Biografie Sławnych Ludzi Stanisław Grzybowski Jan Zamojski Państwowy Instytut Wydawniczy Indeks zestawił Tadeusz Nowakowski Wybór ilustracji Stanisław Grzybowski Opracowanie graficzne Jolanta Barącz © Copyright by Stanisław Grzybowski, Warszawa 1994 PRINTED IN POLAND Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1994 r. Wydanie pierwsze Ark. wyd. 18,9. Ark. druk. 18,75 Drukarnia Wydawnicza im. W. L. Anczyca, Kraków Nr zam. 8084/93 ISBN 83-06-02340-4 SPIS RZECZY WSTĘP 5 MŁODOŚĆ TRYBUNA 11 SEKRETARZ ZYGMUNTA AUGUSTA 29 O KRÓLA SZLACHECKIEGO 38 DROGA DO FRANCJI 55 BYLE NIE CESARZ 66 SEJM KORONACYJNY 78 BUNT GDAŃSKI 86 MŁODE WINO W STARE DZBANY 95 POŁOCK I WIELKIE ŁUKI 106 KAMPANIA PSKOWSKA 125 U SZCZYTU SŁAWY 143 SPRAWA ZBOROWSKICH 161 Z DALA OD POLITYKI 179 TRZECIA ELEKCJA 189 WOJNA DOMOWA 203 SEJM PACYFIKACYJNY 216 MIĘDZY AUSTRIĄ A TURCJĄ 227 SEJM INKWIZYCYJNY 243 MECENAS I BUDOWNICZY 253 OSTATNIE BOJE 266 WIELKI PODDANY 282 Bibliografia 287 Indeks osób 290 Spis ilustracji 300 WSTĘP Legenda Sariuszów Zamoyskich zrodziła się przed przyjściem na świat najznakomitszego przedstawiciela rodu. Jan Długosz zanotował makabryczny dialog między Władysławem Łokietkiem a przebitym trzema krzyżackimi włóczniami Florianem Sariuszem. ,,Jak ciężką mękę ponosi ten rycerz" - rzec miał król, widząc przytrzymywane przez rannego ostatkiem sił, wypływające z rozpłatanego brzucha jelita. „Sroż-sza nierównie męka znosić złego sąsiada, jakiego ja wycierpiałem" odrzekł podobno Florian. Król przyrzekł swą pomoc, rycerza od złego sąsiedztwa uwolnił, a do jego herbu, Koźlarogi, przedstawiającego kozła w czerwonym polu, dodał trzy włócznie i nadał mu nową nazwę: Jelita. Opowieść to, zdaniem Aleksandra Semkowicza i Mariana Biskupa, nader wątpliwej autentyczności, pochodząca najpewniej z późniejszej tradycji rodzinnej, w szczegółach sprzeczna z przebiegiem wydarzeń pod Płow-cami. Stała się jednak ważnym elementem tradycji narodowej, wzorcem, na którym wiele pokoleń Polaków się chowało. Nim jednak do tego doszło, kształtowała ona świadomość młodych potomków legendarnego Floriana, którego nazwisko Sarius spolszczono później na Szary. Uporczywe, a nie zawsze uczciwe walki Jana Zamoyskiego ze złymi rzekomo sąsiadami może i tu częściowo miały swe psychologiczne uzasadnienie. Niewątpliwie zaś wyrażały dobrze pazerność tej szlachty kresowej, która nawet w ostatniej opresji, nawet w bólach i mękach o majętnościach swoich, o obronie i poszerzeniu granic pamiętała. WSTĘP W czasach Batorego legendę tę rozpowszechnił między innymi znany heraldyk Bartosz Paprocki. Utalentowany pochlebca, potrafił wkrótce po pierwszej wolnej elekcji odkryć prawdziwą złotą żyłę w pochwałach starożytnych, a także mniej starożytnych rodów, w kreśleniu ich prawdziwych, a jeszcze lepiej fikcyjnych, byle wzniosłych dziejów. Opowieść o przodku Zamoyskich nadawała się tu znakomicie. Mamy w niej dramatyczne efekty i pouczające wnioski, męstwo na polu bitwy i złego sąsiada, a wreszcie dobrą władzę, która nagradza zasłużonego kombatanta z cudzej kieszeni, nie bacząc, kto w sporze granicznym miał rację. Jakież to polskie -- i jakież w gruncie rzeczy mimowolnie złośliwe wobec Jana Zamoyskiego, który wówczas właśnie dzięki łasce monarszej wygrał głośną a niezbyt czystą sprawę o nie najmniejsze starostwo. Nie pierwsza to miała być złośliwość Paprockiego pod adresem potężnego kanclerza i hetmana. Uczony heraldyk zamienił się wkrótce również w kombatanta, tyle że po niewłaściwej, przegranej, stronie. Klient Samuela Zborowskiego, związany później z jego braćmi, po bitwie pod Byczyną schronić się musiał na Morawach. Dożył tam swoich lat jako pisarz wydający dzieła niemal wyłącznie w czeskich tłumaczeniach, zasłużony dla czeskiej literatury. Ale do kraju wrócić nie mógł, a jego zaciekłe paszkwile zwalczające teraz Zamoyskiego niewiele przeciwnikowi mogły dokuczyć. W ojczyźnie swojej został Paprocki zapomniany, w najlepszym razie uznany za pisarza pomniejszej rangi -a szkoda. Wierniej służył i lepiej sławę Zamoyskiego głosił Reinhold Heidenstein. Ten Niemiec pruski, wykształcony w Padwie jak Zamoyski i nie kryjący tam swojej nienawiści do Polaków, zapomniał o niej, gdy przy boku Batorego i Zamoyskiego nadarzyła się okazja kariery. Historiograf posłuszny, często podpisujący, co mu kazano, częściej ubierający to w formę gładką, konsekwentną i logiczną, umiał narzucić potomnym złudne przekonanie, że pisze prawdę, tylko prawdę i całą prawdę; współcześni mieli więcej zastrzeżeń. Obok niego Samuel Knut, zapewne autor anonimowego życiorysu kanclerza, Stanisław Bartolan, reporterskim piórem kreślący dzieje wyprawy wołoskiej Zamoyskiego, i wielu, wielu innych szerzyło umiejętnie chwałę hojnego mecenasa, współdziałało w bu- WSTĘP dowie papierowego pomnika dla potomności. Samemu kanclerzowi też nieraz się zdarzało swój życiorys umiejętnie upiększać, jak choćby w liście do sławnego weneckiego drukarza i humanisty Pawła Manucjusza. Zabieg okazał się w pełni udany. Wkrótce po śmierci Zamoyskiego pamięć o jego życiu i czynach zaczęła przybierać formy narodowego mitu, podsuwającego wzorce zachowań politycznych, skutecznych, a zarazem — w myśl ówczesnych przekonań — obywatelskich i moralnych. Wzorzec był pojemny: mogli w nim się zmieścić tak od siebie odmienni bezpośredni kontynuatorzy linii politycznej Zamoyskiego, jak Zebrzydowski i Żółkiewski czy podobnie dbający o popularność wśród szlachty Jakub Sobieski i, najzręczniejszy z następców ideowych kanclerza, syn Jakuba, król Jan III Sobieski. Później, od Stanisława Staszica zaczynając, sięgano po mit Zamoyskiego nieraz dla celów ze sobą sprzecznych. Był to bowiem mit polityka stojącego ponad polityką, dbającego tylko o dobro Rzeczypospolitej i interesy szlacheckie — później utożsamiane z interesami narodowymi - - polityka bezstronnego i dalekowzrocznego. A zarazem mit aprobujący politykę jako zbiór banałów i konglomerat dobrych chęci, ideologię pięknych wypowiedzi, których realizacji nikt nie kontroluje. Mit może dlatego właśnie popularny i zarazem fałszywy, bo odrywający politykę od życia i stawiający ją jako wartość najwyższą, całkowicie autonomiczną i całkowicie teoretyczną. Stąd często Zamoyski papierowy i płaski. Stąd równie często szczególnie fałszywy, pełen nienawiści Zamoyski Narodowej Demokracji. Mit to obraźliwy dla pamięci Wielkiego Toleranta i szermierza Rzeczypospolitej Wszystkich Narodów, lecz mimowolnie odsłaniający kompleksy dorobkiewiczowskie i samego kanclerza, i drobnomieszczańskiego stronnictwa, które go sobie przywłaszczyło jako patrona. To wszystko odstręcza historyków od próby całościowego ujęcia. Mężowi stanu tego formatu w każdym innym kraju europejskim poświęcono by dziesiątki poważnych monografii, nie wspominając o różnych vies romancees. Jan Zamoyski znalazł właściwie tylko jednego biografa. Był nim Artur Śliwiński (1877—1953), postać zresztą niezwykle interesująca. W młodości działacz rewolucyjny, bliski współpracownik Piłsud-skiego, po odzyskaniu niepodległości między innymi wiceprezydent Warszawy, premier, dyrektor teatrów, a następnie banku, sam wart jest WSTĘP wyczerpującej biografii. Jako historyk, autor kilku interesujących książek, niewątpliwie był zdolnym i zasłużonym pisarzem, szukającym w dziejach źródeł inspiracji dla swojej działalności publicznej. Jan Zamoyski, ostatnie i najdojrzalsze z jego dzieł, wydane w 1947 r., to jednak raczej książka sumiennego reportera niż badacza przeszłości. Od tego czasu pojawiły się zaledwie dwie niewielkie biografie: książeczka Leszka Podhorodeckiego i dziełko Danuty Wójcik-Góralskiej o dyskusyjnym tytule W służbie czterech monarchów, obie również mało krytyczne, jeśli nie hagiograficzne. O poniektórych beletrystycznych i telewizyjnych wizerunkach kanclerza przez litość nie wspomnę. Jednak nie brak źródeł drukowanych i nie konieczność sięgnięcia do rękopisów jest przyczyną naszych zaniedbań. Choć monumentalne wydawnictwo Archiwum Jana Zamoyskiego utknęło z czwartym tomem przy początkach panowania Zygmunta III, to przecież tylu znakomitych historyków wykorzystało w badaniach szczegółowych materiały nie publikowane, że istotnych rewelacji faktograficznych trudno się już tam spodziewać. Archiwa obce przejrzane zostały z pewnością nie dość jeszcze szczegółowo, lecz ani wydane stosunkowo niedawno materiały z Hiszpanii i Wielkiej Brytanii, ani przebadane przeze mnie dokładnie dla tego okresu archiwum paryskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych nie wspominają zbyt często o Zamoyskim, jeśli w ogóle zauważają jego istnienie. Z dalszej, zachodnioeuropejskiej, perspektywy postać kanclerza jakby maleje, okazuje się ważniejsza dla wewnętrznych spraw polskich niż dla polityki zagranicznej Rzeczypospolitej. Z perspektywy wschodniej natomiast hetman Zamoyski znaczy na pewno więcej od kanclerza Zamoyskiego. Toteż wewnętrznych lub wojskowych problemów dotyczą znakomite monografie Wacława Sobieskiego, Stanisława Łempickiego, Aleksandra Tarnawskiego, Kazimierza Lepszego, Stanisława Herbsta, Jerzego Kowalczyka, Henryka Kolarskiego czy Adama Andrzeja Witusika. Już u niektórych wspomnianych wyżej autorów, a ostatnio zwłaszcza w pracach bardziej szczegółowych, poświęconych konkretnym aspektom działalności kanclerza, ale także w próbach oceny całościowej zarysował się daleko idący krytycyzm wobec osoby i działań Zamoyskiego, w szczegółach przeważnie słuszny, w całościowej ocenie na pewno przesadny. WSTĘP Wiązało się to po części z tendencją, którą Janusz Tazbir, sam od niej w ocenie Zamoyskiego niewolny, nazwał słusznie „pochwałą nieudacznika i naganą kariery". Rzecz to nieraz zrozumiała jako reakcja na dotychczasową jednostronność ocen, lecz niebezpieczna, gdy polityka oceniamy tylko w aspekcie starań o materialne zabezpieczenie sobie podstaw działalności publicznej, a hetmana — po napoleońsku — wedle szybkich dyktatorskich decyzji na polu bitwy, nie widząc organizacyjnej strony działań wojennych, nie doceniając umiejętności dobierania sobie współpracowników oraz wykorzystywania ich koncepcji. Wiązało się to również z cząstkowym ujęciem, które pozwalało na słuszny krytycyzm wobec nieprzewidzianych meandrów polityki Zamoyskiego, nie pozwalało jednak dostrzec ostatecznych celów i skutków jego działalności. Niewielka a interesująca książka przedwcześnie zmarłego, nieodżałowanego Zdzisława Spieralskiego znakomicie ilustruje te wahania opinii o kanclerzu i hetmanie. Znamienne, że sam Spieralski łatwiej ulega sugestiom krytycznym, tam gdzie opiera się na dotychczasowych badaniach i je referuje, ocenia natomiast Zamoyskiego wyżej, co nie znaczy, że jednoznacznie, tam gdzie korzysta z własnych badań źródłowych. Dotychczasowy bowiem krytycyzm, konieczny jako pewien etap w badaniach nad postacią i rolą dziejową Zamoyskiego, posłużyć winien teraz stawianiu nowych pytań znanemu na ogół zasobowi źródeł. W tym kierunku szły właśnie ostatnio interesujące badania nad kanclerzem i jego kręgiem podjęte przez młodszych historyków.* W tym świetle coraz wyraźniej rysuje się Zamoyski jako pierwszy od czasów antycznych mąż stanu opierający się na szerokich masach wyborców, rysuje się obraz jego kariery jako pierwszej w dziejach Europy wielkiej kariery parlamentarnej. Nieodłącznym warunkiem takiej kariery jest propaganda, częstym — demagogia. I propaganda, i demagogia w działalności Zamoyskiego odegrały wielką rolę. Piękne słowa, jakich wyborcom i zwolennikom nie szczędził, oddzielić trzeba od czynów, od faktów. Nie zawsze jest to możliwe. Nawet obietnice * Już po oddaniu maszynopisu do druku ukazała się ważna pozycja — Jerzy Besala w swoim Stefanie Batorym przedstawił nam barwnie, szczegółowo i z temperamentem nakreślony obraz dziejów panowania wielkiego władcy, w których i Zamoyski odegrał niepoślednią rolę. WSTĘP bez pokrycia, które dotrzymane nie zostały i nigdy dotrzymane być nie miały, są faktem społecznym. Nawet banały i pustosłowie mają doniosłe znaczenie polityczne: tworzą nawyki myślowe, kształtują dojrzałość lub petryfikują niedojrzałość polityczną społeczeństwa. Tak tworzą się mity, tak powstają wzorce, które dominować będą nad mentalnością wielu pokoleń. Taką rolę odegra w naszej świadomości politycznej opowieść o Florianie Szarym. Taką również, tylko znacznie donioślejszą, opowieść 0 baśniowej karierze jego potomka, o życiu i czynach Jana Zamoyskiego, kanclerza i hetmana. Autor poczuwa się do miłego obowiązku złożenia gorących podziękowań za cenne uwagi i uzupełnienia pierwszym czytelnikom tej pracy, profesorom Stanisławowi Cynarskiemu i Ryszardowi Szczygłowi oraz dr. Henrykowi Kolarskiemu, zawsze chętnemu do dyskusji i porady. Ze specjalnym wzruszeniem podkreślić pragnę rolę, jaką w kształtowaniu mojej wiedzy i zainteresowań odegrali prof, dr Franciszek Fuchs 1 prof, dr Kazimierz Lepszy. Ich pamięci chciałbym poświęcić to dzieło. MŁODOŚĆ TRYBUNA Żyzne ziemie Rusi Halickiej, dawnych Grodów Czerwieńskich, odzyskane przez Kazimierza Wielkiego i ubezpieczone dzięki unii z Litwą, stały się w XV w. terenem wzmożonego zainteresowania szlachty z przeludnionych województw zachodnich. Po powrocie Pomorza do Korony i otwarciu drogi wiślanej dla polskiego zboża i drewna, szczególnie atrakcyjne stały się tereny nad górnym Wieprzem, rzadko zaludnione, a przecież bogate, przeważnie lessy i czarnoziemy, obramowane wielkimi lasami, dostarczającymi drewna na płaskodenne komięgi, przerżnięte rzeką spławną okresowo, a od Krasnegostawu przez cały rok, położone w pobliżu ruchliwej drogi handlowej z Lublina do Lwowa, znad Bałtyku nad Morze Czarne. Osiadały tu rody mazowieckie, jak Sieniccy herbu Bończa, i małopolskie, których najbardziej znanym w Chełmszczyźnie przedstawicielem stać się miał Mikołaj Rej z Nagłowić. W połowie XV w. przybył tu również przedstawiciel łęczyckich Jelitczyków, Tomasz z Łaźnina, dzisiejszego Łazina, wsi położonej na granicy Mazowsza, w pół drogi z Łowicza do Łęczycy, w jednym z najgęściej wówczas zaludnionych powiatów Korony. Tomasz nabył dwie wsie w południowej części ziemi chełmskiej, położone na granicy województwa bełskiego, Wierzbę i Zamość, nazwany później Starym Zamościem. Tu, ciężko zapewne pracując, ale i korzystając z pomyślnej koniunktury, kładł podwaliny pod pomyślność rodu. Być może nie przypadkiem przydomek, jakim szczycić się mieli jego potomkowie — Sariusz — nasuwał najprawdopodobniejsze skojarzenie z łacińskim czasownikiem sarrio, uprawiać ziemię gracą lub motyką, pracować 11 MŁODOŚĆ TRYBUNA znojnie bez wielkiego pożytku. Rzeczywiście, umierając około 1473 r., synom urodzonym z jakiejś nie znanej nam Małgorzaty pozostawił nie więcej, niż przybywając tu nabył. Pisali się oni już „z Zamościa", choć rezydował w nim tylko starszy, Florian; młodszy, Maciej, protoplasta obecnie żyjących Zamoyskich, z mieczem w dłoni jako rotmistrz królewski pracować będzie na swoje i potomków zaopatrzenie. Florian pozyskał wójtostwo w Krasnem; dzieje rodu mogłyby posłużyć, co i dalej zobaczymy, jako typowy schemat dorabiania się szlachty i jej wywyższania nad inne stany. Umierając w 1510 r., z małżeństwa z Anną Komorowską zostawił dwóch synów. I znów jeden z nich pozostał na roli, a drugi szukał kariery poza domem rodzinnym. Tym razem kariery duchownej. Mikołaj Zamoyski, żyjący w latach 1472—1532, pojawił się w źródłach od razu jako kanonik i proboszcz chełmski, by później połączyć z tym inne tłuste probostwa, a również i wyższe godności: kanonika krakowskiego, sekretarza królewskiego i referendarza dworskiego, kantora sandomierskiego, scholastyka łęczyckiego. Za suchym tym wyliczeniem kryją się łaski królewskie wyrażone w dochodach poważnych na owe czasy: poparcie wpływowego krewniaka w sutannie jest nieodłącznym elementem awansu rodów szlacheckich. Nie dziwota, że brat młodszy Mikołaja, Feliks, pozostając w majątkach rodzinnych rozszerzonych 0 posiadłości na terenie województwa bełskiego, zajmuje kolejne urzędy w obu ziemiach, bełskiej i chełmskiej, jako wojski, łowczy, poborca, wreszcie podkomorzy chełmski. To już stanowisko poważne, najwyższe w hierarchii szlacheckich urzędów ziemskich, dowodzące niemałej wiedzy 1 dużego autorytetu wśród sąsiadów. Potomkowi Floriana Szarego przyszło teraz samemu rozsądzać spory graniczne. Fortuna rosła. Feliks Zamoyski pisał się już, jakby jakiś senator, „panem na Skokówkach", od Skokówki, nabytego w 1517 r. wraz z bratem zameczku, wzniesionego przez sąsiadów i powinowatych (przez małżeństwo siostry Barbary) Ostrowskich. Z drugiej żony Anny Uhrowieckiej zostawił dwóch synów, Floriana i Stanisława. Tym razem, po śmierci zmarłego w 1535 r. Feliksa, ziemi dla obu starczyło. Stanisław to właśnie ojciec późniejszego kanclerza; Florian, młodszy, przeżyć, miał znacznie brata i patrzeć jeszcze na baśniową karierę bratanka. Zmarł bezpotomnie w 1591 r. 12 MŁODOŚĆ TRYBUNA O Stanisławie Zamoyskim, ojcu Jana, urodzonym w 1519 r., więcej już powiedzieć możemy. Nie tylko o jego karierze. Mikołaj Rej bowiem, dobry znawca charakterów, zostawił nam w Zwierzyńcu dwuznaczny a wart w całości przytoczenia portret współwyznawcy i sąsiada. Domowegoć ćwiczenia, ale Włoszku miły, Jeśli mi go oszukasz, będziem cię chwalili, Bo ócz go kolwiek spytasz, wnet Moskwicin z niego, Znajdziesz słuszną odpowiedź wedle stanu swego, Więc się k'temu tym para poczciwa myśl jego, Aby mógł na wszem użyć stanu rycerskiego. Lecz cóż po takich ludzioch niedbałej Koronie? Wziąwszy drugi tarcz z drzewem porzuciwszy plunie. Nieuczony, sprytny, dzielny, niedoceniony: taki jest podstawowy sens Rejowej charakterystyki. „Pan na Skokówkach", właściciel Żdanowa, gdzie znajdowały się grobowce rodzinne, Kalinowic i połowy Pniowa, położonych nad Kalinowicą (dziś Łabuńką) i Wieprzcem (dziś Topornicą) oraz Tworyczowa i Łętowni (dziś Kitów) na północ od Szczebrzeszyna, fortunę budował nie na tych wioskach, niemiłosiernie zresztą obciążonych długami, i nie na poparciu braci szlachty polegał. Raz wybrany, i to zaledwie łowczym chełmskim -- zapewne „słuszna odpowiedź", którą zawsze umiał znaleźć, oraz umiejętność oszukiwania bliźnich popularności mu nie przysporzyły — wolał liczyć na łaskę królewską. Wszystko zresztą wskazuje na to, że na dwór Zygmunta Augusta dotarł jako klient Radziwiłłów. Na krótko bowiem przed śmiercią w 1572 r. Stanisław