Olszewski Wiesław Świat po roku 1945, tom II Wydawnictwo Kurpisz, Poznań 2000 Spis treści I. Ameryka Łacińska w poszukiwaniu dróg rozwoju .................... Kraje regionu andyjskiego: Kolumbia, Ekwador, Peru, Boliwia i Chile .......... Od Morza Karaibskiego po La Platę: Wenezuela, Brazylia, Paragwaj, Urugwaj i Argentyna .......................................................................................... Ameryka Środkowa i region karaibski ................................................................ Latynoameryka i jej problemy u schyłku XX w. ............................................... II. Walka o wpływy na Bliskim Wschodzie .............................................. Przemiany w świecie arabskim ............................................................................. Konflikt izraelsko-arabski (od 1967 r.) ................................................................. Niestabilny Bliski Wschód ..................................................................................... III. W regionie Pacyfiku .......................................................................................... Kraje dobrobytu: Australia i Nowa Zelandia ..................................................... Oceania – od kolonializmu do niepodległości. W kierunku integracji regionu Azji i Pacyfiku ....................................................................................... IV. Różne oblicza rozwoju Azji ........................................................................ Chiny: rewolucja i zwrot ekonomiczny. Mongolia i Korea Północna ............. W kręgu sukcesów ekonomicznych: Japonia i „azjatyckie tygrysy” .............. Wojna i pokój w Azji Południowo-Wschodniej .................................................. Konflikty Azji Południowej ................................................................................... V. Wewnątrz bloku wschodniego ............................................................... Przemiany i rozwój krajów Europy Środkowej i Wschodniej .......................... „Żandarm bloku”: Związek Radziecki wobec wydarzeń na Węgrzech, w Czechosłowacji i w Polsce ............................................................................. VI. Związek Radziecki i USA – stosunki wzajemne i przemiany wewnętrzne ............................................................................... Niereformowalne supermocarstwo – ZSRR od Breżniewa po Gorbaczowa .... Trudna droga Stanów Zjednoczonych do supermocarstwowego monopolu ... VII. W kierunku zjednoczonej Europy .......................................................... Integrowanie się Europy Zachodniej ................................................................... Zjednoczenie Niemiec ............................................................................................. VIII. Rozpad Związku Radzieckiego ................................................................. Upadek systemu oraz imperium .......................................................................... Na zachodnich rubieżach imperium ................................................................... Kaukaz ...................................................................................................................... Azja Środkowa ........................................................................................................ IX. Kres bloku wschodniego ........................................................................... Transformacje w Europie Środkowej i Wschodniej ........................................... Konflikty w byłej Jugosławii. Upadek komunizmu w Albanii ....................... X. U progu XXI wieku .............................................................................................. Aneks 1. Aktualnie istniejące państwa i terytoria zależne .............................................. Aneks 2. Laureaci Nagrody Nobla (od 1944 r.) ................................................................. Spis mapek .............................................................................................................................. Indeks nazwisk ...................................................................................................................... Indeks nazw geograficznych ............................................................................................... I. Ameryka Łacińska w poszukiwaniu dróg rozwoju Kraje regionu andyjskiego: Kolumbia, Ekwador, Peru, Boliwia i Chile Poza Kolumbią i Chile ludność tego regionu w wysokim procencie to Indianie. W Ekwadorze stanowią oni ponad jedną piątą ogółu, w Boliwii – niemal połowę, w Peru natomiast przeszło połowę. Nieco większe są dysproporcje pomiędzy tymi, którzy deklarują swoją przynależność etniczną jako Boliwijczycy, Peruwiańczycy etc., a należącymi do indiańskich grup etniczno–językowych Keczua czy Ajmara. Biali i ludność rasowo mieszana zamieszkują głównie wąskie pasmo wybrzeża Pacyfiku, gdzie znajduje się większość ośrodków miejskich. Społeczności indiańskie zamieszkują górzyste regiony Andów, biegnących południkowo i oddzielających większość zachodniego wybrzeża od reszty Ameryki Południowej. Najzamożniejszym krajem regionu jest Chile; produkt krajowy brutto Kolumbii i Ekwadoru jest o połowę niższy; najbiedniejsze są Boliwia i Peru. Aż do połowy XX w. Kolumbia pozostawała gospodarczo zacofanym krajem rolniczym, z dominującymi uprawami kawy i bananów. Siłą rządzącą była tam oligarchia ziemska, której interesy reprezentowali konserwatyści. W roku 1948 zamordowany został popularny przywódca lewicujących liberałów Jorge Eliecer Gaitan, co wywołało krwawe zamieszki zarówno w miastach, jak i na wsi. Kolumbia znalazła się na krawędzi wojny domowej. W rejonach wiejskich chłopi z wyjątkową zaciętością występowali nie tylko przeciwko obszarnikom, ale i kościołom. Bardzo często rewolta społeczna łączyła się ze zwykłym bandytyzmem. Szacuje się, iż w okresie dziesięciu lat tzw. violencia („przemocy”) śmierć poniosło ok. 200 tys. osób. Katastrofa „violencia” wpłynęła na przejściowe porozumienie pomiędzy konserwatystami i prawicowymi liberałami, co pozwoliło tym pierwszym utrzymać się przy władzy. Dopiero po wyborach w 1950 r. konserwatyści sprawowali władzę samodzielnie, usiłując spacyfikować kraj za pomocą armii. O wywołanie wojny domowej w krzykliwej propagandzie oskarżano komunistów, którą to etykietką obdarzano zazwyczaj liberałów. W 1953 r. zmęczone wojną społeczeństwo poparło przewrót wojskowy gen. Gustavo Rojasa, licząc na zaprowadzenie pokoju. Dzięki przejściowej zwyżce cen kawy, Rojas miał za sobą pewne sukcesy gospodarcze i pozował również na populistę, przeprowadził ograniczone reformy. Jego koncepcje polityczne, zbliżone do peronowskich, zyskały mu przeciwników zarówno wśród liberałów, jak i konserwatystów. Wbrew obietnicom nie zaprowadził on zresztą w kraju żadnego porządku. W 1957 r. obie partie zawarły sojusz zwany Frontem Narodowym, który z poparciem części wojskowych odsunął Rojasa od władzy. Koalicja konserwatywno-liberalna sprawowała władzę w Kolumbii aż do 1978 r. Wobec takiej dominacji na politycznej scenie kolejne wybory przebiegały bez zakłóceń, choć przy bardzo niewielkiej frekwencji. W mniemaniu większości społeczeństwa obie partie podzieliły między siebie Kolumbię niczym prywatny folwark. Próby reform tylko minimalnie zmieniły strukturę własności ziemskiej, toteż w latach siedemdziesiątych dał się zauważyć wyraźny ruch chłopski na rzecz przejmowania latyfundiów przemocą. Przez długie dziesięciolecia Kolumbia pozostawała krajem kawowej monokultury, stopniowo coraz większe znaczenie osiągało jednakże wydobycie ropy naftowej, węgla oraz rzadkich metali. Niezadowolenie społeczeństwa z rządów Frontu Narodowego przejawiało się nie tylko w postaci demonstracji, strajków i zamieszek, ale również zbrojnego oporu. Wielce znamienna była ewolucja stanowiska kolumbijskiego Kościoła katolickiego, który z siły wspierającej oligarchię i aparat państwowy przemienił się w czynnik poparcia lewicowych radykałów. Przejawem było nie tylko upowszechnienie się „teologii wyzwolenia”, ale i czynne zaangażowanie wielu księży w działalność antypaństwową czy nawet partyzancką. Skali niesprawiedliwości społecznej nie można było zlekceważyć. W 1966 r. szacowano, że 40% dochodu narodowego było dzielone pomiędzy … 5% społeczeństwa! W tym też czasie w cieniu zbrojnych buntów chłopskich w Kolumbii dojrzewała guerrilla. Wkrótce kraj ten znalazł się ponownie na krawędzi wojny domowej. Lewicowe ugrupowania partyzanckie, takie jak: Rewolucyjne Siły Zbrojne Kolumbii (FARC), Armia Wyzwolenia Narodowego (ELN), Ludowa Armia Wyzwolenia (ELP) czy M-19, dysponowały rozległymi wpływami. Jeszcze niedawno zresztą, mimo działań sił rządowych, kontrolowały one niemal połowę terytorium Kolumbii. Głośnym echem odbiła się w świecie zorganizowana przez chłopów obrona „wolnych stref”, m. in. Marquetalii. Przeciwko rządowi buntowała się nawet armia, i to niejednokrotnie. Władze nie kontrolowały również wspierających rząd obszarników, którzy obwarowywali się w swoich włościach, chronionych przez prywatne armie, gdzie prowadzili własną politykę. W roku 1970 na scenę polityczną Kolumbii powrócił ponownie Gustavo Rojas. Składał populistyczne obietnice, toteż uzyskał szerokie choć niewystarczające wsparcie ze strony chłopów i ubogiej ludności z wielkich miast. Jego niedoszły sukces osłabił jednakże spójność koalicji rządzącej. Front Narodowy przetrwał do 1978 r., kiedy to polityczny układ Kolumbii powrócił do systemu dwupartyjnego. Wśród liberałów wyraźne stało się rozbicie na frakcję zachowawczą i radykalną. Pomimo rozwoju gospodarczego, który przyniosły lata osiemdziesiąte, czemu towarzyszyło wydatne zmniejszenie długu zagranicznego, położenie kolumbijskich chłopów niemal nie zmieniło się. Państwo nie tylko nie wspierało ich, ale i bezlitośnie wyzyskiwało. Wahania cen na produkty rolne, zwłaszcza na ziarno kawowe, skłaniały ich do poszukiwania nowych źródeł dochodów. Takim okazała się uprawa koki, toteż wkrótce na wielkich obszarach Kolumbii pojawiły się przestępcze latyfundia, pozostające w dyspozycji „narkokarteli”. System polityczny Kolumbii, kwestionowany przez większość społeczeństwa, już od dziesięcioleci wykazywał zupełną bezradność wobec poczynań „narkobaronów”. Z racji rozmaitych powiązań mówiło się nawet o kolumbijskiej „narkodemokracji”, jako że kolejnym ewenementem tego kraju był fakt, iż poza krótkim okresem rządzony był on w sposób konstytucyjny. Problem polegał jednakże na tym, że decydujące o życiu politycznym Kolumbii partie nie wykazywały ani zdolności, ani też woli do przeprowadzenia niezbędnych reform; niewielkie ugrupowania natomiast nie miały większych szans na przeprowadzenie czegokolwiek. Dopiero konstytucja z 1991 r. otwarła szersze możliwości dla reprezentacji mniejszych ugrupowań. Podjęte zostały efektywne rozmowy z większymi organizacjami partyzanckimi, a także skuteczne działania wymierzone w pozycję „narkobaronów”. W polityce gospodarczej kontynuowano neoliberalny kurs, który tylko na krótko przyniósł poprawę sytuacji ekonomicznej Kolumbii i pozostawał w sprzeczności z roszczeniami najuboższych. Przez długie dziesięciolecia niewielki Ekwador cieszył się wątpliwą reputacją najmniej stabilnego państwa w Ameryce Łacińskiej. W toku wielu wojen z sąsiadami jego obszar zredukowany został do jednej trzeciej w stosunku do czasu proklamowania niepodległości (1830 r.). Jeszcze w 1941 r., w wyniku wojny z Peru, Ekwador utracił obszar w rejonie Pacyfiku oraz część górnej Amazonii. W ciągu 150 lat istnienia republiki władało nią 88 prezydentów, a 18 razy zmieniano konstytucję. Okresem względnej stabilności oraz ekonomicznego rozwoju były jedynie lata 1948–1960. Bananowa koniunktura zakończyła się jednak, a Ekwador nie zdołał stworzyć warunków dla uprzemysłowienia. W 1963 r. wojsko ponownie sięgnęło po władzę, obalając rzekomo prokomunistycznego prezydenta Carlosa Arosemena. Były to pomówienia, gdyż sami wojskowi zainicjowali szereg radykalnych przemian, m. in. reformę rolną, połączoną z wywłaszczeniem ziem nie uprawianych. Kwestia tego rodzaju gruntów stanowiła zresztą problem w skali całej Ameryki Łacińskiej i nie oznaczało to oczywiście, że ziemie te właścicieli nie posiadają. Rezultaty reform okazały się znikome, a w 1966 r. kolejna junta zmuszona była ustąpić. Dopiero z początkiem lat siedemdziesiątych sytuacja gospodarcza Ekwadoru poczęła zmieniać się na lepsze w związku z odkryciem poważnych złóż ropy naftowej w prowincji Oriente. Wizja „wielkiej nafty” sprzyjała nastrojom nacjonalistycznym w armii, której wydawało się, iż pozostawienie tej sprawy w rękach cywilów sprzyjać będzie korupcji. Jednakże wbrew szumnym zapowiedziom rządy wojskowych z lat 1972–1979 przyniosły krajowi ograniczony rozwój. Dzięki dochodom z ropy sfinansowano co prawda podstawy industrializacji, po raz kolejny też zadekretowano reformę rolną. Ogólnie jednak struktura posiadania w rolnictwie zmieniła się tylko w niewielkim stopniu. Ekwador w swojej przeciętności był krajem nędzarzy i analfabetów. U schyłku swoich rządów armia wiele straciła z poparcia społecznego, toteż w następstwie referendum z 1978 r. przywrócone zostały rządy cywilne. Próby zastosowania rozwiązań neoliberalnych w gospodarce przez prezydenta Febresa Cordero (1984–1988) również nie przyniosły pozytywnych rezultatów. Reformy narzucone przez Bank Światowy były źle odbierane w społeczeństwie, elita władzy skłócona wewnętrznie, ceny na ropę spadły, trzęsienie ziemi zaś uszkodziło rurociąg andyjski. W wyborach z lat 1988 i 1992 zwyciężały przemiennie ugrupowania lewicujące (tzw. Lewica Demokratyczna) i prawicowe (Jednolita Partia Republikańska). Sukcesy pierwszego z rządów dotyczyły głównie płaszczyzny politycznej; w gospodarce socjaldemokraci nie zdecydowali się na wprowadzenie reguł neoliberalizmu. Brak pozytywnych rezultatów w zwalczaniu inflacji oraz stagnacja gospodarcza spowodowały masowe wystąpienia pracownicze, a następnie porażkę wyborczą. Nadmiarem popularności nie cieszyła się również prawica, której następny rząd wyraźnie preferował wolny rynek. Specyfiką ekwadorskich gabinetów było zresztą ich wewnętrzne skłócenie, co nie sprzyjało konsekwentnemu wdrażaniu reform ani też dłuższej egzystencji. Ubóstwo i kontrasty społeczne były udziałem Peru od czasu uzyskania niepodległości. Po dziś dzień jedna trzecia jego mieszkańców, głównie andyjskich Indian, bytuje w warunkach urągających schyłkowi XX w. Silna pozycja rządzącej tam od wieków oligarchii rzutowała szczególnie negatywnie na wszelkie próby przeprowadzenia jakichkolwiek zmian. Dopiero w okresie międzywojennym na tamtejszej scenie politycznej pojawił się lewicujący Ludowy Amerykański Alians Rewolucyjny (APRA). Wbrew nazwie, partia ta nigdy rewolucyjną nie była, a swoją częściowo marksistowską frazeologię porzuciła w imię sojuszu z klasą średnią. APRA nie podejmowała również problemów andyjskich Indian, co oznaczało, iż ogromna część Peruwiańczyków pozostała poza zasięgiem oddziaływania jakichkolwiek legalnych struktur politycznych. Żadne zresztą z peruwiańskich ugrupowań nie było aż tak radykalne, by starać się takie problemy rozwiązać. Abstrahując jednak od kwestii indiańskiej, w peruwiańskich realiach lewicująca APRA była siłą znaczącą o antyimperialistycznym nastawieniu, stwarzającą wyzwanie dla rządzącego układu oligarchii ziemskiej wspieranej przez armię i zagraniczny kapitał. Doceniając skalę zagrożenia, rządzący Peru dwukrotnie delegalizowali APRA (1931–1945 i 1948– 1956), a także dopuszczali się fałszerstw wyborczych. W 1963 r., pod wymyślonym pretekstem, armia unieważniła wybory, a następnie osadziła na urzędzie prezydenta Fernando Beluande Terryłego. Z jego osobą demokraci wiązali pewne nadzieje, choć już w 1963 r. skierowane przezeń oddziały wojskowe zmasakrowały zbuntowanych chłopów. Wkrótce miał on przeciwko sobie także część armii. Choć jednak oligarchia ziemska nadal zachowywała ogromne wpływy, oblicze społeczne Peru zmieniło się. Rozwój ekonomiczny przyniósł wzmocnienie klas średnich, czego rezultatem było zachwianie pozycji tradycyjnych elit władzy. Coraz bardziej widoczne stawały się ich manipulacje, czego przejawem była obstrukcja wobec nader ostrożnego projektu reformy rolnej. W październiku 1968 r. po stronie rosnących w siłę klas średnich opowiedziała się znaczna część armii peruwiańskiej. Na czele przewrotu stanął gen. Juan Velasco. W opinii lewicujących wojskowych tradycyjna oligarchia odpowiedzialna była za zacofanie kraju, który uratować mogła jeszcze tylko gruntowna modernizacja. Niewątpliwym novum było również i to, że Velasco i jego współpracownicy przejawiali zainteresowanie losem Indian. W krótkim czasie przeprowadzono w Peru szereg reform, m. in. radykalną reformę rolną, znacjonalizowano banki, telekomunikację, koleje, elektrownie, przemysł ciężki i rybołówstwo. Część wielkich posiadłości przekształcono w kooperatywy. Monopolem państwa objęto również handel surowcami mineralnymi, a w wielkich przedsiębiorstwach mieszanych ograniczono rozmiary kapitału zagranicznego. Zadekretowanie reform nie oznaczało oczywiście uzdrowienia gospodarki, która w wielu sektorach nadal funkcjonowała fatalnie. Nawet tak oczekiwana reforma rolna nie budziła wielkiego entuzjazmu z powodu złego zarządzania kooperatywami. Peru, które było dotychczas tradycyjnym eksporterem produktów rolniczych, zmuszone było do importu ryżu, bawełny i cukru. W sierpniu 1975 r. wewnętrzny przewrót odsunął od władzy Velasco, a jego miejsce zajął gen. Francisco Morales. Wojskowi zarzucili stopniowo lewicowe eksperymenty oraz antyimperialistyczną frazeologię, a w maju 1980 r. przywrócone zostały rządy cywilne. Nieudolność w reformowaniu Peru, czego najbardziej jaskrawym przykładem była kwestia agrarna, sprzyjała wzrostowi niezadowolenia wśród najuboższych. Na tym tle ukształtowała się, a w pewnym momencie uzyskała znaczące wpływy – guerrilla, której znaną formą były ugrupowania Świetlistego Szlaku (Sendero Luminoso) oraz Rewolucyjnego Ruchu Tupaca Amaru (MRTA). Szybki wzrost gospodarczy, jaki dokonał się w drugiej połowie lat osiemdziesiątych, również nie przyniósł trwałych rezultatów. Dług zagraniczny państwa stale wzrastał, a organizacje światowe odrzucały pertraktacje. Kwestia zadłużenia Peru sięgała zresztą połowy lat siedemdziesiątych, kiedy to wielkie wydatki na cele publiczne spowodowały jego dramatyczny wzrost. Sytuacja kraju poprawiła się nieco dopiero w okresie prezydentury Alberto Fujimori (od 1990 r.). Zdołał on ułożyć swoje stosunki z wpływową armią peruwiańską, a także przeprowadzić szereg reform ekonomicznych. Operacje militarne zredukowały zagrożenie ze strony lewackiej querrilli. Na płaszczyźnie politycznej ważnym zadaniem stała się odbudowa pozycji rządów cywilnych oraz stworzenie przesłanek dla kształtowania się trwałego systemu wielopartyjnego. Daleko biedniejszym aniżeli Peru krajem regionu pozostawała Boliwia. Przegrana wojna z Paragwajem z lat 1932–1935 pozbawiła ją rozległych obszarów Gran Chaco. Poderwała również pozycję tradycyjnie rządzącej oligarchii, której miejsce zaczęła przejmować armia i klasy średnie. Pośród ugrupowań reprezentujących te ostatnie szczególną rolę odgrywał utworzony w 1942 r. Rewolucyjny Ruch Narodowy (MNR). Jego oparcie stanowiła nie tylko burżuazja, ale i związki górników oraz robotników fabrycznych. W kwietniu 1952 r., w odpowiedzi na próbę odsunięcia przez armię demokratycznie wybranego kandydata MNR – Victora Paz Estenssoro, w wielu regionach kraju wybuchła rebelia. Korzystając z szerokiego poparcia, Estenssoro nie tylko przejął władzę, ale i przeprowadził szereg reform: zadekretował poprzednie prawa wyborcze, znacjonalizował przemysł wydobywczy, przeprowadził reformę rolną i – na krótko – ograniczył wpływy armii. U schyłku lat pięćdziesiątych MNR osłabiły jednakże wewnętrzne podziały i tarcia pomiędzy orientacją prawicową i lewicową. Rząd był stale atakowany przez zdesperowanych górników oraz studentów. W tej sytuacji jego obalenie przez armię w 1964 r. nie było trudne. Rządy boliwijskich wojskowych trwały aż do 1982 r., jednakże w różnych fazach i orientacjach. Nowy prezydent Boliwii, gen. Rene Barrientos, przywrócił poprzednią konstytucję oraz wyraźnie przeciwstawił się strajkującym górnikom. Zrewoltowani górnicy z rejonów Catavi, Uyuni, Oruroi in. ogłosili nawet swoje kopalnie „wolnymi strefami”, zostali jednakże krwawo spacyfikowani w czerwcu 1967 r. W tym samym jednak czasie, licząc na rozszerzenie społecznego poparcia, rząd zadbał o zaspokojenie roszczeń części chłopstwa. W takich warunkach działania partyzanckie w regionach wiejskich, jakie podjął m. in. „Ch Guevara i jego Armia Wyzwolenia Narodowego, nie miały wielkich szans powodzenia. Barrientos tworzył zresztą własne oddziały chłopskie do walki z guerrillą. Podobnie jak społeczeństwo, podzieleni w swoich zapatrywaniach byli również wojskowi. W roku 1970 do władzy doszła grupa lewicowych oficerów z gen. Juanem Torresem na czele. Ich rewolucyjne zamierzenia nie miały się jednakże ziścić. W sierpniu 1971 r. Torres obalony został przez reprezentującego oficerską prawicę gen. Hugo Banzera. Kolejne przewroty wojskowe, których liczba w dziejach Boliwii sięgnęła 184, bardzo negatywnie oddziaływały nie tylko na stabilność polityczną, ale i ekonomiczną kraju. Utrzymanie konsekwentnego kursu reform było praktycznie niemożliwe. Zdarzały się również junty tak skorumpowane, że ściągały na swój kraj międzynarodowe sankcje. Tak było z reżimem Luisa Garcii z lat 1980–1981, oskarżanego nie tylko o defraudacje, ale i wspieranie handlu narkotykami. W 1982 r. sytuacja gospodarcza była już tak trudna, iż wojsko zdecydowało się przekazać władzę cywilom. Pierwszymi rywalami w wolnych wyborach stali się liderzy różnych frakcji MNR: Hernan Siles Zuazo i Paz Estenssoro. W takiej też kolejności sprawowali oni władzę do 1989 r. Mimo przeprowadzonych reform gospodarka Boliwii pozostała zacofana. Wpływowymi ośrodkami politycznego nacisku pozostawały tam nadal: armia, przemysłowe organizacje związkowe, a na indiańskiej wsi – tradycyjni przywódcy zwani kacykami. Rozległe obszary Boliwii nadal znajdowały się poza kontrolą władzy centralnej, a uprawiana tam koka zapewniała ponad 2/3 produktu krajowego brutto. Aż do przewrotu wojskowego w 1973 r. Chile postrzegane było jako kraj o ustabilizowanym systemie demokratycznym. Jego armia pozostawała lojalna wobec kolejnych rządów i nie aspirowała do takiej roli, jaką odgrywało wojsko w krajach sąsiednich. Był to swoisty ewenement, którego tradycje wywodzono z czasów „wojny o saletrę” 1879–1884. Również oligarchia ziemska nie posiadała w Chile większych wpływów, które utraciła już u schyłku XIX w. Przez niemal wiek Chilijczycy byli dumni ze swojej demokracji. Tradycyjnie Chile udzielało azylu prześladowanym w innych krajach. Gdy w 1970 r. do władzy doszedł Salvador Allende i Jedność Ludowa, uważano, iż w ten sposób dawna „demokracja arystokratów” uzyskała dopełnienie do postaci „demokracji ludu”. Według niektórych opinii stało się to już wcześniej, tj. w latach 1938–1952, kiedy reformy Aguirre Pedro przyniosły Chile demokratyczną podstawę. Już w okresie międzywojennym na chilijskiej scenie politycznej trwałe miejsce zyskały partie lewicowe, w tym utworzona w 1933 r. Partia Socjalistyczna. Lewicowcy pozostawali przejściowo w składzie rządzącego w latach 1938–1952 Frontu Ludowego. Już jednak w okresie rządów Jorge Alessandriego (1958–1964) ukształtował się sojusz prawicy, reprezentującej liberałów i konserwatystów, oraz centrum zdominowanego przez Partię Chrześcijańsko-Demokratyczną Eduardo Freia. Wzrost popularności lewicy był jednakże wyraźnie widoczny. Ani prawica, ani też radykalna do pewnego stopnia chadecja nie radziły sobie z problemami społecznymi i gospodarczymi Chile. Prezydentura Freia i rządy chadecji przyniosły co prawda reformę rolną (1967 r.), jej postanowienia nie zaspokajały jednakże narastających roszczeń chłopskich. Rząd, którego jednym z postulatów wyborczych była „chilenizacja” zdominowanego przez Amerykanów wydobycia miedzi, był mocno uzależniony od poparcia prawicy, tradycyjnie niechętnej przemianom społeczno-własnościowym na wsi. Pomimo niewątpliwych dokonań, rządy chadeków nie spełniały nadziei Chilijczyków. Ich radykalizacja wyrażała się nie tylko w żądaniach, ale i narastającym poparciu dla socjalistów i komunistów. Frei z coraz większym trudem balansował pomiędzy wielką burżuazją oraz popierającymi ją Stanami Zjednoczonymi a bezrolnymi i nisko wynagradzanymi. Trudno było oczywiście mówić o absolutnej dominacji lewicy. W wyborach prezydenckich 1970 r. Salvador Allende i jego blok Jedności Ludowej (Unidad Popular) odniósł zwycięstwo tylko dlatego, iż w przeciwieństwie do wyborów 1964 r. prawica nie połączyła się z centrum. Jedność Ludowa była organizacją szerokofrontową, zdominowaną przez socjalistów, których wsparli komuniści i radykałowie. Do wyborów szła pod hasłami niezależności Chile, pogłębienia demokracji, ograniczenia pozycji wielkiego kapitału, zmian w strukturze własności i szeregu reform socjalnych. Wbrew pomówieniom, Allende komunistą nie był, a jego wizja zakładała państwo kapitalistyczne o rozbudowanej sferze socjalnej. Był zresztą silnie związany ze środowiskami radykalnych warstw średnich i nic nie wskazywało na to, aby zamierzał dokonać transformacji ustrojowej, tj. przejścia do socjalizmu. Swoje rządy Jedność Ludowa rozpoczęła od nacjonalizacji przemysłu wydobywczego miedzi, w dalszej kolejności przejęto banki, zrealizowano reformę rolną, przystąpiono do tworzenia państwowego sektora przetwórczego, zaprowadzono szereg przywilejów socjalnych. Reformy te były jednakże bardzo kosztowne, a światowe ceny na chilijskie surowce znacznie spadły w tym czasie. Allende przeceniał również skalę społecznego poparcia dla swoich dokonań. Przeciwko sobie miał bowiem potężne siły: wielką burżuazję, antykomunistyczną prawicę i przede wszystkim – Stany Zjednoczone. W antyrządowej propagandzie zarówno Jedność Ludową, jak i Allendego oskarżano o spiskowanie z Kubą, ZSRR i próbę implantowania komunizmu. Sytuacja gospodarcza Chile była ciężka i panowało bezrobocie, wzrastała inflacja, pustoszały sklepowe półki – radykałowie zaś wzywali do ostatecznej rozgrywki z prawicą. W połowie września 1973 r. przeciwko rządowi Jedności Ludowej wystąpiła armia kierowana przez gen. Augusto Pinocheta. Allende, oblężony w swoim pałacu, poniósł śmierć, a w kraju zapanował terror. Na 17 lat władzę w Chile przejęli wojskowi. Przez niemal dekadę gospodarka chilijska znajdowała się w stanie kryzysu. Pomimo podjętych przez juntę działań na rzecz stabilizacji ekonomicznej, pozytywne rezultaty były niewielkie, wyrzeczenia społeczne zaś – ogromne. W Chile żyło się bardzo ciężko, w warunkach stałego zagrożenia bezrobociem i na niskim standardzie. Stopniowo jednak skrajnie neoliberalny kurs przyniósł znaczący wzrost gospodarczy. Chile było krajem otwartym dla zagranicznych inwestorów, i to bez żadnych ograniczeń; gwarancję bezpiecznego inwestowania stwarzała oczywiście junta. Mało bowiem gdzie działalność związkowa oraz roszczenia pracownicze były tak skutecznie likwidowane, jak pod rządami Pinocheta. Ponadto wojskowi chętnie sięgali do interwencjonizmu, a niekiedy nawet do ustaw wywłaszczeniowych z czasów Allende, co pozwoliło im w najgłębszej fazie kryzysu ratować m. in. banki. Odbywało się to oczywiście kosztem nie posiadającej części społeczeństwa: wyzysku pracowników, pozbawienia ich bezpieczeństwa socjalnego i tłumienia siłą wszelkich rozczeń rewindykacyjnych. Pinochetowi zajęło kilkanaście lat odbudowanie gospodarki do stanu sprzed przewrotu. Jak się również okazało, jego terror nie zdołał zniszczyć tradycji chilijskiej demokracji. Kilkanaście dni po przewrocie w Chile zmarł na serce umieszczony przez wojskowych w areszcie domowym wielki poeta, bard Ameryki Łacińskiej, laureat literackiej Nagrody Nobla z 1971 r. – Pablo Neruda (właśc. Neftali Ricardo Reyes Besualto). Urodził się w roku 1904 i wiele lat pracował w służbie dyplomatycznej Chile, m. in. podczas wojny w Hiszpanii 1936–1939. We wczesnym okresie swojej twórczości pisał pod wpływem modernizmu i surrealizmu, później wiele jego wierszy stało się rewolucyjnych. Otwarcie opowiadał się po stronie lewicy, sławił republikańską Hiszpanię oraz żołnierzy radzieckich walczących z hitlerowcami (m. in. utwory Hiszpania w sercu – 1937, Pieśni o Stalingradzie – 1942). Należał do partii komunistycznej i z jej ramienia zajmował fotel senatora. Podczas pobytu na emigracji stworzył Pieśń powszechną – epopeję o wyzwalaniu Latynoameryki. Wielką popularność przyniosły mu zbiory: Pobyt na ziemi (1935) i Trzeci pobyt (1947). W latach 1961– 1970 stworzył m. in. Kamienne Chile, Pełnomocnictwo, Sto sonetów miłosnych, dramat Sława i śmierć Joachima Murietty, a nawet poetyckie impresje z Polski. Pośmiertnie ukazały się jego wspomnienia pt.: Wyznaję, że żyłem (1974). Jego pogrzeb w Santiago przekształcił się w wielką manifestację przeciwko Pinochetowi i jego juncie. Zob. A. Czock i in., Księga 100 pisarzy stulecia, Warszawa 1996. Dopiero w 1987 r. rząd zezwolił na ponowną rejestrację niemarksistowskich partii politycznych. Rok później, pod naciskiem Stanów Zjednoczonych (zawsze wpływowych w Chile i odpowiedzialnych za przewrót w 1973 r.), Pinochet zniósł stan wyjątkowy i zgodził się przeprowadzić referendum w sprawie wolnych wyborów. Jego wynik okazał się negatywny dla dyktatora, a w wyborach z grudnia 1989 r. urząd prezydenta objął kandydat chadecji, Patrizio Aylwin. Przez długi czas pozycja Pinocheta jako głównodowodzącego armią pozostała silna, a proces powrotu do demokracji nie był bynajmniej aktem jednorazowym. Poparcie wojska utrudniało osądzenie dyktatora za jego zbrodnie, a żywość podziałów uzewnętrznił kryzys związany z próbą osądzenia Pinocheta w Europie w 1999 r., po zatrzymaniu w Wielkiej Brytanii. Pod rządami chadeków Chile kontynuowało swój rozwój gospodarczy. Choć zapoczątkowała go w warunkach dyktatury armia, koszta z nim związane poniósł przede wszystkim naród chilijski. Od Morza Karaibskiego po La Platę: Wenezuela, Brazylia, Paragwaj, Urugwaj i Argentyna Rozległe obszary kontynentu położone na wschód od Andów zajmują znaczące i relatywnie zamożne państwa Latynoameryki. Zdominowała je ludność biała(Argentyna, Urugwaj, Brazylia) lub Metysi (Wenezuela, Paragwaj), a także ich kultura i języki: na większości obszaru hiszpański, w Brazylii – portugalski. Położona u wybrzeży Morza Karaibskiego Wenezuela już w okresie międzywojennym była znaczącym eksporterem ropy naftowej. Już wówczas nafta decydowała o zamożności tego kraju. Dopiero jednak w ostatnim ćwierćwieczu wielkie dochody płynące z eksportu tego surowca zdołano korzystnie zainwestować w rozwój przemysłowej infrastruktury: petrochemię, stalownie, papiernie oraz huty aluminium. Przydało to stabilności gospodarce wenezuelskiej. Choć skorzystała ona z naftowych boomów lat 1973–1974 i 1979–1980, ponosiła również poważne konsekwencje z tytułu spadku cen, zwłaszcza w latach osiemdziesiątych. Dominacja ropy naftowej w gospodarce miała w Wenezueli swoje konsekwencje. Dysponujący relatywnie wielkimi sumami rząd zwykł był trwonić je w nader rozbudowanym sektorze publicznym. Ogromne kwoty wydatkowano również na cele wyborcze, co z jednej strony utrwalało demokrację, z drugiej zaś sprzyjało korupcji. Niemal w ogóle nie dbano o wieś. Była ona głęboko zacofana, z rolnictwem godnym XIX w. Pomimo zadekretowanej reformy rolnej, 3/4 areału nadal pozostawało w rękach grupy wielkich właścicieli. Bezrolni wieśniacy wegetowali w warunkach zbliżonych do poddaństwa bądź uciekali do miast, gdzie nieprawdopodobnie rozrosły się dzielnice slumsów. W strukturze produktu krajowego dochody z rolnictwa spadły do kilku procent ogółu. Niewiele znaczyła nawet produkcja kawy, choć jeszcze w okresie międzywojennym Wenezuela była jej trzecim producentem w świecie. „Wielka ropa” sprzyjała jednakże znaczącej samodzielności politycznej, co w Ameryce Łacińskiej nie należało do rzeczy zwykłych. Kolejne rządy okazały się zręcznymi negocjatorami, rozkładając na dziesięciolecia proces nacjonalizacji, zakończony dopiero w 1976 r. Już wcześniej jednak Wenezuela stała się bardziej aktywna na forum międzynarodowym. Była jednym z pięciu członków-założycieli Organizacji Krajów Eksportujących Ropę Naftową (OPEC), a organizację tę usankcjonowano formalnie właśnie w Caracas, w styczniu 1961 r. (przyjęcie statutu). W latach 1908–1935 Wenezuela była rządzona po dyktatorsku przez Juana Gomeza. Dyktator był zręcznym politykiem, chociaż swój kraj traktował jak prywatny folwark. Podobnie jak w państwach sąsiednich, armia gwarantowała nieuszczuploną pozycję tradycyjnej oligarchii ziemskiej. Sam zresztą Gomez był nieodrodnym przedstawicielem klasy rządzącej; w okresie swojej dyktatury zapobiegliwie zgromadził areał o powierzchni zbliżonej do obszaru... Węgier. W roku 1945 wojskowy przewrót umożliwił przejęcie władzy przez ugrupowanie postępowej burżuazji zwane Akcją Demokratyczną (AD). Reprezentowało ono interesy klasy średniej, wspieranej przez bezlitośnie wykorzystywanych chłopów i niechętnej tradycyjnej oligarchii. AD była aliansem różnych ugrupowań, w tym lewicowych, jej trzon stanowiła jednak tzw. Organizacja Wenezuelska (ORVE), kierowana przez Romulo Betancourta. On też stanął na czele pierwszego rządu AD. Bardzo szybko przeciwko AD wystąpili zarówno wielcy posiadacze ziemscy, zaniepokojeni perspektywami reformy rolnej, Kościół – niechętny zmianom w oświacie, koncerny naftowe, z którymi Betancourt zamierzał dzielić się zyskami po połowie, oraz armia – niezadowolona z upadku swej pozycji politycznej. Rządy wojskowych nabrały cech bezwzględnej dyktatury w okresie władzy Pereza Jimeneza (1952– 1958). W 1957 r. Jimenez wystąpił z propozycją plebiscytu utwierdzającego go na zajmowanym stanowisku. Wywołało to falę powszechnych protestów, w które włączyła się nawet część dotychczas popierającej go armii. Wkrótce jego rządy zostały obalone, a do władzy powrócił Betancourt, stając na czele Akcji Demokratycznej (AD) i wspierającej ją społeczno-chrześcijańskiej COPEI (1959 r.). Pomimo przeprowadzenia szeregu reform, Betancourt nie miał łatwej sytuacji. Atakowany był zarówno z prawa, przez zwolenników obalonego Jimeneza, jak i lewa, przez komunistów i wspierających ich radykałów. Trudności wewnętrzne, a także nafta wiązały Wenezuelę ze Stanami Zjednoczonymi, co w czasach kryzysu kubańskiego stwarzało jednoznaczne implikacje. Wkrótce też wyraźnie lewicowy Betancourt wsparł USA w działaniach przeciwko Kubie, za co Hawana rewanżowała mu się zamachami oraz wspieraniem lewicowej guerrilli. W tym czasie w systemie politycznym Wenezueli zarysował się dwubiegunowy układ: AD – chadecka COPEI. Utrzymał się on, przy wymiennych gabinetach, aż do 1989 r. Wcześniej, do 1969 r., władzę sprawowała wyłącznie AD. Już wówczas AD mocno ewoluowała na lewo, stając się partią socjaldemokratyczną i członkiem Międzynarodówki Socjalistycznej. W roku 1989 społeczeństwo wenezuelskie po raz kolejny głosowało na kandydata Akcji Demokratycznej, Carlosa Pereza. Spodziewano się po nim powrotu do populistycznej polityki z lat siedemdziesiątych. Tamte sukcesy były jednakże oparte na zwyżkujących cenach ropy, natomiast w kolejnej kadencji Perez, pod wpływem MFW, przystąpił do wdrażania szeregu neoliberalnych reform. Zwyżki cen i bezrobocie wywołały masowe protesty. W 1992 r. z niezadowolenia społecznego usiłowała skorzystać grupa oficerów deklarujących się jako „boliwaryści”. Wyraźnie uderzali oni w dzwon nacjonalizmu, populizmu i antyliberalizmu. Zamach stanu nie powiódł się, a próby wyhamowania reform przez następcę Pereza, Rafaela Caldera, nie przyniosły dobrych rezultatów. Prawdziwą burzę polityczną w Wenezueli wywołały natomiast wybory z lat 1998 i 1999. Najpierw prezydenckie, które przyniosły sukces populistycznemu rebeliantowi Hugo Chavezowi, później zaś do Zgromadzenia Konstytucyjnego, gdzie jego zwolennicy zajęli niemal wszystkie miejsca. Chavez otwarcie wezwał Wenezuelczyków do wystąpienia przeciwko „petrobiurokracji” oraz rządzącemu układowi socjaldemokraci – chadecy. Rezultaty okazały się mniej spektakularne od zapowiadanych, a utrzymujący się kryzys potwierdził tradycyjne uzależnienie kraju od ropy naftowej. Wyraźny był brak stabilizacji wewnętrznej w powojennej Brazylii. Aż do 1945 r. ten największy kraj Ameryki Łacińskiej rządzony był w warunkach nacjonalistycznej dyktatury Getulio Vargasa. Choć położył on niewątpliwie podwaliny dla przyszłej industrializacji, jego autorytaryzm nasuwał nieodparte skojarzenia z faszyzmem. Wojskowy przewrót nie przyniósł jednak demokratyzacji i zabezpieczenia przed komunizmem, lecz znaczne rozprzężenie polityczne oraz zbyt daleko posuniętą, jak na warunki brazylijskie, liberalizację gospodarki. W 1950 r. Vargas powrócił na scenę polityczną i po raz kolejny wygrał wybory prezydenckie. W zmienionych warunkach jego polityka okazała się jednakże nieskuteczna, a kraj pogrążyły nietrafne inwestycje, inflacja, bezrobocie i strajki. W 1954 r., zagrożony wojskowym przewrotem i zgnębiony niepowodzeniami, Vargas popełnił samobójstwo. Wybory 1955 r. przyniosły sukces Juscelino Kubitschkowi, obiecującemu wyborcom pogłębienie demokracji i rozwój gospodarczy. Choć jego niewątpliwym dokonaniem była budowa nowej stolicy, Brasilii, niewiele jednak uczynił dla sprawiedliwej dystrybucji dochodu narodowego. Nie sprawdziły się również jego obietnice „pięćdziesięciu lat postępu w pięć”. Za jego rządów Brazylia wprawdzie przyspieszyła swój rozwój gospodarczy, zwiększyło się jednakże jej uzależnienie od obcego kapitału. Wzrostowi nie towarzyszyły jednak żadne reformy, których spodziewało się społeczeństwo. Wyraźnym przejawem dysproporcji pomiędzy wzrostem a reformami było tworzenie się gigantycznych osiedli nędzy, słynnych dziś favelas. Kwestia wyboru drogi rozwoju stanęła przed brazylijskimi rządzącymi ponownie u progu lat sześćdziesiątych. Konieczność reform społecznych dostrzegł Janio Quadros, który jednak swoje prokubańskie stanowisko przypłacił nagłą dymisją (sierpień 1961 r.). Jego koncepcja reform społecznych, jako jedynego środka zdolnego powstrzymać scenariusz kubański w brazylijskim wydaniu, była oczywiście słuszna. Miał jednakże przeciwko sobie potężne siły, zaniepokojone nawet ograniczonym programem przemian. Były to nie tylko klasy posiadające i armia, ale i Stany Zjednoczone. Jego następca, Joao Goulart, obejmował urząd już w warunkach silnej presji grup zmierzających w kierunku reform. Prawica zdołała co prawda wprowadzić odpowiedzialność rządu przed kontrolowanym przez siebie parlamentem (w Brazylii funkcjonował dotąd system prezydencki), lecz dzięki społecznemu poparciu, w styczniu 1963 r. Goulart zdołał przywrócić poprzedni porządek rzeczy. W atmosferze rosnących żądań płacowych władze wyraźnie nie radziły sobie z inflacją. Tempo wzrostu gospodarczego Brazylii drastycznie spadło, a inwestycje w przemyśle niemal zanikły. Jednocześnie na płaszczyźnie politycznej wzrastała radykalizacja nie tylko mas, ale i rządu. W 1963 r. zweryfikowano szereg koncesji dla obcego kapitału. W marcu 1964 r. Goulart publicznie podpisał akt o nacjonalizacji rafinerii ropy naftowej i ograniczonej reformie rolnej. Nie mniej radykalne zmiany nastąpiły w polityce zagranicznej, z wyraźnym zwrotem w kierunku bloku wschodniego i Kuby. W końcu marca 1964 r. przeciwko Goulartowi wystąpiła armia. Chroniła ona interesy nie tylko klas posiadających, ale i własne. Goulart, odwołując się do podoficerów, mógł ją bowiem rozsadzić od wewnątrz. Nie obyło się oczywiście bez amerykańskiego poparcia, a zapewne również – inicjatywy. Waszyngton wolał nie ryzykować kolejnej Kuby w największym kraju Ameryki Łacińskiej. Odtąd na scenie politycznej Brazylii dominować miał nurt antylewicowy i proamerykański. Zaprowadzone rządy wojskowych na ponad dwa dziesięciolecia położyły kres demokracji. Brazylia stała się krajem politycznych prześladowań, w tym krwawej działalności „szwadronów śmierci”. Mordowały one przede wszystkim tych, przeciwko którym nie posiadano żadnych dowodów. Na przekór pierwotnym obietnicom i zamierzeniom, nie zdołano ograniczyć inflacji; przekształciła się ona w permanentną. Bezskuteczne okazało się „mrożenie płac”, wywołujące jedynie niepokoje społeczne, które trzeba było uśmierzać siłą. Nędza stała się udziałem szerokichwarstw społeczeństwa. U schyłku lat siedemdziesiątych szerokie niezadowolenie sprzyjało narastaniu obustronnej przemocy. Za przykładem Kuby na drogę walki zbrojnej wkroczyła część brazylijskiej lewicy. W wielkich miastach powstały ogniska guerrilli. Walka z nią była o wiele trudniejsza aniżeli na wsi, podobnie zresztą jak próba zatajenia przed społeczeństwem toczącej się walki. Ameryka Łacińska posiada rozległe tradycje ludowego oporu, w różnej postaci, o mniej lub bardziej politycznym obliczu, przypominającym niekiedy zwykłe zbójnictwo. Na terenie Brazylii takimi właśnie bandytami walczącymi z prawem ustanowionym przez quasi-feudalnych tyranów byli słynni cangaceiros, znani w świecie nie tylko ze swoich wyczynów, ale i dzięki hymnowi Mule Rendera, upowszechnionemu jako popularna piosenka. „Ostatnim z wielkich” był niejaki Virgulino Ferreira da Silva, zwany „Lampiao” – „Latarnia”, od płomienia, który pojawiał się nad lufą jego strzelby. Ojca zgładzili mu volantes, opłacani przez wielkich właścicieli, a on sam zmuszony był w 1920 r. uciec w lasy. Do 1926 r. jego banda stała się wielkim zagrożeniem dla okolicy, szlak „Lampiao” znaczyły trupy dziesiątków volantes oraz żołnierzy. W zamian za pomoc rządowi w pacyfikowaniu rebelii, „Lampiao” zagwarantowano nawet protekcję, ale wkrótce ponownie wszedł na drogę zbrodni. Grabił oczywiście bogatych, brazylijscy chłopi z Sertao byli tak biedni, iż trudno byłoby mu utrzymać się z takiego procederu. Do pewnego czasu świadczyli mu swą pomoc, choć ostatecznie, sterroryzowani przez wojsko, najpewniej przyczynili się do jego zguby. Tak czy inaczej, gdy w lipcu 1938 r. żołnierze wdarli się do jego kryjówki, zastali tam tylko trupy. Odcięte głowy „Lampiao” i jego kochanki wyekspediowano do muzeum etnograficznego w Bahii. Rachunek „Lampiao” tworzy dwieście bitew i potyczek, dwustu zabitych żołnierzy, tysiąc zabójstw, ośmiuset utraconych kamratów. Zob. R. Reouven, Słownik zabójców, Warszawa 1992. Niewątpliwym sukcesem prawicowej junty było przyciągnięcie kapitału zagranicznego, czemu sprzyjały nie tylko warunki do inwestowania (a raczej niekontrolowanego wyzysku), ale i amerykańskie gwarancje. Wojskowi zresztą odgrzebali teorię z czasów Kubitschka, iż wzrost gospodarczy winien wyprzedzać reformy, a tym samym i redystrybucję dochodu narodowego. Była ona jawnie niesprawiedliwa. Przez długie lata większość Brazylijczyków nie tylko nie miała dostępu do zdobyczy socjalnych, ale i pracowała za minimalne płace. Biorąc pod uwagę ograniczenia w zrzeszaniu się i w artykułowaniu żądań, oznaczało to iście luksusowe warunki dla kapitalistycznego inwestowania. Brazylijski „cud gospodarczy”, o jakim mówiło się poczynając od schyłku lat sześćdziesiątych, był przede wszystkim dla klas wyższych. Całkowicie pomijające kwestie społeczne plany gospodarcze konstruowano zresztą tak, aby nierówno podzielony dochód można było ponownie zainwestować, a nie zużywać na prostą konsumpcję. Być może w warunkach państwa zamożnego wyglądałoby to zupełnie inaczej, ale w realiach morza blaszano-kartonowych favelas (już u progu lat pięćdziesiątych ponad połowa Brazylijczyków żyła lub raczej wegetowała w miastach) ograniczanie konsumpcji spychało miliony na dno egzystencji. Utrzymywanie dyktatorskiego systemu „kija” w warunkach braku „marchewki” na dłuższą metę było niemożliwe. Wojskowi z ich metodami wywoływali nie tylko głębokie niezadowolenie własnegospołeczeństwa, ale również krytykę ze strony światowej opinii publicznej oraz brazylijskiego Kościoła katolickiego. U schyłku lat siedemdziesiątych system uległ pewnej demokratyzacji, w 1985 r. natomiast wojsko przekazało władzę cywilom. Już wówczas sytuacja państwa była bardzo trudna. Brazylijski dług zagraniczny osiągnął monstrualne rozmiary, a inflacja w 1987 r. sięgała 800%. Pomimo niewątpliwego rozwoju gospodarczego, cywile przejmowali bardzo niestabilną gospodarkę i pakiet nie załatwionych od pół wieku spraw społecznych. Dla walki z inflacją prezydent Fernando Collor de Mello zmuszony był podjąć w 1990 r. najbardziej drakońskie środki, z zamrożeniem wkładów bankowych na półtora roku włącznie. Zdołał on również wynegocjować z zagranicznymi wierzycielami korzystne warunki spłaty długu. Program Collor de Mello zjednał sobie jednakże szeroką opozycję wewnątrz parlamentu, co w połączeniu z oskarżeniami o korupcję spowodowało ustąpienie prezydenta (1991 r.). Zainicjowany program brazylijskich reform był mimo to kontynuowany. Odwrót oznaczałby zresztą prawdziwą katastrofę. W 1994 r. w Brazylii wprowadzony został związek reala z dolarem USA; zniesiono również protekcjonizm celny, ograniczenia dla kapitału zagranicznego oraz przystąpiono do prywatyzacji ogromnego sektora państwowego. Nie zmniejszyło to oczywiście strefy nędzy; jak się później okazało, kolejny krótkotrwały wzrost wyprzedził reformy społeczne. W 1998 r. real ponownie zachwiał się, a miliardy dolarów odpłynęły z Brazylii. Wybranemu na drugą kadencję w 1998 r. lewicującemu prezydentowi Fernando Cardoso nie udało się złagodzić dolegliwości nowego kryzysu ani też zmniejszyć społecznych dysproporcji. Wieloletnia dyktatura zniszczyła zresztą brazylijską opozycję i dziś jest ona nieomal symboliczna (m. in. wspierana przez związki zawodowe i Kościół – Partia Robotnicza). Neoliberalizm, który z taką nadzieją witano u progu ostatniej dekady, nie okazał się skutecznym lekarstwem na schorzenia brazylijskiego organizmu społeczno–gospodarczego. Aż do czasu wojskowego przewrotu w 1973 r. Urugwaj mógł służyć za wzór funkcjonowania latynoamerykańskiej demokracji. System parlamentarny tego kraju już w XIX w. zdominowały dwa ugrupowania: blancos („biali”) i colorados („czerwoni”), o orientacjach zbliżonych odpowiednio do konserwatystów i liberałów. Wieloletnie rządy colorados przyniosły Urugwajowi znaczący rozwój. Osiedliło się tam wielu emigrantów z Europy, a kolejne reformy zaowocowały nie tylko gospodarczym rozkwitem, ale i szerszym dobrobytem społecznym. Znaczący wymiar uzyskała tamtejsza sfera socjalna. W 1959 r. blancos po raz pierwszy w tym wieku przejęli władzę, jednakże nie radzili sobie z programem reform narzucanych przez MFW. Znacząca obecność sfery socjalnej nie oznaczała oczywiście istnienia pełnej sprawiedliwości społecznej, w sumie bowiem do kilkuset rodzin należała ponad połowa urugwajskiego majątku. Żadna z partii nie ośmielała się naruszyć tego tradycyjnego układu społecznego, choć nastroje rewindykacyjne Urugwajczyków stawały się coraz silniejsze. Narastaniu kryzysu nie zapobiegły reformy systemu politycznego ani też przejściowy sojusz blancos z colorados. Urugwaj stopniowo ogarniał zamęt, w czym wielki udział miały organizacje lewicowe. Nie były one liczne, lecz popierała je znaczna część ludności. Szczególną popularność zyskał Front Wyzwolenia Narodowego – Tupamaros. Jego aktywiści byli zwolennikami „akcji bezpośredniej”, tj. zamachów terrorystycznych wymierzonych w państwo. Na drodze pokojowej walkę prowadził Szeroki Front (Frente Amplio), w którego skład wchodzili komuniści, socjaldemokraci, chadecy, a nawet radykalni blancos i colorados. W 1971 r. w wyborach powszechnych Frente Amplio uzyskał znaczącą liczbę głosów. Dwa lata później, w czerwcu 1973 r., w obawie przed nasilającym się radykalizmem oraz destabilizacją wewnętrzną, władzę w Urugwaju przejęła armia. Rozpoczął się okres krwawych represji i prześladowań, a demokratyczny dotąd kraj stał się dla świata przykładem najbardziej drastycznych przejawów łamania praw człowieka. Poza ogromną liczbą zgładzonych i aresztowanych, świadczyła o tym również półmilionowa rzesza emigrantów, co w warunkach kraju liczącego 3 mln mieszkańców stanowiło niebywały upust. Choć urugwajskim wojskowym powiodła się pacyfikacja kraju, zapewnienie jego rozwoju przekroczyło ich możliwości. Nie byli zresztą do tego przygotowani, gdyż nigdy w przeszłości takiej roli nie pełnili. Stopniowo przygotowywali oni grunt do przekazania władzy cywilom, co ostatecznie stało się w marcu 1985 r. (prezydentura Julio Sanguinetti, z frakcji colorados). Zalegalizowani zostali również partyzanci Tupamaros, którzy w postaci Ruchu Wyzwolenia Narodowego (MLN) włączyli się do Frente Amplio. Ewoluowanie urugwajskiego systemu politycznego okazało się jednakże nader powolne. Przewrót 1973 r. zatrzymał bowiem proces przekształcania się, sięgającego jeszcze wieku XIX, tradycyjnego układu politycznego w odpowiadający realiom nowoczesnego państwa. W odróżnieniu od Urugwaju, wieloletnie rządy dyktatorskie stały się udziałem sąsiedniego Paragwaju. W roku 1946 władający tym krajem po dyktatorsku gen. Higinio Morinigo został zmuszony do zaakceptowania rządów koalicji konserwatywno-nacjonalistycznej (Stowarzyszenie Narodowo – Republikańskie, zwane tak jak w Urugwaju – Partido Colorado, colorados i Rewolucyjna Partia Lutowa – PRF). Rok później, obawiając się wzrostu społecznego radykalizmu, Morinigo pozbył się PRF i sprzymierzył z colorados. Wkrótce wybuchła wojna domowa, w której konserwatyści, dzięki argentyńskiej pomocy, pokonali liberałów wspieranych przez PRF i komunistów. W 1954 r., po serii przewrotów wojskowych, do władzy doszedł gen. Alfredo Stroessner. Odwołanie się do poparcia colorados zapewniło mu długoletnie rządy, co w przypadku wyłącznego oparcia się na armii byłoby raczej niemożliwe. Dysponując pełnią władzy, Stroessner wprowadził w życie drakońskie zalecenia MFW, a wszelkie protesty w związku ze znacznym obniżeniem się stopy życiowej tłumił z użyciem przemocy. Przez 35 lat dyktator poczynał sobie wedle własnej woli. Przede wszystkim rozpędził lub wewnętrznie skłócił większość partii politycznych. Jego bazą oparcia stała się „wyczyszczona” Partido Colorado. Przynależność do niej była obligatoryjna dla wojskowych, policjantów, nauczycieli i urzędników. Działalność opozycji paraliżował nie tylko metodami policyjnymi, ale i poprzez tworzenie manipulowanych grup „alternatywnych”. U schyłku lat sześćdziesiątych skłócił się nawet z Kościołem katolickim, który patronował chłopskiemu ruchowi na rzecz reformy rolnej (tzw. Lidze Agrarnej). Tak chłopów, jak i duchownych oskarżano o komunizm, a policja dokonywała rajdów na kościelną własność. Na polu gospodarczym natomiast dyktatura Stroessnera odniosła wiele sukcesów. W świecie biznesu Paragwaj określany był mianem „Szwajcarii Ameryki Łacińskiej”, gdzie stabilna dyktatura zapewniała trwałe perspektywy i komfort inwestowania. Przejawem sukcesu gospodarczego była zwłaszcza budowa hydroelektrowni na rzece Itaipu. Był to ogromny projekt realizowany w latach 1973–1984 (z pełnym rozruchem w 1991 r.), dzięki któremu do Paragwaju spłynął znaczny kapitał zagraniczny. To, że „przy okazji” wywłaszczono za bezcen lub wręcz eksmitowano tysiące rolników, co tylko zaostrzyło kwestię agrarną, stanowiło dla dyktatury jedynie przykry zgrzyt. Rozwój kraju nie mógł się przecież dokonywać niczyim kosztem. Budowa na Itaipu pociągnęła za sobą nie tylko ogromne wydatki, ale i brazylijską kolonizację ziemi we wschodnim Paragwaju. Wszystko to wywoływało nastroje niezadowolenia, co w połowie lat osiemdziesiątych po raz pierwszy doprowadziło do publicznych wystąpień. Dyktator tracił też poparcie USA, a jego Partido Colorado dzieliła się wewnętrznie. W lutym 1989 r., w odpowiedzi na próbę ustanowienia ścisłej kontroli nad armią, przewrót wojskowy położył kres rządom Stroessnera. Wydawało się, że do Paragwaju powoli wraca demokracja, choć podejmowane przez rządzących próby realizacji neoliberalnego programu w połączeniu z zamrożeniem płac napotykały silny opór społeczny. Destabilizująco rzutowała również nie załatwiona kwestia agrarna. Paragwajscy chłopi otwarcie domagali się sprawiedliwej dystrybucji gruntów oraz podniesienia minimalnych cen na uprawianą przez nich bawełnę. Jak się okazało już wkrótce, obalenie Stroessnera przez jego bliskich współpracowników wcale nie przyniosło stabilizacji politycznej. W kwietniu 1996 r. przeciwko cywilnemu prezydentowi Carlosowi Wasmosy zawiązano spisek, na czele którego stanął spragniony władzy gen. Raul Cubas. Trzy lata później wypuszczony z więzienia Cubas wespół z urzędującym prezydentem Lino Oviedo zaaranżowali... zgładzenie wiceprezydenta Luisa Arganii, co miało otworzyć Cubasowi drogę ku szczytom władzy. Już wówczas sytuacja finansowa Paragwaju była zła, a dochód narodowy nie wykazywał wzrostu od 1990 r., również ze względu na relatywnie wysoki przyrost naturalny. Już u schyłku XIX w. Argentyna była relatywnie nowoczesnym, dynamicznie rozwijającym się państwem Ameryki Łacińskiej. Zachodzące tam przemiany gospodarcze i społeczne umocniły się w okresie międzywojennej prosperity. Wyzwanie dla tradycyjnie rządzącej oligarchii już w początku XIX w. stworzyła rozwijająca się klasa średnia i reprezentująca jej interesy Partia Radykalna. Z pomocą części armii oligarchia powróciła co prawda do władzy w 1932 r., by utracić ją ostatecznie w 1943 r. W okresie wojny sympatie społeczeństwa argentyńskiego były podzielone, toteż Buenos Aires podtrzymywało zarówno kontakty z Amerykanami, jak i hitlerowskimi Niemcami, co narażało kraj na opinię państwa satelitarnego, a nawet sankcje (m. in. zablokowanie kont w USA). Stanowisko wobec wojny odegrało zresztą niemałą rolę w przewrocie wojskowym z czerwca 1943 r. Armia argentyńska aspirowała bowiem zarówno do pozycji gwaranta neutralności, jak i stabilizacji wewnętrznej. W połowie 1944 r. funkcję wiceprezydenta objął Juan Peron, szybko awansujący, utalentowany polityk i organizator. Zręcznie manipulując organizacjami związkowymi w krótkim czasie umocnił swą pozycję tak dalece, iż podjęta w październiku 1945 r. próba wyeliminowania go z życia politycznego nie powiodła się. Peron miał wyraźnie za sobą robotników i związki, z których część osobiście animował. Fasadę dla popierających go sił stanowiła Partia Pracy. Przyszły dyktator otwarcie zwracał się o poparcie zarówno do pracujących, jak i klas średnich, włączając w swoją kampanię nawet burżuazyjnych „radykałów”. Sukces wyborczy w 1946 r., a także późniejsze manipulacje konstytucyjne zapewniły Peronowi aż dziesięcioletnią władzę. Wielką rolę w dojściu do władzy, a później w kształtowaniu popularności odegrała jego żona Evita, spikerka radiowa o szczególnej urodzie i wielkim talencie politycznym. To ona właśnie odwołała się do kobiet, zapewniając im prawa wyborcze, których wcześniej nie posiadały. W okresie prezydentury męża Evita zajmowała się polityką socjalną, co zjednało jej niesłychaną popularność wśród najuboższych. Jej śmierć w 1952 r. w wyniku choroby nowotworowej okryła Argentynę powszechną żałobą z pogranicza histerii. Powszechnie domagano się od Kościoła katolickiego jej... kanonizacji. Postać Evity Peron i jej rola w kreowaniu męża na dyktatora, wielbionego przez znaczną część społeczeństwa, doczekała się wielu opracowań, a nawet filmu Evita, z „Madonną” w roli głównej. Populistyczne gesty Perona miały swoje uzasadnienie do czasu. Argentyna wiele zyskała na eksporcie żywności do zrujnowanej, powojennej Europy. Dyktator i jego żona dysponowali również zagarniętymi na cele propagandowo–charytatywne pieniędzmi z narodowej zbiórki dla ofiar trzęsienia ziemi w San Juan. Pozwoliło im to na tworzenie przedsięwzięć socjalnych oraz fundacji, bynajmniej nie bezosobowych, lecz służących kreowaniu pożądanego, własnego image. Wyraźny był kontrast pomiędzy liberalizacją systemu w okresie dochodzenia Perona do władzy a w okresie schyłkowym jego rządów po 1953 r., kiedy to ograniczył wolność prasy i swobodę zrzeszania się. Evita jednała uwielbienie nie tylko dzięki swojej urodzie, ale i pochodzeniu z nizin społecznych. Jej działalność charytatywna opierała się na wymuszaniu od kapitału pieniędzy na szczytne cele; w warunkach peronizmu mechanizmy socjalne ustępowały zresztą miejsca okazjonalnemu darczyństwu. Klasyczne związki zawodowe wyraźnie traciły na rzecz populistycznych krzykaczy związanych z ugrupowaniami peronistycznymi. Brak mechanizmów i stałe „szarpanie za kieszeń” nakręcało oczywiście ogromną inflację i prowadziło do trwonienia majątku narodowego. Niewiele obchodziło to jednak demagogów i ich sfanatyzowanych popleczników, wywodzących się głównie z warstw najuboższych i niewykształconych. Dzięki Evicie i jej programom realizowali bowiem swój mit o dobrym władcy, który dobra rozdaje za nic. Stąd też narastające niezadowolenie po śmierci Evity, niezależnie od innych aspektów: wyczerpywania się zasobów finansowych czy też konfliktu z Kościołem, w związku z pomysłem Perona zalegalizowania rozwodów i prostytucji. Peronizm był ruchem populistycznym, odwołującym się do sojuszu międzyklasowego. Hierarchię wartości porządkowało hasło: „Ojczyzna, Peronizm, Ludzie”, oficjalną zaś doktryną stało się justicialismo (od słowa „sprawiedliwość”). Justicialismo miało zapewnić równowagę pomiędzy prawami jednostki a społeczeństwem, było czymś w rodzaju ugody klasowej. Peronizm był w dużej mierze populistyczną demagogią, choć przez długi czas dobrze odbieraną. Skuteczność peronizmu zdawała się również potwierdzać ogromnie rozbudowana sfera bezpieczeństwa socjalnego, co w Ameryce Łacińskiej było raczej ewenementem. Władza prezydencka posiadała wszelkie atrybuty dyktatury, sprawowanej rzekomo w interesie społecznym. Znacznej rozbudowie uległa armia i policja, zwłaszcza polityczna. Wszelka opozycja była bezlitośnie likwidowana. W gospodarce Peron ograniczył zakres tradycyjnych wpływów kapitału zagranicznego. Tzw. nowy kapitał kierował się do sektorów nowo tworzonych i stosunkowo zyskownych. Znacznie rozwinęło się rolnictwo, wydobycie, przemysł elektrotechniczny i chemiczny. Znaczne rozmiary osiągnęły obroty handlowe z krajami bloku wschodniego, w tym z ZSRR i Polską. Jak na okres „zimnej wojny” rzeczą niezwyczajną był fakt, iż stanowiły one trzy czwarte tego, co ze Stanami Zjednoczonymi. W warunkach kapitalistycznego państwa populistyczne metody rozwiązywania napięć społecznych nie miały oczywiście dłuższej racji bytu. Podwyżki płac ograniczały zyski inwestorów, a próby ograniczenia kosztów własnych drogą redukcji zatrudnienia wywoływały protesty związkowców. W Argentynie powoli narastał zamęt. Peron dodatkowo wdał się w bezsensowny konflikt z Kościołem katolickim. W kulminacyjnym punkcie kryzysu, we wrześniu 1955 r., deklarowany przez dyktatora „pokój klasowy” okazał się fikcją, on sam zaś człowiekiem niezdecydowanym. Być może brakowało mu Evity, która stanowiła najsilniejszy element łączności z masami. Pod naciskiem armii wspartej przez opozycję dyktator ustąpił i wyjechał z kraju. Emigrując, Peron nie zarzucił myśli o powrocie na scenę polityczną. Nawet bez niego peronizm w Argentynie trwał nadal w formie opozycji zarówno przeciwko rządom cywilnym (1958–1966), jak i wojskowym (1966–1973). Był co prawda rozbity na prawicę i lewicę, w tym prokubańską. Populistyczne miraże sprawiedliwości społecznej związane z osobą Perona okazały się jednakże wyjątkowo trwałe, a kolejne rządy musiały się z nimi liczyć. Choć Partię Peronowską wielokrotnie delegalizowano, jej żywotność okazała się wyjątkowa. Ku resentymentom za tym, co minęło, skłaniała zarówno destabilizacja polityczna Argentyny, jak i szereg niepowodzeń gospodarczych. Masowych protestów nie powstrzymała nawet władza wojskowych. W miastach argentyńskich ujawniła się inspirowana przykładem kubańskim guerrilla miejska. Choć jej sukcesy były znikome, to wydźwięk propagandowy – znaczny. Niestabilność polityczna powodowała, że praktycznie żadne działanie gospodarcze nie rokowało perspektyw na jego finalizację. W obliczu pogłębiającego się kryzysu rządzący Argentyną Alejandro Lanusse rozpisał w 1973 r. nowe wybory, w których zezwolił na udział Partii Peronowskiej. Peroniści odnieśli w nich zdecydowany sukces, toteż wkrótce z Hiszpanii powrócił sam dyktator. Formalnie nie on był wybierany, lecz lider ugrupowania Hector Campora, toteż wobec wyraźnego zamiaru peronistów dokonania „wymiany” elektów wojskowi podzielili się w swoich zapatrywaniach. Ostatecznie we wrześniu 1973 r. Juan Peron przejął ponownie władzę. Sprawował ją krótko, gdyż zmarł już w lipcu następnego roku. Prezydenturę objęła po nim żona Estela (Isabelita). Żadne z nich nie zdołało jednakże zrealizować przedwyborczych obietnic. Tempo wzrostu gospodarczego było podówczas bardzo niskie, toteż o wypeł-nieniu populistycznych zobowiązań nie było mowy. Głęboki konflikt wewnętrzny rozdzierał nawet Partię Peronowską. W całym kraju panował zamęt i anarchia, liczne były akty prawicowego i lewicowego terroru. W marcu 1976 r. wojsko ponownie sięgnęło po władzę. Nastały czasy terroru i prześladowań. W wyniku masowych porwań i morderstw wojskowi zgładzili kilkadziesiąt tysięcy osób. Sytuacja gospodarcza Argentyny stała się prawdziwie dramatyczna, a hiperinflacja skutecznie zniechęcała do inwestowania. W kwietniu 1982 r., dla odwrócenia uwagi społeczeństwa od krytycznego stanu państwa, tzw. trzecia junta gen. Leopoldo Galtieriego wszczęła z Brytyjczykami spór o Falklandy. Wyspy te, zwane przez Argentyńczyków Malwinami, utracono jeszcze w XIX w., jednakże później często do tej sprawy powracano. W nadziejach Galtieriego niewielki konflikt zbrojny miał scementować zwaśnionych Argentyńczyków wokół swojej armii. W kwietniu 1982 r. wojska argentyńskie lądowały na Falklandach, gdzie wzięły do niewoli niewielki garnizon brytyjski. Pomimo próby mediacji ze strony ONZ, OPA i USA – Buenos Aires nie zamierzało ugiąć się przed żądaniami Londynu. W tej sytuacji Brytyjczycy zdecydowali się na działania zbrojne, na co zresztą posiadali poparcie społeczne. W wyniku krótkich starć w maju i czerwcu 1982 r. wyspy zostałyy ponieśli poważne straty. Wojna kosztowała Argentynę kilka miliardów dolarów, a rządzących nią wojskowych – utratę prestiżu i władzy. W październiku 1983 r. zmuszeni byli znieść stan wyjątkowy i przeprowadzić wybory. Archipelag Falklandów ujrzała być może już wyprawa Vespucciego z 1502 r., za jego odkrywcę uznaje się jednak Johna Davisa w 1592 r. W roku 1765 swój punkt oparcia na bezludnych wówczas Wyspach Falklandzkich (Malwinach) utworzyli Francuzi, a później uczynili to Brytyjczycy. W roku 1770 prawa do wysp wykupili od Francji Hiszpanie, którzy podówczas władali niemal całą Ameryką Południową i Środkową. Po upadku ich panowania pretensje do Falklandów zgłosiła niepodległa już Argentyna, jako sukcesorka Hiszpani (1820 r.). Brytyjczycy jednakże odmówili w 1832 r., przepędzili stamtąd osadników, a rok później ogłosili Falklandy tzw. kolonią Korony. Od 1966 r. w sprawie wysp toczyły się pertraktacje brytyjsko–argentyńskie, które jednakże nie przyniosły rezultatów. W walkach 1982 r. poniosło śmierć 750 Argentyńczyków, 255 Brytyjczyków i trzech wyspiarzy. Na mocy nowej konstytucji z 1985 r. wyspiarzom przyznano prawo do samostanowienia, co zdaniem Londynu wyklucza negocjacje na linii Londyn – Buenos Aires. Powrót do demokracji był niełatwy. Przede wszystkim poważne zagrożenie stanowiła armia, toteż próby realnego rozliczenia jej z popełnionych zbrodni okazały się fikcją. Stawiani przed sądami wojskowi byli z reguły uniewinniani lub szybko ułaskawiani. Takie postępowanie wynikało nie tylko z ostrożności, ale i z realnego zagrożenia, co zademonstrowały wojskowe bunty w obronie skazanych. Odpowiedzialnych za terror było zresztą więcej. Fakty obciążały również Kościół, który w swoim czasie wspierał juntę i nigdy nie zdobył się na jej pełne potępienie. Kwestia rozliczeń z tamtymi czasami otwarta jest zresztą po dziś dzień i długo jeszcze będzie sprawdzianem funkcjonowania argentyńskiej demokracji i praworządności. Daleko większe sukcesy odniosły rządy cywilne na płaszczyźnie reformowania gospodarki. Dążąc do ustabilizowania australa, w 1991 r. połączono go stałym kursem z dolarem USA. Z czasem dolar USA stał się w Argentynie drugą walutąobiegową, na równi z narodowym australem. Z obawy przed nawrotem inflacji rozważano nawet możliwość całkowitego zastąpienia australa – dolarem. Tym samym powiązana zostałaby gospodarka obu krajów, co mogło zredukować zarówno inflację, jak i wielki dług zagraniczny. Zreformowaniu uległ również system podatkowy, a rząd ogłosił program prywatyzacji. Oznaczało to nie tylko pozbycie się znacznej części kosztownego sektora państwowego, ale i odejście od sięgających jeszcze lat pięćdziesiątych peronowskich koncepcji gospodarczych. Choć pozycja peronistów nadal pozostała silna, mocno zmodyfikowali oni swój program. Od sukcesów gospodarczych zależy bowiem stabilizacja argentyńskiej demokracji i utrwalenie parlamentarnych reguł gry politycznej. Obok Falklandów innym przedmiotem sporu terytorialnego pomiędzy Argentyną a Wielką Brytanią jest przynależność wysp Południowej Georgii i Południowych Sandwich, położonych w południowej części Atlantyku. Wyspy zostały zajęte przez Anglików w 1775 r. i dziś wraz z fragmentem Antarktydy wchodzą w skład tzw. Brytyjskiego Terytorium Antarktycznego. Argentyńczycy zgłosili pretensje do Południowej Georgii w 1927 r., do Południowych Sandwich zaś w 1948 r. W 1955 r. Wielka Brytania przekazała spór Międzynarodowemu Trybunałowi w Hadze, który jednakże odmówił rozpatrywania sprawy, gdyż Argentyna nie chciała poddać się jego jurysdykcji. Aż do kwietnia 1982 r. na Południowej Georgii znajdowała się brytyjska stacja naukowa, która została zajęta przez wojska argentyńskie podczas wojny o Falklandy. Po usunięciu Argentyńczyków, na wyspy te powrócili badacze brytyjscy. Południowe Sandwich były nie zamieszkane aż do 1976 r., kiedy to na Południowej Thule pojawili się Argentyńczycy. Usunięto ich stamtąd po wojnie 1982 r. W 1993 r., w odpowiedzi na zapowiedź Argentyny o sprzedaży licencji na połów ryb w tym regionie, Londyn ogłosił rozszerzenie strefy wód terytorialnych z 12 do 200 mil morskich, dla ochrony tamtejszej fauny. Ameryka Środkowa i region karaibski Pośród krajów Ameryki Środkowej najznaczniejszą pozycję posiada Meksyk. Jego rozległe terytorium, obejmujące 1,9 mln km2, w roku 1950 zamieszkiwało 25,7 mln ludzi; w 1993 r. zaś aż 91 mln. Rewolucja demokratyczno-burżuazyjna z lat 1910–1917 zainicjowała w tym kraju głębokie przemiany społeczne, dzięki którym stał się on państwem nowoczesnym, z relatywnie większym obszarem sprawiedliwości społecznej aniżeli w innych krajach Ameryki Łacińskiej. Przez ponad siedemdziesiąt lat monopolistycznie rządzącą siłą polityczną Meksyku była Partia Narodowo-Instytucjonalna (PNI). Ugrupowanie to, o charakterze narodowo-populistycznym, wywodziło się z federacji stronnictw wspierających demokratyczną konstytucję 1917 r., które w 1929 r. połączyły się w postać Partii Narodowo-Rewolucyjnej (PNR, od 1938 r. – Partii Rewolucji Meksykańskiej, a od 1946 r. – PNI). Przez szereg lat liderem tego ugrupowania był rządzący po dyktatorsku Meksykiem aż do 1940 r. Lazaro Cardenas. Zwłaszcza po przewrocie 1935 r. dokonał on wielu radykalnych przemian, m. in. zrealizował reformę rolną, dokonałzmian w strukturze gospodarczej, znacjonalizował koleje, a później przemysł naftowy. Państwo zostało scentralizowane i uzyskało charakter populistyczno- nacjonalistyczny. Tradycyjnie silny Kościół katolicki został drastycznie ograniczony w swoich prawach, aż po antyreligijne represje. Do cenionych w świecie zalicza się twórczość meksykańskiego malarza Diego Rivery (1886–1957), uznanego za głównego twórcę tzw. murali (muralismo) – wielkich malowideł naściennych zdobiących fasady rozmaitych budowli. Rivera był zdeklarowanym lewicowcem, toteż jego dzieła cechował ludowy realizm. Gloryfikowały one „prostego człowieka” – robotników, chłopów, Indian, a wydarzenia historyczne przedstawiały w ich społecznym aspekcie. W młodości Rivera studiował w Paryżu, gdzie tworzył dzieła w stylu kubizmu (m. in. Krajobraz Zapaty – Guerrillero) i zyskał uznanie samego Picassa. Później zwrócił się ku realizmowi, a po powrocie do ogarniętego rewolucją Meksyku w 1921 r. otrzymał pierwsze zamówienia na wielkie obrazy naścienne. W ciągu kilku lat stworzył wiele murali ukazujących życie meksykańskiego społeczeństwa. W 1929 r. ozdobił freskami pałac Corteza w Cuernavaca. Później wyjechał do USA, gdzie ze względu na lewicowe tematy (m. in. wymalowanie postaci Lenina dla Rockefeller Center) długo pozostawał bez pracy. Po powrocie do Meksyku, w 1951 r. ozdobił malowidłami Pałac Narodowy. U schyłku życia, na jednym z murali wymalował napis „Bóg nie istnieje”, co spowodowało konflikt z Kościołem. Rivera należał do ścisłego kierownictwa meksykańskiej partii komunistycznej; obwiniano go o wsparcie zamachu na Lwa Trockiego, którego wcześniej gościł u siebie. Druga wojna światowa sprzyjała gospodarczemu rozwojowi Meksyku. Wkrótce po jej zakończeniu znacznie rozwinął się przemysł, czego głównym motorem było finansowanie przez państwo. Poprzednie dochody przynosił niemal wyłącznie eksport surowców, stopniowo też zmniejszał się udział sektora rolnego, choć nadal pozostał on niezmiernie ważny. W handlu powojenny Meksyk coraz silniej wiązał się z USA, z drastycznie wzrastającym importem. Z rozwoju kraju stosunkowo niewiele korzystali w Meksyku dominujący chłopi, stanowiący w 1960 r. ponad połowę zatrudnionych. Rząd i PNI stawiali przede wszystkim na klasę średnią, stanowiącą czwartą część społeczeństwa. Po odejściu Cardenasa rewolucja wytraciła swój radykalizm, a prosperity z okresu wojny sprzyjała umocnieniu klas średnich. Z czasem zresztą PNI stała się rzecznikiem kapitalizmu państwowego i coraz mniej przejmowała się zarówno rewolucyjną frazeologią, jak i w ogóle relacjami z niezamożnym elektoratem. Fałszowanie wyborów stało się w Meksyku rzeczą nagminną. System polityczny wywodzący się z rewolucji ewoluował zresztą wyraźnie na prawo. Dopiero w latach siedemdziesiątych Meksyk stał się krajem przemysłowo-rolniczym. Wówczas też znacznie rozwinął się jego przemysł, w tym ciężki. W najnowocześniejsze gałęzie inwestowały spółki zagraniczne, głównie amerykańskie. Bardzo typowe stały się jednak nagłe zmiany w koniunkturze, z dość długimi okresami recesji. Tak nierówny rozwój przysparzał wielu problemów społecznych związanych z inflacją, wzrostem kosztów utrzymania i znacznym bezrobociem. Znaczna liczba Meksykanów starała się ratować przed nędzą emigracją bądź nielegalną pracą w Stanach Zjednoczonych. Wyraźne stały się głębokie dysproporcjespołeczne: nieprawdopodobne bogactwo z jednej strony i porażająca nędza z drugiej. Na przedmieściach stolicy i innych wielkich miast powstały rozległe dzielnice nędzy i przestępczości. Negatywne aspekty rozwoju gospodarczego oraz autorytaryzm państwa doprowadziły już w 1968 r. do konfliktu z rozpolitykowaną młodzieżą studencką. Apogeum zajść stanowiła krwawa masakra demonstrantów na stołecznym Placu Trzech Kultur, w październiku 1968 r. W tym samym czasie w regionach indiańskich powstawały zarzewia chłopskiej guerrilli, wśród nich tzw. Chłopska Brygada Wymierzania Sprawiedliwości, związana z Partią Ubogich. Meksykańscy Indianie, których liczbę szacuje się na kilka procent ogółu, zawsze czuli się obywatelami ostatniej kategorii, bezlitośnie wyzyskiwanymi i na siłę pozbawianymi swojej tożsamości. Wzrost cen ropy naftowej po 1973 r. na krótko zwielokrotnił dochody Meksyku. Rozbudowane programy rozwoju gospodarczego spowodowały jednakże wysoką inflację i wzrost zadłużenia. W niedługim czasie Meksyk stał się jednym z największych w świecie dłużników, a wskutek trudności jego stabilny dotąd system polityczny uległ rozchwianiu. PNI coraz gorzej dawała sobie radę z legalną opozycją, uciekając się do coraz bezczelniejszych fałszerstw wyborczych. Położenia rządu nie ułatwiło dramatyczne trzęsienie ziemi w 1985 r., którego straty szacowano na kilka miliardów dolarów. W roku następnym ceny ropy znacznie obniżyły się, co jeszcze bardziej pogorszyło sytuację. Trudności gospodarcze miały jednak swoje aspekty pozytywne. Zmuszały bowiem rząd do podejmowania reform i stopniowego zarzucania modelu rozwojowego preferowanego od wielu dziesięcioleci. Wyraźnie przeżyła się polityka populistycznego nacjonalizmu, sięgająca czasów rewolucji. Mrzonką okazała się również narodowa samowystarczalność oraz służący jej ekonomiczny protekcjonizm. Meksyk był związany ze światem, a zwłaszcza ze Stanami Zjednoczonymi. W 1994 r. stał się on członkiem Północnoamerykańskiego Porozumienia o Wolnym Handlu (NAFTA) i Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD). Zaakceptowany neoliberalizm wymuszał również zmiany systemowe, w tym odchodzenie od władzy monopartii. Utratę pozycji przez PNI przypieczętował w 1997 r. kolejny i trudny do przezwyciężenia kryzys gospodarczy (od 1994 r.). Już wówczas jednak meksykański pluralizm był od kilku lat faktem; znaczące wpływy uzyskały również prywatne przedsięwzięcia gospodarcze, w przeszłości daleko ustępujące państwowym. Zmiany polityczne nie były jednak udziałem wszystkich Meksykanów. Reformy gospodarcze i kryzys poważnie obniżyły stopę życiową najuboższych. Rezultatem tego była m. in. indiańska guerrilla w stanie Chiapas prowadzona przez Armię Wyzwolenia Narodowego im. Zapaty (EZLN). Daleko poważniejszy był problem ubogiej ludności indiańskiej na terenie sąsiedniej Gwatemali. W tym słabo rozwiniętym kraju, o bardzo niskim dochodzie narodowym, Indianie stanowili aż połowę populacji. Aż do połowy XX w. Gwatemalą władali wojskowi dyktatorzy wspierani przez armię oraz niewielką grupę posiadaczy ziemskich. Rozległe obszary stanowiły własność innej gwatemalskiej siły politycznej, tj. amerykańskiego koncernu bananowego – „United Fruit Company” (jego następcą jest współcześnie znany „Chiquita Brand”). W październiku1944 r. drogą przewrotu wojskowego sięgnęli po władzę przedstawiciele umacniającej się klasy średniej. Z braku innego przedstawiciela to oni stali się wyrazicielami interesów znacznej części chłopstwa. Kolejne rządy: Jose Arevalo (1945–1950) i płk. Jacobo Arbenza (1951–1954) wprowadziły w życie szereg reform obejmujących również ludność indiańską, dotychczas „poza wszelką kategorią”. Zakres reform był niewielki, choć w warunkach zacofanej Gwatemali stanowiły one prawdziwą rewolucję – np. zniesiono formę pracy przymusowej, wprowadzono kodeksy pracy, zainicjowano reformę rolną. W ocenie wielkich posiadaczy oraz Amerykanów rządzący wyraźnie schodzili na lewo, czego przejawem była m.in. legalizacja partii komunistycznej. Dla celów reformy rolnej Arbenz zamierzał przede wszystkim wywłaszczyć „United Fruit Company”, po cenach przedstawianych przez kompanię dla celów podatkowych. W Waszyngtonie rzecz oceniono w kategoriach zamachu na terytorium USA, toteż znaczące wsparcie uzyskali spiskujący wraz z częścią armii gwatemalscy obszarnicy. W czerwcu 1954 r. z terenu Hondurasu wtargnęły do Gwatemali oddziały płk. Carlosa Castillo. Arbenz nie zdecydował się na zbrojną konfrontację, gdyż armia opuściła go, a do zbrojenia Indian nie miał przekonania. Po jego upadku wszystko wróciło do stanu poprzedniego, i to w takim wymiarze, że nawet Amerykanie uznali Gwatemalę za absolutnie niereformowalną. Rządy terroru umocnił przewrót wojskowy w 1963 r., a odpowiedzią na to była lewicowa partyzantka. Tocząca się aż do 1995 r. wojna domowa kosztowała życie około 150 tys. osób, w większości zgładzonych przez prawicowe „szwadrony śmierci”. Źródłem konfliktu był nie tylko represyjny system, ale i beznadziejne wyniki gospodarcze: wysoka inflacja oraz bezrobocie sięgające połowy siły roboczej. Nie mniej silne były amerykańskie wpływy na terenie sąsiedniego Hondurasu. Kraj ten był bardzo biedny, a trzy czwarte jego dochodów pochodziło z rolnictwa. Ze względu na charakter upraw i stosunki polityczne była to prawdziwie modelowa „republika bananowa”. Tak jak i w Gwatemali, rządziła tam ziemska oligarchia, armia i „United Fruit Company”. Dopiero w 1957 r., po długim okresie dyktatury, do władzy w Hondurasie doszli liberałowie z Jose Villedą na czele. Nowa elita ogłosiła program reform i modernizacji kraju. W 1962 r. przyjęto ustawę o stosunkach własności w rolnictwie, zezwalającą m.in. na opodatkowanie i wywłaszczanie ziem nieuprawnych. Starano się również osłabić wpływy nadmiernie rozbudowanej armii poprzez wyłączenie z jej składu sił policyjnych. Takie pociągnięcia nie odpowiadały zarówno wszechwładnemu „United Fruit Company”, jak i wojskowym. W październiku 1963 r. rząd Villedy został obalony, a na czele nowego rządu stanął płk Osvaldo Lopez. Nowe władze szybko przywróciły tradycyjny układ oraz anulowały reformy. Nie udało się im jednak cał-kiem wyeliminować liberałów, których znaczenie później wzrosło. W roku 1969 Honduras stoczył krótkotrwałą „wojnę futbolową” z Salwadorem. Choć pretekstem do niej był mecz piłki nożnej, u źródeł konfliktu leżały ograniczenia w prawach salwadorskich imigrantów osiedlających się w słabo zaludnionym Hondurasie. Sięgający tamtego czasu spór terytorialny rozwiązany został dopiero w 1992 r. W wyniku wyborów w 1980 r., po długim okresie rządów wojskowych, do władzy powrócili liberałowie, którzy w zmienionych czasach zyskali poparcie USA. Pozycja armii pozostała jednakże bardzo silna, a kolejne gabinety zmuszone były akceptować rozmaitą ingerencję z jej strony. Wojsko pozostało zresztą gwarantem interesów Stanów Zjednoczonych i ich najwierniejszym sojusznikiem. Widać to było wyraźnie w okresie konfliktu w Nikaragui. Dopiero w 1990 r. Waszyngton podjął krytykę honduraskich wojskowych, starając się wesprzeć proces demokratyzacji. Belize, znane dawniej jako Honduras brytyjski, jest obszarem w Ameryce Środkowej, na wybrzeżu Morza Karaibskiego. W XVII w. rejon ten zasiedlili angielscy piraci – bukanierzy, którzy stąd atakowali hiszpańskie posiadłości na Karaibach. W 1802 r., na mocy traktatu w Amiens, obszar ten został oficjalnie scedowany przez Hiszpanów Brytyjczykom, stając się w 1862 r. tzw. kolonią Korony. Po uzyskaniu niepodległości przez Gwatemalę w 1821 r. państwo to zgłosiło pretensje terytorialne; wybrzeże Hondurasu posiadało wyjątkowo dogodne warunki dla cumowania większych statków i tędy właśnie wiodła większość karaibskiego handlu. W roku 1859, w zamian za uznanie granic, Brytyjczycy zgodzili się wybudować drogę ze stolicy Gwatemali do wybrzeża, czego jednak nigdy nie wykonali, gdyż po wybudowaniu kolei panamskich ciężar regionalnego handlu przesunął się w rejon Pacyfiku. Z tych też powodów w 1945 r. Gwatemala uznała traktat za nie wypełniony i nieważny. W 1964 r. Honduras brytyjski otrzymał samorząd, a w 1973 r. przemianowano go na Belize. Przygotowania do niepodległości kolonii pogłębiły spór brytyjsko–gwatemalski. Gwatemala domagała się jeśli nie całości, to przynajmniej części kwestionowanego terytorium. Za niepodległością Belize opowiadała się również ONZ. We wrześniu 1981 r. Belize uzyskało niepodległość w ramach Commonwealthu. Przez blisko pół wieku enklawą rodzinnej, proamerykańskiej dyktatury pozostawała Nikaragua. W 1909 r. Amerykanie wsparli rebelię tamtejszych „konserwatystów” przeciwko nacjonalistycznej dyktaturze Jose Zelayi, co zapewniło obecność ich marines przez kilka dziesięcioleci. W roku 1936 – w następstwie długotrwałych walk, zarówno z legalnym prezydentem, jak i ludową partyzantką pod wodzą gen. Augusto Sandino – po władzę w Nikaragui sięgnął dowódca Gwardii Narodowej, Anastasio Somoza. Rok później, w wyniku bardzo wątpliwych wyborów, objął on urząd prezydenta i sprawował go z przerwami przez dwadzieścia lat. W tym czasie Nikaragua przekształciła się w rodzaj rodzinnego folwarku Somozów, w obrębie którego to klanu przekazywano sobie władzę. Rządy Somozów opierały się na krwawym terrorze wobec wszelkiej opozycji oraz na amerykańskim poparciu. W antykomunistycznej polityce USA Nikaragua odgrywała ważną rolę w regionie, zwłaszcza po zwycięstwie rewolucji na Kubie. Rodzinna klika kontrolowała dzięsiątą część ogólnego areału Nikaragui oraz ponad połowę wszelkiej tamtejszej aktywności gospodarczej. W 1961 r. lewicowa opozycja utworzyła Sandinowski Front Wyzwolenia Narodowego (FSLN). Jego aktywiści stworzyli kilkanaście „ognisk partyzanckich”, jednakże dopiero w latach siedemdziesiątych udało im się zorganizować walkę o szerszym charakterze. Stopniowo przeciwko dyktaturze kolejnego Anastasio Somozy (młodszego) opowiedziały się również klasy średnie, a także Kościół katolicki. W 1979 r. przeciwnicy dyktatury zorganizowali się we Froncie Sandinowskim, a w Kostaryce powołany został rząd emigracyjny (tzw. Junta Odrodzenia Narodowego). Miesiąc później dyktator, opuszczony nawet przez wspierających go dotąd Amerykanów, uciekł z kraju. Sandiniści rozwiązali w krótkim czasie wszystkie dotychczasowe instytucje państwa, zastępując je własnymi. W 1981 r. liczba członków junty została zmniejszona, a większość władzy skupił w swoim ręku Daniel Ortega. W swoim programie społecznym FSLN stopniowo radykalizował się, co jednało mu wielu przeciwników. Wbrew zapowiedziom, nie odbudowywano też systemu demokratycznego, a Front coraz bardziej przekształcał się w rodzaj partii w typie kubańskim. Sandiniści rządzili po dyktatorsku, a wobec przeciwników stosowali terror. Wielu wrogów w świecie przysporzyły im ekspedycje karne przeciwko zrewoltowanym Indianom. Uzależniona od eksportu surowców Nikaragua zacieśniała swoje relacje z krajami bloku wschodniego, przede wszystkim z Kubą i ZSRR. Konsekwencją było umacnianie się zbrojnej partyzantki, tzw. contras, oraz pogorszenie stosunków z państwami Ameryki. W ocenie Waszyngtonu wydarzenia z Nikaragui zagrażały całemu regionowi, toteż od 1982 r. kolejne administracje amerykańskie przekazywały contras znaczne sumy pieniężne. Waszyngton zerwał wszelkie układy z Managuą na płaszczyźnie gospodarczej, a ponadto zorganizował szeroką kampanię bojkotu Nikaragui. Wspieranie contras było oczywiście nielegalne z punktu widzenia prawa międzynarodowego, co zresztą potwierdziło orzeczenie trybunału haskiego. Stąd też ujawnienie uprawianych przez prezydenta Ronalda Reagana praktyk doprowadziło do poważnej afery w USA, tzw. contrasgate. Dla sandinistów szczególnie dolegliwe były sankcje gospodarcze, w tym ograniczenia importu niezbędnych części zamiennych. Strat nie rekompensowała pomoc radziecka, szacowana na kilka miliardów dolarów w latach 1978–1989. Kraj cierpiał na braki żywności, a inflacja w 1988 r. sięgnęła 36 tys.%! Toczona z contras wojna pochłaniała połowę dochodów państwa, toteż obsługa długu zagranicznego stała się w ogóle niemożliwa. Wraz z upadkiem ZSRR szanse na zachowanie pełni władzy ulotniły się. Sandiniści byli już zresztą mocno niepopularni, m. in. z powodu prób narzucenia kolektywizacji, często z użyciem brutalnej przemocy. Nie stracili oni jednak do końca społecznego poparcia ani też możliwości politycznego manewrowania. W lutym 1990 r. w prawdziwie wolnych wyborach rozpisanych przez FSLN opozycja zwyciężyła niewielką większością głosów. Miejsce prezydenta Ortegi zajęła wdowa po zamordowanym jeszcze przez Somozę demokratycznym opozycjoniście – Pedro Joaqinie, Violetta Barrios de Chamorro. Sandiniści zachowali jednakże znaczną część swoich wpływów i nie zostali bynajmniej wyeliminowani. Wysokie nadal notowania sandinistów uniemożliwiły demokratom nie tylko zmonopolizowanie władzy, ale i przeprowadzenie wielu niezbędnych reform. Zubożone społeczeństwo nikaraguańskie nie godziło się na dalsze wyrzeczenia, choćby i z gwarancjami świetlanej przyszłości. Opierający się na niezamożnym elektoracie sandiniści skutecznie zablokowali wiele projektów neoliberalnych. Choć stopniowo poparcie dla nich zmniejszyło się, nadal pozostają oni najbardziej liczącym się ugrupowaniem opozycji parlamentarnej. Wieloletnia wojna domowa była również udziałem nieodległego Salwadoru. Związany z „wielkim kryzysem” drastyczny spadek cen kawy legł tam u podstawwielkiej rebelii chłopskiej w 1932 r., w którą włączyła się partia komunistyczna. Krwawo stłumione powstanie przez wiele dziesięcioleci przypominało jednym o okrucieństwie wojskowych, innym zaś o realności komunistycznego zagrożenia. Przez długie lata gwarancją stabilności politycznej Salwadoru był dla Amerykanów alians rządzącej tam oligarchii ziemskiej i armii. Ta ostatnia gwarantowała oligarchii jej przywileje, w zamian za co sama przekształciła się w instytucję dyktatorskiej władzy. Tradycyjny układ władzy naruszył rozwój klas średnich, jaki dokonał się w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. W wyborach 1972 r. ewidentnie zwyciężył kandydat opozycji, jednak wojskowi nie tylko sfałszowali wybory, ale i desygnowali na prezydenta przedstawiciela własnej Partii Porozumienia Narodowego – Arturo Molinę. Część opozycji, sfrustrowanej towarzyszącą temu przemocą, zorganizowała się w rozmaite struktury partyzanckie, m. in. we Front Wyzwolenia Narodowego im. Farabundo Marti (FMLN; Marti był przywódcą rebelii z 1932 r.) oraz Front Demokratyczno- Rewolucyjny (FDR). Zmiany, w tym przekazanie władzy cywilom, nastąpiły dopiero w początkach 1980 r. Przyczyniły się do tego wydarzenia w Nikaragui, a także nacisk Stanów Zjednoczonych na przeprowadzenie reform. Wojskowi zdążyli już zresztą wypracować wiele mechanizmów umożliwiających im „zdalne sterowanie”. Poczynając od 1980 r. rządzący alians prawicowych nacjonalistów i wojska przeprowadził szereg reform, w tym reformę rolną i nacjonalizację banków. System polityczny pozostał jednakże w sferze manipulacji wojskowych, którzy bynajmniej nie zamierzali przekazać pełni władzy demokratycznie wybranym cywilom. Problemem były siły lewicowe, których radykalna część nadal uwikłana była w zbrojną walkę przeciwko rządowi. Wieloletnia wojna przysporzyła ogromnych strat słabej gospodarce Salwadoru. Praktycznie bez amerykańskiej pomocy państwo to pogrążyłoby się w ekonomicznym niebycie. Wielkie były również straty w ludziach: do 1992 r. około 80 tys. osób zostało zabitych, pół miliona pozbawionych domostw, a drugie tyle zbiegło za granicę. Partyzanci byli zdeterminowani w swoim oporze i nie uznawali żadnych wyborów, choć kontrolowały je organizacje międzynarodowe. Dopiero w 1989 r. FDR zgodził się wziąć w nich udział, co spowodowało rozdźwięk z nadal nieprzejednanym FMLN. Zakończenie „zimnej wojny” wpływało jednakże pozytywnie również i na konflikt w Salwadorze. FMLN nie miał wielkich szans na rozegranie wojny po swojej myśli. Zarówno Amerykanie, jak i Rosjanie przejawiali coraz większe skłonności do rozwiązania konfliktów regionalnych, a tylko nacisk na obie zwaśnione strony mógł przynieść rezultaty. W uregulowanie sporu włączyła się również ONZ, pod której patronatem zawarte zostało porozumienie 1991 r. W styczniu 1992 r. w stolicy Meksyku podpisany został układ kończący wieloletnią wojnę. W wyborach 1994 r. zwycięstwo odniosła prawicowa ARENA. FMLN uzyskał jednakże znaczącą liczbę głosów, stając się najpoważniejszą partią opozycyjną. Przez długie dziesięciolecia znaczącą rolę w polityce USA odgrywała Panama. Jej obszar aż do 1903 r. wchodził w skład Kolumbii. Już jednak w XIX w. silne były tam zarówno tendencje separatystyczne, jak i wpływy amerykańskie. W 1903 r., w związku z trwającą budową Kanału Panamskiego, Waszyngton usiłował narzucić Kolumbii traktat o dzierżawie strefy kanału, co jednakże zostało przez jej parlament odrzucone. Korzystając z sytuacji, Panamczycy po raz kolejny zbuntowali się przeciwko władzy Bogoty, tym razem uzyskując skuteczne wsparcie Amerykanów. Wkrótce po ogłoszeniu przez Panamę niepodległości USA narzuciły jej ten sam traktat, tym razem skutecznie. Kanał, którego spółkę już wcześniej sprzedano Amerykanom, został uruchomiony w 1914 r. Wymuszony układ zrewidowano co prawda w 1936 r., pozostał on jednakże przedmiotem stałego konfliktu pomiędzy Panamą a USA. Amerykanie nie tylko bowiem czerpali olbrzymie korzyści z kanału, ale i militarnie kontrolowali jego strefę, przekształcając w rodzaj kolonii („terytorium Panamy pod jurysdykcją USA”). Dopiero w 1977 r. rząd Torrijosa zawarł nowy układ, na mocy którego Kanał Panamski zwrócono w 1999 r. Aż do tego czasu sprawa kanału pozostawała siłą napędową panamskiego nacjonalizmu. Do 1941 r. kraj ten był rządzony demokratycznie, później przemożny wpływ na życie polityczne uzyskali wojskowi. Do czasu przewrotu płk. Omara Torrijosa ich wpływ nie był jednakże absolutny i dopiero od 1968 r. Panama weszła w trwający dziesięć lat okres bezwzględnej dyktatury wojskowych. Po przywróceniu fasady życia politycznego w 1978 r. wojsko zachowało oczywiście swoje wpływy, zwłaszcza że głównodowodzący posiadał nie mniejsze prerogatywy aniżeli nader fikcyjny prezydent. W 1983 r., już po śmierci Torrijosa, na czele sił zbrojnych stanął protegowany Amerykanów, gen. Manuel Noriega. Okazało się jednak, że jest to absolutnie nieobliczalny satrapa, polityczny watażka i handlarz narkotykami. W odpowiedzi na amerykańskie oskarżenia, w 1988 r. obalił on prezydenta Delvalle, a rok później ogłosił się „głową państwa”. W grudniu 1989 r. w Panamie interweniowali rozsierdzeni Amerykanie, gdyż wyczyny Noriegi wyraźnie groziły ich obecności w strefie kanału. Dyktator został obalony i wywieziony do USA, a w nowych wyborach zwyciężył Alians Cywilnej Opozycji Demokratycznej (ADOC, od 1994 r. – Alians Demokratyczny). Panama uzyskała również amerykańskie wsparcie finansowe, co umożliwiło nowym władzom podjęcie szeregu reform. Swoiste curiosum stanowi fakt, iż w Panamie od roku 1904 walutą obiegową jest dolar USA, co związki gospodarcze pomiędzy obu krajami stawia w szczególnej pozycji. Z jednej strony konsekwencją tego jest niezwykle niska jak na Latynoamerykę inflacja, z drugiej – napływ dolarów jest kontrolowany przez rząd USA, czego konsekwencje dały się odczuć podczas konfliktu Waszyngtonu z Noriegą. Zupełnie wyjątkowo – na tle regionu – przedstawiał się proces rozwoju Kostaryki. Kraj ten był nie tylko relatywnie zamożny, o wysokim dochodzie narodowym, ale i demokratyczny. Proces umacniania parlamentaryzmu trwał tam właściwie nieprzerwanie od początku lat dwudziestych. Już w okresie rządów Rafaela Calderona (1940–1944) zaprowadzono powszechne ubezpieczenia społeczne, a do konstytucji włączono poprawki o prawach socjalnych. Nader oryginalny był zbrojny przewrót wojskowy w 1948 r., połączony z dwumiesięczną wojną domową. Dokonała go burżuazja w obronie demokracji, gdy bardziej radykalny Calderon nie zamierzał pogodzić się z porażką wyborczą. Co ciekawe, zwycięzcy wojskowi przekazali władzę faktycznie wybranemu Otillo Ulate, a jeszcze wcześniej nowa konstytucja… rozwiązała armię. W 1952 r. przywódca junty, Jose Figueres, utworzył Partię Wyzwolenia Narodowego, a rok później został prezydentem. Jego wpływ na życie polityczne Kostaryki trwał aż do połowy lat siedemdziesiątych, przy czym tylko dwukrotnie sprawował urząd prezydenta. W odróżnieniu od swoich oponentów – konserwatystów był on zwolennikiem reform, z których wiele zaprowadzono już w latach pięćdziesiątych, m. in. w zakresie ubezpieczeń społecznych i ochrony zdrowia. W okresie walk wewnętrznych w Nikaragui Kostaryka wspierała sandinistów przeciwko Somozie, toteż z wielką niechęcią przyjmowała amerykańskie naciski w sprawie pomocy contras. W chwili zakończenia II wojny światowej w regionie karaibskim istniały trzy niepodległe państwa: Kuba, Haiti (była kolonia francuska, niepodległa od 1804 r.) i Dominikana – dawna część francuskiego San Domingo, która wydzieliła się z obszaru Haiti w 1844 r. Pozostałą część Karaibów zajmowały wyspiarskie władania różnych państw kolonialnych oraz położone na kontynencie Gujany (francuska, holenderska i brytyjska) oraz Honduras brytyjski. Jedną z nielicznych już pozostałości kolonializmu w Ameryce Łacińskiej jest Gujana francuska. Region ten ujrzeli Europejczycy już u schyłku XV w. Później zainteresowanie nim wzrosło, ponieważ uchodził za obfitujący w złoto i drogie kamienie. Z tych też powodów przynależność Gujany ulegała częstym zmianom. Władali nią Francuzi (od 1604 r.), Anglicy, Portugalczycy i Holendrzy, czego świadectwem są istniejące do niedawna trzy zależne Gujany: francuska, brytyjska i holenderska – Surinam. Obszar francuski przeszedł we władanie tego państwa na mocy traktatu paryskiego z 1814 r. Później przebieg granic był przedmiotem wielu sporów i arbitraży. W 1852 r. w Gujanie utworzona została kolonia karna, dokąd ekspediowano przestępców politycznych i kryminalnych. Miejsce to zapisało się jak najgorzej we wspomnieniach więźniów. Wielu spośród nich ginęło wskutek tropikalnych chorób oraz fatalnego klimatu. Główne terytorium penitencjarne znajdowało się u ujścia rzeki Maroni, gdzie przebiegała granica z Gujaną holenderską. Tamtejszym centrum więziennym było Saint Laurent du Maroni. Po odbyciu kary więźniowie mogli zamieszkać pośród wolnych, ale do Francji wracało tylko niewielu. Szczególnie krnąbrnych umieszczano na leżących w pobliżu kontynentu Wyspach Zbawienia (Królewskiej, Św. Józefa i okrytej złą sławą – Diabelskiej). Na Wyspie Diabelskiej więziony był przez pewien czas fałszywie oskarżony o zdradę kpt. Dreyfus. Gujanę „rozsławił” jednakże w świecie rzeczywisty przestępca – Henri Charrie, zwany „Papillon” („Motyl”), kilkakrotnie uciekający stamtąd (ostatni raz – z sukcesem), autor książki Papillon, znanej z amerykańskiej ekranizacji z 1973 r. W 1937 r. system transportacji do Gujany został zakończony, chociaż więzienie egzystowało jeszcze kilka lat. W marcu 1946 r. kolonia, znana jako Cayenne, przekształcona została w departament zamorski Francji,podobnie jak Martynika, Gwadelupa i Reunion. Zob. H. Charrie, Papillon, Warszawa 1994. Najważniejszą rolę w regionie odgrywała Kuba – była kolonia hiszpańska, niepodległa od 1902 r. Aż do 1934 r. pozostawała ona w silnym uzależnieniu od USA, co regulowała tzw. poprawka Platta. W roku 1933 na Kubie nastąpił przewrót wojskowy, który pozbawił władzy dotychczasowego dyktatora, Gerardo Machado. Siłą sprawczą byli młodzi oficerowie armii kubańskiej, reprezentującej interesy klas średnich. Wkrótce dokonała się prawdziwa rewolucja demokratyczna, przeprowadzono szereg reform, zrewidowano stosunki z USA, rozwinął się ruch ludowy, a nawet komunistyczny. Przez kilkanaście lat Kuba była prawdziwym wzoremdemokracji jak na warunki latynoamerykańskie. Rozwój gospodarczy, jaki wówczas nastąpił, spowodował jednakże umocnienie więzi ze Stanami Zjednoczonymi, niezależnie od uchylenia „poprawki Platta” (1934 r.). Kraj nie posiadał bowiem znaczniejszych bogactw naturalnych, a monokultura cukru uzależniała go od amerykańskiego importu. Amerykanie zatem dominowali we wszelkich przedsięwzięciach, a uzależnienie wyspy wzrastało. W marcu 1952 r. po dyktatorską władzę sięgnął jeden z przywódców przewrotu w 1933 r. – Fulgencio Batista. Występował pod hasłami walki z korupcją oraz rozwoju gospodarczego. Faktycznie zaś jego rządy zapisały się antydemokratyczną przemocą i rozszerzeniem wpływów kapitału amerykańskiego. Kraj powoli przekształcał się w rodzaj amerykańskiej półkolonii, relatywnie zamożnej, lecz o wyjątkowo niesprawiedliwym podziale dochodów. Jego wizytówkę stanowiły luksusowe dzielnice i kurorty, treścią była natomiast biedna i zacofana wieś. Obrany przez Batistę kierunek bardzo nie odpowiadał znacznej części klasy średniej, w tym zwłaszcza inteligencji, niezdolnej do znalezienia swojego miejsca w warunkach dyktatury i komercjalizmu. Bardzo charakterystyczne dla Antyli są synkretyczne kulty afrochrześcijańskie: santeria (Kuba), wudu (Haiti) i szango (Trynidad). Santeria, popularna nie tylko na Kubie, ale przede wszystkim w środowiskach emigrantów kubańskich w Stanach Zjednoczonych, powstała w wyniku połączenia elementów katolicyzmu z kultami afrykańskimi, głównie Joruba. Na Kubie uważa się ją za religię „Lukumi”, tj. przywożonych na wyspę Murzynów Joruba. Sama nazwa wywiodła się ponoć od „kultu świętych” (culto a los santos). Podstawowym terminem kultu jest „orisza”, co oznacza bóstwa lub duchy afrykańskie, które w santerii złączyły się ze świętymi katolickimi. Najważniejszym bóstwem jest „Olorun”, identyfikowany ze słońcem pan świata i stwórca wszystkiego, co istnieje. Głównym elementem sanktuariów santerii, ozdobionych wizerunkami katolickich świętych, są kamienie, w które wciela się „orisza”. Kamienie te polewa się krwią ofiarnych zwierząt oraz wywarami z ziół. Podczas obrzędów głowę wiernego zlewa się „świętymi płynami” po to, aby bóstwo mogło łatwiej w niego wstąpić. „Orisza” symbolizują również święte rysunki. Najważniejszym i najbardziej znanym elementem santerii jest „opętanie”, kiedy to określone bóstwo podczas specjalnej ceremonii wstępuje w wiernego i na czas „opętania” głosi przez niego swoją wolę. W stan transu wyznawca wprowadzony jest za pomocą muzyki, stając się „koniem” bóstwa. W finalnej fazie „opętania” wierny staje się samym bóstwem: głosi przyszłość, żąda posłuszeństwa, ofiar, udziela porad i in. Proces popadania w trans nie jest poznany, choć z pewnością nie jest to symulacja. Najważniejszymi kapłanami kultu są „babalaos”, którzy cieszą się wielkim autorytetem i czerpią spore zyski z organizowanych „opętań”. Zajmują się oni również wróżbiarstwem, chociaż najbardziej cenione przepowiednie pochodzą od samych bóstw, tj. sprowadzonych w najgłębszy trans. Kapłankami santerii bywają również kobiety. W kultach afrochrześcijańskich każde z afrykańskich bóstw posiada swój katolicki odpowiednik, w santerii np. Ogun to św. Piotr, Oya – Matka Boska Gromniczna, Obatala – Matka Boska Nieustającej Pomocy, Odudua – Jezus Chrystus, Orunbila – św. Franciszek, Agajiu – św. Krzysztof z Hawany. Zob. T.C. Echanove, La santeria cubana, Actas del Folklore 1961/1. W końcu lipca 1953 r. grupa młodych inteligentów pod wodzą Fidela Castro –młodego adwokata, pochodzącego z powszechnie szanowanej rodziny – zaatakowała koszary Moncada w Santiago de Cuba i w Bayamo. Ich zamiarem było obalenie dyktatury, co jednakże się nie powiodło. Większość rewolucjonistów po prostu wymordowano, a Fidela wraz z kilkudziesięciu osobami postawiono przed sądem. Zapewne w innym kraju lub w innym czasie również i oni nie ujrzeliby sali sądowej, lecz wówczas Batista czuł się jeszcze bardzo silny. Świadczy o tym również fakt rychłego, bo już po półtora roku, amnestionowania Castro i jego towarzyszy. Pomimo niepowodzenia nie zamierzali oni rezygnować. Już w początku grudnia 1958 r. nowy oddział po wodzą Castro lądował na kubańskim wybrzeżu. Po starciu z wojskiem pozostało z niego zaledwie dwunastu ludzi. Castro nie miał jeszcze wówczas sprecyzowanych poglądów politycznych, poza ideą walki z konkretną dyktaturą. W sumie były to poglądy typu wolnościowego, kształtujące się w cieniu ideałów rewolucji francuskiej czy też XIX–wiecznego ruchu wyzwoleńczego na Kubie. Fidel był zresztą typem latynoamerykańskiego rewolucjonisty i chciał w ogóle działać. Na krótko przed lądowaniem na „Granmie” złożył Batiście ofertę, iż w zamian za przywrócenie demokracji jest skłonny zwrócić się przeciwko... dyktatorowi Dominikany – Rafaelowi Trujillo. Jest to zapewne jakaś wskazówka wyjaśniająca jego późniejsze nastawienie jako rewolucjonisty w wymiarze całej Ameryki Łacińskiej, ze szczególnym widzeniem jedności regionu. Miejscem umacniania się partyzantki Castro stały się góry Sierra Maestra, a punktem odniesienia tamtejsi chłopi. Wtedy właśnie dojrzała późniejsza koncepcja „partyzanckiego ogniska”, służącego „zrewolucjonizowaniu” chłopstwa. Przez długi czas tzw. armia powstańcza była słaba i liczyła kilkuset ludzi. Armia dyktatora była jednakże również niezbyt liczna, a ponadto nie przygotowana do działań w dżungli. Pozycja dyktatora i zaprowadzonego przezeń skrajnie skorumpowanego systemu zdążyła już osłabnąć. Miał on przeciwko sobie wielu przeciwników, nie tylko chłopów, ale i znaczną część klasy średniej. Dochodziło nawet do buntów w armii. Stopniowo, wskutek związków ze zorganizowaną przestępczością, jego notowania spadły również w Waszyngtonie. Nikt tam zresztą nie postrzegał Castro jako potencjalnego komunisty; sądzono, że jest to przywódca jednej z setek latynoamerykańskich rebelii. Było to oczywiste niezrozumienie, gdyż wszystkie ruchy w tej części świata, jeśli znajdowały oparcie w chłopstwie, szybko stawały się szczególnie radykalne. Bliskie stosunki gospodarcze ze Stanami Zjednoczonymi skłaniały jednakże do wniosku, że Kuba nie jest w stanie wymknąć się spod amerykańskiej kontroli. Skompromitowany do szczętu Batista nie mógł zatem liczyć na realne wsparcie, którego tak hojnie udzielano w innych częściach świata. W lipcu 1958 r. organizacje antybatistowskie zawarły ze sobą porozumienie co do wspólnej walki z reżimem. Nie byli to oczywiście tylko rewolucjoniści Castro, choć ze względu na swoje sukcesy kierowany przezeń „Ruch 26 lipca” szybko wysunął się na czołową pozycję. W sierpniu tegoż roku, po nieudanej ofensywie Batisty, „brodacze” Fidela (zgodnie z jedną z wersji, nie mieli golić bród do czasu uwolnienia Latynoameryki od imperialistów ...) ruszyli przeciwko ośrodkom miejskim. Armia rządowa była już wówczas mocno zdemoralizowana i nie stawiała poważniejszego oporu. Dla większości obserwatorów to, co działo się na Kubie, zapowiadało jedynie kolejną zmianę na górze. Program Castro był zresztą bardzoogólnikowy i nader demokratyczny, pod którym podpisać mógłby się niemal każdy. Stopniowo dyktator tracił jedną pozycję po drugiej, choć dopiero u schyłku grudnia 1958 r. rozegrana została poważniejsza bitwa o Santa Clara. Z początkiem stycznia 1959 r. oddziały rewolucyjne wkroczyły do Hawany. Radość z powodu obalenia dyktatury była niemal powszechna, a Fidela Castro przez pewien czas wspierali nawet liberałowie. Utrzymanie władzy w spauperyzowanym społeczeństwie nie było oczywiście możliwe bez nasycenia programu elementami radykalnymi i populistycznymi. Przejawem tego było obniżenie cen, rzecz raczej nie spotykana w gospodarce rynkowej. W maju 1959 r. rząd Castro podjął reformę rolną, a z konfiskowanych latyfundiów tworzono podstawy dla rozwoju sektora państwowego i spółdzielczego. Już jednak reforma rolna wywołała pierwsze napięcia z USA w kwestii odszkodowań. Na płaszczyźnie politycznej stopniowo eliminowano niedawnych sojuszników, a opróżnione stanowiska przekazywano ludziom „26 lipca”. Wkrótce i armia uległa gruntownej przebudowie w formę dyspozycyjną wobec Castro i jego ruchu. W roku 1959 cały kraj pokrył się siecią CDR-ów, tj. castrystowskich Komitetów Obrony Rewolucji. Przez pewien czas Hawana prezentowała daleko idącą samodzielność, z nadziejami na poprawne ułożenie stosunków z USA. Już jednak w początkach 1960 r. przystąpiła do zacieśniania kontaktów z blokiem wschodnim, zwłaszcza z ZSRR. Rządzący pod bokiem USA Castro wyraźnie aspirował w kierunku niezależności oraz płynących z niej korzyści. Próbą przywrócenia go do porządku była już odmowa przerobu radzieckiej ropy przez rafinerie amerykańsko-brytyjskie w czerwcu 1960 r. Spowodowało to ich bezzwłoczną nacjonalizację, co z kolei pociągnęło za sobą wstrzymanie przez USA zakupów kubańskiego cukru. Rafinerie kubańskie znacjonalizowano już wcześniej, bo w listopadzie 1959 r. Do 1960 r. proces nacjonalizacji był tak zaawansowany, iż ogarnął niemalże całość kubańskiego przemysłu, górnictwa, transportu, banków i handlu. Wyraźnie złe stosunki z USA sprzyjały zamysłom emigrantów dążących do restytucji dawnego systemu. W połowie kwietnia 1961 r. na plażach Zatoki Świń lądował blisko półtoratysięczny desant kontrrewolucjonistów, wzorujących się zapewne na tym, co uczynił Fidel pięć lat wcześniej. Kuba nie była już jednak taka sama, a jej system obronny oparty na CDR-ach i jednostkach milicyjnych funkcjonował doskonale. Pomimo niezłego przygotowania, akcja zakończyła się niepowodzeniem, a ponad tysiąc napastników trafiło do niewoli. Próba ingerencji z zewnątrz przyspieszyła tylko ewolucję kubańskiego systemu politycznego oraz umocniła proradzieckie sympatie Castro. Dla ZSRR była to historyczna szansa usadowienia się w Nowym Świecie, w bezpośrednim sąsiedztwie Stanów Zjednoczonych. Rezultatem tego był kryzys kubański, którego wygaszenie nie oznaczało jednakże oczekiwanego przez Castro zniesienia amerykańskich sankcji gospodarczych. Kuba zachowała obrany przez siebie wariant niezależności, lecz trudności ekonomiczne miały stać się jej trwałym po dziś dzień udziałem. Izolacja w regionie oraz zagrożenie ze strony USA sprzyjały hermetyzacji rządów Castro. W ugruntowanym przekonaniu Kubańczyków ich wyspa była rodzajem bastionu w świecie imperializmu, a ich rzeczywistą misją było rozniecenie rewolucyjnej iskry na całym obszarze Ameryki Łacińskiej. Już w 1959 r. represjonowano zwolenników dawnego reżimu, później przed plutony egzekucyjne trafili liberałowie, demokraci, a nawet „tradycyjni” komuniści. Jedyną właściwą receptą na rozwój kraju dysponował sam Castro; nikt nie mógł mieć w tej kwestii żadnych wątpliwości. Permanentne trudności ekonomiczne sprzyjały oczywiście tworzeniu się nastrojów opozycyjnych, z czasem stały się one jednakże marginalne. Większość Kubańczyków była po prostu dumna z wyjątkowości swojego państwa, uznanej w świecie charyzmy przywódcy, a także niewątpliwych osiągnięć, takich jak ochrona zdrowia czy edukacja. Wobec perspektywy światowej rewolucji system kartkowy jawił się jako dolegliwa acz niezbędna konieczność. Fenomenu szerokiego i wieloletniego poparcia dla Castro, na tle bezgranicznych trudności życia codziennego, nikt zresztą dotąd nie zdołał wyjaśnić. Zapewne jednak, na tle większości krajów Ameryki Łacińskiej, na Kubie żyło się po prostu wcale nie tak źle. Nie ulega kwestii, że przynajmniej w okresie kryzysu kubańskiego amerykańskie służby specjalne korzystały z usług mafii, w przeszłości silnie obecnej na wyspie, w związku z czym posiadającej tam dobre rozeznanie. Zresztą sam prezydent John F. Kennedy bywa pomawiany o przynajmniej pośrednie kontakty ze światem zorganizowanej przestępczości USA, w tym zwłaszcza z jej bossem Samem „Mooneyem” Giancaną. Jeszcze w latach pięćdziesiątych ogólnoamerykański związek organizacji przestępczych gangsterzy opatrzyli nazwą „Kombinacja” lub „Komisja”. Organizacje regionalne miały własne kryptonimy: „Mob” w Nowym Jorku, „Mafia” w Nowym Orleanie czy „Outfit” w Chicago. Tak oto wspomina „Mooney” Giancana swoją współ-pracę z CIA: „Tej wiosny Mooney« powiedział Chuckowi w zaufaniu, że inwazja na Kubę jest już bliska i CIA czeka tylko na wyeliminowanie Castra z gry przez Outfit. Żeby tego dokonać – według relacji Mooneya« – CIA i Outfit zdecydowały się użyć telentów pewnego chemika i naukowca z Uniwersytetu Illinois. Śmiercionośne mieszanki chemiczne owego pracowitego naukowca były wielokrotnie używane przez obie organizacje przez wiele lat. Lista broni chemicznej, której planowano użyć przeciw Castro, była długa i obejmowała, według Mooneya«, cygara nasączone trucizną; śmiercionośny proszek antyseptyczny, wnikający do organizmu przez skórę; wody toaletowe mające wywołać atak serca; niezwykle mocną truciznę, której jedna kropla sprawia, że facet pada martwy« i którą zamierzono dodać do jedzenia i napojów Castro; zastrzyk powodujący nowotwór, i inny, wprowadzający wirusa śmiertelnej choroby. Mówiło się nawet, jak opowiadał Mooney«, o ewentualnym użyciu skupionych promieni Rentgena, żeby wywoływał raka u ofiary. Jednak w ostateczności wszystkie próby zabicia Castro – a Chuck słyszał o trzech – nie powiodły się, pomimo ich wyrafinowania i przebiegłości”. W czerwcu 1975 r. największy boss chicagowskiej mafii – Sam „Mooney” Giancana – został zamordowany krótko przed złożeniem zeznań na forum komisji senackiej ds. wywiadu. Jego wyjaśnienia dotyczyć miały tajnych operacji, a przy okazji – powiązań establishmentu ze światem przestępczym. Wygląda na to, iż w czyjejś ocenie wiedział na ten temat zbyt dużo. Cyt. za: Sam i Chuck Giancana, Zdradzeni, Warszawa 1992. W lipcu 1961 r. różne organizacje rewolucyjne, w tym „Ruch 26 lipca” i „Rewolucyjny Dyrektoriat 13 marca”, połączone zostały w postać „Zespolonej Organizacji Rewolucyjnej” (ORI), stanowiącej zalążek partii. W 1963 r. z ORI wyłoniła się Zjednoczona Partia Rewolucji Socjalistycznej (PURS), przekształcona dwa lata później w postać Komunistycznej Partii Kuby. KP Kuby była przez długi czas organizacją kadrową, a faktyczną rolę wykonawczą wobec decyzji kierownictwa pełniły wszechwładne CDR-y – Komitety Obrony Rewolucji. System ten sprawiał wrażenie bliższego wzorcom dalekowschodnim aniżeli pochodzącym z europejskich krajów bloku wschodniego. Pomimo głębokiego uzależnienia od subwencji i pomocy radzieckiej, Hawana w swojej polityce zagranicznej przez długi czas wykazywała znaczącą samodzielność. Szereg działań nie odbywało się wprawdzie bez wiedzy Moskwy, były jednak i takie, które stawały w sprzeczności z polityką ZSRR, zwłaszcza na terenie Ameryki Łacińskiej. Sam Fidel zresztą aspirował do roli teoretyka i przywódcy ruchów rewolucyjnych. Dobrze zdawał sobie sprawę, iż jest on gwarantem radzieckiej obecności w Nowym Świecie, toteż subwencjonowanie słabowitej gospodarki kubańskiej miało stanowić dla Rosjan niezbyt wygórowaną cenę ich imperialnych aspiracji. Istotnym przedmiotem sporu pomiędzy komunistyczną Kubą a Stanami Zjednoczonymi była i jest amerykańska baza w Guantanamo. Baza znajduje się na wybrzeżu prowincji Oriente i zajmuje obszar 112 km2, gdzie stacjonuje 2500 żołnierzy USA. Wydzierżawienie bazy na 99 lat było jednym z warunków uznania niepodległości republiki, którą w 1901 r. mocno ograniczyła tzw. poprawka Platta do konstytucji USA, a dokonało się na mocy odrębnego traktatu z 1903 r. Traktat z maja 1934 r. zniósł co prawda formy uzależnienia Kuby od Stanów Zjednoczonych, ale nie dotyczyło to Guantanamo. W 1960 r. rewolucyjny rząd Castro zwrócił się do USA o anulowanie traktatu z 1934 r. Teoretycznie traktat utracił ważność, gdyż służył umocnieniu przyjaźni pomiędzy stronami, USA odmówiły jednak opuszczenia bazy, zasłaniając się koniecznością zgody obu stron. Przez wiele następnych lat otoczona specjalnymi obwarowaniami Guantanamo była rejonem rozmaitych incydentów. Tam też zmierzało wielu uciekinierów z Kuby, a niekiedy na obszar ten przemieszczano z USA nielegalnych imigrantów. W okresie kryzysu karaibskiego 1962 r. rząd kubański był bardzo niezadowolony, iż Moskwa nie zdołała wynegocjować z Waszyngtonem usunięcia bazy, sprawę rakiet w Turcji uważając za ważniejszą. Zarówno przykład, jak i czynne zaangażowanie Hawany poprowadziły w latach sześćdziesiątych większość latynoamerykańskiej lewicy na drogę walki zbrojnej. Już w czerwcu 1959 r. Kubańczycy zaangażowali się czynnie w próbę obalenia dyktatora Dominikany, Rafaela Trujillo. W 1963 r. zainspirowali wszczęcie wojny partyzanckiej przez partię komunistyczną Wenezueli, a trzy lata później przez komunistów Kolumbii. Kubańczycy posiadali również swoje wpływy wśród guerilleros Ameryki Środkowej, m. in. w Gwatemali i Salwadorze. Wspierali oczywiście również sandinistów z Nikaragui, a także ugrupowania partyzantki miejskiej w Brazylii, Argentynie i Urugwaju. Trzon boliwijskiego oddziału „Ch Guevary stanowili kubańscy działacze partyjni. Wojska kubańskie walczyły w Angoli i Etiopii. Przez długi czas relacje z Hawaną stanowiły w Ameryce Łacińskiej swoisty miernik rewolucyjności, a często również były wskazówką dla amerykańskiej interwencji lub patronatu nad przewrotem. Tak było w Chile w 1973 r., czy też dziesięć lat później na Grenadzie. W sumie polityka „akcji bezpośredniej” czy też prób zakładania „partyzanckich ognisk” przyniosła latynoamerykańskiej lewicy ogromne straty, a liczne partie zredukowała do rangi „kanapowych”. W wielu przypadkach nacisk radziecki odnosił niewielkie rezultaty. Dopiero w 1975 r. partie komunistyczne wraz z KP Kuby porozumiały się w sprawie wstrzymania tego rodzaju praktyk. Prawdziwym ciosem dla Kuby stało się zakończenie „zimnej wojny”. Związek Radziecki upadł, a wraz z nim płynące stamtąd subwencje oraz podstawowe artykuły. Zwłaszcza w pierwszym okresie sytuacja gospodarcza stała się tak krytyczna, że z powodu braku ropy naftowej przystąpiono do uprawiania ziemi za pomocą bawołów, a w transporcie szeroko wykorzystywano rowery. Nikt nie odbierał już kubańskiego cukru po preferencyjnych cenach, a amerykańskie sankcje gospodarcze nadal pozostawały w mocy. Wbrew jednak niektórym przewidywaniom reżim Castro wcale nie upadł, nie ujawniła się też realna opozycja. Rolę głównego przeciwnika systemu pełniły nadal ośrodki emigracyjne. Przez całe lata Castro skutecznie likwidował opozycję m. in. drogą wielkich akcji emigracyjnych. Najbardziej spektakularne miały miejsce w 1980 i 1994 r. Podczas pierwszej z nich Kubę opuściło aż 140 tys. osób, w tym wielu kryminalistów oraz pensjonariuszy zakładów dla obłąkanych. Mieszkańcy Kuby wyraźnie bali się konsekwencji powrotu emigrantów. Castro zresztą, nie mogąc osiągnąć zniesienia sankcji przez Stany Zjednoczone, doprowadził do pewnej liberalizacji systemu gospodarczego. Złagodziło to trudności życia codziennego, choć system polityczny nie uległ zmianie. Z powodu braku realnej opozycji świat przestał oczekiwać eksplozji na Kubie. Jej zaczynem nie stała się również wizyta papieża w 1998 r. Castro usiłował ją wykorzystać dla zniesienia sankcji, co Jan Paweł II w swoich homiliach delikatnie sugerował. Sprawę tę blokowało jednak dość wpływowe w USA lobby kubańskich emigrantów. Wiele koncernów byłoby natomiast skłonnych do zainwestowania na wyspie, głównie z powodu jej bliskości, a także rozeznania w możliwościach. Nieodległą wyspę Haiti, znaną niegdyś jako San Domingo, zajmują dwa państwa – utworzone w 1804 r. Haiti oraz wyłączona z jego obszaru czterdzieści lat później – Dominikana. Udziałem obu były niemal nieprzerwane rządy dyktatorskie. Oba też należały do państw ubogich, choć z pewnością Haiti – do najbardziej ubogich. Haiti stało się państwem ludności czarnej, potomków dawnych niewolników mówiących językiem kreolskim lub francuskim; w Dominikanie przeważała ludność rasowo mieszana, w tym Metysi i Kreole posługujący się językiem hiszpańskim. Choć Haiti miało piękne tradycje walki o niepodległość, późniejsza praktyka daleka była od wolnościowych ideałów. Już u schyłku XIX w. amerykańskie wpływy były tam przemożne, a w 1915 r. Waszyngton otwarcie interweniował na wyspie, ponoć w obliczu zagrożenia wpływami niemieckimi. Oddziały amerykańskie wycofały się dopiero w 1934 r., a jedną z pozostałości był zaostrzony problem rasowy. Rządy zdominowała mulacka mniejszość, a okres jej wpływów zakończyło dopiero dojście do władzy prezydenta Franois Duvaliera. Problem rasowy na Haiti sięgał zresztą czasów niepodległości, a konflikt pomiędzy mulackąelitą władzy i pieniądza a czarną większością mieszkańców był stałym elementem tamtejszej rzeczywistości. Rządy Duvaliera, zwanego „Papa Doc”, szybko zwyrodniały w postać dyktatury. Dla poderwania silnych wpływów armii utworzył on czarną gwardię prezydencką, tzw. tontons macoutes. Wkrótce też przystąpił do krwawej rozprawy z Mulatami. Masowe ucieczki przerażonych terrorem Haitańczyków spowodowały nawet wycofanie amerykańskiej pomocy. W 1964 r. Duvalier mianował się dożywotnim prezydentem, ale jego skrajny antykomunizm skłaniał Waszyngton do niepodejmowania radykalnych kroków. Haiti znane jest z kultu wudu (voodoo), którego najnowsze dzieje wiążą się z władzą „dynastii Duvalier”. Wudu łączy w sobie elementy zachodnioafrykańskie z katolicyzmem. Powstał on w kręgu murzyńskich niewolników przywożonych na San Domingo w XVII–XVIII w. Nazwa wywodzi się z języka Ewe i oznacza opiekuńczego ducha. Niemal wszyscy Haitańczycy to wyznawcy wudu, które to praktyki są przez nich uprawiane na równi z wyznawanym chrześcijaństwem. W 1685 r. kult został zakazany przez białych właścicieli mocą tzw. Code noir. Nadal jednak praktykowano go nielegalnie, a w 1791 r. dał polityczną inspirację dla antyniewolniczego powstania Boukmanna. Po uzyskaniu przez Haiti niepodległości w 1804 r. wudu ponownie zakazano. Dopiero po wyborze w 1957 r. Franois Duvaliera na prezydenta Haiti szereg obrzędów zostało oficjalnie uznanych, a sam kult określono jako religię wyzwolenia. „Papa Doc” – F. Duvalier – odwoływał się zresztą do murzyńskich mas, zachęcając je do walki z mulacką oligarchią – wyznawcami katolicyzmu i przeciwnikami „czarnego” wudu. Za te praktyki „Papa Doc” został w roku 1971 ekskomunikowany przez Kościół katolicki (formalnie 85% ludności Haiti jest również katolikami). W wudu obok bóstw afrykańskich występuje również kult świętych katolickich. U szczytu hierarchii znajduje się Bon Dieu (Dobry Bóg). Inni bogowie (tj. loa) to Agwe (Pan Mórz), Azaka–Tonnerre (bóg błyskawic oraz rolników), Damballah Wedo (bóg płodności), Erzulie (bogini miłości) i wielu, wielu in. Najbardziej znani w świecie są jednak ponurzy bogowie cmentarni, z Baron Cimitier(Panem Cmentarza) na czele oraz podległymi mu: Baron Samedi (Sobota), Baron la Croix (Krzyż) i Maman Brigitte. Ku ich czci odbywają się rozmaite obrzędy, w tym orgie seksualne. Podobnie jak w przypadku santerii, kluczowym rytuałem jest wejście „loa” w ciało inicjowanego adepta, który staje się boskim „koniem”. Obrzędom towarzyszą rytuały składania zwierząt, a także ekstatyczne tańce z udziałem śpiewów, bębnów i grzechotek. Kobiety są również uprawnione do kapłaństwa, a ich arcykapłanki to „mamaloa” (u mężczyzn: papaloa – bóg ojciec). Znaną praktyką wudu jest tworzenie „zombie” – żywych trupów, tj. ludzi grzebanych w stanie pozornej śmierci, pod wpływem narkotyków, a później przywracanych do życia i manipulowanych przez kapłanów. Niegdyś zombie sprzedawani byli panom, co umacniało wiarę w kapłanów, przed którymi nie chroniła nawet śmierć. Przekształcenia w zombie obawiał się nawet „Papa Doc”, który przed śmiercią polecił strzec swojego grobowca. Zob. A. Mraux, Voodoo in Haiti, New York 1959. Po śmierci dyktatora w 1971 r. władzę po nim przejął syn Jean Claude, zwany „Baby Doc”. Zdani na rodzinną klikę, Amerykanie tolerowali ją do 1986 r., kiedy to w wyniku narastającego konfliktu wewnętrznego „Baby Doc” zmuszony był uciekać z kraju. Państwo straciło stabilność wewnętrzną. Nie przyniosły jej nawetdemokratyczne wybory w 1990 r. Zwyciężył w nich Jean-Bertrand Aristide, który jednakże nie potrafił porozumieć się z tradycyjnymi elitami władzy. We wrześniu 1991 r. został on obalony przez wojskowych. Haiti zostało obłożone międzynarodowymi sankcjami, a wskutek terroru junty tysiące ludzi zbiegło za granicę, m. in do USA. W lipcu 1994 r. ONZ upoważnił Stany Zjednoczone do usunięcia junty siłą. Inwazja dokonała się we wrześniu 1994 r., a prezydent Aristide powrócił na swój urząd. Wbrew nadziejom nie okazał się jednak zręcznym politykiem i nie przeprowadził żadnych zmian na Haiti. Rezultatem była jego porażka wyborcza w 1996 r. Bezpośrednia amerykańska okupacja była również udziałem Dominikany. Kraj ten był niestabilny wewnętrznie od czasu uzyskania niepodległości, był ponadto mocno zadłużony. Jednym z rezultatów amerykańskiej obecności było utworzenie armii dominikańskiej. Miała ona zagwarantować bezpieczeństwo wewnętrzne państwa, w praktyce jednak wykreowała wieloletniego dyktatora Rafaela Trujillo (1930 r.). Bezpośrednio lub pośrednio sprawował on władzę w kraju aż do śmierci w 1961 r. Przez ten czas stworzył rodzinną koterię kontrolującą dwie trzecie potencjału wyspy. Przekupstwo, porwania i zbrodnie osiągnęły pułap przekraczający nawet latynoamerykańskie realia tamtego czasu. Przez długi czas zachował on poparcie Stanów Zjednoczonych. Udało mu się również zlikwidować dominikański dług oraz przywrócić utraconą na rzecz Amerykanów suwerenność celną. Był maniakalnym antykomunistą, a komunistami byli dla niego wszyscy przeciwnicy. Do niebywałych rozmiarów rozwinął kult własnej osoby, a tytułów miał chyba więcej niż Stalin. Swojego ojca, pastucha i syfilityka, kazał pochować w stołecznej katedrze w Santo Domingo. Miasto przemianowano zresztą na „Miasto Trujillo” (Ciudad Trujillo). Cierpliwość Waszyngtonu wyczerpała się, gdy dyktator kazał porwać z USA i dostarczyć sobie jednego z oponentów politycznych, którego zanim rzucił na pożarcie rekinom ponoć ugotował żywcem… W 1961 r., nie bez wiedzy CIA, a wygląda na to, że z jej udziałem, Trujillo został zastrzelony w zamachu. System rozpadł się wkrótce po śmierci dyktatora, a wybory w 1962 r. przyniosły sukces lewicowej Rewolucyjnej Partii Dominikany (PRD). Przywódca tego ugrupowania, Juan Bosch, uzyskał urząd prezydenta, lecz wkrótce – oskarżony o komunizm – został odsunięty od władzy przez wojskowych. Lewicowa próba przywrócenia do władzy Boscha nie powiodła się (kwiecień 1965 r.). W Dominikanie lądowały wojska amerykańskie, a po spacyfikowaniu kraju do władzy doszła Reformistyczna Partia Chrześcijańsko-Społeczna z Joaquinem Balaguerem na czele. Balaguer utrzymał się przy władzy, z przerwami, aż po schyłek XX w. Niewielkie wyspy Karaibów, a także kolonialne terytoria na kontynencie długo po II wojnie światowej pozostawały obszarami zależnymi. Wyspy Antyle, należące zarówno do Francji, jak i do Holandii, włączone zostały ostatecznie w skład metropolii. Nie przekreśliło to całkowicie ich szans na suwerenność, czego przykładem może być Surinam. Do 1975 r. ta holenderska posiadłość na terenie Gujany wchodziła w skład trójczłonowego królestwa Holandii, później zaś uzyskała niepodległość. Brytyjczycy planowali utworzenie jednolitej państwowości karaibskiej, w ramach Commonwealthu. W 1958 r. powołali do życia Federację Indii Zachodnich, złożoną z trzech największych wysp: Jamajki, Barbados i Trynidadu, a także WyspZawietrznych i Podwietrznych. Twór ten był nie tylko rozproszony, ale i niespójny. W 1961 r. Jamajka wycofała się z Federacji. Miała już zresztą samorząd, a jej zamożność w pełni uzasadniała samodzielny byt. W 1962 r. stała się państwem niepodległym. W tym samym roku Federację opuściły Trynidad i Tobago, uzyskując niepodległość w ramach Commonwealthu. Federacja stała się zatem iluzją, a jej los przypieczętowało wyłączenie się Barbadosu. Podobnie jak Barbados, również w 1966 r. niepodległość uzyskała brytyjska Gujana. Pomimo protestów Gwatemali, w 1981 r. Brytyjczycy udzielili niepodległości swojej kolonii Honduras (tzw. brytyjski), znanej jako Belize. Mniejsze wyspy uzyskały początkowo status „stowarzyszonych”. Stopniowo jednak i one zdobyły się na suwerenność. Od strony gospodarczej większość karaibskich państwowości pozostała w kręgu monokultury cukru, a ich rozwój czy nawet egzystencja były silnie uzależnione od zbytu tego artykułu. Niemal wszędzie wielki problem stanowiło bezrobocie, toteż wiele osób emigrowało w poszukiwaniu pracy, głównie do USA. W całym regionie wielką rolę odgrywały Stany Zjednoczone, toteż szanse na realizację politycznych eksperymentów tzw. własnej drogi były niewielkie. W 1979 r. na niewielkiej Grenadzie lewicowy przewrót wyniósł do władzy grupę zorientowaną na Kubę i Nikaraguę. W październiku 1983 r., w związku z perspektywą udostępnienia tamtejszych lotnisk krajom bloku wschodniego, na Grenadzie interweniowali zbrojnie Amerykanie, co przywróciło jej prozachodnią orientację. Zakończenie „zimnej wojny” i wzrastająca potęga ekonomiczna USA w regionie doprowadziły do umocnienia wzajemnych więzi. Tamtejsze gospodarki były zawsze zależne – już od czasów kolonialnych. Tak jak wówczas, tak też i dziś rodziło to określone orientacje polityczne. Poza zasobnymi w ropę Trynidadem i Tobago, niemal żadna z wysp nie posiada energetycznej samowystarczalności, żadna też nie jest monopolistą zdolnym do dyktowania ceny jakiegokolwiek surowca. Latynoameryka i jej problemy u schyłku XX w. Rozległy obszar liczącej około 20 mln km2 Ameryki Łacińskiej (ok. 1/7 powierzchni wszystkich lądów) w 1975 r. zamieszkiwało 320 mln ludzi, w 1990 r. – już 455 mln, z przewidywaniami na rok 2010 – 583 mln. Ostatnie dwie dekady były czasem głębokich przemian regionu. Z ekonomicznego punktu widzenia lata osiemdziesiąte oceniane są negatywnie, częstokroć mianem „straconej dekady”, także ze względu na ówcześnie niskie ceny surowców. Nieporównywalnie lepiej szacuje się wyniki lat dziewięćdziesiątych, choć u schyłku tego dziesięciolecia ponownie zarysowały się zjawiska kryzysowe. Znacząco wzrósł jednakże eksport. Aż do początku ostatniej dekady XX w. był on niski, co negatywnie oddziaływało na dochody większości krajów regionu, w tym nawet na eksploatujących ropę naftową, tj. Meksyku, Ekwadoru i Wenezueli. Rozwijające się latynoamerykańskie gospodarki przyciągnęły również licznych inwestorów zagranicznych, a wysokość poczynionych przez nich nakładów wzrosła kilkakrotnie. W większości krajów reformy finansowe przyniosły zmniejszenie się inflacji. W przypadku Argentyny spadła ona z 3000% w 1989 r. do 11% w 1993 r.; w Boliwii z 11 000% w 1989 r. do 21% w 1991 r.; w Chile z 26% w 1989 r. do 13% w 1993 r. W wielu krajach regionu ponowna zwyżka inflacji, chociaż już nie tak dramatyczna, nastąpiła w ostatnich latach XX w. Zmniejszyła się również krytyczna w przedostatniej dekadzie wysokość zadłużenia, zwłaszcza w części dotyczącej spłaty odsetek. Umożliwiło to wielu krajom sięgnięcie po nowe pożyczki, bez których ich rozwój nie mógłby osiągnąć właściwego tempa. Wyniki te, choć – jak się okazało później – nie całkiem trwałe, pozwalały z pewną dozą nadziei spojrzeć na latynoamerykańskie państwowości, niewiele wcześniej znajdujące się w stanie zapaści. Wraz z zakończeniem „zimnej wojny” umocniła się tendencja w kierunku akceptowania amerykańskiego modelu gospodarczego. Dla większości rządzących Stany Zjednoczone były krajem niekwestionowanych sukcesów ekonomicznych, które przyczyniły się do ich triumfu w konfrontacji z ZSRR. O ile integracja polityczna w ramach różnych struktur Organizacji Państw Amerykańskich (OPA) utworzonej w 1948 r. na konferencji w Bogocie i będącej instytucjonalnym wyrazicielem idei panamerykańskich przebiegała wolniej, o tyle nieporównywalnie większe nadzieje wiązano z gospodarczą integracją regionalną. Już w roku 1967, na spotkaniu państw-członków OPA w Urugwaju, prezydent USA Lyndon Johnson obiecywał utworzenie wspólnego rynku do 1985 r. Tak się oczywiście nie stało. Nie były do tego przygotowane ani gospodarki poszczególnych państw, ani też nie uruchomiono amerykańskiego finansowania. Paternalistyczny wzorzec wpływów USA realizowany był praktycznie aż do czasów administracji Cartera. Również kraje Ameryki Łacińskiej jeszcze do niedawna stosowały silne bariery celne. W roku 1994, na kolejnym spotkaniu OPA w Miami, Bill Clinton ponownie zadeklarował utworzenie wspólnego rynku, tym razem w ciągu dwóch pierwszych dekad XXI w. Wstęp do tego ogólnoamerykańskiego porozumienia zwanego AFTA miały stanowić struktury integracji regionalnej, a przede wszystkim utworzenie w 1993 r. NAFTA. Północnoamerykańskie Porozumienie o Wolnym Handlu (NAFTA) stanowi rodzaj otwartego układu, aktualnie funkcjonującego z udziałem USA, Kanady i Meksyku. Ze względu na Meksyk, jego pełna integracja potrwa zapewne bardzo długo i może okazać się bardzo kosztowna. Kwestia nierównego poziomu gospodarczego i związanych z tym barier celnych dotyczy zresztą wszystkich układów regionalnych. Do najstarszych form latynoamerykańskiej integracji należy utworzony w 1969 r. Pakt Andyjski, z udziałem Boliwii, Kolumbii, Ekwadoru, Peru i Wenezueli. Najsilniejszą strefą wspólnego handlu stał się natomiast MERCOSUR, powołany do życia w 1991 r. przez Brazylię, Argentynę, Paragwaj i Urugwaj. W Ameryce Środowej znaczącą rolę odgrywa struktura gospodarcza G-3 (1995 r.) łącząca Meksyk, Kolumbię i Wenezuelę. Znacznie mniejszą rolę odgrywa grupująca niewielkie republiki tamtego obszaru Wspólnota Karaibów (CARICOM, 1973 r.) czy też Unia Środkowoamerykańska (1993 r. – CAEU). Większość państw pozawierała z sobą również umowy dwu- i trójstronne. Wyraźne są również procesy dalszej integracji, jak np. G-3 z CAEU i CARICOM. Na dłuższą metę ograniczona integracja regionalna, sprowadzona do NAFTA czy MERCOSUR, nie stanowi oczywiście rozwiązania. Przesuwa bowiem jedynie bariery celne, a nie likwiduje ich. Zapewne też koszty związane z wyrównywaniem meksykańskiej gospodarkiw ramach NAFTA spowodują pewne ograniczenie amerykańskiego zaangażowania kapitałowego w innych krajach regionu. Pomimo niewątpliwych osiągnięć, długoletnie niedoinwestowanie i zacofanie Ameryki Łacińskiej sprawią, iż proces jej gospodarczej integracji postępować będzie wolno. Jest to bowiem zarówno obszar nieprawdopodobnie rozległy, jak i gęsto zaludniony. Wraz z zakończeniem „zimnej wojny” zmieniły się również formy odniesienia Stanów Zjednoczonych wobec krajów Ameryki Łacińskiej. Przez przeszło półtora wieku w amerykańskiej polityce dominował pragmatyzm. Dobry dla USA był ten rząd, który gwarantował zachowanie pozycji, niezależnie od tego, jaki mandat do sprawowania władzy posiadał. W ostatnich czasach do prezydentów reprezentujących taki właśnie punkt widzenia należeli Ford i Reagan. Inną, mniej liczną grupę amerykańskich przywódców stanowili ci, którzy uważali, że USA winny reprezentować nie tyle korzyści własne, co nadrzędne wartości, takie jak demokracja czy moralność. Kładli oni nacisk na praworządne wykonywanie władzy oraz respektowanie praw człowieka. Takimi byli zapewne Woodrow Wilson czy Jimmy Carter. Niechętnie wspomagali oni dyktatury uważając, iż nie wspierają one amerykańskich wartości, lecz wąsko pojmowany interes doraźny. Poważne konsekwencje dla amerykańskiej polityki miało zwycięstwo rewolucji na Kubie. Krótko pełniła ona rolę straszaka, dając podstawy do szeregu interwencji lub radykalnego wsparcia nawet skorumpowanych reżimów. W dłuższej perspektywie Waszyngton rozumiał, iż bez likwidacji obiektywnych przyczyn rewolucji, którymi są nędza i zacofanie, wariant kubański może się powtórzyć w niemal każdym kraju Ameryki Łacińskiej. Przejawem takiego myślenia było m. in. utworzenie przez prezydenta Stanów Zjednoczonych „Sojuszu dla Postępu” w sierpniu 1961 r. Jego celem było zahamowanie postępów komunizmu poprzez wspieranie liberalnych reform oraz zapewnienie wielostronnej pomocy Stanów Zjednoczonych. Chociaż rozwijał się on bardzo wolno, a jego częściowe efekty oceniano jako fiasko, ostateczne rezultaty okazały się znaczące. Przez długie dziesięciolecia USA skrzętnie skrywały swoje zaangażowanie w krajach Ameryki Łacińskiej. W oficjalnej propagandzie „doktrynę Monroego”, którą Stany Zjednoczone kierowały się od 1823 r., interpretowano jako obronną czy też wolnościową. Faktycznie stanowiła ona odpowiedź na angażowanie się europejskich potęg na kontynencie: Francuzów i Brytyjczyków w części południowo- zachodniej i Rosjan – na północnym zachodzie. Chociaż carski ukaz z 1821 r. rozszerzał strefę rosyjskich wpływów aż po 51 równoleżnik, a później osadnictwo rosyjskie licznie notowano w Kalifornii, carat jednakże okazał się niezdolny do realnego zaangażowania w Ameryce. Amerykańskie interwencje wojskowe z XIX–XX w., zwłaszcza w regionie