Jadwiga Courths-mahler Jasnowłosa Tytuł oryginału: Da sah er eine blonde Frau © Copyright by Gustav H. Liibbe Yerlag GiibKE, Bergisch Gladbach © Copyright for the Polish edition by EDYTOR, I°Catowice 1994 © Translation by Paweł Łatko ISBN 83-86107-56-1 Projekt okładki i strony tytułowej Marek Mosiński Redakcja Elżbieta Kuryło Korekta Edmund Piasecki Wydanie pierwsze Wydawca: Edytor s.c. Katowice 1994 Ark. wyd. 17,0. Ark druk. 16,25 Skład i łamanie Z.U. “Studio P" Katowice Druk i oprawa Rzeszowskie Zakłady Graficzne Rzeszów, ul. płk. L. Lisa-Kuli 19 Zam. 6765/94 Pani Regina odgarnęła z czoła jasne włosy i patrząc przez okno na ruchliwą ulicę, zamyśliła się. Naprawdę minęło już tyle lat od dnia, gdy wyszła za Wernera Kronegga? Szczęśliwe i spokojne lata upływają w niewiarygodnie szybkim tempie. A wydawało się pani Reginie, że Werner oświadczył się jej dopiero wczoraj. Był wtedy piękny letni dzień. Wszędzie pełno kwiatów, a w jej młodym sercu radość aż kipiała. Kochała Wernera, on ją także — wiedziała o tym na pewno, choć nie powiedział tego wyraźnie, czekając na nadarzającą się okazję. Nie musieli o tym mówić, wystar- czyło popatrzeć sobie w oczy, a ich spojrzenie wyrażało wszystko. Na urodziny Werner przysłał Reginie wielki bukiet czerwonych róż i wizytówkę, na której napisał tylko kilka słów, ale bardzo znaczących. Zapowiedział też, że przyjdzie pod wieczór i osobiście złoży najserdecz- niejsze życzenia. Stała zauroczona kwiatami i szczęśliwa z zapowiedzianych od- wiedzin, gdy pokojówka oznajmiła, że przybył z wizytą inżynier Schrott. Rodzice wyszli do miasta,' Regina była więc w domu sama i nie zamierzała przyjmować żadnych gości. Już miała przekazać pokojówce polecenie, by odprawiła Schrotta, gdy ten stanął u progu z olbrzymim bukietem w ręku. — Obawiałem się, że nie zechce mnie pani przyjąć, więc za- ryzykowałem, gdyż muszę złożyć u pani stóp wyrazy mojego najgłęb- szego szacunku i przekazać z głębi serca płynące życzenia z okazji urodzin. Mam nadzieję, że zechce pani je przyjąć i wybaczy wtargnięcie do pokoju bez zaproszenia. Regira poczuła się nieswojo. Nigdy nie darzyła Schrotta sympatią, a dziś, gdy bezceremonialnie wdarł się do domu i natarczywie zaczyna zaloty, poczuła do niego nienawiść. Chciała uciec, ale zagrodził jej drogę z dzikim błyskiem w oku i od razu było widać, że żadne argumenty do niego nie trafią. — Panie inżynierze, rodziców nie ma w domu i właśnie zamierzałam powiedzieć pokojówce, że nie mogę pana przyjąć — rzekła chłodnym tonem, wstawiając róże od Kronegga do wazonu. W porównaniu z wyszukanym bukietem Schrotta wyglądały raczej skromnie, ale Regina ceniła je sobie tysiąc razy bardziej, podobnie zresztą traktowała popmatyczne życzenia głównego inżyniera. Schrott obrzucił czerwone kwiaty pogardliwym spojrzeniem, domy- śliwszy się, kto je przysłał. Od dawna obserwował młodego inżyniera Kronegga i nie miał wątpliwości, że coś go łączyło z Reginą. Sam dorobił się majątku i szybko awansował, podczas gdy Kronegg ledwo wiązał koniec z końcem. Dlaczego ona woli tego nieudacznika? Rodzice Reginy nie byli zbyt zamożni i chętnie oddaliby córkę Schrottowi, tymczasem ona nawet słyszeć nie chciała o wyjściu za mąż dla pieniędzy. Odebrała kwiaty od Schrotta, bąknęła zdawkowe podziękowanie i przekazała bukiet pokojówce. Chciała zatrzymać dziewczynę w poko- ju, by ani przez chwilę nie zostać sama z intruzem w cztery oczy. Patrzył na nią pożądliwie rozpromienionym wzrokiem i Regina czuła się coraz bardziej nieswojo. Rozglądała się bezradnie i nie zauważyła, kiedy Schrott wcisnął pokojówce do ręki monetę i dał znak, żeby zostawiła ich samych. Dziewczyna, nie domyślając się niczego, z zadowoleniem uśmiech- nęła się i zawołała: • — Och, panno Regino! Muszę biec do kuchni. Zupełnie zapom- niałam, że nastawiłam mięso — i zanim Regina zdążyła ją zatrzymać, wybiegła. Zostali sami. Regina instynktownie cofnęła się ku otwartym drzwiom prowadzącym na werandę. Stamtąd schodami można było zejść do ogrodu i w razie potrzeby uciec przez furtkę na ulicę. W przeszklonej werandzie czułaby się bezpieczniej, ale Schrott, odgadłszy jej zamiar, chwycił ją mocno za ręce i wciągnął z powrotem do pokoju. Wyznał przy tym żarliwie swoją miłość. Roztaczał świetlane wizje na przyszłość, gdy zostanie już jego żoną, obiecywał spełnić każde życzenie. Zaskoczona, nie wiedziała najpierw, co odpowiedzieć, potem, ochłonąwszy nieco, oświadczyła chłodno, że nigdy nie wyjdzie za niego, chociażby dlatego, że oddała już serce innemu. Na Schrotta wyznanie to podziałało jak kubek oliwy na rozżarzone .węgle. Wbił roznamiętnione oczy w śliczną twarz jasnowłosej dziewczy- ny i błagał, żeby zrezygnowała z tamtego mężczyzny, z którym nigdy nie będzie szczęśliwa, bo on jest biedny i nie będzie w stanie zapewnić jej środków na utrzymanie. Regina słuchała w milczeniu, kręcąc tylko głową, co rozwścieczyło i tak już zdenerwowanego Schrotta. — Wiem, kto pani zawrócił w głowie, Regino! — wrzasnął. — Co ten Kronegg może pani zaoferować? Nie ma złamanego szeląga w kieszeni, więc czekają panią ciężkie, pełne wyrzeczeń i biedy dni. Miłość, w którą pani • zdaje się wierzyć, nie ma żadnych szans na przetrwanie, gdy natrafi na kłopoty i trudności. Niech pani nie robi głupstw i przepędzi tego Kronegga, niech pani wyjdzie za mnie. Kocham panią ogromnie i będę najnieszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem, jeżeli mnie pani nie zechce. Stał tuż obok niej i patrzył półprzytomnym wzrokiem jak u szaleńca. Cofała się powoli pod ścianę, ale on złapał ją w końcu za ręce i chciał objąć. Uniosła się gniewem: — Jak pan śmie, bezwstydniku! Proszę natychmiast mnie puścić, bo uderzę pana w twarz. — Tylko jeden pocałunek, Regino, a zobaczy pani, co to znaczy prawdziwa miłość. Pani musi być moja, jestem gotów na wszystko. Szarpnęła się z całej siły, chcąc uwolnić ręce z uścisku. — Proszę mnie puścić, bo zawołam o pomoc — krzyknęła, gdy usiłował ją pocałować. W tym momencie w drzwiach werandy stanął Werner Kronegg, który przechodząc ulicą usłyszał głośne słowa Reginy i bez chwili wahania wszedł do domu przez ogród. Jednym susem pokonał schody wiodące na werandę i wbiegł do pokoju. Złapał natręta za kark i wrzasnął: — To tak traktuje się damy, doktorze Schrott? Regina wyrwała się i instynktownie schowała za plecy Wernera. — Niech pan mnie ratuje przed tym bezwstydnikiem, panie Kro- negg! Wszedł bez pozwolenia i prosił mnie o rękę, choć wyraźnie mu powiedziałam, że nie chcę być jego żoną. — Proszę się uspokoić, droga Regino. Dobrze, że zjawiłem się w samą porę. Pan doktor Schrott przeprosi teraz panią i zniknie nam z oczu. Schrott nie grzeszył odwagą. Ciskał tylko pełne nienawiści spojrze- nia na barczystą postać Kronegga, ukłonił się Reginie, wymamrotał jakieś zdawkowe przeprosiny i zacisnąwszy zęby odwrócił się na pięcie. Podszedł do drzwi. Popatrzył najpierw na Wernera, potem na Reginę i warknął: — Jeszcze mi za to zapłacisz! Ty i twoja jasnowłosa kochanka. Wielka namiętność nagle przerodziła się w obłędną nienawiść nie pozbawioną dzikiego pożądania. Pragnął zdobyć Reginę jeszcze bar- dziej niż przedtem, a ponieważ wiedział teraz, że jest to niemożliwe, pozostała mu zemsta. Regina i Werner stali przez chwilę w milczeniu patrząc sobie w oczy i odczytując z nich wyraźnie, jak bardzo siebie potrzebowali. Objął ją bez słowa ramieniem, a ona przytuliła się mocno. Pocałowali się spontanicznie raz, potem drugi. Dopiero wtedy Werner uśmiechnął się i rzekł lekko stremowany: — Przepraszam cię, Regi, że bez chwili zastanowienia dałem się ponieść zmysłom, ale zobaczyłem w twoich ślicznych oczach, że kochasz mnie tak mocno jak ja ciebie. Pomyślałem, że z Bożą pomocą, choć oboje jesteśmy biedakami, moglibyśmy razem być również szczęśliwi. Co prawda nie mogę ci zapewnić luksusów, jakie miałabyś u Schrotta, ale wierz mi, najdroższa — będę cię nosić na rękach i zrobię wszystko, byś była ze mną szczęśliwa. Bardzo cię kocham1 Chcesz być moją żoną, Regi? W ten sposób dzięki Schrottowi pobrali się wtedy szybciej, niż oboje przypuszczali, i nigdy nie żałowali, że tak się stało. Żyli skromnie i nic nie zapowiadało żadnej poprawy, gdyż mściwy Schrott został wkrótce potem dyrektorem firmy i bezpośrednim przełożonym Wernera. Szczęścia w domu Kroneggów jednak nie brakowało, zwłaszcza gdy pojawiła się w nim córeczka. Dziś Urszulka była w szkole, Werner w pracy, a Regina zatopiona we wspomnieniach sprzed kilku lat stała w oknie i oczekiwała na nich z obiadem. Westchnęła i zajęła się drobnymi pracami wciąż zerkając to w stronę drzwi, to okna, mimo że doskonale wiedziała, iż mąż i córka zjawią się najwcześniej za pół godziny. — Słyszałeś, Wernerze? Doktor Schliiter został głównym inżynie- rem i to jego projekt mostu zostanie zrealizowany. Inżynier Werner Kronegg drgnął, a jego opalona twarz wyraźnie ściemniała pod rumieńcem. Odwrócił się od stołu kreślarskiego i skiero- wał nieco przerażony wzrok na przyjaciela, doktora Branda. — A więc Schluter? Tym razem on okazał się lepszy. — Tak, Wernerze, choć wszyscy wiedzą, że nie dorasta tobie do pięt, a twój projekt jest wprost genialny. Ktokolwiek zna się choć trochę na rzeczy, przyzna mi rację. Najdziwniejsze, że podobnego zdania byli wszyscy decydujący o wyborze projektów, a jednak twój szczególny przyjaciel — pan doktor Schrott — twierdził coś zupełnie innego i w długim wystąpieniu, skądinąd logicznym i rzeczowym, przekonywał, że realizacja twojego projektu narazi firmę na zbyt wysokie koszty w porównaniu z propozycją doktora Schlutera. No i przekonał tych panów. Dla nich pieniądze są najważniejszym argumentem i jeżeli można gdzieś zaoszczędzić choćby grosz, zaraz za tym głosują. Ja tymczasem wcale nie jestem pewien, czy rzeczywiście projekt Schlutera da się zrealizować tak tanio, jak twierdzi Schrott. Kronegg uśmiechnął się gorzko. — To oczywiste, Heinz. Gdyby mój projekt trafił do realizacji, zająłbym się szczegółowo jego finansową stroną, i Schrott doskonale wie, że znalazłbym wiele możliwości obniżenia kosztów. Doktor Brand spojrzał ze współczuciem na przyjaciela. — Naprawdę nie wiem, co tu jest grane, Wernerze: pracujesz z nas 7 najlepiej, twoje pomysły rozwiązań technicznych są znakomite, a mimo ogromnego wysiłku wciąż nie odnosisz sukcesu. Wygląda na to, że dyrektor Schrott rzuca ci kłody pod nogi. — Tak jest w istocie. Traktuje mnie jak wroga i zrobi wszystko, by utrudnić mi pracę. — Wszyscy wiemy, że jest do ciebie wrogo usposobiony. To mściwy facet, ale czego on właściwie chce od ciebie? Nigdy nie mówiłeś, że doszło między wami do jakiegoś zatargu. Werner odgarnął włosy z czoła. — To sprawa sprzed dziesięciu lat, i w dodatku o charakterze prywatnym. Opowiem ci, Heinz, ale proszę o dyskrecję. Otóż Schrott starał się o rękę Reginy. Odmówiła mu, choć był bardzo bogaty i awansował na stanowisko głównego inżyniera, a wybrała mnie, biedaka, który prócz wiedzy miał zaledwie lichą posadę i pensję wystarczającą z biedą na własne utrzymanie. Znienawidził mnie, a ja wiem, że w tej firmie nie mogę liczyć na żaden awans, dopóki rządzi tu Schrott. Dobrze, że nie wyrzucił mnie jeszcze na bruk, bo znaleźć dziś pracę gdzie indziej, byłoby mi bardzo trudno. — Fatalna historia, Werner! Teraz wszystko rozumiem. Człowieku, jak ty znosiłeś te upokorzenia przez tyle lat? Znalazłeś się w prawdziwej matni, a Schrott rzeczywiście ma wielkie wpływy nie tylko w naszym mieście. Werner kiwał ze smutkiem głową. — Niestety, to prawda. Gdybym próbował zatrudnić się gdziekol- wiek w Niemczech w innej firmie, on natychmiast dotarłby tam ze swoimi złośliwymi opiniami. Nie mogę'ryzykować utraty zarobków i narażać żony i córki na życie z zasiłku dla bezrobotnych. A poza tym Schrott nie zgodziłby się na polubowne zwolnienie mnie z firmy. On woli mieć mnie pod ręką, by w każdej chwili dać upust swojej nienawiści. Sam Bóg raczy wiedzieć, jak długo jeszcze wytrzymam nerwowo tę sytuację. Heinz Brand patrzył na przyjaciela w milczeniu, potem rzekł: — Gdybyś nie był żonaty, Wernerze, miałbym dla ciebie piękną posadę, gdzie mógłbyś w pełni wykorzystać swoje ogromne umiejętno- ści. Od dziś byłbyś głównym inżynierem i zarabiałbyś bajeczne pienią- dze, ale daleko stąd, w dziewiczym terenie, a to nie miejsce dla kobiety i dziecka. Werner ożywił się. — Zacząłeś, to kończ, Heinz. Co to za posada? — Właściwie zaproponowano ją mnie, ale odmówiłem. Jak wiesz, zaręczyłem się, a Ellen jest jedynaczką i nie mogę zabierać jej w świat, daleko od rodziców. Poza tym jestem dość bogaty i nie zależy mi specjalnie na dużych zarobkach, choć praca w Transwalu bardzo mnie pociąga. Szkoda, że to tak daleko. — Posada, o której mówisz, byłaby w Południowej Afryce? — No właśnie. Mój wuj, jedyny brat matki, jako młody czło- wiek wywędrował do Transwalu i zrobił tam karierę. Dziś wraz z pewnym Anglikiem i jednym Burem kieruje ogromną spółką akcyj- ną budującą drogi i linie kolejowe. Firma nazywa się Vandervclde, Kprner and Co. Vandervelde to ten Bur, wuj to Kórner, a pod Co ukrywa się mister Dudleigh, ich angielski wspólnik. Wuj urządził się sprytnie, dobierając sobie kompanów z dwu spierających się o Transwal obozów: zawsze jeden z nich cieszy się sympatią władz w Pretorii — raz Burów, raz Brytyjczyków. Właśnie rozpoczęto budowę z Kapsz- tadu do wschodniej Afryki autostrady, która w przyszłości ma dotrzeć aż do Kairu. Jak widzisz, jest to ogromne i bardzo ambitne przedsię- wzięcie. Na terenie Związku Południowej Afryki droga przebiegać będzie górami. Prace są już zaawansowane i zaczyna się budowa mostów, wiaduktów, tuneli. Brakuje na miejscu doświadczonych spe- cjalistów, którzy pokierowaliby skomplikowanymi robotami. Wuj zna naszą firmę i wie, że prowadzimy identyczne budowy tu, w Niem- czech, dlatego też napisał do mnie, że chętnie powierzyłby mi sta- nowisko głównego inżyniera w swojej firmie, a jeżeli nie mogę go przyjąć, to prosi, żebym wskazał mu kogoś z\kolegów. Wuj ma, jak widać, wielkie zaufanie, a ja' z kolei chętnie pojechałbym do Trans- walu, gdyby nie zmiana okoliczności. Musiałbym zrezygnować z małżeństwa z Ellen Lund, a o tym nie chcę nawet myśleć. Rozu- miem wuja, że tak ważne stanowisko chce powierzyć komuś z ro- dziny albo przynajmniej rodakowi. Jako cudzoziemiec musi się liczyć z intrygami walczących o wpływy w nowo powstałym państwie Brytyjczyków i Burów. Musi to być dla niego pilna sprawa, bo przysłał od razu dwa podpisane przez wspólników egzemplarze kontraktu. Wystarczy tylko wpisać imię i nazwisko zainteresowanego. Zastana- 8 wiałem się, kogo mógłbym wujowi polecić, ale prócz ciebie nikog^ innego nie widzę. Werner słuchał w napięciu. — Prócz mnie? Sądzisz, że dałbym sobie radę? — Najzupełniej, Wernerze, i to wbrew staraniom Schrotta podda- nia w wątpliwość twoich kwalifikacji. Szkopuł w tym, że wuj prosi o kandydata stanu wolnego, bo dla kobiety życie w warunkach obozowych byłoby bardzo trudne, chociaż zastrzega od razu, że nie sprzeciwi się kandydatowi żonatemu. Ja jednak nie zamierzam cię namawiać, chociażby przez wzgląd na twoją żonę i córeczkę. Werner patrzył na przyjaciela z poważną miną. Oczy błyszczały mu z zachwytu. — Mój Boże, Heinz, przecież ty kusisz mnie wizją ziemi obiecanej! Ależ wyzwanie, a przy tym uwolnienie się od kłopotów finansowych, z którymi borykam się od lat. Co zrobić z Reginą? Urszulką? Jaki tam jest klimat, Heinz? — Znośny, zwłaszcza że będziesz przeważnie wysoko w górach. Pod tym względem nie ma żadnych obaw, Wernerze, ale nie wyobrażam sobie kobiety i dziecka w prymitywnym obozowisku drogowców. Kronegg kiwał głową, jakby sam siebie próbował przekonać. — No nie, masz absolutną rację. — Chociaż mógłbyś ulokować^ twoje damy w miasteczku naj- bliższym miejsca budowy. W końcu Transwal nie jest już dziką, bezludną krainą, ale nie mówię tego, żeby cię namawiać, broń Boże, chociaż wiem, że nikogo lepszego na to stanowisko nie znajdę. Z drugiej strony dla ciebie byłoby to idealne rozwiązanie: przez dziesięć lat miałbyś pewną pracę, ciekawą i dobrze płatną. Mógłbyś sporo zaoszczę- dzić i po powrocie do Niemiec nie martwić się już, czy Schrott pozwoli ci spokojnie pracować. Przemyśl to sobie, stary. Przyniosę ci jutro ten kontrakt, abyś sam mógł przeczytać i zastanowić się, czy go podpisać, czy nie. Poczekam na twoją decyzję tydzień, dobra? Werner zaciskał nerwowo pięści. — Przynieś go, Heinz. Być może pokażę go Schrottowi na dowód, że są ludzie, którzy doceniają moją pracę. — Dobry pomysł, chociaż wątpię, czy w ten sposób coś u niego wskórasz. Na twoim miejscu nie pozwoliłbym mu tak sobą pomiatać. 10 Pokaż mu wreszcie zęby, Werner. Jeżeli nie reagujesz na jego szykany, to tylko go rozzuchwalasz. Idź do niego już teraz i spytaj wprost, dlaczego wybrał projekt Schlutera, dlaczego ty, najzdolniejszy w całej firmie, musisz ustępować młodszym pracownikom, którzy nie przepracowali nawet połowy tych lat co ty. — Ależ by się Schrott zdziwił! Dziękuję ci, Heinz, za pomysł, bo rzeczywiście sprawa Schlutera była tą przysłowiową ostatnią kroplą, która przelała puchar. Niech przynajmniej się zająknie, gdy będzie się tłumaczył, że mnie szykanuje i przedkłada prace Schlutera nad moje. Porozmawiali jeszcze przez chwilę, a potem Kronegg zdjął fartuch i poszedł do biura, gdzie znajdował się gabinet dyrektora. Schrott, gdy sekretarka zapowiedziała wizytę doktora Kronegga, stał przy oknie. Uśmiechnął się złośliwie, a jego' ostre rysy nabrały okrutnego wyrazu. Wyglądał przy tym jak zgorzkniały starzec, chociaż był tylko o pięć lat starszy od Wernera, który skończył niedawno czterdzieści lat. Po chwili wahania kazał wpuścić Kronegga. ' Stanęli naprzeciwko siebie i w milczeniu patrzyli sobie w oczy. Pierwszy odezwał się Schrott wyjątkowo cierpkim tonem: ' — Czego pan sobie życzy, doktorze Kronegg? Proszę mówić zwięźle, bo nie mam czasu. Werner podszedł bliżej, nie spuszczając wzroku z twarzy swojego prześladowcy. — Pozwolę sobie na jedno pytanie, panie dyrektorze: czy to prawda, że mój projekt nowego mostu przez Wąwóz Bzów został odrzucony, a przyjęto projekt doktora Schlutera, którego mianował pan głównym inżynierem? Schrott obrzucił Wernera pogardliwym spojrzeniem, nie kryjąc przy t>m radości z udanej zemsty. — Nie wiem, dlaczego przychodzi pan z tym pytaniem do mnie Projekt wyłoniono drogą konkursu, a wynik nie został jeszcze oficjalnie ogłoszony. Ja jednak w drodze wyjątku zdradzę go panu: pański projekt nie znalazł uznania w oczach komisji. Wybrano Schlutera. a ponieważ dobrze pracuje, powierzyłem mu stanowisko głównego inżyniera. — Mimo że mój projekt jest bez wątpienia znacznie lepszy, a ja w ciągu dziesięciu lat pracy w firmie projektowałem już rzeczy bardziej 11 skomplikowane, wymagające doświadczenia i odpowiedzialności? — spytał Werner nieco drżącym głosem. Schrott skinął głową ze złośliwym uśmiechem. — Owszem, mimo tego. I co z tego, że pan projektował, skoro żaden z tych genialnych pomysłów nie mógł być zrealizowany, bo kosztowałby firmę bajońskie sumy? Projekt Schliitera da się wykonać za połowę tego, co zaproponował nam pan. Werner cofnął się, a zobaczywszy w oczach Schrotta błysk nienawi- ści, poczuł, jak wzbiera w nim wściekłość. — To pańskie odosobnione stanowisko zdołał pan wmówić wszyst- kim członkom komisji, choć dobrze pan wie, że z prawdą nie ma nic wspólnego. Udowodnię, że mój projekt będzie kosztował tyle samo co Schliitera, a może nawet mniej. — Firma nie ma pieniędzy na pańskie eksperymenty, panie Kro- negg, i nie będzie ryzykować niepotrzebnych strat. Krew uderzyła Wernerowi do głowy i potrzebował dłuższej chwili, zanim zdołał wykrztusić z siebie słowo. — Pan wie równie dobrze jak ja, że projekt jest pewny i nie wiąże się z nim żadne ryzyko. Obaj wiemy również, dlaczego robi pan wszystko, żeby mnie zniechęcić i poniżyć, a Bóg mi świadkiem, że nie chciałbym być na pana miejscu i rozkoszować się swoją przewagą nad podwładnym. Przez lata cierpliwie znosiłem pańskie zaczepki, robiłem, co do mnie należało, ale teraz wiem, że choćbym nawet zaprojektował arcydzieło, pan nie dopuści do jego realizacji. Nigdy nie przyzna pan przed członkami zarządu, że jestem dobrym inżynierem i zasługuję na awans, zawsze znajdzie pan za to okazję, żeby mnie pognębić i upokorzyć, choć dobrze pan wie, że jestem w firmie przydatny. Panu chodzi tylko o zemstę, i to bez względu na okoliczności, za wszelką cenę. W oczach Schjotta pojawił się błysk triumfu. Miał wielką ochotę krzyknąć Wernerowi prosto w twarz, że oczywiście ma rację, ale opamiętał się szybko; nie chciał zaryzykować opinii, że wykorzystuje stanowisko w firmie do osobistych celów, a na dodatek prześladuje zdolnego inżyniera, narażając przy tym firmę na straty. Nie wyrzuci go przecież; woli mieć go pod ręką. by dalej mu dokuczać i szykanować go. Cóż, urażona męska duma zaślepiła tego człowieka i nie pozwalała 12 zapomnieć, że Kronegg odebrał mu kobietę, którą kiedyś uwielbiał, ba, którą adoruje do dziś. Przymrużył oczy i z lubością postanowił pokazać swoją przewagę i pognębić rywala do reszty. Był pewien, że najbardziej dokuczy mu atakując jego żonę. Zaczął niezwykle ostrym tonem: — Delikatnie mówiąc, jest pan arogancki, doktorze Kronegg. — Źle mnie pan zrozumiał. Chciałem tylko powiedzieć, że wiem, na co mnie stać. — Cóż — uśmiechnął się Schrott zjadliwie — problem w tym, że o swojej wartości musi pan przekonać także mnie. — Doprawdy, sam nie wiem, co musiałbym jeszcze zrobić, żeby pana przekonać. Schrott zrobił dziwną minę. — Panu osobiście to chyba nigdy się nie uda, ale ma pan przecież piękną żonę, o tak! Ona wciąż jest niezwykle urocza. Niech ją pan przyśle kiedyś do mnie do domu. Kto wie, czy nie przekona mnie ona do pańskich umiejętności, o ile, oczywiście, będzie dla mnie bardzo miła. Pięknym kobietom niczego się nie odmawia, nieprawdaż? W tym momencie Werner już nie wytrzymał. Nie słuchał nawet słów Schrotta, ale czuł, że są obraźliwe dla jego żony. Cała złość nagromadzo- na w ciągu dziesięciu lat nagle w nim wezbrała i uświadomiła mu, że Schrott posunął się za daleko i w swojej nienawiści zaczyna obrażać Reginę. Skoczył na niego jednym susem, oburącz chwycił za gardło i potrząsnął kilka razy w przód i w tył, trzymając go jak worek sieczki. — Ty bezwstydny draniu! Śmierdzący tchórzu! Myślisz, że ujdzie ci to płazem jak wszystko inne? Twierdzisz, że kochałeś tę kobietę, a teraz pozwalasz sobie na sprośne aluzje pod jej adresem? O, nie! Powinienem rozwalić ci łeb, ale nie daruję ci zniewagi, choćbym miał stracić posadę. Puścił go jedną ręką i bez chwili wahania spoliczkował raz z prawej, raz z lewej strony, a potem jeszcze raz w odwrotnej kolejności. Schrott zsiniał, ledwo łapiąc oddech. Patrzył szeroko otwartymi oczyma w kamienną twarz zdenerwowanego Kronegga i—jak wszyscy podli ludzie — bał się wykonać najmniejszy ruch. Zresztą z mocnego uścisku Wernera i tak by się nie uwolnił. Ostatni siarczysty policzek zwalił Schrotta na fotel. Werner ode- tchnął z ulgą i otrzepał ręce, jakby dotykał czegoś nieczystego. 13 — Załatwione! Przynajmniej mi ulżyło. Jeszcze jedno słowo pod adresem mojej żony, a pozbierają pana do worka i najlepszy chirurg nie doliczy się wszystkich kości, ty nędzna kreaturo! Schrott zdążył zaczerpnąć powietrza. Zerwał się nagle i podbiegł do telefonu -chcąc najwyraźniej wezwać pomoc. Ciężka ręka Wernera chwyciła słuchawkę ułamek sekundy wcześniej. — Nie radzę, panie Schrott. Musiałbym powiedzieć prawdę o panu, a przy okazji padłoby imię mojej żony. Chcę zaoszczędzić jej rozgłosu i łączenia jej osoby z takim łajdakiem jak pan. Ode mnie dostał już pan, co się należało i uważam, że jesteśmy kwita. Schrott odchrząknął odzyskawszy momentalnie głos. — Ale ja nie uważam! Jest pan zwolniony, panie Kronegg, i to dyscyplinarnie, za pobicie przełożonego. Postaram się również, żeby nieprędko znalazł pan pracę w innej firmie — warknął wściekle. Nie miał jednak dość odwagi, żeby podnieść rękę na Wernera, czy choćby sięgnąć po telefon. Werner wyprostował się i roześmiał na cały głos. — Czym chciał mnie pan zaskoczyć, panie Schrott? Kreatury takie jak pan, gdy już taplają się w błocie, to od razu po szyję. Panu i tego mało, że od dziesięciu lat prześladuje mnie pan na każdym kroku tylko dlatego, że uczciwa i porządna kobieta przejrzała pana na wylot i nie zgodziła się poślubić. Prawdę mówiąc, dla mnie to wielka ulga uwolnić się od takiego łajdaka i nie być jego podwładnym. Kara i tak pana nie minie, a gdy to nastąpi, proszę przypomnieć sobie o mnie. Rzucił na Schrotta pełne pogardy spojrzenie i wyszedł z jego' gabinetu. Tamten patrzył za nim- przez chwilę, a potem szybko, przez bezpośredni telefon zawołał do siebie swojego zastępcę. W potarganym przez Wernera ubraniu, z naderwanym kołnierzy- kiem i rozplatanym krawatem czekał, aż dyrektor Wend wejdzie. — Mój Boże, co się panu stało? — przeraził się tamten na jego widok. Schrott wzruszył ramionami. — Jak pan widzi, dyrektorze, znalazłem się w opałach. ' .— To widzę, ale jak do tego doszło? Widziałem, jak przed kwadransem wchodził do pańskiego gabinetu doktor Kronegg. 14 __ I to on tak mnie urządził. Wpadł w furię, że przyjęliśmy projekt Schlutera i ma do mnie pretensje, że nie mianowałem go głównym inżynierem. Z wielkim trudem udało mi się wyrzucić go za drzwi. _ Niesłychane! Aż nie mogę uwierzyć, do czego to ludzie są zdolni. Co tego człowieka napadło? _ Jest nieodpowiedzialny i niezdyscyplinowany. Pan co prawda zawsze stawał po jego stronie, ale teraz ma pan dowód, że nie zasługuje on na szacunek i miejsce w naszej firmie. Czynna napaść na przełożo- nego to już przesada, nie uważa pan? Akurat dobry przykład dla szeregowych pracowników, którzy już zaciskają pięści, gdy się im coś nie podoba. — Doprawdy nie wiem, co powiedzieć. Nigdy bym nie podejrzewał doktora Kronegga o podobny wybryk. To taki spokojny i sumienny człowiek. Co prawda zajmuję się tylko sprawami handlowymi, ale wszyscy koledzy technicy zawsze chwalili wysoki poziom i fachowość jego projektów. To chyba prawda, ale nie możemy tolerować w firmie ludzi uciekających się do argumentu pięści. Złoży pan oczywiście skargę, panie dyrektorze? Schrott machnął ręką poprawiając nieco ubranie. — Nie, nie! Nie chciałbym nadawać sprawie rozgłosu. Wyrzuciłem go i nie mam zamiaru widzieć się z tym człowiekiem jeszcze raz. Zapowiedziałem mu, że zwolnię go w trybie natychmiastowym. Jutro kończy się miesiąc, Kronegg dostanie swoją pensję i ani feniga więcej. — Naprawdę, zasłużył sobie na to swoim wybrykiem. Może mówić o szczęściu, bo gdyby złożył pan skargę, trafiłby za kratki. — Tego akurat mu nie zrobię; ma przecież żonę i dziecko. — Jest pan niezwykle wyrozumiały, dyrektorze. Ponadto ma pan rację, by nie nadawać sprawie rozgłosu, gdyż ludzie z pewnością stanęliby po jego stronie. O dziwo, potrafi on rozmawiać z pracowni- kami, a prawie wszyscy traktują go jak nieformalnego' przełożonego i darzą wielkim szacunkiem. Szkoda, że lekkomyślnym wybrykiem zniszczył swoją pozycję w firmie. Myślę, że zwolnienie go w jakimś stopniu zrekompensuje panu wyrządzoną krzywdę. — Na razie tak. Niech pan załatwi formalności, dyrektorze Wend. Proszę wypłacić mu pensję i wręczyć wymówienie. Oczywiście opinia 15 musi być odpowiednia do okoliczności. Ja w każdym razie nie chcę mieć z tym człowiekiem nic do czynienia. Dyrektor Wend ukłonił się nisko. — Wezmę to na siebie, panie dyrektorze. — Dziękuję panu. Proszę również dopilnować, żeby sprawa nie wyszła poza grono zarządu firmy. — To oczywiste. Powiadomię tylko zainteresowanych członków kierownictwa. Obaj dyrektorzy rozmawiali jeszcze przez chwilę o różnych spra- wach zawodowych, po czym Wend wyszedł, a Schrott z zadowolenia zatarł ręce. Dorwałem cię, draniu — pomyślał o Kroneggu — teraz możesz z twoją piękną żoną iść żebrać pod kościołem, bo już ja się postaram, żebyś nigdzie nie dostał posady. Wreszcie śliczna Regina zrozumie, jak wielki błąd popełniła odrzucając moje oświadczyny, by związać się z tym chłystkiem bez grosza w kieszeni! , Cieszył się, ale w głębi duszy czuł niesmak i gorycz, że Kronegg spoliczkował go i poniżył, a on nie zdobył się chociażby na wzięcie go za klapy. Werner powolnym krokiem wracał do swojego biura, zamyślony, z kamienną, spiętą twarzą. Doskonale zdawał sobie sprawę, co dla niego i rodziny oznacza natychmiastowe zwolnienie z pracy. Przez dziesięć lat nie odłożył ani grosza na czarną godzinę, ba, ledwo wiązał koniec z końcem, a że nie brakowało im pieniędzy na najpotrzebniejs/; wydatki, to tylko dlatego, że Regina była bardzo oszczędna. Regina! Serce ścisnęło mu się na samo wspomnienie jej imienia Boże, jak ona dzielnie znosiła przez te lata wszelkie trudy i niedogod- ności! Nigdy nie poskarżyła się ani słowem, nawet gdy było już bardzo źle z pieniędzmi, wręcz przeciwnie — w tych trudnych chwilach potrafiła stworzyć w domu miłą, serdeczną atmosferę. Biedaczko, teraz dopiero nadejdzie prawdziwa bieda, i dla ciebie, i dla Urszulki! Schrott na pewno zrobi wszystko, żeby przynajmniej w Niem- czech nikt nie zatrudnił człowieka, który z pięściami rzucił się na 16 przełożonego. Wystarczy, że wpisze mu taką u^vagę do akt osobo- wych. Werner podszedł prosto do swojego biurka i zaczął zbierać przy- bory kreślarskie, przebrał się w strój wyjściowy, a ubranie, które nosił w pracy, spakował do teczki. W tym momencie podszedł do niego Heinz Brand. — Jak tam? Załatwiłeś coś ze starym? — Tak: natychmiastowe zwolnienie — odpowiedział z gorzkim uśmiechem i opowiedział szczegółowo o przebiegmi zajścia w gabinecie Schrotta. Heinz położył rękę na ramieniu przyjaciela — Dobrze zrobiłeś, Wernerze! Schrott to kawał drania i zasłużył sobie na więcej niż kilka policzków, ale co z tob^? Werner westchnął ciężko. — Chyba nie pozostało mi nic poza tym, że po proszę cię o wpisanie mojego nazwiska na kontrakcie, który otrzymałeś od wuja. Heinz złapał go za rękę. — Mam nadzieję, że powiedziałeś to poważnie! Naprawdę, nikogo lepszego na to stanowisko bym nie znalazł. — Mówisz tak, bo chcesz mnie pocieszyć. — Powiedziałem przecież przedtem dokładnie to samo. — Prawda. Jestem więcej niż pewien, że Scłirott wystawi mi złą opinię, a z wilczym biletem w Niemczech nigdzie pracy nie dostanę. Zanim jednak podejmę ostateczną decyzję, chciałbym porozmawiać z żoną i w ogóle zebrać trochę myśli, bo ten bezczelny łajdak zupełnie wytrącił mnie z równowagi. — Doskonale cię rozumiem. Przemyśl sobie moją propozycję w spokoju, przedstaw ją Reginie, a gdy wspólnie podejmiecie decyzję, daj mi znać. I jeszcze jedno: jeżeli wskutek dzisiejszego zajścia znalazłeś się w kłopotach finansowych, służę ci pomocą. Jesteśmy przyjaciółmi, a gdybym to ja znalazł się w podobnej sytuacji, na pewno bez chwili wahania poprosiłbym cię o wsparcie. Wiesz dobrze, że po rodzicach odziedziczyłem okrągłą sumkę i parę tysiączków pożyczki dla ciebie nie sprawi mi Pieniędz We ' łopotu. Obiecaj, że jeżeli bodziesz potrzebował tym do mnie. ocno dłoń. 17 — Dziękuję ci z góry, przyjacielu. Z bieżącymi wydatkami sobie poradzę, ale gdybyśmy zdecydowali się na ten wyjazd do Transwalu, zabraknie mi pieniędzy na podróż. — O to się nie martw. Wystarczy, że wyślę depeszę do wuja, a on przyśle ci telegraficznie odpowiednią kwotę, z której kupisz bilety na statek w kabinie pierwszej klasy oraz pokryjesz inne wydatki zwią- zane z przeprowadzką. Możesz też zażądać zaliczki w dowolnej wysokości. Rozmawiali już tylko o Transwalu, a Heinz starał się przeka- zać Wernerowi wszystko, co wiedział o tej dalekiej krainie. Na koniec dodał: — Mówiłem ci już, że w razie potrzeby możesz zostawić Reginę z Urszulką w Pretorii albo innym mieście bliżej budowy, gdzie mógłbyś je odwiedzać co tydzień, w sobotę i niedzielę, ale o tym musisz zdecydować dopiero tam, na miejscu. Tak czy inaczej byłoby to lepsze rozwiązanie niż pozostawienie ich w Niemczech. Być może w obozowis- ku, w którym będziesz mieszkał; warunki nie będą aż tak złe i Regina zdecyduje się zostać z tobą, ale o tym teraz nie możemy rozstrzygać, tym bardziej że obozy często zmieniają miejsce i raz jest lepiej, a raz gorzej. Musisz o tym pamiętać, a ja nie zamierzam cię przekonywać, że czeka was tam lekkie życie i raj na ziemi, ale jedno jest pewne — lepszej pracy w Niemczech i tak nie znajdziesz, a przynajmniej raz na zawsze uwolnisz się od kłopotów finansowych. Kontrakt podpisujesz na dziesięć lat, więc masz pewne dochody, na dodatek ciągle wzrastające, a ponadto będziesz zupełnie samodzielnie podejmować decyzje i wreszcie poka- żesz, na co cię stać w swoim zawodzie. Gdybym się nie zaręczył, bez chwili zastanowienia przyjąłbym tę posadę u wuja, chociażby dla samej satysfakcji, bo przecież nie ze względu na pieniądze. Moja narzeczona też nie należy do biednych, więc po co mamy tułać się po świecie? Chętnie odstąpię fi to moje miejsce, zwłaszcza że znalazłeś się w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Będziesz wreszcie głównym inżynierem i jes- tem pewien, że szybko będziesz piął się dalej w górę. Żal mi trochę, że nie będziemy razem pracować, ale cieszę się, że pomogę ci wyjść z kłopotów. Wiem, że dasz sobie tam radę. Potrafisz dogadywać się z ludźmi, a to jest! najważniejsze. Cóż, wszystko byłoby jasne, gdybyś nie był obarczony rodziną, ale porozmawiaj z Reginą. Nie chcę cię namawiać do wyjazdu ni też odradzać ci go, po prostu głośno myślę i rozważam wszystkie za przeciw. Decyzja należy do ciebie. Jeżeli jednak przyjmiesz posadę, natychmiast do mnie zadzwoń, bo muszę napisać wujowi całą prawdę o tobie i twoich dokonaniach w( ciągu dziesięciu lat, odkąd cię znam. Nie wykluczam, że Schrott, gdy dowie się, że wyjeżdżasz, będzie próbował rzucić ci kłody pod nogi, i dlatego muszę uprzedzić wuja, żeby nie słuchał plotek i nie czytał czyichś kłamliwych donosów na ciebie. A więc, zastanów się i dzwoń do mnie. Pamiętaj też, że mogę ci pożyczyć pieniądze, ile tylko będziesz potrzebować. Tyle na teraz. Idziemy na obiad, życzę ci smacznego i do zobaczenia! Uścisnęli sobie ręce, a gdy Werner został sam zbierając swoje rzeczy z biurka, posłaniec przyniósł mu zalakowaną kopertę od dyrektora Wenda. Wewnątrz znajdowała się wypłata za miniony miesiąc i pisemne zawiadomienie o natychmiastowym zwolnieniu z pracy ze względu na znieważenie i napaść na przełożonego. Na dołączonym świadectwie pracy nie było żadnej opinii, a jedynie data przyjęcia i zwolnienia. Wynikało z niego co prawda, że Werner ma dziesięcioletni staż pracy, ale również to, że nie zrobił w tym czasie niczego znaczącego, co ?asługiwałoby na odnotowanie. Werner zacisnął zęby i schował dokumenty do portfela. Zabrał teczkę z osobistymi rzeczami i opuścił swoje dotychczasowe miejsce pracy, tym razem na zawsze. 18 II Pani Regina krzątała się po swoim ciasnym, przytulnym i lśniącym czystością mieszkaniu. Nie zatrudniała żadnej służby, bo przy skrom- nych dochodach męża nie stać by jej było nawet na dochodzącą pomoc. Zdarzało się, że do najcięższych prac wynajmowała kobietę, ale tylko na dwie godziny. Resztę robiła sama, a ponadto znajdowała zawsze czas dla Urszulki, na uszycie dla niej i dla siebie sukienki czy bluzki, a ponieważ bardzo lubiła haftować i robić na drutach, zawsze coś rozpoczętego leżało pod ręką. Na co dzień nosiła prostą, ale bardzo twarzową suknię z niebieskiego lnu, na którą zakładała fartuch. Zrzucała go szybko, gdy wracał mąż albo ktoś niespodziewanie przyszedł z wizytą. Nie zawsze zdążyła odwinąć rękawy, które podwijała do łokci, kiedy pracowała w kuchni lub zajmowała się gospodarstwem. Kto by jej nie znał, pomyślałby, że jakaś księżniczka dla rozrywki przebrała się za gosposię i zabawia się wykonując przeróżne prace domowe. Jej szczupła, ,zgrabna postać poruszała się z wdziękiem wśród sprzętów, piękna twarz, otoczona puklami blond włosów, uśmiechnięta, ale jakby pełna dostojeństwa, pochylała się to tu, to tam. Śliczne szare oczy błyszczały radośnie, przymrużone z zadowolenia pod gęstymi, ciemnymi brwiami, kontrastującymi z jasnymi włosami o złocistym odcieniu. Gdyby ktoś znienacka spojrzał teraz w te oczy, musiałby zaniemówić z wrażenia: tak intensywnie błyszczały! 20 Patrząc na drobne, smukłe dłonie Reginy, zwinnie manipulujące óżnymi sprzętami, nikt też nie uwierzyłby, że potrafią one dzień w dzień yykonywać tysiące różnych czynności, a śladu tej ciężkiej pracy wcale po nich nie było widać. Z niecierpliwością Regina zerkała na zegar, a gdy wreszcie rozległ się dźwięk dzwonka u drzwi, od razu rzuciła się do klamki. U progu stała siedmioletnia dziewczynka z ogromnym tornistrem na plecach. To właśnie była Urszulka, jedyne dziecko Kroneggów. Rzuciła się matce na szyję i zawołała: — Dzień dobry mamusiu! Jest tatuś w domu? — Nie, kochanie, jeszcze nie przyszedł. — Och, a ja tak się spieszyłam! Bawiłam się po lekcjach z koleżan- kami i myślałam, że zrobiło się późno. Mogłam jeszcze zostać, ale jak już przyszłam, pomogę ci nakryć do stołu. — Dziękuję ci bardzo, kochanie. Regina pomogła małej zdjąć płaszcz i czapkę. Wzięła grzebień i szczotkę i rozczesała długie włosy córki, o jeden tylko ton jaśniejsze od koloru włosów matki. W tym czasie Urszulka opowiadała o tym, co zdarzyło się w szkole. Nagle dziewczynka obróciła się i objęła Reginę w pasie patrząc do góry, prosto w jej oczy. — Jestem taka głodna, mamusiu! Regina uśmiechnęła się i ze współczuciem patrzyła w drobną twarzyczkę, bardzo podobną do swojej, na której wyróżniały się wiel- kie szare oczy otoczone ciemnymi brwiami i niemal czarnymi rzę- sami. — Musisz wytrzymać jeszcze kwadrans, drogie dziecko. Biegnij szybko umyć ręce, potem pomożesz mi nakryć do stołu, a gdy skończymy, tatuś powinien już być w domu i razem siądziemy do obiadu. — A co dzisiaj będzie? — zainteresowała się Urszulka z trudem panując nad wilczym apetytem, właściwym dla dzieci w jej wieku. — Krupnik, kotlety z brukselką i budyń z herbatnikami dla takich 'akomczuchów jak ty. — Ale pycha! Czy aby smaczny ten budyń? — To się okaże. — Już lecę do kuchni! 21 — Hola, hola! Najpierw do łazienki umyć ręce. I nie zapomnij o paznokciach! Urszula wciąż trzymała matkę w objęciach. — Mamusiu, ja naprawdę szoruję szczotką te palce, ale plamy od atramentu nie dają się zmyć. Dziś mam tylko malutką plamkę na paluszku, którym pokazuję. Zerwała się i pobiegła do łazienki, a Regina weszła do kuchni sprawdzić, czy wszystko przygotowała jak należy. Lubiła gotować i robiła to z wielką przyjemnością. Wcześniej niż się spodziewała, Werner zadzwonił do drzwi. — O, to ty? Czyżbym spóźniła się z obiadem, a może to ty przyszedłeś wcześniej niż zwykle? Objął żonę i pocałował jak zwykle. — Jakiś kwadrans wcześniej dziś wyszedłem, Regi. — Zaraz nakryję, żebyś nie musiał czekać o głodzie. Urszulka zresztą też mnie popędza, gdyż wróciła ze szkoły głodna jak wilk. Mimochodem zerknęła na twarz Wernera i zauważyła, że był niezwykle blady, a jego oczy dziwnie jakoś błyszczały. — Wernerze — zawołała zaniepokojona — wyglądasz, jakbyś rie czuł się najlepiej! Spojrzał na żonę ze zbolałą miną, przypomniawszy sobie, jakie czekają ją kłopoty i trudne decyzje. — Mam zmartwienie, Regi, ale porozmawiamy o tym później. Wzięła jego rękę i przytuliła do swojego policzka. — Powiedz mi tylko, czy został przyjęty projekt twojego mostu njd Wąwozem Bzów? — Nie, Regi. Wybrano projekt Schliitera i on będzie kiero\\a! budową jako główny inżynier. Zbladła. — Teraz rozumiem, dlaczego jesteś załamany. Jestem pewna, że Schrott maczał w tym palce. Ten człowiek przynosi nam same nieszczęś- cia; czy on nigdy nie doceni twoich osiągnięć? Mówiła drżącym ze zdenerwowania głosem, głaszcząc Wernera p< dłoni. Próbował zachować spokojny wyraz twarzy. Na poważni rozmowę z żoną potrzebował więcej czasu, a ponadto Urszula wybiegł, z łazienki i rzuciła się ojcu w ramiona. _ Tatuś kochany wrócił! Podniósł ją wysoko i wycałował w oba policzki. _ Moja ty kruszyno! — powtarzał zdławionym nieco głosem, ale mała wybuchała spontanicznymi salwami śmiechu, nie zauważywszy nawet, że rodzice mają nieco zatroskane twarze. _ Tatusiu, będą kotlety z brukselką i dla grzecznych dzieci budyń! Jesteś bardzo głodny? _ Och, jak stary wilk — próbował żartować. s Regina, odprowadzana smutnym spojrzeniem Wernera, zniknęła w kuchni, a Urszula wzięła ojca za rękę, poprowadziła go do jadalni i szybko, zręcznie ustawiła naczynia na stole. — Patrz, tatusiu, jak szybko się uwinęłam. Sprawdź, czy czegoś nie zapomniałam. Werner prawie nie patrząc na stół, zamyślony, rzekł tylko: — Doskonale, skarbie. Wszystko jest na miejscu. Będziesz kiedyś dobrą żoną i mamusią. — Zobaczę, czy nie trzeba pomóc mamie w kuchni. Może do- staniemy obiad nieco wcześniej. Pocałowała w biegu ojca, nie trafiając w usta, ale w sam czubek nosa. Werner rozejrzał się po skromnie urządzonym pokoju. Jak długo jeszcze uda mu się zapewnić spokój żonie i córeczce pod tym dachem? Westchnął głęboko, podparł ręką głowę i patrzył zamyślony przed siebie, nie zauważywszy, kiedy Regina wniosła wazę z zupą, a Urszula przyniosła wielką chochlę. Uśmiechnięta od ucha do ucha wykonała przed ojcem iście królewski pokłon i wskazując ręką na stół, wyrecyto- wała: — Panie inżynierze, podano zupę. Prosimy do stołu. Zmieszany nieco wstał i pozwolił się córce zaprowadzić na wskazane Przez nią miejsce. Ze względu na małą oboje starali się prowadzić wesołą rozmowę, ale tak naprawdę, to z atmosfery była zadowolona tylko Urszula. Regina z narastającym niepokojem zerkała na głęboko zatroskaną twarz męża. Znała go przecież bardzo dobrze i wiedziała, że tylko dzięki ogromnemu wysiłkowi udaje mu się jakoś panować nad sobą. Nie odezwała się jednak na ten temat ani słowem. Przy dziecku nigdy nie rozmawiali o kłopotach. 22 23 Po obiedzie Regina wspomagana przez małą szybko sprzątnęła ze stołu i odprowadziła córkę do jej pokoju, by odrobiła lekcje. Gdy tylko Urszula zasiadła nad kajetami, Regina wróciła do salonu, gdzie Werner zdenerwowany czekał już, chodząc w kółko bez celu. Podeszła do niego i objęła za szyje. , — Teraz powiedz mi, najdroższy, co naprawdę cię dręczy. Czuję, że musi to być coś poważnego. i Przytulił ją i spojrzawszy prosto w oczy, rzekł: — Przed tobą i tak niczego nie potrafiłbym ukryć, choćbym nawet chciał, Regi. Usiądźmy lepiej, bo mam ci dzisiaj dużo do powiedzenia, tylko że niestety, raczej niemiłych rzeczy. Usiedli obok siebie na kanapie. Regina pogłaskała czule męża po włosach. — Mnie już nic nie zaskoczy, Wernerze. Jeżeli masz kłopoty, to na pewno będzie ci lżej znosić je ze mną. We dwoje zawsze lżej, nieprawda? Pocałował ją w policzek. — Wolałbym dzielić się z tobą radosnymi wiadomościami, a tym- czasem muszę cię zmartwić, ale dzisiejsza nowina jest najgorsza, jaką mogłem ci przynieść i będziesz potrzebowała całej twojej odwagi, by przyjąć ją ze spokojem. Zacznę od najgorszego: zostałem zwolniony dyscyplinarnie. Regina zbladła, ale nie wpadła w panikę. — Jak to się stało, Wernerze? — spytała po cichu. Pogłaskał ją po ręku. — Dziękuję ci, kochanie, że nie wybuchnęłaś płaczem i nie zasypałaś mnie wymówkami, jak zrobiłaby to każda inna kobieta na twoim miejscu. Jesteś naprawdę niezwykle dzielna, mój skarbie. Westchnęła próbując się uśmiechnąć. — Chyba w to nie wątpiłeś po tylu latach wspólnego życia. Jeżeli spada na nas nieszczęście, to na oboje, więc jest jakaś pociecha. Powiedz mi dokładnie wszystko, co się stało, bo widzę, że szukasz słów, by zaoszczędzić mi szoku. Ukrył twarz w dłoniach, ale otrząsnął się i jak mógł najkrócej opowiedział o tym, co mówił mu Brand o decyzji komisji i o przebiegu rozmowy ze Schrottem. Przemilczał jednak bezczelną propozycję tam- tego dotyczącą spotkania z Reginą w jego mieszkaniu. 