Edward Balcerzan Poezja polska w latach 1939-1965 część I strategie liryczne Od autora Jakie były reakcje poezji polskiej na konieczność walki zbrojnej i ciemności nocy okupacyjnej? Co określało zachowania sztuki słowa w pierwszych latach po wyzwoleniu kraju? Czym stała się nasza liryka w latach 1949 – 1955? Co przydarzyło się jej w dniach przełomu październikowego? Na te cztery pytania chce odpowiedzieć ta książka. Uwaga autora koncentruje się wokół wydarzeń pomiędzy 1939 a 1965 rokiem. Wrzesień 1939 oznaczał radykalną zmianę w życiu literackim kraju i szereg gwałtownych przemian w samej sztuce poetyckiej. Granica 1965 roku jest – na tym tle – umowna, być może dyskusyjna, ale nie wyznaczałem jej na użytek tej książki w sposób mechaniczny: około 1965 roku zaczyna z wolna dochodzić do głosu pokolenie twórców urodzonych i wychowanych w Polsce Ludowej, ich doświadczenia stają się tworzywem nowych jakościowo zjawisk literackich. Omawiając niektóre nurty muszę raz po raz przekraczać granice czasowe, i to w obie strony, już to cofając się do okresu przedwojennego, już to napomykając o tekstach najnowszych. Tam, gdzie pozwala mi na to materiał, przestrzegam jednak porządku chronologicznego. Co oznacza pojęcie „strategii lirycznej”? Sam termin „strategia” jest zrozumiały w polszczyźnie potocznej jako nazwa sztuki dowodzenia; nie tak dawno z teorii wojny został on przeniesiony do ogólnej teorii gier. W tej książce – w książce o wierszach – domaga się wyjaśnienia i bodaj usprawiedliwienia. Zacznijmy od usprawiedliwień. Na krótko przed wojną, w 1938 roku, Tadeusz Kotarbiński ogłosił drugiej rozprawę pt. Z zagadnień ogólnej teorii walki1. Wybitny filozof zajął się bardzo szeroką koncepcją walki i analizą uniwersalnych praw rządzących zachowaniem ludzkim w sytuacjach konfliktowych. Na polu bitwy i na boisku sportowym, pisał Kotarbiński, w konkurencji firm handlowych i na rozprawie sądowej, podczas zbiorowej akcji gaszenia pożaru i podczas karczowania lasu, słowem – w niezliczonej ilości sytuacji życiowych obowiązują nas te same zasady działania. Istnieje osobliwy, interesujący dla badacza, „świat chwytów o forteli [...], świat mający w sobie piękno techniczne, którym wolno rozkoszować się poznawczo i estetycznie” nawet wtedy, gdy walka uczciwa spotyka się z walką nikczemną, a kanon gry rozmija się z kanonem etyki. Rozkoszować się poznawczo to nie znaczy w pełni akceptować. Trzeba jednak pamiętać – tak kończy się tekst Kotarbińskiego – „że sztuka życia, jak powiedział Marek Aureli, bardziej przypomina sztukę walki niż sztukę tańca”. A sztuka poetycka? Przypomina i jedno, i drugie, i walkę, i taniec. Gdy spojrzymy uważnie na daty graniczne okresu, którym się mamy zająć, uświadomimy sobie z całą dobitnością, że zarówno w latach okupacji, jak i po zjeździe szczecińskim, a także w dniach „odwilży” – częściej musiała się nasza liryka przymierzać do regulaminów walki niż do obyczajów beztroskiej zabawy. Musiała wciąż od nowa dokonywać wyborów etycznych, ideologicznych, politycznych wreszcie. Musiała, z jednej strony, bronić pewnych wartości, zagrożonych lub ignorowanych, a z drugiej strony – niszczyć wartości inne, odtrącać je lub kompromitować. Działając planowo, angażując dla urzeczywistnienia określonych celów liczne rzesze twórców, liryka stawała się strategią, sztuką gry o świadomość ogółu, umiejętnością pokonywania i przekonywania, dążeniem do ściśle określonego sukcesu. Powiada w cytowanym szkicu Kotarbiński, iż istotą walki jest dążenie dwóch stron do celów niezgodnych, przy czym jedna ze stron przynajmniej musi znać cel. Świadomość celu to pierwsza konieczność strategii, także strategii lirycznej. Dlatego w naszych obserwacjach rolę nader ważną odgrywają wiersze programowe. Są one bezpośrednim sformułowaniem celów strategicznych liryki w jej kolejnych fazach rozwojowych. Wiem: opowieść o dziejach strategii lirycznych oświetla poezję w j e d n e j t y l k o perspektywie. Ważne jest dla mnie to, co można wydobyć ze świadectw, ująć w reguły, ułożyć w ciągi, podzielić na opozycyjne względem siebie typy inicjatyw twórczych – z punktu widzenia s o c j a l n y c h u w a r u n k o w a ń s ł o w a p o e t y c k i e g o. Nie twierdzę, iżby ten punkt widzenia był jedynie słuszny. Nie sądzę nawet, iż jest to najdogodniejszy sposób widzenia poezji. Od czegoś jednak trzeba zacząć porządkowanie faktów poetyckich. Zacznijmy od strategii. W granicach obranej metody nie można – jak to się dzieje w antologiach czy leksykonach – dbać o bezwzględnie sprawiedliwy „przydział” miejsca dla wszystkich wartościowych dorobków pisarskich. Gdy obserwujemy systemy, deformują się obrazy indywidualności. W każdej strategii spotkać się mogą wielcy i pomniejsi – i nie ma na to rady. Funkcja estetyczna wiersza, choć tak bardzo czuła na działanie uwarunkowań zewnętrznych i tak eksponowana w całej książce, nie decyduje o doborze tekstów. Inne moce sprawują tu 1 T. Kotarbiński, Z zagadnień ogólnej teorii walki (w): T. Kotarbiński, Wybór pism, t. I, Warszawa 1958. 3 władzę: funkcję pozaartystyczne, wychowawcze, poznawcze, interwencyjne. Strategia liryczna kształtuje się we współdziałaniu nieswoistych funkcji sztuki słowa. Zbliża sztukę do mowy użytkowej. Kwestiami artyzmu, języka poetyckiego, perypetii struktur wierszowych, modelami wyobraźni lirycznej itp. zamierzam zająć się w drugim tomie Poezji polskiej w latach 1939 – 1965, pt. Style. E. B. Poznań, 11 lipca 1977 r. 4 Wstęp: O potrzebie poezji „Poezja chlebem powszednim” Julian Przyboś powtarzał wielokrotnie podczas licznych dysput z publicznością wieczorów autorskich, że k a ż d y z n a s – u ż y t k o w n i k ó w j ę z y k a – b o d a j r a z w ż y c i u b y ł p o e t ą. Czytelnik książki poetyckiej potrafi samodzielnie – i najgłębiej – rozeznać się w wyrafinowanych nawet zawiłościach dobrej liryki, pod warunkiem jednak, że odnajdzie w swej pamięci owe chwile, kiedy to sam, w intymnych doznaniach świata i języka, budował własne „poematy”, chociaż wówczas mógł nie zauważyć, że czuje i rozumuje jak poeta. Brzmi to urzekająco, ale czy prawdziwie równocześnie? Tak. Poezjowanie to jeden z istotnych składników samorealizacji osobowości ludzkiej. Tworzenie poetyckie wcale nie stanowi – jak się niekiedy słyszy – czynności wyjątkowej w tym znaczeniu, że nękającej jakoby jednostki „dziwne”, zbłąkane na peryferiach „normalnego” życia, lub koniecznie genialne, wyrastające ponad przeciętność. Przeciwnie. Wszechstronny rozwój człowieka zakłada d o ś w i a d c z e n i e p o e t y c k i e jako całkowicie prawidłowe i powszechne. („Poezja chlebem powszednim”– głosiły w końcu lat pięćdziesiątych w Poznaniu plakaty grupy „Wierzbak”; poezja nie zawładnęła wprawdzie kulturą masową, nie wygrała konkurencji z literaturą rozrywkową czy z literaturą faktu, a mimo to jednak – jeżeli sam termin „poezja” rozumieć szeroko – plakaty te mówiły prawdę). Doświadczenie poetyckie stanowi zarówno nagrodzenie przeżyć odbiorczych, jak i swoiście „autorskich”. To są dwie strony tego samego zjawiska. Nie tylko pisarz musiał znać reguły odbioru dzieł literackich (bez tego wtajemniczenia nie potrafiłby w swoich utworach reżyserować zainteresowań odbiorczych, nie byłby w stanie nawiązać kontaktu z publicznością), ale także czytelnik winien dysponować – choćby najskromniejszymi – i n t u i c j a m i p o c z y n a ń p i s a r s k i c h, które dają mu elementarną szansę p r z y j ę c i a w y p o w i e d z i a r t y s t y c z n e j2. Parafrazując Dziady powiedzieć by można, że kto nie tył artystą ani razu, temu sztuka nic nie pomoże. Mechanizmy poezjowania Spróbujmy prześledzić mechanizmy poezjowania – z punktu widzenia nadawcy i z punktu widzenia odbiorcy – na neutralnym wobec naszej współczesności materiale. A więc (z Szekspira): sala w domu Kapuletów. Muzykanci, służba, gospodarze, goście. Wspominki, ucztowanie, tańce, maski. Tutaj dojdzie do pierwszego spotkania dzieci zwaśnionych rodów. Wkrótce syn Montekich i córka Kapuletów 2 Zagadnienie roli czytelnika, który nie tylko przyjmuje do wiadomości sensy dzieła, ale i sam stwarza całościową wizję świata przedstawionego w utworze, analizował w Polsce przed wojną R. Ingarden, filozof i teoretyk literatury, autor znanej w całym świecie literaturoznawczym, monumentalnej rozprawy O dziele literackim, ogłoszonej najpierw w języku niemieckim (Das literarische Kunstwerk, 1929), a po wojnie przetłumaczonej na język polski (1960). Współcześnie zagadnienie to rozwijają m.in. J. Sławiński i M. Głowiński (współautorzy popularnego, napisanego wespół z A. Okopień-Sławińską, Zarysu teorii literatury, a także Słownika terminów literackich, który ukazał się w 1976 r., opracowany przez troje wspomnianych badaczy i przez T. Kostkiewiczową). Sławiński ogłosił w „Tekstach” (1974, nr 4) szkic pt. O dzisiejszych normach czytania (znawców) Głowiński – także w „Tekstach” (1975, nr 3) – rozprawkę pt. O stylach odbioru. Podczas gdy Ingarden zajmował się uniwersalnymi regułami aktywności odbiorcy, które obowiązują zawsze i wszędzie, autorzy prac drukowanych w „Tekstach” badają współczesne przebiegi lektury. Twierdzą oni, że nie tylko literatura ma własne systemy norm, które ulegają zmianom historycznym, ale istnieje także odrębna s z t u k a c z y t a n i a, która zmienia się z biegiem czasu i można w niej wyodrębniać rozmaite style czy poetyki rozumienia tekstów. Zob. także mój artykuł pt. Perspektywy „poetyki odbioru” (w:) Problemy socjologii literatury, Wrocław 1971. 5 zrozumieją, że ich miłość oznacza tragedię. Ukrywaną przed otoczeniem, zepchniętą w najgłębszą prywatność. Mimo to zaczynają o niej mówić – w obecności przypadkowych świadków. JULIA Jako obcego za wcześnie ujrzałam! Jako lubego za późno poznałam! Dziwny miłości traf się na mnie iści, Że muszę kochać przedmiot nienawiści3. Spośród wszystkich postaci dramatu tylko Julietta rozumie prawdziwy sens własnych słów. Informuje samą siebie o sobie. Nie zakłada działania ze strony słuchaczy. Dlaczego jednak godzi się na ich obecność? Trwa moment niepewności. Nie wiadomo, czy zdradziła już niebacznie prawdę swego przerażającego losu, a jeżeli zdradziła istotnie, to czy zdoła ją na powrót zamaskować? Ratunkiem (maską) okazuje się literatura. MARTA Co to jest? co to takiego? JULIA To wiersze, Których mię jeden tancerz dziś nauczył. Przedstawiony powyżej epizod bardzo pięknie (mimo nieporadności starego spolszczenia) odsłania mechanizm wewnętrzny społecznego bytowania sztuki słowa. Julia – w tym zdarzeniu – zachowuje się i rozumuje jak poeta. (Nie bez kozery zresztą jej pierwszy dialog z Romeem „ułożył się w sonet”). Z jej punktu widzenia „wierszami” mogą zostać niektóre tylko kombinacje słów. Nie wystarczy samo uporządkowanie wypowiedzi zgodnie z wymogami rytmu i rymu; słowa te powinny być ponadto interpretacjami ważnych i trudnych sytuacji w biografii autora. W y r ó ż n i k i e m p o e t y c k o ś c i s t a j e s i ę z a t e m t r a f n o ś ć u o g ó l n i e n i a d o ś w i a d c z e ń i n d y w i d u a l n y c h t w ó r c y. U Julii: mądrze rozpoznane napięcia pomiędzy koniecznością a przypadkiem, wiedzą spóźnioną a wiedzą przedwczesną, wolą wyboru a zniewoleniem uczucia itd. ogarniają w jednakowej mierze terytorium życia (które przeistacza się w tragedię) oraz terytorium mowy (która samoczynnie „wierszowieje”, tj. uzyskuje artystyczną wyrazistość). Autor szuka odbiorcy. Myśl o odbiorcy wyznacza granicę niepowtarzalności – czy wyjątkowości – perypetii duchowych poety. Chodzi o to, czy w szerokim horyzoncie wszelkich przypadłości człowieczego losu taki oto splot problemów, wchłoniętych przez ten oto utwór, da się w ogóle usytuować i ocalić. Czy oryginalność rozumienia świata nie przerodzi się w nieporozumienie lub w szaleństwo. Na te pytania nie dają zadowalających odpowiedzi ani ludzie z najbliższego środowiska, ani też abstrakcyjne systemy wiedzy. Pozostaje trzecia możliwość – literatura, jej odbiór, przecięcie biografii autora z nieznanymi biografiami czytelników. To ważne. Odbiorca powinien być kimś nieznajomym. Bez realnej szansy interwencji w życiorys pisarza. (Aby uzyskać efekt oddalenia „przestrzeni nadawcy” od „przestrzeni odbiorcy”, Julia sięga po pseudonim. Wskazuje „tancerza” jako rzekomego twórcę wierszy). Istotne w procesie odbioru jest przede wszystkim to, jak pojmujemy „biografię” pisarza. Spróbujmy zobaczyć w niej c a ł o ś ć doświadczeń jednostki4. Wymuszonych i dobrowolnych, faktycznych i wyimaginowanych, znanych dużym kolektywom – w których dzieją się losy twórcy, i osiągalnych tylko w samotności, zrozumiałych i zagadkowych, pochodzących z obserwacji fenomenów życia społecznego i z oglądania telewizji. Itp., itd. W takim ujęciu antagonizm między „literaturą o rzeczywistości” a „literaturą o autorze” ulega unieważnieniu. Nikt nie potrafi rozpoznawać i rekonstruować świata poza przestrzenią własnej biografii, ponieważ każda nowa 3 Wiersze W. Szekspira z Romea i Julii podaję w tłumaczeniu J. Paszkowskiego (Tragedie, Warszawa 1963, t. I). 4 Do niedawna biografię pisarza pojmowano jako zespół przyczyn sprawczych, które w sposób bezpośredni decydują o kształcie utworów, determinują ich genezę. „Życie” i „twórczość” zatem uważano za dwa odrębne szeregi faktów, przy czym fakty „życiowe” miały być czymś pierwotnym, natomiast zjawiska twórczości – czymś wtórnym. W tym kierunku szły poszukiwania b i o g r a f i s t y k i. Jej założenie naczelne: wytłumaczyć dzieło pisarza to odnaleźć w jego życiu przyczyny napisania tego właśnie dzieła. Współcześnie przeważa pogląd, iż skoro „twórczość” stanowi jeden ze sposobów „życia”, zatem nie można tych pojęć rozdzielać mechanicznie. „Biografię” buduje całokształt zachowań pisarza, zarówno literackich, jak i obserwowanych poza przestrzenią literatury. Nie zawsze też owe zachowania pozaliterackie są źródłem inicjatyw twórczych; często bywa odwrotnie – napisanie tekstu determinuje losy autora, wpływa na jego decyzje prywatne, zmienia styl bycia. Pisze o tym m.in. uczony czeski, współtwórca szkoły badań s t r u k t u r a l n y c h, Jan Mukařowský (Wśród znaków i struktur, Warszawa 1970), a także J. Sławiński w szkicu Myśli na temat: biografia pisarza jako jednostka procesu historyczno-literackiego (w:) Biografia – geografia – kultura literacka, Wrocław 1975. 6 porcja wiedzy staje się natychmiast jej składnikiem. Dotyczy to zarówno producenta, jak i adresata dzieła sztuki. Powiada Jan Mukařowský: „Wszystko, co dzieje się z literaturą, dzieje się za pośrednictwem osobowości”5. A zatem o d b i ó r t o o d p o w i e d ź n a c u d z ą b i o g r a f i ę. Na życie literackie składają się jednak nie tylko fenomeny porozumienia międzyludzkiego: urzeczywistnione akty nadawczo-odbiorcze, ale również częste przypadki b r a k u p o r o z u m i e n i a, kiedy to cudza wypowiedź nie zostaje zauważona przez publiczność lub ostentacyjnie przez nią odtrącona – cudza biografia nie potrafi objawić się jako wartość zaakceptowana w danym systemie kultury. Z punktu widzenia pisarza jest to, tak czy inaczej, klęska. Niekiedy klęska tymczasowa tylko, będąca – paradoksalnie – zapowiedzią sukcesów w przyszłości. Rozumienie i nierozumienie bowiem to dwa bieguny tej samej przestrzeni życia: dialektyka wszelkiej sztuki. Wróćmy do epizodu z Romea i Julii Szekspira. Ma on swój ciąg dalszy. Jeżeli istotnie bohaterka – przez najkrótszą chwilę – szuka ratunku w twórczości, to jako twórca przegrywa. Trafia w próżnię. Owszem, jej piastunka, Marta, odnajduje w zagadkowych wierszach coś, co może niepokoić. Jest zresztą w pewien sposób przygotowana do przyjęcia wypowiedzi artystycznej. Jednakże, jak dowiadujemy się z dalszego rozwoju wypadków, Marta uwielbia specyficzny typ artyzmu: kaznodziejską odmianę sztuki krasomówczej. „O panie! – powie po wysłuchaniu tyrady ojca Laurentego. – Mogłabym całą noc stać tu i słuchać. Co też to może nauczoność!” Ale wiersze Julii, ich głęboki liryzm, to dla Marty wytwór c u d z e j kultury. Jak figura taneczna czy balowy kostium – element edukacji bogatej pannicy, nic więcej. Sama nie czuje się adresatem utworu „tancerza”. Prawdziwy odbiór (przecięcie biografii) nie zostaje tutaj urzeczywistniony. JULIA To wiersze, Których mię jeden tancerz dziś nauczył. MARTA Pójdź spać, waćpanna. Zauważmy, że Julietta i Marta nie są nieprzyjaciółmi. Ich strategie życiowe połączy niebawem zaufanie obopólne, tym pełniejsze, im cięższym będzie poddawane próbom (śmierć Tybalta). Wspólnota przekonań okaże się tu jednak doskonale neutralna wobec spraw literackiego gustu – budowana poza granicami jego wpływu. Oto i paradoksy! Kultura literacka usiłuje wydźwignąć porozumienie międzyludzkie p o w y ż e j mowy potocznej, ale obfitość kodów tej kultury sprawia, iż wypowiedzi artystyczne mogą raz po raz osadzać się zdecydowanie p o n i ż e j języka potocznego. Są oceniane jako teksty bez znaczenia, ćwiczenia sprawnościowe, zabawy dykcyjne, popisy kaligraficzne, komunikaty podległe jednej tylko funkcji: fatycznej, tj. mówieniu dla powiadomienia kogoś o tym, że się mówi6. Gdyby zjawiska te rozpatrywać w kategoriach „winy” – widząc w marnotrawieniu wartości wszelakich, także i wartości dzieła sztuki, proceder społeczny szkodliwy – wskazanie „winowajcy” okazałoby się zadaniem nader kłopotliwym. Czy zawinił odbiorca (jak Marta), który nie potrafił wykrzesać z siebie iskry zainteresowania jakimś utworem, a zabrakło mu umiejętności, wyobraźni, chęci? Czy też wina jest po stronie twórcy (jak Julia), bo wypowiadając się za pośrednictwem sztuki – był wierny własnej edukacji i imaginacji literackiej? Odpowiedź na te pytania pozwoli ujawnić a n t y n o m i c z n y – z rozlicznych sprzeczności i napięć społecznych wynikający – charakter zjawiska, które nazywamy tu „doświadczeniem poetyckim”. 5 J. Mukařowský, Wśród znaków i struktur, Wybór, redakcja i słowo wstępne J. Sławiński, s. 148. 6 Pojęcie „funkcji fatycznej” zapożyczyłem z pracy R. Jakobsona pt. Poetyka w świetle językoznawstwa („Pamiętnik Literacki” 1960, z. 3.). Popularny wykład koncepcji Jakobsona zawiera wspomniany tu już Zarys teorii literatury (liczne wydania). Wedle Jakobsona każdy akt mowy realizuje określone funkcje. Gdy przekaz językowy jest nastawiony na rzeczywistość, o której informuje, wówczas uobecnia się w nim funkcja komunikatywna (lub poznawcza). Jeżeli celem wypowiedzi jest oddziałanie na odbiorcę – przewagę zdobywa funkcja konatywna. Komunikaty wyrażające przede wszystkim problemy nadawcy podlegają funkcji emotywnej. Wypowiedzi dotyczące języka (kodu) ujawniają czwartą podstawową funkcję mowy: metajęzykową. Tekst, który ma na celu nawiązanie kontaktu lub przedłużenie rozmowy, to tekst podporządkowany funkcji fatycznej. I wreszcie funkcja poetycka: nastawienie tekstu na siebie, zwrócenie uwagi odbiorcy na sam sposób uporządkowania słów i zdań. 7 Poezja jako ocalenie indywidualności Sprecyzujmy: doświadczenie poetyckie polega na samodzielnym wysiłku przekroczenia a n o n i m o w o ś c i m o w y – w stronę ekspresji doznań osobistych. Sam wysiłek, jak się wkrótce przekonamy, nie jest trudny. Sytuacja życiowa jednak nader rzadko inspiruje nas do formułowania tekstów słownych odczuwanych przez nas samych jako poetyckie. Oto bowiem w sposobach życia społecznego człowiek podlega regułom współuczestnictwa w dążeniach jednoczących rozmaite kolektywy. Ma do dyspozycji – przede wszystkim – j ę z y k: najsprawniejszy instrument kontaktu. Ogólna znajomość polszczyzny nie gwarantuje mu jednak pełnego porozumienia z taką czy inną wspólnotą. A co za tym idzie, nie pozwala na dokładne rozpoznanie własnej roli w kolejnych układach. Nie daje pełnej odpowiedzi na pytanie: „co ja tu robię”? Poszczególne kolektywy bowiem (rodzina, szkoła, klub sportowy, grupa rówieśnicza itd.) wyznają odrębne, a niekiedy sprzeczne regulaminy zachowań, i nieco inaczej posługują się językiem polskim. Zróżnicowanie mowy potęguje się zwłaszcza wobec r o z m a i t o ś c i s y t u a c j i, które wypełniają nam naszą codzienność. Tę – najzwyklejszą, banalną i szarą. W powracających cyklicznie, stereotypowych sytuacjach utrwalają się s c e n a r i u s z e z a c h o w a n i a j ę z y k o w e g o. Podlegają one rozmaitym celom i respektują rozliczne technologie. Inne słowa, intonacje, formy frazeologiczne dyktuje np. sytuacja pacjenta w przychodni lekarskiej, inne – rola solenizanta w gronie rodzinnym, jeszcze inne – oskarżyciela w procesie sądowym, a inne znów – kibica na stadionie. Zakupy w sklepie odzieżowym, egzaminy, flirt, awantura, zebranie, każda z tych i tym podobnych sytuacji odgranicza r e p e r t u a r wypowiedzi pożądanych lub niezbędnych od tego, co w przebiegu danego zdarzenia uchodzi za niecelowe, nieekonomiczne, niestosowne czy niedopuszczalne. Takie „scenariusze” są pod wieloma względami nader pożyteczne. Ich postać najczystszą prezentują „rozmówki” przeznaczone do nauki języków obcych. W sytuacjach niejasnych czujemy się „dziko” – jak przybysz z kosmosu – tracimy orientację, nie rozumiemy ani kierunku, w którym dany układ się rozwija, ani nie potrafimy wyznaczyć w nim sobie odpowiedniego zadania. Z chwilą jednak, gdy człowiek opanuje kunszt przystosowania do wymogów „gry” sytuacyjnej, i gdy zaufa skodyfikowanym scenariuszom językowym, staje natychmiast w obliczu poważnego niebezpieczeństwa. Gdzieś poza siebie, w rejonie abstrakcyjnej „siły wyższej”, zaczyna przerzucać odpowiedzialność za wszystko, cokolwiek postanawia, wykonuje, głosi. Ilekroć ktoś wyznaje zasadę, że „sytuacja ma rację”, i traktuje ją jako hasło sztandarowe swych poczynań – popada w wygodny konformizm. Przyczyny zachowań konformistycznych sięgają głębokich fundamentów bytu społecznego. Wynikają z powikłań w obrębie ideologii i psychologii dużych zbiorowości. Rodzą się w każdej epoce, w każdej formacji socjalnej. Współczesna teoria człowieka (a także literatura) uparcie – z niepokojem – obserwuje symptomy d e h u m a n i z a c j i życia. Bije na alarm. Stawia rozliczne diagnozy. Proponuje środki zaradcze. Już w ubiegłym stuleciu Karol Marks pisał o groźbie r e i f i k a c j i (uprzedmiotowienia) świadomości, widząc w tym rezultat antagonizmów klasowych społeczeństwa kapitalistycznego7. U progu XX wieku nowe doktryny artystyczne i metodologie badawcze (np. futuryzm i formalizm w Rosji)8 odpowiedzialnością za stagnację myśli obciążały t r a d y c j o n a l i z m w sztuce i wiedzy o sztuce. Tradycjonalizm – jako szczególna odmiana konserwatyzmu – sprzyja a u t o m a t y z m o w i wartościowania przedmiotów i zjawisk. Automatyzm z kolei paraliżuje wrażliwość na niepowtarzalne fenomeny życia (Wiktor Szkłowski). W Polsce Stanisław Ignacy Witkiewicz głosił katastroficzną teorię sukcesywnego obumierania u c z u ć m e t a f i z y c z n y c h9. Analizował przejawy niezdolności współczesnego człowieka do głębokiego przeżywania 7 Teorię reifikacji stosował do badań literackich L. Goldmann, francuski socjolog literatury. Przejrzysty i atrakcyjny wykład koncepcji Goldmanna zawiera rozprawa A. Brodzkiej pt. O kryteriach realizmu w badaniach literackich (Warszawa 1966). 8 Rosyjska szkoła formalna była jedną z pierwszych nowoczesnych szkół literaturoznawczych w XX wieku (poprzedniczka Praskiej Szkoły Strukturalnej). Usiłowała zdobyć dla wiedzy o literaturze pełną suwerenność, tj. uniezależnić ją od filozofii, psychologii, doktryn ideologicznych, dać badaczom wierszy i powieści narzędzia najsprawniej analizujące wewnętrzne porządki utworów. Walkę z „automatyzmem” proklamował jeden z animatorów ruchu formalistycznego, W. Szkłowski (badacz, krytyk, scenarzysta filmowy), w manifeście z 1914 r. pt. Woskreszenije słowa (tytuł wieloznaczny: chodzi zarówno o „wskrzeszenie” słowa, jak i o „niedzielę” (woskriesienije) słowa – jego czas świąteczny, uroczysty, wolny od doraźnej służby społecznej. (Zob. Rosyjska szkoła stylistyki, Warszawa 1970). 9 S. I. Witkiewicz (Witkacy), jeden z najbardziej oryginalnych polskich dramatopisarzy XX wieku, filozof, prozaik, malarz, pisał o zaniku „uczuć metafizycznych” w rozprawach o teatrze i malarstwie. Jedynym 8 tajemnicy bytu. Wkrótce, pisał, człowiek będzie miał do wyboru dwie formy przetrwania. Obydwie przerażające. Jeżeli zatriumfuje cywilizacja – staniemy się społecznością automatów. A jeżeli zwycięży trend antycywilizacyjny – wpadniemy w „ostateczne zbydlęcenie”. Psycholog Karol Gustaw Jung10 wskazywał na – niezależne od historii: wynikające z uniwersalnych osobliwości istoty ludzkiej – częste zjawiska samookaleczeń duchowych, kiedy to człowiek poprzez ustawiczne kompromisy z otoczeniem podporządkowuje się w końcu własnej p e r s o n i e. Zrastając się z m a s k ą (jedną z ról społecznych) stopniowo gubi w sobie pełnią człowieczeństwa. Martin Heidegger, współtwórca filozofii egzystencjalnej11, skłonny był opisane tu procesy dehumanizacyjne tłumaczyć jeszcze inaczej: uwięzieniem jednostki w n i e a u t e n t y c z n o ś c i, którą pojmował jako dyktaturę norm aprobowanych bezkrytycznie i bezrefleksyjnie. Nieautentyczność to działanie zwyczajowe, zgodnie z tym, że zwykle właśnie tak się postępuje, tak się wypowiada: owo „się”, anonimowe, bezkarne, uzurpuje sobie prawo sterowania myślami człowieka. Powojenne wreszcie badania nad zachodnią kulturą masową ujmują ten rodzaj zjawisk w kategoriach u c i e c z k i o d w o l n o ś c i12. Uniformy wyobraźni, fabrykowane przez przemysł rozrywkowy z myślą o tzw. „szarych ludziach”, okazują się bezpieczną kryjówką dla osób, które boją się działać i myśleć na własny rachunek. Choroba dehumanizacji kultury atakuje zarówno świadomość, jak i mowę. Zaczyna się, rzec by można, p o n i ż e j poziomu języka, i dociera aż do systemów nadbudowanych n a d językiem naturalnym. Dla naszych problemów jednak – dla uchwycenia istoty doświadczenia poetyckiego – ważne jest to, że procesy „odczłowieczenia” jednostki uobecniają się t a k ż e w świecie słowa. Konformista nie tylko unika postanowień samodzielnych, ale i jednocześnie z reguły nie wypowiada mniemań osobistych. Z biegiem czasu przestaje troszczyć się o ich stwarzanie w najintymniejszych nawet medytacjach. Reprodukuje natomiast coraz sprawniej teksty obiegowe; cudze poglądy, racje przyjęte „na wiarę” dyktują mu wybór słów i wyrażeń, z góry określają typy kombinacji językowych; gotowe formułki, ustawicznie powielane wzory wytwarzają mowę tak bezosobową, że w końcu niczyją. Oto słyszymy czyjś głos i nabieramy uzasadnionych podejrzeń, że to nie żywy człowiek do nas mówi, lecz tym c z ł o w i e k i e m c o ś m ó w i – niby marionetką! (W karykaturze, w grotesce, wcale jednak nie „oderwanej od życia”, przeciwnie, wnikliwie analizującej życie słowa i ludzi wśród słów, pokazują te wynaturzenia XX-wieczni dramatopisarze z kręgu Teatru Absurdu, np. Eugene Ionesco w słynnej Lekcji). Elementarne doświadczenie poetyckie, w którym nie dochodzi jeszcze do podziału na rolę twórcy i rolę odbiorcy, pojawia się w chwili, gdy człowiek uświadamia sobie jednostronny – schematyczny i konwencjonalny – charakter mowy praktycznej. Oto wykrywa w sobie lub w otoczeniu coś, co dopomina się o wysłowienie specjalne: rys jakiś osobliwy, cechę specyficzną, dziwność istnienia takiej właśnie rzeczy lub takiego właśnie stosunku pomiędzy rzeczami – w danym krajobrazie, w zdarzeniu, w zachowaniu czegoś lub kogoś. Znane sposoby budowania powiadomień językowych nagle zawodzą. Skodyfikowane schematy wypowiedzeniowe odsyłają bowiem do porządków powtarzalnych i oczywistych, a tymczasem chodzi o efekt akurat odwrotny: o ekspresję przeżycia unikalnego, które się w żadnym z obecnych w języku porządków nie mieści, wymyka się ostentacyjnie wszelkim hierarchiom akceptowanym zwyczajowo. Rodzi się potrzeba tekstu odchylonego od szablonu, tekstu-wynalazku, tekstu-odkrycia. Powinien to być tekst, powiedziałby Szkłowski, wytrącony z automatyzmu myślenia i mowy. Tekst – wedle terminologii Heideggera – niepodległy wobec norm anonimowego „Się”. Może on być bardziej niż komunikaty potoczne wzniosły, uroczysty albo zabawowy, aż do sformułowań jawnie absurdalnych, które jak gdyby – poprzez akt „zemsty” nad stereotypem – potęgują wyjątkowość przeżycia. Dodajmy, iż bezpośrednim impulsem do podjęcia takich poszukiwań wcale nie zawsze jest rzeczywistość pozajęzykowa. Jakże często sam język – unieruchomiony na moment – staje się obiektem inwigilacji artystycznej. Zdumiewają pojedyncze słowa: odklejone od znanych kontekstów. Dziwią intonacje mowy: niby swojskie, a nagle brzmiące obco. Niekiedy źródłem wzruszenia lirycznego staje się ubóstwo mowy, jej braki i „luzy”; w innych znów razach – poczucie imponującej obfitości znaków i figur werbalnych. Jedno nie ulega wątpliwości: relacje między przedmiotem a znakiem, a także między znakiem a znakiem, są przeżywane tutaj jako w a ż n y p r o b l e m. Doświadczenie poetyckie to indywidualny akt problematyzacji języka. W ujęciu teoretycznym – obejmuje on każdą funkcję językową, w powiązaniu z każdym tematem (dopiero historia hierarchizuje – w poszczególnych epokach – rangę tematów i funkcji, dzieląc je na pierwszorzędne, mniej istotne i zgoła błahe). wyjściem, ratunkiem przed katastrofą świadomości, miała być, jego zdaniem, Czysta Forma; brutalne zaprzeczenie konwencji realistycznej w sztuce, podporządkowanie kompozycji – malowidła, dramatu, spektaklu – ściśle artystycznym koniecznościom. Zob. S. I. Witkiewicz, Nowe formy w malarstwie. Szkice estetyczne. Teatr (Warszawa 1974). 10 Przystępny wykład idei K. G. Junga daje J. Jacobi w książce Psychologia C. G. Junga (Warszawa 1968). 11 M. Heidegger, Budować. Mieszkać. Myśleć. Wybrał, opracował i wstępem opatrzył K. Michalski (Warszawa 1977). 12 Ucieczka od wolności to tytuł książki E. Fromma (Warszawa 1971). 9 Trudno sobie wyobrazić człowieka, który by w swoim życiu nie zaznał tego rodzaju wzruszeń. Należy raczej założyć, iż są one częstsze niż się mniema powszechnie. Bez doświadczenia, które nazywamy „poetyckim”, niemożliwe by były w istocie ewolucje duchowe jednostki, a zwłaszcza przeobrażenia wrażliwości, wyobraźni, gustu, emocji miłosnych, reakcji na przemijanie czasu itd. Nawet ktoś, kto nie czytuje książek poetyckich, nie wsłuchuje się uważnie w słowa jako „ładne” bądź „brzydkie”, w momentach trudnych rozpoznaje niedostatki języka i poszukuje sposobów przezwyciężenia oporu materii werbalnej; choć sam twierdzi, że na poezji się nie zna i wierszami się nie interesuje, to jednak bywa odbiorcą pewnych szczątkowych, najniżej zorganizowanych fenomenów p o e t y c k o ś c i. Ponad elementarnym doświadczeniem poetyckim – w drugiej niejako fazie – dochodzi do podziału ról: poezjowanie staje się przedmiotem komunikacji międzyludzkiej. Wyodrębnia się rola autora i rola czytelnika. Działanie autorskie to utrwalanie w tekście indywidualnych przygód poetyckich; utrwalanie mające na celu zarówno rezultaty autoterapeutyczne (samowyzwolenie spod terroru myśli zreifikowanej), jak i udział w nakierowanej na zewnątrz humanistycznej terapii społecznej13. Twórczość artystyczna stanowi zaprzeczenie reifikacji. Wartościowaniu egzystencji ludzkiej według kryteriów ilościowych – przeciwstawia aksjologię jakości. Naprzeciw produkcji seryjnej (produkcji rzeczy i produkcji idei) stawia kreację bytów artystycznych, które w tym większej są cenie, im dłużej ostają się jako oryginalne, swoiste, jedyne w swoim rodzaju. Filozofii przyzwyczajenia, rutyny, inercji – odpowiada filozofią krytycyzmu, nowatorstwa, niepokoju. Nie trudno zauważyć, iż rola autora obliguje nie tylko do ustawicznej rewizji systemów pozaliterackich, takich jak obyczaje mowy potocznej, rytuały życia publicznego, języki kostniejących idei, stereotypy widzenia ludzi i pejzaży itd., ale także do sprawowania kontroli nad samą literaturą. W jej obrębie bowiem nurty epigońskie bywają równie szkodliwe, jak i inne formy konserwatyzmu społecznego. Rola czytelnika. Czytelnikiem poezji staje się człowiek poszukujący takich przekazów werbalnych, które, choć są wytworami cudzymi, a bywają w swej genezie odległe – w przestrzeni i czasie – od dnia dzisiejszego, to jednak robią wrażenie wypowiedzi nader trafnie uogólniających jego, czytelnika, osobiste doświadczenie poetyckie. Wydają mu się napisane z myślą o nim. Jego prywatne, zaledwie przeczute, niewydarzone próby myślenia poetyckiego – objawiają mu się oto w kształcie nowym: ileż doskonalszym! Czytając, czyta siebie i nie-siebie. Rozpoznaje w dalekim – bliskie. Dzieło, które t r a f i a do odbiorcy, komunikuje mu coś – dziwnie – znajomego, a równocześnie powiadamia go o nowych, niespodziewanych możliwościach poezji. Im autentyczniej przeżywa się w trakcie lektury wiersza jego a r t y z m, tym głębiej wkracza się w istotę h u m a n i z m u sztuki słowa. (W prawdziwej sztuce nie istnieje podział na „formę” i „treść”). Znamy już nasz punkt wyjścia. Poznanie poezji współczesnej to próba wejścia w sekretne labirynty doświadczenia poetyckiego współczesności. Ale co to oznacza w praktyce? Co trzeba brać pod uwagę? Czy tylko wiersze ogłaszane w prasie i edycjach książkowych? A może nadto jeszcze utwory nie drukowane, dostępne zamkniętym kolektywom czytelniczym? Wyłącznie literaturę – z perspektywy krytyki – godną własnej nazwy czy równocześnie dzisiejszy folklor wiejski, piosenki uliczne, ballady więzienne, dziecięce rymowanki i tym podobne produkty? Przede wszystkim: czy wolno zawęzić zakres obserwacji do tych jedynie tekstów, które „chcą” być dziełami sztuki w i n t e n c j i a u t o r ó w? a jeżeli recepcja społeczna wydobywa poetyckość także z przekazów ukształtowanych pierwotnie bez ambicji artystycznych, i konfiguracje słów i zdań s t a j ą s i ę p o e t y c k i m i na mocy decyzji odbiorcy? czyż zjawiska te miałyby już pozostawać poza ramą opisu całości? W kulturze dzisiejszej wyodrębniają się trzy podstawowe z a k r e s y d o ś w i a d c z e n i a p o e t y c k i e g o, usytuowane względem siebie koncentrycznie. 1. Zakres pierwszy, najszerszy, zarazem najgłębiej ukryty, obejmuje niektóre przejawy a u t o k o m u n i k a c j i językowej. Są to rozliczne przypadki mowy wewnętrznej, „cichego mówienia”, intymne dialogi, które każdy z nas prowadzi sam ze sobą: bez podsłuchu, bez nadzorców. Autokomunikacja wyznacza najrozleglejszy widnokrąg doświadczenia poetyckiego – w tym sensie, że ogarnia największe rzesze użytkowników polszczyzny. Nieporównanie częściej „bywa się poetą” d l a s i e b i e n i ż d l a i n n y c h. W bezpieczeństwie, w „śpiewaniu – sobie a muzom”, nie krępują ani s t r a c h, ani w s t y d: dwa uniwersalne stymulatory zachowań człowieka w przestrzeni kultury14. W tym kręgu doświadczeń pojawia się p o e z j a p o t e n c j a l n a. Składają się na nią wszelkie próby „przywłaszczenia” języka, gdy nagromadzenie znaków niczyich staje się nagle, na moment, w odczuciu 13 Teza o terapeutycznych funkcjach sztuki to jedna z najstarszych tez w historii europejskiej myśli estetycznej. Wiąże się z Arystotelesową teorią o c z y s z c z e n i a (katharsis), które jest rezultatem przeżycia tragedii. (Zob. J. Dawydow, Sztuka jako zjawisko socjologiczne, Warszawa 1971). 14 Współcześnie jednym z najaktywniejszych ośrodków nowatorskiej myśli literaturoznawczej na świecie jest Szkoła Tartuska (Estońska Socjalistyczna Republika Radziecka), ośrodek badawczy kierowany przez J. Łotmana. Korzystam tutaj z jego myśli wyłożonych w krótkim szkicu pt. O semiotyce pojęć „wstyd” i „strach” w mechanizmach kultury (w:) Semiotyka kultury, Warszawa 1975, (S e m i o t y k a: wiedza o całokształcie systemów znakowych, uczestniczących w procesach porozumiewania się ludzi i społeczeństw). 10 jednostki, jej bogactwem osobistym. Autokomunikacja nie musi stwarzać nowych tekstów. Wystarczy, jeżeli teksty gotowe – zaliczane bądź nie zaliczane do dzieł sztuki słowa – usytuuje w porządku poetyckości. 2. Zakres drugi, węższy od pierwszego, ogarnia ogólnospołeczną komunikacji werbalną i skupia w sobie różnorodne urzeczywistnienia twórczości spontanicznej (okolicznościowej). Owa „radosna twórczość” obsługuje zarówno wspólnoty zamknięte (rodzina, krąg przyjaciół, kolektyw pracowniczy jakiejś instytucji, turnus wakacyjny itp.), jak i otwarte (np. społeczność entuzjastów piłki nożnej, rzesze wyznawców takiej czy inne ideologii: pokoleniowej, środowiskowej, klasowej). Dowcipy, anegdoty, „zwischenrufy” (np. konferencyjne), gry słów, rymowane hasła, parafrazy obiegowych wyrażeń, parodie piosenek i wierszy lub przemówień, cała ta „karnawałowa” miazga – olbrzymi i piękny strumień „donosów rzeczywistości”15 – stanowi f o k l o r in statu nascendi16. Układając tekst nacechowany „poetycko”– autor liczy tu na akceptację środowiska, z którym się solidaryzuje. Nie boli go zjadliwa nawet krytyka środowisk obcych. Prawda, z reguły właśnie „obcym” chce dokuczyć, ale tak, aby jego zamysł prześmiewczy uchwycili, a sposób wysłowienia zaaprobowali tylko i wyłącznie sami swoi. W noweli Marka Nowakowskiego pt. Benek Kwiaciarz17 mówi się o czyimś nagłym zgonie. „– Wincenty mu było – wyjaśniła kobietom Wasiakowa. Zapamiętała dobrze to imię z żałobnej blachy na trumnie”. Społeczność podwórkowa nie może się uwolnić od rozmów na temat śmierci Wincentego, tajemniczego kochanka „tej nowej z naprzeciwka”. „Nowa znów zaszeptała coś monotonnie. – Co? co? – zapytała Maryśka. – Nic – rzekł Kwiaciarz, roześmiał się głośno, zadrgały mu nozdrza. Tylko ten pan Wincenty – zaczął uroczyście – on musiał być w pręcie cięty... Ten pan Wincenty – powtórzył grubo. [...] Baba Satynowskiego otarła umączone ręce w fartuch, usiadła na parapecie. – Poeta! – parsknęła półgębkiem”. Rola podwórkowego „poety” najwyraźniej satysfakcjonuje Benka Kwiaciarza. Oczekuje on nie tylko pochwały, ale i p r z y j ę c i a w i e r s z a przez najbliższe otoczenie. „Ta nowa z przeciwka pochylała się nad Dziadkiem [...] – czytamy kilka stron dalej. – Za śmietnikiem stłumiony pisk. Dzieci ostrożnie wysunęły głowy. – Pan Wincenty w pręcie cięty! – wrzasnęły zgodnie. Spodobało im się... spodobało – ucieszył się Kwiaciarz”. Tworzenie spontaniczne, podporządkowane celom doraźnym, wymaga odwagi. Trzeba umieć przezwyciężać wstyd i strach. Kategorie te nie wchodzą jednak w bezpośrednią opozycję. Każda z nich odnosi się do innej zbiorowości. Uczucie wstydu pojawia się wobec „swoich”: mogą oni zakwestionować kunszt domorosłego poety, i będzie to oznaczało jego literacką klęskę. Uczucie strachu natomiast bywa skutkiem oczekiwania kary ze strony „obcych”, przy czym karę, nawet najdotkliwszą, odwrotnie, przyjmuje się zawsze jako l i t e r a c k i sukces. Interwencyjny, doraźny, wplątany w aktualności kolejnych etapów bytowania zbiorowości, folklor wyprzedza na ogół poczynania literatów-profesjonalistów, reaguje natychmiast na wypadki z ostatniej chwili i z niebywałą łatwością unicestwia pamięć o własnych stanach wcześniejszych. Nie podejmuje zobowiązań moralnych wobec koniunktur, które pochłaniały go jeszcze wczoraj. Cechuje go indyferentyzm historyczny: brak poczucia ciągłości tradycji. 3. Trzeci zakres, najwęższy, reprezentowany przez najmniejszy odsetek uczestników kultury, wyodrębnia się także z komunikacji społecznej i obejmuje t w ó r c z o ś ć p r o f e s j o n a l n ą. Zawodowiec nie jest w stanie przewidzieć, kto spośród publiczności odbiorczej okaże się „swoim”, a kto zareaguje jak „obcy”. Nierzadko myli się, i to tragicznie, w takich prognozach. Ludzie, którym ofiarował własny trud, odtrącają go często. A społeczność, której się przeciwstawiał, obwołuje go heroldem swych idei. Opozycja „wstydu” i „strachu” przybiera tu, z konieczności, postać hipotezy na temat odbiorcy, którą dopiero praktyka społeczna (recepcja utworu) potrafi ugruntować, przebudować, zawiesić w próżni albo unicestwić bezpowrotnie. 15 Donosy rzeczywistości – pod takim tytułem opublikował książkę M. Białoszewski: zbiór zapisanych „na żywo” powiedzonek, dialogów, które odznaczają się szczególną urodą dowcipu sytuacyjnego, mają charakter mimowolnych paradoksów, a niekiedy, choć formułowane w pośpiechu, odsłaniają nagle myśli niebanalne, dają zastanawiające ujęcia trudnych spraw naszej codzienności. 16 In statu nascendi (łac.) – w momencie stawiania się. 17 Benek Kwiaciarz M. Nowakowskiego – fragmenty cytuję wg tomu opowiadań Sielanka (Warszawa 1974). 11 Zakresy doświadczenia poetyckiego Pojęcie „profesjonalisty” łączymy najczęściej z rolą, którą dana jednostka odgrywa w jakiejś instytucji, a instytucja z kolei decyduje o kwalifikacjach i kompetencjach tej jednostki. Pisarstwo profesjonalne – w porównaniu z innymi dziedzinami twórczości, na przykład muzycznej czy malarskiej – w stosunkowo najmniejszym stopniu podlega kryterium instytucjonalności. Poetą zawodowcem może być człowiek bez legitymacji stowarzyszenia twórczego; w grę wchodzi przede wszystkim jego stosunek do publiczności literackiej oraz – omówiony wyżej – sposób konstruowania wypowiedzi artystycznej. W każdym z tych trzech zakresów panują odrębne prawa rozwojowe. Zajmują się nimi trzy różne dyscypliny badawcze: pierwszym – psychologia myślenia i mowy (psycholingwistyka), drugim – folklorystyka, trzecim – wiedza o literaturze. Przedmiotem naszych zainteresowań będzie liryka profesjonalna, twórczość literatów-zawodowców, a dokładniej: ta część dorobku współczesnych literatów, która należy do tzw. „literatury wysokiej” – najambitniejszej w swych realizacjach artystycznych. Jak się prędko przekonamy, omawianie tekstów powstających w kręgu doświadczeń poetyckich profesjonalistów – najwybitniejszych dziś mistrzów wierszowania – nie może być dokonane w całkowitej i z o l a c j i od spraw współczesnego folkloru i od problemów psychologii poezjowania intymnego. Nie rozumiemy wewnętrznych powikłań poezji bez uwzględnienia całokształtu przeżywania artystycznego współczesnej polszczyzny. Tak jak fenomen teatru – w każdym momencie historycznym – można zrozumieć jedynie na tle aktualnie obowiązujących form t e a t r a l n o ś c i ż y c i a, a więc biorąc pod uwagę wszystkie sytuacje, w których ludzie grają jakieś role i oceniają grę innych – tak i fenomen poezji da się uchwycić najpełniej w kontekście aktualnego stanu p o e t y c k o ś c i p o l s z c z y z n y: myślanej, mówionej, pisanej. Liryka myślana, potencjalna, kształtująca się w obszarze autokomunikacji, ma charakter bytów psychicznych. Historyk literatury nie obcuje z nią bezpośrednio, nie dysponuje jej „tekstami” – w postaci „czystej”, podobnie jak psycholog nie ma szansy bezpośredniej obserwacji ludzkich snów czy wyobrażeń. Istnieją jednak sposoby p o ś r e d n i e g o wnioskowania o procesach autokomunikacyjnych i kierunkach liryki potencjalnej. Po pierwsze, teksty folkloru oraz teksty zawodowców zawsze są transformacjami poezjowania intymnego – wyjąwszy twory w stu procentach epigońskie. Jeżeli nawet podlegają one dyktaturze poetyk historycznych, nigdy więc nie wyrażają „nagich” przeżyć18, to przecież ocalają pewien ślad myśli autentycznej: prywatnej, inicjowanej przez jej twórcę na własny rachunek i we własnym imieniu. Po drugie, o przeżyciach wewnętrznych ogółu – dominujących w danej chwili – informują także jego zachowania wobec ofert liryki profesjonalnej. Z pewną dozą prawdopodobieństwa, choć i z wieloma zastrzeżeniami, można twierdzić, że gdy jakiś typ poezji uzyskuje popularność, odpowiada on poetyckości aktywnej w strefie autokomunikacji czytelników, i odwrotnie, niepopularność innych znowu stylów sztuki wierszowania oznacza, że obrazy i tropy tych stylów nie mają swych odpowiedników – szczególnie aktywnych – w poezjowaniu intymnym większości odbiorców. Po trzecie: sam badacz, sam obserwator dziejów sztuki słowa, zna najlepiej własne próby poetyckiego gospodarowania mową: chce czy nie chce, ilekroć zabiera się do interpretacji wiersza, tylekroć musi odwołać się do prywatnej wrażliwości poetyckiej – jako jednego z wielu wariantów autokomunikacji współczesnej. Czytelnik tej książki ma prawo zapytać: jaką wobec tego można mieć gwarancję o b i e k t y w i z m u odczytań i ocen, które będą tu prezentowane? Jedną tylko. Interpretacjom moim przeciwstawiajcie interpretacje własne! Skojarzenia wykładowcy konfrontujcie z osobistymi skojarzeniami sensów i wizji tego czy innego dzieła. Niech doświadczenia przygód poetyckich badacza spotykają się – raz w harmonijnej zgodzie, raz, gdy trzeba, w starciu polemicznym – z pamięcią o waszych prywatnych zdziwieniach językiem i światem. Najwybitniejszy polski filozof sztuki słowa, Roman Ingarden, pisał, że dzieło literackie tyle ma k o n k r e t y z a c j i, ilu czytelników, a jego byt społeczny to byt nie w pełni obiektywny, lecz i n t e r s u b i e k t y w n y. Zatem porozumienie na temat poezji jest możliwe jako d i a l o g wszystkich zainteresowanych jej ewolucjami, jej sensem, jej celem. Z kolei nie trudno ustalić związki twórczości profesjonalistów z żywiołem folkloru, szczególnie gdy chodzi o porównywanie przekazów. W obydwu dziedzinach istnieją przekazy językowe, które można badać – ustalając ich powiązania z aktualnymi zmianami w kulturze. Trzeba będzie tutaj – częściej niż się zdaje – sięgać do folkloru współczesnego. Dla jednych twórców jest on bowiem m a t e r i a ł e m wypowiedzi artystycznej 18 Wspomniany tu już R. Jakobson, uczestnik ruchu formalistycznego i współtwórca Praskiej Szkoły Strukturalnej, zastanawiał się nad s z c z e r o ś c i ą jako kanonem wysłowienia lirycznego. Czy prywatne zapiski pisarza, czynione w tajemnicy przed otoczeniem, są mniej – czy może bardziej? – szczere niż wynurzenia zanotowane w utworach pisanych z myślą o druku? Zdaniem badacza każdy tekst językowy jest faktem konwencji (ponieważ sam język – to konwencja właśnie); należy mówić zatem nie o „nieszczerości” i „szczerości”, lecz o różnych wariantach szczerości pisarskiej, o wielości równoprawnych p r a w d osobowości twórcy. Zob. R. Jakobson, Co to jest poezja? (w:) Praska Szkoła Strukturalna (Warszawa 1966). 12 (Miron Białoszewski19), dla innych – w z o r e m godnym naśladowania (folklor pokoleniowy poezji wojennej, poezji debiutantów lat pięćdziesiątych, poezji generacji 1970); między tymi dwoma zakresami semantycznymi trwa nieustanna wymiana stylów i gatunków, obrazów i tropów. Strategie i style Poezja (poezja profesjonalna – według naszych rozróżnień) należy do tych fenomenów kultury, które od chwili narodzin do dziś zachowują ciągłość i tożsamość. Potrafimy ogarniać jej całokształt i rozpoznawać w niej nagromadzenie doświadczeń – nadal angażujących emocje, rozum, wyobraźnię. A mimo to, jakby na przekór własnemu poczuciu integralności sztuki poetyckiej, rozbijamy ją ustawicznie, zmuszając do bytowania w dwóch porządkach. Jeden z nich to porządek c z y t a n i a t r a d y c j i, drugi – r o z u m i e n i a d z i e ł n o w y c h, które powstają teraz, w danej współczesności. Na czym polega różnica? Czytelnik potrafi zająć wobec tradycji p o s t a w ę e s t e t y c z n ą – bez specjalnego w tym względzie wysiłku. Nieobecność autora tekstu sprzyja odczuciu fikcji, potęguje oddziaływanie na odbiorcę – wewnętrznych konstrukcji wypowiedzi poetyckiej, takich jak p o d m i o t l i r y c z n y, architektura p r z e s t r z e n i p r z e d s t a w i o n e j w słowie, specyficznie literacki rytm c z a s u itd. Ja wiem, co umie morze i szalony Wicher, na wody słone uniesiony. Jak przeżywać ten tekst: fragment wiersza poety doby Renesansu? Odbiór musi pokonać pewną, dość istotną sprzeczność. Gdy odczytujemy Pieśń VI Jana z Czarnolasu, uświadamiamy sobie, że jej twórca nie przemawia do nas o s o b i ś c i e. Chcemy jednak wierzyć, iż owo „ja” – obecne w wypowiedzi – właśnie nas wtajemnicza oto w swe o s o b i s t e perypetie. Kto to jest, kto do nas mówi: „ja wiem”? Intendent Sforka z Horsztyńskiego doszedłby pewno do wniosku, że to „papier mówi”. Ale nie warto iść w jego ślady. Pamiętajmy, że Sforka zwariował. Wybrnąć z tej antynomii można w jedną tylko podążając stronę: w stronę fikcji. Ku rzeczywistości umownej, wybudowanej „na niby”. W jej granicach zdanie „ja wiem” należy do nadawcy fikcyjnego. Czas egzystencji podmiotu równa się czasowi trwania wypowiedzi poetyckiej. W krajobrazie słonych wód i szalonego wichru. Wiedza o dawności przekazu sprzyja orientacji na swoistość i niezwykłość aktu werbalnego. Estetyczne przeżywanie wiersza to odkrycie cudowności mowy. Już Hegel twierdził, że poezja powstała wtedy, „gdy człowiek postanowił wypowiedzieć s a m e g o s i e b i e”, a skoro tak, zatem to, co się mówi, istnieje w poezji po to, „aby być wypowiedziane”20. Wiktor Szkłowski widział cel główny sztuki słowa we „wskrzeszaniu” języka; tylko język „wskrzeszony” potrafi przeobrażać z w y c z a j n e w n i e z w y k ł e, tj. być działaniem estetycznym. Otóż dawność, odległość historyczna tekstu – potęguje zainteresowanie mechanizmem wysłowienia. Poczucie wyższości, jakie żywimy często podświadomie wobec starych kultur, podejrzewając je o niedojrzałość, infantylizm itp., zostaje poddane dramatycznej próbie, gdy stykamy się z zabytkiem literackim. Okazuje się, że i „za króla Ćwieczka” ludzie znali sekrety komunikacji werbalnej, i znali kunszt operowania słowem. Dystans czasowy wpływa na uwyraźnienie tekstu tak intensywnie, że świadectwa, które pierwotnie nie były i nie miały być literaturą, narzucają się nam jako twory „poetyckie”. Julian Przyboś – nie bez premedytacji – poprzedzał wybory swych liryków pierwszym zanotowanym zdaniem polskim: „Daj, ać ja pobruszę, a ty poczywaj”. Dla nas wszystko w tym dokumencie jest na wagę złota. To, że się wydarzył w polszczyźnie; że zaistniał w takim a nie innym szyku słów; że uzyskał taki oto rytm; że wyraził taki właśnie sens humanistyczny. Wielokrotne, dociekliwe czytanie, usiłujące wyczerpać z całości najobfitszą porcję informacji, stymuluje odbiór estetyczny sensu stricto. Tutaj proces lektury podlega normom p o e t y k i. Inaczej sprawy się mają z poezją współczesną. Twórca nowych struktur artystycznych jest człowiekiem żywym, jego biografia kształtuje się w tych samych co i nasze, czytelnicze życiorysy, widnokręgach. Świat autora i świat czytelnika to jedno. Wobec twórczości czasu teraźniejszego publiczność zajmuje nierzadko, spontanicznie, p o s t a w ę a u t o e d u k a c y j n ą. Czyta po to, aby skonfrontować własne rozumienie współczesności z rozumieniem cudzym. Poezja obchodzi ją tedy w f u n k c j a c h n i e s w o i s t y c h: jako 19 Powiada Białoszewski: „[...] to, co ja piszę, jest związane jakoś z tym, co się dzieje dookoła, z językiem mówionym, łowionym. Szukam tych żywych docieków [...] Ja nie wybieram, jak mówiłem, języka. Łapię ten, który jest obok”. (K. Nastulanka, Sami o sobie, Warszawa 1975). 20 G. W. F. Hegel, Wykłady o estetyce, Warszawa 1967. 13 k r a s o m ó w s t w o21. Akt odbioru podporządkowuje się dyrektywom r e t o r y k i. Byty specyficznie literackie, o których była mowa, a więc fikcja, podmiot, czas wewnętrzny, przestrzeń przedstawiona, uporządkowanie brzmień i sensów, zostają w odbiorze stłumione. Komunikacja artystyczna traci suwerenność. Stapia się z mową potoczną, kieruje się ku folklorowi, tłumaczy się w jego obrębie. Oto fragment wiersza Tadeusza Różewicza Ocalony: Człowieka tak się zabija jak zwierzę widziałem: furgony porąbanych ludzi którzy nie zostaną zbawieni. W 1947 roku, kiedy ukazał się Niepokój Tadeusza Różewicza, trudno by oczekiwać recepcji preferującej fikcyjność opowiedzianym w tym wierszu wydarzeń. Bez wątpienia, Ocalony Różewicza jest dziełem sztuki i pełna interpretacja musi ten fakt uwzględnić. Np. tylko wizja artystyczna dopuszcza „widzenie” ludzi, „którzy nie zostaną zbawieni”. W potocznej obserwacji zobaczenie masowych śmierci jako braku szansy zbawienia jest niemożliwe. Nie widzi się przecież – oczami – nierzeczywistości. Można zobaczyć ją w słowie poetyckim. Ale dla czytelnika 1947 roku Ocalony był przede wszystkim wyznaniem autora (nie podmiotu), znakiem zwróconym ku niedawnej przeszłości (a nie ku przestrzeni wewnętrznej), jak i inne, wspomnieniowe, publicystyczne dokumenty okropności wojny. Przewaga tematyki aktualnej, wyrazistość zadań wychowawczych, interwencyjny charakter monologu lirycznego, orientacja na – przede wszystkim – „życiowe”, pozaliterackie doświadczenia ogółu, oto główne wyznaczniki poezji, która staje się osobliwą formą s t r a t e g i i s p o ł e c z n e j. W dziejach wojennej oraz powojennej polskiej sztuki słowa – owe „strategiczne” właściwości przekazu lirycznego narzucają się uwadze jako podstawowa swoistość mowy wierszowanej: do 1956 roku. Rzec by można, że większość zjawisk poetyckich reprezentuje wówczas ściśle określone odmiany strategii społecznych, podlega ich dyrektywom, uruchamia ich mechanizmy, tłumaczy się w ich granicach. (Nie przeszkadza to współobecności kilku różnych strategii w twórczości jednego autora.). Poeta bez „przydziału” do któregoś z dominujących wówczas nurtów strategicznych, pisujący wiersze o niejasnym stosunku do aktualności życia publicznego, znajduje się – w odczuciu powszechnym – na marginesie komunikacji literackiej. Często nie chce lub nie może publikować. Po latach przełomu (1955 – 1956) normy strategii pisarskich nadal porządkują ewolucje liryki, ale nie tylko one, i nie przede wszystkim one: coraz wyraźniej wyodrębniają się suwerenne s t y l e p o e t y c k i e. Zewnętrzne uwarunkowania sztuki cofają się jakby przed działaniem uwarunkowań wewnętrznych, ściśle literackich. Coraz trudniej śledzić zmiany w poezji – w porządku diachronicznym. Coraz silniej narzuca się uwadze równoczesność współwystępowania stylów i poetyk. „Strategia arcypoety”, ostatnia spośród omawianych w tej książce, stanowi zapowiedź nowych ukształtowań, które będą przedmiotem omówienia w następnej książce. 21 Klasyczne teorie poezji (Arystoteles), a także koncepcje dziewiętnastowieczne (Hegel) poświęcają wiele uwagi podobieństwom i różnicom poezji i krasomówstwa. Zdaniem Hegla obydwie sztuki manipulowania słowem są zorientowane na odbiorcę, z tą różnicą, że oracja krasomówcza (mowa polityka, sędziego, kaznodziei) zmierza do tego, aby odbiorca wcielił w czyn takie czy inne postulaty (ukarał winnego, ruszył na wojnę, zbudował świątynię), natomiast wypowiedź poetycka zakłada wyłącznie wewnętrzne przemiany osobowości odbiorcy (światopoglądu, etyki, wyobraźni, wrażliwości). Z historii polskiej liryki wiemy, że często poezja nasza wkraczała w kompetencje krasomówstwa – nie tylko zresztą w czasach zaborów, kiedy to spełniała podstawowe powinności ideologiczne, ale także w XX wieku (aż do dnia dzisiejszego). 14 Życie literackie: Wojna We wrześniu 1939 roku podczas bombardowania Lublina zginął Józef Czechowicz. Przy zmasakrowanych zwłokach znaleziono książkę: słownik polsko-niemiecki. Czechowicz reprezentował w naszej liryce nurt katastroficzny; przeczucie konfliktu zbrojnego między państwami świata rodziło w jego utworach obrazy totalnej zagłady rodu człowieczego22. Pisał w głośnym liryku pt. Żal: rozmnożony cudownie na wszystkich nas będę strzelał do siebie i marł wielokrotnie Mówiono później, że przepowiedział własną śmierć. To w Żalu znalazły się słowa: „i bombą trafiony w stallach [...] ja czarny krzyżyk na listach”. Bomba eksplodowała w zakładzie fryzjerskim. Gdyby pobiegł w inną stronę, schronił się pod ścianą, padł na ziemię, byłby wtedy ocalał – razem z przyjaciółmi. Jego Żal wyraża wzniosłość śmierci, śmierci w przestrzeniach budowli sakralnej, pełnych kunsztownego dostojeństwa. Jego życie urywa się tak, jak urywały się tysiące istnień ludzkich w dniach klęski wrześniowej: szybko, absurdalnie. Katastrofizm wywróżył wojnę, ale nie przewidział jej istoty. Był zbyt silnie uwikłany w subtelności humanizmu; zbyt szlachetny, zbyt konwencjonalny. Cytowany dwuwiersz Czechowicza mówi o tym, że wojna światowa to zbiorowe samobójstwo. Wszyscy będą strzelali do wszystkich, każdy okaże się sprawcą i ofiarą wszechogarniającego kataklizmu, cała ludzkość stanie się zatem jednako bezgrzeszna i winna. Przed wrześniem można było tak rozumować, po wrześniu już nie. Gdy rozpoczęła się katastrofa, skończył się katastrofizm. Ten kierunek filozoficzny umiał uzewnętrzniać w słowie poetyckim niepokoje czasów przedwojennych, i nie nadawał się do wysłowienia uczuć uczestników wojny. Zakładał tożsamość odpowiedzialności wszystkich ludzi za ich samounicestwienie. Lub przynajmniej – brał pod uwagę możliwość dialogu między narodami na ten temat. Mylił się w swych założeniach. Ideologia pokonanej społeczności stanowiła zaprzeczenie ideologii agresora; moralność najeźdźcy nie znajdowała punktów stycznych z moralnością obrońcy ojczyzny. Słownik dwujęzyczny w kieszeni poety – jako w a r u n e k i s y m b o l p r z e k ł a d u: świadomości na świadomość, doświadczenia na doświadczenie, wartości na wartość – był już wtedy bolesnym anachronizmem. Bo jeśli dawniej zdarzało się tak, że wojna stanowiła nie tylko konfrontację sił militarnych, ale także spotkanie dwóch kultur, które ponad wojskiem – ponad uzbrojoną nienawiścią – nawiązywały między sobą dialog, i wzbogacały się wzajem, to w 1939 roku, i później, o dialogu nie mogło być mowy. Propaganda goebbelsowska głosiła, że napad na Polskę to triumfalny marsz „nadczłowieka”, który zamierza uwolnić planetę od bezprawnie pasożytujących na niej „ras niższych”. Uwolnić – likwidując wszystko, czego nie potrafi wchłonąć i zasymilować III Rzesza. „Zniszczenie Polski jest sprawą najważniejszą – oświadczył Adolf Hitler w końcu sierpnia 1938 roku. – Chodzi o wyeliminowanie sił żywych...”23. Wkrótce się okazało, że to 22 W rozdziale wstępnym tej książki wspominaliśmy o innej wersji polskiego katastrofizmu: o teorii Witkacego. Spośród ugrupowań poetyckich dwudziestolecia międzywojennego najchłonniejszą na katastroficzne horoskopy miała się okazać wileńska grupa „Żagary” (Cz. Miłosz, J. Zagórski). Na temat związków Czechowicza z tym nurtem pisze J. Kłak we Wstępie do Wyboru poezji autora lubelskiego (seria Biblioteki Narodowej, Wrocław 1970). Katastrofizm był kierunkiem filozoficznym o zasięgu europejskim (O. Spengler, Ortega y Gasset). Niektórzy znawcy są zdania, iż nie można wykryć literackich swoistości metody katastroficznej, ponieważ pojawia się ona w różnych poetykach historycznych (naturalizm, symbolizm, ekspresjonizm, futuryzm), łączy sprzeczne techniki pisarskie, uobecnia się w rozmaitych gatunkach. To prawda. Istnieją jednak – moim zdaniem – pewne warunki, które utwór literacki powinien spełnić bezwzględnie, aby się mógł w ogóle usytuować w granicach katastroficznego widzenia losów ludzkich. A więc: powinien być opowieścią o zagładzie; nie o zagładzie jednostki, lecz dużej zbiorowości; nie o kataklizmach wynikających z przypadku, lecz stanowiących nieuniknioną konsekwencję dziejów gatunku homo sapiens. Nadto jeszcze: opowieść katastrofisty mówi zawsze o likwidacji zbiorowości, z którą autor się solidaryzuje i zakłada solidarność odbiorcy (z tego punktu widzenia Nienasycenie S. I. Witkiewicza jest utworem katastroficznym, natomiast liczne dzieła powojenne, które obrazują zagładę III Rzeszy, a nie „żałują” przecież unicestwienia potęgi Niemiec hitlerowskich, choć przedstawiają katastrofę dużej zbiorowości, to jednak, wskutek wymowy ideowej, nie są utworami katastroficznymi). I jeszcze jedno. Czas fabuły – podobnie w poezji: czas sytuacji lirycznej dzieła katastrofisty – to koniecznie bliska przyszłość (nigdy przeszłość). 23 Cytuję za: Z. Jastrzębski, Literatura pokolenia wojennego wobec dwudziestolecia, Warszawa 1969. Jest to książka nie tylko ważna dla rekonstrukcji świadomości artystycznej debiutantów z lat okupacji, ale także jedno z tych dzieł krytycznych, które, obok prac K. Wyki o K. Baczyńskim, przyczyniły się do namiętnej fascynacji liryką wojenną – w środowiskach młodzieży literackiej (tzw. „pokolenie 68” lub „pokolenie 70”). 15 wcale nie takie proste. Mord na „plemieniu podludzi” wymagał zróżnicowania technik eksterminacyjnych, wydoskonalenia umiejętności ludobójczych. Unicestwieniu biologicznemu miało towarzyszyć unicestwienie duchowe. Rozumiał to gubernator Hans Frank, który głosił: „Polski kraj powinien być zamieniony w pustynię intelektualną”. Powtórzmy: jakikolwiek dialog dwu kultur był w tej sytuacji wykluczony. Zresztą faszyzm, nim podjął się dzieła burzenia kultury narodów podbitych, zdusił kulturę narodów własnych: tych, którym przewodził. Wielu artystów i uczonych ratowało się przed hitleryzmem ucieczką na obczyznę. W III Rzeszy miejsce autentycznej sztuki zajęła tendencyjna pseudosztuka. Wiersze autorów niemieckich z dni kampanii wrześniowej przedstawiały swoim czytelnikom obraz Polski tak, jak to sobie wykalkulowała nazistowska propaganda24. „To pusty pejzaż, wyludniony, pozbawiony społecznego i narodowego miąższu. Jeśli pojawia się człowiek, jest nim wzięty do niewoli żołnierz polski albo też odznaczający się instynktem zachowawczym i sprytem byt biologiczny”. Rymowane agitki zagrzewały armię okupanta do ostatecznego spustoszenia tego terytorium, które i tak, mocą Boskiego wyroku, musi zostać oczyszczone z „ras niższych”, z Polaków, Żydów, Ukraińców, Białorusinów i innych. Bucie, pokryty kurzem, dalej przez pył! Depczesz co było skazane na zagładę – pisał poeta niemiecki upamiętniając tym wierszem upadek Warszawy. Środowisko twórców polskiej literatury, jak i cały naród, poniosło w latach wojny straty olbrzymie. Front, rozpacz, terror więzienia, obozy koncentracyjne – z roku na rok – zabijały coraz więcej ludzi25. 1939 Józef Birkenmajer (ur. 1897), poeta, tłumacz, znawca staropolszczyzny, poległ broniąc Cytadeli warszawskiej. Józef Czechowicz (ur. 1903), najwybitniejszy poeta drugiej awangardy, przywódca duchowy młodych generacji literackich, zginął w bombardowanym Lublinie. Stanisław Ignacy Witkiewicz (ur. 1885), jeden z najbardziej niezwykłych umysłów w dziejach polskich doktryn artystycznych – prekursor licznych nurtów nowatorskich w sztuce europejskiej, popełnił samobójstwo. Był to akt rozpaczy. Rozpaczy człowieka, który nie może pogodzić się z tragedią osamotnienia ojczyzny miażdżonej zewsząd przez wojska najeźdźców. Śmierć samobójczą wybrał także Antoni Gałuszka (ur. 1893), poeta i nowelista, uczestnik kampanii wrześniowej. Kapitan Tadeusz Dołęga- Mostowicz (ur. 1898), autor głośnej Kariery Nikodema Dyzmy, zginął w Kutach, gdzie po klęsce utworzył milicję miejscową (okoliczności zabójstwa nie udało się ustalić). 1940 Ignacy Chrzanowski (ur. 1886), badacz i popularyzator piśmiennictwa artystycznego, autor poczytnej Historii literatury niepodległej Polski (wznowionej po wojnie) umarł w obozie w Oranienburgu pod Berlinem. Stefan Napierski (ur. 1889), poeta i krytyk, tłumacz Rilkego i Whitmana, rozstrzelany na Pawiaku. Stefan Kołaczkowski (ur. 1887), historyk i krytyk literatury, uwięziony wraz z kadrą profesorską Uniwersytetu Jagiellońskiego, po męczarniach w Oranienburgu zmarł w Krakowie wskutek ciężkiej choroby. 1941 Tadeusz Boy-Żeleński (ur. 1874), krytyk, publicysta, tłumacz, w czasach Młodej Polski pisujący dla Zielonego Balonika, autor monografii wspomnieniowej o środowisku bohemy krakowskiej (Znasz-li ten kraj), twórca gigantycznej serii przekładów arcydzieł literatury francuskiej (Biblioteka Boya), rozstrzelany we Lwowie. Witold Hulewicz (ur. 1895), współtwórca ekspresjonizmu polskiego, rozstrzelany w Palmirach pod Warszawą; według niepewnych danych w Palmirach zginął także Henryk Domiński (ur. 1913), poeta związany z kręgiem Czechowicza, w czasie okupacji uczestnik ruchu oporu. Mieczysław Braun (ur. 1901), poeta, autor wierszy o tematyce proletariackiej, zmarł na tyfus w getcie warszawskim. Lech Piwowar (ur. 1909), poeta, uczestnik kampanii wrześniowej, zginął w obozie jenieckim w Starobielsku. 1942 24 Informacje o utworach przedstawiających tragedię wrześniową z perspektywy najeźdźcy podaję według H. Orłowskiego Literatura w III Rzeszy (Poznań 1975). Studium Orłowskiego, germanisty i tłumacza, powinien przeczytać każdy, kto chce poznać dogłębnie mechanizm pauperyzacji kultury w systemach totalitarnych (tj. w skrajnie antydemokratycznych, a w istocie: stworzonych przez ludzi – przeciw ludziom). 25 Lista strat literatury polskiej – za Słownikiem polskich pisarzy współczesnych, t. I-IV (Warszawa 1963-66). 16 Bruno Schulz (ur. 1892), autor Sklepów cynamonowych i Sanatorium pod klepsydrą, osadzony w getcie w Drohobyczu – zastrzelony przez gestapowca. Ostap Ortwin (ur. 1876), krytyk, badacz, zamordowany we Lwowie. Janusz Korczak (ur. 1878), autor Króla Maciusia Pierwszego, uwięziony wraz z grupą dzieci w Treblince – wybrał śmierć razem ze swoimi wychowankami. Ignacy Fik (ur. 1904), poeta, publicysta reprezentujący nurt marksistowski w krytyce literackiej, rozstrzelany w więzieniu w Krakowie. Zginęli w Oświęcimiu: Konstanty Troczyński (ur. 1906), teoretyk literatury, współtwórca nowoczesnej teorii badań literackich; Anna Zahorska (ur. 1882), poetka i powieściopisarka; Tadeusz Szantroch (ur. 1888), poeta. 1943 Stefan Balicki (ur. 1889), powieściopisarz i nowelista, zginął w więzieniu poznańskim. Wacław Bojarski (ur. 1921), poeta, został ranny podczas akcji składania kwiatów pod pomnikiem Kopernika w Warszawie, wkrótce zmarł. Emil Breiter (ur. 1886), krytyk literacki, zamęczony na śmierć przez gestapo. Dawid Hopensztand (ur. 1904), teoretyk literatury, znawca problemów stylistyki artystycznej, poniósł śmierć w getcie warszawskim. Leon Pomirowski (ur. 1891), autor monografii Nowa literatura w nowej Polsce, zginął w obozie w Majdanku. Edward Szymański (ur. 1907), poeta, uczestnik kampanii wrześniowej, zmarł w Oświęcimiu. Andrzej Trzebiński (ur. 1922), dramaturg i poeta, rozstrzelany w Warszawie na Nowym Świecie. Felicja Kruszewska (ur. 1897), autorka dzieł dramatycznych i tomików wierszy, zmarła nagle w Radomiu podczas łapanki w pociągu. 1944 Krzysztof Kamil Baczyński (ur. 1921), najwybitniejszy poeta pokolenia debiutującego w latach okupacji, poległ w powstaniu warszawskim. W powstaniu ponieśli śmierć także: Tadeusz Gajdy (ur. 1922), poeta i dramaturg; Włodzimierz Pietrzak (ur. 1913), poeta, prozaik, krytyk; Anna Słończyńska (ur. 1902), poetka. Na skutek ran odniesionych w czasie powstania umarli dwaj wielcy pisarze starszej generacji: Karol Irzykowski (ur. 1873), najaktywniejszy krytyk lat międzywojennych, inicjator głośnych sporów literackich (m.in. z awangardą, z Witkacym, z Boyem), i Juliusz Kaden-Bandrowski (ur. 1885), autor Generała Barcza, Czarnych Skrzydeł – powieści ważnych w rozwoju polskiej epiki XX wieku. Zuzanna Ginczanka (ur. 1917), poetka, autorka słuchowisk radiowych, zamordowana w więzieniu krakowskim. Bruno Winawer (ur. 1883), popularny komediopisarz i prozaik, dwukrotnie aresztowany podczas okupacji, zmarł po wyjściu z obozu w Treblince. 1945 Jerzy Paczkowski (1909), poeta i satyryk, uczestnik ruchu oporu w ośrodkach polonii francuskiej, zginął w obozie w Hamburg-Neugamme. Jan Waśniewski (ur. 1896), autor powieści o tematyce górniczej, umarł w obozie w Laasphe. Nie jest to szczegółowa kronika martyrologii środowisk pisarskich, która by w pełni obrazowała rozmiary tragedii, lecz zaledwie wybór z takiej kroniki – ukazujący w skrótowym zarysie przebieg tragicznych wydarzeń. W Katyniu zostali straceni Władysław Sebyła (ur. 1902), członek grupy poetyckiej „Kwadryga” i Henryk Życzyński (ur. 1890), autor Teorii dramatu. Zresztą wojna była nienasycona w zadawaniu śmierci i mnożeniu coraz to nowych metod zabijania. Niektórzy przepadli bez wieści. Zaginął Andrzej Wolica (ur. 1909), poeta i nowelista, autor drapieżnej, demaskatorskiej powieści o sierocińcu warszawskim pt. Ulica Ogrodowa. Innych pochłonął front, rozgardiasz bitewny; zgubiła nieostrożność ludzi śmiertelnie zmęczonych walką. Tak podczas ofensywy sierpniowej 1944 roku zginął w wypadku samochodowym Lucjan Szenwald (ur. 1909), poeta „Kwadrygi”, żołnierz I Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki. Podobny los – w przeddzień styczniowej ofensywy 1945 roku – spotkał Józefa Stachowskiego (ur. 1913), poetę, uczestnika konspiracyjnych imprez kulturalnych okupowanej stolicy. Ostatnie miesiące wojny, w których przedmiotem antagonizmów międzyludzkich było już nie tylko wyzwolenie Polski spod okupacji niemieckiej, ale także kształt ustrojowy Polski wyzwolonej, przyniosły falę zabójstw politycznych. Ginęli działacze, ginęły wsie palone przez bandytów, ginęli artyści. Poeta Teodor Bujnicki (ur. 1907) po uwolnieniu Wilna od wojsk hitlerowskich podjął współpracę ze Związkiem Patriotów Polskich. „Krótki był ten okres pracy w ZPP – pisze Anna Jędrychowska. – Pewnego dnia zadźwięczał dzwonek w jego mieszkaniu przy ulicy Podgórnej. Otworzyły się drzwi. Do przedpokoju weszło kilku ludzi. Dorek stanął w jasno oświetlonym prostokącie drzwi. Padły strzały. Sprawcy mordu nie zostali ujęci”26. 26 Fragmenty wspomnień R. Matuszewskiego – ze wstępu do: J. Stachowski, Poezje, Warszawa 1958 oraz fragmenty szkicu A. Jędrychowskiej, ogłoszonego w Wierszach wybranych T. Bujnickiego (Warszawa 1961). 