Zdzisław S. Pietras Bolesław Krzywousty Wydawnictwo "Śląsk" Katowice Okładkę i obwolutę projektowal: Henryk Bzdok Redaktor książki : Czeslaw Slezak Redaktor techniczny: Karol Ryrko Korektor: Jadwiga Radwańska Wstgp Copyright by Zdzistaw S. Pietras 1978 ~ Wydanie 1. Naklad ZO 281 egz. Ark. wyd. 12,9. Ark. druk. 16,5. Format 123X195 mm. Papier ofts. kl. V, 71 g, 82X104 cro. Oddano do shladania w styczniu 1978 r. Do druku podpisano 19. 10. 1978 r. Druk ukończono w grudniu 1978 r. Sy mbol 31993/L. Cena zl 43; Cieszyńska Drukarnia Wydawnicza - Cieszyn, ul. Pokoju 1 Zam. nr 578-K-78. W-5 Gdzieś w połowie 1112 roku książę panujący w Polsce wydał i kazał wykonać wyrok, który wstrząsnął sumieniami. Skaza- niec, brat przyrodni panującego, miał stronników, przeto sy- tuacja władcy stała się wielce niepewna. Na czele opozycji sta- nął Kośeiół polski dysponujący klątwą i posiadający możliwość zwolnienia poddanych od przysięgi na wierność potępionemu. Wskutek takiego obrotu sprawy saxn władca z kolei ujrzał się postawionym przed sądem, tym razem kościelnym, i został zmu- szony do obrony zarówno przed nim, jak wobec opinu'ůtvolnych mieszkańców kraju. Mniej więcej w tym samym czasie mnich jakiś obcy, uczony wielce, prawdopodobnie benedyktyn, rozpoczął dyktowanie sze- roko zakrojonego dzieła, znanego nam obecnie pod.nieścisłym tytułem "Kroniki polskiej". Litterator w przedstawianiu wyda- rzeń przestrzegał zasad chronologii, lecz zupełnie nie troszczył się o daty roczne, a ponadto żaden fakt nie interesował go sam przez się, tylko ze względu na jego wymowę. W "kronice" nie znajdziemy więc beznamiętnej, rzeczowej relacji, mimo że au- tor często zapewnia o swojej bezstronności. Są tam natomiast hymny pochwalne na cześć panującego i opisy jego zwycięstw militarnych poprzedzielane frazesami, denerwującymi nieraz skrótami lub wręcz przemilczeniami, są wreszcie ślady wielkich zmagań piszącego z prawdą dziejową, dobrze znaną adresatom dzieła, lecz zdaniem jego twórcy wymagają odpowiedniej inter- pretacji, zatuszowania bądź uwypuklenia. Slowem, nazwa kłóci 5 się z charakterem i treścią utworu określanego w historiografii mianem bądź panegiryku, bądź pierwszej w naszych dziejach powieści ryeerskiej. Jakiż był cel napisania czegoś takiego? Sam autor moty- wuje swój zamiar niechęcią do jedzenia polskiego chleba za darmo, tłumaczy się tym, że nie chce wyjść z wprawy w trud- nej sztuce dyskutowania, ma przy tym nadziejg na sowitą za trud zapłatę. Mediewiści, nie tylko polscy, starają się. dokładnie zro- zumieć treść, dyskutują nad tym, co tu jest prawdą, co misty- fikacją, jak odczytać pewne zwroty mgliste lub pełne ukrytych aluzji, liczne niedopowiedzenia. W wyniku długich i żmudnych badań wiele niejasnych wersetów wyjaśniono już trafnie, lecz badania trwają nadal. Po wojnie Jan Adamusl apojrzał na tekst pod ciekawym kątem widzenia i odkrył w nim styl i cha- rakter niezwykłej ze względu na rozmiary mowy obrończej, skonstruowanej według prawideł retoryki sądowej. Nasz uczo- ny poszedł tu śladem badań Karola Polheima praeniesionych na grunt polski przez Feliksa Pohoreckiego. Odtąd walory ano- nimowej "kroniki" jako iródła historycznego wzrosły, a ono sa- mo stało się bardziej zrozumiałe, albowiem lepiej wiadomo, ja- kiego użyć klucza do rozszyfrowania niektórych kontrowersyj- nych partii. Niełatwe miał zadanie dziejopis, skoro stanął do pracy z ta- kim ronnachem. Dedykował swój utwór czołowym przedstawi- cielom polskiego Kościoła, swoim cennym współpracownikom i informatorom, nadto wyraźnie w tekście zaznaczył, że wi- nien on być odczytywany i śpiewany po grodach i zaznkach, widocznie po to, aby mogli zapoznać się z nim wszy- cv możni i mniej możni poddani stojącego pod pręgieżem opinii publicz- nej władcy. Jaki był rzeczywisty zasięg rozpows chnienia "kro- niki" w owym czasie, trudno stwierdzić, lecz prawdopodobnie rozprowadzono ją sprawnie i szybko, także poza granicami kra- ju, skoro znał ją czeski Kosmas. Cel został więc osiągnięty, lecz 1 Jan Adamus: "O monarchii gallowej", Warszawa 1952, s. 153. o tym "w swoim czasie", jak powiedziałby nasz Anonim, który potrafił trzymać w karbach wyobraźnig i mimo wysokiej tem- peratury współczesnych mu wydarzeń rozpoczął "ab nvo", czyli od pradziejów dynastii i państwa. Nie będziemy wraz z nim co- fać się aż pod strzechg chałupy Piasta Chwosta, lecz musimy aig cofnąć do czasów, kiedy to mocodawca naszego "mecenasa" przys dł na świat. Korzystając z dorobku mediewistyki, która oczywiście zna wiele dalszych źródeł, postaramy się jakoś "po- prawić" czy też "uzupełnić" dzieło Anonima, aby ciekawa po- stać jego głównego bohatera ukazała nam aig w świetle moż- liwie pełnym, nie tylko w takim, w jakim pragnął ukazać ją obrońca. Naczelna linia obrony w ujęciu Anonima szła w hierunhu udowodnienia, że jego "klient" nie może być zły i godny osta- tecznego potępienia czy też odrzucenia z tej prostej przyczyny, że po pierwsze, wywodzi się z przezacnej dynastii i ma wspa- niałych przodków, zaś po wtóre, że przyszedł na świat za wyraź- nym zrządzeniem boskim i Bóg ciągle aię nim opiekuje, wiodąc go od zwycięstwa do zwycięstwa. Stąd owe znane szecro p, a na- wet epiewane w naszych czasach przez panią Ewę Demarczyk wersety "o przesławnym narodzeniu.. ' Epoka była barwaa, pobożność głęboka i ża liwa często graniczyła ze zbrodnią, stąd mogły być poselstwa do słynących z cudów miejsc świętych. Druga żona księcia Władysława K zimierwwica wzorem zde- cydowanej wigkszości kobiet na świecie z naturalnych przyczyn pragngła zapewne zostać matką min,o podstarzałego wieku mał- żonka, więc nie chodziło po prostu o to, że "para książęca chciała mieć dziedzica", jak to na użytek episkopatu formułuje dziejopis. Rola hsiężny wydaje się tu większa niż księcia, albo- wiem to jej kapelan właśnie, dominus Piotr, stanął na czele po- selstwa, które z cennym darem w postaci posążku ze złota trafiło : Teksty "kroniki" podaję za t umaczeniem Romana Grodechicgo w "Anonim tzw. Gall - Kroniha Polsha w opracowaniu Mariana Plezi, wyd. III Wroc aw-Warszawa-Krahów, 1968, s. 196 + XCV. G 7 do Saint Gilles w Prowansji, gdzie znajdował się słynący cuda- mi grób św. Idziego, i on to uprosił u tamtejszych benedykty- nów modły o szczęśliwe poczęcie. Książe miał już dziedzica, co prawda z poprzedniej małżonki, ale chyba kochanego, skoro pasował go na rycerza w tym samym momencie; kiedy jego dru- ga małżonka poczuła się brzemienna. Anonim więc, jak przy- stało na wytrawnego obrońcę, nie kłamie w żywe oczy ani nie zmyśla, tylko zgodnie z celem swojej pracy przesuwa nieco akcenty. Poselstwo do Saint Gilles wyruśzyło w drogę prawdopodob- nie pod konżec 1084 roku. Myśl tę poddał parze książęcej "bis- kup polski", Franko, rezydujący.najprawdopodobniej w Pozna- niu, skąd narzuca się wniosek o bliskich kontaktach tej kurii z dworem. W owych czasach gród nad Wartą, odbudowany po zawierusze lat trzydziestych jedenastego wieku, na nowo stał się, obok Płocka, jedną z głównych stolic Polski. Bunty przeciw Bolesławowi Śmiałemu zniszczyły Kraków, co osłabiło rolę Ma- łopolski. Wraz ze znaczeniem Poznania wzrosła rola Gniezna, będącego znów siedzibą arcybiskupa. To w Gnieźnie, a w każ- dym razie pod wpływem Polan, pisać będzie później nasz "kro- nikarz", w którego dziele realia tutejsze przewyższają liczbą kra- kowskie i którego inforxnatorzy znają wyłącznie sagi o począt- kach Piastów, w odróżnieniu od piszącego później Kadłubka, dla którego tradycje i legendy polskie to także, jeśli nie głównie, te spod Wawelu i znad Wisły. Nasz bohater urodził się 2 września 1085 roku, najprawdo- podobniej w Płocku. Jego ojciec w tym grodzie przebywał naj- chętniej, i to jeszcze od lat, kiedy nie panował w Polsce. Gród to był stary, pamiętający Mieszka I, który ufundował tutaj pier- wszy kościółek i wzniósł pierwsze wały grodu i podgrodzia na wzgórzu pamiętającym zamierzchłe czasy krwawych ofiar z lu- dzi i zwierząt. Stały w Płocku dwa palatia kamienne; mniejsze, Bolesława Chrobrego, przekazane później Kościołowi, i więk- sze, kilkupiętrowe, wybudowane przez Władysława Hermana, rozmiłowanego w tej okolicy może ze względu na klimat, nie- mal kontynentalny, ze stosunkowo wielką liczbą dni słonecz- nych i mroźnymi zimami, może ze względu na malowniczość wysokich brzegów Wisły, pofałdowanych, zarosłych lasami, mo- że wreszcie ze względu na bogactwo tej części Mazowsza.. Płock leżał na szlaku lądowym i wodnym łączącym Ruś z Gdańskiem, Prusami i centrum państwa piastowskiego. Han- dlowano tu zbożem, drewnem, węglem drzewnym, skórami, ło- jem, woskiem, miodem. Na podgrodziach od dawna krzewiło się różnorakie rzemiosło, także z dziedziny metalurgii. Okolice zamicszkałe były od tysiącleci, zaś Płock od tychże tysiącleci stanowił centrum tej ziemi - najpierw pogańskie, a teraz chrześcijańskie i polityczno-gospodarcze. Czasy zawieruchy lat trzydziestych jedenastego wieku wzbogaciły ten kraj jeszcze, więc wciąż mógł uchodzić na najbogatszy region Polski. Pacholę otrzymało imię Bolesław. Przezwisko "Krzywous- ty" nadali mu zapewne ludzie z otoczenia, trochę może złośliwi, lubiący jednym celnym sło vem określać człowieka. Autor "Kroniki o Piotrze Właście" tłumaczy je tym, że książę miał " krzywe i nieproste usta lub też wargi niezbyt właści ". Skąd wzięło się kalectwo, długo nie wiedzieliśmy. Jan Długosz domy- śla się tutaj wrzodu, który rzekomo miał w młodości zniekształ- cić usta księcia. Anonim wymownie milczy na ten temat; nie wypadało mu dotykać defektu, który zapewne mocno doskwie- rał tak skądinąd dobrze zbudowanemu i zdolnemu mężczyźnie. Jasny snop światła rzucają dopiero badania czaszki znalezionej w podziemiach płockiej katedry wśród szczątków kostnych gi-zebanych tutaj na przestrzeni wieków śiążąt. Jeśli czaszka jest autentyczna, jak wiele na to wskazuje, to deformacja mog- ła powstać w czasie porodu, trudnego zapewne, o czym świad- czy rychły zgon matki. . Rekonstrukcja głowy naszego księcia, dokonana na podsta- wie relikwi, nie zdradza większych zniekształceń, albowiem ar- tysta przysłonił usta szerokim, długim wąsem, za jakim w życiu mógł ukrywać je sam Bolesław. Wszakże twarz. musiała być w sposób widoczny skręcona w lewo, gdyż lewe ramię żuchwy 8 9 jest przesunięte do tyłu i wyższe od prawego . Dostrzegali to ludzie z dworu władcy, zwłaszcza, kiedy rozmawiano z księciem; stworzono przydomek i przekazano go potomnym, aż wreszcie autor tzw. "Rocznika $wigtokrzyskiego Młodszego" zanotował go w formie "crziwousti". Pewna szpetota - dodajmy od razu - prawdopodobnie wpływała na psychikę nią dotkniętego, skłaniała go do szukania rekompensaty gdzie indziej. Może to stąd ów nadmiar energii i stąd ta żądza czynu widoczna potem u dorosłego człowieica? Ale zostawmy te przedwczesne domysły na boku, wszak nie piszemy powieści, tylko w miarę możliwości obiektywny essej należący do literatury faktu. Matką Bolesława była Judyta, księżniczka czeska, pośłu- biona przez Władysława po jego wyniesieniu na tron opuszczo- ny przez brata starsz go, króla Bolesława. Chcielibyśmy znać wszystkie okoliczności zawarcia tego małżeństwa, ale, niestety, dla celów obrony były znać niepotrzebne i oto charakterystycz- ne dla naszego źródła przemilczenie. Wiemy tylko, że młoda matka niedługo cieszyła się synem, ńo umarła w kilka miesięcy po porodzie, w noc Bożego Narodzenia. Datę roczną podaje Kosmas, kronikarz czeski, ktbrego księdze nauka zawdzięcza nie- jedną wiadomość. Kosmas żył i pisał niemal współcześnie z naszym Anonimem, lecz cele miał inne. Ten już pragnął napisać kronikę prawdzi- wą. Pełno u niego dat rocznych i dziennych, zaczerpniętych na ogół z wiarygodnych źródeł, niekiedy tylko mylnych. Ale i tu- taj nie znajdziemy całej prawdy. W sytuacjach konfliktowych trudno o bezstronność, zaś w sprawach wewnętrznoczeskich, tak nam bliskich ze względu na liczne powiązania, doznawał kro- nikarz różnych presji, że aż któregoś dnia wyrwała mu się do- wcipnie sformułowana skarga, że bezpieczniej byłoby dlań spisy- wać sny, których nikt nie sprawdzi, niż dzieje ludzi jemu współ- Patn Feliks Zygmunt Weremiej "$ladcm za bi y w", W-wa, 1977, s. 177 i n., gdzie wiele cennych azczegółów. czesnych, albowiem ci, jak pisze, "ogołoceni z cnót pragnęli być karmieni samymi pochlebstwami oraz doznawać zaszczytów bez czynienia tego, co zaszczytu godne"3. Miał więc i ten dziejopis swoje ograniczenia, tyle że raczej zewnętrzne, nie narzucone sobie samemu przez cel i charakter wytkniętej pracy. Owe ogra- niczenia zresztą nieraz sobie powetuje prawdziwym dowcipem, sarhazmem, ironią i drwiną - oczywiście pod warunkiem, że najbardziej zainteresowani nie będą mogli dowiedzieć się o tym. Podobnym do Kosmasowych ograniczeniom podlegali licz- ni dziejopisowie, jeśli nie mieli zamiaru pisać panegiryków. Stąd wymóg wielkiej wnikliwości stawiany dzisiejszym bada- czom, którzy, ściśle mówiąc, obiektywną prawdę znajdują tylko w lakonicznych notatkach rocznikarskich w rodzaju "Natus est..." albo "Obiit", czyli "Urodził się", "Umarł". Niemniej ol- brzymia ilość, rozproszonych co prawda, lecz opracowanych do tej pory i opublikowanych źródeł, pozwala na wyrobienie sobie poglądu i wydobycie na jaw tego, co z różnych względów sta- rano się pozostawić w ukryciu. W badaniach nad dziejami Bolesława Krzywoustego funda- mentalne zasługi położył Karol Maleczyński, którego dzieło4 zo- stało ostatnio wydane praez dawnych uczni i współpraco nůników uczonego, uzupełniających edycję najnowszą bibliografią i ko- mentarzami. Pisarz nie ma zamiaru powielać osiągnięć nauki, jego ambicją jest - opierając się na jej dorobku - ukazać dro- gę życia wybranej przez siebie postaci historycznej. a Wazyatkie cytaty z hroniki Koamasa podajg według tłumaczenia Marii Wojciechowshiej w "Kosmasa Kroniha Czechów, Warszawa 1968, a. 460. Karol Maleczyńaki: "Bolesław III Kizywousty", Wrocław 1975, s. 375. 10 ne należeli do nich Awdańcy, stanowiący podporę tronu hróla Bolesława $miałego, a teraz odsunięci od wpływów i szykano- wani. Istnienie wszakże tych sił, choć do określenia liczebne- go trudnych, jest niewątpliwe i warto ten fakt zapamiętać. Nie było jedności ogólnonarodowej w tamtych czasach. Bunt prze- ciw Bolesławowi Śmiałemu udał się, lecz nie był tylko wymie- rzony przeciw jednostce. Pokonany król odszedł, lecz jego zwo- lennicy zostali. Ci nie mogli przyehylnym okiem patrzeć na po- czynania wczorajszej opozycji. Zbigniew, jad?c "ad discen- clum", mógł być świadom, że litują się nad nim wszyscy, wbrew woli których powstał nowy porządek w Polsce. Ludzie ci na razie byli bezsilni lub nawet rozproszeni, lecz w każdej chwili mogli się zjednoczyć. Z drugiej strony byli tacy, których decyzja zesłania książę- cia "na naukę" cieszyła szczerze. Najmamienitsi spośród nich to cierpiąca po połogu Judyta czeska oraz jej ojciec, panujący w Pradze Wratysław, owdowiały przed laty i po raz drugi żo- naty z księżniczką polską, Swatawą Kazimierzówną, zaś po nich mąż pewien, którego niebawem wypadnie nam pomać bliżej. Dziecko, które swoim przyjściem na świat spowodowało tyle zamętu i tyle wywołało sprzecznych uczuć, leżało sobie w kołys- ce. Tymczasem losy Polski bez jego wiedzy toczyły się po wio- dącej w przepaść pochylni. W Niemczech i w Czechach żywa była pamięć "uzurpacji", jakiej dopuścił się polski Boleaław $miały, koronowany w Krakowie przez 15 pono biskupów mniej więcej w czasie, kiedy jego "pan prawowity", Henryk IV, zmierzał do Canossy. Polskę uważano tam za stare lenno nie- mieckie, za kraj podporządkowany Niemcom bądź to jeszcze w starożytności, bądi to przez cesarza Ottona I5. Ba, niebawem pojawi się opinia, że to Henryk II, sławny sprzymierzeniec po- gańskich Wieletów w zakończonych niepowodzeniem walkach. przeciw Bolesławowi Chrobremu, nawrócił Polskę na chrześci-: Patn A. F. Grabski: "Polska w opiniach obcych" X-XIII w.. Wzrezawa, 1964, s. 415. jaństwo, jak rzekomo nawrócił także Czechy i Węgry. Ta osta- tnia myśl zjawi się w związku z kanonizacją tego ćzłowieka i będzie fałszem oczywistym, ale za to bardzo odpowiadającym pragnieniom Sasów. Gdyby uważnie poczytano niektóre źrbdła niemieekie, jak choćby kronikę Thietmara z początku XI wie- ku, fałsz taki nie mógłby powstać, lecz cóż, skoro z Thietmara miast czerpać fakty, zapożyczano jego osobiste poglądy i prze- konania o rzekomo słusznym i w pełni prawomocnym pano- waniu Niemiec nad Polską. Na przełomie XI i XII wieku opinie o lennym charakterze Polski były już w Niemczech ustalone definitywnie, choć jesz- ; cze pół wieku wcześniej poglądy na to zagadnienie były tam różne. Koronacja $miałego przypominała dawne koronacje pol- skie, drażniła, lecz równocześnie stwarzała niemały dylemat prawny. Polska, raz zostawszy królestwem, nigdy być nim prze- stać nie mogła, bez względu na to, czy się to komuś podobało. Zegnanie i późniejsza śmierć króla na emigracji nie przesądza- ła aprawy. A królestwo to zaszczyt i godność niemała, to jed- ność kraju i niepodzielność, a zarazem względna niezależność od ceaarstwa. Skoro tak, należało jakoś rozwiązać ten dyleinat i po- atarać się o to, by królem Polski został ktoś, kto z faktu koro- nacji nie wyciągnie skrajnych wniosków i będzie uległy. W roku narodzin naszego bohatera osobą taką okazał się czeski książę, Wratysław, domniemany stronnik biakupa Stani- aława i tych sił wewnętrznopolskich, które pragnęły zmiany i na tronie. Wratysław to wierny sprzymierzeniec Henryka IV w walce z Grzegorzem VII, nie zaś przeciwnik, jak polski Bo- leaław $miały. I oto wiosną na synodzie w Moguncji spotkała go . Cesarz własnoręcznie, wobec wielu dostojnych świadków, włożył mu na głowę koronę królewską, po czym po- . lecił arcybiskupowi trewirskiemu, Egilbertowi, aby udał się do Pragi i tam dopełnił obrzędu zgodnie z rytuałem kościelnym. Stosowna chwila ku temu nades a w rok później, w dniu 15 ca wca 1086 roku. Kroniharz czeski, Kosmas nie bardzo lubił tego władcę, 15 ł prawdopodobnie za jego nieprzepartą słabość do obrządku sło- wiańskiego w Kościele, toteż potraktował sprawg zwięźle i z wła- ściwą sobie ironią. Pisze, jak to po koronacji (a koronowano także księżniczkę polską, Swatawę) lud krzyknął: "Wratysła- wowi, królowi tak czeskiemu jak i polskiemu, wspaniałemu i pokój miłującemu, życie, zdrowie i zwycięstwo!", jak to po- tem arcybiskup "wzbogacony stosownie do królewskiej hoj- ności niezmiernym ciężarem złota i srebra... wielce uczczony wesół powrócił do domu", po czym śpiesznie przechodzi do spraw innych, w tym także do opisywania mało szlachetnych postępków zgoła niepokojowo nastawionego króla. Ale żart na stronę. Podporządkowanie Polski pod berło czeskie wobec panowania księcia Władysława czyniło nasz kraj lennem drugiego stopnia, zatem spyehało go nisko, na daleko od góry umieszczony szczebel drabiny feudalnej. Aliści io jesz- cze nie koniec. Na tym samym synodzie w Moguncji biskup praski, rodzony brat Wratysława, Gebhard wystąpił ze skargą przeciw biskupo- wi ołomunieckiemu, Janowi. Chodziło o włości i o dochody, lecz, jak miało się okazać, rzecz była o wiele bardziej doniosła. Arcybiskup moguncki, Wezilon, poparł swojego infułata, który przedlożył jakieś stare i w dodatku fałszywe dokumenty funda- cyjne biskupstwa praskiego rzekomo z czasów św. Wojciecha. Gesarz rozsądził sprawę na korzyść swojego poplecznika i w ten oto sposób powstał dokument znany nam dziś pod nazwą "Przywileju biskupstwa praskiego z roku 1086." Dokument to zdumiewający. Terytorium poddane pod zwierzchnictwo Kościoła praśkiego posiada granice z lat naj- większych podbojów Przemyślidów bądź wręcz z czasów świet- ności państwa wielkomorawskiego. Obejmują one cały Śląsk i Kraków, sięgają po granice Polski z Rusią, nie mówiąc już o nic nas nie obchodzących terytoriach na południe od Tatr. W ten sposób biskupstwo morawskie straciło rację bytu, ale przeeież nie tylko ono, bo także dwa prastare już biskupstwa polskie, we Wrocławiu i Krakowie. 16 Widać tu, jak nowo kreowany król Polski likwidował, a pizy- najmniej starał się zlikwidować suhcesy jego poPrzedników, Piastów. Może znowu, jah w czasach Brzetysława I, chodziło o przygotowanie gruntu pod utworzenie arcybiskupstwa caes- ahiego? Trudno przesądzić, w hażdym razie Kosmas o tym wy- dar eniu donosi z wielką powagą i udaje, że nic mu nie wiado- mo o przepisach prawa kanonicznego zabraniających tego ro- dzaju reorganizacji bez zgody zainteresowanych biskupów, w t m wypadku także polskich. Tak więc lata 1085 i 1086 były czarne dla Polski i dla pol- skiego Kościoła. Jak na zgubne dla nas posunięcia sąsiadów re- agował Władysław? Książg ów doszedł do władzy przy pomocy Wratysława, zatem chyba niewiele mógł na razie pizedsięwziąć. Co rohu z Poznania wyruszało do Pragi poselstwo, by na Boże Narodzenie sumiennie dostarczyć tam atrybut ze Sląska, wyno- szący od czasów Kazimierza Odnowiciela 500 grzywien srebra i 30 grzywien złota. I drugie wyjeżdżało, do Niemiec, by cesa- rzowi zawieźć 300 grzywien złota. Czyżby teraz to drugie miało także kierować się do Pragi, aby via stolica królestwa ,czesko- -polskiego dotrzeć do celu? Bardzo to prawdopodobne. Stronnictwo Starżów - Toporczyhów, które wyniosło na tron Władysława, zdawało się nie przejmować takimi drobno- stkami, jak miejsce Polski w świecie. A jeśli, to umieszczało tę sprawg dopiero na drugim planie. Na pierwszym wciąż pozo- stawał palący problem utrzymania zdobytej władzy i wpływów na hsięcia. Ponadto suwerenność w owych czasach inaczej była pojmowana niż dzisiaj. Andrzej Feliks Grabski pisze: "Niesłusz- nie... imputuje się Bolesławowi (Chrobrcmu) jak i innym wład- com Polski dążenie do jakiejś całkowitej, nowocześnie pojętej suwerenności państwowej". Władza cesarza nad chrześcijań- skim światem była już tak ugruntowana w dziedzinie ideologii, że nawet papież jej nie kwestionował. Co innego było w prak- tyce iycia, gdzie raz po raz zdarca.ły się bunty wasali, wskutek których posłuszeństwo i trybut ul zeniu. Takie okre- prahtycznej, a nie formaln ej, ń isłości zdarzały 2 B0l ,f"r g, "o 11 się, na przykład w czasach Ghrobrego. W zasadzie jednsk szło o to, aby nie podlegać nikomu, tylko samemu cesarzowi i zyskać tytuł jego "przyjaciela" jak Mieszko I bądź "rycerza" jak Mieszko II w pewnym okresie, bądź też "miecznika", którą to godność kilkakrntnie posiadał Chrobry. Takie wyniesienie dla nie koronowanej cesarskim diademem głowy było ni kiedy szczytem marzeń i, jak się zdaje, bez względu na to, czy było się królem czy tylko księciem. Obecnie, w roku 1086, książę Władysław ani mógł marzyć o tego rodzaju zaszczytach. Korona królewska Wratyslawa cze- skiego zdecydowanie pozbawiała go wszelkich nadziei. Czy bar- dzo się tym przejmował? Przede wszystkim wydaje się, że nie on decydował o najważ- niejszych sprawach państwa. Na dworze książęcym główną rolg pełnił palatyn Sieeiech, o czym wyraźnie pisze Anonim. Sie- ciech był, jak się zdaje, starostą rodu Starżów - Toporczyków, to on prawdopodobnie kierował buntem przeciw Bolesławowi $miałemu, a teraz po prostu zbierał owoce zwycięstwa. Dla wielmoży problem stosunku księcia do korony czesko-polskiej był bez znaczenia. Anonimowi, piszącemu kilkanaście lat póź- niej, sprawa także nie wydawała się ważna, więc pominął ją milczeniem. Stosunki wewnętrzne w kraju wyczezpywały uwagę sfer rzą- dzących w Polsce i skupiały wszystkie ich siły. Szczególnie dla nich niebezpieczne musiało być półączenie dawnych stronników króla z Prawdzicami. W ten sposób powstawała siła, którą za wszelką cenę należało rozbić. Na tym tle zrozumiały staje się fakt sprowadzenia do Polski Mieszka Bolesławowica, syna prze- gnanego króla, przebywającego do tej pory na Węgrzech. Rzecz wymagała porozumienia z wrogiem śmiertelnym, królem wę- gierskim, Władysławem; była trudna, lecz widocznie możliwa do załatwienia, bo oto wiemy od Anonima, że królewic, doj- rzały już, do kraju powrócił istotnie, by ożenić się potem z księ- żniczką ruską. W nauce przypuszcza się, że osiadł on w Krako- wie, zapewne jako książę dzielnicowy, podległy Władysławowi, 18 ,ś , r nazywanemu przez czeskiego Kosmasa księciem zwierzchnim w Polsce. Sprowadzenie Mieszka zaspokajało w jakiejś mierze ambicje Awdańców, osamotniało Prawdziców. Dopiero teraz można było pomyśleć spokojniej o godności dynastii, tak poniżonej przez koronaćję Wratysława czeskiego. Owdowiały od lat kilku książę Władysław postanowił ożenić się ponownie i przez małżeństwo wejść w ;bliskie stosunki z ja- kimś wpływowym rodem na terenie cesarstwa. Wybór padł na siostrę samego cesarza Henryka IV, Judytg Marię, wdowę po królu węgierskim Salomonie, którego nasz Bolesław $miały zdetronizował na rzecz obecnie panującego tam Władysława. Podobno cesarz wiele miał kłopotu z tą osóbką nie cieszącą się dobrą opinią, lecz naszego księcia to nie zrażało. Wejście do ro- dziny cesarskiej otwierało jakieś widoki, mogło budzić nadzieję na pomoc Henryka IV w wyrwaniu się spod zależności od Pra- gi. Tylko takie racje w każdym razie mogą usprawiedliwić to małżeństwo. $lub odbył się na przełomie 1088 i 1089 roku. Gzy jednak spełnił pokładane w nim nadzieje polityczne? Pewne jeśi prze- de wszystkim, że wraz z nim na firmamencie polskim zjawiła się osoba nowa i energiczna, otoczona atmosferą skandalu. Ano- nim niedwuznacznie stawia imig królowej Judyty obok imienia palatyna Sieciecha i pisze o wielkiej harmonii między tym dwojgiem ludzi. W nauce istnieją niekiedy zastrzeżenia co do sugestii naszego retoryka, lecz w świetle tego, co wiemy o celu pisania jego "kroniki", nie wydają się one uzasadnione. Ano- nim dla celów obrony Krzywoustego nie potrzebował takich spraw wymyślać. On w ogóle niczego wymyślać nie mógł, albo- wiem pisał dla współczesnych, którzy dobrze znali fakty. Nie- dołgżność i bezwolność, mocno przez Anonima podkreślona u księcia Władysława, stwarzała idealne warunki dla zbliienia wielmoży do młodej jeszcze i energicznej królowej, spragnionej użycia i wyżycia, nie pozbawionej przy tym ambicji politycz- nych. Pośrednictwem w zawieraniu nowego małżeństwa przez 19 Władysława Hermana zajął się pewien prosty nn razie duchow- ny imieniem Otton, o htórym warto kilka słów powiedeieć od razu, albowiem w przyszłości nieraz będziemy doń wracać. Ot- ton przybył do Polski jaho kleryk, w otoczeniu opata H nryůka z Wuerzburga, późniejs go arcybisku a gnieźnieńskiego. Gość upodobał sobie Polskę i Polaków, a przez nich resztę Słowian, pilnie uczył się miejscowego języka, marzył o pracy m yjnej. W Polsce, jak sam to później powie, brakowało ludzi wyhształ- conych, wielu Słowian w jej sąsiedztwie pozostawało poza wpty- wami chrześcijaństwa. Pole do pracy leżało przed nim szenokie. Na razie prowadził jakąś szkołę, potem został kapelanem Judy- ty Marii i jej powiern k em duchowym. Jak układały się stosunki migdzy Ottonem i Sieciechem, nie wiadomo, lecz chyba nieszczególnie, skoro po paru latach Otton zrzekł się wszystkich w Polsce stanowisk i wyjechał, by pojawić się dopiero w odległej na razie przyszłości, z nowym zapałem, lecz z dawną sympatią. Bawiąc na dworze księcia Władysława i Judyty nieraz spotkał zapewne pięcio- czy sześcio- letnie pacholę imieniem Bolesław. Może już wtedy zaprzyjaźnił się z tym dzieckiem, które w przyszłości ułatwi mu spełnienie snów n pracy= m yjnej i którego on nigdy nie zdradzi? Sieciech, związany niezbyt tajnym związkiem z królową Judytą, wsparty przez jej pomoc i ambicjg, myślał długofalo- wo. Ktoś, kto potrafił obalić króla, by wynieść na tron osobę absolutnie nie nadającą się do roli władcy, musiał mieć zamy- sły nie lada. Judyta Maria popierała plany palatyna i łączyła z nim własne nadzieje. Nie mamy oczyw ie pobudeh spiskowców, nie znamy ra- cji, które nimi kierowały. Być może, dynastia Piastbw nie bu- dziła już takiego zaufania jak przed wiekami. Być może, koro- nacja Bolesława $miałegv i jego zatarg z biskupei i Stanisła- wem uchodziły za awanturnictwo polityczne. Nie nam sądzić tamtych ludzi, lecz dwa szybko następujące teraz fakty budzą zastanowienie. Są to: nagła śmierć Mieszka Bolesławowicg i - wa zsyłka Zbigniewa. 20 Mieszka struto w czasie uczty, potem pochowano z honora- mi, przy licznym udziale bishupów i duchowieństwa, w obec- ności rzesz ludu. Nie ma powodów nie wierzyć Anonimowi, że pogrzeb to był wspaniały, żal powszechny, ogromny. Trudno wyobrazić sobie uczucia matki zamordowanego, królowej wdo- wy po Bolesławie $miałym, którą musiano cucić wachlowaniem, poiiieważ zemdlała na wieść o mordzie. Zbigniewa śmierć ominęła, prawdopodobnie dlatego, że na- leżał już do stanu duchownego. W zamian odwołano go jednak z Krakowa i wysłano na dalszą naukę do żeńshiego klasztoru w Kwedlinburgu, gdzie opatką była aiostra hrólowej Judyty. ! Nie będziemy dociekać, czego wówczas można było nauczyć i się w żeńshim klasztorze, gdzie nie było szkoty. Chodziło po prostu o pozbycie się niewygodnego młodzieńca, który był już dojrzały i w hażdej chwili mógł, na przykład, przyjechać do ojca i zacząć zadawać Ikłopotliwe pytania. Zamach na życie Mieszka i zsyłka Zbigniewa były ciosem dla opozycji możnowładczej, wyzwaniem, rzuconym wszystkim niezadowolonym z obecnych rządów. Towarzyszył ty aktom terror rbwny zapewne terrorowi pierwszego okresu po obaleniu króla Bolesława $miałego. Anonim pisze, że Sieciech "... jed- nych... z błahego powodu zaprzedawał w niewolg, innych z kra- I ju wypędzał, ludzi niskiego stanu wynosił ponad szlachetnie urodzonych. Stąd poszło, że wielu z własnej woli, bez przymusu uchodziło z kraju, gdyż obawiali się, że dornają bez własnej winy tego samego losu". Bolesław był na razie zbyt mały, aby oceniać to, co się wokbł niego działo. Coś przecież docierało do umysłu i serca dziecka. Jego służki-opiekunki długo zapewne komentowały śmierć uro- dziwego, jako pisze Anonim, Bolesławowica. Ono samo nieraz mogło spotkać pogrążoną w podwójnej żałobie królowę-matkę, przebywającą gdzieś w Polsce i dobrze maną na książęcym dwo- rze. Pacholę wyrastało w atmosferze zbrodni, której to zbrodni sprawców nikt nie starał się wykryć. Dochodziły do tego wieści o tajemniczym bracie przyrodnim, Zbigniewie, nigdy nie wi- 21 dzianym, lecz żyjącym gdzieś w dalekim świecie i wskutek roz- mów o nim obecnym, zda się, blisko. Niby to zajęty bez reszty zabawą, mały Bolesław chwytał może także chichoty i szepty na temat Sieciecha i królowej-macochy, lecz te najmniej chyba rozumiał. Dzieje braci, stryjecznego i przyrodniego, ła- twiejsze były do swoistego zrozumienia. Wynikało z nich jedno: oto wielkie nieszczęścia dotykały innych, lecz omijały jego. On był bezpieczny pośród swoich opiekunek i rówieśników, wszystkie ponure i straszne rzeczy działy się w oddali. Jeśli spotykał Sieciecha, to prawdopodobnie doznawał od niego wyjątkowych oznak czci i szacunku, co bardzo musiało dogadzać próżności małego serca. Jeśli spotykał macochę, to sypały się nań z pewnością pieszczoty. Gzy zdawał sobie sprawę, że Sieciech go czci, ponieważ widzi w nim tylko dziecko, które nieprędko dojdzie do lat sprawnych? Gzy podejrzewał, że gesty macochy mają na celu trafić do serca nie tyle jego, ile ojca? Ojciec, chociażby spotykany najczgściej, najmniej korzystne musiał robić wrażenie. Schorowany, jak pisze Anonim, powłó- czący nogami, roztargnionym wzrokiem śpoglądał zapewne wo- koło. Studium psychologiczne postaci księcia Władysława bardzo byłoby ciekawe. Piszącemu te słowa jawi się on jako człowiek rozdarty wewnętrznie. W młodości szczęście z Przecławą, piękną chyba i szlachetną, boć przecież wybraną swobodnie, bez skrę- powania celami politycznymi. Radość z syna, Zbigniewa, syna prawego i uznanego, a nie bękarta, jak sugeruje później Ano- nim, bo w Polsce długo jeszcze Kościół uznawać b dzie jako ważne małżeństwa zawarte zwyczajem krajowym. Spokojne ży- cie pod panowaniem brata, w cieniu jego sławy, ale i pod tejże sławy opieką. Potem zawierucha przewyższająca możliwości je- go talentu politycznego, konieczność zdradzenia brata i zajęcia jego miejsca. W sercu może radość nagła i ogromna, z wynie- sienia, lecz i pusta zarazem wobec nie przeczuwanych przedtem kłopotów, jak wymogi zacieśnienia węzłów z czeskim mocodaw- cą, pożegnanie z Przecławą, ślub kościelny z młodą Judytą, oszalałą na punkcie macierzyństwa. Ten człowiek musiał się czuć zagubiony wśród wydarzeń, mały wobec przerastających go problembw. Istnienie Siecie- cha przy boku bardzo mu dogadzało. Niech więc czyni pala- tyn, co uważa za stosowne. Tylko że poćzynania wielmoży nie budzą głębokiej, serdecznej aprobaty. Wydają się konieczne, to znaczy, ón, książę, wierzy Sieciechowi mówiącemu o ko- nieczności pewnych posunięć, lecz me potrafi się cieszyć. 2ycie na tronie wydaje się bardzo skomplikowane, daleko mu do dawnej prostoty przy boku wybranej białogłowy z niskiego, w porównaniu z królewskim czy cesarskim, rodu, ale przecież zacnego i starego: Sieciech to istne przeciwieństwo Władysława. Zdrowy, w si- le wieku i, jak pisze Anonim, przystojny, mądry, ambitny, ener- giczny. Ten z łatwością panował nad sytuaeją. Książę może na- wet się nie domyślał, jakie były główne sprężyny i motywy po- czynań jego palatyna. Sieciech miał wszel kie dane ku temu, by przeżyć swojego władcg o lat wiele. Mógł planować małżeństwo z przyś łą wdo- wą, Judytą Marią, i marzyć o władzy wyłącmie we własnym imieniu, mógł też nieco skromniejsze żywić zamysły. Nowy książg, dziedzic ojcowskiego tronu, dobierał sobie lu- dzi z własnego otoczenia. Palatynem wstawał na ogół dawny piastun, mąż, 'który wychowywał 'księcia .v i nieniu ojca. Mieli takich piastunów na pewno i Mieszko Bolesła.wowic, i Zbigniew, dlatego obydwu młodzieńców należało usunąć, aby, objąwszy władzg po amierci ojca, nie usunęli ojcowskiego palatyna. Tylko młodziutki Bolesław nie miał jeszcze piastuna. Ponadto przy- szłe "dziecię Marsa" było na razie tak małe, że mogło w ogóle nie dożyć wieku sprawnego, ponieważ w tamtych czasach dzie- ci umierały często, i to na śmieszne - dziś -niegroźne choroby. Było wreszcie tak młode, że można było je sobie wychować i urobić, aby - w przypadku objgcia władzy - pozwoliło sobą hierować, jak pozwalał jego ojciec. 22 23 I oto tajemnica azczgśliwego losu najmłodszego z wszystkich trzech wnuków KazLerza Odnowiciela. Tylko że ów wnuk na razie nie zdawał sobie z tego sprawy. W tym wieku życie bierze się po prostu, wszystko wydaje się oczywiste. Omahi czci aprawiają radość, zapewnienia o przyszłym dziedziczeniu władzp po ojcu wydają się zrozumiałe same przez się. Bolesław nic nie mógł mieć przeciwko temu, że był pupilkiem dworzan, benia- minkiem urodzonym pod szczęśliwą gwia.zdą. Za los starszych od uebie pretendentów do tronu osobiście nie odpowiadał. Co najwyżej mógł im współczuć - bezinteresownie lub tak, jakby aami ;byli sobie winni, skoro urodzili się za wcześnie dla pala- tyna. Jak wychowywano pizyszłego "Krzywoustego", wnioskować można na podstawie znajomości ówczesnych obyczajów. Do siódmego roku życia pacholę przebywało pod opieką niewiast, w mgskie sprawy ojca nikt go na razie nie wprowadzał. A że w tym wypadku owe męskie sprawy to wielka polityka i wojny, aądzić można, że Bolesław stał od nich z dala gdzieś po rok 1092. Do tego czasu wydarzyło się jeszcze to i owo. Przede wszy- stkim w Czechach na przełomie 1089 i 1090 roku, jak bez skrg- powania informuje Kosmas, doszło do rozdźwięku między kró- lem i biskupem. Obaj rodzeni bracia mieli takie same chraktery, byli żądni władzy, jeden od drugiego w niczym nie ehciał być zależny. "brv nie chce być podporządkowany, ten chce jak król rządzić i panować" - pisze kronikarz. Biskup w zasadzie uznawał nad sobą tyl ko władzę cesarza, "od którego otx zymał biskupstwo". Niesnaski wzrastały, aż wreszcie doszło do tego, że "niekiedy kłócili się oni z tak wie,llcą męską zawzigtóścią, że często kró1 w dniach świątecznych nie miał biskupa, .który by mu włożył koronę" - zapewne przed udaniem się na uroczyste nabożeństwo do katedry. Na koniec Wratysław miał już tego dość i postanowił dokuczyć bratu. W tym celu mianował swo- jego kapelana biskupem morawskim i w konsekwencji wskrze- sił niedawno zlikwidowane bickupstwo. Cios był celny, gdyż w ten sposób król pozbawił biskupa jego najcenniejszej zdoby- czy lat ostatnich. Rozsypały się wymarzone przez Gebharda wielkie granice biskupstwa prashiego, sięgające aż za Kraków i Wrocław. Z decyzją króla biskup pogodzić się nie chciał. Przypomniał sobie, że kiedyś, przebywając w Po sce na emigracji jako czło- wiek świecki pod imieniem Jaromira, zaprzyjaźnił się z także mieszhającym u nas Władysławem węgierskim i teraz do niego postanowił udać się po pomoc. Opuścił więc kraj, lecz bezcelo- wo, gdyż zmarł w Ostrzyhomiu, skąd jego zwłoki sprowadzono do Pragi. W ten oto sposób problem granic diecezji praskiej i dwóch polshich biskupstw, swego czasu sztucznie powstały z inicjatywy Pragi, umarł śmiercią naturalną. Wratysław, używający tytułu króla Polski, mimo woli oddał Polsce przysługę. . Wypadki w Pradze z zainteresowaniem komentowano za- pewne na dworze polskim, choć tutaj przede wszystkim żyło się trwającą od roku wojną z Pomorzem. Książę Władysław i jego palatyn rzadko chwytali za broń przeciwko państwom ościen- nym, a obecna wojna pemorska była bodaj ich wojną jedyną. : Szło o podporządkowanie sobie Pomorza Wschodniego, dzisiej- szych Kaszub, które najdłużej należały do Polski w poprzednich okresach, zaś odpadły ostatnio w czasie panowania Smiałego. Sieciech zdobył szmat ziemi, którą obsadził, ja.k informuje Anonim, własnymi grododzierżcami, lecz rychło bunt i powsta- nie unicestwiły jego dzieło. W rok potem, na wiosnę, nowa wy- prawa polska ruszyła na pólnoc. Poszły w niewolę rzesze brań- ców, powstały apustoszenia, lecz potem nastąpił całodniowy bój ze adążającymi na odsiecz większymi siłami Pomorzan. Polacy utrzymali pole zwane Drzu (kdo Drzycina nad Czarną Wodą), lecz "nie było rzeczą jasną, czy była to klęska chrześcijan czy pogan." W tej sytuacji Władysław zwrócił się o pomoc do swojego zwienchnika, króla Wratysława i przy udziale wojsk czeskich okdo świętego Michała znów zaczęły się walki, tym razem pod 24 25 Nakłem. Wszakże tutaj - zdaniem Anonima - działy się ja kieś dziwy, jakby złe moce pomagały obrońcom oblężonego grodu, na koniec brak żywności, dokuczający zwłaszcza Cze- chom, zmusił wojska sprzymierzone do odwrotu. Mały Bolesław, dorastający do postrzyżyn i szykujący ję do przejścia pod opiekę męską, nieraz pewnie podsłuchiwał roz- mowy dorosłych i zapamiętał to i owo z ich opowieści. Zma- gania orężne mogły mieć dla niego przede wszystkim urok przy- gody, przelewanie krwi własnej i cudzej stawało się zajęciem typowo nięskim, łupież wojenna w ludziach i wszelkich dobrach urastały do poziomu tzw. "prawa wojennego", jak to potem sformułuje Anonim, a zatem stawały się czymś, co przystało ludziom wojny, rycerzom. Postrzyżyn Bolesława Anonim nie opisuje, jednak tyle pisze o zacności tego pogańskiego przecież obyczaju, jakby chciał je usprawiedliwić w oczach naocznych może świadków. Któregoś dnia, zapewne w roku 1092, chłopię przeszło pod opiekę męską, przy czym od razu w relacjach Anonima widzimy przy jego boku samego Sieciecha. Rzecz to zrozumiała. Palatyn sobie ufał najbardziej i zapewne czuł, że nikt lepiej od niego nie wy- chowa i nie urobi przyszłego dziedzica tronu. Wierzymy Anonimowi, bo i fakty tego dowodzą, że chło- pak był niezwykle żywy, ruchliwy i bystry. Z radością pewnie wyrwał się spod władzy nie viast, a i one odetchnęły chyba z ulgą. Ciągnęło Bolesława w świat, gdzie działo się tyle cieka- wych rzeczy, które on do tej pory mógł poznawać tylko z cu- dzych opowieści. W jego życiu zachodziła wielka zmiana. Czy mógł prz puszczać, że niemal od razu znajdzie się w samym centrum burzliwych wydarzeń i że wpadnie w tarapaty tyleż niezrozumiałe, co niebezpieczne? Rozdzial drugi slum rzemiosle, aby w razie potrzeby przy ego boku walczyc zaciekle. Nadszedł rok 1093. Okazji do walki znalazło się nagle spo- ro, choć nie wyglądały one tak, jak mały Bolesław mógł sobie Zaczęło się wszystko dość nieoczekiwanie. W Czechach zmarł król Wratysław, zaś po nim władzę książęcą objął zrazu brat jego, Konrad. Nieoczekiwany zgon Konrada otworzył drógę do tronu Brzetysławowi, najstarszemu synowi Wratysława, przeby- wającemu do tej pory na emigracji u Węgrów. mierć króla zerwała łączność Polski z Czechami, książę Władysław mógł poczuć się wolnym od niechlubnej zależności. W głowach rządzących w Polsce zrodziła się teraz myśl godna władców największych: może by skorzystać z okazji i przestać płacić Pradze trybut? Chwila dla odzyskania suwere ńości nad Śląskiem zdawała się być stosowna. Pokusa wolności, każdemu człowiekowi dana, nieobca była zapewne i Władysławowi, a już na pewno - Sieciechowi. Koniec końców na Boże Narodzenie 1092 roku wóz ze złotem i srebrem z Poznania do Pragi nie pojechał. Mały Bolesław, w którego obecności omawiano teraz spra- wy państwa, musiał poczuć się dumny. Dorósł oto wreszcie- przynajmniej na tyle, że miał prawdziwy, choć krótki na razie mieczyk i prawdziwą drużynę zbrojną, zaczął czuć się współod- powiedzialny. Odtąd już wszędzie towarzyszyć miał Sieciecho- wi, aby pod jego okiem zdobywać zręczność w łowach i rycer- wymarzyć. Brzetysław, rozgniewany z powodu braku trybutu z Polski, ruszył na $ląsk po łupież i niewolnika. Wyprawa po pierwszych sukcesach natychmiast opuściła Polskę. Kiedy wieść o niej dotarła do dworu książęcego, za późno było, aby gra- bieżców ścigać, toteż wojewoda Sieciech czym prędzej zebrał jakieś wojska i wraz z małym Bolesławem skoczył w odwet na Morawy łatwiej dostępne niż ziemie czeskie. Teraz pewnie miał miejsce ów epizod, który przytacza Anonim na pochwałę cnót rycerskich "dziecięcia Marsa". Była więc galopada konna, może na razie w pótkoszyku za- wieszonym pomigdzy dwoma wierzchowcami, a może już w sio- dle, skoro nasz mały bohater tak bardzo był zręczny. Nareszcie wojna prawdziwa, a nie tylko taka na niby, z rówieśnikami to- czona, nareszcie pochód nocny, pożary wzniecane naumyślnie, w celu pognębienia wroga, ludzie uciekający w popłochu, wy- łapywani, wiązani powrozami. Było plądro vanie dworów kmie- cych i chałup wieśniaczych, przerażenie w cudzych oczach, a potem odwrót pośpieszny, bez najmniejszych strat, "do do- mu", jak Anonim kończy swoją krótką relację. . Wszakże Brzetysław nie zrezygnował. Kosmas wyraźnie pi- sze o częstych tego księcia wyprawach na $ląsk w tym okresie, więc akcja rozwijała się nadal, choć nie tylko tak, jak przed- stawia ją kronikarz czeski, lecz także zgodnie z opowieścią na- szego Anonima. Kosmas na pewno nie kłamie, kiedy mówi o pustyni powstającej na $ląsku od Głogowa po Ryczyn, ale i nasz Anonim nie zmyśla o posłach, którzy wyjechali z Czech do Wrocławia. Okazało się, że dawni emigranci polscy, zapewne na wieść o konflikcie zbrojnym z powodu trybutu, sprowadzili Zbignie- wa z Kwedlinburgu, a może zgoła wykradli go z owego klaszto- ru mniszek, w którym status Piastowicza być dość dziwny, i uda- li się z nim na dwór czeshi, by tam okrzyknąć gn swoim wo- dzem i księciem. Książę, teraz już dwudziestoletni, miał swoje porachunki z palatynem, swoje prawo do ojcowizny. Nie na- leży się zatem dziwić, że stanął na czele gromady tak samo jak on przcśladow nych i pokizywdzonych. Dla Brzetysława każdy miccz był cenny w wojnie, toteż chętnie powitał wrogów Sie- cieeha i wszedł z nimi we współdziałanie. We Wrocławiu władał niejaki Magnus, którego Anonim, za- pewne nie bezpodstawnie, tytułuje księciem, czym zdradza cie- kawy szczegół z dziedziny ustroju wewnętrznego ówczesnej Pol- ski. Jednak władza Magnusa, jako księcia dzielnicowego, pod- kgłego bezpośrednio Władysławowi, którego z kolei Kosmas na- zywa hsigciem zwierzchn m w Polsce, mocno była ograniczona przez "przystawców", którym to terminem - w tłumaczeniu Romana Grodeckiego - Anonim określa pewną katego ię urzędników grodowych, oddanych Sieciechowi i przez niego mianowanych. Migdzy tymi ludźmi a miejscową władzą pano- wało ristawiczne napięcie, sztucznie wywołane pomieszaniem kompetencji. Emigranci mali stan rzeczy, toteż ich wysłańcy przyjechali do Wrocławia śmiało, tym śmielej, że mieli do za- proponowania coś konkretnego: wspólną walkę aż do obale- nia wszechwładnego palatyna. Magnus przyjął emisariuszy chętnie, z tym wszak e, że nie mógł im dać odpowiedzi natychmiast. Sprawa była poważna. Anonim pisze o naradach, jakie książę dzielnicowy odbywał ze swoją starszyzną. Wreszcie wspólnie ustalono cele, platformę i program działania. Chodzi o obalenie Sieciecha, a nie księcia Władysława, o utrzymanie jedności kraju, lecz bez znienawi- dzonego wielmoży. Emisariusze pośpiesznie wrócili do swoich, niebawem cała gromada emigrantów ze Zbigniewiem na czelc pr ybyła do Wrocławra, gdzie powitano ją owacją. Wiadomość o tym, choćby za sprawą owych przystawów Sieciecha, błyskawicznie dotarła do Poznania. Mały Bolesłaiv, który zapewne nie odstępował swojego piastuna ani na krok, zacz ł dowiadywać się dziwnych rzeczy. Bunt? To niesłychane! Zbigniew? Któż to jest Zbigniew? Wspomnienia wczesnego dzieciństwa zatarte już były w jego pamigci, tym bardziej, że starszego brata prcyrodniego dane mu było znać tylko ze sły- e enia, i to raczej przypadkowego. Dopiero teraz to imię raz po 28 raz obijało mu się o nszy, wymawiane, jak pisze Anonim, z prze- rażeniem przez palatyna i macochg, a ze smutkiem przez ojca. Dopiero teraz ukazywała się przed nim cała prawda o pierw- szym małżeństwie ojca, o Przecławie, wreszcie o bracie przy- rodnim, który przed rokiem 1085 miał wszelkie podstawy, by uważać się za dziedzica ojcowskiego tronu, i którego też praw- dopodobnie powszechnie uważano za takiego. Wyglądało, że Zbigniew nigdy o swoich prawach nie zapomniał i nie zapo- mnieli o nich inni. Nienawiść Sieciecha i królowej-macochy, ich strach przed Zbigniewem, były czymś zrozumiałym, Bolesław sam pewnie owe uczucia podzielał. Ale czy rozumiał ojca, wątpić należy. Smutek Władysława niejedną mógł mieć barwę. Była w nim obea Bolesławowi pamięć pierwszego małżeństwa z Przecławą, pamięć wyrządzonej krzywdy, były wspomnienia minionego ży- cia, wreszcie była cała kłopotliwość obecnej sytuacji, a także pewność, że Zbigniew źle czuł się w klasztorze, że wielkie mu- siało być jego rozgoryczenie, skoro stanął na czele buntu. Smu- tek wszakże skłania do bierności, nie do czynu, toteż Sieciecho- wi wypadnie przypisać posunigcia, jakie poczyniono: wysłanie posłów z prośbą o pomoc do króla Wggrów, Władysława, wy- jazd kśięcia Władysława Hermana do Pragi z zaległym i bie- żącym trybutem, zbiórka rycerstwa i marsz na Wrocław. Książę Polski wybrał się w podróż do Pragi prawdopodob- nie równocześnie z wyjazdem posłów na Węgry i z ogłoszeniem zbiórki rycerstwa. I ta,k oto doszło do upokarzającej sceny, opi- sanej przez Kosmasa, a przemilczanej przez Anonima, kiedy to zwierzchni książę Polski "z wielkim błaganiem... zapłacił co do jednego grosza za poprzedni i za ten rok" kwotę 10 tys. grzy- wien srebra i 60 grzywien złota. Kronikarz pisze jeszcze o dal- szych umowach Władysława z Brzetysławem, spośród których wszakże na razie mogła wchodzić w grę tylko jedna, pokojo- wa, poparta uroczystym ślubem Władysława, którym książę ten zobowiązywał się, że nigdy już trybutu ze Śląska nie od- mówi. Pozostałe sprawy w tej chwili jeszcze aktualne być nie mogły, więc wrócimy do nich później, kiedy to doszło zapewne do nowego spotkania obydwu książąt, choć Kosmas wszystkie ich śpotkania i umowy sumuje, czemu, zresztą trudno się dzi- .wić, skoro całość zamieszcza pod jedną datą roczną. Na razie szło tylko o wyeliminowanie Brzetysława.z walki i szybki po- wrót do kraju dla stawienia czoła rebeliantom. A ci zdecydowani byli nie ustąpić. Kiedy Sieciech, najwi- doczniej dla zyskania na czasie, wysłał do nich kogoś z żąda- niem wyjaśnień, tłum wrocławian rzucił się na posła z kamie- niami i tylko energiczne wystąpienie straży grodowej uch o- niło go od śmierci. Sprawa buntowników zyskiwała uznanie i poparcie szerokich rzesz ludu, i to - jak wynika z dalszych słów Anonima - nie tylko na Śląsku. Jak Polska długa i sze- roka stronnicy Prawdziców łączyli się z dawnymi stronnika- mi króla Bolesława i wszystkimi pokrzywdzonymi przez Sie- ciecha, zatem rycerstwo zbierało się wprawdzie, lecz niechęt- nie i właściwie nie wiadomo było, przeciw komu uderzy. W tej sytuacji najpewniejszą ostoją mógł być tylko ktoś obcy, jakiś władca sąsiadującego z Polską kraju. Tot kiedy książę Władysław porozumiewał śig z księciem czeskim, pala- tyn wraz z niedostępnym Bolesławem pędzić na spotkanie kró- la Władysława. Na jakiej wszakże podstawie Sieciech pokła- dał nadzieję akurat w tym serdecznym przyjacielu zegnanego króla i jego zamordowanego syna, nie wiadomo. Oto bowiem, co się dzieje: król Władysław przyjął posłów księcia Włady- sława i pośpiesznie wkroczył do Polski, lecz z miejsca okazał się wrogiem Sieciecha i jego małego wychowanka. Wobec całkowitego braku wiadomości o szczegółach epizodu nie mo- żna dokładnie opisać wypadków, po prostu jesteśmy skazani na domysły. Z przekazu Anonima wiemy tylko, że Sieciech i towarzyszący mu mały książę nagle zostali zmuszeni do pa- nicznej ucieczki. Może ich ktoś w porę ostrzegł, może sami jakoś wyczuli sytuację. Dość że król Władysław, o którym się mówi, że obległ lub nawet zdobył nagle Krakńw, okazał się przyjacielem raczej Zbigniewa, a jeśli nie, to przyszedł po. 30 ( . 