24 __I Od słowa do słowa doszło do tego, że wygarnąłem mu prosto twarz, musiałem mu wygarnąć, że znam przyczynę, dla której kwestionuje moje osiągnięcia. Wiem, że kieruje się prymitywną chęcią fflsty, a on nawet nie próbował zaprzeczać. Wyraźnie drwił sobie ze ie \yprost pociemniało mi przed oczyma. Powinienem był się opanować, choćby ze względu na ciebie i Urszulę, ale ja już o niczym innym nie potrafiłem myśleć jak tylko o tym, że nie mogę mu tego puścić płazem. Chwyciłem drania za kark jak parszywego psa, potrząsnąłem ! kilka razy trzepnąłem na odlew w twarz. Nie uwierzysz, Regi, ale sprawiło mi to prawdziwą przyjemność i radość, jakiej nie przeżywałem nigdy w życiu. Popchnąłem łobuza na fotel i otrzepałem ręce, jakbym puścił obrzydłego gada. Wciągnął głęboko powietrze i ciągnął dalej z błyskiem w oczach: — Wyobrażasz sobie, Regi, jak mi ulżyło? Potrafisz zrozumieć, że wreszcie musiałem odpłacić mu za prześladowanie mnie przez tyle lat? Przełykałem dotychczas każdą niegodziwość ze względu na ciebie i Urszulkę, nieraz dosłownie dławiąc się. Zaciskałem zęby i cierpiałem, gdy Schrott wszelkimi sposobami zamykał mi usta i krępował ruchy, odbierając mi chęć do pracy i radość z jej rezultatów. Miarka się jednak przebrała. Patrząc na jego bezczelny uśmiech, poczułem nagle w gardle całą złość nagromadzoną przez lata i nie mogłem się opanować. Gdybym w pewnym momencie nie przypomniał sobie o tobie i córeczce, chyba bym drania udusił, a on, tchórzliwy kundel, wywalił tylko oczy i nawet nie próbował się bronić. Dopiero gdy stałem już u drzwi, zaskrzeczał jak zgrzybiała starucha, że zwalnia mnie dyscyplinarnie i zrobi wszystko, bym nigdzie nie dostał pracy. Nie słuchałem go nawet, zadowolony, że dostał ode mnie to, na co sobie zasłużył, choć teraz żałuję, bo mogłem mu jeszcze dołożyć. Z drugiej strony, dla niego największą karą było pewnie to, że pokazał przede mną, jakim jest tchórzem i pozwolił się bezkarnie spoliczkować jak smarkacz. Dopiero PO wyjściu z jego gabinetu uświadomiłem sobie, że szukając satysfakcji dla siebie, właściwie skrzywdziłem ciebie. Trzymała go za obie ręce. Teraz uśmiechnęła się. — Jakie to ma znaczenie, Wernerze? Najważniejsze, że wyrównałeś swoje rachunki, a ja? Potrafię wczuć się w twoją sytuację i wyobrażam s°bie, co się w tobie działo. Cierpiałam na równi z tobą, gdy raz po razie 25 z winy Schrotta spotykały cię niepowodzenia i często miałam już na końcu języka: “Rzuć wreszcie tę pracę i poszukaj innej", ale wiem przecież doskonale, że w twojej specjalności nie byłoby o nią łatwo, a zaczynać od nowa? Nie wahałabym się ci tego powiedzieć, gdybyśmy byli sami, ale jest Urszulka. Skoro jednak masz to za sobą, to zupełnie szczerze powiem ci, że się cieszę. Wreszcie uwolnisz się od tego niegodziwca. Pocałował ją w rękę. — Nawet nie wiesz, Regi, jak bardzo jestem ci wdzięczny za te słowa, ale czy zdajesz sobie sprawę, że po tym incydencie Schrott postara się o to, żebym nigdzie w Niemczech nie dostał pracy? — Wiem, że go na to stać, Wernerze. Cokolwiek jednak się zdar/y, nie rób sobie z tego powodu żadnych wyrzutów. Wytrzymałeś tyle, ile mogłeś, a gdybyś męczył się dalej, musiałbyś stracić szacunek dla samego siebie. Werner wspomniał też o tym, że dyrektor Wend, który zawsze sta\v ał w jego obronie, teraz bez wahania przysłał mu kopertę z należną wypłd l ą oraz zupełnie bezwartościowe świadectwo pracy. — Pokazując je gdziekolwiek, będę musiał wyjaśniać ewentual- nemu pracodawcy, dlaczego zostałem zwolniony. Każdy z reguły zasięga opinii w poprzednim miejscu pracy i nie mam wątpliwości, że Schrott natychmiast powie, że pobiłem dyrektora. Nikt w Niemczech nie zatrudni inżyniera uciekającego się przy byle sprzeczce do ręko- czynów i dlatego, Regi, zdecydowałem się powiedzieć ci o propozycji, którą złożył mi dzisiaj po awanturze ze Schrottem Heinz Brard. Mógłbym dostać pracę u jego wuja w Transwalu. Regina zbladła i skuliła się. — W Transwalu? Aż tak daleko? Objął ją i przytulił, gdy próbowała się uspokoić. — Widzę, że propozycja przeraziła nawet tak odważną kobietę j d k moja żona. Sarn, też mam pewne obawy i dlatego nie dałem Heinzcm i wiążącej odpowiedzi, zanim nie porozmawiam z tobą — rzekł i opow ie- dział o szczegółach kontraktu, o których mówił mu Brand. — Co robić, Regi? Wyjeżdżać, czy zostać? Ty zdecyduj. Patrzyli sobie prosto w oczy. — Wernerze, czyja wiem? To oznacza, że musiałabym zostać sam ,' — dodała gorączkowo. 26 Dotknął jej zimnych rąk. _ To również zależy od ciebie, Regi. Nawet nie dopuszczam myśli, •Q moglibyśmy żyć z dala od siebie, ale też nie śmiem namawiać cię, byś towarzyszyła mi wraz z Urszulą w wyjeździe na antypody. Pracować 'ednak gdzieś muszę, bo przecież nie pozwolę wam umrzeć z głodu __ dodał wyraźnie przygnębiony. _ Mówisz, że decyzja należy do mnie? — spytała, jakby nie dowierzając. — Chciałbyś zabrać nas z sobą? Wolno ci? Pogłaskał ją po twarzy. Dotknął rozbieganych oczu. _ Czy chcę was zabrać? Mój ty Boże, co za pytanie? A czy mogę? Oczywiście, problem tylko w tym, czy zechcesz żyć w dość prymityw- nych warunkach. Zarumieniła się, a jej oczy znów odzyskały blask. Rzuciła mu się w ramiona. — No, nareszcie wszystko się wyjaśniło i mogę powiedzieć: po stokroć tak! Zgódź się i przyjmij posadę, z której będziesz zadowolony, która wreszcie da ci pełną satysfakcję zawodową, ale zabierz nas z sobą i nie zostawiaj tutaj samych. Odetchnął wyraźnie odprężony. — Bałaś się tylko tego, że mogę was zostawić, Regi? — Tylko tego. Myślałam, że chcesz pojechać sam. — Przecież mnie znasz i wiesz, że bez ciebie i naszej małej szczebiotki nie ruszyłbym się na krok, ale nie chciałem cię zmuszać do wyjazdu. Nie będę cię też okłamywać, że czeka cię tam łatwe życie. Budowa autostrady posuwa się naprzód do Kraju Przylądkowego w stronę Afryki Wschodniej. Drogowcy mieszkają w obozowiskach pod namio- tami i co pewien czas przenoszą się dalej na północ. Robotnicy zajmują namioty wieloosobowe, inżynierowie przeważnie mieszkają po dwóch. Dla nas trojga przydzielono by pewnie oddzielny namiot, ale i tak nie wyobrażam sobie, jak czułabyś się w obozie wśród ludzi czasami Wulgarnych i nieokrzesanych, z dala od wszelkiej cywilizacji. —• Wernerze, tak czy inaczej będę miała do czynienia z ludźmi, a nie 1 krwiożerczymi bestiami. Będziemy jednak razem i wolę znosić naJgorsze trudy niż rozstać się z tobą. Czule odgarnął jej włosy z czoła. —- Heinz Brand bardzo przejął się naszymi kłopotami. Przekonując 27 mnie do wyjazdu wspomniał też, że mogłabyś z Urszulką mieszkać w mieście, z którego byłoby najbliżej do miejsca budowy i obozowiska Widywalibyśmy się tylko w soboty i niedziele, ale i tak byłoby to lepsze rozwiązanie, niż gdybyś musiała zostać w Niemczech. — O, nie! Będę tam, gdzie ty. Nie zostawię ciebie samego, nie zostanę też sama z Urszulą. — Zapominasz, że w obozowisku na pewno nie będzie szkoły. Uśmiechnęła się już zupełnie odprężona. — A ty zapominasz, że jeszcze przed naszym ślubem zdałam egzamin nauczycielski? Gdyby nie obowiązywał przymus posyłania dzieci do szkoły, najchętniej uczyłabym Urszulkę sama w domu. Zresztą od kilku lat uczę ją angielskiego i francuskiego i możesz sprawdzić, że radzi sobie z oboma językami prawie tak dobrze jak z niemieckim, O nauczanie Urszulki możesz być spokojny, a z prowadzeniem domu też sobie poradzę, nawet gdy będzie to tylko zwykły namiot. Pocałował ją kilka razy bardzo czule. — Naprawdę jesteś niezwykle odważna, Regi. Dałby Bóg, żebyśmi nigdy nie żałowali podjętej dziś decyzji, że wyjeżdżamy do Afryki razem] Zobaczymy na miejscu, czy zamieszkamy pod namiotem, czy też względów zdrowotnych ty z Urszulką będziecie musiały zostać w naH bliższym mieście. Jeżeli nie, tym lepiej. Co trzy lata przysługuje mi trzymiesięczny urlop, więc nie stracimy zupełnie kontaktu z cywilizowa-* nym światem, bo nie wiem, czy ci mówiłem, ale kontrakt musiałbym, podpisać od razu na dziesięć lat. To szmat czasu, Regi. Popatrzyła na męża nieco zdziwiona. — Wernerze, przecież będzie to dziesięć lat wolnych od wszelkich kłopotów finansowych! Urszulką skończy siedemnaście lat, gdy wróci- my do Niemiec i za zaoszczędzone pieniądze zapewnimy jej przyszłość na jakimś poziomie. — Aż dziw Jak ty z sytuacji bez wyjścia potrafisz wyciągnąć zawsze] optymistyczne wnioski. Uśmiechnęła się. — Mój optymizm prysłby natychmiast, gdybyś oświadczył, że zostawiasz mnie tutaj samą. Przy twoim boku potrafię patrzeć na śwuit przez różowe okulary, mój'drogi. — A co na to Urszula? 28 __- Ona? Powiedziałeś, że klimat tam jest łagodny, więc wszelkie • godności wynikać będą tylko z braku komfortu. Urszula jest H jeckiem i szybko przystosuje się do każdych warunków, a reszta to już ola boska. Gdyby się okazało, że warunki w obozie rzeczywiście będą hardzo trudne, to zamieszkamy w mieście, ale przypuszczam, że widzimy tę sprawę w zbyt czarnych kolorach. Na miejscu okaże się, że obawy były przesadzone. Cieszmy się więc i wierzmy, że wszystko skończy się dla nas pomyślnie, a poza tym, po co martwić się na zapas. Jak to mówią? Przyjdzie czas, przyjdzie rada. Pomyśl, Wernerze: wreszcie znajdziesz się w sytuacji, gdy każda decyzja zależeć będzie od ciebie, gdy będziesz mógł w pełni wykorzystać twoje zdolności i wiedzę fachową. Powinieneś się już cieszyć. Przytulił ją mocno wzruszony. — Moja dzielna, najukochańsza żoneczko, jakże ja ci podziękuję za słowa otuchy i za to, że jak możesz ułatwiasz mi podjęcie trudnej decyzji? Drżałem ze strachu przed chwilą, że będę musiał przekazać ci nie- przyjemną wiadomość, a teraz aż mi wstyd, że cię nie doceniłem. Będę dziękować Bogu za wszystko i prosić go, żeby mi pomógł urządzić naszą rodzinkę jak najlepiej w tym dalekim kraju. — Na pewno nam pomoże, Wernerze. W końcu Transwal jest cywilizowanym krajem i nie będzie tam znów tak źle. A czeka nas w-spaniała podróż, poznamy nowych ludzi, przeżyjemy wspaniałą przygodę, zobaczysz. Wcale się nie boję wyjazdu, ba, już się nań cieszę. Możesz się rozchmurzyć i nie martwić się więcej. Regina pocieszała męża jak mogła, choć, prawdę mówiąc, nie było Jej lekko na sercu. Nie chciała pogłębiać jego trosk, a z drugiej strony wiedziała, że wyjazd i przyjęcie stanowiska w Transwalu to jedyny sPosób na uniknięcie kłopotów i uwolnienie się od problemów finan- sowych. Sięgnęła po grubą encyklopedię i odszukała hasło: “Transwal". Jboje wlepili wzrok w ksicgę i po chwili wybuchnęli niemal równocześ- nie radosnym śmiechem, gdy zatrzymali się na zdaniu, że klimat jest tam lagodny, a na płaskowyżu, gdzie Werner miał budować autostradę, Wr?cz podobny do europejskiego. ~~ Och, Regi, mam nadzieję, że pod południowoafrykańskim mebern znajdziemy więcej szczęścia niż tu. 29 — Jestem niemal tego pewna, najdroższy. Mam wrażenie, że los się odwrócił i od tej chwili wszystko będzie lepsze. Chciałabym po. dziękować doktorowi Brandowi, że odstąpił tobie tę pracę. Zaproś go do nas jeszcze dziś, jeżeli oczywiście nie jest zajęty. Niech opowie nam coś więcej o Transwalu. Koresponduje przecież z wujem, więc ma najświeższe informacje. Rozmawiali już odprężeni, jakby mieli już wszystkie zmartwienia poza sobą. Snuli nawet plany na najbliższą przyszłość, gdy weszła Urszula. — Skończyłam lekcje, mamusiu. Mogłabyś sprawdzić, czy nie zrobiłam błędów? — dodała podając matce zeszyt. Popatrzyła zdziwio- na na ojca. — O, jeszcze jesteś w domu, tatusiu? Nie musisz iść do biura9 Wziął ją na ręce. — Nie, skarbie. Dziś mam ferie. — Wspaniale. Szkoda, że w szkole nie ma teraz ferii. — Wkrótce będziesz je miała. Pójdę do pani nauczycielki i powiem, żeby dała ci wolne. Popatrzyła na ojca z niedowierzaniem. — I ty myślisz, że ona się zgodzi? — Oczywiście. Muszę jej tylko powiedzieć, że wyjeżdżamy w daleką podróż. — A naprawdę wyjeżdżamy, tatusiu? — Naprawdę. — Mamusia jedzie oczywiście z nami? — Co byśmy bez niej poczęli, Urszulko? — Prawda! Bez mamy nie pojechałabym nigdzie. Gdzie my właś- ciwie wyjeżdżamy, tatusiu? — Bardzo, bardzo daleko. — Pociągiem czy omnibusem? — Najpierw pociągiem, a potem przesiądziemy się na ogromny parowiec i znowu na pociąg. — Ale frajda! — skakała z radości Urszula. — Mamo, słyszysz? — Słyszę, słyszę — rzekła Regina obejmując męża i córeczk? równocześnie. • — A nie boisz się wyjeżdżać w tak daleką podróż? — spytał ojciec __ Bać się? Przecież jadę z wami. Cieszę się, tatusiu, zwłaszcza na wiec który będzie kołysać się jak wielka huśtawka. P \Vszyscy troje wybuchnęli radosnym śmiechem. _ ja tam wolę, żeby nie kołysało zbytnio — rzekła poważniejąc Regina- _ Co ty, mamo? Nie lubisz się huśtać? To szkoda. Będziemy musieli hodzić ostrożnie, tatusiu, żeby nie rozkołysać parowca, skoro mama tego nie lubi. _ jest tak wielki, że możemy nawet skakać, a on ani drgnie. Tylko fale potrafią rozkołysać statek, a jeżeli mama sobie nie życzy huśtania, to na pewno prędzej ją wysłuchają niż ciebie. Wieczorem Werner zadzwonił do mieszkania doktora Branda. Na szczęście zastał go w domu. — Chciałem ci tylko powiedzieć, Heinz, że przyjmuję tę posadę w Transwalu. Zabieram też żonę i dziecko. Masz może wieczorem godzinkę czasu, czy umówiłeś się już z narzeczoną? — Chętnie przyjdę do was. Z Ellen widziałem się zaraz po pracy. — To się cieszę. Przygotuj się jednak z wiedzy o Transwalu, bo Regina przepyta cię szczegółowo. — Zaśmiali się obaj równo- cześnie. — Wezmę na wszelki wypadek ściągi. Wezmę listy od wuja. Jest « nich sporo wiadomości. Możemy niektóre przeczytać na głos. — Wspaniale. Kiedy można spodziewać się twojej wizyty? — Jeśli pani Regina poczęstuje mnie filiżanką herbaty, to nawet natychmiast. — Wątpisz w jej gościnność? Dla ciebie gotowa zaparzyć cały kocioł herbaty. — Słyszę, że jesteś w dobrym nastroju i zapomniałeś już o incy- dencie. ~~ Dzięki tobie, Heinz, i mojej roztropnej małżonce. Przyznam się, /e JeJ odważna decyzja zaskoczyła mnie zupełnie. ~~ A ja od początku wiedziałem, że tak będzie. Za pół godziny będę a was, zatem do zobaczenia, Wernerze. 31 — Do widzenia, Heinz. Rzeczywiście, pół godziny później zapukał do drzwi. Bywał u Kro. neggów częstym gościem, zanim się zaręczył, nawet bardzo częstym. \v( troje spędzali razem wiele czasu, ostatnio jednak każdą wolną chwili Heinz poświęcał narzeczonej i tylko przez przypadek dzisiaj miał czai odwiedzić serdecznych znajomych. Zasiedli przy stole, wszyscy w dobrym humorze, żartowali trochę na początku, potem Heinz jednak nie wytrzymał i zadał intrygujące g( pytanie: — Zatem zdecydowałeś się na ten Transwal, Wernerze? — Tak, Heinz. Żona od razu przyklasnęła pomysłowi, chociaż przez chwilę była przerażona, bo myślała, że chcę pojechać tam sam Brand uśmiechnął się i popatrzył na Reginę. — I uwierzyła pani, że on chciałby zostawić tu panią i Urszulkę? To do niego niepodobne. — Widzę, że znasz nas oboje lepiej niż my siebie nawzajem. — Po tylu latach znajomości? Niestety, kochani, ale tym sposobem tracę moich najbliższych pfzyjaciół. Na osłodę pozostanie mi tyłka świadomość, że pomogłem wam wyjść z kłopotliwej sytuacji. — Wkrótce się ożenisz i zapomnisz o nas zupełnie. — Na pewno nie. Ale wracając do sprawy: wyjazd za granicę to dla ciebie jedyne wyjście. Twoje niespodziewane zwolnienie było dziś po południu tematem rozmów w całym biurze. Przebąkiwano, że skoczyłeś Schrottowi do gardła, ale dyrektor Wend przedstawił zupełnie inną wersję niż twoja, toteż nie odmówiłem sobie przyjemności skorygowania jej w kilku miejscach. Wszyscy po cichu zacierają ręce, że dałeś Schrottowi po gębie, bo nikt nie ma wątpliwości, że on specjalnie wchodził ci w drogę i mieszał szyki. Także doktor Schliiter przyznał otwarcie, że jego projekt był gorszy od twojego, i czuje się skrępo- wany wyróżnieniem. Prosił przekazać ci wyrazy współczucia i dołączył się do pozdrowień pozostałych kolegów, którzy szczerze żałują, że musiałeś odejść z zespołu. Szkoda, że cię tam nie było, bo tylu pochwal na raz chyba jeszcze nie słyszałeś. Nikt nie kwestionował opinii, ź firma straciła najzdolniejszego i najpracowitszego inżyniera. Z ra- dością napiszę o tym wszystkim wujowi, niech wie, że znalazłem r najlepszego specjalistę, jakiego mógł sobie tylko wymarzyć. Nie skła- 32 jeżeli powiem, że pod wieloma względami jesteś o niebo lepszy ode Regina słuchała wyraźnie wzruszona, zaś Werner zaczerwienił się ;ak sztubak. J __ Ty chyba przesadzasz w tych uprzejmościach, Heinz. _ jylój drogi, trzymam się tylko faktów. Jasno i rzeczowo przed- stawię cię wujowi jeszcze dzisiaj, powołując się zresztą na opinię twoich kolegów z biura. Dla potwierdzenia słuszności mojego wyboru poproszę wuja od razu o przysłanie zaliczki na koszty podróży i telegraficzną informację, czy zgadza się na twoją kandydaturę, mimo że jesteś zdecydowany przyjechać z żoną i dzieckiem. — Dziękuję ci, Heinz. Mam nadzieję, że kiedyś będę mógł ci się jakoś odwdzięczyć za wszystko, co dla mnie robisz. Werner westchnął i wstał od stołu. — Na pewnej posadzie w Transwalu nie będzie mi gorzej niż tu, gdzie nowej, dobrze płatnej pracy w moim zawodzie i tak bym nie znalazł. Zresztą od lat oboje z żoną borykamy się z kłopotami finansowymi balansując na granicy nędzy. Oboje przyzwyczailiśmy się już do wyrzeczeń... Heinz uśmiechnął się i patrząc na Reginę przerwał Wernerowi: — ... i do dzielnego potykania się z trudnościami. Nie znudziło się to pani, pani Regino? — Gdybym się teraz przyznała, musiałabym się zarumienić ze wstydu przed Wernerem, który bez słowa skargi znosił upokorzenie. — Podziwiam was oboje. A co na to wszystko Urszulka? — Wie tylko, że wyjeżdżamy gdzieś daleko, ale co o tym myśli, niech pan spyta ją sam — rzekła Regina i otworzyła po cichu drzwi do saloniku, gdzie Urszulka bawiła się lalkami i nawet nie wiedziała, że Przyszedł doktor Brand. —*- Tylko mi nie płacz, Anneloro, gdy wyjedziemy, ty Basiu, też! ~~ tłumaczyła z przejęciem obu lalom. — Chyba nie narobicie mi wstvdu? Tatuś obiecał, że mogę was zabrać. Mamusia pomoże mi zrobić L a ^rutach dla was ciepłe czapeczki, bo na parowcu czasami wieje ^razo zimny wiatr i jeszcze mi się poprzeziębiacie, i będę mieć z wami °Poty. Ja, prawdę mówiąc, też nigdy nie płynęłam parowcem i nie le'Ti, czy nie będę się bała. Jak myślisz, Anneloro, bardzo duży jest taki ' Jasnoutosa 53 parowiec? Większy niż dom! Głupstwa pleciesz. Ty, Basiu, czemu robis? kwaśną minę? Już się pewnie boisz, tchórzu jeden. Annelora wcale się nie boi, ale ona jest starsza od ciebie, to jasne. Regina zamknęła ostrożnie drzwi i wszyscy troje roześmiali się. — Bawi się w ten sposób już całe popołudnie, a nie wie biedactwo, że opuści rodzinny kraj na zawsze. — Nie mówmy “na zawsze", pani Regino. Przecież to tylko dziesięć lat. Odgarnęła włosy z czoła i zapatrzyła się przed siebie. — Tylko dziesięć, drogi doktorze. Patrząc w przód wydaje się, że mówimy o wieczności, we wspomnieniach dziesięć lat to jakby mgnienie oka. Kto wie, czy kiedykolwiek wrócimy do ojczyzny? — Czyżby przypływ melancholii, pani Regino? — O nie, nie jestem melancholiczką, ale za dziesięć lat nas może już nie być na świecie, zwłaszcza że każdego dnia narażeni będziemy na niebezpieczeństwo. A może zapuścimy na antypodach nowe korzenie i nie będzie nam się chciało wracać do starego kraju? Pański wuj został tam przecież na zawsze. Mówiąc “na zawsze" tylko tyle miałam na myśli. Tu czy tam nasz los i tak spoczywa w rękach Boga. Bylebyśmy tylko mogli być razem, a wszystko inne to już drobiazgi. Heinz nie mógł się powstrzymać, by nie pocałować Reginy w rękę. — Zazdroszczę ci, Wernerze, że znalazłeś sobie tak wierną towa- rzyszkę życia — rzekł patrząc w jego stronę. — Przypuszczam, że twoja narzeczona też cię nie zawiedzie. To widać z jej oczu, choć jeszcze młoda i na pewno jeszcze sama nie wie, do czego jest zdolne jej zakochane w tobie serce. Heinz uśmiechnął się rozmarzony. — Moja mała Ellen! Oby los oszczędził jej takich kłopotów, jakie wy przechodziliście. Ale wróćmy do Transwalu. Przyniosłem listy od wuja, musimy je przecież przeczytać. , Brand wyjął z portfela plik kopert ułożonych chronologicznie. Otworzył leżącą na samym wierzchu. Był to pierwszy list z Transwalu, gdy kraj ten jeszcze należał do Burów. Wuja interesowały jednak głównie liczne rzeki, na których trzeba było budować mosty, a mniej polityka, chociaż gdy Transwal dostał się pod dominację Brytyjczyków, przezornie przyjął do dwuosobowej spółki także Anglika. 34 Siedziba firmy znajdowała się w Pretorii, ale wkrótce utworzono filie kze w Kapsztadzie i w Kimberley, a więc w stolicach przyłączonych do /wiązku Południowej Afryki Kraju Przylądkowego i Oranii. Zatrud- 'ano tysiące pracowników, głównie tubylców, ale także pracowitych fhińczyków, mimo że Burowie ostro sprzeciwiali się wpuszczaniu Azjatów na swoje terytoria. Oczywiście przyjmowano też białych. Cała kadra kierownicza, wszyscy inżynierowie byli przybyszami z Europy lub wykształconymi na starym kontynencie potomkami emigrantów. W najnowszym liście wuj właśnie pisał o swoich najbliższych współpracownikach: Vandervelde podsuwa mi Burów, Dudleigh Brytyjczyków, a ja chętnie widziałbym na stanowisku głównego inżyniera mojego rodaka. Cóż, jest nas tu niewielu. Przyjeżdżają ludzie młodzi, bez żadnego doświadczenia w zawodzie, a trudności, jakie napotykamy na budowach, są nieporów- nywalne z tymi, które macie w Europie. Mam wrażenie, że moi wspólnicy chcą wykorzystać sytuację i przejąć kontrolę nad firmą. I dogadują się jak ich rodacy w Pretorii, a ja zostanę na lodzie. Pomyślałem, że Ty mógłbyś mi pomóc, Heinz. Masz już swoje łata, wiesz co chcesz w życiu osiągnąć, lesteś energiczny i potrafisz kierować ludźmi. Byłbyś idealnym kan- dydatem na stanowisko głównego inżyniera, a ja byłbym spokojny o los firmy. Co właściwie trzyma Cię w Niemczech? Rodzice, niestety, już nie żyją, żony jeszcze nie masz, nie zastanawiaj się więc i przyjeżdżaj. Chyba -e są powody, o których nie wiem, a dla których musisz zostać "' rodzinnych stronach... W takim razie znajdź mi kogoś, kto mógłby Cię nastąpić. Musiałby być to jednak człowiek z inicjatywą, twórczymi pomysłami i nie bojący się pionierskich warunków pracy. Podjęliśmy się budowy autostrady łączącej Kapsztad z Kairem, a jej P'erwszy odcinek w Związku Południowej Afryki w kierunku Rodezjijest właśnie zrealizowany. Z Kapsztadu do Kimberley można już przejechać " °bie strony, wchodzimy na płaskowyż, potem Góry Smocze, Magalisa słowem Hoog Veld. Sam wiesz, co to oznacza: wysadzanie skał, r"ł:enie tuneli i przerzucanie mostów. Dla głównego inżyniera to prawdziwa gratka, raj na ziemi, pod warunkiem jednak, że zapanuje nad arrnią pracowników wszelkich ras i języków. Najwięcej kłopotów będzie llał, o dziwo, z białymi. Przyjeżdżają tu wszelkiej maści awanturnicy, 35 nierzadko z kryminalną przeszłością, uciekinierzy, którym trudno przy- stosować się do dyscypliny i sluchania poleceń przełożonych. Z kolei tubylcy ciężko znoszą wysiłek, a na dokładkę są bojażliwi i przesądni i choćbyś wylazł ze skóry, nie przekonasz ich, że nie naruszą żadnego tabu. Jak widzisz, nie każdy podoła ogromowi i różnorodności zadań na t) stanowisku. Musi to być mężczyzna i specjalista z krwi i kości. Jeżeli nie zdecydujesz się przyjechać, znajdź mi kogoś, komu mogę na dziesięć lat\ powierzyć to odpowiedzialne zadanie. Przesyłam Ci od razu podpisany już formularz kontraktu i kopię. Wpisz tylko właściwe nazwisko, ale przeczytaj dokładnie treść, wtedy, przekonasz się, jak wysoko wyceniłem umiejętności Twojego kandydata. Wynagrodzenie będzie ponadto wzrastać co roku, a pozostałe warunki, ja^\ sądzę, też są bardzo dobre: pełnopłatny trzymiesięczny urlop co trzy latu, do tego zwrot kosztqw podróży pierwszą klasą tam iż powrotem. Przyfazd\ i powrót po dziesięciu latach też oczywiście na koszt firmy. Chciałbym, żeby zainteresowany przyjechał jak najprędzej. Wiem, że wasza firma buduje drogi i przeprawy mostowe w górach, przypuszczam więc, że macie tam wielu zdolnych inżynierów. Rozejrzyj się, Heinz, proszę Cię, i daj mi znać. Może trzeba będzie jeszcze polepszyć warunki zatrudnienia tego fachowca, ale musi być naprawdę dobry. Nie za miody, ale też nie staruszek — najwyżej do czterdziestki. Cóż, przeważnie w tym wieku wszyscy, są już żonaci. Najbardziej odpowiadałby mi ka-\ waler, ale wiem, że trudno będzie Ci takiego znaleźć, więc zbytnio nie szukaj. Uprzedź jednak z góry, że dla kobiet życie w obozowisku pod namiotami, które co pewien czas przenosimy w inne miejsce, nie będzie usiane różami. W górach, co prawda, miejsce pod obóz znaleźć trudniej, więc i przenosin będzie mniej, a dla inżynierów spróbujemy wybudować lekkie domki z płyt drewnianych, oczywiście rozbieralne. Nie wszędzie można je ustawić, więc należy się liczyć z koniecznością zamieszkania pod namiotem. tW zespole mamy jednego żonatego i jemu już zdarzylo si( wylądować w domku z drelichu. Na szczęście temperatury są tu umiar- kowane i nie szaleją tropikalne choróbska, jest tylko problem miejsca pod obóz. W razie potrzeby głównemu inżynierowi dajemy duży namiot tylko dlO siebie, pozostałym — jeden na dwóch, a dla zwykłych pracowników^ przewidzieliśmy namioty dziesięcioosobowe. 36 nf-acając do naszego kandydata: powiedz jego żonie, że musi uzbroić cierpliwość i w razie potrzeby zacisnąć zęby. Niech sobie potrafi Sl~ • d7ieć: trudno, skoro mój stary zarabia tu kr ode, jak nigdzie indziej ' necie, to opłaca się nawet trochę pocierpieć. rjór, mój drogi Siostrzeńcze, ufam, że znajdziesz mi takiego kan- , , ta który zadziwi moich wspólników, aż im czapki pospadają z głów. Sprawiłbyś mi wielką radość na stare lata... Heinz odłożył list i rzekł: _ To był fragment, który was dotyczył, moi drodzy. Widać wujowi bardzo zależy, bo tak długiego listu jeszcze nigdy mi nie przysłał. Odpisałem mu już i zawiadomiłem o moich zaręczynach z Ellen Lund, wi?c już wie, że na mnie nie może liczyć, ale dziś jeszcze wyślę mu depeszę: “Zastępstwo znalazłem. List w drodze". Jak myślisz, Werner, ile czasu potrzebujesz na przygotowanie się do wyjazdu? Werner spojrzał na żonę. — Jak ty uważasz, Regi? Zawahała się. — Ze cztery tygodnie. Wcześniej chyba nie zdążymy. Zostało sporo spraw do załatwienia. Werner przytaknął. — Tak, Heinz. Cztery tygodnie na pewno. ^Musimy przecież zlikwidować całe mieszkanie. Najlepiej byłoby sprzedać wszystko, a zabrać tylko te rzeczy, których nie możemy zostawić. Właściwie wszystko zostało już powiedziane i Heinz poprosił Reginę, żeby pozwoliła mu podroczyć się trochę z Urszulką. Wpadła jak burza i rzuciwszy się wujkowi Brandowi na szyję, °SM'iadczyła, że wyjeżdża z tatą i mamą w daleką podróż i na pewno przywiezie mu coś pięknego na pamiątkę. Pocałował ją w oba policzki 1 z poważną miną popatrzył w tryskającą szczęściem twarzyczkę. Jaki los czeka to śliczne dziecko? A Reginę? Czy dobrze zrobił namawiając Wemera na wyjazd do dalekiej Afryki? Szybko odpędził tę myśl: życzy przyjacielowi jak najlepiej, a los i, że będzie im tam wszystkim dobrze. Jemu będzie trudno rozstać v z nimi, ale z tym musi się pogodzić. Chodzi przecież o szczęście bllskich mu osób. 37 Heinz został jeszcze pół godziny. Przed wyjściem wyjął z koperty ob egzemplarze kontraktu, wpisał nazwisko Wernera i podał mu je bs słowa. Kronegg z kolei w milczeniu złożył dwa razy swój podpis, kop; kontraktu odłożył na bok, a oryginał oddał przyjacielowi. Regina przyglądała się scenie z boku, a gdy Werner składał swój podpis, drgnęła. Miała wrażenie, że powinna go powstrzymać, ale równie szybko zrezygnowała. Zamiast tego jej myśli spontanicznie pobiegły ku Bogu i wywołały z głębi serca płynącą szczerą modlitwę. Tymczasem Heinz już szykował się do pożegnania. — W tej trudnej chwili pan okazał się znowu prawdziwym przyja- cielem, drogi doktorze. Niech Bóg panu to wynagrodzi. — Wystarczy, pani Regino, żeby sprawił, abym nigdy nie musiał żałować, że moją interwencją zmieniłem wasze losy. Wtedy i ja będę mu za to dziękować. — Cokolwiek się zdarzy, to przecież nie z pana winy. Nawet gdyby nam się nie powiodło, nie wolno panu czynić sobie żadnych wyrzutów, Dobranoc, doktorze! Myślę, że przed wyjazdem jeszcze się zobaczymy. — Oczywiście. Muszę pani przedstawić moją narzeczoną. Dob- ranoc, pani Regino, dobranoc Wernerze, a ty, szkrabie, daj mi buziaka, żeby mi się smacznie spało — podniósł Urszulkę wysoko na ręce i pozwolił się obcałować w oba policzki. Po drodze do domu podjechał na główną pocztę i wysłał telegram do Pretorii: Masz głównego inżyniera. List w drodze. Heinz. W domu usiadł zaraz przy biurku i zaczął pisać: Drogi Wuju Justusie! Zapewne otrzymałeś już mój list, w którym pisałem Ci o moich zaręczynach z Ellen Lund. Cóż, dochodzę już do czterdziestki, a dopiero teraz zdecydowałem się na ten ważny krok. Ponadto, jak już wiesz, moja narzeczona jest jedynaczką i nie sądzę, żeby jej rodzice zgodzili się na wyjazd do Afryki, który mi zaproponowałeś. Zresztą nawet nie ośmielił- bym się wymagać od mojej młodej małżonki tak wielkiego poświęcenia, nie mając ponadto potrzeby zarabiania pieniędzy. Gdybym dalej był wolnv, przyjąłbym Twoją propozycję chociażby dla satysfakcji, ale teraz mani inną perspektywę jej znalezienia, więc nie przyjadę. 38 *j;e masz jednak czego żałować, Wuju, bo znalazłem Ci zastępcę, • • >nuJa n^e dorastam do pięt. Cieszę się, że zgodził się przyjąć posadę T 'oiejfirm^e' ch°ć prawdę mówiąc przyczynił się do tego niefortunny "/ • a okoliczności. Mam zaszczyt zaproponować Ci idealnego kandydata: iee.o najlepszego przyjaciela, doktora Wernera Kronegga, najzdolniej- 0 i najpracowitszego inżyniera w naszej firmie. Będziesz nim oczaro- •anv- J?St spokojny, zrównoważony, zdecydowany i pełen energii. Znamy • Od dziesięciu lat, razem pracujemy w tej samej firmie, a że on jest dalszym ciągu tylko szeregowym inżynierem, to wierz mi — na pewno nie z lenistwa czy braku kwalifikacji. Miał po prostu pecha: główny dyrektor kochał się kiedyś w kobiecie, z którą ożenił się Kronegg. Wybrała jego, choć nie miał grosza przy duszy, a tamten był już głównym inżynierem, a w dodatku piekielnie bogatym. Sam widzisz, że musi to być niezwykła kobieta. Dyrektor Schrott nigdy nie pogodził się z tym, że odrzuciła jego oświadczyny, i całą złość wyładował w sposób bezwzględny i bezczelny jako przełożony Wernera. Na każdym kroku blokował jego inicjatywy i uniemożliwiał awans. Werner znosił szykany ze względu na rodzinę, ale dziś rano wreszcie nie wytrzymał i wygarnął dyrektorowi prosto w oczy całą prawdę oświadczając, że wykorzystuje on stanowisko do osobistych porachunków. Tamten bezczelnie zapowiedział, że zmieni swoje postępowanie, jeżeli żona Wernera przyjdzie do jego mieszkania i będzie miła. Wyobrażasz sobie, że spokojnemu i zrównoważonemu Kroneggowi pociemniało przed oczyma i trzepnął na odlew drania po gębie. Oczywiście dyrektora stać było tylko na dyscyplinarne zwolnienie Wernera z pracy. Jeszcze przed tym zajściem próbowałem namówić Kronegga na Pr2yjęcie Twojej propozycji, gdyż byłem pewien, że nikogo lepszego dla Ciebie nie znajdę. On jest po prostu najlepszy. Wspaniały konstruktor - genialnymi, błyskotliwymi pomysłami, w dodatku potrafiący je zrealizo- 11 ac w praktyce. Pomijając już nikczemność postępku Schrotta, spowodo- ut on wielkie straty dla firmy, nie wykorzystawszy tak utalentowanego PI ^cownika. Cóż, zazdrość potrafi być ślepa i w przypadku Schrotta tak Wo w istocie. _ "• można się spodziewać, ten tchórz nie tylko wyrzucił Wernera ~ jurny, ale jeszcze zapowiedział, że zrobi wszystko, by nie znalazło się ~ie miejsce, gdzie mógłby znaleźć pracę. Na pewno gotów spełnić 39 r-nllil ' A" j"> •*-'•*• f^^^*" " ~~ r • — - ./ ~f ^ 'firn najbliższym. Dołączam także moje. j JV0»« swoją pogróżkę, więc Werner po rozmowie z żoną 'postanowił przy/c, posadę w Transwalu, u Ciebie. Pani Regina nie bierze pod uwagę żadnymi sprzeciwów, chce jedynie, żeby mąż wreszcie mógl robić spokojnie ro, t(l potrafi Mój drogi Wuju, ta kobieta jest nie tylko niezwykle piękna, ale bardzo dzielna, mądra i aż niewarygodnie zdolna do poświęceń. Jedyna rzec: która moglabyjąprzerazić, to rozłąka z mężem i ich córeczką. Chce jechać do Transwalu, a że da sobie tam radę, to mogę zaręczyć. Znam tę rodzinę od dziesięciu lat i wiem, że nawet w najtrudniejszych sytuacjach będą razem dzielnie się wspierać. Dla Ciebie Werner Kronegg będzie oddanym, godnym zaufania wspól- pracownikiem, a dla pozostałych szefem potrafiącym zjednać sobie sym- patię i posłuch. Ileż to razy byłem świadkiem, że pod jego kierownictwem nawet najbardziej oporni pracownicy ruszali się jak w zegarku! Do dziś nie wiem, jakim sposobem zmusił ich do wysiłku. Może Ty go rozszyfrujesz! Jest moim najlepszym przyjacielem; mogę powiedzieć również, że. zaprzyjaźniłem się z jego żoną, nie dziw się więc, że proszę Cię, abyś im\ w razie potrzeby służył pomocą w miarę Twoich możliwości. Na pewno' będą potrzebowali Twoich rad, a może również wsparcia, gdy będą chcieli zamieszkać razem w obozowisku w pobliżu budowy. Werner jest moim rówieśnikiem — skończy wkrótce czterdziestkę, pani Regina zaś ma trzydzieści dwa lata. Nie słyszałem, żeby skarżyli się na zdrowie, a ich siedmioletnia córeczka, Urszulka, jest żywym, mądrym i silnym jak na swój wiek dzieckiem. Oboje Kroneggowie nie mają rodziców ani bliskich krewnych, są całkowicie wolni od wszelkich zobowiązań i właściwie mogliby wyjechać do Transwalu już jutro. To już chyba wszystko, co powinieneś, drogi Wuju, wiedzieć o moich przyjaciołach. Gdy poznasz ich osobiście, na pewno przyznasz, że nie pochwaliłem ich wystarczająco. Nie mam żadnych wątpliwości, że od razu się zaprzyjaźnicie. Proszę Cię, drogi Wuju, gdy dostaniesz ten list, poślij mi natychmiast depeszę, czy się zgadzasz na zatrudnienie Wernera i na jego przy/aza z rodziną. Jestem pewien, że nie zmieniłeś zdania, by dać mi wolną rękę, alf Twoje potwierdzenie uspokoiłoby mojego przyjaciela. Gdybyś jeszcze telegraficznie przystał pieniądze na jego podróż, mógłby wyruszyć nie- zwłocznie. “iec kilka wiadomości o mnie: ślub odbędzie się za dwa miesiące. 1 ' • teściowie przesyłają serdeczne pozdrowienia Tobie Twój siostrzeniec Heinz 40 III Dla Wernera i Reginy czas nabrał jakby przyspieszenia. NamnożylJ się spraw do załatwienia, a przygotowania do wyjazdu zdawały się ml mieć końca. Na szczęście trafili się młodzi narzeczeni, którzy zamierzalj się wkrótce pobrać i szukając mieszkania do wynajęcia z radośa zgodzili się odkupić od Kroneggów całe wyposażenie. Tanim koszten zdobyli w ten sposób już urządzone mieszkanie. Pani Regina spakowali tylko garderobę, pościel i pamiątki, z którymi nie chciała się rozstać W sumie było tego kilka dużych walizek. Urszula dzielnie pomagała przy pakowaniu, dziwiąc się tylko co chwilę, ile to wszystkiego trzebi] zabierać w podróż. Werner tymczasem wyrobił paszporty dla całej rodziny i prz; pomocy Heinza, Branda zarezerwował bilety na parowiec. Wybrał nowoczesny statek odpływający z Hamburga piętnastego kwietnia. Dc| tego czasu Heinz spodziewał się dostać przekaz od wuja i zapłacić z* bilet a także za inne wydatki związane z podróżą Wernera. Ze sprzedaży mebli i wyposażenia domu zostało Weraerowi trochf gotówki. Od Heinza nie musiał pożyczać ani grosza, gdyż na bieżątf wydatki, jak,nowe walizki, ubrania i przybory niezbędne w podróż) zupełnie mu wystarczyło. Osiem dni przed planowanym odjazdem przyszł* depesza od Justusa Kórnera: Zgadzam się. Wyślij depeszę, kiedy Kroneg gowie przyjadą. Pieniądze na podróż do odebrania w Deutsche Bank. Przekazane pieniądze starczyłyby nie tylko dla Wernera, ale i ca»; rodziny. Nie musiał się już martwić, czy wydać także grosze odłożone na czarną godzinę. owali z Reginą, że w razie konieczności popłyną drugą klasą. to taniej, ale przekaz opiewał na pierwszą klasę i żadna zmiana ^h la możliwa. Heinz ostatecznie rozwiał wszelkie wątpliwości, gdy nl? dził że od tej chwili Werner reprezentuje firmę Vandervelde S tforner i nie wypada mu podróżować drugą klasą. Gdy Regina jeszcze próbowała protestować, Werner użył przeko- nywającego argumentu: __ Chcę, żebyście obie z Urszulą korzystały z komfortu przynaj- mniej w czasie podróży, bo przez najbliższe dziesięć lat będziecie musiały zapomnieć, co to znaczy wygoda. W ten sposób spór został rozstrzygnięty. Czternastego kwietnia wszyscy troje wyjechali pociągiem do Hamburga. Heinz Brand i jego narzeczona odprowadzili ich na dworzec. Na pożegnanie pani Regina dostała piękny bukiet kwia- tów, a Urszulka wielką bombonierkę i kilka zabawek. Nie było to łatwe rozstanie. Pociąg już ruszał, a Werner i Heinz jeszcze ściskali sobie ręce. — Niech was Bóg prowadzi. Niech wam się darzy w obcym kraju — wołał Heinz, gdy pociąg odjeżdżał z peronu. Regina machała ręką, nie mogąc ze wzruszenia wymówić słowa; ukradkiem ocierała łzy. Werner patrzył ze smutkiem w oczach na stojących na peronie przyjaciół. Żegnali nie tylko ich, ale i rodzinny kraj. Czyżby na zawsze? Trzymali się za ręce, zdając się całkowicie na los szczęścia. Patrzyli bez słowa, jak za oknami znikały ostatnie zabudowania ich miasta, później wieże kościołów na horyzoncie, znajome podmiejskie okolice. Czuli się jak wygnańcy, którym zabrano wszystko, co było im r°gie. Uściski ich rąk stawały się coraz mocniejsze, jakby oboje potrzebowali coraz bardziej wzajemnego wsparcia. , ^"czeli. Ojczyzna nie spełniła ich oczekiwań. Musieli szukać rodkow do życia w obcym, dalekim kraju. Urszulka przykleiła się do szyby i ze zdumieniem w oczach patrzyła zmieniający się krajobraz. Czyżby i jej dziecięce serduszko czuło, raci korzenie łączące je z ojczystym krajem? Mała gaduła nie się ani słowem, a jej zaróżowione zazwyczaj policzki dziś e. błąd. 42 43 Zaniepokojona zerkała od czasu do czasu na rodziców. Byli smutt, a jej w uszach ciągle dźwięczały słowa Heinza Branda: “Niech wam si darzy w obcym kraju!" Nie rozumiała, że wyjeżdża z ojczyzny, i to'być może na zawsze — Niech wam się darzy w obcym kraju — rzekła do siebie — W obcym kraju? — powtórzyła i zrobiła minę jak do płaczu. Nag objęła oboje rodziców. — Tatusiu, mamusiu, gdzie my właściwie jedziemy? — spytaj drżąqym głosem. Przerazili się i równocześnie przytulili córeczkę. Stali wszyscy tro wzruszeni, bez słowa. — Jedziemy daleko, bardzo daleko, do obcego kraju, Urszulko, alt będziemy cały czas razem-, ty, tatuś i mamusia. I będziemy bardzo sif kochali, jeszcze bardziej niż teraz — odpowiedział Werner dziwnie obcym głosem, a pocałowawszy żonę i córkę dodał głęboko przejętj — Że też wam nie mogłem tego oszczędzić, moje skarby! . Regina szybko przełknęła cisnące się do oczu łzy i roześmiała s|l niemalże radośnie. — Jedziemy po szczęście, Wernerze, uwierz wreszcie i nie zamarł wiaj się. Zostawmy za sobą wszystkie troski i kłopoty. Musimy cieszył się i patrzeć z ufnością w przyszłość, a dobry Bóg nie zapomni o nas. Wiedziała, że Werner ciężko przeżywa rozstanie i coraz bardziej boij się o przyszłość nie tylko swoją, ale głównie żony i dziecka. Musiała np dodać odwagi, musiała się uśmiechać. Raz, by nie niepokoić Urszulki a dwa — by mąż nie myślał, że stał się przyczyną jej zmartwień. Żartowała i śmiała się, chociaż serce biło powoli, ciężko i z niepoko- jem. Poskutkowało. Najtrudniejsze chwile minęły i Werner otrząsnął sĄj z przygnębienia. Dlaczego właściwie się martwi? Jest przecież mężczyz- ną i nie stać go na zapewnienie żonie i córce beztroskiego życia? Nonsens! Rozluźnił się i spojrzał na Reginę. — Jaka ty jesteś dzielna, Regi! — szepnął ściskając mocno dłoń. Nigdy jeszcze nie odczuwał tak wyraźnie, że bardzo kocha żonę. Urszulka też nagle ożywiła się i swoim zwyczajem zasypywał rodziców tysiącami pytań. A za oknami działo się tyle noweg0' Dlaczego druty telegraficzne skaczą w górę i w dół? Czemu ludzi* 44. po polach? Dlaczego jedne krowy mają brązowe łaty, a inne c^° 9 placzego przy budkach dróżników zawsze jest mały ogródek? czar 0 ^ia niej ważne pytania, ale co chwilę wracała do najważniej- ^ * . j^ to będzie w tym obcym kraju. 7 otwartą buzią słuchała, gdy ojciec lub matka opowiadali, że jest lato gdy w Niemczech na polach leży śnieg, że mieszkają tam czarni , którzy nigdy nie będą biali, choćby szorowali się mydłem • zczotką całymi dniami, że kwitną tam zupełnie inne kwiaty i żyją wierzęta, które w Niemczech można oglądać tylko w zoo. To rzeczywiście będzie obcy kraj! W dobrym stosunkowo nastroju dotarli do Hamburga i prosto z dworca kolejowego udali się do portu, gdzie stał gotowy już do odpłynięcia ogromny parowiec. Wyglądał imponująco. Pomalowany świeżo białą farbą kołysał się dostojnie na falach przycumowany linami do nabrzeża. Steward zaprowadził Kroneggów na pokład pierwszej klasy, gdzie przygotowano dla nich dwuosobową kabinę. Dla Urszulki dostawiono dziecięce łóżko. Bagażowy wniósł ich bagaże podręczne, zaś duże walizy dokerzy załadowali do luków obok ładowni. Pani Regina podzieliła rzeczy na dwie części: potrzebne w czasie podróży i potrzebne dopiero w Transwalu. Zaczęli od rozpakowywania bagaży i urządzenia się w kabinie. Werner próbował pomóc żonie, ale szło mu niezbyt sprawnie. Regina uśmiechnęła się. — Usiądź sobie z boku, kochanie, i popatrz, jak my z Urszulka szybko uporamy się z walizkami. Raz, dwa! Ruszaj się, córeczko, podawaj mi rzeczy, a ja będę układać je w szafie i szufladach. Rzeczywiście, nie minęła nawet godzina, a w kabinie wszystko było już Poukładane na swoim miejscu. Mogli wyjść na pokład i przyjrzeć się P sazerom wchodzącym na statek. Oczywiście, czekało ich głównie Powiadanie na tysiące pytań Urszuli dziwiącej się niemal wszystkiemu. ^ -rzeź megafon zaproszono pasażerów do dużej jadalni na pod- czorek, ku wielkiej radości zgłodniałej już trochę Urszulki. ~~ ^ez tu jest pięknie, mamusiu! — zawołała sadowiąc się za rn- — Zostaniemy na tym statku dłużej, czy zaraz będziemy się 45 — Będziemy, ale nie tak prędko. — Dopiero wieczorem, gdy będzie już ciemno? — O nie! — zaśmiała się Regina. — Potrwa to wiele dni. — Och, wiele dni? Bomba! A ja przez cały czas nie będę chodziła d szkoły? — Nie, ale codziennie będziesz się uczyła z mamusią — wyjaśn Werner. — Bardzo lubię, gdy mama mnie uczy. Ale jak zejdziemy ze statki ta w tym obcym kraju znowu pójdę do szkoły? — Chyba nie. Będziesz się uczyła sama przy pomocy mamusi. — To ja chętnie zostanę w obcym kraju na zawsze — ucieszyła si mała i z błyskiem w oczach sięgnęła po apetycznie wyglądające ciastk z tacy stojącej na stoliku nakrytym dla trzech osób. Wciąż przybywali nowi pasażerowie i Kroneggowie nawet nie zauważyli, jak szybko minął im czas. Zdumieli się, gdy zadzwoniono na kolację, a stewardowie uwijali się z półmiskami pomiędzy stolikami ' prawie już zapełnionej sali. Urszula zasnęła natychmiast, gdy tylko wrócili do kabiny, natomiast rodzice długo nie mogli zmrużyć oka, ale to nie zmiana otoczenia była powodem, tylko głęboka troska o przyszłość i trudny do przezwycięże- nia strach przed nieznanym. Obudzili się wcześnie rano nieco zmęczeni, ale już przy śniadaniu odzyskali dobry humor patrząc na pustoszejące przed Urszulą półmiski. Syrena zatrąbiła przeciągle, podniesiono kotwice* Kolos drgnął i zakołysał się powoli. Przerażona Urszula złapała się oburącz matki, alt ta uśmiechnęła się tylko i przytuliła ją do siebie. Orkiestra zagrała znanS melodię: “Muss i denn..." — “A więc muszę ruszyć w świat...". O dziwo znajome dźwięki natychmiast uspokoiły przestraszone dziecko. Parowiec wypływał z portu. Potężne śruby obracały się w wodzie tworząc wzburzone fale za płynącym wśród pian statkiem, pozosta- wiającym na wodzie długi jak- welon ślad. Dla Urszuli i jej rodziców był to zupełnie nieznany widok. Wszystko wokół nich było nowe i niezwykłe. Wzruszali się stadem mew od' prowadzających statek aż na pełne morze. Urszula rzucała im kawałk1 chleba, które ptaki, wykonując akrobatyczne ewolucje, łapały w powie' trzu. Jej radosne okrzyki zwróciły najpierw uwagę współpasażerów, ale ł 46 zauważyli oni także rodziców. Piękna para z dzieckiem si? wyróżniała i od razu wzbudziła zainteresowanie. Nie było nic niezwykłego, bo za każdym razem, gdy statek wypłynie już * ^ tu emocje opadają i pasażerowie zaczynają przyglądać się sobie, by Z ^° ntówać się, kto będzie im towarzyszył w ciągu najbliższych tygodni. Z° Na pierwszy rzut oka towarzystwo nie wyglądało na zbyt doborowe, ale nie znaczy, że mało interesujące; zwłaszcza dotyczyło to sażerów trzeciej klasy, gdzie przeważali wszelkiej maści awanturnicy dacy do Afryki Południowej za przygodą, za szczęściem i fortuną w kopalniach złota i diamentów. Werner Kronegg ani jego żona nie szukali na razie kontaktów wśród współpasażerów, najchętniej przebywali sami ze sobą. Podróż przebiegała spokojnie, chociaż zdarzały się dni, że fale mocniej uderzały o burty. Słońce przygrzewało coraz mocniej i trzeba było powyjmować z szaf letnie stroje, ku wielkiemu zdziwieniu Urszulki. Przecież ledwie skończyła się zima! Wieczory pasażerowie najchętniej spędzali na pokładzie pod roz- gwieżdżonym zwrotnikowym niebem. Urszulka czuła się na statku jak u siebie w domu. Dzieci tu prawie nie było, ale zawsze znalazła kogoś do zabawy, także wśród dorosłych, którzy traktowali złotowłosą małą piękność jak maskotkę. Rodzice również znaleźli kilku sympatycznych ludzi, z którymi spędzali czas. Wśród nich był Niemiec, lekarz, który przed laty osiedlił się w Kraju Przylądkowym, a teraz wraz z żoną odwiedził ojczysty kraj uczestnicząc przy okazji w światowym kongresie medyków. Żona także była Niemką, a pobrali się dziesięć lat temu, gdy doktor Franzius po raz P'erwszy przyjechał do Niemiec. Wyglądał na pięćdziesięciolatka, ona m°gła mieć około czterdziestki. Regina bardzo ucieszyła się z tej znajomości, gdyż od doświadczo- -Cn osadników mogła wiele się dowiedzieć o życiu na antypodach, 111 okazali się nadzwyczaj rozmowni. oktor Franzius trafił do Związku Południowej Afryki w czasie ^°jen burskich jako ochotnik Czerwonego Krzyża. Bywał wtedy ranswalu, ale od czasu, gdy kraj ten dostał się pod dominację H . 1Kow, wiele się tam zmieniło i na lepsze, i na gorsze. Dochodziło <*2 do drobnych zamieszek, a nawet potyczek między Burami 47 a osadnikami brytyjskimi, ale były to raczej porachunki mięc zwaśnionymi sąsiadami, a nie rozruchy o charakterze polityczny chociaż niezadowolenie było wyczuwalne na każdym kroku, jak zwy] w kraju, któremu narzucono siłą obcą dominację. Ogólnie jedn- w Transwalu panował spokój i nie należało bać się o bezpieczeństw Rozmowny Niemiec okazał się prawdziwą kopalnią wiedzy o utw( rzonym niedawno Związku Południowej Afryki. Kraj ten zamieś kiwało prawie cztery miliony Murzynów, ćwierć miliona A/jató- i około półtora miliona Europejczyków różnych narodowości. R2ą( usadowił się w Pretorii — w Transwalu, parlament w Kapsztada — w Kraju Przylądkowym, zaś Sąd Najwyższy w Blomfontei — w Oranii. W ten sposób — zauważył z ironią doktor — żadn z dawnych stolic nie powinna czuć się pokrzywdzona w zdominowany^ przez Brytyjczyków nowym państwie, zwłaszcza że najważniejszyn miastem i tak pozostaje Kimberley ze względu na znajdujące i w pobliżu kopalnie diamentów. — Diamenty kopie się w złożach tak zwanej błękitnej skały, będąu odmianą serpentynitu. Niegdyś znajdowano diamenty wprost na po- wierzchni, ale okazało się, że wydobywanie ich z szybów również jeśli opłacalne. Najbogatsze złoża znaleziono na głębokości ponad trzystij metrów, a dziś funkcjonują tam najnowocześniejsze kopalnie, zelek tryfikowane i zmechanizowane. Sławę kopalni z Kimberley przyćmi leżąca pięćset kilometrów dalej na północny wschód kopalnia Premier gdzie znaleziono kamienie znacznie większe, wśród nich słynny Cul- linan, ważący trzy tysiące dwadzieścia karatów, czyli prawie jedetj i ćwierć funta! Wysłuchaliście, szanowni państwo, długiego wykładu i jestem pewien, że w duchu okrzyknęliście mnie nieznośnym gadufc — uśmiechnął się i spojrzał porozumiewawczo na swoją żonę, kiwają z politowaniem głową. Werner i Regina stanowczo zaprotestowali. Chcieli zdobyć j- najwięcej wiadomości o kraju, który miał stać się ich nową ojczyzną- Okazało się, że doktor Franzius znał także firmę Vanderveldfi Kórner & Co. Ucieszył się, że Werner będzie w niej pracował. — To bardzo solidne i znane w całym Związku Południowej Afr)* przedsiębiorstwo. Może pan być pewny, że nie splajtuje, gdyż nie wdaj* się w żadne podejrzane i ryzykowne interesy — dodał. 