17 Wpływ destrukcyjny wojny na całokształt kultury literackiej dawał o sobie znać w rozmaitych zakresach. Pisarze, którym udało się ocalić życie dziś, ale mogli paść ofiarą wojny jutro, czuli się wytrąceni z systemu dotychczasowych norm i współodniesień, wykorzenieni z układów określających ich zawodowe powinności i role obywatelskie. „Moi koledzy, moi krytycy, moi czytelnicy – zanotowała Zofia Nałkowska w swych Dziennikach z czasu wojny pod datą 2 IX 42 r., – to było coś, co mię umiejscawiało, co wyznaczało mi rolę i stanowisko. Któż wie, gdzie jestem w tej chwili, gdy mór padł na wszystko wokoło, [...] jestem kimś, co przeminął – bo nie ma mnóstwa tych, którzy mię określali. Nieobecność Boya, nieobecność Napierskiego i Breitera, Hulewicza i Piwińskiego, nieobecność nawet takich wrogów, jak Lorentowicz i Kołaczkowski – to przecież odmieniło mój świat i mnie w moim świecie”27. Deformacje modelu komunikacji literackiej w latach wojny polegały na tym, że – z jednej strony – nie było pisarza, który by mógł swobodnie docierać swoimi utworami do c a ł e j polskiej publiczności czytelniczej, a z drugiej strony: rozproszenie środowiska pisarskiego oznaczało ostre zróżnicowanie okoliczności determinujących proces twórczy, przede wszystkim zaś – zróżnicowanie form kontroli zewnętrznej nad zachowaniem artysty i ewolucjami sztuki. W tej perspektywie dałoby się wyodrębnić cztery podstawowe s y t u a c j e t w ó r c y czasu wojennego: 1. s y t u a c j a e m i g r a n t a, 2. s y t u a c j a k o n s p i r a t o r a, 3. s y t u a c j a ż o ł n i e r z a, 4. s y t u a c j a w i ę ź n i a. Sytuacja emigranta. Wybuch wojny zmusił wiele znanych wówczas osobistości życia publicznego Polski, także i pisarzy, do natychmiastowego opuszczenia granic kraju. „Samochody bez benzyny uciekały pędzone przez strach” – te słowa z wiersza Przybosia nader celnie trafiają w atmosferę wrześniowego kataklizmu. Przez Rumunię, Jugosławię, Włochy, Francję, Portugalię do Brazylii, a z Brazylii do Stanów Zjednoczonych wiodła droga uchodźcza Juliana Tuwima; na Półkuli Zachodniej znaleźli się także inni skamandryci: Jan Lechoń i Kazimierz Wierzyński. W Anglii – Maria Pawlikowska-Jasnorzewska i Antoni Słonimski. Polski literat na obczyźnie, egzystując z dala od terroru nocy okupacyjnej, nie zobligowany też do świadczenia doraźnych usług pisarskich instytucjom kultury wojskowej (jak poeta-żołnierz), ani organizacjom nieformalnym społeczności obozowych (jak poeta-więzień), mógł bez skrępowań rozwijać działalność i decydować swobodnie o kolejnych przedsięwzięciach artystycznych i obywatelskich. Miał poparcie środowisk polonijnych. Dysponował pewnymi możliwościami w zakresie publikacji książkowych i czasopiśmienniczych. M.in. w Londynie w 1940 r. zaczęły się ukazywać „Wiadomości Polskie” – kontynuacja „Wiadomości Literackich”. Ponadto pisarz-emigrant partycypował – w miarę możliwości – w akcjach pomocy finansowych dla pisarzy w kraju28. Mimo to jednak życie na emigracji, jak i w okupowanej Polsce, było dla twórcy „życiem na niby”(określenie Kazimierza Wyki). Ograniczenie kontaktu literackiego do niedużych skupisk polonijnych, odcięcie od publiczności krajowej, wobec której każdy autor, w szczególności autor poczytny, określał dotąd swą postawę, stwarzało sytuację wolności połowicznej, wynaturzonej, męczącej. Oto bowiem za wolność d l a tworzenia trzeba było płacić „wolnością” o d mas czytelniczych. Prawda, wiersze poetów emigracyjnych docierały różnymi drogami do Polski, ale Polska była tak daleko, że wydawała się nierzeczywista29. „Samochody pędzone przez strach” – uciekały nie tylko na Zachód. W 1939 r. duża grupa pisarzy polskich znalazła się na terenach zajętych przez wojska radzieckie. M. in. Julian Przyboś, Tadeusz Peiper, Mieczysław Jastrun, Adam Ważyk, Stanisław Jerzy Lec, Lucjan Szenwald, Jerzy Putrament, Wanda Wasilewska, Teodor Parnicki zamieszkali we Lwowie. Nie była to – w tradycyjnym rozumieniu – emigracja. Duży procent mieszkańców Lwowa stanowili Polacy, funkcjonowały tu polskie instytucje kulturalne i oświatowe, ośrodki z bogatą tradycją i liczącym się w świecie dorobkiem. Było to natomiast pierwsze, obfitujące w wielorakie doświadczenia, zetknięcie twórców polskich z socjalizmem i jego polityką kulturalną. W doświadczeniu tym bezsprzeczne novum stanowiła edukacja literacka czytelnika masowego – kierowana przez instytucje państwowe. Wspomina Jerzy Putrament, że „we Lwowie, w latach 1940 – 1941, do najazdu niemieckiego, odbyło się paręset występów poetyckich w tamtejszych zakładach pracy, w instytucjach i szkołach. Po raz pierwszy w życiu mogłem porównać to, co było dla mnie poetycko cenne, z wymaganiami ludzi, dla których przecież chciałem pisać już od ładnych kilku lat. Nietrudno było wyczuć, co ich w tych wierszach wzrusza, co jest im potrzebne. Ich zasłuchane milczenie, 27 Dzienniki z czasu wojny ukazały się w wydaniu książkowym w 1973 (opracowanie H. Kirchner). Niektórzy krytycy twierdzą, iż jest to najwybitniejsze dzieło głośnej powieściopisarki (np. M. Głowiński, zob. „Teksty” 1973, nr 4). 28 Pisze o tym m.in. I. Maciejewska w książce Leopold Staff. Warszawski okres twórczości (Warszawa 1973). 29 O literackich konsekwencjach sytuacji emigranta będziemy mówili później. 18 krótkie, może półminutowe, mówiło mi: to jest dobre. Ich roztargnienie mówiło: nie o to chodzi, słuchamy cię przez grzeczność”30. Epizod lwowski trwał krótko. W 1940 wskutek fałszywych donosów aresztowano Władysława Broniewskiego, Anatola Sterna, Aleksandra Wata (zwolnieni z więzienia w czasie trwania wojny radziecko-niemieckiej). W 1941 r. Lwów zajęli Niemcy. Rozpoczęły się egzekucje. Niektórzy, Jastrun, Przyboś, Stern, wraz z armią Andersa przekroczyli granicę Związku Radzieckiego i znaleźli są na terenach kontrolowanych przez wojska aliantów. Ci, którzy pozostali w ZSRR, wstąpili do I Armii Wojska Polskiego albo związali się z cywilnymi placówkami życia kulturalnego Związku Patriotów Polskich, m.in. Peiper. Sytuacja konspiratora. Polska nie podpisała w tej wojnie aktu kapitulacji. Nie pogodziły się z klęską także środowiska twórcze. (O paru kolaborantach, którzy złamali solidarność narodową, nie warto w tym miejscu wspominać). W okupowanym kraju sztuka i oświata stały się dziedzinami działalności konspiracyjnej. Urządzano nielegalne imprezy, spotkania autorskie, odczyty, dyskusje31. Jednym z tajnych ośrodków życia środowiska pisarskiego był dom Jarosława Iwaszkiewicza w Stawiskach pod Warszawą, podobnie – dom Morstinów. Prowadzono zajęcia na tajnych kompletach. W podziemnym ruchu oświatowym uczestniczył m.in. Leopold Staff. Wydawano i kolportowano nielegalne czasopisma. Źródła mówią o około 40 pismach literackich (m.in. „Miesięcznik Literacki”, „Przełom”, „Lewą marsz”, „Sztuka i Naród”, „Droga”). Ukazywały się zbiory esejów, tomy wierszy, antologie. Udało się opublikować około 130 książek poetyckich. Oczywiście: bez ujawnienia nazwisk autorów, anonimowo albo pod pseudonimami. Niekiedy jednak pseudonim przynosił zaszyfrowaną wiadomość o autorze. Tak na przykład tomik Juliana Przybosia pt. Póki my żyjemy ukazał się pod pseudonimem Julian Wgłąbleski. Kto pamiętał tytuł przedwojennego zbioru liryków Przybosia W głąb las, ten bez trudu mógł ustalić autorstwo tomu wierszy wojennych wybitnego poety. W istocie reguły konspiracji determinowały w każdym wypadku uprawianie zawodu pisarza w kraju rządzonym terrorem i zbrodnią. Samo pisanie, ba, samo myślenie o twórczości artystycznej w języku polskim – wymagało ukrycia, groziło represjami, aż do likwidacji. Trzeba uświadomić sobie fakt, iż podstawowe środki komunikacji kulturalnej, drukarnie, rozgłośnie radiowe, kina i teatry, znajdowały się w ręku wroga. Służyły celom dwojakim: propagandzie politycznej i ogłupianiu odbiorców przy pomocy szmiry rozrywkowej. (Ulica warszawska jednoznacznie oceniła udział w imprezach inicjowanych przez okupanta: „tylko świnie siedzą w kinie”). Wobec utraty narzędzi upowszechniania kultury – twórczość rodzima stała się nie tylko twórczością podziemną, ale i ubogą: pozbawioną zaplecza cywilizacyjnego. Jej „symbolem mógł być powielacz ręczny przeciwstawiony maszynie rotacyjnej. Odzyskały znaczenie i wpływ folklorystyczne postaci komunikacji, a przynajmniej oralne”32. Często nie papier, lecz pamięć ludzka okazywała się najskuteczniejszą formą utrwalenia tekstu. Stąd: szczególna rola utworów krótkich, wierszowanych, poetyckich. Sytuacja żołnierza. Wszędzie tam, gdzie po klęsce wrześniowej formowały się polskie oddziały wojskowe, byli poeci. Władysław Broniewski w Persji i Iraku, Stanisław Młodożeniec w Aleksandrii, Artur Międzyrzecki we Włoszech, Adam Ważyk, Lucjan Szenwald, Jerzy Putrament, Leon Pasternak nad Oką, Stanisław Jerzy Lec w AL, Józef Ozga Michalski w BCh, Jan Bolesław Ożóg, Krzysztof Kamil Baczyński w AK. Poeta w mundurze wojskowym przypominał pod niektórymi względami poetę-emigranta: miał do dyspozycji techniczne środki upowszechnienia sztuki słowa, miał nieduże, chłonne, wierne audytorium, i jednocześnie musiał działać w oderwaniu od publiczności literackiej kraju. Poeta-partyzant z kolei dzielił w wielu wypadkach los poetykonspiratora: publiczność literacka kraju znajdowała się w tej samej co i on przestrzeni, blisko, obok, ale brakowało możliwości pełnej i nieskrępowanej komunikacji z ogółem odbiorców. Zarazem przecież poetażołnierz, niezależnie od tego, na którym z frontów II wojny walczył, i jaką ideologię wyznawał, był w sytuacji szczególnej, różnej od omówionych poprzednio. Musiał bowiem podporządkować swoją twórczość 30 Fragment wypowiedzi Putramenta, poprzedzającej jego Wiersze wybrane (Warszawa 1961). Przed wojną Putrament był członkiem ugrupowania „Żagary”. Pisywał wcale interesujące wiersze. 31 Informacji o życiu literackim w okupowanej Polsce dostarczają liczne pamiętniki i wspomnienia, m.in. Z. Nałkowskiej, K. Irzykowskiego, K. Wyki, a także młodych poetów warszawskich skupionych wokół „Sztuki i Narodu”. Spośród licznych opracowań tego tematu na uwagę zasługuje L. Landaua Kronika lat wojny i okupacji (Warszawa 1962), W. Bartoszewskiego Konspiracyjne varsaviana poetyckie 1939 – 1944, „Rocznik Warszawski” II. 1961, antologia pt. Konspiracyjna publicystyka literacka 1940 – 1944 opracowana przez Z. Jastrzębskiego (Kraków 1974) oraz poczytna Genealogia ocalonych L. M. Bartelskiego (liczne wydania). 32 Słowa S. Żółkiewskiego z artykułu Model polskiej konspiracyjnej kultury literackiej, pomieszczonego w księdze Literatura wobec wojny i okupacji (Wrocław 1976). Pojęcie „modelu” jest w pracy Żółkiewskiego budowane na podstawie teorii semiotycznych: chodzi o środki, o treść i zakres porozumienia Polaków przy pomocy dzieł literackich – w warunkach terroru hitlerowskiego. (W sprawie „semiotyki kultury”: zob. notatka 14 na s. 18.). 19 wymaganiom wojny i wojska. Oznaczało to rezygnację z indywidualnych poszukiwań artystycznych – na rzecz ściśle określonych potrzeb poezji walczącej, bliskiej żołnierskiemu folklorowi33. Sytuacja więźnia. Zarówno w obozach jenieckich, jak i w obozach masowej zagłady pojawiały się wiersze i piosenki. Istniało nawet akceptowane przez społeczność więźniarską pojęcie „obozowego poety”, funkcja otoczona szacunkiem. Artyści za drutami reagowali na niewolę rozmaicie – jedni potęgowali gwałtownie wysiłek pisarski (np. Tadeusz Borowski w Oświęcimiu), drudzy usiłowali kontynuować dawne obyczaje życia literackiego (Stefan Flukowski, przed wojną członek „Kwadrygi”, podczas wojny w obozie w Woldenbergu działał w grupie twórczej „Zaułek literacki”); inni znów, jak np. Konstanty Ildefons Gałczyński – więzień obozu jenieckiego w Altengrabow – tracili energię twórczą i rzadko, z trudem, zdobywali się na napisanie wiersza. W sytuacji poety-więźnia kumulowały się wszystkie przeszkody i niedogodności, z jakimi borykali się twórcy na emigracji, w kraju i w wojsku: izolacja od całości społeczeństwa, brak środków przekazu, konieczność podporządkowania działalności literackiej aktualnym zapotrzebowaniom niedużej wspólnoty odbiorczej, a więc wtopienie poezji autorskiej w system folkloru. Pierwsze książki poetyckiej Polski wyzwolonej zawierają utwory napisane w latach wojny. Utwory wyrażające dwie zasadnicze postawy artysty wobec wydarzeń wojennych: postawę uczestnika i postawę świadka. 33 Fenomen poezji żołnierskiej będzie przedmiotem analizy szczegółowej w rozdziale o „strategii uczestnika”. 20 Poezja wobec wojny: Strategia uczestnika Pierwszą powinnością sztuki, a zwłaszcza poezji, ona to bowiem stanowi apogeum wszelkich artystycznych talentów człowieka, jest „pielęgnowanie uczuć życzliwości”34. Tak sądził August Comte, twórca filozofii pozytywnej. „Sztuka – pisał – wprowadza harmonię między uczuciami, myślami i czynami”. Szlachetna życzliwość, rezultat złączenia wartości najwyższych: dobra, prawdy, piękna, może rozkwitać tylko w dniach pokoju, czyniąc „z pracy dla szczęścia bliźniego źródło największego zadowolenia”. Praca ulepsza życie, poezja upiększa pracę. Uczucia życzliwości dają szansą rozwoju pełni człowieczeństwa, i dlatego są „o wiele bardziej estetyczne niż instynkty nienawiści i przemocy opiewane dotychczas”. A zatem wojna?... Historie wielkich podbojów, obrazy mięsistej masakry na polach bitewnych, sceny z życia w zgrupowaniach wojskowych, opisy broni żołnierskiej, wszystko to, owszem, pojawia się w licznych arcydziełach literatury światowej, ale, powiada Comte, nie o świetności tych utworów świadczy, lecz o bolesnych kompromisach twórcy. „Jednak można już zauważyć u nieporównanego Homera, że wobec braku bardziej zasługujących na idealizację tematów jego geniusz artystyczny z żalem zatrzymywał się na życiu wojowników”. Słowem: czas rozlewu krwi nie sprzyja sztuce, wojna grozi wynaturzeniem poezji. Czy doświadczenia literackie w sto lat później potwierdziły trafność konstatacji apostoła filozofii pozytywnej? I tak, i nie. Gdy oceniamy wojnę jako t e m a t wypowiedzi artystycznej, wobec którego twórca może zdobyć się na dystans, musimy Comte’owi zaprzeczyć. Oglądany z pozycji świadka, obserwatora, kronikarza – temat wojenny w niczym nie ogranicza pisarza, i może być tworzywem dzieł najdoskonalszych. Ale gdy analizujemy wojnę jako s y t u a c j ę twórcy, więc gdy artysta jest bezpośrednim uczestnikiem działań militarnych, poetą-żołnierzem, propozycje teoretyczne Comte’a, choć ogólnikowe, okazują się propozycjami nie do odrzucenia. Kultura literacka społeczności w stanie walki jest ostro zdeterminowana przez okoliczności frontowego bytowania, które – tak czy inaczej – sytuują się poniżej normalnego życia; w niektórych zakresach stanowią jego ewidentne zaprzeczenie. Fryderyk Engels uważał za wskazane dla prawidłowej oceny historii mieć stale w polu obserwacji „prosty fakt, że ludzie w pierwszej kolejności muszą jeść, pić, mieć schronienie i odzież, zanim w ogóle będą w stanie zajmować się polityką, nauką, sztuką, religią itd.”35. Tymczasem wojna, głód, bezsenność, wykrwawienie ciała, to nieustanny, morderczy wysiłek dla ocalenia elementarnych zasobów energii życiowej. Momenty wypoczynku, remonty wyczerpanego organizmu są wprawdzie przewidziane w scenariuszu walki – nie po to jednak, aby budować kulturę (jako cel finalny), lecz by zregenerowane „siły żywe”– natychmiast – rzucić na pole bitwy. Sukces w bitwie jest zadaniem natury, i jednocześnie zadaniem kultury. Wiersz, piosenka, słuchowisko, spektakl teatralny stanowią w równej mierze p r o d u k t warunków frontowych, jak i same stają się częścią u w a r u n k o w a ń współokreślających rozwój wypadków na froncie. Ich sens instrumentalny nie ulega wątpliwości. Podczas wojny „nie w pieśni troska”, pisał Władysław Broniewski. Używając pojęć z leksykonu filozofii 34 A. Comte, Rozprawa o duchu filozofii pozytywnej. Rozprawa o całokształcie pozytywizmu (Warszawa 1973). Następne cytaty z Comte’a według tego samego źródła. 35 Z przemówienia F. Engelsa nad grobem K. Marksa (1883). O literackich poglądach i upodobaniach klasyków marksizmu, a także o współczesnych interpretacjach tych poglądów i upodobań będzie mowa w rozdziale na temat realizmu socjalistycznego („strategia agitatora”). 21 marksistowskiej powiedzieć by można, że sztuka, ukształtowana zrazu w strefie „nadbudowy” staje się niespodziewanie jednym ze składników „bazy”. Zaczyna jakby z a s t ę p o w a ć dom i odzież, sen i pokarm, lek i opatrunek. „Nie, głupcy, nie, kretyny, wolonośce od urodzenia, książka nie jest zupką w bulionie! – wołał kiedyś gniewnie Théophile Gautier (1835). – Powieść nie jest parą butów ani sonet lewatywą; dramat nie jest koleją żelazną [...]. Nie robi się włóczkowej szlafmycy z metonimii, nie da się wzuć porównania zamiast pantofla; nie można, na nieszczęście, wdziać na żołądek pary pstrokatych rymów zamiast kamizelki”36. Święta prawda! Zapewne jednak inkryminowani „wolonośce” żyją w bezpieczeństwie i dostatku. Nas interesuje wojna, która ogłasza zawieszenie niejednej spośród takich „świętych prawd”. Usługowe, utylitarne przeznaczenie tekstu wojennego najłatwiej pokazać na przykładzie piosenki marszowej. Podobnie jak zbiorowy, huczny, zatraceńczy okrzyk „hura!” stanowi nie tyle spełnienie konwencji widowiska batalistycznego, ile narzędzie walki: spotęgowanie mocy uderzenia na nieprzyjaciela, tak i słowo pieśniowe jest składnikiem marszu; jego fizyczna obecność – w połączeniu z melodią, z wysiłkiem śpiewania, z produkowaniem dźwięku – okazuje się dla wykonawców tak samo bezsporne, jak i ciężar niesionego sprzętu: z tą może różnicą, że sprzęt utrudnia, a piosenka ułatwia marsz. Śpiew wypełnia przestrzeń wokół idącego zgrupowania wojowników. Nie będzie przesadą, gdy powiem, nawiązując do malowniczych metafor Gautiera, że słowo-śpiew odczuwa się jako substancję materialną, coś niby wielki namiot chroniący przed kaprysami aury: „błoto, deszcz czy słoneczna spiekota”... Swoistość funkcji słowa śpiewanego nie pozostaje bez wpływu na jego ukształtowanie literackie. Nader często teksty piosenkowe uchylają się od zadań komunikowania nowych powiadomień, z uporem natomiast nazywają fakty oczywiste, dostrzegalne gołym okiem, albo znane wszystkim uczestnikom wojny. Z punktu widzenia potrzeb komunikacyjnych – na przykład – trudno zrozumieć powody, dla których ludzie i d ą c y w kolumnie marszowej powtarzają po wielekroć słowo i d z i e m y. Tymczasem w piosenkach słyszy się co chwila37: Idziemy: wielu nas ... Idziemy, polska Armia ... Idziemy drogą, która do kraju nas wiedzie ... Jedną drogą dziś wszyscy idziemy ... Hej, idą chłopcy strojni w automaty ... Ściśnij pas, pora iść ... 36 T. Gautier, wypowiedź z 1835 r., przytaczam za antologią Teoretycy, artyści i krytycy o sztuce 1700 – 1870. Warszawa 1974. Oczywiście, Gautier przesadza. Hasła służby społecznej sztuki sprowadza do groteski. Jest to hiperbola polemiczna – wiele dająca do myślenia. W dziejach nowożytnej świadomości literackiej, tak w XIX, jak i w XX stuleciu, niejednokrotnie stawia się sztuce zadania przekraczające jej faktyczne możliwości. Idea „sztuki czystej” to reakcja na nadużycie idei „sztuki zaangażowanej”. Obie koncepcje, nawet w postaci krańcowej wyrażane, są potrzebne – pod warunkiem, że wzmagają n a p i ę c i e w przeżywaniu twórczości artystycznej. Całkowita hegemonia jednej, i całkowite uśmiercenie drugiej, powodują degenerację sztuki, zubożenie jej odbioru. 37 Fragmenty piosenek żołnierskich cytuję za T. Szewera, Niech wiatr ją poniesie, Antologia pieśni z lat 1939 – 1945 (Łódź 1975). Z ten antologii zaczerpnąłem nadto informację o historii piosenki Serce w plecaku, o muzycznym rodowodzie Oki i Rozszumiały się wierzby. 22 Nadto częste są wyrażenia-peryfrazy słowa „iść”, np.: Ale naprzód, wciąż dalej i dalej ... My na front, na front, na front... Powody są w głównej mierze pozakomunikacyjne. Nie w tym istota rzeczy, aby się czegoś dowiedzieć z piosenki, lecz by i ś ć w p r z e s t r z e n i z b i o r o w e g o ś p i e w u. Gautier był orędownikiem „sztuki czystej”. Że twórczość przeznaczona dla uczestników wojny nie jest „czystą”, na to nie trzeba specjalnych dowodów. Pozostaje wszak do rozstrzygnięcia kwestia, czy w tym skupisku świadectw mamy do czynienia z jakąś w ogóle odmianą sztuki? Odpowiedź nie może być jednoznaczna. Wiersze wojenne należą do sztuki o tyle, o ile należy do niej cały folklor. A o folklorze powiadają znawcy, że jest on „j e d n o c z e ś n i e s z t u k ą i n i e-s z t u k ą; p o z n a w c z e, e s t e t y c z n e i ż y c i o w e f u n k c j e t w o r z ą w n i m j e d n ą n i e r o z e r w a l n ą c a ł o ś ć”38. Gdy się przegląda antologie poezji żołnierskiej, natrafia się w nich na dzieła twórców przypadkowych, na utwory bezimienne, a także na teksty pisarzy wybitnych i znanych – znanych daleko poza granicami piśmiennictwa armijnego. Raz po raz (nie zawsze) lektura wierszy „walczących”, sygnowanych nazwiskami mistrzów sztuki słowa, wprawia w osłupienie. Nie dość na tym, że nie różnią się one między sobą tak, jak różnią się osobowości poetyckie ich autorów – w innej materii tematycznej manifestowane, ale na dobitek znikają różnice pomiędzy tekstem znanego autora a tekstem bezimiennym czy utworem napisanym przez nieliterata, nieprofesjonalistę. Kto w piosence pt. Maszeruje pluton, w układzie słów i rymów takiej oto zwrotki: Maszeruje pluton przez zielony las, Pod hukiem granatów, pod ulewą gwiazd. Wezmę ja karabin, pójdę z nimi wraz, Pójdziemy do szturmu przez zielony las – rozpozna pióro Krzysztofa Kamila Baczyńskiego39? Jeżeli skromnym śladem jego doświadczeń pisarskich może się jeszcze wydawać metafora „ulewa gwiazd”, to już refren i strofy następne całkowicie stapiają się z najbardziej stereotypowymi konfiguracjami elementów sztuki bezimiennej; refren: Hej, naprzód marsz, nie będzie nam źle, Czy słota, czy upał, my śmiejemy się. A kto pamięta, że poeta Adam Ważyk, przed wojną autor wyrafinowanych – instrumentacyjnie i brzmieniowo – wierszy, jak na przykład: O brzasku igra ogniem i kulą – i w ognian wplata mnie i dzwonny rdzeń; 38 W. Gusiew, Estetyka folkloru. Seria Vademecum Polonisty (Wrocław 1974). Z uwag Gusiewa korzystam tutaj także – analizując kwestię ś w i ą t e c z n e g o charakteru świata przedstawionego w utworach folklorystycznych. 39 Wg: J. Kapuścik, W. J. Podgórski, Poeci żołnierzom 1410 – 1945. Antologia wierszy i pieśni żołnierskich (Warszawa 1970). W dalszych partiach rozdziału przytaczam za tą antologią wiersz L. Szenwalda pt. Józef Nadzieja pisze z Azji Środkowej, wiersz W. Dederki pt. Grunwald Nowy, wiersz R. Sadowskiego pt. Berlin wzięty i wiersz J. Bujnowskiego pt. Rozpoznanie. 23 pierzcha i w biegu rozwija rulon srebrnej emulsji: dzień40 – że to ten sam Adam Ważyk, po Semaforach (1924), po Oczach i ustach (1925) pisał w 1943 r.: Czekaj Maryś nas, niedaleki czas, gdy zmora przepadnie zła, będzie radość, aż błyśnie w oku łza41. Zanim, korzystając z przywilejów czytelnika, wydamy werdykt: złe czy dobre są to rymy (pamiętając, iż oceniamy tylko część struktury wielotworzywowej: słowo amputowane, głuche, bo bez muzyki, i martwe, bo bez ruchu śpiewających i maszerujących wykonawców), ustalmy wprzódy, dlaczego i jak są one s p e c y f i c z n e. Punkt wyjścia już znamy. Całokształtem wierszopisarstwa żołnierskiego, niezależnie od autora i jego biografii literackiej, rządzi folklor. „Prawidłowa charakterystyka poezji konspiracyjnej nie może się obyć bez odpowiednich kwalifikacji folklorystycznych. [...] Anonimowe, pozbawione zatem piętna osobowego autorstwa, nie istniały te teksty w jakiejś jednej, powiedzmy – kanonicznej postaci, lecz – jak w każdej twórczości skazanej na przekaz ustny – w serii wariantów, serii praktycznie nieskończonej. Należą tu anonimowe żarty i dowcipy na temat okupanta, piosenki, bezimienne parafrazy modlitw i kolęd, trawestacje utworów literackich czy hymnu narodowego, teksty podkładane pod popularne melodie, ulotne wiersze okolicznościowe, apele, epitafia...”42. To samo można powtórzyć w odniesieniu do utworów pisanych, czytanych, śpiewanych na froncie, na poligonach, w kryjówkach leśnych, w oflagach. Poeta w mundurze wojskowym uświadamiał sobie, iż teraz, w czasie wojennym, o wartości utworu decyduje jedno: bezzwłoczne zaakceptowanie przez masy żołnierskie. Głos rozstrzygający miał odbiorca-wykonawca. Analizując strategię uczestnika będziemy brali pod uwagę, rzecz jasna, wcale nie wszystkie wiersze napisane w latach wojny i na temat wojny, lecz tylko te, w których podmiot monologu lirycznego c z u j e s i ę ż o ł n i e r z e m i adresuje swoją wypowiedź do l u d z i w o j n y. Przede wszystkim więc do towarzyszy broni. Ale pośrednio także do każdego, kto sprzyja armiom walczącym przeciw Trzeciej Rzeszy. Sytuacja udziału w walce, wysłowiona najkrócej w Śpiewie czerwonych narciarzy (1942) Jerzego Putramenta: Wróg ma tu polec, ty – 40 A. Ważyk, Wiersz i poematy (Warszawa 1957). Inne utwory liryczne Ważyka – według tego samego wydania. 41 W twórczości Adama Ważyka zmagają się ze sobą dwa sprzeczne dążenia. Skłonność do posłuszeństwa i potrzeba buntu. Poeta chętnie akceptuje programy, które wymagają podporządkowania się racjom ideowym – mniejszej lub większej – zbiorowości. Przed wojną jest członkiem awangardy krakowskiej. Po wojnie staje się jednym z najbardziej konsekwentnych wykonawców rozporządzeń polityki kulturalnej – ideologiem realizmu socjalistycznego w poezji. Prędko jednak szuka dróg wyjścia z ograniczeń doktrynalnych. Awangardowej niechęci do eksperymentu nadrealistycznego – przeciwstawia się nagle jako tłumacz i popularyzator nadrealizmu. Na optymizm liryki socrealistycznej, a więc i na optymizm własny, odpowiada niespodziewanie polemicznym – w pewien sposób „czarnym” – Poematem dla dorosłych. Nie jest poetą jednego stylu, czy jednej strategii. Aby pisać, potrzebuje zmiany, przeczenia samemu sobie, ustawicznej rewizji – od podstaw – własnej w i a r y artystycznej. Epizod wojenny, pisanie pieśni, to było w biografii poety kolejne doświadczenie literackie: zasadniczo zgodne z m o d e l e m Ważykowych przeobrażeń twórczych. 42 J. Święch, Poezja i okupacja (w:) Literatura wobec wojny i okupacji (Wrocław 1976). 24 zwyciężyć43 – podobnie jak szeregowego uczestnika akcji zbrojnych zmusza do wielu wyrzeczeń, do rozstania z domem, z przedmiotami lat dzieciństwa, do zapomnienia o atrakcjach cywilnego życia i odrzucenia cywilnych nawyków (również i nawyków mowy osobniczej), tak i poecieżołnierzowi odbiera z nagromadzenia form literatury cywilnej wszystko to, co może być balastem w marszu po zwycięstwo. Jednocześnie – daje ekwipunek myśli i wyrażeń, chwytów i motywów, które powinny organizować wyobraźnię homo militans44 i uzbrajać jego psychiczną odporność na niedogodności egzystencji frontowej. Podstawowym tedy wyznacznikiem strategii piśmiennictwa wojennego – przy imponującej obfitości tekstów wierszowanych – jest r e d u k c j a dążeń nowoczesnej liryki. Ostentacyjna rezygnacja z bogactwa stylów i poetyk XX wieku. Ograniczenie repertuaru środków ekspresywnych do niezbędnego minimum. Jest to r e d u k c j a w i e l o z a k r e s o w a, obejmująca rozmaite poziomy – tak pojedynczego przekazu słownego, jak i całej kultury literackiej ludzi wojny. Spośród rozlicznych odmian akcji redukcyjnych w obrębie interesującej nas strategii na wyróżnienie i komentarz zasługują trzy: 1. r e d u k c j a t e k s t u, 2. r e d u k c j a p o e t y k i, 3. r e d u k c j a k u l t u r y. Redukcja tekstu Jest typowym sposobem istnienia przekazów językowych w systemie folkloru. Atakuje utwory gotowe, które w swym kształcie pierwotnym nie odpowiadają w całej pełni gustom i potrzebom duchowym żołnierza. Takie utwory ulegają stopniowemu przetworzeniu. Ich wersje pierwotne giną w końcu w pamięci ogółu, a nowe warianty dążą do zawładnięcia odbiorcą. Przytrafia się to najczęściej poezji śpiewanej – piosenka zmienia się bez trudu w procesie wielokrotnych, zbiorowych wykonań. „Redukcję tekstu” można by więc nazwać „redukcją wykonawczą”. Sam mechanizm redukowania tekstu nie wyczerpuje całej jego transformacji, zazwyczaj współdziała z mechanizmem s u b s t y t u c j i: miejsce elementów odrzuconych zajmują nowe45. Zarówno redukcja, jak i substytucja mogą mieć charakter przypadkowy albo systemowy. Zniekształcenia przypadkowe wynikają z zakłóceń w społecznym obiegu utworu; niekiedy są zmianami realiów, przestrojeniem kolorytu lokalnego pieśni – bez wpływu na jej ideologię. (Na przykład w tekście Rozszumiały się wierzby płaczące zamiana słowa „wierzby” na „brzozy”). Tego rodzaju wydarzenia nie będą nas interesowały. Ich treść informacyjna jest znikoma. O światopoglądzie człowieka na wojnie wiele mówią natomiast przekształcenia systemowe, które rządzą się swoistą logiką i urzeczywistniają cele wyraziście określone. O tym, jak głęboko sytuacja wojny potrafi integrować w architekturę ideową wiersza (gdy wiersz podlega regułom transformacyjnym folkloru in statu nascendi), świadczą dzieje pewnej piosenki żołnierskiej: jednej z najbardziej popularnych w latach 1939 – 1945, głośnej też po wyzwoleniu i znanej do dziś. „Śpiewano ją w kraju i za granicą, w wojsku i w oddziałach partyzanckich, a nawet w więzieniach i obozach koncentracyjnych – pisze T. Szewera. – Rozpowszechniła się również w niektórych obozach jeńców wojennych, dokąd przynieśli ją pod koniec 1944 roku powstańcy warszawscy”. Dodajmy: została wiernie i zgrabnie przetłumaczona na język rosyjski. Oto przed wojną w 1933 roku, na konkurs „Żołnierza Polskiego” wysłał wiersz (i nie uzyskał nagrody) kapral Michał Zieliński, bez specjalnych sukcesów próbujący swych sił w rzemiośle wierszopiskim nauczyciel muzyki z Jarosławia tudzież podoficer zawodowy. Była to ballada wierszowana, realizująca tradycyjny schemat fabularny baśni magicznej: za dobry uczynek, przedsięwzięty bezinteresownie, bohatera spotyka cudowna nagroda. Fabuła utworu nieskomplikowana. Z piersi zbolałej i smutnej ucieka przed ludźmi zakochane serduszko dziewczęce, litościwy żołnierz chowa je w plecaku, a gdy w boju trafia go kula, wojak nie umiera, śmieje się ze 43 J. Putrament, Wiersze wybrane (Warszawa 1951). Z tego samego zbiorku pochodzą także inne – cytowane w tym rozdziale – wiersze Putramenta. 44 Homo militans – człowiek wojujący. 45 Wszelkie przekształcenia tekstu sprowadzają się – w sumie – do czterech podstawowych typów. Są to: r e d u k c j a, czyli okrojenie tekstu, a m p l i f i k a c j a – uzupełnienie o nowe składniki, i n w e r s j a – zmiana kolejności składników (słów, zdań, strof itp.), i wreszcie s u b s t y t u c j a, czyli wymiana elementów. Istnieją dwie dziedziny życia, w których musi dojść prędzej czy później do uruchomienia mechanizmu transformacyjnego. Pierwszą jest ustna twórczość literacka. Drugą tłumaczenie z języka na język 25 śmierci, „bo w plecaku ma w zapasie drugie serce”. Napisany z myślą o wykonawcy wojskowym – utwór ten nawiązywał do niektórych schematów „cywilnej” liryki profesjonalnej. Zanim zdobył rozgłos, uległ w obiegu powszechnym nader zasadniczym przekształceniom. Elementy niefunkcjonalne, obce ówczesnym potrzebom ludzi wojujących, prędko się z tekstu Zielińskiego wykruszyły. Nadto wykonawcy dopisali nowe słowa, nowe wersy, a i całe strofy. Wolno przypuszczać, że wyczerpanie się optymizmu, znamienne dla drugiej dekady okresu między wojnami, dekady nie bez racji nazywanej „ciemną”46, owe apatie i lęki, złe przeczucia i ponure przepowiednie, tak niepokojąco manifestowane stany depresyjne bohaterów liryki profesjonalnej stanowiły w 1933 r. – obok tradycji wiersza młodopolskiego – ewidentny wzór dla autora Serca w plecaku, skoro wiersz w wersji pierwotnej rozpoczynał się tak: Z piersi młodej się wyrwało, W ciężkim bólu i rozterce I przed ludźmi uciekało Zakochane czyjeś serce. (podkr. moje – E. B.) Taka dławiąca, nadto już „wyponurzona” rozpacz nie podobała się widocznie masowemu wykonawcy pieśni: ból „ciężki”, urzeczowiony, dotykalny, stał się w nowym wariancie bólem „wielkim” – abstrakcyjnym, więc i lżejszym jakby. Niechęć do naturalistycznej konkretności, wymuszającej chwile zbędnych w marszu zastanowień i kłopotliwych unaocznień, dała o sobie znać także w dalszych przeróbkach tekstu. Słowa: „A w plecaku miał czerwone / Zakochane serce twoje” zostały zapomniane, a wraz z nimi całą strofę z wiersza usunięto. Prawdopodobnie epitet „czerwone” narzucał nieprzyjemne asocjacje: krwawiące, pachnące szpitalem, „bebechowe”. Nie to jest jednak najbardziej wymowne. Cywilną lirykę profesjonalną (i cywilną grafomanię) od dawna, a w dziesięcioleciu „ciemnym” zwłaszcza, intrygował lęk człowieka przed życiem, wszelkie drogi wewnętrznej emigracji jednostki. Na tym tle motyw ucieczki przed ludźmi, banalny bo banalny, nie wymagał dodatkowych uzasadnień, był zrozumiały sam przez się – jako sygnał wywoławczy stereotypowej sytuacji lirycznej. W systemie pojęć folkloru żołnierskiego ten sam motyw nie miał racji bytu. Serce zakochane nie może „postępować” jak dezerter: jeżeli cierpi boleśnie, to dlatego jedynie, że przeżywa udrękę tęsknoty w dniach okrutnej rozłąki wojennej. Zamiast niewytłumaczalnych, niestosownych wobec wojny słów pierwotnej wersji: I przed ludźmi uciekało żołnierze zaczęli śpiewać: I za wojskiem poleciało Nagle wszystko stawało się jasne. Zakochana dziewczyna miała chłopca w wojsku. Nie dość na tym. Jedna poprawka powoduje drugą, nowy porządek wartości chce przebudować całość – od fundamentów. Na to, aby kochające serce wyrwało się z piersi i wędrowało za wojskiem – żołnierz powinien zasłużyć. Uwiarygodnić swą postawą tę cudowną baśń o ocaleniu przez miłość. Bo w miłości tak jak w armii: nie dostaje się nagród za nic. Tymczasem postawa „leguna”, zarysowana w tekście Zielińskiego, budzi uczucia mieszane. Nad żołnierza nie masz pana, nad karabin nie masz żony. O dziewczyno ukochana, Oczka twoje zasmucone – – to brzmi fałszywie. Tak mógł śpiewać żołnierz przedwojenny, który prochu nie wąchał i wszy go w transzei nie gryzły) za butnym „panem”, zakochanym w karabinie – serce dziewczęce na kraj świata nie poleci. Serce musi „wiedzieć” – ponad wszelką wątpliwość – że wojsko jest szczerością samą. Nie odtrąci, nie obśmieje, nie oszuka. („Żołnierz dziewczynie nie skłamie”, jak śpiewano w latach sześćdziesiątych na festiwalach piosenkarskich). W miejscu przytoczonej wyżej strofy pojawił się refren, dzieło anonimowych wykonawców: 46 „Międzywojenne dwudziestolecie literackie dzieli się dość wyraźnie na dwa okresy, które chcę nazwać na zasadzie subiektywnych skojarzeń: jasnym i ciemnym. Przełom stanowi tu zwycięstwo faszyzmu w Europie środkowej i jego narastanie w Polsce. [...] Literatura tych lat – z wyjątkiem utworów nielicznych pisarzykomunistów – jest pełna niepokoju, niejasnych przeczuć, stawia zawiłe pytania, nie daje odpowiedzi, drwi, wyśmiewa, parodiuje, łamie się wobec zaszeregowania dotychczasowych wartości” . (S. Żółkiewski, Polska proza, poezja i dramat po wojnie (w:) Literatura Polski Ludowej. Z problemów literatury polskiej XX wieku, t. III, Warszawa 1965) 26 Tę piosenkę, tę jedyną, Śpiewam dla ciebie dziewczyno, Może także jest w rozterce Zakochane twoje serce. Może beznadziejnie kochasz I po nocach tęsknisz, szlochasz? Tę piosenkę, tę jedyną Śpiewam dla ciebie dziewczyno. Baśń o miłości beznadziejnej objawiła się oto jako baśń o miłości odwzajemnionej. Przy okazji anonimowi współukładacze nowej wersji Serca w plecaku uregulowali, by tak rzec, stylistyczny bieg tekstu. Niefortunne: „A choć go trafiła wielce / Kula, gdy szedł do ataku” zastąpiono, zgodnie z logiką polszczyzny, słowami: „I choć go trapiły wielce / Kule, gdy szedł do ataku”. Inną postać redukcji, całkowicie już bezceremonialnej, przybierały zabiegi adaptacyjne, dokonywane na utworach muzycznych i słowno-muzycznych. Jeżeli Roman Ślęzak (na krótko przed wojną) układa tekst Rozszumiały się wierzby do melodii marsza Agapkina Pożegnanie Słowianki (z 1912 r.), jeżeli słowa Oki Leona Pasternaka połączono z melodią pieśni Oleandry, „z popularnego ongiś wodewilu Stefana Turskiego Lola z Ludwinowa, opartego na miejskim folklorze Krakowa”, to w jednym i drugim wypadku, a podobnych zapożyczeń było sporo, pierwotne sensy tekstu muzycznego, sensy wynikające z przeznaczenia i gatunku dzieła, z czasu i miejsca narodzin, giną w nowej strukturze: są zbyteczne. Ani bowiem „słowiańskość” melodii w piosence Ślęzaka, ani pamięć o wodewilowym rodowodzie melodii w pieśni Pasternaka – nie uczestniczą w recepcji tych utworów. Są zbyteczne. * Na marginesie uwag o baśniowych podtekstach Serca w plecaku warto odnotować zagadnienie szersze: transformacje wykonawcze, redukcja i substytucja, zmierzają niejednokrotnie do włączenia tekstu w system znaczeń mitycznych47. Kolektywny wykonawca nie dba o pełnię prawdy realistycznej. Zdaje sobie doskonale sprawę z tego, że nie jest tak na wojnie, jak jest w żołnierskim śpiewie. Mit stanowi tu prawo i powinność sztuki. Z a s t ę p u j e argumentację ideologiczną, wydobywa w obrazach walki racje „wyższe” jak gdyby od aktualnie uznawanych w publicystyce żołnierskiej konieczności likwidacji wroga, bo – uniwersalne, odwieczne, unoszące „tu i teraz” w strefę „zawsze i wszędzie”. Jak wytłumaczyć fenomen popularności piosenki Feliksa Konarskiego i Alfreda Szutza Czerwone maki? Oprócz okoliczności zewnętrznych, militarnej i politycznej natury, które w polskiej historii wojny z hitleryzmem każą nam wyróżnić bitwę pod Monte Cassino, zapewniając pośrednio rozgłos pieśni o tej bitwie, w grę wchodzą także wewnętrzne jakości tekstu. Interpretacja Czerwonych maków – w planie operacji wierszotwórczych – nie przynosi jednak zadowalających rozstrzygnięć. Wiersz okazuje się montażem chwytów nieoryginalnych, odznacza się, jak większość tekstów z tego kręgu, pokorą wobec norm od dawna skodyfikowanych i w gruncie rzeczy „niczyich”. Interpretacja w porządku logicznym pogłębia wątpliwości. Autor na pierwszy rzut oka zdaje się tu popełniać błąd w sztuce agitacji. Rozsławia zwycięstwo silnego nad słabym. O wrogu czytamy, że kryje się w gruzach jak szczur. Jest to więc wróg tchórzliwy (skoro musi się kryć) i bezbronny (skoro nie chroni go twierdza, lecz zgliszcza). Na tym tle, w granicach tekstu, trudno pojąć, dlaczego obezwładnienie przeciwnika aż 47 Mit, wyobraźnia mityczna, światopogląd mityczny. U podstaw tych zjawisk znajduje się przeświadczenie o jedności świata, który nie tylko kieruje się tymi samymi prawami, ale ma nadto w swym istnieniu pewien cel nadrzędny, jest urządzony sensownie i sprawiedliwie, potrafi dbać o równowagę między porządkiem natury a porządkami życia zbiorowości ludzkich i czynami jednostek. Wykładnikiem światopoglądu mitycznego jest m.in. ludowa baśń magiczna: natura partycypuje tu w egzystencji człowieka, sprzymierza się z nim – gdy człowiek zachowuje wierność jej nakazom lub wymierza mu okrutną karę, gdy człowiek narusza ład w świecie, np. przeciwstawia się pewnym – utrwalonym w wierzeniach – normom zachowania. Nie tylko dawne baśni, legendy, podania, teksty obsługujące – starsze i nowsze – religie, ale również dzieła kultury masowej XX wieku apelują do wyobraźni mitycznej. Pisze o tym m.in. R. Barthes w cyklu Mitologie w książce Mit i znak, Warszawa 1970). 27 tak żałosnego nazywa się nagle „szaleństwem”; skąd ta wysoka cena krwi, którą trzeba było płacić za sukces nad „szczurem”? Obrazy: Runęli z impetem szaleńcy! Niejeden z nich dostał i padł... [...] Runęli z impetem szalonym, I doszli!... I udał się szturm! – pozostają w sprzeczności logicznej z pierwszą strofą: pierwsza strofa nie dopuszcza myśli o niepowodzeniu w tej bitwie. Ani analiza figur wiersza, ani analiza pojęć logicznych i ich następstwa – nie trafiają w istotę rzeczy. Czerwone maki swą rzeczywistą energię czerpią z innych źródeł. Spójność wewnętrzna tekstu jest tu spójnością wypowiedzi krasomówczej, która apeluje do ś w i a t o o b r a z u m i t y c z n e g o. Krasomówca, zgodnie z zaleceniem Arystotelesa, powinien znać sposoby wzruszania odbiorcy, przy czym do wzruszeń szczególnie aktywnych należą „litość, oburzenie, złość, nienawiść, zawiść, zazdrość, zaczepność”48 Złość i nienawiść, decydujące o urzeczywistnieniu zwycięstwa („lecz silniejszy od śmierci był gniew” – pisze Konarski) to są dążenia do „odwetu za widoczne lekceważenie okazanej bezzasadnie czemuś, co dotyczy nas samych, albo czemuś, co dotyczy naszych przyjaciół”. Pierwsza strofa analizowanego wiersza nie ocenia więc, jak by się mogło wydawać, siły czy słabości wroga, lecz przedstawia jego w i n ę, a temu celowi służy specjalne oznakowanie przestrzeni przedstawionej w tekście: Czy widzisz te gruzy na szczycie? Tam wróg twój się kryje, jak szczur! Musicie! Musicie! Musicie! Za kark wziąć i strącić go z chmur! W mitycznej wizji świata, funkcjonującej w wyobrażeniach potocznych, szczur jest przybyszem z d o ł u (z podziemia, z lochów, z nory), reprezentuje byty n i s k i e (napiętnowane brzydotą, związane z rozpadem, gniciem itd.). Dopóki szczur, robak, gad, płaz przebywają w miejscu wyznaczonym przez – naturalne czy Boskie – wyroki, dopóty budzą odrazę, ale nie nienawiść. Z chwilą, gdy łamią ład świata, zaczynają bezczelnie piąć się w górę, popełniają czyn świętokradczy. Stają się uzurpatorami w przestrzeni bytów wysokich. To roznieca nienawiść. Porywa do krwawej zemsty. W tym ujęciu każde słowo pierwszej strofy uzyskuje znaczenie specjalne. „Gruzy na szczycie” są oznaką skażenia strefy s a c r u m49, jej profanacji przez inwazję „szczurów”. (W rzeczywistości były to gruzy klasztoru, co dodatkowo sprzyjało sakralizacji przestrzeni). Wróg „kryje się” nie z braku sił do walki, lecz dlatego, że wyrok na niego już zapadł: musi zginąć, ponieważ naruszył porządek Natury. Wreszcie nakaz „strącić go z chmur” znaczy – w języku treści mitycznych – „przywrócić zachwiany ład w świecie”. Sam szturm na wzgórze jest z pozoru tylko epizodem w dziejach politycznych antagonizmów między narodami. Sens utajony tego epizodu, zaszyfrowany w obrazach i w y c z u w a n y przez odbiorcę natychmiast: bez zastanowień, kształtuje się ponad historią. Ów zbrojny odwet „szalonych, zażartych” mścicieli to ich odpowiedź na upokorzenie: obrona honoru. Wiersz podkreśla z naciskiem: „I poszli [...] za honor się bić”; „Tu Polak z honorem brał ślub”. Akt spełnienia kary – konsekwentnie – wyraża się także poprzez mitologiczne symbole „góry” i „dołu”: I doszli... I udał się szturm! I sztandar swój biało-czerwony Zatknęli na gruzach, wśród chmur. Kody mitologiczne odgrywają pierwszorzędną rolę w liryce tyrtejskiej50. Zalecają się ekonomicznością oraz skutecznością bezsporną. Nadawca i odbiorca nie są tu zobligowani do wysiłku erudycyjnego: podstawowy bank 48 Korzystam z przywołanej tu już wcześniej rozprawy J. Dawydowa Sztuka jako zjawisko socjologiczne. Sygnalizowane we Wstępie k r a s o m ó w c z e cele tekstu poetyckiego znajdują pełne urzeczywistnienie w strukturze piosenki żołnierskiej. Opisane przez Arystotelesa kanony r e t o r y k i nie zestarzały się, jak widać, do dnia dzisiejszego). 49 O podziale przestrzeni na miejsca uświęcone (sacrum) i miejsca dostępne (profanum) pisze M. Eliade w książce Sacrum – mit – historia (Warszawa 1970). Jest to rozróżnienie fundamentalne dla światoobrazu mitycznego; pojawia się zresztą w różnych – odległych od siebie – kulturach, religiach, literaturach ludowych. 50 P o e z j a t y r t e j s k a – poezja adresowana do żołnierzy, aktywizująca wolę walki, sławiąca odwagę i męstwo, opiewająca bohaterów wielkich bitew. Tyrteusz (VII w. p.n.e.), poeta grecki. 28 wyobrażeń mieści się we frazeologii potocznej – wystarczy ją uruchomić, aby osiągnąć pożądany efekt. Publiczność kocha mity. Szuka w nich błyskawicznej i całościującej syntezy wydarzeń, które umykają refleksji intelektualnej lub dopominają się natarczywie o analizę zbyt czasochłonną, nadto już wyrafinowaną, „dzielącą włos na czworo”. Język znaków mitycznych jest „gorący”, oszczędza przeto trudu medytacji (nawet medytacji zdroworozsądkowej), reżyseruje natomiast odbiór emocjonalny. Znamienne, że w metamorfozach tekstów folklorystycznych, choćby w opisanych tu przeobrażeniach Serca w plecaku, kod mitologii nie ginie. Przeciwnie. Redukcje omijają go, substytucje usiłują wzmocnić. Redukcja poetyki Istnieją sposoby ochrony dzieła przed opisanymi wyżej przeobrażeniami. Autor może w procesie tworzenia uprzedzać domniemane interwencje wykonawców. Służy temu celowi zabieg niezawodny: r e d u k c j a p o e t y k i, który pozwala bacznie nadzorować dzieło niegotowe, powstające dopiero w wyobraźni poety jako zamysł wiersza. Redukcja poetyki to, inaczej mówiąc, p r z e d w s t ę p n a c e n z u r a a u t o r s k a. Uruchamia ona w strukturze utworów takie „urządzenia”, które automatycznie wykluczają możliwość rozwiązań „niesłusznych”, tj. niedopuszczalnych z punktu widzenia literackich pragnień ludzi wojny. Od romantyzmu „liryka” nierozerwalnie wiąże się z manifestacją mowy osobniczej i objawia się jako ekspresja indywidualnego przeżywania świata. Ale w okresie walki zbrojnej oczekiwania są inne. Problemy jednostki nie interesują ogółu społeczeństwa. Dlatego podmiot wypowiedzi poetyckich w strategii uczestnika jest p o d m i o t e m k o l e k t y w n y m. Wiersze pochodzą od „my”: Krzysztof Kamil Baczyński („Ziemia jak ognia słup...”): My mamy usta – szabli sztych, od głodów wyschłe, z grozy sine; my mamy oczy – śmierci krzyk – – celne, co trafią krwawą winę51. Adam Ważyk, wiersz Przyjście: Wyszliśmy z lasów wilgotnych, jeszcze nie wiedząc dokąd, wiśnie dojrzały w sadach, hełmy tarzały się w zbożu. Opodal zdartych zasieków niemiecki ciągnął się okop, szedł odór trupi i tygrys spalony stał lufą do ziemi. Zaimek „ja”, ilekroć występuje, stanowi zwykle synekdochę słowa „my”. Oznacza „mnie” jako „jednego z wielu”. Proces wtapiania jednostki w zbiorowość – a z perspektywy jednostki jest to daleko idąca redukcja jej przywilejów – ilustruje nader sugestywnie cytowany tu już wiersz Baczyńskiego Maszeruje pluton. Gdy w jednym wersie utrzymuje się jeszcze podział na „ja” i „oni”: Wezmę ja karabin, pójdę z nimi wraz, – to już w wersie następnym „ja” i „oni” sumują się w niepodzielne, integralne „my”: Pójdziemy do szturmu przez zielony las. Podobnie w Skoku na Kraków Andrzeja Brauna52. Wiersz zaczyna się od słów: „Było nas kilku”. Kilku uczestników brawurowej akcji dywersyjnej. Opowiada jeden z nich. Raz po raz mówi we własnym wyłącznie imieniu: „cóż mi tam powrót, byle poszło”. Albo: „może już dziś gryzł będę ziemię”. Wszelako autoprezentacja narratora przeplata się ustawicznie z pokazem zachowań i rozmyślań całej grupy. Ich zachowania: „wybebeszymy im na nice / garaże, lagry na Podwalu”. Ich refleksje: „to przecież my jesteśmy władzą”. W końcu przeważa mowa kolektywu. Indywidualne reakcje opowiadacza – na tle całości tekstu – rozumiemy jako 51 Wiersze Baczyńskiego cytuję za: K. K. Baczyński, Utwory zebrane, t. II (Kraków 1970). 52 Wiersz ogłoszony w miesięczniku „Twórczość” (1946, z. 9). 29 egzemplifikację emocji zbiorowych. Jego słowa: „może już dziś gryzł będę ziemię” reprezentują stan świadomości każdego z osobna i wszystkich razem bohaterów Skoku na Kraków. „Ja” istnieje tu o tyle tylko, o ile może zaświadczyć wiarogodność życia psychicznego „my. Gdy zatem w wierszu pojawiają się zdania pozbawione informacji o nadawcy („Cześć, powodzenia!”, „Palić nie wolno”, „Tylko spokojnie”), to presja kolektywności eksponowanych przez tekst działań jest tak silna, że identyfikujemy owe zdania z mową „my”: podmiotu zbiorowego. „Niepodobieństwo. Tylko niepodobieństwo w rozwoju poezji się liczy” – dowodził Zbigniew Bieńkowski (a za nim Janusz Sławiński53). Strategia uczestnika, odwrotnie, na przekór dążeniom cywilnej liryki profesjonalnej, swym ideałem uczyniła podobieństwo: uwydatniając brak różnic między człowiekiem a człowiekiem (żołnierzem a żołnierzem), ukazując zrównanie wszystkich losów ludzkich w sytuacji walki – tej samej i o to samo. Adam Ważyk, wiersz Dzieje: Ci, co wołali merde w Bir-Hakeimie, ci, co topili statki w Tulonie, do tamtych byli podobni. Ci, którzy niegdyś padli w Madrycie i którzy wzięli pierwszeństwo śmierci, do wszystkich byli podobni. Wszyscy podobni do wszystkich! Dla idei zwycięstwa w wojnie jest to żelazne prawo. Dla sztuki poetyckiej – strzał w serce. Trojakiego rodzaju okoliczności złożyły się na ten stan rzeczy. Najpierw polityczne. Akcentowanie różnic między biografiami i postawami uczestników walki z faszyzmem oznaczałoby legalizację antagonizmów wewnętrznych. Propaganda, wraz z literaturą, usiłowała oddalić pamięć o wszelkich – grożących rozłamem – resentymentach i urazach. O nienawiściach klasowej, światopoglądowej, ideologicznej proweniencji lepiej było zamilczeć. Pamiętamy z Bagnetu na broń Broniewskiego: „Są w ojczyźnie rachunki krzywd, / obca dłoń ich też nie przekreśli, / ale krwi nie odmówi nikt...” Wiersz, piosenka, egzystując dłużej w świadomości żołnierzy niż gatunki dziennikarskie, z większym jeszcze niż propaganda uporem odrzucały tematy konfliktowe, koncentrując się wokół prac integracyjnych, a to znaczy: przekładających tożsamość nad różność. Idą chłopy i pany, idą razem zbratane, idą z lagrów, z posiołków, z zesłania, idą śląskie pieruny, osiwiałe leguny, wspólnej drogi już nic nie przesłania. U nas wszyscy koledzy, idzie więzień z Berezy, były glina i hrabia chorąży, I dalej: O nic nikt cię nie pyta. Jesteś? Dobrze i kwita54. Gdy nikt o nic nie pyta, walka i zemsta stają się skuteczne. Zarazem jednak poezja, poezja liryczna, traci punkt oparcia. Cytowany wyżej wiersz Leona Pasternaka pt. Warszawskoje szosse brzmi jak mimowiedna definicja l i r y k i z r e d u k o w a n e j, która przeistacza się w n i e l i r y k ę. Wiersz ten trafia w samo centrum systemu strategii uczestnika. Okoliczność druga to zwierzchnictwo norm folkloru nad normami twórczości autorskiej. Roztopienie osobowości nadawcy w kolektywnym u k ł a d z i e n a d a w c z y m stanowi konsekwencję włączenia poezji w mechanizm folklorystycznej komunikacji socjalnej. Trzecia wreszcie okoliczność – niespodziewanie! – wynika z profesjonalnych kompleksów poezji cywilnej, która, jak widać, miała własne powody, aby – uczestnicząc w wojnie – dobrowolnie przyjąć supremację folkloru, i to właśnie w kwestii wyboru perspektywy „my” zamiast tradycyjnej perspektywy „ja”. 53 W artykule pt. Próba porządkowania doświadczeń (w:) Literatura Polski Ludowej op. cit. To bardzo ważny tekst w historii wiedzy o poezji współczesnej; do rozróżnień Sławińskiego będę nawiązywał parokrotnie – w omówieniu nowszych nurtów polskiej liryki (po 19567 r.). 54 Cyt. wg: J. Szczawiej, Imię nam Polska. Antologia (Warszawa 1948). Z antologii Szczawieja pochodzą także – przytaczane w dalszych partiach rozdziału – wiersze: E. Osmańczyka List z Berlina, S. R. Dobrowolskiego Stare Miasto zwycięży, Z. Jasińskiego Żądamy amunicji. 30 Cóż to za powody? Poezja tyrtejska żądała demonstracji woli mocy. W pewnych okolicznościach, zwłaszcza na początku wojny, tylko słowo mogło być terenem takiej demonstracji. Gdy wydawało się, że klęska Polski jest nieodwracalna – przynajmniej w zasięgu biografii starszych generacji (pisał Antoni Słonimski w wierszu Anaswer: „Ja już tej wojny nie wygram”), folklor żołnierski musiał – mimo wszystko – utrzymywać wiarę w możliwość sukcesu pospolitego ruszenia sił wyzwoleńczych w kraju, a także na każdym z frontów drugiej wojny. „Sens informacji z reguły przerastał jej faktyczną zawartość [...]. Ileż z tego punktu widzenia znaczył krótki napis na murze ulicznym! Krótkie, świeże hasło »Polska walczy«”55. Im krótszy tekst, tekst poetycki, tekst wszczepiający się natychmiast w pamięć, tym dogodniejsza sposobność rozwinięcia, przedstawienia za pośrednictwem obrazu, ugruntowania wreszcie myśli naczelnej – że istnieje w nas taki zapas energii, który wystarczy do uporania się z potęgą militarną Trzeciej Rzeszy. Tymczasem poezja cywilna – zorientowana ku najsubtelniejszym dylematom lirycznego „ja” – nie była skłonna do prezentacji charakterów silnych, ani, zwłaszcza, do przemawiania z pozycji silnej jednostki. Przeciwnie. Zaletą podmiotu wypowiadawczego wydawała się umiejętność poskramiania pokus nieskromności, awersja do autocharakterytyk patetycznych, zgoda na powściągliwość emocji i jednocześnie c e n z u r a w s t y d u w ocenie własnych talentów życiowych jako u z u s wysłowienia lirycznego. Po młodopolskich, kosmicznych wzlotach (Tadeusz Miciński, wiersz Lucifer: „Ja komet król – a duch się we mnie wichrzy”), po futurystycznej, już nader dwuznacznej, zabawie w megalomanię (Bruno Jasieński, wiersz Podróżniczki: „Jadę, król, do Polinezji na swój autorecital”), dwie najbardziej w dwudziestoleciu wpływowe instancje poetyckiego rzemiosła i poetyckiego smaku, Skamander i Awangarda, każda z innych względów, wyklęły i wykpiły retorykę autopanegiryczną. Cóż, że ukochanie własnych umiejętności i sprawności bywa niekiedy p r a w d ą psychiki ludzkiej i ma prawo uchodzić za s z c z e r o ś ć? O nadużywaniu szczerości w poezji pisał Tadeusz Peiper: „Hałaśliwe głosy, bezładne ruchy, na ustach kreda mająca imitować świętą pianę wieszczów. Słuchajcie: ci tratatarze uczucia są potworkami, które kłamią”56. Mając tedy do wyboru moc i słabość podmiot liryczny w utworach cywilnych (lat trzydziestych i czterdziestych) skłaniał się raczej ku spowiedzi z chwil słabości. W konfrontacji uczuć okrzepłych z uczuciami rozchwianymi łacniej demonstrował chwiejność niźli okrzepłość. Inscenizując spór pomiędzy niepewnością a pewnością – prędzej jednak przyznawał się do niepewności. A wojna zmuszała do zmiany postawy podmiotu. Wymagała rozstrzygnięcia kwestii: jak wkroczyć w strategię uczestnika nie wykraczając przeciwko nakazom sztuki cywilnej? Wyjściem najprostszym okazał się podmiot zbiorowy. Pokaz mocy, parada siły, manifestacja energii, przedsięwzięcia, jak już powiedziałem, sprzeczne z aktualnym modelem osobowościowym lirycznego „ja” jednostkowego, nie budziły zastrzeżeń w utworach, które wyrażały przekonania zbiorowego „my”. Spójrzmy: gdyby cytowany tu już wiersz Baczyńskiego brzmiał tak: Ja, co mam usta – szabli sztych, od głodów wyschłe, z grozy sine; ja, co mam oczy – śmierci krzyk – celne, co trafią krwawą winę – stanowiłby ewidentną stylizację na młodopolszczyznę, a byłby to z punktu widzenia zapatrywań ówczesnych – regres literacki (mógłby też przywodzić na myśl skompromitowane monologi „żołnierza-samochwała”, a więc wzory niefortunne także dla dydaktyzmu strategii uczestnika). Z chwilą zaś, gdy dokładnie te same słowa wykrzykuje milionowe, bezgraniczne „my” walczącej Polski, jakież może to rodzić protesty? patos mas stanowi ich przywilej w pełni naturalny; opozycja „wstydu” i „bezwstydu” w ogóle nie wchodzi w grę, zostaje uchylona. W utworach z „my” lirycznym ostawały się i zdobywały przewagę formy zgodne z mową zbiorowości – zanikały natomiast wpływy form cechujących indywidualne style poetyckie. Tak więc wieloznaczność słowa lirycznego ustępowała jednoznaczności agitacyjnej. Symbol cofał się przed alegorią57. Synekdocha wypierała metaforę. M e t a f o r a p r o b l e m a t y c z n a ustępowała miejsca m e t a f o r z e a p o d y k t y c z n e j. Ilekroć w wierszu pojawiały się wyrażenia obdarzone „pamięcią” cywilnego, artystycznego rodowodu, tylekroć całość wiersza, całość podporządkowana gatunkom komunikacji praktycznej, zacierała ślady poetyckości tych wyrażeń: tekst był plakatem z d o b i o n y m poezją, ale sam nie respektował zaleceń dramaturgii poetyckiej sensu stricto. Gdy „ja” liryczne jest indywidualnością, jego przenośnie są również świadectwami indywidualnej wynalazczości nazewniczej. Obowiązują dopóty, dopóki trwa lektura danego utworu. Mają zatem charakter problematyczny, zakładają prawdopodobieństwo sporu. Ale gdy podmiot mówiący reprezentuje dużą wspólnotę 55 Słowa S. Żółkiewskiego z cytowanego wcześniej w rozdziale o życiu literackim artykułu pt. Model polskiej konspiracyjnej kultury literackiej, op. cit. 56 T. Peiper, Tędy. Nowe usta (Kraków 1972). 57 Symbol jest zawsze wieloznaczny i jednorazowy, uwarunkowany ściśle układami sensów w danym utworze. Alegoria to trop jednoznaczny, w istocie anonimowy, powtarzający się w licznych tekstach. 31 nadawczą, jego z kolei przenośnie muszą – w granicach świadomości tej wspólnoty – odznaczać się trafnością zobiektywizowaną. Metafora apodyktyczna sugeruje „naturalność”, jak gdyby nie była indywidualnym spokrewnieniem pojęć, lecz produktem rzeczywistości pozapoetyckiej, która z a s ł u ż y ł a sobie na takie a nie inne określenie słowne. „Razem bijemy pruskiego zwierza” (Lucjan Szenwald); „Prus złowrogich rozbijemy głaz” (Edmund Osmańczyk); „Grunwald znów się powtórzył w glorii zwycięstw nieznanej” (Witold Dederko). „Pruski zwierz” i „głaz Prus” to epitety z a w i n i o n e jakby przez nieprzyjaciela. Podobnie alegoria „Grunwald nowy” – nim pojawiła się w wierszu – była faktem o k u p i o n y m w walce z Trzecią Rzeszą. Takie układy motywacyjne wykluczają dyskusję z tekstem. Trafność wyrażenia metaforycznego mierzy się stopniem zgodności tego wyrażenia z ogólnie przyjętą oceną wydarzeń bieżących, a ocena musi być jednoznaczna. Wszystkie opalizacje semantyczne słowa58, zmienność wizji poetyckiej zostają wyeliminowane jako niepotrzebne. Podmiot zbiorowy – ograniczając zakres wpływu metafory – faworyzuje jednocześnie synekdochę. To zrozumiałe. W liryku wojennym jeden mówi za wszystkich, wszyscy za jednego. Niebagatelną rolę odgrywa synekdocha typu totum pro parte59. „Stare Miasto czołami kamienic / stoi naprzeciw przemocy. / Stare Miasto zdobywa wieniec, / Stare Miasto krwią serca broczy” – pisał Stanisław Ryszard Dobrowolski w wierszu Stare Miasto zwycięży. Figura totum pro parte naśladuje jak gdyby opisany wcześniej proceder wtapiania głosu jednostki w głos masy. Tu i tam, w strefie działania podmiotu i w przestrzeni rzeczywistości unaocznionej, całość jest ważniejsza od części, większe występuje zamiast mniejszego. Ale nie tylko. Synekdocha wymyka się spod tradycyjnych norm poetyki tropów. (Ulega zmianom jakościowym). Rezygnuje oto z swych funkcji przenośnych – omówieniowych, peryfrastycznych – i domaga się odczytania d o s ł o w n e g o. „Stare Miasto” jest formalnie zamiennią słów „ludność Starego Miasta”. Odbiorca jednak powinien zrozumieć, że wszystko, cokolwiek mieści się w Starym Mieście, budynki, roślinność, wnętrza mieszkań, bruki, kanały, powietrze, wszystko bez wyjątku uczestniczy w czynie orężnym powstańców. Zespolona z hiperbolą i poddana animizacji („krwią serca broczy”) synekdocha prowadzi ku dosłowności szczególnej: m a g i c z n e j. O powodach tego stanu rzeczy była już mowa – język wiersza konstytuuje się jako język mitu. Nierzadko dwoma wariantami synekdochy, pars pro toto i totum pro parte, rządzi reguła o d w r a c a l o ś c i. Oto fragment wiersza Romana Sadowskiego pt. Berlin wzięty: „Oświęcim Majdanek Dachau / zawarły szeroko – po brzegi / i idą – jeszcze Treblinka / idą – jeszcze Warszawa / po gzymsach, wykrotach, okopach / i Paryż i Mińsk / Europa”. Nazwy miast, w kontekście języka, są zamienniami typu „część zamiast całości”. Całość zostaje ujawniona w tekście – to „Europa”. Być może jednak chodzi o to, aby reguła odwracalności działała dalej? i „Europa” stała się synekdochą „świata”? Przeczytajmy zakończenie wiersza: słońce w pieśń słońce w twarz rzutem w świat Berlin – nasz. A więc było tak: Berlin chciał zapanować nad światem. (Czyli część usiłowała podbić całość). Świat uporał się z zakusami Berlina: dokonał jego „wzięcia”. (Całość wchłonęła w siebie oto część wynaturzoną, przywróciła jej pierwotną rolę „części”). Jak w poprzednio analizowanych tekstach, tak i w utworze Sadowskiego przebieg myśli, ruch synekdoch, tłumaczy się w obrębie światopoglądu mitycznego. Synekdocha nie tylko pomniejsza rangę metafory. Redukuje także możliwości stylistyczne metonimii60. Jest to kolejne odstępstwo poezji tyrtejskiej od kanonu poezjowania cywilnego. Inaczej niż w „normalnym” świecie tropów – nie synekdocha jest tutaj odmianą metonimii, lecz metonimia istnieje o tyle, o ile rozwija się w planie ideowym synekdochy. Bo metonimia ewokuje ł a d, a synekdocha daje wizje r o z p a d u. Pierwsza buduje, druga rujnuje. Metonimia korzysta z układów stabilnych, zakrzepłych, znajduje oparcie w zadawnionych, uświęconych obyczajem i nienaruszalnych związkach między zjawiskami. Nie nadaje się do reportażu z frontu. Synekdocha odwrotnie. Nadaje się znakomicie. Uruchamia obrazy agresji, burzy bezruch, miesza rzeczy, z całości wycina fragmenty: olbrzymie i najdrobniejsze. 58 Opalizacje semantyczne słowa... – W rozprawach na temat poezji często mówi się o zmianach znaczeniowych tekstu, tak jak gdyby były one „podobne” do gry światłocienia. Używa się więc wyrażeń przenośnych: „migotanie”, „pełganie”, „przeświecanie”, „opalizowanie” itp. U źródła tej metaforyki znajdują się zapewne wyobrażenia potoczne, które każą „widzieć” mowę komunikatywną jako coś j a s n e g o (bliskiego światłu), a mowę o zawiłym uporządkowaniu semantycznym jako rzecz c i e m n ą (pozbawioną światła). Wiedza o literaturze chce być nauką, a jednak zbliża się raz po raz do literatury: rezygnuje z nazw jednoznacznych na rzecz wyrażeń przenośnych – apelujących do wyobraźni ogółu. Czy to dobrze, czy źle? Osądźcie sami. 59 Totum pro parte (łac.) – całość zamiast części; pars pro toto (łac.) – część zamiast całości. 60 Metonimia (zamiennia) odwołuje się do wiedzy czytelnika o świecie. Kojarzy przedmioty, które znajdują się ze sobą w realnej styczności. Stanowi przeciwieństwo m e t a f o r y uruchamiającej skojarzenia między przedmiotami na zasadzie ich podobieństwa (wyglądu, funkcji, rodowodu itd.). 32 Artur Międzyrzecki, wiersz Inferno Track: Ludzie muły i stal Mięśnie motor i ropa Pękliwy szrapnela jęk Grochot salw armatnich Na drodze srebrny pył i brzęk upartych łopat 61 Zwróćmy uwagę: „jęk szrapnela” i „grochot salw” to metonimie frontu, symptomy działań wojennych. A przecież w skupisku synekdoch – upodabniają się do synekdochy. Są tak samo osobne, wydarte całościom, odcięte od krajobrazu, jak i „muły”, „mięśnie”, „pył” itd. Nagromadzenie synekdoch, fragmentów bez ładu i składu, wyraża stan świadomości pod presją gwałtownych afektów i chaotycznych wydarzeń. Gdy wszystko wokół kruszy się i wali, nie sposób dbać o proporcje całości, chwyta się to, co odrębne, notuje się to, co najgłośniejsze, dostrzega się to, co jaskrawsze od tła. Jeszcze raz Sadowski: wzrok w rzęsach kłębów dymu rzut ramion – karabinów krok w krok krok w krok aż pęknie rytm walą się ściany krzywdy posągi idą w ruinę kukły gliniane pękają granat Pęka rytm, palą się rzeczy, dymią krajobrazy. Im więcej osób jednocześnie percypuje zdarzenia bitewne, tym większy zamęt w powiadomieniach o bitwie. (Koło się zamyka: podmiot zbiorowy myśli synekdochami, synekdochy są szansą zapisu mowy zbiorowości, mowy urywanej, „ziarnistej”, redukującej kontemplacyjnorefleksyjne struktury poezji). Gdyby ukształtowanie wiersza wojennego opisać przy pomocy nomenklatury wojskowej, to powiedzielibyśmy, że są to osobliwe t y r a l i e r y słów, rozproszenia szyku na pojedyncze rozkazy, komunikaty, znaki sytuacji, myśli, strzępy myśli. Józef Bujnowski, wiersz Rozpoznanie: To za mało. Jaki? Ile? Co robi? Rozsypać się! Rozdrobnić! Cekaemy ognia! Skok! Od czoła – od czoła i w bok – [...] Gdzie był? Kto był? Gonić! Tu nie ma czasu na postoje wyobraźni. Redukcja poetyki nie wyklucza jednak – w stu procentach – konstrukcji artystycznych, które, oglądane w izolacji, mogą robić wrażenie tropów na „cywilną” wykonanych modłę. Nie wyklucza, lecz zmienia ich funkcje. Daje im mianowicie przywilej zdobienia przekazu i odbiera prawo działania retardacyjnego62, które w utworach cywilnych zatrzymuje uwagę czytelnika na materii werbalnej tekstu. Jeden 61 Z wiersza Inferno Track (w:) Debiuty poetyckie 1944 – 1960. Wiersze, autointerpretacje, opinie krytyczne (Warszawa 1972). W tej samej antologii znajduje się wypowiedź Międzyrzeckiego na temat jego młodzieńczych poezji z czasu wojny – cytowana w niniejszym rozdziale. 62 R e t a r d a c j a – tu: proces hamowania odbioru dzieła literackiego. Termin odnosi się głównie do chwytów opóźniających informacje na temat biegu wydarzeń przedstawionych w dziele fabularnym (np. opis krajobrazu jako retardacja). Można mówić także o celowym przedłużaniu czasu lektury wiersza; nawet najprostsze operacje stylistyczne, takie jak rym czy paralelizm składniowy, „odsyłają” odbiorcę do wcześniejszych partii tekstu – opóźniając czytanie. Retardacja zmusza do skupienia uwagi na organizacji wypowiedzi, służy zatem uwydatnieniu funkcji poetyckiej. 33 wers – wyjęty z wiersza Szenwalda pt. Józef Nadzieja pisze z Azji Środkowej – wers z kontekstu wypreparowany: Pojony światłem polskiej litery – wydaje się poetycko „pięknym zdaniem”63 i otwiera skomplikowany labirynt hipotez interpretacyjnych. Ileż tu możliwości gry znaczeń! „Światło litery”. „Poić światłem”. „Polskość liter”. Trzy konfiguracje sensów, trzy zagadki artystyczne, trzy tropy. Pytamy: czym jest litera, która poi światłem? Czym jest światło, które niesie w sobie polskość? W przestrzeni liter i w przestrzeni światła dzieje się jakaś fabuła tajemna. Jej losy zależą od kontekstu. Kontekst może podważyć nasze niejasne domysły lub przerzucić je w nieoczekiwane obszary imaginacji lirycznej. Nic się jednak takiego nie zdarza. Wiersz – brutalnie – zrzuca z obłoków na ziemię. Nie ma tu cienia metafizyki liter ani promyka fenomenologii64 światła. Jest ozdobnik. Znak wzniosłości, figura retoryki patetycznej – wmontowana w stylizację na wypowiedź potoczną i podporządkowana frazeologii polszczyzny praktycznej: stylistyce listu, podania, które imituje wzorce retoryki propagandowej: Ja – zbolałego polskiego narodu syn bolejący, wierny, szczery. polską mową karmiony za młodu. Pojony światłem polskiej litery – Wierząc, że Polska nie zginęła, lecz w blasku nowej chwały wstanie, Chcąc włożyć wkład do tego dzieła, Piszę oto niniejsze podanie (podr. moje – E. B.) Jak widać, redukcja poetyki steruje nie tylko procesem tworzenia, ale nadto jeszcze kontroluje lekturę utworów gotowych. Obowiązuje i nadawcę i odbiorcę – w równej mierze. * Ktoś powie, że to, co nazywamy tu redukcją, trafniej by było nazwać zwyczajną nieporadnością. Sami zresztą autorzy – z perspektywy czasu dostrzegają w swych dziełach frontowych oznaki zbytniego pośpiechu. Artur Międzyrzecki mówi o swoich wierszach z lat wojny jako o „nieporadnych i nazbyt lirycznych”, ale, dodaje, „tworzących przecież raptularz młodego wtedy artylerzysty z włoskiego frontu”. Bezsprzecznie, wiele tu nieporadności. Ale co to znaczy? Nie istnieje przecież – w komunikacji werbalnej – „nieporadność w ogóle”. Zawsze jest nieporadnością z e w z g l ę d u n a c e l w y s ł o w i e n i a. Otóż z punktu widzenia celów sztuki poetyckiej – takie właściwości wiersza wojennego jak: litanie synekdoch, natłok metafor banalnych, zleksykalizowanych, apodyktycznych, rozchwianych porządków logicznych, „ziarnistość” języka, „surowość” frazeologii są istotnie świadectwem l i c h e g o rzemiosła. Ale z punktu widzenia s t r a t e g i i poezji tyrtejskiej – nie, przeciwnie, właściwości te są dopuszczalne lub wręcz pożądane. Redukcja kultury Nie można w pełni odizolować kultury czasów wojennych od kultury epok pokojowych. Opisane mechanizmy inkwizycji psychologicznej – uruchomione w poetyce – nie zawsze działają skutecznie. Redukcja poetyki miewa bowiem skutki uboczne: dla spraw kłopotliwych, pomijanych milczeniem, wyznacza terytorium t a b u, w którym gromadzą się treści zakazane, ale nie unicestwione całkowicie. Im surowiej są spychane poza piśmiennictwo legalne, tym większe prawdopodobieństwo ich inwazji na „nielegalne” obszary świadomości żołnierskiej. Sprzyja temu zarówno teraźniejszość, jak i przeszłość. Teraźniejszość, ponieważ wojna nie zdołała 63 „Piękne zdanie” jako cel dzieła poetyckiego to jeden z postulatów T. Peipera. 64 F e n o m e n o l o g i a – kierunek w filozofii wyodrębniający w rzeczywistości fenomeny, tj. zjawiska spostrzegane, jedna z możliwości uprawiania ontologii (teorii istnienia). W odniesieniu do utworów lirycznych, które usiłują językiem metafor wypowiedzieć zagadkowość istnienia przedmiotów, można mówić o – rozwijanych w wierszu – „wątkach fenomenologicznych”: o swoistym „badaniu” świata zjawisk. Jest to nazwa, gdy o poezję chodzi, umowna: używając jej nie musimy zakładać jakichkolwiek wpływów i zależności między filozofowaniem fenomenologów a twórczością poetów. 34 unicestwić kultury cywilnej, tak czy inaczej dostępnej żołnierzowi, zwłaszcza gdy jest on żołnierzem armii podziemnej, partyzantem, konspiratorem, powstańcem. Z obszarów wolnych od tyranii wojny płyną nadto – poprzez radio, prasę, ulotki – powiadomienia o życiu cywilnym, a styl tych powiadomień bywa sprzeczny z regulaminem świadomości wojskowej. Po drugie, przeszłość. Homo militans przechowuje w pamięci dawne hierarchie wartości, cywilne wzorce rytuałów zachowaniowych, inne niż chce wojna języki, inne niż chce poezja wojenna sposoby mówienia o świecie i ludziach. Milczenie nie wystarcza. R e d u k c j a k u l t u r y wymaga otwartej polemiki. Potrzebne są teksty, które będą rozpoznawały „dywersyjne”, „rozmiękczające” formy reakcji człowieka na świat i podważały racje istnienia tych form. Zbigniew Jasiński, wiersz pt. Żądamy amunicji (1944): Tu zęby mamy wilcze, a czapki na bakier, tu u nas nikt nie płacze w walczącej Warszawie: Tu się Prusakom siada na karkach okrakiem I wrogów gołą pięścią za gardło się dławi. „U nas nikt nie płacze”? Informacja niezgodna z prawdą. Płacz nie był zakazany w literaturze wojennej. Jakiż sens mają te słowa? Sens polemiczny. „Nikt nie płacze” należy czytać: „nikt nie potrzebuje sztuki wzbudzającej płacz”. Łzy upokarzają walczących powstańców. Ich teraźniejszość grzebią w przeszłości. Jak gdyby jeszcze żywi – już nie żyli. Nadto ich autentyczność teatralizują, czyniąc z wojny prawdziwej – wojnę widowiskową, która, jak w teatrze, rodzi „podziw”, skłania do „braw”, otacza się „śpiewami”: A wy tam wciąż śpiewacie, że z kurzem krwi bratniej, Że w dymie pożarów niszczeje Warszawa, A my tu nagą piersią na salwy armatnie, Na wasz podziw, na śpiewy, i na wasze brawa. Sama tedy istota walki nie wymaga wytłumaczeń: wróg, czyli „oni” to jest tylko obiekt likwidacji, byt urzeczowiony („salwy armatnie”), usytuowany poza możliwością sporu innego niż spór na „nagie pięści”. O wytłumaczenie dopomina się natomiast relacja pomiędzy „nami” i „wami”. Przestrzeń „my” nie pokrywa się z przestrzenią „wy”: A wy tam... – A my tu... Z perspektywy odległego „tam” wyłania się estetyzująca, kontemplacyjna, a w rezultacie szkodliwa postawa sprzymierzeńców. Czemu żałobny chorał śpiewacie wciąż w Londynie, Gdy tu nadeszło wreszcie oczekiwane święto? Zastanawiające, że analizowany wiersz w obrazie bitwy, bitwy sprawiedliwej, posługuje się metaforą „święta”. Stanowi to kolejny dowód na uwikłanie twórczości autorskiej w sieć prawideł folkloru. „E s t e t y k a p o e z j i l u d o w e j n i e j e s t e s t e t y k ą p r ó ż n o w a n i a, a l e e s t e t y k ą ś w i ę t o w a n i a”. W utworze Jasińskiego, na powierzchni tekstu, mamy przeciwstawienie świąteczności żałobnej i świąteczności radosnej. W głębi struktury wiersza65 dochodzi do modyfikacji tej przeciwstawni: święto żałobne to czas bierności i rezygnacji („tam” i „u was”); święto radosne natomiast jest dniem czynu („tu” i „u nas”): U boku swoich chłopców walczą tu dziewczęta, I małe dzieci walczą, i krew tu dumnie płynie. Wreszcie finał, bilans ostateczny: Hallo!... Tu serce Polski!... Tu mówi Warszawa!... Niech pogrzebowe śpiewy wyrzucą z audycji! Nam ducha starczy dla nas i starczy go za was! Oklasków też nie trzeba! 65 Powierzchnia i głębia. Ta opozycja pojawia się często w badaniach nad semantyką mowy. Tutaj „powierzchnią” tekstu są znaczenia wyrażone wprost w słowach budujących całość wiersza; „głębię” tworzą natomiast znaczenia domyślne, dające się zrekonstruować na tle systemu sensów podstawowych, w którym mieści się dany wiersz. (W grę wchodzi system myślenia folklorystycznego). 35 Żądamy amunicji! Rezygnacja albo walka, rozpacz albo nadzieja, to były podstawowe antynomie sztuki i świadomości ludzi zanurzonych w wojnę. Na marginesie tych uwag odnotujmy fakt, iż kwestie analogiczne musiała rozstrzygać także twórczość poetów obozowych. „W obozowej twórczości piosenkarskiej dominowały dwa zasadnicze nurty. Pierwszy z nich – nacechowany przeważnie żalem, pesymizmem, rozpaczą – obejmował pieśni, w których opisywano makabrę, bestialstwo, krzywdę, upodlenie, [...]