. - Z KH-11, sir. To zwróciło wreszcie uwagę porucznika. - Transmisja z niszczyciela "Sowriemiennyj". Śledzą nieznany samolot. Uważają, że to C-5, sir, - Chcę to zobaczyć. Porucznik przebiegł wzrokiem meldunek. - Czy mamy informacje o planowanych przelotach cywilnych i wojskowych w tym rejonie? Neuman szukał informacji w komputerze. - Nie, sir. Porucznik Woodward jeszcze przez minutę badał dokument, odwrócił się wraz z krzesłem do konsoli łączności i uruchomił ją. W chwilę później zaczął wpisywać zakodowaną depeszę, która zostanie przesłana do Pentagonu. Baza SAC, Offutt Generał Westcott przeczytał depeszę, która właśnie nadeszła z Pentagonu, a przedtem z Rejkiawiku. Rosyjski niszczyciel "Sowriemiennyj" wyśledził tylko jeden duży samolot lecący w kierunku Grenlandii i błędnie zidentyfikował go jako C-5A - ciężki samolot transportowy. - Do diabła - powiedział głośno. Doskonale rozumiał, co się działo i dlaczego James prosił o pozwolenie na kontynuowanie misji. Plan Duke'a działał, tylko Duke jeszcze o tym nie wiedział. - Majorze, proszę skontaktować się z B-2 i polecić, by kontynuowali operację NOCNY ŁOWCA. Jeden samolot wleciał i jeden wyleci. B-2 Nocny Łowca, nad środkową Grenlandią Tucker odwrócił głowę, słysząc szum drukarki. Urządzenia łączności B-2 odbierały sygnał EHF przesyłane za pośrednictwem satelitarnego systemu łączności sił powietrznych Milstar. Poprzez zastosowanie ultraszybkich komputerów i dużej liczby kanałów zapewniono trudną do wykrycia i prawie niemożliwą do zagłuszenia lub przechwycenia łączność z bombowcem Przez zastąpienie głosu komputerami i drukarkami czas transmisji skrócono do ułamka sekundy. Kiedy cichy sygnał zawiadomił, że transmisja została zakończona, Tucker oderwał papier z drukarki i położył go na kolanach. Czerwony poblask padający z instrumentów pokładowych bombowca wystarczył, żeby przeczytać meldunek. - Dowództwo informuje, że rosyjski okręt zwiadowczy wyśledził tylko jeden samolot lecący w kierunku Grenlandii. Wciąż mamy zielone światło. - Tucker przechylił papier, żeby lepiej widzieć. - Wciąż nie wiedzą, że tu jesteśmy. - Jakie, pańskim zdaniem, będzie ich kolejne posunięcie, kapitanie? zwrócił się Duke do Koziera, który do tej pory milczał. - Normalną procedurą jest kontakt z siłami obrony powietrznej i dowództwem marynarki. Trzeba jednak pamiętać, że "Sowriemiennyj" wykrył samolot transportowy C-5A W tej chwili jesteśmy tak daleko, że nie będą się nami przejmować... przynajmniej nie zaraz. Będą spodziewać się, że zawrócimy na południe w stronę Islandii. - A jeżeli nie zawrócimy? - Wtedy będą na nas czekać radary dalekiego zasięgu w Peczendze. - W porządku. Tuck, potwierdź odbiór meldunku do SAC. Lecimy zgodnie z planem i kontynuujemy. Zawiadom Kryształ i Przedłużacz. Piętnaście minut później Duke zauważył, że zielone i czerwone światła pozycyjne KC-10 zawracają powoli na południe w kierunku Rejkiawiku. Przedłużacz zniżył się szybko na wysokość trzystu metrów i zwolnił do czterystu kilometrów na godzinę. - No, to zostaliśmy sami - powiedział Duke półgłosem. Sprawdził parametry lotu. Lecieli z prędkością prawie siedmiuset kilometrów na godzinę na wysokości jedenastu tysięcy metrów. Pięćset metrów przed nimi leciał B-52 Kryształ. Za siedem minut znajdą się nad wschodnim wybrzeżem Grenlandii i, jeżeli wywiad miał rację, pięć minut później dotrą do nich pierwsze, słabe impulsy rosyjskiego radaru dalekiego zasięgu Tali King ze stacji wczesnego ostrzegania. Peczenga, radarowa stacja wczesnego ostrzegania wojsk obrony powietrznej Federacji Rosyjskiej Na skalistych, północnych wybrzeżach półwyspu Kola, zaledwie o kilometr od granicy norweskiej, w wysmaganych wiatrem i poplamionych rdzą blaszanych barakach, mieściła się stacja wczesnego ostrzegania wojsk obrony powietrznej. Zbudowana wkrótce po II wojnie światowej, była kilkakrotnie modernizowana. Ostatnio zainstalowane tu radary P-14 i P-12 pochodziły z końca lat sześćdziesiątych. Ich jedynym zadaniem było przekazanie wojskom obrony powietrznej wystarczająco wczesnego ostrzeżenia o zbliżających się amerykańskich bombowcach i danych do radarów kontroli ognia osiemdziesięciu dziewięciu rakiet ziemia-powietrze SA-2 i SA-3. W ośrodku kontroli panowała martwa cisza. Jeden oficer dyżurny nadzorował trzech techników obsługujących aparaturę. Ta noc nie różniła się niczym od innych. Była długa i nudna. Nic się nie działo. B-52H Kryształ Generał Preston przerzucił przełącznik i trzykrotnie włączył światła pozycyjne, żeby powiadomić B-2 o swoich zamiarach, a następnie odetchnął głęboko. - Wszystkie systemy gotowe? - Tak jest, sir. Major Martin wyciągnął rękę i popchnął do przodu osiem dźwigni ciągu na centralnej konsoli B-52. Silniki zagrały pełną mocą. Obydwaj obserwowali, jak strzałka prędkościomierza mija osiemset dwadzieścia kilometrów na godzinę. Huk pracujących pełną mocą silników wypełniał kabinę. Martin pchnął stery do przodu, opuścił nos wielkiej maszyny o siedem stopni i zaczął zniżać lot z jedenastu tysięcy do docelowej wysokości tysiąca siedmiuset metrów. B-2 Nocny Łowca Duke poszedł w ślad za B-52, trzymając się tysiąc metrów z tyłu. W miarę zbliżania się do wybrzeży rosyjskich powoli zmniejszał tę odległość do stu metrów. W tym momencie Kryształ miał zawrócić. Pozostaną wtedy sami, żeby przedostać się do rosyjskiej przestrzeni powietrznej. - Czy masz coś, Tuck? - zapytał Duke, myśląc o wskaźnikach ostrzegawczych przyrządów elektronicznych. - Nic, Duke, ale wejdziemy w zasięg lada moment. - Tucker obser wował przyrządy, czekając, aż analizatory połączone z komputerem IBM odbiorą i zidentyfikują impulsy rosyjskiego radaru dalekiego za sięgu. Nie musiał długo czekać. - Mam... jeden... nie, dwa radary poszukiwawcze na południowym wschodzie. Działają na kierunku jeden-sześć-pięć - Tucker odczytywał wiadomości, jakby to była codzienna rutyna. Komputer IBM zidentyfikował natychmiast dwa radary pracujące w paśmie A Grigori Kozier obserwował te same dane pojawiające się na ekranie komputera przed nim Dwa radary, jeden wykonujący od dwóch do sześciu obrotów na minutę na częstotliwościach 147-161 MHz, drugi wykonujący dwa do czterech obrotów na minutę i pracujący na częstotliwości 153-167 MHz. W górnej części ekranu Koziera pojawiły się kryptonimy NATO: Spoon Rest i Tali King. - Powinni wykryć Kryształ w ciągu najwyżej dwóch minut - powiedział Tucker. Duke przeniósł wzrok na tablicę zagrożeń właśnie w momencie, kiedy zapłonęło na niej pojedyncze, żółte światełko sygnalizujące za grożenie w paśmie A z południowego wschodu. Jeśli radar namierzy ich maszynę, żółte światełko zamieni się w migające czerwone. Znowu skupił uwagę na HUD. B-2 tracił wysokość w tempie siedmiuset pięćdziesięciu metrów na minutę, lecąc z prędkością ośmiuset trzydziestu kilometrów na godzinę. Peczenga, radarowa stacja wczesnego ostrzegania wojsk obrony powietrznej Federacji Rosyjskiej Starszy sierżant pełniący służbę przetarł oczy, starając się odegnać senność. Ożywił go pulsujący brzęczyk, który odezwał się z prawej strony ekranu, wyłączył sygnał i sprawdził urządzenia, żeby upewnić się, że to nie fałszywy alarm Następnie zerknął na bieżące dane dotyczące planowanego ruchu powietrznego w sektorze. - Mam niezidentyfikowany obiekt na kursie trzy-jeden-dwa. Wysokość pięć tysięcy metrów i maleje, osiemset dwadzieścia kilometrów na godzinę. Major zbliżył się i stanął za sierżantem. - Odległość trzysta dziesięć kilometrów. Idzie równolegle do wybrzeża. - Ile czasu upłynie, zanim wejdzie w naszą przestrzeń powietrzną? Sierżant myślał przez chwilę. Obsługiwał radary już tak długo, że nie musiał pytać komputera. - Mniej więcej za trzydzieści pięć minut, panie majorze. Major przyglądał się pojedynczej, zielonej, lśniącej kropce na ekranie. - Czy to jeden z naszych? - Nie przypuszczam, panie majorze. Kierunek lotu z zachodu na wschód sugeruje, że wyleciał znad Grenlandii. Sprawdziłem już plany lotów i wynika z nich, że żadnego samolotu nie powinno być w tym rejonie. Sierżant manipulował szarymi gałkami na tablicy kontrolnej, starając się poprawić ostrość. - Prędkość rośnie. Już prawie dziewięćset czterdzieści kilometrów na godzinę. Wysokość cztery tysiące dwieście metrów. Wciąż idzie na wschód i zniża się. - Skontaktuję się z dowództwem pułku. Może któryś z naszych bombowców zszedł z kursu i ma kłopoty z radiem 8-52H Kryształ Major Martin słuchał słabych sygnałów radaru Tali King odzywających się w słuchawkach. Impulsy radaru omiatały prawą burtę B-52 Oderwał wzrok od wysokościomierza i skierował go na komputer taktyczny. Stwierdził, że do zwrotu pozostało jeszcze czterdzieści pięć sekund. - Jedenaście tysięcy pięćset! - zawołał generał Preston. - Prędkość dziewięćset dziewięćdziesiąt kilometrów na godzinę i rośnie. - Zmniejszyć ciąg do osiemdziesięciu pięciu procent - ostrzegł Martin. Preston zaczął powoli cofać dźwignie ciągu, nie spuszczając oczu z obrotomierzy wszystkich ośmiu silników. - Dziesięć tysięcy osiemset... siedemset... pięćset... trzysta... dwieście... sto. Zwrot. Martin użył całej siły, żeby obrócić oporne stery bombowca w prawo. B-52 zadrżał, kładąc się na prawe skrzydło pod kątem czterdziestu pięciu stopni. Martin utrzymywał maszynę w nurkowaniu dla osiągnięcia docelowego pułapu tysiąca siedmiuset metrów. Wytrzymał nacisk na stery przez dwadzieścia sekund, wyprowadzając maszynę na nowy kurs 197. Potem szybko wyrównał, utrzymując jednak nos maszyny pod kątem siedmiu stopni w dół. Przeciążenie ustąpiło. Pasy przestały wpijać się pilotom w ramiona. Zbliżali się teraz do stacji radarowej z prędkością przekraczającą dziewięćset kilometrów na godzinę. Szli wprost na antenę, żeby dać mocne echo radarowe. B-2 Nocny Łowca Duke położył maszynę na prawe skrzydło. Przeciążenie 3,5 g wcis nęło ich w fotele. Obserwował odległe gwiazdy maszerujące w poprzek okien kabiny w miarę, jak zmuszał bombowiec do pójścia w ślady B-52 Promieniowanie radarowe narastało. Duke i Tucker zdawali sobie sprawę, że starsze, a według standardów amerykańskich przestarzałe radary Tali King i Spoon Rest stanowiły jednak poważne niebezpieczeństwo. Ze względu na to, iż pracowały w paśmie A, czyli w grupie fal dłuższych, istniała możliwość, że Rosjanie w jakiś sposób ich zauważą. Rozwiązania techniczne B-2 powodowały, że trudniej było go zauważyć przy użyciu fal krótszych o większych częstotliwościach, takich jak rosyjskie radary kontroli ognia, używane do naprowadzania rakiet i artylerii przeciwlotniczej, a działające w pasmach I/J, I, J, J/K i K. - Nie widzę zmiany - powiedział Tucker, który obserwował płonącą, pojedynczą, żółtą lampkę. - Wciąż nas tylko omiatają w paśmie A i nie notuję wzrostu mocy. B-2 szarpnął się kilkakrotnie w górę i w dół, gdy Duke wyrównywał, ustawiając maszynę tuż za ogonem B-52. Obydwa bombowce leciały teraz w odległości zaledwie stu metrów. Turbulencje wywołane przez B-52 powodowały, że maszyna Duke'a szarpała się we wszystkie strony. Duke zmniejszył nieco moc silników i podciągnął maszynę trochę w górę. Prędkość B-2 nieco spadła. - Dwieście kilometrów do granicy. Dziewiętnaście minut - powiedział Tucker. - Kapitanie Kozier... - Duke zawahał się. - Ile upłynie czasu, zanim będą mogli nas zauważyć? Jak pan myśli? - Przy użyciu radarów P-12 i P-14 działających w paśmie A... to zależy od operatora. Jeżeli jest bardzo dobry, może to się udać, już w momencie kiedy B-52 wykona zwrot na zachód. - No, tego się wkrótce dowiemy - mruknął Duke. - Dobrze zaciągnijcie pasy. Kiedy B-52 zrobi zwrot, będziemy ostro nurkować. Duke naciągnął pasy na ramionach i znowu założył na twarz maskę tlenową. Peczenga, stacja radarowa wczesnego ostrzegania wojsk obrony powietrznej Federacji Rosyjskiej Antena radaru obracała się powoli w ciemnościach. Major odłożył słuchawkę telefonu. - Dowództwo podaje, że nie ma żadnych naszych samolotów w tym sektorze. Wrócił pospiesznie do sierżanta. - Jaka sytuacja? - Cel zawrócił, panie majorze. Nowy kurs jeden-dziewięć-pięć... idzie prosto na nas. Prędkość ponad dziewięćset trzydzieści kilometrów na godzinę. Wysokość tysiąc sześćset. - Czy możecie zidentyfikować? - Nie, panie majorze. Sygnał jest jednak znacznie silniejszy. Wysokość się nie zmienia. Jest oddalony o dwieście dziesięć kilometrów. Za dwanaście minut wejdzie w naszą przestrzeń powietrzną. - Potrzebuję więcej informacji. - Widziałem to już kiedyś, panie majorze... Taki sygnał zazwyczaj oznacza duży samolot z dużymi silnikami na skrzydłach. Major wpatrywał się w ekran. Z każdą minutą sytuacja coraz mniej mu się podobała. Wreszcie zwrócił się do radiooperatora. - Nadaj ostrzeżenie na wszystkich częstotliwościach. B-52H Kryształ Generał Preston pomyślał, że jeszcze dwa lata temu eskadra MiG-ów już byłaby w powietrzu, gotowa do otwarcia ognia. Teraz Rosjanie nadawali tylko ostrzeżenie, - Niech pan to zignoruje, majorze - powiedział generał. - Niech się pocą jeszcze przez kilka minut. Pełna moc. Martin pchnął do przodu dźwignie ciągu. - Trzymaj się malutka. Generał obserwował prędkościomierz. Strzałka minęła tysiąc pięćdziesiąt kilometrów na godzinę. Za sześć minut zawrócą na zachód i Nocny Łowca pozostanie sam. B-2 Nocny Łowca Tucker utkwił wzrok w ekranie komputera przed sobą. - Duke, moc radaru wzrosła do 350 kW. Dokładnie nam się przy glądają. - To jest maksymalna moc radaru P-14 - dorzucił Kozier. - Chcą nas zidentyfikować. - Nas, czy B-52? - zapytał Duke. Obserwował czarną sylwetkę bombowca na ciemnoszarym tle morza kilkaset metrów przed nimi. Oddalał się szybko. Peczenga, radarowa stacja wczesnego ostrzegania wojsk obrony powietrznej Federacji Rosyjskiej - Odległość osiemdziesiąt pięć kilometrów - zameldował sierżant. Prędkość tysiąc sto szesnaście kilometrów na godzinę. Pułap tysiąc sześćset metrów. Major podniósł słuchawkę telefonu łączności bezpośredniej z bazą lotniczą w Murmańsku. - Mówi major Kaszin... Mamy niezidentyfikowany obiekt w odległości osiemdziesięciu pięciu kilometrów. Idzie kursem jeden-dziewięć-cztery na pułapie tysiąca sześciuset metrów, z prędkością tysiąca osiemdziesięciu kilometrów na godzinę. Wnioskuję przechwycenie. - Czekajcie. Major poczuł, że krew napływa mu do twarzy. - Czekajcie? Nieznany cel za chwilę wejdzie w naszą przestrzeń powietrzną! Potrzebuję dwóch MiG-ów dla rozpoznania wzrokowego i... - Panie majorze, cel zawraca na zachód - przerwał mu sierżant. Major przyglądał się, jak na ekranie świetlisty punkt zlokalizowany w środku dolnej połowy ekranu wykonuje szybki zwrot w lewo. - Idzie w górę... Wysokość tysiąc siedemset i rośnie. Major zaczął składać raport rozmówcy w Murmańsku, ale wkrótce przerwał. Właściwie nie wiedział, co ma powiedzieć. B-52H Kryształ Martin utrzymywał stały nacisk na stery. Maszyna wzbijała się. Wysokościomierz wskazywał właśnie dwa tysiące siedemset metrów. Mieli wyjść na dwanaście tysięcy. Szli kursem prowadzącym prosto nad Morze Grenlandzkie. - Jeszcze jedna mila i moglibyśmy opowiadać chłopakom w domu, że byliśmy w Rosji i wróciliśmy - powiedział Martin. Prestona wcale to nie rozbawiło. Wpatrywał się w tablicę zagrożeń, mając nadzieję, że sygnał radaru pozostanie silny i wyraźny. - Myśli pan, że im się uda, sir? - zapytał Martin. - Zanim wylądujemy w Stanach, będziemy już znali odpowiedź na to pytanie. Peczenga, radarowa stacja wczesnego ostrzegania wojsk obrony powietrznej Federacji Rosyjskiej - Przepraszam, że pana obudziłem, pułkowniku, ale cel zawraca właśnie na zachód - zameldował major z zakłopotaniem. - Nie uważam, aby w tej chwili stanowił zagrożenie i już nie wnioskuję przechwycenia przez MiG-i. Nie trzeba było uczestniczyć w rozmowie telefonicznej, żeby zrozumieć rozdrażnienie dowódcy pułku, którego obudzono z powodu fałszywego alarmu. - Tak jest, panie pułkowniku... Rozumiem... Prześlę raport rano... Tak jest. Dobranoc. Major odłożył słuchawkę. Z ciężkim sercem myślał o poranku. Tym czasem sierżant oderwał wzrok od punktu, który reprezentował B-52 i przyjrzał się reszcie ekranu. Około dwóch centymetrów od dolnej krawędzi zauważył długi, cienki, rozmazany kształt, szybko znikający z ekranu. Pokręcił gałkami, żeby uzyskać wyraźniejszy obraz. - Panie majorze, wydaje mi się, że mam coś jeszcze. Nie jestem pewien. Odbicie jest bardzo słabe. Zupełnie jakby... - Co, u diabła, opowiadacie, sierżancie? Widzicie, czy nie widzicie celu? - Wydaje mi się, że tak. Kurs jeden-dziewięć-dwa. Wysokość tysiąc. Przekroczy linię brzegową za trzy minuty. Sierżant jeszcze bardziej pochylił się nad ekranem. - Pokażcie - rozkazał major. - To jest... o, tutaj, majorze. - Sierżant wskazał na niemal przeźroczystą kreskę na ekranie. Jego brak pewności rzucał się w oczy. - To nie jest żaden cel, sierżancie. Proponuję, żebyście uważali na to. - Major wskazał na jasny punkt przedstawiający B-52. - To jest wasz cel... A teraz nie przeszkadzajcie mi, chyba że zawróci i zacznie zbliżać się do naszej przestrzeni powietrznej. Sierżant patrzył, jak rozmazany punkt zbliża się do skraju ekranu i znika. Następnie, zgodnie z rozkazem, skierował uwagę na jasny punkt przesuwający się w lewo, na B-52. B-2 Nocny Łowca Duke wykonał łagodny zwrot na zachód. Przed sobą widział poszarpane wybrzeże Rosji oddalone zaledwie o kilka mil. W świetle księżyca widać było spienione fale Morza Barentsa uderzające o skały. Dalej na południe leżał Murmańsk, największe miasto na półwyspie Kola. Najnowsze dane wywiadowcze potwierdzały, że od niedawna stacjonowała tu eskadra MiG-ów-29 Fulcrum. Duke znowu zawrócił na wschód i zniżył lot do poziomu siedmiuset pięćdziesięciu metrów nad zmarzniętą ziemią. Plan lotu przewidywał, że będą posuwać się wzdłuż granicy fińskiej przez około dwieście kilometrów, a następnie wykonają zwrot na wschód nad Morze Białe. Jeżeli groziłoby im niebezpieczeństwo, mogli zawrócić nad Finlandię i uciec do rezerwowej bazy w Norwegii. - Ekran zagrożeń czysty. Czujniki maszyny nie odbierają żadnych nieprzyjacielskich radarów. - Utrzymuję siedemset pięćdziesiąt metrów - powiedział Duke. 18 Podstęp Dowództwo SAC, baza lotnicza Offutt - Już są po tamtej stronie. - Generał Westcott obserwował błękitny punkt oznaczający B-2, przesuwający się na południe w poprzek pół wyspu Kola. Widać było, że bombowiec leci zaledwie kilka kilometrów od granicy fińskiej, zagłębiając się coraz dalej i dalej w nieprzyjacielską przestrzeń powietrzną. Generał podniósł słuchawkę, wystukał pięciocyfrowy numer i uzyskał bezpośrednie połączenie z przewodniczącym Kolegium Szefów Sztabów, generałem Jackiem Dawsonem. - Generał Dawson. - Jack, tu Lamar. Właśnie przelecieli nad wybrzeżem. - Jaka sytuacja? - Są około piętnastu kilometrów w głębi lądu. - Jakieś kłopoty? - Nie. Wszystko zgodnie z planem. Przez całą drogę szli tuż za B-52. Nasze stacje nasłuchowe w Norwegii też nic nie zarejestrowały. Będę informować. Westcott przetarł ręką czoło. Pamięć przywoływała mu przed oczy setki obrazów z walk powietrznych w Wietnamie. Zapomniał już prawie, jakie to uczucie wysyłać ludzi do walki, siedząc samemu bezpiecznie, bezradnie tylko obserwując i czekając. Centrum Badawcze Ramieńskoje Była 5.30 rano, kiedy Bielikow wyszedł z kwater oficerskich położonych w głębi kompleksu. Obecnie dowodził całym ośrodkiem. Generał Jefimow został wezwany do Moskwy do dowództwa wojsk obrony powietrznej, żeby złożyć prezydentowi raport na temat postępów w podłączaniu rakiet przeciwlotniczych do superradaru. Bielikow nie zazdrościł generałowi. Podszedł do biurka w centrum dowodzenia i wyjrzał przez szyby, stwierdzając z zadowoleniem, że centrum pracowało normalnie pod dowództwem majora Slikuny. - Raport, majorze. Slikuna chrząknął, odwrócił się i spojrzał w okna centrum dowodzenia. - Wszystko w porządku, panie pułkowniku - major chciał zacząć raport od dobrej wiadomości. - W nocy stacja Peczenga śledziła nie rozpoznany cel nadlatujący z północy. Zawrócił na zachód, zanim wszedł w naszą przestrzeń powietrzną. - Dlaczego nikt mnie nie obudził? Major był zadowolony, że przygotował meldunek zanim pułkownik wstał. - Samolot nie naruszył naszej przestrzeni powietrznej, panie pułkowniku. Na podstawie informacji otrzymanej z Peczengi oceniłem, że nie ma zagrożenia, więc was nie budziłem. - Przerwał, żeby zobaczyć, czy pułkownik zareaguje. - Wydaje mi się, że był to amerykański samolot zwiadowczy. Bielikow zastanawiał się. Samoloty RC-135 wywiadu elektronicznego NATO regularnie szwędały się u północnych wybrzeży Norwegii. - Gdzie jest teraz cel? Major Slikuna rzucił okiem na ekran. - Jest w odległości stu dziewiętnastu kilometrów od naszej granicy i leci na zachód. Bielikow zdjął palec z przycisku wewnętrznego telefonu. kończąc rozmowę z majorem Czuł niepokój. Dlaczego samolot amerykański miałby lecieć ku granicy, nie próbując zebrać żadnych danych? W tym rejonie nie było żadnych MiG-ów. To nie miało sensu. B-2 Nocny Łowca - Mamy towarzystwo - powiedział Tucker, wskazując na dwa czerwone trójkąciki w górnym, prawym rogu HUD. - Widzę - potwierdził Duke. Pod trójkącikami czerwone symbole podawały ich kurs i wysokość. Duke skoncentrował uwagę na ekranie. Umieszczone na obu krawędziach natarcia skrzydeł czujniki podczerwieni wychwyciły słabe promieniowanie podczerwone obu samolotów z odległości prawie pięćdziesięciu kilometrów. Leciały na południe, wyżej od bombowca i od dalały się od niego. - Możesz je zidentyfikować? - Są za daleko - pokręcił głową Tucker. - To prawdopodobnie MiG-i-23 z Kirowska. One patrolują ten teren - dorzucił Kozier. - Wprowadź to, Tuck - polecił Duke, patrząc na drugiego pilota. Tucker kilkakrotnie stuknął w klawiaturę komputera. W chwilę później zarys MiG-a-23 pojawił się na środku dolnej części ekranu. Po lewej stronie ukazały się symbole wersji A, B, BN, MF, U i ich dane taktyczne, zasięg i systemy uzbrojenia. - Uważaj na nie. - Duke odczepił maskę tlenową i pozwolił jej zwisać przy hełmie. Następnie wykonał niewielki zwrot, żeby nieco odsunąć B-2 od granicy fińskiej, Jak dotąd wszystko szło dobrze, a przynajmniej na to wyglądało. Nie docierały do nich żadne impulsy radarowe. Nie było oznak działalności jakiegoś superradaru. Dlaczego więc nie czuł się bezpiecznie? Przede wszystkim dlatego, że za dwanaście minut nadejdzie moment decyzji. Będzie mógł albo skręcić na zachód i zakończyć misję lądując w Norwegii, albo lecieć na wschód w stronę celu. Wyobrażał sobie, że gdy nadejdzie odpowiedni moment, podejmie decyzję na podstawie dostępnych danych, ale znał siebie zbyt dobrze... Już zdecydował. Skieruje B-2 na wschód. - Odbieram słaby impuls w paśmie A z kierunku południowego. - Tucker prawie przywarł do ekranu komputera. - Zaczyna się - powiedział Duke półgłosem i ponownie zapiął maskę tlenową na twarzy. Zaczął lekko wznosić maszynę, aż osiągnął wysokość tysiąca metrów. Szli kursem 203. Gdy rzucił okiem na instrumenty zauważył, że właśnie zapaliła się żółta lampka ostrzegawcza, sygnalizująca odbiór impulsów w paśmie A. Sygnał był na tyle silny, że czujniki B-2 mogły go odebrać i przeanalizować. - Wygląda na to, że dalej na południe mamy też radar w paśmie F. - Tucker zamilkł na chwilę, starając się przeanalizować szerokość promienia i częstotliwość obu radarów. - Ten pracuje w paśmie A - powiedział - to Back Trap, częstotliwość 2815-2835 MHz. Ten w paśmie F wygląda mi na Big Bird. Duke nie zmienił kursu. Dalej leciał ostrożnie wzdłuż granicy. Biełomorsk, stacja wczesnego ostrzegania wojsk obrony powietrznej Na wysokiej skale, trzy kilometry od wybrzeża Morza Białego, obracała się antena radaru P-16 Back Trap obejmująca swym zasięgiem koło o promieniu prawie trzystu sześćdziesięciu kilometrów. Początkowo na stacji Biełomorsk pracował radar P-14 Tali King, ale po modernizacji we wczesnych latach siedemdziesiątych zainstalowano tam P-16. W tym okresie wojska obrony powietrznej obawiały się amerykańskich XB-70, U-2 i SR-71, Zainstalowany system był ciągle modernizowany i został wyposażony w nowoczesne rakiety przeciwlotnicze SA-5. Poza swymi obowiązkami obronnymi, stacja była również odpowiedzialna za wczesne ostrzeganie na odcinku norweskim. Ze stacji tej kierowano również lokalnymi siłami powietrznymi. Młody sierżant o okrągłej twarzy obserwował dwa MiG-i-23 lecące po wschodniej stronie granicy fińskiej. Po jego prawej ręce siedział główny operator stacji radarowej, starszy od niego o pięć lat porucznik. Dzisiaj jednak prowadzenie myśliwców po bezchmurnym, nocnym niebie należało do obowiązków sierżanta. - Klucz Nikita, zwrot w lewo na kurs jeden-trzy-siedem. Utrzymać trzy tysiące. Sierżant obserwował, jak świetliste punkciki na ekranie zmieniają nieco położenie, wychodząc na nowy kurs. Porucznik wypił łyk herbaty i rozsiadł się wygodniej na krześle. Był zadowolony, że nie musiał sam ponosić odpowiedzialności na dyżurze. - Za godzinę będę w domu z moją piękną żonką - zagaił sierżant. - Z piękną żonką? Jak długo jesteście żonaci? - Będzie już prawie cztery miesiące... - Nic dziwnego, że wciąż myślisz, że jest piękna. Poczekaj kilka lat... tak, jak ja. Twarz sierżanta nabiegła krwią, ale nie odezwał się już do swego cynicznego dowódcy. Porucznik roześmiał się i znowu skierował uwagę na bursztynowy ekran przed sobą. Przy prawym skraju ekranu rosyjski samolot transportowy leciał powoli na południe, chyba do Górki, a może do Moskwy. W dolnej części ekranu inny samolot leciał na wschód. Ten posuwał się szybciej. Poniżej świetlnego punktu widniały symbole BN2-12 i DCR. Był to samolot pasażerski nadający stały sygnał rozpoznawczy. Reszta ekranu wydawała się pusta. Tu i ówdzie rysował się gęstszy obłok, lub wyższy szczyt górski. Coś jednak zwróciło jego uwagę. Był to wąski, podłużny punkcik - rozmazany i nieostry. Nagle zniknął zupełnie, by pojawić się znowu po kilku sekundach. Porucznik przyglądał mu się w milczeniu. Punkcik przesuwał się na południowy zachód. Sierżant również go zauważył. - Może to duże stado ptaków? Porucznik odrzucił tę myśl. Nigdy nie udało mu się wychwycić stada ptaków na radarze, chyba że było to bardzo duże stado. Ten obiekt nie był jednak taki duży. Nagle punkt zawrócił prosto na południe i zniknął. Pojawił się znowu kilka sekund później. Tym razem jednak poruszał się na południowy wschód tuż za MiG-ami. Porucznik znieruchomiał. Coś tam było i śledziło ich myśliwce. - Przejmuję kontrolę nad MiG-ami - powiedział. Sierżant nie protestował. Jeżeli coś było nie w porządku, to lepiej, że ten stary cynik przejmie odpowiedzialność. - Klucz Nikita... Tu kontrola Biełomorsk Nowy kurs dwa-siedemcztery. Widzę możliwy cel na waszej godzinie szóstej. Kierowanie myśliwcami nie było dla porucznika nowiną. Ta ostatnia uwaga da im do myślenia. Żaden pilot myśliwski nie dopuści świadomie do sytuacji, żeby coś zbliżało się do niego z kierunku godzina szósta. - Potwierdzam, Biełomorsk... Wykonujemy zwrot. Oba MiG-i zawróciły jak na paradzie. Porucznik obserwował myśliwce skręcające szerokim łukiem na zachód. Minęły cel wysoko od strony południowej. Włączył mikrofon. - Klucz Nikita, nowy kurs... jeden-siedem-pięć. Cel powinien być niżej na północ od was. Sprawdzić i informować. Porucznik odwrócił się do centrum łączności mieszczącego się w drugim końcu sali. - Nasłuch na wszystkich kanałach! - zawołał. MSC-23MF, klucz Nikita Kapitan kontynuował zwrot, obserwując kompas, który obracał się w miarę, jak samolot wychodził na nowy kurs. Kontrola naziemna zleciła im zwrot prawie o sto osiemdziesiąt stopni. Teraz polecono im coś zobaczyć, mimo że wciąż było zbyt ciemno, żeby cokolwiek dostrzec. - Chciałbym kiedyś zabrać któregoś z tych idiotów ze sobą. Może wtedy zrozumieliby co nieco - powiedział głośno do siebie pilot MiG-a. Już nie po raz pierwszy kontrola wysyłała go w pogoń za cieniem. Jego zdaniem kontrolerzy naziemni byli tylko patałachami, którzy nie po trafili latać i usadziwszy swoje tłuste tyłki w ciepłych fotelach pouczali tych, którzy latać potrafili. Pewnego dnia, myślał dalej pilot, zostanę dowódcą bazy. Wtedy prowadzenie samolotów z ziemi będę powierzać tylko byłym pilotom. Kapitan wyprowadził swojego myśliwca ze skrętu i wyrównał na trzech tysiącach metrów, idąc kursem 175. Zmniejszył prędkość, żeby zrównać się z rzekomym celem i sięgnął poniżej ekranu HUD włączając pionowy radar. Ustawił jego moc na dziewięćdziesiąt procent i skierował w dół antenę o powierzchni trzech metrów kwadratowych pod kątem 45. W ciągu kilku sekund jego radar działający w paśmie J pracował już pełną mocą, wypełniając przestrzeń przed maszyną falami energii. B-2 Nocny Łowca Duke patrzył, jak sztuczny horyzont wraca do poziomu po zakończeniu zwrotu w lewo. Pchnął dźwignie ciągu o centymetr do przodu, zwiększając prędkość do ośmiuset sześćdziesięciu kilometrów na godzinę. Wysokościomierz wskazywał tysiąc metrów. B-2 leciał na wschód, oddalając się od Finlandii i bezpiecznego schronienia. - Zawracają, pułkowniku... Są wysoko z tyłu - ostrzegł Tucker. Duke obserwował dwa czerwone symbole w górnym, prawym rogu wyświetlacza HUD. Światełko ostrzegawcze w paśmie A zmieniło się z żółtego na czerwone, ale wkrótce powrócił kolor żółty. Sygnał ten oznaczał, że rosyjski radar Back Trap wysyłał w stronę ich maszyny potężny, stabilny strumień fal. Musiał ich jednak jeszcze namierzyć. Duke mógł sobie wyobrazić, co się działo. Operator radaru Back Trap nie był pewien, co zauważył. Wiedział tylko, że coś tam jest. Kształt B-2 i jego powłoka pochłaniające impulsy radarowe nie były zaprojektowane tak, żeby rozproszyć dłuższe fale w paśmie A. Operator musiał coś dostrzec na swoim ekranie i zwrócił się do myśliwców o identyfikacje, kierując MiG-i w ten rejon, żeby rozpoznały wzrokowo nieznany cel. Myśli kłębiły się w głowie Duke'a. Na pułapie tysiąca metrów radar Back Trap mógł im się swobodnie przyglądać. Zawrócił w kierunku południowo-wschodnim i zniżył nos maszyny. Zobaczymy, co możesz zrobić na niskim pułapie, pomyślał i polecił włączyć radar śledzący teren. Tucker wcisnął przycisk na środkowej konsoli. Ciężki bombowiec szarpnął się i zaczął ostro nurkować. - Ustaw maksymalny pułap na osiemdziesiąt metrów... Chcę iść nisko, dopóki nie wyjdziemy nad wodę - rozkazał Duke. Tucker odczuł narastające przeciążenie, które wgniatało go w twardy, plastikowy fotel. Z wysiłkiem sięgnął do komputera kontrolującego lot, by wprowadzić nowe dane. Spojrzał na Duke'a, który odpoczywał z rękami złożonymi na kolanach i obserwował przyrządy. Wielki, podobny do nietoperza samolot zmierzał ku zmarzniętej ziemi pod kątem 30, nabierając z każdą sekundą prędkości. Na wysokości dwustu metrów skomputeryzowany system kontroli lotu automatycznie zmniejszył ciąg wszystkich czterech silników. W ułamek sekundy później komputer wydał polecenie podciągnięcia do góry nosa maszyny. Dwa zewnętrzne elementy sterujące skrzydła podniosły maszynę. B-2 zaczął nagle wyrównywać. Przyśpieszenie rzędu 4 g wcis nęło pilotów w fotele. Czerń ziemi w oknach kabiny ustąpiła miejsca szarości nieba przed świtaniem. Duke czuł, że serce bije mu przyśpieszonym rytmem Niezależnie od tego, ile razy powtarzał taki manewr, przekazanie prowadzenia maszyny automatom zawsze go przerażało. - Cele idą kursem jeden-osiem-trzy, pułkowniku. Wysokość trzy tysiące... Prędkość taka sama, jak nasza: siedemset pięćdziesiąt sześć kilometrów na godzinę. Od strony południowej odbieram dwa radary. Szukają nas. - Czy zidentyfikowałeś je już? Chciałbym wiedzieć, co na nas poluje. - Informacje już się pokazują. - Tucker obserwował ekran komputera. - Mamy pokładowy lotniczy radar w paśmie J. Prawdopodobnie High Lark - Tucker spojrzał na Duke'a i dostrzegł światełka przyrządów odbijające się w jego oczach. Kozier usłyszał zaniepokojenie v głosie Tuckera. Włączył mikrofon. - Jak już znajdziemy się nad Morzem Białym, będziemy bezpieczni uspokoił go. - Radary i komputery na MiG-ach-23 nie są wystarczająco dobre, żeby wykryć cokolwiek lecącego sto pięćdziesiąt metrów nad wodą, lub niżej. Piloci nie będą w stanie nas namierzyć. - Świetnie, ale mamy jeszcze sto trzydzieści sześć kilometrów na zabawę w chowanego, zanim dolecimy do brzegu - mruknął Duke. Tablica zagrożeń wskazywała działanie radaru w paśmie A o piętnaście stopni na wschód. Żółte światełko w paśmie F zgasło. Z tej strony nie zagrażało tymczasem żadne niebezpieczeństwo. Duke odetchnął głęboko i starał się uspokoić. Nagle poczuł wzrost mocy silników. B-2 zaczął się wzbijać. W dali przed nimi wznosiło się dość wysokie wzgórze. Gdy bombowiec przelatywał ponad szczytem, światełko ostrzegawcze w paśmie F znowu się zapaliło. Żółte... czerwone... żółte. Cykl powtarzał się. B-2 znalazł się w strefie penetracji radarowej. Biełomorsk, stacja wczesnego ostrzegania wojsk obrony powietrznej - O, znowu jest, panie majorze. - Porucznik puknął palcem w szkło ekranu, zostawiając tłusty ślad. - Odległość sto dwanaście kilometrów. Idzie w stronę morza. - Są jakieś meldunki od MIG-ów - zapytał major dowodzący stacją. - Nie, panie majorze. Mogą szukać tylko radarem. Za piętnaście minut powinno być wystarczająco jasno, żeby mogli prowadzić obserwację wzrokową. Major Mielekin skinął głową. Nigdy przedtem nie widział czegoś podobnego. - Kontynuujcie, poruczniku i meldujcie o zmianach. Major podszedł do biurka i podniósł słuchawkę. - Połączcie mnie z dowództwem pułku... Sankt Petersburg 569. Centrum Badawcze Ramieńskoje Pułkownik Bielikow wyszedł z oszklonego centrum dowodzenia nad główną salą operacyjną. Będąc na sali tuż przy wielkim ekranie, wśród ludzi i sprzętu czuł, że sprawuje kontrolę. Nie opuszczał go niepokój, który poczuł po sprawozdaniu majora Slikuny o wydarzeniach w ciągu ostatniej nocy. Wciąż zastanawiał się, dlaczego Amerykanie mieliby lecieć wprost na stację radarową wczesnego ostrzegania, a potem, w ostatniej chwili, zawrócić. Czy dlatego, że zostali wykryci przez radary? Dlaczego nie wlecieli do obszaru powietrznego i nie zaczekali na reakcję? To była ich normalna metoda sprawdzania działania wojsk przeciwlotniczych. Fakt, że nie odebrano żadnych sygnałów elektronicznych też go niepokoił. Jego rozmyślania przerwał dzwonek telefonu. - Panie pułkowniku, Sankt Petersburg. Dzwoni generał Wiszenkow. Generał był pierwszym zastępcą dowódcy wojsk obrony powietrznej, odpowiedzialnym za obronę rejonu północno-wschodniego. Zanim Bielikow podniósł słuchawkę, przyjrzał się mapie rejonu. Na ekranie nie dostrzegł nic nadzwyczajnego. - Pułkownik Bielikow. - Otrzymałem wiadomość ze stacji w Biełomorsku, że usiłują śledzić jakiś cel w naszej przestrzeni powietrznej na zachód od Morza Białego. Nie mogą go zidentyfikować. Czy sieć w tym rejonie działa? Generałowi nie bardzo odpowiadało, że musi pytać pułkownika o jedno z najtajniejszych przedsięwzięć państwa. Informacje na temat istnienia sieci radarowej otrzymał zaledwie kilka dni wcześniej. - Może pan wyjaśnić generale, słowa "usiłują śledzić'? - To jest właściwe sformułowanie, pułkowniku. Cel znika z ekranu i znowu się pojawia. Dwa MiG-i usiłują go przechwycić, ale nie mogą nic wyłapać. Rozumiecie, pułkowniku? Generał denerwował się. MiG-i nie mogły znaleźć celu na pokładowych ekranach radarowych. Bielikow patrzył na ekran. - W tym sektorze mamy tylko dwie stacje podłączone do sieci, panie generale. Jedna, to P-14 w Peczendze na północy kontrolująca Arktykę i P-29L w Pietrozawodzku. Obsługuje stanowiska rakiet przeciwlotniczych SA-10 na północ od Sankt Petersburga. Dla generała znaczyło to tyle, że będzie musiał znaleźć cel zwykłymi sposobami. Superradar jeszcze nie działał w tym sektorze. Następne pytanie, jakie miał zadać sprawiało mu szczególną trudność. - Czy na podstawie tych danych mam zgodę na zaatakowanie celu? Jestem przekonany, że to nieprzyjaciel. Bielikow uśmiechnął się. Minister Tomski miał rację. Tu się rzeczywiście dowodziło. - Macie pozwolenie na zaatakowanie celu, generale. Rozmowa się urwała. Bielikow patrzył na zarys półwyspu Kola na mapie. Czy generał był zbyt ostrożny, czy też coś rzeczywiście przedostało się do Rosji? Pułkownik Bielikow postanowił, że musi to sprawdzić. B-2 Nocny Łowca Głośne pang, pang, pang potężnego, pulsującego radaru MiG-a-23 wywołało dreszcz, gdy Duke usłyszał je w słuchawkach. Prowadzący rosyjski myśliwiec był oddalony zaledwie o kilkaset metrów na północ i leciał równoległym kursem Drugi MiG odchodził na południe. Odgłos jego radaru cichł w oddali. Był już z półtora kilometra od nich. Duke czekał na ostrzegawczy ton w słuchawkach, który sygnalizowałby, że radar namierzył B-2. Jeżeli ten MiG będzie miał dość czasu, to na pewno ich znajdzie. Duża powierzchnia maszyny pochłaniała dziewięćdziesiąt osiem procent padających na nią impulsów radarowych w paśmie J. Jednak nie sto procent. Jeżeli piloci MiG-ów byli wystarczająco wyszkoleni w obsłudze radaru, może będą mogli odróżnić ich maszynę od echa ziemi. - Wkurza mnie to - powiedział Tucker. - Niezależnie od tego, w którą stronę się zwrócimy, te skurwysyny lecą za nami, jak muchy do gówna. Za każdym razem, jak przelatujemy nad wzgórzem, ten Back Trap jest w stanie wymacać nas na nowo. Tablica zagrożeń wskazywała, że Back Trap wciąż omiata ich maszynę pod kątem 15. Ciągle lecieli na wschód. Morze odległe było tylko o dziewięćdziesiąt kilometrów. Duke wyciągnął rękę i ujął drążek sterowy. W tym momencie automatycznie wyłączył się radar B-2 śledzący teren. - No, zobaczymy, czy teraz nas znajdą - mruknął. Pchnął dźwignie ciągu do przodu i ściągnął drążek sterowy na siebie i w prawo. B-2 zaczął wzbijać się, ostro zawracając na południe. Gwałtowny zwrot położył maszynę na skrzydło. Horyzont przecinał okna kabiny prawie pod prostym kątem. Potężna maszyna wzbijała się. Duke odczekał, aż prędkościomierz wskaże dziewięćset kilometrów na godzinę i wyrównał. Byli na wysokości dwustu trzydziestu metrów. Tablica zagrożeń wskazywała, że radar był wprost przed nimi. - Co u diabła? - Tucker nie zrozumiał postępowania Duke'a. - Nie mamy wyboru, Tuck. Jeżeli utrzymalibyśmy poprzedni kurs używając radaru śledzącego ziemię, te MiG-i by nas w końcu znalazły. Ten Back Trap]e naprowadza. Wkrótce się rozwidni... Będzie wystarczająco jasno, żeby nas zobaczyli. Mamy najmniejszą powierzchnię odbicia wtedy, kiedy idziemy prosto na emiter. B-2 kontynuował lot. - Założę się o zimne piwo w barze u Nicka, że jeżeli będziemy lecieć prosto na nich z maksymalną prędkością, ten radar zacznie mieć cholerne kłopoty, żeby nas znaleźć - powiedział Duke i jeszcze podniósł nos maszyny o kilka stopni, pozwalając jej wzbić się na ponad trzysta metrów. HUD pokazywał, że MiG-i pozostały gdzieś za nimi. - Przyjmuję zakład, pułkowniku - powiedział Tucker, rozumiejąc, że będzie mógł wypić obiecane piwo tylko wtedy, kiedy przegra zakład. Biełomorsk, stacja wczesnego ostrzegania wojsk obrony powietrznej - Rozumiem - dowódca stacji, major Mielekin odłożył słuchawkę, kończąc rozmowę z dowódcą pułku. Odwrócił się do porucznika. - Jaka sytuacja? Porucznik mrużył oczy i wpatrywał się w ekran. Czuł napięcie po dziesięciu godzinach spędzonych w ciemnym pomieszczeniu. - Cel zawraca... Słaby, jakby przeźroczysty punkt zniknął z ekranu. Porucznik utkwił oczy w miejscu, gdzie był ostatnim razem i czekał, aż pojawi się znowu. Dwadzieścia sekund później pojawił się znowu, jednak nie w tym miejscu, gdzie się spodziewał. - Teraz idzie kursem... zero-dziewięć-trzy. Prędkość rośnie - porucznik odwrócił się do majora. - Idzie prosto na nas. - Odwołać MiG-i. Postawić rakiety w stan gotowości bojowej - podniecony głos majora zadudnił w centrum dowodzenia. B-2 Nocny Łowca Maszyna przemknęła nad niewielkim pasmem skalistych wzgórz, na wysokości około trzydziestu metrów. Lecąc z prędkością 0,95 Ma B-2 powodował takie zawirowania powietrza, że leżące na ziemi kamienie wielkości pięści toczyły się jak piłki. Cztery silniki B-2 pracujące pełną mocą wsysały pięćset metrów sześciennych powietrza w ciągu sekundy - sprężając je, ogrzewając i wydmuchując dyszami z tyłu. Specjalnie zaprojektowane wloty po wietrza w kształcie litery S usytuowane nad płatem skrzydeł stanowiły labirynt trójkątów, które powodowały rozbijanie się fal radarowych omiatających bombowiec. Fale elektromagnetyczne wpadały do wlotów i były kierowane tam i z powrotem na warstwy materiału pochłaniającego impulsy, dopóki energia nie uległa całkowitemu rozproszeniu. Ponieważ docierające do maszyny impulsy radarowe nigdy nie dotykały wirujących i metalowych części silnika, nie mogły być odbite do emitera. Zanim powietrze dotarło do głównego wlotu, zostało rozbite na kilka strumieni, co zapewniało równomierny dopływ powietrza do silnika. Duke skierował bombowiec o trzy stopnie w prawo i patrzył, jak strzałka wskaźnika na tablicy zagrożeń zbliża się do zera. Środkowy dolny ekran pokazujący trójwymiarowy obraz terenu przed nimi sygnalizował bezładne, poszarpane wzgórza. Duke podciągnął maszynę na bezpieczniejszą wysokość dwustu siedemdziesięciu metrów. Radar Back Trap znalazł się teraz wprost przed nimi. Pchnął dźwignie ciągu jeszcze bardziej do przodu. Tucker patrzył, jak sylwetki MiG-ów znikają za krawędzią wyświetlacza HUD. - Mamy MiG-i z głowy, pułkowniku. - Ten radar w paśmie A pracuje pełną mocą - zameldował Kozier. Duke'a zaczynały ogarniać wątpliwości. Miał nadzieję, że na większe kłopoty natkną się dopiero, jak będą już daleko w głębi Rosji. HUD wskazywał, że do stacji radarowej pozostało jeszcze siedemdziesiąt kilometrów. Trochę mniej niż pięć minut. Potem znajdą się już nad Morzem Białym. Wtedy zejdą na siedemdziesiąt metrów i ukryją maszynę wśród zakłóceń wywołanych bliskością fal. HUD wskazywał, że prędkość wynosiła tysiąc dwieście czternaście kilometrów na godzinę i rosła. Prędkościomierz pokazywał 1,02 Ma. Przekroczyli barierę dźwięku i nawet tego nie zauważyli. - Trzeba