31 prostu poszukać zemsty za swoich dawnych przyjaciół, którzy wygnaniem i śmiercią przyptacili to, że nie podobali ę Sie- ciechowi. Nasz mały bohater, jaho aktywny uczestnik wydarzeń, otrzymał twardą szkołg życia. Ucieczka przed hrólem węgier- skim, rozpoczęta niemal w ostatniej chwili, była dla jednego z nich ucieczką spod stryczka, dla drugiego może pr d ni.e- wolą tylko, ale niewolą w wieku lat ośmiu niełatwą do mie- sienia. Uczucie lęku dominowało zatem, przynajmniej w fa- zie początkowej, dopóki znający drogi i bezdroża przewodni- cy nie wyprowadzili uciekinierów w bezpieczniejsze miejsoe. Czego przyszłe "dziecig Marsa" nauczyło się w czas ej lekcji na koniu, w trakcie kolejnej galopady azaloncj, tym Fa- zem już nie odbywanej po łup i brańców? Przeżycia dziecifi- stwa zapadają w świadomość, przenikają do podświadomoś- ci. Może już wtedy poznał, że nigdy niczego nie można być pewnym, skoro nawet ktoś tak wszechwładny jak Sieciech sta- nął o krok od zguby? Może to wtedy właśnie zrodziła się w nim ta cecha ruchliwości olbrzymiej, widoczna potem u dojizałego człowieka? I wykształciła się w jego umyśle ta gotowo6ć nieu- stanna do radykalnego działania w chwili najmniejszego zagro. żenia? W każdym razie zdolność błyskawicznego podejmowa- nia decyzji i szybkiego pokonywania przestrzeni przyniosła w te dni ocalenie, okazała się blogosławieństwem. Uciekinierzy odetchngli dopiero za wałami Po azia. Sie- ciech, jak się zdaje, całkowicie był zdruzgotany moralnie, bo nie widać jego udziału w dalszej, opisanej przez Anonima, akcji. Pospolite ruszenie rycerstwa przyprowadził pod Wrodaw książę Władysław osobiście, nareszci pozbawiony ciągłej obec- ności palatyna i zdany wyłącznie na siebie. Brak palatyna oka- zał się decydujący, może wrgcz błogosławiony. Wygląda na to, że książę Władysław po raz piercvszy w życiu poczuł się sobą, bo oto nastąpił szereg zdumiewających wydatzeń, o których nasz Anonim więcej milczy niż mówi, Iccz które naświetla zwięzła notatka Kosmasa. Mówiąc krótko i wgzłowato, Władysław nagle przyjął Zbi- gniewa jako syna i osadził go we Wrocławiu (Anonim), nato- miast Bolesław, ściągnięty zapewne z Poznania i odebrany Sie- ciechowi, otrzymał od ojca Kłodzko, po czym przez podanie ręki ślubował posłuszeństwo... Brzetysławowi, "swojemu wujo- wi'' ( To Kosnzas ). Anonim podaje, że Władysław postąpił pod przymusem, ale to już taki zwrot retoryezny "dziejopisa", dodatek "od sie- bie", jedna z prób swoistej interpretacji faktów, których to faktów zaprzeczyć nie sposób, ale które należy- odpowiednio naświetlić, aby ciągłość linii dowodowej autora nie została za- chwiana. Władysław, jak się zdaje, nigdy niczego nie czynił z własnej inicjatywy, więc teraz także działał pod wplywem okolicznóści, lecz za to tak, jakby miał zamiar raz na zawsze wyr vać się spod wplywów palatyna. Rodzą się natomiast pytania, na które żaden z piszących wówczas nie daje odpowiedzi wprost. Czyżby Zbigniew został przyjęty przez ojca nie tylko jako syn, ale także jako syn pier- worodny i następca tronu? Do twierdzącej na to pytanie od- : powiedzi od dawna skłaniała się część naukis, a w świetle wy- wodów Jana Adamusa rzecz wydaje się raczej pewna. Inaczej chyba.być nie mogło. Jeśli przyjmowało się Zbigniewa jako syna, to tylko jako pierworodnego, bo takim był Zbigniew z urodzenia. Pozostaje sprawa Bolesława. W podobnych wypadkach zmiany orientacji, jakiej dokonał obecnie Władysław, Bolesław Chrobry i jego syn, Mieszko II, nie wahali się dotychczaso- wych następców tronu skierować do stanu duchownego. Wła- dysław czegoś takiego nie czyni, jednak odesłanie Bolesława do ciążącego w stronę Gzech Kłodzka wielce zdaje się być wymowne. Może książę, otrząsnąwszy się spod wpływów wiel- moży , chciał całkowicie zerwać z dotychczasową polityką i od- syłał po prostu Czechom tego, który z ich krwi i z ich inspira- B Por. Roroan Grodecki: "Dzieje. Polski średniowiecznej" t. I, Kraków, 1926 r. rozdz. "Rządy juniorów" s. 104-137. 32 3 Bolcalaw Knywousty 33 cji się zrodził? Kłodzko było prawdopodobnie wianem Judyty czeskiej, matki Bolesława Krzywoustego. Teraz stawało się uposażeniem dotychczasowego następcy tronu, którego miej- sce zajął w Polsce ponownie jego brat starszy. Nigdy nie dowiemy się, jak wyglądało powitanie ojca z je- dnym i pożegnanie z drugim synem. Nigdy nie dowiemy się, z którego powodu i po czyjej stronie więcej było czułości i łez. Pozostają nam tylko nagie fakty, pozostaje znamienne przemil- czenie Anonima i zwięzła notatka Kosmasa. Według tego osta- tniego zaś między Władysławem, "zwierzchnim księciem Pol- ski", i Brzetysławem nastał teraz pokój. Ale nie o udowodnienie prawdy Anonimowi chodzi. Inte- resuje nas jego "dzieeię Marsa". Gdybyśmy dysponowali praw- dziwą kroniką z życia Bolesława Krzywoustego, a nie utwo- rem tendencyjnym, wiedzielibyśmy, jak czuło się pacholę w Kłodzku, jak znosiło zmianę środowiska. Gdy ma się osiem lat, reaguje się żywo i jest się ogromnie wrażliwym. Czy były tu jakieś przeżycia mocne, przykrości doznawane od starszych? I kto był teraz jego piastunem? Jakiś rycerz czeski? A może miejscowy grododzierżca, którego imienia nie znamy, mówiący z polska i z morawska, pamiętający może o Sławnikowicach, książgtach przez Przemyślidów zdetronizowanych, spośród któ- rych to Sławnikowiców wyszedł św. Wojciech i wyszło tylu innych przyjaciół Polski? Ziemie tutejsze do dóbr Sławniko- wiców należały w przeszłości, więc może... może... Nasuwają się jeszcze dalsze pytania. Co Bolesław robił w Kłodzku, czego tam nauczył się od życia? Przysięgał sobie może po eichu, że jeszcze do Polski powróci? Czy odwiedzał starszego brata we Wrocławiu? A może czuł żal do niego, choć po prawdzie wielkich powodów mieć nie mógł? W świetle najbliższych wydarzeń wszystko było możliwe. Nie imputujmy tylko pacholęciu jakichś dalekosigżnych, nad wiek dojrzałych planów. Było dzieckiem dobrze rozwinigtym, zdrowym, przepadało za zabawami rycerskimi, za łowami, więc tym zajęciom zapewne coraz więcej oddawało się w Kłodzku. Ile lat trwał w życiu Bolesława okres kłodzki, trudno stwier- dzić wobec braku dokładnych wiadomości. W roku 1099 uj- rzymy to polskie książątko na eksponowanym, płatnym urzę- dzie czeskim, co jest dowodem, że jego związek z wujem Brze- tysławem nabrał cech stałości. Wszakże wcześniej zaszły w Polsce wypadki, dla których wezwano je znów do kraju. Zbigniew bezpiecznie przebywał we Wrocławiu, dopóki żył król węgierski, Władysław, który w tak znamienny sposób za- chował się w i-oku 1093. Śmierć króla (l9.VIII.lO95) pozwo- liła Sieciechowi na poczynienie nowyeh, wrogich Zbigniewowi kroków. Sam książę Władysław znów popadł w zależność od palatyna i stracił jakoś serce do syna pierworodnego, tym mo- że łatwiej, że żył teraz w przyjaźni z czeskim Brzetysławem, a ten ostatni bardzo lubił swojego małego siostrzeńca z pia- stowskiego rodu. W rezultacie rok 1096 przynosi nową wojnę domową w Polsce, toczoną tym razem w zupełnie odmien- nych warunkach, kiedy Węgrzy nie mogą wpłynąć aktywnie na jej przebieg. Nasz Anonim, dla którego nie istnieje problem : pokoju Władysława z Brzetysławem i przyjaźń tego ostatniego z Bo- lesławem, zwala całą winę na Sieciecha. To palatyn rozpoczął działalność wśród podlegających władzy Zbigniewa wielmoży śląskich i "kusił chytrze znacznieszych spośród nich obietnica- mi i darami i powoli przeciągał ich na swoją stronę" - co mu się udało w końcu, choć nie całkiem chyba, jak to przyszłość pokaże. Działalność palatyna nie od dziś "bojącego się" Zbig- niewa jest pewna, lecz nie tylko w tym zakresie. Nie mniejszą jego "zasługą" by ło ponowne wywarcie wpływu na księcia-se- niora oraz zapewnienie sobie pomocy i współdziałania księcia czeskiego. Ten ostatni nie na darmo zresztą przyhołubił małe- go Bolesława i myślał o zaszczytach dla niego. Koniec końców, biorąc pod uwagę pewną wzmiankę Ko- smasa z roku 1096 i przekaz Anonima datowany na ten rok właśnie, można sobie vyobrazić, że wypadki miały przebieg następujący: Brzetysław "z całym swoim wojskiem", jak to 34 35 podkreśla kronikarz czeski, wkroczył na Śląsk i obległ Bardo, wierne widocznie Zbigniewowi. Książę Władysław tymczasem podszedł pod Wrocław. Przewaga współdziałających ze sobą wojsk czeskich i polskich księcia Władysława była druzgocąca, tedy nic dziwnego, że Zbigniew, jak pisze Anonim, ."widząc, że wielmoże w samym Wrocławiu i na zewnątrz opuścili go, i... niepewny własnego życia, w nocy zbiegł... do grodu w Kru- szwicy, bogatego w rycerstwo." - Teraz, według Anonima, nastąpił pościg za uciekinierem, na czele którego to pościgu stanął "rozgniewany ójciec". No- tatka Kosmasa pozwala na domysł, że książę Brzetysław prze- bywał w Polsce dość długo. Walki o Bardo musiały się prze- ciągnąć, skoro gród ten zburzono doszczętnie, by w jego pobliżu wybudować nowy, całkiem podległy Brzetysławówi. Ponadto tutaj gdzieś książę czeski odbył sąd nad pewnym Wrszowcem, który to mąż w czymś mu się naraził. Po zburze- niu Barda dla samego założenia nowego grodu (w Kamieńcu Śląskim ), o czym dalej pisze Kosmas, całe wojska czeskie były niepotrzebne. Może w,ięc ich znaczna część towarzyszyła księ- ciu Władysławowi w pościgu za Zbigniewem? Twierdzić tego nie można, albowiem Kosmas w ogóle milczy na tcmat wojny domowej w Polsce tak samo, jak Anonim nie wspomina o utra- cie Barda. Obu pisarzy interesują tylko sprawy wewnętrzne własnych krajów. Niemniej wielka życzliwość Brzetysława dla Bolesława pozwala na domysł, że książę czeski nie zawrócił w pół drogi, tylko poszedł dalej i, co więcej, zabrał z sobą po- słusznego mu siostrzeńca z Kłodzka. Przecież to w interesie te- go pacholęcia toczyła się wojna! A wojna musiała to być wielka, starannie przez obie stro- ny przygotowana. Chętne, według Anonima, przyjęcie Zbignie- wa w Kruszwicy budzi zastanowienie. Czyżby tam od dawna sympatyaowano z synem Prawdzicówny? Nie mniejsze zasta- nowienie budzi fakt, że w Kruszwicy czekało na Zbigniewa 7 hufców rycerstwa. Rycerstwo konne, jeśli nie sianowiło dru- żyny przybocznej księcia, nie mieszkało po grodach. Składało 36 się ono z kmieci i włodyków ściąganych w razie potrzeby przez grododzierżców lub starostów opolnych. Musiał zatem być czas na rozesłanie wici po opolu. Kolejna niespodzianka to liczne, wg Anonima, zastępy "pogan", czyli Pomorzan, wezwane przez Zbigniewa na pomoc. Dżiejopis nie kłamie chyba o nich, jak nie wymyśla owych 7 hufców. Jeśli tak, to znaczy, że sprawa ciągnęła się od da- wna, że obie strony starannie przygotowywały się do rozgryw- ki, nim wreszcie nastąpił jej finał. A finał był taki: wielkie siły Zbigniewa nie mogły pomieś- cić się w grodzie, ciasnym i zabudowanym gęsto jak wszystkie ówczesne grody, przeto zgodnie z prawdą pisze Anonim, że nie było tu oblężenia wałów, tylko bitwa w polu nad Gopłem. Przebiegu nie znamy, lecz znamy jej wynik: "Bóg Wszechmo- gący (Anonim bardzo często powołuje się na Boga) księciu . Władysławowi tak wielkie okazał miłosierdzie, że wytępił nie- przeliczone mnóstwo przeciwników, a z jego żołnierzy tylko niewielu śmierć zabrała. Tyle bowiem rozlano tam krrvi ludz- kiej, taka masa trupów wpadła do sąsiadującego z rodem jeziora, że od tego czasu żaden dobry chrześcijan nie chciał jeść ryby z o vej wody". Słowem masakra, choć przyszłość pokaże, że chyba nie tak vielka, w każdym razie nie tak wielka w czasie bitwy. Ale o tym za chwilę. Na razie Zbigniew po przegranej walce lub też v wyriiku jakiejś sytuacji taktycznej schronił się za wały Kruszw icy, zaś ojciec rozpoczął z nim układy. Zagadkowo pi- sze Anonim o tych rokowaniach, w trakcie których młody książę musiał mieć dużą swobodę ruchów, skoro mógł zagro- zić, że "przystąpi do pogan", Czego według Anonima obawiał się ojciec, a jeszcze bardziej zapewne Sieciech. Trudno prze- niknąć wszystkie mroki tego rozdziału naszej "kroniki", wszak- że pewne jest, że wymiana poslów. trwała czas jakiś, zaś sło- wa Anonima, że Zbigniew żądał dla siebie gwarancji bezpieczeństwa i że te gwarancje uzyskał w końcu, zasługują na wia- rę, choć na pewno nie oddają całej prawdy. Pozostawał prze- 37 cież jeszcze sam gród, teraz już oblężony, a zasługujący na troskę ze strony pokonanego na przedpolu następcy tronu. Zbigniew nie mógł go zdradzić, bo w ten sposób raz na zaw- sze straciłby zaufanie swoich stronników. Więc gwarancje uzy- skał także i gród oraz wszyscy jego mieszkańcy. Tymczasem oto co: zaszło po poddaniu grodu i dojściu do porozumienia, ściśle wg przekazu Anonima: Zbigniew powędrował do wię- zienia w prywatnym grodzie Sieciecha na Mazowszu, nato- miast "Kruszwica, opływająca przedtem w bogactwa i za- sobna w rycerstwo, zamieniła się w pustynię". Ślady szaleją- cych wówczas pożarów odkrywa dzisiejsza archeologia i na ten właśnie okres je datuje. Jedenastoletni Bolesław, zabrany do Polski przez Brzety- sława, oglądał klęskę brata, był świadkiem zniszczenia Krusz- wicy, zdrady polegającej na niedotrzymaniu przyrzeczonych warunków kapitulacji. Zapewne mówiono mu, że to wszystko dla niego, dla jego praw dziedzica ojcowskiego tronu. Innych zresztą intencji nie mógł mieć Brzety sław, główny obok Sie- ciecha uczestnik akcji. Ale czy intencje Sieciecha w umyśle chłopca zasługiwały na jednoznaczne określenie? To, co zaszło nad brzegami Gopła, owe trupy pływające w wodzie po rzezi poddających się do niewoli, a nie pokona- nych w bitwie zastępów, jak wolałby zapewne Anonim, owe pożary i zgliszcza musiały robić wrażenie. Z drugicj strony Sie- ciech nie był już tym samym człowiekiem, którego Bolesław mógł może-uwielbiać we wczesnym dzieciństwie. Kompromi- towała go haniebna i dziwna klęska pod Krakowem przed trzema laty, obciążała wreszcie świeżo popełniona zdrada. Wie- le wskazuje na to, że, jak zresztą niedaleka przyszłość pokaże, mały Bolesław zachował pewną rezerwę wobec tego wszystkie- go, co mu mówiono i co oglądał na własne oczy. Klęska Kruszwicy i uwięzienie Zbigniewa wzburzyły umy- sły w Polsce, i bynajmniej nie zapowiadały spokoju na przy- szłość. Tylko tym można tłumaczyć, że nad młodym księciem we więzieniu nie zawisło niebezpieczeństwo śmierci z rąk Sie- 38 ciecha. Jacyś bliżej nie określeni przez Anonima "możni" oraz biskupi polscy zaczęli nawet wywierać na księcia Władysława presję, aby przywrócił Zbigniewa do pełni łask ojcowskich. Naciskom towarzyszyć musiały jakieś manifestacje zrobione, bo bez tego nie można wyobrazić sobie nadziei na skuteczność zabiegów. Najsilniejszych argumentów zaczęto używać w czasie kon- sekracji kościoła gnieźnieńskiego, którą to uroczystość datuje się na dzień 1 maja 1097 roku. Anonim stara się szybko przejść nad tym do porządku, bo rzecz najwyraźniej psuje mu szyki, ale to jego, Anonima sprawa. Rzeczywistość musiała być bo- gata w treści i wydarzenia, skoro żądaniom naprawdę stało się zadość, Zbigniewa z więzienia odwołano, po czym młody książę "odzyskał łaskę, którą utracił". Bolesław i tej fazy dziejów swojego starszego brata był świadkiem. Nie wrócił do Kłodzka, mimo że jego wuj jeszcze ubiegłego roku udał się do domu, by z kolei użerać się z wę- drującymi przez Czechy krzyżowcami, którzy na siłę chrzcili mu Żydów, a potem z owymi Żydami, którzy po kryjomu z majątkiem uciekali do Węgier i Polski. Pobyt Bolesława w Gnieźnie stwarzał warunki dla bliższego poznania się obu synów Władysława. Jeśli do tej pory oni nie spotkali się z so- bą, to teraz na pewno. Lecz jak odnosili się do siebie nawza- jem? Najbliższa przyszłość pokaże, że nie z wrogością. Do pe- vnego stopnia łączyły ich podobne koleje losu, już każdy z nich zdążył doznać faworów i niełaski ojca, a ściśle Sieciecha. Wy- gląda na to, że w tym okresie czuli do siebie raczej sympatię jak dwaj ludzie, którzy odkrywają nagle, że więcej ich łączy niż dzieli. Zbigniew, starszy od brata o lat kilkanaście, mógł impono vać pacholęciu męską dojrzałością, a że charakter miał łatwy we współżyciu, między braćmi może nagle zadzierżgnęła się przyjaźń. Nad tym faktem Anonim także przechodzi pośpiesznie, jakby dotykał czegoś żenującego. Pisze o Pomorzanach, którzy w rzeddzień uroczystości kościelnych za rozili jakiemuś ro- P 39 dowi i jak to "po poświęceniu bazyliki gnieźnieńskiej i po od- zyskaniu przez Zbigniewa łaski ojcowskiej książę Władysław powierzył obu synom swoje wojsko i wysłał ich na wyprawg na Pomorze". W metropolii musiało być sporo rycerstwa, skoro młodzi książęta mogli natychmiast wyruszyć w drogę. Którędy Bolesław i Zbigniew zdążali, Anonim milczy, lecz zaraz donosi: (bracia) "odszedłszy i powziąwszy nie znane mi bliżej postano- wienie, zawróeili z niczym". Jest rzeczą zrozumiałą, że Zbigniew nie chciał atakować swoich dotychczasowych przyjaciół. Powiązania Zbigniewa z Pomorzem były głębokie, choć nie wiadomo, na czym opar- te. Ważne jest jednak, że zdołał przekonać do swojej polityki Bolesława. Tu trzeba zaznaczyć, że unik Anonima niczym nie jest uza- sadniony. W chwili pisania "kroniki" sporo żyło jeszcze ludzi pamiętających tamte wypadki, przede wszystkim żył sam Krzy- wousty, którego po prostu można było zapytać. Owo "posta- nowienie" doskonale musiało zatem być autorowi znane, tylko niewygodne. Można przypuszczać, że bracia v trakcie vypra- wy zbrojnej porozumieli się nie tylko w kwestii Pomorza, lecz także w sprawach o wiele ważniejszych, jak ich stosunek wza- jemny i wspólny stosunek do Sieciecha. Zbigniew niejedno mógł Bolesławowi opowiedzieć o roli palatyna i królowej-ma- cochy, o tym, co tyeh. dwoje łączyło i jakie mieli ambicje. Bo- lesła v ze swej strony znajdował się teraz w niejasnej sytuacji. Do Kłodzka nie powrócił, skąd można wniosko vać, że ów gród stanowił zapłatę dla Brzetysława za pomoc w ubiegło- rocznej vojnie dbmowej. Syn Judyty czeskiej tymczasem do- rastał do lat sprawnych, a może już nawet uzna vany był za pełnoletniegn. W średniowieczu osiągano ten stan dość szyb- ko, w wieku około czternastu-piętnastu lat. Nie decydowała jednak chyba metryka urodzenia, bo takich nie znano, prze- sądzał sprawę wzrost pacholęcia, jego wygląd ogólny, stopień opanowania umiejętności ludzi dorosłych, w tym wypadku jaz- dy konnej, strzclania z łuku itp. Bolesław dał się więc przekonać starszemu bratu, ale chyba nie tylko on. Książęta mieli ze sobą rycerstwo, więc pewnie i ono poparło Zbigniewa, a potem obydwu porozumiewających się.książąt, i ehętnie zawróciło z drogi, prawdopodobnie w stro- iię Gniezna, gdzie nadal trwał zjazd możnych z całego kraju, gotowych do natychmiastowego odbycia wiecu. Anonim świa- domie oszczędza nam tych wszystkich szczegółów, natomiast kończy szybko : "Wobec tego ojciec podejrzewając coś natychmiast podzie- lił między nich królestwo, jednakże nie wypuścił ze swych rąk głównych stolic państwa. Lecz co przy podziale któremu z iiich przypadło, uciążliwym byłoby mi wyliezać, ani też wam nie- wiele by przyszło z usłyszenia tego." Te wykrętne słowa domagają się komentarza. Co Włady- sław podejrzewał, czego się obawiał? Czyżby miał na myśli wojnę domową? Bardzo to prawdopodobne. Młodzi książęta i rycerstwo dość mieli wszechwładzy Sieciecha i chwiejności Władysława, pragnęli ładu i spokoju wewnętrznego. Książę i palatyn musieli wyjść tym żądaniom naprzeciw i stąd podział kraju i czgściowa zmiana jego ustroju. W ten sposó jeden z nich ocalał władzę princepsa, a drugi godność palatyna.- Jeśli Anonim pisze o podziale królestwa, to można przy- jąć, że ono całe uległo podziałowi. Przemilczenie szczegółów dowodzi, że podział był równy lub nawet korzystny dla Zbig- niewa. "Główne grody królestwa" oznaczają terytoria raczej niewielkie, choć punkty strategicznie ważne, posiadające tra- dycje związane z władzą centralną w Polsce. Z dalszych re- lacji naszego "kronikarza" wyniknie, że Bolesław otrzymał na siedzibę Wrocław, natomiast Zbigniew - Poznań, choć oba te grody zaliczyć by można do grodów głównych. Ale na ra- zie nie sprzeczajmy się z Anonimem na ten temat. Przede wszystkim ważny jest podział kraju, a jeszcze waż- niejsza harmonia pomigdzy braćmi. Anonim ani słowem nie wspomina, by któryś z nich był w tej chwili niezadowolony ze swojego losu. Przeciwnie, nastawieni przyjaźnie bracia natych- 41 miast chyba zawarli owo znane z dalszych przekazów Anonima porozumienie na przyszłość, wymierzone przeciw Sieciechowi, i od razu ustalili między sobą znaki-hasła, jakimi będą wzywać się wzajemnie na pomoc w wypadku, kiedy któremuś z nich palatyn zagrozi bardziej. Wszakże podział kraju to jeszcze nie wszystko. Anonim przechodzi nad tym faktem pośpiesznie, natomiast od razu szeroko rozwodzi się nad kwestią dziedziczenia po ojcu władzy princepsa, znać sprawa łączyła się z poprzednią. Przytoczmy odnośny ustęp "kroniki" w całości. "Ojciec zaś, zapytany przez możnych, który z nich (tzn. synów - przyp. mój) ma wybitniejsze zajmować miejsce przy wysyłaniu i podejmowaniu poselstw, w powoływaniu pod broń wojska i prowadzeniu go oraz w rozlicznych dziedzinach za- rządu tak wielkiego królestwa, odpowiedzieć miał w te słowa: <ie sprawę, że Bolesław podlegać mu nie będzie. Młody ksią- żę samodzielnie podejmował decyzje z dziedziny polityki zagra- nicznej i kościelnej. Między braćmi nastąpił rozbrat i de fac- to, choć stary książę Władysław nie życzył sobie tego, podział polityczny kraju stał się rzeczywistością, o której dowiedział się nawet ćzeski Kosmas. . Kosmas wszakże wyraźnie był tym stanem rzeczy zgorszo- ny. W Czechach władza księcia zů,viexzchniego solidnie była zabezpieczona potęgą ' materialną princepsa i osłabiesiem re= . szty braci książęcej, siedzącej po zamkach i władającej mały- mi okręgami. A tu, w Polsce równy podział dóbr, dokonany przez umierającego Władysława! Na jakiej tedy podstawie miałaby się opierać wfadza seniora-princepsa? Chyba tylko na dobrej woli zainteresowanych. Zbigniew zdawał sobie sprawę z zaistniałej sytuacji i wszel- kich trudności. Bolesław rósł w siłę i ani myślał o posłuszeń- stwie. Jeśli starszy z Piastowiczów chciał jcszcze ratować pozo- ry swojej władzy nad całym krajem, musiał czym prędzej wy- stąpić do walki, a nie jeździć na wesele. I tak też stało się niebawem. Nasz Anonim i sąsiedzki Kos- mas zgodni są z sobą w przypisywaniu Zbigniewůowi inicjaty- wy w tym względzie. Przede wszystkim książę z .vierzchni musiał znaleźć sobie : stronników, gdyż wiedział, że własnymi siłami niczego nie wskó- ra. Pomorzanie, dotychczaso vi jego sprzymierzeńcy, byli jakoś bezradni, dlatego zwrócil uwagę. na Czechy, gdzże teraz Wrszowcy żyli w chwilowej zgodzie z Przemyślidami. Książę Borzywoj zresztą miał swoje własne porachunki z Bolesławcm, albowiem jest rzeczą pewną, że na Boże Narodzenie ubiegłego roku trybut ze Śląska do Pragi nie wpłynął. Bolesław nie po to zapatrzył się w przykład Chrobrego, by nie naśladować go w całej krasie legendy i mitu. Nie po to także wyrósł na rycerza i wodza, by bać się kogokolwiek. Li- czył zaledwie lat osiemnaście, więc nadmiar sił żywotnych ki- piał v nim i domagał się czynu godnego nowej legendy i no- wego mitu. W dodatku przy sobie miał teraz ludzi oddanych, gotowych pójść za nim w ogień. A więc nikomu trybutu nie ptacić bo pierwsza jego dewiza. Borzyrvoj zwlekał czas jakiś, może w nadziei, że piastowski krewniak zmityguje się jeszcze, lecz czekał daremnie. Wreszcie poselstwo Zbigniewa, obiecującego rekompenaatę pieniężną za ewentualne straty w wojnie z Bolesławem, przynagliło go do akcji. 70 7 I W krakowskiej stolicy księcia Bolesława trwały jeszcze gody weselne, kiedy książę czeski skrzykiwał wojaków, aby dawnym zwyczajem swoich poprzedników najeehać ziemię, z której na- leżała mu się danina. Zaczęła się wojna. Anonim pisze, że suk- cesy wojsk czeskich na $ląsku były tak wielkie, że powstały tu ruiny na długie lata, podczas gdy Kosmas, zawsze skrzgtnie tego rodzaju wiadomości gromadzący, nic o tym nie wie. Atak miał jednak miejsce, bo trudno nie wierzyć Anonimowi, tyle że nastąpił zapewne w momencie dobrego przygotowania $ląs- ka do obrony. Przeeież Bolesław, odmawiając trybutu, musiał zdawać sobie sprawę z możliwości najazdu czeskiego. Świad- czy zresztą o tym jego natychmiastowa, żywiołowa wrgez reak- cja. Sam zajęty jeszcze zabawami z gośemi wydał rozkaz Że- lisławowi, aby ten z trzema hufcami rycerzy skoczył w odwet na Morawy. Ale Morawy, jak się zdaje, także szykowały się już do woj- ny. Ich książg, $wigtopełk, runął w pościg za wywożącymi łu- py Polakami, zabiegł im drogę i wydał zaciekłą walkę. Ano- nim ma teraz okazję popisać się swoim kunsztem i dać nam swoiśeie doskonały opis zmagań orężnych. "Wtedy to szczęk mieczy uderzających o hełmy rozbrzmie- wał w wąwozach górskich i gąszczach leśnych, iskry ognia krzesane z żelaza błyskały w powietrzu, trzaskały włócznie ła- miące się o tareze, rozcinano piersi, a rgce i głowy, i porąba- ne ciała drgały o polu. Oto Pole Marsowe, oto igrzyśko For- tuny! Na koniec ta ,się znużyły obie strony i zrównały straty w zabitych rycerzach, że ani Morawianie nie osiągnęli wesole- go zwycięstwa, ani Polacy nie ściągngli na siebie znamienia hańby. Tam to komes Żelisław utracił rgkę, w której dzierżąc tarczę zasłaniał nią ciało, ale natychmiast pomścił mężnie jej utratg zabijając tego, który mu ją obciął". Powrót Żelisława do Krakowa nie był wesoly. Bolesław po- witał wojów, jak na to zasłużyli, komesowi "zwrócił złotą rgkg za cielesną", po czym, syt już vidocznie rozkoszy weselnych, sam wskoczył na koń. Tym razem Morawianie jeszcze lepiej byli przygotowani niż pierwej. Siedzieli zamknigci za wałami grodów, że tylko z dala można było na nich spoglądać. W dodatku niezmiernie ważne wydarzenia kazały Boleslawowi czym prędzej wracać do kraju. W strong Krakowa zmierzał orszak legata Stolicy Apostol- skiej, imieniem Walo, którego należało podjąć i ugóścić. Rów- nocześnie na $ląsk wkroczyła nowa wyprawa, tym razem po- łączonych wojsk czeskich i morawskich pod wodzą książąt: Bo- rzywoja i $wigtopełka, natomiast od północy zagrażał Zbig- niew. Księcia zwierzchniego na razie powstrzymywała może obecność legata papieskiego w kraju, ale za kilka miesigcy mógł on na nowo "podnieść miecz przeciw bratu swemu", jak się wyraził Kosmas, i dołączyć do swoich przyjaciół z połud- nia. A do tego nasz młody książę nie mógł dopuścić. Był bit- ny i ambitny, ale przecież nie szalony. Zajęty podejmowaniem legata, wysłał tedy do obozu czesko-morawskiego palatyna Skarbimira dla układów, o czym nasz Anonim znowu jakoś wo- li nie pisać. . Borzywojowi szło o trybut, zatem o pieniądze. Trybutu Bo- lesław płacić nie chciał, ale pieniędzy mógł nie pożałować. Anonim o rokowaniach milczy konsekwentnie, natomiast Kos- mas pisze: "Skarbimir w imieniu Bolesława "prosił księcia Bo- i.zywoja, aby vspomnial na powinowactwo...". Bolesław i Bo- rzywoj byli kuzynami przez żyjącą jeszcze królową Swatawę, matkę księcia czeskiego, a ciotkę polskiego. Ponadto Borzywoj był bratem przyrodnim matki Bolesława, a więc także i jego wujem. Pokrewieństwo zaiste tyleż skomplikowane, co bliskie, konflikt tu raczej rodzinny. To był argument, lecz o wiele bar- dziej trafiały do przekonania pieniądze, a tu Bolesław potrafił- być szczodry. Kosmas pisze dalej o dziesięciu mieszkach wy- pełnionych tysiącem grzywien, wręczonych Borzywojowi, i bia- da: "0, mamono, królowo wszelkiego zła, przyjaciólko zdrady i nieprzyjaciółko wierności, ty uciskasz sprawiedliwość i prze- wracasz słuszne wyroki! Przez ciebie przekupieni Grabisza 72 ' a 73 i Prociwien, doradcy księcia orzywoja, zmusili samcgo księ- cia, aby nie dotrcymał Zbigniewowi przyxzeczenia". Zdaniem Kosmasa stało się coś strasznego, leez nasz dyplo- mata odniósł sukces: Ale nie dziwmy się kronikarzowi. Boleje on nad tym, że Zbigniewa zdradzono, lecz bardziej jeszcże nad tym, że działalność Skarbimira spowodowała głęboki roz- dźwięk wewnątrz państwa Przemyślidów. Oto eo się dzieje: Borzywoj, myśląc zapewne o braku widoków na trybut ze 51ą- ska, zabiera pieniądze wyłącznie dla siebie i możc nawet bez pożegnania ze $więtopełkiem zwija swój obóz i wraca do domu. Taki obrót sprawy dla $więtopełha stał się kamieniem obra- zy, toteż zawołał : "Mój pożar ugaszę zniszczen iem !" - a to zapowiadało krwawą wojnę wewnętrzną. Bolesław spokojnie poświęcał czas legatowi papieskiemu, który przyjechał do Pólski prawdopodobnie na mocy poprzed- niego porozumienia papieża z biskupem krakowskim. Anonim pisze o wewnętrznokościelnych celach tej wizyty, choć prawdo- podobnie rozmawiano także o sprawach ogólniejszych, jak sto- sunek Polski do cesarstwa. Walon zdjął ze stanowisk dwóch nie wymienionych z imienia biskupów i odbył synod lokalny. Mu- siało się to odbyć za poparciem Bolesława, a więc była to ko- lejna próba tego księcia wywierania wpływu na politykę pań- st va w dziedzinie zastrzeżonej princepsowi. Legat wreszcie "udzieliwszy apostolskiego błogosławieństwa powrócił do Rzymu, waleczny zaś Bolesław znów zwrócił się do walki ze swymi wrogami". Porozumienie Bolesława z Borzyrvojem udaremniło zamia- ry Zbigniewa i osłabiło jego siły, zatem Bolesław mógł się na razie bratem nie przejmować. W zamian postanowił zgodnie z własną już tradycją zaatakować Pomorze. Tym razem zbiórka wojsk wezwanych na wyprawg odbyła się w Głogowie. Bolesław dokonał selekcji koni, wybrał ludzi i z samą tylko jazdą doborową ruszył na północ, maszerując dniem i nocą przez pustkowia. "Szóstego dnia na koniec, w piątek (rycerze) przystąpili do Komunii św. i posiliwszy się zarazem poharmem eielesnym,przyb11 pod Kołobrzeg,hieru- jąc się według gwiazd.Poprzedniej nocy zarządził Bole5ław odprawianie godzinek do NMP,co następnie z pobożnoei przyjął za stały zwyczaj". . W sobotę wraz z rannym brzaskiem odbył się szturm na obwałowania miasta, przeprowadzony, co hzeba przyznać, z wielkim talentem,po ubezpieczeniu się odwodami. Opis szturmu jest u Anonima plastyczny,obfitujący w dramatyczne , sztzegóły,znać zrodził się pod wpływem opowiadań naocznego ' świadka.Oto fragment: . "A niestrudzony Bolesław nie stał w jednym miejscu,lecz I spełniał zarówno obowiązki walecznego rycerza,jak dobrego wodza: spieszył mianowicie z pomocą swoim,gdy aiły ich sła- bly,i przewidywał,co może przynieść korzyść,a co szkodę. ; Tymcza5em inni szturmowali drugą bramę,a jeszcze inni trze- cią,inni wiązali jeńców,inni zbierali z morza zgromadzone bogactwa,inni wreszcie wyprowadzali chłopców i dziewczęta". Walki ustały dopiero pod wieczór, kiedy to "złupiwszy podgrodzie Bolesław odstąpił stamtąd za radą starego Michała poza mury,spaliwszy przedtem wszelkie zabudowania". Napad,niespodziewany i krwawy,spowodował,że "cały naród barbarzyński niezmiernie się przeraził,a rozgłos Bolesła- wa rozszedł się migdzy nimi szeroko i daleko",o czym to nasz ' - mnich z wyraźnym upodobanicm pisze. Znać w tych "rycer- I skich" czasach wojo vniczość księcia była najpoważniejszvm do- wodem jego zacności. Udany napad na Kołobrzeg pociągnął dalsze najazdy,pro- wadzone przez księcia Bole5ława osobiście,bądź przez jego pa- latyna,Skarbimira.W jednej z wypraw,podjętej niedługo po powyiszej, Bolesław doprowadził do uwolnienia niejakiego 5więtopełka,który "był więziony na Pomorzu i przez pewnych zdrajców z państwa swego wyzuty".W nauce przypuszcza się, że był to książę spokrewniony z Piastami pnez jedną z córek Bolesława Chrobrego.Krzywousty zaczął łączyć z tym imie- niem wielkie nadzieje na przyszłość. 74 75 Udane wyprawy na pólnoc wzbogacały Bolesława osobiś- cie. Brańcy zasilali szeregi ludności niewolnej, zmuszanej do pracy na rzecz nowego pana. Podzieleni na dziesiątki i setki, osadzani na ziemiach do tej pory nie uprawianych, stanowili jego własność prywatną. Część brańców, rozdawana rycerzom naj bardziej zasłużonym, zasilała ich skromne do tej pory włoś- ci, a to budziło wdzięczność obdarowywanych. Mir Bolesława wśród rycerstwa rósł, mnożyły się szeregi tych, którzy pragnęli służyć mu wiernie. Zbigniew bacznie obserwował poczynania brata. Jego suk- cesy musiały go niepokoić tym bardziej, że odbywały się ko- sztem Pomorza właśnie. Stosunek do tego kraju, jak można wierzyć Anonimowi, różnił obydwu braci najbardziej, był pro- bierzem ich wzajemnych stosunków. Zbigniew, spokojny z na- tury, szukał form pokojowego współżycia z bratnim plemie- niem, natomiast bujny temperament Bolesława narzucał mu tylko walkę zbrojną. Pomorzanie ze swej strony każdemu z bra- ci odpłacali jego własną monetą. "Ilekroć łupiąc Polskę przy- prowadzili ze sobą jeńców z działu Bolesławowego, to natych- miast wysyłali ich na sprzedaż na wyspy barbarzyńców, jeśli zaś cokolwiek, czy to łupy czy ludzi, przez pomyłkę zagarnęli z działu Zbigniewa, to bez zwłoki i bez zapłaty mu to odsyła- li." Stan taki trwał już od dawna. Różnice między braćmi ro- sły w miarę, jak kształtowała się ich osobowość, jak pogłgbiał się rozbrat dwóch odrębnych postaw życiowych i rosły ambicje Bolesława. W datowanej na ten czas części "kroniki" Anonim sugeru- je liczne spotkania obydwu braci i liczne wymiany posłów. Se- nior i princeps w jednej osobie starał się pohamować zapędy juniora, ten zaś zarzucał starszemu bratu, że nie udziela mu pomocy przeciw wrogom, że nawet przyjaźni się z nimi i udzie- la im wsparcia pieniężnego, z czego "mógł wyniknąć wielki ro- złam w królestwie polskim". Z kolei Zbigniew "ze swej strony odpowiadał rozumnie i spokojnie i tak hamował gniew brata i nienawiść możnych". 