Ameryki Środkowej, bardzo trudno byłoby sklasyfikować inaczej aniżeli imperialne – na Kubie, w Nikaragui, Panamie, Haiti czy Dominikanie. Obecności tej nie towarzyszyły zresztą żadne korzyści ekonomiczne dla regionu. Z tych też powodów w powojennej Ameryce Łacińskiej znikomy był oddźwięk dla płynących z Waszyngtonu inicjatyw antykomunistycznego paktu czy też wielostronnego układu o wzajemnej obronie. Podstawą dla takich działań miała być m. in. Konferencja Międzyamerykańska, której „akt z Chapultepec” z marca 1945 r. stanowił próbę sojuszu w skali kontynentalnej. Również na konferencji założycielskiej ONZ Amerykanie usiłowali podnieść „doktrynę Monroego” do rangi panamerykańskiej, globalnie regulującej relacje ze światem zewnętrznym. Próby narzucenia wspólnego bloku wojskowego podniesiono również na konferencji w Rio de Janeiro w 1947 r., a później w Waszyngtonie w 1951 r. Zwłaszcza w Waszyngtonie Amerykanie usiłowali przeforsować decyzję o utworzeniu wspólnych sił zbrojnych, z możliwością ich użycia również poza kontynentem. Nie spotkało się to z pozytywną reakcją, gdyż zaprowadzona przez USA hegemonia dała już bardzo negatywne rezultaty w gospodarce, m. in. w postaci wypływu dewiz. Zaangażowane w Europie Stany Zjednoczone okazały się niezdolne do wspierania Ameryki Łacińskiej, którą i tak uznawały za swoją domenę. Rozwiązania w skali kontynentu zastępowały natomiast wzajemne układy dwustronne. Umacnianie więzi z niewiele znaczącymi latynoamerykańskimi armiami przynosiło oczywiście korzyści, w wymiarze ingerowania w sprawy wewnętrzne. Niemal bowiem żadna z nich nie posiadała rzeczywistej wartości militarnej, w przypadku zagrożenia z zewnątrz. W swoim funkcjonowaniu były one bliższe siłom policyjnym i takie też wsparcie zapewniały im Stany Zjednoczone. Wyzwanie, jakim była rewolucja kubańska, stwarzało konieczność nowych przewartościowań. Przede wszystkim Waszyngton zrozumiał, iż w większości przypadków zmuszony będzie do zainicjowania realnych reform, a co z tym związane – rezygnacji z tradycyjnego oparcia na armii i klasie oligarchii ziemskiej. Postawienie na klasę średnią wiązało się oczywiście ze wzrostem uprzemysłowienia i gruntowną modernizacją struktur gospodarczych. Jeśli do władzy miały dojść nowe klasy i warstwy, to bezwzględnie musiał odejść w przeszłość odwieczny model Ameryki Łacińskiej jako surowcowego zaplecza USA. Stąd też wiele koncernów zajmujących się eksploatacją tradycyjnych bogactw regionu utraciło poparcie Waszyngtonu. W nowym układzie coraz bardziej liczyli się inwestorzy. Armia gwarantująca pozycję dotychczasowych elit musiała również unowocześnić swoje oblicze. Poza wybitnie policyjnym charakterem, polegającym na tępieniu ruchów lewackich, otrzymała ona zadanie wspierania reform. W tym też celu Amerykanie uruchomili całe programy szkoleniowe, których zadaniem było nie tylko podnoszenie kwalifikacji fachowych korpusu oficerskiego, ale i intelektualnych. Obok ośrodków regionalnych, bardzo znaną uczelnią tego rodzaju stała się policyjno-wojskowa „Szkoła Ameryk” w USA. Prócz opisywanej wielokrotnie edukacji w zakresie przesłuchiwania i torturowania, znaczące miejsce zajmowały tam wykłady z doktryn ekonomicznych, stosunków międzynarodowych, nauki o polityce i in. Z upływem lat umożliwiło to wykształcenie kadry oficerskiej zdolnej do przeprowadzenia szeregu reform, a później… przekazania władzy cywilom. Demokratyzacja życia politycznego i udział w niej wojskowych stanowi jeden z fenomenów ostatniego dziesięciolecia. Tradycyjny obraz niedemokratycznej Ameryki Łacińskiej rządzonej przez junty odszedł u schyłku XX w. w przeszłość. Teoretycznie, patrząc z punktu widzenia faktu „wolnych wyborów”, demokracja istniała tam już w okresie międzywojennym. Sam fakt „wyborów” nie był oczywiście wystarczający. Z biegiem czasu rządzący wypracowali bowiem szereg obyczajów, dla których wybory pełniły rodzaj kiepskiej atrapy. Trzeba bowiem przyznać, że dość konsekwentnie rozpisywano je nawet w warunkach skrajnych dyktatur. Rewolucja na Kubie sprzyjała przejmowaniu władzy przez wojskowych w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Pretekstem była oczywiście groźba destabilizacji i komunistyczne zagrożenie. W praktyce odbywało się to przy poparciu usiłujących manewrować w nowym układzie politycznym Stanów Zjednoczonych. Już wówczas było jasne, iż junty, pomimo swoich działań zbliżonych do znanych z przeszłości, nie są ani takie same, ani też nie są w stanie rządzić w taki sam sposób. Dyktatury tamtego czasu nie były już dyktaturami zachowania status quo, czyli stagnacji, były dyktaturami reform i rozwoju. Sytuacja była bowiem na tyle poważna, iż rewolucji nie można było zatrzymać siłą, mogły dokonać tego jedynie rzeczywiste przemiany. Usuwanie najgłębszych sprzeczności i dysproporcji w dochodach rzadko przynosiło rezultaty. Przejawy modernizacji państwa były jednak powszechnie widoczne. Rządząca armia zapewniała stabilność inwestowania dla kapitału zagranicznego. Poza tym przeprowadzone z udziałem liberałów reformy zahamowały inflację, co w nie mniejszym stopniu sprzyjało uruchomieniu rozwoju. To, że niewielu z niego skorzystało, w warunkach Ameryki Łacińskiej było sprawą oczywistą. Ważne jednak, że skorzystały z tego daleko szersze warstwy aniżeli w przeszłości. W warunkach umacniającej się klasy średniej sojusz wojskowych z nią był nieuchronny. W następstwie reform oligarchie, które armia wspierała w przeszłości, odeszły zresztą w przeszłość. Tym, co wyróżniało junty lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych na tle poprzednich, była wola bezterminowego pozostawania u władzy, a przynajmniej do czasu zrealizowania zapowiadanych przemian. Jak na przyspieszony bieg zdarzeń schyłku XX w. władza w rękach junt pozostawała przez stosunkowo długi czas: w Brazylii w latach 1964–1985, w Peru – 1968–1975, w Chile – 1973–1990, w Argentynie – 1966–1969 i 1976–1984, w Urugwaju – 1973––1985, w Panamie – 1968–1992, w Boliwii – 1964–1982. Poza Panamą i Peru reprezentowały one orientację prawicowo-liberalną, co było najbardziej typowe. Poza tym władzę wojskowych zazwyczaj wspierały quasi-cywilne rządy, o niewielkim wpływie na bieg zdarzeń. Fakty te odegrały jednakże dużą rolę u schyłku lat osiemdziesiątych, kiedy dokonywał się transfer władzy. Już sama modernizacja wymagała współpracy z cywilnymi technokratami, a szybki wzrost gospodarczy nieuchronnie wymuszał demokratyzację i w konsekwencji – odejście armii. Jednym z negatywnych aspektów zdemontowania autorytarnego państwa i zaprowadzania modelu neoliberalnego u progu ostatniej dekady XX w. był drastyczny wzrost przestępczości, zwłaszcza w miastach. Nierówności społeczne istniały w Ameryce Łacińskiej od bardzo dawna, może „od zawsze”, w ostatnich czasach jednak uzyskały szczególnie głęboki wymiar. Wskutek narzucenia przez państwo żelaznych zasad wolnego rynku bogaci stali się jeszcze bogatsi, biedni zaś znacznie biedniejsi. Ich frustracja, w połączeniu z zanikiem dyktatorskich form kontroli policyjnej i drakońskiej penalizacji, znalazła ujście w nie notowanej poprzednio fali przestępczości. Zdaniem niektórych badaczy, nie wyłoniła się jeszcze bowiem nowa forma państwa politycznie sprawnego, stosownie do swojego systemu ekonomicznego. W większości krajów Ameryki Łacińskiej policja stała się znacznie bardziej brutalna, lecz znacznie mniej skuteczna. Jej bezradność pogłębiał ogrom dzielnic nędzy, w typie brazylijskich favelas. Rodziło to akty bezsensownego terroru, jak działalność „szwadronów śmierci”, czy też znane z Brazyliiwystrzeliwanie dziecięcych gangów. Ogrom miejskiej nędzy spowodował również osłabienie czynnika społecznego. Większość obywateli, przytłoczona jej rozmiarami, rezygnowała bowiem z własnego zaangażowania w likwidowanie źródeł przestępczości, na rzecz pełnego wyłączenia się w postać enklaw dla lepiej sytuowanych, stanowiących rodzaj samodzielnych wysp we własnym mieście czy kraju. Zaniechanie to sprawiło również, iż dla wielu nędzarzy przestępczość stała się jedyną dostępną i rozsądną formą zarobkowania. Rysowanie się głębokiej dysproporcji pomiędzy demokracją a gospodarką wywołało również i inne negatywne zjawiska. Powszechna stała się korupcja, zwłaszcza urzędników państwowych. Państwo, ograniczając do minimum swój wpływ na sprawy społeczne, sprowadziło się do pozycji doraźnie pozyskującego elektorat wyborczy. Demontaż represyjnych systemów autorytarnych, upadek ZSRR i poprawa sytuacji ekonomicznej warstw średnich oraz środowisk pracowniczych spowodowały znaczne ograniczenia zasięgu latynoamerykańskiej guerrilli. Powszechna rewolucja, o jakiej marzył „Ch Guevara, stała się nierealną legendą. W większości krajów znacząco spadły wpływy lewicowej partyzantki, działającej niekiedy od dziesięcioleci. Latynoamerykańska guerrilla nie była wyłącznie formą walki właściwą komunistycznej lewicy. Jej źródeł doszukuje się często w chłopskim oporze, sięgającym czasów hiszpańskiego panowania. Nie stanowiła ona również „importu z zewnątrz”, choć Kuba czynnie przyczyniła się nie tylko do wzniecenia większości „partyzanckich ognisk”, ale też udzieliła im wydatnego wsparcia. Z całą pewnością decydujący był kubański przykład – łatwość, z jaką dysponujący niewielkimi siłami Castro obalił reżim Batisty. Jego sukces udało się powtórzyć w zasadzie tylko w Nikaragui, choć z utrzymaniem władzy było już znacznie gorzej. Obiektywne warunki istniały ponoć w całej Ameryce Łacińskiej lat sześćdziesiątych, powszechnie dotkniętej nędzą, korupcją i przemocą. Zdaniem teoretyków, takich jak „Ch Guevara czy Regis Debray, warunki subiektywne wytworzyć można było sztucznie, poprzez „zaczyn” ze strony „rewolucyjnego ogniska”, stanowiącego wytwór rewolucyjnej elity działającej na rzecz uświadomienia i zrewolucjonizowania chłopów. We wcześniejszym wariancie ośrodkiem rewolucji miała stać się wieś, dopiero niepowodzenia skłoniły inteligenckich rewolucjonistów do inicjowania rewolucji w miastach. Tak więc u schyłku lat sześćdziesiątych przystąpiono do organizowania partyzantki miejskiej, znanej dobrze z terenów Brazylii, Argentyny i Urugwaju. Rezultaty były podobne jak i na wsi, toteż choć partyzantka dała się rządzącym nieźle we znaki, nie odniosła poważniejszych sukcesów. Poza krajami Ameryki Środkowej, takimi jak Salwador, Gwatemala czy Nikaragua, gdzie guerrilla osiągnęła wymiar wojny domowej, krajem silnie przez nią zdestabilizowanym pozostawała Kolumbia. Tylko wojna wewnętrzna z lat 1948––1958 kosztowała życie 200 tys. osób. Kontynuowaną w rejonach wiejskich rebelię w roku 1966 wsparła czynnie Komunistyczna Partia Kolumbii, która powołała do życia Rewolucyjne Siły Zbrojne (FARC). Obok nich działania partyzanckie prowadziła Armia Wyzwolenia Narodowego (ELN), do której w swoim czasie dołączył słynny „ksiądz z karabinem na ramieniu” i teoretyk latynoamerykańskiej rewolucji, Camillo Torres. Oba ugrupowania kontynuują zresztą walkę po dziś dzień, choć w 1989 r. drogą negocjacji zdołano tam spacyfikować Ludową Armię Wyzwolenia (EPL) oraz M-19. Szeroki rozgłos uzyskała działalność utworzonego przez „Ch Guevarę „ogniska partyzanckiego” w Boliwii, z lat 1966–1967. Guevara, którego za jego ultrarewolucyjność pod naciskiem Rosjan pozbyto się z kraju, przekonany był o konieczności eksportu tamtejszego modelu walki na obszar kontynentu. Jego eksperyment zakończył się klęską, gdyż przede wszystkim nie zyskał oparcia wśród zacofanych chłopów indiańskich zamieszkujących góry Boliwii. Był wielkim idealistą rewolucji, przekonanym o sile perswazji i przykładu. Okazało się jednak, iż ci, za których szczęście zadecydowany był walczyć, wydali go za tabliczkę czekolady i parę dolarów... W roku 1966 na drogę walki zbrojnej wkroczyła część komunistów brazylijskich. Miejscem ich działalności, podobnie jak urugwajskich Tupamaros, były wielkie miasta. Już wówczas guerilleros posiadali rodzaj regionalnej międzynarodówki, którą była Latynoamerykańska Organizacja Solidarności (OLAS). W 1967 r., wbrew oczywistym faktom, uznała ona walkę zbrojną za formę priorytetową. Pomimo początkowo spektakularnych sukcesów koniec brazylijskiej partyzantki był równie tragiczny, jak większości form tego rodzaju, a jej przywódcy, Carlos Lamarca i Carlos Marighella, zginęli w zasadzkach. Stosunkowo późno, bo w początkach lat osiemdziesiątych ujawniły się znane ugrupowania lewackiej partyzantki chłopskiej w Peru – Świetlisty Szlak oraz Rewolucyjny Ruch Tupaca Amaru. Operacje wojskowe znacznie ograniczyły ich wpływy, choć – jak dowodzi niedawne powstanie indiańskiej guerrilli z meksykańskiego Chiapas – pewien margines dla tego rodzaju form walki nadal pozostaje aktualny. Poważnym problemem wielu krajów Ameryki stała się produkcja roślin narkotycznych oraz wyrób z nich substancji tego rodzaju. Rzecz daleko wykroczyła poza wymiar moralny i zdrowotny, choć z pewnością dla świata aspekty te miały główne znaczenie. Dla regionu daleko ważniejsze było jednak ekonomiczne znaczenie produkcji tego rodzaju, jak i jej konsekwencje społeczno-polityczne. Już w przedostatniej dekadzie szczególnie wzrósł popyt na południowoamerykańską kokainę, której zbyt w USA osiągnął nie notowane możliwości. Według niektórych szacunków chłonność północnoamerykańskiego rynku w tym zakresie wyceniono na 200 mld $ rocznie, co, biorąc pod uwagę 100-dolarową cenę jednego grama (1994 r.), otworzyło przed latynoamerykańskimi eksporterami perspektywę wielkich zysków. Koka jest rośliną pochodzącą ze wschodniego pogórza Andów, której liście tamtejsi Indianie żuli od wieków, przy okazji ceremonii i obrzędów. Wyizolowana przez niemieckich uczonych już w XIX w. kokaina przez długie lata stosowana była jako środek poprawiający samopoczucie. Ogólnie jednak zainteresowanie nią było znikome, gdyż ówcześni narkomani zdecydowanie preferowali morfinę lub opium. Już jednak w 1922 r. jej import do USA został prawnie zakazany. Zainteresowanie kokainą wzrosło w latach siedemdziesiątych; zażywali ją w różnych postaciach głównie ludzie zamożni. Negatywne tego skutki dostrzeżono dopiero w latach osiemdziesiątych. Już wówczas jednak kokaina była bardzo popularna, zwłaszcza dzięki „bezpiecznej” w dobie AIDS formie stosowania – poprzez aplikację do nosa. Dla Stanów Zjednoczonych nielegalny wwóz kokainy stanowił ogromny problem nie tylko z powodu wzrastającego uzależnienia obywateli oraz wynikających z tego konsekwencji. Jak szacowano, konsekwencje nikotynizmu były daleko groźniejsze, palaczy jest wszakże nieporównywalnie więcej aniżeli narkomanów. Nielegalny obrót skutkował jednakże rozwojem całego sektora przestępczości, który z pominięciem wszelkich regulacji finansowych dokonywał gigantycznych operacji gotówkowych. W końcu nawet dla takiej potęgi jak USA nielegalny wywóz wielu miliardów dolarów rocznie jest nie bez znaczenia. Jak na ironię, uprawa surowca tak szkodliwego dla społeczeństwa USA i krajów Europy Zachodniej stanowiła źródło prosperity dla wielu zacofanych obszarów. Jak się szacuje, ok. połowy surowców do produkcji kokainy dostarczają plantacje ubogiego Peru, a po jednej piątej boliwijskie i kolumbijskie. Według różnych ocen tylko w Peru mogło istnieć do ćwierć miliona hektarów uprawy koki. Takie rozmiary „narkoprodukcji” zapewniały znośną egzystencję milionów latynoamerykańskich nędzarzy. W przypadku Boliwii dwie trzecie produktu narodowego brutto pochodziło z kokainy, połowa zaś „narkodolarów” finansowała legalny import. Z drugiej strony, w rejonach uprawy koki zamierała produkcja innych roślin, a żywność była dwukrotnie droższa. Produkcji narkotyków towarzyszyły prawdziwe dramaty polityczne. W Peru o kontrolę nad uprawami walczyła zarówno armia z producentami, jak i producenci pomiędzy sobą, tj. lewackie ugrupowania Świetlistego Szlaku i Rewolucyjnego Ruchu Tupaca Amaru. Na terenie Kolumbii „narkokartele” wytworzyły sieć powiązań finansowych o takiej skuteczności, iż całkowicie zdestabilizowały kraj, którego systemowi przydano mało chlubną nazwę „narkodemokracji”. Dla przeciwdziałania zjawiskom tego rodzaju, a także ograniczenia skali produkcji już w 1988 r. USA przekazały znaczny obszar walki z narkotykami swoim władzom wojskowym. W grudniu 1989 r. w Panamie dokonano zbrojnej interwencji, aresztując jej dyktatora, gen. Noriegę. Sposób reagowania wywołał jednak niezadowolenie wśród państw latynoamerykańskich, toteż w wyniku porozumienia z Kartageny w lutym 1990 r. prezydent Bush zobowiązał się wstrzymać od ingerencji zbrojnych przeciwko „narkotykowym baronom”, na rzecz pomocy gospodarczej, wojskowej i prawnej, kierowanej bezpośrednio do Peru, Boliwii i Kolumbii. Podobne rozwiązanie zaoferowali Amerykanie w 1992 r. w San Antonio prezydentom Ekwadoru i Wenezueli, aby i oni mogli własnymi siłami zwalczać nielegalny biznes. Sedno problemu leży oczywiście w przemianach gospodarczych i takiej pomocy finansowej dla uprawiających kokę, aby mogli przestawić się na produkcję innego rodzaju. Nie jest to proste, gdyż dochody z uprawy koki są gwarantowane i stanowią podstawę utrzymania masy ubogich plantatorów. Niewiele jest zresztą artykułów rolnych o tak stabilnej cenie zbytu, a samo niszczenie upraw bez jednoczesnych rekompensat spycha na dno egzystencji mieszkańców ogromnych obszarów Ameryki Łacińskiej. Ostatnie ćwierćwiecze przyniosło również daleko idące zmiany wewnątrz Kościoła katolickiego, instytucji o szczególnym znaczeniu w Ameryce Łacińskiej w całych jej nowożytnych dziejach. Poczynając od lat sześćdziesiątych stał się onsilnie podzielony, głównie na tle odniesienia do kwestii społecznych. U schyłku lat osiemdziesiątych jednakże znaczenie „teologii wyzwolenia”, podniesionej na konferencji w Medellin w 1968 r. w związku z dyskusją wokół Soboru Watykańskiego II, odchodziło powoli w przeszłość. Chociaż radykalizm latynoamerykańskiego Kościoła znacznie osłabł po 1979 r., nadal wyraźne pozostały wewnętrzne rozbieżności tyczące spojrzenia na sprawy społeczne. Dominowały co prawda grupy o poglądach konserwatywnych lub umiarkowanie konserwatywnych, łączone z ograniczoną zgodą na aktywność społeczną i polityczną kleru, wyraźne pozostały wpływy sympatyków „lewicowej” i „prawicowej” wizji Kościoła. Zwołanie przez papieża Jana XXIII Soboru Watykańskiego II było wydarzeniem o ogromnym znaczeniu tak dla Kościoła katolickiego, jak i całego współczesnego świata. Obradował Sobór w okresie 11 października 1962–8 grudnia 1965 r. i zamknięty został już przez następcę Jana XXIII (zmarł 3 czerwca 1963) – Pawła VI. Vaticanum II, jak nazywano sobór, stanowiło przełomowe wydarzenie w dziejach Kościoła. Hierarchowie w nowatorski sposób spojrzeli wówczas na wiele kwestii religijnych, politycznych i społecznych. Poza sprawami z zakresu wiary szczególne znaczenie miały: dekret o ekumenizmie (Unitatis redintegratio) z listopada 1964 r., deklaracja o stosunku do religii niechrześcijańskich (Nostra aetate) z października 1965 r. oraz konstytucja o Kościele współczesnym (Gaudium et spes) z grudnia 1965 r. Z różnic w nazwach podstawowych dokumentów wynikała ich waga, przy czym najobszerniejszym dokumentem są konstytucje. W swoim stosunku do innych kościołów oraz religii niechrześcijańskich Kościół katolicki wyraził wolę odejścia od nietolerancji religijnej. W Gaudium et spes wyrażono nawet nakaz szacunku i miłości do tych, którzy w sprawach politycznych, społecznych i religijnych postępują inaczej aniżeli katolicy. Podkreślono również, iż Kościół oraz wspólnota polityczna są niezależne od siebie i autonomiczne, choć służą tym samym ludziom. Konsekwencją tego było opowiedzenie się za demokratyczną wersją państwa i odejście od tradycyjnego w przeszłości potępienia liberalizmu. Na płaszczyźnie politycznej i społecznej akceptacja ekumenizmu oznaczała zasadę tolerancji nie tylko wobec ludzi innej wiary, ale również innego światopoglądu, co przyjęte zostało z zadowoleniem w bloku wschodnim (w przeszłości partie komunistyczne i ich przywódcy okładani byli klątwami). Jednocześnie jednak Vaticanum II potępiło systemy dyktatorskie i totalitarne. Wielkimi autorami Soboru Watykańskiego II byli papieże Jan XXIII (Angelo Giuseppe Roncalli, 1881– 1963) i Paweł VI (Giovanni Battista Montini, 1897–1978). Głównymi zamierzeniami pierwszego z nich były: zwołanie synodu dla Rzymu, stworzenie nowego kodeksu prawa kanonicznego oraz zwołanie ekumenicznego Soboru Vaticanum II, czym zaskoczył on kardynałów. Jako schorowanego starca, Jana XXIII uznawano za „papieża przejściowego”. W istocie dokonał on dla Kościoła bardzo wiele. W odróżnieniu od poprzedników, wykazywał wielki umiar i takt w sprawach politycznych, przede wszystkim wobec krajów bloku wschodniego. Otwierając Kościół na świat, demonstracyjnie zerwał z papieską tradycją „niewoli watykańskiej”, zainicjowaną sto lat wcześniej przez Piusa IX, udając się z pielgrzymką do Loreto i Asyżu. Wielki rezonans w świecie wywołała encyklika społeczna Jana XXIII Mater et Magistra (maj 1961), a także kolejna – Pacem in terris (kwiecień 1963), odnosząca się do pokojowego współistnienia. Zjednało to papieżowi wielkie uznanie nie tylko wśród katolików, ale i decydentów w krajach bloku wschodniego. Wielkość poprzednika stanowiła z pewnością rodzaj wyzwania dla jego następcy. Paweł VI był tym, któremu przyszło rozwinąć i wcielić w życie postanowienia soborowe. Wielkim osiągnięciem tego papieża było otwarcie Kościoła na kraje Trzeciego Świata; liczba tamtejszych kardynałów i biskupów wzrosła. Paweł VI odbywał liczne pielgrzymki zagraniczne, co stanowiło fakt w przeszłości nie znany, m. in. w 1964 r. gościł w Jerozolimie, a rok później w Nowym Jorku, gdzie na Zgromadzeniu Ogólnym ONZ wygłosił przemówienie. Tyczyło ono pokoju, co wiele znaczyło w warunkach toczącej się wojny wietnamskiej. Zdołał poprawić również stosunki z Kościołem prawosławnym, znosząc przy tym „wielką ekskomunikę”, trwającą od 1054 r. Ożywiły się również stosunki watykańsko – polskie, a w 1967 r. gościł w Polsce papieski wysłannik Agostino Casaroli. W 1972 r., w odpowiedzi na układ normalizacyjny z Niemcami, Paweł VI ustanowił stałych ordynariuszy apostolskich dla „Ziem Odzyskanych”, zamykając tym samym spór trwający od czasu II wojny światowej. Na tle rozmaitych osiągnięć, papież spotykał się również z krytyką wielu gremiów. Dotyczyła ona głównie kwestii wiary oraz jej implikacji na sprawy społeczne, m. in. kontroli urodzin czy celibatu księży. Zob. R. Fischer–Wollpert, Leksykon papieży, Warszawa 1997. Czołowym teoretykiem „teologii wyzwolenia” był peruwiański ksiądz-intelektualista, Gustavo Gutierrez. W swoich dziełach wzywał on do zespolenia Ewangelii z rzeczywistością, by wiara stała się realną siłą służącą wyzwoleniu z ucisku społecznego milionów żyjących w nędzy Latynoamerykanów. Szeroko też w Chrystusie dopatrywano się działacza politycznego i społecznego. W dalszych interpretacjach zwolennicy „teologii wyzwolenia”, choć negujący marksistowski materializm, dopuszczali wykorzystanie rozmaitych metod marksistowskiej analizy. A stamtąd do marksistowskiej praktyki był już tylko krok. Równolegle z radykalną „teologią wyzwolenia” zarysowała się również wizja „Kościoła ludowego” – wspólnotowego, zdecentralizowanego i pluralistycznego, o silnym zaangażowaniu w sprawy społeczne. Zdecydowanym przeciwnikiem takich koncepcji okazał się Jan Paweł II, któremu to stanowisku dawał wielokrotnie wyraz w dokumentach i wypowiedziach. Z tych też przyczyn, po wprowadzeniu amerykańskiego embargo na dostawy broni dla nikaraguańskich contras w 1982 r., Kościół stał się dla Waszyngtonu ważnym sprzymierzeńcem w walce z ruchami rewolucyjnymi w Ameryce Łacińskiej. Na rzecz zachowawczych dostojników Kościoła oraz podległych im instytucji charytatywnych Amerykanie przez długi czas przekazywali znaczne kwoty. Potępienie przez papieża na konferencji episkopatu Ameryki Łacińskiej w Puebla w 1979 r. „teologii wyzwolenia” i „Kościoła ludowego” wyraźnie wskazywało na niemożność współdziałania katolików i komunistów w świetle oficjalnej doktryny Kościoła. Było próbą powstrzymania zwrotu Kościoła katolickiego Ameryki Łacińskiej na lewo, grożącego podziałem wewnętrznym, a na płaszczyźnie politycznej – dostarczeniem nieprawdopodobnego impetu ośrodkom marksistowskiej rewolty. Podważający autorytety „Kościół ludowy” poczytywany był w Watykanie za realne zagrożenie. Stąd też amerykańskie sugestie co do papieskiej wizyty w krajach Ameryki Środkowej w 1983 r. trafiały na podatny grunt. Podczas pobytu w Nikaragui papież wyraźnie potępił zarówno rewolucyjną przemoc, jak i wizję „Kościoła ludowego”. Już na lotnisku zresztą nie podał dłoni do ucałowania jegoznanemu przedstawicielowi, zakonnikowi-trapiście, Ernesto Cardenalowi – ministrowi kultury w rządzie sandinistów. Goszcząc w Salwadorze, nie skrytykował władającej tym krajem prawicowej junty, nie potępił jej za śmierć biskupa Oskara Arnulfo Romero – zastrzelonego z inspiracji władz podczas odprawiania mszy w 1980 r. Stanowisko papieża Jana Pawła II w kwestiach społecznych jest bardzo złożone i trudno o jego jednoznaczną ocenę. Jego myśl ukształtowała się w cieniu smutnych doświadczeń dwóch wielkich totalitaryzmów: faszyzmu i komunizmu. Pewne wypowiedzi nowego papieża sugerowały niektórym skłonność do ortodoksji, w 1981 r. ukazała się jednak jego encyklika Laborem exercens, a w 1987 r. – Sollicitudo rei socialis, w których skrytykował on ustrój kapitalistyczny, traktujący człowieka jako narzędzie produkcji. Według jego oceny, zarówno komunizm, jak kapitalizm biorą człowieka w niewolę odpowiednio – władzy i pieniądza. Nieco łagodniejsza krytyka kapitalizmu pojawiła się na stronach encykliki Centesimus annus z 1991 r., gdzie wyraźnym kontekstem dla papieskich rozważań był upadek komunizmu w Europie Środkowej i Wschodniej. Centesimus annus miała wyraźnie polityczny charakter i zdaniem wielu zawierała wariant „trzeciej drogi” w rozwoju świata, która wyłaniała się z analizy błędów kapitalizmu i komunizmu. Otwarcie, oczywiście, papież żadnych „trzecich dróg” nie proponował. Jego wizja człowieka odrzucała jednakże wyraźnie zysk jako naczelne kryterium pracy, co jest w końcu istotą kapitalizmu. W 1999 r., podczas podróży po Meksyku, ogłoszony został dokument Ecclesia in America, w którym Jan Paweł II ostro potępił neoliberalizm, uznający zysk i prawa rynku za wartości naczelne. Stanowisko papieża w kwestiach społecznych nie zamyka jednakże dylematu w typie „reformator czy konserwatysta”. Odniesienie Jana Pawła II do wielu zagadnień współczesnego świata jest bowiem bardzo złożone, a sprawy społeczno–gospodarcze bynajmniej nie wyczerpują „pakietu społecznego”. Jak na ironię jednak, występując przeciwko rewolucji i „Kościołowi ludowemu” papież udzielił silnego wsparcia humanistycznej wizji rozwoju społecznego Ameryki Łacińskiej. Wynikało to wyraźnie z wizyty na kontynencie w roku 1987, w okresie przechodzenia wielu państw Latynoameryki od dyktatury ku demokracji. Krytyka dyktatur: chilijskiej i argentyńskiej była jednakże znikoma. Papież unikał potępienia nieprawdopodobnych zbrodni przeszłości: tortur, zrzucania setek ludzi z helikopterów do oceanu. Zwłaszcza w Argentynie, gdzie większość hierarchii zaangażowana była w przeszłości po stronie junty. Podobnie było w Chile, gdzie krytyka poczynań wojskowych była marginalna, choć papież modlił się używając brewiarza należącego do zamordowanego przez juntę francuskiego misjonarza. Z tych też przyczyn, pomimo szlachetnych zamierzeń papieża, światowa opinia publiczna szczególnie krytycznie odnosiła się do tej właśnie papieskiej wizyty. Być może niektórzy oceniający papieskie pielgrzymki do krajów latynoamerykańskich oczekiwali zbyt wiele od głowy Kościoła, i to w aspekcie politycznym. W istocie poruszając problemy społeczne Jan Paweł II wypowiadał się aż „nadto rewolucyjnie”. Wyraźnie też skłaniał wiernych ku poszukiwaniu nowych dróg rozwoju, co jednak nie stanowiło poparcia dla tradycyjnej lewicy, czego być może wielu oczekiwało. Bardzo symptomatyczne byłoby tu porównanie z papieską wizytą na Kubie w 1998 r., kiedy to Jan Paweł II również uniknął konfliktowych wypowiedzi, na które z pewnością część świata oczekiwała. Nie tylko problemy gospodarcze, społeczne i polityczne były udziałem Latynoameryki. U progu XXI wieku palącą kwestią stały się sprawy środowiska naturalnego, czego implikacje znajdowały odbicie na wielu płaszczyznach. Zagrożeniem o skali światowej okazała się postępująca degradacja zawsze zielonych, wilgotnych lasów Amazonii, zwanych deszczowymi. Do początku ostatniej dekady XX wieku ich obszar, szacowany na 570 mln ha, zmniejszył się o około 12 %, z czego połowę strat spowodowano wyrębem na przestrzeni dekady. Oznacza to, iż w ciągu setek lat człowiek naruszył jedynie kilka procent „selvy”, a tylko w latach osiemdziesiątych XX w. – drugie tyle! Lasy deszczowe Amazonii są ostatnimi wielkimi obszarami tego rodzaju, o nieocenionej wartości dla światowego ekosystemu. Są „zielonymi płucami” Ziemi, porosłymi drzewami – olbrzymami, o wysokości 40–50 m, jasnej korze i niewielkich, stłoczonych koronach drzew. Wiele gatunków wykształca charakterystyczne korzenie podporowe, korzenie innych są umieszczone płytko pod ziemią. W dolnych partiach lasów deszczowych panuje półmrok, jest wilgotno i bardzo gorąco. Ze względu na niedobór światła, poszycie i runo leśne jest raczej ubogie, podobnie jak i świat zwierzęcy. Liczne są ssaki żyjące na drzewach i ptaki, wiele jest również gatunków lian i porośli. Wyrąb lasów deszczowych Amazonii prowadzi się zarówno w celu rolniczego zagospodarowania ziemi, rozwoju infrastruktury, m. in. budowy dróg, jak i dla pozyskania cennych gatunków drewna. Na wielu dawnych obszarach leśnych wydobywa się cenne minerały. Niewątpliwie eksploatacja Amazonii przysparza wielu dochodów krajom Latynoameryki, pozwalając łagodzić niektóre problemy społeczne. Na pozyskanych ziemiach osadza się bezrolnych z rejonów przeludnionych. Zatrudnienie daje budowa autostrad i kopalni. Coraz wyraźniej jednakże jawi się sprzeczność pomiędzy interesami obszaru a potrzebami globalnymi. Sprzeczność pomiędzy przyrostem naturalnym a możliwościami osadnictwa i produkcji. Na cele ochrony Amazonii przez tworzenie tam parków narodowych oraz rezerwatów indiańskich świat asygnuje znaczne sumy – nadal jednakże małe wobec potrzeb Ameryki Łacińskiej. II. Walka o wpływy na Bliskim Wschodzie Przemiany w świecie arabskim Klęska Turcji w I wojnie światowej pociągnęła za sobą podział świata islamu, w tym świata arabskiego. Przez co najmniej cztery wieki, choć kulturowo i etnicznie różniący się od Arabów, Turcy utrzymywali jego jedność. Ich władca – rezydujący w Konstantynopolu sułtan – był również kalifem, czyli najwyższym w świecie islamu zwierzchnikiem religijnym – przedstawicielem samego Boga na ziemi. Choć aspirujących do tego tytułu było więcej, dziedziczący za pośrednictwem dynastii z Bagdadu i Kairu władca imperium tureckiego, dzięki swojej znaczącej pozycji politycznej w świecie, był jego posiadaczem nie do zakwestionowania. Arabski Bliski Wschód przeżył już zresztą czasy swojej politycznej świetności, toteż wielkie niegdyś organizmy polityczne spadły do rangi niewiele znaczących emiratów, będących odległymi prowincjami Turcji. Pełniący rolę ideologii państwowej islam tylko w ogólnym zarysie jednoczył wszystkich muzułmanów. Jako religia uległ on w minionych wiekach głębokiemu podziałowi na szereg zwalczających się odłamów. Pomimo wewnętrznych różnic wyznaczał on jednakże granice odrębnego, muzułmańskiego świata. Jak niewiele religii w dziejach, ingerował we wszelkie aspekty życia swoich wyznawców, aspirując do kierowania ich aktywnością społeczną i polityczną. Nie kwestionowana, wspólna była dla wszystkich jego wyznawców święta księga Koran, której tekst objawił Mahometowi sam Bóg poprzez anioła Gabriela (Dżebraila). Istotą tej religii było posłuszeństwo, co oddaje słowo „islam”, poddanie się woli bożej. Wiarę oparto na „pięciu filarach”, tj. wyznaniu wiary (szahada, tj. Nie ma Boga nad Allacha, a Mahomet jest jego prorokiem), pięciokrotnej w ciągu dnia modlitwie, poście, jałmużnie i pielgrzymce do Mekki (hadż). Niekiedy dokładano również „szósty filar”, tj. dżihad, zależnie od interpretacji: świętą wojnę z niewiernymi lub walkę ze złem w ludzkiej duszy. Postępowanie muzułmanów wyznaczała moralność, a raczej skodyfikowane prawo, tj. szaria. Uzupełniały ją hadisy – rodzaj przypowieści z życia proroka, pełniące rolę wyjaśniającą w stosunku do Koranu. To właśnie hadisy złożyły się na tradycję zwaną sunną. Najważniejszy bowiem podział w islamie przebiegałw związku ze stosunkiem do tradycji związanej z osobą Mahometa. Wkrótce bowiem po śmierci proroka islam przestał być jednością. Dyskutując o wyborze następcy większość, zgodnie z tradycją (sunną), opowiedziała się za jego nominowaniem przez starszyznę. Mniejszość uważała, iż kolejnym zwierzchnikiem winna zostać osoba z rodu proroka, tj. jego zięć Ali (Mahomet nie miał synów). Zwolennicy Alego (shia Ali) dali początek późniejszej mniejszości szyickiej. Zwolennicy tradycyjnego wyboru – stali się sunnitami. Trzeci odłam, charydżyci, skupił nieprzejednanych wrogów sunnitów, którzy w zacietrzewieniu zgładzili nawet Alego. W obecnym świecie niemal dziewięćdziesiąt procent muzułmanów to sunnici, ok. dziesięciu to szyici, charydżyci są bardzo nieliczni. Z powyższym sporem religijnym wiązały się sprawy świeckie, tyczące władzy. Kalif był najpierw następcą proroka na ziemi, później zaś samego Boga. Z czasem jego wybór zastąpiono dziedziczeniem, co wprowadzili w VII w. Omajadzi, a później przejęli Abbasydzi. Turcy seldżuccy uzyskali tytuł kalifów po zdobyciu Egiptu w 1517 r. przez Selima Okrutnego. Odwieczny spór pomiędzy sunnitami a szyitami toczył się od strony politycznej w kwestii wyższości władzy świeckiej nad duchowną (sunnici) lub też na odwrót (szyici). Sunnicki kalif był bowiem świeckim orędownikiem islamskiego prawa, a w jego władzy właściwie nie było elementów nadprzyrodzonych. W szyickim odłamie islamu wierzono, iż pełnia religijnej wiedzy duchowej właściwa jest tylko nielicznym, a władza świecka ściśle wiąże się z funkcjami religijnymi. Nawet bowiem władcy (tj. kalifowie) podlegają prawu ustalonemu przez teologów, tj. alimów. Z tych też powodów od zamierzchłych czasów na czele szyickich wspólnot stali imamowie – będący przywódcami religijnymi i politycznymi w jednej osobie. Byli oni potomkami (raczej duchowymi) Alego, o nadprzyrodzonych właściwościach i nieomylnych decyzjach. Osobliwością szyizmu stało się istnienie zawodowego duchowieństwa (ajatollahów, mułłów), a także wiara w ponowne przyjście Mahdiego – „Zaginionego”, dwunastego imama. Powyższy podział absolutnie nie wyczerpywał obrazu, był bowiem jedynie wstępem. Tylko w obrębie szyizmu wytworzyło się wiele znaczących odłamów, m. in.: ismailitów, alawitów, zajdytów, często podzielonych na dalsze nurty. Znanymi alawitami, czczącymi Alego niczym bóstwo, jest m. in. wielu spośród Kurdów. Druzowie, zaliczani do „schizmatyków”, licznie zasiedlili Syrię i Liban. Wierzą oni w rodzaj wędrówki dusz z ciała do ciała, a i inne różnice postawiły ich daleko od fundamentalnych zasad islamu. Na gruncie sunnizmu następujące nurty (obrządki) są wiodące: hamafici, malikici, szafici i hanbalici. Odłamem tych ostatnich byli wahabici, nawołujący do powrotu islamu do jego źródeł. Sekta ta odegrała wielką rolę w kształtowaniu się państwowości saudyjskiej. Szczególną formą odwołującą się do duchowych przeżyć stał się funkcjonujący zarówno na gruncie sunnizmu, jak i szyizmu – sufizm. Sufizm jest islamem mistycznym, w którym szczególną rolę odgrywa uduchowiony mistrz. Jest on „wtajemniczony” i posiada szczególne cechy pozwalające mu stopniowo zbliżyć się do Boga. Jego dostrzeżenie jednak wymaga czystości duszy oraz związanych z tym praktyk. Ruchy i bractwa sufickie zawsze odgrywały w islamie wielką rolę, choćby ze względu na pełnych charyzmy przywódców religijno-politycznych, zwanych z powodu znajomości prawa szajchami (szejkami, Bliski Wschód), hodżami (AzjaŚr.), marabutami (Afryka Płn.). Bardzo charakterystycznymi dla dawnej Turcji byli np. sufi zwani „tańczącymi derwiszami”, dla których takie właśnie praktyki stanowiły jedną z dróg wiodących ku Bogu. W wieku XX podział islamu był już dawno zakończony, a poszczególne odłamy i nurty miały ugruntowane wpływy i określony w odległej przeszłości zasięg. Na tej płaszczyźnie zmieniało się już bardzo niewiele. W istotnej mierze natomiast zmieniło się życie społeczne oraz kultura świata arabskiego. Przede wszystkim wzrosła liczba ludności, a także zmieniła się jej struktura. W 1930 r. kraje arabskie liczyły ok. 60 mln mieszkańców, a w 1979 r. – aż 179 mln. Tylko w Egipcie w ciągu powojennego ćwierćwiecza ludność wzrosła o przeszło połowę, a tempo przyrostu naturalnego – blisko trzykrotnie. W tym samym czasie podwojeniu uległa ludność Iraku, niewiele na tym polu ustępowała Syria, Tunezja czy Maroko. Ponad połowa mieszkańców była młoda i liczyła mniej niż 20 lat. Na taki stan rzeczy rzutował znaczący spadek śmiertelności niemowląt, uzyskany dzięki rozwijanej opiece medycznej. Wraz z rozwojem przemysłu wielka liczba ludności emigrowała ze wsi do miast w poszukiwaniu perspektyw lepszego życia. Zmieniło to zasadniczo strukturę zamieszkania. Podczas gdy w okresie międzywojennym większość mieszkańców bytowała na wsi, w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych spora jej część zasiliła ludność miejską. W obrębie krajów arabskich dominować poczęła nie wieś, ale wielkie ośrodki miejskie. Miasta takie jak Kair, Bagdad czy Casablanca stały się prawdziwymi metropoliami na skalę światową. Jeszcze w latach czterdziestych Bagdad liczył pół miliona mieszkańców, pół wieku później już 3,8 mln (1987 r.). Kair w roku 1937 zamieszkiwało 1,3 mln ludzi, w 1991 r. – 6,6 mln. Casablanca w 1937 r. liczyła ćwierć miliona mieszkańców, w 1993 r. aż 3,4 mln. Tak głębokie zmiany demograficzne wymagały wielkich nakładów ze strony poszczególnych państw w celu intensyfikacji rolnictwa. U zarania niepodległości było ono tradycyjne i słabe, o niskiej wydajności, z trudem zapewniające wyżywienie niewielkich grup ludności. Już w latach pięćdziesiątych rządy wielu krajów położyły znaczący nacisk na rozwój tej podstawowej formy gospodarowania. Rolnictwo zostało w znacznym stopniu zmechanizowane, na szeroką skalę zaczęto stosować nawozy oraz nowe odmiany upraw. W Egipcie przystąpiono do budowy wielkiej zapory na Nilu (tzw. tamy asuańskiej), w Iraku zaś systemów przeciwpowodziowych oraz tam na Tygrysie i Eufracie. Uzależnienie od wody z wielkich rzek, a często nawet z opadów pozostało wielkim problemem tamtej części świata. Przynajmniej częściowe rozwiązanie tej kwestii pozwoliłoby zwielokrotnić dotychczasowy obszar zasiewów, a tym samym uzyskiwać plony zdolne zapewnić nie tylko pełne wyżywienie, ale również nadwyżki na eksport. „Arabowie siedzą na ropie i nie muszą obawiać się o swoją przyszłość” – tak miał powiedzieć Churchill. W powojennych dziesięcioleciach surowiec ten miał stać się zarówno gospodarczą wizytówką, jak i stanowiącym o zamożności towarem świata arabskiego. Ropę odkrywano stopniowo, a pierwszą koncesję na jej wydobycie uzyskał w Iranie William Knox dłArcy. Wraz z nowymi odkryciami geologicznymi pojawiły się kolejne koncesje: na Półwyspie Arabskim oraz w Iraku. Były one jednostronnie korzystne, gdyż właściciele terenu, na którym prowadzono wydobycie, zyskiwali bardzo niewiele. Umowy zawierano na 75–95 lat i dopiero od lat pięćdziesiątych okres ten skrócono do 35–45 lat. Musiało upłynąćjednakże dalsze ćwierć wieku, aby większość krajów arabskich zdołała ustanowić pełną kontrolę nad wydobyciem oraz eksportem i płynącymi z niego zyskami. Utworzenie wspólnego frontu roszczeń wobec zachodnich konsorcjów ułatwiło powołanie we wrześniu 1960 r. na konferencji w Bagdadzie Organizacji Państw Eksporterów Ropy Naftowej (OPEC). Z czasem OPEC stała się forum nie tylko walki o należne dochody, ale i płaszczyzną porozumienia co do rozmiarów wydobycia oraz dyktowania światowym importerom wspólnych cen. W tej fazie organizacja ta przekształciła się w rodzaj „naftowej broni”, wykorzystanej z powodzeniem w 1973 r. Zerwanie zależności od międzynarodowych konsorcjów naftowych, jakie dokonało się w latach siedemdziesiątych, miało kolosalne znaczenie dla świata arabskiego. Wiele krajów stało się prawdziwymi potęgami finansowymi, a dochód narodowy uległ zwielokrotnieniu. W roku 1972 Irak znacjonalizował „Iraq Petroleum Company”; w latach 1973–1974 ponad połowę udziału w zyskach ustanowiła Libia. W tym samym czasie szejkanaty Zatoki Perskiej uzyskały 60%; w 1975 r. pełną kontrolę nad wydobyciem i sprzedażą ustanowił Kuwejt, a później i inne kraje rejonu Zatoki. Dokonanie tak daleko idących zmian w świecie finansowych powiązań nie było wcale łatwe ani tanie. Procesy te postępowały stopniowo, aż do uzyskania całkowitej lub prawie całkowitej kontroli nad posiadaną ropą, a co za tym idzie – osiągnięcia rzeczywistej suwerenności gospodarczej. Intensywny rozwój gospodarczy sprzyjał pogłębianiu rozwarstwienia społecznego, nie wszyscy bowiem posiadali ten sam udział w wypracowanym dochodzie. Pomimo złudnych perspektyw, życie w miastach nie było łatwe. Koszty utrzymania były tam wyższe niż na wsi, a szanse na stałą pracę mizerne. Uwidoczniły się dysproporcje nie tylko w jakości życia, ale i w jego wizualnych aspektach. Życie zamożnych przestało różnić się od życia Europejczyków, ubodzy bytowali jak przed dziesiątkami lat. Daleko wyraźniej różnice te można było dostrzec na wsi. Pomimo iż w większości krajów reformy rolne przeprowadzono już w latach pięćdziesiątych, nadal swoją uprzywilejowaną pozycję, tak społeczną jak i finansową, zachowali wiejscy notable. Na arabskiej wsi nie dokonała się bowiem rewolucja społeczna, która w całości zniwelowałaby stosunki ukształtowane przez stulecia. Niezależnie od tego, jakie socjalistyczno-rewolucyjne frazesy głosiły niektóre rządy, brakowało zainteresowanych w ich rzeczywistym przeprowadzeniu. Wpływy rozmaitych notabli i posiadaczy sięgały bardzo daleko, a poza tym ich istnienie ułatwiało kontrolę nad prowincją. Po okresie przewrotów z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych władza w krajach arabskich uzyskała znaczną stabilność. Wielkie zainteresowanie takim stanem rzeczy przejawiały klasy i grupy, na których się opierała: przemysłowcy, handlowcy, menedżerowie, oficerowie, urzędnicy państwowi. Zwłaszcza ta ostatnia grupa w wielu krajach osiągnęła monstrualną liczebność, np. w Egipcie na początku lat osiemdziesiątych było więcej urzędników państwowych aniżeli robotników w przemyśle! Dysproporcji w realnych dochodach bynajmniej nie łagodziły próby rozbudowy sfery socjalnej: opieki zdrowotnej, tanich mieszkań, oświaty czy ubezpieczeń społecznych. Realnie był to bowiem niewielki margines, stąd i korzystanie było mocno utrudnione. Nawet w najbogatszych szejkanatach Zatoki Perskiej z pełni systemu socjalnego korzystać mogli jedynie rodowici mieszkańcy. Często już w mniejszości, obok przeważających liczebnie imigrantów z innych krajów arabskich. Możliwość zarobkowania w bogatych krajach naftowych do pewnego czasu łagodziła wiele problemów wewnętrznych. Z czasem jednak ostrą konkurencję dla Arabów stworzyli znacznie tańsi i bardziej wydajni robotnicy z Azji Wschodniej. Z początkiem ostatniej dekady XX w. pogłębiające się zróżnicowanie materialne dało o sobie znać w postaci rozwoju islamskiego fundamentalizmu. Jeśli w dalekiej przeszłości miał on wymiar religijnej dysputy, to teraz, w aktualnych warunkach stał się rodzajem ideologii biednych i wyzyskiwanych. W rozumieniu jego teoretyków, rządzący światem arabskim wykoślawili religię, interpretując ją niezgodnie z właściwym jej duchem, po to, aby wykorzystać do własnych celów. Tylko powrót do źródeł przywrócić mógłby rzeczywistą wspólnotowość świata arabskiego, a także zniwelować narosłe krzywdy. Jak na ironię – drapieżny fundamentalizm łączył się z demokracją, choć może niezupełnie tożsamą z zachodnią. Propagował bowiem rzeczywisty wpływ większości na całość życia społeczno- politycznego, krytykując charakterystyczny dla krajów islamu rodzaj „demokracji reprezentatywnej”, tj. rządzenia za pośrednictwem wyłonionych elit. W mniemaniu fundamentalistów sprawiedliwość społeczną można osiągnąć jedynie w warunkach rządu opierającego swoją politykę oraz działania prawne na islamie. Wzorem były i są dla nich pierwsze wieki islamu, okresu rzekomego szczęścia i sprawiedliwości. Fundamentaliści „od zawsze” przejawiali wrogość wobec silnych wśród elit, zwłaszcza intelektualnych, tendencji w kierunku modernizacji islamu, tak aby mógł sprostać potrzebom nowoczesnego życia. Islam bowiem, zdaniem wielu intelektualistów, u swego zarania był religią pragmatyczną, ogólnoludzką i dopiero nadmierne rozbudowanie jego duchowości uczyniło z niego narzędzie dominacji jednej klasy nad drugą. Dla większości fundamentalistów wyznacznikiem ich szczególnego usytuowania w społeczeństwie był fakt pozostawania w wyłącznym kręgu kultury arabskiej. W powojennym półwieczu bardzo zmienił się stan wykształcenia mieszkańców krajów arabskich. W chwili odejścia kolonialistów tylko nieznaczny procent ludności posiadał umiejętność czytania i pisania. U schyłku okresu kolonialnego w Maroku i Tunisie tylko kilkanaście procent dzieci chodziło do szkoły, w Egipcie trzy czwarte ludności było analfabetami. Analfabetyzm wśród kobiet był zjawiskiem powszechnym i zwyczajnym. Wraz z niepodległością nastąpił dynamiczny rozwój oświaty. Powstało wiele uniwersytetów, a w skład szkolnictwa państwowego włączono wiele uczelni islamskich. Po krótkich próbach arabizacji edukacji okazało się jednak, iż powoduje ona wyłączenie ze światowego dorobku cywilizacji XX w. Szybko też powrócono do kształcenia w językach obcych, a wielu studentów skierowano na studia zagraniczne. Tak kształcone nowe elity rozpoczęły funkcjonowanie w specyficznym kręgu kultury anglo-arabskiej czy też franko-arabskiej. Większość z nich nie tylko zarzuciła tradycyjne stroje na rzecz europejskich ubrań, ale też zrezygnowała z wielu obyczajów, które uznała za prostackie. Codzienną lekturą stały się obcojęzyczne książki i czasopisma, modne stało się czytanie obcojęzycznych edycji miejscowych gazet. Tak kształtowana konsumpcja intelektualna umacniała podział pomiędzy wielu arabskimi rządzącymi a rządzonymi. Daleko idące zmiany zachodziły na płaszczyźnie politycznej. Obszary takie jak Irak, Liban, Syria czy Jordania były całkowicie sztuczne i stanowiły dziedzictwo kolonializmu. Potencjalne granice wyznaczał zakres obszarów mandatowych. Te zaś stanowiły rezultat wzajemnych ustaleń odnośnie do przypadającej na zwycięzców schedy po imperialnej Turcji. Ustanowienie mandatów mocno rozczarowało Arabów, wpłynęło jednakże inspirująco na rozwój miejscowych separatyzmów, które z upływem czasu zastąpiły poczucie islamskiej wspólnoty poczuciem odrębności – najpierw państwowej, a potem narodowej. Pewna próba urządzenia Bliskiego Wschodu przez mocarstwa zarysowana została już w układzie Sykes – Picota z maja 1916 r. Przewidywał on utworzenie pięciu stref, przy czym obszarowi dwóch środkowych zamierzano z czasem nadać formę niezależnych państw arabskich (lub konfederacji). Ustanowienie obszarów mandatowych zweryfikowało takie zamiary, zarysowując zupełnie nowy kształt przyszłych państw narodowych. Już we wrześniu 1920 r. Francuzi utworzyli tzw. Państwo Wielkiego Libanu. Utworzono je z dawnej nadmorskiej prowincji autonomicznej tureckiego imperium. Swój ekskluzywny status, nadzorowany niegdyś przez mocarstwa, uzyskała ona w roku 1864 w następstwie francuskiej interwencji. Do Państwa Wielkiego Libanu na warunkach mandatu dołączono rejony Trypolisu, Sydonu, Tyru i Bejrutu, z których część w przeszłości znajdowała się pod kontrolą emirów Libanu. W nadmorskich regionach Syrii francuska administracja utworzona została już w schyłkowej fazie I wojny światowej; wnętrze kraju kontrolował emir Fajsal, syn szarifa Mekki – Husajna. W marcu 1920 r. Arabowie proklamowali niepodległe królestwo Wielkiej Syrii (wraz z Libanem i Palestyną), jednakże konferencja w San Remo przekazała ten obszar Francji, a w czerwcu 1920 r. wojska francuskie wkroczyły do Damaszku. Na tej samej konferencji w San Remo Brytyjczycy uzyskali potwierdzenie swojego mandatu nad Mezopotamią i Palestyną. Ta ostatnia kwestia, związana później z wydzieleniem Transjordanii, omówiona została już wcześniej. Na terenie Iraku ruch narodowy i separatystyczny był już silny w okresie poprzedzającym wybuch I wojny światowej. Brytyjskie obietnice z okresu wojny tylko go umocniły, toteż po jej zakończeniu trudno było puścić je w zapomnienie. Już w 1920 r., na wieść o decyzjach z San Remo, w Iraku wybuchło antybrytyjskie powstanie. Nastroje nieco opadły wraz z ustanowieniem odrębnej monarchii irackiej z królem Fajsalem (synem szarifa Mekki), w sierpniu 1921 r. Wschodnia granica Iraku sięgała terytorium Iranu, północno-zachodnia i zachodnia zaś – delimitacji mandatów. Granicę południową z emiratem Nedżdu (Najdi) z obszaru Arabii wyznaczył traktat Mohammara z maja 1922 r. Na jego mocy, w rejonie Kuwejtu wyznaczona została strefa neutralna, z prawem do wypasu dla nomadów. W 1926 r. w skład państwa irackiego włączono kwestionowany przez Turcję wilajet Mosulu. Zarówno francuskie, jak i brytyjskie obszary mandatowe należały do grupy „A”, z czym wiązała się perspektywa nieodległej niepodległości. Stosunkowo najszybciej quasi–niepodległość uzyskał Irak. Już w 1924 r. jego parlament uznał kraj za suwerenną, dziedziczną monarchię. Pozycję Brytyjczyków regulował układ z 1930 r., ustanawiający zakres ich specjalnych interesów, a także „wieczystą przyjaźń i sojusz”. Zgodnie z jego literą, postanowienia o irackiej niepodległości nabrały mocy, gdy w październiku 1932 r. kraj ten został przyjęty do Ligi Narodów, a mandat formalnie anulowany. W roku 1936 stosowne układy zapowiadające niepodległość zawarte zostały pomiędzy Francją a Syrią i Libanem. Zapowiadano włączenie do Syrii okręgów Dżabal Druz i Latakia. Wywołało to zaniepokojenie Turcji o losy specjalnie administrowanego sandżaku Aleksandretty (Iskanderun). Ku niezadowoleniu syryjskich nacjonalistów, w roku 1939 został on scedowany Turcji. Odnośnie do Libanu klauzule wojskowe układów z 1936 r. nakładały daleko idące, ściślejsze powiązania z Francją aniżeli w przypadku Syrii. Aż do wojny Francuzi nie zdecydowali się na ratyfikację traktatów z 1936 r. W obliczu nadciągającego konfliktu Bliski Wschód z jego złożami ropy naftowej był dla nich zbyt cenny. Wywoływało to stałe niezadowolenie wśród ludności arabskiej. Po klęsce Francji w 1940 r. cały obszar mandatowy znalazł się pod władzą Vichy. Istotny wgląd w administrację uzyskała niemiecko-włoska komisja do spraw zawieszenia broni. Wyraźne stały się hitlerowskie zamiary pozyskania trwałego punktu oparcia na Bliskim Wschodzie. W maju 1941 r. Niemcy uzyskali prawo do korzystania z tamtejszych lotnisk. Jednocześnie w Iraku przewrót wyniósł do władzy oficerską grupę Raszyda Ali al Gaylani, wyraźnie antybrytyjską i prohitlerowską. Jeszcze w maju 1941 r., na mocy układu z 1930 r., Brytyjczycy rozpoczęli działania wojenne przeciwko irackiej dyktaturze. Wkrótce zajęli Bagdad i Basrę, ustanawiając reżim okupacyjny i przywracając poprzedni rząd Nuri Saida. „Druga okupacja” Iraku potrwać miała do jesieni 1947 r. Swoją obecność Brytyjczycy wykorzystali do wzmocnienia nadwyrężonych wpływów. Rezultaty okazały się jednak dalekie od oczekiwanych, czego wyrazem było odrzucenie przez rząd iracki traktatu z Portsmouth ze stycznia 1948 r., dającego Brytyjczykom prawa do nadzwyczajnej interwencji. Równolegle z działaniami przeciwko Irakowi Brytyjczycy wspierali „Wolnych Francuzów” gen. Georgesa Catroux, walczących przeciwko Vichy na terenie Syrii i Libanu. Po krótkich, lecz krwawych walkach bratobójczych jednostki gen. Dentza skapitulowały, a Catroux przejął kontrolę nad całym obszarem. W swojej odezwie z początków czerwca 1941 r. obiecał on szybkie zniesienie mandatu i wykonanie postanowień układu z 1936 r. We wrześniu 1941 r. ogłoszona została niepodległość Syrii, w listopadzie zaś Libanu. Oficjalne porozumienie pomiędzy odpowiednimi rządami a władzami „Wolnej Francji” o transferze władzy podpisane zostało jednakże dopiero 1943 r. Praktycznie dopiero od stycznia 1944 r. zarówno Bejrut, jak i Damaszek uzyskały pełnię władzy wykonawczej. Żołnierze francuscy ewakuowali się stamtąd znacznie później, bo dopiero w 1946 r. Krajem niepodległym już przed II wojną światową była Arabia Saudyjska. Jako zjednoczone państwo ujawniła się przed światem w roku 1932, jako królestwo Arabii Saudyjskiej rządzone przez dynastię Saudów. Jeszcze w XIX w. obszar Półwyspu Arabskiego pełen był zwaśnionych monarchii, pośród których znaczącą rolę odgrywały Nedżd (Najdi) i Hedżas (Hedjaz). Od połowy XVIII w. Nedżd był głównym ośrodkiem ortodoksyjnego nurtu wahabitów dążącego do odrodzenia islamu poprzez powrót do jego źródeł. W 1890 r. ród Raszydów przejął kontrolę nad głównym ośrodkiem Saudów z Nedżdu – Rijadem, a głowa tego wahabickiego rodu, Abd al Aziz, został zesłany do Kuwejtu. W 1902 r. Abd al Aziz powrócił z zesłania i na czele swoich zwolenników odbił Rijad. Zdołał oprzeć się Turkomi założył dynastię saudyjską. Ibn Saud, gdyż takie imię przybrał, rozszerzał swoją władzę drogą zakładania na obszarze Arabii wahabickich kolonii Ikhwan. W okresie I wojny światowej Ibn Saud wyraźnie popierał Brytyjczyków, a jego oponenci, Ibn Raszyd z Shammaru i imam Yahja z Jemenu – Turków. Realne poparcie zyskali Brytyjczycy nie od niego jednak, lecz od równie aspirującego do przywództwa w świecie Arabów z Półwyspu – szarifa Mekki – Husajna. Pochodził on z rodu Haszymidów, rządzącego Mekką od XI w. W czerwcu 1916 r. Husajn ogłosił niepodległość Arabów i zadeklarował „świętą wojnę” (dżihad) z Turkami. Pół roku później Husajn przyjął tytuł króla Hedżasu. Po wojnie, gdy obietnice Brytyjczyków okazały się pustosłowiem, pozycja Husajna znacznie osłabła. Wyraźnie tracił on na rzecz rosnących w potęgę Saudów, którzy w 1921 r. pokonali Raszydów i zagarnęli Shammar. W marcu 1924 r. Husajn zgłosił roszczenia do tytułu kalifa, w związku ze złożeniem z tronu tureckiego sułtana. Wywołało to konflikt, w rezultacie którego Saudowie najechali Hedżas i pozbawili Husajna tronu (1924 r.). Niedługo potem zajęli również Dżiddę (Jiddah), gdzie utrzymywał się syn Husajna – Ali. W 1926 r. Ibn Saud ogłosił się królem Hedżasu, a przez krótki czas utrzymywała się dualistyczna monarchia Nedżdu i Hedżasu. Gdy w 1932 r. ogłoszono powstanie Arabii Saudyjskiej, wytworzony na Półwyspie stan rzeczy posiadał już uznanie Brytyjczyków. W zamian za to, w 1927 r. w Dżiddzie, otrzymali oni gwarancję swojej protekcji nad szejkanatami Zatoki Perskiej; synowie Husajna natomiast – Abdullah i Fajsal – zgodę na objęcie tronów Transjordanii i Iraku. Na obrzeżach Półwyspu Arabskiego pozostawały jeszcze liczne państwowości o niewielkim terytorium, lecz o ogromnej wartości strategicznej i gospodarczej. Były to Kuwejt, Bahrajn, Oman, Katar, Jemen oraz liczne emiraty rejonu Zatoki Perskiej. Kuwejt, stanowiący raczej nominalnie autonomiczny „powiat” w ramach imperium tureckiego, uzyskał brytyjską protekcję już w 1899 r. Jego władcy skutecznie balansowali pomiędzy obu mocarstwami, dzięki czemu zdołali zachować niezależność. Umocniła je wydobywana już od 1936 r. ropa naftowa, skutecznie chroniąca przed zakusami wchłonięcia przez sąsiedni Irak. W 1961 r. Wielka Brytania i Kuwejt uznały wygaśnięcie układu z 1899 r., a kraj ten stał się faktycznie niepodległą monarchią rządzoną przez emira (poprzednio – szejka Kuwejtu). Podobne układy z Brytyjczykami zawarł wyspiarski Bahrajn w latach 1880 i 1892. W 1913 r. zarówno Turcja, jak i Wielka Brytania potwierdziły jego suwerenność, choć faktycznie pozostawał pod brytyjską administracją. Jego proces dochodzenia do suwerenności był stopniowy i trwał aż po lata siedemdziesiąte; przy systematycznym ograniczaniu wpływów brytyjskich, lecz bez wyraźnej cezury. Sułtanat Omanu był znany w świecie już w odległej przeszłości. W wieku XVIII Omańczycy, wyparłszy Portugalczyków z Afryki Wschodniej, rozciągnęli swoje władanie aż po Zanzibar, gdzie z czasem przeniesiona została ich dotychczasowa stolica – Maskat. Ze względu na swoją pozycję handlową Oman miał szerokie kontakty regulowane licznymi traktatami. Relacje z Brytyjczykami opierały się na ich militarnej protekcji, a także handlu i żegludze, regulowane układami z lat 1891, 1939 i 1951. Dopiero jednak ostatni z tych układów zawierał klauzule uznające „Oman i Maskat” (Muscat) za państwo suwerenne. Półwyspiarski Katar był w przeszłości rządzony przez ród Khalifa z sąsiedniego Bahrajnu. W 1872 r. jego obszar włączono w skład imperium tureckiego, skąd jednakże Turcy ewakuowali się już w 1914 r. Dwa lata później władca Kataru zawarł z Brytyjczykami układ o protekcji, rozszerzony znacznie w 1934 r. Podobnie jak w sąsiednich państewkach regionu, Brytyjczycy utrzymali silną pozycję w Katarze aż po lata siedemdziesiąte. W 1971 r. jego władca przyjął tytuł emira, co symbolizowało pełną niepodległość. Równolegle unieważniony został układ z 1916 r. i zastąpiony nowym, odpowiadającym suwerennemu państwu. Bardzo zbliżone były dzieje niewielkich szejkanatów Zatoki Perskiej zrzeszonych obecnie w formę Zjednoczonych Emiratów Arabskich, takich jak: Abu Zabi (Abu Dhabi), Dubajj (Dubaj), Szardża (Sharjah), Ras al-Chajma (Ras al Khaima), Umm al-Kajwajn (Umm al Qaiwain), Adżman (Ajman) czy Al-Fudżajra (Fujairah). Jeszcze w pierwszej połowie XIX w. były to rejony opanowane przez piratów i taką też nazwę – Pirackiego Wybrzeża – dano temu terytorium. W roku 1820, pod naciskiem brytyjskich okrętów, udało się tamtejszemu szejkowi narzucić układ zabraniający piractwa i handlu niewolnikami. W roku 1853 dodatkowy traktat ustanowił „wieczny pokój”, a tamtejsze państwowości uzyskały brytyjską protekcję (tzw. Trucial Coast). Wyłączność brytyjskiej pozycji przyniósł jednakże dopiero układ z 1892 r. Był on generalny dla całego obszaru, zawarty z różnymi szejkami, gdyż tamtejsze „państewka” ulegały stałym podziałom i zmianom. Przez długi czas Brytyjczycy utrzymywali w tym regionie swoje siły wojskowe, czego ostatnim przejawem była baza marynarki wojennej w Szardża. Dopiero w grudniu 1971 r. Londyn anulował wszystkie układy z szejkanatami, a w ślad za tą decyzją sześć państewek utworzyło Zjednoczone Emiraty Arabskie. Wyjątkowo niechętnie opuszczali Brytyjczycy Jemen. Znaczenie znajdującego się na jego obszarze Adenu docenili już Portugalczycy, atakując w 1513 r. Wkrótce potem Jemen został zajęty przez Turków, którzy jednakże kontrolowali tylko część jego terytorium, resztę obejmowała władza zajdyckiego imama (umiarkowany odłam szyitów). W 1839 r. Aden zajęli Brytyjczycy, w ślad za tym, jak bezskutecznie usiłowali wymusić jego sprzedaż na sułtanie Lahedżu (Lahej), będącym następcą usamodzielnionych gubernatorów i zwierzchnikiem drugiego co do znaczenia ośrodka władzy w Jemenie. Nad resztą terytorium swoją zwierzchność potwierdziła Turcja, jednakże nigdy go w pełni nie kontrolowała. Podczas I wojny światowej imam zachował wierność wobec Turcji i część protektoratu została okupowana, a Brytyjczycy przez trzy lata oblężeni w Adenie. Od czasu przekopania Kanału Sueskiego portowe miasto odgrywało wielką rolę w funkcjonowaniu imperium, będąc, obok Malty, Cypru, Kolombo, Singapuru i Hongkongu, częścią oplatającego świat „łańcucha Albionu”. Wskutek doświadczeń z okresu wojny, po jej zakończeniu stosunki kolonialistów z zajdyckim imamem Jahją al–Mutawakki pozostały złe. Uważał się on za dziedzica całości ziem i dopiero w 1934 r. w Sanie, w związku z zagrożeniem ze strony Ibn Sauda, uznał granice protektoratu, w zamian za co Brytyjczycy zaakceptowali jego pozycję jako władcy Jemenu. Tym samym potwierdzili oni istnienie niezależnego Mutawakilickiego Królestwa Jemenu położonego nad Morzem Czerwonym, na południowo-zachodnim skraju Półwyspu Arabskiego. Jego obszar dał później początek Arabskiej Republice Jemenu ze stolicą w Sanie (przejściowo w Taiz). Kontrolowany przez Brytyjczyków Aden składał się z kolonii Aden oraz protektoratów: wschodniego i zachodniego. Protektorat wschodni składał się z wybrzeża Hadramaut oraz wyspy Sokotra, a także dwóch małych szejkanatów Wahidi; w skład protektoratu zachodniego wchodziło aż kilkanaście różnych państewek. Ich władcy uważani byli przez imama z Sany za jego poddanych. Starał się on też torpedować wszelkie wysiłki kolonialistów zmierzające do wykreowania odrębnej Południowej Arabii, a tym samym utrwalenia podziału kraju. Działający w Adenie nacjonaliści opowiadali się bądź za wersją zjednoczonej z Jemenem i Maskatem republiki (Zjednoczony Front Narodowy), bądź też za niepodległym państwem rządzonym przez najznaczniejszego sułtana z Lahedżu, które utworzono by z kolonii i protektoratu. W lutym 1959 r. weszła w życie wspierana przez Brytyjczyków Federacja Arabskich Emiratów Południa (od 1962 r. – Federacja Arabii Południowej) z nową stolicą w Al Ittihat („Jedność”). W jej skład weszło jednak niewielu władców, a i ci byli tak skłóceni, że nie potrafili wybrać ani najwyższego zwierzchnika, ani też premiera. Szczególny sprzeciw budziło brytyjskie panowanie kolonialne na terenie dobrze rozwiniętej kolonii Aden. Dążąc do zachowania swojej pozycji, w roku 1963 Brytyjczycy zdecydowali się przekazać Aden wraz z jego radykałami w skład Federacji. Było jasne, iż zrewoltowane żywioły Adenu szybko roztopią się w na poły feudalnej strukturze Federacji. Wbrew protestom mieszkańców zamysł ten wykonano, w sukurs niezadowolonym przyszła jednakże ONZ, której komitet do spraw dekolonizacji wezwał Londyn do zapewnienia prawa samostanowienia mieszkańcom Adenu. W październiku 1963 r. przed światem ujawnił się Front Wyzwolenia Narodowego (NLF), którego intencją było nie tylko wypędzenie kolonialistów, ale i socjalistyczna rewolucja. Nacjonaliści wzorowali się na przykładzie Nasera i mieli wsparcie egipskie. Walki w Adenie wybuchły już wcześniej, a po ataku z użyciem granatów na miejscowe lotnisko władze ogłosiły stan wyjątkowy. Wkrótce niemal cały kraj ogarnął zamęt, a do tłumienia rebelii buntowanych przez nacjonalistów plemion kolonialiści skierowali lotnictwo. Sytuacja popierających Brytyjczyków władz Federacji była trudna. Sułtani obrali bowiem drogę ku niepodległości, która wyalienowała ich ze świata arabskiego. Po swojej stronie mieli co prawda armię brytyjską, jednakże już w 1966 r. premier Wilson zapowiedział, iż baza w Adenie utraciła swoje znaczenie dla Wielkiej Brytanii, toteż jej wojska nie pozostaną tam po przewidywanym terminie przyznania niepodległości w 1968 r. Jednocześnie radykalny pod względem społecznym NLF odnosił coraz większe sukcesy. Przez dłuższy czas z NLF rywalizował wyraźnie proegipski Front Wyzwolenia Okupowanego Jemenu Południowego (FLOSY), w ostateczności Brytyjczycy woleli jednak rozmawiać z marksistowskimi radykałami aniżeli osobami kierowanymi przez obce państwo. We wrześniu 1967 r., gdy większość armii Federacji opowiedziała się po stronie NLF, rząd Federacji zakończył swoje istnienie. Federacja była wybitnie kolonialnym tworem: powołano ją, gdy była potrzebna dla utrzymania Adenu i opuszczono, gdy zapatrywania na Aden zmieniły się. Wobec rozbujanych aspiracji sułtanów przejście do nowej formy państwa, jaką miała być Ludowa Republika Jemenu Południowego (listopad 1967 r.), również nie było rzeczą prostą. Tylko brytyjska presja zadecydowała o ich akcesie do unitarnej republiki, która miała położyć kres ich dotychczasowej pozycji. Konflikt izraelsko-arabski (od 1967 r.) Wycofanie się Izraela z ziem zajętych podczas agresji w 1956 r. bynajmniej nie osłabiło jego konfliktu ze światem arabskim. O ziemiach, które stworzyły podstawę izraelskiej państwowości, stale przypominał „naród bez ziemi” – Palestyńczycy. Żyjący w namiotach licznych obozów dla uchodźców stanowili nie tylko wielki problem Izraela, ale rodzaj wyrzutu sumienia dla świata arabskiego, albowiem również ich pobratymcy nie zawsze postępowali lojalnie. Szczególną formą gospodarowania na ziemiach zajmowanych przez Żydów były i są kibuce, bliskie wizji radykalno–lewicowej. Pierwszy kibuc „Digania” zorganizowała przybyła z Europy żydowska wspólnota socjalistyczna w 1909 r. W 1935 r. w Palestynie istniała już federacja 35 kibuców, a ich funkcjonowaniu przyświecały rozmaite idee marksistowskie. Stopniowo liczba tych wspólnotowych form wzrastała i dziś istnieje w Izraelu około 280 kibuców, skupiających w sobie około 4% ogółu Izraelczyków. Są to twory egalitarne, do których przynależy przeciętnie ok. 400 osób. Kibuc – wieś posiada silne związki wewnętrzne oraz kontrolę społeczną. Kolektywna jest tam nie tylko produkcja, ale i konsumpcja. Praca stanowi wartość szczególną, a celem ruchu kibucowego, podobnie jak w komunizmie, jest stworzenie „nowego człowieka”, zdolnego do harmonii i współpracy z innymi, a nie rywalizacji dla gromadzenia własnych dóbr. Niezmiernie rozbudowane są kolektywne ciała zarządzające kibucem. Zajmują się one szczegółowym planowaniem wszystkich aspektów życia, w tym oczywiście gospodarowania. Dla obserwatora z zewnątrz najciekawsze jest oczywiście rozdzielanie środków pomiędzy członków wspólnoty. Odbywa się to za pośrednictwem budżetów: zamkniętego, osobistego oraz wspólnoty. Budżet zamknięty przeznacza środki na podstawowe potrzeby: odzież, komunikację, wydatki kulturalne, przy czym niewydanie środków na te cele powoduje konieczność ich zwrotu; budżet osobisty jest znikomy, lecz można nim dysponować dowolnie, budżet wspólnoty zaś przeznaczony jest dla zaspokojenia podstawowych potrzeb członków wspólnoty: wyżywienia, kształcenia, wypoczynku i in. Rodziny w kibucach nie są jednostkami ekonomicznymi i nawet budżet dla dzieci jest odrębny, ze wspólnotowym włącznie, zatem edukacja, niezależnie od liczby potomstwa, nie obciąża rodziców. W przeszłości dzieci do lat 13 przebywały wyłącznie w grupach, obecnie śpią we własnych domach, lecz w grupach odbywają edukację. Pomimo tak dyskusyjnych form funkcjonowania, osiągnięcia gospodarcze kibuców były i są imponujące, często lepsze aniżeli w odpowiednich sektorach tradycyjnego gospodarowania. Dążąc do ustanowienia kontroli nad samorzutnie tworzącym się ruchem niepodległościowym, przywódcy arabscy z prezydentem Egiptu Gamalem Abdel Naserem na czele w styczniu 1964 r. podjęli decyzję o utworzeniu Organizacji Wyzwolenia Palestyny (OWP). Formalnie powstała ona na konferencji we wschodniej Jerozolimie w maju 1964 r. Jej ramieniem zbrojnym była Armia Wyzwolenia Palestyny, której jednostki podległe były poszczególnym krajom arabskim. Poza OWP przez długi czas pozostawało wiele innych ugrupowań, głównie radykalnych. Nie były one kontrolowane i zazwyczaj na własną rękę dokonywały aktów agresji przeciwko Izraelowi. Z czasem jednak i one weszły w skład OWP, która, bądź co bądź, posiadała oficjalne uznanie i poparcie świata arabskiego. Taką organizacją był Front Wyzwolenia Palestyny (El Fatah), utworzony w Kuwejcie już w 1959 r. i działający pod przywództwem Jasira Arafata. Oddziały El Fatah operowały z terenu Syrii, gdzie miały swoje zaplecze i w latach 1965–1966 przeprowadziły szereg spektakularnych akcji antyizraelskich. Sam Arafat aż do „wojny sześciodniowej” był postacią drugiego planu, jego gwiazda zajaśniała później. Dopiero też w 1969 r. sięgnął on po przywództwo w OWP, usuwając w cień swoją popularnością poprzedniego przewodniczącego, Ahmeda Szukejri. Wspierająca Arafata Syria budziła w Tel Awiwie coraz większą niechęć. Pretekst dla nowej wojny, pozwalającej – zdaniem niektórych polityków – odtworzyć granice „Wielkiego Izraela”, zdawał się doskonały. Poza tym, już podczas pierwszego „szczytu arabskiego” w Kairze w styczniu 1964 r. Naser zachęcił Syryjczyków do odcięcia wód górnego Jordanu, którymi Izrael zamierzał nawodnić pustynne tereny Negew. Również wtedy Arabowie zawarli nowy pakt obronny przewidujący zjednoczone dowództwo. W ocenach Izraelczyków ich agresja posiadałaby zatem moralne usprawiedliwienie. W połowie maja 1967 r. Naser zażądał wycofania wojsk ONZ z rejonu cieśniny Tiran. Dla Arabów było jasne, iż zamierza odwrócić uwagę Izraela od Syrii, swoboda przepływu przez Tiran była bowiem głównym warunkiem Izraela z 1956 r. Podejmując decyzję o zablokowaniu Tiran, Naser zdawał się do wojny przygotowany, o czym świadczyła choćby 100-tysięczna armia wzmocniona przez jednostki pancerne i rozlokowana wzdłuż południowej granicy Izraela. Jego determinację umacniała niebywała popularność, jaką zjednał sobie w świecie arabskim. Okazało się to nie dość wystarczające. W początkach czerwca 1967 r. wojska izraelskie zaatakowały na całym froncie arabskim, rozpoczynając zwycięską dla swego kraju „wojnę sześciodniową”. Na froncie syryjskim Izraelczycy wdarli się w głąb Wzgórz Golan, na północ od Jeziora Tyberiadzkiego. Na odcinku jordańskim, nacierając z północy i południa, odcięto Zachodni Brzeg Jordanu, toczono walki o wschodnią część Jerozolimy. Na froncie egipskim Izraelczycy atakowali w kierunku Kanału oraz pomocniczo, w stronę cieśniny Tiran. Wkrótce w ich rękach znalazł się cały Synaj. Lotnictwo izraelskie od samego początku całkowicie panowało w powietrzu, co zresztą dało gwarancję tak błyskotliwego sukcesu. Już szóstego dnia wojny weszło w życie inspirowane przez mocarstwa (głównie ZSRR) i ONZ zawieszenie broni. Zresztą do tego czasu Izrael osiągnął już wszystkie cele strategiczne. Pod jego kontrolą znalazł się nie tylko Zachodni Brzeg Jordanu wraz z całą Jerozolimą, ale i półwysep Synaj, Wzgórza Golan (wraz z Kuneitrą) oraz strefa Gazy. Niemal natychmiast też izraelski parlament uchwalił akt o inkorporacji wschodniej Jerozolimy, której granice rozszerzono aż po Betlejem. Miało to w przyszłości zapobiec wszelkiej dyskusji odnośnie do przynależności „świętego miasta” (decyzję tę ONZ uznał za nieważną w lipcu 1967 r.). Klęska wstrząsnęła światem arabskim. Na konferencji w Chartumie (sierpień––wrzesień 1967 r.) jego przywódcy jeszcze raz uzgodnili, aby z Izraelem paktować jedynie wspólnie, nie uznawać go jako państwa i nie zawierać odrębnych traktatów pokojowych. Izrael z kolei odmówił negocjacji zbiorowych twierdząc, iż okupacja potrwa tak długo, aż nie zostaną zawarte odrębne układy. Równocześnie Kuwejt i Arabia Saudyjska zdecydowały się wesprzeć finansowo Egipt i Jordanię jako kraje, które poniosły największe straty. Oddanie w 1948 r. wschodniej Jerozolimy wraz ze Starym Miastem było odczuwane przez Żydów szczególnie gorzko. W otoczonym murami Starym Mieście niemal nieprzerwanie zamieszkiwali wyalienowani z doczesnego świata żydowscy ortodoksi, szanowani strażnicy tradycji. Myśl o powrocie do świętych miejsc dręczyła Żydów nie mniej aniżeli Arabów. Oba zwaśnione narody pragnęły tego samego: własnej wyłączności do Jerozolimy. „Najkrótsze i najsmutniejsze w całej współczesnej historii żydowskiej wygnanie rozpoczęło się krótko przed zachodem słońca [tj. 28 maja 1948 r. – przyp. W. O.]. Tysiąc siedmiuset mieszkańców dzielnicy żydowskiej ruszyło dwójkami, aby przejść pięćset metrów, które dzieliły Bramę Syjońską od Nowego Miasta. Wyjście to oznaczało koniec dwóch tysięcy lat prawie nieprzerwanej obecności żydowskiej w granicach starych murów obronnych Jerozolimy. [...] Wiele rodzin, które tamtego dnia opuszczały swoje domy, nigdy dotychczas nie przekroczyło murów Starego Miasta. Pewien stuletni mężczyzna tylko raz w życiu wyszedł poza mury. Było to dziewięćdziesiąt lat wcześniej, gdy chciał zobaczyć, jak powstają pierwsze domy na Nowym Mieście. Najbardziej przygnębiający widok sprawiali starcy. Pochyleni, z brudnymi brodami i z pobłyskującymi jarmułkami – pozostawiali za sobą całe życie badaczy świętych pism. Ci, którzy mieli szczęście przechodzić koło swoich domów, odłączyli od kolumny, aby ucałować mezuzę – niewielki fragment pergaminu umieszczony w pudełeczku umocowanym z prawej strony drzwi, zapewniający boskie błogosławieństwo dla całej rodziny żydowskiej. Dochodząc do Bramy Syjońskiej, stary rabin wyszedł nagle z szeregu i wręczył ogromne pudło Arabowi, Antoinowi Albinie. – Jest to święty przedmiot z synagogi – oświadczył. – Powierzam go panu. Będzie pod pana opieką. Była to stara, licząca sobie siedemset lat Tora, wykaligrafowana na rulonie pergaminu ze skóry gazeli, długości trzydziestu trzech metrów”. W 1967 r. Izraelczycy postanowili zagarnąć Jerozolimę wyłącznie dla siebie .... Cyt. za: D. Lapierre, L. Collins, O, Jeruzalem! Warszawa 1998. W listopadzie 1967 r. ONZ przyjęła rezolucję nr 242. Wzywała ona Izrael do opuszczenia zagarniętych obszarów, czym zadowalała Arabów i wspierający ich ZSRR. Na mocy tejże rezolucji ONZ delegowała na Bliski Wschód swojego specjalnego wysłannika, Gunnara Jarringa. Izrael jednak, choć rezolucji nie odrzucił, dysponował własnymi planami w kwestii zwrotu terytoriów okupowanych. U schyłku 1968 r. napięcie na Bliskim Wschodzie wzrosło. Stany Zjednoczone sprzedały Izraelowi kilkadziesiąt samolotów bojowych „Phantom”. Palestyńczycy zaatakowali izraelski samolot w Atenach. W odwecie izraelscy komandosi zniszczyli samoloty państw arabskich na lotnisku w Bejrucie. W grudniu 1969 r., po pertraktacjach z ZSRR, Amerykanie przedłożyli tzw. plan Rogersa. W swoim meritum sprowadzał się on do zwrotu terytoriów okupowanych z niewielkimi tylko korektami granicznymi. Izrael dawał jednak do zrozumienia, że za zawarcie pokoju należą mu się poważne rekompensaty terytorialne. Pewny swojej potęgi Tel Awiw prezentował wojownicze stanowisko, co nie przyniosło korzyści. W początkach 1970 r. dokonał on nalotów na Egipt, co jednak zamiast osłabić pozycję Nasera – umocniło ją. Naloty nadwerężyły również opinię o Izraelu w świecie, a ponadto skłoniły Egipt do zacieśnienia kontaktów z ZSRR. Choć plan Rogersa nie odpowiadał właściwie żadnej ze stron konfliktu, przymuszony przez Rosjan Naser właściwie zaakceptował go i w lipcu 1970 r. zadeklarował wolę przedłużenia rozejmu. Z faktu, że Egipt i Kanał Sueski posiadają prymat w rozważaniach mocarstw, Palestyńczycy zdawali sobie sprawę. Bardzo niepokoiła ich perspektywa uwikłania Nasera w międzynarodowy układ, którego rezultatem mógłby być ewentualny pokój z Izraelem. Od dziesięcioleci żyli rozrzuceni po wielu krajach i w każdym czuli się jako obcy. Kolejna wielka fala uchodźców opuściła Zachodni Brzeg Jordanu po wojnie w 1967 r. Przenosząc się w znacznej liczbie na teren Jordanii, Palestyńczycy zaostrzyli istniejący już problem. Wykorzystując jordańskie bazy do ataków przeciwko Izraelowi, Palestyńczycy nie ułatwiali sytuacji królowi Jordanii Husajnowi. Po 1967 r. palestyńskich organizacji namnożyło się, toteż OWP nie była bynajmniej jedynym interlokutorem. Do bardzo aktywnych należał Ludowy Front Wyzwolenia Palestyny (LFWP) Georgeła Habasza, Demokratyczny Front Wyzwolenia Palestyny (DFWP) Nadżifa Hwatme, Generalne Dowództwo LFWP Ahmeda Dżibrila i Abu Nidala oraz wiele innych. Sporadycznie już przed rokiem 1970 dochodziło do starć pomiędzy Palestyńczykami a armią jordańską. Jednakże w roku 1970 król Husajn zaakceptował plan Rogersa, a także podpisał nowe zawieszenie broni z Izraelem. Palestyńczycy czuli się oszukani po raz kolejny. W końcu sierpnia 1970 r. Palestyńczycy wzniecili rewoltę w Ammanie, a w początkach września dokonali serii porwań samolotów, z których dwa lądowały w stolicy Jordanii. Wyczerpało to cierpliwość Husajna, na którego zresztą również dokonano zamachu. Palestyńczycy wyraźnie destabilizowali Jordanię i wystawiali ją na odwet ze strony Izraela. Mimo usiłowań, Husajn kompletnie nie mógł porozumieć się z OWP, która zresztą i tak nie kontrolowała sytuacji. Pewny siebie Arafat dał królowi 48 godzin czasu na wyjazd z kraju. W połowie września 1970 r. do Ammanu wprowadzono wojska, a w Jordanii wybuchła wojna domowa. W jej rezultacie wierna monarsze armia jordańska krwawo stłumiła palestyński opór. Walki te przeszły do palestyńskiej historii jako tzw. Czarny Wrzesień, a król Husajn zyskał opinię „zdrajcy nad zdrajcami”. Izrael triumfował, gdyż Jordańczycy za niego rozwiązywali problem, z którym sam starał się od dawna uporać. W końcu września 1970 r. w Kairze podpisano jordańsko-palestyńskie porozumienie pokojowe, co nie zapobiegło jednak wydaleniu Palestyńczyków z granic Jordanii. Chociaż przeciwko Husajnowi był niemal cały świat arabski, Irak i Syria posłały do Jordanii swoje wojska, a Kuwejt i Libia zerwały z nią stosunki dyplomatyczne – monarcha jordański nie ugiął się. W uratowaniu Palestyńczyków od całkowitej zagłady największą rolę odegrał Naser. Bezskutecznie jednak starał się ich pogodzić z Husajnem podczas obrad „arabskiego szczytu” w Kairze. Próby ustanowienia pokoju czy nawet częściowego porozumienia pomiędzy Egiptem a Izraelem nie odnosiły jednakże skutku. Naser umarł wkrótce po konferencji kairskiej we wrześniu 1970 r., ściągnąwszy na siebie niechęć świata arabskiego za akceptację pokojowych rozwiązań Rogersa. Następca Nasera – Mohammad Anwar as-Sadat – nie miał już charyzmy swojego poprzednika, choć nadal liczył na zachowanie przez Egipt przywództwa w świecie arabskim. W ciągu roku 1972 wzajemne stosunki pogarszały się: fedaini wielokrotnie penetrowali Izrael, Izraelczycy zaś atakowali ich bazy w południowej części Libanu; podczas igrzysk olimpijskich w Monachium sportowcy z Izraela padli ofiarą terrorystycznego ataku, co z kolei spowodowało izraelską ripostę w różnych częściach świata. Na terenach okupowanych Izraelczycy pobudowali kilkadziesiąt osad, co wyraźnie wskazywało na chęć utrwalenia stanu rzeczy. Od czasu „wojny sześciodniowej” potencjał militarny Egiptu uległ znacznemu wzmocnieniu. Podwaliny nowoczesności położył Naser, choć wielki wkład w tym zakresie miał również Sadat. Armia egipska była nowoczesna, wyposażona w radziecki sprzęt i szkolona przez radzieckich doradców. Radzieckie zaangażowanie umocnił układ z maja 1971 r. Od tego czasu jednakże sytuacja się nieco zmieniła. Pertraktacje SALT-1 zbliżały się ku końcowi, toteż w następstwie różnych ustaleń wzajemnych z Amerykanami Rosjanie nie przejawiali już dawnej chęci do zbrojenia Sadata, który wyraźnie szykował się do wojny. Rezultatem takiej postawy ZSRR było oburzenie Egipcjan i wydalenie radzieckich doradców, ponoć negatywnie wpływających na ducha walki (lipiec 1972 r.). Fakt ten znalazł później swój wydźwięk, gdy podczas „wojny Jom Kipur” okazało się, iż Egipcjanie nie do końca poznali zasady funkcjonowania zakupionego w ZSRR sprzętu. Przygotowując się do wojny, Egipt zacieśnił swoje stosunki z Syrią. Planowano uderzenie na Wzgórzach Golan (Syryjczycy) i na Synaju (Egipcjanie). Jordańczyków nie brano pod uwagę – tak ze względu na potencjał, jak i akcję antypalestyńską z 1970 r. Celem ograniczonej ofensywy miało być doprowadzenie do przełamania impasu w rozmowach pokojowych. Na pokonanie Izraela realnie nie liczono. W początkach października 1973 r. armia egipska zaatakowała wschodni brzeg Kanału Sueskiego. Na rozmyty przez armatki wodne brzeg wspięły się egipskie czołgi. W tym samym czasie na pozycje izraelskie na Wzgórzach Golan uderzyły syryjskie związki pancerne. Rozgorzała największa bitwa pancerna w dziejach współczesnego świata. Gdyby choć część Wzgórz przeszła w ręce Syryjczyków, w zasięgu ich oddziaływania znalazłyby się rozległe obszary Galilei. Zaskoczenie Izraelczyków było ogromne, toteż w pierwszych dniach wojny ponieśli oni znaczące straty w sprzęcie. Wybrany dzień ataku był ich najważniejszym świętem „Jom Kipur” i taką też nazwę dano później tej wojnie. Jom Kipur jest w tradycji żydowskiej „Dniem Odpuszczenia” (lub „Sądu”) i należy do tzw. strasznych dni, kiedy to wierni powinni powstrzymywać się od wszelkiej aktywności. Dopiero po kilku dniach błyskawicznie dozbrojone przez Amerykanów dywizje izraelskie przeszły do kontrnatarcia. Wówczas sytuacja odwróciła się. To wojska egipskie w pośpiechu ustępowały, a Izraelczycy parli w kierunku Kanału, a po jego sforsowaniu – w stronę Kairu. Na Wzgórzach Golan Izraelczycy zatrzymali syryjskie uderzenie nieopodal Jordanu, na linii Kuneitra – Snobar, a następnie przeszli do kontrnatarcia. Udało im się również odbić zajętą przez Arabów górę Hermon. Choć Arabowie próbowali jeszcze przejść do ofensywy, wojna była praktycznie skończona. Obie strony utraciły wielkie ilości sprzętu i z trudem byłyby w stanie ją kontynuować. Tylko na Wzgórzach Golan pozostało około tysiąca zniszczonych pojazdów pancernych. Niezależnie od narzuconego przez ONZ rozejmu z końca października, Izraelczycy zdołali jeszcze zająć strategicznie ważną część Golanu, grożąc Syryjczykom opanowaniem Damaszku. Również w strefie Kanału Sueskiego Izraelczycy wyizolowali Egipcjan w rejonie Suezu. To, że pierwotny sukces nie przekształcił się w klęskę, Egipt i Syria zawdzięczały państwom arabskim. Dla wywarcia presji na Zachód państwa zrzeszone w OPEC zdecydowały się bowiem sięgnąć po broń naftową. Na październikowym posiedzeniu w Kuwejcie arabscy eksporterzy ropy (tzw. OAPEC) zdecydowali ograniczyć wydobycie i podnieść ceny surowca. W ciągu kilku miesięcy dostawy ropy znacząco spadły, a cena za baryłkę wzrosła niemal czterokrotnie. Całkowitym embargiem obłożono USA i Holandię. Algierska, nigeryjska i irańska ropa była wprost rozchwytywana, a eksporterzy nie związani uchwałami z Kuwejtu żądali za nią cen „z głowy”. „Wojna naftowa” postawiła Stany Zjednoczone w ciężkim położeniu, zwłaszcza że tylko one zdolne były realnie wpływać na Izrael. Świat arabski był wyraźnie zjednoczony i zdecydowany działać niezależnie od ponoszonych kosztów. „Wojna Jom Kipur” odbudowała jego poczucie pewności siebie. Po raz pierwszy nie zakończyła się totalną klęską, a „broń naftowa” udowodniła, iż wpływanie na stanowisko USA nie jest bynajmniej sprawą beznadziejną. Wojna wywołała również kryzys w Izraelu. Oskarżana o sprowokowanie ataku Golda Meir zmuszona była ustąpić urząd premiera i funkcję przewodniczącego Partii Pracy Icchakowi Rabinowi. Rosjanie wycofali się już z Egiptu, a polityka popierania Tel Awiwu przyniosła Waszyngtonowi wymierne straty. Amerykańskie mediacje prowadzone za pośrednictwem podróżującego po Bliskim Wschodzie sekretarza stanu Henryłego Kissingera przebiegały jednakże bardzo powoli. Zdaniem Kissingera, pokój można było osiągnąć jedynie „etapami”, z których najważniejszy był „egipski”. Skłonienie Sadata do separatystycznego pokoju było jednakże bardzo trudne. Musiałby bowiem nie tylko złamać ustalenia Ligi Państw Arabskich, ale i wyrzec się Palestyńczyków, których Izrael nie uznawał za rozmówców. Tymczasem w listopadzie 1974 r., podczas tzw. debaty palestyńskiej na forum ONZ, OWP zyskała oficjalne uznanie i status obserwatora. Rezolucje ONZ potwierdziły palestyńskie prawa do własnej państwowości i ziemi przodków. Od czerwca 1974 r. istniała zresztą uchwała Palestyńskiej Rady Narodowej co do odbudowy państwa „na każdym skrawku odzyskanej ziemi”. Położenie gospodarcze Egiptu było jednakże nie najlepsze. Kraj ten nie tylko gorączkowo potrzebował środków, ale i nowych technologii, zwłaszcza że zamysłem Sadata było przekształcenie tego państwa w nowoczesne, na miarę ostatniego ćwierćwiecza XX w. Istotne były również trudności natury społecznej. Bieda rodziła niechęć do władzy i stanowiła doskonałą pożywkę dla islamistów. To, czego udało się dokonać Kissingerowi w latach 1973–1974, było oczywiście zaledwie początkiem. W następstwie przeprowadzonych negocjacji w styczniu 1974 r. zawarty został egipsko–izraelski układ rozejmowy Synaj I. Na jego mocy wojska izraelskie opuściły strefę Kanału, który w czerwcu 1975 r. został ponownie udostępniony dla żeglugi. W maju 1974 r. taki sam układ, zwracający m. in. Kuneitrę, zawarty został z Syrią. We wrześniu 1975 r. kolejne porozumienie z Egiptem – Synaj II, w zamian za zwrot pól naftowych Abu Rudeis, udostępniło Kanał Sueski dla statków handlowych Izraela, a także zobowiązało Egipt do niepodejmowania działań zbrojnych (w końcu w „wojnie Jom Kipur” to on był napastnikiem). Wszystko to znaczyło jednak niewiele wobec zadania ustanowienia trwałego pokoju, zagwarantowanego odpowiednim układem. Już bowiem tylko układ Synaj II postawił Egipt na marginesie świata arabskiego, a rolę przywódczą poczęła przejmować Syria. Bieg wydarzeń przyspieszyła prezydentura Jimmyłego Cartera, którego administracja zdecydowała się odejść od koncepcji „etapów” czy też „małych kroków” Henryłego Kissingera. W październiku 1977 r. sekretarz stanu USA Cyrus Vance i minister spraw zagranicznych ZSRR Andriej Gromyko zawarli porozumienie o zwołaniu ponownej konferencji genewskiej. Carter uważał, że tylko wspólny wysiłek mocarstw doprowadzić może do wygaszenia konfliktu. Obie strony przyznawały zresztą, iż meritum jest rozwiązanie problemu palestyńskiego. Tym samym Rosjanie po raz pierwszy zgodzili się na normalizację stosunków pomiędzy Izraelem a państwami arabskimi. Dotąd bowiem Moskwa zdawała się bezdyskusyjnie popierać najbardziej nieprzejednanych, wręcz negujących fakty oczywiste. Tym razem nie wspominała w ogóle o OWP i jej żądaniu niepodległego państwa. Idea konferencji zyskała akceptację nie tylko w Izraelu, ale i w Jordanii, OWP, a nawet w Syrii. Teraz Sadat zdawał się odczuwać, iż inicjatywa wymyka mu się z rąk i być może problemy jego kraju nie okażą się najważniejsze. W tych warunkach ogłosił w listopadzie 1977 r. wolę swojej wizyty w Jerozolimie. Dla świata arabskiego był to prawdziwy szok. W Jerozolimie Sadat usłyszał potwierdzenie izraelskiej gotowości do opuszczenia niemal całego egipskiego terytorium, nie dotyczyło to jednakże innych krajów arabskich. Poważniejsze rozmowy wszczęto u schyłku grudnia 1977 r. Trudny do przezwyciężenia problem stanowiła kwestia izraelskich osad na Synaju. Nie bez wpływu na stanowisko Egiptu był rozwijający się od 1975 r. konflikt w Libanie. Pozycję Palestyńczyków wyraźnie ograniczała tam interwencja syryjska. W marcu 1978 r. do południowego Libanu wkroczyli Izraelczycy, co znacznie skomplikowało pozycję Sadata w świecie arabskim. Zarówno przywódcze aspiracje Syrii, jak i permanentne pretensje Palestyńczyków stały w wyraźnej sprzeczności z interesami Egiptu. Doprawdy trudno było być „wypunktowanym” w świecie arabskim, a zarazem balansować na granicy wojny z Izraelem. Coraz mniej też przejmowały Sadata oskarżenia o zdradę, rzucane pod jego adresem na forum rozmaitych arabskich gremiów. Dążąc do wyprowadzenia negocjacji z impasu prezydent Carter zaprosił przywódców Izraela i Egiptu do złożenia wspólnej wizyty w USA. Napięcie nieco rozładowała izraelska ewakuacja z Libanu w czerwcu 1978 r., chociaż Izraelczycy zamiast przekazać swoje pozycje oenzetowskim siłom UNIFIL, oddali je maronickiej Falandze. We wrześniu 1978 r. w Camp David podpisane zostało izraelsko-egipskie porozumienie w sprawie pokoju na Bliskim Wschodzie. Przewidywało ono wycofanie wojsk z większości zagarniętych ziem egipskich oraz zakładało przyszłe ustalenia dotyczące palestyńskiej autonomii w Gazie i na Zachodnim Brzegu Jordanu. W końcu marca 1979 r. porozumienie zastąpił zawarty w Waszyngtonie układ pokojowy. Synaj miał zostać zwrócony w ciągu trzech lat. Izrael zachowywał do dalszych negocjacji: Zachodni Brzeg (Cisjordanię), Gazę, Wschodnią Jerozolimę i Wzgórza Golan. Zyskiwał również prawo do swobodnej żeglugi przez Kanał Sueski. Kwestia palestyńska miała być przedmiotem odrębnych negocjacji. Podpisanie układu z Izraelem spowodowało w świecie arabskim prawdziwą burzę. Egipt został zawieszony w prawach członka Ligi Państw Arabskich, a jej siedzibę przeniesiono do Trypolisu w Libii. Separatystyczny traktat łamał całą dotychczasową strategię, polegającą na wspólnym działaniu i jednolitym stanowisku. Odtąd zastąpić je mogły lokalne interesy i aspiracje. Był to z pewnością triumf izraelskiej polityki zagranicznej od lat zmierzającej do rozbicia arabskiej jedności. Chociaż, oceniając sytuację realnie, pokój na Bliskim Wschodzie można było zaprowadzić jedynie etapami. Jedność świata arabskiego była bowiem pozorna i prezentowała się wyłącznie w postaci rozwiązań bez kompromisu. Czas, aby Izrael nagiął się do nich, prawdopodobnie nigdy by nie nadszedł. Teraz Arabowie zmuszeni byli szukać nowych rozwiązań, w tym łagodzących całość problemu palestyńskiego. Egipt podpisując układ odniósł realne korzyści, i to nie tylko te, które wynikały z litery porozumienia. Przede wszystkim skorzystał z amerykańskiej pomocy, która skierowana została teraz na cele egipskich reform i inwestycji (blisko miliard dolarów rocznie). Najwyższą cenę – własnego życia – zapłacić jednakże musiał sam Sadat. Za układ Camp David, choć przede wszystkim za przyspieszony rozwój własnego kraju – zgładzony w zamachu przez islamskich fundamentalistów. Wbrew oczekiwaniom, sukces z Camp David nie miał się powtórzyć. Strony wyczerpały swoje możliwości ustępstw, a w obliczu komplikującej się sytuacji na Bliskim Wschodzie nawet mocarstwa nie dysponowały planem godnym zaakceptowania. Sprawa palestyńskiej przyszłości utknęła w martwym punkcie. W czerwcu 1982 r., w odpowiedzi na ataki fedainów OWP, wojska izraelskie ponownie wkroczyły do Libanu. Zamiarem Izraelczyków było zniszczenie OWP, której pole działania wyraźnie zmniejszyło się, i wymuszenie na Libanie układu pokojowego, zbliżonego do zawartego z Egiptem. Odtąd przez dziesięć lat kwestia izraelskiej obecności w Libanie miała stać się osią bliskowschodniego konfliktu. Wskutek izraelskiej ofensywy kierownictwo OWP zmuszone było uchodzić z Bejrutu, co powiodło się wyłącznie dzięki interwencji mocarstw oraz sił rozjemczych. Dopiero we wrześniu 1983 r., pod wpływem światowego oburzenia, Izraelczycy wycofali się z Bejrutu. Terytorium Libanu opuszczono dopiero w kwietniu 1985 r., przy czym i tak zachowano kontrolę nad tzw. strefą bezpieczeństwa. Izraelska operacja „Pokój dla Galilei”, jak nazwano interwencję w Libanie, wywołała w Waszyngtonie wielką konsternację. Argumentacja Tel Awiwu była jasna: powodem ataku były rajdy palestyńskich fedainów; oczywiste było też odmowne stanowisko Izraela w kwestii palestyńskiej autonomii. Przedłożony przez prezydenta Ronalda Reagana we wrześniu 1982 r. plan budowy takiej samorządności „w stowarzyszeniu z Jordanią” został oczywiście przez Izraelczyków odrzucony. Już zresztą w 1980 r. ogłosili oni Jerozolimę swoją „wieczną stolicą”, rok później anektowali strategicznie ważne Wzgórza Golan, a na plan Reagana odpowiedzieli wzmożoną budową osiedli na Zachodnim Brzegu Jordanu. W grudniu 1987 r., w odpowiedzi na wyraźne próby utrwalenia izraelskiej obecności na ziemiach okupowanych, na Zachodnim Brzegu Jordanu wybuchło powstanie ludności palestyńskiej zwane intifadą. Walki toczono nie na broń palną, lecz na demonstracje, zamieszki i kamienie. Siła ruchu polegała na jego masowości i permanentnym trwaniu. W przypadku zajść o charakterze zbrojnym prędzej czy później musiałby nastąpić koniec, w przypadku intifady ferment był stały, całkowicie dezorganizujący izraelski zarząd tymi terytoriami. Niecały rok później, w lipcu 1988 r., król Husajn zadeklarował zerwanie więzi prawnych i administracyjnych pomiędzy Jordanią a Zachodnim Brzegiem. Gest ten miał wyłączyć Jordanię z pertraktacji oraz ułatwić Palestyńczykom negocjacje wokół własnej autonomii. Już w listopadzie 1988 r. na posiedzeniu Palestyńskiej Rady Narodowej w Algierze Jasir Arafat proklamował powstanie niepodległej Palestyny obejmującej tereny Zachodniego Brzegu (Cisjordanii) i Gazy ze stolicą w Jerozolimie. Jego oświadczenie wsparte zostało rezolucją nr 181 z 1947 r., co oznaczało, iż po raz pierwszy OWP zaakceptowała współistnienie z Izraelem. Niewiele wcześniej trudna do wyobrażenia akceptacja istnienia Izraela przez OWP nie oznaczała bynajmniej podobnego gestu ze strony Tel Awiwu. Dla Izraelczyków OWP była nadal nie do przyjęcia, toteż konsekwentnie odrzucali jej udział w proponowanej przez Amerykanów konferencji przygotowanej przez misję sekretarza stanu Jamesa Bakera (marzec–sierpień 1991 r.). Negatywne stanowisko Izraela wobec problemu palestyńskiego oraz OWP poczęło ewoluować dopiero po klęsce wyborczej nacjonalistycznego Likudu w czerwcu 1992 r. Zwycięska Partia Pracy i jej przywódca, nowy premier Icchak Rabin, zdawali sobie sprawę, iż w nowoczesnym świecie przedłużanie napięcia skończyć się może tragedią. Pewien pogląd na zagrożenie przyniosła „wojna w Zatoce”. O broń masowej zagłady, choćby chemiczną, nie było trudno, a kilka państw islamskich nie bez podstaw podejrzewano o produkcję broni atomowej. Było jasne, że kolejny konflikt zbrojny z Izraelem będzie wyglądał zupełnie inaczej aniżeli wojny z lat 1948, 1956 czy 1973. Dzięki systemom antyrakietowym, w okresie „wojny w Zatoce” na obszar Izraela trafiało niewiele irackich pocisków, lecz gdyby dotarł ten jeden jedyny, z ładunkiem chemicznym ? W styczniu 1993 r. izraelski Kneset zniósł zakaz kontaktów z OWP. Wkrótce też przystąpiono do tajnych negocjacji z przedstawicielami tej organizacji. W ich rezultacie we wrześniu delegacja OWP uznała państwo Izrael, Izrael zaś tegoż roku za jedyne palestyńskie przedstawicielstwo uznał Organizację Wyzwolenia Palestyny. W połowie września 1993 r. w Waszyngtonie podpisana została „deklaracja zasad”, stanowiąca podstawę dla autonomii Gazy i Jerycha. Faktyczne porozumienie tworzące palestyńską autonomię zawarte zostało w maju 1994 r. w Kairze. W październiku tegoż roku, również w następstwie wcześniej przyjętej deklaracji, podpisany został układ pokojowy pomiędzy Izraelem a Jordanią. Pomimo całej doniosłości układu z OWP, przyszłość autonomii okazała się nie taka pewna. Co prawda już w lipcu 1994 r. podpisano nowe porozumienie o jej rozszerzeniu, a u schyłku tego roku wojska izraelskie opuściły siedem miast na Zachodnim Brzegu. Wzajemne animozje wyraźnie jednak hamowały proces. Sytuacja pogorszyła się po zwycięstwie w wyborach czerwcowych 1995 r. w Izraelu nacjonalistycznej partii Likud. Symptomem nastrojów społecznych już wcześniej było zabójstwo premiera Rabina przez żydowskiego ekstremistę. Po objęciu urzędu premiera przez Benjamina Netaniahu wycofywanie wojsk zostało powstrzymane, a na Zachodnim Brzegu powrócono do budowy żydowskich osiedli. Spowodowało to wzrost napięcia, a Cisjordania ponownie stała się miejscem starć Palestyńczyków z izraelskimi siłami porządkowymi. W różnych ocenach zamysły Netaniahu zmierzały do wykrojenia z Zachodniego Brzegu strategicznie ważnych obszarów, czemu służyć miało wznowione osadnictwo żydowskie. Miejsca te określił już tzw. plan Igala Alona z 1968 r., będący najstarszą próbą narzucenia Palestyńczykom kształtu ich siedziby. Już wówczas do strategicznie ważnych zaliczono Dolinę Jordanu, Jerozolimę wraz z przedmieściami, tereny na południe od niej i wzdłuż tzw. zielonej linii granicznej, a także Wzgórza Golan. Ta ostatnia kwestia przez długi czas wykluczała wszelkie porozumienie z Syrią. Również niezależnie od woli i determinacji Jasira Arafata co do rychłego zaprezentowania światu niepodległego państwa palestyńskiego z wszystkimi tego atrybutami, opór Izraela w tej sprawie pozostał wyraźny, do czego przyczyniało się wiele nie rozwiązanych problemów. Niestabilny Bliski Wschód Nie tylko konflikt izraelsko-arabski rzutował na stabilność Bliskiego Wschodu. Przeciwnie, w wielu momentach stanowił on rodzaj spoiwa, kwestii dominującej nad podziałami wewnątrz zwaśnionego świata arabskiego. Bliski Wschód pełen był bowiem całkowicie sprzecznych interesów i zadawnionych wrogości. Wycofanie się Brytyjczyków, w ocenie Waszyngtonu, poważnie skomplikowało sytuację w regionie. W obawie przed zainstalowaniem się ZSRR, Stany Zjednoczone dążyły do „zagospodarowania” wytworzonej ich zdaniem „próżni”. W styczniu 1957 r. ogłoszona została doktryna Eisenhowera, w ramach której przewidywano rozległą pomoc materialną dla tych krajów Bliskiego Wschodu, które zechcą zabezpieczyć się przed komunizmem. Gwarancję pomocy stanowić miały oczywiście układy wojskowe z USA. Już na początku lat pięćdziesiątych Stany Zjednoczone podjęły próbę montowania szerszego paktu militarnego, czego przejawem była inicjatywa tzw. MEDO z 1951 r. Kilka lat później seria układów powiodła w kierunku utworzenia w lutym 1954 r. tzw. paktu bagdadzkiego, z udziałem Iraku, Iranu, Pakistanu, Turcji i Wielkiej Brytanii. Uformowano go w ramach zimnowojennej doktryny powstrzymywania i przetrwał aż do 1959 r., kiedy to po wystąpieniu Iraku przekształcono go w CENTO. Poza Libanem amerykańska oferta nie wzbudziła większego zainteresowania państw arabskich. Nie zamierzały one jednej dominacji zastępować drugą. Wiele z nich już w okresie konfliktu o Suez dostrzegło pozytywy płynące z neutralizmu oraz balansowania pomiędzy obu supermocarstwami – Stanami Zjednoczonymi i Związkiem Radzieckim. Na mniej groźny, jak się wydawało, i demonstracyjnie antyimperialistyczny ZSRR postawił zarówno Egipt, jak i Syria. W przypadku Egiptu taką orientację wymusił bieg zdarzeń już w okresie rewolucji, Syria natomiast czuła się wyraźnie zagrożona ze strony sąsiedniej proamerykańskiej Turcji oraz Iraku. W okresie tym ważnym spoiwem stał się rodzaj ludowego nacjonalizmu. Państwa arabskie były wówczas młode, a ich niewątpliwe sukcesy świeżej daty. Wielkie nadzieje budziła nie tylko samodzielność decydowania, ale i poszukiwania „trzeciej drogi”. Koncepcja niezaangażowania oraz idea „trzeciego świata” zyskały wielu zwolenników. Czynnikiem integrującym większość regionu zdawały się być wspólne doświadczenia historyczne, kultura i – raczej na wyrost – również wspólnota interesów. Powszechnie widoczna nędza i zacofanie przydawały szczególnej wagi słowu „nacjonalizm” rozumianemu jako forma kontroli państwa nad sprawiedliwą dystrybucją wszelkich dochodów, w dobrze pojętym interesie społecznym. Akceptacji socjalizmu sprzyjały również sukcesy oraz potęga bloku wschodniego, zwłaszcza ZSRR. Stąd w wielu krajach Bliskiego Wschodu podejmowane były próby wypracowania arabskich wersji socjalizmu, z różnym skutkiem, acz z wielkim wpływem na bieg wydarzeń. W tych warunkach bliskowschodni wariant doktryny Eisenhowera nie miał szans powodzenia. Nie gwarantowało to bynajmniej sukcesów polityki radzieckiej. Syria już w 1955 r. zacieśniła relacje z ZSRR, a wkrótce na jej obszarze duże wpływy uzyskali komuniści. Jesienią 1957 r. stosunki syryjsko-amerykańskie uległy znacznemu pogorszeniu. Wyraźnie zanosiło się na interwencję, przynajmniej w wykonaniu Turcji, która skoncentrowała już swoje wojska. Wkrótce okazało się jednak, że „komunizowanie” Damaszku nie odpowiada nie tylko Turkom i Amerykanom, ale i znacznej części syryjskiej elity politycznej, w tym armii. Na czoło wydarzeń coraz bardziej wysuwała się Socjalistyczna Partia Odrodzenia Arabskiego – Baas. Wbrew nazwie było to ugrupowanie drobnej burżuazji, głoszące hasła socjalistyczne na równi z panarabskimi i nacjonalistycznymi. Już wówczas stosunki Egiptu z Syrią były bardziej niż przyjazne, a Naser obiecywał Damaszkowi pomoc wojskową. W styczniu 1958 r. – wsparty inicjatywą przybyłej do Kairu grupy syryjskich oficerów, straszących komunistycznym przewrotem w ich kraju – Naser wprowadził w życie wcześniej już zaprojektowany plan unii. Na początku lutego 1958 r. z połączenia Egiptu i Syrii powstała Zjednoczona Republika Arabska (ZRA). ZRA okazała się efemerydą. Dla Syryjczyków pozycja Nasera była zbyt silna. Wyraźnie zamierzał on oba kraje zunifikować, co podporządkowałoby Syrię Egiptowi. Dążąc do ukrócenia komunistycznych wpływów Naser rozwiązał wszystkie syryjskie partie polityczne, usiłując zunifikować je w jeden front. Krytykę budził również jego zamysł reformy rolnej na wzór egipski. We wrześniu 1961 r. Syria, zniechęcona politycznymi i ekonomicznymi ograniczeniami, opuściła strukturę ZRA. Naser nie protestował, obawiając się zaostrzenia konfliktu. Oba kraje nie posiadały zresztą wspólnej granicy, a unię szeroko krytykowano tak w regionie, jak i w świecie. W tym samym czasie, gdy dojrzewała idea ZRA, proamerykańska polityka władz Libanu budziła coraz większy sprzeciw islamskiej części społeczeństwa. Czynnikiem sprawczym narastającego zamętu byli nie tyle rdzenni mieszkańcy Libanu, co palestyńscy uchodźcy, otwarcie wzywający do zjednoczenia tego kraju ze strukturą ZRA. Chodziło głównie o wzmocnienie żywiołów muzułmańskich. W wyborach 1957 r. nie otrzymały one bowiem nawet połowy miejsc w parlamencie. W marcu 1958 r. rząd libański skrytykował ideę ZRA, a z jego składu zaczęto eliminować oponentów prozachodniego kursu. W połowie lipca wrzenie osiągnęło takie rozmiary, iż prezydent Camille Chamoun zażądał amerykańskiej interwencji wojskowej. Również w Ankarze członkowie paktu bagdadzkiego debatowali nad możliwością wkroczenia do Libanu. Znaczącym członkiem paktu bagdadzkiego był Irak. Ze względu na potencjał, znaczenie w regionie, a także dynastyczne koligacje swoich władców – kraj ten był drugim obok Egiptu pretendentem do przewodzenia w świecie arabskim. Rządzący Irakiem bardzo ubolewali nad szczególnym prestiżem Nasera, wyrastającego na lidera antyimperialistycznej walki Arabów w następstwie kryzysu sueskiego. W okresie tej wojny Irakijczycy wraz z Syryjczykami wkroczyli do Jordanii, która z braku odpowiednich sił nie byłaby w stanie obronić się przed izraelskim atakiem. Po zakończeniu wojny Syryjczycy wyraźnie nie zamierzali opuszczać Jordanii, a wiele wskazywało na to, że zamierzają tam poprzeć antykrólewską rebelię. W kryzysowej sytuacji Irak zdecydowanie poparł jordańskiego króla Husajna, co już wkrótce zaowocowało ścisłym porozumieniem. Interlokutorem dla Fajsala II były oczywiście monarchie, a tych już nie pozostało wiele. Poza deklaracjami, na Arabię Saudyjską czy też Maroko, w tym obozie konserwatyzmu, nie było co liczyć. Ostatecznie, w lutym 1958 r. tylko Irak i Jordania wstąpiły w układ federacyjny, alternatywny wobec ZRA. Monarchistyczne tendencje i konserwatyzm nie okazały się skuteczną zaporą dla zainspirowanych przykładem egipskim nacjonalistycznych rewolucjonistów. Odpowiadając na próbę wciągnięcia Iraku do interwencji w Libanie, w połowie lipca 1958 r. w Bagdadzie zbuntowali się „Wolni Oficerowie”. Król Fajsal II, emir Abdul Illah i premier Nuri Said zostali zamordowani. Władzę objęła armia i antymonarchistyczna burżuazja iracka. Na czele państwa stanął przywódca „Wolnych Oficerów” gen. Abdul Kassem. Dzień późnej w Libanie lądowały wojska amerykańskie, a w Jordanii, przerażonej wydarzeniami w Iraku związanym z nią federacją, trzy dni później pojawili się Brytyjczycy. Niezależnie od międzynarodowych protestów, amerykańska interwencja zahamowała rozwój wydarzeń w Libanie. Pozytywnie wpływał również strach przed niejasnych rozmiarów wojną domową w kraju tak bardzo zróżnicowanym pod względem etnicznym. Nowy prezydent, Fuad Shehab (maronita), zdołał na pewien czas przywrócić spokój pomiędzy walczącymi ze sobą chrześcijanami (maronitami) i muzułmanami. Wojskowy przewrót postawił Irak przed alternatywą: albo zacieśnić związki ze ZRA, albo pozostać enklawą arabskiej rewolucji. Po długich sporach zwyciężyła ta druga koncepcja, reprezentowana przez gen. Kassema. W marcu 1959 r. ogłosił on wycofanie się Iraku z paktu bagdadzkiego, co pociągnęło za sobą likwidację brytyjskiej bazy wojskowej w Habbaniya. Przewrót zdestabilizował jednak układ polityczny i sytuacja w kraju stale pogarszała się. Znaczące wpływy w Iraku pozyskali komuniści, dysponujący nawet paramilitarnymi „Siłami Ludowego Oporu”. Ponieważ odmówiono im udziału w sprawowaniu władzy, przejawili wielką aktywność w destabilizacji. W marcu i czerwcu 1959 r. czynnie włączyli się oni w krwawe rewolty ludności kurdyjskiej w Mosulu i Kirkuku. Wydźwięk tych zdarzeń był jednakże dla komunistów bardzo negatywny. Poza „naserystami” (tj. zwolennikami ZRA) i komunistami, przeciwko Kassemowi wystąpiła również ludność kurdyjska. W marcu 1961 r. zbuntowała się ona pod przywództwem Mustafy Barzaniego, lidera Demokratycznej Partii Kurdystanu, który już wkrótce proklamował niepodległą kurdyjską państwowość. Kurdowie są 25-milionowym narodem bez własnego państwa, zamieszkującym na terenie Turcji (ok. połowy ogółu), Iranu (ok. 1/3), Iraku, Syrii i in. Wbrew wcześniejszym zamysłom, szansę na kurdyjską państwowość przekreślił traktat w Lozannie z 1923 r. rozdzielający ziemie osmańskiego imperium pomiędzy Turcję oraz mandaty Syrii i Iraku. Dzieje Kurdów to pasmo nie kończących się powstań przeciwko każdej władzy, z nadzieją na własne państwo lub choćby autonomię. Pomimo świadomości wspólnoty, Kurdowie zawsze byli wewnętrznie podzieleni, stąd podatni na rozmaite manipulacje polityczne. Mówią co prawda jednym językiem (choć podzielonym na dialekty, zależnie od obszaru), ale używają różnych rodzajów pisma. Wyraźny jest ich podział na plemiona i klany, skąd wywodzą się różne struktury polityczne. Osiadli Kurdowie są niechętni koczownikom; żyjący w kemandżi, tj. strukturach klanów i plemion, pogardzają zamieszkującymi poza nimi – we wsiach i miastach. Bardzo popularne stało się instrumentalne wykorzystywanie Kurdów przez poszczególne państwa. Naród ten tępiły one na własnym terytorium, a wspierały na terytorium przeciwnika. O zgodzie na kurdyjską państwowość tu czy tam nie było oczywiście mowy, gdyż utworzenie takiej gdziekolwiek prędzej czy później spowodowałoby roszczenia terytorialne wobec sąsiadów. W lutym 1963 r. kolejny przewrót obalił władzę gen. Kassema. Przeciwko sobie miał on nacjonalistycznych oficerów oraz lewicującą partię Baas (działała ona również na terenie Iraku). Po stronie obalonego reżimu opowiedzieli się nagle gnębieni przezeń komuniści. Sięgająca po władzę partia Baas była dla nich nie tylko konkurentem, ale i zajadłym wrogiem. Już jednak w listopadzie tegoż roku rządy Baas zostały obalone, a nowy zamach wyniósł do władzy grupę „naserowców”, z byłym premierem płk. Salamem Arefem na czele. Usunął ich Kassem w 1959 r., teraz jednak powrócili do władzy i już w maju 1964 r. sygnowali układ z Egiptem o stowarzyszeniu ze ZRA. Związek ten był jednakże bardzo luźny, a nowa konstytucja iracka mówiła o państwie „arabskim, islamskim, niepodległym i suwerennym”. Naser nie zapisał się specjalną lojalnością wobec swoich irackich sojuszników, a zwłaszcza braci Aref (po śmierci Salama Arefa w 1966 r. władzę przejął jego brat – Rahman Aref), pomimo to wzajemne stosunki były dobre. Aż do „wojny sześciodniowej” Irak zachował orientację prozachodnią, chociaż stosunki z ZSRR miał również poprawne. W polityce państwa oficjalnie deklarowano „socjalizm”, komuniści byli jednakże niemile widziani. Dopiero po klęsce 1967 r. relacje z ZSRR, podobnie jak i innych krajów arabskich, zacieśniły się. Nastąpił wyraźny zwrot na lewo, czego rezultatem była tzw. druga rewolucja Baas, z dwoma kolejnymi przewrotami z lipca 1968 r. Ostatni z nich przyniósł pełnię władzy dla baasistów, a system polityczny Iraku przekształcony został w monopartyjny. Pełną władzę ustawodawczą i wykonawczą otrzymała Rada Rewolucyjnego Dowództwa. Na czele państwa stanął gen. Ahmed Bakr, a cały kraj ogarnęła fala represji. Wyjątkowo ważną rolę w regionie odgrywała Turcja, liczący się stronnik USA i członek NATO od 1952 r. Od czasu proklamowania republiki w październiku1923 r. kraj ten pozostawał symbolem nowoczesnego, świeckiego państwa o ludności muzułmańskiej. Świeckość i autorytaryzm republiki stanowiły swoistą schedę po wielkim reformatorze i twórcy nowoczesnego państwa tureckiego – Mustafie Kemalu-Atat prawda Arabami, a ich język należy do rodziny ałtajskiej (arabski zaś do chamito-semickiej), jednakże islam i jego kultura przez długie wieki tworzyły wspólną płaszczyznę tych różnych ludów. Turcja nie brała realnego udziału w wojnie, choć formalnie wypowiedziała ją Niemcom w lutym 1945 r. Podczas jej trwania kraj ten balansował pomiędzy stronami konfliktu, handlując z Niemcami oraz przyjmując broń od aliantów zachodnich. Turcy nie dali się jednak namówić do uczestnictwa w operacjach bałkańskich, co mogło pogorszyć ich stosunki z ZSRR. Klęska faszyzmu znalazła swoje odbicie w przemianach politycznych w Turcji. Od niemal ćwierć wieku kraj ten rządzony był autorytarnie, a jedyną legalną partią była kemalistowska Partia Ludowo-Republikańska (CHP). Poczynając od 1945 r. system zaczął ulegać liberalizacji: parlament uchwalił korzystną dla chłopów reformę rolną, zezwolono na zakładanie partii politycznych i stowarzyszeń robotniczych. W wyborach 1946 r. zwyciężyła ponownie Partia Ludowo-Republikańska, jednakże liberalna Partia Demokratyczna zdołała wyraźnie zaistnieć na tureckiej scenie politycznej. Powojenna Turcja pozostawała nadal, choć już niedługo, w strefie wpływów brytyjskich. W okresie upadku brytyjskiego panowania na Bliskim Wschodzie Turcy usiłowali dopomóc Londynowi, bezskutecznie aranżując „blok muzułmański”, z udziałem Iraku i Transjordanii. Dopiero po roku 1947 wyraźniejszą sympatię skierowała Ankara w stronę Waszyngtonu. Prócz atrakcyjnej amerykańskiej pomocy materialnej wielkie znaczenie miał tu fakt bezpośredniego zagrożenia pretensjami ze strony ZSRR: do okręgów Kars, Artwin i Ardahan, dążenia do zmiany statusu cieśnin czarnomorskich (tj. konwencji z Montreaux z 1936 r.), a nawet przyznania bazy w strefie cieśnin (czerwiec 1945 r.). W roku 1950 pod presją Zachodu prezydent Ismet Injący kemalistów (nacjonalistów) z CHP, zmuszony był rozpisać prawdziwie wolne wybory. Tym razem zwyciężyli w nich demokraci, których lider, Celal Bayar, został nowym prezydentem państwa. Partia Demokratyczna zwyciężała również w kolejnych wyborach, okres jej rządów obciążały jednakże złe wyniki gospodarcze oraz destabilizacja polityczna. W maju 1960 r. po władzę sięgnęła armia, zarzucająca demokratom odstępstwo od zasad Atatem został przywódca buntu, gen. Cemal G do władzy częściowo powrócili nacjonaliści z CHP, wspierani przez secesjonistów z Partii Demokratycznej. Zmontowana z udziałem tych ostatnich Partia Sprawiedliwości (AP) odnosiła w latach następnych wielkie sukcesy wyborcze. W następstwie przewrotu 1961 r. aresztowano wielu oponentów, a były premier Adnan Menderez i jego współpracownicy po błazeńskim procesie skazani zostali na karę śmierci. W polityce zagranicznej Turcja poprawiła swoje stosunki z ZSRR. Dopiero jednak po 1965 r., wraz z objęciem władzy przez prezydenta Suleymana Demirela, stosunki Turcji z USA pogorszyły się. Jeszcze u schyłku lat pięćdziesiątych Ankara była wiernym członkiem NATO i CENTO, co stanowiło fundament jej ówczesnej polityki zagranicznej. W roku 1966 przejawem pogarszania się relacji z Zachodem stała się kampania wymierzona przeciwko amerykańskim bazom, a także ożywienie kontaktów z krajami bloku wschodniego oraz niektórymi krajami arabskimi. Podczas „wojny sześciodniowej” Turcy wyraźnie popierali Arabów, choć poza deklaracje nie wychodzili. Tym, co w znaczącej mierze rzutowało na stosunki Turcji z Zachodem, była kwestia cypryjska. Cypr aż do 1878 r. był prowincją imperium otomańskiego. Konwencja konstantynopolska przekazała go jednak pod administrację brytyjską. W 1914 r. wyspa została anektowana, a w 1925 r. przekształcona w brytyjską kolonię, o kapitalnym znaczeniu dla morskiej potęgi Albionu. Wyspę tradycyjnie zamieszkiwała zarówno ludność grecka (ponad 3/4 ogółu), jak i turecka mniejszość. Już w latach trzydziestych cypryjscy Grecy podnieśli hasło Enosis – zjednoczenia z Grecją, a od 1955 r. prowadzili przeciwko Brytyjczykom wojnę partyzancką. Skupiała ich Narodowa Organizacja Bojowników Cypryjskich (EOKA), a duchowym przywódcą był arcybiskup Kościoła greckokatolickiego na Cyprze Makarios III. Od roku 1958 Turcja aktywnie włączyła się w sprawę niepodległości Cypru, uczestnicząc – obok Wielkiej Brytanii, Grecji i przedstawicieli lokalnych społeczności – w uzgadnianiu przyszłej konstytucji. W czerwcu 1960 r. wyspa uzyskała niepodległość, a jej prezydentem został arcybiskup Makarios. Zgodnie z porozumieniem brytyjsko–grecko–tureckim statusu wyspy nie można było naruszać bez trójstronnej zgody. Koegzystencja obu narodowości w ramach jednego państwa okazała się jednak niemożliwa, toteż już w grudniu 1963 r. Turcy cypryjscy wycofali się z rządu. Doszło nawet do walk z Grekami; na Cypr ekspediowano siły ONZ. Niezadowoleni z sytuacji Turcy czynili wszystko, aby zorganizować swoją odrębną administrację w północnej części wyspy. W początkach 1974 r. spór o Cypr ożył na nowo. Początek dało mu odkrycie ropy naftowej na szelfie Morza Egejskiego, który Grecja ogłosiła swoją strefą. Niemal natychmiast Ankara ogłosiła swoje roszczenia do ropy we wschodniej części szelfu, a wkrótce konflikt doszedł do takich rozmiarów, że w miejsce Rosjan głównym wrogiem Turków stali się ponownie Grecy. W czerwcu 1974 r. cypryjscy Grecy, podjudzeni przez rządzącą podówczas w Atenach juntę wojskową, dokonali przewrotu i na miejscu Makariosa osadzili zwolennika Enosis – Nicosa Sampsona. Chociaż jego urzędowanie trwało niewiele ponad tydzień, wystarczyło to, by sprowokować Turków. W lipcu 1974 r. na Cyprze lądowały wojska tureckie, zajmując ponad trzecią część wyspy, od strony północnej. Grecy zbiegli na południe, a okupowana część północna oraz podzielona Nikozja stały się przedmiotem międzynarodowego sporu. Na wyspę ekspediowano jednostki ONZ, tzw. UNFICYP, a oenzetowskie koncepcje zmierzały do utworzenia tam państwa federalnego. Międzynarodowe mediacje niczego jednak nie przyniosły, a w lutym 1975 r. proklamowano nawet Tureckie Federacyjne Państwo Cypru, stanowiące rodzaj autonomii tureckiej na Cyprze. Z upływem lat podział utrwalił się tak dalece, iż w listopadzie 1983 r. Turcy zdecydowali się animować rzekomo suwerenną, choć przez nikogo nie uznawaną – Republikę Turecką Północnego Cypru. Sprawa stała się szczególnie zagmatwana, gdy Grecy zaczęli blokować Turków w ich staraniach o wejście do Unii Europejskiej przy jednoczesnym preferowaniu członkostwa Cypru (tj. części niepodległej). Jeszcze w latach 1971 i 1980 armia turecka sięgała zbrojnie po władzę, a jej wpływ na sprawy państwa, mimo rządów parlamentarnych, był znaczny. Po przewrocie w 1980 r., stanowiącym reakcję na destabilizację państwa, stopniowo przywracano swobody polityczne aż po cywilne rządy premiera Turguta zala (1983––1989) i jego Partii Ojczyźnianej (ANAP). Wówczas też umocniły się więzi Turcji z Zachodem, złożyła ona również wniosek o przyjęcie do EWG (1987 r.). Zarówno stan gospodarki, jak i tureckiej demokracji nie wróżył jednak szybkiej integracji z Europą. Wewnętrzny konflikt pogłębiał nie tylko nie rozwiązany problem kurdyjski, ale i postępujące odrodzenie islamu. Fundamentaliści odwoływali się do niezamożnych lub wręcz ubogich, co w 1995 r. po raz pierwszy w dziejach nowoczesnej Turcji zapewniło sukces partii islamistów – Rafeh (Partii Dobrobytu). Była ona wyraźnie niechętna świeckiej wizji państwa oraz integracji z Europą. Powrót do islamu odbywał się na tyle cicho, że przez długi czas bagatelizowała go nawet armia – tradycyjny depozytariusz świeckich zasad Atattrzeźwił jednak wojskowych, zagrożonych perspektywą trwałej utraty władzy. W odpowiedzi na próbę islamizacji w 1998 r. Rafeh został zdelegalizowany, co nie poprawiło wizerunku tureckiej demokracji w oczach Zachodu. Stosunkowo najpóźniej Brytyjczycy wycofali się ze strategicznie ważnych regionów nadbrzeżnych Półwyspu Arabskiego. Ich tamtejsze punkty oparcia miały szczególne znaczenie tak z uwagi na szlaki komunikacyjne, jak i złoża ropy naftowej. Co prawda odkrycie saharyjskiej nafty w 1956 r. oraz libijskiej w 1959 r. zmniejszyło nieco znaczenie złóż naftowych na Bliskim Wschodzie, pozostały one jednak relatywnie tanie i łatwo dostępne. W obliczu wzajemnych konfliktów pomiędzy naftowymi potentatami, irańskich pretensji do Bahrajnu, irackich do Chuzestanu i Kuwejtu oraz saudyjskich do emiratów Zatoki – Brytyjczycy przez długi czas pełnili użyteczną rolę rozjemcy. W roku 1961, w związku z przygotowywaną niepodległością Kuwejtu, swoje pretensje pod adresem tego obszaru wysunął Irak. Na krótko jednak przed rozpoczęciem irackiej agresji w Kuwejcie lądowali Brytyjczycy (lipiec 1961 r.). Pozwoliło to ochronić niepodległość Kuwejtu do czasu przybycia kontyngentu wojsk Ligi Państw Arabskich. Kilka lat wcześniej brytyjski nacisk pomógł uregulować spór terytorialny pomiędzy Arabią Saudyjską a emiratami Zatoki – Omanem i Abu Zabi. Chodziło o zasobną w ropę oazę Buraimi, którą Saudowie zamierzali zająć siłą i skąd przepędzili ich Brytyjczycy. Już wówczas ich stosunki z Rijadem nie były tak dobre jak w przeszłości, gdyż król Saud (1953–1964) wyraźnie preferował Amerykanów. O ile jeszcze w 1962 r. Brytyjczycy zakładali podtrzymanie swojej obecności w Południowej Arabii, a zwłaszcza w Adenie, o tyle trzy lata później dojrzeli już do wycofania się stamtąd, pozostawiając niepodległe państwo federacyjne. Swoją obecność pragnęli natomiast podtrzymać w rejonie emiratów Zatoki Perskiej. Sytuacja w Jemenie już wówczas uległa komplikacji. Będący niepodległym państwem Jemen w 1956 r. zawarł układ obronny w Dżiddzie (Jiddah) z Arabią Saudyjską i Egiptem. Dwa lata później, na zasadach federacji, włączył się w strukturę Zjednoczonej Republiki Arabskiej, przekształconej na krótko w Zjednoczone Państwo Arabskie (Jemen był wszakże królestwem rządzonym przez imama, marzec 1958 r.). Pomimo swojego konserwatyzmu w sprawach wewnętrznych, imam Ahmed prowadził politykę niechętną Zachodowi, przy rozwijających się kontaktach z ZSRR i krajami bloku wschodniego. Wyraźnie nie doceniał rewolucyjnego nacjonalizmu wśród własnych rodaków, z których wielu zapatrzonych było w przykład Egiptu i osobę Nasera. Stało się to przyczyną jego śmierci w następstwie ran odniesionych w zamachu zorganizowanym przez grupę „Wolnych Oficerów” (wrzesień 1962 r.). Śmierć imama Ahmeda stała się hasłem do generalnego przewrotu. Władzę przejęło wojsko wspierane przez średnią i drobną burżuazję, a na miejsce monarchii proklamowano Jemeńską Republikę Arabską (wrzesień 1962 r.). Niedługo potem w Jemenie rozpoczęła się wojna domowa, w której monarchistów wspierała Arabia Saudyjska, a nacjonalistów – Egipt. Co ciekawe, zarówno rewolucyjny przywódca płk Abdallah Sallal, jak i syn Ahmeda – imam Mohammed al–Mansur wezwali swoich sojuszników na mocy tego samego traktatu w Dżiddzie z 1956 r. Dopiero w sierpniu 1965 r. na konferencji w Rijadzie – Naser i władca Arabii Saudyjskiej Fajsal porozumieli się w sprawie wycofania wojsk. Jemeńczycy mieli utworzyć rząd koalicyjny i przeprowadzić plebiscyt w sprawie monarchii. Tak się jednak nie stało, toteż Naser oświadczył, iż jego wojska mogą pozostać w Jemenie bezterminowo. W 1968 r. zdecydował się jednak je wycofać. Wojna skończyła się dwa lata później kompromisem, w wyniku którego wielu monarchistów otrzymało stanowiska w rządzie w Sanie. Kosztowała ona życie aż 200 tys. Jemeńczyków, tj. kilka procent populacji. Nie był to jednakże koniec konfliktu. Proklamowanie w 1970 r. Ludowo-Demokratycznej Republiki Jemenu unaoczniło stan rozbicia kraju. Oba państwa były całkowicie różne i funkcjonujące w kręgu różnych ideologii. Północ, zorientowana na Arabię Saudyjską, była rządzona przez nacjonalistów; Południe – powiązane z blokiem wschodnim, pozostawało we władaniu marksistów. We wrześniu 1972 r. przekonana o rychłym sukcesie Północ zaatakowała Południe. Jednakże, pod naciskiem Ligi Państw Arabskich, zawarty został nie tylko rozejm, ale i porozumienie w kwestii przyszłego zjednoczenia (listopad 1972 r.). Zarówno Arabia Saudyjska, jak i ZSRR poparły tę ideę, choć każde z nich zabiegało o wzmocnienie pozycji własnego podopiecznego. Już wkrótce okazało się, iż porozumienie to jest wyłącznie zestawem pobożnych życzeń, a zjednoczenie obu państw jest raczej niemożliwe. Żadne z nich zresztą nie wykazywało szczególnej stabilności wewnętrznej, a przewroty i krwawe rozliczenia wewnętrzne należały tam do praktyki politycznej. W lutym 1979 r. marksistowskie Południe postanowiło skończyć z rozbiciem kraju i zaatakowało Północ. Pełen sukces był niedaleko, lecz interweniowały państwa arabskie, a obaj prezydenci zmuszeni zostali do ponownego zawarcia układu o zjednoczeniu (marzec 1979 r.). W 1981 r. obie strony uzgodniły projekt przyszłej konstytucji, w niczym to jednak unifikacji nie przyspieszyło. Po jednej i po drugiej stronie wpływowe były siły przeciwne zjednoczeniu, chyba że na warunkach przez siebie podyktowanych. Dopiero po pięciu latach strony wznowiły negocjacje (Trypolis, lipiec 1986 r.). Przebiegały one z oporami, acz tym razem owocnie. Ostateczną decyzję o zjednoczeniu podjęto w końcu maja 1990 r. Do życia powołana została Republika Jemenu ze stolicą w Adenie. Zgoda nie trwała jednak zbyt długo. W układzie politycznym Jemenu funkcjonowały cztery wielkie partie o różnych orientacjach: nacjonalistycznej, marksistowskiej i islamskiej. Przeciwnikami dominujących nacjonalistów z Powszechnego Kongresu Ludowego byli przede wszystkim marksiści z Jemeńskiej Partii Socjalistycznej, co oczywiście przywracało ramy dawnego konfliktu. W latach 1993– –1994 nacjonaliści przystąpili do fizycznej rozprawy z prominentnymi marksistami. Jednakże armia jemeńska nie była jeszcze zintegrowana, toteż każda ze stron nadal miała oparcie we własnych siłach zbrojnych. W lutym 1994 r. wybuchły walki, a w kwietniu na północ od Sany stoczona została bitwa pancerna. Miesiąc później były wiceprezydent Jemenu i marksistowski lider, Ali al–Baid, proklamował utworzenie na południu Demokratycznej Republiki Jemenu i przywrócenie dawnej granicy. Secesjonistów wsparły politycznie i finansowo emiraty Zatoki, podczas gdy Rada Bezpieczeństwa ONZ prezentowała dużą bezradność. Wojska zwolenników jedności czyniły jednak znaczące postępy, toteż w początkach lipca 1994 r. padł Aden, a separatystyczny rząd zbiegł za granicę. W rekonstruowanym rządzie prezydenta Ali Saleha nie przewidziano już miejsca dla pokonanych marksistów, co wcale nie oznacza, że jako czynnik polityczny przestali liczyć się w Jemenie. Poczynając od połowy lat siedemdziesiątych symbolem niestabilności politycznej Bliskiego Wschodu był Liban. Wraz z wybuchem wojny domowej w tym kraju pełen wyraz uzyskały pogłębiające się rozdźwięki pomiędzy krajami arabskimi. Wcześniej Liban nazywany był „Szwajcarią Lewantu”, a bejruckie banki uchodziły za nie mniej pewne aniżeli genewskie. Od dziesięcioleci jednak w tej przepięknej krainie cedrów i śródziemnomorskiego klimatu nabrzmiewał głęboki konflikt. Wynikał on po części już z samej struktury ludnościowej, jednakże wydarzenia przyspieszył i ukierunkował konflikt izraelsko-arabski. Związany z nim napływ uchodźców palestyńskich wyraźnie wzmocnił grupę muzułmańską. Nie budziło to entuzjazmu miejscowych chrześcijan – maronitów, stanowiących od pokoleń libańską elitę polityczną i gospodarczą. Na podziały etniczne nakładały się podziały społeczne, gdyż zamożniejsi maronici byli wyraźnie prawicowi, muzułmanie zaś, a zwłaszcza Palestyńczycy, zdradzali wyraźne sentymenty ku lewicy. Rządzący Libanem zupełnie nie kontrolowali zarówno tego, co działo się w obozach przy południowej granicy, jak i palestyńskich poczynań, polegających głównie na nękaniu Izraela stałymi rajdami fedainów. W przeszłości Liban doświadczał już izraelskiego odwetu z powodu aktywności fedainów. Na dodatek wybuchały okresowe walki pomiędzy słabowitą armią rządową a Palestyńczykami. W roku 1975 wrogość pomiędzy rządem a coraz mniej chętnie widzianymi uchodźcami osiągnęła stan krytyczny. Palestyńczycy weszli zresztą w niezłe układy z zamieszkującymi południe kraju libańskimi szyitami. Organizacje prawicowe – w tym zbrojna, maronicka Falanga – wyraźnie domagały się od rządu powtórzenia jordańskiego scenariusza z 1970 r. Popierany przez armię i maronitów prezydent Sulejman Farandżija starał się szukać poparcia w Syrii. Na przywódcę libańskich muzułmanów i Palestyńczyków wyrastał Kamal Dżumblatt, lewicujący polityk i arystokrata druzyjskiego pochodzenia. W kwietniu 1975 r., w odwet za zamachy, falangiści ostrzelali palestyński autobus zabijając wielu pasażerów. Kilka dni później cały kraj stanął w ogniu. W krótkim czasie krwawe walki ogarnęły cały Liban, a miejscem szczególnie zaciętych starć stał się Bejrut. W konflikt coraz bardziej włączała się OWP i Syria. Jej wojska w maju i czerwcu 1976 r. wkroczyły do Libanu, oficjalnie w celu rozdzielenia zwaśnionych stron, czego nie była w stanie dokonać armia libańska. Mniej jawnie Syryjczycy dążyli do złamania pozycji Palestyńczyków. Damaszek był zresztą powszechnie oskarżany o próby budowy tzw. Wielkiej Syrii, z udziałem Libanu, choć tak naprawdę dla Syryjczyków i ich prezydenta Hafiza Asada najlepszym rozwiązaniem było przywrócenie stanu poprzedniego. Przedłużona obecność w Libanie oznaczać mogła wzrost napięcia w stosunkach z Izraelem, być może nawet wojnę, a to nie leżało w możliwościach Asada. Wprowadzenie wojsk syryjskich, a następnie kontyngentu Ligi Państw Arabskich (w którym Syryjczycy i tak posiadali dominujący udział) na pewien czas spacyfikowało sytuację w Libanie. Prezydentem kraju został maronita Elias Sarkis, premierem zaś muzułmanin Selim al–Hoss. W parlamencie obie opcje religijne posiadać miały równą liczbę deputowanych. Żadna ze stron jednakże nie była z tego zadowolona, a władza centralna pozostała fikcją. Zamieszkujący głównie południowy Liban Druzowie są islamską grupą religijno--etniczną zaliczaną do tzw. schizmatyków (chociaż czasami do szyitów), podobnie jak charidżanie. Grupa ta powstała w X/XI w. założona przez teoretyków Hamzę i al Daraziego, który utożsamił ówczesnego kalifa fatymidzkiego al Hakima z Alim –zięciem Mahometa i pośrednio uznał go za wcielenie samego Allaha. W 1021 r. kalifal Hakim zaginął, jednakże Druzowie wierzą, że zjawi się ponownie przed końcem świata i uczyni ich narodem wybranym. Wierzą oni również w wędrówkę dusz oraz reinkarnację – wcielanie się bóstwa (Allaha) w ludzi doskonałych, ostatnio – w zaginionego al Hakima. Są monogamistami i ściśle wystrzegają się tytoniu i alkoholu. W spotkaniach religijnych uczestniczą tylko „uczeni” (ukkul), których jest niewielki procent. Maronici natomiast są chrześcijanami należącymi do kościoła unickiego (wschodniokatolickiego), obrządku antiocheńskiego. Zachowując swój obrządek oraz język liturgii, uznali oni prymat papieża. Zob. G.J. Bellinger, Leksykon religii świata, Warszawa 1999. W marcu 1977 r. zamordowany został dążący do władzy przywódca Druzów, Kamal Dżumblatt, a południową część kraju ogarnęły walki. Coraz częstsze rajdy palestyńskie na terytorium Izraela powodowały jego zaangażowanie w wojnę po stronie maronitów. W marcu 1978 r., w odpowiedzi na kolejny atak Palestyńczyków, wojska izraelskie wkroczyły do Libanu. Pod wpływem międzynarodowego nacisku zostały one jednakże po trzech miesiącach wycofane. Teoretycznie porządku strzec miał oenzetowski kontyngent (UNIFIL), w praktyce jednak Izraelczycy swoje pozycje przekazali maronickiej milicji. Wkrótce potem w konflikt z maronitami popadli Syryjczycy, a pokój między nimi na krótko zaprowadziła „deklaracja z Beiteddin”, głosząca konieczność odbudowy władzy centralnej oraz rozbrojenie lokalnych milicji (październik 1978 r.). Postanowień deklaracji nigdy nie wykonano, a już w 1979 r. maronickie dowództwo majora Saada Haddada proklamowało w południowej części kraju utworzenie „wolnego Libanu”, wspieranego przez Izrael. Rząd w Bejrucie pozostawał bezsilny, a na teoretycznie podległym mu obszarze trwała skrywana wojna pomiędzy maronitami i Izraelczykami z jednej strony a Syryjczykami i Palestyńczykami z drugiej. W czerwcu 1982 r. konflikt przybrał formę otwartą, a wojska izraelskie wkroczyły do Libanu. Operacja „Pokój dla Galilei” rozwijała się błyskawicznie, toteż wkrótce Izraelczycy oblegli Bejrut, z którego z trudem ewakuowało się kierownictwo OWP z Jasirem Arafatem na czele. Nastąpił okres faktycznego podziału kraju na kontrolowaną przez Syryjczyków Północ oraz maronicko-izraelskie Południe. W Bejrucie przez pewien czas dominowali maronici i ich polityczna reprezentacja – Falanga. Zapewniło to zwycięstwo wyborcze ich przywódcy: najpierw Baszira Dżemajela, a po jego zamordowaniu – brata Amina (wrzesień 1982 r.). Pod izraelską egidą, rozzuchwaleni falangiści dokonali wówczas krwawej masakry Palestyńczyków w obozach Sabra i Szatila. Próby nacisku i mediacji ze strony USA nie przynosiły poważniejszych rezultatów. Krwawa wojna wyczerpywała jednakże Izrael, który stopniowo zmniejszał swój kontyngent zbrojny, ustępując w południowym Libanie wspieranej przez siebie armii maronickiej tzw. Południowego Libanu. Izrael formalnie sygnował układ o wycofaniu wojsk z maja 1983 r. pod warunkiem jednakże, iż Syria również swój kontyngent wycofa. Było to jednak niewykonalne. Tymczasem narastał konflikt wewnątrz OWP, który poważnie zagroził pozycji Arafata. Przeciwko sobie miał on stronnictwo prosyryjskie z Abu Musą i Abu Salehem na czele. Po wielomiesięcznych walkach Arafat i jego zwolennicy zmuszeni byli ewakuować się z Libanu w grudniu 1983 r. do Jemenu, Algierii i Tunezji. Na spór wewnątrz OWP rzutowało nie tylko zbyt ugodowe, zdaniem niektórych, stanowisko Arafata, ale i źle widziane przez Syryjczyków pertraktacje z Jordanią. Układ o wycofaniu obcych wojsk z Libanu z maja 1983 r. nie odpowiadał żadnej ze stron. Krytykowali go nie tylko muzułmańscy rzecznicy obecności Syrii, ale i maronici, zainteresowani w izraelskiej protekcji. W marcu 1984 r. układ ten został odrzucony przez prezydenta Dżemajela, w zamian za syryjskie gwarancje bezpieczeństwa. Powołanie „gwarantowanego” przez Syryjczyków „rządu jedności narodowej” nie zaprowadziło jednakże pokoju. Pozytywnym tego skutkiem było natomiast systematyczne zmniejszanie obecności izraelskiej. Izrael odstąpił zresztą od nierealnych żądań wycofania się Syryjczyków i do czerwca 1985 r. ewakuował swoje wojska z Libanu. W zasięgu jego kontroli pozostała jednakże przygraniczna strefa buforowa kontrolowana przez Armię Południowego Libanu. Już wkrótce okazało się, że silna pozycja Syrii nie gwarantuje pokoju w Libanie. Tamtejszy układ uległ zresztą znacznemu skomplikowaniu daleko wykraczającemu poza tradycyjny podział chrześcijanie – muzułmanie. Widomym znakiem konfliktu był zachowany podział strefowy Bejrutu pomiędzy zwaśnione ugrupowania. Palestyńczycy wznowili zresztą swoją antyizraelską działalność, za wszelką cenę starając się powrócić do dawnej pozycji w Libanie. Ich zamiary pozostawały w sprzeczności z intencjami wielu ugrupowań. Atakując Izrael mieli przeciwko sobie tzw. szyicką milicję Amal, zainteresowaną w wyrugowaniu Izraelczyków z południowego Libanu, ale nie w przenoszeniu działań na terytorium Izraela. Na przełomie lat 1986–1987 Amal zablokowała obozy palestyńskie w rejonie Tyru i Sydonu, dążąc do pozbycia się stamtąd OWP. Walki Amalu z Druzami w Bejrucie zakończyła dopiero syryjska interwencja. Narzucony przez Damaszek rozejm w Libanie nie był jednak zbytnio przestrzegany. W maju 1987 r. libański parlament anulował układ z OWP o jej działalności w Libanie. Na decyzję tę wpłynęli Syryjczycy, bardzo niezadowoleni z poważnego umocnienia się pozycji Arafata oraz osłabienia popieranej przez siebie orientacji. Ogólny zamęt pogłębiały starcia pomiędzy szyicki„Partią Boga” – Hezbollah. Jej zamiarem było utworzenie w Libanie republiki islamskiej, co pozostawało w sprzeczności z aspiracjami Syrii. Dopiero wielostronne negocjacje przeprowadzone w roku 1989 oraz poparte serią porozumień doprowadziły do względnego uregulowania sytuacji w Libanie. Poza przedstawicielstwem Ligi Państw Arabskich wielką rolę odegrało poparcie Stanów Zjednoczonych i ZSRR dla pokoju w Libanie, wyrażone m. in. krytyką syryjskiej obecności. W październiku 1989 r. w Taif zawarte zostało porozumienie w sprawie przywrócenia pokoju. Poza ustaleniami tyczącymi równego rozdziału miejsc w rządzie i parlamencie oraz rozbrojenia milicji zakładało ono ewakuację wojsk syryjskich, co jednakże nie zostało w pełni wykonane. Pokój w Libanie mógł być zaprowadzony stopniowo, drogą powolnego wygaszania ognisk roznieconych przez lata konfliktów. Ze względu na znaczącą obecność Palestyńczyków w tym niewielkim kraju (350 tys. : 2 mln), a także wyraźny konflikt pomiędzy nimi, władze Libanu zmuszone były z wielką ostrożnością obserwować całość procesu pokojowego na Bliskim Wschodzie. Już bowiem dyskusja OWP co do przyszłości autonomii palestyńskiej na Zachodnim Brzegu spowodować mogła ponowny wybuch waśni wewnętrznych w Libanie, które były jego udziałem w dwóch poprzednich dziesięcioleciach. Aż do schyłku lat siedemdziesiątych przykładem stabilnej państwowości był Iran. Dzięki zasobom ropy był on krajem zamożnym, a jego modernizacja postępowała w szybkim tempie. O silnej pozycji szacha Mohammada Rezy z dynastii Pahlawi decydowała nie tylko ropa, ale i Amerykanie, którzy w połowie lat pięćdziesiątych zastąpili Brytyjczyków. Dla jego autorytarnych rządów największy problem stanowiła religijna opozycja szyicka, jednoznacznie wroga wobec postępujących przemian oraz zachodnich sojuszników. Charakterystyczny dla szyizmu konflikt wokół zwierzchności władzy świeckiej nad duchowną wzmacniały rozdźwięki społeczne pomiędzy szybko bogacącą się burżuazją irańską a żyjącą w ubóstwie ogromną większością Irańczyków. W następstwie wystąpień islamistów w roku 1963 szach wydalił z kraju ajatollaha Chomeiniego, co jednakże tylko w części spacyfikowało nastroje. Przeprowadzano również szereg reform społecznych, wśród nich rolną; kobietom przyznano prawa wyborcze. Aż do 1975 r. dominującą rolę w życiu politycznym kraju odgrywała partia Nowy Iran. Później wszystkie partie polityczne zostały rozwiązane, a te, które wspierały szacha, zjednoczono w Odrodzenie Iranu (Rastakhiz). Próby wykorzystania religii do celów politycznych nie udawały się, a duchowieństwo pozostało wrogie wobec szacha i ogłoszonej przez niego „białej rewolucji”, znanej później jako „rewolucja szacha i ludu”. Bardzo silne były więzi Iranu ze Stanami Zjednoczonymi zarówno na płaszczyźnie wojskowej, jak i gospodarczej. Od 1955 r. Iran należał do paktu bagdadzkiego (później do CENTO), a w marcu 1959 r. zawarł dwustronny układ obronny z USA. Dla Waszyngtonu Teheran pełnił cenną rolę „regionalnego policjanta”, kontrolując zwłaszcza Zatokę Perską i tamtejsze źródła ropy. Dla zrównoważenia jego pozycji, ZSRR otwarcie napierał na sąsiednie państwa arabskie, w tym zwłaszcza na skonfliktowany z Iranem Irak. Pretensje Bagdadu tyczyły nie tylko obszaru tzw. Szatt el Arab, ale i strategicznie ważnych wysepek w Zatoce Perskiej. Dzięki ropie naftowej dochód narodowy Iranu w latach 1968–1973 zwiększył sięaż ponad trzykrotnie. Kraj ten był jej czołowym eksporterem, toteż ogromne korzyści przyniósł mu zwłaszcza kryzys naftowy z 1973 r. Podział dochodu był jednakże niesprawiedliwy, a poziom życia przeciętnych Irańczyków daleko odbiegał od tego, czym dysponowały elity rządzące. Powszechnie widoczny był brak demokracji. Legalna opozycja właściwie nie istniała, a działalność nielegalnej skutecznie tępiła wszechwładna policja polityczna SAVAK. Wobec przeciwników stosowano okrutne tortury i drakońskie kary. Szach nie miał jednakże kontroli nad islamskim duchowieństwem, a ono właśnie zachowywało najbardziej nieprzejednane stanowisko. Potrafiło skutecznie wykorzystywać tradycyjne ośrodki irańskiego życia politycznego, których zaprowadzony przez szacha modernistyczny system nie zdołał jeszcze spenetrować. Były to: odwiecznie hermetyczna rodzina irańska i bazar – miejsce-instytucja – ośrodek życia gospodarczego i kulturalnego. Uprawiana przez mułłów krytyka adresowana była do ubogich, a takich w Iranie nie brakowało, i trafiała na podatny grunt. Już w roku 1971, gdy Iran przygotowywał się do hucznych obchodów 2500 lat istnienia monarchii, widać było wyraźną różnicę pomiędzy jej nowoczesną fasadą a zacofaną treścią. W istocie rzeczy szach nie dokonał bowiem żadnej rewolucji, a na pewno nie w sferze mentalnej swoich poddanych. Przyspieszonemu rozwojowi kraju towarzyszyła spora inflacja, co mocno rzutowało na dochody najsłabiej zarabiających. Przez dłuższy czas szachowi udawało się pacyfikować oponentów poprzez rozmaite podwyżki płacowe, co jednakże mocno obciążało budżet. W 1975 r. podjęto nawet próbę masowej sprzedaży społeczeństwu akcji znacjonalizowanego przemysłu naftowego, na czym skorzystali jednakże tylko relatywnie zamożni. W 1978 r. kraj ogarnęła fala antyrządowych wystąpień i demonstracji, a władze coraz gorzej radziły sobie z opozycją. Iran wyraźnie zmierzał w stronę rewolucji islamskiej, gdyż rolę przywódczą w walce z reżimem przejęło islamskie duchowieństwo. We wrześniu 1978 r. tragiczne trzęsienie ziemi we wschodnim Iranie w pełni ukazało korupcję i bezsilność monarchii Pahlawich. Pomoc dla poszkodowanych została w znacznej mierze rozkradziona, a gdy w ruinę obracało się miasto Tabas, w Teheranie armia masakrowała demonstrantów. Choć szach nadal dysponował potężną armią, skala oporu była tak powszechna, iż trwanie u władzy oznaczać mogło krwawą wojnę domową. Jeszcze krótko przed abdykacją wojskowi doradzali mu, aby zniszczyć rakietami świętą stolicę szyitów Kum (Qom), a „przy okazji” zgładzić ok. miliona oponentów. Nie zdecydował się jednak na to rozwiązanie i w styczniu 1979 r. abdykował oraz wyjechał z kraju. Władzę w Iranie przejęła Rada Regencyjna, choć faktycznie posiadała ją Rada Rewolucyjna. Powstała ona z inicjatywy przebywającego na emigracji we Francji ajatollaha Chomeiniego. W lutym 1979 r. powrócił on z wygnania i już dwa tygodnie później, w następstwie demonstracji, ustąpił przejściowy rząd Szapura Bakhtiara. Zastąpił go desygnowany przez Chomeiniego rząd tymczasowy. W kwietniu 1979 r. proklamowano Islamską Republikę Iranu. Bardzo szybko masowe represje islamistów objęły nie tylko dawną administrację, ale i armię. Skutecznie pozbyto się całej grupy ludzi nie tylko dobrze wyszkolonych, ale i zdolnych do obsługi nowoczesnego sprzętu. Antyamerykańskość Chomeiniego pozbawiła zresztą Iran dostaw wojskowych, toteż potencjał militarny szybko ulegał degradacji. Tak jak życie polityczne kraju zdominowały rozpasane wiece i modły, tak sferę wojskową – tłumy niezdyscyplinowanych, lecz fanatycznych bojowników. W imię Boga Miłosiernego, Litościwego KONSTYTUCJA ISLAMSKIEJ REPUBLIKI IRANU ROZDZIAŁ I Postanowienia ogólne [...] Art. 2 Ustrój Republiki Islamskiej oparty jest na następujących dogmatach wiary: 1. Wierze w jedynego Boga (zawartej w formule: „Nie ma Boga prócz Boga”), w Jego najwyższą władzę i prawodawstwo oraz poddanie się Jego woli. 2. Na Boskim Objawieniu i jego zasadniczej roli w prawodawstwie. 