przyznać, że prowadzi się jak złoto - powiedział Duke. Wyrzutnia rakiet SA-5, na północ od Biełomorska Rozkaz nie mógł nadejść w gorszym momencie. Wyrzutnia rakiet, położona około dwudziestu dwóch kilometrów od stacji wczesnego ostrzegania w Biełomorsku, właśnie przeprowadzała wymianę obsługi. Nocna zmiana wyłączyła wszystkie systemy. Zmiana dzienna dopiero się pojawiła. Takie wymiany operatorów odbywały się dwa razy na dobę rano i wieczorem. Stację radaru Back Trap otaczały trzy stanowiska rakiet - jedno na południu, drugie na północy i trzecie - największe - na zachód od niej. Nieco w tyle za stanowiskiem zachodnim umieszczono radar kontroli ognia pracujący na średnich częstotliwościach w paśmie H, znany pod kryptonimem NATO Sauare Pair. Przed stanowiskiem radaru usytuowano dziesięć wyrzutni rakiet w różnych punktach terenu. Na każdej spoczywała siedemsetpięćdziesięciokilogramowa rakieta ziemia-powietrze. Siwowłosy starszy sierżant usiadł na zimnym, metalowym krzesełku w przyczepie dowodzenia. Zauważył, że okienka przyczepy były po kryte od wewnątrz grubą warstwą szronu. Gdy nałożył słuchawki, w uszach zabrzmiały mu gniewne okrzyki kontrolera naziemnego. - Natychmiast potwierdzić rozkaz otwarcia ognia... Potwierdzić rozkaz otwarcia ognia! - Tu sierżant Maraszin. Powtórzcie rozkaz. - Śledzimy nierozpoznany cel - włączył się major Mielekin. - Idzie kursem zero-dziewięć-sześć. Przejdzie na północny wschód od waszego stanowiska za cztery minuty. Odpalać rakiety! Rozumiecie mnie sierżancie? Odpalać! - Potwierdzam, panie majorze. Odpalamy rakiety. - Maraszin przerzucił szereg przełączników, uruchamiających radar. Cztery minuty to za mało, pomyślał. Po brzmieniu głosu majora poznał, że nie miał wyboru. Musiał do czegoś strzelać. B-2 Nocny Łowca Duke był zaskoczony. Wyświetlacz HUD sygnalizował działanie radaru Sauare. Pair w paśmie H na częstotliwości 6,62 - 6,99 GHz sterującego baterią rakiet SA-5 tuż przed nimi. - SA-5... To nie najlepszy pomysł - powiedział Tucker. - Mamy szczęście, pułkowniku. - Zgadzam się. Duke szarpnął maszyną w prawo i w lewo, żeby zerwać kontakt z radarem Back Trap, ale uparte światełko ostrzegawcze w paśmie A wciąż migotało, zmieniając się z żółtego na czerwone. Kilkanaście centymetrów dalej na tablicy zagrożeń ożyło światełko ostrzegawcze w paśmie H. Duke był na tyle dobrze przygotowany, by wiedzieć, że radar wczesnego ostrzegania będzie przekazywać informacje do mniejszych radarów kontroli ognia rozmieszczonych przy bateriach rakiet w miarę, jak się do nich zbliżali.. Jeżeli mógłby opóźnić moment przekazania informacji, powiedzmy o minutę, uda mu się przemknąć koło baterii rakiet bez szkody. Nie mógł jednak zrozumieć dlaczego wojska obrony powietrznej próbowały zaatakować ich rakietami SA-5 dalekiego zasięgu, przeznaczonymi do zwalczenia samolotów lecących wysoko z prędkością 3 Ma, z budowy których USA zrezygnowały wiele kilka lat temu. Jego B-2 leciał na wysokości dwustu siedemdziesięciu metrów z prędkością 1 Ma. - Dwie i pół minuty do wybrzeża - powiedział Tucker. - Nie podoba mi się to wszystko. Wywiad spieprzył dziś już jedną rzecz. Nie powiadomił nas o tym niszczycielu u wybrzeży Grenlandii. Kozier... Masz jakieś uwagi? Kozier analizował dane nowego radaru na ekranie komputera. Też czuł się zdezorientowany. Ten rejon bez wątpienia nie był jeszcze podłączony do głównego systemu. Omiatały ich tylko dwa radary i żaden ich na razie nie namierzył. - Jakie zagrożenie stanowi radar w paśmie H? - zapytał Duke'a. - W paśmie H nie można nas znaleźć. Operator nigdy nas nie zobaczy. - Dlaczego SA-57 - zapytał Kozier, głośno wyrażając wątpliwości Duke'a. - Możliwe, że to jedyne rakiety w tym rejonie. Wojska obrony powietrznej nie są w stanie dać wszystkim stacjom wczesnego ostrzegania pełnego zestawu rakietowego. Kozier wiedział jednak, że na południu czekały na nich rejony z pełnym arsenałem rakietowym, gdzie poszczególne typy rakiet wspomagały się nawzajem. Duke skierował B-2 nieco w lewo i utrzymywał ten kurs. Prędkość wynosiła tysiąc dwieście pięćdziesiąt dwa kilometry na godzinę. Lecieli na wysokości trzystu metrów. - A jakbyśmy polecieli koszącym? - mruknął Duke i pchnął do przodu drążek sterowy. Ze zwinnością myśliwca maszyna zaczęła nurkować. Biełomorsk, stacja wczesnego ostrzegania wojsk obrony powietrznej - Znajdź go! Natychmiast! - Major wyprostował się. Bolały go plecy. Zbyt długo stał nachylony nad ekranem radaru. Operator próbował zwiększyć moc emisji. Bez powodzenia. - Zniknął, panie majorze. Czuł, że ogarnia go panika. Cel zniknął z ekranu jakieś trzydzieści sekund temu i nie pojawił się znowu. - Musiał zejść niżej, panie majorze - dodał porucznik. Im bardziej cel zbliżał się do anteny, tym łatwiej było mu zejść poniżej strumienia impulsów radarowych. Operator obniżył kąt nachylenia anteny i górna jedna czwarta ekranu pokryła się śladami odbić od ziemi. Studiował ekran przez chwilę. - Jest kontakt, panie majorze - powiedział porucznik, wpatrując się w ciągle zmieniającą się plamę, przesuwającą się na środek ekranu. - Wysokość? - Nie jestem w stanie określić. Zbyt wiele zakłóceń. Major zaczął kląć. - Otwórzcie ogień, kiedy będzie można. Bateria rakiet SA-5, na północ od Biełomorska Sierżant pospiesznie wykonywał ostatnie czynności poprzedzające otwarcie ognia. - Cel osiemnaście kilometrów na północ, czternaście na wschód. Kurs zero-dziewięć-pięć. Zapadła chwila ciszy. - Otwórzcie ogień, kiedy będzie można - powtórzono rozkaz. Do czego? - zastanawiał się sierżant. Ekran radaru był czysty. Ani celu, nawet nie ma statyki. Nic. Sierżant włączył mikrofon. - Kontrola, nie mogę zaatakować. Nie widzę celu. Fale radarowe w paśmie H były wchłaniane przez pokrycie bombowca. Bez powiązania stanowiska bojowego z komputerem w Ramieńskoje, radar kontroli ognia nie mógł wykryć maszyny lecącej prosto w jego stronę. - Natychmiast przekazać kontrolę - rozkazał major. Sierżant podniósł moc radaru do maksimum i przerzucił przełącznik przekazu danych. Za pośrednictwem dwóch podziemnych, rzadko używanych kabli, stacja wczesnego ostrzegania przejęła bezpośrednią kontrolę nad wyrzutniami. B-2 Nocny Łowca Czerń stopniowo przechodziła w szarość. Niebo na wschodzie jaśniało. Długie cienie wypełniały kabinę B-2. Duke po raz pierwszy zobaczył rosyjski krajobraz. Śnieg, skały i krzaki pokrywały łagodnie falujące wzgórza. Po lewej widział wąską drogę gruntową. Nisko na niebie przed nimi wisiało kilka purpurowych chmurek. Duke patrzył prosto przed siebie. Kątem oka obserwował teren po bokach. Prowadził maszynę instynktownie. Gdy lecieli z prędkością trzystu trzydziestu metrów na sekundę, zaledwie siedemdziesiąt metrów nad ziemią, najmniejszy tóąd mógł okazać fatalny w skutkach. Skutki te nie były jednak gorsze od niebezpieczeństwa, jakie czekało ich w górze. - Moc rośnie - zauważył Tucker. Czujnik radarowy B-2 rejestrował, że radar Square Pair w paśmie H osiągnął pełną moc na częstotliwości 18 GHz. Duke nie potwierdził. Kolorowy ekran HUD wskazywał mu możliwie najlepszy szlak w przestrzeni przed nimi. - Pasmo H zniknęło, pułkowniku - oznajmił Tucker, gdy żółte światełko ostrzegawcze na tablicy zagrożeń zgasło. - Wykorzystują pasmo A do naprowadzania rakiet - powiedział Kozier. - Nie mogą nas znaleźć tym mniejszym radarem. - To jest możliwe? - Ulga, jaką Tucker odczuwał, nagle gdzieś się rozpłynęła. - Można tak zrobić. Widziałem, jak wypróbowywali to na wysoko lecących samolotach. - Kozier nie odrywał oczu od ekranu komputera. - Widzę start rakiety! Kierunek godzina dziesiąta! - wrzasnął Tucker. - Rejestruję start jednej... nie, dwóch rakiet. Tablica zagrożeń rozpaliła się światełkami. Dwie lampki sygnalizujące start rakiet zaczęły migać na czerwono. Świecący, pomarańczowy symbol oznaczający start rakiet pojawił się w lewym, dolnym rogu wyświetlacza HUD. Dziesięć kilometrów na północ ruszyły cztery silniki startowe na paliwo stałe rakiety SA-5, wyrzucając wokół wyrzutni kłęby białego dymu. Ułamek sekundy później ożył z rykiem pierwszy stopień jedenastometrowej rakiety i uniósł ją w powietrze. Kilka chwil później oddalona o sto metrów druga rakieta również oderwała się od wyrzutni. Duke skręcił ostro w lewo i przeciął drogę przyśpieszających rakiet pod kątem czterdziestu pięciu stopni. Po paru sekundach Duke i Tuc ker mogli już dostrzec białe smugi pozostawiane przez zmierzające w ich kierunku od południa rakiety. Duke ściągnął na siebie drążek sterowy, żeby zyskać wysokość i skręcił ostro w prawo, w przeciwnym kierunku. Na dwustu metrach wyrównał i skierował B-2 prosto w stronę nieprzyjacielskiego radaru. Znowu zadarł nos maszyny i zaczął się łagodnie wznosić. - Obserwuj te rakiety. - Widzę je, widzę! - Tucker prawie odwrócił się do tyłu i patrzył spoza górnej krawędzi okien kabiny. Obie SA-5 wzbijały się i oddalały od bombowca z prędkością ośmiuset trzydziestu metrów na sekundę, żeby osiągnąć prędkość 3,9 Ma. Na wysokości trzech kilometrów obie wybuchły, przemieniając się w promieniste, żółte kule ognia, kiedy eksplozje głowic spowodowały zapalenie się resztek stałego paliwa. Światełka ostrzegawcze zgasły. Tablica zagrożeń uspokoiła się. Tylko uparta lampka w paśmie A wciąż się paliła. Duke wyrównał na pięciuset metrach. - Co oni chcą zrobić? Kozier znał odpowiedź. - Wojska obrony powietrznej nie mogą nas zaatakować przy użyciu tego systemu. Jesteśmy zbyt nisko i lecimy zbyt szybko. Znajdujemy się na granicy minimalnego zasięgu rakiet. Nie mogą nas wyśledzić, więc strzelają na oślep i chcą trafić... Cokolwiek. - Trzydzieści sekund do wybrzeża - powiedział Tucker. Duke uspokoił się momentalnie. Widział przed sobą czarne jak węgiel wody Morza Białego. Po lewej stronie dostrzegł kilka światełek. Domyślił się, że to stacja wczesnego ostrzegania z radarem Back Trap. Nie miał jednak czasu, żeby przyjrzeć się antenie. Gdy B-2 śmignął nad wybrzeżem, Duke zwrócił się do Tuckera. - Chcą do czegoś strzelać, to dajmy im cel. Przygotuj TALD. Tucker skinął głową i zaczął przygotowywać start pozoratora. - Program pozoratora gotów, pułkowniku. Zacznie transmitować na wysokości stu siedemdziesięciu metrów - Jak daleko od stacji powinniśmy się znaleźć, kapitanie? - Minimum trzydzieści kilometrów. Lepiej czterdzieści - powiedział Kozier. W tej chwili byli jedenaście kilometrów od radaru Back Trap i oddalali się coraz bardziej. Jego sygnał był coraz słabszy. Radar w paśmie A miał kłopoty ze znalezieniem ich nad wodą. - Będziemy musieli poczekać jeszcze trzy minuty, zanim wystrzelimy TALD- dodał po chwili. Skierowane do przodu czujniki B-2 nie sygnalizowały nic. Nie było innych radarów w tym rejonie. Duke zszedł poniżej trzydziestu metrów, wciąż niepokojąc się, że Back Trap ich znowu znajdzie. Zmniejszył prędkość do ośmiuset dziesięciu kilometrów na godzinę. Minęło już przecież ponad dwadzieścia lat odkąd ostatni raz w powietrzu groziła mu śmierć. Jednak żaden nowy rosyjski radar ich nie znalazł. Przecież ani przez chwilę nie spodziewał się, że przekroczenie północnych wybrzeży będzie łatwe. Teraz, jeżeli pozorator zda egzamin, uda im się zniknąć. Zmienił chwyt na drążku sterowym, odetchnął głęboko i z wolna zniżał lot. W lewej wewnętrznej komorze uzbrojenia złożony był trzymetrowy, ważący dwieście kilogramów pocisk pozoracji taktycznej Sanders ALQ:316. Przechodził właśnie ostatnie stadia komputerowego samosprawdzania. Komputery kontroli lotu na pokładzie B-2 zaprogramowały główny mikroprocesor pocisku, określając prędkość, kurs i dane fałszywego celu. Pomysł takiego pocisku zrodził się w marynarce w celu zmylenia półaktywnych radarów pocisków manewrujących powietrze-powietrze i polegał na transmitowaniu sygnału silniejszego, niż odbite echo sygnału oryginalnego. Sygnał ten był na tyle silny, że stawał się bardziej atrakcyjnym celem, niż bombowiec. Po wystrzeleniu z maszyny pocisk rozwijał antenę, leciał zaprogramowanym kursem z prędkością 0,95 Ma i nadawał fałszywe dane. Miał zasięg osiemdziesięciu kilometrów, a jego miniaturowy nadajnik i odbiornik mogły być przestrajane w czasie lotu. Można też było zmienić jego kurs, pułap i prędkość oraz dokonywać zmian częstotliwości emisji. Na ekranie nieprzyjacielskiego radaru wyglądał i zachowywał się, jak prawdziwy samolot. Kiedy już byli osiemdziesiąt kilometrów na wschód od wybrzeża, Duke skinął głową. - Teraz. Tucker otworzył drzwi komory. Duke poczuł, jak komputer kompensuje wychylenie w lewo wywołane otwarciem drzwi. Tucker nacisnął guzik rozrusznika. Po wypadnięciu z wnętrza bombowca i zetknięciu się z zimnym powietrzem, pocisk otworzył długie na dwadzieścia pięć centymetrów przednie lotki sterujące. Pocisk opadł jakieś dwadzieścia metrów poniżej B-2. Przez ten czas rozpędził się jego silnik turboodrzutowy i pocisk zaczął lecieć własnym napędem Duke doliczył powoli do trzech, a następnie wykonał ostry zwrot w górę i w prawo. Czekał jeszcze chwilę, aby upewnić się, że pocisk pracuje, i zaraz zawrócił z powrotem w lewo, wyrównał i zaczął nurkować. Nie odrywając oczu od wyświetlacza HUD, skierował B-2 ku wodzie i, nurkując, nabierał prędkości. - Mam go... Kierunek godzina dziewiąta... Wzbija się - powiedział Tucker i wrócił do obserwowania ekranu. - Chyba wszystko w porządku. Silnik osiągnął pełną moc. Wszystkie stery otworzyły się. Pocisk, wzbijający się pod kątem czterdziestu pięciu stopni, mignął Duke'owi przed oczami. Był już oddalony o dwieście metrów. Nocny Łowca skierował się w stronę pocisku i wyrównał pod nim na wysokości stu siedemdziesięciu metrów. Jeżeli Back Trap będzie ich obserwować w momencie, kiedy pocisk pozoracyjny zacznie transmitować, operatorzy mogliby odebrać dwa sygnały. Tego Duke chciał uniknąć. Czekał na informację od Tuckera, że pocisk zaczął nadawać fałszywy sygnał radarowy. - Jest kontakt. Mam sygnał w paśmie A - powiedział Tucker, powtórnie sprawdzając odczyty. - Nasze maleństwo działa idealnie. Trzymaj się, maleńka. Trzymaj się. Duke znowu pchnął drążek sterowy do przodu i znaleźli się na wysokości trzydziestu metrów nad wodą. Lekka mgiełka ograniczała widoczność do zaledwie kilku kilometrów, ale Duke wiedział, że również i ich było w związku z tym trudniej wypatrzeć z góry. Centrum Badawcze Ramieńskoje Pułkownik Bielikow obserwował ekran kątem oka. Na półwyspie Kola panował spokój. Ścisnął mocniej słuchawkę telefonu. - Czy w dalszym ciągu śledzicie cel? - Nie, panie pułkowniku. Jest gdzieś nad Morzem Białym. Nie możemy go znaleźć - powiedział z niechęcią major Mielekin. Bielikow odłożył słuchawkę i odwrócił się do ekranu. Dlaczego radar kontroli ognia nie mógł znaleźć celu? Czy w ogóle był jakiś cel? Dlaczego wybrali Biełomorsk, żeby przeniknąć do Rosji? Jedynie dwie stacje na północnym wybrzeżu nie były podłączone do systemu - Biełomorsk na północnym zachodzie i Amderma na północnym Uralu. Skąd nieprzyjaciel mógł o tym wiedzieć? Jeżeli to był nieprzyjaciel... Podszedł do najbliższego terminalu komputerowego. - Poruczniku, gdzie najbliżej półwyspu Kola bazują samoloty wczesnego ostrzegania? Porucznik wprowadził pytanie do komputera. - Jeden jest w bazie lotniczej w Wołogdzie, czterysta dwadzieścia kilometrów na południe od wybrzeży Morza Białego. Dziś rano ma odlecieć do bazy macierzystej w Archangielsku. - Dobrze. - Bielikow odwrócił się do oficera łączności. - Dajcie mi bazę lotniczą w Wołogdzie. Biełomorsk, stacja wczesnego ostrzegania wojsk obrony powietrznej Operator zauważył, że rozmazana plamka pojawiła się znowu na ekranie. Tym razem jednak sygnał był ostrzejszy, wyraźniejszy. Oczywiście, pomyślał nieświadom, że obserwuje pozorator - mam silniejszy sygnał, bo cel się oddala. Odwrócił się do majora. - Panie majorze, cel idzie kursem zero-jeden-trzy z prędkością około ośmiuset kilometrów na godzinę. Wzbija się. - Możecie go namierzyć? Porucznik manipulował gałkami kontrolnymi, starając się skoncentrować wąski promień impulsów na celu. - Wciąż się wzbija. Jest już na wysokości ponad tysiąca metrów. Prędkość i kurs stałe. Im wyżej się wzbije, tym większe mamy szansę trafienia - powiedział, zwracając się do dowódcy. Czekali, nie odrywając oczu od małej kropki na ekranie. Dwie minuty później cel był już na wysokości pięciu tysięcy metrów i dziewięćdziesiąt kilometrów od stacji radarowej. Echo wciąż było silne. - Namierzyłem go, panie majorze. Cel jest w odległości optymalnej... - Ognia. Nad Morzem Białym Zimne, gęste powietrze poranne stanowiło dodatkowy czynnik nośny, gdy dwa SA-5 mknęły w kierunku silnego echa radarowego w paś mie A. Aparatura poszukiwawcza pocisków uaktywni się dopiero za kilka minut, kiedy oddalą się na sześćdziesiąt kilometrów od wyrzutni i odpadną ich silniki rakietowe. Dane korygujące będą mogły być przesłane do systemu naprowadzania pocisków w celu ostatecznego naprowadzenia na cel. Czujniki podczerwieni B-2 wykryły gazy spalinowe o temperaturze dwóch tysięcy stopni buchające z silników SA-5, gdy pociski przekraczały pułap tysiąca siedmiuset metrów i skierowały się na wschód. Tucker zauważył je pierwszy. - Widzę start rakiet... Dwie. Kierunek godzina szósta. Idą za pozoratorem. Przekroczyły wysokość dwóch tysięcy trzystu metrów, Dwa trójkątne, czerwone symbole poruszały się szybko na wyświetlaczu HUD. - Spokojnie... spokojnie - szeptał Tucker. Rakiety leciały z prędkością 3,7 Ma na wysokości prawie pięciu tysięcy metrów i już w odległości osiemdziesięciu kilometrów od wyrzutni ich silniki rakietowe przestały pracować i odpadły. W tym samym momencie włączyły się czujniki radarowe w głowicach rakiet i natychmiast odebrały sygnały pozoratora. Biełomorsk, stacja wczesnego ostrzegania wojsk obrony powietrznej Sześćdziesiąt kilometrów na zachód, major Mielekin obserwował ekran, stojąc za porucznikiem. Skoncentrował uwagę na punkciku na lewej stronie ekranu. To był ich cel. Nieco ponad dwa centymetry od niego widać było jeszcze dwa, szybko zbliżające się punkty. Rakiety. - Za minutę trafią. - Porucznik nie odrywał oczu od ekranu. - Silniki odłączyły się. Obie głowice aktywne. Nagle punkcik zawrócił na południe i zaczął się obniżać. - Cel wykonuje unik. Punkty reprezentujące rakiety oddaliły się nieco od siebie i szły dalej za celem. - Trzydzieści sekund. - Porucznik zdjął ręce z urządzenia sterującego rakietami. Teraz same już śledziły cel. Komputer pokładowy pocisku pozoracyjnego właściwie ocenił prędkość zbliżających się rakiet. Wydał instrukcję zwrotu na północ i nurkowania. Pocisk jednak nie zareagował wystarczająco szybko na stery. Pierwsza SA-5 przemknęła obok pocisku w odległości zaledwie dziesięciu metrów. Radar zaktywizował zapalnik zbliżeniowy. Głowica wybuchła. Eksplozja przemieniła rakietę w wypełnioną odłamkami ognistą kulę o średnicy trzydziestu metrów. Druga rakieta wpadła w żar wybuchu, a jej sześćdziesięciokilogramowa głowica dodała jeszcze nowej energii eksplozji. Odłamki trafiły pocisk pozoracyjny i rozdarły go. Kadłub przekoziołkował kilka razy, zanim wpadł do wody pięć kilometrów poniżej. Trzy punkciki na ekranie zniknęły. - Cel zniszczony - oznajmił porucznik. Major wyprostował się. - Wyślijcie tam dwa MiG-i. Natychmiast. Chcę mieć potwierdzenie. B-2 Nocny Łowca - Dostali go, pułkowniku. Zniknął. - My też zniknęliśmy. Duke wyrównał pięćdziesiąt metrów nad wodą. Światełko ostrzegawcze w paśmie A zapalało się i gasło. Sygnał radaru był coraz słabszy, zanikał. Duke zmniejszył prędkość do ośmiuset kilometrów na godzinę. Kozier analizował wskazania komputera. Wszystko było w porządku. Liczył, że następny radar spotkają najwcześniej za piętnaście do dwudziestu minut. Usiadł wygodniej, odetchnął głęboko i starał się odpocząć. Centrum Badawcze Ramieńskoje Dziesięć minut później raport majora przekazano pułkownikowi Bielikowowi. - Co to znaczy, że niczego nie znaleziono? Niech szukają. Porucznik przekazał rozkaz pułkownika. Bielikow jeszcze raz sprawdził czas. MiG-i zaledwie od kilku minut były w rejonie, gdzie cel został zestrzelony. Chciał, żeby poszukiwania były dokładniejsze, a nie ograniczyły się tylko do kilku szybkich przelotów. Dwie minuty później nadszedł kolejny raport. MiG-i niczego nie znalazły w miejscu, gdzie cel wpadł do wody. 19 Kontakt Dowództwo wojsk obrony powietrznej, Moskwa Minister obrony Tomski spojrzał znad okularów na generała Jefimowa. - Pułkownik Bielikow melduje, że nastąpiło naruszenie naszej przestrzeni powietrznej w rejonie północno-zachodnim. - Tak jest, panie ministrze. Stacja w Biełomorsku wyśledziła, zaatakowała i, jak uważa pułkownik Bielikow, zniszczyła najwyraźniej niezidentyfikowany cel... - Co to znaczy "najwyraźniej niezidentyfikowany cel'? Przecież to sprzeczność. - Skierowano w ten rejon MiG-i, ale nie mogły znaleźć... Twarz Tomskiego stężała. - Przestańcie się wypowiadać, jak jakiś cholerny dyplomata, generale. Dajcie mi jasną odpowiedź. Powiedzcie mi dokładnie, co wam wiadomo. Generał powtórzył w sposób prosty i bezpośredni wszystko, czego dowiedział się od Bielikowa. Zakończył informacją, że Bielikow zarządził przeszukanie rejonu. - Zgadzam się z pułkownikiem, że potrzebujemy dowodu. - Tomski zdjął okulary, położył je na stole i przetarł ręką nasadę nosa. - Co on chciał powiedzieć stwierdzając, że stacja wczesnego ostrzegania jeszcze nigdy nie widziała takiego echa radarowego? - Było bardzo słabe i trudne do śledzenia. Raz było zauważalne, raz nie... - Jak tylko Jefimow wypowiedział te słowa, zdał sobie sprawę, że może właśnie mówi o kontakcie z amerykańskim samolotem stealth. Czy było to możliwe? Tomski usiadł przy biurku. Poranne słońce wpadało przez firanki i rzucało długie, cienkie pasma światła na przeciwległą ścianę. Minister wpatrywał się w nie, jakby chciał się lepiej skoncentrować. - Dlaczego uważacie, że to takie dziwne? Nie pierwszy raz stacje wczesnego ostrzegania odebrały dziwne echa radarowe, zarówno w naszej przestrzeni powietrznej, jak i poza nią. Amerykanie ciągle chcą nas wypróbować. - Czy wierzy pan, że zestrzeliliśmy kolejny amerykański samolot niewidzialny dla radaru, naruszający naszą przestrzeń powietrzną? Tomski pokręcił głową. - Dopóki nie będę mieć dowodów, nie mogę uważać, że jakiś tam samolot został zestrzelony. Generale Jefimow, jedźcie do dowództwa wojsk obrony powietrznej, włączcie specjalną linię kodowaną do Bielikowa. Powiadomcie go, że ja również żądam dowodu. To mógł być pozorator. Dopóki nie dostanę tego dowodu, ogłaszam pełną gotowość. Powinien w dalszym ciągu obserwować ostatni znany kurs obiektu. Generał odwrócił się i wyszedł z gabinetu ministra. Tomski wrócił myślami do ostatniego spotkania z szefem FSB Michałkowem i jego ostrzeżeń dotyczących amerykańskiego zainteresowania Ramieńskoje. Zmiana orbity KH-12 oraz brak reakcji prezydenta na naciski ze strony przywódców państw europejskich, żeby podpisał traktat, a co ważniejsze brak protestu w sprawie zestrzelonego myśliwca stealth. Co oni szykowali? Ił-76 Mainstay, na północny zachód od Wołogdy Maszyna wciąż się wzbijała. Przekroczyła już pułap pięciu tysięcy metrów. Niedługo miała osiągnąć dziesięć tysięcy. Pilot położył wielki, przerobiony z maszyny transportowej czterosilnikowy, biało-niebieski samolot z usterzeniem w kształcie litery T na kurs północno-zachodni. Umieszczona wysoko nad kabiną, tuż za nasadą, skrzydeł wielka antena radarowa w kształcie talerza obracała się powoli. Rozwiązania konstrukcyjne H-a-76, który zaprojektowano jako strategiczny i taktyczny transportowiec były zbliżone do rozwiązań zastosowanych w samolocie Lockheed C-141 Starlifter. Uważany był za maszynę odporną, nie zawodną i łatwą w obsłudze. Gdy wojska obrony powietrznej zdecydowały się zastąpić swoją starzejącą się flotę samolotów wczesnego ostrzegania składającą się z maszyn Tu-126 Moss i wyposażyć ją w bardziej nowoczesny radar, wybór padł na H-a-76. Zadaniem Mainstay było wykrywanie szybkich, nisko lecących bombowców, takich jak B-52 i MB, oraz. małych, lecących tuż nad ziemią celów, jak pocisk manewrujący AGM-86 ALCM. Stosowany był również do taktycznego kierowania myśliwcami, przekazując dane do eskadr przechwytywania wojsk obrony powietrznej, stacji radarowych wczesnego ostrzegania i baterii rakiet przeciwlotniczych. Pilot pchnął drążek sterowy i wyrównał dwadzieścia pięć metrów poniżej poziomu dziesięciu tysięcy. Samolot wzbił się jeszcze trochę i pilot przygotował maszynę do lotu poziomego. - Ekran czysty, panie majorze. Nic nadzwyczajnego - zameldował operator radaru. Widział jedynie południowe wybrzeża Morza Białego i zarysy lądu. - Prowadzić poszukiwania. Za dwadzieścia minut w naszym zasięgu pojawi się ostatni punkt kontaktu. Operator poprawił słuchawki, zastanawiając się, o co właściwie chodzi. Jak zwykle powiedziano mu tylko, że ma znaleźć cel. Tym razem jednak po głosie majora poznał, że coś nie było w porządku. Centrum Badawcze Ramieńskoje - Zgadzam się, panie ministrze. - Bielikow odłożył słuchawkę. Tomski miał rację. Sprawa była zbyt poważna, żeby nie reagować. Bielikow odwrócił się do porucznika prowadzącego obserwację wielkiego ekranu. - Poruczniku, skoncentrujcie się na sieci obronnej teatru północno-zachodniego. Wskażcie lokalizację wszystkich stacji wczesnego ostrzegania i baterii rakiet. Główny ekran zamrugał i pojawił się na nim zarys półwyspu Kola i pobliskich rejonów, wraz z Sankt Petersburgiem na południu i Uralem na wschodzie. Cienka, błękitna linia biegnąca przez środek ekranu oznaczała północną Dźwinę. - Stacje wczesnego ostrzegania są zaznaczone na czerwono, baterie rakiet na zielono. Każdy czerwony punkt oznaczający stację wczesnego ostrzegania otoczony był czterema zielonymi kropkami. W punktach strategicznych rozmieszczono również dodatkowe baterie rakiet. Na samym teatrze północno-zachodnim Bielikow mógł doliczyć się pięćdziesięciu siedmiu różnych stanowisk rakiet. - Teraz wskażcie stacje, które nie są podłączone do systemu komputerowego - polecił Bielikow. Migająca gwiazdka pojawiła się tylko przy jednej stacji radarowej w Archangielsku, u ujścia Dźwiny. Bielikow przyglądał się ekranowi. Mrużył swoje przenikliwe, niebieskie oczy, żeby lepiej dostrzec szczegóły. - Którą stację podłączono ostatnio? ' - Bazę lotniczą w Wołogdzie. Generał Jefimow osobiście zakończył procedury zaledwie wczoraj, tuż przed wyjazdem - Porucznik nie bardzo rozumiał, o co Bielikowowi chodzi. - Co to za radar, ten w Wołogdzie i jakie rakiety naprowadza? - To radar ruchomy P-15 pracujący w paśmie C. Mają jeszcze drugi, rezerwowy. Steruje ośmioma bateriami SA-6 i dwunastoma SA-8. Mają tam też kilka zestawów przeciwlotniczych ZSU-23-4. Pułkownik odetchnął głęboko. Podstawowa strategia, pomyślał, to atak na możliwie wąskim odcinku. Wydaje się, że Amerykanie wiedzą... Dobrze, podprowadzę ich bliżej... Prosto na skoncentrowaną obronę. - Połączcie się z S-em-76 i polećcie mu zająć stanowisko sto kilo metrów na północ od Wołogdy. Wysokość dwanaście tysięcy. Ma wyłączyć radar. Żadnych emisji. Porucznik spojrzał na niego ze zdumieniem. - Właśnie tak, poruczniku. Mają wyłączyć radar. Chcę również, żeby wyłączyła się stacja w Archangielsku. Skontaktujcie się z Wołogdą. Niech uruchomią ten rezerwowy P-15. Ma pracować na najniższych częstotliwościach pasma C. Zrozumiano? Oficer łączności zawahał się. - Wykonać! Porucznik skupił całą uwagę na nawiązaniu kontaktu z S-em-76 i z Archangielskiem. Bielikow podniósł słuchawkę. - Połączcie mnie z bazą lotniczą w Archangielsku. Niech utrzymują cztery MiG-i-31 w gotowości bojowej. Biały Dom, Sala Sytuacyjna Jack Dawson odłożył na widełki słuchawkę bezpiecznego telefonu. - Dzwonił generał Westcott z Omaha, panie prezydencie. Nocny Łowca jest w rosyjskiej przestrzeni powietrznej. Jak dotąd nie ma większych problemów. Prezydent skinął głową, rozluźnił krawat i rozpiął kołnierzyk koszuli. Spojrzał na ekran. - Ten migający, czerwony punkt, to bombowiec? - Tak, sir. Nadaje zakodowany sygnał w dwóch pasmach radiowych skrajnie wysokiej częstotliwości. Sygnał odbierają nasze satelity. Komputery w Omaha odkodowują go i przekazują do nas. Przez cały czas wiemy dokładnie, gdzie jest bombowiec. Rosjanie nie mogą przechwycić lub odkodować sygnału. My mamy z nim łączność za pośrednictwem SAC. W każdej chwili może pan rozmawiać z pilotem. - Czy Rosjanie nie wiedzą, że pogwałciliśmy ich przestrzeń powietrzną? - Niezupełnie tak, sir - włączył się Dawson. - Wiedzą, że coś tam jest, ale nie mogą niczego znaleźć. NORAD informuje, że wystrzelono trzy, a może nawet cztery rakiety w kierunku bombowca... ale, jak pan widzi, nie trafili - dodał, rzucając okiem na ekran. - Strzelają do nich, a ty mi mówisz, że nie ma większych problemów? - Nie wiemy do czego strzelają. B-2 wyposażony jest w najnowocześniejsze systemy pozoracji taktycznej, których zadaniem jest od ciągnięcie rakiet od samolotu. - Tumer rzucił okiem na Brady'ego, żeby się odezwał. - Nasza grupa zadaniowa czuwa. Wszelkie nowe informacje będą natychmiast przekazywane do bombowca. W tej chwili powinni odbierać najnowsze dane z KH-12. Jak dotąd, nienajgorzej, pomyślał prezydent, ale ta asekuracja w wygłaszaniu opinii przez jego sztab nie nastrajało go zbyt optymistycznie. B-2 Nocny Łowca Bombowiec od piętnastu minut leciał niezauważony. Żaden radar nie omiatał maszyny, a czujniki komputera nie wykazywały żadnych samolotów w tym rejonie. Tucker sprawdzał systemy obrony i uzbrojenia B-2. Duke obserwował parametry lotu. Samolot mknął w gęstym, porannym powietrzu zaledwie trzydzieści metrów nad powierzchnią morza. Kapitan Kozier wpatrywał się w ekran. Spodziewał się, że w każdej chwili znajdą ich impulsy radaru dalekiego zasięgu z Archangielska. Odgłos drukarki komputera przerwał ciszę. - Westcott informuje... "Dobra robota. Zestrzelili was". Myślę, że to znaczy, iż Ruscy dali się nabrać - powiedział Tucker. - Czy coś się dzieje w pasmach radarowych? - zapytał Duke, myśląc równocześnie, że Westcott zachowuje się, jak kibic na trybunie. - Normalna kontrola lotów z Archangielska. Pogoda nad celem dobra. Niskie, przerywane chmury, wiatr południowo-zachodni, osiemnaście kilometrów na godzinę. Dalej na wschodzie mamy wyżowy front. Przeszedł wczoraj wczesnym wieczorem. Przy ziemi będzie mgła przez kilkaset kilometrów. Jeżeli to się utrzyma, będziemy mieli gdzie się schować, kiedy już załatwimy komputer. Myśli Koziera biegły w inną stronę. Według komputera, stacja wczesnego ostrzegania wojsk obrony powietrznej w Archangielsku powinna być oddalona zaledwie o dziewięćdziesiąt kilometrów. Stacja radarowa P-12, sklasyfikowana przez NATO pod kryptonimem Spoon Rest, była dużym urządzeniem stacjonarnym lub przemieszczanym na samochodzie ciężarowym, pracującym w paśmie A i mogącym śledzić cele z od ległości dwustu kilometrów, jak dotąd ich czujniki niczego nie odebrały. Włączył mikrofon. - Pułkowniku, powinniśmy już odbierać P-12 Spoon Rest z Archan gielska, ale niczego nie widzę. Tucker sprawdził instrumenty. - On ma rację. Powinniśmy coś odbierać już od kilku minut. Duke rzucił okiem na HUD. - Jak to tłumaczysz, Kozier? - Może mają jakieś problemy techniczne. Duke badał przyrządy, starając się znaleźć jakieś wytłumaczenie. Tablica zagrożeń niczego nie sygnalizowała. Żadna kontrolka nie paliła się. Duke wiedział, że chociaż lecieli zaledwie trzydzieści metrów nad wodą, powinni odbierać jakieś odbicia. - Dobrze, rozejrzymy się. Założył maskę tlenową na twarz i mocniej zaciągnął pasy fotela. Jednym ruchem wyłączył autopilota i równocześnie zadarł nos maszyny, zwiększając ciąg. B-2 wzbijał się szybko. Przekroczył pułap siedmiuset metrów w ciągu niecałych trzydziestu sekund. Duke popchnął drążek sterowy i wyrównał. Słońce lśniło, niczym wielka pomarańczowa kula. Na horyzoncie widać było pasmo mgły, stykające się z błękitem nieba. - Jak daleko do rzeki, Tuck? - Siedem minut. Mamy tylko sto kilometrów. - Wywiad twierdzi, że to jest ostatni radar w paśmie A jaki napotkamy. W głębi lądu wszystko działa na wyższych częstotliwościach. Pasmo C lub wyższe. Wyjdziemy na trzy i pół tysiąca i trochę odetchniemy. Jeżeli rzeczywiście uwierzyli, że nas załatwili, nie będą nas szukać na tym pułapie. Zaczęli wzbijać się powoli. W myślach Duke'a wciąż kołatało się słowo jeżeli". Baza lotnicza w Archangielsku Wysoki ton alarmu przerwał ciszę w barakach oficerskich. Śpiący piloci MiG-ów-31 zerwali się na równe nogi. Dowódca pułku wykrzykiwał rozkazy, podczas gdy załogi zakładały ekwipunek w chłodnym, wilgotnym, porannym powietrzu. Piloci i członkowie załóg naziemnych w bazie w Archangielsku uważani byli za elitę wojsk obrony powietrznej. Latali na najszybszych samolotach przechwytujących - MiG-ach-31 zwanych w NATO Foxhound Była to nowocześniejsza, dwumiejscowa wersja MiG-a-25, pierwszego rosyjskiego myśliwca wyposażonego w radar do obserwacji i prowadzenia ognia w dół oraz posiadającego możliwość atakowania kilku celów naraz. Foxhound był duży i szybki. Jego dwa silniki turboodrzutowe Tumański charakteryzowały się ciągiem rzędu 15.430 kG na dopalaczu i nadawały czterdziestopięciotonowemu myśliwcowi prędkość do 2,5 Ma. Zasięg maszyn wynosił ponad dwa tysiące kilometrów. Zanim załogi dotarły do maszyn, agregaty pomocnicze pracowały już od trzech minut, rozgrzewając radary, komputery i systemy uzbrojenia. Z podwieszonych pod skrzydłami zestawów rakiet powietrze-powietrze AA-8 Aphid i AA-9 Amos zostały usunięte zawleczki. Mdlący, słodki zapach nafty lotniczej i jęk silników poinformowały załogi, że ich maszyny są gotowe do lotu. Piloci i nawigatorzy zamknęli osłony kabin i włączyli ogrzewanie na pełen regulator. Po chwili maszyny podkołowały na początek pasa startowego, gdzie miały otrzymać dalsze rozkazy. - Czekać - nadeszło polecenie z wieży. B-2 Nocny Łowca Baza w Archangielsku była odległa zaledwie o dwadzieścia kilometrów, a przyrządy wciąż nie wskazywały, żeby jej radar działał. Duke nie poczuł się wcale pewniej z tego powodu. Wykonał zwrot o czterdzieści pięć stopni w prawo, pochylając czarno-szary bombowiec na skrzydło i kierując go na południe kursem 175. Lecieli teraz w głąb lądu, prosto w kierunku serca Rosji - Moskwy. Teraz nie było już odwrotu. Za pięć minut zniżą lot i polecą w górę Dźwiny. Duke nie czuł się tak, jak tego oczekiwał. Zamiast atakować wraz z całym dywizjonem bombowców SAC, zakradał się samotnie do przestrzeni powietrznej nieprzyjaciela. Wokół nie było innych bombowców walczących wraz z nim. Świadomość, że pilotuje najnowocześniejszy samolot świata poprawiała trochę jego nastrój, ale niewiele. Postanowił skoncentrować się na wykonywanym zadaniu. - Co mamy na temat Wołogdy? - zapytał Tuckera. Mapa rejonu wskazywała położenie dużej stacji wczesnego ostrzegania i stanowisk rakiet przeciwlotniczych. Zaraz na wschód od bazy mapa pokazywała najpotężniejszą koncentrację obrony na północny zachód od Kirowa i Górki. Koncentracja rakiet przeciwlotniczych miała na celu obronę przed amerykańskim atakiem na podziemne silosy z pociskami międzykontynentalnymi. Najmniej pocisków ziemia-powietrze rozmieszczono w cienkim, szesnastokilometrowym pasie, ciągnącym się nieco ponad trzydzieści kilometrów na wschód od Wołogdy. Duke wskazał palcem na możliwą trasę przelotu przez koncentrację rakiet przeciwlotniczych. - Ten rejon wygląda całkiem nieźle - powiedział do Tuckera. - Wprowadź go do symulatora ataku. Czekali, aż komputer zweryfikuje bezpieczną trasę przez koncentrację obrony. Nagle na ekranie pojawił się napis NIEZNANY informując ich, że brak wystarczających danych uniemożliwiał zaplanowanie najwłaściwszego kursu. Dopiero, gdy będą w zasięgu nieprzyjacielskich stacji radarowych, komputery ofensywny i defensywny B-2 będą mogły wyznaczyć prawdopodobnie najbezpieczniejszy kurs. - To zbyt daleko w głębi lądu. Musimy poczekać, aż będziemy w zasięgu czujników. Byli już wystarczająco blisko, żeby dostrzec zwał gęstych, białych chmur, rozciągający się na wschodnim horyzoncie. Duke włączył mikrofon i równocześnie wyłączył autopilota. - Schodzimy. Położył samolot na lewe skrzydło i zmusił go do nurkowania pod kątem dwudziestu stopni. Symbole HUD wskazywały, że nos maszyny skierowany był znacznie poniżej horyzontu. - Odbieram słaby sygnał radarowy z południa - zameldował Tucker. Wołogda, pomyślał Duke, kiedy rzuciwszy okiem na tablicę zagrożeń stwierdził, że lampka ostrzegawcza w paśmie C zaczyna migać. - Wskaźnik podaje, że impulsy nadchodzą pod kątem piętnastu stopni z prawej burty. Informacja ta oznaczała, że Nocny Łowca nie leciał prosto w kierunku anteny radaru, a właśnie w takim ustawieniu maszyna prezentowała swój najmniejszy profil radarowy. Duke wykonał zwrot o piętnaście stopni w prawo i kontynuował schodzenie. Teraz B-2 szedł prosto w kierunku anteny. - To pasmo radaru Hat Face - zameldował Tucker. Wysokościomierz wskazywał trzysta metrów. Duke ściągnął na siebie drążek sterowy i wyprowadził B-2 z nurkowania. Wskaźnik przeciążenia skoczył na 3,5 g, utrzymał się przez chwilę, a potem wrócił na 1,0. Wyrównali na stu metrach. - Włączam radar śledzenia terenu - powiedział Duke, wduszając przycisk. Przemknęli nad zachodnim brzegiem Dźwiny z prędkością ośmiuset sześćdziesięciu kilometrów na godzinę, zawrócili w prawo i znaleźli się nad rzeką w najniższym punkcie doliny, zasłonięci przed poszukującym radarem Duke poczuł, że komputer wprowadza nadmierne korekty i buja maszyną w lewo i w prawo. Zwiększył ciąg silników, dopóki nie przekroczyli dziewięciuset kilometrów na godzinę. Dla ewentualnego obserwatora z ziemi, Nocny Łowca byłby tylko szaro-czarną smugą. MiG-31 FoKhound Pilot prowadzący, podpułkownik Wiktor Anatoli, kątem lewego oka dostrzegł swego skrzydłowego, gdy przekraczali pułap pięciuset metrów i zawracali na południe. Ich potężne radary poszukiwawcze były wyłączone. Dwa pozostałe MiG-i doganiały ich z tyłu i utrzymywały się nieco poniżej. Wieża poleciła im używanie wyłącznie czujników podczerwieni. Cel był nieznany. Zimne tło zmarzniętej ziemi dawało czujnikom zasięg zwiększony o kilka kilometrów. Czujniki takie w połączeniu z systemem laserowych dalmierzy pozwalały wykryć, śledzić i atakować nisko lecące cele na wysokości poniżej trzydziestu metrów, z dokładnością o dwadzieścia pięć procent większą, niż przy użyciu radaru. - Trzymajcie się mnie - rozkazał pułkownik. - Nie wyłamywać się z szyku. Odejście tylko na mój rozkaz. Wyłączyć radary. - Po jakiego diabła inżynierowie pakują radary do naszych samolotów, jeżeli nie pozwalają nam ich używać - pomyślał. Nie podobało mu się, że musi stosować się do instrukcji niższego rangą kontrolera. Daj mi tylko kierunek, a ja już zniszczę cel. Kontynuował wznoszenie z prędkością pięciuset metrów na minutę. Trzy pozostałe myśliwce szły tuż za nim. B-2 Nocny łowca Żółta, ostrzegawcza lampka w paśmie C zapaliła się akurat w momencie, kiedy Tucker oderwał wzrok od ekranu komputera. Kozier obserwował, jak dane na temat radaru zmieniały się w miarę, jak komputer pokładowy odbierał i analizował najnowsze informacje. - Widzę dwa radary w paśmie C pracujące na południu. Oba to Flat Face... Drugi pracuje na niższej częstotliwości. Tucker potwierdził informację. - To nie jest nic niezwykłego, jeżeli dwa radary wczesnego ostrzegania pracują w tej samej bazie - powiedział Kozier. - Ale nigdy nie widziałem dwóch w tym samym paśmie. Duke miał już do czynienia z radarem Flat Face w Północnym Wietnamie. Załogi B-52 wiedziały, że jeżeli przyglądał im się Hat Face, to na salwę SA-2 nie trzeba będzie zbyt długo czekać. Pomarańczowe mignięcie w prawym rogu wyświetlacza HUD zwróciło uwagę Duke'a właśnie w momencie, kiedy Tucker zaczął składać meldunek. - Czujniki podczerwieni wykazują jeden lub dwa cele sześćdziesiąt cztery kilometry na północny zachód. Są na granicy zasięgu. - Nowe towarzystwo - jęknął Duke. - Sygnał w paśmie C coraz silniejszy - zameldował Kozier. - Nieznane cele, wysokość siedem tysięcy, prędkość osiemset dziesięć kilometrów na godzinę, kurs stały jeden-siedem-dziewięć. Idą prawie równolegle. Wciąż nie mogę stwierdzić, co to jest, ale wnioskuję z prędkości, że to maszyny wojskowe - powiedział Tucker. - Przygotuj następny TALD i zaprogramuj Tacit Rainbow do przechwytywania w paśmie C. Duke czuł, że zaczynają mu się pocić dłonie. Baza lotnicza w Wołogdzie, załoga radaru numer 2 Z początku sierżant nie zwrócił uwagi na maleńką plamkę w lewej, górnej części ekranu. Jakieś zakłócenia pogodowe, albo może balon meteorologiczny, pomyślał. Tak naprawdę, to bardziej był zainteresowany swoimi próbami rozgrzania stóp niewielkim piecykiem elektrycznym, stojącym pod konsolą radaru. Rozkazy, jakie otrzymał były proste. Uruchomić radar na możliwie najniższej częstotliwości i meldować o wszystkim, co wskazywałoby, że cel się zbliża. Dowódca pułku podkreślił z naciskiem, że powinien szukać czegokolwiek - niezależnie od tego, jak mało znaczący może mu wydawać się sygnał. Po lewej stronie stało najnowsze wyposażenie jego ruchomego radaru. Dwie duże, czarne skrzynki, które pomagał zainstalować zaledwie wczoraj. Skrzynki zawierały kodującą elektronikę, za pomocą, której miał połączenie z tym wspaniałym, nowym ośrodkiem dowodzenia w Ramieńskoje. Dane zebrane przez jego stację mogły być przekazywane wprost do głównego komputera i każda rakieta mogła być odpalona niezależnie, bezpośrednio z Ramieńskoje. Spojrzał z większą uwagą na ekran, żeby przyjrzeć się temu nie ostremu, jakby przeźroczystemu sygnałowi. To tylko próba nowego sprzętu, pomyślał. Kiedy sygnał zniknął powtórnie, skinął na drugiego operatora, żeby podszedł bliżej. - Co widzisz? - zapytał sierżant. - Nic nie widzę. - Nie, popatrz tu. - Sierżant wskazał na ekran. - To może być nawet wada kineskopu. - Czy możesz to śledzić? - Nie. Z pozycji na ekranie wynika, że jest oddalony o dwieście