76 " Rozumne i spokojne" odpowiedzi Zbigniewa dotyczyły pewnie struktury wewnętrznej kraju, jego jedności i niepo- dzielności pod władzą seniora, jednolitości polityki zagranicz- nej i kościelnej. Anonim nie może odmówić argumentom Zbig- niewa przekonującej mocy, zatem przemilcza ich treść. Bole- sław ze swej strony także był może wobec nich bezradny, mi- mo to nadal działał samodzielnie. Jeszcze w ciągu wojen po- morskich usiłował zbliżyć się do króla węgierskiego, Koloma- na, potem także do $więtopełka z Moraw. ; Z Węgrami początkowo były trudności. Brat Kolomana, były król Dalmacji i Chorwacji, Almus, przebywał w Polsce na emigracji, jacyś rycerze polscy próbowali utorować mu dro- gę powrotną, co wzbudziło wiele nieporozumień. Nawiązanie kontaktu ze Swigtopełkiem przyszło łatwiej. Gorejący chęcią zemsty Przemyślida gotów był wszędzie szu- kać przyjaciół i pomocy przeciw Borzywojowi. Kosmas pisze, że zjednał sobie wielu "gorliwyrch poszukiwaczy nikczemności, potwarców sprawiedliwości, siewców niezgody i wynalazców wszystkich złych sztuk, którzy... obchodząc prawie w zystkie grody Czech jednych przekupywali pieniędzmi, drugich dara- mi, innych zobowiązywali obietnicami, a tych, o których wie- dzieli, że są chciwi nowych rzeczy albo pozbawieni zaszczytów, albo chwiejni i niestałego umysłu, wszelkimi podstępami przy- ciągali na stronę..." swojego mocodawcy. Wysłannicy księcia I Moraw trafili także i do Bolesława. Pomoc księcia polskiego bardzo mogła mu się przydać, toteż obiecywał, że "jeśli kie- dykolwiek, w jaki bądź sposób lub z użyciem jakiegogolwiek podstępu zostanie księciem czeskim, to zawsze będzie dlań wiernym przyjacielem i wzajem będą sobie jedną tarczą, a grody na granicy królestwa albo odda Bolesławowi, albo w ogóle zburzy". Kwestii trybutu ze $ląska nie omawiano na- wet, ponieważ Bolesław i tak go nie płacił. Dopiero $więtopełk, jak się zdaje, otworzył Bolesławowi drogę do porozumienia z Kolomanem, z którym sam także zawarł przymierze. Król Węgier "wykształcony v książkowej 77 wiechy ponad wszystkieh królów tego czasu", będzie prawdo- podobnie kilkakrotnie spotykał się z księciem polskim. Gele i treści porozumień Bolesława z Kolomanem znamy tylko ze skutków i jednej wzmianki Anonima, odnoszącej się wszakże do okresu nieco późniejszego. Zrazu szło o zapewnie- nie sobie pomocy- zbrojnej przeciwko wszelkim możliwym wro- gom, jak się to wówezas okres lało oficjalnie. W konsekweneji powstało trójprzymierze: Kolman-Świę- topełk-Bolesław, które jako pierwszy cel postawiło sobie wprowadzić księcia morawskiego na tron czeski. Almus tym- czasem, pogodzony z bratem, ożeniony z księżniczką ruslcą, po- szedł z pielgrzymką do Ziemi Świętej. Dalszym celem trójprzy- mierza było wyjście na szerszą arenę migdzynarodową i wy- warcie wpływu na politykę cesarstwa, co leżało w interesie Kolomana. Zmierzając v tym kierunku Bolesław wydał swoją przyrodnią siostrg, Adelajdg, za margrabiego Nord au, Dy- polda III, przyjaciela Wiprechta z Grojcza, żonatego z Judy ą, córką Swatawy Kazimierzówny i Wratysława czeskiego. Obaj ci mgżowie popierali młodego Henryka V, zbuntowanego prze- ciw ojcu, cesarzowi Henrykowi IV. Nowe sojusze wciągały Bolesława w świat wielkiej polityki i sprzecznych interesów, jednak wkraczał weń śmiało, pełen nadziei na korzyści mogące stąd wyniknąć. Przede wszystkim wynikła wojna z Borzywojem. Pod ko- niec lata, jak zanotował Kosmas, "Swiętopełk ze swoim woj- skiem uderzył na Czechy i wys ly mu naprzeciw szeregi wiaro- łomnych!". W nauce twierdzi się, że Koloman i Bolesław po- szli mu z pomocą. Borzywoj przebywał w t ym czasie w Niemezech, gdzie za- ciehle walezył w obronie praw cesarza Henryka IV przeciw je- go zbuntowanemu synowi. Cesarz wygrywał. Wieści z Czeeh spowodowały jednak, że Borzywoj musiał wracać do siebie. Powrót był tak szybki, że książg zdolał uprzedzić buntownika i wejść przed nim do Pragi. Wtedy zbuntowany książę moraw- ski zatrzymał aig w marszu. Tutaj dotyhamy spraw znanyeh bardzo niedokładnie. Kos- mas, poinformowany najlepiej, zajmuje się tylho Świgtopeł- kiem. Ten miał ostrzec swoieh czeskich stronników, że wskn tek udziału w buncie stali się winni haniebnej śmierci, po czyzzi zaczął się cofać utyskując wobee niejakiego komesa Waćka: - "0, nieszczgsny wyrok losu, który zmusza mnie teraz. siadać na ziemi jak sowa, mnie, któremu zdawało się, że jak; chybki orzeł wzbijam się prawie w obłoki!" Na to Wacek pió, rem czeskiego kronikarza: "Nieeh cię nie złaznie, mój panie, ta przeciwność, po której szybciej nastąpi szczgśliwa pomyśh ność, poni waż i słońca blask bardziej jaśnieje po deszczo-:. wych cłimurach. Taki jest bowiem na świecie obrót wszystkich rzeczy". Widocznie liczono tu jeszcze na zaistnienie nowych, bardziej pomyalny h okoliczności, co zresztą miało się spraw . dzić. Na razie wszakże Borzywoj ze swymi siedmiokroć liczniej ' szymi wojsicami postgpowal za księciem morawskim, aby go w końcu wyprzeć poza lasy odgradzające Czechy od Moraw. A co z Kolomanem i Bolesławem? Król węgierski, praw- dopodobnie zniechgcony obrotem sprawy, nadto zaniepokojo-. ny sytuacją wewnętrmą w kraju, dokąd przybył nagle Almus, za vróeał może jeszcze wcześniej niż Świgtopelk. Tylko Ilale. sław, jak się zdaje, pozostał na miejscu, lecz także już bez ser-. ca dla Świętopełka, którego wplywy w Czechach okazały się mniejsze, niż można się było spodziewać. W bliżej nie znanych okolicznościach doszło nawet do spotkania Bolesława z Borzy- wojem. Anonim nie chce obciążać swojego księcia "zdradą", lecz zna treść zawartego nieoczekiwanie porozumienia, tylko, usiłuje wywołać wrażenie, że Bolesław nie byłby poszedł śladem Kolomana i wiernie stal nadal po stronie księcia morawskie- go, "gdyby mu Borzywoj nie oddał dla umocnienia układu grodu Kamień" - jalc pisze z mimowolnym humorem. Ale żart na stronę. Akeja zbrojna iů Czechach zawiodła, zatem trójprzymierze Koloman-Świgtopełh-Bolesław za- chwiało się nagle. A to momentalnie osłabilo pozycję Bolesława 78 79.: w kraju. Anonim o tym nie wspomina, jednak sprawa jest jasna na tle kalendarza politycznego Czech i Polski, a nawet Cesarstwa. W zamian "kronikarz" raczy nas mglistymi i niejas- nymi opisami nowych kontaktów Z bigniewa z bratem. Z kon- tekstu wydarzeń wynika, że Zbigniew po prostu postanowił wy- korzystać okazję i wywrzeć presję na młodszego brata i pod- porządkować go sobie. Tryumf Borzywoja w Czechach ułat- wiał mu to zadanie. Tym razem hracia spotkali się osobiście. Anonim pisząc na ten temat usiłuje wywrzeć wrażenie, że było to spotkanie równych sobie książąt, lecz chwilę potem przeczy temu poda- jąc fakty. Gzyżby dalsze "rozumne słowa" Zbigniewa trafiły nagle Bolesławowi do przekonania? A może książę zwierzchni zgromadził jakąś siłę i poważnie nią bratu zagroził? W każ- dym razie zawarto porozumienie, którego treść jest następu- jąca: "... obaj bracia nawzajem zaprzysięgli sobie, że żaden ż nich bez drugiego nie będzie wchodził z wrogami w umowy co do pokoju lub wojny, ani też jeden bez drugiego nie zaw- rze z nikim żadnego przymierza, wreszcie że jeden drugiemu przyjdzie z pomocą przecżw wrogom i w każdej potrzebie". Dziwnie to "porozumienie" wygląda na tle dotychczaso- wej praktyki obydwu braci, a zwłaszcza młodszego z nich. Bo- lesław, zawierający do tej pory samodzielne sojusze na lewo i na prawo, samodzielnie talfże walczący z Pomorzem, nagle przekreśla całą swoją politykę i uzależnia ją od porozumienia z bratem! Czyżby "dziejopis" sądził, że uda mu się wmówić, jakoby "porozumienie" miało krępować tylko Zbigniewa? Ale czytajmy dalej naszą "kronikę". Zjazd nie zakończył się na tym. Dla zapieczętowania ugody braeia postanowili od- być wspólną wyprawę zbrojną przeeiw jakiemuś, nie wymie- nionemu jednak wrogowi. W tym celu pod przysięgą ustalili dzień i miejsce śpotkania z wojskami, po czym dopiero rozje- chali się do domów. Pełen sprzeczności przekaz Anonima brzmi w dalszym ciągu: "Niestrudzony Bolesław pośpieszył, chcąc dotrzymać wiary, w umówionym dniu z garstką swoich na oznaczone miejsce, Zbigniew zaś nie tylko złamał wiarę i przysięgę, nie przyby- wając tam, lecz nadto wojsko brata, zdążające ku niemu, od- wołał z drogi, skąd o mało nie wynikła dla królestwa polskie- go taka szkoda i hańba, że ani Zbigniew, ani nikt inny nie mógłby tego potem naprawić. Teraz zaś, w jaki sposób Bo- lesław z pomocą Boską uniknął tego niebezpieczeństwa, aka- że się zaraz na następnej karcie". Ważne są dwie rzeczy: "zdrada" Zbigniewa, zaś ponadto, że vojska z ziem podległych Bolesławowi usłuchały rozkazu Zbigniewa i zawróciły z drogi. Swiadczy to, że władza zwierz- chnia starszego z Piastowiczów w wyniku zjazdu z młodszym nie tylko nie osłabła, lecz jakby została wzmocniona. Bolesław jawi się nam tu nagle jako człowiek bezradny, nie posiadający władzy nawet nad własnym wojskiem! Mistrz Wincenty Kad- łubek, piszący swój utwór historiozoficzny na przełomie XII i XIII wieku, posiadający jakieś niezależne od Anonima źródła inforsnacji, w dodatku nie tak bardzo zainteresowany't v wy- bielaniu Bolesława, wkłada w usta młodszego brata takie jego sło va skierowane do starszego: "Twoim przeto działem niech będzie władza rozkazywa- nia, moim gotowość do posłuszeństwa. Szpetnie bowiem jest mocować się z ciężarem, który się raz przyjęło" 9 Drugie zdanie jest trochę tajemnicze, ale pierrvsze brzmi jednoznacznie. Dowodzi ono, że "podział", jakiego bracia do- konali po śmierci ojca, oraz "porozumienie" co tylko zawarte polegały po prostu na podporządkowaniu się juniora senio- rowi. Anonim zrobił wszystko, co można, aby ostatni zjazd braci przedstawić jako spotkanie równych sobie ludzi, tymczasem podany przez niego fakt przeczy temu wyraźnie. Ale zostaw- Mistna Wincentego "Kronika Polska" w tłum. Kazimierza Ab- garowicza i Brygidy Kurbis, '\ 'arszawa, 1974, s. 232. 80 I 6 Boleslaw Kny -ousty 81 :i my zmagania "kronikarza" z prawdą na boku. Wierzymy mu, że Bolesław to ktoś, kto okropnie nie lubi być pokonanym czy też wywiedzionym w pole. Jeśl: przeszedł jakieś wahania, szc erze podporządkował się bratu i zaufał mu, to teraz mu- siał doj ć do przekonania, że dalsze posłuszeństwo nie _ przynie- sie mu żadnej korzyści. Wszakże na razie powstała dlań sytuacja niebezpieczna na- prawdę. Młodszy z braci udał się na miejsce zbiórki z własną tylko, młodą drużyną przyboczną i częścią starszyzny, która daremnie zaczęła oczekiwać przybycia pospolitego ruszeńia. Kontekst sytuacyjny pozwala na domysł, że szło o wyprawę przeciw Pomorzu. Punkt zborny leżał na pograniczu, w miej- scowości, gdzie akurat odbywała się podwójna uroczystość po- święcenia kośeioła i godów weselnych. Bolesława zaproszono na ucztę, lecz on "ponad ucztowanie i pijatykę przekładając rycerskie rzerniosło i łowy, pozostawił stax szych z całym tłu- mem przy biesiadzie, a sam z niewielkim orszakiem udał się w lasy na łowy". W lesie tymczasem czyhało Pomorze, więc doszło do niespodziewanej walki z przeważającymi siłami wroga. Anonim nie szczędzi tutaj barw i wykrzykników, lecz zbyt długie byłyby cytaty. Holesław walczył wyłącznie na czele wła- snej, osiemdziesięcioosobowej drużyny przybocznej, przebijał się z okrążeń i atakował na nowo, tracił ludzi i konie, walczył nadal. W końcu biesiadnicy posłyszeli wrzawę, nadbiegli z ód- sieczą, lecz wtedy nie żyło już pięedziesięciu drużynników księ- cia. Palatyn Skarbimir zdążył jeszcze stracić w walce oko, po czym Pomorze zaczęło się wycofywać. Bolesławowi udało się wyjść cało, choe napastników było pono 3 tysiące, lecz "tyle odniósł i wytrzymał na pancerzu i szyszaku uderzeń od włóczni i mieczów, że ciato jego pełne kontuzji przez wiele dni dawa- ło świadectwo odebranych ciosów". Smierć 50 osób z drużyny przybocmej księcia, złożonej z młodńeży pochodzącej z najmakomitszych rodów śląskich i małopolshich, była ci9sem wielkim, toteż "przybywający tam wielmoże wielce boleli nad stratą tylu rycerzy szlachetnego rodu i, choć z szacunkiem, wytykali jednak Bolesławowi jego lehkomyślną odwagę". Trudno tu pojąć Anonima do końca. Pisarz nie datuje swojej wypowiedzi, a szersze tło polityczne przedstawia frag- mentarycżnie. Pisze, że Bolesław podzielił teraz swoje wojska, ale jakie, nie wiadomo, i część ich posłał na Pomorze w celu wywarcia zemsty za leśną przygodę, natomiast część śpiesznie powiódł nad granicę czeską, gdzie groził najazd, którego wszakże potem ńie było. Może po prostu młody książę musiał ueiekać znad pogranicza pomorskiego i udać się do siebie, by w swojej dzielnicy zaszyć się dla bezpieczeństwa? . 82 Rożdzżat pżąty Rok następny należał do tych lat nieczgstych, które wywołują prawdziwe lawiny ważnych wydarzeń, jakby wyzwalały gro- madzone od daw a ładunki uczuć ludzkich, tendencji i dą- żeii. Cesarz Henryk IV, opuszczony przez Borzywoja i innych jeszcze stronników, zaczał przegrywać w walkach z synem, w końcu udal się do przychylnego mu Leodium, gdzie zmarł w dniu 7.VIII.llO6 r. Śmiere cesarza osłabiła z kolei pozycję Borzywoja w Gzechach, podezas gdy Świgtopełk nie ustawał w staraniach o tron praski. Kosmas wiele pisze na temat dal- szej działalności księcia morawskiego, który nie szczgdził sił i środków dla zjednywania sobie stronników, przekupywał lu- dzi, skłaniał do zdrady, siał zamgt. Bolesław Krzywousty tymczasem umacniał swoje związki z Rusią. Wiele musiało tu być zjazdów i dalekich podróży, sko- ro wynikło stąd kolejne małżeństwo, Jarosława wołyńskiego z przyrodnią siostrą naszego księcia. Doszło też prawdopodob- nie do nowych kontaktów z Kolomarzem, albowiem ten nieba- wem okaże się wiernym sprzymierzeńcem Bolesława. Książę polski i król wggierski mieli podobne kłopoty. Każdy z nich czuł się zagrożony przez brata, a to w końcu zbliżyło icli do siebie bardziej niż sprawa Świgtopełka morawskiego. Z kolei nasz "kronikarz" szeroko rozpisuje się na temat wzrastającej "zamieszki domowej" w Polsce. Po śmiertelnym niebezpieczeństwie na łowach, zgotowanym przez przyjaciół Zbigniewa, Bolesław uś viadomił sobie, że musi wyzwać brata 84 do walki na śmierć i życie, a nawet zająć jego miejsce w pań- st vie. Anonim genezę tej fazy konfliktu rozwadnia wśród dość obojętnych okoliczności pożaru Koźla na pograniczu czesko- -polskim, kiedy to mogło się zdawać, że ogień został wznieco- ny przez wroga, co jednak okazało się nieprawdą. Bolesław śpieszy grodowi na ratunek, własnoręcznie przystgpuje do od- budowy zgliszcz, lecz rzekomo gniewa go obojgtność brata, więc w końcu śle do niego posłów z pewnym kategorycznym żądaniem. Owo poselstwo mogło udae się w drogg w każdej innej sy- tuacji, okoliczność pożaru była tylko pretekstem, i to raczej wymyślonym czy też podehwyconysn przez Anonima. O wiele bardziej zasadniczo na decyzjg Bolesława wpłynął fakt zgonu Henryka IV. Śmierć imperatora osłabiała pozycjg Borzywoja w Gzechaeh, ale także i Zbigniewa w Polsce. Ten ostatni był tak samo wiernym wasalem cesarza jak książę czeski, sumien- iiie płacił trybut, bo, jak zdążyliśmy już zauważyć, nie było na tym tle żadnych nieporozumień z Cesarstwem. Gdybyi.Bole- sław wyzwał brata do walki wcześniej, naraziłby się na kon- flikt z Niemcami, natomiast obecnie nastał okres zamętu, jaki towarzyszył zwykle obejmowaniu władzy przez następcę. Treść przekazanej Zbigniewowi "noty", jak byśmy dziś po- wiedzieli, w ujgciu Anonima jest tyleż mętna, co i obraźliwa. "Kronikarz", świadomie założywszy równość braci na ostatnim zjeździe, nie wycofuje się wyraźnie, lecz z drugiej strony nie potrafi ukryć meritum sprawy. Oto tekst: .;Skoro, bracie, choć starszy jesteś wiekiem, a równy mi stanowiskiem i częścią królestwa, mnie tylko, młodszemu, po- zwalasz podejmowae cały trud i ani się do wojen, ani do rad królestwa nie wtrącasz, albo obejmij całą troskę i staranie o sprawy królestwa, jeśli chcesz być wyższym, albo też mnie, prawemu synowi, choć młodszemu wiekiem, ponoszącemu cały cigżar obrony kraju i wszystkie trudy, przynajmniej nie szkódź, je li już nie chcesz pomagać. Jeślibyś więc ową troskę 85 przyjął na siebie i w prawdziwym dla mnie pozostał brater- stwie, to dohądkolwiek mnie zawezwiesz na wspólną naradę lub dla pożytku krblestwa, znajdziesz we mnie wszędzie ocho- czego wspólpracownika. Albo też, jeśli przypadkiem wolałbyś żyć spokojnie, niż brać na siebie tak wielki trud, powierz wszystko mnie, a tak za łaską Bożą bgdziesz bezpieczny". Kiedy powyższy tekst uwolnimy od mistyfikacji, wyjdzie na jaw, że Bolesław mówi po prostu: Albo, starszy bracie, po- zostaniesz sobie princepsem, skoro chcesz, i udzielisz mi pomo- cy w walkach zbrojnych, albo zrzekniesz się swojej roli na mo- ją korzyść, a ja będę dbał i troszczył się o ciebie jak księciu zwierzchniemu przystało. . Nic dziwnego zatem, że "Zbigniew na to nie dał przystoj- nej odpowiedzi, lecz posłów omal że w kajdanach do więzie- nia nie wtrącił. Już bowiem zebrał całe swe wojsko, by na- paść na brata, a równocześnie zjednał sobie Czechów i Pomo- rzan celem wypędzenia go z Polski". Że Zbigniew nie miał czasu do stracenia, to pewne. Mógł 5 liczyć na pomoc nowego króla niemieckiego, ale ten był na ra- zie daleko i o czym innym myślał. Wszakże tutaj musimy za- trzymać się na chwilę, ponieważ nie wiadomo, z kim właści- wie Zbigniew mógł porozumieć się w Gzechach. Pożar Koźla i poselstwo Bolesława do Zbigniewa datowane są w nauce na okres nowego nacisku $więtopełka na Pragę. Borzywoj miał kłopoty, a z drugiej strony $wigtopełk nie interesował się ni- czym innym, jak zdobyciem władzy. Jeśli Zbigniew chciał wejść w sojusz z którymś z tych dwóch książąt, musiałby po- przeć go w wojnie domowej, a możliwości tego v źródłach nie widać. Gzyżby nasz "kronikarz" w tym miejscu po prostu zmyślał dla uzyskania większego efektu dramatycznego? Nie można na razie tej kwestii rozstrzygnąć. Wracający według Anonima z niewoli u Zbigniewa posłowie zastali swo- jego księcia w Kamieniu na $ląśku. Niedawno przejgty z rąk czeskich gród stał się teraz miejscem postoju młodego księcia, który "tam mając leże jak zwykle z bezpośredniego pobliża 86 nadsłuchiwał wieści i odbierał poselstwa,a równoczzanie tym prędzej i bardziej niespodzianie zabiegał drogę wrogom". f Niejasny to przekaz.Nasz "dziejopis" obecny okres topi w mgłach,przez które z trudem wyzierają bardziej zrozumiałe fakty.Gzyżby Bolesław na nowo zaangażował się w wewnętrz- ne sprawy Czech? $więtopełk według późniejszych przekazów Anonima dzierżył na $ląsku Racibórz.Może powrót do soju- szu z tym księciem miał przynieść Bolesławowi w nagrodę od- zyskanie tego grodu? Wracający od Zbigniewa posłowie opowiedzieli Bolesławo- wi o zamysłach starszego brata,czyli o tym,że Zbigniew przy pomocy Czechów i Pomorzan zamierza wypędzić go z Polski. ' "Na wieść o tym Bolesław długo zmagał się z wątpliwością, czy ma stawić opór,czy też go zaniechać,lecz zebrawszy całą . odwagę czym prędzej zgromadził swe wojsko i wyprawił po- ; słów do króla ruskiego i węgierskiego z prośbą o pomoc.Lecz gdyby sam z siebie lub ze względu na nich pozostał beżczynny, to przez wyczekiwanie straciłby i samo królestwo,i nadzieję na nie". . - I znowu zagadka.Po takim zdaniu należałoby oczekiwać ; opisu jakiejś zdecydowanej akcji,tymczasem następuje czas bezczynności.Wojowniczy Bolesław,rzekomo otoczony przez trzy wojska,czyli przez Ćzechów,Pomorzan i drużynę Zbignie- wa,nie robi nic,tylko się zastanawia,"kogo wpierw zaatako- ć".Ale i rzeciwnic nie rusza do natarcia,albowiem "tak wa p Y Ją obawiali się Bolesława, że gdy on stał w środku, nie śmieli zejść się razem w oznaczonym miejscu '. , I Anonim coś tu po swojemu ukrywa, i to tym razem tak do- skonale, że nie sposób dojś prawdy, albo po prostu koloryzuje i pisze, co mu na myśl przyjdzie. Ten dziwny stan ni to ogrom- nego zagrożenia, ni to powszechnej niemocy przerywa fakt przejęcia przez Bolesława jakichś listów Zbigniewa, "z których okazały się liczne zdrady i knowania". Po przeczytaniu tychże "zdumiał się każdy rozumny człowiek, a caly lud biadał nad niebezpieczeństwem."- 87 Korespondeneja musiała być adresowana do księcia Borzy- woja i zawierać propozycjg sojuszu w wojnie domowej czeskiej, a potem także w polskiej. Widocznie dopiero ona uświadomiła Bolesławowi i jego starszyźnie, w ezym tkwi niebezpieczeństwo. " Kronikarz" pisze teraz: "Na koniec Bolesław nader roztropnie i stosownie zawarł tymczasowo pokój z Czechami, a zwoławszy wojsko postanowił wypgdzić Zbigniewa". Bolesław nie mógł chyba zwoływać wojska po.raz drugi, mógł natomiast przywołać je z Czech, skóro uezestniczyło tam w wojnie domowej. Jakże bowiem mógłby zwoływać-wojska te- raz, skoro już dawno je zwołał? Tymczasowy pokój z Gzecha- mi to nic innego jak wycofanie się z działań zbrojnych na i.zecz S viętopełka, doskonale zresztą dającego sobie radg. W tym samym czasie nadeszły prawdopodobnie poniyślne wieści z Rusi i z Wggier, gdyż Bolesław nie zwleka już ani chwili, tylko po swojemu, gwałtownie i szybko uderza w kie- runku północnych ziem Polski, dokąd schronił się Zbigniew, który ůedług słów Anonima nagle "uciekł jak jeleń i przepły- nął Wisłg." Teraz wypadki toczą się wartko. Bolesław zdobywa wierny Zbigniewowi Kalisz, ustanawia swojego grododzierżcg dla Gniezna, maszeruje do Spicymierza leżącego w dobrach arcy - biskupa Marcina nad Wartą, tam aresztuje "wiernego starca" twaz do znać stojącego po stronie Zbigniewa. Gniezno na tg vieść poddaje się pod władzg nowego grododzierżcy. którym jest, jak skądinąd wiadomo, ślepy teraz na jedno oko i nie- zdolny do walki zbrojnej, Skarbimir. Bolesław wypuszcza arcy- biskupa z wigzienia, lecz każe mu iść za sobą do ŁgezSůcy, któ- ra, jak się zdaje, była wówezas jedną ze "stolic królestwa". Tu- taj dołączają do Bolesława Rusini przyprowadzeni przez knia- zia Jarosława wołyńskiego, oraz Węgrzy. O Pomorzanach na- tomiast, mających rzekomo wspierać Zbigniewa, głucho tym- " p j czasem w "kronice, co mocno odważa weześnie sze donie- sienia o "trzech wojskach" grożących "księciu Północy", jak od tej pory Anonim zacznie nazywać Krzy voustego. Ten ma teraz w rgku Wielkopolskę i może przystąpić do ostatecznego ataku przeciw bratu. Trzy rzeczywiście istniejące wojska, sprzymierzone pod wodzą Bolesława, przekraczają Wisłę, wkraczają na Mazo vsze. Cel jest blisko. Jak w szczegółach wyglądała ta kampania zbrojna, nie do- viemy się nigdy. Anonim nie potrzebował informować tych, którzy znali wydarzenia z autopsji, zaś o potomnych w tym wypadku inu nie clzodziło. Pewne jest, że dwaj bracia przyrodni stanęli do walki na śmierć i życie. Jeden, princeps z voli ojca i z woli "ludu", jak się to wówczas mówiło, drugi, junior, któremu za ciasno było w granicach narzuconych przez prawo i urodzenie. Jeden ci- chy, spokojny, szukający możliwości pokojowego współżycia z sąsiadami Polski, drugi spragniony sławy ryeerskiej, zapatrzo- ny v legendę przodkó v. Jeden gotów prawdopodobnie przez całe życie przejść w zgodzie z tym, co się nazywa umiarem i zdrowym rozsądkiem, drugi żądny obalania siłą zastanych ram rzeczywistośei. Bardziej sprzecznych charakterów, tempe- ramentów i celów życiowych spotkać już nie można. ." Anonim opisuje tę fazę konf iktu następująco: "Wówezas Zbigniew zupełnie upadł na duchu i za pośred- nictwem księcia ruskiego, Jarosława, oraz biskupa krakowskie- go, Baldwina, sprowadzony został przed brata, by dać mu za- dośćuczynienie i oświadezyć posłuszeństwo." Bracia wymienili no ve przysiggi - tym razem takie, jakie stosowano w chwilach przyjmowania kogoś na wasala. Zbig- niew "z woli" młodszego brata został księciem Mazowsza, przy- siągł mu posłuszeństwo i obiecał z iszczyć trudny do zidenty- fikowania gród, nazywany przez Anonima grodem Galla. Bo- lesław ze swej strony wziął brata w opiekę,,przed wszystkimi jego wrogami", jak się to wówezas mówiło. Anonim kończy : "Po pogodzeniu się braci vojsko Rusinów i Węgrów wróci- ło do domów, Bolesław zaś krążył po Polsce, dokądkolwiek mu się podobało." 88 ; 89 Rozprawa Bolesława ze starszym bratem dokonała się zimą modzielny tego księcia, wymierzony przeciw temu, który.swoje ' z roku 1106 na rok 1107. Całe najbliisze lato poświęcił Boles- panowanie całkowicie uzależnił od cesarza. Karol Maleczyński ław na umacnianie zdobytej władzy princepsa i na osobisty przyůpuszczał nawet, że Bolesław i Koloman pogratulowali nie przegląd kraju. Co w tym czasie czynił Zbigniew? . tylko sobie, ale i księciu morawskiemu. Pokonany senior, jak przyszłość pokaże, nie upadł jednak Wszakże radość ta wnet okazała się przedwczesną. na duchu. Jeśli prawdziwa jest informacja Anonima o jego po- f W maju 1107, kiedy $więtopełk zdobywał Pragę, Borzywoj wiązaniach z Czechami, to na pewno pilnie śledził rozgrywają- przebywał w Merseburgu, gdzie trwał wielki sejm z udziałem ce się tam wypadki. A tam walka toczyła się ostra, by wreszcie: wasali Henryka V dla ustalenia polityki królestwa niemieckie- "Borzywoj, łagodny jak jagnię, pozbawiony został królestwa ,, go na najbliższą przyszłość. To tam dowiedział się książę o stra- i $więtopełk sroższy od tygrysa, dzikszy od lwa, wprowadzony. cie tronu i tam też zgodnie z dalszym przekazem Kosmasa po- został na tron w roku od wcielenia Pańskiego 1107, 14 maja" skarżył się królowi i prżyobiecał mu "niezmierne ilości złota - o czym pisze kronikarz czeski, by potem kontynuować: - i srebra, jeśli przywróci mu niesłusznie zabrane królestwo czes- "Temu nowemu i przedtem w Czechach niebywałemu czyno- kie." wi dziwiły się sąsiednie narody i na przyszłość przepowiadały Król wysłuchał prośby, rpo czym posyłając jednego z wiel- pustogłowym Czechom jeszcze gorsze rzeczy. Z tego powodu i korządców, tak krótko rozkazał $więtopełkowi: "Na koronę na synowie Kasandry na Węgrzech cieszyli się, dlatego też w Pols- mojej głowie rozkazuję ci i radzę, abyś bez zwłoki przybył do ce nikczemne gałgany gratulowały sobie niewyparzonymi pys- mnie, jeśli natomiast będziesz o źniał przyjście, nie_wątpliwie kami, bowiem podczas gdy ci książgta siebie samych niepokoi- , ja w majestacie sprawiedliwości i sądu ciebie szybko odwiedzę li, oni spokojnie władali. Wielu zaś tych komesów, których sam . w twojej Pradze". ." Borzywoj z parweniuszy uczynił komesami, towarzyszyło mu Rozkaz króla był święty, albowiem wyłącznie w gestii wład- i z nim wyruszyło do Polski. Widząc zaś; co się stało, Sobiesław, cy Cesarstwa leżało obsadzanie lenna czeskiego. $więtopełk bez trzeci z rzędu po Borzywoju, już młodzieniec utalento vany, zezwolenia Henryka V nie mógłby w Pradze panować. Volens poszedł z bratem do Polski". , nolens musiał tedy złożyć dowództwo swoich wojsk w ręce Nieścisły jest trochę ten przekaz kronikarza czeskiego, pi- młodszego brata, Ottona i udać się na wezwanie. "0, głupia szącego znać długo po wydarzeniach. Nie wiadomo właściwie, mądrości męża, a raczej zuchwała odwago księcia! - wykrzy- dlaczego by władza Kolomana lub Bolesława zależeć miała od kuje w tym miejscu Kosmas. - "Szedł nie wiedząc, co mu sytuacji wewnętrznej w Czechach i kogo kronikarz nazywa gał- uczyni król złotem przekupiony i chciwy jak piekło." Król zaś ganem. Ponadto nie mógł Borzywoj wraz z b atem udać się bez przesłuchania wtrącił go do więzienia, następnie jego dru- do Polski w tym akurat czasie, skoro natychmiast sam Kosmas żynie przybocznej rozkazał zabierać Borzywoja i prowadzić go notuje jego obecność w Saksonii. Ale darujmy czeskiemu kro- do Pragi. I nikarzowi jego nieścisłości, ponieważ niebawem znowu zaba- Jak Heńryk V rozkazał, tak się stało, wszakże w Cżechach wi nas wielkim poczuciem humoru i pasją, z jaką relacjonować wybuchło zamieszanie. Biskup praski, Herman, "mąż roztrop- będzie dalszy tok wydarzeń w swoim kraju. ny i sprawiedliwy", nie chcąc maczać palców w tym, co się W Polsce i na Węgrzech mogła powstać radość z objgcia dzieje, wyjechał do biskupa Bambergu, którym był już teraz władzy przez $więtopełka, lecz tylko dlatego, że był to akt sa-. nasz stary znajomy, Otton, niegdyś kapelan polskiej księżny 90 91 i bakałarz. Młody książg morawski dochował jednak wierności 6ratu i nocą uderzył na obóz Borzywoja. Niefortunny książę z łaski Henryka V został zmuszony do samotnej ucieczki. Lecz to nie koniec kłopotów Swiętopełka. "... Oto książę wielkiego imienia wsadzony do więzienia posłuszny jest rozkazom kogokolwiek z najmniejszych ludzi i od mniej godnych dręczony jest łajaniami", bez skutku przy tym próbuje wystarać się o posłuchanie przed majestatem. Wresz- cie wpada na pewien pomysł i - "ponieważ pustą dłonią da- remnie się puka do drzwi królów, zaś ręka posmarowana kru- szy diament, obiecał królowi dać dziesięć tysięcy grzywien sreb- ra!" - informuje kronikarz, po czym wzdycha: "Ach! Cóż by nie dał człowiek, gdy miecz wisi nad karkiem?" Zdaniem Kos- masa nie mógł Swiętopełk już zrobić nic bardziej głupiego, chyba żeby jeszcze za swoje życie obiecał także "złote góry". Ale żart na stronę, bo oto król przyjmuje łaskawie ofiarodaw- cę, odbiera od niego przysięgg wierności, po czym odsyła go do Pragi - wraz z własn5 m komornikien , który ma przynieść ob?ecane pieniądze. Kosmas nie opisuje tryumfalnego wjazdu władcy do swojej stolicy, bo pewnie takiego nie było, natomiast nie szczgdzi szczegółów z przebiegu poszukiwań owych dziesięciu tysigcy grzywien dla króla. Swiętopełk miał ambicję dotrzymać dane- go słowa, tymczasem skarb zastał pusty. Jedyna nadzieja to Praga i jej okolice, na szczgście bogate i ludne. " Cokolwiek w Czechach błyszczało złotem i srebrem" zna- lazło się w workach. "Swiętopełk... zrabował święte kościoły, ściągnął kobierce i ozdoby... Również i biskup Herman przyby- wając dostarczył księciu z uposażenia świętego Kościoła sie- demdziesiąt grzywien próbowanego złota; także z tego kościoła pięć płaszczy lamowanych zostało złożonych u ydów jako za- staw za pięćset grzywien srebra. Na pewno nie było ani opa- ta, ani proboszcza, ani duchownego, ani świeckiego, ani Żyda, ani kupca, ani bankiera, ani cytarzysty, który by zmuszony nie przysporzył czegoś księciu ze swoich zapasów". 92 Koniec końców i tak zebrano tylko równowartość siedmiu tysięcy grzywien srebra. Reszta miała pozostać do spłacenia w przyszłości. Aby jednak król miał jakąś gwarancję, Swięto- pełk posłał na jego dwór brata w charakterze zakładnika. Dopiero teraz Swiętopełk zyskał chwilę wytchnienia i mógł pomyśleć o Bolesławie polskim, który już dwa razy wycofał się z walki po jego stronie. Teraz także Borzywoj wraz z So- biesławem mogli przybyć do Polski, gdzie zresztą przybyli na pewno. Teraz wreszcie Zbigniew poznał jasno, kogo powinien się trzymać. Drogi Swiętopełka i jego dawnych przyjaciół rozeszły się nagle. Może słusznie w końcu kronikarz czeski drwi z tych sił wewnętrznopolskich i węgierskich, które radośnie witały zmia- nę na tronie czeskim. Człowiek się zmienił, ale polityka zagra- niczna tego kraju nie, bo takiej zmiany być nie mogło. Ghyba że radość na dworze polskim i wggierskim była bardziej per- versyjna, z nieszczęścia, jakie Gzechy spotkało, które to nie- szczęście m.iało ten kraj pozbawić dotychczasowej spoistości wewnętrznej. Co na to Anonim? Jest druga połowa 1107 roku. W datowanej przez naukę na ten okres części "Kroniki" pozornie nie dzi je się nic, co by potwierdzało nowe knowania Zbigniewa z Czechami. Następne po wojnie domowej wydarzenia rozegrają się dopiero zimą 1107 1108 roku. Tymczasem rok 1107 był ważny nie tylko dla Czech. Na tym samym sejmie w Merseburgu, gdzie Borzywoj skarżył się królowi niemieckiemu, zapadła decyzja o wojnie przeciwko Kolomanowi węgierskieniu. Henryk V pragnął rewindykacji jakichś wysp na Adriatyůku, zagarniętych przez Węgry, i groził wprowadzeniem na tron Almusa obiecującego owe wyspy ztvrócić. Jaki był w ty m czasie stosunek Henryka V do Polski, łatwo możemy sobie wyobrazić. Zbigniew jako książę zwierzchni na pewno płacił cesarzoH i trybut, natomiast Bolesła v na pe vno nie. Nowy książę całej Polski musiał liczyć się z żądaniami no- wego króla niemieckiego. Bolesław i Koloman, związani sojuszem przeciwko bra- ciom, w nowej sytuacji zjechali się ponownie, by poszerzyć swój sojusz i zwrócić go także przeciwko cesarstwu. Anonim zna treść nowego porozumienia: "... między królem Węgrów, Kolomanem a księciem pol- skixn, Bolesławem, stangła przysię a, że jeśli cesarz wkroczy do kraju jednego z nich, to drugi natychmiast zaszachuje Gze- chy." Obecnie były to Czechy Swigtopełka, którego postawa świadczyła, że będzie wiernym wasalem i wykona każdy rozkaz Henryka V. Wszakże niebezpieczeństwo niemieckie dla Węgier i Polski nadal związane było z braćmi panujących, stąd też mo- wa być może tylko o poszerzeniu już istniejącego sojuszu, a nie o jego zmianie. Zbigniew zdawał sobie sprawę z tego, że nowy król nie- miecki nie zrezygnuje z trybutu, płaconego jego poprzednikom. 300 grzywien złota w stosunku rocznyiin dla kogoś "chciwego jak piekło" to kwota niemała. Czy jednak próbował nawiązać kontakt z Cesarstwem? Anonim nic o tym zdaje się nie wiedzieć, choć stwierdza, że Zbigniew w tym czasie "szkodliwy i występny eałemu kra- jowi przeszkadzał", oraz że miał jakichś "złych doradców". Z faktów podaje tylko jeden, miańowicie, że opieszale rozbie- rał ów jakiś gród Galla, a właściwie to go do końca "prawie wcale nie zburzył". Mimo to przez cały rok 1107 siedział sobie na Mazowszu beżpiecznie, aż wreszcie nadeszła zima. "Zimą znowu zebrali się Polacy, by wkroczy na Pomorze, bo łatwiej zdobyć warow- nie, gdy bagna zamarzną." Bolesław wezwał na wyprawę ry- cerstwo z całej Polski, w tym także z Mazowsza. Były princeps, a obecnie wasal, otrzymał do wyboru dwie możliwości: prze- kreślić całą swoją przeszłość, nacechowaną przyjaźnią dla Po- morza i wykonać swój nowy obowiązek zbrojnego wsparcia Bolesława albo pozostać wiernym sobie do końca i nie pozwo- lić zmusić się do czegoś, co nigdy nie leżało w jego charakte- rze., Z przekazu Anonima wynika, że nie chodziło nawet o jego osobisty udział w wyprawie, lecz tylko o jakieś hufce, których Bolesław na mocy nabytego prawa princepsa zaiądał. Konflikt, tym razem także -wewnętrzny, duchowy, musiał być głęboki, albowiem szło o sprawę zasadniczą. Fakty przytoczone przez Anonima dowódzą, że Zbigniew się nie ugiął. Gzyżby naprawdę liczył na pomoc Henryka V i miał jakieś jego gwarancje? Anonim nazywa to oczywiście wiarołomstwem i krzywoprzysigstwem, ale my powstrzymajmy się od ocen, bo w końcu cóż warta przysięga złożona w oko- licznościach, jakie towarzyszyły mediacjom kniazia Jarosława i biskupa Baldwina. Bolesław wkroczył na Pomorze bez pomocy Zbigniewa, lecz ta, jak się okazało, nie była mu nawet potrzebna. Miał prze- cież teraz w ręku siły całej Polski z wyjątkiem jednego Ma- zowsza. "I jak ogniem zionący smok samym tylko tch icniem paląc dookoła wszystko, a to, co nie spłonęło, rozbijając ru- chem ogona, przebiega ziemię, by czynić spustoszenia - tak Bolesła v uderzył na Pomorze niszcząc żelazem opornych, a og- niem warownie". Padł Białogród, zdobyty przy pomocy machin oblężniczych, co było nowością w historii wojen Bolesława na Pomorzu. Sam poddał się Kolobrzeg, gród nad morzem, którego "mieszkań- cy i załoga miasta z pochylonymi kornie głowami zaszli drogę Bolesławowi, ofiarując mu samych siebie i swoje wierne służ- by". Jakiś książę "siedząc na koniu", co, nawiasem mówiąc, nie- zmiernie dziwi, przyobiecał Bolesławowi usługi rycerskie, po czym nasz książę "przez pięć tygodni... jeździł po Pomorzu wy- czekując i szukając walhi i prawie całe państwo bez walkż ujarzrxiił: ' Dopiero po owych pigciu tygodniach nastąpił powrót, za- pewne z wielhimi łupami, lecz tego Anonim już nie opisuje. 9 Z jego skrótów i z kontekstu wydarzeń można wnosić, że udał się Bolesław do domu drogą okrgżną, przez Mazowsze, aby skorzystać ze sławy zwycięzcy i miru, jaki zyskał po tak uda- nej wyprawie, i natychmiast rozprawić się ostatecznie ze Zbig- niewem, który nie dochował przysięgi, siedział sobie na Ia- zowszu i nie wiadomo o czym myślał. Następuje pobieżnie przez Anonima opisane wypędzenie Zbigniewa z kraju. Może- my wyobrazić sobie zbrojną eskortę księcia, wiodącą go do gra- nic prawdopodobnie Pomorza, co było rzeczą łatwą do wyko- nania. Ale pozostał jeszcze jakiś gród "na pograniczu", nie wymieniony przez Anonima z nazwy, a ten stawił nagle opór, wobec czego Bolesław poczuł się bezsilny. Anonim pisze dosłownie: "... a tych, którzy mu stawili opór i bronili grodu na pograniczu kraju, pokonał z pomocą Rusi- nów i Węgrów". Znać swoi nadal nie chcieli walczyć przeciw swoim, jak miało to już kiedyś miejsce w Polsce, więc trzeba było wzywać wojska obce. Pytanie tylko, kiedy. Czeski Kosmas pisze na pozornie oderwany temat: "W roku od wcielenia Pańskiego 1108 jak czgsto się dzieje, gdy dwoje, mężczyzna i niewiasta, śpią w jednym łożu, wnet zrodzony jest trzeci, ażeby był człowiekiem, tak szlachetna ałżonka księcia Świętopełka zrodziła i uniosła do piersi ma- lutkiego synka. Po pięciu miesiącach posłał po niego król Hen- ryk, podniósł go ze świętego źródła chrztu i nazwał s voim imieniem. Odsyłając go do ojca odpuścił kumotrowi swemu, Świgtopełkowi, cały dług, to jest trzy tysiące grzywien i naka- zał, aby był gotów na wyprawę z nim przeciw okrucieństwu Węgrów..." Chrzest małego Przemyślidy datuje się na maj 1108 roku. Wyprawa przeciw Węgrom miała ruszyć latem. Wygnanie Zbig- niewa mogło nastąpić u schyłku zimy 1107 8 roku. Od począt- ku roku 1108 obie strony , mające niebawem zetrzeć się w boju, musiały zacząć przygotowania do konfrontacji. Czyżby Bo- leslaw w takiej chwili nie wahał się wszczynać krwawůy ch w.alk wewnętrznych ? Rozdzial szósty W źródłach nie widać, aby polski książg zbytnio się przejął nadchodzącą wojną. W jego życiu wojna trwała bez przerwy, on chyba nigdy nie czuł się lepiej jak tylko z mieczem w dłoni i na koniu. Teraz zaś - po przegnaniu Zbigniewa - mógł tym szerzej rozwinąć skrzydła, wszak "krążył po Polsce, dokąd mu się podobało". Wysłanie posłów na Wggry i Ruś po zamarzniętych dro- gach, następnie przybycie kilku hufców rycerstwa, które nie potrzebowało obciążać się w marszu zapasami żywności, hiogło zająć czas niespełna dwóch miesięcy. A ów gród jakiś, samot- ny i odcięty od zaplecza, nie był zdolny do dłuższej obrony, jeś- li wręcz od razu nie skapitulował. Na przedwiośniu prawdopo- dobnie było już po wszystkim. Ostatni bastion opozycji Zbignie vowej byl rozbity. "A choć dokonanie czegoś takiego zimową porą byłoby wystarczającym trudem dla wielu, Bolesław niczego nie uważa za zbyt ciężkie, w czym widzi możliwość powiększenia pożytku lub sławy króle- stwa" - jednym tchem pisze Anonim. Z Mazowsza zaś blisko do Prus, kraju rozciągnigtego od dolnej Wisły po Niemen, gdzie Bolesław nie gościł jeszcze nigdy. Dlaczego zatem nie spróbować? Jego drużyna przyboczna, wierna w każdej eska- padzie, gotowa była na wszystko. "Wkroczył tedy do Prus, kraju nader dzikiego, skąd szuka- jąc a nie znajdując sposobności do walki, powrócił z obfitym łupem wznieciwszy pożary i wziąwszy jeńców". 96 7 Boles aw ICnyh oust)' 97 Powrót odbywał się prawdopodobnie w pełni wiosny już gdzieś na Pomorzu, a właściwie to rozgrywał się długo, przez wzdłuż jakiejś rzeczki w kierunku Wisły. Drużynie książęcej za- czas jakiś. Cała zdobycz z Spycimieria na nic się zdała łupież- biegła drogę wieść: Pomorzanie tylko co opuścili Polskę z łupa- com. "Ktokolwiek bowiem z pogan wszedł w posiadanie relik- mi. Trochę to niezrozumiałe, że kraj tak niedawno ujarzmiony wii lub świgtych szat czy naczyń, padał ofiarą epilepsji albo i rozbity porwał się do walki i to z własnej inicjatywy. Anonim strasznego szaleństwa". To oczywiście nie należało do przyjem- jednak wcale się temu nie dziwi, znać nie takie rzeczy widział. ności, toteż świgtokradcy wnet zwrócili Kośeiołowi wszelkie zra- "... pozostawmy Prusów z nierozumnymi zwierzgtami - pisze ' bowane przedmioty wraz z wolnością archidiakona. - istotom obdarzonym rozumem opowiedzmy pewne zdarze- Anonim pisał dla naiwnych, sceptykom natomiast nie po- nie, a raczej cud boski." Pomorzanie "wedle zwyczaju rozpuści- zostaje nic innego, jak przyjąć, że Pomorzanie po prostu przy- li zagrody za dobyczą" i wpadli migdzy innymi do Spycimierza. pomnieli sobie, ile arcybiskup zrobił i wycierpiał dla ich przy- A tam akurat bawił arcybiskup gnieźnieński, Marcin, w asyście jaciela, Zbigtiiewa, i ile może jeszcze gotów był zrobić i wy- archidiakona. Pierwszy akt dramatu rozegrał się w drewnianym cierpiee. Tedy nic dziwnego, że "archidiakon zdrowy i nie- kościółku. Archidiakon siedzaał w konfesjonale, arcybiskup się tknigty powrócił z Pomorza, aby arcybiskup odzyskawszy spowiadał, jakiś ksiądz prosty ubierał się do mszy. Wtem sługa vszy-stkie swoje rzeczy mógł chwalić Boga przedziwnego wznosi okrzyk, że Pomorzanie tuż, tuż. v swych dziełach". "Co czynić? gdzie uciekać? Broni żadnej, służby mało, ' Przygoda duchownych wiele musiała dae do myślenia Bo- wróg we drzwiach, a co się bardziej niebezpieczne wydawało, lesławowi, tym bardziej, jeśli inne zagony pomorskie w tym drewniany kościół w każdej chwili mógł być spaiony." Archi- samym czasie dokonały dalszych grabieży, by potem ani po- diakon był widać młodszy i bardziej rączy, przeto skoczył na , myśleć o zwracaniu łupów. Dzieje napadu na Spycim ięrz do równe nogi i znihnął za drzwiami. Lecz kawałek dalej już cze- złudzenia przypominały czasy Zbigniewa i jego stosunków kali nieproszeni goście, którzy bez trudu schwytali dostojnika. z Pomorzem. Przeciw głowie Kościoła polskiego nie mógł ksią- "Dostawszy go w swoje rgce poganie byli przekonani, że to . żg wystąpie, tedy rozstrzygnięcia problemu musiał szukać w no- arcybiskup i niezmiernie się ucieszyli, wsadzili go więc na wó- ; wej wojnie. Czasu do stracenia nie było, przeto "niestrudzony zek, nie wiązali, nie bili, lecz strzegli z szacunkiem". ! Bolesław ponownie wkroczył na Pomorze i przystąpił z wiel ki- "Tymczasem arcybiskup Bogu się polecił" - i dalejże mi siłami do oblgżeliia grodu Czarnkow a". wspinać się gdzieś na oślep, ze zwinnością młodzieńca, które- Gród leżał nad Notecią. Bolesław ruszył ku niemu chyba mu strach dodał sił. Kapłan zaś, ubrany już do mszy, poi iegł wprost z Prus, choć ściąganie rycerstwa z głgbi kraju musiało za ołtarz i tam rzucił się w mroku na ziemig. Akeja trwa da- potrwać dłużej. Można wierzyć Anonimowi, że tym razem lej. Poganie wpadli do środka, lecz tak ieh "oślepił majestat sprawa była poważna, kto wie nawet, czy Bolesła v nie posta- boski, że żaden z nich nie pomyślał o tym, by wyleić na górę nowił zmienić strategii vojen pomorskich. Dość chaotycznych lub zajrzeć za oltarz". Dzięki temu obaj duchowni zostali oca- najazdów i grabieży! Jeśli Pomorzanie wchodzili w podejrza- leni, zaś napastnicy zabrali tylko ołtarze podróżne arcybiskupa ne konszachty z arcybiskupem i kokietowali go wrgez, to zna- i relikwie kościoła, po czym wraz z pojmanym archidiakonem cay, że nawiązywali sojusz z dawną opozycją pro-Zbigniewo- odeszli. wską. Trzeba było przeto pomniejszać siły vroga przez stop- Drugi, jeszcze bardziej cudowny akt dramatu rozegrał się niowe vcielaliie do Polski pojedynczych jego grodów aż może 98 99 do całkowitego poddania tej ziemi swojej władzy. Może Bole- sław przypominał sobie owego jakiegoś księcia, htóry przed kilkoma miesiącami przyrzekał mu służby rycerskie, a teraz zła- mał dane "dobrowolnie" słowo? "Sporządziwszy machiny różnego rodzaju i wzniósłszy wie- że wynioślejsze od obwarowań grodowych tak długo orężem i tymi przyrządami atakował miasto, aż je zmusił do poddania się i włączył do swojego państwa. Ponadto wielu skłonił do po- rzucenia pogaństwa i przyjgcia wiary chrześcijańskiej, a same- go władcg grodu podniósł ze zdroju chrztu św. Gdy zaś poga- nie i ich władca posłyszeli, jak łatwo uległa hardość czarnko- wian, sam książg pierwszy z wszystkich uznał się poddanym Bolesława..." Może był to ten sam książg, co przedtem, którego imię, nomen omen, Świętopełk, podaje Anonim przy innej okazji? Bardzo to prawdopodobne. Nasz "kronikarz" nie pisze jed- nak dokładnie o okolieznościach, w jakich doszło do nowego spotkania księcia Pomorza z Bolesławem. Później poinformu- je, że grododzierżcą Czarnkowa był niejaki Gniewomir, które- go Bolesław oszczgdził w czasie rzezi grodzian. Atmosfera zja- zdu książąt nie była zatem szczególna, a na dodatek Bolesława czas naglił, więc nie mógł pójść dalej za ciosem. Już bowiem zbliżała się pora dawno zapowiedzianej wojny na południu i trzeba było pędzić w tamtym kierunku, a ponadto gdzieś wypocząć ehoć trochg. Podziw bierze, kiedy czyta się o tym z Anonima, i wyo- braźnia nie nadąża, lecz są to fakty w nauce uważane za bez- sporne. "Gdy więc Bolesław stał na straży kraju i wszelkimi siłami dbał o sławę ojczyzny, zdarzyło się właśnie, że zja vili się Morawianie chcąc ubiec gród Koźle w tajemnicy przed Polakami". Była to pierwsza akeja zbrojna wielkiej wojny. Wi- docznie Świętopełk, znający treść porozumienia Bolesława z Kolomanem, postanowił uprzedzić wroga. ląsk jednak, jak można przypuszczać, od dawna gotowy był do wojny, system alarmowania rycerstwa opracowany do- 100 kładnie,mógł zatem Bolesław udać się v lasy dla łowów i nie przejmować się najazdem.Z łowów też,jak podaje Anonim, ; wysłał w pole błyskawicznie zebrane hufce.Koźle nie pozwo- liło się ubiec,natomiast wysłani przez Bolesława rycerze pol- scy zashoczyli szyki morawskie gdzieś niedaleko Raciborza. Doszło do walki "w której kilku zacnych spośród Polaków pa- dło w boju,jednak ich towarzysze odzierżyli pole zwycięskiej bitwy i zdobyli gród.Tak to wybici zostali Morawianie w wal- ce,a owi w grodzie Raciborzu,nie wiedząc o niczym,zostali zagarnięci". : Łatwość tego zwyeięstwa oraz fakt,że Bolesław "dla tej przyczyny nie zaniechał łowów i wypoczynku",pozwala na do- mysł,że chodziło tu raczej o drobny epizod.Rzecz najważ- niejsza,czyli zaszachowanie Czechów,była dopiero do wyko- nania.To przed tym zadaniem Bolesław nabierał sił wśród la- 5 sów,lecz na pewno nie sam,a w towarzystwie księcia czeskie- go,Borzywoja,o któryni milezy Anonim,lecz pisze Kosmas. Wraz z bratem przebywał tu także, jak wiemy, Sobiesław, "młodzieniec utalentowany",o którym kronikarz czeski." ieraz jeszcze napisze z szacunkiem i bez drcvin.Ale teraz ważny jest tylko Borzywoj.Niezależnie od umowy z królem Kolomanem, niejako na marginesie jej realizacji,Bolesław postanowił pod- jąć próbę przywrócenia Borzywoja na tron praski. Obaj książgta,czeski i polski,którzy do tej pory nieraz przeciwko sobie walczyli i nieraz się z sobą jednali,ponownie zawarli porozumienie.Skoro Swigtopełk - jak każdy dotych- czasowy władca Czech - okazał się wiernym wasalem króla niemieckiego,rola zdetronizowanego Borzywoja stawała się po- dobna do roli każdego czeskiego pretendenta do tronu.A więc ' znów porozumienie z księciem polskim w sprawie granic,znów akceptacja niepłacenia przez Bolesława trybutu,byle tylko zdo- być władzg. Nadszedł sehyłek lata.Najazd połączonych sił niemieckich i czeskich ruszyl zgodnie z planem w strong gi-ai icy węgier- skiej,by zatrzymać się w okolicy dzisiejszej Bratysławy i oble- 101 gać ówczesny gród Possen. Świętopełk towarzyszył królowi, podezas gdy jakieś siły czeskie pod wodzą Wrszowca Mgciny i znanego nam już Wacka miały bronić granicy polskiej. Bo- lesław, wierny zobowiązaniom, przeprawił się przez Sudety i "po bitwie stoczonej w środku lasów zwycigsko trzymał w szachu Czechy, gdzie paląc przez trzy dni i trzy noce znisz- czył trzy kasztelanie i jedno przedmieśeie" - jak skrupulatnie obliczył lnonim. Z uzupełnień tej informacji przez Kosmasa dowiadujemy się, że Wacek z zachowania Męciny, który opieszale walezył przeciw Borzywojowi i Polakom, domyślił się zdrady Wrszow- ca i jego zmowy z Borzywojem, o czym natychmiast doniósł swojemu księciu walczącemu pod grodem Possen, a następnie uciekł się do podstgpu i dostarczył do obozu wrogów fałszywą wiadomość, jakoby Świgtopełk już nadchodził i następnego dnia miał zaatakować najeźdźców. To rzekomo, przeraziło Bo- rzywoja i Polaków, że "tej samej nocy wrócili do Polski". Czy akurat z takiego powodu skończył się najazd sprzy- mierzonych książąt na Czechy, nie wiadomo jednak. Anonim także zna szybki odwrót, lecz podaje inną jego przyczynę- Pomorzan, którzy zdradą zaczęli zajmować grody Bolesława. Może Borzywoj pozostał w Czechach dłużej niż Bolesław? Nie dojdziemy tego, lecz wiemy, że bez względu na wycofanie się z Czech, Bolesław wykonał przynajmniej jedno ze swy ch zo- bowiązań i osiągnął jeden ze swych celów: przeraził Święto- pełka i posiał zamgt w obozie królewskim pod Bratysławą. Kosmas pisze : . "Usłyszawszy o tym (czyli o najeździe Bolesława na Cze- chy) król Henryk rzekł, jak mówią, do kumotra Świgtopełka: "Jeśli nie pomszczg na Polakach twoich krzywd, bgdę się zaw- sze miał za nikczemnegó '. Dosadne słowa miały uspokoić ksig- cia czeskiego i dodać mu otuchy, wszakże ten jednak: "... zapalony gniewem na nieobecńego Męcing, zgrzytał zę- bami, błyskał oczyma i głgboko wzdychał. Ledwie mógł do- czekać się dnia, w którym na niego wyleje swój gniew. 