3. Na resurekcji i jego twórczej roli w ewolucji ludzkości na wzór Boski. 4. Na Boskiej sprawiedliwości w kreowaniu świata i szariatu. 5. Na Imamacie, jego bezpośrednim przywództwie i roli w utrwalaniu zdobyczy Rewolucji Islamskiej. 6. Na ludzkiej godności, wzniosłych wartościach człowieka, jego wolnej woli i odpowiedzialności przed Bogiem, co ma doprowadzić do ustanowienia spra wiedliwości, niezależności politycznej, ekonomicznej, społecznej i kulturalnej oraz do integracji narodowej poprzez: a) nieustającą praktykę i działalność predestynowanych do tego muzułmańskich prawników, a opartą na Koranie, Tradycji (sunnie) nieomylnego Proroka i świę tych Imamów (Pokój Im Wszystkim), b) pozytywne wykorzystywanie nauki, techniki, współczesnych zdobyczy cywili zacji oraz nieszczędzenie wysiłków zmierzających do ich rozwoju, c) zanegowanie wszelkiego przejawu ucisku, poddania się mu, a także negację tyra nii czy jej akceptacji. [...] Cyt. za: M. Stolarczyk, Iran – państwo i religia, Warszawa 1997. Na mocy konstytucji z 1979 r. Iran stał się teokratycznym państwem islamskim (formalnie republiką islamską). Na jego czele stanął ajatollah Chomeini, czyli wali faqih (przywódca religijny), sprawujący władzę w zastępstwie XII imama (tzw. zaginionego). Po jego śmierci wyboru następnego wali faqih dokonała tzw. Rada Doświadczonych (majlis e khobregan), składająca się z wybranych duchownych. Medżlis, czyli irański parlament, stał się właściwie organem doradczym, a jego uchwały podlegały zbadaniu pod względem zgodności z konstytucją i islamem przez Radę Strażników (shura e nigahbar). Do 1989 r. władza formalnie stojącego na czele państwa prezydenta była ograniczona. Później jego kompetencje zostały rozszerzone m. in. poprzez przejęcie obowiązków premiera. Choć wybory do Medżlisu odbywały się co cztery lata, o demokratycznej walce parlamentarnej nie mogło być mowy, zwłaszcza że w Iranie partie polityczne praktycznie nie istniały. W 1987 r. Chomeini rozwiązał nawet Islamską Partię Republikańską, która swoją walką wyniosła go do władzy i przez długie lata była jedynym legalnym ugrupowaniem. Utrwalony podział polityczny przebiegał pomiędzy konserwatystami i liberałami, choć w oczach Zachodu jedni i drudzy byli postrzegani jako fundamentaliści. Stopniowo eksperymenty polityczne i gospodarcze realizowane w ramach republiki islamskiej wyczerpywały społeczeństwo, toteż sympatie Irańczyków przesunęły się w stronę liberałów. Pewien grunt dla złagodzenia państwowo–religijnego reżimu ukształtowały już rządy prezydenta Haszemi Rafsandża- niego (1989–1997). Perspektywę pogłębionych przemian przyniósł jednakże dopiero wybór Mohammeda Chatamiego w 1997 r. Rywalizując o urząd prezydenta wygrał on z kandydatem konserwatywnego Stowarzyszenia Wojującego Duchowieństwa. Rozpoczęła się walka polityczna o nowy model państwa pomiędzy islamskimi liberałami i ortodoksami. Iran osłabł nie tylko wewnętrznie, ale i na arenie międzynarodowej. Od 1979 r. kraj ten nie utrzymywał stosunków dyplomatycznych z USA. W roku 1989 zerwały z nim stosunki kraje Unii Europejskiej. Powodem tego kroku było obłożenie klątwą religijną przez ajatollaha Chomeiniego z konsekwencją kary śmierci pisarza światowej sławy, Salmana Rushdiego. Ta skandaliczna sprawa utwierdziła w świecie obraz Iranu jako państwa terrorystycznego. Ponowny kryzys tego typu w relacjach z Unią nastąpił w 1997 r. w następstwie wyroku berlińskiego sądu, obciążającego Teheran za zamach na ukrywających się w Niemczech irańskich opozycjonistów. Na tym tle lepiej przedstawiały się stosunki Teheranu z Moskwą. Rosjanom wyraźnie zależało na irańskim poparciu zarówno w regionie, jak i w Azji Środkowej. Iran, pozostający dotąd w nie najlepszych stosunkach z Turcją, mógłby tam skutecznie równoważyć jej wpływy. Pewne perspektywy miały również stosunki z Armenią. Sąsiadujący z Iranem Azerbejdżan (skonfliktowany z Armenią), choć kulturowo bliski, orientował się na Turcję. Poza tym aspiracje Baku mogły z czasem sięgnąć irańskiego Azerbejdżanu, z utrzymaniem którego Teheran miewał w przeszłości kłopoty. W sąsiednim Iraku pozycję dyktatora uzyskał Saddam Husajn. Od wczesnej młodości był on związany z partią Baas, z ramienia której po przewrocie w końcu lipca 1968 r. objął urząd wiceprezydenta (prezydenta od 1979 r.). Szybko rozprawił się on z wszelką opozycją, a swoje rządy oparł na armii. Podobnie jak szach Iranu, dowodzący swoich związków z Cyrusem Wielkim, tak Saddam chętnie aspirował do pozycji descendenta Nabuchodonozora, czy nawet samego Proroka. Dzięki zasobom ropy przez długi czas Saddam mógł budować potęgę własnego państwa. Do Iraku z całego świata zjeżdżali rozmaici eksperci i inżynierowie, a sam dyktator przez wiele lat cieszył się opinią reformatora i rzecznika postępu. W roku 1980 przywrócił nawet parlamentaryzm, choć wkrótce okazało się, iż tylko dla celów dyktatorskich manipulacji. Bardzo zależało mu również na objęciu przywództwa w świecie arabskim, „zdradzonym” przez Sadata, choć w swoich aspiracjach sięgał całego „świata niezaangażowanego”. Wielkim problemem politycznym Iraku byli zawsze Kurdowie. W marcu 1970 r. Bagdad zawarł z nimi co prawda kończący dwuletnią wojnę układ gwarantujący Kurdom rodzaj autonomii. Jednakże w 1974 r. Demokratyczna Partia Kurdystanu kierowana przez Masuda Barzaniego uznała, iż gwarantowane przez rząd koncesje są zbyt ograniczone. Rozpoczęła się nowa wojna, zakończona porozumieniem w Algierze w marcu 1975 r., w której Kurdowie uzyskali wsparcie Iranu. Już wówczas wyraźnie zarysował się konflikt graniczny z Iranem w rejonie Szatt el Arab. Bagdad kwestionował również zajęcie przez Irańczyków wysepek Tumb w rejonie cieśniny Ormuz w 1971 r., co ustanawiało ich kontrolę nad wejściem do Zatoki Perskiej. Dla obu krajów sprawa przynależności zlewiska Tygrysu i Eufratu, zwanego Szatt el Arab, miała ogromne znaczenie. Wzdłuż tej linii usytuowane były bowiem kluczowe dla przemysłu naftowego ośrodki wydobycia i przerobu: Basra, Abadan, Khorramshahr. Delimitacja z 1937 r. usytuowała granicę wzdłuż najgłębszego kanału żeglugowego, co pozwalało obu państwom na korzystanie z tego szlaku. Włączenie do Iraku sąsiedniego Chuzestanu pozostającego we władaniu Iranu od roku 1823 oznaczałoby ustanowienie kontroli nad irańskim wywozem ropy. We wrześniu 1980 r. Saddam wypowiedział wcześniejsze układy i ogłosił Szatt el Arab rzeką iracką. U schyłku września 1980 r. rozpoczęła się iracka ofensywa przeciwko Iranowi. Wzniecając wojnę z krajem o znacznie większym potencjale ludnościowym i gospodarczym Saddam kierował się kilkoma przesłankami. Przede wszystkim brał pod uwagę destabilizację wewnętrzną Iranu, wywołaną rewolucją islamską. Niedawna potęga armii irańskiej należała już do przeszłości, wojska irackie zaś stały się prawdziwie nowoczesne. Poza tym upadek szacha wytworzył w rejonie Zatoki swoistą pustkę, a Amerykanie utracili swego wieloletniego „stróża porządku”. Jeszcze w 1969 r. prezydent Richard Nixon określił Iran i Arabię Saudyjską mianem filarów regionalnej stabilizacji. U schyłku 1979 r., wraz z zajęciem przez islamistów ambasady USA w Teheranie, konflikt irańsko-amerykański osiągnął swoje apogeum. Waszyngton przygotowywał nawet operację militarną mającą na celu uwolnienie zakładników przemocą (zwolniono ich w drodze negocjacji w styczniu 1981 r.). W tych warunkach, pomimo wcześniejszych związków Saddama z Rosjanami, którzy dozbroili jego armię, nawet w Waszyngtonie Bagdad budził nadzieję na przejęcie roli czynnika stabilizującego. Takie rozwiązanie wydawało się interesujące nie tylko ze względu na rodzaj wyzwania narzuconego ZSRR, ale i podkreślany przez Saddama neutralizm Zatoki Perskiej. Przyniosło to Irakowi wsparcie ze strony Stanów Zjednoczonych i zaniepokojonych irańskim fundamentalizmem państw arabskich. We wczesnej fazie konfliktu po stronie Iranu opowiedział się Związek Radziecki, później jednak, w miarę pogarszania się relacji z Teheranem, swoje sympatie przerzucił na Irak. Oficjalnie, zarówno ZSRR, jak i USA ogłosiły neutralność w tej wojnie. Prawda wyglądała jednakże zupełnie innaczej, czego przejawem były nie tylko radzieckie dostawy wojskowe, czy amerykańskie wsparcie ekonomiczne, ale i przywrócenie w 1984 r. zerwanych po „wojnie sześciodniowej” stosunków dyplomatycznych na linii Bagdad – Waszyngton. Pomimo wielokrotnej przewagi technicznej Iraku (np. w lotnictwie aż 5-krotnej), wojna z manewrowej szybko przekształciła się w pozycyjną. Z tą chwilą położenie militarne Bagdadu znacznie pogorszyło się, w walkach na wyniszczenie miał bowiem przeciwko sobie armię daleko liczniejszą. Z upływem lat wyczerpanie obu stron pogłębiało się, a Irak odczuwał coraz większe braki w ludziach. Do wojska zmobilizowano większość Irakijczyków, a ich miejsce w zakładach pracy zajęły kobiety i imigranci. Irańczycy zajmowali stopniowo coraz większe skrawki spornego terytorium, które udało się Irakowi odzyskać dopiero u schyłku wojny. Teheran wsparł również zrewoltowanych Kurdów, którzy po raz kolejny wypowiedzieli Bagdadowi posłuszeństwo. W odwet wojska irackie przystąpiły do ich bezlitosnej masakry. Jej przejawem było wytrucie gazem bojowym kilka tysięcy kurdyjskich mieszkańców Halabji (Halabdży). Irak natomiast wspierał irańskich secesjonistów z Armii Wyzwolenia Narodowego (tzw. mudżahedini Chalq). Przez długi czas międzynarodowe mediacje nie odnosiły żadnego skutku. Oskarżany o uprawianie międzynarodowego terroryzmu Iran nie cieszył się poparciem w świecie, Saddam natomiast nie osiągnął celów, dla których wzniecił wojnę. Dla rządzących w Bagdadzie sunnitów fundamentalizm szyicki nadal pozostawał groźny. Mógł on bowiem ogarnąć rozległe obszary tego państwa, którego ponad połowa ludności reprezentowała właśnie szyicki odłam islamu. Iracka dywersja w Chuzestanie, którego arabska ludność otwarcie domagała się przynajmniej autonomii, bardzo niepokoiła Teheran. Podpisanie rozejmu nie oznaczało wygaszenia zadawnionych wrogości oraz likwidacji jej źródeł. Nie oznaczało też końca sporu o Szatt el Arab czy panowanie w Zatoce. Coraz większe zniecierpliwienie destabilizacją w rejonie Zatoki Perskiej wykazywały Stany Zjednoczone. Po cichu zaopatrywały one obie walczące strony, w tym – całkiem nielegalnie – Iran, co stało się przedmiotem skandalu (tzw. Irangate). Stopniowo wojna rozszerzyła się na szlaki żeglugowe. Doszło do ataków na tankowce, a amerykańska protekcja okazała się nieskuteczna. W lipcu 1987 r., w obliczu narastającej konfrontacji pomiędzy USA i Iranem, Rada Bezpieczeństwa przyjęła rezolucję nr 598 wzywającą do natychmiastowego zakończenia wojny i przywrócenia status quo ante. Dla Teheranu jej przyjęcie było przez długi czas niemożliwe, z uwagi na wieloletni postulat uznania Bagdadu za agresora oraz żądanie wysokich odszkodowań. W sierpniu 1988 r. Iran podpisał jednakże układ rozejmowy, do czego przyczynił się zarówno międzynarodowy nacisk, jak i militarne sukcesy letniej ofensywy irackiej. Wieloletnia wojna nie przyniosła Irakowi dominującej pozycji w Zatoce Perskiej. Obciążony ogromnym długiem kraj znajdował się na skraju ruiny. Jedynym źródłem dochodów pozostał eksport ropy. Brakowało środków na przywrócenie pokojowego charakteru produkcji krajowej, toteż niemal wszystko trzeba było importować. Przez lata Saddam Husajn zdołał jednakże umocnić swoją pozycję dyktatora, krwawo rozprawiając się z wszelką opozycją. Nadal aspirował do przywództwa w świecie islamu, a swój kraj starał się przekształcić w militarną potęgę. W Iraku był rozwijany potajemnie program atomowy. Jego podstawy stworzyła Francja, udostępniając w 1975 r. swoją technologię, mającą rzekomo służyć celom pokojowym. Zakłady w Osiraku zostały jednakże w 1981 r. zbombardowane przez Izrael, poważnie zaniepokojony szansami na arabską broń nuklearną. Niezależnie od tego niepowodzenia, Saddam Husajn rozwijał produkcję nieporównywalnie tańszej, choć równie strasznej broni chemicznej, a nawet biologicznej. Przez długie lata mocarstwa tolerowały taki stan rzeczy sądząc, iż Irak uda się wprzęgnąć w międzynarodową rozgrywkę. Nowoczesność Iraku, stabilność jego władzy były pozytywnie odbierane w świecie. Po zakończeniu wojny z Iranem Husajn zapowiedział zresztą szereg reform, w tym przywrócenie systemu wielopartyjnego oraz ograniczenie monopolistycznego sektora państwowego. Irak posiadał zresztą największe w świecie rezerwy ropy naftowej, a zawiązywane przezeń kontrakty były bardzo korzystne. Stopniowo jednak narastająca agresywność Bagdadu jednała mu w świecie wrogów. Militarny charakter państwa i buńczuczne wystąpienia jego dyktatora stwarzały coraz bardziej realne zagrożenie dla stabilności regionu Zatoki Perskiej oraz całego Bliskiego Wschodu. Husajn jawnie groził Izraelowi atakiem chemicznym, a wobec pacyfikowanych Kurdów dopuszczał się wręcz ludobójstwa. Wielkie wzburzenie wywołało w świecie skazanie na śmierć brytyjskiego dziennikarza, oskarżonego w Iraku o szpiegostwo. W odwet Brytyjczycy nałożyli sankcje gospodarcze, wstrzymali m. in dostawę tajemniczych rur, mających służyć produkcji „superdziała”. Zaniepokojone programem produkcji broni chemicznej Stany Zjednoczone w końcu lipca 1990 r. wezwały Husajna do jego zaniechania. Kongres obłożył embargiem dostawy do Iraku broni i technologii wojskowej. Bagdad nie był jednakże odosobniony. Związek Radziecki znajdował się w przededniu rozpadu i znacznie ograniczył swoje zaangażowanie na Bliskim Wschodzie. Wyrastające na jedyne supermocarstwo Stany Zjednoczone i ich przyszła polityka w regionie budziła coraz większy niepokój państw arabskich. Stąd też wiele z nich, w tym tradycyjnie wroga Syria, opowiadało się po stronie Iraku oraz jego prawa do obrony suwerenności nawet z użyciem broni chemicznej. Szanse na uregulowanie irackich długów z okresu wojny były coraz mniejsze. Sytuacja gospodarcza Iraku była zła, a ceny na ropę nie wróżyły boomu. Blisko-wschodnie zasoby, w tym irackie, miały już zresztą poważną konkurencję w postaci wielkich złóż na Morzu Północnym, pozostających w bezpośrednim zasięgu Zachodu. Saddam Husajn na próżno domagał się od arabskich eksporterów OPEC redukcji wydobycia, co mogło zwiększyć jego zyski, lub wręcz podarowania długów. Obiektem szczególnych ataków Bagdadu był Kuwejt, który rzekomo zagarniał znaczną część irackiej ropy z obszaru wspólnego złoża, za co, zdaniem Husajna, należała się rekompensata. Już w przeszłości Irak kwestionował niepodległość Kuwejtu i chociaż w 1963 r. uznał ją, to jednak bez określenia granic. Szczególne pretensje rościł do rejonu kontrolowanych przez Kuwejt wysp Warbah i Bubijan, co dawało mu możliwość eksploatowania ropy z kwestionowanego „trójkąta naftowego”. Niewielki emirat, liczący zaledwie 2 mln mieszkańców, z czego tylko 17% rodowitych Kuwejtczyków, był bardzo zamożny. W okresie wojny z Iranem kraj ten popierał Irak, jednakże później swoje sympatie skierował w stronę Teheranu. Zagrożony agresją emir gotowy był umorzyć irackie długi, a nawet wypłacić żądane odszkodowanie. Pretensje Husajna starała się również zaspokoić OPEC i Egipt, redukując wydobycie i znacznie podwyższając cenę ropy. Było to bardzo nie na rękę Stanom Zjednoczonym, które ogłosiły alarm dla swoich sił morskich w Bahrajnie. W początkach sierpnia 1990 r. pewny sukcesu Saddam Husajn zdecydował się sięgnąć po hegemonię w rejonie Zatoki. Jego wojska błyskawicznie zajęły Kuwejt, którego emir zbiegł za granicę. Wbrew przewidywaniom Iraku, agresja spotkała się jednak z powszechnym potępieniem w świecie. Jeszcze tego samego dnia Rada Bezpieczeństwa podjęła rezolucję nr 660, wzywając Irak do bezzwłocznego wycofania się. Podzieliły się nawet kraje arabskie i tylko Jordania oraz OWP poparły Bagdad. Ich sympatię zyskano głównie dzięki skrajnemu stanowisku antyizraelskiemu, w tym raczej bezpodstawnym pogróżkom o ataku chemicznym na to państwo. Iracka napaść zagrażała interesom USA w regionie, toteż Waszyngton bardzo szybko przystąpił do montowania koalicji oraz translokacji niemal jednej trzeciej swoich ogromnych sił w rejon Zatoki Perskiej. Kolejna rezolucja Rady Bezpieczeństwa z końca listopada 1990 r. upoważniała wszystkie państwa do użycia wszelkich środków dla przywrócenia stanu poprzedniego. W połowie stycznia 1991 r., po wygaśnięciu ultimatum, liczące przeszło pół miliona żołnierzy wojska koalicji zaatakowały Irak. W ciągu niewielu dni uzyskano panowanie w powietrzu, a wkrótce przystąpiono do działań lądowych. Szybko wyzwolono Kuwejt, a w końcu stycznia Irak zaakceptował warunki wszystkich rezolucji ONZ. Straty, jakie poniósł w wojnie były wielkie – tak pod względem materialnym, jak i ludzkim (ok. 100 tys. zabitych i rannych). Nie był to jednakże koniec konfliktu, ale – jak pokazały następne lata – jego początek. Wbrew przewidywaniom, przegrana wojna nie pozbawiła Saddama Husajna władzy. Przeciwnie, znaczna część społeczeństwa – pomimo wielkich wyrzeczeń, jakie spowodowały międzynarodowe sankcje, w tym ograniczenia sprzedaży ropy – czuła się z dyktatorem silnie związana. Rzutowały na to zarówno jego represje, jak i poczucie więzi we wspólnym nieszczęściu, wywołanym przez „międzynarodowy spisek”. Armia iracka, choć bezsilna wobec amerykańskiej kontrofensywy, zachowała swoją zdolność do utrzymania porządku wewnątrz kraju. Szybko też stłumiona została rebelia wzniecona przez Kurdów oraz szyitów z rejonu Basry. Zwłaszcza Kurdowie liczyli na wsparcie sił międzynarodowych, koalicja nie była jednakże ani przygotowana, ani dość chętna do gwałtownego obalenia dyktatora. W kwietniu 1991 r. utworzona została jednak w północnym Iraku strefa bezpieczeństwa dla prześladowanych Kurdów, z zakazem lotów bojowych samolotów irackich powyżej 36 równoleżnika. Międzynarodowe sankcje ekonomiczne, choć przysparzające wielkich trudności wewnętrznych, nie złamały zdolności militarnych Iraku. Bagdad nie zamierzał udostępniać oenzetowskiej inspekcji swoich obiektów strategicznych, w tym podejrzanych o wytwarzanie broni masowej zagłady. W ramach retorsji, w styczniu 1993 r. Amerykanie ostrzelali irackie wyrzutnie rakietowe oraz ośrodek badań nuklearnych. Husajn łamał również zakaz lotów nad strefą bezpieczeństwa, gdyż czynnie zaangażował się po jednej ze stron w toczącej się kurdyjskiej wojnie domowej. Ustanowionymi przez ONZ limitami sprzedaży ropy również niewiele się przejmował. Jego eksport odbywał się bowiem potajemnie, przez wody terytorialne Iranu. W listopadzie 1997 r. parlament iracki zażądał zakończenia prac komisji inspekcyjnej oraz zniesienia sankcji, o udostępnieniu wszystkich obiektów nadal nie było mowy. Stanowisko Husajna złagodził dopiero kryzys z początków 1998 r., kiedy to wskutek długotrwałego oporu w sprawach inspekcji Stany Zjednoczone zagroziły kolejną interwencją zbrojną. Przystąpiono już nawet do montowania kolejnej koalicji. W końcu lutego 1998 r. misja sekretarza generalnego ONZ, Kofi Anana, doprowadziła jednakże do podpisania porozumienia udostępniającego kwestionowane obiekty inspektorom ONZ. Kryzys został na pewien czas zażegnany, stanowiący jednakże główne źródło napięcia – Saddam Husajn pozostał u władzy. III. W regionie Pacyfiku Kraje dobrobytu: Australia i Nowa Zelandia Pośród lądów odkrytych i zasiedlonych na „morzach południowych” najznaczniejsze sukcesy ekonomiczne stały się udziałem Australii i Nowej Zelandii. Położone na antypodach, omijane przez burze dziejowe i pozostające na uboczu wielkich wydarzeń – kraje te mogły spokojnie budować swój stabilnie rozwijający się dobrobyt. Usytuowanie geograficzne dawało im zawsze możliwość politycznych wyborów, a zatem to, o czym kraje Europy nie mogły nawet marzyć. Nie znaczy to oczywiście, iż pozostawanie na uboczu wydarzeń równało się wyłączeniu z uczestnictwa w konfliktach. Na to bowiem w XX-wiecznych realiach politycznych nie było najmniejszych szans. Największym, choć zarazem najmniej zaludnionym obszarem była i jest Australia. Jeszcze dziś gęstość zaludnienia wynosi tam 2 osoby na 1 km2, przy łącznej liczbie ok. 19 milionów obywateli. W roku 1945 liczba ludności Australii wynosiła tylko 7,43 mln. Czas II wojny światowej stał się dla Australijczyków okresem przewartościowań. Ich kraj – Związek Australijski – od roku 1901 posiadał status dominium w ramach brytyjskiego Commonwealthu i stanowił federację sześciu „państw” („stanów”) – byłych kolonii Wielkiej Brytanii. W roku 1931 statut westminsterski zlikwidował resztki zależności, przynosząc faktyczną suwerenność. Pomimo to aż po lata II wojny światowej poczucie więzi z metropolią, imperium i interesami Brytyjczyków było dla Australijczyków oczywistością. Światowy konflikt wpłynął na wiele przewartościowań. Dla obrony imperium siły australijskie zaangażowano w Europie, Afryce Północnej i na Bliskim Wschodzie. Gdy zagrożenie wojną na Dalekim Wschodzie stało się realne, Brytyjczycy wzmogli nacisk na Canberrę, aby pozyskać dalsze kontyngenty dla obrony Pół-wyspu Malajskiego i Singapuru. Tymczasem Australia stanęła przed perspektywą obrony własnego terytorium. W obliczu klęsk brytyjskich na Dalekim Wschodzie stało się jasne, że protekcja Albionu należy do przeszłości. Już w końcu grudnia 1941 r. rząd premiera Johna Curtina zadeklarował zorientowanie Australii na USA wraz z gotowością przekazania pod dowództwo amerykańskie swoich sił obronnych. W kwietniu 1942 r. wojska australijskie podporządkowane zostały amerykańskiemu dowództwu południowo-zachodniego Pacyfiku, z siedzibą w Melbourne. Ze względu na jej niewielki potencjał, Australii nie traktowano jednakże jako szczególnego sprzymierzeńca i nie dopuszczono do konsultacji wyższego szczebla. USA postrzegały kontynent australijski głównie jako bazę wojenną, z niewielką wolą utrwalenia więzi politycznych. Australia wyraźnie aspirowała w stronę pozycji państwa „średniej wielkości” i wielce frustrowało ją odsuwanie od „wielkiej polityki”. Przejawem takiej postawy było m. in. zawarcie w styczniu 1944 r. tzw. paktu canberrskiego z Nową Zelandią. Z jego sformułowań przebijała dążność do „wzięcia odpowiedzialności za region”, a nawet przejęcia pod kontrolę byłych mandatów japońskich. Nie budziło to entuzjazmu Stanów Zjednoczonych, oczekujących tych samych korzyści terytorialnych. Niezależnie od wszelkich manewrów na płaszczyźnie polityki, w tym czynnego zaangażowania w proces tworzenia ONZ, rezultaty były mizerne. Australia pozostawała bowiem krajem słabym, o niewielkim potencjale przemysłowym i obronnym, i nie odgrywała większej roli w świecie podzielonym pomiędzy mocarstwa. Jej samodzielność gwarantować mogły jedynie odpowiednio skonstruowane układy i sojusze. Doniosłą rolę w rozwoju powojennej Australii odegrało uruchomienie przez laburzystowski rząd Josepha Chifleya programów imigracyjnych. Dotychczas przybyszami byli niemal wyłącznie Brytyjczycy. Kulturową jednolitość „piątego kontynentu” zmienili imigranci, licznie napływający po wojnie z niemal całej Europy. Była ona zresztą pełna potencjalnych emigrantów, zarówno politycznych z krajów środkowo- i wschodnioeuropejskich, jak i emigrujących „za chlebem” Włochów, Greków, Holendrów, Niemców. W sumie w latach 1946–1960 do Australii przybyło ponad milion osób, do 1970 r. zaś – niemal drugie tyle (w łącznej liczbie ok. 71 tys. Polaków). Przybywali oni w ramach tzw. programów wspieranych (assisted imigration) przez rząd. Do Australii bowiem niemal nigdy nie emigrowało się „na własną rękę”, natomiast niemal wyłącznie w ramach z góry ustalonego programu, według obowiązujących zasad. Sprowadzenie emigrantów z Europy kontynentalnej, choć stanowili oni jedynie połowę ogółu (ok. 1 mln, reszta nadal ze Zjednoczonego Królestwa), wywołało w Australii wiele kontrowersji. Laburzyści zresztą, którzy ową falę imigracyjną wywołali, mieli niemały problem z własnym elektoratem. Tradycyjnie bowiem uważano, iż imigranci zaniżają wartość siły roboczej, a także obciążają ciężko wypracowany budżet zdobyczy socjalnych. Daleko większe kontrowersje wzbudziło w Australii zezwolenie na imigrację uchodźców z Indochin, co uczynił w roku 1973 laburzystowski rząd Gougha Whitlama. Do tego czasu „białego oblicza” Australii broniły przepisy imigracyjne umożliwiające m. in. przeprowadzanie wydumanych testów językowych, obliczonych na eliminację „kolorowych”. Po roku 1973, wraz z napływem Azjatów, systematycznie zmieniał się obraz „piątego kontynentu” jako „bastionu białego człowieka” i dziś w wielu dzielnicach łatwiej spotkać przybysza z Azji aniżeli z Europy. Wielorasowość i różnorodność kulturowa Australii jest dziś sprawą uznaną i dla niemal wszystkich oczywistą. Podobnie jak na terenie byłej metropolii, układ polityczny Australii zdominowały dwa ugrupowania: laburzyści z Australijskiej Partii Pracy (ALP) i liberałowie (Liberal Party, często w koalicji ze zbliżoną programowo Country Party). Rządzącym od 1941 r. laburzystom udało się utrzymać władzę przez osiem lat. Umożliwiał im to rozwój gospodarczy i stałe poszerzanie strefy bezpieczeństwa socjalnego. Stopniowo jednak ich dążność do ustanowienia kontroli państwa nad niektórymi sektorami gospodarki, w tym zamiar nacjonalizacji prywatnych banków, zjednała ALP licznych wrogów. Klęskę wyborczą przypieczętowała „zimna wojna”, gdyż w powierzchownych opiniach laburzyści niewiele różnili się od ... komunistów. Tylko bowiem gospodarka kontrolowana i sterowana mogła zapewnić stałe rozszerzanie budowanego przez ALP „państwa opiekuńczego”. W czasie “zimnej wojny” jednakże nawet pomówienia o „komunizowanie” czy też kontakty z komunistami (KP Australii była partią o marginalnych wpływach) miały swoje konsekwencje. Poza tym ALP coraz mniej radziła sobie z własnym elektoratem i nie była w stanie sprostać lawinowo rosnącym żądaniom socjalnym związkowców. Wybory w 1949 r. przyniosły sukces liberałom i Country Party. Ich koalicja sprawować miała władzę aż do 1972 r. Wieloletnim rządom liberałów sprzyjała koniunktura gospodarcza. W związku z „zimną wojną” do Australii napłynął amerykański kapitał, który spowodował ożywiony rozwój przemysłu. Taniej siły roboczej dostarczyły realizowane programy imigracyjne. Silny związek pomiędzy sympatiami wyborców a koniunkturą gospodarczą widać było wyraźnie w okresach zafalowań, gdy koalicja liberalna znalazła się o krok od klęski. Dużą rolę odgrywała też osobowość premiera Roberta Menziesa, zdolnego polityka, umiejętnie dyscyplinującego niezbyt zgodnych sprzymierzeńców. Przez długi czas ALP wykazywała zresztą wewnętrzną niezdolność do przeciwstawienia się rządzącym. Partia przeżywała kryzys, a jej ogniwa cechowała wyraźna niezgodność. Coraz wyraźniejszy stawał się też konflikt pomiędzy orientacją „prawicową” i „lewicową” wewnątrz Partii Pracy. Stopniowo eliminując orientację lewicową laburzyści zrezygnowali z części swojego tradycyjnego programu. W roku 1961 zadeklarowali oficjalne odejście od zamierzeń nacjonalizacyjnych, bardzo krytykowanych tak w partii, jak i w społeczeństwie. Zarzucenie doktryny socjalistycznej spowodowało też nastawienie się partii na pragmatyzm i uzależnienie od konkretnych sytuacji, mogących sprzyjać przyszłemu powrotowi do władzy. Z upływem lat głównym źródłem inwestowania w Australii stał się kapitał amerykański. Z jego też udziałem i amerykańskiej technologii dokonywał się podobny jak w Europie Zachodniej proces przebudowy australijskiej gospodarki. Osiągniętym rezultatom sprzyjało posiadanie siły roboczej, którą stanowili imigranci. Zarabiali oni znacznie mniej od „zasiedziałych” (w końcu wszyscy w Australii byli przybyszami lub ich potomkami), których wzrost płac w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych był znaczący. Dzięki nagromadzonemu kapitałowi wiele australijskich koncernów uzyskało zdolność samofinansowania. Rozwinęła się giełda, poprzez którą z przemysłem łączyły się banki, poprzednio silnie związane z przedsiębiorstwami hodowlanymi. Zmieniło się oblicze australijskiej gospodarki. Gospodarstwa farmerskie uzyskały niezbędną nowoczesność. Powstały nowe miejsca pracy, które wchłonęły licznych dotąd pracujących „dla siebie”. Możliwość pracy uzyskało również wiele tradycyjnie niepracujących w tym kraju kobiet. Boom przeżywał przemysł wydobywczy i przetwórczy rud metali, a także budownictwo. Wskutek zagranicznych inwestycji ok. 1/3 wielkich przedsięwzięć znalazła się w rękach zagranicznych monopoli. Kapitał amerykański stopniowo zrównoważył kapitał brytyjski, a później go wyprzedził. Na płaszczyźnie polityki zagranicznej Australia kontynuowała swoje związki z Wielką Brytanią w ramach Commonwealthu. W 1949 r. deklaracja londyńska potwierdziła aktualność Wspólnoty, przy czym Korona określona została jako „symbol swobodnego stowarzyszenia niepodległych członków”. Z tych też przyczyn oficjalną głową państwa Związku Australijskiego pozostała królowa brytyjska, w zastępstwie której nader formalną zwierzchność (bo raczej nie władzę) sprawował i sprawuje gubernator. Faktycznie rządzi oczywiście rząd federalny, przy czym niektóre dziedziny (m. in. edukację, lecznictwo, dobroczynność, bezpieczeństwo publiczne) pozostawiono w kompetencji rządów stanowych. Aż do połowy lat sześćdziesiątych Australia wyraźnie prezentowała politykę „podwójnej lojalności”, tj. uznawania wiodącej roli Stanów Zjednoczonych w świecie, przy zachowaniu związków z Wielką Brytanią w ramach Commonwealthu. Niezależnie bowiem od realiów powojennego świata, sympatie probrytyjskie pozostały w społeczności australijskiej silne. Już na początku „zimnej wojny” Canberra wyrażała zainteresowanie utworzeniem systemu regionalnego bezpieczeństwa z udziałem Stanów Zjednoczonych. Już wówczas zresztą posiadano pewien dorobek sprzyjający późniejszym relacjom z krajami Azji Południowo-Wschodniej. Udzielono m. in. poparcia dla rodzącej się niepodległości Indonezji, co sprzyjało przyjaznemu postrzeganiu Australii wśród krajów Trzeciego Świata. We wrześniu 1951 r. gwarancją amerykańskiej protekcji stał się pakt ANZUS (wraz z Nową Zelandią), w którym nie znalazło się miejsce dla Brytyjczyków. Osłabiło to dotychczasowe stosunki z Londynem. W związku z wojną koreańską, w której Australijczycy wzięli czynny udział, wyraźnie ożyła fobia antychińska, wygaszona dopiero po nawiązaniu stosunków w grudniu 1972 r. Tradycyjną niechęć do Japończyków trzeba było wytłumić w związku z nowymi realiami oraz podyktowanym przez Amerykanów układem pokojowym. Wśród krajów Trzeciego Świata Canberra wyraźnie preferowała kraje antykomunistyczne. Wyrazem tego stał się jej udział w utworzeniu (obok USA) paktu wojskowego SEATO w 1954 r. W jego ramach Australijczycy wzięli udział w konflikcie wietnamskim. Wraz z wygaśnięciem konfliktu indochińskiego, a także procesem odprężenia Australia rozwinęła swoje kontakty z ZSRR, Chinami i krajami bloku wschodniego. W zamknięciu okresu silnej orientacji proamerykańskiej wielką rolę odegrało również dojście do władzy laburzystów, w następstwie wyborów z 1972 r. Uznanie zdobyły sobie wówczas australijskie inicjatywy zmierzające do utworzenia na południowym Pacyfiku strefy bezatomowej. W kwestii broni jądrowej Australia stała na gruncie jej nierozprzestrzeniania, ściśle kontrolując swój eksport rudy uranowej. Canberra wycofywała się stopniowo również ze swoich terytoriów zależnych – powierniczych. W roku 1968 niepodległość uzyskało Nauru – wyspiarskie terytorium, nad którym Australia wraz z Nową Zelandią i Wielką Brytanią sprawowała oenzetowskie powiernictwo (wcześniej mandat Ligi Narodów). W 1973 r. przyznano samorządność Papui – Nowej Gwinei. Południowo-wschodnia Nowa Gwinea była protektoratem kolonii australijskich i Wielkiej Brytanii od 1884 r. W 1906 r. obszar ten przejął w swoje władanie Związek Australijski (jako Papua). Po I wojnie światowej, jako terytorium mandatowe, Australijczycy przejęli również północno-wschodnią część wyspy – byłą kolonię niemiecką (1921). W latach 1945–1946 Nowa Gwinea i Papua połączone zostały w jeden obszar administracyjny jako Terytorium Papua – Nowa Gwinea z siedzibą władz w Port Moresby. Zwłaszcza północno-wschodnia część wyspy, tj. mandat Nowa Gwinea, przyniosły Australijczykom wielkie bogactwa. Już w okresie międzywojennym odkryto tam znaczne ilości złota, którego pozyskiwaniem zajmowały się australijskie kompanie. W 1975 r. Papua Nowa – Gwinea uzyskała niepodległość. Chociaż nauka australijska znalazła warunki rozwoju dopiero po II wojnie światowej, jej osiągnięcia są imponujące. Aż czterech Australijczyków zostało laureatami Nagrody Nobla w dziedzinie medycyny i fizjologii. Dwaj z nich pracowali co prawda na obcych uniwersytetach, toteż ich osiągnięcia przypisuje się Wielkiej Brytanii i USA. Pierwszym Australijczykiem, który otrzymał Nagrodę Nobla, był Howard W. Florey (1898–1968), dzieląc ją w 1945 r. z Alexandrem Flemingiem (Wielka Brytania) i Hermanem Mullerem (USA). Jego zasługą było otrzymanie oczyszczonej penicyliny, czego dokonał wespół z Ernestem Chainem w oxfordzkiej Szkole Patologii latem 1940 r. W lutym 1941 r. penicylinę taką zastosowano w warunkach klinicznych, jednakże ze względu na zbyt małą ilość wyprodukowanego leku pacjent zmarł. Pierwszą skuteczną terapię przeprowadzono w maju 1941 r., po czym uruchomiono większą produkcję, głównie dla celów wojskowych. Wynalezienie przez Alexandra Fleminga w 1928 r. pierwszego antybiotyku, jakim była penicylina, a potem jej oczyszczenie przez Floreya, stanowiło prawdziwą rewolucję w światowych dziejach medycyny. Odtąd kończące się z reguły śmiercią zakażenia i ciężkie zapalenia mogły być skutecznie leczone. Należy pamiętać, że w przeszłości nie tylko zakażenia krwi, ale i zapalenia płuc powodowały zejście śmiertelne. Penicylina otworzyła zupełnie nową epokę – tak oczywistych dziś antybiotyków. W 1960 r. inny Australijczyk, Frank M. Burnet (1899– –1985), otrzymał Nagrodę Nobla wraz z Peterem Medawarem (W. Brytania) za prace dotyczące chorób zakaźnych oraz immunologii, co utorowało drogę dla transplantacji różnych organów. Trzy lata później jego rodak – John C. Eccles (1903–1997) – wyróżniony został w ten sam sposób (wraz z Alanem Hodgkinem i Andrew Huxleyem) za osiągnięcia w dziedzinie neurofizjologii. Wyjaśnił on procesy chemiczne rządzące impulsami nerwów w mózgu. W 1996 r. Australijczyk Peter C. Doherty (ur. 1940 r., nagroda wraz z Rolfem Zinkernagelem – Szwajcaria), profesor immunologii w Memphis (USA), otrzymał Nagrodę Nobla za odkrycie sposobu, w jaki limfocyty rozpoznają wirus w zaatakowanych komórkach. Program zabezpieczeń socjalnych, polepszenia warunków życia, likwidacji bezrobocia i in. przyniósł laburzystom sukces wyborczy (grudzień 1972). Ich siłą było i to, że prócz tradycyjnego elektoratu pracowniczego potrafili zwrócić się również do kobiet, imigrantów, a nawet Aborygenów. Emancypacja tych ostatnich była już wówczas mocno zaawansowana, zwłaszcza że w następstwie referendum z 1967 r. zmienione zostały paragrafy konstytucji pozostawiające rdzennych mieszkańców Australii w kompetencji władz stanowych, jako rodzaj podopiecznych, a nie pełnoprawnych obywateli. Na mocy specjalnych aktów Aborygeni mogli występować o odzyskanie dawnych ziem. Początkowo rezultaty roszczeń nie były znaczące, a procesy te zdynamizował dopiero wyrok Sądu Najwyższego „w sprawie Mabo” z 1992 r. Na jego mocy odrzucono zasadę „ziemi niczyjej”, jaka obowiązywała od początku białego osadnictwa. Sąd uznał istnienie niepisanych tytułów do ziemi, które mogły wygasnąć jedynie wskutek całkowitej eksterminacji klanu. Umożliwiło to odzyskiwanie przez Aborygenów części swoich dawnych ziem lub występowanie o rekompensatę. Pomimo szumnych obietnic poprawy jakości życia laburzyści nie zdołali wywiązać się ze swoich zobowiązań. Objęli władzę u schyłku gospodarczej prosperity, toteż zwiększenie wydatków na cele publiczne spowodowało znaczną inflację. Bezrobocie nie zmalało. W tej sytuacji, u schyłku 1975 r. powróciła do władzy koalicja liberalna, która sprawowała ją do początków 1983 r. Nowi rządzący również nie radzili sobie ani z inflacją, ani z bezrobociem. Przy rozbudowanej sferze socjalnej oraz dążności społeczeństwa do jej rozszerzania było to zresztą beznadziejnie trudne. W tym samym czasie laburzyści zdołali umocnić swoją pozycję w poszczególnych stanach. Umożliwiło im to sukces w wyborach, a potem jego kolejne powtórzenia aż do 1996 r. Wielki sukces architektoniczny, i to w skali światowej, stanowiła budowa nowej stolicy Związku Australijskiego – Canberry. Realizowano ją „od zera” na słabo zaludnionym obszarze, w latach 1913– 1927 (w fazie głównej), według jednolitego projektu amerykańskiego architekta Waltera B. Griffina. Centralnymi punktami miasta są Wzgórze Stołeczne oraz sztuczne jezioro, w rejonie którego zlokalizowano najważniejsze obiekty stołeczne. Canberra jest podzielona na enklawy o różnym przeznaczeniu, a rejonem rozprowadzenia głównych ulic jest sztuczne jezioro. Budowa miasta kontynuowana jest po dziś dzień. W latach 1957–1959 wzniesiono tam gmach Akademii Nauk o kształcie zbliżonym do czaszy, według projektu Roya Groundsa; w latach 1980–1988 natomiast „Nowy Parlament”, wkomponowany we Wzgórze Stołeczne, z charakterystycznym masztem flagowym, według projektu firmy Mitchell – Giurgola. Innym ciekawym pomnikiem australijskiej architektury jest symboliczny dla Sydney gmach opery, zaprojektowany w 1956 r. przez duńskiego architekta Jorna Utzona i wznoszony pośród ożywionych sporów w latach 1959–1973. Wewnątrz znajduje się kilka sal koncertowych i widowiskowych, w tym dwie mieszczące 2700 i 1530 widzów. Charakterystyczny dach opery stanowią sklepienia – łupiny, przypominające wydęte wiatrem żagle. Wiąże się to z koncepcją tzw. architektury ograniczonej, w której formy nie przypominają czystych – geometrycznych, lecz są jak gdyby wytworem natury. Ideą naczelną tej tendencji była „harmonia z naturą”, co – biorąc pod uwagę nadmorskie usytuowanie opery – udało się Utzonowi zrealizować. Zob. H. French, Architektura, Warszawa 1999. Partia Pracy nie była już zresztą taką samą, jak w poprzednich dziesięcioleciach. W walce z recesją laburzystowski rząd sięgnął do pragmatyki o charakterze wybitnie liberalnym: ograniczenie wydatków budżetowych, w tym na cele socjalne, zmniejszenie podatków dla stymulowania inwestycji i in. Stąd też wielu pracodawców chętnie popierało ALP, a w Australii tworzył się przedziwny układ współdziałania finansjery z laburzystowską elitą władzy. Wyraźny był jednakżebrak znaczących sukcesów, a przed klęską ratowała ALP jedynie słabość liberałów, również programowa, gdyż przy zastosowaniu liberalnych recept gospodarowania różnice między obu ugrupowaniami rozmazywały się. Co paradoksalne, przed 1983 r. liberałowie bezskutecznie walczyli z inflacją drogą zwiększonych podatków, gdyż nie kontrolowali wzrostu płac. Po dojściu laburzystów do władzy, poziom wzrostu płac znalazł się niżej od tempa inflacji. Ustaleniu m.in. polityki płac i cen służyły zainicjowane przez ALP „trójstronne porozumienia” (tzw. Accord Mark), negocjowane z udziałem rządu, związków i pracodawców. Prócz redukowania wydatków budżetowych starano się również konsekwentniej wyszukiwać uchylających się od płacenia podatków. W ramach tej ostatniej akcji bezskutecznie usiłowano zaprowadzić system dowodów tożsamości, gdyż wielu Australijczyków było całkowicie nieuchwytnych. W tej sytuacji powrót liberałów do władzy w następstwie wyborów 1996 r. zawarł w sobie wiele cech współczesnej reakcji na zachowanie status quo. Część społeczeństwa nie akceptowała bowiem nadmiernej protekcji „stref ubóstwa” kosztem własnego stanu posiadania. Z uwagi na „wyrok w sprawie Mabo”, a także zapowiadaną integrację regionalną z krajami Azji Południowo-Wschodniej tu i ówdzie pobrzmiewać poczęły hasła „białej Australii” oraz „żółtego zagrożenia”. Straszakiem była zarówno wizja zwiększonego napływu Azjatów, jak i konkurencja ich tanich towarów. Konsekwencje liberalnego sukcesu okazały się jednakże odwrotne od oczekiwanych. Już wkrótce zwiększyły się odpłatności za kształcenie i opiekę medyczną. Wyrzekanie się części przywilejów, jakie zawsze zapewniało opiekuńcze państwo, w praktyce okazywało się niezwykle trudne. Znaczące konsekwencje światowy konflikt przyniósł również Nowej Zelandii. Ten zaliczany do Oceanii kraj uzyskał status dominium w ramach brytyjskiego Commonwealthu w roku 1907. Wcześniej był kolonią brytyjską, utworzoną w następstwie traktatu zawartego z maoryskimi wodzami w Waitangi w 1840 r. Wskutek szybkiego napływu białych imigrantów stosunki ludnościowe uległy szybkim zmianom i już w połowie XIX w. białych było więcej aniżeli Maorysów. W roku 1945 ogólna liczba ludności Nowej Zelandii wynosiła 1,7 mln, w tym tylko niecałe 100 tys. – rdzennej; w 1993 r. – 3,4 mln, w tym 300 tys. Maorysów. W okresie międzywojennym Nowa Zelandia odgrywała marginalną rolę nie tylko w stosunkach światowych, ale i imperialnych. System polityczny, jaki się tam ukształtował, odzwierciedlał tradycje brytyjskie, z rywalizującymi o władzę partiami liberalno-konserwatywną i laburzystowską. Silnie zorientowani na Wielką Brytanię politycy nowozelandzcy przez długie lata negowali możliwość samodzielnego rozwoju politycznego i gospodarczego. Dopiero w roku 1947, w obliczu nieodwracalnie zmienionej sytuacji światowej, Nowa Zelandia zdecydowała się na przyjęcie statutu westminsterskiego z 1931 r., dającego jej możliwość prowadzenia samodzielnej polityki zagranicznej. Przez ponad wiek mieszkańcy Nowej Zelandii czuli się bez zastrzeżeń poddanymi brytyjskiego imperium, co stwarzało im poczucie specyficznego bezpieczeństwa. Podobnie jak w przypadku Australii, to raczej bezpodstawne mniemanie uległo weryfikacji wraz z wybuchem wojny na Dalekim Wschodzie. Nowa Zelandia znalazła się w zasięgu militarnej protekcji i oddziaływania Stanów Zjednoczonych. Straty, jakie poniosła, były dotkliwe, choć mniejsze niż podczas I wojnyświatowej. Pomimo iż do różnych form służby wojskowej powołano co trzeciego Nowozelandczyka, gospodarka kraju przeżywała rozwój, a wojenną inflację zaliczano do najniższych w świecie. Wskutek ograniczonego importu znacznie wzrosły rezerwy walutowe; po wojnie Nowa Zelandia nie tylko prolongowała spłatę brytyjskich długów, ale i rewaluowała swoją walutę. Za sukcesami stały oczywiście wyrzeczenia całego społeczeństwa, co spowodowało, iż rządząca w okresie wojny Partia Pracy w wyborach 1946 r. utrzymała się przy władzy jedynie dzięki deputowanym maoryskim. Trzy lata później znaczący sukces odniosła Partia Narodowa, która po czternastu latach władzy Partii Pracy przejęła ster rządów. Pretensje Maorysów do ziemi sięgają połowy XIX w. Mimo że traktat Waitangi z lutego 1840 r. zagwarantował im brytyjską protekcję, w tym ochronę stanu posiadania, osiedlający się na Nowej Zelandii pakeha (biali) zaczęli szybko zagarniać maoryskie ziemie. W maju 1840 r. Nową Zelandię ogłoszono kolonią, uznając, iż traktat scedował Wyspę Północną, podczas gdy Wyspa Południowa stanowiła brytyjską własność już od 1770 r., tj. od czasu odkrycia przez Cooka. Starcia z Maorysami rozpoczęły się w 1841 r. (tzw. masakra w Wairau na Wyspie Południowej), ale najostrzejsza faza konfliktu przypadła na lata 1860–1872. Istotą sporu o ziemię nie były kwestie ekonomiczne, lecz wiara Maorysów, że ziemia plemienna stanowi uświęconą siedzibę. Europejska koncepcja dysponowania gruntami leżała zresztą poza zdolnością ich pojmowania. W 1858 r. w okręgu Waikato plemiona maoryskie zjednoczyły się i wybrały własnego monarchę – Te Wherowhero, który zabronił sprzedaży ziemi. Rok później jeden z naczelników sprzedał ziemię Brytyjczykom, co wywołało protesty ze strony jego zwierzchnika i doprowadziło do tzw. I wojny Taranaki z lat 1860–1861. Działania wojenne toczyły się na różnych obszarach, w różnym natężeniu i kierowali nimi lokalni „królowie” lub wodzowie. W latach 1860–1865 głównym ośrodkiem walki był tzw. Kraj Króla, zamieszkany przez plemię Maniapoto, z głównym miastem w Te Kuiti, gdzie król Towhiao i jego zwolennicy żyli jeszcze długo po wojnach maoryskich. W latach 1865–1872 działania partyzanckie prowadzili członkowie religijnego ugrupowania Hau Hau (religii syntetyzującej chrześcijaństwo i wierzenia maoryskie) oraz zwolennicy Te Kooti (ze wschodniego wybrzeża Wyspy Północnej) i Titokowaru (z Taranaki). Najsłynniejszą bitwą, jaką stoczyli Maorysi z kolonialistami, była obrona ufortyfikowanej wsi (pa) Orakau w 1864 r., przyrównywana później do Termopil, gdyż powstrzymała zajęcie Kraju Króla. Sprzedaż maoryskiej ziemi przyspieszyło ustanowienie w 1865 r. trybunału ds. ziemi tubylczej, który wyznaczał indywidualne nadziały dla członków plemienia, co umożliwiało ich wyzbywanie się. Plemiona Waikato i Maniapoto, które zamknęły się w Kraju Króla, dopiero w 1881 r. zawarły ugodę z rządem i otwarły swoje ziemie dla budowy linii kolejowej. Zob. J. Metge, Maorysi z Nowej Zelandii, Warszawa 1971. Na temat wojen maoryskich istnieje również interesująca polska powieść pisana ówcześnie, w oparciu o materiały zebrane na Nowej Zelandii: Sygurd Wiśniowski, Dzieci królowej Oceanii, Warszawa 1956. Podobnie jak w Australii, nowozelandzki system polityczny zdominowały dwie wielkie partie: Partia Pracy utworzona w 1916 r. i Partia Narodowa utworzona w 1936 r. Mniejszość maoryska (tj. tubylcza) uzyskała prawo głosu jeszcze w 1887 r. i dla niej też były zarezerwowane cztery miejsca w izbie niższej parlamentu. Liberałowie szybko rozprawili się ze związkowcami, których żądania, a także strajki zdestabilizowały kraj w pierwszych powojennych latach. Poza negocjacjami, korzystając z „zimnowojennej atmosfery”, sięgnięto do rozmaitych „regulacji” prawnych, a nawet akcji policyjnych i wojskowych. Strajki określono jako zmontowane przez komunistów dla wspomożenia Rosji. Zlikwidowano również izbę wyższą parlamentu, która od dawna utraciła już znaczenie (1950 r.). Liberałowie (National Party) utrzymywali swoje rządy do 1957 r., kiedy to na trzy lata zmuszeni byli oddać je laburzystom. Obie partie zresztą coraz mniej różniły się od siebie w swoich zamierzeniach i sposobach ich realizacji, a wybory odbywały się w atmosferze przetargów i obietnic dotyczących odliczeń w zaprowadzonym podówczas nowym systemie podatkowym. Nowozelandczycy od pokoleń byli narodem posiadaczy nieruchomości (tj. domów i farm), toteż zazwyczaj wspierali swoimi głosami liberałów. W 1957 r. uwierzyli jednak korzystniejszym obietnicom podatkowym laburzystów. W niedługim czasie spadające ceny na nowozelandzkie towary eksportowe podkopały rezerwy finansowe państwa, a podatki od dochodów oraz taksy za tytoń, piwo, alkohol i benzynę drastycznie zwiększano. Skutecznie podkopało to zaufanie do Labour Party, a po wyborach w 1960 r. władza na dwanaście lat powróciła w ręce liberałów. Schlebianie kolejnych rządów swojemu elektoratowi nie wpływało dodatnio na gospodarkę. Wbrew realiom wynikającym z niskich dochodów eksportowych, stale ulegano presji na obniżenie podatków oraz uwolnienie importu. W 1967 r. doprowadziło to do głębokiego kryzysu finansowego, w rezultacie którego nowozelandzki funt uległ drastycznej dewaluacji. Niezależni eksperci wskazywali na głębokie uzależnienie finansów Nowej Zelandii od światowego zapotrzebowania na dosłownie kilka produktów eksportowych. Dopiero w latach siedemdziesiątych rozwinął się przemysł metalurgiczny oparty na rodzimych surowcach. Poprzednio jego wyroby importowano. Jeszcze w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych życie na Nowej Zelandii do złudzenia przypominało wiejskie. Jedynym miastem „z prawdziwego zdarzenia” był Auckland, liczący w 1972 r. 700 tys. mieszkańców. Jadano głównie w domach, miejsca rozrywki można by zliczyć na palcach, a do 1967 r. puby zamykano o godzinie szóstej wieczorem... Poprawił się co prawda poziom wykształcenia, gdyż jeszcze przed wojną mało kto uczęszczał do szkoły wyższego szczebla aniżeli podstawowa. Na płaszczyźnie międzynarodowej aspiracje Nowej Zelandii wyraźnie górowały nad możliwościami. Próbą samodzielnego zaistnienia był na pewno pakt canberrski z Australią z roku 1944, chociaż sankcjonujący pełną suwerenność wewnątrz Commonwealthu statut westminsterski przyjęto dopiero w 1947 r. Na wezwanie ONZ wojska nowozelandzkie wzięły udział w wojnie koreańskiej 1950––1953, w ramach tzw. brygady Commonwealthu. W roku 1951 z inicjatywy USA utworzony został pakt wojskowy ANZUS. Już wcześniej zarówno Nowozelandczycy, jak i Australijczycy proponowali Amerykanom rodzaj sojuszu obronnego na południowym Pacyfiku, co jednakże przyniosło rezultaty dopiero z narastaniem „zimnej wojny”. W roku 1954 Nowa Zelandia znalazła się wśród państw założycielskich SEATO. Wellington miał wyraźne kłopoty z „podwójną lojalnością”, a jego dobre samopoczucie zależało od harmonii w stosunkach brytyjsko-amerykańskich. Widać to było wyraźnie podczas kryzysu sueskiego 1956 r., jak i w związku z symbolicznym raczej udziałem żołnierzy nowozelandzkich w wojnie wietnamskiej (1965–1972). Szeroki sprzeciw społeczny wywołało zwłaszcza zaangażowanie w Wietnamie, inicjując powszechną debatę nad miejscem Nowej Zelandii w świecie. Znaczącą rolę odgrywano natomiast na Pacyfiku, zwłaszcza po utworzeniu tzw. Komisji Południowego Pacyfiku. Organizacja ta utworzona została w 1947 r. z udziałem Australii, Holandii, Francji, Nowej Zelandii, Wielkiej Brytanii i USA (Holandia wycofała się po utracie Zachodniej Nowej Gwinei w 1962 r.), a jej celem były działania na rzecz gospodarczego i kulturalnego rozwoju regionu. Do 1962 r. z ramienia ONZ administrowano Samoa Zachodnim. W roku 1965 Nowa Zelandia przekazała samorząd „państwu stowarzyszonemu” z sobą – Wyspom Cooka. Taki sam status w roku 1974 uzyskała inna posiadłość – Niue. Pomimo wielu niekorzystnych zjawisk w gospodarce, Nowozelandczycy zdołali utrzymać swój wysoki, nawet jak na warunki świata zachodniego, standard życia. Marginalne było również bezrobocie. Niezależnie od trudności kraj był bogaty, co w przeliczeniu na niewielką populację wysoko lokowało dochód per capita. Zresztą – wskutek różnych zabiegów, a także wzrostu koniunktury w eksporcie – sytuacja finansowa u schyłku lat sześćdziesiątych poprawiła się. W roku 1972 na trzy lata powrócili do władzy laburzyści. Na starcie ich sytuacja wydawała się sielankowa: z tytułu eksportu posiadano tak znaczne nadwyżki, że nowozelandzkiego dolara trzeba było rewaluować. Nie trwało to jednak długo. Kryzys naftowy w 1973 r. szybko zmienił położenie: ceny importowanych paliw dramatycznie wzrosły, a nadwyżki zastąpił nie notowany deficyt. Laburzyści pożyczali, skąd tylko mogli, a dług zagraniczny osiągnął groźne rozmiary. Ich klęska wyborcza w 1975 r. była sprawą oczywistą, choć zwycięscy liberałowie z National Party i tak niczego nie byli w stanie załatwić, a Nowa Zelandia u schył-ku lat siedemdziesiątych przeżywała trudności ustępujące jedynie wielkiemu kryzysowi z lat trzydziestych. Znacznie zmniejszył się dochód narodowy per capita, obniżył standard życia, spadła wartość waluty, wzrosła liczba bezrobotnych. Poprawę sytuacji ekonomicznej przyniosły dopiero lata osiemdziesiąte, przy czym rządy laburzystów z lat 1984–1990 w znacznej mierze niosły ze sobą kontynuację zabiegów liberałów z lat poprzednich. Prócz rozmaitych decyzji gospodarczych wyraźna stała się tendencja ograniczania zasięgu rozrośniętego państwa opiekuńczego. Ostatnie ćwierćwiecze przyniosło również emancypację kobiet oraz ludności maoryskiej. Liczba tej ostatniej znacznie wzrosła, sięgając 10% ogółu populacji. Traktat w Waitangi z 1840 r. miał zapewnić Maori równoprawność z ludnością białą, tzw. pakeha. Była to oczywiście pusta teoria, a z upływem czasu Maorysi drogą sprzedaży pozbyli się swojej ziemi. W połowie lat siedemdziesiątych rozpoczęli oni starania na rzecz jej odzyskania, jako że dawne transakcje uczciwością nie grzeszyły. Dla rozpatrywania skarg Maori rząd uruchomił tzw. Trybunał Waitangi. U progu ostatniej dekady ponad 80% Maori mieszkało w miastach, co często oznaczało zerwanie więzi klanowych i plemiennych. Maori wykazywali jednakże dużą prężność kulturową, co zasadniczo zmieniło ich obraz w oczach Nowozelandczyków. Język maoryski uzyskał oficjalny status, a zainteresowanie tubylczą przeszłością kraju – szeroki wymiar. Wzrosła również aktywność społeczna i polityczna kobiet. Choć prawo głosu Nowozelandki uzyskały już w 1893 r., przez długie dziesięciolecia pozostawałybierne. Jeszcze w połowie lat siedemdziesiątych tylko co druga kobieta pracowała, reszta zadowalała się tradycyjnym statusem opiekunki dzieci. Dopiero specjalny akt z 1972 r. zagwarantował im równą z mężczyznami płacę, otwarcie zaś Nowej Zelandii na świat przyniosło nowoczesne wzorce kobiecej aktywności. Nieprawdopodobnie szybki rozwój techniki, eksploatacja bogactw naturalnych, uprzemysłowienie, pozyskanie nowych źródeł energii, w tym nuklearnej – słowem wszystko, co dokonało się w II połowie XX wieku, wywołało uzasadniony niepokój człowieka o środowisko, w którym żyje, i własną przyszłość. W wielu krajach powstały ruchy obrońców środowiska naturalnego, zwane „ruchami zielonych”. Stopniowo do coraz szerszej świadomości docierało, że Ziemia nie jest niewyczerpanym rezerwuarem, a woda i powietrze nie są bynajmniej niezniszczalne. Poważny wstrząs wywołały zarówno ujawnione skutki zatrucia środowiska, jak i wykryta w rejonach arktycznych tzw. dziura ozonowa, grożąca mieszkańcom naszej planety katastrofalnymi skutkami. Stopniowo coraz bardziej popularne stały się koncepcje nowego traktowania Ziemi, jako tzw. strefowej noosfery, autorstwa jezuity–filozofa Teilharda de Chardin (1881–1955) czy też koncepcja Gai – Jamesa Lovelocka (ur. 1919). W świetle tej drugiej Ziemia – Gaja stanowi ośrodek żywego, zintegrowanego systemu, a życie jest nawzajem podtrzymywane przez wszystkie żywe istoty. Chociaż obie tezy były mocno krytykowane, ogólna koncepcja Ziemi jako żywej całości nie została zakwestionowana. Umocniło to pozycję obrońców środowiska, którego problemy stały się bliskie coraz szerszym warstwom społeczeństw, głównie z krajów wysoko uprzemysłowionych. Bardzo szybko też „ruch zielonych” uzyskał wymiar polityczny. Było bowiem jasne, iż bez tego aspektu nie sposób wpływać na decyzje rządów, zdominowanych przez kręgi przemysłowe, zainteresowane rabunkową eksploatacją bogactw Ziemi. Początkowo asumpt do działalności różnych ugrupowań dały próby nuklearne, których niekorzystny wpływ na środowisko był oczywisty. Tak właśnie powstała słynna w świecie organizacja „Greenpeace”, utworzona w Brytyjskiej Kolumbii w Kanadzie w 1971 r., w związku z próbami atomowymi na Alasce. Najbardziej spektakularnym przejawem jej walki z próbami nuklearnymi była sprawa statku „Rainbow Warrior”, penetrującego francuskie poligony na Pacyfiku. Dziś spektrum zainteresowania „zielonych” jest bardzo rozległe, obejmując monitorowanie wszelkich zanieczyszczeń, zachowanie gatunków roślin i zwierząt (zwłaszcza wielorybów), eksploatację kopalin, wyrębu lasów tropikalnych Amazonii i in. – słowem, wszystkich tych zagrożeń dla środowiska, które mogą wynikać z celowej działalności człowieka. W ostatnich czasach obrońcy środowiska kilkakrotnie honorowani byli Nagrodą Nobla. W krajach Europy Zachodniej partie „zielonych” są bardzo popularne i coraz częściej pełnią rolę „języczka u wagi” w układzie rządzącym. Zdając sobie sprawę z własnego usytuowania w świecie, Nowa Zelandia nie zamierzała angażować się w konflikt pomiędzy mocarstwami. Jej aspiracje były wyraźnie ukierunkowane na region. Świadczyły o tym zarówno pakty bezpieczeństwa, jak i aktywność dyplomatyczna czy gospodarcza. Przejawem dystansowania się od rywalizacji nuklearnej stał się konflikt z Francją wokół prób jądrowych na Pacyfiku (1972 r.). Później zaś pogorszenie relacji ze Stanami Zjednoczonymi na tle zawijania do nowozelandzkich portów okrętów dysponujących bronią atomową (1986 r.). Apogeum pierwszego z konfliktów było wysadzenie w powietrze przez agentów francuskiego wywiadu „Rainbow Warrior” – statku ruchu„Greenpeace”, a w dalszej konsekwencji – poważne napięcie w stosunkach z Francją (1985 r.). W rezultacie drugiego z konfliktów USA zawiesiły gwarancje bezpieczeństwa wynikające z udziału w ANZUS. Oba przypadki wykazały jednakże ograniczone możliwości Nowej Zelandii – Francja bynajmniej nie wycofała się z prób na Mururoa (Polinezja), natomiast wobec Amerykanów Wellington zmuszony był czynić obietnice poprawek w swoich antynuklearnych przepisach. U progu lat dziewięćdziesiątych odwrót nowozelandzkiego państwa opiekuńczego stał się wyraźnie widoczny. Wraz z likwidacją systemu centralnie negocjowanych płac osłabła pozycja związków zawodowych. Sprywatyzowano większość przedsiębiorstw państwowych, zlikwidowano sztuczną ochronę rynku rolnego. Obniżono podatki, tradycyjnie służące transferowi pieniędzy ludzi bogatych w stronę przedsięwzięć socjalnych. Ograniczenia nie oznaczały oczywiście likwidacji systemu, budowanego na Nowej Zelandii od przeszło wieku, którego jej mieszkańcy są zapewne prekursorami. Inflacja stała się minimalna, trzeba było jednakże pogodzić się z wysokim bezrobociem. Dochody zamożnych wzrosły, uboższych obniżyły się. Lata poprzednie wykazały jednakże, iż koszty utrzymania egalitarnego państwa dobrobytu daleko wykraczały ponad realne możliwości. Zatroskani o swój standard życia Nowozelandczycy dokonali zatem pewnego wyboru. Nie oznacza to bynajmniej, że w bardziej sprzyjającej koniunkturze ich opiekuńcze państwo nie powróci w całej rozciągłości. Oceania – od kolonializmu do niepodległości. W kierunku integracji regionu Azji i Pacyfiku Oceania to umowny obszar geograficzny obejmujący środkowy i południowy Pacyfik. Na ogromnej przestrzeni wodnej rozsiane są tam tysiące archipelagów wysp i atoli. W roku 1945 zamieszkiwało je blisko 2 mln ludzi, w 1994 r. – 6,8 mln (bez Nowej Zelandii), w znaczącej części nietubylczego pochodzenia. Wyspy zasiedlone zostały w odległej przeszłości przez ludy melanezyjskie, mikronezyjskie i polinezyjskie. Po dziś dzień występuje tam 1200 języków, z czego ponad połowa na Nowej Gwinei. W toku procesu dziejowego na wielu wyspach powstały nieźle zorganizowane protopaństwowości lub nawet królestwa. Jednak aż do połowy XIX w., choć nieźle rozpoznane, niewiele interesowały one Europejczyków. Mimo że powszechnie uznawane za „rajskie”, wyspy pozbawione były łatwych i wymiernych bogactw. Niezłe interesy prowadzili tam pojedynczy kupcy, dużą aktywność wykazywali również misjonarze. Zainteresowanie Pacyfikiem kolonialnych potęg nastąpiło dopiero w połowie XIX w. wraz z rozwojem żeglugi i koniecznością posiadania punktów oparcia. W początkach XX w. Pacyfik był już praktycznie rozdzielony, przy czym korekty stanu posiadania następowały jeszcze po II wojnie światowej. Dotyczyło to zwłaszcza byłych mandatów japońskich (wcześniej kolonii niemieckich), jak i rozmaitych cesji zarządu w ramach Brytyjskiej Wspólnoty Narodów. Wśród państw władających wyspami Pacyfiku były: Wielka Brytania, Francja, Stany Zjednoczone, Australia i Nowa Zelandia. Niemal całkowicie pozbyli się swoich oceanicznych terytoriów Brytyjczycy. Z ich rozległej niegdyś domeny pozostały jedynie wyspy Pitcairn, zasiedlone u schyłku XVIII w. przez buntowników z „Bounty”, a dziś niemal bezludne (w 1992 r. – 54 osoby!). W 1970 r. Londyn uznał niepodległość Tonga i Fidżi. Tonga było polinezyjskim królestwem, które w 1900 r. objęte zostało brytyjską protekcją. Dopiero jednak u schyłku lat pięćdziesiątych proces jego emancypacji uległ przyspieszeniu, a w 1967 r. monarsze zwrócono większość kontroli nad sprawami wewnętrznymi. Monarchia tongijska, której tradycja wywodzi się z X w., została zachowana, podobnie zresztą jak podstawowy zarys konstytucji, oktrojowanej przez króla Georgeła Tupou jeszcze w 1875 r. Wydarzenia z okresu kolonialnego, takie jak epidemie oraz napływ indyjskich robotników, legły u podstaw poważnego problemu wewnętrznego Fidżi. Rdzenna ludność nie stanowi tam nawet połowy mieszkańców, kontroluje jednakże aż 80% ziem rolniczych; również w armii i policji dominują Fidżijczycy. Hindusi decydują natomiast o ponad trzech czwartych fidżijskiej produkcji cukru, stanowiącej podstawę tamtejszego eksportu. Konflikt pomiędzy obu grupami etnicznymi legł u podstaw przewrotu wojskowego w 1987 r., kiedy to armia fidżijska obaliła rząd zdominowany przez Hindusów. Konsekwencją było zaprowadzenie praw gwarantujących rdzennej ludności uprzywilejowaną pozycję, nawet kosztem demokratycznych reguł. Wówczas też Fidżi opuściła Commonwealth, proklamując republikę. Podobnie jak Fidżi, w grupie melanezyjskiej znajdują się państwa Tuvalu i Vanuatu. Tuvalu znane były w przeszłości jako Wyspy Lagunowe lub też Ellice, nad którymi Brytyjczycy ustanowili protektorat w 1892 r. Wcześniej wyspy stanowiły rodzaj niewolniczego rezerwuaru dla zbrodniczego handlu „czarnymi ptaszkami”, jak nazywano tubylców porywanych stąd na plantacje. W 1916 r. Ellice administracyjnie połączono z sąsiednimi Wyspami Gilberta w kolonię Gilbert i Ellice (tzw. GEIC). Na wspólnie zarządzanym obszarze GEIC, w rejonie Wyspy Bożego Narodzenia, w 1957 r. przeprowadzona została pierwsza brytyjska próba z bombą wodorową. Przygotowania do niepodległości tego obszaru wszczęto w 1963 r. W 1974 r. powstało lokalne zgromadzenie ustawodawcze, rok później zaś zezwolono wyspom Ellice na administracyjne wyodrębnienie się w postać Tuvalu. Londyn nie wyraził jednakże zgody na secesję z GEIC wyspy Ocean (Banaba), która stanowiła ważny ośrodek wydobycia fosfatów (ptasiego guana). Samorząd wewnętrzny Wyspy Gilberta otrzymały w 1977 r., dwa lata później proklamowano tam (a także na wyspach Line, Feniks i Ocean) niepodległą w ramach Commonwealthu republikę Kiribati. W tym samym roku uzyskało niepodległość Tuvalu. W 1978 r. Brytyjczycy udzielili niepodległości Wyspom Salomona, dwa lata później – wspólnie zarządzanemu z Francją kondominium Nowych Hebrydów (Vanuatu). Oba obszary sąsiadują ze sobą, w nieodległej od Australii i Nowej Gwinei grupie wysp Melanezji. Protektorat brytyjski nad Wyspami Salomona ustanawiano stopniowo do 1900 r., częściowo przejmując spod jurysdykcji niemieckiej. W okresie kolonialnym kontrolę nad tym obszarem, zwanym „Brytyjskim Protektoratem Wysp Salomona”, sprawowała Wysoka Komisja ds. Zachodniego Pacyfiku, z siedzibą na Fidżi. Już w okresie międzywojennym na wyspach zaznaczył sięsilny ruch niepodległościowy, zwany Maasina Ruru. Pomimo prób, kolonialistom nie udało się włączyć go w program budowanej samorządności, a kilkakrotne wystąpienia Maasina Ruru tłumiono siłą. Od 1964 r. stopniowo zwiększano liczbę wybieralnych członków miejscowych rad legislacyjnych. Dopiero jednak w 1974 r. Wyspy Salomona otrzymały konstytucję, a zgodnie z jej postanowieniami – wspólną dla archipelagu radę legislacyjną z prawem wybierania rządu protektoratu; dwa lata później wyspy uzyskały samorządność. W 1978 r., w następstwie referendum, Wyspy Salomona stały się państwem niepodległym w ramach Commonwealthu. W początkach ostatniej dekady XX w. sytuację na Wyspach Salomona zdestabilizowały walki wewnętrzne w Honiarze toczone pomiędzy głównymi ugrupowaniami politycznymi oraz próby secesji ze strony Wysp Bougainvilleła, podjęte m. in. przez zbrojną partyzantkę – Rewolucyjną Armię Bougainville. Wywołało to również napięcia w stosunkach z sąsiednią Papuą – Nową Gwineą, zwłaszcza wobec zadawnionego sporu o miejsca połowów w rejonie Wysp Shortland. Brytyjsko-francuskie kondominium Nowych Hebrydów utworzono w roku 1906. Zgodnie z ustaleniami funkcjonowała tam potrójna administracja: francuska, brytyjska i wspólna. Podobnie podzielony był miejscowy układ polityczny, gdyż każde z mocarstw patronowało innemu ugrupowaniu. W fazie poprzedzającej niepodległość siłą dominującą okazała się lokalna Vanuaaku Pati (VP). W 1977 r., na wspólnej konferencji, kolonialiści uzgodnili zniesienie kondominium i przyznanie niepodległości, a rok później powstał jeden wspólny dla archipelagu „rząd jedności narodowej”. W połowie 1980 r. Nowe Hebrydy stały się państwem niepodległym w ramach Commonwealthu, o nazwie Vanuatu. Państwo to zawarło układ obronny z Papuą – Nową Gwineą, a przez krótki czas utrzymywało niezłe relacje z ZSRR i Libią. Popierało również partyzancką działalność Frontu Wyzwolenia Narodowego Kanaków, walczącego o niepodległość Nowej Kaledonii. Na gruncie wewnętrznym kraj miał spore kłopoty z aspiracjami rodzimych separatystów dążących do wyłączenia Archipelagu Santa Cruz w postać „niepodległego państwa Varama”. W 1968 r. Australijczycy przyznali niepodległość administrowanemu przez siebie terytorium powierniczemu Nauru. Wyspa była w przeszłości kolonią niemiecką, a od 1920 r. wspólnym mandatem Wielkiej Brytanii, Nowej Zelandii i Australii, formalnie wykonywanym przez Canberrę. W połowie lat sześćdziesiątych, w związku z totalną dewastacją środowiska spowodowaną wydobywaniem fosfatów, komisja oenzetowska zaproponowała Australijczykom przesiedlenie jej nielicznej ludności na wyspę Curtis u wybrzeży Queenslandu. W związku jednak z wolą pozostania na miejscu przystąpiono do rekultywacji gleby na Nauru nawożąc ziemię z Australii. Wyspa jest zresztą mała, liczy 21,4 km2, a zamieszkuje ją 10 tys. osób (1994 r.), z czego tylko połowa to ludność rdzenna. Nadal wydobywane fosfaty przynoszą Nauryjczykom ogromne wpływy z eksportu, co stawia ich dochód narodowy pośród najwyższych w świecie. Poza dochodami własnymi budżet Nauru wzbogaciło australijskie i brytyjskie odszkodowanie za lata eksploatacji fosfatów. Spośród oceanicznych obszarów Australii status posiadłości zewnętrznych zachowały jedynie bezludne terytoria wysp Morza Koralowego oraz świetnie prosperująca z turystyki wyspa Norfolk, w przeszłości miejsce jednej z najcięższych kolonii karnych. Nie zmienił się natomiast stan oceanicznego posiadania Francji. W tej części świata jej zwierzchność obejmowała trzy terytoria: Polinezję, Nową Kaledonię oraz Wallis i Futunę. Polinezyjskie królestwo Pomare z głównym ośrodkiem na Tahiti objęte zostało francuską protekcją w 1842 r., a w 1880 r. obszar ten przekształcono w kolonię. Aż do 1957 r., tj. do czasu uzyskania statusu „terytorium zamorskiego”, władza nad Polinezją spoczywała w bezpośredniej gestii Paryża; później uzyskała ona własne organa terytorialne przy gubernatorze na Tahiti. Dopiero jednak po 1977 r. nastąpił rozwój lokalnej samorządności, stopniowo rozszerzanej „statutami o autonomii wewnętrznej” z lat 1984 i 1990. Życie polityczne tworzyło kilka partii, w tym cieszący się popularnością Front Wyzwolenia Polinezji. Polinezja zachowała dla Francji głównie swoją wartość polityczną, gdyż jej gospodarkę trzeba było silnie dofinansowywać. Główne dochody Polinezji, wpływające na wysoki standard tamtejszego życia, płynęły nie z działalności gospodarczej, lecz rozmaitych koncesji na rzecz Eksperymentalnego Centrum Pacyfiku (CEP) oraz Komisji Energii Atomowej (CEA). Już bowiem w roku 1966 Francja przekształciła atol Mururoa w grupie Tuamotu w swój doświadczalny poligon atomowy. Tylko w latach 1975–1979 przeprowadzono tam ponad sto prób nuklearnych. Fakty te wywoływały wielkie oburzenie krajów sąsiednich, a także ekologicznego ruchu „Greenpeace”. W 1985 r., dla zapobieżenia blokadzie Mururoa przez ekologów, francuscy agenci wysadzili w Auckland okręt „Greenpeace” – „Rainbow Warrior”, co stało się przyczyną międzynarodowego skandalu. Gdy jednak w 1992 r., ku zadowoleniu świata, Francja ogłosiła zawieszenie prób atomowych, wywołało to popłoch na samej Polinezji. Jej mieszkańców zaniepokoiła bowiem nie tylko perspektywa wzrostu bezrobocia, ale również utrata kolosalnych zysków płynących z dzierżawy poligonów. Ich przedstawiciele z wielkim trudem dali się udobruchać obietnicami Paryża co do wysokiej rekompensaty. W praktyce i to okazało się niewystarczające, gdyż już w 1994 r. produkt krajowy brutto Polinezji spadł o przeszło jedną czwartą, a na wyspach wyraźna stała się krytyka francuskich poczynań. W opinii niektórych obserwatorów wydarzenia te umocniły pozycję lokalnych separatystów. Położona na wschód od Australii Nowa Kaledonia została anektowana w roku 1853. Do 1884 r. administrowano ją wraz z Polinezją, w 1946 r. zaś stała się „zamorskim terytorium” Francji. Wówczas też zlikwidowano podwójną administrację: odrębną dla tubylczych Kanaków i odrębną dla ludności napływowej. Z upływem lat mocno zmieniła się struktura ludnościowa; obecnie rdzenna ludność melanezyjska stanowi jedynie połowę ogółu, Europejczycy natomiast około 1/3. Europejskiej kolonizacji towarzyszyły zmiany własnościowe, co stało się podłożem wielu konfliktów. Kolonialiści skutecznie wywłaszczyli Kanaków z wielu ziem, a inne tak wyniszczyli, zaprowadzając na Nowej Kaledonii hodowlę bydła, że utraciły one tradycyjną wartość rolniczą (głównie dla nawadnianych upraw taro). Gospodarczą wartość wysp podniosła eksploatacja rud niklu (od 1867 r.) i chromu (od 1875 r.). Spowodowało to znaczny napływ robotników z Azji i innych wysp Oceanii. W latach siedemdziesiątych konflikt na wyspach wokół ewentualnej niepodległości nasilił się. Jej rzecznikami byli oczywiście Kanakowie, zorganizowani w kilku partiach. W 1984 r. większość tych ugrupowań zjednoczyła się w Socjalistyczny Front Wyzwolenia Narodowego Kanaków (FLNKS). Jego przeciwnikiem stało się Zgromadzenie na Rzecz Kaledonii w Republice (RPCR). Konflikt na wyspach spowodował, iż – pomimo oporów Paryża – w 1986 r. ONZ wpisała Nową Kaledonię na listę terytoriów niesamodzielnych, co oznaczało poparcie prawa jej mieszkańców do samookreślenia. Pod naciskiem oenzetowskiej komisji ds. dekolonizacji Francja zmuszona była zgodzić się na przeprowadzenie referendum w kwestii niepodległości (1987 r.). Choć zostało ono zbojkotowane przez Kanaków, jego wyniki mogły wskazywać, że nie wszyscy oni opowiadają się za niepodległością. Część kanackich polityków wyraźnie zadowalała się rzeczywistą autonomią i prawdziwym równouprawnieniem, co Paryż zaakceptował w 1989 r. Dopiero po latach niepokojów i zamieszek, w 1998 r. kolejne referendum przyniosło oczekiwaną przez nacjonalistów, pozytywną odpowiedź w kwestii niepodległości. W chwili ogłoszenia protektoratu w 1842 r., na Wallis i Futunie istniały trzy królestwa polinezyjskie. Protektorat dla królestwa Wallis sformalizowano w 1887 r., rok później natomiast dla dwóch królestw z Futuny. Wyspy nigdy nie były posiadłością Francji i nie obejmowały ich ani francuskie prawa, ani instytucje. W 1959 r. tamtejsi królowie wystąpili o integrację z Francją, a dwa lata później, w następstwie referendum, wyspy stały się „terytorium zamorskim”. Tamtejszy samorząd kierowany jest przez francuskiego administratora rządzącego w oparciu o radę doradczą (z udziałem królów) oraz wybieralne zgromadzenie terytorialne. Wyspy są słabo zaludnione (ok. 5 tys.), a ich dochód opiera się głównie na rozległej pomocy francuskiej, a także na kwotach przesyłanych przez pracujących na Nowej Kaledonii i w Polinezji, gdzie zamieszkuje dalszych kilkanaście tysięcy wyspiarzy. Słabość gospodarcza nie zezwala im na samodzielność, choć królowie Futuny w 1983 r. bezskutecznie występowali do Francji o wydzielenie ich domeny w postać odrębnego od Wallis „zamorskiego terytorium”. Znaczną część swoich oceanicznych posiadłości zachowała również Nowa Zelandia. Większość z nich stanowiła w przeszłości brytyjskie protektoraty, a Samoa Zachodnie do 1914 r. było kolonią niemiecką. W przypadku Samoa Zachodniego nowozelandzkie władanie regulował mandat Ligi Narodów z 1920 r. W 1946 r. zastąpiło go powiernictwo z ramienia ONZ, również wykonywane przez Nowozelandczyków. Stopniowo zaprowadzili oni tam lokalny samorząd, czego uwieńczeniem stało się przyjęcie niepodległościowej konstytucji w 1960 r. W styczniu 1962 r., w następstwie referendum, Samoa Zachodnie uzyskało niepodległość. Wkrótce też ustalił się quasi-monarchistyczny ustrój wysp, gdy spośród naczelników dożywotnio „głową państwa” wybrany został Malietoa Tanumafili II. W gospodarce Samoa po dziś dzień dominuje rolnictwo, zwłaszcza uprawa palmy kokosowej. Samoa zachowało również ścisłe związki z Nową Zelandią, czego rezultatem stała się znacząca emigracja Samoańczyków, przysparzająca Nowej Zelandii wielu problemów. Formę zintegrowaną z Nową Zelandią, jako tzw. Nowozelandzkie Terytorium Pacyfiku, uzyskała grupa wysp Tokelau. Obszar ten, znany niegdyś jako Union Islands, zaanektowali Brytyjczycy i do 1925 r. administrowali wraz z WyspamiGilberta i Ellice. Później zarząd nad Tokelau przekazano Nowej Zelandii, a w 1948 r. również pełną nad nim zwierzchność. Dopiero jednak w 1980 r. traktat z USA anulował wszelkie pretensje Waszyngtonu do wysp, sięgające 1856 r. W latach swojego zarządu Nowozelandczycy sporo zainwestowali w wyspy, jak również rozwinęli ich samorządność. Do 1962 r. były one administrowane wspólnie z Samoa. W 1974 r. zarząd przekazano ministerstwu spraw zagranicznych. Pomimo kilkakrotnych sondaży ze strony oenzetowskiego komitetu do spraw dekolonizacji, wyspiarze nie wyrażali woli niepodległości. Nowozelandzkie subsydia trzykrotnie zresztą przekraczały lokalne dochody. Pozostałe terytoria, jak Wyspy Cooka i Niue, otrzymały status „państw stowarzyszonych”. Wyspy Cooka zajęła Nowa Zelandia w roku 1901. Stopniowo rozwinęły się tam instytucje przedstawicielskie wraz ze zgromadzeniem ustawodawczym (1957 r.). W 1965 r. wyspy uzyskały konstytucję i stały się samorządnym, „wolno stowarzyszonym” terytorium. Ich mieszkańcy są obywatelami Nowej Zelandii, a pomimo znaczącego rozwoju gospodarczego budżet wysp pozostał silnie uzależniony od subwencji Wellington. Anektowana w 1901 r. Niue przez trzy lata administrowana była wraz z Wyspami Cooka. W 1975 r. wyspa uzyskała „samorząd w wolnym stowarzyszeniu” z Nową Zelandią, a jej mieszkańcy – nowozelandzkie obywatelstwo. Ze względu na słabość ekonomiczną Niue, wielu z jej mieszkańców emigrowało do Nowej Zelandii, co wywołało szereg napięć. W gospodarce dominowało rolnictwo, sporo osób zatrudniał również sektor publiczny. Aż dwie trzecie dochodów wyspy pochodziło z nowozelandzkich dotacji. Stany Zjednoczone dopiero u schyłku lat siedemdziesiątych zmniejszyły zakres swoich bezpośrednich władań na Pacyfiku. Na większości posiadanych przez nie wysp Oceanii względy strategiczne dominowały nad gospodarczymi, toteż ich ludność przyzwyczaiła się do życia bardziej ze sfery budżetowej aniżeli gospodarczej. W interesie USA leżało jednak zarówno zachowanie wpływów, jak i ograniczenie odpowiedzialności materialnej. Poza Hawajami i Samoa większość amerykańskich posiadłości na Pacyfiku znajdowała się na obszarze Mikronezji. Część z nich Stany Zjednoczone uzyskały jeszcze w wieku XIX, inne po II wojnie światowej. Hawaje anektowano w roku 1898, w następstwie upadku hawajskiej monarchii oraz proklamowania tam republiki amerykańskich osadników. W wyniku emigracji nie tylko z USA, ale i Dalekiego Wschodu stosunki etniczne zmieniły się tak dalece, iż ludność aspirująca do czysto hawajskiego pochodzenia stanowi niewielki procent ogółu. Dominują rasowo mieszani, biali oraz Azjaci, w tym zwłaszcza Japończycy. Również język hawajski, choć posiada oficjalny status, daleko ustępuje powszechności angielskiego. W sierpniu 1959 r. Hawaje stały się 50 stanem USA, a ich mieszkańcy uzyskali pełnię praw obywatelskich. Liczne archipelagi i atole, w tym Samoa Amerykańskie, Palau, Guam, Midway, Wake, Kingman Reef, Baker i Howland, Jarvis, Johnston i Palmyra zyskały status „terytoriów zewnętrznych” USA. Niektóre z nich uzyskały samorządność; mniejsze anektowane zostały przez USA w odległej przeszłości, na mocy tzw. Guano Act z 1856 r. W świetle prawa są to nieinkorporowane terytoria USA, co oznacza, iż ich mieszkańcy, choć posiadają amerykańskie obywatelstwo, nie otrzymali wynikającej z tego faktu pełni praw. Sprawy wewnętrzne regulują lokalne konstytucje lub „statuty organiczne”. Zwierzchność sprawuje prezydent USA lub odpowiednio – sekretarz stanu. Znajdującą się w grupie wysp Polinezji wschodnią część Samoa scedowali Amerykanom lokalni naczelnicy w latach 1900–1904, co jednak dopiero później uzyskało sankcję Kongresu. W latach 1951–1978 Samoa administrował desygnowany przez Waszyngton gubernator, przy współudziale lokalnego ciała wybieralnego. Później nominację zastąpił wybór drogą powszechnego głosowania, na wzór amerykański. Wraz z rozwojem samorządności Waszyngton ograniczył swoją odpowiedzialność wobec tego „terytorium zamorskiego” do spraw obrony oraz polityki zagranicznej. Wchodzącą w skład Marianów wyspę Guam Amerykanie uzyskali od Hiszpanów po wojnie w 1898 r. Już w okresie międzywojennym znajdowała się tam ważna baza marynarki, którą przekazano departamentowi spraw wewnętrznych dopiero w 1950 r. Od 1970 r. na Guam wybiera się gubernatora, od 1971 r. natomiast delegowanego do Izby Reprezentantów (bez prawa głosu) w Waszyngtonie. Przez długie lata w grupie wysp Mikronezji (Karoliny) znajdowało się również amerykańskie „terytorium powiernicze” Republiki Palau (Belau) – obecnie „państwa stowarzyszonego” z USA. Jest to łańcuch blisko 260 wysp, wchodzących niegdyś w skład niemieckiej Mikronezji. Po I wojnie światowej region ten objęty był mandatem japońskim. W 1947 r. ONZ przekazał go w powiernictwo Stanom Zjednoczonym, które ustanowiły tzw. Terytorium Powiernicze Wysp Pacyfiku, tzw. TTPI (wraz z Wyspami Marshalla, Truk, Yap, Ponape oraz Północnymi Marianami). Do 1951 r. za administrowanie tym obszarem odpowiedzialny był departament marynarki, później zaś departament spraw wewnętrznych. Palau było zresztą ostatnim obszarem, jaki pozostał z TTPI. W 1965 r., w związku z żądaniami autonomii, utworzony został Kongres Mikronezji, którego komisja pięć lat później wyartykułowała prawo do samookreślenia. W związku z odmiennymi aspiracjami mieszkańców Północnych Marianów, ich obszar wyłączono z TTPI w 1976 r. Już wcześniej Północne Mariany zgłosiły chęć połączenia się z USA na warunkach terytorium inkorporowanego, tj. integralnej części i pełnej unifikacji politycznej z USA, tak jak Porto Rico. Wspólnota Północnych Marianów uzyskała samorząd w 1978 r., w 1986 r. zaś weszła w stowarzyszenie z USA. Mieszkańcy Marianów otrzymali obywatelstwo USA, prawo wyboru do Izby Reprezentantów (której skład w 1991 r. rozszerzono o trzy miejsca) oraz z pewnymi wyjątkami objęci zostali zasięgiem amerykańskiego prawa federalnego. Odnośnie do Palau i pozostałych obszarów TTPI, w 1977 r. Amerykanie ogłosili chęć zakończenia powiernictwa. Terytoria te odmówiły jednakże utworzenia wspólnego państwa federacyjnego. Za Federacyjnymi Stanami Mikronezji opowiadały się jedynie Truk, Yap, Ponape i Kosrae, a i te wyspy domagały się „wolnego stowarzyszenia” z USA. W styczniu 1981 r. proklamowana została Republika Palau. Nieco wcześniej, bo w maju 1979 r. utworzone zostały Federacyjne Stany Mikronezji (FSM). Również od 1979 r. Wyspy Marshalla dysponowały własną konstytucją, co podkreślało ich odrębność. W 1982 r. wszystkie człony TTPI podpisały układy z USA o „wolnym stowarzyszeniu”. O ile jednak w przypadku FSM, Wysp Marshalla oraz Wspólnoty Północnych Marianów zawarte z Amerykanami układy weszły w życie już w 1986 r., o tyle w przypadku Palau okazało się to niemożliwe. Powodem był brak odpowiedniej liczby głosów w plebiscycie na Palau, aprobującym układ z USA. Mieszkańcom wysp wyraźnie lepiej żyło się w warunkach powiernictwa aniżeli luźniejszych związków, jakie przyniosłoby „stowarzyszenie”. Z tych powodów aż do 1994 r. Stany Zjednoczone zmuszone były kontynuować powiernictwo nad Palau. Obszar południowego Pacyfiku wraz z Australią, Nową Zelandią oraz wyspiarskimi państwowościami Oceanii stanowił jedynie niewielką część daleko bardziej rozległego regionu geograficzno- ekonomicznego, zwanego Strefą Azji i Pacyfiku. To umowne pojęcie obejmuje kraje sięgające Oceanu Spokojnego, zarówno na jego wschodzie, takie jak Stany Zjednoczone, Kanada czy liczne państwa Latynoameryki, jak i na zachodzie, w tym Rosję, Japonię, Chiny, państwowości Azji Południowo- Wschodniej. Granic regionu nie wyznacza zresztą geografia, a ze względu na powiązania gospodarcze w jego skład włącza się kraje bynajmniej nad Pacyfikiem nie położone (np. Birma, Laos). W ostatnim ćwierćwieczu odnotowano dynamiczny wzrost gospodarczy krajów tej strefy. W roku 1995 obszar ten, zamieszkany przez przeszło trzecią część ludności świata, wytwarzał ponad połowę światowego produktu brutto. W tym samym roku Unia Europejska, zamieszkana przez 6,7% ogółu ludności, produkowała mniej niż jedną trzecią światowego produktu brutto. Na region przypadała wówczas niemal połowa światowego handlu towarami, jedna trzecia w handlu usługami i blisko dwie trzecie światowego eksportu technologii. Szacuje się, że – przy utrzymaniu dotychczasowego tempa wzrostu – do końca pierwszego ćwierćwiecza XXI wieku Strefa Azji i Pacyfiku wytwarzać będzie dwie trzecie światowego produktu brutto. Nie od rzeczy jest zatem twierdzenie, iż o ile w starożytności światowym centrum gospodarczym był region Morza Śródziemnego, w czasach nowożytnych – strefa Atlantyku, o tyle w wieku XXI będzie nim region Pacyfiku. W sensie organizacyjnym Strefa Azji i Pacyfiku wiązana jest ze strukturą APEC (Układu o Współpracy Gospodarczej Azja–Pacyfik; Asia–Pacific Economic Cooperation). Aktualnymi członkami APEC pozostają: Australia, Brunei, Chile, Chiny, Filipiny, Hongkong (obok Chin), Indonezja, Japonia, Kanada, Korea Południowa, Malezja, Meksyk, Nowa Zelandia, Papua – Nowa Gwinea, Peru, Rosja, Singapur, Tajwan, Tajlandia, USA i Wietnam. Początki integracji sięgają lat sześćdziesiątych i związane są z próbami regionalnego przeciwstawienia się przewidywanej ekspansji gospodarczej integrującej się Europy. Ówczesne inicjatywy japońskie nie zyskały jednakże szerszego poparcia, głównie ze względu na obawy przed zdominowaniem. Droga do współpracy i integracji okazała się w praktyce długa i trudna, objąć bowiem miała kraje nie tylko skrajnie różne pod względem kultury i tradycji, ale i poziomu rozwoju gospodarczego. Wiodła ona poprzez konferencje Handlu i Rozwoju Pacyfiku (PTDC) z lat sześćdziesiątych, Organizację Handlu i Rozwoju Pacyfiku (OPTAD) z lat siedemdziesiątych oraz systematyczne konferencje Współpracy Ekonomicznej Pacyfiku (PECC) z lat osiemdziesiątych. Wspólną organizację o charakterze forum dla wspólnego dialogu powołano dopiero w Canberze w listopadzie 1989 r. Rolę inicjatywną odegrało tu stanowisko Australijczyków ze stycznia 1989 r., wyraźnie zainteresowanych objęciem regionalnego przywództwa. W obliczu rysującej się współpracy (chociaż pierwotnie APEC nie miała stanowić bloku gospodarczego) wyraźne zaniepokojenie wykazała Unia Europejska, upatrując w APEC swego potencjalnego rywala. Członkami-założycielami APEC stało się dwanaście państw, w tym: Australia, Nowa Zelandia, Japonia, Korea, Kanada, USA oraz należące do ASEAN: Brunei, Filipiny, Indonezja, Tajlandia, Malezja, Singapur. Stopniowo przyjęto również pozostałych członków, przy czym w 1997 r. ustalono okres dziesięcioletniego oczekiwania dla ubiegających się o przyjęcie do APEC: Indii, Pakistanu, Mongolii, Panamy, Kolumbii, Sri Lanki i Ekwadoru. Zaostrzone warunki wiązały się ze zmianą charakteru organizacji. W listopadzie 1994 r. na konferencji w Seattle podjęta została decyzja o powołaniu do życia Wspólnoty Ekonomicznej Azji i Pacyfiku i przyjęcia zasady wolnego handlu. Rok później „na szczycie” w Bogorze (Indonezja) ustalono, iż Pacyfik stanie się obszarem wolnego handlu do 2020 r. Ze względu na głębokie zróżnicowanie regionu, spełnienie tych życzeń nie jest jednakże wcale takie pewne. Rozległa Strefa Azji i Pacyfiku nie jest bynajmniej wewnętrznie spójna. W jej zachodniej części znajdują się zarówno kraje wysoko rozwinięte, takie jak Japonia, Australia i Nowa Zelandia, kraje nowo uprzemysłowione (tj. Korea Południowa, Singapur, Tajwan, do niedawna również – Hongkong), a także Chiny, Rosja i państwa ASEAN, w tym wiele rozwijających się. Basen Pacyfiku obejmuje szereg niewielkich wyspiarskich państwowości, o różnym znaczeniu, stopniu rozwoju ekonomicznego i samodzielności politycznej (np. Polinezja fr.). Wschodnia część strefy obejmuje USA, Kanadę, Meksyk i inne państwa Latynoameryki. Sprzeczności wewnętrzne tak zróżnicowanego tworu są zatem łatwe do wyobrażenia. Zasadnicza linia podziału przebiega oczywiście pomiędzy krajami wysoko rozwiniętymi a rozwijającymi się. Szczególną enklawę stanowi ASEAN – Stowarzyszenie Narodów Azji Południowo-Wschodniej. Organizację tę o charakterze polityczno-gospodarczym powołano już w sierpniu 1967 r., w okresie wojny indochińskiej, jako rodzaj regionalnej riposty wobec komunizmu. Pierwotnymi celami ASEAN było ustanowienie w Azji Południowo-Wschodniej strefy pokoju, wolności i rozwoju gospodarczego. Integracja wewnętrzna przebiegała jednakże powoli i dopiero podczas szczytu w Singapurze w styczniu 1992 r. zadeklarowano utworzenie w ramach ASEAN strefy wolnego handlu (AFTA) do 2008 r. Pierwotnie w skład ASEAN wchodziły: Tajlandia, Indonezja, Filipiny, Malezja i Singapur. Stopniowo jednak członkostwo uzyskały Brunei, Wietnam i Birma. Daleko idące zróżnicowanie Strefy Azji i Pacyfiku od dawna rzutowało na rozgraniczanie pewnych stref wewnętrznych. Do takich należała Azja Wschodnia, dzielona często na subregiony o charakterze geograficzno-kulturowo-ekonomicznym, takie jak Azja Północno-Wschodnia (z Japonią i Chinami), Azja Południowo-Wschodnia (tj. ASEAN) i Azja Południowa (z Indiami). Biorąc pod uwagę rywalizację wewnątrz strefy, już w 1990 r. premier Malezji zasugerował utworzenie Ekonomicznego Ugrupowania Azji Wschodniej (EAEG), obejmującego członków ASEAN, Chiny, „azjatyckie tygrysy” (tj. kraje nowo uprzemysłowione) i oczywiście Japonię. Oznaczałoby to wykluczenie Australii, Nowej Zelandii, Kanady i USA, dlatego też pomysł ten spotkał się z niewielkim entuzjazmem. Biorąc pod uwagę jednak „podwójne” członkostwo Stanów Zjednoczonych, zarównow NAFTA (Porozumienie Wolnego Handlu Ameryki Północnej), jak i w APEC – nie jest jasne, czy Amerykanie w końcu, nie przełożą integracji panamerykańskiej nad region Pacyfiku, gdyż kosztów uczestnictwa w obu nawet ich kraj nie byłby w stanie udźwignąć. Wówczas też powstałby blok EAEG, a w konsekwencji światu groziłby gospodarczy konflikt pomiędzy rywalizującymi ze sobą organizacjami regionalnymi. Wielką niespodziankę stanowiło przyjęcie Rosji do APEC w końcu 1997 r. Odbyło się to wyłącznie dzięki poparciu USA, Japonii i Chin, gdyż w kolejce oczekiwało wiele innych państw. Zarówno Japonia, jak i Chiny potrzebowały jednakże rosyjskich surowców energetycznych, których zużycie w Azji w roku 2010 ma ulec podwojeniu. Dla samych Chin rosyjska obecność może w przyszłości okazać się korzystna i potrzebna dla osłabienia tradycyjnego partnerstwa strategicznego pomiędzy USA i Japonią. Rosja posiada odległe tradycje obecności nad Pacyfikiem, sięgające XVII wieku. Wówczas to ustanowiła swoje punkty oparcia nad Amurem i na „Primoriu” (Kraj Nadomorski). Później rosyjską obecność nad Oceanem Spokojnym potwierdziły traktaty aiguński i pekiński z lat 1858–1860. Już zawczasu na kolonizowanym przez Rosjan „Primoriu” usadowiony został symbol ich władzy nad Pacyfikiem – Władywostok. Fundamentem trwającego po dziś dzień sporu japońsko-radzieckiego jest sprawa Wysp Kurylskich. Wyspy te rozciągają się od Kamczatki po Hokkaido; Japończycy domagają się zwrotu czterech wysp: Etorofu, Kunashiri, Shikotan i Habomai. Rosjanie interesowali się Kurylami od początku XVI w., ale dopiero w wieku XVIII w części północnej archipelagu powstały ich faktorie. Zdaniem Japończyków, dotarli oni wówczas tylko do wyspy Uruppu, podczas gdy już na następnej – Etorofu – swoją strażnicę ustanowili właśnie Japończycy (początek XIX w.). Gdy w roku 1855 Rosja i Japonia zawarły ze sobą układ o handlu i żegludze, granicę pomiędzy obu krajami wytyczono pomiędzy Uruppu i Etorofu, uznając tym samym, iż południowa część Kuryli należy do Japonii (jako jej tzw. terytoria północne), północna zaś – do Rosji. W tym samym układzie nie delimitowano Sachalinu, zamieszkanego zarówno przez Rosjan, jak i Japończyków. W 1875 r. oba kraje zawarły układ, w którym wymieniły terytoria: cały Sachalin przypadł Rosji, Japonia natomiast otrzymała północne Kuryle – od Uruppu do Shimusu (łańcuch 18 wysp). W deklaracji kairskiej 1943 r., mówiącej o zwrocie terytoriów zagrabionych przez Japończyków, nie było w ogóle mowy o Kurylach. Zdaniem zachodnich historyków (rosyjscy dysponują własną wersją), Roosevelt poparł w Jałcie żądania Stalina w sprawie wysp, nie orientując się w ogóle, co jest przedmiotem roszczeń. Równie enigmatyczne były ustalenia z Poczdamu. W 1951 r. w San Francisco Japończycy uroczyście wyrzekli się wszelkich praw do Kuryli. Traktatu tego nie podpisał ZSRR, ale też nie określał on zakresu wysp. Gdy w 1955 r. rozpoczęły się negocjacje w sprawie odrębnego traktatu pokojowego radziecko – japońskiego, Tokio wysunęło rozmaite pretensje terytorialne, co uniemożliwiło porozumienie. Dopiero w deklaracji z października 1956 r. ZSRR zgodził się zwrócić Shikotan i Habomai, co uzależnił jednak od podpisania układu pokojowego. Być może pod naciskiem Amerykanów, Japończycy domagali się jednak zwrotu czterech wysp, nie akceptując dwóch. Od tej pory negocjacje utknęły w martwym punkcie. Oddziaływanie mocarstw, tj. USA, Rosji, Chin i Japonii, stało się ważnym aspektem bezpieczeństwa w Strefie Azji i Pacyfiku. Spośród nich kluczową rolę odgrywały Stany Zjednoczone. O znaczeniu regionu świadczyć może fakt, iż obszar ten decydował o ponad jednej trzeciej amerykańskiego handlu zagranicznego, tj. ważył w tym zakresie bardziej aniżeli Europa Zachodnia. Zdaniem Amerykanów ich tamtejsza obecność stanowiła podstawę stabilności i dobrobytu. Służyły temu układy sojusznicze z Japonią, Koreą Południową, Australią, Tajlandią i Filipinami, a także zaangażowanie USA w rozwój stosunków z Chinami, Rosją i Wietnamem. Ogromne znaczenie w kształtowaniu regionalnego bezpieczeństwa miał również czynnik ekonomiczny. Wzajemne powiązania gospodarcze osłabiły szereg tradycyjnych sprzeczności, zwłaszcza pośród krajów ASEAN. Dla wielu mieszkańców tamtej części świata wzrost ekonomiczny i poprawa stopy życiowej stały się wyznacznikami dobrze pojmowanego interesu regionalnego. Wzajemne korzyści wygasiły nawet tak głębokie animozje, jak konflikt chińsko-wietnamski i dziś granica lądowa, wcześniej płonąca od wielu lat, stała się granicą pokoju i handlu. Zjawisk tych nie należy oczywiście przeceniać. Konflikt pozostał wszędzie tam, gdzie jawiła się perspektywa trwałych korzyści gospodarczych. Do takich nadal należą: spór Chin z Wietnamem, Malezją, Filipinami i Indonezją wokół archipelagów wysp Spratly i Paracelskich; chińsko-japoński spór o wyspy Senkaku, filipińsko-malezyjski o Sabah, malezyjsko-brunejski o przebieg granicy lądowej, malezyjsko-indonezyjski o wyspy na Morzu Celebes, malezyjsko-singapurski o wyspy w cieśninie Johore, czy powszechnie znany – japońsko-rosyjski o Kuryle. Niemal w każdym z tych przypadków za wątpliwą argumentacją historyczną kryją się niewątpliwe korzyści gospodarcze. Od czasu odkrycia Antarktyda stanowiła obiekt wielkiego zainteresowania naukowców. W latach 1957–1958 liczba zlokalizowanych tam stacji wzrosła z 17 do 44, a liczba krajów zainteresowanych tym obszarem z 4 do 12. Ostatecznie państwa zainteresowane penetracją Antarktydy, tj. Argentyna, Australia, Belgia, Chile, Francja, Japonia, Nowa Zelandia, Norwegia, RPA, ZSRR, Wielka Brytania i USA, osiągnęły zgodność współpracy badawczej i w grudniu 1959 r. sygnowały „traktat w sprawie Antarktyki”, której centralną część stanowi Antarktyda. Antarktyka to całość obszarów na południe od 600 równoleżnika, w tym części oceanów z wyspami. Układ zakładał wykorzystanie Antarktyki (w tym Antarktydy) w celach wyłącznie pokojowych, w tym oczywiście – naukowych. Trzynastym uczestnikiem spotkań konsultacyjnych członków układu stała się Polska, ze względu na obecność jej stacji badawczych. Układ z 1959 r. nie odrzucał, ale też i nie uznawał roszczeń terytorialnych różnych państw, jakie w tym czasie pojawiły się. Pretensje zgłosiło dotąd siedem państw: Argentyna, Chile, Wielka Brytania (tzw. Brytyjskie Terytorium Antarktyczne), Francja (do Ziemi Adeli), Australia (tzw. Australijskie Terytorium Antarktyczne), Norwegia (do Ziemi Królowej Maud) i Nowa Zelandia (tzw. dependencja Rossa). W 1998 r., w związku z przedłużeniem układu, który sygnowało już kilkadziesiąt państw, wprowadzony został 50-letni zakaz wszelkiej eksploatacji geologicznej w regionie. Już w roku 1756 francuski uczony Charles de Brosses w swoim dziele Histoire des navigations aux terres australes postrzegał jako jedność rozległe obszary AzjiPołudniowo-Wschodniej, Oceanu Indyjskiego i Pacyfiku. Region ten określił zapomnianym już dziś, choć jeszcze wiek temu żywym mianem Australazji. Mimo że był to termin jedynie geograficzny, widzenie de Brossesa, w szerokim sensie, wyprzedziło późniejszą integrację „strefy”, która zresztą znacznie rozszerzyła się. Wiele wskazuje na to, iż wiek XXI będzie „wiekiem Pacyfiku”, czy jednak rzeczywiście – zależy to od wielu czynników, tak licznych, jak zróżnicowany jest skład „strefy”. Niekwestionowany rozwój gospodarczy oraz postępującą integrację obciąża bowiem wiele aspektów natury społecznej i politycznej, od których, poza może kilkoma potęgami, nie jest wolna ogromna większość krajów Strefy Azji i Pacyfiku. IV. Różne oblicza rozwoju Azji Chiny: rewolucja i zwrot ekonomiczny. Mongolia i Korea Północna Od czasu proklamowania niepodległości w roku 1949 aż po przyjęcie kierunku reform w 1978 r. Chiny Ludowe przeszły skomplikowaną drogę. Po raz pierwszy w dziejach tego ogromnego kraju, obfitujących w najazdy, rebelie i zmiany panujących, dokonała się prawdziwa rewolucja społeczna. W jej wyniku Chiny odrzuciły swoje zacofanie oraz zależności i z półkolonii Zachodu stały się światowym mocarstwem. Konsekwencją tego było przekształcenie w połowie lat sześćdziesiątych światowego układu sił z dwubiegunowego (tj. USA – ZSRR) w trójbiegunowy (tj. USA – ZSRR – Chiny). Zwycięska Partia Komunistyczna Chin już w początkach lat pięćdziesiątych zdołała skutecznie skoncentrować w swoich rękach pełnię władzy. Stan gospodarki, jaki komuniści zastali, był opłakany. Wojna zniszczyła rolnictwo, komunikacja wewnętrzna przestała istnieć, a hiperinflacja skutecznie blokowała wszelkie przedsięwzięcia gospodarcze. Pod komunistycznymi rządami odbudowa chińskiej gospodarki następowała jednak bardzo szybko. W ciągu roku zdołano przywrócić znaczną część łączności pomiędzy większymi ośrodkami, stłumić tak inflację, iż odtąd waluta chińska miała stać się stabilną, a także nadać pozytywny kształt handlowi zagranicznemu. W okresie rządów Kuomintangu roz-rósł się bowiem niebywale import dóbr luksusowych i konsumpcyjnych; pod nowymi rządami przystąpiono do sprowadzania rzeczy tylko niezbędnych, i to w granicach możliwości gospodarczych. Gdy w 1953 r. Chiny przeszły do gospodarki planowej, wzorowanej na systemie radzieckim, poziom ich produkcji z niewielkimi wyjątkami przekraczał już najwyższe wskaźniki okresu międzywojennego. Jednocześnie w tzw. trzyletnim okresie odbudowy (1949–1952) dokonane zostały podstawowe przemiany ustrojowe. W czerwcu 1950 r. przyjęto nową ustawę o reformie rolnej, która zainicjowała tzw. drugą fazę reformy, realizowaną głównie na terenach nowo wyzwolonych. Ustawa o reformie rolnej oraz towarzyszący jej dekret rządowy o określaniu przynależności klasowej dokonały gruntownej zmiany stosunków na wsi. Chłopi otrzymali wówczas niewielkie nadziały, a tradycyjnie dominująca klasa obszarników odeszła w przeszłość. Reforma, choć często realizowana w sposób bezwzględny wobec byłych posiadaczy, zjednała KP Chin szerokie poparcie. Trzeba bowiem pamiętać, iż spośród 536 mln Chińczyków aż trzy czwarte związanych było z rolnictwem, a tylko co dziesiąty z handlem bądź przemysłem (1949 r.). Ze względu na swój charakter reforma była bardziej aktem społeczno-politycznym aniżeli gospodarczym. Chłopskie nadziały były niewielkie i rzadko sięgały powierzchni ćwierci hektara. Wobec istniejącego przeludnienia oraz słabej wydajności problem ten pozostał aktualny po dziś dzień, choć już nie tak ostry. Dlatego rząd szybko przystąpił do wdrażania projektu „brygad pomocy wzajemnej”. Stworzyły one podstawę dla spółdzielni organizowanych w okresie kolektywizacji z lat 1955–1956, później łączonych w postać „komun ludowych”. Szybkiej nacjonalizacji poddano najważniejsze sektory gospodarki, w tym przedsiębiorstwa należące do elity Kuomintangu. Reszta sektora kapitalistycznego znalazła się pod kontrolą państwa. Czysto prywatne formy własności zachowały się natomiast na niskim szczeblu w postaci licznych sklepików, warsztatów i wytwórni. Znaczącą rolę w procesie budowy Chińskiej Republiki Ludowej (ChRL) odgrywała nie tylko partia, ale również armia. Wojskowi tworzyli cywilną administrację, ale również organizowali i nadzorowali działalność gospodarczą. W ramach kampanii przeciwko kontrrewolucjonistom zlikwidowano wiele nielegalnych ugrupowań, co przywróciło spokój wewnętrzny, nie znany w Chinach od co najmniej pół wieku. Szeroki wymiar uzyskała również kampania „sanfan wufan”, w toku której starano się zlikwidować źródła społecznego zła – łapownictwo, zabór mienia państwowego, uchylanie się od płacenia podatków itp. Na płaszczyźnie wewnątrzpartyjnej zasadniczy stał się spór wokół właściwego zastosowania marksizmu dla politycznego, społecznego, gospodarczego i kulturalnego rozwoju Chin. Dla grupy Mao kopiowanie wzorców radzieckich nie było celowe, gdyż oba kraje zbyt różniły się od siebie. Chiny nie miały szerszych tradycji indywidualnego władania ziemią, gdyż od tysiącleci stanowiła ona własność panującego. Z karłowatych poletek trudno było się zresztą utrzymać, toteż w wielu regionach chłopi szybko zadłużali się, a reformę rolną trzeba było przeprowadzać po kilka razy. Wspólnota wiejska była częścią wielowiekowej tradycji, podobnie jak jej elementy w postaci wspólnej uprawy gruntów czy też budowy systemów nawadniających. Osiągnięcia gospodarcze utwierdziły Mao w przekonaniu o właściwie obranym kursie rozwoju Chin. Był on nie tylko forsowny, ale i całkowicie „własny”. W odróżnieniu od wzorców radzieckich priorytetem było rolnictwo, wynikające zaś z niedorozwoju przemysłu braki środków produkcji zamierzano rekompensować czynnikiem ludzkim. Być może zresztą na przekór amerykańskim doradcom Czang Kai–szeka, wskazującym na przyrost naturalny jako jedno ze źródeł chińskiej nędzy, Mao uważał, że masy ludności stanowią prawdziwe bogactwo. W jego też czasach oficjalnie promowano tradycyjny model rodziny wielodzietnej, z czego dziedzictwem dziś prowadzi się walkę. W roku 1958, po krótkim okresie politycznej odwilży realizowanej pod hasłem „Niechaj rozkwita sto kwiatów, niech ściera się sto szkół myślenia”, przystąpiono do ponownej, tym razem iście gigantycznej mobilizacji społecznej. Celem ruchu zwanego „Wielkim Skokiem” miało być zbudowanie potęgi gospodarczej i dobrobytu w nieprawdopodobnie krótkim czasie. Już niebawem to niemożliwe do zrealizowania przedsięwzięcie okazało się prawdziwą katastrofą. Tak preferowany przez Mao „czynnik ludzki” okazał się zupełnie niewystarczający. Choć na wielkie budowy spędzono setki tysięcy ludzi oderwanych od swoich właściwych zajęć, nie potrafiono należycie zorganizować tych prac. Koszta okazały się zresztą ogromne, gdyż poważnie zaniedbano przy tym rolnictwo. Dramatyczny kryzys żywnościowy z lat 1960–1962 kosztował życie miliony ludzi, a populacja Chin po raz pierwszy w dziejach zmniejszyła się. Wiele ówczesnych inicjatyw okazało się z gruntu idiotycznych; np. dla osiągnięcia normy wytopu surówki w dymarkach godnych neolitu przetapiano przedmioty codziennego użytku, które trzeba było najzwyczajniej ponownie zakupić. Absurdalny pomysł kosztował Mao utratę funkcji Przewodniczącego ChRL, którą otrzymał Liu Shaoqi, człowiek wielkiej kultury i erudycji. Mao nigdy mu tego nie zapomniał i zakończyło się to śmiercią Liu w strasznych warunkach uwięzienia w Kaifengu, podczas „rewolucji kulturalnej”. Pomimo utraty stanowiska Przewodniczącego ChRL pozycja Mao jako przewodniczącego KP Chin pozostała silna. Potwierdziło ją plenum w Lushanie w 1959 r., które nie tylko zatwierdziło kontynuację „Skoku”, ale i usunęło atakującego Mao – Peng Dehuaia ze stanowiska ministra obrony. Jego miejsce zajął wówczas Lin Biao. Późniejsze wyhamowanie „Wielkiego Skoku” w związku z jego oczywistą klęską posłużyło Mao do montowania oskarżeń o burżuazyjne odchylenia pod adresem Liu Shaoqi i Deng Xiaopinga (był sekretarzem generalnym KP Chin). Jego zdaniem jedynym ratunkiem dla Chin miał być rzekomo radykalny masowy ruch, zdolny popchnąć je na drogę rzeczywistych przemian. Głosił on również, że znaczna część partii (tj. jego oponenci) przestała „służyć ludowi” i wyrodziła się w rodzaj nowego Kuomintangu. Biorąc pod uwagę katastrofalne skutki „Wielkiego Skoku”, Chiny stosunkowo szybko wydobyły się z zapaści. Uzyskano nawet kilkuprocentowe tempo rozwoju gospodarczego, co znajdowało odzwierciedlenie we wzrastającej stopie życiowej. Zmiany te dotyczyły niemal wyłącznie większych miast; dominująca wieś pozostała nadal biedna i zacofana. Stopniowo umacniała się pozycja ChRL w świecie. Przez ponad sto lat Chiny pozbawione były międzynarodowego prestiżu i traktowane jako godny politowania kolos na glinianych nogach. Również Czang Kai–szek nader formalnie zajmował miejsce w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, gdyż w jego mocarstwowość nikt ani przed 1949 r., ani tym bardziej później realnie nie wierzył. Jak na ironię, dopiero komunistom udało się przywrócić imperialną rangę „Podniebia”. Przede wszystkim byli oni bowiem nacjonalistami, co szczególnie wydatnie wyeksponował późniejszy konflikt z ZSRR i blokiem wschodnim. Choć zaangażowanie w wojnie koreańskiej nie przyniosło Chinom korzyści, sukcesy militarne w walce z Amerykanami ogromnie wzmocniły prestiż rządu centralnego na forum wewnętrznym. Kraj był spacyfikowany i poza Tajwanem zunifikowany, co dla tradycjonalistów było wyraźną oznaką „zatwierdzenia Mandatu Nieba”. Wojna koreańska odsunęła co prawda szansę na ustanowienie kontroli nad Tajwanem, Pekin jednakże przez szereg lat podtrzymywał napięcie w tym rejonie, regularnie ostrzeliwując położone nieopodal wybrzeża, a zajmowane przez kuomintangowców wysepki Quemoy (Jinmen) i Mazu. W latach 1954i 1958 napięcie wokół Tajwanu sięgnęło punktu krytycznego, gdy w odpowiedzi na przygotowania do komunistycznej inwazji Amerykanie zawarli z Tajwanem najpierw układ o wzajemnej obronie (1954 r.), później zaś porozumienie o instalacji rakiet nuklearnych (1957 r.). Aż do 1959 r. poza strukturą ustrojową ChRL pozostawał Tybet. Zachowanie jego wewnętrznego status quo przez pewien czas zapewniał mu układ „o pokojowym wyzwoleniu”, z maja 1951 r. Już jednak w 1956 r. przystąpiono do organizowania Tybetańskiego Rejonu Autonomicznego, co w perspektywie oznaczało funkcjonowanie na ogólnochińskich warunkach. Pomimo jawnej niesprawiedliwości społecznej, zacofania i wyzysku, z czego był znany Tybet, znaczna część jego mieszkańców była bardzo przywiązana do swej teokratycznej państwowości. W początkach 1959 r., w odpowiedzi na zwiększoną ingerencję Hanów (tj. Chińczyków) w sprawy wewnętrzne, w wielu miastach Tybetu doszło do antychińskich wystąpień. Na wielu obszarach przybrały one formę otwartej rebelii w obronie tradycyjnego systemu i odrębności od Chin. Powstańców starali się wesprzeć Amerykanie, których agenci byli aktywni w Tybecie od czasu „pokojowego wyzwolenia”. W wielu klasztorach zdeponowano broń, co później posłużyło chińskiej propagandzie. Wkrótce jednak do Tybetu wkroczyły wielkie zgrupowania armii chińskiej, a dalajlama zbiegł z Lhasy do Indii. W ślad za nim podążyły tysiące uchodźców, a ich kraj przemocą zunifikowano z resztą ChRL. Jak się w praktyce okazało, żadne z państw nie było poważnie zainteresowane niepodległością Tybetu, a sprawę traktowano koniunkturalnie. W odróżnieniu od krajów bloku wschodniego Chiny nigdy nie były państwem uzależnionym od ZSRR. Poza wszystkimi aspektami były na to zbyt wielkie. Istniał oczywiście okres silniejszych związków bądź też dominacji wpływów radzieckich na pewnych obszarach, m.in. w Mandżurii i wschodnim Turkiestanie. Układ „o przyjaźni” z lutego 1950 r. gwarantował co prawda zwrot kolei mandżurskiej oraz Portu Artura i Dalnij (Dairen), faktyczne przekazanie nastąpiło jednakże dopiero pięć lat później, na mocy porozumienia likwidującego wspomniane koncesje, z października 1954 r. Związek Radziecki wycofywał się też ze swojej penetracji wschodniego Turkiestanu. Na obszarze tym wpływy radzieckie były w przeszłości znaczące do tego stopnia, iż groziły nawet oderwaniem tej prowincji od Chin. Aż do schyłku lat pięćdziesiątych stosunki Pekinu z Moskwą były formalnie bardzo dobre. Formalnie, gdyż Mao nigdy nie wybaczył Rosjanom ich przejściowej akceptacji Czang Kai–szeka, a także ograniczonej pomocy podczas walki o władzę. Związkowi Radzieckiemu wyraźnie nie odpowiadała chińska samodzielność na płaszczyźnie międzynarodowej. Gniew Chruszczowa wywołała m. in. próba inwazji Quemoy z 1958 r. Dla Chin była to sprawa „czysto wewnętrzna”, dla ZSRR próba zmiany międzynarodowego układu sił. Wzajemnego zrozumienia nie przyniosły wizyty Chruszczowa w Pekinie w latach 1958 i 1959. Napięcie wokół Tajwanu poważnie zagrażało radzieckim pertraktacjom z Amerykanami. Poza tym Chruszczow uważał Mao za ultrarewolucyjnego szaleńca, którego nie sposób wspomagać w zdobywaniu broni nuklearnej, co wcześniej obiecywał. W połowie 1960 r. polemika pomiędzy obu kierownictwami osiągnęła poziom rynsztoku, a Moskwa wycofała z Chin swoich doradców. Postawiło to Pekinw ciężkim położeniu, co dodatkowo skomplikowały żądania rychłej spłaty długów. W ujęciu propagandowym źródła konfliktu lokowano w przemianach, jakie dokonały się w ZSRR po śmierci Stalina. Zależnie od interpretacji – było to „przezwyciężenie błędów” lub „rewizjonizm”. Jeszcze jednak w 1957 r., podczas swojej wizyty w Moskwie, Mao oficjalnie głosił pochlebne opinie o towarzyszach radzieckich. Chociaż bowiem krytyka stalinizmu odegrała znaczącą rolę w pogorszeniu wzajemnych relacji, u źródeł tego stanu rzeczy spoczywały przyczyny z odległej przeszłości. Podobnie jak w przypadku Jugosławii, chińska samodzielność była dla Kremla nie do zaakceptowania. W ten sposób na układ sił w świecie przekładała się leninowska teza o jednolitym kierownictwie i regulującej „z góry” zasadzie „centralizmu demokratycznego”. Konflikt z ZSRR tylko na krótko izolował ChRL w świecie. Od zarania Chiny komunistyczne miały złe stosunki z USA i krajami Zachodu. Teraz utraciły dobre kontakty z ZSRR i blokiem wschodnim. Szybko jednak dyplomacja chińska starała się odrobić straty. Już w latach pięćdziesiątych Pekin wspierał próby samodzielności wewnątrz bloku wschodniego. Wystąpił co prawda przeciwko Węgrom w 1956 r., gdyż ówczesne wydarzenia uznawał za kontrrewolucję, wsparł jednakże polski październik 1956 r., Jugosławię, a w latach późniejszych Albanię i Rumunię. Jawnie rywalizował o wpływy z Rosjanami w Mongolii, Korei Północnej i Wietnamie. Po wyprodukowaniu przez Chiny w 1964 r. broni nuklearnej stały się one niekwestionowaną potęgą współczesnego świata. Wiele krajów rozwijających się zawiązało relacje z Pekinem, skąd uzyskiwały znaczące wsparcie ekonomiczne. Przez szereg lat znaczna część nowo powstałych krajów uznawała ChRL za protektora Trzeciego Świata, co nie oznaczało oczywiście akceptacji komunizmu. Poważny wyłom w tym osądzie przyniosła dopiero „rewolucja kulturalna” i chaos, w którym pogrążyły się Chiny. Już wówczas jednak osiągnęły one rangę trzeciego supermocarstwa. Czym innym był bowiem wzniosły przykład, czym innym zaś realny potencjał oraz pozycja w międzynarodowym układzie sił. Podobnie jak ZSRR, chińskiej agresywności i aktywności w świecie obawiały się również Stany Zjednoczone. W rzeczywistości oba supermocarstwa uprawiały daleko bardziej agresywną politykę niż Chiny, przyzwyczaiły się jednak do wieloletniego układu dwubiegunowego, w którym rozstrzygano większość sporów. Teraz zaś wyraźnie rysował się układ trójbiegunowy, z udziałem Chin. Przez długie lata Waszyngton nie widział szans na uregulowanie stosunków z Pekinem. Wbrew logice, nie skorzystano nawet z okazji, jaką było pogorszenie relacji Chin z ZSRR. Dopiero u schyłku 1968 r. w Warszawie Chińczycy zasygnalizowali Amerykanom chęć wszczęcia rozmów. Ich stosunki z Rosjanami były już bardzo złe. W marcu 1969 r. w rejonie wyspy Damanskij na rzece Ussuri doszło nawet do starć zbrojnych. Wybuchły one również w innych częściach granicy, m.in. w rejonie jeziora Żałanaszkoł w Turkiestanie, w sierpniu 1969 r. W tym samym roku marszałek Andriej Greczko oficjalnie oświadczył, że ChRL stanowi jedno z największych zagrożeń ZSRR. Wiele wskazywało, iż Rosjanie mogą zdecydować się na atak nuklearny przeciwko Chinom. W oficjalnej propagandzie Pekin określał politykę Moskwy jako „socjalimperialistyczną”. Głoszono, iż ZSRR jako spadkobierca Rosji jest ostatnim państwemZachodu, które nie anulowało nierównoprawnych traktatów z Chinami. Pozostawanie w granicach ZSRR Kraju Nadamurskiego i tzw. Primoria regulowały bowiem traktaty z okresu wojen opiumowych. Z kolei w rejonie Turkiestanu, nad tzw. Czarnym Irtyszem Chińczycy pozbyli się na rzecz Rosjan znacznego obszaru mocą tzw. układu petersburskiego z 1881 r. Na tym nie wyczerpywały się pretensje graniczne Chin, na co wskazywał zatarg z Indiami w 1962 r., roszczenia wobec Mongolii, a później także wobec Wietnamu. Konflikt Rosji z Chinami o Kraj Nadamurski (na północny wschód od Amuru) oraz Primorie (Kraj Nadmorski, na wschód od Ussuri) sięga połowy XVII w. Penetracja rosyjska tamtego obszaru rozpoczęła się w latach czterdziestych XVII w., a w 1665 r. Rosjanie utworzyli swój punkt oparcia w Ałbazinie nad Amurem. Mandżurska dynastia Qing zajęta była wówczas umacnianiem swojej władzy w Chinach i dopiero w 1683 r. przystąpiła do przywracania zwierzchności nad zamieszkującymi tamte ziemie plemionami Tunguzów. W latach 1685–1686 Ałbazin został zniszczony, a na mocy traktatu w Nerczyńsku z roku 1689 granica pomiędzy obu państwami przebiegała na zachód i północ od Ałbazina, wzdłuż Gór Jabłonowych do ujścia rzeki Uda u wybrzeży Morza Ochockiego. Taki stan rzeczy przetrwał do połowy XIX w., kiedy to korzystając z osłabienia wewnętrznego Chin Rosjanie samowolnie usytuowali swoje punkty oparcia w dolnym biegu Amuru, m. in. w Chabarowsku, gdzie rzeka ta zbiega się z Ussuri. W maju 1858 r. na mocy traktatu aiguńskiego Chiny zmuszone były uznać rosyjski zabór terytorium na północ od Amuru. Obszary między Ussuri i Pacyfikiem miały być administrowane wspólnie. W listopadzie 1860 r. traktat aiguński potwierdzony został traktatem pekińskim i dodatkowo pozbawił Chiny praw do 64 osad na północnym brzegu Amuru. Ponadto Rosjanie zdołali wynegocjować ziemie pomiędzy Ussuri i Pacyfikiem, gdzie już wówczas utworzono port we Władywostoku. Ten stan rzeczy utrzymał się po dziś dzień. W roku 1900, korzystając z trwającego w Chinach „powstania bokserów”, Rosjanie ostatecznie zajęli wszystkie chińskie osady na północnym brzegu Amuru. Wówczas też dokonali oni rzezi Błagowieszczeńska (rej. Aigunu), topiąc tysiące (5–10 tysięcy) spędzonych na brzeg Chińczyków w głębokich i wartkich wodach Amuru. Do sprawy przemocą zajętych terytoriów powrócili bolszewicy w tzw. deklaracji L. Karachana z lipca 1919 r., która unieważniała carskie traktaty graniczne z Chinami. Potwierdziła ją nota rządu radzieckiego z października 1920 r., jednakże cztery lata później rząd radziecki wspominał już tylko o korektach w delimitacji, a nie o zwrocie terytoriów. W rzeczywistości nigdy już później Moskwa nie brała takiej możliwości pod uwagę. Zob. A. Lamb, Asian Frontiers, F.W. Cheshire 1968. Poważne obawy Pekinu budziło nie tylko wzmocnienie radzieckich sił na Dalekim Wschodzie z 12 do 40 dywizji, ale i doktryna Breżniewa, w ramach której interweniowano w Czechosłowacji. Grunt dla porozumienia z Amerykanami narastał zatem stopniowo. Pomimo niejednolitych stanowisk w rządzących gremiach zarówno Waszyngtonu, jak i Pekinu – toczący się od 1970 r. dialog chińsko- amerykański przyniósł efekt w postaci przyjęcia Chin Ludowych do ONZ. W październiku 1971 r. zajęły one należne miejsce w Radzie Bezpieczeństwa, blokowane dotąd przez Tajwan. W lutym 1972 r. gościł w Pekinie amerykański prezydent Richard Nixon, a w roku następnym uruchomiono dyplomatyczną misję łącznikową. Aż do grudnia 1978 r. Waszyngton uprawiał jednak politykę uznawania „dwóch Chin”, tj. wraz z Tajwanem, co nie zadowalało Pekinu. Wznowione kontakty na linii Pekin–Waszyngton niepokoiły Rosjan, zwłaszcza że Chińczycy wyraźnie odrzucali ich propozycje załagodzenia konfliktu, wbrew deklaracjom grając wyraźnie z pozycji „trzeciej siły”. Tymczasem w chińskich stosunkach wewnętrznych połowa lat sześćdziesiątych przyniosła znaczący wzrost napięcia. Zagrożony przez „reformistów” Mao zdecydował się przejść do ofensywy w walce o przekształcenie „swojej” partii we „własną”… Teoretycznie spór o kierownictwo tyczył linii rozwoju Chin, w praktyce był to konflikt o władzę pomiędzy Mao i jego grupą, tj. głównodowodzącymi armią – Lin Biao, szanghajskimi radykałami manipulowanymi przez Jiang Qing i in. a stronnikami reformistów, tj. Liu Shaoqi, Deng Xiaopingiem i in. Skutkiem wewnątrzpartyjnych rozgrywek, do połowy 1966 r. Mao zdołał umocnić swoją grupę oraz usunąć wielu oponentów. Szeroko propagował on masowy ruch, rzekomo ideologiczny o nazwie „Wielka Proletariacka Rewolucja Kulturalna”. Zyskał on szerokie poparcie w najważniejszych warstwach społeczeństwa, a w sierpniu 1966 r. oficjalną sankcję XI Plenum KP Chin. W drodze oddolnych czystek, w całych Chinach eliminowano z partii wszystkich „kroczących drogą kapitalizmu”. Stopniowo akcja krytyki obejmowała coraz wyższe szczeble. Bardzo pomocne okazały się grupy uniwersyteckiej i szkolnej młodzieży zwane „Czerwoną Gwardią” (hongweibing), a w zakładach pracy oddziały „Rewolucyjnych Buntowników” (caofan). Pełen tautologizmów program „rewolucji kulturalnej” sformułowany został w postaci tzw. „16 punktów” (sierpień 1966 r.), a jego popularną wykładnią stała się „czerwona książeczka” zawierająca myśli Przewodniczącego. Była to prawdziwa papka dla bezmózgowców, pełna bzdurnych odpowiedzi na wszystkie kwestie. Chinami owładnął chaos i terror rewolucjonistów. Objął on dziesiątki milionów ludzi, z czego około miliona bezpośrednio; wiele tysięcy osób zadręczano na śmierć lub zmuszano do samobójstwa. Dla Chińczyków, szczególnie dbałych o szacunek otoczenia, publiczna krytyka i poniewierka były częstokroć gorsze od samej śmierci. Przed rozwydrzonymi bandami państwo nie zapewniało żadnej ochrony, terenowa administracja przestała istnieć, rozpadały się struktury partii, w zakładach powszechnie wiecowano. Zagrożona stała się nawet armia, której część kadry dowódczej również poddano represjom. Na niektórych obszarach „czerwonogwardziści” ustanowili nawet swoją władzę, jak np. w Szanghaju, gdzie już w 1967 r. Zhang Chunqiao powołał do życia rodzaj rewolucyjnej komuny. Na tle podobnych eksperymentów w wielu częściach kraju doszło do walk zbrojnych. Szczególnie zacięte starcia o skali wojny domowej ogarnęły rejony Wuhanu. Hongweibingom przeciwstawił się tam Chen Zaidao, dowódca wuhańskiego rejonu wojskowego. Podobnie działo się w prowincjach Guangxi i Sichuan. W obliczu totalnego zamętu, w lipcu 1968 r. Mao zdecydował się wycofać „Czerwoną Gwardię”, której większość wyekspediowano na wieś dla „edukacji”. Tam oczekiwała ich ciężka praca, przy której miejscy mąciciele okazali się mało odporni. Władza w kraju opierała się już wówczas na sieci „komitetów rewolucyjnych” tworzonych z przedstawicieli ludowych „ruchów”, szczątków partii oraz wojskowych. Komitety te zastępowały unicestwione struktury władzy w terenie. W kwietniu 1969 r. zebrał się IX Zjazd KP Chin, a „rewolucja kulturalna” osiągnęła swoją szczytową fazę. Jej pierwszy burzycielski etap został praktycznie zakończony, toteż Przewodniczący mógł przystąpić do budowy całkowicie oddanych sobie struktur. W znacznej mierze jego oparcie stanowiła armia, której przedstawiciele stanowili blisko połowę ogółu kadr. Nic zresztą dziwnego, gdyż tylko w szeregach wojska ocalały osoby o pewnych kwalifikacjach. Poza represjonowaniem części dowódców Mao nie dopuścił do demontażu armii, tak jak to się stało z aparatem państwowym i partyjnym. Aż do tajemniczej śmierci we wrześniu 1971 r. armię kontrolował oddany mu polityczny następca, Lin Biao. Pomimo formalnego zakończenia „rewolucji kulturalnej”, jej praktyki były kontynuowane, a w latach siedemdziesiątych objęły one wieś. Usiłując nadać Chinom właściwy kurs, Mao nieporadnie lawirował pomiędzy centralną kontrolą nad gospodarką (o centralnym zarządzaniu w warunkach ogromu Chin trudno byłoby mówić) a gospodarką rynkową. Pierwsza z form nie sprzyjała stabilności gospodarczej, druga natomiast groziła eksplozją chłopskiego niezadowolenia. Sytuacja gospodarcza Chin była trudna, a większość inwestycji nie ukończona. Osłabiona wskutek „rewolucji kulturalnej” KP Chin nie była zdolna do zarządzania rozdrobnioną gospodarką jako partia, gdyż poszczególni prominenci, działacze partyjni uzyskali niezłe synekury w zdecentralizowanym przemyśle. Dali oni początek przyszłej warstwie technokratów i dysponentów znacznej części majątku narodowego, żywotnie zainteresowanej przemianami gospodarczymi w Chinach. Sytuację wewnętrzną komplikowały waśnie wokół przybliżającej się nieuchronnie sukcesji po Mao. W 1973 r. oficjalnym kandydatem na funkcję Przewodniczącego ogłoszony został Wang Hongwen, związany z grupą Jiang Qing. Reprezentował on grupę zwaną później „Bandą Czworga” (Jiang Qing, Zhang Chunqiao, Wang Hongwen i Yao Wenyuan). Planom przejęcia przez nich władzy starał się przeciwstawić śmiertelnie już chory na raka Zhou Enlai – osobistość znana w świecie, a także niezwykle popularna w ChRL. U schyłku 1975 r. zgłosił on program „czterech modernizacji”, tj. rolnictwa, przemysłu, obrony i nauki-technologii. W styczniu 1976 r. Zhou zmarł, a już w kwietniu obchody święta zmarłych dały asumpt do wielkiej demonstracji na placu Tiananmen. Chińczycy spodziewali się, że po śmierci Zhou jego urząd przypadnie proreformatorskiemu Deng Xiaopingowi. Wbrew nadziejom, słabnący Mao wzniecił kolejną kampanię krytyki Denga, a następcą Zhou Enlaia mianował związanego z Gonganbu (tj. resortem bezpieczeństwa) Hua Guofenga. We wrześniu 1976 r. Mao Tse–tung zakończył życie. Miesiąc później z rozkazu Hua Guofenga aresztowano Jiang Qing i resztę jej popleczników, w tym nominata Wang Hongwena. Następcą przewodniczącego został Hua Guofeng. Hua był człowiekiem okresu przejściowego. W jego cieniu toczyła się ostra walka frakcyjna, on sam zaś lawirował pomiędzy nieuchronnymi reformami a wiernością linii Przewodniczącego (jeszcze w lutym 1977 r. ogłosił nieomylność jego dokonań i myśli…). Zainicjowany po śmierci Mao proces otwierania się na świat był jednakże nie do powstrzymania, toteż Hua systematycznie tracił na rzecz reformatorskich radykałów zgrupowanych wokół Deng Xiaopinga. We wrześniu 1980 r. utracił on urząd premiera na rzecz Zhao Ziyanga, a w czerwcu 1981 r. stanowisko przewodniczącego KC KP Chin na rzecz Hu Yaobanga – od września 1982 r. sekretarza generalnego, któremu KP Chin przyznała wiodące uprawnienia. Hu Yaobang był znanym rzecznikiem reform, represjonowanym w okresie „rewolucji kulturalnej”. To samo VI Plenum KC KP Chin oficjalnie zanegowało dokonania „rewolucji kulturalnej”, a także poddało krytyce rolę Mao. W żadnym razie nie miało to oczywiście wymiaru „referatu Chruszczowa”, choć w chińskiej praktyce było to i tak wiele. Już w grudniu 1978 r. KP Chin zainicjowała nowy kurs „polityki reformy kraju oraz otwarcia na zagranicę”. Był to zasadniczy zwrot w dziejach ChRL, oddalający to państwo od poprzednich mechanizmów gospodarczych. Decydującą rolę w równoważeniu zabiegów pobudzających gospodarkę państwa z systemowymi zasadami sprawiedliwości społecznej odegrała partia. Skuteczność jej działań w łagodzeniu dolegliwości wynikających z przemian i wprowadzania gospodarki rynkowej była przez dłuższy czas ogromna. Okres reform dzieli się często na trzy etapy. W pierwszym (grudzień 1978 – wrzesień 1984) na wsi starano się zainspirować produktywność gospodarstw wiejskich poprzez nakłanianie do różnicowania produkcji i zwiększenia materialnego zainteresowania chłopów; w miastach dążono do zwiększenia samodzielności przedsiębiorstw. W drugim etapie (październik 1984 – grudzień 1991) skoncentrowano się na miastach: restrukturyzacji gospodarki, przebudowie nauki, techniki i oświaty, ożywieniu produkcji przemysłowej i urynkowieniu. Trzeci etap (od stycznia 1992) określa się mianem fazy „socjalistycznej gospodarki rynkowej”, w której burzy się starą strukturę gospodarowania i przechodzi do nowej, a reformy z cząstkowych osiągnęły wymiar kompleksowych. Lata reformy skutecznie obaliły trzy tradycyjne chińskie poglądy ekonomiczne: preferowanie rolnictwa nad przemysł i handel, sprawiedliwość nad zysk oraz oszczędzanie – często jako cel sam w sobie. Postępującym przemianom towarzyszyły jednak coraz poważniejsze zakłócenia. Druga połowa lat osiemdziesiątych nie przyniosła spełnienia nadziei z lat poprzednich. W latach 1988–1989 inflacja osiągnęła znaczące rozmiary, a produkcja ryżu była niższa niż w 1984 r. Powszechnie odczuwalna była drożyzna. System wydawał się taki sam jak w przeszłości, choć daleko bardziej skorumpowany. W początkach czerwca 1989 r. na placu Tiananmen skruszone zostało przekonanie o tym, że zmianom gospodarczym winna towarzyszyć również ewolucja systemowa. Ideowy kryzys narastał wśród chińskiej inteligencji od roku 1986. Niczym u Tocquevilleła, „małe wolności budziły w uciśnionych nadzieje na większe”. Nad tym „co robić?” Komitet Centralny KP Chin deliberował zbyt długo. Ścierały się najrozmaitsze poglądy. Ostatecznie podjęto właściwie jedyną możliwą decyzję. Szkoda tylko, że o tak krwawych konsekwencjach. Nacisk „miejskich” liberałów nie miał zresztą w chłopskich Chinach najmniejszych szans i wahanie KC doprowadzić mogło do nieobliczalnych skutków. Mało kto chyba wierzy, że gdyby zasiadający tam podówczas starcy podali się do dymisji lub przyjęli demokratyczne żądania studentów, to następnego dnia w Chinach proklamowano by republikę burżuazyjną lub wedle woli – Królestwo Niebieskie. Studencki ruch, choć prężny, nie posiadał rozległego poparcia w chłopskim przecież społeczeństwie chińskim. Jego znaczącą aktywność odnotowano już w 1985 r., podczas demonstracji w Pekinie z okazji rocznicy antyjapońskich wystąpień 1935 r. Rok później wiece na rzecz rozszerzenia demokracji odbyły się w Hefei, Szanghaju i Pekinie. Aktywność tego rodzaju została zakazana, a z początkiem 1987 r. KP Chin zainicjowała kampanię wymierzoną w „burżuazyjny liberalizm”. Jego przeciwstawieniem miała być wierność czterem zasadom kardynalnym, odnoszącym się nie tylko do ideologii, ale i kierowniczej roli partii. Studenci wyraźnie bowiem artykułowali żądania demokracji w stylu amerykańskim. O burżuazyjny liberalizm partia wyraźnie oskarżała Hu Yaobanga, którego wkrótce zdymisjonowano (1987 r.). Nie oznaczało to oczywiście fiaska linii reformatorów. Przeciwnie, uległa ona wzmocnieniu: w ich ujęciu reformy odnosiły się jednakże do spraw gospodarczych, a nie politycznych. W kwietniu 1989 r. śmierć HuYaobanga legła u podstaw wspomnianych już wystąpień studenckich, z krwawym apogeum na placu Tiananmen. Ich skali i znaczenia nie należy jednakże przeceniać. Jedynie co czwarty Chińczyk jest mieszkańcem miasta, a pekińscy studenci to doprawdy śladowy ułamek ponad miliardowej populacji. W ostatnich latach pod adresem Chin padło wiele zarzutów o łamanie praw człowieka. Krytyce podlegało zarówno chińskie prawo, jak i jego wymiar. Tymczasem w Chinach prawo zawsze stało na straży interesów zbiorowości, a nie jednostki. Jednostka nigdy nie była najwyższą wartością, toteż prawo chroniło zbiorowość i jej interes przedkładało nad indywidualny. Instytucje prawa chińskiego rozwijały się niezależnie od Zachodu i bez jakiegokolwiek wpływu z jego strony. Prawo chińskie przez wieki stało na straży tamtejszej moralności, której zasady wyznaczał konfucjanizm. Kodeksy karne były zawsze zbiorami „recept”, które należało stosować gwoli korygowania postępowania „maluczkich”. Aż do upadku monarchii w 1911 r. Chiny żyły w ich cieniu, a ostatnim z nich był obowiązujący od połowy XVII w. „Wielki Kodeks Qingów”. Wymiar kary cechowała znaczna surowość. Wspomniany kodeks qingowski wyliczał pięć rodzajów kar: chłosta lekkim bambusem, chłosta grubym bambusem, praca przymusowa, zesłanie i kara śmierci wykonywana przez uduszenie, ścięcie lub rzadziej poprzez śmierć powolną (rodzaj obłupiania ze skóry). Po oficjalnej eliminacji kar cielesnych i sprowadzeniu kary śmierci do jednej postaci, duch mandżurskiego kodeksu przeniesiony został do odpowiedniego ustawodawstwa republiki burżuazyjnej. Kodeksy republikańskie były nie mniej surowe. Czang Kai–szek wprowadził m. in. wykonywanie kary śmierci przez rozstrzelanie, zastępując kata z mieczem przez strzał w tył głowy. Jego pomysłem był również dekret nakazujący egzekucję wszystkich narkomanów, z dniem 1 stycznia 1937 r. Wyroki w tej sprawie ferowane były przez uliczne składy sędziowskie, zasiadające za stolikiem przykrytym serwetką, a ich wykonanie było natychmiastowe. Podobne sankcje stosowano również wobec komunistów. W Chinach Ludowych wczesne regulacje prawne tyczące karania kontrrewolucjonistów z 1951 r. wymieniały 25 przestępstw karanych śmiercią. Zmiany przyniósł dopiero kodeks z 1980 r. oraz przepisy tyczące karania kryminalistów (1983 r.) oraz tych, którzy rujnują gospodarkę (1982 r.). Obecnie liczba przestępstw zagrożonych śmiercią jest znacznie mniejsza. Komunistyczne novum stanowił system penitencjarnych obozów pracy (laogai). Składa się on z sześciu elementów: ośrodki dla aresztowanych, więzienia, dyscyplinarne obozy pracy, obozy dla młodocianych, tzw. laojiao – obozy reedukacji przez pracę i jiyue – obozy pracy przymusowej. Jego podstawy połączyło ustawodawstwo z lat 1954–1957 z późniejszymi nowelizacjami. W ośrodkach dla aresztowanych przebywają podejrzani bądź skazani wyrokiem do dwóch lat. Skazani na dłuższe wyroki trafiają do więzień. W obozach pracy osadza się również wyrokiem administracyjnym lub na podstawie decyzji władz prowincji. Z tych też przyczyn daleko głębsze konsekwencje mógł mieć mniej znany kryzys z 1993 r. Jego wystąpienie było przejawem wygasania zaufania chłopów do katalizującej przemiany, roli kierownictwa partii, a także negatywnego stosunku mieszkańców wsi do przemian o takim charakterze w ogóle. Występująca w poprzednim dziesięcioleciu (sporadycznie od 1978 r.) prywatyzacja gruntów należących w przeszłości do komun ludowych i spółdzielni, a także poparcie dla gospodarstw rodzinnych stworzyły konieczne, lecz niedostateczne warunki dla modernizacji wsi. Ubogie, niedoinwestowane i rozdrobnione rolnictwo było i jest mało dochodowe. Powszechny brak pieniędzy na wsi przy jednocześnie afirmowanej przez propagandę konsumpcji stał się w roku 1993 przyczyną licznych wystąpień chłopskich. Co pozornie dziwne, Chiny obfitują w artykuły rolno-spożywcze. Płynące jednakże z ich sprzedaży zyski były i są niskie, obciążone wysokimi kosztami wytwarzania i podatkami. Tempo wzrostu gospodarczego sięgające oficjalnie 10%, „nowe strefy ekonomiczne”, luksusowe sklepy, hotele i restauracje w wielkich miastach, obfitość tanich towarów na eksport – wszystko to składa się na pozornie sielankowy obraz Chin jako kraju goniącego „cztery małe smoki” czy nawet Japonię. Za fasadą kryje się jednak narastający konflikt społeczny: pomiędzy biednymi i bogatymi, pomiędzy miastem i wsią. Według Mao „trzecioświatowa” wieś miała niegdyś otaczać „europejsko- amerykańskie” miasto. Obecnie chińska wieś zaczyna otaczać chińskie miasto. Już niedługo KP Chin znaleźć się może na rozdrożu, stając przed perspektywą wyhamowania przemian rynkowych lub ich kontynuowania z zagrożeniem eksplozji i własnego odejścia w niebyt (jako rezultatu przebudowy systemu). W roku 1997 do Chin powrócił Hongkong. Jego obszar utracono na rzecz Brytyjczyków na mocy układu jeszcze z 1842 r., a tzw. Nowe Terytoria – wydzierżawione pod przymusem na 99 lat – w 1898 r. Hongkong brytyjski był wyjątkowo zamożnym obszarem, jednym ze światowych centrów biznesu. Jego szczególny rozkwit przypadł na lata wojny koreańskiej oraz blokady ChRL, kiedy to tędy właśnie przebiegał wszelki handel z Państwem Środka. W roku 1984, wobec zbliżającego się terminu zwrotu „Nowych Terytoriów”, bez których sam Hongkong (jako „wieczysta” własność) istnieć praktycznie nie mógł, Londyn wyraził zgodę na zwrot całości z początkiem lipca 1997 r. Ze swojej strony Pekin zagwarantował, że przez 50 lat system byłej kolonii pozostanie nie zmieniony, w myśl zasady „jeden kraj, dwa systemy”. W roku 1999 powróciło do Chin również Makau – kolonia portugalska od połowy XVI w. Nie wszyscy jednak w Hongkongu wierzą w trwałość obiecanej autonomii i wolności polityczne, w tym prawo do zachowania systemu wielopartyjnego. Nadzieje budzi jedynie fakt, iż Hongkong potrzebny jest Chinom nie jako obszar, lecz jako tradycyjne okno na świat oraz potęga gospodarcza. Pomimo napięć, system polityczny Chin zachował swoją stabilność. Co może dziwne, przemianom gospodarczym nie towarzyszyły ewolucje systemowe. Pewną aktywność wykazywali natomiast separatyści: tradycyjnie – tybetańscy oraz po wieloletniej przerwie – ujgurscy, w Xinjiangu. Ta ostatnia sprawa wiązała się zresztą z powstaniem nowych państw w Azji Środkowej, panturkizmem i ekspansją islamu. W obu przypadkach stanowisko Pekinu było jednakowo nieprzejednane. Chiny są zresztą państwem scentralizowanym, o kilkuprocentowym zaledwie udziale ludów niechińskich (tj. poza narodowością Han), a wszelkie tendencje odśrodkowe były tam od wieków traktowane z najwyższą surowością. W dziejach Chin okresy jedności państwa przeplatały się z okresami rozbicia, przy czym te drugie zyskały sobie jednoznacznie złą ocenę polityczną. Jedność terytorium miała tam zawsze wymiar sakralny, stąd najdrobniejsze nawet uszczuplenie boleśnie godziło w prestiż „Podniebia”. Integralność państwa była od wieków celem nadrzędnym rządzących Chinami. W obliczu całej różnorodności etnicznej, a zwłaszcza własnych aspiracji politycznych Tybetańczyków, Ujgurów, Mongołów – nie było to i nie jest sprawą prostą. W czasach najnowszych spoiwem państwa był marksizm – możliwy do zaakceptowania przez wszystkie narodowości, znacznie bardziej odpowiadający unitarnym koncepcjom aniżeli konfucjanizm. Wizja „jednych Chin” przyświecała również zmarłemu w 1997 r. „ojcu chińskich reform”, Deng Xiaopingowi (ur. 1904), obok Mao najwybitniejszej postaci w XX-wiecznych dziejach tego kraju. Do śmierci pozostał on wierny ideologii komunistycznej, choć w praktykę komunizmu (albo też chińską wersję socjalizmu) osobiście wprowadził elementy kapitalizmu. Sprawa integralności Chin legła u podstaw kryzysu tajwańskiego w 1996 r. Jak na ironię, rządzący Tajwanem antykomunistyczny Kuomintang ze swoimi ogólnochińskimi aspiracjami gwarantuje utrzymanie status quo. Opozycja tajwańska mogłaby natomiast ogłosić niepodległość („rezygnując” z reszty Chin), co w sprzyjających okolicznościach i przy zjednaniu sobie Amerykanów utrwaliłoby na czas nieokreślony podział kraju. Drugi wariant zmuszałby Chiny do intensyfikacji zbrojeń, a tym samym ukazania światu niekorzystnego oblicza. Pekin nigdy nie przyjął do wiadomości faktu secesji czy nawet rebelii Tajwanu, toteż zjednoczenie winno się odbyć tak jak w przypadku Hongkongu, tj. bez żadnych wyborów czy referendum. Również Stany Zjednoczone nie wypracowały spójnej polityki wobec ChRL, odnosząc się do poszczególnych zagadnień oddzielnie i pragmatycznie. Zarówno USA, jak i Japonia nie rozumieją Chin i nie doceniają ich nacjonalizmu. Próbując powstrzymać ekspansję chińską kładą podwaliny pod przyszły konflikt, dezintegrując tym samym region. Rozpad ZSRR silnie rzutował na sytuację wewnętrzną Mongolii. Kraj ten wchodził niegdyś w skład Chin, jako tzw. Mongolia Zewnętrzna albo Chałchaska (od XVII w.). W roku 1924 – po usunięciu Chińczyków i kilkuletniej samodzielności, przy walnym wsparciu radzieckiej Armii Czerwonej – proklamowana została republika ludowa. Kraj był faktycznie kolonią ZSRR i dopiero w sierpniu 1945 r. Chiny zrezygnowały z pretensji do tego obszaru, pod warunkiem przeprowadzenia referendum w sprawie niepodległości (październik 1945). Później kuomintangowcy wycofali się ze swoich obietnic, toteż Mongolia mogła wstąpić do ONZ dopiero w 1961 r. Wasalność wobec ZSRR miała również swoje dobre strony. Przez dziesięciolecia Rosjanie wiele zainwestowali w tym pustynnym, ubogim, zamieszkanym przez koczowników kraju. Poza tym, tak naprawdę tylko dziękiradzieckiej protekcji Mongołowie zdołali osiągnąć niezależność. W granicach ChRL, jako kilkumilionowa grupa, Mongołowie nie mieliby szans na polityczne zaistnienie i prędzej czy później roztopiliby się w ponad miliardowym narodzie chińskim. W latach upadku komunizmu w ZSRR i krajach Europy Wschodniej, w Mongolii jedyną siłą polityczną była nadal Mongolska Partia Ludowo–Rewolucyjna (MPLR – komuniści). Opozycja praktycznie nie istniała, toteż właśnie MPLR przypadła rola poprowadzenia kraju ku demokracji. W marcu 1990 r. Wielki Churał Ludowy (parlament) zalegalizował tworzenie partii politycznych oraz zaprowadził system prezydencki ze stałą legislatywą, zwaną Państwowym Małym Churałem, z proporcjonalną reprezentacją partyjną. Przemiany w kraju utrwaliła nowa konstytucja, uchwalona w styczniu 1992 r. Wprowadziła ona system demokratyczny, urząd prezydenta, zorganizowała Mongolski Churał Ludowy (parlament), zmieniła nazwę kraju z MRL na Mongolię oraz pozbawiła godło państwowe radzieckiej gwiazdy. W czerwcu 1992 r. odbyły się pierwsze prawdziwie wolne wybory, w których zwyciężyła MPLR. Wkrótce rozpoczęła się konsolidacja sił demokratycznych (Narodowej Partii Demokratycznej, Partii Socjaldemokratycznej – jako tzw. Unii Demokratycznej). Umożliwiło to ich sukces wyborczy 1996 r. Rok później natomiast sukces odnieśli postkomuniści, których kandydat, Natsagijn Bagabandi, objął urząd prezydenta. Zgodnie z wolą wyborców podjął on próbę wstrzymania tempa reform gospodarczych trudnych do zaakceptowania w warunkach powszechnej biedy. Sytuacja gospodarcza tego zacofanego kraju nie była bowiem dobra, a dług państwowy bardzo wysoki. Przemiany ekonomiczne następują bardzo wolno, a pospiesznie przeprowadzona prywatyzacja własności państwowej (1991 r.) pogłębiła chaos. Szacuje się, iż ponad jedna czwarta ludności Mongolii żyje poniżej minimum egzystencji. Aż po lata siedemdziesiąte autarkiczny system gospodarczy „opierania się na własnych siłach”, jaki implantowano w Korei Północnej, funkcjonował skutecznie, co pozwoliło odnotować wiele znaczących sukcesów. Tak jak wielu innych przywódców krajów komunistycznych, rządzący po dyktatorsku Kim Ir Sen aspirował do rangi międzynarodowego teoretyka, propagując m. in. w krajach Trzeciego Świata idee samodzielności znane jako dżucze. Stopniowo jednak możliwości samofinansowania się KRL-D wyczerpały się. Również do udzielania kredytów komunistycznej Korei nie było w świecie wielu chętnych. Tracąca dynamizm rozwojowy Korea Północna przestała zresztą spłacać pożyczki, które zaciągnęła już wcześniej. Zarówno kult Kim Ir Sena, jak i zaprowadzony przez niego porządek uznawane były i na Zachodzie, i na Wschodzie za coraz bardziej anachroniczne. W połowie lat dziewięćdziesiątych sytuacja na Półwyspie Koreańskim skomplikowała się. Powodem tego był stan otwartej zapaści, w jakiej znalazła się gospodarka Koreańskiej Republiki Ludowo– Demokratycznej. Aż do śmierci Kim Ir Sena w roku 1994 głębokość problemu gospodarczego w koreańskim skansenie autarkicznego komunizmu była skrywana bądź spłycana drogą stale podwyższanej mobilizacji społeczeństwa. Możliwości te uległy jednakże wyczerpaniu: Drogi Przywódca Kim Dżong Ir nie posiadał charyzmy swojego ojca, a niewydolna, archaiczna gospodarka utraciła zdolności zabezpieczania podstawowych potrzeb obywateli. Kraj ogarnął głód, a wielu ludzi stanęło w obliczu śmierci. KRL-D apelowała do świata o pomoc humanitarną, z mizernym rezultatem, gdyż nie zaakceptowała wielu warunków lub starała się narzucić własne. Ogromne sumy pochłonął zapewne program atomowy, w tajemnicy przed światem realizowany przez KRL-D. Korea Północna nigdy nie dowierzała swoim sojusznikom: Chinom i ZSRR, polegając, zgodnie z ideami dżucze, wyłącznie na własnych siłach. Wieloletnie tłuczenie w głowę propagandowym młotem, że misją KRL-D jest zjednoczenie kraju, sprzyjało sentymentom dla rozwiązań militarnych oraz narzucanych własnemu narodowi wyrzeczeń. Wbrew różnym spekulacjom śmierć Kim Ir Sena nie pociągnęła do wybuchu otwartego konfliktu z Koreą Południową. Przeciwnie. Koreańska Republika Ludowo–Demokratyczna po raz pierwszy zaakceptowała pomysł wspólnego „koreańskiego szczytu”, który odbył się w czerwcu 2000 r., co wiązało się z dążeniem do wyjścia z międzynarodowejizolacji. Pomimo zadekretowanej od dawna sukcesji, Kim Dżong Ir z najwyższym trudem uzyskiwał kolejne prerogatywy, posiadane dotąd przez ojca. Partia w Korei Północnej, wbrew propagandowym sloganom, nie była i nie jest monolitem. Pomimo tragicznego obrazu gospodarki Północy, systemowi nie grozi rozpad, gdyż lata komunistycznej władzy przyzwyczaiły naród do nieprawdopodobnych wyrzeczeń. Skutkiem zabiegów partyjnych propagandystów, życiorys „Wielkiego Wodza” Kim Ir Sena przekształcony został w rodzaj hagiografii. Kult przywódcy wynikał zresztą nie tylko z anachronicznej wersji północnokoreańskiego komunizmu, lecz osadzony był również w konfucjańskiej tradycji. Następcy Kim Ir Sena – jego synowi Kim Dżong Irowi – poprawiono nawet miejsce urodzenia, zmieniając je na świętą górę Pektu. Zresztą cała rodzina „Wodza” uległa swoistej deifikacji. Matka – stała się „Matką Korei”, a miejsce urodzenia „Kołyską Rewolucji”. Kult ten okazał się niezwykle przydatny dla utrzymania hermetycznego państwa w całości i jedności: „Poważany i ukochany wódz narodu koreańskiego, towarzysz Kim Ir Sen urodził się 15 kwietnia 1912 r. w rodzinie biednego chłopa w Mangende koło miasta Phenian (była wieś Namri w gminie Kopchen, powiatu Tedon, prowincji Południowy Phenian). Towarzysz Kim Ir Sen wywodzi się z dziedzicznych patriotów i rewolucjonistów, którzy walczyli przeciwko obcym zaborcom, w imię niepodległości Ojczyzny, w imię wyzwolenia i wolności narodu. Pradziad jego, Kim Yn U, był patriotą, który stał na czele walki o zatopienie pirackiego statku „Generał Sherman”. [...] Dziadek towarzysza Kim Ir Sena, Kim Bo Chen, i jego babka, Li Bo Ik, byli także patriotami.