. Drugi nurt usiłował oderwać więźniów od przygnębiającej atmosfery lagru, jakby w myśl zbawiennego hasła: Dość makabry! Tragizm został odsunięty na dalszy plan”66. Wolę walki, cel prymarny słów na wojnie, paraliżowało dziedzictwo s z t u k i w i z y j n e j. Był to szczególnie groźny konkurent liryki tyrtejskiej, ponieważ miał w swym zapleczu zarówno arcydzieła, jak i kicze, a ponadto różnorodność fenomenów p o d k u l t u r y irracjonalistycznej, takich jak salonowy spirytyzm, wróżbiarstwo jarmarczne, przepowiednie i horoskopy, zabobony i przesądy. Wizjonerstwo, być może, pomagało niekiedy w przetrwaniu, częściej jednak sprzyjało hiperbolizacji okropności wojny, ułatwiało kapitulację psychiczną przed aktami agresji: rodziło bojaźń i drżenie, zarażało chorobą na śmierć. Wyobraźnia potrafi przeszkadzać w spełnianiu zadań bojowych. Imaginacja potęguje strach (wiemy o tym z historii Kordiana). Polemika z pesymizmem nie zawsze dawała oczekiwane efekty, gdy sięgała po środki publicystyczne i ograniczała się – jak w Żądaniu amunicji Jasińskiego – do powtarzania z a k a z u r o z p a c z y, do zdań typu: „nie chcemy”, „nie trzeba”, „wyrzućcie”. Należało wypracować bardziej wyrafinowane metody redukcji. Sztukę obezwładniać sztuką. Poezję poskramiać poezją. Wyobraźni rozpaczającej – przeciwstawiać wyobraźnię regenerującą siły i wolę zbrojnego odwetu. Tak rozumiał sens poezji wojennej Józef Stachowski67. W jego lirykach obserwujemy – jakby – uporządkowanie sporu wedle wzorców sokratejskich. Podmiot zajmuje wobec świadomości obcej postawę hermeneutyczną. Usiłuje zrozumieć jej racje, utożsamia się z nią. W końcu jednak – szuka od niej wyzwolenia. Beznadzieja i groza, zagęszczone i duszące, przeobrażają się we własne przeciwieństwo. Rodzi się bunt, wołanie o ratunek. Oto Stachowskiego wiersz Modlitwa o poezję. Pierwsza strofa wskazuje na genezę wyobraźni rozpaczającej: „Zamyśleni przy świecy nad książką / wietrząc Boga śnimy o człowieku”. Otrzymaliśmy w spadku po kulturach dawnych zdolność do zadumy mitycznej nad porządkiem wszechświata. Sądzimy, że to bezpieczne, jak sen przy świecy nad książką. Urzeka nas piękno wizjonerstwa metafizycznego: „niby dźwięki organów umaczane w srebrze / spływa muzyka wieków”. W drugiej strofie pojawia się ostrzeżenie: bezpieczeństwo snów kosmogonicznych jest pozorne, a piękno zwodnicze. „Widujemy oślepłe źrebięta / wśród gwiazd północnych błądzące”. Dziś, w dniach wojny, dziedzictwo sztuki wizyjnej oślepia nas samych. Jak owe źrebięta. Tracimy kontakt z jawą, gubimy się wśród – coraz straszniejszych – krajobrazów onirycznych (tj. mających charakter marzeń sennych), zdolni już tylko do odczuwania wszechwładzy śmierci: Łanie białe krążą wśród snów, z pobojowisk nadchodzą umarli, granatowy rozpina się nów na świeżej darni. W tym momencie pojawia się protest: I modlimy się: wyzwól od wizji, Panie prawdziwy, zakosztować daj pieśni innej jak wody żywej. O tym, jakie to dziś powinności miałaby kultywować „pieśń inna”, liryka Polski walczącej, mówi tegoż autora wiersz Do poezji, napisany notabene przed wybuchem wojny – i antycypujący nader trafnie ewolucje literatury wojennej. Poezja musi – [...] ciężki dzban z palonej gliny, pełen mleka przechylić w ranę cudzych warg i jak rekruta gnać człowieka. 66 A. Kulisiewicz, Polskie pieśni obozowe 1939 – 1945. „Regiony” 1976, nr 1. 67 J. Stachowski, Poezje. Warszawa 1958. 36 Zarazem jednak Stachowski zdaje sobie sprawę, iż kształt poezji w epoce pieców krematoryjnych to coś więcej niż kształt kolejnej „nowej fali” w dziejach poetyk normatywnych twórczości profesjonalnej. Nie to jest najistotniejsze, co ludzie czytają, lecz to, jaki typ poezjowania uprawiają sami, prywatnie: kim są jako artyści mimowiedni, w fantazjowaniu utajonym, w rozmowach prowadzonych sam na sam ze sobą. Największą moc oddziaływania na czyny jednostek ma bowiem p o e z j a p o t e n c j a l n a, obrazy i teksty tworzące się w intymnych, ukrytych procesach a u t o k o m u n i k c j i w e w n ę t r z n e j (zob. Wstęp). Wojenne wiersze Stachowskiego są próbą zgadywania ludzkich wyobrażeń – i polemiki z ich dążeniami apokaliptycznymi. Obowiązuje schemat, który znamy. Najpierw przemawia wizjoner, potem zabiera głos racjonalista. Nadto obowiązuje zasada pełnej lojalności polemicznej. Poeta nie bagatelizuje adwersarza, nie ośmiesza go, nie usiłuje „zakrzyczeć”. Wie, że bardziej niźli sztuka dawna sprzyja rozbudzeniu wizjonerstwa apokaliptycznego sama rzeczywistość wojny. Tym trudniej przeciwstawiać się apokalipsie. Wizje niesamowite, natrętne, a zarazem obezwładniające wolę życia, są odczuwane jako n a t u r a l n e, nie z książek wzięte, lecz z doświadczenia potocznego: trzeba wykazać ich s z t u c z n o ś ć, aby osłabić wpływ na społeczeństwo. Ilustracją strategii Stachowskiego może być wiersz Bombardowanie. Wizja miasta niszczonego bombami wydaje się zrazu spełnieniem najkoszmarniejszych przywidzeń, snem makabrycznym, malowidłem paranoika: Gmachy, które runęły jak wielkie świeczniki, a z nieba potop krwawy, kobiety klęczące w nawach pospólstwa ryk i konie o grzywach czerwonych, konie błyszczące jak mika. Trafiony bombą dom – głowa mężczyzny trzepoce, jak czarny ptak trzepoce, słońce niby zerwany dzwon spada w rozbite kominy – płonący mosiądz. Tutaj kamienie padają, by szaty porwać dziewczętom, by w nagość ich młodych ciał, jak w róże zakwitł bruk, a tam znów starcy szaleją: powieki zwierają w lęku a włos im się srebrny jeży. Tak psy, gdy blisko wróg, wietrzą u wierzej. (podkr. moje – E. B.) Zwierzęta: konie, ptak, psy – nie pojawiają się w tej wizji przypadkowo. Ich obecność w bombardowanym mieście (lub myśl o nich: w porównaniu „głowa ... trzepoce ... jak ptak”) ma nie tylko motywację realistyczną. Zwierzęta są tym, w co przeistoczą się wkrótce ludzie. A dokładniej: są tym, w co już przeistacza człowieka – jego strach, jego szaleństwo. Oto apokalipsa spełniona: Dalej zaś matki brzemienne drżą przed urokiem płomienia i roje niemowląt potworków widzą na świeżej murawie – te niby koty zdziczałe miauczą. Jakże je zmienisz, jeśli są sierścią porosłe, jeśli są sine i czarne? Oto wojna, która nie tylko zabija, ale i odczłowiecza: spycha w dół, w zezwierzęcenie, w potworność. Ten sam motyw pojawia się w poemacie prozą Stachowskiego pt. Po klęsce: „Tym bardziej, że stałem się psem. Bo człowiekowi chyba nie wolno spokojnie jadać z nosem spuszczonym ku ziemi w sąsiedztwie trupów, pełnych rozpaczy, że śmierć im przerwała wspaniały szał zabijania, i chyba nie jest człowiekiem, kto wyje nad własnym nieszczęściem. Wtedy niebo było olbrzymie jak morze, a grzywy gwiazd z łoskotem spadały w walące się domy. A ja w psiej skórze, porosły sierścią, szalałem pragnąc krwi [...].” Wróćmy do Bombardowania. Autor podkreśla dobitnie, że nad rzeczywistością rozgromu nadbudowują się interpretacje, które rzeczywistość tę dramatyzują nadto już boleśnie – pogłębiając odczuwanie rozpaczy z 37 powodu klęski. Nim wiersz powie o starcach: „psy”, poinformuje nas, że „starcy szaleją” ze strachu. O n i s a m i s i e b i e t a k w i d z ą. Podobnie „roje potworków niemowląt”, jeszcze nie narodzonych, pojawiają się w wyobraźni matek, które obraz ten przerażający „widzą na świeżej murawie”; piekło bombardowania każe im wierzyć w pogański zabobon – one „drżą przed urokiem płomienia”. W stawaniu się kataklizmu dwa są źródła energii niszczącej. Co rozpocznie najeźdźca, to dokończy imaginacja, sen koszmarny, psychoza zbiorowa. Druga część Bombardowania Stachowskiego jest już sporem z wyobraźnią obezwładniającą pokonanych. Co istotne: nie do młodych dziewcząt, ani do starców obłąkanych, ani do kobiet ciężarnych kieruje swój apel poeta, lecz – do wojska! Tu złuda. Wszystko jest złudą. Rozerwij snu zasłonę, żołnierzu, coś podparł się dłonią, jak człowiek nad wodą marzący. [...] I wołaj, mów ze światów, co są jak ty niewymierne, że po to się jawią sny, by wstać. A kto z pościeli rozedrzeć pragnie ciemność, zbyt się ośmielił. Więc nie jest to pieśń o żołnierzu w ostatnim ataku zastygłym. Przede wszystkim: to już nie jest folklor. Wiersz trudny – unikający plakatowej agitacyjności, pełen metaforycznych spiętrzeń i wielopiętrowych eufemizmów. Gdy Stachowski chce powiedzieć żołnierzowi „wstań i walcz”, powiada „wołaj, mów”, komplikuje rozkaz, bo wołanie owo ma pochodzić z „niewymiernych światów”, ma być wołaniem o kimś, „kto z pościeli rozedrzeć pragnie ciemność” ... tu widać, jak poeta oddala moment sformułowania odezwy, jak szuka stylu, który by nie poniżył liryki do sloganu. Gdy chce mówić o żołnierzu, który nie powinien rezygnować z dalszej walki, mówi o pieśni, której nie wolno być pieśnią, „o żołnierzu w ostatnim ataku zastygłym”. Zarazem Bombardowanie Stachowskiego uruchamia schemat istniejący także w utworach kierowanych do adresata masowego: WIZJA (SEN) – PRZEBUDZENIE – WALKA Schemat ten organizuje również wiersze poetów frontowych. Imaginacja nostalgiczna idealizuje obrazy wspomnień z kraju lat dziecinnych. Każe rozmyślać o Polsce jak o straconej Arkadii. To osłabia nienawiść do wroga. Zastanawiające są współzależności w kreacji bohaterów tych wierszy. Jeżeli bohaterem jest poeta, to poeta w roli potencjalnego wojownika. A jeżeli wojownika, to ukazany jako twórca mimowolny, „zmyślacz” utajonych, arkadyjskich poematów wyobraźni. Po kolei. a. Sytuacja wyjściowa. Czas unieruchomiony. Pora snu, widzeń, przywidzeń, wspominanie dawności. Rodzą się optymistyczne przypuszczenia. W Trzeciej jesieni Adama Ważyka – wizja domu rodzinnego, w którym od trzech lat nic się nie zmieniło. Nawet dotyk nie ostygł w drewnie stołu. Przy oknie czeka żona, „jakby po kryjomu / pochylona nad książką, która wciąż otwarta / nie doczytana leży”... Czekają przedmioty. Zgięta karta w książce, „ciepły słup powietrza”. W wierszu Jerzego Putramenta pt. Karabin realia są inne, inne głosy, inne ściany, głosy urwisów małomiasteczkowych, ściany w „złocieniach wybujałych”, „szkoła pod kasztanami, zaułek i kościół”: kraina sielska, „różnokolorowa”. Ale ujęcie to samo. Nierzeczywistość bezruchu zapamiętanej przeszłości. b. Sytuacja zwrotna – pojawia się nakaz ruchu. Zastygłe krajobrazy wołają o powrót. To się wydaje takie łatwe. Wystarczy po nie sięgnąć ręką. Putrament: W tej wiernej, ogniotrwałej pamięci ukryta Wraca przeszłość i ciebie uśmiechami wita. A ty ją w zachwyceniu rękami obiema Chcesz do serca przygarnąć. [...] Ważyk: Więc powróć i obejmij rękami obiema Ten ciepły słup powietrza, [...] 38 Z chwilą jednak, gdy polecenie ruchu zostaje spełnione, następuje przebudzenie, wizje giną, okazuje się, że tamtych światów nie ma. Retoryka redukcji uruchomiona w tym momencie poszukuje słów, które by na rozmaite sposoby nazywały i sugerowały a n i h i l a c j ę wyśnionych rzeczy i ludzi, ich brutalne kaleczenie, rozchwiewanie, wygasanie, rozsypywanie się w proch i pył, rdzewienie, spopielanie, odzieranie do szkieletu. U Ważyka: Rozchwiane twoje okno i naprawdę nie ma twojej żony, tam tylko jest czarna zagadka. U Putramenta po wielekroć, uporczywie, jak w ponurym zaklęciu, jak gdyby redukcja wizji wymagała mowy magicznej, powtarzają się – obok słów z pola wyrazowego „niszczyć, burzyć, unicestwiać” – zdania gwałtownie przeczące: [...] Chłopcze, zbudź się, nie ma nie ma, nie ma twojego domu, nie ma miasta, nie ma tamtej dziewczyny, nie ma przyjaciela. Powycinano drzewa, popiołom i chwastom wydano ulice. W zburzonym kościele rzęzi rude żelastwo. Ze szkoły rozbitej komin sterczy jak szkielet. Garść gorzkiego prochu została ci z przeszłości. O bliskich nie pytaj, bodajbyś ich nie spotkał. Z tego, coś ukochał nie ma nic. Zapamiętaj. Nie ma nic. [...] Jak w Ojcu zadżumionych Juliusza Słowackiego: Dziś – oto dziewięć wielbłądów podróżnych, A na nich – patrzaj, osiem juków próżnych I nie zostało mi nic – [...] Ten poemat stanowi tradycję kluczową analizowanych wierszy. Kontynuacja nie sprowadza się wszak do samych tylko analogii w planie frazeologicznym („nie ma” – „nie ma nic” – „nie zostało mi nic”). Tożsamość uwidocznia się we wspólnym porządku wartości, który decyduje o globalnym sensie komunikatów poetyckich. Ów mianowicie porządek nie uznaje antynomii (akcentowanej na przykład przez egzystencjalizm) pomiędzy „być” a „mieć”. W przestrzeni aksjologicznej68 tych dzieł – w kręgu „mieć” – znajdują się zarówno przedmioty, do których człowiek rości sobie prawo posiadania („mój dom”, ale także „moje miasto”), jak i ludzie, a dokładniej: ludzie w ściśle określonych r o l a c h – zorientowanych ku danej jednostce („mój przyjaciel”, „moje dziecko”). Obowiązuje w tym układzie z w i ą z e k z g o d y. Im głębsze zakorzenienie w polu „mieć”, tym intensywniejsze poczucie pełni człowieczeństwa – w polu „być”. I odwrotnie. Tracąc to, co budowało naszą osobowość, tracimy jednocześnie nagromadzenie doświadczeń i nagromadzenie rzeczy posiadanych na własność. Śmierć w poemacie Słowackiego atakuje bohatera, rzec by można, z dwóch stron, podąża wszerz i w głąb. Wszerz, albowiem eskalacja śmiertelnych zachorowań przeraża swym zasięgiem ilościowym: każdy kolejny zgon wydaje się tym bardziej nieprawdopodobny i okrutny, że jest jeszcze jednym, nowym zgonem. Równocześnie proces rozstawiania się żywych i umarłych nie kończy się z chwilą śmierci; zaczyna się dopiero; śmierć wkracza w głąb, w głąb ciała, staje się jego rozpadem stopniowym, rozpraszaniem się wśród piasków pustyni; wraz z ciałem znikającym – zanikają ślady jego dawnej obecności: „upominki” i „pamiątki”, które usiłuje ocalić bohater – na próżno. Niszczeje dobytek. Chorują przedmioty. „Namiotu mego – córki go uprzędły – / Płótna na rosie poczerniały, zwiędły / I podarły się, i lekko napięte, / Były jak próchna z ludzkich trumien zdjęte”. Spustoszenie na zewnątrz człowieka to równocześnie bezwzględna redukcja jego psychicznego wnętrza. Katastrofa na obszarach „mieć” powtarza się na obszarach „być”. Płótna więdną i wysychają emocje, atrofia rzeczy rodzi atrofię pragnień: I nie zostało mi nic – oprócz Boga. c. Sytuacja końcowa. W tym punkcie rozchodzą się drogi bohatera Ojca zadżumionych i bohaterów liryki tyrtejskiej. Żołnierzom także już nie pozostało nic. Lecz nic – prócz walki. W biografii Ważykowego poety- 68 A k s j o l o g i a – teoria wartości. „Przestrzeń aksjologiczna” – świat wartości aprobowanych oraz wartości zanegowanych przez podmiot wiersza. 39 żołnierza: „Jest tylko jesień nasza, jesień wojująca”. W zasięgu wzroku bohatera Putramenta: „Jest tylko / karabin, który tulisz do piersi”. W ich myślach ostaje się nagi instynkt agresji: cel finalny operacji redukcyjnych. W Karabinie: „Chłopcze, serce gotuj/ na cierpki dosyt zemsty”. A w Trzeciej jesieni wściekły, ogromny listopad wybucha – błogosławionym gniewem, kiedy klątwę miotasz, i zaciskasz na cynglu palec nienawiści. Drogi bohatera poematu Słowackiego i bohaterów Stachowskiego, Putramenta, Ważyka rozchodzą się wprawdzie, ale motywy postanowień i przebiegi redukcji są podobne. Rozpacz szuka zadośćuczynienia w agresji. W świecie odczuć ojca zadżumionych, jak i u żołnierzy, przez czas pewien – Smutek podobny był do nienawiści. Strategia uczestnika żąda pokonywania słabości. Ilekroć polemizuje z kulturą cywilną, tylekroć ujawnia fakt istnienia oporów i przeszkód wewnętrznych w uprawianiu zawodu żołnierza. Ale kwestię s ł a b o ś c i rozstrzyga w planie psychologicznym: poza etyką. Kwalifikacje moralne postawy najeźdźcy i postawy obrońcy ojczyzny są tu z góry dane, mają status nienaruszalnych prawd aksjomatycznych. Po stronie najeźdźcy jest zło i tylko zło; po stronie obrońcy jest dobro i tylko dobro. „Dzisiaj chodzi wreszcie o to, by d o b r o otrzymało siłę” – ta wypowiedź Wacława Bojarskiego69 może być traktowana jako uniwersalna formuła ideowa liryki tyrtejskiej. Elementy antystrategii Z chwilą gdy poezja wojenna zaczyna problematyzować kodeks etyczny swego bohatera i kwestionować tożsamość „siły” i „dobra” – kończy się strategia uczestnika, przeobraża się we własne przeciwieństwo, staje się a n t y s t r a t e g i ą. W obrębie antystrategii zawiera się granica między wojną sprawiedliwą i niesprawiedliwą: wojna jawi się jako zamach totalny na moralność wszystkich bez wyjątku ludzi, którzy walczą i giną, zabijają i są zabijani. Elementy „antystrategiczne” pojawiają się w wierszach Baczyńskiego. Przeczytajmy jego Winę z 1942 r. Jest to opowieść paraboliczna o przeżywaniu sukcesu w starciu zbrojnym z wrogiem. Święty Jerzy zabił smoka. Moment walki trwał krótko, zgon nastąpił nagle. W istocie nie wiadomo, jak było naprawdę, czy smok poległ od miecza, czy ze strachu pękło mu serce. „Smok się wydął i oczy błękitnie wyłupił, / zanim go dopadł rycerz – trzykroć blaskiem rzucił, / I zginął...”. Rycerz czuje się sprawcą cudzej śmierci. Wciąż myśli o „łuskach przebitych”, o „smoczej szyi przebitej”. To bardzo aktualne, bardzo żołnierskie kompleksy: nie widząc śmierci wroga, wiemy jednocześnie, że pochodzi od nas. Na zdrowy rozum – święty Jerzy słusznie był postąpił. Bił się sprawiedliwie. Na wyzwolenie z niewoli smoka czekała bezbronna „mała dziewczynka o niebieskich włosach”. Ale triumf nie daje satysfakcji. Wyobraźnia, wyobraźnia e t y c z n a, podpowiada, że to jednak głupio: głupio zabijać lub ginąć. Czas zabójstwa dzieje się w najkrótszym błysku, zbyt krótkim, aby mógł mieć jakąkolwiek wartość pozytywną: i zginął. Głupi smoku! o rycerzu głupi, to wszystko takie krótkie, a już się nie wróci. ani tobie pełzanie po zaklętych sadach, ani tobie modlitwa w czarnych winogradach. Z kolei trwanie „wizji lokalnej”, chwile oglądania krajobrazu po bitwie, ileż dłuższe od czasu śmierci, zaczynają niepokoić, wdzierają się do „marzeń”, rodzą przytłaczającą „zadumę”: Truchło leży, paruje z niego zieleń śliska, 69 Wypowiedź młodego poety i krytyka z kręgu „Sztuki i Narodu” (1943). Wg książki Z. Jastrzębskiego Literatura pokolenia wojennego 1969 s. 79. 40 jeszcze się gwiazdki jakieś z łusk przebitych sypią i rycerz zadumany stoi, mieczem błyska, tak czuje pół niepokój, a pół gorzką litość. W wierszu tym, po leśmianowsku baśniowym i po leśmianowsku smutnym, wina rycerza staje się także „winą” niebieskowłosej dziewczynki. „Cóż to, mała dziewczynko o niebieskich włosach, / Czemu płaczesz? smok leży, zabit twój gnębiciel. / Nasłuchujesz oddechów jego w nocy głosach? / Wspominasz to niezdarne, smutne, smocze życie, / i że śpiewałaś czasem jak potok szczęśliwie, / wsparta na jego miękkiej, wypłowiałej grzywie?”. Oczywiście: mechaniczne podstawienie treści aktualnych w miejsce metafor analizowanego utworu (utożsamienie „smoka” z „okupantem”, „dziewczynki” z „Polską” itd.) prowadziłoby do wniosków absurdalnych. Baczyński nie uprawia tu satyry ezopowej. Nie pisze bajki dydaktycznej, lecz baśń filozofującą. Bada fenomenologię walki; ujawnia sprzeczności w etycznej ocenie zwycięstwa; daje pod rozwagę przeżywanie czasu przez ludzi wojujących. Bitwa to spustoszenie wewnętrzne człowieka. R e d u k c j a b i o g r a f i i. Na wojnie zabija się czas. Teraźniejszości nie ma: jest krótką chwilą mordu. Przyszłości także nie ma: cała zanurza się w przypominanie owej chwili, aż ucieka w bezpowrotnie uśmierconą przeszłość. I wraca święty Jerzy tam, gdzie lasu smuga kończy się i zaczyna trakt suchego pyłu, a na postojach ciemnych marzy mu się długa smocza szyja przebita, i głos, i łzy słyszy, i gorzko płacze zbrodni pod sklepieniem ciszy. Ten motyw pojawia się w wielu jego wierszach. „Ziemio przez nas zabita, / rzeszą twych ptaków czystych / módl się za nami” (Wróble) „i ja jestem jak ten pierwszy człowiek po potopie, / który zawinił” (*** „Dokąd to jeszcze? Ten cień stoi we mnie”); „Taka walka, ojcze, po co – takiej winie?” (Rodzicom). W samym fakcie, że autor wierszy tyrtejskich przeciwstawia się tyrteizmowi, nie ma nic niezwykłego. Rozdwojenie poetyki Baczyńskiego dawno już zwróciło uwagę badaczy. Z jednej strony teksty pogodzone ze służbą frontową. Apele: „O chwyć za miecz historii i uderz! i uderz!” (*** „Oddycha miasto ciemne długimi wiekami”) „Ludu mój! Do broni!” (*** „Byłeś jak wielkie, stare drzewo”). Dowody prawdy jedności żołnierskiej: „A tylko trzeba pojąć głos i hasło, / bo jeden krok jest jak żołnierza krok, / kiedy się wstąpi weń, to się znalazło...” (Dzieło dla rąk). Z drugiej strony liryki autonomiczne wobec praw wojny. Kazimierz Wyka w tym drugim nurcie widzi wielkość poety. „I właśnie dlatego, ponieważ nie marzyło się Baczyńskiemu, ażeby pozostać Or-Otem Armii Krajowej, jego dorobek poetycki mimo dokonanego wyboru zachował całkowitą i skomplikowaną indywidualność moralną i artystyczną”70. Czyli że mimo „wstąpienia w krok żołnierza” zdołał ocalić swą sztukę. Z takim ujęciem kwestii nie zgadza się Jan Błoński. „Zapewne Baczyński nie ustrzegł się szlachetnego gadulstwa i ojczyźnianego patosu. Ale nie było tak, by wojna go pomniejszyła”71. Sprawdźmy, które to – spośród omówionych – mechanizmy poetyki wiersza wojennego rzeczywiście pomniejszają możliwości sztuki, a które dają jej szansę wielkości. Jedno nie ulega wątpliwości: sztuka maleje pod presją autocenzury pisarskiej, i to maleje bezwzględnie, niezależnie od miary talentu poety. Redukcja poetyki oznacza tu kapitulację poezji, ponieważ niszczy jej istotę; likwiduje napięcia wewnętrzne, paraliżuje dialog obrazu z obrazem, myśli z myślą, słowa ze słowem. Natomiast redukcja kultury – z uwagi na umowny, iluzoryczny charakter: wartości zanegowane uobecniają się jednak w tekście! – odwrotnie, jest jedną z możliwości sztuki słowa, i to możliwości sztuki wybitnej. Polemika stwarza bowiem grę napięć. W grze napięć poezja natychmiast odżywa. Baczyński późno wszedł w wojnę. W swych lirykach najdojrzalszych utrwalił procesy towarzyszące owemu wchodzeniu, przymierzaniu się do nowej roli, pasowaniu na rycerza. I zrywam się z ciemności bez zbroi, nagi, taki, jakim z ziemi wstał 70 K. Wyka, Wstęp (do:) K. K. Baczyński, Utwory zebrane, t. I (op. cit.). 71 J. Błoński, Pamięć anioła (w:) Literatura wobec wojny i okupacji (op. cit.). Problem wartości liryki tyrtejskiej może być rozpatrywany w innych jeszcze układach odniesień. Raz po raz ideałem wiersza staje się w świadomości twórców i odbiorców prostota, zbliżenie tekstu wiersza do mowy potocznej, rezygnacja z nadmiaru skomplikowań metaforycznych itp. Zazwyczaj piękno prostoty (jednoznaczności) przeciwstawia się „barokowym” spiętrzeniom ornamentów w poezji poprzedników. Tak na przykład w latach dwudziestych pojmowali odnowę sztuki poetyckiej futuryści. Ich program mówił o „głodzie jednoznaczności” (A. Stern), o „wydarciu” z „lawy metafor” najprostszych prawd życia (B. Jasieński). Analogiczne dążenia pojawiają się po drugiej wojnie światowej, m.in. w twórczości T. Różewicza. Z tego punktu widzenia konieczność redukcji poetyki w utworach wojennych można traktować jako lekcję prostoty, lekcję istotną dla indywidualnych doświadczeń poszczególnych autorów. 41 rozpleść łodygi naszych niespełnionych ciał i być żołnierzem mocnym wiary bez litości. I nim odejdę jeszcze, nim się broń rozpali, widzę, jak się ten obłok twego ciała żali. Przyznaję słuszność Błońskiemu, wojna nie pomniejszyła sztuki poetyckiej Baczyńskiego. Nie pomniejszyła jej tam, gdzie strategia uczestnika spotyka się z antystrategią, tyrteizm z pacyfizmem, zemsta z winą. * Koniec wojny był jednocześnie końcem dla strategii uczestnika. Nieprzyjaciel został pokonany, Polska odzyskała prawo do suwerennego bytu państwowego: zmieniły się cele sztuki. Prawda, po wojnie także pojawiają się wiersze o tematyce żołnierskiej, utwory przedstawiające perypetie frontowe Polaków, okrucieństwa faszystów, dzieje zmagań z najeźdźcą. Ale funkcje tych wierszy są już inne. Zwrócone w przeszłość – służą upamiętnieniu ludzi i wydarzeń z czasów II wojny. Mają charakter akademijny, rytualny, uroczystościowy. Są obrazami tworzącymi – jakby – album historii narodu. Poezja niegdyś walcząca staje się teraz, w dniach pokoju, poezją wspominającą epizody minionej wojny. 42 Poezja wobec wojny: Strategia świadka Są epoki, które nie pytają pisarzy o moralne prawo do wypowiadania sądów w takiej czy innej kwestii. Przede wszystkim zaś: nie zaglądają do biografii literatów. Własny prestiż w komunikacji literackiej ustanawia sam tekst poetycki. Niezależnie od osobistych perypetii twórcy. Autor może być zarówno dzieckiem, jak i osobą sędziwą, prowincjuszem i mieszkańcem metropolii, kryminalistą i ofiarnym społecznikiem. Czytelnika nie nęcą tajemnice prywatności poety, nie interesuje go geneza wypowiedzi: „kto mówi”. Uwaga odbiorcy koncentruje się natomiast na strukturze komunikatu pisarskiego: „mówi” samo dzieło. Kiedy indziej, odwrotnie, autorytet autora decyduje o autorytecie tekstu. Im wyżej w hierarchii społecznej znajduje się dany pisarz, już to z uwagi na zachowanie w trudnych sytuacjach życia własnego narodu, albo na piastowane godności, albo na pochodzenie klasowe, tym bardziej rzesze odbiorców wczytują się w jego słowa. Pierwszy układ: orientacja na dzieło – pojawia się zwykle w okresach, jeżeli tak można powiedzieć, łagodniejących konfliktów wewnętrznych danej społeczności, kiedy to – by posłużyć się celnym wyrażeniem Artura Sandauera – „drożeje rozum, tanieje odwaga”, i czyny ludzi oceniane są w kategoriach pracy. Układ drugi: orientacja na autora – zdobywa przewagę, gdy napięcia społeczne potęgują się i ogromnieją, a w ocenie ludzkich przedsięwzięć na plan pierwszy występuje kategoria w a l k i. Wojna skomplikowała związki między autorem i dziełem, dziełem i czytelnikiem. Jej przestrzenie, pocięte liniami frontów, wdarły się do poezji, wymuszając na sztuce słowa osobliwe reguły zachowań. Dla części społeczeństwa polskiego wojna oznaczała nakaz uczestnictwa w akcjach zbrojnych przeciwko najeźdźcy. Inni czuli się przede wszystkim ofiarami czasów masowej zagłady. Przed takim odczuciem nie każdego i nie zawsze mógł chronić mundur żołnierza. Polaryzacja stanowisk wobec świata ginącego w potopie wojennym ogarniała zarówno obszary świadomości społecznej, jak i przestrzenie literatury ówczesnej. Dwie postawy, czynna i bierna, to w twórczości literackiej dwie strategie: dwa modele odbiorcy72. Adresatem liryki walczącej był człowiek jako p o d m i o t h i s t o r y c z n y (artystyczne rezultaty tego wyboru analizowaliśmy w rozdziale poprzednim). Tyrteizm jednak nie wyczerpał wszystkich możliwości poezjowania w latach wojny. Równolegle do strategii uczestnika rozwijała się s t r a t e g i a ś w i a d k a. Jej geneza sięga czasów okupacji – jej krystalizacje są już dziełem liryki powojennej (ma ona swój początek w czasie: sądzę, że nie będzie miała końca dopóty, dopóki żyją pisarze – świadkowie epoki pieców). W obrębie strategii świadka kształtuje się nowa projekcja odbiorcy. Tu z kolei adresatem jest człowiek jako p r z e d m i o t h i s t o r i i. Jednostka wrzucona w piekło egzekucji i pacyfikacji, osaczona zewsząd przez najpotworniejsze okropności zbiorowego mordu. Zauważmy, iż w koncepcji adresata liryki cywilnej (tak będziemy nazywali twórczość przeciwstawną liryce tyrtejskiej) istnieje pewien – wprawdzie potencjalny tylko – pierwiastek t r a g i c z n y. Adresat rozumiejący strategię świadka, identyfikujący się z autorem zeznań poetyckich jest kimś, kto nie może się pogodzić ani z rolą „przedmiotu” historii, ani też nie chce przyjąć jedynej w czasach wojny szansy bycia „podmiotem” historii – to jest bycia wśród zabijających po to, by nie znaleźć się wśród zabijanych. Strategia świadka jest bez porównania silniej zróżnicowana niż strategia uczestnika. Zwłaszcza iż ta druga stanowi już sprawę zamkniętą, podczas gdy pierwsza, jak wspomniałem, ewoluuje nieprzerwanie do dnia dzisiejszego. Czynnikami obiektywnymi, które różnicują kształt z e z n a ń l i r y c z n y c h, są tu czas i przestrzeń. Z uwagi na czas wyodrębnia się poezja powstająca w latach wojny – i poezja tworzona po zakończeniu działań wojennych. Ze względu na przestrzeń: liryka krajowa i liryka emigracyjna. Ponadto wchodzą w grę czynniki subiektywne. Twórca dzieł manifestujących świadomość cywilną, w przeciwieństwie do autora wierszy żołnierskich, nie musi respektować nakazów r e d u k c j i. Może natomiast bez przeszkód odwoływać się do różnorodnych – niekiedy antagonistycznych – stylów i poetyk dalszej i bliższej tradycji. Fakt ten potęguje rozmaitość inicjatyw literackich. Strategia świadka to strategia o b f i t o ś c i form wysłowienia lirycznego. Nadto jeszcze: strategia, w której krasomówcze (publicystyczne) cele nie przesłaniają celów ściśle 72 Model odbiorcy, podobnie jak model bohatera czy narratora, jest konstrukcją literacką. Istnieje w obrębie pojedynczego utworu. Każdy utwór przemawia „do kogoś”, każdy „czegoś chce” od swego czytelnika, dyktuje mu pewne nakazy i zakazy. Model odbiorcy może być jednak także wspólny dla wielu dzieł, np. jednego autora czy kierunku artystycznego. Opisać model odbiorcy to znaczy: określić cechy osobowości czytelnika idealnego, rozumiejącego najpełniej i przeżywającego najgłębiej dany tekst. 43 poetyckich; nie obowiązuje także – choć pojawia się sporadycznie – kanon folklorystyczny73. Zeznają jednostki. Poetyka zeznań zachowuje wszelkie przywileje dostępne dla jednostkowych obserwacji i ocen. Poezja cywilna w czasie wojny: Kraj a emigracja Lata wojny nie sprzyjały indywidualizmowi sztuki poetyckiej. Uniwersalne cele liryki – ocalenie jednostkowej wrażliwości na urodę świata, kształcenie kunsztu zgadywania tajemnic języka – nie mogły być w owym czasie celami pierwszoplanowymi. Poezja cywilna w kraju okupowanym przez faszystów chciała dawać – przede wszystkim – ś w i a d e c t w o c i e r p i e n i a całego narodu. Stanowiła zapis myśli (być może – ostatnich) zbiorowości skazanej na śmierć. Przemawiała w imieniu k a ż d e g o, apelowała do doświadczeń p o w s z e c h n y c h. To dawało jej poczucie dumy i godności. Problem odrzucenia przez publiczność zdawał się nie wchodzić w grę. Wiersze tworzone w strefie zagłady, w jej środku, wyrażały najautentyczniejsze, biologiczne nieomal związanie egzystencji twórcy z egzystencją osaczonej zbiorowości. Na wiosennej, znów widocznej ziemi, skazanej na rozstrzelanych, stoję. Jeśli – zginę? Niosłem swoją poezję jak żołnierz imię w blaszce na piersiach przeciw kulom dwóch wojen. Tak pisał Julian Przyboś w wierszu Słońce ze wzgórz Gwoźnicy w 1943 r.74 Słyszy się niekiedy, że dla awangardy krakowskiej, dla programu artystycznego Przybosia w szczególności, wojna oznaczała kres wszelkich złudzeń. Z wiary w szczęśliwość społeczeństw władających zdobyczami cywilizacji, powiadają krytycy, z estetyki zachwytu nad pięknem tworzenia kultury, tych centralnych kategorii programu „Zwrotnicy”, po wrześniu 1939 r. nie pozostało przecież nic. Być może. Ale Przyboś miał jeszcze jeden, najtrwalszy bodaj punkt oparcia swej poetyki: przeświadczenie o wartości sztuki jako najdoskonalszej formuły humanizmu. W tym przeświadczeniu nie zachwiały go nawet okropności wojny. Umocniły jeszcze pewniej niż czas przedwojenny. Praca w słowie – i realne pobliże śmierci. Wysiłek budowania poematów – o krok od szubienicy, i o dzień od egzekucji, poematów przez sam akt tworzenia urągających eksterminacyjnym akcjom okupanta, to było potwierdzenie społecznego sensu sztuki, świadectwo jej niezaprzeczalnej powagi, a wreszcie gwarancja wyższości, szansa bytowania ponad pospolitym, obezwładniającym strachem. Gdy dzień – jak odroczenie na dzień wykonania wyroku, tym owocniej wypełniam go życiem do dna nocy. Chwytam wasz strach, jak w potrzask, w błyskawiczny spokój. Osobno – w walce spólnoty biorę udział. Przeświadczenie, że w a l k ą z okupantem jest nie tylko udział w akcjach odwetowych, ale także tworzenie dzieł sztuki polskiej, a wreszcie nawet – sama wola życia i wysiłek przetrwania, wcale nie było wówczas czymś odosobnionym. Rozumowanie Przybosia odpowiada tu cywilnej etyce okupacyjnej licznych środowisk 73 Rozwija się wprawdzie, zwłaszcza w okupowanej Warszawie, folklor miejski, uliczny, w którym krzyżują się „żołnierskie” i „cywilne” punkty widzenia. Jego poetyka jest wszelako tak bardzo różna od poetyki cywilnej liryki profesjonalnej – tak głęboko zakorzeniona w tradycjach twórczości plebejskiej, że nie będziemy się nią tutaj zajmowali. Zapewne, gdy powstanie kiedyś uniwersytecka synteza historycznoliteracka poezji czasu wojny i lat powojennych, znajdzie się w niej miejsce także dla „zakazanych piosenek”. 74 Wiersze J. Przybosia przytaczam za jego Utworami poetyckimi (Warszawa 1971). 44 inteligencji polskiej. Natomiast jego optymizm heroiczny jest już rezultatem specyficznej – awangardowej – teorii poezji. Częściej bowiem w utworach poetów krajowych duma i godność artysty łączą się z bolesną rezygnacją i depresją. Dominuje ironia: sztuka może czuć się czymś ważnym i wielkim dlatego, że nieważnieje i maleje życie ludzkie! Poezja stała się znowu, jak w XIX stuleciu, doniosłym aktem społecznym, ale jej prestiż został okupiony przez kolejną (może ostateczną) klęskę narodu polskiego. Przeczytajmy List w przestrzeni (1944) Mieczysława Jastruna: Jeżeliś słowa moje czytać zaczął, Dokończ. Pisałem je podczas straszliwej Wojny, która mi dom zabrała i przyjaciół – I wiem: zostanę pozgonny, lecz żywy75. Przywilej wypowiedzi poetyckiej, i jednocześnie nakaz wysłuchania wiersza, daje tu cierpienie. (Utrata „przyjaciół i domu”). Cierpienie poety, jedno z miliona cierpień pokonanego narodu („podczas straszliwej wojny”) jest, domyślamy się, mocniejszym argumentem dla rangi poezji niźli – równie bolesny, ale wobec historii neutralny – wypadek losowy. Jeżeliś słowa moje czytać zaczął, Dokończ. Pisałem je podczas s t r a s z l i w e g o P o ż a r u, który mi dom zabrał i przyjaciół – Taki apel, ogłoszony w dniach pokoju, nie byłby już kategorycznym nakazem odbioru lecz zaledwie... błaganiem o odbiór. Cóż jednak znaczą słowa: „I wiem: zostanę pozgonny, lecz żywy”? Brzmią niby parafraza słów Więźnia z Dziadów części III Mickiewicza: „Żywy, zostanę dla mej ojczyzny umarły”. Uwaga: po tym właśnie monologu w scenie Dziadów pojawiają się napisy Gustavus obiit i Hic natus est Conradus. Wiersz Jastruna apeluje do tradycji, która nauczyła odbiorcę przeciwstawiać postawie Gustawa – postawę Konrada. Sugeruje podobieństwo sytuacji sztuki i artysty w latach zaborów i w dniach okupacji. Ważniejsza jest dziś postawa otwarta na nieskończoność cierpienia milionów (Konrad) niż postawa zamknięta w granicach prywatności twórcy (Gustaw). Obok analogii narzucają się uwadze także i różnice. Konrad ma nadzieję na zwycięstwo: jego życie tylko wtedy będzie równe śmierci, gdy poświęci je wyzwoleniu ojczyzny. Bohater Jastruna nie ma tej nadziei; wojna już dokonała unicestwienia d o m u („dom” stanowi tu synekdochę „ojczyzny”); jego żywot jest nierzeczywisty, nieprawomocny, „pozgonny”. Podczas gdy poezja krajowa – między rozpaczą a dumą, między istnieniem w śmierci a istnieniem przeciw śmierci – wyrażała t r a g i z m wojny, twórczość autorów na emigracji była czym innym: manifestacją n o s t a l g i i. Oderwanie od cierpień narodu rodziło poczucie nieautentyczności cierpień wygnańczych. Jak gdyby biografie kształtowane poza krajem, w osamotnieniu, miały się nagle okazać niepotrzebne, krajobrazy – zbyt obce, dni poza granicami ginącej wspólnoty – zbyt puste. Kazimierz Wierzyński, Wiersz z Rio de Janeiro76: Nie umiem z wami płynąć, obłoki nad czołem [...] Nic mi z tej wymarzonej nad morzem urody A w wierszu Jesień w Lizbonie: I wracam z tym do domu, przygodnego domu, I za oknem zdrętwiały, nieobecny stoję. Świat mnie trafił jak pocisk, i z tego rozgromu Tylko to ocalało, co już nie jest moje. To samo – prościej, bardziej agresywnie – Pawlikowska-Jasnorzewska: Gardzę wami, codzienne sprawy, 75 Wg: M. Jastrun, Poezje zebrane (Warszawa 1975). 76 Wg: K. Wierzyński, Poezje (Kraków 1975). 45 dni tutejsze, tygodnie, miesiące!77 Wyrzucenie ze zbiorowości jako uciążliwa bezcelowość wegetacji to uparcie powracający motyw w utworach emigracyjnych poetki. W jej Szkicowniku poetyckim (1940 – 1945) znajdujemy teoretyczne uzasadnienie tej postawy: postawy pogardy wobec codzienności, co musi zaskakiwać u twórcy, który właśnie „codzienne sprawy” uczynił w swych tomikach przedwojennych sprawami godnymi najintymniejszych wyznań lirycznych. Czasy wojenne zmuszają do przewartościowania dotychczasowych przekonań. Życie jednostki nobilituje się poprzez włączenie w życie ogółu: „Zbiorowa podnieta porywa, unosi, jakby trąbą powietrzną. Daje niespodziewane siły, ponieważ sama dźwiga i niesie każdego ponad zwykłe dni”. Podobnie – wysiłek ocalenia życia. I podobnie – śmierć, którą także oceniamy rozmaicie: nadajemy jej cechę wzniosłości, gdy spotyka nas w katastrofie narodowej, a gdy przychodzi jako śmierć „prywatna”, wstydzimy się jej. „Indywidualna śmierć krępująca jest, zawstydzająca. Zbiorowa – przeciwnie. I w naturze jedyny trup, który się otwarcie objawia, to trup walki, ofiara wojny”. Rozumowanie bliskie katastrofizmowi. To zatrzymanie czasu literatury, unieruchomienie tradycji, charakteryzuje większość tekstów poetyckich emigrantów. (Pisałem w jednym z rozdziałów poprzednich, że katastrofizm skończył się z chwilą wybuchu wojny. Obserwacja ta dotyczy jednak liryki krajowej. Oddalenie od kraju pozwalało twórcom na obczyźnie rozpatrywać dzieje wojenne w systemie starych przeświadczeń i mniemań, m.in. także w kategoriach przedwojennej świadomości katastroficznej). Tęsknota za krajem staje się tutaj tęsknotą za współudziałem w cierpieniu. Kto cierpi w myślach tylko, cierpi nieprawdziwie. Niegodnie. Życie z dala od Polski, powie inny emigrant, Władysław Broniewski, składa się z „chwil, których nie ma”. Poczucie nieautentyczności bytowania na obczyźnie, automatycznie niejako, ogarnia całość poczynań poety. Nasamprzód jego poezję. Broniewski: Więc piszę, kosmiczny turysta, ilustrator chwil, których nie ma, obłędny „pamiętnik artysty” zagryzmolony poemat78. Utwór, z którego pochodzi przytoczona wyżej strofa, nosi tytuł Ja i wiersze. Po raz drugi w tym przeglądzie świadectw poetyckich spotykamy się z próbą samookreślenia twórcy wobec dziedzictwa romantyzmu. Norwidowy „pamiętnik artysty”, choć pisany także poza krajem i, być może, niedoskonały poznawczo, zdeformowany przez osamotnienie autora, wcale nie chciał być, jak pamiętamy, manifestacją nieautentyczności. Przeciwnie: To zaś mi mniejsza, czy bywam omylon, Albo nie?... piszę – pamiętnik artysty, Ogryzmolony i w siebie pochylon – Obłędny!... ależ wielce rzeczywisty! (podkr. Moje – E. B.) Ja i wiersze Broniewskiego, reinterpretacja Klaskaniem mając obrzękłe prawice Norwida, składa się z licznych pożyczek i redukcji. Obydwa chwyty są równie wymowne. Pożyczki: słowa „piszę”, „pamiętnik artysty” spełniają funkcję „odsyłaczy” do pierwowzoru. Pożyczki następne: „obłędny” i „zagryzmolony” nieprzypadkowo są epitetami deprecjonującymi wartość poczynań poety. Norwid polemizuje z tymi epitetami (reprezentują one cudzą świadomość); Broniewski wyjmuje z utworu Norwida właśnie epitety. Konsekwentnie więc, i przede wszystkim, usuwa z pierwowzoru słowa „ależ wielce rzeczywisty”. Nie uznaje żadnego „ależ”. Bezradny, samotnie sterczę u wód Lewantu i tępo musztruję te wiersze na wzór sierżantów. A mnie to na nic, na nic, i niepotrzebne nikomu, 77 Fragment wiersza Światło w ciemnościach i prozy poetyckiej ze Szkicownika cytuję za: M. Pawlikowska- Jasnorzewska, Wybór poezji (Biblioteka Narodowa, Wrocław 1972). 78 Wg: W. Broniewski, Wiersze zebrane (Warszawa 1949). 46 skoro moja ojczyzna bez granic, serce – bez domu. Analizowane wypowiedzi poetów, w kraju i na emigracji, odnoszą się do ich teraźniejszości. To ważne. Z chwilą bowiem, gdy ci sami autorzy wybiegają myślą w przyszłość, ocena szans twórczości poetyckiej – w jednym i drugim wypadku – zmienia się radykalnie. Oto dzisiejszej beznadziei wygnańca i daremności poetyckiego słowa – liryka emigracyjna przeciwstawia utopię jutra, w którym przemoc (militarna, polityczna, policyjna) skapituluje wobec sztuki. Autor Troski i pieśni głosił: Runą jedne potęgi, inne przytłoczą nam piersi, a my sięgniemy po Księgi, które uczą życia i śmierci. O jakich Księgach mowa? O Księgach poezji: Nie opuści cię, polski żołnierzu, tylko poezja polska. Akcentem optymistycznym kończą się także Kwiaty polskie (cz. I) Juliana Tuwima. Jest to optymizm obywatela i poety: zwyciężymy w gniewie, zwyciężymy w walce, zwyciężymy w nowych, pięknych wierszach. Wrócimy z wichrem, zbrojnym w gniew I w nową młodość, wiarę nową... Ten wicher – naszą pięść poderwie I blask, i krzyk, i wiersz, i krew79. Równocześnie liryka krajowa, podejmując wysiłek ocalenia dumy – w dniach zagłady – miała uzasadnione powody do przypuszczeń najbardziej czarnych i przerażających. Utopie przyszłościowe są w niej z reguły utopiami n e g a t y w n y m i80. Różnią się one między sobą jednak stopniem nasilenia pesymizmu. Jeden z najbardziej wstrząsających obrazów przyszłości zawiera znany (budzący zresztą sprzeciw u rówieśników), czterowiersz z wiersza Tadeusza Borowskiego (1942): Nad nami noc. Goreją gwiazdy, dławiający, trupi nieba fiolet. Zostanie po nas złom żelazny i głuchy, drwiący śmiech pokoleń81. Inaczej, powściągliwie, pisał o przyszłości Jastrun. Jego wizje są przesycone niepewnością i smutkiem: jeszcze nie żałobnym, ale już jakby przedśmiertnym. Poetą byłem bez imienia... w powietrze Rzucam ten list, może dopłynie, gniewem Chmury niesiony i słonym powiewem 79 Wg: J. Tuwim, Kwiaty polskie. Dzieła, t. II (Warszawa 1955). 80 Utopia, czyli wizja społeczności doskonałej, bezbłędnie funkcjonującej, w której – powiedzieć by można za Mickiewiczem – „w szczęściu wszystkiego są wszystkich cele”. Równolegle kształtuje się w literaturze gatunek antyutopii: dzieła podległe normom tego gatunku parodiują obrazy utopistów pozytywnych lub (zwłaszcza w twórczości katastroficznej) przedstawiają przyszłość ludzkości jako ostateczne bankructwo wszelkich ideałów humanistycznych. 81 Wg miniaturowego wydania liryków T. Borowskiego z serii Poeci polscy (Warszawa 1968). W tym wierszu spotykają się dwie strategie: uczestnika i świadka. Postawę uczestnika wyraża strofa czwarta: „Niepróżno stopa depce kamień, niepróżno tarcz dźwigamy, broń, wznosimy czoło, mocne ramię i ukrwawiamy w boju dłoń”. Wymowa strofy szóstej, końcowej – o „śmiechu pokoleń” i „złomie żelaznym” – jest tak sugestywna, że w jednym z wcześniejszych wydań dzieł Borowskiego zmieniono słowo w cytowanej wyżej zwrotce. Zamiast „niepróżno” wydrukowano „na próżno”. 47 Jak żagiel wzdęty przez niepewną przestrzeń I poszarpany przez czas, może... nie wiem. Tak kończy się List w przestrzeń Jastruna. Zsumujmy poczynione dotąd obserwacje: – biografia jako kanon etyczny twórczości, – miejsce autora (w geografii i historii wojny) jako warunek strategii pisarskiej, – autopsja jako prawo do poezjowania, – poezja jako reinterpretacja tradycji (zwłaszcza romantycznej). Ten zbiór norm ugruntowanych w liryce okresu wojny stanowi żywe dziedzictwo powojennej sztuki słowa. Koniec wojny: Czas zeznań lirycznych Literatura, nie tylko poezja, i nie tylko literatura, bo także sądownictwo – poszukują świadków. Głos mają ocaleni. Ci, którzy widzieli naprawdę i z bliska morderców i ich ofiary. Język poezji przypomina język zeznań sądowych. Zeznaje Tadeusz Różewicz w wierszu Ocalony: widziałem furgony porąbanych ludzi82 Zeznaje Jerzy Zagórski: Widziałem wojska młodych ludzi, Których rodzice potrzebują dzielnych ramion, Aby mogły ich obronić przed bandytą, Albo krwi chciwym wilkiem, albo Bandery żołnierzem83. (W dalszym ciągu zajmiemy się szczegółową interpretacją kilku wierszy Różewicza i jednego wiersza – prawie poematu – Zagórskiego. Pamiętajmy, że utwory te reprezentują całą, olbrzymią obfitość tekstów poetyckich, które podlegają regułom strategii świadka. W pewnych okolicznościach lepiej jest – dla zrozumienia poezji – dokładnie omówić małą grupę wierszy niż poprzestać na zdawkowych uwagach dotyczących dużego zbioru dzieł). W tradycyjnym leksykonie poetyckim słowo „widziałem” – najczęściej – pojawia się jako sygnał raportu z podróży. Określa kompetencje podmiotu, który poznał zjawiska niezwykłe, spoza zasięgu wzrokowych doświadczeń odbiorcy. „Widziałem lotne w powietrzu bociany”, czytamy u Słowackiego. Bez wątpienia, adresat pomyślany dla tego utworu mógł również, a nawet powinien w swym życiu widywać bocianie przeloty. Ale nie takie. Nie w obcym, dalekim powietrzu. Funkcje analogiczne pełnią znaki z pola wyrazowego „widzieć” w opisaniach peregrynacji wyimaginowanych. Do krainy snu, fantasmagorii, wizji narkotycznych. „Ujrzałem Miłość: jej tron był w kształt pałacu”, pisał Tadeusz Miciński w wierszu Przy grobie Don Juana Tenorio. W innym wierszu: „Zobaczyłem mego ojca we śnie: / siwiuteńki, ze smutkiem na twarzy” (***„Zobaczyłem mego ojca we śnie”). W tych i tym podobnych reportażach poetyckich znak „widzenia” realizuje wyraźny zamiar strategiczny. Oznacza: „byłem gdzie indziej niż ty, czytelniku, i dlatego powinieneś mnie wysłuchać”. Różewiczowe „widziałem” – w kontekście wierszy ze zbiorku Niepokój (1947), a także jego tomik późniejszych – oddala się od swych wcześniejszych, tradycyjnych funkcji. Znaczy bowiem: „byłem z wami; moja wiedza, wiedza poety, nie różni się od wiedzy waszej, czytelników”. Poetyce sprawozdań lirycznych z pobytu w niezwykłej przestrzeni Różewicz przeciwstawia poetycki zapis unaocznionej niezwykłości czasu. Czasu okupacji. Zdaje się mówić: „widziałem to, co przed wybuchem wojny, dla naszych świadomości, w systemie waszej i mojej kultury, było absolutnie nieprzewidywalne”. widziałem człowieka który był jeden występny i cnotliwy 82 Wiersze T. Różewicza podaję za tomem jego Poezji zebranych (Wrocław 1971). 83 Pierwodruk: „Twórczość” 1946, z. 12. 48 Słowo to buduje inne jeszcze sensy. „Widziałem” czyli „zostałem skazany bez winy na przeżycie takich okropności, jakich ludzkie oczy nie powinny oglądać nigdy”. Przeczytajmy Różewicza Pierwszą miłość z Równiny (1953): Miałem osiemnaście lat kiedy zobaczyłem pierwszy raz rozebraną Marię [...] Płonące powietrze zdarło z niej suknie leżała na polu naga w dymie i krwi Świadek morderstwa, człowiek, który zobaczył, umie wysłowić tylko siebie, własne przerażenie. Cały dramatyzm wiersza ogniskuje się, i spala, w jednym punkcie. W punkcie „ja”. To ja – „miałem osiemnaście lat”. Ja – „zobaczyłem”. I dalej: moje opuszczone ręce które nie dotknęły jej ciała żywego moje podniesione oczy Różewicz jest realistą. W zgodzie z potocznym, zdroworozsądkowym odczuwaniem świata, a wbrew uzurpacjom wyobraźni poetyckiej – nie usiłuje dociec, czym był ból zamordowanej. Niemożliwość wtargnięcia w cudzą śmierć (najodważniejszym nawet gestem wyobraźni) potęguje bezradność i rozpacz. Nie wypowiem nigdy jej trwogi ostatniego oddechu wtłoczonego w płuca i drżenia nie wypowiem płaczu życia młodego drżenia ciała dziewczęcego gdy zbliżała się śmierć nie miłość Zauważcie, że do monologu świadka zbrodni, na początku wypowiedzi, wdzierają się znaki życia. Słowa „miłość”, „płacz”, „trwoga”, „drżenie serca”, „oddech”. A jednak w dalszych partiach tekstu porażenie śmiercią okazuje się całkowite. Atakuje nawet mowę. Miejsce słów oznaczających sprawy życia zajmują teraz słowa służące do opisu rzeczy i pejzaży: Leżała rozebrana przez powietrze ryczący ogień leżała pod skośnym żółknącym słońcem w środku dymiącego widnokręgu Ciało zamordowanej wraca do natury, wrasta w krajobraz. A w istocie: staje się naturą, przeistacza się w widok, utożsamiając się z promieniami słońca, z ruchem ogni i dymów w powietrzu. Notabene nie sam fenomen naoczności (widzialności) śmierci, stanowiący tu jedyną rzeczywistą formę uczestnictwa zmarłych pośród ocalonych, ale właśnie jej widokowość – otwierająca się najszerzej w słowach „dymiący widnokrąg” – jest dla autora Pierwszej miłości problemem istotnym. Ciało kobiety, ciało ukochanej, porównywane do krajobrazu – to dobrze znany tradycji topos literacki. W Pierwszej miłości pojawia się obrazowanie będące jakby odblaskiem starych konceptów poezji erotycznej i jednocześnie Pieśni nad pieśniami: nogi wyciągnięte wzdłuż bruzd nieskończonych jak martwe białe jagnięta 49 Krajobraz okazuje się w tym wierszu zarówno przestrzenią morderstwa, jak i sprawcą zbrodni. Marię zabijają żywioły: powietrze i ogień. „Płonące powietrze zdarło z niej suknie”. – „Leżała rozebrana / przez powietrze ryczący ogień”. Wiemy oczywiście, że mordercą był człowiek. Ale Różewicz mówi o nim jak o rzeczy martwej. W końcu – jak o znikliwym zjawisku przyrody: Morderca unosił się wysrebrzony już lśniący jak igła szyjąca niebo nierealny Zabijanie, zabójca, ofiara należą do tej samej rzeczywistości nieludzkiej. Do przestrzeni wojny. To co ludzkie – istnieje poza nią. Obydwa światy są nieprzenikalne, nie zrozumieją się nigdy. (Wojna nie mieści się w głowie: tak, najlapidarniej, można by za Ryszardem Przybylskim wyłożyć sens lirycznych zeznań Tadeusza Różewicza). Jerzego Zagórskiego Zawodzenie nad więzieniem mamertyńskim (1946) – cytowałem wcześniej fragment tego wiersza – realizuje tę samą strategię. Ale stanowi jakby jej drugi biegun. Oto bowiem, w odróżnieniu od Różewicza, zaocznie skazanego na obecność w piekle wojny (bez pytania o zgodę na to piekło), i w odróżnieniu od poetów emigrantów, Zagórski swoją rolę świadka wojny wybrał i zaakceptował: [...] bom i ja Nieraz chciał uciekać od swojej przestrzeni [...] Ale przekonałem się, że choć Ucieczka z narodu jest o wiele łatwiejsza niż z murów miasta, Ucieczka z czasu trochę trudniejsza niż z owych murów To jedno i drugie równie jest bezużyteczne Ten z kolei świadek wojny chce wojnę zrozumieć. Wytłumaczyć w systemie tradycyjnych pojęć wiedzy o człowieku. Pierwsza przesłanka: ludobójstwo to wynalazek ludzkości. Tą niełatwą prawdę uświadamiają sobie, usiłują opanować pisarze starszych (niż Różewiczowa) generacji. „Ludzie ludziom zgotowali ten los”, powie Zofia Nałkowska w Medalionach. Podobnie Leon Kruczkowski: „Niemcy też są ludźmi”. A zatem, czym była wojna? – możliwością dziejów rodu człowieczego, ich prawdopodobieństwem, które urzeczywistniło się w naszych akurat biografiach, w pierwszej połowie XX wieku. O, moi współcześni! Ileżbym znalazł dla was pogardy – woła Zagórski. Odrzuca pogardę. Wybiera szacunek. Wojnę trzeba pomieścić – w głowie, w poezji, w życiu na tej Ziemi, którą teraz, uboższą o miliony istnień ludzkich (lżejszą o ich oddechy, napisze później autor Równiny), musimy nieść w świadomości jako bogatszą o całość wojennych, człowieczych i tylko człowieczych, doświadczeń. O wieku, w którym żyję, ty jesteś Moją ojczyzną w czasie i nie odstąpiłbym cię Za żadne dni Wiktoriańskie, ani pobrzękujący szaleństwem Wiek piętnasty. Bo ty jesteś wiekiem d o ś w i a d c z e n i a I wiekiem zwierzeń, jakich dawno nie znała ludzkość I wiekiem jej egzaminu [...] Sprzeczności ideowe obserwowanej tu strategii świadka (Różewicz contra Zagórski) są zarówno odbiciem zróżnicowania stanowisk w ogólnonarodowej dyskusji na temat minionej wojny, jak i obrazem swoiście literackich napięć powojennej sztuki słowa. Zdaniem Janusza Sławińskiego w polskiej twórczości literackiej – analizującej temat wojenny: „Mamy do czynienia z dwoma komplementarnymi dążeniami. Literatura realistyczna (w sensie najbardziej potocznym tego określenia) gospodaruje materiałem tematycznym w sposób ekstensywny: dla nowych doświadczeń (socjalnych, psychologicznych) usiłuje znaleźć nowe – zindywidualizowane – wykładniki fabularne czy charakterologiczne. Natomiast literatura – nazwijmy ją tak – paraboliczna zadowala się zastanym repertuarem wyselekcjonowanych motywów i anegdot, traktując nowe przypadłości życiowe jako czynniki 50 intensyfikujące ich znaczenia. Pierwsza pragnie sprostać wielokształtności i osobliwości tego, co zbiorowo doświadczane; druga stara się uobecnić odwieczność najbardziej nawet dotkliwie teraźniejszych przeżyć i spraw, udowodnić – jeżeli literatura w ogóle coś udowadnia – że realizują one powracalne wzory już usystematyzowanych doświadczeń: mitologiczna, legendarna, historyczna fabuła lub postać za każdym razem przywołuje odpowiedni wzór, mający zaświadczać tożsamość »tu i teraz« z »wszędzie i zawsze«. Są to przeciwstawne nawzajem strategie tematyczne [...]84. Stwierdziliśmy już: Różewicz jest realistą. Jego realizm – zorientowany na jedyność i niepowtarzalność przeżyć świadka tej wojny – wyklucza rozumowanie przez analogię do przeżyć i wojen znanych epokom wcześniejszym. W realizacji literackiej oznacza to maksymalną wierność prawdzie psychologicznej. Nie rzeczy i ludzie bowiem (ich istota nie uległa zasadniczej zmianie), nie przestrzenie i czasy są tu głównym obiektem rekonstrukcji lirycznej lecz nowe, z niczym znanym nie dające się porównać zależności, jakie wojna ustanowiła pomiędzy człowiekiem a człowiekiem, człowiekiem a przedmiotem, człowiekiem a przestrzenią jego egzystencji, człowiekiem a historią człowieczeństwa. Zagórski natomiast reprezentuje idee twórczości parabolicznej: w tej szczególnej odmianie paraboliczności, którą wypielęgnował dwudziestowieczny klasycyzm85. Dążenie do klasyczności – pod takim tytułem ogłosił Zagórski swój manifest, jeden z pierwszych powojennych polskich manifestów poetyckich86. Teraźniejszość, pisał, może odbudować zniszczenia kultury, sytuując własną katastrofę w serii katastrof znanych wcześniejszym doświadczeniom cywilizacji śródziemnomorskiej, i poszukując w niej rozwiązań, które okazywały się skutecznym rad sposobem dawniej, a powtórzone w naszej sytuacji – okazać się winny szansą najskuteczniejszą także i obecnie. Zadanie pierwsze (poznawcze): odnaleźć myślą „dzisiejsze” we „wczorajszym”, „nasze” w „cudzym”, stulecie dwudzieste w stuleciu np. piętnastym. „Na swej drodze ludzkość już stawała w obliczu rozładowań o podobnym napięciu, jeśli nie ilościowym, gdy zważyć ilość ton zaprzęgniętego w owe rozładowania metalu i ilość zatrudnionych przy tym ludzi, to znaczeniowym w sensie przeobrażenia stosunków kultury. »Nie pierwszy Agamemnon tysiące naw prowadził«...” Zadanie drugie (praktyczne): z lekcji historii wynieść morał dla współczesności. „Sądzę, że istnieje szansa, iż zburzenie dziś środkowej i znacznej części wschodniej Europy może mieć dla ludzkości podobne znaczenie jak upadek Bizancjum w XV wieku, a ściślej, że ludzkość wyjdzie z obecnej ruiny obronną ręką”. Otóż zadania owe predestynują klasycyzm właśnie do roli doktryny organizującej wyobraźnię wszystkich odnowicieli zbudzonej kultury w Europie. Klasycyzm jako antidotum na „mieszczański” (wedle mniemań Zagórskiego) i niezdolny do syntezy awangardyzm. „Gra idzie właśnie o s t w o r z e n i e t a k i e g o s t y l u, k t ó r y b y s i ę n a d a w a ł j a k o p r z e k a ź n i k w a r t o ś c i k u l t u r a l n y c h i u m i a ł z a p a l i ć n o w e, p i ę k n e o g n i s k a”. A zatem: co dziś powinna czynić cała ludzkość, poeci klasyczności czynili od zarania dziejów. Niechże tedy poeci współczesności powojennej – mutatis mutandis – lata swej największej aktywności twórczej uczynią latami terminowania u starych mistrzów. U mistrzów, którzy znali sposoby poskramiania nihilizmu i rozpaczy, wnosząc w pobojowisko, w rozgardiasz, w dezintegrację – ład, harmonię, syntezę. „Niewątpliwie r e n e s a n s, a ściślej prądy literackie renesansu, e m p i r e, p o z y t y w i z m, n e o k l a s y c y z m, n o w a r z e c z o w o ś ć mają w sobie coś zbieżnego, jakiś wspólny mianownik. Jest nim j a s n o ś ć, p r o s t o t a, d ą ż e n i e d o p r e c y z j i, z uszanowaniem symetrii i powtarzalności”87. Zawodzenie nad więzieniem mamertyńskim to próba wypełnienia zobowiązań programowych klasycyzmu. Temat kanoniczny: Polak w Rzymie. Adnotacja pod tekstem: Rzym 10 IX 1946. Stolica powojennych Włoch, do niedawna jeden z trzech ośrodków osi politycznej (między Berlinem a Tokio), ponury teatr gigantycznej faszystowskiej szmiry – wyzwolony oto spod jej dyktatury, ten Rzym nie wchodzi w zakres obserwacji podmiotu. Podróż w przestrzeni miała bowiem sens podróży w czasie. Rzym współczesny istnieje tutaj wyłącznie jako Rzym starożytny. Klasycystyczny ideał prostoty nie dopuszcza do komplikowania wywodów na ten temat; obecność „dawnego” w „nowym” wydaje się zrozumiała sama przez się. Inaczej niż np. u Mikołaja Sępa Szarzyńskiego, który pisał w wierszu Epitaphium Rzymowi: Ty, co Rzym wpośród Rzyma chcąc baczyć, pielgrzymie, A wżdy baczyć nie możesz w samym Rzyma Rzymie Ale Szarzyński to już prawie barok, tradycja odtrącona, przeczucie awangardyzmu. 84 J. Sławiński, Zaproszenie do tematu. „Teksty” 1974, nr 5. 85 Wkrótce „klasycyzmem” zaczęto nazywać twórczość poetów reprezentujących orientację „Kuźnicy”. 86 „Twórczość” z grudnia 1945. 87 Znamienne, że w tym manifeście pojawia się również – kluczowe dla strategii świadka – wielokrotnie powtarzane słowo „widziałem”: „Widziałem zburzone miasta. Widziałem zburzone domy. Widziałem pustynię [...] Widziałem ziemię pełną wyrw i kraterów, jak powierzchnia wymarłego księżyca”. 51 Bohater Zagórskiego, przybysz z kultury słowiańskiej w świecie kultury łacińskiej, świadek drugiej wojny XX wieku wśród pomników męczeństwa pierwszych chrześcijan, rozumuje zgodnie ze wspomnianą regułą symetrii i powtarzalności. Symetria i powtarzalność oznacza tu podobieństwo doświadczeń ludzi różnych epok w zmaganiu Dobra ze Złem. Oni i my; „oni wiedzieli jak my o granicach upadku”. Z jednej strony współczesność znajduje oparcie w przeszłości: [...] przyda się zawsze łacińska kotwica By z myśli huśtającej się jak obłok Uczynić okręt utwierdzony w świecie Z drugiej strony wysiłek przeszłości nabiera pełnego sensu w kontekście wydarzeń teraźniejszych. Albowiem dziś wiemy – [...] że Dobro jak liczby nieparzyste Zawsze ma szanse przewagi Rozwinięcie symetrii wymaga uchwycenia różnic, które jednak nie powinny zatrzeć podobieństwa. Zagórski wskazuje historyczne odmienności po to, by postawić między nimi w końcu znak równania: Ich wybór był wyborem natchnionym Nasz wybór możliwym i prostym Prostota jest równa natchnieniu Język obydwu poetów, Zagórskiego i Różewicza, faworyzuje w licznych rozwiązaniach identyczne środki ekspresji. Plan składniowy: apostrofy, anafory, refreny, wszelkie inne odmiany powtórzeń i paralelizmów. Plan leksykalny: sporo nazw abstrakcyjnych, które nie ukrywają swego książkowego (a niekiedy biblijnego) rodowodu88 Z a g ó r s k i: R ó ż e w i c z: wiara wiara zło pamięć dobro cnota wieczność szczęście ludzkość świat pogarda brzydota cierpienie grzechów odpuszczenie światło ciała zmartwychwstanie mrok występek Otóż funkcje literackie tych i tym podobnych elementów są antynomiczne względem siebie. Abstracta u Różewicza reprezentują stan byłej polszczyzny: nadają się już tylko do przypominania o wartościach zrujnowanych. U Zagórskiego odwrotnie, te same abstracta zachowują wartości odwieczne, uchwycone w rozwoju: po wojnie znaczą więcej niż przed wojną. Różewicz przemawia językiem, który utracił zdolność uogólniania czegokolwiek. Dlatego jego „widzenia” odznaczają się – aż dotykalną – rzeczowością i konkretnością. Powiedzieć by można, że opowiada on wydarzenia w liczbie pojedynczej (gramatyczna liczba mnoga, jeżeli występuje, odnosi się do mnogości uczestników danego przebiegu wypadków, natomiast sam przebieg wypadków pozostaje czymś jedynym i niepowtarzalnym). W poezji Zagórskiego „rzeczowość” stanowi punkt wyjścia – punktem dojścia okazuje się ogólność. Indywidualne zachowania liczą się o tyle, o ile ilustrują prawidłowości ponadindywidualne. Zwróćmy uwagę, jak klasycystyczne „widzenie” – z każdą kolejną porcją informacji – przeistacza się tu w paraboliczną egzegezę widzianego. Obrazowanie staje się rozumowaniem: Widziałem ojców na brzegu, Który im się wydawał bezpieczny, Ale których dzieci nie wiedziały o krokach ojca Od razu liczba mnoga! Ojcowie i dzieci. Topografia przestrzeni widzianej („ojcowie na brzegu”) przekształca się natychmiast w topografię myśli o przestrzeni („wydawał się bezpieczny”, „dzieci nie wiedziały”). Słowo „kroki”, czymże tutaj jest, nazwą konkretnej czynności, zobaczonej oczami, czy metaforą „wszelkiego 88 Słowa z Zawodzenia nad więźniem mamertyńskim Zagórskiego i z tomiku Niepokój Różewicza. 52 działania”, symbolem „biografii”? Oczywiście – symbolem „biografii”, i to symbolem umykającym w rejony symboliczności coraz wyższej. W nieskończoność: [...] nie wiedziały o krokach ojca I szły w los i wierzenia odległe jemu Jak gwiazdy są odległe od naszych mórz. Świadkowie oskarżenia wojny o ukreowaniach dotąd omówionych – są bezgrzeszni. Co prawda system poglądów Zagórskiego dopuszcza teoretyczną możliwość winy: pomiędzy dezercją (wczoraj) a depresją (dziś). Szczęśliwie jednak tych dwóch niebezpieczeństw udaje się uniknąć. Dezercji nie było, depresji nie będzie. I to jest właśnie klasycyzm. Z punktu widzenia Różewicza o „winie” świadka wojny nie można w ogóle mówić. Wojna to zawieszenie etyki. Wina to kategoria etyczna. Gdzie nie ma etyki, tam nie ma winy. Wojna uchyla moralność m.in. dlatego, że nie człowiek wybiera w niej śmierć lub ocalenie, lecz – przypadek wybiera człowieka. W czternaście lat po wojnie Miron Białoszewski, poeta generacji Różewicza, przedstawi ten mechanizm samowoli przypadku jako uporczywie obecny w mitologii okupacyjnej. Tytuł wiersza: Mity wojenne (1959): Trzy Jedna uciekła. Druga uciekła. Trzecia zacięła się w drzwiach. Jeden Ukucnął pod stół i ocalał89. Język wiersza – sam sposób wypowiadania zdarzeń – wyklucza możliwość oceny stanowisk etycznych. Wszyscy chcą tego samego: chcą żyć. Bezcelowe byłyby roztrząsania, kto lepszy: czy ten, co „ukucnął pod stół”, czy też ta, co „zacięła się w drzwiach”. Ocalony nie zawdzięcza swego ocalenia nikomu spośród żywych i umarłych. Tylko w tej perspektywie poetyckie zeznanie świadka urzeczywistnia się jako strategia sensu stricto, staje się sztuką komunikowania własnych racji, ostatecznie skrystalizowanych, które trzeba uświadomić innym, żeby oskarżyć zło. Zagórski powie: zło konieczne. Różewicz: zło absurdalne. Między strategią a antystrategią Między zeznaniem Tadeusza Różewicza: ocalałem prowadzony na rzeź a zeznaniem Juliana Przybosia: Przeżyłem, oni nie przeżyli nie ma, na pierwszy rzut oka, pryncypialnych różnic semantycznych. „Ocalałem” to (jak gdyby) tyle co „przeżyłem”; „rzeź” – rzeź innych – to powiadomienie równoznaczne (jakby) słowom „oni nie przeżyli”. Tymczasem implikacje poetyckie, i psychologiczne jednocześnie, z tych dwóch komunikatów wychodzące – organizują dwie sprzeczne strategie. Różewiczowe „ocalenie z rzezi”, dar ślepego losu, nie obliguje, jak już wspomniałem, do moralnego rozrachunku. Dramat „prowadzenia” ku unicestwieniu, obecność w piekle masowej zagłady, dane były wszystkim jednakowo. Przybosiowe z kolei „przeżycie” – wobec cudzego „nieprzeżycia” – jest, a w każdym razie może być, czymś innym: uzurpacją. Aktem przywłaszczenia 89 Z tomu Mylne wzruszenia (Warszawa 1959). W twórczości M. Białoszewskiego najpełniejsze rozwinięcie strategii świadka stanowi jego Pamiętnik z Powstania Warszawskiego (liczne wydania). 53 miejsca pośród ocalonych. W ostateczności cudzy dramat śmierci – poprzez uwypuklenie słowa „oni” w omawianym tekście – staje się dla Przybosia kwestią najważniejszą: Dziś mijam dom – Napis – jedyna ich własność. Przeżyłem, oni nie przeżyli. Ach, nie myśleć, nie myśleć, co czuli przed, w chwili naglącej do salwy! I znów: wyznanie Różewicza „nie wypowiem” (z Równiny) tylko pozornie jest tożsame z wołaniem Przybosia „nie myśleć, nie myśleć”; w utworze Przybosia uczucia rozstrzeliwanych dopominają się natarczywie o wyraz w słowie poetyckim, ich wysłowienie jest konieczne, wykonalne i – trudne. Pierwsze symptomy tego niepokoju pojawiają się w wierszach okupacyjnych – obnażających zaskoczenie mowy: nagle niezdolnej do (tradycyjnie przypisanych językowi) funkcji e p i t a f i j n y c h czy k e n o t a f i j n y c h, które dotychczas obsługiwały rytuał pożegnania zmarłych; i szerzej jeszcze: zaskoczenie kultury, w której zabrakło nagle stosownych symboli. Jastrun, Pogrzeb (1942): Jakże mam uczcić śmierć twoją, Jak iść za twoim pogrzebem? Bezdomna garstko popiołu Pomiędzy ziemią a niebem! Jak rzucić wieniec zielony Na grób wykopany w powietrzu? Niespełnienie powinności wobec ofiar zbrodni stanowi jakby – jeżeli tak można powiedzieć – zarys winy, przeczucie samooskarżenia świadka. Ten sam temat, w tonacji odmiennej, gdzie elegijność ustępuje irytacji, elegancja – kolokwializmom, rozwija się w (napisanym już po wojnie) wierszu Tadeusza Borowskiego Przyjaciele: Wszyscy moi przyjaciele, mać taka, żyć umieli w mokrej celi Pawiaka. Wszyscy moi przyjaciele, że głupi, ócz nie dali sobie wiązać pod słupem. [...] Wszyscy moi przyjaciele, szaleńcy. Wiersz napisać, łzy powstrzymać. Nic więcej. „Nic więcej” może znaczyć „tylko tyle”. I może znaczyć, po prostu, „nic”. Manifestacja bezradności po śmierci przyjaciół przechodzi w analizę zachowań świadka – zachowań równie bezradnych – przed ich śmiercią. Jedno i drugie łączy się w pewien cykl następstw logicznych. Rodzi się podejrzenie, że trudność upamiętnienia słowem cudzej śmierci – kryje w sobie pamięć winy rzeczywistej, będącej naruszeniem norm etycznych: błędem w sztuce konspiracji, nieporadnością w ochronie bezpieczeństwa innych. Tak naprzeciw strategii świadka wyrasta a n t y s t r a t e g i a, w której świadek nie jest już w sytuacji p o d m i o t u, lecz p r z e d m i o t u o s k a r ż e n i a. Zbigniew Bieńkowski, Sprawa wyobraźni (1945): „Gdyście szli, drobni chłopcy, z granatami ukrytymi pod marynarką, nie umiałem idąc drugą stroną ulicy zatrzymać serca, by milczało. Może właśnie te za głośne uderzenia zaalarmowały żandarmów, że nadeszli, by was wylegitymować? Gdyście wsiadały do tramwaju, młode i piękne dziewczęta, ze znajomymi torbami z zielonego płótna w rękach, może o chwilę za szybko wlepiłem oczy w sklepową witrynę i obudziłem czujność czyhającego szpicla?” 54 Sytuacja „widzenia” uzyskuje tu nadspodziewanie nowy sens. „Widzieć” to niekiedy znaczy także „zdradzić”, stać się nieumyślnym sprawcą czyjejś tragedii: Konkluzja może być tylko jedna: „Czuję się wobec was tak bardzo winien...”90. Ale nie Sprawa wyobraźni miała być ostatecznym dopełnieniem treści antystrategii świadka. Nie stała się nim także Struna światła (1956) Zbigniewa Herberta, w której czytamy, że: ocaleli niegodni. Najpełniejsze świadectwo samooskarżenia ocalonych złożył Czesław Miłosz w wierszu Dziecię Europy (1946): Z pieców ognistych, zza drutów, w których świszcze wiatr nieskończonych jesieni, Z bitw, kiedy w spazmie ryczy zranione powietrze, Uratowaliśmy się przebiegłością i wiedzą. Wysyłając innych na miejsca bardziej zagrożone, Podniecając ich krzykami do boju, Wycofując się w przewidywaniu straconej sprawy. Do wyboru mając śmierć własną i śmierć przyjaciela Wybieraliśmy jego śmierć, myśląc zimno: byle się spełniło. Uszczelnialiśmy drzwi gazowych komór, kradliśmy chleb, Wiedząc, że dzień następny cięższy będzie od poprzedniego. Jak należy się ludziom, poznaliśmy dobro i zło. Nasza złośliwa mądrość nie ma sobie równej na ziemi. Należy uznać za dowiedzione, że jesteśmy lepsi od tamtych, Łatwowiernych, zapalnych a słabych, mało sobie ceniących życie91. 90 Wg: Z. Bieńkowski, Sprawa wyobraźni (Warszawa 1960). 91 Wg: Poezja polska. Antologia w układzie Stanisława Grochowiaka i Janusza Maciejewskiego, t. II (Warszawa 1973). 55 Życie literackie: Pokój Konstanty Ildefons Gałczyński, jeniec obozu w Altengrabow, w latach niewoli nie potrafił pisać wierszy. Zachowane dokumenty mówią, że towarzysze obozowi usiłowali go nakłonić do pracy literackiej. Bezskutecznie. Zabierał się raz po raz do pisania, ale rezultaty okazywały się nad wyraz skromne. (Częściej – żadne). Należał do tych twórców, którzy dla działalności artystycznej – jak powietrza – potrzebują zewnętrznego bezpieczeństwa. Wojna kaleczy ich talent, niewola uśmierca. Aby pisać, muszą żyć w otwartej przestrzeni, w środku gwaru, wśród toczonej nieustannie gry o u r o d ę w ł a s n e j c o d z i e n n o ś c i. Prawda: to sztuka stwarza artystę, to poezja czyni ludzi poetami. Ale nie dla każdego pisarza może być rzeczą obojętną świat, który dzieje się p o m i ę d z y momentami pełnej koncentracji twórczej. Zwłaszcza iż czasu nie zagospodarowanego przez zajęcia zawodowe sensu stricto jest zazwyczaj więcej; tylko nieliczni umieją trwać w nieustannym napięciu twórczym. Gałczyński nie umiał. Jak większość. W głośnym wierszu pt. Notatki z nieudanych rekolekcji paryskich (1946) pisał: bo nasze życie – za długie, a sztuka – za krótka. Tacy jak on są spragnieni życia będącego przedłużeniem sztuki. Czyhają na wydarzenia, które by utwierdzały ich w pewności, że literatura – ponad wszelką wątpliwość! – stanowi fakt społecznie uświadamiany, powszechnie dostrzegalny, wszechobecny. O sytuacji sztuki słowa w epoce terroru faszystowskiego mówiliśmy już w rozdziałach poprzednich. Życie twórców stanowiło wówczas zaprzeczenie życia literackiego. Kryzys pisarski Gałczyńskiego to przypadek skrajny. Inni usiłowali kontynuować działalność artystyczną – za każdą cenę. Ale w tym właśnie kryzysie jednego poety, poety-jeńca, wyraziły się prawidłowości wyższego rzędu. Jego odmowa twórczości wynikała z braku warunków odpowiadających podstawowej n o r m i e kultury. Taką normą jest z w i ą z a n i e codzienności – autorów i czytelników – z zawodową problematyką artysty. Sztuka literacka bowiem uobecnia się na dwa sposoby. Uruchamia intymne przeżycia odbiorców. I równocześnie tworzy wokół siebie, na obszarach pozaliterackich – w systemie zachowań jednostek i grup, nagromadzenie wydarzeń pochodnych. Jakże często n o w e j p o e t y c e towarzyszy n o w a o b y c z a j o w o ś ć (romantyzm, bohema młodopolska, futuryzm, egzystencjalizm). Obyczaje środowisk twórczych wcale nie są ich prywatną jedynie własnością. Przeciwnie. Służą jako t w o r z y w o komunikacji literackiej. Awansują do rangi drugiego – obok literatury – j ę z y k a dla dialogu z publicznością. Koniec wojny – oceniany w perspektywie zawodowej, a więc z punktu widzenia interesów środowisk twórczych – był dla polskich pisarzy odzyskaniem owego „drugiego języka”, powrotem do elementarnej normy komunikacyjnej: z całą obfitością form i środków. Teraz twórca mógł, jak dawniej, być gospodarzem własnej codzienności – znów przesyconej imprezami popularyzującymi jego dzieła. A więc: mógł określać się z dnia na dzień wobec krytyki. Interweniować w koniunktury rynku wydawniczego. Prowadzić wyrafinowane pertraktacje z redakcjami czasopism: legalnych, powszechnie dostępnych. Emocjonować się rozdziałem nagród konkursowych. Brać udział w zjazdach środowiskowych. Występować na spotkaniach autorskich. Mieć swoje ośrodki opiniodawcze, swoją „kawiarnię” (rodzaj grupy nieformalnej, towarzyskiej, która cieszy są autorytetem w środowisku i z dnia na dzień feruje wyroki w sprawie aktualnych wydarzeń literackich), swoje mity, swoje plotki nawet, nie w utajeniu, nie pod karabinem okupanta, lecz u s i e b i e, w zgodzie z tym, co określiliśmy tu jako podstawową normę egzystencji profesjonalnego literata. Pamiętam przemówienie Juliana Przybosia na bydgoskim Zjeździe Związku Literatów Polskich w 1969 r. Opowiadał, jak to wiózł do kraju samolotem wojskowym – w 1944 r. – pierwsze książki poetyckie, dzieła pisarzy odrodzonej ojczyzny. „Pierwszy rym”, tak to określił (z dumą). Najzwyklejsze fakty życia literackiego, sprzedaż pierwszych egzemplarzy czasopisma czy pierwsze wieczory autorskie w którymś ze świeżo wyzwolonych miast, były wówczas przeżywane jako wydarzenia świąteczne. Ponieważ były – pierwsze. Ale nie tylko. Olbrzymie nadzieje budził program nowej władzy. Wyznaczał on całej kulturze, a kulturze czytelniczej zwłaszcza, miejsce eksponowane w systemie wartości powszechnych. Młode państwo, które kształtowało się w skomplikowanych układach wielkiej polityki międzynarodowej (sprawa polska na konferencji w Poczdamie), rozstrzygając jednocześnie fundamentalne zagadnienia gospodarcze (reforma rolna, nacjonalizacja przemysłowa), regulując ruchy przesiedleńcze (Ziemie Odzyskane), przeciwdziałając akcjom 56 dywersyjnym (bandy), znalazło dość sił, aby zadbać o pełnię odrodzenia komunikacji literackiej. „Wszystko się kotłowało, brakło dachu nad głową i chleba, spokoju i maszyn do pracy, a już wychodziły spod prasy pierwsze skromne książki, drukowały się systematycznie, na szarym gazetowym papierze, pisma literackie”92. Produkcja, kolportaż, odbiór. W tych trzech zakresach koncentrowały się wysiłki restauracyjne – mające na celu niezwłoczną odbudowę kultury. Produkcja: fabryki papieru, zakłady poligraficzne. Kolportaż: księgarnie i biblioteki. Odbiór: likwidacja analfabetyzmu, kursy repolonizacyjne, organizacja oświaty. Mecenat państwowy zwalniał artystów z troski o fundusze na publikacje książek i czasopism. W poważnym stopniu osłabiał wpływ koniunktur komercjalnych na kształt kultury czytelniczej. Ograniczał inwazję tandety, kiczu, beletrystyki brukowej. Zwiększał zarazem liczebność potencjalnych czytelników: teraz już od samych twórców zależało, aby umiejętnie pozyskiwać dla dzieł ambitnych coraz to nowe rzesze odbiorców – przekształcać społeczność czytającą w społeczność rozumiejącą sprawy sztuki. Czy pisarze zaakceptowali nową sytuację? Trzeba pamiętać, iż przyjęcie faktu tak zasadniczego, jak radykalna zmiana formacji socjalnej, to proces skomplikowany. Opłacany kosztem kryzysów, załamań, dramatów jednostek i całych zbiorowości ludzkich. Nie każdy decydował się natychmiast na współdziałanie z polityką kulturalną władzy ludowej. Niektórzy zwlekali z powrotem do kraju, m.in. Tadeusz Borowski, Stanisław Młodożeniec, Anatol Stern, Teodor Parnicki. Jedni wahali się krótko, drudzy lata całe. Nieliczna grupa pozostała na Zachodzie – Jan Lechoń, Kazimierz Wierzyński, Witold Gombrowicz (choć i ich utwory w końcu znalazły drogę do publiczności krajowej – po 1956 r.). Spotkanie środowisk pisarskich z polityką kulturalną demokracji ludowej utrudniało także to, że wielu literatów-komunistów z lat międzywojennych nie doczekało zwycięstwa wyznawanej przez siebie ideologii. A przecież polska rewolucja, nazywana w publicystyce ówczesnej „bezkrwawą”, zjednała sobie olbrzymią armię ludzi pióra prędzej niźli można było oczekiwać. Z jednej strony sprzyjała temu tradycja literacka sympatyzująca z ruchami plebejskimi, antykonserwatywna w swych najwybitniejszych osiągnięciach, preferująca demokratyzm i postęp społeczny. Z drugiej strony – koncepcja włączenia do odbudowy kultury jak najszerszych rzesz inteligencji. Socjalizm polski izolował wpływy wrogich korporacji politycznych, ale nie dążył do uniformizacji świadomości. Odrzucił totalitaryzm. Nie stawiał żądań w formie ultimatum: albo posłuszeństwo, albo banicja. Przeciwnie. Będąc ustrojem urzeczywistniającym założenia marksizmu – proponował jednocześnie innym, niemarksistowskim ideologiom pełnoprawny udział w sporze o kształt życia duchowego współczesności. Przede wszystkim, co zrozumiałe w kraju tak głęboko związanym w przeszłości z ewolucjami katolicyzmu, dawał szansę rzeczowej dyskusji światopoglądowej między marksistami i katolikami. Katolicyzm „obok komunistów, socjalistów, demokratycznej lewicy – stawał się nieoczekiwanym partnerem nowej kultury”. Podobnie, w mniejszym jednak nasileniu, dały o sobie znać także inne orientacje w filozofii, sytuujące się wobec marksizmu w rozmaity sposób: egzystencjalizm, fenomenologia, neopozytywizm, reizm. Zajmowały one głównie specjalistów, uczonych, studentów, niekiedy tylko, jak to miało miejsce w przypadku egzystencjalizmu, krytyków i recenzentów literackich i teatralnych93. W dziedzinie sztuki, w odniesieniu do form artystycznych, a głównie – wobec form wysłowienia lirycznego nie istniały żadne skrępowania czy ograniczenia swobód twórczych. „Poezji nie da się stworzyć na rozkaz – dowodził Stefan Żółkiewski w marksistowskiej »Kuźnicy«. – Można pisać na zadany temat. Ale głębokie ruchy literackie kształtują się przez tworzenie właściwej atmosfery kulturalnej”94. A t m o s f e r a. Ostateczny kres cierpień wojennych. Duma ludzi, którzy pokonali wroga. Zwycięstwo sił postępowych w walce o strukturę ustrojową nowej Polski. Mecenat państwa nad bazą ekonomiczną kultury. Swoboda dialogów światopoglądowych. Wolność wyboru metod działalności artystycznej. Oto co określało atmosferę owych lat, wywierając wpływ nader korzystny na samopoczucie twórców. 