48 \o tymczasem kilka tygodni, a podróż wcale nie wydawała się Orn nużąca. Wręcz przeciwnie, traktowali ją jak wypoczynek ° a ivch i pracowitych ostatnich miesiącach, a także jako zadatek na P°tr . '? gdy przyjdzie im borykać się z niedogodnościami życia ^rZ\, /owisku drogowców budujących autostradę. * °\Venier pewnego dnia objął czule żonę i rzekł: __ Czy wiesz, Regi, że korzystamy z luksusowych wakacji na dvt? Kiedyś będę to musiał odpracować. Spojrzała na niego z dumą. _ jestem pewna, że spłacisz firmie ten dług prędzej, niż myślisz. Przecież znam twoje możliwości i wiem, co potrafisz. Codziennie spotykali się z Franziusami i słuchali opowieści o kraju, do którego się udawali. Pewnego wieczoru pani doktorowa opowiadała, że w Górach Smoczych na pograniczu Natalu i Transwalu jeden ze szczytów do złudzenia przypomina profil przywódcy Burów, Ohma Kriigera. Jej zdaniem, był to znak od Boga, że od stworzenia świata przeznaczył on Transwal Burom. Doktor uśmiechnął się przekornie i zakwestionował rzekome podo- bieństwo. — Moim zdaniem, gdyby się dobrze przyjrzeć, można się doszukać w profilu podobieństwa do króla Anglii. Oczywiście Buro wie zaprze- czają i upierają się przy Krugerze. Doktorowa roześmiała się i nazwała męża ignorantem. Uśmiechnął się i on. — Ależ, Zuziu, dlaczego się denerwujesz? Jesteśmy najstarszą Parą na pokładzie i jaki dajemy przykład młodszym? Nie będę się 2 tobą kłócić i obiecuję, że będę szukać podobieństwa skały do two- jego idola. nikomu "ani Zuzanna od razu odzyskała dobry humor i porwała w ramiona szulkę, która zmęczona zabawą chciała przytulić się do matki. ° chrzcie pasażerów po raz pierwszy przekraczających równik mała się trochę niepewnie. Marynarze, jak wiadomo, nie darują Uj. _ —j—""j - -««t "-r j"" -—j—f—j •—~ — ••—' — f—J ~——J- s? maicić nieco czas pasażerom znudzonym już długą podróżą. Na ?Sc'e doktor Franzius podpowiedział Wernerowi, w jaki sposób 49 z nowicjuszy i chcą się jak najlepiej zabawić, a przy okazji może się wykupić wilkom morskim, by przy chrzcie potraktowali nieco łagodniej. Urszulka jednak i tak nie rozumiejąc niczego z hałaśliwego wido^ ska, patrzyła ze strachem na wygłupy dorosłych. Przez kilka następny dni dopytywała się, czy aby znowu ktoś nie zostanie ochrzczony w t; dziwaczny sposób. Wszyscy nowi znajomi starali się przekonać ją, że to tylko zabaw i nikomu nie stała się krzywda. Wkrótce Urszula zapomniała o wydara niu, ale w sercu pani Reginy zalągł się niepokój, czy zdoła uchroń wrażliwe dziecko przed gorszymi przeżyciami, które przecież mogą Sl im przytrafić w nieznanym, obcym kraju. Im bardziej Urszula traktowała chrzest na równiku jako niegroźn zabawę dorosłych, tym bardziej Regina czuła narastający lęk, cho nikomu oczywiście się nie zwierzyła. Im bliżej dopływali do celu, tyt mocniej biło jej serce. Co czeka ich w obozowisku przy autostradzie Czy uda jej się ustrzec Urszulę przed wpływem nie zawsze zdyscyp linowanych drogowców? Nie powtórzyła tych pytań na głos, nie podzieliła się swoim wątpliwościami z mężem. Uśmiechnęła się, by nie burzyć beztroskiegc nastroju. Trzydziestego dnia po wypłynięciu z Hamburga parowiec przybił di lądu w porcie Swakopmund. Część pasażerów wysiadła, ale przybył nowi, którzy udawali się do Kapsztadu. Po krótkim postoju stateł ruszył w stronę Przylądka Dobrej Nadziei. Kroneggowie stawiali swoje pierwsze kroki na afrykańskim ladzu właśnie z taką nadzieją, której symbolem była widoczna już z daleka. a znana im z fotografii Góra Stołowa dominująca nad Kapsztadem Płaski szczyt spowity chmurami wyglądał rzeczywiście jak olbrzymi stó> nakryty białym obrusem. Wrażenie to potęgowały stromo opadają^ zbocza góry.. Nie była zbyt wysoka — około tysiąca metrów — a'f wyrastając niemalże z powierzchni morza wydawała się gigantem. Werner i Regina pożegnali się serdecznie z Franziusami już pokładzie parowca, gdyż po zejściu na ląd na pewno nie możliwości spokojnie zamienić nawet kilku słów. Doktor polecił Kroneggom' przytulny hotelik niedaleko portu Zamierzali wyruszyć do Transwalu dopiero nazajutrz. Musieli 50 i do Justusa Kórnera informując go o przybyciu, a także v\>s^ac . walizki do Pretorii, żeby nie męczyć się z nimi po drodze. na<^aC eli obok bagaży rozglądając się w tłumie za jakimś tragarzem, l podszedł do nich młody człowiek wyglądający na dwudziesto- latka ' rzeki: _- Czy mógłbym państwu w czymś pomoc? Werner odwrócił się mocno zdziwiony. Pierwsze słowa, które . rowano do nich w obcym kraju, zostały wypowiedziane po niemiec- i Także pani Regina zrobiła wielkie oczy i popatrzyła na przybysza. '— Pan jest Niemcem? — spytał Werner. — Tak, panie. Przybyłem tym parowcem, ale dosiadłem się w Swa- kopmundzie. Z pewnością państwo mnie nie zauważyli, gdyż po- dróżowałem trzecią klasą. _ Zatem mieszka pan w Afryce Południowo-Zachodniej? — Od pewnego czasu. Próbowałem znaleźć tam pracę, ale mi się nie szczęściło. Pomyślałem sobie, że w Transwalu powinno być lepiej, i chcę się zaciągnąć do pracy w kopalni albo przy budowie autostrad. Za ostatnie grosze kupiłem bilet na statek do Kapsztadu i muszę zostać tu, dopóki nie zarobię na dalszą podróż. Zacznę od noszenia bagaży, więc jeżeli państwo pozwolą, za drobną odpłatnością zaniosę ich walizki do hotelu. Werner popatrzył na Reginę. Stała obok i przyglądała się młodzień- cowi ze współczuciem i sympatią, którą wzbudził w niej od razu. Chłopiec opuścił głowę i zaczerwienił się jak rak. — To chyba obojętne, Wernerze, kto zaniesie nasze walizki — rzek- ebieskie oczy. Jesteś lekka jak piórko, panienko — śmiał się szczerząc białe zęby ~~ Nie nazywam się wcale “panienko", tylko Urszulka. ~~~ A wolno mi mówić do_ciebie po imieniu? ~~~ Wolno, bo wszyscy wołają mnie Urszulko. ~~~ W takim razie, ty musisz mówić do mnie Tommy. T0~7. °d°ba mi się to imię. Najpierw myślałam, że jesteś tym lern Rymarzem, o którym śpiewała mi mamusia. ~~~ Znam tę pieśń, ale nigdy jej nie lubiłem. 53 — Jak ja ją zaśpiewam, na pewno ci się spodoba. Posłuchaj: Pod zamkiem Huntley nad fosą siadł Rymarczyk Tomek, i cały zbladł, Gdy jasnowłosa dama... w bieli Pani Regina przerwała jej, chwytając Tommy'ego za rękę: — Urszulka może iść sama. Jej naprawdę nie trzeba nosić. — Dla mnie to żadna różnica, proszę pani. Poniosę małą, chciałbym jalcoś zasłużyć na dobroć z państwa strony. Regina znowu zdziwiła się słysząc wyrażenie zupełnie nie pasująi do młodzieńca w wyświechtanym ubraniu. — Tommy to prawdziwy siłacz, mamusiu — wtrąciła się Urszuli — Ale tobie nie wolno mówić panu Tommy'emu po imien — upomniała ją matka. — Mogę mu mówić wujku? Do wujka przecież wolno mów« • przez ty. Jak każde miłe dziecko Urszula miała wielu przyszywanych wujków Regina wahała się przez chwilę patrząc uważnie na reakcję mło dzieńca. Gotowa była zgodzić się na spoufalanie córki i młodegi sympatycznego człowieka, ale rozsądek nakazywał ostrożność. T; prysła jednak pod błagalnym spojrzeniem Tommy'ego, który niczym nędzarz żebrał o odrobinę dobroci i zrozumienia. Uśmiechnęła się i rzekła: — Cóż, jeżeli pan Rienasch się zgadza, ja nie będę się sprzeciwiać Popatrzył z takim oddaniem, że aż się przeraziła. Gdy Urszulka zabawiała głośnym szczebiotem swojego nowegc wujka, Regina została trochę z tyłu i rzekła do męża: or — Wernerze, ten młody człowiek z całą pewnością nie jest tym, kogo się podaje. Mówi literackim językiem, zna angielski i francuski, musiał otrzeć się o uniwersytet. — Zgadzam się z tobą całkowicie, Regi. Najwyraźniej los p0' krzyżował mu plany. — W każdym razie nie jest to żaden wykolejeniec i jakoś tai szczerze patrzy mu z oczu. Nie uważasz, że powinniśmy go zabrać d° Transwalu? — Jeżeli po bliższym poznaniu okaże się, że zasługuje na na5^ pomoc, to oczywiście pojedzie z nami. Chcę jednak przyjrzeć mu sl- 54 . choćby dlatego, że jesteśmy w obcym kraju i przy zawieraniu ^a h znajomości musimy postępować ostrożnie. nowych OCZyWjście rację, kochanie, ale zrób coś, by przynajmniej __. i***- . • 7gj nocy nie spędził pod gołym niebem — poprosiła. _ To mogę ci obiecać, zwłaszcza że taki gest do niczego więcej nas nle zobowiązuje. Doszli tymczasem do hotelu. W recepcji przyjęto ich sympatycznie, . noj;ói dostali dopiero, gdy powołali się na doktora Franziusa, który ' D0|ecil udać się pod ten adres. Przy okazji znalazł się także skromny pokoik dla Tommy'ego. Gdy Werner powiedział mu, że może przenoco- wać w tym samym hotelu co oni, chłopiec od razu spojrzał na panią Reginę. Był pewien, że to ona przekonała męża, by nie zostawił go na ulicy. Zaczerwienił się jak burak, serce biło mu mocno i głośno jak dzwon. Poczuł ogromną wdzięczność do pani Reginy i najchętniej pocałowałby ją w rękę, ale nie zdobył się na odwagę. — Teraz, panie Rienasch, niech pan idzie do swojego pokoju i odświeży się trochę — rzekł Werner z uśmiechem. — Bagażu chyba pan nie ma? Tommy westchnął. — Mam, ale cały mój dobytek zmieścił się w tekturowym pudle, które zostawiłem na przechowaniu w porcie u poznanego na statku marynarza. Taszcząc ciężkie pudło, trudno byłoby rni zarobić jakiś grosz na ulicy. Jeżeli państwo mogą mnie zwolnić na chwilę, pobiegnę po m°je rzeczy i chętnie zrzucę z siebie te łachmany — rzekł patrząc zawstydzony na obszarpane mankiety koszuli wystające spod przykrót- k'ch rękawów marynarki. Oczywiście. Gdy pan się przebierze, proszę przyjść do nas. Zjemy ra^m kolację — rzekł Werner. ~~ Dziękuję panu z całego serca. Mam nadzieję, że kiedyś będę mógł nstwu odpłacić za dobro, którym mnie obdarzacie — odwrócił się na pl?c* i wybiegł z hotelu. I ie minęło pół godziny, a zjawił się w jadalni, gdzie czekali już sta e^ow'e- Miał na sobie czystą białą koszulę, krótkie spodnie nn- ?nie wyszczotkował, ale z wytartą marynarką pewnie sobie nie * cl Cl 71 ł V\ ' Sm , ' D0 Przyszedł bez niej. Wyglądał jednak zupełnie przyzwoicie. a- dobrze zbudowana sylwetka poruszała się z elegancją i szy- 55 kiem. Regina spojrzała porozumiewawczo na Wernera, jakby chcj- powiedzieć: i co sądzisz teraz o moim protegowanym? Tommy starannie przyczesał swoją bujną blond czuprynę, kontr stującą z opaloną twarzą, która z kolei wydawała się jeszcze barda brązowa na tle błękitnych oczu i białych połyskujących zębów pr; każdym uśmiechu. — Proszę usiąść, panie Rienasch — zaprosiła go uprzejm Regina. Ukłonił się jak doświadczony bywalec salonów i wziąwszy delik tnie dłoń pani Kronegg, przyłożył ją do ust. — Serdecznie pani dziękuję za zaproszenie — rzekł uprzejmie. — Wujku, jesteś taki głodny jak ja? — spytała Urszulka. Uśmiechnął się nieco zakłopotany, gdyż w tym samym czasie głosi zaburczało mu w żołądku. — Tak, Urszulko, ale prawdę mówiąc, to ja zawsze byłem głodom rem. Odsunął krzesło i usiadł nieco dalej od stołu. — Proszę wybaczyć, że siadam do stołu bez marynarki; ale • jedyna, jaką posiadam, jest już w dość opłakanym stanie i raczej n nadaje się do pokazywania przy kolacji. — Ostatecznie nie jesteśmy na oficjalnym przyjęciu, a wkrótce m; również znajdziemy się w warunkach, gdzie o przebieraniu się d posiłku nikt nawet nie pomyśli. Podano jedzenie. Werner i Regina wymienili ukradkowe spojrzeni( na widok błyskawicznie opróżnionego talerza młodego Niemca. Nk jadł bynajmniej łapczywie, ale jakoś tak zręcznie, że porcja zniknęk w mig i niezauważenie. Werner uśmiechnął się. — Coś mi się widzi, że chętnie zjadłby pan jeszcze jedną porcję Tommy aarumienił się i spojrzał zawstydzony na panią Reginę. — Wybaczcie państwo, że tak rzuciłem się na jedzenie, ale... c dawna nie siedziałem przy stole przy talerzu smakowitych potra* Prawdę mówiąc, ostatnio dość często wręcz głodowałem. Regina popatrzyła na niego ze współczuciem. — Niechże pan się nie krępuje, panie Rienasch, i zamówi jeszcze co$ więcej. 56 Dziękuję bardzo, naprawdę nie potrzeba. Szkoda mi było jedzenie na talerzach, dlatego wyczyściłem je tak dokładnie, ale ^dlerfl Ri? Ju^ ^° s^a- Jestem państwu niezmiernie zobowiązany . nadzieję, że w jakiś sposób będę mógł się odwdzięczyć, gdyż nie ' trafię przyjmować podarunków nie rewanżując się. Po tych słowach także Werner Kronegg nabrał zaufania do młodego tułacza. __ Myślę, że znajdzie się niejedna okazja do spłacenia nam tak drobnego długu, panie Rienasch. Powiem otwarcie: oboje z żoną od razu odkryliśmy, że nie jest pan tym, za kogo można by pana wziąć na pierwszy rzut oka. Bylibyśmy wdzięczni, gdyby zechciał nam pań opowiedzieć, jak to się stało, że trafił do Południowej Afryki. Tommy spojrzał spod oka najpierw na panią Reginę, a potem otwarcie popatrzył Wernerowi prosto w oczy. — Tak, państwu mogę opowiedzieć swoją historię, gdyż jestem pewien, że znajdę u was zrozumienie. Mam do was pełne zaufanie. Pokażę państwu moje dokumenty: paszport, świadectwo maturalne i indeks, gdyż studiowałem kilka semestrów w szkole rolniczej. Wyjął skórzany portfel z woreczka zawieszonego na rzemyku pod koszulą i położył przed Wernerem plik różnych dokumentów. Gdy Kronegg przeglądał je po kolei, Tommy wyjął z portfela kilka fotografii i podał je Reginie mówiąc: — Na tym zdjęciu jest moja ukochana mateńka. Tylko tyle mi po niej zostało. Regina popatrzyła na szlachetną twarz spoglądającą z pożółkłej fotografii. ~~ Pańska matka nie żyje? Tak, proszę pani. Gdyby żyła, moje życie potoczyłoby się ^Pełnie inaczej. W werner złożył dokumenty i oddał je Tomy'emu, który starannie °\vał je do portfela i zapiął szybko guziki koszuli. Zaczął swoją opowieść. ,, - —r-v“ mówił półgłosem, jakby szukając odpowiednich słów, 2*iej wyraźnie się odprężył. ^anstwo pewnie nie zrozumiecie, co dla mnie znaczy wasze miłe ale ja od lat nie spotkałem nikogo, kto potraktowałby mnie 57 tak serdecznie i po ludzku. Zwątpiłem już w uczciwość i szczerość lu Nawet trudno byłoby opisać, co przeżyłem, zanim pogodziłem z sytuacją, w której się znalazłem. Walczyłem z własną dumą ,a z wrogiem, który czyha na moje życie, i przysięgam — nikomu przez te cały czas nie powiedziałem jeszcze, co naprawdę zmusiło mnie c opuszczenia ojczyzny, co naprawdę kryje się w moim sercu. Zdecydow; łem się powiedzieć to państwu, ale proszę mi wierzyć — nie przychód; mi to z łatwością. Wyjechałem z Niemiec przed dwoma laty. Powiem o razu najgorsze: zostałem wypędzony z domu przez własnego ojca, ch& Bóg mi świadkiem — klnę się na pamięć mojej drogiej matki — potrak tował mnie niesprawiedliwie, gdy ja doprowadzony do ostateczności, podniosłem na niego rękę. Przerwał zobaczywszy, że pani Regina zadrżała i przytuliła do siebi Urszulkę, która patrząc na jego poważną twarz spytała: — Mamusiu, dlaczego wujek Tommy jest smutny? Przycisnęła główkę córeczki do piersi i rzekła: Nie przeszkadzaj, skarbie. Pan Rienasch chce nam opowiedzieć co bardzo ważnego, więc nie odzywaj się, proszę. Tommy ochłonął trochę i ciągnął dalej: — Widzę, że przestraszyłem panią mówiąc o mojej sprzecza z ojcem, ale zaraz opowiem, jak do tego doszło. Ojciec był już wdowcem gdy ożenił się z moją matką, i miał z pierwszego małżeństwa syna. Kurt mój przyrodni brat, był dziesięć lat starszy ode mnie i od pierwszego dnia, gdy ojciec wprowadził do swojego domu drugą żonę, jego syn nienawidził jej z całego serca. Tak samo było ze mną, gdy tylko przyszedłem na świat. Kurt był jeszcze dzieckiem, ale w jego głów* zalęgła się myśl, że matka i ja zabierzemy mu majątek. Im był starszy tym jego nienawiść do nas była większa. Ojciec kochał swojego pierworodnego, wprost go ubóstwiał i pod' porządkowywał się jego woli, że aż się później dziwiłem, jak mogło dój* do powtórnego małżeństwa. Brat jeszcze jako dziecko odznaczał stf zdecydowaniem i silną wolą, a z biegiem lat całkowicie sobie podporzą"' kowal ojca. Zaś do mojej matki już na początku odnosił się z jawfl* wrogością i ku jej wielkiemu rozczarowaniu dał do zrozumienia. zt choćby nie wiadomo jak się starała, nigdy nie zdobędzie sobie je? przychylności. dwu latach małżeństwa moich rodziców zjawiłem się ja i omal nie . ĄO tragedii. Matka zaalarmowana moim krzykiem przybiegła do v iu i zobaczyła Kurta z ciężkim kluczem w ręku, przmierzającego się P iderzenia mnie po raz drugi. Wyrwała mu żelazo z ręki, a gdy ° ta}a> dlaczego to zrobił, odparł z wściekłością, że chciał mnie uśmiercić. . \ . . , . Wtedy ojciec pierwszy i ostatni raz uderzył mojego przyrodniego hnta Ten wprawdzie zrezygnował z zamiaru pozbawienia mnie życia, •ile całą nienawiść skoncentrował na matce. Ojciec szybko zapomniał o incydencie wzruszony skruchą okazy- waną przez brata i kochał go znowu ślepo i bezkrytycznie jak przedtem. Kurt dorósł tymczasem i nauczył się panować nad emocjami. Do nas odnosił się niezwykle serdecznie, gdy tylko w pobliżu był ojciec, ale poza jego plecami dokuczał nam na każdym kroku. .Matka początkowo próbowała się skarżyć, ale ojciec zasępiał się od razu i pytał, czego jeszcze chce od Kurta, skoro jest dla niej uprzejmy. Zarzucał jej czepianie się drobiazgów, gdy tymczasem ona żyła w ciągłym strachu, że pasierb zrealizuje swój plan i rzeczywiście usunie ją i mnie ze swojej drogi. Nic dziwnego, że życie w ciągłym napięciu doprowadziło ją do ciężkiej choroby serca. Jeżeli nawet nie było jej bezpośrednią przyczyną, to na pewno przyczyniło się do zaostrzenia dolegliwości. Mijały lata, a ja pamiętam je jako jeden ciąg zagrożeń i strachu 0 bezpieczeństwo swoje i matki. Sam nie wiem, jak udało się Kurtowi Pokonać ojca, ale jest faktem, że traktował on nas z coraz większą obojętnością. Miałem może dwanaście lat, gdy przypadkowo pod- s uchałem rozmowę obu mężczyzn. Kurt mówił wyraźnie: — Rozwiedź -z tą kobietą, ojcze! Przecież nie masz już chyba wątpliwości, że wyszła, za ciebie tylko dla pieniędzy. ac'ł dłu Vuis/ę w tym rniejscu wyjaśnić, że mój ojciec był bardzo bogaty, i f K ^Wa ^uze majątki ziemskie, wybudował w pobliżu cukrownię te r*' K^ konserw. Często mówił, że większą posiadłość i leżącą na jej s tu' C cu'crowni? odziedziczy Kurt, a ja dostanę mniejsze gospodar- Mj • ^rzetwórnię przynoszącą zresztą niewielkie dochody. Dodam dla to g n'er"a' że dużą posiadłość wniosła w posagu matka Kurta, ale było qPła -, arstwo zdewastowane a przy tym strasznie zadłużone. Ojciec •S1 i postawił Langenfurt — tak nazywał się majątek — na 59 58 nogi. Nie protestowałem nigdy, że brat jako starszy syn odzied większą część dorobku ojca, i nie podważałem tej decyzji jako sprawiedliwej, gdy Kurt cały czas buntował go przeciwko mnie i wał zgarnąć cały majątek dla siebie. Z wiekiem coraz wyra? zdawałem sobie sprawę, że intrygi brata mają tylko jeden cel: przeko ojca, żeby mnie wydziedziczył, jeżeli już nie całkowicie, to przynajnim z najważniejszych części majątku. Słyszałem jak mówił: — Langenfu wniosła w posagu moja matka, a co dostałeś od matki Thomasa? N,, Moim zdaniem masz prawo podzielić tylko swój majątek między mn 1 i brata. Posiadłości matki nie możesz brać w ogóle pod uwagę jako c?ęi spadku. Ona należy się mnie bez żadnej dyskusji, gdyż jest spadkiem] matce, a nie po ojcu. W rezultacie Kurt dostał jeszcze fabrykę konserw, która wresza unowocześniona zaczęła przynosić dochody. Dla mnie po/ostal skromne gospodarstwo w Hartau. Prawdę mówiąc, sprawy majątkowe mało mnie wtedy interesowali bardziej denerwowała mnie postawa brata, który z ojcem rozmawia już tylko o śmierci. Zawsze potrafiłem panować nad swoimi emocjam i nie przejmować się drobiazgami, w przeciwnym razie nie wytrzymał bym atmosfery osaczenia, jaką Kurt wytworzył wokół mnie i matfc Starałem się zachować przede wszystkim spokój i gdyby brat oświad czył, że przestanie szykanować nas, jeżeli ja zrzeknę się całkowici!, spadku, byłbym mu to obiecał, gdyż rzeczywiście miałem już wszysi kiego dosyć. Matka cierpiała jednak bardzo widząc, że ojciec odwrócił się oi; mnie zupełnie i traktuje niesprawiedliwie. Powiedziała mu to spokojrrf jak zawsze opanowana. On jednak zdenerwował się bezpodstawny i wrzasnął: — Musisz być aż tak zachłanna? Mam was oboje po w nosie! Wybiegła blada z jego pokoju. Ojciec stał przez chwilę nie wiedz4l1 co robić, ale Kurt był na miejscu. j — Widzisz teraz wyraźnie, tato, że chodzi o spadek — zaśmiał5] tryumfująco. Zerwałem się aż kipiąc z wściekłości. — Ty bezwstydniku! — ryknąłem. — Jeżeli komuś tu c o spadek, to na pewno nie mojej matce. ' 60 złapał mnie za kołnierz i wyrzucił za drzwi. Wynoś się, szczurze, i przestań się tu rządzić. Nie masz żadnego " żadnego, rozumiesz? kałem wzrokiem ratunku u ojca, ale on odwrócił się plecami. Nie ^miałem, o co Kurtowi chodzi, nie miałem jednak wątpliwości, że r°i l kolejną intrygę. Zacisnąłem zęby i gorzko żałowałem, że jestem za U dv by slan%c w obronie matki. Od tego czasu ona już ani razu nie rozmawiała z ojcem o podziale aiatku. Stawała się z dnia na dzień smutniejsza, bardziej milcząca i nie arniftarn, czy kiedykolwiek się potem uśmiechnęła. Ojciec traktował ją okropnie. Nie skarżyła się nigdy, ale jej smutne spojrzenie zdradzało całą prawdę, a we mnie narastał nie tylko żal do ojca, ale również złość. Bardziej bolał mnie sposób, w jaki traktował matkę niż jego stosunek do ranie. Kurt osiągnął swój cel: odsunął nas od ojca całkowicie i z tryum- fującym spojrzeniem siadał codziennie z nami przy stole, a były to już jedyne chwile w ciągu dnia, kiedy mogliśmy porozmawiać z ojcem. Im bardziej on odsuwał się od nas, tym bardziej ja zbliżałem się do matki, która niedomagała już coraz wyraźniej. Lekarz stwierdził poważną chorobę serca i ostrzegł, że każde zdenerwowanie może spowodować zawał. Potrzebowała absolutnego spokoju. Dla mnie był to cios, ojciec słuchał zaleceń lekarza z obojętno- ścią, zaś Kurt zaraz potem odciągnął go na bok, coś razem poszeptali 1 °Jciec stwierdził, że lekarz przesadza, a cała choroba matki wydaje mu si? zręcznie wyreżyserowaną symulacją. Brat zaczął się zabawiać Przynoszeniem do domu hiobowych wiadomości, które potem przy ^stepnym posiłku odwoływał tłumacząc naiwnie, że dał się nabrać na otki. Był przy tym nadzwyczaj dla nas uprzejmy. Nie rozmawialiśmy •ym, ale oboje z matką dobrze wiedzieliśmy, że Kurt robi to celowo, C\rJ^ zc^enerwować i spowodować śmierć. ikt go nie lubił, a ludzie pracujący dla ojca wręcz go się bali. On m c^sem zachowywał się wtedy, jakby był już gospodarzem całego koh U ^yrósł na przystojnego młodzieńca i na pewno podobał się a sł Om' a'e traktował je w sposób karygodny. Nie zamierzał się żenić, ' Zatem kiedyś, jak głośno oświadczył, że nie zna kobiety, której byłby w stanie mu zaimponować. 61 Matka czuła się coraz gorzej i dosłownie codziennie drżałem o je;. Zdałem maturę i zapisałem się na studia rolnicze. Dopiero vw uświadomiłem sobie, że po moim wyjeździe matka będzie całko\v ° zdana na łaskę niekochającego męża i dyszącego nienawiścią pasiert, Nie powiedziała ani słowa, ale czułem, że ona po prostu bała się 20J sama. Przyjeżdżałem na każde ferie i za każdym razem znajdowałem w gorszym stanie. Czekała na mój przyjazd z niecierpliwością, ojciec^ nawet mnie nie zauważał. Spotykaliśmy się tylko przy stole, chociaż te nie zawsze. Matka od kilku lat zajmowała oddzielną sypialnię. Ze względu j częste ataki choroby potrzebowała stałej opieki i dlatego jej pokojówfc która pracowała jeszcze u rodziców mojej matki — stara Christii — sypiała w pokoiku przylegającym do sypialni matki, a drzwi łącząc oba pokoje były stale otwarte. Cieszyłem się, że przynajmniej pokojówka — jedyna osoba godn. zaufania i bardzo oddana — towarzyszyła matce w czasie mojf nieobecności. Gdy przebywałem w domu, nie odstępowałem matki Ł krok i dziękowałem Bogu, że zastałem ją jeszcze przy życiu. Muszę przyznać, że jako student zachłysnąłem się wolnością i rzuci łem się w wir życia niezbyt rozsądnie. Ojciec, o dziwo, nie wydzielałir pieniędzy na studia, a ja szybko poczułem się potomkiem bogatej? rodzica. Przed wyjazdem na wakacje ze zdumieniem stwierdziłem, żeni: stać mnie na zwrot zaciągniętego u przyjaciela długu i tym razem b?d musiał powiedzieć o tym ojcu. Dwa tysiące marek to nie była pff naszym majątku znacząca, suma, ale najgorsze było to, że musiałff przyznać się przed ojcem, a tym samym przed Kurtem, który odstępował go na krok. Nie wątpiłem, że ojciec darzy mnie jeszcze jakimkolwiek uczucieff ale nie przypuszczałem, że zareaguje na mój dług aż tak ostro, wielkiej uciesze brata. Kategorycznie odmówił spłacenia go. Oświa? czył, że dostaję dość pieniędzy na utrzymanie, co zresztą było prawd- a jeżeli pożyczam od kolegów, to muszę się sam martwić, jak z\vro długi z tego, co mam. Tłumaczyłem, że mój przyjaciel potrzebuje t> pieniędzy, by móc kontynuować studia, ale dla ojca nie był to zad argument. — Wykluczone — krzyczał — nie dostaniesz ani feniga p°* tym, co dla ciebie przeznaczyłem. 62 obiec' zedłem zdruzgotany, bardziej jego chłodnym tonem niż zdecy- odmową. Musiałem powiedzieć o tej rozmowie matce. Zapew- °u>VaI1ją solennie, że już nigdy nie zaciągnę żadnego długu, a ona 11 ła że pomoże mi zwrócić te dwa tysiące marek. Później dowie- nh'?C ' »od Christine, że zamierzała sprzedać drogocenny naszyjnik, przekazać mnie. ' R "'łem za młody, by docenić wartość pieniądza, więc ucieszyłem się, am problem z głowy, i szybko zapomniałem o przykrym zajściu, Z Iko że później nastąpiły wydarzenia, które jeszcze dziś wspominam jak zły sen- Następnego ranka siedzieliśmy z matką przy śniadaniu, gdy zjawił się Kurt w wyjątkowo radosnym nastroju. Był dla nas niezwykle uprzejmy, żartował na temat przyjemności studenckiego życia, a jadł z apetytem jak rzadko kiedy. Nagle do jadalni wpadł jak burza gradowa ojciec, z marsową miną podszedł do mnie i zawołał: — Ukradłeś z mojego biurka dwa tysiące marek! Skoczyłem jak oblany zimną wodą i broniłem się rozpaczliwie nie mogąc wprost uwierzyć, że ojciec oskarża mnie o kradzież. Matka krzyknęła przerażona, a ja nie myślałem o niczym innym jak o tym, żeby się zbytnio nie zdenerwowała. Wstała i popatrzyła na mnie swoimi przepełnionymi smutkiem oczyma. — Mamo, na litość boską, ty chyba nie wierzysz, że to zrobiłem? krzyknąłem odchodząc od zmysłów. Wyprostowała się dumnie i stanęła obok mnie. mókał dj w^tysiące marek, gdyż dokładnie wiedział, że tyle wynosi twój Chciał już do końca pognębić cię w oczach ojca... To on jest 63 ~~ Nie, synu, ty nie, ale tamten — twój brat — ukradł pieniądze, Z?by zwalić winę na ciebie — mówiła z trudem łapiąc oddech. ~ ^hristine widziała go w nocy wychodzącego z latarką z gabinetu °-'Cd- Szła po lekarstwo dla mnie do domowej apteczki. Przeraziła ? sądząc, że natknęła się na włamywacza, więc schowała się w fra- 26 drzwi, ale odetchnęła z ulgą rozpoznawszy Kurta. Powiedziała tym, bo była pewna, że twój brat zrobił coś złego, skoro prze- korytarzem jak złodziej. Jestem pewna, że to on ukradł Mówiła powoli i głośno, cały czas trzymając mnie mocno za Kurt zbladł w pierwszym momencie, ale szybko ochłonął i roześi^ się szyderczo: — Tato, to przecież jawny spisek ze starą służącą! Ojciec poczerwieniał słysząc, że matka nazwała jego pupilka złi jem. Rzucił się na nią i, zanim zdążyłem ją zasłonić, uderzył z całej SjJ w twarz. — Kłamczucho! — wrzasnął. Matka zachwiała się i opadła na stojący-obok fotel. Pociemniało a przed oczyma i bez chwili wahania skoczyłem do ojca i uderzyłem w twarz, dokładnie tak samo, jak on spoliczkował moją matkę, jej krzyk obudził mnie. — Tommy, nie podnoś ręki na ojca! — wołała przerażona. Upadłem przed nią na kolana. — Wybacz, mamo, ale nie mogłem patrzeć, jak on cię bije. Kurt uznał, że był to właściwy moment, by przypodobać się ojcu i rzucił się na mnie od tyłu. Odwróciłem się i wstając odrzuciłem gc z całej siły. Odbił się od ściany i opadł jak worek sieczki na podłogę — Dotknij mnie jeszcze raz, a pożałujesz — krzyknąłem w jego stronę, gdy zza pleców usłyszałem ostry głos ojca. — Wynocha z mojego domu! Dla bandytów nie ma tu miejsca Zejdź mi z oczu, nędzna kreaturo. Nie jesteś już moim synem, al zwykłym złodziejem, który miał czelność mnie uderzyć. Nie chcę ci< więcej widzieć... Wynoś się! Chciałem coś powiedzieć, ale zobaczyłem, że matka opadła bezwład nie w fotelu, więc nic już mnie nie obchodziło prócz ratowania jej Wziąłem ją na ręce i zaniosłem do sypialni, położyłem na łóżb i zawołałem Christine. Przy jej pomocy matka odzyskała przytoffl ność. Pokojówka potwierdziła, że widziała Kurta w nocy, więc m być pewien, że matka nie wymyśliła tej historyjki, by stanąć w obronie. Odpoczęła trochę i poprosiła mnie, bym opuścił dom. — W Langenfurt nie ma już dla ciebie miejsca, Tommy. działam, że Kurt nie spocznie, póki cię stąd nie wypędzi. Wyje* chłopcze, do ciotki Grety — to jej siostra, jedyna nasza bliska krew — i powiedz jej, co tu się stało. Gdy tylko trochę ozdrowieję, przyj3' 64 j. Proszę cię, wyjedź natychmiast, bo boję się, że zdarzy się coś 'tclTgorszegc, Poprosiłem Christine, by nie opuszczała mojej matki i szybko się Niech cię Bóg ma w swojej opiece, synu! Pamiętaj, że zgubić się . tylko ten, kto zbłądzi, kto zejdzie sam na manowce. Weź na drogę • błogosławieństwo. Będę modliła się za ciebie w dwójnasób, skoro wyrzekł się ciebie ojciec. To były ostatnie słowa, które od niej, usłyszałem... Tommy zamilkł. Blady, z kamienną twarzą, patrzył przed siebie. Słuchający także milczeli, dopiero pani Regina chwyciła dłoń chłopca i uścisnęła ją mocno. Drgnął, zakrył twarz rękoma i zastygł w bezruchu. Po chwili podniósł głowę, a na jego twarzy drgał dosłownie każdy mięsień. — Wrzuciłem do walizki najpotrzebniejsze rzeczy, garnitur, trochę bielizny i poszedłem do ciotki. Po śmierci męża przeniosła się do pensjonatu, gdzie mieszkała wygodnie, choć raczej skromnie. Z ojcem już tego dnia się nie widziałem, a jedynie przez służącego przekazałem mu wiadomość, że gdyby chciał ze mną rozmawiać, znajdzie mnie u ciotki Grety. Ciotka oczywiście nie uwierzyła w moją winę, zmartwiła się natomiast stanem zdrowia swojej siostry, do tego stopnia, że następnego ranka udała się do Langenfurtu. Dosłownie kilka minut po jej wyjściu przybył posłaniec z listem od m°jego ojca. Noszę go zawsze przy sobie, niech państwo przeczytają go sami... . ^rżącymi rękoma Tommy znowu sięgnął po skórzany portfel 1 wyjąwszy kartkę papieru, podał ją Wernerowi. "° Thomosa Rienascha. Kiecz Pn-. na woja matka umarła dziś w nocy. Dostała zawału serca po tym, jak i odbyłem z nią jeszcze krótką rozmowę. Przyznaję otwarcie, że t 'em się do tego smutnego wydarzenia — żałuję, że ją uderzyłem, na *°raJ ProsMern, żeby mi wybaczyła. Pierwszy raz w życiu podniosłem ,.,i rę €' a^e zrobiłem to z Twojego powodu i to Ty jesteś winien, że ńi°~i nieszcz?ścia. Odważyłeś się podnieść rękę, tak jak odważyłeś się >asć. Wybaczyłem matce, że oskarżyła Kurta o kradzież pieniędzy 65 z mojego biurka, że skłoniła pokojówkę do zeznań, które miały Osi Twój haniebny postępek. Spisek był szyty zbyt grubymi nićmi i mov\ ' sobie oszczędzić kompromitacji. Nie nacieszysz się ukradzionymi «/ dzmi, gdyż zawsze będziesz pamiętać, że to przez nie umarła Twoja mati Straciłeś ją, a podnosząc rękę na mnie, zmusiłeś mnie do wyrzecz? się Ciebie jako syna. Pozostały Ci w ręku tylko skradzione mi pieniąd- zobaczysz więc sam, jak daleko dzięki nim dojdziesz. Twój dług zapfa ale to wszystko, na co możesz liczyć. Mam już tylko jednego syna. Jestnn Kurt, a Ciebie nie chcę już nawet widzieć. Hermann Rienasch Kroneggowie przeczytali oboje list i patrzyli na Tommy'ego 2 ^ raźnym współczuciem. W jego opowieści było tyle szczerości, że ar przez moment nie wątpili, że mówił prawdę. Schował list ojca i ciągn,, dalej: — Jak spędziłem ten dzień, nie potrafię powiedzieć nawet dziś. K pewno nie myślałem o wypędzeniu mnie przez ojca, pamiętam wyłączni, ból po stracie matki i w pewnym sensie zadowolenie, że nie musi patrzeć w oczy ojcu i bratu, bo na pewno nie zapanowałbym nad sote Wiedziałem przecież że byłem niewinny temu, co się stało, i wolałby umrzeć niż sięgnąć po pieniądze ojca. Nawet po wyjeździe z Langenfut tu, gdy nieraz przyszło mi kłaść się do snu o pustym żołądku, ni dopuszczałem myśli, że mógłbym ukraść coś do zjedzenia. Są po prosii rzeczy, których nie robi się z natury, a moim zdaniem złodziejem trzeb' się urodzić. , ;kicf Ciotka Greta wróciła z Langenfurtu dopiero za dwa dni, głebol' poruszona nagłą śmiercią swojej siostry, a mimo to starała się przeil wszystkim pocieszyć mnie. Przyprowadziła ze sobą Christine, gdyż Ku' natychmiast wyrzucił starą pokojówkę za rzekome spiskowanie ciwko nienyi. Przynajmniej zapłacił jej za trzy miesiące z góry. C wzięła ją do siebie. Znały się przecież jeszcze z czasów paniens*- a ponadto Greta czuła się zobowiązana służącej za jej wieloletnią P1* i oddanie. Christine potwierdziła, że nie opuszczała matki, tak jak ją prośmy; jednak musiała wyjść z pokoju, gdy przyszedł pan Rienasch i ch^J rozmawiać z żoną bez świadków. Wyszedł po kwadransie, a Chris" 66 mż matkę nieprzytomną. Oddychała z trudem i nie wypowie- za5ta zy ani słowa umarła w ciągu nocy. ^^ icojówka pobiegła zawiadomić ojca. Zbladł i poszedł z Christine oialni, gdzie leżała zmarła. Po chwili już cały dom był na nogach. d0 Wyprowadził półprzytomnego ojca przekonując go, że w obecnej cii lepiej się stało, że matka umarła. Pół godziny później wezwał r hrfstme i oznajmił, że ją zwalnia. _ Niech pan przynajmniej pozwoli ułożyć moją panią w trumnie. M życzyłaby sobie, żeby ktokolwiek ją dotykał — rzekła zdecydowanie pokojówka. Gdy ciotka Greta przyszła do Langenfurtu, Christine właśnie kończyła matkę ubierać. Dowiedziałem się od ciotki, że matka dała pokojówce naszyjnik z brylantami i kazała go sprzedać, zaś pieniądze przekazać mnie, abym mógł spłacić długi. Nie miała żadnej gotówki, a prosić o nią ojca nie chciała. Ciotka poleciła służącej, by oddała naszyjnik ojcu i wyjaśniła, w jaki sposób trafił do jej rąk. Matka nie wniosła do Langenfurtu żadnego posagu, była po prostu biedna, i wszystko co miała — w tym także biżuterię — dostała od ojca. Trzeciego dnia, gdy chowano matkę, stałem obok ciotki, a z ojcem i bratem nie zamieniłem ani słowa. Widzieliśmy się wtedy po raz ostatni. Po powrocie do pensjonatu zastanowiliśmy się wspólnie, co robić dalej. O studiach nie mogło być mowy, skoro nie miałem ani grosza, nie mogłem też liczyć na posadę w jakimś majątku ziemskim. Ciotka ze swojej renty po mężu niewiele mogła zaoszczędzić, a tysiąc pięćset marek, które odłożyła na czarną godzinę, bez chwili wahania dała mi do ?KI. Przypomniała sobie o kuzynie swojego męża, który bez grosza przy uszy wyjechał wiele lat temu do Afryki i zbił tam fortunę. Miał wielką We, a w jednym z ostatnich listów pisał, że powodzi mu się bardzo rze, jednak brakuje mu odpowiedniego zarządcy, któremu mógłby nym zaufaniem powierzyć prowadzenie gospodarstwa, gdyż chęt- -wtedziłby ojczyznę, a nie może ze względu na nawał obowiązków. Af ,Je W^em' co mi si? stało, ale natychmiast zapragnąłem pojechać do - i, do tego kuzyna. Byłem gotów cierpieć głód i niewygody, byleby Ost ^r^zeJ zniknąć z oczu ojcu i uciec od bolesnych przeżyć. lca , CZnie, żadnej pracy się nie boję, a para silnych rąk przyda się na J arniie. Nie czekając na odpowiedź, postanowiłem pojechać do 67 Swakopmund w Afryce Południowo-Zachodniej skąd na farmę l najbliżej — jakiś dzień drogi. Pożegnałem się serdecznie z ciotką i pojechałem do Hamburga mogłem począć z półtora tysiącem marek w kieszeni? Ucieszyłem gdy zadekowano mnie pół legalnie pod pokładem, a proszę pamiętać mimo złej atmosfery w domu, warunki miałem tam wręcz luksusou W podróż zaś zabrałem jedynie podręczną walizkę a w niej je/ garnitur, parę butów i trochę bielizny, no i rzeczy, które miałem sobie. t W Hamburgu sprzedałem złoty zegarek i sygnet za jedyne cztery- marek. W sumie, gdy wreszcie znalazłem się na statku, pozostało tysiąc dwieście marek. Pięćset musiałem zapłacić za miejsce p^ pokładem, pociąg do Hamburga też coś kosztował, a ponadto musiałet kupić sobie zwykły zegarek, najtańszy, ale przecież nie mogłem wyry szyć w świat bez czasomierza. Dwa lata temu wylądowałem w porcie Swakopmund z tysiącei dwustu marek. Wynająłem pokój w jakimś tanim hoteliku i starnto wysłałem list do kuzyna męża mojej ciotki z prośbą o wiadomość, czy n<| jego farmie znalazłaby się dla mnie jakakolwiek praca. Oczekując na odpowiedź próbowałem znaleźć zajęcie w Swakopj mund, ale poszukujących, jak się okazało, było tam wielu. Trafiały sit oferty z portu, ale bardzo nisko płatne, gdyż czarni robotnicy nt stawiali wygórowanych żądań i zadowalali się każdą płacą. Za to, o mogłem tam zarobić, nawet przy najskromniejszych wymaganiach m> dało się wyżyć i, chcąc nie chcąc, musiałem naruszyć mój kapi'2 wyjściowy. Odpowiedź nadeszła dopiero po kilku tygodniach, ale nie & kuzyna, krewnego ciotki, ale od wdowy po nim. Dostał zakażenia kfl» i zmarł kilka miesięcy temu, zaś ona sprzedała już farmę i wraz z córfc przygotowywała się do wyjazdu do Niemiec. W tej sytuacji nie i pomóc mi znaleźć pracy ani też w żaden inny sposób. Spotkało pierwsze poważne rozczarowanie. Tułałem się po Afryce Południowo-Zachodniej przez dwa lata. c czas na granicy nędzy, jednak o szczegółach wolałbym państw u opowiadać. Imałem się każdej pracy; ale nawet gdy harowałem ci?zK' przez kilka tygodni, to z ledwością zarabiałem na bardzo skrofl1' 68 P° me i raz musiałem sięgać po topniejący w oczach kapitał , * t Vi od cl° ' je najwyraźniej mi nie sprzyjało. Przypadkowo ktoś wspo- f ranswalu, o tamtejszych kopalniach diamentów, o autostra- 1111113 , pudowy której wciąż przyjmowano nowych ludzi. Skończyły się pieniądze, a żeby kupić bilet do Kapsztadu, musiałem - rzedać mój jedyny garnitur i walizkę. Przez cały czas pisywałem do ciotki Grety i otrzymywałem od niej domości. Oczywiście, nie mogłem napisać jej prawdy. Śmierci kuzyna jej męża nie przemilczałem, ale skłamałem, że znalazłem pracę na innej farmie. Prosiłem, żeby się nie gniewała, że nie mogę jeszcze jej /wrócić pieniędzy, które mi pożyczyła, a ona odpisała, żebym się tym nie martwił, gdyż wcale ich nie potrzebuje. Życzyła mi szczęścia i zachęcała do wytrwania. W ostatnim liście napisałem jej, że jadę do Transwalu i z odpowiedzią musi poczekać, aż przyślę nowy adres. No i przyjechałem. Za dobry znak mogę sobie poczytać fakt, że już w pierwszych chwilach pobytu w tym kraju trafiłem na tak serdecznych i życzliwych mi ludzi. Może, wreszcie pech, który prześladował mnie od dawna, zdecydował się ustąpić?... Tommy westchnął ciężko, gdy Regina ścisnęła mu rękę i rzekła: — Tylko odwagi, panie Rienasch! Pan Bóg nie opuszcza uczciwych ludzi, którzy potrafią i chcą pracować. — Mam wrażenie, proszę pani, że o mnie to on zupełnie zapomniał. Na pewno państwo nie potraficie sobie nawet wyobrazić, co czuje człowiek, którego od lat otacza atmosfera bezwzględnej nienawiści. Regina i Werner wymienili znaczące spojrzenia i oboje równocześnie westchnęli, zaś Werner wyjaśnił: ~~ A jednak potrafimy pana doskonale zrozumieć. Nas również •v gnała z ojczyzny złość i nienawiść bezwzględnego człowieka, ale ^iem o tym panu przy innej okazji. A wracając do pańskiej historii: u ^"^ pan potem żadnych wiadomości od ojca? Jego postępowanie aaje mi się bardzo nietypowe i mam wrażenie, że musiał później . n'e w Je§° stylu. Nie próbował nawet dowiedzieć się, co robię. Pisała, że nie utrzymują kontaktu, ale wie, że żyje i mieszka swój błąd i żałować tego, co zrobił. Ornmy uśmiechnął się gorzko. ioti 69 a z Kurtem w Langenfurcie. Pół roku po moim wyjeździe spotkar przypadkowo i ciotka zdążyła powiedzieć mu, że jestem w AfSl' Południcwo-Zachodniej. Myślała, że zmiękł nieco, ale on rzek} ost tonem: — To się smarkaczowi przyda. Niech pozna prawdziwy Sft życia. Skoro w domu było mu źle, niech zobaczy, co wybrał. Dla mnie ' nie istnieje. — Ciotki spytała, czy to możliwe, że całkiem zapomn • o swoim drugim synu. Popatrzył toa nią dziwnym wzrokiem, ramionami i' f^A^^^Al l-—-' r-» . . - _ _ “r_~~j* ^u mej iŁŁiwiiym wzroKiem, wz; ramionami i odszedł bez słowa. Zdążyła zawołać, że gdyby jednak soh przypomniał, że jest moim ojcem, chętnie da mu mój adres. Widoczni! jeszcze sobie nie przypomniał. Ale... nie będę państwa zanudzai osobistymi sprawami. Zrobiło się późno, a mała zdążyła już zasnąć Zaniosę ją do pokoju. Werner podał mu rękę. — Niedawno i mnie nienawiść i chęć zemsty pewnego człowiek; wypędziła wraz z rodziną z kraju, gdzie groziła nam nędza. Jeder z przyjaciół znalazł mi posadę w Transwalu. Podpisałem dziesięcio letni kontrakt i będę głównym inżynierem w firmie Vandervelde Kórner & Co, budującej autostradę, o której pan już słyszał. Ponie- waż w biedzie ktoś przyszedł mi z pomocą, nie mogę też ja zostawić] pana na pastwę losu. Żona wstawiła się Już za panem twierdząc, że spełnienie dobrego uczynku już na początku naszego pobytu w tym kraju może nam tylko przynieść Boże błogosławieństwo. W jaki sposób będę mógł panu pomóc, zobaczę dopiero, gdy zostanie usta- lony zakres moich kompetencji. Tymczasem zabieram pana do Trans- walu, a żeby nie traktować tego jako objawu litości, powierzam pan" obowiązki służącego. Na pewno będziemy potrzebowali kogoś dc pomocy, więc dlaczego tym kimś nie miałby być właśnie pan? Obie- cuję, że na miejscu rozejrzę się, czy nie znajdzie się jakaś posada w firmie- Przepraszam, ale jeszcze się nie przedstawiłem: jestem doktor Werntf Kronegg. Tommy zerwał się na równe nogi. Walczył z cisnącymi się do ócz" łzami; to bladł, to czerwienił się. Chwycił nagle rękę Reginy i przycisnął ją do ust. — To moja matka spowodowała, że panią spotkałem. Bardzo f dziękuję za wstawiennictwo u męża. Niechby dobry Bóg sprawił pewnego dnia będę mógł się państwu odwdzięczyć. — Wyciągnął 70 _ Brakuje mi słów, panie doktorze, żeby wyrazić to, co d° ^en > Przyj01? 0(^ Pana każdą pracę, cokolwiek by to było. teraZ °No Ja myśl?) że już wkrótce będę mógł zaoferować panu posadę "". zcjolnościami i kwalifikacjami. W tak wielkiej firmie jak ta, z ' i bed? pracować, musi się przecież znaleźć praca dla zaawan- W eeo studenta szkoły rolniczej. Jest pan silny i zdrowy, z otwartą s°waa ^,iec coś na pewno da się zrobić. -°^'sił mam dosyć, chęci do pracy też, byleby tylko ją dostać _ odetchnął z ulgą. Urszulka obudziła się nagle i zdumiona rozglądnęła się. — Och, wujek Tommy już się uśmiecha. To dobrze. Nie lubię, jak ktoś się smuci. Ale ja chyba już spałam — zdziwiła się. — Chrapałaś nawet i nie zauważyłaś, że Tomek Rymarz rozmawiał już z Królową Elfów — odpowiedział Tommy. — Z Królową? Tą, która siedzi na białym rumaku? — A jakże! Ale opowiem ci o tym innym razem, bo nie wiesz, ale twoi rodzice pozwolili mi jechać z wami do Transwalu. — To cudownie, wujku, bo cię lubię, ale teraz chciałabym być już w łóżku. — Zaniosę cię na rękach, żebyś nie męczyła się po schodach. Uniósł ją jak piórko i zaniósł na górę do pokoju. Spytał panią Reginę, czy jeszcze coś mógłby dla niej zrobić. — Dziś już nie, ale jutro pójdziemy do miasta, więc mógłby nam pan towarzyszyć. Dobrej nocy, panie Rienasch, i głowa do góry! Pocałował Reginę w rękę. Dobranoc pani Kronegg, dobranoc panie doktorze. Jeszcze raz zo Państwu dziękuję. Nie idę jeszcze spać; i tak byrń nie zasnął. 0 legnę wykrzyczeć swoje szczęście na ulicę. yszedł na miasto, a chodząc bez żadnego planu, rozglądał się ^ ° oła i głęboko wciągał chłodne, jesienne powietrze. Po zmroku ku '1Znie s'? ochł°dziło, czyste, gwiaździste niebo jakby chciało kon- ^ 'ac z tysiącami świateł nowoczesnego miasta. doh "v wracał jednak myślami do pani Reginy, do jej pięknych, ^ch oczu, które zrobiły na nim ogromne wrażenie. Ty musisz niebios być boginią Skąd twój, o pani, nieziemski blask? 71 Zanucił po cichu i uśmiechnął się uszczęśliwiony sam do Będzie jej sługą, będzie cały czas blisko tej ślicznej kobiety z doh ' błyszczącymi oczyma. -lt Tak radośnie i szczęśliwie nie czuł się chyba jeszcze nigdy w 2v Uśmiechnął się na wspomnienie słodko śpiącej przy stole Urs/i spoważniał zaś przypomniawszy sobie spokojną twarz doktora Kron ga. Wzbudzała szacunek. Temu człowiekowi można zaufać, na pe\y Boże, jakie to szczęście, że spotkał tych ludzi! Jeszcze dziś rano czul tak przeraźliwie samotny, a teraz ma aż troje życzliwych mu przyjacic — Mamo najdroższa! To na pewno ty ubłagałaś, żeby doszło (j tego spotkania. Pani Regina patrzy na mnie zupełnie jak ty. To cudo\\r kobieta! On taki szlachetny, a mała Urszulka... Dziękuję ci za nic[ mamo. Teraz już nie jestem sam jak palec. Mówił sam do siebie, jakby chciał rozwiać wszelkie wątpliwości to, co przeżył dzisiejszego dnia, nie było tylko snem. Spacerował po mieście kilka godzin, zanim wrócił do hotelu. Zapad czystej wykrochmalonej pościeli wydał mu się luksusem, którego zaznał od długich dwóch lat. IV Następnego ranka Tommy czekał na swojego nowego pracodawcę w hotelowym hallu. Było dość chłodno, jednak nie założył wytartej marynarki przypuszczając, że zje z Kroneggami śniadanie. Urszula zobaczywszy go, zbiegła ze schodów. — Och, wujku, jesteś naprawdę? Już myślałam, że mi się tylko przyśniłeś — rzekła podając mu rączkę. — Dzień dobry, Urszulko. Dobrze przespałaś pierwszą noc w ob- cym kraju? Spoważniała nagle. — To już jesteśmy w obcym kraju? — A nie wiedziałaś? Podeszła pani Regina, a po przywitaniu uśmiechnęła się. ~- Pozwoliłam sobie zanieść do pańskiego pokoju płaszcz i mary- ? mojego męża. Powinny pasować na pana. Wczoraj wieczorem tak 16 ochłodziło, że byłam pełna obaw, że pan się przeziębi, a byłoby oda, bo zdrowie jest przecież pańskim jedynym majątkiem. °mmy czuł. |ak w okolicy serca robi mu się gorąco, ^araz rozkleję się jak stara baba, pani Kronegg, jeżeli nie D? P- 3nie Pan*ta^ s'? ° mme troszczyć. Odwykłem już od czułych słów. 1P1""~ pani bardzo. się z wyrozumiałością i dobrocią. Rlen takim razie znów będzie pan musiał się przyzwyczaić, panie s'e naJ? Skoro los złączył nasze drogi, zrobię wszystko, żeby nie stała "" krzywda. 