[...] Ojciec jego, Kim Chen Dżik – prekursor i wybitny przywódca ruchu narodowowyzwoleńczego w naszym kraju – odznaczał się niezachwianą antyjapońską, patriotyczną postawą, niezwykłym talentem i szlachetnością charakteru. Matkę towarzysza Kim Ir Sena, Kan Ban Sok, cechowały także niepospolite zdolności, dobre serce i twardy charakter. Była rewolucjonistką i wytrwałym bojownikiem antyjapońskim. [...] Obaj młodsi bracia towarzysza Kim Ir Sena byli także komunistami, którzy od lat najmłodszych wytrwale walczyli, biorąc udział w walce antyjapońskiej. Kan Don Uk, dziadek towarzysza Kim Ir Sena z linii matki, oraz Kan Dżin Sok, jego wujek z linii matki, byli także nieugiętymi bojownikami antyjapońskimi walczącymi o odrodzenie Ojczyzny. Cała zatem rodzina i krewni towarzysza Kim Ir Sena – wybitnego przywódcy rewolucji koreańskiej i wielkiego wodza narodu koreańskiego – pradziad, dziadek, babka, ojciec – matka, wujek, młodsi bracia, a także dziadek i wujek z linii matki – z pokolenia na pokolenie walczyli mężnie o niepodległość kraju, w imię wyzwolenia i wolności narodu”. Cyt. z zachowaniem oryginalnej stylistyki za: Zarys historii działalności rewolucyjnej towarzysza Kim Ir Sena, Instytut Historii Partii KC PPK, Phenian 1971. Phenian od lat przyzwyczaił się do straszenia Seulu, Waszyngtonu, a później świata. Perspektywy porozumienia na warunkach innych niż własne nigdy nie były realne. Polityka Północy wobec Południa polegała na tym, że oferowano coraz mniej po tej samej cenie... W związku z potajemnymi próbami konstruowania bomby Phenian spotkał się z międzynarodowym naciskiem i izolacją, także ze strony Rosji i Chin. Dopiero w październiku 1994 r. KRL-D sygnowała układ z USA dotyczący rezygnacji z programu atomowego oraz ustanowienia kontroli nad reaktorem w Yongbyon. W zamian USA zaoferowały pomoc w budowie dwóch „pokojowych” reaktorów, służących wyłącznie do wytwarzania energii. Przez całe dziesięciolecia stosunki pomiędzy obu państwami koreańskimi były jak najgorsze. Nawet okazywanie sympatii Północy na Południu groziło więzieniem. Północ z kolei ekspediowała na Południe sabotażystów i terrorystów, np. w styczniu 1968 r. „gwardia Kim Ir Sena” zaatakowała pałac prezydencki w Seulu, a w październiku 1983 r. jej wysłannicy zgładzili część południowokoreańskiego rządu w zamachu bombowym w mauzoleum Aung Sana w Rangunie. Pogarszające się położenie KRL–D złagodziło jednak nieustępliwość Kim Ir Sena, który krótko przed śmiercią wyraził zgodę na „koreański szczyt”. Utrwalanie sukcesji po nim pokrzyżowało plany, odsuwając spotkanie o sześć lat. Dopiero w grudniu 1997 r. rozpoczęły się w Genewie pertraktacje z udziałem Chin i USA co do ewentualnego układu pokojowego. Nie znaczy to, że układ taki zawarty zostanie w najbliższym czasie. W kręgu sukcesów ekonomicznych: Japonia i „azjatyckie tygrysy” Wojna przyniosła Japonii dotkliwe straty. Zginęło lub zaginęło bez wieści około 3 mln osób, w tym ponad 2 mln żołnierzy. Tylko bezpośrednie koszty prowadzenia działań wojennych szacowano na przeszło 40 mld $. Trzecia część kraju leżała w gruzach, a 15 mln ludzi było bez dachu nad głową. Utracono całą flotę, czwartą część budynków, jedną trzecią maszyn i urządzeń. Produkcja spadła o ponad 90%, przy czym jeszcze rok po wojnie sięgała mniej niż jednej trzeciej w stosunku do 1937 r. Do stanu przedwojennego powróciła dopiero w 1955 r. Bardzo dotkliwy był brak towarów, i to pierwszej potrzeby. Cała produkcja nastawiona była bowiem dotąd na cele zbrojeniowe, a surowce, w tym żywność, pochodziły z terenów podbitych. Tylko w okresie od sierpnia do grudnia 1945 r. wartość pieniędzy w obiegu wzrosła dwukrotnie, gdyż rząd zapłacił koncernom zbrojeniowym odszkodowanie za zerwane kontrakty. Wywołało to nieprawdopodobną drożyznę, a wartość jena spadła do setnej części z okresu przedwojennego. Na skutek klęski i kapitulacji upadło również morale społeczeństwa, załamywał się tradycyjny system wartości. W obliczu zastanego chaosu Amerykanie nie zdecydowali się na zmiany ustrojowe i zachowali instytucję cesarstwa. Umożliwiło im to kontrolę nad rozchwianym społeczeństwem, samym zaś Japończykom pozwoliło na wyjątkowo szybkie zorganizowanie się i wydobycie ze wstrząsu spowodowanego przegraną wojną. Za jej wybuch, a także późniejsze zbrodnie Hirohito był niewątpliwie współodpowiedzialny, toteż wielu intelektualistów i polityków domagało się, aby go przykładnie ukarać, tj. powiesić, jak i innych zbrodniarzy wojennych (Bertrand Russell). Na to Amerykanie nie zdecydowali się. Ściganiem zbrodniarzy wojennych zajęli się już sami Japończycy, co jednak nie zadowoliło aliantów. Akcja ścigania przestępców przyniosła ukaranie wielu osób, w tym około tysiąca śmiercią. Głównych winowajców sądził Międzynarodowy Trybunał Wojskowy dla Dalekiego Wschodu w Tokio. Na mocy jego wyroków, w grudniu 1948 r. siedmiu najwyższych rangą zbrodniarzy wojennych zostało powieszonych, a szesnastu skazanych na dożywotnie więzienie. Sądzono również w innych miastach Japonii, a także na byłych terenach okupowanych. Na Filipinach stracono m. in. generałów Hommę i Yamashitę („Tygrysa Malajów”). Byli oni oskarżeni o zniszczenie Manili, „marsze śmierci” na Luzonie i spalenie żywcem jeńców na Palawanie. W przeciwieństwie do trybunału norymberskiego, nie określono jednak stopnia odpowiedzialności za wojnę narodu japońskiego. Teoretycznie Japończycy nie prowadzili bowiem ludobójstwa, choć sposób ich postępowania z Chińczykami mógłby na to wskazywać. Kraj nie został podzielony na strefy okupacyjne, a jego okupant – Amerykanie – posiadał wyłącznie wizję reformy ustroju, a nie jego zmiany. Sam „wielkorządca Japonii”, gen. Douglas Mac Arthur, nie był człowiekiem spragnionym rewanżu na pokonanych. Likwidacja armii, konfiskata uzbrojenia, zamknięcie fabryk zbrojeniowych, ukaranie zbrodniarzy – wszystko to stanowiło bezzwłoczne następstwa klęski. W dalszej konsekwencji zabiegi reformatorskie doprowadziły do promulgowania w 1947 r. nowej demokratycznej konstytucji, która zastąpiła dotychczasową, z 1889 r. Jej ważnym novum było sprowadzenie roli cesarza do pozycji czynnika integrującego naród z państwem, bez wpływu na sprawowanie władzy. Ustanawiała ona również powszechne prawa wyborcze, rozdzielność i wybieralność władzy, niezależne sądownictwo, zagwarantowała prawa obywatelskie i odrzucała agresywną wojnę (art. 9). Równolegle Amerykanie doprowadzili do zreformowania rolnictwa w celu wykorzenienia ducha militaryzmu i nacjonalizmu. Zlikwidowano również państwową formę kultu shinto, będącą dotąd jednym z filarów nacjonalizmu. Na płaszczyźnie gospodarczej zlikwidowano monopole (zaibatsu), zreformowano system zatrudnienia, popierano rozwój ruchu związkowego. Tylko w 1946 r. liczebność członków związków zawodowych wzrosła od zera do 3,6 mln. Były one infiltrowane przez lewicę, tj. socjalistów i komunistów, a wkrótce stały się potężną siłą polityczną. Ich pozycję ograniczyły dopiero manipulacje Mac Arthura, poważnie zaniepokojonego perspektywą „skomunizowania Japonii”. Przeprowadzono również reformę rolną, zmuszając właścicieli do sprzedaży gruntów dzierżawcom. Zmieniło to tradycyjny układ społeczny na wsi. Ogromną rolę w procesie demokratyzacji Japonii i eliminowania nacjonalizmu odegrała amerykańska kultura masowa. Wszystkie jej formy znalazły w Japonii licznych zwolenników, czego skutkiem była głęboka transformacja światopoglądowa, zwłaszcza młodego pokolenia. Na amerykańską politykę okupacyjną w wysokim stopniu rzutowała sytuacja w świecie. Z tych też przyczyn do 1947 r. Japonia była obiektem działań o charakterze decentralizacyjnym – tak w sferze państwa, jak i gospodarki. Kurs przeciwny, podjęty po 1947r., przyniósł jej ekonomiczny rozwój, a w dalszej konsekwencji – dobrobyt. W mniemaniu Amerykanów tylko silna gospodarczo Japonia zapobiec mogła rozszerzeniu się komunizmu. Tym samym polityczny pragmatyzm zdominował wzniosłe cele, jakie pierwotnie przyświecały okupantom. Powszechnie panowało przekonanie, że polityka ekonomiczna z lat 1945–1947 była błędem i należało raczej zająć się odbudową. Już w 1948 r. reżim okupacyjny został wyraźnie złagodzony, a „Najwyższe Dowództwo” udostępniło szersze kompetencje demokratycznie wybranym władzom. Pierwsze wolne wybory w 1947 r. przyniosły sukces socjalistów, którzy z konserwatystami utworzyli rząd pod kierownictwem Katayamy Tetsu. Już jednak w 1948 r. socjaliści wystąpili z rządu i odtąd pozycja konserwatystów pozostała niezachwiana. Znaczenie partii socjalistycznej osłabiły zarówno wewnętrzne rozdźwięki, jak i późniejsze spory wokół traktatu pokojowego. Od 1955 r. dominującą partią japońskiego układu politycznego stała się Partia Liberalno-Demokratyczna (Jiyu Minshuto). Jej rywalem pozostali socjaliści zjednoczeni nieco wcześniej w Japońską Partię Socjalistyczną (JSP), choć w praktyce nie stanowili oni realnej alternatywy dla dominacji konserwatystów. Tradycyjnym oparciem tych ostatnich był elektorat wiejski o bardzo stabilnych zapatrywaniach. Usytuowanie polityczne Japonii wydatnie zmieniła wojna koreańska (1950–1953). Kraj przedstawiał wielką wartość w amerykańskich koncepcjach okresu „zimnej wojny”. USA potrzebowały zarówno baz, jak i potencjalnego sojusznika, toteż przedłużający się stan okupacji utracił sens. We wrześniu 1951 r., przy poparciu Francji i Wielkiej Brytanii, w San Francisco zwołana została konferencja pokojowa. Wzięły w niej udział delegacje 52 państw, poza komunistycznymi, z Dalekiego Wschodu. Nie trzeba dodawać, iż tak liczna obsada konferencji służyła uwiarygodnieniu amerykańskiego stanowiska, a większość obecnych nie miała ze sprawami Japonii nic wspólnego. Celem konferencji był bowiem nie tyle traktat pokojowy, co wsparcie amerykańskich zamierzeń wobec przyszłości Japonii. Radzieckie poprawki zostały oczywiście odrzucone jako nie do przyjęcia przez Amerykanów. Przewidywały one m.in. wycofanie z Japonii „wszystkich wojsk okupacyjnych”, tj. amerykańskich, wraz z zakazem ich późniejszego stacjonowania, uznanie suwerenności ChRL nad Mandżurią, Tajwanem i Peskadorami, zrzeczenie się praw do radzieckich nabytków terytorialnych, przywrócenie japońskiego władania nad wyspami Bonin i Riukiu. Z uwagi na głębokie rozbieżności Związek Radziecki (oraz Polska i Czechosłowacja) nie podpisały traktatu pokojowego z października 1951 r. Tym samym zyskały podstawy co najmniej dwa spory terytorialne: japońsko-radziecki o Kuryle oraz wietnamsko-chińsko-tajwańsko-filipińsko-indonezyjski o wyspy Spratly i Paracelskie. Rezygnacja Japonii z tych terytoriów (a także z Południowego Sachalinu, Tajwanu i Peskadorów) odbyła się bowiem bez deklaracji cesji narzecz ZSRR i ChRL. Stan wojny pomiędzy ZSRR a Japonią zakończyło dopiero wspólne oświadczenie z 1956 r., co nie rozwiązywało jednakże problemu przynależności Kurylów. Odnośnie do Chin Ludowych stosowny układ „o pokoju i przyjaźni” zawarto dopiero w 1978 r. Już wcześniej jednak, podczas wizyty premiera Tanaki w ChRL w 1972 r., Japończycy zgodzili się anulować część postanowień z 1951 r. odnoszących się do Tajwanu. Tego samego dnia co układ pokojowy Stany Zjednoczone zawarły z Japonią traktat o bezpieczeństwie. Zagwarantował on Amerykanom prawo do rozmieszczenia wojsk, sprecyzowane „układem administracyjnym” z lutego 1952 r., co usankcjonowało ich obecność na wyspach. Zgodnie z umowami stan okupacji został zniesiony w kwietniu 1952 r. Odzyskaną suwerenność na terenie Archipelagu ograniczała jednak silna obecność USA. Seria układów z marca 1954 r. uregulowała na długi czas wzajemne stosunki w kwestiach obronnych, gospodarczych i finansowych. Towarzysząca im umowa „o wspólnej obronie” zezwalała na odbudowę niemal nie istniejących do tej pory sił obronnych. Trzeba jednakże powiedzieć, iż artykuł 9 konstytucji z 1947 r. był przez Japończyków ściśle przestrzegany. Jak na ich możliwości armia pozostała słaba, a na cele wojskowe przeznaczano zaledwie 1% dochodu narodowego. Przez dłuższy czas Amerykanie zachowali jeszcze kontrolę nad wyspami Bonin i Riukiu. Północną część Riukiu zwrócono już w 1953 r.; wyspy Bonin dopiero w 1968 r. Aż do maja 1972 r. Stany Zjednoczone zawiadywały południową grupą Riukiu wraz z Okinawą, a po jej zwrocie zachowały tam swoje bazy. Rewizja ograniczeń narzuconych przez USA następowała powoli i wiązała się ze wzrostem potęgi gospodarczej Japonii. W styczniu 1960 r. nowy układ o bezpieczeństwie zrewidował na korzyść Japończyków postanowienia z 1951 r. USAzachowały jednakże prawo do stacjonowania wojsk i rozbudowy baz. Ich obecność budziła coraz większy sprzeciw mieszkańców archipelagu. Poważną siłą stał się w tym kraju ruch antyatomowy. Zarówno amerykańskie próby nuklearne na Pacyfiku, obecność okrętów dysponujących taką bronią, jak i nieuchronne konflikty wynikające z obecności wojskowej każdorazowo wywoływały falę rozległych protestów. Można powiedzieć, iż Stany Zjednoczone zdemilitaryzowały Japonię poza granice własnego oczekiwania… Kino japońskie „odkryte” zostało na Zachodzie dopiero w latach pięćdziesiątych, dzięki Rashomonowi Akira Kurosawy z 1950 r. W istocie już wcześniej posiadało rozległy dorobek, sięgający okresu międzywojennego. Wojna i jej konsekwencje przyniosły zupełnie nowe tematy. Powstało kilka filmów o charakterze antywojennym, realizowanych w manierze zbliżonej do neorealizmu. Niektóre z nich niezwykle brutalne lub nawet drastyczne; do tego stopnia, iż bywały cenzurowane w USA. Już w 1948 r. Akira Kurosawa zrealizował swój słynny obraz Pijany anioł, ukazujący powojenną Japonię, jej nędzę i świat przestępczy. W roku 1956 powstała Harfa birmańska Kona Ichikawy – film opowiadający o żołnierzu, który po klęsce imperialnej armii został buddyjskim mnichem. Ten sam reżyser zrealizował w roku 1959 Ognie polne, realistyczny dramat wojenny o wstrząsającym końcu japońskiej armii na Filipinach: zbrodniach, głodzie i kanibalizmie. Najpopularniejszy na Zachodzie pozostał jednak Akira Kurosawa (1910–1998), znany również z Tronu we krwi z 1957 r. (japońskiej wersji Makbeta), Rudobrodego (1965 r.), Sobowtóra (1980 r.) czy nagrodzonego Oskarem filmu Dersu Uzała (1975 r., według wspomnień Władimira Arseniewa). Miarą jego światowej popularności był fakt, iż dzieła takie jak Rashomon czy Siedmiu samurajów (1954 r.) doczekały się wersji amerykańskich (jako Prawda przeciw prawdzie i Siedmiu wspaniałych). W 1989 r. Kurosawę uhonorowano kolejnym Oskarem, za całokształt twórczości filmowej. Zob. J. Naughton, Kino, Warszawa 1999. W japońskim układzie politycznym swoją dominację zachowali liberałowie. W 1960 r. na tle sporów wokół traktatu z USA socjalistów osłabiła rozłamowa grupa Partii Demokratyczno-Socjalistycznej (Minshanto). Socjalistów wspierali odtąd głównie pracownicy sektora publicznego, Minshanto zaś – prywatnego. Szanse wyborczego sukcesu socjalistów poderwało później dalsze rozdrobnienie parlamentarnej opozycji, co znacznie rozbijało głosy wyborców przeciwnych liberałom. Poza JSP na scenie politycznej utrwalały swoją obecność wywodząca się z religijnego ugrupowania partia Komeito, o stabilnym elektoracie, oraz Japońska Partia Komunistyczna, założona w 1922 r. o równie stabilnych co ograniczonych wpływach. Przez długie dziesięciolecia żadne z ugrupowań nie stało się jednakże alternatywą dla liberałów z Jiyu Minshuto. Partia rządziła zazwyczaj niepodzielnie, na pozycji hegemona korzystającego z rozbicia opozycji. Z czasem w jej łonie wykształciło się jednakże szereg frakcji sprawiających wrażenie odrębnych partii. Część z nich zresztą wydzieliła się w nowe partie o znaczącym elektoracie, jak np. Shinseito (JRP, 1993 r.), Nowa Partia Japonii (NJP, 1993 r.) czy też Shinto Sagikake (1993 r.). Frakcyjność faktycznie zwiększyła liczbę liberałów, a także ich popularność w społeczeństwie. Umożliwiło to również szerokie pozyskiwanie rozmaitych kandydatów na parlamentarzystów, osób o wysokiej pozycji społecznej, lecz dość zróżnicowanych poglądach. Zbytnie przywiązanie do linii programowej jest też przyczyną niepowodzeń partii opozycyjnych, w tym socjalistów. Źródła japońskiego „cudu gospodarczego” po II wojnie światowej po dziś dzień nie znalazły zadowalającego wyjaśnienia. Zależnie od badającego, jego podstawy lokowane są sferze kulturowej, głównie religii i tradycji, polityce rządowej wspierającej wzrost przemysłowy, czy też organizacji społeczeństwa. Nie wydaje się jednak, aby sukces ten miał jedno źródło. Złożyło się na niego szereg przesłanek, zarówno społecznych, politycznych, jak i ekonomicznych, i to w szczęśliwym splocie okoliczności. Przeważnie okres rozwoju dzieli się na trzy etapy: „odbudowy” z lat 1945–1955, „wysokiego wzrostu” z lat 1956–1973 i „powolnego wzrostu” po 1974 r., choć w relatywnym tego słowa znaczeniu z kilkuprocentowym tempem przyrostu gospodarczego w latach 1974–1986 wobec ponad dziesięciu procent w latach sześćdziesiątych. Początki industrializacji Japonii sięgają schyłku XIX w., a już w latach dwudziestych XX w. produkowała ona znaczące ilości stali, chemikaliów, tkanin bawełnianych i jedwabnych. Amerykańskie bombardowania z okresu wojny naruszyły co prawda przemysłową infrastrukturę, pozostał jednakże ogromny kapitał w postaci świetnie wykwalifikowanej kadry i robotników. Pewne procesy zapoczątkowano już w okresie wojny; był to przede wszystkim interwencjonizm państwowy i odgórne wytyczanie kierunków rozwoju. Wtedy to rozpowszechnił się system shitauke, polegający na zamawianiu przez wielkich producentów półproduktów u wspomaganych przez siebie finansowo mniejszych wytwórców. Stało się to później jednym z czynników dynamiki japońskiego eksportu. Dzięki zwiększaniu kapitału i kredytom przyspieszeniu uległ proces oddzielania zarządu przedsiębiorstw od grupy akcjonariuszy. Umocniły się także związki niezależnych banków z grupami producenckimi (keraitsu), co uzupełniało system samofinansujących się koncernów (zaibatsu). Wiele barier przyszłego rozwoju likwidowali Amerykanie podczas swojej okupacji. Do takich należała reforma rolna – problem dla Japończyków trudny do rozwiązania. Nawet pod amerykańskim naciskiem miejscowa administracja nieskora była do jej przeprowadzenia. Reforma nie tylko zaprowadziła społeczny spokój (przed wojną kwestia rolna legła u podstaw wielkich wystąpień chłopskich), ale i stworzyła podstawy dla odbudowy. Przejście ponad trzech czwartych ziemi w ręce dzierżawców spowodowało wzrost zamożności chłopstwa oraz wydatne zainteresowanie inwestycjami. Istotną rolę w przyszłym rozwoju gospodarczym Japonii odegrała również, realizowana przez Amerykanów w ramach programów odbudowy, tzw. linia Dodgeła. W ramach jej założeń znacznie zwiększono obciążenia podatkowe, co przysporzyło państwu dochodów, przy jednoczesnym zminimalizowaniu jego wydatków. Jednocześnie wpływy z amerykańskiej pomocy, tj. sprzedaży dóbr i usług, lokowane były na specjalnym koncie służącym kredytowaniu szczególnie zyskownych przedsięwzięć. Skutkiem podjętych działań, a także związanej z wojną koreańską koniunktury znacznie ożywił się wówczas japoński eksport. Sprzyjał temu zaprowadzony stały kurs jena wobec dolara, łączący obie gospodarki. Obniżone dochody od zysków wielkich korporacji, w celu wzmożenia inwestowania, rekompensowano wysokim podatkiem od dochodów osobistych, w tym zarobków pracowniczych. W ten sposób ogromne środki można było zainwestować w nowe gałęzie, import technologii i badania naukowe. Systematycznie ograniczano natomiast wszelką produkcję nierentowną, choćby nawet niezbędną. Dzięki temu średnie tempo rozwoju w latach 1950–1973 przekraczało 10% rocznie. U schyłku lat pięćdziesiątych dochód narodowy Japonii stanowił jedną trzecią francuskiego czy brytyjskiego; w 1973 r. dwukrotnie przekraczał dochody obu tych krajów łącznie! Ważnym czynnikiem sukcesu była japońska siła robocza. O jej wartości decydowało nie tylko tradycyjne zdyscyplinowanie, zdolność do całkowitego poświęcenia się pracy czy też długotrwała akceptacja niskiego wynagrodzenia. Po II wojnie światowej Japończycy stali się przede wszystkim wykształceni, co kosztowało państwo znaczne kwoty, ale i zaowocowało znaczącymi korzyściami. Z biegiem czasu niemal powszechna stała się edukacja na poziomie średnim, a blisko jedna trzecia uczących się osiągała wykształcenie wyższe. Wysoka produktywność japońskiego przemysłu wynikała jednakże nie tylko z czynnika ludzkiego, ale przede wszystkim z wysokiej skali inwestowania w urządzenia i technologie. Zdolność do inwestowania znacznej części zysków, i to często kosztem poziomu stopy życiowej, była w ogóle charakterystyczna dla Japończyków. Na początku lat siedemdziesiątych nawet osoby prywatne potrafiły zaoszczędzić dwukrotnie więcej aniżeli lepiej zarabiający Niemcy, Francuzi czy Włosi. Jeszcze wówczas wynikało to z niedorozwiniętego systemu socjalnego i dążenia do zabezpieczenia się przed„czarną godziną”, nie mniej później tendencja ta zachowała się. Masowa oszczędność umacniała kapitał bankowy, co z kolei czyniło dostępnymi kredyty na cele inwestycyjne. Specyfiką japońskiego biznesu stały się wielkie grupy firm (tzw. kereitsu lub kigyo shudan) skupione wokół znaczącego banku, zapewniającego im kredyty, a także spółek handlowych. Wzajemne powiązania tworzyły nie tylko interesy, ale i personalne uczestnictwo menedżerów w rozmaitych gremiach. Ta korporacyjna forma kapitalizmu od dawna przyciągała uwagę badaczy, zwłaszcza że korporacje dysponowały udziałami niemal trzech czwartych wszystkich firm japońskich. W odróżnieniu od Zachodu ich menedżerowie posiadali wpływ na udziałowców, a nie na odwrót. Dla większości Japończyków ich korporacje stanowiły namiastkę domu, co wynikało po części z tradycyjnej organizacji społecznej. Miarą sukcesu był od wieków awans, a pieniądze stanowiły tylko jego uzupełnienie. Wskazując na intelektualne przesłanki prosperity nie należy zapomnieć, iż Japonia w następstwie wojny była państwem technologicznie zacofanym, do czego doprowadziła jej izolacja. W okresie powojennym, nie stanowiąc realnego zagrożenia gospodarczego, była przez długi czas postrzegana w świecie jako niezły odbiorca nowych technologii. Gdy sytuacja uległa zmianie, a świat począł chronić swoje zdobycze przed Japończykami, byli oni zmuszeni rozwinąć własną aktywność badawczą na tym polu. Jeszcze w 1967 r. na badania naukowe asygnowano w Japonii tylko mniej niż dwa procent dochodu narodowego, dwadzieścia lat później zaś aż dwukrotnie więcej, tj. na poziomie USA. Już wówczas kraj ten stał się znaczącym eksporterem technologii. Bardzo znaczący udział w sukcesie gospodarczym miało japońskie państwo. Aż do 1960 r. jego budżet był bardzo zrównoważony i dopiero pięć lat później zaznaczył się wzrost deficytu. Spowodowały go zwiększone wydatki, służące dodatkowemu wspomożeniu wzrostu ekonomicznego. W początkach lat siedemdziesiątych japoński budżet obciążał już największy w świecie dług publiczny, co stało się przedmiotem aktywnych działań rządu na rzecz jego zredukowania drogą obniżania wydatków na cele publiczne, prywatyzacji rozrośniętego sektora państwowego (w tym kolei), a nawet ustanowienia w 1984 r. źle postrzeganego przez społeczeństwo podatku konsumpcyjnego. Szczególnie charakterystyczne było państwowe sterowanie rozwojem przemysłu, podlegającego kontroli Ministerstwa Handlu Zagranicznego i Przemysłu. Już w latach powojennych zainicjowało ono szereg strategii stymulujących wzrost. Swoiste novum stanowiło również przyjęcie w roku 1955 centralnego planowania w tej mierze. Oczywiście japońskie planowanie znacznie różniło się od znanego z obszarów bloku wschodniego, gdzie plan rozwoju obejmował wszystkie gałęzie gospodarki na zasadzie ustanowionego prawa. W Japonii plany miały zawsze charakter parametryczny, tzn. były państwowymi programami ukierunkowującymi i mobilizującymi poszczególne ogniwa gospodarki w celu realizacji zadań w interesie ogółu. Skuteczność działań było widać już w pierwszych latach planowania, kiedy to, pomimo niewykonania postawionych zadań, dzięki mobilizacji sił uzyskano znaczący przyrost gospodarczy (wyniki planu nie były przecież czynnikiem samym w sobie !). W sumie do roku 2000 Japonię objęło aż 13 planów gospodarczych i tylko trzy z nich zakończyły się swoistą porażką, na co rzutowała ogólna recesja z pierwszej połowy lat siedemdziesiątych. Przy sporządzaniu planów rolę koordynacyjną oraz doradczo-wykonawczą spełniał Urząd Planowania Gospodarczego przy Radzie Ministrów, a także podległa premierowi Rada Ekonomiczna. Tym samym japoński rozwój posiadał zawsze koordynatorów i kontrolerów na najwyższym szczeblu. W świetle niektórych ocen, związki gospodarki z państwem miały swój negatywny wydźwięk na płaszczyźnie politycznej. Z pewnością funkcjonowanie japońskiej demokracji pozostawiało wiele do życzenia, biorąc pod uwagę miary i ambicje światowego mocarstwa. Część problemów wynikała zapewne z odległej tradycji. Inne, jak wyjątkowo rozpowszechniona korupcja, z bliskich związków administracji i władzy z kręgami gospodarczymi. Japończycy wyraźnie jednak przedłożyli dobrobyt i rozwój swojego kraju ponad niezawodność jego politycznego funkcjonowania. Wraz z sukcesem gospodarczym zasady demokracji zeszły jak gdyby na dalszy plan. Nie miało to oczywiście nic wspólnego z jakimikolwiek ograniczeniami, gdyż Japończycy od dawna cieszyli się rozległą sferą swobód, a ich rząd nigdy nie był autorytarnym. Kolejne skandale korupcyjne, i to w najwyższych kręgach, naruszyły jednakże przed światem wyobrażenie o japońskiej stabilności wewnętrznej. Sami Japończycy zdawali się pozostawać tym nie poruszeni. Co prawda w ostatniej dekadzie podnosiły się liczne głosy wzywające do zreformowania państwa, ograniczenia jego wpływów w gospodarce; domagano się też liberalizacji systemu gospodarczego. Zdaniem krytyków gospodarka jest zbytnio sterowana zza urzędniczego biurka. Negatywne tego symptomy ujawnił wielki krach giełdowy 1990 r., a później kryzys dalekowschodni w 1997 r. Wojna z biurokracją jest jednak bardzo trudna i ponad siły większości polityków. Być może XXI wiek scementuje wypracowany dobrobyt z udoskonalonym funkcjonowaniem struktur demokratycznego państwa. Badania nad rozwojem gospodarczym, jego źródłami oraz możliwościami stymulowania od lat prowadziły do wielu kontrowersji. Meritum sporu stanowił zakres roli państwa: dla zwolenników „neoklasycznej ekonomii politycznej” winien być on limitowany do ściśle zakreślonych obszarów i działań; dla rzeczników tzw. nowych instytucjonalnych gospodarek, opierających się na analizie japońskiego „cudu gospodarczego”, źródła wschodnioazjatyckich sukcesów należy doszukiwać się w aktywnej polityce tamtejszych rządów. Stanowisko takie pozostaje w oczywistej sprzeczności z podnoszoną przez rzeczników „ekonomii neoklasycznej” wiodącą rolą prywatnej przedsiębiorczości i wolnego handlu, zwłaszcza w rozwoju „krajów nowo uprzemysłowionych”, tj. Korei Południowej, Tajwanu i Singapuru, zwanych popularnie „azjatyckimi tygrysami”. Podobnie bowiem jak w przypadku Japonii, fenomen „azjatyckich tygrysów” nie znalazł po dziś dzień przekonywającego wyjaśnienia. Jeszcze w latach sześćdziesiątych kraje te niewiele znaczyły nie tylko w świecie, ale i w regionie. Spośród nich z pewnością Singapur i Hongkong miały najlepszą pozycję wyjściową. Były wszakże liczącymi się portami Dalekiego Wschodu o znaczących obrotach i stosunkowo niewielkim zaludnieniu. Aż po schyłek lat sześćdziesiątych Korea Południowa zaliczała się do krajów zacofanych. Jej dochód narodowy był bardzo niski, a nędza miała masowy wymiar. Z początkiem lat sześćdziesiątych kryzys osiągnął dno, a tempo wzrostu zbliżyło się do zera. W życiu politycznym republiki dominowały Stany Zjednoczone, armia i politycy o dyktatorskich zapędach. Co prawda w kwietniu 1960 r. studenckie wystąpienia doprowadziły do obalenia wieloletnich rządów „Strasznego Starca” – Li Syngmana (Syngmana Rhee), demokratyczny interwał trwał jednakże zaledwie rok. W maju 1961 r., pod pretekstem komunistycznego zagrożenia, po władzę sięgnęła armia, a wkrótce przywódca rebeliantów gen. Pak Dżong Hi uzyskał dyktatorską władzę. Formalnie był on liderem Demokratycznej Partii Republikańskiej i podlegał procedurze wyborczej aż do ogłoszenia się w 1972 r. „prezydentem dożywotnim”. W praktyce jednak w ogóle nie liczył się z opozycją, której rolę pełniła utworzona w 1967 r. Nowa Partia Demokratyczna kierowana przez Kim De Dżunga. Szeroko stosował bezwzględny terror, a wybory fałszował. Niezłą przykrywką dla wszelkich poczynań Paka stanowiło utrzymujące się zagrożenie ze strony Północy. Pozwalało ono pod byle pretekstem sięgać do środków nadzwyczajnych, oponentów zaś, niezależnie kim by nie byli, opatrywać etykietką komunistów lub „agentów Północy”. Po dyktatorsku dzierżący władzę Pak przyczynił się jednakże do wiekopomnego w dziejach Korei zwrotu gospodarczego. Już dwa pierwsze plany pięcioletnie (1962–1971) stworzyły trwałe podwaliny dla przyszłej potęgi ekonomicznej. W krótkim czasie drastycznie ograniczony został import, a całość sił ulokowana w sferze rozwoju produkcji eksportowej. „Ustabilizowana dyktatura” stwarzała zresztą doskonałe warunki dla bezpiecznego inwestowania. Korea oferowała również tanią, zdyscyplinowaną i wykształconą siłę roboczą, wskutek zakazów skutecznie wyzbytą tendencji rewindykacyjnych. Nie notowana gdzie indziej akumulacja, wsparta przez odpowiednio skonstruowany system podatkowy, powodowała, iż dopiero lata osiemdziesiąte przyniosły znaczący wzrost stopy życiowej Koreańczyków. Pak już wówczas nie żył, zastrzelony przez jednego ze swoich współpracowników. Ponownie demokracja koreańska nie przetrwała nawet roku. Lawinowy wzrost demokratycznych żądań pogrążył bowiem kraj w zamęcie, który swoje apogeum osiągnął podczas studenckiego powstania w Kwangdżu, w maju 1980 r. Z zamieszania ponownie skorzystała armia, gdyż rzekomo Korei zagrażał komunistyczny przewrót. W sierpniu 1980 r. na urząd prezydenta desygnowany został gen. Czon Du Hwan (na mocy konstytucji z 1972 r., tzw. Yusin, prezydenta wybierało i nominowało kolegium elektorskie zwane Narodową Konferencją Zjednoczenia). Nowy dyktator szybko uśmierzył oponentów nie wahając się w ramach walki z komunizmem skazać na śmierć liberalnego demokratę Kim De Dżunga (później go ułaskawiono). Walka o demokratyczne przemiany zdominowała jednakże czasy V Republiki (1981–1988). Dyktatura nie była już tak sprawna jak niegdyś, a i społeczeństwo znacznie się upolityczniło. Koreańczykom wyraźnie nie wystarczał już sam rozwój ekonomiczny kraju, a osiągnąwszy pewien poziom życia domagali się zaprowadzenia demokratycznych rządów. Chociaż Korea stała się krajem powszechnie znanym, jej polityczna fasada nie przysparzała jej sympatyków w świecie. Tak pod naciskiem opozycji wewnętrznej, jak i Stanów Zjednoczonych dyktatura stopniowo liberalizowała się. U schyłku 1987 r., krótko przed olimpiadą w Seulu, przeprowadzone zostały w miarę uczciwe wybory prezydenckie. Na wyłącznie pięcioletnią kadencję wybrany został lider dotychczas rządzącej Demokratycznej Partii Sprawiedliwości. Nieco mniej głosów otrzymali jego demokratyczni przeciwnicy, m. in. Kim De Dżung (od 1987 r. lider opozycyjnej Partii Pokoju i Demokracji) oraz Kim Jong Sam ze Zjednoczonej Partii Demokratycznej. Proces demokratyzacji był już wówczas nie do zatrzymania. Dawny establishment cieszył się jednakże nadal znaczącym poparciem wśród części społeczeństwa. Z tych też przyczyn w styczniu 1990 r. ogłoszono połączenie z rządzącą Demokratyczną Partią Sprawiedliwości dwóch partii dotychczasowej opozycji, w tym Zjednoczonej Partii Demokratycznej Kim Jong Sama. Nowym ugrupowaniem na południowokoreańskiej scenie politycznej stała się Partia Demokratyczno-Liberalna, co sygnalizowało ewolucję systemu w kierunku wzorców japońskich. W wyborach prezydenckich z grudnia 1992 r. kandydat nowej partii, Kim Jong Sam, odniósł zdecydowany sukces, dystansując swojego głównego rywala, Kim De Dżunga. U schyłku XX w. Korea Południowa, choć zamożna, szczyt prosperity miała już jednak za sobą, a jej produkt krajowy obciążał znaczny procent deficytu budżetowego. Wiele towarów stało się mniej konkurencyjnych, toteż obniżył się eksport, wzrósł zaś import, głównie ropy naftowej. Demokratyzacja życia politycznego ujawniła wiele negatywnych aspektów. Za korupcję skazany został pierwszy demokratycznie wybrany prezydent Ro Te Wu (1988–1993), a potem kolejni politycy. Groźne dla Korei skutki przyniósł kryzys finansowy 1997 roku. Wyraźne było „przegrzanie” rozwijających się gospodarek, nadmierna konsumpcja i inwestycje. Skurczył się kapitał i zdolność banków do udzielania pożyczek. W całym kraju ogłoszono masowe zbiórki pieniędzy i kosztowności dla ratowania państwa. Cieszyły się one wielkim zrozumieniem wśród Koreańczyków, przerażonych możliwością utraty wszystkiego, czego dorobili się w wielkim trudzie i wyrzeczeniach. Bardzo podobnie kształtowała się rzeczywistość Tajwanu. Od czasu ucieczki kuomintangowców na wyspę w 1949 r. najwyższą władzę w tzw. Republice Chińskiej sprawował prezydent Czang Kai–szek. Jego pozycję określiły poprawki do konstytucji na tzw. Okres Walki z Komunistyczną Rebelią, a także postanowienia utrzymanego aż do 1987 r. stanu wojennego. Zgromadzenie Narodowe stanowiło na Tajwanie swoistą fikcję, gdyż dopiero w 1969 r. przeprowadzono do niego… wybory uzupełniające. Formalnie, zajmowało się ono zmianami w konstytucji oraz wyborem prezydenta, a że wyboru nie przeprowadzano, to i elekcja deputowanych zdawała się niepotrzebna. Poważniejszej roli nie odgrywał również parlament, zwany „yuanem ustawodawczym”. Pierwsze wybory do tego ciała odbyły się w 1948 r., drugie zaś… w 1992 r. Aż do połowy lat osiemdziesiątych jedyną legalną siłą rządzącą był Kuomintang. Przez długie dziesięciolecia dominowali w nim przybysze z kontynentu oraz ich potomkowie, stanowiący kilkanaście procent ogółu mieszkańców Tajwanu. Miejscowa ludność przez długi czas była pozbawiona wpływu na rządy i czuła się zepchnięta na margines. Jeszcze długo po śmierci Czang Kai–szeka, który zmarł jako dożywotni prezydent w 1975 r., Tajwan pozostawał skansenem systemu politycznego nie mniej anachronicznym aniżeli Korea Północna. Od strony gospodarczej wyspa prezentowała jednakże zupełnie inne oblicze – nowoczesnej, dynamicznej i znaczącej w świecie struktury gospodarczej. Tajwan był gospodarczo rozwinięty już w chwili przenosin Kuomintangu w 1949 r. W jego infrastrukturę wiele zainwestowali Japończycy, władający wyspą od czasu wojny z Chinami (1894–1895). Oni też stworzyli podstawy dla rozwoju przemysłu, ograniczając tradycyjnie dominujące rolnictwo. Już w 1952 r. udział przemysłu w tajwańskim produkcie krajowym brutto wynosił przeszło jedną piątą, a w 1992 r. niemal połowę. W tym samym czasie partycypacja rolnictwa w tymże produkcie zmalała odpowiednio z jednej trzeciej do kilku procent. Po 1949 r. rządzący Kuomintang podjął zdecydowane działania na trzech płaszczyznach: opanowania inflacji, podniesienia wydajności rolnictwa oraz rozwoju nowych gałęzi przemysłu. Rozwój rolniczego kapitalizmu wydatnie wsparła amerykańska pomoc. Aż do 1967 r. głównym źródłem finansowania przemian oraz inwestycji był kapitał zagraniczny i dopiero później wzrastające rezerwy pozwoliły niemal w całości oprzeć się na zasobach własnych. Podobnie jak w Korei Południowej, znaczącym źródłem sukcesu był rozwój gałęzi eksportowych po 1958 r., a przez długi czas towary tajwańskie nie miały sobie równych pod względem ceny oraz jakości. Rzutowała na to zarówno nisko opłacana praca, umiejętne zarządzanie, jak i społeczno- polityczna stabilność gwarantowana przez czangkaiszekowską dyktaturę. Reforma rolna przeprowadzana była na Tajwanie dwukrotnie: w latach 1949–1953 oraz w latach siedemdziesiątych. W późnej fazie odbyła się ona drogą wykupu przez państwo. Doprowadziła do częściowej restrukturyzacji rolnictwa, z postawieniem na wysoko wydajne gospodarstwa farmerskie. Uzyskane odszkodowania pomogły wówczas obszarnikom w podjęciu sugerowanej przez państwo działalności wytwórczej. Jeszcze jednak w 1956 r. niemal połowa rolników nie była prawowitymi właścicielami ziemi, z biegiem lat jednakże procent ten systematycznie zmniejszał się. Aż do połowy lat osiemdziesiątych opozycja polityczna na Tajwanie była bardzo słaba. Już wówczas jednak tamtejszy system był tak anachroniczny, iż jego dalsze utrzymywanie groziło niekontrolowaną eksplozją. Rządzący również po dyktatorsku od 1988 r. syn Czang Kai–szeka, Chiang Chingkuo, coraz wyraźniej zdawał sobie sprawę z konieczności podjęcia reform. W kwietniu 1986 r. dyktator powołał grupę z zadaniem nakreślenia niezbędnych przemian, w tym zniesienia stanu wojennego, ułatwień w tworzeniu partii politycznych, rozpisania pierwszych w dziejach wyspy wyborów parlamentarnych. Wkrótce na tajwańskiej scenie politycznej zaistniała opozycyjna wobec Kuomintangu Demokratyczna Partia Postępu, która w wyborach zdobyła jedną czwartą głosów. Opozycja była słabo zorganizowana, toteż Kuomintangowi nietrudno było pokonać oponentów. Sytuacja ta powtarzała się w kolejnych wyborach zarówno do parlamentu, jak i prezydenckich. Dopiero w roku 2000 opozycja odnotowała swój wielki sukces, pokonując Kuomintang. Wywołało to niezadowolenie Pekinu, który obawia się proklamowania na Tajwanie separatystycznej republiki. ChRL zapowiada bowiem, że nigdy nie zaakceptuje oderwania tej wyspy od terytorium Chin. Pierwsza faktoria brytyjskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej utworzona została na wyspie Singapur przez Thomasa Stamforda Rafflesa już 1819 r. W 1824 r. sułtan Johore scedował ją Kompanii „na wieczność”. W 1867 r. Singapur, zarządzany dotąd w ramach tzw. Straits Settlements, przekazano we władanie sekretarzowi stanu ds. kolonii. Z otwarciem Kanału Sueskiego, a także uruchomieniem linii parowców na Daleki Wschód znaczenie tamtejszego portu wzrosło. Pierwotnie obsługiwał on głównie wywóz cyny i kauczuku z terenów Półwyspu Malajskiego, nieco później stał się najważniejszym punktem przeładunkowym w tej części świata. W systemie brytyjskiego imperium pełnił on rolę kluczowego ogniwa słynnego „łańcucha Albionu”, opasującego świat i gwarantującego brytyjskie panowanie na morzach. Już w okresie międzywojennym w Singapurze przystąpiono do budowy nadmorskiej twierdzy, której 15-calowe działa kontrolowały ogromnie ważną dla łączności z Dalekim Wschodem cieśninę Johore. Po zwycięstwie nad Japonią Brytyjczycy szybko zainstalowali się na powrót w Singapurze, który w 1945 r. uzyskał status odrębnej „kolonii Korony”. Już wówczas poważnie rysowała się perspektywa dekolonizacji Malajów, co dla kolonialistów nie oznaczało jednakże prostej zgody na włączenie cennego obszaru w skład projektowanego państwa. W odróżnieniu od obszaru Półwyspu Malajskiego trzy czwarte mieszkańców Singapuru stanowili Chińczycy. Jeszcze bowiem w początkach XIX w. wyspa była niemal bezludna, a miasto i port de facto stworzyli sprowadzani przez Brytyjczyków imigranci. Choć Malajowie stanowili nieznaczny procent ludności, początkowo zdradzali ochotę inkorporacji Singapuru w skład swojego przyszłego państwa. Kształtowanie się singapurskiej sceny politycznej zdynamizowała konstytucja z 1955 r. Wówczas to powstała znana po dziś dzień Partia Akcji Ludowej (PAP), kierowana przez Lee Kuan Yew. W 1959 r. Singapur uzyskał pełną samorządność, a w następstwie wyborów urząd premiera objął lider zwycięskiej PAP, Lee Kuan Yew. Sytuacja gospodarcza miasta była wówczas nie najlepsza, toteż zakreślono czteroletni okres oczekiwania na pełną niepodległość, w trakcie którego zamierzano przygotować Singapur do przyszłej integracji z Federacją Malajów. Ze swojej strony Malajowie bardzo obawiali się umocnienia żywiołu chińskiego w ramach Federacji, jak i komunistycznych wpływów, których z trudem pozbyli się na własnym terytorium, a które były znaczące w Singapurze. W sierpniu 1963 r., w następstwie referendum, miasto przystąpiło do nowo utworzonej Federacji Malezji wraz z Sarawakiem i Sabahem. Pobyt Singapuru w strukturze Malezji trwał zaledwie do sierpnia 1965 r. Port wyraźnie stracił w okresie konfrontacji malezyjsko-indonezyjskiej wokół przynależności północnego Borneo. Ponadto Malajów bardzo drażniła chińska aktywność polityczna, w tym próby Lee Kuan Yew zorganizowania etnicznej opozycji w skali Federacji. Pod naciskiem Kuala Lumpur Singapur musiał zgodzić się na wystąpienie, co wówczas nie było zbyt korzystne. Od czasu niepodległości singapurski układ polityczny zdominowała rządząca PAP, na czele z Lee Kuan Yew jako urzędującym do 1990 r. premierem. W tym czasie pozycja Republiki Singapuru w świecie niepomiernie wzrosła. Kraj stał się bardzo nowoczesny i zamożny, stopniowo sięgając pozycji regionalnego centrum organizacyjnego. Swój ekonomiczny sukces zawdzięczał zarówno geograficznemu usytuowaniu, jak i politycznej stabilności. W latach 1966–1979 wzrost jego produktu krajowego brutto wynosił ponad dziesięć procent rocznie. Realizowana od 1961 r. strategia PAP zakładała rozwój przemysłu, gdyż zdawano sobie sprawę z ograniczeń, jakie niosła zależność od pośrednictwa w handlu międzynarodowym. Z uwagi na brak surowców i szczupłość rynku wewnętrznego zasadniczym celem była oczywiście produkcja eksportowa. Atrakcyjne warunki inwestowania przyciągnęły wkrótce znaczący kapitał zagraniczny oraz miejscowy. Dopierow latach siedemdziesiątych gospodarka singapurska uległa znacznemu zróżnicowaniu, pojawiły się gałęzie o wysokiej technologii, a wyspa stała się jednym z międzynarodowych centrów finansowych. Dalsza restrukturyzacja znacznie rozwinęła dziedziny wytwarzania o najwyższej technologii. Specjalnie skonstruowane systemy podatkowe zachęcały do inwestowania w badania i naukowe poszukiwania nowych rozwiązań technicznych. Poza przedsięwzięciami prywatnymi dużą rolę w gospodarce odgrywał sektor państwowy. Podobnie jak w pozostałych wysoko uprzemysłowionych krajach Azji Wschodniej, w sferze polityki utrzymała się absolutna dominacja partii hegemona, w tym przypadku PAP, przy śladowej wręcz reprezentacji ze strony opozycji parlamentarnej. Aż do 1997 r. do „azjatyckich tygrysów” zaliczany był Hongkong, zwrócony Chinom zgodnie z postanowieniami traktatowymi. Wyspa Hongkong oraz południowy skraj półwyspu Kowloon scedowane zostały Brytyjczykom przez Chiny w następstwie pierwszej i drugiej „wojny opiumowej”, mocą traktatów w Nankinie z 1842 r. i Pekinie z 1860 r. Północną część Kowloonu Chiny zmuszone były wydzierżawić na 99 lat w 1898 r. Hongkong był znaczącym miastem portowym już w drugiej połowie XIX w. W 1939 r. liczba jego ludności przekraczała milion. Kolonia administrowana była tak jak „kolonie Korony”, z silną władzą gubernatora i ograniczoną reprezentacją brytyjskich wyborców w radzie legislacyjnej. Aż do 1985 r. system polityczny Hongkongu nie podlegał żadnym przemianom, co zadowalało ChRL, gwarantując zachowanie kolonialnego status quo. Ewentualne próby emancypacji czy teżewolucji w stronę samodzielności byłyby Pekinowi bardzo nie na rękę. Nieznaczne były również zmiany systemowe po 1985 r. Dopiero w wyborach 1991 r. ponad jedną trzecią miejsc w radzie obsadzono drogą powszechnego głosowania. Toczące się wokół zwrotu Hongkongu pertraktacje z ChRL w roku 1984 doprowadziły do podpisania wspólnej deklaracji, gwarantującej po 1997 r. zachowanie istniejącego systemu w ramach specjalnego regionu administracyjnego Chin. Niezależnie od dążności Pekinu do inkorporacji Hongkongu w skład państwa chińskiego, ogromna wartość ekonomiczna tego obszaru skłaniała do poszanowania systemowej odrębności integralnie związanej z tamtejszą potęgą gospodarczą. W chwili przejęcia przez Chiny w lipcu 1997 r. Hongkong był wysoko rozwiniętym obszarem postindustrialnym, o którego bogactwie w trzech czwartych decydowała sfera usług. Jego stabilny rozwój z oscylującym wokół dziewięciu procent rocznym tempem wzrostu sięgał początku lat pięćdziesiątych. Stabilne rządy kolonialne przez dziesięciolecia zapewniały dogodne warunki dla inwestowania. Tradycyjnie niskie były tam podatki od dochodów, natomiast kwoty na cele inwestycyjne nie podlegały opodatkowaniu. Pomimo to gospodarka przynosiła dochody ogromne, co wynikało z nieprawdopodobnej wręcz liczby działających w Hongkongu firm oraz dokonywanych przez nie operacji. Nie tylko handel, ale i inwestycje rządowe na miejscu przyczyniały się do systematycznego wzrostu zamożności. Udział silnego w przeszłości sektora przemysłowego stopniowo zmniejszał się, a Hongkong przekształcał się w światowe centrum w dziedzinie usług, w tym obsługi finansów. Nic dziwnego zatem, że w swoich gwarancjach dla istniejącego systemu ChRL zobowiązała się do pięćdziesięcioletniego poszanowania fundamentalnych zasad gospodarki Hongkongu: wolności rynku kruszcowo-dewizowego, swobody przepływu kapitału, utrzymania systemu wolnego portu oraz niezależnego systemu podatkowego. Obietnice wolności politycznych były mniej jasne. W ocenie pekińskich polityków Chińczycy są ponoć skłonni do zaakceptowania nawet komunizmu, byle za cenę wzrastającego poziomu życia. Jest zatem mało prawdopodobne, aby sfera polityczna w Hongkongu pozostawała zbyt długo wolna od komunistycznej dominacji. Swoistymi „wizytówkami” nowoczesności największych metropolii powojennego świata stały się wieżowce, a właściwie wysokościowce czy też „drapacze chmur”. Pierwsze z nich budowano już w drugiej połowie XIX w., choć wówczas miewały one około 10 pięter. Stalową konstrukcję ramową dla budynku zastosował po raz pierwszy architekt William le Baron Jenney, wznosząc siedzibę firmy ubezpieczeniowej w Chicago w USA w latach 1883–1885. W okresie międzywojennym najsłynniejszym wysokościowcem w świecie był Empire State Building (381 m wysokości, 443 m wraz z anteną TV), oddany do użytku w Nowym Jorku w 1931 r. Był to jednakże dopiero początek budownictwa na wielką skalę obiektów z betonu, stali i szkła o coraz śmielszych rozwiązaniach projektowych. W 1952 r. architekci Louis Skidmore, Nathaniel Owens i John Merill zakończyli realizację wznoszonego na dwupiętrowym cokole Lever House w Nowym Jorku. Założone przez nich później biuro projektowe współuczestniczyło w projektowaniu i budowie Sears Tower w Chicago (1970 r.; 443 m wysokości, 520 m wraz z anteną TV). Cztery lata później otwarto World Trade Center w Nowym Jorku, projektu Minoru Yamasaki, którego to symbolem są dwie bliźniacze wieże o 110 piętrach i 420 m wysokości, 521 m wraz z anteną TV. Centrum to może zapewnić miejsca pracy dla 60 tysięcy ludzi, a w 1993 r. jego podziemne garaże były miejscem islamskiego ataku terrorystycznego. Bomba wyrwała wówczas krater o głębokości kilku pięter, nie naruszając jednakże konstrukcji budynku. Wieżowce nie są jednakże wyłącznym symbolem USA czy też Zachodu. Świadczą o tym budowle w Japonii, Singapurze czy Chinach (m. in. w Szanghaju, projektu Kennetha Yeanga). Do pierwszeństwa w klasie wysokości aspirują chwilowo bliźniacze wieże „Petronas” projektu Cesara Pelliego wzniesione w Kuala Lumpur w Malezji. Zob. H. French, Architektura, Warszawa 1999. Wojna i pokój w Azji Południowo-Wschodniej Konferencja genewska w 1954 r. wbrew oczekiwaniom nie zaprowadziła pokoju w Indochinach. Przeciwnie, jej szczytne zamierzenia legły u podstaw blisko dwudziestoletniej wojny. Zgodnie z postanowieniami genewskimi, w październiku 1954 r. oba organizmy administracyjne z komunistyczną Demokratyczną Republiką Wietnamu (DRW) na północy i baodaiowskim „Państwem Wietnamskim” na południu rozdzieliła linia demarkacyjna 17 równoleżnika. W czerwcu 1954 r. Bao Dai zmuszony był powierzyć urząd premiera swojemu politycznemu przeciwnikowi Ngo Dinh Diemowi. Pochodził on z wpływowej rodziny katolickiej, był znanym nacjonalistą i zwolennikiem Amerykanów. W ciągu roku swojego urzędowania Diem sięgnął po pełnię władzy w Wietnamie Południowym. Wątpliwej wartości referendum z października 1955 r. pociągnęło za sobą likwidację resztek cesarstwa i proklamowanie Republiki Wietnamu z Ngo Dinh Diemem jako prezydentem na czele. Południe wyraźnie nie zamierzało wypełnić postanowień dotyczących ogólnowietnamskich wyborów, ani w ogóle pertraktować z Północą w jakiejkolwiek kwestii. Diem dobrze zdawał sobie sprawę ze swojej słabości. Przeciwko sobie miał nie tylko komunistów i ich chłopski elektorat, ale również sekty religijne Hoa Hao i Cao Dai oraz mniejszości etniczne licznie zamieszkujące wnętrze Wietnamu Południowego. Jego marzeniem było stworzenie silnego, scentralizowanego państwa, o ograniczonej demokracji, którą w warunkach wietnamskich uznawał za drogę donikąd. Władze sajgońskie rozpętały w całym kraju kampanię terroru, powszechnie opatrując swoich oponentów mianem komunistów. Legalnie działały jedynie partie nie tylko prorządowe, ale i fasadowe. Na mocy konstytucji z października 1956 r. prezydent miał zresztą w swoich rękach najwyższą władzę ustawodawczą i wykonawczą, a także prawo veta. Krajem rządziła rodzinna koteria Diemów, od brata stojącego na czele tajnej policji poczynając, poprzez teścia – ambasadora w USA, aż po legiony kuzynów różnych linii na wszystkich stanowiskach państwowych. Diem oficjalnie deklarował, iż powiązania rodzinne usprawniają wykonywanie władzy w Wietnamie. Eliminując wszelką opozycję, w tym również demokratyczną, dążył do szybkiego stworzenia nie tylko odrębnego państwa, ale i odrębnego społeczeństwa. W jego autorytarnych koncepcjach, których meritum utrzymało się przez cały okres trwania Wietnamu Południowego, wszyscy byli wrogami: komuniści „z natury rzeczy”, burżuazyjni demokraci – jako przeciwnicy centralizmu, podobnie sekty i mniejszości etniczne, a nawet tradycyjna wieś – jako kulturowo i społecznie bliska Północy. W ciągu kilku lat Wietnam Południowy stał się autorytarnym państwem okrutnego terroru. Na mocy ustaw z 1959 r. sądy specjalne wydawały w sprawach politycznych jedynie wyroki śmierci lub dożywotniego więzienia. W kwestiach społecznych Diem uczynił bardzo niewiele. Jego reforma rolna z 1956 r. przyniosła pięciohektarowe działki jedynie grupie tych, którzy zdolni byli za nie zapłacić. Jednocześnie rząd sajgoński unieważnił nadania z tytułu komunistycznej reformy rolnej w kontrolowanych niegdyś przez DRW „wolnych strefach” Południa. Sajgoński program tworzenia na nowych ziemiach nowoczesnych wspólnot wiejskich w formie tzw. agrovillełów czy „wsi rozwojowych” nigdy nie wyszedł z formy eksperymentalnej. W celach politycznych, w 1962 r. przystąpiono również do tworzenia „wsi strategicznych”, odciętych od kontaktu z partyzantką. Były one jednakże niedoinwestowane, acz ściśle kontrolowane przez policję, co rodziło niechęć przymusowo osadzonych tam mieszkańców. Nie sama przemoc uwarunkowała pozycję Diema. Przede wszystkim czynili to Amerykanie. Gotowość protekcji i pomocy dla Sajgonu zgłosił prezydent Dwight Eisenhower już jesienią 1954 r. W lutym 1955 r. wszedł w życie protokół SEATO, gwarantujący amerykańską protekcję Wietnamowi Południowemu, Laosowi i Kambodży. Realną pomoc przyniosły odrębne układy. Zgodnie z nimi Amerykanie mieli wgląd zarówno w sprawy wojskowe, jak i gospodarcze Wietnamu. Realizowali to za pośrednictwem Misji Operacyjnej Stanów Zjednoczonych (USOM), a także czynnej już wcześniej – Wojskowej Grupy Doradczo-Wspierającej (MAAG). Amerykańska pomoc dla Wietnamu Południowego za lata 1959–1961 zamknęła się ogromną wówczas sumą dwóch miliardów dolarów. Perspektywa trwałego podziału kraju wzbudzała tymczasem w Hanoi coraz większą nerwowość. Kraj był bardzo zniszczony, o daleko słabszej infrastrukturze aniżeli doinwestowane przez Francuzów Południe. Bez zamożnego Południa, stanowiącego zawsze spichlerz Wietnamu, byt Północy jawił się niezbyt optymistycznie. Apele do sygnatariuszy konferencji genewskiej nie przynosiły jednakże rezultatów, a na wyegzekwowanie jej postanowień siłą, w drodze otwartej wojny, nie było wielkich szans. DRW potrzebowała zresztą wielu lat, aby przygotować się ekonomicznie do poprowadzenia walki na Południu. Co prawda już w 1957 r. gospodarka Północy osiągnęła poziom przedwojenny. Realne środki przyniosła jednakże dopiero centralizacja związana z kursem na tzw. socjalistyczną przebudowę społeczeństwa. Od 1958 r. na terenie DRW przystąpiono do kolektywizacji rolnictwa w skali masowej, a także przejmowania przez państwo i spółdzielnie kapitalistycznej własności w przemyśle i rzemiośle. Umożliwiło to później komasację środków na cele przemysłu zbrojeniowego. Nie trzeba dodawać, iż stopa życiowa w DRW w skali powszechnej graniczyła z ubóstwem. Wietnam Południowy stawał się natomiast krajem głębokich dysproporcji majątkowych, zwłaszcza pomiędzy zamożnością mieszkańców miast i wsi. Aż do 1959 r. Hanoi zdawało się nie wykazywać czynnego zainteresowania wydarzeniami na Południu, choć Sajgon od samego początku oskarżał sąsiadów o udział w destabilizacji. DRW gromadziła siły, zdając się czekać na rozwiązanie konfliktu z udziałem genewskich sygnatariuszy. Dopiero w maju 1959 r. XV Plenum Partii Pracujących Wietnamu (PPW) przyjęło hasło „aktywizacji walki rewolucyjnej na Południu”. Jednocześnie, w celu przetarcia szlaku łączącego obie części Wietnamu, wysłana została specjalna jednostka „5.1959”. Rezultatem tej akcji było uruchomienie biegnącej przez terytorium Laosu i omijającej silnie strzeżoną linię demarkacyjną 17 równoleżnika drogi zaopatrzenia zwanej “szlakiem Ho Chi Minha”. Konflikt pomiędzy tradycyjną formą społecznego funkcjonowania reprezentowaną przez dominującą część a autorytarnym, kapitalistycznym państwem przybierał na Południu coraz gwałtowniejszą formę. Przy braku obiektywnych warunków doprawdy trudno byłoby Północy wywołać zamęt wyłącznie drogą agitacji, z udziałem nasyłanych dywersantów. Korzystający z rozległej pomocy amerykańskiej Sajgon budował model państwa w typie kapitalizmu zależnego. Sztuczna twardość piastra pozwalała na ogromny import, w którym tylko niewielki procent stanowiły dobra inwestycyjne. Specjalne preferencje sprawiały, iż należności za import wędrowały na konta, z których finansowano subwencje i przebudowę strukturalną Wietnamu. Korupcja sprawiała jednakże, iż znaczna część subwencji była w Wietnamie rozkradana. Powierzchowny obraz kraju był bardzo nowoczesny, a w wielu aspektach gospodarowania faktycznie nowoczesny. Za większością fasady kryła się jednakże wszechobecna bieda i tradycyjna wieś wietnamska. Na przełomie lat 1959–1960 wystąpienia zbrojne na Południu stały się coraz częstsze, a jedno z nich, zainicjowane przez komunistów z Ben Tre w styczniu 1960 r., uznane zostało później za początek walki rewolucyjnej na Południu. W grudniu tegoż roku na polecenie z Hanoi utworzony został Narodowy Front Wyzwolenia Wietnamu Południowego (NFWWP), skupiający obok komunistów szereg drobnych organizacji afiliowanych, nominalnie uznanych za „demokratyczne”. Wkrótce potem zadeklarowano utworzenie Partii Ludowo–Rewolucyjnej (komuniści) oraz Ludowej Armii Wyzwoleńczej Wietnamu Południowego. Twory te, oficjalnie niezależne, były faktycznymi agendami odpowiednich struktur DRW, podlegając tamtejszym władzom państwowym, partyjnym i wojskowym. Konspiracja była oczywiście potrzebna z uwagi na sytuację międzynarodową. DRW niegdyś sygnowała układy genewskie, toteż jawnie uczestniczyć w interwencji na Południu nie miała prawa. Po utworzeniu Frontu liczba incydentów zbrojnych szybko wzrastała i Południe ogarnęła wkrótce regularna wojna domowa. Biorąc pod uwagę niedawną utratę Kuby, był to dla Amerykanów niedobry symptom. Zdawali sobie oni sprawę ze słabości swojego protegowanego. Dla przeciwdziałania niekorzystnemu biegowi zdarzeń przyjęli plan „wojny specjalnej” („special war” lub „Staley–Taylora”), zakładający zdławienie partyzantki drogą przebudowy państwa wietnamskiego oraz zreorganizowania i modernizacji armii. Wydatnie zwiększona miała być też liczba amerykańskich doradców wojskowych. Szybka realizacja założeń planu przyniosła Sajgończykom wiele sukcesów militarnych. U schyłku 1962 r. jednakże Viet Cong (tj. wietnamscy komuniści), jak nazywano partyzantów, począł odzyskiwać inicjatywę. Widać było wyraźnie, iż wiele wsi przekształcono w jednolitą bazę partyzanckiego oporu. Coraz więcej też helikopterów nie powracało z akcji, co świadczyło o dobrym wyszkoleniu przeciwnika i jakości posiadanego przezeń sprzętu. Mizernie przedstawiała się również przebudowa państwa. Diem absolutnie nie zamierzał się demokratyzować, a środki na rozmaite eksperymenty mające stanowić alternatywę dla komunizmu były po prostu rozkradane. W 1963 r. konflikt między władzą a społeczeństwem osiągnął swoje apogeum, gdy katolicka klika Diema wydała szereg aktów godzących w dominującą w Wietnamie religię buddyjską. Na znak protestu wielu znanych mnichów dokonało samospalenia, co jednakże nie wstrząsnęło dyktatorem. Od Diema odsunęła się jednakże armia. W wyniku zamachu stanu z listopada 1963 r. Diem i jego brat zostali zgładzeni, a rządy w kraju przeszły w ręce kolejnych junt wojskowych. Położenie militarne Sajgonu było już wówczas złe i zmierzało ku jeszcze gorszemu. Do końca 1964 r. rozmaite struktury Frontu objęły swoim zasięgiem (również konspiracyjnym) trzy czwarte obszaru Wietnamu. Armia sajgońska, pomimo iż nieźle uzbrojona, nie chciała walczyć, co widać było po przegranych bitwach pod Ap Bac (styczeń 1963 r.), Loc Ninh (październik 1963 r.) i Duong Long (styczeń 1964 r.). NFWWP działał według schematów wypracowanych podczas wojny z Francuzami. Jego oparcie stanowiły „strefy” i ich mieszkańcy. Tam organizowano produkcję, a także przeprowadzano jednające chłopskich sympatyków reformy społeczne. Trzon pomocy uzyskiwano z zewnątrz, „szlakiem Ho Chi Minha”. Aż do 1965 r. nie był on dostępny dla samochodów, a dostawy wędrowały na plecach tragarzy lub rowerowych ramach. Droga była bardzo ciężka, i to nie tylko z uwagi na trudności przyrodnicze. Amerykanie wcześnie zorientowali się w funkcjonowaniu szlaku, toteż podjęli jego bombardowania: najpierw z użyciem królewskiego lotnictwa laotańskiego (szlak biegł przez Laos), od 1965 r. zaś – już na własną rękę. Zbrojny konflikt wewnętrzny stał się również udziałem królestwa Laosu. Podobnie jak w przypadku Wietnamu, konferencja genewska potwierdziła niepodległość i suwerenność tego kraju. Ponadto układy zobowiązywały do poszanowania jego neutralności. Rząd królewski przyjął na siebie obowiązek współdziałania z rewolucjonistami z Pathet Lao. Do pełnej zgody pomiędzy stronami jednakże nie doszło. Wojska królewskie podjęły nawet działania ofensywne, a w wyborach w 1955 r. Pathet Lao nie wziął udziału. W Laosie rządziła prawica, a Pathet Lao podjął walkę o „demokratyczny Laos” (1956 r.). Nową, oficjalną nazwą laotańskiego ruchu rewolucyjnego stał się Neo Lao Haksat (Laotański Front Patriotyczny), którego ramieniem zbrojnym była Laotańska Ludowa Armia Wyzwoleńcza. (Kongthap Potpoi Pasason Lao). Popularnie jednak utrzymała się dawna nazwa Pathet Lao, którą opatrywano rewolucjonistów laotańskich. W roku 1957 pod naciskiem mocarstw zwaśnione strony zawarły serię układów zwanych vientiańskimi. Zgodnie z ich postanowieniami Neo Lao Haksat wziął udział w legalnych wyborach, w których uzyskał ok. połowy mandatów. Sukces ten zaalarmował prawicę, która w 1958 r. powołała do życia Komitet Obrony Interesów Narodowych popierany przez Amerykanów. W nowym rządzie premiera Sananikone nie było już miejsca dla laotańskich komunistów. Prawica wyraźnie zmierzała do rozbrojenia sił Pathet Lao oraz do podziału zajmowanych przez nie stref. Kraj był bardzo niestabilny, gdyż wewnątrz prawicy istniały również znaczne rozbieżności, m. in. co do zorientowania na USA. W sierpniu 1960 r. zamach kpt. Kong Le odsunął prawicę od władzy i otworzył drogę dla neutralistycznego rządu premiera Souvanna Phoumy (premier w latach 1956–1958). Już jednak w końcu 1960 r. obalony prawicowy premier gen. Phoumi Nosavan odzyskał kontrolę nad stolicą, zmuszając neutralistów i wspierających ich komunistów do wycofania się w rejony pogranicza. W Vientiane rozpoczął urzędowanie nowy prawicowy rząd, kierowany przez Boun Oum. W marcu 1961 r. siły Pathet Lao podjęły generalną ofensywę. Poza Chinami jednakże żadne z mocarstw nie wyraziło poparcia dla wojny w Laosie. Po narzuceniu stronom przerwania ognia, w maju 1961 r. w Genewie rozpoczęła obrady międzynarodowa konferencja w sprawie Laosu (trwała do lipca 1962 r.). Jej postępy przerywały zarówno konflikty między laotańskimi ugrupowaniami, jak i na linii ZSRR–USA. W czerwcu 1962 r. osiągnięto porozumienie co do utworzenia zdominowanego przez neutralistów rządu jedności narodowej z Souvanna Phoumą na czele. W lipcu 1962 r. uczestnicy konferencji genewskiej zadeklarowali przestrzeganie neutralności, jedności i integralności Laosu. Zgoda nie trwała długo. Podział wewnątrz neutralistów reanimował nadzieje prawicy. W kwietniu 1963 r., wobec zagrożenia przewrotem, z Vientiane zbiegli przedstawiciele Pathet Lao oraz wspierający ich neutraliści. Miesiąc później walki rozgorzały na nowo. W kwietniu 1964 r. w Vientiane doszło do kolejnego prawicowego zamachu stanu. Z rządu Souvanna Phoumy usunięto kilku lewicujących neutralistów, zastępując ich prawicowcami. Coraz częstsze stały się starcia z Pathet Lao, zwłaszcza na Równinie Dzbanów. W tym też czasie prawicowy już rząd Souvanna Phoumy otrzymał szersze wsparcie amerykańskie. Amerykanie uzbrajali i szkolili wojska rządowe walczące z Pathet Lao oraz Wietnamczykami korzystającymi z laotańskich szlaków. Coraz częstsze stawały się bezpośrednie rajdy lotnictwa USA. Dla uzyskania dodatkowego wsparcia CIA wykreowała własnego przywódcę zamieszkującej góry grupy etnicznej Hmong (Meo). Był nim gen. Vang Pao, mamiący Hmongów ideą własnego państwa. Wojna toczyła się na wielu frontach i z coraz większą bezwzględnością. Wietnam Południowy był stale infiltrowany przez „kadrowców” z Północy. Nie to jednakże było jego głównym problemem. System sajgoński był trudny lub wręcz niemożliwy do zreformowania. Skorumpowany i skrajnie niedemokratyczny. Żadne też amerykańskie zamysły w stylu „planu Staley– Taylora” czy też jego zmodyfikowanej w 1964 r. wersji – „planu Mc Namary–Johnsona” nie miały się ziścić. Z braku dobrego rozeznania, o wszystkie niepowodzenia Waszyngton coraz częściej oskarżał Hanoi. Zdaniem Pentagonu, DRW mógł zniechęcić do udziału w konflikcie bezpośredni atak powietrzny wymierzony w jej kruchą strukturę gospodarczą. Okazja nadarzyła się wkrótce, w następstwie wątpliwego starcia amerykańskiego okrętu „Maddox” z północnowietnamskimi kutrami torpedowymi. Plan ataku powietrznego był opracowany już dawno, a w następstwie „incydentu tonkińskiego” prezydent Lyndon Johnson uzyskał stosowne pełnomocnictwa do przyjścia z pomocą „państwu pod opieką SEATO” (sierpień 1964). Rozpoczęła się wojna powietrzna przeciwko DRW, toczona w różnych fazach aż do początków 1973 r. Z braku rezultatów jej skalę do końca marca 1968 r. systematycznie rozszerzano, przy czym tzw. faza totalna trwała od połowy czerwca 1965 r. Lista obiektów została z czasem ogromnie rozszerzona, a za punkty strategiczne uznano niemal całą infrastrukturę DRW, ze szpitalami, szkołami, elektrowniami i fabrykami włącznie. Zdarzały się również celowe bombardowania miejsc zamieszkania ludności cywilnej. Wojnie w Indochinach towarzyszyły niebywałe okrucieństwa. Przez dłuższy czas światowa opinia publiczna niewiele wiedziała na ten temat. Szczegółowe relacje prasowe i zdjęcia przyniosła dopiero „ofensywa Tet” w 1968 r., której wydarzenia dotknęły wielkie miasta. Największy rozgłos w świecie zyskało jednakże ujawnienie amerykańskiej zbrodni w My Lai. Dokonało się to dzięki listowi jednego z żołnierzy, który poinformował o zbrodni władze wojskowe. Masakry dokonała amerykańska jednostka w dniu 16 marca 1968 r., przeszukując rejon Son My tworzony przez cztery osady wiejskie, w tym My Lai. W istocie, najwięcej morderstw popełniono w osiedlach Tu Cung–Xom Lang, gdzie obecnie wznosi się pomnik; do historii miejsce zbrodni przeszło jednak pod nazwą „My Lai”, a właściwie „My Lai 4”. Motywy zbrodni są niejasne; dokonano jej w ramach antypartyzanckiej operacji „search and destroy” przypuszczając, iż wsie są kontrolowane przez Viet Cong. Nie znana jest również liczba wymordowanych Wietnamczyków (175-400 osób). Pacyfikacji dokonano najpierw z użyciem rakiet i broni pokładowej helikopterów, później zaś zanarchizowani żołnierze dokonywali zbrodni indywidualnie, podpalając domy i zabijając ich mieszkańców. Około stu osób spędzono do rowu, gdzie rozstrzelano je z broni maszynowej. Po pierwszych przesłuchaniach władze wojskowe usiłowały sprawę zatuszować, jednakże w listopadzie 1969 r. reporter Seymour Hersh opublikował w prasie szczegółową relację z My Lai. Wybuchł skandal, a nowa komisja wdrożyła śledztwo przeciwko kilkudziesięciu żołnierzom i oficerom. Przed sąd trafił jedynie por. Calley, skazany w 1971 r. na dożywocie. W rzeczywistości spędził on jedynie cztery lata, głównie w areszcie domowym, po czym w 1975 r. został zwolniony. W jego obronie interweniował sam prezydent Nixon, jako że sprawa Calleya zyskała w USA tyluż sympatyków co przeciwników. Część popierających zbrodniarza uważała go za bohatera, część zaś za kozła ofiarnego, którym w jakimś stopniu był. W 1998 r. Kongres USA przyznał „Medale Honoru” dwóm uczestnikom wydarzeń w My Lai, w tym pilotowi helikoptera Hughowi Thompsonowi. Podczas masakry zatrzymał on seriami z karabinu maszynowego grupę własnych kolegów, ratując w ten sposób od śmierci wielu Wietnamczyków. Zdaniem Kongresu, starał się on w ten sposób ratować honor Stanów Zjednoczonych. Zob. S. Hersh, My Lai 4, New York 1970. Brak oczekiwanego sukcesu przyspieszył amerykańską decyzję o bezpośrednim zaangażowaniu w działania lądowe w Wietnamie Południowym. Już w 1962 r. utworzono Dowództwo Pomocy Wojskowej (MACV), stanowiące rodzaj łącznika pomiędzy dowództwem sajgońskim a amerykańskimi dowódcami. W nowych warunkach MACV stało się dowództwem niższego szczebla, niesamodzielnym i podległym „głównodowodzącemu na Pacyfiku”. MACV i jego dowódcy nie mieli również bezpośredniego wpływu na armię południowowietnamską. Od samego początku system dowodzenia w Wietnamie funkcjonował niemrawo. Jesienią 1964 r. CIA uzyskała informacje, iż z Północy „szlakiem Ho Chi Minha” wyruszyła na Południe pierwsza regularna dywizja Wietnamskiej Armii Ludowej (WAL) w pełnym składzie. W marcu 1965 r. dotarła ona do stref wyzwolonych Południa. Wydarzenie to, jak i zwiększone straty amerykańskie w Wietnamie stały się pretekstem dla rozszerzenia interwencji. Z realności takiego rozwiązania zdawano sobie sprawę już dawno. W marcu 1965 r. w Da Nang wylądowały pierwsze oddziały marines i odtąd liczba wojsk amerykańskich w Wietnamie miała się stale powiększać (do końca 1968 r.). Pod koniec 1965 r. wynosiła ona blisko 200 tys., w 1969 r. – ponad pół miliona żołnierzy. Do wojny wciągano również sojuszników: kontyngenty południowokoreańskie, tajlandzkie, australijskie, filipińskie i nowozelandzkie. Rosły zarówno straty, jak i związane z interwencją wydatki finansowe USA. Zapewne najsłynniejszym miejscem partyzanckiej walki z Amerykanami i Sajgończykami były tunele Cu Chi w pobliżu Sajgonu. Tunele budowano w wielu miejscach Wietnamu, poczynając od schyłku lat czterdziestych, tj. od czasu wojny z Francuzami. Konstrukcję umożliwiała gliniasta gleba; lochy nawet niezbyt głębokie wytrzymywały nacisk czołgu. Tylko w rejonie Cu Chi położonym w tzw. Żelaznym Trójkącie (ze względu na ogrom wystrzelonej tam amunicji) mają łączną długość ok. 200 km. Cu Chi zagrażało bezpośrednio Sajgonowi i stamtąd właśnie Viet Cong przerzucał do stolicy swoich żołnierzy. W tunelach chronili się nie tylko bojowcy, mieściły się tam również magazyny, warsztaty i szpitale; dzięki podkopom można było przedostać się na teren strzeżonych przez siły rządowe „wiosek strategicznych” i kontrolować je z autentycznego podziemia. Pacyfikacja Cu Chi nigdy w pełni nie powiodła się, choć Amerykanie ewakuowali tamtejszą ludność, wycinali dżunglę i posypywali ją defoliantami. Próba użycia psów do penetracji lochów również okazała się nieskuteczna; przed gazami chroniły obrońców specjalne syfony wodne. Posługiwano się również jednostkami specjalnymi tzw. szczurów tunelowych, złożonych z niewielkich wzrostem desperatów chętnych do zapuszczania się w iście piekielne czeluści. Życie w tunelach było straszne, choćby tylko ze względu na ograniczony dostęp powietrza, wilgotność i wysoką temperaturę; byli jednakże tacy bojowcy, którzy w tych warunkach egzystowali całymi latami. Dopiero u schyłku lat sześćdziesiątych wielkie naloty dywanowe poważnie naruszyły strukturę tuneli, wojna była już jednak przegrana, a Amerykanie przygotowywali się do opuszczenia Wietnamu. Zob. T. Mangold, J. Penycate, Wietnam – podziemna wojna, Warszawa 1998. W Waszyngtonie mało kto zdawał sobie sprawę z determinacji Hanoi co do kontynuowania wojny i ostatecznego w niej zwycięstwa. Dźwigający nieopisany ciężar naród wietnamski dla tego właśnie celu zaakceptował największe wyrzeczenia. Im zresztą były one większe, tym bardziej wzrastał również ciężar zobowiązania przyjętego w tej sprawie przez komunistów wietnamskich. Pod koniec 1967 r. kierownictwo Północnego Wietnamu uznało, iż nadszedł czas dla rozstrzygnięć zmuszających Amerykanów i Sajgon do daleko idących ustępstw. W końcu stycznia 1968 r. w Wietnamie Południowym ruszyła ofensywa „Tet”. Komuniści zaatakowali od wewnątrz wszystkie ważniejsze ośrodki, w tym Sajgon i Hue, a także na wielu odcinkach frontu. Południowowietnamska państwowość znalazła się na pograniczu katastrofy. Dzięki amerykańskiemu wsparciu Sajgon zdołał wprawdzie zapanować nad sytuacją, ale wstrząs wywołany przez ofensywę „Tet” był ogromny. Nie tylko amerykańskie dowództwo, ale i świat dowiedział się, że tej wojny wygrać nie sposób. Wkrótce też Amerykanie ogłosili zmniejszenie bombardowań DRW, a później, w odpowiedzi na chęć pertraktacji ze strony Hanoi, wykazali również daleko idącą wolę wielostronnych rozmów. Toczone od stycznia 1969 r. pertraktacje paryskie stały się nowym elementem w tej wojnie, niemożliwej do rozstrzygnięcia wyłącznie środkami militarnymi. Stronę komunistyczną reprezentowała w Paryżu zarówno delegacja DRW, jak i utworzonego w czerwcu 1969 r. Tymczasowego Rządu Rewolucyjnego Wyzwolenia Wietnamu Południowego. Przewidując swoje wycofanie się z Wietnamu, Amerykanie dążyli do umocnienia Sajgonu w ramach wietnamizacji wojny, jak i maksymalnego osłabienia komunistów. Wycofanie wojsk amerykańskich miała zrekompensować ogromna pomoc wojskowa i gospodarcza. Dzięki tym środkom w początkach lat siedemdziesiątych armia sajgońska osiągnęła stan ponad miliona ludzi, z czego połowa w siłach regularnych. Od strony technicznej należała wówczas do najnowocześniejszych w świecie. To, czego jej brakowało, mieściło się nie w sferze materii, lecz ducha... W końcu kwietnia 1970 r. wspierane przez Amerykanów wojska sajgońskie wtargnęły w granice Kambodży. Ich celem było zniszczenie baz WAL (Wietnamskiej Armii Ludowej) zagrażających Sajgonowi. Tocząca się już w Wietnamie i Laosie wojna objęła również Kambodżę. Przez długi czas kraj ten zachowywał neutralność, co gwarantowały mu układy genewskie. W roku 1955 władający Kambodżą król Sihanouk abdykował na rzecz ojca, Norodoma Suramarita po to, by sam mógł oddać się wzbronionej monarsze czynnej działalności politycznej. Z tych też przyczyn po śmierci ojca w roku 1960 Sihanouk zadowolił się przyznanym mu przez parlament statusem „głowy państwa”. Prowadząc politykę neutralności miał onniezłe stosunki z Zachodem, choć ze względu na spory terytorialne z Wietnamem Południowym i Tajlandią preferował raczej kraje bloku wschodniego. Scenę polityczną w Kambodży zmonopolizowała jedyna sihanoukowska partia Sangkum. Za jej pośrednictwem książę starał się realizować swoje marzenia o jednolitym froncie całego narodu. Nic też dziwnego, że szybko dorobił się oponentów. W 1967 r. otwartą rebelię w prowincji Battambang wznieciła kambodżańska lewica, skupiona wokół Komunistycznej Partii Kambodży. Partia ta, we wczesnej fazie swojej działalności, była kadrówką wyłonioną z Rewolucyjnej Partii Ludu Khmerskiego (Pracheachon), następczyni KP Indochin (1951 r.). Obok kłopotów z komunistycznymi partyzantami, których Sihanouk opatrzył mianem „Czerwonych Khmerów”, pojawiły się zatargi z mniejszościami narodowymi, m. in. z Brao w prowincji Ratanakiri. Na płaszczyźnie parlamentarnej i rządowej coraz większą rolę odgrywała prawica, wskazująca na komunistyczne źródło zagrożenia. Rozlokowani w różnych regionach pogranicza z Wietnamem Czerwoni Khmerzy udostępniali swoje bazy podążającym „szlakiem Ho Chi Minha” jednostkom WAL. Niezależnie od tego książę Sihanouk i tak czynnie uczestniczył w organizowaniu zaopatrzenia dla wietnamskich komunistów. Z kambodżańskiego portu Kompong Som (Sihanoukville) biegł bowiem szlak półoficjalnych dostaw z krajów bloku wschodniego, zwany szlakiem Sihanouka. Wielką rolę w wycofaniu się Stanów Zjednoczonych z Wietnamu odegrał amerykański ruch antywojenny. Sprzeciw wobec interwencji ujawnił się na wielu płaszczyznach: ze strony tradycyjnej lewicy, opozycji wewnątrz samego rządu USA, środków masowego przekazu, opozycji religijnej (tzw. CALV, tj. Duchowni i Świeccy wobec Wietnamu), ruchu praw obywatelskich (m. in. Martin Luther King), studentów i subkultur młodzieżowych. Protesty przybrały na sile, zwłaszcza za prezydentury Richarda Nixona. Dnia 15 października 1969 r. protestujący w całym kraju ogłosili „Dzień Moratorium”, w którym na apel Sama Browne`a uczestniczyły miliony Amerykanów, otwarcie demonstrując przeciwko wojnie. Prezydencką odpowiedź stanowił wówczas apel do „milczącej większości” w sprawie poparcia jego walki „o słuszny i sprawiedliwy pokój”. Nie przyniósł on wielkiego efektu, a niedługo później falę nowych demonstracji wywołały informacje o masakrze w My Lai oraz amerykańskim zaangażowaniu w Kambodży. W związku z operacjami w Kambodży, dnia 4 maja 1970 r. doszło do zajść na uniwersytecie w Kent (Ohio), gdzie sprowadzona Gwardia Narodowa zastrzeliła czterech studentów i zraniła dziesięciu. Dziesięć dni później policja strzelała do uczniów Jackson State College (Missisipi), zabijając dwóch i raniąc dwunastu. Chociaż stopień agresywności studentów był znikomy, winni strzelania nie ponieśli odpowiedzialności. Rezultatem tych zdarzeń był jednakże zakaz Kongresu wprowadzania amerykańskich sił lądowych do Laosu lub Tajlandii. Znanym w USA aspektem antywojennych protestów była podróż aktorki Jane Fonda do Hanoi, co było zakazane prawem. Fonda udała się tam w połowie lipca 1972 r. i występowała w wietnamskim radio. Usiłowała również, bezskutecznie, skontaktować się z amerykańskimi pilotami przetrzymywanymi w Hanoi, w więzieniu Hoa Lo (zwanym Hanoi Hilton), co jednak nie złagodziło ataków na nią po powrocie do USA. Sprawę usiłowano potraktować jako karną jeszcze w latach osiemdziesiątych, porównując czyn aktorki do słynnej „Róży Tokio”, Amerykanki, która podczas II wojny światowej nagrywała w Japonii audycje propagandowe adresowane do amerykańskich żołnierzy. Zob.: P. Davies, The Truth about Kent State: A Challenge to American Concience, New York 1973; T. Spofford, Lynch Street: The May 1970 – Slaying at Jackson State College, New York 1988. W marcu 1970 r., korzystając z nieobecności księcia Sihanouka w kraju, prawica z gen. Lon Nolem na czele dokonała zbrojnego zamachu stanu. Buntowników wspierali Amerykanie, dla których wpływy w Kambodży służyły wojnie w Wietnamie. Lon Nol zamierzał bowiem zerwać z neutralnością za cenę wydatnej pomocy wojskowej i ekonomicznej USA. W tak zarysowanym układzie Sihanouk szybko pogodził się ze znienawidzonymi dotąd Czerwonymi Khmerami. Przy ich walnym udziale oraz grupy monarchistów i demokratów utworzony został Zjednoczony Front Narodowy Kambodży (ZFNK). Jego duchowym acz nominalnym przywódcą był książę Sihanouk. Wojna w Kambodży rozgorzała na dobre. W lutym 1971 r. wojska sajgońskie wspierane przez Amerykanów rozpoczęły ofensywę przeciwko bazom WAL w Laosie. Jej rezultaty były opłakane, a Sajgon wykazał się całkowitą nieudolnością. Działania wojskowe obejmowały już trzeci kraj indochiński. Waszyngton miał już dosyć tej wojny. Do braku perspektyw, strat ludzkich i materialnych dochodził powszechny protest społeczeństwa amerykańskiego oraz światowej opinii publicznej. Racji, którymi kierowano się oceniając wojnę wietnamską jako starcie z komunizmem, nie postrzegano jako słuszne. Nic nie wskazywało również na to, iż konflikt uda się rozwiązać w realnej przyszłości. W końcu marca 1972 r. ruszyła tzw. ofensywa Giapa. Wietnamczycy otrzymali solidne wsparcie radzieckie w postaci sprzętu, gdyż zmiana sytuacji na Południu mogła zdaniem Moskwy wpłynąć na toczące się pertraktacje rozbrojeniowe z Waszyngtonem. Zamiarem Giapa było rozcięcie Wietnamu Południowego na dwie części. Siły WAL atakowały jednakże aż na trzech odcinkach i były zbyt rozproszone. Chociaż uderzenia zatrzymano z najwyższym trudem, jednak panika, jaką przejawili Sajgończycy, nieźle obrazowała toczący państwo kryzys. Strony konfliktu były coraz bardziej wyczerpane, czego dowodziła nie znana wcześniej skłonność do pertraktacji. Następstwem wznowionych w Paryżu rozmów było podpisanie w końcu stycznia 1973 r. porozumienia Henry Kissinger – Le Duc Tho (DRW) o zaprzestaniu działań wojennych w Wietnamie. Zgodnie z nim walki miały być zakończone, kontyngent amerykański wycofany, a w Wietnamie Południowym przeprowadzona konsultacja w sprawie utworzenia Rady Pojednania i Zgody. Już wkrótce okazało się, że strony nie zamierzają respektować porozumienia. Amerykanie co prawda wycofali swój kontyngent, jednakże wbrew obietnicom dostarczali Sajgonowi znaczące ilości ciężkiego sprzętu, co umacniało jego ofensywność. Z walki o Południe nie zamierzało również rezygnować Hanoi. Czas pokazał, że układy paryskie były sukcesem komunistów. Ważący na losach wojny kontyngent amerykański został wycofany, nie rozwiązano natomiast problemu już obecnych na Południu północnowietnamskich dywizji WAL. W 1974 r. Sajgon dysponował co prawda ponad milionową, nowoczesną armią, Kongres USA jednakże zredukował o połowę przeznaczone dla niego subwencje. Ogromna armia nie była wytworem potencjału gospodarczego Wietnamu Południowego, toteż w takiej sytuacji zaczęło brakować dosłownie wszystkiego. Jesienią 1974 r. w Hanoi podjęto decyzję o ostatecznym rozstrzygnięciu. „Szlakiem Ho Chi Minha” ekspediowano na Południe 150 tys. żołnierzy, a także zgrupowania pancerne, zaopatrywane biegnącym przez dżunglę rurociągiem. W marcu 1975 r. ruszyła „ofensywa wyzwolenia” dowodzona przez gen. Van Tien Dunga. Na kierunkach uderzenia komuniści posiadali wielokrotną przewagę. W miejscach przełamania nawet kilkunastokrotną. To oni przecież wybierali miejsca uderzeń. Bardzo szybko rozbita została obrona Płaskowyżu Tay Nguyen, a Wietnam Południowy rozdzielony na dwie części. Teraz atakowano w kierunku północnym (operacja Hue – Da Nang), blokując całkowicie możliwość translokacji wojsk. Pod koniec pierwszej dekady kwietnia 1975 r. uderzono na kierunku sajgońskim (operacja „Ho Chi Minh”). To był koniec. Z Sajgonu pospiesznie ewakuowali się dygnitarze, a ustanawiane rubieże obronne padały jedna za drugą. W ostatnim dniu kwietnia 1975 r. czołgi ze znakami Frontu wyłamały bramy pałacu prezydenckiego w Sajgonie. Oczekujący zwycięzców gen. Duong Van Minh (dotychczasowy dyktator Nguyen Van Thieu zbiegł odpowiednio wcześniej) zadeklarował gotowość „przekazania władzy”. W odpowiedzi usłyszał: „Władza przeszła w ręce rewolucji, nie może więc pan przekazać nam tego, czego nie posiada...” Wbrew wcześniejszym założeniom, proces integrowania obu części Wietnamu starano się realizować bardzo szybko. Formalne zjednoczenie dokonało się na podstawie wyników wyborów z kwietnia 1976 r. Na Południu jedynym legalnym uczestnikiem tego przedsięwzięcia był NFWWP. W początkach lipca 1976 r. proklamowano zjednoczoną Socjalistyczną Republikę Wietnamu ze stolicą w Hanoi. Z uwagi na układ, jaki wykształcił się podczas wojny, o wszystkim, co działo się na Południu, decydowała Hanoi, czyli Północ. W państwie sajgońskim nie było miejsca dla demokratycznej opozycji, a ta jej część, która współdziałała z komunistami, „rozmyła się” we Froncie. Większość „miejskich” rewolucjonistów z Południa wyginęła podczas ofensywy „Tet”, a ich miejsce zajęli aktywiści wiejscy, bliscy w swoich poglądach z ideami upowszechnianymi przez Hanoi. W nowych warunkach brakowało zatem osób, z których opinią należałoby się liczyć. Przyspieszony proces dopasowywania struktury Południa do form istniejących na Północy zainicjowały uchwały IV Zjazdu KP Wietnamu z grudnia 1976 r. Nie licząc się z realiami na Południu, przeprowadzono szybką kolektywizację, a gospodarstwa rolne zasilano ludnością przesiedlaną z miast. W miastach brakowało zresztą pracy, gdyż szybko podupadał handel i drobna wytwórczość. Pośpieszna walka z kapitalizmem roznieciła również konflikt z zamieszkującą od wieków Wietnam mniejszością chińską, zwaną Hoa. Hoa żyli w kręgu własnej kultury i mieli ugruntowaną pozycję w południowowietnamskim biznesie. Ich wywłaszczenie z mienia odbywało się w atmosferze nacjonalizmu z jednej strony, z drugiej zaś propagandowych napaści Pekinu na Hanoi, w nagłym odruchu obrony swoich kapitalistycznych ziomków. W ocenie wielu obserwatorów zjednoczony Wietnam stawał się groźną dla sąsiadów potęgą, aspirującą do wpływów w Laosie i Kambodży, w związku z czym często odwoływano się, raczej niezbyt trafnie, do testamentu Ho Chi Minha z 1969 r. Mimo że położenie gospodarcze Wietnamu było bardzo trudne, za plecami Hanoi wyraźnie rysowała się Moskwa. Kontrolowany poprzez subwencje kraj mógł być zawsze wykorzystany dla realizacji cudzych, imperialnych interesów. Hanoi wyraźnie wzmogło swoją aktywność polityczną w regionie. Pokój w Laosie ustanowiono w lutym 1973 r., w następstwie porozumień vientiańskich. Koegzystencja wspólnie rządzących sił prawicowych i lewicowych, skupionych wokół Ludowo-Rewolucyjnej Partii Laosu, nie przetrwała jednak zbyt długo. W kwietniu i maju 1975 r. pod naciskiem lewicy król Savang Vattana usunął prawicowców najpierw z tzw. rady koalicyjnej, a później z rządu tymczasowego. W końcu listopada 1975 r. przyszła kolej na samego monarchę, który abdykował. W grudniu 1975 r. kongres przedstawicieli ludowych (twór raczej rewolucyjny, a nie parlamentarny) proklamował Ludowo-Demokratyczną Republikę Laosu. Nie trzeba chyba dodawać, iż nowy Laos był krajem komunistycznym, z systemem monopartyjnym i ścisłymi związkami z Wietnamem. Niezależnie od komunistycznej formy rządów, państwowy terror w jego wynaturzonej formie nie stał się udziałem Wietnamu czy Laosu. W okresie istnienia „Demokratycznej Kampuczy” światowa opinia publiczna niewiele wiedziała o zbrodniach Czerwonych Khmerów. Ani Wschód, ani też Zachód, dla którego ludobójczy reżim stanowił zaporę przed rozszerzaniem się wietnamskich wpływów, nie przejawiały ochoty do ujawnienia prawdy o potwornościach systemu. Pierwszą obszerną relacją na ten temat była książka francuskiego misjonarza F. Ponchaunda Kambodża: rok zerowy, która ukazała się w 1977 r. Centralnym ośrodkiem przesłuchania „przestępców politycznych” w Kambodży była jednostka S-21, której siedziba mieściła się w Phnom Penh, w dawnym liceum, Tuol Sleng. Według niektórych danych, przez więzienie to w latach 1975–1979 przeszło ok. 20 tysięcy osób, z których niemal wszystkie zamordowano: głównie w nieodległym obozie śmierci – Choeung Ek. Dokumenty więzienne wyraźnie wskazują na wzrost represyjności reżimu, co wiązało się z zupełnym brakiem sukcesów gospodarczych i wzrostem opozycyjności w dawnej partii komunistycznej. W 1975 r. w Tuol Sleng zarejestrowano tylko 250 więźniów, w 1976 r. – 2250, 1977 r. – 6000, a w roku 1978 ok. 10 000 więźniów. Na czele S-21 stał Kaing Kek Ieu (Deuch), podległy Son Senowi. Jemu też przekazywane były protokoły przesłuchań, które dostarczał do kierownictwa partii, tzw. K-1. W okresie początkowym ofiarami Tuol Sleng byli głównie funkcjonariusze poprzedniego systemu, a także Khmerzy posiadający kontakty zagraniczne. W połowie 1976 r. rozpoczęły się czystki wśród dawnych towarzyszy „Brata Numer Jeden”, tj. Pol Pota, a także wśród kadry graniczącej z Wietnamem „strefy wschodniej”. W 1977 r. Pol Pot ogłosił „walkę z mikrobami” wewnątrz partii, co oznaczało eskalację terroru. Wkrótce też zabrał się do eksterminacji współtowarzyszy uchodzących za inteligentów. Z dokumentów Tuol Sleng wynika, iż rzeczywiście lojalność wobec „Najwyższej Organizacji” malała. Trudno się zresztą dziwić, gdyż mało kto po zwycięstwie winszował sobie kraju w takim stanie. Konkluzje zeznań były oczywiście bzdurne. Śledczy „udowadniali” istnienie spisku, w którym CIA współpracowała z... Wietnamczykami. Ogółem zgładzono jedną trzecią kierownictwa partii, w tym ministrów przemysłu Cheng Ana i Vorn Veta, ministra informacji Hu Nima, ministra handlu Koy Thuona i wielu innych, zazwyczaj wraz z całymi rodzinami. Dnia 7 stycznia 1979 r. wojska wietnamskie, realizując operację „Lotos”, wkroczyły do Phnom Penh. W opanowanym Tuol Sleng znaleziono zwłoki ostatnich czternastu zamordowanych, nadal przykutych do żelaznych łóżek. Zob. D. P. Chandler, Brother Number One, Westview Press 1992; F. Ponchaund, Cambodia: Year Zero, Penguin 1977. Zupełnie inaczej potoczyły się wydarzenia na terenie Kambodży. Już w kwietniu 1975 r. siły Czerwonych Khmerów zajęły Phnom Penh. Niemal natychmiast zarządzono pełną ewakuację całego miasta, zasiedlonego podówczas przez dwa miliony ludzi. Niszcząc miasta, Khmerzy realizowali nie tylko założenia doktrynalne. Przede wszystkim nie posiadali oni żadnych możliwości ekonomicznych, toteż ich projekty nie wykraczały poza sferę rolniczą. Tak też widzieli swoje państwo – rodzaj organizacji rolniczych komun ludowych, z „centrum” zajmującym się bezpieczeństwem i dystrybucją. Pomysły te w nader ogólnym zarysie sięgały zasad funkcjonowania średniowiecznego królestwa Angkoru, będącego dla wszystkich Khmerów rodzajem wyidealizowanego odniesienia. Katastrofalna sytuacja gospodarcza Kambodży alias „Demokratycznej Kampuczy”, jak nazywali swoje państwo Czerwoni Khmerzy, sprzyjała narastającemu zwątpieniu, głównie zresztą w obozie zwycięzców, gdyż pokonani zwątpili już wcześniej. W miarę pogłębiającej się ruiny władze wyraźnie eskalowały terror, upatrując w nim jedyną szansę na utrzymanie się przy władzy. Już podczas wojny komuniści dzielili ludność stref wyzwolonych na tzw. Stary Narod i Nowy Naród (tj. indoktrynowanych od niedawna). Później klasyfikacją objęto całość społeczeństwa, wprowadzając trzy dodatkowe kategorie. Dla odwrócenia uwagi rządzonych od spraw codziennego bytowania sięgających już granic absurdu, rządząca Kambodżą „Najwyższa Organizacja” –Angkar odwołała się do nacjonalizmu. Jego głównym obiektem stali się Wietnamczycy, w stosunku do których lista pretensji sięgała średniowiecza. Wkrótce na granicy rozpoczęły się starcia zbrojne, gdyż Angkar przypomniał sobie o prowincjach utraconych na rzecz sąsiada przed setkami lat. Konflikt narastał, gdyż każda ze stron miała za sobą potężnego protektora: Kambodża – Chiny, Wietnam – ZSRR. Pomimo swej agresywności, Kambodża była militarnie słaba. Trudno bowiem, by państwo o funkcjonowaniu zbliżonym do wspólnoty pierwotnej i znikomych możliwościach finansowych dysponowało nowoczesnym sprzętem bojowym. Zaprzyjaźnieni Chińczycy za wszystko kazali sobie słono płacić, a że nie było czym – w Kambodży wybijano tygrysy dla skór i kości, plądrowano świątynie i wyprzedawano muzea. Kraj, choć sterroryzowany, nie był spokojny ani stabilny. Oponenci pouciekali w dżunglę, tworząc oddziały „Białych Khmerów” (Khmer Sereikar), FULRO (Zjednoczony Front Wyzwolenia Ras Uciskanych) czy też eks-wewnątrzpartyjnych oponentów. Z tego wszystkiego w Hanoi dobrze zdawano sobie sprawę, czekając na sprzyjający moment. Nadszedł on w grudniu 1978 r., gdy ponowna rebelia zdestabilizowała północno-wschodnią Kambodżę. Wtedy to, za pośrednictwem radia Hanoi, światu objawił się Zjednoczony Front Ocalenia Narodowego Kambodży (ZFONK), z Hengiem Samrinem na czele. Sklecony, jak się wydaje, w Wietnamie z przeciwników Angkaru na emigracji. W końcu grudnia 1978 r., na wniosek wyłonionego przez ZFONK rządu tymczasowego, do Kambodży wtargnęły wietnamskie dywizje pancerne. Czerwoni Khmerzy nie mieli wielkich szans, toteż szybko oddali nie tylko stolicę, ale i wszystkie ośrodki miejskie. Nie oznaczało to jednakże końca, lecz początek wojny. Odtąd toczyła się ona w dżungli, angażując coraz większe siły wietnamskie. Upadek protegowanych poważnie zaniepokoił Chiny. Od wieków postrzegały one Wietnam jako swojego tradycyjnego wasala, element chroniącego je systemu trybutarnego zwanego „waifan”. Teraz Wietnam wykazywał aspiracje mocarstwowe, a przy tym stanowił realne zagrożenie jako wielka baza radzieckiego oparcia w Azji Południowo-Wschodniej. Niezależnie od udostępnienia radzieckiej flocie wojennej bazy z Cam Ranh, Pekin dysponował długą listą pretensji pod adresem Hanoi. Poza „czarną niewdzięcznością” i sprawą Hoa były to roszczenia terytorialne i domaganie się korekt granicznych tak na lądzie, jak i na wodach Zatoki Tonkińskiej, a także kwestia przynależności obfitych w bogactwa naturalne Wysp Paracelskich i Spratly. W połowie lutego 1979 r., nie mogąc osiągnąć wycofania wojsk wietnamskich z Kambodży, Chińczycy zaatakowali Wietnam. Dokonując agresji nie planowali oczywiście podboju, ale stworzenie „płonącej granicy”, zabezpieczenie której przysporzy Hanoi dodatkowych kłopotów. Co prawda już w marcu tego samego roku walki ustały, ale na pełną normalizację wzajemnych stosunków trzeba było czekać niemal dwadzieścia lat... Przedłużająca się obecność militarna w Kambodży stała się dla Wietnamu źródłem wielu kłopotów. Zachód obłożył Hanoi sankcjami gospodarczymi, które dotkliwie ugodziły w jego i tak rachityczną gospodarkę. Co zadziwiające, ludobójcy reżimu Czerwonych Khmerów, odpowiedzialni za zgładzenie setek tysięcy ludzi, znaleźli nagle wielu orędowników. Sedno sprawy leżało oczywiście w przemieszczeniu wietnamskich dywizji pancernych aż po granice z Tajlandią, a nie w moralnej ocenie pokonanych. Członkowie rządzącego niegdyś „Demokratyczną Kampuczą” zbrodniczego triumwiratu Pol Pot – Kieu Samphan – Ieng Sary byli z rewerencją witani w różnych międzynarodowych gremiach! W ich ocenie doniesienia o zbrodniach były wietnamską prowokacją, podobnie zresztą jak tony kości, ponoć zwiezione ciężarówkami z Wietnamu. Dopiero zakończenie „zimnej wojny” spowodowało, że Wietnam jesienią 1989 r. wycofał z Kambodży swoje jednostki manewrowe. Jego położenie gospodarcze było już wówczas krytyczne, na co wpłynęło zarówno odcięcie od radzieckich subwencji, jak i sankcje Zachodu. W początkach lat dziewięćdziesiątych wietnamskie kierownictwo zdecydowało się przyspieszyć tempo zainicjowanych wcześniej przemian gospodarczych, określanych mianem „doi moi”. Przebudowa gospodarki okazała się na miarę cudu, który uratował Wietnam od całkowitej ruiny. W szybkim tempie ustabilizowano walutę, a puste dotąd sklepy napełniły się towarami. Gwarantem i kontrolerem przemian była oczywiście partia komunistyczna, której monopol władzy, podobnie jak w Chinach, pozostał nienaruszony. W Wietnamie nie istniała zresztą realna opozycja i upłynie zapewne wiele lat, zanim takowa wykształci się. Wraz z zakończeniem „zimnej wojny” Wietnam mógł liczyć wyłącznie na własne siły i zgodnie z konfucjańskim duchem zdołał je uruchomić. Wietnamczykom udało się doprowadzić nie tylko do ożywienia stosunków z krajami regionu, ale i unormować stosunki z USA, Chinami, a nawet uzyskać członkostwo ASEAN. Przemiany odzwierciedliła m.in. konstytucja z 1992 r., która – choć gwarantowała władzę monopartii – określiła szereg nie znanych dotąd swobód obywatelskich i gospodarczych. Nie całe społeczeństwo wietnamskie zadowoliła oczywiście „doi moi”. Zwłaszcza dla dominujących w Wietnamie niezamożnych rodzin chłopskich rynkowość stanowiła poważną dolegliwość, gdyż ceny wzrosły niepomiernie. W warunkach ubóstwa zwiększenie wydajności czy też uruchomienie inicjatywy własnej było czystym frazesem. Wymagało to od partii komunistycznej szczególnej uwagi, a często spowalniania procesu przemian, by ogromna część społeczeństwa zdolna była za nimi nadążyć. Wycofanie się Wietnamczyków, choć sprzyjało procesowi ustanowienia pokoju w Kambodży, nie stanowiło jego jedynego warunku. W opozycji do rządu Hun Sena z Phnom Penh pozostawał bowiem „leśny” rząd „Demokratycznej Kampuczy”, utworzony w 1982 r. z księciem Norodomem Sihanoukiem na czele. W jego skład, oprócz prawicy i monarchistów, wchodzili również... Czerwoni Khmerzy z Kieu Samphanem na urzędzie wiceprezydenta, a z nimi Phnom Penh rozmawiać nie zamierzało. Ostatecznie jednak pod naciskiem mocarstw i państw regionu przyjęty został plan pokojowy (sierpień– wrzesień 1990 r.). Zakładał on m.in. utworzenie Tymczasowej Administracji ONZ w Kambodży (tzw. UNTAC), która stała się później rodzajem władzy przejściowej, dysponującej siłami wojskowo- policyjnymi z różnych krajów. W październiku 1991 r. na konferencji w Paryżu podpisane zostało zawieszenie broni, ale o zgodę było bardzo trudno. Do wyborów w maju 1993 r. stanęły głównie dwa wielkie ugrupowania: Kambodżańska Partia Ludowa Hun Sena i monarchiści z Frontu na Rzecz Niezależnej Kambodży (FUNCINPEC), z synem Sihanouka, księciem Norodomem Ranariddhem na czele. Wynik wyborów był dla obu ugrupowań zbliżony, toteż obaj liderzy otrzymali teki wicepremierów przy księciu Sihanouku jako premierze. Wybory nie zamknęły bynajmniej okresu waśni. „Trzecią siłą” byli nadal Czerwoni Khmerzy, usadowieni w swoich leśnych bazach i jawnie bojkotujący procesy demokratyczne. Niemożliwy do utrzymania okazał się również mariaż monarchistyczno-ludowy. Latem 1997 r. po pełnię władzy sięgnęło ugrupowanie Hun Sena, dokonując krwawego zamachu stanu. Licząc na stabilizację stosunków w Kambodży poparły go nawet kraje ASEAN. Pośród rozmaitych zarzutów Hun Sen oskarżał swoich przeciwników o współpracę z Czerwonymi Khmerami. Po śmierci Pol Pota przywództwo nad nimi przejął Ta Mok, a ich strefy nadal pozostawały rodzajem „państwa w państwie”. Zwycięski Hun Sen zdobył się na szereg gestów wobec odsuniętych monarchistów, choć o przywróceniu normalnych reguł demokracji trudno było mówić. Nieporównywalnie bardziej pokojowo przebiegał proces rozwoju niepodległej Indonezji. Już w 1950 r. państwo to zostało zunifikowane, czego ponoć wymagały warunki archipelagu. Oznaczało to oczywiście dominację najbardziej zaludnionej i najbardziej rozwiniętej Jawy. Rezultatem był kryzys polityczny z lat 1956–1958, pogłębiony przez bardzo złe wyniki gospodarcze w produkcji żywności. Na Sumatrze, Borneo, Molukach i innych wyspach wschodniej Indonezji uaktywnili się separatyści, tworząc lokalne rządy. Pomimo trudności na obszarze już kontrolowanym Dżakarta nie rezygnowała z idei objęcia swoją władzą wszystkich wysp Archipelagu Malajskiego. W 1961 r. zaostrzył się stary spór z Holendrami, nadal rezydującymi we wschodniej części Nowej Gwinei. W następstwie nacisków ZSRR obszar ten, zwany później Irianem Jaya, przekazany został na pół roku pod kontrolę ONZ, a w maju 1963 r. – Indonezji. W 1963 r., w związku z akcesem części Borneo – Sabahu i Sarawaku do Malezji, Indonezja wraz z Filipinami weszła w konflikt zbrojny z tym krajem. Aż do sierpnia 1966 r. Indonezyjczycy toczyli na Borneo walki ze wspierającymi Malajów wojskami Commonwealthu. Ostatnim etapem konsolidacji wysp archipelagu pod władzą Dżakarty stało się zajęcie opuszczonego przez Portugalczyków Timoru Wschodniego, na którym wybuchły wewnętrzne walki (grudzień 1975 r.). Dominującą pozycję w republice zachowała Jawa – wyspa przeludniona, o niewielkich zasobach surowców i niedostatecznej produkcji żywności. Na niej jednak skupiały się najważniejsze ośrodki polityczne i zakłady produkcyjne. Integralność wyspiarskiego państwa w znacznej mierze gwarantowała byt tego centrum życia politycznego i społecznego. Timor jest największą spośród Małych Wysp Sundajskich, położonych w południowo–wschodniej części Archipelagu Malajskiego. Do 1975 r. wyspa była rozdzielona na część zachodnią, należącą do Indonezji (wcześniej do Holandii), i wschodnią, stanowiącą prowincję zamorską Portugalii. Terytorium portugalskie uzupełniały wyspy Atauro i Jaco oraz enklawa Oecusse (Ocussim). Stolicą kolonialnej prowincji było Dili. Do XVI w. na Timorze tamtejsze ludy Atoni i Belu posiadały jednolite królestwo Waiwiku – Wehale, które w XVIII w. podzieliło się wokół ośrodków plemiennych zwanych przez Portugalczyków „Bellos” i „Serviao”. Portugalczycy pojawili się u wybrzeży Timoru z wyprawą Magellana w 1521 r. Wyspę podbili jednakże dopiero w 1676 r., chociaż już wcześniej zyskali tam punkty oparcia. W połowie XVIII w. znaczne obszary Timoru opanowali Holendrzy, rywalizujący z Portugalczykami. Układ rozdzielający wyspę zawarto w 1859 r., uzupełniony konwencją z 1902 r. W 1896 r. Timor wschodni stał się samodzielną portugalską jednostką administracyjną (poprzednio zarządzany był z Goa w Indiach lub Makau). Dopiero po 1912 r. Portugalczycy przystąpili do ustanowienia kontroli nad wnętrzem wyspy. Tamtejsza ludność nie była do nich nastawiona przyjaźnie, a w latach 1887–1912 roznieciła wielkie powstanie pod wodzą Boaventury z Manufahi. W latach 1942–1945 wyspa znalazła się pod panowaniem japońskim, a kolonialistów internowano. Ruch antykolonialny ożywiło utworzenie Indonezji. W 1961 r. zorganizował się proindonezyjski ruch pod wodzą Mao Klao. Później uformowały się nowe organizacje, które odegrały główną rolę w walkach o władzę w sierpniu 1975 r.: opowiadająca się za integracją z Indonezją – APODETI, separatystyczne i niepodległościowe UDT oraz skrajnie lewicowy Rewolucyjny Front Niepodległego Wschodniego Timoru (FRETILIN). W sierpniu 1975 r. Portugalia ogłosiła, iż utraciła kontrolę na wyspą w wyniku tamtejszej destabilizacji. W grudniu 1975 r. na Timorze lądowali Indonezyjczycy, którzy – wbrew rezolucji ONZ – w lipcu 1976 r. ogłosili wyspę swoją 27 prowincją. Odtąd udziałem wyspy stała się permanentna destabilizacja, która kosztowała życie setek tysięcy ludzi. Po upadku Suharto nowe władze w Dżakarcie stały się jednak bardziej uległe wobec międzynarodowych nacisków w sprawie wschodniego Timoru. Nagłośnieniu w świecie sprawy Timoru dopomogło przyznanie w 1996 r. Pokojowej Nagrody Nobla dwóm tamtejszym działaczom – C. F. Belo i J. R. Horcie. W 1999 r. pod nadzorem ONZ przeprowadzone zostało referendum, w którym – pomimo wielkiego nacisku sił proindonezyjskich – zwyciężyli zwolennicy niepodległości, a na Timorze pod egidą ONZ ustanowiona została administracja przejściowa. Czynnikiem integrującym Indonezję w jej najtrudniejszym okresie istnienia była zapewne osoba prezydenta – Ahmeda Sukarno. Jego autorytet daleko zresztąwykraczał poza granice archipelagu i w pewnym okresie stał się on wobec świata nie tylko „twarzą” Indonezji, ale i wszystkich krajów niezaangażowanych. Bo też był on postacią nietuzinkową, o cechach inteligentnego, politycznego lawiranta, usuwającego w cień większość przywódców ówczesnego Trzeciego Świata. Choć we wczesnym okresie swojej aktywności politycznej był skrajnym nacjonalistą, dalekim od lewicowości i komunizmu – stopniowo coraz bardziej wiązał się z ugrupowaniami o tym profilu. Imponował mu ich dynamizm, żądza władzy, a przede wszystkim – rosnąca popularność w warunkach ubogiego państwa. Pozycja indonezyjskich komunistów, zmasakrowanych przez nacjonalistów w 1948 r., systematycznie umacniała się, co wykazały wybory w 1955 r. W kraju funkcjonowały trzy realne siły: nacjonaliści, centrowi muzułmanie i komuniści. To ich koalicja zwana „Nasakom” sprawowała władzę aż do przewrotu w 1965 r. W zamysłach Sukarno, owładniętego manią rozgłosu teoretyka, „Nasakom” stanowił zasadniczy element tzw. demokracji kierowanej, funkcjonującej w oparciu o konsultację i współpracę wszystkich warstw społecznych. Nie trzeba chyba dodawać, że sobie samemu zarezerwował urząd dożywotniego kontrolera całości eksperymentu, tj. prezydenta–dyktatora. „Demokracja kierowana” zaprowadzona została już w 1959 r. dzięki poparciu armii i komunistów. Pięć fundamentalnych zasad polityki państwa, tzw. Pańcza Sila, zostało nieco zmodyfikowanych w postać: konstytucjonalizmu, socjalizmu, antyfeudalizmu, demokracji i zaspokojenia potrzeb. Sam program Sukarno nie był w istocie rzeczy zbyt radykalny, jego twórca posługiwał się jednak sugerującą radykalizm retoryką, często czerpaną z marksizmu. Sukarno był zresztą doskonałym mówcą, a masowego słuchacza skutecznie napędzali mu komuniści. Ich przywódca, Aidit, otrzymał od prezydenta członkostwo w najwyższych gremiach państwowych, w tym Radzie Doradczej i Radzie Obrony. Jak wyglądała „demokracja” w wydaniu Sukarno świadczyć może zastąpienie wybieralnego parlamentu – mianowanym, podobnie zresztą jak gabinetów rządowych, odpowiedzialnych tylko przed nim samym. W 1961 r. Sukarno zacieśnił więzi z Pekinem, tworząc rodzaj osi Pekin – Dżakarta. Znacznie osłabił tym wpływy Zachodu w regionie, a marzyły mu się dalsze kombinacje, w tym rodzaj „trzecioświatowej międzynarodówki” czy też „rewolucyjnego ONZ”. Umocniona przez Sukarno armia coraz gorzej jednak postrzegała hałaśliwą lewicę. Bardzo niezadowoleni byli również muzułmanie posiadający rozległe wpływy nie tylko bezpośrednie, ale i pośrednie, jako że tego wyznania jest większość Indonezyjczyków. Dyktator wyraźnie starzał się i zachodziły obawy, że w przypadku jego śmierci władzę w kraju przejąć mogą prochińscy komuniści. Wrogość armii rozbudzały projekty uzbrojenia robotników w postać tzw. piątej siły. Sytuacja gospodarcza kraju była zła, a większość problemów nie załatwiona. Sukarno wyraźnie bardziej interesowało wymyślanie kolejnych „koncepcji” aniżeli pragmatyka rządzenia. W końcu września 1965 r., w nader niejasnych okolicznościach, doszło do rzekomej próby lewackiego puczu. Spiskowcy zgładzili kilku generałów uznanych za „reakcjonistów” i przez kilka dni zdawało się, że przejęli władzę. O całej sprawie Sukarno zapewne wiedział, choć później udawał, że rebelia była przeciwko niemu. Na arenę szybko wystąpiła armia, a cały kraj ogarnęły krótkie, acz zacięte walki. Niedługo potem wojna przekształciła się w rzeź komunistów i wszelkich oponentów w ogóle. Szacuje się, że ofiarą terroru padło około pół miliona osób. Sukarno dożywotnio osadzono w areszcie domowym, a w marcu 1966 r. formalne rządy w kraju ustanowił gen. Thojib Suharto i popierająca go prawica (prezydent od marca 1968 r.). Suharto i jego ekipa zdołali pchnąć Indonezję na nowe tory rozwoju gospodarczego. Dopomogła w tym ropa naftowa i gaz, dochody z czego aż do połowy lat osiemdziesiątych pozostawały głównym źródłem finansowych zasobów państwa. Stopniowo rozwijano również przemysł, a zyski z niego osiągnęły znaczny udział w dochodzie narodowym. W latach 1966–1997 produkt krajowy brutto Indonezji wzrósł ponad dwudziestokrotnie, gospodarka rozwijała się w szybkim tempie. Indonezja, będąca członkiem OPEC, a także znanym producentem tekstyliów, stała się liczącą potęgą nie tylko Azji Południowo-Wschodniej, ale i Azji w ogóle. Zupełnie inaczej rzeczy przedstawiały się na płaszczyźnie polityki wewnętrznej. Suharto objął całość schedy po Sukarno i wyraźnie nie zamierzał tu niczego zmieniać. Jako fundament ideologii państwowej utrzymane zostały zasady „Pańcza Sila”, wyinterpretowane w postać recepty służącej organizowaniu patriarchalnego społeczeństwa. Interes jednostki był w nim podporządkowany zbiorowości, a poszczególni członkowie podlegali głowie rodziny i państwa. Sprzeczności klasowe były oczywiście wykluczone, podobnie jak konflikty z pracodawcami. Tak narzucony pokój społeczny zapewniał kapitalistom komfortową działalność. Niezachwianą pozycję Suharto gwarantował wybór jego osoby przez Zgromadzenie Konsultatywne, w większości nominowane. Zasadniczym oparciem była oczywiście armia, której pozycję polityczną utwierdziła zasada „dwifungsi”, tj. sprawowania na równi ze stanowiskami w wojsku funkcji administracyjno-państwowych. W połowie ostatniej dekady XX w. sytuacja gospodarcza Indonezji znacznie się pogorszyła, na co wpłynęły zarówno czynniki światowe, w tym dalekowschodni kryzys 1997 r., jak i „przegrzanie” długotrwałym rozwojem. W zamian za pożyczkę MFW zażądał reform, z których Suharto nie potrafił się wywiązać. Oznaczały one bowiem drastyczne cięcia, co mogło być źle przyjęte przez społeczeństwo. Próba realizacji reform oraz związane z tym drastyczne podwyżki cen pociągnęły za sobą studenckie rozruchy. W końcu maja 1998 r., po 22-letnich rządach, w obliczu narastającego w kraju zamętu, a może i wojny domowej, Suharto zmuszony był podać się do dymisji. Tajlandia, jako jedyny kraj regionu, nigdy nie była kolonią, choć na jej obszarze ścierały się wpływy francuskie i brytyjskie. W okresie wojny była sojusznikiem Japonii i z tego tytułu pozyskała znaczne nabytki terytorialne kosztem Laosu, Kambodży, Birmy i Malajów. Choć po wojnie trzeba było je zwrócić, wojennego kataklizmu ani okupacji bezpośrednio nie doświadczono. Aż do 1945 r. kraj ten rządzony był autorytarnie. Krótki okres demokratycznych rządów z lat 1945– 1947 zamknęło tajemnicze morderstwo młodego króla Anandy, w czerwcu 1946 r. Rok później przewrót wojskowy wyniósł na urząd premiera gen. Phina Choonhavana. Działał on z upoważnienia znanego polityka wojskowego, pozostającego u władzy w latach 1932–1945, marszałka Phibuna Songkhrama. Wojskowy triumwirat pod przewodnictwem Phibuna przetrwał do 1957 r., kiedy to zmienił go następny wojskowy, gen. Sarit Thanarat (1958–1963). Wojskowych odsunęła od władzy dopiero demokratyczna rewolucja z lat 1973––1976, zainicjowana głównie przez studentów. Za czasów autorytarnych rządów nastąpił jednak dynamiczny rozwój Tajlandii, głównie dzięki inwestycjom amerykańskim. W okresie wojny w Indochinach Tajlandia odgrywała rolę pierwszoplanowego amerykańskiego zaplecza, udostępniała swoje bazy, zarabiała na zaopatrzeniu. Wielką rolę polityczną odgrywał w tym kraju król (od 1946 r. – Rama IX), jego stanowisko też zaważyło na odsunięciu od władzy wojskowych w 1973 r. Dziesięciolecia autorytarnych rządów sprawiły jednak, iż zdemokratyzowane państwo dalekie było od sprawnego funkcjonowania, a życie polityczne znaczył zamęt. W roku 1976 nowy przewrót ponownie wyniósł do władzy armię, tym razem rządzącą aż do 1988 r. U schyłku lat siedemdziesiątych w Zatoce Tajlandzkiej znaleziono gaz i ropę, co pomogło zdynamizować rozwój gospodarczy. Znacznie rozwinął się przemysł, w tym tekstylny, rolnictwo i budownictwo. W połowie lat osiemdziesiątych Tajlandia stała się najbardziej dynamicznie rozwijającym się krajem regionu. W roku 1988 mocno zmienione w procesie rozwoju społeczeństwo tajskie upomniało się o demokrację. Po oddaniu władzy w 1988 r. wojsko przejęło ją ponownie, tym razem tylko na okres roku (1991–1992). W nowoczesnej Tajlandii nie było już miejsca dla wojskowych koterii, a przynajmniej dla długo-trwałego sprawowania przez nie władzy. Zwyczajowe manipulacje, polegające na rozwiązywaniu parlamentu i rozpisywaniu nowych wyborów, coraz rzadziej przynosiły oczekiwany skutek. Dla rozwijającego się, nowoczesnego społeczeństwa coraz ważniejsze były trwałe, demokratyczne reguły życia politycznego. Poważnym problemem krajów Azji Południowo–Wschodniej jest prostytucja. Zjawisko to jest rozległe, o skali daleko większej aniżeli gdzie indziej. Wynika ono zarówno z braku pracy dla kobiet, jak i tradycyjnych uwarunkowań kulturowych. Głównym ośrodkiem jest z pewnością Tajlandia. Pod względem liczebności, niewiele ustępują jednakże Filipiny i Tajwan. Ogromny wzrost prostytucji nastąpił w Wietnamie, gdzie tylko w Sajgonie jest ponoć 100 tysięcy prostytutek. Rozwój typowej prostytucji nastąpił po II wojnie światowej, a zwłaszcza w okresie wojny wietnamskiej, wcześniej było to zjawisko o niewielkiej skali. Odwieczną tradycją regionu było utrzymywanie konkubin. W Tajlandii do 1934 r. istniał system poligamii. Nadal utrzymała się ona w krajach muzułmańskich: Malezji i Indonezji. Zwyczajowo zamożni utrzymywali kurtyzany, przez Tajów zwane „sohpheni” („biegłe w Kamasutrze”). Po cichu funkcjonuje też dawny system „żon większych” i „żon mniejszych” – w Tajlandii (mia yai, mia noi). Tamte praktyki były jednakże zbliżone do konkubinatu i połączone ze wspólnym zamieszkaniem oraz utrzymaniem. Typowy seks za pieniądze zaprowadzili w Azji Południowo–Wschodniej Chińczycy w połowie XIX w. W Bangkoku pierwsze domy publiczne powstały w okręgu Sampeng i początkowo zatrudniały wyłącznie Chinki. Prostytucja była wówczas jednym z głównych źródeł akumulacji pierwotnej, zwłaszcza w portach, takich jak Singapur. Domy publiczne były przedsięwzięciami niezwykle dochodowymi, gdyż ich personel kupowano na wsi za przysłowiowe grosze. Zwykle też ich właściciele w ten sposób pozyskiwali swój pierwszy poważniejszy kapitał, z którym później rozpoczynali inną działalność. Zwyczajowo, na Dalekim Wschodzie niemal nie ma prostytutek ulicznych, których zyski przejmują w części stręczyciele. Nierząd zamyka się głównie w domach publicznych lub rozmaitych barach (w Tajlandii z tzw. tancerkami go-go), których właściciele czerpią zyski z wynajmowanych pokoi i serwowanych alkoholi. Daleko poważniejszym problemem jest natomiast handel żywym towarem na wielką skalę. Wielu rodziców przymuszonych sytuacją sprzedaje swoje córki handlarzom, co zresztą praktykowano w Azji od wieków. Formalnie prostytucję w Tajlandii zdelegalizowano w latach pięćdziesiątych, od 1992 r. nie jest ona jednakże karana, co miało ułatwić walkę z AIDS, najnowszą plagą związaną z tym problemem. Obecnie tylko w Tajlandii liczbę prostytutek szacuje się na ćwierć miliona. Zgodnie z przepisem z roku 1992, surowo ścigana jest natomiast prostytucja dziecięca (do 18 roku życia). Przez długie dziesięciolecia autorytarne rządy były również udziałem Filipin. Kraj ten zachował wiele elementów wieloletniej kolonialnej zależności od Stanów Zjednoczonych, zwłaszcza w kwestiach gospodarczych (tzw. Bell Act z 1946 r.) oraz wojskowych (tyczących głównie długoletniej dzierżawy baz). Aż do połowy lat pięćdziesiątych na sytuację wewnętrzną rzutowała obecność partyzantki Huków na Luzonie. Walczący w okresie wojny z Japończykami, po jej zakończeniu przekształcili się w chłopską guerrillę o silnym zabarwieniu komunistycznym. Dopiero w 1950 r. rząd zaczął odnosić pewne sukcesy w walce z nimi. Przyczyniły się do tego zarówno operacje wojskowe, jak i realna pomoc ekonomiczna dla wsi. Poddanie się przywódcy Huków, Luisa Taruca, w 1954 r. zamknęło okres najostrzejszej formy konfliktu. Pozostałości Huków kontynuują walkę po dziś dzień. Aż do elekcji Ferdinanda Marcosa w roku 1965 Filipiny były krajem względnie demokratycznym, z prezydentami zmieniającymi się stosownie do partyjnych sympatii elektoratu (liberałowie lub nacjonaliści). Za czasów Marcosa system ten uległ wyraźnemu zwyrodnieniu, choć poza przemocą prezydent umiejętnie stosował socjotechnikę. Aż do końca lat sześćdziesiątych Filipiny rozwijały się pozornie dynamicznie, głównie dzięki zagranicznym kredytom, które w następnej dekadzie trzeba było spłacić. Wówczas też entuzjazm dla prezydenta opadł, a opozycja, w tym studenci i demokraci, wzmogła aktywność. Dla utrzymania się przy władzy Marcos sięgnął do przemocy oraz rozmaitych manipulacji, w tym zmian w konstytucji i ordynacjach wyborczych. W 1972 r. „odkrywszy” spisek „prawicowo-maoistowski”(!) wprowadził wieloletni stan wyjątkowy, dający mu rozległe uprawnienia. Zaprowadzony system był nie tylko dyktatorski, ale owładnięty korupcją i nepotyzmem. Kraj nie był zresztą wewnętrznie stabilny. Na wyspach działały resztki Huków, maoistowska Nowa Armia Ludowa, muzułmański Front Narodowy Wyzwolenia Moro i inne. W roku 1983 Marcos posunął się do zgładzenia lidera opozycji demokratycznej, Benigno Aquino, jednakże rolę lidera przejęła żona zamordowanego – Corazon. Pod wpływem międzynarodowych oraz wewnętrznych protestów dyktator zmuszony był rozpisać wybory na luty 1986 r. Zostały one oczywiście sfałszowane. Oburzenie było powszechne. Dyktatora napiętnowało nie tylko społeczeństwo, co od dawna znosił nieźle, ale również Stany Zjednoczone i wpływowy na Filipinach Kościół katolicki. W końcu lutego 1986 r. przeciwko Marcosowi zbuntowała się jego dotychczasowa podpora – armia. Grupa buntowników z późniejszym prezydentem gen. Fidelem Ramosem zamknęła się w Forcie Aguinaldo, a wysłane przeciwko nim oddziały, pod wpływem masowego poparcia Filipińczyków, dołączyły do zrewoltowanych. Wkrótce uzyskali oni również werbalne poparcie Stanów Zjednoczonych, co dla Marcosa było równoznaczne z poleceniem oddania władzy. W końcu lutego 1986 r. wraz z rodziną uciekł on z kraju do USA. Wraz z odejściem dyktatora władzę przejęła Corazon Aquino. Okazała się jednak beznadziejnym politykiem. To, co sobą prezentowała, wystarczało na symbol walki, ale nie do sprawowania władzy. Z kwalifikacji była jedynie gospodynią domową, co rychło jej wypomniano. Tak sytuacja polityczna, jak i gospodarcza kraju była zła, toteż kilkakrotnie próbowano Corazon obalić. Pojawiły się nawet resentymenty za Marcosem. Dopiero elekcja gen. Ramosa w 1992 r. pociągnęła za sobą poprawę funkcjonowania systemu władzy. Ożywiła się również filipińska gospodarka, a wiele problemów uległo pewnemu złagodzeniu. Przez długie dziesięciolecia rodzajem polityczno-gospodarczego skansenu pozostawała Birma. Od czasu uzyskania niepodległości w 1948 r. (była niepodległą republiką poza strukturą Commonwealthu) kraj ten nigdy nie osiągnął wewnętrznej stabilizacji politycznej. Od tamtego czasu aż do 1962 r. partią rządzącą pozostawała socjalistyczna Antyfaszystowska Liga Wolności Ludu (AFPFL), sięgająca genezą czasów wojny. Pacyfikację najważniejszych obszarów Birmy zdołano osiągnąć co prawda już w 1951 r., peryferyjne tereny państwa były jednak obszarami stałej rebelii. Rząd w Rangunie toczył permanentne walki zarówno z lewacką opozycją komunistyczną (KP Birmy Czerwonego i Białego Sztandaru), jak i ze zrewoltowanymi mniejszościami, niezadowolonymi ze zunifikowanego państwa: Karenami, Kaczinami, Czinami, Arakanami, Szanami i Monami. W roku 1958 r. rządząca AFPFL rozpadla się na dwie zwaśnione frakcje. W wyborach 1960 r. zwyciężyła frakcja kierowana przez rządzącego dotąd Birmą premiera U Nu. Zapowiedział on demokratyzację i porozumienie ze zbuntowanymi mniejszościami. Dwa lata później przeciwko rządowi wystąpiła jednakże armia, dokonując zamachu stanu. Dyktatorską władzę w kraju objął gen. Ne Win, który hucznie proklamował „birmańską drogę do socjalizmu”. Nową partią rządzącą stała się Birmańska Partia Programu Socjalistycznego zwana Lanzin. Wojsko zmonopolizowało niemal całość władzy, przekształcając się w rodzaj rządzącej kasty. Stopniowo też ustanawiano państwową kontrolę nad wszystkimi dziedzinami życia społecznego. Wszelka opozycja była prześladowana. W 1974 r. na mocy nowej konstytucji Birma stała się państwem scentralizowanym, tzw. Socjalistyczną Republiką Związku Birmy, a Ne Win jej prezydentem. Pseudofilozofia uprawiana przez Ne Wina i jego współpracowników źle wpływała na stan gospodarki, która systematycznie podupadała. Istotną część zaopatrzenia rynku wewnętrznego zapewniała kontrabanda i „czarny rynek”. W roku 1980 rząd ustanowił kontrolę nad religią buddyjską i klasztorami. Powołano specjalne ciało państwowe porządkujące buddyzm w jedną oficjalną doktrynę. Dla tego celu uaktywniono sądy religijne wytaczające rozmaitym sektom procesy o herezję. Mnisi zobowiązani byli do rejestrowania się. Dwa lata później wprowadzono nowe zasady dotyczące obywatelstwa, z grupami pozbawionymi pełnych praw. Miało to na celu ograniczenie wpływów Chińczyków i Hindusów. W roku 1987 beznadziejna sytuacja gospodarcza, a także masowe demonstracje wymierzone przeciwko rządzącej Lanzin doprowadziły do przewrotu