Zamoyski uznał za wskazane przypomnieć Mikołajowi Krzysztofowi Radziwiłłowi, zwanemu Sierotką, iż wiernie służył całe życie i jemu, i jego ojcu Mikołajowi „Czarnemu", a teraz poleca i „za sługę wiecznego" księciu oddaje swego syna Jana. Wiele to mówiący testament polityczny i pamiętając o nim lepiej zrozumiemy początki kariery Jana Zamoyskiego. Ale i bez protekcji Radziwiłłów jego ojciec na łaski królewskie zasługiwał. Przede wszystkim jako żołnierz. Od siedemnastego roku życia w polu, wyróżnił się pod komendą Jana Tarnowskiego w walkach z Mołdawią i przy oblężeniu Chocimia. Za Zygmunta Augusta walcząc 13 MŁODOŚĆ TRYBUNA w Inflantach przeciw Moskwie i Tatarom (kampanie te musiały go jeszcze zbliżyć do Radziwiłłów), objął w końcu stanowisko hetmana nadwornego. Za bitwę pod Newlem otrzymał tłuste starostwo bełskie, za udział w wyprawie radoszkowickiej — niewielkie zamechskie. Od 1566 r. zasiadał w senacie jako kasztelan chełmski, pierwszy senator w rodzie, kładąc tym samym materialne i — co nie najmniej ważne — propagandowe podstawy pod przyszłą świetność i autorytet swoich potomków. Stanisław Zamoyski pojął za żonę Annę Herburtównę z Mizieńca, przedstawicielkę sławnego, choć rozrodzonego i niezbyt majętnego rodu. Anna była wdową: z pierwszego małżeństwa miała syna, Krzysztofa Lipskiego. Stanisław dochował się z nią trojga dzieci, synów: Feliksa, zwanego także Auctusem, i Jana, oraz córki Anny, wydanej później za Marcina Oleśnickiego. Auctus zmarł młodo: podobno w wieku dziewiętnastu lat zginął w walce z Tatarami, przynajmniej wedle wersji szerzonej znacznie później przez Jana. Urodzony Jj marca li42_i^Jia—zamku w_Skokówce Jan—Sańus^ Zamoyski, wedle własnych wspomnień przeznaczony początkowo do ~-^_lsłużby duchownej, wobec bezdzietności stryja Floriana stał się jedynym dziedzicem wybijającego się rodu. O jego latach dziecięcych nic prawie nie wiemy. Matkę utracił mając lat dwanaście. Do szkoły został oddany w pobliskim Krasnymstawie. Tam jego nauczycielem był Wojciech Ostrowski, być może krewniak, w każdym razie szlachcic uczony i długo pamiętany; jeszcze w XVIII w. autor poczytnych kalendarzy zamojskich, Stanisław Duńczewski, wspomni Ostrowskiego w swoim herbarzu jako „laureata". Szkoła krasnostawska była tradycyjna i zapewne solidna. Uczono tu wedle sprawdzonego w średniowieczu programu tak zwanych siedmiu sztuk wyzwolonych: gramatyki, retoryki i dialektyki, arytmetyki, geometrii, muzyki i astronomii. Wykształcenie to bardziej chyba zaważyło na przyszłości młodego człowieka, niż się sądzi, bardziej niż Paryż, Strasburg i Padwa, zwłaszcza jeśli rzeczywiście, jak twierdzi Knut, przeznaczono go początkowo na księdza. Rzecz to jednak niepewna, skoro w 1551 r., idąc z powszechnym wówczas prądem wśród nowobogackiej zwłaszcza szlachty, Stanisław Zamoyski przyjął wyznanie kalwińskie. Stąd też pierwsza konkretna i dobrze udokumentowana wiadomość o jego synu Janie pochodzi z protokołów synodalnych kalwińskich 14 MŁODOŚĆ TRYBUNA i informuje nas, że 24 kwietnia 1560 r. w Bychawie „pan Stanisław Zamoyski, łowczy chełmski, syna swego, pana Jana, w lat 18 młodzieńca uczonego, który na ten czas na naukę miał wyjechać do Niemiec, a potym do Paryża, zborowi i modlitwom zborowym oddał, i sam pan Zamoyski młody piękną uczynił rzecz, modlitwom się zborowym oddając i siebie zborowi ofiarując". Informacja ta zasługuje na baczniejszą uwagę, wyraźnie bowiem jest sprzeczna z tym, co twierdził później sam Jan i inspirowani przez niego biografowie. „Jaciem aż do Francji był jechał w lat trzynaście tylko" pisał Zamoyski w 1591 r. do Krzysztofa Radziwiłła. Paprocki, Heidenstein, Knut, później Adam Burski, profesor Akademii Zamojskiej, uzupełnili tę wiadomość szeregiem informacji szczegółowych, które niestety wydają się mocno podejrzane. A więc miał rzekomo młody Zamoyski studiować we Francji cztery lata. Początkowo zamiarem ojca było, aby przebywał na dworze delfina Franciszka, później pierwszego męża Marii Stuart i króla Francji jako Franciszka II. Nie przypadły jednak do gustu młodemu Polakowi rozkosze dworskiego próżnowania w gronie „lśniących purpurą młodzieńców". Wolał studia uniwersyteckie w Kolegium Królewskim, założonym przez Franciszka I jako przeciwwaga scholastycznej Sorbony. Tam jego nauczycielem był podobno sławny Piotr Ramus, pogromca tradycji arystotelesowskiej, wymowy uczyli go Adrian Turnebe i Denys Lambin, filozofii zażarty obrońca Arystotelesa Jacques Charpentier, matematyki zaś uczeń Ramusa, Jean Penna. Zwłaszcza naukę arytmetyki Zamoyski miał cenić wysoko, przeciwstawiając się panującym wówczas poglądom, iż jest to umiejętność dla pospólstwa, i podnosząc jej znaczenie zarówno dla zarządzania sprawami własnymi, jak i publicznymi. W Paryżu również przeszedł Zamoyski długotrwałą ciężką chorobę i z Paryża dopiero udał się do Strasburga. Cała ta opowieść wydaje się niezbyt prawdopodobna. Dwór Henryka II i jego syna, delfina Franciszka, był fanatycznie katolicki i bardzo ekskluzywny. Trudno sobie na nim wyobrazić młodego prostego szlachcica protestanckiego z dalekiej Polski, zwłaszcza że wysuwana tu przez niektórych badaczy możliwość protekcji karła Jana Krasowskiego, rzekomego kasz-telanica podlaskiego i błazna Katarzyny Medycejskiej, jest całkiem nieprawdopodobna: wpływy Krasowskiego w Luwrze to sprawa znacznie 15 MŁODOŚĆ TRYBUNA późniejsza. Prędzej można by przypuścić, że niemożność dostania się na dwór delfina spowodowała nagły zapał małego Jana — a raczej chyba jego nie znanego nam z nazwiska preceptora — do nauki uniwersyteckiej. Nie w Kolegium Królewskim przecież, skoro Charpentier, Turnebe i Lambin wykładali wtedy nie tam, ale na Sorbonie. Nie u Charpentiera i Ramusa równocześnie, bo zbyt się nienawidzili, by tolerować ucznia, który nie opowiedziałby się jednoznacznie za jednym z nich. A jeśli rzeczywiście młody Zamoyski spędził cztery lata w Paryżu, to jakim cudem nie nauczył się tam lepiej po francusku? Późniejsze świadectwa zdają się sugerować, że relacjonował raczej, niż przekładał wypowiedzi w tym języku innym Polakom, ale sam nim płynnie nie władał. Wreszcie podana kolejność studiów — wpierw Paryż, później Strasburg — wydaje się niezbyt logiczna: któż to studiuje najprzód na uniwersytecie, a potem w gimnazjum, nawet jeśli gimnazjum jest na wysokim poziomie? I rzeczywiście posiadamy konkretną wiadomość, że w 1557 r. Jan Zamoyski był w Strasburgu. A zatem cały epizod paryski musiał przedstawiać się odmiennie niż w ujęciu późniejszych nadwornych biografów. Jak więc ocenić ich informację? Pamiętać musimy, że Zamoyski był mistrzem autoreklamy. Studia paryskie, i to nie na fanatycznej Sorbonie, miały być w konstruowanym przez niego własnym życiorysie przeciwwagą epizodu reformacyjnego, który w oczach katolików go kompromitował, w oczach protestantów też, jako odstępcy, nie przynosił zbytniej chluby. Stąd, opowiadając dzieje swojej młodości, zapewne sporo ją ubarwiał. Opowieść taka z kolei jeszcze raz była podkolorowana przez skorego do pochlebstw biografa i w takiej postaci do nas dotarła. Miał zresztą Zamoyski pewne skłonności do mitomanii, które później ujawniły się i w sprawie Zborowskich, i w oskarżeniach pod adresem Zygmunta III. Na kruchych fundamentach budował fantastyczne opowieści, w które sam z czasem uwierzył. W tym jednak wypadku ubarwiony fragment życiorysu miał niewątpliwie służyć potrzebom autopropagandy: zwłaszcza potępienie życia dworskiego wspaniale trafiało w ówczesne gusta szlacheckie. Jak mogło być w rzeczywistości? Wyjazd trzynastolatka do Paryża jest prawdopodobny. Zawiedzione nadzieje na karierę dworską również. Nastąpiłoby to w 1555 r. W tej zapewne sytuacji nie znany nam z nazwiska „dyrektor", jak wówczas mówiono, studiów młodego Jana musiał napisać 16 MŁODOŚĆ TRYBUNA do Stanisława Zamoyskiego z prośbą o nowe instrukcje, a tymczasem posłał wychowanka na wykłady francuskich profesorów. Ojciec, chyba nie od razu, lecz zasięgnąwszy rady u bieglej szych w naukach współwyznawców -- wyznaniowy charakter jego decyzji nie ulega dla Heidensteina wątpliwości — nakazał synowi udać się do Strasburga. Większą uwagę zwrócić więc musimy na studia strasburskie, zwłaszcza że istnieje późne, ale wiarygodne świadectwo byłego kolegi z tej szkoły, że bawił tam Zamoyski już w 1557 r. Mianowicie w zbiorku wierszy wydanych w 1601 r. wspomniany jest, okraszony zresztą niewybrednymi pochlebstwami, sen niejakiego Wojciecha Zakrzewskiego, który studiował w Stras-burgu w 1557 r. i we śnie widział w Sariuszu Zamoyskim drugiego Belizariusza, zdobywcę nowych królestw dla swojego monarchy. Założone w 1538 r. i prowadzone odtąd przez Jana Sturma gimnazjum w Strasburgu było uczelnią humanistyczną i protestancką zarazem, choć te dwie tendencje stawały się coraz trudniejsze do pogodzenia. Sturm pragnął nauczyć swych wychowanków „mądrej i wymownej pobożności", uczynić z nich ludzi podobnych starożytnym Rzymianom, dzielnych polityków i obywateli. Celowi temu miało służyć typowe dla humanizmu kształcenie w trzech językach starożytnych, hebrajskim, grece i łacinie, oraz w sztuce krasomówczej; sprawy religijne dla tolerancyjnego kierownika uczelni zdawały się mieć mniejsze znaczenie. Nauka trwała lat osiem, odbywana była systemem klasowo-lekcyjnym, stosowano również egzaminy promocyjne. Nie ulega wątpliwości, że młody Zamoyski całego jej kursu nie przebył; najlepszym tego dowodem, że sam później ubolewał nad swą zbyt małą znajomością języka greckiego. Że studiów strasburskich nie odbył na próżno, świadczyć może wspomniany protokół synodalny, dowód uzdolnień retorycznych młodego adepta małopolskiego zboru ewangelickiego. Skoro syn dotychczasowych lat studiów nie zmarnował i dobrze się zaprezentował w Bychawie, podjął Stanisław Zamoyski decyzję wysłania go raz jeszcze za granicę. Decyzję zapewne niełatwą dla szlachcica na kilku wioskach; było to, zanim jeszcze otrzymał kasztelanię, buławę nadworną i bogate starostwo. A przecież wszystko wskazuje na to, że grosza na studia syna Stanisław Zamoyski nie szczędził. Ambitny dorobkiewicz czuł widocznie nieraz niedostatki swego „domowego ćwiczenia" i związanych z tym upokorzeń synowi pragnął oszczędzić. 2 — Zamoyski 17 MŁODOŚĆ TRYBUNA Protokół synodalny wspominał o wyjeździe do Niemiec i Paryża. W praktyce miał to być jedynie krótki przejazd. Gdzie wtedy bawił i czy w ogóle odwiedził i planowany Paryż, i nie wspomniany nawet, choć wymieniany przez niektórych biografów Strasburg — nie wiemy. Przypuszczać natomiast możemy, że jeszcze przed wyjazdem syna Stanisław Zamoyski zmienił plany: uległ, choć jak twierdzi Heidenstein, z trudnością, jego prośbom i zezwolił mu zrezygnować z dalszych studiów strasburskich w zamian za podjęcie nauki na uniwersytecie padewskim. Decyzja była dramatyczna, bo mimo wielkiej tolerancji okazywanej w Padwie różno-wiercom musiała się jednak wiązać — i wiązała się — ze zmianą wyznania, powrotem Jana na katolicyzm. Kiedy to nastąpiło dokładnie, nie wiemy: wersja, jakoby w Padwie w wyniku lektury doktorów i ojców Kościoła Jan przekonany został o słuszności twierdzeń katolickich, wydaje się tylko podsumowywać, w sposób reklamiarsko efektowny, dłuższy proces zmiany nie tyle przekonań, ile orientacji. Albowiem zaangażowanie wyznaniowe Zamoyskiego było zawsze funkcją jego działalności politycznej i dążeń osobistych. Niewątpliwie na swój sposób pobożny, zapewne nie traktował różnic między katolicyzmem a innymi wyznaniami inaczej niż jako różnice organizacji i obrządku, mało istotne dla treści wewnętrznych przeżyć religijnych; zbyt był trzeźwy i rozsądny, aby na przykład spór o to, czy Chrystus w sakramencie ołtarza obecny jest realnie czy duchowo, uznać za coś więcej niż scholastyczną sofistykę. Założona w 1222 r. uczelnia padewska składała się z dwóch niezależnych uniwersytetów, prawa i sztuk wyzwolonych, z których szczególnym zainteresowaniem cieszyła się medycyna, dzięki publicznie dokonywanym sekcjom ciał ludzkich, wielkiej atrakcji turystycznej owych czasów. Znaczenie ich było w pewnej mierze symboliczne: zwalczały wstyd i strach, obrzydzenie i odrazę, psychologiczne podpory religii i opartej na religijnym zakazie etyki. Padwa należała do posiadłości Rzeczypospolitej Weneckiej i wpływ jej to nie tylko wpływ weneckiego rozumienia spraw politycznych, ale również weneckiego późnego Renesansu, który w świecie gwałtownych konfliktów, przygotowujących nowe barokowe spojrzenie na świat i człowieka, grał rolę pomostu między dwiema odrębnymi formacjami kulturowymi. Z baroku uczeni padewscy przejęli między innymi rozumienie dialektycznego, pełnego sprzeczności świata, a z Renesansu — umiejętność 18 MŁODOŚĆ TRYBUNA tolerancji wobec tych sprzeczności. Wenecki model polityczny właśnie dla polskiego szlachcica miał znaczenie istotne i ważkie. Stanisław Windakiewicz wysunął w swoim czasie twierdzenie, iż humanizm polski dzielił się na dwie fazy: wpływów florenckich, oddziałujących na dwór królewski, dostojników duchownych i świeckich, wybitnych mieszczan, oraz wpływów weneckich, których pojawienie się i zwycięstwo związane było z „wybuchem prądu szlacheckiego". Zasłużony uczony oceniał to zjawisko negatywnie: według niego humanizm wenecki cechowały „powierzchowność, sensualizm, pompatyczność"; dorobek jego był wtórny, był jedynie naśladownictwem wcześniejszych zdobyczy i również w kulturze sarmatyzmu doprowadzić musiał do przewagi elementów wtórych i nieoryginalnych. Sąd to interesujący, choć przesadnie krytyczny. Gdy pisze Windakiewicz, że atmosfera humanizmu weneckiego w Polsce „szarpała i męczyła indywidua, ale nie dawała im zaspokojenia", jest to renesansowe, również w swej stronniczości, ujęcie barokowego niepokoju twórczego, pobudzającego do nowych wciąż poszukiwań. Tłumaczy to wpływ Padwy na kulturę sarmatyzmu, nie w pełni jednak. I nie tylko do szlachty trzeba ten wpływ odnieść, skoro tenże Windakiewicz wyliczył, że z tysiąca Polaków, którzy w XVI w. przewinęli się przez uniwersytet padewski, wyszło 37 biskupów, 12 opatów, 14 wojewodów i 24 kasztelanów, że byli wśród nich wybitni dyplomaci, z trzema podkanclerzymi i licznymi sekretarzami królewskimi na czele. Dodajmy, również wybitni uczeni, z Mikołajem Kopernikiem, Stanisławem Orzechowskim i Marcinem Kromerem, czy poeci, jak Klemens Janicki i Jan Kochanowski. Ich kariery rozpoczynają się w okresie panowania Zygmunta Starego, „króla senatorskiego", choć garnięcie się do służby państwowej przypada na czasy Zygmunta Augusta. Wpływ zatem Padwy w Polsce wcześniejszy jest niż zwycięstwo ruchu szlacheckiego, ale wraz z tym zwycięstwem zamienia się w prawdziwą - - w jednym zresztą tylko pokoleniu wyraźną, właśnie w pokoleniu Zamoyskiego — dominację padewczyków w polskim życiu publicznym. Dominacja ta, widoczna zresztą nie tylko w Polsce, świadczyła, że dla młodego pokolenia, wchodzącego w życie w trzeciej ćwierci XVI w., oferta składana przez uniwersytet padewski była szczególnie pożądana i poszukiwana, odpowiadała ówczesnyrp dążeniom, potrzebom i ideałom. 19 MŁODOŚĆ TRYBUNA Zbyteczne dodać, że była to w istocie oferta wenecka. Rzeczpospolita św. Marka nie szczędziła grosza na swoją uczelnię, zapewniając jej budżet, jak to określił Windakiewicz, „bajeczny". Do serca przybywającej młodzieży trafiały nie tylko naukowe walory Padwy. Życie tu było wesołe i burzliwe. Temperamenty, gorętsze niż w naszym stuleciu, preferującym chłód i opanowanie, znajdowały dla siebie ujście zarówno w ulicznych zwadach, często będących odbiciem nienawiści narodowych, jak w alkowach padewskich czy weneckich kurtyzan i aktorek. Wykorzystując naturalne skłonności człowieka, w tym słabość do blichtru i potrzebę rywalizacji, Padwa tworzyła konsekwentnie więzi społeczne i polityczne nie na renesansowej harmonii i umiarze oparte, ale na barokowym już traktowaniu świata jako hierarchii i walki; na naturalnym dążeniu ludzkim do wywyższenia się, ujętym w karby organizacji społecznej, politycznych reguł gry. I tu odpowiednikiem rywalizacji osobistej, jednostkowej stawała się rywalizacja grupowa, odgrywająca wielką rolę w organizacji uniwersytetów padewskich i w przygotowaniu studentów padewskich do ich późniejszych zadań politycznych w krajach ojczystych. Ta skomplikowana gra wyborcza, dająca studentom trudną, nieraz do burd prowadzącą, ale wychowawczo właśnie dlatego płodną samorządność, rywalizacja włoskich stronnictw i zaalpejskich nacji, wyrażająca się w ulicznych zwadach równie dobrze jak w wyborczych kompromisach, uczyła w akademickim mikrokosmosie stosowania zasad racji stanu, miłych weneckim doktrynom politycznym. Ów problem „raggione di stato", przyswajanie myśli weneckiej i przykładów weneckich przez studentów, grał rolę niebagatelną, nawet jeśli ukrytą. W średniowiecznym bowiem układzie wartości, przyjętym w zasadzie przez Odrodzenie, ogromne znaczenie miała hierarchia wartości nieantagonistycznych, składająca się na idealny ład i porządek wszechświata. Natłok nowych faktów i nowych, czy po wiekach odnowionych, idei Renesans pragnął stopić w jedną konsekwentną i harmonijną całość. Dążenie do ładu i harmonii, do jedności i konsekwencji przenikało wszystkie dziedziny życia, od nauki i sztuki po gospodarkę i politykę. Dążenie to urabiało umysły i charaktery, kształtowało w myśli ludzkiej nowe systemy skojarzeń, wytyczało nowe zasady odczuwania i rozumienia świata. MŁODOŚĆ TRYBUNA A równocześnie w tę paradoksalną, wciąż płodną próbę pogodzenia renesansowego buntu, renesansowego pragnienia wolności i pełni człowieczeństwa ze średniowieczną nieantagonistyczną harmonią wartości wdzierała się doktryna głosząca, że człowiek jest z natury zły, że interesy ludzkie są z natury antagonistyczne i że dla zachowania ładu i harmonii niezbędne jest uznanie jednej wartości zasadniczej i najwyższej, racji nadrzędnej — w tym wypadku racji stanu. Doktryna w gruncie rzeczy równie paradoksalna, usiłująca ratować bowiem średniowieczny uniwersalizm przez przypisanie najwyższej wartości temu, co uniwersalizmu tego było zaprzeczeniem — nowożytnego państwa. Podobnie jak humanizm, który odwoływał się nie do człowieczeństwa, ale do człowieka, nie do społeczeństwa, ale do jednostki, był zaprzeczeniem tego uniwersalizmu na innej płaszczyźnie. Rzecz charakterystyczna: racja stanu odrzucała uniwersalizm wyrażający się