92 T. Drewnowski, Ucieczka z kamiennego świata (O Tadeuszu Borowskim), Warszawa 1972. Z tego samego źródła cytuję wypowiedź na temat szans katolicyzmu w powojennych dialogach światopoglądowych. 93 Egzystencjalizm stawia w centrum zainteresowania jednostkę. Życie ludzkie to strefa w o l n o ś c i, która jest jednak najcięższym obowiązkiem: człowiek sam musi kształtować swój byt, dokonywać ustawicznych wyborów – świadom tego, iż nie ma na świecie instancji określającej sens nadrzędny jego codziennych poczynań. „Egzystencja wyprzedza esencję”, głosi Jean-Paul Sartre. Osobowości jednostki nie konstytuuje żadna gotowa istota jej tożsamości (esencja), lecz nie kończący się ciąg działań i zachowań wobec innych ludzi (egzystencja). Jest to prąd filozoficzny, który od dawna (Sřren Kirkegaard) sprzymierzył się z literaturą, chętnie przemawia za pośrednictwem powieści czy dramatu. Egzystencjalizm po wojnie przeżywał renesans we Francji. W latach 1944 – 1945 docierały też i do Polski dzieła egzystencjalistów, były inscenizowane w teatrach, były inscenizowane w teatrach, budziły żywy rezonans. Druga faza sporu o egzystencjalizm przypada u nas na koniec lat pięćdziesiątych i początek sześćdziesiątych. 94 Cyt. za: A. Chojnacki, Powtórka z krytyki 1944 – 1974. „Nowy Wyraz” 1975, nr 11. 57 Jakże wymowny jest – w kontekście interesujących nas procesów – następujący fragment wspomnień Tadeusza Brezy: „Nigdy silniej niż wówczas nie odczułem, czym jest literat dla Polaków. – No, a co wy na to mówicie, pisarze? A jak wy się na to patrzycie? – ileż to razy słyszałem”95. Atmosfera, samopoczucie, to także sprawność funkcjonowania instytucji kulturalnych. Pisarze nie powrócili do – popularnych po pierwszej wojnie światowej – grup literackich. Skupili się natomiast w oddziałach Związku Zawodowego Literatów Polskich (od 1949 r. – Związek Literatów Polskich), który zajmował się zarówno merytoryczną stroną twórczości, jak i kwestiami bytowymi ludzi piszących. Pierwszym prezesem ZZLP został w 1945 r. Julian Przyboś. Po nim Jarosław Iwaszkiewicz. W latach 1946 – 1947 funkcję tę pełnił Kazimierz Czachowski, następnie znów Iwaszkiewicz (1947 – 1949), a od 1949 r. Leon Kruczkowski. Walne Zjazdy Delegatów odbywały się w Krakowie (1945), w Łodzi (1946), we Wrocławiu (1947), w Szczecinie (1949). Prasa informowała o przebiegu obrad, treści rezolucji; inicjowała polemiki pozjazdowe. Sprawozdawcy nazywali często owe zjazdy „sejmami literackimi”. To trafna metafora. Rzeczpospolita pisarska miała oto własne ciało ustawodawcze, stawała się jedną z realnych sił nowej kultury. W y d a w n i c t w a. W 1944 r. w Lublinie Jerzy Borejsza założył spółdzielnię wydawniczą „Czytelnik”, która przystąpiła do regularnej prezentacji dzieł literatury pięknej. W 1945 r. „Czytelnik” został przeniesiony do Warszawy. Wznowiono także działalność niektórych przedwojennych firm wydawniczych: Gebethnera i Wolffa, „Książki” (dawnej oficyny edytorskiej KPP), „Księgarni św. Wojciecha”. C z a s o p i s m a. Odegrały rolę bodaj najdonioślejszą w procesie renowacji kultury. Pomieszczane w nich teksty reprezentowały z reguły wysoki poziom (jeśli nie brać w rachubę druków naśladujących stare wzory czasopiśmiennictwa komercjalnego – w rodzaju „Co tydzień powieść”. Czołowe periodyki literackie i społeczno-kulturalne dysponowały materiałem nagromadzonym w pracowniach pisarzy w ciągu pięciu lat wojny i okupacji. Było z czego wybierać. Wybierano teksty – najlepsze z najlepszych. Wysoki kunszt wysłowienia, precyzja wywodu, oryginalność gry argumentacyjnej – obligowały autorów tekstów nowych do maksymalnego nakładu sił, aby dorównać dziełom czasu wojny. A gazety codzienne, magazyny wysokonakładowe? „Czekaliśmy na to od lat, cieszyliśmy się, że chwila ta przyjdzie. A jednak kiedy tydzień temu spadły nagle straszliwe, ociekające krwią okowy, zdawało się nam w pierwszych godzinach, że to sen jakiś, daleki od prawdy, zbyt wiele przecierpieliśmy, aby móc od razu uwierzyć, że oto runął potworny gmach zbrodni i kłamstwa, że znowu jesteśmy wolni”. Takim stylem: literackim, patetycznym, zrytmizowanym jak wiersze, atakującym wyobraźnię, akcentującym nie tylko historyczne, ale i psychologiczne aspekty teraźniejszości pisywało się w owych latach artykuły wstępne do dzienników. Autorami bywali poeci, wytrawni eseiści, znawcy sekretów polszczyzny. Siłą prasy jest jej różnorodność. Siłą kultury – podobnie. Prasa literacka po 1944 r. odznaczała się imponującą rozmaitością ofert intelektualnych. Decydowały o tym czynniki wielorakie – wystarczy, gdy odnotujemy pięć najważniejszych. Były to ideologia, poetyka, geografia, spór pokoleń, publiczność. I d e o l o g i a. Mówiliśmy już, że ideologia stała się jednym z z a d a ń kultury. Tematem długotrwałych debat, źródłem namiętnych polemik. Dialog doktryn ideologicznych znalazł swoje odzwierciedlenie w strukturze czasopiśmiennictwa. Najwyraźniej linia podziału przebiegała między periodykami o profilu marksistowskim a pismami inteligencji katolickiej. Trybuną marksizmu była „Kuźnica”, organem katolików – „Tygodnik Powszechny”. Inne czasopisma – zbliżone do marksizmu – różniły się od „Kuźnicy” tym, że – jak „Odrodzenie” czy „Twórczość” – mniej intensywnie eksponowały problematykę światopoglądową, koncentrując się głównie wokół spraw specyficznie literackich. P o e t y k a. Jakże często z tych samych przesłanek ideologicznych wynikają różne – a niekiedy wręcz antagonistyczne – postulaty dotyczące praktyki pisarskiej. Nie ma w tym nic niezwykłego. Ideologia może wkraczać do literatury, literatura może uczestniczyć w rozwoju ideologii, ale każda z tych dziedzin ma nadto cechy swoiste, które wcale nie zawsze warunkują się wzajemnie w sposób bezpośredni. (Tak na przykład w obrębie poetyki ekspresjonistycznej końca XIX i początku XX wieku konkurowały ze sobą dwie skłócone orientacje ideologiczne: konserwatyzm i rewolucjonizm). Ta prawidłowość dała o sobie znać także w literackich dyskusjach czasopiśmienniczych wyzwolonej Polski. Oto marksiści z „Kuźnicy” wystąpili z proklamacją realizmu. Był to program twórczości politycznej. „Upolitycznienie literatury – to najpłyciej: aktualna propaganda, mniej płytko: rozszerzenie tematyki, a jeśli pojąć głęboko: wybór trafnych związków przyczynowych, określających działalność człowieka. [...] Inaczej: konstrukcja losu ludzkiego pojęta nie jako studium namiętności, choroby czy oddziaływania łaski, ale jako analiza przemian grupy społecznej”96. 95 T. Breza, autor Urzędu i Spiżowej Bramy, wydał w 1972 r. zbiór wspomnień, szkiców, felietonów. pt. Nelly. O kolegach i o sobie. Korzystam z tej książki również w dalszych partiach tekstu, gdzie przytaczam fragment artykułu wstępnego z pierwszego numeru „Dziennika Krakowskiego” oraz cytuję wspomnienie Brezy o Krakowie w pierwszych latach powojennych. 96 J. Kott, Droga do realizmu. „Kuźnica” 1946, nr 8. 58 Zauważmy: słowa o „oddziaływaniu łaski” są tu niedwuznaczną aluzją do koncepcji bohatera prozy katolickiej. Ale katolicyzm nie stał się głównym partnerem w grze o realizm. Z teorii Kuźniczan (Stefan Żółkiewski, Jan Kott, Melania Kierczyńska, Ryszard Matuszewski, Adam Ważyk, Paweł Hertz) podjęli polemikę wcale nie krytycy „Tygodnika Powszechnego”, a w każdym razie – nie oni najgłośniej ani najwytrwalej, lecz autorzy związani z niekatolickim skrzydłem prasy – z „Twórczością” (Kazimierz Wyka), z „Odrodzeniem” (Artur Sandauer). Polemistom chodziło o ocalenie wartości, które idea realizmu spychała na peryferia, m.in. wartości eksperymentu artystycznego (w języku „Kuźnicy” „formalizmu”), urody szczegółu (albo techniki werystycznej), prawa do fantazji (zwłaszcza do wizyjności nadrealistycznej), wagi kodeksu etycznego w życiorysach bohaterów powieściowych (moralizm contra historyzm). Spór ten omijał lirykę. Nie będziemy więc przedstawiali dokładnie jego faz i rozwidleń – interesuje on nas głównie jako jeden z czynników różnicujących świat czasopism ówczesnych. Czynnik trzeci to g e o g r a f i a. Po wojnie zmieniła się geografia Polski i literatury polskiej, ale zasady rozlokowania środowisk pisarskich w przestrzeni nie uległy zmianie. Nadal bowiem jak i w dwudziestoleciu międzywojennym, obowiązywał model p o l i c e n t r y c z n y. Większe miasta różnych regionów miały własne ośrodki humanistyczne, stowarzyszenia twórcze, czasopisma. Przez jakiś czas po wojnie stolicą kulturalną kraju był Kraków. „[...] ale bo też Kraków jest Krakowem, z tradycyjnym kultem dla literatury – pisze Breza. – Na objawy tego samego kultu natrafiało się wówczas i gdzie indziej, tylko może nie tak świadome i nie w takim nasileniu. Zresztą w Lublinie był rząd, potem w Warszawie był rząd, tu w Krakowie był tylko ten nasz rząd dusz, do którego ludzie się zwracali. To obowiązywało i jeszcze wzmagało nastrój podniecenia i po trosze hamowało pióro, zobowiązując je do największej ścisłości i prawdy”. W Krakowie ukazywało się najwięcej periodyków kulturalnych. „Odrodzenie”, „Twórczość”, także „Tygodnik Powszechny”, nadto jeszcze „Znak”, „Przekrój”. W 1945 r. w Warszawie dawna grupa „Przedmieście” zaczęła wydawać „Lewy Tor”. Łódź miała swoją „Kuźnicę”, w Poznaniu wychodziło „Życie Literackie”, w Katowicach „Odra”, w Bydgoszczy „Arkona”. Pojawiły się pierwsze symptomy różnicowania się prasy na o g ó l n o p o l s k ą i r e g i o n a l n ą. Pierwsze próby gry o to, aby problemy rozwiązywane w środowisku twórczym tego czy innego regionu – wydźwignąć ku poziomowi spraw akceptowanych przez ogół jako coś autentycznie ważnego dla całego kraju. S p ó r p o k o l e ń to czwarty czynnik stymulujący życie czasopiśmiennicze. Najpierwsze powojenne tygodniki i miesięczniki interesowały się debiutami. Ale, by tak powiedzieć, stery redakcyjne znajdowały się w rękach starszych literatów, krytyków doświadczonych, publicystów z niemałym już dorobkiem. Młodzi mieli własne wyobrażenia na temat sztuki prowadzenia pisma. Nie chcieli korzystać z cudzej tylko i wyłącznie gościnności, ale kształtować własną trybunę prasową – od pierwszej do ostatniej strony. W 1946 utworzono w Warszawie „Pokolenie” – organ młodych; analogiczne cele realizował „Nurt” redagowany przez Borowskiego – pismo to jednak ukazywało się bardzo krótko. Publikacje „Pokolenia” dały coś więcej niż tylko nową formę urozmaicenia krajobrazu czasopiśmienniczego. Wniosły do tego krajobrazu – ferment i zamęt. Będziemy o tym mówili przy innej okazji dokładniej. Czynnik piąty to p u b l i c z n o ś ć. Jakże chłonna w owych latach, i jakże powikłana w swoich doświadczeniach, przekonaniach, umiejętnościach odbiorczych! O jednolitym adresie czytelniczym – ani o jednakowym stopniu trudności materiałów ogłaszanych w prasie – nie mogło być mowy. Czasopisma różnicowały się zatem ze względu na możliwości percepcyjne prenumeratorów. Wznowiono periodyki specjalistyczne, np. „Pamiętnik Literacki”. Czołowe, wielokrotnie tu już przywoływane pisma, „Kuźnica”, „Odrodzenie”, „Twórczość”, miały na względzie odbiorcę dobrze obeznanego z zawiłościami sztuki słowa, z dziejami form artystycznych, z leksykonem terminów literackich. Pochłonięte sporami o metodę twórczą, zaangażowane w dysputę na temat sytuacji inteligenta przed wojną i w nowych konfiguracjach społecznych, a także w ocenę dziedzictwa dwudziestolecia międzywojennego, zainteresowane wreszcie kwestiami wersyfikacyjnymi i translatorskimi (teoria i krytyka przekładu), nie mogły rezygnować z języka eseistyki krytycznoliterackiej, a zatem: nie mogły prowadzić skutecznych akcji popularyzatorskich. (Zbyt wiele wątpliwości rodziło pytanie: co mianowicie w dobie obecnej należy popularyzować przede wszystkim). Funkcję upowszechniania wartości literatury – najbardziej atrakcyjnych i bezspornych – zaczęły spełniać ilustrowane, wysokonakładowe magazyny. Nie wszystkie, rzecz prosta. Największą pomysłowość w tym zakresie wykazywał już od pierwszych numerów „Przekrój”. Udało mu się wypracować oryginalny styl korespondencji z czytelnikiem masowym. Nie mylił się Gałczyński, gdy pisał, że powstał oto jakby nowy typ „cywilizacji” – „cywilizacja »Przekroju«”. A przecież rozmaitość form życia literackiego nie była akceptowana jednomyślnie przez środowisko pisarskie. Widziano w niej źródło słabości kultury ówczesnej. Krytykowano coraz ostrzej rozproszenie inicjatyw artystycznych, fragmentaryczność odzwierciedleń współczesności, dezorientację ideologiczną ludzi pióra. Publicystom końca lat czterdziestych marzyła się kultura w pełni integralna, w której znikają bezpowrotnie kolizje między dążeniami ogółu obywateli a celami jednostki, i oto normy wszelkich zachowań socjalnych – w 59 przestrzeni gospodarki, polityki, obyczajowości, nauki, sztuki, rozrywki – wyrażają jeden wspólny sens. Sens zorganizowany i sformułowany jednoznacznie: zrozumiały dla każdego. Zorganizowany, czyli niewrażliwy na interwencję przypadku, przeciwdziałający kaprysom natury (człowiek, który zwycięża przyrodę, to był ideał wychowawczy owych lat). „Nowe motywy życia, twórczy zapał robotnika i chłopa, przemiany zachodzące w losie i świadomości człowieka pracy, wymagają od pisarzy gruntownego przemyślenia środków pisarskich, aby mogły najlepiej służyć ludowemu odbiorcy – głosiła rezolucja Zjazdu Szczecińskiego w 1949 roku. – Tak pojmując swoją rolę, pisarz przestaje być autorem dla niewielu, a staje się wyrazicielem i wychowawcą szerokich mas narodu.” Wyraziciel i wychowawca. Aby literatura mogła wychowywać, sama musi być wychowywana. Takie rozumowanie wydawało się bezdyskusyjne. Wytworzyła się wkrótce swoista – dwustronna – praktyka działań edukacyjnych. Z jednej strony organizacja świadomości twórcy stała się zadaniem krytyki, z drugiej strony twórca miał odtąd „uczyć się życia” poza własnym środowiskiem, w zakładach produkcyjnych, w spółdzielczych gospodarstwach rolnych, w portach i kopalniach. Krytyka literacka nie mogła postulować zmian w systemie literatury – zachowując w nie zmienionym kształcie własny styl refleksji. Impresyjność, indywidualizm, migotliwość ocen, a także zabawowe skłonności mowy krytycznoliterackiej musiały ustąpić miejsca skupionej powadze, jednolitości kryteriów, wreszcie zobiektywizowanej terminologii badawczej. Tak: badawczej, gdyż nauczycielskie powinności krytyki zbliżały ją do nauki o literaturze. Z kolei nauka o literaturze wkraczała w kompetencje krytyki, historycznoliterackie rekonstrukcje stawały się ocenami dawnych epok, w których rozpoznawano przede wszystkim antagonizmy wsteczności i postępowości. Literatura, krytyka, literaturoznawstwo poszukiwały ideowej tożsamości w filozofii: upodabniały się do siebie coraz bardziej. Tworzyły jedną instytucję kultury i – spełniając jakby program zespołu „Przedmieście”97 – faworyzowały instytucjonalne metody kształcenia środowisk pisarskich. „Tej ofensywie literackiej – pisze Włodzimierz Maciąg – towarzyszyły charakterystyczne zmiany w organizacji życia kulturalnego. Nowe postulaty przedstawiano mianowicie społeczności pisarskiej w formie referatów na kolejno zwoływanych zjazdach i zgromadzeniach, referatów drukowanych następnie w pismach literackich i stanowiących obowiązujący do pewnego stopnia kodeks artystyczny. W każdym razie stanowiły one program orientujący instytucje kulturalne, a zwłaszcza wydawnictwa, co do aktualnych postulatów polityki kulturalnej. Referaty te czy artykuły, podpisane nazwiskiem wybitnych polityków kulturalnych, stawały się coraz bardziej nietolerancyjne wobec indywidualnych zainteresowań twórczych pisarzy i polegały głównie na wyliczaniu popełnianych przez nich błędów”98. Zakładano, iż demaskując błąd twórcy, wystawiając na widok publiczny utajone w jego dziele ułomności, krytyka będzie w stanie mu pomóc, sprowadzić na słuszną drogę, włączyć do jednomyślności kolektywnej. Gdy Adam Ważyk na Zjeździe Szczecińskim wytykał „niedojrzałość ideową” Konstantemu Ildefonsowi Gałczyńskiemu99, postępował tak, jak wychowawca wobec osobowości ucznia. „Niedojrzałość” to stan przejściowy, uleczalny, a przeto wart trudu terapii edukacyjnej. Jak wspomniałem, instytucja krytyki proponowała pisarzom wyjazdy w teren. Imprezy wyjazdowe powinny były dostarczać wiedzy o współczesności, orientować w nastrojach, odsłaniać potoczność polszczyzny. Nie reporterską obserwację jednak zalecała krytyka, lecz bezpośrednie doświadczenie pracy; niekiedy pisarz – na przykład Nina Rydzewska przed napisaniem Ludzi z węgla – zostawał robotnikiem w zakładzie produkcyjnym, grał rolę robotnika niewykwalifikowanego, ukrywał przed załogą cel swego pobytu i poznawał od wewnątrz stosunki panujące w danej społeczności. Dodajmy, iż był to mechanizm odwracalny: pisarze stawali się robotnikami, wśród robotników poszukiwano talentów pisarskich. W owych latach nie znano problemu ilościowego nadmiaru twórców. Im więcej ludzi spróbuje sztuki pisarskiej, tym lepiej (dotyczyło to twórczości amatorskiej wielu dziedzin). Nie każdy, rzecz oczywista, zostanie artystą z prawdziwego zdarzenia, ale każdy literat-amator doświadczy na sobie wpływu sztuki i doświadczenie to pomoże mu w rozumieniu jej treści. Placówkami kształcącymi były Koła Młodych powstające przy oddziałach Związku Literatów Polskich w całym kraju. Organizowano dla młodych sympozja szkoleniowe. Redakcje czasopism nie szczędziły debiutantom porad i wskazówek. Najciekawszym twórcom przydzielano opiekunów spośród grona literatów doświadczonych. Jak widać, system edukacji zakładał zmienność ról, nauczający sami się uczyli od nauczanych: przynajmniej w teorii. W praktyce bywało rozmaicie. Naszkicowany tu obraz kultury literackiej odnosi się do końca lat czterdziestych i pierwszej połowy lat pięćdziesiątych. Krytyka, owszem, z uporem kształtowała spójność systemu komunikacji artystycznej, wcale 97 Członkowie przedwojennego zespołu „Przedmieście”, ugrupowania kierowanego przez Halinę Boguszewską i Jerzego Kornackiego, analizowali wspólnie koncepcje swych utworów i pierwsze wersje tekstów: ideałem było napisanie powieści złożonej z rozdziałów opracowanych przez różnych autorów (ten eksperyment się nie powiódł). 98 W. Maciąg, Literatura Polski Ludowej 1944 – 1964. Warszawa 1974. 99 Szereg interesujących wypisów z ówczesnych polemik literackich zawiera zeszyt „Poezji” pt. Deklaracje i manifesty (1972, nr 10). 60 jednak nie była zachwycona rezultatami wysiłków pisarskich. Główny kłopot polegał na tym, że obserwacje wyniesione z „terenu” nie mieściły się w postulowanej poetyce, z kolei „teren” bez entuzjazmu przyjmował (lub ostentacyjnie odrzucał) sposoby portretowania jego codzienności. Dlaczego? Na to pytanie będą chciały odpowiedzieć rozdziały interpretacyjne tej książki. Tu ograniczę się do stwierdzenia, iż literatura ówczesna rozpoznawała przede wszystkim „literackość” życia, a więc niejako samą siebie. Ci sami bohaterowie, pozytywni i negatywni, pojawiali się na kartach książek i w prasie, na plakatach i na akademiach, w teatrach i w przemówieniach, na lekcjach wychowawczych i w gazetkach ściennych. Jednolitość osiągana kosztem redukcji tego, co spontaniczne i indywidualne, prowadziła do zatraty informacji. Literatura nie mogła zaskakiwać krytyki, skoro powtarzała idee przez krytykę formułowane. Nie mogła zaskakiwać odbiorcy, skoro te same idee znał on z podręczników szkolnych, z pogadanek radiowych, z prasówek. Groziło to unieruchomieniem wewnętrznego dialogu kultury, jeżeli przez „dialog” będziemy rozumieli konfrontację różnych punktów widzenia, a nie powtarzanie prawd anonimowych (niezależnie od ich doniosłości czy słuszności historycznej). W dialogu, pisze Jurij Łotman, interesuje nas tylko taki partner, który jest inny niż my, i może nam nasze doświadczenia ukazać w nowym świetle. „Po to, by służyć sobie wzajemnie, uczestnicy komunikacji kulturalnej powinni »rozmawiać różnymi językami«. [...] Nie dość na tym, cały mechanizm kultury, który czyni jedną indywidualność czymś niezbędnym dla indywidualności drugiej, pracuje tak, by zwiększać swoistość każdej z nich”100. Krytyka prędko dostrzegła wady tekstów. Już w 1952 roku wytykano literaturze „lakiernictwo”, „ilustracyjność”, „wulgarność ujęć socjologicznych”, „wszystkoizm”, „schematyzm” i inne uchybienia warsztatowe. Lecz dopiero w połowie lat pięćdziesiątych doszło do przeobrażeń modelu życia literackiego jako całości. W sensie strukturalnym życie literackie po 1956 roku nie różni się w sposób istotny od tego, co obserwowaliśmy w pierwszych latach powojennych. Odmienność była sprawą osobliwej aury, gwałtownego otwarcia ku wielości tradycji (zwłaszcza ku awangardom XX wieku), ożywienia wynalazczości tłumaczy, inwazji stylów zabawowych, imprez amatorskich, niekiedy wręcz „prywatnych” (jak choćby Białoszewskiego Teatr na Tarczyńskiej). Powrót do różnorodności poetyk, norm wartościowania, stylów wysłowienia krytycznego itd. sprzyjał rywalizacji pokoleń i regionów. Nowe oficyny wydawnicze, nowe pisma, nowe ugrupowania artystyczne. W Krakowie „Zebra”, w Poznaniu „Wyboje” i „Tygodnik Zachodni”, w Gdańsku „Uwaga”, w Szczecinie „Ziemia i Morze”, w Bydgoszczy „Pomorze”, we Wrocławiu „Nowe Sygnały” i „Poglądy”. Najwięcej do powiedzenia będzie miało w kilka lat później ugrupowanie „Współczesności”101. Przez pewien czas mogło się wydawać, że kultura nasza wpada z jednej skrajności w drugą: że delektuje się swym pluralizmem i wszelką nowość gotowa jest wchłonąć, byle tylko proces różnicowania się postaw trwał nadal. Obok dzieł wartościowych pojawiło się sporo utworów efekciarskich, obliczonych na tani efekt, dziś całkowicie zapomnianych. Tym razem jednak krytyka – w roli partnera sztuki – potrafiła siłą argumentów artystycznych pozyskać odbiorcę dla najciekawszych autorów i najambitniejszych dzieł. Nie zrezygnowała z edukacji: w latach sześćdziesiątych coraz większą popularnością zaczęły się cieszyć interpretacje pojedynczych tekstów. Rozwój sztuki interpretacji102 był jednak czymś innym niż referaty zjazdowe – inaczej uczył publiczność. Interpretacja to projekcja indywidualności, głos w dyskusji o dziele, wypowiedź w dialogu – zorientowana ku innym głosom, innym wypowiedziom, innym indywidualnościom. Sens globalny nowego modelu kultury literackiej dałby się wyrazić tak: nie istnieją gotowe formuły twórczości, nie istnieją gotowe odpowiedzi sztuki na współczesność, twórczość to poszukiwanie u k r y t e j wiedzy o człowieku, to projektowanie n i e o c z e k i w a n y c h form komunikacji artystycznej. Obserwujemy w tym czasie grę konkurencyjną wielu sprzecznych dążeń. Polaryzują się postawy twórców wobec publiczności literackiej. Jedni są zdania, że to, co atrakcyjne dla odbiorcy, poświadczone aplauzem konsumenta, jest zarazem najwartościowsze dla artysty. Kształtuje się polski wariant kultury masowej, która chce być głównie rozrywką, wypełnieniem wolnego czasu czytelnika, a dopiero w drugiej jakby kolejności – zaproszeniem do dyskusji na temat obyczajów czy wyborów etycznych. Rozwija się literatura kryminalna, nawiązująca już to do wypróbowanych wzorów zagadki detektywistycznej, już to poszukująca inspiracji w egzotyce krajowych „marginesów społecznych”; pojawiają się melodramaty powieściowe; w twórczości satyrycznej odżywa czysty dowcip, żart absurdalny, fraszkopisarstwo jako gra słów i z nagła odwróconych znaczeń w wyrażeniach frazeologicznych. autor traktuje tu swoją działalność jak zawód (nie jak posłannictwo), dąży do profesjonalnej sprawności – skodyfikowanej w regułach gatunku, orientuje się wedle koniunktur rynku księgarskiego, szuka nowych okazji czy popytów. Kabarety? repertuary głośnych piosenkarzy? pisma i książki adresowane do dzieci? – gwarancją sukcesu jest błyskawiczne rozpoznanie potrzeb odbiorcy, uchwycenie 100 J. M. Łotman, Fienomien kultury. (W zbiorze:) Siemiotika kultury. Trudy po znakowym sistiemam X. Tartu 1978. 101 Pierwszą próbą bilansu doświadczeń pokolenia „Współczesności” jest książka J. Błońskiego Zmiana warty (Warszawa 1961). 102 Wkrótce interpretacje pojedynczych tekstów zaczną się ukazywać w postaci książkowej: Liryka polska. Interpretacje, pod red. J. Prokopa i J. Sławińskiego (Kraków 1966), T. Kostkiewiczowa, A. Okopień-Sławińska, J. Sławiński, Czytamy utwory współczesne (Warszawa 1966) i wiele innych. 61 przeobrażeń mody. Inni pisarze, odwrotnie, wsłuchują się – by tak powiedzieć – w życie sztuki, śledzą jej koniunktury wewnętrzne, metamorfozy języka artystycznego, zmiany rytmów wierszowych, intonacji poetyckich, wyobraźni stwarzających fikcje literackie. Wiedzą z lekcji historii, że przyjęcie innowacji artystycznych nie bywa bezkolizyjne: ich dialog z odbiorcą rozgrywa się w planie zamierzonego i prowokowanego konfliktu. Wybuchają polemiki o komunikatywność mowy literackiej, spory o granice eksperymentu, dyskusje poświęcone szczegółowym kwestiom poetyki: perspektywom prozy afabularnej, estetyce wiersza wolnego, śmiałości metafory, ba, nawet interpunkcji – a właściwie rezygnacji z interpunkcji – w nowych wierszach. Luminarze kultury masowej zadowalają się milczącą akceptacją swych wytworów, nie czują potrzeby teorii uzasadniającej racje bytu dzieł, które są przecież czytane, kupowane, wznawiane. Nowatorzy teoretyzują, budują całe filozofie swych poczynań, szukają sprzymierzeńców wśród badaczy, a także – organizują publiczne konfrontacje idei. W różnych miastach, w Warszawie, w Poznaniu, w Bydgoszczy, odbywają się festiwale poetyckie, poetyckie „wiosny” i „jesienie”, sympozja problemowe, koncerty recytatorskie, „środy” i „czwartki” literackie, „noce poezji i jazzu”. Nie tylko słowo, słowo krytyka, słowo teoretyka, ale także inne sztuki – malarstwo, film, teatr, muzyka, – partycypują w imprezach awangardy literackiej. Chodzi o to, aby odbiorca doświadczył działania nowych form ekspresji estetycznej w bezpośrednim zetknięciu z tekstami, które posługują się różnymi tworzywami, atakują różne strony wyobraźni, ale wyzwalają podobne emocje i projektują te same zachowania intelektualne. Pozornie są to kwestie „apolityczne”, w rzeczywistości mają one swój poważny udział w polityce kulturalnej, która liczy się teraz zarówno z nawykami rzeszy czytelniczej, jak i z prawidłowościami wewnętrznych procesów w sztuce słowa. A co się dzieje w interesującym nas dziesięcioleciu (1956 – 1965) z normami życia literackiego ukształtowanymi wcześniej (w latach 1949 – 1955)? Formalnie większość owych norm obowiązuje nadal, merytorycznie ich sens jest inny, gdyż inne są konteksty całości kultury. Tak więc nadal funkcjonuje Związek Literatów Polskich, odbywają się zjazdy delegatów, odczytuje się referaty poświęcone aktualnym zagadnieniom twórczości. Krytyka nie rezygnuje z trybun zjazdowych, ani z własnych ambicji wychowawczych. W 1962 roku młody badacz103 przedstawia rozważania na temat „elementarnej sytuacji wypowiedzi krytycznej”. Jego zdaniem składają się na nią: „określony fakt literacki (dzieło, grupa dzieł, twórczość pisarza); zespół postulatów, stanowiących jak gdyby »projekt« faktu literackiego: okoliczności życia literackiego (publiczność, instytucje organizujące życie literackie); określony zespół narzędzi, które pozostają do dyspozycji [krytyka]”. Cztery główne składniki pozwalają mówić o czterech fundamentalnych funkcjach krytyki literackiej. „Ze względu na to, że przekaz krytyczny orzeka o faktach literackich, będziemy mówili o jego f u n k c j i p o z n a w c z o-o c e n i a j ą c e j. Zawartość projektodawcza takiego przekazu jest ekwiwalentem jego f u n k c j i p o s t u l a t y w n e j. Ze względu na swe odniesienia do życia literackiego przekaz ten spełnia f u n k c j ę o p e r a c y j n ą. Wreszcie w tym zakresie, w jakim jest wypowiedzią o własnych regułach, środkach i zadaniach, realizuje f u n k c j ę m e t a k r y t y c z n ą”. Otóż – posługując się tą terminologią – powiedzielibyśmy, iż jedna tylko funkcja tekstów krytycznych, funkcja operacyjna, staje się na zjazdach ZLP przedmiotem uchwał czy postanowień obowiązujących jako dokumenty prawne. ZLP określa się jako instytucja życia literackiego, która reguluje stosunki środowiska pisarskiego z innymi instytucjami: z redakcjami czasopism, z wydawnictwami, z placówkami oświatowymi, z siecią bibliotek i księgarni, z biurami podróży, z ośrodkami wypoczynkowymi itd. W tym zakresie broni interesów literatury i literatów, zarówno literatury współczesnej, jak i klasyki, zarówno literatów żyjących, jak i tych, którzy żyją we wspomnieniach, w śladach dawnej aktywności, w ocalałych rękopisach, fotografiach, portretach. Trzy inne funkcje krytyki, jej oceny, jej postulaty artystyczne, jej autokomentarze, nie są już teraz urzeczywistniane w formie rezolucji i nie mają swych instytucjonalnych zabezpieczeń. Krytyk stawia przed literaturą zadania, wyznacza jej przyszłość, rysuje pozytywne i negatywne wizerunki twórców itd., ale jedyną siłą, jaką dysponuje, jest siła argumentu (oraz sprawność we władaniu sztuką krasomówczą). W analizowanym modelu kultury rozpoznajemy także wiele innych form znanych w latach 1949 – 1955. Są pisarze, którym potrzebne są pobyty w „obcych” – niemacierzystych – środowiskach. Wcale nie ginie zwiad reporterski, głód „terenu”, czyhanie na autentyk językowy czy obyczajowy. Przeciwnie: kwitnie reportaż, różnicują się poetyki literatury faktu, style opowieści realistycznych, uchwyconych w biegu życia społecznego. Są twórcy, którzy odczuwają niedostatek słowa jako instrumentu działań obywatelskich, wypowiadają się poprzez aktywność organizacyjną (taki sens w owych latach mają m.in. Zjazdy Pisarzy Ziem Północnych i Zachodnich). Są także kontynuacje przedsięwzięć mających na celu kształcenie młodych talentów (m.in. Korespondencyjne Kluby Młodych Pisarzy), próby włączenia w obieg sztuki słowa tekstów pisanych przez nieprofesjonalistów (konkursy na pamiętniki czy wspomnienia). To właśnie teraz można mówić o sukcesie czytelniczym gatunków paraartystycznych, dokumentów, autobiografii, zbiorów listów, świadectw prawd jednostkowych i dla owych prawd poszukiwanych przez odbiorcę. Rzecz w tym, iż wszystkie te kontynuacje są 103 J. Sławiński, Funkcje krytyki literackiej. „Twórczość” 1962, nr 8. 62 w omawianym dziesięcioleciu o f e r t a m i kultury, które zarówno pisarz, jak i czytelnik, może przyjąć lub odrzucić, a przyjmując – zmodyfikować zgodnie z koniecznościami samorealizacji swego „ja”. Następne rozdziały tej książki będą odnosiły się już tylko do poezji oraz jej zachowań w naszkicowanych tu okolicznościach życia polskiej kultury literackiej lat pokoju. 63 Strategia korespondenta Piewca tandety. Kochanek banału. Demon beztroskiej komunikatywności. Poeta świecidełek jarmarcznych. W tych kategoriach najczęściej interpretuje się i ocenia dorobek Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego. „Chodzi o tandetę jako właściwość s p o s o b u w y k o n a n i a utworów: o beztroskie, a często i nieporadne, wysłowienie, byle jakie powiązania między elementami wypowiedzi, watę słowną, banalną »poetyczność« licznych epitetów, przenośni, rymów, pozbawione kompozycyjnej motywacji pięknostki werbalne, natrętne »nastrojowe« sformułowania, kiksy (składniowe, instrumentacyjne, metryczne), efekty rodzące się ze szczęśliwego czy mniej szczęśliwego przypadku, o bezwstyd komunału (uczuciowego, myślowego, obrazowego), sztubackie dowcipy, płycizny refleksji”104. Wszystko to prawda. Ale czy rzeczywiście Gałczyński dlatego jest twórcą u p a r c i e o b e c n y m105 w naszej refleksji nad liryką? czy istotnie gwoli uświęcenia złej roboty pisarskiej przypominają go kolejne manifesty debiutantów? Istnieje pewien p o r z ą d e k n a d r z ę d n y w dziele Gałczyńskiego, który ową tandetność, banalność, bylejakość, wesołomiasteczkowość itd. pozwala – w niektórych przynajmniej wypadkach – u s p r a w i e d l i w i a ć. Porządek tak unikalny, że rozgrzeszający. Książka jako „sacrum”, gazeta jako „profanum”. Słowo drukowane w obiegu społecznym nie podlega normom jednakowym. Inne nakazy obowiązują w systemie k o m u n i k a c j i k s i ą ż k o w e j, inne – konstytuują system k o m u n i k a c j i c z a s o p i ś m i e n n i c z e j. Są to dwa różne imperia, dwa odrębne układy kultury. Prawda: pod niektórymi względami podobne, przynależne do tej samej „galaktyki Gutenberga”, ale i nieprzenikalne jednocześnie. Istnieje świat wyobraźni, który podlega prawom osobliwej mitologii książki. Książki najdoskonalszej, rzecz jasna, spełniającej komplet warunków, jakie stawiamy arcydziełu106. Stanowi ona przedmiot kultu, gdy o kształcie obyczajów decydują siły światłe, i bywa poniewierana, gdy do głosu dochodzi ponura ciemnota. To już Cyceron głosił, że „Dom, w którym nie ma książek, jest jak ciało pozbawione duszy”. Z punktu widzenia autora – książka określa cel finalny jego przedsięwzięć twórczych. Ma charakter ostatecznego sprawdzianu możliwości, a także: wyznacza drogi awansu w środowisku profesjonalistów. Z perspektywy odbiorcy, podobnie, czytanie książek oznacza bezpośrednie i rzetelne obcowanie z wartościami zweryfikowanymi. Z wartościami, które oczyszczono z elementów przypadkowych, wydestylowano z brudnopisu. Z kolei oczytanie, erudycja, fakt posiadania pokaźnego zbioru lektur urzeczywistnionych – to jedna z okoliczności sprzyjających prestiżowi w hierarchiach (zawodowych, towarzyskich) oświeconej części społeczeństwa. (Bohaterka Pożegnania jesieni Witkacego tymi oto słowy broni się przed znieważeniem: „Ja przecież wiele czytałam, ze mną nie można tak”). Kontakt z książką nobilituje, daje poczucie uczestnictwa w procesach przeobrażeń myśli ludzkiej. Otwiera okno na historię. Jeśli nie na – nieskończoność... Komunikacja książkowa wyróżnia jednostkę; książka to dzieło indywidualności pisarskiej i jednocześnie przedmiot indywidualnych konkretyzacji odbiorczych. Tworzenie zbiorowe, podobnie jak i zbiorowe czytanie książek, należy do zjawisk peryferyjnych, pozamodelowych. A czasopismo? Żyje innym rytmem. Jest z istoty swego przeznaczenia bytem krótkotrwałym. Interweniuje w układy, które prędko się rozpraszają. Niczego nie ocala, przeciwnie, domaga się zmiany i syci się zmianą. Nie budzi respektu, bo nie jest, nie stara się zostać świętością. Palenie książek to zbrodnia, palenie gazet? – zaledwie rozrzutność. Gdy książki idą na przemiał, odczuwamy to jako klęskę (autora, wydawcy); przemiał gazet gotowiśmy uznać za przejaw gospodarności. Celem książki jest czas, celem publikacji periodycznej – przestrzeń. W im krótszym czasie, w im szerszej przestrzeni rozchodzi się nakład dziennika, tym większy jego autorytet w 104 W 1975 roku ukazał się zeszyt specjalny dwumiesięcznika „Teksty” (nr 1) pt. Miejsce poezji – w całości poświęcony polskiej liryce powojennej. Przytoczona wypowiedź o Gałczyńskim pochodzi z rubryki „Tekstów” pt. Anonimy. Nie mam prawa zdradzać tajemnic redakcyjnych, powiem tylko, że autorem tej – miażdżącej – oceny warsztatu pisarskiego Gałczyńskiego jest jeden z najznakomitszych badaczy literatury polskiej XX wieku. 105 Jest Gałczyński! – pod takim tytułem ogłosił J. Kwiatkowski w „Życiu Literackim” (1957, nr 3) esej poświęcony pierwszym książkom poetyckim J. Harasymowicza. Nie ma Gałczyńskiego – to jest z kolei tytuł jednego z rozdziałów w tomie manifestów J. Kornhausera i A. Zagajewskiego pt. Świat nie przedstawiony (Kraków 1974). Autorzy tych wypowiedzi w jednym punkcie są zgodni: model poezjowania, który wypracował Gałczyński, jest dla nich wartością pozytywną i godną kontynuacji. 106 „Księga jest mitem, w który wierzymy w młodości...” mówi narrator Sanatorium pod klepsydrą B. Schulza: problemom mitologii Księgi poświęcony jest osobny rozdział tego dzieła. 64 społeczeństwie. Pisanie do gazet oznacza wzmożoną aktywność w kształtowaniu postaw – na dziś, z dnia na dzień, wciąż od nowa. Czytanie gazet to szkoła błyskawicznej orientacji w ewolucjach otaczającego świata. Nadto: doskonalenie intuicji w przewidywaniu kierunku rozwoju wypadków bieżących. Sięgnijmy po przykład wiele mówiący o odrębności wyobrażeń związanych z funkcjami książki i gazety. Gdy Pablo Picasso zaczął wklejać do swoich obrazów wycinki z gazet, był to nie tylko eksperyment warsztatowy, ale także wypowiedź artysty na temat kultury współczesnej. Ideałowi dzieła długowiecznego przeciwstawiono koncepcję sztuki krótkotrwałej, skazanej na szybki rozpad. „W ciągu dwudziestu lat, które przewaliły się nad jego twórczością – pisał André Breton o pracach Picassa – pożółkły już wycinki z gazet (wlepione w obrazy), [...]. Światło odbarwiło, a wilgoć miejscami podstępnie pomarszczyła wielkie wycinki niebieskie i różowe”107. W istocie wydarzyło się coś więcej. To nie przypadek, ż właśnie gazety, nie książki, stały się tworzywem nowej sztuki. Zestarzał się nie tylko papier – zestarzały się wiadomości, „nowiny” pomieszczone w tych gazetach. Efekt krótkotrwałości okazał się tedy podwójny: dramat atrofii ogarnął zarówno materię, jak i tekst. A przytrafia się to drukom gazetowym ustawicznie. Czasopismo, druk ciągły, inaczej niż książka, stanowi twór kolektywny. Organizuje dialog zbiorowości, dążąc do pewnej unifikacji języka, a pośrednio też do ujednolicenia postaw i wyobraźni. Prawidłowy udział w kulturze zakłada równowagę między komunikacją książkową a komunikacją czasopiśmienniczą. Ograniczenie kontaktu ze słowem drukowanym wyłącznie do książki lub wyłącznie do gazety powoduje deformację osobowości. Książka wyzwala spod terroru spraw doraźnych, unosi ponad codzienność, to prawda, lecz w konsekwencji może oddalać nas niebezpiecznie od aktualności życia zbiorowego. Aż do wyobcowania i utraty orientacji w świecie współczesnym. Trzymać nos w książkach, być jak mól książkowy, używać książkowych wyrażeń to – w odczuciu potocznym – tyle co egzystować nie po dzisiejszemu w krainie pięknej, być może, lecz niepraktycznej ułudy. Gałczyński pisał w wierszu Do mowy polskiej (1948): Szczęście, że płyniesz ulicami, nie tylko w książkach, i jak rzeka szumisz nowymi akcentami, gdy człowiek mówi do człowieka108. Z kolei czasopismo – bez książki – wytwarza wiedzę nadto już uproszczoną. Człowiek, który wyłącznie z prasy wydobywa informacje o rzeczywistości, staje się inwalidą intelektualnym. Takim choćby inwalidą, jak Iwan Romanowicz Czebutykin z Trzech sióstr Antoniego Czechowa. „A ja w gruncie rzeczy nic nigdy nie czytałem – zwierza się Czebutykin. – Jakem opuścił uniwersytet, takem palcem o palec nie trącił, nawet nie przeczytałem żadnej książki, a czytałem same tylko gazety... [...] Z gazet wiem, że był, powiedzmy, Dobrolubow, ale co on takiego napisał – nie wiem... Bóg raczy wiedzieć...” Czasopismo oferuje wiedzę zastępczą, uwalnia od poszukiwań źródłowych; w rezultacie, w ujęciu krańcowym, bohater dramatu Czechowa stawia znak równości pomiędzy „czytaniem gazet” a „nieczytaniem”. Sztuka słowa w systemie komunikacji czasopiśmienniczej Literatura artystyczna korzysta z dobrodziejstw obydwu systemów. Ale korzysta w sposób stronniczy. W większości swych decyzji faworyzuje książkę. Pragnie tego samego: trwałości, długowieczności, aż po nieśmiertelność. Apeluje do doświadczeń odbiorczych – przede wszystkim – wyniesionych z edukacji bibliotecznej, i na tych doświadczeniach buduje porozumienie z publicznością. Raz po raz sztuka literacka usiłuje przyswoić sobie reguły komunikacji czasopiśmienniczej. Ale literaturze artystycznej trudno jest zadomowić się na dobre w świecie druków ciągłych. Kiedyś futuryzm sławił prasę jako wzór dla poezji XX wieku109: „jedyną, dwudziestoczterogodzinną, wiecznie nową”. Pisał Bruno Jasieński, że 107 Zagadnienie sztuki dążącej do krótkotrwałości, a także sens wypowiedzi Bretona o eksperymentach Picassa, analizuje interesująco J. Mukařovsky w rozprawie o estetycznej normie, funkcji i wartości (przekład polski: Wśród znaków i struktur, Warszawa 1970). 108 Wszystkie omawiane w tym rozdziale wiersze Gałczyńskiego cytuję za wydaniem: K. I. Gałczyński, Dzieła w pięciu tomach (red.) Z. Fedecki, N. Gałczyńska, J. Putrament, A. Stawar, J. Śpiewak, M. Toporowski, Warszawa 1957, t. I i II. 109 O futurystycznych fascynacjach prasą piszę we Wstępie do Utworów poetyckich, manifestów, szkiców B. Jasieńskiego (Wrocław 1972). 65 szansą odnowienia słowa poetyckiego jest stylizacja na słowo dziennikarskie – bezimienne, doraźne, prędko trafiające do najszerszych mas czytelniczych. W istocie jednak Jasieński nie wyszedł poza magiczny krąg kultury książkowej. Niektóre tematy, chwyty stylistyczne, techniki typograficzne, – futuryzm przeniósł z gazety do tomiku wierszy. W tej przygodzie nie gazeta, lecz książka miała stać się celem finalnym ekstatycznej apologii „świeżych, pachnących farbą dzienników”. Poeta, który by swą działalność artystyczną podporządkował całkowicie modelowi komunikacji czasopiśmienniczej, musiałby respektować podstawowe reguły gazetowej korespondencji z czytelnikami: być jednym z dziennikarzy, i jednocześnie przemawiać mową wierszowaną, a także: oceniać świat z perspektywy profesjonalnych doświadczeń poetyckich. Wyobraźmy sobie czasopismo, które w gronie stałych współpracowników ma nie tylko swoich publicystów, komentatorów życia społecznego, reporterów, recenzentów, felietonistów, sprawozdawców sądowych i sportowych, redaktorów działu mody, rubryk porad sercowych i kulinarnych, układaczy krzyżówek i szarad, humorystów, karykaturzystów, itp., ale nadto jeszcze ma s w o j e g o p o e t ę. Wiemy, że istnieją takie kombinacje; z góry można przewidzieć podstawowe powinności autora wierszy pisanych z myślą o druku w o k r e ś l o n y m periodyku. Poeta w tej roli musi rozumieć mechanizm funkcjonowania gazety: uwzględniać swoistości odbioru „nowin” czasopiśmienniczych, nietożsamego z recepcją książki. Po drugie: znać stan przekonań i typ doświadczeń swoich czytelników i trafiać każdym wierszem w to, co najżywiej obchodzi odbiorcę – w danej chwili, tu i teraz. Zauważmy jednak, iż są to obowiązki każdego dziennikarza. Każdy dziennikarz wie, jaki jest stały obszar jego penetracji. Polityka, przestępczość, sport, kuchnia. Cóż zatem wyodrębnia terytorium głównych kompetencji poety? co stanowi s u p e r d o m i n a n t ę tematyczną jego wypowiedzi? o czym powiadamia czytelników przede wszystkim? O s o b i e w r o l i p o e t y. Terenem jego kompetencji jest poetyckie przeżywanie świata. Na tym zna się naprawdę, to potrafi najsprawniej demonstrować: nie wchodząc w kolizje z innymi, wyspecjalizowanymi tematycznie rubrykami czasopisma. Znajduje się najbliżej rysownika, który „pisuje” językiem znaków malarskich „korespondencje” na temat własnego widzenia ludzi i przedmiotów, a także blisko felietonisty, który zdaje sprawozdanie z własnej sztuki kojarzenia myśli: błyskotliwych, przekornych, rozigranych w słowie. Postulatem pisarskim poety nie może tu być, jak chciał futuryzm, anonimowość „małej, niewyraźnej wzmianki” z kroniki wypadków. Odwrotnie. Zasadą jest wyrazistość, jaskrawość słowa i autoprezentacji artysty, enuncjacje w takim, dajmy na to stylu: „Ja jestem Polak, a Polak jest wariat, / a wariat to lepszy gość”. To są słowa z wiersza Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego „Liryka, Liryka, tkliwa dynamika” (1946). Gałczyński właśnie, autor Listów z fiołkiem, ów – jak sam siebie nazywał – „arcyapostoł cywilizacji »Przekroju«”, najkonsekwentniej i najsprawniej wcielał w życie zasady komunikacji czasopiśmienniczej – na obszarach twórczości lirycznej. „Posadę przecież mam w tej firmie” „Pismo literackie, ściślej tygodnik literacki – pisze Jerzy Zagórski w szkicu wspomnieniowym o Gałczyńskim – [...] niezależnie od ustrojów społecznych spełnia w XX stuleciu podobną rolę, jako dwór wielkiego pana w XVII, zwłaszcza dla poetów, którzy nie mogliby się zgodzić na długie milczenie, a do takich należał Konstanty110. (Dodajmy: należał do takich, którzy wymagają obecności nie tylko w życiu prasy literackiej, ale w potoku wszelkich form komunikacji czasopiśmienniczej). Spójrzmy na bibliografię jego dzieł. Bibliografia ta zdecydowanie odchyla się od stereotypu, ignoruje porządki przestrzegane w innych kartotekach twórczości lirycznej. Owszem, większość autorów współczesnych posyła wiersze do prasy, ale wypowiada się najpełniej za pośrednictwem kolejnych t o m i k ó w. Każdy tomik chce być wyodrębnioną całostką – skomponowaną tak, aby nie tylko pojedyncze wiersze, ale i pomysłowość ich układu zwróciła uwagę odbiorcy. W tych usiłowaniach rolę niepoślednią odgrywa tytuł zbiorku. Stanowi on zazwyczaj sygnał odrębności dzieła, uwypukla jego szczególność i niepowtarzalność. U Gałczyńskiego – inaczej. Autor Wita Stwosza uznaje wprawdzie wartość książki, ale pozbawia ją tradycyjnej funkcji k o n s t r u o w a n i a d o r o b k u. W jego biografii pisarskiej książka pojawia się jak gdyby o b o k głównej linii rozwojowej, od przypadku do przypadku, bez wpływu na decyzje tematyczne, gatunkowe, stylistyczne i inne konfiguracje wewnętrzne słowa poetyckiego. Debiutował w prasie w 1923 roku. Pierwszy zbiór wierszy ogłosił po czternastu latach. Nie był to jednak tradycyjnie rozumiany „tomik”, lecz edycja o charakterze „dzieł wybranych”. Tytuł neutralny Utwory poetyckie. Po wojnie – to samo. Ukazują się raczej wybory niż tomiki. W 1946 roku dwa wybory: jeden w Hanowerze pt. Wiersze wybrane, drugi w Warszawie pt. Wiersze. Dopiero od 1948 roku, kiedy to wychodzi drukiem 110 Wypowiedź Zagórskiego oraz przytoczoną w dalszej części rozdziału wypowiedź S. Podhorskiej-Okołów cytuję za A. Drawiczem, autorem popularnej monografii pt. Konstanty Ildefons Gałczyński (Warszawa 1969). 66 Zaczarowana dorożka, Gałczyński próbuje wiązania swej twórczości z systemem „polityki tomikowej”. Ale nie na długo; umiera w 1953 roku. W odniesieniu do Gałczyńskiego trzeba mówić o specjalnej strategii pisarskiej: s t r a t e g i i k o r e s p o n d e n t a. Znamy już podstawowe powinności, jakie dyktuje ta strategia. Poeta-korespondent odrzuca oferty komunikacji książkowej na rzecz działania w obrębie komunikacji czasopiśmienniczej. Decyzja ta – w konsekwencji – zakłada integralny związek między pracą artysty a koniunkturami życia prasowego. Gałczyński współpracował z wieloma redakcjami naraz. Przed wojną: „Pracuje gdzie się da – stwierdza z przekąsem Sandauer – występuje w pismach, w których nikt szanujący się nie zwykł występować [...]”111. Po wojnie – to samo. Czy decyduje się na liczne mezalianse tylko dla zarobku? Z jego wyznań lirycznych wynika, że tak. O konieczności zarobkowania piórem pisał często z reguły prowokacyjnie; oto czytamy w jego Notatkach z nieudanych rekolekcji paryskich (1946): Posadę przecież mam w tej firmie kłamstwa, żelaza i papieru. Kiedy ją stracę, kto mnie przyjmie? Kto mi da jeść? Serafin? Cherub? Ale nie tylko dla chleba trudni się poeta-korespondent. Tutaj wartością prymarną musi być satysfakcja z powodu szybkiej i trafnej orientacji w układzie aktualnych potrzeb czytelniczych. O Gałczyńskim powiada Błoński, że „nikt odeń nie był wrażliwszy na zamówienie czytelnika”112. Zgadywanie pragnień publiczności stanowiło dla niego i środek i cel przedsięwzięć pisarskich. A to specjalna gra, szczególniejszego rodzaju rzemiosło. A więc poeta winien mieć przy lustrze żurnal, z którego widać, co się święci: Czy dłuższe idą wiersze, czy też krótsze, na co ma naród chęć, bądź nie ma chęci (Ars poetica, 1947) Żurnalem mody czytelniczej dla poety nie może być wyłącznie pismo literackie, „szanujące się” i elitarne lecz, jak wspomniałem c a ł a p r a s a: zła i dobra, nisko- i wysokonakładowa, od wydawnictw koneserskich do najtandetniejszych. Do takiego „żurnalu” poeta zaglądał najchętniej. Śledził zarówno duże, jak i małe obiegi słowa: na rozmaitych poziomach kultury odbiorczej, w różnych strefach socjalnych. Rozumiał, że pragnienia ogółu („na co ma naród chęć”) rzadko bywają zgodne. Zazwyczaj składają się na nie zapotrzebowania antagonistyczne względem siebie, a na pewno – wielorakie, rozwichrzone, zmienne. Korzystał z każdej okazji. Potrafił obsługiwać periodyki skłóconych stronnictw czy grup. W tym szaleństwie była metoda. Organy frakcji politycznych, trybunały stowarzyszeń wyznających określone doktryny światopoglądowe, podobnie jak prasa środowiskowa czy branżowa – kolportowana wśród ludzi zajmujących się identycznymi kwestiami, są to zwykle serie druków o wyrazistym profilu, skupiające wokół siebie publiczność, która ma własny, odrębny świat wyobrażeń i mniemań. Wystarczy rozpoznać z grubsza topografię takiego świata, aby bez trudu nawiązać kontakt z daną wspólnotą odbiorczą. Po to, aby jej służyć. Publiczność zasię jest tym drogowskazem, czego nie mogą pojąć różni durnie. 111 A. Sandauer, O Gałczyńskim – tym razem – bez taryfy ulgowej (Dwa portrety z dwoma nieporozumieniami), w zbiorze: Liryka i logika, Warszawa 1971. W dalszej partii tekstu przytaczam – z tego samego źródła opinię Sandauera o stosunku Gałczyńskiego do czytelnika poezji. 112 J. Błoński, Poeci i inni, Kraków 1956. Do ustaleń Błońskiego odwołuję się w tym rozdziale parokrotnie. Na częste u Gałczyńskiego próby nawiązania bezpośredniego kontaktu z odbiorcą zwraca uwagę M. Wyka: „Jak wiemy, za pośrednictwem poezji chciał Gałczyński przemówić, w sposób sugestywny i komunikatywny, do szerokiego audytorium czytelniczego. Intencja ta przybiera oczywiście określoną formę poetycką. Jaką? W Wizycie, w Opisie domu poety, w Balu u Salomona Gałczyński zwraca się wyraźnie do jednostkowego adresata: »proszę, rozgość się, serdeczny« (Wizyta), »pozwól, że [...] nasz dom niewielki [...] opiszę tobie wiernie« (Opis domu poety), »Jeśli opóźniam jądro tematu – nie gniewaj się« (Bal u Salomona), »Zapytajcie Artura, daję słowo: nie kłamię« (Zaczarowana dorożka), »Spójrz, jakie słoneczniki – na tej ulicy z boku« (Warszawski wiatr). Adresat częstokroć nie zostaje wyraźnie nazwany. A więc funkcja pierwsza tego zabiegu warsztatowego to stworzenie wrażenia bezpośredniego porozumienia z odbiorcą. Funkcja druga zmierza zaś do udramatyzowania wiersza poprzez włączenie doń elementu dialogu, rozmowy, przemówienia do kogoś. Powiedzmy od razu, iż Gałczyński był mistrzem w kompozycji tych lirycznych rozmów czy też ich pozorowaniu” (Wstęp do: K. I. Gałczyński, Wybór poezji, wydanie IV, Wrocław 1974). 67 Jeżeli błazeństw pragnie, bądź jak błazen, jeśli koturnów, stańże na koturnie. (Ars poetica) „Zawsze starałem się wypełniać bolesne luki. Mój wiersz pt. Strasna zaba [...] zaskarbił mi wdzięczność nie tylko w kraju, lecz i za granicą, wśród ludzi nękanych przez straszną niedomogę wymowy – pisze autor w notatce poprzedzającej Hymn starców (1948). – Toż samo ze starcami. Próżno byś wertował antologie poetyckie całego świata, a nigdzie hymnu dla starców nie znajdziesz [...]. I dlatego niniejszym tę bolesną lukę rezultatem wielu lat pracy wypełniam”. Nie dajmy się zwieść żartobliwej melodyjce cytowanego fragmentu. Poeta dowcipkuje sobie niefrasobliwie, a jednocześnie odsłania rzeczywistą tendencję swych przedsięwzięć pisarskich. On chce naprawdę być tym, który świadczy usługi dla ludności. Bowiem praca dla czytelników przynosi korzyści bezsporne. Daje poczucie bezpieczeństwa. Związanie współczesnego literata z redakcjami pism to dla Gałczyńskiego najzwyklejsza w świecie, naturalna kolej rzeczy. Gdyby żył Mickiewicz, też by uprawiał strategię poety-korespondenta. „Gdyby Mickiewicz był Mackiewiczem / toby Mickiewicz »Słowo« miał” (Kompleks wiosenny, 1934). Kultura książkowa wydaje się mu permanentnie podejrzana. Podejrzani są producenci nieskończonej ilości tomików. „Pewien liryk w naszym mieście tomików ma coś czterdzieście: [...]. Gdy wyjdzie spod prasy tomik, / poeta biega jak chomik” (Październik, czyli october, 1938). Czy warto troszczyć się o wydawanie książek? czy warto pisać np. powieści? – zastanawia się Gałczyński w Nadziejach i trwogach majowych (1939). Nie warto. Kłopot wielki, zysk niepewny. „Już wiem: najlepiej krótki wierszyk w »Porannym Kurierze«: / to jeszcze coś, w co wierzę...”. Dziś być poetą to znaczy współpracować z prasą. Redakcja jest ziemią artysty. Światem wartości rządzą tu nader proste normy. Kto ma gdzie drukować, temu dobrze (Uwaga! Nowy tygodnik, 1936). Kto nie ma, temu źle, ten się nie liczy. Przegrywa. Autor drukowany – wielbi prasę bez granic. Dla redaktorów pisuje panegiryki, dla korektorek – czułe serenady (Serenada dla korektorki, 1950). A konkurentom może tylko życzyć: piekła niedrukowania. „A koledzy niech się błąkają / we mgle... pod redakcjami, próżno swych nazwisk szukając” (Modlitwa polskiego poety, 1934). Z kolei autor internowany poza granice królestwa czasopism – jest najnieszczęśliwszym z ludzi. Przeżywa silne stany depresyjne, wpada w czarną rozpacz: „Bo cenzurują, / bo adiustują. / Stworzysz, a oni / nie wydrukują. [...] Gdyby tak można, toby nie wstawał, / bo w mózgu ciągły / zajob i zawał”. (Wyspa megalomania, 1953). Rzecz w tym, że poeta-korespondent przychodzi zawsze na gotowe. Pojawia się tam, gdzie istnieje gotowa hierarchia tematów, gotowa moda, gotowe środki upowszechnienia twórczości, wreszcie gotowe, już ukształtowane środowisko czytelnicze, które porozumiewa się przy pomocy w y b r a n y c h z p o l s z c z y z n y znaków i symboli oraz skodyfikowanych reguł krasomówczych. Od autora wierszy nie oczekuje się tu rewelacji problemowych. Poeta-korespondent ma prawo, a w jakiejś mierze – także i obowiązek, wypowiadać się na tematy dobrze znane z prac publicystycznych, powtarzać bez żenady ograne hasła i argumenty wypróbowane w praktyce dziennikarskiej. Lecz cóż za sens ma wyrób takich wierszy? Ich sensem podstawowym jest, że są wierszami właśnie. Nastawienie społeczne? Dla karzełków. Recenzje niedorzeczne? Dla zgiełku. Poeto, pluń gdzie komuna, sanacja i endecja. Tylko ona cię zbawi, przeklęta i jedyna – I na gwiazdy wyprawi, rytm święty, mowa inna, Poezja. (Muzie nóżki całuję, 1936). Zacytujmy komentarz Błońskiego: „Nie jest ważne, o czym poezja mówi. Może nawet służyć »im«, złemu światu. Ważne jest tylko, że to ona mówi. Że jest. Poezja jest poezją, cokolwiek by wyrażała”. A publiczność? Sam fakt, iż odbiorca otrzymuje lirykę osnutą wokół spraw, które go autentycznie zajmują, sprzyja nobilitacji tych spraw. Domena zainteresowań czytelnika prasy okazuje się nagle „gorącym” źródłem natchnień literackich. Staje się w rezultacie czymś donioślejszym niż była: bardziej atrakcyjnym, zasługującym w dwójnasób na pielęgnację i ochronę. Powiedzieć by można, że poeta-korespondent uprawia swoistą działalność r e k l a m o w ą: choć nie przedmioty kultury materialnej, lecz wytwory kultury duchowej stanowią jej cel. W systemie wartości Gałczyńskiego – notabene – reklama wcale nie była gatunkiem deprecjonowanym, niższym niż inne formy wysłowienia, przeciwnie, nieumiejętność napisania wierszowanej reklamówki traktował on jako dowód braku sprawności pisarskiej. Świadczą o tym Okulary szydercy (1946), kpina z awangardy. „Poeta awangardowy otrzymał zamówienie na reklamę pudru” – to sytuacja wyjściowa: cały wiersz stanowi demonstrację usiłowań awangardzisty, który nie potrafi sprostać zamówieniu, miast o pudrze bełkoce bez sensu o jaju, mnichach, Melizandzie, wikła się w dziwacznych konfiguracjach metafor... Z punktu widzenia kodeksu etycznego 68 awangardy porażka w pracy nad reklamą pudru, czy nad jakąkolwiek inną formą mowy utylitarnej, nie jest żadną porażką. Dla Gałczyńskiego – jest. Kompromituje zawód poety. Oznacza lekceważenie publiczności. „Jeżeli błazeństw pragnie – bądź jak błazen”, jeśli reklamy – piszże reklamówki. „Strefa zerowa” strategii korespondenta Zacznijmy od przygodnych, krótkotrwałych, niekiedy jednorazowych występów poety na łamach czasopism. Jego wiersze-wizytówki najłatwiej dostrajają się do wymogów redakcyjnych, do języka i tematyki dominujących w danym piśmie, a nierzadko, po prostu, do t y t u ł u danej gazety! Jest to jakby s t r e f a z e r o w a strategii korespondenta. Zerowa, ponieważ nic się tu jeszcze nie rozwija i nie komplikuje. Autor służy odbiorcy, odbiorca wielbi autora. P r z e d w o j n ą W 1923 roku Gałczyński drukuje w „Rzeczypospolitej” wiersz pt. Szturm. Dziennik ten reprezentuje nacjonalistyczne Zjednoczenie Chrześcijańsko-Ludowe; wiersz stanowi miniaturową antologię haseł hurrapatriotycznych. Osiemnastoletni autor sławi w Szturmie orły i sztandary, mówi o urodzie mocy i brzydocie trwogi, a że zwraca się do ludzi religijnych, nie zapomina o błogosławieństwie Ducha: „z nami Duch, z nami szał i wesele!...” W 1928 roku posyła teksty do „Polski Zbrojnej”. Pismu żołnierskiemu – wiersze o tematyce żołnierskiej. Impresje o niedolach i urokach wegetacji koszarowej (Capstrzyk), obrazek poetycki o zajęciach i marzeniach ordynansa (Stajnia w zimie). Równocześnie nawiązuje współpracę z dwutygodnikiem „Matka i Dziecko”. Spośród utworów drukowanych w tym dwutygodniku najbardziej charakterystyczny dla omawianej strategii jest liryk Złota kąpiel. O dziecku w kąpieli. Prześliczny. (Wiele zaskakujących liryków Gałczyńskiego, które podobają się dlatego, że są odkryciem sytuacji – nie dostrzegalnych przez innych poetów, nie powstałoby, jak sądzę, nigdy, gdyby nie czasopisma: często aż egzotyczne, pochłonięte nader wymyślnymi – z punktu widzenia tradycyjnego repertuaru tematów lirycznych – problemami. Czasopisma jako z a d a n i a dla poety-korespondenta). Rok 1929. „Wychodźca”, organ prasowy Towarzystwa Emigracyjnego. Na łamach „Wychodźcy” ukazuje się ballada Gałczyńskiego Emigranci. Znów: właściwy temat na właściwym miejscu. Tytuł wiersza to synonim tytułu czasopisma. Ilustrowany tygodnik krakowski „Na Szerokim Świecie”. W 1930 roku – wiersze Gałczyńskiego. Obowiązuje wypróbowana już zasada pozyskiwania czytelnika. Ludziom, których interesują kultury obcokrajowe, poeta daje Balladę staroniemiecką. W tymże tygodniku, w cztery lata później, Inge Bartsch – reportaż poetycki z szerokiego świata (miejsce akcji: Berlin). „Polonia”. Dziennik Stronnictwa Chrześcijańsko-Demokratycznego. A więc odbiorca, który oczekuje wierszy religijnych, przy czym powinna to być religijność potoczna, niewyrafinowana, niemistyczna, raczej: wkorzeniona w obyczaje (na przykład świąteczne). Oferty Gałczyńskiego dla „Polonii”: wiersz o Bożym Narodzeniu Festi Nativitatis Christi laudes (1935), o święcie wielkanocnym Wędrowni muzykanci (1936), i jeszcze raz na ten sam temat: Wielkanoc mojej córki (1939). Zastanawiające, jak troskliwie potrafi Gałczyński w obrębie tego samego modelu tematycznego modyfikować tekst ze względu na odbiorcę. Oto motywy wielkanocne pojawiają się także w Dzieciach na Wielkanoc (1939). Ale adresat jest już inny niż czytelnicy „Polonii”. Wiersz ukazuje się w „Spólnocie”, czasopiśmie Związku Spółdzielców. Tym razem obyczaje świąteczne chrześcijan są pretekstem jedynie dla wypowiedzi dydaktycznej. Poeta pisze apel o potrzebie tolerancji wobec dzieci: małych obywateli dużej wspólnoty człowieczej. Identyczna metoda obowiązuje wtedy, gdy Gałczyński układa wiersze dla prasy zajmującej się literaturą i sztuką (jeżeli współpraca trwa krótko, a utwory są, jak je nazwaliśmy, wizytówkami autora: rekonesansami w obszarach zainteresowań czytelniczych i redakcyjnych). W owych tekstach-wizytówkach dominuje problematyka profesjonalna współczesnego literata. Odbiorca oczekuje zwierzeń autobiograficznych? Zgoda. W 1939 roku w „I. K. C. Dodatku Literacko-Naukowym” Gałczyński ogłasza miniaturę autobiograficzną Portret ojca artysty. Odbiorca z zapartym tchem śledzi walkę doktryn artystycznych? Dobrze. Do „Okolicy Poetów”, trybuny autentyzmu, Gałczyński posyła Wiersz dla pana Dołbniaka. Jest to traktat liryczny o autopsyjnych, a 69 więc bliskich autentyzmowi, uwarunkowaniach twórczości poetyckiej, i jednocześnie polemika z legendą futuryzmu: Ten wiersz, panie Dołbniak, to nie jest broń Boże „futuryzm” – ja po prostu patrzę na pana ulicę. P o w o j n i e Rok 1947. „Po prostu”, organ środowiskowy młodzieży akademickiej. W owych latach „Po prostu” jest czasopismem skromnym, nie mierzy wyżej niż dzisiejsze „Itd”, interweniuje w bytowe kłopoty studentów, analizuje sprawność nauczania, bada organizację zajęć na wyższych uczelniach etc. Gałczyński drukuje w tym piśmie swój Pomnik studenta. I tym razem trafia w sedno, bezbłędnie, w zabawową, żakowską czy, jak się wtedy mówiło, „bratniacką” atmosferę życia młodych adeptów wiedzy uniwersyteckiej. Przemawia stylem juwenaliowej błazenady: Więc na cokole stoi młodzian straszny, pod wzglądem garderoby. Odzian letko agrafką spina przewiewne paletko, a pod paletkiem, w miejscach dolno-tylnych nie rozwiązany ma problem tekstylny, lecz się uśmiecha i ręce go swędzą, jakby za chwilę miał dostać stypendium. Rok 1948, w łódzkiej „Opinii”, organie prasowym Centralnego Komitetu Syjon-Demokratów „Ichud”, organizacji Żydów polskich, ukazuje się wiersz Gałczyńskiego pt. Dziecko żydowskie. W tym samym roku wiersz Szczecin – napisany dla „Kuriera Szczecińskiego” z okazji wydania tysiącznego numeru dziennika, tekst zamieszczony w tymże numerze jako autograf poety. Rok 1949, tygodnik „Film”, a w nim Gałczyńskiego Gwiazdkowy autokar: naturalnie – o filmie, o tym, jak to w kinie „Eugeniusz Oniegin” dzieci oglądają Konika-Garbuska i Charlie Chaplina. Rok 1950. Gałczyński drukuje w „Przeglądzie Sportowym” Szafirową wiatrówkę, rzecz o sportach zimowych, a że cała prasa ówczesna w odniesieniu do każdej dziedziny życia społecznego propaguje formy działań kolektywnych, ujętych w ścisłe ramy organizacyjne i podporządkowane określonym dyrektywom ideologicznym, bohaterka wiersza Gałczyńskiego jest nie tylko zalotną i urodziwą sportsmenką, ale także członkinią ZMP: W srebrze słonecznych błysków płynie po lodowisku co dzień od nowa – promienna zetempówka, szafirowa wiatrówka, gwiazda lodowa. Rok 1952, tygodnik „Teatr”, Gałczyńskiego Rozmowa z aktorem. A w „Płomyczku”, czasopiśmie dla dzieci, List dzieci. Rok 1954: (po śmierci poety): w „Śląsku Literackim” ukazuje się wiersz Gałczyńskiego o tematyce śląskiej (Piosenka o górniku). Wiele by jeszcze można dodawać do tego rejestru. Wiersze pisane na zamówienie Agencji Prasowo- Informacyjnej (np. Kto wymyślił choinki, 1948), utwory ogłaszane w edycjach almanachowych (Idą dzieci w almanachu Dzień dziecka, 1948; Leopold Staff w Księdze pamiątkowej ku czci Leopolda Staffa, 1949), publikacje w dziennikach ogólnopolskich. Gazety codzienne nie mają co prawda stałych preferencji tematycznych, ale (z sezonu na sezon) pojawiają się w nich kwestie wyraźnie faworyzowane, zgodne z wytycznymi propagandy. Gałczyński i w tym zakresie potrafił „odpowiednie dać rzeczy słowo”. W 1946 roku „Dziennik Polski” zamieścił jego Dwie gitary. Temat: przyjaźń polsko-radziecka. W 1949 r. w „Trybunie Ludu” – Gałczyńskiego Piosenka o gałązce oliwnej. Temat: walka o pokój. 70 W strefie zerowej strategii korespondenta uobecniają się najbardziej fundamentalne zasady funkcjonowania gazetowej liryki okolicznościowej. Punktem wyjścia jest temat. Nigdy „nagi”, nigdy – zobaczony w całkowicie nowym świetle. Zawsze: temat jako wycinek doświadczeń społecznych, które zostały już przetworzone przez język, a dokładniej – przez retorykę mowy zrozumiałej dla abonentów danego periodyku. (O tym, że temat był dla Gałczyńskiego wartością pilnie poszukiwaną, świadczy choćby dedykacja wiersza Ciche marzenie z 1947 roku: „Arkademu Fiedlerowi przez wdzięczność za temat”). W analizowanej strefie daje o sobie znać ponadto – słabo widoczna jeszcze – gra sprzecznych dążeń, która wyznacza obszar swoistości strategii korespondenta. Z jednej strony jest to pragnienie udanej imitacji cudzej mowy. Poeta-korespondent wciela się w obce role, przemawia językiem „skradzionym”. Usiłuje zachować wierność wobec poetyki stylizacji. Z drugiej strony natomiast – dąży do ocalenia indywidualnych cech swej maniery stylistycznej, utrwala w przekazach lirycznych wizerunek własny, ponad rozmaitością kodów gazetowych umiejscawia znaki tożsamości autorskiej (wszystkich wierszy razem i każdego z osobna). Celom stylistycznym służą trzy podstawowe, ustawicznie powtarzane i krzyżujące się ze sobą – chwyty. A. M o n t a ż p o e t y z m ó w g o t o w y c h, zadomowionych w publicystyce i odczuwanych przez adresata jako znaki o zabarwieniu szczególnym: symbolicznym czy alegorycznym, znaki wzniosłości lub komizmu, potęgujące tak czy inaczej temperaturę emocjonalną wypowiedzi. Dzieje się tak między innymi w Piosence o gałązce oliwnej. Kto nie pamięta języka publicystyki ówczesnej, nie oglądał plakatów i rysunków satyrycznych z końca lat czterdziestych i początku lat pięćdziesiątych, ten będzie miał kłopoty z odczytaniem wszystkich znaczeń tekstu. Na przykład: „w rynsztoku, w zgiełku jazzu / leżała swego czasu / mała oliwna gałązka”. Niewinny obrazek? O nie! „Jazz” to synekdocha sztuki burżuazyjnej, kultury w stanie gnilnym: dlatego jazz gra „w rynsztoku”. Z kolei „oliwna gałązka” to gałązka niesiona przez gołębia – alegoria pokoju. Dziennikarz przetłumaczyłby ten fragment na swój język tak: „idea pokoju jest zagrożona przez indyferentyzm moralny kultury imperializmu”. W Piosence Gałczyńskiego funkcjonuje nadto wiele innych gotowych poetyzmów publicystycznych, pojawiających się często w artykułach wstępnych, w oracjach akademijnych, na przykład: „dolar”, „posąg wolności” jako symbole wartości pozornych i swobód skłamanych; „pochodnia” jako alegoria sił postępu. Dialog dwu racji, podżegaczy wojennych i racji obrońców pokoju, jest tu w całości niemal grą takich znaków. Oto mówią podżegacze: siejmy krew, wzejdzie dolar przed „posągiem wolności”, – a oto odpowiedź „my” lirycznego Piosenki, obrońców pokoju: To my niesiemy tędy pochodnię przez kontynenty zaciemnione przez wasze dolary. W systemie poetyzmów gazetowych są to powiadomienia czytelne. „Dolary” mogą „zaciemniać” kontynenty: będąc bowiem znakami wartości fałszywej, dobrobytu dla jednych i ubóstwa dla drugich, zakłamują obraz świata cywilizacji zachodniej. B. M e l a n ż p o e t y z m ó w wziętych z dziennikarstwa i poetyzmów potocznych. Przykładem na ten z kolei chwyt niech będą Dwie gitary: Ech, rozlały gitary dźwięku pełne po brzegi i głos śpiewał, że brzoza, a baryton, że klon, że ... Adam ... że Aleksander, że ... „Farys” ... że ... „Oniegin” – tajemnica ta sama i tęsknota, i ton. Przyjaźń Mickiewicza i Puszkina to w retoryce propagandowej owych lat popularny t o p o s – symbol jedności dążeń sił postępowych narodów polskiego i rosyjskiego. Natomiast gitary, dźwięki, ton, tęsknota, tajemnica, a także brzoza i klon – pochodzą z leksykonu poetyckości obiegowej. Instrument muzyczny i drzewo, piękno sztuki i piękno natury, brzoza jako znak rosyjskości, klon (to już gwoli licencji lub dla zaskoczenia odbiorcy, bo powinna być raczej wierzba) jako znak polskości. Gałczyński łączy poetyzmy stare i nowe, do krajobrazów plakatowych dodaje, swoim zwyczajem, wiele rozlicznych „piękności” – 71 ptaków, różnych pobrzękadeł, złocistości, srebrzystości, księżyców, Bachów i świateł. (Pieśni, 1953) C. O d k r y c i e e n e r g i i l i r y c z n e j w słowach i wyrażeniach frazeologicznych, które należą do kanonu mowy danej wspólnoty odbiorczej, ale nie mają w jej obrębie charakteru wypowiedzi poetyckich: są elementami potoczności. Włączone w wiersz, poddane operacjom wersyfikacyjnym, skojarzone z poetyzmami uznanymi jako poetyzmy (dziennikarskie lub obiegowe), elementy te okazują się nagle równoprawnymi partnerami tradycyjnych składników monologu lirycznego. Tak na przykład w języku codziennym ludzi teatru wyrażenia typu „mówić o roli”, „napisz mi rolę”, „widownia powstaje z miejsc”, „na scenie jest parę krzeseł”, albo „parę świec” i tym podobne – spełniają funkcje praktyczne, techniczne nieomal, i nie są odczuwane jako coś uroczystego lub niefrasobliwie radosnego; nie budują przemówień „kwiecistych”, nie mają w sobie ładunku „artyzmu”. Pisząc Rozmowę z aktorem Gałczyński korzysta z takich właśnie zwrotów. I osacza je rozmaitymi „pięknościami”. Usiłuje rozzłocić i rozbaśnić, przyozdobić metaforą (muzyczną lub świetlną), uwznioślić narodowo, słowem: unieść ku sztuce. Tekst potoczny, prawie stenogram: Mówił o roli: że chciałby – powiada – widownię – przeplata z tekstem upoetyzowanym: stroić jak skrzypce się stroi (nasz narodowy instrument) że czasem śni mu się tak Trzy omówione wyżej zabiegi mają jeden cel: stylizacyjny. W stylizacji zaciera się „obraz autora”113, ginie jego charakter pisma, mówią głosy niczyje. Ale, jak wspomniałem, Gałczyński pamięta o konieczności indywidualizacji wypowiedzi. Przeciwstawia zatem stylizacjom – własne, oryginalne zdobnictwo, ów charakterystyczny – jarmarczny, wesołomiasteczkowy – estetyzm, zalotne błyskotki, urodziwe pobrzękała, feerie barw, zauroczenie muzyką. Inną formą utrwalania w utworze autoportretu nadawcy okazuje się – niespodziewanie – ostentacyjna niespójność tekstu! Wedle Artura Sandauera mechanizmy owej niespójności dają się wytłumaczyć jako pochodne wobec czasopiśmienniczych przyzwyczajeń lekturowych adresata wierszy Gałczyńskiego. Poeta wie, że „[...] lektura odbywać się będzie nie w ciszy gabinetu, lecz w natłoczonym tramwaju, na przystanku czy w mensie. Czytany w tych warunkach utwór nie musi być logicznie zbudowany, musi tylko – czymś chwycić, nie musi być zrozumiały, musi być tylko – komunikatywny. Słowem, nastawia go na uwagę luźną i nieciągłą, na lekturę pobieżną, jednorazową i g a z e c i a r s k ą [podkr. moje – E. B.]