wojskowego. Władzę objęła Państwowa Rada Przywrócenia Prawa i Porządku (tzw. SLORC), skupiająca wyższych oficerów (wrzesień 1987 r.). Demonstracje zostały krwawo stłumione, a większość organów państwowych rozwiązana. Głównym powodem wystąpienia wojskowych był próba wyjścia z kryzysu przez Lanzin zapomocą odsunięcia aparatu przemocy od władzy i przywrócenia pełnych form demokracji. Na to armia w żadnym razie zgodzić się nie chciała. Formalnie generałowie wiele obiecywali, w tym demokrację i wolny rynek. Gdy jednak w maju 1990 r. w wolnych wyborach zwyciężyła opozycyjna wobec armii Narodowa Liga na Rzecz Demokracji – nowemu parlamentowi zebrać się nie pozwolono. Przywódczynię opozycji, córkę Aung Sana – Suu Kyi, aż do 1995 r. trzymano w areszcie domowym. Przyznanie jej w 1991 r. Pokojowej Nagrody Nobla wyniosło sprawę Birmy na forum międzynarodowego zainteresowania. Tymczasem rządzący Birmą wojskowi zwiększyli wydatki na cele armii do ponad połowy budżetu, toteż jej potencjał wzrósł niemal dwukrotnie. Dzięki temu w ciągu kilku lat operacji militarnych udało im się spacyfikować niemal wszystkie mniejszości, poza Monami i Karenami. Był to swoisty ewenement. W celu ułagodzenia narodowości przeprowadzono również szereg zmian w nazewnictwie świadczącym o birmańskości kraju. Jego nazwę zmieniono na Myanmar, stolicę na Yangon, rzekę Irawadi na Ayeyarwady i in. Jednocześnie przystąpiono do dość skutecznego reformowania gospodarki. Kraj otworzył się dla zagranicznych inwestycji, a władze podjęły starania o włączenie go w regionalną integrację gospodarczą. W 1997 r. Birma przyjęta została do ASEAN. Od strony politycznej niewiele jednak zmieniło się, chociaż wojskowi dokładali starań, aby przynajmniej pozornie zmienić oblicze swojego kraju. Pomimo to w ocenie świata Birma nadal pozostaje „więzieniem bez krat”, gdzie prześladuje się opozycję, masowo przesiedla niezadowolonych oraz mniejszości, a także zmusza do niemal niewolniczej pracy przy rozbudowie infrastruktury. Jednym z najsłynniejszych regionów upraw roślin narkotycznych w świecie jest tzw. Złoty Trójkąt, rozlokowany u zbiegu granic Birmy, Tajlandii i Laosu. Pozyskiwanie opium z maku (Papaver somniferum) znane było już w starożytności; do Chin substancję tę przywieźli Arabowie u schyłku XIII w. Była uznawana za leczniczą, a jej cena była stosunkowo wysoka. Ze względu na zapotrzebowanie, uprawą maku oraz produkcją opium zajęły się grupy etniczne zamieszkujące południowe Chiny i zmuszane przez Hanów (Chińczyków) do płacenia wysokich podatków. Uprawa maku była bowiem stosunkowo prosta i przynosiła niezłe dochody. Później, z uwagi na wyzysk, wiele tych grup migrowało na południe – do Birmy, Laosu, Wietnamu i Tajlandii, gdzie przeniosło swoje obyczaje i uprawy. Przez długi czas, wytwarzanie opium było jednakże zjawiskiem lokalnym i dopiero podczas wojny wietnamskiej zapotrzebowanie na nie ze strony amerykańskich żołnierzy przyniosło prawdziwy boom. Region był bardzo niestabilny i praktycznie nie kontrolowany, a na jego obszarze działały zbrojne ugrupowania, m. in. resztek chińskiego Kuomintangu, Narodowej Armii Szanów, KP Birmy, Zjednoczonej Armii Szanów. Przywódcą tej ostatniej był Khun Sa – „narkobaron”, wieloletni monopolista w handlu opium. W rywalizację pomiędzy narkotykowymi domenami przez długi czas wmieszane były agendy rządowe Birmy, Laosu, a nawet USA. Sprawa narkotyków mieszała się bowiem z polityką: w 1992 r. Khun Sa zjednoczył różne ugrupowania szańskie, tworząc „Armię Muang Tai” i ogłaszając obszary zamieszkane przez Szanów niepodległym państwem. W Tajlandii uprawę opium w celach handlowych uznano za nielegalną w 1958 r., a rok później przyjęto program pomocy dla mniejszości w intencji zniechęcenia ich do uprawy maku. W ostatnich dekadach w zwalczanie produkcji opium wyjątkowo aktywnie włączyli się Amerykanie, zwłaszcza w Tajlandii, gdzie ich wpływy są najsilniejsze. Niszczenie zasiewów jest jednak bardzo kosztowne, a program restrukturyzacji gospodarek górskich mniejszości przynosi mało optymistyczne rezultaty. Główne domeny narkotykowe przeniosły się zresztą do Birmy, gdzie ze względu na destabilizację polityczną oddziaływanie jakichkolwiek instytucji rządowych jest znikome. Konflikty Azji Południowej Pod względem zasad ustroju i jego funkcjonowania niepodległe Indie mogły służyć za modelowy przykład azjatyckiej demokracji. Były zresztą w ogóle największą demokracją na świecie ze względu na liczbę uprawnionych do głosowania. Ich konstytucja z 1949 r. opierała się na wzorcach brytyjskich, a prezydent uzyskał pozycję zbliżoną do konstytucyjnego monarchy. Faktycznie rządził premier wraz z rządem wyłonionym w oparciu o parlamentarną większość. Struktura państwa była federalna, z lokalnymi rządami stanowymi o dość ograniczonych kompetencjach. Brytyjczycy pozostawili Indie jako twór unijny, daleki od centralizmu, zarządzanie którym mogło okazać się wyjątkowo trudne. Republikę w ramach Commonwealthu zaprowadziła dopiero wspomniana konstytucja z 1949 r., z mocą od stycznia 1950 r. Nowa ustawa zasadnicza wprowadziła administracyjny podział na 28 stanów, które rzadko odpowiadały kryteriom językowym czy etnicznym. W rządzącym Kongresie Narodowym uznawano bowiem, iż utworzenie stanów językowych czy narodowościowych osłabi jedność Indii. W myśl konstytucji językiem urzędowym stał się hindi (posługuje się nim jedna piąta ludności, zna – być może połowa), inne ważniejsze języki uzyskały taki status jedynie na szczeblu stanu. Angielski miał do 1965 r. zachować pozycję języka oficjalnego, później zaś – pomocniczego. Kolonialne dziedzictwo, którym były granice Indii, tworzyło zarzewie wielu konfliktów, nie tylko wokół Kaszmiru. Wiele porozumień wymuszonych niegdyś przez Brytyjczyków było bowiem kwestionowanych tak przez sąsiadów, jak i narodowości, którym przychodziło żyć w niepodległych Indiach, a nie w ramach własnych struktur państwowych. Już wytyczenie granicy indyjsko- pakistańskiej pociągnęło za sobą wiele zmian i konfliktów, niekiedy o terytoria pozbawione realnego znaczenia. Tak, na przykład, miała pozostać sporna przynależność bezludnych, słonych błot Kaććh (Kutch) w rejonie Sindhu. Na granicy z Chinami problemy były jeszcze większe, choć aż do początku lat sześćdziesiątych konflikt nie przybrał otwartej formy. W rejonie Assamu linię graniczną od 1914 r. wyznaczała niezbyt precyzyjna i nie uznawana przez Pekin tzw. linia MacMahona. We wrześniu 1959 r. Chińczycy zakwestionowali nie tylko tę część granicy, ale również zachodnią część obszaru Aksai Czin i Ladakhu oraz tzw. środkowy sektor Barahoi – położone na wschód i południe od Kaszmiru (indyjski stan Himaczal Pradeś). Pekinowi bardzo zależało na tych strategicznie ważnych regionach, gdyż tamtędy zamierzano poprowadzić drogę z Xinjiangu (Turkiestan chiński) do Tybetu. W październiku 1962 r., po przesunięciu indyjskich posterunków w rejon spornego rejonu Tawang, Chińczycy zaatakowali, odbierając Hindusom po zaciętych walkach rozległy obszar kwestionowanego terytorium. Daleko mniej problemów przysporzyła Indiom likwidacja resztek kolonialnego posiadania Francji i Portugalii. W roku 1951 zlikwidowano francuską enklawę w Czandernagorze koło Kalkuty, a trzy lata później w Karikalu, Mah Janaon i Pondichery. W 1962 r., po krótkich walkach, wojska indyjskie zajęły enklawy portugalskie w Goa, Daman i Diu. Jednym z bardziej znanych dokonań znakomitego architekta szwajcarskiego Charlesa Edouarda Jeannerta, znanego jako Le Corbusier (1887–1965), jest projekt miasta Ćandigarh (Chandigarh) w Indiach. Miasto to zaplanowano jako nową stolicę Pendżabu, gdyż dotychczasowa – Lahore (Lahaur) – po podziale pozostała w granicach Pakistanu. Le Corbusier był twórcą nowoczesnej architektury uwzględniającej potrzeby ludzkie. Jego słynnym dziełem jest m. in. kaplica Notre-Dame-du-Haut w Ronchamp z lat 1950–1954. Był zaangażowany w wielkie projekty budownictwa mieszkaniowego, m. in. projekt podmiejskiego osiedla w Marsylii z lat 1947–1952. Projekt domu był dla niego zawsze częścią projektu miasta i na odwrót. Elementy zazwyczaj powtarzały się i praktyczną realizacją „idei modułów” jest właśnie zabudowa Ćandigarhu. Miało to być „miasto idealne”, a zdaniem Nehru – „świątynia” Indii. Ćandigarh podzielono na prostokątne sektory z których każdy miał własną szkołę, ośrodek zdrowia i inne obiekty publiczne. Na północnych rubieżach ulokował on tzw. Kapitol z budynkami rządowymi pośrodku i biurami w zewnętrznej części enklawy. Całość zabudowy okazała się dosyć przygnębiająca, a niekiedy mało funkcjonalna. Bryły budynków są jednak bardzo śmiałe w rozwiązaniach. Obecnie Ćandigarh pełni funkcję wspólnej stolicy stanów Pendżab i Hariana, a wraz z przyległościami stanowi terytorium związkowe o powierzchni 114 km2. Zob. H. French, Architektura, Warszawa 1999. Rysująca się wizja scentralizowanej państwowości indyjskiej od początku wywoływała głębokie niezadowolenie wielu grup etnicznych i religijnych. Z nadziejami na własne państwo nigdy nie pożegnali się Sikhowie. W zamieszkanym przez nich Pendżabie co kilka lat dochodziło do walk na tle ich separatystycznych dążeń. Dopiero jednak w dwóch ostatnich dekadach XX w. uzyskały one wymiar otwartego konfliktu. Najmniej stabilne były regiony północno-wschodnie. Mieszkańcy graniczącego z Birmą Nagalandu już w 1947 r. domagali się niepodległości, później zaś utworzenia własnego stanu. Obszar ten, wchodzący w skład stanu Assam, zamieszkiwały plemiona Nagów, o języku z grupy chińsko-tybetańskiej. W przeszłości Assam był królestwem, nad którym w roku 1826 ustanowili swój protektorat Brytyjczycy. W latach 1832–1839 r. ziemie Assamu włączono pod administrację Bengalu. Obejmowały one późniejsze stany indyjskie: Assam, Meghalaja, Mizoram, Arunaczal Pradeś i Nagaland (tzw. Naga Hills), a także dystrykt Sylhet, przekazany Pakistanowi Wschodniemu. Od 1917 r. Assam administrował również Manipurem. Narodowości zamieszkujące Assam nigdy nie poczuwały się do związkuz Indiami, gdyż w ich składzie znalazły się wyłącznie w następstwie kolonialnego podboju. Ich mieszkańcy głęboko różnili się od Hindusów, nie tylko pod względem etnicznym i językowym, ale i rasowym (rasa żółta). Przez wiele lat na obszarze Assamu, a zwłaszcza Nagalandu trwała uparta walka partyzancka z wojskami rządowymi. W sukurs separatystom pospieszyły Chiny. Szeregi nieprzejednanych przerzedziły dopiero ustępstwa ze strony rządu centralnego. W 1963 r. z Assamu wyodrębniono stan Nagaland, w 1972 r. – Meghalaję i Manipur, w 1986 r. zaś – Mizoram. Przyznanie statusu stanu, i to o wyraźnych kryteriach etnicznych, nie było sprawą prostą. W Indiach do podobnych rozwiązań pretendować może bowiem przynajmniej setka innych nacji. Zorganizowana przestępczość była prawdziwą plagą dawnych Indii. Bandytów zwano niekiedy dakoitami; postrachem Bengalu, Orisy i Madhja Pradeś byli niegdyś okrutni thagowie (thugowie), członkowie rytualno–przestępczego stowarzyszenia Thagi, czczący boginię Kali. Nazywano ich „sektą dusicieli”, gdyż swoje ofiary w celu rytualnym pozbawiali życia za pomocą specjalnych chust. Sekta istniała od XIII w., a jej członków z rejonu Delhi deportowano do Bengalu. Porozumiewali się oni z sobą tajnym językiem – ramasi. Około 1831 r. sekta przekształciła się w rodzaj zbrodniczego mistycznego stowarzyszenia walczącego z Brytyjczykami. Thagów rozbiły władze kolonialne już w I połowie XIX w., w szczątkowej formie przetrwali jednak jeszcze długie dziesięciolecia. W czasach współczesnych zasłynęła królowa rozbójników – dakoitów – Phoolan Dewi, w dzieciństwie wydana za mąż, cierpiąca przemoc i poniżenia, a w końcu związana z bandą przestępców. Wystawiona na okrucieństwa, sama stała się bezwzględna i pewnego razu zgładziła aż 22 prześladowców. W sumie obciążało ją 55 morderstw, a wyczyny jej bandy stały się znane w całych Indiach. Otoczona przez policję, poddała się, a następnie złożyła uroczystą przysięgę o wyrzeczeniu się zbrodni pod pomnikami Gandhiego oraz bogini Durgi, co transmitowała telewizja. Po odsiedzeniu 11 lat więzienia zajęła się polityką, w tym walką o prawa kobiet. Na jej temat powstało wiele książek, a także filmów. W życiu politycznym Indii dominująca była pozycja Indyjskiego Kongresu Narodowego i jego charyzmatycznych przywódców: najpierw Jawaharlala Nehru, a później jego córki, Indiry Gandhi. Partie komunalistyczne, tj. funkcjonujące w oparciu o kryteria etniczno-religijne, przez długi czas nie mogły poszczycić się większymi sukcesami. Około 80% ludności Indii było hinduistami, ok. 11% – muzułmanami, niewielką mniejszość stanowili Sikhowie oraz przedstawiciele całej miriady różnych religii, w tym dżinizmu, buddyzmu, chrześcijaństwa, zaratustranizmu, bahaizmu i in. Podobnie jak kwestia językowa, również różnice religijne zdolne były w zupełności do unicestwienia jedności Indii. Choć w swoich niepodległych dziejach Indie dokonały znaczącego postępu ekonomicznego, tylko niewiele wyprzedzał on tempo wzrostu ludności. Co za tym idzie, stopa życiowa pozostała daleko za oczekiwaniami. Jeszcze w 1981 r. liczba ludności tego kraju wynosiła 683 mln, dziesięć lat później – 846 mln, w 1995 r. zaś – 936 mln. Jest rzeczą jasną, że w warunkach tak dynamicznego przyrostu demograficznego nawet „zielona rewolucja” w rolnictwie, która dzięki nowym odmianom potroiła zbiory ryżu, nie mogła spełnić wszystkich pokładanych w niejnadziei. Przez długie dziesięciolecia Indie pracowicie umacniały swoją samowystarczalność, przynajmniej w podstawowych dziedzinach gospodarki. Rozwijający się przemysł chroniły zaporowe cła oraz ograniczenia dewizowo-importowe. Doktrynę ekonomiczną silnie zdominowała wizja kołowrotka, którym Gandhi prządł niegdyś przędzę, konkurencyjną wobec brytyjskiej. Takie praktyki w większości przypadków okazały się oczywiście iluzją, gdyż uruchomienie własnych linii wytwarzania bywało kosztowniejsze aniżeli import. W sferze konsumpcji jej indyjskość była jednakże wszechobecna. Symbolizowały ją indyjskie zegarki, radia, telewizory, przedpotopowe samochody „Ambasador”, kuriozalne autobusy „Taty”, a nawet napoje chłodzące własnego pomysłu. Nacisk na przemysł i wytwórczość spowodował oczywiście przesunięcie środków z i tak niedoinwestowanego i niskowydajnego rolnictwa. Kwestia reformy rolnej czy dystrybucji ziemi nie załatwiała oczywiście sprawy, gdyż meritum leżało w zmianach społecznych i świadomościowych na indyjskiej wsi. Ta zaś nadal pozostawała biedna i zacofana. Chociaż niepodległe i nowoczesne Indie dokonały ogromnego postępu, wielu problemów, w tym nędzy i głodu, dotąd rozwiązać nie zdołały. Niestety, nadal aktualne są tragiczne i paradoksalne słowa Jawaharlala Nehru, który życzył sobie, by każdy mieszkaniec jego kraju bytował przynajmniej tak jak on w ... brytyjskim więzieniu: z dachem nad głową, regularną strawą i jaką taką pracą. Warte wzmianki jest indyjskie kino, stanowiące wbrew mniemaniu największą potęgę w świecie. Tylko w 1992 r. nakręcono tam 836 filmów, funkcjonowało zaś 12 tys. kin i około 60 tys. video–klubów. Większość z nich kręcona jest w Bollywood, pod Bombajem. Filmy, które powstają w Indiach, nie są szczególnie wysokich lotów, głównie są to melodramaty, filmy muzyczne lub pseudohistoryczne. Kino jednakże, niezależnie od swojego poziomu czy technicznej jakości odtwarzania, cieszy się nieprawdopodobną wręcz popularnością. Dla większości ubogich obejrzenie cukierkowego spektaklu jest jedynym wytchnieniem od smutnej rzeczywistości. To oczywiście jedna strona indyjskiego kina, gdyż w latach powojennych stworzyło ono szereg dzieł o światowej renomie. Do szczególnie uznanych twórców należał Satyatit Ray, autor filmowej trylogii Apu (w tym: Droga do miasta – 1955 r., Nieugięty – 1956 r. i Świat Apu – 1959 r.). Później nakręcił on jeszcze wiele innych cenionych dzieł, m. in. Samotną kobietę (1964 r.), Odległy grzmot (1973 r.), Dom i świat (1982 r.). Nagrody na zagranicznych festiwalach filmowych zdobywali również jego uczniowie: Mrinal Sen i Ritwik Ghatak. W sumie indyjska produkcja filmowa 8-krotnie przekracza hollywoodzką. Obecnie jednak wzrasta w tym kraju zainteresowanie filmem zagranicznym, a znaczna część musicali zwanych tam „masala”, z popularnymi gwiazdami i ich piosenkami, eksportowana jest do środowisk emigracyjnych. Zob. J. Naughton, Kino, Warszawa 1999. Śmierć Nehru w 1964 r. stanowiła dla Indii nie mniejszy wstrząs aniżeli zabójstwo Gandhiego. Odszedł człowiek największego formatu, cieszący się powszechnym autorytetem. Na krótko sukcesję po nim przejął Lal Shastri, który jednakże zmarł podczas konferencji pokojowej w Taszkiencie w 1966 r. Wówczas na czoło Kongresu wysunęła się Indira Gandhi, która zdystansowała swego konserwatywnego rywala, Morarji Desai. Wkrótce potem Kongres zwyciężył w wyborach 1967 r., jednakże ten sukces ani też nimb córki Nehru nie wystarczył do spacyfikowania wewnątrzpartyjnej opozycji. W roku 1969 partia rozpadła się na dwa ugrupowania, przy czym pani Gandhi przejęła większość klubu parlamentarnego. Chociaż ogólnoindyjskie wybory w 1972 r. przyniosły sukces ugrupowaniu Indiry, odtąd musiała się ona liczyć z silną opozycją w łonie własnej partii. Rozłam 1969 r. bynajmniej jej nie zlikwidował, choć tzw. Kongres–syndykat (tj. rozłamowcy) idąc do wyborów z prawicą poniósł porażkę. Pomimo charyzmy, Indirze wyraźnie brakowało taktu i umiejętności ojca. Styl jej władzy był wysoce autokratyczny, co w głęboko zróżnicowanych Indiach niosło duże ryzyko. Wbrew obietnicom przeprowadzenie radykalnych reform nie było łatwe, a walka z powszechną nędzą nie przyniosła spektakularnych wyników. W końcowej fazie swoich rządów walcząca z opozycją premier posunęła się nawet do ograniczenia tak znamiennych dla Indii swobód obywatelskich i przesunęła wybory. Nie zapobiegło to jej klęsce w 1977 r., a na trzy lata władzę w Indiach przejęła niespójna koalicja partii opozycyjnych zwana Janata (Dżanata). Poza odsunięciem od władzy Indiry Gandhi opozycjoniści nie mieli zresztą wielu pomysłów, toteż wybory w 1980 r. przyniosły jej ponowny triumf. W Indiach nabrzmiewały jednakże kolejne problemy, być może stare, tyle że w nowej skali. Była to przede wszystkim kwestia etniczna, mocno zarysowana wskutek nie rozwiązanych od lat problemów ekonomicznych. Najbardziej wyrazistym przejawem tego stały się niepokoje wśród zamieszkujących Pendżab Sikhów, których ekstremistyczna część jawnie głosiła konieczność utworzenia niepodległego państwa – Khalistanu. Skupiającą separatystów partią stała się Akali Dal, organizacja powołana do opieki nad świętymi miejscami, której przywódcą był wiejski fanatyk Bhindranwale. Zaniepokojona wydarzeniami w Pendżabie, Indira Gandhi wyraźnie źle rozgrywała kwestię sikhijską. Najpierw mało skutecznie usiłowała Sikhów skłócić pomiędzy sobą, później zaś podjęła decyzję o użyciu siły. W czerwcu 1984 r., gdy w najświętszym sanktuarium sikhijskim w Złotej Świątyni w Amritsarze zabarykadowały się zbrojne grupy Akali Dal, armia indyjska (również dowodzona przez Sikhów) dokonała gwałtownego ataku, połączonego z masakrą rebeliantów. Militarny wymiar tej operacji był żaden, konsekwencje moralne natomiast z tytułu skalania świętego miejsca – dramatyczne. Fanatyczni wieśniacy, których wystrzelano w świątyni, powszechnie uznani zostali za świętych, Indira Gandhi zaś potępiona i obwołana wrogiem Sikhów. Konsekwencją tych faktów była zarówno jej śmierć w zamachu dokonanym przez osobistą ochronę w listopadzie 1984 r., jak i późniejsze pogromy etniczne. Wyjścia z kryzysowej sytuacji nie potrafił znaleźć również jej następca – syn Rajiv. Jego rząd bezskutecznie zaangażował się w konflikt na Sri Lance, co Indiom przyniosło jedynie straty, Rajivowi zaś śmierć w zamachu z rąk tamilskiej terrorystki (maj 1991 r.). Rajiv nie był już zresztą wówczas premierem. W wyborach z listopada 1989 r. jego partia poniosła porażkę, ustępując miejsca rządom opozycji złożonej z Janata Dal – utworzonej rok wcześniej z partii wchodzących w skład tzw. Frontu Narodowego nacjonalistyczno-hinduskiej Bharatiya Janata Party (BJP), KP Indii i in. Kongres od dawna nie radził sobie z większością problemów, a klan Gandhich i jego współpracownicy powszechnie oskarżani byli o korupcję. Jak na ironię, tragiczna śmierć byłego premiera wyraźnie wspomogła Kongres w trwającej podówczas akcji wyborczej. Składająca życie na ołtarzu ojczyzny rodzina Gandhich oraz „jej” partia ponownie stały się obiektem powszechnej rewerencji. Szybko zapomniano też o autokratyzmie, błędach i aferach korupcyjnych. Dotychczasowa koalicja nie miała nic do zaoferowania i niewiele uczyniła podczas swoich rządów. Był to zresztą twór wewnętrznie niespójny i sprzeczny. W dokończonych po pogrzebie Rajiva wyborach sukces odniósł ponownie Kongres, a na czele rządu stanął jego tymczasowy lider, Narasimha Rao. Od zarania niepodległości permanentnie złe pozostawały stosunki z Pakistanem. Pustą formalnością okazał się układ o wzajemnych stosunkach z 1950 r., tzw. Nehru – Liaquat. Choć kością niezgody był spór o Kaszmir, przyczyn konfliktu było znacznie więcej, zwłaszcza że przez długi czas Indie miały granice z Pakistanem zarówno na zachodzie, jak i na wschodzie, tj. wokół Bengalu Wschodniego. Utworzony według kryteriów wyznaniowych Pakistan był podzielony na dwie części: zachodni ze stolicą w Lahore i wschodni (tj. Wschodni Bengal) ze stolicą w Dakce. Żadna z nich nie była spójna wewnętrznie. Dopiero w 1956 r. cztery prowincje zachodnie: Pendżab, Sindh, Beludżystan i Północno–Zachodnia Prowincja Graniczna (NWFP) połączyły się w Pakistan Zachodni. Poza jego strukturami przez dłuższy czas pozostawały jeszcze górskie państewka stowarzyszone: Aub, Dir, Chitral i Swat. Proces centralizacji Pakistanu był w ogóle trudny. Już przyłączenia Beludżystanu dokonano z pominięciem jego władcy, chana Kalatu. Wsparty przez Brytyjczyków, optował on za niepodległością, czemu przeciwstawiał się jednakże Jinnah, a także wasale z Kharanu, Makranu i Las Bela. Stało się to w przyszłości przyczyną wielu problemów i wewnętrznej destabilizacji. Aż do czasu proklamowania republiki w 1956 r. Pakistan pozostawał brytyjskim dominium w ramach Commonwealthu (opuścił Wspólnotę w 1972 r.). Wewnętrzne spory co do charakteru tego muzułmańskiego państwa nie sprzyjały jednakże jego stabilności ani też rozwojowi demokracji. Dopiero jednak konstytucja z marca 1956 r. inaugurowała republikę islamską o charakterze federalnym, w dwóch równouprawnionych częściach, której prezydentem miał być muzułmanin. W praktyce Bengal Wschodni znajdował się pod zwierzchnością Pakistanu Zachodniego, a tamtejszy konflikt wewnętrzny pomiędzy rządzącą Ligą Muzułmańską a bengalską opozycją z Ligi Awami dał o sobie znać już na początku lat pięćdziesiątych. W październiku 1958 r. po władzę w Pakistanie sięgnęła armia. Sytuacja wewnętrzna była już wówczas daleka od stabilnej, a przeciwnicy zmieniali się w szybkim tempie. Powszechna była korupcja polityków, dochodziło do wystąpień i mordów politycznych. Przez dłuższy czas złe pozostawały również stosunki z sąsiednim Afganistanem, pretendującym do Pasztunistanu, stanowiącego ponad połowę części zachodniej Pakistanu. W 1954 r. Pakistan przystąpił do SEATO, a rok później do paktu bagdadzkiego (od 1959 r. – CENTO). Spowodowało to rozbudowę armii, a w dalszej konsekwencji wzmocnienie jej roli politycznej. Tylko silnie scentralizowana i autorytarna struktura władzy gwarantowała utrzymanie tak niespójnego tworu politycznego, którego obie części dzieliły tysiące kilometrów drogi morskiej. Przewrót wojskowy w 1958 r. zamknął okres jedenastoletnich rządów parlamentarnych. Zaprowadzoną formą stały się rządy prezydenckie wojskowych, sprawujących władzę bezpośrednią aż do 1965 r. Formalnie wojskowi z marszałkiem Ayub Khanem na czele realizowali zasady tzw. demokracji podstawowej, opartej na systemie samorządów współdziałających z administracją. Ayub Khan uważał, że jego kraj winien być samowystarczalny, toteż rozwój gospodarczy Pakistanu oraz ogólnonarodowe inwestycje w okresie jego rządów były doprawdy znaczące. Starał się on utrzymywać nie tylko dobre stosunki z Zachodem, ale i przyjazne z ZSRR. U schyłku 1964 r. znacznie pogorszyły się stosunki z Indiami, w związku ze zmianami konstytucyjnymi i ogłoszeniem Kaszmiru stanem, co poczytano w Islamabadzie za próbę pełnej i trwałej inkorporacji. W sierpniu 1965 r. dywersja pakistańska objęła rejony spornego obszaru Kaććh, będącego nie zamieszkanym, bagiennym solniskiem. Z początkiem września 1965 r. wojska pakistańskie zaatakowały w Kaszmirze, wszczęto również akcję zaczepną w Bengalu Wschodnim. W odpowiedzi Indie uderzyły w kierunku Lahore. Dopiero u schyłku tegoż miesiąca, na apel Rady Bezpieczeństwa, działania wojenne ustały. Obie strony poniosły już znaczne straty w czołgach i samolotach. Wskutek radzieckiej mediacji, w styczniu 1966 r. w Taszkiencie podpisały deklarację pokojową o niestosowaniu siły i wycofaniu wojsk na poprzednie pozycje. Wojna 1965 r. skomplikowała sytuację wewnętrzną. Pakistańczycy byli jawnie oburzeni na brak poparcia ze strony Zachodu, opozycja krytykowała Ayub Khana za ugodowość, a w Bengalu Wschodnim wzrosły nastroje autonomiczne. W 1967 r. pakistańska opozycja zjednoczyła się w Partię Ludową, kierowaną przez Zulfikara Ali Bhutto. Pod wpływem narastającego sprzeciwu, a także żądań przywrócenia demokracji oskarżany o zdradę Kaszmiru Ayub Khan w marcu 1969 r. zrzekł się władzy, przekazując ją marszałkowi Yahya Khanowi. Odchodząc, Ayub Khan pozostawił Pakistan w dobrej kondycji gospodarczej, do której wydatnie się przyczynił. Obok Jinnaha był największą postacią tamtejszej sceny politycznej, choć nie zdołał zapobiec narastaniu wschodniobengalskiego separatyzmu. W obliczu potęgującego się kryzysu, po raz kolejny stanęła kwestia administracyjnego kształtu Pakistanu. Zaprowadzony przez Yahyę Khana podział przywrócił dawne cztery prowincje Pakistanu Zachodniego w miejsce 14 okręgów. W nowym parlamencie niewielką przewagę miejsc miał zyskać Pakistan Wschodni, co wobec spodziewanych tarć pomiędzy delegatami z zachodniej części czyniło ją znaczącą. W wyborach grudniowych 1970 r. niemal wszystkie mandaty przewidziane dla Bengalu zdobyła optująca za autonomią Liga Awami, kierowana przez szejka Mudżibura Rahmana. Cieszyła się ona masowym poparciem Bengalczyków, a zmiany konstytucyjne były właśnie wynikiem kompromisu Yahya – Mudżibur z marca 1970 r. W Pakistanie Zachodnim znaczący sukces odniosła Partia Ludowa Ali Bhutto. Triumf opozycji w znaczącej mierze wynikał również ze skutków tragicznego cyklonu, który we wrześniu 1970 r. nawiedził deltę Gangesu i Brahmaputry. W jego wyniku zginęło 200 tys. ludzi, a rząd zupełnie nie radził sobie z likwidacją skutków tragedii. Wysunięte pod adresem prezydenta żądania zwycięskiego w wyborach Mudżibura Rahmana były trudne lub niemożliwe do zaakceptowania. Domagał się on nie tylko autonomii Bengalu Wschodniego, ale i nacjonalizacji banków, reformy rolnej oraz wystąpienia z paktów wojskowych. W marcu 1971 r., w obliczu narastającego zamętu, Yahya Khan odłożył ukonstytuowanie nowo wybranego parlamentu, a do Bengalu Wschodniego, gdzie separatyści wszczęli walkę zbrojną, skierował wojsko. W końcu marca Dakka została krwawo spacyfikowana, Mudżibur Rahman zaś ogłoszony zdrajcą i aresztowany. Odpowiedzią na przemoc było proklamowanie niepodległości Ludowej Republiki Bangladeszu. Rozpoczęła się krwawa wojna domowa. Armia pakistańska stosunkowo szybko pokonała główne siły wojskowe Ligi Awami, co nie oznaczało jednak, że w kraju zapanował spokój. Przeciwnie, istniał totalny zamęt. W Bengalu walka nabrała charakteru partyzantki prowadzonej przez oddziały Mukhti Bahini, poza granicę z Indiami uchodziły dziesiątki tysięcy ludzi, a w Pakistanie Zachodnim opozycja domagała się ustąpienia Yahyi. W listopadzie 1971 r. w części zachodniej ogłoszono stan wyjątkowy i aresztowano wielu oponentów. Już wówczas z Pakistanu Wschodniego zbiegło do Indii kilka milionów ludzi, co wywołało zarówno w Delhi, jak i w świecie prawdziwe przerażenie. Ponowny konflikt indyjsko-pakistański stawał się nieuchronny. Delhi nie tylko wspomagało Mukhti Bahini, ale miało zdecydowane poparcie ZSRR. Za Pakistanem opowiadały się Chiny i USA. Wobec konfliktu Chin z Indiami propakistańskie stanowisko Pekinu było zrozumiałe. Już w 1965 r. Chińczycy grozili zaangażowaniem w konflikt. W odróżnieniu od Indii, swoją granicę z Pakistanem uregulowali pomyślnie, co stworzyło szanse dla przyszłej budowy strategicznej drogi przez Karakorum. W Delhi, nie bez racji, poczytywano to za przejaw otaczania Indii. ChRL zaangażowana była zresztą w wiele pakistańskich inwestycji, często o charakterze strategicznym. W początkach grudnia 1971 r. Indie zaatakowały w Bengalu. Już wcześniej trwały starcia w rejonie Pendżabu i Kaszmiru, tj. w zachodniej części Pakistanu. Na dobre walki rozwinęły się wkrótce po indyjskiej interwencji w Bengalu. Pakistan nie był jednakże w stanie wygrać tej wojny. W Bengalu Wschodnim szybko utracił niemal całą armię, a w części zachodniej Hindusi zagrozili nawet Lahore. Zdobyli również niewielką część Kaszmiru i Kaććh. Pakistan był pokonany. Utracił swoją wschodnią część i poniósł znaczne straty wojenne. Yahya Khan podał się do dymisji, a władzę w kraju przejął cywilny polityk, Zulfikar Ali Bhutto z Partii Ludowej. Choć celem Bhutto była przebudowa kraju oraz „islamski socjalizm”, jego rzeczywiste dokonania nie były aż tak doniosłe. Polityka zagraniczna Pakistanu stała się z pewnością bardziej niezależna, jego rozwój gospodarczy uległ jednakże spowolnieniu. Tylko częściowo spełniono obietnice bezpłatnej edukacji oraz ochrony zdrowia. Przeprowadzono ograniczoną nacjonalizację, znowelizowano kodeks pracy oraz zwiększono płace robotników. Korzystając z szerokiego niezadowolenia wywołanego połowicznością reform, jak i oskarżeń Bhutto o korupcję i autorytaryzm – co było faktem – opozycja uformowała się w Pakistański Sojusz Narodowy. Napięcie w kraju wzmogło jawne sfał-szowanie wyborów w 1977 r., które przyniosły Bhutto rzekomo trzy czwarte mandatów, a także próby rozprawy z opozycją poprzez ogłoszenie stanu wyjątkowego. W lipcu 1977 r., wykorzystując nastroje społeczne, na scenę polityczną po raz kolejny wystąpiła armia. Władzę przejął gen. Ziaul Haq, który, nie mogąc spacyfikować nadal politycznie aktywnego i cieszącego się znacznym poparciem Bhutto, aresztował go, a po nader wątpliwym procesie – skazał na śmierć. Dyktatorskie rządy Ziaula Haqa trwały aż do jego tajemniczej śmierci w zamachu, w 1988 r. Nie oznaczało to jednak usunięcia się wojska ze sceny politycznej, choć w kraju odbyły się wolne wybory, w których zwyciężyła Pakistańska Partia Ludowa, kierowana przez córkę zgładzonego premiera, Benazir Bhutto. W wyborach 1990 r., a także w 1996 r. zwyciężył natomiast eks-protegowany Ziaul Haqa, Nawaz Sharif – lider Ligi Muzułmańskiej. Wbrew nazwie, partia ta nie była fundamentalistycznie islamska, lecz politycznie konserwatywna. W 1997 r., dysponując znaczną przewagą w obu izbach parlamentu, Sharif unieważnił poprawkę konstytucyjną z 1985 r., umożliwiającą zazwyczaj wojskowemu prezydentowi dymisjonowanie rządu i rozwiązywanie parlamentu. Tak umocniony premier spowodował dymisję prezydenta Pakistanu, obsadzając ten urząd swoim protegowanym. Pomimo braku formalnych podstaw, armia pakistańska pozostała jednakże dominującą siłą polityczną. Premiera, jak zresztą większość cywilnych polityków, coraz głośniej oskarżano o korupcję. Gdy w październiku 1999 r. usiłował on pozbyć się szefa sztabu gen. Perwaiza Mushurrafa – tenże drogą zamachu wojskowego doprowadził do obalenia Sharifa, którego uwięziono. Przemożna pozycja armii w życiu politycznym widoczna była również w Bangladeszu. Tradycja niechlubnych praktyk okazała się tam trwalsza aniżeli więzi polityczne z Pakistanem. Już w roku 1975 przewrót wojskowy obalił i pozbawił życia „ojca Bangladeszu”, Mudżibura Rahmana. Sześć lat później taki sam los spotkał jego następcę – gen. Ziaula Rahmana. Wojsko dzierżyło jednakże władzę aż do końca 1990 r. Wówczas to cywilna opozycja, kierowana przez córkę Mudżibura – Hasinę Wajed i wdowę po gen. Ziaul – Begum Khaledę Ziaul, zmusiła wojskowego dyktatora, generała Hossaina Ershada, do ustąpienia i rozpisania demokratycznych wyborów. W lutym 1991 r. zwyciężyła Khaleda Ziaul i jej stronnicy (Jatiyatabadi Dal). W kraju jednakże znowu wybuchły zamieszki i demonstracje, paraliżując i tak rachityczną gospodarkę. Gigantyczna powódź z 1991 r. pochłonęła kilkaset tysięcy ofiar. Przeciwko Khaledzie wystąpiła Hasina i jej stronnicy. Wobec wyrównanych sił obu przeciwniczek, stabilizacji nie przyniosły również wybory w 1996 r., w których relatywnie (choć nie bezwzględnie) zwyciężyła Hasina. W zasięgu bezpośrednich wpływów indyjskich pozostawały himalajskie monarchie Nepalu, Bhutanu oraz Sikkimu. Pierwszy z tych krajów już w początkach XIX w. objęty został brytyjską protekcją. Jego obszar miał dla kolonialistów wielką wartość strategiczną, jednakże w stosunki wewnętrzne zupełnie nie ingerowano. Monarchia nepalska ze stolicą w Katmandu zjednoczona została w 1767 r. Od 1792 r. kraj ten był nominalnym wasalem Chin. Aż do opuszczenia Indii przez Brytyjczyków system wewnętrzny Nepalu nie podlegał zmianom. Kraj był głęboko zacofany, a faktyczne rządy zamiast króla-figuranta sprawował ród dziedzicznych premierów – Rana. Dopiero pod wpływem indyjskiej niepodległości w Nepalu uaktywniła się opozycja dążąca do obalenia odwiecznego reżimu i przywrócenia monarsze rzeczywistej władzy. W listopadzie 1950 r., w konsekwencji wkroczenia Chińczyków do Tybetu, sytuacja w kraju zaostrzyła się, a król Tribhuvan zbiegł pod protekcję indyjską, gdzie powołał konkurencyjny rząd. W styczniu 1951 r., pod naciskiem Indii, Ranowie zmuszeni byli ustąpić i przywrócić władzę Tribhuvanowi. Oznaczało to koniec ich ponad stuletnich rządów. Modernizacja zacofanego Nepalu przebiegała bardzo wolno. Obalenie reżimu Ranów nie oznaczało bowiem wejścia na drogę demokracji. W ramach politycznych eksperymentów z 1961 r. król Mahendra ogłosił zaprowadzenie „demokracji panczajatu” (tj. rad wiejskich), co miało stanowić lokalną alternatywę dla systemu partyjnego. Ów niedemokratyczny system, będący w istocie transpozycją władzy królewskiej aż do najniższego szczebla, przetrwał do 1990 r. Wówczas to, pod silnym naciskiem opozycji zorganizowanej w Ruchu na Rzecz Przywrócenia Demokracji (MRD), w tym wpływowych w Nepalu komunistów, panczajat został zniesiony, zaprzestano represjonowania opozycji i zaprowadzono w miarę normalne życie polityczne. W stosunkach zagranicznych Nepalu dominująca pozostała pozycja Indii, i to nie tylko na płaszczyźnie gospodarczej. Reguluje ją traktat „o pokoju i przyjaźni” z 1950 r., wyraźnie lokujący południowe Himalaje w strefie bezpieczeństwa Indii. Pomimo to Katmandu zachowuje bardzo dobre stosunki z Pekinem, co od dawna przynosi znaczące korzyści ekonomiczne. Teokratyczne królestwo sąsiedniego Bhutanu powstało w wieku XVII, utworzone przez zbiegłego z Tybetu mnicha, a później władcę – Shabdrunga. Aż do początków XX w. w Bhutanie istniał wzorowany na tybetańskim dualistyczny system władzy: duchownej i świeckiej. Kraj nie był zresztą stabilny, toczył wiele wojen z sąsiadami, również z Brytyjczykami, a wielką rolę odgrywali w nim prowincjonalni gubernatorzy. Okres dualistycznej władzy zamknął w roku 1907 wybór króla Uygena, z panującego po dziś dzień rodu Wangchuck. Trzy lata później monarchia podpisała z Brytyjczykami traktat w Punakha (rozszerzający układy z Sinchala z 1865 r.), który w zamian za coroczne dofinansowanie i nieingerencję w sprawy wewnętrzne gwarantował Brytyjczykom kontrolę nad stosunkami zagranicznymi. Chodziło oczywiście o zagrożenie chińskie, gdyż w tym czasie Pekin zgłosił swoje pretensje pod adresem monarchii himalajskich. Taki stan rzeczy w roku 1949 zaakceptowały i przejęły Indie, zwiększając dotację pieniężną i zwracając utracony w 1865 r. na rzecz Brytyjczyków rejon Dewangiri. W latach sześćdziesiątych, dzięki indyjskiej pomocy finansowej i technicznej, Bhutan podjął modernizację swojej zacofanej struktury. Stopniowo zwiększał również swoją obecność na arenie międzynarodowej, przystępując do rozmaitych organizacji. Jego samodzielność ograniczał jednakże formalnie traktat z 1949 r. przyznający Indiom prawo do kierowania polityką zagraniczną. Podobnie jak w przypadku Nepalu, Bhutan uznawany jest za przynależny do indyjskiej strefy bezpieczeństwa, pełniąc buforową rolę wobec chińskiego Tybetu. W sensie politycznym Indie są również gwarantem bhutańskiej niepodległości. Indyjska hegemonia kosztowała natomiast utratę niepodległego bytu niewielki Sikkim. Kraj ten rządzony był od XIV w. przez dynastię Namgyal, pełniąc buforową rolę pomiędzy Indiami a Tybetem. W roku 1950 Sikkim objęty został indyjskim protektoratem, a wpływy Indii na tym obszarze szybko wzrastały. Pod wpływem inspirowanego przez Hindusów ruchu demokratycznego związanego z Indyjskim Kongresem Narodowym, w 1974 r. monarchia przekształcona została w parlamentarną, a kraj z protektoratu stał się „państwem stowarzyszonym” z Indiami. Rok później, po złożeniu z tronu jego władcy – Paldena Thondup Namgyala – Sikkim włączono do Indii jako stan. Aż do początku lat osiemdziesiątych rozwój Sri Lanki przebiegał stosunkowo stabilnie. Do schyłku XVIII w. obszar Rajskiej Wyspy, jak często nazywano Cejlon, podzielony był pomiędzy syngaleskie królestwa. Dopiero w latach 1815–1818 Brytyjczycy pokonali ostatnie z nich – Kandy, a całość wyspy połączyli w postać swojej kolonii Cejlon. Już wówczas jej północno-wschodnią część licznie zamieszkiwała mniejszość tamilska, wyraźnie różniąca się od Syngalezów nie tylko językiem, kulturą, ale i ciemnym kolorem skóry. Tamilowie przybyli na Cejlon w odległej przeszłości z Indii i założyli tam nawet swoje królestwa. W okresie kolonialnym ich liczba znacznie zwiększyła się, gdyż kolonialiści sprowadzali z Indii wielu robotników rolnych. Cejlon był pierwotnie ośrodkiem uprawy kawy; po jej zniszczeniu przez grzybek w 1870 r. stał się ważnym centrum uprawy herbaty, a także kakao, przypraw i ryżu. Buddyzm jest jedną z wielkich religii współczesnego świata, stworzoną przez Siddharthę Gautamę (563–483), którego tytuł „budda” przyjęty został jako nazwa ogólna. Budda Gautama był postacią historyczną i podczas długich medytacji poznał on „trzy święte prawdy”, z których wyciągnął „czwartą” („To jest droga prowadząca do przezwyciężenia cierpienia”). Wówczas też doznał on najwyższego i pełnego oświecenia, przemieniając się z bodhisattwy w buddę. Po śmierci twórcy religii doszło w łonie jej wyznawców do kolejnych rozłamów, w wyniku których powstały trzy kierunki podstawowe: mahajana („wielki wóz”), hinajana („mały wóz”) i wadżrajana („wóz diamentowy”). Mahajana jest kierunkiem najliczniejszym, a jej wyznawcy mieszkają głównie w Chinach, Indiach, Japonii, Mongolii i Tybecie. W jej obrębie istnieje wiele szkół (m. in. zen, dhyana, amida), a nazwa oznacza, iż wszyscy wierni wyznawcy buddyzmu, tak mnisi jak i świeccy, osiągną kiedyś nirwanę (rodzaj zbawienia). Mahajana nazywana jest często „buddyzmem północnym”, w odróżnieniu od hinajany, zwanej „buddyzmem południowym”. Hinajana obecna jest w Azji Południowej (Sri Lanka) i Południowo– Wschodniej (Birma, Tajlandia, Kambodża). Znaną w jej obrębie szkołą jest konserwatywna therawada („nauka starszych”), z kanonem palijskim. W założeniach hinajany nirwana dostępna jest tylko nielicznym, głównie mnichom i mniszkom, stąd kierunek ten jest ściśle monastyczny i znany z wielkiej liczby klasztorów, w których niemal wszyscy wierni spędzają część życia. W mahajanie wielką też rolę w zbawieniu innych odgrywają pozaziemscy buddowie i bodhisattwowie. Ci ostatni, dla dobra innych, rezygnują z ostatecznej nirwany, dopóki nie wspomogą wszystkich potrzebujących. Wadżrajana znana jest głównie z odmian tybetańskich i zwana bywa „lamaizmem”. W kierunku tym wielką rolę odgrywają święte rytuały (tantry), jak również formuły (mantry). Według tradycji, buddyzm do Tybetu miał przynieść w połowie VIII w. mnich Padmasambhawa. Około roku 779 król Tybetu ogłosił buddyzm religią państwową. Z czasem powstały tam liczne szkoły (zakony), m. in. Żółtych i Czerwonych Czapek. Ostatecznie wpływy w Tybecie uzyskał Zakon Żółtych Czapek, a uczeń założyciela tej szkoły (Gelupa) – Tsongkhapy – uznany został za pierwszego dalajlamę. Tytuł dalajlamy istnieje od roku 1578, a jego posiadacz jest zwierzchnikiem Żółtych Czapek uznawanym za stale odnawiające się wcielenie bodhisattwy Awalokiteśwary. Panczenlama to tytuł zwierzchnika klasztoru w Szigace i wcielenie Buddy Amitabhy. W swojej wersji podstawowej buddyzm nie dawał i nie daje odpowiedzi, co dzieje się z człowiekiem po śmierci i co w ogóle oznacza „nirwana”. Termin „zbawienie” jest pojęciem ogólnym i nie oddaje meritum. Z tych też przyczyn niekiedy odmawia się buddyzmowi miana religii, co uczynił niedawno Jan Paweł II. W istocie na szczeblu ludowym buddyzm posiada wszelkie jej atrybuty, z popularnym piekłem dla grzeszników i niebem dla wiernych włącznie. Zob. G. J. Bellinger, Leksykon religii świata, Warszawa 1999. W roku 1931, pod naciskiem zdominowanego przez Syngalezów Cejlońskiego Kongresu Narodowego, kolonialiści wprowadzili zasadę powszechności głosowania. Nie obejmowała co prawda Tamilów indyjskich (tj. rezydentów o nie uregulowanym statusie, w odróżnieniu od „cejlońskich”), lecz stanowiła ewenement pośród kolonii brytyjskich, stymulując procesy w kierunku niepodległości. Wiodącą osobistością w ruchu narodowym był Stephen Senaneyake. On też odegrał znaczącą rolę w wypracowaniu nowej konstytucji w 1946 r., która w odpowiedzi na ustalenia brytyjskiej komisji Soulburyłego przyniosła Cejlonowi oczekiwaną samorządność. Po zagwarantowaniu swojej pozycji szeregiem układów, w lutym 1948 r. Brytyjczycy przyznali Cejlonowi niepodległość, jako dominium w ramach Commonwealthu. Status ten zachowała wyspa do 1972 r., kiedy to proklamowano Republikę Sri Lanka. Kraj nie należał do obfitujących w bogactwa naturalne, a jego dochody przez długie dziesięciolecia zależały od eksportu produktów upraw plantacyjnych. Dopiero w ostatnich dwóch dekadach sytuacja ta uległa zmianie, gdy ponad połowę dochodów z eksportu stanowiła sprzedaż tekstyliów i artykułów przemysłowych. Nadal jednak połowa zatrudnionych pracuje w rolnictwie. Dzięki socjalnej aktywności państwa liczba mieszkańców Cejlonu szybko wzrastała. Zwiększyła się również liczba wykształconej młodzieży syngaleskiej, szczególnie sfrustrowanej nędzą i bezrobociem. Wielu z nich wsparło lewacką rebelię Ludowego Frontu Wyzwolenia (Janata Vimukti Peramuna) z kwietnia 1971 r. Lewacy pokonani zostali co prawda przez siły wojskowe, lecz rząd pani Sirimavo Bandaranaike nie był w stanie uporać się z ekonomicznymi źródłami rebelii. Zamiast tego obiecywano reformy polityczne. Proklamowanie republiki w 1972 r. w wersji, jakiej życzyli sobie Syngalezi, przyniosło znaczne osłabienie pozycji mniejszości tamilskiej. Już w przeszłości domagała się ona autonomii, nowa konstytucja jednak nie tylko nie wniosła niczego nowego, lecz zlikwidowała szereg ich dotychczasowych praw. Uprzywilejowaną pozycję zyskała religia buddyjska, którą wyznają Syngalezi (Tamilowie, stanowiący czwartą część mieszkańców wyspy, są hinduistami). Również oni całkowicie opanowali administrację i wojsko. Uprzywilejowanie Syngalezów legło u podstaw kolejnego konfliktu wewnętrznego, tym razem o daleko większej skali. Choć w latach 1978–1983 Sri Lanka przeżywała okres wzrostu gospodarczego, niezadowolenie Tamilów z małego udziału w podziale wspólnych dochodów oraz ze skali uczestnictwa w życiu politycznym stale wzrastało. W połowie 1983 r. uaktywniło się partyzanckie ugrupowanie „Tamilskich Tygrysów”, którzy początkowo walczyli o autonomię, później zaś o własne państwo w północno-wschodniej części wyspy zwane „Ilamem”, ze stolicą w Jaffnie. Tamilowie zamieszkują również południowe Indie (głównie stan Tamilnadu), dla Delhi było więc jasne, iż niekontrolowany rozwój wydarzeń na Rajskiej Wyspie może szybko przynieść rewoltę na subkontynencie. W połowie 1987 r., w następstwie porozumienia z rządem Sri Lanki, Indie czynnie włączyły się w bieg wydarzeń. Zagrożonym syngaleską ofensywą Tamilom słano pomoc humanitarną, dyplomatycznie naciskano również na Kolombo. Pomimo porozumienia z Indiami z czerwca 1987 r. w sprawie pokojowego rozwiązania konfliktu orazprzyznania tamilskiej Północy szerokiej autonomii (w ramach jednego państwa – Sri Lanki), poglądy rządzących Sri Lanką były bardzo podzielone. Wprowadzenie pokojowego kontyngentu indyjskiego wcale nie poprawiło sytuacji. Tamilowie kontynuowali walkę, a próby kontrolowania rozejmu przez Hindusów tylko zaogniły konflikt. Indyjscy żołnierze stali się wkrótce dla „Tygrysów” takimi samymi wrogami, jak Syngalezi, a tamilski terroryzm przeniósł się na kontynent, gdzie jedną z jego ofiar stał się premier Rajiv Gandhi (syn Indiry, maj 1991 r.). W obliczu fiaska całej akcji kontyngent indyjski był już zresztą ewakuowany ze Sri Lanki (wiosna 1990). Wieloletnia wojna zrujnowała Rajską Wyspę. Walka z partyzantką tamilską była wyjątkowo trudna i kosztowna. Dopiero kompleksowe zabiegi Kolombo, podjęte w połowie ostatniej dekady – łączące w sobie: negocjacje, blokadę północnej części wyspy, akcje wojskowe z przebudową gospodarczą i szerszą pomocą dla potrzebujących – skutecznie nadwyrężyły siły tamilskiego oporu. Pomimo zajęcia Jaffny, od lat ufortyfikowanej i przekształconej w stolicę zrewoltowanego Ilamu, opór wielu ośrodków partyzanckich trwał nadal. Tamilowie utracili jednakże swoją wewnętrzną solidarność, dzieląc się na różne, często zwalczające się nawzajem frakcje. Stworzyło to szanse uratowania zagrożonej jedności wyspy. Aż po ostatnie ćwierćwiecze marginalną rolę w regionie odgrywały wydarzenia na obszarze Afganistanu. Ten zacofany i ubogi kraj już w połowie XIX w. stanowił miejsce ścierania się wpływów rosyjskich z brytyjskimi. Afgańska państwowość ukształtowała się w drugiej połowie XVIII w., kiedy to Ahmed szach zjednoczył tamtejsze plemiona. W okresie kolonialnym Afganistan uniknął podboju, choć trzykrotnie Brytyjczycy usiłowali mu zbrojnie narzucić swoje panowanie. Dopiero jednak w następstwie ostatniej z wojen (1919 r.) suwerenność ogłoszona przez króla Amanullaha została przez Londyn potwierdzona, a rozgraniczenie z Indiami brytyjskimi, w postaci tzw. linii Duranda, uzyskało status granicy państwowej. W okresie międzywojennym władcy Afganistanu starali się przestrzegać polityki neutralności, podtrzymując dobre stosunki zarówno z Brytyjczykami, jak i Rosjanami. Z chwilą utworzenia Pakistanu w 1947 r. Kabul odnowił jednak swoje stare pretensje wobec Pasztunistanu, kwestionując „linię Duranda” oraz agitując Pasztunów (Patanów) za secesją. Konflikt z Pakistanem oznaczał pewne zbliżenie z ZSRR, skąd Afgańczycy otrzymywali znaczną pomoc gospodarczą, choć o poparciu ich roszczeń nie było mowy. Monarchia afgańska z królem Zahirem szachem na czele przetrwała do lipca 1973 r., kiedy to obalona została przez przewrót premiera Mohammeda Dauda. Wkrótce potem proklamowano republikę z Daudem jako prezydentem na czele, a nowa konstytucja zagwarantowała obecność… jednej partii. Znaczący rozwój kraju, jaki dokonał się pod rządami Dauda, tylko częściowo zmienił wizerunek Afganistanu. W gruncie rzeczy kraj pozostał głęboko zacofany, choć jego „fasada” sprawiała lepsze wrażenie. Środki na rozwój zawdzięczał Daud swojej neutralności, pozyskiwał je bowiem i na Wschodzie, i na Zachodzie. Ze względu na złoża naftowe Afganistan był zresztą atrakcyjnym miejscem do inwestowania. Szczególnemu ożywieniu uległy stosunki z sąsiednim ZSRR. Do Afganistanu szerokim strumieniem płynęła radziecka pomoc, inwestycje oraz doradcy. Budowano zakłady wytwórcze, drogi, mosty, szkoły i szpitale, organizowano rolnicze spółdzielnie produkcyjne. Wyraźnie obecna stała się armia, zmodernizowana przez Rosjan, którzy wykształcili również jej kadrę. Przemianom gospodarczym towarzyszyły zmiany społeczne. W większych miastach pojawiły się nowe klasy i warstwy: średnia burżuazja, inteligencja, robotnicy. Widząc zacofanie swojego kraju, wielu z nich organizowało się w rozmaite ugrupowania o zróżnicowanej orientacji. Ze względu na szerszą dostępność radzieckich środków kształcenia (w odróżnieniu od zachodnich były one bezpłatne), a także wsparcie materialne wzrastającą popularnością cieszyła się orientacja lewicowa. Stopniowo coraz większy wpływ na życie kraju zyskiwała Ludowo-Demokratyczna Partia Afganistanu (LDPA), utworzona w styczniu 1965 r. W jej strukturach, pomimo zjednoczenia w 1966 r., nadal funkcjonowały dwie frakcje: Chalk („Lud”) i Parczam („Sztandar”). Liderem Chalku był sekretarz generalny LDPA – Mohammed Nur Taraki, Parczamu zaś – Babrak Karmal. O ile Parczam nastawiony był na powolne przemiany i nie wykluczał współpracy z rządem Dauda, o tyle skrzydło Chalk było radykalne, pesymistycznie nastawione wobec perspektyw przemian w ramach istniejącego systemu. Wskutek współdziałania z Daudem to jednak właśnie Chalk pozyskiwał licznych zwolenników w armii, wśród inteligencji i robotników. U schyłku 1977 r. Daud podjął próbę ograniczenia wpływów swoich przeciwników politycznych tak z prawa, jak i z lewa. Szczególnie niebezpieczna wydawała się LDPA, toteż ją właśnie objęły poważniejsze represje. W następstwie kwietniowych demonstracji protestacyjnych prezydent aresztował część kierownictwa partii i przystąpił do „czyszczenia” armii i administracji z jej zwolenników. Odpowiedzią był zamach stanu w Kabulu w kwietniu 1978 r., znany później jako Wielki Saur (kwiecień). Spisek zrodził się oczywiście w kręgach LDPA, która nie zamierzała godzić się z próbą własnego unicestwienia. Daud, jego rodzina i współpracownicy zostali zgładzeni, a władzę w kraju objęła Rada Rewolucyjna. Na czele proklamowanej pospiesznie Demokratycznej Republiki Afganistanu stanął Mohammed Nur Taraki. Program, który przyjęto, zdominowała linia Chalk, obliczona na szybkie obalenie systemu feudalnego. Optujący za wolniejszym tempem reform i zacieśniania więzi z ZSRR parczamiści zostali stopniowo odsunięci od władzy. Nowa konstytucja przyjęta została dopiero w kwietniu 1985 r., choć poprzednią, „daudowską”, anulowano niemal natychmiast po przewrocie. Również dopiero w 1985 r. miejsce dotychczasowej Rady Rewolucyjnej zajął afgański parlament – meli shura. Tak więc przez dłuższy czas rewolucjoniści afgańscy nie zadbali o jakiekolwiek formy uregulowań prawnych. Faktycznie krajem rządziła „głowa państwa”, tj. prezydent, oraz Rada Rewolucyjna. Wykładnią rządu były reformatorskie dekrety, a tzw. podstawowe zasady rewolucji ogłoszono dopiero w kwietniu 1980 r. Realizowane przez chalkistów reformy były prawdziwie rewolucyjne. Już w październiku 1978 r. kobiety zrównano w prawach z mężczyznami; skasowano również tradycyjny wykup żony. W listopadzie tegoż roku ogłoszono dekret o reformie rolnej, a dwa miesiące później ograniczono rozmiary posiadania gruntów nawodnionych. W przeszłości ponad połowę ziemi uprawnej skupiała w swoich rękach dziesięcioprocentowa warstwa obszarników. Nadział ziemi napotykał jednakże wiele oporów, gdyż znacznie trudniej było zburzyć odwieczny układwartości oraz plemiennej hierarchii społecznej. Wielu wieśniaków, choć wegetujących w przerażającej nędzy, przejęcie ziemi uważało za kradzież. Oni też najgłośniej protestowali przeciwko zniesieniu wykupu żony, gdyż ze „sprzedażą” córki wiązali często jedyną perspektywę większego przypływu gotówki. Rewolucja była pozytywnie odbierana w miastach oraz ich najbliższym sąsiedztwie. Dla większości mieszkańców zacofanej afgańskiej wsi rewolucjoniści z Kabulu byli jedynie burzycielami odwiecznego porządku, wrogami religii oraz norm ukształtowanych w jej kręgu. We wrześniu 1979 r., w następstwie walk wewnątrzpartyjnych, Taraki został zamordowany, a jego miejsce zajął rzecznik działań ultrarewolucyjnych, Hafizullah Amin. Spory wewnątrz LDPA potęgował brak realnego oparcia w społeczeństwie. Głównym beneficjentem rewolucyjnych przemian mieli być przecież chłopi. Oni też, z braku proletariatu miejskiego, winni stanowić o sile oparcia LDPA. Tak się jednak nie stało, gdyż wsi nie zjednała ani reforma rolna, ani też program walki z analfabetyzmem. Było zresztą na odwrót, gdyż działania te napotykały na zacofanej wsi mur oporu, a później wywołały eksplozję nienawiści. Po raz kolejny w dziejach okazywało się, iż sama nędza i zacofanie nie stanowią skutecznej motywacji do walki o poprawę bytu. Rozszerzanie się zbrojnej rebelii, w znacznej mierze inspirowanej przez posiadaczy i sfanatyzowane duchowieństwo, stawiało Kabul w trudnym położeniu. Przyjazne stosunki posiadano jedynie z ZSRR, co regulował traktat z listopada 1978 r. „o przyjaźni i współpracy”. Pakistan, Iran, Stany Zjednoczone i ChRL wyraźnie wspierały rebeliantów. Pomimo to Amin nie zamierzał ulegać radzieckiej presji, nie stworzył „szerokofrontowego” rządu ani też nie wyhamował tempa reform. Przeciwnie, w Afganistanie rozkręcała się spirala rządowego terroru, co w realiach funkcjonującej nadal zemsty rodowej stawiało całe klany na pozycjach przeciwnych rządowi. U schyłku grudnia 1979 r. do Afganistanu wkroczyły wojska radzieckie, początkowo w liczbie 35– 40 tys., w następstwie zorganizowanego przez Rosjan przewrotu. Amin i jego współpracownicy zostali rozstrzelani, a na czele nowych władz stanął lider Parczamu – Babrak Karmal. Jak to bywało już w przeszłości, Rosjanie interweniowali „na prośbę rządu”, tj. w oparciu o postanowienia układu z listopada 1978 r. oraz artykułu 51. Karty ONZ, co potem podnosili przed światem. W rzeczywistości realizowali własne interesy mocarstwowe, a wątpliwy legat dała im tocząca się w Kabulu walka wewnątrzpartyjna. Decyzję o interwencji, podjętą wbrew ocenom wojskowych, przypisuje się samemu Breżniewowi. Jej motywy nie są po dziś dzień jasne, zwłaszcza że jeszcze dziewięć miesięcy wcześniej Kreml nie zdecydował się militarnie wesprzeć Tarakiego. Wkroczenie Rosjan do Afganistanu wywołało szeroki protest. Sprawa przypominała Wietnam, a dyslokacja tak wielkiego radzieckiego zgrupowania wojskowego poważnie zagrażała amerykańskim interesom na Bliskim Wschodzie. Wielką niewiadomą stanowił wstrząsany rewolucją islamską Iran, a w świetle klauzul przedwojennych traktatów myśl o radzieckiej interwencji w tym kraju nie była od rzeczy. W tej sytuacji afgańscy duszmani (albo mudżahedini – według preferencji), walczący o średniowieczne państwo z przedpotopowymi prawami i oświatą zredukowaną do ksiąg religijnych, stali się cennymi sprzymierzeńcami Zachodu. Interwencja radziecka nie rozstrzygnęła jednak konfliktu wewnętrznego na korzyść rewolucji. Przeciwnie, w Afganistanie rozgorzała krwawa wojna domowa, a stopniowe zwiększanie kontyngentu radzieckiego do ponad stu tysięcy żołnierzy niewiele dawało. Dla rzeczywistego kontrolowania tego górzystego kraju trzeba by kontyngentu kilkakrotnie silniejszego, a na taką translokację wojsk ZSRR nie mógł sobie pozwolić. Grupy islamskiej opozycji świetnie orientowały się w terenie, dysponowały szerokim oparciem oraz zaopatrzeniem w nowoczesną broń, napływającą górskimi szlakami z Pakistanu. Do walki z Rosjanami, traktowanej w Waszyngtonie jako starcie ze światowym komunizmem, Amerykanie nie wahali się przekazać im swoich ręcznych wyrzutni przeciwlotniczych typu „Stinger”. Po latach przyjdzie im odkupić je za ciężkie pieniądze, aby nie dostały się w ręce terrorystów. Podjęta przez Karmala próba międzynarodowego kompromisu nie przyniosła rezultatów. Armia afgańska była słaba, toteż stale wzrastało uzależnienie od radzieckiej obecności. W kwietniu 1980 r. Karmal sygnował tajny układ z ZSRR o stacjonowaniu wojsk. Wyhamowanie reform również nie przyniosło spodziewanych korzyści, wojna trwała już bowiem w całej pełni. Z upływem czasu opozycja była coraz lepiej uzbrojona, a poza tym jednoczyła się. W maju 1985 r. w pakistańskim Peszawarze, będącym bazą wypadową przeciwko Afganistanowi, siedem ugrupowań sunnickich przystąpiło do Islamskiego Związku Afgańskich Mudżahedinów (Ittehad-i-Islami Afghan Mujahidin) zwanego „Sojuszem Siedmiu”. W paździeniku 1987 r. w Iranie osiem ugrupowań szyickich powołało Islamską Partię Jedności (Hizb-i Wahat-i-Islami) zwaną „Sojuszem Ośmiu”. Był to znaczący postęp na drodze integrowania się przeciwników rewolucji, choć z drugiej strony rysujący się układ sił zwiastował przyszłą destabilizację kraju. We wrześniu 1987 r., w wyniku walk wewnątrzpartyjnych, funkcję przewodniczącego Rady Rewolucyjnej (tj. prezydenta) objął sekretarz generalny LDPA (od 1990 r. – przetransformowanej w Partię Ojczyźnianą – Hizb-i-Watan) – Mohammed Nadżib (Nadżibullah). Wkrótce potem reaktywowana izba niższa parlamentu wybrała go na faktycznego prezydenta Afganistanu. W niedługim czasie pozbył się on współ-pracowników swojego poprzednika, a nowa polityka zdawała się bardziej racjonalna i umiarkowana aniżeli w przeszłości. Wielkie sojusze „siedmiu” i „ośmiu” odrzucały jednakże propozycje porozumienia, toteż rząd zdołał pozyskać ugrupowania jedynie o znaczeniu lokalnym. Dla opozycji afgańskiej walka z Nadżibullahem przestawała być walką z komunizmem, niezależnie od stopnia transformacji rządzących w Kabulu. Stawała się coraz wyraźniej walką o władzę, i to nie w wymiarze określonej koncepcji państwowotwórczej, lecz dla korzyści w prywatnym lub co najwyżej etnicznym rozumieniu. Wojna uniemożliwiała przeprowadzenie wielu szczytnych zamierzeń rewolucji afgańskiej. Zmarnowano wiele lat na nie kończących się sporach wewnątrzpartyjnych, braku zdecydowania lub konsekwencji. Walcząc o prawo do ludzkiej egzystencji, godnej XX w., afgańscy rewolucjoniści zmuszeni byli podrywać tak integralnie związaną z tym krajem uświęconą tradycję. W praktyce bowiem sukces opozycji oznaczał powrót do „normalnej” wegetacji na poziomie średniowiecza. Już wówczas procesy wiodące w kierunku wycofania wojsk radzieckich byłymocno zaawansowane. Pertraktacje wszczęto na szczeblu ministerstw Afganistanu i Pakistanu w 1981 r., a później kontynuowano pod auspicjami ONZ w Genewie. Jesienią 1986 r. ZSRR wycofał pierwsze jednostki, pełną ewakuację umożliwiło jednakże dopiero porozumienie genewskie z kwietnia 1988 r. Jego gwarantami były Stany Zjednoczone i Związek Radziecki. Poza wzajemną nieingerencją stron, tj. Pakistanu i Afganistanu, porozumienie gwarantowało powrót ok. 5 mln uchodźców, którzy zbiegli za granicę w obliczu wojny i głodu. Miesiąc później rozpoczęła się ewakuacja wojsk radzieckich zakończona w połowie lutego 1989 r. Interwencja radziecka okazała się kosztownym niewypałem. Potwierdził to zresztą oficjalnie rząd Nadżibullaha w połowie 1990 r. Nie tylko koszty materialne interwencji były wysokie, ale przede wszystkim konsekwencje polityczne – tak dla Kabulu, jak i Moskwy. Na miejscu pozostał Nadżibullah, umocniony przez odchodzących Rosjan, dysponujący nieźle rozbudowaną armią i balansujący pomiędzy skłonnościami do kompromisu a zastosowaniem siły. Mimo że Amerykanie mocno zredukowali swoją pomoc dla opozycji, a Pakistańczycy radzi by pozbyć się kilku milionów uchodźców, końca wojny nie było widać. Wiosną 1992 r. położenie militarne sił rządowych pogorszyło się tak bardzo, że Nadżibullah wyraził gotowość przekazania władzy „rządowi przejściowemu”, co było zgodne z sugestiami ONZ, a czego dotąd akceptować nie zamierzał. Decyzja ta przyspieszyła nie tylko upadek Demokratycznej Republiki Afganistanu, ale i głęboko skonfliktowała opozycję. W swoistym wyścigu do stolicy, zakończonym u schyłku kwietnia 1992 r., zwyciężyli tadżycki przywódca Ahmed Massud oraz rywalizujący z nim sunnicki fundamentalista, Gulbuddin Hekmatiar. Niemal nazajutrz w wolnym już Afganistanie zapanował ciemnogród, waśnie plemienne i krwawe rozliczenia. Afganistan posiada bowiem złożony układ etniczny. Około połowy ludności stanowią Pasztuni, ponad czwartą część – Tadżycy, mniej – Uzbecy, Hazarowie, Turkmeni i in. Dane w tej mierze są zresztą sprzeczne. Większość mieszkańców to sunnici. Szyici żyją na północy i w środkowej części kraju. Można śmiało zaryzykować twierdzenie, że narodu afgańskiego nie ma. Państwo powstało sztucznie w XVIII w., obejmując swym zasięgiem różne, zwaśnione ze sobą ludy, ciążące ku swoim pobratymcom spoza granicy. Bliscy wytworzenia narodu byli być może komuniści, ale i to jedynie w wymiarze Kabulu i większych miast. Upadek ich scentralizowanej i świeckiej władzy stanowił początek rozpadu, wzajemnych pretensji i aspiracji nie do zaspokojenia. Jak na ironię, Rosjanie i Nadżibullah przez wiele lat jednoczyli zwaśnioną opozycję afgańską. Upadek wspólnego wroga sprawił, iż tłumione dotąd konflikty etniczne wybuchły ze zdwojoną siłą. W czerwcu 1992 r., w wyniku zaciętych sporów pomiędzy faktycznymi zdobywcami Kabulu a przybyłymi z Pakistanu przedstawicielami władz tymczasowych, stanowisko prezydenta Afganistanu objął przywódca „Sojuszu Siedmiu” Burhanuddin Rabbani (Tadżyk). Wspierał go również swoimi siłami słynny dowódca, Abdul Raszid Dostum (Uzbek) – eks-sojusznik Nadżibullaha, którego opuścił z powodu braku apanaży. Dostum właśnie umożliwił wejście do Kabulu oddziałów Ahmeda Massuda (Tadżyka, jak i Rabbani), w czym ubiegł nieco innego rywala z „Sojuszu Siedmiu” – Gulbuddina Hekmatiara (Pasztun). Wkrótce Hekmatiar ciężkko obraził się i przystąpił do oblegania Kabulu, kontrolowanego przez Rabbaniego, jego Tadżyków oraz uzbecką milicję Dostuma. Po zaciętych walkach, w rezultacie których stolica zmieniła się w ruinę, a kraj popadł w chaos, kolejne porozumienie z marca 1993 r. przyniosło Hekmatiarowi urząd premiera. Pokój był jednak krótkotrwały, gdyż wkrótce krwawe waśnie wybuchły ponownie. Jesienią 1994 r. na afgańskiej scenie politycznej pojawiła się nowa siła – armia fundamentalistycznych talibów, uczniów koranicznych szkół (medres) z pogranicza afgańsko–pakistańskiego. Ich zamiarem było zaprowadzenie porządku według islamskich praw. Wojna rozgorzała na dobre. Talibowie mieli za sobą poparcie USA, Pakistanu i Arabii Saudyjskiej, po stronie niedawnych wrogów stanęła Rosja, a wraz z nią środkowoazjatyckie republiki, Indie i Iran. Fundamentalizm talibów był nie do przyjęcia nawet dla Teheranu. Ajatollah Chamanei mawiał zresztą, iż przynoszą oni wstyd światu islamu, walcząc o religię w wersji, w której nigdy nie istniała. Najazd talibów częściowo pogodził zwaśnione strony. Postępy ich ofensywy były bardzo szybkie i wkrótce zajęli oni stolicę. Nie kontrolowali jednak całego kraju, toteż walka z opozycją stanowiła ich poważny problem. Należy dodać, że niepodzielna władza talibów w Afganistanie groziła nie tylko przenikaniem fundamentalizmu. Przede wszystkim pojawiły się szanse na odebranie Moskwie zysków z tranzytu środkowoazjatyckiej ropy i gazu. Uruchomienie rurociągów i szlaków handlowych z Azji przez Afganistan i Pakistan do portu w Karaczi odwróciłoby kierunek eksportu, sprzyjając uniezależnieniu Azji Środkowej od rosyjskiej hegemonii. V. Wewnątrz bloku wschodniego Przemiany i rozwój krajów Europy Środkowej i Wschodniej Śmierć Stalina zamknęła pewien rozdział w dziejach komunizmu, a zinstytucjonalizowany przymus utracił swój wszechwładny kształt. Nowa reformatorska faza zadeklarowana na XX Zjeździe KPZR przyniosła gruntowną zmianę nie tylko oblicza systemu, który stał się nieporównywalnie mniej represyjny, ale i jego sfery ekonomicznej. Odtąd ewoluujący komunizm stopniowo wyzbywał się tych elementów, które legły u podstaw jego tworzenia. Zmieniając się, w istocie przygotowywał grunt dla własnego unicestwienia, gdyż dla takich warunków nie był w przeszłości powoływany. Okazywał się również z gruntu niereformowalny, jako że wszelkie próby głębokich zmian faktycznie naruszały jego fundamenty, określone a priori jako doskonałe. Stosunkowo wolne tempo przemian, zwłaszcza na płaszczyźnie gospodarczej, znacznie oddaliło w czasie implozję, która zainicjowała proces „zapadania się”. Gotowość do odrzucenia systemu wymagała bowiem nie tylko odpowiednich warunków społeczno-ekonomicznych, ale i mentalnej dojrzałości społeczeństw Związku Radzieckiego i krajów bloku wschodniego. Przebudowując struktury gospodarcze, przekształcając społeczeństwa i mobilizując je – komunizm przez długi czas pełnił na Wschodzie rolę zastępczą wobec wczesnej fazy kapitalizmu na Zachodzie. Dość szybko przeprowadzona została destalinizacja, choć jej rezultaty nie były takie same we wszystkich krajach bloku. Najwyraźniej i najszybciej upadek dawnego systemu zaznaczył się w Polsce i na Węgrzech, co wiązało się z wydarzeniami 1956 r. W NRD i Czechosłowacji proces ten był znacznie bardziej spowolniony i dotyczył bardziej sfery represji aniżeli odchodzenia czy negowania systemu. Tamtejsze elity władzy niewiele zresztą zmieniały się. Poza Jugosławią, która do struktur bloku nie należała, rzeczywistego zreformowania gospodarki w warunkach zakreślonych ustrojem dokonano jedynie na Węgrzech. Zainicjowane przemiany doprowadziły tam do sytuacji bliskiej rynkowej. Był to swoisty ewenement na miarę bloku, a jego szczytem było zaprowadzenie polityki „nowego mechanizmu gospodarczego” w 1966 r., ukierunkowanej na połączenie planowania z rynkiem. Za utrzymanie rynku i obfitego zaopatrzenia sklepów w dłuższym czasie zapłaciły jednak Węgry olbrzymim wzrostem zadłużenia zagranicznego. W innych krajach reformy gospodarcze przez długie lata nie wychodziły poza skalę eksperymentu. Na dobre przystąpiono do nich dopiero w schyłkowej fazie komunizmu, gdy szanse na ich powodzenie były w istocie niewielkie. Wówczas też próby przechodzenia do gospodarki rynkowej jedynie przyspieszyły proces upadku komunizmu. Znaczącej liberalizacji uległy stosunki wewnątrz bloku, czego przejawem była schizma Albanii, a także wyraźne usamodzielnienie się Rumunii. W obu przypadkach nie oznaczało to jednakże odchodzenia od systemu. Przeciwnie – zarówno w Albanii, jak i Rumunii trwał on w szczególnie ortodoksyjnej formie, bliskiej stalinizmowi. Z tych też przyczyn, pomimo rozluźnienia (Rumunia) lub zerwania więzi z blokiem (Albania), radziecka interwencja raczej nie groziła. Już zresztą sam anachroniczny system skutecznie izolował oba kraje od reszty „państw wspólnoty”. W przypadku Albanii schizma wiązała się z destalinizacją oraz późniejszym konfliktem radziecko-chińskim. Już podczas narady partii komunistycznych w 1960 r. albański przywódca, Enver Hodża, ostro skrytykował radzieckie dążenia do hegemonii. Niedługo potem stosunki między obu państwami zostały zerwane, a Tirana coraz silniej wiązała się z Pekinem. Ostatecznie i ten partner nie przetrwał próby czasu, zwłaszcza gdy po 1978 r. Chińczycy przystąpili do modernizacji i otwarli się na Zachód. Doprowadziło to do kolejnego zerwania oraz samoizolowania się Albanii. Z konfliktem radziecko-chińskim oraz jego tłem wiązała się również emancypacja Rumunii. Budując swoje państwo, tamtejsi komuniści wyraźnie sięgali do nacjonalizmu, co wynikało z dość silnych konfliktów z mniejszościami narodowymi. Wyraźnie nie odpowiadała im rola Rumunii jako surowcowo- rolnego zaplecza bloku, na co w ramach RWPG naciskali Rosjanie. W 1958 r. wojska radzieckie opuściły ten kraj, co znacznie wzmocniło pozycję coraz bardziej „narodowych” komunistów. Pozostawali oni pod silnym wrażeniem chińskich teorii samodzielności i samowystarczalności, a radziecki dyktat zupełnie im nie odpowiadał. Stopniowo podniesiona została nawet kwestia wcielonej do ZSRR Besarabii, co od dawna było kością niezgody pomiędzy Moskwą a Bukaresztem. Niezależna polityka zagraniczna Rumunii umocniła się wraz z dojściem Nicolae Ceause7scu do władzy w 1965 r. Więzi z Moskwą i blokiem uległy osłabieniu, a w 1968 r. potępiono nawet interwencję w Czechosłowacji. Choć stosunki Rumunii z ZSRR przeżywały lepsze i gorsze fazy, samodzielność Bukaresztu była jednakże zawsze zauważalna. Swoistemu zakonserwowaniu uległ natomiast system. Stopniowo wyradzał się on w rodzaj dyktatury rodzinnego klanu Ceause7scu. Sam conducatore pełnił rolę naczelnego ideologa, obficie szermującego klasykami marksizmu – leninizmu, a także hasłami nacjonalistycznymi. Żyjącym w niedostatku Rumunom powszechnie wmawiano, że są potomkami ... Daków, a osiągnięcia ich kraju stawiają go w światowej czołówce. Wraz z upadkiem stalinizmu ogromnie wzrosła również polityczna aktywność Polski, nie tylko wewnątrz bloku, ale i na arenie międzynarodowej. Sprzyjało temu ułożenie na nowo stosunków z ZSRR, co poszerzyło obszar suwerenności. Było to niewątpliwą zasługą Władysława Gomułki, dla którego zmniejszenie radzieckiej obecności w Polsce stanowiło jeden z politycznych priorytetów. Zasady równouprawnienia potwierdzone zostały we wspólnej deklaracji, w następstwie trudnych pertraktacji z kierownictwem radzieckim w listopadzie 1956 r. W związku ze spadkiem zimnowojennego napięcia wzrosło zresztą znaczenie państw średnich i małych, z których większość uzyskała szanse na współuczestniczenie we wzajemnym porozumieniu. W tamtych latach polska dyplomacja złożyła wiele znaczących propozycji, m.in.: plan utworzenia strefy bezatomowej w Europie (tzw. plan Rapackiego z 1957 r.), zwołania konferencji bezpieczeństwa w Europie z 1964 r., nieprzedawniania zbrodni wojennych z 1965 r., zniesienia dyskryminacji kobiet z 1967 r., deklarację wychowywania społeczeństw w duchu pokoju z 1978 r. Część z nich zyskała owocny finał. Do 1989 r. Polskę czterokrotnie wybierano do Rady Bezpieczeństwa, a w 1972 r. jej przedstawiciel przewodniczył Sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ. Czynnie uczestniczyła również w misjach pokojowych w Wietnamie i Korei. Polak przewodniczył Międzynarodowemu Trybunałowi Sprawiedliwości w Hadze. Nader znaczący okazał się polski udział w pracach przygotowawczych, a później w samej Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie (KBWE), zakończonej podpisaniem aktu końcowego w sierpniu 1975 r. Już wcześniej Polska zdołała uporządkować swoje stosunki z RFN. Podstawą dla układu o normalizacji stosunków i uznaniu granicy na Odrze i Nysie, podpisanego w grudniu 1970 r., była inicjatywa Władysława Gomułki z maja 1969 r. Gomułka wyraźnie obawiał się „drugiego Rapallo”, tj. porozumienia radziecko-niemieckiego poza plecami Polski. Cechował go pesymizm wobec radzieckiej polityki imperialnej i starał się maksymalnie zadbać o to, aby polskie nabytki terytorialne po II wojnie światowej uzyskały międzynarodowe uznanie. Traktat zgorzelecki z NRD z 1950 r. był oczywiście niewystarczający, jeśli wziąć pod uwagę jego niewiarę w trwałość NRD. Układ z RFN miał doniosłe znaczenie dla europejskiego procesu pokojowego, a jego realizację wywołano pomimo wstępnego niezadowolenia ZSRR. Ówczesne ustalenia graniczne umocnione zostały później w toku KBWE, gdy delegacja polska aktywnie włączyła się w uzgadnianie stanowiska w kwestii nienaruszalności granic. Chociaż wysokość tempa wzrostu gospodarczego bywa często kwestionowana, nie ulega wątpliwości, że kraje bloku wschodniego ogromnie rozwinęły się, a ich potencjał uzyskał znaczące rozmiary. W latach 1960–1990 liczba ludności Polski wzrosła z 29,7 mln do 38,1 mln, Czechosłowacji z 13,6 mln do 15,5 mln, Węgier z 9,9 mln do 10,3 mln, Albanii z 1,6 mln do 3,2 mln, Bułgarii z 7,8 mln do 8,9 mln, Rumunii z 18,4 mln do 23,2 mln. Znacznie niższy od jednego procenta roczny przyrost naturalny miały w latach osiemdziesiątych Węgry, NRD i Czechosłowacja. Nastąpiły głębokie zmiany w strukturze zamieszkania ludności krajów Europy Środkowej i Wschodniej. Z ogółu mieszkańców jeszcze w 1950 r. w Albanii tylko 27% mieszkało w miastach, w 1985 r. – 34%; w Bułgarii – odpowiednio 25% i 64%, w Czechosłowacji – 37,4% i 60%, w Rumunii – 25% i 51%, na Węgrzech – 36,8% i 59%. Wielkości te świadczą nie tylko o stopniu zaawansowania procesów urbanizacyjnych, ale i gruntownych zmianach struktury gospodarczej tych krajów, które, poza wyjątkami, z krajów rolniczych lub rolniczo- przemysłowych stały się krajami o dominującym przemyśle. W państwach takich jak Jugosławia, Rumunia, Bułgaria, Węgry czy Albania w okresie przedwojennym nowoczesny przemysł właściwie nie istniał i zbudowano go całkowicie od podstaw. Symbolem awansu wielu krajów bloku wschodniego było nie tylko uznanie na światowych rynkach, ale i uczestnictwo w radzieckich programach badania kosmosu. Dla uzyskania niezbędnej kadry konieczne było oczywiście poszerzenie poziomu edukacji społeczeństwa. Trzeba powiedzieć, iż w większości przypadków osiągnięto ogromne sukcesy, a dzięki bezpłatnemu i rozwiniętemu kształceniu wytworzyła się dość rozległa warstwa inteligencji związanej z komunistycznym państwem. Z czasem konsekwencje tego okazały się zgubne dla systemu, gdyż warstwa ta, napotykając rozmaite bariery w zaspokajaniu swoich aspiracji, opowiedziała się przeciwko komunizmowi, za demokracją i gospodarką rynkową. Odrzucenie komunizmu było w znaczącej mierze jej zasługą, chociaż proces zniechęcania do systemu był dość powolny. Rozwijające się gospodarki krajów bloku wschodniego wymagały coraz większego kredytowania, któremu nie była w stanie sprostać ani Rada Wzajemnej Pomocy Gospodarczej (RWPG), ani też Związek Radziecki. To, co zupełnie wystarczało w przeszłości, w nowej sytuacji okazywało się zupełnie nieadekwatne do potrzeb. Zresztą sam ZSRR przeżywał stałe trudności finansowe. W tej sytuacji, nie bez wskazówek Leonida Breżniewa, przywódcy państw bloku coraz częściej sięgali po zachodnie pożyczki. W latach 1970–1980 zadłużenie poszczególnych krajów ogromnie wzrosło: Polski z 0,8 mld $ do 24,5 mld $, NRD z 1 mld $ do blisko 12 mld $, Rumunii z 1,2 mld $ do 9,2 mld $. Jak na możliwości płatnicze tych państw były to kwoty ogromne, stanowiące dotkliwy ciężar. Wiele dziedzin, w które je zainwestowano, nie przyniosło spodziewanych dochodów, a pomimo znaczącej modernizacji przemysłu towary eksportowe były nadal mało konkurencyjne. Rosnące zadłużenie oraz konieczność jego obsługi miały fatalne konsekwencje nie tylko dla stanu budżetu, ale i sytuacji na rynku. W połączeniu z anachronicznie zarządzaną i funkcjonującą w oderwaniu od rynku gospodarką bloku wschodniego powodowało to wielkie trudności wewnętrzne oraz poważne napięcia społeczne. W sferze kultury zaniechano sztywnych ograniczeń, choć jako całość nadal była ona „socjalistyczna”. W istocie termin ten był bardzo nieprecyzyjny i sprowadzał się raczej do eliminowania treści uznawanych za szkodliwe dla ideologii lub systemu, a w mniejszym stopniu do nadawania formy odpowiadającej komunistycznemu państwu. „Socjalistyczne zasady” znajdowały swój wyraz i uzasadnienie poprzez stały mecenat państwa nad wszystkimi przejawami twórczości. Przez długi czas większość twórców i artystów akceptowała system i wspierała go. De facto bowiem obszar, którego mogliby się wstydzić, ogromnie się zmniejszył, a państwa bloku wschodniego były dobrze postrzegane w świecie. Świadczyło o tym nie tylko dyplomatyczne uznanie, ale i żywe kontakty z Zachodem, dla którego blok wschodni stał się czołowym importerem i kredytobiorcą. Szeroko znany w świecie był również tamtejszy dorobek kulturalny, który komunistyczne państwa uporczywie propagowały. Nigdy przedtem ani też później książki polskich autorów nie były tłumaczone na tyle języków, co wówczas. Wielu twórcom sponsorowano zagraniczne wystawy, nie tylko wewnątrz bloku, ale i na Zachodzie. Państwo było również mecenasem filmu, dzięki czemu wielu reżyserów zyskało światowe uznanie. Oczywiście w każdym z krajów istniała grupa nieprzejednanych, niepodatnych na konformizm. Tym pozostawała jedynie współpraca z ośrodkami emigracyjnymi bądź wydawnictwami podziemnymi. Jeśli ich twórczość dotykała bezpośrednio systemu lub ideologii, narażali się oni na rozmaite kłopoty, a niekiedy aresztowanie. Skala represji zależała od kraju i była inna w bardziej liberalnej Polsce, inna w ortodoksyjnej Czechosłowacji czy rządzonej po dyktatorsku Rumunii. Chociaż opozycja demokratyczna stała się widoczna dopiero w drugiej połowie lat siedemdziesiątych, co stanowiło wytwór nie tylko wzrastającej dojrzałości politycznej, ale i pewnej liberalizacji związanej z Konferencją Bezpieczeństwa i Współpracy w Helsinkach, w formie izolowanych ognisk stale towarzyszyła ona systemowi komunistycznemu. Do jej szczególnie dojrzałych form należał zarówno utworzony po wydarzeniach w Radomiu Komitet Obrony Robotników w Polsce, jak i tzw. Karta 77 w Czechosłowacji. Przez długi jednakże czas były to formy właściwe jedynie części środowisk intelektualnych, a ich oddziaływanie na społeczeństwo było bardzo ograniczone w swoim zasięgu. Zwłaszcza w Polsce wielkim przeciwnikiem systemu pozostał Kościół katolicki, który chociaż wypracował formę koegzystencji z komunistycznym państwem, a nawet kilkakrotnie wspomagał je w rozmaitych opresjach – nigdy nie przestał pełnić roli aktywnego czynnika moralnego, krytykującego naruszenia wolności, jaką formalnie deklarowano. Konflikt pomiędzy Kościołem a państwem rodził się zresztą na gruncie najgłębszych różnic światopoglądowych. Inna rzecz, że na wielu płaszczyznach osiągnięto znaczące porozumienie, zwłaszcza w okresie rządów Edwarda Gierka. Znaczący konflikt na linii państwo – Kościół zarysował się wokół obchodów tysiąclecia państwa polskiego. U schyłku 1965 r. episkopat polski przesłał orędzie do biskupów niemieckich z prośbą o pojednanie i wybaczenie. Dla Władysława Gomułki stanowiło to przejaw samowoli oraz godzenia w prowadzoną przezeń politykę zagraniczną. Wybuchł publiczny spór, podsycany przez rządowe źródła przekazu, a władze oficjalnie potępiły pojednawcze stanowisko Kościoła. Kilka miesięcy później w Polsce odbywały się hucznie obchodzone, zarówno przez państwo jak i Kościół, obchody Millenium. Na ich gruncie ożył tradycyjny spór wokół kwestii wyższości władzy świeckiej czy też duchownej. Komuniści wyraźnie afirmowali rocznicę powstania państwa polskiego, dla Kościoła była to przede wszystkim rocznica chrztu Polski. Pozycja Kościoła w Polsce była ogromnie wpływowa, a w miarę słabnięcia systemu jeszcze bardziej umacniała się. Po zaprowadzeniu stanu wojennego w grudniu 1981 r. to właśnie Kościół przejął znaczny ciężar opozycyjności wobec państwa. Dzięki ambonom dysponował niemal nieskrępowaną możliwością wypowiadania się, a jego baza oraz struktury wydatnie służyły demokratycznej opozycji. Chociaż „bratnie partie” wielokrotnie naciskały na PZPR w kwestii ograniczenia wpływów Kościoła, było to w istocie niewykonalne. Tzw. ofensywy ideologiczne kończyły się zupełnym fiaskiem, a o zastosowaniu represji nikt w kierownictwie partyjnym nawet nie myślał. Potencjalne konsekwencje takich działań obrazowały niepokoje społeczne wywołane zamordowaniem przez funkcjonariuszy tajnej policji zaangażowanego po stronie opozycji księdza Jerzego Popiełuszki w 1984 r. W kluczowych sprawach komuniści mogli bowiem osiągać modus vivendi z Kościołem bez uciekania się do użycia siły. Takie stanowisko wynikało nie tylko z interesu własnego Kościoła jako instytucji, ale i jego odpowiedzialności za państwo. Linię dążności do porozumienia prezentował zarówno prymas Stefan Wyszyński, jak i jego następca – biskup, a później kardynał Józef Glemp. Bywało, iż płacili za to krytyką ze strony części opozycji, która domagała się radykalnego stanowiska wobec komunistów. W istocie jednak warunki, w jakich działały Kościoły w Polsce, niepomiernie odbiegały od tego, co działo się w innych krajach bloku. Przede wszystkim w Polsce nigdy nie prowadzono nachalnej ateizacji, którą inne partie komunistyczne podnosiły do rangi sprawdzianu swojej pryncypialności. Sytuacja nie była co prawda sielankowa, ale zwłaszcza od lat osiemdziesiątych liberalizacja systemu sprawiła, iż Kościół dysponował rozległą, legalną bazą dla swojego działania, a w żartobliwej ocenie znacznej części społeczeństwa budownictwo sakralne stało się „czołową inwestycją PRL”. Budowano oczywiście za własne pieniądze, ale już w Czechosłowacji o jakichkolwiek zezwoleniach na budowę kościołów nie było mowy. W istocie czechosłowaccy komuniści ostro prześladowali Kościół, który ogromnie tracił swoje wpływy. Czechosłowacki „Kościół podziemny” czy też „Kościół milczenia” stał się wskutek tego raczej odniesieniem moralnym aniżeli realną siłą wspierającą opozycję. Rozmaitym sankcjom podlegali tam nie tylko księża, których m.in. zabroniono wyświęcać, ale i zwykli wierni. Surowe represje dotykały również Kościół katolicki w Bułgarii i Rumunii, choć Kościół prawosławny tamtejsze władze musiały tolerować. Podobnie było w NRD, gdzie policja polityczna dokładnie infiltrowała Kościół ewangelicki, nie bez racji podejrzewany o sprzyjanie opozycjonistom. Albanię z kolei już w 1967 r. oficjalnie ogłoszono „pierwszym państwem ateistycznym”, z oczywistymi tego faktu konsekwencjami. Wbrew intencjom, którymi kierowali się sprawcy, uprowadzenie i morderstwo księdza Jerzego Popiełuszki okazało się ciosem wymierzonym w system. Tak wspomina te wydarzenia ówczesny minister spraw wewnętrznych, gen. Czesław Kiszczak: „Kiedy dowiedzieliśmy się o porwaniu Popiełuszki, została powołana grupa operacyjna z Ciastoniem i jego podwładnymi – Płatkiem, Pietruszką, Piotrowskim na czele oraz innymi – ds. poszukiwania uprowadzonego księdza. Nikt wtedy nie zakładał, że to właśnie Pietruszka i Piotrowski z podwładnymi to zrobili i wiedzieli, że nie ma kogo szukać. Taki skład grupy to nie przypadek, tylko normalna procedura. Jeżeli zaginął ksiądz, to szukali go ludzie, którzy zajmowali się m. in. działalnością polityczną Kościoła. Gdyby został porwany dyrektor fabryki, to szukaliby go ludzie z Departamentu V – ochrony gospodarki. Zbigniew Pudysz był wtedy dyrektorem Biura Śledczego, Władysław Ciastoń był szefem SB, Zenon Płatek dyrektorem IV Departamentu, Pietruszka – pierwszym zastępcą dyrektora IV Departamentu, Piotrowski – kierownikiem jednego z wydziałów. Pietruszka i Piotrowski zacierali ślady, utrudniali prowadzenie śledztwa, aranżowali anonimowe telefony żądające okupu itp. Otrzymaliśmy sygnał z Bydgoszczy, że w dniu 19 października w rejonie kościoła został odnotowany fiat 125, z określoną rejestracją. Takich samochodów namierzonych w okolicy było więcej i wszyscy właściciele byli sprawdzani jako potencjalni sprawcy. To jest rutynowa czynność. W przypadku tego fiata zorientowaliśmy się, że takiego samochodu w Polsce nie ma, a więc wiedzieliśmy już, że prawdopodobnie ten samochód służył do porwania księdza. Było to wiele, a jednocześnie niewiele. Potem z Bydgoszczy przyszedł sygnał, że ustalono samochód fiat 125 o podobnym kolorze, o innych numerach, które po sprawdzeniu okazały się numerami MSW. Szybko dowiedzieliśmy się, że jest to samochód w dyspozycji Departamentu IV, a konkretnie kpt. Piotrowskiego. Nie zostałem o tym jeszcze na bieżąco poinformowany, dopiero zameldował mi Ciastoń, że w rejonie kościoła został odnotowany samochód IV Departamentu w dyspozycji kpt. Piotrowskiego i że Piotrowski tłumaczy się mętnie, twierdząc, że w dniu porwania samowolnie zabrał samochód i bez wiedzy przełożonych wyjechał do lasów toruńskich na grzyby. Ciastoń powiedział mi także, że od Piotrowskiego odebrali oświadczenie i że jest ono nie bardzo klarowne. Powiedziałem więc Ciastoniowi, żeby wraz z gen. Płatkiem i Piotrowskim przyszli do mnie do gabinetu. I wtedy po raz pierwszy w życiu zobaczyłem Piotrowskiego. Znałem przecież tylko kadrę najwyższego szczebla. [...] Piotrowski [...] oświadczył mi (w obecności między innymi zastępcy prokuratora generalnego) z zimną, pokerową twarzą: Obywatelu generale, wszystko co miałem do powiedzenia napisałem i powiedziałem. To polega na prawdzie, ja z tą sprawą nie mam nic wspólnego, w rejonie kościoła znalazłem się przypadkowo, byłem w tym rejonie na grzybach«. Poprosiłem więc Pudysza, żeby zabrał Piotrowskiego do Biura Śledczego na przesłuchanie”. Cyt. za: W. Bereś, J. Skoczylas, Generał Kiszczak mówi ... prawie wszystko, Warszawa 1991. Wielką rolę w rozwoju myśli demokratycznej większości krajów bloku wschodniego odgrywały ośrodki emigracyjne. Tylko NRD w sposób oczywisty posiadała za sobą zaplecze intelektualne o charakterze państwowym, tj. RFN. W przypadku Polski, Czechosłowacji i Węgier były to centra emigracyjne, ukształtowane w różnym okresie i sytuacjach dziejowych. Ich oddziaływanie dokonywało się głównie drogą potajemnego kolportażu rozmaitych wydawnictw, a także na bieżąco poprzez zachodnie rozgłośnie radiowe. Chociaż zasięg rzeczywistych odbiorców nie był zbyt rozległy, to jednak przekaz trafiał do środowisk opozycyjnych, które kształtował i umacniał. W przypadku Polski doniosłą rolę odegrały publikacje z kręgu „Kultury” i Instytutu Literackiego w Paryżu, kierowanego przez Jerzego Giedroycia. Wiele książek emigracyjnych było przedrukowywanych przez tajne wydawnictwa, których możliwości, zwłaszcza w latach osiemdziesiątych, ogromnie wzrosły. Ośrodki emigracyjne organizowały również zbiórki pieniężne dla wsparcia antykomunistycznej opozycji, a przede wszystkim umacniały sprzyjające tendencje w polityce państw zachodnich, dzięki którym Zachód otwarcie upomniał się o dysydentów oraz wspierał ich finansowo. Chociaż w świetle oficjalnej doktryny kraje socjalistyczne wolne były od konfliktów wewnętrznych, w istocie nie było to prawdą, nie dotyczyło wyłącznie sporu na linii komunistyczna władza – opozycja. Najczęstszym powodem konfliktów z państwem były sprawy natury ekonomicznej, zwłaszcza na tle płacowym oraz dostępności towarów. W większości krajów bloku, może poza NRD, Czechosłowacją i Węgrami, poziom życia pozostawiał wiele do życzenia. Braki towarów były dosyć powszechne, gdyż reguły rządzące gospodarką dalekie były od rynkowych. Tamtejsza konsumpcja wcale nie „nakręcała koniunktury”, lecz poprzez system dofinansowań stanowiła obciążenie budżetu. Również wzrost płac tylko częściowo warunkowany był wynikami gospodarczymi, a w większości rządziły nimi zjawiska polityczne. W tej sytuacji podwyżek cen dokonywano rzadko i zazwyczaj wywoływały one wielkie protesty społeczne. Ich skala zależała oczywiście od państwa, gdyż tam, gdzie władze zwykłe były reagować ostro, niezadowolonych szybko aresztowano, tłumiąc opór w zarodku. Skala pracowniczych protestów była związana również ze stopniem świadomości. Drastycznym przejawem konfliktu władzy ze strajkującymi były wydarzenia w Polsce na Wybrzeżu w grudniu 1970 r. Podjęta przez Władysława Gomułkę próba zrównoważenia coraz większego deficytu budżetowego drogą podwyżek cen doprowadziła tam do dramatycznych zajść, stłumionych kosztem kilkudziesięciu zabitych i setek rannych. Podwyżki cen, chociaż uzasadnione z ekonomicznego punktu widzenia, boleśnie godziły w i tak niewysoki poziom życia robotników. Ich późniejsze anulowanie przez następcę Gomułki, Edwarda Gierka, miało poważne konsekwencje dla polskiej gospodarki. Decyzja Gomułki o stłumieniu siłą rozruchów na Wybrzeżu nieźle ilustrowała mentalność i system władzy tamtego czasu. Gomułka pełen był bowiem niewiaryw polską klasę robotniczą, twierdząc, iż zgubi ona swoje państwo. Tak się zresztą stało, chociaż trudno powiedzieć, czy odrzuciła ona swoje własne państwo. Wydawało mu się wówczas, że rozkazując strzelać do demonstrantów występuje w imieniu tych, którzy w przypadku powrotu kapitalizmu utracą pracę i perspektywy życiowe. Chociaż mógł wesprzeć się partyjnym gremium, wolał podjąć decyzję sam, co wynikało ze specyfiki sprawowanej przez niego władzy. W ówczesnych krajach bloku wschodniego rola statutowych gremiów pozostała ograniczona, a de facto rządzili pozbawieni poczucia demokratyzmu przywódcy oraz tzw. ścisłe kierownictwa, co oznaczało dosłownie kilku najbliższych współpracowników. Sprzyjało to znacznemu oddaleniu nie tylko od społeczeństw, ale i partii. W istocie komitet centralny miał niewiele do powiedzenia, a faktyczną władzę sprawowały wyłaniane z niego coraz węższe struktury: biuro polityczne, sekretariat, „ścisłe kierownictwo” i sam przywódca. Trzeba powiedzieć, że bezwzględna reakcja władz związana z demonstracjami na Wybrzeżu, bynajmniej nie pokojowym paleniem budynków publicznych i plądrowaniem sklepów była, niestety, na miarę tamtego czasu, i to nie tylko w bloku wschodnim. Zabici i ranni towarzyszyli tłumieniu zajść w 1968 r. w Europie Zachodniej, a w maju 1970 r. siły porządkowe zastrzeliły kilku studentów podczas demonstracji na uniwersytetach w Kent i Jackson (USA). Potrzeba było wiele czasu, aby nawet w krajach uznawanych za „cywilizowane” rozwiązywanie konfliktów społecznych przemocą odeszło w przeszłość. Wydarzenia na Wybrzeżu w 1970 r., a raczej sposób reakcji na nie, rzucają ciekawe światło na ówczesne funkcjonowanie polskiego kierownictwa partyjno–państwowego. W chwili gdy w Gdańsku tysięczna grupa robotników wychodziła na ulice, w Warszawie obradowało VI Plenum KC PZPR (14 grudnia 1970 – poniedziałek). Na jego posiedzeniu nie poinformowano jednakże o zajściach i w ogóle nie dyskutowano nad kwestią cen. Do Gdańska, bez żadnych instrukcji, udała się grupa władz z wicepremierem Stanisławem Kociołkiem oraz I sekretarzem tamtejszego KW PZPR, Alojzym Karkoszką. Gomułka wiedział o sytuacji, lecz nie widział potrzeby informowania o tych zdarzeniach członków KC. Po południu sytuacja była już groźna i rozpoczęły się starcia demonstrantów z milicją. Wieczorem tego samego dnia Gomułka skierował do Gdańska swojego najbliższego współpracownika, Zenona Kliszkę, w towarzystwie Ignacego Logi–Sowińskiego oraz wiceministra obrony narodowej, gen. Grzegorza Korczyńskiego. Kliszkę potraktowano jako pełnomocnika kierownictwa, choć de facto takich uprawnień nie posiadał. Następnego dnia, we wtorek 15 grudnia, do Warszawy dotarły wiadomości o powadze sytuacji, m. in. o demolowaniu gmachów, w związku z czym Gomułka na posiedzeniu najwyższych władz partyjnych i państwowych podjął osobiście decyzję o użyciu broni w razie bezpośredniego zagrożenia. Decyzje te przekazano do Gdańska gen. Korczyńskiemu. Tego samego dnia po południu, w związku z informacjami o rozszerzeniu się zajść, Gomułka zarzucił siłom porządkowym nieskuteczność i zalecił utworzenie w Gdańsku sztabu lokalnego z gen. Korczyńskim na czele. W składzie tego gremium nie znaleźli się jednak przebywający w Gdańsku Kliszko i Loga–Sowiński, chociaż pierwszy z nich uchodził tam za człowieka o szczególnych, acz nieformalnych prerogatywach, i to on dyktował sztabowi lokalnemu większość poleceń. Jaskrawym rezultatem konfliktu kompetencji stały się wydarzenia w Gdyni. W środę dnia 16 grudnia po południu Zenon Kliszko podjął decyzję o zwolnieniu z pracy wszystkich pracowników Stoczni im. Komuny Paryskiej oraz zablokowaniu przez wojsko dojścia do niej (co wcześniej uczyniono w Gdańsku). Znacznie później, nie poinformowany o decyzji Stanisław Kociołek, w przemówieniu telewizyjnym wezwał wszystkich do spokoju oraz ... powrotu do pracy. Rezultat był łatwy do przewidzenia. Rano, dnia 17 grudnia, idący do pracy coraz tłumniej gromadzili się w rejonie dworca tamtejszej kolejki. Wielka liczba obecnych skłaniała niektórych do agresywnych zachowań i prób przerwania blokady milicyjno–wojskowej. Rezultatem byli zabici i ranni. Zob. Sprawozdanie z prac komisji KC PZPR powołanej dla wyjaśnienia przyczyn i przebiegu konfliktów społecznych w dziejach Polski Ludowej, „Nowe Drogi”(dodatek specjalny) 1983. W Polsce krwawe zajścia na Wybrzeżu wywołały wstrząs, który spowodował, iż właściwie nigdy więcej komunistyczne państwo nie sięgnęło po przemoc w tej formie i skali. Pod wrażeniem wydarzeń był zwłaszcza Edward Gierek, toteż gdy w 1976 r. kolejne rozruchy przeciwko podwyżkom cen ogarnęły Radom i Ursus, sięgnął jedynie po zbrojnych w pałki milicjantów. Było to już zresztą po podpisaniu „aktu końcowego” KBWE, co obligowało powiązaną gospodarczo z Zachodem Polskę do przestrzegania pewnych norm. Demonstranci nie uniknęli co prawda rozmaitych represji, nie miały już one jednak dawnego wymiaru. Wystąpienia na tle ekonomicznym zdarzały się również w pozostałych krajach bloku, chociaż zjawiska te starano się tłumić w zarodku. Nigdy też, może poza Czechosłowacją z lat 1968–1969 czy też Węgrami 1956–1957, konflikt z władzami nie osiągnął „rozległego wymiaru”. Dominowały strajki o charakterze lokalnym, o których wieści z trudem przenikały do społeczeństwa. Takie izolowane fakty były jednakże bardzo liczne. Na tym tle wyraźnie wyróżniał się konflikt z komunistycznym systemem, który zarysował się w Polsce w 1968 r. Nie miał on co prawda ani wymiaru, ani też następstw „praskiej wiosny”, chociaż jego przesłanki były dosyć podobne. Z pewnością miał on natomiast wielopłaszczyznowy charakter, a widocznym przejawem były wystąpienia studenckie, do pewnego stopnia związane z młodzieżową rewoltą w świecie w 1968 r. oraz przemianami w Czechosłowacji. Objawy kryzysu wewnętrznego widoczne były w Polsce już wcześniej. Sytuacja ekonomiczna była zła, a Władysław Gomułka najwyraźniej utracił popularność. Po obchodach Millenium w 1966 r. miał przeciwko sobie Kościół, a po przeprowadzeniu nowej ustawy o szkolnictwie wyższym oraz ustaleniu „siatki płac” dla nauczycieli – również znaczną część inteligencji. Zawiązująca się opozycja demokratyczna wystosowała do władz kilka petycji, w tym znany „list 34”, co tylko rozsierdziło je. Protestowano przeciwko ograniczeniu wolności słowa oraz sankcjom, jakie spotkały wielu zbuntowanych intelektualistów, wśród nich filozofa tej miary co Leszek Kołakowski. W atmosferze narastającego kryzysu dzieliło się również kierownictwo partyjne; wyraźnie odżywał stary spór z udziałem „krajowców”. Dążący do władzy Mieczysław Moczar i jego „partyzanci” ostro krytykowali tych, którymi kierować miały rzekomo obce interesy. Chodziło oczywiście o osoby żydowskiego pochodzenia, a ostatnią ofiarą tej akcji byłby zapewne sam Gomułka, którego żona Zofia, zdaniem „narodowych komunistów”, również nie miała „właściwego” rodowodu. Gomułka zawiódł niewątpliwie nadzieje społeczeństwa i nie okazał się typem reformatora. Wyraźnie zrezygnował z walki o maksymalne uniezależnienie od ZSRR, zadowalając się minimum. Rządzone przez niego państwo wywoływało jedynie frustracje umacniającej się inteligencji, która nie widziała szans dla samorealizacji. W swojej walce o władzę grupa „partyzantów” sięgnęła w połowie 1967 r. po szczególnie odrażającą broń, jaką był antysemityzm. Wiązało się to z „wojną sześciodniową” oraz ponoć z proizraelskim stanowiskiem osób żydowskiego pochodzenia. Nagonkę, której wynikiem była emigracja tysięcy osób spośród polskiej elity intelektualnej, prowadzono przy raczej biernej asyście Władysława Gomułki. Od tej pory wszystkie wydarzenia oceniane były według rzekomych interesów syjonizmu, a narastający kryzys znalazł wreszcie swoją genezę. Gdy w marcu 1968 r. wystąpiła młodzież studencka, również i w tym środowisku doszukiwano się „spisku międzynarodowego żydostwa”. Tak jak dwie dekady wcześniej ustalano zagraniczne koneksje, tak w 1968 r. studiowano metryki i pokrewieństwa przeciwników politycznych oraz tych, których w ogóle zamierzano się pozbyć. Po raz kolejny ujawniony przed światem polski antysemityzm wywołał falę potępienia, a także dał asumpt do wielu nieprawdziwych tez. W istocie wydarzenia marcowe 1968 r. uzewnętrzniły protest całego społeczeństwa polskiego, mniej lub bardziej zawiedzionego polityką Gomułki. Niegodziwa nagonka, prowadzona metodami znanymi z chińskiej „rewolucji kulturalnej”, stanowiła jedynie wątpliwą zasłonę konfliktu i była próbą skierowania go na inne tory. Inicjowanie podziałów w społeczeństwie w typie narodowościowym było w krajach bloku wschodniego zjawiskiem dość rzadkim. Od strony doktrynalnej system reprezentował bowiem „monolityczne społeczeństwo”, w którym nawet sprzeczności klasowe były już w zaniku. Nie znaczy to jednak, że np. Cyganie i Węgrzy w Rumunii czy też Turcy w Bułgarii nie bywali oskarżani o wszelkie możliwe niepowodzenia. Głośny wydźwięk w świecie miały prześladowania ludności tureckiej, podjęte w Bułgarii w 1984 r. Intencją władz była likwidacja jej odrębności etnicznej, czemu początek dała bułgaryzacja imion i nazwisk. W oficjalnej propagandzie Turków nazywano „bułgarskimi muzułmanami”, odrzucając ich prawa do własnego języka i kultury. W następstwie zaprowadzonego ustawodawstwa antytureckiego oraz represji z udziałem sił wojskowych i politycznych 300 tys. Turków zbiegło z Bułgarii. Kraj ten ogromnie stracił w oczach światowej opinii publicznej, a także w sferze własnej gospodarki, gdyż Turcy stanowili grupę wykwalifikowanych rolników. W przypadku Polski wydarzenia 1968 r. miały doniosłe znaczenie. W odróżnieniu od znacznie częstszych w dziejach komunistycznych systemów protestów na tle ekonomicznym, niosły z sobą wyraźnie antysystemowy charakter, niezależnie od stopnia krytyki czy tendencji w kierunku „poprawiania ustroju”. W jakiejś mierze wyrażały wątpliwości całego społeczeństwa, choć ich wyrazicielem była właściwie tylko inteligencja. Legły one u podstaw kształtowania się demokratycznej opozycji, choć w sensie formalnym zawiązała się ona dopiero po zajściach radomskich 1976 r. Tamtego czasu sięga jednakże wspólna działalność organizacyjnego trzonu przemian z lat 1989– 1990: Jacka Kuronia, Karola Modzelewskiego, Adama Michnika, Jana Lityńskiego i innych. Byli to podówczas ludzie młodzi, którzy po latach aktywności opozycyjnej stali się częścią kierowniczej kadry „Solidarności”, decydując o kierunkach jej działania, a w znaczącym stopniu – także o polskiej transformacji. Przemiany i rozwój w krajach bloku wschodniego niosły z sobą narastające symptomy przyszłego odrzucenia systemu i formacji. Zurbanizowane i wykształcone społeczeństwa wyrażały coraz większe niezadowolenie z istniejących barier. Narody Europy Środkowej i Wschodniej nie były już takimi samymi, jak w czasach komunistycznych przewrotów, a skostniała forma ustroju miała im coraz mniej do zaoferowania. Reformowany system wyzbywał się również tradycyjnych mechanizmów, właściwych sobie, bez których nie był w stanie należycie funkcjonować. Odrzucając najpierw swoją postać, a później i treść – nieuchronnie kończył egzystencję. „Żandarm bloku”: Związek Radziecki wobec wydarzeń na Węgrzech, w Czechosłowacji i w Polsce Po XX Zjeździe KPZR radziecki model rozwojowy utracił swój obowiązujący charakter, co miało ogromne znaczenie dla krajów bloku wschodniego. Dało to początek nie tylko nowej formule stosunków ze Związkiem Radzieckim, ale również przyniosło konieczność akceptacji specyfiki rozwojowej. Następstwa podjętej przez Nikitę S. Chruszczowa krytyki stalinizmu były zresztą daleko głębsze w państwach „demokracji ludowej” aniżeli w samym ZSRR. Na skutki zjazdowego referatu Chruszczowa „O kulcie jednostki i jego następstwach” nie trzeba było długo czekać. Najszybciej i najgłębiej dały one o sobie znać w Polsce i na Węgrzech. W Polsce wszczęciu dyskusji nad sprawami systemu i jego różnymi aspektami, sprzyjała dodatkowo śmierć Bolesława Bieruta w Moskwie, w marcu 1956 r. Mocno osłabiło to ortodoksyjną grupę, ułatwiając krytykę poczynań z przeszłości. Nowe kierownictwo PZPR, z Edwardem Ochabem na czele, było wewnętrznie skonfliktowane. Na tle ożywienia intelektualnego w Polsce, a także coraz żywszej dyskusji wewnątrzpartyjnej sam Ochab prezentował stanowisko zachowawcze. We władzach centralnych partii wyraźnie rysował się podział na bardziej zachowawczych „natolińczyków” i proreformatorskich „puławian”. Chociaż symptomy politycznej „odwilży” były dostrzegalne już wcześniej, dopiero w 1956 r. szersza dyskusja sięgnęła poziomu oficjalnej prasy. W przeciwieństwie do Związku Radzieckiego, w bloku wschodnim zmniejszenie represyjności systemu nie następowało od razu po śmierci Stalina, a w wielu krajach nadal prowadzono aresztowania. Jeszcze we wrześniu 1953 r. w Polsce internowano kardynała Stefana Wyszyńskiego, co wywołało wielki wstrząs oraz wrażenie, iż system pozostał nienaruszony. Polscy ortodoksi wyraźnie liczyli na to, że nic się nie zmieni i dopiero radiowe wyznania zbiegłego na Zachód płk. Józefa Światły wywołały oficjalną reakcję w sprawie m.in. naruszania praworządności przez Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego (październik 1954). Do połowy 1956 r. dokonały się znaczące zmiany we władzach partyjnych i państwowych, z których usunięto znaczną część osób najbardziej skompromitowanych. W czerwcu 1956 r. konflikt na tle płacowym stał się przyczyną krwawych zajść w Poznaniu. Niektórzy z demonstrantów z bronią w ręku zaatakowali Urząd Bezpieczeństwa, co dało później asumpt do politycznego interpretowania zdarzeń. W istocie nie miały one jednak takiego tła jako całość, choć w indywidualnych przypadkach mogło być inaczej. Na lipcowym plenum KC PZPR skłócone ze sobą frakcje nie osiągnęły porozumienia, niewątpliwym sukcesem była jednak rehabilitacja Władysława Gomułki oraz podjęcie z nim rozmów. Był on nie tylko znany ze swoich poglądów, ale jako więziony w czasach stalinizmu nie odpowiadał bezpośrednio za nieprawości tamtego czasu. Za powrotem Gomułki do władzy szczególnie gorąco opowiadali się członkowie orientacji (grupy) zwanej natolińską. Jeden z jej liderów, działacz związkowy Wiktor Kłosiewicz, już jesienią 1954 r. domagał się wyjaśnienia sprawy ludzi niesłusznie aresztowanych. Ostatecznie jednak wybór Gomułki był wynikiem consensusu dwóch frakcji. „Puławianie” zresztą, którym przewodził Roman Zambrowski, szybko modelowali się i w sumie to ich postulaty były najbardziej reformatorskie. Niemałe znaczenie w toczących się sporach miało również wyniesienie nastrojów antysemickich. Wielu tzw. narodowych komunistów, zwłaszcza z grupy „natolińczyków”, krytykowało poprzedni system poprzez prymat nadmiernego udziału Żydów w aparacie represji. W ich ocenie atutem Gomułki był jego „nacjonalizm”, tj. uwzględnianie specyfiki narodowej, za co popadł w 1948 r. w niełaskę. W wyniku krwawych zajść czwartkowych w Poznaniu dnia 28 czerwca 1956 poniosło śmierć około siedemdziesięciu osób (dokładna liczba nie jest znana). Na rozkaz władz miasto pacyfikowały sprowadzone tam jednostki Śląskiego Okręgu Wojskowego, w tym 2. Korpus Pancerny. Najintensywniejszy ostrzał trwał w rejonie gmachu Urzędu Bezpieczeństwa przy ul. Kochanowskiego. Tam też najwięcej było ofiar śmiertelnych. Jak we wszystkich konfliktach tego rodzaju, agresja po obu stronach była znaczna. Tak wspomina tamte wydarzenia profesor medycyny Henryk Karoń: „Spośród wszystkich rannych, których zaopatrywałem w tamten czarny czwartek, szczególnie zapadł mi w pamięci młody, 16-letni chłopiec. Był to Marian Kubiak. Przywieziono go do sali operacyjnej w stanie bardzo ciężkim. Blada, wycieńczona twarz, pokryta zimnym potem, zakrwawione ubranie. Stwierdziliśmy wspólnie z dr Granatowiczem znaczny upływ krwi spowodowany ranami kłutymi, zadanymi bagnetem w brzuch. Chłopiec odpowiedział z najwyższym trudem na kilka pytań. Operował dr Granatowicz, ja asystowałem. Niestety, po kilku godzinach chłopiec zmarł.[...] Marian Kubiak zginął zakłuty bagnetem przez polskich żołnierzy, niewiele od niego starszych, kiedy przed szpitalnym budynkiem odbijali z rąk cywilów zajęty przez nich czołg z nr 945. O Marianie Kubiaku nikt już dziś nie pamięta, poza najbliższymi i mną. Mówiłem o młodych, których tragiczny splot wydarzeń postawił po przeciwnych stronach barykady. Oto właśnie ta druga strona. Około południa 28 czerwca wyszedłem przed wejście do szpitala (im. Raszei) od strony ul. Zacisze. Właśnie dostarczono na noszach rannego żołnierza. Młody podchorąży miał rozszarpane podudzie i roztrzaskane kości w wyniku postrzału kulą karabinową. Ta rana eliminowała go z dalszej kariery w wojsku. Będący w stanie wstrząsu urazowego podchorąży uniósł się na noszach i grożąc pięścią w kierunku tłumu krzyczał: – Nasze chłopaki zemszczą się za mnie! Tłum złożony z kilkudziesięciu osób zareagował oczywiście zdecydowanie wrogo, gwizdami i wrzaskami”. Z aktu oskarżenia w sprawie o zabójstwo funkcjonariusza UB: „Kpr. Zygmunt IZDEBNY, w dniu 28 czerwca 1956 r. przybył ze swego miejsca zamieszkania w Marlewie pow. Wągrowiec do Poznania o godz. 13.47 w celu objęcia służby wartowniczej na posterunku przy gmachu Wojewódzkiego Urzędu do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego. W drodze z Dworca Głównego do WU ds. BP, u zbiegu ulic Czerwonej Armii i Dworcowej został on rozpoznany przez grasujących w tym dniu bojówkarzy jako funkcjonariusz Urzędu Bezpieczeństwa i napadnięty. [...] Osk. FOLTYNOWICZ i trzech nie ustalonych napastników wskoczyło za nim do tramwaju i tam bijąc go zdarli z kpr. IZDEBNEGO mundur oraz zabrali mu zegarek ręczny. Kpr. IZDEBNEMU udało się wyrwać z rąk napastników i wyskoczyć z tramwaju. Usiłował schronić się do pociągu stojącego przy peronie 5 na Dworcu Głównym. Przy płocie odgradzającym peron 4 od placu przed dworcem został ponownie schwytany przez osk. FOLTYNOWICZA i inne osoby, pobity i wrzucony na wspomniany płot. Po zdjęciu go z płotu przez nie ustalone osoby, IZDEBNY wbiegł na peron 4, przebiegł przez tory położone przy tym peronie i usiłował dostać się do stojącego pociągu przy peronie piątym. W czasie tych usiłowań kpr. IZDEBNY został znów schwytany przez osk. FOLTYNOWICZA i wciąż bity, przez kilkanaście metrów wleczony między torami. Tu uderzony pięścią w twarz przez osk. ŻURKA, zbroczony krwią IZDEBNY upadł na tory. Kilka kropel krwi IZDEBNEGO prysnęło na kołnierzyk od koszuli osk. ŻURKA. Z kolei osk. FOLTYNOWICZ wskoczył na brzuch, klatkę piersiową leżącego IZDEBNEGO, deptał go i kopał w głowę i twarz. [...] O sadyzmie osk. SROKI świadczy fakt włożenia niedopałka papierosa z tlącym końcem do ust IZDEBNEGO, który na skutek zadanego mu bólu przewrócił się na drugi bok. Dalsze kopanie i znęcanie się nad nim doprowadziło IZDEBNEGO do stanu nieprzytomności. [...] Około godziny 16-ej trzecia wojskowa karetka pogotowia przywiozła Zygmunta IZDEBNEGO do Wojskowego Szpitala Rejonowego Nr 111, gdzie w czasie obmywania ran pobity zmarł, nie odzyskawszy przytomności. Z protokółu sekcji zwłok Zygmunta IZDEBNEGO wynika, że zgon nastąpił wskutek odniesionych ran, zadanych mu w czasie bicia”. Cyt. za: M. R. Bombicki, Polski Październik – początek drogi, Poznań 1993. oraz (j.w.), Poznań 1956, Poznań 1992. Bardzo wyraźne było ożywienie intelektualne, a swoją aktywność zaznaczały rozmaite gremia, głównie spośród inteligencji twórczej. Prasa stała się odważna, publikowano w niej wiele niesłychanych do niedawna poglądów, co dotyczyło nie tylko reformatorskiego „Po prostu”, ale i partyjnej „Trybuny Ludu”. Powstawały kluby dyskusyjne (m. in. Klub Krzywego Koła), zaktywizowały się różne środowiska, w tym katolickie. Sytuacja wewnątrz kierownictwa PZPR stawała się coraz bardziej zagmatwana. Ostatecznie, po rozmaitych przetasowaniach, z władz usunięto niepopularnych w społeczeństwie „natolińczyków”, a Gomułkę zdecydowanie wsparli „puławianie”. Było to nieodzowne dla procesu reform, jak i nowego sformułowania stosunków z ZSRR. Dotychczas zmiany w kierownictwie partii komunistycznych krajów bloku wschodniego były uzgadniane z Moskwą. Tym razem było inaczej, toteż ZSRR poważnie obawiał się konsekwencji polskich przemian. Sytuacja stała się bardzo napięta. Do Warszawy przyleciał sam Chruszczow, a wojska radzieckie podwyższyły gotowość bojową. Niektóre fakty wskazywały na próbę interwencji w Polsce. Ostatecznie kierownictwo PZPR zdołało przekonać Chruszczowa do własnej lojalności, a wkrótce potem Władysław Gomułka stanął na czele partii. Czas był zresztą trudny dla ZSRR, gdyż imperium przeżywało nie tylko kryzys wewnętrzny, ale również problemy z Polską, Węgrami, a także na Bliskim Wschodzie. Jest mało prawdopodobne, aby w takiej sytuacji Rosjanie decydowali się na interwencję o wielkiej skali. Zresztą program, który rysował Gomułka, nie miał wielkiego wymiaru i mieścił się w normach „komunizmu reformatorskiego”. Nie zamierzał on bynajmniej odbudowywać demokratycznego państwa, a jedynie zreformować to, które już istniało. Nie groziło to ani rozniesieniem fermentu po całym bloku, ani też jego osłabieniem, np. wskutek wystąpienia Polski z Układu Warszawskiego. Pomimo wrzenia w całym kraju, partia komunistyczna nie utraciła kontroli nad wydarzeniami. Tym samym „polski październik”, jak nazywano gomułkowskie przemiany, zyskał wymuszoną akceptację Moskwy. Ujawnienie przez zbiegłego na Zachód Józefa Światłę odrażających faktów łamania praworządności przyspieszyło jeśli nie proces destalinizacji, to z pewnością – wyciągania konsekwencji w stosunku do najbardziej winnych. W listopadzie 1954 r. aresztowano dyrektora Departamentu Śledczego, płk. Józefa Różańskiego. W lipcu 1955 r. zatrzymani zostali okrutni śledczy MBP: Dusza, Kaskiewicz, Misiurski i in. W kwietniu 1956 r. aresztowano byłego wiceministra Bezpieczeństwa, gen. Romana Romkowskiego, oraz płk. Anatola Fejgina. „Romkowski pracował w Krakowie jako dyrektor administracyjny Zarządu Budowy Sieci Elektrycznej. W Warszawie nie znano jego adresu. Prokuratorzy Kukawka i Fronczak ustalili, że mieszka w małym hotelu robotniczym pod Krakowem. Wiedzieli, że ma pistolet i granat. 23 kwietnia 1956 roku o godzinie 22 portier zastukał do pokoju Romkowskiego pod pretekstem, że z Warszawy dzwoni żona. Prokuratorzy wtargnęli do środka z bronią w ręku. Romkowski dygotał ze strachu, spodziewając się wykonania wyroku. Kiedy okazano mu nakaz aresztowania, powiedział: „ – Nie jest tak źle, jak myślałem”. W czasie rewizji zakwestionowano między innymi: notes z czarnej skóry, zegarek ręczny Chronographe-antimagnetic ze złota osiemnastokaratowego, pióro wieczne Sheaffer Pen-co, lusterko, obcinacz do paznokci, ołówek metalowy «Hardtmuth , książeczkę oszczędnościową, 176,50 zł, pistolet nr 79520 eska Zbrojovka, 2 magazynki, 40 sztuk amunicji kalibru 6,35, kaburę z żółtej skóry, neseser, 2 brzytwy, scyzoryk o pięciu ostrzach, aparat do golenia i korkociąg. Rewizję zakończono o północy. Romkowski przewieziony został do Warszawy i osadzony w areszcie Głównego Zarządu Informacji”. W listopadzie 1957 r. zapadły wysokie wyroki wobec głównych oskarżonych Romkowskiego, Różańskiego i Fejgina. Więzienie opuścili dopiero w 1964 r., spędzając za murami 8– 10 lat. Podobne procesy odbyły się również w pomniejszych rangą sprawach. Regułą była niejawność w celu uniknięcia antyustrojowego wydźwięku. Równolegle pracowały rozmaite komisje państwowe, badające nadużycia w aparacie bezpieczeństwa, informacji wojskowej oraz wymiarze sprawiedliwości. W wyniku ich ustaleń setki obciążonych winami osób wydalonych zostało z pracy. Cyt. za: S. Marat, J. Snopkiewicz, Ludzie bezpieki, Warszawa 1990. Destalinizację w Polsce przeprowadzono dosyć konsekwentnie. Rozmaite komisje państwowe szczegółowo analizowały nadużycia prawa, w rezultacie czego wielu stalinowskich przestępców już wówczas otrzymało wysokie wyroki. Ważne było również to, że w odróżnieniu od ZSRR nie odpowiadali oni za wydumane winy, np. szpiegostwo, lecz oczywiste, tj. za nadużywanie prawa i znęcanie się. O zaufaniu, jakim Polacy obdarzyli nowe kierownictwo PZPR, świadczył niepospolity entuzjazm towarzyszący pierwszym wystąpieniom Gomułki, porównywalny jedynie z późniejszymi wizytami w Polsce papieża Jana Pawła II. Świadczyło to wyraźnie o kontroli PZPR nad procesem reform i samym społeczeństwem, a także o wielkiej ufności Polaków i usatysfakcjonowaniu tym, co obiecywano. W istocie potwierdziło to w pełni trafność radzieckich ocen, niezależnie od tego, czy „polski październik” witano w Moskwie z radością, czy też nie. Już wkrótce jednak stanowisko Gomułki miało ulec znaczącemu usztywnieniu, do czego przyczyniły się wydarzenia na Węgrzech. Jego odwrót od „października” wyraźnie ukazywał limity i obawy, jakimi podówczas kierowano się. Zdawano sobie bowiem sprawę, że utrata kontroli nad społecznymi oczekiwaniami może dokonać się w iście piorunującym tempie, z konsekwencjami takimi jak w Budapeszcie. Wskutek forsownej industrializacji, realizowanej zgodnie z radzieckimi wzorcami, w kraju tak ubogim i typowo rolniczym jak Węgry sytuacja była bardzo ciężka. Z uwagi na nią, już latem 1953 r. zainicjowano „politykę nowego kursu”, a urząd premiera objął Imre Nagy. Nowy premier nie znalazł jednak silniejszego oparcia wewnątrz partii, toteż zainicjowane przez niego reformy były dość płytkie. W marcu 1955 r. ortodoksyjna grupa Mtysa Rkosiego ponownie odzyskała pełnię wpływów, a Nagy usunięty został ze stanowisk państwowych, a później z partii. W nowych warunkach dogmatyczny kurs był jednakże nie do utrzymania, i to niezależnie od wielkich zdolności Rkosiego do politycznego lawirowania. Wokół popularnego, choć mało zręcznego Nagyłego stopniowo grupowała się coraz szersza opozycja, w znacznej mierze wyłaniająca się z szeregów partii komunistycznej. Nadzieje Rkosiego, iż „wszystko wróci do normy”, nie sprawdzały się, a sytuacja na Węgrzech stawała się coraz bardziej napięta. Coraz aktywniej działały rozmaite kluby dyskusyjne, m. in. znany Klub Sandora Petych wzywano do przywrócenia praworządności i demokracji. Otwarcie domagano się rehabilitacji ofiar reżimu, w tym Lszló Rajka. W lipcu 1956 r. w Budapeszcie pojawiła się delegacja KPZR z Anastasem Mikojanem, który wydatnie wsparł krytyków Rkosiego. Nowym przywódcą Węgierskiej Partii Pracujących został jednak nie mniej odpowiedzialny za błędy przeszłości Ernało to, że – w przeciwieństwie do Polski – partia nie jest zdolna do przewodzenia procesowi reformowania komunizmu, a ciężar przemian przesuwać się będzie poza zasięg jej oddziaływania. Gdy w październiku 1956 r. Moskwa zrozumiała swój błąd i zdecydowała się powierzyć władzę Nagyłemu, było już za późno. Sytuacja była już wówczas krańcowo napięta, a u schyłku miesiąca rozpoczęły się wielkie demonstracje, coraz jawniej wymierzone nie tylko w skostniały reżim, ale komunizm w ogóle. Urzędujący na stanowisku premiera Imre Nagy miał coraz mniej do powiedzenia i w zasadzie nie kontrolował wydarzeń. W obliczu zamieszek, ogłoszony przezniego stan wyjątkowy nie zdał się na nic i choćby z tego powodu rząd tracił zaufanie Moskwy. Żadnych gwarancji nie stwarzała również partia komunistyczna, na czele której stanął represjonowany w przeszłości Jnos Kdr. Partia komunistyczna traciła swoje pozycje z dnia na dzień, przy niemal pełnej bierności armii oraz bezsilności sił bezpieczeństwa. W Budapeszcie tłumy demonstrantów wręcz polowały na „awoszy” (AVH, policja bezpieczeństwa), do czego przyczyniła się tłumiona przez lata nienawiść, a także próby rozproszenia manifestantów strzałami, m.in. pod parlamentem. Na czynione przez władze obietnice amnestii i głębokich zmian politycznych nikt już nie reagował. W końcu października Węgierska Partia Pracujących (WPP) rozwiązała się, a na jej miejsce powstała budowana niemal od nowa – Węgierska Socjalistyczna Partia Robotnicza (WSPR), z Kdrem na czele. W atmosferze zamętu i walk wewnętrznych faktycznie rządziła ulica oraz samorzutnie wyłaniające się „komitety rewolucyjne”. Było oczywiste, że sprawy zmierzają nie w kierunku reformowania komunizmu, lecz jego odrzucenia. Do rządu Nagyłego wprowadzono przedstawicieli demokratycznej opozycji, która odbudowała swoje partyjne struktury. Widoczną rolę odgrywał Kościół katolicki, którego zwierzchnikiem był represjonowany kardynał József Mindszenty. Z początkiem listopada 1956 r. premier Imre Nagy ogłosił wystąpienie Węgier z Układu Warszawskiego oraz ich neutralizację na wzór Austrii. To, co stało się na Węgrzech, było złamaniem wszelkich zasad funkcjonowania bloku wschodniego i daleko wykraczało poza radziecką zdolność akceptacji. Nie tylko partia komunistyczna utraciła swoją hegemoniczną pozycję, ale i kraj de facto opuścił struktury imperium. W następstwie pospiesznych konsultacji z „bratnimi partiami” Moskwa podjęła decyzję o interwencji, w celu „ratowania socjalizmu na Węgrzech”. Wątpliwą podstawę prawną miała stanowić prośba samozwańczego Węgierskiego Rewolucyjnego Rządu Robotniczo-Chłopskiego, który w Szolnoku utworzył zbiegły z Budapesztu Kdr i jego współpracownicy. Zbrojna interwencja na Węgrzech przypadała w skrajnie niekorzystnym dla ZSRR momencie, stąd i nienawiść Chruszczowa do ekipy Rkosi – Geradziła do takiego stanu rzeczy, była ogromna. Na ofertę pomocy ze strony Rkosiego, Chruszczow zaproponował mu wyjazd na Węgry, „aby naród go powiesił”. Na początku listopada 1956 r. na Węgry wkroczyły wojska radzieckie. Rozpoczęły się zacięte walki, zwłaszcza o Budapeszt. Były tysiące zabitych i rannych. Legalny rząd Imre Nagyłego bezskutecznie apelował do ONZ, głosząc przed światem fakt bezprawnej agresji. Nikt nie zamierzał jednak w tej sprawie interweniować, toteż koniec „rewolucji węgierskiej” był szybki i dramatyczny. Budapeszt był zrujnowany i spacyfikowany, ale sytuacja przez długi czas nie mogła się ustabilizować. Bardzo silne były protesty środowisk robotniczych; najdłużej bronił się przed Rosjanami ich ośrodek – Csepel, trwały strajki, a w opozycji do ustanowionego rządu Kdra próbowano zorganizować tzw. Centralną Budapeszteńską Radę Robotniczą. Po okresie ostrych represji, w tym skazaniu na śmierć Nagyłego i wielu innych, nowe władze przystąpiły jednak do realizacji kompleksowych reform – eksperymentu ekonomicznego na skalę bloku. Ograniczenie swobody politycznej w powiązaniu z liberalizacją gospodarki, elementami rynku oraz pełnymi półkami sklepowymi przyniosło oczekiwane przezwładze rezultaty i przez długie dziesięciolecia niewielu Węgrów pamiętało Kdrowi jego wjazd do Budapesztu pod pancerzem radzieckiego czołgu. Niezależnie jednak od gospodarczych eksperymentów nowego kierownictwa WSPR – fundamentalne zasady, które naruszył Nagy, doprowadzając do radzieckiej interwencji, pozostały na Węgrzech niewzruszone. Przez długie lata kierownictwu partyjnemu Czechosłowacji udawało się skutecznie tłumić krytykę systemu, która już w 1956 r. przyniosła pewne zmiany w większości krajów bloku wschodniego. Do rangi symbolu urastał fakt, że dopiero w 1962 r. rozebrano górujący nad Pragą pomnik Stalina. Rehabilitacja ofiar stalinowskich procesów przebiegała bardzo powoli, a pozycja ortodoksyjnego kierownictwa z Antoninem Novotnię niezachwiana. Stopniowo, pod wpływem liberalizacji, jaką do Czechosłowacji wniósł XXII Zjazd KPZR i kolejny atak na stalinowskie dziedzictwo, ożywiły się tamtejsze środowiska intelektualne, w tym publicyści i literaci. Kontestacja pojawiła się również wewnątrz samej partii komunistycznej, w tym na gruncie ideologii oraz myśli ekonomicznej. Coraz liczniejsi partyjni reformatorzy wskazywali na różnice dzielące Wschód od Zachodu oraz znaczenie rewolucji naukowo-technicznej. Wielu czechosłowackich filozofów coraz jawniej wskazywało na konieczność zrewidowania marksizmu-leninizmu. Podejmowano badania nad społeczeństwem i jego oczekiwaniami. Wyraźne ożywienie przejawiali Słowacy, żywotnie zainteresowani zrewidowaniem swojej pozycji wewnątrz czechosłowackiej państwowości. Wszystkie te wątpliwości i przemyślenia nurtujące społeczeństwo znalazły swój otwarty wymiar na zjeździe literatów w czerwcu 1967 r. Dyskutanci nie potępiali socjalizmu, lecz – identyfikując się z nim – wzywali do jego naprawy. Reakcją władz była krytyka tych poczynań oraz rozmaite sankcje. W październiku tegoż roku na plenum Komitetu Centralnego Novotn krytyki m.in. ze strony szefa komunistycznej partii Słowacji, Alexandra Dubeka. Novotn wsparcia ze strony przywódcy Związku Radzieckiego Leonida Breżniewa, na co liczył, i nie powiodła się podjęta przez niego próba wyaresztowania wewnątrzpartyjnych oponentów. W styczniu 1968 r. utracił on swe stanowisko szefa partii, a na jego miejsce wybrano uznanego za przedstawiciela kompromisu Alexandra Dubeka. Wydarzenia w Czechosłowacji nabierały tempa, a życie polityczne wyraźnie ożywiło się. W marcu 1968 r. słowacka Rada Narodowa opowiedziała się za federacyjnym charakterem państwa. Niedługo potem z funkcji prezydenta ustąpił Antonin Novotnano Ludvika Svobodę, przez długie lata pozostającego w niełasce. Trwałym elementem życia publicznego stały się rozmaite gremia, głównie intelektualne. Wyraźnie zaangażowana w przemiany była prawica i radio. Podjęto oficjalne rozmowy z represjonowanym dotąd Kościołem katolickim. W kwietniu 1968 r. Komitet Centralny KP Czechosłowacji przyjął program reform na rzecz „pełnej demokracji socjalistycznej”. Mówiono o potrzebie „socjalizmu z ludzką twarzą”, demokratyzacji, podniesieniu poziomu życia, odejściu od ideologizacji, konieczności przekształcenia państwa w federację. Odtąd we władzach partyjnych dominowali rzecznicy reform i oni też starali się zagwarantować KP Czechosłowacji rolę kontrolera zainicjowanego procesu. Chociaż coraz liczniej powstawały kluby poza bezpośrednim oddziaływaniem komunistów, w istocie to właśnie oni nadawali ton zachodzącym przemianom. Już w czerwcu jednak grupa niezależnych intelektualistów ogłosiła manifest „2000 słów”, w którym postulowano, aby zainicjowanego procesu nie pozostawiać wyłącznie w rękach partii. Chociaż KP Czechosłowacji wzywała do przestrzegania „tradycyjnych” norm aktywności politycznej, tj. z zachowaniem pozycji monopartii, w praktyce było to coraz trudniejsze. Praktycznie do wiosny 1968 r. wydarzenia w Czechosłowacji nie wywoływały niepokoju Moskwy. Breżniew nie zamierzał wspierać Novotnego, a wydarzenia w tym kraju uznawał za sprawę wewnętrzną. W marcu, na drezdeńskiej naradzie Układu Warszawskiego, Alexander Dubek zdołał zapewnić sojuszników o swojej lojalności, choć jego polityka już wówczas wywoływała wiele wątpliwości. Już w kwietniu jednak daleko krytyczniej oceniano sytuację, do czego przyczynił się ogłoszony wówczas w Czechosłowacji program reform. Orientowano się zresztą, że niezmiernie popularny w społeczeństwie Dubek nie ma pełnego poparcia w partii, czego dowodem było istnienie wpływowej grupy zachowawczej, kierowanej przez Vasila Bilaka i Aloisa Indrę. Niejednolite było również stanowisko KPZR wobec „praskiej wiosny” i Dubeka. Za jej liberalnym traktowaniem opowiadali się Aleksiej Kosygin i Michaił Susłow, za zdecydowanym – Andriej Kirilenko, Jurij Andropow, Petro Szelest. Sam Breżniew, jak zwykle, wahał się, choć nacisk na niego wywierali Gomułka i Ulbricht. W rezultacie, już w końcu maja 1968 r., Rosjanie przygotowali się na wariant zbrojnej interwencji oraz podjęli rozmowy z grupą Bilaka. Nie tylko Rosjanie, ale i przywódcy innych krajów bloku wschodniego (poza Rumunami) upatrywali w wydarzeniach czechosłowackich inicjatywę mogącą prowadzić do demontażu całego systemu. Formalnie wszystko było w porządku, gdyż w Czechosłowacji nadal rządziła partia komunistyczna, i to nie ustająca w zapewnieniach o swojej lojalności. Z pewnością nie były to Węgry w 1956 r. W lipcu komuniści czechosłowaccy przyjęli projekt nowego statutu partii, który miał zostać przyjęty na zjeździe we wrześniu 1968 r. Modyfikacje funkcjonowania partii były w nim znaczące, z dopuszczeniem do organizowania się frakcji wewnątrzpartyjnych włącznie. Było to zakazane w partiach typu leninowskiego i mogło sygnalizować zmiany wiodące w kierunku samolikwidacji KP Czechosłowacji. Byłoby to nader groźne dla innych krajów bloku i dla niego samego jako całości. A zatem ewentualna interwencja w Czechosłowacji miała dokonać się w imieniu i dla dobra całej „socjalistycznej wspólnoty”, co później sformułowano w postać tzw. doktryny Breżniewa. Prawo do własnej drogi nie mogło bowiem kolidować z interesem systemu, w tym godzić we współegzystencję „imperium wewnętrznego” i „imperium zewnętrznego”. Dramatyczne rozmowy w ernej nad Cisą z końca lipca 1968 r. przebiegały w atmosferze kłótni i nie przyniosły żadnych rezultatów. Wkrótce potem od Bilaka uzyskano list, w którym w imieniu „oddanych towarzyszy” opisywano postępy rzekomej kontrrewolucji, z prośbą o ewentualną interwencję. Wkroczenie do Czechosłowacji wojsk Układu Warszawskiego, w tym również polskich, stanowiło prawdziwy majstersztyk, toteż nie napotkano żadnego oporu. Stale uspokajane przez Breżniewa kierownictwo czechosłowackie było kompletnie zaskoczone i nie bardzo wiedziało, co począć. Bezzwłocznie też Dubeka i innych wywieziono doMoskwy, gdzie zmuszono ich do wyrzeczenia się programu reform oraz odrzucenia uchwał konspiracyjnego XIV Zjazdu KP Czechosłowacji. Koncepcja z „robotniczo-chłopskim” rządem Aloisa Indry okazała się niepotrzebna, poparcie dla aresztowanych, w tym Alexandra Dubeka i premiera Oldo zresztą powszechne. Wejście wojsk Układu Warszawskiego do Czechosłowacji było dla tamtejszego rządu i kierownictwa partyjnego całkowitym zaskoczeniem. Wspomina Alexander Dubek: „Na pogłoski z terenów przygranicznych nie zwracałem większej uwagi; brałem je za jeden z elementów taktyki zastraszania. Ale na krótko przed północą wywołano premiera ernika do telefonu. Po powrocie poinformował nas, że rozmawiał właśnie z generałem Dzię, że Armia Radziecka i czterej jej sprzymierzeńcy rozpoczęli inwazję. Sam Dzy w swym gabinecie w Ministerstwie Obrony Narodowej; najeźdźcy pozwolili mu tylko zadzwonić do premiera i powiadomić go o ich wkroczeniu. [...] Tymczasem na szerokim nabrzeżu przed gmachem Komitetu Centralnego zgromadziły się setki, może nawet tysiące ludzi, przede wszystkim młodych. Nieśli czechosłowackie sztandary, słyszałem, jak skandowali moje nazwisko i śpiewali hymn państwowy, a nawet Międzynarodówkę. Cóż za gorzka ironia! [...] Około czwartej rano ukazała się czarna wołga. Na czele kolumny czołgów i transporterów opancerzonych przejechała most Hlvki i skierowała się w stronę naszego gmachu. Tłum rozstępował się, robiąc drogę prącym prosto na niego wozom, lecz nie dość prędko, wobec czego doszło do starcia, podczas którego żołnierze radzieccy otworzyli ogień z pistoletów maszynowych. Młody człowiek zginął na naszych oczach. Smrkovskhawkę telefonu, wykręcił numer i krzyczał do kogoś na drugim końcu przewodu, żeby przestali zabijać. Myślałem, że rozmawia z Czerwonienką, ale potem uświadomiłem sobie, że mówił po czesku, a Czerwonienko nie rozumiał czeskiego ani w ząb. [...] Potem zobaczyliśmy spadochroniarzy, tak zwaną „piechotę powietrzną”, wyskakujących ze swych pojazdów. Z pistoletami maszynowymi w rękach szybko otoczyli gmach KC. [...] Zaczęło świtać, gdy pododdział w sile co najmniej plutonu, dowodzony przez kilku oficerów, wdarł się do gmachu. Było już rano, kiedy siedmiu czy ośmiu radzieckich spadochroniarzy pod dowództwem jednego albo dwóch niższych stopniem oficerów wtargnęło do mego gabinetu. Natychmiast ustawili się przy oknach i drzwiach wewnętrznych. Wyglądało to jak napad rabunkowy z bronią w ręku. Odruchowo sięgnąłem po telefon, ale jeden z żołnierzy wymierzył we mnie pistolet maszynowy, schwycił telefon i wyrwał kabel ze ściany”. Cyt. za: A. Dubek, Nadzieja umrze ostatnia, Warszawa 1995. Przywrócenie gwarancji dla kierowniczej roli partii przywitano w Moskwie z zadowoleniem. Czesi najwyraźniej nie rozumieli, iż pozostanie w Układzie Warszawskim, o czym w odróżnieniu od Węgrów gorąco zapewniali, nie wypełnia całości zobowiązań wobec ZSRR i „socjalistycznej wspólnoty”. Pokrętny manewr z aresztowaniem kierownictwa, jego przywróceniem do władzy oraz stopniową eliminacją był symbolem nowych czasów, w których nie za bardzo było już miejsce dla rządów typu „Szolnok” czy też „Alois Indra”. Następstwa interwencji były znaczące i daleko wykraczały poza Czechosłowację. W samej Czechosłowacji gruntowne zmiany polityczne przeprowadzono dopiero w 1969 r., kiedy to usunięto Dubeka, a później innych. Siłą tłumiono demonstracje, zaostrzyły się represje i walka z opozycją, za granicę emigrowały dziesiątki tysięcy osób. Doszło również do poważnych rozdźwięków wewnątrz międzynarodowego ruchu komunistycznego, a wiele partii na tle stosunku do wydarzeń czechosłowackich podzieliło się. Interwencja była politycznym fiaskiem, przynajmniej z międzynarodowego punktu widzenia. Po raz kolejny ZSRR ukazał swoje prawdziwe oblicze „żandarma bloku”. Bardzo osłabiło to komunistyczne wpływy w Europie Zachodniej, wydatnie sprzyjając natomiast prowadzonej stamtąd propagandowej ofensywie. Z punktu widzenia interesów Moskwy sprawy te stanowiły jednakże „naturalne koszta” utrzymania imperium. Realnie rysująca się „czechosłowacka schizma” była bowiem niezwykle groźna dla systemu, który w istocie był niereformowalny. Wydarzenia w Czechosłowacji poderwały wiarę znaczącej części opozycji demokratycznej w krajach bloku wschodniego w możliwość zreformowania systemu od wewnątrz. Zwłaszcza w Polsce wielu zwolenników zdobywały koncepcje budowy „społeczeństwa alternatywnego”, którego znaczne obszary znalazłyby się poza oddziaływaniem komunistycznego państwa. Realizacja tego była jednak nieprawdopodobnie trudna, gdyż opozycja nie dysponowała środkami dla stworzenia jakiejkolwiek rzeczywistej alternatywy, a co najwyżej była zdolna zasygnalizować ją. Już bowiem na etapie druku bezdebitowych książek czy prasy napotykano przeciwności trudne do przezwyciężenia. Chociaż utworzony po zajściach w 1976 r. Komitet Obrony Robotników cieszył się uznaniem w wielu środowiskach intelektualnych, w szerszym wymiarze jego działalność była mało znana. Kontestującej inteligencji wyraźnie brakowało masowego, robotniczego poparcia. Tradycyjnie silne wpływy Kościoła katolickiego ogromnie wzmocnił wybór kardynała Karola Wojtyły na papieża, w październiku 1978 r. Wizyta Jana Pawła II w Polsce w czerwcu 1979 r. przyniosła nie tylko wielkie ożywienie religijne, ale i konsekwencje polityczne. Nie miało też znaczenia, że wiele papieskich wypowiedzi „nadinterpretowano”, gdyż antykomunistyczny wydźwięk był i tak łatwo zauważalny. Niewiele jednak zapowiadało eksplozję, do jakiej doszło w lipcu–sierpniu 1980 r. Jej tło było wybitnie ekonomiczne, gdyż sytuacja gospodarcza od pewnego czasu znacznie pogorszyła się, a ogłaszane przez rząd podwyżki cen żywności były tradycyjnie już źle widziane przez społeczeństwo. Fala strajków spowodowanych niezadowoleniem z braku towarów oraz niskiej stopy życiowej stopniowo ogarnęła cały kraj. W połowie sierpnia 1980 r. zastrajkowała Stocznia Gdańska, w której rozpoczął działalność Międzyzakładowy Komitet Strajkowy z Lechem Wałęsą na czele. Sformułował on 21 postulatów, które poza ekonomicznymi obejmowały żądania rejestracji „wolnych związków zawodowych”, a także przestrzegania zasad demokracji. To ostatnie tyczyło jednak poszanowania prawa na gruncie systemu, a nie wprowadzenia nowego obszaru, nie znanego w krajach komunistycznych. „Wolne związki zawodowe” istniały na Wybrzeżu już wcześniej. Strajk w stoczni nie był jednakże rezultatem jakiegoś zaplanowanego przez nie „spisku”. Propagandowy wydźwięk na skalę całego kraju, jaki wywołało przerwanie pracy w tak prestiżowym zakładzie, spowodował, iżw wydarzenia włączyli się działacze demokratycznej opozycji. Było to komunistom bardzo nie na rękę, gdyż same postulaty płacowe mogli załatwić stosunkowo szybko. Novum strajków była ich solidarność, co podniesione zostało wkrótce do rangi idei i nazwy. Wielkie zakłady strajkowały bowiem w imieniu i interesie małych, których protest zostałby przez władze zlekceważony. Chociaż w końcu sierpnia i początku września 1980 r. przedstawiciele rządu podpisali porozumienia z komitetami strajkowymi, realizacja postulatów była nierealna, zwłaszcza