w umieszczaniu Kościoła na szczycie hierarchii społecznej i stawiała na to miejsce indywidualne niejako państwo. Humanizm odrzucał również hierarchię wartości etycznych służących zachowaniu więzi międzygrupo-wych, hierarchię par excellence religijną, zastępując ją etyką stosunków międzyludzkich, międzyjednostkowych, par excellence laicką. O tym właśnie musimy pamiętać, gdy będziemy analizować stosunek Zamoy-skiego do współczesnych mu sporów wyznaniowych, jego padewską konwersję i polską politykę. Nazwany przez jednego z badaczy Wielkim Tolerantem, był raczej wielkim politykiem, i tolerancję uważał po prostu za dobrą politykę. W hierarchii wartości, której go Padwa nauczyła, polityka i polityczne cele stały na pierwszym miejscu: nawet cele religijne za ich tylko pośrednictwem mogły być w pełni i skutecznie realizowane. Albowiem, jak stwierdził nieco wcześniej landgraf Filip heski, religia to „instrumentum regni", narzędzie panowania. Właśnie pobyt w Padwie miał nauczyć młodego polskiego studenta, jak w przyszłości narzędziami takimi posługiwać się biegle i cynicznie. Bo przecież nie na próżno badacze doktryn politycznych tego okresu stwierdzają, że model ustrojowy wenecki — a padewskie uczelnie stanowiły jakby jego uproszczoną dla celów dydaktycznych kopię — pozwalał traktować politykę „jako sztukę i grę", której wątkami są „kalkulacja, intryga, technika, taktyka i psychologia", wykazują, że stanowił on klasyczny 21 MŁODOŚĆ TRYBUNA model mechaniki politycznej, atrakcyjny zwłaszcza dla arystokratycznych statystów włoskich i polskich, angielskich i węgierskich. Był on bowiem dostosowany do sytuacji w tym czasie częstej --do ostrej, lecz ujętej w karby określonych reguł gry walki między monarchami a przez arystokrację zwykle kierowanymi zgromadzeniami stanowymi. Od najmłodszych swoich lat szkolnych, które zbiegły się przecież z pierwszymi burzliwymi sejmami czasów Zygmunta Augusta, widział Jan, jak ten problem pojawia się w Polsce. Nawet krótki pobyt w Paryżu musiał mu ukazać, jak wielkie w tej walce tkwią niebezpieczeństwa dla spokoju i jedności państwa. W Strasburgu obserwował sprawnie zarządzaną i spokojną, tolerancyjną a silną rzeczpospolitą miejską. Teraz w drugiej, kupieckiej i arystokratycznej, a zarazem miejskiej, Rzeczypospolitej św. Marka z tym większym zaciekawieniem obserwować musiał jej funkcjonowanie i uczył się zasad polityki na współczesnych mu i starożytnych przykładach. Pierwszy raz w życiu stawał przed koniecznością ważnych decyzji, które miały raz na zawsze wytyczyć jego przyszłe losy, przyszłe zaangażowanie polityczne. Nie tylko decyzji naukowych. Prawda, pierwszym faktem z jego pobytu w Padwie, który znamy, jest zakupienie 20 czerwca 1561 r. Pandektów, czyli zbioru fragmentów z pism jurystów rzymskich, wchodzącego w skład Kodeksu Justyniana, opracowanego przez słynnego francuskiego humanistę Guillaume'a Budę. Później jednak przyszło mu wybrać mistrza na uniwersytecie, na którym, w ogniu rywalizacji uczonych, wybór taki łączył się z wyborem stronnictwa. Największą popularnością cieszyli się wówczas Francesco Robortello, filolog, i Carlo Sigonio, prawnik. Robortello miał poparcie Niemców — czyli zajmował stanowisko prohabsburskie. Sigonio znany był z sympatii dla Francji i z uroku osobistego, „czarował, i to nie tylko w szkole, ale także w pożyciu towarzyskim", jak to określił malowniczo Windakiewicz. Jan, niewątpliwie zgodnie z wolą ojca, zwrócił się do Robortella; stary Zamoyski w spory polityczne się nie mieszał, ale klamki pańskiej się trzymał, a właśnie wtedy Zygmunt August, skłócony ze szlacheckim obozem egzekucyjnym i antyhabsburskim, liczył na pomoc swych wiedeńskich krewniaków. Wówczas jednak Robortello potraktował Zamoyskiego podobno nieufnie i niegrzecznie, podejrzewając, iż jest wysłany od Sygoniusza na przeszpiegi. 22 MŁODOŚĆ TRYBUNA To zaważyło. Obrażony Zamoyski udał się do Sigonia i co więcej, miał już podobno wśród innych polskich studentów taki autorytet, że i ich dla Sigonia zjednał. Wiemy zresztą, że i później nacja polska w Padwie konsekwentnie stała przy tym profesorze. Opowieść Heidensteina może budzić pewne wątpliwości. Być może w podejrzliwości Robortella było coś na rzeczy, może nieufność była wywołana protestanckim rodowodem kandydata na ucznia. Niemniej bieg wypadków zmusił niezbyt chyba dotąd zdecydowanego młodego Jana do związania się z obozem antyhabsburskim. To zaś, dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności, stało się dlań pierwszym krokiem do umiejętnie i zapobiegliwie budowanej kariery osobistej. „Karierowicz". Ten zarzut spotykał Zamoyskiego wielokrotnie. Nawet życzliwy mu historyk gorszy się nieco „zapobiegliwością praktyczną" dziewiętnastoletniego studenta padewskiego i dodaje: „w takim wieku troska o karierę nie powinna zaprzątać umysłu człowieka, na taki wiek przystają bardziej rojenia o szczytniejszych celach". To zresztą sąd sprzed lat dziewięćdziesięciu: dzisiejszy historyk, na Freudzie wychowany, dziwić się raczej będzie brakowi informacji o padewskich romansach Zamoyskiego i w tym wietrzyć jakąś anomalię psychiczną. I jeden, i drugi nie mają racji. Do „szczytniejszych celów" długo trzeba dojrzewać, romanse to dla młodego człowieka — zwłaszcza w ówczesnych Włoszech — rzecz zbyt łatwa, naturalna i osobista, żeby po latach opowiadać o tym urzędowym biografom. Natomiast ambicja, a zwłaszcza urażona ambicja (dwór paryski zapewne, a Robortello na pewno odprawili młodzieńca w sposób niezbyt grzeczny) to potężny bodziec do starań o karierę, o zatarcie poniżenia, o wywyższenie własne, trochę na zasadzie: „ja wam jeszcze pokażę". Skutkiem tego będzie drażliwość Zamoyskiego, przesadna dbałość o autorytet granicząca z reklamiarstwem, wreszcie zbyt ostre reakcje wówczas, gdy uważał się — nieraz niesłusznie — za obrażonego. „Padwa uczyniła mnie mężem" - miał mawiać później Zamoyski. To prawda: znaczy to, że oduczyła go właśnie owych rojeń, o których pisał historyk sprzed stulecia, ukazała świat jako miejsce twardej, męskiej walki. Ale i drugi czynnik, pozytywny, wpłynął na uświadomienie sobie przez Zamoyskiego swych ambicji, na wczesne wytyczenie drogi życiowej 23 MŁODOŚĆ TRYBUNA w Padwie właśnie: popularność. 13 września 1561 r. młody Jan Zamoyski, niedawno zapewne przybyły do Padwy, wybrany został konsyliarzem nacji polskiej, to jest jej reprezentantem we władzach uczelni. Dwa miesiące później, w sporze między Robortellem a Sygoniuszem, reprezentował tego ostatniego w Wenecji i przed rektorem. W październiku 1562 r. dwudziestoletni student przemawiał na pogrzebie wybitnego chirurga i anatoma, profesora Gabriela Fallopiusa, swego, jak to sam określił, najbliższego przyjaciela; znakomita, wkrótce drukiem wydana mowa tłumaczyła po części, jakimi sposobami, w dobie wszechwładnego wpływu pięknej retoryki na serca i umysły, zdobywał Zamoyski popularność. Wreszcie 4 sierpnia 1563 r. doczekał się największego tryumfu: wyboru na rektora uniwersytetu prawników. Droga do tego tryumfu nie była łatwa. Sam zamysł kandydowania długo był trzymany w tajemnicy. Urząd ten wymagał z jednej strony wiedzy prawniczej, by podołać obowiązkom, z drugiej — znacznej fortuny, gdyż był oczywiście honorowy, a pociągał za sobą wydatki. Lecz sytuacja majątkowa Zamoyskich poprawiła się już w 1560 r., gdy ojciec i syn dostali od króla w dożywocie kilka wsi w starostwie bełskim, dzierżonym wówczas przez wojewodę krakowskiego Stanisława Tęczyńskiego, po śmierci zaś tegoż stary Zamoyski otrzymał całe to bogate starostwo, przytykające do granic jego obdłużonych włości; dyplom królewski datowany 10 czerwca 1563 r. w Wilnie zapewne zadość czynił wcześniejszej obietnicy. Równocześnie zdołał już Jan zyskać sporą wiedzę prawniczą. Nie ulega wątpliwości, że był to główny przedmiot jego studiów. Zbyt pochopnie niektórzy biografowie przypisują mu poważne zainteresowanie innymi przedmiotami na podstwie znajomości wykładających je profesorów, znajomości, która mogła mieć charakter towarzyski, zwłaszcza jeśli to właśnie oni po latach przypominali się potężnemu już mężowi stanu, licząc na jego protekcję i wsparcie. Wzmianki Paprockiego, że Zamoyski uczęszczał na wykłady arystotelika Francesca Piccolominiego o duszy świadczą, że paryski uczeń arystotelika Charpentiera poglądów nie zmienił, ale nie oznacza to, że filozofią się poważniej zajmował. Od Paprockiego też wiemy, że Zamoyski pojawiał się na wykładach teoretyka medycyny Bassiana Lando, przedstawiającego swym uczniom poglądy Galena. Mamy prawie całkowitą pewność, że wśród jego mistrzów był Guido 24 MŁODOŚĆ TRYBUNA Panciroli, uczeń sławnego Alciata, profesor prawa rzymskiego, ujmujący jego dzieje na podstawie wielkiej wiedzy historycznej i filologicznej, oraz Tiberio Deciani, znakomity i niesłychanie popularny wśród młodzieży wykładowca prawa karnego. Największe jednak niewątpliwie znaczenie miał wpływ Sygoniusza. Uczony filolog skierował młodego Polaka ku badaniom nad dziedziną niewątpliwie przyszłemu mężowi stanu potrzebniejszą niż rozważania prawnicze — nad historią ustroju dawnego Rzymu i jego republikańskich instytucji. Charakterystyczne to było dla epoki, w której szerzące się niepokoje polityczne, zachwianie się stabilności ustrojowej wielu państw europejskich pociągało za sobą ucieczkę od czystych studiów literackich czy językowych, próbę znalezienia odpowiedzi na dręczące pytania w dziejach starożytnych. Do tychże dziejów zwracali się humaniści poprzedniego pokolenia, teraz jednak pytania były inne, a odpowiedzi nie tak łatwe i jednomyślne. Dla jednych wzorem był Rzym cesarski. Tu ostateczne konsekwencje najwyraźniej można było czytać w postępowaniu wielkich książąt Moskwy, którzy przyjąwszy tytuł carski, wraz z nim uznali swe państwo za „trzeci Rzym" po Rzymie cesarskim i po Bizancjum. Wnioski z przeciwstawnej tendencji wyciągać mieli już po śmierci Jana Zamoy-skiego pogrobowcy jego stronnictwa, sandomierscy rokoszanie: dla nich trzecim Rzymem była Rzeczpospolita, spadkobierczyni i kontynuatorka tradycji Rzeczypospolitej Rzymskiej i Rzeczypospolitej Weneckiej. Tę drogę jednak, studiując instytucje republikańskie, zaczynał już w Padwie wytyczać młody uczeń Sygoniusza. W roku 1563, roku wyboru Zamoyskiego na rektora, ukazało się wydanie jego pierwszej pracy literackiej, łacińskie dzieło De senatu romano, dedykowane Piotrowi Myszkowskiemu, sekretarzowi królewskiemu, który w tym czasie objął urząd podkanclerzego koronnego. Zamoyski do łask Myszkowskiego trafił pośrednio, przez Padwę i Rzym. Sigonio polecił go swemu przyjacielowi, Pawłowi Manucjuszowi, rzymskiemu spadkobiercy tradycji oficyny humanistycznej weneckich drukarzy Manucjuszów. Paweł z kolei rekomendował młodego Polaka robiącemu szybką karierę polskiemu dostojnikowi. Skutki będą dalekosiężne i płodne: trwała przyjaźń z Manucjuszem i stosunki z Myszkowskim, które zaowocowały po latach między innymi przejęciem przez Zamoyskiego mecenatu nad twór- MŁODOŚĆ TRYBUNA czością Jana Kochanowskiego, związanego z Myszkowskim. Na razie znalazło to odbicie w dedykacji debiutu pisarskiego Zamoyskiego. Staroście bełski nawiązał również stosunki z innym sekretarzem królewskim, znanym filologiem i kanonikiem warmińskim Andrzejem Pa-trycym Nideckim. Rzeczywiste autorstwo rozprawy o senacie już po kilkudziesięciu latach wzbudzić miało dyskusję, trwającą do dzisiaj: Zamoyski czy pod jego nazwiskiem Sygoniusz. Świadectwa ówczesne, zwłaszcza wypowiedzi samego Sygoniusza, mogą budzić pewne wątpliwości. Zdaje się jednak, że każda odpowiedź jednoznaczna byłaby fałszywa. Dzieło w wielu partiach jest nadspodziewanie dojrzałe, w innych zdradza brak doświadczenia. Odpowiedni dobór fragmentów mógłby udowodnić dowolną tezę dotyczącą autorstwa. Ale naprawdę dowodzi tylko tego, że sumienny mistrz czuwał nad postępami zdolnego ucznia, kontrolował i prowadziłjego pracę badawczą, podsuwał — a może nawet czasami dyktował -- konkretne rozwiązania. Młody Polak na pewno zawdzięczał mu wiele. Nie autorstwo całego dzieła, choć samodzielnym jeszcze nazwać go nie można; ale zależność koncepcji, konstrukcji i podstawy źródłowej od wcześniejszego dzieła Sygoniusza Dwóch ksiąg o starożytnym prawie obywateli rzymskich jest uderzająca. Pierwsza z dwóch ksiąg dziełka Zamoyskiego jest rozwinięciem jednego z rozdziałów Sigonia. Traktuje ona o urzędzie senatora, jego powołaniu, stanowisku, prawach i obowiązkach. Druga mówi o posiedzeniach senatu, zakresie działalności i autorytecie. Stanowią pożyteczne jak na owe czasy i długo, przez kilka stuleci, zachowujące wartość kompendium, dobrze osadzone w prawidłowo wyzyskanych źródłach. Podobno Zamoyski napisał wówczas i drugie dzieło, ukazujące sylwetkę doskonałego senatora, modny wówczas typ „zwierciadła" na wzór Makiawelowego Księcia czy Dworzanina Baltazara Castiglione. Dzieło to miało być zadedykowane Stanisławowi Tarnowskiemu, wojewodzie sandomierskiemu; z nie dość jasnej wzmianki wydaje się, że jeszcze Starowolski coś o nim wiedział więcej. Dziś śladu nie pozostało: może zaważył na tym fakt, że w 1568 r. inny polski padewczyk, Wawrzyniec Goślicki, opublikował w Wenecji słynne dzieło De optima senatore. Pozostałe po Zamoyskim notaty świadczyły także — dopóki kres ich 26 MŁODOŚĆ TRYBUNA istnieniu nie położyło niemieckie barbarzyństwo - - że interesował się rzymskim sądownictwem i historią Kartaginy. W tej sytuacji szczególnego, symbolicznego znaczenia nabiera fakt, że tym, co zadecydowało o tryumfie Polaków nad nacją niemiecką i wyborze Zamoyskiego na rektora, były jego studia nad prawem niemieckim, cesarskim, obowiązującym we Włoszech północnych i stąd przyszłemu rektorowi potrzebnym. Wiemy 0 tym z naiwnej, niewątpliwie jednak wiarygodnej opowieści Bartosza Paprockiego: „Gdy w Padwi były contentiae [spory] w elekcji rektora, jako to bywa między młodzią, gdy innych przypuszczano ad suffragia [do głosowania], Polaki egzaminowano w prawie, a mało ich było, co i prawne księgi na koniec czytać umieli, gdyż mało Polaków prawem cesarskim się bawi, skąd niektórzy, co z Polaki spór wiedli, pośmiewisko byli uczynili. Ten Jan Zamoyski, poruszony jako młody ona [...] indignitas [niegodziwością], powiedział, że próżno się śmieją; gdzieby się chciało Polakom rektorstwa, łatwie by tego naleźli, co by prawo lepiej umiał niż ci, co się z innych nieumiejętności śmieją. Gdy spytano, któż, z zapalenia rzekł: ja na koniec sam. Zatem go wszystka akademia porwała i przymusiła, aby rektorem był." Opowieść ta wbrew pozorom dotyczy nie momentu wyborów, ale -z czego sobie Paprocki sprawy zdawać nie mógł — jakichś tajnych narad przed wyborami. Kandydatura Zamoyskiego bowiem, niewątpliwie przez niego samego przygotowana i niby „z zapalenia" wysunięta, do ostatniej chwili pozostawała w ukryciu. Niemcy stowarzyszeni z jedną z fakcji studentów włoskich, tak zwanymi brescianami, przygotowali kandydata 1 140 zbrojnych, mających niby to zapewnić porządek, w istocie jednak odpowiedni przebieg wyborów. Polacy i druga włoska fakcja, wincentyń-ska, musieli działać szczególnie przezornie i ostrożnie, by przeprzeć kandydata swojego i zjednać dlań głosy innych nacji. Wysunęli więc formalnie kandydaturę Piotra Kłoczowskiego, przeciw któremu ostro zaprotestowała fakcja niemiecko-bresciańska. Tymczasem wśród kon-syliarzy innych nacji trwała jednak potajemna agitacja za Zamoyskim, nie gardząca i argumentami demagogicznymi, przedstawianiem Niemców jako heretyków. Gdy 4 sierpnia odbyły się wybory, z 25 konsyliarzy za Zamoyskim głosowało 17, a 7 wstrzymało się od głosu. Przyszły mistrz parlamentarnych zmagań znakomicie rozegrał swą pierwszą kampanię. 