. Stąd pośpieszny ruch skojarzeń, które nie pozwalają przystanąć, [...] po dwu, trzech linijkach, które wrażają się w pamięć, następują miejsca jałowe, niosące się samym rytmem, wypełnione byle czym – watą czy świecidełkami”. Zagadnienie jest nieco bardziej złożone. Owszem, Gałczyński bywa nieporządny i rozwielosłowiony, gdyż trudzi się po to, by dogodzić gustom czytelników prasy,, lecz jednocześnie jego wielosłowia i amorfizmy przeciwstawiają się rygorom mowy dziennikarskiej. Język gazety jest oszczędny, sformalizowany, a nade wszystko: o f i c j a l n y. Język liryków Gałczyńskiego, odwrotnie, odznacza się rozrzutnością, łamie dyscyplinę, uzyskując wskutek tego efekt p r y w a t n o ś c i. Poezja funkcjonująca w granicach komunikacji książkowej szuka znamion własnej odrębności – najczęściej – w uporządkowaniu nadmiernym; poezja włączona w komunikację czasopiśmienniczą uzyskuje suwerenność poprzez wykroczenia przeciw regulaminom porządkowym polszczyzny. Kiedyś Tuwim, opowiadając o sekretach tłumaczenia wierszy, analizował z wielkim znawstwem czterowiersz z poematu Puszkina Rusłan i Ludmiła114. Czterowiersz przedstawia obraz mierzei z dębem zielonym, na którym po złotym łańcuchu chodzi przemądry kot z baśni. Obraz nieskomplikowany. Ale, powiada Tuwim, nie wystarczy w przekładzie poetyckim oddać samą jedynie zawartość informacyjną oryginału. „W tym wypadku 113 „Obraz autora” to termin wprowadzony do nauki o literaturze przez radzieckiego badacza, znawcę zagadnień stylu, W. Winogradowa. W polskiej teorii literatury zdobywa coraz więcej zwolenników termin „podmiot czynności twórczych” (A. Okopień-Sławińska). W obydwu wypadkach chodzi o projekcję osobowości kierującej przebiegiem lektury – nadrzędnej wobec narratora (w prozie) i podmiotu lirycznego (w poezji). 114 J. Tuwim, Czterowiersz na warsztacie, w zbiorze Pegaz dęba, Warszawa 1950. 72 wystarczyłoby wybełkotać: »Nad zatoką, proszę pana, stoi zielony dąb, na którym jest złoty łańcuch, a na nim, proszę pana, ciągle chodzi jeden cwany kot«”. Najlżejsze rozchwianie „matematycznej” struktury pierwowzoru, twierdzi Tuwim, grozi zaprzepaszczeniem całej siły artystycznej wiersza. To prawda. Ale z punktu widzenia poety-korespondenta o ekspresji tekstu decyduje wcale nie lapidarność konstrukcji, w której każdy element jest nieusuwalny i bezwzględnie konieczny, lecz swoboda kollokwialnych, imitujących żywą mowę „wybełkotań”. Próba „bełkotliwego” przekładu czterowiersza Puszkina, którą dał Tuwim, brzmi jak mimowiedny pastisz stylu Gałczyńskiego. Autor Kolczyków Izoldy toleruje bowiem teksty o nader problematycznej spójności, nie stroni od powtórzeń, lubuje się w takich wtrąceniach, jak na przykład: „moi drodzy”, „proszę państwa”, „pani rozumie”, „i te rzeczy”, „bo cóż, wiadomo”, „czyli, mówiąc po prostu”, „ano cóż”, „że się komuś nie podoba, to cóż” i tym podobnych. Te wtrącenia, ta „wata” słowna – tworzą jak gdyby a u t o g r a f poety. Sprzyjają nacechowaniu tekstu „gałczyńskością”: poprzez przeciwstawienie polszczyźnie gazetowej polszczyzny prywatnej, brzmiącej nieskrępowaną rozmową, i wskutek tego zachowującej w otoczeniu wypowiedzi dziennikarskich – względną autonomię. Strefa komplikacji Im dłużej trwa współpraca poety-korespondenta z jakimś czasopismem, tym większe prawdopodobieństwo skomplikowania strategii pisarskiej. Niekiedy wręcz – konieczność komplikacji. Przeobrażenia w obrębie strategii mogą pochodzić z dwóch źródeł. Od nadawcy i od odbiorcy, przy czym w tym drugim układzie partycypują czynniki rozmaite: polityka redakcyjna, rynek czytelniczy, sądy krytyków, interesy instytucji kulturalnych itd. N a d a w c a Postawa korespondenta – utrzymywana w stanie sterylnym – jest, na dłuższą metę, czymś krępującym, wymuszonym. Sztuka słowa dopomina się w końcu o swoje przywileje zakorzenione w tradycji. Żąda prawa do swobodnej manifestacji dążeń indywidualności twórczej. Wybiegi stylizacyjne, dobre na początku, nieocenione jako sposób na związanie czytelnika gazety z poezją, w miarę upływu czasu zaczynają nużyć. Ograniczenia tematyczne – irytować. Autor zdobył już kredyt zaufania, spłacił haracz, teraz chce być sobą. Inscenizuje chytrą dyplomatykę: nie może wypaść z roli wierszotwórcy prasowego i jednocześnie dogadzając publiczności, usiłuje – cichcem – sterować jej wyobraźnią. Pokora wobec dogmatu przeradza się w utajony rewizjonizm. Sługa wkłada maskę zamachowca. W 1926 roku Gałczyński rozpoczyna – mającą trwać sześć lat – współpracę z „Cyrulikiem Warszawskim”. Pierwsze wiersze pisane dla tego satyrycznego tygodnika sytuują się bezbłędnie w układzie, który nazwaliśmy „strefą zerową”. „Cyrulik Warszawski” ukazuje się pod hasłem (z Beaumarchais’go): „Śmiejmy się! kto wie, czy świat potrwa jeszcze trzy tygodnie”. Dwudziestojednoletni poeta poszukuje konceptów, które by stanowiły ilustrację słów motta, a to znaczy, przedstawiały katastrofizm na wesoło. Jego Piosenka o trzech wesołych aniołach opowiada, jak to aniołowie, Piotr, Paweł i Zefiryn zostali wygnani z raju („zmarnowali kariery”), Piotr za pijaństwo, Paweł za bijatyki, Zefiryn za czytanie pod kołdrą Słówek Boya. Niby w średniowiecznym karnawale – króluje tu drwina: z nieba i piekła. W tej samej konwencji utrzymany jest poemat Piekło polskie, choć nie duchy niebiańskie, lecz luminarze kultury współczesnej są jego bohaterami. Podobnie Ballada o trąbiącym poecie – zgroza na wesoło, demonstracja czarnego humoru. „Poeta uciął głowę / i wbił na długi rożen; / i smażył głowę panienki, / i zrobił twarz goryla. / Oh, to było straszne! / coś, niby nekrofilia”. Ale późniejsza twórczość „cyrulikowska” Gałczyńskiego oddala się od „strefy zerowej”. W 1929 roku autor Piekła polskiego jest już osobistością znaną i zaprzyjaźnioną z czytelnikami tygodnika. Może sobie fundować atrakcje specjalne: zabawę własnym kosztem i na własny temat. Publikuje wiersz pt. Boję się zostać wieszczem. Symptomatyczny jako zmieszanie bufonady ze skromnością, samoośmieszenia z samouwielbieniem. Boję się zostać wieszczem, zwierza się poeta, bo oto pod wpływem mody na „odbrązowianie” badacze mojej spuścizny zaczną niechybnie prześwietlać mój życiorys i wywlekać na światło dzienne – rzeczywiste lub wyssane z plotki – intymności. „Każdy grzech palcem wytknie”. I choć sam siebie, przy sposobności, wykpiwa za myśl, że mógłby kiedyś naprawdę pretendować do miana wieszcza, to przecież w strofie ostatniej, żartobliwie niby, dla śmiechu, opisuje własny pomnik: Wtedy ja, na pomniku w cieniu wiązów, stać sobie będę, smutna figura z brązu, 73 rękę do serca ładnie przyłożywszy, bezradnie lać będę łzy rzęsiste na spodnie z brązu. Autoironią pokrywając zażenowanie, kpiąc, chichocąc, bohater wiersza zostaje jednak pomnikowym wieszczem! A publiczność – niezauważalnie – wchodzi w rolę obserwatora p r o f e s j o n a l n y c h d r a m a t ó w p o e t y: już złowiona, pozyskana dla spraw, które do niedawna były jej obojętne. W ewolucjach strategii Gałczyńskiego powtarzają się niektóre przebiegi wydarzeń z symetrycznością wprost zadziwiającą. Ten sam schemat: od czytelnika – do autora, od tematyki „profilowej” czasopisma – do porachunków autotematycznych, rozpoznajemy w serii utworów, które w 1949 roku Gałczyński drukował co tydzień w warszawskim „Expressie Wieczornym”. Poeta, piszą wydawcy jego Dzieł pięciotomowych, „szukał najprostszej formy, żeby przemówić do czytelnika codziennej gazety”. Sięgał zrazu po materiał typowo warszawski, zarówno w sferze realiów (dworzec EKD, most Kierbedzia, wiadukt na Solcu, Wisła, ulica Wilcza, Hoża, Mokotowska), jak i w języku (powiedzonka typu: „Facet jest romansowy”, „Kochasz mnie? Absolutnie”. „Szefuniu”, „po sekondo”). Eksploatował wiedzę o rzeczywistości znanej odbiorcy z codziennego doświadczenia i, rzecz prosta, z lektury „Expressu Wieczornego” – usuwając na daleki margines dylematy autorskiego „ja”. Z powodów, o których powiemy później, warto wczytać się bacznie w drugi z kolei wiersz cyklu „expressowego” pt. Warszawscy dorożkarze. Punktem wyjścia jest przestrzeń (topografia stolicy); punktem dojścia – język filozofujących o księżycu dorożkarzy. Tekst prościuteńki, przebiegły, dowcipny: Czy przy moście Kierbedzia, czy to Wilcza czy Hoża, owies, żeby z chmur leciał, zawsze mówią, że zdrożał. Ładne przejście od krajobrazu do mowy. Słowa o owsie, który leci z chmur, służą dwu sprawom. Zagęszczają i urozmaicają wizerunek przestrzenny świata przedstawionego. Ruch poziomy, wyznaczony nazwami ulic, przechodzi w ruch pionowy: z chmur ku ziemi, przy czym jest to jak gdyby spadanie deszczu czy śniegu, w którym gęstnieje powietrze, uwyraźniają się kontury budowli – domyślnych tylko, obecnych w krajobrazie potencjalnie. Jednocześnie te same słowa („owies, żeby z chmur leciał”) stanowią parafrazę wyrażenia frazeologicznego „manna spadnie z nieba”. Reprezentują zatem porządek języka, są okazją do „udzielenia głosu” bohaterom wiersza – dorożkarzom. Dwie strofy następne powtarzają model ukształtowany w strofie pierwszej. Najpierw opis, potem przytoczenie wypowiedzi bohaterów. Opis: W myśl zasady odwiecznej lubią drzemkę w południe. Fajczą filozoficznie. I nie golą się absolutnie. Przytoczenie: Bo po primo: szkoda pieniędzy; po sekondo: przeziębia szyję. Szefuniu, spójrz na ten księżyc: się nie goli, a żyje. Motyw księżyca powtarza się w Dziwnym wypadku na rogu Nowowiejskiej, dziewiątym wierszu cyklu. Rozpoznajemy tu wiele chwytów, które autor uruchamiał w Warszawskich dorożkarzach. Stolica; bohater zbiorowy; budowa trzyzwrotkowa; przeplatanie opisu rzeczy widzianych i prezentacji zachowań uczuciowych, myśli, mowy. Szło ich prawie czterdziestu. Normalnie. Przy niedzieli. I nagle jeden westchnął. I wszyscy przystanęli. Za chwilę pojawi się księżyc. Ale inny: natchnienie poetów. 74 Bo ogarnął ich zachwyt, że księżyc świecił niebu. Więc patrzeli nań, jakby sroka patrzała w rebus. Księżyc ma ten styl pracy, no – że wschodzi i świeci. Lecz poeci są tacy. Ech poeci, poeci. Trzeba było długiego czasu dla zjednania odbiorcy, aby wreszcie wystąpić z utworem na temat, który interesował poetę jedynie i naprawdę: wzruszenia lirycznego. Gałczyński jest ostrożny. Podmiot w Dziwnym wypadku... zajmuje pozycję o b o k bohatera. Na poetów patrzy oczami postaci występujących we wcześniejszych tekstach cyklu. Oczami dorożkarzy, ekspedientów (Budka z papierosami), kucharek (Gotuje się obiad), rzemieślników (Straszna tragedia zegarmistrza z ulicy Mokotowskiej). To w ich ocenie – zachwyt nad księżycem jest dziwactwem („jakby sroka patrzała w rebus”), to oni akceptują zwyczajność „stylu pracy” księżycowej, i to im się tu wyjaśnia dobrodusznie, że trudno, „poeci są tacy”. Całość jest jednak kamuflażem. O istocie afektów lirycznych mówi bowiem Gałczyński w analizowanym wierszyku to samo, co i w utworach kierowanych do publiczności literacko oświeconej. Że są irracjonalne. Że atakują znienacka. Że dziwią obserwatorów postronnych. I że tak już jest. Sam nie rozumiem, skąd mi się to bierze [...] Idę, powiedzmy, wieczorem z Arturem i nagle: księżyc wschodzi za murem, Artur ostrzega, bo dobry kolega: – Nie patrz. – A ja jak bóbr: liryka, liryka, tkliwa dynamika, angelologia i dal. (Liryka, liryka, tkliwa dynamika, 1946) Zarówno Boję się zostać wieszczem w „Cyruliku warszawskim”, jak i Dziwny wypadek na rogu Nowowiejskiej w „Expressie Wieczornym” komplikują strategię korespondenta. Jakkolwiek jej nie udaremniają. Przeciwnie: są skrupulatnym spełnieniem jej podstawowych założeń. Oto doszło już do nawiązania kontaktu między poetą a czytelnikami; poeta wykazał się znajomością spraw interesujących odbiorcę – teraz określa obszar własnych kompetencji; ujawnia to, co ma i będzie miał do powiedzenia, występuje w roli a u t e n t y c z n e j: znawcy wzruszeń poetyckich, specjalisty od rzeczy d z i w n y c h. Opisana wyżej ewolucja strategii korespondenta może przebiegać prawidłowo, wchodzić w coraz bardziej wyrafinowane konfiguracje – pod warunkiem, że autor, tylko on, kontroluje przebieg wypadków. Nie zdarza się to często. Stroną aktywną w takiej grze jest bowiem także publiczność. Wiele zależy od niej. Od stopnia tolerancji „samowoli” twórcy. O d b i o r c a Interwencje odbiorcy w strukturę dzieła literackiego, zarówno artystyczne, jak i ideologiczne, to nieuchronna konieczność komunikacji literackiej. Kolizje między publicznością a twórcą są dla poety-korespondenta zamachem na jego status quo. Rzec by można: bolą silniej i dezorientują skuteczniej niż w przypadku gdy autor stosuje inne metody dialogu z odbiorcą. Zapewne, każdy literat pragnie akceptacji; pisarz w rodzaju Gałczyńskiego nie potrafi ani na chwilę pogodzić się z odtrąceniem przez ogół. Na taki reaguje spontanicznie. W nagromadzeniu tych reakcji nie ma już jednolitego s y s t e m u, przeciwnie, pojawiają się decyzje przypadkowe, intencje sprzeczne. (Strefa komplikacji staje się strefą zamętu). Strategia korespondenta spotyka się nieustannie z szeregiem innych strategii kultury, ideologii, polityki. Wchłania ich języki. Anektuje ich terytoria. Pisał Witold Gombrowicz: „[...] utwory Gałczyńskiego są dla mnie bardziej od innych jadalne, gdyż jest w nich silna dawka prozy, anegdoty, psychologii, nawet polityki – tak zresztą silnie stopionych z poezją w całość organiczną, że świadczy to jeszcze raz o dogłębnej rasowości autora”115. Obecność problematyki ideologicznej w dziełach Gałczyńskiego, a także liczne przełomy, które obwieszczał w swych wierszach i autokomentarzach prozą, skłaniają do pytania o szczerość wyznań poety. To 115 W. Gombrowicz, Uwagi dyletanta „Ateneum” 1938, nr 2. 75 była szczerość – specyficzna. Gałczyński wiedział, że sztuka jest słabsza od ideologii. Słabsza: na co dzień, w życiu publicznym, bez broni, bez zaplecza technicznego, bez własnych środków popularyzacji – egzystuje z łaski potęg, które, gdy chcą, wspierają jej rozwój, lecz gdy zapragną, potrafią zdruzgotać: bo cóż! wiadomo: liryk, nerwy, chodząca trema, żywioł, a tu: czik-cziryk, dmuchną – i już mnie nie ma. (W sprawie zakonu oo. Regulantów, 1948) Uświadamiał sobie nadto, iż decyzje w sprawie sztuki zapadają nie w idealnym świecie systemów, lecz wśród ludzi urzeczywistniających odnośne systemy w praktyce socjalnej. Ilekroć wybierał jakąś orientację ideologiczną – wybierał środowisko, które oferowało mu najwięcej swobód twórczych, dostarczało najlepszych możliwości upowszechnienia poezji. A zdarzały się w tej grze bolesne pomyłki. W latach przedwojennych związał się był z „Prosto z mostu”, organem ugrupowań faszyzujących. Grupa „Prosto z mostu” kokietowała artystów. Wobec Gałczyńskiego zachowała wyrachowaną cierpliwość. „»Prosto z mostu« nie potrzebowało, aby Gałczyński pisywał rymowane artykuły wstępne – stwierdza Błoński. – Potrzebowało natomiast »swojego poety«, choćby ten wyraźnie ideologii obozu nie reprezentował. Poety – dla reprezentacji”. Takie sojusze jednak nie mijają bezkarnie. Strategia korespondenta staje się strategią defensywną. Gmatwa się, zanieczyszcza, podlega dyktaturze przypadku, ociera się o chaos. Wiadomo, że, z jednej strony, cierpliwość redaktora „Prostu z mostu” nie była bezgraniczna. Gdy doszło do publikacji pierwszej książki poetyckiej Gałczyńskiego – w serii firmowanej przez to czasopismo – zmuszano poetę do przeróbek wierszy, zwłaszcza: do usunięcia motywów „bluźnierczych”, kolidujących z normami religijności katolickiej. Z drugiej strony natomiast sam autor przekraczał raz po raz granice etyki pisarskiej. Ulegał presji wiary w „zbawienie” narodu poprzez przemoc, dzięki rządom silnej ręki. W satyrach antyinteligenckich przeciwstawiał zagubieniu człowieka myślącego – rozkosznie bezrefleksyjną krzepę mieszczucha. To były tylko wiersze. Ale nie zawsze, jak twierdzi Gombrowicz, funkcjonowały one jako całości organicznie artystyczne. Odbiorca umie takie całości kruszyć i wydobywać z nich – nagie – podteksty ideologiczne, ignorując „rytm święty, mowę inną” sztuki. Gałczyński wchodząc w powojenne życie literackie nie mógł liczyć na powszechne zapomnienie o dawnej jego kolaboracji z „Prosto z mostu”. Nie zamierzał też rehabilitować ruchu; postanowił ludzi z tym ruchem związanych, a więc i siebie także, oddzielić od haseł skompromitowanych – ukazać w tym, co prywatne, a jednocześnie wspólne dla wszystkich przeciętnych obywateli kraju o zawiłej historii. Jego Okulary Staszka, jeden z pierwszych liryków napisanych po wojnie w kraju (1946), są poświęcone pamięci Stanisława Piaseckiego, redaktora „Prosto z mostu”. Piasecki w latach okupacji brał udział w ruchu podziemnym, wydawał nielegalne pismo „Walka”, w 1944 roku został rozstrzelany przez hitlerowców w Palmirach pod Warszawą. Wiersz Gałczyńskiego zaczyna się jak legenda: Kochał Szymanowskiego. Lubił ptaki. Wydawał „Prosto z mostu”. Pił czasami. I okulary nosił tajemnicze. I w takich pochylał się nad partyturami. Osobowość zbudowana z muzyki i tajemnicy, alkoholu i miłości: energiczna – nadmiarem energii właśnie będzie Gałczyński usprawiedliwiał b ł ą d Piaseckiego, jego iluzje „prostomostowe”: Błądził jak ludzie, co mają za dużo siły. Łachudry nie błądzą. Śmierć męczeńska za ojczyznę to całkowite oczyszczenie z błędu: On był jak lira. Strzał w struny. I dobrze za błąd zapłaciły okulary zakrwawione w Palmirach. Teraz pojawia się kwestia najtrudniejsza. Biografię własną poeta musi prześwietlić przez biografię swego bohatera. Kimże jest on, Gałczyński, wobec Piaseckiego? odpowiedź nader skrupulatnie przemyślana: j e s t k i m ś g o r s z y m. Nie należy do ludzi, „co mają za dużo siły”, nie zapłacił ceny najwyższej za czyn patriotyczny (w domyśle, w ukrytych mechanizmach funkcji perswazyjnej wytwarza się natychmiast komunikat 76 dodatkowy, który stanowi cel strategiczny wiersza: poeta nie miał także nic wspólnego z błędem redaktora „Prosto z mostu”): Teraz jest z Karolem. U źródeł Aretuzy. W okularach. W ilustrowanym niebie; gdzie Matka Boska krzyczy na nieparzyste Muzy. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Wybacz mi Polsko, że żonę i dziecko ukochałem bardziej niż Ciebie. Końcowy dwuwiersz Okularów Staszka stanowi parafrazę słów Piaseckiego z grypsu więziennego do żony. Kontrast postaw – aż nadto ewidentny. Piasecki wybrał ojczyznę, poeta – rodzinę. Łączyły ich jedynie fascynacje ideologicznie neutralne, miłość do muzyki, do Muz, do „ilustrowanego nieba” w imperium czasopism, nic więcej. Przez jakiś czas Gałczyńskiemu udaje się utrzymać w świadomości swoich czytelników myśl o ideologicznej neutralności sztuki, którą uprawia. Zachowuje się jak – z wiersza Transport (1947) – ten gość w kącie, który nic nie gada, tylko się uśmiecha i śwista, ani „katolik”, ani „marksista”, tylko rzetelny rzemieślnik. „Świstaniem” jednak nie można się było w owych latach długo porozumiewać z publicznością, a zwłaszcza z redakcjami pism. Należało „gadać”, za lub przeciw116. Przystępując do pisarstwa ideologicznego Gałczyński – mimowiednie czy świadomie? – zaczął reprodukować schematy wypróbowane w swej przedwojennej praktyce „prostozmostowej”. Być może dlatego, że były to najtrwalsze doświadczenia jego służby politycznej? Zaczął eksploatować na nowo stary schemat pamfletu antyinteligenckiego (Śmierć inteligenta, 1947). Wydawało się, że wystarczy zmiana realiów, bez interwencji w styl, aby dawne hymny pochwalne ku czci drobnomieszczanina przestroić w apologię mas robotniczych. Prędko rozpoznano podobieństwa między konfiguracjami sloganów, konstelacjami obrazów itp. wierszy z „Prosto z mostu” i wierszy pisanych dla nowego mecenasa. Prawda, denuncjacje rzadko docierały do wiadomości publicznej, pozostawały w biurkach redaktorów (często jako donosy anonimowe), ale konflikt poety-korespondenta z „firmą” komunikacji czasopiśmienniczej pogłębiał się niebezpiecznie. „Czym ja się karmię, / pyta mnie pani? / Ostatnio stale anonimami. / Piszą i piszą / liścik po liście / anonimaści, anonimiści; [...] że świętym gniewem / naród się trzęsie, / że coś tak w »Szpilkach«, / że coś tam w »Gęsi«, / że głuchy pomruk idzie w narodzie / i że kijami, / i że po mordzie”. („Życzliwy” & „Kolega”, 1948). – Kryjówką przed tą nagonką mógł być jeszcze język publicystyki, przenoszony do liryki, by tak rzec, w stanie surowym. Nie przetworzony, lecz powtórzony w wierszu. Na przykład: „Cześć robotnikom! Cześć pieśniom! Cześć Armii! (Warszawa wolna, 1950). Albo: „Słońce nad twą ojczyzną / robotnicze i chłopskie. / Uczysz się socjalizmu / w Związku Młodzieży Polskiej” – Wyjątek z listu do córki, 1950. Albo: „Do szkół, do szkół, milionami / idzie młodzież. Lud łamie / imperialistyczną łapę” – Tak mówią matki, 1950. Rzecz jasna, autor przepisujący sformułowania gazetowe – tylko formalnie utrzymuje się w roli poety-korespondenta. W istocie bowiem jego działalność przeczy normom obranej strategii. Analogiczne zakłócenia dały o sobie znać także w strefie komunikacji ściśle artystycznej. Kolizje zdarzały się już przed wojną; po wojnie doszło do prawdziwego dramatu. Rzecz w tym, że odbiorca wierszy Gałczyńskiego, projektowany jako osobowość ukształtowana przez prasę, to twór schematyczny. Wyobrażenia czytelników gazet na temat sztuki literackiej – wcale nie muszą być implikowane tylko i wyłącznie przez ich „własny” organ prasowy. Wywodzą się z doświadczeń rozmaitych, szkolnych, środowiskowych, regionalnych. Strategia korespondenta nie jest w stanie uwzględnić i opanować całokształtu zróżnicowań gustu publiczności. Co w szczerej intencji twórcy miało być stuprocentowo komunikatywne, w percepcji społecznej okazuje się nagle ponad potrzebę zawiłe. Gdzie jeden widzi beztroskę wielosłowia, za którą beszta artystę, inny dostrzega gęstnienie tekstu w dyscyplinie nadto już rygorystycznej, i przeciw utrudnieniom lekturowym głośno protestuje. Spójrzmy na perypetie Gałczyńskiego w przedwojennym „Bluszczu”, czasopiśmie adresowanym do „pań z dobrego towarzystwa”. Utwory Gałczyńskiego, posyłane do tego pisma, były wobec literackich przyzwyczajeń czytelników zbyt gwałtowne, przesadnie „szczelne”. Ukazywały się w „Bluszczu” – nie wszystkie. „Z jego już wtedy na wskroś oryginalnej, bogatej w efekty twórczości – wspomina redaktorka pisma, Stefania Podhorska- Okołów – trzeba było wybierać najniewinniejsze, najłatwiej strawne...”. 116 Zagadnienie wyborów ideologicznych literatury polskiej – zwłaszcza po 1948 roku – omawiam w rozdziale następnym. 77 Po wojnie nawiązał współpracę z „Przekrojem”. Znalazł tu komplet udogodnień. Raj dla poety-korespondenta. Życzliwość redaktorów, szeroki krąg odbiorców, obfity pakiet tematów. I coś więcej jeszcze: odpowiedni dla własnej strategii styl dialogu z publicznością. „Przekrój” faworyzował teksty ujawniające prywatność autora; prenumeratorzy tygodnika to miała być jakby jedna, wielotysięczna rodzina – sami swoi. Nadto „Przekrój” nie stronił od zawodowej problematyki artysty. Inicjował gry i zabawy, pielęgnował dowcip, cenił żart absurdalny. Pisząc dla „Przekroju” Gałczyński mógł pominąć strefę „zerową”. Zacząć od razu od komplikacji i eksperymentów. Zwłaszcza iż, inaczej niż „Bluszcz”, „Przekrój” wcale nie żądał od niego rzeczy „najniewinniejszych” i „najłatwiej strawnych”. Czy poeta przesadził w odwadze? w beztroskiej swawoli pisarskiej? Dziś dziwiłaby nas taka konstatacja: iluż po nich przyszło poważniejszych! Ale odbiorca ówczesny protestował. Przeciw meandrom wersyfikacyjnym, przeciw koncepcjom groteskowym, przeciw stylom bezceremonialnie zabawowym. Oczywiście, atakowano nie tylko wiersze i Zielone gęsi z „Przekroju”. Nazwisko Gałczyńskiego pojawiało się w licznych periodykach. W „Tygodniku Powszechnym” (z którym wkrótce zerwał i wadził się potem długo), w „Odrodzeniu”, w „Szpilkach”, w „Twórczości”. Wszakże ton, rytm, barwę całości nadawały jego publikacje „Przekrojowe”. Gałczyński, mistrz komplementu, miał prawo, układając dedykowane Marianowi Eilemu Poemko jubileuszowe (1947), uczynić niezwykłe wyznanie: „W »Przekroju« pisałem od dzieciństwa”. W istocie bowiem – od „dzieciństwa” pisarskiego dążył do służby u takiego właśnie mecenasa. I naraził się wielu czytelnikom. Pewien publicysta z „Tygodnika Powszechnego” w dyskusji nad kłopotliwym fenomenem pod nazwą „Zielony Konstanty” stwierdził wprost: „[...] nikt nie rozumie, o czym pisze i o co mu chodzi. Te wszystkie Zaczarowane dorożki, Kolczyki Izoldy, Listy z fiołkiem, Zielone gęsi itp., itd., nie mają ani rymu [?], ani sensu”. Satyrykowi, który zawzięcie wyszydzał „niezrozumialstwo” szkół awangardowych, przyklejono, jako awangardyście, etykietkę... „niezrozumialca”! Przedwojenne kłopoty z „Bluszczem” znane były szczupłej garstce osób. Teraz „arcyapostoł cywilizacji »Przekroju«” stanął pod pręgierzem publicznym. Jak się zachować? To ważne dla uchwycenia istoty strategii korespondenta: dla zbadania jej odporności na presję krytyki. Co robić? pomówienie o niekomunikatywność – obrócić w żart? „Ludzie kochani, zrozumcie, że [...] sam nigdy nie nauczę się interesująco pisać, a podczas ostatniej grypy (często zapadam) stworzyłem 2000 »Zielonych Gęsi«, których kompletnie nie rozumiem”. (Utwory moich czytelników, 1947). Udowodnić, że dziwów poezji nie chcą przyjąć do wiadomości – jedynie – ludzie pozbawieni wyobraźni, pedanci kostyczni, gabinetowi szperacze, twory z kręgu kultury książkowej, margines: Inteligenci tymczasem wertowali słowniki Larussa, żeby pojąć, co to wszystko znaczy, czy to nie jest przypadkiem kino, tym bardziej że nade mną bizantyjsko płynęła moja muza, kobieta z oczyma Natalii, która jest nie zweryfikowaną boginią (Wjazd na wielorybie, 1947) Lub może: ująć konflikt w kategorie zemsty, wendety towarzyskiej, anatemy rzuconej przez zawistnych kolegów po piórze? „Teraz mi bardzo przykro: / pan Gołubiew mnie wyklął / i na dno piekła spuścił, / gdzie goreją czeluści” – Nagrobek, który Konstanty Ildefons Gałczyński sam sobie ułożył nadziewając się być do piekła idącym, 1947. Lub inaczej: odwrócić uwagę od sporu o niezrozumialstwo? inne sobie samemu przypisując wady, sympatyczniejsze może? Na przykład: skłonność do niemęskich, nieprzyzwoitych rozczuleń? Niechże bawią „ich” – jak żałosny, szlochający Albin w Ślubach panieńskich Fredry. Płacz jest chwilami śmieszny, wstydliwy, ale, u licha, nie jest n i e k o m u n i k a t y w n y; i Gałczyński pisze: „A mnie, lirycznej płaksie, / łzy dochodzą do uszu” (Poemko jubileuszowe). To częsty motyw jego monologów poetyckich: „a ja jak bóbr”, ja – „nerwy, chodząca trema” itp. Jeszcze inne wyjście. Przyznać się do niepowodzeń warsztatowych, byle nie ujawniać żenującego faktu odtrącenia przez odbiorcę. Poeta i tego próbował. W wierszu Pochwalone niech będą ptaki (1947) głosi apologię wszystkiego, cokolwiek pojawia się w zasiągu doświadczeń potocznych: odwagi i zwątpienia, sytości i głodu, zdrowia i choroby, arcydzieła i kiczu. Wśród wartości ułomnych, bytów niedoskonałych, a jednak zasługujących na poszanowanie, wyodrębniają się także twory lichego rzemiosła, „a nawet tacy jak ja, co składają / kiepskie wiersze na temat jesieni”. Oto n a w e t wydaje się ostatecznym wyczerpaniem się energii w dramatycznej walce o łaskę odbiorcy. Więcej tu rzeczywistej rozpaczy niż – tak częstej u Gałczyńskiego – kokieterii. W strofie następnej czytamy: O, pochwalony każdy ból stokrotnie i każdy cios, byle męski – 78 Publiczne przyznanie się do porażki w dialogu z publicznością – byłoby już złamaniem reguł gry. Poezja ciemna to fenomen dobrze znany w obszarach komunikacji książkowej. Ciemna w odbiorze współczesnych – „jaśnieje” dla czytelników przyszłości (casus Norwid). Strategia twórcy gazetowego wyklucza myśl o dialogu z potomnością. Respektuje tylko teraźniejszość, jej oceny, jej koniunktury. Gałczyński gubi się w postanowieniach strategicznych. Z jednej strony (nadal) kpi z niezrozumialstwa. W Paradzie kuglarzy (1948) atakuje na przykład letryzm117. Z drugiej strony – w rok później – sam w sobie odkrywa skłonności do zdrady ideału prostoty. Pisze Hymn do Apollina (1948). Wiersz-błaganie: Wyzwól mnie Apollinie od literackich dziwactw I dalej: O, synu Jupitera, mą mowę ciemną rozświeć Poeta-korespondent wykracza oto poza granice własnej strategii. Jeszcze kompromisowo, pokornie, pół na pół: wszak prasa ówczesna adaptuje nowy gatunek – s a m o k r y t y k ę – przeniesiony z zebrań, szkoleń, zjazdów, także literackich. Konwencja samokrytyki publicznej stanowi zaprzeczenie dotychczasowych form pertraktacji z odbiorcą, gdyż oznacza wyznanie grzechu „dziwactwa” oraz „ciemności” poezji. Jednocześnie, z uwagi na kanon retoryczny, mieści się w repertuarze nowych obyczajów czasopiśmienniczych. Dopiero w 1952 roku dochodzi do całkowitego zaprzeczenia strategii korespondenta. Poeta ogłasza wiersz będący p s e u d o s a m o k r y t y k ą. Nadal obiecuje poprawę, ale za zakłócenia w odbiorze zrzuca odpowiedzialność na czytelnika. Przypomina o analogicznych kłopotach z odbiorcą, jakie miewali mistrzowie tej miary, co Puszkin, Mickiewicz, Majakowski... Oto Muzy buntują się przeciw wieszczowi. „– Wiersz tego wieszcza niedostępny! / krzyczały muzy, bijąc w bębny”. Wieszcz postanawia odtańczyć swój wiersz. Na murawie. Interpretacja taneczna zdaje się rozwiewać wątpliwości. Muzy klaszczą, a „pewien prosty pasterz, / co miał znajomość traw i gwiazd też, / powiedział, że wiersz nie jest niedostępny, tylko / całkowicie, proszę państwa, zrozumiały”. Byłżeby w tym ukryty koncept swoistej „naturalności” liryki – gwiazdom i trawom podobnej? Zapewne. Tyle że, sugeruje ballada, wartość płodów natury, a także tworów poetyckich, bywa rozmaita: im rzadsze, smakowitsze, tym droższe, nie każdemu dane od razu: robię, co mogę, i się staram, coś wyjdzie, gdy się pisze dużo; to ciężki trud poezja dostępna... [...] Ale na przykład cena pomarańcz czemu w tym roku znów była taka niedostępna? Tytuł ballady: Poeta i pomarańcze. Tekst wyjąkany, pokręcony, mimo to jakże czytelny w swej głównej intencji. Za zrozumienie sztuki trzeba płacić. Czym? Na to pytanie odpowiada s a m m o d e l argumentacji obronnej, który wypracowali twórcy komunikacji książkowej, a który rozpoznajemy w tekście Gałczyńskiego: trzeba płacić w y s i ł k i e m przeżycia cudzej myśli i cudzego słowa. Pożegnanie strategii Zestawmy ze sobą dwa teksty: Wielkanocną korespondencję Redaktora z Współpracownikiem (1931) i nie drukowany za życia poety, napisany w 1953 roku w leśniczówce Pranie wiersz bez tytułu („Popatrzyła na niego, gdy wychodził z wanny”). Obydwa dziełka mówią o postawie twórcy, która to postawa wiąże się w polskiej tradycji literackiej przede wszystkim z biografią Cypriana Norwida. Twórcy odtrąconego przez współczesność. W utworze przedwojennym Gałczyński wyszydza akty uzurpacji, na które pozwalają sobie poeci przegrani, nie umiejący dogadzać gustom redaktorów i mas czytelniczych, obwołujący się Norwidami XX wieku. Pojawia się tu „norwidujący” wierszokleta; redaktor odrzuca jego kolejne oferty, nie chce wierszy, noweli, skeczu, przekładu. Ponieważ są lepsi: wierszopisarze, noweliści, tłumacze. Jedyny gatunek, w którym ma prawo wypowiedzieć się Współpracownik, to testament. 117 L e t r y z m – kierunek w poezji francuskiej po II wojnie światowej uznający za materiał poezji nie słowa, lecz jednostki fonetyczne dostępne bezpośredniej aintelektualnej percepcji. 79 WSPÓŁPRACOWNIK: A więc testament Panu ślę, dowcipny, więc się przyda. Już mogę umrzeć? REDAKTOR: S’il vous plait – Ukłony dla Norwida. „Śmierć” Współpracownika – nie przeraża, nie smuci, stanowi bowiem zaledwie figurę retoryki satyrycznej, a sam Współpracownik to ktoś bezcielesny, zredukowany do „wiązki funkcji”, a w istocie do jednej tylko funkcji: natręta. Inaczej w wierszu powojennym, jednym z ostatnich w dorobku Gałczyńskiego. Tutaj spotykamy po raz drugi „nowego Norwida”. Jest żałosny, komiczny, bezradny; zmieszanie śmieszności z melancholią daje jakby portret wiarygodny, wizerunek kogoś rzeczywistego: Popatrzyła na niego, gdy wychodził z wanny w okularach rozbitych i z oczami z orbit wyłażącymi krwawo i rzekła: – Kochany, ty jesteś nowy Norwid. [...] – Tak, tak, ty jesteś Norwid, Norwid najnorwidszy. Daj to szkiełko tymczasem, skleję ci je... Współczesność cię nie ceni. Tak było z Norwidem. Znowu płaczesz, kochanie. Łzy wytrzyj. Uruchomienie takiej koncepcji obrony przed ocenami krytyki oznacza kres strategii korespondenta. W ostatnich latach życia Gałczyńskiego było to równoznaczne z szansą dzieł najwybitniejszych. Wit Stwosz i Niobe pozostają poza żywiołem rynku czasopiśmienniczego. Ponad układem doraźnych popytów. Tutaj autor zwraca się do autentycznej publiczności literackiej, zaczyna sam jej dyktować własne reguły poetyckości. I to są jego najwspanialsze „pomarańcze”. 80 Strategia agitatora Każdy organizm społeczny dysponuje odpowiednio zorganizowanym repertuarem środków, które służą formowaniu postaw obywatelskich. O postawie obywatelskiej mówimy wtedy, gdy w biografii jednostki zapadają świadome decyzje – podejmowane nie ze względu na korzyść osobistą, lecz z uwagi na najżywotniejsze w danej chwili interesy ogółu. Mobilizacja świadomości obywatelskiej to proces nieprzerwany i nader kosztowny. Nie wystarczy raz jeden wyrwać człowieka ze stanu pierwotnej „dzikości”118, skłonić do refleksji nad socjalnym sensem jego bytowania, spowodować aktywny udział w imprezach wspólnoty, do której należy. Trzeba nadto ustawicznie podsycać w nim wolę działania społecznie użytecznego. Kontrolować skuteczność wysiłków. A wreszcie: skłaniać do współuczestnictwa w wychowaniu innych. Gdyby jakaś wspólnota socjalna zrezygnowała z takich przedsięwzięć – znalazłaby się momentalnie w obliczu totalnej anarchii. Aż do utraty tożsamości i całkowitej zagłady. Któż nie pamięta tych słów? Bez serce, bez ducha, to szkieletów ludy Któż nie zna tej płomiennej mowy oskarżycielskiej młodego Mickiewicza, piętnującej zachowania egoistyczne, małostkowe, zrównujące człowieka ze zwierzęciem, „z jakimś płazem w skorupie”, bez wartości, bez sensu: To się wzbija, to w głąb wali; Nie lgnie do niego fala ani on do fali; A wtem jak bańka prysnął o szmat głazu. Nikt nie znał jego życia, nie zna jego zguby: To samoluby! (Oda do młodości, 1820) Społeczeństwo umie się bronić przed chorobą znieczulicy. A przynajmniej – stara się bronić. W nurcie szeroko pojętej pedagogiki społecznej partycypują systemy rozmaite. Przymusowe i dobrowolne. Utajone i jawne. Oficjalne i spontaniczne. Zakorzenione w tradycji czynów obywatelskich i ostentacyjnie reformatorskie. Programy edukacji szkolnej. Kodeksy etyczne rodziny. Normy moralne grup zawodowych. Regulaminy zachowań w obrębie organizacji społecznych, partii politycznych, instytucji państwowych. Teoria i praktyka prawodawstwa. Wzorce osobowe konstytuowane i popularyzowane w publicystyce – we wszystkich możliwych kanałach komunikacji międzyludzkich. Idee utrwalone w obyczajach. Nakazy moralne formułowane za pośrednictwem mitu, obrazu mistycznego, paraboli. Dydaktyczne formy sztuki. Pomiędzy tymi systemami pedagogiki socjalnej trwa nieustanny ruch napięć, zbliżeń i oddaleń, koncentracji i dekoncentracji. A więc z jednej strony, w pewnych sytuacjach wszystkie systemy mogą współzawodniczyć między sobą o skuteczność podejmowanych przedsięwzięć wychowawczych. Może to być współzawodnictwo przebiegające w całkowitej harmonii ideologicznej, gdy cele są nie tylko jasno określone, ale i akceptowane przez wszystkich – lub przez zdecydowaną większość – członków społeczeństwa. Może to być także konkurencja antagonistycznych idei edukacyjnych lub bezpardonowa walka sprzecznych doktryn. Z drugiej strony natomiast w sytuacjach względnego ustabilizowania wewnętrznego danej wspólnoty socjalnej mogą przejawiać się również symptomy wyczerpania energii niektórych metod wychowawczych; zaczynają one jak gdyby ustępować miejsca partnerom, uchylać się od pełnienia zadań kształtowania postaw obywatelskich, urzeczywistniać inne cele. Tak na przykład w teoriach na temat oświaty zdobywają raz po raz przewagę powinności poznawcze szkoły, szkoła staje się w większym stopniu dawcą wiedzy o świecie niż kontrolerem postaw wobec świata; w ewolucjach obyczajów zaczynają dominować nagle cele czysto ludyczne, zabawowe; w prawodawstwie pojawiają się dążenia do rytualizacji – albo biurokratyzacji – czynności, w organizacjach społecznych dochodzi do przerostu technologii sprawowania władzy nad działalnością autentycznie 118 „Grupie społecznej chodzi wszak o to, aby osobowość przyszłych jej członków była rozwinięta w pewnym kierunku, i aby członkowie ci byli przystosowani do pewnych warunków: ona więc właśnie narzuca wychowaniu te wymagania, często przy tym starając się, nie bez pewnej słuszności, utrwalić u swych członków, dawnych i nowych, to przekonanie, że dobro jednostki utożsamia się na gruncie wychowania z dobrem grupy, skoro warunkiem podstawowym i niezbędnym wszelkiego dobra indywidualnego jest wcielenie jednostki do społeczeństwa; bez tego człowiek jest zwierzęciem”. F. Znaniecki, Socjologia wychowanka. T. I, Wychowujące społeczeństwo, Warszawa 1973. 81 wychowawczą, i tak dalej. Rzecz w tym, że żaden system wychowawczy nie jest systemem tylko i wyłącznie nastawionym na wychowywanie. A literatura? Sprzeczności wewnętrzne w literaturze artystycznej wydają się w tym względzie najbardziej ostre. Od przyznania absolutnego pierwszeństwa przedsięwzięciom wychowawczym – do całkowitej rezygnacji z pouczania odbiorcy. Co skłania pisarzy do uprawiania twórczości dydaktycznej? Przede wszystkim zapotrzebowanie niektórych odbiorców – spragnionych takiej właśnie twórczości. Wśród publiczności literackiej istnieje zawsze pewien procent ludzi poszukujących w utworach artystycznych – głównie – wskazań moralnych, odpowiedzi na pytanie, „jak żyć”; brak wzorców zachowaniowych – godnych naśladowania – rozczarowuje ich, dzieła pozbawione jednoznacznych dyrektyw etycznych są w ich mniemaniu puste i zbyteczne. Aby być dobrym odbiorcą sztuki dydaktycznej, trzeba mieć specjalne uzdolnienia, mianowicie trzeba opanować umiejętność przetwarzania literatury na język działań praktycznych: wejść w rolę w y k o n a w c y t e k s t u119. Fakty z zakresu percepcji niektórych dzieł literackich utwierdzają w przeświadczeniu, iż literatura staje się niekiedy „scenariuszem” zachowań jednostek i grup, bądź to poprzez naśladowanie bohaterów, bądź wskutek przyjęcia hierarchii wartości świata fikcji – przenoszonej na grunt praktyki społecznej. Nie dość na tym. Zdarza się, iż interwencje sztuki w życie okazują się głębsze i bardziej skuteczne niż innych systemów. Sztuka potrafi wygrywać współzawodnictwo w procesie formowania postaw ludzkich; sukcesy zachęcają do wciąż nowych i nowych prób. Mimo to nie wszyscy literaci akceptują twórczość dydaktyczną. Nie wszyscy piszą dla odbiorcy-wykonawcy; w grę wchodzi bowiem także krąg zapotrzebowań c z y t e l n i k a, który lekturę utworu artystycznego traktuje jako przeżycie osobiste i intymne, a niekiedy wręcz jako schronisko przed inwazją nadto już natrętnych porad i pouczeń – osaczających go z różnych stron jednocześnie. Taki odbiorca umyka manipulacjom wychowawczym, które uruchamia dzieło literackie. W literaturze poszukuje innych zgoła satysfakcji, już to poznawczych, już to czysto relaksowych albo terapeutycznych, kiedy to utwór scala w nim osobowość, przeciwdziała dewiacjom psychicznym, chroni przed wygasaniem woli życia. Przeciwnicy dydaktyzmu twierdzą nadto, iż wymaga on zbyt drastycznych wyrzeczeń, podporządkowania sztuki aktualnym – i zużywającym się prędko – potrzebom organizmu społecznego, tu i teraz, podczas gdy sztuka literacka w swych egzemplarzach najcenniejszych wyłamuje się spod terroru aktualności, przekracza granice epok, nie powinna więc wiązać się zbyt silnie z tym, co przemijające i partykularne. Często jakiś utwór cenimy na p r z e k ó r zaprojektowanemu w nim kodeksowi etycznemu, który okazuje się anachroniczny (casus Dostojewski)120; warstwa wskazań wychowawczych w dziele wydaje się nader krucha; inne, trwalsze wartości decydują o randze sztuki. Wreszcie, powiadają przeciwnicy, dydaktyzm to jednoznaczność, artyzm to wieloznaczność. Literatura traci wiele, gdy przymierza się wyłącznie do systemów życia praktycznego, zapominając o swoim miejscu wśród bytów artystycznych sensu stricto, które konstytuują przeżycia jedyne w swoim rodzaju – estetyczne – nie dające się zredukować do jakichkolwiek innych odmian przeżywania świata. Racje są podzielone. Napięcia między doktrynami powodują, że literatura nie kostnieje, rozwija się, zmienia – kosztem zwycięstw i klęsk obydwu orientacji, a także licznych koncepcji pośrednich, ulokowanych w „złotym środku” układów spornych. W dziejach polskiej liryki współczesnej k r a ń c o w y d y d a k t y z m reprezentowała t w ó r c z o ś ć a g i t a c y j n a, kształtująca się zaraz po wojnie w sporadycznych najpierw utworach i zdobywająca dominacją ilościową po 1949 roku. Okoliczności zewnętrzne odegrały pierwszorzędną rolę w jej karierze. Poezja agitacyjna miała jednak także własne uzasadnienia literackie, którymi zajmiemy się teraz. Korzystała z doświadczeń strategii wcześniejszych. Apelowała do nawyków odbiorczych – utrwalających się pod wpływem strategii uczestnika (z lat wojny i okupacji), strategii świadka (czasu wojennego i powojennego), a w pewnym 119 Odbiorca może „wykonywać” tekst literacki nie tylko jako recytator czy aktor, ale także jako osoba prywatna: „wykonanie” takie polega na swoistym „przekładzie” dzieła – z systemu znaków literackich na system zachowań życiowych. Piszę o tym obszerniej w książce Przez znaki (Poznań 1972). 120 Jakże często interpretacje ideologiczne okazują się bezradne wobec arcydzieła. Tak było z oceną dorobku Dostojewskiego. „Krytyka zajmowała się głównie ideologiczną problematyką jego dzieła. Przemijająca aktualność tej problematyki przesłaniała badaczom bardziej głębinowe i trwałe elementy strukturalne jego artystycznego ujęcia. Częstokroć niemal zapominano, że Dostojewski był przede wszystkim a r t y s t ą (co prawda, szczególnego typu), a nie filozofem i publicystą”. (M. Bachtin, Problemy poetyki Dostojewskiego. Przełożyła N. Modzelewska. Warszawa 1970). Dopóki nie wyjaśniono istoty artyzmu utworów Dostojewskiego, dopóty nie zrozumiano, dlaczego odbiorca może odrzucać wskazania moralne autora Zbrodni i kary – i mimo to potrafi przeżywać ten tekst jako arcydzieło. (Czytelnik tej książki ma prawo zapytać: skoro krytyka ideologiczna tak często zawodzi, dlaczego zajmujemy się tu właśnie ideologicznymi kontekstami poezji? Po pierwsze, analizujemy teksty dalekie od doskonałości. Po drugie, interesuje nas w tym tomie Poezji polskiej w latach 1939 – 1965 – fenomen „aktualności przemijającej”. Zresztą kwestie swoiście artystyczne stają się w pełni atrakcyjne wtedy, gdy ukazują się n a t l e uwikłań sztuki w funkcje nieswoiste). 82 zakresie również – strategii korespondenta. Nawiązania do żywych doświadczeń poetyckich 1939 – 1948, zarówno konstruktywne, jak i polemiczne, otwierały do niej drogę wielu poprzednikom, inicjatorom strategii wcześniej ukształtowanych. W tym miejscu uczynić musimy zastrzeżenie natury redakcyjnej: porządek wewnętrzny liryki agitacyjnej każe nam rozpatrywać owe związki w kolejności niechronologicznej. Zajmiemy się tedy najpierw stosunkiem strategii agitatora do strategii świadka, potem – do strategii uczestnika, a na koniec – do strategii korespondenta. Strategia agitatora wobec strategii świadka O globalnym obrazie poezji decydowała w pierwszych latach powojennych strategia zeznań lirycznych. W jej obrębie powstawały dzieła najgłośniejsze. Ale wojna i okupacja odchodziły w coraz dalszą przeszłość. Strategia świadka nie mogła pozostawać w nieskończoność jedynym kanonem poezjowania: martyrologia – jedynym problemem, groby poległych – jedyną przestrzenią liryczną. Krytyka domagała się ukrócenia jedynowładztwa tematyki wojennej. Żądała słów o przyszłości, nie o tym, co było, lecz o tym, co będzie. Niech wyobraźnia artystów odsłoni nam „czas, który idzie” (tak by można najkrócej ująć dążenia ówczesne – Czas, który idzie to tytuł zbioru wierszy Tadeusza Różewicza z 1951 roku). Niechże ludzie znów uwierzą w życie! „Niech umarli nie dopominają się, abym pamiętał o nich wśród pokarmów życia” – pisał Mieczysław Jastrun w wierszu Próba z tomu Rok urodzaju (1950)121. Literatura zmieniała strategię. Śmierci nie ma, człowiek nie umiera, dlatego żyjemy – wołały tytuły książek (Wiktora Woroszylskiego, Kazimierza Brandysa, Wisławy Szymborskiej). Zmiana strategii wydawała się zrazu zmianą w tonacji. Oto radość stawała naprzeciw rozpaczy. Wczorajszemu pesymizmowi przeciwstawiono dzisiejszy optymizm. Optymizm poezji agitacyjnej był w jakimś stopniu antycypowany przez poetów lat wojny. Ich rozpacz nie stanowiła przecież rezultatu dobrowolnego wyboru, lecz pojawiała się w okolicznościach wymuszonych przez historię. Poezja wojenna z konieczności – a nie wyłącznie dla zadośćuczynienia wymogom programu estetycznego – nie mogła przekazywać takich doznań, jak na przykład radość obcowania z zagadkami kosmosu, zachwyt nad pięknem kultury, luksus „niepróżnującego próżnowania”, afirmacja czasu świątecznego i tak dalej. Okoliczności zewnętrzne skazywały tę poezję na jednostronne widzenie świata i człowieka w świecie. Ograniczały możliwości słowa lirycznego. Czyż na to jestem stworzony By zostać płaczką żałobną? – pytał Czesław Miłosz w jednym z wierszy z 1945 roku, i przeciwstawiał okaleczeniu liryki rozpaczy – marzenie o pełni liryki radości: Ja chcę opiewać festyny Radosne gaje, do których Wprowadzał mnie Szekspir. Zostawcie Poetom chwilę radości Bo zginie wasz świat. (W Warszawie)122 Nawiązania do doświadczeń wyniesionych z wojny umożliwiały liryce agitacyjnej – uwiarygodnienie swych idei. Dawały jej jakby specjalne uprawnienia etyczne. Głosiła radość, ponieważ wyrosła z rozpaczy – już – pokonanej. Odnawiała optymizm, ponieważ zaznała najcięższych załamań, przeszła przez próbę zniszczenia (Mieczysław Jastrun: „Jestem przy wszystkich, którzy się cieszą i pragną” – Śnieg jeszcze leży z Roku urodzaju). Przywracała utracony sens pojęciom takim, jak „dobro” czy „przyjaźń”, i domagała się akceptacji tych pojęć, ponieważ wyrażała samopoczucie ludzi, którzy w swych biografiach noszą świeże jeszcze ślady ponurej złości i bezrozumnej nienawiści. Seweryn Pollak: My, którzyśmy widzieli dno ciemności gorzkie I odczuli dotknięcie jej palące lodem, Tym bardziej znamy cenę tej, co wszelką troskę 121 Wszystkie wiersze M. Jastruna przytaczane tu wg jego Poezji zebranych, op. cit. 122 Cz. Miłosz, W Warszawie, w zbiorze Poezja polska. Antologia w układzie S. Grochowiaka i J. Maciejewskiego, Warszawa 1973, t. II. 83 Zmieniać potrafi w radość, a gorycz w osłodę. To ludzka przyjaźń, [...]123 (Do poety z tomu Słowo i pocisk, 1952) Owszem: cele optymizmu okazały się w końcu inne niż w cytowanym wierszu Miłosza. Miłosz tęskni to „radosnych gajów” Szekspira. Pollak rozsławia „Miczurinowskie sady” kwitnące „wśród Północy śniegów”. Różnica ewidentna. Ale i to marzenie: o zachwycie pokonywania przyrody, budowania miast – pojawiało się przecież także w dziełach strategii świadka. Stanowiło jego utopię, jego skargę, i bunt, i nadzieję. To Julian Tuwim pisał w Kwiatach polskich: Daj nam uprzątnąć dom ojczysty Tak z naszych zgliszcz i ruin świętych Jak z grzechów naszych, win przeklętych: Niech będzie biedny, ale czysty Nasz dom z cmentarza podźwignięty. Ziemi, gdy z martwych się obudzi I brzask wolności ją ozłoci, Daj rządy mądrych, dobrych ludzi Mocnych w mądrości i dobroci124. To – wcześniej jeszcze, w 1942 roku – Krzysztof Baczyński wołał w wierszu Polacy: O, wybudujcie domy, o nazwijcie wreszcie Polskę – Polską, nie krzywdą, a miłość – miłością. i dalej: wszyscy razem w kopułę, co odbije głosy walnych trąb archanielskich jak lawiny nieba, by chleb był dla miłości, nie miłość dla chleba, by czas był tym rosnącym, a nie krwi łakomym. O, wybudujcie domy, jasne, wielkie domy125. Teraz uprzątanie zgliszcz i budowanie domów stawało się faktem. Wysiłek mięśni – realizacją wizji, które do niedawna mogły być tylko tworzywem fikcji lirycznej. Tożsamość i ciągłość historii narodu znajdowała potwierdzenie w tożsamości i ciągłości motywów rozwijanych w poezji. Władysław Broniewski pisał swój Most Poniatowskiego tak, jak gdyby odpowiadał cytowanym wyżej wierszom Baczyńskiego i Tuwima: Drogi zburzone, miasta w ruinie, historia gnie nas i łamie, lecz – „nie zginęła”, nigdy nie zginie, my ją dźwigniemy sami!126 Motyw zachwytu nad światem formowanym od nowa wspólnymi siłami ludzi ocalonych z wojny pojawiał się w realizacjach rozmaitych. Jedni autorzy jęli się opisywania wspaniałości budów, ograniczając emocje do kontemplacji czysto estetycznej – pomiędzy estetyką patosu a estetyką rozrzewnienia. Drugich pochłonęły atrakcje pisarstwa panegirycznego. Nie rzeczy, lecz ludzie, nie wyglądy, lecz idee, nie zachowania bezimiennych mas, lecz przebiegi biografii wzorcowych stanowiły tu materiał wierszy, które najczęściej były rozwiązaniami zadań strategicznych w systemie norm gatunkowych tradycji klasycznej, a więc w gatunku ody, dytyrambu, hymnu, komplementu. Inni znowuż usiłowali poddać analizie sam fenomen radości, jej racje 123 S. Pollak, Wiersze wybrane i przekłady. Warszawa 1954. Inne wiersze Pollaka przytaczam za tym samym źródłem. 124 J. Tuwim, Kwiaty polskie, Dzieła, t. II, Warszawa 1955. 125 K. Baczyński, Utwory zebrane, op. cit. 126 W. Broniewski, Wiersze i poematy, Warszawa 1964. Wszystkie wiersze Broniewskiego przytaczam wg tego wydania. 84 psychologiczne i etyczne, a także to wszystko, co dziś stanowi dla niej zagrożenie, co rodzi nowy ból i nowy gniew. A. L i r y k a o d z y s k a n e g o b e z p i e c z e ń s t w a. Pamiętamy, że w nurcie lirycznych zeznań świadków wojny, na przykład w Niepokoju Różewicza, krajobrazy otaczające człowieka przynosiły zniszczenie i śmierć. Bohater czuł się wykorzeniony z pejzażu, osaczony przez ziemię i niebo, ziemię rodzącą miny, niebo siejące bomby. Twórczość agitacyjna dążyła do odbudowania harmonii między człowiekiem a światem. Chciała być szkołą ufności, lekcją powrotu do natury – znów spolegliwej, uległej rozkazom homo faber i homo sapiens, a jednocześnie zalotnej i pięknej. Stąd częsty chwyt opisu poprzez dialog podmiotu lirycznego z krajobrazami nowych budów. Prawda, dialogi owe, rozwijające się w konwencji patetycznej, a niekiedy imitujące flirt miłosny, ukazywały, że otoczenie człowieka miewa przed nim sekrety jakoweś (w takich razach, rzecz prosta, przedmioty ulegały dyskretnej personifikacji: rusztowaniom i cegłom, kielniom i buldożerom przypisywano uprawnienia suwerennych bytów psychicznych), ale ostatecznie, jak w baśni, „wszystko kończyło się dobrze”, ukryte intencje przedmiotów nie okazywały się nowymi knowaniami przeciw bezpieczeństwu ludzi, lecz czymś w rodzaju dobrej niespodzianki: prezentem w postaci piękna, radości, dostatku. Oto charakterystyczny dla omawianego nurtu wiersz Artura Międzyrzeckiego pt. Na Muranowie nocą (z tomu Noc noworoczna, 1953): – Dokąd, budowo, płyniesz? Wiatry wieją o zmroku, Księżyc wyszedł z obłoku, Mury żółto oświeca, Złoci wiadra i skrzynie. Dokąd ty płyniesz? – Płynę tak co wieczoru Kiedy okna pogasną, Spojrzeć na nasze miasto127. Harmonia doskonała. Świat jest całością integralną. Miasto jednako łączy ludzi i budynki. Warszawa to „nasze miasto” dla człowieka i dla placu budowy. Natura kolaboruje z cywilizacją. Istnieje po to, aby jak czarodziej ubarwiać nie otynkowane jeszcze mury. Nie ma tu rzeczy brzydkich. Wiadra i skrzynie złocą się w świetle księżyca. Nastaje czas cudowności: – Północna pora bije, A jesteś z cegieł samych – Podparta drabinami Jak od ziemi odbijesz? Jedyny problem to dopełnienie harmonii poprzez przezwyciężenie bezruchu. Bohaterowie tego wiersza: człowiek, budowa i miasto ciążą ku sobie, poszukują się wzajem, marzą o nocnym randez vous. I w końcu ich tęsknoty znajdują zadośćuczynienie w świetlnych kontaktach natury i cywilizacji, w zmieszaniu świateł reflektora i księżyca: – Reflektor – moje wiosło, Księżyc – gniazdo bocianie; Spotkamy się świtaniem. „Spotkamy się” znaczy „zrozumiemy”, i jednocześnie „zjednoczymy” w pięknie zmartwychwstającej stolicy. Owe melodie sentymentalne, barwy pastelowe liryków zdobywających czytelnika poprzez estetyczną motywację urody świata odbudowywanego z ruin, miały swe uzasadnienia – także – pozaliterackie. Warszawa w wielu miejscach wracała do pierwotnego kształtu architektonicznego. A miało to bezsporny sens propagandowy. Stolica Polski wskrzeszała własną historię, odnawiała pamięć przeszłości, restaurowała z pietyzmem pomniki dziejów narodowych, sklejała zdruzgotane emblematy, przywracała dawną świeżość symbolom polskości. Wystarczyło otworzyć okno, aby się o tym przekonać. Z okien mojego mieszkania W ciepły wiosenny poranek Widzę Kolumnę Zygmunta 127 A. Międzyrzecki, Noc noworoczna, Warszawa 1953. 85 I domki Starego Miasta. Tu dom, tam nowa ulica, Budową zorane grunta, Na których co dzień wyrasta Socjalistyczna stolica. Co było stare i rzewne, Nie zginie. Będzie piękniejsze – (Antoni Słonimski, Z okna, 1955)128 Ten sam motyw pojawia się w tekście Antoniego Słonimskiego pt. Kolumna Zygmunta. Powtarza się nadto analogiczne ujęcie postawy podmiotu lirycznego. Podmiot jest agitatorem umiarkowanym, nawołuje nie do czynu, lecz do akceptacji czynu mas ludowych; jego postawa określa się więc w kategoriach czysto kontemplacyjnych, w perspektywie zadowoleń konsumenta dóbr teraźniejszości. Mechanizm agitacji – nieskomplikowany. Najpierw opis, potem komentarz. Punkt wyjścia: podziw, punkt dojścia: pochwała. Opis: „Z kolumny smukłej jak maszt / Przerzucam spojrzenie czułe / Na zieleń miedzianych baszt / I Bernardyńską kopułę”. A więc czysta czułość widzenia obiektów wskrzeszonych ze zgliszcz. I komentarz: „Rośnie na zachód i wschód / Nowej epoki początek, / Ta moc, co uzbraja lud / I strzeże naszych pamiątek”. Od radości manifestowanej w takich wierszach był już tylko jeden krok do entuzjazmu panegirycznego. B. W a r i a n t y l i r y k i p a n e g i r y c z n e j. Z optymizmu, z zachwytu, z wizji rzeczywistości pojednanej w harmonii totalnej – twórczość agitacyjna nie mogła wyłączyć człowieka. Agitacja domagała się potwierdzeń w faktach z konkretnych życiorysów ludzi żyjących tu i teraz. Przekonując – chciała nagradzać. Apelując o czyn – przedstawiać listę osób w czynie budowania zasłużonych. A więc na pierwszym miejscu: „maszynistów rewolucji”, jak to określił Władysław Broniewski w poemacie Słowo o Stalinie (1949). Sięgała po panegiryk. Problem był skomplikowany – literacko i etycznie. Nad panegirykiem jako gatunkiem ciążyła pamięć o jego dworskim rodowodzie. Utwór opiewający czyny osoby żyjącej, która piastuje wysokie godności państwowe, nie mógł uwolnić się od wzbudzających nieufność stereotypów pochlebczych. Nie zawsze potrafił „przebić się” przez gigantomanię hiperboli. Przesada wpędzała go w kicz. W hymn quasi-religijny, w ekshibicjonizm quasierotyczny. Trudno było nie uwzględniać faktu, iż stereotypy mowy czołobitnej są w tradycji rodzimej – skompromitowane od czasów oświeceniowej batalii z panegiryzmem129 (Węgierski, Zabłocki). Mimo to niektórzy poeci, i to poeci doświadczeni, tacy jak Tuwim, Broniewski, Iwaszkiewicz, próbowali w tej dziedzinie zabiegów reanimacyjnych. „Klaskaniem mając obrzękłe prawice”, podlegali naciskom emocjonalnym „kultu jednostki”. („Picasso też klaskał”, powie potem jeden z bohaterów Kartoteki Tadeusza Różewicza). Znali tłumaczone na język polski wiersze poetów radzieckich (Włodzimierz Majakowski, Sulejman Stalski, Michaił Isakowski) oraz twórczość komunistów działających za „żelazną kurtyną” (Paul Eluard, Pablo Neruda), którzy również nobilitowali w swoich tekstach ekstazę panegiryczną, poetykę ody, gestykę ukłonów. Poemat Broniewskiego w jakiejś części tylko odpowiada kanonom panegiryku. Zawiera wiele przejmujących strof („Na mojej ziemi miliony mogił, / przez moją ziemię przeszedł ogień”) – nie ustępujących w niczym najlepszym lirykom obywatelskim tego autora. Słowo o Stalinie można by interpretować nawet jako obronę przed panegirykiem personalnym – bohater tytułowy pojawia się tu jako symbol ruchu rewolucyjnego, ucieleśnienie idei komunistycznych, personifikacja energii mas rewolucyjnych: niewiele mówi się o nim samym, tekst chce być przede wszystkim kroniką dziejów rewolucji. Ale koncept autora nie zdaje egzaminu. Wprojektowany w poemat „krótki kurs” historii walk proletariackich pokrywa się w swych epizodach węzłowych z „krótkim życiorysem” Stalina. Deformacja poetyki wiedzie ku deformacji etyki. Odbiorca niezorientowany dowiaduje się z poematu, że zarówno pokonanie Białej Gwardii, jak i zwycięstwo nad Trzecią Rzeszą, to wydarzenia sytuujące się w biografii jednego człowieka. Biała Gwardia padła pod Carycynem, Trzecia Rzesza pod Stalingradem. A „Stalingrad” to nowa nazwa „Carycyna”. Ostatecznie wychodzi na to, że historia XX wieku rozegrała się w jednym mieście, w jednym „słowie jak dzwon”, pod kontrolą jednostki nadludzko wszechobecnej i wszechwiedzącej. Na antypodach Słowa o Stalinie umieścić by należało List do Prezydenta Bieruta (1952), Jarosława Iwaszkiewicza130. W odróżnieniu od Broniewskiego – Iwaszkiewicz uświadamiał sobie konieczność d e p a t e t y z a c j i g a t u n k u. Demonstrował w Liście do Prezydenta Bieruta s p o n t a n i c z n ą wolę mowy pochwalnej, która rodzi się w niemałym trudzie pokonywania z a w s t y d z e ń, jakie kojarzą się każdemu z rolą chwalcy „wielkich tego świata”. Stwierdzał wprost: 128 Wiersze A. Słonimskiego wg Poezji zebranych tego autora, Warszawa 1970. 129 Zob. hasło „panegiryk” w Słowniku terminów literackich, op. cit. 130 J. Iwaszkiewicz, Wiersze zebrane, Warszawa 1968. Z tego samego wydania cytuję Iwaszkiewicza Matkę Belojanisa. 86 Ty wiesz, że nie chwaliłem wielkich tego świata, I ten list do Ciebie nie dlatego piszę, Że stoisz w ostrym świetle niby na cokole, Wszyscy na Ciebie patrzą, wszyscy Ciebie sławią, Ale kiedy mi ciężko i kiedy się gubię, Myślę zawsze o Tobie. Panegirysta przeprasza. „Więc wybacz mi tę śmiałość i ton tego listu”. Retoryka spowiedzi publicznej to, mówiąc nawiasem, domena licznych podówczas monologów poetyckich – autorstwa twórców starszej generacji, nieobca także innym, byłym skamandrytom (Antoni Słonimski: „A błędy? Błędy wybaczy / Socjalistyczna ojczyzna”). Nie bez kozery Iwaszkiewicz poświęca więcej słów sobie samemu niż Prezydentowi. Błądziłem, rzecze, ulegałem omamieniom pięknoducha, nie umiałem w porę dostrzec krzywdy ludzkiej, ani zrozumieć istoty wyzysku człowieka przez człowieka. „Zmęczone oczy pasąc piękności widokiem – / I olśniony tęczami wtedy nie dostrzegłem / Ugiętego pod jarzmem prostego człowieka”. I dziś jeszcze wczorajszy pięknoduch nie ukrywa żalu z powodu utraty swych złudzeń młodzieńczych. Wyznaje: „lecz trochę mi szkoda »zachodów promienistych« i »róż«, i »marmurów«...”. Celem tej sentymentalnej samokrytyki jest ocalenie godności podmiotu wypowiedzi apologetycznej. Autointerpretacja budzi zaufanie. Autointerpretacja krytyczna – tym bardziej. Zaufanie potrzebne dla osiągnięcia efektu identyfikacji czytelnika z autorem. Nadto jeszcze: uzasadnia ową u r o c z y s t ą f a m i l i a r n o ś ć t o n u, formę „Ty”, zdania typu „Wiem, że Ty tak samo”, „I wiem, że Ty masz rację”, „I wiem, że Ty rozumiesz”. Podczas gdy apologia wyrażana poprzez samokrytykę stanowi jawną intencję Listu, uchwytną w słowach tekstu, dostrzegalną na powierzchni – „gołym okiem”, to w głębi dzieła, w jego utajonych labiryntach, daje o sobie znać intencja przeciwna: moralizatorska. Iwaszkiewicz wzorem panegirystów dawnych nie tylko wielbić pragnie, ale wielbiąc wpływać na postawę Adresata. Być nie tylko pochlebcą, ale i doradcą. Gdy konstatuje fakt: „jesteś taki oto”, każe się domyślać w tym stwierdzeniu słów „bądź taki, jakim Cię chwalę”. W wierszu Iwaszkiewicza odżywa dyskretny urok dydaktyzmu panegiryków staropolskich. Powiada się tu na przykład: W Tobie zawsze dostrzegam wzór takiej prostoty – słówko „zawsze” zdradza intencję moralizatorską, oznacza nie tylko „wczoraj” i „dziś”, lecz również „jutro”, projektuje postawę Adresata – na przyszłość; apologia przeistacza się w apel; przytoczone wyżej zdanie uzyskuje sens perswazyjny, może być odczytane jako: W Tobie zawsze chcę widzieć wzór takiej prostoty Na tym tle zrozumiałe się stają ostatnie słowa tekstu. Poeta nie ślubuje posłuszeństwa. Obiecuje pomoc – już nie we własnym tylko, lecz w imieniu zbiorowego „my”. Do końca utrzymuje w mocy myśl, iż panegiryk nie poniża panegirysty. Wszak pomagać może ktoś, kto dysponuje określonymi zasobami sił i środków. Ale panegirysta jest przebiegły. Obietnica wspomagania Adresata pojawia się jako ilustracja mowy „zwyczajnej”, od serca, prostej, zgodnej z nakazami obyczaju: Mówię Ci więc zwyczajnie zwyczajne wyrazy: „Żyj długo, pracuj długo – my Ci pomożemy”. Obok panegiryków aktywizujących tradycję dworską w strategii agitatora ukonstytuował się równolegle panegiryk „plebejski”. Jego adresatami byli nie tylko ludzie kreowani przez prasę na bohaterów codzienności socjalistycznej (Wincenty Pstrowski), ale także – wybrani przez poetów. Ale zawsze kłaniaj się, córko, ludziom maleńkim. Bo to są ludzie ogromni. Żebyś wiedziała. (Julian Tuwim, Do córki w Zakopanem)131 Dla niejednego z tych ludzi wiersz stanowił pierwsze odznaczenie za zasługi. Formę „upublicznienia” biografii. Panegiryk „plebejski” nie rodził dramatów moralnych, przeciwnie, mógł satysfakcjonować zarówno krytyków, którzy domagali się realizmu w liryce132 i otrzymywali wiersze – znaleziska reporterskie, jak i samych autorów, gdyż spełniał nadzieję na bezpośrednią interwencję w życie – słowem poetyckim. 131 J. Tuwim, Wiersze wybrane, Opracował M. Głowiński. Wrocław 1969. 132 M. in. J. Trznadel o książce O poezji Mieczysława Jastruna (Wrocław 1954). Oto charakterystyczna próbka stylu – i jednocześnie aksjologii – Trznadla z tego okresu: „Rzecz znamienna. Najlepsza ideowo część utworu 87 Chciałbym nie mówić lecz czynić słowami – zwierzał się w swym Pragnieniu Tadeusz Różewicz (Wiersze i obrazy, 1952)133. Tekst dedykowany świetliczance wiejskiej, wierszowana opowieść o samouku z Osielca nad Skawą, zapis rozmowy z małym Cyganem w Nowej Hucie, te i tym podobne utwory mogły oddziaływać, „czynić słowami”, tworząc przynajmniej społeczny prestiż ludzi sportretowanych wierszem, budując autorytet postaw obywatelskich, zaświadczonych autentycznymi biografiami. Udział retoryki panegirycznej był w tych utworach rozmaity. Zdarzały się teksty uroczyste, podporządkowane rytualizacji, i teksty imitujące dialogi potoczne, niekiedy z elementami dydaktyzmu zabawowego, utrzymane w poetyce flirtu. Kwestie natury rytualnej pojawiają się na przykład w Liście do Piotra Wyrobka (z tomiku O szczęściu, 1952) Anny Kamieńskiej134. Materiał tego wiersza stawia wyraźny opór wymogom gatunku. Rzecz w tym, iż panegirysta powinien czuć się kimś usytuowanym „niżej” adresata. Ale adresatem utworu Kamieńskiej jest człowiek, który dopiero zaczyna nadrabiać zaległości w edukacji szkolnej. Nadawca, literat, osoba wykształcona, znajduje się nieporównanie „wyżej”. Autorka szuka wyjścia z tej niezręcznej sytuacji. Musi odwołać się do innych miar godności człowieczej, wyjść poza hierarchie kultury, w stronę porządków natury. Jej bohater jest starszy od niej, dotkliwiej przez los doświadczony, więc i bardziej czcigodny. Pierwsza strofa, podobnie jak List Iwaszkiewicza, akcentuje trud apologety, który musi pokonać tremę, aby zdobyć się na odwagę mówienia. To odwrócenie układu dostojeństw stanowi pierwszy warunek pełnej inscenizacji panegiryku: Tak trudno mi mówić do Was, obywatelu, starszy o życia pół wieku, jak Wam kiedyś dzieckiem przeskoczyć nurt Skawy, która pianą tryska aż na deski zerwanej kładki, co wiodła do szkoły. Walka z opornym tworzywem toczy się na przestrzeni całego utworu. Adresat jest uczniem, nauczanym i pouczanym jak dziecko. Zapewne odsłonięcie dramatu psychologicznego ludzi podejmujących naukę u schyłku życia stanowiło naturalną pokusę tematu, ale byłoby to sprzeniewierzeniem się normom gatunku. O kłopotach uczniowskich Wyrobka wiersz Kamieńskiej opowiadać nie chce. Sugeruje subtelnie możliwość takiego spojrzenia na sprawę, i natychmiast ucieka w aforyzm, w obrazek jak z gazetki ściennej, w rytuał. Dziś i Wy, choć już płomień życia twarz przeorał, siądziecie w szkolnej ławie obok robotnika. Będzie Wam mówił odtąd: kolego Wyrobku, nauka jest jak życie, nigdy jej nie dosyć. (Zwróćmy uwagę na plakatowy, ściennogazetkowy portret bohatera, narysowany w słowach „płomień życia twarz przeorał”) W następnej strofie panegiryk jest już wolny od zakłóceń. Przedstawia sytuację korzystną dla urzeczywistnienia apologii. Piotr Wyrobek wchodzi do świetlicy szkolnej tak, jak gdyby dokonywał aktu uroczystego jej otwarcia. W gromadzie uczniów jest osobistością: Jastruna przynosi ze sobą dalsze pogłębienie realizmu środków wyrazu. Poeta mówi o faktach surowym, skondensowanym językiem. Sądy wypowiada jednoznacznie, bez rozcieńczania ich psychologistycznymi nastrojami. Wypowiedź poetycka nie jest skomplikowana”. A w innym miejscu: „W najlepszych utworach poeta nie używa odległych symboli, nie przetwarza posiadanej wiedzy faktów na przesublimowane obrazy literackie. Notuje historię w prawdzie konkretu, który jest wielką szkołą realizmu języka, realistycznej motywacji obrazu poetyckiego i metafory. Takie powiedzenie: »gniew, co się jak zmek zardzewiały zaciął«, »czołgów zaciśnięte pięści«, »ściskać broń gorącą, jak dłonie przyjaciół«, »żołnierze, jak fale Wołgi powolni«, »w powietrzu wolność czuć jak proch« – są podporządkowane całokształtowi realistycznego obrazu [...]”. Książka Trznadla, w porównaniu z innymi pracami krytyków pierwszej połowy lat pięćdziesiątych, odznacza się licznymi zaletami: Trznadel poszukuje w niej bowiem artystycznej swoistości realizmu socjalistycznego w poezji, analizuje poetykę tekstu agitacyjnego, szuka związków strukturalnych między ideologią a obrazowaniem, chwytem stylistycznym, decyzją wersyfikacyjną itd. Inna rzecz, że Trznadel – nie on jeden zresztą – wkrótce wycofał się z zajmowanych pozycji. Zajął się poetą odległych symboli i ostentacyjnych „przesublimowań” wizji lirycznej – jednym z najznakomitszych w XX wieku – Bolesławem Leśmianem. 133 Wiersze T. Różewicza wg jego Poezji zebranych, op. cit. 134 Wiersze A. Kamieńskiej wg jej Poezji wybranych, Warszawa 1959. 