w owładniętej kryzysem Polsce 1980 r. Najważniejszym rezultatem była jednak legalizacja zorganizowanego przez strajkujących i opozycję niezależnego związku zawodowego „Solidarność”. Był to znaczący wyłom w dotychczasowym systemie komunistycznego monopolu władzy. Nowi związkowcy dobitnie opowiadali się za utrzymaniem scentralizowanego charakteru „Solidarności”, upatrując w tym szanse na przeciwstawienie się wszechwładzy PZPR. Tymczasem partia, której struktury ogarnął również reformatorski ferment, wyraźnie ustępowała. We wrześniu 1980 r. ze stanowiska I sekretarza zmuszony był ustąpić Edward Gierek, a jego miejsce zajął skłonny do kompromisu Stanisław Kania. Wewnątrzpartyjni reformatorzy, usiłujący dostosować program PZPR do nowej sytuacji, byli jednak w bardzo trudnej sytuacji. Z jednej strony musieli oni liczyć się z sytuacją, z drugiej – ze stanowiskiem Kremla oraz wspierającymi radziecką linię „twardogłowymi”. W istocie roszczenia „Solidarności” lawinowo narastały. Nie miała ona specjalnie wytyczonych celów, lecz wzorem komunistów – osiągnąwszy jeden cel, sięgała po drugi. O ile początkowo oficjalnie głoszono potrzebę naprawy systemu, to z upływem czasu pojawiły się hasła sięgające „finlandyzacji” Polski czy też częściowego przynajmniej przywrócenia demokracji. Do faktycznego wyłuszczenia zamiarów nigdy nie doszło, a większość ocen kształtowano na podstawie szczątków wypowiedzi czy domniemań. Tak czy inaczej „Solidarność”, którą coraz trudniej było nazywać związkiem zawodowym, była bardzo silna, a liczba jej członków sięgała kilku milionów. Nadzieje Moskwy na uporanie się przez PZPR z „kontrrewolucją” zaczęły się wyczerpywać z początkiem 1981 r. Rosjanie gotowi byli do interwencji już wcześniej, z czego jednak wycofali się, gdyż niejasne były jej konsekwencje, a PZPR nie utraciła kontroli nad państwem. Chwilowo poprzestano na wywieraniu nacisku na władze polskie, by same uporządkowały sytuację, w przeciwnym razie spotkają się z konsekwencjami, w tym gospodarczymi. Wyraźnie wskazywano na zagrożenia dla systemu płynące z rysującej się dwuwładzy w Polsce, a także na wsparcie „Solidarności” ze strony Kościoła katolickiego oraz Zachodu. W lipcu 1981 r. PZPR przeprowadziła swój IX Zjazd, na którym reformatorzy starli się z ortodoksami. Z punktu widzenia przyszłości jego ustalenia były znaczące, gdyż umocniły skrzydło reformatorskie, które u schyłku dekady miało zadecydować o „okrągłym stole” i pokojowym transferze władzy. Wówczas jednak sytuacja była zupełnie inna, a dopasowanie się do wydarzeń i podzielenie władzą z „Solidarnością” miałoby katastrofalne konsekwencje. O wyrzeczeniu się przez PZPR hegemonii w sferze władzy nie mogło być mowy. To było jasne i wcześniej sprawdzone w Czechosłowacji. W październiku 1981 r. funkcję I sekretarza objął gen. Wojciech Jaruzelski. W swoim ręku skupiał on już funkcje premiera oraz dowódcy armii. W tym samym czasie ponownie wzrosła fala strajków, a społeczeństwo było coraz bardziej zmęczone brakami na rynku oraz politycznym zamętem. Nie znaczy to, że poparcie dla „Solidarności” oraz jej aktywność zmniejszyły się. Praktycznie nie było wizji co do dalszego istnienia stanu dwuwładzy, gdyż demontaż komunistycznej hegemonii w Polsce zdawał się nieuchronny. Takiego stanu rzeczy Moskwa nie zamierzała w nieskończoność tolerować, toteż Jaruzelski postawiony został wobec perspektywy „albo–albo”. O żadnej „finlandyzacji” Polski nie było mowy, a Rosjanie posiadali zdolność skutecznego interweniowania, przy relatywnie niewielkich stratach. Społeczeństwo polskie było zresztą podzielone, a w znacznej części zniechęcone, co nie wróżyło zdeterminowanego poparcia dla „Solidarności”. Nawet władze związku coraz słabiej kontrolowały swoje struktury. W tej sytuacji decyzja o wprowadzeniu stanu wojennego nocą 13 grudnia 1981 r. była praktycznie jedynym rozwiązaniem, jakie Moskwa pozostawiła Jaruzelskiemu. Jego ogłoszenie gruntownie zaskoczyło wszystkich, a zwłaszcza „Solidarność”. Internowano kilkanaście tysięcy osób, tylko w sporadycznych i niejasnych przypadkach doszło do użycia broni, co pociągnęło za sobą niewielu zabitych i rannych. Do końca grudnia 1981 r. wszystkie strajki załamały się, a „Solidarność” znalazła się w podziemiu. Dnia 16 grudnia 1981 jednostki wojskowe otoczyły katowicką kopalnię „Wujek”, a na jej teren, dla złamania strajku okupacyjnego, wkroczyły jednostki ZOMO. W nie całkiem jasnych okolicznościach doszło tam do użycia broni przeciwko górnikom atakującym milicję żelaznymi drągami, śrubami i spychanymi wózkami. W wyniku strzałów poniosło śmierć dziewięciu górników. We wczesnym okresie stanu wojennego siły porządkowe strzelały jeszcze w innych miejscach, czego rezultatem było kilka dalszych ofiar śmiertelnych. Trzeba jednakże powiedzieć, iż broń palna nie stanowiła środka dla rozpraszania demonstrantów, jak to miało miejsce na Wybrzeżu w 1970 r. Rząd dysponował bowiem wielkimi siłami milicyjno–wojskowymi i poza odosobnionymi przypadkami demonstracje nie przekształcały się w zamieszki. Tak wspomina wydarzenia z „Wujka” ówczesny wicepremier Mieczysław F. Rakowski: „Tragedia w kopalni Wujek« z pewnością pozostanie w świadomości ludzkiej, pozostanie też w pamięci ówczesnej ekipy kierowniczej. Dowiedzieliśmy się o niej w czasie posiedzenia Dyrektoriatu. Z sali wywołano Kiszczaka, informując, że ma bardzo ważny telefon z Katowic. Po chwili wrócił do nas z wiadomością, że pod Wujkiem« jest bardzo gorąco. Przekazał też pytanie szefa milicji w Katowicach, nieżyjącego już generała Gruby, czy można użyć broni w obronie własnej? Jaruzelski odpowiedział, że w żadnym wypadku. Kiszczak wrócił więc do telefonu. Wybiegłem za nim ze słowami: Sprawdź, czy komisarz wojskowy jest tam na miejscu«. Moje pytanie nie było przypadkowe. Uważałem, że jeśli są tam jakieś gorące głowy, to rękojmią ich ochłodzenia może być komisarz wojskowy. Po dwóch godzinach ponownie zadzwoniono z Katowic. Dowiedzieliśmy się, że pod Wujkiem« użyto broni i są zabici. Ta wiadomość zrobiła straszne wrażenie na siedzących przy stole. Jak mi powiedział później Jaruzelski, byłem blady jak ściana... Od pierwszych chwil stanu wojennego z lękiem czekaliśmy na taką wiadomość. Musieliśmy przecież liczyć się z tym, że może gdzieś dojść do takiego wydarzenia, ale jest też nadto zrozumiałe, że niemal modliliśmy się, aby do niego nie doszło. Pierwsze dwa dni trwania stanu wojennego kończyliśmy z westchnieniem ulgi. Nabieraliśmy wiary, że wprowadzenie rygorów stanu wojennego przebiega spokojnie i na szczęście bez ofiar. No i 16 grudnia, nieoczekiwanie, wbrew naszej woli i intencjom, doszło do tragedii”. Cyt. za: M. F. Rakowski, Zanim stanę przed trybunałem, Warszawa 1992. Mało kto wierzył, iż zdławienie „Solidarności” będzie w praktyce tak łatwe i napotka jedynie sporadyczny opór. Aby złamać ruch tej miary co „Solidarność” – Chile stanęło na granicy wojny domowej, tysiące osób zamordowano, a krwawy charakter dyktatury Augusto Pinocheta nie ulegał kwestii. Na Filipinach, gdy występowano przeciwko Marcosowi, dziesiątki tysięcy ludzi zablokowały drogę do Fortu Aguinaldo, gdzie zamknęła się grupa buntowników, godząc się raczej na rozjechanie przez czołgi aniżeli przepuszczenie rządowych kolumn pancernych. W Polsce sytuacja była zupełnie inna, gdyż niezależnie od potęgi „Solidarności” system komunistyczny nadal cieszył się niemałym poparciem. Poza tym jego przeciwnicy nie wprost godzili w system, a raczej go poprawiali. Zasadniczo zmieniało to charakter i możliwości oczekiwań, w przypadku ewentualnej mobilizacji społecznej. Chociaż w Polsce Związek Radziecki nie interweniował bezpośrednio, jak na Węgrzech czy w Czechosłowacji – rezultat osiągnął taki sam. System nie był już jednak tak sprawny, jak w przeszłości, toteż „Solidarność” przetrwała nieporównywalnie dłużej. Nie wypełniły się oczywiście wszystkie przesłanki, jakie zazwyczaj decydowały o interwencji, toteż Moskwa mogła wymusić na kierownictwie polskim zaprowadzenie stanu wojennego pod groźbą innych znanych rozwiązań. Choć stan wojenny w Polsce pociągnął za sobą amerykańskie sankcje, nic nie wskazuje, by USA potraktowały inaczej ewentualną agresję aniżeli tak, jak w przypadku Czechosłowacji, tj. jako „godny ubolewania epizod” (Lyndon B. Johnson). Funkcja „policjanta bloku wschodniego” wiązała się bowiem z podziałem świata i nie podlegała dyskusji, jeśli nie wykraczała poza ramy zakreślone powojennym układem sił. VI. Związek Radziecki i USA – stosunki wzajemne i przemiany wewnętrzne Niereformowalne supermocarstwo – ZSRR od Breżniewa po Gorbaczowa Upadek Chruszczowa praktycznie zamknął dziesięcioletni okres prób zreformowania państwa radzieckiego, jego systemu i gospodarki. Ukształtowany w okresie stalinowskim organizm wyraźnie utracił dynamikę rozwoju. Zmiany, które odtąd zachodziły w nim, nie miały kompleksowego charakteru i odnosiły się jedynie do pewnych płaszczyzn. Jako całość Związek Radziecki przestał nadążać za otaczającym go światem, chociaż nadal w wielu dziedzinach jego osiągnięcia były imponujące, a niekiedy wręcz unikatowe. Problem polegał jednakże na tym, iż państwo to nie rozwijało się równomiernie, toteż obok enklaw na miarę przyszłości funkcjonowały coraz rozleglejsze strefy nieprawdopodobnego zacofania. Z biegiem lat coraz bardziej dająca się we znaki słabość gospodarcza powodowała, iż Związek Radziecki stać było na odpowiednie finansowanie tylko pewnych dziedzin. Ugruntowane w przeszłości poglądy oraz praktyka sprawiały, że w obliczu rozmaitych niepowodzeń przedmiotem specjalnej troski pozostawała sfera mocarstwowej polityki międzynarodowej. Następca Chruszczowa, Leonid Breżniew, był typem partyjnego biurokraty. Uchodził za niezłego organizatora, o zdolnościach kierowniczych, chociaż w istocie nie znał się na niczym konkretnym. Jego kariera była typowo urzędnicza, pełna rozgrywek i walki o kolejne stanowiska. Taką też okazała się droga ku szczytowej pozycji w państwie, gdyż początkowo władzę sekretarza generalnego ograniczała zasada kolektywnego kierownictwa. Obalając Chruszczowa, aparat partyjny najwyższego szczebla nie zamierzał przecież fundować sobie władcy–despoty. Wystąpił, gdy chruszczowowskie reformy zagroziły jego uświęconej pozycji, wprowadzając częściową rotację oraz możliwość roszad na nomenklaturowych stanowiskach. Biorąc pod uwagę oparcie się na aparacie partyjnym, proces dochodzenia Breżniewa do jednoosobowego kierowania państwem miał być znacznie dłuższy aniżeli w przypadku jego poprzedników. Swoich rywali Breżniew pozbywał się powoli i stopniowo, bez rewolucji, jak przystało na urzędnika. Z czasem skupił w swoim ręku funkcje: sekretarza generalnego KPZR, który był zarazem szefem państwa, przewodniczącego parlamentu, Rady Najwyższej, RadyObrony i głównodowodzącego. W 1978 r. ograniczył władzę premiera na rzecz „kolegialnego kierowania”, a dwa lata później faktyczną władzę w państwie przejął jego gabinet, kierowany przez Konstantina Czernienkę – efemerycznego poprzednika Gorbaczowa. Koncentracja władzy przez Breżniewa pociągnęła za sobą rozwój kultu jego osoby. Początki tych praktyk sięgają pierwszej połowy lat siedemdziesiątych. Tak jak dotąd zresztą, państwo radzieckie nigdy nie obywało się bez „Przywódcy”. „Przywódcami” byli Lenin, Stalin i Chruszczow, chociaż o kulcie tego ostatniego trudno by mówić. Zgromadziwszy w swym ręku większość kluczowych stanowisk, Breżniew nieuchronnie stał się „Przywódcą”. Aby wzmocnić ową pozycję, partyjni propagandyści szybko sfabrykowali nowy życiorys sekretarza generalnego. Przede wszystkim zweryfikowano jego karierę wojenną, gdyż jako naczelny dowódca sił zbrojnych winien mieć stosowną kartę. W czasie wojny Breżniew zajmował w istocie podrzędne stanowisko szefa zarządu politycznego 18. Armii. Nowa wersja była dość niejasna (wszelako żyli jeszcze ci, którzy znali prawdę), ale oficjalnie wszystko wskazywało na to, że to Breżniew osobiście zaplanował i przeprowadził słynną operację lądowania na Małej Ziemi, w rejonie Noworosyjska. Z czasem okazało się, że to właśnie on, a nie kto inny, przyczynił się do zwycięstwa w II wojnie światowej. Wkrótce otrzymał za to tytuł marszałka oraz szereg odznaczeń bojowych, w tym trzy gwiazdy „Bohatera ZSRR”. Szczególnie przyznanie ostatniej z nich wzbudziło szczere zdumienie, które wyraził m.in. jadowity list czytelnika–nauczyciela do redakcji „Prawdy”, z uprzejmym zapytaniem, jakie to nowe czyny sekretarza generalnego ujawniono niemal czterdzieści lat po wojnie, gdyż czuje się w obowiązku opowiedzieć o nich dzieciom... Mało kto w dziejach miał tyle orderów co Breżniew, co nie przeszkadzało mu jednak wymóc na władzach polskich brakującego mu do kolekcji „Krzyża Wielkiego Virtuti Militari”. Kult Breżniewa propagowano w instytucjach, szkołach, na ulicach miast i miasteczek Związku Radzieckiego. Powoli stawał się artystycznym natchnieniem jako temat dla rzeźbiarzy, malarzy i filmowców. Przy okazji tradycyjnej wymiany legitymacji partyjnych (co służyło czystkom w organizacji) otrzymywał zawsze dokument nr 2, co stawiało go na drugim miejscu w hierarchii wodzów za Leninem (legitymacja nr 1). W 1979 r. okazało się, iż „Przywódca” jest również wielkim literatem, co potwierdziła nagroda leninowska w tej dziedzinie, wręczona mu „na życzenie mas pracujących”. Inne nagrody i wyróżnienia potwierdziły jego rangę jako wybitnego teoretyka w zakresie marksizmu-leninizmu. Jednym z ostatnich objawów roznieconego kultu było przemianowanie położonego nad Kamą miasta Nabiereżne Czełny na Breżniew, już po śmierci patrona w 1982 r. Osoba żadnego z jego następców, krótko zresztą pozostających na szczycie władzy, nie wywołała już podobnej paranoi. Atmosfera kultu jednostki wymagała bowiem czasu i wytworzenia nowego establishmentu zainteresowanego jej rozniecaniem. Zjawisko to nie wynikało wyłącznie z cech osobistych przywódcy, lecz z zapotrzebowania tych, którzy stanowili jego oparcie. Dominacja w sferze ducha nie była sprawą prostą, gdyż Stalin wraz ze swoim systemem potrzebował blisko dwudziestu lat, aby osiągnąć „szczyty nieomylności”. Absurdalny kult wzmacniał i spajał breżniewowską elitę władzy. W terenie ukształtowały się tysiące „lokalnych Breżniewów” różnego szczebla, którzy rzekomo najlepiej wiedzieli, jakiesą intencje „drogiego Przywódcy”. Szczególnym przejawem tej praktyki było przekształcenie niektórych republik Azji Środkowej w rodzaj satrapii, z chłopami przywiązanymi do ziemi, prywatnymi więzieniami dla oponentów i haremami dla dygnitarzy. Powszechnie zdawano sobie sprawę, iż breżniewowski system istnieć będzie tak długo, jak jego filar, tj. sekretarz generalny. W warunkach bowiem tak rozdmuchanego kultu odejście przywódcy prowadzić musiało do nieuchronnych zaburzeń w radzieckim establishmencie. Jako czołowy gwarant zachowania systemu i płynących z niego apanaży, Breżniew musiał zatem trwać na urzędzie aż po biologiczną granicę, którą w jego przypadku stanowiła śmierć. Dla ludzi, którzy w jego cieniu kosztowali rozkoszy władzy, nieważny był stan fizyczny przywódcy. Spustoszenia, jakie poczyniła w nim choroba, były już w ostatnich latach powszechnie zauważalne i wywoływały liczne komentarze, jak choćby... odruch dyrygowania śpiewającymi Międzynarodówkę podczas partyjnych gremiów... Pod koniec życia Breżniew czuł się fizycznie skończony i autentycznie chciał odejść. To jednakże nie wchodziło w rachubę. Zmuszono go do formalnego urzędowania, bo trudno nazwać to rządzeniem, do samego końca. Niedługo po tym, jak sekretarza generalnego znaleziono martwego w jego gabinecie, upadły „imperia” jego lokalnych protegowanych, a niektórzy z nich trafili nawet przed plutony egzekucyjne. W znaczącej mierze kult jednostki wiązał się z charakterystycznym dla ZSRR lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych zjawiskiem gerontokracji. Wyrastającym z epoki Breżniewa, choć zauważalnym dopiero w jej schyłkowej fazie, a oczywistym po śmierci tego przywódcy. Poza okresem rewolucji, szczyty władzy w państwie radzieckim rzadko bywały sferą ludzi młodych. Sytuacja, jaka wytworzyła się u schyłku lat siedemdziesiątych, budzić mogła jednakże rzeczywisty niepokój. Na szczytach zasklepionego systemu wyraźnie obecni byli ludzie starzy, co nie znaczy, że pozbawieni doświadczenia i autorytetu. Doprawdy trudno było jednak od nich wymagać pociągnięć rewolucyjnych, których coraz bardziej potrzebowało państwo. Starzejący się „strażnicy” blokowali również awans młodej generacji, co budziło oczywistą frustrację. W warunkach komunizmu procedury demokratyczne stanowiły absolutną fikcję, toteż system ten nigdy nie wypracował sposobu rotacji kadr. Przeciwnie, powszechnie funkcjonowało stalinowskie przekonanie, iż aparat doskonali się w miarę upływu czasu. Jak długiego – tego nie precyzowano. Chruszczowowski wariant reformy wewnątrzpartyjnej, który tak oburzył aparat, zakładał jedynie rotację jego części, i to niższego szczebla. Sam Stalin był również bardzo przywiązany do swoich kadr. Należy zwrócić uwagę, że po ostatniej wielkiej czystce z lat 1937–1938 i wyeliminowaniu resztek opozycji wewnątrzpartyjnej grono jego bliższych i dalszych współpracowników praktycznie nie podlegało zmianom. Pozbawiony rotacji system miał wszelkie warunki ku kostnieniu. Potęgowały się one wraz z eliminacją terroru, który – jak na ironię – zastępował demokratyczną rotację. Znaczenie tej stalinowskiej praktyki zdają się potwierdzać tezy, iż „wielki terror” usunął kadry nie przystające do unowocześnianego państwa radzieckiego – tak na płaszczyźnie gospodarczej, jak i wojskowej. Bez zbrodniczej eliminacji starej kadry dowódczej Związek Radziecki być może nie miałby szans na zwycięstwo w II wojnie światowej. Jej odejście utorowało bowiem drogę takim jak Gieorgij Żukow czy Konstanty Rokossowski, a fakt, że ZSRR poniósł porażkę w pierwszej fazie konfliktu, nie zależał od dowódców, lecz od zaskoczenia i nie przygotowanego organizmu gospodarczego. Pozbawiony zdrowej rotacji system stawał się w istocie bezradny. Nawet pozbycie się ewidentnego nieudacznika stanowiło wielki problem. Sukcesja władzy – tak w Związku Radzieckim, jak i krajach bloku wschodniego – odbywała się niemal wyłącznie w trybie przewrotów pałacowych. Kiedy jednak odchodził przywódca, czystki tylko w niewielkim stopniu dotykały jego kadry, niemal wyłącznie najwierniejszych i najbardziej skompromitowanych współpracowników. Spraw związanych z rotacją na stanowiskach partyjnych i państwowych nie rozwiązano właściwie do końca epoki komunizmu w Europie Środkowej i Wschodniej. Dopiero u schyłku lat osiemdziesiątych, m.in. w Polsce, ograniczono liczbę kadencji, na które mogli być wybierani partyjni dygnitarze. Stanowiska państwowe w systemie komunistycznym pozostawały wypadkową działalności partyjnej i podlegały desygnacji. Ranga szefów rządów czy też ministrów nie należała do szczególnie wysokich, gdyż wszyscy oni odpowiadali przed kierownictwem rządzącej partii komunistycznej. W związku z tym, że obalenia przywódcy dokonywali w istocie jego bliscy współpracownicy, a nie gremia partyjne, będące jedynie fasadą – o gruntowną wymianę ekipy było bardzo trudno. Odnowa rządzących ekip była zazwyczaj jedynie częściowa, mocno rozciągnięta w czasie. Tym sposobem funkcjonowały osoby, które na rozmaitych stanowiskach „przeżywały” dwóch, a nawet trzech przywódców partii. Były to postaci znaczące, choć z różnej sfery cienia, o szeroko rozgałęzionych wpływach. Przewrotom na szczytach władzy zazwyczaj nie towarzyszyły rewolucje „na dole”. Krytyka poprzednika była wyraźna, lecz umiarkowana. Przywódcy rzadko popełniali błędy kardynalne, zazwyczaj wymagały one jedynie „korekty kursu”. Rolą rozmaitych „dinozaurów” było również legitymizowanie nowej władzy. Nie mogła ona być rewolucyjna, znikąd. Wymagała bowiem tego zasada ciągłości, którą najlepiej reprezentowali starzy członkowie partii, często związani z całą galerią poprzednich rządzących. Ich rola była w pewnym sensie zbliżona do funkcji cenzoratu w imperialnych Chinach, badającego zgodność postępowania aktualnej władzy ze starodawnymi prawami. Długość stażu partyjnego miała wielkie znaczenie, jeszcze większe wieloletnie współuczestnictwo w partyjnych decyzjach. Pozycję wyjściową każdego nowego przywódcy i jego ekipy komplikował fakt, iż musiał on skrytykować swojego poprzednika, rzecz w demokracji oczywista i jakże dla rządzących użyteczna! W państwie komunistycznym jednak rodził się problem ciągłości, wynikający z obowiązku wierności zasadom marksizmu-leninizmu. Stąd zazwyczaj nowi rządzący zaczynali co prawda od odbrązowiania poprzedników, lecz szybko przywracali blask ich poprzednikom... Było to zjawisko dość typowe, toteż za Breżniewa wyraźny renesans przeżywała osoba Stalina (którego w 1969 r. zamierzano nawet zrehabilitować); za Andropowa ostro krytykowano Breżniewa i jego system, „odkurzano” zaś Chruszczowa; Czernienko wyraźnie orientował się na breżniewowską przeszłość... Nie inaczej było w Polsce, gdzie za Gierka w niełasce znalazł się Gomułka, za to wyraźny renesans przeżywała pamięć o Bierucie, potępionym przez Gomułkę. Za rządów Jaruzelskiego na cenzurowanym znaleźli się Gierek – co logiczne i Bierut – co oczywiste, Gomułkę zaś upamiętniły liczne publikacje oraz tablica w miejscu zamieszkania. Od czasu śmierci Stalina ogromnie wzrosła liczba członków KPZR, która w 1953 r. wynosiła 7 mln osób, w 1981 r. aż 17,5 mln. Niegdyś była to elitarna grupa, z czasem utraciła ona taki charakter, a przynależność do niej wcale nie oznaczała udziału we władzy czy jakichś profitów. Aż do XX Zjazdu jedną z fundamentalnych zasad funkcjonowania partii komunistycznej była tzw. zdolność do oczyszczania się z oportunistów. Był to „termin–wytrych”, umożliwiający przeprowadzenie czystek wewnętrznych, o niekoniecznie krwawym charakterze. W okresie późniejszym czystki zastąpiono rozmaitymi weryfikacjami, co nie miało już jednak dawnej skali i nie gwarantowało pozbycia się z szeregów niezadowolonych, toteż procentowy udział członków partii w społeczeństwie systematycznie wzrastał. W tej sytuacji szanse na intratne stanowiska objęte desygnacją, czyli tzw. nomenklaturą partyjną, zmniejszały się. System biurokratyczny co prawda rozrastał się zgodnie z „prawem Parkinsona”, ale otrzymanie zadowalającej, kierowniczej posady stawało się coraz trudniejsze. Zmiany w partii stanowiły oczywiście pochodną tego, co działo się w społeczeństwie i w państwie. W dziesięcioleciach od śmierci Stalina Związek Radziecki ogromnie się zmienił. W roku 1959 liczba jego ludności wzrosła do 208,8 mln, w 1965 r. wynosiła 232 mln, w 1975 r. – 253 mln, a na krótko przed rozpadem w roku 1991 r. blisko 289 mln. W tym samym czasie, wskutek procesów urbanizacyjnych, mocno zmieniła się struktura zamieszkania: w 1950 r. tylko 39% obywateli ZSRR żyło w miastach, w 1956 r. – 45%, w 1965 r. – 53%, a w 1984 r. aż 68%. W ciągu ćwierćwiecza doszło zatem do odwrócenia układu zaludnienia i nie koł-chozowa wieś, tak jak w przeszłości, lecz miasta stanowiły o obliczu Związku Radzieckiego. Urbanizacji towarzyszył zwiększony dostęp do ośrodków kształcenia, toteż w 1979 r. niemal 140 mln obywateli radzieckich posiadało wykształcenie średnie (w tym nie ukończone) bądź wyższe. Oznaczało to wzrost o blisko połowę w stosunku do sytuacji z 1970 r. W 1958 r. ośmioletnim programem nauczania objęto wszystkie dzieci, a później wprowadzono również 10-latkę w typie szkoły średniej. Choć rezultaty radzieckiego systemu kształcenia niejednokrotnie kwestionowano, wzrost poziomu umysłowego społeczeństwa był niewątpliwy. Ogromny zasięg uzyskało czytelnictwo, zwłaszcza klasycznej literatury pięknej. Książki były bardzo tanie, a dla wielu stanowiły jedyną rozrywkę oraz wytchnienie od propagandowego nacisku prasy, radia i telewizji. Dzięki środkom masowego przekazu i książkom wzrastała rola języka rosyjskiego, kosztem języków narodowych. W 1970 r. aż 214 mln osób deklarowało rosyjski jako język ojczysty lub tzw. drugi, w tym dwie trzecie nierosyjskiej ludności ZSRR. Tylko w ćwierćwieczu po śmierci Stalina dokonała się olbrzymia transformacja społeczeństwa radzieckiego. Stało się ono bardziej wykształcone, a jego znacząca większość zamieszkiwała w miastach. Powoli odchodził w przeszłość model ciemnego kołchoźnika z zapyziałej wioski, przedmiotu manipulacji aparatu partyjnego, całkowicie pozbawionego wiedzy o otaczającym go świecie. Urbanizacja była oczywiście pochodną procesów uprzemysłowienia, które obywateli radzieckich kosztowały tak wiele. Była to cena, jaką zapłacili za wzrost własnej świadomości. Bez industrializacji nie mieszkaliby przecież w miejskich blokowiskach, lecz w zadymionych chałupach oświetlanych łuczywem lub smrodliwym, rybim kopciem z „wijuna”. Tylko większe skupiska były w stanie zapewnić im edukację naprzyzwoitym poziomie, bez której nigdy nie byliby w stanie pokierować własną przyszłością. W tym sensie komunizm stanowił inną drogę, wiodącą ku cywilizacyjnemu awansowi niektórych obszarów. Mobilizacja, której dokonał, skutkowała budową społeczeństw industrialnych, a więc tego, co na Zachodzie dokonało się znacznie wcześniej. Dokonując przebudowy i rozbudowy gospodarczej, industrializując i urbanizując kraj oraz kształcąc społeczeństwo odpowiadające potrzebom takiego państwa – komunizm nieuchronnie podrywał swoje podstawy. Zachodzącym przemianom nie towarzyszyły bowiem zmiany, a ograniczone reformy sprzyjały wewnętrznej deregulacji systemu. Komunistyczne państwo tworzono dla innych warunków, a priori uznano je za doskonałe i nie przewidziano w nim mechanizmów pozwalających na kontrolowaną ewolucję. Co gorsza, wzrostowi poziomu intelektualnego bynajmniej nie towarzyszył wzrost jakości życia. Nie tylko w ZSRR, ale i w innych krajach bloku wschodniego sprawy tyczące stopy życiowej nie stanowiły priorytetu w działaniach partyjnych decydentów. Inna rzecz, że tak naprawdę niewiele można było zrobić. Komunistyczny system gospodarowania stawał się anachronizmem, a mocarstwowe programy oraz rywalizacja z Zachodem pochłaniały ogromną część budżetu. Dokonujący się w świecie postęp cywilizacyjny sprawiał, iż Związek Radziecki nie mógł w pełni zachować swojej izolacji, która w okresie międzywojennym przyczyniła się do skonsolidowania społeczeństw. Dzięki środkom masowego przekazu obraz otaczającego świata stał się Rosjanom bliższy i coraz trudniej przychodziło skłaniać ich do wyrzeczeń w imię niejasnych zagrożeń. Zresztą czas wyrzeczeń – tak ze strony ciała, jak i ducha – powoli odchodził w przeszłość, nad czym wielu radzieckich „inżynierów dusz” mocno ubolewało. Zapewne niewielu z nich zdawało sobie sprawę, że wykształcone społeczeństwo, które zaspokoiło swoje najpilniejsze potrzeby materialne (w radzieckich realiach znaczyło to doprawdy niewiele), zapragnie rzeczywistej reformy systemu, a w razie konieczności przeprowadzenia jej odrzuci komunistyczny porządek. Wydaje się, że taka kolejność rzeczy stanowiła prawidłowość niezupełnie zależną od rzeczywistego stanu gospodarczego państwa, choć niewątpliwie miał on na to katalizujący wpływ. Tak czy inaczej, sam komunizm niósł w sobie zalążki społeczeństwa demokratycznego. Nie powstało ono z żadnej alternatywy, kontestacji czy opozycyjności, chociaż te kręgi właśnie przejęły później kierownictwo nad transformacją ustrojową. W procesie dziejowym komunizm nie był ślepą uliczką, lecz pokrętną, kosztowną i krwawą drogą zmierzającą do tego samego celu. Dla niektórych narodów być może jedyną możliwą, uwzględniając kwestię krótkiego czasu. Dla innych – przymusową, wynikającą z dziejowego splotu okoliczności. W ostatnim ćwierćwieczu swojego istnienia Związek Radziecki był niekwestionowaną potęgą gospodarczą w światowej skali. Realna ocena tego molocha po dziś dzień pozostała trudna. Przede wszystkim ZSRR był ogromnym państwem o powierzchni 22,4 mln km2, a zatem dwukrotnie większym aniżeli Stany Zjednoczone. Obszar ten był nieźle zaludniony, bogaty we wszelkie kopaliny, o liczącej się w świecie infrastrukturze. Wszystko to składało się na jego ogólny potencjał – bezdyskusyjnie imponujący, tak jak i wiele osiągnięć radzieckiej nauki i techniki. W szczegółach sprawy przedstawiały się znacznie gorzej. Korzenie radzieckiego gospodarowania sięgały rewolucji i wojny domowej. Wtedy to ukształtował się system, z którego korzystano przez następne dziesięciolecia – bliski wojennemu, nieprawdopodobnie kosztowny i materiałochłonny. Budując swoje imperium, Rosjanie nie troszczyli się o siłę roboczą, której mieli pod dostatkiem i za bardzo niskie lub żadne wynagrodzenie. W system ten wplecione było nawet imperium gułagów, które stanowiły nie tylko ośrodki karne, ale i gigantyczny rezerwuar darmowej pracy. Realizując kolejne „pięciolatki”, nieprawdopodobnie trwoniono siły, surowce i kapitał. Dwa pierwsze elementy teoretycznie kosztowały niewiele, gdyż pozyskiwano je za darmo lub półdarmo, finansowanie gotówką czy kredytami rozliczano natomiast bez związku z regułami rynku. Konsekwencje prowadzonej przez dziesięciolecia ekstensywnej gospodarki dały o sobie znać u schyłku lat sześćdziesiątych. Zasoby ZSRR nie były niewyczerpane, a jeśli nawet wykorzystano jedynie ich część, to pozostała znajdowała się na obszarach trudno dostępnych, pozbawionych infrastruktury, skąd eksploatacja nawet w radzieckich realiach była mało opłacalna. Jeszcze w latach 1966–1970 średnie tempo rocznego wzrostu tamtejszej gospodarki zachodni specjaliści szacowali na ok. pięć procent, w następnej pięciolatce na trzy procent, a później jeszcze niżej. Być może jest prawdą, że w dziesięcioleciu poprzedzającym rozpad imperium Związek Radziecki wszedł w fazę ujemną. Przemiany w społeczeństwie powodowały, iż bezlitosna eksploatacja siły roboczej, taka, jak do połowy lat pięćdziesiątych, nie była już możliwa. W połączeniu ze wzrastającymi kosztami eksploatacji surowców oznaczało to wzrost cen wszystkich inwestycji. Próby zaprowadzenia bardziej opłacalnego systemu gospodarowania, z naciskiem na intensywność działań, podejmowane przez premiera Aleksieja Kosygina, a później podczas krótkotrwałych rządów Jurija Andropowa, niczego konkretnego nie przyniosły. Były one zresztą zbyt płytkie, a całego systemu demontować nie zamierzały. Skostniały moloch stopniowo przegrywał gospodarczą rywalizację ze światem Zachodu. Jego sytuację pogarszały rosnące dysproporcje w zakresie technologii. Ani Rosja, ani też Związek Radziecki nigdy nie przodowały w tej dziedzinie. Pozyskanie nowoczesnych technologii, jako warunek sine qua non komunistycznego sukcesu, stanowiło myśl przewodnią Lwa Trockiego, gdy daremnie starał się przenieść płomień rewolucji do Europy Zachodniej. Jak wyglądał stan gospodarczy przedrewolucyjnej Rosji świadczy fakt, iż na wielu obszarach w ogóle nie znano kopcowania płodów rolnych, lecz pozostawiano je na polu... Pomimo wielkich wysiłków, różnice w poziomie technologii udało się zniwelować tylko na niewielu odcinkach. Rozwój nauki przebiegał bowiem w zupełnej dysharmonii z rozwojem całości organizmu gospodarczego. To, że istniały dziedziny osiągnięć na miarę epoki, nie zmieniało niekorzystnego obrazu całości, lecz stanowiło jedynie propagandowe usprawiedliwienie niepowodzeń. Dysproporcje w stosunku do Zachodu narastały w takim tempie, że coraz bardziej były one odczuwane na tak priorytetowej dla ZSRR płaszczyźnie, jaką był przemysł zbrojeniowy. Nie rozwijał się on przecież w oderwaniu od całości struktury, lecz stanowił jej zapewne najbardziej zaawansowany wytwór. W odróżnieniu od Zachodu, konsumpcja bynajmniej nie nakręcała prosperity, lecz zagmatwaną logiką stanowiła dla budżetu rodzaj obciążenia. Jego stopień był różny, w zależności od rozmaitych czynników. Z pewnością jednak wzrost urbanizacji sprzyjał naciskom społecznym na zwiększenie możliwości w zakresie konsumpcji. Dało to o sobie znać zwłaszcza z początkiem lat osiemdziesiątych. Akceptacja przez Zachód układu sił w Europie Środkowej i Wschodniej nie oznaczała przecież zgody na radziecką ekspansję w innych częściach świata. W roku 1993 w Rosji opublikowano wiarygodne, jak się wydaje, zestawienie strat militarnych Związku Radzieckiego po 1945 r. Zgodnie z tymi danymi: Podczas wojny w Korei (1950–1953) Rosjanie stracili 299 zabitych, w tym 120 lotników. Wówczas też zestrzelono 335 ich samolotów. Interwencja na Węgrzech kosztowała ich 720 zabitych i zaginionych bez wieści oraz 1540 rannych. W Algierii, w latach 1962–1964 poniosło śmierć 25 doradców, z czego 21 w warunkach bojowych. W Egipcie, w latach 1962–1974, zginęło 21 doradców, z czego 11 w warunkach bojowych. W Jemenie, w latach 1962–1963 – 1 zabity doradca. W Wietnamie, w latach 1965–1975 – 16 zabitych doradców, z czego 13 w warunkach bojowych. W Syrii, w latach 1967–1973 – utracono 35 doradców, z czego 30 w warunkach bojowych. W Angoli, w latach 1975–1979, zginęło 7 doradców, z czego 3 w warunkach bojowych. W Mozambiku, w latach 1967–1979, zginęło 6 doradców, z czego 5 w warunkach bojowych. W Etiopii, w latach 1977–1990, poniosło śmierć 34 doradców, w tym 14 w warunkach bojowych. Interwencja w Czechosłowacji w 1968 r. pociągnęła za sobą 11 zabitych i 87 rannych Rosjan; ponadto, w warunkach niebojowych poniosło śmierć dalszych 85. Podczas starć z Chinami w rejonie wyspy Damanskiej na Ussuri utracono bezpowrotnie 58 ludzi, a 94 zostało rannych; w rejonie jeziora Żałanaszkoł – 2 zostało zabitych, a 5 rannych. Dla Afganistanu straty bezpowrotne, tj. w zabitych i zaginionych, określa się na 14 751 osób, liczby rannych i chorych zaś na 469 685. W tej drugiej grupie 115 308 spośród radzieckiego personelu chorowało na żółtaczkę zakaźną, 31 080 – na dur brzuszny, 140 665 – na inne choroby zakaźne. Średnia miesięcznych strat bezpowrotnych w Afganistanie (zabici i zmarli z chorób) oscylowała pomiędzy 75 (lata 1987–1989) a 144 (lata 1980–1985). Podczas tej wojny Rosjanie utracili również 118 samolotów, 333 helikoptery, 147 czołgów, 1314 transporterów, 433 działa, 11 369 samochodów. Szacuje się, iż w latach 1950–1989 Związek Radziecki utracił ogółem z powodu zaangażowania militarnego w świecie 16,1 tys. ludzi. Dane za: Grif sekretnosti sniato. Potieri woorużonnych sił SSSR w wojnach, bojewych diejstwijach i wojennych konfliktach. Statisticzeskoje isledowanije, pod red. G. T. Kriwoszejna, Moskwa 1993. Wyrównanie przez ZSRR parytetu sił ze Stanami Zjednoczonymi, które dokonało się u schyłku lat sześćdziesiątych, osiągnięto z trudem i kosztem wielu wyrzeczeń w zakresie konsumpcji. Nie były to oczywiście wyrzeczenia tej skali, co w okresie stalinowskim, lecz w zmienionych warunkach już brak oczekiwanego wzrostu stopy życiowej stanowił poważny problem. Z tych też przyczyn załamał się breżniewowski projekt poprawy bytu z lat 1970–1975. Później było zresztą jeszcze gorzej, gdyż tendencje wzrostowe w gospodarce zamarły, a kraj powoli zmierzał ku fazie recesji, a potem – ku załamaniu. Poza mocarstwowymi wydatkami zbrojeniowymi istniała jeszcze rozległa sfera związanych z mocarstwowością wydatków innego rodzaju. Przede wszystkim była to rozmaita „pomoc”, wynikająca z zaangażowania w Trzecim Świecie. Część „inwestycji” była zresztą zupełnie nietrafiona i nie przyniosła żadnych korzyści, nawet z politycznego punktu widzenia. Dostawy broni dla Kuby, Wietnamu, Angoli, Etiopii, Nikaragui i wielu innych krajów bynajmniej nie nakręcały gospodarki, jak w świecie kapitalistycznym, lecz stanowiły dodatkowe obciążenie dla budżetu. Szacuje się, że rozmaite formy „pomocy” tylko dla Kuby i Wietnamu kosztowały Moskwę po ok. miliard dolarów rocznie. Wydatki tego rodzaju można by zapewne mnożyć, częściowo w postaci bezzwrotnej pomocy rzeczowej, subwencji oraz kredytów. Większość tych kwot Rosja nie jest w stanie wyegzekwować po dziś dzień. Największy ciężar dla państwa radzieckiego stanowiły jednakże nakłady związane z jego militarną pozycją. W latach 1963–1969 ZSRR o ponad połowę zwiększył swoje wydatki zbrojeniowe, toteż od 1965 r. nieco przekraczały one poziom wydatków amerykańskich. Trzeba jednak pamiętać, że potencjał wojskowy Stanów Zjednoczonych wzmacniali zachodnioeuropejscy sojusznicy. Na podobny wysiłek ze strony krajów bloku wschodniego Rosjanie nie mogli liczyć, toteż dźwiganie ciężaru zbrojeń spadało niemal wyłącznie na nich. Porównanie produktu krajowego brutto obu rywali wypadało niekorzystnie dla ZSRR, ale choćby ze względu na trudności w szacunkach o rzeczywistej skali tych różnic trudno mówić. To samo dotyczy procentowego udziału w budżecie wydatków wojskowych, które w Stanach Zjednoczonych oscylowały wokół 5% rocznie. Dla ZSRR szacuje się te wydatki od 15% do 40%. Ta ostatnia wartość jest mało prawdopodobna, podobnie jak i to, że przemysł zbrojeniowy angażował ponad jedną trzecią ogółu siły roboczej. Z pewnością jednak procentowy udział wydatków militarnych w Związku Radzieckim wzrastał wraz ze słabnięciem tempa przyrostu produktu narodowego brutto. Aby nie przegrać coraz kosztowniejszej rywalizacji pomiędzy supermocarstwami, Moskwa musiała systematycznie zwiększać nacisk na swój słabnący budżet. Bezsensowna interwencja w Afganistanie przypadła w najmniej dogodnym dla Rosjan momencie. Gdy wspomagali oni walczącą Koreę czy też Wietnam – stan ich gospodarki, relatywnie do epoki, był lepszy. Z tych też przyczyn nie straty osobowe, czy też wydatki wojenne, a pośrednie koszta finansowe interwencji w Afganistanie najboleśniej dotknęły ZSRR. Będące następstwem zaangażowania sankcje Zachodu okazały się wyjątkowo dotkliwą karą, gdyż przecięły strumień kredytów, które ZSRR uzyskał po podpisaniu Aktu Końcowego KBWE w Helsinkach w 1975 r. Bezpośrednie finansowanie tej wojny było w istocie o wiele mniej dolegliwe. Poważne konsekwencje wywoływała realizowana przez komunistów polityka gospodarcza. W odróżnieniu od cyklicznie rozwijającej się gospodarki kapitalistycznej, w ZSRR kryzys narastał powoli, acz systematycznie. Dopiero u samego schyłku istnienia Związku Radzieckiego przybrał on formę głęboką i ostrą. Nieznaczy to, że zadecydował o rozpadzie imperium, choć jego udział w katastrofie był ogromny. Jak utrzymuje wielu badaczy, to nie zbrojenia, lecz realizowana przez całe dziesięciolecia błędna koncepcja gospodarcza decydowała o narastaniu kryzysu. Już bowiem w 1947 r. w Związku Radzieckim zakończył się blisko dwudziestoletni okres totalnej militaryzacji gospodarki. Zainicjował ją Stalin w latach 1927––1929, gdy przekonał się o niemożności ułożenia stosunków zarówno z Zachodem, jak i nacjonalistycznymi Chinami. Podejmując w roku 1929 program przyspieszenia uprzemysłowienia dążył w istocie do zrealizowania przebudowy ZSRR w strukturę wojskowo-przemysłową, zdolną sprostać nadciągającej w jego przekonaniu wojnie. Społeczne koszta realizacji tego przedsięwzięcia są dobrze znane, choćby z drastycznych następstw kolektywizacji rolnictwa – bezlitośnie rabowanego ze środków, by mogły powstać gigantyczne inwestycje służące przemysłowi ciężkiemu. Zgodnie z tą logiką miliony zmarłych z głodu i nędzy stworzyły solidny fundament dla radzieckiego zwycięstwa w II wojnie światowej, jak i powojennej budowy światowego imperium. Jak wspomniano, w roku 1947 zarysowała się tendencja w kierunku demilitaryzacji gospodarki radzieckiej, wkrótce potem jednak zbrojenia uległy intensyfikacji. Gospodarka ta była jednak daleko silniejsza aniżeli w poprzednich dekadach, toteż nie stanowiły one aż tak gigantycznego ciężaru oraz nie wymagały aż tak wielkich wyrzeczeń. Realną demilitaryzację, a także demontaż zinstytucjonalizowanego komunizmu wojennego przyniosła jednakże dopiero epoka Nikity Chruszczowa. Z uwagi na rosnące koszta coraz doskonalszych programów zbrojeniowych nie można jednak mówić o rzeczywistej redukcji wydatków wojskowych. Dopiero w okresie „pierestrojki” zmiany te osiągnęły wymiar bezwzględny. Nie zapobiegło to jednak osiągnięciu najgłębszej fazy kryzysu, gdyż – biorąc pod uwagę całość prowadzonej polityki gospodarczej – nawet bardziej zdecydowane redukcje wydatków militarnych nie powstrzymałyby postępującej degradacji. Poza krótkimi okresami radziecki rynek stale cierpiał na niedobór towarów. Pod kontrolą państwową znajdowała się całość sfery produkcyjnej i tylko państwo zdolne było wpływać na dostępność dóbr na rynku. W „wyjściowym” roku 1947 państwo spowodowało ich sztuczną dostępność, drogą absurdalnie wysokich cen oraz zredukowanej do minimum wskutek reformy pieniężnej siły nabywczej ludności. Źródła wszelkiego zła i gospodarczych nieszczęść Stalin upatrywał w inflacji. To ona prowadziła światowy kapitalizm ku zatraceniu i nie do pomyślenia było, aby stałe roszczenia płacowe nakręciły jej spiralę w Związku Radzieckim. A zatem dążąc do poprawy stopy życiowej i zwiększenia dostępności dóbr, zamiast podwyższać płace – obniżano ceny. W rezultacie, towarów na rynku nie było. Idiotyzm ten Stalin podniósł do rangi ekonomicznego prawa socjalizmu. System obniżek utrzymał się do roku 1955, dopiero później stopę życiową regulował wzrost płac; wzrostowi nie podlegały jednak renty i emerytury. Hałaśliwie reklamowane radzieckie obniżki cen z ekonomicznego punktu widzenia były ewenementem w skali światowej, z politycznego zaś – ważnym narzędziem partyjnej propagandy i partyjnego sterowania państwem. Już za czasów Stalina zaprowadzono szereg darmowych lub niemal darmowych świadczeń dla ludności, w tym m. in. dostaw gazu, ciepła, energii elektrycznej, wody, opłaty za przejazdy komunikacji miejskiej, czynsze mieszkaniowe i in. Pakiet ów był nie tylko utrzymywany przez całe dziesięciolecia, ale i rozszerzany o nowe pozycje. Tak zwane świadczenia bytowe, ważące w krajach gospodarki rynkowej na stopie życiowej większości obywateli, w ZSRR stanowiły nikły procent wydatków, co wynikało z bezpłatności lub symbolicznej odpłatności za wiele podstawowych dóbr i usług. Za pozorną równością kryło się jednak znaczne rozwarstwienie. Rozbudowywane przywileje dotyczyły oczywiście kadry politycznej i wojskowej, przedstawicieli środowisk naukowych i twórczych, technokratów i specjalistów. Była bowiem niewątpliwa różnica w tym, czy za półdarmo żyło się w willi, czy też w „komunałce” (mieszkaniu zajmowanym przez wiele rodzin). Niemal nie istniały podatki, toteż wpływy z ich tytułu stanowiły około 8% budżetu. O reszcie decydowały dochody z przedsiębiorstw – zarówno państwowych, jak i spółdzielczych. Państwo było zresztą producentem-monopolistą, pozostawiając nader ograniczony sektor dla innych form własności. Spośród producentów na rynek wewnętrzny największe dochody przynosił monopol spirytusowy, zwłaszcza pod koniec lat siedemdziesiątych. Wśród przedsiębiorstw eksportujących dominowały firmy zajmujące się sprzedażą surowców: ropy i gazu, metali kolorowych, drewna, złota, futer i in. Oparty na dotacjach system nie mógł istnieć bez zasilania z budżetu. Ten zaś opierał się na sprzedaży wódki i światowych cenach zbytu surowców. Wydawał się stabilny, ale tylko do czasu. Podjęta w połowie lat osiemdziesiątych walka z alkoholizmem (tzw. suchoj zakon) odebrała budżetowi ok. dziesięciu procent wpływów. Jak wszystko w ZSRR, kampanii nie prowadzono bowiem drogą perswazji i przedkładania alternatywy, taką zresztą nie dysponowano, lecz metodami administracyjnymi. Jak się wydaje, zapomniano wówczas o wydarzeniach sprzed siedemdziesięciu lat, kiedy to w związku z wybuchem I wojny światowej car Mikołaj II zaprowadził prohibicję na terenie całego imperium. Również wtedy wódka decydowała o wysokości dochodów budżetowych państwa rosyjskiego, toteż wkrótce zabrakło pieniędzy na prowadzenie wojny, czego dalsze konsekwencje są powszechnie znane. Aż do schyłku 1953 r. ceny żywności były absurdalnie niskie. Było to możliwe dzięki sztucznie niskim cenom skupu, a zatem kosztem pauperyzacji wsi. Podwyżka cen skupu, którą podjęto po śmierci Stalina, pociągała za sobą nieuchronną podwyżkę cen żywności. Próbował ją przeprowadzić Chruszczow w 1962 r., co jednakże zakończyło się strajkami oraz krwawo tłumionymi rozruchami. Pomysł podwyżek zarzucono, a wkrótce rolnictwo stało się nierentowne. System dotacji, który w czasach Stalina mimo wszystko ograniczał się do nie tak wielu dóbr, ulegał systematycznej rozbudowie. Stopniowo dotowano niemal całą sferę konsumpcyjną, finansując całe dziedziny życia. Jak się szacuje, dotacje do sprzedawanego po niskich cenach mleka w latach 1983– 1986 trzykrotnie przekraczały równoległe wydatki na wojnę w Afganistanie. W tym samym czasie dotacje do mięsa sięgały dziesięciu procent całego budżetu. Po wystąpieniach ludności w 1962 r., na reformowanie cen nikt w kierownictwie państwa nie miał już ochoty. Rezultatem mogła być bowiem eksplozja społecznego niezadowolenia, co w warunkach słabnącej partii mogło zakończyć się dramatem. Pomimo widocznych oznak kryzysu i bezsensu takiego stanu rzeczy, nie dbano o parytet pomiędzy artykułami rolnymi i przemysłowymi. Tworzyło się błędne koło: zubożałe kołchozy odprzedawały zboże po sztucznie niskich cenach, przez co wypłacane kołchoźnikom pensje trzymały się na mizernym poziomie. Były zbyt niskie, aby kupić za nie artykuły przemysłowe, na tyle wysokie jednak, aby zaopatrzyć się w wielkie ilości dotowanego chleba... dla skarmiania prywatnie hodowanych zwierząt. To samo tyczyło zresztą nienormalnych relacji pomiędzy ceną cukru i wódki, co sprzyjało bimbrownictwu. Jak widać, wbrew powszechnym tendencjom, dotacje nie szły do producentów, lecz do konsumentów. Realne zarobki były w ZSRR niskie, niskie były jednakże również podstawowe wydatki, wsparte całym systemem „dodatków w naturze”. W połowie lat osiemdziesiątych spadły ceny na wiele radzieckich surowców eksportowych, w tym na ropę naftową. Z Afganistanu zdołano co prawda wycofać się, gdy słabnący budżet państwa doszedł granic swojej wytrzymałości, ale wielkie katastrofy pociągnęły za sobą ogromne wydatki (awaria w Czernobylu, trzęsienie ziemi w Armenii). Dla ratowania dochodów rozpoczęto dodruk „pustego” pieniądza, a inflacja szybko ogarnęła ceny wszystkich towarów nie dotowanych. Stopniowo rozszerzał się wykup towarów powszechnego użytku, co zakończyło się wprowadzeniem kartek, i to nie zawsze realizowanych – za to po „starej” cenie... Gospodarka ZSRR sięgnęła dna absurdu (jeśli takie istnieje...): dla ratowania systemu zaopatrzenia uruchamiano kredytowany import po to, by towar sprzedać na rynku wewnętrznym po dotowanej, śmiesznie niskiej cenie. Coraz poważniejszych trudności przysparzały Związkowi Radzieckiemu kraje jego sfery wpływów w Europie Środkowej i Wschodniej. Poza wyjątkami, procesy destalinizacji w tych krajach doprowadziły do daleko większej liberalizacji systemów aniżeli w samym ZSRR. Rodziło to poważne konsekwencje – zarówno w sensie ideologicznym, jak i gospodarczym. Zwłaszcza ten pierwszy aspekt wzbudzał szczególny niepokój Moskwy. Realnie obawiała się ona „rozmiękczania” systemu, swoistej „pełzającej kontrrewolucji”. Pierwszym poważnym wyzwaniem była interwencja na Węgrzech. Ocalenie systemu nie było tam jednakże pełne. Zdławiwszy opozycję, Kadar zainicjował szereg reform gospodarczych, przywracając w znaczącym stopniu stosunki rynkowe, co w istocie było obce „realnemu socjalizmowi”. Z ideologicznego punktu widzenia jednakże o wiele groźniejszy dla ZSRR wymiar miały wydarzenia w Czechosłowacji w 1968 r. Doszło tam do wyraźnego zakwestionowania kierowniczej roli partii komunistycznej, co stanowiło fundament radzieckiego modelu. Co gorsza dla Moskwy, kontestacja wiodąca ku takim wnioskom miała swoje źródło w samej partii komunistycznej i jej najwyższych władzach. Na Kremlu z ogromnym trudem klecono steki oskarżeń wymierzonych w decyzje KP Czechosłowacji, która jako partia podobno mylić się nie mogła... Oryginalne rozstrzygnięcie tych kwestii przyniosło wystąpienie sekretarza generalnego KPZR z listopada 1968 r., którego fragmenty opatrzono później mianem „doktryny Breżniewa”. Głosiła ona, że każdy kraj bloku wschodniego jest ograniczony w swojej suwerenności na rzecz interesów „wspólnoty socjalistycznej”. Wspólnota ta miała określać zakres swobód w polityce wewnętrznej i zagranicznej oraz interweniować w przypadku prób wyłamania się; zgodnie z tą logiką – w obronie własnej. Równie realnie dla Związku Radzieckiego jawiła się perspektywa naruszenia monopolu partii komunistycznej w Polsce, w latach 1980–1981. Pod naciskiemz zewnątrz, generał Wojciech Jaruzelski spacyfikował jednakże siły opozycji wewnętrznej. Jak na ironię, to samo rozumowanie prowadziło do przyzwolenia Rumunii na prowadzenie polityki zagranicznej o znacznym, jak na realia bloku wschodniego, stopniu samodzielności. Rumuni w 1968 r. nie tylko wymówili się od udziału w interwencji w Czechosłowacji, lecz nawet skrytykowali ją. Ich system wewnętrzny zachował jednakże model funkcjonowania godny czasów Stalina. Stamtąd żadna „zaraza ideowa” „wspólnocie” z pewnością nie groziła. Katastrofa elektrowni atomowej w Czernobylu na Ukrainie wywołała wielkie wrażenie w świecie, a zwłaszcza w Europie Zachodniej, gdzie poczucie zagrożenia było największe. Lęk przed eksplozją o sile przekraczającej rozmiary wybuchu atomowego w Hiroszimie, a później spekulacje co do szkód wywołanych przez opad radioaktywny uświadomiły Europejczykom, jak bezsilny jest człowiek wobec energii, którą sam wytwarza i którą stara się kontrolować. Pożar elektrowni wybuchł nocą 26 kwietnia 1986 r. Stało się to w tzw. czwartym reaktorze, który oddawano do planowanego remontu. Awaria nie wywołała co prawda reakcji łańcuchowej, co groziło wybuchem, ale zapalił się grafit służący do spowalniania neutronów. Uszkodzeniu uległa osłona biologiczna reaktora, a do atmosfery przedostały się substancje skażone. Opanowanie sytuacji w reaktorze trwało w sumie kilka tygodni. Sprowadzone siły ratownicze starały się najpierw ugasić pożar, później zaś zasypać reaktor materiałami izolacyjnymi, aby substancje promieniotwórcze nie przedostawały się do atmosfery. Z czasem nad reaktorem pobudowany został betonowy „sarkofag”. W Czernobylu doszło do niewielkiego wybuchu i wyrzutu elementów radioaktywnych do atmosfery, wewnątrz jednakże znajdowała się spora ilość paliwa atomowego, co przez dłuższy czas groziło kolejnymi eksplozjami o trudnej do określenia skali. To, że do nich nie doszło, zawdzięczać należy ofiarności radzieckich strażaków, którzy za cenę własnego życia zabezpieczyli groźne elementy. W uznaniu ich poświęcenia dla całej ludzkości rządy krajów zachodnich, w tym USA, uruchomiły później pomoc medyczną dla nich, z najkosztowniejszymi środkami i najlepszymi specjalistami. Wysiłki te okazały się jednak daremne. Awaria w elektrowni Czernobyl kosztowała życie kilkudziesięciu osób, straty pośrednie są trudne do oszacowania, a teren w tym rejonie został skażony na całe dziesięciolecia. Krytykę w świecie wywołała nie sama katastrofa, lecz postawa władz radzieckich, które z opóźnieniem informowały o skali zagrożenia nie tylko własnych obywateli zamieszkałych w tym regionie, ale i międzynarodowe gremia. Awaria w Czernobylu na zawsze zapisała się w pamięci świata i zdynamizowała ruchy ekologiczne, w tym wymierzone w budowę elektrowni atomowych, niezależnie od gwarantowanych przez rządy zabezpieczeń. Inny i nie mniej ważny problem stanowiły obciążenia finansowe związane z utrzymaniem i kontrolą strefy wpływów w Europie Środkowej i Wschodniej. Poza wyjątkami, gospodarki krajów bloku wschodniego były niewiele mniej anachroniczne (a w przypadku Bułgarii – bardziej) aniżeli radziecka. Z uwagi na zacofanie technologiczne, tamtejsze inwestycje były kosztowne i mało rentowne, natomiast większość tamtejszych społeczeństw była nastawiona bardziej konsumpcyjnie. Jeśli jednak Moskwa myślała o bezproblemowej kontroli i pogłębionej zależności, to nie sposób było uniknąć udziału, przynajmniej w kredytowaniu. Środków finansowych zaś, w tym zwłaszcza dewiz, coraz bardziej brakowało. Znacznie częściej udzielano pomocy rzeczowej, w tym myśli technicznej i doradztwa. Kraje bloku liczyły jednak na środki pieniężne, toteż Breżniew konsekwentnie sugerował im pożyczki zachodnie. Skrycie liczył na utworzenie swoistego pomostu, który ułatwiłby dostęp do niektórych technologii, nieosiągalnych bezpośrednio dla ZSRR. Zadłużanie się miało oczywiście swoje negatywne konsekwencje, szczególnie dobrze znane na przykładzie Polski. Reperkusje tych faktów były przykre dla samego inicjatora, zmuszonego wspomagać Polskę w najgłębszej fazie kryzysu, w nader niekorzystnym dla siebie czasie i okolicznościach. O ile podpisanie Aktu Końcowego KBWE w sierpniu 1975 r. na podstawie pierwszych dwóch „koszyków”, tj. politycznego i ekonomicznego ocenić można jako sukces polityki radzieckiej, o tyle trzeci „koszyk”, oceniając z perspektywy czasu, krył poważne dla ZSRR konsekwencje. Jego „zawartość” tyczyła respektowania praw człowieka i obywatela, wolności przekonań i in. – słowem swobód o wymiarze ogólnoludzkim, oczywistych w świecie Zachodu. Rzecz jasna – nie w Związku Radzieckim, który zresztą sprawę od początku bagatelizował. We współ-czesnym świecie jednakże nie można było tego ukryć, co miało znaczące, choć odległe w czasie konsekwencje. Doniosła ranga dokumentu helsińskiego, którego podpisaniu przydano w ZSRR ogromną oprawę propagandową, sprawiała, iż trudno go było traktować całkowicie instrumentalnie i tylko wybiórczo. Mimo że opozycja radziecka skrytykowała Helsinki, być może sądząc, iż za ich cenę Moskwa co najmniej rozwiąże łagry, dzięki podpisanym dokumentom zyskała oręż o wielkim znaczeniu moralnym i propagandowym. Widać już było, że represyjność systemu wyraźnie zmalała, a komunistyczna władza zaczyna liczyć się z czymś takim, jak światowa opinia publiczna, czy też w ogóle podejmuje dyskusję nad kwestią tak dla niej fantastyczną, jak prawa człowieka. W sumie jednak, choć „wielki terror” odszedł w przeszłość wraz ze Stalinem, państwo radzieckie nie utraciło swojego represyjnego charakteru. W porównaniu z latami stalinizmu liberalizacja systemu była ogromna, już jednak na tle większości krajów bloku wschodniego relacje wypadały niekorzystnie dla ZSRR. Choć wyeliminowano pojęcia wielu przestępstw uznawanych poprzednio za ciężkie zbrodnie polityczne, powszechnie nadużywano oskarżeń o „propagandę antyradziecką”, pod którą to można było podciągnąć dosłownie wszystko. „Archipelag Gułag” jedynie zmniejszył swój obszar, lecz nadal, jak przed laty, pochłaniał licznych niezadowolonych z panującego systemu. Novum epoki Breżniewa stanowiły natomiast zakłady psychiatryczne, gdzie bezterminowo przetrzymywano co bardziej znanych kontestatorów i opozycjonistów. Podstawę dla takiego traktowania stanowił przepis o przymusowym leczeniu oraz stanowiąca płód radzieckiej psychiatrii koncepcja bezobjawowej, „ukrytej schizofrenii”. Kary śmierci za działalność polityczną w zasadzie nie orzekano, co stanowiło niewątpliwy postęp. Wyjątek stanowiły sporadyczne oskarżenia o nacjonalistyczny terroryzm lub szpiegostwo. „Prawa człowieka” interpretowano oczywiście zupełnie inaczej aniżeli na Zachodzie. Państwo radzieckie stało na straży socjalizmu, dobra ogólnego, specyficznie pojmowanego interesu zbiorowego, nie zaś interesu jednostki. W części tyczącej praw obywatelskich konstytucja radziecka zawierała slogany i sprzeczności, realia były zupełnie inne. Tak też, mimo zadeklarowanej wolności sumienia, praktyki religijne mogły przynieść uszczerbek interesom państwa (paragraf!), wolność zgromadzeń godzić w podstawy ustroju (paragraf!), wolność słowa przekształcać się w „propagandę antyradziecką” (paragraf!), o wolności prasy i co z tego mogło wyniknąć w ogóle nie wspominając… Co znamienne dla późniejszych wydarzeń, represyjność radzieckiego systemu radykalnie zmniejszyła się jedynie w okresie destalinizacji. Przez następne trzy dziesięciolecia proces ten był tak bardzo powolny, że dla większości ledwie zauważalny. Wywoływało to ostrą krytykę zarówno w kręgach opozycji, jak i w świecie. W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych jednym z elementów systemu represji w Związku Radzieckim stały się zakłady psychiatryczne, zwane przez Rosjan „psychuszkami”. Kwalifikowano do nich na podstawie zmanipulowanych orzeczeń współpracujących z aparatem ścigania lekarzy– psychiatrów. Poza „bezobjawową schizofrenią” wynajdywali oni rozmaite psychozy i paranoje, co ustalali w oparciu o bardzo wątpliwy dorobek radzieckiej psychiatrii. Posługiwanie się medycyną w systemie represji wywołało na Zachodzie wielki wstrząs. Szczególnego rozgłosu nabrała sprawa generała Piotra Grigorienki, przetrzymywanego w zakładzie psychiatrycznym w latach 1964–1965 i 1969–1974. W 1963 r. utworzył on nielegalny „Związek Walki o Odrodzenie Leninizmu”, a później zaangażował się w obronę praw człowieka oraz Tatarów krymskich. Pod naciskiem organizacji międzynarodowych, w 1977 r. umożliwiono mu wyjazd za granicę, a następnie pozbawiono możliwości powrotu.Tak oto opisuje swój pobyt w „psychuszce” znany radziecki dysydent Władimir Bukowski: „Dożywający żywota paralitycy z wywalonymi językami, leniwi, powolni jak foki idioci, wychudzeni schizofrenicy, epileptycy z atakami co godzinę – i naturalnie na każdym oddziale nieliczne towarzystwo ludzi zdrowych, zupełnie normalnych, głównie moskiewskich złodziei: kieszonkowców, włamywaczy, rabusiów. Wpakowali mnie tutaj, by mnie zgnoić«, izolować«, uzyskać potwierdzenie mojej niepoczytalności i wysłać później do Leningradu. [...] Oddział był przepełniony – ze dwieście osób. Spali na podłodze, na ławkach i stołach obiadowych. Na łóżko czekało się miesiącami, w kolejności przybywania. Za drobne przewinienie lekarz mógł ukarać winowajcę pozbawieniem łóżka jako największego dobra. Przenosił na podłogę. Żeby dopchać się do łóżka, wciskano sanitariuszom łapówki. [...] Wspólnota zdrowych, jakieś osiem osób, składała się wyłącznie z otrzaskanych złodziei, siedzących tu bynajmniej nie po raz pierwszy. Podczas gdy w naukowym światku toczyły się spory na temat schizofrenii bezobjawowej, prowadzono badania i pisano rozprawy, moskiewscy krętacze prędko dostrzegli jej zalety. Zamiast przez pięć lat tłuc się po łagrach, rąbać lasy i gnić w karcerach, bez porównania lepiej jest przesiedzieć 6, 8 miesięcy w wariatkowie”. Cyt. za: W. Bukowski, I powraca wiatr, Warszawa 1990. Coraz wyraźniej rysowała się tak znacząca później kwestia narodowościowa. Za czasów Stalina problemy te rozwiązywano krótko, i dobrze, jeśli znajdowały swój finał tylko na Syberii… Część nieprawości tamtego czasu starał się naprawić Chruszczow. Już w 1956 r. podjęto decyzję o przywróceniu autonomii Czeczenów i Inguszów, a później – Kałmuków, Bałkarów i Karaczajów. Niemców nadwołżańskich oraz Tatarów krymskich pominięto, choć formalnie zostali amnestionowani. Nie mogli jednakże powrócić do swoich siedzib, które były zajęte przez nowych osadników. Problemów takich było oczywiście bardzo wiele, zwłaszcza w części zachodniej imperium, którą w latach 1939–1945 znacznie rozszerzono o terytoria anektowane. Zmniejszenie represyjności systemu powodowało, iż coraz częściej przedstawiciele rozmaitych kręgów, głównie intelektualnych, otwarcie wypowiadali się w kwestii praw dla swojego narodu, jego kultury i języka. W przypadku tzw. nacjonalistów-separatystów prawo radzieckie było nadal bezwzględne, choć już nie tak drakońskie, jak w epoce stalinowskiej. Na obszarze Związku Radzieckiego wystąpienia na tle narodowościowym, niekiedy z hasłami niepodległościowymi, notowano dość często, choć wynikało to ze skali kraju. Były to jednak akty sporadyczne i oderwane od siebie. Dopiero w drugiej połowie lat osiemdziesiątych wraz z gorbaczowowską pierestrojką wystąpienia tego rodzaju zyskały nowy charakter i szeroki wymiar. Chociaż w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych upatruje się początków „przebudzenia” narodów ZSRR, w istocie ówczesna skala tego zjawiska była doprawdy znikoma. Dla przytłaczającej większości obywateli Związek Radziecki w swojej wielonarodowej formie był jedynym znanym im państwem. Większość zamieszkujących go narodowości nigdy państw własnych nie posiadała, toteż deliberowanie nad własną samodzielnością było sprawą raczej abstrakcyjną. Dla wielu przynależność do światowego imperium była wystarczająca. Czynnikiem integrującym wewnętrznie była zarówno armia, jak i partia komunistyczna. Ludność rosyjska stanowiła ponad połowę mieszkańców ZSRR. Było to bardzo dużo. Wielu Rosjan mieszkało na Syberii, w republikach Azji Środkowej. Z upływem czasu zmieniły się stosunki ludnościowe w republikach nadbałtyckich. Państwo popierało małżeństwa pomiędzy przedstawicielami różnych narodowości. Powszechnie mówiło się nie o Rosjanach, Ukraińcach, Kazachach czy Buriatach, lecz o „ludziach radzieckich”. Był tylko „naród radziecki”, pozostałe nacje określano mianem narodowości. Oficjalnie Związek Radziecki był „państwem wielonarodowościowym”, a jego społeczeństwo „zjednoczone pod względem moralnym i politycznym”. Trudna droga Stanów Zjednoczonych do supermocarstwowego monopolu W ćwierćwieczu od śmierci prezydenta Johna F. Kennedyłego oblicze Stanów Zjednoczonych Ameryki uległo ogromnym przemianom. Lata sześćdziesiąte były okresem gospodarczej prosperity. Tempo wzrostu produktu krajowego brutto było co prawda niższe aniżeli w krajach Europy Zachodniej, w rzeczywistości jednak w USA dokonał się wówczas ogromny wzrost jakościowy, u źródeł którego leżała rewolucja naukowo-techniczna. Coraz wyraźniej Stany Zjednoczone decydowały o kształcie współczesnego świata. Stamtąd wywodziła się myśl naukowa i techniczna, technologie i rozwiązania praktyczne. Symbolem wysokiego rozwoju technicznego stała się realizacja programów kosmicznych, w tym lądowanie człowieka na Księżycu. U schyłku lat siedemdziesiątych potencjał gospodarczy USA byłnajwiększy w świecie, a amerykański produkt krajowy brutto dwukrotnie przekraczał produkt radziecki i blisko trzykrotnie japoński. Obok zbrojeń, podbój kosmosu stał się najważniejszym obszarem rywalizacji pomiędzy supermocarstwami. Militarne aspekty sztucznych satelitów, badań nad wielkimi rakietami nośnymi i stacjami kosmicznymi nie ulegały kwestii. Powszechnie zdawano sobie sprawę, iż pokojowy aspekt tej rywalizacji to tylko część programu naukowego, który w przyszłości doprowadzić miał do reaganowskiej koncepcji „wojen gwiezdnych” (SDI). Wkrótce po Sputniku–1 Rosjanie wystrzelili w kosmos pierwszą żywą istotę – psa Łajkę. Dnia 31 stycznia 1958 r. również Amerykanie posiedli własnego sztucznego satelitę Explorer–1. Intensywnie przygotowywano się do lotu załogowego. Pierwszy w kosmos wyleciał i powrócił stamtąd Jurij Gagarin, który dnia 12 kwietnia 1961 r. na radzieckim statku Wostok–1 w 108 minut okrążył Ziemię. Dnia 5 maja 1961 r. lotem balistycznym wyleciał w kosmos pierwszy Amerykanin, Allan Shephard (Mercury–3), jednakże pierwszy lot orbitalny USA przeprowadziły dopiero 20 lutego 1962 r. z udziałem Johna Glenna, na statku Friendship–7. Realizowały w ten sposób swój program Mercury, przechodząc później, tak jak ZSRR, do programu lotów grupowych (USA–projekt Gemini 1965–1966). Grupowo znowu Rosjanie byli pierwsi w kosmosie (sierpień 1962). Również ich satelity pierwsze twardo lądowały na innych planetach: Księżycu (Łuna- 2, wrzesień 1959) i Wenus (Wenus-3, marzec 1966). Tymczasem jednak Amerykanie zintensyfikowali badania i w 1968 r. przystąpili do realizacji programu Apollo – lotu załogowego na Księżyc, o co jeszcze w maju 1961 r. apelował do Kongresu prezydent Kennedy. Dnia 16 lipca 1969 r. w kierunku Księżyca wystrzelony został amerykański statek kosmiczny Apollo-11 z trzyosobową załogą. Stanowili ją: Neil Armstrong, Edwin Aldrin i Michael Collins. Dnia 20 lipca 1969 r. na powierzchni Srebrnego Globu w rejonie Morza Spokoju lądował pojazd „Eagle”. Następnego dnia Neil Armstrong opuścił pojazd i stając na powierzchni powiedział: „Jest to mały krok dla człowieka, lecz wielki krok dla ludzkości”. W ramach programu Apollo przeprowadzono jeszcze 6 lotów, zanim w grudniu 1972 r. program ten został przerwany z powodu wysokich kosztów. W latach siedemdziesiątych oba kraje przystąpiły do programu budowy stacji satelitarnych oraz długotrwałego pobytu człowieka w kosmosie. Dla światowej opinii publicznej powoli stawało się to rutyną i budziło coraz mniejszą sensację. Z pewnością jednak wielki entuzjazm wzbudził lot pierwszego wahadłowca amerykańskiego, promu kosmicznego Columbia z kwietnia 1981 r., na którym Robert Crippen i John Young wylecieli i powrócili z kosmosu. Otworzyło to zupełnie nową jakość podróży na zasadzie zbliżonej do kosmicznego samolotu. W istocie daleko większe znaczenie miało doskonalenie przez strony tego, co już osiągnięto, a głównie programów satelitarnych oraz rozbudowy stacji kosmicznych. Wiele wskazywało, iż przyszła wojna może przenieść się w kosmos, a jeśli nawet nie, to rozmieszczone tam środki dokonają prawdziwego spustoszenia na Ziemi. Realizacja takich programów była jednak ogromnie kosztowna, toteż większość z tego rodzaju pomysłów pozostała w sferze projektu. Niezależnie od wielu innych aspektów, rozmieszczone w kosmosie satelity odegrały ogromną rolę w pertraktacjach rozbrojeniowych. Przede wszystkim dzięki informacjom na temat potencjału przeciwnika (tzw. satelity szpiegowskie). Minęło zaledwie dwieście lat, by szpiega, symbolicznego „dziada z worem”, niczym z powieści J.F. Coopera, tułającego się wokół żołnierskich ognisk, zastąpił sztuczny kosmiczny obserwator, oddalony o tysiące kilometrów, a mimo to zdolny do precyzyjnej obserwacji nawet małych obiektów i przedmiotów. Koszty tak wysokiego rozwoju techniki były jednakże ogromne i w końcu, dla ZSRR, okazały się nie tylko niemożliwe do sfinansowania, ale legły u podstaw wielu niepowodzeń. Dzięki rewolucji naukowo-technicznej Stany Zjednoczone stały się krajem nowoczesnym, o przeciętnie zamożnym społeczeństwie. Wyraźna stała się jego konsumpcyjność oraz zdominowanie przez typowo amerykańską popkulturę. Dzięki ofensywności amerykańskich mediów, książek, prasy, filmu i przede wszystkim telewizji, a także dzięki popularności wielu innych wytworów, często codziennego użytku, osiągnęła ona znaczące wpływy w świecie. Amerykanizacja życia stała się zjawiskiem powszechnie widocznym w wielu krajach i na różnych kontynentach. Amerykańska popkultura w swoim zasadniczym kształcie powstała w połowie XX w., a dzięki swojej ofensywności oraz łatwej akceptacji odegrała znaczącą rolę w upowszechnianiu elementów postmodernizmu. Jest pełna symboliki adresowanej do raczej naiwnego odbiorcy, choć przesadą byłoby określenie jej mianem prymitywnej. Wachlarz tego, co zalicza się do popkultury, jest bardzo szeroki i praktycznie odnosi się do niemal wszystkich aspektów życia. W wielu przypadkach jest to po prostu przenoszenie wzorców amerykańskich i daleko wykracza poza filmy z Myszką Miki czy zamiłowanie do hamburgerów z McDonalda lub coca-coli. Z pewnością jednak są to jej istotne „filary” o statusie symboli USA, a zatem warte przypomnienia: 1) Postać Myszki Miki (Mickey Mouse) wymyślił Walt Disney w 1928 r. i pierwotnie był to Mortimer Mouse gadający falsetowym głosem, występujący w filmie animowanym Parowiec Willy. Od 1930 r. ukazywał się komiks o nazwie Mickey Mouse, a ogromnie popularna mysz dorobiła się przyjaciół, m. in. psa Pluto i Goofy`ego. Najwspanialszą rolą Myszki był uczeń czarnoksiężnika z filmu Fantazja z 1940 r., a absolutny sukces zapewniła jej stała prezentacja w Disneylandzie. 2) Swoją pierwszą budkę z hamburgerami otworzyli Richard i Maurice McDonaldowie w 1940 r. w San Bernardino w Kalifornii, a czternaście lat później dysponowali już siecią kilkunastu podobnych. Imperium rozbudował w istocie Ray A. Kroc, który odkupił wówczas pomysł i „restauracje” za 3 mln dolarów. Dopiero w latach sześćdziesiątych bary Mc Donalda stały się restauracjami z miejscami siedzącymi, gdyż wcześniej obsługiwały raczej wyłącznie zmotoryzowanych. Dziś McDonald jest największym przedsiębiorstwem gastronomicznym na świecie. 3) Coca-cola wynaleziona została w 1886 r. przez dr Johna S. Pembertona z Atlanty i do dziś skład oryginalnej recepty nie jest w pełni znany. Należy do najszerzej reklamowanych produktów w świecie i poza „klasyczną” stale pojawiają się nowe jej odmiany. Zob. D. Scheck, Leksykon amerykańskiej popkultury, Kraków 1997. Wzrostowi zamożności Amerykanów towarzyszyła ożywiona konsumpcja. W stosunku do innych krajów płace w USA były wysokie, a ceny towarów obłożonych niewygórowanym podatkiem – relatywnie niższe. Stwarzało to szanse zaspokajania większych potrzeb, a z czasem przyczyniło się do ugruntowania konsumpcyjnego stylu życia. W USA bardziej niż w innych krajach Zachodu liczył się pieniądz i posiadane dobra. Prawdziwą rewolucją było upowszechnienie „plastikowego pieniądza”, tj. kart kredytowych. Usprawniło to obieg pieniądza i złamało wiele barier związanych z jego wydawaniem. Trudniejszy dla USA był początek lat siedemdziesiątych. Wydatki na wojnę wietnamską poważnie nadwyrężyły budżet, utrudniając wywiązanie się z zainicjowanych przez prezydenta Lyndona Johnsona programów socjalnych. W celu przeciwdziałania inflacji, w 1971 r. prezydent Richard Nixon zainicjował „nową politykę ekonomiczną”, stanowiącą przejaw rzadko ustanawianej kontroli cen i płac w gospodarce. Oznaczała ona również odejście od wielu zamierzeń socjalnych Johnsona, wyraźnie przedkładającego politykę wewnętrzną nad zagraniczną. Operacją służącą zrównoważeniu niekorzystnego bilansu handlowego była dwukrotna dewaluacja dolara, w związku z czym załamał się jego parytet złota. W sierpniu 1971 r. w USA zarzucono wymianę papierowych dolarów na złoto, a w grudniu urzędowa cena złota 35 $ za uncję, stabilna od 1934 r., wzrosła do 38 $. Ta i następna dewaluacja, z 1973 r., wywołały ogromne konsekwencje w świecie w postaci zmiany kursów innych walut pozostających w systemie Bretton Woods. Chociaż dolar był ostatnią walutą związaną ze złotem, odejście od powiązań z kruszcem nie pozbawiło go pozycji pieniądza światowego, co zawdzięczał potencjałowi gospodarczemu USA. Walkę z inflacją oraz wyraźną recesją kontynuowali następcy prezydenta Nixona: republikanin Gerald Ford (1974–1976) i Jimmy Carter (1977–1980), którzy jednak nie osiągnęli znaczących sukcesów. Poważniejsze rezultaty na tym polu odniósł dopiero prezydent Ronald Reagan, choć odbyło się to kosztem zmniejszenia sfery bezpieczeństwa socjalnego wielu uboższych Amerykanów. Wskutek zaciągnięcia wielkich kredytów na cele zbrojeniowe, Stany Zjednoczone stały się największym dłużnikiem w świecie. Oczywiście w przypadku tak wielkiego zadłużenia, zarówno zagranicznego, jak i wewnętrznego, trudno było realizować w pełni rozbudowane w poprzednich dekadach programy socjalne. Z tych też przyczyn wszelkie wydatki, poza wojskowymi, zostały zredukowane. Tzw. reaganomika nawiązywała do neoliberalizmu, a w myśl założeń obniżone podatki miały zaowocować wzrostem gospodarczym i zwiększeniem przychodów budżetowych. W zależności od punktu widzenia, dokonania Reagana stały się okresem wielkiej prosperity gospodarczej, z niską inflacją, niskim bezrobociem i znaczącym wzrostem stopy życiowej Amerykanów. W innych ocenach rozwój ten był jedynie fragmentaryczny, a polityka Reagana doprowadziła tylko do wzrostu deficytu budżetowego, z konsekwencjami czego musieli się borykać jego następcy. Niewątpliwie jednak Ronald Reagan (1981–1989) był popularny, przynajmniej wśród aktywnej politycznie części społeczeństwa. Świadczy o tym jego dwukrotna elekcja, a także nimb najznakomitszego prezydenta nowoczesnej Ameryki. Już jednak kontynuacja reaganowskiego konserwatyzmu przez Georgeła Busha (1989––1993) wykazała skalę nie rozwiązanych problemów związanych z deficytem w budżecie i w handlu zagranicznym, recesją gospodarczą i kłopotami finansowymi. Na krótki dystans „reaganomika” okazała się korzystna, w dłuższym czasie jej neoliberalne metody wywołały recesję. Lata sześćdziesiąte przyniosły pewne rozwiązanie najpoważniejszego problemu społecznego Ameryki – segregacji rasowej. W połowie 1964 r. weszła w życie ustawa o prawach obywatelskich, co przyspieszyło proces integrowania szkół pod względem rasowym. Chociaż jednak „Civil Rights Act” zlikwidował prawne podstawy segregacji na Południu, wyegzekwowanie tej ustawy było bardzo trudne. Gdy w sierpniu 1965 r. prezydent Johnson podpisał ustawę o prawach wyborczych, w wielu murzyńskich dzielnicach, w tym w Watts – Los Angeles, wybuchły zamieszki. Zarówno pastor Martin Luther King, jak i inni przywódcy ruchu o równouprawnienie zdali sobie sprawę, że przeszkody formalne to jedynie część problemu. Był on bowiem bardzo rozległy, silnie zakorzeniony w mentalności Amerykanów, także na Północy. Poza tym tyczył również sfery społecznej i ekonomicznej, gdzie rezultaty dyskryminacji były szczególnie boleśnie odczuwane. Wielu rasistom skupionym m. in. w Ku–Klux–Klanie wydawało się, że nowe prawa niewiele zmienią w dawnym układzie, a Murzyn do końca świata pozostanie dyskryminowanym Murzynem, z którym nie należy się liczyć. W wielu przypadkach Ku–Klux–Klan sięgał po krwawy terror: tak zamordowano trzech działaczy walki o prawa obywatelskie w Missisipi w 1964 r. (w tym dwóch białych), czy też białą uczestniczkę marszu w obronie czarnych na trasie Selma – Montgomery, w 1965 r. Organizacje rasistowskie cieszyły się na Południu ugruntowaną pozycją i rozległymi wpływami. W wielu okręgach sterroryzowani Murzyni w ogóle nie ośmielali się korzystać ze swoich praw. Trzeba powiedzieć, że w ugrupowaniach rasistowskich dość rzadko pojawiali się ludzie zamożni i wykształceni, w typie dawnego plantatora z Południa. Dominowała przeciętność lub warstwy niższe, ludzie sfrustrowani własnymi niepowodzeniami, których źródła upatrywali w Murzynach, Żydach i „komunistach” z Waszyngtonu. Dla wielu z nich rząd USA stał się komunistycznym, a ich rasizm nieźle wyrażało powiedzonko: „Jeśli nie jesteś lepszy od Murzyna, to od kogo jesteś lepszy ?” Osiągnąwszy sukces na płaszczyźnie prawnej działacze murzyńscy, a zwłaszcza pastor Martin Luther King, szybko zdali sobie sprawę ze społecznych źródeł nierówności. Murzyn w USA był biedny, gdyż był Murzynem; sfera ubóstwa wśród białych była nieporównywalnie mniejsza. To, że większość Murzynów rodziła się w biedzie, powodowało, iż zmuszona była w niej pozostać, a nic tak jak getta czarnej nędzy nie umacniało zjawisk dyskryminacji. Próba przeniesienia przez pastora Kinga walki o równouprawnienie do wielkich miast przyniosła jednak nieoczekiwane przezeń rezultaty. Były nimi tumulty i zamieszki, gdyż wykształcony na wiejskim i małomiasteczkowym Południu styl pracy zupełnie nie sprawdzał się w aglomeracjach. W „miejskiej dżungli” autorytet pastorów wyraźnie ustępował pozycji radykalnych przywódców, rozwijających działalność na pograniczu gangów. Bardzo szybko też ruch upominania się o prawa człowieka przekształcał się tam w ruch o charakterze społeczno-radykalnym. Otwarcie się Kinga na problemy społeczne, a także podjęte przezeń protesty przeciwko wojnie w Wietnamie przyniosły porażkę. Utracił on wielu zwolenników wśród czarnych, dla których integracja ze społecznością białych nie miała żadnych perspektyw. King za wcześnie bowiem przeszedł ku rozwiązaniu problemów tyczących całej Ameryki. W nadal rasistowskiej propagandzie powszechnie oskarżano go o wzniecanie krwawych waśni rasowych, które w istocie były dziełem grup skrajnych. Pomimo wyraźnego spadku poparcia King zaplanował jeszcze masowy marsz ubogich na Waszyngton, w czym przeszkodziła mu śmierć w zamachu w Memphis w kwietniu 1968 r. Walka o zniesienie segregacji rasowej umocniła poczucie godności własnej czarnych Amerykanów. Jeszcze w latach pięćdziesiątych określenie „wuj Tom” (Uncle Tom) zostało przez nich uznane za pogardliwe. Osławiony „wuj Tom” był bohaterem niegdyś niezwykle poczytnej książki Chata wuja Toma autorstwa Harriet Beecker Stowe (1852 r.). Ukazywała ona losy pokornego i pobożnego niewolnika, z modlitwą na ustach i łzą w oku znoszącego wszelkie okrucieństwa swojego stanu. W połowie ubiegłego wieku książka ta obudziła sumienia wielu Amerykanów, a zdaniem Lincolna przyczyniła się do wybuchu wojny secesyjnej. Później Chatę coraz częściej wyśmiewano za jej melodramatyzm i dewocję. Jeszcze w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych murzyńscy radykałowie związani z rozmaitymi organizacjami, niekiedy terrorystycznymi, nazywali zwolenników pokojowych metod walki o prawa obywatelskie „wujami Tomami”. Do znanych radykałów należał przez długi czas charyzmatyczny przywódca „Czarnych Muzułmanów” – Malcolm X. Jego śmierć w tajemniczym zamachu w lutym 1965 r., być może spowodowanym porachunkami pomiędzy ugrupowaniami religijnymi, wywołała wielki wstrząs. Chociaż trzej czarni zamachowcy zostali ujęci, wielu Afroamerykanów było przekonanych, iż za zamachem stali rasiści, przerażeni radykalną agitacją Malcolma X. „Czarni Muzułmanie” byli radykalnym ruchem religijno–społecznym utworzonym w 1930 r. Wierzyli, iż są potomkami zaginionego plemienia muzułmańskiego; domagali się od białych rekompensaty za doznane krzywdy oraz prawa do własnego państwa w Ameryce. Popularności przysporzyło im „nawrócenie” w 1964 r. słynnego boksera – Cassiusa Claya, który przybrał imię Muhammad Ali. Poza segregacją istniały jeszcze inne problemy społeczne, wynikające głównie z przyczyn ekonomicznych. Rozgraniczenie świata dostatku od świata ubóstwa nie w pełni przebiegało wzdłuż linii podziału rasowego, choć z pewnością procent obywateli amerykańskich o innym aniżeli białym kolorze skóry po stronie niedostatku lub nędzy był wielokrotnie wyższy. Zasadnicza próba rozwiązania wielu problemów społecznych przypadła na lata prezydentury Lyndona B. Johnsona (1964-1968). Wówczas też uchwalono ogromną liczbę ustaw, których zadaniem było wsparcie prezydenckiego programu „wielkiego społeczeństwa z równymi szansami w edukacji i gospodarce dla wszystkich Amerykanów”. Spośród wielu działań w tym zakresie na przypomnienie zasługują programy: uruchomienia powszechnego transportu miejskiego w miastach amerykańskich (przedtem było z tym różnie), likwidacji slumsów, dotacji do szkół kościelnych i prywatnych kształcących dzieci ubogich, a przede wszystkim program stworzenia ogólnego systemu opieki medycznej – „Medicare”, z ubezpieczeniami zdrowotnymi dla starców i ubogich z puli rządu federalnego oraz ubezpieczeniami pracowniczymi opłacanymi przez pracodawców. Ogromnie umocniło to pozycję emerytów i rencistów, którzy stali się zabezpieczoną i politycznie aktywną warstwą społeczną. Osiągnięcia socjalne tamtego czasu były później niejednokrotnie krytykowane przez kolejne administracje, jako zbyt kosztowne czy wręcz rozrzutne. Proces rozbudowy sfery socjalnej był jednakże niepowstrzymany. Znacząca część działań narzecz poprawy bytu najuboższych polegała również na kalkulowaniu odpowiedniej stopy podatkowej. W oparciu o tzw. próg nędzy, decyzje takie podjęli zarówno Nixon, jak i Reagan, choć w obu przypadkach mocno krytykowano ustalenia, którymi się kierowali. Na znaczący awans nie-białych Amerykanów trzeba było jednakże poczekać aż do lat osiemdziesiątych. Wówczas to znacznie zmniejszyła się liczba żyjących w całkowitym ubóstwie, umocniła natomiast grupa wysoko kwalifikowanych czarnych pracowników. Wielu z nich żyło w warunkach względnego dobrobytu, nadal jednak co trzeci czarny Amerykanin i tylko co dziesiąty biały bytowali w nędzy. Wielkim problemem pozostały natomiast getta, gdzie bezrobocie przekraczało połowę siły roboczej, a wszelkie patologie społeczne, w tym zbrodnia i narkomania, były zjawiskiem powszechnym. Ważnym elementem rozwijającej się kultury pop była muzyka. Gwiazdy jej różnych form stały się prawdziwymi idolami społeczeństw drugiej połowy XX wieku, zarówno na Zachodzie, jak i na Wschodzie. Jedną z wczesnych gwiazd pierwszej wielkości był z pewnością Elvis Presley (1935– 1977), amerykański piosenkarz w stylu pop, country, blues, gospel i in., popularnie zwany „królem rock and rolla” lub też od charakterystycznego kołysania biodrami „Elvis the Pelvis”. Jego pierwsze nagranie powstało w 1954 r., a już kolejne przyniosły mu wielką sławę. Łącznie nagrał 45 płyt, z których każda rozeszła się w ponad milionie egzemplarzy. Występował w wielu filmach, a popularność utrzymał praktycznie aż do śmierci. Do powszechnie znanych w świecie należały m. in.: Love Me Tender, Hound Dog, Dont Be Cruel, Heartbreak Hotel i in. Podobnie jak amerykańska aktorka Marylin Monroe, miał on w świecie miliony fanów, a jego sława przetrwała po dziś dzień. Presley występował indywidualnie, jednakże z początkiem lat sześćdziesiątych wyraźnie zarysowała się tendencja w kierunku zespołów – kapel muzycznych. Najsłynniejszym zespołem tamtego czasu, o kultowym wymiarze, byli grający w stylu wchodzącego podówczas w modę „mocnego uderzenia”, tzw. big beatu – słynni „Beatlesi”. Zespół powstał już w 1956 r. w Liverpoolu w Wielkiej Brytanii, a założyli go Paul Mc Cartney i John Lennon. Później dołączyli do nich George Harrison i Ringo Starr (właśc. Richard Starkey). W roku 1960 grupa ta przyjęła nazwę „The Beatles”, a w latach 1962–1963 sławę przyniosły jej piosenki Love Me Do, Please, Please Me, She Loves You, I Want To Hold You Hand. Muzykę „Beatlesów” w znacznej mierze inspirowali twórcy amerykańscy: Chuck Berry, Bill Harris i właśnie – Elvis Presley. W 1964 r. „Beatlesi” wystąpili przed kamerami telewizji, co przyniosło im światowy rozgłos połączony z niemal powszechnym uwielbieniem, znanym jako „Beatlemania”. Zespół prezentował rozległy przegląd tematyczny piosenek, wiele występował publicznie, zrealizował dwa krytycznie przyjęte filmy: Żółta łódź podwodna (Yellow submarine) oraz Na pomoc. (Help !). W 1966 r. Beatlesi zakończyli publiczne wystąpienia, jednakże do czasu rozpadu zespołu w 1971 r. dokonali jeszcze wielu nagrań, w tym albumu Sgt Pepper`s Lonely Hearts Club Band (1967 r.). Po rozpadzie zespołu jeden z jego założycieli, John Lennon, zamieszkał w USA, gdzie zajął się działalnością pacyfistyczną, co przyniosło mu popularność nie mniejszą aniżeli gra w zespole. Rozgłosu przydawały mu również ekscentryczne happeningi, w czym wspomagała go japońska żona, znana artystka konceptualna, Yoko Ono. Popularny w latach siedemdziesiątych konceptualizm sprzyjał rozmaitym „performance” (tj. przedstawieniom), podniósł do rangi naczelnej ideę oraz słowa Marcela Duchampa (1887–1968): „Jeśli mówię, że coś jest sztuką, to jest sztuką”. Na wystawach konceptualistów stanęły stare fortepiany i gaśnice, które trzęsły się i paliły w stosownym momencie performance (Jean Tinguely w 1960 r.) albo publiczność odcinała po kawałku ubranie stojącego na piedestale artysty (Yoko Ono w 1964 r.). Lennon został zamordowany przez obłąkanego fana w grudniu 1980 r. Muzyka „Beatlesów” oraz podobnych im zespołów grających w najróżniejszych i coraz bardziej wymyślnych stylach odegrała wielką rolę w ruchu hippisów z lat sześćdziesiątych i później – w rozwoju różnych form, ruchów i subkultur młodzieżowych. Lata osiemdziesiąte przyniosły również poprawę życia amerykańskich Indian. Wytoczone procesy przywróciły im utracone w przeszłości ziemie, na których zorganizowali rozmaite dochodowe przedsięwzięcia. Gdy zwrot w naturze był niemożliwy, plemiona otrzymywały rekompensatę w postaci inwestycji. W wielu miastach narastał jednakże problem emigrantów, głównie Latynoamerykanów, którzy masowo i zazwyczaj nielegalnie przybywali do USA w poszukiwaniu pracy. W wielu przypadkach ich pozycja zbliżała się do dawnego usytuowania Murzynów, gdyż wielu z nich ze względu na nielegalny pobyt żyło poza sferą prawa. W związku z szeroką falą imigracyjną szacuje się, iż u progu XXI w. w Kalifornii ludność biała stanowić będzie już tylko mniejszość. Lata sześćdziesiąte przyniosły wielkie zmiany w kulturze, w tym w sztukach plastycznych. Do tego czasu odeszła większość uznanych autorytetów, których twórczość stworzyła podstawy nowoczesnej kultury XX wieku. Ich miejsca zajęła nowa generacja. Umacniającą wówczas swoje wpływy kulturę masową (popkulturę) szeroko wiązano z tym, co nazywano „anty–sztuką” czyli pop–artem. W tym rozumieniu „anty–sztuka” była swoistą antytezą „sztuki”, tj. sztuki nowoczesnej, z pierwszej połowy XX w. Termin trudno uznać za pejoratywny, gdyż szybko doceniono związek pop–artu ze sztuką żywą, związaną z praktyczną stroną życia. Zdaniem niektórych pop–art rozwinął się niezależnie od siebie w Wielkiej Brytanii, gdzie stanowił reakcję na konsumpcyjny styl życia, i w USA, gdzie był raczej odpowiedzią na ekspresjonizm abstrakcyjny. Zapewne jednak bardziej znany jest on w wersji amerykańskiej ze swoim przedstawicielem światowej sławy – Andy Warholem. Andy Warhol (1928–1987) był początkowo grafikiem reklamowym, pierwsze serie jego obrazów powstały w 1962 r. Motywem jego prac były artykuły związane z konsumpcją: zupy Campbella, banknoty dolarowe, znaczki rabatowe i pocztowe. Warhol w ten sposób pozbawiał swoje dzieła elementu osobistego. Jego słynne serigrafie obejmowały również znane fotosy z czasopism, podobizny idoli (m. in. Elvisa Presleya i Marylin Monroe). Wkrótce stał się słynny, stworzył własne atelier „Factory” (od 1963 r.), organizował happeningi, realizował zamówienia firm. Na osobiste zamówienie stworzył portrety wielu osobistości, w tym szacha Iranu i Michaela Jacksona. Tworzył w najróżniejszych i najdziwniejszych technikach i materiałach. Dla amerykańskiego pop–artu był postacią kultową. Rzecz jasna, że sprzeczności rasowe oraz nierówności społeczne wpływały destabilizująco na sytuację wewnętrzną w USA. Zmniejszenie poczucia bezpieczeństwa wywoływało obawy klasy średniej, która z trudem zbudowała swój zamożny byt. Ze szczególnym niepokojem postrzegano wszelkie formy masowych wystąpień, które często przekształcały się w zamieszki. Do życia w stałym zagrożeniu ze strony przestępczości, co dotyczyło przede wszystkim wielkich miast, zdołano się jakoś przyzwyczaić. Działania policji i władz miejskich doprowadziły zresztą w wielu przypadkach do skutecznego ograniczenia skali przestępstw, a Nowy Jork stał się miastem stosunkowo bezpiecznym. Poza okresem walki z segregacją rasową falę wielkich niepokojów społecznych przyniosła wojna wietnamska. Nigdy przedtem ani później miasta amerykańskie nie były widownią tak gigantycznych manifestacji. Protestom przeciwko wojnie towarzyszyły hasła społeczne. Zmieniono system poboru do wojska, selekcję zastępując losowaniem. Ostatecznie w 1972 r. armia amerykańska stała się ochotnicza. Tą drogą wyrażał się również studencki bunt 1968 r. przeciwko „staremu światu”. Rzeczywistą konsekwencją młodzieżowych wystąpień tamtego czasu była tzw. XXVI poprawka do konstytucji z lipca 1971 r., obniżająca wiek wyborców z 21 do 18 lat. Wystąpienia antywojenne oraz rewolta młodzieży łączyły się z typową dla USA tamtego czasu „rewolucją hippiesowską”. Był to rodzaj protestu przeciwko normom obyczajowym i systemowi tradycyjnych wartości. Hippisi byli pacyfistami nastawionymi hedonistycznie do życia, otwarcie negujący państwo, konsumpcyjne społeczeństwo i rządzące nimi wartości. Atrybutami tego ruchu były muzyka i narkotyki. Demonstracje młodzieżowe skutecznie zdestabilizowały sytuację w wielu miastach. Pod hasłami zakończenia wojny w Indochinach masowo palono karty powołania, a pod Biały Dom kierowały się wielotysięczne „marsze gwiaździste”. Na tym tle administracja Nixona zaostrzyła kontrolę nad osobami uznanymi za potencjalnych wrogów porządku. Nie dotyczyło to wyłącznie przestępców czy też murzyńskich ekstremistów spod znaku „Czarnych Panter”, ale i wielu organizacji uznanych za „dysydenckie”. Rozmaite nieprzyjemności ze strony władzy spotkały wielu dziennikarzy, których uznano za podżegaczy do rozruchów lub zdrajców tajemnic państwowych. Skłonność do zakulisowych praktyk, źle postrzeganych w społeczeństwie amerykańskim, ostatecznie zgubiła samego Nixona – w związku z aferą „Watergate”. Przyczyną złożenia urzędu przez prezydenta Richarda Nixona była tzw. afera Watergate, którą to nazwą opatrzony jest kompleks biurowo–mieszkalny nad Potomakiem w Waszyngtonie. W połowie czerwca 1972 r. w zespole tym aresztowano pięciu ludzi, którzy usiłowali się włamać do pomieszczeń wynajętych na biura komitetu wyborczego Partii Demokratycznej. Dzięki dziennikarzom z „Washington Post” ujawnione zostało, iż we włamanie zamieszani są republikanie. Afera stała się rozległa, a sam prezydent skompromitowany poprzez nagrania magnetofonowe, z których wynikało niezbicie, iż był inicjatorem bezprawnych działań. Dziennikarskie odkrycie byłoby niemożliwe bez informatora z bliskiego otoczenia Nixona, który przesyłał przedstawicielowi „Washington Post” tajne materiały. Nigdy nie został on zidentyfikowany i znany jest tylko z kryptonimu „Deep Throat” – „Głębokie Gardło”, co nasuwa zabawne acz bezpodstawne skojarzenia z Lindą Lovelace – słynną gwiazdą filmów porno. W następstwie ujawnionej „afery Watergate” Nixon, obawiając się postępowania o tzw. impeachment, złożył swój urząd w sierpniu 1974 r. Bezpośrednie zaangażowanie się USA w Wietnamie w 1964 r. poważnie skomplikowało ich sytuację oraz przyczyniło się do wielu napięć daleko wykraczających poza Azję Południowo-Wschodnią. Motywy ówczesnego kroku Waszyngtonu po dziś dzień nie są całkowicie jasne. Być może dlatego, iż wydarzenia ocenia się z perspektywy późniejszej porażki oraz jej konsekwencji. Podobnie jak Rosjanie, Amerykanie w poczynaniach politycznych kierowali się swoim systemem wartości, które uważali za uniwersalne i godne polecenia całemu światu. To, że system amerykańskich wartości nie jest w pełni akceptowany, widać dopiero w ostatnich czasach, już po zakończeniu „zimnej wojny”. Na Dalekim Wschodzie wartości te nigdy nie były i najprawdopodobniej nigdy nie zostaną zaakceptowane. Ku zdumieniu Amerykanów, była to zresztą jedna z przesłanek klęski w Wietnamie. Misja moralna stanowiła jednakże tylko argument dodatkowy, gdyż w istocie, podejmując decyzję o interwencji, Waszyngton kierował się geopolityką, przesadnie oceniając konsekwencje dla USA rysującego się tam przejęcia władzy przez komunistów. Ta błędna kalkulacja kosztować miała Amerykę ponad 56 tys. zabitych i niemal ćwierć biliona dolarów. Nie mniej dotkliwe były straty moralne, które poniesiono i które rzutowały na utrzymujący się przez dziesięciolecia kompleks bezsensownego zaangażowania w świecie, zakończonego porażką z rąk komunistów. Aspekt ten miał ogromne znaczenie dla wyhamowania zbrojeń, akceptacji radzieckich propozycji odprężeniowych i krótkotrwałej równowagi z potencjałem militarnym ZSRR. Zaangażowanie w Wietnamie ogromnie obniżyło amerykańską aktywność w innych częściach świata. Dopiero wycofanie się stamtąd umożliwiło rozszerzenie perspektywy na zagadnienia globalne. Niewielki Wietnam, przez całe lata angażujący blisko półmilionowy kontyngent amerykański, stanowił prawdziwą pułapkę, toteż decyzja Nixona o wycofaniu się stamtąd, pomimo wcześniejszych prób siłowego rozstrzygnięcia konfliktu, okazała się zbawienna w skutkach. Podejmując politykę odprężenia z ZSRR Nixon asekurował się porozumieniem z Chinami. W lutym 1972 r. gościł w Pekinie i był to prawdziwy zwrot po blisko ćwierć wieku trwającej wzajemnej niechęci. Już wówczas Chiny były niewątpliwym mocarstwem w skali globalnej, co według niektórych ocen wyznaczało kres dwubiegunowości świata i oznaczało przejście do świata trójbiegunowego. W ocenie Amerykanów, tylko działania na linii Waszyngton – Moskwa – Pekin były w stanie stworzyć „strukturę pokoju” i zmienić bieg wielu wydarzeń. Tak dla Rosjan, jak i dla Amerykanów perspektywa zbliżenia z Chinami była równie ryzykowna. Dla pierwszych pozostały one rywalem na gruncie mocarstwowej pozycji, dla drugich były zawsze państwem komunistycznym i niebezpieczną siłą rewolucyjną. Po Rosji drugim pod względem powierzchni krajem świata jest Kanada (9,97 mln km2). Nie odgrywa ona jednakże mocarstwowej roli w polityce międzynarodowej. W odległej przeszłości jej obszar był miejscem rywalizacji francusko–angielskiej, lecz po wojnach w XVIII w. całe terytorium znalazło się pod zwierzchnictwem Londynu. Pozostałością tamtego czasu jest podział etniczny Kanady na ludność angielsko- i francuskojęzyczną. W 1867 r. Kanada uzyskała status dominialny, a w 1931 r. statut westminsterski przyznał jej faktyczną niepodległość w ramach Brytyjskiej Wspólnoty Narodów. Związki prawne z Wielką Brytanią pozostały jednakże silne i dopiero w 1982 r. kraj ten oficjalnie potwierdził swoją suwerenność, przyjmując własną konstytucję. Nadal jednak głową państwa pozostała królowa brytyjska, reprezentowana przez gubernatora generalnego. W kanadyjskim systemie politycznym dominują dwie partie: Partia Postępowo–Konserwatywna (PCP) i Narodowo–Liberalna Federacja Kanady (NLCF). Państwo ma charakter federalny. W jego skład wchodzi dziesięć prowincji o znacznej autonomii: Alberta, Kolumbia Brytyjska, Manitoba, Nowy Brunszwik, Nowa Fundlandia, Nowa Szkocja, Ontario, Quebec, Saskatchewan i Wyspa Księcia Edwarda oraz dwa terytoria: Północno–Zachodnie i Jukon. Poza związkami z Wielką Brytanią Kanada jest mocno powiązana gospodarczo z USA, a wpływy amerykańskiego kapitału w tym kraju stały się dominujące zwłaszcza po II wojnie światowej. Jest krajem wysoko rozwiniętym, a dochód narodowy należy do najwyższych w świecie. W polityce światowej odgrywa ona doniosłą rolę mediatora w sporach i inicjatora wielu rozwiązań. Jest członkiem–założycielem ONZ i NATO; niezależnie od swojej wielkości, nie bywa podmiotem międzynarodowych konfliktów. Poważnym problemem wewnętrznym, z którym boryka się Kanada, są niepodległościowe aspiracje francuskojęzycznego Quebecu. Pod wpływem żądań tamtejszych nacjonalistów kilkakrotnie już rozpisywano referenda w sprawie wyseparowania tej prowincji z Kanady. Quebec i tak cieszy się specjalnymi przywilejami. Jeszcze w 1968 r. zawarty został traktat o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej. Rok później podjęte zostały amerykańsko-radzieckie rokowania w sprawie ograniczenia zbrojeń strategicznych, które w maju 1972 r. uwieńczone zostały układem SALT-I. Wraz z układem o ograniczeniu zbrojeń ofensywnych w Moskwie podpisano również układ o ograniczeniu systemów obrony przeciwrakietowej, tzw. ABM. Dotyczył on rakiet balistycznych wystrzeliwanych z ziemi, a niszczących cele nadlatujące z powietrza. Ponieważ system ABM był dopiero w budowie, obie strony zgodziły się co do posiadania jedynie dwóch systemów, tj. chroniącego stolicę oraz wyrzutnie rakietowe. Mniej gruntowny charakter miało ograniczenie zbrojeń ofensywnych, które wygasało w 1977 r. Problem stałego układu o ograniczeniu zbrojeń ofensywnych powierzono rokowaniom SALT-II, które podjęto jeszcze w listopadzie 1972 r. Trwały one aż siedem lat, a sam układ podpisano w czerwcu 1979 r. Choć w związku z radziecką interwencją w Afganistanie dokumentu tego Stany Zjednoczone nie ratyfikowały – obie strony przestrzegały powziętych postanowień, tj. ograniczenia środków przenoszenia (wyrzutni, bombowców i in.) i zredukowania liczby samych rakiet. Trudności w osiągnięciu porozumienia SALT-II wynikały głównie z różnic w potencjale militarnym stron. Amerykanie dysponowali ponad trzykrotnie większą liczbą bombowców dalekiego zasięgu, Rosjanie natomiast mieli przewagę w rakietach balistycznych dalekiego zasięgu. Amerykanie dysponowali również wielogłowicowymi rakietami nośnymi (MIRV), montowanymi na wyrzutniach lądowych (Minuteman-3) i na okrętach podwodnych (Poseidon). Takich wielogłowicowych rakiet ZSRR podówczas nie posiadał. Oceniano jednak, że wobec tempa radzieckich zbrojeń proporcje te mogą szybko zmienić się na niekorzyść USA. Rozwój techniki militarnej obu supermocarstw ogromnie komplikował zawarcie porozumienia, gdyż z trudem uzgadniane warunki szybko stawały się nieaktualne. Rosjanie w krótkim czasie skonstruowali i rozmieścili własne wielogłowicowe rakiety nośne, powracające po wystrzeleniu ładunków, a także zwiększyli moc wielkich rakiet balistycznych, tzw. ICBM. W Stanach Zjednoczonych rozwijano natomiast prace nad nowym bombowcem strategicznym oraz bombą neutronową. Dopiero wstrzymanie realizacji tych planów przez prezydenta Jimmyłego Cartera umożliwiło podpisanie układu w 1979 r. Już wówczas jednak odprężenie w stosunkach Wschód – Zachód znaczyły coraz większe rysy. Szczytowym punktem „detente” była z pewnością KBWE, w której oprócz państw europejskich wzięły udział Stany Zjednoczone i Kanada. Po raz pierwszy Europa pojawiła się wówczas jako odrębny blok, będący nie tylko polem przetargu pomiędzy supermocarstwami, ale i siłą zdolną w przyszłości zadecydować o sobie. Stało się to jednak rzeczywistością dopiero po zakończeniu „zimnej wojny”. Negatywny wpływ na proces odprężenia miały wydarzenia w świecie. Od połowy lat siedemdziesiątych ZSRR i kraje jego bloku, głównie Kuba i NRD, czynnie angażowały się w Afryce. Okazję ku temu stwarzały marksistowskie rządy, które powstały w byłych koloniach portugalskich, zwłaszcza w Angoli i Mozambiku, a także w Etiopii. Wielu innym krajom Afryki ZSRR udzielał znaczącej pomocy gospodarczej i sprzedawał broń. Poza doradcami, do niektórych krajów przerzucano całe jednostki wojskowe państw bloku wschodniego. Na mocy rozmaitych układów Rosjanie posiedli bazy wojennomorskie zarówno w Afryce, jak i w Azji: w Somalii, Jemenie i w Wietnamie. Wraz z rozwojem floty podwodnej bazy morskie odzyskiwały swoje dawne znaczenie. Amerykanie wyraźnie grozili Rosjanom swoimi rakietami „Polaris”, w odpowiedzi na co przystąpili oni do rozbudowy sił podwodnych, w tym konstruowania wielkich okrętów o gigantycznej wyporności. Słynny radziecki „Tajfun” z 1979 r. miał wyporność aż 25 tys. t, a w przypadku zanurzenia niemal dwukrotnie większą. O ile polityka odprężenia wyraźnie przetrzymała kryzys na Bliskim Wschodzie związany z „wojną Jom Kipur” w 1973 r., o tyle w drugiej połowie dekady dążność do wzajemnego zrozumienia malała. Stany Zjednoczone nie były aktywne w Afryce, kiedy tam instalowały się marksistowskie rządy, a w ślad za nimi Związek Radziecki. Ich stanowczość ujawniała się zbyt późno, gdy wycofanie się stamtąd ZSRR było już właściwie niemożliwe. Doskonale obrazowało to trudną materię odprężenia, stanowiącego specyficzną mieszankę dobrej woli i stanowczości. Jakiekolwiek zaburzenia w tym parytecie prowadziły do napięć i konfliktów. Wkrótce po odejściu Nixona realizowane przez jego administrację odprężenie stało się przedmiotem szerokiej krytyki. Uważano, że lata poprzednie doprowadziły do wybiórczego traktowania problemu amerykańskiego zaangażowania w świecie, co w rezultacie wzmocniło pozycję ZSRR. Z uwagi na niepopularność terminu „odprężenie”, prezydent Gerald Ford zabronił nawet posługiwania się nim w kampanii wyborczej 1976 r. Niewiele mu to pomogło, a zwycięski Carter przez najbliższe lata w istocie kontynuował politykę poprzedników. Zamiary Cartera co do przywrócenia prymatu Stanów Zjednoczonych w świecie w praktyce ujawniły się stosunkowo późno. Stopniowo narastało przekonanie, iż nieuchronnie zbliża się koniec „zimnej wojny”, a wówczas dwu- czy trójbiegunowy podział świata ustąpi miejsca znacznemu rozdrobnieniu na ośrodki lokalne. Wszystkich spraw nie da się zatem załatwić wyłącznie na szczeblu supermocarstw. W polityce prezydenta Cartera widoczna stała się tendencja preferowania wspólnoty globalnej oraz eksponowania praw człowieka. Coraz bardziej też demonstrowano zainteresowanie losem dysydentów oraz mniejszości etnicznych w krajach bloku wschodniego. Jeszcze w 1974 r. amerykański Kongres uzależnił pomoc gospodarczą dla ZSRR od respektowania prawa do emigracji tamtejszych Żydów. Dopiero jednak za czasów Cartera i Reagana zawiązująca się w krajach bloku wschodniego demokratyczna opozycja uzyskała amerykańskie wsparcie propagandowe i finansowe. Na gruncie prawnym takie możliwości stwarzało sygnowanie przez ZSRR i blok wschodni Aktu Końcowego KBWE. Odtąd też prześladowania demokratycznych oponentów systemu oznaczały naruszanie przyjętych na siebie przez komunistów międzynarodowych zobowiązań. W powojennym świecie nawet sportowa rywalizacja coraz częściej wiązała się z polityką, choć nie stanowiło to reguły. W 1956 r. na Igrzyskach Olimpijskich w Melbourne, podczas meczu piłki wodnej ZSRR – Węgry olimpijski basen dosłownie spłynął krwią sportowców obu drużyn, którzy dali upust swoim narodowym animozjom. W 1972 r. w Monachium sportowcy izraelscy stali się obiektem krwawego ataku ze strony palestyńskich terrorystów. Igrzyska moskiewskie 1980 r. zostały zbojkotowane przez USA i wiele krajów Zachodu, z uwagi na radziecką interwencję w Afganistanie. Próba odwetowego potraktowania igrzysk w Los Angeles w 1984 r. miała ograniczony charakter. W 1988 r. KRLD podjęła rozległą acz prymitywną kampanię propagandową dla zdezawuowania igrzysk w Seulu. W ostatecznej desperacji Phenian rozpowszechniał wieści, iż cała gastronomia południowokoreańska zarażona jest ponoć AIDS ... (Czy chcecie jechać umierać do burdelu? – pytały retorycznie północnokoreańskie gazety ...). Bez rezultatu, gdyż udział wzięła rekordowa do 1988 r. liczba państw. Przepiękną ideę olimpijską, wywodzącą się jeszcze ze starożytności, przywrócił światu w roku 1894 zwołany do Paryża przez barona Pierre de Coubertina Międzynarodowy Kongres dla Przywrócenia Igrzysk Olimpijskich. Antycznym wzorem, igrzyska odbywają się co cztery lata, poczynając od 1896 r., a ich organizatorem są miasta wybierane przez Międzynarodowy Komitet Olimpijski (MKOL). W 1924 r. zorganizowany został „Tydzień Sportów Zimowych”, a rok później MKOL podjął decyzję o ustanowieniu zimowych igrzysk olimpijskich, z zaliczeniem „Tygodnia” w Chamonix jako „pierwszych”. Przez długi czas igrzyska zimowe odbywały się w tym samym „roku olimpijskim” co letnie, a obecnie przemiennie, co dwa lata – lecz w cyklu czteroletnim. Swoją wielką światową popularność igrzyska uzyskały dopiero po wojnie, m. in. dzięki środkom masowego przekazu, a także nowo powstałym państwom, skorym do zaprezentowania się na międzynarodowej arenie. U schyłku lat siedemdziesiątych sytuacja w świecie była już mocno skomplikowana. Na Dalekim Wschodzie wyraźny stał się konflikt interesów chińskich i radzieckich, czego przejawem było nie tylko utworzenie bazy w Cam Ranh, ale również wkroczenie Wietnamczyków do Kambodży, a później chiński atak na Wietnam. W grudniu 1979 r. Rosjanie interweniowali w Afganistanie i był to pierwszy przypadek ich bezpośredniego zaangażowania militarnego poza własną strefą. To, co wydarzyło się w Afganistanie, stanowiło dla administracji prezydenta Cartera znaczący argument na rzecz przyjęcia zdecydowanego kursu wobec ZSRR. Coraz częściej bowiem Carter krytykowany był za swoją ustępliwość, gdy fakty przemawiały za nową radziecką ofensywą w świecie, i to nie tylko w Azji czy Afryce, ale i w nie tak odległej Nikaragui. Sytuacja była o tyle groźna, iż niewiele wcześniej Iran, niedawny strażnik amerykańskich interesów w Zatoce Perskiej, przybrał kurs zdecydowanie wrogi Stanom Zjednoczonym. Zdaniem prezydenckich doradców brak zdecydowania w polityce zagranicznej źle rokował Carterowi w nadchodzących wyborach prezydenckich. Zarówno sekretarz stanu Cyrus Vance, jak i doradca prezydenta Zbigniew Brzeziński nie byli zresztą zgodni co do środków, jakie należy podejmować. Oni też, jak i zazwyczaj niezdecydowany Carter byli odpowiedzialni za umocnienie pozycji ZSRR w świecie u schyłku lat siedemdziesiątych. Potęga USA i państw Zachodu w sposób oczywisty górowała nad potencjałem gospodarczym i militarnym całego bloku wschodniego. W różnych ocenach relacje te mogły kształtować się jak 2 : 1, toteż nawet względnie niski poziom amerykańskich wydatków zbrojeniowych nie stwarzał potencjalnego zagrożenia. Stale zresztą inicjowano nowe, coraz doskonalsze programy wojskowe, umożliwiające prowadzenie długotrwałej wojny nuklearnej. W świetle niektórych koncepcji wydawało się bowiem, że nowoczesną wojnę będzie można kontrolować, kiedy cele atakowane będą wybiórczo (tzw. doktryna Cartera, dyrektywa 59). Trudności gospodarcze bloku wschodniego były powszechnie znane, toteż w Waszyngtonie dobrze zdawano sobie sprawę, jakie konsekwencje wewnętrzne wywołuje tam podkręcenie spirali zbrojeń. Politykę „kija i marchewki” wobec ZSRR stosowano jednakże z bardzo różnym skutkiem. Często amerykańskie sankcje prowadziły jedynie do zaostrzenia radzieckiego kursu, co zdaniem niektórych sygnalizowało gotowość Związku Radzieckiego do rozpętania wojny w chwili, gdy utraci on dystans wobec zbrojących się Stanów Zjednoczonych. Kwestia, którą zmuszony był rozstrzygnąć prezydent Reagan, rysowała się już wcześniej. Tyczyła ona ogólnej koncepcji usytuowania Stanów Zjednoczonych w świecie: czy mają zachować się defensywnie w obliczu rosnącego w potęgę ZSRR, czy też podjąć próbę bardziej aktywnego przeciwstawienia się. Popularnie nazywano to odbudową prestiżu czy międzynarodowego znaczenia, nadwyrężonego nie tylko przed ZSRR, ale i kraje Trzeciego Świata. Prawie dwuletnie hamowanie przez Reagana tempa wzrostu gospodarczego dla okiełznania inflacji zakończono rozluźnieniem kontroli pieniądza, co w połączeniu z napływem wysoko oprocentowanego obcego kapitału przyniosło dość szybki rozwój. W istocie wskutek uruchomienia programów zbrojeniowych lawinowo wzrastał deficyt budżetowy, a Stany Zjednoczone ze światowego pożyczkodawcy stały się światowym pożyczkobiorcą. Z dłuższej perspektywy czasu ocenić można, iż w sumie polityka prezydenta Reagana osłabiła potęgę gospodarczą USA, zmniejszając dystans wobec innych ośrodków współczesnego świata. Wystąpiła bowiem znacząca dysproporcja pomiędzy rzeczywistym rozwojem gospodarczym USA tamtego czasu, co zakwestionować nie sposób, a wielkimi nakładami na zbrojenia. Monstrualny ciężar zbrojeń przyjęty na siebie przez Stany Zjednoczone doprowadził co prawda do zakończenia „zimnej wojny” i politycznego prymatu USA, ale też powojenny układ nie był zapewne takim, jakiego oczekiwał Reagan. Pozycja polityczna w świecie zdawała się bowiem znacznie wykraczać poza amerykańskie możliwości gospodarcze. Poza wszystkim zresztą nikt chyba nie sądzi, iż swoiste „dorzynanie” wrogiego supermocarstwa, jakim był Związek Radziecki, nie pociągnęło za sobą niekorzystnych konsekwencji. Już u schyłku lat siedemdziesiątych europejskie siły NATO otrzymały nowoczesne pociski Cruise i Pershing II (balistyczne), co ogromnie wzmocniło zdolność ich szybkiego reagowania. Głównym atutem Rosjan były wówczas wielogłowicowe rakiety SS-20, a także tankujący w powietrzu bombowiec Tu-26. W nowych rokowaniach rozbrojeniowych, które otrzymały później kryptonim START, szczególnego znaczenia nabierała kwestia broni średniego zasięgu, tzw. INF. Doktryna ograniczonej wojny jądrowej Reagana zakładała bowiem możliwość zwycięstwa nad ZSRR na europejskim teatrze działań, bez przekształcenia konfliktu w globalny. Rozmowy START do reszty skomplikował ogłoszony przez Reagana w marcu 1983 r. program Inicjatywy Obrony Strategicznej Stanów Zjednoczonych (SDI), zwany też programem „wojen gwiezdnych”. Przewidywał on rozległe badania nad możliwością rozmieszczenia w kosmosie systemu rakiet strategicznych. Na cel ten przeznaczono wielkie kwoty i już w 1985 r. przeprowadzono udane zestrzelenie satelity przez rakietę antysatelitarną. Obok dowództwa sił lądowych, morskich i powietrznych utworzono również dowództwo sił „kosmicznych”, co sygnalizowało wejście USA w XXI wiek. Zarówno termin „gwiezdne wojny” (star wars), jaki przydano programowi SDI, a także epitet Reagana „imperium zła”, którym opatrzył on ZSRR, zaczerpnięte zostały z amerykańskiej popkultury. Odnoszą się one do słynnego filmu fantastycznego, a właściwie trylogii: Gwiezdne wojny wyreżyserowanego przez George`a Lucasa w 1977 r. W 1980 r. powstało Imperium kontratakuje (reż. Irvin Kershner), a w 1983 r. Powrót Jedi (reż. Richard Marquand). Filmy te cieszyły się niesłychaną popularnością nie tylko w USA, ale i w świecie, niezależnie od wieku widzów. Treścią była walka Luke Skywalkera z „Imperium” – zła i ciemności, któremu przewodził Imperator oraz jego zausznik, o aparycji samuraja z buchającym spod maski oddechem – Darth Vadder. Trudno doszukiwać się w tych filmach głębszych wartości, natomiast odniosły one nieprawdopodobny sukces komercyjny. Zob. D. Scheck, Leksykon amerykańskiej popkultury, Kraków 1997. Jak pokazał czas, badania nad SDI były nie tylko kosztowne, ale i „na wyrost”. Wówczas jednak wywołały wielką konsternację w świecie, a Związek Radziecki oskarżył USA o łamanie wielu podpisanych wcześniej układów. Postęp w pracach nad „wojnami gwiezdnymi” mógł załamać dotychczasowe formy wzajemnego odniesienia pomiędzy supermocarstwami, a próba przeniesienia starcia w kosmos zakończyłaby się starciem na ziemi. Natomiast dotychczasowy model odstraszania zapewnił światu niemal cztery dziesięciolecia pokoju. Napięcie w stosunkach Wschód–Zachód wyraźnie zmniejszyło się wraz z dojściem do władzy w Związku Radzieckim Michaiła Gorbaczowa i jego „nowym myśleniem”. Reagan sam zresztą zdawał sobie sprawę, że zaszedł w swoim nieprzejednaniu za daleko. Wiele jego pociągnięć nie tylko przyczyniło się do naprężenia w relacjach z ZSRR, ale i wywołało rozdźwięki z krajami Europy Zachodniej. O ile Zachód poparł sankcje związane z wejściem Rosjan do Afganistanu, o tyle wiele kontrowersji wzbudziło obłożenie nimi Polski, w związku z wprowadzeniem stanu wojennego w 1981 r. czy też manipulacje wokół gazociągu z ZSRR do Europy Zachodniej. Startując do wyborów w 1984 r., Reagan oficjalnie afirmował „szansę dla pokoju”, a także nowe podejście do ZSRR. Nie przeszkadzało mu to zresztą wkrótce po reelekcji nazwać Związek Radziecki „imperium zła”, które wkrótce trafi na śmietnik historii. Ponadto – w świetle nowej doktryny – Stany Zjednoczone uzurpowały sobie prawo interweniowania w świecie przeciwko komunistycznym reżimom, które jako takie dochodziły do władzy drogą bezprawia. Gdy Gorbaczow i Reagan spotykali się w Genewie w 1985 r., oba ich kraje były już mocno wyczerpane ciężarem zbrojeniowej konfrontacji. Związek Radziecki wstępował w stan gospodarczej zapaści, a budżet Stanów Zjednoczonych osiągnął poziom ogromnego zadłużenia. Przedmiotem nowych debat stała się sprawa nie tylko redukcji zbrojeń nuklearnych, ale i ograniczenia sił konwencjonalnych w Europie. Ustalenia w tej drugiej kwestii były szczególnie trudne, gdyż Rosjanie wsparci siłami państw bloku dysponowali znaczącą przewagą. Toczące się od 1973 r. aż do 1989 r. rokowania wiedeńskie w ramach KBWE nie przynosiły w tej sprawie właściwie żadnych rezultatów. Dopiero w listopadzie 1990 r. zawarty został traktat o siłach konwencjonalnych (tzw. CFE), lecz Układ Warszawski już wówczas praktycznie nie istniał, a sytuacja w Europie była zupełnie inna. Postępy w rokowaniach pomiędzy Reaganem i Gorbaczowem utrudniała nie tylko sprawa broni średniego zasięgu, ale i program SDI, którego Rosjanie szczególnie się obawiali. Nic dziwnego, gdyż w ich sytuacji gospodarczej próba sprostania takiemu wysiłkowi zakończyłaby się ekonomicznym samobójstwem. Z tych też powodów Gorbaczow musiał odrzucić w listopadzie 1986 r. w Rejkiawiku korzystną zdawałoby się ofertę rozbrojeniową Reagana, a nawet propozycję udostępnienia części technologii SDI. Broń INF, tj. średniego i bliższego zasięgu, wyeliminował dopiero układ waszyngtoński z grudnia 1987 r., co stanowiło widoczny znak słabnięcia ZSRR, a tym samym i łagodzenia stanowiska w sprawach niemożliwych zdawałoby się do przyjęcia. Na krótko przed upadkiem ZSRR, w lipcu 1991 r. podpisano również negocjowany przez blisko dekadę układ START– I. Tym samym wraz z upadkiem radzieckich aspiracji do hegemonii w świecie wszelkie przesłanki przeciwko porozumieniu przestawały istnieć. Upadek ZSRR i kres „zimnej wojny” nie likwidowały oczywiście supermocarstwowej pozycji spadkobierczyni radzieckiego imperium, tj. Rosji, choć coraz trudniej było jej temu sprostać. Chociaż rzeczywistym zwycięzcą w wieloletnim konflikcie okazała się Ameryka ze swoją potęgą gospodarczą i militarną, a także demokratyczną wizją świata – źródłem jej sukcesu była nie tylko konsekwentnie budowana przewaga. Bez upadku radzieckiego systemu oraz imperium zwycięstwo byłoby bowiem niepełne i skutkowało jedynie wygaszeniem „zimnej wojny”. Z udziałem ZSRR światowy komunizm miał bowiem szanse na dalsze trwanie, chociaż już w formie coraz mniej zagrażającej pozycji Stanów Zjednoczonych. Choć w przeszłość odszedł konfrontacyjny aspekt tej ideologii, wynikający z dążności do narzucenia określonego systemu całemu światu – nie mniej ważny jej aspekt, zrodzony z wiary w egalitaryzm i taką też sprawiedliwość społeczną, pozostał nadal żywy. Trwa on nadal w umysłach setek milionów, dla których kapitalizm nie tworzy życiowych szans i nie jest perspektywą na przyszłość. Zagadnienie to już w chwili upadku ZSRR zrodziło pytania tyczące dalszych perspektyw kapitalizmu oraz nowej pozycji USA w świecie. Nie ulegało bowiem kwestii, iż konfrontacja z ZSRR kosztowała Amerykanów bardzo wiele, w tym wyhamowanie wielu szans rozwojowych, które zapewne zechcą zrekompensować sobie w przyszłości. Materializacja życia, komercjalizacja większości celów i pogoń za pieniądzem u schyłku XX wieku wywołały u wielu poczucie zagrożenia. W wielu sferach wyraźne stało się ponowne zainteresowanie sprawami ducha, poszukiwaniem wiary, wewnętrznej harmonii i in. Zwłaszcza w USA dość licznie pojawili się rozmaici szarlatani głoszący odnowę moralną poprzez wiarę w ich posłannictwo. O ile większość grup religijnych wypełniała przestrzeń pozostawioną przez tradycyjne wyznania i kościoły, o tyle niewielka część podejmowała działania ze wszech miar groźne. Szczególnie wstrząsający wymiar miała tragedia w Gujanie, gdzie w listopadzie 1978 r. dokonało zbiorowego samobójstwa ponad dziewięciuset wyznawców tzw. Świątyni Ludu, którzy wyemigrowali tam z USA wraz ze swoim prorokiem Jamesem Jonesem. Po ujawnieniu faktów psychicznego terroru wobec wiernych, do Jonestown w Gujanie udała się amerykańska komisja, z kongresmanem Ryanem na czele. Jones liczył, że osada wywrze pozytywne wrażenie. Tak się jednak nie stało, dając asumpt do wymordowania części komisji, a później zmuszenia wiernych, w tym wielu dzieci, do zbiorowego samobójstwa, z użyciem cyjanku. Sam Jones zastrzelił się w dżungli. Nie mniejszym echem odbiły się wydarzenia w Waco w Teksasie, gdzie zabarykadowali się „dawidianie”, kierowani przez Davida Koresha. W lutym 1993 r. ich siedzibę przemienioną w twierdzę zamierzali przetrząsnąć agenci federalni, co skończyło się 51–dniowym oblężeniem. Gdy FBI zdecydowała się użyć gazów, na rozkaz Koresha pod budynki podłożono ogień. W pożarze zginęło ponad osiemdziesiąt osób, w tym kilkanaścioro dzieci oraz „Baranek Boży” – David Koresh. Powodem przeszukiwania „Karmelu” przez FBI było gromadzenie przez „dawidian” wielkich ilości broni, w tym ciężkiej. Zob. C. Sifakis, Encyklopedia zamachów, Warszawa 1994. VII. W kierunku zjednoczonej Europy Integrowanie się Europy Zachodniej Wojenny kataklizm oraz rozdarcie kontynentu na strefy wpływów skłaniało narody Europy Zachodniej do wypracowania alternatywy zarówno wobec komunistycznego zagrożenia z zewnątrz, jak i własnych nacjonalizmów, nie mniej groźnych, jak wskazywała tragiczna przeszłość. Chociaż tradycji zjednoczonej Europy i pierwszych symptomów tego procesu można dopatrywać się w dość odległej przeszłości, jej nowoczesna koncepcja rysowała się wraz z „zimną wojną”. Już zaprezentowana przez Winstona Churchilla w Zurychu we wrześniu 1946 r. wizja „Stanów Zjednoczonych Europy” nie była całkowicie oryginalna i stanowiła pochodną wcześniejszych zamysłów wielu polityków i myślicieli. Trzeba jednakże stwierdzić, iż ani ta, ani żadna z koncepcji integracyjnych nie były wolne od poczucia interesu państwa pomysłodawcy. Na tle budowy nowej Europy toczył się bowiem zacięty spór nie tylko o jej charakter, lecz o pozycję w niej poszczególnych państw, z wyraźną dążnością do jej umocnienia bądź osłabienia. Ogólnie rzecz ujmując – projekty integracyjne oscylowały wokół dwóch odmiennych założeń: związku państw europejskich lub europejskiego państwa związkowego. Rolę inicjatywną w procesie integracji odegrał Kongres Europy w Hadze, zwany też konferencją haską, w maju 1948 r. W spotkaniu tym uczestniczyli przedstawiciele niemal wszystkich liczących się organizacji i stowarzyszeń Europy Zachodniej oraz czołowe osobistości życia politycznego tamtego czasu. Już wówczas zarysował się spór pomiędzy zwolennikami wzmiankowanych już przeciwstawnych koncepcji, zwanych federalistami i unionistami. W deklaracji haskiej domagano się politycznego i gospodarczego zjednoczenia krajów Europy przy poszanowaniu zasad suwerenności narodowej. Dla prowadzenia działalności bieżącej komitet współpracy konferencji przekształcony został w październiku 1948 r. w Międzynarodowy Komitet Ruchów Jedności Europejskiej, na którego czele stanęli tak znani politycy, jak Winston Churchill (Wielka Brytania), Paul Spaak (Belgia), Alcide de Gasperi (Italia), Leon Blum (Francja). Dwa miesiące później, na konferencji sygnatariuszy traktatu brukselskiego, francuski premier Paul–Henri Bidault zgłosił projekt utworzenia unii gospodarczej oraz powołania rodzaju europejskiego parlamentu. Wniosek ten zyskał poparcie większości krajów kontynentu, chociaż nieufni Brytyjczycy zgłosili szereg zastrzeżeń. Decyzja ze stycznia 1949 r. o utworzeniu Rady Europy w składzie dwóch organów: rady ministrów i zgromadzenia parlamentarnego stanowiła wyraz kompromisu, gdyż nowe ciało nie miało źle widzianego przez Londyn, ponadnarodowego charakteru. W opiniach wielu Europejczyków z kontynentu Brytyjczycy wyraźnie preferowali politykę tradycyjną, a ich ścisłe związki ze Stanami Zjednoczonymi stwarzały niebezpieczeństwo niekontrolowanej transpozycji amerykańskich wpływów, czego wyraźnie zamierzano uniknąć. U schyłku lat pięćdziesiątych obawa wielu rządów przed zdominowaniem Europy przez USA stała się nie mniej silna aniżeli lęk przed zagrożeniem ze Wschodu. Tak czy inaczej, „stary kontynent” utraciłby przecież swoją tożsamość, z której Europejczycy byli tak dumni. „Nowy kontynent” coraz częściej dyktował „staremu” (tj. Europie) najnowsze tendencje w kulturze i sztuce, co niewiele wcześniej było zupełnie nie do pomyślenia. Ów coraz bardziej widoczny fakt poczytywano za jawne wyzwanie dla kulturotwórczej roli Europy. Kierunkiem, który wywarł wielki wpływ na sztukę drugiej połowy lat czterdziestych aż po lata sześćdziesiąte XX w., był ekspresjonizm abstrakcyjny. Za jego współtwórcę i najwybitniejszego przedstawiciela (obok Marka Rothko 1903– 1970; Willema de Kooninga 1904–1997; Davida Smitha 1906–1965 i in.) uważa się słynnego amerykańskiego malarza Jacksona Pollocka (1912–1965). Malarstwo abstrakcyjne, z którego zasłynął, zwane action painting, zapoczątkował on w 1944 r. Jego zamiarem było przeniesienie malarskiego działania bezpośrednio na płótno, stąd też zainicjował metodę „drippingu”. Kładł płótna na ziemi, a farba ściekała na nie z pędzla lub dziurawego wiadra. W latach 1947–1950 stworzył swoje najsłynniejsze dzieła: Katedra (1947), Numer 1 (1948), Lawendowa mgła (1950) i Rytm jesieni (1950). Pollock uznawał tylko wielkie formaty służące do dekoracji ścian, uważając, że malarstwo sztalugowe, podobnie jak tradycyjne techniki malowania, należy do przeszłości. „Kapane” obrazy Pollocka to zazwyczaj plamy i sieć splątanych linii, przeważnie w jednej – dwóch barwach, w okresie schyłkowym w czerni. Pollock tworzył bez żadnych wstępnych założeń i bez świadomości, do czego dojdzie. Pomimo ogromnej popularności w świecie, nie był do końca rozumiany i skonfliktował się z częścią krytyków. U schyłku życia, poza „metodą kapaną”, malował również szerokimi pociągnięciami pędzla. Wielu uważa go za Picassa II połowy XX wieku. W odróżnieniu od Pollocka, nie mniej uznawany dziś Rothko za życia nie doczekał się sławy. Należał on do tzw. malarzy barwnych pól. Jego dzieła to zazwyczaj dwukolorowe pasy lub też kolory nakładane na kolor. W zinstytucjonalizowanej sztuce bloku wschodniego ekspresjonizm abstrakcyjny był totalnie krytykowany i uznawany za przejaw „zachodniej degeneracji”. Na Zachodzie zresztą kierunek ten miał również niemało przeciwników, z których wielu zwróciło się później w stronę bardziej realistycznego postmodernizmu. Ogólnie jednak ekspresjonizm abstrakcyjny utrzymał swoją silną pozycję do czasu pojawienia się sztuki pop. Zob. J. Freeman, Historia sztuki, Warszawa 1999. Ogromne wzmocnienie pozycji USA w Europie wynikało bowiem nie tylko z faktu wygrania wojny, ale i narastających wpływów gospodarczych, stanowiących konsekwencję zniszczeń oraz konieczności przyjęcia przez kraje Europy Zachodniej planu Marshalla. W kwietniu 1948 r. do obsługi planu powołano Organizację Europejskiej Współpracy Gospodarczej (OEEC), a inicjujący plan Amerykanie wyraźnie dawali do zrozumienia, że liczą na efekt końcowy odbudowy w postaci zintegrowanej. Taki sam zresztą finał przyniosła integracja wojskowa Europy Zachodniej, wiodąca poprzez Unię Zachodnią (marzec 1948 r.) do utworzenia NATO ( 1949 r.). Podpisania statutu Rady Europy, z siedzibą w Strasburgu, dokonano w maju 1949 r. na spotkaniu w Londynie. Już w świetle wstępnych ustaleń wynikało, że Rada Europy była adresowana przede wszystkim do członków OEEC, co wyraźnie wiązało integrację z amerykańskim planem odbudowy. W pierwszej fazie organizacji do Rady Europy przystąpiły: Wielka Brytania, Francja, Italia, Belgia, Holandia, Szwecja, Norwegia, Dania, Irlandia, Luksemburg – każde z nich reprezentowane przez proporcjonalną do wielkości kraju liczbę przedstawicieli. Już wkrótce problem integracji zdominował problem politycznej i gospodarczej odbudowy Niemiec. Sprawa ta była szczególnie boleśnie odczuwana przez Francuzów, gdyż żaden z mechanizmów organizującej się na nowo Europy nie zdołał pozbawić ich poczucia lęku przed realną w nieodległej perspektywie rekonstrukcją niemieckiej potęgi. Poza wszystkim, ogromnie ważną dla Paryża kwestią była sprawa Zagłębia Saary, którego zwrot stawał się coraz bliższy. Reunifikacja Saary z niemieckim obszarem gospodarczym ogromnie wzmocniłaby gospodarkę RFN i usytuowała Francję w niekorzystnych proporcjach pod względem produkcji węgla i stali. W celu przeciwdziałania takiemu biegowi zdarzeń, znany francuski reformator gospodarki lat powojennych, Jean Monnet, przedstawił ministrowi spraw zagranicznych Robertowi Schumanowi własny plan, który stworzył podstawy do powołania w kwietniu 1951 r. Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali (EWWiS). Sprawa Saary bardzo komplikowała uregulowanie stosunków francusko-niemieckich. Paryżowi zależało również na tym, by odbudowywaną gospodarkę Niemiec Zachodnich tak powiązać z systemem ekonomicznym innych krajów, aby kraj ten nigdy więcej nie stał się samodzielną potęgą militarną. Układ o Wspólnocie, który, prócz Francji, podpisywały rządy krajów Beneluksu, Italii i RFN, przewidywał stworzenie wspólnego rynku węgla i stali z kontrolą, planowaniem i wykorzystaniem tychże surowców. Tą drogą zamierzano walczyć z nadprodukcją, co jednak nie było konieczne, gdyż wojna koreańska 1950–1953 przyniosła ożywienie prosperity. Dla nadal nie w pełni suwerennej RFN Wspólnota stworzyła szanse na porozumienie z Francją oraz większą aktywność na forum międzynarodowym. Sprawa przystąpienia do EWWiS Wielkiej Brytanii od samego początku wywoływała poważny konflikt. Londyn wyraźnie nie akceptował jakichkolwiek ciał ponadnarodowych mogących ograniczać suwerenność organów państwowych oraz prowadzić w kierunku utworzenia „europejskiego rządu”. Takie stanowisko sprawiło, że do początku lat siedemdziesiątych zasadnicze kwestie integracyjne dotyczyły tzw. Europy Sześciu, tj. krajów, które w istocie inicjowały powstanie EWWiS. Nie powiodła się natomiast próba wykorzystania modelu EWWiS do utworzenia europejskiego systemu obronnego. Taką była niewątpliwie francuska inicjatywa, zwana planem Plevena. Jego istotą była dążność do stworzenia armii europejskiej, w której kontyngent niemiecki roztopiłby się wśród sił zbrojnych pozostałych państw „szóstki”. Chociaż początkowo Francuzi domagali się, aby przemieszanie kontyngentów europejskich dokonało się już od szczebla pułku, pod wpływem sugestii Amerykanów stanęło na dywizji. W końcu maja 1952 r. sześć państw podpisało układ o utworzeniu Europejskiej Wspólnoty Obronnej (EWO). Dalszym rozszerzeniem tej płaszczyzny był projekt Europejskiej Unii Politycznej, do której w ciągu dwóch lat zamierzano włączyć EWO i EWWiS. Towarzyszyła temu próba wypracowania europejskiej konstytucji, przewidującej silne instytucje ponadpaństwowe. Ostatecznie zamysły te utraciły rację bytu, gdy w sierpniu 1954 r. parlament francuski odrzucił ratyfikację EWO. Przeciwko jakiejkolwiek próbie odbudowy niemieckiego militaryzmu była bowiem we Francji nie tylko lewica, ale także i siły skupione wokół gen. Charlesa de Gaulleła. W tej sytuacji pozostawało jedynie rozszerzenie paktu brukselskiego w postać Unii Zachodnioeuropejskiej, dzięki tzw. planowi Edena. Ratyfikacja tego układu oznaczała opadnięcie emocji Francuzów wobec nieuchronnej remilitaryzacji RFN oraz jej przyjęcia do NATO. Fiasko Europejskiej Wspólnoty Obronnej oraz projektowanej Europejskiej Unii Politycznej skłaniało „szóstkę” do poszukiwania nowych rozwiązań, możliwych do zaakceptowania przez wszystkie państwa członkowskie. Zdawano sobie sprawę, iż źródłem największych kontrowersji są tzw. ponadnarodowe struktury, trudne do zaakceptowania zwłaszcza przez europejskie potęgi, tj. Wielką Brytanię i Francję. W zamysłach Francuzów wspólny rynek sześciu państw europejskich stanowić miał odpowiednik koncepcji Plevena, gdyż tą drogą zamierzano osłabić samodzielność gospodarczą RFN. Dla umocnienia przeciwwagi, Paryż przez pewien czas usiłował zjednać również Brytyjczyków. Ich stanowisko w kwestii integracji gospodarczej było jednakże wstrzemięźliwe. Kraje Beneluksu, Italia czy RFN upatrywały istotnych korzyści ze wspólnego rynku. Ich gospodarki znajdowały się w fazie rozwoju, a brytyjskie mrzonki o imperialnej samodzielności nie miały racji bytu. Postanowienia o wspólnym rynku zapadły na spotkaniu w Messynie, w czerwcu 1955 r. Sam układ podpisano jednakże dopiero w marcu 1957 r. w Rzymie. Na jego mocy powołano do życia zarówno Europejską Wspólnotę Gospodarczą (EWG), jak i Euroatom. W 1954 r. w Genewie utworzono Europejską Organizację Badań Atomowych (CERN). Znaczenie zintegrowania europejskiej atomistyki wskazywano również podczas konferencji w Messynie, w czerwcu 1956 r. Osiągnięcia państw europejskich w pokojowym i wojskowym wykorzystaniu energii atomowej były już wówczas znaczne. W 1952 r. broń nuklearną posiedli Brytyjczycy, a w 1960 r. – Francuzi. Rozwój programów pokojowego wykorzystania tego źródła energii wymagał wspólnego wysiłku, przekraczającego możliwości jednego kraju. W tym czasie monopolistą na skalę świata zachodniego byli Amerykanie, dla których Euroatom mógł stanowić rodzaj konkurencji. Waszyngtonowi nie zależało zresztą na europejskiej samodzielności, lecz uzupełnieniu własnego potencjału oraz umocnieniu własnej pozycji przywódcy bloku. Z tych też przyczyn, w lutym 1956 r. ogłosili oni znaczącą obniżkę cen uranu 235, co nie tylko przekreśliło zamysł rozwijania w Europie Zachodniej konkurencyjnej produkcji izotopów, ale i skierowało główną uwagę polityków na problem europejskiej integracji gospodarczej. Rzecz jasna, wobec rozmaitych sprzeczności, Euroatom stanowił temat zastępczy, służący integracji jedynie na pewnym odcinku. Dzięki rozwojowi techniki świat stał się jak gdyby mniejszy. Prawdziwą rewolucję przyniósł rozwój lotnictwa cywilnego, a ściślej – linii pasażerskich samolotów turboodrzutowych. Pierwszą taką linię powietrzną uruchomiło brytyjskie towarzystwo BOAC przy użyciu samolotów De Havilland „Comet”, które pokonywały trasę z Londynu do Johannesburga w ciągu 23 godzin 34 minut, poczynając od maja 1952 r. Odrzutowce pasażerskie z Londynu do Nowego Jorku i odwrotnie również należały do BOAC i wyleciały w październiku 1958 r. Loty dookoła świata zainicjowali natomiast Australijczycy w styczniu 1958 r. Leciało się na wschód przez USA lub na zachód przez Londyn liniami „Southern Aurora” lub „Southern Zephyr”, etapami, łącznie sześć i pół dnia. Międzykontynentalne lotnicze linie obsługiwane przez rozmaite samoloty i towarzystwa podróży powstały znacznie wcześniej. Francuzi wozili pasażerów do Tangeru już od września 1919 r., a przez Pacyfik do Manili na Filipinach (z postojami) latał „Pan American”, od października 1936 r. Loty tamtymi liniami były jednakże niepewne, ryzykowne i bardzo drogie. Korzystali z nich tylko nieliczni. Dopiero pojawienie się turboodrzutowców, a później ich masowa produkcja spowodowały daleko idące ułatwienia komunikacyjne. Jeszcze na początku lat sześćdziesiątych, udając się do USA czy Australii korzystniej było wybrać podróż statkiem. Dzisiaj ze względu na wielką konkurencję rozmaitych linii lotniczych bilet na trasę Polska – Indonezja – Polska kupić można już za 750 $, kolejowy zaś na trzystukilometrowej trasie w Europie kosztuje około 50 $ ... Dane za: P. Robertson, Co, gdzie, kiedy po raz pierwszy, Warszawa 1996 Układ o EWG inicjował powstanie unii celnej. Realizacja tego zamierzenia była prowadzona stopniowo, przy czym pełną jasność osiągnięto tylko w kwestii produktów przemysłowych. Sprawa obrotu artykułami rolnymi była bardziej skomplikowana. Kraje „szóstki” posiadały bardzo zróżnicowane rolnictwo, toteż obawiano się, iż tańsze produkty z jednego obszaru zrujnują producentów z drugiego. Poza stopniowym znoszeniem ceł podjęto również decyzje w sprawie swobodnego przepływu kapitału, siły roboczej, usług, ruchu osób i in. Traktat rzymski wszedł w życie z początkiem stycznia 1958 r., z przewidywaną unią celną do końca 1969 r. Niechęć Brytyjczyków do instytucji EWG pogłębiała sprawa Commonwealthu, którego państwa, w przypadku akcesu Wielkiej Brytanii, byłyby traktowane jako „trzecie”, tj. spoza obszaru. Zerwałoby to zapewne więzi Londynu z resztkami imperium. Dlatego też Brytyjczycy wyraźnie preferowali koncepcję „wolnego handlu”, która stanowiłaby rodzaj połączenia „szóstki” z Wielką Brytanią oraz Commonwealthem. Było to nie do przyjęcia przez państwa kontynentu, gdyż uprzywilejowałoby Anglików. Realizacją tego zamysłu stał się projekt Europejskiego Stowarzyszenia Wolnego Handlu (EFTA), zrealizowany w styczniu 1960 r. W skład EFTA, obok Wielkiej Brytanii, weszły peryferyjne państwa europejskie: Portugalia, Szwajcaria, Austria, Norwegia, Dania i Szwecja. W odróżnieniu od unii celnej EWG, układ o EFTA nie przewidywał wspólnej taryfy celnej wobec państw trzecich, na czym ze wspomnianych powodów zależało Brytyjczykom. Realizacja założeń o wspólnym rynku przebiegała bardzo szybko. Już w 1961 r. zniesiono ograniczenia ilościowe w handlu, a do połowy 1968 r. zniesiono cła wewnętrzne i ustalono wspólne – zewnętrzne. Jeszcze w grudniu 1958 r. przywrócono wymienialność walut europejskich, co umożliwiło zniesienie ograniczeń w handlu. Od samego początku EWG jawiła się jako struktura atrakcyjna gospodarczo, toteż w 1961 r. układ o stowarzyszeniu zawarła z nią Grecja, a dwa lata później – Turcja. Układy rzymskie przewidywały również stowarzyszenie obszarów kolonialnych, toteż w 1963 r., na mocy układu z Yaounde, z EWG stowarzyszyło się kilkanaście krajów afrykańskich, głównie ze strefy francuskiej. Nadal nie było jednak zgody odnośnie do przyszłego charakteru integracji. Zwolennicy unifikacji kontynentu uważali, iż w przyszłości, po osiągnięciu pełnej wspólnoty gospodarczej, tzw. komisja dziewięciu przekształci się w rodzaj ponadnarodowego rządu, Europejskie Zgromadzenie Parlamentarne natomiast w rodzaj parlamentu najwyższej rangi. Zdecydowanym przeciwnikiem takiej wizji był przede wszystkim gen. Charles de Gaulle, głoszący hasło „Europy ojczyzn”, tj. skonfederowanej Europy „od Atlantyku po Ural”, z zachowaną polityczną suwerennością, zdolnej oprzeć się dominacji Stanów Zjednoczonych. W październiku 1961 r. komisja przedstawicieli rządów pod przewodnictwem gaullisty Christiana Foucheta przedstawiła plan konfederacji niezależnych państw, stanowiący alternatywę wobec wizji federalistów, tj. Stanów Zjednoczonych Europy. Ze względu na pozycję Francji w EWG, takie stanowisko de Gaulleła zniweczyło nadzieję większości państw członkowskich na perspektywę unifikacji politycznej. Nie mniej ważnym aspektem była tradycyjna niechęć Francuzów wobec Brytyjczyków, zdecydowanie przeciwnych akcesowi tych drugich do EWG, ze względu na ich zbyt silne związki z USA i Commonwealthem. Antybrytyjskie stanowisko Paryża nie uzyskało jednak powszechnego poparcia. Krytycy uważali, że planu Foucheta nie należy realizować bez porozumienia z Londynem. Samym Brytyjczykom zresztą coraz wyraźniej zależało na wejściu do EWG. W aliansie z USA mogli odgrywać wyłącznie podrzędną rolę, a wyłączając się z europejskiej integracji tracili swoje wpływy na „starym kontynencie” na rzecz Francuzów. Ze względu na swój peryferyjny zasięg, zainicjowana przez nich EFTA nie stanowiła żadnej alternatywy wobec EWG. W wyniku pogłębiających się sprzeczności wyraźnie kształtował się głęboki konflikt pomiędzy Europą kontynentalną a Wielką Brytanią. W znaczącej mierze tyczył on również stosunków ze Stanami Zjednoczonymi, co rysowało niebezpieczną dla nich perspektywę rozbicia świata zachodniego. Rzecz jasna, taki stan rzeczy odpowiadał Amerykanom. Ich intencją był przecież rozległy blok atlantycki, który z trudem zmontowali finansując olbrzymimi kwotami. W 1962 r. prezydent Kennedy ogłosił projekt Wspólnoty Atlantyckiej, obejmującej zarówno USA, Wielką Brytanię, jak i przyszłe Stany Zjednoczone Europy. Jej podstawą miała być integracja gospodarcza, przy zastosowaniu pełnej suwerenności politycznej członków. Taki projekt był dla de Gaulleła praktycznie nie do przyjęcia. Po kryzysie kubańskim Amerykanie wyraźnie głosili objęcie przywództwa nad światem zachodnim, co wykluczało stosunki partnerskie wewnątrz Wspólnoty, tak jak to deklarowali wcześniej. W grudniu 1962 r. podczas konferencji na Bahamach Brytyjczycy zaakceptowali ofertę wyposażenia swoich głowic jądrowych w amerykańskie rakiety nośne „Polaris”. Oznaczało to utworzenie Dwustronnej Siły Nuklearnej i umocniło wojskowe związki Wielkiej Brytanii z USA. Rezultatem był gniew de Gaulleła, który natychmiast przeciwstawił się nie tylko integracji francuskich sił z amerykańskimi, ale i przystąpieniu Wielkiej Brytanii do EWG. Przyjęcie Wielkiej Brytanii do „Wspólnego Rynku” było ogromnie trudne również i z innych względów, tyczących m.in. sprawy obrotu artykułami rolnymi. EWG, w tym Francuzi, proponowała Brytyjczykom odejście od systemu subwencji dla rolnictwa i przyjęcie systemu importowych opłat wyrównawczych. Oznaczałoby to jednak konieczność głębokiej przebudowy gospodarczej, na co Londyn żądał od Wspólnoty czasu. Brytyjczycy czuli się również związani postulatami krajów Commonwealthu. Ich uznanie w październiku 1962 r. właściwie unicestwiło szanse na wejście Wielkiej Brytanii do EWG. Ostatecznie rząd premiera Harolda Macmillana dokonał wyboru na rzecz tradycyjnych powiązań, wbrew własnemu przekonaniu o wyższości związków z EWG nad Commonwealthem. Wynikało to z oceny sytuacji w danym momencie, a nie z perspektywicznego planowania. Sprawy tyczące wewnętrznego funkcjonowania EWG były zresztą przedmiotem odrębnego sporu. Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, od stycznia 1966 r. w głosowaniach na forum Rady Ministrów (tj. „rządu”) miała obowiązywać zasada większości głosów. Z takim stanowiskiem nie godzili się Francuzi, których przedstawiciel już w lipcu 1965 r. zerwał obrady Rady. Dopiero w końcu stycznia 1966 r. zawarty został tzw. kompromis luksemburski, na mocy którego przyjęto co prawda zasadę większości głosów, ale każdy z członków zachowywał prawo veta w sprawach „żywotnych” (w praktyce – wszystkich). Był to niewątpliwy sukces de Gaulleła, powodujący jednak wiele trudności w realizacji procesu integracyjnego, zwłaszcza w aspekcie politycznym. Z takich możliwości skorzystali ponownie Francuzi w 1967 r., wetując wniosek rządu Harolda Wilsona o przyjęcie Wielkiej Brytanii do EWG. Dopiero w obliczu wyraźnej przewagi gospodarczej RFN u progu lat siedemdziesiątych Paryż zrewidował swoje stanowisko w tej sprawie. Wielka Brytania mocno zresztą osłabła w drugiej połowie lat sześćdziesiątych i nie wysuwała już takich zastrzeżeń jak wcześniej. Wkrótce też podjęto uchwały o rozszerzeniu EWG, wprowadzeniu unii gospodarczej i walutowej do 1980 r., wyborach bezpośrednich i rozszerzeniu kompetencji parlamentu europejskiego. W styczniu 1972 r. akces do EWG zgłosiły Wielka Brytania, Irlandia i Dania. Wbrew intencjom swojego rządu, przeciwko przystąpieniu do Wspólnoty opowiedzieli się Norwegowie. Szczególnie trudne były negocjacje z Brytyjczykami, które zakończyła dopiero umowa brukselska z 1972 r., gwarantująca im pięcioletni okres przejściowy. Kwestionowali oni nie tylko szereg aspektów gospodarczych wynikających z przynależności do Wspólnoty, ale również odrzucali myśl o unii politycznej. Faktyczna integracja Europy dokonywała się jedynie w jej zachodniej części, lecz wypracowany tam model mógł w przyszłości zdominować cały kontynent. Integracji bloku wschodniego w istocie nie było. Nie znaczy to, że kraje bloku wschodniego niczego do procesu integracyjnego nie wniosły. Takim znaczącym wydarzeniem o dalekosiężnych konsekwencjach była bowiem Konferencja Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie (KBWE). Idea zwołania KBWE związana była z procesem odprężenia i dialogiem Wschód–Zachód. Konieczność jej przeprowadzenia sygnalizowały kraje bloku wschodniego w latach sześćdziesiątych. Jednakże stało się to możliwe dopiero po formalnym uznaniu terytorialnego status quo w Europie i zawarciu układów o normalizacji stosunków pomiędzy RFN a ZSRR, Polską i Czechosłowacją. Rolę inicjatywną przejął blok wschodni, ogłaszając szereg apeli Doradczego Komitetu Politycznego Układu Warszawskiego, w tym apel budapeszteński z 1969 r. i praski (1972 r.). Pierwotnym zamiarem było doprowadzenie do międzynarodowego uznania Niemieckiej Republiki Demokratycznej, co jednak stało się już wcześniej. Dla Rosjan KBWE stanowiła ważny element w strategii odprężenia, pod czym w istocie skrywano olbrzymie zbrojenia. Należy bowiem pamiętać, że właśnie z początkiem lat siedemdziesiątych ZSRR zintensyfikował swoją ofensywę globalną, która przyniosła mu krótkotrwałą przewagę nad Stanami Zjednoczonymi. Dla Moskwy było jasne, że Amerykanie są w stanie straty szybko odrobić, co zresztą tylko podkręci koniunkturę na zbrojenia, toteż dla utrzymania parytetu niezbędne byłyby działania o charakterze politycznym. Po dłuższych uzgodnieniach wstępnych strony przeszły do realizacji trójfazowej konferencji: w Helsinkach (lipiec 1973 r), Genewie (wrzesień 1973 r. – lipiec 1975 r.) i Helsinkach (lipiec–sierpień 1975 r.). W fazie końcowej w Helsinkach – z udziałem przywódców państw europejskich i krajów NATO – podpisany został Akt Końcowy KBWE, zwany też Wielką Kartą Pokoju. Pośród rozmaitych uzgodnień zawierał nowe zasady tyczące nienaruszalności granic, integralności terytorium, poszanowania praw człowieka oraz przysługujących mu wolności. Chociaż był to rodzaj deklaracji o charakterze moralno-politycznym, znaczenie Aktu Końcowego było doniosłe. W zamian bowiem za gwarancje dla powojennego status quo w Europie oraz obietnice współpracy gospodarczej i naukowej Związek Radziecki i kraje bloku wschodniego zmuszone były zaakceptować zachodnią koncepcję praw człowieka, czemu od samego początku były przeciwne. Związek Radziecki zapewne nie zdawał sobie sprawy, iż w zamian za uznanie swoich pozycji w Europie Środkowej i Wschodniej będzie musiał przynajmniej w minimalnym stopniu wywiązywać się z podjętych zobowiązań. Tzw. trzeci koszyk helsiński, który obejmował kwestię praw człowieka oraz wolności, był od samego początku przedmiotem zaciętych sporów. Zachód nie zamierzał jednakże ustąpić, a sukces w tej mierze sprzyjał późniejszym kampaniom na rzecz demokratyzacji życia w krajach bloku wschodniego. Odtąd bowiem kwestia ta nie była już jedynie sprawą wewnętrzną, gdyż wspierała ją oficjalna sankcja rządowa. Dlatego KBWE miała ogromny wpływ na ukształtowanie się demokratycznej opozycji w bloku wschodnim, a także widoczną liberalizację życia. Strony zobowiązały się również do rozpowszechnienia Aktu Końcowego, który dla dysydentów stał się świadectwem zobowiązań rządu. Przypadki łamania praw człowieka i przysługujących mu wolności mogły odtąd stać się przedmiotem oficjalnej ingerencji rządów państw–sygnatariuszy i coraz trudniej było zasłaniać się „specyfiką wewnętrzną”. Wcielanie w życie zasad KBWE stało się zresztą podstawą zainicjowanego wówczas „procesu helsińskiego”. W jego wyniku w Europie przeprowadzono serię konferencji i spotkań, które przyniosły wiele ważnych ustaleń tyczących głównie spraw bezpieczeństwa. Wraz z wygaśnięciem „zimnej wojny” KBWE ogłoszona została porozumieniem regionalnym o znaczeniu nie tylko europejskim, ale i globalnym. W styczniu 1995 r. KBWE przekształcono w Organizację Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie (OBWE), o zinstytucjonalizowanych strukturach. Z upływem czasu zakres oddziaływania tej organizacji uległ rozszerzeniu o dalsze kraje akceptujące zasady KBWE/OBWE w rozległym regionie od Kanady aż po azjatycki Daleki Wschód. W nowej Europie organizacja ta zyskała wielką rangę, angażując się m.in. w proces wygaszania wielu konfliktów. W ten sposób instytucja ta nie tylko przeżyła swoich inicjatorów, ale i wykorzystana została do wzmocnienia procesu europejskiej integracji. Pomimo upadku ZSRR, kwestie bezpieczeństwa na kontynencie nie utraciły bowiem swojego znaczenia. Tymczasem jednak, na tle rozmaitych niepowodzeń lat sześćdziesiątych, ponownie odżywały plany dania Wspólnocie politycznego charakteru. W październiku 1970 r. zainicjowano projekt Europejskiej Współpracy Politycznej, stanowiącej instrument koordynacji polityki zagranicznej państw członkowskich Wspólnoty. Dążenia do integracji politycznej znalazły swój wyraz w raporcie L Tindemansa z grudnia 1975 r. Już wówczas, po przyjęciu nowych członków, była to „Europa Dziewięciu”, a stagnacja instytucji Wspólnoty stała się bardzo wyraźna i wymagała podjęcia przeciwdziałań. Dopiero pod koniec 1974 r. szefowie państw i rządów „Dziewiątki” podjęli decyzję o swoich regularnych spotkaniach w przyszłości jako tzw. Rada Europejska. Odtąd Rada Ministrów zajmowała się sprawami szczegółowymi, Rada Europejska natomiast przeprowadzała analizę prowadzonej polityki. Do kompetencji Rady Europejskiej należał m. in. arbitraż. Z jej inicjatywy utworzono również europejski system walutowy. W lipcu 1976 r. Rada Europejska podjęła decyzję o powszechnych wyborach do Parlamentu Europejskiego według określonego parytetu, lecz zgodnie z systemem obowiązującym w krajach członkowskich. Dopiero jednak dwa lata później zdecydowano się wyznaczyć pierwsze tego rodzaju wybory na czerwiec 1979 r. Odtąd przeprowadza się je w krajach Wspólnoty co pięć lat. Ogromnie wzmocniło to ponadnarodową integrację różnych sił politycznych, które na forum parlamentu mogły wchodzić w alians z podobnymi ugrupowaniami z różnych krajów. Poważne rozdźwięki wewnątrz Wspólnoty wywołała kwestia jej rozszerzenia na południe, tj. o Portugalię, Hiszpanię i Grecję. Kraje te, o znaczącym sektorze rolniczym, postrzegane były jako zagrożenie dla własnej gospodarki. Zwłaszcza Francuzi bardzo obawiali się skutków napływu tańszych owoców i warzyw z krajów Półwyspu Iberyjskiego. Nie bez kłopotów, w 1981 r. do Wspólnoty przystąpiła Grecja, a w 1986 r. – Hiszpania i Portugalia. W ten sposób liczba jej członków wzrosła do dwunastu, terytorialnie ogarniając niemal całą Europę Zachodnią. W lutym 1986 r. podpisany został Jednolity Akt Europejski (JAE), stanowiący ważny etap ewolucji Wspólnoty. Zdecydowano w nim o utworzeniu jednolitego rynku wewnętrznego do 1992 r., ze swobodnym przepływem towarów, osób, usług i kapitału na obszarze EWG, a także urzeczywistnienie współpracy politycznej. Był to więc pakiet reform, które proponowano co najmniej od początku lat siedemdziesiątych; poprzez JAE doprowadzono do traktatu w Maastricht z 1992 r. oraz połączenia procesu integracji gospodarczej z polityczną. Wbrew nadziejom, rozwój Wspólnoty nie nabrał jednak większego tempa, a wręcz osiągnął stagnację. Trudności wynikały jednakże nie tyle ze złej woli polityków, co z głębokich różnic pomiędzy państwami członkowskimi Unii. Stało się to szczególnie wyraźne wraz z przystąpieniem do EWG krajów Europy Południowej. Te same towary wewnątrz Wspólnoty nadal nie miały tej samej ceny, gdyż w jednych krajach ich produkcja była droższa, w innych zaś tańsza. Szczególnie znaczące były dysproporcje cen artykułów rolnych. O ile wcześniej oś konfliktu przebiegała pomiędzy Francją a RFN, o tyle później – pomiędzy Francją a Wielką Brytanią oraz Francją a krajami iberyjskimi. Wspólna polityka rolna była w praktyce bardzo kosztowna, gdyż skup większości artykułów trzeba było subsydiować. Ogromnie ważnym wydarzeniem na drodze ku integracji było zaprowadzenie unii walutowej. Ecu było pierwotnie tylko jednostką obrachunkową, na którą przeliczano waluty krajów EWG. Docelową jednostką stało się euro – wspólna waluta europejska symbolizująca ostatnią, najwyższą fazę unii gospodarczej. Nie było to sprawą prostą, gdyż wymagało kosztownego wyrównania poziomu gospodarek państw członkowskich, w tym tempa inflacji. Już w przypadku unii celnej rzecz była bardzo skomplikowana, co wyznaczała różnica w czasie pomiędzy faktycznym przyjęciem nowych członków a objęciem ich unią (Grecja: 1981–1988; Hiszpania i Portugalia: 1986–1993). Również zaprowadzanie unii walutowej wywołało wiele komplikacji, m. in. zaburzenia na rynku walut w 1993 r., co spowodowało zawieszenie Europejskiego Systemu Walutowego. Kolejnym kamieniem milowym na drodze europejskiej integracji stał się traktat o utworzeniu Unii Europejskiej (UE) z lutego 1992 r., zwany też „układemz Maastricht” (wszedł w życie w listopadzie 1993 r.). Obok JAE był to drugi stopień realizacji unii, najobszerniej reformujący europejskie prawo wspólnotowe. Na jego mocy utworzone zostały „filary” UE: pierwszy – odnoszący się do spraw gospodarczych, drugi – tworzący przesłanki wspólnej polityki zagranicznej oraz bezpieczeństwa, trzeci – tyczący wymiaru sprawiedliwości i spraw wewnętrznych. W istocie sprawy polityczne okazały się najtrudniejsze i wiele lat po Maastricht państwa członkowskie Unii nadal kierowały się własnym interesem, zazwyczaj przedkładając go ponad interes Wspólnoty. Doniosłym rezultatem układu z Maastricht były natomiast decyzje w sprawie zaprowadzenia wspólnej waluty. Fazę początkową stanowiła umowna jednostka rozliczeniowa „ecu”, zastąpiona w 1999 r. przez rzeczywisty pieniądz – „euro”. Podpisanie traktatu z Maastricht dokonało się już po zakończeniu „zimnej wojny” i likwidacji „żelaznej kurtyny”, co przed Unią Europejską otworzyło nowe wyzwania, tyczące głównie jej rozszerzenia na Wschodzie. Ze względu na stan tamtejszych organizmów gospodarczych była to sprawa łatwa. W przypadku Niemiec Wschodnich gigantyczne koszta unifikacji poniosła RFN. Pomimo rozmaitych obietnic, a nawet terminów, jakie wysunięto w odpowiedzi na wnioski Polski, Czech i Węgier, realna perspektywa członkostwa, w związku z głębokimi różnicami dzielącymi te kraje od UE, pozostała niejasna. Sama Unia nie rozwiązała zresztą we własnym obrębie wielu kwestii nie tylko ekonomicznych, ale również politycznych, wojskowych czy prawnych. Zjednoczenie Niemiec Chociaż państwa niemieckie, a zwłaszcza RFN, odgrywały wielką rolę w świecie, podział Niemiec wydawał się trwały. Po obu stronach Łaby dobrze rozumiano, że kwestia zjednoczenia daleko wykracza poza sferę międzypaństwową i jest problemem bezpieczeństwa zbiorowego. Pomimo odmiennych systemów, w których przez blisko pół wieku funkcjonowały oba obszary, w istocie zachowało się nadspodziewanie wiele cech wspólnych. Pomimo sowietyzacji NRD, swoistemu zakonserwowaniu uległ tam dawny pruski etos, z którego zresztą tamtejszy ustrój wiele czerpał. Zapewne bardziej w tej mierze zmieniała się RFN, gdzie wiele cech szczególnie źle postrzeganych w świecie wyeliminowała amerykańska popkultura. Z upływem czasu coraz więcej Niemców poczuwało się do wyłącznego związku z obszarem, na którym zamieszkiwało, nadal jednak liczba zwolenników ewentualnego zjednoczenia była bardzo wysoka. W celu przeciwdziałania pełnemu rozdzieleniu Niemców, w 1969 r. koalicja SPD–FDP zmieniła swoją politykę wschodnią, przechodząc do fazy dialogu z NRD. Było bowiem jasne, że przymusowa izolacja Niemiec Wschodnich nie tylko niczego nie zmieni w sensie politycznym, ale też przyspieszy kształtowanie się zupełnie odrębnego narodu. Był to oczywiście rodzaj gry na zwłokę, gdyż w rychłe zjednoczenie w RFN nie wierzyli nawet chadecy, opowiadający się za działaniami w tym kierunku. Nie wierzył również świat, który przyzwyczaił się do podziału i lękał się zjednoczonej potęgi niemieckiej. Obawy te dotyczyły nie tylko krajów bloku wschodniego, w tym Polski. Chociaż po stabilizacji gospodarczej z lat sześćdziesiątych NRD stała się relatywnie najbardziej rozwiniętym krajem bloku wschodniego, wątpliwości co do trwałości jej istnienia utrzymały się. Obawy tego rodzaju istniały zresztą zawsze, jedynym bowiem tego uzasadnieniem był układ sił w świecie oraz ideologia komunistyczna. Było jasne, że w przypadku kryzysu bloku wschodniego, zmian w polityce zagranicznej ZSRR oraz osłabienia ideologii, przesłanki wyodrębnienia przestaną istnieć. Stąd też silny nacisk władz NRD na ideologizację życia w państwie. Kryzys nadbudowy pociągnąłby bowiem za sobą ustanie części przesłanek, przynajmniej w sensie mentalnym, blokujących proces zjednoczeniowy. Pomimo relatywnej obfitości towarów, co stanowiło raczej ewenement w krajach komunistycznych, a także rozbudowanej pomocy socjalnej państwa – życie w NRD było dość szare, bez większych nadziei na jego wzloty. Łatwo dostrzegalna była wszechobecna kontrola państwa. Działalność opozycyjna nie była rozległa i nigdy jawnie polityczna, skrywana pod szyldem Kościoła ewangelickiego, ruchów pacyfistycznych i ekologicznych, kontestacji i in. Pomimo wysiłków, przeideologizowanemu państwu trudno było sięgać do tradycji, a próby takie, związane m.in. z obchodami rocznicy śmierci Fryderyka Wielkiego, nie przynosiły poważniejszych rezultatów. Dopiero w połowie lat osiemdziesiątych aktywność dyplomacji wschodnioniemieckiej w kontaktach z Zachodem wyraźnie wzrosła. W znaczącym stopniu było to związane z nadejściem rządów Michaiła Gorbaczowa. Choć sekretarz generalny KPZR był pod wrażeniem gospodarki NRD, pozostającej w dysproporcji do stanu, w jakim pogrążał się jego własny kraj, nie był on zwolennikiem linii politycznej takich przywódców jak Erich Honecker. Już w 1987 r. widać było wyraźnie, iż ekipie rządzącej NRD najwyraźniej nie odpowiada radziecka „głasnost” i „pierestrojka”, i jest ona zdecydowanie przeciwna wszelkim próbom implantowania jej na swoim obszarze. W połowie 1987 r. rozbieżności pomiędzy Moskwą a Berlinem stały się wyraźne. Dochodziło nawet do tego, iż w NRD cenzurowano lub nie dopuszczano do obrotu wydawnictwa radzieckie. Wyraźny stał się konflikt pomiędzy Kościołem a państwem, pojawiły się demonstracje i próby druku niezależnej prasy. W maju 1989 r. Węgry przystąpiły do usuwania umocnień z Austrią, daleko zaawansowany był proces przemian w Polsce. Wywołało to falę masowej emigracji z NRD, a tysiące jej obywateli, korzystając z paszportów ważnych na kraje bloku wschodniego (o wyjazdach na Zachód Niemcy Wschodni mogli tylko marzyć), żądało azylu w ambasadach RFN na Węgrzech, w Polsce i w Czechosłowacji. Chociaż podstawowe fakty związane ze zjednoczeniem Niemiec są ogólnie znane, ponieważ opublikowano już znaczną część dokumentów – wyjaśnienie tego dość błyskawicznego procesu nie jest łatwe. Jeszcze wczesną jesienią 1989 r. Honecker wykazywał optymizm co do politycznego trwania swojego kraju, czego Gorbaczow już nie podzielał, bowiem wydarzenia następowały już bardzo szybko. Wiele wskazuje na to, że przez dłuższy czas zarówno przywódcy NRD, jak i RFN byli jedynie nie do końca świadomymi uczestnikami procesu zjednoczeniowego, który w istocie rozgrywany był poza nimi, na płaszczyźnie relacji amerykańsko-radzieckich. Weryfikowałoby to znaczną część zasług przypisywanych Helmutowi Kohlowi, którego rola, choć ogromna na tym polu, przejawiła się stosunkowo późno. Zjednoczenie Niemiec uwarunkowała zarówno gorbaczowowska „pierestrojka”, przemiany w krajach bloku wschodniego, wygasanie „zimnej wojny”, zapaść gospodarcza ZSRR, jak i szereg innych aspektów. Dopiero w początkach 1989 r. administracja prezydenta George`a Busha zorientowała się, iż rysuje się poważna szansa na radziecką akceptację zjednoczenia. „Doktryna Breżniewa” najwyraźniej przeżyła się, toteż Rosjanie nie reagowali ani na „okrągły stół” w Polsce, ani na kryzys formacji w innych krajach bloku. Chociaż traktat o przyjaźni z NRD z października 1975 r. przewidywał „gotowość podjęcia kroków” dla „obrony socjalizmu”, co dawało wielki atut kierownictwu NRD – graniczyło z nieprawdopodobieństwem, że Gorbaczow zechciałby z jego artykułów korzystać. Swoją dez- aprobatę dla przywódców NRD miał zresztą wyrazić wobec Kohla sam Gorbaczow podczas pobytu w Bonn w czerwcu 1989 r. Miesiąc wcześniej Bush poinformował kanclerza RFN o „historycznej szansie”, jaka się może wyłonić w kwestii niemieckiej. Radzieckie stanowisko nie było jednak do końca jasne. Amerykańskie sondaże w tej sprawie przynosiły niezbyt precyzyjne wyjaśnienia, co oznaczało, iż po części na decyzje Moskwy rzutowała sytuacja w samych Niemczech Wschodnich, a w istocie stawała się ona coraz bardziej napięta. W początkach października 1989 r. Michaił Gorbaczow gościł w NRD, w związku z czterdziestoleciem utworzenia republiki, czemu towarzyszyła fala wielkich demonstracji i protestów. W połowie tegoż miesiąca Erich Honecker zmuszony był zrezygnować, a jego miejsce zajął Egon Krenz. Wkrótce nastąpiły dalsze zmiany, a Niemcy otrzymali prawo przekraczania granicy na podstawie dowodu osobistego. Dnia 9 listopada 1989 r. faktycznie upadł mur berliński – symbol podziału Niemiec. Niedługo potem przestała istnieć komunistyczna SED, a na jej miejscu pojawiła się Partia Demokratycznego Socjalizmu (PDS). Na tak pospieszny bieg zdarzeń ani RFN, ani kanclerz Kohl nie byli przygotowani. Już sam upadek muru stanowił dla Kohla wielkie zaskoczenie. Jego 10-punktowy plan zjednoczenia został opracowany nieco później i w istocie przewidywał utworzenie ogólnoniemieckiej federacji z perspektywą na jedność za 5–10 lat, gdy nastąpi wyrównanie poziomów obu gospodarek. Aż do stycznia 1990 r. stosunki na linii Moskwa–Bonn były napięte, a postępy w procesie zjednoczeniowym zawdzięczają Niemcy porozumieniom pomiędzy Bushem i Gorbaczowem. Przez dłuższy czas rola Bonn była doprawdy niewielka. Dopiero w lutym 1990 r., pod wpływem masowej fali emigrantów z NRD oraz postępującej tam destabilizacji wewnętrznej i załamania gospodarczego, kanclerz Kohl porzucił plan federacji, przechodząc do koncepcji unii gospodarczej i walutowej. Istnieją rozbieżności co do tego, kiedy Rosjanie zgodzili się na zjednoczenie Niemiec. W świetle jednych wersji, decyzję taką podjęto na posiedzeniu Biura Politycznego KPZR w końcu stycznia 1990 r., według innych, m. in. byłego premiera NRD – Hansa Modrowa, ówczesne stanowisko Moskwy było jeszcze bardzo ostrożne i obwarowane koniecznością konsultacji z mocarstwami. Tymczasem nie było ono jednolite. W lutym 1990 r. sprzyjający Niemcom prezydent George Bush obiecał Helmutowi Kohlowi dołożenie wszelkich starań w kwestii zjednoczeniowej w zamian za obietnicę pozostania w układzie zachodnim. Moskwa pierwotnie naciskała bowiem na zreformowanie NATO i neutralizację wojskową Niemiec. Odbudowę Niemiec niechętnie widziały rządy francuski i brytyjski. Brak wzmianki o sprawach granicy wschodniej w 10-punktowym planie Kohla wzbudzał ogromny niepokój w Polsce. Stosowny traktat graniczny pomiędzy Polską a Niemcami zawarty został dopiero w połowie listopada 1990 r., tj. po faktycznym zjednoczeniu Niemiec. Tymczasem pierwsze wolne wybory na terenie NRD przyniosły wielki sukces chrześcijańskich demokratów, którzy zdobyli ponad 40% głosów, a ich lider, Lothar de Maiziere, stanął na czele nowego rządu. Postkomunistyczna PDS uzyskała zaledwie kilkanaście procent. Przesądziło to o fiasku planów federacyjnych, wysuwanych przez postkomunistów, m. in. Krenza i Modrowa. Stawało się coraz bardziej oczywiste, że zjednoczenie odbędzie się na zasadach organicznego złączenia obu części, a w praktyce wchłonięcia NRD przez RFN. Mając na widoku ustanowienie unii walutowej, z wymianą przynajmniej części zasobów pieniężnych w stosunku 1:1 DM, co stało się faktem w lipcu 1990 r., politycy NRD rezygnowali z przetargów o cokolwiek. Jawnie rezygnowano z debat nad nazwą i symbolami przyszłych Niemiec, miejscem w nich enerdowskiego dziedzictwa i landów wschodnich. Było widać, iż po prostu godzono się na wchłonięcie, na mocy preferowanego przez koalicję CDU/CSU–FDP artykułu 23. konstytucji RFN. Sprawa przynależności Niemiec do paktów wojskowych, w takim czy innym wariancie, była przedmiotem obrad na „konferencji 2+4” (RFN i NRD plus mocarstwa), trwającej z przerwami od maja do września 1990 r. W lipcu 1990 r., podczas pertraktacji Gorbaczow–Kohl na Kaukazie, strony niemiecka i radziecka uzgodniły ostatecznie warunki porozumienia. ZSRR godził się na obecność całych Niemiec w strukturach NATO, toteż „konferencja 2+4” zakończyła się podpisaniem we wrześniu 1990 r. w Moskwie regulacji tyczącej Niemiec. Istotnymi jej postanowieniami były wyrzeczenie się przez Niemcy roszczeń terytorialnych oraz wycofanie wojsk radzieckich do końca 1994 r. Jest oczywiste, że tak wielkie ustępstwa ze strony ZSRR miały swoją cenę. Położenie gospodarcze Związku Radzieckiego było już wówczas opłakane i nie był on zdolny do spłaty swojego zagranicznego zadłużenia. W grę wchodziły ogromne sumy, toteż nikt poza Niemcami nie miał ochoty lub nie widział interesu w dopomaganiu Moskwie. Jedynym chętnym był kanclerz Helmut Kohl i Republika Federalna Niemiec. Właśnie za niemieckie kredyty Gorbaczow zdecydował się pójść na ustępstwa, które do niedawna jeszcze były poza wszelką dyskusją. Prócz bezprocentowych kredytów Moskwa uzyskała ogromną kwotę 12 mld DM, którą rząd RFN refundował koszta przesiedlenia armii radzieckiej. W końcu sierpnia przedstawiciele rządów obu państw niemieckich podpisywali układ o zjednoczeniu z dniem 3 października 1990 r. W początkach grudnia 1990 r., w zjednoczonym już kraju przeprowadzono pierwsze ogólnoniemieckie wybory. Przyniosły one sukces CDU, której przywódca, Helmut Kohl, występował w nieco rozdmuchanej chwale „kanclerza zjednoczenia”. W istocie nie on bowiem ani też nie jego kraj decydował o zjednoczeniu, choć z pewnością w fazie końcowej zdołał podyktować jego warunki. VIII. Rozpad Związku Radzieckiego Upadek systemu oraz imperium „Jeśli wydarzy się coś, co zakłóci jedność i skuteczność działania takiego instrumentu, jakim jest partia komunistyczna, Rosja z dnia na dzień może przekształcić się z jednego z najsilniejszych – w jedno z najsłabszych i najbardziej godnych litości społeczeństw”. Tak pisał w lipcu 1947 r. amerykański dyplomata George F. Kennan. Jego słowa miały okazać się prorocze. U progu lat osiemdziesiątych komunizm radziecki nie był już taki sam, jak w okresie stalinowskim, a KPZR tamtego czasu nie była bynajmniej WKP(b). W sensie państwowym natomiast ZSRR nie tak wiele utracił ze swojej potęgi, pozostając nadal supermocarstwem decydującym o losach świata. Schyłek epoki Breżniewa przyniósł wiele niekorzystnych dla Moskwy komplikacji w świecie: trwała wojna w Afganistanie, pogarszały się stosunki z USA, niestabilny był Bliski Wschód i Azja Południowo-Wschodnia, nie najlepsza była też sytuacja w Polsce. Związek Radziecki nie zdołał również zapobiec zainstalowaniu amerykańskich wyrzutni rakietowych w krajach Europy Zachodniej, a przede wszystkim w RFN. Moskwa zadeklarowała co prawda gotowość zainstalowania wyrzutni SS-22 i SS-23 w Polsce, Czechosłowacji i NRD – realizacja tego nie była jednakże prosta, gdyż tradycyjnie obawiano się przenoszenia najnowszego sprzętu poza własne terytorium. Podjęta przez następcę Breżniewa, Jurija Andropowa, tak charakterystyczna dla komunistycznej pragmatyki „korekta kursu” w największej mierze dotyczyła stosunków wewnętrznych. Andropow był poprzednio przewodniczącym KGB, toteż sprawy wewnętrzne stanowiły dla niego priorytet. Reformy Andropowa były oczywiście na jego miarę, rządził zresztą krótko, do śmierci w lutym 1984 r. Poza spektakularnymi przejawami walki z korupcją oraz lokalnymi satrapami – filarami breżniewowskiego systemu – w istocie zrobił on niewiele. Andropowowskie czystki bardziej osłabiły system aniżeli cokolwiek zreformowały. Procesy popleczników byłego „genseka” z jednej strony pokazały Rosjanom, że sprawiedliwości staje się zadość, z drugiej jednak – oblicze systemu, w którym uprzywilejowani mogli sobie pozwolić na niemal wszystko. Był to niemały wstrząs psychologiczny, gdyż dotychczas rządzący ZSRR bywali karani za „sprzeniewierzanie się linii”, „błędy i wypaczenia” czy „szpiegostwo”, teraz zaś za pospolite złodziejstwo i stwarzanie sobie luksusowego żywota w kraju o permanentnych kłopotach z zaopatrzeniem. A rozmiary powyciąganych na światło dzienne w czasach Andropowa afer łapówkarskich były monstrualne i wyglądało, że to jedynie „wierzchołek góry lodowej”. Rozdmuchiwanie tych faktów było oczywiście groźne, toteż próba odnowy moralnej elity rządzącej i zdyscyplinowania społeczeństwa, w którym to kierunku wyraźnie podążał Andropow, nie miała szans na realizację. Państwo radzieckie wytraciło już swoją represyjność, a zgodnie z Tocquevillełowską zasadą – nie ma niczego gorszego od demokratyzującej się dyktatury. Ten system powstał i ukształtował się w bardzo specyficznych warunkach i jego reformowanie pociągało za sobą nieuchronną eliminację cech immanentnych, aż po pełne unicestwienie jego samego włącznie. Z tych też przyczyn wybór bliskiego współpracownika Breżniewa – Konstantina Czernienki – na stanowisko sekretarza generalnego KPZR po śmierci Andropowa w lutym 1984 r. był naturalną reakcją obronną zagrożonego systemu. Zapewne też, gdyby tendencja ta utrzymała się, choćby w postaci kreowania na funkcję „genseka” kolejnych osób zbliżonych do modelu przez system preferowanego, Związek Radziecki przetrwałby o wiele dłużej. Chociaż bowiem jedną z przyczyn upadku ZSRR była zmiana oczekiwań społecznych, to nie one odegrały decydującą rolę. W chwili nadejścia Gorbaczowa radziecka opozycja demokratyczna była w istocie w rozsypce, a jej oddziaływanie – ograniczone do części inteligencji i zupełnie niewielkie jak na skalę imperium. Również kryzys gospodarczy, chociaż głęboki, bezpośrednio nie groził istnieniu ZSRR. To, że Moskwa nie wytrzymywała tempa narzuconej przez Amerykanów rywalizacji w zakresie technologii wojskowych, wcale nie oznaczało, iż nie posiadała dostatecznych środków dla wyegzekwowania swojej mocarstwowej pozycji. Zapewne była nawet gotowa oddać taką czy inną pozycję w świecie, chociaż z pewnością nie byłaby to Europa Środkowa i Wschodnia. Mało zaś prawdopodobne, aby Stany Zjednoczone, korzystając z mniejszego czy większego osłabienia rywala, podjęły się próby naruszenia radzieckiej strefy wpływów przemocą. Jest iluzją, że demontażu ZSRR, jego systemu i strefy wpływów mogły dokonać siły z zewnątrz, upatrywane wedle uznania w Stanach Zjednoczonych, Watykanie czy polskiej „Solidarności” lub wszystkich tych czynnikach naraz. W swojej przeszłości Związek Radziecki przetrwał nie takie burze i nie takie sprzysiężenia. Chociaż bowiem wszystkie czynniki zewnętrzne silnie uwarunkowały lub nawet determinowały sytuację w imperium, jego demontaż mógł się dokonać wyłącznie od wewnątrz. W istocie nie było bowiem żadnych przesłanek uniemożliwiających dalsze trwanie w zasklepieniu tak ZSRR, jak i jego strefy wpływów. Wiele wskazuje, że tym, który podjął się nie tylko demontażu systemu, ale i zmniejszenia zakresu politycznej odpowiedzialności Rosji, był Michaił Gorbaczow. Chociaż jego stanowisko ewoluowało w czasie, nie bez wpływu faktów, które sam kreował. Czynnikiem sprzyjającym objęciu przez Gorbaczowa funkcji sekretarza generalnego KPZR, jak i jego późniejszym dokonaniom było biologiczne wykruszenie się starej gwardii, wśród której kariera niektórych członków, jak np. niezmiernie wpływowego Michaiła Susłowa, sięgała czasów stalinowskich. Ten, uznany za rzekomego teoretyka, działacz był w gruncie rzeczy miernotą, nie znoszącym wszelkiej myśli odbiegającej od ideologicznej przeciętności (m.in. ostro oponował przeciwko zwołaniu IX Zjazdu PZPR). Tym samym system przestał być strzeżony przez swoistych gerontów i tracił ostatnie przeszkody powstrzymujące proces przemian. Wybrany w marcu 1985 r. sekretarzem generalnym KPZR Michaił Gorbaczow nie był typem tradycyjnego biurokraty partyjnego czy też ideowego ortodoksa. O konieczności reform w ZSRR przekonany był od samego początku, choć jego pierwsze kroki na urzędzie „genseka” nie różniły się od zwyczajnych działań jego poprzedników. Wiara Gorbaczowa w możliwość oczyszczenia partii komunistycznej i wprowadzenia elementów rynku do gospodarki radzieckiej szybko jednak załamała się. Było jasne, że dla przeprowadzenia zasadniczego zwrotu jakościowego należałoby zapewnić Związkowi Radzieckiemu warunki niezakłóconego rozwoju, co w warunkach napięcia i konfrontacji było niewykonalne. Z tych też przyczyn, na XXVII Zjeździe KPZR praktycznie odrzuciła marksistowsko-leninowską koncepcję walki klasowej, będącą od samego początku ideowym uzasadnieniem zbrojeń i dążeń do utrzymania supermocarstwowej pozycji. Sytuacja, w jakiej znajdował się Związek Radziecki, wymagała jednakże szybkich działań, a takich nie przynosiły żmudne i długotrwałe negocjacje w kwestii ograniczenia zbrojeń. Teoretycznie możliwość zbrojeniowego „wytchnienia” dla ZSRR zaistniała na spotkaniu w Rejkiawiku w październiku 1986 r. Amerykanie jednak, choć zgodziliby się na redukcję bądź likwidację broni rakietowej, nie zamierzali rezygnować z programu „wojen gwiezdnych” – SDI. Inna rzecz, czy rząd otrzymałby na ten program pieniądze od Kongresu w przypadku zawarcia porozumienia i redukcji zagrożenia. W 1993 r. takie przesłanki legły bowiem u podstaw odstąpienia od wyjątkowo kosztownego programu SDI. Wczesny program Gorbaczowa, zarysowany w przemówieniu z grudnia 1984 r., zakładał jedynie restrukturyzację systemu i nic nie zapowiadało tak głębokich przemian, do jakich w przyszłości doszło. Słynna „głasnost” również służyć miała naprawie systemu, a bynajmniej nie jego demontowaniu. W swoich intencjach nowy sekretarz generalny niewiele różnił się od tych reformatorów, którzy, poczynając od XX Zjazdu, pojawiali się co jakiś czas. Inna rzecz, że tylko on jeden miał szanse wcielić swoje zamierzenia w życie. Propozycję reform gospodarczych i politycznych, a także „nowego myślenia” w polityce zagranicznej Gorbaczow wyłożył na XXVII Zjeździe KPZR w lutym–marcu 1986 r. Pół roku później odbył się wspomniany już „szczyt” w Rejkiawiku, a w grudniu 1987 r. w Waszyngtonie zawarto układ zakazujący broni nuklearnej średniego zasięgu w Europie. Już rok wcześniej Rosjanie przystąpili do wycofywania się z Afganistanu. W styczniu 1987 r. na posiedzeniu KC KPZR program restrukturyzacyjnych gorbaczowowskich reform ujęty został w ramy „pierestrojki” (przebudowy). Po waszyngtońskim układzie 1987 r. w sprawie rakiet średniego zasięgu było jasne, iż ZSRR zaakceptował „nowe myślenie” w polityce zagranicznej. Dopiero dla Gorbaczowa wojna nuklearna przekroczyła wymiar politycznego reagowania i nie mogła być środkiem wiodącym do zwycięstwa socjalizmu. W miarę pogłębiania się procesu przemian „głasnost” coraz bardziej stawała w konflikcie z „pierestrojką”. System radziecki nie był bowiem przystosowany dokrytyki czy publicznej oceny władzy. Jeśli Gorbaczow zamierzał uczynić z partii komunistycznej narzędzie wdrażania reform ekonomicznych, tak jak to się stało w Chinach, nie powinien był osłabiać jej struktury. Wszelka krytyka poczynań władzy była bowiem w Związku Radzieckim postrzegana w szczególny sposób i wywoływała zwielokrotnione skutki w stosunku do tych, jakie spowodowałaby w systemie demokratycznym. Próba oddzielenia kierowniczej roli partii od struktur wykonujących władzę, tj. rządowych, w radzieckich realiach okazała się zgubna dla samej partii. Chociaż dawno minęły czasy, gdy komisarze- półanalfabeci weryfikowali poprawność decyzji wojskowo kształconych dowódców, nadal działacze partyjni wytyczali kierunki realizowanych planów. Rząd, administracja, technokracja jedynie realizowały z góry narzucone decyzje. Zgodnie bowiem z doktryną partia nie mogła się mylić, gdyż reprezentowała „mądrość zbiorową”. Próba przesunięcia środka ciężkości z partii na rządowe i gospodarcze instancje wykonawcze nie tylko podrywała jej autorytet, ale też osłabiała atrakcyjność aparatu. To zjawisko było zresztą dość charakterystyczne dla wszystkich krajów bloku wschodniego lat osiemdziesiątych. Już wówczas aparat partyjny wyzbył się na rzecz gospodarki i administracji znacznej części swoich najlepszych i najbardziej rzutkich kadr. Wprowadzane elementy gospodarki rynkowej ogromnie wzmocniły pozycję pieniądza, który szybko wypierał inne formy dystrybucji dóbr właściwe komunistycznemu państwu (sklepy dla uprzywilejowanych i in.). Chociaż program gorbaczowowskiej „pierestrojki” nie był bynajmniej rewolucyjny w swoich założeniach, praktyka pokazała, że takim właśnie stał się. Wprowadzenie elementów rynkowych nie oznaczało wcale dążności do zaprowadzenia gospodarki rynkowej, która z czasem całkowicie wyparłaby socjalistyczną. Państwo radzieckie nie zamierzało zresztą rezygnować ze swojego monopolu w zakresie własności. Trzeba powiedzieć, że Związek Radziecki nie dysponował odpowiednimi kadrami dla realizacji planów przebudowy. Zupełnie anachroniczne były również prawa i przepisy w oparciu o które dotąd funkcjonowała jego gospodarka i które nie przystawały do „pierestrojki”. Przebudowie przeciwna była znacząca część kadry kierowniczej różnego szczebla, postrzegająca w zmianach osłabienie swojej tradycyjnej pozycji. „Głasnost” oznaczała bowiem nie tylko otwartość wypowiedzi, ale i prawo do krytyki, co mogło grozić stabilizacji kadr. Owładnięta jawnym paraliżem partia nie mogła oczywiście pokierować procesem przemian bez odpowiednich zmian wewnętrznych. Zmiany na szczytach władzy były w praktyce łatwiejsze aniżeli na niższych szczeblach, gdzie trzeba było doprawdy wielkiej liczby rzeczników „nowego myślenia”. W wyborach z czerwca 1987 r. KPZR wystawiała więcej niż jednego kandydata, co stanowiło istotne novum. W takich warunkach lokalni notable utracili niewzruszoną dotąd pewność co do swojej przyszłości. Wewnątrz partii narastał coraz wyraźniejszy konflikt pomiędzy reformatorami i ortodoksami. Nie sprzyjało to oczywiście umocnieniu pozycji KPZR jako koordynatora i gwaranta reform. W istocie partię komunistyczną nie sposób było zreformować. Tworzono ją bowiem nie dla demokratycznego systemu, lecz dla autorytarnego sprawowania władzy i nie można było implantować obcych jej mechanizmów czy też dostosować do kierowniczej roli w państwie innego typu. Nawet jej wygrana w prawdziwie demokratycznych wyborach oznaczałaby odejście od poprzedniego systemu, gdyż nośnikiem dawnego była partia zupełnie innego rodzaju. Chociaż Michaił Gorbaczow miał przeciwko sobie potężną grupę partyjnych ortodoksów, zaprowadzane reformy jednały mu szeregowych członków i tych spośród elity władzy, którzy w nowym układzie wietrzyli dla siebie pozycję jakościowo lepszą aniżeli poprzednia. Tą drogą część partyjnej nomenklatury zmierzała w kierunku biznesu i nowej pozycji społecznej. Rywalizacji tej nie sprostali ortodoksi, zainteresowani obroną leninowskich pryncypiów, państwa w jego dawnej formie i swojej w nim pozycji. Chociaż to nie społeczeństwo radzieckie, lecz część elity władzy podjęła przebudowę – zachowania społeczne wywołane „pierestrojką” wymuszały kolejne działania. Stąd też Gorbaczow w istocie wyzbywał się poważniejszej kontroli nad biegiem wydarzeń. Jak pisał Tocqueville: „małe wolności budzą w uciśnionych nadzieje na większe” i takie też stawały się oczekiwania obywateli radzieckich oraz narodów zamieszkujących ZSRR. Z pewnością gdyby zachodzące zmiany nastąpiły dekadę wcześniej, w zupełności zadowoliłyby społeczeństwo. Być może ciężar przemian udźwignęłaby sama partia. U schyłku lat osiemdziesiątych było już jednak za późno na jakiekolwiek rozwiązania częściowe, a skostniała KPZR nie była w stanie podołać roli kontrolera. Jesienią 1988 r., dążąc do przyspieszenia przemian, których efekty były jawnie niezadowalające, Gorbaczow dokonał szeregu zmian w kierownictwie partyjno-państwowym. Redukując skład sekretariatu, co zmniejszyło kontrolę partii nad państwem i gospodarką, odsunięto wiele osób od sprawowanych funkcji (m. in. Andrieja Gromykę ze stanowiska przewodniczącego Rady Najwyższej). Generalnym celem Gorbaczowa był nie tylko rozdział władzy partyjnej i państwowej, czyli wspomnianego już „kierownictwa partyjno-państwowego”, co wcale nie było sloganem, ale i odmładzanie aparatu. W grudniu 1988 r. poprawki do konstytucji wprowadziły nowy system legislacyjny z Kongresem Deputowanych Ludowych, stale urzędującą Radą Najwyższą, która w przeszłości zbierała się raczej okazjonalnie. Potwierdzono również szereg wcześniejszych swobód, w tym częściowe rozluźnienie ordynacji wyborczej. Intencją sekretarza generalnego nie była oczywiście demokracja w zachodnim stylu. Pierwotnie sądził on, iż regionalni sekretarze staną się szefami lokalnej administracji, co przyniosłoby nowy model sprawowania władzy (poprzednio przewodniczący rad byli figurantami swoich partyjnych odpowiedników). W dłuższej perspektywie „głasnosti” nie sposób było kontrolować. Coraz częściej jawność, która miała służyć naprawie systemu, sprzyjała w istocie jego osłabieniu. W państwie radzieckim zbyt wiele było bowiem nieprawości, zarówno obecnych, jak i dawnych. W bliższym oglądzie okazywało się, iż stalinowskie gułagi bynajmniej nie przeszły do historii wraz ze swoim organizatorem. Nigdy w pełni nie rozliczony stalinizm był stale obecny w ZSRR: żyli i dobrze się mieli stalinowscy zbrodniarze, a ich zrehabilitowane ofiary miewały rozmaite kłopoty jeszcze przez długie lata. Wraz z nasilającą się krytyką poprzednich przywódców upadały kolejne mity, a przede wszystkim niezłomna dotąd wiara w nieomylność partii oraz jedynie słuszny marksizm-leninizm. Rezultaty „głasnosti” były iście porażające, gdyż wielu obywateli radzieckich nie miało zielonego pojęcia o rzeczywistym charakterze nieprawości; lektura Archipelagu Gułag Aleksandra Sołżenicyna stanowiła dla nich nie lada wstrząs. Kontestacja, która w przeszłości była udziałem wąskiej grupy inteligencji, uzyskiwała coraz szerszy wymiar. Krytyka systemu stawała się coraz bardziej powszechna. Państwo radzieckie było prawdziwym więzieniem narodów i narodowości, z których znaczna część trafiła tam wbrew własnej woli, w wyniku dziejowego splotu zdarzeń lub podboju. Autonomia polityczna nie istniała, a i kulturalna w wielu przypadkach była fikcją. Mało który język poza rosyjskim był rzeczywiście równouprawniony, i to na terenie rzekomo narodowej republiki. Podkreślanie specyfiki narodowej było rzeczą nader ryzykowną. Nic dziwnego, że w warunkach „głasnosti” i gorbaczowowskiej liberalizacji systemu kwestia narodowościowa w ZSRR dawała o sobie znać coraz wyraźniej. Osłabienie pozycji centrum wzmagało rozmaite naciski na zreformowanie jego odniesienia do poszczególnych części składowych. Było jasne, iż aspiracji narodowościowych nie sposób dalej negować ani pomijać. Przemianom w imperium towarzyszyły zmiany wewnątrz bloku, gdzie wzmagał się nacisk społeczeństw na tamtejsze rządy. Pod wpływem narastających żądań demokratyzacji komuniści zmuszeni byli najpierw do demonstrowania swojej niezależności od Moskwy, co miało zwiększyć ich wiarygodność, później zaś przystąpić do rzeczywistego rozszerzania sfery swobód. Zgodnie z „doktryną Breżniewa” ZSRR winien był reagować na próby destabilizacji wewnętrznej bloku i powszechnie zauważalnego naruszania komunistycznego monopolu władzy. Już wówczas jednak Związek Radziecki preferował zgodę na powolny demontaż systemu, a nie opłakaną w skutkach próbę odwleczenia w czasie tego, co i tak rysowało się jako nieuchronność. Gdy w październiku 1989 r. Gorbaczow zadeklarował publicznie odejście od „doktryny Breżniewa”, w Polsce i na Węgrzech system demokratyczny był już właściwie odbudowany, a partie komunistyczne utraciły swoją pozycję. Ówczesny żart jego rzecznika, Gennadija Gierasimowa, głoszącego w miejsce starej – „doktrynę Sinatry”, wyrażał faktyczną zgodę na demontaż systemu wewnątrz bloku. Utrata kontroli nad biegiem wydarzeń nie tylko w krajach bloku, ale i w granicach własnego państwa, zwłaszcza w republikach nadbałtyckich i zakaukaskich, stanowiła widoczny sygnał rozpadu imperium. Dla ortodoksów było jasne, iż „pierestrojka” poszła za daleko. Sam Gorbaczow nie był w stanie powstrzymać procesu reform, gdyż każda z nich pociągała za sobą konieczność przeprowadzenia następnej. Szansa na przebudowę Związku Radzieckiego nie istniała, a wszelkie przeróbki w jego konstrukcji skazane były na niepowodzenie. Komunistyczne imperium stworzono niegdyś w taki sposób, by funkcjonowało tak, jak funkcjonowało, nie zaś po to, by ewoluowało w jakimś kierunku. Temu też celowi służyły sformułowane przez jego twórców rozmaite „fundamentalne zasady” i „pryncypia”. Wysunięta przez inicjatorów „pierestrojki” koncepcja „frontów ludowych”, mających pełnić rolę jej demokratycznego zaplecza, w istocie prowadziła do umacniania się pozycji przeciwników ustroju radzieckiego i państwa w jego dawnej formie. Z szansy legalnego organizowania się korzystali wszyscy oponenci systemu, a próba „roztopienia” ich w nurcie komunistycznych organizatorów „frontów” skazana była na niepowodzenie. Na wielu obszarach komunistyczni reformatorzy nie tylko dali się zdominować, ale wręcz przechwycili hasła opozycji, przechodząc do otwartej krytyki systemu lub nawet demontowania go. Po raz kolejny w dziejach teorie spiskowe, głoszące możliwość odgórnego manipulowania wielkimi ruchami społecznymi, po prostu nie sprawdzały się. Już wybory 1989 r. do rad (tj. fikcyjnie parlamentarnych ciał różnego szczebla) wykazały, iż reformatorzy z „frontów ludowych” wyraźnie zmierzają do odebrania władzy partii komunistycznej. Rady, w tym Najwyższa, będąca niby to odpowiednikiem parlamentu, dotychczas realnej władzy nie posiadały, pełniąc raczej funkcje doradcze. Pomimo niesprzyjającej ordynacji, wybory 1989 r. przyniosły wiele miejsc w radach reformatorom i demokratom, często kosztem znaczących prominentów partyjnych. Bezpośrednim rezultatem wyborów było zwołanie w maju 1989 r. Kongresu Deputowanych Ludowych. Tą drogą dokonano wyboru składu Rady Najwyższej ZSRR (tj. parlamentu) oraz prezydenta, którym został Michaił Gorbaczow. W ZSRR nie było nie tylko demokracji bezpośredniej, lecz jakiejkolwiek w ogóle, toteż wybory odbywały się według przedziwnego systemu. Rezultatem prac Kongresu było jednakże powołanie gremium, które już wkrótce miało rzeczywiście współdecydować o przyszłości imperium. Podczas obrad Kongresu znany opozycjonista Andriej Sacharow zdołał podnieść konieczność uchylenia art. 6. konstytucji ZSRR, tyczącego kierowniczej roli partii, co stanowiło otwarty cios w leninowską koncepcję państwa i już niedługo przyniosło poważne konsekwencje. Nie trzeba dodawać, że w realiach radzieckich wszystkie te fakty miały epokowe znaczenie. Już wówczas prace nad przygotowaniem programu radykalnych reform ekonomicznych, zmierzających do przywrócenia niemal normalnie funkcjonującego rynku oraz własności prywatnej, były mocno zaawansowane. Tym samym komuniści radzieccy inicjowali odejście od fundamentalnych zasad, którymi ich państwo kierowało się od początku swojego istnienia. W latach 1990–1991 stan gospodarczy ZSRR był istotnie fatalny. Znacznie wzrósł deficyt budżetowy, pieniądz tracił na wartości, a braki towarowe stały się nie tylko powszechne, ale i zagrażające funkcjonowaniu państwa. Sytuację ogromnie pogorszył dodruk pustego pieniądza, za pomocą czego rząd starał się przynajmniej chwilowo poprawić swoją sytuację. Do zdestabilizowania starego układu mocno przyczyniły się rozmaite działania gospodarcze podjęte w poprzednich latach, w ramach „pierestrojki”. Nowe zasady funkcjonowania wielu spółek i przedsiębiorstw podważały centralne planowanie, które dotąd stanowiło jeden z fundamentów komunistycznej gospodarki. Powołanie do życia gospodarki rynkowej było w radzieckiej strukturze społeczno-gospodarczej zupełnie niemożliwe. System ten był niereformowalny, nie tylko w sensie politycznym, ale i gospodarczym. Praktycznie można było dążyć jedynie do świadomego likwidowania systemu oraz tzw. własności socjalistycznej. Na to jednak ani Gorbaczow, ani jego ekipa zdobyć się nie mogli. Ich intencją było przecież reformowanie komunizmu, a nie jego likwidacja. Konsekwencje podjętych reform zaczęły jednak daleko wykraczać poza pierwotne założenia. W tej sytuacji wprowadzenie w życie radykalnego planu reform zwanego „500-dniowym” lub „planem Szatalina” stało się niemożliwe. Na jego wdrożenie naciskała co prawda wewnątrzpartyjna grupa Borysa Jelcyna, od maja 1990 r. przewodniczącego Rady Najwyższej Rosyjskiej Federacyjnej SRR; tejjednak najwyraźniej zależało na likwidacji systemu i imperium w jego dawnej formie. Od jesieni 1990 r. ekipa Gorbaczowa intensywnie przygotowywała nowy projekt układu związkowego, który miał zapewnić trwanie zreformowanego ZSRR. Jego istotą było pozostawienie władzy zwierzchniej kierowniczemu centrum w Moskwie. Już wówczas większość republik ogłosiła swoją suwerenność w ramach ZSRR, toteż wydawało się, że reforma nie wywoła daleko idącego sprzeciwu. Optymistyczne były również wyniki referendum w tej sprawie, choć pytanie sformułowano tendencyjnie (marzec 1991 r.). Na wniosek Jelcyna, do referendum w Rosyjskiej Federacyjnej SRR dodano jednakże drugie pytanie, odnoszące się do stanowiska wybieralnego prezydenta Rosji. Była to jawna próba poderwania pozycji Gorbaczowa oraz przejęcia przez Jelcyna kluczowej pozycji w państwie. Gorbaczow był prezydentem ZSRR, a to nie rokowało mu dłuższych perspektyw. Dotąd Rosyjska Federacyjna SRR prezydenta nie miała, toteż właściwie pozycja Gorbaczowa wynikała z jego władzy nad Rosją, tak jak to było w przeszłości – zarówno w przypadku komunistycznych poprzedników, jak i „carów Wszechrosji”. Zagrożenie przez Jelcyna zmusiło Gorbaczowa do wielu kompromisów, choć ostatecznie nie zapobiegło sukcesowi Jelcyna w wyborach z czerwca 1991 r. Jelcyn, który już rok wcześniej wystąpił z KPZR, szedł do wyborów pod hasłami antykomunistycznymi, co przysporzyło mu wielkiej popularności. Koncepcja nowego Związku Suwerennych Republik Radzieckich uzyskała aprobatę przywódców dziesięciu republik związkowych, w kwietniu 1991 r. (tzw. układ 9 + 1). Dla wzmocnienia tej koncepcji, a także swojej pozycji w nowym układzie Michaił Gorbaczow potajemnie zaakceptował zgodę na wyłączenie się z nowej struktury republik nadbałtyckich i zakaukaskich, gdzie tendencje w kierunku samodzielności były już bardzo silne. W lipcu 1991 r. prezydent zmuszony był pójść jeszcze dalej, przyznając republikom głoszącym akces do ZSRR nowe atrybuty suwerenności. Tym samym koncepcja nowego Związku Radzieckiego uległa dalszemu rozluźnieniu. Kryzys wewnątrz elity rządzącej był już wówczas daleko posunięty. Dla partyjnych ortodoksów wizja rozpadu ZSRR i pełnej anihilacji systemu wydawała się przerażająca. W Rosji władzę przejęła grupa Jelcyna, coraz wyraźniej zorientowana na przejście do demokracji i kapitalizmu. Ostatnia struktura, właściwie już tylko fasadowy Związek Radziecki, miała rozpaść się już wkrótce. Z tych też powodów w łonie odchodzącej w przeszłość komunistycznej elity rządzącej zawiązał się spisek z udziałem wiceprezydenta Gennadija Janajewa, premiera ZSRR Walentina Pawłowa, ministra obrony Dmitrija Jazowa ,szefa KGB Władimira Kriuczkowa, ministra spraw wewnętrznych Borysa Pugo i innych. Ostateczną decyzję o przewrocie uwarunkowała zarówno perspektywa podpisania nowego układu związkowego, jak i deklaracja Ukrainy o wstrzymaniu się z jego akceptacją, co mogło sygnalizować wyłączenie się kluczowo ważnej części imperium. Na czele spisku stali bliscy współpracownicy Gorbaczowa, którzy oskarżali go wprost o „zdradę” i usiłowali wymusić na nim rezygnację. Pomimo demonstracji siły z ich strony sierpniowy pucz 1991 r. w ciągu kilku dni skończył się niczym. Decentralizacja władzy i procesy przemian zaszły już bowiem za daleko, a i samymspiskowcom brakowało koncepcji, co robić. Przez lata przyzwyczaili się oni do działań w schemacie, a gdy machiny zabrakło lub funkcjonowała nienależycie, okazali się zupełnie bezradni. Nie był to już przecież czas, gdy słowo sekretarza podrywało na nogi nie tylko armię i siły bezpieczeństwa, ale i cały naród. Tak konstatuje fiasko puczu Borys Jelcyn: „Przypominam sobie jeszcze jeden dosyć ponury epizod z okresu puczu sierpniowego. Zatelefonowałem do Janajewa. Powiedziałem mu, że ich oświadczenie o stanie zdrowia Gorbaczowa jest kłamliwe. Zażądałem orzeczenia lekarskiego lub oświadczenia samego prezydenta. Odparł zachrypniętym głosem: – I orzeczenie też będzie. Zląkłem się. Dopiero później zrozumiałem, że oni nie są zdolni do takiego okrutnego cynizmu. Zabraknie im determinacji. Wszak to po prostu zwykli, przeciętni radzieccy ludzie, chociaż zajmują wysokie stanowiska. Nie, nie było wśród nich geniusza zbrodni«. Detonator« puczu znajdował się w Forosie. Bardzo dużo zależało od zachowania Gorbaczowa i od tego, jak zareagują na nie zamachowcy. Gdyby go złamali, uciekli się do przemocy, reakcja łańcuchowa represji dotarłaby do Moskwy, a później objęła cały Związek. Zdawać sobie sprawę z wartości życia ludzkiego, bać się popełnić zbrodnię – to już coś znaczy. Cyniczni spiskowcy z sierpnia 1991 r. nie potrafili przełamać tej bariery. Myślę, że coś się stało również z narodem w ciągu owych siedemdziesięciu lat, które upłynęły od Wielkiej Rewolucji Październikowej – jak ją zawsze nazywano”. Cyt. za: B. Jelcyn, Notatki prezydenta, Warszawa 1995. Zlikwidowanie puczu Janajewa, Pugo i innych nie było specjalnie trudne, gdyż armia właściwie nie usłuchała „rządu” Janajewa, a społeczeństwo otwarcie wypowiedziało się przeciw rebelii, po stronie demokratów. Był to de facto koniec systemu i koniec Związku Radzieckiego. Umocniony dzięki zwycięstwu nad spiskowcami, Borys Jelcyn szybko przystąpił do wdrażania w Rosji radykalnego planu reform ekonomicznych, którego realizację powierzono nowemu wicepremierowi w rządzie Rosyjskiej Federacyjnej SRR, Jegorowi Gajdarowi. Pucz zadał również ostatni cios samej KPZR w Rosji, którą to partię w konsekwencji wydarzeń rozwiązano. W odróżnieniu od innych części ZSRR, w Rosji nie istniała bynajmniej odrębna struktura partyjna w typie KP Rosji, a Rosjanie należeli wprost do KPZR. Związek Radziecki w takiej czy innej formie był nie do uratowania. Ustały bowiem wszelkie przesłanki, w tym ideologiczne, skłaniające do jego utrzymania. W początkach grudnia 1991 r. – na spotkaniu prezydentów Rosji, Ukrainy i Białorusi w Wiskułach, w Puszczy Białowieskiej – osiągnięto porozumienie co do wygaśnięcia umowy z 1922 r. w sprawie powołania ZSRR. W odrębnym dokumencie zapowiedziano utworzenie luźnej Wspólnoty Niepodległych Państw (WNP), którą zamierzano powołać na znacznej części byłego Związku Radzieckiego. Oznaczało to praktyczny koniec zarówno ZSRR, jego systemu, ustroju, jak i przywódcy – Michaiła Gorbaczowa. Nie pierwszy to zresztą raz w dziejach zainicjowane reformy skutecznie zlikwidowały zarówno reformowany obiekt, jak i samego reformatora. W końcu grudnia 1991 r. Rada Najwyższa ZSRR podjęła uchwałę o rozwiązaniu ZSRR, a Gorbaczow złożył urząd prezydenta. Kilka dni wcześniej, na konferencji w Ałma Acie, przedstawiciele 11 republik związkowych powołali do życia Wspólnotę Niepodległych Państw w składzie: Armenia, Azerbejdżan, Białoruś, Kazachstan, Kirgistan, Mołdawia, Rosja, Tadżykistan, Turkmenistan, Ukraina i Uzbekistan. Chociaż dominującym czynnikiem w WNP pozostała Rosja, formuła nowej struktury była na tyle luźna, że ewentualnego wyłączenia się nie obwarowano trudnościami. Od samej Rosji zależało zatem utrzymanie WNP poprzez utrzymanie i umocnienie dalszych związków. Ze względu na trudności ekonomiczne, które federacja miała przeżywać jeszcze przez dłuższy czas, nie było to jednak ani proste, ani też oczywiste. Współczesna Rosja jest republiką federacyjną złożoną z 89 regionów. Dwadzieścia jeden z nich to republiki o cechach państw. Są to: Adygeja, Ałtaj, Baszkiria, Buriacja, Chakasja, Czeczenia, Czuwaszja, Dagestan, Inguszetia, Kabardo–Bałkaria, Kałmucja, Karaczajo–Czerkiesja, Karelia, Komi, Mari, Mordwa, Sacha (Jakucja), Osetia Północna, Tatarstan, Tuwa, Udmurcja. Sześć regionów to gubernatorstwa krajowe, tzw. kraje: Ałtajski, Krasnodarski, Krasnojarski, Nadmorski, Stawropolski, Chabarowski. Czterdzieści dziewięć to gubernatorstwa obwodowe. Jest też jedenaście regionów podporządkowanych zarówno federacji, jak i krajom czy też obwodom oraz dwa miasta wydzielone: Moskwa i Petersburg. Status części składowych określa konstytucja Rosji z 1993 r. Istnieją konstytucje republik, statuty krajów, obwodów i miast. Na tej płaszczyźnie jest zresztą wiele sprzeczności, gdyż często akty wewnętrzne określają luźniejszy związek aniżeli konstytucja Rosji, tak jak w przypadku Tatarstanu (rzekomo – „państwo stowarzyszone”) czy Czeczenii (rzekomo – niepodległa). Od 1991 r. uprawnienia władz regionalnych zwiększyły się, co sprzyjało ich uniezależnieniu od władz federalnych. Republikańskie rządy oraz gubernatorzy pochodzą zazwyczaj z wyboru, sprawują władzę dosyć autorytarnie i cieszą się dużą samodzielnością. Na zachodnich rubieżach imperium Jeszcze w okresie międzywojennym nadbałtyckie republiki Związku Radzieckiego, takie jak Litwa, Łotwa i Estonia, cieszyły się niepodległością i suwerennością. Jednak w początkach sierpnia 1940 r., w następstwie radzieckiej aneksji tego obszaru, wszystkie trzy kraje przekształcone zostały w republiki związkowe ZSRR. Podczas II wojny światowej większość tamtejszych nacjonalistów współdziałała z hitlerowcami, licząc na odbudowę państwowości. Rachuby te nie ziściły się, a po restytuowaniu władzy radzieckiej dziesiątki tysięcy mieszkańców tego obszaru dotknęły represje. Z uwagi na żywy charakter tamtejszych nacjonalizmów wszelkie ich przejawy były bezlitośnie tępione i rugowane, w tym również elementy kultury. Wszystkie trzy republiki należały do najlepiej rozwiniętych w Związku Radzieckim, a poziom produkcji w przeliczeniu na mieszkańca był relatywnie wysoki. Nadbałtyckie przetwórstwo oraz produkcja rolna cieszyły się ustaloną renomą w Związku Radzieckim. W okresie “pierestrojki” tamtejsze wyniki gospodarcze były często stawiane za wzór innym, toteż nic dziwnego, iż Moskwie było bardzo trudno rozstać się z tak atrakcyjnym obszarem, w który wiele zainwestowano. W okresie władzy radzieckiej zmieniły się również bardzo tamtejsze stosunki etniczne; na przykład liczba rdzennych Łotyszów zmalała do połowy ogółu. Silna pozycja Rosjan, którzy nie zamierzali opuszczać kraju, gdzie osiedlili się i spędzili całe życie, a często nawet urodzili się, rzutowała na stanowisko Moskwy w kwestii niepodległości w nie mniejszym stopniu aniżeli polityczna i gospodarcza wartość regionu. W wyjątkowo krótkim czasie osiągnęła niepodległość Litwa. W przeciwieństwie do Łotwy i Estonii, dominującą grupą etniczną zamieszkującą republikę byli Litwini. Mniejszości rosyjska i polska stanowiły tam jedynie kilkanaście procent ogółu. Już w latach siedemdziesiątych demokratyczna opozycja na Litwie była stosunkowo aktywna, czemu sprzyjała pozycja Kościoła katolickiego. Zasadniczy impet zmian, które zaowocowały niepodległością, wiązał się jednakże z „pierestrojką” i partyjnymi reformatorami. Trzeba powiedzieć, że kraj ten znacznie rozwinął się pod radzieckimi rządami, niezależnie od strat, których przysporzyły stalinowskie represje. Zwiększyła się wydajność litewskiego rolnictwa, a także stopień uprzemysłowienia kraju. Litewskie kierownictwo partyjne należało do ortodoksyjnych, toteż aktywność Litewskiego Ruchu na Rzecz Odbudowy – Sajudis zaczynała się od haseł przyspieszenia procesu gorbaczowowskich reform. Jesienią 1988 r. dotychczasowy sekretarz KP Litwy zastąpiony został przez reformatora – Algirdasa Brazauskasa, który szybko podjął serię spektakularnych działań zapewniających mu popularność (m.in. zwrot Kościołowi katedry wileńskiej). Koncesje miały oczywiście swoje granice, gdyż komuniści szybko popadli w konflikt z Sajudisem na tle wstrzymania poprawek konstytucyjnych stawiających ustawodawstwo republikańskie wyżej od ustawodawstwa związkowego. Popularność Sajudisu szybko wzrastała. W przewidywaniu porażki w rozpisanych na 1990 r. wyborach parlamentarnych komuniści litewscy postanowili wyłączyć swoją partię z KPZR. Niewiele im to pomogło, gdyż sympatie były wyraźnie po stronie nacjonalistów, co udowodniły wybory z lutego 1990 r. W połowie marca 1990 r. zdominowany przez Sajudis parlament podjął decyzję o ogłoszeniu niepodległości. W obliczu takiego kroku Moskwa zastosowała blokadę gospodarczą Litwy. Rządzący Sajudis był jednak w swoim postanowieniu niezłomny. Była to koalicja rozmaitych ugrupowań, które łączyła jedynie wspólna chęć odbudowy litewskiej państwowości. Niedługo po osiągnięciu tego celu pozycja Sajudisu osłabła. W styczniu 1991 r. Moskwa zadecydowała o przywróceniu swojej kontroli nad Litwą przez użycie siły. W połowie stycznia 1991 r. doszło do tragicznych zajść w rejonie wieży telewizyjnej w Wilnie. Rosjanie opanowali wiele ważnych budynków, ale nie odważyli się na pełną pacyfikację ruchu. Wobec zdecydowanej postawy Litwinów gotowych bronić ogłoszonej niepodległości siły radzieckie zmuszone były wycofać się, a napięcie opadło. We wrześniu 1991 r. wiele krajów oficjalnie uznało niepodległość Litwy, a Rada Najwyższa ZSRR potwierdziła ten fakt. Pierwsze lata niezależnej republiki były bardzo trudne, gdyż reformy nie przyniosły oczekiwanych rezultatów, a doprowadziły do obniżenia stopy życiowej większości społeczeństwa. Nic dziwnego, że w wyborach 1992 r. do parlamentu zwyciężyła postkomunistyczna Demokratyczna Partia Pracy, pokonując Sajudis ogromną większością głosów. Nowym prezydentem Litwy na miejsce Vytautasa Landsbergisa został były przywódca komunistów, Algirdas Brazauskas. Pod rządami socjaldemokratów ciężar kryzysu nie uległ jednakże zmniejszeniu, a wyniki gospodarcze nadal się pogarszały. Realizowana transformacja wywołała wielkie trudności oraz społeczne niezadowolenie. Po wyborach 1996 r. ster rządów przejęła koalicja konserwatystów i chrześcijańskich demokratów. Niewiele zmieniło to jednak w sytuacji gospodarczej Litwy. Choć nacisk nacjonalistów we władzach Litwy osłabł, nadal utrzymały się pewne napięcia w stosunkach z mniejszościami. Trzeba powiedzieć, że i one nie były bez winy, w tym – niestety – Polacy, częściowo motywowani przez polityków z Warszawy. Na Łotwie dopiero u schyłku lat siedemdziesiątych ożywiła się aktywność grup niepodległościowych, początkowo wiązana z przestrzeganiem praw człowieka i obywatela oraz ochroną środowiska. Protesty nasiliły się wraz z „pierestrojką”, toteż latem i jesienią 1987 r. doszło do wielu demonstracji Łotyszów związanych z rocznicą paktu Ribbentrop – Mołotow oraz proklamowaniem państwa łotewskiego w listopadzie 1918 r. Rok później ruch opozycyjny był już znaczącą siłą, skupiającą m.in. wielu intelektualistów. Coraz powszechniej domagano się rzeczywistego wdrażania zasad „pierestrojki” oraz przyznania językowi łotewskiemu statusu języka państwowego. W październiku 1988 r. reformiści z KP Łotwy wraz z demokratyczną opozycją powołali do życia Łotewski Front Ludowy. Szybko stał się on znaczącą siłą, a jego celem była suwerenność Łotwy wewnątrz zreformowanego Związku Radzieckiego. Front Ludowy nie działał w oderwaniu od partii, gdyż jedna trzecia jego członków należała również do KP Łotwy. Po odwołaniu do Moskwy Borysa Pugo (znanego później z sierpniowego puczu) nowe kierownictwo partyjne nie było otwarcie skonfliktowane z Frontem. We wrześniu 1988 r., pod wpływem społecznych nacisków, władze podniosły rangę języka łotewskiego do pozycji państwowej, a dawny hymn i flaga przestały być nielegalne. Zalegalizowanie symboliki nipodległej państwowości ogromnie wzmocniło nacjonalistów. Ich żądania stawały się coraz bardziej wyraźne. W początkach 1989 r. ukonstytuował się Łotewski Ruch Niepodległości Narodowej – organizacja bardziej radykalna aniżeli Front Ludowy. Umocniło to tendencje niepodległościowe również wewnątrz Frontu Ludowego, którego kandydaci w wyborach 1989 r. zdobyli przeważającą liczbę głosów. W styczniu 1990 r. zdominowany przez Front Ludowy parlament łotewski zniósł konstytucyjny artykuł gwarantujący komunistom monopol władzy, a miesiąc później potępił uchwałę z 1940 r. tyczącą akcesu do ZSRR. Siły niepodległościowe ujawniły się również wewnątrz partii komunistycznej, która w kwietniu 1990 r. rozpadła się na dwie części – wierną KPZR i Niezależną Partię Komunistyczną Łotwy. W jej programie znalazło się żądanie pełnej niepodległości dla Łotwy. Wytwarzał się zatem system dwuwładzy, gdyż obok legalnego parlamentu, tj. Rady Najwyższej, zdominowanego przez Front Ludowy, działała Rada Najwyższa Kongresu Łotwy, kierowanego przez Ruch Niepodległości Narodowej. W początkach maja 1990 r. legalny parlament ogłosił decyzję o niepodległości Łotwy, inicjując tzw. okres przejściowy. Władze radzieckie uznały tę deklarację zanieważną, co mocno skomplikowało sytuację wewnętrzną na Łotwie. W początkach stycznia 1991 r. siły zachowawcze kontrolujące milicyjny OMON dokonały w Rydze próby zamachu stanu, w wyniku którego zainstalowano proradziecki rząd, rywalizujący z legalnymi władzami Łotwy, na czele których stał premier Ivars Godmanis z Frontu Ludowego. Działaniami tymi zamierzano wesprzeć obecność Łotwy w przyszłych strukturach zreformowanego ZSRR. Próba puczu tylko upewniła nacjonalistów w kwestii spiesznego proklamowania niepodległości. Sprawa była o tyle groźna, że Łotysze stanowili niewiele ponad połowę ludności Łotwy, a pozostali, w tym głównie Rosjanie, wyraźnie obawiali się łotewskiego państwa narodowego i z tych przyczyn gotowi byli poprzeć rozwiązanie radzieckie. Chociaż w czerwcu 1991 r. przeprowadzono zwycięskie referendum w sprawie niepodległości, nie miało ono jednak oficjalnego charakteru. Bieg zdarzeń przyspieszył dopiero moskiewski pucz (zwany też nomen omen Pugo-puczem) z sierpnia 1991 r. Jego konsekwencją było nie tylko proklamowanie niepodległości, ale i uznanie tego wydarzenia przez władze Związku Radzieckiego we wrześniu 1991 r. Rządy Frontu Ludowego przetrwały aż do wyborów w 1993 r., które oznaczały zakończenie procesu przechodzenia do demokratycznego systemu politycznego na Łotwie. Już wcześniej Front rozpadł się na różne frakcje. Powstały również nowe ugrupowania, w tym „Łotewska Droga”, Łotewski Związek Chłopski i inne. Ponad jedną trzecią miejsc w nowym parlamencie, zwanym Saeima, zyskała „Łotewska Droga”. Prezydentem został jednakże Guntis Ulmanis ze Związku Chłopskiego, wybrany ponownie na ten urząd w 1996 r. Do czasu nowych wyborów parlamentarnych 1995 r. układ polityczny uległ jednakże znacznemu rozdrobnieniu, a powołanie nowego rządu wymagało utworzenia koalicji aż sześciu partii. Wiele ugrupowań w ogóle nie dostało się do parlamentu – głosy na nie oddane okazały się niewystarczające. Powodem tak ogromnego podziału społecznych preferencji były rozmaite trudności wewnętrzne, w tym zarówno gospodarcze jak i polityczne. Bardzo poważny był problem obywatelstwa, gdyż w istocie na mocy ustawy z października 1991 r. w wyborach brało udział jedynie dwie trzecie mieszkańców Łotwy. Ustawa przyznawała bowiem obywatelstwo jedynie tym, którzy mieli je przed 1940 r., oraz ich potomkom. Inni – chodziło tu o Rosjan – musieli ubiegać się o tzw. naturalizację, uzależnioną od czasu zamieszkiwania i znajomości języka łotewskiego. Łotysze w ten sposób zamierzali obronić swoją dominującą pozycję w państwie, co nie jednało im popularności w świecie. Do tego dołączano jeszcze ograniczenia wyborcze, które jednak pod naciskiem ciał europejskich zniesiono w 1995 r. Aż do połowy 1994 r. otwarta pozostała również kwestia wycofania wojsk rosyjskich z Łotwy. Ich obecność zaogniała spór z mniejszościami, które uważały armię za swojego protektora. Jednostki te wycofały się z Łotwy dopiero po zagwarantowaniu uprawnień socjalnych dla byłych radzieckich emerytów wojskowych. Odmiennie aniżeli na Litwie przedstawiała się sytuacja tamtejszych Polaków. Przez wiele dziesięcioleci w pełni zintegrowali się oni z narodem łotewskim, przy jednoczesnym zachowaniu własnego języka i kultury. Powszechnym szacunkiem otaczali Łotysze wybitną działaczkę niepodległościową Itę Kozakiewicz. Na linii Łotysze – Polacy nie występowały napięcia. Lata władzy radzieckiej zmieniły również stosunki etniczne w Estonii, gdzie ugrofińskich Estończyków pozostało mniej niż dwie trzecie. Podobnie jak na Łotwie, poważniejsze wystąpienia o charakterze narodowym miały miejsce w Estonii dopiero w drugiej połowie lat osiemdziesiątych, i to pod hasłami ochrony środowiska, a później, już wyraźniej, w związku z rocznicą paktu Ribbentrop – Mołotow. Od roku 1988 estońscy reformatorzy i demokraci, tak jak i w republikach radzieckich, grupowali się w Estońskim Froncie Ludowym, w którym wiodącą rolę odgrywali komuniści. Pod wpływem Frontu, w listopadzie 1988 r. parlament estoński ogłosił suwerenność w ramach ZSRR, a niedługo potem język estoński uzyskał rangę języka państwowego. Rodzajem wyzwania dla nadal ograniczonych żądań Frontu Ludowego była działalność samorzutnie powstających „komitetów obywatelskich”, jawnie domagających się przywrócenia niepodległości. W styczniu 1990 r. zorganizowany przez te komitety Kongres Estonii uznał się za reprezentację całego narodu estońskiego, z którego nacjonaliści powoli wykluczali obcoplemieńców. Sukces wyborczy odniósł jednakże Front Ludowy, a w marcu 1990 r. parlament zadeklarował przechodzenie ku niepodległości. Podobnie jak w przypadku krajów sąsiednich, zaprowadzenie własnych instytucji, w tym Banku Estonii, oraz dawnej symboliki narodowej spowodowało, iż Związek Radziecki uznał estońskie działania za nieważne. Do konfrontacji jednak nie doszło i w styczniu 1991 r. uzgodniono treść porozumienia w sprawie przyszłej niepodległości. W końcu sierpnia 1991 r. pod wpływem wydarzeń w Moskwie została proklamowana niepodległość, a jej potwierdzenie przez Radę Najwyższą nastąpiło miesiąc później. Już w listopadzie 1991 r. parlament estoński przyjął podobne jak na Łotwie rozwiązania w kwestii obywatelstwa. Choć były one bardziej liberalne, sprawa ta wywołała szereg napięć, a wiele osób stale mieszkających w Estonii wystąpiło o obywatelstwo rosyjskie. Poczynania Tallina krytykowała zarówno Federacja Rosyjska, jak i instytucje europejskie. Szczególnie złe stosunki panowały w regionie północno-wschodnim, zamieszkanym przez Rosjan, gdzie realnie obawiano się secesji. Na płaszczyźnie wewnętrznej poważniejsze zmiany nastąpiły po 1992 r. i rezygnacji ze stanowiska premiera lidera Frontu Ludowego, Edgara Savisaara. W czerwcu 1992 r. rząd wprowadził do obiegu koronę, która zastąpiła niestabilnego rubla. Oznaczało to zerwanie z rosyjską dominacją finansową. W wyborach parlamentarnych w 1992 r. zwycięstwo odniosła nacjonalistyczna organizacja Isamaa, która pokonała przedstawicieli Frontu Ludowego. Oznaczało to przyspieszone przechodzenie do gospodarki rynkowej, której wyniki uzyskały szerokie uznanie w świecie. Sprawiło to, iż sympatie społeczne pozostawały w kręgu ugrupowań o programie liberalnym, m.in. Estońskiej Partii Reform. Układ polityczny zdradzał jednakże tendencje ku rozdrobnieniu, a wiele partii rozpadało się lub przekształcało w nowe. Daleko spokojniej przebiegał „rozwód” ze Związkiem Radzieckim dwóch najznaczniejszych republik, tj. Ukrainy i Białorusi. Niezależnie od zbliżonego procesu emancypacji kwestia narodowa nie wywoływała tak daleko idących napięć, jak w wielu innych rejonach ZSRR, a zwłaszcza w krajach nadbałtyckich. Zarówno Białorusini, jak i Ukraińcy nigdy nie mieli własnego państwa, a kształtowanie sięświadomości narodowej rozpoczęło się w drugiej połowie XIX w., z konsekwencjami wyrazistymi w przypadku Ukraińców z Zachodniej Ukrainy i daleko mniej znaczącymi w przypadku Białorusinów. Nadal zresztą niektórzy uznani badacze kwestionują w ogóle istnienie odrębnego narodu białoruskiego. Nie tylko sprawy językowe, ale i zaszłości polityczne mogą potwierdzać takie oceny. Zręby ukraińskiej państwowości zarysowały się co prawda już jesienią 1918 r., nigdy jednak organizm ten nie osiągnął w pełni dojrzałej formy. Próby utworzenia własnego państwa pod okupacją hitlerowską również spełzły na niczym, a ze względu na zbrodniczy charakter większości nacjonalistycznych organizacji tamtego czasu trudno było powoływać się na jakąkolwiek ciągłość historyczną, choćby w sensie aspiracji. Przez długie lata wszelkie przejawy nacjonalizmu ukraińskiego były ostro tępione i dezawuowane za pomocą zbrodni z okresu wojny. Z tych też przyczyn demokratyczne i niepodległościowe organizacje wykształciły się na Ukrainie stosunkowo późno. Znacznie wyraźniejszy był konflikt wewnątrz partii komunistycznej, pomiędzy ortodoksami a rzecznikami przyspieszenia reform. Podstawą do działania dla tych drugich, podobnie jak w innych republikach, stał się Blok Demokratyczny. To właśnie partyjni reformatorzy z Bloku Demokratycznego z Leonidem Krawczukiem na czele zacieśnili więzy z nacjonalistycznym „Ruchem” i doprowadzili do ogłoszenia w lipcu 1990 r. daleko idącej „deklaracji ukraińskiej suwerenności”. Ludowy Ruch Ukrainy na Rzecz Przebudowy powstał we wrześniu 1989 r., w związku z wielkimi strajkami górniczymi. Zarówno z „Ruchem”, jak i tzw. Związkiem Helsińskim związani byli znani dysydenci, tacy jak Iwan Dracz czy Wiaczesław Czornowił. Pojawiły się również zalążki organizacji silnie nacjonalistycznych, m. in. Strzelcy Siczowi. W wyborach z marca 1990 r. Ruch i Blok tworzyły koalicję. Później na gruncie tychże organizacji powstały ukraińskie partie polityczne. Na przełomie lat 1990/1991 swoją pozycję wzmocnili „twardogłowi” zwolennicy więzi z ZSRR, co wynikało zresztą z proradzieckich sympatii znaczącej części społeczeństwa. Referendum z czerwca 1991 r. potwierdziło co prawda wolę Ukraińców pozostania w zreformowanej strukturze imperium, wyrazili oni jednakże również wolę obrony ukraińskiej suwerenności (pytanie dodane przez Krawczuka). Ukraińcy stanowili zresztą około trzech czwartych ludności, w pozostałej części dominowali Rosjanie. Zwłaszcza we wschodniej Ukrainie więzi z Rosją były bardzo silne i liczyły niemal trzy i pół wieku. W tych warunkach żywotnie zainteresowanych niepodległością nie było wcale tylu, ilu można by się spodziewać. Również z tego powodu pozycja skrajnych nacjonalistów była znacznie słabsza aniżeli gdzie indziej, a sojusz partyjnych reformatorów z umiarkowanymi nacjonalistami był właściwie jedynym sensownym rozwiązaniem. Poza tym coraz gorsza stawała się sytuacja gospodarcza, co kierowało zainteresowanie społeczeństwa ku sprawom codziennego bytu. Konsekwencje deklaracji suwerenności były jednakże poważne, gdyż w połowie 1991 r. Ukraińcy mieli już własny bank narodowy, przejęli kontrolę nad wszystkimi przedsiębiorstwami i ogłosili wyłączność w sprawach podatkowych. W końcu czerwca 1991 r. Rada Najwyższa Ukrainy zadeklarowała odłożenie prac nad nowym układem związkowym do września 1991 r. Decyzja stała się jednym z fundamentów sierpniowego puczu w Moskwie, a dalszą konsekwencję stanowiło pozbycie się ukraińskich „twardogłowych”. Wkrótce po unormowaniu się sytuacji w Moskwie Ukraińcy ogłosili niepodległość, KP Ukrainy została zdelegalizowana, a na czoło ruchu narodowego wysunął się Leonid Krawczuk. W wyborach prezydenckich z grudnia 1991 r. odniósł on znaczący sukces. Sytuacja gospodarcza Ukrainy stawała się coraz bardziej skomplikowana. Po zniesieniu rubla i wprowadzeniu do obiegu kuponów rząd stopniowo tracił kontrolę nad inflacją. W październiku 1992 r. urząd premiera objął Leonid Kuczma reprezentujący koncepcje liberalne. Nie miał on jednak dobrych układów zarówno z prezydentem, jak i uaktywniającymi się nacjonalistami. Ci ostatni zarzucali mu, że w imię prowadzenia reform zamierza umocnić związki z Rosją, dla czego nie mieli zresztą alternatywy. Jesienią 1993 r. Kuczma zrezygnował z urzędu premiera, a jego liberalne reformy uległy zaprzepaszczeniu z katastrofalnym zresztą skutkiem. Już wówczas uaktywnili się komuniści, którzy ponownie zarejestrowali swoją partię i przystąpili do politycznej ofensywy, dobrze przyjmowanej przez znaczną część społeczeństwa. Potwierdziły to wybory 1994 r., w których komuniści i ich sojusznicy otrzymali blisko połowę miejsc w parlamencie. Poza trudną sytuacją gospodarczą ogromny niepokój Kijowa wywoływały również kwestie polityczne, w tym sprawa „republiki Krymu”. Krym zamieszkiwali w większości Rosjanie, a w granicach Ukrainy znalazł się on z nadania Chruszczowa, co zresztą wówczas nie miało większego znaczenia. Wraz z upadkiem ZSRR animozje rosyjsko-ukraińskie ożyły, toteż rosyjska ludność Krymu, której przewodzili komuniści, opowiedziała się za utworzeniem niezależnej „Krymskiej SRR”. W maju 1992 r. Krym ogłosił niezależność, czego oczywiście Kijów nie uznał. Rodzący się spór dodatkowo komplikowała sprawa podziału floty czarnomorskiej oraz bazy w Sewastopolu. Ponadto na Krym masowo powracali Tatarzy, wygnani stamtąd w 1944 r., usiłując znaleźć miejsce dla siebie. Pomimo przyznania Krymowi autonomii, sprawa ta jeszcze długo miała pozostać przedmiotem gorących sporów. W wyborach prezydenckich 1994 r. zwyciężył były premier Leonid Kuczma. Dopiero wraz z jego wyborem na Ukrainie zainicjowany został proces reform transformujących gospodarkę z obiecującym skutkiem. Wprowadzona została nowa, dość stabilna waluta – hrywna. Proces politycznych przemian oraz budowy demokratycznych instytucji uległ przyspieszeniu, czego wyrazem było przyjęcie w czerwcu 1996 r. nowej konstytucji. Dosyć podobnie przebiegała emancypacja Białorusi, gdzie partia komunistyczna do samego końca zachowała swoją wiodącą pozycję. Chociaż Białoruski Front Ludowy utworzono w 1989 r., jeszcze w 1990 r. nie miał on prawa do prowadzenia legalnej kampanii wyborczej do parlamentu republiki. Pozycja nacjonalistów musiała być zresztą specyficzna w państwie, w którym zaledwie jedna trzecia dzieci uczyła się po białorusku, a język białoruski uzyskał status państwowy dopiero w styczniu 1990 r. W lipcu 1990 r. nadal zdominowany przez komunistów parlament podjął decyzję o ogłoszeniu suwerenności w ramach ZSRR, jednakże w raczej symbolicznym wymiarze. O mentalnym przywiązaniu Białorusinów do ZSRR i Rosji świadczyły również wyniki referendum z marca 1991 r., w którym ponad trzy czwarte ludności opowiedziało się za pozostaniem w zreformowanym ZSRR. Nawet demonstracje miały na Białorusi czysto ekonomiczny charakter i tylko niewielu Białorusinom zależało na wydzieleniu się w odrębne państwo. W tej sytuacji ogłoszenie niepodległości po sierpniowym puczu w Moskwie wydawało się czysto formalne. Z początkiem 1992 r. działalność wzmógł Białoruski Front Ludowy, domagając się przyspieszenia wyborów. Ostatecznie władze zgodziły się na 1994 r., tj. na rok przed terminem. Sytuacja gospodarcza na Białorusi była bardzo zła i wiele osób z rozrzewnieniem wspominało czasy Breżniewa jako rzekomo mlekiem i miodem płynące. W marcu 1994 r. przyjęta została nowa konstytucja, mocno wzorująca się na radzieckiej, z silną władzą prezydenta. W warunkach powszechnych braków w zaopatrzeniu i gospodarczej zapaści, niewielu zdziwił wybór Aleksandra Łukaszenki na urząd prezydenta. Był on zwolennikiem reintegracji z Rosją, czemu publicznie dawał wyraz i co jednało mu zwolenników. Szybko też zaprowadził rządy prezydenckie, a po referendum w 1995 r. przywrócił nie tylko oficjalną rangę językowi rosyjskiemu, ale i dawną symbolikę republiki radzieckiej. Wkrótce potem skłócił się z częścią nowego parlamentu, który na mocy specjalnych dekretów rozpędził. Na Białorusi i poza jej granicami podniosły się protesty przeciwko łamaniu praw człowieka, z czego prezydent niewiele sobie robił. Jego kurs w kierunku federacji z Rosją stał się zagadnieniem priorytetowym, co znalazło swoje uwieńczenie w traktacie z Rosją z grudnia 1998 r. Pomimo oskarżeń ze strony opozycji, kwestionującej nawet stan psychiczny prezydenta, popularność Łukaszenki na Białorusi była znaczna, a jego wyborcze obietnice, że „jeśli trzeba, na kolanach prosić będzie Rosję o przyłączenie Białorusi”, traktowane ze zrozumieniem. Skomplikowane były dzieje organizowania się w jeden obszar Mołdawii. W przeszłości ziemie te należały do Rosji, lecz zamieszkiwała je ludność rumuńska (obecnie około dwóch trzecich ogółu). W 1918 r., korzystając z zamieszania wywołanego rewolucją i wojną domową w Rosji, Rumuni zdołali ustanowić kontrolę nad Bukowiną i Besarabią. Utworzona dla tamtego terenu bolszewicka Mołdawska Republika Ludowa została praktycznie zlikwidowana, a jej pozostałości położone na wschód od Dniestru dały w 1924 r. podstawę do utworzenia Mołdawskiej Autonomicznej SRR w ramach Ukrainy. Przynależność Besarabii do Rumunii, zwanej odtąd „Romania Mare” – Wielka Rumunia, potwierdzili alianci zachodni tzw. protokołem besarabskim z 1920 r. W czerwcu 1940 r. wojska radzieckie wkroczyły do Rumunii, zajmując obszar Bukowiny Północnej i Besarabii. Rosjanie działali na mocy tajnego protokołu dołączonego do paktu Ribbentrop – Mołotow, który miał przywrócić im kwestionowane obszary. Wtedy to Północną Bukowinę połączono z Ukrainą, Besarabię natomiast z Mołdawską Autonomiczną SRR, którą szybko podniesiono do rangi republiki związkowej – Mołdawskiej SRR. Przyszła Mołdawia w swoich nowych republikańskich granicach była tworem całkowicie sztucznym pod względem politycznym, a jej nazwa nie w pełni odzwierciedlała stosunki etniczne. W okresie powojennym, dla zerwania kulturowych więzi Mołdawii z Rumunią, uparcie realizowano politykę kreowania narodowości mołdawskiej, której w istocie nie było. Używany dotychczas alfabet łaciński zastąpiono cyrylicą, a język oficjalnie kwalifikowano jako „mołdawski”. Bardzo mocno akcentowano wszelkie różnice kulturowe w stosunku do Rumunów, podkreślając przy tym silne wpływy słowiańskie. Władze komunistyczne wspierały zresztą napływ Słowian, tj. Rosjan i Ukraińców, na obszar Mołdawii, którzy otrzymywali tam znaczące stanowiska. Wszelkie przejawy odrębności mieszkańców Mołdawii od ZSRR lub ich związków z Rumunami były ostro tępione jako nacjonalistyczne. Problem ten stał się wyraźny zwłaszcza w latach sześćdziesiątych, gdy nieco pogorszyły się stosunki radziecko- rumuńskie. Moskwa poważnie obawiała się rumuńskich pretensji wobec ziem Mołdawii i konsekwencji, jakie mogły z tego wyniknąć nie tylko dla regionu, ale i dla stabilności wewnątrz bloku. W przypadku Mołdawii wszelkie pretensje uzasadniały bowiem poważne argumenty etniczne, skutecznie wyeliminowane gdzie indziej, m.in. na dawnych ziemiach wschodnich Rzeczypospolitej. Radziecka Mołdawia należała do najmniejszych i dość zacofanych republik ZSRR, o dominującym rolnictwie. W przemyśle, który dostarczał mniej niż połowę produktu krajowego brutto, wiodącą rolę odgrywało przetwórstwo artykułów rolnych, w tym winiarstwo. Tamtejsze kierownictwo partyjne należało do wyjątkowo ortodoksyjnych i przez dłuższy czas nie akceptowało „głasnosti” i „pierestrojki”, upatrując w tym źródła tendencji odśrodkowych. W maju 1989 r. mołdawscy reformatorzy i demokraci zorganizowali się we Froncie Ludowym Mołdowy, gdyż tak nazywali swój kraj dla podkreślenia odrębności od rosyjskojęzycznego terminu „Mołdawia”. Przede wszystkim domagali się uznania rodzimego języka (mołdawskiego – rumuńskiego) za państwowy oraz przywrócenia łacińskiego zapisu. Pod wpływem opozycji na przewodniczącego Rady Najwyższej Mołdawii wybrany został Mircea Snegur, a parlament przyjął szereg ustaw tyczących kwestii językowych i etnicznych, w tym tożsamości kulturowej z Rumunami. Oznaczało to podważenie koncepcji „narodu mołdawskiego” i jego obecności w strukturach ZSRR. Eks-komunista Snegur szybko objął przewodnictwo nad mołdawskimi nacjonalistami, a we wrześniu 1990 r. wybrano go na nowo utworzony urząd prezydenta. Dla podkreślenia kulturowej jedności z Rumunami, flagę nowego państwa zaprojektowano w kolorach rumuńskich, z symboliką Stefana Wielkiego, hospodara mołdawskiego, i rodu Dragoszów. W czerwcu 1990 r. parlament mołdawski ogłosił suwerenność, jeszcze w ramach ZSRR. Pełna niepodległość Republiki Mołdowa czyli Mołdawii zadeklarowana została po moskiewskim puczu, w końcu sierpnia 1991 r. Cztery miesiące później – w Ałma Acie – Kiszyniów sygnował układ o powstaniu WNP. Nacjonalizm mołdawski nie był jedyny w republice. Gdy stało się widoczne, iż republika dążyć będzie do niepodległości, a być może, czego nie można było wykluczyć, połączenia z Rumunią – na jej obszarze zaktywizowały się mniejszości etniczne, m.in. Słowianie i Gagauzi, tj. wyznająca prawosławie ludność pochodzenia tureckiego. W sierpniu 1990 r. ogłosili oni utworzenie odpowiednio: Naddniestrzańskiej SRR i Gagauzkiej SRR. Problem Naddniestrza i Gagauzji stał się najpoważniejszy w nowej republice, uzyskując wymiar – zwłaszcza w Naddniestrzu – krwawej wojny. W grudniu 1991 r. w rejonie Dubosar wybuchły walki pomiędzy „kozakami dniestrzańskimi”, wspieranymi przez nacjonalistów rosyjskich i ukraińskich, a siłami mołdawskimi. Po stronie separatystów interweniowały wojska Federacji Rosyjskiej i dopiero w czerwcu 1992 r. udało się utworzyć w tym rejonie strefę bezpieczeństwa. Zarówno w Naddniestrzu, jak i w Gagauzji ludność słowiańska i turecka stanowiła ok. połowy ogółu, a podłoże konfliktu mniej tyczyło spraw etnicznych aniżeli politycznych. Najpoważniejsze obawy budziła kwestia potencjalnej integracji Mołdawii z Rumunią, co zupełnie nie odpowiadało ani Słowianom, ani też Gagauzom. W pierwszych latach niepodległości nastroje prorumuńskie były w Mołdawii bardzo silne i wiele wskazywało, że w sprzyjających okolicznościach reunifikacja może stać się faktem. Stopniowo jednak liczba zwolenników takiego rozwiązania wśród samych Mołdawian malała. Pozycja Frontu Ludowego (od 1992 r. – Chrześcijańsko-Demokratyczny Front Ludowy) uległa osłabieniu, a w pierwszych wielopartyjnych wyborach w 1994 r. zwyciężyła Demokratyczna Partia Agrarna, której liderem był prezydent Snegur. Ugrupowania prorumuńskie dzieliły swoje wpływy pomiędzy Front Ludowy a Kongres Inteligencji. Nowa konstytucja z 1994 r. określiła Mołdawię jako suwerenne państwo, z urzędowym językiem mołdawskim (a nie rumuńskim). Wyraźną dążność Mołdawian do samostanowienia potwierdzały zresztą rozmaite badania. Nowe elity widziały swoją przyszłość we własnym państwie, a nie w Rumunii, która na dodatek nie prezentowała się stabilnie ani pod względem politycznym, ani też gospodarczym. Zmiana nastawienia Mołdawian umożliwiła również wygaszenie konfliktów w Naddniestrzu i Gagauzji, które już z mocy konstytucji otrzymały „specjalny status”. Dopiero jednak w 1996 r. doszło w Naddniestrzu do podpisania układu pokojowego. Kaukaz Jeszcze u schyłku XVIII w. Morze Czarne stanowiło rodzaj „wewnętrznego morza” Imperium Osmańskiego. Od zachodu, północy i wschodu otaczały je bowiem ziemie Turcji lub jej wasali. Proces wychodzenia Rosji w region czarnomorski zapoczątkował car Piotr I swoimi „pochodami na Azow”. Dopiero jednak w początkach XIX w. tureckie wpływy zmalały, a we władanie carów przeszły rozległe obszary. W miarę swojej ekspansji Rosja dążyła do przekształcenia Morza Czarnego we własne „morze wewnętrzne”. Apogeum tych tendencji stanowiły radzieckie roszczenia do kontroli nad cieśninami, sformułowane w 1945 r. wbrew postanowieniom z Montreaux. Rosyjscy władcy od wieków czuli się descendentami bizantyjskich basileusów i nic dziwnego, że aspiracje „trzeciego Rzymu” sięgały Konstantynopola. W rejonie Kaukazu i Zakaukazia rosyjskie wpływy od dawna ścierały się z tureckimi i perskimi. W roku 1801 Rosjanie anektowali królestwo wschodniogruzińskie, którego władcy, zagrożeni przez Turków, zmuszeni byli korzystać z rosyjskiej protekcji. Nieco później przyszła kolej na państwowości zachodniej Gruzji, m. in. Megrelię, Gurię, Imeretię i Swanetię. Obejmowano je protekcją, a później włączano w skład imperium. Dopiero w 1864 r. inkorporowano Abchazję, w przeszłości lennika Turcji, której terytorium zamieszkiwali muzułmanie. Obszary zaludnione przez zislamizowanych Gruzinów uzyskała Rosja po wojnach z Turcją w 1829 r. (części Meschetii, Dżawachetii i Gurii) i w 1878 r. (Adżarię wraz z Batumi). Ormianie swoje państwowości utracili już w średniowieczu. W I połowie XVII w. ich dawne ziemie rozdzieliły pomiędzy siebie Persja i Turcja. Należące do Persji obszary wschodniej Armenii, w tym chanat erewański, przejęła Rosja dopiero w 1828 r. na mocy pokoju turkmanczajskiego. Rok później, po zawartym z Turkami pokoju adrianopolskim, Rosjanie uzyskali również wschodnie wybrzeże Morza Czarnego, rozciągające się od Kubania do Poti, Achalciche i Achalkalaki. Zachodnia Armenia pozostała w granicach Turcji i nie udało się jej już później stamtąd wyłączyć. Było to wielką tragedią dla narodu ormiańskiego, gdyż Turcy, dążąc do pełnej integracji swojego państwa, u schyłku XIX w. podjęli politykę eksterminacji Ormian. Tylko do końca ubiegłego wieku wymordowano ich ponad trzysta tysięcy, co stanowiło jeden z pierwszych etnicznych holocaustów w nowoczesnych dziejach. Kolejną falę krwawych represji przyniosła I wojna światowa, gdy w roku 1915 zgładzono blisko półtora miliona Ormian. Jedynie ich pobratymcy żyjący w granicach imperium rosyjskiego zachowali możliwości samorealizacji oraz nadzieje na odbudowę państwa. Zarówno Ormianie, jak i Gruzini (przeważająca większość) są od wieków chrześcijanami, żyjącymi w kręgu własnych kultur o bardzo odległej tradycji. Pierwsi z nich mówią językiem należącym do rodziny indoeuropejskiej, drudzy zaś – kaukaskiej. Pomimo bliskiego sąsiedztwa nie mają oni związków ze światem islamu. Wyraźnie różni się od nich islamska, głównie szyicka, ludność sąsiedniego Azerbejdżanu. Mówi ona językiem bliskim tureckiemu, a jej kultura wyrosła w cieniu sąsiedniej Persji. Aż do końca XVIII w. obszar Azerbejdżanu zajmowały liczne chanaty podległe zwierzchności szacha perskiego. Mimo wcześniejszych prób opanowania wybrzeża Morza Kaspijskiego, dopiero w roku 1813 na mocy pokoju giulistańskiego Rosjanie zajęli przeważającą część północnego Azerbejdżanu. Mniejsze nabytki, w tym rejon Nachiczewania, przyniósł im pokój turkmanczajski w 1828 r. Tym samym dokonał się podział Azerbejdżanu pomiędzy Rosję i Persję, gdyż w granicach państwa perskiego pozostał Azerbejdżan południowy, którego turecka ludność językowo i etnicznie różniła się od Persów (Irańczyków). Ekspansja rosyjska na Zakaukaziu, w tym aneksja Gruzji, Armenii i północnego Azerbejdżanu, wytworzyła pustkę pomiędzy granicami imperium a jego nowymi nabytkami. Barierą rozdzielającą oba te obszary był północny Kaukaz. Po dziś dzień Kaukaz jest prawdziwym tyglem etnicznym, zamieszkanym przez wiele rozmaitych ludów. W izolowanych regionach górskich przetrwały tam grupy, które od tysiącleci zachowały swoją etniczną odrębność. Bardzo często sąsiadują z sobą wioski zamieszkane przez ludność mówiącą językiem całkowicie różnym aniżeli ich najbliższych sąsiadów. Podstawowe grupy językowe tamtego obszaru to kaukaska, turecka i irańska, należące do zupełnie różnych rodzin językowych. Językiem z grupy irańskiej mówią Osetyni, tj. mieszkańcy Osetii, podzielonej pomiędzy Rosję i Gruzję (Osetia Południowa), tureckiej zaś: Bałkarzy, Karaczajowie, Nogajowie i Kumycy. Najbardziej zróżnicowane są języki kaukaskie z licznymi podgrupami: kartwelską (Gruzini), adygo (Czeczeni, Ingusze, Kistosze) i dagestańską (Lezgini, Lakowie, Awarowie, Dargowie i in.). Poza Gruzinami, Ormianami, prawosławnymi Osetynami i in. znaczna część mieszkańców Kaukazu to muzułmanie, głównie sunnici, choć również zróżnicowani pod względem przynależności do religijnych „bractw”. Próby objęcia ludów Kaukazu rosyjską zwierzchnością doprowadziły do wielkiego powstania w latach 1834–1859 pod wodzą Szamila. Swoją skuteczność górale kaukascy zawdzięczali nie tylko warunkom przyrodniczym, ale i sunnickiemu ruchowi religijnemu o charakterze proislamskim, zwanemu miurydyzmem. Po upadku powstania obszary te wcielone zostały do Rosji. Tendencje niepodległościowe na Zakaukaziu ujawniły się wraz z upadkiem caratu w 1917 r. W Gruzji znaczącą siłę polityczną stanowili mienszewicy, w Armenii nacjonaliści zwani dasznakami, w Azerbejdżanie prawicowi islamiści z partii Musawat. Jedyną siłę ponadregionalną stanowili rywalizujący z nimi wszystkimi – bolszewicy. Wkrótce po bolszewickim przewrocie w listopadzie 1917 r. na Zakaukaziu wzmogły się nastroje separatystyczne, a w głównych ośrodkach miejskich władzę przejęli tamtejsi nacjonaliści. W kwietniu 1918 r. proklamowana została niepodległa Republika Zakaukaska, która po miesięcznej egzystencji rozpadła się na niepodległe państwa narodowe: rządzoną przez mienszewików Demokratyczną Republikę Gruzińską, dasznacką Demokratyczną Republikę Armenii, a nieco później musawatystowską Republikę Azerbejdżanu. Sytuacja była bardzo zagmatwana, gdyż w tym samym czasie kraje Zakaukazia zaatakowali Turcy. Dla ochrony swoich interesów w Baku lądowali Brytyjczycy, a do Gruzji na prośbę mienszewickiego rządu wkroczyły wojska niemieckie. Jesienią 1918 r. wojna zakończyła się, a Turków i Niemców zastąpili na Zakaukaziu Anglicy, Francuzi i Amerykanie. Szczególnie trudna była sprawa przyszłości Armenii. W maju 1919 r. została ona uznana przez Ligę Narodów za terytorium mandatowe USA. Niewiele wcześniej Ormianie stoczyli wojnę z Gruzją i Azerbejdżanem. Pomiędzy republikami nie było zgody ani współdziałania, co znacznie ułatwiło bolszewikom przejęcie władzy. Mieli oni nie tylko oparcie pośród ludności Zakaukazia, ale i pomoc z zewnątrz. W kwietniu – maju 1920 r. przejęli oni władzę w Azerbejdżanie, maju – listopadzie 1920 r. w Armenii, a w lutym – marcu 1921 r. w Gruzji. W marcu 1922 r. wszystkie trzy kraje połączone zostały w Zakaukaską Federacyjną Republikę Socjalistyczną, która później weszła w skład ZSRR. Federacja utrzymała się do grudnia 1936 r., kiedy to na jej miejscu utworzono trzy odrębne republiki radzieckie: Gruzińską, Armeńską i Azerbejdżańską. Stosunkowo jednolita pod względem administracyjnym i etnicznym była Armenia. W składzie Gruzji istniały dwie republiki autonomiczne: Abchazja i Adżaria oraz obwód autonomiczny Południowej Osetii. W granicach Azerbejdżanu w 1923 r. znalazł się zamieszkany przez Ormian obwód autonomiczny zwany Górskim Karabachem. Wcześniej należał on do Armenii, ale wyłączono go z jej składu zgodnie z wolą Stalina. Poza granicami Azerbejdżanu znalazła się natomiast przynależąca do niego Nachiczewańska Republika Autonomiczna, otoczona przez Armenię i Iran. Znacznie bardziej skomplikowany był podział administracyjny północnego Kaukazu, który znalazł się w strukturach Rosyjskiej Federacyjnej SRR. Część zamieszkujących tamtejszy obszar ludów otrzymała swoje republiki autonomiczne, bądź obwody autonomiczne. Radziecka autonomia była co prawda ograniczona do spraw kulturalnych, pozwalało to jednak zachować tożsamość często niewielkiej grupy narodowościowej, która w innych warunkach, otoczona przez Rosjan być może przestałaby istnieć. Taki los spotkał zresztą wiele ludów byłego Związku Radzieckiego, po których wszelki ślad zaginął. Kaukaskimi republikami autonomicznymi były: Czeczeńsko-Inguska ASRR, Dagestańska ASRR, Kabardyjsko-Bałkarska ASRR i Północnoosetyjska ASRR; obwodami autonomicznymi zaś: Adygejski OA i Karaczajsko-Czerkieski OA. Po rozpadzie ZSRR i administracyjnej reformie Federacji Rosyjskiej na obszarze Kaukazu w miejsce dawnych autonomii utworzono republiki: Adygeję, Karaczajo- Czerkiesję, Osetię Północną, Inguszetię, Czeczenię, Kabardo-Bałkarię i Dagestan. Budowę niezależnych państwowości na Zakaukaziu umożliwiło dopiero osłabienie wewnętrzne ZSRR w okresie „pierestrojki”. Lokalne separatyzmy były silne i przetrwały okres sowietyzacji Zakaukazia. Przy nadarzającej się sposobności tendencje niepodległościowe zyskały na sile, odnowione animozją z sąsiadami, sztucznie tłumione dotąd przez Rosjan, sprzyjały umacnianiu się poczucia odrębności oraz przekonania o potrzebie niezależnego bytu. Stosunkowo wcześnie, bo już w 1987 r. wynikła sprawa przynależności ormiańskiej enklawy etnicznej na terenie Azerbejdżanu, znanej jako obwód autonomiczny Górskiego Karabachu. Niewielki ów obszar w trzech czwartych zamieszkiwali Ormianie, od dziesięcioleci pozostający w konflikcie z rządzącymi w republice Azerami. W lutym 1988 r. – w odpowiedzi na nacjonalistyczne wiece Ormian oraz skierowaną przez nich petycję do Rady Najwyższej ZSRR w sprawie przyłączenia enklawy do Armenii – Azerowie dokonali pogromu ormiańskich mieszkańców Sumgaitu. Spowodowało to wybuch krwawych waśni i obustronnego terroru. W obawie, że sprawa potraktowana będzie jako casus w nie kończących się sporach granicznych, Rada Najwyższa nie wyraziła jednakże zgody na wyłączenie Karabachu ze składu Azerbejdżanu. Skierowanie na ten obszar wojsk radzieckich niczego jednakże nie załatwiło, a po puczu moskiewskim i proklamowaniu niepodległości przez Azerbejdżan w sierpniu 1991 r. i Armenię we wrześniu 1991 r. konflikt rozrósł się do nie wypowiedzianej wojny, prowadzonej siłami lokalnych milicji zaopatrywanych w rządową broń. Sukcesy militarne odnosili w niej dążący do utworzenia „korytarza” Ormianie. Jednakże po stronie Azerbejdżanu – zamieszkanego przez ludność muzułmańską i bliską językowo Turkom – wyraźnie opowiedziała się Turcja. Bezsensowną wojnę, choć nie sam konflikt, zakończył układ pokojowy w 1994 r. Obie strony były mocno wyczerpane, a w pozbawionej zasobów energetycznych Armenii było głodno, ciemno i chłodno. Azerbejdżan z kolei, choć relatywnie zamożny dzięki ropie naftowej, przejawił w toku konfliktu daleko mniejszą stabilność polityczną, a co za tym idzie – skuteczność. Od samego początku wojny zresztą sprzeczności wewnątrz azerbejdżańskiej elity i walka o władzę w Baku stwarzały nadzieje na rozwiązanie sporu po myśli Armenii. Pomimo formalnego zakończenia wojny i pozostawienia Karabachu w składzie Azerbejdżanu, Ormianie zachowali tam dominującą pozycję, czego przejawem jest obieg armeńskiej waluty oraz integracja gospodarcza. Podobnie jak w przypadku Azerbejdżanu, w Gruzji słabość władzy centralnej sprzyjała tendencjom odśrodkowym, komplikując sytuację wewnętrzną. Kraj ten posiadał bogate tradycje – królestw Iberii i Kolchidy z I tysiąclecia p.n.e., toteż nic dziwnego, że w państwie radzieckim Gruzini cieszyli się stałą opinią nacjonalistów i separatystów, co znajdowało wyraz w rozmaitych wystąpieniach. W sumie jednak Gruzinom wiodło się nieźle. Na wsi zachowała się indywidualna własność, z której plony – cytrusy i winogrona – przynosiły właścicielom niezłe dochody. Utrata radzieckiego rynku miała w przyszłości fatalne konsekwencje dla gruzińskiej gospodarki. Niepodległościowe wystąpienia zyskały na sile wraz ze słabnięciem ZSRR i „pierestrojką”, a kulminacyjnym wydarzeniem dla gruzińskiej niepodległości stały się krwawo stłumione demonstracje w Tbilisi z kwietnia 1989 r. Na gruncie tych zajść, w całym kraju nastąpiło ożywienie się opozycji tworzącej rozmaite struktury organizacyjne. W październiku 1990 r. koalicja Okrągły Stół – Wolna Gruzja wygrała wybory do parlamentu republikańskiego. Liderem opozycji walczącej o pełną niepodległość stał się Zwiad Gamsahurdia, wybrany prezydentem w maju 1991 r. Miesiąc wcześniej parlament ogłosił secesję Gruzji ze składu ZSRR. Nowy prezydent już wkrótce okazał się satrapą, wykorzystując swoje kompetencje do ograniczenia demokracji i walki z opozycją. Wszystkich oponentów kwalifikował krótko – „agent KGB”, toteż wkrótce powszechne uznanie zmieniło się w szeroką nienawiść. W końcu grudnia 1991 r. niezadowolonych wspomogła Gwardia Narodowa (substytut armii), organizując pucz. Po krótkim oporze, w początkach stycznia 1992 r. Gamsahurdia uciekł z Tbilisi, a władzę objęła Rada Wojskowa. W marcu tegoż roku na czele zastępującej ją rządzącej Gruzją Rady Państwa stanął przybyły z Moskwy Edward Szewardnadze. Zarówno walki wewnętrzne ze zwolennikami Gamsahurdii, jak i fatalna sytuacja gospodarcza powodowały, iż Gruzja wyraźnie potrzebowała rosyjskiego wsparcia. Ceną rosyjskiej pomocy była zgoda Szewardnadze na stacjonowanie wojsk oraz przystąpienie Gruzji w grudniu 1993 r. do WNP. Z narastającego zamieszania korzystały gruzińskie mniejszości narodowe, z którymi już Gamsahurdia nie dawał sobie rady. W sierpniu 1990 r. suwerenność usiłowała zdobyć Abchazja, co jednakże spacyfikowały jeszcze władze radzieckie. W lipcu 1992 r. parlament Abchazji ogłosił deklarację niepodległości. Gruzini nie uznali tego, kierując siły zbrojne do Suchumi w celu stłumienia rebelii. Abchazi są ludem kaukaskim i choć kulturowo bliscy Gruzinom, posiadają odrębny język i własną bogatą tradycję. Większość Abchazów to muzułmanie, pozostali są prawosławnymi; większość zna język rosyjski, natomiast bardzo niewielu gruziński. Dla Gruzinów Abchazja była radzieckim prezentem – jako republika autonomiczna – miejscem ekspansji i osadnictwa. Samych Abchazów, jako zaledwie stutysięczny naród, uznano za grupę możliwą do pełnego zasymilowania. Wojna, jaka wywiązała się w Abchazji, wykazała jednakże nietrafność gruzińskich ocen. Abchazi bronili się dzielnie, zadając interwentom znaczne straty i ostatecznie – klęskę. Po stronie Abchazów skrycie opowiadała się Rosja, jednakże po 1993 r., w zamian za zgodę Gruzji na stacjonowanie wojsk oraz jej przystąpienie do WNP, siły rosyjskie zaangażowano oficjalnie przeciwko abchaskim secesjonistom. Dopiero u schyłku 1994 r. zawarte zostało porozumienie w sprawie przywrócenia pokoju, które jednakże bynajmniej nie usuwało problemu, jako że Gruzja nie zamierzała akceptować abchaskiej niepodległości. Bardzo zbliżony problem wiązał się z Osetynami – ludnością prawosławną, mówiącą językiem z grupy wschodnioirańskiej. Żyją oni w ramach struktur narzuconych im przez proces dziejowy, politycznie rozdzieleni, pomiędzy Osetią Północną, wchodzącą w skład Rosji i Osetią Południową, pozostającą w ramach Gruzji. Na obszarze Gruzji już we wrześniu 1990 r. podjęto próbę utworzenia Demokratycznej Republiki Południowoosetyńskiej i jej włączenia na prawach związkowych do ZSRR. W odpowiedzi Gruzini znieśli autonomię Osetii Południowej, a Gorbaczow unieważnił zarówno deklarację Osetii Południowej, jak i towarzyszącą jej – Osetii Północnej, która zamierzała wyłączyć się ze składu Rosji, by wspólnie z pobratymcami z południa utworzyć jedno państwo. Na terenie Osetii Południowej rozgorzały walki. Tymczasowe zawieszenie broni zostało zerwane w połowie 1992 r., a oddziały gruzińskie zaatakowały stolicę Południowej Osetii – Cchinwali. Wkrótce jednak trójstronne siły pokojowe gruzińsko-rosyjsko-osetyńskie utworzyły strefę buforową rozdzielającą walczące ze sobą ugrupowania, zazwyczaj nie kontrolowane przez żadną władzę. Sytuacja uległa zresztą znacznemu skomplikowaniu, gdyż na pomoc Osetynom spieszyły inne narodowości Kaukazu, w tym Czeczeni. Aktywność wykazywał również Gamsahurdia i jego zwolennicy, aktywni w całym regionie. Osetyni natomiast jesienią 1992 r. wdali się w konflikt z Inguszami (muzułmanie) wokół ziem, które zabrano Inguszom, odtwarzając w 1957 r. ich wspólną z Czeczenami republikę autonomiczną, zlikwidowaną przez Stalina podczas II wojny światowej. Dla uśmierzenia waśni, do Osetii Północnej (Rosja) skierowane zostały wojska rosyjskie. W Republice Czeczeńskiej zamieszkują zarówno Czeczeni (56%), jak i Ingusze (13%). Język Czeczenów należy do północno–wschodniej grupy języków kaukaskich, a mówiący nim są rdzennym ludem tego obszaru, wywodzącym swoją genezę od Noego i nazywającym siebie Nachczoj. Niektórzy uczeni wiążą pochodzenie Nachczów (Czeczenów) z Azjanitami, do których mają należeć m. in. Sumerowie, Kreteńczycy i Etruskowie. Już w X w. n.e. mnisi greccy głosili tam chrześcijaństwo, popularność zdobył jednakże islam sunnicki. Rosjanie starli się z Czeczenami już w 1732 r., w rejonie aułu Czeczeń, skąd wzięli nazwę dla Nachczów. W 1763 r. nad nieodległą rzeką Terek utworzono rosyjską linię kaukaską stanowiącą limes imperialnego podboju. Tam też rozlokowano kozackie stanice, przesunięte później nad rzekę Sunżę, gdzie Rosjanie pobudowali Grozny. U schyłku lat dwudziestych XIX w. Czeczeni podjęli walkę przeciwko najeźdźcom najpierw pod wodzą imama Gazi Mohammeda, a w latach 1834–1859 pod wodzą Osmana Szamila. Wojna przeciwko kaukaskim góralom, głównie Czeczenom, toczyła się w latach 1816–1864 i przyniosła zgubę niemal połowie tamtejszej ludności. W 1920 r. bolszewicy proklamowali Górską Autonomiczną Socjalistyczną Republikę Radziecką, obejmującą ziemie Czeczenów, Inguszów, Czerkiesów, Bałkarów, Karaczajów i in. Już jednak w 1929 r., Czeczeni zbuntowali się przeciwko kolektywizacji, a ich opór w różnym natężeniu trwał do 1944 r. W chwili decyzji o deportacji, w lutym 1944 r. na obszarze tym funkcjonowała istniejąca od grudnia 1936 r. Czeczeńsko–Inguska ASRR, wchodząca w skład Rosyjskiej Federacyjnej SRR. Ingusze to bliscy krewni Czeczenów, nazywający siebie Gałgaj. Podobnie jak Czeczeni – byli znani już w VII w. n.e., gdy mieszkali w górach Kaukazu, skąd rozprzestrzenili się na równiny. Również wyznawali islam, który upowszechnił się od XVI w., i żyli w ustroju rodowym, w tzw. wolnych gromadach. Od 1924 r. mieli swój obwód autonomiczny połączony później z Czeczenią w republikę. W styczniu 1957 r., po czasowym rozdzieleniu ziem Czeczeńsko–Inguskiej ASRR w związku z jej likwidacją i wysiedleniu obu zamieszkujących tam nacji, wspólny twór ponownie przywrócono do życia. W grudniu 1991 r., po wybuchu wojny w Czeczenii, Ingusze zażądali rozdzielenia i w czerwcu 1992 r. utworzona została Republika Inguska, zamieszkana przez ok. 500 tys. ludzi. Szybko jednak Inguszetia, ze stolicą w Nazeraniu weszła w spór z Osetią Północną o obszary na wschód od Władykaukazu, które zamieszkują Ingusze. Narastały niepodległościowe aspiracje Czeczenów. Ta milionowa grupa etniczna zamieszkująca Kaukaz dała się w przeszłości poznać Rosjanom. Dopiero w 1859 r., po stłumieniu powstania Szamila, te zamieszkane przez wyznających islam górali ziemie włączone zostały w skład Imperium Rosyjskiego. Czeczeni zawsze słynęli ze swej bitności i niepokorności. Oddali również nieocenione usługi bolszewikom, likwidując dla nich osady „białych Kozaków” nad Terekiem podczas wojny domowej. Od 1936 r. w składzie Rosji (RFSRR) posiadali swoją autonomiczną tzw. Czeczeńsko- Inguską ASRR. Rozwiązano ją decyzją Stalina w 1944 r. w następstwie przyjęcia przez lokalny „rząd powstańczy” Hassana Israela i Maribela Szarifa orientacji prohitlerowskiej (1942 r.). Antyradziecki opór fermentował tam zresztą od lat, toteż pacyfikacja Czeczenów i Inguszów oraz rozwiązanie ich autonomii było dla „Ojca Narodów” sprawą oczywistą. Jesienią 1991 r. aspiracje Czeczenów były już jasno wyrażone w deklaracji niepodległości i oderwania się od Rosji. Na czele państwa – Iczkerii – stanął eks-radziecki generał Dżohar Dudajew. Stopniowo Dudajew skupiał w swoich rękach coraz większą władzę, otwarcie bojkotując wszelkie próby porozumienia z Rosją nie gwarantujące zadeklarowanej przecież niepodległości. Czeczeni angażowali się również w konflikt osetyńsko-inguski oraz gruziński, wspierając Gamsahurdię. Wiosną 1993 r. Dudajew rozwiązał czeczeński parlament i rozpoczął rządy bezpośrednie. Jego oponenci, wspierani przez Rosjan, w odpowiedzi przeprowadzili referendum w niektórych okręgach, w którym wyborcy opowiedzieli się za zniesieniem rządów prezydenta. Ujawniła się również zbrojna opozycja czeczeńska, a Dudajewa oskarżono o zabór miliardowych kwot, kontakty z mafią, złodziejskie operacje bankowe. Inna rzecz, że w muzułmańskiej, podzielonej na klanowe strefy wpływów Czeczenii zorganizowana przestępczość znalazła sobie niezły azyl. Szczególnie groźny dla Dudajewa był fakt, iż wspierana przez Rosjan opozycja kontrolowała zasobny w ropę rejon nad rzeką Terek. W drugiej połowie 1994 r. Rosjanie podjęli próbę zbrojnego wsparcia antydudajewowskiej opozycji, co jednakże zakończyło się fiaskiem. Z tych też powodów w grudniu 1994 r. Rosja przystąpiła do otwartej interwencji. Machinacje finansowe Dudajewa nie zjednały mu liczących się stronników w świecie, a niepodległościowe sztandary okazały się niewystarczające dla zapewnienia sobie szerszego poparcia z zewnątrz. Pomimo rzucenia przez Rosjan znacznych sił wojskowych, walki w Czeczenii toczyły się przez ponad pół roku, po czym przeszły w fazę ograniczonej wojny partyzanckiej. Przedłużająca się interwencja rosyjska w Czeczenii była nie tylko niepopularna w świecie, ale i kosztowna. Pacyfikacji kraju nie gwarantowały ani operacje wojskowe, ani zabiegi polityczne z wykorzystaniem antydudajewowskiej opozycji. Wybrany w grudniu 1995 r. prezydentem Czeczenii lider prorosyjskiego stronnictwa, Doku Zawgajew, nie cieszył się realnym autorytetem i nie stanowił alternatywy dla Dudajewa. W marcu 1996 r., po długich poszukiwaniach, Rosjanom udało się zgładzić Dudajewa. Jego miejsce na stanowisku prezydenta separatystycznej Czeczeńskiej Republiki „Iczkeria” objął Zelichman Jandarbijew. Stopniowo stawało się jednak widoczne, że przedłużająca się walka zbrojna traci zwolenników. Po długich pertraktacjach z Rosjanami w Czeczenii przeprowadzone zostały wolne wybory prezydenckie, w wyniku których na czele państwa stanął dotychczasowy partyzant, Asłan Maschadow. Jego osoba stała się możliwa do zaakceptowania przez Rosję, gdyż to on właśnie sygnował najpierw rozejm, a później traktat pokojowy z maja 1997 r. Czeczenia pozostała formalnie w składzie Rosji, choć na warunkach suwerennego państwa. W stosunki wewnętrzne Rosjanie nie ingerowali, toteż część islamskich liderów Czeczenii jawnie optowała za ewentualnym wprowadzeniem w życie prawa koranicznego, tj. szariatu. Renesans islamu był wyraźny w mentalności Czeczenów i ich sąsiadów, Inguszów. Ci drudzy oprócz szariatu usiłowali nawet wprowadzić usankcjonowaną wyrokiem sądowym zemstę rodową. Przez pewien czas był spokój. W sierpniu 1999 r. jednak czeczeński fundamentalizm sięgnął obszaru sąsiedniego Dagestanu. Dla Rosjan sprawa stała się groźna, gdyż obszar ten zamieszkiwały różne ludy, co mogło stanowić zaczyn do destabilizacji całego Kaukazu. Niedługo potem w Moskwie i kilku innych miastach Rosji nastąpiły zamachy bombowe, co niektóre czeczeńskie ugrupowania już wcześniej przyobiecały. Dało to Rosjanom doskonały pretekst do nowej interwencji zbrojnej, podjętej w październiku 1999 r., zwłaszcza że z władzami Czeczenii coraz trudniej było już znaleźć wspólny język. Nowa wojna była przygotowana daleko lepiej aniżeli poprzednia i cieszyła się w Rosji dużym poparciem społecznym. Postępy rosyjskiej ofensywy były jednak dość wolne. Do końca roku nie udało się zająć Groznego. Dla uniknięcia większych strat własnych Rosjanie częściej stosowali ostrzał artyleryjski. To oraz surowe traktowanie jeńców i podejrzanych o terroryzm ściągnęło międzynarodowe oskarżenia o sposób prowadzenia wojny. Wojna trwała jeszcze przez zimę 2000 r., a zdobycie Groznego wcale jej nie zakończyło. Nowy konflikt w Czeczenii umocnił pozycję premiera Rosji Władimira Putina, deklarującego doprowadzenie do szybkiego zwycięstwa przy minimalnych stratach własnych. Wspierający Putina prezydent Rosji Borys Jelcyn zrezygnował z urzędu w końcu grudnia 1999 r., przed upływem kadencji. Ogromnie ułatwiło to wybór Putina na prezydenta Rosji w marcu 2000 r. Dzięki manewrowi Jelcyna, a także sukcesom w Czeczenii okazał się on kandydatem nie do pokonania. Ingerencja Rosji miała zresztą uzasadnienie ekonomiczne. Przez Czeczenię do rosyjskich portów Morza Czarnego popłynąć ma azerbejdżańska ropa, eksploatowana na Morzu Kaspijskim przez międzynarodowe konsorcjum. Azerowie chętnie skierowaliby swoją ropę przez Gruzję i Turcję. Rosjanie jednakże kontrolują region Morza Kaspijskiego i na eksploatację zgodzili się wyłącznie pod warunkiem zysków z transportu. Dla zniszczonej Czeczenii udziały w transporcie są ogromnie ważne, toteż poczucie wojennych krzywd ustąpić będzie musiało ścisłemu współdziałaniu z Rosją w jej walce z konkurencją. Wbrew opowieściom, Czeczenii do Kuwejtu bardzo daleko, a jej zasoby ropy to zaledwie dziesiąta część potencjału dwóch – trzech pól kaspijskich. Tak więc sens niedawnej wojny czeczeńskiej dla Rosji jest oczywisty i dotyczy kontroli nad strategicznie ważnym regionem o kluczowym znaczeniu w walce o zyski z azerbejdżańskiej ropy. Azja Środkowa Rozpad Związku Radzieckiego wywołał ogromne zmiany na obszarze Azji Środkowej. Na miejscu dawnych republik związkowych powstały niepodległe państwa: Kazachstan, Turkmenistan, Kirgistan, Tadżykistan i Uzbekistan. Z wyjątkiem Tadżykistanu, zamieszkanego przez bliskich Persom Tadżyków, cały ten obszar zasiedlały ludy pochodzenia tureckiego. Państwa Azji Środkowej włączone zostały w skład Rosji w wieku XIX, zachowując do rewolucji październikowej zróżnicowany stopień uzależnienia. Najwcześniej opanowano ziemie Kazachów. Już w połowie XVIII w. ustanowiono protektorat nad ich federacjami plemiennymi, zwanymi żuzami, które wiek później anektowano. Głównym miastem regionu stał się z czasem Wiernyj (Ałma Ata). W roku 1868 protektoratem objęto ziemie emiratu Buchary, a pięć lat później – Chiwy. W 1876 r. anektowano chanat Kokandu, a tym samym ziemie późniejszej Kirgizji. W latach 1877–1881, rywalizując z Brytyjczykami zainteresowanymi Afganistanem i Iranem, Rosja opanowała ziemie Turkmenów (Turkmenia). Rewolucjai władza radziecka przyniosły prawdziwy wysyp nowych tworów politycznych. W 1918 r. bolszewicy powołali do życia Turkiestańską Autonomiczną SRR (w ramach Rosji) – dla niemal całego obszaru oraz republiki ludowe dla Buchary i Chiwy (Chorezmijska) w 1920 r. Na ziemiach Kazachów w 1920 r. utworzono Kirgiską Autonomiczną SSR, zwaną później Kazachską Autonomiczną SSR, w składzie Rosyjskiej Federacji SRR. Po kolejnych przetasowaniach i zmianach granicznych, wspartych wątpliwymi wynikami badań etniczno-językowych – przed światem ujawniły się republiki radzieckie: Kazachstan (najpierw w ramach Rosji, od 1936 r. – związkowa), Kirgizja (podobnie), Tadżykistan (autonomia w ramach Uzbekistanu, od 1929 r. – związkowa), Uzbekistan i Turkmenia (od 1924 r. republiki związkowe). Legendarnym przywódcą walczących z bolszewikami środkowoazjatyckich „basmaczy” był jeden z bohaterów rewolucji młodotureckiej Enwer Pasza (1881–1922). Enwer Bey, jak go również nazywano, był po kądzieli wnukiem gen. Konstantego Borzeckiego, który po upadku powstania na Węgrzech w 1849 r. wyemigrował do Turcji, gdzie całkowicie zasymilował się. Występujący przy niektórych imionach dostojników tureckich tamtego czasu dodatek „pasza” oznaczał raczej honorowy tytuł generała, przyznawany przez sułtana za szczególnie zasługi. Enwer Pasza, popadłszy w 1918 r. w niełaskę i pozbawiony stanowisk, zbiegł do Rosji, gdzie m. in. został przyjęty przez Lenina i uczestniczył w Kongresie Narodów Wschodu w Baku (1920). Początkowo wspierał bolszewików, później zamarzyło mu się objęcie przywództwa nad tureckimi ludami Azji Centralnej. Rezultatem był oczywiście konflikt z bolszewikami, którym odebrał Bucharę. Dzięki popularności i talentom organizacyjnym Enwer zdołał rozszerzyć antybolszewickie powstanie na całą Azję Centralną. Chorobliwie ambitny i pewny siebie, został jednakże dość szybko opuszczony przez głównych stronników, a potem rozbity i pokonany. Okoliczności jego śmierci są dosyć tajemnicze: „Podczas napadu udało się uciec dwom jeźdźcom. Jednym z nich był Enwer- -pasza, drugim jego adiutant Sjukjus-bej. Dojechali do źródła Ak-su znajdującego się w pobliżu kiszłaka Arun-dar. Koło tego źródła wypoczywało już trzech ludzi, a mianowicie czekista Agabekow ze swymi dwoma towarzyszami. Enwera oraz adiutanta jego dzięki uniformom tureckim mógł natychmiast rozpoznać nawet człowiek mniej wtajemniczony niż Agabekow. Właśnie Enwer pochylił się koło źródła nad skórą baranią, z której było zrobione wiadro, gdy Agabekow wyciągnął ukrytą pod chałatem szablę turkmeńską i pochylonemu Enwerowi jednym ciosem odrąbał głowę. W następnej chwili ten sam los spotkał zaskoczonego adiutanta”. Cyt. za: G. Krist, Buchara oraz kraje sąsiednie, Warszawa 1937. W ramach ZSRR azjatyckie republiki ogromnie się rozwinęły, wiele było jednakże obszarów głęboko zacofanych i biednych. Administracja funkcjonowała tu według modelu zbliżonego do kolonialnego: „pierwsze garnitury” były zazwyczaj miejscowe, „drugie” zaś – pełniące funkcje nadzorcze – pochodzenia rosyjskiego. Oparcie władzy stanowiły wyjątkowo trwałe układy rodowe i plemienne. Chociaż komunizm pozbawił miejscowe społeczeństwa wielu tradycyjnych wartości, nie zlikwidował jednakże różnic etnicznych i nie zunifikował państw. Wypracowany model zarządzania umożliwił jednakże zachowanie władzy przez piastujące ją klasy i elity. Po odłożeniu do szuflady legitymacji partyjnej, miejscowi sekretarze i notable zachowali najczęściej swoją pozycję, ugruntowaną w przeszłości. Podział radzieckiej Azji Środkowej na poszczególne republiki był zresztą podziałem sztucznym i nie odpowiadał żadnym realnym przesłankom poza polityczną manipulacją. Wszystkie tamtejsze organizmy sięgały wspólnego pnia: islamu i turkizmu (w przypadku Tadżykistanu – ludów irańskich). Nie znaczy to oczywiście, iż powrócą one kiedyś do tego pnia, gdyż minione dziesięciolecia spowodowały wytworzenie się narodów i ich elit, wyjątkowo spragnionych władzy na własnym terenie. Jak wyglądało stalinowskie porządkowanie regionu, widać wyraźnie na przykładzie Tadżykistanu. Pierwotnie był on jedynie obszarem autonomicznym ze stolicą w Duszanbe, w ramach „związkowego” Uzbekistanu. Tadżyckojęzyczna Samarkanda zaś, symbol wielowiekowej tradycji persko-tadżyckiej, była krótko stolicą tejże republiki, zdominowanej przez ludność turecką. Po czym, wespół z siostrzaną Bucharą, spadła do roli podrzędnego miasta Uzbeckiej SRR. Chociaż narody zamieszkujące poszczególne republiki Azji Środkowej wytworzone zostały sztucznie, w ramach odgórnie wykreowanych struktur politycznych, a często w oparciu o pseudonaukową argumentację, nie ma to dziś wielkiego znaczenia w kwestii ewentualnej jedności, gdyż np. bliscy sobie Uzbecy, Turkmeni i Kirgizi odczuwają wobec siebie wzajemną niechęć. Niezależnie od wytworzonych narodów, państwa Azji Środkowej zamieszkuje prawdziwa mozaika etniczna, głównie ludów tureckich i irańskich oraz narodowości napływowych. Co ciekawe, główna grupa etniczna zamieszkująca w swojej republice (np. Kazachowie, Turkmeni), to z reguły około 1/3 populacji. Resztę sztucznie włącza się do narodu, dla podwyższenia statystyki, albo też, posługując się kryterium językowym, „odlicza” ludność rosyjskojęzyczną. Najwyższy procent ludności muzułmańskiej zamieszkuje w Uzbekistanie, Tadżykistanie i Turkmenii (ok. 90%), najniższy w Kazachstanie (ok. połowy). Wraz z upadkiem „władzy radzieckiej” miejsce opróżnione w sferze duchowej przez ideologię komunistyczną ponownie zajął powszechny w Azji Środkowej islam. W przeszłości, podobnie jak inne religie, religia ta była źle widziana. Miejsca kultu były nieliczne, niemal nie istniały ośrodki kształcenia duchownych, a Koran kupić było nie sposób. Po rozpadzie ZSRR islam szybko odzyskał swoją pozycję, stając się dla wielu polityków użytecznym narzędziem wpływów i sprawowania władzy. Równolegle jednak pojawił się spór o dominującą orientację: fundamentalna, w wydaniu irańskim czy też koegzystencji ze świecką władzą państwową. Największa republika Azji Środkowej, Kazachstan, ogłosiła swoją niepodległość najpóźniej, bo w grudniu 1991 r. Jej związki z Rosją były nie tylko dawne, ale i silne. Sytuacja wewnętrzna tego kraju była mocno skomplikowana, gdyż rodowici Kazachowie nie stanowili nawet połowy ogółu ludności. Zawsze też czuli się oni obywatelami drugiej kategorii, a ich protesty były w przeszłości licznie notowane, zwłaszcza z roku 1986, gdy podczas demonstracji w Ałma Acie, w związku z narzuceniem Rosjanina na I sekretarza, zginęło ok. dwieście osób. Zgodnie ze środkowoazjatyckim schematem, w wyborach prezydenckich z grudnia 1991 r. zwyciężył komunistyczny sekretarz republiki – Nursułtan Nazarbajew. W politycznej próżni nie tylko zdobył głosy kazachskiej opozycji niepodległościowej, ale jako symbol dawnych porządków – również rosyjskojęzycznej części społeczeństwa. Wbrew oponentom, których szybko dorobił się ze względu na swoją prorosyjskość i autokratyzm, może rządzić długo. W odróżnieniu od sąsiadów, Kazachstan był i tak krajem demokratycznym, a opozycja – legalna i ... wolna. Obfitujący w złoża surowców kraj jest biedny. Posiada ropę, lecz brakuje mu gazociągów i rurociągów. Przestarzałe kopalnie dają za mało węgla, toteż częste są braki energii. Zupełnie inaczej przedstawiała się sytuacja wewnętrzna Turkmenistanu. Jego niepodległość ogłoszono w październiku 1991 r., a prezydentem został eks-członek Komitetu Centralnego – Saparmurad Nijazow, zwany z powodu kultu jego osoby – Turkmenbaszą – „Wodzem Turkmenów”. Turkmenistan był świecki, choć Nijazow chętnie odwoływał się do religii i z niej korzystał do swoich celów. W przeszłości jego kraj należał do najbiedniejszych i najbardziej zacofanych republik ZSRR. Po przyjściu niepodległości zacofanie pozostało, co przejawiało się w stosunkach społecznych i politycznych. Nadeszło również wielkie bogactwo dzięki złożom ropy naftowej i gazu. Pod rządami Turkmenbaszy Turkmeni żyli, jak im to odpowiadało: płace były niskie, lecz gwarantowane były: praca, bezpłatne lecznictwo, szkolnictwo, limity darmowej energii i wody, dwumiesięczne płatne urlopy. Poza tym ... inflacja i kartki. Nijazow bowiem, usiłował „żenić” opiekuńczy system socjalistyczny z kapitalizmem Zachodu i gospodarką Kuwejtu czy Brunei. Oponenci jego dokonań miewali duże kłopoty z policją. Poza bogatym Turkmenistanem praktycznie wszystkie republiki borykały się z bardzo poważnymi trudnościami gospodarczymi. Wskutek ożywienia nacjonalizmu masowo wyjeżdżali stamtąd Rosjanie, stanowiący podstawową kadrę techniczną. Brakowało kredytów i źródeł finansowania (choć pewnie szybko pospieszą z nimi kraje arabskie i Turcja), a wieloletnie nastawienie na produkcję surowców eksportowych (m.in. bawełny) doprowadziło na znacznych obszarach do nędzy i głodu. Przebudowa rolnictwa na produkcję żywności wymaga czasu i pieniędzy. Nie mniej poważnym problemem był brak stabilizacji wewnętrznej. Wynikło to zarówno z konfliktu pomiędzy świecką a islamską wizją państwa, jak i ze sporów w obrębie samego islamu. Dla wielu polityków kwestia islamskości Azji Centralnej została już przesądzona, spór rozpoczął się o to, w jakiej wersji. Na terenie Uzbekistanu wyraźnie zarysował się konflikt pomiędzy dominującymi w regionie liberalnie nastawionymi sunnitami a ich ortodoksyjnymi przeciwnikami, wahabitami, wspieranymi finansowo przez Arabię Saudyjską. Na granicy rozpadu znalazł się Tadżykistan, podzielony na fundamentalistyczne Południe i bardziej modernistyczną Północ. Tadżycy, choć muzułmanie, nie są ludem tureckim. Etnicznie i kulturowo bliscy są mieszkańcom Persji i Afganistanu, a ich język jest lokalną odmianą perskiego. Sprzyja to ich pozytywnemu nastawieniu do płynących stamtąd fundamentalistycznych wzorców. Tadżykistan zadeklarował niepodległość we wrześniu 1991 r., a u władzy znalazły się ugrupowania islamskie z Rahmanem Nabijewem jako prezydentem na czele. Latem 1992 r. wspierani przez Rosjan postkomuniści tadżyccy wzniecili antyrządową rebelię, w wyniku której przejęli władzę w Duszanbe, zastępując Nabijewa – Emomalianem (Alim) Rahmanowem jako prezydentem (listopad 1992 r.). Islamiści wycofali się do południowej części kraju – w góry Pamir, a częściowo pod skrzydła swoich afgańskich pobratymców. W Tadżykistanie rozgorzała wieloletnia wojna domowa. Dla tadżyckich modernistów fundamentalizm z Południa stanowił poważne wyzwanie. Zagarniętej władzy nie zamierzali zwracać fanatycznym zwolennikom fundamentalizmu, z których znaczna część skupiała się wokół panislamskiej Partii Odrodzenia. Wiele obszarów, zwłaszcza przygranicznych, znalazło się w ogniu wojny domowej. Swoich ziomków wyraźnie wspierali mudżahedini z Afganistanu. Po stronie rządu otwarcie wystąpili Rosjanie, a także władze sąsiednich republik, poważnie zaniepokojone wojowniczym i fundamentalistycznym panislamizmem. Przedłużająca się wojna skomplikowała jednakże układ. Wieloletnie zaangażowanie wojskowe coraz bardziej denerwowało Rosjan, podobnie zresztą jak ich protegowany, Rahmanow, – nieskuteczny w walce i wyraźnie ewoluujący w kierunku koncepcji islamskich (z tytułem imama dla siebie włącznie). Poza tym Moskwa osiągnęła już zdolność umiarkowanej kontroli nad afgańsko-tadżyckim odcinkiem granicy WNP poprzez wpływ na wspierających tadżyckich rebeliantów przywódców afgańskich – Massuda i Dostuma. Zagrożeni przez talibów i wspierani rosyjską bronią, stali się oni nagle skwapliwie chętni do współpracy ze swoimi niedawnymi wrogami – Rosjanami. Przyszłość Azji Centralnej leży nie tylko w układzie miejscowych uwarunkowań. Doniosłą rolę odgrywa kwestia, czyje zaangażowanie finansowe w tym regionie okaże się silniejsze: ortodoksyjnych czy modernistycznych państw muzułmańskich. Wcale nie mniejsza, a zdaniem niektórych przemożna będzie pozycja Rosji i jej zaangażowanie w kształtowaniu środkowoazjatyckiego układu polityczno- gospodarczego. Upłyną bowiem dziesiątki lat, zanim tamte kraje dorobią się własnej elity, wykształconej poza rosyjskim kręgiem kulturowym. Ukształtowaneprzez lata więzi gospodarcze również kierują je w stronę Rosji. Jeśli zatem Moskwa utrzyma swoją pozycję gospodarczą w regionie, wzmocnioną kontrolą nad szlakami ropy naftowej, to prawdopodobieństwo opuszczenia jej strefy wpływów przez państwowości Azji Środkowej jest niewielkie. Oparcie rosyjskich władań o Amu–darię (Oxus) oraz utworzenie radzieckich republik w Azji Centralnej podzieliło zamieszkujące ten obszar ludy tureckie. Ściśle kontrolowana granica przecięła wielowiekowe kontakty z Ujgurami zamieszkującymi Turkiestan chiński, jak i Uzbekami żyjącymi w Afganistanie. Na płaszczyźnie kultury, aż do czasu utworzenia odrębnych republik radzieckich, wyraźne były aspiracje tureckich elit do językowej jedności, co było jednym z fundamentów panturkizmu. W Ludowej Republice Buchary już w 1920 r. pozbawiono język perski jego uprzywilejowanej pozycji, na rzecz tureckiego języka mas. Późniejsza polityka językowego różnicowania Azji Centralnej poprzez preferowanie dialektów spotkała się z silną opozycją. Ważna była również kwestia alfabetu, aż do roku 1926 – arabskiego, później zaś – tak jak i w Turcji – łacińskiego. Ostatecznie pismo łacińskie, pod naciskiem Rosjan, zastąpiono cyrylicą, co definitywnie zniszczyło więzi intelektualne ludów tureckich. Aż po schyłek lat dwudziestych XX w. idei konfederacji Azji Centralnej starał się przewodzić władca Afganistanu, Amanullah. Głosił się on obrońcą islamu, udzielał schronienia zbiegłym od bolszewików feudałom, w tym emirowi Buchary, wspierał walczących basmaczy. Później jednak Rosjanie wymogli na Afganistanie układ (1926 r.) o neutralności i nieagresji, a w konsekwencji układy gospodarcze, które przyniosły obu krajom wiele korzyści. Rosjanie szachowali zresztą skutecznie Kabul swoim oddziaływaniem na afgański Turkiestan, właściwie oddzielony od Afganistanu pasmami Hindukuszu. W taki właśnie sposób centralnoazjatyckie realia znajdowały uwarunkowania daleko poza regionem. IX. Kres bloku wschodniego Transformacje w Europie Środkowej i Wschodniej Wydarzenia zachodzące wewnątrz Związku Radzieckiego miały oczywiste implikacje w krajach bloku wschodniego. Przemiany, jakie w latach 1989–1990 dokonały się w Polsce, Czechosłowacji, Rumunii, NRD, na Węgrzech i w Bułgarii, ostatecznie zdemontowały blok i jego struktury. W istocie był on martwy już w chwili zaawansowania procesu „pierestrojki” w Związku Radzieckim, upadku komunizmu i przybliżającego się rozpadu imperium. Konsekwencje tych wydarzeń nie rozciągały się wyłącznie na kraje bezpośrednio zaliczane do bloku poprzez aktywną przynależność do jego struktur: Paktu Warszawskiego i RWPG. Objęły one i inne kraje komunistyczne, w tym uznawane przez Moskwę za „schizmatyckie”, takie jak Jugosławię czy Albanię. Okazało się zatem, że poza izolowanymi efemerydami, takimi jak Kuba, komunizm bez Związku Radzieckiego istnieć nie może. Jego trwanie w Chinach, Wietnamie i Korei Północnej dyktowane było innymi przesłankami oraz przynależnością do zupełnie odrębnego kręgu cywilizacyjnego, od wieków zdolnego do samodzielnego istnienia. Upadek komunizmu w Europie Środkowej i Wschodniej, który tam nie sprawdził się, nie oznaczał zatem, iż nie ma on szans przetrwania na Dalekim Wschodzie, gdzie pozyskał silne korzenie w postaci związku z tradycyjnym systemem wspólnot i kolektywizmu o kilkutysiącletniej tradycji. Niekiedy kraje bloku wschodniego opatruje się mianem „imperium zewnętrznego”, dla odróżnienia od „wewnętrznego”, tj. ZSRR. Przez dziesięciolecia chroniło ono system i Rosję, tradycyjnie nieufną i pełną obaw wobec Zachodu. Jej przynależność do kręgu cywilizacji zachodniej czy też wschodniej od bardzo dawna stanowiła przedmiot dyskusji. Według pesymistycznie