kilometrów. Nie mogę określić ani prędkości, ani wysokości. Echo jest zbyt słabe. Nie wiem, czy to w ogóle cokolwiek jest... - Coś musi być - upierał się operator. - Ostatecznie, gdyby to było tylko powietrze, nic byśmy nie widzieli. Powietrze nie zmienia położenia - uśmiechnął się mimowolnie wobec absurdalności takiego sformułowania. Echo znowu się pojawiło. Tym razem pozostawał na ekranie przez całe piętnaście sekund. Potem zniknęło znowu. Teraz obaj nie mieli już wątpliwości. - Mamy rozkaz meldować o wszystkim - przypomniał operator. Sierżant zgodził się z tą opinią i podniósł słuchawkę telefonu, żeby skontaktować się z dowództwem pułku. Centrum Badawcze Ramieńskoje Bielikow analizował pozycje MiG-ów i It-a-76 na północ od Wołogdy. Hiuszyn był po przeciwnej stronie swojego kręgu, zaś MiG-i zbliżały się szybko od wschodu i były oddalone o dwieście pięćdziesiąt kilometrów. Znowu zastanawiał się, czy nie popełnił błędu. W rejonie panował spokój. Przez ostatnie pół godziny nie przyszedł żaden meldunek. Może jednak zestrzelili ten samolot nad Morzem Białym? Może samolot opuścił już rosyjską przestrzeń powietrzną? Chodził tam i z powrotem, i patrzył na ekran. Cały czas zastanawiał się, jak by się do tego zabrał, jeżeli polecono by mu zaatakować centrum dowodzenia. - Panie pułkowniku, baza w Wołogdzie donosi o dziwnym echu na ekranie. Nie mogą go ani zidentyfikować, ani śledzić. - Która stacja donosi o kontakcie? - Stacja numer dwa, panie pułkowniku. Ta, którą nakazaliście uruchomić - zameldował oficer łączności. Dobrze, pomyślał Bielikow. Stebe brzęczenie w tle zaczęło narastać, w miarę jak komputer rozwijał pełną moc i pobierał energię z reaktora. - Włączyć radar - rozkazał Bielikow. Duży ekran nie zmienił się po uruchomieniu superradaru. Bielikow skoncentrował uwagę na rejonie na północ od Wołogdy i na wschód od ugrupowania MiG-ów. Nie zobaczył nic nowego. Oni tam są, pomyślał. Ukrywają się poniżej promienia radaru. Wykorzystują teren. Ale już niedługo będą musieli się pokazać. Bardziej na południe napotkają więcej równin i łagodniejsze wzniesienia. Tak. Prędzej czy później radar ich znajdzie, a kiedy tak się stanie, on będzie miał pod swoją komendą wszystkie MiG-i, rakiety i artylerię przeciw lotniczą w kraju. - Skontaktujcie się z H-em. Chcę, żeby MiG-i natychmiast zaczęły poszukiwania. B-2 Nocny Łowca Stało się to, gdy przeskoczyli nad grzbietem wzgórza. - O, kurwa! - wrzasnął Tucker, kiedy prawie wszystkie żółte lampki ostrzegawcze zapaliły się równocześnie. Omiatały ich impulsy radaru na siedmiu z dziewięciu pasm. - To ten nowy radar wojsk obrony powietrznej - szybko powiedział Kozier. - Czy mogą nas wykryć? - zapytał Duke. - Nie wiem... Nocny Łowca zagłębił się w płytką dolinę i lampki ostrzegawcze zgasły. - Tucker, wyciągnij mapę lotniczą tego rejonu. Nie zdołają nas zobaczyć, jeżeli polecimy nisko między wzgórzami. Duke znowu poczuł, że radar śledzący teren podciąga nos maszyny w górę. Zbliżali się do kolejnego wzgórza. Gdy wyskoczyli nad szczyt, żółte plamki zabłysły na sekundę i zgasły, gdy bombowiec zaczął zniżać lot po drugiej stronie. - O, tam' - zawołał Tucker. Na generowanej przez komputer mapie satelitarnej Duke zobaczył w odległości szesnastu kilometrów na południe plątaninę wąwozów i głębokich dolin wijących się wzdłuż zachodniej odnogi Dźwiny. - O to mi chodziło - powiedział. Wyłączył radar śledzący teren i wyprowadził B-2 na trzysta metrów, zmniejszył ciąg i włączył hamulce aerodynamiczne, żeby zredukować prędkość do sześciuset pięćdziesięciu kilometrów na godzinę. - Odbieram silny radar w paśmie I od północy. Jeden... może nawet dwa. - Tucker odwrócił głowę w kierunku, z którego nadchodziły sygnały, wsłuchując się w pulsujący ton w słuchawkach. - To MiG-i. Duke wykonał ostry zwrot w lewo, przeleciał nad Dźwiną i skierował się na południowy wschód. Według mapy, Dźwina rozwidlała się w odległości nieco ponad dziesięciu kilometrów. Dwie minuty lotu. Rzeka wypływała z długiego na ponad osiemdziesiąt kilometrów, głębokiego wąwozu biegnącego w kierunku południowo-zachodnim. Jeżeli udałoby mu się ukryć przed MiG-ami w tym wąwozie i jeszcze raz użyć pozoratora, żeby zmylić pościg, mogliby zyskać na czasie. Wtedy będą mieli możliwość zaskoczyć nieprzyjaciela i nadlecieć od wschodu. W oddali widać już było strome, stumetrowe ściany wąwozu, przecinającego skaliste stoki wzgórza. Duke wyrównał i skierował maszynę wprost na wlot do wąwozu. - Zupełnie jak kanion Middle Fork na rzece Powder w Wyoming - powiedział, odwracając się do Tuckera. - Jednak znacznie większy. Tuck, wystrzel TALD tuż przed wejściem do wąwozu. Zaprogramuj go na kurs dwa-cztery-pięć i wysokość osiemset. Wyślij go potem z powrotem nad Morze Białe. Niech nadaje w pasmach C i I. Tucker szybko wprowadzał dane do komputera, który następnie programował pozorator. - Gotów. - Przygotować się... - Duke odczekał, aż ujście wąwozu przybliży się dostatecznie. Żółte lampki na tablicy zagrożeń wciąż płonęły. - Teraz! - rozkazał Duke, kiedy od ujścia wąwozu dzieliło ich zaledwie półtora kilometra. Gdy tylko pocisk pozoracyjny wypadł z ładowni, Duke wykonał ostry zwrot w prawo i zniżył lot do wysokości trzydziestu metrów. W kilka sekund później ruszył system naprowadzania TALD i pocisk zaczął się wznosić, kierując się na zachód. Duke jeszcze zmniejszył ciąg silników, żeby zredukować prędkość do czterystu kilometrów na godzinę i wysunął hamulce aerodynamiczne, żeby nie stracić panowania nad maszyną. Pchnął drążek sterowy do przodu, zmuszając bombowiec do opuszczenia nosa. Zaczęli nur kować, cały czas przyśpieszając. Na końcach skrzydeł formowały się cienkie smugi kondensacyjne. Na stu metrach, wciąż nurkując, Duke wykonał łagodny, pełen gracji zwrot, kierując B-2 do wylotu wąwozu. Wciąż obniżał lot, dopóki nie znaleźli się około dwudziestu metrów poniżej szczytu skalnych ścian. Pod nimi wolno płynęła rzeka. Nisko zawieszone, poranne słońce rzucało długie cienie na głazy i krzewy. Lampki na tablicy zagrożeń zgasły. Fale radaru przechodziły ponad nimi, nie przenikając poniżej szczytów wysokich, skalistych ścian. Duke jeszcze raz sprawdził mapę satelitarną. Pierwsze pięćdziesiąt sześć kilometrów długiego na osiemdziesiąt kilometrów wąwozu wyglądało dość łatwo. Dalej wąwóz zaczynał się wić w coraz ciaśniejszych skrętach. Ostatnie szesnaście kilometrów, to będzie lot na los szczęścia, ocenił Duke. Zniknęły również z wyświetlacza HUD symbole reprezentujące MiG-i. Czujniki podczerwieni przestały rejestrować emisje. Ściany wąwozu nie tylko osłaniały ich przed nieprzyjacielskim radarem, ale również ograniczały możliwości wykrywania B-2 w podczerwieni. W słuchawkach wciąż jednak było słychać dzwonienie radaru w paśmie I, poszukującego ich gdzieś z oddali. - Czy możesz powiedzieć, jak daleko są MiG-i7 - zapytał Duke. - Nie, i nie mogę stwierdzić, czy złapały przynętę - odparł Tucker, spodziewając się następnego pytania Duke'a. Duke nie odpowiedział. Prowadzenie maszyny przez wijący się skalny korytarz wymagało pełnej koncentracji. Nabrał w płuca duży haust tlenu i położył maszynę w prawy skręt, zgodnie z zakrętem wijącej się rzeki. Centrum Badawcze Ramieńskoje Cel po raz kolejny zniknął. Kapitan obsługujący komputer czuł rosnące napięcie. Trzykrotnie śledził już nieznany cel i po raz trzeci go zgubił. Czuł za plecami obecność pułkownika Bielikowa. Wiedział, że obserwuje każdy jego ruch, spacerując tam i z powrotem. Wzrok pułkownika zdawał się parzyć go w plecy. Kapitan doskonale wiedział, co go czeka, jeżeli teraz zawiedzie pułkownika. - Mam znowu kontakt... Cel idzie kursem dwa-siedem-osiem, prędkość pięćset czterdzieści kilometrów na godzinę, wysokość siedemset pięćdziesiąt - zameldował kapitan. - Zidentyfikować - rozkazał Bielikow. Kapitan przełknął ślinę, wprowadził nowe polecenia i czekał na odpowiedź komputera. Jego wzrok napotkał spojrzenie Bielikowa. - Komputer nie może zidentyfikować celu. Echo radarowe jest tak słabe, że może najwyżej go śledzić. To bardzo mały samolot... Bielikow starał się opanować gniew i obserwował echo radarowe przesuwające się w kierunku północno-zachodnim ku Morzu Białemu. Najbliższa bateria rakiet przeciwlotniczych była oddalona o ponad trzysta kilometrów na południe. Przechwycenia będą musiały dokonać MiG-i. Cholera, czyżby w naszej przestrzeni powietrznej latał więcej niż jeden cel? Jeden szedł na południe, a drugi usiłuje odciągnąć od niego myśliwce? - Skontaktujcie się z S-em-76 i podajcie mu wektor. MiG-i muszą znaleźć cel. Rozkazy dotarły do Iliuszyna i MiG-i natychmiast rozbiły się na pary. Jedna zawróciła w prawo, druga w lewo i skierowały się na północ. MiG-31 Foxhound Podpułkownik Anatoli włączył mikrofon. - Kurs? Spojrzał przez ramię na operatora radaru pochylonego nad ekranem. - Zwrot w prawo. Kurs trzy-pięć-pięć. Kontakt radarowy... Cel oddalony o dwadzieścia kilometrów. Namiar za dziesięć sekund. Powinniście już widzieć cel. Operator nie odrywał oczu od ekranu, który prezentował obszar dwustu kilometrów przed maszyną. Anatoli położył wielkiego myśliwca raz na lewe, raz na prawe skrzydło, chcąc lepiej przyjrzeć się ziemi poniżej. MiG-31 miał słabą widoczność w dół. Tak naprawdę, został zaprojektowany do atakowania wysoko lecących bombowców strategicznych za pomocą radaru prowadzącego go z ziemi, a nie nisko lecących samolotów. Zadania takie zaczęto mu powierzać dopiero, gdy KGB udało się wykraść plany techniczne nowoczesnego radaru cyfrowego, w jaki wyposażano samoloty F/A-18 Homet marynarki USA. Właśnie taki radar zainstalowano w MiG-u-31. - Niczego nie widzę. Tam nic nie ma - powiedział pułkownik Anatoli, znowu kładąc maszynę na prawe skrzydło, żeby lepiej przyjrzeć się brązowej ziemi i szukać jakiegoś ruchu, błysku światła, czegokolwiek, co pozwoliłoby mu określić położenie celu. Wiedział, że powinien był poprosić o innego operatora, o kogoś z doświadczeniem dłuższym, niż dwieście godzin. Teraz jednak było już za późno. Młody operator radaru wciąż wpatrywał się w ekran. Widział tam cel oddalony o nie więcej niż siedemnaście kilometrów. Zbliżali się do niego szybko. Nakierował nań wąski strumień impulsów radarowych w paśmie I. - On tam jest - mruknął, zły na pułkownika, że ten nie może wypatrzeć nieprzyjaciela. Trzynaście kilometrów dalej na zachód pocisk pozoracyjny kontynuował lot w kierunku Morza Białego, ciągle zmieniając kurs. Jego mikroprocesor emitował idealną replikę sygnałów radarowych wysyłanych przez MiG-a w paśmie I. Operator w MiG-u nie mógł wiedzieć, że to, co odbiera to nie jego własne sygnały odbite od celu, ale sygnał wysyłany przez aparaturę pocisku. MiG-i musiałyby zbliżyć się na odległość pięciu kilometrów, zanim ich radar mógł odebrać słabiutkie, rzeczywiste echo radarowe pocisku. Dopiero wtedy mógłby go namierzyć i odpalić rakiety. - Prędkość siedemset kilometrów na godzinę, wysokość siedemset czterdzieści, kurs trzy-cztery-siedem. Zwrot w prawo o pięć stopni. Pułkownik Anatoli wykonał zwrot, zmniejszył na ułamek sekundy prędkość, a następnie zniżył nos maszyny, żeby ją znowu odzyskać. Obserwował opadający wysokościomierz i wyrównał na tysiącu metrach. - Kurs?... Kurs!? - krzyknął znowu. - Cel wprost przed nami! - wrzasnął operator. Nagle żółty punkt na ekranie radaru stał się czerwony. Był to znak, że inny radar w paśmie I również omiatał cel. Odbita energia pozwoliła wreszcie namierzyć nieprzyjaciela. Byli już tylko dwanaście kilometrów od brzegu morza. - Namiar! - zameldował operator. - AA-9 gotów. Ognia! - Wstrzymać ogień - polecił pułkownik. - Musimy go zobaczyć. Widzicie cel? - Widzę go na radarze. On tam jest. Anatoli włączył mikrofon i wywołał Ramieńskoje. - Nie mogę dostrzec celu. Mam tylko namiar radarowy. Proszę o pozwolenie na otwarcie ognia. Czekał. Za trzy minuty będą nad wodą i zdolność śledzenia radarem znacznie się zmniejszy. Albo zniszczy cel natychmiast, albo straci go gdzieś nad morzem. - Ognia - zabrzmiała odpowiedź w słuchawkach. Pułkownik jeszcze raz rozejrzał się po niebie. - Ognia! Dwie rakiety! - zawołał wreszcie i dwukrotnie nacisnął spust na drążku sterowym. Spod skrzydeł wystrzeliły dwa białe pociski powietrze-powietrze AA-9 długości czterech metrów, pozostawiając za sobą smugi szarego dymu. Anatoli prowadził maszynę równo, utrzymując promień impulsów radarowych skierowany prosto na cel. Piętnaście sekund później obaj lotnicy dostrzegli jasny błysk na tle ciemnej ziemi. Pierwsza rakieta przeszła bardzo blisko celu. Zapalnik zbliżeniowy spowodował wybuch piętnastokilogramowej głowicy. Grad mknących z ponaddźwiękową prędkością odłamków rozdarł pocisk pozoracyjny i spowodował, że druga rakieta zboczyła z kursu i, koziołkując, spadła na ziemię. Ekran radarowy był pusty. Cel zniknął. Anatoli włączył mikrofon i zawrócił samolot na południe. Zaczął nabierać prędkości i wznosić się. - Kontrola... Cel zniszczony. B-2 Nocny Łowca Chociaż Rosjanom nie udało się jeszcze namierzyć Nocnego Łowcy, Kozier wciąż był zdumiony. System omiatał bombowiec na siedmiu pasmach równocześnie i działał właśnie tak, jak zapowiadali inżynierowie w Ramieńskoje. Jedyną niewiadomą było to, czy nowy radar działał na tyle dobrze, żeby znaleźć B-2 i śledzić go podczas lotu przez rosyjską przestrzeń powietrzną z dużą prędkością i przy wykorzystaniu rzeźby terenu. Amerykanie liczyli, że ich poprowadzi do celu, ale teraz zastanawiał się, czy w ogóle było to możliwe. Wiedział, jakiego rodzaju skoncentrowana obrona przeciwlotnicza na nich czekała - rakiety, MiG-i i najgroźniejsze dla nisko lecących samolotów broń wojsk obrony powietrznej: działa przeciwlotnicze naprowadzane radarem. Jak dotąd się udawało. To, czego mogli się spodziewać, nie napawało go jednak otuchą. Kozier poczuł, że bombowiec przechyla się w lewo. Pułkownik Duke James prowadził maszynę wąwozem. Znał pułkownika bardzo krótko, ale ten krótki czas okazał się bardzo cenny. Pułkownik mógł przecież odmówić zgody, żeby on, uciekinier, poleciał na wyprawę jako trzeci członek załogi. To byłoby zupełnie zrozumiałe, Duke wiedział jednak, że Kozier był jedynym człowiekiem na Zachodzie, który szczegółowo znał system i jego słabe punkty. Czuł szacunek dla Duke'a i rosło w nim poczucie odpowiedzialności. Nie chciał go zawieść. Głos Tuckera przerwał mu rozmyślania. - MiG-i musiały pójść za pozoratorem. Niczego nie słyszę. Duke znowu wykonał skręt w lewo i wzniósł maszynę tak, że leciała równo z krawędziami wąwozu. Skalne ściany były teraz bliżej siebie i każdy zwrot stawał się coraz bardziej ryzykowny. Duke prowadził maszynę bardzo wolno. Lecieli prawie na granicy przeciągnięcia. - Trzeba się ruszać - stwierdził Duke. - Wypuszczanie pozoratorów i chowanie się w wąwozach nie może trwać wiecznie. Pchnął dźwignie ciągu do przodu. Maszyna powoli nabierała prędkości. Wyprowadził B-2 z wąwozu i przeskoczył nad płaskowyżem rozciągającym się na prawym brzegu. Na wysokości stu siedemdziesięciu metrów wyrównał i skierował maszynę na południowy zachód. Wszystkie światełka ostrzegawcze zapaliły się natychmiast, kiedy tylko znaleźli się na otwartej przestrzeni. Skorygował kurs o kilka stopni i poprowadził bombowiec prosto na radar pracujący w paśmie C. HUD nie wskazywał MiG-ów. Duke wrócił do obserwacji horyzontu. Teren przed nimi nie stwarzał większych możliwości ukrycia się. Jak okiem sięgnąć rozciągała się równina z nielicznymi łagodnymi wzgó rzami i dolinami, gdzie można jednak było się schronić przed radarami. Pierwszym zadaniem było ominięcie baterii rakiet w Wołogdzie. Potem mogli skierować się na wschód, gdzie pojawiały się wzgórza poprzedzielane urwiskami, rozciągającymi się na przestrzeni prawie osiemdziesięciu kilometrów. Tam mogli się schronić przed radarami dalekiego zasięgu otaczającymi Moskwę, zanim spróbują przedrzeć się na zachód do Ramieńskoje. Duke jednak martwił się przede wszystkim rakietami. Najnowsze zdjęcia satelitarne pozwalały stwierdzić, że wejdą w zasięg pierwszej baterii SA-6 za siedem minut. Pchnął do przodu dźwignie ciągu, dając silnikom prawie pełną moc. Osiem wtryskiwaczy tłoczono paliwo do komór spalania silników B-2 w tempie prawie czterech litrów na sekundę. Bombowiec zaczął stromo się wzbijać. Tablica zagrożeń nie dawała powodów do niepokoju. Żadna z żółtych lampek ostrzegawczych nie zmieniła się na czerwoną, co oznaczałoby, że ich namierzono. Minęli pułap dwóch tysięcy siedmiuset metrów i wzbijali się dalej, lecąc z prędkością ponad ośmiuset kilometrów na godzinę. - Dokąd lecimy? - zapytał Tucker. - W górę - odparł zwięźle Duke. Mając przed sobą rakiety Duke wiedział, że prędkość i zdolność manewrowania były najlepszymi sojusznikami pilota, ale żeby móc manewrować potrzeba było wysokości. Centrum Badawcze Ramieńskoje - Nie, panie pułkowniku. Grupa poszukiwawcza jest na miejscu zestrzelenia. Nie ma szczątków. Major trzymał słuchawkę przy uchu i natychmiast powtarzał usłyszane wiadomości. - Jeżeli to był samolot, to uderzenie o wodę mogło spowodować, że kadłub roztrzaskał się na tysiące kawałków. Coś powinno zostać - dodał. - A w drugim miejscu? - MiG-i również nie dostrzegły szczątków. Przelecieli nad domniemanym miejscem upadku kilkakrotnie i niczego nie zauważyli. Bielikowa ze zrozumiałych powodów opanował gniew. Wyszedł na idiotę, chociaż wiedział, że podjął właściwą decyzję, polecając MiG-om zaatakować nieznany cel bez wzrokowego rozpoznania. - Pułkowniku, prawdopodobny cel idzie kursem dwa-siedem-trzy - głos kapitana pozbawiony był pewności siebie. - Gdzie jest cel? - Bielikow utkwił oczy w ekranie. - Sto osiemdziesiąt kilometrów na północny wschód od Wołogdy. - Kapitan zastanawiał się, czy nie powinien był zaczekać. Wystukał kolejne polecenie na klawiaturze komputera, starając się wyostrzyć obraz. Nic nie pomogło. Pułkownik stał spokojnie. Czekał. Wreszcie na ekranie pojawił się blady, ledwo widoczny punkt przesuwający się z lewej strony na prawą. - Zidentyfikować - rozkazał. - Niemożliwe. Komputer nie rejestruje odbioru. Echo jest zbyt słabe. Są trudności nawet ze śledzeniem - zameldował kapitan. - Czy skierować MiG-i w ten rejon? - zapytał major. - Nie. Niech podejdzie bliżej. Niech wejdzie w rejon rakiet przeciw lotniczych. Jeżeli my go widzimy, zobaczą go również radary baterii. - Bielikow odwrócił się do kapitana. - Kiedy wejdzie w zasięg rakiet? - Ma mniej niż dwadzieścia pięć kilometrów. Około dwóch minut, panie pułkowniku. - Dobrze. Skontaktujcie się z bateriami. B-2 Nocny Łowca Dwadzieścia cztery kilometry na południowy zachód zaczął działać pierwszy radar KUB w ośrodku dowodzenia. Jego anteny wirowały w przeciwnych kierunkach, obracając się o trzysta sześćdziesiąt stopni. Do tej pory radar był wyłączony, żeby nie zdradzać pozycji, zanim cel nie wejdzie w zasięg rakiet. Samochód dowodzenia z dwuosobową obsługą był wyposażony w dwie anteny. Większa, umieszczona wyżej, służyła do prowadzenia rakiet i śledzenia celu. Mniejsza, dolna, wyszukiwała cele. Samochód dowodzenia stał na środku kwadratu, na którego rogach rozmieszczono wyrzutnie rakiet SA-6. Na każdej wyrzutni spoczywały cztery rakiety. Jak tylko z Ramieńskoje nadszedł rozkaz otwarcia ognia, załoga wozu dowodzenia uruchomiła radar, dając mu pełną moc. Ich bateria była już podłączona do centralnego komputera. Czekali. Trzydzieści sekund później ich radar poszukiwawczy działający w paśmie G/H znalazł cel. - Mają nas... Namiar w paśmie G/H Straight Flush z kierunku godzina druga - ostrzegł Tucker, używając kryptonimu radaru stosowanego przez NATO. - Jeszcze nie - powiedział Duke. - Co? - Cholera, jeszcze nie jestem gotów. - Duke obserwował wysokościomierz. Strzałka mijała właśnie siedem tysięcy metrów. Pchnął drążek sterowy i wyrównał. - To musi wystarczyć - powiedział i skręcił ostro w prawo, kierując maszynę prosto na radar naprowadzający rakiety SA-6. Miał nadzieję, że to wystarczy, żeby go pokonać. Nie udało się. Czerwona plamka nadal się paliła. Daleki błysk zwrócił jego uwagę. Nastąpiły po nim jeszcze dwa. Czekał, aż tablica zagrożeń poinformuje o starcie rakiet. - Trzy rakiety... Przyśpieszają... Są wprost przed nami! - zawołał Tucker. Duke rzucał maszyną w lewo i w prawo, i zmieniał wysokość. Nikt nic nie mówił. Tablica zagrożeń rozświetliła się. Wskazywała start trzech rakiet w odległości szesnastu kilometrów z południowego za chodu na kierunku godzina trzecia. Na wyświetlaczu HUD pojawiły się trzy symbole oznaczające rakiety. Komputer automatycznie przyznawał im priorytety zagrożeń. Tucker zauważył, że ich maszyna znajdowała się na granicy maksymalnego zasięgu rakiet. - Przygotować folię - powiedział Duke. Tucker polecił komputerowi przygotować umieszczone w wyrzutnikach pojemniki z paskami metalizowanej folii o długości odpowiedniej dla danej częstotliwości. Duke obserwował białe smugi dymu, wyrzucane z dysz pocisków zbliżających się do bombowca. Ile razy odbywał podobne ćwiczenia w symulatorze? Sto, może dwieście razy. To nie miało znaczenia. Czuł ściskanie w żołądku, jakby wnętrzności zawiązywały się mu w ciasny supeł. Wyczekał do ostatniej chwili, zanim rzucił maszynę w lewo i położył na skrzydło. - Folia' Tucker uderzył w przycisk zwalniający chmurę pasków metalizowanej folii, która rozwiała się za maszyną. Duke tak prowadził B-2, żeby nie stracić z oczu rakiet. Pierwsza szła prosto na folię. Minęła ich o prawie osiemset metrów. Druga jednak skierowała się za nimi. Nie rozglądał się już za trzecią. Zakończył zwrot. Pochylił nos maszyny do przodu i obserwował, jak rakieta idzie za nimi. Prędkość dziewięćset kilometrów na godzinę i rośnie. Wysokość sześć trzysta. Drugi pocisk dzieliły od nich zaledwie sekundy. - Zwrot' Tucker ponownie wdusił przycisk wyrzutnika folii. Duke zmienił kierunek i pochylił maszynę w prawo. Zwiększył ciąg silników i kontynuował nurkowanie, przechodząc w poprzek toru lotu rakiety. Radarowa głowica sterująca nie była w stanie zawrócić rakiety w ślad za bombowcem, gdyż dostosowana była tylko do zwrotów przy przeciążeniu do 15 g. - Jeszcze jedna - powiedział Duke, wpatrując się w ekran HUD. - W dole. Kierunek godzina druga. Duke dostrzegł ostatnią rakietę. Biały dym buchający z dysz zdradził jej pozycję. Omijając drugą rakietę, wyprowadził bombowiec na pozycję, na której mógł być łatwo zaatakowany przez trzecią. Zadarł nos maszyny, wychodząc z nurkowania na pięciu tysiącach trzystu metrach. Wyprowadził rakietę na środek ekranu HUD i czekał. Rakieta zbliżała się z prędkością prawie czterech tysięcy pięciuset kilometrów na godzinę. Była już tak blisko, że mógł dostrzec białe lotki sterujące. Miał ułamek sekundy na to, żeby działać. - Czekaj... czekaj... - powiedział Duke, przewidując następne posunięcie Tuckera. - Teraz! Pchnął drążek sterowy do przodu. Nocny Łowca, zaczął nurkować prowadzony systemem FBW, stanowiącym naturalne przedłużenie zmysłów pilota. Tucker wdusił przycisk zwalniający folię, nie odrywając oczu od ekranu HUD. Okna kabiny wypełnił obraz ziemi pięć tysięcy metrów poniżej. Prędkość bombowca rosła: 850... 870... 900 kilometrów na godzinę. Obserwowali, jak siedmiometrowy pocisk przemknął nad nimi z prędkością 3 Ma, w odległości zaledwie siedemdziesięciu metrów. Skierował się wprost na silniejsze echo radarowe wywołane przez folię. W momencie, gdy wpadł w chmurę pasków folii nastąpił wybuch. Deszcz rozgrzanych do białości, stalowych i aluminiowych odłamków przeciął powietrze. Niektóre dosięgły B-2 z tyłu, z lewej strony, dziurawiąc i wgniatając pokrycie. Duke wyrównał lot, a potem zaraz zadarł nos maszyny o piętnaście stopni. Wciąż lecieli na południowy zachód z prędkością prawie dziewięciuset pięćdziesięciu kilometrów na godzinę. Tablica zagrożeń wciąż sygnalizowała, że impulsy radarowe docierają do maszyny pod kątem czterdziestu pięciu stopni. Straight Flush był wciąż poniżej, w bezpośredniej odległości. - Co dalej? - Duke zwrócił się do Tuckera czując, że w ustach zupełnie mu zaschło. Tucker pochłonięty był sprawdzaniem instrumentów, szukając sygnałów o poważniejszych uszkodzeniach. Duke sprawdził HUD. Jak dotąd zużył tylko dwa pociski pozoracyjne, ale miał jeszcze pełne ładownie antyradarowych pocisków Tadt Rainbow, oraz pocisków SRAM II. - Pułkowniku, może mamy jakieś uszkodzenia pokrycia, ale nic poważnego. - Tucker obserwował wskaźniki paliwa. Jakikolwiek przeciek w głównych zbiornikach oznaczał szybki koniec wyprawy. - Uważaj na tablicę zagrożeń. Kozier skoncentrował się na ekranie komputera przed sobą. Z po czątku nie zauważył zmiany. Z północnego wschodu wciąż omiatał ich radar w paśmie G/H. Co sekundę docierał do nich strumień impulsów, wraz z impulsami pobocznymi radaru w paśmie I naprowadzającego rakiety SA-6. Impulsy radaru w paśmie G/H były stałe i nie zmieniały się od czasu pierwszego kontaktu. Teraz zauważył zmianę. Przy każdym trzecim lub czwartym przejściu częstotliwość nagle się podnosiła, Nieznacznie, ale wystarczająco, by zauważyć. Wyglądało to tak, jakby przez ułamek sekundy radar tracił synchronizację, albo jakby jeszcze inny radar omiatał ten rejon. - Pułkowniku James - powiedział, włączając mikrofon. - Wydaje mi się, że jest jeszcze jeden radar w paśmie H, omiata nas od południa. Sygnał jest słaby, ale można go zauważyć. - Tuck, jakie inne rakiety mamy w tym rejonie? - Dwie SA-8 na południu. Światełko ostrzegawcze w paśmie J zmieniło się na czerwone. Najbliższa bateria SA-8 właśnie uruchomiła swój radar śledzenia celów. Jego paraboliczna antena wysyłała silny strumień pulsującej energii. - Niech to szlag, znowu się do nas przyczepili - zaklął Tucker. - Drugi radar w paśmie H działający od południowego zachodu - zameldował Kozier. - Czujniki odbierają silne sygnały w paśmie J. Kozier czekał wiedząc, że za kilka sekund radar ich namierzy. Duke poprawił maskę, szarpiąc za przewód. Informacje wywiadu wojskowego na temat SA-8 były niekompletne. Wiadomo było, że ten radar był nowocześniejszy niż SA-6 i zaprojektowany dla wyrzutni ruchomych. Radar bojowy i wyrzutnię umieszczono na tym samym pojeździe, a ponieważ nie musiał polegać na informacjach płynących z radaru Straight Flush, mógł atakować kilka celów równocześnie, w odróżnieniu do radaru naprowadzającego SA-6. Jedyną wadą, o jakiej Duke wiedział był mniejszy zasięg i głowica SA-8. Kozier wyobrażał sobie sytuację. Przed nimi były dwie wyrzutnie rakiet SA-8, każda po jednej stronie ich trasy. Każda z wyrzutni działała w tym samym paśmie radarowym, posiadała takie same pociski i za atakuje ich samolot w ten sam sposób. Każda wysyłała takie same impulsy. Wojska obrony powietrznej popełniły błąd, zadecydował. - Pułkowniku, trzeba zejść nisko i przelecieć między dwiema wyrzutniami. Duke nie odrywał oczu od ekranu HUD pokazującego rejon, który omiatały bojowe radary. Za każdym razem, kiedy zmieniał kurs lub wysokość, radary szły za nim. - Niech pan wyjaśni, kapitanie. - Jedna rakieta w górze, kierunek godzina trzecia, druga... godzina dziesiąta - przerwał im Tucker. SA-8 przyśpieszały wolniej niż SA-6, ale i tak osiągały prędkość 2 Ma w ciągu niecałych szesnastu sekund. Tablica zagrożeń natychmiast wskazała priorytet obu rakiet. Symbole ostrzegawcze na HUD sygnalizowały, że drugi pocisk stanowił większe zagrożenie i chociaż został wystrzelony później, dotrze do B-2 pierwszy. Kątem oka Duke dostrzegł, że Tucker przygotowuje się do wystrzelenia folii dla pasma J. Tymczasem wykonał ostry zwrot w prawo i obniżył nos maszyny, by nabrać prędkości i zmienić jej obraz radarowy. Chwilę później zmienił położenie, ale dalej nurkował z prędkością dziewięciuset siedemdziesięciu kilometrów na godzinę. Taktyka ta nie zdała jednak egzaminu. W dalszym ciągu omiatał ich promień radaru. Na ekranie HUD mniejszy SA-8 wydawał się bardziej odległy, niż był w rzeczywistości. Duke oceniał odległość na nieco ponad trzy kilometry, czyli pięć i pół sekundy. Drugiego pocisku nie widział, ale wiedział, że gdzieś tam jest. - Trzecia, czwarta i piąta rakieta w górze... - O, rany! Akurat tego nam było potrzeba' Duke szarpnął drążek sterowy w lewo i na siebie. Przeciążenie wgniotło ich w fotele. Maszyna położyła się na skrzydło i zaczęła się wzbijać, wytracając prędkość. Duke poczuł, że jego kombinezon lotniczy wypełnia się powietrzem, żeby krew nie odpływała z górnych części ciała. Wskaźnik przeciążeń osiągnął wartość 4 g, kiedy Duke pchnął drążek sterowy do przodu, zmuszając B-2 do zmiany kierunku lotu i ponownego nabrania prędkości. Jasny błysk poinformował ich, że rakieta chybiła. Wybuch nastąpił w odległości zaledwie dwustu metrów. Duke trzykrotnie ściągnął drążek sterowy na siebie. Wyrównał na pięciu tysiącach metrów. Unikając jednej rakiety stracił ponad tysiąc metrów. - Kierunek godzina pierwsza... dziesięć kilometrów! - zawołał Tucker. - Trzeba zejść nisko i przelecieć między dwiema wyrzutniami z maksymalną prędkością - Kozier mówił spokojnie, zimno, bez wyrazu. - Wyjaśnij - powtórzył Duke, rozglądając się za drugą rakietą. - Będą nas prowadzić. Kiedy impulsy z obu emiterów nałożą się na siebie, stacje zagłuszą się nawzajem. - Kozier przedstawił swoje rozumowanie, nie wdając się w szczegóły. Duke nie miał czasu na dyskusje. Albo będzie ufać temu człowiekowi, albo nie. Pchnął dźwignie ciągu do przodu do oporu. Silniki osiągnęły pełną moc. Wrócił do obserwacji HUD. Prędkość tysiąc osiemdziesiąt. Drugi pocisk osiągnął szczyt krzywej i zawracał ku nim. Duke nie był zaskoczony. SA-8 mógł śledzić i zestrzelić cel na wysokości dziesięciu metrów. Będzie musiał zejść na minimalną wysokość, starając się wycisnąć z maszyny wszystko. Tucker trzykrotnie wdusił przycisk zwalniający folię. - Pięć sekund do trafienia. Teraz czekało ich najgorsze. Rakieta nadlatywała z tyłu, z prawej strony. Duke nie mógł jej zobaczyć. Musiał polegać wyłącznie na obrazie komputerowym na wyświetlaczu HUD. Zawrócił w prawo. - Raz... dwa... trzy... Teraz! B-2 wykonał ostry zwrot w lewo, zostawiając za sobą chmurę pasków folii miotaną turbulencjami. Pięciocentymetrowe paski folii, odbijające impulsy radarowe w paśmie J, zakłóciły namiar rakiety. Inna rakieta przemknęła nagle tuż koło nich z prawej strony, ale nie wybuchła. Duke aż podskoczył. Obrócił maszynę o sto osiemdziesiąt stopni w momencie, gdy przekraczali prędkość tysiąca dwustu pięćdziesięciu kilometrów na godzinę, czyli 1,06 Ma. Znowu folia, zwrot w prawo... w lewo... w prawo i jeszcze folia... Wyszedł z pófceczki. Byli na pułapie tysiąca czterystu metrów i szli kursem 172. Z obu stron wciąż omiatały ich dwa radary sterujące rakietami SA-8. - Jeszcze dwa ze wschodu... kierunek godzina dziewiąta! - zawołał Tucker. Duke zauważył, że strzałka na wysokościomierzu przekracza osiemset metrów i zdał sobie sprawę, że mogą nigdy nie wyjść z tego ponaddźwiękowego nurkowania. Ściągnął na siebie drążek sterowy i patrzył, jak wskaźnik przeciążeń leci do góry. 4 g... wysokość pięćset metrów, prędkość tysiąc sto siedemdziesiąt i spada. Otworzył hamulce aerodynamiczne. Więcej nacisku na drążek... 5 g... Wysokość dwieście siedemdziesiąt. Już prawie się udało. Nos maszyny unosi się powoli do góry. Przeciążenie 6 g... 6,5 g. - Nadmierne przeciążenie... Nadmierne przeciążenie - ostrzegł bez osobowy głos komputera pokładowego. - Wiem, do cholery. - Duke jeszcze mocniej ściągnął na siebie drążek. No, malutki, nie rozleć się. Zrób to dla mnie. Trzydzieści metrów nad zmarzniętą, brązową ziemią Duke wyrównał. Zamknął hamulce aerodynamiczne i podniósł moc silników do dziewięćdziesięciu pięciu procent. Bombowiec mknął z prędkością tysiąca stu trzydziestu kilometrów na godzinę. Nie ma możliwości manewrowania, a wciąż jeszcze dwie rakiety idą za ogonem. - Trafienie za piętnaście sekund... Wchodzą na HUD od góry - powiedział Tucker, wpatrując się w ekran, który pokazywał dwie rakiety mknące w stronę bombowca. Dwa radary wciąż namierzały B-2. Duke utrzymywał stały kurs między dwie anteny. - Dwanaście sekund - odezwał się znowu Tucker. - Przejdziemy między antenami za dziesięć sekund... trzymać kurs - powiedział Kozier, nie odrywając oczu od komputera. Siła emisji radarowej w pasmach H i J rosła z każdym przelecianym kilometrem. Duke wspiął się na sto metrów i starał się wydusić z maszyny wszystko. Tachometry silników dochodziły do czerwonej kreski. Maszyna mknęła z prędkością tysiąca stu sześćdziesięciu kilometrów na godzinę. Mając atut wysokości mógłby wykonać odskok w każdą stronę, próbując oszukać rakiety chmurą folii. Jeżeli plan Koziera nie sprawdzi się, może uda mu się jeszcze uniknąć pierwszej rakiety, ale już nie drugiej. - Sześć sekund. - Tucker spojrzał na Duke'a. Kozier nabrał dużo powietrza w płuca i wstrzymał oddech. - Cztery... trzy... Tysiąc metrów za bombowcem najbliższa rakieta wykonała zwrot, wytrzymując przeciążenie 11 g i z wysokości czterech kilometrów ruszyła w ślad za B-2. Dwustopniowy silnik rakiety na paliwo stałe zgasł dziewięćdziesiąt sekund wcześniej. Podsk szedł teraz lotem ślizgowym, wykorzystując przyciąganie ziemskie dla nabrania prędkości. Jego przednie lotki sterowe utrzymywały głowicę rakiety skierowaną prosto na B-2, podążając za odbitymi sygnałami radarowymi w paśmie J o częstotliwości 14,5 GHz. Wystarczyło, żeby pocisk zbliżył się na odległość dziesięciu metrów od celu, żeby nastąpiła eksplozja głowicy wielkości piłki futbolowej. Wysoki ton zastąpił w słuchawkach Duke'a pulsowanie nieprzyjacielskiego radaru. HUD wskazywał, że byli dokładnie między dwiema stacjami radarowymi, stacjami, które teraz patrzyły na siebie nawzajem Silne emisje w pasmach H i J, płynące z emiterów obu stacji, wypełniły ich anteny odbiorcze. Doszło do interferencji fal radarowych. Stacje zagłuszyły się nawzajem. - Dwa... jeden... Czekali. Na wysokości stu metrów i przy prędkości tysiąca stu sześćdziesięciu kilometrów na godzinę nie potrzeba dużo, żeby nas sprzątnąć z nieba, pomyślał Duke. Tucker zauważył, że rakieta zaczyna wykonywać naprzemiennie skręty w lewo i prawo. Widział już coś takiego na poligonie Nellis, kiedy sprzęt elektroniczny B-2 zagłuszył radar rakiety. Zagłuszanie powodowało, że rakieta traciła namiar i zaczynała szukać celu, próbując namierzyć go ponownie. Duke dostrzegł, że druga rakieta kieruje się w dół i uderza w ziemię, ginąc w kłębach kurzu. - Zwrot... Zwrot! - krzyknął Kozier. - Folia! Duke ściągnął na siebie drążek sterowy i równocześnie zmniejszył prędkość. Maszyna wyprysnęła w górę na wysokość prawie dwustu metrów, zanim hamulce aerodynamiczne zaczęły działać. Wykonał zwrot w prawo, akurat w momencie, kiedy Tucker wystrzeliwał kolejną porcję folii. Nie musiał wcale zastanawiać się nad następnym posunięciem. Tym razem rzucił B-2 w lewo i skierował nos maszyny w dół, żeby znowu nabrać prędkości. Przeciążenie ustąpiło. Zwiększając moc silników, pozwolił maszynie nurkować przez sto metrów i dopiero wtedy wyrównał. Przez cały czas Tucker wyrzucał kolejne porcje folii. Duke przyglądał się terenowi na południe od nich. Płaski przynajmniej przez następne trzydzieści kilometrów. Łagodnie, z rozmysłem, sprowadził B-2 na trzydzieści metrów, a potem pozwolił mu jeszcze spaść do piętnastu metrów. Teraz znajdowali się poniżej strumieni impulsów radarowych, które przeszukiwały niebo na południowy wschód i południowy zachód. Radary straciły kontakt z celem na tak długo, że operatorzy pogubili się. Lampki ostrzegawcze na tablicy zagrożeń zgasły. Duke rozluźnił chwyt na drążku sterowym. Teraz trzymał go tylko opuszkami palców. Wyrównał, przygotowując się do lotu koszącego na dużej prędkości i zmniejszył nieco ciąg silników, zadowalając się prędkością tysiąca osiemdziesięciu kilometrów na godzinę. Nie zużywaj więcej paliwa, niż to konieczne, powiedział sobie. Położył maszynę na nowy kurs 182 i skoncentrował się na horyzoncie przed nimi. Wysokość lotu Nocnego Łowcy nie zmieniała się o więcej niż trzy metry. - Dobra robota, kapitanie - powiedział Duke, celowo używając stopnia Koziera, żeby okazać mu szacunek. Facet znał się na rzeczy i Duke chciał, żeby zrozumiał, iż chętnie widzi go na pokładzie. Kozier siedział spokojnie. W tej chwili byli bezpieczni, ale wiedział, że najnowocześniejsze systemy obronne były wciąż przed nimi, na południu. Musieli przelecieć jeszcze pięćset sześćdziesiąt kilometrów do celu, a on miał powody by przypuszczać, że rozbudowane systemy wojsk obrony powietrznej w końcu ich wytropią. Nie miał wątpliwości: najtrudniejsza część misji wciąż była przed nimi. Ostrzegawczy brzęczyk w słuchawkach potwierdził jego obawy. - Silny radar w paśmie H od wschodu, pułkowniku. - Kozier analizował moc radaru. Sięgała prawie końca skali. Emiter musiał być oddalony zaledwie o kilka kilometrów. - Widzę. - Duke obserwował, jak lampki ostrzegawcze w pasmach H i J zmieniają się na czerwone. - Skąd on się wziął? - zastanawiał się Tucker, sprawdzając wskazania HL(ci. Trzecia wyrzutnia SA-8 właśnie uruchomiła swój radar. Przyjechała w ten rejon ostatniej nocy i nikt na pokładzie B-2 nie miał na jej temat żadnych danych wywiadowczych. Załoga wyrzutni otrzymała polecenie siedzieć cicho, dopóki samolot nie znajdzie się w bezpośredniej bliskości, ukrywając swoją obecność przed czujnikami bombowca. - Widzę start rakiety! Zwrot... - Tucker nie zdążył przekazać dalszego ciągu informacji. Głowica SA-8 eksplodowała dziesięć metrów przed kabiną bombowca z prawej strony. W błysku oślepiającego światła B-2 szarpnął się gwałtownie. Pęknięcia porysowały prawe okna, gdy grad odłamków uderzył w pokrycie bombowca. Podmuch pchnął do dołu prawe skrzydło. Zabrakło zaledwie trzech metrów, by jego koniec zawadził w ziemię. Duke uderzył głową w lewą ścianę kabiny, z siłą młota kowalskiego. Jasny blask oślepił go na kilka sekund. Instynktownie ściągnął na siebie drążek sterowy i zmusił B-2 do wejścia na wyższy pułap. Zapach spalonego plastiku wypełnił kabinę. - Tucker, jakie straty? Żadnej odpowiedzi. - Tucker, raport o uszkodzeniach! Tym razem Duke spojrzał na drugiego pilota. Tucker Stevens zwisał bezwładnie na pasach fotela, opierając się o prawą ścianę kabiny. Wyciągnął rękę, chwycił za kombinezon na piersiach i przyciągnął Tuckera do siebie. - O, Boże! Gwałtowny podmuch eksplozji powyrywał różne elementy wyposażenia ze ścian kabiny, rozrzucając je we wszystkie strony. Z wyglądu twarzy Tuckera można było wywnioskować, że coś trafiło go z siłą kuli karabinowej. Zielony hełm był pęknięty, a maska zwisała z jednej strony. Przez rozległą ranę na czole Duke dostrzegł białą kość. Prawe oko zalewała krew, a cały prawy policzek był pocięty i poobcierany. Duke zmusił się do spojrzenia znowu na HUD. Samolot osiągnął już wysokość tysiąca metrów i wzbijał się szybko nadal. - Sukinsyny - to słowo obejmowało wszystko to, co stało się z Tuckerem: to, że samolot był za wysoko i to, że musiał znowu nurkować. Żółte plamki ostrzegawcze paliły się wciąż na tablicy zagrożeń, ale poza tym nic się nie działo. - Kozier... U ciebie wszystko w porządku? - Duke obejrzał się i zobaczył, że Rosjanin wstaje z fotela. - Tak, pułkowniku, w porządku. Kozier ukląkł między pilotami. James odczekał, aż bombowiec powróci na wysokość stu metrów, a następnie spróbował włączyć radar śledzący teren. Nic się nie stało. Spróbował jeszcze raz. Znowu nic. - Radar śledzący teren nie działa. Będę musiał prowadzić ręcznie. Spojrzał na Koziera, który usiłował pomóc Tuckerowi. - Lepiej wracaj na miejsce, bo jak będę musiał uciekać przed rakietą, to będziesz się obijać po kabinie jak piłka - powiedział. A co gorsza, będę miał dwóch rannych, dodał w duchu. Kozier skinieniem głowy wskazał na wygaszone lampki na tablicy zagrożeń. - Pułkowniku, kapitan Stevens żyje, ale jest ciężko ranny. Myślę, że lepiej mu będzie na moim miejscu - powiedział Kozier i czekał na reakcję Duke'a. - Będzie pan potrzebował pomocy przy locie do celu. Duke wiedział, że Kozier ma rację. Zresztą, kiedy Tucker odpadł, nie miał wyboru. - Dobrze, ale pospiesz się. Musimy przeprowadzić analizę szkód. Kozier zaczął pospiesznie odpinać pasy nieprzytomnego Tuckera Stevensa, żeby zabrać go z fotela drugiego pilota. Centrum Badawcze Ramieńskoje To nie jest zwyczajny samolot, pomyślał Bielikow. Gdyby było inaczej, już dawno zostałby zestrzelony. Wpatrywał się w ekran, starając się prześledzić trasę obcej maszyny. Intruzowi udało się, co już było niezwykłe, przeniknąć ponad tysiąc trzysta kilometrów w głąb rosyjskiej przestrzeni powietrznej. Jak dotąd wojska obrony powietrznej nie były w stanie go zestrzelić, a nawet śledzić na trasie dłuższej niż kilkaset kilometrów. Za każdym razem powtarzało się to samo. Wyrzutnie rakiet i radary poszukujące miały cel na ekranach przez bardzo krótki czas. Kiedy otwierały ogień, samolot uciekał. Obserwował wybuch ostatniej rakiety nad pozycją celu tuż przed tym, jak cel zniknął z ekranu. Pułkownik Bielikow nie wierzył już jednak ani przez chwilę, że cel został zestrzelony, Chodził tam i z powrotem. Spojrzyj na fakty - mówił do siebie. Może GRU nie działa tak sprawnie, jak im dawano do zrozumienia. Czy możliwe, że Amerykanie mieli operacyjne samoloty dalekiego zasięgu niewidzialne dla radaru i wprowadzili je do naszej przestrzeni powietrznej? Cel miał taki profil radarowy, jaki na ekranach powinien mieć samolot stealth. Jak w inny sposób Amerykanie mogliby dotrzeć tak daleko? Ale przecież bombowców niewidzialnych dla radaru miało nie być. Dowody wskazywały jednak, że były... Połączył się bezpośrednią linią z dowództwem wojsk obrony powietrznej i z Kremlem - Panie ministrze, wciąż nie mam potwierdzenia, czy samolot będący w naszej przestrzeni powietrznej został zestrzelony. Wydaje mi się... - Pułkowniku, ten samolot nie leci ot tak sobie. Gdzie on jest i jaki ma kurs? - Minister miał już pewne pojęcie, jakiej odpowiedzi udzieli pułkownik Bielikow. - Kiedy możemy śledzić ten samolot, idzie cały czas na południe... w kierunku Moskwy. Nigdy jeszcze nie widziałem takiego echa radarowego. - Co mówicie, pułkowniku? - Panie ministrze, jestem przekonany, że mamy doczynienia z amerykańskim samolotem niewidzialnym dla radaru. Może nawet z dwoma, lub z trzema. Zestrzeliliśmy już co najmniej jeden. Jestem prawie pewien, że lecą tu, do naszego Centrum - Jesteście pewni? - Nie, panie ministrze, nie jestem Żadne inne wyjaśnienie nie ma jednak sensu. - Zgadzam się z wami - powiedział Tomski po chwili milczenia. - Przygotujcie obronę. Polecę generałowi Jefimowowi, żeby wracał. Będę w centrum dowodzenia na Kremlu. Tam możecie się ze mną kontaktować. Minister odłożył słuchawkę. Bielikow odwrócił się do majora. - Alarm dla ośrodka. Skontaktujcie się z wyrzutniami SA-11 i SA-12. Niech natychmiast obsadzą stanowiska. Skontaktujcie się z bazą lotniczą w Kubince. Chcę mieć całą eskadrę MiG-ów-31 w powietrzu. Mają patrolować rejon między Górki, a Moskwą. Wszystkie radary dalekiego zasięgu wokół Moskwy mają przeszukiwać kierunki północny, wschodni i zachodni. Pułkownik odwrócił się do ekranu z nadzieją, że może cel znowu się pojawi. - Moja eskadra ma być w pogotowiu. Jeżeli będę musiał, sam po prowadzę. 