27 MŁODOŚĆ TRYBUNA Znakomicie również zaprezentował się jako rektor. W ciągu rocznego urzędowania przygotował przede wszystkim do druku nie publikowane dotąd ustawy akademickie, stanowiące prawną podstawę organizacji uczelni i studenckiego samorządu. Poprzedził je krótką przedmową, w której przeciwstawiając się narastającej studenckiej swawoli, wezwał ostro i zdecydowanie do przestrzegania praw uczelni, wskazał, że jeśli sami studenci ich nie uszanują, nie będą mogli się spodziewać uszanowania swoich, znacznych przecież, swobód. Agitacja wyborcza się skończyła -teraz trzeba było zyskać poparcie władz weneckich. Nie tylko własnej karierze miało to służyć. Do obowiązków wybranego przez studentów rektora należała troska o poziom studiów, zarówno kontrola nauczających profesorów, jak pozyskanie nowych, tu zaś poparcie władz Rzeczypospolitej św. Marka było niezbędne. Zamoyski potrafił sobie wyrobić dobre stosunki w Wenecji, zwłaszcza z późniejszym dożą Alvise Mocenigo oraz senatorem Marinem de Cavalli. Sprzyjał mu również podesta Padwy, Bernardo Venerio. Stąd rektor miał możność pomyślnego załatwiania wielu spraw, często drażliwych. Objął rządy w sytuacji napiętej, w trakcie rozdzierających uczelnię sporów wewnętrznych, kończących się nieraz krwawymi walkami na ulicach miasta. Gdy jeden ze studentów popełnił zabójstwo, władze weneckie chciały ograniczyć dotychczasowe swobody uniwersyteckie. Zamoyski zdołał nie tylko te swobody ocalić i utrwalić drukiem, ale również na czas swego urzędowania uspokoić nieco umysły. Toteż gdy kadencja jego dobiegła kresu, nowe władze uniwersytetu prawników uchwaliły, by wmurować w krużganku uczelni tablice upamiętniającą jego zasługi. Lecz nie tylko ten zysk wyniósł ze studiów. Gdy w 1565 r. opuszczał Padwę, wiózł dyplom doktora obojga praw uzyskany morę nobilium, obyczajem szlacheckim, czyli bez egzaminu i bez opłat, oraz datowany 7 kwietnia list senatu Rzeczypospolitej św. Marka do Zygmunta Augusta, w którym władze weneckie polecały łaskawości i opiece monarchy jego utalentowanego poddanego, co „w przedziwny sposób pozyskał sobie życzliwość nie tylko całej młodzieży, która napłynęła do Padwy, lecz także wszystkich innych obywateli, a szczególnie naszych urzędników". Jakiż władca zdołałby się oprzeć tak niedwuznacznej rekomendacji? Kariera starościca bełskiego była zapewniona. ET, Wracaj^, duże am, uwieńcz^ na kasach ojca Annf i Elżbieta i Z Marana 01 Obie siostry Wlodka.il czaszegoh myśleć o* kim. W m dokflJl króte«*j aflia SEKRETARZ ZYGMUNTA AUGUSTA Wracając do ojczystego domu, padewski doktor obojga praw zastał w nim duże zmiany. Nie tylko widoczną poprawę sytuacji materialnej, której uwieńczeniem stanie się rok później nominacja Stanisława Zamoyskiego na kasztelanię chełmską, ale również marocjię^jsoślubiona^ wj 564 j^jprzęz ojca Annę Orzechowską. Wkrótce przybyły mu dwie siostry przyrodnie, Elżbieta i Zofia; siostra rodzona zaś.j\nna, wyszła w tych właśnie latach za Marcina Oleśnickiego. Uczucia braterskie Jana nie były chyba zbyt żywe. Obie siostry przyrodnie wydał później nieźle za mąż, Elżbietę za Stanisława Włodka, wojewodę bełskiego, a Zofię za Łukasza Działyńskiego, podczaszego koronnego, ale losami ich zbytnio sobie głowy nie zaprzątał. Nowe zaś małżeństwo ojca odebrał zapewne jako sygnał, iż czas samemu myśleć o własnych losach. Nawiązane stosunki z Myszkowskim i Nidec-kim, list senatu weneckiego do Zygmunta Augusta zrobiły swoje. Wracał do kraju, by objąć w kancelarii mniejszej zaszczytne stanowisko sekretarza królewskiego, pozostające pod opieką nowego podkanclerzego Piotra Myszkowskiego. Kancelaria była nie tylko ważnym urzędem koronnym. Seminarium, zarodnią senatu nazwał ją słusznie jeden z najwpływowszych do niedawna sekretarzy, wybitny historyk i polemista religijny, ksiądz Marcin Kromer. Tutaj młodzi ludzie pod doświadczonym okiem wprawiali się praktycznie do służby państwowej, przygotowując dokumenty i korespondencję, sprawując misje krajowe i zagraniczne, przyjmując obce poselstwa i kontrolując krajowych urzędników. Występowali jako pośrednicy między królem a chorymi lub nieobecnymi na posiedzeniach senatorami, przekazując ich '* 111 1:1 29 SEKRETARZ ZYGMUNTA AUGUSTA wota i opinie. Mieli prawo przysłuchiwać się obradom senatu, zobowiązani oczywiście do zachowania tajemnicy. Wiadomo było powszechnie, że większość z nich sama kiedyś zasiądzie na ławach senatorskich i lata nauki w kancelarii dobrze wykorzysta. W takiej szkole pobierał teraz naukę Jan Zamoyski, początkowo zapewne bawiąc się podrzędniejszymi czynnościami. Tylko niecierpliwością, chęcią wyróżnienia się wśród młodszych sekretarzy można tłumaczyć niefortunne jego wystąpienie w 1565 r. jako zwolennika, formalnie nawet projektodawcy wygnania z Rzeczypospolitej braci polskich. Projekt ten, popierany przez część wyznawców Kalwina, nie miał szans wobec sprzeciwu części duchowieństwa katolickiego, któremu dogadzało rozbicie w obozie przeciwnika, kompromitujące i osłabiające protestantów. Przede wszystkim jednak, jako wymierzone przeciw swobodom szlacheckim, z góry skazane było na niepowodzenie pod rządami króla, który ze szlachtą nauczył się już współrządzić i zwykł był mawiać, za współczesnym sobie cesarzem Maksymilianem II, iż nie jest władcą ludzkich sumień. Rok później Zamoyski dostał pierwszą ważną, delikatną, ale i niebezpieczną misję, która mogła go zrehabilitować w oczach szlacheckich przywódców sejmowych, choć w rzeczywistości służyła interesom rodzinnym. Trwająca od kilku lat akcja egzekucji dóbr królewskich dzierżonych nieprawnie przez magnatów nie przebiegała łatwo. Niejeden wielki pan wszelkimi sposobami bronił posiadłości, które uważał za swoje i które stanowiły podstawę jego fortuny. Do magnatów takich należał między innymi wojewoda Jan Starzechowski, który w myśl postanowień sejmów egzekucyjnych miał oddać bogate starostwa samborskie i drohobyckie. Rywalem jego był krewniak Zamoyskiego, kasztelan lwowski Stanisław Herburt, który otrzymał już pozwolenie na wykup ciążących na staro-stwach długów królewskich oraz nadanie znajdujących się w nich żup solnych. Nawiasem mówiąc, sam Zamoyski, jako dzierżawca składu soli w Bełzie, ciągnący z niego znaczne dochody, był tu zainteresowany finansowo. Utrudnienia, jakie Starzechowski stawiał królewskim rewizorom, spowodowały pozwanie go przed sąd królewski. Pozew ten odebrali już jego synowie, gdyż wojewoda, żegnany gorącym epitafium Mikołaja Sępa Szarzyńskiego, zmarł w 1567 r. Wdowa po nim nie dopuszczała do 30 SEKRETARZ ZYGMUNTA AUGUSTA przekazania obu starostw kasztelanowi lwowskiemu, by jak najdłużej pobierać z nich czynsze. Sprawa trafiła przed sąd królewski, który obradował wolno. Tymczasem, najpewniej na wniosek Herburta, król powierzył Janowi Zamoyskiemu misję odebrania obu starostw Starze-chowskim, pobrania należności od poddanych i rewizji szczegółowej stanu posiadania w Samborskiem i Drohobyckiem: zmarły wojewoda przywłaszczył sobie niektóre z dóbr i dochodów królewskich, a prócz tego dotychczasowym rewizorom podawał zbyt niski dochód z królewszczyzn, co rzutować musiało na wysokość pozostających do wypłaty, należnych wciąż Starzechowskim sum wykupnych. Misja była dramatyczna. Już jej samborski prolog zapowiadał silny opór Starzechowskich. Wieczorem 16 października 1567 r. przetrzymali oni przez przeszło godzinę sekretarza królewskiego z woźnym i dwoma świadkami przed zamkniętymi bramami miasta. Wpuszczonym wreszcie do Sambora — ale nie do gmachu starościńskiego dworu — odpowiedzieli, że ani ze starostwa, ani ze starościńskiego dworu nie ustąpią i na rewizję, a tym bardziej na przejęcie administracji mu nie zezwolą. Podobnie było w Drohobyczu, tyle że tutaj zdołał Zamoyski przekazać listy królewskie mieszczanom i uzyskał od nich obietnicę posłuszeństwa. Wypadało po raz drugi próbować, tym razem zbrojnie. Decydować miał dzień św. Marcina, tradycyjnie w ówczesnej Polsce dzień składania czynszów. W dzień ten Zamoyski z Herburtem i jego orszakiem pojawili się pod bramami Sambora. Starzechowscy zamknęli bramy — ale tym samym i czynszów ściągać nie mogli. Złość ich była bezsilna. Słudzy ich grozili Zamoyskiemu, strzelono nawet do niego. Sekretarz królewski zachował zimną krew. Obrał kwaterę na przedmieściach i czekał. Doczekał się targu, na którym ogłosił ludowi, po polsku, decyzję królewską: żadne czynsze się Starzechowskim nie należą, pobrać je winien Zamoyski. Wyznaczył termin i miejsce w pobliskiej wsi, zapowiedział, że wysłucha również skarg na Starzechowskich, którzy mieli ciężką rękę. Nie uląkł się przybycia tamże zbrojnej szlachty w służbie Starzechowskich — był wśród nich i niejaki Sęp Szarzyński, najpewniej sam poeta. Z zimną krwią, nie dopuszczając do zamieszek, Zamoyski opanował sytuację w Samborze, wkrótce i w Drohobyczu. Ściągnął czynsze, a to opór Starzechowskich czyniło bezużytecznym. Wkrótce mógł przystąpić do 31 SEKRETARZ ZYGMUNTA AUGUSTA lustracji starościńskich dóbr i mimo złośliwości dotychczasowych posiadaczy, jak choćby psucie dróg, lustracji tej dokonał. Jedyną ofiarą zajść stał się Józef Czech, majster i rajca drohobycki, posłuszny rozkazaniom królewskim, którego wojewodzie Wojciech Starzechowski w gniewie poranił; upomnieć się jednak miał o jego krzywdę sąd królewski. Tak dokonał się upadek szlacheckiej, zasłużonej rodziny, która nie zdążyła utrwalić swej magnackiej pozycji. Na jej miejsce wyrastała gwiazda nowego rodu. Nie znaczy to, że wyrastała w sposób odmienny. I Stanisław Zamoyski umiał dbać o zabezpieczenie swych interesów na królewszczyznach nie zawsze zgodnie z prawem, umiał czynić starania o przekazanie ich jeszcze za swego życia synowi. Nie miał zresztą wyboru: król, wobec pustki w skarbie, mógł swemu hetmanowi nadwornemu płacić tylko pergaminami. Od Zamoyskich zależało, ile z nich wycisną, od przypadku - - czy Izba Poselska zaprotestuje. Czasami protestowała, ale w sprawach mniejszej wagi, np. przekazania poszczególnych wsi starostwa bełskiego młodemu Janowi. Nie spostrzegła, że faktycznie stawał się on, na podstawie wiążących obietnic królewskich, choć niezgodnie z prawem, dziedzicem całego starostwa. Zresztą kasztelanie chełmski na to zasługiwał. Pokazał, że umie być wytrwały, spokojny i bezwzględny w służbie królewskiej. Czekały na niego nowe obowiązki. Styczeń i luty 1569 r. zszedł na sejmie w Lublinie, sejmie unii z Litwą. W trakcie trudnych i burzliwych obrad Jan Zamoyski stał blisko osoby króla: uważany za ulubieńca Zygmunta Augusta, wysyłany przez niego do Izby Poselskiej, gdy trzeba było załatwić sprawy drażliwe, wyprosił sobie w styczniu misję do Włoch w sprawie zagarniętej przez Hiszpanię części spadku po Bonie, tzw. sum neapolitańskich, o których odzyskanie starać się miał bezskutecznie niejeden polski monarcha. Niedługo się jednak cieszył nadzieją; decyzja królewska uległa rychło zmianie i do Włoch pojechał doświadczony agent Stanisław Kłodziński. Wiemy o tym ze zniszczonych w czasach wojny, ale wyzyskanych wpierw przez Wacława Sobieskiego listów biskupa poznańskiego Adama Konarskiego do dawnego sekretarza królowej, Lodovica Monti. Z początkiem listopada natomiast Zamoyski podjął nowe, ważne dla jego przyszłości dzieło uporządkowania archiwum skarbu koronnego. 32 SEKRETARZ ZYGMUNTA AUGUSTA Jako sekretarz królewski znal oczywiście przechowywane w kancelarii, często z nią razem wędrujące po kraju za królem, księgi metryki koronnej, sporządzane na bieżąco kopiariusze wychodzących z kancelarii listów i dokumentów. Jednakże dokumenty oryginalne, traktaty, przywileje, statuta mające wciąż moc prawną, a wraz z nimi i akta skarbowe oraz liczne inne archiwalia znajdowały się od czasów Dymitra z Goraja, podskarbiego królowej Jadwigi, w skarbcu koronnym pod opieką kolejnych następców Dymitra. Zinwentaryzowane, ale nie uporządkowane, w początkach panowania Zygmunta Augusta przez Marcina Kromera, wzbogacone jednak później o akta związane z egzekucją dóbr i inflanckie archiwum Zakonu Kawalerów Mieczowych, domagały się kolejnej inwentaryzacji i zaprowadzenia ładu, który by pozwolił przynajmniej odszukać potrzebne na bieżąco dokumenty. Wcześniej już sejm 1563/1564 r. zaalarmowany został stwierdzeniem, że zaginął znany jeszcze Kromerowi akt unii mielnickiej z Litwą z 1501 r. Po śmierci podskarbiego Stanisława Sobka, w związku z przekazaniem jego urzędu żupnikowi krakowskiemu Hieronimowi Bużeńskie-mu, administratorowi sumiennemu i dokładnemu, król 7 listopada 1569 r. z Knyszyna powołał sześcioosobową komisję do spraw inwentaryzacji skarbca i związanego z nim archiwum pod przewodnictwem biskupa krakowskiego Filipa Padniewskiego. Po trzech tygodniach komisja miała gotowe sprawozdanie ogólne; całe archiwum w tak krótkim czasie zinwentaryzowane być nie mogło. Toteż zadanie to powierzone zostało komisji węższej, już nie z dostojników, a wyłącznie z sekretarzy królewskich złożonej. Wchodzili do niej Stanisław Górski, Szymon Ługowski i Jan Zamoyski. Obaj towarzysze kasztelanica chełmskiego byli od niego starsi i do-świadczeńsi, ale pożytku wielkiego z nich trudno się było spodziewać. Stanisław Górski, kanonik krakowski i zasłużony redaktor zbioru dokumentów z czasów Zygmunta I, zwanych Acta Tomiciana, miał wówczas po siedemdziesiątce i były to ostatnie lata jego życia. Wnosił do komisji wielkie doświadczenie archiwalne, którym z pewnością dzielił się z Za-moyskim, lecz wątpić należy, czy stać go było na codzienny wysiłek. Porządkowanie dokumentów wymaga nie tylko wiedzy archiwalnej: to żmudna praca w stosach zakurzonych, zetlałych i zbutwiałych cięż- 33 SEKRETARZ ZYGMUNTA AUGUSTA kich papierzysk zapisanych niewyraźnym pismem, udręka dla rąk, oczu i oddechu. Szymona Ługowskiego też sobie przy tym nie wyobrażamy. Dobiegający czterdziestki pisarz skarbu koronnego, kanonik poznański i krakowski, posiadający kilka posażnych probostw, w tym nadaną mu rok wcześniej prepozyturę miechowskich bożogrobców, podobno ulubieniec Zygmunta Augusta (co liczba tłustych beneficjów zdawałaby się potwierdzać), dbał tylko o dwie rzeczy: pieniądze i kobiety. W zdobywaniu jednych i drugich kwalifikacje miał wybitne; do „klasztornego życia i dyscypliny", jak o nim wówczas mówiono, „nadawał się jak osioł do lutni". Młodszemu koledze w pracy na pewno nie przeszkadzał. Choć relacje źródłowe o pracy Zamoyskiego w archiwum różnią się szczegółami, nie ulega wątpliwości, że przebiegała ona w dwóch etapach. Pierwszy, zdaniem Lubienieckiego, półroczny, wedle Paprockiego — „od św. Marcina do świątek", a więc rozpoczęty jeszcze w czasie działalności komisji Padniewskiego, to głównie zapoznanie się z treścią inwen-taryzowanych dokumentów połączone z ich uporządkowaniem. Do niego również trzeba odnieść fakt zamówienia szaf z szufladami, w których uporządkowane zasoby znalazły wreszcie stałe miejsce. Praca ta nie ograniczyła się do dokumentów pozostałych w stolicy; ściągnął również Zamoyski do Krakowa niektóre dokumenty znajdujące się w wędrującej wraz z królem kancelarii mniejszej. Wziąć je musiał z Knyszyna, gdy dołączał do komisji Padniewskiego, skoro już 25 listopada 1569 r. w liście do kasztelanica chełmskiego Zygmunt August domagał się zwrotu zabranych listów dotyczących „wyprawy" swej zmarłej siostry, królowej węgierskiej Izabeli, i poszukiwania innych dotyczących tej sprawy materiałów. Później praca szła wolniej. Wiemy, że w 1572 r. nie była ona jeszcze ukończona, a kłopoty rodzinne Zamoyskiego i śmierć Górskiego 12 marca praktycznie położyły jej kres. Zrobiono jednak wiele. Większość dokumentów, uporządkowana i ponumerowana, spoczęła w zamówionych przez Zamoyskiego szafach i szufladach. Sporządzony został inwentarz ujęty chronologicznie, obejmujący głównie dokumenty dotyczące spraw zagranicznych, rozwiązane zostały ich daty roczne; znalazło się miejsce również na podanie liczby 34 SEKRETARZ ZYGMUNTA AUGUSTA pieczęci i ich opis. Wiemy dowodnie, że istniały „retminacyje i su-mariusze" spisane ręką Zamoyskiego, oczywiście w myśl rad starszych kolegów; tu decydować musiało doświadczenie i wiedza fachowa Górskiego. Współcześni Zamoyskiemu jednak mieli przypisać zasługę takiego ułożenia i spisania dokumentów, że odtąd łatwo było każdemu w archiwum odszukać to, czego potrzebował. Podkreślano zwłaszcza, że w latach następnych, w czasie pierwszych bezkrólewi, w czasie panowania władców z krwi obcej, Rzeczypospolitej i jej porządków przedtem nie znających, szlacheckim oraz magnackim statystom i monarchom znajomość zasobów archiwum skarbca koronnego okazała się pożyteczna i niezbędna. Ale największy pożytek przynieść miała samemu Zamoyskiemu. Dawne dokumenty miały znaczenie nie tylko historyczne. Nawet znalezione w archiwum, a nie opublikowane kroniki, Długosza i Wielkopolska, przynosiły informacje o znaczeniu aktualnym. Długosz na przykład długo nie mógł być wydany drukiem, uważano bowiem, że zawarte w nim informacje kompromitują niektóre z „zacnych" domów magnackich. W społeczeństwie, w tak znacznej mierze opartym na autorytecie tradycji i pochodzenia, informacje owe stanowiły broń nie do pogardzenia. Również dokładny wgląd w tajne papiery Królestwa -a wedle Paprockiego czytać je miał Zamoyski „do świątek" „dniami i nocami" - informacji takich wiele mu musiał dostarczyć. Przed oczyma młodego sekretarza królewskiego stanęła w najdrobniejszych szczegółach cała machina państwowa -- nie tylko polityczna, również gospodarcza. Akta, dyplomy, przywileje, świadczące, jakimi drogami budowano fortuny magnackie, mogły być poradnikiem tworzenia fortuny własnej. Nie najmniej ważne były dokumenty prawne. Rzeczpospolita nie posiadała oficjalnej kodyfikacji swych statutów i konstytucji. Wszystkie publikacje, z najpopularniejszą z nich wówczas, Prawami, czyli statutami Jakuba Przyłuskiego, były nieoficjalnymi wyborami czy skrótami z jak najbardziej nieoficjalnym komentarzem. Znajomość prawa, którego nie znają przeciwnicy — cóż to był za wspaniały oręż w walce politycznej. Umiał później posługiwać się nim Zamoyski nawet przeciw własnym monarchom. 35 SEKRETARZ ZYGMUNTA AUGUSTA_____________________________________________________________ Dzięki Lubienieckiemu wiemy zresztą, że kazał wówczas Zamoyski na swój użytek przepisać szereg dokumentów. Toteż słusznie konkluduje Heidenstein: „Ta jego dla ojczyzny usługa dobrze mu się opłaciła, bo i sławę mu wielką, i pożytek przyniosła. Trzyletnie albowiem tych ksiąg czytanie i wypisywanie zjednało mu niepospolitą w sprawach i dziejach Rzeczypospolitej biegłość, która mu potem ku wielkiej była pomocy w sprawowaniu najwyższych w ojczyźnie urzędów." W nagrodę za pracę w archiwum otrzymał Zamoyski od króla w 1570 r. przeniesienie nań trzymanego dotychczas przez ojca niewielkiego starostwa zamechskiego, kilku wsi i sporego szmatu puszczy w ziemi przemyskiej nad górną Tanwią. 16 stycznia roku następnego Stanisław Zamoyski przekazał synowi również wsi dziedziczne: Skokówkę, Żdanów, Kalinowice i połowę Pniowa. Pan na własnych włościach wobec stabilizacji życiowej mógł już myśleć o małżeństwie. Wybrał pannę z podobnego, wybijającego się szlacheckiego rodu: AnnęJDssjolińską, bratanicę wybitnego niegdyś przywódcy sejmowego, JTobecnie kasztelana sandomierskiego Hieronima. Krótko trwało szczęście małżeńskie. Przyszedł przełomowy dla Zamoy-skiego i dla Rzeczypospolitej rok 1572 i zaczai się od dwóch pogrzebów. W Wielki Piątek_zmarł wysilę wjeku, lecz wojnami przeżytymi sterany Stanisław Zamoyski. Dziesięć dni później, w niedzielę przewodnią rozstała się z życiem^ierwszą żona Jana. O śmierci ojca dowiedział się sekretarz królewski listownie w Warszawie na ostatnim sejmie gasnącego króla. Smutne były te ostatnie miesiące Zygmunta Augusta, miesiące degrengolady fizycznej i psychicznej, narastającej stopniowo od śmierci królowej Barbary, lecz teraz dopiero przemożnej i zwycięskiej. Ocknął się jednak z niej król, widząc łzy w oczach ulubieńca - - tu chyba wierzyć bowiem możemy nawet pochlebcy Heidensteinowi -- i choć Dojutrkiem słusznie zwany, zwlekający z decyzją, tym razem natychmiast kazał wygotować przywilej dla syna na opróżnione po śmierci ojca starostwo bełskie, datowany z Warszawy 6 kwietnia, a więc we wtorek po Wielkiejnocy, Janowi zaś zabronił na razie o śmierci ojca rozgłaszać, by inni kandydaci do starostwa go nie nachodzili. 