102 Król Henryk mówił poważnie. Już doszły doń wieści z Pol- ski i przyjechał sam Zbigniew. Wygnany z kraju Piasto vicz przywiózł wiadomości o swojej przyjaźni z Pomorzem i o wro- giej postawie tegoż względem Bolesława, obiecywał zapewne trybut i powoływał się na stronników w kraju, przeciwko któ- rym rodacy nie chcieli podnosić miecza. Król niemiecki miał więc powody do wojny z Bolesławem. Świgtopełk wierzył "swojemu kumotrowi", wszakże nie wy- trzymał. Skrzyknął wojaków i pomknął do kraju szukać zemsty na całym rodzie Wrszowców. Dawna wróżba rodowa odżyła na nowo, a to osłabiło siły królewskie walczące przeciw Węgrom. Podczas gdy pod Bratysławą doehodziło do zawieszenia broni i bliżej nie znanych, lecz korzystnych dla Kolomana rókowati pokojowych, w Gzechach zaczgły się dziać straszne rzeczy. Wacek i Męcina, rozdzieleni stosunlćiem do Świętopełka, razem wyjechali naprzeciw nadeiągającemu księciu. Mgeinę miano po trzykroć ostrzegać, aby uciekał, lecz on rzekł pono: "Nie jest dzielnym mgżem, kto boi się dopustu śmierci'. Spotkanie księcia z Wrszowcem odbyło się w grodzie Vra- clav, gdzie Świętopełk zgodnie z soczystym opisem Kosmasa "wchodząc do izby siadł w środku na przypiecku, bardziej rozgorzały gniewem niż piec, który siedem razy rozpalony jest płomieniem '. , Wobec zgromadzonych wkoło możnych zabrzmiały słowa długiej mowy oskarżycielskiej księcia, w której zawarte były wszystkie stare i świeże żale do znienawidzonego rodu. "Powstał zmieszany pomruk i gorejącą gniewem duszę ksig- cia swoim potakiwaniem rozpalił, aby bardziej i bardziej go- rzała. Wtedy książg dał znak stojącemu z boku i świadomemu swego zadania oprawcy i wyszedł za drzwi". Kat natychmiast rzucił się na Męcinę. Ten "przy dwóch ciosaeh siedział nieporuszony, przy trzecim zaś, gdy usiłował wstae, ścięto mu głowg. " 103 Tego dnia padł strach na Wrszowców i ich przyjaciół. Książg za zabicie każdego z nich wyznaczył nagrodg. Zaczęto uciekać z kraju lecz wielu przyłapano w polu albo najecha- no niespodzianie w domu. Kosmas przedstawia przerażające sceny śmierci dorosłych i dzieci, wyłupywania oczu i pozbawia- nia męskośei. Na koiziec pisze, że nigdy nie mógł dowiedzieć się dokładnie, "ile głów z tego powodu wydanych było śmier- ci, ponieważ nie w jednym dniu ani nie w jednym miejscu byli zgładzeni. Jedni bowiem byli prowadzeni na rynek i za- dźgani ja1c tępe bydło, inni ścigci na górze Potrin, wielu zaś by- ło pozabijanych w domach i na ulicach". . Najbardziej utkwiła w pamigci kronikarza śmierć Bożeja i jego syna oraz małych synów Mgciny. Pierwszych zabito przy obiedzie i po ograbieniu dworu - pogrzebano nagich, dru- gich Kosmas widział na własne oczy "haniebnie wleczonych na rynek i coraz to wołających: HMatko moja, matko moja!<< gdy okrutny kat, obydwu jak prosigta trzymając pod pachą, zabił nożem". Uchodzący za granicg planowali i poprzysiggali zemstg na okrutnym księciu. Trafiali także do Polski, gdzie witał ich przerażony Borzywoj i gdzie znajdowali gościnne przyjgcie. Bolesław nie zajmował się chyba uciekinierami, gdyż zajgty był na Pomorzu. Na pomoc Wrszowcom, a ta.kże dla po- mszczenia własnych strat w czasie wojny, skoczył natomiast król Koloman, który jesienią osobiście najechał Morawy. $wigto- pełk zebrał wojska czeskie i morawskie, jeszcze pewnie zdysza- ne od pogoni za prześladowanymi, i powiódł je śpiesznie przez lasy, aby zajść najeźdźcom drogę. Lecz tam ciemną nocą "wśród tylu tysigcy ryůcerzy z nim śpieszących - dziwna rzecz - tylko v źrenicy samego księcia utkwiła źle stereząca gałąź tak mocno, że - po wyrwaniu z trudnością g łązki wraz z okiem - niosąc na wpół umarłego księcia vojsko śmutne wróciło do domu w dniu 12 listopada". Kronikarz czeski zdaje się sugerować, że strata oka była ja- kąś formą kary za poprzednie czyny, lecz zostawmy tg sprawę na boku. Niebawem pokaie się, że wypadek w lesie nie wyłą- ezył $wigtopełka z wojny mającej trwać jeszcze.- , Po dywersji w Czechach, w przeddzień drugiego etapu vielkiej wojny, w umyśle Bolesława do rangi problemu o pier- wszorzędnym znaczeniu urastał problem generalnej rozprawy zbrojnej z Pomorzem. Książę polski znał już zapewne wyůniki wizyty Zbigniewa u króla niemieckiego i przysiggę złożoną przez tego ostatniego pod Bratysławą. Cesarstwo niemieckie wraz z wchodzącymi w jego skład Czechami zyskiwało sprzy- mierzeńca na północy Polski, w zaprzyjaźnionym ze Zbignie- wem Pomorzu. Potwierdzenia tej wielkiej koalieji daremnie jednak szukać u współezesnych kronikarzy. Zarówno nasz Anonim jak i cze- ski Kosmas relacjonują wydarzenia dziejo ve od strony aneg- doty. Interesują ich stosunki ściśle migdzyludzkie, wszędzie wi- dzą tylko pospolite namigtności, jak gniew i nienawiść, zajmu- je ich sła va lub "cnota" rycerska. Pojęcie racji stanu jest im obce. Dopiero nasza nauka historyczna usiłuje wnieść tu jakiś porządek, zsumować i uogólnić przyczyny wojen, zaakc ntować racje. Według uczonych król Henryk nie dlatego postanowił roz- pra vić się z Bolesławem, że dał słowo "swojemu kumotrowi $więtopełkowi", lecz dlatego, że jako eesarz in spe, musiał pro- wadzie określoną politykę. Nauka rozpatruje więc ten problem w kontekście zależności Polski od Cesarstwa, a także czyni to na tle bardziej jeszcze ogólnym. Twierdzi się, że Henryk V chciał przez podporządko vanie sobie Polski zamanifestować swą siłg aż wobec papieża Paschalisa II, z którym niebawem miał rozpocząć rokowania na temat inwestytury. Szło vięc o sprawy zasadnicze, jeśli nie wieczne, to odwieczne. Zemsta króla za najazd na "kumotra $więtopełka" i jego poparcie udzielone Zbigniewowi, o czym niedługo poinformuje nas Anonim, były tylko celami ubocznymi, wręcz pozorami ukrywającymi coś o wiele bardziej istotnego. Niemniej kroni- karze mają po swojemu racjg. Bez względu na to, co na temat 1 5 sprzecznych racji stanu powie nauka, każda wojna jest przede wszystkim konfliktem międzyhxdzkim i kto wie, czy zajmowa- nie się nią od strony anegdoty nie okaże się najbardziej właś- ciwe. U progu 1109 roku Bolesław zdawał sobie sprawę przede wszystkim z tego, że król niemiecki pragnie rzucić go na ko- lana; gdzieś w tym czasie prawdopodobnie otrzymał już ulti- matum, które Anonim przedstawia w formie listu Henryka do księcia polskiego. "Niegodnym jest cesarza i przeciwnym prawom rzymskim wkraczać zbrojnie do kraju wroga, a zwłaszcza swego wasala, zanim się z nim nie porozumie co do pokoju, jeśli clice być po- słuszny, lub co do wojny, jeśli stawić chce opór, aby mógł się ubezpieczyć. Dlatego winieneś albo przyjąć z powrotem brata swego oddając mu połowę królestwa, a mnie płacić rocznie 300 grzywien trybutu lub tyluż rycerzy dostarczyć na wypra- wę, albo ze mną, jeśli czujesz się na siłach, podzielić mieczem królestwo polskie". Bolesław od zarania swoich rządów, jeszcze nad Śląśkiem tylko, nikomu trybutu płacić nie miał ochoty. To po prostu nie leżało w jego charakterze. Nie miał także zamiaru na powrót dzielić się władzą ze Zbigniewem lub może nawet zgola na no- wo przyjmować go jako princepsa. Odrzucił zatem żądania króla wiedząc, że czeka go wojna. Ale wojny się nie bał- z przyczyn także charakterologicznych. Taki już był. Urodził się, by w cnotach rycerskich naśladować Bolesławów: Clirobre- go i Śmiałego. Aizonim tak kontynuuje swoj relację z korespondencji migdzy vładcami : "Na to książę północy, Bolesław, odpowiedział: <> będzie potem. Amen". Na to książę Władysław: "W tym roku, jak sądzę, nie będzie pokoju bez wielkiej krwi, ponieważ na pakty pokoju nikt nie przychodzi z bronią. Przejdziesz rzekę, po <> nie będzie amen , (...) <iesław z Polakami osiągnął nieszczęsne, gdyż w wojnie więcej niż domowej, zwycięstwo. Działa się zaś 8 października ta rzeź, w której zginęli bracia Nosisław i Dzirżykraj, synowic Lu6omira, i wielu, wielu innych". \ Ioment załamania się Gzechów opisuje także Anonim. Byl on tak niespodziewany, że strona polska wzięła zrazu ucieczkę za manewr taktyczny, mający wciągnąć przeciwnika w zasadz- kę. Bolesław zakazał vięc pościgu i dopiero po dokładnym roz- poznaniu sytuacji wojsko polskie ruszyto przed siebie z kopyta. 140 Ale wroga nie było już widać nigdzie. Bolesław tryumfował. Dał Władysławowi możliwość stocze- nia bitwy w wybranym przezeń miejscu, ale i to nie uchroniło go od klęski. Książę polski mógł spokojnie wracać do domu. Jego rycerska i wodzowska dusza na pewno czuła satysfakcję. Ale czy zadowolony był również polityk? Sobiesława nie udało się ani wprowadzić do Pragi, ani nawet pogodzić z bratem !ub osadzić na małym bodaj księstwie. Jedno zdanie Anonima zda- je się jednak wyjaśniać cośkolwiek. "Był tam wśród Gzechów także Zbigniew, któremu wszakże większą korzyść przyniosła ueieczka, niż to, że tam się zjawił". Jeśli Bolesław traktował tę wojnę jako prewencyjną w obro- nie przed atakiem ze strony Władysława, mającego, być może, zamiar osadzenia Zbigniewa w Polsce, to sukces był istotny. Pokonanie księcia czeskiego na jego własnej ziemi musiało uda- remnić planowaną ewentualnie czeską wyprawę do Polski. . Razdziat ósmy "A niestrudzony Bolesław zimową porą bynajmniej nie zaży- wał wywczasów jak człowiek gnuśny, lecz wkroczył do Prus, hrainy pólnocnej, lodem ściętej..." Takimi oto słowami nasz "dziejopis" zaczyna następny ro dział swojej "kroniki". Rzecz rozegrała się zimą 1110 11 roku, czyli wtedy, kiedy należałoby oczekiwać jahichś pertraktacji pokojowych z Czechami dla za- końcżenia stanu wojny. Zamiast tego mamy nową wyprawę poprzez zamarznięte jeziora i bagna, gdzie wojowniczy Bole- sław "nie oblegał grodów ani nawet miast, bo ich tam nie ma" , lecz "rozpuśeiwszy zagony wszerz i wzdłuż... zgromadził nie- zmierne łupy, biorąc do niewoli mężów i kobiety, chłopców i dziewczęta, niewolników i niewolnice niezliczone, paląc bu- dynki i mnogie wsie". Może szło o zdobycie środków na pokrycie kosztów wypra- wy czeskiej? Wtedy jeszcze rycerstwo polskie nie wywalczyło sobie prawa do odszkodowania za wyprawy poza granice kraju, lecz znana hojność polskiego księcia na pewno chciała wy- nagrodzić tych, którzy tak znakomicie spisali się wobec pre- tendentów do trybutu z Polski. Bolesław lubił obdarowywać i placić, tym bardziej, kiedy rzecz odbywała się cudzym kosztem. Wszakże sprawa pokoju z Czechami była teraz najważniej- sza, choć Anonim o nią się nie troszczył. Z lakonicznej, później wtrąconej wzmianki "kronikarza" wynika, że jakieś rokowania zaczgły się niebawem, by do skutku doprowadzić w roku na- 142 stępnym. Z uzupełnień Kosmasa, przez przekorę nie zajmują- cego się teraz Polakami,.wiadomo, że do akcji wkroczyła tak- że m.in. hrólowa Swatawa Kazimierzówna. Ciotka naszego księcia żyła w jakimś grodzie omijanym przez zawieruchy wo- jen domowych i obcych najazdów i wiel kim cieszyła się szacun- lciem. Miała chyba lat sześćdziesiąt lub więcej, lecz czuła się jeszcze dobrze. Kobiety z domów panujących żyły wówczas na ogół dłużej niż ich mężowie spalający się w ciągu nieustannych wojen i żzerani przez niewygody noclegów w polu lub w lesie. Ruska małżonka naszego Bolesława należała do wyjątków, mo- że spowodowanych przez poród; tak samo jak siostra przyrod- nia Bolesława, nieznanego imienia małżonka kniazia Jarosława wotyńskiego, która zmarła niedługo po bratowej. Królowa Swatawa wystąpiła zdaniem Kosmasa z mediacją pomiędzy synami, choć prawdą musi być i to, że zadecydował, przynajmniej w jakiejś mierze, także i Bolesław, który według Anonima "zmusił księcia czeskiego, by swego ńajmłodszego bra- ta, o którym mówiliśmy wyżej, dopuścił do części dziedzictwa". Czg rzecz postanowiono w trakcie jakiegoś zjazdu zai ,tereso- wanych książąt, nie wiadomo. Może wymieniono tylko posel- stwa. W każdym razie wydaje się, że równocześnie omawiano także losy Zbigniewa. Status seniora piastowskiego rodu tak czy inaczej musiał zostać uregulowany. Domagał się tego Włady. sław, dla którego Zbigniew był przedmiotem przetargu, z dru. giej strony Bolesław nie mógł zostawić brata w Czechach, skąd ten zawsze mógł zagrozić bodaj dywersyjno-łupieskim najaz- dem. Sprawa starszego Piastowicza znów wypłynęła na powierz- chnię, przywodziła Bolesławowi na pamięć wszystkie z nim praetargi, utarczki i zwady zbrojne, była jak wyrzut sumienia, ale i jak przekleństwo losu. Koniec końców uzgodniono, że So- biesław otrzyma okręg Żatca w północno-zachodnich Czechach, natomiast Zbigniew napisze do Bolesława list lub przyśle po- słów, na co Bolesław zareaguje przychylnie. O nieszczerym pogodzeniu się Zbigniewa z bratem" to ty- 143 tuł następnego rozdziału naszej księgi, dla tego rozdziału napi- sanej chyba głćwnie. Czytając tekst odnosi się wrażenie, że autor dopiero teraz naprawdę znalazł się między młotem i ko- wadłem. Z jednej strony nagie, przytłaczające fakty, z drugiej obowiązek wierności wobec Bolesława i sam cel pisania dzieła. Autor nie chce i nie może kłamać ni przeinaczać, lecz także nie wolno mu sucho, zwigźle i bezstronnie relacjonować wyda- rzeń. Musi dać odpowiednią interpretację tego, co zaszło. Nie łamie się jednak całkiem i za to należy mu się uznanie. Za- chowuje twarz wyrażając tu i ówdzie zastrzeżenia lub powąt- piewania. Dzigki temu dzieje nieszczerego pogodzenia się braci można odtworzyć dość dokładnie. Któregoś dnia, zapewne na samym początku 1112 roku, na dworze Bolesława Krzywoustego zjawili się posłowie z Pragi, przysłani przez Zbigniewa, jak to uzgociniono w traktacie pol- sko-czeskim z ubiegłego roku. Zbigniew prosił przez nich po- kornie, aby Bolesław "jemu także, jak książę czeski swojemu bratu, udzielił jakiejś cząstki ojcowego dziedzictwa". Zobowią- zywał się przy tym, że bgdzie się czuł wasalem brata i we wszystkim będzie mu uległy. "Słowa same przez się brzmiały dość szczerze i pojednaw- czo, lecz być może co innego na języku miał w pogotowiu, a co innego kryło się zamknięte w sercu" - Anonim czyni ukłon w stronę tych, którzy nie mieli co do, ego wątpliwości; widać młot księcia przycisnął go tu mocniej. Bolesław niezbyt długo zastznawiał się nad odpowiedzią. Był jui zdecydowany przyjąć brata, już może szykował dlań siedzibę w Sieradzu, o której to siedzibie donosi trzynastowiecz- na Kxnnika Wielkopolska, pisana przez kogoś dobrze znające- go miejscowe tradycje. "Usłyszawszy powtóxzoną mu tak uni- żoną prośbę brata" odprawił posłów z dobrą wiadomością. Je- śli Zbigniew naprawdę będzie zachowywał się, jak na posłusz- nego wasala przystało, otrzyma nie tylko wspomnianą wyżej siedzibę, lecz dalsze jeszcze grody, a potem on, jego brat i pan, będzie go wciąż awansował "z dnia na dzień wyżej". Ale lepiej 144 niech od razu wystąpi z otwartą niezgodą, "niż gdyby miał po raz drugi wżnieść w Polsce z3m eszki". Dalej na widownię wkraczają jacyś nie wymienieni przez Anonima "ludzie głupi", i "źli doradcy" starszego Piastowicza. Wobec przemilczenia ich imion i liczby - a takie przem cze- nie, jak wiemy, i dziś zdaje się unicestwiać - trudno dojść; o kogo chodziło. Niewątpliwie byli to ci, którzy pozostali wier- ni Z bigniewowi do końca i wyłącznie z jego osobą łąezyli wszyst- kie swoje nadzieje. Może pochodzili z owego grodu jakiegoś, przeciw któremu trzeba było sprowadzać Rusinów i Węgrów, może był to ktoś z Głogowa, lecz najpewniej byli to emigranci, dostojnicy z bezpośredniego otoczenia księcia, jego współtuła- cze walczący od czasu do czasu jako wspominani przez Anoni- ma "rycerze Zbigniewa". Ludzie ci mieli niewątpliwie jakieś kontakty w Polsce, choćby z własnymi rodzinami i z krewnia- kami księcia. Bo Zbigniew, jak donosi Kronika Wielkopolska, był żonaty i miał rodzing, choć zupełnie owej rodziny dziś nie znamy. Istniała jakaś siła, zapewne zgrupowana wohół Praw- dziców, mogąca stanowić zagrożenie dla tronu, choć a pew- no wyolbrzymiona z jednej strony przez strachy i lę ki Bolesła- wa, od których, dziwna rzecz, niektórzy władcy aż drżą, a z drugiej strony przez przesadny optymizm Iudzi z otoczenia Zbigniewa. W każdym razie wierzyć możemy Anonimowi, że Zbigniew "za podszeptem ludzi głupich" zaczął zachowywać się dziwnie i dwuznacmie. Nie wiemy, w jakim grodzie odbyło się spotka- nie braci, ale wiemy, jak się odbyło. Możemy wyobrazić sobie ciasny dziedziniec, zatłoczony dworem książęcym i ciekawymi głowami pospólstwa, ozdobne krzesło ustawione na podwyż- szeniu, dla Bolesława, i jego samego rozpartego wygodnie pod okiem czujnej straży i świty, jak to dla przyjmowania hołdów czynić się zwykło. Wszystkie oczy utkwione w bramie, do której od dawna zbliżał się strojny orszak wracającego z wygnania Piastowicza. Spodziewano się ujrzeć niewielką gromadkę zalęk- nionych i spokornia.łych mężów, tymczasem nadchodziła proce- to s ~ s 145 I sja. Rozległy się skoczne dźwięki orkiestry "muzykantów gra- jących na bębnach i cytrac.h", za orkiestrą dostojnie kroczył mąż odziany odświętnie, z mieczem Zbigniewa niesionym ze czcią, a dopiero potem sam Zbigniew z miną władczą, jaka se- niorowi rodu przystała. Bolesław od razu musiał przypomnieć sobie własne dzieciń- stwo; ujrzał siebie na miejscu dostojnika z mieczem, za sobą posłyszał kroki wuja Brzetysława, będącego księciem zwierzch- nim Czech, stąpającego wolno, z podniesionym czołem - po bruku wiodącym do kościoła w dzień Bożego Narodzenia, wśród tłumu poddanych. Zrazu pewnie zaniemówił, bo Anonim odwleka jego reak- cję na czas jakiś. Wrażenia silne, jednoznaczne, lecz nieocze- kiwane, zamykają usta, by dopiero potem wywołać może śmiech, może wrzask przerażenia lub gniewu. pnonim pomija milczeniem dalsze szczegóły powitania Zbi- gniewa, natomiast pisze, jak to "niektórzy rozumni ludzie" w których nauka dopatruje się Awdańców ze Skarbimirem i 'kanclerzem Michałem na czele, "na inny sposób to sobie wy- tłumaczyli, niż może sam Zbigniew myślał" - i dalejże pod- suwać księciu rady zbawienne. Po powitaniu emigranta i odesłaniu go do Sieradza musia- ło zawr Leć w komnatach książęcego trzemu. Krzyczano o py- sze Zbigniewa, zapytywano się retorycznie, co ten człowiek uczyni, "gdy mu się udzieli jakiejkolwiek władzy w królestwie polskim". Jeśli już teraz każe miecz przed sobą nosić jak cesarz lub książę udzielny, to potem może samego Bolesława za swe- go miecznika uważać zechce. Niektórzy dworzanie mieli już nawet wiadomości, że Zbigniew upatxzył sobie kogoś, kto "no- żem lub jakir"kolwiek żelazem" zamierza zabić Bolesława, za co, jeśli unikrie śmierci, obiecano mu wyniesienie "na jedno z najwyższych dostojeństw, jakby któregoś spośród książąt". Te ostatnie słowa Anonim podaje z zastrzeżeniem, na od- powiedzialność informatorów swoich i księcia, albowiem on i jego najbliższe otoczenie uważają, że to raczej owi "źli do- radcy" Zbigniewa knuli jakieś spiski, a nie on sam, bo to "czło- wiek dość pokorny i prostoduszny". Wszakże nacisk na Bole- sława był wielki, a przy tym jego własna zazdrość o władzę miotać musiała nim silnie, jak to zwykle w sercach jedynowład- . ców bywa.Anonim nie dziwi się wiele,że "młodzian w kwie- cie wieku,zasiadający na tronie, uniesiony zapalczywością, a także za radą podsuniętą mu przez ludzi rozumnych" - po- pełnił wie1ki występek w przekonaniu,że ratuje własne życie i władzę,słowem po to,aby mógł "rządzić bezpieczny od wszel- . kich zasadzek". Chodzi o wyrok,zapewne zaoczny i wydany bez przesłucha- nia oskarżonego i świadków,a skaz .1ů Zbigniewa na ośle- pienie,o czym dowiadujemy się od Kosmasa. Kaci przystąpili do dzieła natychmiast.Zbigniew nie doje- chał może jeszcze do Sieradza i nie spotkał się z rodziną,kiedy . pochwycono go i poddano torturze w grodzie najbli1szym, gdzie nie było po temu warunków.Takich scen nie brakowało ' w średniowieczu,lecz lepiej nie wyobrażać ich sobie.Opera- cja przebiegła z brutalną sprawnością,po czym puszczo o ka- lekę wolno.Książę,skrwawiony i półprzytomny z bólu,mógł f kontynuować podróż.Dokąd się udał? . Najpierw zapewne do małżonki,o której pochodzeniu nic nie wiemy,do dzieci,których wieku,płci i liczby nie znamy. Potem prawdopodobnie wstąpił do klasztoru benedyktynów w Tyńcu.Zwykle "dość pokorny i prostoduszny" nie wiedział zapewne,za co go taki los spotkał.Będąc u władzy najbardziej troszczył się o pokój z sąsiadami Polski,nawet cesarzowi był uległy,byle uniknąć rozlewu krwi.Porwał się do walki po wyraźnym wyzwaniu go przez młodszego brata, w obronie swoich praw,w imię sprawicdliwości.Po oparciu się Bolesła- , wa królowi niemieckiemu i po pokonaniu Czech skapitu1ował. Anonim chyba słusznie nie wierzy w jego przewrotność,nie- szczerość i spiskowanie,ale trafnie chyba także tu i ówdzie daje poznać jego miękkość i ustępliwość.W otoczeniu Zbignie- wa znaleź11 się ludzie nie przebierający w środkach,zapewne 146 ; lo' 147 śmierte)ni wrogowie Awdańców, a tym samym takae i opiera- jącego się na nieh Bolesława. To oni podsunęli mu myś1 o spra- wieniu sobie ur ędu mieczniha, którego posiadanie tylho suwe- rennym władcom przystoi, którego śladów nawet na dworze Bolesława Kx'zywoustego nie widzimy. To oni prawdopodob- r,i za jego plecami przygotowywali zamach stanu lub tylko może rozsiewali jakieś pogróżki, na złość Awdańcom. On, pier- womdny syn Władysława Hermana, niesienie miecza przed so- bą uważał może za naturalny przywilej pizysługujący mu z ty- tułu urodzenia, a oderwany od realiów panowania i władzy. W każdym razie powątpiewanie Anonima, wyrażone w wm miejscu, pozwala na taki domysl. Niemniej zapłacił za to. Wstąpienie do zakonu wydaje się odruchem naturalnym. Zbigniew miał wykształcenie duchowne, a nawet wyższe i vię- cenia, więc bliski był Kościołowi i mnichom. Ponadto tylko oni mogli teraz otoczyć go właściwą opieką lekarską. W zaci- szu celi klasztornej mógł wreszcie ranny śmiertelnie maleźć spokój i poczucie bezpieczeństwa na przyszłość, mógł raz wresz- cie zerwać ze światem, w którym żyć nie potrafił, którego za- sadzek nie znał, namigtności nie rozumiał dobrze. Węzły ro- dzinne wobec tak zasadniczej decyzji nie odgrywały roli, albo- wiem Kościbł mógł udzielić mu dyspensy i separacji. Bolesław - według Anonima - "natychmiast pożałował i zawsze będzie żałował" tego, co uczynił, ie uwierzył swoim "mądrym" doradcom. Tymczasem na spóźnione żale nie było czasu. Wiadomość o wydaniu i wykonaniu wyroku błyskawicz-, nie poczęla sz rzyć się po kraju i wywolywać wrażenie, jakiego nikt z Awdańców nie przewidywał. Bolesław oślepił własnego brata! - powtarzali sobie ze zgrozą ludzie świeccy. Bolesław okaleczyl duchownego! - jeszcze bardziej gorszyli się pzzedsta wiciele Ko ciola, przynajmniej niektórzy. Podobna kara wobec człowieka obcego i nie wyświęconego nie wywoływałaby zdzi- wienia w tych czasach surowych, lecz w tym wypadku rzecz za- krawała na zbrodnię niewybaczalną. Kraj, jeszcze niedawno skonsolidowany wobec najazdów pomorskich i niemieckich, ! a potem niebywale zjednoczony przeciw Czechom, naraz za- czynał pghać na nierówne części. Przede wszystkim głos zabral arcybiskup Maran, znany me- diator między braćmi, skłóconymi u zwłok ojca, i jawny sym- patyh Zbigniewa, a teraz w dodathu stróż nietykalności osobi- stej duchowieństwa. Na głowg Bolesława spadła klątwa, która uwałniała poddanych od obowiązku wierności wobec wyklę- tego i nahazywała powszechne odsunięcie się od niego. Wszyst- ko wskazuje na to, że ludność dość powszechnie przyjęła ten akt z aprobatą, choć różnymi może kierowano się motywami. Ład wewnętrzny w hraju i wszelka władza doznały zachwia- nia. Kanclerz Michał oraz niektórzy biskupi, jak płocki Szymon i krakowski Maur, mianowani przez Bolesława i jemu zawdzię- czający stanowiska, zjechali się zapewne dla narady. Znali pra- wo kanonicme nie mniej, niż mał je "wierny starzec", zaczęli poszuhiwać wyjścia z sytuacji. Naturalnym środkiem obrony bylo anie apelacji do papieża i do arcybiskupa z uniżoną proś- bą o ponowne rozpatrienie sprawy. Wytaczano przy t naj- prawdopodobniej argumenty, tóre Anonim przytacza w swoim tehście dla usprawiedliwienia własnego stanowisha, przychyine- go Boleslawowi. Gdyby Zbigniew postępował pokornie i mądrze, a nie jah pan udzielny, "to ani sam nie poniósłby szkody nie do napra- wienia, ani też innych nie przyprawiłby o pożałowania godną winę". On, Anonim, nie oskarża tu Zbigniewa i nie uniewin- nia Bolesława, tylko stwierdza fakty. A co do grzechu i winy, to co innego jest popełnić zbrodnig pod wpływem okoliczności, a co innego świadomie ją planować. Bolesław, jak wiadomo, zadziałał tylko pod wpływem pierwszego, silnego impulsu sa- moobrony, zatem nie można go traktować jak pospolitego zbrodniarza. "My zaś nawet rozmyślnie popelnionemu grze- chowi nie odmawiamy pokuty, lecz w tej pokucie zważamy oso- bę, wiek i okolicmość. Nie godzi się bowiem, by z popełnionego zła, ktbre się już nie da odrobić, miało wyniknąć zło jeszcze 148 149 większe". Zatem "trzeba strong drugą, chorą (duchowo- przypis mój ), lecz zdolną jeszcze do przyjęcia lekarstwa, za- chować na zajmowanej przez nią godności poprzez gorliwą, a roztropną pomoc'. Argumenty obrony były mocne. Bolesław popełnił grzech straszny; niewinnego może brata, w dodatku duchownego, ska- zał bez sądu, ale przecież istnieje miłosierdzie Boże, istnieje sakrament pokuty, każdy grzesznik ma możność nawrócenia. Wydaje się jednak, że owe argumenty albo nie przemawiały do nikogo, albo przemawiały tylko częściowo. Bolesława nie chciano łatwo rozgrzeszyć, mimo że na jego korzyśe mógł prze- mawiać brak premedytacji. Krótko po ostatnich cytowanych słowach następują w tekś- cie długie i barwne relacje z przebiegu pokuty księcia, których to relacji toku pisarz nie chciał sobie przerywać dla opisów ewnej kampanii wojennej odbytej w jej trakcie, "bo gdybyś- my je wtrącili w środek, tobyśmy sobie mogli zakłócić cały po- rządek rozpoczętego opowiadania", jak się tłumaczy przed czy- telnikiem. Powyższe zda .ie dowodzi, że kampania przedzieliła ukres pokuty na dwie części, a w każdym razie odbyła się mię- dzy dniem popełnienia zbrodni i rzucenia klątwy a zakończe- niem pokuty. Ghodzi zaś o wyprawę zbrojną Bolesława prze- ciw Pomorzanom, datowaną w nauce na schyłek 1112 roku. Prawdopodobnie interwencja biskupa u arcybiskupa nie przyniosła skutku. "Wierny starzec" żądał od Bolesława swoi- tej Ganossy, ciężkiej, pokutnej pielgrzymki do grobu św. Woj- ciecha, może w worku pokutnym, i całkowitego zdanitz eię na łaskę i niełaskę Kościoła. Bolesławowi trudno było z c dzić się na takie warunki. Wiedział, że bez pokuty się nie obejdzie, ale klękać przed człowiekiem, którego kiedyś więził, którego wol- no mu było uważać za stronnika Zbigniewa, nie miał ochoty. Postanowił tedy odbyć pokutę "prywatną", taką jaką sam uzna za stosowną, a potem, zyskawszy rozgrzeszenie od któregoś z od- danych sobie biskupów, zachowywać się tak, jakby nic się nie stało i spokojnie czekać na odgłosy z Rzymu. Anonim na własne oczy, jak pisze, widział Bolesława, który "po raz pierwszy przez. czterdzieści dni pościł publicznie", wi- dział go także później w czasie pokutnych podróży i pielgrzy- mek. Ta pierwsza, na poły "prywatna" pokuta miała kilka eta- pów, wyraźnie zaznaczonych w naszym tekście. Najpierw "tak potężny książę" leżał na ziemi w popiele i włosienicy, odcięty od ludzi, o chlebie i wodzie, podczas gdy oddani mu biskupi, opaci i kaplani wspierali go mszami świgtymi i własnymi po- stami. Potem zaczął rozdzielać jałmużng, bywać na mszach za zmarłych, wreszcie zdobył się na akt wręcz heroiczny - uko- rzenia się przed bratem. W tym ostatnim celu uposażył bogato rodzinę pokrzywdzonego, o czym donosi Kronika Wielkopol- ska, następnie udał się do łoża chorego. Pojednanie się z człowiekiem pokrzywdzonym przez siebie i zyskanie jego przebaczenia było i jest nadal podstawowym warunkiem otrzymania rozgrzeszenia. Jak i gdzie spotkali się bracia, Anonim nie uważał za stosowne wyjaśnić. Wyobraźnia podsuwa tu obraz mrocznej celi klasztornej z olbrzymim krzy- żem pod szarą, kamienną ścianą i z łożem w kącie, pt sującej migotliwym światłem kilku świec, których produkcję opanowa- no już wtedy w Polsce. Na tym jednak koniec. Uszanujmy ta- jemnicę tego spotkania, w trakcie którego, jak wierzyć należy "dziejopisowi", nasz książę "wedle nakazu Pańskiego uczynił zadość bratu swemu i otrzymawszy przebaczenie pogodził się z nim". Bolesław przy wszystkich "cnotach" rycerskich był, jak wie- my, człowiekiem pobożnym, jednak wielkie musiało to być prze- życie. Tylko że nie przyniosło rezultatu. Klątwa nie została zdjęta, arcybiskup nie eofał swoich warunków. W tej sytuacji Bolesław, mówiąc delikatnie, zniecierpliwił się i postanowił za- manifestować swoją siłę. W kraj poszły rozkazy zwołujące ry- cerstwo na wyprawę zbrojną pneciw Pomorzu. Kampania wojenna, dla opisywania której Anonim nie chciał przerywać sobie relacji z przebiegu pokuty, teraz mogła najpewniej dojść do skutku, teraz w każdym razie najlepiej 150 151 wydaje śię umotywowana psychologicznie i politycznie. Szło o to, że $więtopełk, może na wieść o klątwie i zachwianiu się pozycji Bolesława w Polsce, zbuntował się i przestał wpuszczać Polaków do swoich grodów, odmówił płacenia trybutu. Bole- sław musiał go ukarać i zmusić do uległości. Przy okazji chciał udowodnić światu, choć Anonim o tym milczy, że klątwa arcy- biskupa nie ma dla niego znaczenia. Wielkie jednak musiało być rozczarowanie polskiego księcia, kiedy na zew wici zgłosiła aię zaledwie garstka rycerzy, tych najwierniejszych lub naj- mniej wyczulonych na spra vy sumienia. Wycofać się już nie było można, więc zacigty książę wyruszył pod Nakło z tymi si- łami, jakie udało się zebrać. Według Anonima, wojska Bolesława przybyły na miejsce w dzień świętego Mikołaja, zatem na początku grudnia. Słabe ataki na gród trwały do Bożego Narodzenia. "Dziejopis" zwala winę za niepowodzenia na trudne warunki terenowe, uniemo- żliwiająee stosowanie machin, oraz na to, że "gród był tak do- brze zaopatrzony w załogę i wszystko, co potrzebne, że przez cały rok nie można by go zdobyć". W dodatku jakaś strzała, celnie wypuszczona z wałów, zraniła Bolesława. Doszło do dziwnie w ujęciu Anonima wyglądających ukła- dów podjętych rzekomo.z inicjatywy zwycięskiego $więtopełka. Książ.ę pomorski miał zobowiązać się do wierności na przy- szłość, w porękę czego oddał swojego syna jako zakładnika, oraz złożył okup. Bolesław wtedy "poniechał oblężenia i wrócił do domu wyczekując na sposobny czas, by powrócić i pomścić swoją zniewagę". W tym zapisie mamy same sprzeczności. Zwycięski książę Pomorza daje okup i zakładnika, a to nie przeszkadza Bolesła- wowi czuć się znieważonym i planować zemstg. Autor wyraźnie się tu pogubił i zaplątał w uniki, ale to nic dziwnego, wszak wielkie rzeczy miał do ukrywania: zignorowanie klątwy przez Bolesława, posłuszeństwo kraju dla arcybiskupa i związanc z tym ściśle niepowodzenie wyprawy, która skończyła się fia- skiem ze względu na szczupłość sił polskich. Rzekomy zakład- 152 nik mógł wpaść v ręce polskie przypadkowo, rzekomy okup nógł pochodzić z grabieży okolic Nakła. Tylko "zniewaga" księcia Polski i jego plany zemsty nie budzą wątpliwości. W podtekście pulsuje ukryte przez piszącego życie kraju w bus onego wyrokiem na Zbigniewa i klątwą. Dawna pro- niewowska opozycja konsolidowała siły. Odsunięte od wpły- w znd możnowładcze, wrogie Awdańcom, postanawiały wy- knrzystać okazję i przypuścić atak na księcia może w celu oba- lenia go nawet. Tylko takie zamysły, i to posiadające realne s e powodzenia, mogły podyktować "kronikarzowi" troskę o to., by "chorą" na duszy "stronę drugą zachować na zajmo- wanej przez nią PozYcji . Na razie wszakże była zima, pora nie sprzyjająca rozgryw- k rojnym, buntom i wyma. zom w pole. Z wiosną mógł jednak Bolesław oczekiwać wszystkiego najgorszego. Pamiętał zapewne o swoim stryju wypędzonym z kraju przed wielu laty, postanowił bronić się za wszelką cenę. Pi'zede wszystkim przy- po m.niał sobie krbla węgierskiego, Kolomana, wiernego niegdyś sprzymierzeńca w walce z opozycją. Sojusznik ruski, arosła v z Wołynia, świeżo ożenił się z córką Mścisława nowogrodzkie- go, więc był zajęty, a może nawet chwilowo zobojętniały na sprawy dawnego przyjaciela i szwagra, wszakże ten król powi- nien pamiętać o zobowiązailiach. Należało spotkać się z nim i rozmawiać. A nim zaledwie zaznacza w tekście tę myśl. Wiadomo, że któregoś dnia, zapewne wczesną wiosną 1113 roku, Bolesłaů,v udał się na Węgry, by "pxzy sposobności zjazdu.:. odbyć piel- grzymkę do św. Idziego i św. Stefana króla", czyli do Somogy- var i Szekesfehervar. potkania Bolesława z Kolomanem odbyły się kilkakrotnie. AnQnim całkowicie przemilcza treść rozmów, lecz czegoś moż- na stę domyśleć. Koloman, stary już i o vdowiały, niedawno ożenił się z młodą księżniczką ruską, Eufemią, córką Włodzi- mierza Monomacha. Jego małionka poczuła się bi zemienna, a on, jeśli wierzyć źródłom węgierskim, nie bardzo wiedział, 153 jak to stać się mogło. Ponadto jego młodszy brat, Almus, na no vo wszczął starania o sukcesję wggierskiego tronu, a to za- grażało synowi Kolomana z poprzedniego małżeństwa, mło- dziutkiemu Stefanowi. Miał więc król węgierski swoje strapie- nia i nie mógł myśleć o wysłaniu wojsk do Polski dla ratowa- nia tronu Bolesława. W tej sytuacji wolno się domyśleć, że książę polski znów doznał rozczarowania. Nie mógł teraz li- czyć ani na rycerstwo polskie, ani na wojska węgierskie. Je- dyne wyjście to bronić. się w opinii całego Kościoła powsmech- nego i wrócić do pokuty publicznej, tym razem na Węgrzech. Anonim znowu nie szczgdzi opisów postów, modłów odby- wanych teraz także w marszu, lecz dodaje jeszcze szemhie po- parcie duchowieństwa i episkopatu węgierskiego. Król Kolo- man nie był w stanie udzielić Bolesławowi poparcia zbrojnego, tecz mógł spowodować, aby pokutne podróże księcia polskie- go po Węgrzech miały należytą, budzącą podziw nprawę. Bo- . sławowi przydzielono więc urzgdników królewskich i służbg, eaś "specjalni powiernicy mieli śledzić przebieg podróży i da- wać mać królowi, gdzie gorliwiej, a gdzie bardziej opieszale przyjmowano Bolesława". Postawiono na nogi cały chyba Ko- ściół wggierski. Biśkupi, opaci i prepozyci wychodzili szlachet- nemu pątnikowi naprzeciw w uroczystych procesjach, ten zaś wszędzie składał bogate dary. Któregoś dnia nastąpił pośpieszny powrót do kraju, gdzie wrzenie społeczne sięgało zenitu. Bolesław musiał ponownie przyznać się publicznie do winy i przyjąć wreszcie warunki arcybiskupa. Równocześnie wszczęto jakieś rokowania z opo- zycją, albowiem pomiędzy wierszami "kroniki" leżą ślady wiel- kiego wiecu, zwołanego do Gniezna na Wielkanoc. Bolesław stanął teraz nie tylko wobec konieczności zyskania rozgrzesze- nia od arcybiskupa, lecz także pojednania się z wrogo nasta- wioną częścią możnowładztwa. Pierwszemu celowi służyć miała bosa pielgrzymka do grobu św. Wojciecha, tak długo dotąd odkładana, i bogate dary na rzecz Kościoła i duchowieństwa, drugi cel polski książę zamie- 154 I rzał osiągnąć przez materialną rekompensatę "szkód moral- pych", jak byśmy to dziś powiedzieli, czyli drogą przejednania wrogów za pomocą złota i kosztowności. Jedynie pokutna piel- grzymka do Gniezna i wypróżnienie skarbca mogły Bolesława uratować, więc poświęcił się temu bez reszty, całkowicie i szcze- tze, jak to było u niego w zwyczaju. Wiec w Gnieźnie musiał być licmy bardzo. Anonim notuje u bezimienną rzeszę "biskupów, książąt, kapelanów i niezli- czonych rycerzy". Wśród darów dla Kościoła znajduje się dzie- ło złotnicze, trumienka na relikwie św. mgczennika, zawieraja- ca "80 grzywien najczystszego złota, nie licząc pereł i kosztow- nych kamieni, które zapewne dorównują wartością złotu". Każ- dy z możniejszych i niejeden z mniej możnych otrzymał drogie .izaty. Każdy kanonik gnieźnieński, ba, niemal każdy grodzia- nin dostał coś od księcia, to konia, to szatę, to inny jakiś dar "stosownie do godności i stanowiska". Wielkanoc 1113 roku miała długo pozostać w pamięci po- tomnych. Anonim opisuje ją tak, jakby był na miejscu, widział wszystlto i słyszał. Znać, że towarzyszył księciu od pewn go cza- su, wzruszony i pełen zachwytu. Jako człowiek wykształcony kierował prawdopodobnie całą akcją "obronną", układał teksty odwdań, może prowadził pertraktacje z arcybiskupem, stał bli- sko księcia, był jego doradcą. Potem skwapliwie skorzystał z za- chęty i postanowił doprowadzić dzieło obrony do końca, nie tylko wobec opinii publicznej, ale także wobec potomności. Ten człowiek znał wartość słowa pisanego, zaś jako legista, po- trafił polemizować z przeciwnikiem i kształtować opinię pu- bliczną. Zjazd gnieźnieński kończył konflikt księcia panującego z opozycją i Kościołem, wynikły na tle stosunku do Zbigniewa: Teraz należało ludzi przekonać, że to, co się stało, musiało się stać, zaś Bolesław zasługuje wyłącznie na dobre imię, ponie- waż... ale tu odsyłam Czytelnika do wstępu. W trakcie zjazdu gnieźnieńskiego Bolesław umał prawdo- podobnie, że czas wywarcia zemsty na Świętopełku pomorskim 155 nadszedł, i korzystając z odzyskania miru natyůchmiast ogłosił nową wyprawę. Tym razem wezwanie zostało przyjęte z więh- azym zapa em, skoro nasz "dziejopis" poświadeza, nawiasem mówiąc teraz dopiero, udział Mazowsza uchodzącego za ba stion opozycji. Wyprawa ruszyła latem. Mimo pewnych nieporozumień takty mych, które często zdarzają się w trakcie zgrywania dzia- łań dużych jednoatek bojowych, po ośmiu dniach zmusaono do kapitulacji Wyszogród nad Wisłą, zaś później, po wielu krwa- wych bojach - Nakło, któremu teraz jakoś nie pomogły wa- lory obronne terenu i zasobność. Mieszkańcy obydwu grodów ocaleti. Pierwsi pozostali na miejscu jako poddani polskiego księcia, zaś drudzy "ze wszystkim co posiadali, nietknigci ode- szli; dohąd im się spodobało". Anonim nie pisze, co stało się z synem $wigtopełka, rzeko- mym zakładnikiem. Bolesław, łagodniejszy już teraz wobee wrogów, zatrzymał go prawdopodobnie przy sobie, aby wycho- wać na przyjaciela lub lennika. Sam $wigtopełk natomiast wy- szedł wraz z załogą Nakła i schronił się gdzieś w głgbi Pomo- rza, by ani myśleć o powrocie do poddaństwa względem pol- skiego księcia. Podczas gdy Bolesław podporządkowywał sobie połśdnio- wo-wschodnie grody pomorskie, pewien mnieh tyniecki, imie- niem Zbigniew, dogorywał. $mierć miała nastąpić w dniu 8 lipca tegoż, 1113 roku, jak to zanotowano w nekrolo u. Jeśli słuszny jest nasz domysł, że chodzi tu o seniora pia- s towskiego rodu, to ciekawa byłaby odpowiedź na pytanie, o czym umierający myślał przed śmiercią. Odchodził, by defi- nitywnie zostawić miejsce grłodszemu bratu, temu, który le- piej od niego potrafił oddziaływać na rycerstwo i trafiać do serc wojowniczych, który bardziej był spragniony władzy i bar- dziej bezwzględny. Czy stawiał sobie pytanie, dokąd Bolesław dojdzie w życiu? Czy troszczył się o losy kraju, o to, czym sta- nie się Polska w wyniku bezwzglgdnych i żywioło vych wojen pozostającego na tronie? 156 Rozdziar dziewiąty Wyświetliwszy, a raezej naświetliwszy stosownie do potzzeb panująeego dworu sprawę Zbigniewa Anonim zamhnął roh opisem zdobycia dwóch grodów pomorskich i urwal swoje dzieło. Właśnie urwał, a nie skończył. Długie wstgpy i dedyka- cje pozwalały oczekiwać jakichś równie patetycznych zahoń- c eń, a takich brah. Naprawdę w kancelarii książgcej jeszcze długo po rnku 1113 bgdzie się rozlegał głos dyktujący łaciń- skie wersety, zrymowane i pełne rytmu, długo skrzypieó będzie pióro skryby, lecz nam to już nic nie da. ; Nagłe urwanie "kroniki" wielce jest zagadkowe. Może mo- codawey dziejopisa doszli do wniosku, że na całą reszlę, na literackie ozdobniki, szkoda czasu i pieniędzy, skorn rzecz naj- ważnicjsza zostala już wyłuszczona? A może zadecydował sam autor, zmuszony jakimiś względami wbrew sobie i ze szkodą dla szaty artystycznej dzieła przerwać dyktowanie? Różnie być mogło, lecz na razie nie musimy się tym zajmować, bo zagad- ka dotyczy dopiero lat przyszłych, może rohu 1117, kiedy zaj- dą pewne nowe okoliczności, które rzucą jakieś światło na ten problem. Brak "kroniki" nie jest jednak stratą nie do powetowania. Dla poznania dalszych losów Bolesława i Polski nauha rozpo- rządza wieloma, rozproszonymi co prawda, tródłami polskimi i obcymi, ktbrych pełny zestaw znaleźć można we wspomnianym dziele Karola aleczyńskiego, a to dzigki starannej tego dzie- ła edyeji. 