20 Dolot NBR, Waszyngton Przemieszczano baterie rakiet przeciwlotniczych. Bernard Simmons już znalazł i zaznaczył nowe lokalizacje dwóch innych SA-11, które przeniosły się ze swoich normalnych stanowisk na umocnione, betonowe pozycje na najwyższym wzgórzu w obserwowanym sektorze. Podejrzewał, że to samo stało się z trzema innymi SA-11. Jego jedyną troską było, kiedy wykonany zostanie następny ruch i czy zauważy go wystarczająco wcześnie, żeby ostrzec Nocnego Łowcę. Polecił komputerowi przywołać dane dotyczące jedynej SA-12 w tym sektorze. SA-12 była dużą, mniej mobilną, taktyczną rakietą przeciw lotniczą, której wykorzystanie wymagało użycia trzech różnych radarów. Została opracowana jako odpowiedź na decyzję NATO i Stanów Zjednoczonych o rozmieszczeniu rakiet Pershing II w Europie Zachodniej. System był na tyle dobry, że wojska obrony powietrznej rozmieściły SA-12 wokół Moskwy. Do jej zadań należało również zwalczanie bombowców strategicznych przeciwnika. Simmons powiększył obraz stanowiska SA-12. Rakieta nie ruszyła się z miejsca i oficer wywiadu SAC, podpułkownik Paul Sullivan nie wyglądał na bardzo zaniepokojonego tym faktem. - Mamy coś nowego? Południowy akcent pozwolił Simmonsowi zorientować się, że to właśnie Sullivan zadał to pytanie. Podpułkownik pochylił się nad Simmonsem i patrzył mu przez ramię na ekran komputera. - SA-12 nie ruszyła się, w przeciwieństwie do pięciu z ośmiu SA-11. Sullivan wyglądał na zaskoczonego. - Musieli ogłosić alarm. - Skąd pan wie? Simmons wcisnął kursor na klawiaturze komputera, żeby przywołać poprzedni obraz. - Popatrz tu. - Wskazał na biało-błękitne zmętnienie obrazu tuż obok pojazdu z wyrzutnią SA-11. - To są spaliny z nierozgrzanego silnika dieslowskiego. Właśnie go uruchomili. Ta wyrzutnia tkwiła tutaj od dłuższego czasu. Typowym postępowaniem wojsk obrony powietrznej jest przemieszczanie wyrzutni co dwa tygodnie. Sullivan przywołał następny zestaw zdjęć. - Kiedy jest zimno, jak przez ostatnie kilka dni, załogi nie ruszają się z miejsca bez rozgrzania silników. Ta smuga dymu wskazuje, że tym razem nie mieli na to czasu. Ktoś na górze rozkazał im ruszyć natychmiast. To znaczy także, że musimy informować SAC co piętnaście minut. Teraz wprowadzimy dane do głównego banku. Chcę przekazać je natychmiast Jamesowi. Kreml - Oczywiście, że to są przypuszczenia. Nie miałem potwierdzenia wzrokowego, które pozwoliłoby stwierdzić ze stuprocentową pewnością, że mamy doczynienia z amerykańskim samolotem stealth. Nasze myśliwce jednak nie mogły go namierzyć, ani nawet go wykryć. Tu nie może być innego wyjaśnienia. Tomski chodził tam i z powrotem pomiędzy stołem konferencyjnym szefa FSB, a ścianą gabinetu. - Przechwyciliśmy i zestrzeliliśmy dwa cele, ale jak dotąd niczego nie znaleźliśmy. Oba cele zniknęiy z ekranów radarów, ale kiedy szu kaliśmy zestrzelonych samolotów, nie znaleźliśmy niczego. Ani ciał, ani szczątków... Nic. - Jest zatem oczywiste, że piloci są do niczego - powiedział przewodniczący FSB Michałkow. - Do czego strzelają? Mówicie, że zestrzelili samolot, tylko nie ma szczątków. Trudno uwierzyć, że Amerykanie wysłali do naszej przestrzeni powietrznej bombowiec stealth. Ich B-2 nie jest jeszcze gotów i nie będzie gotów przez następne sześć lat. Michałkow wiedział, że jeżeli się myli, czekają go poważne kłopoty, - Nie traktujcie mnie, jak któregoś z waszych zastępców - warknął Tomski. - Jeżeli zniszczą kompleks w Ramieńskoje, Rosja stanie się bezbronna. - To niemożliwe... Nigdy nie uda się im dotrzeć dość blisko. System ich znajdzie i zostaną zestrzeleni. - Ostatni raz zauważono cel zaledwie sześćset kilometrów na północ od Moskwy. Nie jesteśmy w stanie śledzić go przez cały czas. Może dotrzeć do Moskwy, a my nie będziemy o tym wiedzieć. - A zatem proponuję, żebyście ich zatrzymali. Jesteście przecież ministrem obrony. - i zamierzam to zrobić i proponuję też, żebyście poinformowali prezydenta o sytuacji. Jesteście przecież przewodniczącym FSB. Dowództwo SAC, baza lotnicza Offutt - Wywiad donosi o dyslokacji rakiet w rejonie Ramieńskoje. Gdy oficer wywiadu przekazał tę informację, w pokoju zapadła cisza. - NORAD donosi również o aktywności lotniczej wokół bazy w Kubince. Charakterystyka w podczerwieni sugeruje, że to myśliwce przechwytujące. Według naszej analizy to MiG-i-31. Generał Westcott czuł, jak narasta w nich napięcie. B-2 był gdzieś w centrum Rosji i strzelano do niego. Rosjanie zyskiwali przewagę. Działanie dużej liczby samolotów w odpowiednim czasie mogło doprowadzić do znalezienia Nocnego Łowcy. Jeżeli B-2 nie mógł niezauważony wlecieć nad terytorium Rosji, nie mógł tego zrobić nikt. - Ci piloci potrzebują naszej pomocy, do cholery. Mówicie, iż oceniacie, że to są MiG-i-311. - Westcott uderzył pięścią w stół. - Powiedzcie tym facetom z NBR i z Pentagonu, że potrzeba mi lepszych informacji niż to, co mi przysyłają. I nie chodzi mi tylko o to, gdzie są rozlokowane rakiety i ile samolotów jest w powietrzu. Nie chcę, żeby Rosjanie domyślili się, jaki będzie nasz następny krok Mają być zdezorientowani. Westcott miał wystarczające doświadczenie bojowe, żeby wiedzieć, co to znaczy, gdy nieprzyjaciel zmuszony jest do analizowania wydarzeń, zamiast stosowania rutynowych procedur. Jeżeli wojska obrony powietrznej zostałyby zmuszone do zmiany taktyki w celu znalezienia intruza, mogły zacząć popełniać błędy. Ich obrona powietrzna musiała działać zgodnie ze sztywnymi zasadami, a personel obsługujący rakiety i MiG-i był skutecznie zaprogramowany. Westcott przypuszczał, że niezależnie od tego, jak dobrze Rosjanie mogli zaplanować działania w takiej właśnie sytuacji, na pewno nie wszystko będzie w porządku. Gotów był się założyć, że coś przegapią. Spojrzał na oficera rozpoznania. - Musi pan ich poinformować, że gdzieś jest z pewnością słaby punkt, coś, co przeoczyły ich wojska obrony powietrznej. Potrzebujemy czegoś, co moglibyśmy wykorzystać, niezależnie od tego, jak małe lub nieważne może się to wydawać. Chcę wiedzieć o wszystkim. Przy pomnij im, że tam w Rosji jest amerykański samolot z amerykańską załogą, która oczekuje od nas czegoś więcej niż przypuszczeń. Ta misja zakończy się sukcesem tylko wtedy, kiedy będziemy mieć do kładne, szybko uzyskiwane wiadomości. - Westcott przerwał. Echo jego głosu wciąż jeszcze rozbrzmiewało w centrum dowodzenia. - Czy to jasne, majorze? - Tak jest. - A teraz zakoduj to, co mamy i prześlij do załogi. Westcott odwrócił się i zaczął znowu obserwować ekran. Błękitny punkcik oznaczający B-2 przesuwał się z wolna na południe. B-2 Nocny Łowca Lampki ostrzegające o działaniu radarów wciąż się nie paliły. Radary poszukiwały ich na północ i na zachód od ich obecnej pozycji. Duke prowadził bombowiec na wschód, w bezpieczne rejony pociętego wą wozami terenu. Wciąż na nich czekały potężne radary otaczające Moskwę. Spotkają się z nimi wkrótce. - Kapitan Stevens jest wciąż nieprzytomny - powiedział Kozier, siadając na fotelu drugiego pilota i zapinając pasy. - Próbowałem go zabandażować... Duke obejrzał się przez ramię. Ciało Tuckera spoczywało w pozycji siedzącej, z głową opartą o ścianę kabiny. Kozier oderwał pasma tkaniny z kombinezonu i obwiązał nimi głowę, twarz i szyję Tuckera. - Ma bardzo płytki oddech. Duke mógł tylko skinąć głową i mieć nadzieję, że Tucker dociągnie do końca misji. Wszelkie inne sprawy o znaczeniu międzynarodowym traciły teraz znaczenie. - Potrzebuję pańskiej pomocy, kapitanie Kozier. Twarz Koziera nie wyrażała żadnych uczuć. Patrzył na tablicę przy rządów. Rozwiązania zastosowane w kabinie B-2 były proste i jasne. Na pięciu dużych ekranach pojawiły się dane dotyczące maszyny. Trzy ekrany umieszczono wyżej, dwa niżej przy centralnej konsoli. Dwa ekrany bliższe okna były nieczynne. Wypełniały je splątane białe i szare linie. Po prawej stronie znajdował się drążek sterowy, po lewej dźwignie ciągu. Dalej po prawej był komputer z drukarką, za pomocą których Tucker kontaktował się z SAC. Przyjrzał się popękanej szybie i kawałkom grafitowej obudowy strzaskanej wybuchem. To one poraniły Tuckera. Wyjrzał przez okno, żeby ocenić uszkodzenia. Zauważył trzy głębokie wgniecenia pokrycia i kilka mniejszych dziur oraz rys. Spodziewał się większych zniszczeń. Przyjrzał się uważniej. Cienki strumyczek białej pary wydobywał się z jednej z małych dziurek w pobliżu krawędzi natarcia skrzydła. Przyglądał mu się przez kilka sekund, dopóki nie nabrał pewności, że to wyciek paliwa. Następnie spojrzał na przednie okno. HUD wciąż działał, mimo tych wszystkich uszkodzeń. Kozier nie mógł zrozumieć, jak to możliwe. Duke prowadził maszynę nad równiną na wysokości stu metrów z prędkością ośmiuset sześćdziesięciu kilometrów na godzinę. Kurs 143 prowadził wprost ku pofałdowanym terenom na południowym wschodzie. Kozier włączył mikrofon w hełmie. - Pułkowniku, mamy mały przeciek paliwa na prawym skrzydle. - Gdzie? - Między kabiną, a wlotem powietrza, jakieś sześć centymetrów nad czarną farbą na krawędzi natarcia. - To główny zbiornik w prawym skrzydle. - Duke spojrzał na wskaźnik paliwa. Nie poruszył się. Strzałka tkwiła nieruchomo, wskazując dwie trzecie zbiornika. - Wskaźnik paliwa nic nie wskazuje. Jaki jest przeciek? - Mały... - Co jakiś czas go kontroluj. Musisz pomóc mi pilotować. Uważaj na rakiety i MIG-i. Ja się zajmę uzbrojeniem i łącznością. Ten ekran po twojej lewej - Duke wskazał ręką -jest taki sam, jaki miałeś przy swoim fotelu z tyłu. Jeśli zobaczysz, że omiatają nas radary, melduj. Duke ponownie zaczął analizować sytuację wywołaną uszkodzeniami. Radar śledzący teren i autopilot były zniszczone, podobnie jak czujniki podczerwieni po prawej stronie maszyny. Pozostał im więc tylko jeden odczyt instrumentów bez możliwości porównania danych. Nie był pewien, czy działa komputer łączności. To będzie musiało poczekać. Prawe okno kabiny popękało w kilkunastu miejscach, ale jakoś trzymało się. Jakiekolwiek uszkodzenia systemów naprowadzania były automatycznie korygowane przez komputer dobierający system alternatywny, co pozwalało maszynie lecieć dalej. W sumie było niedobrze, ale nie działo się nic strasznego, o ile nie liczyć rannego Tuckera. Gdyby to MB dostał takie trafienie, maszyna przemieniłaby się w płonącą kupę metalu. - Teraz silniki - powiedział półgłosem pod maską i zaczął analizować wskazania przyrządów. Pchnął dźwignie ciągu do przodu. Obroty we wszystkich silnikach zaczęły rosnąć powoli, z wyjątkiem silnika numer trzy. Kłopoty, pomyślał Duke i zmniejszył ciąg. Właśnie w tym momencie zapłonęła lampka ostrzegawcza silnika numer trzy. - Pali się numer trzy! Duke błyskawicznie wyłączył silnik, odcinając dopływ paliwa. Kciukiem trzykrotnie wdusił przycisk gaśnicy. Chwilę później gondola silnika wypełniła się balonem, który natychmiast zdusił ogień. Duke miał nadzieję, że zdążył na czas, gdyż sąsiedni silnik numer cztery też mógł się zapalić, co mogło spowodować wybuch zbiorników w skrzydle. Obrotomierz silnika numer trzy wskazywał zero. Maszyna szarpnęła się i zaczęła kłaść się na prawe skrzydło. Duke skorygował sterami właśnie w momencie, gdy komputer zaczął dokonywać poprawek rekompensujących utratę mocy po prawej stronie. Teraz Duke i Kozier mogli tylko czekać, aż zgaśnie lampka ostrzegawcza. - Widzisz ogień? - zapytał Duke. Kozier odwrócił się tak, żeby móc spojrzeć do tyłu przez popękane okno. - Nie. Nie ma też dymu. Lampka ostrzegawcza zgasła. Prędkość B-2 spadła poniżej ośmiuset dziesięciu kilometrów na godzinę. - Musiał wciągnąć jakieś odłamki, które wyłamały łopatki turbiny - powiedział Duke. - To ograniczy naszą maksymalną prędkość nad celem do najwyżej tysiąca osiemdziesięciu kilometrów na godzinę. Kozier wyczuł, że pewność siebie Duke'a słabnie. - W dalszym ciągu możemy to zrobić, pułkowniku. Myślę, że będę mógł panu pokazać, gdzie obrona przeciwlotnicza jest najsłabsza. Jeżeli wymkniemy się MiG-om, powinno nam się udać. Już prawie jesteśmy u celu, a jeżeli zniszczymy ten cholerny superkomputer, nie będą mogli nas znaleźć. Tak... jeżeli, powtórzył pułkownik w myślach. NBR, Pentagon Jumpseat H, trafnie nazwany myszkującym satelitą, przelatywał nad Rosją. Chociaż jego prędkość w stosunku do Ziemi była taka sama, jak innych satelitów, jego specjalnie dobrana, eliptyczna orbita pozwalała mu przebywać nad terytorium rosyjskim aż przez osiem godzin. Bernard Simmons obserwował informacje z satelity pojawiające się na ekranie. Co najmniej tuzin różnych radarów omiatało teren, nad którym znajdował się Nocny Łowca. Co dwie minuty mapa zmieniała się, pozwalając Simmonsowi oglądać inny obraz. Zadaniem Jumpseat było wypatrywanie i zarejestrowanie impulsów każdego radaru, którego promień działania wychylał się o więcej niż jeden procent ponad horyzont. Dane te następnie przesyłano na Ziemię i analizowano w celu wykrycia jakichkolwiek luk w rosyjskiej obronie radarowej. Simmons zmienił orbitę satelity dwa dni wcześniej, żeby czas jego przelotu pokrywał się z terminem misji B-2. Był zadowolony, że tak zrobił. Wojska obrony powietrznej zmieniły układ obserwacji radarowej. Simmons gestem przywołał pułkownika Sullivana: - Hej, Paul. Spojrzyj na to. Sullivan podszedł i przyjrzał się danym. - Porównywałeś ze standardowym układem? - zapytał. - Tak. Simmons polecił komputerowi podzielić ekran pionowo i pokazać standardowy układ pokrycia radarowego po lewej stronie. - Te dwie stacje skierowano na północ, a tę na zachód. W normalnych warunkach pokrywałyby ten rejon - powiedział, wskazując na lewą część ekranu. - To daje Duke'owi wolną od radaru trasę prowadzącą do punktu oddalonego zaledwie o trzysta kilometrów od Ramieńskoje - zauważył Sullivan. Wąska ścieżka pozbawiona barw i szeroka najwyżej na kilka kilometrów była wyraźnie widoczna na ekranie. Oddzielała teren działania radaru dalekiego zasięgu w paśmie E/F, oznaczony kolorem pomarańczowym, od terenu pokrytego radarem krótszego zasięgu w paśmie G/H, oznaczonego kolorem zielonym. Ścieżka biegła na południe między miastami Woskriesieńsk i Kołomna. - Uporządkuj to, a ja zadzwonię do Westcotta w Omaha - powiedział Sullivan. MiG-31 Foxhoufid Porucznik Aleksander Workato i jego nawigator byli ostatnią, piętnastą załogą startującej eskadry. Kłopoty z radiem spowodowały, że spóźnili się ze startem ponad piętnaście minut. Porucznik był najmłodszym i najmniej doświadczonym pilotem eskadry. W nowej jednostce był ostatnim pilotem, który zakwalifikował się do lotów na MiG-u-31. Z niecierpliwością wyglądał okazji, żeby zyskać szacunek kolegów. Właśnie się taka nadarzyła. Teraz położył} swego MiG-a w skręt, kierując się na południe. Rozglądał się po niebie, szukając śladu kolegów. Zniknęli, zostawiając za sobą długie smugi szarego dymu -jedyny ślad ich obecności. - Kurs... trzy... - transmisja z wieży kontrolnej urwała się. - Powtórzcie kurs - wołał Workato wściekły, że radio wciąż nie działało poprawnie. - Wieża potwierdza... Kurs jeden-trzy-trzy - tym razem usłyszał kontrolera. Porucznik wyprowadził myśliwca na dwieście metrów, wyrównał i zwiększył ciąg silników. Ze względu na brak doświadczenia debiutanta dowódca powierzył mu patrolowanie zewnętrznego skraju rejonu działania, oddalonego o dwieście kilometrów na zachód od ostatniej, znanej pozycji celu. Workato to rozumiał. Do cholery z nimi. Nie popełni błędu. Polecił operatorowi włączyć radar. Dwie minuty później rozkazał przeszukiwanie pełną mocą w rejonie sześćdziesięciu kilometrów przed maszyną. Następnie uruchomił czujniki podczerwieni i nastawił je na przeszukiwanie w promieniu dwudziestu kilometrów. Włączył autopilota i po raz drugi zaczął sprawdzać uzbrojenie. Czuł się coraz pewniej. Dowództwo SAC, baza lotnicza Offutt Nastrój generała Westcotta szybko ulegał pogorszeniu. Generał czuł się, jakby po raz drugi przeżywał grudzień 1972 roku. Jednak B-2 działał samotnie w rosyjskiej przestrzeni powietrznej i samotnie musiał wykonać całą misję, a nie tylko ostatnie dwadzieścia minut lotu. Dlatego właśnie potrzebne mu były przesyłane szybko dokładne informacje. Tylko tak mógł pomóc Duke'owi. Jeszcze raz zbadał kolorowy wydruk komputerowy przedstawiający najnowsze dane na temat stref działania radarów. Simmons był bez wątpienia najlepszy. Spojrzał na oficera łączności. - Ta informacja i najnowsze dane na temat rozmieszczenia rakiet natychmiast muszą być przekazane do B-2. Centrum Badawcze Ramieńskoje Generał patrzył na zbliżającą się ziemię. Podmuch wirnika helikop tera zaczynał podnosić kurz, który wzbijał się szybko płynącymi kłębami. Zapiął płaszcz i czekał na lądowanie. Jefimow wyszedł z maszyny, pochylając głowę pod wirującymi łopatami. Ruszył szybko w stronę głównego wejścia. Poczuł podmuch lodowatego powietrza i przyśpieszył kroku. Te sto metrów, jakie musiał przejść do centrum komputerowego zawsze wydawało mu się znacznie dłuższe, kiedy się spieszył. W minutę później przeszedł ostatni punkt kontrolny i skierował się do centrum dowodzenia. Z otoczonego szklanymi szybami gabinetu nigdzie nie mógł dostrzec Bielikowa. Włączył mikrofon i rozkazał pułkownikowi zameldować się u siebie. Dopiero wtedy zobaczył, że Bielikow właśnie wchodzi po metalowych schodkach do centrum dowodzenia. Jak tylko Bielikow pojawił się, przeszedł od razu do sprawy, - Wciąż jeszcze nie znaleźliśmy nieprzyjacielskiej maszyny. - Wiem. To jest nie do przyjęcia. Bielikow z najwyższym trudem zachował spokój. - Samolot zszedł poniżej poziomu działania radaru. Myśliwce przechwytujące zajęły stanowiska wzdłuż rejonu, gdzie przebiegał jego ostatni kurs. Bielikow wskazał na ekranie symbole oznaczające MiG-i. - Minister Tomski spotyka się z prezydentem za pół godziny. Oczekuje dobrych wiadomości i to od was zależy... - Stosuję wszystkie środki, jakie mam do dyspozycji - przerwał mu coraz bardziej urażony Bielikow. - Nie chcę waszych wymówek, pułkowniku... - Nie uciekam się do żadnych wymówek, generale. Myślę, że zdaliście już sobie sprawę, iż jeżeli dotarł tak daleko, może również dotrzeć tu i zagrozić naszemu ośrodkowi. Proponuję, żebyśmy przyjrzeli się faktom Kiedy Bielikow używał zwrotu "my", myślał raczej "wy, generale". Jefimow wydawał się zaskoczony. - Wygląda na to, że pilot tego samolotu zna nasze słabe punkty. Wie, które stacje radarowe są podłączone do sieci, a które nie. Udało mu się pokonać wszystkie systemy rakiet, z jakimi się zetknął. Nasze MiG-i nie mogą go znaleźć. Czy nie uznajecie tego za cholernie dziwne? - Czy twierdzicie... - Twierdzę, że Amerykanie wiedzą więcej, niż powinni. Co z tym uciekinierem? On, albo ktoś... - Bielikow nie dokończył. Słaby, rozmazany punkt znowu pojawił się na ekranie. - Skierujcie MiG-i... - rozkazał natychmiast Bielikow. - B-2 Nocny Łowca - MiG od strony północnej, pułkowniku. Silny sygnał w paśmie I... To MiG-31 - oznajmił Kozier, słysząc pulsowanie radaru w słuchawkach. Duke wyprowadził B-2 na sto siedemdziesiąt metrów i zakręcił ostro na południe, a następnie z powrotem na wschód. Zwiększył ciąg. Uszkodzona maszyna nie przyśpieszała już tak ostro, ale dobrze utrzymywała się w zakrętach. Jeżeli MiG ich szukał, Duke nie ułatwi mu poszukiwań. Wyprowadził wielki bombowiec na kurs pierwotny, kierując się wyświetlanymi przez HUD obszarami wolnymi od działania radaru. - Komputer podaje, że cel jest szesnaście kilometrów na północ i zbliża się - zameldował Kozier. - Cholera. Jak szybko idzie? - Duke rzucił okiem na tablicę zagrożeń. W paśmie I paliła się żółta lampka, co znaczyło, że MiG ich jeszcze nie namierzył. - Tysiąc sto kilometrów na godzinę. Duke pchnął dźwignie ciągu jeszcze trochę do przodu. Prędkość rosła, aż zatrzymała się na tysiącu osiemdziesięciu trzech kilometrach na godzinę. Zawrócił nieco na wschód, wprowadzając B-2 na wolne od radaru pole wskazane przez HUD. Wszystkie lampki ostrzegawcze zgasły, z wyjątkiem jednej w paśmie I. Zaczął łagodnie nurkować. Wyrównał na stu metrach. MiG był już w zasięgu czujników podczerwieni, jednakże na ekranie HUD nic nie było. Zbliżał się chyba z północnego zachodu. Duke przypomniał sobie, że wybuch rakiety zniszczył czujniki po prawej stronie maszyny. - Uważaj na prawo, Kozier. Duke spojrzał w przeciwnym kierunku i dostrzegł grubą warstwę chmur rozciągającą się nisko nad ziemią, w odległości ponad trzydziestu kilometrów, MiG powinien mieć trudności ze znalezieniem ich na swoim radarze w paśmie I. Jeżeli jednak zbliżyłby się na tyle, by dostrzec B-2 z góry, Duke da nura w chmury. Wtedy będzie jednak musiał wyjść z wolnej od radaru strefy i jeżeli wychwycą go radary wojsk obrony powietrznej, będzie miał do czynienia z więcej niż jednym MiG-iem. Sygnał stawał się silniejszy z każdym pulsem radaru. Kozier sprawdził komputer. - Nie może być dalej niż osiem kilometrów i zbliża się szybko. - Skąd on wie, gdzie jesteśmy? - Pilot postępuje zgodnie z ustaloną procedurą. Leci po prostej, dopóki kontroler nie poleci mu wykonanie zwrotu i przeniesienie się do innego sektora. - Kozier nie odrywał oczu od nieba. Duke stanął przed wyborem. Albo zaryzykować, zakładając, że MiG nie zna ich pozycji i utrzymać kurs, albo zawrócić w stronę chmur, gdzie MiG nie będzie mógł ich znaleźć. Żadne rozwiązanie mu nie odpowiadało. Błysk światła odbijającego się od kadłuba MiG-a zwrócił uwagę Koziera. - Widzę go. Zbliża się od prawej. Jest siedem, osiem kilometrów od nas. Duke utrzymywał kurs. Za długo czekał. Jeżeli zawróci w stronę chmur, MiG może ich zauważyć. Musi teraz poczekać i zobaczyć, jakie będzie następne posunięcie MiG-a. Żaden pilot nie lubił takiej sytuacji. MiG-31 FoxhouHd Radar MiG-a równomiernie omiatał przestrzeń z przodu. Jego programy komputerowe mogły wyróżnić nawet niewielki cel, jak na przykład, pocisk manewrujący lecący na wysokości piętnastu metrów nad ziemią. Porucznik Workato wielokrotnie ćwiczył poszukiwanie i namierzanie nisko lecących celów. Teraz - mówił do siebie - było zupełnie to samo. Czuł również, że nic nie znajdzie, albo jeszcze gorzej: znajdzie i popełni błąd podczas ataku. Wrócił do obserwacji ekranu. Siedzący z tyłu nawigator przez ostatnie piętnaście minut nie odrywał oczu od ekranu. Widać na nim było tylko zielonkawe smugi oznaczające kontury ziemi poniżej. Koncentrował się na odbieranym obrazie, mając nadzieję, że jakieś zakłócenia pozwolą mu wykryć cel. Nagle w górnym lewym rogu ekranu czujnika podczerwieni pojawiła się brązowo-czerwona plamka. Sama barwa sygnalizowała, że źródło ciepła jest bardzo słabe. Zbyt słabe, żeby rakiety je namierzyły. Workato przyglądał się plamce przez kilka sekund, zanim podjął decyzję, że trzeba działać. Włączył mikrofon. - Wydaje mi się, że mamy cel na kursie jeden-cztery-cztery. Co widzisz? Siedzący bezpośrednio za nim operator radaru sprawdził jeszcze raz ekran. Niczego nie zobaczył. - Nie mam nic na ekranie. Jesteś pewien? Punkt na ekranie był teraz bardziej brązowy niż pomarańczowy. Cokolwiek tam było, szybko stygło i Workato wiedział, że jeżeli nie zareaguje natychmiast, zniknie z ekranu. Wyłączył autopilota i pchnął do przodu drążek sterowy, zmuszając MiG-a do nurkowania. Cel był oddalony zaledwie o pięć kilometrów i zbliżał się. B-2 Nocny Łowca Pożar silnika wyzwolił ogromne ilości ciepła, które przemieniło wnętrze silnika w masę stopionego metalu. W wyniku tego temperatura obudowy była na tyle wysoka, że wychwyciły ją czujniki MiG-a, jednak ani Duke, ani Kozier nie zdawali sobie z tego sprawy. Duke wiedział tylko, że tuż za plecami ma MiG-a. Był już tak blisko, że odebrały go czujniki z lewej strony i symbol oznaczający myśliwca pojawił się na ekranie HUD. - Dwa kilometry, pułkowniku. Jeszcze nie namierzył nas radarem. - Nie martwię się specjalnie radarem. Nasza zagłuszarka LDSD da sobie z tym radę. Martwię się, że nas po prostu zobaczy. Zmniejszył ciąg silników i podciągnął nos maszyny do góry, pozwalając jej wytracić prędkość, która spadła do tysiąca czterdziestu kilometrów na godzinę. Duke mógł jedynie mieć nadzieję, że MiG przeleci górą i nie zauważy szarej maszyny w kształcie bumerangu. Patrzył na HUD, czekając kiedy włączy się zagłuszarka LDSD. W miarę, jak MiG przybliżał się, coraz silniejsze impulsy jego radaru uderzały w górną część bombowca. Retinylowa powłoka samolotu po chłaniała energię impulsów. To z kolei zakłócało odbiór echa na ekranie radaru. Duke wiedział, że jeżeli sygnał stanie się zbyt silny, powłoka nie będzie w stanie wchłonąć wszystkich impulsów i operator będzie widział na ekranie dziurę, która ujawni pozycję B-2. Zagłuszarka LDSD miała na celu zmylenie nieprzyjacielskiego radaru poprzez emisję dokładnej repliki echa ziemi. Operator radaru będzie myślał, że ogląda zakłócenia wywołane odbiciem od ziemi, a nie samolot. - Półtora kilometra i zbliża się. Wysokość maleje. - Słuchawki Koziera wypełniał dźwięk impulsów radarowych docierających do bombowca. W tym momencie włączyła się zagłuszarka LDSD i operator radaru w MiG-u zaczął odbierać sygnały podobne do echa ziemi. Jak długo jednak będzie im się udawać? MiG przeleciał nad B-2 w odległości zaledwie ośmiuset metrów i o pięćset metrów wyżej. Był tak blisko, że Duke mógł zobaczyć spód maszyny z podwieszonymi, białymi pociskami powietrze-powietrze, gdy zawracał na południe, oddalając się od nich. Zagłuszarka wyłączyła się. - Patrz dokąd leci - polecił Duke. MiG wykonał długi, łagodny skręt przed bombowcem, wzbijając się i przygotowując do ponownego przelotu. - Wie, że tu jesteśmy - powiedział Kozier. Sprawdził tablicę zagrożeń. Była wygaszona. - MiG może nas znaleźć tylko dwoma sposobami, pułkowniku: radarem lub podczerwienią. Nie szuka nas radarem, a zatem muszą nas odbierać jego czujniki podczerwieni. Duke nie spierał się. Musiał jakoś odgonić MiG-a od swej maszyny. - Powiedz mi, kiedy będzie znowu szedł w naszą stronę. Dam sukinsynowi coś, żeby mógł sobie pośledzić. Zmienił chwyt na drążku sterowym, opierając palec wskazujący na drugim spuście. Porucznik Workato wyprowadził maszynę ze skrętu, który pokonywał przy przeciążeniu 2,5 g. Teraz brązowy punkt na ekranie był znowu wprost przed nimi. Rozglądał się po niebie, starając się zobaczyć cel, ale nie zobaczył nic, lecąc nad brązową, popstrzoną płatami śniegu ziemią, rozciągającą się czterysta metrów poniżej. Na myśl, jakie uwagi będą wygłaszali w bazie na wieść o tym, że nie mógł znaleźć celu, zaciskał zęby aż do bólu. Ściskał drążek sterowy i starał się skoncentrować na ekranie obserwacji w podczerwieni. Ocenił, że będzie mieć czas najwyżej na jeszcze jeden przelot. Musiał go znaleźć teraz. - Kontrola, tu Bitwa. Możliwy cel idzie kursem jeden-siedem-pięć... - usłyszał, że wadliwe radio przerywa. Jeszcze raz włączył mikrofon i powtórzył meldunek. Żadnej odpowiedzi. Sprawdził prędkość. Leciał zbyt prędko. Potrzebował więcej czasu nad prawdopodobnym celem. Cofnął dźwignie ciągu i otworzył hamulce aerodynamiczne. Nos MiG-a poderwał się do góry. Prędkość maszyny spadła do siedmiuset dwudziestu kilometrów na godzinę. Tym razem będzie poruszać się z prędkością celu, co pozwoli operatorowi go namierzyć. - Nie widzę go... Jest za nami! - zawołał Kozier, odczytując z ekranu komputera położenie źródła sygnałów w paśmie I. - Idzie z naszą prędkością. Duke pozwolił B-2 wzbić się na wysokość stu siedemdziesięciu metrów. Nie wiedział, czy bardziej powodowała nim złość, czy strach. Dlaczego MiG nie atakował? Nagle zrozumiał... pilot musiał czekać na zezwolenie z ziemi. - Przycisk zwalniający folię jest nad twoim prawym kolanem. Naciśnij, kiedy powiem. Jasne? Kozier nie miał czasu na odpowiedź. - Trzymaj się - powiedział Duke i szarpnął drążkiem sterowym w prawo, dając jednocześnie pełną moc. B-2 zadrżał, protestując wobec zwrotu przy przeciążeniu 5 g, położył się na skrzydło i zaczął nabierać prędkości, gdyż Duke skierował zaraz nos maszyny ku dołowi. - Gdzie... jest... teraz...? - Głos Duke'a przypominał serię chrząknięć, gdy wypychał powietrze z płuc, żeby się odezwać. - Na wschodzie... na wschodzie... - odpowiedź Koziera była wygłoszona w ten sam sposób. Kozier czuł, jak żyły w szyi pęcznieją mu, gdy próbował odwrócić głowę. - Teraz... folia... - powiedział Duke i w tym samym momencie na cisnął spust na drążku sterowym. Gdy chmura folii rozwiała się za bombowcem, spod maszyny wypadła magnezjowa flara. Zazwyczaj była stosowana do mylenia pocisków naprowadzanych na źródło ciepła. Paląc się w wysokiej temperaturze opadała wraz z folią, dopóki nie dosięgła ziemi. Tylko tak dalej, pomyślał Duke, wyprowadzając B-2 z ostrego skrętu i kładąc go na kurs 004, prawie prosto na północ. Przeciążenie spadło, gdy wyrównali na siedemdziesięciu metrach. Teraz MiG pozostał z tyłu. Mógł wykonywać zwroty przy przeciążeniu 2,5 g. Duke wiedział, że upłynie co najmniej trzydzieści sekund, zanim pilot będzie mógł zareagować. - Flara podczerwona w połączeniu z folią powinna zwrócić jego uwagę - powiedział Duke, stawiając się w myślach na miejscu pilota MIG-a. Jeżeli pierwsza część jego planu powiedzie się, flara i folia przykują uwagę pilota nieprzyjacielskiego wystarczająco długo, by B-2 miał czas odejść na północ. - Idzie na folię - powiedział spokojnie Kozier, wstrzymując oddech. - No, chodź malutki, chodź - mruczał Duke. Nagłe pojawienie się celu radarowego na ekranie zaskoczyło nawigatora. - Kurs zero-jeden-jeden' - zawołał. Workato także zobaczył cel na swoim ekranie podczerwieni. Niestety, nie wyjrzał z kabiny. Gdyby wyjrzał, zobaczyłby jasno płonącą flarę opadającą ku ziemi. Zamiast tego wyprowadził MiG-a ze skrętu i wyrównał na trzystu pięćdziesięciu metrach, a następnie opuścił nos maszyny, żeby odzyskać utraconą prędkość. Uzbroił rakiety. - Cel odległy o trzy kilometry i zbliża się. - Namierzyć! - rozkazał Workato. - Sygnał słabnie... Folia opadała na ziemię. - Kontrola, tu Bitwa. Mamy kontakt radarowy z niezidentyfikowanym celem. Proszę o pozwolenie na otwarcie ognia. Żadnej odpowiedzi. Workato powtórzył meldunek. - Nie mogę go namierzyć, poruczniku - zameldował nawigator. Zły i zdenerwowany Workato, widząc, że punkcik powoli znika i na jego ekranie, kładł maszynę to na lewe, to na prawe skrzydło w nadziei, że zobaczy coś na dole. Duke zakręcił łagodnie w prawo. Przez dwadzieścia sekund szedł kursem wschodnim, a następnie położył maszynę w lewo i znowu poprowadził ją na północ. - Przygotuj folię... Zrzucaj na trzy. Duke czekał, mając nadzieję, że pilot MiG-a pójdzie za przynętą. Gdyby tak było, powinien właśnie teraz znajdować się o osiem kilometrów na południe od nich i iść, tak jak oni, kursem północnym. - Raz... dwa... trzy, folia! - Duke położył maszynę w ostry skręt w lewo, zmuszając ją do wytrzymania prawie maksymalnego przeciążenia. Nacisnął spust zwalniający flarę i złagodził równocześnie nacisk na stery. Wskaźnik przeciążeń spadł na 3 g. Prędkość też szybko malała. Lecąc na wysokości siedemdziesięciu metrów, nie mógł wykorzystywać przyciągania ziemskiego do rozpędzenia maszyny. Kontynuował zwrot, dopóki B-2 nie obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni i nie zawrócił na południe. Wyrównał. Pchnął dźwignie ciągu do przodu. Prędkość szybko rosła. Zaczęli się wzbijać. Kozier wyglądał przez prawe okno, poszukując MiG-a, który mijał ich wyżej od strony zachodniej. Długo jednak nie przyglądał się niebu, bo uwagę jego przykuł szeroki, biały strumień paliwa buchający z dziury w prawym skrzydle. - Cel osiem kilometrów na północny wschód. - Widzę - powiedział Workato do mikrofonu. - Widzę - powtórzył. Położył maszynę w skręt w prawo i wytrzymał, dopóki sygnał w podczerwieni nie znalazł się dokładnie na środku ekranu. Dostanę tym razem tego gościa. Z pozwoleniem, albo bez pozwolenia. Włączył mikrofon. - Namiar radarowy! Chmura folii traciła rozpęd i rozpraszała się. Echo radarowe szybko słabło. Za pierwszym razem nie pozostało na ekranie dłużej niż dwadzieścia sekund. Tym razem zachowywało się tak samo. Programy komputera obsługującego sprzęt radarowy MiG-a nie były zaawansowane na tyle, żeby powiadomić operatora, że odbiera fałszywe echo. Można było jedynie stwierdzić, że jakiś cel tam był i poruszał się. Pociski obsługiwane przez nawigatora nie mogły go namierzyć. - Nie mogę zaatakować celu, poruczniku - zameldował operator, czekając na wybuch gniewu pilota. Porucznik Workato nie odezwał się. Cóż miał powiedzieć? Działaj! - zadecydował. Przełączył system uzbrojenia z AA-9 naprowadzanej radarem na AA-8 poszukującej źródeł ciepła. Wystarczyło zaledwie kilka sekund, żeby przechłodzone głowice rakiet namierzyły flarę płonącą w temperaturze dwóch tysięcy stopni. Zawahał się, zacieśniając chwyt na drążku sterowym. Gdzie jest ten cholerny cel? Dlaczego go nie widzi? Usłyszał w słuchawkach wysokie dźwięki informujący, że AA-8 Aphid namierzyły źródło ciepła. Teraz! Dwukrotnie nacisnął spust. W odstępie ułamka sekundy spod lewego skrzydła wyprysnęły dwa pociski. Workato przechylił maszynę, żeby śledzić białe smugi dymu pozostawiane przez pociski. Dopiero wtedy zobaczył jasno płonący punkcik, unoszący się zaledwie dziesięć metrów nad ziemią. Zmniejszył ciąg i zaczął krążyć. Rakiety szły prosto na światełko. Po chwili pierwsza rakieta zmieniła się w biało-błękitną kulę ognia. Wtedy Wor kato zrozumiał. - Flara - powiedział na tyle głośno, żeby usłyszał go nawigator. Położył maszynę w lewy skręt, żeby rozejrzeć się za prawdziwym celem, ale podświadomie wiedział, że niczego nie zobaczy. Tak. Wyprowadzono go w pole. Duke pozwolił B-2 wznosić się. MiG dał się złapać na przynętę. Byli z powrotem na kursie południowym, wiodącym ku Moskwie i Ramieńskoje. Tylko się nie rozluźnij, ostrzegał się, obserwując stale spadający poziom paliwa w prawym zbiorniku, - W czasie zwrotu naprężenia musiały spowodować powiększenie się dziury - powiedział do Koziera. - W tym tempie zbiornik będzie pusty za jakieś dwadzieścia minut. Z tyłu usłyszeli jęk. Tucker poruszył głową. Wciąż był nieprzytomny. Kozier odpiął pasy i poszedł obejrzeć rannego. Dziesięć minut później Duke wyrównał na ośmiu tysiącach metrów i zmniejszył prędkość do sześciuset osiemdziesięciu kilometrów na godzinę. Im mniejsza prędkość, tym mniejsze zużycie paliwa, a ponieważ i tak dwadzieścia pięć procent paliwa uciekło przez dziurę, musiał oszczędzać, jak tylko się dało. Rozejrzał się po ciemnobłękitnym niebie przed nimi. Na zachodnim horyzoncie majaczyło kilka rozproszonych obłoków. HUD wskazywał wolną od radaru trasę o długości stu kilometrów. Potem będzie musiał sprowadzić B-2 do lotu koszącego, żeby ukryć go przed setką radarów otaczających Moskwę. Wprawdzie uciekli myśliwcowi, ale najtrudniejsza część wciąż była przed nimi. Obejrzał się przez ramię i patrzył, jak Kozier poprawiał Tuckera na fotelu. Strużka krwi ściekała powoli po jego twarzy. Bombowiec nie był w dobrym stanie. Wybuch rakiety spowodował duże szkody. Utrata jednego silnika poważnie ograniczała możliwości B-2. Nie miał dość ciągu, żeby wykonywać zwroty tak szybko, jak by Duke tego chciał i potrzebował. Jaki miał wybór? Mógł zejść na niski poziom i skierować się do Turcji, rezygnując z ataku. To nie było nic wstydliwego. Przecież już i tak udowodnił, że B-2 może przedrzeć się przez rosyjską obronę przeciwlotniczą, nawet używającą tego nowego systemu radarowego. Flota składająca się z B-2 mogła rzucić wyzwanie wojskom obrony powietrznej i stworzyć trasę pozbawioną rakiet przeciwlotniczych, którą pójdą B-1B. Jeżeli wybuchnie wojna, SAC potrafi zrobić swoje. Ale to nieważne. Szukam wykrętów, pomyślał Duke. Zadanie było jasne od samego początku. Zniszczyć komputer w centrum dowodzenia w Ramieńskoje, który przemienił rosyjską obronę powietrzną w superradar. Jeżeli zapadnie decyzja o przerwaniu misji, nie podejmie jej ktoś taki, jak Duke James. Jeżeli ma wykonać zadanie, to je wykona. - Kapitan Stevens potrzebuje pomocy lekarskiej - powiedział Kozier, zapinając pasy. Duke skinął głową. Im wcześniej wykonają zadanie, tym wcześniej nadejdzie pomoc. Sala Sytuacyjna, Biały Dom W pomieszczeniu panowała cisza. Wszystkie oczy utkwione były w ekran i obserwowały, jak bombowiec powoli kontynuuje swą wędrówkę na południe. Co piętnaście minut generał Westcott przerywał ciszę, podając krótkie informacje o postępach lotu. - Wiedzą, że tam jest samolot i że to nasz samolot. Dlaczego nie zareagowali? - zapytał Tumer. - Pewnie wciąż są w szoku. Nie spodziewali się, że z nas takie chłopy z jajami - odparł Staffer ze zwykłą sobie subtelnością. - Ile upłynie jeszcze czasu, zanim dotrą do Ramieńskoje? - zapytał prezydent. - Niecała godzina, sir. To zależy także od siły obrony, na jaką się natkną. - Dawson znowu spojrzał na ekran. - O ile znam Duke'a Jamesa... Odezwał się brzęczyk telefonu. Generał wcisnął przycisk i nawiązał łączność z Westcottem. - Generale... Zanim jednak mógł powiedzieć więcej, Westcott mu przerwał. - Mam połączenie z bombowcem, panie prezydencie. Pułkownik James donosi o uszkodzeniach. Jeden silnik jest nieczynny. Drugi pilot poważnie ranny. Wiele systemów nie działa. Prosi o pozwolenie kontynuacji misji. - Mówiłeś, że możemy rozmawiać z bombowcem. - Tumer spojrzał na Dawsona. Salę wypełnił głośny szum statyki. Dawson odezwał się wreszcie. - Proszę mówić, pułkowniku James. - Obecne położenie... czterysta kilometrów na północ i sto piętnaście na zachód od celu. Rosyjska obrona przeciwlotnicza silniejsza niż oczekiwano. Maszyna jest uszkodzona. Jeden silnik nieczynny. Uszkodzone przyrządy pokładowe. Tracimy paliwo. Kapitan Stevens jest ciężko ranny. Maszyna zachowuje siedemdziesiąt procent zdolności . bojowej... Należy liczyć się z możliwością utraty samolotu nad celem - dodał Duke po krótkiej przerwie. - Panie prezydencie, proszę o pozwolenie na kontynuowanie operacji. - Głos Duke'a ginął w szumie statyki. - Pyta się, czy gotów jest pan zaryzykować utratę B-2 w zamian za zniszczenie komputera - zwrócił się Tumer do prezydenta. - Gdybym nie był gotów tak postąpić, nie zgodziłbym się na tę operację. Jakie są szansę na wykonanie zadania i bezpieczny powrót? - zwrócił się prezydent do Dawsona. - Nie będąc tam, nie mogę ocenić. Powiedziałbym, że tylko oni mogą podjąć decyzję. - Połącz mnie z załogą. Dawson wdusił przycisk mikrofonu. - Pułkowniku James, jakie są szansę wypełnienia misji przy obecnych uszkodzeniach maszyny? - Trudno powiedzieć, dopóki nie dojdziemy do rejonu celu, sir. - Możecie kontynuować. - Prezydent wpatrywał się w ekran. - Jeżeli jednak uzna pan w jakimś momencie, że nie jesteście w stanie wykonać zadania, możecie przerwać atak i uciekać. - Zrozumiałem - powiedział Duke. Akurat zobaczysz mnie uciekającego, dodał w myślach. 