36 SEKRETARZ ZYGMUNTA AUGUSTA Po sejmie Zamoyski został w Warszawie. Regulował sprawy finansowe w skarbie rawskim, pod zastaw swego Żdanowa pożyczył 14 000 złp do Trzech Króli od Jana Mniszcha, starosty krasnostawskiego. Trzymał się wpływowej na dworze królewskim koterii, która w znacznej mierze odpowiedzialna była za degrengoladę Zygmunta Augusta. Bracia Jana Mniszcha: Mikołaj, podpisany jako świadek na umowie pożyczkowej z Zamoyskim, i Jerzy, ojciec słynnej Maryny, oskarżeni byli później przed sądem sejmowym o otrucie Zygmunta Augusta i roz-grabienie jego kosztowności. Po sejmie Mniszchowie pojechali do Knyszyna, gdzie dogorywał Zygmunt August. Zamoyskiego przy nim nie było. O KRÓLA SZLACHECKIEGO Śmierć Zygmunta Augusta 7 lipca 1572 r. w Knyszynie wstrząsnęła całym krajem, postawiła przed surowym egzaminem społeczeństwo pozostawione bez króla, bez władzy centralnej, bez jakichkolwiek praw określających sposób wyboru nowego panującego. Wieści o ciężkim stanie dogorywającego monarchy tajone były przed nim samym i przed społeczeństwem przez rządzącą u jego boku koterię, w której bracia Mnisz-chowie grali szczególną złowrogą rolę. Za ich plecami jednak kryli się bardziej utytułowani dostojnicy, wśród których nie brak było protektora Zamoyskiego, Piotra Myszkowskiego, obecnie już biskupa płockiego, oraz jego następcy na urzędzie podkanclerskim Franciszka Krasińskiego, świeżo wyniesionego na biskupstwo krakowskie. Nie wątpić, że i Zamoyski z koterią tą łączył pewne nadzieje na dalszą karierę. Traktowany jednak przez nią chyba z rezerwą, zbyt inteligentny, by poprzestawać na doraźnych a ryzykownych zyskach, wiązać się z nią otwarcie nie chciał, W czasie gdy Mniszchowie i ich przyjaciele, pozostawieni w Knyszynie przy ciele i skarbie ostatniego z Jagiellonów, grabili, co się da, starosta bełski rzucił się do walki politycznej między szlachtą a magnaterią, między katolikami a protestantami, walki, która pozornie wygasła w ostatnich latach, teraz znów rozgorzała z całą siłą. Chodziło nie tyle o osobę przyszłego elekta, ile o przejęcie władzy na czas bezkrólewia: zwycięzca mógł się spodziewać, że ustali sposób odprawiania elekcji i podyktuje jej przebieg. Początkowo inicjatywę przejęli magnaci. Na wieść o ciężkim stanie Zygmunta Augusta prymas Jakub Uchański zwołał do Łowicza wielkopolskich senatorów katolickich. Uchwalili oni, że w razie śmierci króla władzę 38 O KRÓLA SZLACHECKIEGO regenta, zwanego interreksem, winien objąć właśnie Uchański, pierwszy rangą wśród senatorów. Jednocześnie Piotr Zborowski z Rytwian, wojewoda sandomierski, protestant, głowa domu rozrodzonego, ale nowobogackiego, już 11 lipca, nie wiedząc o śmierci Zygmunta Augusta, wydał uniwersał do szlachty swego województwa, proponując elekcję viritim, to jest przez zjazd całej szlachty, powszechny i przymusowy, pod karą śmierci i utraty majątku, którego uchwała musi być jednomyślna. Trzy dni później podobny uniwersał wydał (w zastępstwie nieobecnego wojewody) kasztelan lubelski Stanisław Słupecki, w porozumieniu z lubelskim starostą, a zarazem kasztelanem wojnickim, Janem Tęczyńskim. Ten uniwersał wyjątkowo ograniczał czynne prawa wyborcze ubogiej szlachty zagrodowej, zezwalając na udział w elekcji wyłącznie jej reprezentantom. Ale posesjonaci musieli stawić się na elekcję, bo mogli być skarani na gardle i na majętności, jeśli zjazd elekcyjny uzna to za stosowne. Magnaci myśleli przede wszystkim o elekcji; rozumiało się samo przez się, że w czasie bezkrólewia to oni przejmują władzę. Szlachta przeciwnie. Ożywił stronnictwo szlacheckie jego niekwestionowany przywódca, rówieśnik i sąsiad Stanisława Zamoyskiego, Mikołaj Sienicki, podkomorzy chełmski, wielokrotny marszałek poselski, który już w 1565 r. zapowiedział był prymasowi Jakubowi Uchańskiemu, że kiedyś szlachta sama sobie wybierze króla. W dziesięć dni po śmierci Zygmunta Augusta, 17 lipca 1572 r., szlachta chełmska zebrana w Krasnymstawie, nie oglądając się na senatorów, rozstrzygnęła kwestię władzy lokalnej w okresie bezkrólewia. „I już dajem moc aż do zjazdu koronnego urodzonym Mikołajowi Sie-nickiemu podkomorzemu i Stanisławowi Orzechowskiemu chorążemu chełmskiemu, aby skoro do którego z nich wiadomość o gwałcie jakim przyjdzie, miał każdy z nich moc nas obwieścić i ruszyć na takiego gwałtownika." Ta „konfederacja abo kaptur ziemie chełmskiej" stała się pierwowzorem podobnych związków w innych województwach. Cztery dni później z udziałem Zamoyskiego zebrała się podobna konfederacja województwa bełskiego. Zwłoka wynikła najprawdopodobniej z winy samego Jana. Wygrzebawszy gdzieś dokument wzmiankujący, że w XV w., kiedy to ziemia bełska należała do książąt Mazowsza, starosta jej był wychowawcą dzieci książęcych, a o wojewodzie czy kasztelanie nie było jeszcze mowy, chciał sam zwołać sejmik z pominięciem miejscowych 39 O KRÓLA SZLACHECKIEGO__________________________________________________________________________ senatorów. Miało to uderzyć nie tyle w wojewodę Andrzeja Dembowskiego, który „prze zeszłość lat" nie mógł już w sejmiku uczestniczyć, ile w kasztelana Andrzeja Teczyńskiego, przedstawiciela najstarszego i najbardziej wyniosłego domu magnackiego w Koronie. Kasztelan obronił swoją pozycję i jemu konfederacja bełska powierzyła „regiment" nad województwem, przydając mu tylko pięciu szlachty, z Janem Zamoyskim na czele. Starosta bełski miał ponadto, wedle Heidensteina, znaczny udział w układaniu tekstów konfederacji, a zwłaszcza dotyczących sądownictwa w okresie bezkrólewia. On to również podobno upomniał się o pewne partykularne sprawy województwa bełskiego, które miało dotąd mniej urzędów ziemskich niż inne ziemie Korony: świadectwo, że imał się różnych sposobów zwrócenia na siebie uwagi szlachty, bo chwila akurat nie była po temu sposobna. Powoływanie się w tekście uchwały na dawne dokumenty, dostępne tylko w archiwum, świadczy, że udział w jej układaniu miał ktoś, kto zasoby archiwalne znał dobrze, a więc najpewniej starosta bełski. Nie wiadomo jednak, jakie było jego stanowisko w sprawie projektu elekcji viritim, zgłoszonego również w Chełmie: tekst konfederacji bełskiej wyraźnie wysuwa możliwość albo elekcji viritim, albo przez posłów. Ponieważ elekcja viritim była wyrazem dążeń szlacheckich i anty-magnackich, a inne antymagnackie posunięcie Zamoyskiego już u progu sejmiku poniosło klęskę, mamy prawo sądzić, że był on od początku zwolennikiem elekcji viritim, ale przeprzeć swego zdania nie zdołał. Tekst konfederacji bełskiej, który dawniejsi badacze traktowali jako formułowany niemal pod dyktando Zamoyskiego, wcale nie musi nosić na sobie zbyt wyraźnego piętna jego poglądów. Starosta bełski nie miał dotąd większego doświadczenia parlamentarnego: szlachta Rzeczypospolitej to jednak nie studenci padewscy i trzeba było do nich przemawiać inaczej. Próbował nawiązać do dawnej walki szlachty z magnaterią, wyeliminować z sejmiku senatorów - - i przegrał. Znać, że wpływy jego były wciąż ograniczone, a umiejętność oddziaływania na szlachtę niewielka. Tak miało być i dalej w czasie bezkrólewia. Narastający wpływ Zamoyskiego brał się przede wszystkim z poparcia, jakiego mu udzielili główni przywódcy obozu szlacheckiego z Mikołajem Sienickim na czele. Łączyło ich wiele. Sienicki był doświadczonym prawnikiem. Umiał zawsze swą wiedzę wyzyskiwać w walce politycznej. Rękopisy jego, złożone 40 O KRÓLA SZLACHECKIEGO później w Zamościu, a więc najpewniej Zamoyskiemu przekazane, posłużyć miały w XVIII w. potomkowi zasłużonego marszałka poselskiego, Szczepanowi Sienickiemu, do opracowania dziełka polemizującego ze Stanisławem Konarskim w obronie liberum veto. Mikołaj musiał docenić kunszt prawniczy Zamoyskiego i widział możność zużytkowania jego wiedzy dla stronnictwa szlacheckiego. Łączył ich również kult dla dawnych instytucji rzymskich, zapewne i podziw dla instytucji weneckich. Łączyła niechęć do Habsburgów. Były to jednak natury całkowicie odmienne: ideowy, oddany sprawom szlachty i Rzeczypospolitej Sienicki czynił teraz swoim spadkobiercą politycznym ambitnego arywistę, który we własnym wyniesieniu widział najlepszą gwarancję sukcesu wyznawanych poglądów politycznych. Sojusz z Sienickim wymagał zresztą od Zamoyskiego pewnej wolty ideowej: niedawny przeciwnik arian, sprzymierzał się teraz z ariari-skim przywódcą. Dla protestantów było to szczególnie ważne. Za wszelką cenę musieli unikać nadawania swemu antyhabsburskiemu programowi znamion antykatolickich, skoro katolicy mieli już zdecydowaną przewagę wśród szlachty, bojowy młody neofita nadawał się lepiej do głoszenia ich postulatów niż stary radykalny arianin. W końcu sierpnia na zjeździe w Knyszynie, gdzie spoczywało ciało zmarłego monarchy, zebrali się małopolscy, przeważnie protestanccy magnaci i trochę szlachty, wśród nich i Sienicki. Zwołał ten zjazd Jan Firlej, wojewoda krakowski, kalwin, który aspirował sam do stanowiska inter-reksa, co wprowadzało dodatkowy sporny element do rozgrywki politycznej. Firlej chciał usunąć w cień nie tylko Uchańskiego, ale i dotychczas najaktywniejszego przywódcę protestantów, Piotra Zborowskiego. Zamoyskiego w Knyszynie najpewniej nie było. Zjazd ten jednak o nim pamiętał. Kreśląc program stworzenia nowych podstaw ustrojowych państwa, powołując w tym celu specjalną komisję, senatorowie małopolscy nakazywali na przyszły sejm elekcyjny zwiezienie „przywilejów koronnych" oraz ich sumariuszy opracowanych przez Kromera i Zamoyskiego. Starosta bełski urastał powoli do rangi eksperta w sprawach prawno--ustrojowych. W takim charakterze wystąpić miał w końcu września na sejmiku szlachty ziemi chełmskiej w Krasnymstawie. Ziemia ta, w której znajdowały się rodowe dobra starosty bełskiego i jego stryja Floriana, w mniejszej mierze była terenem jego działalności: 41 O KRÓLA SZLACHECKIEG prym dotąd dzierżył tu Mikołaj Sienicki. Ten jednak ruszył z Knyszyna do Wielkopolski, by referować małopolskie uchwały wielkopolskiej szlachcie i senatorom. Niewykluczone, że właśnie za jego zgodą i wolą Jan Zamoyski teraz go w Krasnymstawie zastąpił i przedstawił koncepcję ustrojową w wielu szczegółach bliską Sienickiemu. Oparta ona była na akcie konfederacji szlachty ruskiej z 1436 r., akcie „rokoszu", jak głosił sam Zamoyski, rozumiejąc przez to nie rewoltę przeciw królowi, lecz konny zjazd szlachty na wzór węgierski, taki, jaki odbywał się na polach Rakos, wschodnich obrzeżach dzisiejszego Budapesztu. Notabene zjazd ruski z 1436 r. obradował nad rzeczką Rakiem, co mogło dodatkowo wpłynąć na upowszechnienie wziętego z Węgier terminu. Łaciński akt tej konfederacji wyciągnięty został przez Zamoyskiego z archiwum koronnego i przełożony na język polski; teraz całe zwroty wzięte dosłownie z owego przekładu znalazły się w uchwale krasnostawskiego sejmiku. Z aktu tego wysnuł Zamoyski wniosek, że elekcja powinna objąć przymusowo całą szlachtę i wniosek ten na sejmiku chełmskim został zatwierdzony. To, co nie udało się w Bełzie, w Krasnymstawie przeszło: ale chełmska ziemia, pozbawiona niemal senatorów i większej własności magnackiej, o najlepiej w całej Rzeczypospolitej rozwiniętym samorządzie szlacheckim, przygotowana przez działalność Sienickiego, stanowiła idealne pole doświadczalne do wypróbowania koncepcji ustrojowych demokracji szlacheckiej. Koncepcji zresztą doktrynerskich i teoretycznych. „Czyż to nie pachnie jeszcze wypracowaniem studenta padewskiego?" — pytał złośliwie Wacław Sobie-ski referując krasnostawskie uchwały. Ale to „wypracowanie" trafiało swoim tonem popularnym i demagogicznym, swoją egalitarną argumentacją do mas szlacheckich. Odtąd elekcja viritim stać się miała dla nich jedną z podstaw ustrojowych Rzeczypospolitej. Chwilowo wydawała się jednak zwyciężać magnacka reakcja przeciw programowi szlacheckiemu. Niemałą w tym rolę odegrały antagonizm wielkopolsko-małopolski i obawa przed ambicjami Firleja, który marząc podobno sam o koronie, zwoływał własnym autorytetem z Knyszyna zjazd elekcyjny do podlubelskiej Bystrzycy. Zaprotestowały sejmiki wielkopolskie, mazowieckie, pruskie. Zaprotestowali wreszcie w Małopolsce zebrani na zjeździe w Osieku zwolennicy Piotra Zborowskiego, który opamiętawszy się, stał się teraz zwolennikiem elekcji przez reprezentację i niemało 42 O KRÓLA SZLACHECKIEGO się przyczynił do uspokojenia, wypracowania kompromisu. Wreszcie zjazd senatorów w Kaskach pod Rawą Mazowiecką zaproponował rozwiązania ostateczne: zatwierdził sądy kapturowe szlacheckie, zadbał o skarb i opatrzenie granic, ukrócił agitację obcych posłów przez wyznaczenie im stałych miejsc pobytu na czas bezkrólewia, zwołał do Warszawy sejm zwany konwokacyjnym -- odtąd stać się on miał stałym składnikiem następnych bezkrólewi - i na nim nakazał podjąć decyzje dotyczące miejsca, czasu i sposobu elekcji. W Zamoyskim zawrzało. Choć naznaczony w Kaskach do komisji mającej dokonać rewizji praw, poczuł się wystrychnięty na dudka: uporządkowanie przez senat stosunków w czasie bezkrólewia uznał za chęć odebrania szlachcie jej prerogatyw ustrojowych. W liście do wuja, Jakuba Herburta (a zachował go potem w swoim archiwum wśród dokumentów z lat wcześniejszych), wylał całą swoją złość na senatorów. „Kaski, te już mi kilka nocy nie dadzą spać — biadał. — Panowie nie mają w mocy żadnego sejmu składać, tylko ku samej elekcyjej - - dodawał. By im wolno sejmować absolute [nieograniczenie] i rządzić, konstytucyje kować, nie trzeba by króla." Wyrażał obawę, że senat chce szlachtę zbałamucić i poróżnić, nie dopuścić do jej zjednoczenia, posłów przekabacić, elekcję zwłóczyć, by ściągnąć na Rzeczpospolitą niebezpieczeństwo i w tej sytuacji narzucić swego kandydata. List jest niezborny zarówno w wysuwanych zarzutach, jak i w projektach przeciwdziałania przez sejmikową agitację; z prowincjonalnej perspektywy ukazuje zawiść dorobkiewicza politycznego, któremu utrudniają łowienie ryb w mętnej wodzie. Argumentacja, przydatna później dla demagoga, dobrego świadectwa politykowi nie wystawia. Lecz u podstaw stanowiska Zamoyskiego, oprócz ambicji osobistych, tkwi również głęboka, w części jedynie uzasadniona nieufność wobec V magnaterii, a zarazem bezradność przywódców szlacheckich, którzy wciąż nie mogą się zdobyć na sformułowanie pozytywnego programu, wytypowanie konkretnego a odpowiadającego ich celom kandydata. Nieufność szlachty wobec senatorów liczyła sobie już z górą pół wieku. U podłoża jej stała polityka królowej Bony. Małżonka Zygmunta Starego, wychowana w zepsutej atmosferze politycznej renesansowych Włoch, nie umiała ocenić szczerego, bezinteresownego przywiązania Polaków do O KRÓLA SZLACHECKIEGO panującej dynastii, autentycznego ich patriotyzmu, tak silnego wówczas w społeczeństwie szlacheckim i wśród wielu magnatów. Zaniepokojona instytucjonalną słabością władzy królewskiej, uciekała się do nadzwyczajnych prób jej wzmocnienia w sposób niemal histeryczny: miedzy innymi dobierając doradców, liczyła przede wszystkim na ujemne cechy ich charakteru, ambicję i chciwość, które umożliwią jej swobodne manipulowanie większością w senacie. Takich doradców odziedziczył Zygmunt August i choć początkowo chciał kontynuować ojcowską politykę oparcia się na izbie wyższej, nie mógł jednak tego dokonać bez jej przebudowy. Równocześnie jednak, od wojny kokoszej 1537 r., trwał nieustanny napór mas szlacheckich domagających się udziału w rządach. Niski poziom moralny senatorów był wodą na młyn szlacheckich przywódców, zaniedbanie zaś przez magnatów ich obowiązków politycznych, sądowych i administracyjnych uniemożliwiało również królowi rządy w sojuszu z senatem: rządzenie bowiem to nie tylko suwerenność decyzji politycznych, ale również codzienna praca administracyjna i sądowa nad ich wprowadzaniem w życie. A do pracy nominaci Bony się nie kwapili. Upadek politycznego morale, równoznaczny zresztą z upadkiem instynktu samozachowawczego magnaterii jako grupy politycznej, sprawił, że w drugiej połowie XVI w. większość rodów magnackich nie interesowała się polityką. Stąd sojusz monarchy ze szlachtą, ich współdziałanie polityczne było za Zygmunta Augusta nieuniknione. Ale dzieło sejmów egzekucyjnych, dokonane przez króla i szlachtę przeciw starej magnaterii, przysłoniło przemiany zachodzące dzięki nomi-natom Zygmunta Augusta w samym senacie. Król konsekwentnie powoływał doń ludzi nowych, umożliwiając im nadaniami starostw budowanie fortun rodowych: Stanisław Zamoyski niech tu będzie najdobitniejszym przykładem, obok niego zaś stryj pierwszej żony Jana, Hieronim Ossoliński, czy inni działacze egzekucyjni. Pewnie, że i wśród nich zdarzali się bezwzględni i chciwi karierowicze, jak choćby protektor Jana, Piotr Myszkowski. Ale zmienił się mechanizm polityczny. Król czuwał, by senatorowie pracowali. Izba Poselska naciskała na senat i wykorzystała każdą opieszałość, każdy błąd magnackiej administracji. Kościół po soborze trydenckim przestał tolerować cynizm i niedołęstwo renesansowych prałatów, żądał od nich wysokiego poziomu intelektualnego 44 O KRÓLA SZLACHECKIEGO i moralnego. Wprawdzie król nie mógł usunąć nieuczciwego czy niedołężnego senatora: wystarczyło jednak, iż nie będzie go nagradzać starostwami, nie będzie awansować, synowi jego odmówi stanowiska sekretarza czy rotmistrza i nie zgodzi się na wybranie go nawet na najskromniejszy urząd ziemski, przekreślając tym samym u progu karierę polityczną młodzieńca. Reformy polityczne czasów Zygmunta Augusta sprzyjały zatem budowie nowego, odpowiedzialnego za swe działania zespołu senatorów, ministrów, urzędników koronnych i budowa ta daleko już była zaawansowana. Ale szlachta wciąż przesiąknięta była tradycyjną nieufnością do magnatów. Istniał jednak i inny powód tej nieufności, bardziej uzasadniony. Wśród magnaterii niezwykle popularna była kandydatura habsburska. Zaważyły dwie przyczyny. W polityce międzynarodowej monarchia Habsburgów austriackich była naturalnym sprzymierzeńcem Rzeczypospolitej. Długa nieufność, przedłużona jeszcze niepotrzebnie obłędną polityką węgierską Bony i nie mniej obłędną polityką moskiewską Ferdynanda I, ustępowała powoli miejsca zrozumieniu, że obu sąsiednich państw nie dzielą żadne istotne spory, że zainteresowane są one wspólnie w powstrzymaniu ekspansji tureckiej. Stosunki gospodarcze były dobrze rozwinięte i popłatne dla obu stron: magnateria, zaangażowana w handel zagraniczny, skłonna była je bardziej doceniać. W tej sytuacji połączenie obu państw unią personalną zdawało się dla niej korzystne, szczególnie że Habsburgowie jawnie sprzyjali arystokracji zarówno w swych krajach dziedzicznych austriackich, jak i w Czechach oraz na zachodnim skrawku Węgier z dzisiejszą Słowacją, gdzie władali jako królowie elekcyjni. W Polsce magnaci wchodzili w skład stanu szlacheckiego, którego członkowie formalnie byli równi; w posiadłościach habsburskich tworzyli na ogół stan osobny, wyższy niż zwykła szlachta i popierany przez monarchię przeciw szlachcie. Rachuby te jednak z punktu widzenia interesów