73 ^h( — Bardzo proszę mówić mi Tommy. Do służącego nie wręcz mówić: pan. Popatrzyła na męża, który właśnie podszedł. — Dobrze, Tommy, będziemy mówić panu po imieniu, aie dlatego, że jest pan naszym służącym, ale ponieważ traktujemy Pa jako naszego podopiecznego. Tommy był gotów uklęknąć i ucałować stopy dobrej pani. Dopie teraz uwierzył, że rzeczywiście zła karta odwróciła się i odtąd szczęście go nie opuści. Całe uwielbienie dla pani Reginy i szacunek d! doktora Kronegga, których nie potrafił wyrazić słowami, skierował n małą Urszulę. Porwał ją w ramiona, podrzucał, tańczył jak oszalah Dziewczynka bawiła się znakomicie. Polubiła wujka Tommy'ego oj razu, a teraz nie ulegało już wątpliwości, że zajął on w jej matyj serduszku miejsce tuż obok tatusia i mamusi. Po śniadaniu wszyscy wyszli na spacer po mieście. Tommy w mań narce Wernera wyglądał bardzo elegancko. Szczupły, wysoki, porusza jacy się elastycznym krokiem, z wysoko podniesioną głową, zwracał Ł siebie uwagę przechodniów, zwłaszcza młodych dam. Kapsztad ze swoimi domami z kamienia i przecinającymi się pot kątem prostym ulicami niczym szczególnym nie różnił się od mia> europejskich, z wyjątkiem może większej ilości czarnych twarzy wśróc przechodniów. Urszulka przyglądała się Murzynom z zainteresowa niem, ale, o dziwo, nie reagowała wcale na widok ich nagich torsó« Później okazało się, że po swojemu sobie to jakoś wytłumaczyła: f, zdaniem Pan Bóg wymalował Murzynom ciemne ubrania wprost tf skórze! Wycieczka po mieście nie była zbyt interesująca. Jedynym obiekt^j godnym zwiedzenia okazał się tylko uniwersytet, no, może jeszcze miejski, po którym pospacerowali z dobrą godzinkę. Tommy prawie nie zwracał uwagi na to, co działo się wokół. "- niego najważniejsze było teraz to, że nie był już sam. Od dzisiaj życie* pewno ułoży się znacznie lepiej niż dotychczas. Wieczorem znowu zjedli wspólnie kolację. Tym razem Kronegg0** opowiadali trochę o sobie, a cały wieczór minął im w przyjacielsl* atmosferze. Wcześniej położyli się spać, bo nazajutrz musieli o świcie. 74 t\m i; przez Kimberley do Pretorii. Im dalej na północny wschód, ?C 'obraz stawał się bardziej malowniczy, w odróżnieniu od j równiny w okolicy, gdzie pobudowano kopalnie dia- m 'grzali się do Gór Smoczych, słusznie nazwanych południowo- r,ską Szwajcarią, które od wschodu i północy wyznaczały granicę v zamieszkałej przez plemiona Basuto. Gigantyczne szczyty wzno- sie ponad trzy tysiące metrów nad poziom morza i pokryte wiecznymi śniegami majaczyły na horyzoncie, gdy pociąg wtaczał się wyżynę, na której na wysokości tysiąca trzystu metrów leży Pretoria. Miasto — stolica niedawno utworzonego Związku Południowej Afryki — zrobiło na przybyszach wielkie wrażenie, gdyż znacznie bardziej niż Kapsztad przypominało im Europę, a spodziewali się, że będzie na odwrót. Bez trudu znaleźli pokoje w eleganckim hotelu, skąd Werner zatelefonował do firmy Vandervelde, Kórner & Co, informując o swoim przybyciu. Miał zgłosić się nazajutrz w biurze pana Kórnera. Zostawiwszy żonę i córkę pod opieką Tommy'ego, Werner udał się pod wskazany adres. Justus Kórner przyjął go bardzo serdecznie. Już pierwsze wrażenie, jakie na nim zrobił Werner, wypadło korzystnie: kandydat na stanowisko głównego inżyniera był co najmniej o głowę wyższy od właściciela firmy! Rozmawiali już dobrą godzinę, a sądząc po minie. pan Kórner był coraz bardziej zadowolony. Nie miał wątpliwo- SC1'że angażując tego człowieka na pewno zrobił dobry interes. Pytał też o swojego siostrzeńca. Werner przekazał mu informacje z pierwszej ręki, c °ć spóźnione już o cały miesiąc, a także serdeczne pozdrowienia, które Xjz °rand posyłał swojemu wujowi. Justus przypomniał sobie, że doktor Kronegg przyjechał dnu IVlam nadzieję, że zainstalował się pan w dobrym hotelu, U|(torze. Specjalnie nie wybierałem, ale żona i córka są zadowolone. porozmawiajmy, co robić dalej. Powiem otwarcie, że 75 wolałbym zatrudnić kawalera, ale lepiej mieć żonatego fachowe debiutanta bez rodziny. Dotychczas prowadziliśmy prace na ter Hoog Veld, to znaczy na pokrytej sawanną wyżynie, z której dale północny wschód wyrastają olbrzymie góry. Autostrada będzie c ciowo biec między szczytami Gór Smoczych. Widział je pan z O^H jadąc pociągiem. Dotychczas nie było specjalnych problemów z bud wą, ale teraz trzeba będzie przerzucać mosty nad przepaściami i zry« skaliste zbocza gór. Z tak skomplikowanymi robotami nie poradził^ sobie żaden z pracujących u nas inżynierów. Zadanie to czeka na pat i mam nadzieję, że pan się nie zlęknie. Werner słuchał jak urzeczony. — Po to tu przyjechałem, panie Kórner. Nie boję się trudnym zadań, a z doświadczenia wiem, że im trudniejsze, tym bardziej mm porywa. — Cieszę się, panie doktorze. Plany i wyniki pomiarów dostam pan natychmiast, gdy tylko zostaną wykonane, a dalsza praca nad mir to już pańskie zadanie. Obozowisko dla budowniczych założyliśmy]. Hoog Veld, ale u podnóża gór, które będzie pan musiał przecz autostradą. Jest to najzdrowsze miejsce, jeżeli chodzi o klimat, w całyiT Transwalu i śmiało może pan tam zabrać swoją rodzinę. Co najwys| będą wam dokuczać większe różnice temperatur między nocą a dnieu a wszystko inne zupełnie przypomina europejską pogodę. Spotkaci nawet znane sobie rośliny, gdyż tropikalna flora rośnie tylko w dol1 nach, gdzie uprawia się też trzcinę cukrową, cytryny, pomarańcze, ka« i inne egzotyczne owoce. Jak pan widzi, klimat was nie zaskoczy, czef, nie można powiedzieć o warunkach życia w obozowisku. O komforw nie ma co marzyć. Jedyne, co mogłem dla pana zrobić, to kazałf zbudować drewniany domek z pokojem dziennym, sypialnią i niewiw*- kuchnią. W ostatniej chwili dobudowano jeszcze werandę i, jak sadz?,1! na niej pańska żona i córeczka będą najchętniej przebywać. Wyposa? j nie też będzie raczej skromne, ale proszę mi wierzyć, na miejscu nicz$ lepszego nie udało się znaleźć. Zrobiłem dla pana wyjątek na pr°^ mojego siostrzeńca, który wprost zaklinał, żebym ułatwił paris' przejście od cywilizacji do obozowego życia. Więcej naprawdę już zro nie mogę i zdaję sobie sprawę, że wszystko wyda się państwu bard* prymitywne. lyrje wiem, jak panu dziękować za tyle starań, panie Kórner. przekonany, że żona szybko się przystosuje do skromnych . ?W> a córeczka pod nawałem nowych wrażeń w ogóle nie *a ?v że cokolwiek w domu się zmieniło. Najważniejsze, że będzie- zaU zeffl. Liczyliśmy się z zamieszkaniem pod namiotem, więc "^ tko co przewyższa ten standard, będzie dla nas luksusem. fts ___ cóż, namiot też pewnie państwa nie ominie. Gdy budowa unie sję dalej na północ, w górzystej okolicy trudno będzie znaleźć yeodne miejsce na postawienie namiotów, a co tu mówić o domku! Zanim jednak do tego dojdzie, przywykniecie już państwo do cygań- skiego trybu życia i nic już was nie zaskoczy. Ale jest jeszcze jeden problem: co zrobicie ze szkołą dla małej? Można by ją zapisać do najbliższej szkółki dla dzieci farmerów. Są takie w okolicy. — Nie ma takiej potrzeby, panie Kórner. Żona jest dyplomowaną nauczycielką i będzie uczyła Urszulkę w domu wszystkich przedmiotów. — O, to przynajmniej jeden problem ma pan z głowy. Jeżeli pan pozwoli, drogi doktorze, przedstawię pana moim wspólnikom, panom Vandervelde i Dudleighowi. Sądzę, że zrobi pan na nich równie dobre wrażenie jak na mnie. Werner ukłonił się dziękując. Po chwili Justus Kórner wrócił do gabinetu w towarzystwie dwóch starszych panów, z którymi — od razu było widać — był w wielkiej komitywie. Sam energiczny, zdecydowany i rezolutny, jakby nie pasował do "leco fegmatycznego Bura i wyniosłego, choć z typowym poczuciem m°ru, upartego Anglika. W sumie jednak stanowili zespół wzajemnie ? uzupełniających charakterów i nie tylko: Vandervelde, potężne PISKO, ważące grubo ponad dwieście funtów, był niemal przeciwień- ern chudego jak szczapa Dudleigha, nie rozstającego się ani na chwilę stad °Ją ^^' Krępy i raczej niski Kórner mógł co najwyżej uchodzić za w ^ P°średnie, jeżeli chodzi o posturę, natomiast wyraźnie niedoin- ^wane jeżeli chodzi o wzrost. i ^ wernera cudzoziemcy z początku odnieśli się z chłodną rezerwą ? ' §° w krzyżowy ogień ' pytań dotyczących nieraz bardzo K°Wycri zagadnień fachowych. Egzamin wypadł pomyślnie, co yio odczytać z uśmiechniętej twarzy Justusa Kórnera, swobod- 76 77 nej pozy siedzącego w fotelu Vandervelda i spokojnie wydoby\va; się kłębów dymu z fajki pana Dudleigha. -l Pytań o żonę i córkę nie stawiano. Ta część kontraktu t l widocznie w sferze prywatnych spraw pana Kórnera. 8 Na biurku tymczasem zjawiły się mapy i rysunki technic W czterech pochylili się nad nimi, a z fachowej rozmowy wynikało ? tematem są trudności czekające ich przy budowie autostrady i ^' łączących ją""z ośrodkami leżącymi w pobliżu. Werner słuchał uważn i nieco spięty, ale już po chwili włączył się do rozmowy i proponoj rozwiązania prostsze, tańsze lub łatwiejsze do wykonania. Kręcili; zrozumieniem głowami, a Kórner wprost triumfował. — I co panowie sądzicie? Vandervelde kiwał potakująco, zaś Dudleigh, nie wyjmując faji z ust, wyrzekł swoje sakramentalne: all right. Rozmawiali dale traktując Wernera już jako partnera w przedsięwzięciu, które realizo\w li. Na koniec wręczyli mu najważniejsze plany i mapy — dokumeni zawsze pilnie strzeżone przed okiem ciekawskich. Jutro już odpowiedzialny pracownik firmy miał zawieźć Werner z rodziną na plac budowy i pomóc w zainstalowaniu się w obozie. — Czas ucieka, drogi doktorze, a zmarnowaliśmy go już doi czekając na pana przyjazd. Pozostali inżynierowie kończą prac? równinnym terenie i dołączą do pana, bo nie ma co ukrywać — dla pac- został najtrudniejszy odcinek. Widział pan plany i mapy; trzeba będzie.1 zmienić, czy też da pan radę przeprowadzić autostradę zaplanować, trasą? — spytał Kórner. Werner wyprostował się, wyraźnie zadowolony. — Panowie, ten plan zostanie zrealizowany bez żadnych poprafl*1 Chciałbym jednak wiedzieć, z kim będę pracować, bo od tego zależy. — Prawda. Wybraliśmy dla pana najlepszych ludzi, ale — c°r' ukrywać — są wśród nich elementy buntownicze, samowolne, trudne do kierowania. Dlatego też od samego początku musi ich F wziąć w karby, a w tym tyglu narodowości, ras i języków nie będ#e łatwe. Szczególnie niech pan pilnuje poniedziałków. W niedziel? ^ bractwo wynosi się do najbliższego miasteczka. Wie pan: wino, kot" i śpiew, a potem nazajutrz trudno ich zagonić do pracy. 78 dś to znam, panowie — zaśmiał się Werner. — W Niemczech T" nie było inaczeJ- C Rvć może, ale tutaj trzeba mieć oko otwarte na wszystko także "zostałe dni tygodnia. ^ Reagować ostro, ale sprawiedliwie, to moja zasada i dotychczas wśze sprawdzała się w praktyce. z'n święta prawda! Większość pracowników to tubylcy z plemienia i Botswana, jest trochę Azjatów i niewielu Europejczyków. . , [j ciągle poszukujemy, zwłaszcza inteligentnych i wykształconych, no oornocy dostanie pan siedmiu inżynierów. Trzej to Anglicy, dwaj Burowie, jeden Szwajcar i jeden Niemiec. Wszyscy młodzi i niedoświad- czeni, więc na pewno wymagający także nadzoru i silnej ręki, po- wiedzmy raczej: autorytetu. Rozpuściliśmy już o panu wiele dobrych wiadomości, więc pozostaje od razu narzucić wszystkim swoją wolę. Na pewno poskutkuje. — Dziękuję za torowanie mi drogi, panowie, ale chyba i bez tego poradzę sobie z ludźmi. Przekonałem się już wielokrotnie, że najskutecz- niejszą metodą kierowania zespołem pracowników jest po prostu dobry przykład. Kórner poklepał go po ramieniu. — Brawo, doktorze! Takie też jest moje doświadczenie. Werner nagle przypomniał sobie o Tommym. — Mówił pan, że tak trudno znaleźć pracowników inteligentnych 1 wykształconych? semestr energic^ — Oczywiście. Szukamy właśnie kogoś, kto mógłby odciążyć pana Papierkowej roboty, jak choćby sporządzanie list wypłat i inne prace Ur°we, które zabiorą panu wiele cennego czasu. __ półprzytomny-, wyjąkał: Jak to? 81 — Sekretarz albo, jeśli wolicie — adiutant. W firmie pana Kom miejsce dla inteligentnego i wykształconego młodego człowieka z^' się znajdzie. Byłem tego pewien, ale musiałem najpierw poróżniaj'' z szefami. Oficjalnie dostanie pan stanowisko mojego sekreta/1 a w rzeczywistości będzie pan prowadził tabele wypłat i wykony\vaj * mnie wszystkie prace biurowe. Już ja się postaram, żeby firma mi i pożytek, a pan odpowiedni zarobek. Rzucił sumę, którą zaproponował Kórner, znacznie, ale przekraczającą całoroczny dochód Tommy'ego. inn Chłopiec stał jak słup soli patrząc z niedowierzaniem na Kroneg Nagle jego blada twarz pokryła się purpurowym rumieńcem, a Tom; bez słowa odwrócił się i rzucił do drzwi. Werner popatrzył zaskoczony na Reginę. — Co mu się stało? — Jak to co? — zaśmiała się. — Nie zauważyłeś, że łzy pode- szły mu do oczu? Z radości biedaczysko nie potrafił zapanować nad sobą. — Zdążyłaś go już poznać, Regi! Wy, kobiety, rzeczywiście po- traficie posługiwać się szóstym zmysłem, ale ja też widzę, że to dobi)| chłopak i cieszę się, że udało mi się zrobić coś dla niego. — Przyznaję zupełnie otwarcie, że polubiłam Tommy'ego i czasara mam wrażepie, jakbym znała go od dawna, jakby był członkieir naszej rodziny. Co za dziwne zrządzenie losu, nie uważasz? T) prześladowany nienawiścią nikczemnego człowieka, pomagasz tuta komuś, kogo zazdrość i nienawiść wypędziła z rodzinnego domu. T' niesamowite! — Tak, Regi, to niezwykłe — rzekł przytulając ją. — Dla m* niezwykły jest już sposób, w jaki zostałem przyjęty. Tu czuj? "f doceniany, tu pozwolą mi rozwinąć skrzydła. Nie czeka mnie ła praca, ale ^iem, że sobie z nią poradzę. Całe szczęście, że warunki ciebie i Urszulki nie są znowu aż tak nieznośne. Opowiedział pokrótce, co jeszcze mówili wszyscy trzej szefa** firmy, a Regina słuchała odprężona i zadowolona, że nie musi z co ką żyć z dala od ukochanego męża. — Wspaniale, że będziemy mieć domek, Wernerze. To co, że ci Zrobię wszystko, żeby był przytulny. 82 pogłaskał ją po włosach. Będziesz jedyną białą kobietą w obozie, Regi. Są Murzynki, morą, sprzątają i gotują dla wszystkich pracowników w ogromnej hm polowej. Najlepszymi kucharkami są Botswanki i one gotują dla mierów. Niektórzy robotnicy są żonaci, a ponieważ pochodzą '" kolicznych wiosek, ich żony są częstymi gośćmi w obozie. Tak czy 1 czej, nudno to tam nie będzie, w tym tyglu ludzi' wszystkich ras. Pocieszające jest również to, że na miejscu jest lekarz i kilku sanitariuszy. Rozmawiali jeszcze o różnych sprawach, gdy ktoś cicho zapukał do drzwi, a gdy się otworzyły, stanął w nich Tommy z opuszczoną jasną c/upryną i czapką w dłoni. — Niech się pan nie gniewa, panie doktorze, że uciekłem z pokoju jak dzikus, ale — Bóg mi świadkiem — nie przywykłem jeszcze, że ktoś może być dla mnie dobry. Wiem, że to pan wstawił się za mną u szefów, bo skąd przyszłoby im do głowy dać mi tak dobrą posadę — mówił drżącym głosem, ciągle walcząc ze wzruszeniem. Werner położył mu rękę na ramieniu. — Specjalnie nie musiałem nikogo przekonywać, Tommy. W firmie po prostu brakuje ludzi wykształconych. Jestem jednak pewien, że gdyby pan sam poszedł prosić o pracę, nawet by pan nie wspomniał o swojej maturze i niedokończonych studiach. — Prawda, nigdy się tym nie chwaliłem. — No właśnie, a niewykluczone, że znalazłby pan niqzłą pracę już w Afryce Południowo-Zachodniej. Cieszę się, że będzie pan miał ją teraz w Transwalu. Tommy ściskał mocno dłoń Wernera. 7- Nigdy tego panu nie zapomnę, doktorze. Dziękuję z całego serca, °§ da, że kiedyś będę mógł się zrewanżować. ~~ Bez przesady, Tommy. Szczerze mówiąc, bardzo mi zależało na 2ynianm pana z czysto egoistycznych powodów. Jadę do pracy nawale zajęć nie zawsze będę mieć czas dla rodziny, a W obozie łd • lożnie. Liczę więc na pana, Tommy, że w razie potrzeby Pakuje się pan moją żoną i córeczką, i n °mmy spojrzał na panią Reginę wzrokiem pełnym uwielbienia ^*?|p r\ kule "łu P0rwa* w ramiona Urszulkę, zajętą zabawą z papierowymi "karni, i przytulił ją mocno. 83 — Nikomu nie pozwolę skrzywdzić pana małżonki i panie doktorze! — powiedział spontanicznie, bez patosu, ale barek poważnie. Dla Wernera słowa te zabrzmiały jak przysięga. Tommy posadził Urszulę przy stole i pogłaskał jej kręcone blond włosy. — Tak mnie przycisnąłeś, wujku, że aż się przestraszyłam, zupełnie jak tatuś, który czasami tarmosi mnie, aż wszędzie boli. Ale tylko troszeczkę... Mężczyźni są wielcy i silni, i pewnie nie potrafią przytulać tak delikatnie, jak robi to mamusia. Czasem też przyciśnie mnie mocno ale to wcale nie boli. — A bolało, gdy ja cię ściskałem? — Masz takie twarde ręce, wujku Tommy! Nie szkodzi. Troszeczkę bólu można wytrzymać, bo gdybym za każdym razem płakała, to ani tatuś, ani ty nigdy nie wzięlibyście mnie w ramiona, a ja myślałabym, że mnie nie kochacie. Patrzyli wszyscy troje zdziwieni, że dziecko potrafi aż tak logicznie rozumować i wyciągać wnioski. Werner poinformował, że jutro z samego rana pojadą autem pana Kórnera do ich nowego domu, a ciężkie bagaże przywiezie ciężarówka zaopatrująca obozowisko w żywność. Tommy stał ze spuszczoną głową, wyraźnie czymś zaniepokojony. — No, co tam, Tommy? Widzę, że coś pana dręczy. Przestępował z nogi na nogę, ociągając się z odpowiedzią. Regina od razu domyśliła się, o co mu chodzi. — Tommy chciałby poprosić cię o zaliczkę, Wernerze. Na pewno źle się czuje w twojej marynarce i płaszczu, a licząc na pierwszą wypłatę, chciałby już teraz w Pretorii zaopatrzyć się w niezbędne rzeczy, zwłaszcza że potem nie będzie miał okazji. Jako twój sekre- tarz chciałby' kupić sobie coś porządniejszego. Nie mam racji- Tommy? Zaczerwienił się jak burak. — Pani jest nie tylko dobrą, ale również jasnowidzącą wróżką, PaIJ^ Kronegg. Rzeczywiście, chciałem poprosić o zaliczkę. Werner roześmiał się. — Myślę, że na drobne zakupy będę mógł sięgnąć do podręcziw 84 y Tyle musi panu wystarczyć, Tommy — rzekł podając mu banknot —esjeciofuntowy, wart nieco ponad czterysta marek. __ O, nie! Aż tyle nie mogę wydać. __ Nie widzę innego wyjścia, jeżeli chce pan wyglądać jak praw- jziwy angielski dżentelmen. Kilka garniturów, porządny płaszcz, buty, bielizna — to na pewno, a mocne ubranie robocze też się przyda, nie mówiąc już o walizce, bo chyba nie zamierza pan'podróżować z tek- turowym pudłem, które zresztą już się rozlatuje. Założę się, że dziesięć funtów pójdzie jak woda. Tommy patrzył na banknot, który trzymał w jednej ręce, a drugą podrapał się po głowie. — Muszę się targować, jeżeli ceny będą za wysokie — rzekł zdecydowanie, a spojrzawszy na Wernera spytał: — Jaki będzie nasz adres w Transwalu, panie doktorze? — Najlepiej podać adres firmy i swoje nazwisko. Pan Kórner zapewnił mnie, że korespondencja zawsze trafi na miejsce gdziekolwiek by się pracowało. Tommy znowu się zaczerwienił. — A mógłbym podać taki adres: pan sekretarz Thomas Rienasch? Wie pan, chciałbym napisać do ciotki, że znalazłem porządną pracę. Sekretarz to ładnie brzmi, niech się starowinka ucieszy, że los wreszcie uśmiechnął się do. mnie. Napiszę jej także, że gdy tylko zwrócę panu dług, zacznę spłacać jej te tysiąc pięćset marek, które mi pożyczyła. — Oczywiście, Tommy. Śmiało może pan napisać w adresie słowo sekretarz. Tommy zanotował w kalendarzu pełny adres firmy i pokazał kartkę Urszuli. ~~ Widzisz, Urszulko, z kim masz teraz do czynienia? Umiesz *'2ec'eż czytać. Jestem ważną osobą; sekretarz firmy Vandervelde, Kórner & Co. Ładnie to wygląda, co? Urszula przesylabizowała powoli pełny adres i zaśmiała się. ~ To przecież nie ty! Jesteś wujkiem Tommym, a nie żadnym retarzem Thomasem Rienaschem. Thomas zupełnie do ciebie nie Pasuje. 7sk~~~ Też tak myślę i dlatego wolę nazywać się Tommy. Ty też chcesz, ić ci Urszulko, a nie panno Urszulo. 85 — A wiesz, wujku, co znaczy moje imię? — Nie wiem! — Urszula to po łacinie mała niedźwiedzica. Tak powiedział mi wujek Brand. — O mój Boże! Nie miałem pojęcia, że bawię się z małą niedźwiedzi- cą — udał przestraszonego, a Urszula mruknęła groźnie i zrobiła śmieszną minę rzucając się na Tommy'ego. Porwał ją w ramiona i uniósł wysoko. — Ależ mi napędziłaś strachu, misiaczku! Werner i Regina śmiali się uradowani, że Tommy i Urszula tak doskonale się rozumieją. — Pobiegnę szybko zrobić zakupy — rzekł nagle Tommy poważ- niejąc i postawił Urszulę na ziemi. — Pójdziemy wszyscy, jeżeli zaczeka pan parę minut — zapropono- wała Regina. Dziesięć minut później wyruszyli na miasto. Tommy kup1!! wszystko, co zamierzał i, o dziwo, rzeczywiście utargował chyba z dwa, trzy funty. Stali przed sklepem z instrumentami muzycznymi. Tommy trzymał Urszulę za rękę i oboje najwyraźniej nie mieli ochoty odejść od wystawy. Z błyszczącymi oczyma Tommy popatrzył na Reginę i spytał: — Ile też może kosztować to banjo? — Pan umie grać na tym instrumencie, Tommy? — Tak, nauczył mnie kolega w czasie studiów. Dużo graliśmy i śpiewali razem. Przypuszczam, że w obozowisku nie ma instrumentów, a okazji do muzykowania będzie wiele. Sądzicie państwo, że to nierozsądne z mojej strony, jeżeli kupię ten instrument? Uśmiechnęli się wszyscy troje. — Z przyjemnością posłucham jak pan śpiewa, Tommy — rzekła Regina, a chłopiec już był w sklepie i targował się ze sprzedawcą. Wyszedł po chwili z ijozpromienioną miną. — Niecałe dwa funty! Ale miałem szczęście. W jednym ręku trzymając nową walizkę z zakupami, w drugim banjo, szedł między Reginą a Wernerem. — Nawet gdybym odziedziczył całe Langenfurt i tlartau wraz z fabryką cukru i konserw, nie byłbym tak zadowolony jak z tej walizki i banjo. 86 Regina wzruszyła się słysząc, jak obojętnym tonem wspomina Tommy swoje utracone dziedzictwo. Żadnego żalu, cienia goryczy! Także Werner poczuł do chłopca nagły przypływ jeszcze większej sympatii. Wszyscy czworo odprężeni, zadowoleni i beztroscy pierwszy raz od bardzo dawna, wracali powoli ulicami Pretorii do swojego hotelu. W pokoju Tommy od razu musiał wypróbować instrument. Urszula nie odstępowała go na krok, dopraszając się zagrania znanych jej melodii. Regina i Werner przysiedli się również i z przyjemnością słuchali czystych dźwięków instrumentu i aksamitnego głosu Tom- my'ego. Zatopiony w myślach, zapatrzył się przed siebie i zaśpiewał: Pod zamkiem Huntley nad fosą Rymarczyk Tomek smacznie spał Gdy ujrzał nagle jasnowłosą Na białym koniu pośród skał, Na białym koniu pośród skał. W grzywie rumaka dzwonków kiść Srebrzyście dźwięczy, jasno lśni. Lecz cóż to? Dama chce już iść? O pani, nie rób tego mi! Tomek przyklęknął, patrząc w nią Królowo niebios, czekaj, stój! Rymarczyk czapkę z głowy zdjął. Skąd twój, o pani, cudny strój? Śpiewał po cichu balladę Carla Loewego przygrywając sobie na banjo. Pod koniec pani Regina włączyła się drugim głosem. Urszulka była zachwycona. — Pięknie zaśpiewałeś, wujku! Mamusiu, ty znasz tę całą pieśń? ~~ zdziwiła się mała. Regina roześmiała się. — Oczywiście, drogie dziecko, ale nie potrafię tak pięknie śpiewać Jak wujek Tommy. Miał pan świetny pomysł z tym banjo. W obozie na Pe\\no nie będziemy się nudzić. Chłopiec jakby ocknął się z zadumy. "~~ Już się cieszę na myśl, że będzie pani śpiewać przy moim dlc°nipaniamencie" 87 Werner chwycił żonę za rękę i rzekł: — Lubię, gdy śpiewasz, kochanie. Chyba nie zapomniałaś słów? Tommy popatrzył na Reginę. — Może zechciałaby pani spróbować już teraz? — Raczej nie. Pora coś zjeść. Urszulka powinna już być w łóżku, a my chyba też, skoro musimy rano wcześnie wstać. Tommy odniósł banjo do swojego pokoju, a potem razem zeszli wszyscy na kolację. Później, gdy Tommy został sam, usiadł i napisał długi list do ciotki Grety. Chciał go oddać jeszcze dziś recepcjoniście, bo Bóg wie kiedy nadarzy się następna okazja wysłania poczty. Nazajutrz z rana mister Pot przyszedł do hotelu, by zawieźć Kroneggów i Tommy'ego do obozowiska w miejscu, gdzie budowano autostradę. Przy samochodzie wręczył Tommy'emu kopertę, w której znajdowało się pismo potwierdzające jego angaż. Chłopiec gotów był skakać z radości, ale mister Pot z poważną miną przynaglał do zajmowania miejsc, sam sadowiąc się obok szofera Murzyna. Regina i Werner usiedli na tylnych siedzeniach, a dla Urszuli i Tommy'ego rozłożono boczne. Bagaże podręczne wylądowały w ba- gażniku, prócz banjo, które Tommy cały czas trzymał w ręku, a postawił je i oparł o ścianę samochodu, dopiero gdy wszyscy usiedli. Jazda nie należała do przyjemności, choć okolica, przez którą przejeżdżali, była naprawdę urocza. Wyboje, ostre zakręty i zjazdy wszystkim odebrały humor na dobre. Jechali w górę płaskowyżem. Na północy majaczyły szczyty River i Waterberge, od wschodu widoczne były wierzchołki Gór Smoczych. Po kilku godzinach jazdy coraz wyraźniej zarysowywały się sylwetki poszczególnych szczytów^ był to Megalies i Witwatersrand oddzielone od siebie wąską doliną. Z obu szczytów do doliny spływały górskie, potoki. Widok był cudowny, ale jednocześnie okolica wyglądała na zupełnie wyludnioną, a przez to dziką i nieprzyjazną. Po dalszych pięciu godzinach jazdy skrajem płaskowyżu zobaczy'1 z daleka namiotowe miasteczko przycupnięte opodal zbocza wyso- kiego łańcucha gór. Ze stoków spływały potoki i to zapewne dlateg0 88 zdecydowano urządzić obóz właśnie tam. Dostarczały krystalicznie czystej wody do picia i do celów sanitarnych. Werner uważnie przyglądał się skałom. Dominował granit, trudny do wysadzania, ale za to wdzięczny materiał do budowy śmiałych konstrukcji mostowych. Uwolniony od kłód, które rzucano mu pod nogi w Niemczech, Werner z wielkim zapałem gotów był iść do walki ze skalistymi olbrzymami. Słońce świeciło jeszcze wysoko na niebie, gdy wreszcie dotarli do namiotowego miasteczka. Setki szarych namiotów ustawionych rzę- dami rzeczywiście przypominało nowoczesne miasto z ulicami przecina- jącymi się pod kątem prostym. Najbliżej zbocza stały największe namioty, w których urządzono kantynę dla robotników, magazyny i pracownię dla inżynierów. Obok stały cztery mniejsze. To w nich mieszkali po dwóch inżynierowie. Nieco na uboczu, u stóp skalnej ściany, stał jedyny w całym obozie drewniany domek, z drzwiami i oknami, a także niewielką werandą tuż obok wejścia. To tam miał zamieszkać doktor Kronegg ze swoją rodziną. Regina rozglądała się po obozowisku, a serce wprost zamierało jej ze strachu. Próbowała się opanować. Jak w modlitwie patrzyła na górujące nad obozem skalne kolosy i błagała je usilnie o pomoc, jakby to od nich zależało, czy czeka ją spokój, czy niepokoje. Trwała przerwa na posiłek i puste zazwyczaj obozowisko zalane było tłumem -odpoczywających po obiedzie robotników. Zwabieni klak- sonem samochodu wszyscy ruszyli w stronę bramy wejściowej. Zacieka- wione różnokolorowe twarze zwracały się ku przyjezdnym. Kilka postaci w krótkich spodniach, wysokich do kolan butach, w szarych, rozpiętych pod szyją koszulach i kapeluszach z szerokim rondem, odłączyło się od tłumu i szybkim krokiem szło w stronę drewnianego domku. Byli to inżynierowie, najbliżsi współpracownicy Wernera. Stanęli w szeregu, a zobaczywszy w nadjeżdżającym samochodzie ^eginę, jak na komendę zdjęli kapelusze z głów. Krąg ciekawskich 2bliżał się do drewnianego domku. Wszyscy słyszeli już, że ma przybyć główny inżynier i każdy chciał go zobaczyć z bliska. Werner wyskoczył sprężystym krokiem z samochodu, pomógł ysiąść Reginie, zaś Tommy wyjął Urszulkę jak lalkę, a postawiwszy na Zlemi, podszedł do Kronegga. 89 Yaugham i Brown też już dostrzegli, co się dzieje, i stanęli ob Tommy'ego z bronią gotową do strzału. Szybko jednak schowali rewolwery, bo zbliżający się tłum \\cale ti miał zamiaru atakować. Słychać było okrzyki, ale skierowane jakby ^ wewnątrz. Rzeczywiście, w pierwszym rzędzie robotnic} prowadzi dwóch ludzi ze związanymi z tyłu rękoma, a tuż za nimi szli dwa, inżynierowie z bronią gotową do strzału. Ale... gdzie był Werner? Tommy przeskoczył przez poręcz «eran-i,?cje płynęły ciurkiem po jej policzkach, ale przynosiły wyraźną Ą Docierało wreszcie do jej świadomości, że nie jest zupełnie sama, ze \my jest z nją j nje opuści jej nigdy. lymczasjtn sanitariusze i lekarz usunęli już ślady tragedii. Małżon- kowie leżeliObok siebie w czystej pościeli i przebrani. Pani Regina wyglądała ilwet teraz prześlicznie. Jakby odmłodniała, a jej jasnozłote włosy twotyły Wokół spokojnej twarzy jakby aureolę. Opalona, ściągnięta |i|lrz \yernera; choć nieruchoma, wciąż wydawała się pełna zapału i cl,ft do działania. rzeJ %wie przyszli, gdy tylko dowiedzieli się o śmierci obojga One8§°ł Stali przejęci tragedią, nie mogąc wydobyć z siebie słowa chwili TM^JJ^ a w domku pozostał tylko Tommy z Urszulą, gdyż obie Murzynki,ijwiedziawszy się o śmierci, uciekły natychmiast i rozgłosiły w całym o^j^ ze pan j dobra królowa nie żyją. Robotnicy właśnie szykowali Sl,do wyjśda na budowę. Tommypodszedł do Urszuli. , wujku, jak mama ślicznie wygląda, jak oboje spokojnie odpoczywaj Mam wrażenie, że zasnęli i zaraz się obudzą. Położy^ j-ękę na ramienju zadowolony, że już się uspokoiła. Zasiij^ Urszulko, ale zanim się obudzą, musimy zachować ich w pamięci ma?nje takjcn jak teraz: wolnych od trosk i cierpień- złączonych Ig]^ sjebie. To jednak pocieszające, nie uważasz? Zakryłaijvarz rękoma. rp . Ł 10 "ii straszny widok, gdy leżeli tu oboje we krwi. Muszę g° czym pręd2(|Zap0minjec cncę zapamiętać to, co widzę teraz. Zosta« mnie na crą^ samą, na pewno masz coś do załatwienia. Odgarnij włos> z czoła •'es^tak samo dzielna jak twoja matka, Urszulko. Zosta z rodzicami^ ja porozmawiam z szefami o pogrzebie. Wrócę tu. ja tylko będę Wny bkmęła jlową5 a on szybko wyszedł. 140 \V dniu, gdy odprowadzano Wernera Kronegga i jego żonę na ieczny spoczynek, w obozie i na budowie zamarł wszelki ruch. Ubrani ^świetnie robotnicy stawili się jak jeden mąż. Ośmiu mężczyzn niosło trumny okryte wieńcami. Zmieniali się często, gdyż droga na szczyt góry była długa i męcząca. Za trumnami szedł misjonarz pracujący w jednej z murzyńskich \\iosek, za nim Tommy i Urszula, trzej szefowie, wszyscy inżynierowie i cała rzesza robotników. Szli powoli, zamyśleni, głęboko poruszeni. Odprowadzali do grobu “dobrą królową" i pana, a “biały kwiatek", dziś w żałobie i z bladą twarzą, szedł smutny za trumnami. Na szczycie, skąd rzeczywiście było widać spory kawałek auto- strady, wykuto w skale grobowiec, w którym złożono proste, skromne trumny. Ksiądz wygłosił wzruszającą mowę. Po kolei wszyscy pod- chodzili do otwartych mogił, rzucali kwiaty lub odro*binę ziemi na ostatnie pożegnanie. Tak zarządził Tommy. Chciał, by w obcej ziemi drogie mu osoby pochowano zgodnie z niemieckim zwyczajem. Trzymał mocno Urszulę w ramionach, gdy mimo ogromnego wysiłku nie potrafiła opanować wybuchu rozdzierającego płaczu. I było po wszystkim. Szefowie i inżynierowie podeszli jeszcze do Urszuli z kondolencjami i dołączyli do odchodzących powoli 1 w milczeniu robotników. Tommy stanął obok Urszuli zapa- trzonej w zasypane już groby. Zostali zupełnie sami. Urszula uklękła 1 modliła się chwilę. Tommy stał zamyślony. Po chwili oni także odeszli. Z szefami zostało dokładnie ustalone, jak ma wyglądać grobowiec 1 Pomnik. Obiecali, że nie będą skąpić grosza i zbudują okazały m°nurnent, godny wspaniałego budowniczego i jego dzielnej żony. f-ażą też wykonać serię fotografii i przyślą je Tommy'emu i Urszuli do Langenfurtu. Oboje byli gotowi do wyjazdu już następnego dnia. Urszula, prócz 1 ku pamiątek po rodzicach, nie zabierała niczego, a Tommy zaraz telegram do ciotki Grety: Wyjazd 18 kwietnia z Kapsztadu, wiadomość z Hamburga. Tommy. Tyle na razie musiało 141 Kórner odwiózł Tommy'ego i Urszulę na dworzec kolejowy d0 pociągu z Beltbridge do Kapsztadu. Tam w porcie czekał już parowiec “Wangoni", którym mieli płynąć do Hamburga. W Kapsztadzie Tommy i Urszula udali się do tego samego hotelu gdzie spotkali się pierwszy raz. Nazajutrz z rana wyszli na spacer po mieście. Przechodząc obok budynku dworca morskiego, Tomnu stanął w miejscu, w którym zaoferował Kroneggom swoje usługi jako tragarz. — Pamiętasz to zdarzenie, Urszulko? Uśmiechnęła się ledwo dostrzegalnie. — Tak, wujku. Wziąłeś wtedy dwie walizki do jednej ręki, a mnie na drugą i zaniosłeś do hotelu. — A ty po drodze pierwszy raz nazwałaś mnie wujkiem, choć wcześniej myślałaś, że jestem Tomkiem Rymarzem. Od tamtej chwili znów miałem rodzinę. Spotkałem ludzi, którzy byli dla mnie niezmiernie życzliwi. Było ziftmo, a twoja matka dała mi płaszcz ojca. Nawet sobie nie wyobrażasz, jaki ja byłem wtedy szczęśliwy. — To było tak dawno, wujku — rzekła przytulając się do jego ramienia. Uśmiechnął się. — Prawda, Urszulko. Musimy pomyśleć o dniu dzisiejszym i przede wszystkim zrobić jakieś zakupy na podróż. Jedziemy przecież do Europy. Popatrz, jak ludzie tu są ubrani, a co dopiero tam! Pokazywano by nas palcami w tych strojach. Spojrzała na niego wyraźnie zakłopotana. — Już to zauważyłam, wujku. Ale ja nie mam pieniędzy, to za co kupię coś do ubrania? Zrozumiał, że nie może dać jej odczuć, iż w jakiś sposób zdana jest na jego łaskę. Postanowił, że z oszczędności Wernera nie weźmie ani grosza, ale o tym też zadawał jej coraz większy ból. “Pewnego dnia ożeni się z inną i... żegnaJ' 752 nąjbliższa osobo." — Tak powiedziała, a słowa te wciąż chodziły Urszuli po głowie. Że skończy się przyjaźń, w to na pewno nie uwierzy, ale że Tommy pewnego dnia się ożeni — tej myśli nie potrafiła przeboleć. Ą przecież należało się liczyć, że on nie zostanie całe życie kawalerem. Tylko czy to możliwe, że Tommy, jej wujek Tommy, pokocha kiedyś obcą kobietę bardziej niż ją? Tak mocno, że weźmie ją za żonę, a Urszulę odsunie od siebie na zawsze? Myśl ta nie dawała jej spokoju, a co gorsza, sprawiała ogromny ból. Właściwie dlaczego? Cóż, była zbyt młoda, by wiedzieć, że w jej sercu powoli ale pewnie budziło się zupełnie inne Uczucie do Tommy'ego niż to, którym darzyła go dotychczas. Dręczyła się, ale nie powiedziała o swoim zmartwieniu ani słowa, choć zawsze zwierzała się Tommy'emu z niepokojów, które czasami targały jej dziecięce serduszko. Najwyraźniej teraz powstrzymał ją przed zwierzeniami instynkt dorosłej już kobiety. Długo borykała się ze swoim problemem, zanim znowu wróciła do równowagi. Odpędzała natrętne myśli, gdy tylko Tommy znalazł się u jej boku, a był blisko prawie cały czas, gdyż nikt już nie próbował ich zagadywać. Na szczęście, nie docierały też do nich plotki, od których aż kipiało na pokładzie. Na początku ostatniego tygodnia podróży na morzu rozszalał się sztorm. Pasażerowie przykuci morską chorobą do swoich koi prawie nie wychodzili z kabin, a już najmniej ochoty mieli na zajmowanie się Plotkami. Tommy'ego i Urszulę jakimś cudem choroba oszczędziła. Gdy tylko wiatr ucichł i nie padało, wychodzili na pokład. Tommy trzymał ją mocno w ramionach, a gdy przechodzili obok oberwanych lin, poprze- wracanych ławek porozrzucanych drobnych sprzętów, uśmiechał się 1 Pytał: \ — Nie boisz się, misiaczku? ~~ Skądże, wujku! Przecież ty jesteś ze mną — odpowiadała pełna ufności. drobiło mu się gorąco i miał ochotę pocałować usta mówiące te Wa i OCZy patrzące z ogromnym zaufaniem, ale nie odważył się. siałby niepotrzebnie niepokój w jej sercu, a może nawet zniweczył 153 bezgraniczne zaufanie, jakim go darzyła. Czuł się za nią odpowiedział- ny, a odpowiedzialność to dla niego święta rzecz, nietykalna. Lepiej niech zostanie tak jak jest, niech dalej będzie dla niej tylko dobrym wujkiem, który opiekuje się nią od dzieciństwa, niczym więcej. Tak myślał Tommy, a różnica wieku, te osiemnaście lat, stawały mu przed oczyma jak znak ostrzegawczy. Znienawidził ten znak. Gotów był oddać wszystko, gdyby jakimś cudem udało się go usunąć, gdyby można było cofnąć czas o przynaj- mniej dziesięć lat. Zresztą ciągle czuł się młodo, jakby lata spędzone w Transwalu się nie liczyły, wyglądał również na dużo młodszego, ale prawda była tylko jedna: miał trzydzieści cztery lata, a Urszula zaledwie piętnaście. I co tu można zmienić? Urszula to właściwie dziecko, nieświadome, bez żadnego doświadczenia, które należy chronić przed pochopnymi decyzjami, gdyż mogłyby w przyszłości uniemożliwić jej wybór partnera zgodny z głosem serca. Tommy nie mógł wykorzystać jej nieustabilizowanych uczuć i narzucić jej swoich. Co powiedzieliby na to Werner i Regina, którzy z pełnym zaufaniem powierzyli mu ją pod opiekę? Nie, nie można ich zawieść. Rola dobrego wujka musi mu wystarczyć, choć trudno będzie ją odgrywać, gdy Urszula coraz bardziej przypominać mu będzie ubóstwianą Reginę, jej matkę. Sztorm ucichł, a na pokładzie zjawili się pasażerowie, bladzi i wycieńczeni dolegliwościami morskiej choroby. Próbowali się uśmie- chać, stali się jakby życzliwsi. O plotkach na temat Tommy'ego i Urszuli nikt już nawet nie myślał. Tylko ona wciąż jeszcze miała w uszach słowa panny Bardach i zadawała sobie pytanie, czy rzeczywiście Tommy kiedyś się ożeni i pokocha inną kobietę, na której będzie mu bardziej zależało niż na niej- Myśli te nachodziły ją jednak tylko gdy Tommy'ego nie było w pobliżu, zwłaszcza wieczorami, gdy leżała w swojej kabinie i czekała na sen. Serce biło jej mocno, czuła zawroty głowy, była dziwnie podenerwowana, niespokojna. Myślała o rodzicach. Nie, oni na pe\vn° nie pozwoliliby, żeby Tommy ją zostawił i odszedł z inną! Przecież on^ bez niego nie umie żyć, po prostu nie umie. Wolałaby raczej ui i dołączyć do matki i ojca... 154 Jasny słoneczny poranek przywitał ich w Hamburgu. Tommy od razu nadał depeszę do ciotki Grety i zapowiedział swój przyjazd na jutrzejsze popołudnie. Wyraźnie napisał “swój" i ani słowem nie wspomniał, że przyjedzie z Urszulą. I tak w krótkiej depeszy nie potrafiłby wytłumaczyć ciotce, kim jest ta dziewczyna. Nic się nie stanie, jeżeli przedstawi ją już na miejscu. Cieszył się, że nie musi szukać dla Urszuli damy do towarzystwa, bo ciotka nadaje się znakomicie i na pewno nie odmówi. Cóż, nie był to Transwal i obóz drogowców, gdzie wszyscy się znali i nikt nie przejmował się manierami Urszuli. Wpraw- dzie nie była już tą małą dzikuską z obozu, ale absolutnie nie można jej puścić samopas. Widział przecież, co działo się na statku, gdy wprost nie mogła opędzić się od aooratorów, a on też nie może wciąż chodzić za nią jak anioł stróż. W hotelu, gdy wypisywał jej kartę meldunkową, aż się zarumienił, kiedy recepcjonista przyglądał się, co też wpisze w rubrykę ,.stopień pokrewieństwa". No i Langenfurt. Co by powiedzieli sąsiedzi, gdyby'zamieszkał tam z nią sam? Ciotka musi się zająć Urszulą, to nie ulegało wątpliwości, ale nie trzeba było pisać o tym w telegramie ani też rozmawiać z Urszulą. Następnego ranka wsiedli do pociągu i pod wieczór byli już w domu. Na peronie czekała starsza, szczupła i drobna kobieta. Szła wzdłuż stojącego pociągu i przyglądała się uważnie wszystkim wysiadającym mężczyznom. Gdy natrafiła na twarz Tommy'ego, przystanęła, jakby me mogła uwierzyć własnym oczom. Nic dziwnego, przecież nie widzieli się dziesięć lat. Zanim jednak nabrała pewności, że ten elegancko ubrany mężczyzna rzeczywiście jest jej siostrzeńcem, on porwał ją już w objęcia i uniósł lekko. ~- Ciotka Greta! Kochana cioteczko! Ł/y stanęły jej w oczach. Och, Tommy! Chłopcze, to naprawdę ty? Mój Boże, tak się Mieniłeś, że prawie cię nie poznałam. ^ ~~ ^-a to ty, ciociu, wyglądasz zupełnie tak, jakbym pożegnał cię 0raJ- No, może masz trochę więcej siwych włosów, ale dzięki Bogu st?ś zdrowa i krzepka. ^_ (~* . i tam Ja' chłopcze! Najważniejsze, że ty wróciłeś. Witaj Vrotem w ojczyźnie! Nie wierzyłam, że doczekam tej chwili. Mój 755 Boże, wypędzony syn wraca jako dziedzic Langenfurtu! Jednak Pan BÓS choć nierychliwy, to sprawiedliwy, ale porozmawiamy o tym w domu — Oczywiście, cioteczko. A teraz włóż okulary, bo chcę ci przed- stawić moją towarzyszkę podróży: to jest Urszula Kronegg, o którei pisałem ci wiele razy z Transwahi. Odsunął się i popchnął Urszulę chowającą się za jego plecami. Była co najmniej o głowę wyższa od starszej damy, która patrzyła na nią z życzliwym uśmiechem. — Urszula Kronegg? Myślałam, że to mała dziewczynka, a to ju? panna. Bardzo się cieszę, że mogę panią poznać. Tommy pisał mi, ze pani rodzice zaopiekowali się nim i cały czas mu pomagali. Gdzież oni są? Chciałabym im podziękować za wszystko. Przedstaw mnie im, Tommy. W pierwszej chwili Urszula miała ochotę objąć starszą panią, o której tyle dobrego słyszała od Tommy'ego, ale teraz, gdy spytała o rodziców, jej natychmiast w oczach zakręciły się łzy i stanęła jak sparaliżowana. Tommy wziął ciotkę pod rękę. — Niestety, cioteczko. Rodzice Urszuli oboje zmarli w tragicznych okolicznościach w tym dniu, gdy ja dostałem twój telegram o śmierci ojca. Po tym wszystkim zabrałem ją do Niemiec i przekazuję pod twoją opiekę, ciotuniu. Starsza pani ze wzruszeniem podeszła do Urszuli i podała jej ręk?. — Moje biedne dziecko. Przeżyła pani straszliwy cios. Dla ciebie. Tommy też musiały to być ciężkie chwile. — Tak, ciociu. Straciłem najbliższe mi osoby, dzięki którym w obcym kraju czułem się jak w domu. Ale o tym porozmawiamy później. Chodźmy już. Chodź, Urszulko. Prowadził obie panie do wyjścia. Przed dworcefh złapał taksówkę, a bagażowemu dał bilet, b) przyniósł ich walizki. Pomógł paniom wsiąść, sam stał zaś oboK samochodu czekając na bagaże. Wciągnął głęboko powietrze. Miało zapach rodzinnych stron Odjechali. Pierwsza godzina w domu ciotki Grety minęła w atmosferze chaos i zdenerwowania. Pytań było wiele, a zadawali je sobie nawzaje" 156 czasami nie czekając nawet na odpowiedź. Ochłonęli dopiero przy “odwieczorku, siedząc przy pięknie nakrytym stole, popijając kawęze starych porcelanowych filiżanek i podjadając ułożone na srebrnych tackach wafle i kawałki pachnącej puszystej babki, których Tommy ujadał najwięcej. Stara Christine nie mogła się nadziwić, że chłopiec, którego za- pamiętała, wyrósł w obcym kraju la przystojnego, prawdziwego mężczyznę. Ciotka opowiedziała o szczegółach wypadku, w którym zginali ojciec i brat Tommy'ego. Jechali samochodem z Langenfurtu do Hartau. W tym dniu jednak Kurt uparł się, że on sam poprowadzi i kazał zostać szoferowi w domu. W połowie drogi, na moście, z naprzeciwka chłop prowadził krowę. Zwierzę przestraszyło się i stanęło, a Kurt, żeby je ominąć, musiał gwałtownie skręcić kierownicą. Czy zepsuło się coś w automobilu, czy też Kurt zrobił jakiś błąd, nie wiadomo, w każdym razie — jak opowiadał potem wieśniak — samochód zjechał z droji, uderzył w kamień milowy na poboczu i stoczył się z nasypu przy podjeździe na most. Gdy podniesiono samochód, pod którym leżeli przygnieceni ojciec i syn, obaj już nie żyli. O wypadku natychmiast zawiadomiono ciotkę Gretę, gdyż była jedyną znaną krewną ofiar. Gdy pizybyła do Langenfurtu, obaj leżeli już w trumnach, a wszystkie pomieszczenia w dworze byty urzędowo opieczętowane. Dyrektorzy obu fabryk i zarządcy mająt- ków oddali księgi obrachunkowe notariuszowi, a on wydał im spacjalne pełnomocnictwa. Od ciotki Grety zażądał adresu Tommy'ego 1 Prosił, żeby zawiadomiła go o wypadku i konieczności powrotu do domu. Mecenas Nimrod wiedział już o przyjeździe i umówił się z Tommym Langenfurcie nazajutrz rano, by omówić najważniejsze i najpilniejsze ^Prawy. Nie ulegało wątpliwości, że Tommy będzie jedynym spadko- lercą majątku Rienaschów. ^ Ciotka opowiadała to mocno zdenerwowana, co chwilę poklepy- a Tomrny'ego po rękach lub głaskała Urszulę po policzkach. Urszula słuchała cały czas myśląc, jaka to dobra i miła osoba ta a Greta, i od razu nabrała do niej wielkiego zaufania. 757 Christine przyniosła kawę i przysiadła się do stołu. Od razy zaznaczyła, że niedługo nie stać już ich będzie na prawdziwą kawę, b0 ceny rosną, a ta “inflacyja", jak się wyraziła, to gorsze nieszczęście niż wojna. Zeżarła już wszystkie oszczędności, a renta pani radczyni nie starcza prawie na nic. Gdyby nie te angielskie funty, które panicz Tomrny przysyłał, dawno by już obie poszły żebrać, a tak, nawet sobie mogły pozwolić na upieczenie babki, no, ale na taką okazję, gdy panicz po tylu latach wraca do domu, to jakże to... bez ciasta? Staruszka żaliła się pilnując jednocześnie, aby talerzyki Tommy'ego i panienki, którą przywiózł z Afryki, nie były puste. Tommy nie protestował. Pałaszował jeden kawałek po drugim i chwalił, że takich smakołyków to nie jadł nigdy w życiu. Urszula była tego samego zdania, choć w jej przypadku była to absolutna prawda, a nie pochlebstwo dla Christine. Zrobiło się miło i prawdziwie po domowemu, a ciotka opowiadała dalej: — I niech mi ktoś powie, że Pan Bóg nie jest sprawiedliwy! Czego to twój nieszczęsny brat nie wyprawiał, żeby odebrać ci spadek i wszystko zagarnąć dla siebie? I co mu zostało? Dosięgła go ręka boska i cały jego wysiłek obróciła wniwecz. Ty zaś dostałeś wszystko, i to najbardziej mnie cieszy. Szkoda tylko, że moja biedna siostra nie doczekała tej chwili. Tommy słuchał z poważną miną. — A ja, ciociu, oddałbym cały ten spadek za jedno dobre słowo oo ojca, gdybym mógł je jeszcze usłyszeć. Do końca życia będzie mnie to gryzło, że umarł przekonany o mojej winie. — Wierz mi, chłopcze, gdyby nie był tak ślepo zapatrzony w Kurta. już dawno by przyznał, że jesteś niewinny. Ale o zmarłych nie powinno się mówić źle. Jesteś teraz panem w Langenfurcie i Hartau, i nikt ci ntf wypomni, że nie masz do tego prawa. Tommy złapał ją za rękę. — Ale Langenfurt będzie także twoje, cioteczko, twoje i Christine Obiecajcie mi, że się tam przeprowadzicie. — Ja? — zdziwiła się ciotka. — Mam mieszkać w dworze? A cóż tai po mnie! Stara baba, tylko bym przeszkadzała. 