nastawionego rosyjskiego myśliciela Piotra Czaadajewa była ona samodzielnym bytem, według historyka Wasilija Kluczewskiego i innych – oscylowała pomiędzy zachodnimi i wschodnimi wzorcami politycznymi, co dokonywało się poprzez okresy przejściowe, tzw. smuty. Są to oczywiście spojrzenia filozoficzne, choć niewątpliwie radziecki komunizm pełen był elementów wschodniego despotyzmu. Z całą pewnością jednak rozpad całości imperium zainicjowany został w jego części „wewnętrznej”, tj. w ZSRR, na zasadach zbliżonych do implozji. Dokonała się ona w chwili, gdy przeżywanie się systemu osiągnęło stan krytyczny i odtąd zaczął się szybki proces jego „zapadania się w sobie”. Stąd też upadek bloku był konsekwencją, a nie przyczyną kresu całości imperium. Wszelkie symptomy rozluźnienia więzi były tam zjawiskiem wtórnym wobec tego, co działo się w samym ZSRR. Chociaż pomiędzy „światem Breżniewa” i „światem Gorbaczowa” upłynęło zaledwie kilka lat, było to dostatecznie dużo czasu, aby symptomy upadku systemu ujawniły się w całej pełni. Radzieckie imperium mogło rozpaść się jedynie „na własne życzenie”, tak jak inne imperia, po wyczerpaniu zdolności rozwojowych i przejściu w fazę degeneracji. Chociaż u schyłku lat osiemdziesiątych stan gospodarki polskiej po raz kolejny pogorszył się, opozycja demokratyczna nie przejawiała aktywności sygnalizującej poważniejszą groźbę dla struktury władzy. Nawet Amerykanie zarzucili większość nadziei związanych z „Solidarnością”, toteż nic dziwnego, że w lipcu 1988 r., podczas wizyty Michaiła Gorbaczowa w Warszawie, rzecznik rządu, Jerzy Urban, deklarował, że „ Solidarność« trwale należy do przeszłości”. Jak się wydaje, to właśnie brak otwartego zagrożenia wpłynął na fakt, że – mimo warunków po temu – pertraktacje pomiędzy władzami a „Solidarnością” podjęto stosunkowo późno. W istocie bowiem w tym samym czasie, tj. w lipcu 1988 r., organizowanie się „frontów ludowych” w republikach nadbałtyckich ZSRR było już mocno zaawansowane. Kierownictwo PZPR, w tym gen. Wojciech Jaruzelski oraz Mieczysław F. Rakowski, znajdowało się zresztą pod silnym naciskiem polskich „twardogłowych”, a poza tym ciągle liczono, że dzięki podjętym reformom rozwiązanie problemów gospodarczych zaowocuje stabilizacją polityczną. Oczywiście nie znaczy to, że polskie kierownictwo nie było w istocie rzeczy reformatorskie. Przeciwnie, na tle bloku można je za takie właśnie uważać. W Polsce najwcześniej zdemokratyzowała się wewnętrznie partia komunistyczna: właściwą rangę uzyskały ciała wybieralne, statutowo zagwarantowano rotację kierownictwa. Poza okresem stanu wojennego opozycja nie była szczególnie represjonowana, co nie znaczy, że nie obrzydzano jej życia. Liberalnie traktowano prywatną działalność gospodarczą. W bardzo wielu aspektach można uznać gen. Jaruzelskiego i jego ekipę za prekursorów reform w obrębie bloku. Zgodnie jednak z jego funkcjonowaniem – zaczyn zmian zasadniczych mogła jedynie przynieść „wiosna wiejąca ze Wschodu”. W obliczu postępów gorbaczowowskich reform stało się jednakże oczywiste, iż odwlekanie gruntownych przemian jest niemożliwe. Optymizmem co do utrzymania stanu władzy napawała również relatywna słabość opozycji, co dawało złudne nadzieje utrzymania zreformowanego systemu. Dla poparcia zainicjowanych już wcześniej reform, zmierzających w kierunku urynkowienia gospodarki, władze potrzebowały jak najszerszego poparcia społecznego, w tym ze strony opozycji, zdolnej do zapewnienia spokoju. Konieczność porozumienia narzucała się więc sama. Wstępna faza uzgodnień z opozycją odbywała się niejawnie na najwyższym szczeblu, nie bez współudziału przedstawicieli Kościoła. Oficjalna decyzja KC PZPR z połowy stycznia 1989 r. o zwołaniu „okrągłego stołu” miała bezzwłoczne konsekwencje: nieprawdopodobnie wzmocniła „Solidarność”, budząc wiele jej struktur z uśpienia, uruchomiła otwarte starcie wewnątrz PZPR pomiędzy reformatoramii ortodoksami, a przede wszystkim – zasiała nadzieję w szerokich warstwach społeczeństwa jeśli nie na upadek komunizmu, to przynajmniej na dalekosiężne zmiany. Rezultatem obradującego w lutym – kwietniu 1989 r. „okrągłego stołu” było wiele doniosłych ustaleń, m. in. legalizacja „Solidarności”, poparcie dla rządowego projektu urynkowienia gospodarki w zamian za indeksację płac, dokonanie uzgodnień o charakterze politycznym i społecznym. Meritum stanowiło podzielenie się władzą. W nowym Sejmie dwie trzecie mandatów miało przypaść dawnemu układowi władzy, tj. PZPR i jej sojusznikom, a jedna trzecia – kandydatom niezaangażowanym, co w praktyce oznaczało ich desygnowanie przez „Solidarność”. Ustalenia te nie obowiązywały w stosunku do nowo utworzonego Senatu, gdzie wybory miały być całkowicie wolne. Prezydenta wybierały połączone obie izby parlamentu. Wybory z 4 i 18 czerwca 1989 r. przyniosły pełen sukces „Solidarności”, która zdobyła niemal całość mandatów Senatu oraz przysługującą jej pulę sejmową. Trudno powiedzieć, dlaczego dla władz fakt ten stanowił zaskoczenie. Szeroka mobilizacja społeczna, którą przeprowadziła „Solidarność”, sygnalizowała bowiem taki obrót zdarzeń. Wielką rolę propagandową odegrała założona wówczas „Gazeta Wyborcza”, kierowana przez Adama Michnika. Listy wyborcze dla „Solidarności” tworzono z udziałem tzw. komitetów obywatelskich (OKP). Po utworzeniu parlamentu desygnowani przez te gremia posłowie i senatorzy utworzyli tzw. Obywatelski Klub Parlamentarny, który wkrótce stał się głównym ośrodkiem rywalizującym z komunistami o władzę na gruncie odtworzonego demokratycznie parlamentu. W połowie lipca 1989 r. strona rządowa z najwyższym trudem przeforsowała na urząd prezydenta gen. Wojciecha Jaruzelskiego. Dokonujący się transfer władzy bardzo negatywnie rzutował na i tak trudną sytuację gospodarczą. W połowie 1989 r. inflacja osiągnęła wielkie rozmiary, a półki sklepowe ponownie opustoszały z towarów. W Sejmie strona rządowa nie panowała nawet nad własnym klubem, w tym posłami z PZPR, co powodowało, iż desygnowany na premiera gen. Czesław Kiszczak nie był w stanie sformować rządu. „Solidarność” z Wałęsą na czele wyraźnie grała na rozbicie dotychczasowej koalicji, wspierającej nadal rządzących komunistów. W nowej sytuacji dla Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego i Stronnictwa Demokratycznego była to jakaś alternatywa, chroniąca przed odejściem w polityczny niebyt. Zabiegi wokół rozbicia ich sojuszu z PZPR uwieńczone zostały nową koalicją parlamentarną OKP – ZSL – SD. Stanowiło to upragnioną większość, w wyniku czego w dniu 24 sierpnia 1989 r. Sejm powołał pierwszy w większości niekomunistyczny rząd (choć z udziałem ministrów z PZPR), pod przewodnictwem Tadeusza Mazowieckiego. Miesiąc wcześniej rząd Mieczysława F. Rakowskiego podjął decyzję o urynkowieniu cen żywności z dniem 1 sierpnia. Już wkrótce rezultaty tego kroku stały się widoczne w postaci zapełniających się półek sklepowych. Część społeczeństwa witała jednak nowe ceny z dużą nieufnością. Przejmując władzę Mazowiecki ogłosił zasadę „grubej kreski”, którą odkreślił komunistyczną przeszłość. Wbrew późniejszym interpretacjom, nie oznaczało to wybaczenia wobec rzeczywistych zbrodni z okresu komunizmu. Sensem było otwarcie nowego etapu, gdyż w przeciwnym razie rozliczenia z przeszłością, i to na wszelkich płaszczyznach, mogły skutecznie pochłonąć siły kolejnych ekip rządzących przez następne dziesięciolecia. W istocie nastroje antykomunistyczne narastały w szybkim tempie. Nie doszło co prawda do rozliczeń z tytułu działalności politycznej, lecz atmosfera pierwszych lat transformacji mocno limitowała pozycję Socjaldemokracji RP (SdRP), utworzonej po rozwiązaniu w końcu stycznia 1990 r. PZPR na jej XI Zjeździe. Z upływem czasu krytyka komunizmu w wydaniu polskiej prawicy miała przekształcić się w krytykę porządku jałtańskiego w ogóle. Podważając ustalenia z Jałty i Poczdamu, a także ciągłość istnienia państwowości polskiej wyraźnie zapomniano, iż stanowi to jedyny tytuł prawny Rzeczypospolitej do jej stanu posiadania na północy i zachodzie, w tym granicy na Odrze i Nysie. Najpoważniejszy zwrot czekał ekipę Mazowieckiego na płaszczyźnie ekonomicznej. Było nim przejście do innego systemu społeczno-ekonomicznego, do kapitalizmu. W istocie państwa na miarę ideałów „Solidarności” nie można było zrealizować. Niezależnie od przyjętej oprawy, była to bowiem wizja państwa w typie socjalistycznym, które wyczerpało swoje możliwości rozwojowe. Utrzymanie nieprawdopodobnie rozbudowanej sfery socjalnej, o co wnioskowała „Solidarność”, nie tylko w porozumieniach gdańskich 1980 r., ale i później, wykraczało poza możliwości państw bardzo bogatych, a co dopiero kraju w stanie zapaści, którym była Polska z lat 1989–1990. Na cele reformy gospodarczej, zwanej „planem Balcerowicza”, Polsce przyobiecano wysokie pożyczki, w tym 1,5 mld dolarów z Banku Światowego. Umożliwiały one nie tylko ustabilizowanie gospodarki, w tym kursu złotego i walkę z inflacją, ale także sfinansowanie kosztów podjętej transformacji. Jej koszta były wysokie, gdyż produkcja w 1990 r. spadła o jedną czwartą, a liczba bezrobotnych wzrosła do miliona. Wiele osób szybko bogaciło się, daleko więcej uległo pauperyzacji. Pomimo to masa towarowa, jaka pojawiła się na rynku, a także relatywnie niezła stopa życiowa Polaków pozwoliły przetrwać najtrudniejszy etap reform, bez takich komplikacji, jakie wystąpiły w wielu innych krajach bloku wschodniego. Dalsze trwanie przy ideałach „Solidarności” było po prostu niemożliwe. Taki pakiet socjalny mogło gwarantować jedynie państwo komunistyczne, za cenę ogólnie niskiej stopy życiowej, pustych półek i wszelkich innych wyrzeczeń, z którymi przez dziesięciolecia godziła się znaczna część społeczeństwa. Zarówno dokonany zwrot, jak i wydarzenia lat następnych potwierdzają pogląd, iż jedynie „pierwsza linia” demokratycznej opozycji posiadała nowatorską koncepcję w zakresie budowy nowego państwa. W przypadku kolejnych ekip, które nastały po rządzie Mazowieckiego, ze świadomością tą było już znacznie gorzej, a wizję państwa konstruowano na zasadzie antytezy rządu poprzedniego bądź też kontynuowania jego koncepcji, tyle że ze zmienioną fasadą. Szczególnie kuriozalnym przykładem tych ostatnich praktyk było nadanie sobie przez związek zawodowy z rozbudowanymi roszczeniami socjalnymi, jakim jest „Solidarność”, etykiety prawicowości. Dla wielu jej liderów bowiem kryterium podziału stanowiły nie koncepcje społeczno-ustrojowe, lecz antykomunizm i religijność. Poza komunistycznymi propagandystami mało kto w świecie słyszał o prawicowych związkach zawodowych, zwłaszcza w typie „Solidarności”. Tymczasem jednak na polskiej scenie politycznej nastąpiły daleko idące przemiany. W grudniu 1989 r. Sejm dokonał zmian w konstytucji, co stworzyło podstawy dla rozwoju demokratycznego państwa. Stopniowo likwidowano instytucjonalne pozostałości systemu komunistycznego, które w większości utraciły już dawno treści i sens swojego istnienia. Z rządu Mazowieckiego odchodzili komunistyczni ministrowie, którzy we wrześniu 1989 r. zasiedli w jego składzie, m.in. generałowie Florian Siwicki (MON) i Czesław Kiszczak (MSW). Z chwilą osiągnięcia celu, którym było odsunięcie komunistów od władzy, obóz sił solidarnościowych zaczął rozpadać się. Stopniowo wyłaniały się z niego różne partie polityczne, często o zupełnie odmiennych programach. W maju 1990 r. utworzono Porozumienie Centrum, którego pierwotnym celem było stworzenie bezpośredniego zaplecza dla wyraźnie prącego w kierunku prezydentury Lecha Wałęsy. W tym samym czasie połączyły się różne ugrupowania chłopskie aspirujące do nazwy i tradycji PSL w jedno ugrupowanie o tej nazwie. Od października 1989 r. działało również Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe, choć utworzenie jednolitej chadecji okazało się niemożliwe. Poza tym istniała cała plejada rozmaitych organizacji, które niekiedy osiągały większe znaczenie, m.in. Konfederacja Polski Niepodległej, Unia Polityki Realnej, podzielona na odłamy PPS, Polska Unia Socjaldemokratyczna, Chrześcijańskie Stronnictwo Pracy. Na poważną siłę stopniowo wyrastała SdRP. Dopiero po ostatecznym rozpadzie obozu solidarnościowego, który dokonał się w związku z wyborami prezydenckimi, opuścił go trzon znaczących działaczy, którzy w 1991 r. doprowadzili do utworzenia Unii Demokratycznej i Kongresu Liberalno-Demokratycznego. W warunkach głębokich przemian, szerokiej krytyki komunizmu, utraty społecznego poparcia przez lewicę, a nawet ingerencji Kościoła w sprawy publiczne – szanse na przetrwanie gen. Jaruzelskiego na stanowisku prezydenta były znikome. W opinii przeciwników stanowił on ostatnie ogniwo łączące III RP z niemile wspominaną przez nich PRL. W atmosferze szerokiego nacisku, w którym niepoślednią rolę odgrywał Lech Wałęsa, rozpisane zostały wybory prezydenckie. Obóz solidarnościowy był już wówczas mocno podzielony, czego wynikiem był brak zgody co do wspólnego kandydata. Ostatecznie Wałęsa zwyciężył dopiero w drugiej turze, w grudniu 1990 r. Nowy premier, Jan K. Bielecki, nie cieszył się już autorytetem swojego poprzednika, choć skład jego rządu w znaczącej mierze odzwierciedlał dawny układ. Do fermentu na scenie politycznej walnie przyczyniał się sam prezydent Wałęsa, inicjujący „wojny na górze” i eliminujący co bardziej znanych współpracowników. Wyraźnie zamierzał on uzyskać pozycję centralnego punktu odniesienia, co wynikało nie tylko z jego enuncjacji, ale również obyczaju wspierania dla równowagi „prawej nogi” bądź „lewej nogi” (tj. SdRP), jak to zwykł określać. O ile jednak lewicę jeszcze przez pewien czas satysfakcjonowało jakiekolwiek uznanie ze strony rządzących, o tyle prawica w antykomunistycznej atmosferze wyczekiwała na sprzyjający moment dla siebie, aby ewentualnie sięgnąć po pełnię władzy, całkowicie usuwając postkomunistów, którym to mianem opatrywano członków SdRP, ze sceny politycznej. W szerokiej akcji propagandowej uzasadniano, że utworzony w wyniku ustaleń „okrągłego stołu” tzw. Sejm kontraktowy utracił rację bytu i nie odzwierciedla faktycznego stanu rzeczy. Pierwsze prawdziwie wolne i z trudem uzgodnione co do terminu wybory parlamentarne z października 1991 r. odzwierciedlały stan rzeczy aż nadto dobrze. Do Sejmu weszła tak wielka liczba ugrupowań, iż negocjacje w sprawie utworzenia nowego rządu trwały blisko dwa miesiące. Pomimo rozproszenia mandatów tzw. prawica była lepiej reprezentowana aniżeli Unia Demokratyczna (UD) i Kongres Liberalno-Demokratyczny razem wzięte. Kilkanaście procent mandatów zdobył również zainicjowany przez SdRP – Sojusz Lewicy Demokratycznej (SLD). W ówczesnej atmosferze był to niemały sukces. Wbrew deklaracjom o przyspieszeniu transformacji, prawicowy rząd Jana Olszewskiego nie radził sobie w praktyce, ulegając demagogii i populizmowi. Sam premier mówił o „wspólnym dzieleniu polskiej biedy”, co ujawniało jego predylekcje ku socjalizmowi, a nie jakiejkolwiek prawicy. W początkach czerwca 1992 r., w następstwie głębokiego konfliktu z prezydentem Lechem Wałęsą oraz wywołania sprawy ponoć agenturalnej przeszłości części parlamentarzystów, rząd ten został odwołany. Układ sejmowy nie sprzyjał również kolejnemu gabinetowi, tym razem Hanny Suchockiej z UD, wspartemu przez osiem ugrupowań (!). Niedogodności życia związane z realizacją reform Balcerowicza wywoływały nie tylko niezadowolenie społeczne, ale i konsekwencje polityczne w postaci rozmaitych podziałów – częściowo na tle personalnym, częściowo na tle programów. Nadmiernie wielką rolę w życiu publicznym odgrywał Kościół. Jego przedstawiciele angażowali się politycznie, wygłaszali oceny i racje, które wspierali autorytetem i popularnością papieża. Lewica mówiła nawet o konstruowaniu państwa wyznaniowego, czego przejawem była m. in. stała obecność informacji o treści religijnej w telewizji publicznej, co jest rzadko spotykane w Europie.W istocie Kościół katolicki stał się w społeczeństwie polskim daleko mniej popularny aniżeli sam papież. Wielu wiernych zraziły rewindykacje materialne ze strony Kościoła, pretensje zgłaszane do mienia zużytego na cele społeczne lub nawet zagarniętego jeszcze przez zaborców. Rzekomo odpolityczniona armia stała się polem działania kapelanów, a niedawni „komuniści w mundurach”, jeśli chcieli w niej pozostać, musieli dostosować się do nowych tendencji. W niemałym stopniu obciążała Kościół współodpowiedzialność za narastający w Polsce antysemityzm. Chociaż nośnikiem tego niegodziwego zjawiska była związana z transformacją trudna sytuacja materialna znacznej części społeczeństwa oraz hasła rozmaitych ugrupowań sięgających do nacjonalizmu – poczynania tego rodzaju wspierali również duchowni, a Kościół, poza oszczędnymi deklaracjami, nie potrafił przywołać ich do porządku. Odrodzona Rzeczpospolita od samego początku zmierzała ku integracji z Zachodem, w tym z NATO i Unią Europejską. Ze względu na potrzebę głębokich zmian strukturalnych w Polsce sprawa była bardzo trudna (zwłaszcza dla integracji z UE) i wymagała czasu oraz wielkich nakładów. Kolejne ekipy rządzące nie potrafiły jednakże wypracować modelu polskiej polityki zagranicznej na miarę przyszłości. Większość koncepcji zmierzała do przekształcenia Polski w rodzaj „przedmurza Zachodu”, co wydatnie trąciło „przedmurzem chrześcijaństwa”. Nie potrafiono widzieć korzyści z pomostu pomiędzy Wschodem i Zachodem, jakby zapominając, że czasy konfrontacji należą do przeszłości. W stosunkach z sąsiadami ze wschodu: Litwą, Ukrainą, Białorusią i Rosją powrócono, niestety, do wielu błędów z okresu międzywojennego. Znajdowało to przejaw w trudnościach uregulowania wzajemnych relacji, ingerowaniu w tamtejsze sprawy wewnętrzne, demonstrowaniu poczucia wyższości i pouczaniu z wysokich stołków. Z polityki uprawianej przez kolejne rządy niezadowolone były również zamieszkujące Polskę mniejszości etniczne, chętne do korzystania z pełni rodzącej się demokracji. Symptomy poprawy stanu gospodarki z lat 1992–1993 były jeszcze zbyt słabe, aby mogło je odczuć społeczeństwo. Kolejne rządy nie miały już kredytu zaufania tak rozległego, jak w przypadku gabinetu Tadeusza Mazowieckiego. Nie na wiele zdawały się próby sztucznego kreowania image kolejnych polityków i propagowania ich dokonań. Skonfliktowany wewnętrznie rząd Hanny Suchockiej nie radził sobie ani z gospodarką, ani z nastrojami społecznymi. Nadal wzrastało bezrobocie, niekorzystny stał się bilans handlu zagranicznego, wiele warstw społecznych zostało doszczętnie spauperyzowanych. W sumie oznaki wychodzenia z kryzysu były dla wielu nieznaczne i mało zauważalne. Zmęczone kosztami transformacji społeczeństwo coraz wyraźniej zwracało się w stronę lewicy, tęskniąc za utraconą sferą socjalną i bezpieczeństwem bytu. Rezultatem nadmiernego „odbicia wahadła” na prawo były wyniki wyborów we wrześniu 1993 r., po których władzę przejęła koalicja SLD – PSL. Tym razem do parlamentu dostało się niewiele ugrupowań, co świadczyło o porządkowaniu się sceny politycznej. Przymusowy mariaż SLD i PSL okazał się trudny w praktyce, czego przejawem były spory wewnątrz koalicji, skonfliktowanej również z prezydentem Wałęsą. Wbrew nadziejom znacznej części własnego elektoratu, SLD kontynuował proces transformacji, a jego program w wielu aspektach nosił cechy neoliberalnego. Okazało się, że SdRP nie posiadała docelowej wizji rozwoju na miarę partii socjaldemokratycznej. Ze względu na okoliczności powstania była ona depozytariuszem pewnej tradycji, co pozwalało jej przejąć niemal całość lewicowego elektoratu. W tej sytuacji tzw. działania osłonowe, ułatwiające akceptację procesu reform zainicjowanych jeszcze przez Leszka Balcerowicza, oznaczały w praktyce spowolnienie tych reform. Alternatywy jednakże przedstawić nie zdołano. Nie ziścił się również program powszechnej prywatyzacji, któremu patronowali m. in. co bardziej liberalizujący przedstawiciele kierownictwa SdRP – Marek Borowski czy Wiesław Kaczmarek. Plan ten przegrał z lansowaną przez prawicę koncepcją powszechnego uwłaszczenia, a w istocie z hasłem-obietnicą Lecha Wałęsy o stu milionach dla każdego. Sprawa ta dobrze oddawała nastroje w społeczeństwie polskim, nazbyt ufnym wobec populistycznych lub wręcz kłamliwych obietnic. Działania SdRP utrudniał również sojusz z populistycznym PSL-em. Przyznać jednak należy, iż szereg działań lewicy na rzecz złagodzenia dolegliwości transformacji był dobrze odbierany przez społeczeństwo. W odróżnieniu od prawicy, SLD na zewnątrz prezentował się zwarcie, co również jednało mu uznanie. W wyniku kryzysu wewnątrz koalicji rządzącej, w lutym 1994 r. upadł rząd prezesa PSL, Waldemara Pawlaka, zastąpiony przez gabinet Józefa Oleksego z SdRP, a po wydumanej „aferze szpiegowskiej” Oleksego na czele gabinetu stanął Włodzimierz Cimoszewicz. Wielokrotnie zresztą układ „trzymał się na włosku”, gdyż nie sposób było pogodzić reformatorskie zamierzenia z chłopskimi oczekiwaniami rodem z minionej epoki, wspartymi poczuciem nadzwyczajnego miejsca w społeczeństwie i gospodarce. Chociaż SLD był dobrze postrzegany społecznie, czego przejawem okazał się wybór Aleksandra Kwaśniewskiego na prezydenta w 1995 r. – poczynione błędy i silny blok opozycji zawiązany przez „Solidarność” (tzw. AWS) przyczyniły siędo utraty władzy w wyniku wyborów w 1997 r. Klęskę dotychczasowego układu przypieczętowała zresztą porażka wyborcza PSL, a w istniejących realiach SLD na innego koalicjanta nie bardzo mógł liczyć. Poza ławkami opozycji, lewicy pozostała jeszcze osoba prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego – człowieka o wielkim takcie politycznym oraz wysokiej popularności. Nie był więc zaskoczeniem jego sukces wyborczy w 2000 r., i to już w pierwszej turze. Krótko przed rozwiązaniem parlamentu lewicy udało się jeszcze przeforsować własny projekt nowej konstytucji, choć dokonano tego za cenę znacznych ustępstw na rzecz centrowej Unii Wolności. Nowa ustawa zasadnicza zastąpiła tzw. małą z 1992 r. Nową konstytucję powszechnie krytykowała prawica, wspierana przez hierarchię kościelną, a ostrość konfliktu potwierdziły wyniki referendum, w którym tylko niewielka większość poparła projekt parlamentarny (tj. posłów SLD i UW). Nowy rząd po wyborach 1997 r. z Jerzym Buzkiem na czele utworzyła zwycięska AWS wraz z koalicyjną UW. Niedługo jednak układ ten, jak i jego poczynania rozczarowały znaczącą część nawet własnego elektoratu. Kierowana przez Mariana Krzaklewskiego AWS była wewnętrznie niespójna, a często skłócona. Kontynuowana przez wicepremiera Leszka Balcerowicza, stojącego od 1995 r. na czele Unii Wolności, polityka gospodarcza pogłębiła pauperyzację części społeczeństwa, a zamożniejszych drażniła swoim fiskalizmem. Podejmowane reformy nie cieszyły się większą popularnością. Brak sukcesów starano się rekompensować podnoszeniem kwestii dekomunizacyjnych. Autorytet rządu obniżała nie tylko jego nieudolność w wielu sprawach, ale również wewnętrzne spory, jak i osoba coraz gorzej odbieranego premiera Buzka, oskarżanego w mediach o niekompetencję oraz służalczość wobec kierownictwa AWS. W czerwcu 2000 r. rządząca koalicja rozpadła się, a rząd Jerzego Buzka (AWS) funkcjonował jako mniejszościowy. Nieomal równolegle zachodziły przemiany na Węgrzech, których inicjatorami byli komunistyczni reformatorzy. Chociaż przez długie lata kraj ten uchodził za wizytówkę bloku wschodniego, trudności gospodarcze, jakie nasiliły się u schyłku lat osiemdziesiątych, skłaniały władze ku ostrożnym reformom politycznym. Warunki życia na Węgrzech w sposób widoczny pogorszyły się już z początkiem przedostatniej dekady, co skutecznie poderwało zaufanie do Jnosa Kdra i jego polityki. Wewnątrz partii komunistycznej (WSPR) ożywił się spór pomiędzy reformatorami, optującymi za wdrażaniem zasad gospodarki rynkowej, a niechętnymi temu ortodoksami. Przez pewien czas Kdr kontrolował spór, w maju 1988 r. zmuszony był jednakże ustąpić ze swojego stanowiska. Odejście Kdra umocniło pozycję wewnątrzpartyjnych reformatorów, dla których płaszczyzną współdziałania z częścią demokratycznych oponentów systemu był Patriotyczny Front Ludowy, z Imre Pozsgayem na czele. We wrześniu 1988 r. na podstawie tego ugrupowania utworzone zostało Węgierskie Forum Demokratyczne (MDF). Niedługo później do Forum dołączyły inne grupy, takie jak Alians Wolnych Demokratów (SzDSz). Jeszcze przed swoim odejściem Kdr miał do czynienia z nieźle zarysowanymi strukturami przyszłej opozycji, choć oficjalnie gremia te debatowały nad kwestią reform. Nie licząc się z tak rozwiniętym ruchem proreformatorskim, utracił on zaufanie Michaiła Gorbaczowa, co dodatkowo wymusiło ustąpienie. Gruntowne zmiany w kierownictwie, jakich dokonano na zjeździe WSPRw maju 1988 r., świadczyły o tym, że komunistyczni reformatorzy zamierzają przejąć kontrolę nad biegiem przemian. Znacznie lepiej aniżeli inne ekipy rządzące w krajach bloku wschodniego wyczuwali oni możliwości, które stwarzał kryzys ZSRR, a także przypuszczalny kierunek ewoluowania zdarzeń. W listopadzie 1988 r. urząd premiera objął znany zwolennik reform ekonomicznych – Mikloš Nemeth. Pół roku później, w związku z pogarszającą się sytuacją wewnątrz partii, sekretarz generalny WSPR, Karoly Gr został przez czteroosobowe prezydium. Wiele wskazywało, iż wyjątkowo operatywni i proreformatorscy komuniści zdołają zachować swoją wiodącą pozycję na Węgrzech. Opozycja demokratyczna była bowiem w istocie słaba, a kurs przemian dyktowało coraz silniejsze skrzydło reformatorów z WSPR. W początkach 1989 r. okazało się jednak, że wypracowane połączenia partyjnych reformatorów, wiodące poprzez rozmaite struktury pośrednie w kierunku Forum, nie gwarantują sukcesu, a demokraci z Forum nie zamierzają wchodzić w układ wyborczy z komunistami. Na scenie politycznej pojawiło się zresztą mnóstwo partii i organizacji, toteż WSPR utraciła już swój monopol na reformatorskie zamysły. Swoistym katalizatorem węgierskich przemian była rehabilitacja powstania z 1956 r., czego dokonały komunistyczne władze jeszcze w lutym 1989 r. Wielki pogrzeb zgładzonych przywódców tamtych wydarzeń, Imre Nagy`ego i jego towarzyszy, w czerwcu 1989 r. przekształcił się w gigantyczną manifestację. W oczach społeczeństwa WSPR mocno obciążyły wydarzenia 1956 r., co ujawniono w wynikach prac komisji historycznej i rehabilitacyjnej. Było oczywiste, iż brak rzeczywistego porozumienia z opozycją co do przyszłości kraju może doprowadzić w krótkim czasie do wyeliminowania komunistów z rządów. Pertraktacje węgierskiego „okrągłego stołu” z czerwca – września 1989 r. doprowadziły do przywrócenia demokratycznego państwa. Przyjęte wówczas ustalenia, idące dalej aniżeli w Polsce – gdyż bez ograniczeń wyborczych, przegłosowane zostały przez parlament, który naniósł poprawki do konstytucji z 1949 r., a w końcu października 1989 r. Węgry przestały być „republiką ludową”. W grudniu tegoż roku rozwiązał się dotychczasowy parlament, a nowe wybory rozpisano na koniec marca 1990 r. Węgierscy postkomuniści z Węgierskiej Partii Socjalistycznej (MSzP, w miejsce WSPR) mocno przeliczyli się w swoich rachubach, że społeczeństwo wynagrodzi głosami ich reformatorskie wysiłki. W rezultacie bezdyskusyjnym zwycięzcą w wyborach 1990 r. okazało się Forum (tj. MDF), a także inne, nowe ugrupowania demokratyczne. Prezydentem republiki został Arpad Genc premiera objął József Antall. Chociaż koalicja z udziałem MDF, Niezależnej Partii Drobnych Właścicieli (FKgP) oraz Ludowej Partii Chrześcijańskich Demokratów (KDNP) posiadała zwykłą większość parlamentarną, jej możliwości działania ograniczał konstytucyjny wymóg dwóch trzecich w głosowaniu nad budżetem. Sytuacja gospodarcza Węgier była zresztą zła, a rozległe niezadowolenie społeczne nie ułatwiało wdrażania reform. Pomimo to program był dość konsekwentnie realizowany, głównie ku zadowoleniu zachodnich kredytodawców, choć ponad połowa Węgrów uważała, iż pod władzą komunistów żyło się znacznie lepiej. W przeciwieństwie do Polski bowiem, poprzednia formacja nie kojarzyła się na Węgrzech z opustoszałymi półkami sklepowymi. Na tle wysokich kosztów społecznych transformacji na Węgrzech wyniki wyborów z maja 1994 r. nie stanowiły specjalnego zaskoczenia. Przyniosły one wielki sukces socjalistom z MSzP, którzy uzyskali ponad połowę miejsc w parlamencie, a reprezentacja Forum zmniejszyła się przeszło czterokrotnie! Nowy rząd, z Gyulą Hornem na czele, utworzono z udziałem Aliansu Wolnych Demokratów, co dało nowej koalicji absolutną przewagę w parlamencie. Wkrótce, wbrew wcześniejszym obietnicom, zaaprobowany został program drastycznych reform, boleśnie godzących w sferę socjalną Węgrów. Na płaszczyźnie politycznej skutkowało to przesuwaniem się opozycji w kierunku konserwatyzmu i nacjonalizmu. Jak na ironię, to postkomuniści realizowali program wyraźnie liberalnych reform, co zresztą kosztowało ich utratę znacznej części społecznego poparcia. Gorbaczowowskie reformy stanowiły niemiłe zaskoczenie dla kierownictwa Czechosłowacji. Dominowali w nim ludzie zasiedziali, związani z wymuszoną sukcesją po 1968 r., w większości niechętni zmianom. Grupie ortodoksów przewodził sekretarz generalny KP Czechosłowacji – Miloš Jakeš. Jeszcze w 1987 r. ze stanowiska tego usunięto Gustva Huska, który jednakże zatrzymał urząd prezydenta. Tradycyjna lojalność czechosłowackich komunistów wobec linii radzieckiej wystawiona została tym samym na ciężką próbę. Aktualna linia miała co prawda poparcie wśród części kierownictwa, utrzymanie dotychczasowego kursu narzucili jednakże twardogłowi. Sytuacja gospodarcza Czechosłowacji nie była już taka jak dawniej, widoczne były dotkliwe braki na rynku. Wyraźnie ożywiła swoją działalność demokratyczna opozycja, a także Kościół katolicki. Chociaż reakcja władz na tego rodzaju poczynania nie była już taka jak dawniej, o akceptowaniu tej aktywności nie było mowy. Komuniści wyraźnie przyjęli kurs mieszany, oscylując pomiędzy deklaratywnym poparciem dla radzieckiej „pierestrojki” a podtrzymywaną krytyką „ruskiej wiesny” (dla porównania z „praską” – 1968 r.) i wszystkiego, co z nią związane. Oczywistej sprzeczności w takiej syntezie jakoś nie dostrzegano. Komunistyczny system w Czechosłowacji był zresztą wyjątkowo nieruchawy, jak na kraj tej miary i rangi. Aktywności środowisk opozycyjnych sprzyjała czterdziesta rocznica przejęcia władzy przez komunistów. W wielu miastach dążyły do zarejestrowania się rozmaite stowarzyszenia społeczne, których polityczny aspekt nie ulegał kwestii. W kierownictwie partyjnym panowała coraz mniejsza zgoda, do czego przyczyniał się stopień zaawansowania przemian w Związku Radzieckim, a także przygotowania do „okrągłego stołu” w Polsce. Demonstracje opozycji przybierały na sile. W styczniu 1989 r. policja brutalnie rozpędziła manifestantów na Placu Wacława w Pradze, zgromadzonych w dwudziestą rocznicę samobójczej śmierci Jana Palacha, protestującego przeciw radzieckiej interwencji. Dalsze wystąpienia na rzecz demokracji odnotowano w związku ze świętem robotniczym 1 maja i rocznicami: wkroczenia wojsk Układu Warszawskiego do Czechosłowacji (sierpień) oraz utworzenia Czechosłowacji (październik). Chociaż ukazywały one niewątpliwą siłę opozycji, pozycja komunistów wydawała się nadal niezachwiana. Według opinii obserwatorów – nic nie zapowiadało „aksamitnej rewolucji” i kresu systemu komunistycznego. W połowie listopada 1989 r. policja brutalnie zaatakowała wielką demonstrację dla uczczenia pamięci studentów zamordowanych przez hitlerowców w 1939 r. Przemoc ze strony władz zgromadziła na Placu Wacława kolejnych demonstrantów, a wkrótce do dymisji podało się całe kierownictwo KP Czechosłowacji, wyraźnie niezdolne do rozwiązania kryzysu. Odtąd komuniści utracili wpływ na zachodzące przemiany, a czynnikiem dominującym stało się Forum Obywatelskie (OF, Czechy) oraz Społeczeństwo Przeciw Przemocy (Słowacja). Dotychczasowy premier, Ladislav Adamec, nie zdołał osiągnąć porozumienia z opozycją, z którą podjęte zostały negocjacje w postaci „okrągłego stołu”, i szybko podał się do dymisji. Urząd prezydenta opuścił również Gustv Husk. Klęskę komunistów, usiłujących nadal dyktować warunki w obsadzaniu stanowisk rządowych, przypieczętowały wielkie demonstracje zwołane przez opozycję, a także strajk powszechny. W nowym rządzie Marina alfy, utworzonym w połowie grudnia 1989 r., już tylko połowę tek utrzymywali komuniści. W początkach 1990 r. z urzędu premiera ustąpił alfa wraz z kilkoma komunistycznymi ministrami, co wzmocniło pozycję sił demokratycznych w rządzie. Jeszcze w końcu grudnia 1989 r. na czele parlamentu stanął Alexander Dubek, a na prezydenta republiki wybrano znanego intelektualistę i działacza demokratycznej opozycji – Vclava Havla. Komunistyczna władza odchodziła w przeszłość, a jej demontaż dokonywał się w sposób zbliżony do tego, w jaki przejmowano ją w lutym 1948 r. W czerwcu 1990 r. przeprowadzone zostały wybory parlamentarne zarówno do zgromadzenia federacyjnego, jak i rad narodowych Czech i Słowacji, będących tamtejszymi legislatywami. Forum Obywatelskie w Czechach i Społeczeństwo Przeciw Przemocy na Słowacji zdobyły większość mandatów w obu izbach czechosłowackiego parlamentu. Biorąc pod uwagę sytuację, wyniki komunistów były i tak relatywnie niezłe, chociaż zdobyli trzykrotnie mniej mandatów aniżeli siły demokratyczne. Było to zwycięstwo centrum, gdyż partie prawicowe i nacjonalistyczne również nie zyskały wielu miejsc w parlamencie. Zbliżone wyniki uzyskano w republikańskich radach narodowych, chociaż na Słowacji – Społeczeństwo zmuszone było utworzyć koalicję z silnymi tam chrześcijańskimi demokratami. Obalenie komunistycznego systemu usunęło przesłanki dla istnienia szerokiej koalicji wszystkich sił politycznych Czechosłowacji, jaką było zarówno Forum, jak i Społeczeństwo. Obie organizacje szybko dzieliły się wewnętrznie, choć druga z nich była może bardziej zwarta. Wkrótce z Forum wyłoniła się prawicowa Partia Obywatelsko-Demokratyczna kierowana przez Vclava Klausa, dla której potencjalnymi partnerami stały się ugrupowania chrześcijańskie i ludowe, takie jak Unia Chrześcijańsko-Demokratyczna, Czechosłowacka Partia Ludowa czy Partia Demokratyczno- Chrześcijańska. Na Słowacji ze Społeczeństwa Przeciw Przemocy wyłonił się Demokratyczny Ruch Słowacki, co usytuowało tamtejszy Ruch Demokratyczno-Chrześcijański na wiodącej pozycji. Umacnianie się partii narodowościowych miało odegrać wielką rolę w przyszłym podziale republiki. Wraz z obaleniem komunizmu odżył stary konflikt pomiędzy Czechami a Słowakami, od dawna krytycznymi wobec swojej pozycji w federacyjnym państwie. W nowej sytuacji politycznej jednym z najważniejszych zadań było wypracowanie stosownych konstytucji, które uregulowałyby koegzystencję obu narodów w jednym państwie. Czesi preferowali silniejszą strukturę federacyjną, Słowacy oczekiwali szerszej autonomii republikańskiej i ewentualnie – konfederacji. Sprawa pogodzenia obu stanowisk okazała się w praktyce znacznie trudniejsza aniżeli transformacja systemu czy ustroju. Przechodzenie do gospodarki rynkowej o wiele boleśniej dotknęło słabszą gospodarczo Słowację. Reformy czechosłowackie były zresztą dość radykalne. Stosunkowo szybko przystąpiono do zwracania majątku przejętego przez komunistów, prywatyzacji tzw. kuponowej oraz rozliczeń z przeszłością. Wybory z czerwca 1992 r. potwierdziły rysujący się rozdźwięk pomiędzy obu częściami federacji. W Czechach wyraźny sukces odniosła prawica, zwłaszcza Partia Obywatelsko-Demokratyczna, na Słowacji podobne rezultaty uzyskał centrowy Demokratyczny Ruch Słowacki, choć bardzo dobry wynik odnotowali również postkomuniści z Partii Lewicy Demokratycznej. Powstały dwa rządy republikańskie o przeciwstawnych programach politycznych, co źle wróżyło federacji. Na jej szczeblu wyłoniły się zasadnicze kłopoty z powołaniem ogólnoczechosłowackiego rządu, a pertraktacje przywódców obu stron, tj. Vclava Klausa i Vladimira Meiara, nie przynosiły rezultatów. Ze względu na różnice dzielące oba człony federacji było oczywiste, iż nie jest ona zdolna przetrwać procesu transformacji. Meiar wyraźnie dążył do zastąpienia federacji luźną wspólnotą ekonomiczną i obronną. Za sobą miał poparcie nie tylko własnej partii, ale również chrześcijańskich demokratów, nacjonalistów i postkomunistów. Zwłaszcza ci ostatni odgrywali niebagatelną rolę w zainicjowanym już procesie słowackiej emancypacji. W kwestii reform gospodarczych Meiar coraz wyraźniej sięgał do populizmu. Rozbudował również nastroje nacjonalistyczne zarówno wobec Czechów, jak i licznie zamieszkującej Słowację mniejszości węgierskiej. Wspólny rząd powołano z najwyższym trudem, ustalając, iż zajmie się on sprawami separacji obu republik. W lipcu 1992 r. prezydent Havel zrezygnował z urzędu, a Słowacka Rada Narodowa przyjęła deklarację suwerenności. Był to koniec Czechosłowacji, fiasko marzeń jej twórców – Masaryka i Beneša. Od stycznia 1993 r. rozpoczęły odrębne istnienie dwa państwa: Republika Czeska i Republika Słowacka. Szczególnie dramatyczny przebieg miał upadek dawnego systemu w Rumunii. Niemal do samego końca pozycja Nicolae Ceause7scu i jego popleczników wydawała się niezachwiana. Społeczeństwo rumuńskie było skrajnie sterroryzowane, w stopniu nie mającym odniesienia w skali bloku, może poza Albanią. Realna demokratyczna opozycja właściwie nie istniała lub nie miała żadnego znaczenia. Sytuacja gospodarcza kraju była fatalna: brakowało podstawowych artykułów, w tym żywności; z powodu oszczędności w mieszkaniach było zimno, a oświetlano je jedną żarówką. Wszechwładna pozycja policji politycznej Securitate skutecznie limitowała obszary niezadowolenia, nie dopuszczając do wytworzenia jakiejkolwiek alternatywy wobec „geniusza Karpat”. Jeszcze w listopadzie 1989 r., gdy w innych krajach bloku komunizm odchodził w przeszłość, Ceause7scu na XIV Zjeździe RPK deklarował bezkompromisowość i kontynuację dotychczasowej linii. Z tych też przyczyn jego obalenie musiało stać się dziełem sił zawiązanych w samej partii komunistycznej i siłach zbrojnych. Zapowiedzią wydarzeń okazały się rozruchy w Timisoarze w grudniu 1989 r., które Ceause7scu wyraźnie zbagatelizował udając się z wizytą do Iranu. Ich tłembył konflikt z prześladowaną w Rumunii mniejszością węgierską. Siły rządowe stłumiły je krwawo, choć skala represji została później wyolbrzymiona dla pognębienia dyktatora. Po powrocie Ceause7scu z Iranu Rumunia nie była już tym samym krajem, który kilka dni wcześniej opuścił. Jego publiczne wystąpienie spotkało się z wyraźną nienawiścią zgromadzonych. Ferment szybko narastał i był nie do opanowania. Naciski ze strony współpracowników upewniły dyktatora co do spisku zawiązanego wewnątrz partii i aparatu przemocy. W kierownictwie nie mógł już liczyć na poparcie, a powszechnie domagano się jego ustąpienia. Jedynym wyjściem wydawała mu się ucieczka pod ochronę wiernych sobie jednostek wojskowych, w stolicy wybuchł bowiem zamęt, a potem walki. Po stronie Ceause7scu twardo stanęła część jednostek Securitate, przygotowywanych na taką ewentualność. Kierownictwo tajnej policji nie w pełni jednak zachowało lojalność wobec dyktatora. Schwytanie Ceause7scu i rozstrzelanie go wraz z żoną Eleną, po odrażającej farsie procesu, wynikało z obaw przed wybuchem wojny domowej. Niezależnie od stopnia winy Nicolae Ceause7scu i jego żony Eleny czy też sytuacji w Rumunii, zorganizowany im proces był zupełną kpiną z praworządności. Wielu obserwatorów sugerowało, iż zamierzano nie dopuścić do rzeczywistego przewodu sądowego, który mógłby ujawnić fakty bardzo niewygodne dla nowych władz. Z równie niejasnych przyczyn, bardzo szybko na Zachód przedostał się film z procesu oraz egzekucji, wyraźnie przemontowywany, co dało asumpt do kolejnych spekulacji. Oto (z niewielkimi skrótami) przemówienie ... obrońcy (sic!) w procesie małżeństwa Ceause7scu: „Mimo że oskarżony i oskarżona dopuścili się szaleńczych czynów, pragniemy ich bronić. Pragniemy rozprawy zgodnej z prawem. Tylko prezydent, który nadal pełni swe funkcje, ma prawo domagać się udzielenia mu głosu na forum Wielkiego Zgromadzenia Narodowego. Jeśli nie pełni już tej funkcji, nie ma prawa domagać się niczego. Jest wówczas traktowany jak zwykły obywatel. Ponieważ dawny rząd został rozwiązany, a Ceause7scu stracił swe stanowiska, nie ma obecnie prawa domagać się, by traktowano go jako prezydenta kraju. Proszę zwrócić uwagę i odnotować, że zachowano tu wszelkie wymogi procedury sądowej i że niniejsza rozprawa odbywa się zgodnie z prawem. [...] Ceause7scu twierdził początkowo, że pytanie o jego stan zdrowia jest prowokacją, odmówił poddania się badaniu psychiatrycznemu. Istnieje jednak różnica pomiędzy prawdziwą chorobą, wymagającą leczenia, a stanem obłędu, który popycha chorego do pewnych czynów, nawet jeśli sam zainteresowany odmawia przyznania się do tego obłędu. Postępowaliście w sposób bardzo nieodpowiedzialny, doprowadziliście kraj do krawędzi ruiny, i zostaniecie skazani na podstawie tych przestępstw, nawet jeśli nie chcecie się przyznać do ich popełnienia. [...] Należy stwierdzić raz na zawsze, że sąd wojskowy, przed którym toczy się niniejsza rozprawa, jest absolutnie legalny i że oboje Ceause7scu stracili już swe dotychczasowe stanowiska. Zostaną osądzeni i skazani na podstawie norm prawnych obowiązujących w nowym systemie. Są oskarżeni nie tylko o przestępstwa popełnione w ciągu minionych kilku dni, lecz również o zbrodnie popełnione w okresie ostatnich 25 lat. Mamy wystarczającą ilość danych dotyczących tego okresu. Jako rzecznik jednej ze stron proszę sąd o odnotowanie w protokole, że przedłożono dowody uzasadniające każdy z punktów aktu oskarżenia i że oskarżeni istotnie popełnili wszystkie zarzucane im przestępstwa. W końcu pragnę raz jeszcze zająć stanowisko w sprawie ludobójstwa, w sprawie masowych morderstw popełnionych w ciągu ostatnich kilku dni. Elena i Nicolae Ceause7scu muszą ponieść za nie pełną odpowiedzialność. Proszę obecny sąd o wydanie wyroku na podstawie obowiązującego prawa, ponieważ każdy musi ponieść właściwą karę za popełnione przez siebie przestępstwa”. Zapis z procesu pochodzi z książki Iona Pacepy – Czerwone horyzonty, Warszawa 1990 – zbiegłego na Zachód byłego ministra spraw wewnętrznych Rumunii, który ujawnił wiele sekretów dyktatury Ceause7scu. Na czele państwa stanął Front Ocalenia Narodowego, złożony głównie z działaczy, którzy jakiś czas przedtem popadli w niełaskę dyktatora. Na jego czele stali Ion Iliescu jako prezydent i premier Petre Roman. Publiczny proces Ceause7scu byłby zapewne nie na rękę również większości tych, którzy nastali po jego obaleniu. Zbrodnie ludobójstwa, które zarzucano dyktatorowi, nie miały jednakże miejsca. Wśród ogólnego entuzjazmu Rumunów pozbawionych znienawidzonego władcy ukształtował się rządzący sojusz złożony z postkomunistów (RPK została zdelegalizowana), demokratycznej opozycji i nowych sił, które ujawniły się podczas przewrotu. Ogłoszone wolności wskazywały, iż Front zamierza przywrócić demokrację. Już jednak w końcu stycznia 1990 r. Bukaresztem wstrząsnęły nowe demonstracje, gdy okazało się, że Front, wbrew wcześniejszym deklaracjom, zamierza wystąpić w wyborach jako jedna siła. A zatem jego animatorzy optowali za przekształceniem w kolejną monopartię. W lutym 1990 r. utworzono Tymczasową Radę Jedności Narodowej, z której wycofali się antykomuniści. Również w parlamencie Front miał zdecydowaną większość, a w terenie przejmował dotychczasowe struktury RPK. Iliescu i jego ekipa coraz wyraźniej opierali się na dawnych zwolennikach komunizmu czy nawet Ceause7scu. Zresztą innej politycznej koncepcji wobec ich poczynań w Rumunii nie było. Front Ocalenia Narodowego uzyskał wyraźne poparcie w regionach zamieszkanych przez mniejszość węgierską, której poczynił wiele koncesji. Spowodowało to liczne konflikty z rumuńskimi nacjonalistami, w istocie politycznymi rywalami Frontu. Zamieszki, które wybuchły w Transylwanii, w istotnym stopniu osłabiły pozycję przeciwników Iliescu, którzy okazali się zwykłymi mącicielami godzącymi w słuszne prawa mniejszości. Na krótko przed wyborami z maja 1990 r. Front jednak sam podniósł hasła narodowe. Apelami opozycji, aby od kandydowania odsunąć osoby obciążone współpracą z Ceause7scu, specjalnie nie przejmowano się. W środkach masowego przekazu szeroko promowano osobę Iliescu, który najwyraźniej wypełniał wakat po swoim poprzedniku. Nic zatem dziwnego, iż po wyborach 1990 r. ponad dwie trzecie miejsc w parlamencie przypadło kandydatom Frontu, a sam Iliescu wybrany został na prezydenta wysoką liczbą głosów. Niezadowolenie demokratycznej opozycji z takiego obrotu wydarzeń przejawiło się w demonstracjach i zamieszkach z czerwca 1990 r., rozbitych przez ściągniętych na pomoc górników. Rząd rumuński zyskał sobie jednakże sympatię Zachodu, do czego przyczyniły się zarówno rewolucyjny przewrót, jak i jego aktywność na arenie międzynarodowej. Bardzo trudna była sytuacja gospodarcza, gdyż w ciągu roku produkcja spadła o blisko jedną trzecią. Inflacja była ogromna i brakowało dosłownie wszystkiego. Przeprowadzenie takich reform, jak w innych krajach bloku wschodniego, było w Rumunii sprawą o wiele trudniejszą. Fatalne wyniki gospodarcze oraz trudności życia codziennego poderwały popularność Frontu i jego liderów. Wewnątrz elity rządzącej toczył się zacięty spórco do kierunku przemian. W istocie bowiem komunistyczne państwo w swojej gospodarczej formie nadal istniało, a gospodarka rynkowa ograniczała się do izolowanych ognisk. Pod wpływem ponownie narastającego zamętu, w tym górniczych demonstracji, premier Roman dopuścił do udziału we władzy przedstawicieli niektórych partii opozycyjnych. Intencją premiera były reformy zmierzające do transformacji ustrojowej. Nie było to łatwe, gdyż warunki do ich przeprowadzenia były niesprzyjające, a przeciwko sobie miał nie tylko oponentów wewnątrz Frontu, z prezydentem Iliescu na czele, ale i ogromną większość społeczeństwa. Zubożałych Rumunów bynajmniej nie radowała perspektywa rynku obfitującego w towary, na które nie byłoby ich stać. Pod wpływem masowych wystąpień społecznych godzących w program ekonomicznych reform Petre Roman zmuszony był podać się do dymisji. Urzędujący od października 1992 r. nowy gabinet Teodora Stolojana starał się kontynuować poprzednie reformy, które wdrażał jednak z większym umiarem. Jednocześnie w warunkach kryzysu kształtował się nowy układ rumuńskiej sceny politycznej. W marcu 1992 r. Front podzielił się na dwa przeciwstawne skrzydła: kierowane przez Petre Romana oraz tzw. Demokratyczny Front Iliescu. Nieco wcześniej partie demokratyczne zorganizowały się w Demokratyczną Konwencję Rumunii. Pozycja Iona Iliescu nie była już tak silna, co udowodniły wybory prezydenckie z września 1992 r., kiedy to wybrano go dopiero w drugiej turze. Jego Demokratyczny Front zyskał co prawda największą liczbę głosów, ale zbliżony rezultat osiągnęła również Demokratyczna Konwencja Rumunii. Brak parlamentarnej większości uniemożliwiał Demokratycznemu Frontowi samodzielne sprawowanie władzy, a na dzielenie się nią z Konwencją Iliescu nie miał ochoty. Stąd też nowy rząd Nicolae Vacaroiu uzyskał charakter częściowo pozaparlamentarny. Rumuński system polityczny był zresztą w stanie kształtowania się. Partie organizowały się powoli, z trudem uzyskując politycznie znaczącą formę. Część z nich, jak na przykład Socjaldemokratyczna Partia Rumunii, wyłoniła się z Frontu, inne z ugrupowań chłopskich bądź nacjonalistycznych. Dla powołania rządu Vacaroiu socjaldemokraci, tj. były Front Narodowy, zmuszeni byli porozumieć się z nacjonalistami z Rumuńskiej Partii Jedności Narodowej oraz Romania Mare, który to układ przetrwał do połowy 1996 r. Koalicja była przeciwna szybkiej transformacji systemu ekonomicznego. Tamtejsze reformy przebiegały nieporównywalnie wolniej aniżeli w innych krajach Europy Środkowej i Wschodniej. Wolę rządzących stymulowały jednakże naciski ze strony Międzynarodowego Funduszu Walutowego, od którego pożyczek Rumunia była bardzo uzależniona. Równie niełatwo, chociaż daleko mniej dramatycznie przebiegała transformacja ustrojowa w Bułgarii. Podobnie jak Rumunia, kraj ten należał do biedniejszych w bloku. Stąd też procesy przemian przebiegały powoli i pociągały za sobą daleko większe obniżenie stopy życiowej aniżeli gdzie indziej. Wynikało to zarówno z konsekwencji gospodarki rynkowej, jak i towarzyszącego jej zaprowadzaniu spadku produkcji. Co prawda w Bułgarii był on daleko mniej dramatyczny aniżeli w Rumunii, ciężar przemian był jednakże dla społeczeństwa wielce dolegliwy. Gdy w listopadzie 1989 r. ze stanowiska sekretarza generalnego Bułgarskiej Partii Komunistycznej ustępował Todor Żiwkow, zamykał całą epokę komunistycznej władzy w Bułgarii. Na urzędzie spędził 35 lat życia, co czyniło go rekordzistąw skali bloku. System, do którego ukształtowania przyczynił się, był skostniały, z niewydolną i chylącą się ku upadkowi gospodarką, pełen nadużyć i nieprawości. Schematyzm Żiwkowa, tkwiącego swoimi poglądami w czasach Breżniewa i Chruszczowa, wykluczał dostosowanie się do gorbaczowowskiego kursu przemian. Eliminowana przez lata opozycja bułgarska była bardzo słaba, a pierwsze znaczące przejawy pozapaństwowej aktywności społecznej odnotowano na gruncie ochrony środowiska, czego przejawem były komitety obywatelskie z zatruwanego dymami miasta Ruse. Dopiero w listopadzie 1989 r., w następstwie wielkich demonstracji w Sofii, rozmaite organizacje deklarujące walkę o reformy, prawa człowieka, wolność sumienia i wyznania zjednoczyły się w Związek Sił Demokratycznych (SDS). Oficjalnym celem ich działalności politycznej była walka o urzeczywistnienie „pierestrojki”. Odsunięcie od władzy Todora Żiwkowa w listopadzie 1989 r. nosiło wszelkie cechy przewrotu pałacowego. Chociaż kierownictwo bułgarskie było podzielone na zwolenników gorbaczowowskich reform oraz skrzydło zachowawcze, nawet tym pierwszym wydawało się, że usunięcie skostniałego przywódcy i wysunięcie przeciwko niemu oskarżeń o doprowadzenie kraju do ruiny załatwi problem. Zwolennicy SDS znajdowali się w samej BPK, co sprzyjało wewnątrzpartyjnemu sporowi o przyszłość Bułgarii. Stopniowo coraz wyraźniej ujawniały się siły zmierzające do poderwania tradycyjnego układu politycznego. Wyraźna była grupa opowiadająca się za odwołaniem antytureckiej legislacji, prowadzonej od 1984 r. Wywoływało to ataki ze strony nacjonalistów, choć sprawa ta stanowiła warunek uzyskania pomocy gospodarczej od świata, w tym od państw arabskich. W styczniu 1990 r. BPK i SDS podjęły pertraktacje „okrągłego stołu”, na wzór rozwiązania polskiego. Na wniosek BPK zmieniony został artykuł konstytucji gwarantujący komunistom pełnię władzy w państwie. W wyniku zawartego kompromisu, w czerwcu 1990 r. przeprowadzone zostały demokratyczne wybory parlamentarne, w wyniku których sukces odniosła postkomunistyczna Bułgarska Partia Socjalistyczna (następczyni BPK). Dotychczasowy przywódca komunistów, następca Żiwkowa, Petyr Mładenow, musiał jednak zrezygnować z urzędu prezydenta, gdy opozycja wykryła kompromitujące go materiały. Z wielkimi trudnościami, w sierpniu 1990 r. parlament wybrał na jego miejsce lidera SDS – Żelju Żelewa. Dopiero we wrześniu 1990 r. BSP sformowała swój rząd kierowany przez Andrieja Łukianowa. Socjaliści uważali bowiem, iż krajowi niezbędne są drakońskie reformy, zdolne wyprowadzić go z zapaści, a te winny zostać poparte przez całą opozycję. Opozycja oczywiście odmówiła, a wkrótce, wskutek nieumiejętnych reform Łukianowa, Bułgaria pogrążyła się w głębokim kryzysie i zawiesiła spłatę swoich długów. Podjęte przemiany nie otrzymały również oprawy prawnej i wyglądało na to, że socjaliści wcale nie zamierzają transformować ustroju. Dopiero w grudniu 1990 r. nowy rząd, Dimitrija Popowa, desygnowany przez wielkie zgromadzenie narodowe (o większych uprawnieniach aniżeli zwykły parlament), zdołał wynegocjować „umowę gwarantującą pokojowe przejście do demokratycznego społeczeństwa”. Zawarcie tego porozumienia umożliwiło przejście do rzeczywistej przebudowy gospodarki, jako że stroną oprócz rządu byli przedstawiciele związków i pracodawców. Tym samym władze otrzymały legat na daleko idące działania, które mogły być społecznie źle odbierane, jak np. uwolnienie cen. Równolegle wielkie zgromadzenie narodowe prowadziło prace nad nową demokratyczną konstytucją, promulgowaną w lipcu 1991 r. W październiku tegoż roku wybory parlamentarne przyniosły zbliżone rezultaty SDS i BSP. Chociaż pierwsza z partii dominowała w rządzie, a jej dawny lider, Żelju Żelew, objął urząd prezydenta (styczeń 1992 r.), stosunki między nimi popsuły się. W rezultacie przedłużającego się kryzysu rząd Filipa Dymitrowa ustąpił, a jego miejsce zajął gabinet Lubena Berowa, utworzony z poparciem BSP, reprezentantów mniejszości tureckiej i frakcji SDS. Sytuacja gospodarcza nie uległa jednakże żadnej poprawie, a reformy realizowano w iście ślimaczym tempie. Szerzyła się przestępczość i nieuczciwe bogacenie się. Coraz powszechniejszy był nawrót sentymentów do dawnych czasów, kiedy rzekomo wszystko było każdemu dostępne i niczego nie brakowało. W tej sytuacji niewielu zdziwił wyborczy sukces socjalistów w grudniu 1994 r., kiedy to zdobyli ponad połowę głosów w parlamencie, co umożliwiło im utworzenie własnego rządu Żana Widenowa. Upadek komunizmu w kolejnych krajach bloku wschodniego osłabiał struktury bloku. Chociaż w kwietniu 1989 r. istnienie Układu Warszawskiego przedłużono o dalsze 20 lat, w istocie utracił on już swój wcześniejszy charakter narzędzia radzieckiej kontroli w krajach Europy Środkowej i Wschodniej. W grudniu 1989 r. w Moskwie skrytykowano decyzję o interwencji w Czechosłowacji w 1968 r., a w październiku 1990 r. potwierdzono prawo państw członkowskich do własnej drogi rozwoju politycznego i gospodarczego. Oznaczało to oficjalny koniec „doktryny Breżniewa”, choć jeszcze w sierpniu 1989 r. Nicolae Ceause7scu słał sążniste memoriały do państw członkowskich w sprawie interwencji w Polsce. Nie od niego to oczywiście zależało, a od czasu dojścia do władzy Gorbaczowa tzw. doktryna Breżniewa była w istocie martwa. Pakt formalnie nadal istniał, choć wielu członków deklarowało wolę jego opuszczenia. W wytworzonej sytuacji próby zachowania związków wojskowych ZSRR czy Rosji z krajami dawnego bloku były jednak skazane na niepowodzenie. W marcu 1991 r. rozwiązano wojskowe struktury Układu, przekazując wszelkie kompetencje w ręce państw członkowskich. W lipcu tegoż roku na posiedzeniu w Pradze podpisany został protokół o rozwiązaniu Układu. Upadku systemu nie przetrzymała również Rada Wzajemnej Pomocy Gospodarczej (RWPG), stworzona dla zupełnie innego modelu gospodarczego państw członkowskich aniżeli ten, w kierunku którego ewoluowały one od schyłku lat osiemdziesiątych. W istocie rzeczy RWPG nie przyniosła żadnej integracji gospodarczej, a w końcu stała się rodzajem luźnego stowarzyszenia wspierającego wzajemny handel. Kluczowe znaczenie miał tu oczywiście gospodarczy upadek Związku Radzieckiego, fundamentu tejże organizacji. W początkach 1991 r. przymuszony trudnościami gospodarczymi zaczął on sprzedawać surowce po cenach światowych. Konkurencyjność radzieckich dostaw przestała zatem istnieć, gdyż za taką lub niższą cenę członkowie RWPG mogli zaopatrzyć się gdziekolwiek. ZSRR był zresztą zbyt słaby, aby zaproponować jakąkolwiek alternatywę w miejsce upadającej RWPG, wykorzystując do tego wieloletnie tradycje i związki. Z tych też przyczyn nie znalazła zrozumienia niejasna idea Międzynarodowej Organizacji Współpracy Gospodarczej, za którą optował Michaił Gorbaczow. W połowie marca 1991 r. RWPG została rozwiązana. Konflikty w byłej Jugosławii. Upadek komunizmu w Albanii Przez długie dziesięciolecia charyzma Josipa Broz Tito skutecznie limitowała nacjonalistyczne aspiracje narodów Jugosławii. Kraj był federacją sześciu republik i dwóch obwodów autonomicznych, czym zamierzano osłabić nadrzędną w przeszłości pozycję Serbów i Chorwatów. Utrzymaniu spoistości państwa służyły nie tylko ramy polityczne, ale i rządząca elita, która, choć składająca się z przedstawicieli różnych narodów, wywodziła się ze wspólnego, „partyzanckiego pnia”. Jugosławia okresu międzywojennego była państwem zdominowanym przez Serbów i już wówczas ich konflikt z Chorwatami był bardzo głęboki. Wzajemną nienawiść pogłębiły lata wojny, poparcie Chorwatów dla Włochów i Niemców oraz proklamowanie „Niezależnego Państwa Chorwackiego”. Tworząc komunistyczną Jugosławię w 1944 r. Tito nie dopuścił jednak do gruntownych rozliczeń, gdyż łatwo mogły one przekształcić się w totalny rewanż Serbów na narodzie chorwackim, mocno obciążonym, niestety, odpowiedzialnością za ustaszowskie zbrodnie. Pomimo wieloletnich wysiłków, Tito nie udało się tożsamości jugosłowiańskiej osadzić wyżej od nacjonalizmów poszczególnych narodów tworzących Jugosławię. Po zmianie pokoleniowej w aparacie władzy, Tito nie mógł już liczyć na swoje kadry w każdym aspekcie. Na tle szerokiej krytyki centralizmu zarówno w administracji, jak i w partii coraz częściej wyłaniały się pretensje o cechach separatyzmu, m.in. w Chorwacji. Z układu niezadowoleni byli również Serbowie, których zdaniem konstytucja z 1974 r. przyznała zbyt wiele samodzielności republikom i obwodom. Wielu uważało, iż konstytucja ta w istocie położyła kres państwu federacyjnemu, a dając większą samodzielność częściom składowym przyczyniła się do ich późniejszej secesji. Pretensje te uzyskały szerszy wymiar po śmierci Tito w 1980 r. Wielkie niezadowolenie Serbów wywoływała autonomia Kosowa, obwodu zamieszkanego głównie przez Albańczyków. Aspiracje albańskie były coraz większe, sięgające przekształcenia obwodu w republikę federacyjną, a niechęć do Serbów – ogromna. Tymczasem dla tych ostatnich Kosowo stanowiło obiekt szczególnych sentymentów, gdyż stamtąd właśnie wywodziła się kolebka serbskiej państwowości. To na Kosowym Polu w czerwcu 1389 r. rozegrała się słynna bitwa z Turkami, w której Serbowie ponieśli klęskę i na wieki utracili niepodległość. Wyniesieniu nacjonalizmów sprzyjała zła sytuacja gospodarcza, w której znalazła się Jugosławia, czego rezultatem był ogromny dług zagraniczny, bezrobocie, wielka inflacja i nieomal gospodarcze bankructwo. Aby nie zaogniać sporu, rząd przestał nawet publikować dane dotyczące zadłużenia poszczególnych części federacji. Powszechne były bowiem wzajemne oskarżenia o utrzymywanie innych własnym kosztem. W tej sytuacji pretensje Albańczyków zgłaszane były w najmniej dogodnym momencie. Od czasu śmierci Tito zwierzchnią władzę w federacji przejęło ciało kolektywne, tzw. Prezydium SFRJ, a pozycje republikańskich struktur uległy znacznemu wzmocnieniu. Również Związek Komunistów Jugosławii (ZKJ) kierowany był kolektywnie, co znacznie osłabiło spójność wewnętrzną partii, która obok Jugosłowiańskiej Armii Ludowej (JAL) stanowiła dotychczas fundament federacji. W 1986 r. na czele Serbskiego Związku Komunistów (ZKJ stanowił federację struktur regionalnych) stanął Slobodan Milošević, który okazał się gorącym rzecznikiem serbskiego nacjonalizmu. Wkrótce w Serbii, w atmosferze patriotycznych mityngów, zainicjowano kampanię na rzecz ograniczenia autonomii obwodów Kosowo i Wojwodina. Wraz z pracami nad nową konstytucją serbską napięcie w Kosowie wzrastało, toteż w celu pacyfikacji regionu Milošević był zmuszony skierować wojsko. W lipcu 1990 r. zdominowany przez Albańczyków kosowski parlament ogłosił samozwańczą niepodległość. W odpowiedzi, na mocy nowej konstytucji, autonomia Kosowa i Wojwodiny została zlikwidowana, a Kosowo stało się nową jednostką administracyjną „Kosowo i Metohia”. Proces odchodzenia Jugosławii od poprzedniej, komunistycznej formacji był już wówczas mocno zaawansowany. Rząd federalny premiera Ante Markoviia realizował głębokie reformy, przekształ- cające socjalistyczną dotąd gospodarkę w wolnorynkową. Kosowe Pole i dzień św. Wita – 15 czerwca (28 czerwca – według kalendarza gregoriańskiego) mają dla Serbów szczególne znaczenie. Tego dnia w roku 1389, na Kosowym Polu w pobliżu Prisztiny, starły się armie: serbska pod wodzą księcia Lazara (Łazarza) Hrebeljanowicia oraz turecka, którą przywiódł tam sułtan Murad I. Celem Turków był podbój Bałkanów, w tym państwa serbskiego. Na polu bitwy znaleźli śmierć obaj władcy: książę Lazar w walce i sułtan Murad zamordowany przed bitwą. Według nie potwierdzonej wersji zasztyletował go rycerz serbski Miłosz Obilić, który wraz z dwoma towarzyszami wdarł się do sułtańskiego namiotu pod pretekstem złożenia hołdu. Po śmierci Murada I dowodzenie przejęli jego synowie, samego sułtana pochowano w mauzoleum na polu bitwy. Klęska Serbów i utrata państwa w bitwie na Kosowym Polu szybko znalazła wielu piewców, pragnących porażce nadać wymiar moralnego zwycięstwa, pielęgnować kult bohaterów – Lazara i Obilićia, a także stworzyć legendę „ku pokrzepieniu serc”. Przez całe wieki w Serbii mówiono o „kosowskim testamencie”. W wigilię św. Wita, w którym doszukano się wojennego bóstwa słowiańskiego, w Kosowie odbywały się uroczystości, podczas których Serbowie obdarowywali się kwiatami piwonii symbolizującymi przelaną tam krew. Wzrost nastrojów patriotycznych związanych z Kosowem nastąpił zwłaszcza w wieku XIX, w czasach serbskiego przebudzenia narodowego. Wówczas też powstały liczne legendy służące integracji Słowian. Jeszcze w początkach XIX w. władca Czarnogóry, Niegosz, przypominał swoim rodakom, iż są oni potomkami rycerzy zbiegłych po kosowskiej klęsce w niedostępne góry. Podkreślano, iż w starciu brali udział również Bośniacy pod wodzą Vlatko Vukovicia. Obok bohaterów Lazara i Obilićia – przypominano synonim zdrajcy – Vuka Brankovicia, który w 1389 r. zbiegł z pola bitwy. Z czasem w postaciach tych zawarły się całość serbskiego patriotyzmu i nacjonalizmu. Łatwo też zrozumieć, jak wielką prowokacją była w opinii Serbów wizyta arcyksięcia Franciszka Ferdynanda w Sarajewie właśnie w dniu św. Wita, 28 czerwca 1914 r., ze znanymi wszystkim konsekwencjami. Tak więc, postaciami związanymi z Kosowem stali się również zamachowcy z kręgu „Czarnej Ręki”, zarówno zabójca arcyksięcia – Gawriło Princip, jak i jego zwierzchnik, płk Dragutin Dimitrjević – „Apis”, skazany na śmierć w 1917 r. pod sfingowanymi zarzutami i uniewinniony przez serbski Sąd Najwyższy w 1953 r. W 1989 r. przywódca komunistów słoweńskich Milan Kuan zezwolił na organizowanie się sił demokratycznych. Słowenia była najlepiej rozwiniętą i stosunkowo jednorodną etnicznie republiką Jugosławii. Choć zamieszkiwała ją mniej niż dziesiątą część ludności federacji, wytwarzała aż jedną piątą część jej produktu krajowego brutto oraz decydowała o blisko trzeciej części eksportu. Nacjonalistyczne wystąpienia Miloševićia, w tym akcja w Kosowie, ogromnie niepokoiły Słoweńców, których parlament we wrześniu 1989 r. potwierdził suwerenność republiki i prawo wystąpienia z federacji. W odpowiedzi, Serbowie podjęli sankcje gospodarcze, co z kolei przyniosło podobną reakcję Słoweńców. Szanse na gospodarcze przemiany w skali federacji malały. Kierowani przez Miloševićia Serbowie twardo stali na gruncie jedności Jugosławii, przy czym w scentralizowanym państwie sami zamierzali odgrywać wiodącą rolę. Mieli wszelkie możliwości po temu, gdyż stanowili ponad jedną trzecią ogółu ludności. Poza Chorwatami, stanowiącymi piątą część populacji, liczebność innych narodowości nie sięgała dzisięciu procent. Biorąc pod uwagę rozbieżne interesy mniejszości i wzajemne skłócenie, w warunkach demokratycznych wyborów, zespoleni nacjonalizmem Serbowie mieli wielkie szanse na dyktowanie swojej woli. Poza tym serbska mniejszość zamieszkiwała terytoria pozostałych republik, toteż problem ten rysował się wszędzie. Konflikt słoweńsko-serbski szybko przeniósł się na szczebel federalny i stał się przedmiotem debat ZKJ. Ostatni kongres ZKJ ze stycznia 1990 r. okazał się końcem tej partii, gdyż przedstawiciele innych republik praktycznie odmówili poparcia centralistycznym dążeniom Miloševićia. Delegaci Słowenii w ogóle opuścili obrady, a potem powołali do życia socjaldemokratyczną Partię Demokratycznych Reform (PDR). Tym samym lewica słoweńska utraciła więzi ze strukturami ZKJ. W kwietniu 1990 r. w Słowenii przeprowadzono demokratyczne wybory, w których zwyciężyła Partia Liberalno-Demokratyczna – DEMOS. Jej przedstawiciel objął urząd premiera, podczas gdy lider niedawnych komunistów, Milan Kuan, wybrany został na prezydenta. Z początkiem lipca 1990 r. Słowenia ogłosiła swoją suwerenność. Nie oznaczało to jeszcze decyzji o secesji, za którą opowiedziało się społeczeństwo dopiero w referendum z grudnia 1990 r. Podobne procesy zachodziły na terenie sąsiedniej Chorwacji. Republika ta posiadała nie mniej bogate aniżeli Serbia tradycje państwowości. W odróżnieniu od prawosławnych Serbów, Chorwaci byli katolikami, co dodatkowo wzmacniało konflikt. Chorwacja nie była jednakże tak etnicznie jednorodna, jak Słowenia, a na jej obszarze zamieszkiwało wiele narodowości, wśród nich Serbowie. Ci ostatni zasiedlali zwłaszcza górskie regiony Chorwacji, w pobliżu dawnego pogranicza monarchii austro- węgierskiej. Oni też tradycyjnie zajmowali znaczące stanowiska w administracji i wojsku, co wynikało z dawniejszych zasług dla ruchu oporu. Serbowie bardzo obawiali się chorwackiego nacjonalizmu, którego jak najgorzej doświadczyli w okresie wojny. Język chorwacki jest bardzo podobny do serbskiego, co umożliwiło jego ujednolicanie z serbskim, po tzw. umowie z Nowego Sadu, z 1954 r. Na jej mocy ogłoszono wówczas powstanie tzw. języka serbsko-chorwackiego, zapisywanego odpowiednio – alfabetem łacińskim przez Chorwatów i cyrylicą przez Serbów. Koncepcję z Nowego Sadu odrzucono po ogłoszeniu niepodległości, stając na gruncie odrębności języka chorwackiego. O ile w Słowenii transformacja ustrojowa i polityczna przebiegła bezkonfliktowo, co zawdzięczano reorientacji partii komunistycznej, o tyle w Chorwacji od samego zarania rysował się kurs nieprzejednanie nacjonalistyczny. Tamtejsi komuniści nie cieszyli się większą popularnością i zdecydowanie ustępowali nacjonalistom. W maju 1990 r. kierowany przez byłego generała Franjo Tudjmana Chorwacka Wspólnota Demokratyczna (HDZ) odniosła druzgocące zwycięstwo wyborcze, do którego przyczyniła się komunistyczna ordynacja. HDZ była nacjonalistycznym aliansem bardzo różnych sił politycznych, z góry nastawionym na wyłączenie Chorwacji ze struktur federacji. W swojej retoryce Tudjman nie unikał ani szowinizmu, ani rasizmu. Dla chorwackich Serbów sukces nacjonalistów z HDZ był oczywistym zwiastunem Niezależnego Państwa Chorwackiego, co powodowało ich jednoczenie się. Było to szczególnie wyraźne w północnej Dalmacji, gdzie zorganizowano Serbską Partię Demokratyczną (SDS) kierowaną przez Jovana Raškovićia. Partia ta miała również agendy w Serbii i Bośni, a jej programem było działanie na rzecz politycznej integracji wszystkich Serbów. Pomimo wyborczego sukcesu położenie chorwackich nacjonalistów nie było łatwe, gdyż, podobnie jak w Słowenii, dowodzący armią federalną Serbowie zawczasu wycofali z obszaru republiki większość jednostek i sprzętu. Silne wpływy serbskie istniały również w policji. W połowie 1990 r. Serbowie zorganizowali Serbską Radę Narodową. Ogłosiła ona referendum w sprawie regionalnej autonomii z centrum w Kninie, na co Zagrzeb odpowiedział próbą policyjnej interwencji. Po stronie Serbów stanęło jednakże lotnictwo federalne i było jasne, że serbskie dowództwo JAL zechce wesprzeć swoich pobratymców. Ośmieleni federalną protekcją Serbowie z Knina, wsparci wynikami referendum, ogłosili tam w październiku 1990 r. Serbski Okręg Autonomiczny, a wkrótce potem Serbski Okręg Autonomiczny Slawonii, Baranji i Zachodniego Sremu. W praktyce wyglądało to na secesję, gdyż Krajina i wschodnia Slawonia znalazły się całkowicie poza kontrolą Zagrzebia. Belgrad trwał wyraźnie na gruncie scentralizowanego państwa federalnego. Przedstawione w październiku 1990 r. propozycje Słoweńców i Chorwatów przekształcenia Jugosławii w konfederację nie znalazły zrozumienia. Zapewne, niezależnie od wielkoserbskich aspiracji, rządzący Jugosławią zdawali sobie sprawę, iż kraju tego „tak po prostu” podzielić się nie da, a konfederacja stanowi jedynie wstęp do terytorialnego rozdzielenia federacji. Wskutek proklamowania „serbskich okręgów autonomicznych” Chorwaci utracili znaczną część swojego terytorium oraz linie komunikacyjne z wybrzeżem dalmatyńskim. W końcu 1991 r. autonomiści ogłosili utworzenie Republiki Krajiny Serbskiej (RSK) i „oderwanie” regionu od Chorwacji. Stało się to w odpowiedzi na chorwacką deklarację wyższości praw własnych nad federalnymi, co u Serbów wywołało poczucie ogromnego zagrożenia. Od samego początku konfliktu po stronie Serbów jawnie angażowała się armia federalna, której zadaniem miało być rozdzielenie stron. „Okręg autonomiczny” nie był bynajmniej terytorialnie zwarty, toteż Serbom zależało na jego zjednoczeniu i rozszerzeniu. Wiosną 1991 r. rozgorzały walki w rejonie oblężonego przez nich miasta Vukovar. Do przemocy uciekała się każda ze stron i na próżno doszukiwać się jej inicjatorów. Najwyraźniej nie było szans na utrzymanie Jugosławiiw takiej czy innej formie, na co wskazywała nie tylko rozpalająca się wojna, ale i wyniki referendów w sprawie niepodległości (Słowenia – grudzień 1990; Chorwacja – maj 1991). Perspektywa rozpadu Jugosławii oraz łatwe do przewidzenia konsekwencje tego faktu wywołały powszechną konsternację w świecie. Pomimo niechęci dla poczynań Miloševićia, nawet Stany Zjednoczone poprzez sekretarza Jamesa Bakera zapewniały Belgrad, że nigdy nie uznają secesji. W końcu czerwca 1991 r. Słowenia i Chorwacja ogłosiły suwerenność, a pierwsza z nich ustanowiła kontrolę nad międzynarodowymi przejściami granicznymi. W odpowiedzi rząd federalny ogłosił nielegalność tych działań i wydał rozkaz armii, aby przywróciła stan poprzedni. Siły JAL zaatakowały zarówno Słowenię, jak i Chorwację. Sprawa secesji jakiejkolwiek republiki była o tyle skomplikowana, że na mocy nadal obowiązującej konstytucji musiały się na to zgodzić wszystkie pozostałe człony federacji. Jeszcze w 1989 r. republiki zgodnie poparły wysłanie armii federalnej do Kosowa. Teraz same łamały konstytucję i chciały na to poparcia Zachodu. Po krótkich walkach w Słowenii spór został jednakże zażegnany, gdyż w istocie Milošević nie zamierzał zatrzymywać tego kraju w strukturach nowej Jugosławii. Mieszkało tam niewielu Serbów i doprawdy trudno było pretendować do jakiejkolwiek części jej obszaru. W istocie bowiem Belgrad zarzucił już koncepcję zachowania federacji, co było zresztą niewykonalne, na rzecz budowy państwa zamieszkanego przez serbską większość. W ogólnym planie byłyby to obszary Serbii, Czarnogóry, Bośni i Hercegowiny oraz części Chorwacji. Wielkie oburzenie zarówno Serbów, jak i przedstawicieli wielu narodów Europy wywołała beatyfikacja chorwackiego kardynała Alojzije Stepinaćia w październiku 1998 r. W okresie II wojny światowej Kościół katolicki w Chorwacji czynnie opowiedział się po stronie ustaszowskiego państwa. Księża nie ograniczali się jedynie do własnej agitacji. Wielu z nich otwarcie wzywało do czystek etnicznych, wskazując na prawosławnych (tj. Serbów i in.) i Żydów jako źródło wszelkiego zła. Niektórzy z księży i zakonników zaangażowali się nawet w obozach koncentracyjnych, m. in. w sławionym z ogromu zbrodni Jasenovacu. Jego zbrodniczy komendant, Miroslav Filipiowić–Majstrović, był w przeszłości katolickim kapłanem. W obozie tym poza setkami tysięcy dorosłych Żydów, Serbów i in. Chorwaci zgładzili 7000 dzieci. Przy okazji kanonizacji Stepinaćia prasa zachodnia przypomniała również obóz dla dzieci w Jastrebsku, prowadzony przez chorwackie zakonnice – „Vinko Paulski”, gdzie zmarły tysiące małych więźniów. Kościół katolicki niewątpliwie odegrał niechlubną rolę w nacjonalizacji Chorwacji. Jeszcze w 1941 r. ówczesny arcybiskup Stepinać uznał NDH (Niezavisna Derżawa Hrvatska) za dzieło ręki Bożej i w swoim liście pasterskim nakazał podporządkowanie się wiernych Ante Pavelićiowi i Adolfowi Hitlerowi. Dla niego oraz podległych mu hierarchów religia stała się kryterium odróżniania „swoich” od „obcych”: Żydów, muzułmańskich Bośniaków, Serbów, Cyganów, prawosławnych Kucowołochów, Wlachów i in. Niektórzy badacze twierdzą nawet, iż do Watykanu chorwacki Kościół ekspediował zrabowane złoto, w tym pochodzące ze złotych zębów po pomordowanych. Wobec rozległości poparcia dla reżimu Pavelićia trudno uznać za wystarczające napomnienia, jakie dyktatorowi od czasu do czasu wysyłał Stepinać. Dyskusyjne są też jego późniejsze wyrzuty sumienia i raczej odosobnione przypadki uratowania skazanych na zagładę. Kościół w Chorwacji miał bowiem nieporównywalnie większą władzę aniżeli w innych krajach satelitarnych wobec Niemiec i jego zdecydowany protest mógł wiele zmienić. Zasługa Stepinaćia, która doprowadziła go na ołtarze, jest jednak innej natury. Po zwycięstwie w 1945 r. Tito zażądał od niego zerwania z Watykanem i przekształcenia Kościoła katolickiego w Chorwacji w odrębny, narodowy. Wówczas też, we wrześniu 1945 r., Stepinać oraz jego biskupi potępili nowy system z taką siłą, o jaką trudno by ich podejrzewać. Kościół w Chorwacji pozostał związany z Watykanem. Zob. „Die Zeit” 7 V 1998. Federacja jednak formalnie istniała nadal, co potwierdziło porozumienie z udziałem Wspólnoty Europejskiej na wyspie Brioni, w lipcu 1991 r. W jego wyniku decyzje o suwerenności Chorwacji i Słowenii postanowiono odłożyć do października 1991 r. Zamierzano również przerwać walki i przystąpić do rzeczowych rozmów w sprawie federacji, co nazwano jej „ostatnią szansą”. Tymczasem chorwaccy Serbowie, wspierani przez JAL, kontynuowali swą ofensywę w Chorwacji. W listopadzie 1991 r. zdobyli Vukovar, a historyczna część Dubrownika uległa znacznemu zniszczeniu. Wobec słabości sił słoweńskich i chorwackich armia jugosłowiańska miała realne szanse zapobieżenia rozpadowi federacji siłą. W rzeczywistości jej jednostki czynnie angażowały się po stronie Serbów i Czarnogórców. Wizją Miloševićia było bowiem państwo etniczne i zdawał on sobie sprawę, że próba narzucenia federacji zakończy się katastrofą. W październiku 1991 r. parlament chorwacki uznał wszelkie prawa federalne za nieważne, a rząd z Zagrzebia zabiegał w świecie o dyplomatyczne uznanie. Pomimo zaangażowania ONZ, zawieszenia broni w Chorwacji nie były trwałe. Dopiero po przyjęciu przez główne strony konfliktu w styczniu 1992 r. planu oenzetowskiego wysłannika Cyrusa Vanceła, w strefę konfliktu wprowadzono siły ONZ, tzw. UNPROFOR. Plan Vanceła zakładał również demilitaryzację Krajiny, z wykonaniem czego było już gorzej. Umiędzynarodowienie konfliktu było rezultatem zaangażowania zarówno Wspólnoty Europejskiej, jak i apelu prezydenta federacji z września 1991 r. o przysłanie sił pokojowych ONZ. Zorientowawszy się, iż Zachód wesprze secesjonistów, Belgrad nie akceptował jednakże znacznej części rozwiązań narzucanych przez społeczności międzynarodowe. W końcu września 1991 r. Jugosławia uznana została przez ONZ za agresora i obłożona sankcjami. Serbia miała za sobą wyraźne poparcie Rosji, co niemal automatycznie stawiało Zachód na pozycjach przychylnych Słowenii i Chorwacji. Słoweńcy i Chorwaci są katolikami, co ogromnie wpłynęło na zaangażowanie się dyplomacji watykańskiej po stronie secesjonistów. Interwencje papieskie u kanclerza Helmuta Kohla sprawiły, iż Niemcy oraz Wspólnota Europejska dość pospiesznie uznały nowe państwowości, w którą to akcję włączono również Polskę. Jeszcze w lipcu 1991 r. niemiecki wysłannik Hans Dietrich Genscher publicznie ogłosił w Belgradzie wyższość prawa narodów do samostanowienia nad integralnością terytorialną Jugosławii. W grudniu 1991 r. Republika Federalna Niemiec oficjalnie uznała niepodległość Słowenii i Chorwacji, co spotkało się z krytyką ze strony mocarstw i ONZ, ponieważ naruszało uzgodnienia „wspólnej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa” przygotowane dla układu z Maastricht. Decyzja o uznaniu Słowenii i Chorwacji wywołała protesty Jugosławii, gdyż oznaczało to jawną zachętę dla wszelkich separatyzmów. Co gorsza, uznanie nastąpiło z naruszeniem prawa międzynarodowego, gdyż granice tych krajów nadal były przedmiotem dyskusji. Koniec federacji był nieuchronny, wmieszanie się świata spowodowało jednakże, iż był właśnie taki, tj. sposobem wydzierania sobie obszarów, czystek etnicznych i faktów dokonanych. Jest pewne, że gdyby taką samą metodę zastosowano w Związku Radzieckim, jego rozpad pociągnąłby za sobą światowy kataklizm. W tym samym czasie dojrzewała eksplozja w Bośni i Hercegowinie. Republika odznaczała się szczególnie skomplikowanym układem etnicznym. Żyła w niej mniej niż połowa Bośniaków (tj. zislamizowanych Słowian), jedna trzecia Serbów (prawosławnych) i kilkanaście procent Chorwatów (katolików). W odległej przeszłości Bośnia i Hercegowina wchodziły w skład państwa serbskiego. Do końca XV w. obszar ten znalazł się w granicach Imperium Otomańskiego, gdzie pozostawał do czasu aneksji przez Austro-Węgry w 1908 r. (od kongresu berlińskiego 1878 r. – nominalnie). W 1918 r. wraz z utworzeniem królestwa SHS obszary te zdominowane zostały przez Serbów i włączone w skład nowego państwa. Choć formalnie Bośnia i Hercegowina weszła w skład federacji Jugosławii w 1945 r., dopiero w 1971 r. Bośniacy doczekali się uznania jako odrębna grupa etniczna – jeden z sześciu narodów Jugosławii. Położenie Bośni i Hercegowiny komplikowało się wraz z rysującym się rozpadem federacji. W regionach graniczących z Chorwacją toczyły się walki, a gdy w październiku 1991 r. bośniacko- chorwacka większość w parlamencie republiki opowiedziała się za niepodległością, mniejszość serbska powołała odrębne zgromadzenie. Na czele państwa stanął Alija Izetbegovic, muzułmański działacz niepodległościowy oskarżony przez przeciwników o zamiar wprowadzenia w Bośni i Hercegowinie państwowości islamskiej. Choć w referendum z marca 1992 r. większość mieszkańców republiki opowiedziała się za niepodległością, byli to tylko Bośniacy i Chorwaci.Tamtejsi Serbowie zbojkotowali głosowanie i już wcześniej ogłosili Republikę Serbskiego Narodu Bośni i Hercegowiny, która obejmowała zamieszkane przez nich obszary. Szybko też, zorganizowani w strukturach Serbskiej Partii Demokratycznej (SDS), kierowanej przez Radovana Karadżićia, przystąpili oni do organizowania własnej państwowości. Przejawem rozbicia wewnętrznego był strefowy podział Sarajewa. Karadżić ogłosił istnienie Serbskiej Republiki Bośni i Hercegowiny. Serbów wspierała początkowo armia jugosłowiańska, gdyż kraj ten nie uznał secesji. Później jednak, pod naciskiem ONZ oraz Wspólnoty Europejskiej jednostki regularne zostały wycofane, gdyż Wspólnota uznała nową państwowość. Wokół Sarajewa pozostały jednakże siły „Republiki Serbskiej”, dowodzone przez znanego generała jugosłowiańskiego, Ratko Mladićia. Cały kraj ogarnęły walki i fala czystek etnicznych: na terenach opanowanych przez Serbów wyrzynano Bośniaków i Chorwatów, na ziemiach zajętych przez Bośniaków ofiarami byli Serbowie. Część południowo-zachodnią i środkową republiki kontrolowały milicje chorwackie. W czerwcu 1992 r. Chorwaci ogłosili Chorwacki Związek Herzeg-Bośni (ze stolicą w Mostarze), który uzyskał protekcję Tudjmana. Tolerując ten twór, bośniacki rząd w Sarajewie rozbudowywał jednakże armię republiki, by w odpowiednim momencie uderzyć na obu przeciwników. U schyłku kwietnia 1992 r. Serbia i Czarnogóra przyjęły nową konstytucję federalną, co oznaczało praktycznie uznanie secesji. Nowym państwem stała się Federacyjna Republika Jugosławii, zwana popularnie „nową” lub „trzecią” Jugosławią. Pozostające w ramach Serbii Kosowo i Wojwodina nie posiadały autonomii. Zaangażowanie nowej Jugosławii w konflikt bośniacki było oczywiste. Winni byli jednak po wszystkich stronach, toteż nałożenie sankcji jedynie na Belgrad było bardzo krzywdzące (maj 1992 r., tzw. rezolucja nr 757). Pomoc dla oblężonego przez Serbów Sarajewa była ogromnie trudna. Międzynarodowi inspektorzy UNPROFOR mieli znikome szanse na wypełnienie swojej misji w ogólnym zacietrzewieniu. Dopiero pod wpływem mordów i wysiedleń, na konferencji londyńskiej w sierpniu 1992 r., z udziałem wszystkich stron konfliktu, przyjęto postanowienie, iż granice wewnątrz Jugosławii zmieniać można jedynie za zgodą wszystkich stron konfliktu. Uchwalono również, że konferencja przekształci się w stałą, pokojową, z siedzibą w Genewie. Pomimo tych deklaracji, sytuacja w Bośni pogarszała się, a stanowisko Unii Europejskiej i NATO wobec Jugosławii uległo zaostrzeniu. Rada Bezpieczeństwa zakazała lotów nad Bośnią, a samoloty NATO miały tego dopilnować. Za ludobójstwo potępiano jedynie Serbów bośniackich, choć było wiadomo, że sprawcami potwornych masakr są również Bośniacy i Chorwaci. Odtąd zbrodnie w Jugosławii miały stać się przedmiotem międzynarodowego ścigania. Cały kraj pełen był uchodźców zmierzających w różnych kierunkach, byle dalej od prześladowców. Ich los, podobnie jak oblężonego Sarajewa, wzbudzał powszechne współczucie. Niestety, świat nie zapewnił warunków dla „kulturalnego rozwodu” wewnątrz federacji i teraz miał do czynienia z konsekwencjami polityki faktów dokonanych. Pospieszne uznawanie nowych państwowości oraz ich błyskawiczny akces do ONZ nie miały wielu odpowiedników w najnowszych dziejach. Zwycięski w „zimnej wojnie” Zachód starał się dyktować warunki innym krajom, zwłaszcza jeśli byli to potencjalni sojusznicy Rosji. W tym sensie konflikt ze Wschodem daleko wykraczał poza konflikt formacji i systemów. Poczucie krzywdy i osaczenia przez Zachód ogromnie wzmacniało opór Serbów, czyniąc spór wręcz niemożliwym do załagodzenia. Ich nacjonalizm był zresztą stosunkowo świeżej daty, pełen ostrości i kompleksów z przeszłości. Z Serbami nie mogli poradzić sobie ani Austriacy w 1914 r., ani też faszyści podczas II wojny światowej. Wojna prowadzona w tamtejszych górach zawsze miała wymiar hekatomby i niewiele odpowiedników we współczesnych dziejach. Prawdziwą legendą były nie tylko batalie jugosłowiańskiej partyzantki (w której dominowali Serbowie) podczas II wojny światowej, nad Sutjescą czy Neretwą, ale i słynny w świecie zimowy odwrót armii serbskiej w 1915 r. przez góry w kierunku wybrzeża, gdzie oczekiwały okręty alianckie. Już wówczas determinacja Serbów wzbudziła ogromny podziw w świecie. Na wiosnę 1993 r. kryzys w Bośni pogłębił się, gdyż wybuchł otwarty konflikt pomiędzy muzułmańskimi Bośniakami a katolickimi Chorwatami. Tym samym wyraźnie łamała się koncepcja przyjęta na konferencji londyńskiej, zwana planem Vanceła–Owena, zmierzająca do zachowania granic Bośni i Hercegowiny poprzez wewnętrzny podział na prowincje etniczne. Było oczywiste, że wszystkie siły na gwałt „czyszczą” swoje terytoria z obcoplemieńców. Na plan nie godzili się również bośniaccy Serbowie Karadżićia, choć naciskał na nich Belgrad zainteresowany zniesieniem sankcji. W marcu 1993 r. ministrowie spraw zagranicznych Rosji, USA, Wielkiej Brytanii i Hiszpanii uzgodnili utworzenie w Bośni stref bezpieczeństwa nadzorowanych przez UNPROFOR. Wykonanie tego zależało jednakże od militarnego zaangażowania zachodniego lotnictwa, gdyż ONZ nie posiadał dostatecznych ku temu sił. Strony konfliktu zasadniczo poparły ów projekt, czego wynikiem była ich zgoda na utworzenie konfederacyjnego Związku Republik Bośni i Hercegowiny. Praktyka była jednak o wiele bardziej skomplikowana, gdyż bliższe ustalenia pociągnęły za sobą ponowny konflikt. Bośniacy domagali się m.in. zagrabionych sobie terytoriów, co było oczywiście trudne do zaakceptowania, zwłaszcza dla Serbów. W wyniku ofensywy Bośniaków oraz dyplomatycznych pertraktacji w Zagrzebiu ich relacje z Chorwatami uległy poprawie, a pozycję kontrolowanej przez Chorwatów Herzeg-Bośni znacznie ograniczono. Serbskie zaangażowanie w Bośni, w tym oczywiście Belgradu, pozwoliło Chorwatom na rozbudowę sił i skuteczne zaatakowanie wiosną 1995 r. samozwańczej autonomii Serbów na terenie Slawonii. Pomimo ich klęski, na pomoc nie mogły pospieszyć ani siły jugosłowiańskie, ani też Serbów bośniackich. Również Zachód bynajmniej nie kwapił się z jakąkolwiek pomocą, mimo że działania armii chorwackiej stanowiły jawne pogwałcenie międzynarodowych umów i przeprowadzone zostały na obszarze znajdującym się pod protekcją ONZ. Taka sytuacja umacniała przekonanie Serbów, że Zachód nie jest w tym konflikcie bynajmniej bezstronny. Nic zatem dziwnego, że w maju 1995 r. Serbowie z Krajiny proklamowali zjednoczenie swojego obszaru z państwowością Karadżićia w Bośni. Nie przyniosło im to jednakże żadnych korzyści, gdyż Karadżić sam był zajęty odpieraniem równoległej ofensywy bośniackiej i nie był w stanie pomóc. W następstwie chorwackiej ofensywy z sierpnia 1995 r. serbska państwowość w Krajinie upadła, a enklawy we wschodniej Slawonii zmuszone były poddać się kontroli ONZ. Amerykanie – wbrew stanowisku Rosji – stale forsowali porozumienie chorwacko-muzułmańskie w Bośni. W 1994 r. doprowadzili do serii porozumień w Wiedniu i Waszyngtonie, na mocy których w marcu powołana została do życia muzułmańsko-chorwacka Federacja Bośni i Hercegowiny, a w Sarajewie obie grupy etniczne rozdzieliły pomiędzy siebie teczki w nowym rządzie (czerwiec 1994 r.). Sprawa ta ogromnie zaostrzyła konflikt pomiędzy Serbami bośniackimi a ONZ, który przejściowo przeradzał się w starcia zbrojne. W połowie 1995 r. Serbowie podjęli atak przeciwko oenzetowskim „strefom bezpieczeństwa” w Bośni i nad dwiema z nich ustanowili pełną kontrolę. W tym samym czasie natomiast tracili swoje pozycje w Krajinie, toteż niemal cała tamtejsza ludność serbska, w liczbie przekraczającej 150 tys. osób, uchodziła do Bośni. Na przełomie sierpnia – września 1995 r., pod wrażeniem moździerzowego ostrzału Sarajewa (ponoć z pozycji serbskich), siły powietrzne NATO uderzyły na pozycje serbskie w Bośni. Wojska NATO już wcześniej wspierały dość słabe jednostki oenzetowskie UNPROFOR, coraz aktywniej angażując się na ziemiach byłej Jugosławii. Wkrótce nastąpiła rządowa ofensywa muzułmańsko-chorwackich sił podległych Sarajewu, która przyniosła odbicie znacznej części terytorium republiki. Przyczyniło się to do zmiany stanowiska stron coraz bardziej wyniszczonych wojną. Po serii negocjacji oraz listopadowym porozumieniu z Dayton, w grudniu 1995 r., w Paryżu zawarty został traktat, jak się wydaje kończący najkrwawsząfazę konfliktu. Zgodnie z ustaleniami, Bośnię i Hercegowinę tworzyć miały dwa równoprawne organizmy: federacja bośniacko-chorwacka i Republika Serbska, kontrolujące mniej więcej po połowie terytorium. W znacznej mierze był to sukces serbskiego oporu, wbrew zamysłom Bośniaków o zdominowanym przez nich, muzułmańskim państwie. Sarajewo, dotąd oblężone przez Serbów i podzielone na strefy, przywrócone zostało federacji, tj muzułmanom, co pociągnęło za sobą exodus Serbów. Chorwaci mieli zwrócić zagarnięte tereny, za co otrzymali na powrót wschodnią Slawonię. Niemal cała wschodnia Bośnia przeszła we władanie Serbów. Ogromne znaczenie miało również zdjęcie sankcji, którymi obłożono nową Jugosławię. Chociaż układ w Paryżu stworzył podstawy dla normalizacji sytuacji na ziemiach byłej Jugosławii, ogromny pakiet spraw nie został rozwiązany. Przede wszystkim bardzo kruche były więzi Republiki Serbskiej z resztą państwa, w ramach którego miała pozostać. Nienawiść z czasów wojny sprzyjała podziałom nie do przekreślenia i wzajemnym pretensjom, o których przez dziesięciolecia trudno było zapomnieć. O jugosłowiańskiej tragedii przypominały i przypominać będą setki tysięcy uchodźców wyzutych z domów i wszelkiego mienia, a żaden z krajów regionu nie jest bogaty na tyle, aby krzywdy te zrekompensować. Sprawa Jugosławii stała się przedmiotem coraz żywszego zainteresowania wielkich mocarstw i krajów Europy Zachodniej. W 1996 r. do Bośni i Hercegowiny wprowadzone zostały siły NATO, znane jako IFOR, które zastąpiły oenzetowskie UNPROFOR. Tym samym Zachód ze swoim „szybkim reagowaniem” znalazł się bardzo blisko nie lubianych przez siebie Serbów. To już nie cała społeczność międzynarodowa, lecz grupa państw zachodnich angażowała się na ziemiach byłej Jugosławii. Bez poważniejszych komplikacji rozstała się z federacją Macedonia. Jej mieszkańcy są Słowianami, bliskimi Serbom i Bułgarom, wyznawcami ortodoksyjnego kościoła autokefalicznego i nie mają nic wspólnego ze znanymi z dziejów starożytnych. Ruch demokratyczny w Macedonii odrodził się już w 1989 r., a jego wytworem było kilka ugrupowań nacjonalistycznych, o różnym stopniu radykalizmu. Wybory przeprowadzone u schyłku 1990 r. przyniosły bardzo rozdrobniony układ rządzący. Pomimo wysiłków części polityków, aby zachować tę republikę w strukturach federacji, pod naciskiem nacjonalistów przeprowadzone zostało referendum, w którym Macedończycy opowiedzieli się za niepodległością. We wrześniu 1991 r. kraj ten ogłosił niepodległość i przyjął nową konstytucję. Już wówczas w składzie federacji pozostała praktycznie tylko Serbia i Czarnogóra. W przypadku Macedonii, Milošević nie miał większych oporów w kwestii zaakceptowania secesji, gdyż Macedonia była regionem niewielkim i bardzo biednym, o dominującym rolnictwie. Czwartą część jej ludności stanowili Albańczycy, żywotnie zainteresowani autonomią lub wręcz secesją. Biorąc pod uwagę problemy z Albańczykami w Kosowie, było to dla Belgradu o wiele za dużo. Utworzenie niepodległej Macedonii wzbudziło wielkie niezadowolenie państw ościennych: Bułgarii, Albanii i Grecji. W różnych okresach pretendowały one do tego obszaru, przedkładając rozmaite argumenty. W nowej sytuacji bały się tendencji odśrodkowych na własnym terytorium. Doświadczyła tego już niegdyś Grecja podczas wojny domowej w latach 1946–1949. Stąd też, wbrew oficjalnejnazwie „Republika Macedonii”, kraj ten przyjęty został do ONZ w 1995 r. pod dziwacznym mianem „byłej Jugosłowiańskiej Republiki Macedonii”. Pozbawiona realnych sił zbrojnych, Macedonia nie gwarantowała stabilności wewnętrznej. Zagrożenie aspiracjami mniejszości, głównie Albańczyków, było tam wyczuwalne. Przede wszystkim jednak Albańczycy aktywni byli w serbskim Kosowie, gdzie żyło ich aż 2 mln (wobec 3,2 mln w samej Albanii). Destabilizacja, jaka ogarnęła Półwysep Bałkański, oraz międzynarodowa krytyka poczynań nowej Jugosławii sprzyjały nadziejom Albańczyków nie tylko na przywrócenie autonomii, ale i secesję ze składu serbskiego państwa. Po ogłoszeniu separatystycznej niepodległości parlament Kosowa na wygnaniu głosił ważność swoich decyzji, a albańskie struktury władzy nielegalnie urzędowały na terenie Kosowa. W nie uznanych przez władze serbskie wyborach z maja 1992 r. Demokratyczny Sojusz Kosowa uzyskał większość miejsc, a prezydentem separatystycznej „republiki” wybrany został Ibrahim Rugowa. Porozumienie z Serbami stawało się coraz mniej możliwe, gdyż Albańczycy odmawiali uczestnictwa w wyborach federalnych do władz Jugosławii. Coraz jawniej domagali się oni niepodległości. Na załagodzenie spraw bynajmniej nie wpłynął ponowny wybór Slobodana Miloševićia na prezydenta nowej Jugosławii w 1997 r. Jego nacjonalizm był powszechnie znany i już w 1987 r. organizował on na „Polu Czarnych Ptaków” w Kosowie (tj. miejscu bitwy z 1389 r.) wielkie mityngi Serbów i Czarnogórzan wymierzone w aspiracje Albańczyków z Kosowa. W latach 1997–1998 sytuacja w Kosowie stała się bardzo groźna. Wielu Albańczyków wyraźnie dążyło do siłowego rozwiązania swoich problemów, starając się korzystać ze złej prasy w świecie, jaką miała nowa Jugosławia. Dla spacyfikowania nastrojów Belgrad skierował do Kosowa znaczne siły, przeciwko którym wystąpili zbrojnie separatyści z Wyzwoleńczej Armii Kosowa (UK). Obie strony dopuszczały się wielu zbrodni, co ściągnęło na Belgrad, jako niezdolny do pokojowego rozwiązania sporu, ponowną ingerencję ONZ, Unii Europejskiej i w ogóle Zachodu. Dziwne jest to, że nikt nie zwracał uwagi, iż kosowska rebelia miała wszelkie cechy separatyzmu, czemu świat bywał zazwyczaj przeciwny. Tuż „za miedzą” znajdowała się bowiem niepodległa Albania, w składzie której podczas ostatniej wojny Kosowo pozostawało. Chociaż wówczas była to tylko włoska manipulacja, wzbudziła ona wiele nadziei wśród Albańczyków, dając podstawę do późniejszych pretensji. W sprawie separatyzmu Kosowa Tirana nigdy nie była bowiem bezstronna. W roku 1998 konflikt albańsko–serbski w Kosowie rozgorzał na dobre. Latem partyzanci z UK opanowali niemal połowę spornego obszaru, co dało asumpt do krwawych akcji odwetowych ze strony Belgradu oraz kosowskich Serbów. W obliczu regularnych walk apele ONZ o zawieszenie broni nie odnosiły skutku i dopiero po decyzji NATO o uderzeniu na siły jugosłowiańskie, z października 1998 r., prezydent federacji Slobodan Milošević zgodził się na rozejm. W rzeczywistości walki trwały nadal, a ze strachu przed czystkami etnicznymi wielu Albańczyków zbiegło do krajów ościennych. Próby negocjacji i groźby NATO pod adresem Belgradu nie przyniosły rezultatów. W końcu marca 1999 r. dowództwo Paktu podjęło decyzję o rozpoczęciu nalotów na Jugosławię. W ich wyniku, po dwóch miesiącach niszczenia jugosłowiańskiej infrastruktury, w czerwcu 1999 r. podpisane zostało porozumienie między tzw. Międzynarodowymi Siłami Pokojowymi (KFOR) a rządem Federacyjnej Republiki Jugosławii i Republiki Serbii. Wielką rolę w ustanowieniu pokoju odegrała nie tylko przemoc militarna, ale i stanowisko Rosji, tradycyjnie popierającej Belgrad. Na mocy układu Kosowo przekształcone zostało w rodzaj protektoratu, nadal pod formalnym zwierzchnictwem Serbii, której siły zbrojne zastąpiły jednakże jednostki międzynarodowe. Wbrew nadziejom, natychmiast po wycofaniu się stamtąd wojsk jugosłowiańskich i sił paramilitarnych rozpoczął się również exodus ludności serbskiej, na której krwawy odwet brali powracający Albańczycy. Górzysta Albania była od wieków terenem krwawej zemsty rodowej. W swoich poczynaniach Albańczycy jeszcze do niedawna kierowali się kodeksem spisanym w XV w. przez Lekę Dukagjni zwanym „Kanun”, który regulował również poczynania mścicieli. Jego podstawowym pojęciem była „besa” oznaczająca zarówno rozejm, gwarancję, ale i poszanowanie danego słowa. Zemsta była nie tylko prawem, ale i obowiązkiem, stąd cmentarze w wielu wsiach przypominały wojenne, ze względu na wiek oraz liczbę zabitych mężczyzn. Dla opanowania tego zjawiska władze komunistyczne sięgnęły po najdrastyczniejsze środki, z karą śmierci dla niemal dziecięcych mścicieli włącznie. Ten fragment ilustrujący albańską zemstę pochodzi z książki Ismaila Kadare, światowej sławy albańskiego pisarza: „Obrońcy prawa byli jakby awangardą rodziny, nieśli śmierć, a jednocześnie sami padali ofiarą wendety, kiedy z kolei dokonywała zemsty druga strona. Tylko wtedy, gdy było to niemożliwe, w zastępstwie obierano za cel innego członka tej rodziny. W ciągu siedemdziesięcioletniej wojny z Krueciuciami, w rodzinie Beriszów było dwudziestu dwu obrońców prawa i większość zginęła od kuli. Obrońcy prawa stanowili kwiat rodu, jego rdzeń, trwałą chlubę. W życiu rodzin wiele rzeczy ulegało zapomnieniu, ludzie i wydarzenia pokrywały się pyłem czasu, jedynie obrońcy prawa, nie wygasające płomyki na rodowym nagrobku, pozostawali na zawsze w pamięci. Pod koniec października [jeden z Beriszów] strzelił wreszcie do Zefa Krueciuciów, ale nie udało mu się go zabić. Zranił go tylko w szczękę. Lekarze od prawa zwyczajowego, którzy w takich wypadkach ustalają wysokość odszkodowania, oszacowali tę ranę, jako że znajdowała się w obrębie głowy, na trzy sakiewki groszy, czyli połowę pełnej ceny krwi. Beriszowie stanęli przed wyborem: albo wypłacić odszkodowanie, albo uznać ranę jako uregulowanie połowy długu za krew. W drugim przypadku – jeśli nie płacili, wliczali ranę na poczet całego długu – tracili prawo do zabicia Krueciucia, bo połowę krwi już odebrali. Zostawałoby im tylko prawo do zadania rany. Beriszowie oczywiście nie wybrali drugiego rozwiązania. Choć koszt rany stanowi poważną sumę, sięgnęli do swych oszczędności i zapłacili. Rachunek krwi nie uległ więc żadnej zmianie”. Cyt. za: I. Kadare, Krew za krew, Warszawa 1988. Interwencja zbrojna Zachodu doprowadziła w praktyce do oderwania części suwerennego państwa, jaką jest Kosowo w stosunku do Serbii–Jugosławii. Poza tym nie wiedziano, co zrobić z ustanowionym tam protektoratem, zwłaszcza w obliczu eksplozji albańskiego separatyzmu. Wnikliwe śledztwo zredukowało również rozmiary serbskich zbrodni wojennych, co służyło wcześniej uzasadnieniu interwencji NATO. Była to wojna ze wszystkimi okrucieństwami i przemocą, ale gwałt tam się gwałtem odciskał, a Serbowie bynajmniej nie byli hitlerowcami. Aż do początku ostatniej dekady XX w. Albania pozostawała komunistycznym skansenem. Co prawda, od 1985 r. na czele państwa oraz rządzącej Albańskiej Partii Pracy stał nieortodoksyjny Ramiz Alia (w kwietniu 1985 r. zmarł wieloletni przywódca, rządzący po dyktatorsku – Enwer Hodża), przez następne lata niewiele jednak zmieniło się w stosunkach wewnętrznych. Dopiero w 1991 r. przeprowadzono pierwsze demokratyczne wybory, w których jednakże APP zyskała przeszło połowę głosów. Ze względu na niesłychany terror w okresie komunistycznym, opozycja albańska była świeżej daty, a tym samym niedoświadczona. Postkomunistom, którzy swoją partię przeformowali w Albańską Partię Socjalistyczną, było jednakże coraz trudniej rządzić. W kraju narastały protesty, a społeczeństwo było ogromnie skłócone, podzielone nie tylko pomiędzy ugrupowania partyjne, ale i tradycyjne układy klanowe. Jesienią 1991 r. albański parlament głosował za uznaniem „republiki Kosowa”, jednocześnie zabroniono mniejszości greckiej wystawiania swoich kandydatów. W wyborach z kwietnia 1992 r. zwyciężyła już opozycyjna dotąd Demokratyczna Partia Albanii (DPA), a jej lider, Sali Berisha, wybrany został prezydentem republiki. Szybko podjęto reformy gospodarcze oraz próbę rozprawienia się z komunistycznym układem rządzącym, którego wielu przedstawicieli, w tym wdowa po Hodży i Alia, trafiło do więzienia. Sytuacja gospodarcza kraju była katastrofalna. Inflacja wzrastała z miesiąca na miesiąc, panowała potworna nędza, a tysiące Albańczyków na rozmaitych krypach i czółnach starały się zbiec do Italii. Jak to bywa w większości państw długotrwale rządzonych po dyktatorsku, rzekomi demokraci okazali się nie mniejszymi autokratami od swoich poprzedników. Znaczna część DPA, która wyniosła Berishę, była w istocie jego prywatną kliką wzmocnioną powiązaniami klanowymi. Wywołało to rozległe protesty opozycji, która domagała się szybszego przyjęcia nowej konstytucji. Po odrzuceniu projektu rządowego w referendum 1994 r., wiele partii odeszło od popierania Berishy, co uczyniły również frakcje wewnątrz DPA. Terror ze strony władz tylko pogorszył istniejący zamęt, a wybory z maja 1996 r. ewidentnie sfałszowano. Na początku 1997 r. w Albanii wybuchły wielkie zamieszki, które stopniowo doprowadziły do pełnej destabilizacji państwa, aż po granice jego unicestwienia. Ich przyczyną był krach tzw. piramid, które rzekomo miały przynieść krocie oszczędzającym, a w istocie nabiły jedynie kieszenie spekulantów powiązanych z układem rządzącym Berishy. Władze w ogóle nie kontrolowały sytuacji, a wojsko powszechnie rozbrajano. Pomimo chaosu, Berisha ponownie został prezydentem, wkrótce jednak zmuszony został do rezygnacji. Nowe wybory z czerwca 1997 r. przyniosły sukces postkomunistycznej Albańskiej Partii Socjalistycznej. Na czele państwa i rządu stanęli liderzy socjalistów: Rexhep Mejdani jako prezydent i Fatos Nano jako premier. Chociaż w Albanii zapanował względny spokój, skala problemów ekonomicznych bynajmniej nie zmniejszyła się. Do kłopotów wewnętrznych doszła bowiem kwestia międzynarodowa – konflikt w Kosowie, napływ uchodźców, a później coraz bardziej wybujałe aspiracje w kwestii „Wielkiej Albanii”. X. U PROGU XXI WIEKU Upadek komunizmu w Europie Środkowej i Wschodniej zamknął trwający od 1945 r. okres tzw. porządku jałtańskiego. W rzeczywistości głównym problemem, jaki stanął w Jałcie, nie był podział świata zgodnie z rzekomo tajnymi porozumieniami, lecz odniesienie do niezaprzeczalnych sukcesów militarnych Związku Radzieckiego. W chwili rozpoczęcia konferencji, z czym zresztą Stalin zwlekał, Armia Czerwona opanowała już niemal całą przyszłą sferę wpływów ZSRR. Takiej sytuacji alianci zachodni nie mogli zanegować, przynajmniej milcząco nie akceptując. Amerykanie wyraźnie unikali stawiania się w trudnej sytuacji, a poza tym dysponowali już koncepcją zajęcia miejsca Brytyjczyków w Europie. To Zachód wzniósł „żelazną kurtynę” dla powstrzymania postępów radzieckiej ekspansji, pozostawiając tym samym poza jej przedziałem i tak straconą w schyłkowej fazie wojny Europę Środkową i Wschodnią. Stanowiło to konsekwencję amerykańskiej woli utrzymania koalicji z ZSRR, ze względu na zrozumiałą niechęć do ponoszenia wielkich ofiar w ludziach. Zresztą zarówno wówczas, jak i później nie istniał – poza siłowym – sposób odwrócenia biegu wydarzeń, a chętnych na kolejną hekatombę, nawet w imię najszczytniejszych ideałów, doprawdy trudno by znaleźć. Z tych też przyczyn Związek Radziecki mógł po dziesięcioleciach wyjść na Pacyfik, co przyczyniło się do zwycięstwa komunistów w Chinach; mógł też w Europie usadowić się aż po Łabę. Już w chwili przerwania działań wojennych bój o Europę zakończył się, a na jej obszarze rozciągnęły swoje wpływy dwa zupełnie nowe supermocarstwa. Zjawisko to było właściwie nieuchronne, gdyż oba państwa zmierzały ku szczytom swojej potęgi i jest zupełnie nieprawdopodobne, aby po takim rozszerzeniu wpływów, jakie umożliwiła im II wojna światowa, tak po prostu wyrzekły się z trudem wywalczonej pozycji. W tej sytuacji jakiekolwiek uzgodnienia dyplomatyczne miały już tylko znaczenie drugoplanowe. Dzięki „żelaznej kurtynie”, którą Zachód oddzielił się od komunizmu, mógł bez zakłóceń zbudować swoją pomyślność. W miarę modernizowania się świata i przechodzenia w fazę globalizacji, technologicznie ustępujący blok wschodni stawał się coraz bardziej anachroniczny. Będący jego centrum („imperium wewnętrznym”) Związek Radziecki stopniowo wyczerpywał swoje możliwości rozwojowe, dochodząc u schyłku lat osiemdziesiątych do stanu implozji. Struktura samego ZSRR, a także te struktury, które implantował w krajach bloku, okazały się niemożliwe do zreformowania, gdyż wzorzec państwa tworzono dla innych warunków i już u zarania uznano za niemal doskonały, nie przewidując zmian. Wbrew dość szerokiemu mniemaniu, represje nie były immanentną cechą systemu komunistycznego, toteż destalinizacja, w rozumieniu zmniejszenia rygorów politycznego funkcjonowania, wcale nie oznaczała upadku komunizmu. System ten w skali światowej był zresztą mocno zróżnicowany pod tym względem, co nie zakłócało jego zdolności egzystencji. Dotkliwym ciosem wymierzonym w jego spójność wewnętrzną okazał się jednakże reformizm, zainicjowany w ZSRR przez Chruszczowa, a potem podjęty w innych krajach bloku. Naruszał on bowiem centralną formę gospodarowania, w końcowej fazie zaprowadzał elementy demokratyzacji, aż po rozmaite porozumienia pomiędzy władzami a opozycją, co widać wyraźnie w okresie poprzedzającym rozpad ZSRR. U schyłku XX wieku minął czas regionalnych bloków i paktów wojskowych, które wyparte zostały przez porozumienia gospodarcze. Gospodarka też wyraźnie dominowała nad tradycyjnie rozumianą polityką i rządzącymi nią mechanizmami. Widoczna stała się niezdolność państw do samodzielnego bytowania, nawet w kształcie oddzielnego kręgu. Nie znaczy to, iż po okresie globalizacji i unifikacji świata nie nastąpi jego ponowny rozpad na kręgi kulturowo–gospodarcze: europejski, islamski, indyjski, chiński, japoński oraz Pacyfiku, co sugerują niektórzy badacze. Nie jest wcale pewne, czy upadek komunizmu trwale bądź na długo odsunął perspektywę globalnego konfliktu. Tak może bowiem wyglądać jedynie chwilowo, z aktualnej perspektywy świata, w znaczącej mierze zdominowanego przez Stany Zjednoczone, czy też jednoczącej się Europy, w której wiodącą jeśli nie hegemoniczną rolę przejmą zapewne zjednoczone Niemcy. Pozbycie się przez Rosjan ich „zewnętrznego imperium” można przecież rozpatrywać w kategoriach zmniejszenia zasięgu kosztownej odpowiedzialności politycznej. Obecnie zasięg stacjonowania wojsk nie ma już przecież tak wielkiego znaczenia. Nie są również argumentem aktualne trudności wewnętrzne Rosji. Należy bowiem pamiętać, że Chinom trzeba było tylko dwóch dziesięcioleci, aby z zupełnego upadku wywołanego wojną domową wyrosły do rangi supermocarstwa. Gdyby ujawniły się tendencje zmierzające do wyłączenia Rosji czy Chin, pod rozmaitymi pretekstami, z globalnych porozumień gospodarczych, z całą pewnością konsekwencje tego dla świata byłyby bardzo poważne. Stany Zjednoczone nie osiągnęły bowiem absolutnej hegemonii, choć z polskiej perspektywy tak to może wygląda. Nie jest również pewne, czy USA są w stanie gospodarczo sprostać rozmaitym zadaniom nawet na obszarze, na którym wpływy tak niedawno posiadały. Zdaniem niektórych badaczy świat wszedł w epokę konfliktów lokalnych. Wiele wskazuje, że to prawda, choć przecież trudno gwarantować, iż starcie z pogranicza jednego obszaru wpływów nie przekształci się w konflikt pomiędzy kręgami polityczno-kulturowymi o wielkiej skali. Jest bowiem niezaprzeczalnym faktem, że w przeciwieństwie do gospodarki polityka i kultura nie uległy globalizacji, co wskazuje na pewien dualizm. To, że Stany Zjednoczone wraz z Unią Europejskązdecydowały się narzucić siłą swoje warunki Jugosławii w sprawie Kosowa, bynajmniej nie oznacza, że zdecydowałyby się na podobny krok wobec sąsiada Rosji czy Chin. Świat z europejskiej perspektywy zmienił się bowiem bardziej aniżeli w rzeczywistości. Świat ten nie kończy się przecież na zjednoczonej Europie, a poza tym nadal nie wiemy, kiedy „stary kontynent” będzie rzeczywiście zjednoczony. Zakończenie „zimnej wojny” oraz upadek komunistycznego imperium wzbudziły na Zachodzie nadzieję na triumf takich wartości, jak demokracja i wolny rynek. Dość szybko okazało się jednak, że sprowadzenie się wyłącznie do tych dwóch aspektów nie wystarczy żadnej cywilizacji. Ponadto coraz częściej zaczęto zastanawiać się nad sprzecznościami występującymi pomiędzy tymi dwoma filarami zachodniego świata, a także istniejącymi w nich zalążkami własnej zguby. Zdaniem francuskiego ekonomisty i filozofa, Jacquesa Attali, w demokratycznym społeczeństwie ostatecznym celem jest wolność jednostki, natomiast w gospodarce rynkowej jednostka jest towarem; gospodarka rynkowa akceptuje i wspiera nierówność czynników ekonomicznych, natomiast demokracja uznaje różne potrzeby wszystkich obywateli; gospodarka rynkowa zakłada samolubny wybór najkorzystniejszego rozwiązania, podczas gdy demokracja wymaga akceptacji przez mniejszość decyzji większości. A zatem, ze względu na oparcie się na przeciwstawnych założeniach, te dwa czynniki nie mogą tworzyć podstaw cywilizacji. Ta wewnętrzna sprzeczność pomiędzy demokracją a rynkiem może prowadzić poprzez wdrożenie nowych technologii do decentralizacji władzy, z absolutną władzą wielkich korporacji np. w dziedzinie informacji, a w konsekwencji – do upadku instytucji demokratycznych. Spowoduje to ostre konflikty pomiędzy bogatymi i biednymi (tzw. Północ – Południe) wokół kontroli nad wyczerpującymi się zasobami materialnymi; odmowę zamożnych elit co do ponoszenia pełnej odpowiedzialności oraz płacenia podatków, upadek wartości społecznych, a nawet wierzeń religijnych poderwanych przez komercjalizację. Załamanie się dwubiegunowego podziału świata usunęło znaczącą część przeszkód ku jego globalizacji. Zjawisko to zazwyczaj pojmuje się jako rozszerzenie społecznej współzależności działań poza granice państwowe i narodowe. Niezależnie od zróżnicowania, wszystkie kraje świata tworzą coraz bardziej ogólną jedność, zarówno społeczno–ekonomiczną, jak i ekologiczną. W ostatnim ćwierćwieczu XX w. głównymi nośnikami globalizacji stały się ponadnarodowe konsorcja, w ramach których powstała nawet kosmopolityczna elita globalnej gospodarki. U progu XXI wieku w zasięgu oddziaływania rynku światowego (globalnego) znalazły się wszystkie regiony świata, chociaż zależność przejawiała się w różnym natężeniu, odpowiednio do warunków i stopnia atrakcyjności obszaru. Uznane za nieomal dogmat zasady wolnego handlu oraz odsunięcie państwa od decydującego wpływu w sferze finansów ułatwiły obrót kapitałem, a tym samym globalizację. Jednocześnie wystąpiło wiele negatywnych zjawisk, w tym rabunkowa eksploatacja surowców oraz pogłębiający się podział na państwa bogate i biedne. Bardzo wyraźne stało się też tworzenie regionalnych obszarów gospodarczych. Niektórzy z badaczy porównują je z centrami cywilizacyjnymi i doszukują się w nich zalążków przyszłych konfliktów np. pomiędzy Europą a regionem Azji i Pacyfiku. W warunkach globalizacji tworzenie regionalnych ugrupowańjest zresztą jedyną szansą utrzymania rozwoju gospodarczego. Często też podnosi się kwestię granic globalizacji, którą stanowić może ekologia. Wejście w fazę industrialną lub nawet postindustrialną przygniatającej większości krajów zagraża bowiem dalszą degradacją i tak już zanieczyszczonemu środowisku naturalnemu człowieka. Zasygnalizowany problem powiększającego się dystansu pomiędzy krajami bogatymi i biednymi stanowi kolejne zagrożenie u progu XXI wieku. Przez długie dziesięciolecia dysproporcje w rozwoju pomiędzy różnymi krajami tłumaczono bądź to nader ogólnikowo formułowanym „zacofaniem”, bądź też specjalizacją rolną. Sięgający XIX wieku mit industrializacji oraz wyższości krajów przemysłowych nad rolniczymi przetrwał aż po czasy współczesne. Dla jego podparcia posługiwano się zwulgaryzowanym „prawem Engelsa”, lokującym postęp w sferze przemysłowej. Zwracano również uwagę, że o ile dwieście lat temu różnice pomiędzy Europą a Indiami czy Chinami kształtowały się jak jeden do dwóch, na korzyść pierwszej, o tyle dziś różnica pomiędzy Zachodem a krajami ubóstwa kształtuje się jak jeden do ... kilkudziesięciu lub nawet kilkuset. Jak obrazowo stwierdził badacz zagadnienia ubóstwa i dysproporcji w świecie, David S. Landers – wytworzyła się sytuacja, w której współegzystują narody wydatkujące wielkie kwoty na terapie odchudzające, takie, które jedzą, by przeżyć i takie, które nie wiedzą, czy cokolwiek zjedzą nazajutrz. Zdaniem wielu badaczy źródłem nieszczęścia jest pozostawiony „sam sobie” rynek. Teza ta godzi oczywiście w poglądy neoliberałów. Korzyści z rozwoju gospodarczego winny bowiem powodować włączenie w podział dóbr coraz większej liczby ludzi, a nie wykluczać ich, jak to się dzieje obecnie. Neoliberalizm doprowadził do wycofania się państwa z kontroli nad rynkiem; niedługo jednak, jeśli nie zostaną wprowadzone nowe mechanizmy, niezadowoleni mogą żądać powrotu do interwencjonizmu państwowego. Niepokojącym zjawiskiem u progu XXI w. stał się rozwój nacjonalizmów oraz towarzyszące mu fanatyzmy religijne. Nacjonalizmy, stanowiące rodzaj emocjonalnego wynaturzenia przynależności i kultury narodowej, dały o sobie znać nie tylko w krajach pozaeuropejskich oraz na gruzach radzieckiego imperium. Wzrost nacjonalizmów obserwuje się nie tylko w krajach postkomunistycznych, na Bałkanach, ale i w krajach posiadających stare tradycje demokratyczne. Ani wysoka stopa życiowa, ani też demokracja nie powstrzymują niepodległościowych aspiracji Irlandczyków. O różne formy samodzielności upominają się Walijczycy, Szkoci, Baskowie, Katalończycy, Korsykanie, Walonowie, a nawet zamożna część północnej Italii. Stawia to pod znakiem zapytania przyszłą jedność wielu krajów Europy Zachodniej, a zapowiadana przez Unię regionalizacja nie zadowoli przecież wszystkich. Często, chociaż nie zawsze, wyznacznikiem nacjonalizmów są kwestie językowe. Świat jest pod tym względem mocno zróżnicowany i szacuje się, że na świecie ludzie mówią łącznie 6528 językami i ich odmianami, z czego 2034 przypada na Azję, 1995 – na Afrykę, 1341 – na region Pacyfiku, 949 na Amerykę i 209 – na Europę. Prawdziwą „wieżą Babel” jest Nowa Gwinea oraz Nigeria, gdzie używa się kilkuset języków. Największa liczba mieszkańców świata posługuje się językiem chińskim i jegoodmianami (dialektami). Z tych też powodów jest on jednym z oficjalnych języków ONZ. Liczbę znaków – ideogramów stworzonych w przeszłości dla potrzeb pisma chińskiego szacuje się na 60 tysięcy (wraz z rzadko stosowanymi odmianami), przy czym najobszerniejszy słownik z 1716 r., zwany Kangxi Zidian, zawiera ich około 50 tysięcy. W 1958 r. wprowadzony został w ChRL alfabet pinyin, łaciński, ze znakami symbolizującymi tony. Obecnie jest on powszechnie zaakceptowany w świecie, służąc transkrypcji wszelkich nazw chińskich na zapis europejski. Zastąpienie ideogramów pinyinem jest jednakże w Chinach mało prawdopodobne, choćby ze względu na wielkie różnice dialektów, gdzie tylko ideogramowy zapis jest odczytywany niezależnie od wymowy. W poniższej tabeli warto również zwrócić uwagę na skalę znaczenia innych języków azjatyckich, w tym arabskiego, bengali, malajskiego oraz bahasa indonesia. Stare, masowe ideologie odeszły wyraźnie w przeszłość – chociaż nie wiadomo, czy na długo – a zastąpiły je swoiste ksenofobie o niewielkim zasięgu, lecz grożące rozsadzeniem najbardziej stabilnych dotąd państw. Źródła tego zjawiska upatrywać można w wyhamowaniu tempa budowy „państwa opiekuńczego”, konstruowanego w okresie powojennym i gwarantującego wszystkim obywatelom silną osłonę socjalną oraz równouprawnienie polityczne. Światowy podział na biednych i bogatych w jakiejś mierze dotknął również kraje zamożne, a tamtejsze społeczeństwa wyraźnie zapomniały o własnych problemach socjalnych z okresu międzywojennego. Asumpt dla nacjonalizmów dała również globalizacja gospodarki światowej, napływ robotników cudzoziemskich coraz częściej niechętnych poddawaniu się procesom integracyjnym, zgodnie z odkrytym w USA zjawiskiem „nowej etniczności”. Na gruncie europejskim sprzyjało to umacnianiu się ruchów nacjonalistycznych, upatrujących kłopotów socjalnych w przybyszach z zewnątrz bądź też w rzekomo pasożytniczych mniejszościach. Zdaniem brytyjskiego znawcy nacjonalizmów, prof. Erica Hobsbawma, nowoczesne społeczeństwa i gospodarka kapitalistyczna stały się „machiną kulturowej hegemonizacji”, przeciwko której buntują się zagrożone w swojej tożsamości grupy, coraz silniej podkreślające swoją odrębność. Prowadzi to w kierunku likwidowania wielokulturowości i zastępowania jej kulturą grupową. Wraz z umacniającym się podziałem świata na bogatych i biednych oraz towarzyszącym temu wzrostem nacjonalizmów wyraźnie żywy stał się fundamentalizm religijny, i to nie tylko w wydaniu islamskim. Jego związek z ekonomią jest oczywisty, gdyż ci, którym nie powiodło się na tej płaszczyźnie, lub też nie potrafili znieść życiowej niepewności, jak gdyby wycofali się w specyficzną formę religijności. Dla nich nowe ujawniające się formy zachowań były wyzwaniem dla uświęconych wartości. Nie tylko w krajach islamskich, ale i chrześcijańskich (chociaż w nieporównywalnie mniejszych rozmiarach), fundamentalizm religijny stał się ideologią ludzi biednych i nie radzących sobie w świecie, który nadszedł. Fundamentalizmy pojawiały się w okresach niepewności i zawsze przysparzały wielu problemów. Dziś fundamentalizm islamski daje o sobie znać na obszarach, gdzie dotąd takich problemów nie było: na Bałkanach, na Kaukazie, w Azji Środkowej, a nawet w krajach Europy Zachodniej i USA. Z uwagi na stanowisko fundamentalistów żydowskich utrudniony jest proces pokojowy na Bliskim Wschodzie. Fundamentalizm hinduski przyczynił się do krwawych pogromów w Indiach oraz pogłębił napięcie w stosunkach z Pakistanem. Nawet w Stanach Zjednoczonych chrześcijańscy fundamentaliści wydali wojnę lekarzom przeprowadzającym aborcję, znieważając ich lub nawet mordując. Grupa fanatyków, zbulwersowana likwidacją chrześcijańskiej sekty w Waco, dokonała krwawego zamachu w Oklahoma City (tzw. Armia Boga). O tej ostatniej formie religijnego fanatyzmu mówi się jednak w krajach zdominowanych przez chrześcijan bardzo niechętnie. Wielki niepokój wywołała związana z wybuchem fundamentalizmu ekspansja islamu na obszar Europy na północnym Kaukazie (Czeczenia, Inguszetia, Dagestan). Pojawiły się związane z tym liczne próby zawężania tradycji europejskiej do judeo-chrześcijańskiej, z wykluczeniem islamskiej. W ten sposób z Europy eliminowano nie tylko Bośniaków i Albańczyków, ale przede wszystkim związanych z nią od stuleci Turków. W istocie kultura turko-mongolska od czasu upadku Bizancjum stanowiła w jakiejś mierze kontynuację bizantyjskiej, ilustracji czego mogą służyć wpływy w architekturze, sztuce, obyczajowości lub nawet w praktyce politycznej (oficjalnie uznał Turcję za dziedziczkę Bizancjum prezydent Turgut zal). Wyraźnie nie dostrzegano, że odrzucenie Turcji od jednoczącej się Europy mogłoby przynieść jej rzeczywiste zbliżenie ze światem islamu. Oznaczałoby to kres stałej europeizacji tego kraju, z niebezpiecznymi dla Europy tego faktu konsekwencjami. Turcja stałaby się wówczas prawdziwym pomostem dla coraz bardziej aktywnego islamskiego fundamentalizmu, którego obecność na peryferiach Europy daje się zauważyć już dziś. Zob. Almanach Wiedzy Powszechnej 1998, Warszawa 1998; dane za „The 1994 Information Please Almanac”. Na tle globalizacji, a także odżywających nacjonalizmów kluczowo ważnym wydarzeniem dla jednoczącej się Europy stały się wojny w byłej Jugosławii. Jeszcze przed ich wybuchem w integracji widziano „przezwyciężenie Jałty” oraz będącego dziedzictwem II wojny światowej powojennego porządku, możliwość zapewnienia pokoju, demokracji i rozwoju gospodarczego. Okazało się jednak, iż Zachód nie jest dobrze przygotowany do zrealizowania wyidealizowanej wizji zjednoczonej Europy. Wbrew deklaratywnym zapewnieniom, rezultatem była pogłębiona integracja części zachodniej, czego przełomowym momentem był traktat z Maastricht (1992 r.) oraz wprowadzenie euro (1999 r.). Proces przyjmowania do Unii nowych członków ze Wschodu w istocie niewiele posunął się naprzód. Podziesięciu latach od upadku berlińskiego muru wizja jednej Europy okazała się niewiele bliższa aniżeli w przeszłości. Coraz częściej kraje członkowskie podnosiły sprawy kosztów rozszerzenia Unii, a pod wpływem narastających nacjonalizmów nastąpił wyraźny renesans interesów narodowych, tj. jej poszczególnych członków. Sytuację na Bałkanach ustabilizowała co prawda presja Zachodu, bez gospodarczej integracji jednakże pokoju tam utrzymać się nie da. Poważnym wyzwaniem stał się problem zaludnienia. Świat schyłku XX w. zamieszkuje 6 miliardów ludzi. Według niektórych ocen Ziemia mogłaby ponoć bez szkody zwiększyć liczbę mieszkańców trzy- lub nawet czterokrotnie, co nie poparte jest jednak żadnymi rozsądnymi wyliczeniami. Biorąc pod uwagę łączną powierzchnię oraz wielkość produkcji w liczbach bezwzględnych – zapewne tak. Realnie oznaczałoby to jednak konieczność zaludnienia Antarktydy i innych obszarów człowiekowi nieprzyjaznych oraz ... zaprowadzenie komunizmu, z równą dystrybucją dóbr dla wszystkich. Przykładem złożoności tego problemu są z pewnością Chiny, z ponad miliardową populacją, lecz średnią zaludnienia na kilometr kwadratowy na poziomie Węgier i Portugalii, a mniejszą aniżeli Polska. Tyle że dwie trzecie powierzchni ChRL to tereny nie nadające się do zamieszkania oraz uprawy ryżu, takie jak Wyżyna Tybetańska, pustynie Taklamakan, Gobi i in. W opiniach wielu Chiny osiągnęły już limit swojego zaludnienia, przy aktualnych możliwościach produkowania przez nie żywności. Sztuczne ograniczanie rozrodczości pozostaje jednakże w sprzeczności z nakazami wielu religii, w tym katolickiej. Sprawa ta jest postrzegana szczególnie ostro na obszarach o dużej dynamice wzrostu zaludnienia i silnych wpływach Kościoła katolickiego, takich jak Ameryka Łacińska i kraje Afryki. Szacuje się, że ok. 2030 r. ludność krajów zamożnych (tj. Północy, jak się je zwykło nazywać) stanowić będzie kilkanaście procent mieszkańców Ziemi. Oznacza to, że pozostali kontrolować będą odpowiednio wielkie zasoby naturalne, a niezdolni do ich pełnego wykorzystania z ubogiego Południa podyktują zamożnym własną cenę. Rabunkowa eksploatacja doprowadzi oczywiście do wielkich zniszczeń w środowisku naturalnym, gdyż już dziś lasy tropikalne, rzutujące na atmosferę ziemską, giną w tempie 80 tys. km2 rocznie. Coraz częściej państwa toczą z sobą spory nie o cenne kopaliny, lecz o wodę. Już teraz wody rzeki Jordan nie wystarczają dla Izraela, Syrii, Jordanii i Palestyny. Podobnie wody Nilu dla Egiptu, Etiopii i Sudanu; Indie nieomal starły się zbrojnie z Bangladeszem o podział Gangesu a Turcja zagraża Irakowi i Syrii, budując tamy na Tygrysie i Eufracie. Upadek komunizmu będącego wielkim i tragicznym eksperymentem społeczno–politycznym XX- wiecznego świata wytworzył zupełnie nową sytuację. Ujawniło się wiele nowych problemów. Wśród nich – kwestia wymuszonego poprzez wieloletnie istnienie „komunistycznej alternatywy”, ogromnie rozbudowanego na Zachodzie „państwa opiekuńczego”. Z upływem dziesięcioleci podziały społeczne wewnątrz krajów bogatych stały się bardzo wyraźne, a konflikt Północ – Południe ujawnił się również na Zachodzie, gdzie ludzie zamożni skłonni byliby zrezygnować z części dobrodziejstw, jakie z sobą niesie nadmiernie rozbudowane ich zdaniem państwo opiekuńcze. W wielu krajach mówi się o nowym społeczeństwie „przedsiębiorczości i wiedzy”, które zrezygnuje z roszczeniowej postawy wobec pracodawców. Niektórzy neoliberałowie doszukują się nawet zaczynu dla form autorytarnych w obronie wprowadzonego przez lewicę stanu bezpieczeństwa socjalnego. Jest prawdą, iż państwo opiekuńcze, jakie powstało na Zachodzie, uzyskało swoją obecną formę w okresie zdominowanym przez ideologię „zimnej wojny”, co stanowiło rodzaj demokratycznej odpowiedzi na propagandową ofensywę komunizmu. Aktywne państwo miało korygować niedoskonałości wolnego rynku, dając jak gdyby zaprzeczenie tezie Karola Marksa, że wolny rynek nie jest zdolny chronić najsłabszych obywateli. Czyż zatem odebranie państwu jego aktywnych cech nie będzie stanowić potwierdzenia tej tezy? Pogląd, że społeczeństwa ubogiego Południa, a nawet obywatele państw zamożnej Północy, których bezpieczeństwo socjalne zostanie zachwiane, upomną się o swój udział w dystrybucji dóbr, jest stale obecny i napawa wielu neoliberałów głębokim niepokojem. Konflikt Północ – Południe, czyli zamożności z nędzą, jest przecież tylko jednym z wielu zagrożeń i obszarów potencjalnych konfliktów: narodów z narodowościami, demokracji z fundamentalizmem, obszarów cywilizacyjnych (w typie Chiny – Europa) i in. Ten jednakże zdaje się u progu XXI w. rysować najpełniej, dotąd bowiem nikt nie rozwiązał problemu sprawiedliwego rozdziału wytwarzanych w świecie dóbr. Krytykując koncepcje neoliberalne z ich odniesieniem do pracy jako towaru oraz odrzuciwszy komunizm – ludzkość stanęła na swoistym rozdrożu. Rezultatem tego są stosunkowo żywe poszukiwania tzw. trzeciej drogi. Kwestia ta, chociaż przez wielu wyśmiewana, pojawia się w przemyśleniach uczonych, polityków, a nawet – co prawda nie wprost – w papieskich encyklikach. Wynika to po części z wyłaniającej się perspektywy pozbawionego ideologii świata przyszłości, po części – z upadku komunizmu, widocznych minusów kapitalizmu i łącznej sumy problemów współczesności, których żaden z systemów nie zdołał rozwiązać. Sam termin „trzecia droga”, w jego aktualnym rozumieniu, wprowadzili do obiegu doradcy Billa Clintona w 1992 r. W Europie wiąże się to z osobą brytyjskiego premiera i reformatora tamtejszej Partii Pracy, Tony Blaira. Koncepcja „trzeciej drogi” czy też „nowego środka”, jak nazywa się ją w Niemczech, jest bliska niektórym kręgom zachodnioeuropejskiej socjaldemokracji. Zgodnie z rozumowaniem Blaira i innych, idea uspołeczniania środków produkcji przeżyła się i powinna ustąpić “pakietom wartości”; programy partyjne winny odejść od ideologii w stronę pragmatyzmu, kierować się prawami rynku i własnością prywatną; wizerunek partii należy dostosować do tzw. demokracji medialnej (w której wiodącą rolę odgrywają środki masowego przekazu), a partie socjaldemokratyczne powinny zaakceptować i przejąć część poglądów neoliberalnych. Spór wokół „trzeciej drogi” jest bardzo rozległy, a jedną z zasadniczych kwestii są rozbieżności stanowisk pomiędzy „umiarkowanymi” (Europa Zachodnia) a „radykałami” (przede wszystkim – tzw. nowi demokraci z USA) co do „pakietu wartości”, na którym powinno oprzeć się przyszłe państwo. Zdaniem umiarkowanych, podstawową wartością winna być „sprawiedliwość”, dla radykałów zaś – „szanse dla wszystkich”; na płaszczyźnie polityki kulturalnej i społecznej: elastyczność i podstawowe zabezpieczenia (umiarkowani), duch przedsiębiorczości (radykałowie); w zakresie państwa opiekuńczego: jego przebudowa dla zapewnienia podstawowego bezpieczeństwa socjalnego (umiarkowani), aktywizacja państwa w celu zapewnienia pełnego zatrudnienia (radykałowie); rola partii: kluczowa w społecznej dyskusji i legitymizacji działań (umiarkowani), zmarginalizowana, z narodem jako najważniejszym czynnikiem (radykałowie). Teoretycy „trzeciej drogi” zwracają uwagę, iż we współczesnym świecie różnice polityczne pomiędzy lewicą a prawicą coraz rzadziej dotyczą spraw zasadniczych. Głoszą również kryzys zachodniego państwa opiekuńczego, które np. ze względu na rosnące koszty leczenia nie jest w stanie zapewnić opieki medycznej w tradycyjnym stylu. Wadliwy jest ponoć system ubezpieczeń przed bezrobociem, co powoduje, że wielu bezrobotnych z góry rezygnuje z podjęcia nisko płatnej pracy. Wielkim problemem jest również starzenie się społeczeństw i wynikająca z tego konieczność utrzymywania przez państwo coraz liczniejszej grupy emerytów. Z tych też powodów socjaldemokratyczni zwolennicy „trzeciej drogi” uważają za konieczną nie tylko redukcję zasięgu państwa opiekuńczego, ale odejście od tak immanentnego dla lewicy poglądu, jak obowiązek zapewnienia człowiekowi stałej pracy. Ich zdaniem okresowe bezrobocie miałoby stać się sprawą oczywistą i rzekomo służyć podnoszeniu własnych kwalifikacji. Przy analizie „trzeciej drogi” nasuwa się jednak nieodparte przekonanie, że są to dylematy krajów wysoko rozwiniętych i bardzo zamożnych. Jest oczywiste, iż inaczej wyglądać będzie „pakiet wartości podstawowych” w Szwecji, inaczej w Polsce, a zupełnie inaczej w Etiopii czy Burkina Faso. Nie jest też pewne, czy rzeczywiście nastąpił koniec świata ideologii. Chociaż bowiem komunizm w wersji radzieckiej upadł, niektórzy uczeni skłaniają się ku sądom, że nie oznacza to bynajmniej fiaska koncepcji komunistycznej równości. Wielką niewiadomą stanowi ubogie Południe, w którego krajach już dziś zamieszkuje większa część ludzkości. Obszarowi temu bogata Północ nie zaoferowała dotychczas żadnej alternatywy i jest mało prawdopodobne, że taki stan rzeczy może utrzymać się przez dłuższy czas. W wielu rozważaniach podejmuje się również sprawę rosnących podziałów społecznych w krajach zamożnych. Również tam doszukuje się obszarów Północy i Południa oraz wzajemnego konfliktu. Zawsze bowiem istnieli nie tylko biedniejsi, ale i mniej zaradni, mniej skłonni do podejmowania ryzyka i uczestnictwa w rywalizacji, o słabszej konstrukcji fizycznej czy psychicznej. Ograniczenie ich bezpieczeństwa socjalnego w wariantach „trzeciej drogi” z pewnością byłoby przez nich odebrane jako wielka krzywda. Nie dla nich bowiem jest projektowany świat XXI wieku, oparty na wiedzy i technologicznym postępie, gdzie zasadniczym kryterium ulokowania jednostki są jej zdolności przystosowania się. Rozważania nad tym, co czeka ludzkość w XXI wieku, podjęto stosunkowo niedawno, wraz z upadkiem komunizmu. Stale wyłaniają się nowe problemy, które łamią przejrzystość przyjmowanych założeń i stawianych hipotez. Jeszcze niedawno przecież nikt realnie nie wierzył ani w gorbaczowowskie reformy, ani też w zupełny demontaż systemu komunistycznego w Europie Środkowej i Wschodniej. Tocząca się dyskusja nad przyszłością świata jest w znaczącej mierze zdominowana wrażeniami z niedawnej przeszłości: zakończeniem „zimnej wojny”, zmniejszeniem zasięgu oddziaływania Rosji, załamaniem się ideologii, w której przez całe dziesięciolecia miliony ludzi pokładały wielkie nadzieje, a świat stawał na krawędzi totalnego zniszczenia. Niezależnie jednak od tempa zmian w powojennym świecie, chyba zbyt szybko pożegnano się z zaszłościami. Nie znaczy to, że mogą one powrócić, ale musi upłynąć jeszcze wiele lat, by ludzkość uporała się z narastającymi od dawna problemami i przestała żyć w cieniu tradycyjnych schematów. Przed wiekiem XXI staje z pewnością wielka kwestia nowych źródeł energii. Zdaniem niektórych, tradycyjne zasoby wyczerpią się za około pięćdziesiąt lat. Już dziś nie opłaca się eksploatować wielu złóż węgla, gdyż pozyskiwany stamtąd jest zbyt drogi. To samo dotyczy ropy i gazu ziemnego. Nawet i te nieopłacalne dziś zasoby zostaną jednak kiedyś całkowicie wykorzystane. Wiek XX należał z całą pewnością do ropy naftowej, był „epoką ropy”, tak jak wiek XIX – „epoką węgla”. Jak pisze Daniel Yergin, nafta „decydowała o wojnie i pokoju, jedne narody wywyższała, a inne łamała, była główną siłą działań politycznych, jak i poczynań gospodarczych”. Przez półtora wieku wniosła do naszej cywilizacji to co najlepsze i to co najgorsze”. Spalana w postaci paliwa, ropa od dawna zanieczyszczała atmosferę. Powodowało to kwaśne deszcze, wzrost średnich temperatur, a być może również ubytki w sferze ozonowej. U schyłku wieku wywoływało to coraz żywsze protesty ekologów. Widocznym symptomem zagrożenia były również katastrofy morskie tankowców oraz ich fatalne dla środowiska skutki. Na przykład w roku 1967 z „Torey Canyon” u wybrzeży Anglii wylało się do morza 125 tys. ton ropy; rok później z „World Glory” u wybrzeży RPA – 50 tys. ton; w 1977 r. w Zatoce Biskajskiej znalazło się 100 tys. ton ropy; w 1978 r. katastrofa „Amoco Cadiz” wylała na wybrzeża Bretanii – 220 tys. ton ropy; w 1979 zderzenie „Atlantis Empress” i „Aegean Capitan” w rejonie Tobago spowodowało wyciek 300 tys. ton; w 1991 r. wojska irackie spuściły do Zatoki Perskiej milion ton ropy, a ponadto podpaliły szyby; w 1992 r. wyleciał w powietrze „Aegean Sea” – 80 tys. ton ropy, w 1996 – „Sea Empress” – 65 tys. ton itd. Pod koniec wieku szacowano, że co roku przedostaje się do wody 4 mln ton ropy, co ogromnie degraduje życie biologiczne w strefie zatrucia. Każdorazowa akcja ratownicza pochłaniała ogromne kwoty, jednakże straty środowiska naturalnego były trudne do oszacowania, często nieodwracalne. Ze względu na ograniczoność zasobów naturalnych tylko chwilowym zabiegiem wydają się badania nad paliwem nieszkodliwym ekologicznie czy też posiłkowanie się gazem. Ekolodzy kwestionują również rozwój energii jądrowej, wskazując na liczne strony ujemne jej wykorzystania, m. in. na problem składowania odpadów. Do pełnego wykorzystania energii nuklearnej czy też solarnej potrzebny jest ogromny i powszechny wzrost technologiczny. Wraz z wykorzystaniem tradycyjnych żródeł energii dwie trzecie świata nie może przecież pogrążyć się w ciemnościach... Zob. D. Yergin, Nafta – władza i pieniądze, Warszawa 1996.