88 Dziś powracacie na wieś, do swego Osielca, przez most na Skawie. Młodzi chcą, by Wasza ręka, co z węgli wydobyła książkę gasząc łzami, pierwsza pchnęła świetlicy drzwi, silna i młoda. To mówi strofa przedostatnia. W ostatniej pojawia się nowy akord rytualizacyjny. Panegirysta przytacza i komentuje sentencję łacińską. Przywołanie mądrości dostojnej – potęguje efekt dostojeństwa całego utworu. Jednocześnie puentuje „fabułę”: domyślamy się, że edukacja bohatera dała rezultaty pozytywne, skoro proponuje mu się dialog na temat, który wymaga przygotowania erudycyjnego: Ostatnia chwila życia – mówili Rzymianie – rozpromienia most życia lub cień na nim kładzie i zmazuje z żywotów pamiętnika wielu. O tym myślę, gdy piszę do Was list, Obywatelu. Podobnie jak w przemówieniach jubileuszowych czy w toastach wznoszonych na uroczystościach oficjalnych – optymizm panegirysty oddalał się od radości spontanicznej; uzewnętrzniał się w słowach patetycznych, „wielkich”, był celebrowany z powagą śmiertelną; w rezultacie niektóre utwory pochwalne przypominały mowy pogrzebowe. Wszak i Kamieńska wprowadza do strofy końcowej swego wiersza akcenty funeralne: „ostatnia chwila życia”, „zmazuje z żywotów”. Jakże często między panegirykiem a trenem ówczesnym nie sposób dostrzec jakichkolwiek artystycznych odmienności. Zresztą genetycznie panegiryk wiąże się z mowami cmentarnymi; w starożytnej Grecji był uroczystym pożegnaniem zmarłych dygnitarzy; dopiero Rzym starożytny zmienił cele gatunku, skierował go w stronę żywych. Im głębiej poeci nasi docierali do reguł klasycznych tekstu panegirycznego, tym silniej pogrążali się w żałobie. I odwrotnie. Rozchwiewanie klasycznych norm genologicznych wyzwalało w panegirykach „plebejskich” autentyczną, bezpretensjonalną serdeczność, a raz po raz wesołość liryczną, zabawę czy żart. Znikały rozterki etykietalne (co wypada, a co nie wypada). Podmiot wiersza, alter ego poety, nie interesował się zupełnie „szczeblami” hierarchii dostojeństw („wyżej” – „niżej”). Tutaj każdy miał prawo do godności własnej. Dziecko do godności dziecka, robotnik – robotnika, artysta – artysty. Utwór przypominał co najwyżej dawne komplementy poetyckie, gdyż akceptował bohatera-adresata i nie oszczędzał słów przyjemnych oraz przyjaznych gestów. Zresztą sympatie okazywały się zazwyczaj obustronne, bez wahań odwzajemniane: w intonacjach, w spojrzeniach, w rozmowie. Jego skóra miała kolor gliny oczy czarne jak dwa kałamarze kiedy spojrzał dwa światła przez rzęsy płynęły do mnie z ciemnej twarzy. Spytałem: „Jak masz na imię?” Odpowiedział: „Janek” „Chodzisz do szkoły?” „Zdałem do czwartego. Nasza szkoła jest tutaj za zakrętem...” (Tadeusz Różewicz, Spotkanie w Nowej Hucie, 1952) Cały dialog toczy się wśród „otwartych ścian przestrzeni”. Różewicz najwyraźniej dba o to, aby tekst ustawicznie potwierdzał ową otwartość: bohatera na świat otaczający i poety na świat bohatera. Rzeczywistość zarysowana w wierszu to byty ciążące ku sobie, poszukujące kontaktu i porozumienia, zespolone w harmoniczną jedność. Bohater-adresat, mały Cygan z Nowej Huty, sam inicjuje rozmowę z poetą. Onieśmielenie panegirysty, wstyd mówienia, kwestie tak fundamentalne i drażliwe – z punktu widzenia podmiotu monologów czołobitnych (Iwaszkiewicza czy Kamieńskiej), nie pojawiają się w świadomości obydwu rozmówców. Mały Cygan „spojrzał ... do mnie”, powiada poeta. Po prostu. Podobnie jak d o n i e g o, do chłopca, podbiegnie za chwilę jego młodszy brat. „Z chmury piasku / potoczył się do Janka/ nagi chłopczyk / wyzłocony w słońcu jak owoc”. Ów 89 b i e g d o, a także w y c i ą g n i ę c i e r ę k i d o: człowieka do człowieka, człowieka do otoczenia, ukazują działanie jakiegoś nieuchwytnego „tropizmu” – łączącego każdego z każdym. Sytuacja się powtarza. Bracia: może sobie skrzydła przyprawili i krzycząc lecieli do ojca który czarny kwadratowy niepodobny do anioła stróża wyciągnął do nich ręce Podobnie „zachowują się” w tym wierszu krajobrazy. Koegzystują w przymierzu z ludźmi. (Przypomina się nurt baśni poetyckiej, który analizowaliśmy na przykładzie wiersza Artura Międzyrzeckiego pt. Na Muranowie nocą). Gest wyciągnięcia ręki „do” – ma moc bez mała czarnoksięską. Oto chłopiec wyciąga rękę, pokazuje, gdzie jest szkoła, i: Na przedłużeniu śniadej ręki w świetle stały różowe i białe obłoki dalej wilgotna i zielona jak żabka oddychała łąka za łąką rosła ściana surowych murów i dalej płynęły pola dymiły obłoki Oto z ręki, z wywróżonych śniadą dłonią krajobrazów, z powietrza, z buczenia syren, z „otwartych ścian przestrzeni”, wyłania się gromada robotników: Szli z pracy budowniczowie Nowej Huty między nimi: Cyganie – polscy robotnicy Czy jest to wiersz pochwalny? Tak. Przystosowanie do nowego świata, włączenie się w społeczeństwo zorganizowane, które buduje huty i kształci młodzież w szkołach, akceptacja polskości – przez Cyganów, ich wejście w kolektyw robotników polskich, to są wartości organizujące panegiryk. U Różewicza funkcję a p o l o g e t y c z n ą spełnia o p i s. Akcenty komplementu lirycznego pojawiają się w rysopisie postaci: wyciągnął do nich ręce Nie jakieś wymyślone i nieludzkie skrzydła ale duże ręce pokryte żyłami Wierny podstawowym nakazom gatunku, Różewicz nie rezygnuje z dydaktyzmu. Jest to dydaktyzm zaszyfrowany w architekturze p r z e s t r z e n i. Cała przestrzeń dzieli się wyraźnie na to wszystko, co istnieje „przed domem” i na „dom”. Słowo „dom” pojawia się w tekście trzykrotnie. Na początku utworu Janek siedzi „przed domem” – „na ulicy / która jeszcze nie ma nazwy”. W partii środkowej: cygańskie dzieci bawią się w piasku, budują „wieże i domy”. I w zakończeniu, kiedy to ojciec z synami znikają „w drzwiach swojego domu”. Poeta mówi w ten sposób – nie wprost – o konieczności z a d o m o w i e n i a Cyganów, przy czym obiektem tej manipulacji dydaktycznej są – przede wszystkim – oni sami: powinni zrozumieć dom, w swym dzieciństwie odnaleźć pamięć tęsknoty za domem, w zabawach budowlanych swoich dzieci – potwierdzenie swoich dawnych tęsknot. Lecz zarazem w przestrzeni „przed domem” żyje życiem suwerennym obyczajowość cygańska. Poeta głosi pokorę wobec jej niepowtarzalnej egzotyki. Chce uszanować i ocalić to wszystko, co kształtuje się w „nieznanej mowie”, malownicze wyglądy bohaterów, śniadość skóry, wyzłocenie w słońcu nagich ciał dzieci cygańskich, żywiołowość gestów i spojrzeń, intymność obcowania z naturą, pamięć dawnych taborów, koni, zwierząt skrzydlatych... 90 Janek biega po ulicy boso, jego braciszek jest nagi. Janek: uderzał o ziemię piętami stwardniałymi od biegania jak kopytkami źrebięcia Tak zaczyna się wiersz. A w zakończeniu czytamy: Krzyknęli coś w nieznanej mowie zadudniły pięty po betonie Może krzyknęli że zamieniają się w konie Panegirysta chwali – jednocześnie – zmianę i ciągłość w biografii społeczności cygańskiej. Akceptuje nie tylko to, co odpowiada schematom jego hierarchii wartości, ale także to, co ma w sobie urok obcości: symbole, przez które „nie mogła się przecisnąć moja wyobraźnia”. Na pograniczu liryki panegirycznej lokują się także niektóre wiersze Juliana Przybosia135. Oto jego utwór W świetlicy (1954). Poeta w „terenie”. Spotkanie autorskie w świetlicy wiejskiej. Wiersz Przybosia, dedykowany świetliczance Zofii Lewandowskiej, stanowi jak gdyby dalszy ciąg nie ukończonej rozmowy. Pierwsza próba porozumienia: tam, na wsi, w świetlicy, była nieudana. O naiwna śmiała i ciekawa! To ty pierwsza z sali zawołałaś: „– My! zobowiązujemy! poetę! do wiersza!” Ale ja (ten poeta) – ani słówka dalej, jak niemy. Wychowana w nowym rytuale, w atmosferze narad produkcyjnych, masówek, zebrań sprawozdawczowyborczych, szkoleń ideologicznych, akademii „ku czci”: z reguły dzielących się na „część oficjalną” i „część artystyczną”, pani Zofia – sama – nie wymyśliła języka takich zawołań, kierowanych do poezji. Taki język wymyślili młodsi od Przybosia twórcy z kręgu generacji „pryszczatych”. Pięć lat wcześniej pisał w zbiorku Śmierci nie ma Wiktor Woroszylski: UWAGA, POLITYCZNI POECI. Rębacze wyobraźni, ładowacze wzruszeń, wzywam was do współzawodnictwa pracy imienia górnika Pstrowskiego! Kto da więcej, kto da lepiej, lepiej i więcej węgla poezji – do rozgrzania towarzyszy z miast, wsi i zagranicy!136 Przyboś zwalczał stylistykę „pryszczatyzmu”. Atakował ją w licznych tekstach. „Mdli wasz bęben, mdli wasza katarynka słodka” (Głos o poezji 1954). Polemizował z Woroszylskim. Wprost. Z gigantofonią sloganów. Pisał na przykład w wierszu Do córki Ignacego Fika (1952): „I co ci dadzą poeci Krakowa / młodzi / podziemia twego ojca – pogrobowcy? / Czy tylko tytuł / za głośny o słowa: / »Śmierci nie ma« / »Człowiek nie umiera?«”. Nie mógł pogodzić się z twórczością okolicznościową, która wyprzedzała okoliczności – mające umotywować dopiero fakt napisania wiersza. Jak, z czego, czym można nasycić odę pierwszomajową, jeżeli pisze się ją n a pierwszego maja, a nie dokładnie w d n i u pierwszego maja? „Mnie brak takiej przedterminowości, / nie potrafię przed-czuć” (Do poety z terminarzem, 1954). Przede wszystkim zaś głosił pogląd, iż praca fizyczna dopóty nie stanie się wartością faktyczną, odpowiadającą etyce humanistycznej, dopóki nie zaczniemy jej przeżywać tak, jak przeżywamy pracę twórczą. Zatem to właśnie twórczość poetycka stanowi miernik dla wysiłku produkcyjnego. To upodobnienie zajęć na roli czy w fabryce – do trudu artysty – nobilituje trud mas. A nie na odwrót. Tę właśnie postawę manifestuje w monologu skierowanym do Zofii Lewandowskiej. Chce ją przekonać, że poecie – trudniej: 135 Analizowane w tym rozdziale wiersze J. Przybosia pochodzą z jego tomu pt. Najmniej słów (Kraków 1955). 136 W. Woroszylski, Śmierci nie ma! Warszawa 1949. 91 Ja długo prędkim słowem robię, muszę je, jak sierp do żęcia, wylśnić. A w innym miejscu: Bo przedtem każdy mój wiersz dla was znów mnie musi przemienić i na nowo nazwać. A to trudno, to jeszcze trudniej niż, jak wy, brnąc po ciemku, ze wsi do wsi, w grudniu, w śniegu, w błocie po kolana grząskim, oświecać ciemne oczy niechętnych spólnocie kartką, światłem książki. Panegiryki, komplementy liryczne, które były tu przedmiotem opisu, przechodziły – niezauważalnie – od pochwał do pouczeń. N i e p a n e g i r y k Przybosia, inaczej, rozpoczyna się lekcją wychowawczą, kończy się natomiast subtelną apologią adresata, jak gdyby, sam sobie przecząc, autor „wywiązywał się” jednak z zobowiązania „do wiersza”. Szansą dla komplementu jest śpiewana przez świetliczankę piosenka ludowa o pastereczce. A więc to, co zbliża adresata i poetę, to sztuka. Nadto jeszcze, oświatowa działalność artystki ludowej, ów trud „oświecania ciemnych oczu... kartką, światłem książki”. Według Przybosia poezja może chwalić tylko to, co jej najbliższe. Ale oto ktoś z radia mikrofon nachylił i bez szmeru zniknął. Od tej chwili to ligawka twojego głosiku: zanuć na niej „Pastereczkę w lesie”. Zanim Kraków śpiewkę nagra i rozniesie wielu jeszcze zbłąkanym pastuszkom, ty odnajdziesz ich rano, po rosie, i połączysz w czytelnicze kółko. Jak wspomniałem, utwory z pogranicza konwencji panegirycznej chętnie sięgały po frazeologię flirtu poetyckiego, przed oficjalnością broniły się zabawą. Początek utworu Przybosia „Mnie o wiersz nie tak łatwo, świetliczanko Zosiu, / – choćby nie wiem jak kto prosił – ” stanowi parafrazę żartobliwą słów popularnego dziełka polskiej liryki sztambuchowej, Juliusza Słowackiego W pamiętniku Zofii Bobrówny: „Niechaj mnie Zośka o wiersze nie prosi”. Styl konwersacji towarzyskiej pojawia się także w zakończeniu tekstu. Oto bowiem na prośbę (o wiersz) poeta odpowiada inną prośbą (o piosenkę): Proszę, zanuć nową śpiewankę nieznaną. * Radość jako temat refleksji lirycznej nie stała się w strategii agitatora obiektem akceptacji jednomyślnej. Podobnie jak normy gatunkowe panegiryku, tak i emocje uzewnętrzniane w wierszach – różniły poetów. Zdaniem jednych optymizm to przywilej naturalny ludzi, którzy oparli się najeźdźcy i w końcu odnieśli zwycięstwo. W mniemaniu innych – konieczność terapii socjalnej, nakaz obywatelski. Dla satyryków – szansa znęcania się nad „malkontentem” i „ponurakiem”, bohaterami licznych wierszyków, skeczy, dowcipów rysunkowych. Równocześnie pojawiały się próby zadumy nad fenomenem radości. Przyboś na przykład, nieufny jak zwykle wobec afektów obłaskawionych i skodyfikowanych, doznawanych na co dzień, głoszący nieustępliwie, że dobry wiersz powinien być odkryciem nowej sytuacji lirycznej – odpowiadającej nowym formom zachowania uczuciowego człowieka (w zmienionym układzie więzi międzyludzkich), pisał, że istnieją radości rozmaite, lepsze i gorsze, a to znaczy: mniej i bardziej szlachetne. Najwyżej oceniał radość, która nie jest rezultatem satysfakcji z sukcesów osobistych, przeciwnie, jest „radością z radości innych”. O takiej radości 92 mogą mówić ludzie, którzy nie liczą już na poprawę własnego losu, okaleczeni przez wojnę, druzgotani przez starość, a jednocześnie widzący, jak młode pokolenia wchodzą w świat – budowanego na zgliszczach piękna: Starcy o zgiętych kolanach, mali ślepcy szukający białą laską światła, ludzie, którym socjalizm, kiedy niesie radość to dar śród silnych najcenniejszy, rzadki: radość z radości innych, ludzie o przepadłych latach, ludzie bezsilni... (Ręce sprzątaczek, 1953) Nastroje nadto już optymistyczne (beztroskie) budziły liczne protesty. Zwłaszcza u autorów debiutujących. Oni również, jak i Przyboś, skłonni byli przyjąć tezę, że radość radości nierówna, i że należy odróżniać radości słuszne od niesłusznych. Ale respektowali w tym względzie kryteria ściśle ideologiczne. Inne są źródła dobrego samopoczucia wroga klasowego, twierdzili „pryszczaci”, inne – drobnomieszczanina, inne pięknoducha, a inne – świadomego bojownika socjalizmu. Młodych irytowały pięknostki poetyckie, „księżyce, Bachy i światła” w stylu Gałczyńskiego, ptaszki, gałązki i gwiazdy, które oślepiają miast mobilizować do pracy. Już w 1948 roku wołał jeden z nich: Oto przyrzekam, towarzysze: o ptaszku, gałązce, gwieździe dopóty nie napiszę, dopóki wiersz mój z wami nie wstąpi na socjalizmu choćby przedmieście. (Krzysztof Gruszczyński, Płomień czerwonych krawatów137, 1948) Optymizmowi bezpieczeństwa debiutanci przeciwstawiali optymizm walki, siłę gniewu, nawiązując do doświadczeń strategii uczestnika wojny. „Radości, gdy opiewamy budowę naszą wielką, / i dumy z niej – nikt nam odebrać nie śmie. / Ale o tym, co gniewa i doskwiera do żywego, / też trzeba powiedzieć / koniecznie”, pisał Woroszylski w jednym z wierszy Wiosny sześciolatki (1951)138. Powiemy i o tym – w dalszej partii tego rozdziału. * Rzecz jasna, przejście od strategii świadka do strategii agitatora nie stanowiło prostej substytucji: wczoraj rozpacz, dzisiaj radość. Zmieniły się od fundamentów reguły porządkujące przekaz poetycki. Zarówno obraz nadawcy, jak i koncepcja odbiorcy. Poeta-świadek czuł się p r z e d m i o t e m historii, poeta-agitator chciał być jej p o d m i o t e m. Świadek marzył o chwili radości – dla siebie. „Bo zginie wasz świat”, ostrzegał Miłosz. Agitator, odwrotnie, zajął się, rzec by można, produkowaniem optymizmu dla innych: na szeroką skalę. Opiewać festyny? Tak. Ale festyny dzisiejsze, organizowane ku czci ważnych wydarzeń państwowych. Radować się pięknem? Owszem. Lecz oficjalnym nakazem liryki agitacyjnej stał się klasowy sens opozycji „piękna” i „brzydoty”. Brzydotą była nędza klas wyzyskiwanych, pięknem jest awans społeczny tych klas, podporządkowanie architektury nowej przestrzeni życia socjalnego – nowym hierarchiom wartości. Adam Ważyk, Lud wejdzie do śródmieścia139: Ale wpierw się odemknie klucz zaułków, mur pęknie, lub wejdzie do śródmieścia. Z staromiejskiej gardzieli 137 Przytaczam za: A. Lisiecka, Pokolenie „pryszczatych”, Warszawa 1964. Z tego samego źródła – cytowany w dalszej części rozdziału fragment wiersza A. Mandaliana. 138 Wiosna sześciolatki (1951) to tom poetyckich reportaży trzech autorów młodej generacji: A. Brauna, A. Mandaliana i W. Woroszylskiego. 139 A. Ważyk, Lud wejdzie do śródmieścia. Cytowane według wydania: A. Ważyk, Wiersze i poematy. Warszawa 1957. 93 wolna przestrzeń wystrzeli i rozstąpią się przejścia z peryferyj do placów, od fabryk do pałaców, lud wejdzie do śródmieścia. Zarówno w strategii świadka, jak i w strategii agitatora ważną funkcję odgrywał motyw p o s t r z e g a n i a świata. „Widziałem” mówił świadek. Agitator rozkazywał: „Patrzcie”! W przeżyciach świadka wojny, pamiętamy, widzenie stanowiło karę za winy nie popełnione. W nakazach liryki agitacyjnej – patrzenie było metaforą rozumienia c e l o w o ś c i walki i pracy. Adam Ważyk: Patrz, jak stoi uparta na rusztowaniach partia, rozpala się klasowa bitwa – nasza budowa. Analogiczną funkcję spełniał nakaz „patrz” w tych utworach agitacyjnych, które – tak jak słynny wiersz Broniewskiego Pięćdziesięciu – wracały do tematyki okupacyjnej, aby spojrzeć na nią oczami ludzi, którzy zwyciężyli. U Broniewskiego hasło „patrz” jest apelem skierowanym jednocześnie do wewnątrz i na zewnątrz rzeczywistości poetyckiej. Odnosi się nie tylko do ludności okupowanej Warszawy, ale również do współczesnego odbiorcy, który z okien Warszawy wyzwolonej ogląda miejsca uświęcone krwią poległych w walce z okupantem hitlerowskim: O patrz, Warszawo, to są ci, za których się historia mści, to oni wolą nieugiętą uczyli nas, jak żyć, jak bić się, jak gardzić życiem, kochać życie, ażeby syn i wnuk pamiętał ... O patrz, Warszawo, toż to tamci, którzy nas chcieli zmiażdżyć, stłamsić, przed nasz są powołani sąd, by im wyrokiem wskazać krwawym, że siła podłych nie jest prawem, że to bluźnierstwo, że to błąd. Jak wspomniałem, cel analizowanych tu manewrów retoryki agitacyjnej stanowiło p a t r z e n i e r o z u m i e j ą c e i jednocześnie k o n t r o l o w a n e przez agitatora. Wiersz udzielał dokładnych instrukcji na temat: co myśleć o świecie wartości odsłoniętych w tekście, jak dostrajać emocje do ideologii rozświetlającej ten świat, a wreszcie, jakimi słowami należy nazywać fakty i procesy nowej rzeczywistości. Oczywiście, gra o świadomość odbiorcy była wstępem zaledwie do gigantycznej batalii o jego aktywność w kolektywnym kształtowaniu podstaw ustrojowych Polski wyzwolonej. Chodziło o to, by „patrzenie” wyprzedzało działanie. Nie dość na tym. Miało to być działanie zorganizowane, posłuszne wytycznym planowego zarządzania gospodarką narodową. bohater strategii świadka wojny był bezgranicznie samotny wobec historii. W strategii agitatora nie istniała inna perspektywa dla samookreślenia bohatera jak historia właśnie – podzielona na e t a p y budownictwa socjalistycznego. Jednostka liczy się tutaj nie tylko jako homo faber „w ogóle”; chodzi o to, aby była człowiekiem pracy odbywającej się w ramach planu. „Wykonaj plan, równaj krok, zewrzyj dłonie! / Wykonaj plan / Wykonaj plan!” – nawoływały piosenki masowe u progu lat pięćdziesiątych. To popularny wariant agitacji. W wariancie wyrafinowanym ta sama idea mogła urzeczywistniać się na przykład tak: Idą z pracy szarzy, ci, do których wzrok twój leciał i promieniał tak wspólnie na jaskrach, że ujrzałem bliżej kobalt twoich oczu, a na słoneczniku mógłbym zerwać kiełkujący bławat: tkacze, tkacze Planu Sześciolecia. 94 (Julian Przyboś, Do malarki, 1953) Wiersz (a u Przybosia to jest reguła nienaruszalna) odwołuje się do uczuć zawodowych artysty. Podobnie jak w wielu innych lirykach tegoż autora – mówi się tu o interwencji wzroku w „szarą” rzeczywistość, która pod wpływem wysiłku intensywnego patrzenia zabarwia się, roślinnieje, ukwieca, przeobraża w piękne malowidło. Wzrok wchodzi w pejzaż („że ujrzałem bliżej kobalt twoich oczu”), zlewa się promieniami spojrzeń innych ludzi („promieniał tak wspólnie”), aż cały krajobraz wydaje się „słonecznikiem” „bławatem”: kiełkuje barwami. Równolegle rozwija się w analizowanym wierszu motywacja lingwistyczna, proces tropienia sensów utajonych w słowach. Podobieństwo słów „bławat” (tkanina) i „bławatek” (kwiat) umożliwia grę znaczeń – daje obraz „kiełkowania” tkanin. Aż w końcu wszystkie motywy zbiegają się w jedno ognisko: ideologiczne. Tekst – na piętrze najwyższym – tłumaczy się jako raport poetycki o fabrykach łódzkich, które oto odnoszą sukcesy w realizacji „Planu Sześciolecia”. Motywy tyrtejskie Gdy wgłębiamy się w strukturę licznych komunikatów literackich z kręgu strategii agitatora, i gdy pytamy o ich treść prymarną, nie potrafimy uwolnić się od myśli, że to wszystko już było. Nie tak dawno, w latach wojny. Agitacja. Apele. Mobilizacja mas. Retoryka rozkazu. Pochwała czynów kolektywnych, zorganizowanych, czynów, które muszą podlegać dyscyplinie, wymagają posłuszeństwa, a także – stłumienia prywatności, jeżeli prywatność opóźnia zwycięski marsz ku przyszłości szczęśliwej. O rozbudzeniu nie ostygłych jeszcze namiętności tyrtejskich – w strategii agitatora – zadecydowały okoliczności dwojakiej natury: zewnętrzne (polityczne) i wewnętrzne (literackie). Czas pokoju miał się okazać wkrótce czasem z i m n e j w o j n y. Wczorajsi sprzymierzeńcy, połączeni we wspólnym wysiłku likwidacji Trzeciej Rzeszy, stracili ufność wzajemną; dwie antagonistyczne formacje klasowe przedzieliła „żelazna kurtyna”; naprzeciw bloku militarnego państw kapitalistycznych stanął blok wojskowy państw budujących socjalizm. Obie strony musiały bardzo serio liczyć się z możliwością konfliktu zbrojnego. Nikt nie miał złudzeń, że konfrontacja sił oznaczały jeszcze większą masakrę niż w drugiej wojnie światowej. Ludzkości groziła broń masowej zagłady (bomba atomowa). W napięciu nerwów, w bezustannej, obustronnej grze podejrzeń, inwigilacji ruchów wojsk, śledzeniu imprez propagandowych itd. – każdy zatarg, lokalny zrazu, każdy przelew krwi – w jakiejkolwiek prowincji świata, na Bliskim Wschodzie, w Grecji, na Dalekim Wschodzie, wydawał się początkiem końca. Epicentrum trzęsienia ziemi. Literatura narodu, który doświadczył wszelkiego zła, cierpienia, upokorzeń, reagowała natychmiast na wieści o nowych aktach agresji i nowych zniszczeniach. Na oczy ludzi znów się walą domy Na twarze śpiących i na usta dzieci I ciała kobiet żelazo otwiera I w gardła ludzi tak się niebo wdziera jak ołów Pod trzydziestym ósmym równoleżnikiem leżą pomordowani (Tadeusz Różewicz, Trzydziesty ósmy równoleżnik, 1950) Z Betlejem idą pułki, śmigają jak jaskółki Śmiercionośne pociski, Stara Jerozolimo, w turbanach ognia, dymu Od nalotów egipskich. [...] Jeruzalem zburzona, przez wieki doświadczona 95 I dlatego nam krewna. (Mieczysław Jastrun, Piosenka dla Jerozolimy, 1950) Reakcje spontaniczne, antywojenne protesty, manifestacje solidarności z ginącymi ludźmi, burzonymi miastami, palonymi wsiami, to wszystko stanowiło surowy materiał, który trzeba było dopiero uporządkować w strategii agitatora. Literat-propagandzista żądał od siebie i od innych literatów czegoś więcej niż tylko dowodów współczucia dla nowych ofiar bezprawia i gwałtu. Domagał się interpretacji ideologicznej faktów z historii najnowszej. Egzekwował odpowiednie naświetlenie tych faktów, w określonym systemie rozróżnień, przy pomocy jednoznacznych politycznie formuł językowych. Kultura masowa zadowalała się rymowanymi hasłami, które skandowały tłumy na pochodach i wiecach protestacyjnych. „W odpowiedzi na atomy budujemy nowe domy!”. Kultura elitarna poszukiwała nowych nazw, nowych wyrażeń, nowej składni: Dzień zażąda od ciebie języka, w którym stanie przed rozumem zbudzonego więcej – prócz mgieł od rzeki. Tak Egipcjanin patrzy znad żaren, jak pod domy Norymbergii zarosłe fiołkami płynie chłodnia – okręt z Ameryki z blaszankami mięsa dla zbrodniarzy, z puszkami mrozu ze spadania gwiazd i katedr. (Anna Kamieńska, Pisarzom jadącym na Śląsk, z tomu Wychowanie, 1949) Przede wszystkim: należało wyrysować w świadomości ogółu nowy w i z e r u n e k w r o g a. Nie był nim przecież, tak jak dawniej, faszysta jedynie; w szczególności zaś – nie był nim Niemiec. Dziesięć lat temu sprawa wydawała się prosta. Cała ulica warszawska, cała Polska wiedziała, kto wróg, kto przyjaciel. Mówiły o tym nawet ballady dziadowskie, śpiewki zakazane, dzieła bezimiennych autorów. „Dnia pierwszego września / Roku pamiętnego / Wróg napadł na Polskę / Z kraju niemieckiego”. Wróg miał swój język, swoje uniformy, swój bestialski Ordnung, swojego „głupiego malarza” Adolfa, był widzialny, jawny, panoszył się w kraju, potem wycofywał się nach Heimat, do Berlina, w końcu padł. „Uciekał przez Wisłę, / Dojechał do Łaby – / Tu ostatnie lanie / Otrzymali Szwaby”140. Okupacyjna i wojenna rzeczywistość sprzyjała ustabilizowaniu tradycyjnego rozumienia słowa „wróg”. W świadomości ludowej, a daje temu wyraz twórczość folklorystyczna, „wrogiem” jest ktoś n a z n a c z o n y, kto zawsze czyha na chwilę sposobną, aby nas zaatakować i wpędzić do grobu, przy czym stan wrogości permanentnej jest jego właściwością „naturalną”, wrodzoną, odziedziczoną po przodkach, daną z góry niejako, uformowaną przez siły wyższe. Tak, dla przykładu, wrogiem odwiecznym kota będzie pies, kobry – mangusta, a w innych rewirach wyobraźni mitycznej: wrogiem wody musi być ogień, wrogiem Boga – Szatan, i tak dalej. Liryka tyrtejska czasów wojny nie miała powodów, aby rewidować – zaświadczoną antagonizmami przeszłości – myśl o Niemcu jako odwiecznym wrogu Polaka, przeciwnie, przypominała raz po raz dawne nieprawości naszych sąsiadów zachodnich, aktywizowała pamięć walk z Krzyżakami, prób germanizacji ziem polskich pod zaborem pruskim i innych, wymownych faktów z historii. A, szczerze mówiąc, nie było w polszczyźnie obelgi, nie istniała w poezji możliwość tropu czy figury retorycznej, które by wówczas ktokolwiek miał prawo moralne ocenić jako krzywdzące dla najeźdźcy. Teraz wszystko się pogmatwało. Przyszła pora reedukacji społecznej. Mitologii wroga trzeba było przeciwstawić teorię wroga. Tradycyjne, s u b s t a n c j a l n e znaczenie słowa „wróg” winno było zostać odrzucone przez nowoczesne znaczenie f u n k c j o n a l n e tego słowa. Rozumowanie wedle schematu: „ponieważ X jest moim wrogiem, dlatego działa na moją niekorzyść” nie dawało szansy orientacji w świecie polityki. Potrzebny był inny schemat logiczny: „ponieważ X działa na moją niekorzyść, dlatego mówię, że jest moim wrogiem”. Nieprzyjaźń, wrogość miały się okazać wcale nie „odwiecznymi” nastawieniami tych samych ludzi czy tych samych społeczności, lecz r o l a m i uzależnionymi od konfiguracji politycznych danego momentu. Najpierw tedy propaganda i literatura zaczęły dążyć do rozdzielenia – w żywej pamięci zrośniętych – pojęć „Niemiec” i „wróg”. Rozpoczęła się jedna z najtrudniejszych bodaj lekcji XX wieku: nauka internacjonalizmu. Lekcja bezwzględnie konieczna. Szowinizm narodowy bowiem bywa w swych skutkach psychologicznych – nieobliczalny i groźny dla każdej nacji. Tragedia Niemców dawała w tym względzie aż nato wymowne dowody. Bo druga wojna światowa to także tragedia Niemców. Jakże ciężko było przyjąć to do wiadomości. Uwierzyć na nowo słowo Mickiewicza: „Niemcy też są ludzie”. Zrozumieć – nie wybaczając tym, którzy winni byli zbrodni 140 Wg: Karnawał dziadowski. Pieśni wędrownych śpiewaków (XIX – XX w.). Wybór i opracowanie S. Nyrkowskiego. Warszawa 1973. 96 ludobójstwa. Tylko taki punkt widzenia mógł się ostać w świadomości ogółu. Takie ujęcia, jak to: w wierszu Mieczysława Jastruna pt. Niemcy (1950): Złamali ludzkie prawo, wyważyli z ram Jak kość biodrową pierwszą tablicę ludzkości I dotarli, szaleńcy, do jądra ciemności, Aby zbrodniczy wnuk powiedział: „Już to znam”. Do weimarskiej samotni wraca stary Goethe, Tu, gdzie się dopalają koczowiska hord. Wolność, jak słowo nigdy nie słyszane przedtem, Wymówią wargi, które wymawiały mord. Fryderyk Engels pisał kiedyś, że literatura rewolucyjna przemawia do mas, które wobec wielu kwestii zajmują postawę konserwatywną, ulegają przesądom, i dobry strateg musi, wbrew sobie, dla pozyskania odbiorcy, posługiwać się także językiem tych przesądów, tolerować wyobrażenia skostniałe, motywacje konserwatywne, gdyż liczy się w ostatecznym rozrachunku wymowa całości utworu, a nie czystość doktrynalna wszystkich wyrażonych w danym dziele myśli. Przytoczony wyżej wiersz Jastruna stanowi wręcz pokazową ilustrację koncepcji Engelsa. Poeta, na pierwszy rzut oka, utrzymuje w świadomości czytelnika stereotyp wojenny Niemca. Mówi przecież o zbrodni dziedzicznej. Hitlerowiec to „zbrodniczy wnuk” permanentnych gwałcicieli najświętszych przykazań ludzkości. Jastrun wypomina mu nawet – wczesne średniowiecze („koczowiska hord”). Ale rezultat dydaktyczny okazuje się tu zgodny z założeniami pedagogiki socjalnej. Myśl główna bowiem da się przedstawić tak: „Niemcy są dzisiaj inni”. Niemiec dzisiejszy rozstaje się z Niemcem wczorajszym. O tę myśl jedną toczy się tutaj gra. Gra delikatna i nad wyraz uciążliwa. Propaganda zachodnia również szła w podobnym jak gdyby kierunku. Prędko zaczęła głosić ideę zapomnienia o winowajcach drugiej wojny. Apelowała o wspaniałomyślność. Inna rzecz, że cudzym kosztem. W ślad za teoriami totalnego humanitaryzmu szły decyzje darowania wyroków zbrodniarzom wojennym. Bramy więzień otwierały się przed wczorajszymi ludobójcami. Wobec tych faktów poezja nie mogła zachowywać obojętności. Musiała, obok radości, poznawać na nowo smak gniewu: Otwierają się bramy więzienia i na wolność wychodzi morderca. Otwierają się bramy więzienia i morderca wychodzi bez kary. Każda ziemia, na której stawał, naznaczona garbami grobów. Każdy człowiek, przy którym stawał, naznaczony do dzisiaj żałobą. Serca, nie bijcie na trwogę. Bijcie na gniew! Bijcie na gniew!141 (Wisława Szymborska, Pieśń o zbrodniarzu wojennym) Nie trwoga, lecz gniew. Nie przerażenie, lecz protest. Jak widać, w działalności agitatora zaczynają się odnawiać style poezjowania tyrtejskiego. Szymborskiej Pieśń o zbrodniarzu wojennym formułuje t e o r i ę w r o g a. Usiłuje utrwalić w świadomości odbiorcy myśl, że wróg nie „jest”, wróg „się staje”, roli wroga nikt nie otrzymuje w spadku po przodkach, rolę wroga ktoś sobie wybiera. Kto z mordercą zawiera przymierze, kto w mordercy pomocy szuka, kto z mordercą zawiera przymierze – ten ludzkości zdrajca i wróg. 141 Wiersze Wisławy Szymborskiej Pieśń o zbrodniarzu wojennym, Z Korei przytaczam za książką W. Szymborska, Wiersze wybrane, Warszawa 1964. Wiersze te były ogłoszone po raz pierwszy w jej debiucie książkowym Dlatego żyjemy, Warszawa 1952. 97 Wizerunek wroga w liryce agitacyjnej okazał się zadaniem nieporównanie bardziej kłopotliwym (z pisarskiego punktu widzenia) niż w twórczości żołnierskiej z lat wojny. Interpretacja „substancjalna” słowa „wróg”, anachroniczna, to prawda, społecznie szkodliwa, pozwalała jednak apelować do wyobraźni unaoczniającej – natychmiast – całą (znienawidzoną) sylwetkę mordercy – a capite ad calcem. Od stóp do głów. Interpretacja „funkcjonalna”, zgodna z aktualnymi układami sił, dydaktycznie pożądana, odwrotnie, stwarzała zakaz unaoczniania atrybutów wroga, unosiła jego obraz w rejony abstrakcji. Trzeba było utrzymać w świadomości czytelnika myśl, iż wróg jest ciągle ten sam – i za każdym razem jest inny. „Ten sam wróg czyha zza drzewa, zza węgła, / Którego znałeś...”, pisał Mieczysław Jastrun w Trenie na śmierć generała Świerczewskiego142. A młody propagandzista zapewniał, że trafne rozpoznanie wroga to, przede wszystkim, kwestia intuicji klasowej rewolucjonisty: Bo choć różny twych oczu blask i różną przemawiasz mową, przecież widziałem: masz w każdym kraju twarz jednakową. (Wiktor Woroszylski, Świerczewski, 1949)143 Ale „twarz” znaczy tutaj tyle co „oblicze moralne”. Czyli postawa, a nie postać, postępowanie – nie byt „sam w sobie”, coś, o czym trzeba wiedzieć, nim się będzie widziało – oczami. Zwielokrotnienie obrazu wroga – jedno z najbardziej intrygujących zjawisk w strategii agitatora – było wyrazem starań propagandy o powszechną m o b i l i z a c j ę c z u j n o ś c i. Ostrzegano: wróg się maskuje. Wciela się w tysiąc postaci, panoszy się nie tylko za oceanem, ale i w kraju. Jak go rozpoznać? Po oznakach działalności dywersyjnej. Ilekroć na jakimś odcinku budowy zaczynają się trudności, tylekroć są one powodowane przez czającego się w ukryciu wroga. Jeśli traktor nie może orać, jeśli siew nie osiągnie skutku jeśli łamie się w ręku norma, a od majstra zalatuje wódką, jeśli zamarł warsztatu ruch, spalił serce motor – to fakt, że działa klasowy wróg. (Andrzej Mandalian, Dzisiaj) Trudno dociec, czy debiutujący poeta-agitator uświadamiał sobie, że ukazuje świat niewiarygodny. Odarty ze wszystkiego, cokolwiek nie jest walką klas. Nie ma tu miejsca dla klęsk żywiołowych, nie zdarzają się zwyczajne przegrzania silników, zmęczenia metalu, awarie przewodów. Nawet alkoholizm jest faktem politycznym. Nikt nie pije tu wódki z rozpaczy, z nałogu. Wódkę podsuwa wróg. W systemie implikacji logicznych liryki agitacyjnej nie może się pojawić myśl o wewnętrznych zakłóceniach w funkcjonowaniu władzy. Obowiązuje żelazna reguła jednostronnego determinizmu: „jeżeli P, to Q”. Jeżeli zło tkwi w nas, to znaczy, że w nasze szeregi zakradł się wróg, którego trzeba natychmiast zdemaskować i ukarać. Andrzej Mandalian: Czujniej, towarzysze, czujniej, dotrzymamy epoce kroku, i pod skórą legitymacji trzeba umieć wymacać wrogów. Człowiek-rzodkiewka. Z wierzchu czerwony, w środku biały. Bohater negatywny satyr Majakowskiego. Obiekt licznych ataków naszych poetów-propagandzistów. Poezja agitacyjna zajmowała się też „wymacywaniem” wrogów „pod skórą” apolityczności. Tezę o istnieniu zachowań apolitycznych odrzucała jako naiwną. Kto nie z nami, ten przeciwko nam, takie było jej credo najświętsze. Humorystyczna figura z wiersza Juliana Tuwima pt. Archanioł, człek z pozoru „kulturalny, religijny, absolutnie apolityczny i zupełnie bezpartyjny”, okazuje się w końcu „starą świnią reakcyjną”. 142 Cyt. za: J. Trznadel, O poezji Mieczysława Jastruna, op. cit. 143 Wg: Debiuty poetyckie 1944 – 1960. Wiersze, autointerpretacje, opinie krytyczne. Warszawa 1972. 98 Agitator odróżniał wroga zdecydowanego od szkodnika, który służy wrogowi bezwiednie. Szkodnikiem numer jeden był bumelant, czyli pasożyt – uchylający się od obowiązku rzetelnej roboty. Poezja satyryczna usiłowała wychowywać bumelanta. Najczęściej przedstawiała go jako jednostkę wyizolowaną ze społeczeństwa, skazaną na powszechną pogardę. Niekiedy karą dla pasożyta stawały się niepowodzenia miłosne. Kobietę traktowano w tym kontekście jako „nagrodę” dla bohatera pozytywnego. Warto pamiętać, iż agitator mówił o miłości w sposób nader powściągliwy, nieomal dewocyjny; do kwestii tej jeszcze wrócimy. Oto Kobiety Jerzego Jurandota z tomu Wybór satyr (1954)144: Pewien bumelant Gwiżdżąc na pracę Z ładną dziewczyną Chciał iść na spacer. Rzekła mu pierwsza: „Idź, nic nie wskórasz, Ja nie mam czasu, Ja jestem murarz”. Niefortunnego amatora spacerów odtrącają kolejno: dziewczyna-tramwajarz, dziewczyna-tokarz, dziewczynadekarz, dziewczyna-drukarz, dziewczyna-malarz. Najdosadniej, wręcz groźnie, brzmi odmowa szóstej z kolei kobiety pracującej: Rzekła mi szósta: „Już się odwalasz, Bo zamaluję W łeb, jakem malarz!” Rozumowanie bumelanta – kompromituje go ostatecznie. Sądzi on, że to praca uniemożliwia dziewczętom spacery. „Wszystkie zajęte, / Każda ma pracę – / I z kim ja będę / Chodził na spacer?”, martwi się nasz nieszczęśnik. Ale nie: bumelant się myli. Narrator wyjaśnia mu w końcu przyczynę konfliktu: A one właśnie, Wiedz, bumelancie, Poszły na spacer Po fajerancie. I nie z takimi, – Niech chodzą sami – Tylko z fajnymi Przodownikami! Wróćmy do tradycji tyrtejskich. Poezja jest układem sprzężeń zwrotnych. Zmiana jednego „podzespołu” powoduje transfigurację wszystkich „podzespołów” pozostałych. Rozmycie obrazu wroga oznaczało skuteczne rozchwianie norm scenariuszy dydaktycznych wiersza agitacyjnego. W perspektywie niedawnych doświadczeń odbiorcy, który przyswoił sobie w latach wojny sztukę „tłumaczenia” literatury na język czynów, współczesne nurty tyrtejskie brzmiały inaczej, nieostro. Po 1939 roku słowa poety: „bagnet na broń!” można było zrozumieć dosłownie, i dosłownie w y k o n a ć jak rozkaz: na prawdziwym polu walki. Teraz, gdy trwała zimna wojna, wojna psychologiczna, otoczona co prawda wojnami rzeczywistymi – daleko od Polski, czytelnik nie identyfikował się już z adresatem komend poetyckich. Przeczytajmy jeden z polskich trenów na śmierć komunisty greckiego Nikosa Belojanisa, straconego w 1952 roku: Krzyk do mnie przybywa z Aten, Żałosne pozdrowienie: – Na pomoc – i wielki płacz matek, A potem salwa i milczenie. (Jarosław Iwaszkiewicz, Matka Belojanisa, 1952) 144 J. Jurandot, Wybór satyr, Warszawa 1954. 99 Ten wiersz ujawnia całe skomplikowanie tyrteizmu w strategii agitatora. Bo Iwaszkiewicz chce być tyrtejski. Wołanie „na pomoc” znajduje tu odpowiedź w nawoływaniu do odwetu. „Wy, młodzi, wiecie: z ofiary / Rodzą się zawsze mściciele”. Tren staje się odezwą. „Śpiewajcie i walczcie dalej”, mówi wprost w strofie ostatniej. Lecz zapytajmy: do kogo jest skierowany ten apel? Potencjalni wykonawcy rozkazu, partyzanci greccy, nie są czytelnikami tego wiersza. Z kolei czytelnik faktyczny, a więc polska publiczność literacka, nie znajduje się w sytuacji potencjalnego wykonawcy. Cały proces odbioru kończy się manewrami wyobraźni wojującej, szkoleniem afektów, ćwiczeniem werbalnym, defiladą słów. Jeszcze przykład145 (z wiersza innego autora na ten sam temat): Ugnie się przemoc – wola milionów Przemoże siłę tyranii: Do wolnej Grecji – własnego domu – Wróci nasz brat Belojanis. (Seweryn Pollak, Belojanis, z tomu Pocisk i słowo, 1952) Nawet Tadeusz Różewicz, obcy duchowi tyrtejskiemu, w paru wierszach próbował stylu odezwy żołnierskiej, na przykład w Balladzie o karabinie z tomu Pięć poematów (1950): Trzeba ich zabijać wojna nie skończona trzeba ich zabijać w Grecji i w Hiszpanii w Chinach Indonezji i nawet pod ziemią Ale w utworach tych zanikały swoistości poetyki Różewiczowej. Zakończenie Ballady o karabinie to zaledwie parafraza znanych słów Broniewskiego z napisanego przed wojną Bagnetu na broń: Albo przyjdą tutaj i dom nasz podpalą i wyrąbią drzewa i serca przebiją Nic dziwnego, że niektórzy twórcy występowali przeciw powrotowi do tradycji wiersza żołnierskiego. Ich zdaniem nowa sytuacja wymaga nowych koncepcji retorycznych. Powtarzanie starych technik nie ma sensu. Gdy twórczość agitacyjna sprzymierza się z tradycjonalizmem, skutek tego jest taki, iż zwraca się ona przeciwko własnemu posłannictwu: wchodzi w obszary sztuki dla sztuki. 145 Zacytujmy jeszcze jeden utwór z tej serii: Arnolda Słuckiego Na śmierć Belojanisa (Wiersze wybrane, Warszawa 1956): „Przy świetle aut odczytali wyrok i ziemia grecka zajaśniała. Jak na prześwietlonej kliszy dom wśród malw i góra stroma – i gwiazda padła rozstrzelana. Przy świetle aut wykonali wyrok świt nad Atenami zwisał. I ludzie znów wstawali rano o żywych oczach Belojanisa”. Na marginesie tego wiersza odnotujmy częste w owych latach kłopoty poetów z rymem. Niewątpliwie rym „zwisał” – „Belojanisa” jest, w kontekście tragicznego tematu, niefortunnym chwytem stylistycznym. Słowa zrymowane orientują bowiem względem siebie nie tylko swe brzmienie, ale i znaczenie. W utworze poważnym nie powinny więc spotykać się słowa, które obniżają patos tekstu lub wprowadzają niezamierzony efekt humorystyczny. 100 W cytowanym tu już – polemicznym – Głosie o poezji Juliana Przybosia pojawia się szczegółowy rejestr poetyk ówczesnych, zdaniem autora, chybionych, wystawiających – być może – pozytywne świadectwo dobrym chęciom debiutantów, ale grzęznących w staroświecczyźnie, lękliwych artystycznie, i w ostatecznym bilansie – fałszywych. A skądże was aż tylu Redaktor przynęcił jak pracowitych mrówek: 1) uczniowie księdza Baki stłoczeni we zwrotkach, 2) arkadyjscy rapsodzi w działkowych ogródkach, 3) homerzy epopei rycerskich na dudkach, 4) . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 5) . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . na koniec – gromowładni, gromcy i zacięci TYRTEJE! ... pełzający po wielbionych schodkach... Mdli wasz bęben, mdli wasza katarynka słodka Przyboś trafia tu w sam środek splotu literackich uwarunkowań – świeżo wskrzeszonego tyrteizmu. Zwraca uwagę na więź łączącą spadkobierców strategii uczestnika wojny z naśladowcami Włodzimierza Majakowskiego. „Schodki”, po których „pełzają” tyrteje, to synekdocha tak zwanej „majakowszczyzny”. Autor poematu Dobrze pisał z myślą o recytacji – przed olbrzymimi zgromadzeniami słuchaczy, dokładnie określał pauzy w każdym wersie, łamał wersy na mniejsze całostki, uzyskując w ten sposób „schodkowy” rysunek tekstu. Młodzi twórcy z kręgu „pryszczatych” – w istocie – brali z Majakowskiego to, co najbardziej b o j o w e, mając w polu widzenia – głównie – ostatnie dzieła Rosjanina (pisane przed śmiercią samobójczą w 1930 roku). Mówiąc o „majakowszczyźnie” trzeba uświadamiać sobie, że stanowiła ona w y b ó r z poetyki imponująco bogatej i płodnej, która w historii rosyjskiej sztuki słowa odegrała rolę podobną do tej, jaka w Polsce przypadła w udziale futuryzmowi i awangardzie razem wziętym. Debiutanci nasi zachowywali niektóre tylko składniki dzieł Majakowskiego. Aktualność, partyjność – jako dyrektywy ideowe. A w zakresie rozwiązań technicznych: żywioł mowy sloganów dziennikarskich, orientację na leksykę obcą „poetyczności” akceptowanej przez nurty klasycyzujące („jak pepesza, współzawodnictwo, Pstrowski, ZWM”, wyjaśniał Woroszylski w głośnym manifeście pokolenia pt. Batalia o Majakowskiego, 1950). Nadto jeszcze: „brutalną” wersyfikację, miażdżącą normy harmonijnego wiązania słów w wiersze. (Naśladowcy w większym stopniu zajmowali się miażdżeniem niż konstruowaniem nowych formuł wersyfikacyjnych: to ich różniło od mistrza). Otóż tony bojowe „majakowszczyzny” zlewały się w jeden głos z tonami poezji tyrtejskiej. J ę z y k w o j n y wydawał się najbardziej odpowiednim kodem dla wyrazu uczuć nie zawsze z wojną związanych: zarówno rywalizacja ideologiczna socjalizmu i kapitalizmu, jak i praca nad odbudową kraju były tu przedstawione za pośrednictwem metaforyki militarnej. Majakowski w swych próżnych utworach głosił konieczność rezygnacji z uroszczeń indywidualizmu. Uznawał wyższość dążeń kolektywu nad pragnieniami jednostki. Postulował prymat organizacji nad żywiołem, kultury nad naturą. (Sam siebie nazywał „piewcą kipiącej, wrogiem surowej wody”). Wołał o dyscyplinę, oddawał cześć najwyższą – partii. Jednostka! Co komu po niej?! Jednostki głosik cieńszy od pisku. Do kogo dojdzie? Ledwie do żony! I to, jeżeli pochyli się blisko, Partia – to głosów jedyny poryw – zbity z bezliku cichych i cienkich, pękają od nich wrogów zapory, jak w huku armat w uszach bębenki 101 (Włodzimierz Iljicz Lenin w przekładzie Adama Ważyka)146 Konsekwencje takiej postawy – znamy już z rozdziału o strategii uczestnika. M e c h a n i z m y r e d u k c j i (wypożyczone z arsenału poezji homo militans), urządzenia z a g ł u s z a j ą c e „jednostki głosik” najdotkliwiej interweniowały w l i r y z m wierszy agitacyjnych. Między innymi oznaczały wygnanie z poezji – tematu erotycznego. Tadeusz Różewicz: Czy można pisać o miłości słysząc krzyki zamordowanych i pohańbionych (Świadek z tomu Wiersze i obrazy) W końcu żona to „zaledwie żona”, mówił Majakowski. Więc i miłość t o z a l e d w i e m i ł o ś ć. Zresztą, miłości są różne. Są romanse, trójkąty, gry uwodzicielskie, i te budzą u agitatora pogardę najwyższą. Wydają mu się czystym hazardem „subtelniaków apolitycznych”, bezużytecznym marnotrawieniem życia. Chodzi o to, pisze Woroszylski, aby „Życia się nie przegrało w karty / ani dzierlatkom nie rozdało”. Są też miłości społecznie szkodliwe, wymagające napiętnowania. „Buńczuczny optymizm, dziarska krzepa – komentuje ten problem Marian Stępień – przybiera niekiedy rozmiary brutalne, chciałoby się powiedzieć: barbarzyńskie. »Kolego, Werterów nie potrzeba nam teraz« – zwracał się Woroszylski do łódzkiego studenta, który popełnił samobójstwo z miłości”147. Są wreszcie uczucia, owszem, zrodzone z miłości, które w pewnych warunkach mogą spełniać pozytywną rolę w urzeczywistnianiu idei humanizmu socjalistycznego. Anna Kamieńska (w wierszu Pisarzom jadącym na Śląsk): trzeba z węgla śląskiego, z książek, nawet z wyznań miłosnych kłaść przęsła mostów nad państwami Europy. Agitator nie twierdzi, że nie rozumie miłości. Przeciwnie. Rozumie ją bardzo dobrze. Na wykazaniu orientacji w systemie obcych, kwestionowanych hierarchii wartości polega zresztą sukces sztuki propagandowej w ogóle. Najpierw trzeba udowodnić fakt opanowania cudzego sposobu myślenia, potem poddać go krytyce, a dopiero pod koniec akcji agitacyjnej przeciwstawić koncepcjom cudzym system własny – jako jedynie słuszny. Zygmunt Freud, projektodawca psychologii głębi, usiłował wyjaśniać sens społecznych inicjatyw jednostki w kategoriach osobliwego panerotyzmu: jako formę s u b l i m a c j i stłumionych popędów płciowych. Ekstaza religijna, twierdził Freud, pragnienie czynów bohaterskich, przedsiębiorczość społecznikowska, a także twórczość artystyczna, wszystko to ma jedno źródło utajone, a jest nim nieposkromiony rezerwuar napięć erotycznych: l i b i d o. Niektórzy krytycy „pryszczatyzmu”, w ślad za Freudem, popularyzowali tezę, iż w utworach agitacyjnych miłość do kobiety, gdy autorem był mężczyzna, i miłość do mężczyzny, gdy autorką była kobieta, została zastąpiona przez m i ł o ś ć d o b u l d e ż e r a (lub do obrabiarki). Teza efektowna, ale nieprawdziwa. Maszyna budziła nieporównanie gwałtowniejsze namiętności u awangardy niż u „pryszczatych”. W istocie potrzebę ocalenia w sztuce słowa specyficznych wartości emocjonalnych liryki miłosnej, takich jak tkliwość, wzruszenie słabością, tęsknota, ujawnienie instynktów opiekuńczych, zaduma nad tym, co delikatne, bezbronne, wreszcie protest przeciw bólowi zadawanemu istotom słabym, kruchym, pięknym – zaspokajały przede wszystkim wiersze p o ś w i ę c o n e d z i e c k u. Najbardziej zakorzeniony w świadomości ogółu dogmat – mówiący, że praprzyczyną ekstazy lirycznej bywa zazwyczaj stan zakochania, ustępuje tutaj przeświadczeniu, iż u źródeł liryzmu znajduje się miłość macierzyńska i ojcowska; nie Dziadów część IV, lecz Treny stają się dziełami symbolizującymi istotę doświadczenia poetyckiego. Władysław Broniewski: Nie wiem, co to poezja, nie wiem, po co i na co, wiem, że czasami ludzie czytają wiersze i płaczą. I dalej: A kiedy synka stracił 146 M. Majakowski, Wiersze i poematy, Warszawa 1949. 147 M. Stępień, Ważny ton polskiej poezji współczesnej, w tomie: Debiuty poetyckie, op. cit. 102 pewien robociarz z Radomia, o wierszu pomyślał z płaczem i list napisał do mnie: „Chłopczyk był śliczny jak róża, dobre, kochane dziecko... Wierszyk niech będzie nieduży, nie religijny – świecki...” (Robotnik z Radomia, z tomu Nadzieja, 1951) Dziecko to jeden z głównych bohaterów literatury propagandowej tych lat. Zarówno liryki gniewu, jak i poezji radości. Strategia agitatora – w nurcie tyrtejskim – często posługiwała się obrazami martyrologii dziecięcej, dążąc do spotęgowania uczuć nienawiści wobec wroga. Sztuka słowa od dawna umie organizować napięcie grozy poprzez ujawnianie niebezpieczeństw zagrażających życiu dziecka. Dzieciobójstwo – w odczuciach powszechnych – jest formą ludobójstwa szczególnie odrażającą. Sadysta znęcający się nad dzieckiem nie może liczyć na jakąkolwiek ekspiację. Nie ma takiej pokuty, która by dawała możliwość odpuszczenia grzechów dzieciobójcy. Pozostaje najwyższy wymiar kary: śmierć. I nieodwołalne potępienie. W poezji agitacyjnej – dzieci oskarżają. Dzieci wojny (minionej oraz toczącej się nadal na dalekich kontynentach) żądają odwetu. (Tadeusza Różewicza Rzeź chłopców, Warkoczyk, Trzydziesty ósmy równoleżnik). Gdy giną dzieci, nie wolno, krzyczy agitator, pozwalać sobie na luksus samouspokojenia, ani na osłabienie czujności. Walka trwa. Wisława Szymborska, Z Korei: Wykłuto chłopcu oczy. Wykłuto oczy. Bo te oczy były gniewne i skośne. – Niech mu będzie we dnie jak w nocy – sam pułkownik śmiał się najgłośniej, sam oprawcy dolara w garść włożył, potem włosy odgarnął od czoła, żeby widzieć, jak chłopiec odchodził rozglądając się rękami dokoła. W maju, w roku czterdziestym piątym, nazbyt wcześnie pożegnałam nienawiść umieszczając ją pośród pamiątek czasu grozy, gwałtu, niesławy. Dzisiaj znowu się do niej sposobię. Jest i będzie mi jej żar potrzebny. A zawdzięczam ją również i tobie – pułkowniku, wesołku haniebny. Jednym z powodów ściśle literackich, które składają się na nobilitację tematyki dziecięcej w wierszach agitacyjnych, jest bez wątpienia dialektyczny dramatyzm dziecięctwa jako obszaru spotkania dwóch sił. Siły wspomnień i siły marzenia. Dziecko to jakby ż y w y w ę z e ł c z a s u. Coś co łączy przeszłość ponurą z przyszłością świetlaną. Dawną grozę i nową nadzieję. „Maleńki synek śpi / i wielka śpi Warszawa – / Lecz wciąż się toczy sprawa / przeszłych i przyszłych dni” – mówi Mieczysław Jastrun w ostatniej zwrotce wiersza Na nutę kołysanki z tomu Barwy ziemi. Ten sam motyw pojawia się w lirykach Juliana Przybosia. Dla niego dziecko ocalone z czasów wojny to dowód prawdy ofiar składanych przez pokolenie ojców w walce ze zbrodniarzami XX wieku: Lecz twój ojciec, człowiek aż nadludzko ludzki, umarł. Torturowany skonał. A umarł nie za siebie, lecz za wielu i po to, by tak jak on, tylko on umierał – ostatni (Do córki Ignacego Fika, 1952) Poeta nie ma wątpliwości, że trzeba uświadamiać dziecku jego przeszłość wojenną, i przeszłość jego rodziców, pisać tak, „ażeby syn i wnuk pamiętał”, zgodnie z postulatem Broniewskiego. Ale dla Broniewskiego nakaz przypominania wojny jest zrozumiały sam przez się. „Pamiętaj! twoja krew jest oświęcimska! Szanuj to, wnuku, gdy umierać przyjdzie”, pisał w wierszu Wnukowi. Dla Przybosia oczywistości w liryce nie istnieją. Istnieją napięcia między racjami sprzecznymi. Przypominać to znaczy spełniać obowiązek wobec kogoś, kto p a m i ę t 103 a n i e ś w i a d o m i e, nosi w ciele, we krwi, w rysach twarzy – brutalnie przerwane biografie swych rodziców. Lecz przypominać znaczy równocześnie burzyć spokój niepamięci, zadawać ból słowem. „Nie pamiętasz tego, Martusiu, byłaś malutka, zaczynałaś chodzić”... Po wtargnięciu okrutnej prawdy w świadomość dziecka – brakuje słów pocieszenia. Martuś! Jakim słowem siły i dobroci, jaką mową, jak dłoń matczyna czułą i białą, otulić cię, objąć? Można jedynie „Nieśmiało, / słów się bojąc” złączyć się we współprzeżywaniu przeszłości. Tak dziecko staje się partnerem dorosłego. Okazuje się kimś silniejszym. O własną niepamięć, o przyszłość, w której już nie powtórzą się doświadczenia epoki pieców krematoryjnych, o naiwność wiary dziecięcej. To nie dorosły niesie pomoc dziecku, to w obcowaniu ze światem dziecka dorośli szukają dla siebie oparcia: Dłoń zdjąwszy z główki ocalonej dziecka – ślepy na przestrzeń – wyciągam z daleka do ciebie, towarzyszu. (Julian Przyboś, Do St. W.) Świat wyobrażeń dziecięcych interesował także autorów wierszy radosnych. Fantazjowanie dziecka, owe małe, naiwne utopie, baśnie o szczęśliwości powszechnej, agitator przedstawiał jako marzenie o socjalizmie. Kolorowe raje wyobraźni infantylnej socjalizm przenosi z krainy ułudy na ziemię. Takie rozumowanie sprzyjało urozmaiceniu retoryki moralizatorskiej. Dziecko stawało się nie tylko uczniem poezji, ale i nauczycielem poety. Konwencja monologu moralizatorskiego (Julian Przyboś: Do córki w Zakopanem, Anna Kamieńska: Dla Józia, Seweryn Pollak: Na legitymację zetempowską córki) ustępowała konwencji dialogu, który pozwalał człowiekowi dorosłemu lepiej zrozumieć istotę nowego ustroju – zobaczoną oczami dziecka, przeżytą razem z nim: po dziecinnemu, czyli bardzo serio. Tadeusz Różewicz: Szybciej niż w marzeniu (wiersz poprzedzony dedykacją „Dla dzieci górników z Tatabanyi”): Widziałem rysunek siedmioletniej dziewczynki Był tam dom dwupiętrowy na frontowej ścianie można było zobaczyć każdą cegłę osobno pięknie wyrysowaną obok domu drzewo psa studnię ptaka nad domem i słońce Dziewczynka powiedziała poważnie – W takim domu będę mieszkała jak się skończy pięciolatka – [...] Za oknem na wzgórzu rosło nowe osiedle robotnicze Sens kluczowy kryje się tu w doborze epitetów. Proszę zwrócić uwagę: cegły w narysowanym budynku są p i ę k n e, dziewczynka mówi p o w a ż n i e, a osiedle widoczne za oknem to osiedle r o b o t n i c z e. Słuszność piękna, piękno powagi, takie wytyczne obowiązują agitatora, który nawet w utworach poświęconych dzieciom wystrzega się stylów zabawowych. „Dla nas trudy rewolucji, / Dla nich rewolucji szczęście”, pisał Witold Wirpsza w wierszu pt. Dzieci (1951)148. Nie chodzi zatem o szczęście uniwersalne, lecz o szczęście uzyskane 148 W. Wirpsza, Pisane w kraju, Warszawa 1952. 104 drogą rewolucji. Dlatego z dziećmi należy rozmawiać tak jak z dorosłymi. Ponieważ wkrótce od nich będą zależały losy świata. Witold Wirpsza, Cztery wiersze do syna, z tomu Pisane w kraju (1952): Tobie przyśpieszyć zmienną kolej rzeczy, Słyszeć, czego moje uszy nie dosłyszą, Rozżarzyć, czego me serce nie zdoła przepalić. Tobie oczy jak broń odbezpieczyć, Byś widział dalej – W zdecydowanej większości tekstów agitacyjnych obraz dziecka jest jedynie w i ą z k ą f u n k c j i retorycznych, nie jest natomiast autonomicznym obiektem poznania. Propagandzistę interesują tylko te marzenia, które dają się przenieść z przestrzeni dziecięctwa w przestrzeń ideologii – i ocalić jako słuszne. Resztę odrzuca, bagatelizuje. Wskutek tego dziecko jako bohater i adresat wiersza propagandowego żyje życiem niesuwerennym. Jest i nie jest dzieckiem. Fizycznie: jest; psychicznie: nie za bardzo, przypomina raczej dorosłego bez doświadczeń, lecz z pełną gotowością do walki i pracy. Poezja agitacyjna „udorośla” dziecko, i jednocześnie infantylizuje dorosłego. To nie przypadek, że pierwszy głośny utwór poetycki, w którym doszło do dramatycznej rewizji etyki agitatora, poemat Adama Ważyka, ukazał się w 1955 roku pod tytułem Poemat dla dorosłych. Agitator a korespondent „Sąd wydał wyrok skazujący Rosę Lee i jej dzieci na karę śmierci (Z gazet)”. „Ciekawa jest historia powstania gousanowskiego sowchosu latorośli winnej. Z prasy codziennej”. Tego rodzaju motta poprzedzały często wiersze agitacyjne. Prasę codzienną traktowano jako autorytet i jednocześnie bank informacji wspólnych poetom i czytelnikom. W 1949 r. Tadeusz Borowski wydał tom. pt. Opowiadania z książek i gazet. Jego koledzy pisywali wiersze z książek i gazet, z gazet przede wszystkim. Strategia agitatora uchylała kryterium autopsji. Można było pisać o tym, czego się nie widziało. Wystarczyło znać bieżący serwis wiadomości prasowych. Nie przeszkadzało to głównym założeniom literackiej propagandy: rzeczywistość przedstawiona w wierszu wcale nie musiała atakować wyobraźni czytelnika wyrazistością unaocznień, plastycznością krajobrazów, realizmem kolorytów itd.: wystarczały znaki umowne, wektory idei, hasła „za” lub „przeciw”. Związanie poezji z prasą zdaje się zbliżać strategię agitatora do strategii korespondenta. Na tle zewnętrznych analogii uwidoczniają się jednak od razu fundamentalne różnice. Poeta-korespondent poszukiwał w świecie czasopism – elementów różnicujących świadomość publiczności literackiej. Poeta-agitator, odwrotnie, dążył do unifikacji świadomości, prasa była dla niego całością niezróżnicowaną, często odwoływał się do „prasy” w ogóle, wskazywał na „gazety” nie określając tytułu czasopisma, któremu zawdzięcza tę czy inną informację. Z punktu widzenia poety-korespondenta twórczość liryczna powinna być wyrazem poszanowania postaw i potrzeb odbiorcy; intencją poety-agitatora jest działanie akurat przeciwne – chodzi mu o panowanie totalne nad postawami i potrzebami czytelnika. Dlatego „pryszczaci” i „klasycy” z kręgu „Kuźnicy” jednomyślnie deprecjonowali twórczość Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego. * W tym rozdziale z rzadka pojawiały się uwagi na temat jakości wykonania artystycznego przytaczanych i analizowanych utworów. Ilekroć się pojawiały, zawsze w związku z e t y k ą manifestowaną przez agitatora. Im większe skomplikowanie etycznej analizy współczesności, tym większe szanse artyzmu: tę prawdę potwierdzają zarówno najgorsze, jak i najlepsze teksty tych lat. Ale w ocenie twórczości agitacyjnej ujawnia się następująca trudność – uchybienia etyczne są tu zazwyczaj niedostrzegalne dopóty, dopóki nie wiemy, o czym n i e m ó w i ł a ta poezja. Bo właśnie w przemilczeniach na temat w e w n ę t r z n y c h k r y z y s ó w i załamań społeczności budującej socjalizm tkwi przyczyna porażki analizowanego nurtu. Żyli jutrzenką i posieli mrok. Żyli ideą i wzięli rozbrat z ludźmi. Tak pisał jeden z nich, Adam Ważyk, w wierszu pt. Krytyka poematu dla dorosłych (1955). A Mieczysław Jastrun zastanawiał się w wierszu Legenda z tomu Gorący popiół (1956): 105 Nie wiem, czy nowi ludzie zrozumieją Dramat, którego byliśmy podmiotem, Żywiąc pomiędzy nędzą a nadzieją Wzniosłe oszustwa i dwuznaczne cnoty. Epizod rozrachunkowy Już dawno w dziejach polskiej sztuki literackiej doszło do wyodrębnienia dwu idei, z których każda określa dydaktyczne powinności pisarstwa artystycznego, przy czym jedna stanowi proste zaprzeczenie drugiej. Przypadek zrządził, że obydwie orientacje znalazły wyraz w metaforyce związanej z ludzkim ciałem. Pierwsza: iż poczucie godności człowieczej można ocalić poprzez „pokrzepienie serc” (Henryk Sienkiewicz). I druga: że za pośrednictwem dzieł sztuki należy skłaniać publiczność do zastanowienia nad własną słabością, do rewizji zachowań moralnie dwuznacznych („rozdrapywanie ran” – Stefan Żeromski). Zgodnie z regułą naprzemienności prądów artystycznych, obserwowaną na przestrzeni wieków149, antagonizm tych dwóch ujęć społecznego bytowania sztuki rozwija się w rytmie cyklicznym. Na zasadzie akcji i reakcji. Strategia agitatora, jak wiemy, faworyzowała dyspozycje – w najogólniejszym rozumieniu – „Sienkiewiczowskie”, usiłowała wytwarzać nastroje „krzepiące”, uspokajała sumienie odbiorcy raportami o gigantycznych sukcesach – na rozmaitych odcinkach frontu walki czy „frontu robót”. Była fabryką scenariuszy zachowania optymistycznego (w radości i w gniewie). Nowe strategie pisarskie, kształtujące się w latach 1955 – 1956, odwrotnie, zobaczyły sens społeczny sztuki w odrodzeniu tradycji idącej od Żeromskiego: w odsłanianiu rewirów naszej współczesności – bolesnych i chorych, porażonych tajonymi przedtem dolegliwościami. Przełomy literackie z reguły są wykładnikami zmian w procesach życia społecznego150; zwracaliśmy na ten fakt uwagę wielokrotnie; ale najwięcej energii zużywa się w takich rewoltach na z m a g a n i e l i t e r a t u r y z l i t e r a t u r ą, poetyk wstępujących z poetykami ustępującymi. Prawda: walka systemów pisarskich w latach 1955 – 1956 mogła robić wrażenie zamętu, w którym łatwo się zgubić. W uproszczeniu powiedzieć by można, że gdy dla jednych twórców przełom oznaczał zmianę jakościową (zajmiemy się nimi w rozdziale następnym), drudzy jęli optować na rzecz zmian ilościowych w sztuce słowa. Niektórzy rozumowali tak: literatura wczorajsza, nastawiona na redukcję tematów drażliwych, zajęta rugowaniem ze świadomości zbiorowej – wszelkich podejrzeń bodaj o istnieniu ciemnych stron teraźniejszości, ćwiczyła się w umiejętności o d e j m o w a n i a ś w i a t a o d s ł ó w; literatura dzisiejsza, widząc konieczność amplifikacji (poszerzenia repertuaru tematów), skłonna jest – sobie i czytelnikom – przywrócić prawo głosu w kwestiach zaburzeń wewnętrznych życia społecznego, a co za tym idzie, powinna zacząć l e k c j ę d o d a w a n i a rzeczywistości do tekstu. Rozrachunek moralny stawał się rachunkiem językowym. Dawniej mówiło się t y l k o rzeczy wzniosłe i przejrzyste, teraz już czas po temu, by powiedzieć sobie szczerze r ó w n i e ż słowa gorzkie i zmącone wstydem. Trzeba pamiętać, iż w ówczesnych wyobrażeniach literackich głęboko zakorzeniła się wizja dzieła sztuki jako struktury dwudzielnej, złożonej z treści i formy. (Z pułapek tej dychotomii nie potrafi się wyzwolić długo krytyk tej miary nawet co Artur Sandauer, autor wydanej w 1957 roku broszury pt. O jedności treści i formy). Tak więc dla licznych działaczy przełomu nie ulegało wątpliwości, że komunikat liryczny dysponuje wprawdzie specyficzną formą (siatką współbrzmień, uporządkowaniem rytmicznym, kanonem figur i tropów, przywilejami uogólnień obrazowych), ale w swym „wydźwięku” – zawsze – transmituje treści nieswoiste, obecne we wszelkich innych odmianach piśmiennictwa użytkowego. Na równi z artykułem gazetowym, reportażem, felietonem – wiersz rozrachunkowy staje się terenem b a t a l i i o s ł o w n i k. Żąda prawa do nazywania po imieniu – tego, co przykre. Rehabilitacje nazw stłumionych przez strategię agitatora, innowacje onomastyczne151, to są główne dążenia literackie (i obywatelskie jednocześnie) liryki rozrachunkowej. Jeżeli, 149 Po prądach klasycyzujących następują romantyczne; panowanie racjonalizmu zostaje zastąpione rządami myśli irracjonalistycznej, gdy wyczerpuje się obiektywizm – przychodzi subiektywizm, itp., przy czym cykl „zaprzeczenia zaprzeczeń” ma rysunek jak gdyby „spiralny”, powtarzają się niektóre elementy dawnych prądów – zawsze w nowym uporządkowaniu. Tę koncepcję reprezentował m.in. historyk sztuki H. Wölfflin, a w Polsce – w rozprawie pt. Barok na tle prądów romantycznych (1937) – J. Krzyżanowski. 150 Niekiedy dzieje się odwrotnie: przeobrażenia literackie wyprzedzają zmiany w układach socjalnych. 151 Językoznawca mógłby zaprotestować: onomastyka zajmuje się badaniem imion własnych. W literaturze jednak bardzo często słowo sytuuje się p o m i ę d z y imieniem własnym a nazwą pospolitą. Pisał Leśmian, że w wierszu słowo „dziewczynŕ” (z akcentem na „a”, uzyskanym wskutek manipulacji rytmicznej) nie jest już „rzeczownikiem, który rodzaj określa” lecz „imieniem własnym, który osobę wyróżnia”. (Szkice literackie. Opracował J. Trznadel. Warszawa 1959). 106 dajmy na to, w notatniku poetyckim propagandzisty obowiązywała do niedawna jedna tylko pozycja nazewnicza: „człowiek radosny” contra „człowiek niezadowolony” – to piśmiennictwo dzisiejsze upomina się o przywrócenie praw druku także słowom: „człowiek smutny” (Woroszylski). Bo przecież, stwierdza Adam Ważyk w Poemacie dla dorosłych, „I tak się zdarza”152. Zdarzają się zaniedbania i skrzywienia, naruszenia norm praworządności, manipulacje biografiami ludzi zastraszonych, akty bezmyślności chronionej tanim sloganem, prowincje notorycznej przestępczości. są dzieci wzgardzone przez występnych lekarzy, są chłopcy zmuszani do kłamstwa, są dziewczyny zmuszane do kłamstwa, są stare żony wyrzucane z mieszkań przez mężów, są przemęczeni, konający na zawał serca, są ludzie oczernieni, opluci (Poemat dla dorosłych) Fakty przykre, sytuacje konfliktowe, muszą być wreszcie nazwane. Zresztą publiczność literacka wyczytywała z liryki rozrachunkowej – przede wszystkim – pojedyncze słowa, szokujące epitety, drażniące formuły. „Poemat [dla dorosłych] czytali niedawno – pisze Andrzej Bursa w reportażu pt. Huta rozmawia o Ważyku (1955). – Nie zdążyli jeszcze przemyśleć go dokładnie. Pozostały w pamięci słowa o »hałastrze« gnieżdżącej się w hotelach robotniczych, o dziewczętach z Nowej Huty pozbawiających się »miotu« w nurtach Wisły. Pozostały obraźliwe określenia: »kasza« i »Polska nieczłowiecza«. To zabolało”153. Powinno było zaboleć. Skończyła się faza terapii krzepiącej. Literatura sięgała po środki terapii wstrząsowej. Do niedawna poeta-agitator sądził, iż nowa rzeczywistość nie daje powodów dla interpretacji dramatów moralnych jednostki w kategoriach tragizmu. Doszło w końcu do sprawiedliwego podziału ról, utrzymywał agitator, każdy może być podmiotem historii, jeżeli wejdzie na słuszną drogę. Nowa era nie zrezygnowała wprawdzie z przykrych konieczności, takich jak przymus czy przemoc. Ale przemoc jest dla wroga, przymus dla opieszałych, natomiast dla obywateli świadomych swych zadań pozostaje tylko akceptacja d y s c y p l i n y, która – opromieniona radością tworzenia – nie powinna być powodem stanów depresyjnych. Liryka rozrachunkowa ujawniła nadto już infantylne uproszczenia wyobraźni poety-agitatora. Pokazała, że aparat przymusu potrafi zwracać się nie tylko przeciwko ewidentnemu wrogowi. Nacisk schematów, automatyzm myślenia, nadgorliwość lub brak rozeznania, wszystko to bywa źródłem tragedii, rodzi poczucie wyobcowania, zmusza do wyboru między serwilizmem a banicją. Model tragizmu zakłada „nierozwiązywalny konflikt pomiędzy wartościami i koniecznościami określającymi życie bohatera pozbawionego możliwości dokonania wśród nich jakiegokolwiek pomyślnego dla siebie wyboru. Wszystkie bowiem działania prowadzą go do nieuchronnej katastrofy [...]”154. Na przykład: Mieczysław Jastrun, Epoka z tomu Gorący popiół (1956) Z jednego okna widziałem Budowę garaży Urzędu Budowali je przez dwa lata Opasani drutami kolczastymi, Strzeżeni przez wysokie obozowe wieże Więźniowie. Wstawali o świcie na ryk syreny, Niechętni, ospali, W swych aresztanckich ubiorach, Budowali strop stalowej hali dla mechanicznych zwierząt. Czasem ktoś z nich próbował uciekać. Wtedy słychać było blisko, blisko Suchy trzask karabinowych strzałów. Z drugiego okna widziałem Jak rosła inna budowa. Wolni murarze 152 A. Ważyk, Wiersze i poematy, op. cit. 153 A. Bursa, Utwory wierszem i prozą. Wybrał, opracował i wstępem poprzedził S. Stanuch. Kraków 1973. 154 Hasło „tragizm” opracowane przez A. Okopień-Sławińską w Słowniku terminów literackich, op. cit. 107 Wznosili mur, Nie wiadomo: Mur szpitala wariatów czy Martwego Domu. Powiedziałeś mi: „Jeśli uczynisz, jak chcą, Znajdziesz się tu. Jeśli sprzeciwisz się, Znajdziesz się tam”155. Zwróćmy uwagę na podobieństwo j ę z y k a o b r a z ó w wiersza Jastruna i cytowanego wcześniej wiersza Woroszylskiego. Tu i tam – dwie budowy, dwie architektury, dwa ujęcia przestrzeni. Przestrzeń nadziei („rosnące miasta”, „wolni murarze”) i przestrzeń zwątpienia („miasta idące na dno”, „obozowe wieże”). Zapewne, w pierwszych dniach walki o władzę można było – lub może: trzeba było – odgradzać się od wewnętrznych powikłań etycznych i psychologicznych – obiegowym powiedzonkiem, że „gdzie las rąbią, tam wióry lecą”. Teraz literatura upominała się o ludzi, którym przypadła w udziale rola „wiórów”. Nie wszyscy obciążali odpowiedzialnością – wyłącznie – cudze „błędy i wypaczenia”. Niektórzy prowadzili ostry rozrachunek z własnymi biografiami. W sobie szukali przyczyn załamania dotychczasowych norm etyki społecznej. Ukształtował się osobliwy sposób prezentacji podmiotu lirycznego: był nim człowiek, który przyznaje się do czynów moralnie opacznych, ale sam fakt, iż w życiu tego człowieka wydarzyły się jakieś nieprawości, daje mu teraz prawo sądzenia świata. „Czystość” bowiem równa się niewiedzy. Aby posiąść niekłamaną wiedzę o rzeczywistości, trzeba samemu wyjść poza sterylność bytowania bezpiecznego. Kto walczy, ten grzeszy; kto nie grzeszy, ten nic nie wie. Uroda życia Bogusława Koguta: Chciałem być dumny Wpadłem w błoto Chciałem być szczery uwierzyłem Chciałem iść prosto ale oto idę kulawo w skos i tyłem A inni mają buty czyste chodniki prostsze jasne twarze Więc nie pytajcie optymiści kto pisze kurwa w pisuarze156 Bohdan Drozdowski, jeden z najmłodszych wówczas „poetów politycznych” (jak sam siebie nazywa), tak opisuje – po latach – intencje i satysfakcje twórców działających na pograniczu liryki i publicystyki: „Fala przemian politycznych – bo przecież jej zawdzięcza odrodzenie nasza literatura, niczemu więcej – toczyła się z niesłabnącą mocą, uczestniczyłem w niej aktywnie jako reporter i publicysta najpierw, a wkrótce potem jako poeta i jedno skrzydło wspierało drugie, [...] czułem się potrzebny [...]”157. Jedno skrzydło wspierało drugie... Zapewne: wtargnięcie wiersza w świat publicystyki gwałtownie odnowionej, poszerzającej horyzonty – było dla pewnych poetyk wielką szansą. Szansą popularności, uczestnictwa, wpływu na nową świadomość. Możliwością odnowionej „inżynierii ludzkich dusz”. Liryka nie zadowalała się już bierną akceptacją mowy gazetowej, usiłowała wyprzedzać gazetę, podsuwać jej wzorce wysłowienia, uczyć wynalazczości retorycznej. Wiersze rozrachunkowe budziły duże zainteresowanie. Nie tylko jako elaboraty publicystyczne, ale także jako dzieła odradzającej się sztuki poetyckiej. Z entuzjazmem witał nową falę debiutantów Julian Przyboś – w Liście do najmłodszych (1955), dedykowanym Bohdanowi Drozdowskiemu: Jak radośnie głośno! Od sześciu lat po raz pierwszy lżej mi i dźwięcznie mi, gdy słucham 155 M. Jastrun, Poezje zebrane, op. cit. 156 B. Kogut, Pieśni drwala. Wiersze wybrane 1948 – 1968, Poznań 1968. 157 Z autointerpretacji Drozdowskiego w antologii Debiuty poetyckie, op. cit. 108 waszych słabych, mało głośnych, białych wierszy – pierwsza nuta nie fałszywa wpadła mi do ucha! I dalej: chcecie mówić nieznane im wasze smutki i gniew – żeby naprawić, i bunt – żeby ratować, i ból – żeby nim koić ból innych zawiedzionych, bo nie, jak wy, mężnych, a cierpiących wciąż jeszcze i godzących się – co najgorsza! – z losem!158 A jednak ostrzenie narzędzi służących do operacji publicystycznych nie stało się najistotniejszym zajęciem artystów w dobie przełomu. Obserwuje się w owym czasie proces nie dla wszystkich w pełni zrozumiały: gremialny o d w r ó t l i r y k i o d p u b l i c y s t y k i. (Dlatego nie mówimy o strategii rozrachunkowej, lecz o epizodzie rozrachunkowym). Liczne się na to złożyły powody. Model wypowiedzi interwencyjnej wymagał – tak czy inaczej – respektowania systemu uzgodnień obowiązujących doraźnie i powszechnie; poezja natomiast szukała wyzwolenia spod presji doraźności – pragnęła swobód dla ekspresji przeżyć osobistych i przemyśleń indywidualnych. Współdziałanie z publicystyką, po drugie, zmuszało autorów do rozważnej kontroli funkcji estetycznej w strukturze utworu. Poetycka nadorganizacja tekstu mogła być tutaj tolerowana do pewnej jedynie granicy. Widać to w cytowanym wierszu Przybosia. Nawet o dalekim od wyrafinowania pisarskiego Poemacie dla dorosłych Ważyka napisze młody reporter, że w odczuciu ogółu jest to tekst „trudny formalnie” („skąpo szafujący obrazem, o nieregularnym rymie i rytmie, czyli pozbawiony tych wszystkich atrybutów, które »biorą« początkującego czytelnika poezji”). Bezustanne obawy przed niezrozumieniem – lęk przed wynalazkiem artystycznym – nazbyt długo już paraliżowały rozwój p o e z j i j a k o p o e z j i. Wystarczyło porównać pod tym kątem dorobek ostatnich lat sześciu czy siedmiu z twórczością międzywojenną lub z powojenną liryką obcą, aby wyzbyć się radosnych złudzeń: był to dorobek mocno wyniszczony przez mechanizmy redukcji, stanowiący nagromadzenie form poezjowania jakże jednostajnego i prymitywnego. Wyraźnie dają się zauważyć: skostnienia języka, skarlenie fantazji, zastój inwencji. Tak przedstawiały się a r t y s t y c z n e rezultaty kompromisów sztuki słowa wobec wymogów gazetowej pogadanki. Poetom marzyła się więc – błogosławiona! – suwerenność poezji159. Ich celem stawała się autonomia zdobywana – jeżeli nie można inaczej – choćby nawet za cenę zerwania kontaktu z odbiorcą masowym. „J ę z y k j e s t s p o ł e c z n y m n a r z ę d z i e m p o r o z u m i e w a n i a s i ę, owszem – pisał kiedyś Tadeusz Peiper – l e c z m o ż e d o s k o n a l e n i e t e g o n a r z ę d z i a w y m a g a, a b y l u d z i e c z a s e m n i e r o z u m n i e l i s i ę; c h o ć b y p r z e z c h w i l ę; p r z e z j e d n o p o k o l e n i e”160. Uwaga: walka o suwerenność polszczyzny poetyckiej – podobnie jak w heroicznym okresie pierwszej awangardy, tak i w klimacie „odwilży” – wcale nie miała być renowacją hasła „sztuka dla sztuki”. Przeciwnie. To właśnie twórczości agitacyjnej wypominano obezwładniającą sztuczność świata przedstawionego, nienaturalnego widzenia biografii człowieczych. Najpierwszą tedy intencją, jaka towarzyszyła eksperymentom artystycznym, była intencja poznawcza. Hasłem naczelnym stało się poznanie człowieka – od nowa, od podstaw, od elementarnych reguł egzystencji. Twórczość jawnie publicystyczna nie dawała w tym względzie pełnych możliwości. Nie wystarczały czysto ilościowe (leksykalne, frazeologiczne, tematyczne) przesunięcia w strukturze komunikatu lirycznego. Oczekiwano przeobrażeń jakościowych. Pojawiły się nowe strategie. Nurt par excellence publicystyczny – jeżeli nie brać w rachubę rymów okolicznościowych – znalazł się na peryferiach liryki. Uformowały się jednocześnie poetyki zastępcze. Zmęczona reportażem, zniechęcona jednoznacznością konkretu, podejrzliwa wobec propozycji „małego realizmu” (w prozie), poezja o ambicjach interwencyjnych szukała języka niezależnego od gazety. Znajdowała taki język w dziełach starych mistrzów, w mitologii, w pieśni gminnej. Bywała przypowieścią, bajką, trawestacją cudzego stylu. Rozwijała się w mowie Ezopowej, taiła się w stylizacjach, ukrywała w eufemizmach. Pragnęła odkrywać sprawy polskie – w sprawach ogólnoludzkich. 158 J. Przyboś, Utwory poetyckie, Warszawa 1970. 