158 — Na pewno nie. Wziąłbym cię nawet, gdybym cię tam nie potrzebował. — Co ty mówisz? Do czegóż ja mogę ci być potrzebna? — Właśnie pilnie potrzebuję starszej damy, pomijając już to, że chcę, żebyście obie z Christine miały trochę więcej wygody niż tu, w mieście. Potrzebuję kogoś, kto pełniłby w Langenfurcie funkcje f reprezentacyjne. — Dobry Boże, do tego nadaje się raczej młodsza osoba. Gdzie mnie na starość znów użerać się z gośćmi i włóczyć z wizytami? Tak sobie tu spokojnie żyjemy z Christine, jak u pana Boga za piecem. — Aleja, ciociu, nie znajdę lepszej osoby od ciebie! Zapewniam, że przynajmniej na razie w Langenfurcie też będziesz miała spokój, bo nie zamierzam prowadzić bujnego życia towarzyskiego. A muszę znaleźć kogoś dla Urszulki. Przyznasz przecież, że nie wypada, abym mieszkał z nią sam, choć jestemjej starym wujkiem Tommym, a niebawem także prawnym opiekunem. Ciotka popatrzyła szybko raz na Tommy'ego, raz,na Urszulkę. — A masz ci los! Nie pomyślałam, że panna Urszula będzie mieszkać w Langenfurcie... — Nie ma innej możliwości, ciociu. — Rzeczywiście. Została sama, biedactwo, a ty winieneś jej pomóc, chociażby ze względu na dług wdzięczności wobec jej rodziców. Tylko czy nie byłoby lepiej, gdyby poszła na pewien czas do jakiegoś pensjonatu? Urszula jęknęła po cichu i zbladła. Tommy zaś zaśmiał się' poklepał aotkę po ręku. — Wykluczone, ciotuniu! Urszula zostanie przy mnie. Nie oddam Jej obcym ludziom, a ponadto obiecałem panu Kroneggowi, że będę się opiekował. Nie bój się, misiaczku — dodał patrząc na przerażoną Urszuli. — Ciotka Greta nie wie, że nas nie można rozdzielić. — Prawdę mówiąc — rzekł zwracając się do ciotki — Urszula nie ]ałaby już czego się uczyć w pensjonacie. Wie znacznie więcej niż 7le\vczęta w jej wieku i nie można jej porównywać z niemieckimi Pilotkami. Na pewno brakuje jej obycia towarzyskiego. W obozie nie ^ rządzało się przyjęć ani też nie bywało w gościach, stąd i ja zdziczałem °rnie, ale szybko to oboje z Urszulą nadrobimy, przy twojej, ciociu, 759 pomocy. Pamiętaj, że Urszula miała z kogo brać przykład: jej matka była prawdziwą damą od stóp do głów i nie zmieniła się ani trochę przebywając tyle lat wśród nieokrzesanych robotników drogowych Nazwali ją dobrą królową, moim zdaniem, zupełnie zasłużenie. Ja]j widzisz, Urszulce i mnie potrzeba tylko drobnych wskazówek: Co wypada, a czego nie wypada robić w Niemczech. Prawda, misiaczku? Ciotka podpowie nam w razie czego, jeżeli sami wcześniej nie podpa- trzymy. A wracając do tematu: nas rozdzielić się nie da, ciociu Trzymamy się zawsze razem jak... rodzeństwo. Prawda, Urszulko? Chwyciła jego rękę i przytuliła sobie do policzka. — Jesteś taki dobry, wujku. Nie wyślesz mnie do pensjonatu? — upewniła się drżącym głosem. Starsza dama przyglądała im się uważnie i po chwili uśmiechnęła się. Objęła Urszulę i przytuliła. — Chciałam tylko twojego dobra, skarbie. Oczywiście pojadę z wami do Langenfurtu, skoro mnie potrzebujecie. Sprzeciwiłam się, bo myślałam, że będę tam zawadzać. Urszula objęła ją za szyję. — Obiecuję, że nie będę sprawiać pani kłopotów, pani radczyni! — O tym nawet nie myślałam. Daj spokój, dziecko, z tą radczynią! Skoro Tommy'ego nazywasz wujkiem, to nie widzę przeszkód, żebyś do mnie mówiła ciociu. Pocałowała Urszulę w usta i pogłaskała po włosach, a patrząc przez jej ramię na Tommy'ego, uśmiechnęła się i rzekła: — Wcale się nie dziwię, że nie chcesz rozstać się z tak uroczą istotą. Nie powinnam tego mówić przy Urszulce. bo będzie zadzierać nosa. — Mój misiaczek nawet nie wie, co to znaczy, ciociu, i lepiej będzie, jeżeli się tego nie nauczy. Rozmawiali aż do kolacji, którą Christine przygotowała ze szczegól- ną starannością. Gd> zjedli, Tommy rzekł: — Na nas czas, Urszulko, bo zamkną nam przed nosem hotelu. Ciotka pokręciła głową. — Ty rzeczywiście zdziczałeś w tym buszu, chłopcze! Cały pokazywałby mnie palcami, gdybym wysłała cię z tą młodą dam4 hotelu. Co to, to nie! Urszulka zostanie u mnie. Przygotowałam 160 gościnny dla ciebie, ale dam go jej, zanim nie urządzisz się w Langenfur- cie. Idź sobie do hotelu sam. Jutro i tak będziesz cały dzień zajęty l panem Nimrodem, to co to dziecko robiłoby samo w hotelu? U mnie będzie jej dobrze, a potem przeniesie się do swoich pokoi w dworze. Tommy popatrzył na Urszulę i uśmiechnął się. — No widzisz, misiaczku, co ci ludzie nie wymyślą? To się nazywa życie w cywilizowanym świecie, gdzie ciągle trzeba liczyć się z tym, co powiedzą inni. Właśnie zaczynam sobie przypominać, czego to nie wypada robić, i włosy stają mi dęba. Cóż nam pozostało... Musimy ustąpić! Ale to nie potrwa długo. Już jutro każę przygotować pokoje dla ciebie i ciotki Grety, zaś Christine może spokojnie przygotować się do przeprowadzki. Myślę, ciociu, że powinnaś zabrać stąd wszystkie meble i urządzić sobie w Langenfurcie pokoje tak, żebyś czuła się tam jak u siebie w domu. Starsza pani odetchnęła z wyraźną ulgą. — Właśnie chciałam cię o to prosić, Tommy. Cóż, starych drzew się nie przesadza. Człowiek przywyka do otoczenia, w którym przeżył wiele lat, i z trudem przyzwyczaja się do nowego. Gdy będę miała wokół siebie stare meble, a pod ręką wierną Christine, mogę się tylko cieszyć, bo zamiana mieszkań jest dla mnie bardzo korzystna. Zobaczysz, Urszul- ko, jak tam jest ładnie. — Wujek Tommy cały czas to powtarzał, ciociu — uśmiechnęła się Urszula. — Zatem zostaniesz u ciotki, aż was obie stąd zabiorę — rzekł Tommy i pożegnał się najpierw ze starszymi paniami, a potem objął Urszulę i pogładził ją po włosach. — Dobranoc, Urszulko. Wyśpij się dobrze i nie martw się. U ciotki będzie ci dobrze. Mam nadzieję, że jutrzejszą noc spędzimy już wszyscy w Langenfurcie. Dziękuję ci, ciociu, za wszystko. Dobranoc i do Zo°aczenia jutro! łosa Jasnowl IX Z samego rana Tommy wyruszył do Langenfurtu. Zadzwonił, żeby przysłano po niego samochód. Jechali drogą, którą Tommy znał na pamięć. Ostatni raz przemierzał ją na rowerze, gdy wypędzony z domu szukał schronienia u ciotki. Dziś wracał w zupełnie odmienionych okolicznościach. Piękna barokowa budowla ukazała się zza drzew, gdy byli już bardzo blisko. Pierwsze spojrzenie Tommy skierował ku oknom na pierwszym piętrze, gdzie znajdowały się pokoje matki. Mamo! Kochana, najdroższa! — zawołał w duchu, a w oczach zakręciły mu się łzy. Miał wrażenie, że wita się z matką po długiej rozłące. W pałacu rozpoczęto przygotowania do powitania zaraz po tym, jak Tommy zadzwonił, żeby przysłano samochód. Ludzie wylegli na dziedziniec i czekali na szerokich kamiennych schodach przed głów- nym wejściem, gdzie stał wysoki, siwowłosy pan odróżniający si? z daleka od służby. Był to radca Nimrod, notariusz ojca od wielu lat. Podszedł od razu, gdy tylko Tommy wysiadł z samochodu. — Pozwoli pan, panie Rienasch, że jako pierwszy powitam noweg" właściciela Langenfurtu i Hartau. — Dziękuję bardzo, panie radco. To miło z pana strony, że zechd3 pan przyjść na spotkanie z marnotrawnym synem. Przypuszczam, z jako bliski przyjaciel ojca wie pan, że zostałem przez niego wypędz°n- — odpowiedział Tommy z wyraźnym smutkiem. 162 Nimrod położył mu rękę na ramieniu. — Niech pan zapomni o przeszłości, drogi panie Rienasch. Dobry Bóg sprawił, że wrócił pan do ojcowskiego domu. — Czyżby pan nie wiedział, dlaczego przed z górą dziesięciu laty musiałem opuścić ten dom? — Prawdziwy powód poznałem całkiem niedawno i potrafię sobie wyobrazić, co czuł pan wtedy i co myśli dzisiaj. Tommy westchnął ciężko. — Tego nikt nie potrafi, panie radco. Pan uważa, że wreszcie sprawiedliwości stało się zadość i zapewne ma pan na myśli to, że zostałem spadkobiercą Langenfurtu. Taka była wola Boga, owszem, ale niewola mojego ojca. W jego oczach pozostałem złodziejem i ciągle będę o tym pamiętać. Notariusz'ze współczuciem popatrzył w rozedrganą twarz Tom- my'ego. — Myśłę, panie Rienasch, że będę mógł panu pomóc. Zanim przekroczy pan próg tego domu, powiem coś, co od razu poprawi panu nastrój. Otóż ojciec umarł przekonany o pańskiej niewinności i zrobił wszystko, co mógł, by naprawić wyrządzoną panu krzywdę. Tommy otrząsnął się i spojrzał na notariusza zdumiony. — Co pan powiedział? To prawda, panie radco? — wyjąkał zdenerwowany. — Najzupełniej! Kilka dni przed śmiercią pański ojciec przyszedł do mnie i najpierw opowiedział mi, co wydarzyło się w dniu, kiedy wypędził Pana z domu, a potem — w jaki sposób przekonał się, że popełnił omyłkę. Był ogromnie wstrząśnięty i chciał czym prędzej naprawić krzywdę, jaką panu wyrządził, ale nie wiedział, jak skontaktować się 2 panem bez wiedzy Kurta. O szczegółach nie będę teraz mówił; dowie Sl? pan wszystkiego od ojca. Tommy przeraził się i jaskrawy rumieniec pokrył jego blade policzki. ~- Jak to od ojca? Co pan ukrywa, mecenasie? List od pańskiego ojca! Zostawił mi go na wypadek, gdyby nie °szło do spotkania i rozmowy z panem przed jego śmiercią. Od dawna u} się źle, chorował i obawiał się, że może nie dożyć pańskiego Wr°tu. Gdy kilka dni wcześniej odkrył prawdę, był już zupełnie amany i pewnie nie pożyłby zbyt długo, nawet gdyby nie zdarzył się 163 ten wypadek. Napisał w tym liście wszystko, co chciał, żeby pan wiedział. Przeczyta go pan później, a teraz chodźmy do domu. Może pan śmiało wejść, gdyż taka była wola nie tylko Boga, ale i pańskiego ojca » Tommy zacisnął usta, żeby nie stracić panowania nad sobą. Słowa notariusza zaskoczyły go zupełnie. Więc ojciec wiedział, że zaszła pomyłka? Wycofał swoje oskarżenie i chciał naprawić krzywdę? Tego się nie spodziewał. Poruszał się jak we śnie, rozglądał z niedowierzaniem, patrzył na ludzi zgromadzonych przed domem, z którego wypędzono go jak złoczyńcę. A ci ludzie przyszli go powitać jako dziedzica. Pozdrawiał ich nie mogąc wydobyć z siebie słowa. Kiwał tylko ręką, skłaniał lekko głowę. Wszedł w towarzystwie Nimroda po schodach i przekroczył próg pałacu. Mamo! — miał ochotę zawołać, jakby chciał, żeby w tej uroczystej chwili matka była obok niego. I nagle, zupełnie nieświadomie, z serca wypłynęło mu drugie zawołanie, równie przesycone czułością i miłością, jak pierwsze: Tato! Nie miał jednak czasu na zastanowienie się nad swoimi uczuciami. W hallu czekali już pracownicy ojca: zarządcy Langenfurtu i Hartau, obaj dyrektorzy fabryk i kilku innych, którzy od wielu lat zajmowali różne stanowiska, a których Tommy w większości znaj. Pozdrawiali go uśmiechając się serdecznie. Córka zarządcy Langen- furtu, która urodziła się krótko przed wyjazdem Tommy'ego z domu, wręczyła mu piękny bukiet kwiatów i w kilku słowach przywitała w imieniu wszystkich obecnych. Wziął ją wraz z bukietem na ręce. — Ależ ty wyrosłaś przez ten czas, gdy mnie nie było! — powiedział wzruszony. Jeden z urzędników wystąpił z szeregu i po powitaniu oznajmił, że wszyscy są bardzo Zadowoleni ze zmiany właściciela. Podkreślił to wyraźnie, chcąc dać do zrozumienia, że z rządów Kurta byli niezadowo- leni. Tommy podziękował za miłe przyjęcie i wyraził nadzieję, że im się wszystkim dobrze współpracowało i że nikt nie odejdzie swojego stanowiska. Ucieszył się w duchu, że oficjalną część miał już sobą. 164 Zaprosił wszystkich obecnych na obiad, zaznaczając, że teraz chciałby omówić z panem radcą Nimrodem bieżące i zaległe sprawy. Weszli z notariuszem do gabinetu ojca przylegającego do hallu. — Teraz możemy spokojnie porozmawiać, panie radco — rzekł ronimy i wskazał Nimrodowi jeden z foteli. Sam usiadł w drugim. Radca zaczai od rozmowy z ojcem Tommy'ego, która odbyła się ft jego prywatnym mieszkaniu w czasie przerwy obiadowej. Ojciec rzekł \\tedy: “Przepraszam, że nachodzę cię w domu, ale jestem zupełnie przekonany, że w Langenfurcie szpiegują mnie na każdym kroku". Nimrod ciągnął dalej: — Zdziwiłem się bardzo. Nie tym, że pański brat posunął się tak daleko, a tym, że pański ojciec wie i zdecydował się mówić. Zaczął lednak opowiadać o tym, co zdarzyło się przed laty, gdy wypędził pana L domu i jeszcze wcześniej, ale o szczegółach przeczyta pan sobie sam, drogi panie Rienasch, w liście od ojca, który mi potem zostawił. Powiedział też, że zamierza zmienić testament, w którym na jedynego spadkobiercę wyznaczył Kurta, a panu przyznał tylko tyle, ile wymagało prawo. Zniszczył przy mnie tamten dokument; zaraz usiedliśmy w moim gabinecie i on podyktował mi inny. Według niego panu miał przypaść majątek Hartau i fabryka konserw, zaś Kurtowi Langenfurt i cukrow- nia. Natomiast gotówkę i oszczędności kazał podzielić po połowie. Cały czas ojciec przypominał mi, żebym przypadkiem czegoś nie ominął, wszystkiego dopilnował, by ktoś nie mógł się później przyczepić i próbować obalić ten testament. Od razu wiedziałem, że ma na myśli Kurta. Z zachowania Hermanna, to jest pańskiego ojca, wywnios- kowałem, że po prostu boi się swojego starszego syna. Spytałem go o to wprost, a on wtedy wyjął list przeznaczony dla pana i kazał mi go przeczytać mówiąc, że dowiem się całej prawdy i zrozumiem, dlaczego chce zmienić testament. Mam tu ten dokument, ale stracił on ważność, skoro jeden ze spadkobierców nie żyje. Zgodnie z prawem teraz cały majątek należy się panu, a o istnieniu tamtego testamentu powiedziałem tylko po to, żeby pana przekonać, że ojciec przed śmiercią poznał Prawdę i naprawił swój błąd. Dziś, panie Rienasch, i tak nie zdążymy omówić wszystkich szczegółów. Na zapoznanie pana z całym spadkiem będziemy po- trzebowali kilku dni, a może nawet tygodni. Na pewno pan nie wie, ale 165 ojciec należał do najbogatszych właścicieli ziemskich, a za namową Kurta — tu trzeba mu oddać sprawiedliwość — wszystkie oszczędności ulokował przed wojną w zagranicznych bankach, dzięki czemu nie ucierpiały wskutek szalejącej w Niemczech inflacji. Ma pan tu list od ojca i testament. Zostawię pana samego, zwłaszcza że mam kilka spraw do obu zarządców i dyrektorów fabryk, a tak się szczęśliwie złożyło, że wszyscy są pod ręką. — Mam nadzieję, że zje pan z nami obiad, panie radco? — Chętnie. Z godzinkę, dwie i tak musiałbym zostać. Gdyby pan mnie potrzebował, będę w pobliżu. Tommy został sam. Kilka razy przeszedł po pokoju, żeby się trochę uspokoić. Teraz dopiero poczuł się naprawdę w domu. Wiedział już, że ojciec chciał, żeby wrócił, i mógł ze spokojem przeczytać, co miał mu do powiedzenia. Usiadł za biurkiem i otworzył zalakowaną kopertę. Mój drogi synu Tommy! Dla ojca to ciężka chwila, gdy musi prosić swoje dziecko o przebacze- nie, i to ja z rozdartym sercem stoję dziś przed taką koniecznością. Od dawna dręczyły mnie wątpliwości, czy aby Cię nie skrzywdzilem, ale dopiero teraz zdobyłem dowód, że to nie Ty ukradłeś wtedy z mojego biurka te dwa tysiące marek. Zatem jesteś niewinny, a cala winę za naglą śmierć Twojej matki i poniewierkę, którą Ty przeżyłeś, ponoszę tylko ja. Niesłusznie wypędziłem Cię z domu, synu. Podniosłeś na mnie rękę po tym, jak uderzyłem Twoją matkę, czego zresztą od razu gorzko żalowa- łem. Uniosleś się, stanąłeś w jej obronie. Postąpiłeś jak należało. To ja popełniłem błąd, i to nie jeden. Wierz mi, synu, od śmierci Twojej matki nie zaznałem chwili spokoju, choć cierpiałem już znacznie wcześniej, gdy w moim sercu ktoś posiał jad, który zniszczył wszystkie uczucia, jakie żywiłem do Ciebie i matki wcześniej. Walczyłenfz miłością do Was obojga, gdyż uwierzyłem, że żona na nią nie zasługuje, a Ty nie masz do niej prawa. Od niedawna wiem, że to Kurt z zimnym wyrachowaniem spiskowo1 przeciwko Wam, choć czasami miałem pewne wątpliwości, czy °n naprawdę prowadzi uczciwą grę. Mimo to ufałem mu, a teraz wiem, -^ kłamał, oszukiwał, podsuwał sfałszowane dowody, gdy przekonywał, z Twoja matka mnie zdradzała, że Ty nie jesteś moim synem. 166 Wolałbym oszczędzić Ci szczegółów tych bzdur, które Kurt wymyślił na f woj temat. W końcu jest on także moim synem i, mimo wszystko, wciąż “o kocham. Dziś wiem na pewno, że umyślnie wzbudził we mnie wątpliwości po to, żebym Ciebie wydziedziczył, a cały majątek zapisał jemu. Dowody, które miały świadczyć o zdradzie Twojej matki, a także D tym, że nie jesteś moim synem, okazały się zwykłym kłamstwem. Nikczemnik, którego Kurt^przekupil, by donosił na Twoją matkę, przestraszył się na łożu śmierci i kazał mnie wezwać. Wyznał prawdę i przysiągł, że z moją żoną nigdy się nie spotykał. Dlaczego nie wypomniałem żonie zdrady, sam nie potrafię powie- dzieć. Nie mogłem się z tym pogodzić, słowo ,,niewierność" nie prze- chodziło mi przez usta, ale za to dręczyło mnie i wywoływało złość. Dziś wiem, że dobrze zrobiłem nie mówiąc jej o niczym. Byłby to dla niej straszliwy cios, chociaż kto wie, czy przy okazji prawda nie wyszłoby na jaw. Może... Los chciał inaczej. Najważniejsze, że wiem na pewno: jesteś moim synem, a głos serca, które ciągle mi o Tobie przypominało, był również głosem łączącej nas obu krwi. Nagromadzona we mnie złość do Twojej matki wybuchła, gdy wszystko wskazywało na to, że Ty ukradłeś z mojego biurka pieniądze. Zdawałem potem, że nie dałem ci tej drobnej sumy na pokrycie długów, bo gdybym to zrobił od razu, nie zmusiłbym Cię do kradzieży — jak wtedy myślałem — / nie doszłoby do smutnych wydarzeń przy śniadaniu i dalszych ich konsekwencji: Twojego wygnania i śmierci matki. "ale:, . Pozwól, że nie opiszę Ci przebiegu mojej rozmowy z Kurtem, gdy Powiedziałem mu, iż rzekomy kochanek mojej żony wyznał przed śmiercią Prawdę. Bez zająknięcia Kurt stwierdził, że ten człowiek postradał zmysły, ~e bredził jak wielu konających. Mimo oczywistych dowodów Kurt upierał "? przy swojej wersji. I wtedy — milsze przyznać — zacząłem się Kurta ąc. Jego postawa, jego sposób traktowania mnie zupełnie odbierały mi ?c sprzeciwiania się. Nawet sobie nie wyobrażasz, ile wysiłku kosztuje nie napisanie tego listu i napisanie prawdy o Kurcie. Chyba tylko od la rozbudzona miłość do Ciebie pozwala mi wykrzesać tę Alę. Starczy JeJ jeszcze na tyle, żeby sporządzić nowy testament i przywrócić Ci ne prawo do spadku. 167 Wiem wprawdzie, że powodzi Ci się dobrze. Twoja ciotka mówiła ruj też, że doszedłeś do wysokiego stanowiska w firmie i dużo zarabiasz, ale spadek Ci się należy, więc przyjmij go bez wahania i wybacz staremu ojcu jego słabość i nieprzemyślane decyzje, gdybyśmy się już nie spotkali Kurt kazał mnie śledzić, czuję to, i kontroluje każdy mój krok, aleja muszę znaleźć jakiś sposób, by ten Ust pisany ukradkiem po nocach oraz nowy testament, który zamierzam napisać, jednak trafiły do Twoich rąk Nie uwierzysz, synu, ale dopiero wczoraj zdobyłem dowód, że to nie Ty ukradłeś wtedy pieniądze z mojego biurka, a sposób, w jaki to się stało graniczy wręcz z cudem. Najdziwniejsze, że to Kurt sam zupełnie nieświadomie zdradził swoją tajemnicę. Wczoraj, gdy przygotowywałem, jak zwykłe, w swoim gabinecie gotówkę do przekazania do banku, o czym Kurt wiedział, wszedł nagle i położył na biurku kilka banknotów tysiącmarkowych i rzekł: — Znalazłem je u siebie w szufladzie, a skoro inflacja zżera ich wartość, wpłać je, tato, też do banku. Zupełnie zapomniałem o tych pieniądzach, a kiedyś była to przecież duża suma. Przycisnąłem banknoty ciężkim kałamarzem, gdyż akurat wypeł- niałem księgi i nie miałem zamiaru zajmować się pieniędzmi Kurta. On tymczasem wyszedł nie wiedząc, że popełnił wielki błąd. Dlaczego? Żeby Ci to wytłumaczyć, muszę wrócić do wydarzeń sprzed lat. Otóż dzień przed awanturą o kradzież, po której w zaślepieniu wypędziłem Cię z domu, otrzymałem dużą wpłatę w banknotach ty- siącmarkowych. Leżały na biurku, a gdy przypadkowo rzuciłem okiem, zauważyłem numer biletu leżącego na wierzchu: l 9071 864. Nigdy bym nań nie zwrócił uwagi, ale była to dokładnie data moich urodzin, czyli 19.07.1864! Bezwiednie chwyciłem ołówek i na krawędzi banknotu napisałem cyfry podzielone właśnie w ten sposób, i wrzuciłem go wrą: z innymi do szuflady w biurku. Nazajutrz chciałem wam pokazać tę ciekawostkę przy śniatłaniu, ale zaznaczonego banknotu nie znalazłem- Przeliczyłem wszystkie: brakowało dwóch... Co dalej, to już wiesz. Wczoraj, gdy wreszcie zająłem się banknotami przyniesionymi pr~e~ Kurta — były to cztery pięćsetki i dwa po tysiąc — osłupiałem wid:4c znowu na jednym z nich swoją datę urodzin! Przyjrzałem mu się dokławne' na krawędzi wciąż wyraźnie było widać cyfry napisane moją f*-' Struchlałem. Przecież to oznaczało, że złodziejem okazał się Kurt. • 168 potrzebował tych pieniędzy, więc schował je do biurka, a potem zapomniał, w jaki sposób wszedł w ich posiadanie. Ukradł je wtedy jedynie po to, żeby zwalić winę na Ciebie. \ Ogarnęła mnie bezsilna rozpacz. Wpadłem do pokoju Kurta i bez osłonek wygarnąłem mu, że mam dowód na to, że jest złodziejem. Wzruszył tylko ramionami i stwierdził, że banknoty przechodzą przez \viele rąk i na pewno wracają do nas po kilka razy, tylko że my o tym nie wiemy, bo ich przecieknie zapamiętujemy. Patrzył przy tym na mnie tak władczym i przenikliwym wzrokiem, że bez słowa wyszedłem. Ale wiem przynajmniej, że to nie Ty mnie wtedy okradłeś, i dlatego muszę wynagrodzić krzywdę, którą Ci wyrządziłem. Jutro z rana idę do radcy Nimroda, mojego przyjaciela, i powiem mu całą prawdę, aby w razie potrzeby bronił Cię przed Kurtem, który — tu nie mam żadnej wątpliwości — będzie chciał podważyć mój nowy testament. A dowie się o jego istnieniu dopiero po mojej śmierci. Boję się powiedzieć mu o tym teraz. To smutne, mój synu, gdy ojciec boi się własnego dziecka, ale cóż poradzę? Po podziale spadku Kurt będzie próbował odebrać Ci wszystko, ale mu nie ustępuj, Tommy! W razie potrzeby wykorzystaj ten list, tylko — błagam Cię — nie dopuść, żeby spór o spadek przerodził się w bratobójczą walkę między wami. Wtedy ustąp mu. Nie szukaj na nim zemsty za to, że Cię skrzywdził. On i bez tego ponosi )uż zasłużoną karę. Nie ma przyjaciół, nasi pracownicy też odwrócili się od niego, a nie odchodzą tylko dlatego, że ja jeszcze żyję. Zaręczył się z Georginą Donald, ale ta rzuciła go w popłochu, gdy dowiedziała się, jaki lest naprawdę. Bardzo chciałbym zobaczyć się z Tobą, drogi synu, choć raz, ale mam Przeczucie, że nie dożyję tej chwili. Ciężkie przeżycia i troski wyniszczyły lr>oje siły, a Transwal, gdzie przebywasz, leży tak daleko... Nie pojadę do tiebie, ale zostawię ten list, abyś wiedział, jak bardzo żałuję, że z własnej 11 »y straciłem Ciebie i Twoją matkę. Nie wiem, czy radca Nimrod wyśle Ci ten list zaraz, czy też dostaniesz °° już po mojej śmierci. Tak czy inaczej — wybacz synu Twojemu ^lepionemu ojcu! Wierz mi, swoją winę gorzko już odpokutowałem. Niech Cię Bóg prowadzi i błogosławi we wszystkich poczynaniach. ' PrzyJQ.ć też moje błogosławieństwo, Synu, i nie zapomnij Twojego udręczonego bólem ojca 169 Tommy był tak wzruszony, że z trudem doczytał list do końca Dopiero teraz okazało się, jak daleko posunął się Kurt w swojej nikczemności, i trudno było zachować spokój tylko dlatego, że zmarłych nie należy osądzać źle. Jak on śmiał poddać w wątpliwość cześć matki! Teraz stało się jasne, że w ten sposób skutecznie zraził ojca i do żony, i d0 drugiego syna. Biedny ojciec! Biedna matka! Ten łobuz zniszczył im nie tylko szczęście, ale i życie. Bawił się nimi jak piłką w swoich łajdackich łapach! Głęboko przejęty jeszcze raz powoli przeczytał list ojca. Pocałował na koniec kartkę z takim nabożeństwem, z jakim zapewne pocałowałby rękę ojca, gdyby został przy życiu. Czuł, jak ciężki kamień spada mu z serca. Do końca swoich dni dręczyłby się myślą, że wrócił do domu ojca wbrew jego woli. Siedział zamyślony i upłynęła co najmniej godzina, zanim zdecydo- wał się zawołać radcę Nimroda. Omawiali już tylko sprawy bieżące. Radca zobowiązał się dalej załatwiać problemy prawne, z wyjątkiem tych, gdzie konieczny był osobisty udział Tommy'ego. Do obiadu uporali się z najważniejszymi sprawami, ale przy stole, gdy spotkali się wszyscy najwyżsi rangą pracownicy, rozmawiano głównie o tym, co jeszcze jest do zrobienia. Po obiedzie Tommy poprosił do swojego gabinetu zarządców obu majątków i dyrektorów obu fabryk. Polecił im, żeby na razie pracowali jak dawniej, a nowe dyspozycje otrzymają, gdy on rozejrzy się trochę w gospodarstwie i złoży wizytę w fabrykach. Teraz chciał obejrzeć dom. Majordomus z notesem w ręku szedł za nim i zapisywał każdą uwagę. Tommy z zadowoleniem stwierdził, że w domu prawie nic się nie zmieniło. Zdecydował się zająć pokoje ojca na parterze, a leżące nad nim przeznaczyć dla Urszuli. To w nich mieszkała niegdyś matka. Były przestrzenne, pięknie umeblowane, a z okien roztaczał się imponujący widok na stary park. Sypialnia matki znaj- dowała się dokładnie nad jego sypialnią. Ciotka Greta może na razie zamieszkać w pozostałych pokojach matki, zanim nie ustawi się jej starych mebli w dotychczasowyc pomieszczeniach przeznaczonych dla gości. Pokoje gościnne zostań. urządzone w skrzydle, które zajmował Kurt. Jego meble Tommy kaZ" sprzedać albo wyrzucić na strych. Nie chciał ich nawet oglądać. 170 Na strych powędrował też portret Kurta, przedstawiający jego “aturalnej wielkości sylwetkę. Tommy nie zniósłby widoku jego pięknej twarzy i spojrzenia jego złych oczu, które odbierałoby mu radość i chęć dożycia. Decydując o przydziale pokoi dla Urszuli, Tommy zawahał się przez chwilę- Co powinien powiedzieć majordomusowi? Jak przedstawić Urszulę służbie? Mój Boże, służbie! — uśmiechnął się do siebie. Jeszcze niedawno to on usługiwaMnnym, a teraz znów, jak przed laty, ktoś będzie usługiwał jemu. Trzeba będzie się do tego przyzwyczaić, a Urszu- la? Kim właściwie ona będzie w tym domu? Przypomniał sobie, że ma się nią opiekować. Formalnie będzie więc ona jego wychowanką. Tak, to dobre wyjaśnienie. — W tych pokojach zamieszka meja wychowanka, panna Kro- negg, a te obok, aż do końca korytarza będą dla mojej ciotki, radczyni Tiers. Sprowadzi się tu z własnymi meblami, więc proszę pokoje opróżnić i odnowić. O przeznaczeniu poszczególnych pomieszczeń zdecyduje ciotka i jej pokojówka Christine. Do tego czasu jednak ciotka zamieszka w pokojach sąsiadujących z tymi, które zajmie panna Kronegg. Jeżeli zechce wprowadzić jakieś zmiany, proszę je uwzględnić. — Zrozumiałem, panie baronie — ukłonił się majordomus notujący skrzętnie każdą uwagę Tommy'ego. Tommy uśmiechnął się, gdy wyobraził sobie, jak Urszula zareaguje na widok luksusowo i bogato wyposażonych pokoi. Ale zrobisz oczy, misiaczku! — pomyślał i poczuł ogarniające go Przyjemne uczucie dumy, że może jej zaoferować tak piękny dom. Jeżeli * ogóle ucieszył się ze spadku, to tylko ze względu na Urszulę. —- Nie wiem, czy panu wyraźnie powiedziałem — rzekł zwracając '?domajordomusa — ale te pokoje muszą być gotowe już dzisiaj, gdyż Panie przyjadą do Langenfurtu wieczorem. ~~ Jak pan rozkaże, panie baronie. Zaraz zmobilizuję służbę Pokoje dla dam zostaną przygotowane na czas. ^dllcz, chyba znowu musiał się uśmiechnąć: Urszulka została oficjalnie do kręgu dam! Już ona szybko się nauczy tej roli, nie byłaby córką swojej dystyngowanej matki! ty ~~ Dobrze tu będzie twojej córce, droga pani Regino, a ty, nerze, przyjacielu, będziesz zadowolony z Tommy'ego. Na niczym 171 — Pani radczyni Tiers nadaje się do tej roli znakomicie. Jestem jej zobowiązany za pomoc w odnalezieniu pana. Nie miałem nawet W1" ; Oj?cia, w jakich stronach świata pana szukać bardziej mi nie zależy jak na dobru waszej córki, drodzy, przyjaciele. Jestem wam to winien. Śpijcie spokojnie tam, w dalekiej obcej ziemi. Nagle poczuł bolesny skurcz wokół serca. A co, jeżeli pewnego dnia Urszula odejdzie stąd z mężczyzną, którego pokocha? Westchną} i szybko odpędził tę myśl: — Odsuń się, przepadnij, przyjdź później vve właściwym czasie, gdy będzie trzeba się zastanowić, nie teraz! P^ kilka najbliższych lat na pewno nic się nie zmieni — Urszula zostanie tu a później... Po co już teraz tym się martwić. Zszedł do hallu, gdzie radca Nimrod skończył właśnie rozmowę z jednym z dyrektorów. — Miałby pan jeszcze chwilkę czasu, panie radco? Notariusz spojrzał na zegarek. — Jeżeli tylko chwilkę... Mam jeszcze w mieście kilka pilnych spraw. Przyjadę znów jutro z samego rana, ale jeżeli nie można poczekać... — W takim razie zabierze się pan moim samochodem do miasta, panie radco. Jadę po ciotkę i moją podopieczną. Właśnie o tej młodej damie chciałem z panem porozmawiać. Jej rodzice zmarli w Transwalu tego samego dnia. Ojciec został postrzelony w czasie rewolty robot- ników, a matka, chora na serce, dostała zawału. Byłem tym ludziom bardzo zobowiązany i chcę zaopiekować się ich małoletnią córką Będzie mieszkać w moim domu, a ja zostanę jej prawnym opiekunem, skończyła dopiero piętnaście lat. Chciałbym pana prosić o pomoc w załatwieniu formalności, gdyż sam na pewno nie dałbym sobie rady. Notariusz po tylu latach praktyki nie dziwił się już niczemu, wiec rzekł spokojnie: — To dla mnie rutynowa sprawa. Gdyby pan zechciał mi przekazać dokumenty podopiecznej oraz świadectwa zgonu i personalia jej rodziców, wszystko pójdzie gładko. — Cieszę się, panie radco. — Podjął pan rozsądną decyzję, panie Rienasch. Samemu w Lan- genfurcie byłoby panu smutno. — No właśnie. Ponadto będę miał pod ręką ciotkę Gretę, która — jak ją znam — zastąpi małej matkę. 772 ifl1 ifli Cały czas utrzymywaliśmy z ciotką kontakt listowy. Ona jedna uwierzyła, gdy oskarżono mnie o kradzież, i bez chwili wahania dała wszystkie swoje oszczędności, abym mógł wyjechać do Afryki, ^jjciałbym jej się teraz jakoś odwdzięczyć. — To się chwali, drogi panie Rienasch. — Jeżeli jest pan gotów, możemy jechać, panie radco. Pięć minut później siedzieli już obaj w samochodzie. Wieczorem u ciotki Grety Urszula nie mogła zasnąć. Hałas prze- jeżdżających pod oknami samochodów był dla niej nie do zniesienia. \V końcu koło północy uspokoiło się, ale za to rano Urszula spała jak zabita. Obudziła się, gdy Christine zapukała do drzwi i oznajmiła, że pani radczyni czeka ze śniadaniem. Zerwała się przestraszona i rozejrzała półprzytomnie po przytulnym pokoiku. — Zaraz przyjdę, Christine — zawołała i przebrawszy się szybko pobiegła do jadalni, gdzie czekała już ciotka. — Dzień dobry, Urszulo! Wyspałaś się, dziecko? — Och, ciociu, proszę się nie gniewać, że wstałam tak późno, ale długo nie mogłam zasnąć. Gdyby mnie Christine nie obudziła, pewnie jeszcze bym spała. — I dobrze! Młodość potrzebuje snu. Żałuję tylko, że mogłam ci zaoferować jedynie ten skromny pokoik. Urszula pocałowała ją w policzek i uśmiechnęła się. — Dla mnie, ciociu, to był prawdziwy luksus. Gdybyś widziała sypialnię w naszym drewnianym domku! Mniejsza od twojego pokoiku, a spaliśmy tam wszyscy troje na metalowych łóżkach. — Naprawdę? — zdziwiła się ciotka. Pewnie! Nasz domek trzeba było kilka razy przenosić na inne leJsce, jak tylko autostrada posuwała się naprzód. Nie mógł być więc a duzy, a i tak byliśmy z niego bardzo zadowoleni, bo nie musieliśmy leszkać w namiocie. Wujek Tommy spędził z panem Brownem osiem ftt w płóciennym domku. 173 — Wiem, wiem. Często mi o tym pisał. Mój Boże, nie było wam tam łatwo. — Kłopotów nie brakowało, ale żyło nam się bardzo dobrze Byliśmy wszyscy razem. Miałam rodziców i Tommy'ego. Przychodził do nas codziennie na godzinkę, dwie, gdy tylko miał wolną chwilę, a w niedzielę to spędzał z nami cały dzień. Ciotka Greta miała talent do zadawania pytań, a Urszula chętnie odpowiadała. Dopiero spytana o okoliczności śmierci rodziców, zała- mała się, a w oczach stanęły jej łzy. Ciotka przytuliła ją serdecznie. — Moje biedactwo! Taka jesteś młoda, a już tyle wycierpiałaś. Teraz jednak musisz zapomnieć o wszystkim. Niczego nie zmienisz, a tylko rujnujesz sobie zdrowie. W Langenfurcie na pewno nie będzie ci źle. Tam jest naprawdę pięknie i już się cieszę, że Tommy chce mnie zabrać do siebie. — Jakże mógłby nie zabrać swojej ukochanej ciotki Grety! To do niego niepodobne. Jest najlepszym i najwspanialszym człowiekiem na świecie i nie ma już drugiego takiego, od kiedy mój kochany tatuś nie żyje. Obaj identycznie postępowali, nawet myśleli. Tommy był zawsze uśmiechnięty, serdeczny i wszystkim w obozie było od razu lżej, gdy tylko się zjawiał. Mama zawsze mówiła: “Nasz przybrany syn to prawdziwy dar niebios nie tylko dla nas, ale też dla całego obozowiska". Słyszałam te słowa od dziecka. Tommy bawił się ze mną, gdyż nie zabrałam żadnych zabawek, wycinał mi papierowe kukiełki, biegał ze mną, wygłupiał się. Dopiero gdy byłam starsza, zrozumiałam, że był on od początku moim najlepszym, najwierniejszym przyjacielem. Opowiadała dalej z błyskiem w oczach, czego to Tommy nie dokona! w obozie, jakby chciała ciotkę przekonać, że jest on wspaniały"1 człowiekiem, który w każdej sytuacji potrafi sobie poradzić, a także pomóc innym. Ciotka tymczasem, jako doświadczona kobieta, dowiedziała si? z tego opowiadania czegoś znacznie więcej. Ze słów Urszuli jasn° wynikało, że Tommy znalazł w jej sercu trwałe miejsce, i to nie byle jakl?- choć pewnie ona sobie jeszcze z tego nie zdawała sprawy. To jeszc2^ dziecko! — pomyślała. — Ale jak długo nim będzie? A Tornifl>' Wygląda na to, że on też bardzo jest do małej przywiązany. Dałby B°-_ żeby się to wszystko nie pokomplikówało. Trzeba będzie chronić 174 delikatny pączek, a Tommy musi uzbroić się w cierpliwość, jeżeli chce, by zakwitł dla niego. Musiałabym się grubo pomylić, jeżeli Urszula zainteresuje się kimś innym, a Tommy znajdzie sobie jakąś dziewczynę. Tym, że dzieliła ich osiemnastoletnia różnica wieku, ciotka nawet nie zaprzątała sobie głowy. Jej zdaniem dla czystej, prawdziwej miłości nie była to żadna przeszkoda. Jednak ze swoją myślą nie mogła się zdradzić przed nikim. Sprawa była zbyt delikatna. Rozmawiały do samego obiadu. Tym razem ciotka musiała opo- wiadać, oczywiście o Tommym. Urszula wypytywała o okres jego studiów, lat gimnazjalnych, szkolnych, aż po kołyskę. Album ciotki Grety okazał się tu prawdziwą encyklopedią. Tommy jako niemowlak, w pierwszych krótkich spodniach, na koniu na biegunach, z tor- nistrem na plecach, w mundurku gimnazjalnym, jako maturzysta i wreszcie jako student. Ileż to pytań przy każdej fotografii, ile ciekawych opowieści! Urszula chwilę przyglądała się zdjęciu matki Tommy'ego. — Jakie serdeczne spojrzenie i miły uśmiech. Tommy ma identyczne oczy jak jego matka. — Tak, jako dziecko był zupełnie do niej podobny. Teraz bardziej przypomina ojca. Zmężniał, ale oczy ma wciąż takie same. Po obiedzie obie poszły na miasto. Ciotka nie mogła się nadziwić, że dziewczyna w ogóle nie umie posługiwać się pieniędzmi, zupełnie nie docenia ich wartości. Okazało się, że nigdy nie robiła zakupów! Czasami matka posyłała ją do kantyny po jakieś produkty, ale magazynier zapisywał należność do księgi, a ojciec rozliczał się z nim na koniec miesiąca. \ Nie tylko kupować nie potrafiła. Zadawała pytania o najprost- Sze sprawy, ale ciotka tłumacząc jej cierpliwie musiała stwierdzić, ^e dziewczyna uczyła się szybko i uważnie przyglądała się wszyst- kiemu. Wobec oczywistych braków ogłady zaskakujący dla ciotki był °§rorn wiedzy ogólnej, którą posiadała Urszula. Swobodnie przeszły rozmowie na francuski. Ciotkę zdziwił piękny akcent i absolutna °prawność. Przy angielskim, to starsza dama się załamała, bo ciągle jej ? wydawało, że opanowała ten język, a tymczasem przy Urszuli dukała k samouk po czterech lekcjach. 775 Na jakikolwiek temat rozmawiały, po kilku zdaniach Urszula i tak wspominała o Tommym. Co też teraz robi? Czy dojechał już c}0 Langenfurtu, czy nie ma tam jakichś kłopotów, czy szybko wróci... Po podwieczorku Urszula prawie zamilkła. Podchodziła raz po raz do okna, postała chwilę i nerwowo kręciła się po pokoju. Tylu ludzi chodzi po ulicy, a nie ma wśród nich Tommy'ego... Słońce już zachodziło, gdy siedząca już bez przerwy w oknie Urszula zerwała się i radośnie zawołała: — Wujek wraca! — Ależ dziecko, skąd ci to przyszło do głowy? — zdziwiła się ciotka. — Czuję to! — rzekła poważnie przyciskając rękę do serca. Podbiegła do okna i rzeczywiście zobaczyła go wysiadającego z samochodu. Wszedł do bramy i wielkimi susami wbiegł na górę. Zadzwonił. Zanim Christine doczłapała do drzwi, Urszula już tam była. Nikt chyba tak głośno nie witał nikogo w cichym i spokojnym mieszkaniu dwu starszych kobiet. Tommy porwał Urszulę w ramiona. — Misiaczku, tak się stęskniłem, jakbym nie widział cię sto lat — śmiał się, podnosząc ją. — Czy dziecko było grzeczne, ciociu? — spytał stawiając ją na podłodze i głaszcząc po głowie. — Bardzo grzeczne i miłe, Tommy — odpowiedziała ciotka tym samym tonem. — A tęskniłaś za mną choć trochę, Urszulko? — Bardzo troszeczkę! Ciotka Greta była tak dobra dla mnie, że nie myślałam wcale o tobie — przekomarzała się. — To ładnie! A ja, choć miałem pełne ręce roboty i w głowie aż mi huczy, cały czas myślałem o tobie. I jak ci teraz? — zaśmiał się. — Czeka mnie huk roboty — spoważniał nagle — i dlatego chcę, żebyście były na miejscu. Jedziemy do Langenfurtu już dzisiaj, zaraz. Co ty na to. Urszulko? Skinęła głową. Z radości odjęło jej mowę. Ściskała tylko mocno dłoń Tommy'ego. — Naprawdę już dzisiaj? — zmartwiła się ciotka. Objął ją serdecznie. — Zdaj się na łaskę losu, cioteczko! Nie cieszysz się, gdy na star lata porywa cię młody, przystojny kawaler? I do tego samochodem. — I jak takiemu się sprzeciwić? — poddała się z uśmiechem. 776 — Wszystko poszło dobrze, wujku? — spytała poważnie Urszula. — Jak po maśle! Mam wam sporo do opowiedzenia, więc siądźmy na chwilę. Jestem tak szczęśliwy, jak nigdy w życiu: ojciec zostawił dla 0inie list u radcy Nimroda! Nie uwierzycie, ale on wiedział, że byłem niewinny! — Och, Tommy! Zawsze ci mówiłam, że on musiał wiedzieć. — Ty, misiaczku, nie możesz uwierzyć,'że ktoś myśli o mnie źle. Także twoi rodzice nie uwierzyli, że mogłem ukraść ojcu pieniądze, ani też ciotka Greta. A ojciec... lepiej posłuchajcie same, co do mnie napisał. Powinnyście znać treść jego listu, wtedy zrozumiecie całą prawdę. Usiedli wszyscy troje, a Tommy czytał na głos. Urszula słuchała z roziskrzonymi oczyma. Wiedziała, jak bardzo Tommy'emu zależało na przekonaniu ojca. Ciotka zaś założyła ręce i czerwieniła się lub bladła. Gdy Tommy przeczytał, że Kurt oskarżył jej siostrę o zdradę męża, zerwała się i złapała za głowę. — Co/ za niegodziwiec z tego człowieka! Teraz dopiero wiem, dlaczego ojciec traktował żonę i ciebie z otwartą wrogością. Tommy jednak nie odezwał się, tylko czytał dalej. Gdy skończył, starsza pani rozpłakała się ze wzruszenia. — Jak to wyroki boskie są nieodgadnione, mój chłopcze! Urszula złapała Tommy'ego za ręce. — Wyobrażam sobie, wujku, jak musisz być szczęśliwy wiedząc, że ojciec umarł nie mając do ciebie żalu, a wręcz przeciwnie — udzielił ci swojego błogosławieństwa. — Masz rację, Urszulko. Jego błogosławieństwo cenię sobie bar- dziej niż całe bogactwo, które mi zostawił. Cieszę się również, że mogę S1? nim podzielić z tobą. Zobaczysz, jakie piękne pokoje kazałem ci Przygotować. Kiedyś należały do mojej matki. Część z nich na razie damy ciotce Grecie, a później, gdy zostaną odnowione te obok, c'oteczka ustawi w nich swoje meble i tak będziemy sobie mieszkać ^szyscy razem. Ja osiądę na parterze w pokojach ojca i będę was Panować. Co wy na to? Aha! Żeby nie było wątpliwości: radca Nimrod tjrs: atwia Już papiery i wkrótce będę oficjalnym opiekunem Urszulki. §°dnie z przyznanym mi prawem kategorycznie żądam, żeby panna Kronegg była mi bez żadnych dyskusji posłuszna! Amen! 2azartował naśladując głos urzędnika odczytującego sentencję. 777 J'lsn°\\łosd Urszula zaczerwieniła się lekko i szepnęła poważnym tonem: — A czy kiedyś nie byłam, wujku? Potrząsnął nią dla żartu. — No, nie wiem? Gdy bawiliśmy się w niedźwiedzie, musiałem czasami groźnie mruknąć, zanim mnie usłuchałaś. — Innymi słowy: uczyłeś mnie respektu od małego. Nie ma obaw, że sprzeciwię się teraz, gdy zostaniesz moim surowym opieku- nem. Patrzyli na siebie i bez słowa, pochyliwszy głowy, dotknęli się czołami. Tommy spoważniał. Obietnica posłuszeństwa właściwie go zmartwiła. Czyżby wynikała z dzielącej ich różnicy wieku? Szybko zmienił temat. Christine zjawiła się z kawą i ciastkami. Tommy od razu pochwalił się wiernej służącej listem od ojca. — Tym samym, droga Christine, ojciec zwrócił pani cześć i musiał przyznać, że niesłusznie wtedy posądził panią o kłamstwo, a ja postaram się w jego imieniu wynagrodzić krzywdę, jaką pani z mojegp powodu doznała. t — Już pan to zrobił, paniczu, pozwalając mi wrócić do Langenfur- tu. Będę znów pracować, bo nie chcę do śmierci pozostawać na garnuszku u pani radczyni. — Na pewno źle u nas pani nie będzie, Christine. Chciałbym, żeby pani przygotowała teraz walizkę ciotki Grety, bo wyjeżdżamy zaraz, gdy tylko wypijemy kawę i zjemy tę pyszną babkę, którą pani upiekła. Pamiętasz, Urszulko? Tak wielką babą poczęstowała nas twoja matka, gdy wróciliśmy do domu z wycieczki w tym dniu, kiedy antylopy o mało nie zrzuciły nas w przepaść. Urszula popatrzyła na niego wzrokiem pełnym wdzięczności. — Pamiętam, wujku. Uratowałeś mil wtedy życie. Nie zdawałam sobie z tego sprawy, dopiero później marna opowiadała, jak to było naprawdę. \ Tommy spoważniał nagle. — Myślę, Urszulko, że to wtedy zaczęła chorować na serce. Gdy n'e groziło ci już żadne niebezpieczeństwo, ona zemdlała. Musieli opowiedzieć ciotce Grecie o tamtym wydarzeniu, minęła godzina i Tommy, trochę zniecierpliwiony, rzekł: 178 — A teraz szybko do Langenfurtu! Samochód czeka, a my tu siedzimy jakby nigdy nic i gadamy. Był podniecony, uradowany i wyjątkowo rozmowny. —— Zobaczysz, misiaczku, jak w Langenfurcie jest pięknie. Szkoda, ze nie ma teraz z nami twoich rodziców. Dla dumnej i pięknej pani Reginy byłoby to wprost idealne miejsce. Pomieścilibyśmy się wszyscy, a twój ojciec mógłby pracować ze mną. Trudno. Ale nie smuć się; głowa do góry! Wiesz, że w Langenfurcie wszystko teraz kwitnie? Nigdy czegoś takiego nie widziałaś. Bzy pachną, aż głowa boli. A ty w ogóle wiesz, jak wygląda bez i jak pachnie? — Nie, Tommy. Znam go tylko z opowiadań matki. — Zaraz każę ściąć całą gałąź i zanieść ją do twojego pokoju. Zapach bzu zawsze wywołuje u mnie wspomnienia z dzieciństwa. Niedługo będziesz w domu, Urszulko! Polubisz Langenfurt, zobaczysz. Przecież ty, mała dzikusko, nigdy właściwie nie miałaś domu! Westchnęła z poważną miną. — Ano nie miałam, wujku. Mój dom był i zawsze będzie tam, gdzie jesteś ty. Spojrzał na nią. — Zawsze? — spytał odruchowo i zaraz zaczął mówić o czymś innym. Urszula jednak nie słuchała. Dlaczego Tommy zdziwił się, gdy powiedziała “zawsze"? Czyżby chciał powiedzieć, że nie może zostać w Langenfurcie na zawsze? Nie miała czasu zastanawiać się dłużej. Tommy pomógł ciotce i jej ubrać się w płaszcze. Złapał walizki, ale zaraz uśmiechnął się i postawił je na ziemi. — O, nie! Teraz niestety muszę odmówić sobie tej przyjemności. Nie mogę udawać tragarza we własnym domu. Co to się porobiło! Zoba- czysz. Urszulko, ilu to różnych rzeczy nam teraz nie wolno. — Dlaczego nie wolno, wujku? x Roześmiał się. — Bo niektórzy ludzie ubzdurali sobie, że jedne prace są lepsze, inne gorsze, a jeżeli ktoś wykonuje te gorsze, to dla niego wstyd, Nic a nic! Ja też nie, ale tak tu jest. 179 'ego Serce podchodziło jej do gardła, gdy wchodziła między nim TOJTI . . _ szerokie schody wyłożone dywanem, prowadzące na piętro. na: Tommy polecił szoferowi, by poszedł na górę po walizk' i Urszuli. Kierowca popatrzył na niego zdziwiony i zrobił kwaśn ^ • wyraźnie ociągając się. Tommy wybuchnął śmiechem i rzekł gł ^^ — Ucz się, Urszulko! Szofernie jest od noszenia walizek Uw • ° jest to czynność poniżej jego godności. W przyszłości, gdy będz' '* mieć jakieś bagaże, musimy zabierać lokaja, który zechce nam je n ^ Zeszli we troje po schodach, a po chwili szofer z naburmuszoną ^, wracał już do samochodu z walizkami. ^ — Mam nadzieję, że się pan nie przemęczył? Bardzo to ciężkie1' — zaczepił go Tommy. — Nie, panie baronie, ale dźwiganie to nie rnoja praca. — Ho, ho! Gdybym wiedział, sam zaniósłbym bagaże. To mówiąc wyrwał szoferowi z rąk walizki} wrzucił je do samochodu obok jego fotela. / — Mam nadzieję, że siedzenie obok Walizek nie uwłacza pańskiej godności, panie kierowco? Szofer bez słowa usiadł za kierownicą wyraźnie zbity z tropu. ' — Widzisz, Urszulko, ja też nie wiem, jak dziś powinien zachować się kulturalny człowiek — roześmiał się Tommy dosiadając się do dam na tylne siedzenie. — Wszystkiego oboje będziemy musieli się nauczyć. Czeka nas ciężka praca, cioteczko. — Ja tam się żadnej pracy nie boję, mój drogi — podchwyciła żartobliwy ton ciotka Greta. Urszula jednak nie słuchała, tylko delikatnie głaskała pluszowe obicia foteli. — Co za piękny samochód, wujku! — Prawda? Ładniejszy niż ten, którym jeździł Justus Kórner Wyobrażasz sobie, że jestem teraz bogatszy od niego? za — Wiem, że nie przywiązujesz do tego wagi i bardziej cieszysz się z listu od ojca niż ze Spadku, który po nim odziedziczyłeś — powiedzia ale nagle zdała sobie sprawę z różnicy majątkowej, jaka ich teraz dzieli Na razie świadczył o niej elegancki samochód Tommy"ego- chwilę Urszula zobaczy piękny barokowy pałac w Langenfurcie. Lokaje, wszyscy ubrani w jednakowe liberie, czekali przy schoda ^ aż samochód się zatrzyma. W hallu Urszula nie mogła już wy do - z siebie słowa, rozglądała się dookoła, co chwilę zerkając trwożliwi 180 a \ niepewnie, jakby bała się postawić nogę na stopniu. Tommy StąPf , s}użbę, a sam wziął Urszulę pod rękę i spytał czule: , l- Co, misiaczku? Boisz się? Westchnęła. __ Przecież to jest zamek, wujku! Ja nie mogę tu mieszkać. — Oczywiście, że możesz. Szybko się przyzwyczaisz, naprawdę. To zajny dom, w którym się mieszka. Widzisz tę poręcz? Jako chłopiec eżdżałem po niej, gdy tylko nikt nie widział. Możesz także spróbować, eśh chcesz. Ja na pewno spróbuję, gdy nikogo nie będzie w domu. Przy służbie jakoś mi nie wypada. Przez chwilę uśmiechnęła się jak dziecko, które zobaczyło nieznaną zabawkę. Dotknęła poręczy. — Innym razem, dobrze? — przygarnął ją do siebie. Doszli tymczasem do jej pokoi. Były przepiękne. Stylowe meble tapicerowane, brokatowe zasłony i łóżko z baldachimem, tak szerokie, ze można było na nim spać i wzdłuż, i wszerz. Poduszki z koronkami, jedwabna kapa, obok okna toaletka z wielkim owalnym lustrem, pod ścianą umywalka z wpuszczonymi w blat miednicami. — Tu masz zimną i ciepłą wodę z kranów, Urszulko, ale obok sypialni jest oddzielna łazienka z prysznicem i wanną — objaśnił Tommy. Wyszli do dwu dalszych pokoi przeznaczonych dla Urszuli: salonu umeblowanego w stylu empire i pokoju dziennego, gdzie królowały meble z hebanu z purpurowym obiciem i zasłony tego samego koloru. Urszula oddychała z trudem. v Ach, wujku! Tu wygląda jak w bajce, jak w książkach, które ostawałam od mamy. Takie duże pokoje, drogie meble... i ja mam tu m'eszkać? ~~ A gdzieżby, Urszulko? Oczywiście cały dom jest do twojej " P°zycji — odparł Tommy szczęśliwy, że może zapewnić jej tak dobre na tymczasem nagle rzuciła się na fotel, zakryła twa^z rękoma ?ani«sła się szlochem. >, co się dzieje? — podbiegł do niej przerażony. 