157 $mierć Zbigniewa i sukcesy pomorskie nie urwały dziejów naszego księcia na wzór towarzyszącej nam do tej pory księgi. Przeciwnie, najtrudniejsze sprawy wciąż leżały gdzieś w przy- szłości, w nadchodzących dniach i latach. Kiedy Bolesław wal- czył i pertraktował z księciem czeskim, borykał się z sobą tu- dzież z Kościołem polskim i opozycją, świat nieprzerwanie to- czył się własnymi drogami ku przyszłości. Zdarzenia, które umykały z pola widzenia Anonima, decydowały o obliczu zie- mi, stwarzały sytuacje, wobec których Bolesław nie mógł być obojętny, mimo że nasz "dziejopis" o nich nie pisał. Równolegle z bitwą nad Trutiną daleko na północny za- chód od Czech Słowianie nadłabscy bronili swojej wolności przed atakami księcia saskiego, Lotara z Suplinburga, o któ- rym to wojowniku nieraz jeszcze usłyszymy. Współdziałał z na- jeźdzcą jego wasal słowiański, Henryk, "król" Obodrytów. W rok później Lotar pobił Rujan, zaś jego wasal i przyjaciel brał już trybut od Wagów, Połabian, Chyżan, Czerespieczan, Lutyków, a nawet od księcia Pomorzan. Bo esław, zdobywają- cy Wyszogród nad Wisłą i Nakło, zadzierał więc z trybutariu- szem niemieckiego wasala. Wcześniej, bo z wiosną 1111 roku, król Henryk V, wypra- wił się do Italii po diadem cesarski. Papież Paschalis II sprze- ciwił się koronacji, gdyż uznał Henryka "bezecnym" z powo- du jego dawnego buntu przeciw ojcu, lecz potem, zmuszony siłą, uległ i do koronacji cesarskiej Henryka V doszło. Fakt miał wielkie znaczenie dla całego zachodniochrześcijańskiego świata, więc także i dla Polski. Na razie wszakże w praktyce nic stąd nie wynikło, bo Henryk po powrocie do domu od ra- zu natknął się na bunty wasali, w tym także na bunt Lotara. Pogromca północno-zachodnich Słowian i pan Henryka obo- dryckiego utracił w rezultacie księstwo saskie, zatem sukcesy Bolesława na Pomorzu nie wywołały gwałtowniejszej reakcji niemieckiej. Niemniej w walkach na Pomorzu nastąpiła przerwa. $wię- topełk, bo to on prawdopodobnie był teraz władcą całej tej 158 krainy, spokojnie mógł panować od dolnej Wisły aż za Odi-ę Bolesław śledził bliższe mu wydarzenia u sąsiadów z południa. Na Węgrzech królowa Eufemia urodziła wreszcie syna ochrzczonego imieniem Borys, po czym małżonek przepędził ją z kraju pod zarzutem wiarołomstwa, znać ostatecznie przeko- nany o tym na podstawie rysów twarzy niemowlęcia. Trwała tam walka o zapewnienie sukcesji Stefanowi II, bgdącemu sy- nem Kolomana z poprzedniego małżeństwa, z Ruzulą nor- mandzką. Sędziwy król nie wahał się nawet, może za przykła. dem polskiego sprzymierzeńca, oślepić swojego brata, Almusa, oraz, na dodatek, jego syna, Belę, ściągniętych w tym celu podstępnie do kraju. W przyszłości Bolesław okaże się wielkim przyjacielem mło. dzieńca, który z przegnanego niemowlęcia wyrośnie, ale teraz, jeśli nawet współczuł mu ze względu na własne koligacje rus- kie, nic nie mógł uczynić. Zresztą niezręcznie by mu było przez pamięć na zasługi Kolomana dla niego. Nadto wydarzenia w Czechach były o wiele ważniejsze. A tam książę Władysław oczyszczał przed sobą pole. Naj- pierw uwięził Ottona ołomunieckiego, zaś latem 1113 roku , kiedy polski książę uderzał na Pomorze, zajął się swoim bra- tem młodszym, Sobiesławem. Ktoś ostrzegł młodego księcia, że jego panujący brat, za radą znanego nam Wacka, pragnie go uwięzić. Sobiesław łatwo w to uwierzył, wszak było to świe- żo po oślepieniu Zbigniewa, Almusa i Beli. Mimo to, jak rela- cjonuje Kosmas, pojechał do Pragi na czele 300 swoich ry- cerzy, gotowy walczyć, a nawet zginąć, lecz nade wszystko. spragniony zemsty na Wacku. Obaj książęta spotkali się w ja- himś dworze, do którego Sobiesław udał się z niewielu ludźmi, podczas gdy reszta pozostała w ukryciu, gotowa w każdej chwi- li skoczyć swojemu panu na ratunek. Po obiedzie książę Wła- dysław kazał Sobiesławowi pójść za sobą do Wyszehradu. Roz- kaz wzmógł obawy Sobiesława. Młody książę porozumiał się ze awoją drużyną, wciąż gdzieś ukrytą, po czym ruszył niby to posłusmie, lecz wezwał do siebie wspomnianego Wacka, aby 159. rzekomo porozmawiać na osobności. Wacek podszedł do hsię- c , a wtedy drużyna obshoczyła go wokoło i zabiła. Sobiesław nie iał już po co iś do Wyszehradu. Na czele ego hufca pognał w kierunku granicy serbskiej, aby tamtędy plzejść do Polski, do wiernego sobie Bolesława. Na dwór polski przybył z dużym opóźnieniem, anbowiem po drodze, jako buntownik przeciw cesarskiemu wasalowi, wpadł do więzienia, skąd musiał dopiero uciekać. Książę poł- shi przyjął emigranta z otwartymi ramionami. Los Sobiesława był dlafi nie do pxzyjęcia, gdyż mógł pociągnąć za sobą dalszą rewizję traktatu z roku 1111 i w konsekwencji pozbawić Bole- sława wszelkich horzyści ze zwycięstwa nad Trutiną w paździer- nihu 1110 roku. Klęsce Sobiesława towarzyszyło w Czechach nagłe wynie- sienie Ottona ołomunieckiego. Kuzyn Władysława został zwol- niony z więzienia i obdarzony połową Moraw, a nadto dopusz- czony do zaszczytu poślubienia Rychezy, siostry małżonki Wła- dysława, Zofii, córki hrabiego Bergu w Szwabii, Henryha. Bolesław, wierny Sobiesławowi jak niegdyś Borzywojowi, postanowił pdożyć kres takiej polityce. Obaj zaprzyjaźnieni książęta, polski i czeski, niebawem wybrali się na nową wojnę, choć tym razem z mniejszymi niż plzed czterema laty siłami. W roku 1114, jak opisuje Kosmas, oblegli Kłodzko i podpalili podgrodzie. Ogień z pewnego pałacu, wysokiego zapewne, plze- niósł się na jedną z wiei i wzbudził popłoch wśród oblężo- nych. Przerażeni grodzianie "zwątpiwszy już w ocalenie, pro- sili, aby im była dana prawica pokoju już tylko za zachowanie życia każdego z nich". Bolesław i Sobiesław pozwolili im opuś- cić grbd i odej ć, po czym kazali zniszczyć Kłodzko całkowicie. Demonstracja okazała się wystarczająco pr konująca, al- bowiem na początku 1115 roku zaczęły się pertraktacje z Wła- dysławem. Według Kosmasa zainicjował je Boleaław listem skierowanym do księcia czeskiego. Przyjaciel Sobiestawa miał wyrazić prośbę, aby Władysław przebaczył bratu swojemu, gdyż ten mógłby się atać "silnym i stałym węzłem naszego pokoju i przyjaźni". Władysław ze swej strony, "skłoniony tymi proś- bami, a także poruszony wrodzoną sobie do swojego brata mi- łością" miał po prostu w marcu dać Sobiesławowi Hradec z okręgiem. W rzeczywistości sprawa nie była jednak tak pro- sta, skoro dla ostatecznego jej załatwienia potrzeba było kilku miesięcy. Zakończył ją dopiero zjazd "przy falach rzeki Ny- sy" w lipcu 1115 roku. Kosmas, zajęty tylko sprawami wewnę- trznoczeskimi, pisze, że przyjechali tam Otton, Sobiesław i Władysław, jednak miejsce spotkania, podległy Bolesławowi $ląsk, nieodparcie narzuca wniosek o koniecznej obecnośei gospodarza. Książęta wymienili między sobą przysięgi i po- twierdzili "przymierze pokoju". Na drugi dzień obdarzyli się wzajemnie darami, po czym "weseli powrócili do domów". Bolesław odegrał rolę mediatora, a przy okazji utrwalił po- kój na południowo-zachodniej granicy. Odtąd stosunki polsko- -czeskie na długie lata staną się przyjazne, wręcz wzorowe. Hradec z okręgiem w rękach Sobiesława skutecznie odcinał Polskę od łupieskich wypraw niesfornego rycerstwa, ale nie tylko to zadecydowało. " Książg polski któregoś dnia postanowił się ożenić. Od roku 1109 był wdowcem z jednym synem, Władysławem. Może je- szcze w trakcie ostatnich rokowań uzgodniono, że dla więk- szego utrwalenia pokoju i przyjaźni poślubi on kolejną córkę hrabiego Bergu, Salomeę. Datowanie tego małżeństwa na ten okres jest bardzo prawdopodobne i dość częste w nauce. Plzy- puszcza się nawet, że niejasne przekazy biografów późniejsze- go świętego, a obecnie biskupa w Bambergu, znanego nam już Ottona dadzą się odnieść do pośredniczenia w sprawie tego właśnie małżeństwa. Przyszły misjonarz Pomorza, znający do- brze Polskę, mógł już wtedy żywić jakieś nadzieje na pomoc Bolesława w pracy nad dolną Odrą. Trzy cbrki hrabiego Bergu żyły z sobą niezwyłsle blisko. Wejście Bolesława do ich rodziny stawało się trwałym czyn- nikiem pokoju, ale to nie koniec. Hrabia Bergu był wiernym stronn;kiem cesarza Henryka V w jego walce ze zbuntowany- \ 11 Bolataw Hriywo tl lÓl mi wasalami, do których naleźał także Lotar, książę saski, ry- wal naszego Bolesława w walce z Pomorzem: Czyżbyśmy tu za- tem mieli świadomą i szeroko zakro oną akeję dyplomatyczną na rzecz otworzenia Bolesławowi drogi na północ? Bardzo to prawdopodobne, zwłaszcza od strony zamierzeń i polskiego księcia, i późniejszego misjonarza. Daty ni miejsca zaślubin Bolesława z Salomeą szwabską nie znamy, lecz tło i cele,polityczne tego małżeństwa rysują się raczej jasno. Bolesław, zawsze skory do działań zbrojnych, nie czekał długo. Roczniki polskie notują w roku 1116 kolejną je- go wyprawę na Pomorze wschodnie. W nauce przypuszcza się, że zdobył wtedy Gdańsk i Starogród nad Wierzycą, ewentual- nie także Słupsk. Sytuacja w cesarst vie sprzyjała temu przed- sięwzięciu. Lotar, restytuowany na księstwie saskim w roku 1114, oży- wił swoją działalność na północy, pokónał kilka małych pań- stewek słowiańskich, marzył o dalszych wyprawach, w krai- ny, gdzie od 150 lat nie postała noga niemieckiego zdóbywcy, lecz już w roku następnym popadł w nowy zatarg z cesarzem. Ten ostatni, pokonany przez buntowników w lutym 1115 roku, doczekał się klątwy, rzuconej nań przez legata papieskiego i to właśnie skłóniło Lotara do nowego zatargu z imperatorem. Wojna domowa w Niemczech przybrała na sile, więc nadal nie mogło być mowy o wtrącaniu się Cesarstwa w sprawy polsko- -pomorskie. Mimo to nauka datuje rychły upadek wszystkich zdobyczy Bolesława z roku 1116. Późniejszy pogromca Pomorza znów poniósł klęskę. Dlaczego? Lapidarne zapiski rocznikarskie nie pozwalają na wyjaśnie- nie zagadki. Wydaje się, że przyczyny były związane z Rusią i jej sojuszem z Pomorzem. Slady tego napotykamy w iród- łach dotyczących znanej w Polsce postaci Piotra Własta. Dokoła tej osoby w cią5u wieków wyrosła cała legenda, nagromadziło się sporo mitów, zwłaszcza tych o rzekomo duń- 162 I skim pochodzeniu wielmoży, zdecydowanie dziś już odrzuco- nych przez naukę. Piotr Włast pochodził ze Sląska, z rodu Ła- będziów; już jego ojciec i dziad posiadali na Sląsku włości. Był mniej więcej rówieśnikiem Bolesława i "służył zbrojnie" jak to zanotował autor "Kroniki Polsko-Sląskiej", który dobrze musiał być poinformowany. W jakimś okresie, najprawdopo- dobniej w roku 1115, z przyczyn militarnyeh został wysłany za granicę, znalazł się w Czechach, gdzie podejmowano go niby księcia. W roku 1116 dość niespodziewanie wybuchła wojna węgierśko-czeska, doszło do krwawej bitwy nad pograniczną rzeką Obiavą, w której to bitwie Węgrzy, według Kosmasa "niezliczeni jak piasek w morzu" , zostali pobici ż kretesem. Szesnastowieczny biograf Piotra Własta, czerpiący ze źródei XII wieku, dodaje, że Piotr pozostawił w Czechach liczne śla- dy swojej służby zbrojnej i aktywności. Czyżby walczył właś- nie z Węgrami? Czyżby Bolesław posłał go tam na pomoc swojemu szwagrowi? Lepszego w ka_ żdym razie datowania wyprawy Piotra do Czech nie można znaleźć. Ale to tyllso margines interesującej nas sprawy, choć może niebagatelny, bo świadezący o osłabie- niu sił Bolesława na Pomorzu. Niepowodzenia militarne skło- niły wszakże Bolesława do odwołania Piotra Własta zza gra- nicy. Owo wezwanie wielmoży do kraju, znane z jego biogra- fii, najlepiej daje się datować na koniec roku 1116, czyli na czas niepowodzeń pomorskich, związanych jakoś z Rusią. Tutaj źródła dotycząee Piotra zaczynają różnić się między sobą, choć Ruś w każdym z nich występuje jasno i niedwu- znacznie. Głównym sojusznikiem Pomorzan na Rusi był Wołodar przemyski, a więc bliski sąsiad Polski. Jest bardzo prawdopo- dobne, że na pograniczu polsko-ruskim w związku z tym za- panowały jakieś niepokoje i walki, które doprowadziły Wołoda- ra do polskiej niewoli, znanej biografowi Piotra. Według tego kronikarza Wołodar został uwięziony w Wiślicy, skąd wszakże po pewnyům czasie uciekł przekupiwszy pieniędzmi straże, i na 163 nowo wiele utrapień zaczął przynosić Bolesławowi. Ucieczka Wotodarza mogła nastąpić najłatwiej w roku 1116, kiedy Bo- lesław przebywał na Pomorzu, a Piotr w Czechach. Sojusz Wołodara z Pomorzem wielce był dokuczliwy dIa Bolesława. Polski książę, który szczęśliwie zapewnił sobie po- kój z Czechami, nadal ręce miał skrępowane i nadal narażo- ny był na walkę na dwa fronty. Zadanie Piotra, potrafiącego dowodzić ludźmi, bgdącego rycerzem tyleż odważnym i mężnym, co "przedsiębiorczym i obrotnym", polegać będzie odtąd na ponownym pojmaniu zbiegłego z niewoli księcia przemyskiego. Wedłng wszelkich danych Piotr przyjął zadanie z ochotą. Niestetv, rozbieżność źródeł w opisywaniu jego poczynań jest tak wielka, że nie sposób przedstawić akcję ściśle, w sposób bezdyskusyjny. Szesnastowieczny biograf pisze, że wielmoża po- szedł na Ruś z wojskiem, jakby na wojnę, że wykazał się wiel- ką odwagą, posiał ogromne spustoszenia. Dwunastowieczny bio- graf św. Ottona z Bambergu, uchodzący za dobrze poinfo r- mowanego, donosi, że, przeciwnie, Piotr wybrał się do Prze- myśla na czele niewielkiej tylko drużyny, aby udawać wygnań- ca z Polski i w ten sposób chytrze zmylić czujność Wołodara. W nauce sądzi się, że ta druga wersja jest bardziej prawdopo- dobna, a więc jedyna do przyjęcia, gdyż pochodzić może z re- lacji naocznych świadków, natomiast szesnastowieczny biograf mógł celowo wybielać swojego bohatera. Nie wiem. Autor "Kroniki o Piotrze Właście" zdaniem znawców przedmiotu nie wydaje się być zdolny do wymyślenia rzeczy nieistniejących, raczej jest kompilatorem. Nadto bio- graf Ottona, interesujący się wyłącznie trudnościami Bolesła- wa w zdobyciu Pomorza, w tym wypadku mógł korzystać z nie- przychylnych Piotrowi źródeł w Zwiefalten. W rezultacie mo- gły istnieć jakieś próby chytrego podejścia, wywabienia Woło- dara w pole, ale mogły też wywiązać się walki zbrojne, po- ciągające za sobą zniszczenia siedzib ludzkich. Tak czy owak sprawa przeciągała się, Bolesław nie mógł wyruszyć przeciw Pomorzu ponownie, dopóki wschodnia gra- nica była niespokojna. Nie był już golowąsem, młodym zapa- leńcem, który pragnie po prostu wyżycia się w walce. Przekro- czył już trzydziesty rok życia, na nowo założył rodzing. W tym wieku człowiek już zaczyna oglądać się wstecz i pragnie kon- kretnych wyników swojej działalności, pożąda efektów. Bole- sław pragnął opanować Pomorze, ale nie mógł postępować lekkomyślnie. Tym bardziej że sprawy ruskie komplikowały się coraz bardziej. Włodzimierz Monomach, aktualny Wielki Książę Ki- jowski, coraz bardziej umacniał się u władzy i poddawał so- bie kolejne księstwa dziehzicowe. Syn naszego Wołodara z Prze- myśla, Wołodymirko, ożenił się z siostrą króla Węgrów, Stefa- na II, który objął tron po ojcu zmarłym w roku 1114 i został pobity przez Czechów i Piotra Własta. Tylko jeden Jarosław wołyński, były szwagier Bolesława, zachował jeszcze dawną przyjaźń dla Polski, ale ten zaczął już popadać w konflikt z Monomachem i jego synami. Na tym tle ostro rysuje się nowy konflikt wew trzny w Polsce, znany w nauce jako "bunt Skarbimira". Data kon- fliktu, zbiegająca się w czasie z nieporozumieniami ruskimi Bo- lesława, sugeruje, że poszło właśnie o ruską politykę polskiego księcia. Piotr Włast i Skarbimir Awdaniec reprezentowali odmien- ne poglądy. Pierwszy sprzyjał Jarosławowi wołyńskiemu, któ- rego siostrę według wiarogodnych źródeł pojął za małżonkę, drugi, jak dowodzi jego przyjaźń z Andrzejem, synem Mono- macha, prag,nął oprzeć politykę Polski o sojusz z Wielkim Księ- ciem Kijowa. Jakie były realne możliwości zjednania sobie Włodzimierza Monomacha, trudno ocenić, natomiast, że Bole- sław był wierny Jarosławowi, nie ulega wątpliwości. Książę polski, jak mieliśmy możność stwierdzić wielokroć, raczej nie opuszczał swoich przyjaciół w biedzie. Stosunek je- go do Swiętopełka czeskiego jest trochę niejasny, a Ie już spra- wa Borzywoja, a potem Sobiesława dowodzi wielkiej wiernoś- 164 , 1G5 ci. Ten rys charakteru Bolesława-jest równie wyraźny jak jego ceeha bitności i umiłowania wolności monarszej. Bolesław ca- łym sercem nienawidził swoich wrogów, lecz nie mniej gorąco popierał przyjaciół. Ogromna odwaga, zarówno militarna jak i cywilna, tudzież wytxwałość i upór zawsze kazały mu.trwać przy swoich celach do ostatka. Bolesław mógł ugiąć się przed Kościołem w roku 1113, nie mógł jednak przed wrogiem, choć- by najsilniejszym. Przebieg konfliktu księcia z Awdańcami ze wzglgdu na śzczupłość informacj niemożliwy jest do odtworzenia. Wy- obraźnia podsuwa tu sceny starć słownych i kłótni w radzie książęcej, do której należał Skarbimir jako palatyn i wojewo- da, a także Piotr jako kmieć potężny, bogaty i wpływowy a za- razem vódz w wojnach, szeroko znariy za granicą. Skarbimir, starszy wiekiem, niewątpliwie górował doświadezeniem, nato- miast Piotr bardziej ślepo i bezwzglgdnie oddany był księciu, bo należał prawdopodobxrie do tych licznych jego rówieśników, którzy rozkochali się w nim jeszcze w czasie piex'wsżCj mło- dości. Skarbimir zgadzał się z księciem i Piotrem w negatywnej ocenie postgpowania Wołodara. Książg przemyski, skoligaco- ny z królem Wggier i zaprzyjaźniony z Pomorzem, musiał być uważany za wroga. Ale na tym się koiiczyło. Bolesław prag- nął zaszachować Wołodara przez dochowanie przyjaźni Jar-o- sławowi wołyńskiemu, natomiast Skarbimir - przez przyjaźń z potężnym Monomachem, wrogiem Jarosława. I tak cele księ- cia i Awdańca rozeszły się nagle. Namawianie do porzucenia sprawy Jarosła va nie mogło podobać się Bolesławowi. Patrząc na to od strony psycholo icz- nej rnożna domyślić się nawet głębokiego urazu w duszy wier- nego księcia. Jak to? Ma porzucić człowieka, którenru w prze- szłości zawdzigczał tyle dobrego? Książę mógł także przypomi- nać sobie dawne dorady Awdańców w sprawie Zbigniewa, ich namowy do zaocznego sądu nad bratem, co potem pxzyniosło tyle kłopotów i upokorzeń. Jeśli Bolesław naprawdę od razu 166 pożałował swojego wyroku na Zbigniewa, a w tym wypadku można Anonimowi wierzyć, to musiał także pożałować, że po- słuchał rady Awdańców, i poczuł żal do nich. Uraz legł na dnie duszy, ale pozostał, by teraz odżyć na nowo. W każdym razie któregoś dnia Bolesław spojrzał na pala- tyna nowymi oczyma. Ujrzał w nim ezłowieka niecnego, wręcz zdrajcę posiadającego Bóg wie jakie cele osobiste. Racjonalnie może nawet uzasadnione poglądy doświadczonego męża nie miały znaczenia. Bolesław osądzał sprawy według prostych kryteriów wierności i niewierności. Racje, choćby polityczne, nie liczyły się. W rezultacie palatyn został pojmany jak wróg, osadzony w wigzieniu i skazany na pozbawienie jedynego oka. Pierw- sze stracił w obronie Bolesława wpadającego do zasadzki, ale to teraz nie miało znaczenia. Jarosław bliższy był księciu niż wielmoża, który ośmielił się mieć własne zdanie o polityce zagranicznej.- Wyrok wykonano. Go działo się w kraju po tym niesłychanym wydarzeniu, mil- czą źródła. Represje objgły prawdopdobnie szersze kr gi spo- łeczeństwa, te bliżej z Awdańcami związane. Tu i ówdzie mo- gły wybuchać rozruehy. Awdańcy wielką rolę odgrywali także w Kościele polskim, fundowali kościoły, klasztor benedyktynów w Lubiniu, byli duchownymi. Zatarg księcia z nimi musiał wywrzeć trudne do przecenienia skutki, niemniej powściągli- wość źródeł na ten temat jest wielka. Po prostu nie wiemy nic. Przypuszczalnie Bolesław uparł się i tkwił xxa obranej drodze. Miał dość sił, by nie z vażać na trudności. Na Awdańcach świat się nie kończył. Najwigkszy kłopot sprawiał może tylko chwilo- wy brak wojewody. Bolesław musiał obejść się bez palatyna, jak obchodził się niegdyś jego ojciec, z tym tylko, że nie miał syna, który mógłby go zastąpić. Władysław, syn Zbysławy, li- czył sobie najwyżej lat dwanaście, więc nie był jeszcze pełno- letni, zaś druga małżonka księcia, Salomea, zaczynała dopiero rodzić dzieci. 167 r Tutaj wrócić musimy do zagadki, postawionej na począt- ku tego rozdziału, a dotyczącej przyczyn urwania "kroniki". Anonim był związany z Awdańcami, to nie ulega wątpliwości. Awdańce prawdopodobnie wyszukali go gdzieś i zjednali do opracowania takiego, a nie innego dzieła, które by sławiło księcia przez nich sobie "wybranego" przeciw Prawdzicom i tym siłom, które popierały Zbigniewa. A więc klęska moco- dawców wpłyngła na pisarza? Tak to wygląda. Nasz Anonim jeśli nie wyleciał za drzwi książęcej kance- larii razem z kanclerzem Michałem Awdańcem, to zaniemó- wił z wrażenia i odrzekł się kontynuowania pracy w tych wa- runkach. Czy otrzymał wymarzoną zapłatę, którą miał zamiar zawieźć do miejsca swoich ślubów zakonnych, nie wiadomo. Może ją i dostał, bo Bolesławowi musiało zależeć na zatrzyma- niu u siebie owoców pracy "dziejopisa". W każdym razie kon- flikt panującego z Awdańcami musiał głębokie wywrzeć na pi- sarzu wrażenie. Szczęście, że autor nie zniszczył swojej księgi, lecz pozostawił ją na miejscu, pizekazał potomnym. W jaki sposób Bolesław opanował sytuacjg w kraju, nie wiemy, ale że opanował, to pewne. Czas nie sprzyjał zresztą buntom i zamieszkom. Rok, jaki nadszedł niebawem, I 118, był rokiem klęsk żywiołowych. W styczniu zanotował Kosmas wiel- kie trzęsienie ziemi, które nawiedziło zwłaszcza Lombardię oraz, jak notują źródła niemieckie, Leodium i Zwiefalten. "Runęły liczne budynki, wiele zamków zostało zniszczonych, wiele kościołów czy klasztorów zapadło się i mnóstwo ludzi zo- stało zasypanych". W Polsce trzęsienia ziemi nie zanotowano, za to latem spa- dły obfite deszcze i wylały wszystkie rzeki. Podobnie było w całej Europie. Kosmasowi powódź wydała się największa po biblijnym potopie. Wody podmyły wały licznych grodów, po- zalewały wsie i kościoły, spowodowały śmierć wielu ludzi. Ta- kie klęski żywiołowe zawsze wywierają wpływ na życie społecz- ne i polityczne, a więc i tym razem tak być musiało. Tymczasem zatarg Bolesława z Awdańcami nie ułatwił prowadzenia polityki ruskiej. Jeszcze w roku 1117, w roku oślepienia palatyna, Włodzimierz Monomach wyruszył zbrojnie pod Wołyń i po dwóch miesiącach oblężenia grodu zmusił Ja- rosława do wyrzeczenia się sympatii dla Bolesława i wszelkich z nim związków. Wtedy Jarosław postanowił zagrać na zwło- kę. W rok później, tak samo wierny Bolesławowi, jak Bolesław jemu, zerwał swoje małżeństwo z księżniczką ruską; krewniacz- ką Włodzimierza i przez to na nowo popadł w konflikt z Ki- jowem. Może liczył na pomoc Bolesława, ale ten nie zdołał wyruszyć z kraju, może ze względu na powodzie właśnie. Na- tomiast Wielki Książę Kijowa uderzył na Wołyń pono vnie, i to tak silnie, że zdobył gród, przepędził Jarosława, zaś księ- stwo oddał własnemu synowi, Romanowi. Jarosław drogą przez Węgry trafił do Polski, gdzie został mile przyjęty. Bolesław nie myślał kapitulować. Mógł się my- lić, i mylił się też prawdopodobnie w ocenie sytuacji na Rusi, lepiej mać rozeznanej przez Skarbimira, ale nie mógł się ugiąć przed trudnościami. Już wtedy prawdopodobnie podjął znaną decyzję o przywróceniu Jarosława do władzy. Piotr Włast przebywał w tym czasie v Przemyślu i nie po- nosił odpowiedzialności za to, co działo się w kraju lub pod grodem wołyńskim. olesław łączył z nim teraz wszystkie swo- je nadzieje. Aż wreszcie któregoś dnia Wołodar, zakuty w kaj- dany, znalazł się przed obliczem polskiego księcia. Trudno wy- obrazić sobie taką scenę, niemniej w nauce nie budzi ona wąt- pliwości. Dawny więzień z Wiślicy, największy, a właściwie je- dyny przyjaciel Pomorza na Rusi, zdany na łaskę i niełaskę polskiego księcia. Wielki Książg ł ijowa i król Węgier jakoś milczeli w tej chwili, w każdym razie źródła nie zanotowały ich interwencji. Widać tym razem Bolesław się nie pomylił i wiedział, że w stosunku do księcia przemyskiego może pózwo- lić sobie na wszystko. Sprawa rozegrała się tylko między nim i Wołodarem. Na- stąpiło coś zdumiewającego. Książę ruski znów okupił pie- 169 Tutaj wrócić musimy do zagadki, postawionej na począt- ku tego rozdziału, a dotyczącej przyczyn urwania "kroniki". Anonim był związany z Awdańcami, to nie ulega wątpliwości. Awdańce prawdopodobnie wyszukali go gdzieś i zjednali do opracowania takiego, a nie innego dzieła, które by sławiło księcia przez nich sobie "wybranego" przeciw Prawdzicom i tym siłom, które popierały Zbigniewa. A więc klęska moco- dawców wpłynęła na pisarza? Tak to wygląda. Nasz Anonim jeśli nie wyleciał za drzwi książęcej kance- larii razem z kanclerzem Michałem Awdańcem, to zaniemó- wił z wrażenia i odrzekł się kontynuowania praey w tych wa- runkach. Czy otrzymał wymarzoną zaplatę, którą miał zamiar zawieźć do miejsca swoich ślubów zakonnych, nie wiadomo. Może ją i dostał, bo Bolesławowi musiało zależeć na zatrzyma- niu u siebie owoców pracy "dziejopisa". W każdym razie kon- flikt panującego z Awdańcami musiał głgbokie wywrzeć na pi- sarzu wrażenie. Szczęście, że autor nie zniszczył swojej księgi, lecz pozostawił ją na miejscu, przekazał potomnym. W jaki sposób Bolesław opanował sytuację w kraju, nie wiemy, ale że opanował, to pewne. Czas nie sprzyjał zresztą buntom i zamieszkom. Rok, jaki nadszedł niebawem, 1118, był rokiem klęsk żywiołowych. W styczniu zanotował Kosmas wiel- kie trzęsienie ziemi, które nawiedziło zwłaszcza Lombardię oraz, jak notują źródła niemieckie, Leodium i Zwiefalten. "Runęły liczne budynki, wiele zamków zostało zniszczonych, wiele kościołów czy klasztorów zapadło się i mnóstwo ludzi zo- stało zasypanych". W Polsce trzęsienia ziemi nie zanotowano, za to latem spa- dły obfite deszcze i wylały wszystkie rzeki. Podobnie było w całej Europie. Kosmasowi powódź wydała się największa po biblijnym potopie. Wody podmyły wały licznych grodów, po- zalewały wsie i kościoły, spowodowały śmierć wielu ludzi. Ta- hie klęski żywiołowe zawsze wywierają wpływ na życie społecz- ne i polityczne, a więc i tym razem tak być musiało. Tymczasem zatarg Bolesława z Awdańcami nie ułatwił prowadzenia polityki ruskiej. Jeszcze w roku 1117, w roku oślepienia palatyna, Włodzimierz Monomach wyruszył zbrojnie pod Wołyń i po dwóch miesiącach oblężenia grodu zmusił Ja- rosława do wyrzeczenia się sympatii dla Bolesława i wszelkich z nim związków. Wtedy Jarosław postanowił zagrać na zwło- kę. W rok później, tak samo wierny Bolesławowi, jak Bolesław jemu, zerwał swoje małżeństwo z księżniczką ruską; krewniacz- ką Włodzimierza i przez to na nowo popadł w konflikt z Ki- jowem. Może liczył na pomoc Bolesława, ale ten nie zdołał wyruszyć z kraju, może ze względu na powodzie właśnie. Na- tomiast Wielki Książę Kijowa uderzył na Wołyń pono vnie, i to tak silnie, że zdobył gród, przepędził Jarosława, zaś księ- stwo oddał własnemu synowi, Romanowi. Jarosław drogą przez Węgry trafił do Polski, gdzie został mile przyjęty. Bolesław nie myślał kapitulować. Mógł się my- lić, i mylił się też prawdopodobnie w ocenie sytuacji na Rusi, lepiej mać rozeznanej przez Skarbimira, ale nie mógł się ugiąć przed trudnościami. Już wtedy prawdopodobn e podjął znaną decyzję o przywróceniu Jarosława do władzy. Piotr Włast przebywał w tym czasie w Przemyślu i nie po- nosił odpowiedzialności za to, co działo się w kraju lub pod grodem wołyńskim. Bolesław łączył z nim teraz wszystkie swo- je nadzieje. Aż wreszcie któregoś dnia Wołodar, zakuty w kaj- dany, znalazł się przed obliczem polskiego księcia. Trudno wy- obrazić sobie taką scenę, niemniej w nauce nie budzi ona wąt- pliwości. Dawny więzień z Wiślicy, największy, a w łaściwie je- dyny przyjaciel Pomorza na Rusi, zdany na łaskę i niełaskg polskiego księcia. Wielki Książę ijowa i król Węgier jakoś milczeli w tej chwili, w każdym razie źródła nie zanotowały ich interrvencji. Widać tym razem Bolesław się nie pomylił i wiedział, że w stosunku do księcia przemyskiego może pózwo- lić sobie na wszystko. Sprawa rozegrała się tylko między nim i Wołodarem. Na- stąpiło coś zdumiewającego. Książę ruski znów okupił pie- 168 169 niędzmi swoją wolność, lecz tym razem były to pieniądze i skar- by .vpłacone do komory Bolesława. Zwoziły je ponoć wozy konne i wielbłądy juczne. Wołodar dodatkowo poprzysiągł, że nigdy już nie poprze Pomorza i do końca życia zachowa po- kój z Polską. Czyżby to był hołd lenny? Niewykluczone, tym bardziej że poddani Wołodara byli tak sterroryzowani a kcją Piotra Własta, że ani pomyśleli o wojnie dla uwolnienia swo- jego księcia z niewoli. Trudno przypuszczać, by Wołodar po takiej wizycie u Bolesława rozstał się z nim przyjaźnie, nie- mniej źródła jednogłośnie stwierdzają trwałość zawartego wb- wczas porozumienia. W ujarzmieniu Wołodara cała zasługa spadła na Piotra Własta. Wobec rozbicia kraju spowodowanego buntem Skarbi- mira jego drużyna zbrojna, a może nawet "wojsko", jak tego chc biograf wielmoży, mogło stanowić najpoważniejszą jedno- stkę bojową armii Bolesława w tym okresie. Książg potrafił to docenić i nagrodzić. ŹI-ódła prześcigają się w opisach hojności Bolesława dla zasłużonego męża. Mówi się, że dał Piotrowi wszystkie skarby Wołodara i dołożył jeszcze włości migdzy górną Pilicą i Ra- domką w kasztelanii skrzyńskiej, prawdopodobnie także o_ddał mu na własność jakieś dobra w okolicy Książa Wielkiego koło Jędrzejowa. Niewątpliwy jest fakt poślubienia przez Piotra w bliżej nie znaliym czasie, lecz ściśle w związku ze sprawą Wolodara, księżniczki ruskiej, Marii, siostry Jarosława, przez co wielmo- ża stał się wujem najstarszego Bolesławowica, Władysława. Księżniczka Maria miała wnieść Piotrowi olbrzymi posag i do- równać mu potem w. niejednym wzglgdzie. tNażne wszakże wydaje się przede wszystkim to, że Bole- sław po utracie Skarbimira miał kim obsadzić wakujące stano- wisko wojewody i palatyna. Zajął je oczywiście Piotr będący teraz u szczytu swojej kariery politycznej. W sumie po wielu trudnościach i tarapatach mógł wresz- cie Bolesław uznać, że jeden z problemów został rozwiązany. ' Rozdziai dziesiąty Brak relacji naocznych świadków powoduje, że wydarzenia stają się tajemnicze. Bogate życie kipi w ukr5ůciu, zupełnie go nie widzimy, nie potrafimy dotknąć. A wydarzeń, notowanych po rocznikach i kronikach, jest sporo, i to doniosłych. Niektóre pomyślał, zaplanował i zrealizował Bolesław, jak zawsze ak- tywny i spragniony sławy rycerskiej, inne zainicjowali jego wro- gowie, przyjaciele lub rywale. Pod datą 1119 zanotowano wyprawę Bolesława na Pomo- rze, gdzie lcsiążę polski pokonał dwóch książąt, przytczym jed- nego uwięził, a drugiego zmusił do ucieczki. Nauka widzi tu teren działania ten sam co w roku 1116, zatem są to dzisiejsze Kaszuby, lecż tym I azem już podbite definity vnie i weielone dó państwa Bolesława. Ucieczką ratował się prawdopodobnie Świętopełk, będący już władcą całego Pomorza, aż za Odrę, gdzie jego państwfl graniczyło z ziemiami podległymi Henrykowi obodryckiemu. Imienia więźnia domyślić się trudniej, a jest to jiiż drugi wy- padek pojmania do niewoli nieznanego księcia pomorskiego, jeśli policzymy także syna Swigtopełka, który dostał się do Polski jako zakładnik w roku 1112, a potem przepadł bez śla- du. Od tamtych wydarzeń mingło lat siedem,. syn Świętopełka musiał już wyróść. Jeśli Bolesław nie zwrócił go ojcu po zdo- byciu Nakła w roku 1113, natomiast wychowywał go u siebie na wiernego wasala, to może w obydwu wypadkach chodzi o osobę tę samą. Książg polski mógł w roku 1116 wprowadzić : I 170 171 pomorskie książątko na jakąś stolicg, ono mogło potem zbun- tować się pod wpływem ojca, by teraz znowu wpaść do nie- woli. Bolesław lubił politykę dynastyczną, lubił mieć u siebie książąt krajów sąsiednich, by siłą narzucać ich ziomkom. Tak samo mogło być w wypadku Pomorza, choć nic o tym nie wiemy, bo nie mamy skąd się dowiedzieć. Naprawdę wiemy tylko, że $więtopełk miał syna imieniem Warcisław i że ten syn z ramienia Bolesława miał w przyszłości objąć władzę na Pomorzu, a potem z głgbokim przekonaniem sprzyjać chry- stianizacji swojej ziemi, i to jako człowiek, o którego chrzcie osobistym nic nie wiemy. Brak daty chrztu u zwolennika chry- stianizacji jest wszakże zastanawiający. Rzecz musiała się od- być z dala od ludzi, którym wiadomości o chrzcie Pomorzan zawdzięczamy, może właśnie gdzieś w Polsce, na długo przed sławną misją Ottona z Bambergu. Wrócimy jeszcze do Wracisława, na razie odnotujmy tylko sukces polityczny naszego księcia. Zdobycie Kaszub miało duże znaczenie, choć w pierwszym okresie kłopot wynikał stąd nie- mały. Organizowanie świeżo wcielonych ziem musiało zająć nieco czasu, bo trzeba było mianować grododzierżców, ustalić załogi gXodów, może nawet odbyć jakieś "roki", czyli sądy. Je- śli Bolesław chciał nowe nabytki związać z sobą na stałe, nie wolno mu było przesadzać w okrucieństwie wobec ludności miejscowej, jak zdarzało się to dawniej, ani też nie mógł cał- kowicie odsuwać od stanowisk możnowładztwa miejscowego, jak to w swoim czasie uczynił Sieciech. Z drugiej strony wszah- że trzeba tu było osadzić własne załogi w grodach, by zabez- pieczyć się pized niespodziewanym powrotem $więtopełka. Równocześnie w umyśle Bolesława krystalizował się plan podbicia całego Pomorza. Książę Polski zapragnął oprzeć graů nice swojego państwa o Bałtyk i mocno stanąć nad ujściem Odry. Miał te same cele, jakie postawił sobie niegdyś Miesz- ko I i Bolesław Ghrobry. Skoro tak, dobrze byłoby odkryć, jak patrzał na ten kraj, czy widział w nim państwo zupełnie obce i wrogie, nadające się tylko do pobicia i podbicia czy też może - dziedzietwo po przodkach, bezprawnie oderwane spod je- go władzy, lud zbuntowany i krnąbrny, godny ukarania i pod- porządkowania sobie na nowo. Pokrewieństwo aů$więtopełkiem, bliżej nie mane, lecz mo- cno przez Anonima podkreślone, świadczy może o jakichś związkach krwi z Polską pierwszych Piastów. Podobieństwo kultury polskiej i pomorskiej, wyraźnie w archeologii poświad- czone, nie ws?sazuje na większe różnice etniczne. Z drugiej strony wszakże zdumiewa upóx, z jakim Pomorze broniło swo- jej suwerenności, ta zaciekłość, jaką do tej pory mogliśmy po- znać. Istniało zatem coś, co zdecydowanie, na śmierć i ży cie, dzieliło Pomorzan od reszty plemion polskich. Gzyżby to był i stosunek do chrześcijaństwa. , Piastowie integrowali Polskę między innymi w oparciu o chrześcijaństwo. Na Pomorzu nowa religia jakoś nśe mogla się przyjąć, o czym świadczy rychły upadek biskupstwa koło- brzeskiego, założonego w roku tysigcznym. Kraj nad Bałty- kiem wolał pozostać przy wierzeniach przodków, do ł tórych to musieli powrócić także tamtejsi władcy, ze wspólnego z Pia- stami, jak się zdaje, pnia wyrośli. Dziś nie dojdziemy prawdo- podobnie, co zadecydowało: samo przywiązanie do pradawne- go kultu czy też niechęć do celów politycznych, z jakimi Pia- stowie łączyli chrystianizację swojego dominium. Wzajemna wrogość wzrastała jednak w miarę czasu, by w okresie Krzy- woustego ukazać się o wiele bardziej ostro, niż można by wnio- skować z danych dotyczących kultury, języka i obyczaju. Pół- tora wieku rozwoju nowej religii na ziemiach podległych Pia- stom proces ten pogłębiło, a w każdym razie ilustruje rosnącą dysharmonię. Jeśli Bolesław vidział v Pomorcu dziedzictwo po przod- , kach, jeśli v krótkotrwałym panowaniu Ghrobrego nad ujściem Odry znajdował tytuł do swoich uprawnień, to wątpliwości nie ulega to, że władzę nad Pomorzem mógł zdobyć tylko siłą. Wszelkie rachuby na zhołdowanie tamtejszej dynastii, jak wi- 172 173 dzieliśmy, zawiodły. Jakakolwiek akcja "pokojowa" nie liczyła się w ogóle. Jakby nie patrzeć na przeszłość, aktualnie istniały na zie- miach polskich dwa państwa: Kl.zywoustego i Świętopełka. Ich sąsiedztwo przypominało współżycie dwóch chłopów kłócących się o miedzę, zaorujących sobie wzajemnie skrawki ziemi, przy- łączających do swojej v łasności coś z własności sąsiada -- w zależności od okolicznośei, siły i warunków panujących w da- nej chwili. Stan taki nie mógł trwać wiecznie. Któregoś dnia plan podboju Pomorza pochło ął całą uwa- gę Bolesława Krzywoustego i stał się czytelny z kontekstu. wszystkich wydarzeń z okresu jego panowania. Może było w nim coś z romantyzmu pieśni, jaką według Anonima śpie- wać mieli woje polscy v czasie którejś z dawniejszych wypra v do Kołobrzegu? , "Naszym przodkom wystnrcza y ryby stone i cuchnące, My po świeże przychodzimy w oceanie plrisknjące ! t jcom naszym wystarczafo, jeśli grodów do bywali, A nas burzn nie odstrasza ni szum groźny mo skiej falż..." Niedługo po podboju Kaszub zaczął Bolesław czynić przy- gotowalzia do marszu Iia zachód, w którym to celu prawdopo- dobnie organizować zaczęto wyprawę "generalna" na wzór tej, jaka w roku 1110 przekroczyła Sudety. Na razie wszakże wynikły przeszkody. W roku 1120 najechali na Polskę Rusini i Połowcy, którzy dotarli aż po Biecz i vzięli wielkie łupy. Okazywało się, że zniewolenie do pokoju jednego z książąt rus- kich, i to najsłabszego, niewiele dawało, skoro książę zwierzch- ni, Włodzimierz Monómach, pokojem zainteresowany nie był. Wychodziło przy okazji na jaw, że w sporze o politykę ruską 174 raczej rację mieli Awdańcy, ale Bolesław nie kapitulował. Wojsk szykowanych już na wyprawę pomorską nie zwoływał, lecz z własną drużyną zbrojną, drużyną Piotra Własta jako wojewody, a także Jarosława wołyńskżego, który jakichś ludzi mial ze sobą w Polsce, skoczył w pogoń za najeźdźcami. We dług późnych, Długoszowych informacji dotarł pod Czerwień, lecz sukcesu większego nie odniósł, tyle że zemścił się na lud. ności miejscowej. i pokazał, że bezkarnym żadnego najazdu nie pozostawi. Bezpośrednio spod Czerwienia udał się znowu na północ, by kończyć przerwane przygotowania. Tutaj jednak konieczna jest dygresja. Tak się składało, że rówziocześnie z Bolesławem spoglądał łakomie ku północy także Lotar z Suplinburga; któryś już raz pogodzony ze swoim cesarzem i posiadający chwilowo swobodę ruchów. Książę saski - tak samo jak Bolesław - zamierzał oprzeć granice swojego państwa o Bałtyk i ujście Odry. Nadto obaj książgta podobni byli trochę do siebie. Jeden z nich był wielkim panem niemieckim, niechętnie znoszącym wł ůdzę ce- sarza, drugi w praktyce iycia suwerenny. To wspólne umiło- wanie ideału wolności monarszej mogło zbliżać tych ludzi do siebie. Wszakże między księciem saskim i polskim istniała także różnica. Lotar reprezentował te koła, które w lssiążętach sło. wiańskich rade by widzieć lenników cesarskich drugiego stop. nia, a więc niższych od panów niemieckich, podlegających ce. sarzowi bezpośrednio. Dowodem tego stosunek Lotara do Hen- ryka obodryckiego. Bolesław natomiast nie po to odparł na- jazd Henryka V w roku 1109, by godzić się na zależność od wa. sala cesarskiego. Książę polski wyruszył ze swoją armią na przełomie lat 1121 22. W tym samym czasie, lub nieco wcześniej, poszedł na północ Lotar. Czy obydwaj książgta działali we wzajemnym. porozumieniu, czy też przeciwnie, w rywalizacji ze sobą, nie da się stwierdzić. Wiedzieli o sobie wzajemnie, to pewne. 175. Brak dat dziennych w stojących nam do dyspozycji źrbd- łach polskich nie pozwala na dokładne odtworzenie współza- leżności działań zbrojnych po obydwu stronach Odry. Bolesław szedł od strony Pyrzyc w kierunku Starogardu, gdzie jeszcze po kilku latach misjonarze chrześcijańscy napotkają spusto- szenia. Pod Niekładzem doszło do walnej bitwy, w której le- gło pono 18 tys. Pomorzan. Ludność została wycięta w pień. Szczecin padł po 3 dniach oblężenia, po czym Bolesław prce- hroczył Odrę w kierunku Kockowa i dalej na południe. Wszę- dzie pozostawiając po sobie zgliszcza, dotarł do jeziora Mod- rzyckiego, skąd skierował się na Rugię, którą według wszel- kiego prawdopodobieństwa zdobył. Swiętopełk pomorski jeszcze przed nadejściem Bolesława stoczył bitwę z Lotarem, lecz został pokonany. W ręce księcia saskiego wpadły wówczas jakieś grody i Iiczne łupy. Następnie zawarto pokój, w wyniku którego czgść państwa $wigtopełka przeszła ponownie pod zwierzchnią władzę Henryka obodryc- kiego jako wasala Lotara. Obecnośe Bolesława na Zaodrzu musiała zaniepokoić Lo- tara. Bolesław ze swej strony zdawał sobie sprawę z roszczeń księcia saskiego. Fakt wcześniejszego spotkania Lotara z $wię- topełkiem i zawarcia przez nich pokoju będącego jakimś poro- zumieniem stawiał księcia polskiego w sytuacji trudnej, zwła- szcza że on z księciem pomorskim się nie spotkał i żadnego traktatu pokojowego na nim nie wymusił. Gdzie $wigtopełek teraz przebywał, nie wiadomo, ale że z Bolesławem układae się. nie chciał, to pewne. Jest rzeczą naturalną, że wspólnota czy też prosta zbie ność celów musiała kiedyś tych dwóch ludzi, Bolesława i Lota- ra, zetknąć z sobą. A to miało nastąpie właśnie teraz, na Za- odrzu. Jak patrzyli na siebie? Do tej pory nie było migdzy nimi wrogości, albowiem Bo- lesław nie mieszał się w walki wewnątrz Cesarstwa i tym sa- mym nie popierał cesarza przeciw Lotarowi. Nadto obaj ksią-- żęta sobie nawzajem zawdzigczali zwycięstwo, ponieważ Po- morze było dość silne, by oprzeć się Saksonii i Polsce, kiedy te kraje występowały oddzielnie. Lotar wszakże górował nad Bo- lesławem tym, że miał w ręku traktat pokojowy z $więtopeł- kiem, na mocy którego to traktatu książę pomorski uznawał swoją zależność od Niemców. W tej sytuacji prawdopodobnym się staje, zrozumiały w kontekście późniejszych roszczeń Lotara, układ zawarty po- między dwoma rywalami. Obaj poszli na ustępstwa. Lotar zrzekł się bezpośredniego zwierzchnictwa nad Pomorzem pra- wobrzeżnym, w zamian za co Bolesław przyrzekł mu trybut w wysokości 500 grzywien srebra rocznie. Należność za rok bieżący została wypłacona od razu, najpewniej z łupów pomor- skich Bolesława. Znać książę polski wolał to niż dalszą rywali- zacjg zbrojną, która mogłaby doprowadzić do starcia polsko-sa- skiego nad Odrą, zaś taki konflikt mógłby przynieść korzyść tylko Świgtopełkowi. Obaj książęta rozjechali się w dobrych nastrojach, może nawet nie bez uczuć pewnej sympatii, która, jak się zdaje, od- źyje po latach w zupełnie odmiennych warunkach. , Podbicie Pomorza i układ z Lotarem nie oznaczały jeszcze końca sprawy. Bolesław rozumiał to doskonale. Jego rycerstwo mogło już być zadowolone, ponieważ zdobyło łupy, lecz ksią- żę patrzał teraz po .vażniej, pragnął utrwalenia sukcesu. Poro- zumienie $więtopełka z Lotarem gwarantowało trwałość dy- nastii pomorskiej, zatem i Bolesław ze swej strony musiał wzo- rem księcia saskiego szukać porozumienia z tymi służańskimi książętami. W tym miejscu pojawia się wiadomość o nagłej śmierci księcia Pomorza i o objęciu władzy przez jego syna, Warcisła- wa. Od tej pory na Pomorzu tylko Warcisław będzie się li- czył. Czy Bolesław "dopomógł" $więtopełkowi rozstać się z tym światem, nie wiadomo. Wiadomo jednak, że z Warcisławem porozumiał się natychmiast. Nowy książg Pomorza był żonaty z królewną duńską, Idą, na pewno chrześcijanką. Daty chrztu Warcisława, jak powie- i2 aoi taW xnrů o n 177 176 działem, nie znamy. Należy jednak przypuszczać, że król chrześ- cijański nie wydałby córki za poganina. Może zatem słuszny jest nasz domysł, że był to dawny zakładnik spod Nakła, ochrzczony w Polsce, choćby pod przymusem. Bolesław lubił chrzcić, niekiedy także siłą, jak świadczy podany przez Anoni- ma przykład Gniewomira z Czarnkowa. W każdym razie War- cisław inaczej patrzał na świat niż jego ojciec. Pzzypominał po trosze polańskiego Mieszka I i zdawał aobie sprawę, że trzeba w końcu wejść w krąg państw i narodów chrześ ijańskich, że dalszy upór moie przynieść same klęski. Fakt chrztu wiele zr;aczył. Była to epoka krucjat, nawraca- nia mieczem. Wszystkie wyprawy Bolesława na Pomorze Ano- nim przedstawiał jako wyprawy przeciw poganom, a więc z te- go jednego względu uzasadnione, sprawiedliwe, miłe Bogu i całej Europie chrześcijańskiej. Pomorze uparcie stroniło od nowej religii, Warcisław pierwszy uczynił wyłom. Przez koli- gację z dworem królewskim w Danii i domniemane związki z domem Bolesława dobrze musiał poznać walory chrześcijań- stwa i jego nośność ideologiczną, zrozumiał, że naród pogań- shi skazany jest na zacofanie i na zagładg. Bolesław tym razem długo przebywał na Pomorzu, więc miał dość czasu na rozmowy z nowym kaięciem. W pierwszj kolejności zawarto układ, który znamy tylko w zarysie, z pó niejszych jego rewizji. Młody książę Pomorza wbowiązywał aię płacić Bolesławowi jahiś olbrzymi trybut roczny, dostarczać wielu wojsk na każde żądanie, przekazać mu pod bezpośredni zarząd kilka grodów pogranicznych. Prawdopodobnie zrezyg- nował także z władzy nad Kaszubami, które Bolesław już przed- tem wcielił bezpośrednio do swojego państwa. W ten aposób Pomorze atało się wreszcie lennem Bolesła- wa. Nie było ono wszakże lennem Polski, tylko jej księcia, a ściśle - lennem niemieckim pośrednim, skoro weźmiemy pod uwagę mbowiązania Bolesława względem Lotara. Tym- czasem Bolesław pragnął zjednoczenia tej ziemi z Polską, a nie z Niemcami. Istniejący stan rieczy traktowany być musiał jako 178 stan przejściowy. Teraz azło o rozwiązania na daleką metę, trzeba było podjąć krnki, mające na celu pomyślny rozwój sy- tuacji w przyszłości. Tutaj dotykamy problemu chrystianizacji Pomorza. Jest rzeczą pewną, że obaj książęta słowiańscy, wasal i jego suwe- rcn, jednakowo pozytywnie odnosili się do tej idei, choć może każdy z nich z innych pobudek. Warcisław chciał uwolnić kraj od wiecznych najazdów chrześcijan, Bolesław zamierzał zwią- zać Pomorze z Kościołem polskim i poddać kraj nadbałtycki pod wpływy Polski na stałe. Obaj przy tym nue własne ogra- niczenia. Warcisława determinował fakt klęski militarnej, Bo- lesława krgpowała konieczność liczenia się z I.otarem. Wszak- że idea łączyła obydwie układające się strony przynajmniej na polu taktyhi, jeśli nie strategii działania. Warcisław, jak się zdaje, miał już pewne doświadczenie w dziedzinie chrystianizacji. To z jego inicjatywy najprawdo- podobniej działał na Pomorzu bp grenlandzki Eryk, a także świątobliwy Bernard, bp z Hiszpanii. Tak w każdym razie mo- żna sądzić na podstawie chronologii obecności tych dwóch mi- ajonarzy na Pomorzu. Niestety, doświadczenie wypadłi nega- tywnie. Bp Bernard, obecny nad Bałtykiem w dobie krwawej wojny Pomorzan z chrześcijańską Polską i Saksonią, nie mógł z natury rzeczy zdobyć zwolenników dla religii miłości, Krzyia i przebaczenia bliźniemu, natomiast o działalności bpa Eryka w ogóle nic nie wiemy. Idea chrystianizacji Pomorza majdo- wała się dopiero w zalążkach, efektów nie mano żadnych. Bolesław i Warcisław byli zgodni, że stan ten musi ulec zmianie. Książę polski znał kogofi,'kto mógłby ochrzcić Po- morze pod warunkiem, że udzieli mu się azez'ol ego poparcia i daleko idącej pomocy, oraz użyczy bfasku i splendoru, w po- wszechnym mniemaniu przysługującego każdej wielkości. Tym kimś był biskup z Bambergu, Otton, znający trochę język pol- shi, a zatem i bliską mu mowę pomoraką. Prawdopodobnie już wtedy, w czasie pierwazego apotkania Bolesława z Warcisła- wem uzgodniono, że Bolesław przyśle na Pomorze Ottona i że ir 179 L wyposaży go na drogg. Warcisław obietnicę księcia p jął "z zadowoleniem". Na tym chyba zakończono rozmowy i pertrakt wiem miłe sercu Bolesława sprawy pomorskie nacl wały się z ruskimi, nie załatwionymi do końca i nab Pod koniec 1122 roku książę Polski na pewno był ju Z Gniezna wysłał prawdopodobnie do Bambergu z owych listów do Ottona, o których wiemy, że były biskupa o rozważenie sprawy chrztu Pomorza, a pote do Krakowa, skąd bliżej było na Ruś. Rok 1123 zaczął się pod znakiem energicznych i pertraktacji. Cel był wyraźny: zemsta na synach Mo za ostatni najazd i przywrócenie Jarosława na tron Wierny byłemu szwagrowi książę Polski tego teraz pra bardziej, zaś jego aktywność i ruchliwość wiele mu Szło o zmontowanie potężnej koalicji, o zebranie si które umożliwiłyby wykonanie zadania szybko i bez t Pomoc obca tym bardziej była potrzebna, że czgść sił wa, może nawet znaczna, pozostała na Pomorzu, zaś ctwo Awdańców, nie rozbite do końca, nadal było i sympatyzowało raczej z Monomachem. Wzrok Bolesława w pierwszym rzędzie skierował się nę Czech. Kraj ten w ostatnich latach przechodził kol rzę wewnętrzną. W roku 1117, kiedy Bolesław zm z Awdańcami i zajęty był Wołodarem, książę Władysł pił nagle na rzecz starszego od siebie Borzywoja, ten dług Kosmasa zobowiązał się niczego nie czynić bez je dy, a nadto dał bratu w zarząd "połowę królestwa"- trwała jednak tylko trzy lata, po czym Borzywoj zost townie usunigty z tronu i musiał uciekać za granicę. Ja stało, nie wiadomo, albowiem naoczny świadek wydarze mas, teraz szczególnie surowo ostrzegł swoją Muzę prze nieniem prawdy. Znać ludzie "spragnieni zaszczytów b nienia tego, co zaszczytu godne" nadzwyczaj ostro musi' zagrozić. 