21 Nad celem Kreml, Moskwa - Jak tylko amerykański samolot wejdzie w strefę obronną wokół Moskwy, będziemy mogli zaatakować go naszą najnowocześniejszą bronią - zapewnił minister obrony Tomski prezydenta. - Uważam, że celem jest nowoczesny strategiczny bombowiec niewidzialny dla radaru. Możliwe, że nic nie wiemy o tej maszynie. Możliwe też, że używają jednej z maszyn testowanych w Kalifornii. - W bazie Edwards nie ma B-2 - wtrącił się szef FSB Michałkow. - Moi ludzie obserwują każdy samolot startujący z tej bazy. - Wasi ludzie? Udało się nam śledzić trasę tego samolotu za pomocą sieci radarowej. Jego echo nie różni się wiele od echa samolotu szpiegowskiego F-117, który zestrzeliliśmy. Jednakże piloci nieprzyjacielscy wybrali trasę przez najsłabiej bronione rejony, które nie zostały jeszcze podłączone do systemu. To nie jest zwykły zbieg okoliczności - po wiedział Tomski, patrząc na Michałkowa. - Panie Michałkow - powiedział prezydent. - Może to nie najlepsza pora, ale proszę to wyjaśnić. - Właśnie dostałem najnowsze dane od generała Jefimowa i pułkownika Bielikowa z Ramieńskoje. Bielikow jest przekonany, że Amerykanie wiedzą, gdzie są nasze słabe punkty i korzystają z tej wiedzy. Te rejony właśnie są obecnie wzmacniane. Zniszczymy ten cel. Prezydent nie miał takiej pewności. - Ministrze Tomski, co jeszcze robicie, żeby rozwiązać problem? Tomski odczekał, aż zaczerwieniony Michałkow usiądzie. - W tej chwili mam w powietrzu eskadrę MiG-ów-31. Szukają. W po gotowiu są baterie rakiet i artylerii przeciwlotniczej wokół Moskwy i Ramieńskoje. Poleciłem również naszym radarom poszukiwawczym skoncentrować się na kierunkach północnym, zachodnim i wschodnim. Znajdziemy intruza. To tylko kwestia czasu. - Sugeruję, żebyście obaj pracowali nad rozwiązaniem - powiedział prezydent. -Ten samolot ma być zestrzelony. Niektórzy ludzie obserwują każde moje posunięcie. Ta sprawa może akurat wystarczyć tym tak zwanym nacjonalistom, by odsunąć mnie od vładzy. Jeżeli to spowoduje mój upadek, upewnię się, że wy upadniecie wraz ze mną. Czy to jasne? Dowództwo baterii SA-1 3, 159 kilometrów na północny zachód od Ramieńskoje Trzydziestoośmioletni dowódca, kapitan Ilicz Władimirowicz Czilin stał przed transporterem opancerzonym i badał niebo na północy' za pomocą niemieckiej lornetki. Niski, muskularny Ukrainiec o ciemnych włosach i czarnych oczach był lubiany i szanowany przez podwładnych oraz przełożonych. Ciepło promieniujące od transportera ogrzewało mu plecy w chłodnym powietrzu. Rozkaz przeniesienia czterech wyrzutni, którymi do wodził nadszedł zaledwie kilka minut temu i przygotowanie wszystkiego musiało potrwać. Z doświadczenia, jakie zebrał w czasie służby w Syrii u północnych granic Izraela wynikało, że czasami można było zobaczyć zbliżającego się nieprzyjaciela na długo przed tym, zanim wykryje go radar. Tuż za nim, na wyrzutni, spoczywały cztery naprowadzane na podczerwień rakiety bezpiecznie zamknięte w obudowach i gotowe do odpalenia. Ulokowana między rakietami mała, paraboliczna antena przeszukiwała niebo w promieniu dwudziestu kilometrów. Na jakiekolwiek emisje ciepła z nadlatujących samolotów czekał duży system czujników podczerwieni, nakierowany na północny horyzont. Stanowiska rakiet powiązano również łączami radiowymi z radarem dozoru Thin Skin, działającym w paśmie G/H, który został ulokowany dwadzieścia kilometrów na południe. Pozostali dwaj członkowie załogi: kierowca i operator wyrzutni, zajmowali stanowiska wewnątrz transportera. Gdy kapitan Czilin odejmował lornetkę od oczu, usłyszał niski ton silników odrzutowych na północnym wschodzie. Po wibracjach dźwięku poznał, że samolotów było więcej niż jeden. Podniósł znowu lornetkę do oczu akurat w chwili, kiedy para MiG-ów-31 włączyła dopalacze i skierowała się na północ, szybko wzbijając się w niebo. Czilin kontynuował poszukiwania. B-2 Nocny Łowca Duke patrzył, jak wskaźnik paliwa głównego zbiornika w prawym skrzydle zbliża się do zera. Dokonał kilku szybkich obliczeń. Wystarczy im paliwa, by pozostać nad celem przez dwie minuty. Nocny Łowca wciąż znajdował się w strefie wolnej od impulsów radarowych, trzysta osiemdziesiąt pięć kilometrów na północ od Ramieńskoje, lecąc na wysokości ośmiu tysięcy metrów. Duke badał teren rozciągający się przed nimi. Ziemia przybrała kolor jasnobrązowy. Barwy jesieni. W rowach przydrożnych i na zacienionych stokach wzgórz, widać było ślady śniegu. Kilka dróg o czarnej nawierzchni przecinało krajobraz. Łączyły miasteczka i wioski rozrzucone w terenie. Na wschód od nich widać było kwadraty pól. Za nimi rozpoczynały się łagodne wzgórza. Ich zieleń pozwoliła mu przypuszczać, że były pokryte sosnowym lasem. W sumie wewnętrzne rejony Rosji nie różniły się wiele od terenów leżących w sercu Ameryki. Zastanawiał się nad ludźmi, nad którymi przelatywał. Czy zdawali sobie sprawę, że ich życie może być lepsze od tego, jakie opisywał Kozier? Duke odetchnął głęboko. Jeżeli będzie myślał o ludziach, o rodzinie, o swojej rodzinie, to oszaleje. Wrócił myślami do czekającego go zadania. Zostało mu zaledwie kilka minut, żeby przeanalizować zebrane informacje satelitarne pojawiające się na ekranie komputera analizy celu. Dane z ekranu pokazywały ostatnio zarejestrowane stanowiska rakiet i artylerii przeciwlotniczej, rozmieszczone wzdłuż ich drogi do celu. Komputer wprowadził te dane do pamięci HUD i kiedy samolot znajdzie się w ich zasięgu, pilot zostanie odpowiednio wcześnie ostrzeżony. Ponieważ nowy rosyjski system radarowy wciąż stanowił, pomimo pomocy Koziera, wielką niewiadomą, zadecydowano w czasie przy gotowywania misji, że nie będzie jakiejś jednej, najlepszej drogi do celu. Obrona była niezwykle silna, niezależnie od tego, z jakiej strony zbliżaliby się do celu. Duke i jego załoga będą musieli podejmować decyzje w oparciu o najnowsze dane satelitarne. Komputer potwierdził, że dziesięć pozostałych pocisków TALD było wciąż gotowych do odpalenia. Osiem było zaprogramowanych. Ich zadanie polegało na odciągnięciu uwagi obrońców od bombowca. Sprawdził wszystkie pociski przeciwradarowe i uruchomił pokładowe procesory, by sprawdzić, czy ich systemy elektryczne działają. Następnie zaczął sprawdzać pociski manewrujące SRAM II w prawej komorze uzbrojenia. - Jedna zdechła - powiedział, patrząc na Koziera. - Zdechła? - Jeden z pocisków SRAM II nie reaguje na polecenia kontrolne. Nie mogę wywołać go komputerem naprowadzającym na cel. Duke znowu przycisnął klawisz w nadziei, że wywoła inną reakcję, ale nic się nie zmieniło. - Głowica jest aktywna, ale nie będziemy mogli wystrzelić pocisku. Duke rzucił okiem na HUD. Za trzy minuty skończy się spokojny lot i zacznie najniebezpieczniejsza część wyprawy. Obejrzał się na Tuckera. Krew zaschnięta na twarzy i wokół oczu powodowała, że wyglądał trzydzieści lat starzej. Zaczął zastanawiać się, czy dociągnie do końca misji. - Odbieram słaby sygnał w paśmie G/H z południowego zachodu, pułkowniku - odezwał się Kozier. Zaczyna się, pomyślał Duke i pchnął drążek sterowy do przodu. B-2 zaczął stromo nurkować. Duke poczuł, że bombowiec zaczął lekko wibrować, gdy przekroczyli dziewięćset dziewięćdziesiąt kilometrów na godzinę. Nierównomierne rozłożenie paliwa utrudniało lot maszyny. Po światełku ostrzegawczym w paśmie G/H pojawiło się jeszcze pięć żółtych lampek. Duke skierował bombowiec w lewo. Schodzili poniżej trzech tysięcy metrów z prędkością tysiąca sześćdziesięciu pięciu kilometrów na godzinę. Centrum Badawcze Ramieńskoje - Kontakt... Kurs jeden-siedem-cztery - głos kontrolera wypełnił centrum dowodzenia. - Jest dziesięć kilometrów na zachód od Kowrowa - powiedział Bielikow. - Widzicie go? W jego głosie wyraźnie brzmiała panika. Obydwaj stali przez kilka sekund z oczami utkwionymi w ekran, na którym symbol bombowca przesuwał się powolutku na południe. - Jakim cudem dotarł aż tak daleko? - Bielikow odwrócił się do generała. - To jest mniej niż czterysta kilometrów od Moskwy. - Cel się zniża. Wysokość trzy tysiące pięćset... Prędkość tysiąc sześćdziesiąt. Generał Jefimow podniósł słuchawkę telefonu. - Majorze, skierujcie MiG-i na cel. Rakiety mają być w pełnej gotowości bojowej. Nie czekać na zezwolenie z ziemi. Atakować. B-2 Nocny Łowca Teraz byli zaledwie trzysta pięć kilometrów na północny zachód od Moskwy. Jeszcze kilka kilometrów i wejdą w sieć obrony stolicy, na którą składały się rakiety, MiG-i i artyleria przeciwlotnicza. Sieć ta była powiązana radarami poszukiwawczymi i kierowania ogniem. Kiedy przygotowywali plany ataku w Groom Lakę, Duke ocenił, że może tu na nich czekać około dwustu radarów różnego rodzaju. Zaraz potem nadlecą rakiety. W Wietnamie Duke nauczył się, że jeżeli nieprzyjaciel wyrzuci w powietrze wystarczającą ilość żelastwa, to w końcu w coś trafi. Niebo nad Północnym Wietnamem było niebezpieczne, ale Duke spodziewał się, że nalot na Hanoi przypominał będzie mu teraz spacer po parku. W dali na wschodzie, w odległości niecałych pięćdziesięciu kilometrów widać było przemysłowe miasto Woskriesieńsk, nad którym wisiała chmura dymów. - Zgodnie z planem - powiedział na tyle głośno, żeby Kozier usłyszał. - Czujniki podczerwieni rejestrują dwa cele na wschodzie... MiG-i - powiedział Kozier. - Idą w naszą stronę. HUD wskazywał, że oba cele były wciąż jeszcze oddalone o około pięćdziesiąt kilometrów. Duke bardziej niepokoił się radarami, które naprowadzały rakiety. Ściągnął na siebie drążek sterowy i wyrównał na dwóch tysiącach metrów. HUD wskazywał, że jeszcze dwa radary zaktywizowały się jakieś sześć i pół kilometra przed nimi i zwracały się w ich stronę. Były to radary kontroli ognia szukające celu. - Ten w paśmie G/H musi nas śledzić - powiedział Duke. Jak dotąd żaden radar ich nie namierzył. Strumień impulsów z jednego emitera minął ich zaledwie o sto pięćdziesiąt metrów. W promieniu następnego radaru pozostawali zaledwie przez kilka sekund. Duke miał nadzieję, że kontakt nie trwał wystarczająco długo, by operatorzy zdążyli ich namierzyć. - Rozpoznałeś już ten radar poszukujący? To on chyba steruje wszystkimi radarami kontroli ognia w tym rejonie - powiedział Duke, znowu wykonując zwrot w lewo, aby ominąć trzeci i czwarty radar, który pojawił się na ekranie HUD. - Tak. Komputer pokazuje, że to... Thin Skin. - Kozier poczuł się głupio używając kryptonimu NATO. - Naprowadza SA-6 i SA-8. Światełka ostrzegawcze dla pasm H i I zapaliły się na czerwono. Tablica zagrożeń rozświetliła się kontrolkami, a Duke obserwował, jak dwie... trzy... cztery rakiety poderwały się i skierowały w stronę Nocnego Łowcy. Gdy rakiety przekroczyły wysokość trzydziestu metrów, czujniki B-2 zarejestrowały je na ekranie HUD z kierunku godzina druga. Duke utrzymywał wysokość dwóch tysięcy siedmiuset metrów. - Cholera, przydałoby się więcej miejsca do manewrowania... - mruknął Duke. Wydał rozkaz przygotowania folii, zawrócił w prawo i przeciął tor pierwszej rakiety. Wyrównał i pochylił maszynę nieco na prawe skrzydło, żeby lepiej widzieć nurkujący w ich stronę pocisk i utrzymywać właściwy kurs. - Kiedy wykonam zwrot, wystrzel folię. Chwilę później Duke zorientował się, że pierwsza i druga rakieta miną ich z tyłu i zaczął rozglądać się za pozostałymi. - Zwrot pięć stopni w lewo - powiedział Kozier. Duke wykonał zwrot w lewo, dokładnie tak, jak radził mu Kozier. Rakiety były oddalone zaledwie o trzy tysiące metrów i wciąż kierowały się wprost na nich. - Wytrzymać... - powiedział Kozier. - A teraz ostro w prawo! Wdusił przycisk wyrzutnika folii, kiedy przechodzili przed pierwszą rakietą. SA-6 mknęły z prędkością 3 Ma i nie mogły już wykonać zwrotu. Wybuch nastąpił osiemset metrów za bombowcem - Radar w paśmie I na wschodzie. Nawet dwa. Szybko zbliżają się, pułkowniku. Na trzystu metrach Duke zaczął ściągać na siebie drążek sterowy. Wyrównali sto metrów nad ziemią. Wywiad donosił, że w tym rejonie nie było artylerii przeciwlotniczej. Miał nadzieję, że się nie mylili. Gdyby wlecieli w zaporę z pocisków 57 mm, nie byłoby dla nich ratunku, - MiG-i-31 jedenaście kilometrów od nas w kierunku wschodnim i zbliżają się - powiedział Kozier, odwracając się do Duke'a. Sygnały radaru Thin Skin wciąż omiatały ich maszynę. - Otwórz prawą komorę uzbrojenia - rozkazał Duke, zdając sobie sprawę, że jeżeli nie upora się z tym radarem, MiG-i wkrótce ich dopadną, - Pośpiesz się, malutka. - Duke czekał, aż komputer poinformuje go, że pocisk został zaprogramowany i jest gotów do startu. Wyciągnął bombowiec na dwieście metrów, żeby dać pociskom miejsce do manewrowania. - Odpalam. Wdusił przycisk zwalniający trzymetrowy pocisk. Jego dwa małe skrzydełka otworzyły się, stabilizując lot. W dwie sekundy później ruszyły oba silniki rakietowe na paliwo stałe. Pocisk pomknął w kierunku radaru. Duke śledził ekran HUD, gdy pocisk niknął w oddali. Silniki rakietowe wkrótce zgasną i wtedy ruszy silniczek odrzutowy pocisku. Analizował symbole na ekranie. MIG-?'były już na tyle blisko, że rejestrowały je czujniki podczerwieni B-2 Nie dalej niż pięć kilometrów. Szły prosto na nich. Centrum Badawcze Ramieńskoje Bielikow znowu był w sali operacyjnej. Obserwował dwa MiG-i zbliżające się do punktu oznaczającego cel. Powinny zobaczyć bombowiec w ciągu trzydziestu sekund. - Rozkazać myśliwcom otwarcie ognia, jak tylko zobaczą cel - przekazał rozkaz major Slikuna. W sali zapanowało napięcie, gdy dwie plamki zaczęły zbliżać się do siebie. MiG-i przeleciały nad celem i szły dalej w kierunku zachodnim. - Piloci meldują, że ich radary nie znalazły celu - raportował major z rozczarowaniem - Niech zawrócą, zejdą niżej i szukają - powiedział Bielikow z wściekłością. - Nieprzyjacielski samolot jest tylko o dwa kilometry od nich' B-2 Nocny Łowca Kozier patrzył w górę przez przednie okna kabiny, czekając, aż MiG-i dokonają powtórnego przelotu. Oceniając ich poprzedni przelot wywnioskował, że były prowadzone z ziemi. Duke zszedł poniżej siedemdziesięciu metrów. MiG-i przeleciały nad B-2 w odległości zaledwie kilometra. Następnym razem mogą znaleźć się znacznie bliżej. Podciągnął drążkiem sterowym maszynę w górę. żeby przeskoczyć nad podłużnym wzgórzem, a następnie zagłębił się w płytką dolinę o długości półtora kilometra. Teren stawał się bardziej pofałdowany. Nie będzie w stanie przez dłuższy czas utrzymać tak niskiego lotu. System naprowadzania pocisku Tadt Rainbo\v dokonał tylko jednej poprawki kursu w czasie wzbijania się. Na wysokości tysiąca pięciuset metrów pocisk zaczął się zniżać, nabierając prędkości i skierował się wprost na dziesięciometrową antenę radaru wykonaną z drucianej siatki. Kilka sekund później uderzył w zestaw przeciwlotniczy KraZ-214. Prędkość pocisku spowodowała, że jego dziesięciokilogramowa głowica przebiła ośmiomilimetrowy pancerz i wybuchła dopiero wewnątrz. Ogień i dym buchnęły na dwadzieścia pięć metrów wokoło. Stacja radarowa przemieniła się w kupę stopionego metalu. - Zniknął - zameldował ponurym głosem Kozier, gdy zgasła lampka ostrzegawcza w paśmie G/H. Ostatecznie byli to przecież jego rodacy. Duke też nie cieszył się. Wyprowadził Nocnego Łowcę na sto siedemdziesiąt metrów i zawrócił ostro na wschód. Musieli jak najszybciej oddalić się od MiG-ów. W słuchawkach słyszał coraz silniejszy sygnał ich radarów w paśmie i. Wykonał szybki zwrot na północ. HUD wskazywał, że oba myśliwce kierowały się na wschód i były oddalone o nieco ponad trzy kilometry'. Duke odczekał, aż odległość między nimi a nieprzyjacielem wzrośnie do pięciu kilometrów, zanim znowu vykonał zwrot w lewo i skierował się na zachód. Leciał teraz równolegle do myśliwców, ale w przeciwnym kierunku. Kozier przestał myśleć o zniszczonym zestawie radarowym i o ludziach, którzy w nim zginęli. Starał się śledzić tok myślenia Duke'a. Usiłując wypatrzeć ciemne sylwetki myśliwców na tle jasnobłękitnego, porannego nieba zobaczył najpierw smugi dymu z silników. Idąc ich śladem, dostrzegł wreszcie dwa ciemne punkty oddalające się od nich, - Widzę MiG-i. Są na południu... idą na wschód. Centrum Badawcze Ramieńskoje Generał jefimow patrzył, jak cel znika z ekranu. MiG-i go zestrzeliły? Chyba tak. Podniósł słuchawkę, wybrał numer i prawie natychmiast zgłosił się minister Tomski. - Cel zestrzelony, panie ministrze. Zniknął z ekranu... Jefimow usłyszał, że Bielikow wchodzi do pokoju trzaskając drzwiami. - Jedna z naszych stacji radarowych została zniszczona, generale, - Co? - Radar obserwacyjny, który przekazywał nam dane został zniszczony. Właśnie doniósł o tym jeden z MiG-ów. Komputer nie otrzymuje już od niego namiarów. Jefimow odetchnął głęboko i zamknął oczy. - Przykro mi, panie ministrze - powiedział do słuchawki. - Nie mogę potwierdzić zestrzelenia. Właśnie doniesiono mi, że nasza stacja radarowa w Rostowie nie działa. Zamelduję się, kiedy będę miał więcej danych. Jefimow odłożył słuchawkę, zanim Tomski zdążył go obrugać. - Panie generale, sugeruję, żebyście podjęli bardziej zdecydowane kroki. - Co proponujecie? Wy dowodzicie tutaj przynajmniej w takim samym stopniu, jak ja. - Mamy tylko jedną eskadrę MiG-ów patrolujących rejon na północ stąd. To za mało. Jedyny sposób znalezienia tego celu, to wysłać w powietrze więcej samolotów. Bielikow nawiązał łączność z majorem Slikuną. - Mają wystartować wszystkie myśliwce, jakie tylko są w Kubince. MiG-i-21, -23, -25, -29... Wszystko, co jest zdolne utrzymać się w po wietrzu. Niech przeczesują sektor w kierunku północno-wschodnim. Niech moja eskadra w Ramieńskoje uzupełni paliwo i startuje. Powiedzcie majorowi Nikitowowi, że nic nie może przedostać się do sektora wokół kompleksu. Spojrzał na generała, który siedział zgarbiony za biurkiem. Siaby, stary człowiek, którego czas już minął. Tacy ludzie popełniają błędy. Dowództwo baterii SA-13 Sierżant sztabowy otworzył ciężkie, metalowe drzwi pojazdu. - Kapitanie Czilin, straciłem kontakt z radarem kontrolnym. - Sprawdźcie system. - Już sprawdzałem. To nie u nas. Moim zdaniem centrum kontrolne przestało nadawać. - Próbowaliście skontaktować się z nimi przez radio? - Tak. Żadnej odpowiedzi. - Co wy mi mówicie? Nie ma tam radaru? - Nie jestem pewien. Moje dane wczesnego ostrzegania i naprowadzanie nagle zniknęły. - Sierżant nie chciał wyciągać żadnych wniosków. To należało do dowódcy. Kapitan przyłożył lornetkę do oczu i badał niebo. W oddali w po wietrzu wiła się smużka czarnego dymu. Wkrótce przemieniła się w wielki kłąb, który można było zobaczyć nawet gołym okiem. - Wracajcie na stanowisko - polecił sierżantowi. Cóż innego mógł mu powiedzieć? B-2 Nocny Łowca Duke wyrównał na stu siedemdziesięciu metrach. Najnowsze dane satelitarne, jakie posiadał, stwierdzały, że następne zagrożenie radarowe napotkają za niecałe dziesięć minut. Kozier miał rację: wojska obrony powietrznej nie spodziewały się, iż atak na Moskwę nadejdzie od wschodu. Mieli tylko jeden radar wczesnego ostrzegania skierowany w tę stronę. Moskwa była oddalona o dwieście osiem kilometrów na południe i osiemdziesiąt trzy kilometry na zachód. Przy obecnej prędkości miną Nogińsk za osiemnaście minut, a Nogjńsk był oddalony zaledwie o czterdzieści osiem kilometrów od śródmieścia. Duke planował minąć Moskwę, okrążyć ją od południowego wschodu i skierować się wprost na centrum komputerowe. Jeżeli pociski pozoracyjne nie zawiodą, wojska obrony powietrznej będą musiały w tym samym momencie śledzić i zniszczyć osiem celów, włączając w to bombowiec. Mruczenie drukarki wypełniło kabinę. Kozier przekazał arkusz papieru Duke'owi, który podciągnął maszynę na dwieście siedemdziesiąt metrów, żeby zapewnić sobie więcej miejsca do manewrowania. Zaczął czytać. - Westcott ocenia, że w naszą stronę idzie czterdzieści do pięćdziesięciu myśliwców. Kozier obserwował instrumenty i zastanawiał się, jaka będzie reakcja wojsk obrony powietrznej. Sam setki razy odbywał ćwiczenia tego rodzaju. Zwrócił się do Duke'a. - Musimy pozostać bardzo nisko i lecieć jak najszybciej. Jeżeli w powietrzu jest tyle myśliwców... możemy spodziewać się, że będzie zamieszanie. Nigdy nie widziałem tylu myśliwców przygotowujących się do ataku. Kozier skoncentrował się na odgłosach w słuchawkach. - Radary pokładowe... Zbliżają się od południa. Światełko ostrzegawcze w paśmie I znowu się zapaliło. Duke patrzył na tablicę zagrożeń. Pojawiły się na niej dwa cele. Przyśpieszały ku nim. Jak dotąd żadnego zamieszania nie było. MiG-25 Foxbat - Leć za mną - rozkazał swemu skrzydłowemu podpułkownik Dymitri Taskajew. W wieku trzydziestu siedmiu lat Taskajew był jednym z najmłodszych i najinteligentniejszych podpułkowników w wojskach obrony powietrznej. Był kawalerem Nie pił i utrzymywał się w formie, ściśle przestrzegając ustalonych ćwiczeń fizycznych. W życiu pragnął tylko jednego: latać i walczyć. Teraz nie miał wątpliwości, co ma robić. Musiał znaleźć i zniszczyć samolot nieprzyjaciela, który przekroczył granicę matuszki Rassiji. Zszedł na pułap pięciuset metrów i przeszukiwał przestrzeń przed sobą radarem i wzrokowo. Na zachód i na wschód od niego inne MiG-i robiły to samo. Taskajew czuł energię przepływającą przez jego ciało, gdy analizował wskazania instrumentów. Od trzech lat pilotował dwusilnikowego MIG-a i był uznany za najlepszego pilota eskadry w dziedzinie przechwytywania, zarówno w lotach na małych, jak i na dużych wysokościach. Był mistrzem w wykorzystywaniu mocy i prędkości MiG-a w po łączeniu z radarem przy niszczeniu samolotów nieprzyjaciela w pozorowanych walkach powietrznych. Początkowo szkolił się w atakowaniu i niszczeniu wysoko lecących amerykańskich B-52 i F-11. Ostatnio szkolono go w wykonywaniu innych misji - w wyszukiwaniu i niszczeniu nisko lecących B-1B. Z tego, co udało mu się dowiedzieć z rozmów radiowych wnioskował, a przynajmniej miał nadzieję, że poluje właśnie na nowo wprowadzony do uzbrojenia B-1B. Różnica polegała na tym, że teraz wszystko działo się naprawdę. Włączył mikrofon. - Zwrot dziesięć stopni w prawo. Przeszukiwanie radarem w stożku dwudziestu stopni. Dowództwo baterii SA-13 Kapitan Czilin znowu skierował uwagę na północny horyzont. Z po czątku myślał, że to jeden z MiG-ów. Ciemny punkcik oddalony był o ponad pięćdziesiąt kilometrów i leciał w jego kierunku. Zapamiętał położenie samolotu i dalej badał horyzont, przesuwając szkła w lewo i w prawo. Słyszał huk silników lotniczych zbliżających się szybko do jego stanowiska. Wrócił wzrokiem do miejsca, gdzie kilka sekund wcześniej dostrzegł ciemny punkt na horyzoncie. Nie było go tam. Samolot leciał znacznie szybciej, niż początkowo przypuszczał. Dłuż szą chwilę trwało, zanim znowu go znalazł. Tym razem przeskakiwał wierzchołek odległego wzgórza. Potem natychmiast zniżył lot i zniknął na tle stoku. - To nie MiG - mruknął kapitan do siebie. Nastawił lornetkę, żeby poprawić ostrość. Obserwował, jak samolot zbliża się, wykorzystując rzeźbę terenu. Może to Tu-26, albo Su-24 wracający do Kubinki po locie treningowym? Nie odrywał od niego oczu. W miarę, jak odległość zmniejszała się, mógł stwierdzić, że to na pewno nie jest Su-24. Rozpiętość skrzydeł była większa i wydawało się, że maszyna zmienia kształt w zależności od kąta, pod jakim na nią patrzył. Oceniał, że teraz samolot oddalony jest o jakieś dziesięć kilometrów. Sięgnął za siebie i trzykrotnie uderzył dłonią w pancerz pojazdu dowodzenia. Sierżant wychylił się ze środka. - Widzicie coś w podczerwieni? - Nie, panie kapitanie. Nic. Czilin podniósł lornetkę. - Nastawcie czujnik podczerwieni na maksymalny zasięg. Od przodu zbliża się niezidentyfikowany samolot. - Tak jest. Sierżant nie powiedział kapitanowi, że czujnik od kilku minut jest już nastawiony na maksymalny zasięg. Ostatecznie to tylko oficer. B-2 Nocny Łowca - Widzę je. Odległość trzynaście kilometrów. Wysokość tysiąc sto. Duke obserwował symbole oznaczające MiG-i pojawiające się w lewym, górnym rogu wyświetlacza HUD. - To nie są MiG-i-31 - powiedział Kozier, obserwując ekran komputera. - Sygnał pochodzi z radaru starszego typu. Duke pchnął nos maszyny w dół, gdy przeskoczyli nad grzbietem wzgórza pokrytego poskręcanymi sosenkami. Nawet jeżeli Kozier miał rację i były to maszyny starszego typu, czuł się bezpieczniej poniżej poziomu stu siedemdziesięciu metrów. - Jest identyfikacja komputerowa. - Kozier odczytywał dane z ekranu. - To MiG-i-25. Możliwość poszukiwania i prowadzenia ognia w dół ograniczona. Odległość dziewięć kilometrów i zbliżają się z prędkością dziewięciuset kilometrów na godzinę. Wysokość siedemset i maleje. Duke sprawdził wyrzutniki folii i flar. Pulsujący sygnał radaru rozbrzmiewał w słuchawkach. - Osiem kilometrów - powiedział Kozier, wyglądając przez okno kabiny i usiłując zobaczyć myśliwce. Duke popchnął dźwignie ciągu jeszcze trochę do przodu, starając się wydusić z maszyny nieco więcej prędkości. Dowództwo baterii SA-13 - Wciąż nic. Ekran czysty - powiedział sierżant. Kapitan Czilin nie odezwał się. Zajrzał do wnętrza wozu dowodzenia, wziął swoje słuchawki i włączył je do gniazdka po zewnętrznej stronie. Teraz miał połączenie zarówno z załogą wozu dowodzenia, jak i z pozostałymi trzema wyrzutniami. Wdusił przycisk mikrofonu. - To niemożliwe. Samolot jest w zasięgu - powiedział. Odwrócił się i znalazł cel, patrząc przez lornetkę. Przycisk mikrofonu wciąż był wciśnięty, więc nie usłyszał odpowiedzi sierżanta. - Cel na kursie trzy-siedem-sześć. Rozkazuję otworzyć ogień natychmiast po uzyskaniu namiaru. Wyrzutnie potwierdziły rozkaz. Sierżant w wozie dowodzenia wyciągnął rękę i zatrzasnął pancerne drzwi. Cel miał się znaleźć nad nimi za trzydzieści sekund. Czegoś podobnego kapitan Czilin jeszcze nie widział. Samolot nie miał ogona. Kiedy kierował się wprost ku niemu, wyglądał jak cienka, czarna kreska. Nie widział nawet śladu gazów spalinowych. Co więcej, nie było widać żadnych silników. Patrzył, jak dziwaczny samolot znika za wzgórzem. Po chwili znów się pojawił i skręcił łagodnie w prawo. Gdyby utrzymał poprzedni kurs, przeleciałby kilka kilometrów na wschód od wozu dowodzenia, Trzask mechanizmów powiadomił go, że czujnik podczerwieni obraca się w lewo i w prawo. Załodze przeszukującej północny horyzont wciąż nie udało się jeszcze uzyskać namiaru. Podpułkownik Taskajew dostrzegł kątem oka błysk słońca w oszkleniu kabiny skrzydłowego. Leciał dziesięć metrów od lewego skrzydła dowódcy i nieco z tyłu. - Odejdź pięć stopni na południe i trzymaj się dwieście metrów od mego skrzydła - rozkazał Taskajew. - Włącz radar na pełną moc i uważaj. Jeżeli zobaczysz cel wcześniej ode mnie - melduj. Zrozumiano? - Tak jest - odpowiedział skrzydłowy. Taskajew wyrównał na pięciuset metrach i zmniejszył prędkość do siedmiuset czterdziestu kilometrów na godzinę. Miał nadzieję, że lecąc na takiej wysokości i z taką prędkością nie tylko wykiyje cel radarem, ale będzie go mógł zobaczyć. Podniósł głowę znad przyrządów, patrzył, jak samolot skrzydłowego oddala się od niego i rozejrzał się po niebie. Czuł, jak jego samolot podnosi się, przeskakując nad pokrytym drzewami wzgórzem i skierował się nad rozległą dolinę. Taskajew studiował taktykę amerykańskich bombowców strategicznych i wiedział, że przewidywała ataki z niskiego pułapu. Był pewien, że znajdzie cel idący kursem południowym poniżej pięciuset metrów. - Sześć kilometrów i zbliżają się - zameldował Kozier. Miał trudności z wypatrzeniem czegokolwiek na południowym wschodzie. Jasne, poranne słońce unosiło się już na niebie i coraz trudniej było znaleźć wzrokiem odległe samoloty. Duke rzucił okiem na tablicę zagrożeń. Była czysta. - Miniemy te MiG-i. Nie widzę nic innego na południu. - Widzę je, pułkowniku. Kierunek godzina jedenasta. - Dobrze. Lecimy normalnie. Powiedz mi, jeżeli zaczną coś robić... Półtora kilometra na wschód od wozu dowodzenia baterii SA-13, wyrzutnia numer dwa zarejestrowała pierwsze emisje podczerwieni - bardzo słaby punkt w górnej części ekranu. Sierżant obsługujący system zauważył go już wcześniej, ale nie bez słuszności zignorował go myśląc, że czujnik wykrył cieplejszy podmuch powietrza. Tym razem jednak to było coś więcej. Punkt był rozmazany, ale nie znikał. Czekał, aż systemy automatyczne namierzą cel. Odwrócił się wraz z krzesłem do tablicy kontroli startu. Kiedy system namierzy cel, da mu znać niskim brzęczeniem w słuchawkach. Teraz musiał ustawić rakiety do startu. Wieża obróciła się o czterdzieści stopni w lewo, ustawiając rakiety we właściwym kierunku. Operator zauważył, jak zapala się czerwony wskaźnik. Zadecydował, że najpierw odpali pociski numer jeden i dwa. Wcisnął do połowy przycisk startowy z prawej strony, co spowodowało, że przednie pokrywy pojemników otworzyły się, odsłaniając czuj niki podczerwieni w głowicach rakiet SA-13. Czekał na dźwięk w słuchawkach sygnalizujący, że rakiety namierzyły cel. Wtedy wciśnie przycisk do końca i dwie rakiety wyprysną w powietrze. Dwa MiG-i-25 minęły dobrze zamaskowane stanowisko SA-13 od północy, lecąc kursem 327 stopni na wysokości pięciuset metrów. Radar Taskajewa pokazywał tylko odbicia od ziemi. Oderwał oczy od ekranu i rozejrzał się po niebie. Wypatrywanie nisko i szybko lecących celów było sztuką, w której się sprawdził. Trzeba było szukać ruchu, błysku światła lub jakiejś niewyraźnej smugi nad ziemią. Czegokolwiek odbiegającego od normy. Lecieli teraz wraz ze skrzydłowym prawie prosto na północ. Skierowane na południe i rozgrzane do temperatury tysiąca dwustu stopni dysze wielkich silników stanowiły idealny cel dla czujników w głowicach rakiet. Operator nie wiedział, że ton, który słyszał w słuchawkach nie wynikał z tego, iż rakiety namierzyły promieniowanie podczerwone intruza. Nie patrzył już na ekran, bo zobaczyłby pojawiające się na nim dwa nowe cele. Wolał oglądać niebo przez niewielkie okienko z pleksi. Podwójny ton wypełnił słuchawki. Obie rakiety namierzyły cel. Wdusił do końca twardy, plastikowy przycisk startowy. Wyrzutnia zatrzęsła się i okienko przysłoniły kłęby białego dymu. Pierwsza rakieta poszła. Szybko zwolnił przycisk, ustawiając nową kolejność startową. Czekał, aż ton w słuchawkach zmieni się na ciągły. Wdusił przycisk powtórnie, wysyłając drugą SA-13 w niebo. Następnie przygotował rakiety numer trzy i cztery. Pokrywy ich pojemników otworzyły się. Czekał, aż ich czujniki również znajdą cel. Kilka sekund później pierwszy ponaddwumetrowy pocisk trafił w MiG-a. Oślepiający płomień ogarnął całą tylną część maszyny. Głowica odłamkowa eksplodowała dwa metry pod lewym statecznikiem. Odłamki natychmiast poszarpały pokrycie i konstrukcję maszyny ze stali niklowej i aluminium. Porozrywały kable i przewody hydrauliczne. Potężny MiG szarpnął się w lewo i przekoziołkował. Młody pilot latający jako skrzydłowy z Taskajewem pchnął gwałtownie drążek sterowy od siebie i w prawo. Stery reagowały opornie. MiG nie reagował wcale. Tablica przyrządów rozświetliła się czerwonymi lampkami ostrzegawczymi. Spadało ciśnienie w przewodach hydraulicznych. Pilot odwrócił głowę akurat w momencie, kiedy druga SA-13 uderzyła w jego maszynę. Tym razem MiG szarpnął w prawo. Siła wybuchu uszkodziła silnik. Łopatki turbiny rozsypały się, dziurawiąc zbiorniki paliwa. Płomienie natychmiast ogarnęły całą lewą stronę kadłuba. Całkowicie pozbawiony kontroli MiG pochylił się do przodu i położył na prawe skrzydło. Pilot rozpaczliwie starał się odzyskać panowanie nad maszyną, gdy zapłonęły lampki ostrzegające o pożarze. Było już jednak na wszystko za późno. Sięgnął nad głowę, żeby chwycić rękojeść katapulty. To było jego ostatnie świadome działanie. Trzydziestoośmiotonowa maszyna eksplodowała. Myśliwiec koziołkował i spadał na ziemię pod kątem trzydziestu stopni. Dwadzieścia pięć metrów nad nią eksplodował drugi zbiornik. Kadłub rozłamał się. Chwilę później obie części uderzyły o ziemię. Płonące szczątki rozsypały się na przestrzeni kilkuset metrów. Nastąpiły jeszcze dwie eksplozje: zapaliło się paliwo stałe dwóch z czterech rakiet Aphid. Minęło kilka sekund, zanim pułkownik Taskajew zorientował się, co zaszło. Obejrzał się. Jego skrzydłowy zniknął. Został zestrzelony. Instynktownie zawrócił ostro w prawo, potem w lewo i zaczął się stromo wzbijać. Trzykrotnie wcisnął spust wyrzutnika flar, zostawiając za maszyną rząd ognistych kuł mylących rakiety naprowadzane na podczerwień. Następnie odwrócił maszynę na plecy i, lecąc głową w dół, rozglądał się, żeby sprawdzić, kto strzelał. - Nasze własne rakiety - warknął. W Wietnamie nazywali to zaprzyjaźnionym ogniem Każdy instruktor z ZSRR obawiał się go nie mniej, niż nieprzyjacielskiego Właśnie wtedy zobaczył szaro-czarny cień na południu poniżej. Niczego podobnego wcześniej nie widział. To nie B-52. To nie B-1B. Co to było, u diabła? Stanowisko SA- 7 3 - Przerwij ogień! Przerwij ogień! - krzyczał kapitan Czilin do mikrofonu. Trafiony MiG rozbił się zaledwie o pięćset metrów od nich. Słyszał, jak w żarze eksploduje amunicja do działka 23 mm. Po zachodniej stronie usłyszał huk silników odrzutowych. Podniósł głowę w ostatniej chwili, by zobaczyć, jak B-2 przemknął nad nimi w odległości niecałego kilometra. Widział, jak przeleciał nad szczytem wzgórza i zniknął. - Sierżancie, połączcie mnie ze sztabem wojsk obrony powietrznej. Natychmiast! MiG-25 Foxbat - Cholera, powinienem był wiedzieć - powiedział Taskajew szeptem. Jego gniew narastał. Wahał się tak długo, że stracił tamten samolot z oczu. Teraz musiał go znaleźć. Położył swego MiG-a w skręt w lewo, wychodząc na nowy kurs 175 stopni. Ustawił swój radar na szeroki stożek poszukujący i zwiększył prędkość do dziewięciuset kilometrów na godzinę. Wyciągnął rękę i wyłączył radio. Nie potrzebował pomocy innych samolotów i nie chciał, żeby gadanina pilotów przeszkadzała mu w koncentracji. To była jego szansa. B-2 Nocny Łowca Kozier wsłuchiwał się w pulsowanie radaru AKrfl-25 w słuchawkach. Jeden z dwóch radarów pracujących w paśmie I zamilkł. Sygnały ustały. Obaj widzieli, jak jeden z MiG-ów eksplodował i rozpadł się. Był pewien, że to jedna z tych maszyn, które zbliżały się do nich z południowego zachodu. Co się stało z drugim MiG-iem7 Był tam wciąż gdzieś za nimi... - Ten sygnał jest coraz silniejszy. słyszy pan, pułkowniku? - zapytał Kozier. Duke nie odrywał oczu od horyzontu. Przelatywali nad rejonem poszarpanych, skalistych wzgórz.. - Myślisz, że nas widział? - Duke nie obawiał się tego, że znajdzie ich radar Foxbata, ale przecież z bliskiej odległości można ich było po prostu zobaczyć. - Skręćmy pięćdziesiąt stopni w lewo i sprawdźmy. Taskajew położył maszynę na prawe skrzydło, utrzymując kurs południowy. Był to jedyny sposób obserwowania przestrzeni w dole przed maszyną. Rozejrzał się po niebie, a następnie za wrócił w lewo. Oparł hełm o plastikową osłonę kabiny i obserwował horyzont. Wreszcie zobaczył go. Szary, dziwaczny samolot leciał niecałe sto metrów nad ziemią. Właśnie skręcał na wschód i oddalał się od niego. Zmniejszył prędkość i opuścił nos maszyny, dopasowując manewry do ruchów celu. Następnie uruchomił systemy namierzania radarowego pocisków i oparł kciuk na spuście. Odległość trzy kilometry. Sprawę załatwi krótko. - Idzie za nami. - Duke sprawdził prędkość i wysokość, zanim zawrócił znowu na południe. Kozier zauważył, że MiG zawraca wraz z nimi. Przez mgnienie oka widział srebrzysto-czarny myśliwiec, gdy Duke wyrównał i zwiększył ciąg. Wiedział, że nie było sposobu, żeby uciec MiG-owi. Istniała możliwość, że Fo?tbat wyposażony jest w zestaw rakiet sterowanych radarem i na podczerwień. Z niewielkiej odległości rakiety poszukujące źródeł ciepła mogły namierzyć uszkodzony bombowiec. - Mamy go na ogonie - ostrzegł. Taskajew czekał. Prędkość wynosiła teraz osiemset sześćdziesiąt kilometrów na godzinę. Wyraźnie widział cel poniżej. Nie mógł zrozumieć, dlaczego radar nie może go namierzyć. Cel był na środku HUD. Impulsy z radaru MiG-a omiatały go z dużą siłą. Chciał zwiększyć czułość, spodziewając się, że kolorowy punkt celowania na wyświetlaczu HUD zmieni się z zielonego na żółty, potwierdzając namiar. Nic takiego się jednak nie stało. Taskajew nie miał pojęcia, że impulsy wysyłane przez jego radar były pochłaniane przez powłokę B-2. Pchnął dźwignie ciągu do przodu i obserwował, jak strzałka prędkościomierza pnie się do góry. Leciał teraz dwa kilometry od celu. Dość tego, pomyślał i przełączył systemy uzbrojenia z radarowych na po szukujące źródeł ciepła. Poczekał, aż sygnał w słuchawkach zmieni się z cichego brzęczenia w wysoki, głośny pisk. - Wpadliśmy... Ten facet wciąż siedzi nam na ogonie. Ma pan jakiś pomysł, kapitanie? - Duke marszczył czoło, starając się coś wymyślić. Kozier, zanim odezwał się, rzucił okiem na przyrządy. Wiedział już, jak B-2 potrafi wymanewrować rakiety i wierzył, że może również wymanewrować MiG-a-25, który chociaż szybki, przy pełnym obciążeniu mógł pokonywać skręty z przeciążeniem najwyżej 3,5 g. B-2 mógł wytrzymać 6,5, a może nawet 7 g. To była ich jedyna szansa. - Cholera, już powinienem mieć namiar - mruknął Taskajew wewnątrz maski. Dlaczego rakiety AA-8 nie mogły namierzyć celu? Odpowiedź na to pytanie tkwiła w działaniu komputera pokładowego B-2, który kontrolował system chłodzenia gazów spalinowych, powodując, że bardzo trudno było rakietom poszukującym źródeł ciepła namierzyć bombowiec od tyłu. Można to było osiągnąć dopiero z bardzo niewielkiej odległości. Teraz, zaledwie kilometr od celu, Taskajew usłyszał wreszcie zmianę tonu w słuchawkach. To, co leciało przed nim dawało najmniejszą emisję ciepła, jaką w życiu widział. - Teraz - mruknął, dwukrotnie wciskając spust na drążku sterowym i wysyłając dwie AA-8 ku celowi. - W górę, pułkowniku! Maksymalna moc! - W górę? - zdziwił się Duke. Przecież B-2 miał gorsze osiągi manewrowe, niż MiG. - Natychmiast! Pełna moc i pionowo. Duke przestał zadawać pytania. Jednym ruchem pchnął dźwignie ciągu do przodu i całą siłą ściągnął na siebie drążek sterowy. B-2 wykonał manewr przy przeciążeniu 5 g. Taskajew potrząsnął głową zawiedziony, gdy jego cel wyprysnął nagle w górę. Rakiety nie będą miały czasu skorygować kursu, pomyślał. Właśnie w tym momencie jedna AA-8 natrafiła na smugę spalin z B-2 i przemieniła się w czerwono-pomarańczową kulę ognia sto metrów poniżej bombowca. Taskajew pochylił maszynę w lewo, żeby uniknąć gradu odłamków z wybuchającej rakiety i równocześnie ściągnął na siebie drążek sterowy. Bombowiec zadrżał od podmuchu wybuchającej A4- Kilka odłamków uderzyło w spód lewego skrzydła. - W górę!... W górę! - wołał Kozier. Duke obserwował, jak na wysokości trzystu metrów prędkość za częła spadać. - Wysokość pięćset, prędkość siedemset czterdzieści - powiedział głośno. Kozier nie reagował. Jego oczy utkwione były w tym punkcie wyświetlacza HUD, gdzie prezentowane były prędkość i wysokość. Na siedmiuset metrach zaczął rozglądać się po niebie, szukając MiG-a. - Prędkość sześćset osiemdziesiąt - powiedział Duke. - Odwróć go. Muszę znaleźć MiG-a. - Kozier wykonał ręką gest naśladujący beczkę. Taskajew zrównał się z B-2 na tysiącu stu metrach. Zarówno jego MiG, jak i bombowiec wzbijały się prawie pionowo, odległe od siebie o pół kilometra. Jego cel odwracał się. Czarny spód, który oglądał zastąpiony został barwą ciemnoszarą. Po raz pierwszy zobaczył kabinę, a nawet białe hełmy pilotów. - Nie zrobię dwa razy tego samego błędu - powiedział do siebie Taskajew, popychając do przodu dźwignie ciągu i przemykając obok B-2. - Jest tam - powiedział Kozier, śledząc wzrokiem Foxbata. - Tysiąc trzysta i pięćset trzydzieści kilometrów na godzinę - po wiedział Duke. Niepokoił się. Wytracą prędkość do zera w ciągu niecałych trzydziestu sekund. Kozier wiedział, o czym myśli Duke. Jeżeli wytracą całą prędkość, nie będą mogli manewrować i B-2 stanie się łatwym łupem MiG-a. - Jeszcze kilka sekund. - Kozier nie odrywał oczu od MiG-a nad nimi. Taskajew odwrócił maszynę na plecy na wysokości dwóch tysięcy metrów. Pasy utrzymywały go w fotelu. Zmniejszył ciąg. Prędkość spadała. Pchnął nos MiG-a ku ziemi. - Teraz! - krzyknął Kozier. - Odwróć go i nurkujemy. Duke zmniejszył ciąg i skierował nos maszyny ku dołowi. - Nie! Pełnym ciągiem! Potrzebujemy prędkości! Nie było czasu na dyskusje. Duke pchnął dźwignie ciągu do przodu i czuł, jak przeciążenie zaczyna narastać. Taskajew ustawiał cel na ekranie HUD. Prędkość rosła. Wiedział, co musi zrobić. Musiał się zbliżyć na tyle, żeby odpalić rakiety, jednak nie zbyt blisko, bo wtedy rakiety nie będą mogły powtórzyć manewru, jeżeli nieprzyjaciel zrobi unik. Zdawał sobie również dobrze sprawę z niedoskonałości MiG-a. Przy stromym nurkowaniu musi być bardzo ostrożny i nie czekać z wyrównaniem zbyt długo. Jeżeli przegapi właściwy moment, może nie zdążyć wyprowadzić maszyny z nurkowania i trafi prosto w ziemię. Prędkość B-2 osiągnęła już tysiąc kilometrów na godzinę i nadal rosła. - Zacznij wyrównywać na trzystu metrach - powiedział Kozier. - On się nie wyrobi i wyrżnie w ziemię. Duke poprawił chwyt na drążku sterowym i dźwigniach ciągu. Kozier ryzykował. Wysokość trzystu metrów oznaczała, że nie mógł sobie pozwolić na najmniejszy błąd. Taskajew zmniejszył ciąg. Miał zamiar tak ograniczyć prędkość, żeby móc wykonać manewr w tym samym momencie, co cel. Lecąc z mniejszą prędkością mógł łatwiej wykonać zwrot. Potem da pełen ciąg, dogoni cel i odpali dwie pozostałe rakiety. Jeżeli to się nie uda, staranuje sukinsyna, katapultując się w ostatniej chwili. Obserwował nurkujący bombowiec. Będą musieli zacząć wyrównywać lada moment. Otworzył hamulce aerodynamiczne, zmniejszając prędkość do siedmiuset dwudziestu kilometrów na godzinę i zaczął ściągać drążek sterowy. Gdy przeciążenie osiągnęło 3 g, złagodził nacisk na stery i patrzył, jak nos maszyny unosi się do góry. Jeżeli dobrze zaplanował manewr, straci nieprzyjaciela z oczu tylko na kilka sekund. - No, dobrze. - Na trzystu metrach Duke otworzył hamulce aero dynamiczne, zmniejszył ciąg o połowę i zaczął ściągać na siebie drążek sterowy. B-2 zdawał się opierać, nie reagując od razu na stery. Kozier poczuł ciężar w piersiach, gdy przeciążenie zaczęło wgniatać go w fotel. Zduszonym głosem podawał Duke'owi dane: - 5... 5,5... 6... 