181 Nie odpowiadała. Trzymała ręce zaciśniętetnocno na twarzy i łkała jeszcze bardziej. Tommy spojrzał bezradnie na ciotkę Gretę. — Ja chyba rozumiem Urszulę, Tommy Ty wróciłeś do domu w którym wyrosłeś. Dla ciebie dom oznacza pałac, zaś dla niej, wychowanej w obozowisku, dom to zaledwie drewniana chata z dwoma pokojami i prymitywne meble. Nie potrafi sobie wyobrazić, że można mieszkać w takim przepychu jak tutaj. Prawda,Urszulko, to właśnie cię przestraszyło? Powoli dochodziła do siebie. — To też, ciotko Greto, ale nagle zaczęłam się bać o siebie, o to, że wujek będzie teraz dla mnie zupełnie kimś obejm. Dręczy mnie myśl, że ja nie pasuję do tego domu, że w zasadzie ty, Tommy, też do nas nie pasowałeś. Urodziłeś się w pałacu, tu są twoje korzenie, a ja czuję się jak intruz. I dlatego płaczę. A tak bardzo chciałam być z tobą, na zawsze — mówiła zdenerwowana, a jej spojrzenie rzeczywiście zdradzało strach, że zostanie odtrącona. . - / Jej wujek Tommy okazał się nagle dumnym arystokratą, właś- cicielem bajkowego zamku i ogromnego majątku ziemskiego, podczas gdy ona, biedna bezdomna dziewczyna czuła się jak pisklę, co wypadło z gniazda, nie umiejące jeszcze latać. Tommy zbladł/ Podniósł Urszulę z fotela i spojrzał jej poważnie, niemal surowo w/oczy. — Żebym już takich słów więcej nie słyszał, Urszulo! Ty intruzem! Dlaczego zadajesz mi ból? Czyżbyś nie wiedziała, że przepych i bogac- two cieszą mnie tylko dlatego, że mogę je ofiarować tobie? A jestem to winien twoim rodzicom! Zwracam dług za lo, że w waszym ciasnym domku przyjęli mnie jak syna, że okazali mi serce, gdy byłem bliski załamania, gdy zabrali mnie z sobą do Transwalu. Ty musisz przyjąć ten dług, skoro oni nie mogą. I nie próbuj kłaść na wagę, kto mniej dał, a kto wiecpj bierze! Tu rachunki zawodzą. Jak chcesz wycenie wspaniałomyślność twojej matki, gdy przygarnęła mnie do waszej rodziny? Czy ona zastanawiała się wtedy nad tym, że przygarnia włóczęgę i żebraka? A twój ojciec? A ty? Długo -się wahałaś, zanin1 powiedziałaś do mnie wujku? Przemyśl to sobie wszystko, Urszulo- uważam, że mam prawo w imieniu twojej drogiej matki i czcigodnego ojca powitać cię w tym domu, który jest także 182 domem. Nie chcę już więcej słyszeć, że czujesz się tu intruzem. To bardzo by mnie bolało. Słuchała blada jak ściana. Gdy skończył, rzuciła mu się w ramiona. — Wybacz, wujku. Głupio mi, że okazałam się niewdzięcznicą i zepsułam ci całą radość, ale ten przepych zupełnie mnie przytłoczył. Dziękuję, wujku. Zawsze będę pamiętać, co dla mnie zrobiłeś. Uśmiech- nij się znowu. Nie chciałam sprawić ci bólu, o Boże, nigdy nie chciałam. Nie gniewaj się, proszę! Wzruszył się i ucieszył, że znów może być dla niej czuły i miły. Miał wielką ochotę przytrzymać ją w ramionach i nie wypuścić już nigdy. Mój kochany mały misiaczek! — pomyślał. — Jaka szkoda, że nie jesteś dziesięć lat starsza albo ja o dziesięć młodszy! Tak cię kocham, mój śliczny skarbie. Kocham, ale nie tak jak wtedy, gdy bawiłem się z tobą, lecz zupełnie inaczej. Teraz wiem, że jest to jednak miłość. Ale muszę ją szczelnie zamknąć w moim sercu, żeby przypadkiem nie zdradziła się przed tobą. Nie mogę dopuścić, żeby wykorzystała twój brak doświad- czenia i związała cię ze mną na całe życie. Czy ty wiesz, moja mała, jak ja, biedny stary wujek, będę cierpiał, gdy pewnego dnia twoje serce wybierze kogoś młodszego, zaś ja w milczeniu będę musiał się przy- glądać, jak on zabierze mi ciebie? Takie to myśli dręczyły TQmmy'ego, gdy tuląc Urszulę głaskał ją delikatnie po włosach. Zebra] jednak wszystkie siły i rzekł spokojnie: — Już się nie gniewam, Urszulko. Ty też rozchmurz się i czuj jak u siebie w domu. Wiem, że nie chciałaś mnie zranić, ale twoje słowa zadały mi ból, więc nie powtarzaj ich już nigdy. Najlepiej nie rozmawiaj- my na tem temat, to szybko zapomnimy. A teraz musimy pokazać pokoje ciotce Grecie. Już najwyższy czas! Ciotka przysłuchiwała się rozmowie uważnie i zauważyła zamyślenie Tommy'ego. Nie wiedziała jednak, jakie to myśli chodzą mu po głowie. Sądziła, że nie chce on jeszcze rozmawiać z Urszulą o miłości uważając, że jest za młoda. Bo że on ją kocha, a ona jego, nie uszło uwadze tej 'doświadczonej kobiety. * Usłyszawszy swoje imię. poruszyła się i patrząc na Tommy'ego rzekła z uśmiechem: — Mój drogi, ty chyba nie zrozumiałeś Urszuli. Mnie starej też kręcą się w oczach łzy i mało nie brakowało, a rozpłakałybyśmy ci się tu '183 obie. Nawet sobie nie wyobrażasz, co dla mnie oznacza zamie w Langenfurcie po tylu wyrzeczeniach w czasie wojny, g(jv anie z Christine właściwie żyłyśmy na skraju nędzy. A tu nagle rysu perspektywa spokojnego i beztroskiego życia, i to nie byle gdzi u/ w pałacu, ze służbą i wszelkimi wygodami. Takich zmian, mój chłoń ° nie przeżywa się bez głębokiego wzruszenia. e' — My jednak musimy powstrzymać łzy, prawda ciociu? Żeby sprawić Tommy'emu przykrości. — Ja, na szczęście, już się opanowałam, a widzę, że ty także. No t •pokażmy, że cieszymy się z odmiany losu. Tommy otworzył drzwi łączące pokoje Urszuli i ciotki. — Pomyślałem, że chciałybyście mieszkać obok siebie. W razie potrzeby zostawcie otwarte drzwi i nie będziecie czuły się osamotnione bo jak wiecie, na piętrze nikt nie mieszka, prócz Christine, ale jej pokój dopiero musimy przygotować. Ja będę mieszkać na parterze, dokładnie pod Urszulą — uśmiechnął się i ruszył do wyjścia, żeby panie mogły się przebrać. — Ów pół do ósmej jemy kolację. Lokaj przyjdzie po was punktualnie. Tylko chcę was widzieć wesołe i roześmiane. Nie płakać mi tu! Urszula została sama. Drzwi od pokoju ciotki były otwarte, słychać było krzątaninę. Za oknem rozciągał się stary park mieniący się teraz światłami i cieniami zachodzącego słońca. Półksiężyc pojawił się już na ~ mebter-Urszula złożyła ręce. Dziękowała opatrzności, ale też prosiła. żeby pomogła jej odwdzięczyć się Tommy'emu za jego dobroć. Po modlitwie jak zwykle musiała porozmawiać w myślach z rodzicami — Jesteście tu z nami. Czuję waszą miłość i wasze błogosławieństwo Nigdy o was nie zapomnimy, ani ja, ani Tommy. Z jaką czułością on was —wspomina! To wspaniały człowiek ten Tommy... Tommy! Powiedziała:, Tommy? W myślach już dawno nie nazywała g wujkiem, opiekunem, tylko Tommym. Właściwie dlaczego? Dziś się zdziwiła, ale nie potrafiła sobie odpowiedzieć na to pytanie. Zasiedli we troje w przestronnej, pięknie urządzonej jadalni, która musiała zrobić na Urszuli ogromne wrażenie. Stół był nakryty adamasz- kowym, lekko żółtawym obrusem, na nim pyszniła się zastawa por- celanowa, srebrne sztućce i kryształowe, połyskujące w świetle puchary. Pierwsza myśl, jaka przyszła jej do głowy, to ta, że cały stół musiał być \\art majątek, ale nie powiedziała ani słowa, a zachowywała się tak, lakby jadała przy takim stole na co dzień. Niektóre naczynia i sztućce widziała pierwszy raz w życiu, ale sięgała po nie dopiero, gdy zrobił to Tommy lub ciotka, która zachowywała się przy stole jak na książęcym przyjęciu. Urszuli nie pozostało nic innego, jak uczyć się na jej przykładzie. Ciotka była wyraźnie zadowolona. Po kolacji usiedli jeszcze na godzinkę w salonie. ~ Cioteczko — zaczął Tommy —jak wiesz, Urszula ma tylko te str°je. które kupiliśmy w Kapsztadzie, a coś mi się zdaje, że musieliśmy trdh<- na wyprzedaż, bo tutaj nikt takich nie nosi. Chciałbym, żebyście Mc" w > brały z Urszulą do miasta i kupiły wszystko, co będzie jej r/ebne. Ponieważ nie znam się na tych sprawach, będziesz musiała, ^'Oc|u, ubierać Urszulę także w przyszłości. A ty, misiaczku, nie żałuj 5 Os?a na stroje i przygotuj się na wydatek kilkuset funtów. Oczywiście Tommy nie myślał brać tych pieniędzy z konta Urszuli, °\Medział tak, by miała poczucie samodzielności. To raz, a po drugie e c»ciał. żeby ktokolwiek, nawet ciotka Greta, wiedziała, że Urszula w Langenfurcie całkowicie na jego koszt. 185 Urszula kręciła się niespokojnie. — To ja mam aż tyle pieniędzy, wujku? — spytała. Także ciotka popatrzyła na Tommy'ego z zainteresowaniem kajać na odpowiedź. Roześmiał się. ' °2e- — A jak myślisz? Twoi rodzice odkładali przez osiem lat żeb powrocie do Niemiec starczyło dla was trojga. Te pieniądze są t P° tylko twoje, Leżą w angielskim banku i nie tracą na wartości, zaś s ^ odsetki pokryją wszystkie twoje wydatki i wcale nie musisz os/czed ? Lepiej będziesz się czuła dysponując swomi pieniędzmi i nie będzie musiała prosić mnie za każdym razem, gdy zechcesz sobie coś kuof Ciotka pomoże ci wybrać ładne i eleganckie rzeczy: suknie, bieliznę buty, kapelusze, pończochy — słowem: wszystko, co młoda, piękna dama mieć powinna. Urszula odetchnęła z ulgą. — Cieszę się. wujku, że nie jestem tak biedna, jak myślałam. Nie miałam pojęcia, że rodzice oszczędzali jakieś pieniądze! — Oj, księżniczko z Gór Smoczych! A na cóż oni mieli je wydawać w Transwalu? Ojciec jako znakomity fachowiec zarabiał bard/o dużo. a przecież nic nie kupował. Póki co, możesz wydawać ile chcesz, ale uprzedzam, że jeżeli przesadzisz, natychmiast zablokuję twoje konto — Jak to dobrze, że przynajmniej pieniędzy nie muszę brać od ciebie, wujku! Prawdę mówiąc, już się tym martwiłam. — Znowu zaczynasz? — zmarszczył czoło. — Wiesz dobrze, ze chętnie oddałbym ci wszystko, ale znam cię już i jestem pewien. K miałabyś opory. Biegałabyś po domu w wytartych sukniach, byleby nie narażać mnie na wydatki. A ja chcę, żebyś wyglądała ładnie i elegancko. jak na moją wychowanicę przystało. Zdaję się na ciotkę Gretę. Prawda. cioteczko, że się tym zajmiesz? Kolorowych sukien na razie nie kupujcie Nosimy żałobę. Nie muszą to być koniecznie czarne stroje Wolę bia • zwłaszcza że Urszuji jest w tym kolorze do twarzy. Idzie lato, więc będzie praktyczniejsza. Ciotka kiwała głową, że się zgadza, Urszula też nie protestów^ ' Dopiero gdy Tommy wymienił sumę, którą ciotka mogła w)"3 stroje, starsza pani zdziwiła się. Nie sądziła, że Urszula jest aż bogata. Tommy uśmiechnął się. 186 riebie. cioteczko, też wydatki nie ominą. Skoro jednak będziesz ntować mój dom, chętnie się dołożę, ale przy okazji też kup sobie , Jtko, co potrzebujesz. rt>___ j0 milo z twojej strony, drogi chłopcze, ale skoro mieszkam ojni domu na twój koszt, to co ja zrobię z moją rentą? Na ^ onkowe za dużo, a na stroje starczy, bo cóż mnie właściwie, starej u'hie potrzeba? Jak widzisz, pod tym względem — podobnie jak , uja _ chcę być od ciebie całkowicie niezależna. Chyba że później, “dv otworzysz dom dla gości, będę potrzebowała czegoś rączej szczegól- nego, to się do ciebie zwrócę o wsparcie, "pocałował ją w rękę. _ Cóż mi pozostało, jak zgodzić się z tobą, ciociu. W ogromnym łóżku z baldachimem Urszula czuła się nie najlepiej. Kręciła się, przewracała i choć za oknami nie było słychać hałasu przejeżdżających aut, zasnąć nie mogła. Myślała o wszystkim po trosze; jedna myśl tylko powracała uparcie i sprawiała jej wielką przyjemność: jest u Tommy'ego w domu, a on sam śpi poniżej oddzielony od niej tylko podłogą. Kilka pokoi dalej śpi ciotka Greta, siwowłosa dobra wróżka. Oboje są dla Urszuli tacy dobrzy, opiekują się nią. Co za szczęście, że ma Tommy'ego. Odwróciła się na drugi bok, przytuliła do poduszki i uśmiechając się s/epnęła: — Dobranoc, Tommy! Dobranoc, najdroższy! — i za- Mieła Nazajutrz obie z ciotką wybrały się na zakupy i wróciły objuczone Pakunkami, torbami, pudłami i Bóg wie czym jeszcze. ^n\ Tommy uparł się, że Urszula musi przymierzyć wszystkie stroje -raz bo on chce je zobaczyć. Nie byłaby kobietą, gdyby się iła. Przychodziła do salonu w coraz to piękniejszej kreacji, —jy emu aż dech zapierało z wrażenia. Przeważnie pokazywała się le'i, ale było też kilka ślicznych sukni czarnych oraz jedna taftowa oiab-czarną kratę. modnych sukniach Urszula wyglądała doroślej niż w tyeh, które /m ^ ^aPsztadzie. Tommy nie mógł się nadziwić, że strój tak potrafi nic Podlotka w prawdziwą młodą damę. Był zachwycony i z trudem 187 rami0r, panował nad sobą, gdyż najchętniej porwałby Urszulę w i pocałował. Uświadomił sobie, że choć oboje żyli na bliskiej, przv' skiej stopie, ona pocałowała go tylko jeden jedyny raz, wtedy wyratował ją spod kopyt antylop. No tak, ale wtedy niósł ją p0 ^ • na rękach! Darowała mu nawet połowę nazbieranych dla m ^ kwiatów. Kilka z nich, zasuszonych, nosił stale w portfelu. Gdy soh ' przypomniał ten pocałunek, a zdarzało mu się to teraz dość czest6 zamykał oczy i czuł na ustach dotyk jej delikatnych dziecięcych war I ogarniało go niepowstrzymane pragnienie, żeby dotknąć tych ust jeszcze raz. Teraz, gdy patrzył na nią przebraną w coraz to inny strój, to pragnienie budziło się w nim ze zdwojoną siłą. Próbował odczytać zjei rozpromienionej twarzy, czy gdyby to zrobił, nie uciekłaby przerażona Musiał panować nad sobą. Codziennie posyłał do jej pokoju świeże bukiety z wszystkich kwiatów, jakie królowa wiosna szczodrze rozsypywała w pałacowym ogrodzie. Z wielkim zapałem zabrał się do nowych zajęć, jako właściciel dwu posiadłości i dwóch fabryk. Szybko też zorientował się w ich sytuacji. Cóż, wracał przecież do środowiska, w którym się wychował. Dostrzegli to od razu najbliżsi współpracownicy i ucieszyli się, bo zapanowała od początku normalna, partnerska atmosfera, tak różna od tej, którą wprowadził Kurt. Po kilku tygodniach Tommy czuł się w swoich dobrach tak samo swobodnie jak niegdyś na budowie autostrady i w obozowisku dro- gowców w Transwalu. Ludzie szybko dostrzegli, że zna się na robocie. żadnej pracy się nie boi, potrafi też docenić to, co robią inni, i traktuje wszystkich z szacunkiem, jeżeli tylko wypełniają sumiennie swój obowiązki. Poza tyjn zawsze był uśmiechnięty, uprzejmy, i nic dziw nego, że taki nastrój udzielił się powoli wszystkim pracownikom, słyszało się narzekań, a robota szła jak po sznurku. . , Do Hartau, do obu fabryk, a nawet w pole Tommy wyjez ^ samochodem i wtedy Urszula zabierała się z nim. Bardzo jej sl? A hvl?P podobało: zresztą gotowa była znosić największe niewygody, °. tylko być jak najczęściej i jak najdłużej blisko Tommy'ego. 188 \u czorami siadywali we troje z ciotką Gretą w salonie i, jak !ych lat w drewnianym domku, rozmawiali, śpiewali, muzy- Banjo wróciło znowu do łask. Urszula zauważyła jednak, że Tommy miej słucha pieśni śpiewanych przez nią przy akompaniamencie tki która doskonale grała na fortepianie. Gdy tylko zostawały same, iczyły nowe utwory, a pewnego wieczoru zaskoczyły Tommy'ego balladą “Tomek Rymarz". Siedział z zamkniętymi oczyma i słuchał rozmarzony. Przypomniał mu się pierwszy wieczór w Kapsztadzie, gdy ze szczęścia, że spotkał przyjaznych mu ludzi, wybiegł na miasto, by dać upust swojej radości. Był pod wrażeniem urody i dobroci pani Reginy i nucił cały czas fragment ballady Loewe'go: Ty musisz niebios być królową, Bo skąd, o pani, twój cudny blask? Jakże wtedy czuł się szczęśliwy, że ta cudowna kobieta wstawiła się za nim, przekonała męża, że trzeba mu pomóc. A dziś jej córka, podobna jak kropla wody, przebywa w jego domu i śpiewa: I pocałował jasnowłosą, Szczęśliwy, wesół niczym ptak. Urszulko, skarbie! Najsłodsza, naukochańsza istoto na ziemi! Ja też jestem szczęśliwy i tak wesoły jak Wszystkie ptaki tej wiosny! Dzisiejszego wieczora śpiewali do późnej nocy. Raz Tommy grał na banjo, raz Urszula, a ciotka Greta nie wstawała od fortepianu dając się Porwać nastrojowi tych dwojga młodych. Jakże cudownie brzmiały ich głosy, gdy śpiewali w duecie. Nie dało się ukryć, że byli sobie bardzo bliscy. A nie był to jedyny taki wieczór. Atmosfera w Langenfurcie do przypominała tę z drewnianego domku: spokój i harmonia. c°ś jednak było inaczej... ommy przypomniał sobie o swojej dawnej pasji, o której w Afryce ^ m°gł nawet marzyć — o koniach! W stajni były dwa wspaniałe iJZ.C Wce- półkrwi araby ze stadniny ojca. Urszula patrzyła z za- gdy Tommy dosiadał ich po kolei i pędził przed siebie jak r- Pewnego dnia podjechał do niej i spytał: N'e miałabyś ochoty pojeździć, Urszulko? 189 Uśmiechnęła się niezdecydowanie. — Miałabym... Zazdroszczę ci, gdy pędzisz jak strzała. To musi być wspaniałe uczucie^ Tylko że ja nie mam po pierwsze konia, po drugie — stroju jeździeckiego, a po trzecie — nigdy nie dosiadałam żadnego zwierzęcia! Zrobił zafrasowaną minę. — Hm! Po pierwsze: trzeba kupić konia, po drugie — strój, i p0 trzecie — nauczyć'pannę jeździć, l koniem najmniejszy problem. Stoi w stajni taka poczciwa kobyła, łagodna jak baranek i podobno przyzwyczajona do wożenia na swoim grzbiecie kobiet. Zajmuje się nią chłopiec stajenny, ale skoro ty chętnie garniesz się do każdej roboty, mogłabyś poświęcić temu sympatycznemu zwierzęciu trochę czasu, a przy okazji zwolnić koniuszego do innej pracy. Strój jeździecki można chyba kupić w mieście — spytamy ciotki Grety — pozostaje problem nauki. Nie wiem, czy nadaję się na nauczyciela, ale możemy spróbować. Chcesz? Aż pisnęła z radości. Pomijając już, że bardzo chciała jeździć konno, ważniejsze-dla niej było to, że nie'będzie musiała czekać na Tommy'ego, że będzie mogła mu towarzyszyć. Strój jeździecki kupiono nazajutrz i można było rozpocząć naukę. Koń rzeczywiście czekał już w stajni, ale nikt nie wiedział, że został kupiony specjalnie dla Urszuli. Okazała się wyjątkowo pojętną uczennicą. Złotokasztanowata klacz ze swej strony okazała się niezwykle wyrozumiałym stworzeniem i nic dziwnego, że nauka poszła gładko. Po kilku tygodniach Tomm) z podziwem patrzył na Urszulę kłusującą obok niego podczas objazdu pól. Szalał z radości, gdy mógł pomagać jej przy wsiadaniu i zsiadaniu. Zapominał o dzielącej ich różnicy wieku i dokazywał jak dziecko. Wyglądali cudownie, gdy wyjeżdżali obok siebie na koniach. Ciotka Greta często patrzyła za nimi z tarasu i z zadowoleniem kiwała głową. Starsza pani jakby odżyła w Langenfurcie. Czuła się jak u siebie w domu, mając przy sobie dwoje bliskich, niezwykle sympatycznych młodych ludzi i starą Christine, która z jowialnym uśmiechem raZ po raz poszerzała suknie ciesząc się, że pani radczyni znów trocn? przytyła. 190 Powoli odnawiano też dawne kontafl^'1. "^^ajomości. Pani radczyni f jers była osobą powszechnie poważaną-11(, /^-^iną, toteż gdy zjawiała się w mieście z Urszulą, zawsze znalazł się kt°' ^^łcogo musiały koniecznie Od\viedzić. Ciotka z dumą przedstawiaJa ^ -szulę jako “podopieczną ;każc^ mojego siostrzeńca". był ciekaw nowego I zaczęły się rewizyty, zwłaszcza ^. ziiim właściciela Langenfurtu i chciał zawrzeć z! ^^ znajomość. Mało kto się przejmował, że z miasta było tam dość "a T^^3- Częściej przyjeżdżał też radca Nirtir°' 5^vZałatwiał różne sprawy służbowe, ale chętnie zostawał czasami i»ał?. ^-10 kolacji, by pogawędzić / panią radczynią i Urszulą, która już ^. ~>wszym spotkaniu wręcz oc/arowała starszego pana. Zdarzało s* s przyjeżdżał z nim syn Georg. Był również prawnikiem i od pe^*- ~^*» czasu pracował z ojcem, gdyż w przyszłości miał przejąć po nimi ^ *-Cslarię. Był to młody, przystojny kawaler, v^y$ r ^^htowany, wesoły i zawsze elegancko ubrany. Idealny kompan do *°lf8 zy ^rystwa. Miał dwadzieścia sześć lat. Prowadził już więcej spraw dla Te?01"" S^^go niż ojciec i dlatego przyjeżdżał do Langenfurtu przeważnie S111"' *~ł-S"ie zdarzyło się, żeby nie poproszono go, by został na obiedzie. Urszula polubiła Georga Nimroda, ^ ^^TI naturalnym zachowa- niem, wesołym usposobieniem bardzo Py ^-ominął jej Tommy'ego, a był to już wystarczający powód, żeby g0?0 ^*Jbić, a nawet zaprzyjaźnić się z nim. Prowadzili nie kończące się? (l) ^>owy, przekomarzali się, żartowali, a Tommy stał z boku i, zam^s'oliy' *~l . prawie się nie odzywał. Martwił się, bo ten młody człowiek mia^ct * ^e osiem lat mniej niż on, a co gorsza, Urszula polubiła go od pi^ g^-^go wejrzenia. Zdarzało się coraz częściej, że Geo#? , -^;awał także po pbiedzie. 'ali z Urszulą w tenisa i nie zwracali "w°' s e uwagi na Tommy'ego, który czując się nikomu niepotrzebnynr1 s" ^:g szkiem, zazdrościł Nim- r°dowi młodości. Zupełnie nie przyszło ^ ^ CD głowy, że przecież sam tjkże jest młody i wygląda jak rówieśn^ ^~i«rga. Na szczęście, o swoim wieku myślaM11 ^*" o w obecności Nimroda. Vjdy zostawał z Urszulą sam lub w toW^ ^^ftwie ciotki Grety, oboje Urabiali i szaleli jak niegdyś w obozie. *ie ^ Jt posługiwali się czasami "u°ją niedźwiedzią mową, a poręcz pi"z! y<^*^ych schodach wciąż ich /- 191 kusiła. Oczywiście po kilka zjazdów mieli już za sobą! Nie przepuścić żadnej okazji, kiedy w zamku nie było ani ciotki, ani nikoo0 ze służby. Ileż to było wtedy śmiechu i radości, a Tommy-nie musiał pytać Urszuli, czy podoba jej się w Langenfurcie, ani też się martwić, ?e jest już stary. Smutek po stracie rodziców powoli ustępował, chociaż nie było dnia żeby bądź Tommy, bądź Urszula o nich nie wspomnieli. Raz tylko powrócił dawny ból, gdy Justus Kórner zgodnie z obietnicą przysłał fotografie pomnika, który kazał wznieść nad grobowcem Wernera i Reginy. Nie można było uspokoić Urszuli, zwłaszcza że Tommy tez z trudem panował nad sobą, a i ciotka Greta ukradkiem ocierała łzy, choć przecież nie znała Kroneggów osobiście. Poza tymi kilkoma dniami, kiedy znów odżyły wspomnienia. Urszula czuła się już w Langenfurcie jak u siebie w domu. Nic zresztą dziwnego, skoro nie tylko Tommy i ciotka, ale cała służba starali się jak mogli, żeby tak właśnie się stało. Tommy zaś, cokolwiek robił, najpierw pomyślał, czy spodoba się to Urszuli. Zbliżał się dzień jej szesnastych urodzin. Zaraz po śniadaniu wszyscy podeszli do stołu z podarunkami. Ambaras w wyborem byt ogromny. Urszula dosłownie nie wiedziała, od czego zacząć, cieszyła się jak dziecko pozostawione samo w pokoju pełnym zabawek. Tommy'emu trudno było wyobrazić sobie, że kiedykolwiek miałab) odejść z Langenfurtu. Właściwie oczekiwał od losu już tylko jednego żeby Urszula mogła zostać tu na zawsze. Ale zaraz potem przychodziła myśl zimna jak prysznic: że kiedyś przyjdzie taki dzień, gdy obc) mężczyzna zabierze Urszulę do swojego domu. Co za nieznośna mysi Markotniał i jak ranny zwierz zamykał się w swoim pokoju, by cierpi^ w samotności. I przekonywał sam siebie, że zatrzymując Urszulę postąpiłby bardzo egoistycznie. Nie ma prawa utrudniać jej kontaktów z młodj-n11 mężczyznami, nie wolno mu trzymać jej w zamknięciu. Ona musi ba« się, tańczyć, szaleć jak inne dziewczęta w tym wieku. Taka jest ko rzeczy i z tym właściwie Tommy już się pogodził. Nie potrafił natotf"' uporać się z myślą, że ktoś mu Urszulę zabierze, a on będzie musiał s z boku bez możliwości sprzeciwu. XI Dwa lata minęły od przybycia Urszuli do Langenfurtu. Wyrosła na poważną młodą damę i nawet do głowy by już jej nie przyszło, żeby zjeżdżać z Tommym po poręczy w hallu. Jeździli natomiast razem konno, a będąc sami na leśnej lub polnej dróżce, dokazywali czasami jak za dawnych lat. Tommy zdążył odnowić kontakty z rodzinami, z którymi niegdyś przyjaźnił się ojciec. Nawiązał też nowe. Przed młodym panem z Lan- genfurtu wszystkie drzwi stały otworem, nie tylko dlatego, że był bogatym ziemianinem, ale przede wszystkim, że był uroczym i sym- patycznym młodym człowiekiem. Z pomocą ciotki Grety wprowadził do towarzystwa Urszulę, która zadziwiająco szybko przyswoiła sobie obowiązujące tam zasady. Młode damy nie odstępowały Tommy'ego na krok, ale i wokół jego podopiecz- neJ zawsze gromadził się tłumek wielbicieli. Zbliżały się osiemnaste urodziny Urszuli i z tej okazji w Langenfur- C]e przygotowywano pierwsze wielkie przyjęcie. Od kilku miesięcy ommy nalegał, żeby nauczyła się tańczyć. Zgodziła się dopiero, gdy on dProponował, że sam także weźmie udział w lekcjach. Pojawiły się esztą zupełnie nowe tańce towarzyskie, więc uznał, że nie zaszkodzi po?nać je i być na bieżąco. Me Me Wprawdzie jestem już starym wujem — zażartował — ale może v\ H rz^'ze ktoś poprosi mnie do nowoczesnego tańca, a ja nie będę Zlec. którą nogę postawić pierwszą. Skompromituję się, a ty najesz Przeze mnie wstydu. -°*łosa J93 — Och, wujku, tego akurat bym się nie obawiała. I tak robisz wszystko lepiej od innych, ale nic dziwnego, skoro jesteś już taki stary Ile to siwych włosów się doliczyłeś? — Na szczęście jestem blondynem i siwizna jest niewidoczna, ale gdybym był szatynem, to ho ho! — westchnął. Spojrzała na niego, a serce jej przyspieszyło rytm, gdy zobaczyła, jak na nią patrzył. Opanowała się i spytała obojętnym tonem: — Poważnie mówiłeś o tych lekcjach tańca, wujku? — Oczywiście, głównie żeby cię zachęcić. Do zimy musisz się nauczyć, bo zacznę wyprowadzać cię na bale. Jakoś nie potrafię wyobrazić sobie, że dołączę do grona tatusiów nadzorujących swoje dorosłe córki. — Z całą pewnością będziesz najmłodszym z nich — uśmiechnęła się przekornie. Dwa razy w tygodniu w Langenfurcie zjawiał się najlepszy mistrz tańca i w dużej sali rozpoczęły się lekcje. Ciotka Greta przygrywała na pianinie same najnowsze szlagiery, ale upierała się, że nie ma lepszego tańca od wiedeńskiego walca. Tancmistrz był innego zdania, ale dla świętego spokoju na koniec każdej lekcji tańczono walca. Próba generalna odbyła się w czasie przyjęcia w wąskim gronie, na które zostali zaproszeni. Urszula oswoiła się już z nowymi znajomymi i bez cienia strachu cieszyła się na swój pierwszy bal. Jak można było przewidzieć, była oblegana. Tommy zaś stał z boku i z roziskrzonymi oczyma śledził każdy jej ruch. Z ciężkim sercem musiał przyznać, że młodzi tancerze pasowali do Urszuli znacznie bardziej niż on. Poczuł się już naprawdę stary. A Urszula nie mogła się doczekać, kiedy wreszcie on zdecyduje si? poprosić ją do tańca. Tańczył już prawie z wszystkimi — obserwowała go dokładnie — a jej nawet nie poprosił! Nie przypuszczała natomiast, że on tańczył raczej z*obowiązku, nie znajdując w zabawie żadnej przyjemności. Znów zagrała orkiestra i Urszula bez chwili namysłu podbiegła do Tommy'ego, uśmiechnięta, choć wyraźnie blada i trochę zdener- wowana. — Damskie prawo, wujku! — zawołała. — Mogę cię prosić? A'11 razu ze mną nie zatańczyłeś — poskarżyła się prawje szeptem. 194 Czuł się dziwnie zakłopotany. — Cały czas byłaś oblegana, skarbie, a poza tym... myślałem, że wolisz tańczyć z młodszymi. — O, nie! Najbardziej lubię tańczyć z tobą. Chciał krzyknąć z radości, ale powstrzymał się. — Ze mną, starym wujkiem Tommym? — spytał lekko drżącym głosem. — Właśnie. Ten stary wujek prowadzi najlepiej ze wszystkich tu obecnych. Wszyscy plotą mi jakieś głupstwa. Nie uwierzyłbyś, co oni wygadują. Dziwnie jakoś wyglądają w tych frakach! Pamiętasz, jak w Kapsztadzie tłumaczyłeś mi, co to jest frak? Co sobie przypomnę, to chce mi się śmiać. Tommy uspokoił się słysząc, że tych dziwnie wyglądających mło- dych ludzi we frakach Urszula nie bierze poważnie, a ich komplementy uważa za głupstwa. Uśmiechnął się. — A nie zauważyłaś, że ja także jestem we fraku? Też pewnie w twoich oczach wyglądam dziwnie. — Ty nie! Wyglądasz wprost imponująco, chociaż wolę cię widzieć w garniturze, w którym wychodzisz do pracy, albow stroju jeździeckim. Bardziej przypominasz mi wtedy tego Tommy'ego z Transwalu. — Szczerze mówiąc, w tamtych strojach czuję się znacznie lepiej niż we fraku. Powiadasz więc, że ci młodzi ludzie plotą tylko głupstwa? — zmienił nagle temat. — Dokładnie te same, jakby się umówili albo nauczyli na pamięć: “Pani świetnie tańczy... Ma pani śliczną sukienkę, pewnie prosto z Paryża... Pozwoli pani, że powiem: tak niezwykłego koloru włosów to jeszcze nie widziałem... Gdyby wybierano królową balu, z pewnością zostałaby nią pani..." — powtarzają niemal wszyscy, no, oprócz Georga Nimroda. Ale on to tylko wyjątek potwierdzający regułę. Potrafi rozmawiać ze mną normalnie i za to go lubię. To była ta przysłowiowa łyżka dziegciu, którą Urszula wlała do sęczki radości Tommy'ego. Zasępił się. — Domyślam się, że z doktorem Nimrodem doskonale się rozu- miecie. — Doskonale, wujku. Jest bardzo wesoły i naturalny. 795 — I nie prawi ci głupich komplementów? — Ani razu! Ma za to takie śmieszne powiedzonka, że cały czas chce mi się z niego śmiać. Powiedział, że pojutrze przyjedzie na dłużej do Langenfurtu. Prawda, wujku, że też go lubisz? Tommy najchętniej odprawiłby teraz Nimroda, gdzie pieprz rośnie ale ugryzł się w język. — Tak, to sympatyczny młodzieniec, pilny, sumienny, choć jeszcze taki młody, aż do pozazdroszczenia młody. Nagle przestał tańczyć, objął Urszulę ramieniem i wyprowadził ją w kierunku wyjścia z sali balowej. Nie mógł znieść sytuacji, że trzymają w ramionach, a nie może przytulić, uścisnąć, pocałować... Spojrzała na niego lekko przestraszona. — Zmęczyłeś się, wujku? Próbował się uśmiechnąć. — W sali zrobiło się gorąco. Jest tylu ludzi. Pokiwała głową. — Jedziemy do domu? Ciotka Greta też musi być zmęczona. — Czyżbyś miała dosyć twojego pierwszego balu? — Jeżeli nie chcesz ze mną tańczyć, to tak. Poczuł bolesne ukłucie w okolicy serca. — Są przecież inni. Na przykład doktor Nimrod. On chyba dobrze tańczy? — Nie tak jak ty, wujku. Tańczyłam z nim już dwa razy i on mówi, że nie wolno więcej, bo ludzie wezmą nas na języki. To znowu jeden z tych głupich przesądów. Co to szkodzi zatańczyć z kimś więcej razy? Tommynie miał wątpliwości, że tym “kimś" był Georg Nimrod Do głowy mu nie przyszło, że myślała o nim. — Jak widzisz, takich nonsensów jest sporo, a nam pozostaje odgrywać komedię, czy nam się podoba, czy nie. Spojrzała na niego badawczo. — Widzę, że ty też wolałbyś tańczyć cały czas z jedną kobietą- zamiast obtańcowywać z obowiązku wszystkie. Nie dostrzegł, że w jej stwierdzeniu zawarty był niepokój, i od- powiedział bez zastanowienia: — Tak. Urszulko, najchętniej przetańczyłbym cały wieczór z jedn4 kobietą. 196 Nie patrzył w jej stronę, więc nie zauważył, że zbladła. Usłyszał tylko, gdy zawołała: — Wujku Tommy! — Co chciałaś, dziecko? — Chciałabym, żebyś mi pokazał tę kobietę, z którą mógłbyś tańczyć cały czas. Przestraszył się, ale zmusił się do uśmiechu. — Kiedyś może ci pokażę. ' Nie wiedział, że tą odpowiedzią sprawił Urszuli ogromny ból, chyba równie dotkliwy, jaki odczuwał przed chwilą on, gdy myślał, że mówiła o Georgu. — Jedźmy już do domu, wujku. Chyba że chcesz jeszcze zostać — rzekła wyraźnie zmęczonym głosem. — Mówisz poważnie? — Tak. Chcę wracać. Podeszli do ciotki Grety rozmawiającej ze znajomymi starszymi damami. — Jedziemy do domu, cioteczko. Zrobiło się późno, a mamy przed sobą jeszcze godzinę jazdy. Ciotka spojrzała na nich podejrzliwie. — Nie żal wam wracać tak wcześnie? — Nie, nie! Naprawdę mamy już dosyć. Urszula ponadto jest zmęczona. Poszli do garderoby. Tommy pomógł obu damom założyć futra i wrócili do Langenfurtu. Z okazji osiemnastych urodzin Urszuli zaproszono gości na uro- czystą kolację, po której miał odbyć się bal. W tym dniu również czekał na solenizantkę stół pełen podarunków. — Czym ja sobie na to wszystko zasłużyłam, wujku? —. spytała Patrząc nieco zakłopotana na leżące na stole kosztowności. — Jak ja ci się zrewanżuję? t Od czasu tej rozmowy na balu Urszula jakby posmutniała, mniej się śmiała, często popadała w zadumę. Tommy szukał przyczyny takiej °drniany, nie mając pojęcia, że był nią właśnie on. Podejrzewał Georga Nimroda, a tymczasem to on zasiał w jej sercu niepokój odpowiadając na JeJ pytanie, że jest kobieta, z którą chciałby przetańczyć całą noc. 797 — Wyhaftujesz mi na urodziny szlafmycę i podgłówek. abym mógł się zdrzemnąć w fotelu — zażartował nie kryjąc nutki goryczy. Spojrzała na niego jakoś dziwnie. — Dlaczego właściwie chcesz mi wmówić, że jesteś zgrzybiały^ staruszkiem? — Ależ, Urszulko, ja ci niczego nie wmawiam! Rzeczywistość pst okrutna, ale ja naprawdę jestem już stary. Mam trzydzieści osiem lat! — Wcale nie wyglądasz, wujku! Jesteś młody i nikt nie dałby ci tylu kt, co mówisz. Rozejrzyj się dookoła: ci młodzieniaszkowie z naszego towarzystwa w porównaniu z tobą zachowują się, jakby mieli siódmy krzyżyk na karku. — Niestety, ja mam już czwarty — westchnął. — Ale szlafmycę i podgłówek zacznę haftować dopiero na twoje siedemdziesiąte urodziny. To jeszcze kawał czasu, a ja miałam na myśli, tźym odwdzięczę ci się wcześniej: dziś, teraz. Podszedł do stołu, na którym oprócz kwiatów od niego i ciotki Grety stał też między innymi bukiet od Georga Nimroda — piękna kompozy- cja z fiołków i konwalii — i sięgnął po banjo. Kupił jej nowe, znacznie tpsze, bo to z Afryki nie sprawowało się najlepiej. Podając jej kosztowny instrument uśmiechnął się. — Zaśpiewaj mi, Urszulko. Za to będę ci teraz najbardziej wdzięcz- ny. — Och, śpiewam przecież codziennie! Myślałam o czymś wyjąt- kowym. — Powiedzmy, że dziś wyjątkowo bardzo mi zależy na tym. żebyś ztśpiewała. Zamknę oczy i wyobrażę sobie, że znowu siedzimy w drew- nianym domku u stóp Gór Smoczych. Wzięła od niego banjo i przyglądała mu się z uwagą. — Wujku, przecież io profesjonalny instrument! O wiele piękniejszy oj naszego starego. Oczywiście zachowam oba. Pamiętam, jaki byłeś Siczęśliwy, gdy go kupiłeś wtedy w Pretorii. A ty pamiętasz? — A mógłbym zapomnieć, Urszulko? Tak bogaty nie czułem się jeszcze nigdy w życiu. Zaśpiewaj, skarbie... coś z tamtych czasów. Usiadła w fotelu i przeciągnęła palcami po strunach. Przed oczyfl13 stanął jej widok salonu w drewnianym domku. Rodzice siedzi^'1 198 przytuleni do siebie na ławce pod oknem, Tommy obok nich na bambusowym taborecie, który sam zmontował, ubrany w roboczy strój: krótkie spodnie, szarą koszulę rozpiętą pod szyją, z blond czupryną, teraz przyczesaną na gładko, wtedy rozwichrzoną... Tak, tylko, że wtedy on należał do Urszuli, jej rodziców, i nie było kobiety, z którą on chciałby tańczyć do rana... Otrząsnęła się. Lepiej o tym nie myśleć. Wyprostowała się i za- śpiewała. O rodzinny mój domeczku, Gdy w pamięci znów cię widzę, Niewyraźnie, jak przez mgłę, To łzy w oku mym się kręcą, Zacierając rysy twe. O najdroższe me wspomnienie Przyjdź z oddali do mnie tu... Przerwała nagle, głos jej uwiązł w gardle, z trudem powstrzymy- wała łzy. Tommy podszedł do niej. —' Urszulko! Coś ty! Próbowała się uśmiechnąć. — Dziś nic z tego nie będzie. Roztkliwiłam się i tyle. Jutro za to zaśpiewam ci tyle pieśni, ile tylko zechcesz. Przypomniałam sobie rodziców i łzy same popłynęły mi z oczu. Wziął banjo z jej rąk. — O mało nie doprowadziłem cię do płaczu. Ależ ze mnie niezdara, prawdziwy niedźwiedź-mruk. Uśmiechnęła się. — Jak ja niedźwiadek-misiaczek. Czyli pasujemy do siebie! Westchnął i pomyślał: — Gdybym tylko nie był prawie dwadzieścia tat starszy od ciebie, misiaczku, wtedy naprawdę pasowalibyśmy do siebie! — Nie rzekł jednak nic, tylko głaskał ją po włosach i zaprowadził 2 powrotem do stołu z podarunkami. Weszła ciotka Greta i zobaczyła tańczącą z radości Urszulę i uśmie- chniętego, zadowolonego Tommy'ego. Gdy później została chwilę z nim sama. rzekła: . 199 — To naprawdę wzruszający widok, jak Urszula potrafi się cieszy • Dzisiejsze młode kobiety rzadko kiedy okazują tak spontanicznie swo uczucia. Kiwnął głową na znak, że się zgadza. — Dzięki Bogu, Urszula zachowuje się naturalnie i nie nabrała v złych nawyków. Prawdę mówiąc, ciociu, boję się, jak ona da sobie rade wśród obcych, gdy pewnego dnia opuści Langenfurt. Ciotka popatrzyła na niego tajemniczo. —• Na pewno śpieszyć się jej z tym nie będzie — rzekła. — Jej nie, ale tamtemu. Nie zauważyłaś, że doktor Nimrod wodzi za nią oczyma? — Inni zresztą też. — Tylko że on chyba myśli poważnie, a... a Urszula, zdaje się. bardzo go lubi. — Tak myślisz? — Mówi o tym wyraźnie i otwarcie. Ciotka położyła mu rękę na ramieniu i uśmiechnęła się. Wystarczyło spojrzeć na niego, by zrozumieć, że jest zazdrosny o Georga Nimroda. Od dawna wiedziała, że Tommy i Urszula coś przed sobą ukrywają. To coś wyraźnie ich łączyło, ale ciotka nie zamierzała wtrącać się do ich spraw. Miłość napotykając na drobne przeszkody tylko się umacnia, ale Tommy wyglądał na zbyt załamanego, więc ciotka musiała go choć trochę pokrzepić na duchu. Spojrzała mu prosto w oczy i rzekła: — Mój drogi chłopcze, to ty nie znasz młodych dziewcząt! Jeżeli naprawdę kogoś pokochają, to wolałyby sobie język odgryźć, niż zdradzić się swoim uczuciem przed kimkolwiek. O Urszulę byłabym zupełnie spokojna. Dopóki otwarcie przyznaje, że lubi doktora Nim- roda, na pewno nie zakochała się w nim. — Tak myślisz? — ucieszył się. — Nie myślę, ale wiem. Jeżeli Nimrod chce się żenić, to musi si? rozglądnąć, za inną kandydatką. Urszula nie będzie nią na pewno. Westchnął głęboko. Oby ciotka miała rację! Tylko że... nie będzie to Nimrod, przyjdzie inny i zabierze kochanego misiaczka... — nie zdążył dokończyć myśli, bo w tym momencie Urszula wróciła. Wieczorem rzęsiście oświetlony pałac czekał na gości. Od czasu. gd> Tommy został właścicielem Langenfurtu tak wielkie przyjęcie urzadza- 200 po raz pierwszy. Zaproszono wszystkich znajomych i liczące się , okolicy osobistości i nie zdarzyło się, żeby ktoś odmówił. Swoje rzybycie potwierdził także radca Donald z żoną i córką. Tommy 0(jvviedził go niedawno w jego biurze i oświadczył otwarcie: _— Nie widzę powodu, panie radco, do schodzenia sobie z drogi. Fakt, że pańska córka zerwała zaręczyny z moim bratem, nie ma dla mnie żadnego znaczenia. Bez wątpienia będziemy spotykać się w towa- rzystwie, więc wolę postawić sprawę jasno. Radca podał mu rękę. — Jestem pewien, że żona i córka również nie będą sprzeciwiać się, abyśmy utrzymywali normalne stosunki towarzyskie. Córka jest teraz za granicą, ale będzie nam miło, jeżeli odwiedzi nas pan w naszym domu. Po powrocie córki zaprosimy pana znowu. Kilka dni temu radca poinformował Tommy'ego, że Georgina właśnie wróciła, więc zaproszenie na urodziny Urszuli zostało już wysłane dla wszystkich trojga. Urszula zdążyła się już przebrać, by wraz z Tommym i ciotką Gretą wyjść na powitanie gości. Tommy czekał już w pokoju przyjęć, a gdy zobaczył ją wchodzącą, aż zaparło mu dech. Jeszcze nigdy nie wyglądała tak ślicznie, nigdy też nie była tak bardzo podobna do matki jak dziś. Serce biło mu jak młot. Ubrana była w zwiewną suknię z jasnoniebieskiego welurowego szyfonu, u dołu ozdobioną ciemniejszym, również niebieskim ornamen- tem. U góry wokół szyi suknia przechodziła w wąski pasek z naszytymi nań perłami. Ramiona były odkryte, jeżeli nie liczyć opadających na nie pukli blond włosów, które w świetle żyrandoli lśniły metalicznie. Tommy aż przeląkł się, nie tyle na jej widok, co pod czarującym spojrzeniem, jakim go przywitała. Nie było to bynajmniej spojrzenie dziecka! Nie był to już pąk cudownego kwiatu, ale piękny kielich, który rozwinął się przed chwilą i czeka, aż ludzie zaczną go podziwiać. — Urszulko, ty dziś wyglądasz jak wróżka z baśni! Wiem, że potraktujesz mój komplement jak jedno z głupstw, które plotą ci inni, ale muszę ci powiedzieć, że w tej sukni wyglądasz olśniewająco. Obróciła się przed nim dookoła. — Strój czyni człowieka, wujku, prawda? Mnie też ta suknia spodobała się od razu i na inne nie chciałam nawet patrzeć, choć była 207 piekielnie droga. Dostałeś rachunek, to wiesz, ile zapłaciłam. Wiem, 2e wydałam pieniądze zbyt lekkomyślnie, ale zaoszczędzę przy następny^ zakupach. Dotknęła zwiewnej tkaniny cudownie dopasowanej do jej szczupłej sylwetki. — Spróbuj, wujku, jest tak delikatna jak płatki róży. Pochylił się, wziął rąbek sukni między palce. Stał tak blisko Urszuli że czuł jej zapach. Zakręciło mu się w głowie. — Cudowne! — szepnął i szybko zrobił krok w tył. Nie mógł stać dłużej tak blisko, bo w każdej chwili mógłby stracić panowanie nad zmysłami. Weszła ciotka Greta w czarnej koronkowej toalecie, jak zawsze dostojna, dziś prawdziwie dystyngowana starsza dama. Pod pałac podjeżdżały już pierwsze samochody. Wszyscy przybyli punktualnie, więc powitanie gości nie trwało długo, a sale zapełniły się szybko. W pośpiechu Tommy nie przyglądał się nawet wszystkim przybyłym, choć z każdym zdążył zamienić kilka stów. Radca Donald z żoną i córką byli na pewno, bo zapamiętał, że Georgina została mu przedstawiona. W czasie kolacji nie przyjrzał się dokładnie pannie Donald, gdyż siedziała po tej samej stronie stołu, dość daleko od niego. Zresztą nie zrobiła na nim specjalnego wrażenia, więc nawet nie starał się zapamię- tać jej twarzy. Tommy długo się zastanawiał, czy posadzić obok Urszuli młodego Nimroda. Wprawdzie słowa ciotki Grety wydawały mu się przeko- nywające, ale widać nie do końca. Ostatecznie siedzieli obok siebie, za to naprzeciwko Tommy'ego, który cały czas mógł obserwować Urszulę Rozmawiali ze sobą swobodnie, z ożywieniem, ale bez wyraźnych emocji. Po posiłku goście rozeszli się po przyległych pokojach, a duża sala była przygotowana do balu. Podawano kawę. Urszula stanęła obok Tommy'ego. — Jak, wujaszku? Dziś także będziesz cały wieczór tańczył tylko zjedna damą? Zaczerwienił się. — Dziś są twoje urodziny, Urszulko. i ty decydujesz, ile razy mogę z tobą zatańczyć. _ Doktor Nimrod zamówił już trzy tańce. Jego zdaniem, przy takiej okazji można zrobić wyjątek. Zatem ty też musisz; zatańczysz ze fflną cztery razy. Miał ochotę przytulić ją i pocałować przy wszystkich prosto w usta. Spytał uszczęśliwionym głosem: — Cztery razy? — Uważasz, że za dużo? — Dla mnie nie, ale dla ciebie. Tancerze już ustawiają się w kolejce. — Dlatego też przyszłam wcześniej, żeby się znów nie okazało, że nie mam już wolnych tańców. — To które zarezerwowałaś dla mnie? — spytał siląc się na spokój. Podała mu kolejność i popatrzyła prowokującym wzrokiem. — Ta dama. z którą chciałbyś przetańczyć całą noc, domyślam się, już tu jest? Otrząsnął się, ale uśmiechnięty pokiwał głową. — Ależ, Urszulko, to był tylko żart. Zapewniam cię, że najbardziej będę zadowolony, jeżeli z każdą z obecnych tu dam odtańczę tylko jeden obowiązkowy taniec. , Spuściła oczy, żeby ukryć blask radości, który w tym momencie w nich się pojawił, a ponieważ doktor Nimrod przyszedł poprosić ją do pierwszego tańca, odeszła z promiennym uśmiechem. Tommy aż skulił się z zazdrości, jaką ten uśmiech wywołał w jego sercu. Przechadzał się wśród zajętych rozmową gości, gdy nagle jego uwagę ?wrócil śledzący go wzrok pary ciemnych kobiecych oczu. Zatrzymał się, by przyjrzeć im się dokładnie: należały do Georginy Donald. Uznał, że powinien zamienić z nią kilka słów. Była to wysoka szczupła brunetka z krótko, po męsku obciętymi włosami. Mogła mieć dwadzieścia pięć lat, może trochę więcej. Patrzyła nebie... wolałaby umrzeć... lepiej leżeć na dnie stawu w parku... Tak, zasnąć na jego dnie i zachować tę gorącą miłość do ciebie... Mijały godziny, a Urszula nie mogła zasnąć. Za oknami budził się luż poranek, a ona leżała z piekącymi, szeroko otwartymi oczyma 1 rozglądała się z niepokojem wokół siebie. I tylko jedna Już myśl Powracała uparcie: jeżeli Tommy ożeni się z inną, dla niej nie ma miejsca w Langenfurcie ani nigdzie indziej. Musi umrzeć! 213 Słońce już wzeszło, gdy wreszcie zasnęła, ale cierpienie i ból, tęsknota i zazdrość nie dawały jej spokoju nawet we śnie. Obudziła się z krzykiem gdy przyśnił jej się Tommy, który spacerował wokół jeziora z jakąś kobietą, a ta — zobaczywszy Urszulę na brzegu — popchnęła ją do wody. — Dziecko, co ci się stało? — usłyszała głos ciotki Grety. Otworzyła szeroko oczy i zobaczyła zatroskaną twarz starszej pani pochylonej nad jej łóżkiem. — Och, ciociu! To ty? Mój Boże, chyba miałam zły sen. — Tak też mi się zdaje. Kręciłaś się i jęczałaś jak na mękach; — podeszłam sprawdzić, co się dzieje. Krzyknęłaś, aż się przelękłam. Urszula usiadła i chwyciła się za głowę. — Jak to jest, ciociu, że niby sen, a człowiek czuje się tak, jakby rzeczywiście zadano mu ból? Ciotka usiadła na brzegu łóżka i ujęła jej ręce. — Cóż to takiego się dziecku przyśniło? — uśmiechnęła się. Urszula nie odważyła się spojrzeć jej w oczy. Patrzyła w okno. — Ja... właściwie już nie pamiętam, ciociu. — To wielkie szczęście, że złe sny zapomina się zaraz po przebudze- niu. Wygląda mi na to, że wczorajszy wieczór był dla ciebie pełen wrażeń. No, wynocha z pieleszy! Dziś obie przesadziłyśmy ze spaniem i będziemy musiały zjeść śniadanie same. Tommy na pewno jest już dawno w polu. Urszula ubrała się szybko i zeszła do jadalni, gdzie ciotka czekała przy stole. Po wczorajszym przyjęciu nie było już ani śladu, a Tommy rzeczywiście zdążył zjeść śniadanie i wyjechać. Zostawił dla pań karteczkę, że ma ważne spotkanie z dyrektorem fabryki konserw i nie wróci wcześniej niż na obiad. Dla Urszuli była to dobra wiadomość. Przynajmniej zdąży do tego czasu trochę ochłonąć i pozbierać myśli- Tommy wrócił tuż pr«ed obiadem i, jak zwykle, już w hallu zawołał Urszulę. Zeszła, jakby nic się nie stało. Była spokojna, uśmiechała si? jakby mniej radośnie, ale serce biło jej jak młot. Miała ochotę rzucić si? w ramiona Tommy'ego i zawołać: Kochaj mnie, tak jak ja ciebie- — jednak zamiast tego wymamrotała jakąś powitalną formułkę. Przyjrzał się jej ze współczuciem. Mimo jej starań dostrzegł jednak- że coś jest nie w porządku. 