Rzeczypospolitej mogły być zawodne. I w Niemczech, i na Węgrzech Habsburgowie prowadzili politykę dynastyczną, a nie narodową; celem ich była władza absolutna, nie jedność terytorialna. Najbardziej bali się zorganizowania własnych poddanych, zwłaszcza w zgromadzeniach stanowych. Uniemożliwili zwiększenie kompetencji sejmu Rzeszy w sprawie tolerancji religijnej, wybierając zasadę: cuius regio, eius religio, czyja władza, tego wyznanie, zwiększa- 45 O KRÓLA SZLACHECKIEGO jącą władzę książąt Rzeszy — a więc i własną w Austrii. Sabotowali wysiłki zmierzające do zjednoczenia Węgier i wypędzenia z nich Turków: woleli panować nad skrawkiem Węgier, pewni, że w tej sytuacji sejm węgierski będzie im posłuszny, że wybierze zawsze Habsburga królem Węgier. Temu właśnie służyć miała stosowana na Węgrzech i w Czechach elekcja króla za życia jego poprzednika, elekcja vivente rege, przed którą się szlachta polska tak broniła. Przykład zaś Rzeszy i Węgier wzbudzał w Polsce obawy, że wybór Habsburga byłby równoznaczny z rozbiorem Rzeczypospolitej, oddaniem Moskwie ziem ruskich, a Brandenburgii Pomorza. Być może niepokój uzasadniony, choć jeśli nawet Habsburgowie takie plany żywili, wprowadzić je w życie byłoby im tu trudniej niż w Rzeszy czy na Węgrzech. Stąd to, co w wystąpieniach Zamoyskiego i innych przywódców szlacheckich mogło się wydać demagogią, było zarazem rozpaczliwą próbą wzmocnienia instytucji szlacheckich, społecznych, by nie dopuścić do wyboru Habsburga, a w razie jego wyboru stworzyć dlań taką przeciwwagę, aby nie mógł zaszkodzić jedności państwa. Objawiał się oto po raz pierwszy odwieczny, zda się, polski paradoks: silna władza groziła osłabieniem i uzależnieniem państwa. To stało się przecież w Rzeszy i stąd jeden z publicystów szlacheckich zapytywał ironicznie: „Chcą nas rządu uczyć? Dłużej Polska w tym nierządzie, jako go zową, stała et floruit [kwitnęła], et Germania w owych swym wielkim rządzie kilkakroć przewróciła kozłek." Tak, w odmiennym od późniejszego znaczeniu, rodziło się przysłowie „Polska nierządem stoi". Ale kandydaturze habsburskiej nie bardzo było kogo przeciwstawić. Zmarł w 1571 r. najbliższy krewny Zygmunta Augusta, jego siostrzeniec Jan Zygmunt Zapolya, legalny król Węgier, władający jednak tylko Siedmiogrodem; po jego śmierci objął rządy w tym kraju mało dotąd znany magnat Stefan Batory, lecz władza jego, zbudowana na uznaniu Turcji, poważnie była zagrożona przez wysuwanego przez Habsburgów innego magnata, Kaspra Bekiesza. Drugi z siostrzeńców królewskich, królewicz szwedzki Zygmunt Waza, był jeszcze dzieckiem, a jego ojciec, król Jan III, choć wysuwany przez niektórych protestantów, nie był w Polsce postacią popularną. Zygmunt August wspominał za życia o możliwości wyboru swoim następcą jednego z Piastów śląskich, księcia brzesko-legnickiego 46 O KRÓLA SZLACHECKIEGO Fryderyka III, lecz ten zmarł tymczasem, pozostawiając rządy synowi Henrykowi XI, przesympatycznemu, lecz politycznie nieudolnemu pijaczynie. Wreszcie najpoważniejszy z kontrkandydatów, brat króla Francji Henryk Walczy, był całkowicie skompromitowany udziałem w świeżej rzezi protestantów paryskich w dzień św. Bartłomieja. Tym samym obrońcy szlacheckich wolności wysunąć mogli w tym momencie jednego tylko kandydata: Iwana Groźnego. Zdawało się to paradoksem: najgroźniejszy wróg i największy despota w Europie, wsławiony mordami opryczniny, kandydatem wolnościowej opozycji. Lecz przecież tak wielkim paradoksem nie było. Oprycznina mogła się z perspektywy polskiej wydawać ruchem drobnoszlacheckim, wymierzonym przeciw bojarom i mieszczaństwu. Najbardziej bojowi przedstawiciele szlachty nie proponowali wprawdzie podobnych metod, ale pocieszali się, i w swej agitacji za Iwanem to podkreślali, że polskie społeczeństwo jest dojrzalsze politycznie, że masowych mordów nie potrzeba, a kilka głów jak poleci, to i lepiej (z punktu widzenia magnackich kandydatów na szafot, niepewnych o czyje głowy chodzi, różnica ta była zresztą nieistotna). Do szlachty trafiały różne argumenty, nie tylko polityczne: krążyła na przykład opowieść, jak Iwan zwołuje piękne boja-równy do Kremla, by sobie wybrać żonę, i jak jednej nocy, wśród wielu dziesiątek kandydatek, doświadczalnie sprawdza, która mu będzie odpowiadać. Do szlachty bardziej wyrobionej politycznie apelowano między innymi o solidarność słowiańską, obiecywano jej dbałość o stanowe interesy. „Wytargowalibyśmy na Moskiewskim -- pisał szlachecki publicysta — czego nam jeszcze do swobód i wolności naszych potrzeba, a od Rakuszanina trzeba się jeszcze bać, aby ich nam nie łamano, jako uczyniono Czechom, braciej naszej." Toteż obóz szlachecki, zwłaszcza protestancki, liczył przez jakiś czas sporo zwolenników Iwana, mimo że on sam formalnie o koronę się nie starał, pozwalał się jedynie prosić o kandydowanie, posłów polskich traktując wyniośle i wręcz im oświadczając: „Jest w waszej ziemi polskiej i litewskiej wiara Marcina Lutra, ludzie za którą obrazy burzą, tym się mnie za pana wziąć nie widzi, lecz ja o tych niczego mówić nie będę, bo pismo Boże nie jest na broń i na gniew, tylko na cichość i na pokorę dane." 47 O KRÓLA SZLACHECKIEGO Wiele lat później Reinhold Heidenstein przekazał nam informację, że zwolennikiem kandydatury Iwana był również Jan Zamoyski. Do wiadomości tej należy podchodzić z dużą ostrożnością. Być może miała ona zatrzeć w pamięci szlacheckiej wczesne związki Zamoyskiego z orientacją francuską, szczególnie niepopularną po ucieczce Walezego. Nawet jednak gdyby była całkiem nieprawdziwa, wybór przez Heidensteina tej właśnie kandydatury, niewątpliwie podyktowany przez samego Zamoyskiego, świadczy, jakim chciał on się wydać przed szlachtą, świadczy również 0 związaniu się w czasach elekcji z grupą radykalnej szlachty przychylną kandydaturze Iwana. Lecz nasuwa się jeszcze jedna, najbardziej prawdopodobna interpretacja rzekomych moskiewskich sympatii starosty bełskiego. Wiemy bowiem, że polityka jego mocodawców wobec Iwana potrafiła iść nieraz krętymi drogami. W czasie pierwszej elekcji Radziwiłłowie z Sierotką na czele długo łudzili Iwana możliwością wyboru na przedstawionych przezeń warunkach, by odciągnąć go od działań wojennych w czasie interregnum i przy sposobności zabezpieczyć się na wypadek jego sukcesu w Polsce. Taktyka Zamoyskiego mogła być częścią gry politycznej Radziwiłłów. Prawdziwym jednak jego kandydatem był zapewne od początku królewicz francuski Henryk. Stwierdzenie to może się wydawać zaskakujące. Niemniej tylko ono pozwala zrozumieć skomplikowaną grę polityczną Zamoyskiego w ciągu pierwszego bezkrólewia. Przede wszystkim pamiętać trzeba, że ów na pozór najbardziej polski ze staropolskich mężów stanu, tak znakomicie manipulujący szlachtą, był początkowo kosmopolitą obcym mentalności 1 dążeniom tej szlachty. Dziesięć znamiennych lat młodości, tej młodości, „co wykuwa żywot cały", spędził za granicą, w Paryżu, Strasburgu, Padwie. Tam przesiąkł odmiennymi ideami, odmienną skalą wartości, odmienną atmosferą kulturową niż w Polsce. Całe życie starał się je w Rzeczypospolitej odtworzyć. Jego ówczesna i późniejsza działalność miała być skierowana na sprawy zagraniczne: tu najpełniej, choć nie zawsze najszczęśliwiej, ujawniały się zamiłowania polityczne i kulturalne Zamoyskiego. W jego osobistej skali wartości to, co obce, było najważniejsze, najlepsze, i działając zresztą w dobrej wierze, z patriotyczną intencją, chciał to ofiarować swojej ojczyźnie. Stąd uważamy, że proponowane przez niego 48 O KRÓLA SZLACHECKIEGO w czasie bezkrólewia reformy polityczne od razu były pomyślane nie jako cel sam w sobie - - bo wewnętrzne sprawy ustrojowe miały dla Zamoyskiego zawsze drugorzędne znaczenie — ale jako droga do usytuowania Rzeczypospolitej wśród mocarstw europejskich i w kontekście całej europejskiej kultury. Dla Zamoyskiego była to przede wszystkim kultura duchowa włoska i polityczna francuska. Bawiąc w Paryżu przed wybuchem wojen religijnych, nie odczuwał jeszcze związanych z nią niebezpieczeństw. To raczej właśnie emocjonalne przywiązanie do Francji z czasów Henryka II zwiększyło jeszcze jego niechęć do protestantyzmu. Wieści o wojnie domowej dolatujące z Francji przekonają go o konieczności uniknięcia jej w Polsce, o potrzebie tolerancji, ale nie o racjach protestantyzmu; będzie brzydzić się nim wówczas jeszcze z gorliwością neofity, a równocześnie będzie się go obawiać i nie pominie żadnej sposobności, by go osłabić. Stąd manipulacje z elekcją viritim, zmierzające do wykorzystania jej w interesach polskiego katolicyzmu. Podobny punkt widzenia reprezentował zresztą inny neofita, jego mecenas, Radziwiłł Sierotka. Kultura dla Zamoyskiego to kultura włoska. Nie tylko Padwa. Również dwór Zygmunta Augusta i sam monarcha. Ta kultura panowała przecież wtedy w Luwrze, pod opieką królowej wdowy Katarzyny Medycejskiej, jej sprzyjał również syn Katarzyny, książę Henryk. Cóż w tym dziwnego, że niedawny ulubieniec potomka Sforzów chciałby teraz na tron polski wprowadzić potomka Medicich. Lecz wybór między Henrykiem Andegaweńskim a Ernestem Habsburgiem był to tylko wybór odmiennej koncepcji polityki zagranicznej. W dziedzinie polityki wewnętrznej obaj kandydaci różnili się od siebie niewiele: obaj katolicy, obaj uznani za przeciwników protestantyzmu, obaj niechętni szlacheckim stanowym uroszczeniom i arystokratyczną wyniosłość łączący z życzliwością dla arystokracji. A zatem urastający do roli trybuna szlacheckiego Jan Zamoyski, by torować drogę kandydaturze francuskiej, musiał przede wszystkim zohydzić Habsburgów. Stąd subtelna, a zarazem demagogiczna gra polityczna, manipulowanie szlachtą bez oglądania się, jakie to będzie miało konsekwencje dla wewnętrznego ustroju państwa, skoro najważniejsza zdaje się orientacja zagraniczna. 3 — Zamoyski 49 O KRÓLA SZLACHECKIEGO Toteż w ostatnich dniach grudnia na bełskim sejmiku przypuścił już Zamoyski generalny i sukcesem uwieńczony, w instrukcjach sejmikowych zaaprobowany, atak na politykę senatu, by unicestwić niebezpieczeństwo, jakie jego zdaniem niósł sejm konwokacyjny. On, który prywatnie w liście do wuja podkreślał niebezpieczeństwa związane z odroczeniem elekcji, teraz walczył o to, by konwokacja przypadkiem nie dokonała elekcji; oskarżając magnatów o chęć zaprzedania Rzeczypospolitej — oczywiście Habsburgom — wzywał, aby nie uznać prawa konwokacji do jakichkolwiek uchwał wiążących poza wyznaczeniem terminu i miejsca elekcji. Zabroniłby jej nawet uchwał zabezpieczających granice kraju: bagatelizował niebezpieczeństwo, które dopiero co sam widział. Radę zaś miał jedną: delegatom na konwokację zabronić wdawania się w jakiekolwiek obrady, wysłać zaś ich więcej, dowolną liczbę z każdego województwa, by zwiększyć zarazem liczebność szlachty i podkreślić, iż jest to zjazd odmienny od sejmu, nie mający jego kompetencji. W praktyce sam wkrótce złamie tę zasadę. Gdy bowiem zebrała się wreszcie w Warszawie na Trzech Króli nowego 1573 roku oczekiwana konwokacja, gdy po płomiennej mowie Zamoys-kiego - - głoszącego, że skoro każdy szlachcic ma obowiązek obrony ojczyzny, to każdy ma zarówno prawo, jak i obowiązek udziału w wyborze króla — zwyciężyła zasada elekcji viritim, starosta bełski uznał, że niebezpieczeństwo minęło. Wprawdzie wbrew jego zdaniu przyjęto, że elekcja ma być jednomyślna — dobrze świadczy o jego rozsądku politycznym, że proponował głosowanie większością — ale najważniejszy dlań był fakt, że konwokacja nie jest elekcją. Stąd nie tylko zaaprobował debaty na temat poprawy ustroju Rzeczypospolitej, ale dał się wybrać do komisji, która miała przygotować artykuły nowej konstytucji, nazwane później henrycjańskimi. Nie wiemy natomiast, jaki był jego udział w przygotowaniu konfederacji warszawskiej. Zawiązana 28 stycznia, zobowiązywała sygnatariuszy do zachowania pokoju — w tym i pokoju wyznaniowego — w czasie bezkrólewia, gwarantowała ważność zawartych w tym czasie umów dotyczących kupna i sprzedaży dóbr ziemskich oraz spłaty zaciągniętych długów, wreszcie ustalała z grubsza porządek elekcji. Sprawy wyznaniowe podporządkowane w niej były politycznym, społecznym 50 O KRÓLA SZLACHECKIEGO i gospodarczym interesom szlachty i stanowiła ona świadectwo nie tyle tolerancji, ile indyferencji wyznaniowej jej twórców. Elekcje naznaczono na 5 kwietnia: odbyć się miała pod Warszawą na polach wsi Kamień na prawym brzegu Wisły. Wybór miejsca sprzyjał partii katolickiej, zwłaszcza wobec rozrodzonej, biednej i fanatycznie katolickiej szlachty mazurskiej. O jej ciemnocie krążyły legendy, szydercze śpiewki, opowiadano, że Mazurzy ślepi się rodzą jak szczenięta i po tygodniu dopiero widzą. Politycznej ślepoty rzeczywiście na Mazowszu nie brakło, a możliwości manipulacji masami dla zręcznego demagoga były olbrzymie. Tym razem jednak znalazł Zamoyski godnego siebie partnera wśród duchowieństwa. Nie był nim oczywiście prymas Jakub Uchański, zażarty zwolennik kandydatury habsburskiej. Do roli podobającego się szlachcie przywódcy Kościoła urastał biskup kujawski Stanisław Karnkowski. Zręczny i wymowny, szedł ręka w rękę z Zamoyskim. Elekcja rozpoczęła się od prób kontrofensywy ze strony magnatów protestanckich. Piotr Zborowski, choć sam zwolennik Walezego, zdawał sobie sprawę z niebezpiecznego precedensu, jakim było wprowadzenie na pole elekcyjne mas ciemnej szlachty. Szczególnie groźny był pomysł, aby wszyscy głosowali wspólnie, „w kupie", jak mówiono. Wówczas czterdzieści tysięcy Mazurów zakrzyczałoby po prostu resztę szlachty z innych województw. Szczęśliwie, konieczność wysłuchania wpierw przemówień obcych posłów, zachwalających swych kandydatów, zmusiła do wyboru w pierwszej części obrad formy pośredniej. W centrum pola elekcyjnego marszałek wielki koronny wzniósł wielki namiot, rychło przezwany szopą, w którym posłowie obcy wypowiadać się mieli wobec senatu i deputatów szlachty - - po dziesięciu z każdego województwa. Tam również odbywały się właściwe obrady, a ich rezultaty deputaci przekazywali szlachcie zebranej w województwach. Wysunięto również projekt, aby ci właśnie deputaci dokonali elekcji w imieniu wszystkich zebranych, projekt ten jednak obalił właśnie deputat województwa bełskiego — Jan Zamoyski. Przeciwstawił się też aspiracjom Albrechta Hohenzollerna, młodego księcia w Prusiech, do zajęcia miejsca w senacie: krok logiczny, skoro się zmierzało do ograniczenia wpływu senatorów protestanckich, ale sprzeczny z interesem Rzeczypospolitej, rozluźniający więź między Prusami Książęcymi a Polską. 51 O KRÓLA SZLACHECKIEGO Nadszedł czas przemówień posłów zagranicznych. Iwan poselstwa w ogóle nie przysłał, a relacja polskiego posła do Moskwy, Michała Haraburdy, nie pozostawiła wątpliwości, że polską koroną nie jest zainteresowany, chętnie jednak oderwałby i włączyłby do swoich posiadłości Litwę. Biło to w kandydaturę Ernesta, potwierdzało bowiem słuszność podejrzeń, że Habsburgowie uzgodnili podział Rzeczypospolitej z Moskwą. Nie pomogła wymowa cesarskiego wysłannika, wielkiego burgrabiego królestwa Czech, Wilhelma z Rożmberka, powszechnie szanowanego, tolerancyjnego, żonatego z ewangeliczką katolika. Przemawiający po czesku, uważany za współziomka („z naszej krwi jest i naszego języka" — mówiła o nim szlachta), Wilhelm zdobył olbrzymią popularność osobistą w Polsce i być może, gdyby odważył się ją wyzyskać, byłby już wtedy mógł stanąć w szranki z innymi, wolał jednak, bezskutecznie, zachwalać Ernesta. Jedynym bowiem kontrkandydatem szlacheckim dla Francuza mógł być któryś z rodzimych magnatów. Mówiono o kandydaturze „Piasta" i miała ona wszelkie szansę powodzenia. Piastów było jednak za dużo: Firlej, Łaski, Kostka, Szafraniec z Korony, Radziwiłł z Litwy. Przeciwnicy tej kandydatury zaczęli dorzucać nazwiska następne. Lista sięgała dwudziestki, gdy wstał Piotr Opaliński i ze śmiertelną powagą rzucił nikomu nie znane nazwisko Badury Słupskiego. Godzinę trwał śmiech na polu elekcyjnym, aż zabrał głos Zamoyski: niewinnie zaproponował, aby -skoro posłów zagranicznych wyproszono już na czas głosowania z pola elekcyjnego - - rodzimi kandydaci je także opuścili, jeśli rzeczywiście aspirują do korony. Wniosek przyjęto, ale chętnych zabrakło: nikt z magnatów nie zdecydował się opuścić elekcji. Wówczas stało się jasne, że jedynym realnym kandydatem jest Henryk Walczy. Na jego sukces złożyło się wiele przyczyn. Słabość pozostałych rywali miała istotne znaczenie. Wielki kunszt dyplomatyczny posła francuskiego Monluca, tytularnego — bo zawieszonego przez Rzym -biskupa Walencji, indyferentnego wyznaniowe irenisty, który i do katolików umiał trafić, i protestantów uspokoić, podkreślany był wielokrotnie. Monluc rzucił na szalę olbrzymi majątek osobisty Henryka we Francji, obiecując do ostatniego niemal liwra zaangażować go w potrzeby Rzeczypospolitej, co sprawiło, że i finansowo była to kandydatura najkorzystniej- 52 O KRÓLA SZLACHECKIEGO sza, przy czym obietnice były w tym momencie całkiem realne; zagrażał im jedynie ciągły spadek wartości srebra w stosunku do złota, gdyż dochody Henryka były wypłacane w srebrnych liwrach, a zobowiązania Monluca opiewały na monetę złotą. Wreszcie obietnica poślubienia ostatniej z Jagiellonów, podstarzałej siostry Zygmunta Augusta, popularnej na Mazowszu Anny, przeważyła zapewne szalę. Te zobowiązania Monluca za radą starosty bełskiego ułożono w dokument mający charakter umowy między elektem a stanami Rzeczypospolitej, a nazwany pacta conventa i wzorowany na znalezionych niegdyś przez Zamoyskiego w archiwum koronnym paktach z Ludwikiem Węgierskim. Jedynie zobowiązanie poślubienia Anny zredagowane zostało, świadomie zapewne, oddzielnie, w mniej ważnym dokumencie. Zagrażało tylko jedno — zdecydowana niechęć Monluca do podpisania uchwalonych na sejmie elekcyjnym artykułów henrycjańskich, pełniących funkcję nowej polskiej konstytucji. Za ich treść zaś w znacznej mierze był odpowiedzialny również Zamoy ski. Dziełem starosty bełskiego była zapewne ogólna koncepcja artykułów, systematyzująca niejako najważniejsze, węzłowe problemy ustroju politycznego Rzeczypospolitej w duchu jednak nie tyle szlacheckim — choć ich frazeologia zręcznie do dążeń szlachty była przystosowana — ile senatorskim. Uzależniały one bowiem monarchę w większym stopniu od senatu czy pozostających przy nim senatorów rezydentów niż od całego sejmu ze szlachecką Izbą Poselską. Zdaniem Stanisława Płazy pod wpływem Zamoyskiego „nadano im charakter przywileju wystawionego przez króla na wzór dawnych. On to wyciągnął przywilej mielnicki, z którego przejęto koncepcję artykułu o wypowiedzeniu królowi posłuszeństwa." Lecz projekt ten nie przez wszystkich był aprobowany. Zawiódł dawnych działaczy szlachecko-protestanckiego obozu egzekucyjnego, którzy spodziewali się generalnej reformy praw Rzeczypospolitej. Powołana na konwokacji komisja reformy takiej nie przygotowała, a na elekcji zabrakło czasu. W zamian za to zdołali protestanci — choć po długich sporach z duchowieństwem i częścią senatorów katolickich - - zyskać włączenie do artykułów potwierdzenia konfederacji warszawskiej. Zawiedzeni byli również zwolennicy odebrania królowi najwyższego sądownictwa, którego i tak sprawować efektywnie już nie mógł: tu reforma była konieczna, lecz elekcja nie była najodpowiedniejszą porą. Winna była komisja, która miała 53 O KRÓLA SZLACHECKIEGO kilka miesięcy, lecz zbytnio się w tym czasie nie przepracowywała. To też charakterystyczne dla Zamoyskiego: znakomita wiedza prawnicza i obfitość pomysłów, popartych doskonale dobraną argumentacją, nigdy nie szły w parze z umiejętnością żmudnej pracy organizacyjnej. Umiał natomiast dobierać sobie ludzi, którzy taką pracę wykonywali sumiennie i z oddaniem. Na razie deputaci przedstawili warunki i rozpoczęła się burzliwa dyskusja. Zamoyski, którego francuskie sympatie były już powszechnie znane, przeciągnął na stronę Henryka ród Tęczyńskich. Poza tym stał teraz z boku: i kiedy rozprawy trwały w senacie, i kiedy przeniosły się na pole elekcyjne. Szlachta nie chciała dłużej zwlekać. Rozpoczęto głosowanie w województwach. Gdy szala przechylała się na stronę Henryka, Firlej, Sienicki i inni przywódcy protestanccy usunęli się na Grochów, grożąc zerwaniem sejmu elekcyjnego. W najgroźniejszym momencie zabrakło Zamoyskiego wśród wybijających się mediatorów: ta rola przypadła Piotrowi Zborowskiemu, jednemu z najdalej patrzących mężów stanu owych burzliwych miesięcy. Ostatecznie i Uchański potrafił wyciągnąć rękę do zgody, przekonując Firleja, by zrezygnował z oporu. Tylko Monluc pozostał nieugięty. Protestował przeciw artykułom, tłumaczył, że nie ma pełnomocnictw. Polacy, tym razem solidarnie, oświadczyli mu, że bez zgody na artykuły nie ma elekcji. Nie miał wyboru, zaprzysiągł. 