180 wyposaży go na drogę. Warcisław obietnicę księcia Polski przy- jął "z zadowoleniem". Przywrócony do władzy Władysław zrazu użerał się z Niem- Na tym chyba zakończono rozmowy i pertraktacje, albo- cami, którzy ni stąd, ni z owąd zaczęli wznosić swój grbd w je- wiem miłe sercu Bolesława sprawy pomorskie nadal krzyżo- go państwie, ale po pewnym czasie uwolnił się od tego rodzaju wały się z rnskimi, nie załatwionymi do końca i nabrzmiałymi. utrapień. Wierny przysięgom znad Nysy w roku 1115, bez tru- Pod koniec 1122 roku książę Polski na pewno był już u siebie. du obiecał Bolesławowi pomoc w sprawie Jarosława. Z Gniezna wysłał prawdopodobnie do Bambergu pierwszy Jak się zdaje, dopomogła w tym walnie sprawa Sobie- z owych listów do Ottona, o których wiemy, że były, poprosił sława. biskupa o rozważenie sprawy chrztu Pomorza, a potem udał się Młodszy brat Władysława jakoś nie mógł zagrzać miejsca do Krakowa, skąd bliżej było na Ruś. w Czechach. W marcu tegoż 1123 roku "książę Władysław, Rok 1123 zaczął się pod znakiem energicznych rokowań pornszony gniewem" wypędził go z Moraw, zaś jego dziedzi- i pertraktacji. Cel był wyraźny: zemsta na synach Monomacha ctwo przekazał Konradowi, synowi Lutolda. Sobiesław uciekł za ostatni najazd i przywrócenie Jarosława na tron wołyński. . do cesarza do Moguncji, ale "poiiieważ bez pieniędzy u wszyst- Wierny byłemu szwagrowi książę Polski tego teraz pragnął naj- kich królów daremne są czyjekolwiek prośby i milknie sprawie- bardziej, zaś jego aktywność i ruchliwość wiele mu ułatwiała. dliwość praw", musiał odejść i dalej po świecie szukać sprawie- Szło o zmontowanie potężnej koalicji, o zebranie sił takich, dliwości. Do Polski jednak nie przybył. Prawdopodobnie zda- które umożliwiłyby wykonanie zadania szybko i bez trndności. wał sobie sprawę, że szukanie pomocy u Bolesława tym razem Pomoc obca tym bardziej była potrzebna, że część sił Bolesła- mijałoby się z celem. Książę polski, spowinowacony z Włady- wa, może nawet znaczna, pozostała na Pomorzu, zaś stronni- sławem i potrzebujący jego pomocy, nie mógłby jej udzielić. ctwo Awdańców, nie rozbite do końca, nadal było niepewne Kto wie nawet, czy wypędzenie z Czech Sobiesława nie leżało i sympatyzowało raczej z Monomachem. w jakimś związku z wyprawą ruską, czy Władysław z góry nie Wzrok Bolesława w pierwszym rzędzie skierował się w stro- uzależnil pomocy. Bolesławowi od warunku nieudzielania tej- nę Czech. Kraj ten w ostatnich latach przechodził kolejną bu- ' że Sobiesławowi. W każdym razie pierwszy to wypadek niemie- rzę wewnętrzną. W roku 1117, kiedy Bolesław zmagał się szania się Bolesława w wewnętrzne rozgrywki południowych z Awdańcami i zajgty był Wołodarem, książę Władysław ustą- sąsiadów. pił nagle na rzecz starszego od siebie Borzywoja, ten zaś we- Siły ezeskie i polskie nie wystarczały jeszcze, więc Bolesław dług Kosmasa zobowiązał się niczego nie czynić bez jego zgo- zwrócił się także do króla Stefana. Dopomógł prawdopodobnie dy, a nadto dał bratu w zarząd "połowę królestwa". Idylla Wolodar przemyski, skoligacony z królem węgierskim. Do koa- trwała jednak tylko trzy lata, po czym Borzywoj został gwał- licji przystąpił także Waśylko z Trembowli. townie usunięty z tronu i musiał uciekać za granicę. Jak się to , Utworzenie tak vielkiej koalicji już samo w sobie było su- stało, nie wiadomo, albowiem naoczny świadek wydarzeń, Kos- ' kcesem. Teraz należało tylko oczekiwać na efekty. Latem armia mas, teraz szczególnie surowo ostrzegł swoją Muzę przed ujaw- polsko-czesko-węgiersko-ruska ruszyła pod gród Włodzimierz nieniem prawdy. Znać ludzie "spragnieni zaszczytów bez czy- Wołyński, aby dokonać w tych warunkach prostej formalności nienia tego, co zaszczytu godne" nadzwyczaj ostro musieli mu zdjęcia jednego i nasadzenia drugiego księcia rnskiego. Liczne zagrozić. wojska przybyły na miejsce, opasały gród, zaczęły systematyczne oblężenie. 180 181 Tymczasem gdzieś w ukryciu działały siły Bolesławowi nie znane lub przezeń lekceważone. W pewnych krggach społe- czeństwa polskiego Jarosław był niepopularny. Dawny spór po- lityczny na temat polityki ruskiej, rozstrzy nięty przez Bolesła- wa siłą, trwał nadal. Stronnictwo Skarbimira Awdańca wciąż pozostawało wierne Monomachowi i w dalszym ciągu uważało, że polityka polska powinna opierać się na sojuszu z Wielkim Księciem Kijowa i jego synami. Bolesław był apodyktyczny i konsekwentny. Nigdy w życiu nie uznawał zmian, wahań ni cofania się wstecz. Tak aamo było i teraz. Dlaczego zresztą miałby rezygnować z wierności dla Jarosława, skoro nadzieje na sukces były realne, wręcz stu- procentowe? Wtem pod vałami Włodzimierza Wolyńskiego zaszło coś nieprzewidzianego. Jacyś polscy zamachowcy po próstu zabili Jarosława. Rzecz na pozór drobna, bo cóż na wojnie maezy śmierć jednego człowieka, a nawet wodza, lecz jak brzemien- na w skutki. W jednej chwili ca,łe polityczno-militarne przed- sięwzięcie straciło wszelki sens. Stało się po prostu bez- przedmiotowe. W obozie sojuszniczym zawrzało. Prawdopodobnie odezwa- ły się i wzięły górę znane poglądy średniowiecza. Skoro Jaro- sław zginął, powstawało pytanie, czy Bóg chciał jego przywró- cenia na tron. Ludzie nabierali przekonania, że stanęli po nie- właściwej stronie barykady. Budziła aię świadomość, że Bole- sław nie panuje nad sytuacją we własnym kraju, a to kompro- mitowało polskiego księcia. Dochodziły do tego zwykłe preten- sje do Bolesława o to, kto teraz pokryje koszty wypi aw-y. Na- grodę za trud wojowania spodziewano się znaleźć za wałami wolyńskiego grodu, tymczasem bezsens jego zdobywania prze- kreślił nadzieje na ten prosty sposób napełniania kies i komór. Nie mamy dokładnej relacji z obozu sojuszników pod oblę- żonym grodem, ale wiemy, że jak za dotknięciem czarodziej- skiej różdżki wielha koalicja zaczęła się rozpadać, i to doóć szybko. W złych nastrojach rozjeżdżano się spod Włodzimierza. Bo- lesław, skompromitowany politycznie, łatwo tracił sojuszników. Andrzej, ayn Włodńmierza Monomacha, zaprzyjafni y z Aw- dańcami, rządzący tu teraz z ramienia ojca, umacniał się we wrogiej względem księcia Polski postawie. Tryumfowała opo- zycja, która, aczkolwiek pozbawiona przywódcy wskutek ośle- pienia Skarbimira, potrafił dopiąć swego. Od strony Rusi i Po- łowców groziły nowe najazdy. 182 Rozdzial jedenasty Nieszczgśliwą rękę miał Bolesław dla polityki dynastycznej. Jak nigdy mu się nie udało wprowadzić na tron czeski "swojego" księcia, tak teraz doznał niepowodzeń w sprawie Jarosława. Możemy wyobrazić sobie jego ból po stracie przyjaciela, lecz przede wszystkim wielka musiała być gorycz z powodu klęski politycznej. Jakby dla rekompensaty znajdujemy w rocznikach polskich wiadomość, że książę w tymże, 1123 roku przebył mo- rze i zdobył jakiś gród. Lakoniczny żapis nie pozwala na od- tworzenie przebiegu akcji, lecz świadczy o rychłym otrząśnię- ciu się księcia po klęsce i gwałtownym zwróceniu się w stronę, gdzie sukcesy były możliwe. Morze musiało być jakąś cieśniną bałtycką, gród musiał le- żeć na jakiejś wyspie przybrzeżnej, może na Wolinie, czyli gdzieś, gdzie wplywy Bolesława z jakichś względów nie sięgały jeszcze. Wyprawa prawdopodobnie przebiegała w stylu daw- niejszych: gwałtowne uderzenie w z góry upatrzonym, nie ocze- kiwanym przez napadniętego kierunku i czasie, albowiem nie- bawem znów notujemy obecność Bolesława u wschodniej gra- nicy. Niepowodzenie spod Włodzimierza Wołyńskiego domagało się jakiegoś bardziej rzeczywistego wyrównania, polityka wschodnia wymagała nowych posunięć. I oto na rok 1123 lub 1124 nauka datuje związek księcia polskiego z kniaziem mu- romskim, Wszewołodem Dawidowiczem. Kniaź to był słaby, jego stolica nie utrwaliła się potem na mapie politycznej Rusi, lecz w tej chwili każdy miał znaczenie. Bolesław oddał mu za żonę jedną ze swoich młodziutkich córek, której imienia nie znamy, a to na nowo wprowadzało go w Ruś, stwarzało tam jakieś oparcie. Rzecz tym cenniejsza, że dotychczasowi sprzy- mierzeńcy, ci z Przemyśla i Trembowli, nagle zaczęli się wahać jak król Węgier czy książę czeski. Ale ów ślub Piastówny z Dawidowiczem to w tym okresie epizod tylko. Główną troskę księcia wciąż stanowiło Pomorze. Wigź tej ziemi z Polską należało teraz utrwalić, a to przez daw- niej już postanowiony i upragniony chrzest. Istniejące od lat biskupstwo w Kruszwicy lub we Włocła vku chrystianizowało ziemie wzdłuż dolnej Wisły, czyli dzisiejsze Kaszuby, których zabytki archeologiczne z tego okresu dowodnie o tym świadczą. Ziemie te zresztą wcielone były do państwa Bolesława bezpo- średnio. Pomorze zachodnie to inna sprawa. Korespondencja z Bambergiem trwała, lecz bp Otton nie od razu mógł spełnić prośbę polskiego księcia. Zakładał klasz- tory, pośredniczył w sporach cesarza z papieżem, pracował nad sławnym konkordatem wormackim. Nadto chrystiani cja no- wych ziem nie była sprawą prostą także z innych względów. Łączył się z tym problem ich przyszłej przynależności ko- ścielnej, a zatem chodziło o wpływy istniejących już biskupstw, ich znaczenie, kompetencje itp. Chrystianizacja Słowian zaś to szczególnie drażliwy problem. Do tego celu już w X wieku powołano aż cztery biskupstwa niemieckie: w Hawelbergu, Hamburgu, Brandenburgu i Magdeburgu. To ostatnie podnie- siono do rangi arcybislcupstwa i to bez wyraźnego oznaczenia jego granic wschodnich, skąd teoretycznie, przynajmniej w mniemaniu arcybiskupów magdeburskich, podlegały mu tak- że ziemie polskie. W ślad za uprawnieniami biskupów niemieckich zgłaszali pretensje władcy świeccy traktujący biskupów jako swoich wa- sali. Takim był teraz Lotar, znany nam już książę saski, na ca- łe szczęście raz po raz wpadający w konflikt z cesarzem. Z Lo- tarem musiał się Bolesław liczyć, choć de facto jego upraw- 184 185 nień do Pomorza nie uznawał, o czym świadczy notoryczne zaleganie polskiego księcia z trybutem. Dopiero na wiosnę 1124 roku zaistniała sytuacja sprzyja- jąca Misji na Pomonu. Lotar, uwikłany w kolejną wojng z ce- sarzem, nie miał sił zająć się północą swojego dominium. Walczył z cesarzem na południu o obsadzenie lenn w Miśni i na .użycach, gdzie przeciwstawiał mu się m.in. książę czeski. Ruja- nie aatakowali jego wasala, Henryka obodryckiego, ktbrego syna zabili, on spróbował odwetu, lecz nie odniósł większego powodzenia. Był w tym rejonie za słaby, zatem i dla Bolesława niegroźny. . Cesarz Henryk V nie widział powodu, by strzec praw zbun- towanego wasala, toteż chętnie przystał na planowaną Misję. Z kolei arcybiskup magdeburski, Rudger, zbyt wiele zawdzig- czał Ottonowi, aby czynić mu trudności. Był to zresztą człowieh stary już i schorowany, a przy tym pono o gołębim sercu. Rzecz ustalóno na synodzie w Bambergu, razem z ogłosze- niem wyprawy zbrojnej przeciw Lotarowi. Stało się to w maju. Już przedtem zapewne następca Paschalisa II, Kalikst II udzic- lił biskupowi Ottonowi specjalnej licencji i daleko idących pełnomocnictw, w czym nauka dopatruje się także wpływu Bo- lesława Krzywoustego, zabiegającego w tym samym czasie o przysłanie do Polski legata dla.równoczesnego dokonania reorganizacji tutejszego Kościoła lokalnego. Księciu szło o to, by świeżo schrystianizowane ziemie poddać pod zwierzchnictwo Gniezna. Otton na czele licznego dworu kleryków wyruszył w drogę przez Czechy i Polskg. W Pradze chciał przy okazji odwiedzić grób swójego wielkiego przyjaciela, biskupa Hermana, zmar- łego przed dwoma laty, zaś w Polsce spotkać się z Bolesławem, głbwnym promotorem i fundatorem Misji. Późniejsi biografo- wie misjonarza nie skąpią szczegółów. Na pograniczu, gdzieś pod Niemczą, powitali Ottona trzej biskupi polscy: wrocław- ski, poznański i jeszcze jakiś, przez biografa mylnie tytułowa- ny kaliskim. Stąd w uroczystym pochodzie zaprowadzono gofi- cia do Gniezna. Nadciągającym wyśzedł naprzeciw książę Bo- lesław z nieletnimi synami, a także kler, lud i dostojnicy, wszyscy boso, ze czcią najwyższą, ze śpiewem i muzyką. Otton zamieszkał w domu prepozyta gnieźnieńskiej archi- hatedry Jakuba, późniejszego arcybiskupa. Ten fakt budzi ko- mentarze i dyskusje, lecz można widzieć w nim także prag- nienie neutralności gościa wobec miejscowej władzy świee- hiej i kościelnej. Wszakże spotkania z księciem i arcybiskupem były niewątpliwie liczne. Otton bawił w Gnieźnie przez siedem dni. W ciągu tego czasu na rozkaz Bolesława szykowano dla orszaku misjonarza wszystko, co potrzebne na drogę. W sumie Otton otrzymał wo- zy dla przewożenia żywności, bagaży i sprzętu liturgicznego, pieniądze, tłumaczy znających język niemiecki i słowiafiski,. trzech kapelanów do pomocy, przewodnika z rycerskiego sta- nu. Misjonarz znał niegdyś jako tako język słowiański, lecz bli- sko trzydziestoletni okres jego nieużywania zrobił swoje. Prze- wodnikiem został komes z Santoka imieniem Paweł, człowiek według biografów dzielny i głgboko wierzący, któ yů potrafił rozkazywać ludziom. Tytułowano go centurionem, lecz więh- szego oddziału zbrojnego tym razem tiie posiadał, tylko straż zbrojną dla ochrony orszaku przed zbójcami. Na uwagę zasłu- guje imię jednego z kapelanów, Wojciech, już teraz być może przewidzianego na biskupa Pomorza. Kawalkada wozów i jeźdźców ruszyła w stronę puszcz od- dzielających Pomorze od kolebki piastowskiego rodu. Zły stan dróg utrudniał pochód, co krok groziła wędrowcom jakaś nie- miła przygoda. Tyllso konne oddziały wojskowe mogły tutaj poruszać się swobodnie, toteż Bolesław ze swoimi wojami prze- mierzał te szlaki błyskawicznie; lecz teraz było inaczej. Gdzieś niedaleko granicy czekał na czele licmej drużyny zbrojnej książę Warcisław wraz z małżonką i dopiero od tej pory podróż stała się bardziej bezpieczna i wygodna. Książę Bolesław pożegnał misjonarzy jeszcze w Gnieźnie. Niewątpliwie towarzyszyłby im osobiście, lecz nie mbgł tego 186 187 uczynić ze względu na sprawy ruskie. Nie miał chwili wytchnie- nia ten człowiek. Tu przybywa dawno oczekiwany gość, od wyniku pracy którego zależy cała przyszłość zdobyczy nad Odrą, chciałoby mu się dopomóc jak najbardziej, może towa- rzyszyć mu nawet, tymczasem z Pzzemyśla nadchodzi wiado- mość o śmierci Wołodara, zaś syn zmarłego, Wołodymirko aż kipi chęcią zemsty za pohańbienie ojca. Historia biegnie zygza- kiem, gmatwa się i plącze. Tylko w podręcznikach szkolnych, poszufladkowanych na "sprawy pomorskie", "sprawy ruskie", czy "sprawy czeskie" i w niektórych monograficznych opraco- waniach uczonych rzecz wygląda gładko i "bezkolizyjnie", tym- czasem życie gmatwa się niespodziewanie i wiele wydarzeń dzieje się równocześnie. Na rok 1124 nauka datuje na podstawie Długosza, znające- go jakieś zaginione dziś źródła, atak młodego kniazia przemy- skiego na Biecz i późniejszy odwet naszego księcia. Napadowi Bolesław nie zdołał stawić czoła, lecz miał widać dość czasu i serca, by potem poszukać napastnika w domu i zadać mu klęskę pod Wilichowem. Dopiero teraz znalazł Bolesław więcej czasu dla Pomorza, gdzie mimo jego nieobecności trwał pełen tryumfu pochód misjonarzy. W literaturze naukowej chrzest Pomorza zajmuje poczesne miejsce. W historii Kościoła podróż Ottona oceniana jest wy- soko, choć z innych, niepolitycznych względów. Biografowie późniejszego świgtego znaleźli okazję do pisania o cudach. Oso- biście radziłbym jednak zachowanie pewnej rezerwy, mirno że autorom przedsigwzięcia nie sposób odmówić odwagi i dale- kowzroczności. W Pyrzycach odbywały się jakieś wielkie uroczystości po- gańskie, które zgromadziły rzesze ludu. Misjonarza ubranego w przepych cudacznych szat liturgicznych początkowo słucha- no z humorem, lecz potem wielu da.ło się ochrzcić. Masowych chrztów dokonano także w Kamieniu, Kłodnie, Niekładzu, Bia- łogrodzie, Szczecinie, Wolinie, Kolobrzegu. Wybudowano dzie- sigć świątyń chrześcijańskich. A wszystko to w kilka miesięcy, między czerwcem 1124 i lutym 1125 roku. Tylko raz jeden misjonarz znalazł się w niebezpieczeństwie, na Wolinie, kiedy to stał na podwyższeniu i kazał do tłumu, a pewien kapłan po- gański wszczął rozruchy, lecz wtedy znany nam komes Paweł bez trudu wyprowadził go w bezpieczne miejsce w porcie. W Wolinie istniał silny ośrodek kultu pogańskiego, podobnie jak w Szczecinie. Oba te grody miały pewną autonomię i rzą- dziły się własńymi prawami, na straży których to praw stali kapłani Trygława. Dla tych ostatnich akcja misyjna przedsta- wiała niebezpieczeństwo. Pogaństwo pomorskie było zorganizowane. Na ogół bezkon- fliktowy przebieg misji świadczy o sile jego promotorów. War- cisław spotykał się z misjonarzem często, zaopatrywał go w żywność, towarzyszył mu czasem. Przybycie Bolesława po je- go krótkiej wymianie ciosów militarnych z kniaziem przemy- skim dodatkowo musiało uspokoić oponentów. A książę pol- ski przybył tu zapewne pod jesień, aby naocznie poznać wyni- ki pracy misyjnej i przy okazji spotkać się z Warcisławem, tu- dzież z mieszkańcami Szczecina. Chodziło o uregulor anie ja- kichś spraw spornych. Warcisław udzielał misjonarzowi daleko idącej pomocy, lecz przede wszystkim rozmawiał z nim na temat przyszłości Pomorza. Domagał się dwóch rzeczy: utworzenia biskupstwa wolińskiego oraz złagodzenia warunków traktatu z Bolesławem. Otton podzielał stanowisko Warcisława w kwestii biskupstwa, prawdopodobnie już teraz nawet wysuwał na nie kandydata, wymienionego poprzednio Wojciecha, w kwestii traktatu z Bo- lesławem obiecywał pomoc mediacyjną. Traktat z roku 1122 był zbyt ciężki, należało go złagodzić. Książę Polski nie pragnął już zbyt wielkiego obciążania Warcisława, tym bardziej, że zawarł także traktat ze Szczeci- nem, więc poszedł na ustępstwa. Nie znamy dokładnego prze- biegu rokowań, jakie zaczęły się niebawem, lecz znamy ich wy- nik. Rękę Ottona, wytrawnego już mediatora, widać tu wyraź- nie. Odtąd Warcisław zobowiązany będzie płacić Bolesławowi 188 189 rocznie tylko 300 grzywien srebra oraz dostarczać mu na wy- prawy zbrojne co dziesiątego ojca rodziny. Po zawarciu nowego porozumienia Bolesław znowu musiał się śpieszyć i czym prędzej wracać do Gniezna, gdzie czekał już na niego legat papieski, Idzi, bawiący w Polsce pod koniec 1124 roku. Idzi miał szerokie pełnomoctnictwa dla wszelkich pośunięć z zakresu organizacji Kościoła polskiego, należało za- tem wykorzystać okazję dla dobra związku Pomorza z Polską. Tymczasem misja pomórska trwała. Z nadejściem chłodów zaczęto urządzać baptysteria w miejscach ogrzewanych, jak przedtem osobno dla mężczyzn, kobiet i chłopców. Nadzy, wy- kąpani i wyszorowani katechumeni, namaszczeni olejkami wchodzili do kadzi, dokonujący chrztu kapelan po omacku wsuwał rękę za zasłonę, zanurzał głowę chrzczonego w wodzie i wymawiał znańą formułę. Ochrzczony wychodził, ojciec chrzestny lub matka chrzestna przykrywali go białą szatą, któ- rą winien nosić przez kilka dni. Każdy nowy członek Kościola otrzyxnywał jakiś upominek zależny od jego stanu i pozycji spo- łecznej. Czynności chrztu dokonywali pomocnicy Ottona, natomiast on sam kazał i nauczał bez przerwy. Tempo pracy budzi po- ważne zastrzeżenia, a nawet każe patrzeć na nią z podejrzli- wością. Znamy tyll o jedno .mię ochrzczonego, imię brata War- cisława, Raćibora. Ponadto w źródłach występują dwaj syno- wie niejakiego Domasława. Reszta imion rozpływa się w ano- nimowej masie i ginie w oszałamiającej liczbie 32 tys. 165 ochrzczonych w sumie. I jakich to 10 kościoiów można było wybudować w ciągu kilku miesięcy? Musiały to być budowle drewniane, małe, nietn.vałe, przypominające ówczesne domy mieszkalne na hilka kroków długie i kilka szerokie, wykonane może z plecionki, izadziej chyba metodą łętkowo-słupową, sto- aowaną w budynkach bardziej okazałych, jakieś kapliczki, prawdopodobnie bez własnych kapłanów i bez owego życia wewnętrznego, jakie wnoszą do swoich hościołów późniejs parafie. 190 Odrębna sprawa to poziom wiedzy religijnej nowych chrzc ścijan, sposób traktowania przez nich chrześcijaństwa. Dzisiejsi misjonarze w krajach trzeciego świata całymi latami pracują niekiedy nad jedną "duszą", a i ta nieraz wymyka im się póź- niej pod naciskiem dawnej tradycji dotyczącej np. liczby żon czy kultu przodków. Czyżby Pomorzanie, tak uporczywie do tej pory unikający nowej wiary, mieli się różnić od dzisiejszych ludów Afryki czy Azji? Osobiście w to nie wierzę. Słuchacze Ottona z Bambergu dowiadywali się kilku podstawowych prawd wiary chrześcijań- skiej o Jezusie Chrystusie, Bogu Ojcu i Duchu Św., i na tym honiec. Bóg stał się człowiekiem, dla zbawienia świata nauczał, czynił cuda, umarł na krzyżu, zmartwychwstał, jest obecny w Najświętszym Sakramencie. Nie wiem zresztą, co z mów Ottona mogło utkwić w głowach i głęboko zapaść w pamięć. Dobra Nowina o wszechogarniającej miłości Boga? Pomorzanie pamiętali okrucieńst vo chrześcijan, którzy- przed kilku laty przemierzyli ich kraj od południa. Znali sto- sunki panujące wewnątrz krajów chrześcijańskich, słyszeli o oślepieniu Zbigniewa i Skarbimira, o krwawych wróżdach rodowych, jak znana nam wrbżda Przemyślidów i Wrszow- ców. Widzieli męża odzianego w strojne szaty, otoczonego rze- rzą sług zbrojnych swojego księcia. Książę nakazywał izn słu. chać pilnie, wchodzić do wody, chylić głowy. Bali się powtó. rzenia najazdu sprzed lat kilku, swojemu księciu jakoś ufali x mąż strojny urzekł ich przepychem szat i słodyczą słów clziw- nych, trudnych do zrozumienia, a jednak porywających. Wcho- dzili więc do wody, przywdziewali białe szaty, odbierali upo- minki, może nawet składali jakieś dary na Kościół. Niektóre dogmaty chneścijańskie musiały być znane na Po morzu od dawna, gdyż z nową religią spotykało się Pomorze. co najmniej od daty tzw. Chrztu Polski. Ich czystość mąciły jednak wydarzenia polityczne i militarne, odpowiedzialnością za które zawsze najchętniej obdarca się innych. A przeciętny woj chrześcijańskiej Polski mało przypominał św. Benedykta 191 czy Romualda, raczej nie był naśladowcą czy obrazem na- czelnej postaci Ewangelii. Sam Duch 5w. wie, w jak wypaczo- nej formie Pomorzanin spotykał chrześcijaństwo na co dzień. Otton z Bambergu w swoich kazaniach mówił także na te- mat rodzimych dla Pomorza bóstw. Mówił, czyli źle się o nich wyrażał, nazywał ich może diabłami czyhającymi na wieczną zgubę człowieka. Od takich słów mąciło się w głowach dodat- kowo. Blask postaci misjonarza pociągał, książg przynaglał, strach przed nowymi najazdami chrześcijan nękał. Szło nie o to, by poznać prawdę, lecz o to, czy porzucić starych bogów na rzecz No .t ego. Misjonarze ścinali święte drzewa, burzyli świątynie pełne pono przepychu dzieł doskonałej sztuki rzeźbiarskiej i złotni- c j, wyrzucali na zewnątrz święte zbroje Trygława; zabijali jego konie. Tłum patrzał na to ze zgrozą, a potem ze zdziwie- niem. Skoro Trygław, ten najpotężniejszy do tej pory bóg, nie bronił się, ludziom dawało to do myślenia. Może naprawdę przyszedł nań kres? Zrazu stali niemo, lecz potem przyłączali się do dzieła miszczenia, byle tylko nie pozostać w tyle i zdo- być coś ze świętych kosztowności na pamiątkę. W jakim zakresie można tu mówić o pełnej świadomości decyzji? Wydaje się, że w minimalnym. Akcji Ottona z Bam- bergu nie należy zatem oceniać w kategoriach ściśle religijnych i światopoglądowych, nawet nie w kategoriach ideologii nie- sionej przez chrześcijaństwo. Jedyna realna platforma do przy- jęcia to platforma polityczna. Zadecydował Bolesław Krzywousty przez podbój, Warci- sław przez pragnienie uchronienia kraju na przyszłość, a Otton był narzędziem, przekonany, że służy Bogu, służył interesom politycznym Polski i, Pomorza, zaś religijne owoce jego misji miały ewentualnie zaowocować dopiero w przyszłości, po latach działalności jego następców. W lutym 1125 roku utrudzony Otton z Brambergu był już z powrotem w Gnieźnie i spotykał się z Bolesławem. Do tej pory przynależność kościelna Pomorza była już rozstrzygnięta 192 na podstawie porozumienia księcia z legatem papieskim, choć nie po myśli Warcisława i Ottona. Dla pracy duszpasterskiej na nowych terenach postanowiono powołać biskupstwo w Lu- buszu. Jak na decyzję legata zareagował Otton? Wracający z Pomorza misjonarc, jak przyszłość pokaże, stał na stanowisku, że żądaniom Warcisława należało wyjść naprze- ciw w eałej rozciągłości. Dla Ottona, co należy moeno podkre- ślić, najważniejsze było to, aby w przyszłości na Pomorzu dzia- łali duchowni wychowani w języku słowiańskim. Do zajmowa- nia takiego stanowiska skłaniała go rzetelna troska o duszpa- sterstwo i o rozwój chrześcijaństwa w tym rejonie. Ten postu- lat biskupstwo lubuskie spełniało. Otton mógł więc czuć pew- ną urazę, że o losach i wynikach jego pracy zadecydowano bez jego udziału, lecz do większych niesnasek na tym tle prawdo- podobnie nie doszło. Przyszli autorzy żywotów Ottona nic o tym nie piszą, natomiast mocno podkreślają hojność Bole- sława na rzecz Misji i jego głęboką cześć dla biskupa. Otton wypoczął w Gnieźnie przez dni siedem, po czym w dniu 17 lutego udał się w drogę powrotną do kraj8, znów przez Czechy, gdzie tymczasem wskutek choroby księcia Wła- dysława ważyły się lasy następstwa tronu; nieobojętne dla Bo- lesława i Polski. 13 Bolealaw KizywoWt7ů Rozdzial dwunasty Sobiesław czeski, który zrazu nie szukał oparcia w Polsce, przy- jechał do Bolesława po jego powrocie spod Włodzimierza. Sły- szał zapewne o fiasku przedsięwzięcia, o kompromitacji Bole- sława na Rusi i niesnaskach w łonie koalicji, żywił nadziejg, że może teraz jego dotąd wierny przyjaciel znajdzie czas i ser- ce dla niego. O pozytywnym ustosunkowaniu się Bolesława do czeskiego emigranta wiemy jednak tylko tyle, że "godnie go przyjął" i nic poza tym. Zaognione sprawy ruskie i plany po- morskie polskiego księcia zajmowały go całkowicie. Może obie- cywał jakąś pomoc w przyszłości, ale nie teraz. Nowa wojna czeska była niemożliwa także z tego względu, że związki rodzin- ne Bolesława z Władysławem nie ustały. Sobiesław rozczarował się, lecz nie obraził. Zrozumiał ja- koś stanowisko polskiego przyjaciela wybierającego się akurat " za morze" na zdobycie owego jakiegoś grodu na wyspie. Swo- ją małżonkę, córkę Almusa, Adelajdę posłał na dwór węgier- ski, gdzie król Stefan serdecznie ją przyjął, a sam ze swoimi wiernymi wojakami udał się do Lntara. Miał widać nadziejg, że ten zagorzały wróg Henryka V bardziej okaże się laskawy i mocny. Ale i ta podróż nie przyniosła rezultatu. Książę sa- ski po prostu wykórzystał sprawę Sobiesława dla zwykłego do- kuczenia cesarzowi. Jego poseł, który wraz z Sobiesławem przy- był na dwór cesarski, miał powiedzieć, że wymierzenie spra- wiedliwości Sobiesła r owi i pogodzenie go z bratem byłoby dla wszystkich ludó v wzorem i dowodem monarszej stirowości. 194 Słowa takie w chwili roszczeń Henryka wobec Lotara zabrzmia- ły butnie i obraziły cesarza, spotggowały tylko jego konflikt z księciem saskim, lecz Gzechowi nie pomogły. Sobiesław udał się w dalszą podróż. W maju 1124 roku przyjechał do Wacława z Groicza przeżywającego akurat śmierć swojego ojca, Wiprechta i tam zadomowił się na czas jakiś. Niebawem postanowił na nowo skontaktować się z Bo- lesławem. Do Polski wyruszyli posłowie na czele z niejakim komesem Stefanem, przez którego Sobiesław załatwiał wszyst- kie swoje sprawy. Za lasami oddzielający mi Saksonię od Pol- ski, gdzieś nad rzeką Bóbr, posłowie natknęli się na zbójców, z którymi musieli walczyć krwawo. Pewien dobrze uzbrojony kapłan wchodzący w skład poselstwa i potrafiący strzelać cel- nie, przebił się z pola walki i wezwał na pomoc grododzierżcę Głogowa, komesa Wojsława. Ten natychmiast przyszedł z od- sieczą i powyciągał z sitowia i wody półżywych posłów, przy- wiózł ich do Głogowa, gdzie poseł główny zmarł z ran w nie- dzielę 1 czerwca 1124 roku. Kosmas wiernie opisał tarapaty posłów czeskich, l cz na temat skutków ich poselstwa milczy. Szło prawdopodobnie o pozyskanie księcia Polski dla wspólnej z Wacławem z Groicza akcji w Gzechach. Tymczasem latem 1124 roku Bolesław wal- czył na Rusi, potem pojechał na Pomorze na spotkanie z War- cisławem i Ottonem, wreszcie zajmował się pertraktacjami z le- gatem Idzim. Wygląda na to, że poselstwo w ogóle nie odnala- zło go i dlatego nie przyniosło rezultatów. Kiedy niedobitki z orszaku komesa Stefana wrbciły do So- biesława, ten musiał stwierdzić, że na Bolesława w dalszym cią- gu liczyć nie może. Młody książę czeski doznał uczucia gory- czy i zawodu. Nie znamy wszystkich faktów, trudno dokładnie odtworzyć nastroje i wydarzenia schyłku 1124 roku, lecz roz- chodzenie się dróg Sobiesława i Bolesława, uzasadnione czy nie, staje się widoczne. Kiedy zimą 1124-1125 nadeszły wieści o chorobie Wła, dysława, Sobiesław bez pomocy polskiego księcia, wsparty wy- 195 łącznie przez Wacława z Groicza, wkroezył do Czech i w dniu 2 lutego stanął w lasach pod Pragą, a potem wysłał do umie- rającego posłów z prośbą, aby ten uczynił go swoim następcą. Książę Czech wahał się jednak. Sobiesław krążył wokół Pra- gi, odbierał hołdy coraz wigkszych rzesz "pierwszego i drugiego stanu", gromadził eoraz większe siły, stawał się księciem de facto, lecz umierający nie potrafił się zdecydować. U łoża śmierci zbierały się księżne i czyniły zgiełk. Wciąż żyjąca je- szcze królowa Swatawa Kazimierzówna prosiła syna, by przeka- zał władzę bratu. Małżonka odchodzącego, księżna Zofia, prze- mawiała tymczasem za szwagrem, księciem Ottonem z Oło- muńca. Ta rozbieżność próśb nie ułatwiała choremu podjęcia ostatecznej decyzji. W takiej sytuacji zjawił się w Pradze wracający z Pomorza biskup Otton bamberslci, urodzony mediator. W nauce niekie- dy przypuszcza się, że przybył w porozumieniu z Bolesławem polskim, lecz takie porozumienie nie było konieczne. Otton sam od siebie wiedział, że Sobiesław miał prawa większe, bo był synem króla Wratysława, zaś ksiązę morawski pochodzil z linii bocznej. Nadto powszechna sympatia Czechów przesą- dzała prawa. Szło tylko o uświadomienie tego umierającemu księciu. Książę Władysław miał zaufanie do "wybornego rycerza Chrystusa", opromienionego w tej chwili sławą pogromcy "boż- ków Pomorzan" dał się więc nakłonić. Książę Otton, który przebywał na Wyszehradzie w pałacu umaerającego szwagra, teraz "bojąc się, aby nie był pochwycony, smutny wrócił na Morawy". W środę Wielkiego Tygodnia Sobiesław zajął jego miejsce i pogodził się z bratem. Ten zaś zmarł niedługo po Wielkanocy, po czym Sobiesław "przy wspólnej przychylności wszystkich Czechów 16 kwietnia prawem dziedzicznym pod- niesiony zostal na książęcy tron przodków". Jak Bolesław powitał ten fakt naprawdę, nie wiadomo. Od roku 1123 nie przyłożył ręki do wyniesienia Sobiesława. Bi- skup Otton mógł działać wyłącznie we własnym imieniu. Wy- 196 niesienie Sobiesława wynikło z prawa dziedziczenia i "przychyl- ności wszystkich Czechów". Sam Bolesław był teraz przez żo- nę spokrewniony z księciem znajdującym się w opozycji. Przy- szłość musiała w tej chwili wyglądać mętnie, bo nie wiadomo było, czy Sobiesław będzie pamiętał o dawnych zasługach Bo- lesława i czy jako książę Czech poprowadzi dawną przyjazną wobec Polski politykę. Na razie pytania te zawisnąć miały w powietrzu, gdyż no- wy książę musiał wpierw zyskać aprobatę cesarza. Tymczasem na świecie zachodziły dalsze zmiany i rok 1125 zapowiadał się burzliwie. Już sama przyroda jakby zaczęła się buntować prze- ciw odwiecznym porządkom, bo w środku wiosny, pod koniec maja spadły w Czechach śniegi, po czym srożyły się wielkie mrozy zagrażające wszelkim płodom rolnym. Sady wymarzały do korzeni, mniejsze rzeki pokrywały się lodem. Podobnie by- ło zapewne w Polsce, na Rusi i w Niemczech. Może to zła pogoda sprawiła, że w ślad za Władysławem czeskim umierali dalsi sąsiadujący z Polską władcy: w dniu 9 maja - Włodzi- mierz Monomach w Kijowie, w dniu 29 tegoż miesiąca - ce- sarz Henryk V. Przy końcu roku, w dniu 8 grudnia na dodateůk zakończył życie arcybiskup magdeburski, przyjazny polskiej misji na Pomorzu, Rudger. Wszystkie te zgony miały doniosłe znaczenie, stawiały ksią- żąt panujących wobec konieczności układania stosunków są- siedzkich na nowo. W Kijowie władzę objął Mścisław, spowi- nowacony przez córki z dynastią duńską, niefortunny teść za- mordowanego Jarosława wolyńskiego. Największe jednak zna- czenie, rzecz jasna, miała śmierć Henryka V, zwłaszcza że wraz z nim "wygasł ród cesars'ki, częścią z powodu niepłodności nie- wieściej, częścią dlatego, że wszelkie mgskie potomstwo kró- lewskiego rodu w dziecięcym wieku umierało zgubnie". W Niemezech otwierała się droga dla nowej dynastii. Kandy- datury do korony zgłosili trzej mężowie: znany nam już dobrze Lotar z Suplinburga, nadto Fryderyk Stauf i Leopold austriac- ki. W rezultacie długiej i nie przebierającej w środkach "wal- 197 ki wyborczej" królem Niemiec został Lotar, którego elekeji do- konano w dniu 30 sierpnia, natomiast pozostali dwaj kandy- daci polączyli się we wspólną opozycję zbrojną. Przez pewien czas zarówno Sobiesław jak i Bolesław zajmo- wali wspólną postawę wobec Lotara. Na ten okres datuje się duże zbliżenie księcia polskiego do Leopolda austriackiego, przy czym rodzina księżny Salomei związana była ze Staufami. Najstarszy syn naśzego księcia, Władysław, zrodzony ze Zby- sławy ruskiej, poj ł za małżonkę córkę Leopolda, sławną póź- niej Agnieszkę. Koligacja była znakomita, albowiem matka młodziutkiej synowej naszego księcia pochodziła z rodu cesar- skiego. Kto wystąpił z inicjatywą tego związku, nie wiadomo, wszakże wydaje się, że na korzyści liczył przede wszystkim teść Władysława, któremu miecz polski mógł się przydać. Małżeństwo syna wciągało Bolesława w niebezpieczne wi- ry, nic jednak nie wiemy o jego udziale w walkach, jakie nie- bawem ogarnęły Cesarstwo. Natomiast Sobiesław zawdzięcza- jący wiele Wiprechtowi i pełen urazy do Lotara z powodu przykrości, jakie ścią nęła nań niefortunna interwencja tegoż u Henryka V, rozpocaął walkę zbrojną natychmiast. Bolesław prawdopodobnie nie mógł po prostu mieszać się w wewnętrzne sprawy Niemiec z powodu kłopotów, jakie nie u tały po niefortunnej ingerencji pod Włodzimierzem w roku 1123. Niebawem przy boku polskiego księcia zjawi się nowa postać, Wszebora, piastującego stanowisko palatyna i wojewo- dy po Piotrze Właście. Kryją się za tym dramaty ludzkie, a mo- że i tragedie. Żródła informacji dotyczące pogromcy księcia przemyskie- go. zai.ówno te przechylne mu jak i wrogie, niedwuznacznie wskazują na głgboki kryzys duchowy palatyna, po którym to siastąpiła jakaś wielka przemiana vewnętrzna, coś na ksztalt "nawrócenia". Możemy to sobie wyobrazić. Piotr całym sercem i bez zastrzeżeń popierający Bolesława w polityce wschodniej musiał doznać szoku po jej fiasku. Przeraziły go skutki, nie- przew idziane, a jednak straszne, w postaci aż dwu najazdów łupieskieh, jakie spadły na Polskę po roku 1123. Moźe zgoła przyznawał teraz w duchu rację tym ludziom, którzy radzili zbliżenie do Wielkiego Księcia Kijowśkiego w zamian za sa- mowolną ingerencję w wewnętrzne sprawy ruskie? W każdym razie tylko kompromitacja w polityce ruskiej musiała skłonić Ła bgdzia do podania się do dymisji i odejścia w cień, uczynie- nia miejsca Wszeborowi. Bolesław nie zwolnił wielmoży cał:kiem, bo powierzył mu Śląsk, leez on od tej pory porzuci już oręż i przestanie służyć zbrojnie, natomiast całą uwagę skupi na budowaniu kościolów i klasztorów, co czynić będzie bez oglądania się na koszty = przy pomocy małżonki, bogatej z domu Marii, siostry Jaro- sława. Odejście członka wpływowego rodu to niewątpliwa strata dla naszego księcia. Wszebór, nowy wojewoda, ledwie uwidocz- ni w źródłach swoje imię, więc musiał to być ktoś mało zna- czący. Tymczasem czterdziestoletni książę czuł już prawdopo- dobnie w kościach dwudziestopięcioletnie z górą wo jowanie i bardaiej jeszcze niż dawniej potrzebował kogoś, kto by go wyrgczył w trudach nieustannych najazdów i podjazdów. Był jeszcze w sile wieku, potrafił obejmować umysłem szerokie ho- ryzonty, lecz w armii. potrzebował kogoś utalentowanego i ofiar- nego. Wszebór, jak się zdaje, nie dorównywał ani Piotrowi, ani Skarbimirowi Awdańcowi. Od tej pory Bolesław bgdzie mógł w zasadzie polegać tylko na sobie, tymczasem po czterdziestce na vet dzisiaj nikt już nie uprawia sportów wyczynowych, olimpijczycy. są najwyżej trenerami. A ówczesna wojna łączyła w sobie elementy jeź- dziectwa z szermierką, przy czym gra toczyła się nie o punkty, a o życie. Wódz nie zajmował stanowiska na tyłach, by dowo- dzić sztabem, tylko tkwił w pierwszej linii, gdzie w każdej chwili mógł być zaatakowany osobiście, o czym nieraz mogliś- my się przekonać. Tymczasem świat nie dbał o jednego zawod- nika, który ze vzglgdu na wiek powinien opLiścić szranki. Sy- tuacja nic się nie zmieniła od czasu młodości naszego bohat . 