214 Ależ ty jesteś blada, Urszulko! Czyżbyś się nie wyspała? — spy- tał. Westchnęła, drżąc na całym ciele. — Długo nie mogłam zasnąć, wujku. Tyle myśli tłoczyło mi się po głowie. Dosłownie całe przyjęcie odtwarzało mi się w pamięci. Wreszcie nad ranem zasnęłam, ale męczył mnie zły sen i obudziłam się z krzykiem. Wolę powiedzieć ci o tym teraz sama, bo na pewno ciotka Greta zrobiłaby z tego sensację — rzekła nie patrząc mu w oczy. Wziął oburącz jej głowę i podniósł przyglądając się uważnie. W jej twarzy nagle bardzo poważnej, dojrzałej nie było nic dziecinnego. — Chyba mi się nie rozchorujesz, Urszulko! Wyglądasz dość niewyraźnie. W oczach stanęły jej łzy, i to mimo ogromnego wysiłku, by je powstrzymać. Troskliwy ton jego głosu rozczulił ją zupełnie. Wy- rwała mu się z rąk — nie mogła dłużej wytrzymać jego spojrzenia — i wytarła oczy chusteczką. Szybko opanowała się i nawet próbowała uśmiechnąć. — Wiesz, wujku, chyba wczoraj za dużo tańczyłam i —jak określiła to ciotka — wieczór był zbyt pełen wrażeń. Tommy uspokoił się, przekonany, że Urszula po prostu mogła się przemęczyć. Objął ją ramieniem i rzekł ojcowskim tonem: — Trudno, w takim razie koniec z tańcami. Nie mogę pozwolić, żeby panna po każdym balu była blada i zdenerwowana. Dopóki nie zobaczę błyszczących oczu i zarumienionych policzków, nie ma mowy o żadnym przyjęciu. Spojrzała na niego jak skarcone dziecko. — Może to i lepiej, wujku — rzekła cicho. Następnego dnia Urszula zachowywała się już normalnie, spokojna i serdeczna jak zawsze, ale było w niej coś obcego, nieokreślonego, co zaniepokoiło Tommy'ego. Zauważył, że ostatnio nie zwierzała mu się ze wszystkiego, zamknęła się w sobie i niewątpliwie coś przed nim ukrywała. Próbował wysondować, o co chodzi. Spytał znienacka w czasie spaceru, kiedy doktor Nimrod przyjedzie do Langenfurtu Objął ją ramieniem zadając to pytanie, a ona poczerwieniała jak burak. Wniosek mógł być tylko jeden: zareagowała na nazwisko Nimroda. Nie domyślił 275 się, że ona w tym momencie gotowa była skakać z radości, że ją objął a równocześnie płakać z bólu, że nie może mu tego powiedzieć. — Doktor Nimrod? Wplątał się w jakąś zawiłą sprawę i od pewnego czasu w ogóle nie rusza się z miasta. A więc dlatego Urszula jest smutna i przygnębiona — pomyślał i poczuł bolesny skurcz w okolicy serca. Zazdrość o Nimroda córa? bardziej sprawiała mu ból. Przyszło mu do głowy, że Urszula ostatnio wydoroślała, spoważniała, stała się dojrzałą kobietą właśnie za sprawą młodego notariusza. Minęły następne dwa tygodnie i Tommy z żalem musiał stwierdzić, że Urszula coraz bardziej zamyka się przed nim, a tylko czasami, gdy myśli, że nikt na nią nie patrzy, rzuca na niego spojrzenia trochę wstydliwe, trochę tęskne. Z pewnością są one wynikiem zmian dokonujących się w jej świadomości. Staje się kobietą i nie wie, jak zachować się wobec Tommy'ego. Żal jej dziecięcych zabaw i poufałości, a wstydzi się otwarcie z nim o tym porozmawiać. Było mu przykro, gdy coraz bardziej oddalała się od niego, ale cóż mógł poradzić? Musi pogodzić się z tym, że jej myśli i uczucia odwróciły się i należą już w całości do Georga Nimroda. Dla innych już ich nie starcza. Czasami, gdy nie mógł już znieść widoku jej smutnych, roz- marzonych oczu, bez żadnego powodu po prostu wyjeżdżał z domu. Niestety, gdy serce odkryło, że istnieje miłość, Urszula zmieniła się nie do poznania. Przez myśl mu nie przeszło, że to on jest obiektem tej miłości. Podejrzewał doktora Nimroda i na ninnskupił swoją zazdrość. Wreszcie młody notariusz zjawił się w Langenfurcie, a Urszula jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki rozweseliła się jak nigdy od czasu swoich urodzin. Śmiała się, żartowała, nie odstępowała gościa na krok, a Tommy patrząc na nich z boku, nie miał wątpliwości, że przyczyną jej smutku była nieobecność Georga. Zaciskał bezradnie pięści, z zasępioną miną przyglądał się dwojgu młodych rozbawionych ludzi, a nie wiedział, że Urszula w obecności obcej osoby poczuła się mniej skrępowana swoją miłością do niego' i mniej o niej myślała. Ukrywali przed sobą wzajemnie swoje uczucia i zadręczali sif podejrzeniami. XII Tommy często wyjeżdżał do miasta w różnych sprawach; pamiętał o obiecanej wizycie u Georginy Donald, ale dopiero dziś zdecydował się ją odwiedzić, żeby mieć wreszcie problem z głowy. Dłużej po prostu nie wypadało zwlekać. Podjechał pod willę Donaldów i prosił o zameldowanie państwu swojego przybycia. Georgina widocznie zobaczyła go przez okno, bo lokaj uprzedzony zaprowadził Tommy'ego wprost do jej pokoi na piętrze. Podeszła do niego z ręką wyciągniętą na powitanie. — Długo pan kazał na siebie czekać, panie Rienasch — rzekła ściskając mocno jego dłoń. — Pierwszy raz przyjechałem do miasta na dłużej i dlatego dopiero dziś mogłem spełnić miły obowiązek. Mam nadzieję, że zastałem szanownych państwa Donaldów? — Obawiam się, że moja osoba będzie musiała panu wystarczyć. Ojciec załatwia coś w sądzie, a matka ze względu na uporczywą migrenę nie może pana przyjąć. Postaram się wystąpić w roli reprezentanta całej rodziny i nie zwieść pana oczekiwań. Georgina ubrana w jedwabną suknię w kolorze turkusu ze srebrnym haftem wyglądała uroczo, interesująco, wręcz fascynująco, choć wcale n'e należała do kobiet olśniewających urodą. Na Tommym nie zrobiła sPecjalnego wrażenia. Jego serce nie przyspieszyło rytmu ani o drobny Obiecałem, że odwiedzę państwa, a wtedy pani życzyła sobie 217 porozmawiać ze mną chwilę na osobności, więc nie widzę okoliczności która byłaby sprzeczna z moimi oczekiwaniami — rzekł formalny^ tonem. Wskazała mu fotel i sama szybko wśliznęła się na drugi. — Koniec z tłumaczeniami! Cieszę się, że pan przyszedł. Znam tak mało ludzi, z którymi warto porozmawiać, a jeszcze mniej tych z którymi rozmawia się sympatycznie. Pan zaś jest wyjątkiem speł- niającym oba te kryteria — rzekła kokieteryjnie. — Naprawdę nie wiem, czym zasłużyłem na wyróżnienie, panno Donald. — Jest pan po prostu mężczyzną. W dzisiejszych czasach to rzadkość. Mam wrażenie, że prawie wszyscy prawdziwi mężczyźni już wymarli. — To byłoby tragiczne! — To jest tragiczne, panie Rienasch. Niech pan się tylko rozejrzy, jaki dziś kobiety mają wybór: młokosy albo staruszkowie! — Zbyt czarna wizja rzeczywistości, panno Donald. — Ale prawdziwa. Cóż, zajmijmy się raczej herbatą. Przywiozłam z podróży liście herbaciane wyjątkowej jakości. Na pewno tak dobrego naparu pan jeszcze nie pił. Tu są też rosyjskie papierosy. Proszę się poczęstować i zapalić również jednego dla mnie — rzekła podsuwając mu papierośnicę i zapalniczkę. Tommy walczył z zakłopotaniem. W ten sposób nie rozmawiała z nim jeszcze żadna kobieta. Bez ogródek wyznała, że jej się podoba, bo jest mężczyzną. Omal nie zapadł się pod ziemię, a teraz ona prosi o zapalenie jej papierosa! Co ona jeszcze wymyśli? Wzdrygnął się, ale musiał przyznać, że go zainteresowała. Obojętnym ruchem, jakby robił to na co dzień, zapalił papierosa i skłoniwszy się chciał jej podać go do ręki. Ona jednak nastawiła usta i lekko rozchyliła czenwne, wręcz karminowe usta. Patrzyła przy tyrn tak namiętnie, że jemu aż krew uderzyła do głowy. W jej zachowaniu, zwłaszcza w spojrzeniu, było coś wyzywającego, wręcz władczego, co zamiast podniecać Tommy'ego, działało wprost odpychająco. Cały czas miał wrażenie, że przychodząc tu, dobrowolnie naraził się na niebezpieczeństwo i musi się mieć na baczności, gdyż nie ^is- w którym momencie na niego spadnie. Najchętniej uciekłby stąd jak najprędzej. Postanowił jednak traktować Georginę z szacunkiem należnym damie z towarzystwa. Gdyby nie to, spotkanie mogłoby być interesujące i można by je przerwać w dowolnej chwili, nawet natychmiast, ale skoro chciał zachować etykietę, musiał brnąć dalej. Lokaj wtoczył tymczasem oryginalny stolik na kółkach nakryty do podwieczorku i nalał herbatę do filiżanek. Georgina rozmawiała cały czas z ożywieniem, dopóki służący przygotowywał zastawę. Potem dała mu znak ręką, żeby odszedł. — Nie ma mnie dla nikogo — rzekła stanowczym tonem, a lokaj zniknął, skłoniwszy się nisko bez słowa. Tommy obserwował Georginę — przyglądał się jej uważnie. Nagle spytała więc bez ogródek: — Dlaczego pan tak na mnie patrzy? Otrząsnął się i nie kryjąc wyniosłego uśmiechu odpowiedział pyta- niem: — To znaczy jak? — Taksujące! — odpowiedziała krótko. Potrząsnął głową wciąż uśmiechnięty. — Nie, to nie to słowo! Patrzę na panią jak na coś nowego, interesującego. — Chciał pan powiedzieć, że nie spotkał jeszcze kobiety tego typu co ja? — Można tak to ująć. Wyprostowała dumnie głowę. — Nie zawsze taka byłam — rzekła wyzywającym tonem, który tak działał mu na nerwy — ale dwukrotnie mężczyźni zawiedli mnie okrutnie. Tak, dwa razy! Pierwszy był pański brat, a drugi... cóż, nie mówmy raczej o nim. W każdym razie, nie są to wesołe wspomnienia. Doświadczenie nauczyło mnie ostrożności i krytycyzmu. Dwukrotnie mężczyźni potraktowali mnie jak przedmiot, jak środek do celu, którym był mój posag, a obaj udawali, że zależy im głównie na mnie jako kobiecie. A ja w końcu jestem nią także, nie żadnym monstrum pozbawionym serca. Pan, panie Rienasch, chyba nie ożeniłby się z kobietą tylko dla pieniędzy? 219 218 — Tak pani uważa? — spytał ostrożnie nie wiedząc, dokąd ona zmierza. — Ja to czuję. — Jestem pewien, że to samo pani czuła w przypadku obu mężczyzn, którzy jednak panią zawiedli. — Oczywiście. W przeciwnym razie nie wpadłabym w ich sieci, nie zaręczyłabym się z pańskim bratem i omal nie popełniła tego samego błędu z tym drugim. Co do pana, to sądzę, że się nie mylę. — Racja, panno Donald. Nie szukałem bogatej narzeczonej, gdy byłem biedny jak mysz kościelna, tym bardziej nie zrobiłbym tego teraz. Rozpromieniła się. — Wiedziałam i dlatego zaimponował mi pan. Ukłonił się i rzekł chłodno: — Nie lubię pochlebstw. Mieliśmy, zdaje się, rozmawiać o Trans- walu. Zbladła troszeczkę. — Chce pan uciec od tego tematu. Rozumiem: posunęłam się za daleko, ale mówiłam już, że jestem tylko kobietą i moje serce ma już dosyć czekania, aż... dajmy lepiej spokój. Niech pan mówi o tym Transwalu. Byle szybko! Ostatnie słowa wypowiedziała ostrym głosem, władczym tonem. Wstał. — Pani wybaczy, ale nie jestem przyzwyczajony do przyjmowania poleceń takim tonem, nawet od kobiet. Przykro mi, ale muszę już iść. Zerwała się i zastąpiła mu drogę, patrząc przy tym łagodnie, błagalnym niemal wzrokiem. — Bardzo proszę, niech pan zostanie. Zmusiłam pana do tak ostrej reakcji, moja wina, ale błagam, niech pan nie odchodzi. Proszę pamiętać, ze to pański brat swoimi zwodniczymi komplementami najpierw rozbudził we'mnie miłość, potem fałszywą namiętnością rozpalił żar w moim sercu, by bezceremonialnie wykorzystać mój brak doświadczenia. Odchodziłam od zmysłów, ale zebrałam w sobie dość sił- żeby uwolnić się od niego. Na jego sumieniu ciąży i moja, i pańska krzywda. I to nas łączy, panie Rienasch. Nie jesteśmy sobie zupełnie obcymi, przypadkowo spotkanymi ludźmi. Gdyby pański brat mnie nie oszukał, byłabym normalną wierną, oddaną żoną, a tak... jestem 220 załamanym, nieszczęśliwym człowiekiem. Próbowałam to zmienić i co? Kolejne rozczarowanie, choć tym razem byłam ostrożna j nie tak łatwowierna jak za pierwszym. Odeszłam nie cierpiąc już tak bardzo, ale za prawdziwą miłością tęskniłam jak szalona. Niech wreszcie ktoś pokocha mnie nie dla bogactwa, ale dlatego, że jestem kobietą taką jak inne. Niech pan zaoferuje mi przynajmniej przyjaźń! Tylko pan może naprawić to, co inni we mnie zniszczyli, tylko pan! Tommy'emu zrobiło się jej żal. Bezbronnej, zrozpaczonej nie mógł potraktować twardo i zdecydowanie jak przed chwilą, gdy próbowała mu rozkazywać. Podszedł do fotela dając dd zrozumienia, że czeka, aż ona usiądzie. — W takim razie opowiem pani o Afryce — rzekł. Odetchnęła z ulgą i usiadła. Bitwy jeszcze nie przegrała: musi tylko zmienić taktykę. Tommy opowiadał po kolei o swych przeżyciach na południu Afryki. Nie wspomniał jedynie o uczuciach, jakimi wtedy darzył Reginę Kronegg, a teraz jej córkę. Opowiadanie układało się w tak żywy, udramatyzowany ciąg zdarzeń, że Georgina słuchała z wielkim zaintere- sowaniem, w wyraźnym napięciu. Patrzyła Tommy'emu prosto w oczy, raz tylko przerwała mu, gdy mówił o trudnych warunkach w prymityw- nym obozowisku. — Szkoda, że mnie tam nie było. Co za życie! Walka... a potem zwycięstwo! Jakże panu zazdroszczę, że miał pan okazję pokazać, na co go stać! — Mówi pani jak mężczyzna — uśmiechnął się i kontynuował swoją opowieść. Opisał powrotną podróż do Niemiec w towarzystwie osieroconej Urszuli. Wymawiał to imię z wielkim przejęciem i Georgina wpadła na pomysł, że powinna wykorzystać tę młodą damę do zbliżenia się do Tommy'ego. Musiała go zdobyć, za wszelką cenę. Domagały się tego już nie tylko zmysły, ale również rozbudzone na nowo serce. Na pewno nie trafi do niego sposobem, który obmyśliła i próbowała zrealizować. Spróbuje !nnego, a w tym celu musi wykorzystać tę smarkulę. Do głowy by jej nie Przyszło, że Urszula Kronegg odgrywa w życiu Tommy'ego inną rolę niż 227 biednej sierotki, którą on się opiekuje. W żadnym wypadku nie pomyślała o Urszuli jako swojej rywalce. Najpierw sądziła, że mu zaimponuje nowoczesnym sposobem bycia, teraz zauważyła, że prędzej schwyta go w swoją sieć udając wrażliwą, słabą, bezbronną istotę. Najczulej jak tylko potrafiła, westchnęła głęboko: — Biedna ta mała! Tak mi przykro, że nie poświęciłam jej należytej uwagi. Muszę to naprawić i zająć się pańską podopieczną. Potrzebuje przecież przyjaciół. Będziemy często się odwiedzać. Pańska ciotka jest wyjątkowo miłą i inteligentną osobą. W najbliższych dniach odwiedzę ją w Langenfurcie i obie zastanowimy się, jak najlepiej pomóc pannie Kronegg przyzwyczaić się do nowych warunków. Tommy struchlał na myśl, czego Georgina Donald mogłaby nauczyć Urszulę. Nie mógł jednak sprzeciwić się w tej chwili, nie mając pod ręką żadnego przekonywającego argumentu. Ostatecznie ciotka czuwa i na pewno nie dopuści, by Georgina wywarła zły wpływ na Urszulę. — Na pewno ciotka i Urszula bardzo się ucieszą — wyrecytował formułkę grzecznościową i dodał: — Teraz muszę jednak już iść, i tak zająłem już pani zbyt dużo czasu. — Bez przesady! Przecież pan wie, że czekałam na tę wizytę. Mam nadzieję, że nie była to ostatnia. Liczę też, że spotkamy się w Langenfurcie. Wstał i ukłonił się; gdy ona podała mu delikatnie rękę, uśmiechnął się rozbrajająco. — Proszę powiedzieć, że pan nie gniewa się już na mnie — po- prosiła. — Oczywiście, że się nie gniewam. — Zatem rozstajemy się jako przyjaciele? — Będę się starać, żeby zasłużyć na pani przyjaźń — rzekł wymijająco. — Proszę nie zapominać, że już oddał mi pan wielką przysługę: jest pan jedynym człowiekiem, który choć trochę mnie rozumie. — Ma pani przecież rodziców. Westchnęła. ,, — Są starzy. Sądzi pan, że potrafią wczuć się w moją sytuacj?- Mogę liczyć tylko na przyjaciół. Niech mi pan pomoże odnaleźć si? n nowo w życiu. 222 — Zrobię, co będę mógł, panno Donald — odpowiedział, ale natychmiast pomyślał, że nie czuje się na siłach, by chociażby spróbo- wać zrozumieć skomplikowaną naturę tej kobiety. Pocałował zdawkowo jej dłoń, ukłonił się i szybko wyszedł. Ode- tchnął z wyraźną ulgą, gdy znalazł się już na ulicy. Tak pewnie musi czuć się mysz, gdy jakimś cudem wymknie się z pazurów kota. Poprzysiągł sobie solennie, że nigdy w życiu nie zostanie już z Georgina Donald sam na sam choćby na chwilę. Ostrożność w tym przypadku warta była więcej niż odwaga. Upłynęło znów kilka miesięcy. Minęła zima nie wyróżniająca się niczym szczególnym, a drzewa w parku pokryły się już świeżymi wiosennymi liśćmi. Ku rozpaczy Tommy'ego Georgina Donald zadomowiła się w Lan- genfurcie na dobre. Prowadziła sama samochód i można było spodzie- wać się jej w każdej dogodnej lub mniej dogodnej chwili. Ponadto nie zadowalała się krótką wizytą, ale potrafiła zasiedzieć się aż do wieczora. Zdarzało się, że przyjeżdżał w tym samym czasie Georg Nimrod i wtedy grali wszyscy czworo w tenisa. Pretekstem do wizyt zawsze były interesujące rzekomo rozmowy z panią radczynią Tiers, choć tak naprawdę, to ciotka miała ich serdecznie dość, zaś Georgina określała je jako nudne, co wcale nie zniechęcało jej do przeciągania ich aż do obiadu lub podwieczorku, kiedy to wypadało zaprosić ją do stołu, przy którym zasiadał także Tommy. Do Urszuli odnosiła się Georgina niezwykle serdecznie. Czasami przyjeżdżała specjalnie, żeby z nią pospacerować po parku. Liczyła, że dołączy do nich Tommy, ale on, gdy tylko usłyszał Podjeżdżający samochód, łapał jakąś teczkę z dokumentami i tłumaczył s1?, że ma pilne sprawy do załatwienia. Starał się nie okazywać Georginie złego humoru, ale w duchu za każdym razem odsyłał ją tam gdzie pieprz rośnie. Gdy jednak spotkania w żaden sposób nie dało się uniknąć, słuchał jej szczebiotu i pochlebstw nie kryjąc zniechęcenia. Ciotka i Urszula odwiedziły Georginę kilka razy przy okazji zakupów w mieście, Tommy zaś zdołał się wykręcić, mając rzekomo mezwykle ważne sprawy do załatwienia. 223 Urszula tymczasem wcale nie zauważyła taktyki Tommy'ego i każde zjawienie się Georginy w Langenfurcie wyprowadzało ją z równowagi i odbierało zdolność trzeźwego myślenia. Nie zrobiła jednak nic, żeby uniknąć spotkań z nie lubianą osobą. Wytłumaczyła sobie, że to Tomrny zaprasza Georginę i byłoby mu przykro, gdyby wyraziła się o niej źle Przechwytywała czasami czułe spojrzenia, jakie panna Donald słała Tommy'emu. Nie zastanawiała się, jak on na nie reaguje. Przyjęła jako pewnik, że on j4 kocha, skoro pozwala patrzeć na siebie w taki sposób. Po jednej z pierwszych wizyt Georginy w Langenfurcie, Tommy spytał: — Jak ci się podoba panna Donald, Urszulko? Znała go zbyt dobrze, by nie zauważyć, że postawił to pytanie z wyraźnym niepokojem. Chciał na pewno usłyszeć jej dobrą opinię, więc choć w sercu czuła ogromny smutek, uśmiechnęła się i rzekła zdecydowanie: — Och, to bardzo interesująca i miła dama. Mądra, sympatyczna i taka zabawna. — Zatem lubisz jej towarzystwo? Najchętniej Urszula krzyknęłaby: — Nie! Mam jej dosyć. Denerwuje mnie i dręczy bezwstydnymi spojrzeniami na ciebie. Nienawidzę jej za to, że kocha ciebie, że ty kochasz ją! — Ale odpowiedziała spokojnie: — Cieszę się, gdy przychodzi. Ciotka Greta też, jak mi się zdaje, bardzo ją lubi. — Niby kogo tak bardzo lubię? — odezwała się ciotka, która w tym momencie podeszła do nich i usłyszała ostatnie zdanie Urszuli. — Georginę Donald — uprzedził Tommy patrząc uważnie na reakcję starszej pani. Uśmiechnęła się. — Prawdę mówiąc, Tommy, z tak wyemancypowanymi, nowoczes- nymi kobietami jakeś nie potrafię znaleźć wspólnego języka, choć w przypadku panny Donald muszę przyznać, że stara się dopasować d° moich i Urszuli poglądów, choć robi to sztucznie i bez przekonania. L.o mi się zdaje, że powód jej częstych wizyt i zaproszeń w odwiedziny JeS zupełnie inny. Urszula ze strachem popatrzyła na Tommy'ego. Co też odpowie n wraźną sugestię ciotki? Objął ją i uśmiechnął się. 224 — I mnie tak się zdaje, mądra, jasnowidząca cioteczko! Urszula czuła się, jakby ktoś wbił jej sztylet, w samo serce. Zatem Tommy nie ukrywał, że Georgina przychodzi ze względu na niego, że chce wkraść się w łaski ciotki i jej, aby zostać zaakceptowana jako jego przyszła żona. Tego sobie Urszula nie potrafiła wyobrazić. Nie przeżyje dnia, kiedy Tommy ożeni się z Georgina. Nieporozumienia między obojgiem zakochanych piętrzyły się. Urszula była zazdrosna o Georginę. a Tommy o Georga Nimroda, który zjawiał się w Langenfurcie coraz częściej i już niemal oficjalnie zalecał się do Urszuli. Mimo że oboje byli pewni swoich uczuć, skrzętnie ukrywali je przed sobą i odgrywali niszczącą ich nerwy komedię. Tommy był o Nimroda piekielnie zazdrosny, każda wizyta tam- tego sprawiała mu dotkliwy ból, a jednak zakładając, że Urszula go kocha, postanowił nie stwarzać jej żadnych problemów. Jako opiekun prawny nie miał zresztą do młodego notariusza żadnych zastrzeżeń. Pracowity, inteligenty, rozsądny i poważny młodzieniec byłby idealnym kandydatem na męża Urszuli. Jeżeli przyjdzie oświad- czyć się i poprosi o jej rękę, Tommy'emu nie pozostanie nic innego jak zachować zimną krew i udzielić błogosławieństwa. W każdym razie Urszula nie powinna domyślić się, że zrobi to z ciężkim ser- cem. Jest wrażliwa i będzie się martwiła, że odchodząc z Nimrodem, sprawi Tommy'emu przykrość. Pewnie już dziś się tym przejmuje, więc on — jako wujek i opiekun — powinien ułatwić jej podjęcie de- cyzji. Nie było to niestety jedyne zmartwienie. Georgina nie dawała za wygraną, wręcz przeciwnie: musiał być bardzo ostrożny, by nie wpaść w rozwijane przez nią na każdym kroku sieci. Na szczęście niebez- pieczeństwo oczekiwane przestaje być groźne. A to, że Georgina Przychodziła ze względu na Urszulę lub ciotkę Gretę, od początku uznał ?a mistyfikację. Ostatnio po jednej z takich wizyt Tommy miał okazję Porozmawiać z ciotką na osobności. - Ciociu, nie chciałem poruszać tego tematu przy Urszuli, ale ty Jesteś dyskretna i znasz mnie dobrze... Mam wrażenie, że Georgina °nald przychodzi tu, by widywać się ze mną. '5 J^ou,osa 225 — Mój drogi, przecież ja wiem o tym od początku, tylko nie chcę się wtrącać do twoich spraw. — Ty naprawdę masz szósty zmysł, cioteczko! Cieszę się, że nie muszę ci wszystkiego tłumaczyć. Proszę cię, zrób coś. żeby Urszula nie zbliżała się zbytnio do panny Donald, żeby się nie zaprzyjaźniły. Pomóż także mnie trzymać się od niej z daleka. Sam niewiele mogę zrobić, bo ona od razu wypomina mi, że z powodu mojego brata wiele już wycierpiała, więc oczekuje mojej pomocy, wyrównania krzywd, czy Bóg wie czego. Ciotka położyła mu rękę na ramieniu. — Na mnie możesz liczyć, mój chłopcze. — Dziękuję ci, ciociu. A skoro jesteśmy już sami, poruszę jeszcze jeden temat. Nie wydaje ci się, że Urszula ostatnio jest milcząca, spoważniała i bardzo się zmieniła? Rzuciła w jego stronę badawcze spojrzenie. — Tak. Po przyjęciu urodzinowym wyraźnie zmarkotniała. — Masz jakieś podejrzenia co do przyczyny? Ciotka roześmiała się głośno. — A ty nie? Uświadomiła sobie, że nie jest już dzieckiem. To wszystko. Serce zabiło mu mocno i boleśnie. — A więc także to zauważyłaś — rzekł, mając na myśli to, że Urszula zakochała się w Nimrodzie. Ciotka zaś mówiła o nim, ale wierna swojej zasadzie niewtrącania się, nie powiedziała tego wyraźnie. Nie domyśliła się jednak, że swoim milczeniem pomagała budować mur coraz bardziej dzielący tych dwoje. Wiedziała, że Tommy i Urszula kochają się i była święcie przekona- na, że pewnego dnia znajdą drogę do swoich serc. Gdyby wiedziała, że wzajemnie wyniszczają się podejrzeniami i zazdrością, przerwałaby swoje milczenie. Oni jednak starannie ukrywali przed nią zmartwienia i, o dziwo, to im się udało. Ciotka założyła, że Tommy chce dać Urszuli jeszcze trochę czasu, aż wydorośleje, dojrzeje uczuciowo, a wtedy dopiero zacznie starać się ojej rękę. Uważała takie podejście za bardzo rozsądne z jego strony. Pośpiech bywa złym doradcą, a młodym nic się nie stanie, jeżeli trochę poczekają. Oczekiwanie z kolei bardzo korzyst- nie wpływa na pogłębienie uczuć. 226 I tak minęła wiosna i nastało piękne wczesne lato. W parku w Langenfurcie drzewa pyszniły się soczystą. zielenią, wszystko, co tylko rodziło kwiaty, jakby na rozkaz obsypało się kwieciem. Park przypominał kawałek odzyskanego raju. Urszula wychodziła na spacer przy każdej nadarzającej się okazji. Przeważnie zupełnie sama zapuszczała się w okolice głębokiego stawu. Siadała na wysokim brzegu i nikt nie zgadłby o czym myślała patrząc w spokojną toń. Wyobrażała sobie, jak dobrze będzie, gdy spocznie na dnie stawu, kiedy ból serca okaże się nie do zniesienia i będzie musiała rozstać się z życiem. Dziś siedziała znowu na brzegu, trzymała w ręku książkę, ale jej nie czytała. Patrzyła smutnymi oczyma w błękitną taflę stawu i wyraźnie słyszała dochodzący z głębi głos: — Wskocz, nie czekaj! Zobaczysz jak na dnie jest przyjemnie. Otrząsnęła się z tej myśli, a w tym momencie usłyszała chrzęst czyichś kroków na wysypanej żwirem alejce. Przez osłaniające ją zarośla dostrzegła Georginę Donald w eleganckiej letniej sukience. Prochowiec, który zawsze nosiła, gdy przyjeżdżała samochodem, pewnie zostawiła na siedzeniu. Nie miała też nakrycia głowy, zupełnie jakby czuła się w Langenfurcie jak u siebie w domu. — Znowu tu jest! — Urszula nie miała już siły z nią rozmawiać. Czuła ogarniającą ją złość. — Pewnie w domu powiedziano jej, że jestem w parku, i przyszła mnie szukać. Urszula nie pokazała się, siedząc cicho za krzakami. Panna Donald wcale nie stwarzała wrażenia, że kogoś szuka. Szła prosto w stronę parkowej bramy, przez którą zazwyczaj wjeżdżał Tommy, kiedy wracał z pól. Urszula westchnęła cicho. Ostatnio unikała konnych wyjazdów z Tommym. Zawsze znajdowała jakąś wymówkę, aż w końcu przestał ją namawiać. Wytłumaczył sobie, że Urszula woli zostać w domu, gdyż czeka na przypadkowe zjawienie się młodego Nimroda. W swojej zazdrości wymyślał aż niewiarygodne rzeczy, chyba tylko po to, żeby się nimi zamartwiać. Georgina tymczasem podeszła do bramy, wyjrzała na zewnątrz 1 natychmiast cofnęła się. Szła w głąb parku, ale po chwili zawróciła, by znaleźć się znów w pobliżu bramy. I nagle Urszula zobaczyła Tom- 227 my'ego wjeżdżającego na koniu. Georgina podbiegła do niego, stanęła i Rozmawiali ze sobą. O Boże! Na pewno byli tu umówieni, bo Tommy zeskoczył z konia i prowadząc go za uzdę, szedł powoli z Georgina w stronę domu. Urszula aż skuliła się z bólu. Jak zaczarowana patrzyła mglistym wzrokiem za odchodzącymi w głąb alejki. Podniosła się ciężko i zupełnie bezwiednie szła między krzakami nie spuszczając ich z oka. Nie słyszała, o czym rozmawiają; była zbyt daleko, ale nawet gdyby t>zła tuż obok nich, też by niczego nie rozumiała. Opadły ją wszystkie siły. Myślała tylko o jednym: jak najprędzej znaleźć się w domu. Wstydziła się, że szpieguje Tommy'ego i Georginę, ale nie potrafiła się wycofać. Przystanęli oboje. Georgina mówiła coś gestykulując z ożywieniem, potem nagle rzuciła mu się na szyję i mocno przytuliła do jego piersi. Urszula zamknęła oczy. Dłużej już nie mogła patrzeć, niczego więcej wdzieć nie chciała. Odwróciła się i wąską ścieżką wśród krzaków biegła prosto do domu. W hallu służący czyścił poręcz przy szerokich schodach. Przystanęła i jak najspokojniej umiała, odezwała się: — Proszę powiedzieć pani radczyni, że nie przyjdę na obiad, bo strasznie rozbolała mnie głowa. Muszę się położyć. Lokaj ukłonił się. — Zaraz przekażę, panno Kronegg. Ruszyła biegiem. Byle czym prędzej zamknąć się w swoim pokoju, sama ze swoją rozpaczą. Szybko zamknęła na klucz drzwi od sypialni ciotki i rzuciła się na tapczan, zdruzgotana, bezsilna, półprzytomna. Przenikliwy ból unieruchomił ją zupełnie. Nie próbowała walczyć z nim, nie chciała o niczym myśleć, nic wiedzieć. Obraz Tommy'ego w objęciach tamtej kobiety przesuwał jej się przed oczyma w różnym tempie, raz szybko, raz powoli jak w zwolnionym filmie. A więc stało się to, czego bała się od dawna, a mimo to dała się zaskoczyć i nie przygotowała się do sytuacji, która nieuchronnie musiała się zdarzyć. A więc Georgina Donald zostanie żoną Tom- my'ego... Leżała bez ruchu, przygnieciona ogromem zawodu, jaki ją spotkał. Nie płakała, nie skarżyła się, tylko bez ruchu, jak okradziona z wszyst- kich sił, trzymała mocno poduszki tapczanu. Serce szalało targane rozpaczą. 228 Po pewnym czasie usłyszała poruszającą się klamkę w drzwiach i ciche wołanie ciotki Grety. Pewnie przyszła spytać, czy ból głowy ustępuje. Ale Urszula nie odezwała się. Nie potrafiłaby teraz spojrzeć w oczy nikomu, nie potrafiła nawet wydobyć z siebie słowa. Mogłaby co najwyżej wyć z bólu i rozpaczy. Musi cierpieć w samotności. Nikt nie może widzieć jej w takim stanie. Ciotka odeszła po cichu myśląc, że Urszula zasnęła. Pod Tommym, gdy zobaczył Georginę w bramie parkowej, aż ugięły się nogi. Nie miał wątpliwości, że czeka go ciężka przeprawa, ale przywitał się uprzejmie. — Sama na spacerze? A gdzie jest Urszula? — Nie wiem! Pani radczyni powiedziała, że jest albo w parku, albo w swoim pokoju. Sama była czymś zajęta i nie mogła mi towarzyszyć. Poszłam więc szukać Urszuli, ale jej nie znalazłam. Widocznie została w domu. Cieszę się, że przynajmniej pana spotkałam. Poprzednio byłam tu dwa razy i jakoś nie miałam szczęścia zastać pana w domu. Akurat tego nie musiała Tommy'emu przypominać. Gdy zobaczył, że przyjechała, zamknął się w swoim pokoju, a lokajowi kazał po- wiedzieć, że musiał nagle wyjechać do Hartau. — Przykro mi, ale siła wyższa... — Tym bardziej jest pan mi winien chociażby chwilkę rozmowy dzisiaj — przerwała mu. — Mam nadzieję, że zsiądzie pan z konia i przejdziemy razem przez park. Jakie miał inne wyjście, jeżeli nie chciał jej urazić i wyjść na gbura? Spełnił jej życzenie bez większego oporu, bo zdawał sobie sprawę, że w parku ona nie zdecyduje się na jakieś odważne posunięcie, gdyż w każdej chwili może nadejść ogrodnik albo ktoś ze służby. Szli rozmawiając o banałach, gdy nagle Georgina zastąpiła mu drogę. Patrzyła mu w oczy rozgorączkowana i tak zdenerwowana jak nigdy dotąd. — Jak długo jeszcze będzie pan rozmawiał ze mną o niczym? — rzekła ostrym tonem. Zmarszczył czoło i spojrzał na nią zdziwiony. 229 — Przepraszam, jeżeli rozmowa ze mną wydaje się pani mało interesująca — odpowiedział formalnie z wyraźnym chłodem. To ją rozwścieczyło. — Pan wie, panie Rienasch, że udając obojętność i rezerwę do- prowadza mnie pan do szaleństwa? — rzekła trzęsąc się cała. Popatrzył ni to ze współczuciem, ni to z wyrzutem. — Proszę się uspokoić, panno Donald. Wydaje mi się, że znowu nie panuje pani nad sobą. Musi się pani opamiętać. — Opamiętać? Jak ja nienawidzę tego słowa, zwłaszcza w pańskich ustach! Pan ciągle udaje, że nie widzi, co się ze mną dzieje? Ja oszaleję, ja postradam zmysły z tęsknoty za panem... Nie zniosę ciągłego od- trącania. Co to, jestem strach na wróble? Nie ma pan serca, że potrafi ze spokojem patrzeć na moje męczarnie? Tommy, ty musisz być mój. Kocham cię! Mój Boże, nikogo tak nie kochałam jak ciebie. Zlituj się i przestań mnie traktować jak cień, bo dłużej tego nie wytrzymam. Pocałuj mnie, Tommy! Błagam: pocałuj chociaż raz! Rzuciła mu się na szyję i objęła mocno, zanim zdążył zorientować się, o co chodzi. To był właśnie ten moment, który zupełnie załamał Urszulę, po którym na oślep uciekła do domu myśląc, że Tommy pocałuje teraz Georginę. On tymczasem wyprostował się, odchylił w tył głowę i mocnym chwytem uwolnił się z jej ramion, choć broniła się z całej siły. Jego kamienna twarz nawet nie drgnęła. Tak potrafią zachować się tylko mężczyźni, którzy nie kochają kobiety usiłującej narzucić im swoją miłość. - — Niech pani oprzytomnieje, panno Donald. Pani jest chora. Nie chcę o niczym słyszeć. Nic nie poradzę... nie mogę odwzajemnić pani uczuć. Jęknęła jak ranny zwierz. Szarpała się chcąc uwolnić ręce, by objąć go jeszcze raz. Targana,namiętnościami rzeczywiście odchodziła od zmysłów. — Ma pan serce z kamienia? — stęknęła. — Nie stać pana na odrobinę litości dla cierpiącej kobiety, która nie potrafi bez pana żyć? Tommy, niech pan się zlituje! Błagam! Osunęła się, jakby chciała objąć go za kolana, ale zdążył J3 przytrzymać i postawić na nogi. — Czy pani nie wie, że w każdej chwili ktoś może nadejść? Co powiedzą, zastając nas w dwuznacznej sytuacji? Może to być sługa, ale również moja ciotka albo Urszula. Co im pani powie? \ — Nic! Same zobaczą mnie w pańskich ramionach! Odważy się pan mnie skompromitować? Jako człowiek honoru będzie pan musiał wziąć winę na siebie. Prysnęły resztki współczucia. Dał się złapać w pułapkę kobiecie zdecydowanej postawić na swoim. Był wściekły na siebie, ale szybko zorientował się, że tylko spokój może go uratować. Ona gra o wszystko, nie można jej więc traktować ulgowo. Odsunął ją od siebie i trzymając na dystans patrzył obojętnie w jej rozdygotaną twarz. — Naprawdę uważa mnie pani za mięczaka, który odda swoją wolność kobiecie, która tupnęła nogą, chcąc go do tego zmusić? To się pani grubo pomyliła. Gdy zechcę się ożenić, poszukam sobie żony sam, będę się starał zdobyć jej względy, a nigdy w życiu nie dam się otumanić kobiecie zaborczej i nie panującej nad swoimi namiętnościami. Ostrze- gam, jeśli jeszcze raz spróbuje pani powtórzyć dzisiejszą scenę, a ktoś będzie świadkiem, to daję słowo honoru, że nie będę pani oszczędzał. Jeżeli pani samej nie zależy na dobrym imieniu, to proszę nie oczekiwać, że będę go bronić ja. Żądam, żeby się pani opamiętała! Warknęła dziko: — Och, wy mężczyźni! Wstrętni egoiści. Wszyscy jesteście jed- nakowo bezwzględni, choć każdy na inny sposób. I wy ośmielacie się potępiać kobietę, która domaga się swoich praw? Warn dobrze jest mówić o opamiętaniu, gdy sami wybieracie kobiety, które wpadły wam w oko. Nas zaś potępiacie w czambuł, jeżeli któraś odważy się pisnąć, że ktoś jej się podoba. Jakim prawem uważacie, że tylko wam wolno wybierać sobie partnerki? Czym sobie zasłużyliście na taki przywilej? Westchnął głęboko trzymając ją cały czas daleko od siebie. — Zacznijmy od tego, że wcale pani nie potępiam. Współczuję, ale nie-potrafię odwzajemnić pani uczuć, i to jest jedyny argument, który powinien panią przekonać. Nie podzielam też zdania, że mężczyźni zdobywają te kobiety, które sobie upatrzą. Zgodzić się muszą obie strony, czyż nie? Nie będę się upierać, ale chyba kobiety mają więcej sposobów na zdobycie mężczyzny, który im się podoba. Korzystają 231 230 z nich chętnie, ale są to sposoby kobiece. Jeżeli zawiodą, to co im pozostaje jak poddać się? Tak samo jak mężczyźnie, któremu kochana przez niego kobieta odmówi. Wracając do na&zdgo przypadku. Ja ani raz, panno Donald, nie dałem pani do zrozumienia, że czuję coś więcej poza współczuciem, ale pani nie chciała przyjąć tego do wiadomości. Bardziej dobitnie nie mogłem już pani przekonać, by nie uciekać się do zachowań graniczących z nietaktem. Z uporem maniaka chciała pani zdobyć to, czego w grzeczny sposób odmówiłem. Mało tego: domagała się pani, bym bronił jej czci, gdyby przypadkiem ktoś zastał nas w dwuznacznej sytuacji. Wobec tego, w pani własnym interesie będzie lepiej, jeżeli opuści natychmiast mój dom i nie przekroczy jego progu nigdy więcej. Szarpnęła się jak pod uderzeniem bata i wyrwała mu się z rąk. — W moim interesie? W moim? Gdybym miała przy sobie broń, zastrzeliłabym pana na miejscu! Opuścił bezwładnie ręce. — Dobrze, że pani nie nosi broni. Skończyłoby się to więzieniem. Jak pani widzi, miałem rację zakazując dla pani dobra wstępu do mojego domu, Jeżeli nie zapanuje pani nad namiętnościami,'napady jak dzisiejszy będą się powtarzały i skończy się to zamknięciem w szpitalu dla obłąkanych. Dzisiejszy wybryk już muszę przypisać na konto niedyspozycji psychicznej. Roześmiała się złowieszczo i przycisnęła pięści do ust gryząc przeguby palców. / — Jak ja pana nienawidzę! Nienawidzę! — warknęła patrząc na Tommy'ego błędnym wzrokiem. Zmęczony przeciągającą się sceną wzruszył tylko ramionami. — Dla pani to chyba lepsze, niż gdyby miała mnie pani kochać. Z miłością nie wiedziałbym co począć, a z nienawiścią szybko się pogodzę. , Stała przez chwilę nie wiedząc, co odpowiedzieć, potem zerwała się i uciekła. Wskoczyła do samochodu i nie ubierając nawet płaszcza odjechała. Tommy wracał powoli do domu. Przygoda z Georginą kosztowała go więcej nerwów, niż mu się wydawało. Dla mężczyzny to jednak trudne zadanie, gdy musi przekonać kobietę, że nie zależy mu na jej 232 miłości. W każdym razie, nie wracał w najlepszym nastr^J v Nie zawołał nawet Urszuli, jak zwykle; dziś nie potrafiłby spojrzeć J6^V oczy, wziąć jej w ramiona, czując jeszcze dotyk roznamiętnionej ^orginy. Gdy ciotka powiedziała mu, że Urszula nie zejdzie na obiad, f ° W>li ją głowa, nawet się ucieszył. Starsza pani przyglądała mu się uważnie. — Ty również, chłopcze, nie wyglądasz dziś n^J ^piej. Blady, spięty... x — Nie gniewaj się ciociu, że będę złym kompanerf1 ^rzy stole, ale odbyłem denerwującą rozmowę. — Domyślam się, że z Georginą. Była tu i p^ła o ciebie. Powiedziałam jej, że jesteś w polu i wrócisz dop^b na obiad. Dowiadywała się o Urszulę i poszła jej szukać w parku. "r^ed wyjściem rzekła mi niezbyt stosownym tonem: “Dziś musi mnie )?arU zaprosić na obiad, pani radczyni, bo w domu nie dostanę nic do jednia, jeśli wrócę późno". Nie lubię takiego tonu i powiedziałam jej parę s ^w do słuchu, ale ona wsiadła-do samochodu i odjechała. Skoro przytyła z tej samej strony co ty, to nie trzeba być jasnowidzem, żeby o^dnąć, że się spotkaliście. — Tak jest, ciociu — odparł krótko. Doświadczona ">ądra kobieta wiedziała już, że nie powinna stawiać więcej pytań. Po C^ili jednak nie wytrzymała: — Te dzisiejsze nowoczesne kobiety i dziewcz:? a dziwnie się zachowują. Georginą, o ile ją zdążyłam poznać, j^st: wśród nich najdziwniejsza, a do tego najmniej sympatyczna. Nie po %a mi się, gdy stale przychodzi do Urszuli, ale cieszę się, że mała traK Hje ją z wielką rezerwą. Boję się, czy Georginą czasami nie wygada się przM Urszulą, że jest w tobie zakochana. Ani ciotka, ani Tommy nie przypuszczali, że ona j^dawno o tym wie. i właśnie z tego powodu leży teraz w pokoju na gór^e l udaje, że boli ją głowa. — O to możesz być spokojna, ciociu. Georginą ubnald już nie pokaże się w Langenfurcie. Ciotka domyśliła się, że między Tommym a G^giną musiało dojść do gorszącej sceny, po której on zabronił jej vJ^l. Odetchnęła z ulgą. 233 — Może to i lepiej, Tommy? Tak czy siak, nie była to najlepsza znajomość. Po obiedzie Tommy poprosił ciotkę, żeby zajrzała do Urszuli, a sam zamknął się w swoim gabinecie. — Podejdę tylko pod drzwi, żeby jej nie zbudzić, jeżeli śpi, bo sen to najlepszy lek na ból głowy — rzekła ciotka. Ruszyła po cichu klamkę u drzwi sypialni, a gdy nikt nie od- powiadał, odeszła po chwili. Urszula oczywiście słyszała, że ciotka sprawdza, czy śpi, ale tym razem też nie zdecydowała się poprosić ją do środka. Tommy zaś, zanim wszedł do gabinetu, otworzył drzwi swojej sypialni i nasłuchiwał ewentualnych szmerów z góry, gdzie znajdowały się pokoje Urszuli. Panowała tam absolutna cisza — znak, że lokatorka śpi. Nie przypuszczał, że Urszula widziała go z Georginą w dwuznacznej sytuacji, ale nawet gdyby wiedział, nie przyszłoby mu do głowy, że ona tym się przejęła aż tak bardzo. Tak czy inaczej, miał zepsuty humor do końca dnia, a cały czas nie opuszczało go przeczucie, że jeszcze zdarzy się coś nieprzyjemnego. Ledwo zasiadł do ksiąg obrachunkowych, gdy lokaj oznajmił przybycie Georga Nimroda. Masz ci los! Tommy pocieszył się myślą, że tamten przyszedł nadaremno, bo i tak nie spotka się z Urszulą. Zawstydził się jednak przed samym sobą i postanowił przyjąć gościa z serdecznością, na jaką go w tej sytuacji będzie stać. Georg wszedł z poważną, wręcz uroczystą miną, wzbudzając od razu podejrzenie Tommy'ego. — Cóż pana do nas sprowadza, drogi doktorze? Coś służbo- wego? — Nie, panie Rienasch. Dzisiaj nie. — Przykro mi, ale będzie musiał pan zadowolić się moim towarzyst- wem. Ciotka ucięła soljie poobiednią drzemkę i zjawi się dopiero na podwieczorek, a Urszula z silnym bólem głowy też się położyła i nie zeszła nawet na obiad. ' — Tak mi przykro, że panna Kronegg nie czuje się dobrze. Tommy podsunął mu papierośnicę i zapalniczkę. — Napije się pan wina, doktorze? — Nie, dziękuję, panie Rienasch. Nie zapalę również, zanim nie 234 przedstawię panu sprawy, która leży mi na sercu. To ona sprowadza rnnie dziś do Langenfurtu. Pozwoli pan? Przez moment Tommy czuł się jak porażony, ale szybko pozbierał się. — Oczywiście. Co pana dręczy, drogi doktorze? — rzekł nieco nie swoim głosem. — Jest pan niezwykle miły. Przychodzę do pana jako opiekuna panny Urszuli Kronegg. A więc jednak! Tommy czuł, jak serce bije mu coraz wolniej; na pewno zbladł na twarzy. A więc stało się to, czego obawiał się od dawna. Zacisnął mocno zęby. Chciał przynajmniej na zewnątrz zachować spokój. — Co mógłbym dla pana zrobić jako opiekun Urszuli? Georg wahał się chwilę, kręcił nerwowo, potem wstał i rzekł drżącym głosem: — Nie będę kluczyć, panie Rienasch... proszę pana jako opiekuna panny Urszuli Kronegg o jej rękę. Zapadło kłopotliwe milczenie. Nimrod nie miał pojęcia, co działo się w tym momencie w duszy siedzącego naprzeciwko mężczyzny, a walczył on ze wszystkich sił, żeby nie zawyć z bólu. Odzyskawszy panowanie nad sobą, Tommy spytał: — Czy panna Kronegg wie, że pan stara się o jej rękę? Nimrod gwałtownie zaprotestował: — O nie, panie Rienasch! Przyszedłem najpierw do pana. Z panną Urszulą nie zamieniłem ani słowa na temat mojej miłości ani zamiarów na przyszłość. Przyznaję, że nie zawsze potrafiłem zapanować nad sobą i na pewno ona domyśla się, co do niej czuję. Jest jeszcze bardzo młoda i niedoświadczona — co jeszcze dodaje jej uroku — i być może niczego nie zauważyła, ale jestem pewien, że przyjmie moje oświadczyny. Zawsze była dla mnie przychylnie usposobiona i mam nadzieję, że kryje się za tym coś więcej, że zgodzi się wyjść za mnie za mąż. W każdym razie czuję się w obowiązku poinformowania najpierw o tym pana. Kocham pańską podopieczną już dawno, a tylko ze względu na jej młody wiek czekałem z oświadczynami do teraz. Byłbym panu wdzięczny, gdyby zechciał pan zawiadomić pannę Kronegg o oświadczynach i łaskawie Poprzeć moje starania. Pan przecież wie, kim jestem. Po zmarłej matce \ 235 odziedziczyłem znaczny majątek, dobrze ulokowany w papierach wartościowych, współpracuję z ojcem i osiągam niezłe dochody jako jego wspólnik, a w przyszłości jedyny spadkobierca, gdyż jestem jedynakiem. Mojej przyszłej żonie zapewnię więc beztroski byt i będę w stanie spełnić każde jej życzenie. Mogę liczyć na pańskie poparcie? Tommy z trudem zbierał myśli. Odczuwał nieznośny ból i roz- drażniony miał ochotę posłać Nimroda do wszystkich diabłów. Ale cóż mógł zrobić? Poddać się losowi, bo nie wątpił ani przez chwilę, że Urszula kocha tego młodego człowieka. Odezwał się znów spokojnym tonem: — Porozmawiam o panu z moją podopieczną, gdy tylko poczuje się lepiej. Jeżeli przyjmie pańskie oświadczyny, to na pewno się nie sprzeciwię. — Jestem panu wdzięczny z całego serca, panie Rienasch. Wiem, że panna Urszula liczy się z pańską opinią, więc... Ten młodzieniec naprawdę nie wiedział, jak trudne zadanie postawił przed Tommym. Żeby nie dręczyć się dłużej, Tommy przerwał mu i rzekł: — Najbardziej kochający ojciec zrobiłby to ^mo na moim miejscu. Lepszego męża dla swojej córki na pewno by nie znalazł. Nimrod ściskał mu serdecznie dłoń. — Jeszcze raz bardzo panu dziękuję — rzekł nie zauważywszy, że ręka Tommy'ego była zimna jak lód. — Najlepiej pójdę już, a jutro — jeśli pan pozwoli — przyjdę dowiedzieć się, co odpowiedziała panna Urszula. — Będziemy pana oczekiwać — rzekł Tommy jak automat. Georg Nimrod pożegnał się i wybiegł jak na skrzydłach. W roli starającego się o rękę nie czuł się najpewniej, jak zresztą wszyscy mężczyźni w podobnej sytuacji, więc gdy tylko znalazł się za drzwiami, odetchnął z ulga, że ma to za sobą. Jutro sprawa się wyjaśni- a dalej wszystko już pójdzie gładko... Po wyjściu Nimroda Tommy jęknął głucho i bezsilnie opadł na fotel Teraz nie musiał już trzymać nerwów na wodzy. Zakrył twarz rękoma i oparł się łokciami o biurko. Urszula, jego misiaczek, odejdzie z mn>m- Dobrze, że w tej chwili może być sam, że nikt nie widzi jego cierpienia. ?e 236 /dola opanować najgorszy kryzys, zanim będzie musiał porozmawiać z Urszulą. O zabraniu się do pracy nie było już mowy. W żaden sposób nie zdołałby się skoncentrować nad księgami! Zerwał się i zaczął chodzić po pokoju bez żadnego celu, kluczył pomiędzy meblami, jakby chciał uciec przed dręczącymi go myślami. Co chwilę natrętnie powracała mu w pamięci scena z Georginą Donald. Czy ta kobieta nie przeżywa teraz podobnych katuszy jak on? Otrząsnął się. Nawet jeżeli, to należy jej się kara za brak kontroli nad sobą. On potrafi się kontrolować... Potrafi?... Musi! Urszula nie może się dowiedzieć, ile wysiłku będzie go kosztowało odegranie przed nią roli swatki. Musi ułatwić jej decyzję i nie wolno mu ani przez moment zdradzić się, że cierpi. Na pewno ona też będzie martwić się, czy nie sprawi mu bólu odchodząc z Langenfurtu z innym mężczyzną. Nadeszła pora podwieczorku. Tommy ogarnął się szybko i udał się na dół. Bał się, czy zachowa spokój, gdy zobaczy Urszulę, ale przy stole siedziała tylko ciotka Greta. — Urszula ciągle śpi i chyba zbudzę ją dopiero na kolację. Musi coś zjeść, skoro od śniadania nic nie wzięła do ust. Niewiele odzywali się przy podwieczorku. Tommy nie wspomniał o wizycie Georga Nimroda. Nie potrafiłby jeszcze mówić o jego oświadczynach ze spokojem, a poza tym podjął się w pewnym sensie tajnej misji, więc lepiej nie wtajemniczać w nią osób trzecich. Wypił zaledwie filiżankę herbaty i wstał od stołu. Ciotka żegnając go, uśmiechnęła się. — Ależ z nas biesiadnicy. Siedzimy jak na stypie. Co to będzie, jak Urszula opuści kiedyś Langenfurt? Pociemniało mu przed oczyma. Będzie smutno i ponuro. A może to stać się już niebawem! Wrócił do swojego gabinetu, ale nawet nie usiadł, tylko chodził bez celu od drzwi do okna. Strach, że straci Urszulę, nie opuszczał go ani na chwilę. Raz po raz wchodził do swojej sypialni i nasłuchiwał, czy na górze coś się nie poruszy. Nie poruszyło się. Dopiero tuż przed kolacją usłyszał drobne kroki Urszuli. Odetchnął ciężko. Wstała i zejdzie do jadalni, a on będzie jej musiał powiedzieć, że doktor Nimrod poprosił go o jej rękę. XIII Urszula leżała na tapczanie i nie liczyła godzin. O niczym zresztą nie potrafiła myśleć tylko o swoim cierpieniu. Nie miała siły poruszyć się, bronić, zastanowić, co robić dalej. Ciągle tylko powtarzała: — Nie zniosę widoku Tommy'ego z inną kobietą... nie wytrzymam! Wo- lałabym umrzeć. I uciekła myślami do stawu w parku. Czemu nie wskoczyła do niego od razu, gdy zobaczyła Georginę w objęciach Tommy'ego? Przynajmniej w tej chwili nie cierpiałaby już, tylko spokojnie leżała sobie na dnie i nie czuła bólu rozdzierającego jej serce. Teraz nie ma już siły pobiec do stawu, nie ma nawet sił, by wstać z łóżka. Słyszała, że ciotka drugi raz podeszła pod drzwi i cicho wołała ją po imieniu. Nie mogłaby spojrzeć w twarz dobrej starszej pani. Cała drżała jak na mrozie. Szczękając zębami zwlokła się wreszcie z łóżka i owinęła w ciepły wełniany koc. Choć za oknem\był piękny czerwcowy wieczór, Urszula trzęsła się jak przemarznięta do szpiku kości. Straciła Tommy'ego i nic nie było w stanie jej rozgrzać. Zaczęła chodzić po pokoju. Zdziwiła się, że nogi potrafią ją unieść, czyli ma dość siły, by dojść do stawu i przerwać swoje cierpienie! Ale w tym momencie ogarnęła ją straszna tęsknota za Tommym. Żeby choć raz jeszcze spojrzeć na niego, ostatni raz, a potem dopiero... Ciotka Greta zapukała głośno do drzwi, zapraszając na kolację. Urszula niemal bezwiednie podeszła do drzwi i przekręciła klucz. — Urszulko, ty śpiochu! Wiesz, że przespałaś prawie cały dzień? Jak się teraz czujesz, mój skarbie? Ustąpił ten nieznośny ból? — pytała ciotka, a sięgnąwszy po jej rękę zbadała puls. Urszula przytuliła się. Jak to dobrze mieć kogoś bliskiego i ko- chającego! — pomyślała, ale zaraz zacisnęła usta, żeby nie wybuchnąć płaczem. — Trochę jeszcze boli, cioteczko. — Musisz wyjść na świeże powietrze, dziecko! Gorączki na szczęście nie masz, a na dworze jest teraz przyjemny chłodek. Ale najpierw musisz coś zjeść. Przy pustym żołądku głowa też czasami potrafi rozboleć. Po kolacji wyjdziemy na pół godzinki, to nam obu dobrze zrobi. Urszula zebrała resztkę sił. Musi zobaczyć Tommy'ego, ostatni raz! Czy ciotka już wie, że on ożeni się z Georginą Donald? Chyba nie, przecież by o tym wspomniała. Zatem narzeczem utrzymują jeszcze swój związek w tajemnicy. Dobrze, przynajmniej nie będzie o tym mowy przy stole. Chęć zobaczenia Tommy'ego dodała Urszuli sił. Obmyła się szybko, zupełnie mechanicznie, jak automat. Po drodze cały czas powtarzała sobie, że musi zachować spokój, nie może się zdradzić, że widziała go z Georginą w parku, że cierpi z jego powodu. Tommy podszedł, gdy tylko zobaczył ją w drzwiach jadalni. Pa- trzył niespokojnym wzrokiem, a Urszula czuła, że jest zdenerwowany, i nie miała wątpliwości, że z powodu Georginy. Łzy podchodziły jej do oczu. — Czujesz się lepiej, Urszulo? — spytał, jej zdaniem, trochę obco. Co go to właściwie obchodzi? On już myśli tylko o Georginie — po- myślała. Głośno zaś oświadczyła, że czuje się dobrze, choć ból głowy nie całkiem jeszcze ustąpił. Usiadła przy stole, jak zwykle naprzeciwko Tommy'ego. i na siłę zmusiła się do przełknięcia kawałka chleba. Patrzyła przy tym na niego, jakby starała się zapamiętać jego twarz. Starał się podtrzymywać rozmowę, ale myślami błądził gdzie indziej. Prawie nie patrzył na Urszulę, bojąc się, że nie wytrzyma i palnie jakieś głupstwo. Ona zaś powtarzała sobie w kółko: — Jestem mu niepotrzebna! Po co tu jeszcze siedzę? Czemu nie leżę teraz na dnie stawu? 