19 maja 1573 r. trzej marszałkowie -- koronny, litewski i nadworny - - ostatecznie nominowali Henryka de Valois, księcia andegaweńskiego, królem polskim i wielkim księciem litewskim. DROGA DO FRANCJI Król został wybrany. Kończyła się pierwsza burzliwa elekcja. Pozostawała ostatnia formalność: powiadomić Henryka. Tego samego dnia, gdy Firlej uroczyście proklamował powołanie na tron nowego króla, przystąpiono do wyznaczenia posłów, oficjalnie przez „stany", faktycznie zapewne przez senat z udziałem tych deputatów, którzy pozostali w szopie. Szybka, natychmiastowa decyzja w momencie odprężenia po dokonaniu elekcji sprawiła, że wybór był w znacznej mierze przypadkowy, stąd skład poselstwa mówił przede wszystkim o tym, kto w decydującej chwili umiał zadbać o interes własny czy przyjaciela. Przewodniczącym delegacji został biskup poznański Adam Konarski, doświadczony dyplomata, związany z prymasem i kardynałem Commen-donim; miało to niewielkie znaczenie, skoro funkcja jego była czysto honorowa, a kompetencje wyłącznie reprezentacyjne. Rozważny i spokojny, może nawet niekiedy za spokojny, był początkowo zwolennikiem Ernesta, pod warunkiem jednak, że cesarz za to zwróci Polsce Śląsk. Bojowym jednak katolikiem był najważniejszy po nim rangą w senacie Olbracht Łaski, wojewoda sieradzki, indywidualność wybitna, pełna sprzeczności i wybujałych ambicji. Podobnie bujną naturą był przedstawiciel pierwszego z polskich rodów magnackich, szczycącego się rzekomym pochodzeniem od przedpiastowskiego władcy Małopolski, legendarnego Waltera z Tyńca, Jan Tęczyński, kasztelan wojnicki, wsławiony swoją dramatyczną podróżą do Hiszpanii. Prócz nich uczestniczyli w legacji kasztelanowie: gnieźnieński Jan Tomicki, międzyrzecki Andrzej Górka, sanocki Jan Herburt, raciąski Stanisław Kryski, marszałek na- 55 DROGA DO FRANCJI dworny litewski, znany nam już Mikołaj Krzysztof Radziwiłł Sierotka, wreszcie przedstawiciele szlachty, starostowie: bełski Jan Zamoyski, kazimierski Mikołaj Firlej, syn marszałka wielkiego koronnego, odo-lanowski Jan Zborowski, brat wojewody Piotra, wojewodzie kijowski Aleksander Proński i syn Jana, Mikołaj Tomicki —jeśli nie senatorowie, to z magnackich rodów pochodzący, synowie lub bracia senatorów. Herburt, znakomity znawca prawa polskiego, był prawnym ekspertem poselstwa i jemu to polecono czuwać nad wypowiedziami oficjalnych posłów, ku niezadowoleniu Konarskiego, jako że kasztelan sanocki był katolikiem umiarkowanym, zwolennikiem konfederacji warszawskiej. Andrzej Górka przewodził czterem znajdującym się w składzie poselstwa protestantom; pozostawił pisany wspólnie ze swym sekretarzem Henrykiem Girkiem diariusz poselstwa. Sejm naznaczył posłom liczbę osób, które mogą w ich orszaku udać się do Francji na koszt Rzeczypospolitej; Zamoyskiemu przyznano cztery. Niemal żaden z posłów się do tego nie zastosował, nie mówiąc o tym, że wielu ze szlachty towarzyszyło im na koszt własny. Tak więc faktyczne poselstwo, poza służbą, liczyło około 250 uczestników. Zamoyski wziął ze sobą sześciu. Paweł Orzechowski, brat jego macochy Anny, był znanym już szlacheckim działaczem politycznym; w przyszłości, po śmierci Sienickiego, zostanie podkomorzym chełmskim. Obok niego dwaj bracia Sarniccy, Jan i Stanisław; ten ostatni, działacz kalwiński, później wybitny historyk i prawnik, wybrany został prawdopodobnie ze względu na swoje zainteresowania. Znalazł się oczywiście w delegacji ukochany krewniak Jana Zamoyskiego, o osiem lat od niego młodszy Stanisław Żółkiewski, „Zubem", czyli powabnym, zwany z powodu delikatnej, niemal dziewczęcej urody. Zamoyski kuzyna lubił, ale równocześnie od jego ojca, starosty buskiego, również Stanisława, pożyczał pieniądze, z których oddaniem się nie kwapił; był wówczas bez przerwy w długach. Nic natomiast nam nie mówią nazwiska Jerzego Kormańskie-go i jakiegoś Zaporskiego. Wyjazd się odwlekał. Do Francji ruszyli z ramienia senatu prekursorzy, by zapowiedzieć przybycie uroczystego poselstwa, do Wiednia i stolic księstw niemieckich wysłannicy z żądaniem paszportów. Cesarz z udzieleniem ich się nie spieszył. Był czas na załatwienie własnych spraw. 56 DROGA DO FRANCJI Zamoyski, upewniwszy się wpierw, że sumy wyłożone na podróż będzie mógł sobie odbić z dochodów starostwa bełskiego, zdążył jeszcze wyjechać w strony rodzinne. Musiał rozstrzygnąć sprawę mieszkańców wsi Łukowej w starostwie zamechskim, którzy odmawiając ponoszenia nowych narzuconych im ciężarów, napadli na podstarościego, zabili jego sługę, a gdy starosta wezwał ich przed swój sąd, „powiedzieli z tumultem, z wrzaskiem, że nie staniemy. Jakoż nie stanęli." Zirytowany, wraz z drobną szlachtą zasiadającą w tym sądzie i całkiem od niego zawisłą „skazali je wszystki na gardła i majętności ich". Wobec szlachty był bardziej układny: laudum województwa bełskiego z 15 czerwca chwaliło go, że „jako prawny miłośnik wolności rycerskich, będąc bratem naszym, nie chcąc mimo wolności naszy jurysdycyjej grodzkiej nikomu podawać ani jej urzędowi swemu zostawiać bez wolej wszych, przed nimi przełożyć raczył", to jest przekazał ją wyznaczonym przez szlachtę innym urzędnikom ziemskim. Posłowie zbierali się powoli na brandenburskiej granicy w Międzyrzeczu. Nie wszyscy. Żądny przygód Łaski, mimo próśb Radziwiłła, który coś wiedział o jego planach, puścił się przodem w przebraniu. Tęczyński ruszył przez Śląsk, gdzie jednak ujęty został na rozkaz biskupa wrocławskiego w Nysie i wróciwszy później do kraju zrezygnował z dalszej podróży. Kryski usiłował dostać się do Francji drogą morską, ale zatrzymali go Duńczycy w Sundzie. Zborowski i Proński się spóźniali. Sierotka, duch również niespokojny, zniecierpliwił się. Od początku miał pretensje, że on, Radziwiłł, z racji swego niskiego miejsca w senacie -marszałek nadworny była to funkcja odpowiedzialna, ale nie honorowa — będzie miał i niską rangę wśród posłów, uważał to za despekt dla swego domu i dla Litwy, zamierzał u progu podróży wywalczyć dla siebie, jako dla reprezentanta Wielkiego Księstwa, miejsce bardziej godne — a tu nie było z kim się targować. Naradzał się z Zamoyskim, którego wciąż uważał za swego klienta, ale starosta bełski czuł się coraz pewniej i wiele mu nie pomógł; w każdym razie, gdy sprawa wypłynęła w Paryżu, starań jego nie poparł. Zniecierpliwiony Sierotka ruszył przodem; dopiero w Metzu dognał Łaskiego. Ale tymczasem reszta posłów, zaryzykowawszy 6 lipca przejście granicy bez paszportów, zdołała dzięki zdecydowaniu i talentom dyplomatycznym Herburta pospiesznie przebyć Rzeszę. W Meaux pod 57 DROGA DO FRANCJI Paryżem, gdzie stanęli 17 sierpnia, czekali ich obaj uciekinierzy, którzy już wcześniej rozmawiali prywatnie z Walezym, o co im zresztą Tomicki czynił gorzkie wyrzuty. Dwa dni później poselstwo wspólnie odbyło uroczysty wjazd do Paryża. Rozpoczynał się trzymiesięczny, teatralny pobyt polskiego poselstwa we Francji: przemówienia i bale, festyny i polowania. Przyglądał się temu Zamoyski: uroczystości podobne miały doniosłe znaczenie propagandowe i sam będzie później podobne organizował w Polsce. Lecz prawdopodobnie wiele się już nie nauczył. Królowa matka, która dyrygowała tym teatrem, czerpała wzory ze swej włoskiej ojczyzny, a te starosta bełski znał dobrze. Ważniejsze dla niego były rokowania i rychło okazało się, że wśród posłów, jeden z najmłodszych, będzie też najbardziej zatrudniony i najpotrzebniejszy w codziennej pracy dyplomatycznej. Zaczęło się to już w czasie podróży przez Niemcy, kiedy właśnie Zamoyskiemu polecono w Eisenach wystosować w imieniu całego poselstwa list do elekta: jego piękną łacinę uznano za najbardziej reprezentacyjną. Trudności dyplomatyczne w czasie podróży przez Niemcy przypomniały posłom o ważnych kwestiach polityki międzynarodowej pomijanych w burzliwych latach elekcji. Z Frankfurtu nad Menem pisali do senatu Rzeczypospolitej, przypominając, iż trzeba książętom lennym, pruskiemu i kurlandzkiemu, wyznaczyć zawczasu termin hołdu, odnowić pakta międzynarodowe: wyliczając je posłowie powoływali się na rejestr pochodzący z archiwum skarbu koronnego, który Zamoyski wziął ze sobą — jak pisali — do Francji. I bez tej informacji widzimy, że jego rozumowanie i jego zainteresowania przebijają z tego listu. Gdy przed Metzem przywitał posłów francuski gubernator miasta, francuską jego mowę tłumaczył posłom Zamoyski i w ich imieniu odpowiadał mu po łacinie. Odtąd miało się to stać niemal regułą, choć w pogotowiu był jeszcze Firlej, również znający biernie język francuski. Wnioskujemy z tego, że Zamoyski przybywając do Francji nie mówił jeszcze sam po francusku, ale ten język rozumiał wystarczająco, by z niego tłumaczyć. Fakt, że porozumiewał się bez trudu z elektem, który nie znał łaciny, nie może przeciw temu świadczyć: Walczy, wychowany przez matkę Włoszkę, władał włoskim równie biegle jak językiem ojczystym. Wiemy jednak, że trzymiesięczny pobyt we Francji wystarczył Zamoyskiemu, 58 DROGA DO FRANCJI by później, w Krakowie, tłumaczyć królowi na francuski przebieg obrad sejmowych. Miał zresztą już w Paryżu człowieka sobie bliskiego, władającego francuskim dobrze. Andrzej Lubieniecki, arianin, przybył tu najpewniej wcześniej z Monlukiem jako jeden ze stu ludzi, do których kształcenia we Francji zobowiązał się Henryk w paktach konwentach. On to podobno był świadkiem przywitania Karola IX z Monlukiem i sławnej później odpowiedzi biskupa Walencji na wyrzuty, iż obiecał spełnić zbyt wiele warunków polskich, które zwiększą i tak wielkie ciężary zobowiązań francuskich; wręczył mianowicie królowi dwa czerwone złote z komentarzem: „Ty zapłacisz jednym te wszystkie kondycje i ciężary, a ja drugim obietnice." „Com ja — dodaje Lubieniecki -- potem powiedział panu Janowi Zamoyskiemu, staroście bełskiemu, dla przestrogi, skoro posłowie z Polski przyjechali do Paryża, i bardzo mi za to dziękował, bo się miał na pieczy i sprawy Rzeczypospolitej naszej, gdy i król poprzysiąc kondycyj długo nie chciał, a drugie chciał znieść." Natomiast autorytet wśród starszych kolegów zdobywał Zamoyski powoli. Gdy w Meaux Radziwiłł, uprzedzając wyrzuty, że przodem pospieszył do Paryża, upominał się o wyższą rangę w poselstwie i powoływał na wcześniejszą rozmowę ze starostą bełskim, ten milczał. Upomniał się natomiast imieniem obu prekursorów, Jakuba Ponętowskiego i Stanisława Ciołka z Żelechowa, o określenie ich roli, sugerując między innymi, by uznano ich za równorzędnych członków poselstwa. Otrzymał ostrą reprymendę, iż co innego prekursor, a co innego poseł, ale przekonać się nie dał; czy pragnął popularności, czy też chciał zwiększyć swój wpływ w samym poselstwie, odpowiedzieć trudno, gdyż jako biegły prawnik wiedzieć musiał, że merytorycznie nie ma racji. Był pewny siebie, bo zdawał sobie sprawę, że jego świetna łacina będzie kolegom potrzebna. Tymczasem opracowywał wraz z Konarskim i Firlejem łacińskie odpowiedzi na mowy króla Francji i elekta. Odpowiedzi te musiały być spisane i zaaprobowane przez wszystkich posłów; samodzielnie mógł replikować w razie potrzeby tylko przedstawicielom uniwersytetu paryskiego. Merytoryczny jego udział w rokowaniach był też niewielki. Jeśli odpowiadał królowi, to zawsze w imieniu całego poselstwa po naradzeniu się z kolegami. Tak było w sprawie francuskiej służby króla po jego 59 DROGA DO FRANCJI przybyciu do Polski, w której posłowie okazali się skłonni do ustępstw. Tak, gdy w sporze o prawo wypowiedzenia posłuszeństwa oddał królowi deklarację posłów „i tego wszystkiego powtórzeł, co było przez jmci pana sanockiego powiedziane długimi i szerokimi słowy". Tak również było, kiedy przedstawiał stanowisko posłów dotyczące kwestii przelewania dochodów Henryka z Francji do Polski -- punktu, w którym Walczy odniósł całkowite zwycięstwo, gdyż pieniądze miały być, jak tego pragnął, pozostawione mu w Rzeczypospolitej do wyłącznej dyspozycji, a nie, jak projektowano, zawiadywane przez podskarbiego nadwornego. Samodzielnie wypowiadał się Zamoyski w sporze o konfederację warszawską, przeciw zatwierdzeniu której oponowali Konarski i Łaski - wraz z większością deklarował wierność katolicyzmowi, ale zarazem prosił o zatwierdzenie konfederacji. Wspominając o sprawie królewny Anny, przypominając Henrykowi obietnicę poślubienia infantki, przez kolegów niezbyt zdecydowanie poparty, sam chyba działał bez wielkiego przekonania i oczywiście nic nie wskórał. Najbardziej samodzielne i najbardziej kompetentne było jego wystąpienie, w którym charakteryzował królowi stosunki Rzeczypospolitej ze Szwecją. W sumie zdziałał niewiele, ale jako jednego z najmłodszych i najniższych rangą członków poselstwa nie można go winić za to, że cała misja sukcesów nie przyniosła. Walczy zdołał znacznie złagodzić postawione mu warunki, zarówno przez ich odpowiednią interpretację, jak przez brak istotnych gwarancji ich dotrzymania. Za to zabłysnął Zamoyski kunsztem oratorskim. Współautor diariusza poselstwa, dworzanin Górki Henryk Girk, dwukrotnie wymieniał „cudną oracyją" Zamoyskiego; pierwszą z nich napisaną, lecz nie wygłoszoną, tylko natychmiast wydaną drukiem w Paryżu, a następnie w Rzymie, drugą — przy oddawaniu Walezemu dyplomu elekcji. Okazał się Zamoyski jednym z najbardziej reprezentacyjnych członków poselstwa, co zjednało mu wyraźnie uznanie kolegów, a potem w Rzeczypospolitej opinię szczególnie w czasie tego poselstwa zasłużonego. Elekt już we Francji zdawał się nabierać zaufania do jego zręczności i taktu; zaufanie to zresztą Zamoyski musiał dzielić wówczas z Herburtem, wyróżniany jeszcze specjalnie nie był; podarki dostał podobne jak inni posłowie tej rangi: złoty łańcuch wartości rzekomo 2000 skudów i tyleż gotówką. Łańcuch nieraz będzie wędrował w zastaw, wpierw do Stanisława Żółkiewskiego starszego 60 DROGA DO FRANCJI za niespłacone długi. Żółkiewski na polecenie dłużnika miał go sprzedać, ale jeszcze w 1577 r. nie dawali za niego nawet 600 złp. (skud był niewiele mniej wart od złotego). Później w Nancy wraz z sześcioma innymi posłami wchodził Zamoyski w skład współojców chrzestnych księżniczki lotaryńskiej, siostrzenicy Walezego. Można tylko tyle powiedzieć, że zwrócił na siebie uwagę elekta, koledzy zaś nauczyli się doceniać jego zdolności. Czas był wracać do kraju. Z początkiem października Henryk wolno ruszył na wschód, a z nim cały dwór francuski, liczny francuski orszak elekta, polscy posłowie oraz inni Polacy przybywający do Francji, podobno ponad dwa tysiące ludzi i tyleż koni. Odetchnęli mieszkańcy Paryża, bo goście to byli kosztowni — na ich utrzymanie w całym królestwie nałożono specjalny podatek, samo zaś niewielkie miasto Provins zapłaciło podobno 300 liwrów. „Polacy — pisał francuski mieszczanin z Provins -- byli to wszystko piękni mężczyźni, wysocy i mocarni i mówili po łacinie wszyscy włącznie ze stajennymi, ale pijacy i żarłocy, aż dziw bierze. Dwaj rzeczeni Polacy wydaliby więcej w czasie jednego posiłku na wino i mięso niż sześciu Francuzów." I dodawał: „gdyby zostali jeszcze pół roku we Francji, wypiliby całe wino tego kraju". Teraz jednak Francuzi mogli im się zrewanżować. Tłumy ruszyły z Walezym do Polski: wielu oficjalnie jako orszak elekta, więcej jeszcze na własną rękę. Nie zdawali sobie sprawy, że w Polsce nikt nie będzie nakładać podatków dla ich ugoszczenia. Elektowi niełatwo było żegnać się z ojczyzną, jak sądził, na zawsze. Dopiero w Niemczech nieco przyspieszył. Odbywał tam długie narady z książętami Rzeszy; ze swego orszaku cenił szczególnie towarzystwo włoskich dworzan, Alberta de Gondi i Ludwika Gonzagi de Nevers. Z Polaków demonstracyjnym uznaniem obdarzył biskupa Konarskiego i wojewodę Łaskiego, przedstawicieli skrajnych, nietolerancyjnych kół katolickich. Ci, co go jeszcze nie znali, brali to za dobrą monetę. Zamoyski w podróży zdawał się już otrząsać z ciężaru spraw publicznych, które dotąd mu przychodziło