198 ', 199 . ra. Nawet przeciwnie, rozdrażnieni dawnymi sukcesami mili- tarnymi "Syna Marsa" sąsiedzi Polski odnawiali "kadry" i za- cieśniali wrogi pierścień wokół jej granic. W roku 1126 Sobiesław czeski, zwycięski w walee ze stron- nikami Lotara, wywalczył sobie łaskę królewską i został zatwier- dzony na tronie praskim. Równocześnie śmierć Ottona z Oło- muńca pozbawiła Bolesława reszty wpływów w Czechach. U zachodnich granic polskich po pewnych tarapatach utwier- dzili swoje panowanie z nominacji Lotara sami wrogowie Sło- ,wian: Konrad wettyński (w Miśni) i Albrecht z Ballenstadt Niedźwiedź (na .użycach). Wczcśniej, bo w lipcu miej$ce arcy- biskupa Rudgera w Magdeburgu zajął Norbert, człowiek za- sadniczo inny od swojego poprzednika. Pierwszego września zmarła 'królowa Swatawa, jedyna łącznic ka między Piastami a Przemyślidami. Sobiesław, zwycięski w wojnie z Lotarem, zbli- żył się do króla Węgier, który swego czasu tak mile podejmo- wał jego małżonkę. Bolesław czuł z wolna, że pozostaje na arenie sam. Małżeń- stwo syna i związek z Leopoldem austriackim nie rokowały ko- rzyści, skoro teść Władysława wciąż uwikłany był w wojnę do- mową ze swoim królem. Książę polski zaczął poszukiwać no- wych przyjaciół na wschodzie, ale niejasne to sprawy. Mścisław Kijowski sprzyjał mu, lecz sam toczył walki o utrzymanie się na tronie. Przez mroki wątłych zdobyczy nauki dotyczących tego okresu wyraźnie przebija tylko nieprzejednana wrogość młodego księcia na Przemyślidu, Wołodymirki, wciąż pragną- cego zemsty na Lachach za pohańbienie ojca i zaprzyjaźnione- go z węgierskimi krewniakami. Wyraźnie rysuje się także nie- oczekiwany wybuch dwuletniej wojny króla Węgier z Bolesła- wem, która to wojna pociągnęła za sobą bezkarny zda się na- jazd na Polskę w roku 1126 i wątpliwej wartości odwet Bo- lesława z roku następnego. Rok 1127 przyniósł dalszą seperację Bolesława w Europie. Na Zielone Swięta, Sobiesław czeski ostatecznie porozumiał się z Lotarem, złożył mu hołd i zyskał oficjalne zatwierdzenie 200 swojej władzy. Jako wierny wasal natychmiast wysłał królowś posiłki do dalszej wojny przeciw opozycji, zgrupowanej teraz wokół Norymbergii. Ten fakt sam w sobie był bez znaczenia. Władcy Czech zawsze wspierali królów niemieckich, czynił to także przyjaciel Bolesława, Władysław. Skoro jednak Bolesław polski nadal powstrzymywał się od płacenia Lotarowi trybutu i owacyjnie nie witał nowego króla niemieckiego na tronie, a raczej schodził się z opozycją niemiecką, to pozwala to na do- mysł, że drogi księcia Polski i księcia Czech rozwidlały się co- raz bardziej i kilkunastoletni okres polsko-czeskiej przyjaźni i współpracy odchodził do przeszłości. A było tak nie tylko w dziedzinie polityki zagranicznej. W dniu 23 lutego 1127 roku rocznik krakowski zanotował fakt na pozór niewinny: w Gnieźnie znaleziono czaszkę św. Wojciecha. Bliższych szczcgółów brak. Ciało tego męczennika, patrona gnieźnieńskiej katedry, zgodnie z uznanymi przez nau- kę za bezsporne faktami, zostało zrabowane i przewiezione do Pragi przez Brzetysława czeskiego podczas jego sławńego na- jazdu łupieskiego na Polskę w roku 1039. W stolicy Czech znajdował się odtąd otoczony czcią grób apostoła Prus. Jak wytłumaczyć wiadomość rocznikarską, nauka biedzi się od lat. Bolesław Chrobry po wykupieniu zwłok z rąk Prusów w asy- ście Ottona III pochował je według informacji Thietmara pod głównym ołtarzem katedry. Brzetysław według Kosmasa za- brał je z grobu w kościele Bogarodzicielki: Czyżby się pomylił? W roku 1018 katedra gnieźnieńska spłonęła po raz pierw- szy, więc wtedy zwłoki mogły być przeniesione do innego koś- cioła, ale pozytywnej wiadomości o tym nie mamy. Nasze py- tanie, aczkolwiek osłabione domysłem, nie upada całkiem, mi- mo to pomyłka księcia Czechów wydaje się mało prawdopo- dobna. Po raz pierwszy znalezienie relikwii św. Wojciecha ogłoszono w Gnieźnie w roku 1097, w czasie uroczystości poświęcenia od- budowanej po czeskim napadzie bazyliki. Było to w czasie, kie- dy książę Czech, Brzetysław II współdziałał z polskim Włady- 201 sławem Hermanem i młodziutkim "dziecięciem Marsa" prze- ciw Zbigniewowi. W nauce przypuszcza się, że książę czeski mógł wówczas odstąpić przyjaciołom część czcigodnego ciała i stąd właśnie pojawienie się relikwii w owym czasie. Jak w tej sytuacji wytłumaczyć notatkę z roku 1127, zupeł- nic już nie wiadomo. Ale istnieje jeszcze jedna kombinacja. Chrobry, jak wiado- mo, podarował Ottonowi III ramię św. Wojciecha. Ramię to zawędrowało do Italii, gdzie zńalazło się w ołtarzu specjalnie wybudowanego kościoła. Istnieje możliwość, że czgść tego ra- mienia powróciła potem do Polski. Wszakże ramię to nie gło- wa, zatem rzecz niczego nie wyjaśnia. Należałoby może w ogó- le nie zaprzątać sobie tym uwagi, gdyby nie bezsporny fakt ist- nienia odpowiednich zapisków w rocznikach polskich. Ktoś świadomie robił szum wokół sprawy i raz po raz na nowo czynił ją aktualną, jakby nie chcąc pogodzić się z fakta- ni. Jak było naprawdę ze zwłokami św. Wojciecha, może nie uda się już nigdy dociec, ale wiadomo, że informacja z Polski o odnalezieniu reli'kwii męczennika w Gnieźnie nie mogła po- dobać się w Czechach i doprowadzała naszych dzisiejszych przyjaciół zza Karpat do białej gorączki, albowiem usiłowała czynić z nich kłamców i podważała wiarę w autentyczność zwłok, które posiadali u siebie. Słowem, była kamieniem obra- zy, domagała się od władz "poezynienia odpowiednich kro- ków", jak byśmy to dziś powiedzieli. Praga nie mogła pozwolić na podważanie jej autorytetu, toteż powzięła decyzję o odno- wieniu grobu świętego Mgża w tamtejszej katedrze i przypom- Iiienia v ten sposób prawdy dziejowej. W sumie rzecz nic wpły vała na polepszenie chłodniejszych z każdym dniem sto- sunków między obydwoma dynastiami, raczej, przeciwnie, za- mrażała je coraz bardziej. Do prac przystąpiono dopiero dwa lata później, zapewne na skutek chwilowego braku środków, ale to nie świadczy dobrze już o stosunkach z roku 1127. Podczas kiedy między Pragą i Gnieznem kładła się zimna wojna, u zachodnich granic polskich trwała vojna gorąca. Król Lotar nie zdolał pokonać Norymbergii, mimo to aktyw- nie zajął się pólnoeą, gdzie leżały jego dawne, książęce jeszcze szlaki. Tam zaś popełniono ponure morderstwo na Henryku obodryckim, ksigaiu słowiańskim będącym wasalem Lotara od dawna. Następcą Henryka nie został już jednak Słowianin, lecz królewicz duński, Kanut Laward, wychowanek Lotara skłócony z własnym stryjem Nielsem, panującym w Danii, skłonnym do współpracy z Bolesławem Krzywoustym. Syno- wie Henryka protestowali, jednak daremnie, albowiem Lotar wystarał się, by rzecz miała kształty legalności. Jak to było mo- żliwe, nie wiadomo, dość, że Henryk jeszcze za życia sporzą- dził krzywdzący własne dzieci testament. Wątłym tytułem Kanuta do władzy było to, że jego matką była ciotka Henry- ka obodryckiego. Kilka miesięcy później zamordowano Mojmira branibor- skiego. I tutaj zaszły dziwne rzeczy. Następcą tragicznie zmar- łego Słowianina został jego krewaiak Przybysław, lecz ten z miejsca sporządził testament na korzyść Albrechta Niedźwie- dzia - także z pominięciem własnych synów jak i innych krewniaków Mojmira. Znów rozległy się protesty, i tym razem daremne. Jaksa braniborski, syn Przybysława czy też Mojmi- ra, czego trudno dociec, postać sławna z owiewającej ją legen- dy, uciekł z ojczyzny, by schronić się u Bolesława polskiego i tam szukać oparcia. Na domiar sam Lotar wybrał się na północ osobiście, ude- rzył na słowiańskich Morzyczan i Redarów, zburzył pogańską świątyziię w Retrze, poczynił spustoszenia i utnvalił swoje wpływy. Wszystkie te wydarzenia rozgrywały się zbyt blisko granic polskich, by nie mieć wpływu na kraj naszego księcia. W bliżej nieznanym okresie Henryk obodrycki podporząd- kował sobie zachodnią, zaodrzańską część Pomorza i z tego ty- tułu l1 arcisław płacił mu trybut. Śmierć Henryka przeniosła jego iiprawnienia na Kanuta Lawarda, który od tej pory wy- stępować będzie jako pan zwierzchni i przyjaciel księcia po- morskiego. Kłopot Bolesława na południu w związku z Rusią 202 I 203 i Węgrami obudziły w głowie Warcisława myśl o zerwaniu wszelkich związków z Polską. Po dwóch latach na Pomorzu minął czar dbecnośc,i misjo- narzy, pamiętano tam jednak wypadki wcześniejsze: rzeź gro- dów, pożary, grabieże dokonane przez polskich wojów. Zło zawsze. dłużej tkwi w pamięci, ludzie czekali tylko na możli- wość wywarcia zemsty. W miarę upływu czasu słowa misjonarzy mieszały się w gło- wach i wydawały coraz bardziej dziwne. A już najhardziej nie- zrozumiałe były te o powstrzymywaniu się od spożywania mię- sa w określone dni i o niepracowaniu w inne, a zapewne tak- że i te dotyczące liczby żon, pochowków, ślubów itp. Pobieżna akcja misyjna i "seryjne" chrzty poszły wreszcie w niepamięe. I tak latem 1127 roku na Polskę rungła nawała pomorska pod wodzą samego księcia Warcisława. Napastnicy dotarli do Płocka, gdzie splądrowali groby rodzinne Bolesława, obrabo- wali gród, posiali strach. Tym razem nie było już w Polsce dziejopisa, który by przekazał nam wszystkie szczegóły najazdu, lecz sukces napastników jest widoczny. Skoro zdobyli Płoek, musiało się im wieść dobrze, musieli nie napotkać siły zbroj- nej, która stawiłaby im opór i odebrała łupy, jak swego czasu uczynił to "książę" Magnus w czasach młodości Bolesława. Co w tym czasie robił Bolesław, nie wiemy. Może pi zeby- wał właśnie na Węgrzech, aby wziąć odwet za najazd z roku poprzedniego? Na Pomorzu zjawił się dopiero w rok później, zapewne zbrojnie, choć zachowane o tym pobycie wiadomośei dotyczą pertraktacji pokojowych, i to pod auspicjami samego Ottona z Bambergu. Dawny misjonarz Pomorzan ponownie wybrał się nad Bał- tyk, aby utwierdzić czy też terytorialnie poszerzyć wprowadzo- ne tam przez siebie chrześcijaństwo. Przysźedł tym razem od zachodu, w porozumieniu z Lotarem i niemieckimi panami tej ziemi. Biskup Norbert, zazdrosny o wpływy we własnej archi- diecezji, zabronił mu chrzcić w jej obrębie, zatem nauczał i chrzcił w ziemiach potożonych dalej na północ, zaś ufundo- wane przez siebie kościoły wcielał do swojej bamberskiej die- cezji. Książę Warcisław, życzliwy mu tak samo jak przed czte- rema laty, nakazywał poddanym przyjmować gościa z otwar- tymi ramionami jako kogoś przysłanego przez jego, Warcisła= wa pana i przyjaciela, czyli przez Lotara. Ten tytuł, jakiego nie poskąpił królowi niemieckiemu ksią- żg pomorski, najdobitniej świadczy o sytuacji politycznej nie- dawnych zdobyczy Bolesława. Tym razem misja obfitowała w dramatyczne spięcia, albo- wiem pomorskie pogaństwo zdążyło już zorganizować się w obronie na tyle, by pokusić się o walkę bez przebierania w środkach, jednak dla nas nie to jest ważne. Otton nie miał zamiaru przekraczać Odry, bo nie życzył sobie tego Lotar, leez pewnego dnia zmienił jednak zdanie. Skłoniła go do tego praw- dopodobnie ta sama co przed laty troska o duszpasterstwo w nowo ochrzczonych ziemiach. Wcielanie tych terytoriów do biskupstwa bamberskiego, położonego za siedmioma rzekami i siedmioma lasami, mogło być tylko rozwiązaniem tymczaso- wym. Otton nadal był zdania, że wśród Słowian mógą pra- cować tylko słowiańscy kapłani, inaczej polscy, podlegli Gniez- nu. Drugą przyczyną przekroczenia Odry był konflikt między Bolesławem i Warcisławem, od zakończenia którego to kon- fliktu sprawa przynależności kościelnej Pomorza zawisła naj- bardziej. Na straży interesów niemieckich w tym rejonie stał teraz Albrecht Niedźwiedź, który z woli Lotara znakomicie rozprze- strzeniał swoje wpływy na północ. Zadanie Ottona było trud- ne. Biskup bamberski wiedział, że jego król nie zrezygnuje z władzy nad Pomorzem, z drugiej strony znał wstręt Bolesła- wa do płacenia komukolwiek trybutu. Warcisław ze swej strony chciał być wobec Lotara lojalny. Płacił trybut z Pomozza i obo- jgtne mu było, za czyim pośrednictwem pieniądze trafią do komory królewskiej, czy za pośrednictwem Kanuta czy 205 204 Bolesława, yle jednak trafiły, wszakże w drogg przez Polskę wątpił. Posłowie Albrechta Niedźwiedzia krążyli po Pomorzu pod pozorem troski o bezpieczeństwo i wygody misjonarza, de fac- to jednak śledzili przebieg rokowań. A te z trudem posuwały się naprzód. Bolesław nie uznawał niczyich praw do Pomorza, tylko swoje własne. Wprawdzie mówił coś na temat, jak to z żywotbw Ottona wiemy, że uznaje króla niemieckiego swo- im panem, lecz taką mowę bez pokrycia świat znał już od ro- ku 1109. Biskup Otton w interesie reprezentowanych przez siebie racji upominał go surowo i groził mu zemstą króla nie- mieckiego, jeśli nie podporządkuje mu się szczerze. Wreszcie zawarto jakiś układ, którego treści nie znamy. Posłowie Niedźwiedzia, uspokojeni pokojem, odjechali do swojego pana przebywającego gdzieś na Zaodrzu, zaś pozo- stali mężowie: Otton, Warcisław i Bolesław udali się w po- dróż do Gniezna. Ta wyprawa bardzo jest znamienna, gdyż stanowi dowód wielkiego sukcesu polskiego księcia. Nie znamy warunków pokoju, które miały zrekompensować Bolesławowi straty spowodowane najazdem na Płock i na nowo poddać mu Warcisława, przynajmniej w zakresie Pómorza prawobrzeżne- go, aIe wiemy, co zaszło w Gnieźnie. Tutaj książę Warcisław w imieniu swojej ziemi złożył vielkie dary na ołtarzu św. Woj- ciecha, przez co formalnie poddał ją pod władzę arcybiskupa gnieźnieńskiego, a tym samym i Bolesława Krzyůwoustego. Sprawa łączyła się z kwestią powołania biskupstwa dla ziem nad Odrą i Bałtykiem, znów poruszoną z inicjatywy i Ottona, i Wareisława. Biskupstw o lubuskie, nie wiadomo, czy erygowane iiaprawdę, nie rozwiązywało prdblemu na daleką przyszłość. Pomorźe musiało mieć biskupstwo wlasne, a nawet d va biskupstwa, jak to teraz, w wy niku drugiej misji pomor- skiej Ottona, ustalolio. Po kościelnych uroczystościach w Gnieźnie przez kilka dni Otton, a zapewne i Warcisław, pozostał jeszcze w Polsce, aby rzecz omówić gruntownie. Jedno biskupstwo miało powstać w Szczecinie, drugie w Kamieniu, leez oba miały podlegać Gnieznu. Złożenie przez Warcisława oblaty na ołtarzu św. Woj- ciecha stwierdza to ponad wszelką wątpliwość. Tymczasem wiadomości o zawartym pokoju na Pomorzu oraz o podróży Warcisława do Polski dotarły za pośrednictwem Niedźwiedzia do króla niemieckiego i arcybiskupa magdebur- skiego. Podczas gdy biskup Otton kierował do papieża prośbę o poświęcenie pierścienia dla konsekracji pierwszego biskupa pomorskiego, którym miał zostać kapelan Bolesława, Wojciech, Lotar zapoznawał się z wszystkimi szczegółami zawartych po- rozumień. Nie podobało mu się wszystko: osoba kandydata na biskupa, poddanie się Pomorza Polsce, plany kościelne Ottona i książąt słowiańskich. W rezultacie do bawiącego w Polsce Ottona pobiegło królewskie poselstwo wzywająee go czym prędzej do powrotu, przy czym król niemiecki w razie niepo- słuszeństwa groził Ottonowi nawet konfiskatą jego dóbr bisku- pich. Realizacja zawartych na Pomorzu i Polsce porozumień za- wisła tym samym w powietrzu. 206 Bolestawa, yle jednak trafiły, wszahże w drogg przez Polslcg wątpił. Posłowie Albrechta Niedźwiedzia krążyli po Pomorzu pod pozorem troski o bezpieczeństwo i wygody misjonarza, de fac- to jednak śledzili przebieg rokowań. A te z trudem posuwały się naprzód. Bolesław nie uznawał niczyich praw do Pomorza, tylko swoje własne. Wprawdzie mówił coś na temat, jak to z żywotów Ottona wiemy, że uznaje króla niemieckiego swo- im panem, lecz taką mowę bez pokrycia świat znał już od ro- ku I109. Biskup Otton w interesie reprezentowanych przez siebie racji upominał go surowo i groził mu zemstą króla nie- mieckiego, jeśli nie podporządkuje mu się szczerze. Wreszcie zawarto jakiś układ, którego treści nie znamy. Posłowie Niedźwiedzia, uspokojeni pokojem, odjechali do swojego pana przebywającego gdzieś na Zaodrzu, zaś pozo- stali mężowie: Otton, Warcisław i Bolesław udali się w po- dróż do Gniezna. Ta wyprawa bardzo jest znamienna, gdyż stanowi dowód wielkiego sukcesu polskiego księcia. Nie znamy warunków pokoju, które miały zrekompensować Bolesławowi straty spowodowane najazdem na Płock i na nowo poddać mu Warcisława, przynajmniej w zakresie Pómorza prawobrzeżne- go, ałe wiemy, co zaszło w Gnieźnie. Tutaj książę Warcisław w imieniu swQjej ziemi złożył vielkie dary na ołtarzu św. Woj- ciecha, przez co formalnie poddał ją pod władzę arcybiskupa gnieźnieńskiego, a tym samym i Bolesława Krzywoustego. Sprawa łączyła się z kwestią powołania biskupstwa dla ziem nad Odrą i Bałtykiem, znów poruszoną z inicjatywy i Ottona, i Wal.cisława. Biskupstwo lubuskie, nie wiadomo, czy erygowane iiaprawdę, nie rozwiązywało prdblemu na daleką przyszłość. Pomorże musiało mieć biskupstwo własne, a nawet d va biskupstwa, jak to teraz, w wy-niku drugiej misji pomor- skiej Ottona, ustalosio. Po kościelnych uroczystościach w Gnieźnie przez kilka dni Otton, a zapewne i Warcisław, pozostał jeszcze w Polsce, aby rzecz omówić gruntownie. Jedno biskupstwo miało powstać w Szczecinie, drugie w Kamieniu, lecz oba miały podlegać Gniemu. Złożenie przez Warcisława oblaty na ołtarzu św. Woj- ciecha stwierdza to ponad wszelką wątpliwość. Tymczasem wiadomości o zawartym pokoju na Pomorzu oraz o podróży Warcisława do Polski dotarły za pośrednictwem Niedtwiedzia do króla niemieckiego i arcybiskupa magdebur- skiego. Podczas gdy biskup Otton kierował do papieża prośbę o poświęcenie pierścienia dla konsekracji pierwszego biskupa pomorskiego, którym miał zostać kapelan Bolesława, Wojeiech, Lotar zapoznawał się z wszystkimi szczegółami zawartych po- rozumień. Nie podobało mu się wszystko: osoba kandydata na biskupa, poddanie się Pomorza Polsce, plany kościelne Ottona i książąt słowiańskich. W rezultacie do bawiącego w Polsce Ottona pobiegło królewskie poselstwo wzywająee go czym prędzej do powrotu, przy czym król niemiecki w razie niepo- słuszeństwa groził Ottonowi nawet konfiskatą jego dóbr bisku- pich. Realizacja zawartych na Pomorzu i Polsce porozumień za- wisła tym samym w powietrzu. A, 206 Rozdzial trzynasty Ostra reprymenda, udzielona biskupowi Ottonowi przez króla, obalila wszystkie porozumienia na Pomorzu i w Gnieźnie. War- cisław doszedł do wniosku, że niepotrzebnie korzył się przed Bolesławem i źle zrobił poddając Pomorze Kościołowi polskie- mu. Lotar pragnął zachowania Pomorza dla siebie, widział w nim lenno niemieckie. W deklarację wierności, złożoną przez Bolesława na jego rzecz, nie wierzył, czemu zresztą trud- no się dziwić, skoro książę Polski systematycznie odmawiał pła- cenia obiecanego mu dawniej trybutu. W jaki sposób doszło do oficjalnego zerwania porozumień, nie wiemy, lecz zaraz w roku 1129 widzimy już Bolesława i Warcisława we wrogich sobie obozach. Napór niemiecki na wschód trwal, tymczasem ci dwaj książęta nie mogli dojść do trwałego porozumienia. Objęcie archikatedry magdeburskiej przez Norberta stwarzało niebezpieczeństwa, których żaden z nich nie przewidywał. Dla nowego arcybiskupa niemieckiego poszerzanie wpływów chrześcijaństwa równało się poszerzaniu wpływó v Kościoła niemieckiego. Arcybiskup i król żyli z sobą blisko i zgadzali się co do roli Kościoła w tym zakątku Europy. Otton z Bambergu był odosobniony w swoich szczytnych idea- łach. Norbert przypominał jednego ze swoich poprzedników, który słał do krajów germańskich apele wzywające Sasów, Franków, Lotaryńczyków i Flandryjczyków, by przybywali tu- taj, gdzie bgdą mogli zarówno "dusze swoje zbawić w walce z pogaństwem", jak i pozyskać do zamieszkania okolice naj- bardziej żyzne z żyznych. Czar krain słowiańskich działał na wyobraźnię, pociągał żądnych przygody wojennej bogatych i biednych. Arcybiskup nie szczędził słów, aby odpowiednie wrażenie wywołać, przedstawiał ziemię słowiańską jako "naj- obfitszą v mięso, miód, mąkę, ptactwd', jako tę, która po od- powiedniej uprawie "tak się odwzajemnia, że żadnej nie moż- na z nią porównać. " W tych pochwałach była przcsada, ale był też widoczny cel. Objęcie archikatedry przez Norberta miało realizację tego celu przybliżyć. Lotar, sprzymierzony z Kościołem niemieckim w tej jego misji, dość miał sił, aby nie tolerować jakiehś mrzo- nek świątobliwego męża o duszpasterstwie duchownych po- chodzenia słowiańskiego. Na początku 1129 roku Bolesław spostrzegł, że jego wpty- wy na Pomorzu zmalały prawie do zera, ůbo tylico Wolin, jako miasto autonomiezne, pozostał mu wierny. Rzecz zbiegła się w czasie z zagrożeniem tronu duńskiego przez Lotara fawory- zującego Kanuta Lawarda przeciw aktualnemu król wi duń- skiemu, Nielsowi. Na tym tle doszło do zbliżenia polsko-duń- skiego. Niels i Bolesław jednakowo pragnęli wzmocnienia swo- ich wpływów przeciw Lotarowi i jego wasalom. Na ten czas datuje się w nauce zaręczenie córki Bolesława, Rychezy, z kró- lewiczem duńskim, Magnusem. Spotkanie młodej pary miało się odbyć nad Bałtykiem, po pokonaniu Warcisława. Latesn 1129 roku obie zaprzyjaźnione świeżo armie ruszyły sobie na- przeciw, a by połączonymi siłami pokonać Warcisława ostate- cznie i oderwać go od wszelkich związków z królem niemiec- him i Kanutem Lawardem. Szło przy tym o podział wpływów nad Bałtykiem i o połoienie kresu ekspansji niemieckiej. Bolesław osiadł w Wolinie i tam oczekiwał wyniku walk zbrojnych. Miał już lat czterdzieści cztery i nie znosił tak do- brze jak dawniej mieszkania pod gołym niebem, gonitw kon- nych i ciągłego wywijania mieczem. Duńczycy tymczasem oble- gli Uzngim, lecz dopiero przybycie wojsk polskicli umoiliwiło 208 y. g 14 Dolnlav.- KnůMomt im sukces. Wojna obfitowała w dramatyczne spięcia. Kanut Laward, walczący w obronie Warcisława, osobiście był zmu- szony ratować swojego wasala z jakiejś zasadzki i ńiewoli duń- skiej. Na koniec doszło do układów. Szczegółów zawartego wówczas porozumienia nie znamy, jednak wszystko wskazuje na to, że Warcisław na nowo uznał zwierzchność Bolesława, zaś Niels poszerzył swoje wpływy na wschód od Rugii, która to wyspa już dawniej do niego naie- żała. Małżeństwo Rychezy i Magnusa, zawarte natychmiast, gwarantowało trwałość polsko-duńskiego sojuszu. Najbardziej poszkodowany był Kanut Laward, który musiał.zrezygnować ze znacznej części swoich wplywów na rzecz Danii i Polski. Król niemiecki nie mógł interweniować tu osobiście, ponie- waż nadal zwalczał opozycję, w czym wiernie pomagał mu So- biesław. Książg czeski, zaszczycony tym, że Lotar na Wielka- noc ubiegłego roku trzymał do chrztu jego syna, był wiernym stronnikiem króla i przez to coraz dalej odchodził od swojego elawnego przyjaciela i sprzymierzeńca. Rok 1130 nie przyniósł zmian na arenie międzynarodowej, choć Lotar odniósł pewien sukces w walce z opozycją. Bole- sław spokojnie panował nad Bałtykiem, także na pozostałych granicach trwał pokój. Za to rok następny był już bardzo bu- rzliwy. W Italii zmarł papież, w związku z czym stanął pro- blem wyboru następnego. Wśród wpływowych ludzi Kościoła na czolo wysunął się teraz Norbert, człowiek doskonale rozu- miejący się z Lotarem. Wskutek niezgody elektorów wybrano dwóch papieży równocześnie: Innocentego II i Anakleta II. Wybozy były problematyczne, niemniej arcybiskup magdebur- ski zdołał slcłonić swojego przyjaciela, aby poparł Innocentego, co ostatecznie spowodowało, że ten został uznany za gapieża, podczas gdy drugi - za antypapieża. Rzecz ważna, albowiem przyjaźń nowego papieża dla swoich sprzymierzeńców będzie odtąd wielka. Na początku tegoż 1131 roku na nowo. zaognił się konflikt pomiędzy Duńczykami: Nielsem i Magnusem z jednej, a Ka- nutem Lewardem z drugiej strony. Kanuta zamordowano skrycie, kiedy Lotar walczył przeciw Fryderykowi Staufowi. Król niemiecki dopiero latem mógł zająć się tą sprawą. W lip- cu intronizował na króla Obodrytów brata zamordowanego, Eryka Emure, po czym na czele 6000 wojska ruszył przeciw Danii. Niels przeląkł się i wyszedł królowi Niemiec naprze- ciw, złożył 4000 grzywien srebra okupu oraz hołd poddaństwa. Lotar wziął srebro, lecz przyjęcia hołdu odmówił dając tym do zrozumienia, że władzy Nielsa nad Danią nie uznaje. W tym samym czasie książę obodrycki, Przybysław, zbun- tował się przeciw Erykowi, nadto jakąś niesubordynacjg wzglę- dem Lotara wyraził Albrecht Niedźwiedź, zatem król musiał wracać, co na razie odwlekło sprawę Danii. Tutaj dotykamy pewnej niejasnej i kontrowersyjnej w nau- ce sprawy. Konflikt Lotara z Albrechtem Niedźwiedziem, doty- czył bez wątpienia kwestii obsadzenia Marchii Północnej. Mar- grabią tutejszym został w roku 1130 Konrad z Plockowa, mo- e nawet Słowianin z poehodzenia, tymczasem Albrecht Nie- dźwiedź pragnął tego stanowiska dla siebie. Był przecięż dzie- dzicem Przybysława, miał tutaj osiąść jak w swojej posiadłoś- ci. Może więc z tego względu właśnie Lotar bał się go trochg i wolał tu mieć kogoś słabszego, bardziej uzależnionego. Na przełomie 1131 32 roku nowy margrabia północy wszedł w bliskie stosunki z Bolesławem Krzywoustym. Ziemie zaorlrzańskie ciążyły w stronę Polski, o czym świadczy niedaw- na ucieczka Jaksy braniborskiego oraz co potwierdzają pewne wpływy Bolesława na vschód od Lubusza. W wyniku zbliże- xiia pomiędzy Konradem i księciem polskim nieznana córka Bolesława wyszła za mai.gabiego. Jah to mogło się stać? Czyżby za zgodą Lotara? Konrad był wiernym poddanym swojego króla, zatem o związku mał- żeńskim wbrew interesom Lotara raczej mowy być nie może. Widocznie Bolesław, zrażony do Dani.i z powodu jej niedawnej kapitulacji, postanowił zmienić orientację i przejść do obozu króla niemieckiego. 210 211 Czy były w tej sprawie jakieś rozmowy Konrada z Lota,- rem, nie wiadomo. Król niemiecki nie miał nic do stracenia, Bolesław tak czy owak pozostawał poza strefą jego wpływów. Małżeństwo Bolesławówny z Konradem nie mogło tu w niczym - zaszkodzić, najwyżej pomóc, otworzyć drogg do jakichś poro- zumień w przyszłości. Wszakże związek Bolesława z margrabią na razie nie miał przynieść korzyści. Arcybiskup Norbert przy końcu 1131 roku załatwił sobie u Innocentego II poddanie pod swoją władzę najpierw Pomorza, a potem także biskupstwa pomańskiego. Tym samym wszystkie zabiegi Ottona z Bambergu, Warcieława i Bolesława poszły na marne, zaś na dodatek odżyły stare pre- tensje Magdeburga do Wielkopolski. Nadto zbliżenie Bolesława do obozu króla niemieckiego na- tychmiast pociągnęło za sobą skutki w postaci zerwania kon- taktów dworu polskiego z rodziną żony Władysława, Agniesz- ki. Leopold austriacki nadal pozoetawał w opozycji do swoje- go króla, zatem posunigcie Bolesława musiał uznać a. zdradg. Tak już było w ówczesnym, skłóconym świeeie. Przyjaźń od razu budziła nieprzyjaźń, wybory były trudne, ludzie kochali się lub nienawidzili namiętnie. Nawet królowie musieli liczyć się z mozaiką stosunków międzyludzkich i nie mo li j dnakowo traktować wszystkich swoich poddanych. Na wiosnę 1132 roku młodszy syn Leopolda, brat księżny polskiej, Agnieszki, ożenił się z kolejną córką Almusa, siostrą panującego tu teraz Beli II $lepego, który óbjął tron po zmar- łym kuzynie, Stefanie II. W ten sposób Austria nawiązała bli kie stosunki z wrogimi Polsce od pewnego czasu Wggrami. Odpo- wiedzią Bolesława było nawiązanie kontaktów dyplomatycz- nych z kniaziem Jaropełkiem, panującym w Ki owie po śmier- ci Mścisława. W rezultacie na południowym wschodzie po- wstały dwa wrogie sobie obozy: polsko-kijowski i austriacko-wę- gierski. Do tego drugiego sojuszu niebawem dołączyć miały jeszcze Gzechy, których władca, jak pamiętamy, także żonaty był z Wggierką. Jeśli Lotar niedawno patronował małżeństwu Bolesławów- ny z Konradem, to teraz jego stanowisko zdaje się dwuznacz- ne. Może król niemiecki czekał, by książg polski zacieśnił swoje z nim stosunki? Możliwość taka istniała niewątpliwe, lecz nie byłaby w stylu Bolesława. Nasz książg zwykł wrogością odpo- wiadać na wrogość, siłą na siłę, zwykł,rozwiązywae swoje pro- blemy śamodzielnie, bez uciekania się do środków nadzwyczaj- nych. Król Lotar na pewno udzieliłby mu wsparcia, lecz tylko za cenę hołdu i try'butu, a Bolesław nie chciał składać hoł- dów i płaeić trybutu. Jeśli pragnął dobrosąsiedzkich stosunków z Niemcami, to tylko na zasadzie rbwności. Któregoś dnia w głowie Bolesława powstała myśl rozbicia sojuszu Węgier z Austrią i Gzechami za pomocą środków dyplomatycznych. Narzgdziem miał być zapomniany już przez na.s Borys, syn Eufemii ruskiej, przegnanej w roku 1113 przez Kolomana. Młody książę, żonaty już z książniczką bizantyńską, przebywał wraz z matką w Kijowie i cieszył się sympatią Ja- ropełka. Wydawało się, że nie ma nic prostszego, jak wprowa- dzić go na tron wggierski. "^ Według Wincentegó Kadłubka wysłał Bolesław w tym ce- lu posłów na Wggry, aby zbadali sytuację i skontaktowali się z opozycją przeciw Beli. Posłów miano tam przyjmować chęt- nie, liczni panowie wggierscy zapewniali ich pono o swojej nieehęci do Beli i o swoim poparciu dla Borysa. Bolesław rze- komo miał w to uwierzyć i z nieliczną garstką rycerzy wybrać się za Karpaty. Czy tak było naprawdę, raczej wątpić można. Źródła obce sugerują raczej wyprawę silną, złożoną z wojsk polskich i po- siłków ruskich kniazia Jaropełka, tudzież innych kniaziów po- mniejszych, wśród których na pewno był Dawidowicz murom- ski, zięe Bolesława. W dniu 22 lipca 1132 roku Bolesław stał już nad rzeką Sa- jo, gdzie zastąpiły mu drogę wojska węgierskie, wsparte przez Austriaków i ruskie posiłki Wołodymirki przemyskiego. Kadłu- bek przedstawia spotkanie jako fortel Węgrów. Ci mieli zbli- 212 213 żać się do Polaków udając przyjaciół witających swojego no- wego króla, by potem uderzyć na nich znienacka. Tak czy owak wielka bitwa wywiązała się naprawdg, zaś przebieg star- cia wszystkie źródła przedstawiają jednoznacznie. Bolesław je- szcze raz w swoim życiu był zmuszony nie tylko dowodzić, ale także walczyć osobiście. Jego wojewoda Wszebór czynił, co mógł, lecz w tej sytuacji nie mógł wiele. Miecz Bolesława, zwa- ny u Kadłubka Żerawem, dokonywał cudów. Wreszcie jakiś wielmoża polski, może wojewoda któregoś z hufców, rzucił się do ucieczki, zaś koń pod Bolesławem padł. Były to oznaki końca bitwy. Strona polska nie doznała wprawdzie druzgocą- cej klęski, niemniej zmuszona została do odwrotu. To wystarczyło, aby pogrzebać wszystkie plany samodziel- nego rozwiązania l roblemu. Bitwa nad rzeką Sajo przeszła do legendy i zyskała wielki rozgłos w świecie. Bolesław pokonany! Nie pierwůsza to była przegrana w życiu tego wodza i wojownika, za to przegrana ostatnia. Gzterdziestosiedmioletni mgżezyzna zdobył się na wy- siłek, aby jeszcze raz podyktować sąsiadom s voją wolg i nie udało mu się tak samo, jak tylekroć nie udało mu się pierwej w Gzechaclz i na Rusi. Obiektyůwnie nie wiemy, co za vażyło: czy pomysł był zbyt zuchwałyů, czy realizacja niezbyt doskonała. Wielu rzeczy nie wiemy dokładnie, ale domyślać się można, że droga powrotna przez Karpaty nie była wesola. Tym bardziej, że od strony $ląska nadchodziły wieści o wielkim, druzgocącym najeździe Czeehów, którzy pod wodzą Sobiesława dokonali dywersji na tyłach, aby w ten sposób wesprzeć węgierskich przyjaciół. Od tej pory w źródłach nie znajdziemyů już ani jednego wiarygodnego przekazu o jakiejkolwiek akcji zbrojnej naszego księcia. W latach 1133 i 1134 Czesi, rozzuchwaleni pierrvszyni sukcesem, wielekroć najeżdżać będą $ląsk, spalą ponad 300 wsi i zniszczą gród w Koźlu, a z Polski ani jedna wyprawa nie ruszy żm naprzeciw, nikt także nie skoczy w odwet. Być może, że Bolesław lub jego wojewoda walczyć bgdzie na po- . graniczu węgiersko-polskim, że nadal czynić bgdzie jakieś pró- by wdarcia się z Borysem ńa Wggry, nic jednak na ten temat nie wiadomo. Go mogło się stać? Odpowiedzieć na to pytanie trudno, wydaje się jednak, że w życiu Bolesława zachodziły teraz wielkie zmiany. Wiemy, że potomność wspominać bgdzie naszego księcia jako starca. Rzad- ko który z polskich władców średiiiowiecznych doczekał sta- rości. Po czterdziestce umierali: Mieszko II, Kazimierz Odno- wiciel, Bolesław $miały. Niespożyte siły naszego bohatera w czterdziestym siódmym roku życia pozwoliły mu jeszcze wal- czyć. To i tak bardzo dużo, skoro przecigtny wiek żyeia ludz- kiego wynosił wó vczas lat 20. Skądinąd wiemy, że na starość osiadł Krzywousty w Płoc- ku, a więc z dala od teatru ostatnich ,ůojen. Może zatem od- wrót z Wggier zakończył się dlań dopiero na Mazowszu? Akty- wna działalność polityczna i militarna mogła trzymać księcia w Krakowie, lecz teraz te powody odpadły. Kraków w porównaniu z Płockiem był miastem pr'astarym, pamiętającym na poły legendarnego księcia Wiślan, który to książg nie pozwolił się ochrzcić wysłańcom św. l Ietodego. Le- żały tu dwa grody, na Wawelu i na Okole, dookoła, na su- chych błoniach pośród rozgałgzień i dopływów Wisły kwitły osady rzemieślników skupione vokół coraz liczniejszych kościo- łów, rozwijały się targi. Kraków stanowił centrum życia go- spodarczego południowej Polski, skupiał handel solą i sre- brem, posiadał mennicę, przynosił dochody z ceł i myt na dro- ach kołowych i wodnych, łączących Ruś z ziemiami Gesarstwa. Odbudowa miasta, podjęta jeszcze przez HeI-mana, trwała, a nawet na nowo zaczął się rozwój. Na miejscu zniszczonej ka- tedry Bolesława Ghrobrego powstała nowa, bardziej jeszcze okazała, której fragmenty: krypta ś v. Leonarda i Wieża Sre- brnyůch Dzwonów, przetrwały do dziś. W bliższych i dalszych okolicach grodów krako ůskich rozwijały się osady rzemieślni- cze i kościelne. 214 , 215 Bolesław na pewno cenił walory gospodarcze i obronne Kra- kowa, popierał zapewne tutejszą szkołę katedralną. W Krako- wie ufundował jeden z kilku w Polsce kościołów św. Idziego, patrona swoich szczęśliwych narodzin, ale nie pozostał tutaj na starość, po doznanych niepowodzeniach. Może gród wawel- ski zanadto przypominal mu dawną klęskę dy astii w walce z Kościołem lub okrutną śmierć swojego kuzyna, a może po prostu ciągnęło go tam, gdzie się urodził - na wysoki brzeg azeroko rozlanej Wisły, w okolice umiłowane przez ojca. W sę- dziwym wieku lubimy wspominać dzieciństwo i kąty zapamię- tane z pierwszych lat życia. Jest to dla nas kraina ciszy, spo- koju i bezpicczeństwa. A Płock miał wszelhie warunki, by stać się dla Bolesława oazą ciszy, spokoju i bezpieczeństwa. Leżał daleko od miejsc napiętnowanych klęską, można było tutaj odetchnąć, pomyśleć, zastanowić się nad sytuacją, dokonać re- wizji niektórych poglądbw na życie osobiste i polityczne. "Kiedy Bolesław się postarzał... Piotra (Własta) opieku- nem królestwa i wychowawcą synów uczynił" - napisano w Kronice Polsko-Śląskiej na podstawie niewątpliwie wiary- godnych źródeł. Nadeszła więc starość, ta zaś najczęściej zja- wia się po klęsce lub porażce, kiedy człowiek zmuszony jest stwierdzić, że mu to i owo nie wychodzi. A klęska polityczna na Węgrzech była dotkliwa. Z jednej strony wstyd, uczucie szczególnie upokarzające dla spragnionego sławy wodza, z dru- giej strony realność istniejącego zagrożenia i bezsilność. Kiedy dokładnie Piotr Włast przywołany został ponownie na dwór książęcy, nie dowiemy się nigdy, lecz mogło to nastą- pić już teraz, pod koniec roku 1132. Jakiż to jednak wojewo- da, ów Piotr! Mąż dostojny, szlachetny, "którego prawość zna- na była Węgrom, Rusinom i sąsiednim także narodom", ale który przecież nie po to rzucał oręż, by znowu po nicgo sięgać. Wuj księcia Władysława zanadto już rozmiłował się w życiu pokojowym, zbyt głęboko przejął się rolą fundatora kościotów, kaplic i klasztorów. Wydaje się zresztą, że hie do walki we- zwał go Bolesław, a do rady. 216 Ta też najbardziej była mu potrzebna. Siły fizyczne go opuszczały,:zaś w kraju nie było nikogo, hto potrafiłby akutecz- nie zastąpie go w polu. Taki ktoś po prostu nie zdolał wyros- nąć w cieniu Bolesława, albowiem olbrzymia indywidualność tego księcia przytłaczała sobą wszystkich. Bardziej wątłe oso- bowości, jak Wszebór, nie zdołały się rozwinąć, zaś wybitne, jak Skarbimir Awdaniec, były shutecznie eliminowane z życia publicznego. Nic też dziwnego, że od tej pory główny ciężar walki o ca- łość pra v k ólestwa polskiego przeniesie się na arenę dyplo- matyczną. W tej dziedzinie zresztą od dawna działy się rzeczy ważne. W lutym 1132 roku, jeszcze przed niefortunnym atakiem Bolesława na Węgry, w Bambergu, jak pisze "Kanonik Wy - szehradzki", "król Lotar z księciem Sobiesławem prywatnie w pewnej komnatce siedział". Nie wiemy, o czym rozmawia- izo, lecz potem Sobiesław spotkał się z Belą i zaczął, jah już wiemy, wściekle atahować Śląsk. Sądzę, że tajemnicy przestrze- gano, lecz coś przecież musiało przedostać się na zew; ątrz, So- biesław musiał czymś swoją niebywałą agresywność motywo- wać. Może przypomniał sobie pradawne już i przedawnione uprawnienia swoich poprzedników do trybutu ze Śląska? W ka- żdym razie jego ataki żywo przypominały postępowanie Brze-. tysła va II w wypadku, kiedy trybut z Polski nie nadszedł w terminie. Jak Lotar mógł ustosunkować się do domniemanych rosz- czeń czeskiego księcia? Król niemiecki wybierał się właśnie za Alpy po korong cesarską, więc potrzebne mu były posiłki, za- tem nie mógł z góry odrzucić rosz zeń Sobiesława. I chyba nie odrzucił, skoro Sobieslaw dał mu 300 rycerzy na wyprawę. Z drugiej wszakże strony podpora królewshiego tronu na pół- nocy Cesarstwa, Konrad, świeżo ożenił się z córką Bolesława i, być może, król łączył z tym faktem jakieś nadzieje na przy- szłość, zatem jawne poparcie Sobiesława także było niemożli- we. Sytuacja Lotara była trudna. Bolesław był zbyt wielhim 217 człowiekiem, Polska była krajem zbyt silnym, aby można było zatrzaskiwać sobie drogę do porozumień, otwartą przez mał- żeństwo Bolesławówny z Konradem. Wydaje się, że Lotar nig- gdy nie tracił Bolesława z pola widzenia i szczerae pragnął po- rozumienia z nim, o czym jednak poświadezyć może dopiero przyszłość. Na razie król udał się do Italii, by przyjąć z rąk Innocen- tego II upragnioną korong cesarską. Nim jednak doszło do te- go, stracił w trwających przy okazji walkach jednego z naj- wierniejszych swoich wasali, Konrada z Plockowa. Ten zginął w styczniu 1133. Jego śmierć była stratą nie tylko dla nowe- go cesarza, ale i dla Bolesława, czyli dla obydwu sąsiadują- cyeh z sobą władców, którzy w ten sposób pozbawieni zostali łącznika i pośrednika we wzajemnych kontaktach. Dla Bolesława strata była tym cięższa, że zaszły nowe wy- darzenia, które wręcz domagały się posiadania kogoś wpływo- wego na cesarskim dworze. Pod koniec 1132 roku z Rzymu na- deszło do polskiego episkopatu wezwanie na sąd papieski dla rozpatrzenia skargi arcybiskupa Norberta. Arcybiskup magde- burski rzadko opuszczał dwór papieża, przeto miał dość okazji, aby przedłożyć mu stare, zniszczone dokumenty będące falsy- fikatami bądź autentycznymi bullami papieskimi, jednak opar- tymi na falsyfikatach. Na tej podstawie, jak już wiemy, pa- pież przyznał mu prawo do zwierzchności nad biskupstwami północnymi, w tym także nad biskupstwem poznańskim. Jak dowodzi znawca przedmiotu, Władysław Abraham,lo przynależność biskupstwa poznańskiego do metropolii magde- burskiej była sprawą dyskusyjną wobec nieco niejasnego usta- wienia jej w roku 1000 przez Ottona III i w wyniku później- szej polityki Bolesława Chrobrego sprzed pokoju budziszyń- skiego. Norbert natomiast przedstawiał sprawę jako bezdysku- syjną, w wyniku czego papież podjął określoną decyzję. Uczo- ny nasz pisze, że późniejszy świgty Kościoła mógł nawet dzia- lo Władysław Abraham, "Organizacja Kościoła w Polsce do po- " łowy XII w. , Poznań 1962, wyd. III, s. 359. ?ln łać w dobrej wierze, albowiem nie musiał znać się na falsyfi- kataeh. Obecnie szło po prostu o dalsze konsekwencje wspom- nianej decyzji, czyli o wyjaśnienie, na czym właściwie opierają sie prawa polskiego Kościoła do żyeia, jakie są formalno-praw- ne podstawy jego autonomii. Areybiskup magdeburski tw ier- dził, że arcybiskupstwo gnieźnieńskie powstało bezprawnie i ze szkodą dla archidiecezji magdeburskiej, której w trakcie jej ża- kładania poddano całą Polskę, pokąd tylko w przyszłości sięgać będzie chrześcijaństwo. Jak episkopat polski przyjął wezevanie na sąd, nie wiado- mo, wiadomo jednak, że w kurii papieskiej się nie stawił. Na temat przyczyn tej niesubordynacji pamsją w naLice różne po- glądy. Przypuszcza się, że teI'min sta vienia się w Kurii, w yzna- czony przez papieża, był zbyt krótki, że Bolesław nie pozwolił biskupom jechać, to znów, że Kościół polski nie uznawał Inno- centego II, lecz Anakleta, jako że dawny legat papieski na Polskg. Idzi, stał po stronie tego drugiego. Ńorbert, bgdący skądinąd kanelerzern I otara do spra v Italii, skwapliwie wykorzystał okazjg i osobiście w ,stylizował bullę papieską, zawierającą treść wydanego zaocznie wyroku. Ów.wyrok ogłoszono w Lateranie w dzień koronacji Lotara na eesarza, 4.VI.1133 r. Arcybiskupstwo gnieźnieńskie prze- stało istnieć i na równi z innymi biskupstwami polskimi zosta- ło poddane Magdeburgowi. Wyrok był ostateczny i prawomo- cny, miał obowiązywać także następców Innocentego II. Gigżki był dla Bolesława rok 1133. Smierć Konrada z Ploc- kowa i likwidacja samodzielności Kościoła polskiego. Rok przyszły, poza atakami Czechów na ląsk, przyniósł dalsze ta- rapaty dyplomatyczne. Nowy cesara powrócił z Italii i pogodził się z Albrechtem Niedźwiedziem, zaciekłym wrogiem Bolesła- wa. Na domiar na zjeździe w Altenburgu, w lutym 1134 r., książę czeski i posłowie wggierscy złożyli na jego rgce formalną skargę przeciw księciu Polski. Węgrzy oskarżali Bolesława o mieszanie się w wewnętrzne sprawy ich kraju, spiskowanie przeciw Beli II i bezprawne popieranie Borysa. Sobiesław jaw- 219 nie już teraz domagał się trybutu ze Śląska i podnosił bezpod- stawność odmowy jego placenia przez polskiego księcia. Obie strony prosiły cesarza o rozsądzenie ich sprawy na mocy przy- sługującego mu prawa z vierzchności nad całym zachodnio- chrześcijańshim światem. Nowo koronowany cesarz nie był od tego, by swoich upraw- nień nie wykorzystywae. Z drugiej wszakże strony do Polski śladem Henryka V wyprawiać się nie chciał ani nawet nie mógł, gdyż wciąż jeszcze zajęty był walką przeciw opozycji możnowładczej. W stolicy Polski, a więc chyba w Płocku, zja- wili się natomiast posłowie niemieccy wzywający Bolesława na sąd cesarski do Bambergu. Bolesław na pewno przyjął posłów z należnymi im honora- mi, lecz potem prawdopodobnie wygłosił mowg zbliżoną w treś- ci do jego listów do Henryka V z roku I 109, przy czym udania się na sąd cesarski odmówił. Kronikarze niemieccy bgdą się potem skarżyć, że on zawsze odmawiał osobistego przybycia na dwór eesarski, więc tak samo było i teraz. Posłom pewnie nie w smak było takie stanowisko księc a Polski, lecz nie mogli zabierać go siłą. Zamiast niego zabrali kasztelana głogowskiego, Henryka, któr:ego obecność w Bam- bergu, w dniu 6.VI.1134 roku, poświadezona jest na tamtej- szym dokumencie eesarskim. Kasztelan głogowski, następca owego Wojsława, który swe- go czasu ratował z rąk zbójców posłów cześkich, i tamtego z roku 1109, pertraktującego z Henrykiem V na własną rgkę, miał wszelkie pełnomocnictwa dla reprezentowania swojego ksi cia. g Merytorycznie stanowisko Bolesława, jak przypuszczać moż- na na podstawie wielu danych pośrednich i wypadków póź- niejszych, było następujące: książg polski przede wszystkim nie godził się na łączenie konfliktu węgierskiego z czeskim. Na sąd w sprawie jego.zatargu z Belą II mógł przystać, a może nawet z góry obiecywał ustgpstwa na.rzecz króla wggierskiego, jeśli ten wyhaże dobrą wolg i zrezygnuje z wrogości manifestowa- 220 nej od dawna. Ale sprawa Sobiesiawa to inna sprawa. Status Beli w Cesarstwie był podobny do statusu Bolesława. Król wę- giershi i ksiąię Polski byli sobie równi wobec cesarza, podezas gdy Sobiesław nie był równy żadnemu z nich. Na temat rosz- czeń Sobiesława Bolesław był gotów rozmawiać, lecz wyłącmie z cesarzem, gdyż tylko pan zwierzchni księcia czeskiego mógł , reprezentować jego interesy względem Polski. T hie stanowisko Bolesława, zdaniem piszącego te słowz zrozumiałe w kontekście późniejszych wydarzeń i czytelne na tle praw i ideologii cesarstwa uniwersalnego, a także wielolet- niej praktyki, wydaje się jasne i zrozumiałe, ehoć w nauce nie- kiedy spotyka się nieco inne poglądy. O rcakcji Lotara pośrednio świadczy jego dokument dla kościota bamberskiego, w którym to dokumencie nasz parla- mentariusz widnieje jako świadek, zatem ktoś maczący i da- . rzony przez cesarza zaufaniem. Gdyby Lotar zdecydowanie stanowisko Bolesława odrzucał, wtedy nie dopuszczałby jego posła do asysty w trakcie nadawania beneficjum.,Może zawa- żyło tu także poparcie wciąż jeszcz żyjącego biskupq Ottona z Bambergu, w każdym razie wseystko przemawia za tym, że Lotar wziął stanowisko Bolesława pod uwagę i wstrzymał się na razie od wydawania wyroku. Widocznie Bolesław repre ntował sobą jakąś wartość, któ- ra skłaniała do rozwagi. Widoc nie książg Polski w zamian za . przyjęcie jego stanowiska ofiarowywał cesarzowi coś, co miało znaczenie w świecie. Propozycje księcia Polski prawdopodob- nie wybiegały poza sprawy czeskie i wggierskie, obejmowały ca- łokształt stosunków Polski do Cesarstwa, Bolesława do Lotara. Wstx.zymanie się Lotara od wyroku; zaś Bolesława od uzna- I nia praw Sobiesława do Śląska, pociągnęło za sobą nowy na- jazd wojsk węgierskich i czeskich na Polskę. Czesi dotarli swo- im dawnym szlakiem do Odry, lecz dalej już nie udało im się dojść, natomiast Wggrzy przy pomocy Potowców najechali Sa,ndomierskie i po raz któryś spustoszyli Wiślicg. ródła nadal milezą na temat obrony tych ziem przez wojska polskie, ale 221 to już może świadczy tylko o brahu zainteresowania rocznika- rzy lub o tym, że obrona rozumiała się sama przez się. Na pew- no wiemy, że najazdy niczego nie zmieniły. Bolesław może był zbyt stary już, aby osobiście najazdem odpowiedzieć na na- jazd i po dawnemu "wyzywać swoich wrogów do boju", mo- że naprawdę nie miał kto poprowadzić odwetu, ale mimo to książg Polski był na tyle pewny siebie, by nie ustąpić i trwae na swoim stanowisku. W zupełną bezbronność hraju trudno zresztą uwierzyć. Je- śli klęska z 1132 roku spowodowała upadek prestiżu Bolesława i ostudziła zapały wojenne jego nad wyraz utrudzonego rycer- stwa, to przecież jakaś wola obrony przed atakami obcych mu- siała istnieć. Pertraktacje posłów Bolesława z Lotarem trwały nadał, po- przedzielane, jak niekiedy się sądzi, rozmowami Bolesława z Warcisławem pomorskim, który, jak się zdaje, od roku 1129 uznawał zwierzchnictwo Bolesława, a w każdym razie nie wy- stępował przeciw niemu zbrojnie, choć z Danią walczył nadal. Sprawy Pomorza nie mogły umknąć z pola widzenia cesarza i księcia Polski, vszak na ten temat istniała kontrowersja od dawna. Kolejny temat rozmów, choć na ogół w nauce rozdziela się tę sprawę od spraw politycznych, to hwestia "być albo nie być" Kościoła polskiego. Bulla papieska wyszla, lecz w praktyce nic się nie zmieniło. Arcybiskup Norbert zmarl ztesztą rychło, bo tego samego dnia, kiedy kasztelan głogowski świadkował na dokumencie cesarza dla kościola bamberskiego. Praw Magdeburga chwilowo nie miał kto egzekwować. Wszystko zawisło od woli następcy zxnar- łego, a także, w praktyce może najwięcej, od samego Lotara, który mimo pewnych ustępstw względem papieża w sprawie inwestytury miał jeszcze prawo to i owo arcybiskupowi magde- burskiemu "doradzić", mógł wreszcie poprzeć jego roszczenia siłą albo owej siły mu odmówić, mógł także rzecz papieżowi na nowo naświetlić. Sam zmarły nie cieszyY się zbytnią popularnością w Nieni- czech, często popadał w zatargi z panami niemieckimi. Zasły- nął niegdyś jako kaznodzieja, pófniej jako rzecznik odno vy kapituł i założyciel kanoników regularnych, lecz raz po raz po- padał z kimś w kolizję. Rokowania polsko-niemieckie utrudniała Lotarowi wciąż mimo koronacji cesarskiej wybuehająca tu i ówdzie wojna do- mowa, utrudniał je także konflikt z Danią. Wreszcie w paź- dzierniku 1134 roku ostatni opozycjonista wewnętrznonie- miecki, Iůryderyk Stauf, ukorzył się przed Lotarem. W tyiri sa- mym czasie, po śmierci zamordowanego króla duńskiego, Niel- sa, i poległego w bitwie, Magnusa, sprawy Danii ustabilizowały się na jakiś czas. Ostatecznie w marcu 1135 roku na nowym sejmie w Bambergu doszło do czegoś niebywałego: proklamo- vano dziesigcioletni pokój w Niemczech. Rokowania polsko- -iiiemieckie dopiero teraz mogły zyskać szanse na ich sfinali- zowanie. A finał to musiał być dramatyczny. Z jednej strony cesarz, władca potężnego, zjednoczonego w pokoju państwa, a .drugiej strony książę niewielkiego kraju. Wprawdzie Lotarowi śpieszy- ło się do Italii, gdzie trwała walka papieża z antypapieżem, ale wiemy, że nie wyjechał tam jednak przed rozwiązaniem pro- blemu polskiego. Był to cały kompleks problemów prostych i łatwych dla obydwu stron oraz trudnych i zawiłych. Wydaje się, że roz- wiązywano je po kolei. Najłatwiej poszło z roszczeniami Beli. Bolesław po prostu zrezygnował z popierania Borysa i koniec. Taką decyzjg mógł podjąe w każdej chwili, byle tylko król Wggrów przystał na trwały pokój. Gorzej było w sprawie Po- morza, gdzie krzyżowały się wpływy Bolesława i nowego króla Danii, wiernego Lotarowi, Eryka Emure oraz Albrechta Nie- dźwiedzia. Skomplikowała te sprawy iychła śmierć Warcisła- wa, po którym władzę objął brat jego, Racibor. Jeszcze trud- niejszy był pokój z Czechami, albowiem tu szło o coś bardzo konkretnego, bo o pieniądze. Najtrudniejszy zaś to problem ? 