6,5 g. Na stu dwudziestu metrach jeszcze nie wyrównali. Linia horyzontu przecinała okna kabiny w połowie. Prędkość malała, ale nos maszyny unosił się bardzo powoli. - No, chodź, malutki - stęknął Duke, utrzymując maksymalnie wychylony drążek- Maszyna wytrzymywała przeciążenie 6,5 g. Taskajew zauważył, że cel zaczyna wyrównywać. Pozwolił maszynie nurkować nadal, ale zaczął zwiększać nacisk na stery. Przy przeciążeniu 4 g lekko pchnął drążek sterowy do przodu. MiG wyrównywał. Trenował ten manewr setki razy. Doświadczenie podpowiadało mu, że całkowicie wyrówna na stu metrach. Zejdzie wtedy na czterdzieści, albo pięćdziesiąt metrów i znajdzie się za nie mogącym się już bronić bombowcem. Na dwudziestu sześciu metrach B-2 wyrównał. Duke i Kozier poczuli spadek przeciążenia. Mknęli nad zmarzniętą ziemią z prędkością po nad tysiąca kilometrów na godzinę. Niecałe pięć kilometrów przed nimi ciągnął się wysoki grzbiet skalny. Kozier skoncentrował się na odczytach czujników podczerwieni na ekranie HUD. Jeżeli jego plan się powiedzie, odczyty znikną, a z MiG-a pozostanie tylko dziura w ziemi. Jeżeli... Jednym ruchem Taskajew pchnął dźwignie ciągu do przodu, włączając dopalacze. Moc podawana przez oba silniki wgniotła go w oparcie fotela. Zbliżał się do celu z prędkością tysiąca kilometrów na godzinę. Całą uwagę skoncentrował na utrzymaniu nieprzyjacielskiego samolotu w środku ekranu HUD i czekał na zmianę tonu w słuchawkach. Czuł, że ten moment zaraz nastąpi. Za piętnaście sekund cel będzie zniszczony. Kozier spojrzał na Duke'a. Jego wzrok powiedział wszystko. Plan się nie powiódł. Wciąż mieli myśliwca na ogonie. - Ciągle jest za nami, pułkowniku. Zbliża się szybko - wydusił wreszcie z siebie. Duke skinął głową. - Jeszcze nie skończyliśmy. My też potrafimy grać w tę grę. Uważaj na wysokość. To mówiąc pchnął do przodu dźwignie ciągu i kołysał maszyną w lewo i w prawo, zmuszając B-2 jeszcze do zniżenia lotu. Pilnie obserwował horyzont. - Dziesięć sekund - mruknął Taskajew. - Namiar... namiar - niemal błagał swoje rakiety. Dźwięk w słuchawkach zaczął pulsować. Cel był już prawie w za sięgu i znajdował się niemal idealnie na środku ekranu HUD. Oparł kciuk na spuście. Pięć sekund... Taskajew bał się nawet mrugnąć, żeby nie stracić z oczu celu. Widział tylko długą, cienką sylwetkę dziwnego bombowca przed sobą. - Tysiąc trzysta metrów i zbliża się. - Kozier spodziewał się, że bombowiec za chwilę wybuchnie i rozleci się na kawałki. - Potrzebuję więcej, kochany... - Duke starał się wydusić z B-2 całą moc, jaką dysponowały trzy silniki. Wysoki, skalisty grzbiet oddalony był tylko o półtora kilometra. Mknęli w jego kierunku. Duke musiał swoje działania wykonać z najwyższą precyzją. Jeżeli wykona manewr zbyt wcześnie, MiG pójdzie za nimi. - Jest kilometr, nie, dziewięćset trzydzieści metrów za nami! - zawołał Kozier. Duke widział już wyraźnie pojedyncze skałki i pokryte śniegiem sosny u podstawy wzgórza przed sobą. Jeszcze kilka sekund, pomyślał. Trzy... dwa... jeden. - Taskajew odczekał, aż ton w słuchawkach stanie się czysty i jednostajny i wtedy właśnie, kiedy zaczynał naciskać spust zobaczył, że bombowiec zmienia kierunek, skręca w prawo i zaczyna się stromo wzbijać. Duke ściągnął na siebie drążek. Widział, jak stok wzgórza, przelatuje koło maszyny. Skały, drzewa, brudnoszare kamienie, a wszystko po mieszane, jakby rozmazane. Pomyślał, z początku, że czekał zbyt długo i że nie ma szans, żeby przeskoczyli nad szczytem. Wstrzymywał oddech. B-2 walczył o nabranie wysokości. Taskajew czuł, że krew odpływa mu z głowy. Przeciążenie wgniatało go w fotel. Ściągał na siebie drążek sterowy w nadziei, że uda mu się poderwać nos maszyny. Prędkość wynosiła tysiąc siedemset kilometrów na godzinę i jeszcze rosła. Kierował się wprost na zbocze niewysokiego, skalistego wzgórza. Głowę miał jak przymurowaną do oparcia fotela. Wskazówka miernika przeciążeń wspinała się do góry: - 4... 4,5... aż zatrzymała się na 5. Przeciążenie było zbyt wielkie dla jego maszyny. Wiedział o tym. Nie miał jednak wyboru. - Uda się... uda - mruczał widząc, że osłona anteny radarowej na nosie samolotu zaczyna unosić się centymetr po centymetrze. Nocny Łowca przemknął zaledwie siedem metrów nad szczytem. Ułamek sekundy później Duke opuścił nos maszyny, zredukował prędkość, skręcił ostro w lewo i wyrównał na stu siedemdziesięciu metrach. Taskajew miał zaledwie kilka sekund, żeby zareagować. Za mało. Nie uniknie uderzenia w stok wzgórza. Myśliwiec lecący z taką prędkością nie mógł wykonywać szybkich manewrów, w przeciwieństwie do maszyny o kształtach nietoperza, którą ścigał. Sięgnął obiema rękami nad głowę i z całej siły szarpnął dwa czerwono-czarne uchwyty katapultujące. Prawie natychmiast został wyrzucony z maszyny, która pomknęła w kierunku stoku wzgórza, gdzie zniknęła w chmurze ognia i odłamków metalu. Spadochron pułkownika Taskajewa otworzył się pięćdziesiąt metrów nad ziemią. Na chwilę owionął go podmuch gorąca z eksplodującego MiG-a. Opadał ku ziemi. Świadomość, że będzie żył nie była dla niego wielkim pocieszeniem Centrum Badawcze Ramieńskoje Major Slikuna zakrył dłonią słuchawkę telefonu. - Mamy potwierdzenie, panie pułkowniku. Straciliśmy MiG-a-25. Bielikow nie odrywał oczu od miejsca na ekranie, gdzie zniknął samolot. Major odłożył słuchawkę. - Dowódca baterii SA-13 właśnie zameldował, że widział dziwnie wyglądający samolot lecący na południe... sto pięćdziesiąt dziewięć kilometrów na północ od Moskwy. Major odniósł wrażenie, że Bielikow chce go przewiercić wzrokiem. Było oczywiste, że pułkownik uważał, iż Slikuna nie powiedział mu wszystkiego. - Dowódca baterii mówił o czymś, co nazywał latającym skrzydłem - dodał niepewnie Slikuna. Widział, że szczęki Bielikowa zaciskają się w gniewie. Pułkownik wreszcie zrozumiał. Znowu spojrzał na ekran. Teraz wszystko już było oczywiste. Amerykanie użyli bombowca niewidzialnego dla radaru, a przecież B-2 Spirit miał wciąż być nie wprowadzony do uzbrojenia. Mimo wszystko nie powinien był dolecieć aż tak daleko. Wojska obrony powietrznej powinny były zestrzelić ten jeden samolot, nawet jeżeli był on niewidzialny dla radaru. Wyglądało na to, że pilot w jakiś sposób, znał jego wszystkie słabe punkty... Oczywiście tylko jeden człowiek posiadał taką wiedzę o nowym systemie radarowym. - Kapitan Kozier - powiedział z goryczą do siebie. Major odwrócił się i spojrzał na niego Skontaktujcie się z bazą, majorze. Każcie przygotować mojego 22 Cicha śmierć B-2 Nocny Łowca Ramieńskoje odległe było o dwadzieścia minut lotu. Duke obserwował cztery MiG-i przesuwające się po niebie w lewo i skręcające na południe przed ich maszyną. Wyraźnie widać było pomarańczowe płomienie buchające z dopalaczy. Dwa dalsze nadleciały z zachodu i też zawróciły na południe. Wciąż wykonywały zwroty w lewo i w prawo, w klasycznej procedurze poszukiwawczej, podczas której myśliwiec leci trasą podobną do wydłużonego S. Czujniki podczerwieni pokazywały na ekranie HUD, że jeszcze z pół tuzina innych samolotów znajdowało się dalej na południe i kierowało się w tę samą stronę, w którą lecieli i oni. Mapa satelitarna wyświetlana na ekranie po lewej pokazywała, że wejdą wkrótce w rejon działania dwóch radarów wczesnego ostrzegania. Według ostatnich danych, jeden zlokalizowany był kilka kilometrów na północ od Moskwy, drugi zaś by po jej południowej stronie. Stanowiska radarów poszukiwania celów i kontroli ognia rozrzucone były wzdłuż całej drogi do Ramieńskoje. Wszystkich nie da się uniknąć. - Ten MiG musiał zameldować przez radio, że nas widział - powiedział Duke, redukując prędkość do sześciuset osiemdziesięciu kilometrów na godzinę. B-2 leciał długą doliną na wysokości stu siedemdziesięciu metrów. - Otwórz lewą komorę uzbrojenia. Kozier przerzucił przełącznik na pozycję OTWARTE. - Na mój znak, wciśniesz ten guzik po lewej. Duke czekał, dopóki HUD nie poinformował go, że pocisk pozoracyjny został zaprogramowany. - Start! Kiedy Kozier wysłał pocisk pozoracyjny do lotu na południe, Duke skierował maszynę w lewo, na wschód. Nie zwiększał prędkości, żeby dać czas pozoratorowi na odciągnięcie MiG-ów. Duke właśnie wyrównywał po zwrocie, kiedy Kozier dostrzegł kątem oka oddalający się od nich pocisk pozoracyjny. Odprowadził go wzrokiem, dopóki nie zginął mu z oczu gdzieś na wysokości tysiąca metrów. Kozier poczuł, że Duke wzbija się wyżej, żeby przeskoczyć kolejne wzgórze i zniża lot po drugiej stronie. Przeciążenie spadło do zera i w tym samym momencie zapłonęła lampka ostrzegawcza w paśmie F. Kozier czekał, aż komputery przeanalizują odbierane sygnały. To, co odczytał nie było dla niego zaskoczeniem... Znowu omiatały ich impulsy radarowe na wszystkich pasmach równocześnie. - Jak daleko? - zapytał Duke. - Sto pięćdziesiąt kilometrów. - A ten drugi? Na HUD pokazał się tylko jeden radar. - Nie wiadomo. Będziemy musieli poczekać, aż trafimy do rejonu, w którym ich działania się nakładają. HUD wskazywał, że MIG się oddalają. Duke znowu wyprowadził B-2 na kurs południowy. Uznał, że byli wciąż jeszcze zbyt daleko, żeby wysyłać pocisk Tadt Rainbow i zniszczyć radar Big Bird. Nie był też skłonny wysyłać kolejnego pocisku pozoracyjnego. Potrzebował ich do ostatniej fazy ataku na centrum komputerowe. Poza tym ich jedynym wyjściem było wykorzystanie prędkości i właściwości maszyny, żeby podejść do celu. Duke delikatnie sprowadził B-2 na siedemdziesiąt metrów i pchnął dźwignie ciągu do przodu. Strzałka prędkościomierza minęła liczbę 900. Pozostało nam jeszcze niecałe sto pięćdziesiąt kilometrów, pomyślał. Nagłe światełko ostrzegawcze w paśmie I/J zmieniło się na czerwone. Dwa radary wykrywania celów baterii SA-10 zaczęły właśnie omiatać Nocnego Łowcę. - O, do diabła - westchnął Duke. Centrum Badawcze Ramieńskoje - Ognia' Ognia' - rozkazał generał Jefimow przez system łączności wewnętrznej. Jego głos rozbrzmiewał w całym ośrodku dowodzenia. Wszystkie oczy zwrócone były na cel, który poruszał się na ekranie. Sześć myśliwców wojsk obrony powietrznej zbliżało się szybko do punktu oznaczającego samolot nieprzyjaciela. Generał nie odrywał wzroku od ekranu. Spodziewał się, że cel w każdej chwili zniknie. Nagle, piętnaście kilometrów dalej pojawił się drugi cel. Właśnie wszedł w strefę działania radaru dalekiego zasięgu. Ten cel nie był tak wyraźny. - Drugi cel idzie kursem jeden-siedem-dwa - meldujący kapitan uważał, że miał szczęście, bo cel pozostawał na ekranie tylko na tyle długo, że mógł określić jego kurs. Echo było jednak zbyt słabe, żeby obliczyć prędkość i wysokość. - Cholera' Podzielić MIG-I. Połowę skierować na nowy cel - powiedział Jefimow, wskazując na nowy obiekt na ekranie. Oficer łączności natychmiast skontaktował się z maszyną prowadzącą i podał współrzędne nowego celu. Major Slikuna włączył swój mikrofon i spojrzał w górę w okna centrum dowodzenia. - Generale, drugi cel może być zaatakowany rakietami. Sugerował bym wycofanie MiG-ów z tego rejonu. - Nie! Rozkazuję MiG-om zaatakować cel, a równocześnie niech baterie rakiet otworzą ogień. Ten cel ma zostać zniszczony za wszelką cenę! Generał przebiegał wzrokiem od jednego punktu na ekranie do drugiego. Bombowiec amerykański zostanie zestrzelony zanim zdąży pan wystartować, pułkowniku Bielikow, pomyślał generał, uderzając zaciśniętą pięścią w otwartą dłoń drugiej ręki. B-2 Nocny Łowca Duke skierował B-2 prosto na radar Big Bird. HUD wskazywał, że jeden emiter radarowy pracujący w paśmie I/J, oddalony o nieco ponad trzy kilometry na wschód, skierowany był wprost na nich. Nie przejmował się drugim radarem Flap Lid, który znajdował się od dziesięć kilometrów na południowy wschód. Na ekranie HUD zapłonęło ostrzeżenie o starcie rakiety. - Rakieta w górze - zameldował Kozier. - Kierunek godzina dziewiąta... Przyśpiesza. Druga rakieta w górze - dodał po chwili. Duke pchnął dźwignie ciągu do przodu i zmusił maszynę do wznoszenia. B-2 w dalszym ciągu nie reagował tak, jak by Duke tego oczekiwał. Musiał odczekać, aż obroty silników osiągną dziewięćdziesiąt procent, zanim rozpoczął manewrowanie. Kozier skoncentrował uwagę na HUD. Rejestrował także wskazania komputera i czekał, aż na ekranie z lewej strony pojawi się symbol zbliżającej się rakiety. - Trzy tysiące metrów - ostrzegł. SA-10 mknęła prosto na nich. - Dwa tysiące. Zbliża się szybko. Duke nie miał prawie czasu na reagowanie. Od trafienia rakiety dzieliły ich zaledwie sekundy. Odwrócił maszynę od zbliżającej się rakiety, wyrównał na wysokości tysiąca trzystu metrów i pchnął dźwignie ciągu do przodu do oporu. - Na mój sygnał... - Tysiąc metrów. - Folia... Teraz! - rozkazał Duke. Kozier wdusił przycisk zwalniający folię właśnie w chwili, kiedy Duke poderwał maszynę prawie pionowo do góry o dalsze trzysta metrów. Zmniejszył ciąg i pozwolił, żeby prędkość zmalała. Wskaźnik przeciążeń spadł prawie do zera. Wisieli tak prawie w stanie nieważkości przez kilka chwil. HUD wskazywał, że pierwsza rakieta szła prosto na folię jakieś trzysta metrów poniżej. Duke szarpnął drążkiem sterowym w lewo i skierował B-2 w dół. Maszyna powoli zawracała ku ziemi. - Błąd-jęknął Duke. Bombowiec był w tej chwili tylko bezwolną kupą metalu i plastiku, która wisiała półtora kilometra nad ziemią. Był pozbawiony prędkości, a przez to możliwości manewrowania. - Więcej folii - powiedział Duke, wciskając równocześnie spust na drążku sterowym zwalniający flarę. Przewrócił B-2 na plecy i skierował go ku ziemi w celu nabrania prędkości. Kozier wypełniał przestrzeń za maszyną kolejnymi porcjami folii. Druga rakieta mknęła teraz ku nim z prędkością 3,6 Ma i nadal przyśpieszała. Duke patrzył na ekran HUD, który wskazywał, że rakieta przejdzie górą, kierując się na drugą chmurę folii wystrzeloną przez Koziera. Radar poszukujący wciąż omiatał B-2. Duke utrzymywał nos maszyny skierowany ku ziemi, dopóki prędkościomierz nie wskazał siedmiuset dwudziestu kilometrów na godzinę. Następnie wyprowadził B-2 z nurkowania, wytrzymując przeciążenie 5 g. Radar w paśmie I/J już ich nie namierzał. - To było blisko... Zbyt blisko. Z tym systemem trudniej działać na dużej wysokości. - Po co była ta flara? - zapytał Kozier, nie rozumiejąc dlaczego Duke starał się zmylić naprowadzaną radarem rakietę przy użyciu podczerwonej flary. - Nerwy. Musiałem coś zrobić. - Duke prawie się uśmiechnął. Skierował maszynę w prawo, żeby ominąć drugi radar Flap Ud i wyrównał. Upewnił się, że nie przekroczyli pułapu siedemdziesięciu metrów, pragnąc za wszelką cenę uniknąć dalszych spotkań z SA-10. Te rakiety miały nieprawdopodobne przyśpieszenie. Kozier mówił przecież, że powinni lecieć nisko i szybko, i okazało się, że miał rację. Duke zaczął powoli przesuwać dźwignie ciągu do przodu, właśnie w chwili, kiedy na tablicy zagrożeń znowu zapłonęło światełko ostrzegawcze w paśmie I/J. wkrótce potem żółty kolor lampki zmienił się na czerwony. Namiar. Duke przyjrzał się strzałce na tablicy zagrożeń. Radar Flap Lid omiatał ich z południowego wschodu z odległości dziewięciu kilometrów. Gdyby mógł zejść poniżej promienia emisji... Pchnął lekko drążek sterowy do przodu. Zeszli na trzydzieści metrów. Żadnej zmiany. Namiar w paśmie I/J nadal się utrzymywał. - Start jednej... dwóch... nie, trzech rakiet. Kierunek godzina druga. - Kozier odwrócił się do Duke'a, nie słysząc reakcji Jamesa. Duke wciąż obniżał lot maszyny. Dwadzieścia siedem metrów... dwadzieścia trzy. Wykonał zwrot o siedem stopni w prawo. Teraz lecieli wprost na emiter. - Radar kierunek godzina dwunasta - zameldował Kozier. B-2 był zaledwie siedemnaście metrów nad ziemią, mknąc z prędkością ośmiuset siedemdziesięciu kilometrów na godzinę. Kątem oka Duke dostrzegł, że lampki ostrzegawcze nadal się paliły. - No, malutki, zaczyna brakować mi miejsca - mruknął. Poczuł ucisk w żołądku. HUD informował, że najbliższa S4-i0była oddalona o cztery tysiące osiemset metrów i szybko się zbliżała. Nie miał wyboru. Jeszcze trochę popchnął drążek sterowy do przodu. Trzynaście metrów... Jedenaście. Nagle światełko ostrzegawcze w paśmie I/J zamigotało. Czy Hop Ud tracił namiar? Duke odetchnął głęboko. Byli osiem metrów nad ziemią. Na tej wysokości każde wyższe drzewo lub linia wysokiego napięcia mogły rozedrzeć maszynę. Duke utrzymywał stały kurs. Lampka ostrzegawcza w paśmie I/J wciąż zmieniała kolor z żółtego na czerwony i z powrotem. Kozier patrzył, jak HUD odlicza dystans do najbliższej rakiety. Z odległości tysiąca metrów dostrzegł białą smugę dymu buchającego z dysz rakiety lecącej prosto na nich sto metrów nad ziemią, Pięćset metrów przed maszyną najbliższa rakieta skręciła nagle w prawo i zaczęła się wzbijać. Kozier spojrzał na tablicę zagrożeń. Światełka się nie paliły. Najwyraźniej udało się im jednak zejść poniżej promienia radaru Rap Ud. Odległe wzgórze zatrzymało też impulsy radaru Big Bird. Rosjanin wyraźnie widział rakietę przelatującą niecałe dwieście metrów nad maszyną. Kilometr przed nimi dwie pozostałe rakiety zmieniły się w kłęby białego dymu. Operatorzy zdalnie zdetonowali dziewięćdziesięciokilogramowe głowice, gdy radar zgubił cel. Znajdowali się jednak zbyt nisko, żeby lot był bezpieczny. Duke powoli zwiększał wysokość i skręcił o pięć stopni w lewo. Nie miał ochoty przelatywać bezpośrednio nad stanowiskami rakiet. Dzielił uwagę pomiędzy HUD, a tablicę zagrożeń. Im bliżej był radaru poszukującego, tym wyżej mógł lecieć. Znowu rzut oka na HUD. Byli na wysokości 27... 30... 33 metrów. Na czterdziestu metrach uzyskał odpowiedź. Światełka ostrzegawcze znowu zapaliły się. Ponownie byli na tyle wysoko, że oba radary ich odnalazły. Duke wiedział, że nie miał wyboru. Znowu musiał zejść poniżej trzydziestu metrów. MIG-23 Flogger - Namiar, namiar - powiedział porucznik Jaczin, starając się wyjść na pozycję do otwarcia ognia. Wysoki ton w słuchawkach powiedział mu wszystko. Był nierówny i przerywany. Jego para pocisków AA-8 Aphidme odbierała wystarczająco silnego echa od celu. Pchnął jeszcze dźwignie ciągu do przodu, żeby wydusić z maszyny kilka dodatkowych kilometrów na godzinę i zszedł na dwa tysiące metrów. Porucznik Jaczin wylatał sześćset godzin na pokrytym zieloną i brązową farbą ochronną pięcioletnim MiG-u-23. Był to jedyny myśliwiec, na jakim latał od czasu ukończenia szkoły lotniczej trzy lata wcześniej. Miał nadzieję, że zostanie przeniesiony na nowsze i szybsze MiG-i-29. Na razie chlubił się tym, że zna każdy centymetr swego smukłego myśliwca o pojedynczym stateczniku. Nie miał jednak specjalnych złudzeń co do swoich umiejętności pilotażu. Wiedział, że nie był najlepszym pilotem w eskadrze, ale też i nie najgorszym Jego celem było doskonalić się z dnia na dzień, wyciągając wnioski z każdej wykonanej misji. Teraz miał okazję się wykazać. Cel, który od trzech minut śledził na swoim radarze, był oddalony o trzy kilometry. Dziwił się, bo jeszcze nie udało mu się go wypatrzeć. Jeżeli widział echo radarowe amerykańskiego bombowca, co potwierdzali kontrolerzy z ziemi, dlaczego nie mógł go zobaczyć? W słuchawkach słyszał korespondencję, jaką dwaj piloci MiG-ów-27 prowadzili z kontrolą naziemną. Rozkazano im odstąpić od pościgu i lecieć na zachód w pogoni za innym celem, który właśnie został zarejestrowany. Oni również mieli już cel na radarach. Jaczin obserwował, jak symbol przemieszczał się na ekranie HUD, kiedy cel kolejny raz zmieniał kurs. Tym razem nawet nie próbował atakować rakietami AA-8 - uczył się na błędach. Nurkował pod kątem dziesięciu stopni i kierował się wprost na jednobarwny, świetlny symbol, który zdawał się płynąć przed maszyną na wyświetlaczu HUD. Jeżeli nie mógł zaatakować celu rakietami, zdecydował się znaleźć go i zestrzelić z działka CSz-23 zainstalowanego na lawecie pod kadłubem MiG-a. Nastawił kąt złożenia skrzydeł na pięćdziesiąt dwa stopnie, co zmniejszało opór i pozwalało mu jeszcze przyśpieszyć. Radar informował go, że cel oddalony był zaledwie o kilometr. Nie mógł w to jednak uwierzyć. W czasie szkolenia nauczył się, że nie zawsze można ufać wszystkim wskazaniom przyrządów. Wyposażenie w poszczególnych maszynach mogło być różne, a tę maszynę pilotował dopiero od kilku tygodni. Zamrugał powiekami, żeby lepiej widzieć. Leciał z prędkością ośmiuset kilometrów na godzinę na wysokości pięciuset metrów. Ziemia migała pod nim tak szybko, że trudno było skoncentrować wzrok na czymkolwiek. Instrumenty informowały jednak, że cel powinien być w polu widzenia. Czy ten cel w ogóle istniał? Jakiś srebrzysty błysk pojawił się nieco z prawej strony i po ułamku sekundy zniknął, zlewając się z ziemią poniżej. Porucznik znieruchomiał z oczami zwróconymi w tym kierunku. Analizował przestrzeń. Kilka sekund później wreszcie zobaczył. Tym razem nie stracił go już z oczu. Wdusił przycisk mikrofonu. - Kontrola, tu Wołga 22. Mam kontakt wzrokowy z celem na kursie dwa-zero-trzy. To jest... pocisk manewrujący. Wykonał niewielki zwrot w prawo i znalazł się tuż za małą rakietą pozoracyjną. Usłyszał zgodę kontrolera na otwarcie ognia. Natychmiast ustawił się za pociskiem i przyśpieszył. Nic dziwnego, że nie mogłem go zobaczyć. Jest taki mały, pomyślał. Poczekał, aż MiG znalazł się sto metrów za pociskiem Leciał prosto i równo. Naprowadził celownik na tylną część celu i powoli nacisnął spust. Usłyszał przytłumiony huk działka 23 mm. Co szósty pocisk lśnił pomarańczowym blaskiem Pierwsza seria chybiła. Wciąż zbliżał się do celu. W odległości siedemdziesięciu pięciu metrów znowu nacisnął spust. Tym razem tak od razu go nie puścił. Czarny dym buchał spod maszyny. Śmiercionośne pociski przeszywały powietrze z prędkością tysiąca czterystu metrów na sekundę, zostawiając za sobą białe smugi wskazujące kierunek ich lotu. Wreszcie pojedynczy pocisk uderzył w pozorator obok silnika, pozbawiając go dopływu paliwa. Pozbawiona napędu rakieta przełamała się i, koziołkując, spadła na ziemię. Jaczin zmniejszył ciąg, położył maszynę na lewe skrzydło i patrzył, jak uszkodzony cel bezwładnie opada na ziemię czterysta metrów poniżej. Nie było żadnego wybuchu. Dziwne... Jaczin wyrównał, zwiększył ciąg i skierował się do bazy na południowy wschód. - Kontrola, tu Wołga 22. Cel zniszczony. Oczywiście miał rację. Był to jednak niewłaściwy cel. Centrum Badawcze Ramieńskoje Przestrzeń powietrzna wokół Moskwy i Ramieńskoje wypełniła się samolotami myśliwskimi. Wszystkim maszynom cywilnym polecono opuścić obszar i duży ekran pokazywał tylko MiG-i prowadzące poszukiwania. Po zestrzeleniu pocisku pozoracyjnego, dla pilotów i ich do wódców było już jasne, co Amerykanie mają zamiar zrobić. Major Slikuna odłożył słuchawkę i odwrócił się do generała Jefimowa. - Wszystkie baterie rakiet i artylerii przeciwlotniczej gotowe, panie generale. Jefimow nie odpowiedział. Major spojrzał na ekran, na którym nie było nic oprócz MiG-ów. - Znajdźcie ten samolot - powiedział wreszcie generał. Nagle, trzydzieści jeden kilometrów od miejsca, gdzie była zarejestrowana po raz ostatni, znowu pojawiła się plamka. - Kontakt - zameldował kapitan. Cel okrążał miejscowość Jamkino. Najbliższy myśliwiec był oddalony o dwadzieścia kilometrów i leciał w przeciwnym kierunku. - Skierujcie tam MiG-i - rozkazał Jefimow. - Prędzej - ponaglił Bielikow kierowcę. Zbliżali się do hangaru. Pułkownik widział już swego MiG-a wyprowadzanego ze stojanki przez ciągnik, z podwieszonym standardowym zestawem rakiet powietrze-powietrze. Kiedy kierowca zatrzymał się przy samolocie, Bielikow wyskoczył z samochodu i ruszył biegiem do maszyny. Był już ubrany w granatowy kombinezon. W ręku trzymał hełm - Szybko! Szybko! - wołał i gestami przynaglał żołnierzy z personelu naziemnego, żeby przystawili drabinkę. B-2 Nocny Łowca Komputer wyświetlił najnowsze dane na temat rozmieszczenia baterii rakiet i artylerii przeciwlotniczej. Hologram pokazywał położenie B-2 w stosunku do ruchomych wyrzutni rakiet. Obecnie największe zagrożenie stanowiły jednak wyrzutnie SA-10 po wschodniej stronie i SA-13 po zachodniej stronie trasy lotu. Ich radary prowadziły poszukiwania. Ścieżka wolna od radarów widoczna była wszędzie tam, gdzie wyrzutnie rozlokowano zbyt daleko od siebie i strefy działania ich radarów nie pokrywały się. Kiedy Duke wyszedł na sto siedemdziesiąt metrów, po raz kolejny zapłonęły lampki ostrzegające przed radarami. Znowu omiatał ich Big Bird. Dane na ekranie HUD informowały, że przez następne cztery do pięciu minut będą wolni od radarów kierujących ogniem. Potem wejdą w stukilometrowy pierścień obrony wokół Moskwy i Ramieńskoje, i wtedy rozpęta się piekło. - Niech pan przejmie maszynę, kapitanie - zwrócił się do Koziera. Kozier spojrzał na niego ze zdziwieniem. - Niech pan przejmie stery. Wystarczy utrzymywać kurs. Mam coś do zrobienia... - Duke zdjął rękę z drążka sterowego. Kapitan Grigori Kozier, były pilot rosyjskiego lotnictwa, przejął prowadzenie B-2. Teraz Duke musiał wykonać robotę Tuckera. Obejrzał się na drugiego pilota, który wciąż nieprzytomny spoczywał na fotelu za nim Od chwili, kiedy Tucker został ranny, Duke tylko z trudem odsuwał troskę o niego na dalszy plan, koncentrując się na wykonywaniu zadania. Nie zawsze mu się to udawało, ale to była sprawa, z którą obecnie nie mógł nic zrobić. Głowa Tuckera oparta była o fotel i o ścianę kabiny. Jego twarz nabrała niezdrowej, szarej barwy. Duke zwrócił uwagę na szybki, płytki oddech, pokręcił głową i wrócił do czekającego ich zadania. Pierwszą rzeczą, jaką sprawdził były pociski manewrujące krótkiego zasięgu AGM-131C SRAM H. Sięgnął w prawo do komputera pomocniczego i przeniósł klawiaturę na środkową konsolę. Przeprowadził kontrolę uzbrojenia i stwierdził, że sprawnych było pięć spośród sześciu ponaddźwiękowych AGM-131C. Następnie wprowadził dane nawigacyjne do każdej rakiety. Komputer uzbrojenia B-2 zaprogramował je w ramach systemu TERCOM, który prowadził pocisk według rzeźby terenu. Program ten sterował pociskami, porównując zarysy terenu wokół Ramieńskoje ze zdjęciami satelitarnymi. Na podstawie tych porównań rakieta mogła dokonywać korekt kursu w locie w drodze do celu. Dodatkową zaletą tego systemu było to, że Duke mógł wystrzelić pociski z dowolnego punktu wokół Ramieńskoje. Komputer potwierdził, że siedem pocisków Tacit Rainbow jest gotowych do odpalenia. Duke wprowadził do nich instrukcje atakowania tylko radarów kontroli ognia. Miał nadzieję, że pozwoli to im poradzić sobie z największym zagrożeniem, jakie stanowić będą rakiety przeciwlotnicze przy ostatecznym ataku na tajne centrum komputerowe. Wreszcie wywołał dane dotyczące pocisków pozoracyjnych TALD i zaczął przeprogramowywać osiem z pozostałych dziewięciu pocisków, żeby wykonały pozorowany atak na Ramieńskoje i Moskwę. Kozier trzymał odzianą w rękawicę dłonią drążek sterowy drugiego pilota. Jego lewa ręka spoczywała na dźwigniach ciągu. Bombowiec zachowywał się jak żywa istota komunikująca się z nim za pomocą ciągle zmieniających się symbolów na wyświetlaczu HUD. On był jej częścią, jej centralnym systemem nerwowym... Wydawało się nierealne, że siedzi za sterami najnowocześniejszego i ściśle tajnego amerykańskiego samolotu. W oddali widać już było Moskwę. Tam zostało całe jego dawne życie. Kraj jego ojców i dziadów. Córka i żona mieszkały zaledwie o kilka minut lotu stąd... Nie mógł odpędzić tych natrętnych myśli... Czy popełnił błąd uciekając? Czy naprawdę tego chciał? To była ostatnia szansa. Mógł wrócić, jak bohater. Mógł być człowiekiem, który sprowadził do kraju bombowiec niewidzialny dla radaru, a nie zdrajcą. - Nie - powiedział głośno zaskoczony, podobnie jak Duke, swoim nagłym wybuchem. Pułkownik spojrzał na niego. - Wszystko w porządku? - zapytał, - Tak. - Kozier skinął głową nie tylko po to, żeby uspokoić Duke'a, ale i siebie, a następnie oddał stery pułkownikowi, który właśnie skończył pracę z komputerem. Duke sprawdził pasy fotela na ramionach. - Zapnij dobrze pasy. Zaczyna się... Stanowisko samobieżnego zestawu przeciwlotniczego ZSU-23-4 Szyłka Operator radaru nie spuszczał wzroku z ciemnego ekranu. Nie włączy radaru wykrywania celów, dopóki nie otrzyma rozkazu z Ramieńskoje. Słyszał, jak dowódca wydaje rozkaz skierowania luf sprzężonych działek na północny zachód. Kierowca zablokował gąsienice opancerzonego podwozia zestawu, do budowy którego wykorzystano konstrukcję lekkiego czołgu PT-76, żeby przygotować się do otwarcia ognia. Odrzut powodowany przez cztery chłodzone płynem działka kalibru 23 mm o szybkostrzelności 1.000 pocisków na minutę wystarczył, żeby popchnąć ponaddwudziestotonowy pojazd do tyłu. Operator radaru usłyszał jęk silników elektrycznych, gdy kanonier podnosił lufy działek o dwadzieścia stopni. Skoncentrował się na ekranie radaru i czekał. - Włączyć radar - rozległ się rozkaz. Operator natychmiast uruchomił aparaturę, dając pełną moc. Ekran rozświetlił się po kilku sekundach. Zobaczył słabo zaznaczony cel, zbliżający się ku niemu od północy. Włączył mikrofon. - Cel idzie kursem jeden-osiem-dwa. Otworzyć ogień na mój sygnał. Kanonier dokonał ostatniego sprawdzenia, żeby upewnić się, że wszystkie cztery działka są załadowane i gotowe. Oparł twarz na gumowym okularze osłony celownika optycznego i zgiął palec wokół podwójnych spustów. Był przekonany, że jeżeli tylko zobaczy cel, będzie mógł go zniszczyć. B-2 Nocny Łowca Duke znowu skierował uwagę na teren przed nimi i na niebo. Mijali drogi i małe miasteczka. Spojrzał na HUD. Odczyty wskazywały, że już nadszedł czas. Wzbijał się stopniowo, w miarę jak kolejne pociski pozoracyjne opuszczały komory uzbrojenia. Utrzymywał jeszcze przez chwilę kurs, dopóki pociski nie oddaliły się od bombowca. Na wysokości siedmiuset metrów wykonał łagodny skręt w lewo i zaczął płasko schodzić w dół. Odczyty instrumentów wskazywały, że pociski TALD wyszły na zaprogramowany kurs. Na stu trzydziestu metrach wyrównał i pchnął znów dźwignie ciągu do przodu. Chciał, żeby B-2 osiągnął co najmniej dziewięćset kilometrów na godzinę. Zabłysło światełko ostrzegawcze pasma I. Duke sprawdził HUD. W tym rejonie nie było żadnego stanowiska rakiet. Komputer Koziera natychmiast zidentyfikował radar pracujący w górnych częstotliwościach pasma I. Działo przeciwlotnicze. Szybko. Duke skinął głową, ściągnął na siebie drążek sterowy i dał pełną moc. Zupełnie, jak w Wietnamie, pomyślał. Z deszczu pod rynnę... Stanowisko samobieżnego zestawu przeciwlotniczego ZSU-23-4 Szyłka Operator radaru w osłupieniu spoglądał na pojedynczy cel, który nagle rozsypał się na dziewięć nowych. Sprawdził ustawienie aparatury, żeby upewnić się, czy nie odbiera echa elektronicznego. Jednak nie. Sterowany komputerem radar namierzył najbliższy cel, odbierając wąski strumień impulsów odbijających się od pocisku pozoracyjnego, przelatującego w odległości dwóch kilometrów. Kilka sekund później naprowadził krzyżyk celownika dokładnie na punkt na ekranie. Operator włączył mikrofon i wydał rozkaz otwarcia ognia. B-2 Nocny Łowca Z odległego o pięć kilometrów wierzchołka porośniętego sosnami wzgórza zerwały się czerwone krechy. Tu nie mogło być pomyłki - pociski smugowe ze sprzężonych działek przeciwlotniczych, Szylka. Jasne, ogniste kule przemieniały się w szare chmurki dymu, które upstrzyły niebo. Pociski wybuchały po osiągnięciu zaprogramowanej wysokości. Duke utrzymywał nos maszyny wzniesiony pod kątem piętnastu stopni. Minęli już pułap siedmiuset metrów. Pozorator przelatujący najbliżej stanowiska Szybki zniknął z ekranu HUD, rozszarpany pociskami. Duke wykonał zwrot, żeby oddalić się od działka i opuścił strefę wolną od działania radarów. Natychmiast omiotły ich od strony południowej dwa radary poszukiwania celów, odległe o piętnaście, a może dwadzieścia kilometrów. Nie było jednak namiaru. Operatorzy zbyt byli zajęci śledzeniem i określaniem priorytetów nowych celów, które po jawiły się na ich ekranach. - Dwie rakiety w górze - zameldował Kozier. Duke czekał, aż meldunek zostanie potwierdzony przez HUD. - Po lewej... Kierunek godzina dziesiąta. Rakiety wzbijały się, oddalając się od B-2. - Widzę je. Jak dotąd wszystko w porządku. Duke nie zmniejszył ciągu. Znajdowali się już na dwóch tysiącach metrów i wzbijali się w tempie tysiąca metrów na minutę. Operatorzy radarów byli teraz bardziej niż zajęci. Duke miał zamiar w pełni wykorzystać tę sytuację. W oddali poderwały się w powietrze jeszcze trzy rakiety. Duke patrzył, jak płomienie buchające z ich dysz windowały je wyżej i wyżej. Nagle wybuchły tysiąc metrów nad ziemią. Ogniste kule wydawały się oślepiające nawet na tle rozświetlonego, porannego nieba. Nie było wątpliwości, że pozoratory wprowadziły w błąd wojska obrony powietrznej. To jednak długo nie potrwa. Tego Duke był pewien. W słuchawkach usłyszał pulsujący dźwięk w paśmie l. - Słyszysz, Kozier? - Tak. MiG-i. Są za daleko, żeby nas zobaczyć. Na czterech tysiącach Duke wyrównał, i rzucił maszynę w lewo i w prawo. Na tablicy zagrożeń wciąż paliły się światełka ostrzegawcze w pasmach I I/J, J i K. Nocny Łowca został wykryty, ale jeszcze nikt go nie namierzył. Jeszcze nie... Już tylko sześćdziesiąt pięć kilometrów. - Otwórz lewą komorę uzbrojenia. Kozier wdusił przycisk. Duke nacisnął spust. Z ładowni wypadły cztery Tadt Rainbow. - Namiar. Dwie rakiety w górze... Z przodu. Duke zobaczył chmury białego dymu pozostawione przez dwie SA-13 podrywające się z wyrzutni. Łatwo było je odróżnić na tle cie mnobrązowej ziemi. Chwilę później dwie dalsze rakiety wystartowały z tej samej wyrzutni. Skręcił ostro w prawo i skierował nos maszyny w dół, nabierając prędkości. Rakiety szły za nimi. Duke wyrównał i znowu wykonał zwrot w prawo, żeby przyjrzeć się pociskom. Nie strać ich z oczu, powtarzał w duchu. Czekał, aż się trochę zbliżą. - Uwaga... Teraz! Duke rzucił maszynę w ciasny skręt w lewo i zniżył lot, przecinając tor dwóch najbliższych rakiet, oddalonych zaledwie o tysiąc metrów. W tym momencie Kozier wdusił przycisk zwalniający folię. Dwie chmury metalizowanych pasków stanowiły dla aktywnych czujników rakiet cel pięciokrotnie większy niż bombowiec. Duke przyjrzał się dwóm następnym rakietom, które niczym dwie białe włócznie zakręcały pełnym gracji łukiem w ich stronę. Sprawdził wysokość - trzy dwieście. Prędkość prawie osiemset kilometrów na godzinę. Pchnął dźwignie ciągu do przodu i znowu zawrócił w prawo. Nie musiał niczego mówić Kozierowi. Kolejna porcja folii została wyrzucona w odpowiednim momencie. B-2 wszedł na wyższy pułap. Rakiety przemknęły pod maszyną, wybuchając w bezpiecznej odległości. Gdy osiągnęli już prawie cztery tysiące metrów, pojawiło się kolejne ostrzeżenie o starcie rakiety. - SA-10 - powiedział Kozier. - Gdzie, człowieku? Gdzie? - Duke rozglądał się po niebie, szukając śladu rakiet. - Dwanaście kilometrów po lewej. Kierunek godzina dziewiąta - Kozier nie był zbyt pewien. - Mam sygnał, że idą trzy. - Kurwa mać, zanim je zobaczymy osiągną już chyba z 5 Ma! - zaklął Duke, zawracając w lewo i kierując się wprost na radar poszukujący celów. - Powiedz mi, kiedy... - Dwa stopnie w prawo - powiedział Kozier, nie dając mu dokończyć polecenia. Duke skinął głową. Rosjanin zaczynał myśleć tak samo jak on. Zaczął zniżać lot. Prędkość rosła. Z odległości ośmiu kilometrów dostrzegł pierwszą rakietę idącą wprost na nich. Błękitny dym, buchający z dysz silników na paliwo stałe, zostawiał na niebie wijącą się smugę. Rakieta przestała się wzbijać i skierowała się ku nim, nabierając prędkości w wyniku działania przyciągania ziemskiego. Duke rzucił maszynę w lewo, starając się zerwać namiar w paśmie I/J. Nic nie pomogło. Rzucił maszynę w prawo. Znowu bez rezultatu. Pozostawała tylko prędkość. Pchnął dźwignie ciągu zupełnie do przodu i zaczął nurkować pod kątem trzydziestu stopni. Maszyna zaczęła drżeć od pędu. Na dwóch tysiącach siedmiuset metrach włączył mikrofon. - Jak będę wychodzić z nurkowania, potrzeba nam będzie mnóstwo folii. Duke widział już i drugi pocisk zmierzający ku nim na nieco niższym poziomie, co oznaczało, że dotrze do nich wcześniej. Kozier czuł ściskanie w żołądku. Wielkie SA-10 wyglądały wystarczająco groźnie, leżąc na wyrzutni. Nigdy nie przypuszczał, że będzie musiał toczyć z nimi pojedynek w powietrzu. Obserwował zbliżające się rakiety z palcem na przycisku zwalniającym folię. - Teraz! - powiedział Duke, ściągając równocześnie drążek sterowy na siebie i w prawo. B-2 wyszedł z nurkowania i wyskoczył w górę. Przeciążenie wciskało ich w fotele. Prędkość szybko malała. Duke skierował maszynę w przeciwnym kierunku i znowu zmusił ją do nurkowania. Przez chwilę stracił z oczu drugi pocisk, a gdy podniósł wzrok, zobaczył, jak przelatuje nad nimi. - Na tysiącu trzystu wystrzelisz znowu folię. Duke chciał jeszcze pchnąć dźwignie ciągu do przodu, ale ani drgnęły. Wydusił już z B-2 wszystko, co mógł. - Pięć sekund - ostrzegł Kozier. - Wiem. Wiedział też, że musi idealnie wymierzyć czas. Zmusił się do bez ruchu. Odliczał. 1001... 1002... 1003... Nie mógł już dłużej czekać. Teraz! Na czterystu metrach znowu wyrównał i zawrócił w lewo, kierując się w stronę rakiety. Kozier wdusił przycisk zwalniający folię, zanim jeszcze przeciążenie unieruchomiło jego rękę. Obydwaj patrzyli, jak pocisk zakręca i eksploduję w chmurze folii. Fala uderzeniowa wybuchu dotarła do B-2, który zakołysał się gwałtownie. - Centrum Badawcze Ramieńskoje - Śledzimy równocześnie osiem celów. Zalecam, panie ministrze, zejście razem z prezydentem do schronu - powoli i wyraźnie powiedział generał Jefimow. Minister obrony Tomski nie ukrywał wściekłości. - Gdzie jest najbliższy cel? - Widzę dwa - odparł Jefimow, nie odrywając oczu od ekranu komputera, który roił się od MiG-ów. Samoloty koncentrowały się wokół nowo odkrytych celów. Dwa z nich były na obrzeżach Moskwy i kierowały się ku dzielnicom centralnym. - Te dwa cele są dziesięć kilometrów od waszego miejsca pobytu. Mamy w tym rejonie MiG-i. One powinny... - Nie wolno otwierać ognia nad Moskwą - przerwał mu gwałtownie Tomski. Perspektywa, że setka reporterów zachodnich będzie opisywała, jak MiG-i zestrzeliwują rakiety nad Placem Czerwonym była nie do przyjęcia. - Oni nie zaatakują Kremla. Przecież polują na centrum komputerowe. Czy wy tego nie rozumiecie? Brońcie przede wszystkim centrum komputerowego. Nagle pięć z ośmiu celów zniknęło z ekranu. - Panie ministrze, właśnie utraciliśmy radar wczesnego ostrzegania skierowany na zachód. - Generale Jefimow, znajdźcie prawdziwe zagrożenie i bezzwłocznie je zlikwidujcie. Nad Centrum Badawczym Ramieńskoje Duke nie miał czasu, żeby zareagować. Żadne, nawet najbardziej staranne szkolenie nie było w stanie przygotować go na przeciwstawienie się ostatniej, szybkiej jak błyskawica rakiecie, zbliżającej się do nich z prędkością siedmiuset metrów na sekundę. Duke tylko znieruchomiał i patrzył, jak siedmiometrowy pocisk dokonuje ostatnich poprawek kursu i kieruje się wprost na kabinę pilotów. Jego szara głowica rosła mu w oczach. Cztery białe lotki nadawały jej kształt gwiazdy. Duke nabrał powietrza w płuca. Sądził, że to będzie jego ostatni oddech. Wypuścił je dopiero, kiedy B-2 przemknął przez chmurkę dymu z dysz silnika rakiety. Przez moment czuł się zakłopotany, że zdarzyła mu się taka chwila słabości, jak gdyby Kozier mógł odczytać, co działo się w jego duszy. Z zupełnie niezrozumiałych powodów rakieta skręciła w dół, mijając bombowiec zaledwie o trzydzieści metrów i runęła na ziemię. Po chwili nastąpił wybuch. - Co to było, u diabła? - zapytał zduszonym głosem Duke. Kozier skinieniem głowy wskazał w lewo. - Popatrz. Kilkaset metrów od nich dopalały się szczątki radaru Flap Lid. Pomarańczowe płomienie tańczyły wśród kłębów czarnego dymu. Długa przyczepa, na której zamontowana była antena leżała na boku. Jej środkowa część została rozerwana na strzępy. Sterczały z niej jakieś metalowe elementy. Kilkaset metrów dalej widać było wyrzutnię. Zielone pojemniki z rakietami uniesione były pod kątem czterdziestu pięciu stopni i gotowe do odpalenia. Rakiety jednak oślepły bez radaru, który by je poprowadził. Duke starał się rozluźnić. Mięśnie karku bolały go od ciągłego napięcia. Poruszył rękami w nadziei, że przywróci trochę czucia ramionom. Następnie poderwał maszynę, żeby przeskoczyć nad pasmem wzgórz pokrytych krzakami i skałkami. Kiedy B-2 znalazł się nad ich wierzchołkami, serce Koziera zabiło mocniej. - Ramieńskoje - szepnął do siebie, jednak na tyle głośno, by Duke usłyszał. Amerykanin zniżył nos maszyny i leciał w dół siedmiusetmetrowego stoku po drugiej stronie. Kozier wielokrotnie latał nad bazą i nad otaczającymi ją rejonami, ale był zaskoczony, że znaleźli się nad celem tak nagle. Lot na niskim pułapie z kierunku północnego zmienił nieco perspektywę, podobnie, jak to, że udało się im tu dolecieć przez ten cały gąszcz rakiet, radarów i MiG-ów. Przed nimi rozciągała się szeroka i płaska dolina. Była właśnie taka, jak ją zapamiętał. Wydawała się prawie zupełnie pozbawiona życia. Czterdzieści lat temu wycięto wszystkie drzewa, a każdej wiosny spryskiwano ją bardzo silnymi defoliantami. Rosjanie stworzyli wokół Ramieńskoje strefę bezpieczeństwa, gdzie mogły odbywać się awaryjne lądowania. Dolina odgrywała podobną rolę, jak suche jezioro w bazie Edwards. Tylko nieliczne drogi przecinały okolicę pod różnymi kątami. Tu i ówdzie duże budynki, pokryte blaszanymi dachami, przerywały monotonię równiny. Czterdzieści kilometrów na południowy zachód, na horyzoncie ciągnął się niski łańcuch wzgórz, ledwie widoczny w żółtawo-białej mgiełce wiszącej nad doliną na wysokości trzystu metrów. Kozier i Duke oglądali teraz centrum komputerowe od tyłu. Wydawało się jakieś nie na miejscu, kiedy wyrastało tak z równiny. Wejście główne od południa ukryte było pod grubymi pokładami skał i zbrojonego betonu. Dwie duże, czarne kopuły kryjące anteny radarowe na zachodnim krańcu łańcucha wzgórz wyglądały, jak uszy gigantycznej myszki Miki. Właśnie tam, pod nimi i pod ziemią znajdował się superkomputer. Kozier oglądał krajobraz po prawej stronie. Dwadzieścia pięć kilometrów na zachód leżała baza lotnicza, gdzie spędził pięć lat życia, pracując nad budową systemu, który teraz miał zniszczyć. Długie, czarne pasy startowe zostały rozmieszczone w trójkąt. Nad ich czarną powierzchnią zawsze pojawiały się srebrzyste miraże. Główny pas startowy biegł ze wschodu na zachód. Miał pięć kilometrów długości. Kozier rozglądał się po niebie, wypatrując MiG-ów na zachodzie, ale musiał przerwać obserwację, bo Duke wykonał zwrot i skierował się na wschód. Kiedy bombowiec zawracał, Kozier zrozumiał, dlaczego Duke zmienił kurs. Trzy szybko powiększające się słupy czarnego dymu wzbijały się z dna doliny: radary wykrywania celów przemieniły się stosy płonącej aparatury elektronicznej. Pociski Tacit Rainbow wykonały swoje zadanie. Przez następne kilka minut będą znajdować się w strefie wolnej od radaru, przynajmniej do południowego skraju doliny, zanim zawrócą znowu na południe, żeby podejść do celu, Duke wyrównał i zmniejszył ciąg. Lecieli teraz z prędkością siedmiuset pięćdziesięciu kilometrów na godzinę, na wysokości stu trzydziestu metrów. Tablica zagrożeń była czysta. Rozglądał się za MiG-ami. Nie zobaczył żadnego. - Odbierasz jakieś sygnały, Kozier? - Nie, pułkowniku. - Kozier co dziesięć-piętnaście sekund przenosił wzrok z ekranu komputera na HUD i z powrotem. - Cholera, gdzie