239 238 Staw! Tam czekają ulga i ukojenie. Spokojna tafla wody stawała jej] przed oczyma, a tajemniczy głos z dna brzmiał jej w uszach: — Wskocz,,] tu jeąt tak spokojnie! Sama nie wiedziała, jak wytrzymała do końca posiłku, i już miała przeprosić, że znów czuje się gorzej i musi się położyć, gdy Tommjj odezwał się: — Mogłabyś wejść ze mną na chwilę do gabinetu? Chćiałb> omówić z tobą pewną bardzo pilną sprawę. Pozwolisz, ciociu, że kwadrans zostawimy cię samą? Starsza pani zdziwiła się trochę, ale uśmiechnęła się tylko i'skinę głową. Patrzyła z zatroskaniem na oboje młodych i pomyślała: — Jeżeli wreszcie Tommy nie wypowie decydującego słowa, będę musiała gc ostrzec, że zwlekając naraża Urszulę na niepotrzebne zdenerwowanie| Nie ma żadnego sensu, żeby oboje dalej się dręczyli. Dziewczyna jest ji dorosła i na pewno przygotowana do przyjęcia oświadczyn. Tommy poprosił Urszulę żeby usiadła, a sam przysunął sobie foteli naprzeciwko niej. Był tak przejęty i pochłonięty własnymi problemami^ że nie przyglądał się dziewczynie z uwagą i troską jak zwykle, bo gdyby to zrobił, musiałby zauważyć, że wyglądała zanadto mizernie jak na zwykły ból głowy. \ Ledwo stała na nogach, nie tyle usiadła, co upadła na fotel. Patrzyła półprzytomnymi oczyma, jak on niespokojnie kręci się i chodzi bez celu.J — Zaraz mi powie, że zaręczył się z Georginą — pomyślała i zagryzła wargi aż do bólu. Nagle zatrzymał się naprzeciwko niej, wciągnął głęboko powietrze] i opanowując zdenerwowanie rzekł: — Muszę ci powiedzieć coś bardzo ważnego, Urszulko, jeszcze dziś,! choć wiem, że czujesz się nie najlepiej. Wiadomość ta, jak mi się zdaje,! ma wielkie znaczenie i zdecyduje o twojej przyszłości. Ale najlepiejl powiem ci bez zbędnego wstępu: dziś po południu był tu doktor Nim rod l i poprosił o twoją rękę, a także o to, bym wstawił się u ciebie za nim. To| jednak... jak myślę... nie będzie potrzebne, gdyż... jestem przekonany.•• odwzajemniasz jego miłość i z radością przyjmiesz jego oświadczyny- Nie muszę cię przekonywać, że Georg Nimrod jest człowiekiem I zasługującym na to, by ożenić się z kobietą, która go kocha. W zamian, prócz jego miłości, zyska ona także beztroski i wygodny byt. Doktor Nimrod przyjedzie jutro i powie ci to wszystko sam. Chciał zrobić to już dziś, ale odłożył swój zamiar ze względu na twoją niedyspozycję. Kochasz go, prawda? I przyjmiesz jego oświadczyny? Powiedział to szybko, jakby' całą kwestię wyrecytował z pamięci; robił tylko krótkie przerwy na złapanie oddechu. Skończył, a Urszula zwróciła tylko na jedno uwagę: nie mówił o Georginie! Jeszcze raz odtworzyła sobie w pamięci przemowę Tommy'ego i... zbladła jeszcze bardziej. Odrzuciła w tył głowę i zamknęła oczy, żeby nie patrzeć w jego twarz. Nagle stał się dla niej kimś obcym, odpychającym. Tommy też spuścił wzrok bojąc się, że zobaczy w jej oczach błysk radości, a tego nie wytrzymałby na pewno. Ona zaś zrozumiała tylko jedno: Tommy nakłaniają do małżeństwa z Nimrodem! Po to, żeby jej się pozbyć! Wykorzystał okazję, że Georg chciał się oświadczyć, i wypędzi ją z domu, w którym nie ma już dla niej miejsca. Musi opuścić Langenfurt, zanim zjawi się tu nowa pani Rienasch. To jasne, po co jej w domu obca osoba? Dreszcz wstrząsnął całym ciałem Urszuli. Tommy milczał, ona też nie mogła wydobyć z siebie głosu. Poruszała ustami, ale żadne słowo z nich nie padało. Przestraszony jej milczeniem zdecydował się wreszcie spojrzeć na nią. Siedziała blada, z kamienną twarzą. Czyżby aż tak wzruszyły ją oświadczyny Nimroda? Musiała go bardzo kochać. Jeszcze nigdy nie była tak podobna do matki jak teraz, ale nie do tej szczęśliwej pani Reginy, lecz do tej załamanej, której przynie- siono na noszach śmiertelnie rannego męża. Ta twarz! Czy tak wygląda szczęście? — Urszulko! — krzyknął przerażony. Otrząsnęła się i spojrzała wzrokiem pełnym rezygnacji, którego on zupełnie nie rozumiał, i wstała zebrawszy resztki sił. Jak z oddali słyszała swoje własne słowa: — Powiedz doktorowi Nimrodowi, że bardzo żałuję zadając mu ból. Przykro mi, ale... nie mogę przyjąć jego oświadczyn... ani teraz... nigdy! 241 240 '6 Jasnowłosa Krew uderzyła Tommy'emu do głowy. Czuł się jak skazaniec, któremu na szubienicy ogłoszono, że został uniewinniony. — Urszulo! Więc ty go nie kochasz? — spytał drżącym głosem. Wstrząsnął nią dreszcz. Patrzyła na Tommy'ego przenikliwym nieruchomym wzrokiem, jakby chciała na siłę zapamiętać jego twarz. Chciała coś powiedzieć, ale z jej ust wyrwał się tylko przeraźliwy krzyk: — Nie! Nie kocham go! Zerwała się i jak ugodzone zwierzę rzuciła się w stronę drzwi. W swoim pokoju ledwo przekręciła w zamku klucz, bezwładnie opadła na podłogę. Wbiła palce w gruby dywan i jęczała boleśnie. Tommy chce żenić się i musi pozbyć się jej z domu. Przeszkadzała mu, była niepotrzebna! Nie ma dla niej miejsca w Langenfurcie, gdzie będzie rządzić Georgina, nie ma dla niej miejsca w sercu Tommy'ego, gdyż tamta zabrała^e całe. Dla niej nie ma już nic.... pozostał tylko staw. Tam skończy się jej bolesna udręka. Trzeba jedynie zebrać trochę sił, stanąć na nogi, potem jeszcze kilka kroków i będzie u celu. Będzie po wszystkim. Wreszcie upragniony spokój. Szybko zapomni o bólu, o miłości), o wszystkich cierpieniach. — Tommy! Najdroższy, najokrutniejszy! Nie masz choćby kącika w swoim sercu dla twojego biednego misiaczka? Zimny dreszcz przeszedł ją od stóp do głów, myśli kłębiły się w głowie jak oszalałe. Uciec stąd... jak najszybciej, by nie patrzeć już w jego twarz, by nie czuć się intruzem. Uciec do stawu i utopić ten nieznośny ból. Tylko... najpierw wszyscy muszą iść spać. Nikt nie może wiedzieć, co zamierza, bo gotowi przeszkodzić... Zerwała się prze- straszona — ktoś mocno pukał do drzwi i szarpał klamkę. — Urszulo! Urszulo! Był to głos Tommy'ego. Ile w nim było obawy i zatroskania! Pewnie zrozumiał dopiero teraz, że zadał jej ból, i jest mu przykro. O, tak! Będzie żałował. Miał takie^zułe serce. Sam pewnie by jej nie wypędzał z domu, ale Georgina go zmusiła. To ona nie życzyła sobie, żeby obca dziewczyna kręciła się po jej domu. Urszula zacisnęła usta, żeby nie krzyknąć z bólu. Nie poruszyła się nawet, a po chwili usłyszała oddalające się kroki Tommy'ego. Nie upłynęła nawet minuta, gdy pod drzwi podeszła ciotka Greta i głośno wołała ją po imieniu. Urszula nie odezwała się. Biedna, kochana cioteczko! Będzie ci żal Urszulki. Wiem, że nie lubisz Georginy. Tommy też nie będzie z nią szczęśliwy. Ona go nie rozumie, ona tylko umie patrzeć na niego namiętnie i wyzywająco. Tak, cioteczko, będziesz mnie wspominać. I Tommy też będzie. Zaboli go trochę, że jego misiaczek wolał umrzeć niż żyć daleko wśród obcych, ale Tommy kocha Georginę, a ona nie pozwoli mu smucić się zbyt długo. Każe mu zapomnieć o wszystkim. Niech ci się poszczęści, Tommy. Mój najdroższy Tommy! Żegnaj. Kocham cię... tak bardzo, że tylko śmierć pozwoli mi o tobie zapomnieć... Leżała na tapczanie i czekała, aż wszyscy położą się spać. Próbowała się podnieść, ale natychmiast opadała z powrotem. Wytężyła wszystkie siły jeszcze raz i stanęła na nogi. Podeszła do okna. Cisza. Park pogrążony w ciemnościach, tylko blade światło ścieliło się w jednym miejscu blisko domu — paliła się lampka w pokoju Tommy'ego wychodzącym na taras. Urszula powoli ruszyła w kierunku drzwi. Stanęła nagle. Na biurku zobaczyła swój notatnik, w którym zapisywała planowane i dokonane zakupy. Ołówek przywiązany na sznurku leżał obok. Chwyciła go jakby wbrew woli, wyrwała kartkę i zaczęła pisać: Mój drogi, najdroższy Tommy! Skoro muszę odejść, wybieram tę jedyną drogę, którą znam: idę do moich rodziców. Zrozumiałam, że stoję Ci na drodze, dopiero dzisiaj, gdy w parku zobaczyłam Georginę w Twoich ramionach. Dla mnie staio się jasne,'że muszę odejść. Wiem, że boisz się powiedzieć mi o tym wprost, ale nawet gdybyś mi nie kazał się wynieść, też bym odeszła. Chciałeś, żeby zabrał mnie stąd doktor Nimrod, aleja nie mogę należeć do nikogo innego, nie potrafię żyć gdzie indziej, nie mogę żyć bez Ciebie. Dlatego chcę iść do rodziców; uwolnię Ciebie od kłopotów, a siebie od cierpień. Wybacz, jeśli zadam Ci ból, ale życz mi spokoju i ukojenia mojego bólu. Dziękuję Ci za kilka szczęśliwych lat w Twoim domu. Były cudowne. Życzę Ci, żeby następne były dla Ciebie jeszcze cudowniejsze. Życzę Ci szczęścia, Tommy, mój kochany! Po raz ostatni. Twoja Urszula, Twój misiaczek Położyła kartkę na biurku i rozejrzała się po pokoju, jakby żegnając się z nim na zawsze. Po cichu wyszła na korytarz, rozejrzała się 243 242 wstrzymując oddech. Nie było nikogo. W głębi paliła się słaba lampa, którą włączano na noc. Oświetlała także schody prowa- dzące do hallu. Urszula zeszła po cichu aż do drzwi wyjściowych. Były zamknięte. Przekręciła powoli klucz i ogarnęło ją ciepłe powietrze letniej nocy. W pokoju Tommy'ego już nie paliło się światło. Spał, jak wszyscy. Tommy po ucieczce Urszuli z jego gabinetu stanął jak wryty. Usłyszawszy jej zdławiony krzyk, że nie kocha Nimroda, przez chwilę nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Nagle pocziił się ogromnie szczęśliwy, ale zastanowił się trzeźwo, dlaczego Urszula zachowała się tak dziwnie. Była blada i strasznie zdenerwowana, czyżby dokuczał jej tylko ból głowy? A może jej wrażliwe serce nie mogło pogodzić się z myślą, że musi sprawić Nimrodowi zawód? Nie, na pewno musi to być coś poważnego, bardziej szczególnego. Dlaczego cały czas przyglądała mu się dziwnie zasmucona, jakby załamana? Ogarnął go straszliwy niepokój. Co się z nią dzieje? Może jest bardziej chora, niż sądzi ciotka Greta? Zerwał się i pobiegł na górę, złapał za klamkę, przerażony wołał Urszulę po imieniu. Nie odzywała się. Zdążyła tak mocno zasnąć? Poszedł na dół i z tarasu zajrzał w stronę jej okien. W sypialni paliła się lampka nocna. To go trochę uspokoiło. Zapukał do ciotki Grety, która w swoim saloniku siedziała jeszcze nad książką. — Ciociu Greto! — zawołał przez drzwi. Starsza pani aż zlękła się, gdy wszedł blady i roztrzęsiony. — Mój Boże, Tommy! Co się stało? — Nic, nic, ciociu! Bez paniki. Martwię się o Urszulę. Bardzo dziwnie zareagowała na wiadomość, którą jej przekazałem. Wybiegła i znowu zamknęła się w swoim pokoju. Ciotka kiwała ze z4enerwowania głową. Pomyślała, że Tommy zdecydował się wyznać Urszuli miłość, a ona, nie przygotowana, przestraszyła się i uciekła. Kto to wie, co naprawdę dzieje się w dziew- częcej duszy w takim momencie? — Powiedziałeś jej coś, co mogło ją zaboleć lub wprawić w za- kłopotanie? — Nie, ciociu. Myślę, że coś wręcz przeciwnego. Teraz już ciotka była pewna, że stało się to, co myślała. Wstała. — Możesz być spokojny, Tommy. Młode dziewczęta to dziwne stworzenia i nikt naprawdę nie wie, co się z nimi dzieje. Pójdę do niej, ale jestem więcej niż pewna, że mnie też nie wpuści. Dajmy spokój do rana, a wtedy wszystko się wyjaśni — próbowała go uspokoić. — Myślisz, że można ją zostawić samą? Wyglądała na bardzo zdenerwowaną. — Trzeba zaczekać do rana, Tommy. Na pewno nie jest chora. Sprawdzałam jej puls, a ból głowy potrafi być czasami wyjątkowo uporczywy. Zobaczysz, wypocznie i wszystko będzie dobrze. Uwierz mi! Pocałowł ciotkę w rękę i wrócił do swojej sypialni. Ciotka zaś podeszła pod drzwi łączące pokoje Urszuli i swoje. Uśmiechnęła się do siebie i pokręciła głową. Ach ci młodzi! Głuptaski! Czy wy zawsze musicie wszystko skomplikować, nawet najprostsze sprawy? Rozebrała się, narzuciła na siebie ciepłą podomkę, westchnęła i nie zapalając światła podeszła na chwilę do okna wychodzącego na park. Tommy wszedł do gabinetu, usiadł, ale zaraz wstał i pobiegł do swojej sypialni i nasłuchiwał, co dzieje się na górze u Urszuli. Długo nie było słychać nic, potem nagle rozległy się ciche kroki. Spojrzał na sufit, jakby spodziewał się zobaczyć Urszulę, i wstrzymał oddech. Zdawało mu się, że na górze otworzyły się drzwi, a potem, że ktoś schodzi po schodach do hallu. Wyraźnie zaś usłyszał zgrzyt przekręcanego w zamku klucza. Szybko zgasił światło i wychylił się przez otwarte na oścież okno. Drobna, ubrana na jasno postać wyszła na taras i szła w kierunku parku. To na pewno była Urszula! Ostrożnie, nie robiąc hałasu, wyskoczył przez okno na taras i chowając się za drzewami szedł w pewnej odległości za nią. Nawet gdyby się odwróciła, nie mogłaby go zobaczyć. Po co wyszła w nocy do parku? Kroczyła jak automat nie odwracając się. W bladym świetle księ- życa jej jasna sukienka była wyraźnie widoczna. Stanęła na skraju parku i obejrzała się na dom. Podniosła obie ręce i pomachała jak 245 244 na pożegnanie, potem^opuściła je bezwładnie i ruszyła naprzód zu- pełnie jak lunatyczka. W pewnej chwili Tommy podszedł tak blisko, że mógł zobaczyć jej twarz. W świetle księżyca wyglądała trupio blada. Dokąd ona idzie? Im głębiej wchodziła w park, tym szybszym szła krokiem, zupełnie jakby spodziewała się pogoni. Tommy ledwo nadą- żał. Nie spuszczał jej z oka. Raz po raz jej jasna sylwetka pokazywała się między drzewami, ale nagle zmknęła w miejscu, gdzie od głównej alei odchodziła boczna w stronę stawu. Stawu?... Tommy zatrząsł się jak rażony prądem elektrycznym. Czego, u licha, szuka ona w nocy nad stawem? Zanim jednak spróbował znaleźć odpowiedź, odruchowo rzucił się pędem na skróty między drzewa. Za każdą cenę musi dobiec do stawu, zanim ścieżką dojdzie tam Urszula. Dobiegł i w miejscu, gdzie ścieżka dochodziła do wysokiego brzegu, ukrył się w wysokim zielsku. Jasna postać zbliżała się szybkimi krokami. Tommy jak zahip- notyzowany nie spuszczał jej z oka. Przeszła tuż obok, oświetlona blaskiem księżyca. Gdy przez moment Tommy zobaczył jej twarz, serce aż przestało mu bić z przerażenia. Szła zdecydowanym krokiem prosto do brzegu. Na skraju za- trzymała się, uniosła w niebo obie ręce jakby do modlitwy i zrobiła ostatni krok już nad głęboką taflą wody. W tym momencie Tommy rzucił się i mocno chwycił ją z tyłu w ramiona. — Urszulo! Na Boga! Urszulo! — krzyknął jak oszalały, zupełnie nie panując nad sobą. Nie słyszała go. Z nadmiaru emocji, a może wyczerpania po pros- tu zemdlała. Tommy patrzył na jej bladą, nieruchomą twarz. Czu- jąc, jak bezwładnie ciąży mu w ramionach, wręcz odchodził od zmy- słów. — Urszulko! Kochana moja... dlaczego? Dlaczego to zrobiłaś? — pytał drżąc na całym ciele. Przytulił ją mocno do siebie, patrząc na oświetloną księżycem twarz. Po chwili, trzymając ją jak dziecko, biegł już w stronę domu. Ze strachu na czoło wystąpiły mu krople potu. Niewiarygodnie szybko dobiegł do drzwi wejściowych. Urszula nie zamknęła ich za sobą. Zapalił światło w hallu, wbiegł po schodach, spiesząc się do pokoi Urszuli. Zaskoczony zobaczył stojącą przy schodach na piętrze ciotkę Gretę. Widziała przez okno Urszulę wychodzącą z domu, już miała ją zawołać, gdy Tommy zszedł z tarasu i poszedł za nią. Nie otworzyła nawet okna, ale cały czas niepokoiła się. Nie potrafiła sobie wytłumaczyć nocnego wyjścia tych dwojga. Tommy najwyraźniej śledził Urszulę, ale to dobry znak. Przynajmniej ciotka była pewna, że dziewczynie nic się nie stanie. Nie odeszła jednak od okna i czekała, aż oboje wrócą. Tommy zjawił się wreszcie, ale z Urszulą na ręku. Zerwała się i pobiegła mu naprzeciw. Stała przy schodach załamując ręce. — Cicho, ciociu! Otwórz mi szybko drzwi do jej sypialni i nie budź nikogo — rzekł omijając ją szybko. Ciotka bez słowa podreptała za nim, zdjęła z łóżka Urszuli kapę, a Tommy położył nieprzytomną na pościeli. Wyczerpany ze zdenerwowania i strachu opadł na kolana, i przyło- żył ucho do piersi Urszuli. Bogu dzięki! Serce biło, a więc żyła... Ciotka podeszła z drugiej strony łóżka. Nasmarowała skronie chorej wodą kolońską i chwyciła za rękę by zbadać puls. Szybko rozpięła jej sukienkę pod szyją i pogłaskała czule po głowie. Oboje nie odezwali się do siebie ani słowem. Dopiero teraz ciotka wstała i popatrzyła na Tommy'ego z powagą w oczach. — Każ wezwać lekarza, Tommy. Moim zdaniem, to konieczne — rzekła cicho. Skoczył jak oparzony, rozglądnął się ze strachem i wybiegł na korytarz. Ostry dźwięk dzwonka przerwał nagle nocną ciszę. Po chwili zjawił się zaspany lokaj. — Proszę szybko obudzić szofera. Niech jedzie do miasta po doktora. Panna Kronegg zachorowała. Ruszać się szybko! Wszyscy wiedzieli, że Urszula cały dzień źle się czuła, więc lokaj wcale się nie zdziwił, że trzeba wezwać lekarza. Tommy natychmiast wrócił do sypialni. Ciotka zdążyła już przebrać Urszulę, a na jej zimne jak lód stopy położyła poduszkę elektryczną. Tommy stał i patrzył na nią półprzytomny. — Nie obudziła się, ciociu? — spytał z niepokojem. v — Nie, jeszcze nie, Tommy. 246 247 l Usiadł ciężko na stojącym przy łóżku fotelu i nagle zobaczył kartkę leżącą na biurku. Złapał ją i zaczął czytać. Jęknął ciężko, gdy skończył. Ciotka nie wiedząc, co się stało, rozglądała się przestraszona. — Tommy? Bez słowa podał jej kartkę i zakrył rękoma twarz. — Ciociu! Zobacz, dlaczego ona chciała wskoczyć do stawu." W ostatniej chwili zdążyłem ją złapać na brzegu — rzekł łamiącym się głosem. — Tommy, co ona tu pisze o Nimrodzie? Co ty masz z Georginą? Mój Boże, dlaczego ja o niczym nie wiem? Usiedli w drugim kącie pokoju i Tommy szybko wyjaśnił, że doktor Nimrod chciał oświadczyć się Urszuli i prosił go o porozmawianie z nią. Zgodnie z'obietnicą zrobił to zaraz pd kolacji. Ciotka pogłaskała go po głowie. — Mój ty głuptasku! Miłość, jak widać, potrafi pomieszać w głowie nawet najmądrzejszym ludziom. Jak mogłeś to zrobić Urszuli? Patrzył na nią bezradny i zakłopotany jak uczniak, którego przyła- pano na drobnym oszustwie. — Ciociu, ja naprawdę wierzyłem, że ona kocha Nimroda. Uśmiechnęła się. — I tym gryzłeś się od dłuższego czasu? — Skąd wiesz, że się gryzłem? — A co to, nie mam oczu? Widzę, co się z wami dzieje. O tym, że Urszula ciebie kocha, wiedziałam już od dawna. — Ty naprawdę wierzysz, że ona mnie kocha? Ciociu, to nie- możliwe! Dla niej jestem tylko starym wujkiem Tommym. — Czego ty jeszcze nie wymyślisz! Oboje jesteście jednakowi. Gdybym wiedziała, dawno bym się między was wmieszała, ale cały czas byłam pewna, że poradzicie sobie sami. Czy po przeczytaniu tej kartki nie widzisz, że Urszula jest zazdrosna o Georginę? Nie widzisz, że przeraziła się po rozmowie z tobą, że chcesz ją na siłę wydać za Nimroda? Ta dziewczyna kocha cię całą duszą, podobnie zresztą jak ty ją. Jeżeli tego wszystkiego nie dostrzegasz, to musisz być rzeczywiście ślepy, ale zakochanym zdarza się to dość często. Wielki Boże, co za szczęście, że udało ci się uratować Urszulę! O mało nie doszło do 248 tragedii, a tylko dlatego, że wy, głuptasy, bawiliście się w domysły, zaś ja — stara, a głupia — nie chciałam się mieszać do waszych intymnych spraw — mówiła ciotka zdenerwowana. Tommy podszedł na palcach do łóżka Urszuli, ukląkł u wezgłowia i ukrył twarz w poduszkach, na których leżała chora. Trwał w takiej pozycji dłuższą chwilę, aż ciotka zbliżyła się i pogładziła go po włosach. Spojrzał na nią bezradnie. — Cioteczko, jeżeli Urszuli coś się stanie... Mój Boże, ja tego nie przeżyję! Moglibyśmy być tacy szczęśliwi. Na myśl, że ją stracę, aż robi mi się słabo. Zamiast lamentować, nachyliła się nad chorą, potem dopiero rzekła: — Nie załamuj się, chłopcze. Zaufaj Panu Bogu, a tymczasem idź do piwnicy i przynieś butelkę starego porto. Łyk wina Urszuli nie zaszkodzi. Wybiegł jak wystrzelony z procy, a po chwili, zdyszany, był już z powrotem. Razem unieśli nieco chorą, zaś ciotka wlała jej do ust łyżeczkę czerwonego wina. Poruszyła się i otworzyła nieprzytomne oczy. Roz- glądnęła się dookoła i uśmiechnęła niewyraźnie. — O Boże! Już jestem w niebie, a przecież popełniłam ciężki grzech. — wyszeptała wyraźnie. Zamknęła oczy i mówiła dalej, cicho i z wy- siłkiem: — Nikt nie zabierze mi ciebie... Jesteś mój, Tommy! Na zawsze... Tu, w niebie, jest tak pięknie. Rodzice? Patrz, Tommy, idzie mamusia! Tatusiu! Wybaczcie mi... nie mogłam inaczej. Zaśpiewaj mi, Tommy... Pocałuj, proszę. Jest mi tak dobrze... Georginą odeszła? Dzięki Bogu, że jej tu nie ma... Gniewasz się na mnie, Tommy? Jest ci smutno, że umarłam? Trochę? Musiałam, Tommy... Niech ona tak na mnie nie patrzy! Odejdź stąd! Georgino, co robisz? Nie popychaj mnie do wody! Jak tu zimno... Weź banjo, Tommy, zagraj mi coś... Tak cię kocham. Och, Tommy, dlaczego wypędziłeś swojego misiaczka? Wiesz, jak to boli? Choć raz chcę cię jeszcze zobaczyć, Tommy... Oj, ale straszny ból... Mówiła bez przerwy dziwnie zdławionym głosem, a cały czas nerwowo wodziła rękoma po kołdrze, jakby czegoś szukała. Raz wymawiała pojedyncze, oderwane słowa bez żadnego sensu, to znowu całe zdania. Wołała ciotkę Gretę, później rodziców, ale najczęś- 249 ciej Tommy'ego. Imię Georginy wymawiała zawsze z bólem, z wielkimi strachem. i — Tommy, ty widzisz? Te pędzące antylopy mają twarz Georginy... Ona jest niedobra dla ciebie... Och, ona chce nas strącić w przepaść, Ratuj, Tommy! Nie pozwól wypędzić mnie z twojego domu... Mam | zniknąć na siedem lat?... Na sto?... Na zawsze! Nie, nie powiem ci już: wujku... od dawna mówię ci: Tommy, ale tylko w sercu. Nie chcę, żeby inni wiedzieli, że bardzo cię kocham. A panna Bardach już na statku wiedziała, że ożenisz się z inną. Ona kłamie! To nieprawda, wypędź tamtą! Ja mam odejść? A gdzie pójdę? Tylko do stawu... do stawu... Spójrz, jaka piękna suknia. Podoba ci się. Tommy? Tak cię kocham, Tommy! Ostatnie zdanie wymówiła ze wzruszającą czułością. Tommy siedział na łóżku u jej stóp i zagryzał usta aż do krwi, żeby powstrzymać wzbierającą w jego piersi gorycz. Czas wlókł się niemiłosiernie, ale w rzeczywistości też musiały upłynąć z dwie, trzy nawet godziny, zanim ciotce Grecie udało się uspokoić Urszulę. Stopy i dłonie miała już cieple, tylko na rozpalone czoło trzeba było jeszcze przykładać zimne kompresy. Ciotka robiła wszystko sama, czasami prosząc Tommy'ego o przytrzymanie czegoś, bo nie chciała, żeby ktoś ze służby słuchał zwierzeń majaczącej Urszuli. Wreszcie przybył lekarz. Starsza pani wyjaśniła mu, że chora skarżyła się od pewnego czasu na silne bóle głowy, dziś zaś mocno zdenerwowała się z powodów rodzinnych, straciła przytomność i majaczy w gorączce. Teraz uspoko- iła się trochę, ale świadomości jeszcze nie odzyskała. Tommy wyszedł z pokoju, gdy doktor badał chorą. Po kilku minutach lekarz, gdy tylko go zobaczył, zaniepokoił się. — Co pan stwierdził, doktorze? Coś poważnego? — uprzedził go Tommy. » — Mam wrażenie, że z panem jest gorzej, panie Rienasch. Będę musiał zaaplikować panu krople na uspokojenie. Panna Kronegg zaś, jak mi się zdaje, cierpi na depresję, natomiast fizycznie nic jej nie dolega. Jest w wieku, gdy takie przypadłości się zdarzają, ale na szczęście jest silna i zdrowa. Przepisałem jej lek, który na pewno postawi ją na nogi i za kilka dni, jak myślę, panna będzie zdrowa jak ryba. Gorączka jest trochę za wysoka, ale nie ma powodów do niepokoju. Gdy szofer odwiezie mnie do miasta, niech kupi w aptece lekarstwa, a do tego czasu pani radczyni wie co robić. Najważniejsze, żeby teraz pacjentki nie zdenerwować; musi mieć absolutny spokój. Dlatego też zaaplikowałem jej środek nasenny, gdyż w jej sytuacji sen jest najlepszym lekarstwem. Zanim się obudzi, szofer powinien już wrócić z apteki z tabletkami, które przepisałem pannie Kronegg. Zajrzę tu jutro przed południem. No, niechże pan już weźmie się w garść! Tommy czuł się, jakby mu kamień spadł z serca. Gdy tylko doktor wyszedł, natychmiast pobiegł do sypialni. Urszula leżała znacznie spokojniej niż przedtem. Miała zamknięte oczy. Spała. Usiedli z ciotką w pokoju obok, zostawiwszy otwarte drzwi tak, aby cały czas widzieć, co dzieje się z Urszulą. Wreszcie mogli porozmawiać o przyczynach wydarzenia, które omal nie skończyło się tragicznie. Mówili oboje prawie jednocześnie: Tommy o tym, co czuł, a ciotka o swoich obserwacjach. Trudno mu było uwierzyć, że Urszula kocha go naprawdę, że nie jest dla niej starym wujkiem, ale po prostu Tommym... kochanym Tommym! To wyglądało na sen! Rozczulił się zupełnie. Nie było już cienia wątpliwości, że ona kocha go tak samo jak on ją. Wyjaśniło się wreszcie, dlaczego cały dzień leżała zamknięta w swoim pokoju. Zobaczyła Georginę rzucającą się w jego objęcia, ale nie wiedziała, jak do tego doszło. Jakże musiało to nią wstrząsnąć, kochanym białym kwiatkiem, misiaczkiem! A na to wszyst- ko jeszcze on wyrwał się z tymi oświadczynami doktora Nimroda; Bóg świadkiem, że z ciężkim sercem. Nic dziwnego, że wyciągnęła z obu zdarzeń logiczny wniosek: przeszkadza i chcą jej się pozbyć. Wolała odejść sama, wybierając śmierć, niż żyć daleko od niego. — Ciociu, jak mogło przyjść jej do głowy, że mi przeszkadza, że chcę ją usunąć z domu? Starsza pani uśmiechnęła się. — A jak tobie mogło przyjść do głowy, że ona zostawi ciebie i wyjdzie za mąż za innego? Przeciągnął ręką po włosach, które znowu stały zmierzwione jak dawniej. 250 251 — Nawet nie dopuszczałem myśli, że ona, taka młodą może J pokochać mnie, starszego od niej o prawie dwadzieścia lat. — Od kiedy to miłość pyta o wiek? Pierwszego dnia, gdy przy- wiozłeś Urszulę z Transwalu, już zauważyłam, że lgnie do ciebie całym sercem, — Nie mogłaś mi o tym powiedzieć od razu albo przynajmniej dać jakiś znak? — Cóż, chłopcze, cokolwiek bym zrobiła, byłoby źle. Wydawało mi się, że sytuacja jest zbyt delikatna, żeby się w nią wtrącać, a milcząc] o mało co nie przyczyniłam się do śmierci Urszuli... Dobry Boże, jakżeż ci dziękuję, że nie dopuściłeś do nieszczęścia! — To ja byłbym wszystkiemu winien, ciociu — jęknął boleśnie. — Winien? A gdzież tu twoja wina? Chciałeś dla Urszuli jal najlepiej. Dla jej szczęścia gotów byłeś zrezygnować ze swojego. Cz człowiek może zrobić dla drugiego coś więcej? Byłoby dobrze, gdyby nie wmieszała się Georgina. Nie lubiłam tej kobiety od samego początkuj chociaż — po tym co mi powiedziałeś — należy jej bardziej współczuć! niż nienawidzić. Nie jest to zepsuta kobieta, a jedynie wyzbyta wszelkie!: zahamowań, co, niestety, mogło się rozwinąć z winy twojego brataj Może Bóg da, że odzyska rozsądek i nie będzie robiła więcej takich głupstw. — W każdym razie ja jej pomóc nie mogę. Spróbuję jej wybaczyć, że omal nie zrujnowała mi szczęścia, że przez nią Urszulka stała już jedną nogą nad grobem. Ciotka pokiwała głową. — Dajmy już spokój Georginie. Mamy tu jeszcze kogoś, kto będzie chyba cierpiał. — Myślisz o doktorze Nimrodzie? — Tak. Czeka biedaka gorzkie rozczarowanie, ale raczej nie targniel się na swoje życie. Kochał Urszulkę — któż mógłby jej nie kochać — ale! to rozsądny chłopiec z otwartą, trzeźwą głową. Pomęczy się trochej jakżeby inaczej, ale pogodzi się i poszuka sobie innej, z którą będzie| szczęśliwy. Tommy westchnął. — Ależ ja mu zazdrościłem! Nawet nie wiesz, ile kosztowało! mnie trudu obiecanie mu, że wstawię się za nim u Urszuli. I zrobiłem to!| Przekonałem go, przezwyciężyłem dla niego największy ból, więc jemu nie pozostaje nic innego, jak zrobić to samo dla mnie. Rozmawiali niemal do samego rana, co chwilę zerkając z troską, czy Urszula się nie zbudziła. Ona jednak otworzyła oczy, gdy słońce świeciło już wysoko na niebie. Ciotka siedziała sama przy jej łóżku, gdyż udało jej się przekonać Tommy"ego, że powinien się położyć. Obiecała, że zbudzi go natych- miast, gdy Urszula odzyska przytomność. Sama drzemała w fotelu obok łóżka chorej. Zbudziwszy się, Urszula przyglądała się ciotce z niedowierzaniem. Nie bardzo mogła sobie przypomnieć, co się działo. Ciotka uśmiechnęła się i pochyliła nad nią: — No jak, Urszulko? Wyspałaś się? — spytała, jakby nic się nie stało. Nie odpowiedziała. Rozglądała się tylko wyraźnie zaniepokojona. Ciotka podała jej na łyżeczce środki uspokajające przepisane w nocy przez lekarza. Przełknęła lekarstwo bez sprzeciwu. Leżała przez chwilę bez ruchu patrząc przed siebie. Zastanawiała się, co się właściwie dzieje. Chyba jest chora, skoro w dzień leży w łóżku. Odezwała się z wyraźnym wysiłkiem: — To przecież niemożliwe! — Co niemożliwe, dziecko? — spytała ciotka głaszcząc ją po głowie. — Że leżę w mojej sypialni... że ty tu jesteś, ciociu. Przecież ja odeszłam stąd. — Musiało ci się przyśnić, Urszulko. Dokąd niby miałaś odejść? Zerwała się nagle, usiadła i ze strachem w oczach rozglądała się dookoła. — Nie! To na pewno nie był sen. — Ależ był! Jesteś troszeczkę chora, a w gorączce przychodzą złe sny. Zapomnij o nich i spróbuj jeszcze zasnąć. Urszula posłusznie zamknęła oczy, ale nie żeby zasnąć. Jeszcze raz musiała po kolei ułożyć sobie wszystko, co pamiętała. Powoli odróżniała zdarzenia rzeczywiste od tych, które jej się przyśniły. Boże! Przecież szła do stawu... to jej się nie śniło. Tommy... tak, on ożeni się z Georgina... powiedział, żeby wyszła za doktora 255 252 Nimroda. To wszystko było prawdą. Uciekła, leżała tu, w tym pokoju na dywanie i zbierała siły, żeby pójść do stawu, i... utopić się. Wyszła z domu, tak, napisała list do Tommy'ego... Na pewno szła przez park... Tak! Stała nad stawem. Jakim cudem znalazła się tutaj? Popatrzyła na ciotkę wyraźnie wystraszona. Uspokoiła się widząc pogodną, odprężoną twarz starszej pani. — Ciociu Greto! — Tak? Kochanie! — Ciociu, jak znalazłam się w łóżku? Ciotka chwyciła ją za rękę; wiedziała, że musi jej to powiedzieć bardzo delikatnie. — Hm, normalnie! Tommy cię przyniósł, gdy straciłaś przytom- ność. Miałaś tak straszny ból głowy, że nie wiedziałaś już, co robisz. Gdy zemdlałaś, Tommy wziął cię na ręce i przyniósł do łóżka. Wezwał lekarza, który przepisał ci lekarstwo, bo miałaś tak wysoką gorączkę, że zaczęłaś majaczyć. Spałaś całą noc i na szczęście te męczące halucynacje minęły. Wszystko się zgadzało, układało się w logiczną całość, zabrakło jednak jednego: jak trafiła do domu znad jeziora? Usiadła raptownie i zrobiła ruch, jakby chciała uciec. Ciotka przytrzymała ją i delikatnie zmusiła do położenia się na poduszkach. — Spokojnie, moje dziecko. Nie rób nam już więcej kłopotów. Urszula zamknęła oczy, ale na jej twarzy drgał każdy mięsień. Przebierała nerwowo palcami, szarpiąc kołdrę. Po chwili popatrzyła smutnym wzrokiem na ciotkę. ' i — Ciociu, ja już wszystko sobie przypomniałam... ja chcę umrzeć! Starsza pani pogłaskała ją po ręku. — Ale Pan Bóg nie chce mieć cię u siebie ani też nie chce, żeby nam było smutno — rzekła poważnym tonem. — Dlaczego nie pozwolicie mi umrzeć? Ciociu, ja nie mogę dalej żyć! Jak się znalazłam z powrotem w domu? — Tommy cię przyniósł. Widział, jak wychodziłaś, i poszedł za tobą. Na szczęście zdążył cię złapać, gdy wskakiwałaś już do wody. Czy ty wiesz, jak bylibyśmy nieszczęśliwi, gdybyś od nas odeszła? Urszula poczuła, jak znowu ogarnia ją przenikliwy ból. — Ciociu! Kochana cioteczko, ja nie mogę dalej żyć! Ja nie chce! 254 Ja i tak umrę, jeżeli Tommy... wujek Tommy nie potrzebuje mnie... w swoim domu. Gdzie ja się podzieję? Ciotka wstała i pociągnęła za dzwonek, tak jak umówiła się z Tommym. — Najlepiej niech powie ci o tym Tommy sam. Zobaczysz, że naprawdę nie musisz się martwić — rzekła i pogłaskała ją po głowie. Podeszła do drzwi, gdy usłyszała biegnącego po schodach Tom- my'ego. — Obudziła się, odzyskała świadomość, wie już, co zamierzała zrobić i to, że ty przyniosłeś ją do domu. Resztę musisz jej powiedzieć ty. Im szybciej pozna prawdę, tym szybciej wyzdrowieje — powiedziała mu w progu i szybko wyszła na korytarz. Tommy podszedł do łóżka, ukląkł i objął Urszulę ramieniem. Była blada jak chusta i patrzyła na niego przestraszonymi oczyma. — Urszulko, słodki, kochany misiaczku! Głuptasku, wiesz jak wielki ból chciałaś sprawić twojemu Totnmy'emu? Napisałaś do mnie list pożegnalny. Wiem wszystko, Urszulko. Spójrz na mnie! To niepraw- da, że chciałem ożenić się z Georginą. Rzuciła mi się na szyję niespodziewanie, zanim mogłem ją powstrzymać. Ty zobaczyłaś ten moment, ale gdybyś została jeszcze chwilę, widziałabyś, jak ją od- trąciłem, jak ona uciekła ze złości, gdy jej powiedziałem, że jej nigdy nie pokocham, a żonę znajdę sobie sam. Po tym wszystkim przyszedł do mnie po południu doktor Nimrod. Byłem pewny że ty go kochasz, że chcesz za niego wyjść. Jak ja cierpiałem myśląc, że wkrótce mnie opuścisz! Ale nie mogłem cię zatrzymać Twoje szczęście było dla mnie ważniejsze niż moje i dlatego obiecałem Nimrodowi, że porozmawiam z tobą i wstawię się za nim. Nie widziałaś, z jakim trudem ci o tym mówiłem, a potem jak ucieszyłem się, gdy oświadczyłaś, że nie kochasz Georga? Nie mogłem uwierzyć, że pokochałaś starego fyujka bardziej niż kogokolwiek. Nie wierzyłem, że wolałaś umrzeć niż rozstać się ze mną. A ja kocham cię już od dawna, Urszulko! Serce by mi pękło, gdybyś odeszła ode mnie na zawsze! Ale odzyskałem ci$ w momencie, gdy stałaś już na progu wieczności. Jesteśjuż moja na zawrze, misiaczku, i nie oddam cię nikomu. Chcesz zostać moją żoną, Urszulko? Bardzo cię kocham, tak bardzo, że poświęciłbym moje szczęście/ byleby tylko uczynić ciebie szczęśliwą. Ile bólu mnie to kosztował^, ile cierpień! 255 l\ Chciałem cię mieć tylko dla siebie, ożenić się z tobą, ,ale nie śmiałem cJ o tym mówić, gdyż cały czas pamiętałem, że jestem o prawie dwadzieścia lat starszy. Powiedz, Urszulko, naprawdę kochasz mnie na tyle, żeby zostać moją żoną? Przytulił ją tak mocno, jakby nie zamierzał nigdy wypuścić jej z rąk. Słuchała jego słów jak przez sen, czuła mocne bicie jego serca, ciepło dłoni, którymi tulił ją do siebie. Patrzyli sobie prosto w oczy i z tych spojrzeń jasno wynikało, że się kochają. Urszula nie była w stanie wymówić słowa. Objęła głowę Tom- my'ego, a na jej bladej twarzy pojawił się różowy rumieniec. Wyglądała pięknie. Wskutek cierpienia wyraźnie wydoroślała. Była już młodą kobietą, śliczną, rozpromienioną szczęściem. Po chwili odezwała się: — Tommy! Bez ciebie nie potrafiłabym żyć. Musiałabym umrzeć. Trzymaj mnie mocno, bo znowu zemdleję... ze szczęścia... Osunęła się bezwładnie na poduszki. Przestraszył się. — Urszulko! Kochana! Uśmiechnęła się nie otwierając oczu. Przypominała matkę jak nigdy dotąd. — Mój Tommy! Mój ukochany! — szepnęła i objęła go za szyję. Odwrócił się i pocałował ją w usta. x Oboje czuli, jak odpływa z nich cierpienie, jak zapominają o smutku. Trzymali się w objęciach, jakby nigdy nie zamierzali się rozłączyć, patrzyli sobie w oczy bez słów i całowali znowu. Tommy przypomniał sobie nagle, że przecież ona jest chora. Delikatnie położył ją na poduszkach. — Niestety, mój skarbie — westchnął, patrząc na nią jak urzeczony — twoje zdrowie jest najważniejsze. Musisz wyzdrowieć, ale ja nie mogłem czekać. Chciałem zdjąć ci z serca największe zmartwienie i dlatego... , Przerwała mu z uśmiechem: — Ale ja już jestem zdrowa, Tommy! Zaraz wstanę. — O nie! Bez pozwolenia lekarza nie da rady — rzekł przyciskając ją do poduszki. — Zostaniesz ze mną, prawda? — Myślisz, misiaczku, że pozwoliłbym się komuś stąd przepędzić? Przysunął sobie fotel i rozsiadł się wygodnie. Popatrzyła na niego nieco zaniepokojona. — Tommy? Czy ktoś wie, że... że zrobiłam głupstwo? Pocałował ją w rękę i pogłaskał po głowie. — Nikt prócz mnie i ciotki Grety. Nie myśl już o tym, proszę. Widocznie Pan Bóg tak chciał i dał mi ciebie na sto lat. Co ja mówię? Na zawsze, misiaczku! Nie mógł się powstrzymać, żeby jej znowu nie pocałować. Po chwili Urszula rzekła cicho: — Mama przyszła do mnie, gdy... ja chciałam... to zrobić. Widzia- łam ją wyraźnie w świetle księżyca. Szła do mnie z drugiego brzegu, jakby chciała mnie powstrzymać. — Twoja mama! Boże, jaka ty jesteś do niej teraz podobna! — Nie mogę uwierzyć, Tommy, że mnie kochasz i jesteś już tylko mój. Musiałeś ostro potraktować Georginę? Wzruszył ramionami. - — Spokojne argumenty do niej nie docierały. — Żal mi jej teraz trochę, choć... prawie ją znienawidziłam za to, że, jak myślałam, ty ją kochasz. — No widzisz! A ja, stary wujek Tommy, zakochałem się w mło- dziutkiej Urszuli. — Wcale nie jesteś stary! Wyglądasz młodziej od tych gogusiów, którzy zasypywali mnie mdłymi komplementami i udawali znudzonych życiem. Pewnie i są znudzeni, za to ty aż kipisz energią i młodością. Pocałowali się znowu i pewnie nieprędko by przestali, gdyby nie weszła ciotka Greta. — No, dzieci, koniec na dzisiaj! Ktoś tu, zdaje się, jest chory, musi najpierw coś zjeść, a potem spać i jeszcze raz spać, jeżeli chce wyzdrowieć. Kto to widział, żeby nowa pani domu zaczynała rządy w Langenfurcie od leżenia w łóżku? — Cioteczko, ty jeszcze nie wiesz — szepnęła Urszula. — Czego, skarbie? — Jaka jestem szczęśliwa! Wszystko złe minęło jak upiorny sen! — Przecież ci mówiłam, że jak się zbudzisz, to szybko zapomnisz koszmarne sny. 256 257 17 Jasnowłosa Urszula szybko wyleczyła się z depresji. Była znów radosna, wesoła, i wprost tryskała szczęściem. Dla obojga zakochanych nastały piękne.' dni. Odrabiali stracony czas i okazywali sobie nawzajem uczucia, które jeszcze niedawno skrzętnie ukrywali na dnie swoich serc. Teraz po- zwalali im rozwinąć skrzydła przy każdej okazji. Termin ślubu wyznaczono na październik. Tommy oświadczył stanowczo, że już jest za stary, żeby zwlekać z weselem w nie- skończoność. Ciężkie chwile przeżył natomiast doktor Nimrod, gdy Tommy oznajmił mu, że Urszula nie może przyjąć jego oświadczyn. Wyznał mu jednak otwarcie, że dzięki niemu on właśnie utorował sobie drogę do szczęścia. — Byłem przekonany, że Urszula kocha pana i bardzo panu « zazdrościłem. Mimo to obiecałem, że wstawię się u niej za panem, gdyż jej szczęście było dla mnie ważniejsze od mojego. Niech pan nie ma nam za złe, panie doktorze. Mam nadzieję, że szybko pogodzi się pan z odmową i nie pozazdrości mi szczęścia, do którego dochodziłem z tak wielkim trudem. Nimrod zbladł i zacisnął szczęki.-. Po chwili jednak wyciągnął do| Tommy'ego rękę i rzekł: — Nie dam się panu zawstydzić, panie Rienasch, i też ustąpię, gdy chodzi o szczęście panny Urszuli. Przychodzi mi to z wielkim trudem, proszę wierzyć, ale muszę pogodzić się z rzeczywistością. Mam nadzieję, że pan mnie zrozumie, jeżeli przez pewien czas nie będę przychodzić do Langenfurtu. — Oczywiście, panie doktorze. Potem jednak — mam nadzieję — znów się zobaczymy. Ani ja, ani moja narzeczona nie chcielibyśmy stracić w panu przyjaciela. Oboje życzymy panu z całego serca, żeby szybko znalazł swoje szczęście, bo pan na nie zasługuje. Uścisnęli sobie serdecznfe dłonie, a Nimrod wyszedł nie spotkawszy się z Urszulą. Kilka dni później Tommy rozmawiał z radcą Donaldem i do- wiedział się, że jego córka wyjechała znowu w podróż dookoła świata. — Niespokojny duch z tej Georginy. Oboje z żoną nie potrafiliśmy zatrzymać jej w domu. Ta dzisiejsza młodzież! — westchnął starszy pan, 255 nie wiedząc, że przyczyną wyjazdu córki były niewątpliwie nieporozu- mienia z Tommym. Dopiero dwa lata później dotarła wiadomość od Georginy, i to przekazana przez nią Tommy'emu osobiście. Dostał od niej list: Wielce Szanowny Panie Rienasch! Proszę wybaczyć i zapomnieć, że pewnego dnia straciłam panowanie nad sobą, czego jeszcze do dziś się wstydzę, i na siłę chciałam zdobyć coś dla mnie nieosiągalnego. Jak bardzo była to rzecz niemożliwa do zdobycia, przekonałam się, dopiero gdy rodzice zawiadomili mnie o Pańskim ślubie z panną Urszulą. Teraz mogę już przekazać Panu życzenia szczęścia, choć przyznam otwarcie, że przez długi czas żywiłam tylko nienawiść. Poniekąd była ona skierowana do mnie samej, gdyż to ja siebie upokorzyłam, a nie Pan mnie. Przy okazji chcę Pana zawiadomić, że odnalazłam wreszcie szczęście, którego tak bardzo pragnęłam. Znalazłam mężczyznę, który pokochał mnie sądząc, że jestem tylko ubogą stenotypistką. Zgłosiłam się w tym charakterze do pracy. Chciałam zerwać z przeszłością bogatej panienki z bogatego domu, a także sprawdzić, co jestem warta jako kobieta. Spośród wszystkich znajomych z mojej dawnej sfery Pan jeden nie przywiązywał wagi do bogactwa i pewnie dlatego zawzięlam się, żeby za Pana wyjść. Wyruszyłam w świat z mocnym postanowieniem ukrycia, kim jestem. I spotkałam w Kalifornii mężczyznę, który pokochał mnie, choć byłam tylko zarabiającą na liche utrzymanie maszynistką. Wyznalam mu potem cala prawdę, a on kocha mnie nadal. Może Pan sobie wyobrazić, jaka jestem szczęśliwa? Będziemy mieszkać z mężem w Kalifornii. Od czasu do czasu przyjedziemy do Niemiec odwiedzić moich rodziców, ale nie chciałabym się z Panem spotkać, bo jest pan jedynym człowiekiem, przed którym ze wstydu musiałabym spuścić oczy. Życzę Panu szczęścia i proszę, żeby bez urazy życzył go Pan także mnie. • ' Georgina Donald-Sarrow 259 Tommy uśmiechnął się po przeczytaniu tego listu i podał go Urszuli j gdy oboje siedzieli na tarasie w pałacu w Langenfurcie. Urszula westchnęła wkładając kartkę z powrotem do koperty. — Chwała Bogu, Tommy! Mam wrażenie, jakby zniknął ostatni! cień na naszym szczęściu. Wspominałam czasami Georgine i mirnol wszystko było mi jej żal. Tommy wstał i objął żonę. — Czemu ty się wszystkim przejmujesz, misiaczku? Dla wszystkich j musisz być taka dobra? Przytuliła się i popatrzyła swoimi szarymi oczyma, w których aż j lśniło prawdziwe szczęście. — Ty chyba też się cieszysz, Tommy, że jej się poszczęściło? — Tak, skarbie. Ja życzę dobrze wszystkim ludziom, więc także Georginie. Jeżeli jest się samemu u szczytu szczęścia, to czemu zazdrościć go innym? Przytuliła swój policzek do jego twarzy. — To ty jesteś szczęśliwy, Tommy? — przekomarzała się. Zamiast odpowiedzieć, spojrzał jej głęboko w oczy i pocałował czule. W tym momencie ciotka Greta weszła na taras. W ciągu ostatnich dwóch lat starsza pani wcale się nie postarzała, ba, wyglądała' nawet młodziej! — Masz ci los! Ile razy wejdę niespodziewanie, ci się całują! Zróbcie sobie przerwę na chwilę, bo idą goście. Doktor Nimrod ze swoją śliczną żoną wrócili z podróży poślubnej i chcieliby z wami się przywitać. — Następna dobra wiadomość, cioteczko. Tak się cieszę, że nasz przyjaciel doktor Nimrod już wrócił. Chodź, Tommy, wyjdziemy im naprzeciw. — Zaraz, kochanie! Zapomniałaś mnie pocałować! Uśmiechnęła się. Wspięła się na palcach i pocałowała go w usta. Potem oboje poszli do salonu, gdzie-yzekali ich goście.