2 223 2 atatusu Kościda polskiego. Tutaj zaangażowany był autorytet papieża, ale nie tylko to. Lotar tak samo jak Bolesław wie- dział, że posiadanie hůłasnego arcybiskupstwa jest podstawą istnienia dla monarchii. Gdyby w Gnieźnie już nigdy nie za- siadł arcybiskup, prawdopodobnie Polska już nigdy nie mia- łaby króla. Rokowania trwały w Bambergu, potem przeniesiono je do Magdeburga na maj, wreszcie uzgodniono, że w sierpniu te- goż 1135 roku, Bolesław osobiście przybędzie do Merseburga, by spotkae się z Lotarem i zakończyć sprawę. W tej chwili Lotarowi nie szło już o drobiazgi, o to, czy takie lub inne terytorium na takich czy innych warunkach na- leżeć będzie do takiego czy innego wasala. Nawet do spraw Kościoła nie przywiązywał zbyt wielkiej wagi. Zdawał się mó- wić do Boleslawa: przyjedź i złóż mi hdd należny cesarzowi , a spełnię wszytkie twoje postul ty. Cesatzowi szło po prostu o znalezienie formuły, na podstawie której moana by realnie ułożyć stosunek Polski do Cesarstwa. Wszystkie pozoetałe spra- wy tiyły tylko pretekstem, drogą do celu, ewentualnie ceną, jaką cesarz chciał zaplacić za hold Bolesława. Książg Polski zdawał sobie z tego sprawę. Jemu też nie szło o drobiazgi. Więhsze czy mniejsze wpływy nad Bałtykiem, na- jazdy wojsk obcych nie liczyły aig. W każdej chwili mógl w Polsce powstać ktoś zdolny do powtórzenia jego drogi ży- ciowej i pdożenia kresu niepokojom. Także rok 1109 był do powtórzenia. Ale likwidacja autonomii Kościda polskiego by- łaby stratą nie do powetowania. Bolesław zestarzał się. Nie mógł ze zwinnością młodzieńca wskoczyć na koń i hasać po polach, jak czynił to niegdyś. Sta- rość nie odebrała mu jednak rozsądku. Wieloletnie doświadeze- nie nauczyło go myśleć i trzeźwo oceniać sytuację. Wiedział, że jeśli nie uratuje odrgbności Kościda polskiego, znikną wszelkie podstawy suwerenności i raz na zawsze trzeba będzie przestać myśleć o Polsce jako o monarchii. aden niemiecki arcybiskup nie koronuje bowiem suwerennego króla polskiego. 224 yV oznaczonym przez Lotara czasie wybrał się książg Polski v podróż do Merseburga. Na miejsce przybył w dniu 10 sierp- nia. Gdzieś, w jakimś miejscu przestronnym, odbyła się uro- ezysta zape vne ceremonia powitania polskiego orszaku. Nie wiemy, jak ona vypadła, lecz o wiele ciekawsze byłoby pozna- nie szczególuw osobistego spotkania Bolesława z Lotarem. Zgo- dnie z panującymi w feudalizmie prawami I,zecz dotyczyła przede wszvstkim tych dwóch mężów osobiście. Bolesław i I.otar spotykali się do tej pory rzadko, lecz sly- szeć musieli o sobie czgsto, od vielu już lat. Teraz na pewno byli ciekawi siebie na vzajem. Lotar miał przed sobą księcia, który jeszcze nigdy na d vorze cesarza czyů króla niemieckiego nie przebywał. Texz książg musiał budzie pewien podziw, a na- wet sympatig. A vigc to ó v sławny i osławiony wojo vnik, któ- ry swego czasu nikogo się n e bał i nikoznLx v sprawacl-x vojny nie pozostawal dłużnym? Bolesław z kolei spotykał człowieka młodszego od siebie, ale za to takiego, który w życiu zaszedł wyżej. Ten nxąż I odobny był do niego w postawie wobec ży= eia, w poczuciu wolności i dumy. Zaszedł wyżej, bo bardziej mu się poszczgściło i lepsze miał w arunki. Był Sasem, księciem niemieclcim, a Niemcy były cesax st vexn, j odezas gdy Polska tylko król st vem. Obaj wł adcy nie ustgpowali sobie jako ludzie i musieli być tego ś viadoxni. Dorównywali sobie pod niejednym wzglgdeni. Wyůdaje się, że czuli do siebie nawzajem szacunek i od dawna rozumieli, że nie powinxii l ozostawać vrogami czy ry nůalami, lecz, przeci vnie, vinni okazać sobie ůzajemnl cześć, na jaką każdy z nich w oczach dx-x.xgiego zasługiwal. Do dnia 15 sierprxia 1135 s-oku strony uzgadniały poglądy na owe drobiazgi, bez któryclx uzgodnienia można było wpraw- dzie żyć, ale niePe vnie. Szcze;óiów znowu nie znamy wiele. Pokój z W grami? =- lizecz oczy. 'ista. Bolesła v godził się na weześxiiejszy już vyx.ok cesarza v tym wzglgdzie. Nie będzie popierał Borysa, docho ůa pokoju z Belą, a nawet zaprzyjaźnić się może z rxim, jeśli Bela wyrazi gotowość tego. Sprawa po- 15 Boleslaw Knyri'ou ty 225 morska więcej zajęła czasu, bo tu trzeba było wyliczać nazwy rzek, rzeczek i grodów, jako że aż trzy granice tam się stykały: Marchii Północnej, królestwa duńskiego i wiernego Bolesła- wowi Pomorza. W nauce przypuszcza się na podstawie zakoń- czonej c:o tylko zwycięskiej wojny księcia Racibora z Danią, ie Lotar przyznał Bolesławowi zwierzchnictwo nad Rugią, zaś spekulacje na temat dalszego przebiegu granic tak wydają się skomplikowane, że możemy je sobie darować. Wreszcie pokój z Czechami. Jeśli wierzyć "Kanonikowi Wyszehradzkiemu" (a czemu by nie?) to tutaj sukces Bolesława najbardziej rzuca się w oczy. Zamiast sądu nad Bolesławem i Sobiesławem, czego prag- nął książg czeski, widzimy to, czego książg Polski żądał: roko- vania Bolesława z Lotarem na temat Gzech, przy czym książę czeski pełnił tylko rolg doradcy. W tej fazie roko vań cesarz ze swoimi baronami zasiadł po jednej stronie stołu, zaś Bolesław ze swoimi po drugiej. Twa- rzą w twarz, jak równy z równym. Interesy Sobiesława repre- zentował Lotar. W ostatecznym wyniku, jak konkluduje kro- nikarz, zawarto pokój, bliżej przezeń nie sprecyzowany, lecz za to nazwany "niedobrym". Stąd wniosek, że Lotar przyznał Bo- lesławo vi prawo do suwerennej władzy nad Śląskiem. Tenże kronikarz dodaje jeszcze, że po zawarciu owego "niedobrego pokoju" książgta rozjechali się do domów, tym- czasem skądinąd wiadomo, że najważniejsza czgść spotkania nie dotarła jeszcze do końca. Ale tu nie było już nic do uzgadniania, ponieważ po tylu rozmowach wstgpnych wszystko dla obyd vu stron było jasne. Nadszedł dzień 15 sierpnia 1135 roku, świgto Wniebowzig- cia N.M.P. Na placu przed katedrą zebrały się tłumy dworzan niemieckich, polskich, pomoTskich, duńskich, tylko samych Czechów może nie było. Na pod vyższeniu ustawiono tron dla cesarza. W barwnej oprawie szat i strojów, przy dźwigkach muzyki i dzwonów nastąpił znany w historii hołd merseburski Bolesława Krzywoustego. Ceremonia pnlegaia na tym, że wasal klgkał i wkładał swo- je dłonie w dtonie siedzącego na tI-onie, po czyům wstawał i skła- dał przysięgg wierności. Gesarz ze swej strony także przysięgał wierność, lecz tak jak czyni to mocniejszy na rzecz słabszego, ojciec na rzecz dziecka, brał poddanego w obrong. Uroczvstość końezyła procesja do katedry, w trakcię której to procesji nie- kiedy nowy wasal niósł miecz cesarza, co miało świadezyć o wielkim zaufaniu wzajemnym, wyróżniającym niosącego miecz spośród vszystkich uczestników zebrania i dostojników eesarskich. Talc było ta?cże i obecnie. Merseburg był jui tradycyjnym miejscem spotkań cesarzy z książgtami czy królami Polski. Przed naszym Bolesławem by- wał tu Ghrobry, który także składał różne hołdy Henryko vi II i nosił jego miecz. Bywał tu Mieszko II, w czasie swojej mło- dości, kiedy to cesarz Henryk II czynił go sivoim ryc rzem i "miecznikiem" i potem po koronacji, kiedy to,,;al:by zapo- mniał o swojej godności królewskiej". Nasz Bolesław już kied5.ś był niosącym miecz - jako dziecko na dworze czeskiego wuja. Otrzymał wtedy godność, z tytułu której brał uposażenie w pie- niadzach. Gzy pod wzglgdem formy i treści któryś z tamtyůcli falctó v da się porównać z obecnym? Bolesław Krzywousty w drodze do Merseburga niewątpli- vie przypominał sobie wydarzenia z dzieciństwa. Znał takżc dzieje Chrobrego i 1ůiieszka II, nie tvlko te, które spisał jego obroiica w procesie przed trybunałem opinii publicznej po zbrodni bratobójstwa. I\'Iiał vigc świadomość, że nic czyni ni- czego nowego, a kroczy drogą pizodkó ů. l Tiósł miecz przed Lotarem, jak nosili jego w ielcy poprzeu- nicy. Co przez to działo się z dorobkiem jego tyluletniego vo- jowania? Co działo się z Polską i z nim samym? Na temat hołdu mersebui-skiego istnieje cała literatura, pol- ska, niemiecka i inna. Zdania są podzielone. Nauka polska ro- bi co może, aby pomniejszyć znaczenie tego faktu, ograniczyć jego zasigg do Pomorza lub Pomorza i Rugii ewentualnie, na- 226 ls 227 tomiast niemiecka, przeciwnie, wyolbrzymia tę sprawę i wy- ciąga stąd daleko idące wnios#ci. Znamy te poglądy od dziec- ka, ponieważ uczą o nich w szkołach. Dla wyrobienia sobie właściwego zdania konieczne będzie przyjrzeć się dalszym fak- tom. Kiedy umilkły merseburskie dzwony, cesarz i książg rozje- chali się, każdy w swoją strong. Pierwszy wyruszył w podróż po Niemezech dla przygotowania wyprawy włosliiej, natomiast drugi udał śig z piel rzyml:ą do grobu świeżo kanonizowanego biskupa Hildesheim, Godarda. Księcia Polski poprzedzały ści- słe instru cje cesarza dotyczące honorów, jakie mu się należą. Przyszli biografowie Ottona z Bambergu niezwykle wyso- ko bgdą cenić pobożność Bolesława i jego zasługi w powigk- szaniu liczby wiernych i w zwalczaniu pogaństwa. Taka opinia o Bolesławie ukształtowała się pod wpływem współpracy z bi- skupem bamberskim, lecz pewnie także i pod wpływem obec- nej pielgrzymki. Ale zostawmy te sprawy na boku. Z Hildesheim wracał Bolesław przez Magdeburg, ten sarn Magdeburg, gdzie niedawno powstawały plany sprowadzenia Polski do roli zwykłej prowineji niemieckiej. Odebranie auto- nomii jej Kościołowi miało być wstgpem. Kiedy orszak.polski zbliżał się do miasta, z vież magdeburskich zgodnie z rozka- zem Lotara rozległy się dćwięki dzwonów. Na drogi wyległy tłumy, w tym także duchowieństwo z następcą Norberta, arcy- biskupem Konradem na czele oraz dygnitarze świeccy. Domy były przystrojone. Tak uroczyście w tym mieście od 150 lat nie witano niko- go poza monarclzami. Po odpoczynku w Magdeburgu Bolesław vracał do domu. Co wiemy jeszcze? Po pierwsze, książę Polski nie miał obowiązku towarzyszyć Lotarowi do Italii, zatem jego status w Gesarstwie nie uległ zmianie. Po drugie, w trakcie pertraktacji zapłacił Lotarowi tr but zale ł od lat 12, czyli od roku 1123, zatem z Pomorza, Y gY od czasu, kiedy Lotar był księciem saskim i dzielil z Bolesławem wpływy nad Bałtykiem.Kwestia obowiązku p#acenia przezeń trybutu w przyszłości jest niejasna,lecz najpewniej jakieś zo- bowiązania Boleslaw w tym zakresie musiał podjąć. Byłby to więc "tylkd' hołd z Pomorza? Wydaje się,że lu- dzie średniowiecza nie dzielili włosa na dwoje,nie rozróżniali ; więc w Bolesławie osobno pana zwierzchniego Pomorza i osob- no l sięcia Polski.Boles#aw był jeden,niepodziełny.Pan Pomo- rza i Polski, a ściśle, książg zwierzchni rozległych i bitnych ziem słowiaxi.skich.To z kimś takim układał się Lotar i od kogoś takiego ho#d przyjmował.Rozległość Bołesławowego pań- stwa i jego znaczenie były wyjątkowe w rozumieniu Lotara, , stąd wyjątkowo wielkie honory kazał mu czynić w Cesarstwie. Stosuxiek l Tiemeó v do Bolesława w roku 1135,niemiecką opinig publiczną,najlepiej oddają źródła niemieckie.Kroni- karz z Erfurtu,bliski cesarzowi,odnotował wydarzenia jako olbrzymi sukces Lotara wobec znanej niechgci polskiego księcia do przybywania na d vór niemiecki.Analista Saxo,piszący nie- co Później,sformułował na temat wydarzeń v Merseburgu zdanie: "Lotar w dzień świgty przez połączenie dłoni pódniósł Bolesława do godności swojego rycerza".W rozumieniu kroni- karza,Bolesław dostąpił olbrzymiego zaszczytu,albowiem Lo- tar był cesarzem,a on tylko księciem.Dziwny to jednak był rycerz i nie byle jaki,skoro cesarz kazał go z takimi honorami witać,i to gdzie? W Magdeburgu! Ten ostatni fakt nie podobał się już kronikarzowi,więc pisał o nim z oburzeniem.Takie honory,zdaniem Annalisty, nałeżały się tylko Isrólom.Gzyżby zatem Lotar widział w Bo- lesławie króla? Wprawdzie nie koronowanego jeszcze,ale mo- gącego koronować się w każdej chwili? Dziś nie roz5trzygniemy tej zagadki do końca,w każdym ' razie,kronikarze magdeburscy odnotowali fakt królewskiego powitania Bolesława w s voim mieście z uznaniem,jak coś ro- zumiejącego się sar io pI-zez się. W Magdeburgu Bolesław odbył prawdopodobnxe akxeś rozmowy zasadnicze z nowym arcybiskupem.Temat mógł być 228 22g tylko jeden: status Kościoła polskiego na tle uprawnień arcy- biskupstwa tutejszego.. Nie widać innych powodów, dla któ- ryclx by miał książę Polski zatrzymywać się w tym mieście. Wielkie uroczystości powitalne świadczą, że rozmowy dobrze już były przygotowane, wszak temat omawiano tu już wůcześniej, v maju tego roku. Arcybiskup Konrad znał już stanowisko ce- sarza Lotara, nadto nie.wykluczone są wielkie dary, jakie Bole- sław lubił składać na rzecz Kościoła, a których nie mógł po- skąpić teraz, kiedy szło o rzeczy naprawdę ważne. Można zaryzykować nawet tw ierdzenie, że dla przygotowa- nia rozmów z arcyůbiskupem magdeburskim odbyło się wszyst- ko: hołd w Merseburgu i pobożna pielgrzymka do grobu wię- tego. Wyxxik spotkania Bolesława z Konradem był pozytywny. Niebawem ten sam papież, Innocenty II, wyda nową bullę, adresowaną tym razem do Kościoła polskiego, której to bulli treść potraktuje poprzednie postanowienia w sprawie biskupstw polskich jako niebyłe. W Gnieźnie nadal zasiadać będzie arcy- biskup, uznany przez Kościół katolicki i posiadający vładzę także nad Poznaniem. Magdeburg już nigdy w dziejach nie wysunic swoich roszczeń pod adresem Polski. Za kilka lat na Pomorzu powstanie pierwsze biskupstwo, zaś ordynariuszem zostanie tam Polak, znany nam już Wojciech, były kapelan Krzywoustego. Dopiero tutaj, w Magdeburgu, zagraniczna misja Bolesła- wa została dopełniona, dopiex.o teraz mógł stary książę spo- kojnie wracać do swojej stolicy. Rozc zżat czteriiasty Powrót Bolesła va do domu odbywał się zapewne w atmosfex-ze podniosłej zadumy. Do Niemiec książę Polski wyjeżdżał pełen xxapigcia wewnętx.znego. Wprawdzie długie rokowaxxia wstęp- ' ne wyjaśxxiły stanowisko i jego, i Lotara, ale na miejscu dopie- ro miało się odbyć to najważniejsze. Teraz nadchodziło wiel- kie odprgżenie głębokiej ciszy panującego wokół pokoju. Ta- kiemu wojownikowi jakim był Bolesław pokój musiał wydawać się trochę dzi vny i nie do wiary. Wszakże kołyszący w siodle ů swoje sztywniejące kości i stgkający przy wsiadaniu naQkoń sta- ry człowiek musiał ów pokój błogosławić. Zaczął swoje dojrzałe życie na koniu. Odkąd go znamy, wywijał mieczem, najpierw drewnianym, potem już tylko sta- lowym. Wojna była jego żywiołem i nigdy chyba w młodości nie pomyślał, że może istnieć życie bez wojny. Miotały nim wielkie namiętxxości. Nikomu trybutu nie płacić! Przed nikim aię nie korzyć ! Gwałtem odpowiadać na gwałt ! Wara obcym od niego i od jego kraju! Potem zrozumiał, że każdy gwałt odciska się gwałtem i nie ma temu końca. Że żyje w świecie jakoś zjednoczonym, że i oprócz niego żyją w nim inxxi podobni doń lub różni od niego -- wiekiem, godnością. Trzeba było prawom tego świata się podporządkować, nie było na to rady. Być może, że jakimś wzorem dla niego stał się ów Piotr Włast, który już wcześniej schował swój miecz do pochwy, by raczej budować niż niszczyć. Dobrze, że miał kogoś takiego przy 231 sobie! loże z pomocą tego zacnego teraz, odmienionego czło- wieka zdoła w Polsce utr valić ó v pokój, któl.v z tak nieoczeki- waną słodyczą pobrzgkiwał wůokoło odgłosarrii l;nńczącego się lata 1135 roku? Fakty śwůiadczą, że utrwůalenie pokoju było jedynym celem postarzałego księcia. Bolesław lirzywůousty według obliczeń Ka- rola Maleczyńskiego stoczył w swoim życiu 47 bitew i pot;ůczek, lecz wobec niel elności źródeł liczba ta nawet może być wigk- sza. Teraz dość już miał wůojny. Nie potrafił s vobodnie pgdzić polami, przedzierać się przez puszcze, przebywać rz k w pław. W płucach nie miał sił potrze nych do gromkiego wydawania komend i rozkazó v. Pragnął odpoczynku i ciepła przvjaźni. jego uwaga kierowala się w strong rodziriy. Dla tejże ziie brakowało mu czasu także i dawniej. l Zigdzy jednym pocho- dem zbrojnym i drugim spotykał się z matżonką, w wyniku cze- go dzieci rodziły mu siź co roku, a ntoże niekiedy i czgściej. Oskar Balzer w swojej "Genealogii Piastów" doliczył się aż 8 synów i 9 eóre?i. P; aul; a no vsza ogr anicza tg liczbg do feral- nej trzynastki w sumie, ale to i tak wiele. Niektóre dzieci umie- rały wcześnie, jak to wówczas zdarzało się czgsto, wiele jednak żyło nadal, by stanowić dla ojca najpewniejszą ostojg na sta- rość i rgkojmg pokoju Polski na przyszłość. Niektóre dzieei za- łożyły już rodziny i wgzłami przyjaźni lączyły dwory ościenne z d vorem polskim, inne teraz należało vprowadzić v związki małżeńskie, by pierścień pokoju dookoła granic zacieśnił się i zamknął. Na Pomorzu przebywała Przecława, małżonka ksi cia Ra- cibora, w której nauka, choć z zastrzeżeniami, dopatruje się Bolesławówny. Na Rusi niańezyła dzieci inna córka naszego księcia, wydana za Wszewołoda Dawido vicza muromskiego. W kraju przebywały dwie owdowiale ostatnimi laty: Rycheza, była królowa duńska, i nieznanego imienia małżonka Konrada z Plockowa. Kojarzenie nowych małżeństwů stało się pasją starego wo- jownika. W roku 1136 była żona Magnusa wyszła za księcia nowogrodzkiego, Włodzimierza Wszewołodowicza. W tym sa- mym roku lub nieco później Bolesław, późniejszy Kgdzierzawy, ożenił się z siostrą Włodzimierza, Wierzchosławą, którą przy- wiózł do Polski. Rok 1136 datuje także podwójny związek dworu polskiego z vggierskim: dziesięcioletni teraz, a w przyszłości "Stary", Mieszko ożenił się z Elżbietą, snłodziutką siostrą Beli II Sle- pego, zaś sam król Węgier niedługo potem zargezył się z dziec- kiem, 3 letnią Bolesławówną, Agnieszką. To ostatnie małżeń- stwo do skutku jednak nie dojdzie, może dlatego, że - jak pi- sze Kosmas - Bela był pozbawiony nie tylko wzroku, ale i "męskości", mimo to zamiar dobitnie świadczy o konsek ven- cjach niedawno zawartego pokoju. Bolesław i Bela nie tylko przerwali działania zbrojne, ale także zmierzali w strong przy- jaźni i współpracy, a o to glównie naszemu księciu chodziło. Dla zadzierżgnięcia nowych wigzów pokrewieństwa i przy- jaźni z sąsiadem zachodnim miało już braknąć Bolesławowi czasu; dopiero po jego śmierci to nastąpi. Nie mógł także ni- kogo wżenić w Czechy, ale że myślał czgsto o Sobies# wie, to fakt. Po tym, jak w 1\Zerseburgu pan zwierzchni Czech zawarł w imieniu Sobiesława "niedobry pokój" z księciem polskim, obaj sąsiadujący z sobą władcy przestali odnosić się do siebie z wrogością. Na wiosng 1137 roku Sobiesław spotkał się z Be- lą, lstórego przyjaźń z Bolesławem była już ugruntowana. W pamigci Przemyślidy odżywały może wspomnienia lat bli- skiego współdziałania z księciem polskim. Z drugiej strony autorytet Bolesława w Cesarstwie nie rokował nadziei na rea- lizacjg zamierzeń w sprawie Śląska. W rezultacie na drogach łączących Pragg z Krakowem czy Płockiem ukazali się czescy posłowie. Bolesław został zaproszony do Kłodzka. Gród odbudowany był już po pożarze z roku 1114, spowo- do vanym przez wspólną akcję obydwu książąt. Sobiesław i Bo- lesław spotkali się tu w dniu 30 maja tegoż, 1137 roku. Z la- konicznej vzmianki kronikarza czeskiego viemy, że zawarli 232 ' 233 akt przymierza, po czym rozjechali się do domów, niewątpliwie " weseli". O trybucie ze Śląska ani o jakichkolwiek zmianach teryto- rialny ch nie rozmawiano. Po prostu zawarto przymierze, po- stanowiono zacieśnić przyjaźń. Wyrazem tego stanie się nieba- wem podróż trzydziestoletniego Bolesławowica, Władysława, do Gzech, gdzie zostanie ojcem chrzestnym kolejnego syna So- bieslawa, Wacława. Ojciec chrzestny także wchodził do rodzi- ny, więc chociaż ie zawarto tu małżeństwa, przynajmniej w ten sposób nawiązano wgzły powinowactwa. Pokój i przyjaźń z Wggrami utorowały drogg do ugody z domem książąt austriacl:ich, z rodziną Agnieszki. Opanowa- nie syůtuacji wewnętrznej w Niemezach przez Lotara i jego ugo- da z Fryderykiem Staufem umożliwiły odnowienie kontaktów Bolesława z hrabiami Bergu. Bolesław, jak przedtem wytrwały w wojnach, tak teraz nie- strudzony zdawał się by e v kwestiach pokoju. Cisza na grani- cach nie wystarezała mu. Ghciał jeszcze ugruntować pokój we- wngtrzny w kraju. Córki nie dziedziczvły po ojcach w Polsce, najwyżej je wyposażano. Dziedziczyli natomiast synowie. A w ro- ku 1138 miał ieh Bolesław Krzywousty cztereeh. Władysław, syn ruslsiej Zbysławy, był już po trzydziestce. Z Salomei żyło trzech: trzynastoletni Bolesław, dwunastoletni Mieszko i jede- nastoletni Henryk. Księżna prawdopodobnie chodziła brze- mierxna, lecz nikt jeszcze nie wiedzia3, czy urodzi s ůna czy córkę. Podobna sytuacja istniała w Polsce u schyłku życia Mieszka I: żył wówezas dojrzały już i sławny Bolesław, później nazwa- ny Chrobrym, syn czeskiej Dobrawy, oraz żyli jego młodsi bra- cia pxzyrodni, synowie Ody. Mieszko I podzielił swoje państwo pomigdzy synów zgodnie z ówezesnym prawem dziedziczenia, wspólnym dla wszystkich rodów w Polsce. Po śmierci ojca Bo- lesław przepgdził młodszych braci i został jedynowładcą. Teraz mogło stać się podobnie, lecz mogło takżc skońezyć się inaczej. Chrobry opanował kraj jako senior rodu, lecz po nim historia pełna jest buntów juniorów przeciw seniorom. Bo- lesław Krzywousty u schyłku życia szczególnie ostro musiał wi- dzieć tę drugą ewentualność, był ży vym jej przykładem. Syno vie Salomei nie byli jeszcze pełnoletni, stąd właśnie urząd Piotra Własta " vychowawcy książąt i opiekuna królest- va polskiegd'. Palatyn zadanie miał trudne. Był wujem Wła- dysława, lecz musiał odrzucić stronniczość. Tymezasexn migdzy dziećmi Salomei i 1%ładysławem panowało napięcie. Pierwo- rodny syn naszego księcia z góxy spoglądał na "pętal ów". Je- go małżonka, Agnieszka, czuła pewną wyższość nad książną, Polski, Salomeą z Bergu, albowiem górowała nad nią poeho- dzeniem; co w tamtych czasach liczyło się bardzo. Obie kobiety zaledwie się tolerowały. Echa tych konfliktów długo bgdą po- brzmiewać, sam konflikt zyska bogatą literaturg. Od zgody w rodzinie w dużej mierze zależał pokój weh nę- trzny v kraju i zależała jego jedność. Na przylcładzie dziejów Bolesława Krzywoustego mieliśmy możność poznać mechaniz- my walk wewnętrznych, siły, które brały w nich udział. Nasz "Książg Północy" posiadał osobowość bujną, silną i aktywną, zatem sądzić można, że to on był głównym promotorem walk przeciw Zbigniewo vi. Władysław Herxnan natomiast zdawał się być przeciwieństwem syna, zatem źródeł inspiracji jego wystąpiexua przeciw starszemu bratu dopatrywać się należy wśród możnowładztwa, a może także i szerokich rzesz społe- czeńst va wolnego, któremu przysługiwało tzw. "prawo opox u" , jak to formuluje nauka polska. I tutaj chyba dotykamy sedna sprawy. Bracia Piastowie mogli się kochać lub nienawidzić, lecz było to ich sprawą pry- watną, dopóki nie znalazł się ktoś, kto zechciał to wykorzystać. Nawet w konflikcie Bolesława ze Zbigniewem można dopatrzeć się konfliktu Awdańców z innymi rodami. Prawo oporu pochodziło jeszcze z czasów ustroju wiecowe- go, kiedy to cała ludność wolna, zebrana pod świgtym dgbem, decydowała o pokoju lub wojnie i obierała sobie wodzów lub sędziów bądź strącała ty chże z urzgdu. W trakcie procesu hi- 234 ?35 storycznego powstały rody bogate, skupiające się wokół wodza, uprzy wilejowane, dzielące migdzy siebie stanowiska starostów opolnych, grododzierżców, wojskich, wreszcie rywalizujące mig- dzy sobą o miejsce w pobliżu wodza. Władza książęca powsta- ła, jak się zdaje, wskutek przedłużenia w nieskońezoność man- datu wodza, co mogło nastąpić drogą użycia siły wůynikłej z po- siadania drużyny zbrojnej, przeznaczonej pierwotnie tylko dla celów porządkowo-obronnych. Wszakże instytucja wiecu nie zanikła nigdy. Każdy książę czy król Polski począwszy od Mieszka I musiał być okrzyknigty przez wiec, wydawał edykty na wiecu i tam sprawował sądy. A na wiecu działało prawo tłumu, odbijały się nastroje. Zgro- madzenie mogło być mniej lub bardziej liczne, owacje mogły brzmieć bardziej lub mniej gromko, wreszcie mogły się zda- rzać okrzyki wrogie, tumulty, pomruki niezadowolenia. Wiec stanowił siłg konkretną, militarną, ponieważ gromadził ludzi nie rozstających się z bronią, ehoć może chwilowo nie dzier- żących jej w rgku. Dziedziczność władzy w rodzie Piasta zakorzeniła się głg- boko w świadomości wszystkich plemion polskich. Stanowiła nawet niezbgdny fundament równości wobec niej wszystkich innych rodów. W XII wieku nikt już nie odważyłby się wy- bierać migdzy Piastem a np. Awdańcem, ale wybierać migdzy Piastami gotów był każdy. Najnowsza nauka polska zaLxważy- ła, że absolutyzm władzy książęcej nie był wówczas tak wielki, jak to sądzono dawniej. Przeciwnie, fakt istnienia wiecu ogra- niczał tę władzg w sposób istotny i widoczny. Bolesław Krzy- w ousty wykorzystał prawo wiecu v walce przeciw Zbigzxiewo- wi, lecz prawo to istniało nadal i w każdej chwili mogło być wykorzystane przeciw jego następcy. Teodor Tyc przed wielu już laty zwrócił uwagg na oma- wiane wyżej prawa wiecu i związane z nimi prawo "elekcji" Piastowiczów do roli princepsówll. Trzeba tu rozgraniczyć 1 Teodor Tyc "Zbigniew i Bolesław" Poznań 1927 r. s. XXXII - 52. pryncypat od senioratu. Seniorat był instytucją rodową, pryn- cypat - polityczną. Jeśli wiec nie vznosił sprzeciwów, prin- cepsem został senior, lecz decydował tu wiec, a nie zasada se- nioratu. Dodajmy od siebie, że na decyzjg wiecu vpływało możnowładztwo, zaś w wyniku braku jednomyślności wywią- zywala się walka zbrojna, w której wigkszość pokonywała mniejszość, albowiem nie znano zasad wyborezych, jak głoso- wanie itp. W rezultacie princeps nie tyle zawdzigezał władzg sobie, ile siłom, które go wyniosły dla spełnienia określonych postulatów. Taka sytuacja szczególnie oburzająca była dla Bolesława Krzywoustego, którego osobowość nie znosiła żadnych ograni- czexi. Jego czasy dostarczają przykładówů buntu Sieciecha, sił popierających Zbigniewa, Awdańcó v i może innych jeszcze, nieznanych wobec skąpej liczby źródeł. Tutaj z wolna dochodzimy do kw estii jego "testamentu" " y , czy też "statutu z roku 1138. Powiedzm od razu że ów akt budzi wiele kontrowersji i jeszcze więcej nieporozumień. Po- dzialy kraju migdzy synów umierającego nie byly nioeym no- wym w Polsce. JLxż Mieszko I podzielił kraj, tylko, że Ghrobry, "elekt" grupy najbardziej aktywnej, wszystkich braci przepę- dził. Zasada niepodzielności królewskiej Polski, wprowadzona przeź koronacjg, umacniała jedność kraju, lecz xzie vykluczała ni buntów, ni "elekcji". Bolesław Krzywousty marzył, by wre- szcie położyć kres walkom wewnętrznym. Zdawał sobie spra- wę, że dopóki wiec czy też możnowładztwo bgdzie dobierać sobie Piastowiczów do roli princepsów, nigdy władza nie bg- dzie dość silna, aby temuż możnowładztwu się przeciwstawić. Statut Krzywoustego był przede wszystkim zamachem prze- ciw prawom wiecu i pod tyxn kątem należy nań patrzeć. Po- dział kraju to rzecz drugorzgdna: miał stworzyć materialne wa- runki egzystencji dla potomków, zabezpieczyć ich przed samo- volą seniora-princepsa. Tendencje separatystyczne plemion polskich nie miały tu znaczenia. W monarchii pierwszych Pia- stów i tak każda dzielnica miała swojego komesa czy też wo- ?36 237 jewodg-namiestnika, tytułowanego może księciem, czyli po pro- stu panem. Statut nie miał stworzyć odrgbnych państw, tylko podzielić część dóbr materialnych dynastii, zaś w miejsce na- miestników powołać książąt piasto vskiego rodu. Książg i jego no vy palatyn przemyśleli rzecz zgodnie ze swoim najlepszym rozeznaniem. W pracaeh nad statutem uczestniczyło także zapewne wyższe duchowieństwo, zwłaszcza arcybiskup Jakiib, którego wymienia bulla papieska z roku 1136 i który Bolesławowi zawdzigczał ocalenie na stolicy gnieź- nieńskiej. Połączono trzy elementy: prastare polskie prawo sy- nów do dziedziczenia po ojcu, równie stary obyczaj, na mocy któz ego senior zajmował miejsce na czele rodu, oraz zasadg niepodzielności kraju, przyniesioną do Polski przez koronacjg Bolesława Ghrobrego. Podobne idee pr-cyświecały Jarosławowi Mądremu, zapro- wadzającemu seniorat na Rusi w roku 1054, Brzetysławowi I naśladującego go w Gzechach w rok później, może także zig- eiowi Jarosława, naszemu Kazimierzowi Odno vicielowi, prze- kazującemu tron Bolesławowi Śmiałemu przy równoczesnym uposażeniu młodszych synów, prawdopodobnie także i Włady- sła vowi Hermanowi, choć Anonim usiłuje nas przekonać o czymś wrgez przeciwnym. Nie była to myśl całkiem nowa. Nowością miało być dopiero uczynienie jej prawem. Szczegółów testamentu Bolesława Krzywoustego nie znamy dobrze. Znamy jego zasadę naczelną i ideg, ale szczególy wciąż są przedmiotem dociekań naukowych i dyskusji toczonej w opal-ciu o ślady późniejszej praktyki oraz o anologię do przeszłości. Seniorowi-princepsowi przysługiwać miało prawůdopodob- nie prawo egzekwowane przez Sieciecha w podzielonym mig- dzy Bolesława i Zbigniewa kraju za życia starego księcia, a więc pra vo miano vania "przystawów" - wyższych urzgdników grodowych, "którym książęta mieli rozkazywać", nadto na- czelne do vództ vo wojskowe, polityka zagraniczna, sądownic- two, zwłaszcza w sprawach,,gardłowych", jakieś daniny z ca- łego kraju, prawo bicia monety, może także władza nad pew- nymi "głó vnymi stolicami królestwa", jaką zatrzymał w swo- ich rgkach Wladysław Herman, tudzież władza zwierzchnia nad Pomorzem. Juniorowie z całą pewnością otrzymali na własność mająt- ki rodoH.ůe dynastii, położone w ich dzielnicach, może prawo do części danin od ludności, czyli mieli po prostu zapewnione warunki egzystencji, choć alienacja majątków na rzecz osób trzecich, np. na rzecz Kościoła, była już uzależniona od zgody wszystkich pozostałych członków dynastii, co wynikało z ów- czesnego prawa pierwokupu w ramach rodu. Każdy z synów Bolesława,. jak wiemy, otrzymał s voją dziel- nicę. Władysław - Śląsk, Bolesław - Kujawy i Mazowsze, Mieszko - Wielkopolskę, Henryk - Sandomierskie. Nadto wyznaczono dzielnicg senioracką ze stolicą w Krakowie oraz uposażenie dla księżny Salomei, jej córek i nie narodzonego jeszcze dziecka. Nad odtworzeniem granic powyższych dziel- nic i posiadłości Salomei również trwa dyskusja, jak i nad wieloma innymi szczegółami. Odsyłając ciekawych do literatury przedmiotu zajmijmy się tu vyłącznie spra vę naczelną, a zarazem najtrudniejszą do realizacji w praktyce życia politycznego Polski XII wieku. Jeśli idea naczelna statutu, połączenia zasady pryncypatu z zasadą senioratu, nie była całkiem nowa w Polsce, to jednak zamiar przekucia jej w prawo był nowością i to na skalę epo- ki. Testament mógł mieć wiele wad, spośród których na czoło wysuwa się przesadne wzmocnienie materialne juniorów, lecz miał stać się prawem. "Dura lex, sed lex" - głosi starożytna maksyma. Prawo twarde, ale prawo. A prawu poddać się to rzecz najtrudniejsza, zwłaszcza, kie- dy ma się siłg, aby je obalić, lub dość sposobów, aby je obejść. Wszakże nim do obalenia czy obchodzenia Statutu Krzy- woustego miało dojść, stanął problem jego "uchwalenia". Rzecz tylko pozornie zależała od samego księcia. Najwięcej 238 239 do powiedzenia miał tu wieć przedstawicieli wolnej ludności kraju, głó ůnie wielmoży. VV gruncie rzeczy szło bo viem o ogra- niczenie jego praw, o odsunięcie możnych od wpływu na oso- bę władcy. Zachowanie pokoju i "sprawiedliwości" w rodzinie panującej to tylko jeden aspekt sprawy. Statut miał stać się czymś w rodzaju ustawy zasadniczej, pierwszą w naszych dzie- jach konstytucją. Rola wieeu była więc istotna. Jako miejsce zgromadzenia wyobrażamy sobie w tym wypadku Kraków, lecz to nie jest pewne. Późniejszy senior-princeps osiadł na Wawelu, lecz dwór Krzywoustego szczególnie upodobał sobie Płock, gdzie zresztą później książg miał być pochowany. Miejsce wiecu jednak nie jest tak istotne, jak jego skład osobowy, liczebność i przebieg. Tradycja każe tu widzieć ca- ły episkopat polski z arcybiskupem Jakubem na czele i wielu wielmoży, lecz chyba tylko tych z bezpośredniego otoczenia władcy. Szerszych rzesz ludności wolnej nie ściągnigto, bo na- wet technicznych możliwości zgromadzenia kilkuset tysięcy lu- dzi nie posiadano. Atmosfera musiała być podniosła i nikt się księciu nie sprzeciwiał, bo dla sprzeciwów na wiecach książgcych warun- ków nie było. Statut przyjgto do wiadomości przez al;lamacjg, jak się to wówezas odbywało, po czym do Rzymu wyruszyło poselstwo, powołane przez arcybiskupa Jakuba i księcia, z proś- bą o zatwierdzenie statutu i zagwarantowanie jego funkejono- wania w życiu. Tutaj nawiązyn.vano aż do tradycji Mieszka I, któxy specjalnym aktem w podobnym vypadku także odda vał Polskę pod opiekę Stolicy Apostolskiej. Uczyniono wszystko, co trzeba, tymczasem możxxa sobie wyobrazić wrzenie przebiegające mniej przychylne księciu ośrodki. Tam statut musiał być przyjmowany jako zamach na pradawną wolność, jako niepotrzebna i szkodliwa "no vinka". Pewnym ludziom nie mogło pomieścić się w głowach, że któ- rykolwiek z Piastowiczów miałby być lepszy tylko dlatego, że urodził się jako pierworodny. Także i w episkopacie nie było jednomyślności, o czym świadczy zapiska w dokumencie bi- skupa wrocławskiego, Roberta, któxy to biskup zaraz w roku 1139 traktował synów Bolesława jako równych sobie i "kró- lującyeh" po ojcu. Świadezyłoby to, że w oczach społeczeń- stwa nastąpił tylko podział kraju migdzy spadkobierców i nic więcej. Zasady głównej statutu, połączenia zasady senioratu z pryncypatem, znaczna część społeczeństwa do wiadomości nie przyjęła. . Nie przyjmowano tej zasady także na Śląsku bgdącym własnością seniora-princepsa, tam, gdzie władał Piotr Włast, jako wuj seniora i zarazem główny egzekutor testamentu sta- rego księcia. Konkretnie nie wiemy nic o działalności opozycji w roku I 138, możemy tylko domyślić się jej z kontekstu znacznie póź- niejszych wydarzeń. Pewne jest, że Bolesław miał dość sił, aby "uch .valenie" statutu przeprowadzić. Dość miał także argu- mentów, aby przekonać przychylne sobie otoczenie. Chodziło o zapewnieniu ładu wewnętrznego, zapobieżenie wojnom bra- tobójczym. Dzisiaj możemy dodać jeszcze, że statut miał wszelkie dane, aby stać się podwaliną późniejszych aktów prawnych, regu- lujących zakres władzy centralnej i określających upra vnienia wiecu i późniejszych stanów. Mógł wytyczyć rozwój wewnętrzny Polski w kierunku monarchii konstytucyjnej, o co valezyli twórcy I onstytucji 3 Maja. Przeciwnicy prawdopodobnie wywlekali Bolesławowi prze- szłość: dobrze mu h prowadzać seniorat, skoro sam doszedł do władzy jako junior. Analizowano może plon jego panowa- nia i porównywano go z domniemanym plonem ewentualnych rządów Zbigniewa. Starszy Piastowicz na pewno nie prowa- dziłby tylu wojen, nie odniósłby tylu zwycięstw, ale i nie spro- wadziłby na kraj tylu zniszczeń, jakie wciąż jeszcze musiały być widoczne na ląsku i w okolicy wymordowanej i złupionej Wiślicy. Jego stosunek do cesarza nie różniłby się może wiele od obecnego stosunku Bolesława, za to na Pomorzu miałaby 240 16 Bolestaw Krzywousty 241 Polska silnych i wiernych przyjaciół zamiast pokonanych i upo- korzonych poddanych, którzy w roku "uchwalania" statutu czyhali już prawdopodobnie na sposobność zrzucenia jej zwierzchnictwa. Bolesław być może znał nastroje panujące wśród wrogo na- stawionej części kmieci wielmożych. Odczuwał bolesne wypo- minki, a może sam nawet vyrzucał sobie to i o vo w obliczu starości, kiedy to człowiek mimo woli ogląda się wstecz i do- konuje bilansu żyeia. Jego największy sukces",utrwalenie na wieki autonomii Kościoła polskiego jako czynnika późniejszej niezawisłości państwowej, był sukcesem politycznym, pokojo- wym, a nie militarnym. W obliczu panującej wówezas w świe- cie ideologii dwóch władz uniwersalnych, duchownej papieża i świeckiej cesarza, żadne państwo nie mogło istnieć bez właś- ciwego ułożenia stosunków z Cesarstwem. Pragnienie teorety- cznej i praktycznej suwerenności było mrzonką nie do zreali- zowania. Niemniej w kwestii statutu Bolesław niewątpliwie czuł głę- boko, że ma słuszność bez wzglgdu na metody i prawa, dzigki którym sam doszedł do władzy princepsa w Polsce. Nie moż= na było bez końca iść śladami niektórych przodków mordują- cych bądź skazujących na banicję braci pozbawionych władzy naczelnej w państwie. Trzeba było w końcu choć trochę zhu- manizować stosunki rodzinno-polityczne. Szkoda tylko, że wzór zaezerpnięto raczej z Rusi niż z Czech. Na Rusi Wielkie Księ- stwo Kijowskie w stosunku do księstw pozostałych było mniej więcej równie słabe, jak u nas dzielnica senioracka w stosun- ku do pozostałych dzielnic, a to powodowało konieczność wal- ki zbrojnej princepsów o władzę nad braćmi i kuzynami. W Czechach książęta nierządzący nie posiadali siły żadnej, ra- czej majątki ziemskie tylko dostarczające warunków material- nych dla życia na odpowiednim poziomie. Bolesław Krzywousty wybrał wzór ruski, zapewne w przeko- naniu, że z punktu widzenia prawa synów do puścizny po ojcu jest on bardziej słuszny i zapewnia większą sprawiedli vość. 242 W rezizltacie pozycja princepsa w Polsce była słaba, zaś pozycja pierwszego seniora, Władysława, słaba podwójnie, ja- ko że miał on naprzeciw siebie braci przyrodnich, gotowych do zjednoczenia się przeciw niemu. Gdyby ją porównać z po- zycją Zbigniewa w przeddzień śmierci Władysława Herxnana, to porównanie wypadłoby na korzyść brata Bolesława. Pierwo- rodny syn Hermaria był bowiem wojewodą zniedołężniałego ojca, natomiast Władysław nim nie był, zatem nie posiadał szerszych kontaktów z rycerst vem całego kraju i nie zdołał zy- skać wśród niego miru. Sam Bolesław Krzywousty prawdopodobnie nie doceniał trudności, jakie stwarzał statut. U progu śmierci miał wiele spI-aw do wykreślenia z własnej pamięci: bratobójezą wojnę ze _Zbigniewem, bezpłodne wojny w Czechach, na Rusi i na Węg- rzech, krwawe rzezie na Pomorzu. Idea pokoju wewnętrznego wydawała mu się tak szczytna, że wręcz niemożliwa do odrzu- cenia I rzez kogokolwiek. Potwierdzała to może zgoda, jaka chwilowo panowała w jego rodzinie, wśród dzieci, tych jego młodocianych synów nie myślących jeszcze wiele o przyszłości, za to uwielbiających ojca, który pozostawiał im państwo do- brze osadzone w świecie politycznym Europy i zabezpieczone licznymi traktatami przyjaźni. Jedyny cień to domniemane intrygi chorobliwie ambitnej Agnieszki, spragnionej władzy absolutnej małżonka, ale i te obecnie musiały ustać, tym bardziej że Władysław mimo wszel- kich ograniczeń na rzecz braci tak czy owak miał zostać prin- cepsem. Wojen żadnych już teraz nic było, toteż zestarzały wo- jownik mógł zaży Nać odpoczynku. Wszakże żądza czynu nie opuszczała go jeszcze, więc podróżował po kraju i dokonywał ostatnich lustracji oraz obwieszczał na wiecach swoją ostatnią wolę. Słabość przedśmiertna zaskoczyła go w podróży, na skraju dzisiejszej Puszczy Kampinoskiej, dokąd wybrał się może na łowy. Jak zanótowano w Roczniku Świętokrzyskim Nowym, 16 243 zmarł w Sochaczewie, w tamtejszym klasztorze benedyktynów, w dniu 28 października 1138 roku. Zwłoki przetransportowano do Płocka i pochowano w pod- ziemiach tamtejszej katedry u boku ciała Władysława Her- mana. . Z Sochaczewa do Płocka niezbyt jest daleko, bo wzdłuż dzisiejszej drogi zaledwie 66 km, lecz wówczas, kiedy koła wo- zów raz po raz grzęzły w błotach, podróż trwała zapewne kil- ka dni. Dzięki temu znalazł się czas dla powiadomienia o zgo- nie rozproszonej po świecie najbliższej rodziny, lecz nie wie- my, kto przybył na pogrzeb. Uroczystości w płockiej katedrze także musiały trwać parg dni, ale i tak zbyt krótko, by woza- mi zdążyć z Pomorza, Rusi czy Węgier, gdzie córki zmarłego przebywały u mężów. Może tylko sami zięciowie Bolesława, za- hartowani w konnych galopach, nadjechali z zagranicy, by po- modlić się za duszę tego ezłowieka, który wielkie piętno wy- warł na ich życiu. Najciekawsi bylibyśmy uczuć zniewolonego siłą księcia Po- morźa, ale, niestety, nikt nam ich nie przekazał. Smierć Bolesława Krzywoustego szerokim echem odbiła się w świecie, odnotowało ją wiele roczników obcych i kronik. Dzi vna rzecz jednak, że przechodził do pamięci ludzkiej nie tyle jako wojownik, ile jako wielki dobroczyńca Kościoła: pro- motor akcji misyjnej na Pomorzu, fundator kościołów i kla- sztorów. Charakterystyczne także jest to, że naczelna zasada jego statutu, łącząca pryncypat z senioratem, ze źródeł obcych znana jest lepiej niż ze współczesnych polskich. W Niemczech od razu dowiedziano się, że jedynie Włady- sławowi przysługuje władza księcia zwierzchniego i prymat po- między braćmi i że on tylko może reprezentować Polskę na zewnątrz. Sprawiły to zapewńe kontakty Agnieszki austriackiej, lecz także i spowodował to sam Władys#aw, który od razu wzorem ojca złożył prawdopodobnie hołd cesarwwi i został jego cerzem". "ri' Tradycja polska przekazała nam portret księcia, który w czasach swojej młodości był wielkim wojownikiem, nikomu trybutu płacić nie chciał, wywalczył Polsce suwerenną władzę nad Śląskiem, zaś w Cesarstwie zyskał dla niej status zbliżony do statusu państwa Mieszka I i Bolesława Chrobrego. Przyszłość kraju zależeć miała od dobrej woli sukcesorów i szerokich rzesz rycerstwa, którym przewodziło możnowładz- two w jedności z episkopatem. : ::'1 ů l r r . . 1 y / ; r , 244 I Spis treści Wstgp . . . Rozdział pierwszy Rozdział drugi . Rozdział trzeci . Rozdział czwarty. Rozdział piąty . Rozdział szósty . Rozdział siódmy . Rozdział ósroy . Rozdział dziewiąty Rozdział dziesiąty Rozdział jcdenasty Rozdział dwunasty Rozdział trzynasty Rozdział czternasty .( s uza z eizpzo seu z.t ł tzpzo2j seunmp łeTzpzo Ms uapo,f łerzpzo Isaszp Tzpzo MżT,Haizp szpzo uisg ł izpzog cupgTs ł zzpzo sgzs ł izpzoZj zd ł Tzpzo . M n zo łezzpzo z azi izpzo IBrup szpzo .tzs nsazd ł zzpzo . . . d sM aasa s:dS I I , , Spis treści Wstęp . . . Rozdział pierwszy , Rozdział drugi . i ' Rozdział tneci . Rozdział czwarty. Rozdział piąty . Rozdział szósty . Rozdział siódmy . Rozdział ósmy . Rozdział dziewiąty Rozdział dziesiąty Rozdział jcdenasty Rozdział dwunasty Rozdział trcynasty Rozdział czternasty 5 13 27 45 61 84 97 126 142 157 171 184 194 208 231