są te myśliwce? - Duke nie mógł wyzbyć się podejrzeń. Ostatecznie byli zaledwie kilka kilometrów od celu. Wyobrażał sobie, że będzie ich miał tu mnóstwo na karku. Przyglądał się instrumentom. Nie chciał znaleźć się na otwartej przestrzeni w sytuacji, kiedy nie wie gdzie są myśliwce. Lepiej było lecieć wzdłuż zbocza. Barwy ochronne B-2 dobrze mieszały się z zielono-błękitną barwą sosen porastających wzgórza. Piętnaście kilometrów na północny wschód pociski pozoracyjne leciały, zmieniając co piętnaście sekund kierunek, żeby wprowadzić w błąd ścigające je MiG-i. Jeden wzbijał się na tysiąc siedemset metrów, pozostawał tam przez kilka sekund, a potem nurkował ku ziemi. MiG-i musiały wykonywać te same manewry. W tym samym czasie inny leciał na siedemdziesięciu metrach i zachowywał się, jak bombowiec strategiczny w czasie ostatecznego podejścia do celu. Dwa inne kierowały się ku Moskwie, w stronę Placu Czerwonego. Koniec łańcucha wzgórz, zbliżał się szybko. Duke jeszcze raz sprawdził wskazania przyrządów. Pociski manewrujące były gotowe do od palenia. Zaprogramował ostatni pocisk TALD. Chociaż pociski Tacit Rainbow wyeliminowały szereg radarów, Duke nie mógł uwierzyć, że dolot do celu będzie łatwy. B-2 przemknął koło wschodniego krańca łańcucha wzgórz i wyleciał na otwartą przestrzeń. Duke zniżył lot do 300 metrów. Kiedy minęli ostatnie skały, zapłonęły lampki ostrzegawcze. Duke leciał dalej na wschód. Czekał, aż Kozier zidentyfikuje radary. Lampki na tablicy zagrożeń rozpaliły się na czerwono. - Radary kontroli ognia... na wschodzie, na zachodzie i na południu. Jeszcze nas nie namierzyli - meldował Kozier. - SA-10, -11 i -13. Jest ich... dwadzieścia trzy! - Dwadzieścia trzy? Gdzie one są? Duke spojrzał na centralny ekran komputera, który wskazywał rozmieszczenie rakiet przeciwlotniczych na podstawie najnowszych zdjęć satelitarnych. Zdjęcia sprzed szesnastu minut wskazywały tylko dziewięć wyrzutni. Pozostałe musiały być albo zamaskowane, albo pozostawać w podziemnych schronach, gdzie aparatura satelitarna nie mogła ich wykryć. - MiG-i7 - zapytał Duke. - Nic w tym rejonie... Jeszcze nic. Duke obejrzał się przez ramię na Tuckera. Był blady jak płótno. Ostatnie uniki przy ataku SA-10 spowodowały, że przemieścił się trochę na fotelu. Jego prawe ramię opadło, a głowa bezwładnie spoczywała na lewej stronie oparcia. Duke zmusił się, żeby odwrócić się z powrotem do przodu. Rzucił okiem na Koziera. Kapitan przejawiał te same uczucia, jakie odczuwał Duke - mieszaninę strachu i podniecenia. Osiem kilometrów od łańcucha wzgórz Duke zawrócił w prawo. Prędkość rosła. Lecieli już prawie osiemset pięćdziesiąt kilometrów na godzinę. - Namiar w paśmie I/J - ostrzegł Kozier. Duke trzymał maszynę w skręcie. - Dwie rakiety w górze. Kierunek godzina druga. Odległość trzynaście kilometrów. Duke wyrównał na czterystu metrach i skierował nos maszyny na dwie kopuły przykrywające anteny odległe o trzydzieści kilometrów. Prędkość skoczyła na ponad dziewięćset kilometrów na godzinę. - Otwórz lewą komorę uzbrojenia - rozkazał Duke. - Dwie minuty i dwadzieścia sekund do trafienia - powiedział Kozier, przerzucając przełącznik. Maszyna zadrżała, kiedy otworzyły się trzynastometrowe drzwi. Duke wcisnął spust i ostatni pocisk pozoracyjny wyleciał z maszyny. Niewielka rakieta spadała tylko przez trzydzieści metrów, zanim zaczął działać jej silnik i aparatura nadawcza w pięciu pasmach równocześnie. Duke otworzył hamulce aerodynamiczne. Prędkość spadła do ośmiuset dziesięciu kilometrów na godzinę. Pozorator pomknął do przodu i zaczął się zniżać do wysokości stu metrów. Duke pozwolił, żeby TALD oddalił się od B-2 na osiemset metrów, a potem sam zaczął obniżać lot. Planował lecieć za pozoratorem pozwalając, aby odciągał ogień rakiet i artylerii od bombowca. Pierwszy pocisk manewrujący planował odpalić z odległości ośmiu kilometrów i miał nadzieję, że uda mu się zniszczyć anteny radarowe stanowiące oczy systemu. - Trzydzieści sekund... Duke kątem oka dostrzegł błysk płomieni wylotowych jednej z rakiet. Nie leciała już w ich stronę. Przywabił ją silniejszy sygnał radaru pochodzący z pozoratora. Duke zawrócił na północ zadowolony, że wybieg się udał. Potem zawrócił na południe i dalej wytracał prędkość, dopóki nie osiągnął siedmiuset siedemdziesięciu kilometrów na godzinę. Zaczął wychodzić z nurkowania na wysokości dwustu metrów i ostatecznie wyrównał na stu siedemdziesięciu metrach. Pozorator był już o półtora kilometra przed nimi. Pięć sekund później dwie SA-11 przeszły w odległości siedemnastu metrów od niego. Obie wybuchły, jedna po drugiej, przemieniając się w kule ognia i szarego dymu. Duke poderwał maszynę w górę, żeby ominąć unoszące się w po wietrzu szczątki, ale natychmiast zamknął hamulce aerodynamiczne i przeszedł do łagodnego nurkowania, żeby prędzej odzyskać utraconą prędkość. Zauważył, że pocisk pozoracyjny wciąż leciał w kierunku centrum komputerowego. Na ekranie HUD pojawiły się dwa MIG-i. - Dwa MiG-i na północy. Komputer rejestruje radary w paśmie I. - W głosie Koziera brzmiało napięcie. Tym razem Duke nie zmienił kursu. Półtora kilometra przed nimi, od strony południowej, pojawiły się czerwone pociski smugowe wybuchające tuż za pozoratorem. Sprzężone działka ZSU-23-4 włączyły się do akcji. - Dwadzieścia kilometrów do celu. Grad pocisków przeciął powietrze tuż za maszyną. Operator spóźnił się o milisekundę. Duke prowadził B-2 za pociskiem pozoracyjnym. Zauważył trzy rakiety startujące w chmurze ognia i dymu na wschód od nich, w od ległości sześciu i pół kilometra. Skierowały się w przeciwną stronę, w pogoni za innym pociskiem pozoracyjnym. Lecieli na wysokości stu pięćdziesięciu metrów. - Działa przeciwlotnicze przed nami... Mają namiar. Widzę dwa' - zawołał Kozier. Duke natychmiast położył maszynę w prawo, żeby uniknąć promienia radaru, ale radar szedł za nimi. Duke szarpnął ku sobie drążek sterowy. Zaczęli się wzbijać. - Folia... Niech się od nas odczepi! Kolejne ostrzeżenie zamigotało na tablicy zagrożeń. Tym razem w paśmie K. właśnie minęli pułap siedmiuset metrów. - Dwie rakiety w górze - powiedział Kozier i uderzył w przycisk zwalniający folię, podczas gdy przestrzeń przed nimi, wypełniła się czerwonymi błyskami. Duke pochylił bombowiec o czterdzieści pięć stopni i zawrócił w prawo, żeby zmniejszyć echo radarowe. Przy każdym zwrocie Kozier wypełniał przestrzeń za maszyną chmurami folii. Wyrównali na trzystu siedemdziesięciu metrach. Duke zobaczył pocisk pozoracyjny lecący półtora kilometra przed nimi właśnie w chwili, kiedy trafiła go pierwsza rakieta. Druga wpadła w chmurę ognia i dymu chwilę później. Pozorator wypełnił swoje zadanie, chociaż stało się to wcześniej, niż Duke się spodziewał. Na czterystu metrach Duke położył maszynę na kurs 187. Radar pozostał za nimi, przeszukując niebo na północnym zachodzie. Znowu szli nad cel. Osłona kabiny MiG-a-29 Bielikowa zamknęła się z trzaskiem. Pułkownik nie odrywał oczu od instrumentów. Upewnił się, czy systemy uzbrojenia działają i czy radar jest gotów do pracy. Instrumenty synchronizowały się z komputerem pokładowym. Nie miał czasu dokonać sprawdzenia radia. Dał ręką znak, żeby przerwano tankowanie. Zbiorniki wypełnione były tylko w trzech czwartych. To będzie musiało wystarczyć. Obsługa naziemna podprowadziła agregat pomocniczy. Jęk turbin przemienił się w ryk. Czerwone wstążki zawleczek zostały usunięte ze stożków rakiet, kiedy Bielikow rozgrzewał silniki. Po chwili MiG kołował już na początek pasa startowego. - Piętnaście kilometrów do miejsca zrzutu! - zawołał Kozier. Byli już tak blisko, że mogli stwierdzić, iż kopuły radarów nie były czarne, jak im się zdawało z daleka, ale szare. - Otworzyć komory uzbrojenia - rozkazał Duke, wprowadzając ostatnie dane programujące do komputerów pokładowych pocisków manewrujących. - Drzwi otwarte. Pociski smugowe wzbijały się w niebo po zachodniej stronie, jakieś osiemset metrów od nich. Duke starał się je zignorować i utrzymywał wysokość czterystu metrów. Dokonał dwustopniowej poprawki, żeby dokładniej nakierować maszynę na cel. Drugą ręką popchnął dźwignie ciągu do przodu do oporu. Miał tylko jedną szansę na wykonanie ataku na kopuły radarowe. - Minuta do odpalenia. Tablica zagrożeń znowu ożyła. Żółta lampka ostrzegawcza w paśmie H/I zmieniła się na czerwoną. - SA-11... Szukają nas! - zawołał Kozier. - Widzę. Cztery sześciometrowej długości pociski równocześnie opuściły wyrzutnię. Ich półaktywne głowice odbierały silne sygnały wysyłane przez radar Hre Dome. - Namiar... Cztery rakiety w górze. Kierunek godzina jedenasta - meldował Kozier. - Trzydzieści sekund... Duke wpatrywał się w kopuły anten. Kątem oka dostrzegł czerwone błyski. B-2 zadrżał, kiedy pół tuzina pocisków kalibru 23 mm uderzyło w końcówkę lewego skrzydła. Cztery z nich wybuchły i wyrwały dziury w grafitowym pokryciu, odsłaniając wewnętrzną strukturę skrzydła. Dwa inne wybiły dziury w spoilerach. Rzucił okiem na przyrządy. Większych zniszczeń nie było. B-2 przechylił się w prawo, szarpnięty siłą pocisków. - Piętnaście sekund do odpalenia' - zawołał Duke. - Rakiety w odległości ośmiu kilometrów i przyśpieszają. - Dwanaście sekund. - Nie ma czasu, pułkowniku. Cztery kilometry osiemset. - Nie. Kolejna seria pocisków smugowych przecięła przestrzeń przed nimi. - Półtora kilometra i szybko się zbliżają. SA-11 mknęły ku nim z prędkością 1 Ma. - Pięć sekund. To strasznie długo. Duke pogładził palcem przycisk spustowy na drążku sterowym. - Trzy... Dwa... Rakiety były o tysiąc metrów od nich. Duke czekał, aż upłynęła ostatnia sekunda. - Teraz! Odpalił pocisk manewrujący i wykonał zawrót bojowy. Pomalowany w szachownicę SRAM H wypadł z komory uzbrojenia i jego silnik rakietowy ruszył, pchając go do przodu. Duke położył uszkodzoną maszynę w ostry skręt w prawo, żeby nie przelecieć nad celem zaraz po wybuchu. Pierwszy SA-11 wybuchł pod nimi w odległości trzydziestu metrów. Kabina bombowca zatrzęsła się. Odłamki uderzyły w spód maszyny. B-2 wibrował gwałtownie i wykazywał tendencję do opuszczania nosa, ale Duke jakoś wyrównał i wznosił się nadal. Trzy pozostałe rakiety przemknęły pod nimi, ale nie wybuchły. Byli już zbyt daleko, żeby zadziałały zapalniki zbliżeniowe. Pocisk wystrzelony z B-2 zniżał się ku ziemi i wyrównał na wysokości siedemnastu metrów. Jego duża prędkość i lot na niskim pułapie pozwalały mu się ukryć wśród echa ziemi i wykrycie go za pomocą radaru było prawie niemożliwe. Dziewięciusetkilogramowy SRAM II, pół bomba, pół pocisk, nie zboczył na więcej niż kilka stopni w czasie ostatnich kilometrów lotu do celu. Jego laserowy system naprowadzania był odporny na zagłuszanie. Kiedy pocisk został już odpalony, można go było pokonać tylko przez zestrzelenie. Dziesięć sekund po wystrzeleniu i po przeleceniu ponad trzech kilometrów, pocisk wyprysnął w górę na wysokość stu siedemdziesięciu metrów i na polecenie komputera przeszedł do fazy nurkowania z przyśpieszeniem 20 g. Kierował się teraz między dwie kopuły anten. Utwardzona głowica ze stali chromoniklowej zaryła się na dziesięć metrów w ziemię, zanim nastąpił wybuch. Przechłodzona głowica bo jowa z metastabilnym helem eksplodowała z siłą pięćdziesięciu ćwierćtonowych bomb. Płomienie, odłamki skał i piach wzbiły się na ponad sto metrów w powietrze. Podmuch uderzył w ochronne kopuły anten, które po kilku sekundach zapadły się. Stalowe podpory gięły się i łamały z przeraźliwym piskiem torturowanego metalu. Cały szczyt wzgórza zniknął w tumanach dymu i kurzu, gdy trzydziestometrowe anteny runęły na ziemię. Generał Jefimow znieruchomiał, nie wierząc własnym oczom. Obraz zniknął z głównego ekranu i cały ośrodek zatrząsł się w posadach. Niszcząca siła eksplozji wstrząsnęła ścianami i podłogą podziemnego kompleksu. Generał odskoczył, gdy szklana ściana centrum dowodzenia zaczęła pękać i wielkie tafle szkła zwaliły się na posadzkę poniżej. Chmura złocistych iskier zaczęła tańczyć wokół kabli wiodących z reaktora do terminali komputerowych. Małe ekrany pogasły. Ich krzemowe obwody stopiły się od nagłego skoku napięcia. Sekundę później sufit w głębi sali runął z ogłuszającym hukiem. Stalowe belki, pręty zbrojeniowe i bryły betonu posypały się na podłogę. Długie pęknięcie pojawiło się na przeciwległej ścianie sali, w której znajdował się główny komputer. W powietrzu unosiły się kłęby dymu i kurzu. Tak nagle, jak się zaczęło, tak wszystko uspokoiło się. Słychać było tylko trzask wyładowań elektrycznych. Po chwili rozległy się jęki i krzyki. Do nozdrzy Jefimowa dotarł swąd spalonej izolacji i ozonu. Wszystkie światła zgasły i zapłonęły lampki awaryjne, napełniając salę nie samowitym światłem, chociaż ich blask tylko z trudem przebijał się przez gęste od kurzu powietrze. Jefimow wiedział, że nie ma wyboru. Włączył mikrofon. - Mówi generał Jefimow. Ewakuować Centrum. Powtarzam. Ewakuować Centrum. Duke wyrównał na sześciuset metrach i zawrócił w lewo, żeby dobrze przyjrzeć się wierzchołkowi wzgórza. Gdy B-2 przemykał górą, dwa działa przeciwlotnicze otworzyły ogień. Nocny Łowca leciał jednak zbyt szybko, prawie tysiąc trzydzieści kilometrów na godzinę, i kanonierzy nie mieli czasu na wprowadzenie poprawki. Duke starał się ocenić zniszczenia. Pomiędzy kłębami dymu dostrzegł, że anteny przemieniły się w płonący stos poskręcanego metalu. Wyrównał na chwilę, a potem opuścił prawe skrzydło i położył B-2 w łagodny skręt na południowy zachód, oddalając się od kompleksu komputerowego. Bez anten radary nie mogły go znaleźć i chociaż radary celownicze wyrzutni rakiet i artylerii omiatały ich maszynę, operatorzy nie zdołali uzyskać namiaru. To nie był jednak jeszcze koniec. Duke i Kozier zdawali sobie z tego sprawę. - Silne sygnały w paśmie I z północy. Cztery MiG-i - powiedział Kozier. - Jak daleko? - Dziesięć, może dwanaście kilometrów. Nie mogę namierzyć ich radaru. Używają bardzo wąskiego promienia. Właśnie wtedy od zachodu pojawiły się jeszcze trzy MiG-i. - Tylko minutkę... Potrzebuję jeszcze tylko minutkę... Duke odszedł na sześć kilometrów od centrum. Wysokość siedemset. Zmniejszył ciąg i pchnął drążek sterowy w prawo. Bombowiec wykonał zwrot przy przeciążeniu 2,5 g. Gdy lewy koniec skrzydła zaczął opadać, Duke poczuł gwałtowną wibrację. Uszkodzona krawędź natarcia skrzydła wywoływała zawirowania powietrza. Wielki bombowiec stał się mniej stabilny. Duke zmniejszył nacisk na stery. Przeciążenie spadło do 1,5 g. Można było mieć tylko nadzieję, że B-2 nie rozpadnie się w powietrzu. Powoli bombowiec wychodził na nowy kurs. Przednia strona kompleksu komputerowego znowu była widoczna. Szczyt wzgórza spowijały płomienie i dym. Centrum nie wyglądało już tak, jak na zdjęciach satelitarnych. To było pewne. Z bliskiej odległości łatwo było odróżnić sieci maskujące od reszty krajobrazu. Duke wyrównał i nakierował celownik HUD na frontową ścianę kompleksu. Bielikow ściągnął na siebie drążek sterowy i oderwał przednie koło podwozia MiG-a-29 od pasa startowego. Tylne koła podniosły się chwilę później. Natychmiast położył maszynę w ostry skręt w lewo, schował podwozie i uruchomił dopalacze. Sięgnął do tablicy i dostroił radio do sieci łączności pozostałych MiG-ów. Na południowym zachodzie, w odległości trzydziestu pięciu kilometrów, zobaczył chmurę czarnego dymu wzbijającą się ku niebu. Trudno było zobaczyć dane podawane na sterowanym komputerowo wyświetlaczu HUD. Poranne słońce przebiło się przez chmury i świeciło wprost w okna kabiny. Duke nasunął osłonę hełmu na twarz i mrużył oczy, żeby pozbyć się złocistych iskierek latających mu pod powiekami. W odległości czterech kilometrów od celu wdusił przycisk celowania i wprowadził ostatnie dane dolotu do pozostałych pocisków manewrujących, upewniając się o ich gotowości. - Piętnaście sekund do odpalenia! - zawołał Duke. - Otworzyć drzwi komory uzbrojenia. Kozier spojrzał na niego niepewnie. Zapomniał zamknąć drzwi po pierwszym odpaleniu. - Drzwi otwarte. MiG-i zbliżają się od północy. Duke ich nie zauważył. Był skoncentrowany na celu. - MiG-29, pułkowniku. Wprost przed nami. Kierunek godzina dwunasta! - Dziesięć sekund. Idziemy na cel. - Pięć... cztery... trzy... dwa... jeden. Odpalenie! Duke wcisnął spust i SRAM H wypadł z ładowni. Przycisnął jeszcze czterokrotnie w odstępach dwusekundowych. Pozostałe pociski opuściły maszynę i B-2 podskoczył w górę, pozbawiony nagle ich ciężaru. Jeden pocisk pozostał we wnętrzu bombowca. Uszkodzone obwody elektryczne nie pozwoliły impulsom dotrzeć do jego komputera sterującego. Major Siergiej Iwanowicz Nieznańskij pilotował prowadzącego MiG-a-29. Maszyny przemknęły po zachodniej stronie płonących anten na wysokości pięciuset metrów i piloci dostrzegli B-2 odchodzący od celu w odległości ośmiu kilometrów przed sobą. Samolot nieprzyjacielski był znacznie większy, niż major to sobie wyobrażał. Jego wąska sylwetka powodowała jednak, że trudno go było zobaczyć na tle ziemi. Sprawdził systemy uzbrojenia. Żaden z pocisków nie uzyskał namiaru celu. Nie miał czasu, żeby się nad tym zastanawiać. Musiał działać. Nieznańskij poderwał nos maszyny i czterokrotnie wcisnął spust na drążku sterowym. W powietrze pomknęła natychmiast salwa czterech dwumetrowych rakiet naprowadzanych na podczerwień. Nowoczesne głowice rakiet były na tyle czułe, że mogły zaatakować cel od przodu, wykrywając ciepło promieniujące z krawędzi natarcia skrzydeł samolotu. Gdy rakiety oderwały się od maszyny, gęsty, biały dym buchający z ich silników wypełnił przestrzeń przed maszyną i Nieznańskij stracił B-2 z oczu. Duke i Kozier patrzyli, jak ostatni pocisk manewrujący SRAM 11 mknie w stronę wejścia do centrum komputerowego. Biały dym z jego dysz wił się wdzięcznymi spiralami na tle stoku i łatwo było śledzić jego lot. - To tyle. Znikamy stąd. - Duke ściągnął na siebie drążek sterowy i zmusił B-2 do stromego wzbijania się, cały czas zwiększając ciąg. Cały bombowiec drżał, gdy trzy jego pozostałe silniki walczyły o utrzymanie prędkości dziewięciuset kilometrów na godzinę. - No, malutki... no... B-2 przekroczył poziom tysiąca metrów i wzbijał się dalej ku chmurom. Duke rzucił okiem na tablicę zagrożeń. Nie sygnalizowała nic. Myślał tylko o tym, żeby zniknąć w gęstej warstwie chmur rozciągającej się na wysokości sześciu tysięcy metrów i ukryć się tam przed myśliwcami. Ani Duke, ani Kozier nie widzieli rakiety. Dostrzegli ją dopiero na ułamek sekundy przed tym, jak eksplodowała kilka metrów przed maszyną. Tylko jedna osoba pozostała w centrum komputerowym. Wszyscy je opuścili po tym, jak generał Jefimow wydał rozkaz ewakuacji. Generał podniósł słuchawkę telefonu. Chciał połączyć się z Kremlem, żeby złożyć ostatni raport. Telefon nie działał. Odłożył słuchawkę. Może jeszcze zdąży stąd wyjść. Gdy dotarł do drzwi, uderzył pierwszy pocisk manewrujący wystrzelony z B-2, wybijając trzydziestometrową dziurę w stoku wzgórza. Podmuch eksplozji rzucił Jefimowa z powrotem do centrum dowodzenia. Żelbetowy tunel prowadzący do wyjścia zawalił się, odcinając drogę ucieczki. Generał wstał, ale sekundę później upadł znowu. Druga eksplozja wydała mu się znacznie potężniejsza. Ściana z prawej strony runęła. Wielki ekran oderwał się od zamocowań, miażdżąc cały sprzęt poniżej. Kiedy nastąpiła trzecia eksplozja, generał zasłonił twarz. Całe po mieszczenie wypełnił palący, biały żar. Posypał się grad odłamków szkła i stali. Wnętrze kompleksu przemieniło się w masę stopionej skały i metalu. Rdzeń reaktora pękł, wyzwalając śmiercionośne promieniowanie. Gdy uderzył ostatni pocisk, główna sala zapadła się. Wybuch odciął centrum komputerowe i jego dowódcę od świata zewnętrznego. 23 Pościg Stacja radarowa Kart Dag, Turcja, godzina 10.20 Generał Sweeney przebywał w stacji wczesnego ostrzegania od czwartej rano. Wysoki i szczupły mężczyzna przestępował z nogi na nogę, żeby przyśpieszyć krążenie krwi. Przeszedł przez salę i zatrzymał się przed ekranem radaru badającego niebo na północy. Na lewo od niego siedzieli porucznik Bowlings i sierżant Roundtree, pilnując świecącego zielonkawym blaskiem ekranu, na którym promień impulsów przesuwał się równomiernie w lewo i w prawo. Z boku siedział trzeci członek zespołu, sierżant Roberts, ze słuchawkami na uszach, pochylony nad sprzętem radiowym. Starał się wyłapać zakodowane rosyjskie meldunki radiowe z Sewastopola. Zadzwonił bezpieczny telefon. Sweeney natychmiast chwycił słuchawkę. - Sweeney? Tu Westcott... Macie coś? Sweeney słyszał w tle hałasy z centrum dowodzenia SAC. - Nic, generale. Westcott westchnął. - Bombowiec zniknął z ekranu po tym, jak przeleciał nad centrum komputerowym. Staramy się nawiązać łączność. Myślałem, że może ty... - Westcott umilkł. Sweeney wyczuł w jego głosie ból i niepokój. Nie zazdrościł mu sytuacji, w jakiej się znalazł. - Monitorujemy wszystkie kanały łączności, a radar wciąż nic nie rejestruje. - A jak tam szesnastki? Są w pogotowiu? Już drugi raz w ciągu ostatnich dwóch godzin Westcott pytał o myśliwce. - Tak. Dwa stoją na pasie startowym w Incirlik. Są w pełnym pogotowiu. Jeśli tylko coś zauważymy, wyślemy je w powietrze. - Dobrze... Zawiadomcie mnie, jak tylko coś się będzie działo. Westcott odłożył słuchawkę. Sweeney mógł wyobrazić sobie zamęt panujący w SAC. - Jezu Chryste! Żebyśmy tylko nie stracili tego bombowca. Mig-29 Fulcrum Bielikow nie miał już wątpliwości, że w zniszczenie centrum komputerowego zamieszany jest Grigori Kozier. Tylko ktoś, kto znał rosyjską obronę powietrzną, mógł poprowadzić pojedynczy bombowiec do serca Rosji i wyprowadzić go stamtąd. Pułkownik opracowywał swój plan przechwycenia. Amerykański bombowiec mógł uciekać tylko w jednym kierunku: na południe. Nawet po zniszczeniu sieci radarowej bombowiec nie miałby dość paliwa, ani uzbrojenia obronnego, żeby ryzykować przelot nad europejską częścią Rosji i Białorusią, w której wciąż stacjonowały wojska rosyjskie. Poza tym ten kierunek był pokryty najgęstszą siecią jednostek przeciwlotniczych. Będzie musiał skierować się do najbliższego zaprzyjaźnionego kraju i to tak szybko, jak to tylko możliwe. Takim krajem była Turcja. Ten sam kraj, do którego uciekł Kozier. Wspomnienie tego dnia wciąż było jeszcze żywe w jego pamięci. Dźwignie ciągu MiG-a byiy przesunięte do przodu aż do oporu. Pułkownik chciał wydusić całą moc z obu silników maszyny. Myśliwiec mknął po niebie z prędkością ponad dwóch tysięcy kilometrów na godzinę na wysokości dziesięciu tysięcy metrów. Przy tej prędkości zaledwie starczy paliwa na dotarcie do Sewastopola, gdzie miał zamiar wylądować, zatankować i znowu wystartować. Jeżeli dopisze mu szczęście, Amerykanie będą właśnie wychodzić nad morze, gdy znowu znajdzie się w powietrzu. Radar P-14 pracujący w paśmie A w Sewastopolu powinien wykryć bombowiec, kiedy już ten znajdzie się nad Morzem Czarnym. Będzie to jego jedyna szansa na wyrównanie rachunków. Od lotniska dzieliło go jeszcze sto osiemdziesiąt kilometrów. - Kontrola Sewastopol, tu pułkownik Bielikow. Proszę o zezwolenie na priorytetowe lądowanie. Przewidywany czas przybycia: pięć minut i dwadzieścia sekund. - Tu kontrola Sewastopol. Zgoda na priorytetowe lądowanie. - Sewastopol, połączcie mnie z generałem Smirowem. - Proszę czekać, pułkowniku - głos kontrolera huczał pod hełmem. -Jaka jest wasza sytuacja? - Ścigam samolot nieprzyjacielski. Muszę natychmiast porozumieć się z generałem. - Bielikow zwolnił przycisk mikrofonu i dodał: - Ty dupo. Kilka chwil później usłyszał chrapliwy głos generała. Bielikow był zaskoczony, że Smirow jest już w centrum kontroli lotów w Sewastopolu. - Generale - Bielikow starał się mówić spokojnie. - Centrum komputerowe w Ramieńskoje zostało zbombardowane przez samolot amerykański. Jestem przekonany, że Amerykanie kierują się teraz przez Morze Czarne do Turcji. Potrzebuję jeszcze dwóch MiG-ów-29, żeby pomogły mi w przechwyceniu... - Minister Tomski poinformował mnie o ataku, i że lecicie tutaj. Czy jesteście pewni, że nieprzyjacielski samolot idzie na południe? - Jestem pewien, że jedynym wyjściem Amerykanów jest lot do Turcji. Uważam też, że radar wczesnego ostrzegania P-14, który jest pod waszym dowództwem jest w stanie wykryć bombowiec. Rozkażcie operatorom radaru, żeby przeszukiwali północne niebo. Jak znajdą cel, skierują mnie na niego. Bielikow wiedział, że wydaje rozkazy przełożonemu, ale w tej sytuacji... Nastąpiła dłuższa chwila ciszy. - Kiedy tu będziecie? - Za pięć minut. Niech cysterna z paliwem podjedzie do prawego pasa startowego trzy-pięć. Nie ma czasu. Smirowowi nie podobał się ton głosu Bielikowa, ale tym razem musiał się z tym pogodzić. - Będziecie mieli paliwo, pułkowniku. Sewastopol bez odbioru. B-2 Nocny Łowca Poważnie uszkodzony bombowiec ledwo reagował na stery. Kabina była zrujnowana. Podłogę pokrywały kawałki szkła, grafitu i plastiku. W powietrzu unosił się zapach spalonej izolacji. Przednia szyba po stronie Duke'a była pęknięta w prawym, dolnym rogu. W pleksiglas od zewnątrz wbiły się osmalone kawałki metalu. Duke rzucił okiem na przyrządy. Dane dotyczące lotu uzyskiwano tylko z głównego ekranu, chociaż trudno je było odczytać, gdyż zewnętrzna szyba ochronna popękała. Pozostałe pięć ekranów zgasło. Instrumenty po stronie Koziera też nie działały. Czasami tylko jakieś wyładowania statyczne przebiegały po ekranach i wtedy pojawiały się na nich faliste, białe krechy. Przez piętnastocentymetrową dziurę po niżej okna wpadał podmuch lodowatego powietrza. Duke musiał wyłączyć ogrzewanie w obawie przed wybuchem pożaru. Nie było możliwości zabezpieczenia się przed zimnem. Radio nie działało, podobnie jak łączność satelitarna. Ku zaskoczeniu Duke'a działały ekrany radaru i tablica zagrożeń. Z zewnątrz B-2 nie prezentował się o wiele lepiej. Po lewej stronie zniszczenia okazały się większe. Wlot powietrza do silników w połowie skrzydła był odgięty, jak wieczko otwartej puszki. Dwie duże płyty pokrycia skrzydła były popękane i pełne dziur wybitych przez odłamki. Długie rysy i wgniecenia pokrywały prawie całą powierzchnię skrzydła, co powodowało, że B-2 wibrował w wyniku nierównomiernego opływu powietrza. Po obu stronach kabiny popękało pokrycie. Duke zdawał sobie sprawę, że mieli wielkie szczęście. Przecież utrzymywali się wciąż w powietrzu. Gdyby B-52, albo jego B-1B zostały trafione przez dwie rakiety Aphid, załoga byłaby już martwa. Ciągle spoglądał na wskaźnik paliwa. Wybuchy rakiet nie zdarły pokrycia z lewego skrzydła, ani też nie przedziurawiły zbiorników. Gdyby się coś takiego stało, B-2 przestałby się nadawać do lotu. Duke czuł, że siły go opuszczają. Jego piersi i ramiona wkrótce pokryły się plamami krwi. Drzazgi wielowarstwowego kompozytu po chłaniającego impulsy radarowe pokaleczyły go w kilkunastu miejscach. Opuszczenie osłony hełmu, by osłonić oczy przed słońcem, ocaliło mu wzrok. Niektóre ze skaleczeń na ramionach i brzuchu miały głębokość ponad dwóch centymetrów. Kawałek ostrego jak brzytwa pleksi przebił skórę między żebrami i skaleczył płuco. Z każdym od dechem ból stawał się bardziej intensywny. Obejrzał się na Tuckera. Kozier wracał właśnie na swoje miejsce. - Jak on się czuje? Kozier potrząsnął głową. - Stracił dużo krwi. Ma trudności z oddychaniem. - Cholera, trzymaj się Tuck. Już lecimy do domu. - To pocieszenie adresował także do siebie. Jedyną raną, jaką odniósł Kozier było rozcięcie nad kolanem. Jakiś fragment wybuchających głowic wybił dziurę w ścianie kabiny i trafił go. Zauważył krew na zielonym kombinezonie Duke'a. - Co z panem, pułkowniku? - Wszystko w porządku. Wkrótce będziemy w bezpiecznej przestrzeni powietrznej. Rozglądaj się po niebie. Straciliśmy czujniki. Ktoś nas może dogonić i nawet się o tym nie dowiemy. - Mogę poprowadzić maszynę, pułkowniku - powiedział Kozier, badając niebo. Osiemdziesiąt kilometrów przed nimi widział ścianę gęstych, białych obłoków. Może uda się im w nich skryć, dopóki nie dotrą do granicy tureckiej. - Wiem, że możesz. Dziękuję. Nagle silnik numer jeden wydał wysoki dźwięk. Duke zrozumiał, że jakieś szczątki musiały się dostać do wewnątrz i uszkodziły łopatki turbiny. Silnik przegrzewał się. Dawał tylko pięćdziesiąt procent mocy. Muszę go wyłączyć, powiedział do siebie, zanim zacznie się palić. Pchnął drążek sterowy do przodu i wyrównał. Samolot natychmiast zaczął odbijać w prawo. Duke skorygował, przechylając lekko ster w lewo. Starał się wytrymować maszynę. Bujanie ustało. Warstwa chmur przybliżała się. Granica turecka była odległa o trzydzieści pięć minut lotu. - Jeszcze trochę, malutki. Trzymaj się, do cholery! Stacja wczesnego ostrzegania, Sewastopol Sierżant po raz pierwszy otrzymał rozkaz wykrycia nieprzyjacielskiego samolotu starającego się opuścić Rosję. Nastawił swojego P-14CXna maksymalną moc. Masywna, trzynastometrowa antena paraboliczna dokonywała jednego obrotu w ciągu trzydziestu sekund. Przeszywała powietrze strumieniem impulsów w częstotliwości pasma A Zbudowana w połowie lat sześćdziesiątych, miała za zadanie kontrolować obszar całego południowego wybrzeża. Na środku ekranu widać było długie, białe odbicia warstwy chmur. Operator starał się skoncentrować, zastanawiając się dlaczego kazano mu patrzeć na północ. - Sierżancie - głos majora przestraszył operatora. - Znaleźliście już cel? - Nie, panie majorze. - Nie zauważył małej, białej plamki poruszającej się na ekranie, a wyglądającej jak słabe odbicie od chmury. - Posuńcie się - powiedział major, przysuwając swoje krzesło. Zaczął dostrajać aparaturę, jak gdyby wyższy stopień dawał nie tylko przywileje, ale i lepszy wzrok. Bielikow ściągnął na siebie drążek sterowy i pozwolił maszynie wyskoczyć w powietrze już na tysięcznym metrze pasa startowego. Dwie inne dwudziestki dziewiątki szły tuż za nim. Wznosili się pod kątem sześćdziesięciu stopni. Za maszynami ciągnęły się pomarańczowe war kocze płomieni buchających z dopalaczy. Na tysiącu metrach Bielikow zawrócił powoli na północ i włączył mikrofon. - Przygotować uzbrojenie i za mną. Skrzydłowi zastosowali się do rozkazu. Stacja Kart Dag, Turcja - Mam dwie, nie, trzy maszyny na tysiącu trzystu metrach, generale. - Bowlings czekał, aż komputer dostarczy więcej szczegółów. - Idą kursem zero-zero-trzy. Komputer podaje z dziewięćdziesięcioprocentowym prawdopodobieństwem, że to MiG-i-29. Wydaje się, że się spie szą... Wysokość dwa tysiące i rośnie. Prędkość dziewięćset i rośnie. - Starają się coś przechwycić? - Sweeney stał za plecami operatorów. - Nic na to nie wskazuje - odparł Roundtree. - Sir, mam słabe transmisje radiowe - zameldował Roberts, przy krywając dłońmi słuchawki, żeby mocniej przywierały do uszu. - Są zbyt słabe... Nie mogę zrozumieć. - Zwiększyć mód - Już jest na maksimum. - Muszę wiedzieć, czy ten bombowiec tam jest - powiedział Sweeney. - Tak jest, sir. - Poruczniku, obraz radarowy B-2 będzie różny od czegokolwiek, co do tej pory oglądał pan na ekranie. Może wyglądać, jak mała plamka statyki, albo przeźroczyste echo od chmury. Nie ignorować niczego. Jeżeli tam będzie się coś działo, muszą wystartować szesnastki. Sweeney wcale nie był pewien, czy amerykański radar będzie mógł znaleźć B-2. Siły powietrzne Stanów Zjednoczonych dwadzieścia lat temu wycofały z uzbrojenia radary pracujące na falach w paśmie A - Minęły trzy tysiące i wzbijają się - meldował Bowlings. Sweeney opanował chęć skontaktowania się z Westcottem. Będzie musiał poczekać, aż nabierze pewności. B-2 Nocny Łowca - Silne pasmo A... Albo P-14, albo P-12, - Jeżeli jeszcze kiedyś w życiu zobaczę żółte światełko... - mruknął Duke, patrząc na Koziera. - Co o tym sądzisz? - Myślę, że szukają nas radarem wczesnego ostrzegania z Sewastopola. Duke zgodził się z tą opinią. Po zniszczeniu potężnego radaru w ośrodku komputerowym, wojska obrony powietrznej mogły ich znaleźć tylko używając radarów konwencjonalnych, a ponieważ baterie rakiet przeciwlotniczych nie mogły zaatakować B-2 bez pomocy superkomputera, jedyne zagrożenie stanowiły obecnie MiG-i. Stacja wczesnego ostrzegania, Sewastopol - Jest - powiedział major tak cicho, że nikt go nie usłyszał. Przez ostatnie kilka minut dostrajał czułość systemu i to się opłaciło. Plamka, na której się skoncentrował, była podłużna i rozmazana. Co chwila znikała i pojawiała się znowu, ale czasami była dobrze widoczna, chociaż generał mówił co innego. Oczywiście major nie mógł wiedzieć, że w wyniku uszkodzeń w czasie walki powierzchnia skutecznego odbicia B-2 zwiększyła się pięćdziesięciokrotnie. Wcisnął przycisk IFF i nie uzyskał sygnału zwrotnego potwierdzającego, że to samolot rosyjski. - Kontakt idzie kursem jeden-osiem-cztery. Prędkość siedemset czterdzieści, wysokość osiem tysięcy pięćset. Generał Smirow odwrócił się gwałtownie, - Co tam macie? - Niezidentyfikowany cel, panie generale. Zbliża się od północy. Smirow wpatrywał się w ekran. Punkcik zbliżał się do wybrzeża i wszystko wskazywało na to, że wleci we front chłodny nadciągający od zachodu. - Skontaktujcie się z MiG-ami. Rozkażcie przechwycenie. B-2 Nocny Łowca Nigdy nie przypuszczał, że nie będzie się mógł doczekać, kiedy skryje się w chmurach. W kabinie zrobiło się mroczno i maszyną zaczęły rzucać prądy powietrzne. Duke położył bombowiec w łagodny skręt w lewo. Jeżeli Rosjanie ich śledzili, operatorzy będą mieli kłopoty ze znalezieniem ich w chmurach. Zawrócił w prawo i wyrównał. Dwa silniki jakie im pozostały dawały tylko tyle mocy, by lecieć z prędkością siedmiuset sześćdziesięciu pięciu kilometrów na godzinę. Jeszcze dwadzieścia pięć minut i będą bezpieczni. - Radary w paśmie I za nami. Kierunek godzina szósta. Dwa, może trzy... - powiedział Kozier, kiedy zapaliła się żółta lampka ostrzegawcza. - Widzę. Kozier nie potrzebował komputera. Dźwięk w jego hełmie pulsował z doskonale mu znaną częstotliwością - MiG-i-29. - Jak daleko? - Dziewiętnaście kilometrów i zbliżają się. Wysokość siedem siedemset. - Muszą być naprowadzane z Sewastopola. Niemożliwe, żeby nas śledziły na swoich radarach pokładowych. W chwili, kiedy Duke to mówił, wydostali się na kilka sekund z chmury i wpadli w następną. Oddalali się od frontu. Chmury przerzedzały się. Tu i ówdzie pojawiało się błękitne niebo. Znowu wpadli w gęsty kłąb szarej waty i znowu wyskoczyli po drugiej stronie na otwartą przestrzeń. Duke spostrzegł w dole szare wody morza. - Zejdziemy niżej. Zobaczymy, czy pójdą za nami. Pochylił nos uszkodzonego bombowca o pięć stopni i zmniejszył ciąg. Na pięciu tysiącach wyrównał. Chwilę później uzyskali odpowiedź. Uporczywe dzwonienie radaru MiG-ów pozwoliło im stwierdzić, że były oddalone zaledwie o osiem kilometrów i zeszły za nimi z pułapu siedem siedemset. Duke pchnął do przodu dźwignie ciągu i nurkował dalej. Uszkodzona maszyna wibrowała, protestując przeciw zwiększeniu prędkości. Stacja Kart Dag, Turcja - Poderwać szesnastki - rozkazał Sweeney. - Niech się trzymają tuż przy brzegu, dopóki nie wydam innych rozkazów. Generał odłożył słuchawkę. - Jaka sytuacja, poruczniku? - Odległość czterysta pięćdziesiąt kilometrów. Cele mijają pułap trzy trzysta... - Odbieram nowe transmisje radiowe - przerwał mu Roberts. Tym razem mógł wprowadzić je do komputera. - Mam was! - powiedział, zwiększając moc. - To MiG-i-29, generale. Śledzą jakiś cel. Prowadzi ich radar z Sewastopola. Sweeney spojrzał na Robertsa. - Próbują przechwycić Nocnego Łowcę! Jeszcze raz popatrzył na ekran. - Czy jest odczyt IFF? - Nie, sir. Nie ma nic. - Spróbujcie skontaktować się z Jamesem. Bowlings uruchomił radio na wcześniej ustalonej częstotliwości i włączył mikrofon. - Nocny Łowca, tu Strażnik. Czy mnie słyszysz? Żadnej odpowiedzi. Odczekał kilka sekund i znowu zaczął wywoływać. Żadnej odpowiedzi. MiG-i-29 Fulcrum Trzy myśliwce leciały luźnym szykiem. Samolot Bielikowa z przodu, a skrzydłowi jakieś pięćset metrów za nim. Bielikow nurkował ku wodzie pod kątem dziesięciu stopni. Kontrola naziemna informowała, że na dwóch tysiącach dwustu metrach wyjdzie z chmur. Tak też się stało. Poniżej szarej warstwy unosiły się białe obłoki, jak kłębki cukrowej waty. Bielikow zbadał niebo i morze przed sobą. Jeżeli kontrola naziemna miała słuszność, B-2 powinien być tylko kilka kilometrów przed nimi. Sprawdził, czy jego radar pracuje pełną mocą. Pracował, ale wciąż nie mógł znaleźć celu. Zmniejszył prędkość, zdając sobie sprawę, że ma zaledwie piętnaście minut, żeby znaleźć intruza, który zniszczył kompleks komputerowy. Jego zestrzelenie było jedyną rzeczą, która go mogła ocalić. Była to też jego jedyna zemsta. Po ponad trzydziestu latach w lotnictwie Bielikow miał wciąż doskonały wzrok. Używał go teraz do przeszukiwania przestrzeni między morzem, a podstawą chmur, starając się wypatrzeć jakiś ciemniejszy punkt, jakiś ruch na tle jaśniejszego nieba. Nie zobaczył niczego. Załamujące się fale z białymi grzebieniami jeszcze bardziej utrudniały poszukiwania. Szare wody morza pomagały ukryć bombowiec. Jego sylwetka zlewała się z ruchliwą powierzchnią. Jeżeli miał znaleźć bombowiec, będzie musiał używać czujników podczerwieni lub optycznych. Bielikow uruchomił oba systemy, gdy otrzymał przez radio wiadomość: - Ostatni kurs jeden-osiem-trzy, prędkość siedemset sześćdziesiąt pięć. Kontakt utracono na dziewięciuset metrach, siedem kilometrów na południowy zachód od waszej obecnej pozycji. Nocny Łowca - Potwierdzam i atakuję - odpowiedział Bielikow. Zwiększył prędkość do dziewięciuset kilometrów na godzinę i wsłuchiwał się w cichy pomruk skanera podczerwieni przeszukującego przestrzeń na południu. Stacja Kart Dag, Turcja Porucznik Bowlings jeszcze raz wywołał B-2. Znowu nic. Roberts zapisał ostatnie słowa meldunku w notesie. - Generale, stacja w Sewastopolu właśnie zameldowała, że straciła kontakt z celem na wysokości dziewięciuset metrów, pięć kilometrów na południe od obecnej pozycji prowadzącego MiG-a. - Gdzie to jest? Bowlings wskazał pusty ekran przed pozycją MiG-ów. - Kiedy Ruscy będą w zasięgu naszych myśliwców? - Są sto osiemdziesiąt kilometrów na południe od wybrzeża... Rozkazy na czas pokoju stwierdzają, że możemy przechwytywać rosyjskie samoloty dopiero w odległości sześćdziesięciu pięciu kilometrów od brzegów Turcji, sir. - Znam świetnie te pieprzone rozkazy na czas pokoju, poruczniku. Sweeney studiował ekran. - Proszę określić kurs tych MiG-ów i polecić szesnastkom, żeby tam szły. Nie mogę tak po prostu tu siedzieć i zastanawiać się, czy nasi są w niebezpieczeństwie, czy nie. Bowlings poczuł, że serce zaczyna mu bić mocniej. - Wilk, tu Strażnik. - Tu Wilk. Słyszymy cię dobrze. - Wilk. Macie pozwolenie wyjścia nad morze. Kurs trzy-dwa-sześć. Trzech bandytów... Fulcrumy idą kursem jeden-osiem-pięć. Uważamy, że chcą przechwycić amerykański samolot zwiadowczy wylatujący z Rosji. Wysokość poniżej pięciu tysięcy. Nawiązać kontakt wzrokowy i informować. - Zrozumiałem, Strażnik. Wilk wykonuje. Bowlings, Roundtree i Sweeney obserwowali, jak F-16 kręcące się dotąd na dole ekranu, zawracają na północ. Sweeney założył ręce na piersiach. Pięć świetlistych punktów na ekranie zbliżało się powoli ku sobie. Nad Morzem Czarnym Światełko ostrzegawcze w paśmie A zgasło, gdy znaleźli się tysiąc trzysta metrów nad wodą. Paliła się wciąż tylko uparta lampka w paś mie J informująca o radarach MiG-ów, Duke pozwolił B-2 zejść na sto siedemdziesiąt metrów. Wskaźniki podawały, że w nieuszkodzonych zbiornikach bombowca pozostało im jeszcze 2. 500 kilogramów paliwa. Na tak niskim pułapie to wystarczy zaledwie na dwadzieścia minut lotu. Duke oceniał, że nie dolecą do Incirlik. W tej chwili to nie było jednak największe zmartwienie. - Prowadzący MiG w odległości sześciu kilometrów i zbliża się. Pułap tysiąc dwieście metrów wyżej. - Kozier odwrócił się od Duke'a i wyjrzał przez okno z prawej strony w nadziei, że zobaczy myśliwce. Duke czuł, że znalazł się w ślepej uliczce. Samolot był niezdarny, ciężki, trudny do kontrolowania. Zdjął lewą rękę z dźwigni ciągu. B-2 leciał już tak szybko, jak to tylko możliwe po uszkodzeniach, jakie odniósł. Któż mógł wiedzieć, co jeszcze bombowiec może wytrzymać, zanim rozpadnie się w powietrzu pod działaniem przeciążeń. Było jednak pewne, że B-2 nie dorówna MiG-om w walce powietrznej. Perspektywa lotu tuż nad wodą i ścigania się z MiG-ami do granic Turcji też nie bardzo mu odpowiadała. Co robić? Spojrzał na tablicę kontroli uzbrojenia. Wskazywała, że pozostał im tylko jeden pocisk manewrujący. - Kozier, otwórz prawą komorę. Duke ściągnął na siebie drążek sterowy i uniósł nos maszyny o siedem stopni. Prędkość spadła do sześciuset trzydziestu kilometrów na godzinę. Maszyna z trudem wchodziła na wyższy pułap. Na tysiącu sześciuset metrach, Duke pchnął do przodu drążek sterowy i wyrównał. - Drzwi otwarte - zameldował Kozier. - Pułkowniku, MiG-i są już trzy kilometry za nami. - Mam nadzieję, że to zadziała - mruknął Duke. No, trzymaj się malutki. Jeszcze tylko ten jeden, jedyny raz. Jednym ruchem pchnął drążek sterowy i zmniejszył ciąg silników. B-2 pochylił nos do przodu. Okna kabiny wypełniła perspektywa srebrzystych fal morskich. Znowu pchnął dźwignie ciągu do przodu. Oba pracujące silniki rozpędzały się. Prędkość maszyny rosła- Osiągnęła już ponad osiemset kilometrów na godzinę. Strzałka wysokościomierza spadała. 1.500... 1.300... 1.200... 1.100. Prędkość osiągnęła już osiemset sześćdziesiąt pięć kilometrów na godzinę i nadal rosła. To chyba głupi pomysł, pomyślał Duke ponuro i czekał. B-2 obniżał lot. 900... 800... 