159 Suwerenność sztuki poetyckiej to postulat licznych koncepcji filozoficznych i estetycznych. G. E. Lessing: „[...] pragnąłbym, aby mianem dzieł sztuki obdarzyć te jedynie, w których artysta mógł się okazać istotnie artystą, w których piękno było pierwszym i ostatnim jego celem”. S. Kierkegaard: „Chodzi o to, żeby w każdej sztuce widzieć jej desygnat pojęciowy i nie dać się zwodzić temu, co może ona jeszcze ponadto”. R. Wellek i A. Warren: „Literatura nie jest jednak namiastką socjologii. Ma własne uzasadnienia i cele”. Szerzej o tym piszę w książce Przez znaki, op. cit. 160 T. Peiper, Tędy. Warszawa 1930. 109 Apelowała do takich osobliwych olśnień czytelniczych, kiedy to lektura świadectwa przeszłości – niespodziewanie – okazuje się przeżyciem rzeczy ważnych współcześnie. Oto słowa zrodzone w obcej epoce – określają epokę naszą! Oto fakty opowiedziane nie o nas – mówią za nas! Stylizacja jest zawsze mową dwugłosową, kreacją dwuprzestrzenną, rozwojem akcji w dwóch równoległych układach temporalnych. Przeczytajmy Ernesta Brylla Wypis z encyklopedii161. Sens globalny tego wiersza był wielokrotnie uobecniony w poezji publicystycznej. Życie bez walki, bez konfliktów, bez „brudu”, to pozór szczęścia, to wegetacja bydlęca, poniżająca człowieka. Poezja publicystyczna – agitacyjna i rozrachunkowa – wypowiadała tę myśl wprost. Bryll inaczej, poprzez parabolę, ironicznie, książkowo, tak: ...więc to była kraina na Peloponezie pełna gorzkiego zioła. Jeziora i bagna zarastały jej skórę – mało kto stąd chodził do Aten. Raz – daleko, po drugie i Sparta sojuszniczka Arkadii spoglądała koso na te nowinki, mody i dialogi spod Odeonu. – Lepiej, stokroć lepiej – doradzali Spartanie – pasajcie w milczeniu wasze wesołe stada... Zatem hodowano konie i osły słynne w ciszy tak pokornej, że ją za szczęście biorą dzisiaj... W podobnym kierunku zdążała nie tylko poezja profesjonalna, ale również piosenka estradowa. Ucieczka piosenki w świat wyobrażeń sentymentalnych, ku wartościom istotnym „wszędzie i zawsze”, do egzystencjalnych dylematów jednostki – była odejściem od realizmu pieśni masowej. Od realizmu szczegółów, nie całości relacji międzyludzkich. Literatura wysokoartystyczna rozwinęła w owych latach gatunek predestynowany do gry pojęciami ogólnymi: aforyzm. Zauważmy, iż „fabuły” aforyzmów Stanisława Jerzego Leca162 dzieją się pomiędzy koniecznością a przypadkiem w przestrzeniach i czasach bliżej nie określonych. Albo „zawsze”, albo „czasami”; albo z „każdym”, albo z „niektórymi” tylko. Wczoraj i dziś, i w przyszłości. „Dziwne, przemyca się z a w s z e prawdę do krajów, gdzie jest niżej notowana. Co za interes?”. „Napis na pomniku brzmi c z a s e m jak list gończy”. (Obydwa podkreślenia moje – E. B.). Aktualność splata się tu z odwiecznością. Odwieczność ulega aktualizacji. Gdy punktem wyjścia są realia dawne, czytelnik natychmiast szuka odpowiedników dzisiejszych. Na przykład: „A może mury Jerycha padły od zbytniego dęcia w fanfary wewnątrz tych murów?” I odwrotnie. Jeżeli pojawia się frazeologia współczesna, aforyzm kieruje myśl odbiorcy w stronę przeszłości. Powiedzmy: „Straszne, że wieczność składa się z okresów sprawozdawczych”. Regułę aforyzmu można by zatem sprowadzić do formuły non solum – sed etiam. Nie tylko, lecz także. Dopiero pod koniec lat sześćdziesiątych i na początku lat siedemdziesiątych manifesty najmłodszych generacji literackich upomniały się o prawo liryki do jednoznacznego i bezpośredniego nazywania faktów współczesności. Rozgorzał spór wokół idei „mówienia wprost”. Wydarzenia te jednak nie mieszczą się już w granicach wyznaczonych dla tej książki. 161 Wiersze E. Brylla wg antologii Debiuty poetyckie, op. cit. 162 S. J. Lec, Myśli nieuczesane nowe, Kraków 1966. 110 Strategia pacjenta Nie przyglądaj się mej twarzy – twarz to zmyślona. Ciułałem martwy rys po rysie rozpinałem nad sobą sarkofag. Pół życia straciłem lecz dokonałem arcyrzeczy: nawet krzywe zwierciadło takiej twarzy nie może pogiąć. Nie przysłuchuj się mojej mowie – jest także zmyślona Dokonałem niezwykłego czynu ominąłem język ojczysty wymieniłem rzecz czarnoleską na syntezę mowy było to trudniejsze od lotu bez skrzydeł Straciłem na to drugie pół życia Nie przyglądaj się mym rękom nie przyglądaj się mym stopom nie przyglądaj się memu cieniowi – zmyśliłem sobie jestem zmyślony człowiek – owoc nieistniejącego drzewa Przytoczony wyżej wiersz Tymoteusza Karpowicza pt. Zmyślony człowiek ukazał się w październikowym numerze „Twórczości”, w 1956 roku. Jest to tekst ze wszech miar godny uwagi: kumulują się w nim nowe tendencje polskiej liryki. Postawa podmiotu stanowi tu ewidentne zaprzeczenie postawy publicystycznej. „Zmyślony człowiek” nie przeżywa udręk posłannictwa uzdrawiacza świata. Nie śpieszy z pomocą pokrzywdzonym i poniżonym. Nie zna recepty na szczęśliwość powszechną. Sam potrzebuje pomocy. Sam ze sobą nie potrafi dojść do ładu. Podczas gdy sytuacja liryczna w utworze rozrachunkowym jest pod pewnymi względami podobna do sytuacji l e k a r z a c h o r ó b s p o ł e c z n y c h, to sytuacja liryczna w wierszu Karpowicza dałaby się porównać do s y t u a c j i p a c j e n t a. W istocie: Zmyślony człowiek to rzecz o patologii. Demonstruje się tu stan choroby. Świat na granicy życia i śmierci. Istnienie zbliża się ku nieistnieniu. Jestem „owoc nieistniejącego drzewa”, wyznaje podmiot wiersza Karpowicza. Jest zmyślony, czyli nieobecny pośród żywych. Ciążą mu martwe rysy (niby sarkofagi), boli sztywniejąca twarz (której „nawet krzywe zwierciadło... nie może pogiąć”). Takich liryków będzie się pojawiało u nas coraz więcej; wkrótce też ukształtuje się zespół reguł swoistej „strategii pacjenta”; Zmyślony człowiek jasno oświetla tę nową strategię: tym jaśniej, że przedstawia pewien stan krańcowy. Kliniczny. Gdyby zapomnieć na moment, iż wiersz Karpowicza jest wierszem, a więc przekazem swoistym, który objawia swój sens prymarny na tle tradycji literackiej oraz w układzie norm komunikacji poetyckiej, można by rozpatrywać go jako dokument znaleziony wśród materiałów jakiejś poradni zdrowia psychicznego. Psychiatria współczesna zna dwa – ściśle ze sobą złączone – typy zaburzeń psychicznych: depersonalizację i derealizację. „Istotą zaburzenia jest tutaj utrata poczucia rzeczywistości: własnego ciała w depersonalizacji, a otaczającego świata – w derealizacji – pisze Antoni Kępiński. [...] Ponieważ rzeczywistość ma przede wszystkim aspekt zmysłowy, namacalny, a więc obraz własny [człowieka – E. B.] też jest materialny, tak jak obraz otaczającego świata. Własne ciało wydaje się nierzeczywiste, zmienione, obce”163. U Karpowicza czytamy: „nie przyglądaj się mym rękom / nie przyglądaj się mym stopom / nie przyglądaj się memu cieniowi / zmyśliłem siebie”. Oczywiście, wiemy, że to „tylko” wiersz, tekst rozmyślnie imitujący świadectwa dewiacji psychicznych: ukształtowany na w z ó r monologu człowieka chorego – w pewnym celu. Jakiż to cel? Wiersz domaga się uznania choroby, współczucia dla cierpień, ale to nie wystarcza: żąda również analizy źródeł i 163 W tym rozdziale wielokrotnie odwołuję się do książki A. Kępińskiego Psychopatologia nerwic (Warszawa 1972). 111 symptomów zaburzeń, która winna dać w końcu samodzielną hipotezę terapeutyczną. Jeśli podmiot gra rolę pacjenta, to odbiorcy pozostaje rola eskulapa. A więc: lektura Zmyślonego człowieka wprowadza nas w błędne koło. (Tak się dzieje w licznych schorzeniach psychiki). Czytelnik wiedziony naturalnym impulsem obronnym usiłuje to błędne koło rozerwać. Buntuje się przeciw chorobie. Zaczyna w tekście szukać miejsc najsłabszych. Pyta tedy: skąd „zmyślony człowiek” wie, że jest „zmyślony”? Rozumuje tak: skoro wszystko, cokolwiek nadawca mówi o własnym imieniu, stanowi rezultat zmyślenia, to być może cała ta spowiedź – obnażająca proces samozmyśleń – stanowi także kolejne zmyślenie... Błędne koło w wierszu Karpowicza okazuje się jeszcze jedną wersją klasycznego „paradoksu kłamcy”. „Zmyślony człowiek” nie jest więc nieuleczalnie chory. Działa z premedytacją. Zachowuje się jak typowy hipochondryk, który celowo przejaskrawia opis swych dolegliwości, aby sprowokować otoczenie do znalezienia skutecznych zabiegów leczniczych. I choć sam zdaje się nie mieć nadziei na wyjście z impasu, mimo to zakłada milcząco – możliwość ratunku: odzmyślenia siebie, zatrzymania depersonalizacji. Ostatecznie choroba należy do przeszłości. „Ciułałem”, „rozpinałem”, „straciłem”, „dokonałem”, „ominąłem”, „wymieniłem”, „było to”, „zmyśliłem” – orzeczenia wskazują na wydarzenia w czasie przeszłym. Na tym tle zdanie „jestem zmyślony człowiek” wolno odczytać jako: „byłem nim do momentu uświadomienia sobie tego faktu”. Czytelnik zaczyna wierzyć w szansę ozdrowienia. W tej ruinie pozostały przecież jakieś miejsca zdrowe. T o m i e j s c a p a m i ę c i o wartościach zaprzepaszczonych („twarz”, „język ojczysty”, „rzecz czarnoleska”, „ręce”, „stopy”, „cień”). Błędne koło zostaje przerwane. Zarysowuje się prawdopodobieństwo terapii: powrót do utraconych wartości. A przecież wiersz nie mówi o zaburzeniach psychicznych żadnego konkretnego człowieka. K o g o więc może uzdrowić taka czy inna koncepcja lecznicza? Odbiorcę. Czytelnik wnikliwy, rozumiejący dyspozycje tekstu, w sobie samym szuka zagrożeń, które prowadzą do c h o r o b y depersonalizacyjnej, i jednocześnie analizuje środki, które by mogły w porę zapobiec jego tragedii osobistej. Strategia pacjenta aktywizuje potoczny, dobrze znany każdemu z nas stereotyp kontaktu międzyludzkiego, kiedy to wysłuchawszy cudzej skargi mówimy: „na twoim miejscu ratowałbym się tak a tak”, i zarazem owo „cudze miejsce” przywłaszczamy sobie w myślach, identyfikujemy się z rozmówcą, rewidujemy nasze własne zachowania: przeszłe i planowane na przyszłość. Jak widać, wycofanie strategii pacjenta z terytorium publicystyki gazetowej wcale nie oznacza odwrotu poezji od służby społecznej. Poezja nadal chce być twórczością d l a l u d z i. Tyle że – inaczej. Odrzuca narzędzia wypożyczone z magazynu pokrewnych systemów kultury, sięga po instrumenty specyficznie artystyczne, liczy na rezultaty znane od dawien dawna, od epoki Arystotelesa i jego koncepcji k a t h a r s i s , czyli oczyszczenia poprzez obcowanie z dziełem sztuki. W niektórych wierszach odżywa idea twórczości artystycznej jako autoterapii; dają się słyszeć pogłosy – rozwijanych między innymi przez psychologię głębi – tez o dewiacyjnych, chorobowych źródłach sztuki. W 1963 roku napisze Stanisław Grochowiak164: Ojcem poezji – jej bogiem – jej drwalem Ten chory człowiek z drżącym kręgosłupem (Kanon) Ważniejsze jednak staje się inne przeświadczenie: przeżywanie stanów chorobowych, walka z ułomnościami psychiki i ciała, to wspólny zasób doświadczeń poety i czytelnika, „garb porozumienia” (Miron Białoszewski) między piszącymi i czytającymi wiersze165. Miron Białoszewski: Ostatecznie – mówię z ludźmi. Nie piszę dla samych szaf. Więc bądź – o ja! – garbaty garbem pokory przed ziomkami i garbem porozumienia. (O mojej pustelni z nawoływaniem z tomu Obroty rzeczy, 1956) Podobnie – Tadeusz Różewicz: to nie nasza wina 164 Wiersze S. Grochowiaka cytuję wg wydań: Menuet z pogrzebaczem (Warszawa 1958), Rozbieranie do snu (Warszawa 1959), Agresty (Warszawa 1963). 165 Analizowane tu wiersze M. Białoszewskiego pochodzą z Obrotów rzeczy (Warszawa 1956) i Rachunku zachciankowego (Warszawa 1959). 112 że zamiast pięknych dobrych i radosnych rodzimy potwory przecież to z wami z waszą wyobraźnią z waszym przerażeniem krzykiem i milczeniem tworzymy z wami (Niejasny wiersz z tomu Formy, 1958)166 Podczas gdy Zmyślony człowiek Karpowicza – krańcowy i modelowy zarazem przypadek strategii pacjenta – mówił o patologii totalnej, atakującej człowieka od stóp do głów i od wyobraźni do mowy, większość tekstów analizowanej orientacji, by tak rzec, ułatwia zadanie odbiorcy. W sylwetce człowieka, bohatera poszczególnych wierszy, dość dokładnie odróżnia „części” chore od „części” zdrowych. Można by powtórzyć – w odniesieniu do tych tekstów – za Kępińskim, że: „Idzie się tu po linii dość typowej dla człowieka – tendencji odrzucania tego, co chore, zepsute, złe”. Pacjent zazwyczaj „chętnie oddaje siebie w ręce specjalisty, byleby on go szybko »naprawił«, przywrócił do normalnego funkcjonowania. Ale nie oddaje on siebie całego, tylko »obolałą« część [...]”. Differentia specifica strategii pacjenta to dramatyczne rozszczepienie wizerunku człowieka na „ciało” i „duszę”. Choroba panoszy się albo w materii cielesnej, albo poraża świat bytów psychicznych. „Człowiek odczuwa siebie w sposób dualistyczny, jako ciało (soma) i psyche – pisze Antoni Kępiński. – Ciało jest do pewnego stopnia częścią świata otaczającego, odczuwane jest bowiem jako przedmiot, którym trzeba kierować [...]. Natomiast uczucia, myśli, marzenia, akty woli itp. są odczuwane podmiotowo jako część »ja«”. Strategia pacjenta rekrutuje tę opozycję. (Nie ona pierwsza zresztą w dziejach literatury). Rozwija się w dwóch kierunkach. Pierwszy, jakby na przekór mniemaniom potocznym, analizuje o b c o ś ć p s y c h i k i i widzi ratunek dla „ja” w najściślejszym przymierzu z ciałem. Kierunek drugi, odwrotnie, w zgodzie z wyobraźnią potoczną – zajmuje się tragedią ś m i e r t e l n o ś c i c i a ł a (akceptując na ogół poprawność procesów dziejących się w ludzkiej psyche). Ciało jako azyl: Miejsce wolne od gwałtu Tu punktem wyjścia jest obraz psychiki zdezintegrowanej. Obrazy zgwałconej duszy, zdruzgotanej świadomości. Geneza choroby jest ta sama co i w rozpoznaniach autorów wierszy rozrachunkowych. Inne są natomiast konsekwencje literackie. Okaleczona psyche wychowanka bezimiennych i bezlitosnych instytucji pedagogiki socjalnej wydaje się nagromadzeniem jakichś bezwartościowych przedmiotów, śmietniskiem rzeczy martwych, które gdzieś ponad człowiekiem, wbrew niemu, były przez wiele lat poddawane skomplikowanym obróbkom i biurokratycznym segregacjom. Chciano wprowadzić ład, spowodowano chaos. Im dokładniej – z perspektywy instytucji wychowawczych – wnętrze psychiczne człowieka wygląda na uporządkowane, schludne, czyściuteńkie, tym silniejsze – ze stanowiska obiektu wychowawczych manipulacji – okazuje się poczucie totalnego rozgardiaszu w granicach indywidualnego „ja”. Tadeusz Różewicz, Rozebrany z tomu Formy: wszystkie wspomnienia obrazy uczucia wiadomości pojęcia doświadczenia które składały się na mnie nie łączą się ze sobą nie stanowią całości we mnie [...] Nie będę kłamał nie stanowię całości zostałem rozbity i rozebrany Jedyną żywą prawdą egzystencji ludzkiej pozostaje ciało. Gdy rozsypały się konstrukcje wewnętrzne psyche, gdy zgwałcono wolę i rozum, soma wydaje się ostatnim i najpewniejszym a z y l e m dla indywidualności. Słowo „azyl” w swym znaczeniu etymologicznym mówi o „miejscu” wolnym od gwałtu. Ludzi nie łączą już abstrakcje, lecz jeszcze mogą łączyć prawa biologii. Przeświadczenie o uniwersalnej powszechności procesów 166 T. Różewicz, Formy, Warszawa 1958. 113 natury, które w swych rządach sprawowanych nad ciałem – unifikują istnienia człowiecze, przestaje obowiązywać. Myśl, iż „natura wszystkim jednaka” – zostaje zakwestionowana. Natura jest wszystkim bliska, to prawda, ale przewagę zdobywa mniemanie, iż faktyczna „jednakość” biologii, w porównaniu z przerażającą „jednakością” postaw formowanych przez kulturę XX wieku, staje się dziś raczej imponującą wielorakością zróżnicowań, dając szansę indywidualizacji każdej biografii ludzkiej. Z pewnego punktu widzenia jest to stanowisko nie pozbawione podstaw naukowych. Odwołajmy się ponownie do pisma Antoniego Kępińskiego: „Można by nawet zaryzykować twierdzenie, że psychologiczna indywidualność nie nadąża za biologiczną. Swej indywidualności biologicznej ustrój broni gwałtownie już na najniższym poziomie swej odrębności, tj. na poziomie biochemicznym [...]. Patrząc na żywy ustrój jako układ otwarty, tj. będący w stałej wymianie energetyczno-informacyjnej, można by powiedzieć, że jego indywidualność jest najsilniej wyrażona na najniższym, molekularnym poziomie (indywidualność biochemiczna), a słabiej na wyższych poziomach – cytologicznym (komórkowym), anatomicznym, fizjologicznym, wreszcie – na poziomie psychologicznym. Na tych wyższych poziomach obrona przed wtargnięciem elementów świata otaczającego jest słabsza, w każdym razie nie tak dramatyczna, jak na najniższym poziomie”. Aby uświadomić sobie własną odrębność, człowiek musi wejść w dialektyczną walkę sprzeczności: oderwać się od najniższych, prymitywnych, zrównujących go ze zwierzęciem instynktów, wydostać się na najwyższe kondygnacje kultury, aby – wyzwolony z ciemnych wirów magmy ekologicznej – dojść do przekonania, iż kultura, a zwłaszcza kultura masowa, niszczy w nim upragnione poczucie odrębności, chwyta go w sieć schematów, które „glajszachtują” brutalnie wszystko to, co w nim egzotyczne, samoswoje, osobnicze, niepowtarzalne jak rysunek linii papilarnych... Cóż pozostaje? Próba zbudowania nowego kanonu życia psychicznego, sycącego się cielesnością. Wysiłek remontu psyche – wracającej ku problemom ciała. Zbigniew Herbert, Próba opisu z tomu Studium przedmiotu (1961)167: mój mały palec jest ciepły lekko zagięty do środka zakończony paznokciem [...] jest to osobliwy palec jedyny na świecie mały palec lewej ręki dany mi bezpośrednio inne małe palce lewej ręki są zimną abstrakcją z moim mamy wspólną datę urodzin datę śmierci wspólną samotność Tak więc „cielesne” znaczy tutaj „moje”, a „moje” znaczy „cielesne”. Tylko taki rachunek wydaje się wiarogodny. Nie dość powtarzać, czytamy u Bursy, że „prawdziwa jest tylko stara piosenka krwi” (Luiza, 1956). Wiersz Herberta stanowi poetyckie udosłownienie wyrażenia frazeologicznego „mieć wszystko w małym palcu lewej ręki”. Sens przenośny tego powiedzonka (panować bezbłędnie nad jakąś dziedziną wiedzy) zostaje wyrugowany na rzecz sensu innego: w s z y s t k o, co buduje „ja” jednostki – mieści się w granicach jej ciała. Byłby to nader skromny, wręcz minimalistyczny program poetycki, gdyby nie fakt, iż kult biologii rozwija się w ostrej, demaskatorskiej opozycji do zdegradowanych wytworów rozumu. Ciało nie jest wartością samą w sobie i samą dla siebie. Jest wartością w o b e c kultury, n a p r z e k ó r cywilizacji, p r z e c i w k o mechanizmom, które zniewalają umysł i sterylizują emocje. Strategia pacjenta w twórczości Andrzeja Bursy Opracowania krytyczne, poświęcone Andrzejowi Bursie (1932 – 1957), podkreślają często motyw buntu nihilistycznego w utworach tego młodego, przedwcześnie zmarłego poety. Nihilizm oznacza brak jakichkolwiek aprobowanych wartości pozytywnych. Moim zdaniem twórczość poetycka autora Luizy – rozpatrywana jako całość – n i e j e s t m a n i f e s t a c j ą n i h i l i z m u. Bursa stosuje drastyczne środki 167 Z. Herbert, Studium przedmiotu, Warszawa 1961. 114 prowokacji emocjonalnej, bezsprzecznie, ale odróżnia precyzyjnie to, co budzi w nim odrazę, od tego, co chciałby koniecznie ocalić. Zgodnie z założeniami interesującego nas tutaj nurtu w strategii pacjenta – adoruje ciało i nie ma zaufania do współczesnych ukształtowań ludzkiej psyche. Świadomość urabianą przez wierzenia abstrakcyjne oskarża o nieautentyczność. Zarazem opowiada się za taką świadomością, która byłaby najgłębiej uwikłana w procesy somatyczne, wierna rytmom krwi, wsłuchana w doniesienia zmysłów, wynikająca w prostej linii z „najniższych” zjawisk biologicznego bytowania homo sapiens: Moje ciało krew komórki Rozwijające się młode chcące rosnąć Zamykane w naczyniu osobliwego nabożeństwa O osobliwym zaiste kształcie Podobno ludzi można produkować syntetycznie Nie wiem Ja jestem zrobiony z krwi skóry i włosów A byłem manekinem guzikiem automatu numerem w kartotece (Malarstwo obłąkanego)168 Kiedyś Stanisław Ignacy Witkiewicz przestrzegał przed dwiema formami dehumanizacji: upodobnieniem człowieka do maszyny oraz „ostatecznym zbydlęceniem” (zob. Wstęp).W układzie wartości Bursy tylko to pierwsze uchodzi za praprzyczynę ludzkich katastrof i klęsk. To, „że człowiek może zmienić się / w dowolną część maszyny” (Wiara). Że każdy z nas – niby towar – może być „dowolnie sortowany / magazynowany i sprzedawany / hurtownie / oraz krążący w obiegu detalicznie / jako jeden z detali / ogromnej sumy / identycznych detali / detal właściwie zbędny” (Uwaga, dramat!). Spójrzmy na nieprzypadkowe u Bursy zbieżności między obrazem m a s z y n y a widzeniem m a c h i n y stosunków społecznych. Narzuca się niepokojące podobieństwo systemu, który produkuje świadomości zreifikowane „małych, szarych ludzi” (Uwaga, dramat!), do urządzeń fabrycznych, zajmujących się wyrobem rzeczy. Tak więc bohater Bursy zachowuje się w niektórych sytuacjach jak dziewiętnastowieczny, naiwny, intrygujący kiedyś futurystów, zrozpaczony „burzyciel maszyn”. W przestrzeni cywilizacji technicznej dostrzega jedynie narzędzia torturujące ciało, kaleczące żywe tkanki skóry, pożerające owe najświętsze „naczynie osobliwego nabożeństwa”. Mówi o tym dobitnie Wizja trzecia z Malarstwa obłąkanego: Odarła mnie żywcem ze skóry Lodowata logika maszyn Nie mogłem znieść metalowej temperatury Olbrzym zjadł mnie w purpurowej kaszy A w innym miejscu: Już za długo o wieki za długo Żywe palce wkręcano w śruby Oczy usta krew żyły ręce Były młotem klamrą i przęsłem Ktoś powie: tak radykalna deheroizacja pracy fizycznej graniczy z szaleństwem. W apodyktycznym, jednostronnym porządku wartości – nie ma szans dla obrony maszyny, która przecież także służy człowiekowi: po to jest. Ale poeta zdaje sobie sprawę z tej jednostronności. Przytoczone wyżej słowa nie kryją się bynajmniej z tym, że są „chore”, niepoczytalne; stanowią w końcu tylko zapis wizji schizofrenika. Nie osłabia to jednak wymowy całości – pod warunkiem, że umieścimy ten utwór w łańcuchu przeobrażeń liryki współczesnej. Hiperbole Bursy stanowią odpowiedź na hiperbole jego poprzedników. Obłęd „burzyciela maszyn” to bezpośrednia reakcja na obłęd niedawnych „czcicieli maszyn”. Dla ówczesnej publiczności literackiej kult produkcji, w którym znikała wszelka treść humanistyczna ludzkich czynów, a liczyła się sama wydajność, wskaźniki wzrostu, przekroczenie planu, był tragiczniejszym jeszcze zaburzeniem normy higieny psychicznej niż kontestacje antycywilizacyjne w rozwijającej się oto spontanicznie strategii pacjenta. 168 Wiersze A. Bursy wg książki Utwory wierszem i prozą, op. cit. Ponieważ większość jego liryków powstała w tym samym nieomal czasie, w latach 1956 – 1957, zrezygnowałem z podawania dat przy cytowanych fragmentach. 115 Analogiczne przeżycia negatywne zdradza bohater Bursy w ocenie stosunków międzyludzkich. Rzecz zrozumiała: lęk i protest budzą przede wszystkim struktury podporządkowań totalitarnych, a więc życie frontowe (Generał), reżim policyjny (Dyktator), represje więzienne (Opowiadanie oprawcy), obozy koncentracyjne (Liryka Rudolfa Hoessa), a także anarchie społeczne, symptomy gangsteryzacji stosunków międzyludzkich, fale bandytyzmu, rewiry kryminalnej przeszłości, samosądy i pogromy (Dobry człowiek, Noc długich noży). Jednocześnie strach przed mechanizmami, które w swym przeznaczeniu są wrogie człowiekowi, rozszerza się na wszelkie mechanizmy życia zbiorowego w ogóle. Z perspektywy jednostki, którą nauczono wykonywać polecenia i ponosić odpowiedzialność, dano obowiązki, i nie dano praw, cały świat wydaje się olbrzymią machiną: zbudowaną z przepisów, zakazów, nakazów, podobną w swym działaniu do maszyny, i tym straszniejszą od niej, że – niezrozumiałą, niewytłumaczalną w zwyczajnym przebiegu doświadczeń codziennych przeciętnego obywatela. Doprawdy, nieraz zapytuję się, komu zależało na zbudowaniu tak ogromnej machiny z architekturą, wojskiem, prawem i przestępczością, żeby mnie, osobiście m n i e nękać. (Zażalenie) Podobnie jak Malarstwo obłąkanego (bunt przeciw Maszynie), tak i Zażalenie (protest przeciwko Machinie), są wypowiedziami ujętymi w ironiczny cudzysłów. Styl Zażalenia stanowi trafną kliszę mowy człowieka cierpiącego na psychozę depresyjną, z charakterystycznymi urojeniami, z objawami manii prześladowczej. Tak mówią ludzie chorzy: „większość instytucji państwowych i społecznych / jest dla mnie afrontem, / prawie wszyscy obywatele naszego państwa / są obelgami skierowanymi przeciwko mnie”. Takie urojenia należą do klasycznych przypadków, analizowanych w każdym chyba podręczniku psychiatrii: „Nawet na rogu ulicy zainstalowano ślepca, żeby mnie doprowadzał do szału”. Sens globalny tego wiersza formuje się nie na poziomie słów i zdań, lecz w obrębie całości pisarskich przedsięwzięć Bursy. Nie to jest ważne, j a k podmiot Zażalenia pojmuje Machinę, i czy przesadza w ocenie jej funkcji; ważne jest, że poezja daje oto prawo głosu – również – takim właśnie osobowościom. Takim doświadczeniom. Ironia autora (skomplikowana poprzez fakt, iż Bursa użycza podmiotowi Zażalenia własnego nazwiska) indywidualizuje sam przypadek biografii zdruzgotanej i dziczejącej. Poecie nie zależy na skompromitowaniu postawy podmiotu. W istocie nie mamy tu do czynienia z p o s t a w ą, lecz z chorobą. A choroby się nie kompromituje. Chorobę się leczy. Uwaga Bursy koncentruje się na obiektywnych okolicznościach ucieczki w chorobę (jako jedyne wyjście dla istot, które nie wytrzymują nacisku Machiny). Jego bohater jest daleki od masochistycznych rozmiłowań w cierpieniu. Przeciwnie. Usiłuje się zrazu nauczyć zasad bytowania wśród ludzi i instytucji. Zaczyna od infantylnej, rozbrajającej ufności w życzliwość otaczającego świata. I ustawicznie styka się z bezwzględną, tępą brutalnością; Nauka chodzenia: myślałem, że jak wreszcie stanę na nogach uchylą przede mną czoła a oni w mordę Albo: Przyszedł rzeczowo żeby coś osiągnąć ale już w pierwszych drzwiach kopniak [...] przywarował grzecznie w korytarzu kopniak kopniak w bramie na ulicy znowu kopniak (Kopniak) Przerażające jest, że ani aktywność w poszukiwaniu kontaktu z Machiną, ani próba mimikry – wysiłek przemknięcia przez świat w jakichś bezpiecznych barwach ochronnych – nie dają żadnej gwarancji. Wiersz Dziewictwo opowiada o nieudanym wysiłku przetrwania bez kary za winy nie popełnione. Bohater Dziewictwa mija kolejne pokusy występku, rezygnuje z atrakcji zakazanych, odrzuca alkoholizm, hazard, narkomanię, rozkosze wyuzdań miłosnych... Ulega złudzeniu, że biografia tak czysta – nie powinna wzbudzić podejrzeń. Tymczasem sprawą nader podejrzaną okazuje się właśnie czystość! cóż kiedy i tak 116 lilijna biel mojej duszyczki zwróciła uwagę policjanta Pozostaje schronienie w biologii. Jak najdalej od Maszyny i Machiny. Tylko biologia może być jeszcze ostatnią redutą suwerenności jednostki. Poeta jest przy tym nad wyraz ostrożny w sugerowaniu wskazań pozytywnych. Jego bohater to osobnik trudny. Na pozór nawet: kapryśny. On wie, iż wobec systemu zniewoleń – i biologia bywa bezbronna. Niełatwo wygrać z Machiną, która zaczyna od napaści na psyche, przemienia świadomość w bezwolny przedmiot, a kończy na okupowaniu ciała, które także, w odczuciu człowieka, staje się nagle rzeczą obcą. Czyli martwą. Czyli wchłoniętą przez nicość. Dla bohatera wierszy Bursy bezcielesność równa się nicości. Zerwanie porozumienia z własnym ciałem to już przypadek nie do wyleczenia: On jest nic on się nie liczy jego nie ma może tylko marynarka zbyt luźne spodnie potworne czarne półbuty mogą wzbudzić odrazę lub politowanie ale twarz nieważna ręce nieważne nieważne oczy i usta (Nic) Jak w Zmyślonym człowieku Karpowicza. Przedmioty: marynarka, spodnie, ochłapy materii martwej, znaki konwencji, atrybuty mody (która przerasta człowieka, skoro tylko ona wzbudza jakieś uczucia, choćby zaledwie odrazę lub politowanie), to wszystko może wchłonąć ciało, zdusić życie. A zatem nie wystarczy s a m s t a n i s t n i e n i a c i e l e s n e g o, samo działanie procesów biologii: musi być nadto jeszcze gotowość jednostki do p r z e ż y ć utwierdzających ją w p o c z u c i u w ł a s n e j c i e l e s n o ś c i. Historia liryki zna sposoby aktywizowania takich przeżyć. Zna stereotypy zachowań n a r c y s t y c z n y c h, tropy i figury radosnego w i t a l i z m u. W drzewostanie mlecznym ciału dobrze Pasterz śpiewa na błękitnej kobzie – pisze Bursa w Malarstwie obłąkanego; wskazuje tu jedno z możliwych rozstrzygnięć; odrodzenie mitologii ciała jako Arkadii dziecięcej, z kołysanki rodem, sielankowej („pasterz”, „kobza błękitna”); tej tradycji Bursa przyjąć nie chce. Nie wierzy też we wzruszenia płynące z konwencjonalnych, wyćwiczonych technik pielęgnacji ciała. Irytuje go płatne aktorstwo, drażni „dziwka z ekranu” (Obrona żebractwa), skłania do szyderstwa ktoś taki jak bohater wiersza pt. Hamlet, osobnik o psychice zakrzepłej o narcystycznym samouwielbieniu, który – przygląda się kolanom Nóg swoich gładko utoczonych Zrzuciwszy płaszcz z lubością stwierdza Ud twardość i wypukłość piersi Narcyz: Hamlet (aktor, kabotyn) nie dociera do źródeł życia i śmierci. „Hamlet kryguje się do śmierci”, orzeka kategorycznie podmiot cytowanego wyżej wiersza. Na antypodach odrzuconych wariantów narcyzmu pojawiają się u Bursy dwa inne, uznane za autentyczne i godne człowieka. Z jednej strony jest to samopoznanie homo sapiens, który przegląda się w zwierciadle natury. Z drugiej strony – studium cierpień cielesnych jako konieczności życia. „Zwierciadłem natury” są w tym świecie niższe formy bytu biologicznego, a więc fauna i flora. Czy to naiwność? – bohater Bursy ubóstwia zwierzęta. Mówi o tym wprost, bez skrępowania. „Ja kochałem nie odkryte nasze szlaki / I zmierzwioną sierść pachnącą deszczem” (Pożegnanie z psem). A w innym wierszu: „Pokochaliśmy skok, galop i tętent, / Fosforyczny blask kociego oka” (Szczury). Bestiarium Bursy jest tragiczne (Rakarz) i piękne. Wyjąwszy, rzecz prosta, szczury, choć i ich brzydota w cytowanym wierszu jest problematyczna: są wprawdzie „histeryczne”, „rozpasane”, śmietnikowe, lecz i „zwinne” przecież, zalotne, pląsające, zapłonione, unurzane w różach, w dźwiękach fletu... Jest to bestiarium chłopięce, zobaczone oczami człowieka młodego, skłonnego do marzeń o pędzie i mocy. Tutaj króluje energia w stanie czystym. Tutaj „Koń utworzony z mrzonek nieba / Podrywa galopadę tętnic” (Mobile). Tutaj zachwyca i zdumiewa bliskość doznań, 117 które jednako są dane organizmom zwierzęcym i ludzkim. Wystarczy kontakt najprostszy, dotyk, zwłaszcza dotyk, aby natychmiast otworzyła się rozległa wiedza o „urządzeniu” zwierzęcego ciała, tej oddychającej, kosmatej bryły, by ujawniły się wszystkie „przebogate pokłady bólu” w którymś z zadręczonych „akumulatorów cierpienia” (z poematu prozą pt. Koń). Co istotne: zetknięcie z fenomenem życia – zamkniętego w cielsku zwierzęcym – przywraca człowiekowi choćby na krótki moment, poczucie człowieczeństwa. Nawet wtedy, gdy już nic nie uzasadnia takiego poczucia, na przykład – gdy wiersz mówi o ludobójcy Hoessie: Czując ciepłą śledzionę na pięcie Czując ciosy gałęzi suchych Żywy człowiek z żywym zwierzęciem W pełzających ciężko dymach trupich (Liryka Rudolfa Hoessa) Spośród tradycyjnych modeli witalizmu – najbliższy temperamentowi bohatera Bursy jest mit Daphne (przemienionej w drzewo). Autor Zwierząt hrabiego Cagliostro (tytuł dramatu poetyckiego) zna współczesne, groteskowe wersje tego mitu. Zna nowele Franza Kafki. W Nocy długich noży opowiada dzieje „referenta P.”, który, jak się dowiadujemy, jest „od dawna zamieniony w karalucha”; w nawiasie, aby nie było wątpliwości, autor dodaje: „(patrz Kafka)”. Lecz w nieporównanie większym stopniu niż możliwości groteski – przedstawiającej metamorfozy człowieka w zwierzę czy w roślinę – Bursę zajmuje porządek intelektualny tych metamorfoz. Proces cofania się, bodaj myślą tylko, ku coraz niższym organizacjom życia nie ma w sobie nic przerażającego. Bo życie to wartość jedyna. W każdej postaci – równie cenna. „Życie jest treścią niezwyciężoną”, mówi Piosenka chorego na raka podlewającego pelargonie. Trzeba do końca pielęgnować to, w czym tli się bodaj iskra życia. Nawet gdy istnienie człowieka wyczerpuje się ostatecznie i pozostaje tylko wegetacja roślin. Wtedy także: „Trzeba uważać w dni upalne / Żeby nie zwiędły pelargonie”. Gra toczy się o dużą stawkę. O odnalezienie u t r a c o n e j n i e w i n n o ś c i. A niewinnością jest n a t u r a. Im bliżej form pierwotnych, tym mniej obłudy i fałszu. Pod tym względem w i t a l i z m h e r o i c z n y Bursy jest nieustępliwy. Wiersz pt. Pantofelek: Dzieci są milsze od dorosłych Zwierzęta są milsze od dzieci mówisz że rozumując w ten sposób muszę dojść do twierdzenia że najmilszy jest pierwotniak pantofelek no to co milszy mi jest pantofelek od ciebie ty skurwysynie Drugi sposób na autentyczne przeżywanie dramatu cielesności to, jak wspomniałem, studium bólu. Wiadomo, że ból fizyczny potęguje odczuwanie ciała, wydobywa je z otoczenia, uwyraźnia granice „ja”. Bohater Bursy i w tym zakresie doświadczeń wykazuje dużą ostrożność. Nie daje się zwieść dolegliwościom powierzchownym, przypadkowym i otępiającym. Gdy w wierszu Wernyhora czytamy: „bolała mnie prawa noga krzesła / nie czułem swojej ręki / ścierpła mi lewa noga krzesła”, rozumiemy, że są to – jak by powiedział Białoszewski – m y l n e w z r u s z e n i a, które niweczą poczucie odrębności człowieka pośród rzeczy. Dopiero sygnalizowane bólem procesy w a l k i o ż y c i e mówią człowiekowi o nim samym – rzeczywiście coś prawdziwego. A w takich sytuacjach bohaterowie Bursy znajdują się często. Są to zarówno stany chorobowe: w medycznym i potocznym rozumieniu terminu „choroba” (Piosenka chorego na raka..., Chory synek, Dobry psychiatra..., Obrona żebractwa), jak i stany c h o r o b o p o d o b n e, na przykład dojrzewanie, zakochanie, starzenie się itp. W Naszym ognisku czytamy o młodej parze, że pragnie odgrodzić się ona „Od ludzi wszystkich jak od chorób”. Abstrahując od sensu lokalnego tych słów zwróćmy uwagę na znamienne dla strategii pacjenta utożsamienie „człowieka” i „choroby”. To nie przypadek, że zewnętrzne symptomy schorzeń („Na policzkach kelnerki czerwonawe plamy” w wierszu Miasteczko, „a ten rzucany drgawkami” – w Obronie żebractwa) służą tu często charakterystyce wyglądów postaci. Analogiczny użytek robi poeta z nazw reprezentujących pole wyrazowe „kalectwa” lub „ułomności”, takich jak „ślepiec”, „kadłubek”, „grubas”, „kuternoga”, „kurdupel”, „platfus”. Czy można stwierdzić, iż w tym świecie biografie człowiecze są po prostu historiami ich dolegliwości? zaburzeń? cierpień szpitalnych? objawów miażdżycowych? aż do śmierci? Taka lekcja strategii pacjenta byłaby banalna. Bursę zastanawia biologia jako przymus, który nie tylko rodzi mękę, ale również staje się niepodważalnym fundamentem wszelkiej e t y k i. Życie przypomina chorobę w tym sensie, że stanowi proces 118 o d r a c z a n i a ś m i e r c i. Proces okrutny, zmuszający do ustawicznych rozstań: młodości z dzieciństwem, dojrzałości z młodością, starości z wiekiem dojrzałym, aż do zupełnego niedołęstwa, kiedy to pozostają z nas „ci starcy [...] karmieni grysikiem / i podmywani gdy zajdzie potrzeba” (Dno piekła). Życie, inaczej mówiąc, to wędrówka od piekła do piekła. Pożegnanie dzieciństwa, na przykład, oznacza pierwsze wkroczenie w „piekło krwawe / Porodów i poronień” (Trzynastoletnia). I jednocześnie każda nowa próba życia: próba bólu (czyli piekła) nie toleruje oszustwa. Biologia żąda wierności w respektowaniu jej nakazów. Sprzeniewierzenie się kanonom natury kończy się zawsze karą. Oto i główna powinność etyczna: nie wolno r o b i ć t a k, a b y n i e b y ł o ż y c i a. Kto tak robi, skazuje się na bytowanie koszmarne w panopticum tworów sztucznych, wyimaginowanych, obłędnych. Wiersz pt. Miłość: Tylko rób tak żeby nie było dziecka tylko rób tak żeby nie było dziecka To nie istniejące niemowlę jest oczkiem w głowie naszej miłości kupujemy mu wyprawki w aptekach i w sklepikach z tytoniem tudzież pocztówkami z perspektywą na góry i jeziora w ogóle dbamy o niego bardziej niż jakby istniało ale mimo to ...aaa płacze nam ciągle i histeryzuje wtedy trzeba mu opowiedzieć historyjkę o precyzyjnych szczypcach których dotknięcie nic nie boli i nie zostawia śladu wtedy się uspokaja nie na długo niestety. Kwestia fundamentalna w układzie racji etycznych strategii pacjenta: ból fizyczny, choć powoduje cierpienie, jest koniecznością egzystencji – natomiast dewiacje psychiczne (ból duszy), które bywają nieraz uzasadnioną formą dezercji przed męką cielesną, na przykład przed męką porodu, zwracają się w końcu przeciw człowiekowi. Strategia pacjenta poszukuje środków wzmacniających w wyobraźni czytelnika metaforę ś w i a t a jako olbrzymiej l e c z n i c y. Motywy szpitalne, można by powiedzieć, nasycają obrazy tej liryki zapachami leków, światłami gabinetów zabiegowych, intonacjami mowy charakterystycznej dla społeczności leczących i leczonych. Różny jest stopień metaforyczności tych motywów, i różne ich sensy. Gdy w poemacie Luiza mówi się o „śmiertelnych poczekalniach ziemi”, słowo „poczekalnia” może kojarzyć się z przychodnią lekarską, ale może być również nazwą sugerującą inne organizacje życia zbiorowego (na przykład poczekalnia dworcowa). Lecz gdy w twórczości Bursy pojawia się zaskakujące porównanie ruchów kasjera do ruchów higienistki („co on myśli / zwilżając palce jak higienistka” – wiersz pt. Kasjer), nie mamy wątpliwości: pacjent myśli o świecie obrazami szpitalnymi. Nic też dziwnego, że w przeszłości okupacyjnej kraju niepokoją go takie zwłaszcza wydarzenia, jak to, które przedstawia wiersz pt. Likwidacja zakładu dla umysłowo chorych w Kobierzynie przez Niemców. Że wśród budynków dzisiejszego miasta musi zauważyć obok „katowni” i „domów” także „szpitale” (wiersz Katownie). Że w przestrzeniach mieszkalnych obsesyjnie zwraca uwagę na urządzenia sanitarne. Pisanie o nocnikach, wiadrach, które „śmierdzą szczyną”, wychodkach (Z zabaw i gier dziecięcych, Dyskurs z poetą, Dno piekła) to coś więcej niż wyrachowany antyestetyzm, szokujący odbiorcę spragnionego konwencjonalnych pięknostek. To jest również – w planie psychologicznym – charakterystyka uczuleń w i e c z n e g o p a c j e n t a. Sprawy fizjologii, ze zrozumiałych powodów, muszą zajmować w jego świadomości miejsce uprzywilejowane. Dostrzega on wszędzie to, o czym nauczył się pamiętać nieustannie: w chorobie, wobec choroby, w związku z chorobą. Osobny problem to język strategii pacjenta. A dokładniej: stosunek „ja” do „ty” i „ja” do „my” – uzewnętrzniony w języku. W niektórych tekstach, na przykład w Obronie żebractwa, sytuacja liryczna jest prosta: człowiek zdrowy opowiada ludziom zdrowym o ludziach chorych. Obrzydzenie („żebracy są przeważnie ograniczeni i cuchną”) łączy się tu z podziwem dla c h o r o b y z w y b o r u, która urasta aż do rangi sztuki najprawdziwszej. Okupionej udrękami ciała. I podziw zwycięża. Żebracy bowiem nie „markują śmierci”, nie udają bólu – 119 ale grają całym ciałem wystawionym na mróz skwar i ulewę każdym gestem głosem wszą na kołnierzu W innych znów wierszach sytuacja liryczna staje się nieco bardziej złożona. Chory mówi w imieniu chorych. Tekst to zapis wizji zbiorowego, szpitalnego „my”. Lecz jednocześnie nie wiadomo, czy chodzi istotnie o szpital, czy też o szpitalne widzenie świata. Być może więc zdrowy mówi w imieniu zdrowych, tyle że zdrowi czują się nieustannymi pacjentami świata. Na przykład w Uśmiechu podgardla: W blaszanej rynnie piszczy w kranie Do prycz przybici kołdrami Musimy poddać głowy żaglom I powiekami przyciśnięci Śmiejemy się krwawym podgardlem Najbliższe istocie strategii pacjenta jest, oczywiście, takie ukierunkowanie wypowiedzi, które sugeruje, że w każdej intymnej rozmowie – wśród ludzi sobie bliskich – każdy w każdym chciałby widzieć swojego uzdrowiciela. Cokolwiek się mówi, mówi się zawsze jedno i to samo: błaga się o ratunek. Jak gdyby była to rozmowa z lekarzem, z pielęgniarką. Tak jest w Luizie: To biegną na mnie wieże z betonu i spiżu Beczący łeb bezkrwawo mur ucina krzywy W wesołych łódkach dłoni ukryj mnie Luizo Przed straszną konsekwencją martwej perspektywy „Pragnąłem jakiegoś celu, jak cierpiący pragnie jakiegokolwiek lekarstwa – wyznaje bohater powieści Bursy pt. Zabicie ciotki. – Wydany na pastwę własnej natury męczyłem się strasznie”. Człowiek szuka ratunku w drugim człowieku. Ale jego partnerem prawdziwym okazuje się sama natura. Samo życie. Strategia pacjenta wraca do punktu wyjścia. Życie jest jedyną realnością, i jednocześnie jest taką samą abstrakcją jak Machina, przed którą uciekał. A skoro tak, w walce z życiem o życie powtarzają się te same chwyty, te same konwencje, to samo aktorstwo. Rola wiecznego pacjenta wchodzi w rutynę, w nudę, w pułapkę nieautentyczności. Mówi o tym wiersz bez tytułu: Przecież znasz wszystkie moje chwyty życie moje wiesz kiedy będę drapał krzyczał i rzucał się znasz upór moich zmagań i drętwe pozbawione smaku i czucia wyczerpanie Jakże szeroko rozciągają się w liryce Bursy granice mowy szpitalnej: apostrofa do życia stanowi imitację wypowiedzi człowieka chorego – skierowanej do personelu lekarskiego! Tutaj jednak, inaczej niż w Luizie, ginie już nadzieja na ocalenie przed „straszną konsekwencją martwej perspektywy”. Świat to szpital. A szpital to instytucja. Medycyna to instytucja. Gra pozorów, maskowanej nieprzyjaźni: nauczyłem się śmiać z własnego trupa (znasz dobrze ten mój ostatni chwyt) znudziliśmy się sobie życie moje mój wrogu Cóż kiedy wkręciłeś iskry bólu w moje szczęki aby utrudnić mi ziewanie. Finał strategii pacjenta – w ujęciu Andrzeja Bursy – jest finałem tragicznym. Życie to wartość i cel. Życie to ból i morderstwo. Tożsamość i różność zjawisk są wieczyście niejasne. „Karnawał / Tak do umierania / Podobny / Jak odbicie do postaci” – czytamy w wierszu Karnawał. W końcu dobro i zło spotykają się w jednym słowie, życie i śmierć – w jednym ceremoniale. I oto „Karnawał jedzie karawanem”. Pozostaje to, co było przedmiotem negacji: umiejętność rozpoznania g r a m a t y k i ceremoniałów. Uzdrowiciele znają wszystkie chwyty pacjenta. Pacjent zna wszystkie chwyty swych uzdrowicieli. Od wieków to samo. Bohater Bursy stwierdza z przerażeniem, że jego dramat jest już dramatem o p o w i e d z i a n y m wcześniej przez innych artystów. Namalowany na starych płótnach. Będący przedmiotem licznych opisów, analiz i interpretacyj. 120 Choćby w znanym malowidle Rembrandta pt. Anatomia dra Tulpa. (Doktor Tulp staje się bohaterem licznych wierszy analizowanego nurtu, m.in. Stanisława Grochowiaka, Jarosława Marka Rymkiewicza). Pisze Bursa: uczestniczę całym zapasem strachu i cierpienia w ogranym kawałku dra Tulpa Student nieśmiały i gorliwy wierci mi w mózgu jakimś dziwnym instrumentem [...] Znam wszystkie narowy profesora starego i łysego jak koń znam posępne dowcipy studentów zdołałem zapamiętać absurdalne frazesy medycyny których pokryciem jest rzekomo moje udręczone ciało skazane na odkrywanie coraz okrutniej zdumiewających bukietów tortur (Inaczej wyobrażałem sobie śmierć) Absurdalne frazesy medycyny... posępne dowcipy początkujących lekarzy... Tych oskarżeń nie rzuca człowiek skłonny do skandalu, te oskarżenia pojawiają się w czasie, który pamięta obozy masowej zagłady i wie, że najcenniejszą wartość ludzkości można przemienić w najokrutniejszą formę ludobójstwa. Doktor C bogacz i cudotwórca a wszystko o własnych siłach (trudne dzieciństwo o własnych siłach gimnazjum o własnych siłach medycyna o własnych siłach willa wygodniejsza niż niebo i dwa samochody piękniejsze niż gwiazdy też o własnych siłach) kolekcjonuje kadłubków takich frajerów bez rąk i nóg ma ich 22 czyli dwie jedenastki i powiada hopla chłopcy dziś uczymy się grać w piłkę nożną – nie mamy nóg – chrypią ci abnegaci – e bzdura – marszczy się doktor ja szedłem przez życie o własnych siłach o własnych siłach cuda zdziałać można i mruga na pielęgniarza wysłużonego ex-sierżanta pół roku trwały treningi w sanatorium za kolczastym drutem Witalizm heroiczny okazuje się w ostatecznym rozrachunku witalizmem tragicznym. Bursy nie satysfakcjonuje bowiem samo ukazywanie – dodatnich i ujemnych – norm egzystencji człowieczej. Szuka napięć wewnętrznych w układzie tych norm. Jest poetą, nie wychowawcą. Gdy dociera do własnego „tak”, przeciwstawia mu natychmiast własne „nie”. Wiarę w słuszność dokonanych podziałów poddaje próbie ironii. Trzeba jednak odróżniać stosunek poety do „chwytów”, od stosunku poety do świata wartości. Wartości są jasne, chwyty problematyczne. Poezja ujawniająca to napięcie nie ma nic wspólnego z nihilizmem. W istocie jest odmianą poezjowania realistycznego. Rozdroża turpizmu „Przed turpistami – może jak przed żadnym pokoleniem poprzednim – stanął problem realizmu (oczywiście nie mam na myśli realizmu jako normatywnej metody pisarskiej). Problem ten uformował się jakby w dwu fazach. Pierwszą stanowiła wojna i ludobójstwo oraz 121 wszystko to, co ostało się w polskiej poezji po katastrofie. [...] Z tego wstrząsu wywodzi się Różewicz i jego turpizm, [polegający na] upartym szukaniu nowej, realistycznej formuły dla poezji. Realistycznej to znaczy takiej, która da człowiekowi p r z e d e w s z y s t k i m wiedzę o samym sobie, wiedzę nie upiększoną, niekiedy okrutną, ale tylko w tym układzie scalającą. A więc człowiek, który zabija – i człowiek jako materiał do zabijania, turpistycznie samotny, słaby i bezradny, wzniosły i okrutny. Drugi raz sprawa realizmu w poezji wyłania się z historycznego wstrząsu, jakim był bezwzględnie Październik 1956. [...] Debiutanci 1956, jeżeli więc zostają turpistami, stają się nimi tak, jak dawniej Różewicz: przez upartą dążność do odmitologizowania poezji, do nasycenia jej rzeczywistym życiem i troskami polskiego społeczeństwa. Jak inaczej rozumieć atrakcyjność pierwszych wierszy Białoszewskiego, jeżeli nie dla swoistego mizerabilizmu, który w tym kraju był i jest jeszcze doświadczeniem powszechnym? Nie okłamujmy się. Żyjemy w Polsce, która z wielu uzasadnionych przyczyn jest krajem ludzi biednych i w tym sensie »chorych«, »brzydkich«, »kalekich«. [...] Czymże w końcu jest turpizm? W końcu okazuje się, że jest sporem o kształt odpowiedzialności poety za współczesne sobie społeczeństwo [...]”169. Tak pisał Stanisław Grochowiak w 1963 roku, formułując ex post założenia estetyczne i etyczne nowej generacji literackiej. W twórczości Grochowiaka pojawiają się liczne akcenty – znane nam z lektury wierszy Bursy. Bohater Menuetu z pogrzebaczem (1958) i Rozbieraniu do snu (1959) jest tak samo niepogodzony z szablonami strategii agitacyjnej, tak samo podejrzliwy wobec aksjologii do niedawna obowiązującej. Miniona „era haseł” (w wierszu Nasza wiedźma), naiwna wiara w „obiecane krainy statystyk” (w Bajeczce) budzą w nim spontaniczne odruchy niechęci. Irytuje kult pracy dla pracy, pracy otępiającej, pozbawionej dążeń twórczych. Więc „I szewiectwo, co wbija ćwieczki w środek mózgu / I mularstwo, co gipsuje usta i powieki” (Franz Kafka). Niepokoi każdy fakt despotyzmu przedmiotów martwych, a zwłaszcza – przeznaczonych do zabijania. Ilekroć dzieje się tak, że oto „Człowiek przechodzi ze świata ludzi do rzeczy”, tylekroć zaczynają się tragedie. Mówi o tym Grochowiaka wiersz pt. Względność. Despotyzm reifikacji pozostawia do wyboru dwie zaledwie drogi. Być mułem roboczym, który prędzej czy później pójdzie tam, gdzie mu każą, przeciw tym, których wybiorą mu jako obiekt likwidacji. „Prosto na wrogów / Prosto na swoich” (Wykorzystanie muła). Albo: zostać przedmiotem w dosłownym rozumieniu tego słowa, ciałem martwym, trupem, przetworem fabrycznym. Niechże „Inni z nich mają abażury nocne” (Hamlet). Ten obraz, to nie jest wytwór czarnej fantazji poety, to była znana „koncepcja” praktyczna przemysłowców Trzeciej Rzeszy, specjalizujących się między innymi w cenionych pono wyrobach z ludzkiej skóry, z ciał ludzi mordowanych w Oświęcimiu. W wierszu W trosce o generała spotykają się – wspólne dla świadomości debiutantów tamtych lat – motywy bezpardonowej, sarkastycznej krytyki wszelkich form e s t e t y c z n e j h e r o i z a c j i l u d o b ó j s t w a. Trudno ustalić, co budzi większą nienawiść, sama zbrodnia czy upiększanie zbrodni, wojna czy kostiumowe o niej opowieści. Jedno jest pewne. Im jaskrawsze obfitości rytuału, który osłania sztucznym pięknem beznadziejną rzeczywistość człowieka na wojnie, tym potężniejsza eksplozja buntu w utworach lirycznych z lat przełomu: Generał w orderach jak w lesie Tylko tam mu pachnie dzwoni On w orderach spać się kładzie I w medalach pięści żonę. Jeden order za sto kobiet Biednych kobiet zastrzelonych Drugi order za wisielców Trzeci krzyż za pogorzelców Więc generał chodzi w trupach Paluszkami trupów dzwoni 169 S. Grochowiak, Turpizm – realizm – mistycyzm. „Współczesność” 1963, nr 2. Pojęcie „turpizmu” wprowadził do krytyki poetyckiej J. Przyboś (Oda do turpistów, „Przegląd Kulturalny” 1962, nr 45). Turpis, turpe to tyle co „brzydki, brzydka, brzydkie”. Termin przyjął się, tradycjom turpizmu poświęciła osobną rozprawkę B. Biernacka w tomie szkiców pt. Style i postawy (Poznań 1969). Nie mówimy tu jednak ani o „strategii szmaciarzy”, ponieważ interesują nas przede wszystkim konteksty socjalne, motywy psychologiczne, podczas gdy terminy ugruntowane w krytyce kierują uwagę w stronę spraw estetycznych i obyczajowych (ku opozycji „piękna” i „brzydoty”, „dostatku” i „ubóstwa”), zewnętrznych wobec człowieka. 122 Przed spoczynkiem czyści zęby Higienicznie pieści żonę Śpij spokojnie generale To jest twoja złota era Obyś nam się nie przeziębił Lub nie dostał skrętu kiszek Napisał Grochowiak, mógłby napisać Bursa. Podmiot W trosce o generała nie tylko nienawidzi sprawcy rytuałów ludobójczych: on nienawidzi go j a k o p a c j e n t, z lubością tedy odsłania zwyczajną sypialnianą łazienkową prywatność generała, obnaża jego ciało, i wiemy że gdy martwi się, by nadęty wódz „nie dostał skrętu kiszek”, sprowadza wynaturzoną, fałszywą wielkość na „niski” poziom swych własnych, z naturą związanych, doświadczeń. Akordy buntownicze w liryce Grochowiaka nie brzmią tak donośnie jak u Bursy. Myśl krytyczna przenika tu metafory, ujawnia się w reżyserii emocji, w doborze epitetów, przeziera przez szyfr aluzyjny, potęgujący efekty ironii. Mimo to człowiek widziany jest tu w podobnie wyznaczonej perspektywie. Zauważmy: las orderów i medali budzi sprzeciw nie tylko dlatego, że odznaczenia generalskie ukrywają zbrodnię, lecz także dlatego, że są złote, jak monety, oznaczają przepych, chlubią się, by tak rzec, swą wartością rynkową. Tymczasem w świecie Grochowiaka, podobnie jak w Obronie żebractwa Bursy, normą moralną staje się ubóstwo. Tylko nędzarz zna smak posiadania, gdyż posiada na własną wyłączność – siebie: Nie mam w życiu nic Za to pełen wór Mych kości – śpiewa w wierszu pt. Burns jeden z bohaterów poezji Grochowiaka, jeden z barwnej galerii s z m a c i a r z y, którzy zawsze przychodzą po dniach panowania b o h a t e r ó w. Szmaciarze i bohaterowie. Pod takim tytułem wydał drukiem w 1963 roku swój tom esejów krytycznych Jacek Łukasiewicz, przyjaciel Stanisława Grochowiaka, pisarz towarzyszący uporczywie bataliom literackim generacji 56. „Przyznając pewną rację postawie bohaterskiej w poezji – pisał Łukasiewicz – większą rację przyznawać bylibyśmy skłonni innej postawie, tej nieufnej w stosunku do samej siebie, tej ze śmietników wybierającej gotowe elementy i próbującej zbadać ich przydatność, tej, której bardziej pasowałaby nazwa »szmaciarskiej« [...]; taka postawa »szmaciarska« jest elementem bardzo ważnym u poetów 56”. Szmaty jako śmietnisko konwencji. I jednocześnie szmaty jako zniszczenie m a s k i osłaniającej cielesność. Życie odkłamane to życie dziejące się w ciele. „Jest życiem ujętym w obcęgi krwi / Krwią spływające po błękitnych sieciach” (Portret z mnichami). Znamienne, że zwrot w stronę spraw ciała – w utworach Bursy, Grochowiaka, Białoszewskiego, Karpowicza, Herberta, Wirpszy, określa także obszar zainteresowań krytyki. Jedna z późniejszych już książek krytycznych Jacka Łukasiewicza nowi tytuł: Laur i ciało (1971). U Grochowiaka: ciało stanowi jedyny „dobytek” człowieka. Zarazem ciało to ekran świata. Sieć krwiobiegu, sieć nerwów, sieć zmysłów, tkanina tego „ekranu”; wyświetlają się na nim – jak we śnie – obrazy makro- i mikrokosmosu, dzieje gatunku ludzkiego, metamorfozy historii. Słowem: wysiłek poznawczy ma charakter sensualistyczny. Dominuje w nim owo – z wiersza pt. Majorka – „ciężkie czucie nosa, warg i ucha”. Ciężkie. Bolesne. Utożsamiające pracę perceptorów z walką organizmu owładniętego chorobą. I jeszcze: sieć zmysłów, przędza nerwów, dzianina krwiobiegu, to jest także ekran dla fabuł dziejących się po drugiej stronie skóry, w ludzkim wnętrzu. Z otchłani życia docierają tu sygnały bólu. Niby z pola bitwy. Raporty o kolejnych klęskach. Rzadziej doniesienia o sukcesach. W wierszu Midas będą to na przykład: Alarmowania mej bolesnej głowy Która jest wielką rozgrzebaną raną Wciąż to samo. Jak w szpitalnych krajobrazach Luizy. Biografie wydają się odraczanymi wyrokami śmierci. Ich wykonanie zawieszono na ileś tam lat. Bez szansy uniewinnienia, bez nadziei na nieśmiertelność. Na pytania z Płonącej żyrafy: Czemu próchniejecie od brody do skroni Jaki wam ząbek w pustej czaszce dzwoni – nie ma odpowiedzi. Cóż pozostaje? Krótki pobyt ziemski, jak w Bogurodzicy. Pobyt „W ścianach szpitalnych białych od zachwytu” (Malarstwo). Drobne oszustwa małej profilaktyki. Coś z przedmiejskiej, rodem z Schulza, z Gałczyńskiego, magii aptek (Cmentarze). Mdlące zapachy kliniki, „aspiryny i potu”. Nikła nadzieja na 123 zbawienne skutki nowalijek farmakologicznych: „pigułką się leczyć” (Farby). Wreszcie świadomość, wcale nie pocieszająca, że inni znajdują się w sytuacji analogicznej. Są tak samo chorzy, podążający ku śmierci, tak samo – Niedojedzeni Niedośpieni Niedokochani Mają zazwyczaj czerwone nosy i dłonie (Czytelnicy) Aha: A jeszcze oni z prześwietlenia zęba (Bajeczka) Powtarza się taki oto schemat. Osamotnienie. Ból. Przeczucie końca. I myśl, że pojawi się Ktoś. Jakiś „dobry człowiek”, powiada Różewicz w wierszu pt. Drzwi (z tomu Formy). Stanie w drzwiach. Może pochyli się, „zainteresuje tymi fragmentami” (Różewicz, Rozebrany), może „powie mi kim jestem” (Różewicz, Drzwi). A może więcej jeszcze – okaże się uzdrowicielem-cudotwórcą, przyniesie ocalenie, wodę życia z baśni? Stanisław Grochowiak (Tęsknota za świeżością): Ja sam, sam w tej norze, gdzie wszystko przepoczwarzone: Serca w małe motocykle, Uszy w małe aerodromy, Domy w maszyny pełne śpiewającego mięsa. I wówczas ta tęsknota – Ta złota trąbka serca: Żeby ktoś wszedł, kwiaty rzucił, Żeby ktoś wpadł, wodę podał, Żeby ktoś wniósł pachnące potem ciało Jak widać, skumulowane w twórczości Bursy problemy wiecznego pacjenta – w utworach Grochowiaka tracą wymiar tragiczny, wtapiają się w melancholię. Lecz jednocześnie pojawiają się nowe próby rozstrzygnięć literackich. Bohater Bursy wiedział, że do wszystkich, którzy czekają na lekarza, przychodzi w końcu doktor Tulp, aby popisać się najpewniejszą ze sztuk wiedzy medycznej – sekcją zwłok. Bohater Grochowiaka zaczyna naśladować Tulpa. Wciela się w jego postać, tak jak ofiara wciela się w postać oprawcy. Można by o nim powiedzieć: pacjent, który się zakradł do prosektorium. Któremu śnią się sny prosektoryjne. Jak w poemacie Zuzanna i starcy z tomu Agresty (1963): Zesupłać skórę – czule, powolutku Nizać te nerwy, nawijać na motki, Krzew krwiobiegu zasadzić w ogródku... Stąd w lirykach Grochowiaka – uporczywe portretowanie umarłych. Stąd porównanie obrazu artysty do ciał zakrzepłych w pompejańskiej lawie, „Gdzie ludzie milczą / Jak w popiele dzwony” (Malarstwo). Stąd wreszcie kult ciała nie jako struktury, lecz jako materii wypełniającej wnętrze. „Nie to, / Co w kształcie, / Lecz to, / Co w szumiącej / W gęstej jak syrop mikroliryce materii” (Mikroliryka). Drążenie kości, ćwiartowanie mięsa. Nieustająca lekcja anatomii doktora Tulpa, samoobrona przed rozpadem, która przeistacza się w agresję. Płonąca żyrafa: Bo życie Znaczy: Kupować mięso Ćwiartować mięso Zabijać mięso Uwielbiać mięso Zapładniać mięso Przeklinać mięso Nauczać mięso i grzebać mięso 124 Pouczającym komentarzem do wierszy Grochowiaka są jego utwory beletrystyczne. Zwłaszcza powieść pt. Karabiny (1965), która stanowi jakby popularną wersję Menuetu z pogrzebaczem, Rozbierania do snu i Agrestów. Bohater Karabinów myśli językiem liryki Grochowiaka. Interpretuje świat tak samo jak podmiot wypowiedzi poetyckich. Dla czytelnika – jest kimś bardziej wiarogodnym, rozgrywającym swoją egzystencję w konkretnym czasie historycznym, w prawdopodobnych – z „życiowego” punktu widzenia – uwikłaniach. Jest nim ksiądz, który stracił wiarę w Boga. Nie może i nie ma gdzie pełnić swych powinności kapłańskich: jego kościół spaliły bandy NSZ. Zdeterminowany przez historię i „przewiany poza granice historii” – podejmuje walkę o siebie. Usiłuje od nowa, jak dziecko, poznać świat, który go otacza, aby znaleźć w nim racje istnienia. Uczy się patrzeć na nowo, p o r a z p i e r w s z y. „I brałem po raz pierwszy w rękę nóż, macałem jego ostrze kciukiem – i stwierdzałem, że nożem można ciąć”. Już w tym wyznaniu, jakby mimowiednie, odsłaniają się – znane z wierszy – „prosektoryjne” namiętności bohatera dzieł Grochowiaka. Tymczasem jednak ten dorosły, to dziecko, poznaje radość pragnień najprostszych, instynktów elementarnych. „Ale właściwie co chciał jej powiedzieć? ŻEBY MNIE PANI POGŁASKAŁA PO TWARZY. Tak, właśnie to mówiły jego ręce”. Poezja, mówi za pośrednictwem takich obrazów Grochowiak, rodzi się z uczuć pierwotnych i infantylnych. Poezja to sztuka z d z i w i e n i a. To manifestacja spotęgowanej wrażliwości na ciało i na otoczenie. Wrażliwości tyleż pięknej, co chorej. Znoszącej granice piękna i brzydoty: „[...] wydawało mu się, że puchną mu ręce, że zakrywa powieki już nie palcami, ale paluchami, że obok łóżka pęcznieje dywan, że rosną jego włosy, przybierają rozmiary wysokiej trawy...”. Głód poznania okazje się głodem zniszczenia. Myślenie poetyckie wyzwala siły destrukcyjne. W pierwszym rozdziale Karabinów pojawia się motyw wiader, zalegających zburzone miasto. „Trzeba miasto rozbić, aby się przekonać, jakie nieprzebrane mnóstwo wiader w sobie ukrywa” – komentuje ten motyw narrator. Zdanie to ma sens uogólnienia. Trzeba rozbić świat, aby go poznać. Trzeba – w tym samym, poznawczym celu – rozciąć ciało, dojść do mięsa. Okrucieństwo jako odpowiedź na okrucieństwo. „Nic z Grottgera – bardzo dużo z Goyi”. Na początku był problem wyboru między ceremoniałami kultury a procesami natury. Teraz, u Grochowiaka, okazuje się, że taki wybór nie jest możliwy. Odrzuca się jeden typ konwencji (Grottger), aby znaleźć się w kręgu konwencji innej (Goya). Pacjent w poezji Bursy wierzył jeszcze w ochronę instynktów samozachowawczych, im bardziej prymitywnych, tym skuteczniej ocalających wolę życia. W wierszu Bursy pt. Aktor prowincjonalny czytamy: Mądrością jest w jadle się skupić By nie przyglądać się pogrzebom Pacjent w utworach Grochowiaka wraca do kultury. Oswaja się z kanonami kultury grzebalnej. Uczy się przyglądania pogrzebom. Komponuje funeralne menuety (Menuet). Szuka piękna w rozkładzie (wiersz Rozbieranie do snu). Czyni tak w przeświadczeniu, iż prawda jest właśnie tam – na cmentarzach. A teraz weźcie teraz wy potrafcie Tyle zachwytu połączyć z pogrzebem – woła patetycznie w Introdukcji otwierającej tom Rozbieranie do snu. Zachwyt staje się swoistym „obramowaniem estetycznym” dramatu życia i śmierci. Uzasadnia manewry stylizacyjne, obce Bursie. Dla bohatera wierszy Bursy „ciało” stanowiło przede wszystkim metonimię „życia”. Dla bohatera poezji Grochowiaka słowo „ciało” to synonim „zwłok”. Tymoteusz Karpowicz: Magiczne znaki równania Doświadczenie potoczne zna jeszcze inną formę profilaktyki: myślenie magiczne. Człowiek chętnie w swej wyobraźni p a k t u j e ze światem, przestrzega pewnych reguł zachowania – wobec natury, „na wszelki wypadek” odczynia uroki, odpukuje w niemalowane drewno, gdy sądzi, że jakimś słowem nieopatrznym „skusił licho” czy „wywołał wilka z lasu”, lubi talizmany, maskotki, nie zawsze zdając sobie sprawę z tego, iż upodobania te łączą go z prastarymi wierzeniami, którymi pogardza: „Wszak maskotka pochodzi od słowa mascoto – pisze Marek Jarosz – oznaczającego w języku prowansalskim czary, fetysz”170. Psychiatria współczesna nie ignoruje tych zjawisk, i od dawna nie zbywa ich wzruszeniem ramion. Konieczność obiektywnego opisu funkcji myślenia magicznego w życiu psychicznym człowieka postulował Karol Gustaw Jung. „Do tej pory Europejczykowi przechodziły ciarki po plecach, jeśli zajrzał głębiej w zakamarki swojej 170 M. Jarosz, Psychologia i psychopatologia życia codziennego. Warszawa 1976 ss. 129, 157. Za Jaroszem przytaczam także wypowiedź G. Jahody na temat przesądów i ich roli w życiu jednostki. 125 duszy, i jeszcze dziś nie tylko przedmiot tego rodzaju badań wydaje mu się ciemny i okropny, lecz także ich metodę uważa za niecne nadużywanie jego najpiękniejszych osiągnięć duchowych. Co np. fachowy astronom powie na to, że w naszych czasach robi się przynajmniej tysiąc razy więcej horoskopów astrologicznych niż przed trzystu laty? Co powie filozof-wychowawca na to, że dzisiejszy świat – w porównaniu z antycznym – nie jest uboższy ani o jeden przesąd?”171 Ocena roli przesądów zmienia się w zależności od tego, czy pytamy o ich wpływ hamujący rozwój wiedzy naukowej, czy też analizujemy ich działanie lecznicze. W pierwszym ujęciu ocena musi być zdecydowanie negatywna. W drugim – nie. Twierdzi na przykład Jahoda, „[...] że przesąd wbrew częstym opiniom nie jest bynajmniej zjawiskiem dziwacznym i nienormalnym, lecz jest w rzeczywistości ściśle związany z naszymi podstawowymi sposobami myślenia, odczuwania i ogólnie, reagowania na otoczenie.” Przesąd może ułatwiać adaptację jednostki w nowych warunkach, pomagać jej w przystosowaniu do trudnych sytuacji. „A istnieje taka dziedzina – stwierdza psychiatra polski, Marek Jarosz – w której magia, i to bez zastrzeżeń, godzi się z wiedzą – jest nią poezja”. Przed „straszną konsekwencją martwej perspektywy” broni swojego pacjenta Karpowicz magią słowa. W Znakach równania (1960) poezja utożsamia się z wiedzą tajemną172. Poetą-uzdrowicielem jest tutaj ktoś, kto posiadł zakazane przez zdrowy rozsądek nauki o utajonym porządku wszechrzeczy. Kto zna sekretne prawa rządzące kosmosem i dziejami gatunku homo sapiens, odgadł astrologiczny „sekret kierunku stu czterdziestu księżyców o poplątanych orbitach”, potrafi uprawiać wróżbiarstwo, bowiem w r z e c z a c h odczytuje z n a k i: w lodowcu kot sprzed wszystkich pożarów świata ma błękitną kokardkę na ogonie znak że zawsze będzie pogodnie (Błękitna kokardka) Poeta dysponuje urozmaiconym repertuarem sztuk i sztuczek, tricków i chwytów, z magii czarnej i białej. Umie się nimi bawić. To ważne w strategii pacjenta. Zabawa jako metoda autoterapeutyczna. Pozbawiona okrucieństwa (jak u Bursy, w wierszu Z gier i zabaw dziecięcych). Oto seans magiczny, przemiana jednej rzeczy w drugą. Na przykład: „lekko bibuła dotknie rzeczy / i rzecz jest bibułą” (Kuglarze). Oto ciekawsze jeszcze dziwy, materializacja odbić świetlnych, szelestów, zapachów: „i dźwięk wygląda niby rzeka”. To samo z ludźmi. Wyobraźnia poetycka rozbija przedmioty, powoduje ich zwielokrotnienie, rozdwojenie, roztrojenie, bez bólu, bez krwi: wyparowana ręka z ręki miękko przepływa ponad gestem Zgodnie z etyką i technologią kunsztu kuglarskiego: wszystko się dzieje „na niby”, bez szkody dla ciała. Jak w cyrku: mag przeciął na naszych oczach ciało kobiety, aby za chwilę pokazać „ofiarę” całą i zdrową. U Karpowicza, w wierszu Jeden razy jeden: tak wolno ciało swe rozszczepiasz choć coraz bardziej jesteś żywa już mogę nie zginając karku chodzić pomiędzy tobą Jak każe tradycja: stanem sprzyjającym tego typu praktykom jest sen. Sen bowiem, z jednej strony, stwarza prawdopodobieństwo dla uniezwyklenia, gdy prawa fizyki zostają zbezczeszczone, a z drugiej – pozwala całkowicie opanować wolę medium, sprzyja wszelkim transakcjom magicznym, metamorfozom fantasmagoryjnym, zamianie dusz, głów, krwi: ja w waszym śnie okrągłym wy w moim prostokątnym w pozamienianych łóżkach z pozamienianą krwią (Zasypianie) 171 C. G. Jung, Psychologia a religia. Tłumaczył J. Prokopiuk. Warszawa 1970. 172 T. Karpowicz, Wiersze wybrane, Wrocław 1969. 126 I jeszcze jedno. Sen jest momentem triumfu wyobraźni. A wyobraźnia wtedy i tylko wtedy może pomóc swoimi przesądami czy półprzesądami w staraniach adaptacyjnych jednostki, gdy zostanie uznana za sferę prawd nienaruszalnych. Bez dyskusji. Rozum kłamie. Zmysły oszukują: „nie mogę źle cię widzę to wszystko nieprawda” (Kot). Wyobraźnia oniryczna mówi symbolami, które nie podlegają krytyce. Są. I znaczą. Tyle, ile znaczą. Jeżeli tedy pojawia się komunikat o „stu czterdziestu księżycach” lub o „siedmiu kolorach”, nie będziemy pytali: a dlaczego? Dlaczego 140, a nie 44. Dlaczego 7, a nie 8. Poddanie się apodyktycznym rozkazom snu, wyobraźni, hipnozy, to, oczywista rzecz, półśrodek leczniczy. Na moment jedynie pozwala on wyjść z k o s z m a r u – w b a ś ń. Ale i ten moment jest ważny. Wywołane z głębokiej pamięci, wyczarowane we śnie, budzące lęk, a zobaczone w wierszu, przestaje być groźne. osaczeni sobą psy karmiąc wewnętrzne w zbyt ciasnym lesie czekamy poranku pełni jesteśmy zwierzyny i siebie tak jak to bywa w czasie polowania słuchamy czujnie czy przez nasze ucho puszystowłosy sobol nie wyskoczy skoro świt wyjdą z nas do wodopoju łatwołamliwe świecące jelenie wtedy będziemy strzelać w ich gorący zarys wygodnie leżąc w swoim własnym cieniu by strzał po strzale wewnątrz się rozluźniać (Polowanie) Miron Białoszewski: Gdzie są granice „ja”? Strategia pacjenta bardzo prędko stała się literacką modą. O popularności ujęć „turpistycznych” decydowały nie tylko wewnętrzne procesy – dziejące się w sztuce krajowej, ale także inspiracje myśli obcej. Zwłaszcza egzystencjalistycznej. To egzystencjalizm głosił koncepcję życia jako „choroby na śmierć” (Sřren Kierkegaard). Albert Camus rozważał kwestię poczucia absurdu oraz wpływu na poczynania jednostki – „zabójczego klimatu” egzystencji w ogóle. Najpierwszym wyborem człowieka, pisał, jest wybór między „być” a „nie być”. W centrum zainteresowań filozofii znajduje się istnienie jako odmowa samobójstwa (i samobójstwo jako odmowa istnienia). Wszystkie inne zagadnienia są pochodne wobec tej sprawy fundamentalnej. „Życie pod tym dusznym niebem nakazuje porzucić ten klimat lub w nim pozostać – czytamy w Micie Syzyfa Camusa. – Chodzi o to, by wiedzieć, w jaki sposób się go porzuca w pierwszym przypadku i dlaczego pozostaje się w nim w przypadku drugim”173. Elementy doktryny egzystencjalnej pojawiają się między innymi w poezji Białoszewskiego. Jego bohater zna uczulenia i obsesje rówieśników. Także doświadcza stanów depresyjnych, broni się przed samobójczymi natręctwami; w Autobiografii: Trzymam się kurczowym dramacikiem ręki słojów okna, które rozkręcają się jak żydowski świecznik, i czuję w głębi siebie mosiężny chłód. Piętno śmierci – rozpoznaje w krajobrazach, w przedmiotach, w architekturze (warszawskiej, popowstaniowej). „...Aż staję / przed bramą / z zardzewiałym ogródkiem / ornamentów, / całuję jej kwiaty / zimne jak usta straconych” – Autobiografia z Obrotów rzeczy (1956). Nieobce są mu także turpistyczne wędrówki w głąb ciała, podróże anatomiczne, korepetycje w szkole doktora Tulpa: 173 Filozofia egzystencjalna [antologia], Warszawa 1965. Pierwsze zdanie Mitu Syzyfa: „Jest tylko jeden problem filozoficzny prawdziwie poważny: samobójstwo”. A. Camus, Eseje. Wybór i przekład J. Guze, Warszawa 1971. 127 Akt rozkrojonego boku. Akt serca. Akt kości. Rzeźnik drąży w nagości nagość z nagości nagość wciąż jeszcze nie to aż do szpiku czym jesteś szpiku? gołe zwierzę? Co jemu i tobie? (Akty z tomu Rachunek zachciankowy, 1959) „Warstwy odsłaniają się jedna po drugiej, tworząc nowe obrazy – pisze o przytoczonym wyżej wierszu Jacek Łukasiewicz. – Żaden z tych obrazów nie jest prawdziwszy od poprzedniego. »Co jemu i tobie«. »Tobie« odnosi się tu, najprawdopodobniej, do podmiotu lirycznego, który stanął na zewnątrz własnej cielesności. Można posunąć się jeszcze dalej, poza obnażone serce, poza nagą kość, do pojedynczych tkanek, krwinek, aż do struktur biochemicznych. Czynią i to poeci, ale wtedy ów świat mikrostruktur (podobnie jak makrostruktur) nie ma już nic wspólnego z ludzkimi fizycznymi proporcjami”174. Zarysowuje się fabuła dramatu pacjenta – jak u Bursy – poszukującego azylu w biologii: tak głęboko, że rozpoznanie własnego odbicia w „najniższych” rejonach cielesnych okazuje się niemożliwe. Związanie liryków Białoszewskiego z omówionymi dotąd wariantami strategii pacjenta wydaje się i naturalne, i silne, tym bardziej, że Rachunek zachciankowy, a potem Mylne wzruszenia (1964) przynoszą cykle utworów szpitalnych, sanatoryjnych, m.in. Otwockorium, Otwockanoc, Zbiorowe ustalanie charakteru pani doktor, W stanie leżenia sanatorium w lesie. Pojawia się nawet szereg obserwacji na temat strategii pacjenta sensu stricto (Pacjent-cierpliwiec z Rachunku zachciankowego), stosunku społeczności kuracjuszy do personelu lekarskiego, mitologii rekonwalescenckiej i wielu innych fenomenów życia za murami lecznicy. Byłby więc bohater Białoszewskiego „pacjentem” dwoistym: w szpitalu świata i w szpitalnictwie faktycznym instytucji służby zdrowia w Polsce, człowiekiem „chorym na śmierć” (jak każdy) i chorym na gruźlicę... Tymczasem owe zewnętrzne tożsamości doświadczeń bohatera wierszy Białoszewskiego i bohaterów Bursy czy Grochowiaka – zawodzą. Elementy „turpistyczne” nie układają się w system naszych dotychczasowych rozpoznań. Funkcjonują w innej zupełnie płaszczyźnie. Kompleksy „pacjenta” są ważne dla bohatera Obrotów rzeczy. Oblegają jego świadomość. Obligują do zadawania znanych pytań. O rolę bólu. Mit osobisty rozpoczyna się jak baśń chorobowa: „Za czasów mojej bolącej głowy”. Ból staje się miernikiem czasu. Pojawiają się pytania o podobieństwa zachodzące między uzdrowicielem a oprawcą. W Średniowiecznym gobelinie o Bieczu spotykają się ze sobą „szczyt szkoły chirurgów” i „szczyt szkoły katów”. Jak u Bursy, jak u Grochowiaka, jak u Różewicza. Są to motywy, elementy ważne, lecz nie najważniejsze. Ważne, ponieważ bohater Białoszewskiego zachowuje się tak, jak gdyby chciał się usprawiedliwić, że nie potrafi zamknąć się tylko w tym jednym kręgu spraw i w tym jednym kole emocji. „Po cóż szamotać się w krzaku / własnego serca?”, pyta w Autobiografii. Po co zamykać się tylko w więzieniu własnego ciała? Czy rzeczywiście „ja” należy szukać w głębi cielesności – i nigdy na zewnątrz? Nieraz mi ręce żyją zupełnie osobno. Może ich wtedy nie doliczać do siebie? – – – Gdzie moje granice? Pacjent Bursy, Grochowiaka, Różewicza, w mniejszym stopniu pacjent Karpowicza, to osobnik apodyktyczny, domagający się bezwzględnego rozdziału racji, gardzący półprawdami, półodpowiedziami, półwiedzą, półpewnością. Bohater Białoszewskiego wie, że żyjąc – wybieramy zawsze wartości cząstkowe, niepewne, ukonstytuowane „z grubsza”, gotowe do ustawicznych przesunięć. I że trzeba to zaakceptować. Oto dalszy ciąg cytowanego wyżej wiersza pt. Autoportret odczuwany: Porośnięty przecież jestem ruchem albo półżyciem. 174 J. Łukasiewicz, Laur i ciało, Warszawa 1971. 