700. No, starczy, pomyślał Duke i wdusił przycisk awaryjnego odrzucania uzbrojenia dla prawej ładowni. Piętnaście pięciocentymetrowych nitów przytrzymujących obrotową wyrzutnię pocisków SRAM H zostało odstrzelonych w chmurze iskier i białego dymu. Cała wyrzutnia wypadła z bombowca wraz z ostatnim, nieodpalonym pociskiem. Ze względu na zniszczenie instrumentów Duke nie mógł wiedzieć, czy wyrzutnia wypadła, czy nie. Usłyszał tylko eksplozję zrywającą nity. Odczekał jeszcze chwilę. Na wysokości pięciuset metrów ściągnął na siebie drążek i patrzył, jak strzałka wskaźnika przeciążeń zaczyna się wspinać. Nos maszyny podnosił się z wolna. B-2 opierał się i nie chciał zmienić kierunku. Gdy wskaźnik osiągnął 3,5 g, Duke pchnął ster w lewo i położył maszynę w łagodny skręt na wschód. Wielki bombowiec zaczął dygotać. - Trzysta metrów... ruszaj się - stęknął Duke. Ściągał na siebie ster coraz mocniej. Siły przeciążenia szarpały maszyną. Coś trzaskało i strzelało w grafitowych złączach. Kawałki okna kabiny pękały pod wpływem naprężeń, strzelając jak fajerwerki. Okruchy sypały się na podłogę i na kolana pilotów. Duke wciągnął głęboki haust powietrza. Podziurawiony kombinezon lotniczy syczał, gdy powietrze usiłowało go wypełnić, aby przeciwdziałać odpływowi krwi z górnych partii ciała. Nagle poczuł dziwną lekkość w głowie, a jego pole widzenia zawęziło się gwałtownie. Przeciążenie w dalszym ciągu wgniatało go w fotel, jakby ważył czterysta pięćdziesiąt kilo. Nacisk ten okazał się już za dużym wysiłkiem dla jego osłabionego organizmu. Pierś pulsowała bólem. Chciał odwrócić głowę, ale zanim mógł ostrzec Koziera, oczy zaszły mu mgłą i zemdlał. Pocisk manewrujący, wciąż wewnątrz wyrzutni, uderzył w wodę z prędkością ośmiuset kilometrów na godzinę. Przy tej prędkości zderzenie z wodą przypominało zderzenie z trzydziestocentymetrową warstwą betonu. Pocisk został skonstruowany tak, żeby przeniknął do wnętrza celu i nie wybuchł natychmiast po uderzeniu. Mikroprocesor odczekał dwie sekundy, co pozwoliło pociskowi zatonąć na głębokość ponad trzydziestu metrów, zanim nastąpił wybuch. Dopiero wtedy głowica przemieniła się w kulę ognia rozpalonych do temperatury 3.000 stopni gazów o średnicy pięćdziesięciu metrów. Gazy powstałe wskutek wybuchu weszły w reakcję z wodą, powodując powstanie dużej ilości mocnego kwasu w centrum eksplozji. Fala uderzeniowa powstała w wyniku pęczniejącej pod powierzchnią kuli ognia, wyrzuciła w powietrze białą fontannę wody na wysokość stu metrów. Bielikow dostrzegł fontannę wody i pary, która buchnęła nagle w górę, sześć kilometrów na zachód. Natychmiast położył MIG-a w ciasny skręt w prawo, opuszczając jego czarny nos ku wodzie. - Za mną... Utrzymać wysokość pięćset - rozkazał pozostałym MiG-om. Ustawił środek HUD na miejsce wybuchu i pozwolił maszynie nabierać prędkości w czasie nurkowania. Ze względu na wielkość fontanny wody, Bielikow myślał początkowo, że rozbił się B-2. Na to właśnie liczył Duke. Kilka chwil później pułkownik wyrównał na siedemdziesięciu pięciu metrach i zawrócił łagodnie w lewo, okrążając wielką plamę kotłującej się piany. Uważnie przyglądał się morzu pod sobą. Gdyby amerykański bombowiec rzeczywiście spadł do morza, na wodzie powinno unosić się wiele różnych szczątków. Przy każdym kolejnym przelocie poszerzał pole poszukiwań, rozglądając się za kawałkami kadłuba, czy tłustą plamą nafty lotniczej na powierzchni. Nie potrzebował wiele czasu, żeby zorientować się, że to, co tu wybuchło nie było bombowcem. Na wodzie nie było widać nic. Tylko z głębi ciągle wydobywały się pęcherze gazów. Zaczął się stromo wzbijać, zdając sobie sprawę, że Amerykanie musieli wiedzieć o bliskości myśliwców. Dlatego właśnie starali się odwrócić jego uwagę. Dołączył do swoich skrzydłowych na pięciuset metrach i znowu zawrócili na południe. MiG-i leciały tak blisko siebie, że Bielikow zadecydował, że nie będzie korzystać z radia, unikając w ten sposób ostrzegania nieprzyjaciela o swojej pozycji. To samo było z radarem, który omiatał bombowiec. Zbliżył się do pozostałych maszyn tak, żeby piloci mogli go widzieć wyraźnie. Zacisnął dłoń w pięść, a potem szybko ją otworzył, przesuwając palcem wskazującym po ustach, co sygnalizowało pilotom, żeby nie korzystali z radia i wyłączyli radary, chyba że wejdą w kontakt z nieprzyjacielem. Podniósł jeden palec i wskazał na wschód, dwa palce - na południe, trzy - na zachód. Chwilę później formacja MiG-ów rozsypała się. Numer dwa poleciał dalej prosto na południe, numer trzy zakręcił w prawo i skierował się na zachód. Bielikow zawrócił na wschód i pchnął dźwignie ciągu do przodu, aż włączyły się dopalacze. Chciał odrobić stracony czas. Kapitan Morgan L Cooper, Wilk Jeden, wyrównał na dwóch tysiącach ośmiuset metrach i patrzył, jak prędkość rosła do sześciuset osiemdziesięciu pięciu kilometrów na godzinę. Szli kursem 326 stopni. Skrzydłowy leciał siedemdziesiąt metrów poniżej i pół kilometra z tyłu. Mknęli w kierunku Morza Czarnego. Cooper był bardzo zadowolony, że skierowano go do Inciriik w Turcji. Latał na F-16CFalcon. Kawaler, ledwo po trzydziestce, nie przejmował się tym, że musi mieszkać za granicą. Kilku kolegów ze szkoły lotniczej dokuczało mu za to, że lata na jednomiejscowym myśliwcu. Zawsze przecież marzył o pilotowaniu podstawowego myśliwca lotnictwa Stanów Zjednoczonych, jakim był F-15 Eagle, ale podczas manewrów Red Flag Red Flag - System szkoleniowy lotnictwa USA polegający na kilkutygodniowych grach wojennych, podczas których piloci zdobywają doświadczenie w warunkach zbliżonych do bojowych przekonał się, że F-16 jest w stanie pokonać F-15. Jedyną przewagą Eagle'a nad mniejszym Falconem był lepszy radar i może większa prędkość. Jednak w trakcie pozorowanych walk zdołał za każdym razem pokonać F-15, co mogło się okazać niezmiernie istotne podczas prawdziwego konfliktu. Nad swoją szafką kapitan zawiesił niewielką tablicę, na której przypinał kolejną czerwoną gwiazdę za każdym razem, kiedy wysyłano go w powietrze, żeby zatrzymać rosyjskie bombowce lub eskortować samoloty zwiadowcze NATO wzdłuż rosyjskich granic. Miał już trzydzieści trzy takie gwiazdy. Zastanawiał się, jaki rodzaj samolotu zwiadowczego będzie chronić tym razem. Osłaniał już prawie wszystko: od powolnych C-130 do niewiarygodnie szybkich SR-71 Blackbird. Ton polecenia radiowego, jakie otrzymał od Strażnika, nieco go zaniepokoił. Czy to znaczyło, że tym razem po raz pierwszy spotka się z MiG-ami-29? Cooper studiował poszarpaną linię chmur, jakie pozostały po przejściu wąskiego, chłodnego frontu na północy. Jasne tło powinno pomóc rozpoznać zbliżające się samoloty, kiedy już się znajdą nad wodą. Powoli obracał głowę w lewo i w prawo. Innych maszyn nigdzie nie było widać. Skoncentrował uwagę na instrumentach. Lewym palcem wskazującym, zgodnie z ruchem wskazówek zegara, obrócił otartą z farby gałkę odbiornika radarowego. Nie zastanawiając się dłużej, podniósł antenę w górę, wciskając kilkakrotnie przycisk elewacji. Obraz na ekranie umieszczonym w centralnym punkcie tablicy przyrządów zmieniał się powoli. Udało mu się wyeliminować większość przypadkowych ech. Kozier utrzymywał bombowiec na wysokości siedmiuset metrów i leciał prosto na wschód. Wyciągnął rękę i chwycił kombinezon Duke'a na prawym ramieniu. - Pułkowniku... pułkowniku! - wołał i szarpał nim tam i z powrotem. Duke jęknął, a jego głowa przetoczyła się bezwładnie po oparciu fotela. - Pułkowniku! - Tak... - Duke otworzył oczy i zobaczył rozmazane kontury kabiny. - Co, u diabła? W miarę, jak odzyskiwał przytomność, zaczynał zdawać sobie sprawę, co się stało. Zaczerpnął kilka głębszych łyków tlenu. Za każdym oddechem ból w boku stawał się coraz bardziej intensywny. - Boli, jak cholera - mruknął, ale przejął drążek sterowy. - Jak długo byłem nieprzytomny? - Niedługo... minutę... może dwie. - To i tak za długo. Spływamy stąd. Duke ponownie położył maszynę w prawo, na kurs południowy. Zszedł na trzysta metrów, lekko rozpędzając bombowiec. Wskazówka prędkościomierza zatrzymała się na 695. Zrzucenie ostatniego pocisku manewrującego i zużycie paliwa zmniejszyły przynajmniej masę samolotu. - Słyszysz coś? - zapytał Duke nieco pewniejszym głosem. Kozier nie odpowiedział. W jego słuchawkach nie rozbrzmiewały żadne dźwięki. - Cisza... Nic... Te sygnały w paśmie J zniknęły. Nasza mała dywersja musiała odciągnąć MiG-i. - Przynajmniej na jakiś czas, dodał w myślach. Bielikow wiedział, że ma mało czasu. Oceniał, że za niecałe dziesięć minut nieprzyjacielski bombowiec znajdzie się w przestrzeni powietrznej kontrolowanej przez NATO. Leciał tak szybko, na ile mógł się odważyć. Dochodził już do tysiąca stu siedemdziesięciu kilometrów na godzinę na pułapie tysiąca metrów. Zawrócił na zachód i przeleciał dziesięć kilometrów, by znów zawrócić na wschód. Chciał spenetrować możliwie jak największą przestrzeń w możliwie jak najkrótszym czasie. Wierzył, że szczęście i umiejętności pozwolą mu znaleźć cel. Pchnął drążek sterowy w lewo i położył maszynę w skręt przy przeciążeniu 6,5 g. Gdy maszyna zawróciła na wschód, opuścił prawe skrzydło i skierował na południe czujnik podczerwieni umieszczony na nosie samolotu. W połowie dziesięciokilometrowego odcinka zauważył niewielki, za mglony punkt na ekranie podczerwieni. Był słaby i przeźroczysty. Zawrócił w jego stronę i manipulował sterami, dopóki cel nie znalazł się na środku ekranu. Pchnął dźwignie ciągu do przodu i włączył dopalacze. Pęd wciskał go w fotel. MIG ostro przyśpieszał. Osiągnął już tysiąc dwieście sześćdziesiąt kilometrów na godzinę. Obraz na ekranie stawał się wyraźniejszy w miarę, jak dystans do celu malał. Pół minuty później czujnik wskazywał, że cel znajduje się zaledwie o trzy kilometry przed myśliwcem, ale Bielikow w dalszym ciągu nie mógł go zobaczyć. Otworzył hamulce aerodynamiczne i zmniejszył ciąg. Wielkość obrazu w podczerwieni sugerowała, że znajdzie niewielki, jednosilnikowy samolot. Bielikow opuścił nos i jeszcze zwolnił, koncentrując się na obserwacji nieba przed maszyną. Spodziewał się znaleźć tradycyjny kształt jednosilnikowego samolotu, ale to, co zobaczył napełniło go mieszaniną strachu i gniewu. Szara sylwetka B-2 unosiła się poniżej. Potrząsając głową ze zdumienia, Bielikow podprowadził swego MiG-a bliżej. Mógł teraz lepiej obejrzeć ten dziwny samolot w kształcie nietoperza. Z odległości trzystu metrów Bielikow dostrzegł uszkodzenia po lewej stronie maszyny, jakie najwyraźniej odniosła w czasie walki. Z odległości dwustu metrów zobaczył oznaczenia lotnictwa Stanów Zjednoczonych. Przyglądał się dziwacznie wyglądającej maszynie i po sposobie jej lotu ocenił, że piloci nie zdawali sobie sprawy z jego obecności za nimi. Włączył radio, wduszając przycisk mikrofonu. Trzymał go tak przez kilka sekund. Miał zamiar skontaktować się z pozostałymi MiG-ami, żeby udzieliły mu wsparcia. Po chwili jednak zwolnił przycisk. - Nie - powiedział. - Jesteś tylko mój. Zaktywizował cztery podwieszone pod skrzydłami pociski naprowadzane na podczerwień. Zapaliła się kontrolka gotowości uzbrojenia. Zawrócił w prawo i wyprowadził myśliwiec na ogon Amerykanów. Czekał, aż jeden z przechłodzonych ciekłym azotem germanowych czujników namierzy źródło ciepła. Słuchawki Bielikowa wypełnił świergoczący ton. Niecierpliwił się. Był w idealnej pozycji do otwarcia ognia, a rakiety nie mogły namierzyć celu. Gdyby teraz włączył radar i spróbował zaatakować cel radarowe naprowadzanymi AA-9, straciłby przewagę zaskoczenia. - Wreszcie - mruknął, kiedy słaby ton w słuchawkach stał się wyrównany i czysty. Tylko jedna głowica z czterech namierzyła cel, a po odbieranym tonie oceniał, że i tak namiar nie był zbyt solidny. Jeszcze kilka cennych sekund upłynie, zanim dwa tuziny czujników z każdej głowicy AA-8C przekażą informacje naprowadzające na te minimalne ilości ciepła emitowane przez B-2. Wcisnął spust na drążku sterowym. Ułamek sekundy później pojedyncza AA-8 pomknęła spod skrzydła MiG-a ku celowi, zostawiając za sobą chmurę białego dymu. - Strażnik, tu Wilk Jeden... Jesteśmy nad morzem - nadeszła informacja od Coopera, gdy F-16C przemknęły nad białą wstęgą plaży i wyszły nad wody Morza Czarnego. - Widzisz coś? - zapytał Cooper skrzydłowego przez radio. W ciągu ostatnich kilku minut śledzili pojedynczy cel na swoich ekranach radarowych. Nie wiedzieli oczywiście, że cel, który mają przed sobą właśnie atakuje Nocnego Łowcę. - Nie, sir. Jeszcze nic. - Już prawie siedzimy mu na karku. Odejdź w lewo. Ja pójdę w prawo - polecił Cooper, kierując maszynę na wschód i zwiększając ciąg. - Lądujemy za cztery minuty - oznajmił Kozier, wciąż starając się nie wypowiadać zbyt optymistycznie. Warstwa chmur i ciężkie, wilgotne powietrze uniemożliwiało Dukeowi zobaczenie tureckiego brzegu. - Co u diabła?! - zawołał James, kiedy warkocz ognia i chmura dymu przemknęły przed oknami kabiny. Rakieta wystrzelona przez Bielikowa przeleciała nad nimi, mijając ich zaledwie o dziesięć metrów. Pocisk zaraz skręcił i skierował się ku morzu. Duke zabujał bombowcem - Gdzie on jest? - krzyknął do Koziera. Kozier nie odpowiedział. Był zbyt zajęty rozglądaniem się po niebie. Duke zmusił B-2 do stromego nurkowania i wyrównał na stu metrach nad wodą. Bielikow zobaczył, że rakieta mija cel i wpada do morza. Amerykanie zawrócili na zachód, a potem znowu na wschód. Wiedział, że bombowiec nie dorówna MiG-owi podczas walki manewrowej, nawet gdyby był nietknięty. Znowu wyprowadził maszynę na pozycję. - Tylko żadnego błędu - mruknął i naprowadził celownik działka pokładowego na wyświetlaczu HUD na sylwetkę nieprzyjacielskiego samolotu lecącego pięćset metrów poniżej. Wcisnął spust i trzymał przez całą sekundę. Pięćdziesiąt pocisków kalibru 30 mm pomknęło spod nasady lewego skrzydła. Śledził czerwono-pomarańczowe smugi, które mknęły wprost za nieprzyjacielskim bombowcem. Pierwsze kilka pocisków przemknęło parę metrów od B-2, ale następna seria, niczym piorun, uderzyła w prawą stronę maszyny. Około tuzina pocisków rozerwało pusty zbiornik paliwa tuż obok silników. Koniec skrzydła rozleciał się w drzazgi. Cały bombowiec zatrząsł się od siły uderzeń. Bielikow przygotowywał się właśnie do oddania kolejnej serii strzałów, kiedy hełm wypełnił się silniejszym, wysokim tonem wydawanym przez rakiety Aphid, które namierzyły inne źródło ciepła. Sprawdził ekran. U góry pojawił się nowy cel. Sygnał tego namiaru był czysty i wyraźny. - Amerykański myśliwiec - powiedział głośno. Odetchnął głęboko, żeby się uspokoić i odczekał dwie sekundy, dopóki ton w słuchawkach jeszcze się nie wyrównał. Następnie, nawet nie patrząc na cel, wystrzelił dwa pociski i podciągnął maszynę w górę, kiedy już rakiety mknęły do przodu. Spoglądał na pozostawione przez nie smugi dymu, dopóki jasny błysk nie powiedział mu, że znalazły cel. - Zwrot! Zwrot! - krzyknął Cooper widząc, jak dwie smugi srebrzystego dymu zbliżają się do maszyny jego skrzydłowego i zderzają się z nią. Ostrzeżenie przyszło za późno. Oba pociski wystrzelone przez MiG-a trafiły w cel, niszcząc mały myśliwiec. Cooper poczuł, że serce podchodzi mu do gardła. - Skacz! Skacz! - wołał. - Tu Wilk Jeden - zameldował przez radio. - Właśnie straciłem skrzydłowego. Myśl, że jego przyjaciel właśnie ginie w płonącej maszynie napełniła go gniewem i energią. Wrócił wzrokiem do smug dymu na niebie. - Zabiję tego skurwysyna' I wtedy Cooper zobaczył. W dole sunęła cienka, szara sylwetka dziwacznego samolotu, a tuż nad nią wisiał MiG-29. Bowlings i Roundtree prawie przywarli do ekranu radaru, kiedy punkcik reprezentujący Wilka Dwa zniknął. - Boże, właśnie straciliśmy szesnastkę numer dwa! - wykrzyknął Roundtree z niedowierzaniem - Generale... - Słyszałem, do diabła. Sweeney podniósł słuchawkę telefonu łączącego stację bezpośrednio z Incirlik, - Właśnie zestrzelili F-16. Wysłać helikopter ratunkowy i następną parę szesnastek. Poprowadzimy je stąd. - Jak daleko są od brzegu? - zapytał, odkładając słuchawkę. - Czternaście kilometrów i zbliżają się. Miną linię brzegową za półtorej minuty - odparł Bowlings. Bielikow ominął dołem z prawej strony ognistą kulę, która kiedyś była F-16, a teraz waliła się bezwładnie w dół. Czarny dym i płomienie buchały ze stateczników i nasady lewego skrzydła. Ze zniszczeń można było sądzić, że obie rakiety trafiły z tej samej strony, prawie przełamując samolot na pół. Spojrzał w dół na bombowiec, żeby upewnić się, czy go nie zgubił. Białe smużki kondensacji formowały się na końcach jego skrzydeł. Teraz łatwo można było go zobaczyć na tle srebrzysto-szarej wody. Spojrzał jeszcze raz w górę i zobaczył, jak odskakuje osłona kabiny F-16. Przyglądał się na tyle długo, by zobaczyć, że otworzył się spadochron. Bielikow odwrócił się, by sprawdzić, czy nic nie zbliża się do niego od tyłu, zanim znowu skoncentrował uwagę na B-2. Gdzieś w pobliżu powinien być skrzydłowy zestrzelonego Amerykanina. Zdał sobie z tego sprawę, kładąc maszynę w lewy skręt. Bombowiec leciał osiemset metrów niżej, a turecki brzeg był tuż - tuż. Wyrównał i obejrzał się jeszcze raz. No, tak. Dostrzegł w oddali szary punkt wychodzący ze skrętu. Amerykański myśliwiec zajmował pozycję do otwarcia ognia. Zostało mu tylko kilka sekund. Wprowadził sylwetkę bombowca na środek celownika HUD. Końce jego skrzydeł dotykały brzegów celownika, gdy bombowiec unosił się w przestrzeni przed jego maszyną. Sprawnie naprowadził pomarańczowy krzyżyk celownika na środek kabiny bombowca i nacisnął spust. Duke usłyszał, że pociski z ogłuszającym hukiem trafiają w tylną część samolotu. Pociski dużego kalibru przebijały pomieszczenie aparatury pokładowej, wzniecając fontanny iskier i rozrzucając wokół metalowe szczątki. Przebijały pokład i grzechotały w pustych komorach uzbrojenia. Wybijały wielkie dziury w poszyciu. Tym razem jednak był na to przygotowany. Cofnął dźwignie ciągu i ściągnął na siebie drążek sterowy. Uszkodzony B-2 jednak reagował. Uparcie, jakby kierowała się własnym wysiłkiem woli, maszyna zaczęła zadzierać nos, rzężąc i tracąc prędkość. Jeżeli Duke'owi udałoby się zmusić teraz B-2, żeby opuścił nos i nabrał prędkości, mieli jeszcze szansę dotrzeć do brzegu. Przód maszyny uniósł się do góry, ale ogień nieprzyjacielski nie ustał. Kabinę wypełnił dym z kilkunastu pocisków. Wszędzie grzechotały odłamki. Duke prawie niczego nie widział. Pchnął drążek sterowy do przodu, podobnie jak dźwignie ciągu. Nic się nie stało. Stery nie reagowały, zaś dźwignie ciągu poruszały się luźno w prowadnicach, bez żadnego oporu. Prędkość spadała. Wreszcie B-2 powoli obrócił się i zaczął nurkować. Duke klął i starał się wyrównać lot. Maszyna po wyrównaniu zaczęła przepadać w prawo. Kolejna seria pocisków trafiła B-2, tym razem w lewe skrzydło przy silnikach. Przez dym w kabinie Duke dostrzegł migające czerwone światełko sygnalizujące pożar. - Pali się! - krzyknął Kozier. Ze środka skrzydła buchały pomarańczowe płomienie. Za maszyną ciągnął się warkocz czarnego dymu. Za chwilę pożar dotrze do zbiorników i nastąpi wybuch. Duke wyłączył awaryjnie silniki i uruchomił gaśnice. Nocny Łowca zmienił się w gigantyczny szybowiec. Turecki brzeg przemknął pod nimi. B-2 płasko nurkował z poślizgiem na lewe skrzydło. Duke odwrócił się i spojrzał na Tuckera, leżącego bezwładnie na swoim fotelu. Za chwilę B-2 zacznie się palić i wszyscy zginą. Nawet jeżeli udałoby się im wylądować, na pewno wybuchnie pożar. Tucker nie będzie w stanie wyczołgać się z maszyny, nawet jeżeli już będą na ziemi. Jedynym sposobem, jakim można było ocalić Tuckera było usunięcie go z bombowca i to jak najszybciej. Zwrócił się do Koziera. - Skacz... Skacz! Nocny Łowca Równocześnie uderzył w przycisk katapulty na tablicy przyrządów. W chmurze ognia i dymu Tucker został wystrzelony z kabiny. - Skacz! - krzyknął do Koziera. - Skacz, zanim wybuchnie! Kozier pokręcił głową. Cooper wyszedł ze skrętu i na chwilę wyrównał, ale zaraz pochylił maszynę o czterdzieści pięć stopni na skrzydło, żeby nie stracić kontaktu wzrokowego z MiG-iem i zadarł nos F-16 do góry. Równocześnie pchnął z całej siły dźwignie ciągu do przodu, powodując włączenie się dopalaczy potężnego silnika GE F-100. Ręce miał jak z ołowiu. Głowa mu ciążyła nieznośnie. Przeciążenie rosło. Jego kombinezon lotniczy napełnił się powietrzem, żeby zrekompensować wzrastający nacisk na ciało. Wiedział, że jeżeli ma pokonać MiG-a, musi wykorzystać swoje dwa atuty: prędkość i przewagę wysokości. Bielikow nie miał wątpliwości, że amerykańska maszyna spadała. Coś go nęciło, żeby zobaczyć, jak rozbija się i eksploduje. Z drugiej strony doświadczenie i rozsądek podpowiadały mu, żeby uciekać. Skręcił w lewo i zwiększył ciąg, oddalając się od bombowca. Następnie jednym ruchem włączył dopalacze i zaczął wzbijać się pionowo do góry. Teraz niepokoił się drugim myśliwcem amerykańskim. Rozglądał się, dopóki nie zobaczył F-16, a raczej pomarańczowych płomieni buchających z dysz silnika kilkaset metrów nad sobą... Duke'a rozbolała ręka od walki z drążkiem sterowym. Starał się jednak kontrolować lot B-2. Prędkość spadła już do trzystu kilometrów na godzinę i nadal malała, Turecki brzeg został półtora kilometra za nimi. Kozier rozglądał się za jakimkolwiek kawałkiem równego terenu. - Tam - powiedział, wskazując na płaski odcinek doliny między dwoma wzgórzami. Mogli tam spróbować lądowania na brzuchu. Duke nie spierał się. Pchnął drążek sterowy w prawo z całej siły, B-2 zadrżał, ale skręcił. Nos maszyny opadł o kilka stopni. Duke próbował przełknąć, ale usta miał zupełnie wyschnięte. Czuł tylko posmak krwi wydobywającej się z każdym oddechem z lewego płuca. Starał się wyrównać lot i skierować maszynę na środek wybranego terenu. Lewą ręką nacisnął klawisz hamulców aerodynamicznych, ale nie zareagowały. Wiedział, że podchodzi zbyt szybko, żeby lądowanie było bezpieczne, ale nie mógł nic innego zrobić. - Piętnaście metrów... Dziesięć - podawał wysokość Kozier. - Trochę w prawo - mówił, patrząc wprost przed siebie. Duke chciał wprowadzić poprawkę według sugestii Koziera, ale uszkodzone stery B-2 nie zareagowały. - Pięć metrów. - Kozier zaparł się mocniej w fotelu. Duke ściągnął na siebie drążek sterowy'. Jeżeli uda mu się zadrzeć nos maszyny dość wysoko, wyhamuje nieco bombowiec... Nocny Łowca ciężko uderzył o ziemię. Głowa Duke'a szarpnęła się do przodu, uderzając w przedni skraj tablicy przyrządów. Natychmiast stracił przytomność, Kozier schylił się na ułamek sekundy przed tym, jak przednie okno kabiny wypełniło się ziemią i kurzem. Bombowiec sunął bezwładnie po kamieniach i żwirze. Zdzierał pokrycie z podbrzusza maszyny. Koniec lewego skrzydła uderzył o ziemię najwcześniej i ułamało się ono tuż przy wlocie powietrza do silników. Kozier czuł, że bombowiec zaczyna się odwracać. Zamknął oczy. W sekundę później kadłub uderzył w stok wzgórza i wpadł pomiędzy drzewa i krzaki, by rozłamać się. Przednia część kadłuba skapotowała i po kilku gwałtownych szarpnięciach zatrzymała się w połowie stoku. Bielikow nie przypuszczał, że będzie to aż tak łatwe. Amerykanin wciąż wzbijał się, oddalony o pół kilometra. Podczas pracy na dopalaczu silnik F-16 wydzielał ogromne ilości ciepła. Łatwo go będzie namierzyć rakietą naprowadzaną na podczerwień. Gdy mijał trzy tysiące metrów, wyszedł za F-16 i przełączył selektor uzbrojenia z działka 30 mm GSz-301 na rakiety A4-powietrze-powietrze. HUD informował, że została mu już tylko jedna. Cóż, pomyślał, ta jedna wystarczy. Czekał, aż pocisk namierzy źródło ciepła i ton w słuchawkach ulegnie zmianie. Kapitan Cooper ściągnął na siebie drążek sterowy i wyrównał, lecąc na plecach. Rozejrzał się w lewo i w prawo, i zobaczył MiG-a wzbijającego się wprost ku niemu: Rosjanin zajmował pozycję do otwarcia ognia. Bielikow wcisnął spust, wysyłając naprowadzaną na podczerwień AA-8 w kierunku celu. MiG zadrżał lekko, gdy sześćdziesięciokilogramowy pocisk opuścił wyrzutnię. Korygował lekko lot, mknąc do celu. Cooper zobaczył błysk światła odbijającego się od stabilizatorów AA-8 Aphid, kiedy rakieta zawracała w jego kierunku. Zmniejszył ciąg, wyłączając dopalacze, wyprostował maszynę i skręcił ostro w prawo, uderzając jednocześnie przycisk na dźwigni ciągu zwalniający flary. Spod brzucha maszyny wyleciał łańcuch pięciu rozpalonych do białości. Cooper ustawił słońce w centrum ekranu HUD i skierował się prosto na nie. Przez prawe ramię zobaczył rakietę przelatującą za samolotem. Całą uwagę skupił na niej. Jeżeli nie straci jej z oczu, będzie mógł ją wymanewrować. Bielikow patrzył, jak AA-8 wlatuje pomiędzy flary i eksploduje. Wzbijał się dalej i zrównał się z F-16 na czterech tysiącach pięciuset metrach. Zakręcił na zachód i znalazł się za samolotem Amerykanina. Przełączył selektor uzbrojenia na działko i zwiększył szybkostrzelność z pięciuset na tysiąc dwieście pocisków na minutę. Teraz moja kolej. Tym razem Cooper był gotów. Wykonał ciasny skręt z przeciążeniem 8 g, zwiększył ciąg i obserwował na ekranie HUD, jak prędkość rośnie. Wykonywał zwrot przy prędkości tysiąca kilometrów na godzinę na wysokości czterech tysięcy sześciuset metrów nad wodami Morza Czarnego. Wstrzymał oddech i napiął wszystkie mięśnie nóg i podbrzusza. Stękał z wysiłku, pozwalając niewielkim ilościom powietrza wydobywać się z płuc. Starał się nie dopuścić do tego, żeby krew odpłynęła mu z głowy i zebrała się w dolnych partiach ciała.. Jego pole widzenia zacieśniało się, ale dostrzegł czerwoną gwiazdę na lewym stateczniku MiG-a przed sobą. Już prawie się udało, pomyślał. Jeszcze kilka sekund i wyjdę mu na ogon. Bielikow był zaskoczony. F-16 wykonywał zwroty szybciej i ciaśniej, niż się spodziewał. Obserwując szaro-niebieski myśliwiec zawracający ku niemu zdał sobie sprawę, że Amerykanin zaraz uzyska przewagę. Znowu zadarł nos maszyny i dał pełną moc, ale nie włączył dopalaczy. Miał nadzieję, że będzie wzbijać się szybciej, niż Amerykanin. Potem wykona zawrót bojowy, zacznie nurkować i otworzy ogień z działka. Cooper wyszedł z zakrętu i zobaczył, że MiG znowu wyskoczył w górę. Jego przewaga trwać będzie tylko chwilkę, zanim MiG zawróci i skieruję się ku wodzie, żeby znowu wyjść mu na ogon. Musi wybrać właściwy moment. Poderwał nos maszyny i wyszedł za MiG-a. Widział duże, podwójne stateczniki i rozpalone dysze silników. Niski ton w słuchawkach sygnalizował, że żaden z Sidewinderów nie namierzył celu. Nic nie szkodzi. Zmusi Rosjanina do błędu. Wcisnął spust i wysłał jedną ze swych dwóch pozostałych rakiet w ślad za MiG-iem Zwiększył ciąg i zaczął się wzbijać za nieprzyjacielem. Bielikow zawrócił na północ i opuścił nos maszyny. Zobaczył w lusterku wstecznym oliwkowego Sidewindera, jak mija jego maszynę w odległości pięćdziesięciu metrów i nie eksploduje. Nurkował prawie pionowo. Na czterech tysiącach osiągnął prędkość tysiąca dwustu sześćdziesięciu kilometrów na godzinę. Poderwał nos maszyny w górę, wytrzymując przeciążenie 9 g. Znowu się wzbijał. F-16 był na północny zachód od niego i nieco wyżej. Dzieliła ich odległość tylko kilometra. Włączył dopalacze i zbliżył się do Amerykanina. Cooper na chwilę stracił MIG-a z oczu. Przeleciał nad nim nurkując i zniknął gdzieś pod prawym skrzydłem. Zanim zareagował, zdał sobie sprawę, że źle ocenił pozycję MiG-a. Lecąc pięćset metrów poniżej i nieco na południe od Amerykanina, Bielikow miał już F-16 na celowniku. W odległości czterystu metrów powoli zaczął naciskać spust. Kilka sekund później pierwsze pociski smugowe pomknęły prosto do celu. Pierwsze pociski trafiły w silnik małego myśliwca, niszcząc wirnik. Sekundę później łopatki turbiny rozsypały się, przecinając przewody hydrauliczne Falcona. Druga seria trafiła w lewe skrzydło i centralną część kadłuba, tuż za kabiną pilota. Cooper poczuł, że ster w jego ręku znieruchomiał, zanim jeszcze dostrzegł zapalające się lampki ostrzegające o pożarze. Chciał obniżyć nos maszyny, ale maszyna nie reagowała na stery. Prędkość malała. Cooper czuł, że maszyna zaczyna wibrować, wytraca zupełnie prędkość i zaczyna się walić na prawe skrzydło. Jeszcze jedna seria i Amerykanin będzie skończony. Bielikow naprowadził F-16 na środek ekranu HUD, otworzył hamulce aerodynamiczne i zredukował prędkość do pięciuset czterdziestu kilometrów na godzinę. Amerykański myśliwiec spadał powoli. Czarny dym buchał z wielkich dziur w kadłubie. Nos myśliwca Bielikowa wciąż był zadarty do góry pod kątem czterdziestu pięciu stopni. Wznosił się w stronę Amerykanina. Wreszcie Bielikow nacisnął spust i posłał kolejną serię pocisków. F-16 szarpnął się w tył i w przód, gdy przeciwpancerne pociski uderzyły w kadłub. Jeden z nich przebił kabinę, raniąc Coopera w lewą rękę poniżej ramienia. Szok, jaki spowodował rozpalony metal rozdzierający mu ciało spowodował, że Cooper na chwilę stracił przytomność. Niejasno czuł, że maszyna przewala się i zaczyna spadać ku wodzie. Bielikow odpiął maskę tlenową i pozwolił jej zwisać przy hełmie. Otarł pot z oczu i pchnął drążek sterowy, żeby wyrównać. F-16, wciąż ponad nim, obrócił się powoli i zaczął spadać ku morzu. Rosjanin zwyciężył. Cooper wciągnął w płuca haust tlenu. Kabina wypełniała się dymem. Czuł zapach płonącego paliwa. Energia opuszczała go. Chciał opanować maszynę, żeby móc się katapultować, nie zabijając się przy okazji. Poruszał sterem w lewo i w prawo. Naciskał orczyki. Nagle zobaczył pod sobą MiG-a przelatującego na jego prawą stronę. Z początku nie zauważył, jaki ton brzmi pod hełmem. Ręka bolała go tak bardzo, że z trudem zachowywał przytomność. Nagle zdał sobie sprawę co to za dźwięk brzmi mu w słuchawkach. Wysoki świergot mówił, że jego ostatni Sidewinder właśnie namierzył cel. Wcisnął spust na drążku sterowym, odpalając rakietę. Następnie skulił się i szarpnął rękojeść katapulty pod siedzeniem. Wśród kłębów dymu i iskier kapitan Cooper wyskoczył z maszyny. Wszystko stało się tak szybko, że Bielikow nie zorientował się, co się dzieje. Sidewinder trafił w krawędź natarcia prawego skrzydła MiG-a, odrywając je zupełnie i przełamując myśliwiec na pół. MiG gwałtownie zawrócił, przyciskając Bielikowa do ściany kabiny. Odłamki metalu zostały wessane do silnika, rozrywając turbinę i przecinając przewody paliwa. MiG walił się w dół. Rozlane paliwo mieszało się z płynem hydraulicznym. Ta śmiercionośna mieszanka została następnie wessana do silnika, gdzie wybuchła. Bielikow sięgnął po uchwyt katapulty. Było już jednak za późno. Zapasowy zbiornik paliwa za kabiną pilota zapalił się i buchnął płomieniem. Siła eksplozji rozdarła kabinę na kilka części. Pułkownik Bielikow zginął na miejscu. Kapitan Cooper wisiał na pod czaszą spadochronu i patrzył, jak MiG ginie w płomieniach. Gdy kadłub się rozpadł, rozejrzał się za spadochronem. Niebo było puste. Z oddali dochodziło niskie dudnienie zbliżającego się helikoptera ratunkowego. Cooper spojrzał na krew płynącą z lewej ręki. Niedobrze, ale też i nic strasznego. Przeżył. 24 Koniec rozgrywki - Pentagon, następnego dnia Sekretarz obrony John Tumer zastanawiał się, czy cokolwiek zostało z tego komputera. Po rozmiarach krateru w szczycie wzgórza można było sądzić, że cały kompleks się zapadł. Sieć maskująca zniknęła. Kilka rosyjskich ciężarówek wojskowych stało zaparkowanych po północnej stronie. Było oczywiste, że wojska obrony powietrznej dokonywały oceny zniszczeń. Technicy z DLA poinformowali go, że nawet gdyby udało się odzyskać jakieś podzespoły, będą zbyt radioaktywne, żeby można ich było użyć. Jeszcze raz spojrzał na zdjęcie wywiadowcze zrobione rano, a na stępnie włożył je do teczki i odłożył na biurko. Usiadł wygodniej i spojrzał na zegar na przeciwległej ścianie. Prezent od żony. Wskazywał 4.19 po południu. Dyrektor CIA, Tony Brady i Tom Staffer siedzieli po drugiej stronie biurka. Przyjechali kilka minut wcześniej. Wyglądali na zmęczonych, wyczerpanych, a jednak podnieconych. - Ten superkomputer mógł zmienić równowagę sił na ich korzyść - powiedział Brady. - Wkrótce system byłby w pełni operacyjny. Naszym chłopakom ledwo się udało. Pomyśl, jaka sytuacja powstałaby, gdyby cały system był czynny i pracował pełną mocą... Staffer skinął głową. - A my prawie go przeoczyliśmy - dorzucił. John Tumer nalał sobie burbona na dno szklanki, wypił i wstał. - No, dobrze. Skończmy na dziś. Sprawa jest zbyt poważna, żeby ją teraz przesądzać. Mam zamiar iść do domu i cieszyć się życiem, póki jeszcze mogę. Proponuję, żebyście zrobili to samo. Oakton, Wirginia Mark Collins był pewien, że zgasił światło na ganku, kiedy wychodził z domu trzy dni wcześniej. Jednak paliło się. Przeszedł kilkanaście metrów dzielących go od domu przez suchy, zrudziały trawnik i stanął na progu z teczką w ręce. Znalazł klucze, otworzył drzwi i wszedł. - O, Boże, ale mnie przestraszyłeś - powiedziała Christine. Collins uśmiechnął się i zamknął drzwi. Pokazała mu klucz, który trzymała w ręku. - Panie CIA... powiedziałeś mi, gdzie go trzymasz... Pamiętasz? Poza tym dzwoniłam do twojego biura ze dwadzieścia razy. Nie uwierzyłam w to, co powiedziała mi Maddie, że pojechałeś do Kalifornii. Przecież powiedziałbyś mi. Podeszła do niego. - Cóż, tak naprawdę, to byłem... Podeszła zupełnie blisko i pocałowała go w usta. Tak naprawdę to nie ma znaczenia. Znaczenie ma to, że tu jesteś i to, co się za chwilę stanie. - Pentagon Jack Dawson czekał, dopóki nie przyszła wiadomość, że C-135 odleciał z Ramstein w drodze do Turcji. Poczułby się lepiej, gdyby ocalała załoga B-2 wróciła już do Stanów. Był zadowolony, że generał Westcott poleciał do Incirlik, żeby kierować resztą operacji. Narzucił płaszcz i owinął ciemny, wełniany szal wokół szyi. Zgasił światło i zamknął drzwi. Korytarze w tym skrzydle były puste i jego kroki rozlegały się echem wśród ciszy, kiedy szedł do najbliższego wyjścia. Przygnębienie, jakie go opanowało nie było mu obce. Miał nawet dla niego nazwę. Depresja po misji. Odczuwał je w Korei i w Wietnamie. Tym razem była jednak różnica. Misja zakończyła się sukcesem... tylko zginął Tucker Stevens...tylko Duke James jest ciężko ranny... tylko piękny samolot B-2 został zniszczony... tylko... Podszedł do czekającego samochodu i wsiadł. Wnętrze było ciepłe i wygodne. Na siedzeniu leżał egzemplarz "Washington Post". Dał znak kierowcy, że może jechać. Włączył radio i nastawił na ulubioną stację. Samochód ruszył. Dzień skończył się, jak każdy inny dzień urzędowania. - Baza lotnicza Incirlik, Turcja - Pani James, pani James. - Steward dotknął delikatnie jej ramienia. Katie James obudziła się. - Przepraszam, że panią budzę, ale już dolatujemy. Mamy zezwolenie na lądowanie. Będziemy na ziemi za pięć minut. - Dziękuję. Katie wyprostowała się i podniosła oparcie fotela. Wyjrzała przez okno na ciemne jeszcze niebo. Jasne światła jakiejś niewielkiej osady przesunęły się powoli w dole. Była jeszcze ciemna noc. - Przepraszam - powiedziała. - Tak? - Która godzina? - Piąta piętnaście rano czasu lokalnego. Katie znowu spojrzała w okno. Nic dziwnego, że źle spała. Przecież w Rapid City była dopiero siódma piętnaście wieczorem. Dwa rzędy dalej siedział Charles Tyransky. Oparł głowę na poduszce pomiędzy oparciem fotela, a oknem. Też nie mógł spać ze względu na różnicę czasu. Wydawało mu się, że siły powietrzne i CIA wróciły do swoich starych praktyk. Nikt mu niczego nie mówił. Kapitan Kozier będzie go potrzebować, a on będzie pod ręką, gotów mu pomóc. Generał Westcott patrzył, jak czterosilnikowy transportowiec zatrzymuje się trzydzieści metrów od budynku. Czekał, aż pilot zgasi silniki, zanim wysiadł z samochodu. Zbliżył się do samolotu, kiedy personel naziemny przystawił schodki do przednich drzwi. Wbiegł do wnętrza maszyny. - Katie... - Generał Westcott? Nie spodziewałam się tu pana spotkać. Czy coś nie w porządku? Gdzie Duke? - Wszystko jest w porządku, Katie... Naprawdę... - Boże! Kiedy pan do mnie zadzwonił... - Wiem - objął ją ramieniem. - Duke przeszedł operację bez żadnych kłopotów. Prosił, żeby powtórzyć ci, że nie trafił w pas startowy. Uśmiechnęła się, chociaż łzy wypełniały jej oczy. - Chodź. - Westcott wziął jej płaszcz i narzucił na ramiona. - Samochód czeka. Odwrócił się do Tyranskego. - Miło pana znowu widzieć. Podali sobie ręce. - Proszę z nami. Kapitan Kozier pytał o pana. Dziesięć minut później byli już w szpitalu bazy. - Tędy - powiedział Westcott, otwierając drzwi bocznego wejścia. Tyransky szedł kilka kroków za Katie James, gdy mijali wyłożony białymi kafelkami hol. W jego połowie Westcott zatrzymał się. - Tutaj - powiedział. Gdy Katie zbliżyła się do łóżka Duke'a, pielęgniarka szepnęła, że pacjent wciąż jeszcze śpi. - Proszę usiąść tutaj - powiedziała, wskazując na krzesło przy łóżku. Katie wzięła Duke'a za rękę i zaczęła mu się przyglądać. Plastikowe rurki obiegały jego twarz i kończyły się w nosie. Lewą stronę głowy miał obandażowaną. Widać było zadrapania na szyi i podbródku. Do lewej ręki podłączono kroplówkę. Oba przedramiona były aż granatowe od sińców. Oddychał ciężko i z wysiłkiem. Z trudem opanowała łzy. Pielęgniarka lekko dotknęła jej ramienia. - Wszystko będzie dobrze. Najgorsze już minęło. Lekarz za chwilę tu przyjdzie. Katie usiadła, wciąż trzymając Duke'a za rękę. - On jest twardy, Katie. - Wiem. A co z Tuckerem? Westcott wiedział, że nie było sensu odwlekać sprawy. - Nie przeżył. Znaleźliśmy go niecały kilometr od miejsca wypadku. Lekarze są pewni, że nie żył już, zanim opuścił maszynę. - Nie żyje? Boże... Ale jak się katapultował? - Duke rozkazał wszystkim opuścić maszynę przed upadkiem. On prowadził ją do końca. - Ale gdzie byli? Co się stało? - Chciałbym móc powiedzieć ci więcej, Katie, ale nie mogę. Do pokoju wszedł lekarz. - Czy wie o Tuckerze? - spytała. Westcott skinął głową. - Pani James? jestem doktor Caras - przedstawił się kapitan lotnictwa. - Pułkownik szybko wyzdrowieje. Musieliśmy operować lewe płuco. Poza tym to tylko zadrapania i kontuzje. Przede wszystkim potrzebuje wypoczynku. Dużo wypoczynku. Katie popatrzyła na męża. - Teraz jest pod narkozą. Będzie pani mogła rozmawiać z nim już za godzinę. - Czy mogę tu zostać? - Oczywiście. - Poczekam z tobą - powiedział Westcott. Kozier nie spał, kiedy Tyransky wszedł do pokoju. Uśmiechnął się na widok przyjaciela. - Cieszę się, że cię znowu widzę, Grigori. - Ja też. Nie spodziewałem się ciebie. - Jak się czujesz? - Świetnie. Trochę się poobijałem przy lądowaniu, ale to wszystko. Lekarze tylko mi się przyglądają. Tyransky usiadł przy łóżku. - To cudowne, że przeżyliście. - Ja też tak uważam - powiedział Kozier i pokręcił głową. - Duke James to wspaniały pilot. Wiesz, Charles, zniszczyliśmy komputer... - Tak, wiem. Bez ciebie ta misja nie udałaby się. Teraz możesz wracać do domu. Kozier dostrzegł błysk w oku przyjaciela. - Tak... do domu... do Ameryki - powiedział. Z początku Duke nie wiedział, kto go trzyma za rękę i woła jego imię. Odwrócił głowę. Po chwili niewyraźny obraz żony nabrał ostrości - Katie... Uśmiech spowodował ból w twarzy. - Słyszałam, że nie trafiłeś w pas startowy. - Tak... Tak można by to nazwać. Duke zobaczył stojącego dalej generała. - Dzień dobry, generale. Podobno ich załatwiliśmy. - Dobrze słyszałeś. Została tylko dymiąca dziura w ziemi. Duke skinął głową i znowu spojrzał na żonę. - Tuck zginął, Katie. Próbowałem... - Wiem, że zrobiłeś wszystko, co mogłeś. Spróbował usiąść. Skrzywił się. - Cholera, boli jak diabli. - I bardzo dobrze. Zrywasz się w środku nocy, gdzieś lecisz... - Katie podniosła jego rękę do ust i pocałowała. - Hej, jeszcze nie jest ze mną tak źle - powiedział i przyciągnął ją do siebie, dając znak Westcottowi, żeby się oddalił. Epilog Przy kominku w domu w Georgetown siedzieli: generał Duke James, jego żona Katie i ich dzieci Pamela oraz Mart. Generał James. Wciąż jeszcze miał z tym kłopoty. Nie był typem sztabowca, a jednak po locie B-2 i zniszczeniu kompleksu komputerowo-radarowego uznano, że był zbyt ważną osobą, żeby wracać do jednostki liniowej. Przeskoczył kilka stopni służbowych i zaoferowano mu pracę w NRB. Niektórzy twierdzili, że przygotowywano go do stanowiska doradcy prezydenta do spraw bezpieczeństwa narodowego. Żartowano z niego z tego powodu, a i on sam miał dużo zastrzeżeń i wielokrotnie powtarzał żonie, że nie jest drugim Collinem Powellem. Nie podobała mu się biurokracja waszyngtońska, a i tam też niespecjalnie go lubiano. Prezydent osobiście powiedział mu jednak, że potrzebowali kogoś takiego, kto był tam, gdzie żaden wojskowy dotąd nie trafił. Cała ironia sytuacji polegała na tym, że po niezwykłym locie B-2 żadna ze stron, ani Stany Zjednoczone, ani Rosja nie wspomniały o tym, co się stało. W zamian za to, że Stany Zjednoczone nie powiedziały światu, iż zniszczyły rosyjskie oczy i uszy i ostatnią, potężną linię obrony, Rosja była gotowa nie tylko podpisać traktat rozbrojeniowy o znacznie bardziej drakońskich postanowieniach w zakresie rozbrojenia i niszczenia broni, niż to wcześniej zakładano, ale także przejść do polityki współpracy międzynarodowej i otwartości. Powrót Rosji do roli supermocarstwa został, przynajmniej na jakiś czas, zahamowany. Duke usłyszał o tym wszystkim od przełożonych i z początku wątpił, czy tak rzeczywiście być mogło i czy nie przypisują zbyt dużego znaczenia tej misji. Im więcej jednak o tym myślał i analizował serię niezwykłych wydarzeń i decyzji w Rosji, jakie nastąpiły po misji, tym bardziej był skłonny zgodzić się, że przynajmniej po części taki związek istniał. Częściej jednak myślał o człowieku, który nazywał się Tucker Stevens i o samolocie B-2, o kryptonimie Nocny Łowca. Niektórzy twierdzili, że nie był wart pieniędzy, które na niego wydano. Inaczej pewnie myśleli ludzie w Ramieńskoje. Rozkazano mu, żeby nigdy nikomu o tym nie wspominał, nawet żonie i nigdy tego nie zrobił, chociaż nie było łatwo oprzeć się jej naleganiom. W końcu jednak zajęli się ważniejszymi sprawami, jak na przykład kolejnym dzieckiem, które Katie nosiła pod sercem. Czekali na nie długo i dla Duke'a oznaczało to konkretną przyszłość, w porównaniu z którą zniszczenie Ramieńskoje i nawet Nocny Łowca schodziły na dalszy plan.