128 Zawsze jednak pełza we mnie pełne czy niepełne ale istnienie. Noszę sobą jakieś swoje własne miejsce. Nic śmierci do nas, nic nam do śmierci, mówili starożytni. Umieranie, pisze Białoszewski, to jest „zwyczaj”, a oprócz tego zwyczaju – tyle innych wokół, pasjonujących i pięknych. Zwyczaje epok przezierających przez zabytki architektury. Zwyczaje zabaw peryferyjnych. Zwyczaje przedmiotów – tych, zwanych „pod ręką”. Szafy skrzypiącej, która wydaje się wielką operą „w trzech drzwiach” (Sztuki piękne mojego pokoju). „Nieprzecedzonej w bogactwie” – najzwyklejszej łyżki durszlakowej: gdy ją podnieść do oczu promienieje „niebem i kalejdoskopem” (Szare eminencje zachwytu). Dlaczego bagatelizuje się zwyczajność? Skąd te podziały, pyta bohater Obrotów rzeczy, na sprawy duże i małe, przedmioty mądre i głupie? A kto wymyślił, że gwiazdy głupsze krążą dokoła mądrzejszych? A kto wymyślił gwiazdy głupsze? Turpizm chciałby zachwyt połączyć z pogrzebem; Białoszewski łączy zachwyt z codziennością; turpizm zamyka poezję przed tanią radością; Białoszewski pokazuje, że radość poetyckiej fascynacji światem nigdy nie jest „tanią”, pod warunkiem, że nie jest też i sterowana przez jakiekolwiek doktrynalne uprzedzenia. Ani przez uprzedzenia wczorajszych propagandzistów, ani przez ideologie rozpaczy. Autoportret radosny: Świadomość jest tańcem radości. Moja świadomość tańczy przed lampą deszczu przed łupiną ściany przed sklepem spożywczym z wiecami kapusty przed ustami mówiących przyjaciół przed własną ręką nieoczekiwaną przed niewydrążoną rzeźbą rzeczywistości – w przepychu najlepszej zabawy i najwznioślejszego nabożeństwa nieoddzielnie moja świadomość tańczy. A kiedy porwie się taniec, zwyczajem każdego kłębka, pójdę do nieba – gdzie się nic nie czuje, gdzie od początku byłem, zanim byłem, gdzie już do końca będę, zanim będę, tam – radość nie do opisania. . . . . . . . . . . To wszystko. Podsumowanie Twórczość Bursy to centrum strategii pacjenta. Rzecz niebywała: w czasie tak krótkim, w pośpiechu, w przypadkowych na pozór decyzjach pisarskich człowieka, który za życia nie zdążył ogłosić własnej książki, 129 skrystalizował się s y s t e m jakże spójny, zadziwiający swą wewnętrzną dramaturgią, konsekwentny w każdym nieomal urzeczywistnieniu literackim: w każdym słowie. Strategia pacjenta ewoluuje w różnych kierunkach. W stronę „ciemną” i w stronę „jasną”. Ciemności kryją ziemię cmentarną – liryków Grochowiaka. Tutaj pacjent ma do wyboru: poddać się wyrokom natury, z pokorą, a może nawet z bolesnym zafascynowaniem urodą pól grzebalnych i rycin nagrobnych – sposobić się do przyjęcia śmierci, albo: na okrucieństwo życia odpowiadać okrucieństwem wyobraźni. Motywy sadystyczne pojawiają się zresztą nie tylko u Grochowiaka. Lubuje się w nich zwłaszcza Ireneusz Iredyński, autor tomików Wszystko jest obok (1959) i Moment bitwy (1961). Jaśniejsze z kolei pejzaże odsłaniają się w praktykach „magicznych” poety-pacjenta ze Znaków równania Karpowicza. Wreszcie na pograniczu świata szpitalnego rozwija się egzystencja bohatera Obrotów rzeczy i Mylnych wzruszeń. Białoszewski nie potrafi przyjąć rozpaczy, jego widzenie rzeczy ulega wpływom innej zgoła hierarchii. Jakiej? Odpowiemy na to pytanie w rozdziale o „strategii arcypoety”. 130 Strategia arcypoety (Większość omawianych w tym rozdziale wierszy pochodzi z wydań wielokrotnie odnotowywanych; ograniczam się do zapisu nowych pozycji książkowych i tekstów drukowanych w czasopismach.) Wszystkie omówione dotąd strategie liryczne korzystały z magazynu doświadczeń społecznych: pozaartystycznych. Aktywizowały w przestrzeniach wiersza g o t o w e r o l e socjalne, ukształtowane poza granicami konwencji literackich. Normy rzeczywistych więzi międzyludzkich były tu zawsze pierwotne wobec norm poetyki tekstu lirycznego. Poezja potwierdzała jak gdyby w ten sposób trafność antycznej, Arystotelesowej koncepcji sztuki jako twórczości naśladującej świat zewnętrzny, pozorującej „samo życie”. Tak więc strategia uczestnika nadbudowywała się nad scenariuszem zachowań żołnierskich, strategia korespondenta była odwzorowaniem pracy żurnalisty, w poetyckiej strategii pacjenta rozpoznawaliśmy obyczaje znane psychologii i psychopatologii życia codziennego, i tak dalej. Język wiersza przymierzał się zazwyczaj do takich czy innych stylów funkcjonalnych języka praktycznego. Tradycja oferowała w tym względzie nieskończoną ilość wzorców. Wydawała się „wypożyczalnią ról” – już „używanych” wprawdzie przez poprzednie generacje, ale wciąż jeszcze pożytecznych i atrakcyjnych. Otwierała wiele możliwości. A więc: rolę proroka, pedagoga, przywódcy narodu. Rolę dyplomaty, konformisty, sługi, rebelianta. Rolę błazna. Rolę dobosza, który biegnie obok tłumu, jak chciał Żeromski, lub wyprzedza kolumnę marszową, jak postulowała pierwsza awangarda (albo, jak często wynikało w praktyce, nie nadąża za historią). Rolę „człowieka metafizycznego”. Rolę sztukmistrza i rolę pięknoducha. Rolę „jednego z wielu”, anonimowego statysty wielkich procesów społecznych, „człowieka bez właściwości”. Rolę marzyciela, szaleńca, eskulapa, znachora, szamana... I jeszcze: rolę uczonego, znawcy, eksperta... Nie każda z tych ról potrafiła w interesującym nas okresie dopracować się własnej, odrębnej strategii. Wszystkie strategie liryczne były natomiast manifestacjami problemów jakiegoś dużego skupiska ról, w którym jedna rola dominowała nad pozostałymi. Tak tedy, dla przykładu, agitator bywał zarówno nauczycielem jak i dyplomatą, pacjent mógł zachowywać się jak badacz, ale i jak błazen, świadek wojny przyjmował punkt widzenia „jednego z wielu” i „człowieka metafizycznego”, korespondent miewał marzenia dziecięce i natchnienia prorocze. Napięcia wewnętrzne pomiędzy poszczególnymi rolami w obrębie jednej strategii – organizowały ewolucje liryki, sprzyjały zróżnicowaniom, decydowały o sile i żywotności danej konwencji pisarskiej. Bohater poetycki naszych czasów musiał zająć stanowisko także wobec jeszcze jednej roli: specjalnej, otoczonej szczególną aurą, a mianowicie: wobec r o l i p o e t y. Musiał zadecydować, czy i w jakiej mierze trzeba przyznawać się do swojego literackiego rodowodu. Czy warto odsłaniać przed odbiorcą – zagadnienia profesjonalne pracy artystycznej? wtajemniczać publiczność w zawodowe przeżycia twórcy? Czy to rozsądne: zajmując się sprawami narodu, interweniując w antagonizmy klas, rozważając uniwersalne zagadki bytu – mówić jednocześnie o rzemiośle wierszotwórcy? fascynować się takimi szczegółami, jak wybór rymu lub świadoma rezygnacja z rymu? jak upodobanie do barokowych metafor lub odrzucenie metafory? jak próba wiersza regularnego lub dążenie do przemyślnych rozregulowań rytmicznych? Czy odbiorcę istotnie obchodzi spotkanie losów świata z losami słowa? polityki z poetyką? metafizyki z wersyfikacją? Rozdziały poprzednie dawały jak gdyby odpowiedź pozytywną na postawione wyżej pytania. Ukazywaliśmy wiersze poświęcone poezji i poecie, teksty przesycone refleksją a u t o t e m a t y c z n ą. Często rola żołnierza, propagandzisty, pacjenta – łączyła się z rolą twórcy, a w niektórych odmianach strategii zeznań lirycznych oraz w całej strategii korespondenta sprawy poezji znajdowały się w centrum uwagi, podczas gdy inne tematy były jedynie m a s k ą dla spraw poezji. Literatura od dawna teoretyzuje na swój własny temat. Wkracza w kompetencje literaturoznawcy. Czytelnicy to akceptują – pamiętając o arcydziełach przeszłości, o utworach Jana Kochanowskiego, Adama Mickiewicza, Juliusza Słowackiego, Cypriana Norwida – odsłaniających bardzo niekiedy specjalistyczne kwestie twórczości. Dla publiczności literackiej, powiada Michał Głowiński, praca pisarza nie jest „[...] zwykłą pracą, ponieważ otacza ją pewna aura tajemniczości i niezwykłości. Jego gabinet jest miejscem, do którego się chętnie zagląda, tak jak dawniej chętnie się zaglądało do pracowni alchemików”175. Porównanie nader trafne. Wydany w 1951 roku i wielokrotnie wznawiany tom szkiców o zagadkach twórczości – pióra Jana Parandowskiego – nosi tytuł Alchemia słowa. Poezja lat wojny i czasów powojennych nie zrezygnowała z autokomentarza. Wchłaniała tematy historycznoliterackie, stawała się 175 M. Głowiński, Porządek. Chaos. Znaczenie. Warszawa 1968. 131 raz po raz szkołą gustu, lekcją wrażliwości, służyła krytyce, była terenem konfrontacji doktryn, miejscem gorących polemik. Jak dawniej, tak i obecnie. Dlaczego zatem wracamy do spraw – odnotowanych już na marginesie naszych wcześniejszych analiz? Czy wydarzyło się coś szczególnego w nurcie liryki autotematycznej? Tak. Prestiż poezji, funkcje społeczne poezji, a nawet jej sens dalszego istnienia – stały się źródłem namiętnego sporu. Doszło do starcia dwóch postaw – nazwijmy je tak – p o s t a w y a n t y p o e t y z p o s t a w ą a r c y p o e t y. Spór rozgrywał się nie tylko w krytyce, w manifestach, w autointerpretacjach, ale także w licznych wierszach. Rozumowanie „antypoety” Antypoeta mówił: żyjemy w dobie kryzysu słowa poetyckiego. Jest to przede wszystkim kryzys dotychczasowej estetyki. Sztuka słowa nie może już dziś być beztroską zabawą w piękno. Utraciła wdzięk, urodę, zalotność. Wiersz nie jest festynem słów. „Taniec poezji zakończył swój żywot w okresie drugiej wojny światowej w obozach koncentracyjnych, stworzonych przez systemy totalitarne” – pisał Tadeusz Różewicz w 1963 roku176. Przed wojną poezja, i cała sztuka XX wieku, złożyły ludzkości wiele imponujących przyrzeczeń. Żadnego z nich nie udało się urzeczywistnić. Wojna rozbiła iluzje. Nie tylko iluzje piękna. Także iluzje dobra. Wypowiedź Różewicza z 1965 roku: „Odwracałem się z lekceważeniem od źródeł estetycznych. Źródłem twórczości – myślałem – może być tylko etyka. ale i jedno i drugie źródło wyschło: »umył w nich ręce morderca«”. Wojna rozbiła iluzje – pokój dał nowe nadzieje: na krótko. Przyszedł czas zimnej wojny. A wraz z nim – omówione już w tej książce załamania etyczne i wynaturzenia artystyczne. Okres przełomu znów wydawał się wielką szansą wiersza. Zrobiło się „radośnie głośno”, pisał Przyboś. Wkrótce się jednak miało okazać, że rozterki poetów nie są jedynie skutkiem uwarunkowań zewnętrznych. Oto bowiem sztuka poetycka – nie krępowana w swych eksperymentach, odważna w filipikach rozrachunkowych – nie stała się artykułem pierwszej potrzeby. Nie wytrzymuje konkurencji z innymi formami kultury masowej. Poetów nie czytuje się tak zachłannie, jak autorów prozy romansowej czy detektywistycznej. Nie słucha się ich tak tłumnie, jak trzeciorzędnych nawet piosenkarzy. Być może zawiniła ona sama: sztuka anachronicznych złudzeń i niepotrzebnych mistyfikacji? „Aktorstwo w pisaniu. Choroba literatury. Największa choroba poezji” – twierdzi Tadeusz Różewicz (1963). Konwencjonalny, wymuszony, a w rezultacie fałszywy charakter poezji w ogóle staje się obiektem licznych drwin, ostrych napaści albo gorzkich, melancholijnych refleksji. Postawa „antypoety” nie jest innowacją popaździernikową. Nurty antyestetyzmu znane były wcześniej, po I wojnie światowej, dawały o sobie znać w ekspresjonistycznej krytyce kultu rzemiosła pisarskiego, w antytradycjonalistycznych enuncjacjach futuryzmu („Poezja zeszmaconą dziwką” – wołał Dawid Burluk), w eksperymentach dadaistów. „Antypoezja” – animowana na obszarach poezji – to zjawisko paradoksalne: wiersz mówi o tym, że nie chce być wierszem. Sprzeczności postawy antypoetyckiej obserwujemy w twórczości Czesława Miłosza177. W 1948 roku Miłosz pisze Pałac moich muz i Do Tadeusza Różewicza, poety. „Pałacem Muz jest »kraina pozorna / kaktusowego cienia«; »kolibra dom«, gdzie mechaniczne są sprężyny słowików i łodygi gwiazd.” Tak przedstawia lekcję tego wiersza Jan Błoński. Krytyk twierdzi, że w Miłoszu poezja zawsze budziła nieufność. Miłosz oskarża poezję o wyzywającą sztuczność. Pokazuje, jak ta „kraina pozorna”, rupieciarnia błyskotek, pereł, muszelek, nakręcanych ptaków, gaśnie, martwieje, boli. Błoński przytacza inne jego wiersze, które rozwijają nurt antypoetycki. Zwraca uwagę na Piosenkę o porcelanie. „Ironiczna Piosenka o porcelanie mówi oczywiście o poezji, o sztuce. Poeta, który by chciał być tylko poetą, »z opornej materii zbierze co? Najwyżej piękno«. W tym »najwyżej« czuć najwyraźniej pogardę”. Bez trudu przecież można odnaleźć wypowiedzi Miłosza, które nie wyrażają pogardy wobec sztuki poetyckiej, przeciwnie, oddają jej cześć. Czytamy w Do Tadeusza Różewicza, poety: Zgodne w radości są wszystkie instrumenty Kiedy poeta wchodzi w ogród ziemi. I dalej: Chwała stronie świata, która wydaje poetę! I tak do końca: 176 Wypowiedzi T. Różewicza z tomu Proza, Wrocław 1973. 177 Zob. J. Błoński, Aktualność i trwałość, „Miesięcznik Literacki” 1974, nr 1. W tym samym zeszycie „Miesięcznika Literackiego” opublikowałem szkic pt. Polaryzacje sztuki poetyckiej – dyskutujący z tezami Błońskiego. W rozdziale niniejszym korzystam z niektórych obserwacji Błońskiego i moich. Wiersze Miłosza wg tomu pt. Wiersze, Londyn 1967. 132 Szczęśliwy naród który ma poetę I w trudach swoich nie kroczy w milczeniu. Słowo poety jest cenne, głoszą inne wiersze Miłosza. Cenne jest „ciało wiersza” (Traktat moralny). Słowo poety – tylko ono – wznieca bunt (Campo di fiori). Mowa poezji to jest „mur obronny” (Traktat poetycki). Zostawcie, pisze Miłosz, poetom chwilę radości, bo zginie wasz świat (W Warszawie). W tych wyznaniach nie ma ironii, goryczy, nie ma gestów samounicestwienia artysty. Poeta wadzi się sam ze sobą. Na własne „tak” odpowiada własnym „nie”. Raz twierdzi, że poezja, że radość poetów – tylko ona ocali świat. A kiedy indziej znów dowodzi, iż „w samej istocie poezji jest coś nieprzystojnego” (Ars poetica, 1969). Miłosz nie potrafi być „wrogiem” poezji, nie jest nawet jej prokuratorem: bywa też i obrońcą. Sam fakt rozognienia się takiej wewnętrznej polemiki – o poezję w dziełach poety – daje do myślenia. Stanowi świadectwo kryzysu. Nie Miłosz, lecz Różewicz z największą u nas bezwzględnością zaatakował mitologię sztuki poetyckiej. (Ten sam Różewicz, któremu ofiarował Miłosz swój wiersz: będący... apologią poezji i poety!) Przeciwstawił idyllom natchnień lirycznych – dręczący wstyd pisania. Jak gdyby używanie słów nacechowanych artystycznie było dziś – w XX wieku – naruszeniem najgłębszej normy człowieczeństwa. Bo artyzm to jest „głupstwo”, kanony poetyki to zwykła „bzdura”. Poetę – przywiązali jednym włosem do grupy głupstwa do filiżanki czarnej kawy do bzdury do poetyki [...] Przychodzi wielkie światło zimne i okrutne i odcina go i połyka wypluwa i ginie (Brulion wiersza Związany... Przywiązany... 1957) Różewiczowy bohater odgrywa wobec publiczności wiele ról społecznych. Uczestniczy w rozgrywkach wielu strategii lirycznych. Niekiedy „wciela się” w jakąś rolę całkowicie lub zaczyna inną rolę „grać z dystansem”, nieufnie. Zazwyczaj jednak zachowuje się w systemie wzorców osobowych tak, by – w ostatecznym rachunku – skompromitować rolę poety. Wykpić, upokorzyć, zelżyć, ujawnić beznadziejną nicość trosk i kłopotów „warsztatowych”. Autotematyzm miewa – o czym wspominałem – ambicje edukacyjne. Usiłuje kształcić odbiorcę, zaciekawić go, wprowadzać w reguły szyfru, w labirynty poetyckiej składni, w ukryte piękna poetyckiej fonologii. Zakłada jakby odbiór „badawczy”. Autotematyzm wierszy Różewicza – odwrotnie! Wyrasta z jawnej negacji odbioru „badawczego”. Nie chce pomóc czytelnikowi. Ostrzega czytelnika przed mistyfikacją wartości wiersza, przed zaufaniem do poezji. Nie ukrywa przekonania, iż literatura, którą dziś uprawiamy, to zajęcie w gruncie rzeczy bezsensowne. Nowy wiersz z 1965 roku: Budzi się syn co ty robisz pyta ja ja nic nie robię odpowiadam i słyszę w sobie nudny głos ktoś przyjdzie zetrze was z powierzchni ziemi gadającą pleśń zakrywam przed nim pustą twarz poprawiam 133 nowy niepotrzebny wiersz Syn zadaje pytanie: „co ty robisz”? Zajmuje jakby spontanicznie wobec wysiłku twórczego poety – postawę „badawczą”. C o r o b i p o e t a. W istocie cała wiedza o literaturze nie trudni się niczym innym, jak właśnie wyjaśnianiem tego fenomenu. Jest to pytanie postawione serio. Czytamy: „Budzi się syn”. Ów moment przebudzenia stanowi tu metaforę poznania. Budząc się, odnajdujemy na nowo świat i siebie w świecie. Można by powiedzieć, iż w pytaniu: „co ty robisz?” b u d z i s i ę b a d a c z. Tak mógłby zaczynać się poetycki traktat o poezji. Ale Różewicz odpowiada: ja ja nic nie robię Nie ma o czym mówić. Nie ma się czym entuzjazmować. Twórczość poetycka to jest nic. (Nic w płaszczu Prospera, jak głosi tytuł zbioru wierszy Tadeusza Różewicza, 1963). Pisanie wierszy, poprawianie wierszy, pusta czynność „gadającej pleśni”, stanowi zajęcie wstydliwe i zbędne. Różewicz jest, jak stwierdziliśmy wyżej, bezlitosny w swych pamfletach antypoetyckich, co nie znaczy, iż byłby bardziej od Miłosza konsekwentny. Osobliwością postawy antypoety jest walka sprzeczności. Poezję łatwo oskarżać. Poezję łatwo wielbić. W sezonie agitacyjnym 1949 – 1955 Różewicz nie mógł ujawniać wszystkich napięć, jakie organizują się w obszarze świadomości współczesnego artysty. Występował w obronie poety. „Poeta to na pewno ktoś / Słuchajcie głosu poety”. Nawiązywał do słów Miłosza, do groźby: „bo zginie wasz świat”. Cytowany wiersz pt. Włosek poety (1954) mówi w zakończeniu: „Słyszycie Czasem wisi coś / na jednym włosku wisi / Dziś włoskiem tym poety głos / Słyszycie / Ktoś tam słyszy”. Po przełomie wycofał się z pozycji obronnej. Wszedł w świat paradoksów. Poezję łatwo oceniać, na „plus” i na „minus”. Coraz trudniej zdefiniować istotę zawodu poety. Pozostaje jedynie litania antytez: poetą jest ten który pisze wiersze i ten który wierszy nie pisze poetą jest ten który zrzuca więzy i ten który więzy sobie nakłada poetą jest ten który wierzy i ten który uwierzyć nie może poetą jest ten który kłamał i ten którego okłamano ten który upadał i ten który się podnosi poetą jest ten który odchodzi i ten który odejść nie może Bez wątpienia: krytyka poetyckiego „brązownictwa” korzystała z inspiracji strategii pacjenta. Pacjent kwestionował autentyczność myśli – poddanej obróbkom ideologicznym; teoria poezji to także rodzaju ideologii; pacjent zwracał się przeciwko teorii poezji. Kult doświadczenia zmysłowego – jako jednej z nielicznych, ocalałych prawd – nie dopuszczał do zgody na poetyckie umowności, na imitację odczuć zmysłowych, na kłamstwo fikcji lirycznej. Futuryści wierzyli w słowo-rzecz, słowo-energię, słowo-biologię. Pisali w 1920 roku w almanachu Gga: „SŁOWA mają swą wagę, dźwięk, barwę, swój rysunek. ZAJMUJĄ MIEJSCE W PRZESTRZENI”. Poezja wydawała im się czymś żywym, materialnym. „Poezja / z rur się wydziela / jak gaz”, czytamy w odzie Jasieńskiego Do futurystów. A przecież to nieprawda, mówił pacjent. Słowo nie ma zapachu. Zapach to mokra sierść psa, to jodyna, to pot, to wydzieliny ciała. Po co się oszukiwać? teoria liryki roi się od takich oszustw. Andrzej Bursa, Dyskurs z poetą: Jak oddać zapach w poezji... na pewno nie przez proste nazwanie ale cały wiersz musi pachnieć i rym i rytm 134 muszą mieć temperatury miodowej polany a każdy przeskok rytmiczny coś z powiewu róży przerzuconej nad ogniem rozmawialiśmy w jak najlepszej symbiozie aż do chwili gdy powiedziałem: „wynieś proszę to wiadro bo potwornie śmierdzi szczyną” możliwe że to było nietaktowne ale już nie mogłem wytrzymać Pozy poetów, mity poetów, urojenia poetów, przedmiot ataku Gombrowicza (w słynnym eseju pt. Przeciw poetom), to jest rytuał, który prowokuje pacjenta do satyrycznych demistyfikacji. Jak pogodzić wielkie idee posłannictwa sztuki słowa – z „małymi” potrzebami ludzkiej fizjologii? Interwencja „niskich” potrzeb – w „wysokie” mniemania artystów o własnej, wiekopomnej roli dziejowej, budzi wisielczą wesołość pacjenta. Andrzej Bursa, Poeta: Poeta cierpi za miliony od 10 do 13.20 O 11.10 uwiera go pęcherz wychodzi rozpina rozporek zapina rozporek Wraca chrząka i apiat’ cierpi za miliony Rzeczowa, skierowana do „antypoety”, zdroworozsądkowa porada, iż skoro utracił wiarę w sens poezjowania, nie powinien uprawiać tego „wstydliwego” procederu, byłaby grubym nieporozumieniem. „Antypoeta” traktuje poezję nadzwyczaj poważnie. Stawia jej zadania najtrudniejsze. W istocie kwestionuje uroszczenia sztuki słowa i jednocześnie nie może wyzwolić się spod presji tych uroszczeń. Dlatego obnaża rozmaite ułomności pracy artystycznej, deprecjonuje legendy, naigrawa się z samego siebie. Prowokuje publiczność do sprzeciwu. Jego skryte marzenie: aby czytelnik ujął się w obronie sztuki, przeciwstawił się wątpiącemu, uzdrowił chorego na rozpacz. Najaktywniejsze impety „antypoetyckie” pojawiają się więc – nieprzypadkowo – na terenie strategii pacjenta. „Antypoezja” jest chorobą, odbiorca to potencjalny lekarz. Może odbiorca właśnie zechce zostać rzeczywistym lekarzem poezji chorej na bezradność, wpędzonej w ślepą uliczkę kompleksu niepełnowartościowości? Może pojawi się „dobry człowiek” i powie, że nie jest tak źle? Tymczasem jednak zamiast „dobrego człowieka” – do sporu z „antypoezją” stanęli inni poeci. W obronie własnego zawodu. Spadkobiercy teorii Tadeusza Peipera, który uczucia profesjonalne literata stawiał ponad całym olbrzymim archipelagiem emocji człowieczych. Który wyznawał, „że poezję moją uważałem za najważniejsze ze wszystkiego, co robiłem”, „że przyznawałem jej wyjątkową wartość”. Który wołał: „Zrozumcież: pierwszym była mi moja poezja!178 Julian Przyboś: Wszystko Bohater Juliana Przybosia – podobnie jak bohater Różewicza – także zna wiele ról, wiele układów komunikacji międzyludzkiej, wiele problemów żywej współczesności. Wskazywaliśmy na to w rozdziale poprzednim. Lecz zarazem – odwrotnie niż u Różewicza – bohater Przybosiowy wkracza w rozmaitość ról społecznych po to, aby za każdym razem udowodnić prymat doznań lirycznych nad wszelkimi innymi rodzajami przeżyć179. Powiada Stanisław Lem, że „literaturę człowiek interesuje bardziej od świata”. Parafrazując Lema można by powiedzieć, że Przybosia interesuje bardziej świat poetycki od świata pozapoetyckiego. Bardziej człowiek przedstawiony w wierszu niż człowiek spotkany w życiu. Akty i jakości psychiki ludzkiej – w rozumieniu Przybosia – wchodzą do utworu lirycznego, zmieniają swój status bytowy, mianowicie: stają się jakościami słowa, tworzywem 178 T. Peiper, Wybór wierszy. Wyboru dokonał J. Leszin-Koperski. (Seria Generacje). Warszawa 1972. 179 Szerzej o tym piszę w książce Przez znaki, op. cit. 135 przestrzeni, składnikiem znaczenia, siłą rytmu. Uzyskują wskutek tego wyższy stopień faktyczności niż w strukturze osobowości każdego pojedynczego osobnika. Wyższy stopień, ponieważ wiersz nie jest przeżyciem, wiersz jest czymś więcej, on zastępuje sobą całą masę indywidualnych, znikliwych, nie do końca uświadomionych, narażonych na banał, fałsz, rozpad ludzkich przeżyć. „Stworzyć słownik poetycki – pisze Przyboś w tomie szkiców pt. Linia i gwar z 1959 roku – znaczyłby: ułożyć esencjonalny podręcznik psychologii, w którym cytowanoby jako przykłady doskonałych formuł uczuć: metafory, figury, tropy poetyckie. I całe wiersze jako definicje nie znanych dotąd uczuć”. Prymat słowa poetyckiego zawsze – w arcypoezji, oczywiście – stanowi odkrycie nowej wiedzy o człowieku, podczas gdy słowo potoczne korzysta z ustaleń powszechnych. Z kolei priorytet roli poety nad innymi rolami socjalnymi oznacza, wedle Przybosia, że owe role inne nigdy nie są w stanie osiągnąć takiego poziomu h u m a n i t a r y z m u jak właśnie rola poety. „Liryzm to poryw ku wszechludzkiemu szczęściu”, mówi książka Przybosia Najmniej słów. Jest to poryw nie obciążony żadnym partykularyzmem. Pozbawiony uprzedzeń doktrynalnych. Tylko w poezji możliwy, tylko z zawodem poety licujący. Każda rola niepoety zakłada jakąś, mniej lub bardziej precyzyjną, koncepcję człowieka, i jednocześnie usiłuje zwalczyć koncepcje konkurencyjne. Nigdy nie dąży ku szczęśliwości w s z e c h l u d z k i e j, zawsze oddziela „swoich” od „obcych”. Jedynie poezja potrafi zdobyć się na pełną tolerancję wobec wszechczłowieczeńtwa. Sam Przyboś nie ma uprzedzeń w stosunku do jakichkolwiek teorii człowieka. Nie zamyka dopływu żadnemu nurtowi myśli. W jego esejach i w poematach spotykają się, dla przykładu, behawioryzm i egzystencjalizm, freudyzm i marksizm. poeta znajduje się w innym „wymiarze”, w innej „strefie”, i nie potrafi uczciwie ocenić jakiejś koncepcji inaczej, jak tylko poprzez jej weryfikację poetycką. Prawda i fałsz moralności, trafność i błąd wiedzy, słuszność i niesłuszność ideologii, wszystko to musi się wytłumaczyć w obliczu jednej instancji: p r a k t y k i p o e t y c k i e j. Żołnierza interesuje zwycięstwo nad wrogiem, korespondenta aplauz publiczności, pacjenta – sny szpitalne, kruchość ciała, uroda brzydoty, brzydota urody, itp., itd. Poetę, powiada Przyboś, interesuje w s z y s t k o. W tomiku Próba całości (1961) pojawia się figura poetycka, którą można by nazwać „synekdochą kosmiczną”. W konstrukcji synekdochy tradycyjnej część reprezentuje całość przedmiotu przedstawionego, albo całość – część. (Analizowaliśmy funkcjonowanie tej figury w utworach tyrtejskich). U Przybosia „przedmiot przedstawiony” – niczym otchłań z wiersza Leśmiana – jest synekdochą „wszystkiego”. Sam „przedmiot” może nie mieć nazwy. Lub może właśnie zostać nazwany „Wszystkim”, przez duże „W”. Wizja W s z y s t k i e g o jest ostateczną, obrazową definicją istoty poetyckiego przeżywania świata: Rozwarłem oczy, krzyknąłem, widzę: wszędzie – na przestrzał, wszędzie – najdalej: Z otwierającego się początku ciąg nie kończących się początków – wielkie wznoszące się Wszystko – Ja w dole, a ono, podczernione dębem u szczytu, czerwone i żółte nad kamiennym wąwozem w grozie nade mną Czarno-światłe, wydęte jak odwrócony największy Dół – nade mną. Odrębny, sam wobec tego i przeciw temu – JA. „Wszystko” to więcej niż kosmos. To uniwersum procesów, wszechświat metamorfoz, „ciąg nie kończących się początków”, bez granic: (A ono nie jest całością, bo się nie kończy; bo jeśli co jest, jest wieczny początek) (Znak przedsłowny) Z perspektywy zarysowanej w Znaku przedsłownym Przyboś dostrzega rzeczy wielkie i małe, fakty historii i fenomeny natury, krajobrazy zamorskie i dzieła starych mistrzów, mowę gazet i mowę dziecka. Przybosiowe „Wszystko” jest i d e ą e t y c z n ą poezji180. Jest kryterium oceny dzieł sztuki, która służy filozofii, religii. Ateizm Przybosia ma motywację estetyczną. Protestuje przeciwko wierzeniom chrześcijańskim nie dlatego, że „wie”, iż Boga nie ma, lecz dlatego, że sztuka sakralna unieważnia, upraszcza owo nie kończące się i najważniejsze Wszystko. I wszystko, co nawet najpromienniej ludzkie, 180 Zob. J Kwiatkowski, Świat poetycki Juliana Przybosia, Warszawa 1972. 136 unieważnić, porównać, uprościć do linii w nocy kreślących nade mną, koło mnie jasność i nic? Być wszystkim światłem we wzniesionym niczym, być... (Światło w katedrze z tomu Próba całości) Poezja ogarnia Wszystko: wszystko razem, ale i każdą cząstkę wszystkiego, co jest, co buduje świat ludzkich doświadczeń. Dlatego ponad poezją nie unoszą się już żadne inne wartości. I dlatego świat wiersza objawić się musi jako o s i ą g n i ę c i e twórczej t o l e r a n c j i. Podmiot liryków Przybosia często akcentuje tę myśl: wszelki byt zasługuje na ocalenie w sztuce, podobnie każde słowo potoczne ma prawo obywatelstwa w poezji, ale też byty zewnętrzne, jak i słowa języka codziennego, liczą się o tyle tylko, o ile potrafią zaistnieć – z nieporównanie większą intensywnością – w arcywierszu. Pragnienie arcypoety: żeby ten kasztan, cały w kwiatach od czuba do ziemi, rozgałęził się nagle w jedno zdanie złożone i kwitnąc w polu, w wierszu arcykwitnął (Wiersze i obrazki, 1970) Pragnienie uporczywe, po wielekroć manifestowane: ... żeby się stamtąd jaki kwiat nieznany i nienazwąchany (jakiegom nawet nazwą nie zwąchał dotychczas z trawy spalonej na miedź i kwiatów na żużel) na grządce zwrotki w mowie mojej przyjął i wyraźniej, niźli w trawie, w wyobraźni bujał (Kwiat nieznany, 1965) Białoszewski: Nie ma gwiazd głupszych Powiedzieliśmy, że u źródeł strategii arcypoety znajduje się tolerancja wobec „wszystkiego, co jest”. W rozdziale o strategii pacjenta zwracaliśmy uwagę na Białoszewskiego bunt przeciw ideologiom nietolerancji. Nie ma gwiazd głupszych, nie ma gwiazd mądrzejszych, mówiły Obroty rzeczy. To bliskie Przybosiowi. „Nikt jeszcze w poezji polskiej nie wyraził takiej czułości dla rzeczy” – pisał Przyboś o debiucie książkowym Mirona Białoszewskiego. Owa zdumiewająca czułość nie pozwala bohaterowie Obrotów rzeczy na pełne utożsamienie z turpizmem, z rozpaczą „szmaciarza”, z samopoczuciem „wiecznego pacjenta”. Jakże trafnie zauważył Kazimierz Wyka, „[...] że sylogizmy filozoficzne Białoszewskiego są, żeby tak powiedzieć, w i e l o ś w i a t o p o g l ą d o w e, że nie stanowią wykładu jednej i tej samej filozofii autora, podlegają zwątpieniu, badaniu, humorowi. [...] Postawa humoru, nie dokuczliwej ironii czy uśmiechu przez łzy, lecz precyzyjnego rozumienia racjonalisty, które wszakże nie zgasiło przywiązań – z tego stanowiska poeta patrzy”181. Ze stanowiska eklektyzmu? Filozof powiedziałby: tak. Ale poezja nie podlega wartościowaniu w perspektywie przemian myśli filozoficznej. Poeta ma prawo do niespójności doktryny poznawczej, jeżeli jego cel określa inna spójność: światoobrazu artystycznego. Liryka śpiącego z Obrotów rzeczy: jestem wszystkimi i bywam wszystkimi rzeczami Powraca Wszystko: fundament strategii arcypoety. U Białoszewskiego w s z y s t k o zasługuje na poszanowanie, ponieważ dosłownie w e w s z y s t k i m istnieje proces nieustannych metamorfoz, które fascynują i uniemożliwiają rozpacz. Wiadomo: przedmioty starzeją się, jak i ludzie. Wiadomo, rzeczy są kruche, byty są śmiertelne, przestrzenie – pełne najdziwniejszych ułomności. Nieśmiertelną jest natomiast k r a i n a f o r m. Trzeba tylko widzieć f o r m ę p i ę k n a w każdym układzie barw, linii, słów, sytuacji. Trzeba? tak, w 181 K. Wyka, Rzecz wyobraźni, Warszawa 1959. 137 każdym razie bohater Białoszewskiego nie może i nie chce wyzwolić się spod nacisku olśnień i zadziwień. „Szołomią mnie przesunięcia”, powie w Widnokrążeniu (Rachunek zachciankowy). A w Moich Jakubach znużenia (z Obrotów rzeczy) będzie wołał: „Uderz mnie / konstrukcjo mego świata”. Świat konstrukcji, świat form – „sprawdzonych sobą” – organizuje się ponad zniszczeniem. Oto mebel najzwyklejszy, krzesło. Stało, połamało się, i w meblu połamanym uobecnił się nowy, wspaniały krajobraz kształtów: Połamało się. I to też forma tak – świecznik tak – mina byka. (Białoszewski nie pisze „głowa byka” lecz „mina byka”: mina jest „formą” podwójną, znaczącą, obdarzoną jak gdyby suwerennym życiem psychicznym). Poezja jako nie kończący się ruch olśnień. Galopada „szołomień”. Możliwość bycia we wszystkim, wobec wszystkiego, na tysiąc przeróżnych sposobów. Twórczość to radość „mnożenia wszystkiego przez wszystko”, czytamy w Próbie dopasowania się – w Rachunku zachciankowym. Radość dziecinna i wyrafinowana jednocześnie. Dziecinna, ponieważ bohater liryczny zadowala się byle jakim, pierwszym lepszym ustaleniem tożsamości własnego „ja” i otoczenia: dom przypomina mi mnie choćby że też jest Wystarczy owo „choćby”. Tak jak w Obrotach rzeczy, w wierszu pt. „Ach, gdyby, gdyby nawet piec zabrali...” Moja niewyczerpana oda do radości: piec zabierają rzeczywiście, piękny piec, „podobny do bramy triumfalnej”, pieca szkoda, pozostaje po nim wielkie szkaradzieństwo: szara naga jama. I to mi wystarczy: szara naga jama szara naga jama sza-ra-na-ga-ja-ma szaranagajama. Zgoda na bylejakość, „pierwszość – lepszość” dopasowań człowieka do sytuacji, jest zarazem, jak mówię, czymś wyrafinowanym, postawą wymagającą szczególnej przebiegłości – z tego względu, iż r e m o n t s a m o p o c z u c i a odbywa się tutaj p o m i ę d z y faktycznym stanem rzeczy a językiem powiadomień o rzeczywistości. Gdy ginie przedmiot, pozostają słowa. Gdy fakty są przykre („szara naga jama”), można schronić się w przyjemnych rozigraniach słów, nazywających owe fakty: to pomaga (jak śmiech z niespodziewanej „japońszczyzny” wyrażenia „szaranagajama”). Pomaga język, jego „luzy”, przesunięcia, „szołomienia”, wieloznaczności, niedobory sensów, szczeliny, pęknięcia, z których także – niczym z połamanego krzesła – można wydobywać bogactwa form. Język w stanie aktywności poetyckiej; jedynie poezja dopuszcza takie kalkulacje: do czego podobne „raz, dwa, trzy...”? – do mnie – i ja się liczę Mówimy, że jakiś człowiek „się liczy” – w danym środowisku – czyli zajmuje ważną pozycję, cieszy się autorytetem, ma wpływ na decyzje wspólnoty. Bohater Próby dopasowania się – „liczy się” inaczej, podobnie jak wyliczanka dziecięca, jak rozkaz „kolejno odlicz”, jak takt walczyka „raz, dwa, trzy”: polszczyzna pozwala mu jak gdyby w l i c z y ć s i e b i e d o ś w i a t a, zaliczyć się do zbiorowości bytów, które po prostu są. To fantastyczne, ale i prawdziwe, wyliczone z mowy, ale i zgodne z empirią. Wniosek: do wszystkiego pasuję świecie światu mojemu! drobny ja – kurzu jednostka 138 w twoim zmyśle obojętności Proponowana przez nas nazwa: „strategia arcypoety” – w odniesieniu do Białoszewskiego wymaga pewnych zastrzeżeń. „Arcypoeta” w odczuciu potocznym powinien być kimś dumnym, wyniosłym (odczucie to sprawdza się podczas lektury utworów Przybosia). Tymczasem „drobny ja – kurzu jednostka” z wierszy Białoszewskiego nie zna rozterek prestiżowych. Jeżeli powiemy, że „arcypoeta” z Obrotów rzeczy jest skromny, będzie to nieprawda. Jeżeli powiemy, że – zarozumiały, będzie to również nieprawda. A przecież zajmuje się sobą. Mylne wzruszenia (1961) zawierają jakże pouczający wykład na temat s y s t e m u ocen wynikających z uświadomienia sobie treści słowa „j e s t e m”. Złączenie wyrazów „systemu” i „jestem” daje w efekcie pojęcie „jestem’u”. A oto Wywód jestem’u: jestem sobie jestem głupi [...] wiem że jestem taki jak jestem może niegłupi ale to może tylko dlatego że wiem że każdy dla siebie jest najważniejszy bo jak się na siebie nie godzi to i tak taki jest się jaki jest Bursa z przeświadczeń strategii pacjenta zdążał w kierunku „antypoezji”. Białoszewski – z tych samych przeświadczeń: że obowiązuje wierność wobec własnej natury – zbliża się ku strategii „arcypoetyckiej”. Spójrzmy: „kurzu jednostka” – godzi się na siebie. Jest sobie. Dla siebie najważniejsza. Usiłuje się dopasować do Wszystkiego. Może to zrobić za pośrednictwem poezji. W związku z tym nie chce takiej poezji, która by – za wszelką cenę – dogadzała gustom całej publiczności. Oczywiście, jeżeli inni zaakceptują swoistość przeżyć jednostkowych poety, nie będzie konfliktu. Ale gdy zaczną domagać się zmiany „jestem’u”, skłaniać do kompromisu, poeta powie „nie”. Twórczość chciana przez ogół i nie chciana przez twórcę nie ma sensu. Tłumaczenie się z twórczości z Rachunku zachciankowego: chcą od mojego pisania nabrania życia otoczenia a ja ich łapię za słowa po tocznie po tworzę Odrzucając kompromis, Białoszewski nie odrzuca wszelkich – byle zgodnych z autentycznymi możliwościami „jestem’u” – sposobów dydaktycznego „tłumaczenia się z twórczości”. Jego „arcypoezja” nie domaga się uznania w swej wyjątkowości – próbuje natomiast być teorią „wszechpoezji”. Powiedzielibyśmy naszym językiem: poetycką teorią powszechnego doświadczenia poetyckiego, które nie stawia wymagań wykraczających poza codzienność. Czy to znaczy, że każdy jest poetą? Nie. Każdy jest w stanie obcować z otoczeniem, z językiem, z sobą samym – na poetycką modłę. A więc: rozumieć dziwność. Dziwić się rozumieniu. Być – intensywniej, barwniej, wszędzie, we wszystkim, co się znajduje pod ręką. Póki jest. Zrozumcie po ciemku: brzęczy srebrna korona stołu, słychać miasto w skrótach i ukosach. Zapalcie światło: czy nie zmiesza się każdy z was – w żółtej szklance, dokoła której ociera się półtora wymiaru? Zgaście światło: oto magazyn kontemplacji, cały jesteś pokryty sercem, rozgrzesz mnie! Włóż, włóżcie papierowe kwiaty do czajników, pociągajcie za sznury od bielizny i za dzwony butów 139 na odpust poezji na nieustanne uroczyste zdzwienie (O mojej pustelni z nawoływaniem z Obrotów rzeczy) „Arcypoezja” Białoszewskiego nie ma w sobie nic z arystokratyzmu. Proces pisarski – nie zna jednej reguły sukcesu. Sukces może być szczęśliwym trafem intuicji. Kształtem miłości. Efektem przymusu wewnętrznego. Znalezieniem w potoku luźnych asocjacji. Produktem satyrycznych wynaturzeń widzialnego świata. Tańcem radości, jedną z figur tego tańca. Dopływem z krainy uczuć, które wydają się niepoważne, peryferyjne. Rozgrzewką sportową jakby, biegiem przed siebie. Wszystkim? Geneza wzruszenia lirycznego nie decyduje o tym, czy słowo poetyckie – naprawdę – przemówi. Czy bodaj „piśnie”, mówi Białoszewski. Pozostaje przecież uparte, podniecające oczekiwanie na cud arcysłowa. Zbyt silnie angażujące wyobraźnię, zbyt ważne dla każdej „kurzu jednostki” – w jej egzystencji nigdy nie dość jasnej – aby można było uwierzyć w rzeczywisty kryzys poezji. Niedopisanie z Rachunku zachciankowego: przyjdź pismo nosem seksem trafem cudem musem ciurkiem zezem siupem boczkiem truchtem byleś pis-ło Radość pisania Zarówno wątpiący w sens sztuki, jak i głoszący jej apologię – oceniają poczynania poetów w kategoriach swoistego „realizmu”. Konwencjonalność mowy wiersza można przezwyciężyć, twierdzi Przyboś, trzeba wszakże usilnie dbać o to, aby słowo nie oderwało się od spostrzeżeń zmysłowych, aby zachowywało „pamięć” człowieczego wzroku. Język, „wielkie gadanie”, dowodzi Białoszewski, wcale nie musi być czymś mniej istotnym dla uchwycenia prawdy o rzeczywistości niż – poza mową bytujące – „życie otoczenie”: poznanie polszczyzny to wiedza o Polsce. Z kolei autorzy enuncjacji „antypoetyckich” twierdzą, iż bogactwo fenomenów życia psychicznego nie potrafi odnaleźć się w systemie znaków werbalnych. Słowo nie wyraża pełni życia. Zbigniew Herbert, Niby o sobie z tomu Hermes, pies i gwiazda (1957): Tyle uczuć mieści się między jednym uderzeniem serca a drugim tyle przedmiotów można ująć w ręce Nie dziwcie się że nie umiemy opisywać świata tylko mówimy do rzeczy czule po imieniu Mówić do rzeczy czule po imieniu, to wystarczy, aby być poetą, powiedziałby Białoszewski. Nawet gdy rzeczy nie ma, gdy zostaje po niej „szaranagajama”. Herbert powie: to za mało jak na świata opisanie. Mniej niż trzeba dla oddania prawdy jednej chwili. Oto fragment wiersza pt. Chciałbym opisać z tomu Hermes, pies i gwiazda: inaczej mówiąc 140 oddam wszystkie przenośnie za jeden wyraz wyłuskany z piersi jak żebro za jedno słowo które mieści się w graniach mojej skóry ale nie jest to widać możliwe Poezję zżera papier. Życie przemienia się w „kufer z wierszami” (Jarosław Marek Rymkiewicz, Zbigniew Morsztyn wraca z Warszawy do Królewca, tom Metafizyka, 1963).Wysychają źródła życiodajne. „Po nas co zostaje?” – pyta Rymkiewicz w wierszu Gibbon, i odpowiada: „Szelest krwi, szelest liści, sucha dykcja ptaków”. Motyw wysychania życia – w słowach wiersza – pojawia się w twórczości Rymkiewicza parokrotnie. Autor Metafizyki na różne sposoby chce ukazać dramat sztuczności poezji, reifikacji bytów psychicznych, klęskę. W wierszu pt. Mickiewicz w Paryżu czytamy: Krew pod pieczęciami Burzy się i wysycha. Słowo słowu kłamie. Wiersz jest czym? Wiersz jest tylko pieniądz zaśniedziały. Położą go poecie pod sztywnym językiem. Pozostaje jedna możliwość ocalenia dumy „arcypoety”: przyznanie się do sztuczności poetyckich krajobrazów. Dlaczego bowiem zawsze naturalność ma być wartościowana dodatnio, a sztuczność – ujemnie? Czy rzeczywiście musi być tak, jak wynika ze strategii pacjenta, że sztuczność to oficjalność, skoro poezja otwiera tyle szans dla sztuczności prywatnej, indywidualnej? i to jest radosne! Bohater Radości pisania (1967) Wisławy Szymborskiej – ostentacyjnie – obnaża swą „papierowość”182, cały bierze się z fikcji lirycznej, jest figurą semantyczną, osobowością n a p i s a n ą, która nie przeżywa zmysłowej urody życia. Nie czuje głodu, nie zna bólu, nie słyszy. Szymborska apeluje do tradycji romantycznej. Od czasów romantyzmu ugruntował się w świadomości odbiorcy mit autorskiego „jedynowładztwa” nad tekstem. Praca twórcza to praca kreacyjna. Romantycy, Novalis, Schelling, a i autor Dziadów, chlubili się mocą tworzenia rzeczywistości innej niż dana w doświadczeniu bezpośrednim. Zdaniem romantyków: „Świat stworzony przez wyobraźnię poety, zamknięty i skończony, przedstawia się jako jednolity kosmos; odznacza się on nawet, według Schellinga, większym stopniem realności niż świat empiryczny, albowiem ten ostatni jest niestabilny, przemienny, pierwszy natomiast – jest wieczny”183. Wisława Szymborska: Inne, czarno na białym, panują tu prawa. Oka mgnienie trwać będzie tak długo, jak zechcę, pozwoli się podzielić na małe wieczności pełne wstrzymanych w locie kul. Na zawsze, jeśli każę, nic tu się nie stanie. Bez mojej woli nawet liść nie spadnie ani źdźbło się nie ugnie pod kropką kopytka. Mit romantyczny wykluczał ingerencję cudzej świadomości: słowo arcypoety było święte. Niepodległe wobec Maszyny i Machiny. „Kiedy po tylu sprawiedliwych naganach – pomstował w XIX w. oburzony przedstawiciel obozu klasycznego – cztery w krótkim czasie sporządziwszy wydania poezji swoich, [Mickiewicz] żadnego w nich wiersza nie odmienił, to już zapewne nie odmieni. Zdaje się, że pan Mickiewicz wziął za godło swoje słowa Piłata: »Com napisał, tom napisał«”184. Wiersz jest światem napisanym, powiada Szymborska. Tylko dlatego można nad nim panować wszechwładnie. W tym jego piękno. 182 O Radości pisania zob. interpretację M. Wyki – w zbiorze pt. Czytamy wiersze. Wstęp, wybór i opracowanie J. Maciejewski, Warszawa 1970. 183 Cytuję za P. Gajdenko Tragiedija estetizma, Moskwa 1970. 184 Jest to fragment pamfletu W. Niemojowskiego – w zbiorze Walka romantyków z klasykami. Wstęp napisał, wypisy źródłowe ułożył i opracował S. Kawyn. Wrocław 1960. 141 Dokąd biegnie ta napisana sarna przez napisany las? Czy z napisanej wody pić, która jej pyszczek odbije jak kalka? [...] Cisza – ten wyraz też szeleści po papierze i rozgarnia spowodowane słowem „las” gałęzie. Napisana sarna biegnie – do czytelnika. Jakież to olśniewająco oczywiste! Radość pisania zgaduje radość czytania. Mit jedynowładztwa autora nad tekstem nie zagraża suwerenności odbiorcy. Czytelnik chce myśleć o poecie jako o osobowości wolnej. Przeżywając arcydzieło – może „dać z siebie wszystko”, pod warunkiem, że wierzy, iż nadawca także „dał z siebie wszystko”. Obowiązuje tu bezwzględny rachunek wartości etycznych. Radość za radość. I wolność za wolność. Arcypoeta poszukuje arcyczytelnika. 142 Zakończenie: Strategie i czytelnicy Każda strategia liryczna jest systemem działań nakierowanych na odbiorcę. Każda coś czytelnikowi oferuje i żywi jakieś nadzieje w związku z jego zachowaniem. Odbiorca jest tu zawsze osobowością hybrydyczną: pół rzeczywistą i pół wymyśloną. Nigdy nie dzieje się tak, iżby adresat zaprojektowany w tekście poetyckim stanowił całkowity wytwór fantasmagorii autorskiej. Ostatecznie autor jest pierwszym odbiorcą i wobec własnych, faktycznych doświadczeń społecznych obowiązuje go pewna wierność. Doświadczenia autora muszą – w takich czy innych zakresach – krzyżować się z doświadczeniami przyszłych czytelników. Ale też nigdy nie dzieje się tak, że oto wizja adresata w stu procentach odpowiada rzeczywistości psychicznej adresatów konkretnych, „z krwi i kości”. Odbiorca idealny, wprojektowany w tekst, to tylko schemat zachowań ludzkich, to hipoteza na temat człowieka, to – mówiąc inaczej – zmyślenie podporządkowane dodatkowo normom konwencji pisarskiej danego okresu. Strategie liryczne różnią się między sobą w pojmowaniu r o l i o d b i o r c y. Każda strategia, jak wspomniałem, określa się wobec publiczności literackiej, ale wcale nie każda rozumie słowo „publiczność” w sposób jednakowy. Są strategie pogodzone z tym, że poezja dociera współcześnie do niedużej stosunkowo grupy czytelników. Są strategie walczące o popularność poezji. Są wreszcie i takie, które faktu istnienia ludzi obojętnych wobec sztuki poetyckiej – nie chcą przyjąć do wiadomości: usiłują wytwarzać teksty j a k g d y b y miały być one czytane naprawdę przez wszystkich. Nie ma między strategiami lirycznymi zgodny w kwestii praw i obowiązków liryki w dzisiejszym świecie. Co określa status socjalny wiersza: służba czy walka? czy poeta winien odpowiadać na zapotrzebowania rynku czytelniczego – czy narzucać publiczności myśli i wzruszenia, których ona ani nie szuka, ani też nie ceni sobie zbyt wysoko? Jedni idą na służbę, drudzy stają do walki. Poszczególne strategie rozmaicie traktują także zagadnienie r e a k c j i o d b i o r c y n a w i e r s z. Zdaniem niektórych twórców poezja sprawdza się wtedy, gdy wyzwala u czytelników czyn praktyczny. Inni znów oczekują wyłącznie czynu wewnętrznego. Pierwsi pytają, co odbiorca robi, podczas gdy drugich obchodzi, co odbiorca myśli. Strategie nastawione na odbiór manifestowany – stają naprzeciw strategii zakładających pełną intymność odbioru. Kończąc nasz przegląd inicjatyw poetyckich w latach 1939 – 1965, przyjrzyjmy się nieco bliżej kolejnym ujęciom s p r a w y c z y t e l n i k a. Uwagi na ten temat pojawiały się wprawdzie dość często we wszystkich rozdziałach książki. Spróbujmy jednak zebrać je, uzupełnić, powiązać w ciąg ewolucyjny: niechże i w naszej pracy, jak to bywa dziejach literatury, ostatnie słowo należy do czytelnika. S t r a t e g i a u c z e s t n i k a w o j n y nie uznaje odrębności roli odbiorcy. Nie wie i nie chce wiedzieć o istnieniu publiczności literackiej jako zamkniętej enklawy, rządzonej własnymi prawami. Jest apelem skierowanym do wszystkich: do wszystkich Polaków, którzy posługują się językiem polskim i polskość stanowi dla nich wartość najwyższą z najwyższych – śmiertelnie zagrożoną w swym istnieniu. Tyrteizm z góry zakłada, iż walka z najeźdźcą to więcej niż obowiązek, to prawo moralne – równe elementarnym prawom biologicznym. Nie pyta odbiorcy, czy podjął decyzję walki. Nie uznaje takiej alternatywy. Walka równa się życiu, życie równa się walce, wybór życia bez walki nie wchodzi w rachubę. Wiersz tyrtejski buduje się ponad sporem o patriotyzm, w stabilnym układzie dyrektyw ideowych. Uczy, jak walczyć, i nie zastanawia się, czy walczyć. Podobnie nie dyskutuje się tu o potrzebie poezji. Sens i cel jej działania wydaje się tak samo oczywisty. Rozumowanie jest proste: poezja to instrument walki, a skoro tak, nie wolno tego instrumentu kwestionować. Odmowa przyjęcia wiersza? konflikt między nadawcą a odbiorcą? – strategia uczestnika nie zna takich trosk. Odbiorca może poprawić tekst. Nie poprawia jednak istoty strategii. Może odrzucić chybiony egzemplarz – nie odrzuca mowy poetyckiej. Wiersz żołnierski interpretuje się bowiem (na oświeceniową modłę) jako nieco lepiej, a więc nieco sprawniej i nieco uroczyściej zorganizowany komunikat języka potocznego. Poezja stanowi popis zręczności mówienia: doboru rytmów, gry paralel, wiązania słowa z melodią. Ale nie różni się ona w swojej istocie od prozy, przekazuje te same myśli, tyle że dobitniej, ładniej, dziwniej. „Oto jak mi się zdaje – pisał d’Alembert – surowe, lecz sprawiedliwe prawo, które narzuca epoka naszym poetom: tylko to uznaje ona za dobre w poezji, co uznałaby za doskonałe w prozie”185. 185 Cytuję tę wypowiedź za Paulem Valérym, według jego szkicu pt. Zagadnienia poezji – z książki Valéry’ego Estetyka słowa (Warszawa 1971, s. 97). Autor, wybitny poeta i teoretyk poezji, twierdzi, iż w czasach nowszych oświeceniowa koncepcja sztuki poetyckiej przeszła we własne przeciwieństwo. Dziś słowo prozy, słowo powieściowe, formuje się wedle innych reguł niźli słowo wiersza lirycznego. Język poezji to „język w języku”, a „przekazanie jakiegoś stanu poetyckiego angażującego całą istotę czującą jest czymś innym niż przekazanie myśli”, ibid., s. 97. Widzimy jednak, że kanony zdegradowane w obiegu wysokoartystycznym – obowiązywać mogą nadal w obiegach popularnych. Strategia uczestnika i strategia agitatora są tego dowodem. 143 Dobra poezja jako udoskonalona proza. W nurcie strategii tyrtejskiej odżywają oświeceniowe, przedromantyczne kanony. Tutaj nie da się utrzymać myśli, iżby ktoś, kto broni Polski i broni tym samym polszczyzny, miałby się okazać „przeciwnikiem” mowy ojczystej – w jej formach szlachetniejszych, wierszowanych. Zwłaszcza że wiersze sprzyjają ludziom wojującym. Uśmierzają lęk, łagodzą ból, mobilizują efekty, a nade wszystko włączają świadomość jednostki w świat wyobrażeń bezkresnej wspólnoty towarzyszy broni. Jest to strategia i apodyktyczna, i demokratyczna w swym stosunku do odbiorcy. Apodyktyczna – gdy chodzi o pryncypia ideowe. Demokratyczna – gdy chodzi o wysiłek rozumienia tekstu. Pod tym względem jej wymagania są minimalne. Chce dawać, jak już wspomniałem, nieco doskonalszą (rymowaną, meliczną) prozę; normy owej doskonałości okazują się wszak niewygórowane, zręczność sprowadza się do chwytów najprostszych. Odbiorca nie musi być czytelnikiem wytrwałym, ofiarnym. Nie musi być koniecznie c z y t e l n i k i e m: może być słuchaczem, wykonawcą, współautorem. Celem jest wszechstronne ośmielenie wobec wiersza. Ośmiela zarówno prościutka poetyka, jak i głód literatury upamiętniającej fakty, które giną z pamięci wraz z ginącymi ludźmi, rozpraszają się tak samo prędko, jak i biografie żołnierskie. Czytelnik, wykonawca, współautor odbywają się doskonale bez krytyki literackiej. Nie potrzebują tej instytucji. Manifesty, proklamacje nowych doktryn, antagonizmy pokoleń czy grup, to wszystko, co intryguje publiczność literacką sensu stricto, przeszkadza ewolucjom liryki tyrtejskiej. Odbiorca nie dąży też do poznania historii piśmiennictwa tyrtejskiego: historię dzieł zastępuje mu historia wojny. Tekst określa własną tożsamość wobec topografii teatru wojennego, wobec ważnych wydarzeń – a nie w stosunku do innych tekstów. Zapewne, dla części odbiorców poezja uczestnicząca w wojnie była jedyną formą kultury; inni traktowali ją jako literaturę zastępczą, tymczasową, stanowiącą produkt okoliczności wyjątkowych. Z kolei s t r a t e g i a ś w i a d k a liczy się z możliwością odtrącenia przez część społeczeństwa. Wie, że nie każdy zechce przyjąć jej system wartości. Poszukuje odbiorcy „wmieszanego” w dzieje kultury, zaangażowanego w tworzenie dóbr kulturalnych. Taki odbiorca musi mieć świadomość, że na wojnie spotykają się nie tylko narody i klasy, przemysły zbrojeniowe i siły żywe nieprzyjaznych sobie wojsk, szkoły dowodzenia i dyplomacje stron walczących, ale także kultura ludzkości spotyka się tu z ludzkim barbarzyństwem. Po jednej stronie staje kultura, filozofia, sztuka, najcenniejsze skarby tysiącleci, najpiękniejsze utrwalenia humanizmu. Po drugiej – żywioły ciemne i zbrodnicze, niszczące godność człowieczą. Przeżycie takiej oto wizji stanowi punkt wyjścia dla odbioru dzieł strategii świadka. Jeżeli kogoś sprawy te „nie obchodzą”, jeśli wojny nie potrafi uzmysłowić sobie właśnie tak, pozostanie obojętnym wobec zeznań świadka wojny. Będzie rozumiał pojedyncze słowa, prawdopodobnie uchwyci znaczenie zdań i strof, może nawet odbuduje w swojej wyobraźni przestrzenie liryczne i konfiguracje czasowe, i niewykluczone, że zaakceptuje kunszt poety, ale nie odczuje wagi wiersza, nie pojmie, gdzie tu problem, skąd ten dramat, o co się gra, czym się autorzy przejmują. Strategia świadka – z wyboru – funkcjonuje w ograniczonym kręgu recepcji społecznej. Zwraca się do publiczności literacko wykształconej. Lub należałoby powiedzieć raczej: do p u b l i c z n o ś c i k s z t a ł c ą c e j s i ę – na przekór terrorowi okupanta (w pierwszej, wojennej fazie rozwoju), i potem, po wyzwoleniu, zdobywającej wiedzę humanistyczną w szkołach i uczelniach, w szerokiej akcji oświatowej. W sensie społecznym odbiorca liryki zeznań jest najpierw uczniem tajnych kompletów, słuchaczem wszechnic konspiracyjnych, czytelnikiem nielegalnych pism o profilu artystycznym; po wojnie jest maturzystą, studentem, nauczycielem, bibliotekarzem, recytatorem; jest i samoukiem: człowiekiem pośród ocalałych i gromadzonych na nowo księgozbiorów. Zadania stawiane odbiorcy różnicują się w zależności od poetyki funkcjonującej w obrębie strategii świadka. Teksty reprezentujące orientację klasycyzującą domagają się erudycji, aktywizują pamięć stylów i kierunków dawnych epok, żądają oczytania w mitach greckich i opowieściach biblijnych, lecz równocześnie poprzestają z reguły na wiedzy ogólnej, niespecjalistycznej, zadowalają się repertuarem lektur kanonicznych – na poziomie szkoły średniej. Tu twórcy zdają sobie sprawę z ograniczenia zakresu recepcji, ale chcą, aby to ograniczenie było coraz mniejsze. Zależy im na kontakcie z publicznością literacką – otwartą, rozrastającą się ilościowo, wchłaniającą wciąż nowe i nowe jednostki. W latach wojny sens takiej postawy jest jasny. Kulturze grozi zagłada, ale kultura żyje nadal, trwa, rozwija się, chroni swe arcydzieła, walczy o zachowanie własnej tożsamości. Poezja staje się szkołą poezji. Lekcją stylów, powtórką z wypisów gimnazjalnych, repetytorium z języka dawnych mistrzów. W dniach odbudowy kontynuacja tych samych założeń ma już inne zupełnie motywy. Tożsamość i ciągłość sztuki poetyckiej – jako szczególny wariant tożsamości i ciągłości historii narodu – liryka akcentuje teraz po to, aby współdziałać z odbiorcą w rozpoznawaniu zmienionego świata i miejsca jednostki w nowym świecie. Jeżeli strategia świadka wciąż nawiązuje do tradycji: zarówno dziewiętnastowiecznych, jak i do Skamandra, Awangardy, katastrofizmu, poezji proletariackiej, to niezależnie od tego, co mówi, a wskutek faktu, że mówi mową pamięci o własnej historii, daje czytelnikowi poczucie n a t u r a l n o ś c i z m i a n y w dziejach narodowych. Im więcej faktów współczesnych można powiązać z dawnością, porównać do czasów zamierzchłych, wysłowić w języku zabytków, oświetlić symboliką tradycji literackiej, tym łatwiej przebiegnie proces adaptacyjny. Pamiętajmy, że czytelnik w krótkim czasie, bo zaledwie w ciągu pięciu lat, przeżył dwa jakże głębokie wstrząsy. Pierwszy przyniósł wrzesień 1939 roku, drugi zapoczątkował lipiec 1944 144 roku. Notabene spojrzenie na teraźniejszość przez pryzmat przeszłości – poezja powojenna dzieli z publicystyką i propagandą. To bardzo ciekawy fenomen. Poczucie naturalności zmiany reguł życia socjalnego i politycznego uzyskuje się poprzez odwołania do historii, jak gdyby historia „wiedziała” o nas od dawna, i oto nasza współczesność okazuje się spełnieniem marzeń poprzedników. Tak tedy strategia świadka, mimo iż opowiada o wojnie, służy pokojowi. Pamiętamy, że obok nurtów klasycyzujących dochodzą tutaj do głosu prądy kontestacyjne. Strategia świadka w swej odmianie kontestacyjnej, burzycielskiej stawia odbiorcom wymagania coraz trudniejsze – coraz bardziej specjalistyczne. Bierna wiedza o dziejach arcydzieł i stylów literatury ojczystej przestaje wystarczać. Padają pytania zasadnicze. Czy po tragedii wojennej możliwa jest jeszcze sztuka? czy można pisać wiersze podobne do wierszy sprzed kataklizmu wojennego? jaką estetykę przyjmie człowiek w kraju Majdanka i Oświęcimia? Nie są to tylko zmartwienia poetów. To powinno być także niepokojem czytelników. Poezja potrafi wzbudzić takie niepokoje. Twórcy atakują tradycję. Atakują jednocześnie przekonania i wierzenia publiczności wychowanej na tradycji. Kwestionują stare konwencje pisarskie. A to znaczy, że kwestionują i czytelnicze przymierza z tymi konwencjami. Odbiorca jest prowokowany: do sprzeciwu lub do wyrzeczenia się swych dawnych bogów186. Musi wejść w rolę znawcy. Staje się potencjalnym krytykiem sztuki. Jej sędzią, oskarżycielem, obrońcą. Podczas gdy klasycystyczna orientacja dąży do integracji publiczności czytelniczej, do skupienia jej wokół poezji jako wartości bezspornej, prądy buntownicze – w przestrzeni tej samej strategii – dezintegrują wspólnotę odbiorczą. Wciągają czytelników do sporu o przyszły kształt sztuki słowa. Publiczność ma do wyboru: albo zerwać kontakt z poezją współczesną, albo żyć jej życiem niespokojnym, przejąć się jej zwątpieniami i razem z nią dzielić wszystkie niepewności. Trzecia z kolei strategia – s t r a t e g i a k o r e s p o n d e n t a – stanowi próbę dialogu poety z odbiorcą ukształtowanym przez wielkie „publikatory” XX wieku. Dziś wiemy o tym odbiorcy więcej niż mógł wiedzieć Gałczyński. Kultura masowa wzbogaciła się o nową aparaturę i nowe techniki upowszechnieniowe. Gałczyński „stawiał” na prasę. Prawdopodobnie, gdyby żył dłużej, szukałby miejsca dla liryki także w telewizji, w przemyśle płytowym, w piosence festiwalowej, a kto wie, czy nie zająłby się publicznością wypełniającą stadiony i nie dawał wierszy „na megafon” dla wielkich spartakiad lub ligowych spotkań drużyn piłki nożnej. Tak czy inaczej Gałczyński przewidział ten typ uczestnictwa człowieka w kulturze, które odznacza się postawą jawnie k o n s u m p c y j n ą. Bo odbiorca produktów kultury masowej to człowiek bytujący w świecie ustabilizowanym187. Poczucie stabilizacji stanowi pierwszy warunek przyjęcia strategii korespondenta. W aspekcie socjologicznym czytelnik „korespondencji” lirycznej może być, na dobrą sprawę, każdym z nas. Wcale nie tylko drobnomieszczaninem, jak sądzili krytycy poezji Gałczyńskiego. Każdy bowiem – w dniach stabilizacji i bezpieczeństwa – ma prawo traktować sztukę jako relaks; widzieć w niej pewien komfort kontemplacji spraw, które nie angażują bezpośrednio, ale są „ciekawe”, mają charakter sensacji lub igrzyska. (Problem polega na tym, czy tylko takie oczekiwania rodzi sztuka, czy też budzi i poważniejsze przeżycia). Kultura masowa nie stawia zadań trudnych, zwalnia z wysiłku ogarnięcia jakiejś sprawy w całości i zastępuje obraz całości – serwisem informacyjnym, serią luźnych sygnałów, ciekawostek osobnych, dziwnych. Każdy wycinek rzeczywistości, który – przetworzony przez media kultury masowej – staje się tu przedmiotem kontemplacji, jest traktowany jak gabinet osobliwości. Odbiorca-konsument sądzi, że owe atrakcje „należą mu się” od świata. Potrafi bezceremonialnie krytykować producenta tekstów, jeżeli czuje się zawiedziony, a gdy otrzyma towar wysokiej jakości, umie czcić swe idole i wielbić bez granic. Niektórzy poeci widzą w kulturze masowej wroga poezji. „Czytelnik gra na saksofonie na szczytach tatrzańskich – powiada na przykład Jerzy Harasymowicz – czyta tylko »Sport«, Joe Alexa, uwielbia kotlety, bokserów i Violettę Kaliban, marzy o samochodziku, śni mu się Kalina Jędrusik. Więc co mi po takim szarym kanibalu? Nie wolno łasić się do tego mankowicza wyobraźni”188. Inaczej Gałczyński. Usiłował zjednać konsumenta dóbr kultury rozrywkowej dla wartości słowa lirycznego. Bez przesady: on chciał „zjadaczy chleba w anioły przerobić”. (Albo i w diabły, byle poetyckie). Jego kłopoty z odbiorcą miały kilka źródeł. Poczucie stabilizacji było wówczas bardzo wątłe, niepewne, przeszkadzały ślady nie ostygłej jeszcze wojny i symptomy zimnej wojny lat pięćdziesiątych. Na tle strategii świadka, a później strategii agitatora – „korespondencje” liryczne „arcyapostoła cywilizacji »Przekroju«” robiły wrażenie dziwadeł lub zgoła nieprzyzwoitości. Styl relaksowy kłócił się z powagą innych stylów i poetyk. Wreszcie zasada „serwisu informacyjnego”, luźnych obrazów i 186 „Konserwatywni czytelnicy też nie szczędzili wyzwisk” – wspomina Tadeusz Różewicz swoje pierwsze kolizje z publicznością (w książce Proza, Wrocław 1973, s. 475). Wyzwiska, anonimowe obelgi, ironiczne trawestacje wierszy – to mogło być bolesne dla początkującego twórcy, pamiętajmy jednak, że w każdą akcję antytradycjonalistyczną takie reakcje odbiorcy są z góry „wliczone”. Odbiorca sądzi, że broni tradycji. W istocie broni on siebie – wychowanego na tradycji, złączonego z pewnymi konwencjami, wrośniętego w pewne style. 187 O regułach uczestnictwa w kulturze masowej zob.: Antonina Kłoskowska, Kultura masowa. Krytyka i obrona. Warszawa 1964. 188 Z autointerpretacji Jerzego Harasymowicza (bez tytułu) ogłoszonej w książce Debiuty poetyckie, op. cit., s. 400. 145 skojarzeń, zniechęcała tych, którzy domagali się w monologu lirycznym – integralnej wizji świata. Ilu naprawdę, i jak wiernych czytelników miał poeta, a ilu nieprzyjaciół, ilu obojętnych, nie sposób ustalić. Skoro jednak jest autorem wciąż czytanym, inscenizowanym, śpiewanym, to znaczy, że utrafił w pewien faktyczny stan zapotrzebowań. Nie wymyślił swojego odbiorcy, lecz odkrył go, wskazał, wyodrębnił. Tak poezja staje się nie tylko strategią, ale również – pośrednio – źródłem wiedzy o procesach zachodzących w ciemnych dla badacza labiryntach ludzkiej wrażliwości estetycznej. Zauważmy, iż odbiorca upatrzony w każdej z trzech omówionych dotychczas strategii dysponuje odrębnym bagażem doświadczeń, przy czym poezja jest uogólnieniem artystycznym tych doświadczeń, językiem nadbudowanym nad innym językiem189. Tak tedy dla odbiorcy wiersza tyrtejskiego będą to doświadczenia folkloru lat wojny. Dla czytelnika zeznań lirycznych – wiedza o historii sztuki poetyckiej zderzona z wiedzą o wojnie. Dla adresata dzieł poezji korespondenta – kultura masowa czasów stabilizacji (gazeta). Podobnie można scharakteryzować odbiorę utworów s t r a t e g i i a g i t a c y j n e j. Jego doświadczenia – przetwarzane w wiersz lub w pieśń masową – kształtuje polityka ogarniająca kulturę, obyczajowość, codzienność. Niekiedy w życiu społecznym polityka staje się częścią kultury, przyjmuje dobrowolnie jej normy, wypowiada się w jej języku. W końcu lat czterdziestych i w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych zależności były inne: kultura została pochłonięta przez politykę. Odbiorca liryki agitacyjnej czuł się podmiotem i przedmiotem akcji politycznych. To zespolenie ról oddaje istotę sprawy. Nie jest bowiem tak, iżby agitacja poetycka oznaczała twórczość dydaktyczną, tendencyjną, faworyzującą świadomość poetów – ponad świadomością czytelnika. Dydaktyzm spotyka się tu i przeplata z autodydaktyzmem. Poeci – agitatorzy piszą tyleż dla innych, co i dla siebie. Czytelnik wymarzony to ma być także agitator. Poezja uczy odbiorcę, który uczy poetę, i odwrotnie. Trafia do aktywistów partyjnych, do prelegentów ZMP, do reżyserów uroczystości masowych. Jest „częścią artystyczną” zorganizowanej manifestacji ideologicznej. Czy ludzi tych trzeba przekonywać? W rzeczywistości strategia agitatora daje scenariusze przekonywania innych: chwiejnych, wątpiących. Propagandzistę – uzbraja, ochrania. Wiersz agitacyjny w związku z tym może być powtórzeniem racji znanych, mniemań wielokrotnie kolportowanych poza literaturę lub może być kolejną, jeszcze jedną ilustracją tych prawd i tych mniemań. Podobieństwo sformułowań nie jest tu wadą. Przeciwnie. Słowa w znanych układach – argumenty w dobrze znajomych kolejnościach – jawią się po to, żeby świadomość nie ostygła, nie „rozmiękła”, nie uległa naciskowi innych ideologii i frazeologii. Mowa wiązana spełnia funkcję bez mała magiczną. Staje się świecką liturgią. Rozwój strategii agitacyjnej w pionierskim okresie Polski socjalistycznej to fakt w pełni zrozumiały. Skoro istniała społeczność „ludzi z marmuru”, istniała też i literatura tej społeczności. Ale dlaczego agitacja poetycka chciała wyprzeć z poezji wszystkie inne style i gatunki, tematy i wersyfikacje? Czy to był błąd – czy prawidłowość? Otóż fakt dyktatury stanowi prawidłowość istnienia analizowanej strategii lirycznej. Prawidłowość ta uobecnia się w wizerunku odbiorcy. Odbiorca nie jest jednolity, ani skomplikowany gradacyjnie – w odmianach, odcieniach, półtonach, nie: jest wyraźnie dwoisty. Albo należy do przestrzeni „my”, a zatem sam uprawia agitację i respektuje tylko teksty wspomagające jego proceder, albo jest po drugiej stronie barykady, na terytorium oznaczonym hasłem „oni”, i w takim wypadku trzeba go ogłuszyć wierszem. E p i z o d r o z r a c h u n k o w y okazał się gwałtownym rozszerzeniem granic publiczności czytelniczej. Któż nie słyszał w owych latach o Poemacie dla dorosłych? Docierał do ludzi, którzy ani przedtem, ani potem nie obcowali systematycznie z poezją. Wydawało się, że twórczość rozrachunkowa znalazła sposób na niekłamaną popularność. Trzeba po prostu mówić o sprawach ważnych i pomijanych milczeniem. I jeszcze: wyprzedzać w mówieniu inne rodzaje piśmiennictwa. Sposób był rzeczywiście dobry, ale obliczony na efekt krótkotrwały. Z chwilą gdy odkrycia poezji stały się oczywistościami dziennikarskimi – fascynacja odwagą poetów minęła. Poezja wróciła do tych, którzy jej potrzebują ustawicznie. Wróciła w nowej postaci: jako s t r a t e g i a p a c j e n t a. Co wiemy o jej czytelniku? Nasza wiedza o nim musi być jakościowo różna od wiedzy, którą gromadziliśmy dotychczas. Wszystkie wcześniej omówione modele odbiorcy wyodrębniała i charakteryzowała historia, socjologia, kultura. W układzie tych parametrów odbiorca dzieł strategii pacjenta staje się osobowością co najmniej niejasną, prawie nieuchwytną. Ani jego stosunek do środków produkcji, ani miejsce w historii pokoleń, ani swoistość wykształcenia lub stosunek do rozrywki – nie rysują jego sylwetki. Jest odbiorcą, który zdarza się wszędzie. Opowiedzieć jego biografię, która jest przede wszystkim biografią duchową, można w języku psychologii ogólnej. W kategoriach antropologii., w systemach filozofii człowieka. Wiemy o nim na pewno, że czyta wiersze po to, aby rozwiązać własne dylematy egzystencjalne. Czuje się nie zdefiniowany przez współczesność. Nie potrafi rozpoznać swojego odbicia – zwłaszcza – w systemach nastawionych pragmatycznie. Zajmują go autentycznie tak zwane odwieczne problemy 189 Tu potwierdza się jedna z fundamentalnych tez szkoły tartuskiej, że język sztuki jest językiem „wtórnym”, nadbudowanym nad mową potoczną (m.in. teza Jurija Łotmana). Widzimy zarazem, iż bywa to wtórność wobec dość ściśle określonych s t a n ó w mowy potocznej, wobec jej odmian funkcjonalnych, które determinuje historia życia społecznego. 146 ludzkości. Spośród pytań uniwersalnych przeżywa najgłębiej pytanie o istotę życia w otoczeniu choroby i śmierci. Śledzi prawa regulujące relacje wzajemne ludzi silnych i słabych, zdrowych i chorych, zadowolonych z sukcesów i zagubionych w porażkach. Przypatruje się bacznie kodom zachowaniowym silniejszego wobec słabszych i słabszego wobec silniejszych. Solidaryzuje się z tym, co bezbronne, ułomne, deptane. Identyfikuje się ze słabością: niezależnie od tego, kim jest i za kogo uchodzi w swoim środowisku. W jego ciążeniach ku liryce dużą rolę odgrywa głód fikcji. Nie dlatego, iżby go cechowało kapryśne marzycielstwo, lecz dlatego, że świat doświadczany na co dzień pragnie poszerzać nieustannie o hipotezy na temat jego utajonych znaczeń. Przymierza doznania własne do doznań uzewnętrznianych w słowie poetyckim, konfrontuje linie swojego żywota z ich przedłużeniami w cudzym tekście. Wiersz cudzy staje się w trakcie odbioru wierszem przyswojonym, zaakceptowanym przez czytelnika, wyrwanym z kontekstów dziejów sztuki: pozostaje często w pamięci jako wiersz bez nazwiska autora. Odbiorca utożsamia się z twórcą ale słabo reaguje na profesjonalną problematykę twórczości. Nowatorstwo, oryginalność, związki z tradycją, to są dla niego abstrakcje, które przeszkadzają w lekturze. Utożsamia się z p o e t ą j a k o „p a c j e n t e m”. Odbiór ma przebieg psychodramy190, kiedy to cudzy ból staje się bólem własnym, a rozpoznanie siebie w obcych świadectwach przeżyć – działa kojąco. Często taki odbiorca sam pisuje wiersze. Zwykle twierdzi, że pisze dla siebie, z wewnętrznej potrzeby, i jeżeli zabiega o druk, posyła teksty do pism, czyta odpowiedzi „poczty literackiej”, to – w pierwszym impulsie – pod naciskiem środowiska. Z oporami. Niechętnie przyjmuje krytykę artystycznej strony swoich prób. Kalkulacje „warsztatowe” obezwładniają go: on zaczął pisać z myślą o takim świecie, w którym istnieje tylko szczerość i wolność wyrazu myśli najintymniejszych – bez konieczności jakichkolwiek kalkulacji. S t r a t e g i a a r c y p o e t y przypomina pod niektórymi względami strategię świadka. W jednym i drugim wypadku odbiorca wkracza w kompetencje znawcy. Uważa się za człowieka, któremu powierzono pieczę nad sztuką. Broni obecności sztuki poetyckiej w systemie kultury. Inne są, oczywiście, zagrożenia – już nie zewnętrzne, lecz tkwiące wewnątrz obyczajów percepcyjnych społeczeństwa. Spory o sens poezji rozgrywają się nie tylko w krytyce. Partycypuje w nich publiczność; znamy tę sylwetkę – miłośnika poezji, jego dumę, jego gotowość do uporczywego manifestowania swych związków z życiem liryki i jego spontaniczne przedsięwzięcia popularyzatorskie. Nie poeci, nie krytycy, lecz czytelnicy nasi ukonstytuowali w systemie obyczajów – kult poezji. Niewielu obcuje stale z książką poetycką, ale wielu godzi się dziś bez zastrzeżeń, iż obcowanie z utworami lirycznymi stanowi czynność wyróżniającą odbiorcę, uświęcającą jak gdyby jego życie duchowe, skłaniającą do szacunku. Pokazywaliśmy na przykładzie twórczości Mirona Białoszewskiego, jak strategia pacjenta może przeistoczyć się w strategię arcypoety. Analogiczne metamorfozy przytrafiają się czytelnikom: zwłaszcza młodym. W pewnym momencie objawia się w całej pełni d i a l e k t y c z n a natura wiersza. Odbiorca uświadamia sobie, że wiersz to coś innego jednak niż marzenie, że nie jest azylem chroniącym przed sprzecznościami życia – jest lekcją manipulowania sprzecznościami. Poezja intryguje teraz jako gra przeciwieństw, przestrzeń antynomii, świat napięć. Łączy w sobie ogień i wodę, chłód i żar. Krańcową sztuczność i nagą naturalność. Najgłębszy egotyzm i najszersze otwarcie w stronę cudzych biografii. Im więcej takich napięć ogarnia się poprzez sztukę, tym bogatszy odsłania się świat w umyśle czytelnika. Poznań, październik 1977 r. 190 Zob. Gabriela Czapów, Czesław Czapów, Psychodrama. Geneza i historia. Teoria i praktyka. Warszawa 1969. 147 Spis treści Od autora Wstęp: O potrzebie poezji „Poezja chlebem powszednim” Mechanizmy poezjowania Poezja jako ocalenie indywidualności Zakresy doświadczenia poetyckiego Strategie i style Życie literackie: Wojna Poezja wobec wojny: Strategia uczestnika Redukcja tekstu Redukcja poetyki Redukcja kultury Elementy antystrategii Poezja wobec wojny: Strategia świadka Poezja cywilna w czasie wojny: Kraj a emigracja Koniec wojny: Czas zeznań lirycznych Między strategią a antystrategią Życie literackie: Pokój Strategia korespondenta Sztuka słowa w systemie komunikacji czasopiśmienniczej „Posadę przecież mam w tej firmie” „Strefa zerowa” strategii korespondenta Strefa komplikacji Pożegnanie strategii Strategia agitatora Strategia agitatora wobec strategii świadka Motywy tyrtejskie Agitator a korespondent Epizod rozrachunkowy Strategia pacjenta Ciało jako azyl: Miejsce wolne od gwałtu Strategia pacjenta w twórczości Andrzeja Bursy Rozdroża turpizmu Tymoteusz Karpowicz: Magiczne znaki równania Miron Białoszewski: Gdzie są granice „ja”? Podsumowanie Strategia arcypoety Rozumowanie „antypoety” Julian Przyboś. Wszystko Białoszewski: Nie ma gwiazd głupszych Radość pisania Zakończenie: Strategie i czytelnicy