reprezentować. Znamienne, że jedyny zachowany list z tej podróży, z Melun pod Paryżem, skierowany był do włoskiego przyjaciela Pawła Manucjusza; posyłając jedną ze swoich mów wygłoszonych przed Henrykiem Walezym, donosząc o swych dokonaniach, wyrażał pragnienie powrotu do przerwanych studiów — wiedział, że człowiek uczy się całe 61 DROGA DO FRANCJI życie — a ze spraw publicznych poruszył tylko jedną, która wynikała z zobowiązań Henryka wobec Polski, sprawę podniesienia z powolnego upadku uniwersytetu krakowskiego. Prosił Manucjusza o radę, których włoskich uczonych sprowadzić do Krakowa; w tym momencie to najbardziej mu leżało na sercu. Posłowie poganiali orszak Henryka, ruszając przodem. Zamoyski przynajmniej do Kostrzynia jechał wraz z elektem, był mu potrzebny, między innymi, by koncypować listy do Polski. Zdobył zaufanie elekta i pisał dobrze. Dopiero tuż przed granicą Rzeczypospolitej opuścił orszak Henryka, by władzom polskim oznajmić o jego przybyciu. W drodze czekał nań przyjazny list od Karnkowskiego. Ruszając do granicy na powitanie elekta, biskup kujawski zapraszał starostę do swojego Włocławka. Ale ten, być może, spieszył na sejmik bełski. Na przeszło dwa miesiące znika nam z oczu, by pojawić się w końcu lutego w Krakowie jako poseł ziemski na sejm koronacyjny Henryka Walezego. Sejm zapowiadał się burzliwie. W przeddzień jego otwarcia, 21 lutego, w czasie koronacji doszło do zajścia między Uchańskim, który opuścił przy czytaniu przysięgi królewskiej zobowiązanie zachowania pokoju między dysydentami, a Firlejem, który zobowiązanie to ostro królowi przypomniał. Henryk przysiągł, lecz nie uszło jego uwagi ofensywne stanowisko katolików, wrogich konfederacji warszawskiej, oraz obawy protestantów. Kilka dni później wybuchł spór między Samuelem Zborowskim, młodszym bratem Piotra i Jana, a jego szwagrem, Janem Tęczyńskim, dwoma magnatami znanymi z temperamentu i burzliwych kolei życiowych. Spór by zapewne został w rodzinie — choć obaj antagoniści byli zupełnie nieodpowiedzialni — ale wmieszał się weń kasztelan przemyski Andrzej Wapowski, dostał w łeb czekanem od Samuela i zaniedbawszy lekką ranę zmarł po kilku dniach, najpewniej z zakażenia. Był to dla Henryka duży cios. Na Zborowskich mógł liczyć, choćby dlatego, że siedzieli w kieszeni nadwornych bankierów monarchii francuskiej, florenckich Soderinich, dopomagali mu uspokoić polskich różnowierców, mających przecież istotne przyczyny do podejrzliwości w stosunku do osoby królewskiej. Teraz musiał wydać wyrok przeciw jednemu z nich. Katolicy żądali surowego orzeczenia przeciw protestanckiemu warchołowi: wymierzona ostatecznie kara banicji bez infamii wydała się zbyt łagodna i opozycja 62 DROGA DO FRANCJI przeciw nowemu monarsze w sejmie wzmagała się z każdym dniem. Dla Zamoyskiego zaś, który z życzliwością dla króla łączył zrozumienie, iż katolicyzm staje się przewodnią w Rzeczypospolitej siłą, a protestanci jedynie krzykliwą, ale słabą mniejszością, sejm miał być okazją do wykazania, czy przy całej swej zręczności politycznej zdoła utrzymać zdobytą w czasie ostatnich miesięcy renomę u szlachty i równocześnie zaufanie Henryka. Początkowo zachowywał znaczne uznanie w Izbie. Jego nazwisko znalazło się wśród dwunastu innych, w większości senatorskich, które Jan Tomasz Drohojowski przekazał Henrykowi z prośbą o wynagrodzenie ich zasług dla Rzeczypospolitej. Kilka dni później w imieniu szlachty przedłożył dwa ważne projekty uzupełnienia artykułów henrycjańskich. Pierwszy, który spotkał się jednak ze zdecydowanym sprzeciwem senatu i nie miał żadnych szans przyjęcia, mówił o uzupełnieniu składu senatorów rezydentów, przebywających stale przy królu, o podobnych rezydentów szlacheckich. Drugi, bliski realizacji, uściślał artykuł o wypowiedzeniu posłuszeństwa królowi. W miejsce uprawniającego do tego ogólnikowego „łamania praw" przez władcę pojawiło się naruszenie „wolności publicznych"; do stanów wówczas należało napomnienie króla, a dopiero jeśli nie odniosło ono skutku, można było posłuszeństwo wypowiedzieć. Później z kolei przypadło mu służyć za pośrednika, relacjonującego w Izbie „wiele pięknych słów" Walezego dotyczących między innymi sprawy Samuela Zborowskiego. Wedle Heidensteina tłumaczył również królowi wypowiedzi posłów na francuski, choć sądzić można, że raczej rozmawiał z nim po włosku. Bliski był zatem obu stronom i umiał grać rolę pojednawczą. Gdy wysuwano wątpliwości, czy ustawy z czasu bezkrólewia są ważne, uznawał te wątpliwości za błahe i zaniepokojonej szlachcie radził nie nastawać na króla o ich ponowne szczegółowe zatwierdzenie, zadowolić się dokonaną na koronacji ogólną akceptacją. Grę Henryka, niechętnego ograniczeniom swej władzy, bagatelizował, przestrzegając przed otwartym buntem, „krańcowym niebezpieczeństwem" i „rozumiejąc, że to czas miał zleczyć, a królowi oczy otworzyć". Nie zadowolił, zdaje się, żadnej ze stron. Minęło go podkomorstwo koronne, na które podobno liczył, dostał tylko starostwo knyszyńskie z goniądzkim, ale był to dar Danaów. Dyspo- :; DROGA DO FRANCJI zycja tym bogatym starostwem pozostawała w rękach królewny Anny, z której ramienia zawiadywał nim zasłużony żołnierz, Stefan Bielawski. Zamoyski odczekał, aż Anna z Bielawskim opuści Knyszyn, i wówczas sam wjechał tam w tysiąc koni, których dostarczyli mu Radziwiłł Sierotka i starosta żmudzki Jan Chodkiewicz. Zajął starostwo, żonę Bielawskiego przepędził i ustanowił swoich urzędników, jak też pozyskał dotychczasowych, wśród których poczesne miejsce zajmował znany pisarz Łukasz Górnicki, z nowym starostą blisko związany. Z miejsca to jednak popsuło reputację Zamoyskiego wśród znacznej części szlachty oraz jego stosunki z infantką: o to zdaje się chodziło Henrykowi, który pamiętał, iż to właśnie Zamoyski obstawał w Paryżu przy projekcie poślubienia Anny. Królewna daremnie interweniowała u nowego monarchy. „Kiedy do niego ślę — pisała do siostry Zofii brunszwickiej — powiada, że «Nie dałem», a ręki jego podpis. Przebóg, proszę, poślij WKM do cesarza posła i do KMJ powinowatych, opowiadając a prosząc, aby posłali na Sejm do tej sprawy." Sejm zszedł na niczym. Zamoyski wrócił w strony rodzinne „chcąc się gospodarstwem bawić, a do nauk swoich wrócić". Zamieszkał w Wolicy, jednym z najbogatszych folwarków starostwa bełskiego, nad rzeką Ratą, gdzie przeważało gospodarstwo hodowlane, rybne i warzywne: tam zdawał się tworzyć nowy ośrodek gospodaczy swoich dóbr. Kłopoty z nimi jednak narastały. Bielawski wciąż zagrażał Knyszynowi, król żądał pieczy nad pozostawionym tam mieniem po Zygmuncie Auguście. Burzyli się wciąż przeciw nowym ciężarom poddani z bełskiego i zamechskiego starostwa. Spierali się ze starostą i bełscy dominikanie, którym nie wypłacał należnych dochodów. Obie sprawy dotarły przed króla: przyznał rację i poddanym, i dominikanom. Nawet mieszkańcy Łukowej, tak srogo i przecież nie bez racji potraktowani niedawno, doczekali się teraz uwzględnienia swych skarg przez króla, który rozkazał Zamoyskiemu zaniechania licznych, jak się okazało, nadużyć. Stylizacja rozkazów należała oczywiście do urzędników kancelarii koronnej, ale Zamoyski, do niedawna tam pracujący i zmarłemu królowi bliski — notabene nikt go nie prosił teraz, by pracę tę kontynuował — wiedział, że urzędnicy zdają sobie zawsze sprawę, jaka polityka królowi będzie odpowiadać. Od pierwszych miesięcy okazywał Henryk, że ma ciężką rękę, gdy idzie o wynoszących się nad prawo wielmożów. 64 DROGA DO FRANCJI Przełknął Zamoyski i to. Król zdawał się siedzieć mocno na tronie. Krzyki grożące wypowiedzeniem posłuszeństwa, żądające, by nie rozpoczynać sądów po województwach, przypadki znieważania wysłańców królewskich, jak to się wydarzyło w Sandomierzu, ukazane dramatycznie przez Heidensteina, by podnieść zasługi swego mocodawcy, nie zdołały poruszyć mas szlacheckich. Nawet liczni protestanci, jak związany z Za-moyskim arianin Andrzej Lubieniecki, podkreślali, że przecież król „konfirmował przeszłe przysięgi swe i posłów swych swoją nową przysięgą. A tę konfirmacyją i na piśmie dał, która jest in Volumen legum wpisana." I dodawał Lubieniecki: „bo się to nie działo bez wielkiej sławy narodów naszych, a k'temu za okazyją tą przydał nam Pan Bóg wiele do wolności i swobód naszych, a zatem pokój w ojczyźnie i w sumnieniach, skąd wczas wielki i dostatki nasze wzięły swe pomnożenie". Toteż, choć inne ziemie się z tym ociągały, Zamoyski zagaił sądy starościńskie w Bełzie, wykorzystując je dla złożenia wyborcom formalnego sprawozdania z przebiegu sejmu koronacyjnego. Sprawozdanie to, zachowane w punktach operujących na ogół gołymi faktami, niewiele mówi o poglądach samego Zamoyskiego, podkreśla tylko jego aktywność na sejmie. Dwie rzeczy jednak są wyraźne. Mimo że winy za sejm zerwany nie składał starosta bełski wyłącznie na magnatów, widział bowiem krzyżowanie się tu interesów stanowych i partykularnych, jednak zdecydowanie identyfikował się z obozem szlacheckim, odcinał od panów. Sprawy prawno-ustrojowe wysuwał na plan pierwszy, ostro przeciwstawiał się żądaniom detronizacji Henryka i podkreślał, że zagajając bełskie sądy wbrew opozycjonistom „jesteśmy teraz ludziom początkiem". Postawił wyraźnie na Henryka i choć nagrodzony, własnym zdaniem, skromnie — nie zaniedbał wyliczyć szlachcie, ile stracił w służbie Rzeczypospolitej -zdecydowany był mu dalej służyć wiernie, nie licząc chyba zresztą na szybką i błyskotliwą karierę. Zdawał się rzeczywiście myśleć o żywocie wiejskim, gospodarskim, i o ulubionych książkach. Ale los sprzyjał jego chwilowym przeciwnikom politycznym. Nocą z 18 na 19 czerwca 1574 r. na wieść o śmierci brata, która dawała mu tron francuski, Henryk Walezy opuścił potajemnie Wawel uchodząc do ojczyzny. BYLE NIE CESARZ Ucieczka Henryka całkowicie zaskoczyła Zamoyskiego, pogrążonego bez reszty w kłopotach ze starostwem knyszyńskim. Król kłopoty te powiększył jeszcze najróżnorodniejszymi, wydawanymi w ostatnich dniach pobytu w Polsce, decyzjami. Zamoyski otrzymał jego list datowany 20 czerwca — dwa dni po ucieczce — by strzegł pozostałego w Knyszynie obozu z namiotami po Zygmuncie Auguście, a pilnującego go sługę obozowego opłacał. Równocześnie jednak Bielawski otrzymał inny list królewski, podpisany przez Henryka, ale choć opatrzony pieczęcią wielką koronną, nie kontrasygnowany, jak to było wymagane przy pismach urzędowych, przez kanclerza Walentego Dembińskiego; w myśl tego listu Zamoyski był obowiązany wydać Bielawskiemu jakieś zboże i dobytek. Wreszcie z końcem czerwca senat nakazał Zamoyskiemu, jako staroście knyszyńskiemu, przyspieszyć budowę królewskiego zamku w Tykocinie, którym zawiadywał Łukasz Górnicki, i zaopatrzyć go w żywność. Z nowymi dobrami więcej na razie było strapień niż pożytku, zwłaszcza gdy królewna Anna wydała uniwersał rozkazujący Stanisławowi Trojanowi, rotmistrzowi knyszyńskiemu, zwrócić jej dobra przechowywane w Knyszynie, a Bielawski się zbroił. Zamoyski nie dawał za wygraną: doglądając pilnie, by Trojan ściągał z Knyszyna wszelkie powinności, jakie prawem i lewem mógł od chłopów wydusić, jednocześnie wysłał swych ludzi, by opanowali folwark Zabielę, który Bielawski wciąż trzymał na mocy innego zapisu. Folwark zagarnął i ludzi Bielawskiego przepędził, ale w trakcie utarczki zginął młody szlachcic Piotr Kucieński, pozostający w służbie Zamoyskiego. BYLE NIE CESARZ Zabójcę pojmano, lecz wkrótce sąsiedzi siłą uwolnili go z więzienia w Brańsku. Kłopoty narastały, pieniędzy brakło, wierzyciele się upominali coraz natarczywiej, a sprawa knyszyńska daleka była od rozwiązania. Zamoyski pospieszył do Knyszyna sam wszystkiego doglądać i stamtąd wysłał do Sierotki list z opisem wydarzeń i prośbą o pomoc, nie zważając, że tymczasem pod Warszawą zebrał się sejm konwokacyjny. Radziwiłł odpowiedział szybko. List był długi, serdeczny, ale adresatowi, „panu a jako bratu mnie miłościwie łaskawemu", nie zostawiał cienia wątpliwości, że możny mecenas każe mu wracać do polityki. Dotyczył zasadniczej kwestii — czy zgodzić się, aby nieobecny Henryk rządził za pośrednictwem mianowanego przez siebie gubernatora, czy też wybrać nowego króla i jakiego. Neofita pisząc do neofity nie krył, że jak diabeł święconej wody boi się szwedzkiego protestanta, w dramatyczny ton jako Litwin uderzał wspominając o kandydaturze Iwana, w której kryło się dlań niebezpieczeństwo najgroźniejsze ze wszystkich i całkowicie realne, kandydaturę habsburską odrzucał jako zbyt niepopularną, wreszcie pisząc o Alfonsie księciu Ferrary, krewnym i, jak się wkrótce okazało, kandydacie samego Henryka Walezego, oceniał go wysoko, ale poparcie wykluczał, bo byli za nim Zborowscy i ich szwagier Jan Chodkiewicz, kasztelan wileński. Radziwiłłowie i Chodkiewiczowie wciąż przecież walczyli o przewagę polityczną w Wielkim Księstwie. „Piast" dla Sierotki to obawa, że „byłoby jako w Wołoszech" - wojny domowe, interwencje obce. Gotów był więc się zgodzić na gubernatora z braku innego wyjścia, ale Zamoyskiemu kazał czuwać i badać, skąd wiatr wieje, oczywiście żeby w porę stanąć po stronie zwycięskiej. „Na ten czas -- kończył -- służby swe życzliwe, a nigdy nieodmienne w łaskę Waszej Miłości zalecam, prosząc, abyś, jako Wasza Miłość począł, i łaskaw na mię był, i oznajmi wał mi to, co Waszej Miłości się zdać będzie, gdyż to u mnie secretissimum zawżdy będzie." Zamoyski list pojął — ale nie miał już zamiaru być wyłącznie posłusznym klientem. Tymczasem bowiem jego sprawa wypłynęła w senacie. Zyskał gorącego obrońcę w osobie Jana Herburta, otrzymał sporo magnackich listów popierających jego działania, nawet najmniej mu życzliwi wysuwali propozycję ugody z Bielawskim. Poczuł się znów silny: skoro jest Radziwiłłowi potrzebny, zgoda, ale na innych zasadach. I z końcem października do Sierotki i do głowy kalwińskiej linii Radziwiłłów, Mikoła- BYLE NIE CESARZ ja Rudego, wojewody wileńskiego, wystosował listy z prośbą o rękę siostry Sierotki a wychowanicy Rudego, Krystyny. Zagrał va banque. Wyobrażamy sobie oburzenie w Birżach i Nieświeżu. Odpowiedzi nie było. Zamoyski nawiązał więc korespondencję z Janem Chodkiewiczem, przesyłając mu nowiny polityczne, i machnął ręką na Knyszyn, gdzie przez rok następny podstarości Zamoyskiego nadal rządził folwarkami i przysyłał z nich dochody, ale ludzie Bielawskiego zbierali czynsz po wsiach. Skoro i tak trzeba wracać do polityki, to pewniej się czuł w stronach rodzinnych, gdzie nie musiał prosić o łaskę magnatów. Do Radziwiłła Sierotki następny list napisał więc dopiero w marcu, z Zamchu, wymówiwszy mu dyskretnie, że nie odpisuje, i dodając, „iż Waszej Miłości, swemu miłemu Panu, tak na Podlasiu, jako i w Rusi rad służę". List był pełen wiadomości politycznych — ale o stosunkach z Turcją. Umiejętne przypomnienie, że w szlacheckiej Rzeczypospolitej obaj są sobie równi. I że nie rezygnuje ze współpracy, ale stawia swoje warunki. By zrozumieć gwałtowną reakcję Zamoyskiego, która skierowała go znów ku działalności politycznej i tyradom antymagnackim, pamiętać musimy o uwarunkowaniu zarówno społecznym, jak osobistym. Równość szlachecka nie była bynajmniej w ówczesnej Rzeczypospolitej czczym frazesem. Szlachta jednak akceptowała fakt, że większe zasługi rodzą większe przywileje, że magnaci mają większe prawa, bo i większe obowiązki. Co więcej, akceptowała fakt — leżący zresztą u podstaw teoretycznego uzasadnienia instytucji szlachectwa - - że liczą się tu również zasługi przodków: stąd nacisk, jaki kładł Zamoyski na legendę o Florianie Szarym. Lecz w myśl owych zasad szlacheckiej równości zasługi własne dawały prawo do awansu, do doścignięcia tych, którzy legitymowali się, często wyłącznie, zasługami przodków. Dla pokolenia poprzedniego, wychowanego w czasach senatorskiego króla Zygmunta Starego, to król i magnaci raczyli dojrzeć zasługi i przyjąć zasłużonego do swego grona; stąd stary Stanisław Zamoyski, nawet jako członek senatu, nigdy się nie wyzbył uniżoności wobec Radziwiłłów i obiecywał ją w imieniu swego syna. Ten jednak należał już do nowego pokolenia. Sam znał swoją wartość. Niemałą w tym rolę grała duma intelektualisty, wyższego wykształceniem i inteligencją, niemałą jednak i świadomość wagi pełnionych funkcji, zwłaszcza w czasie bezkrólewia; 68 BYLE NIE CESARZ uznanie zaś mas szlacheckich, wynoszących z własnego grona jednostki najbardziej zasłużone, miało w jego oczach większy walor niż uznanie przez członków dotychczasowej elity. Mechanizm odnawiania się tej elity ulegał bowiem zmianie i rzecznikiem tej zmiany właśnie ambicja i duma czyniły Zamoyskiego. Być może rzeczywiście uważał dotąd, że wystarczy mu wyższość intelektualna i chciał szczerze wrócić do ksiąg. Ale list Radziwiłła mógł przypomnieć dawniejsze upokorzenia i pobudzić go do czynu. Niespokojne zaś czasy sprzyjały ludziom energicznym, którzy by chcieli udowodnić swoją wartość. Jak rządnie przebiegało poprzednie bezkrólewie, tak to, po ucieczce Henryka, kiedy nikt nie wiedział właściwie, czy interregnum już jest, czy go nie ma, wybuchło szeregiem tumultów i eskalacją gwałtu. Zaczęli krakowscy mieszczanie, burząc zbór protestancki, Brogiem zwany, przy czym się nie obyło bez ofiar śmiertelnych. Przyklasnął temu z daleka czujny kardynał Hozjusz, który choć pragnął szybkiego wyboru na tron niemieckiego cesarza (w gruncie rzeczy Hozjusz zawsze miał duszę niemiecką) pod pozorem niebezpieczeństw płynących dla Rzeczypospolitej z anarchii przedelekcyjnej, to takiej anarchii, która prowadziła do mordowania protestantów, nie potępiał. Odgrażała się natomiast szlachta wielkopolska, protestancka lub po prostu tolerancyjna. Wojewoda a zarazem starosta krakowski, odpowiedzialny za porządek w mieście, Piotr Zborowski, jako protestant, nieobecny w dni tumultu, miał związane ręce, zwłaszcza że sąsiednią Lanckoronę, starostwo dzierżone przez Barbarę Wolską, zajął na mocy dość wątpliwych nadań Henryka śmiertelny wróg Zborowskich, Olbracht Łaski, podobnie jak Zamoyski zajął Knyszyn. Tyle że Łaski miał dość własnych stronników i nie musiał jak Zamoyski prosić o pomoc Radziwiłła. Próbował zresztą się kusić i o starostwo warszawskie, ale tu stanęła okoniem mazowiecka szlachta i starostwo obroniła. Niejeden magnat wykorzystywał sytuację, by na własną rękę wymierzać sprawiedliwość. Tylko na Litwie panował porządek, gdyż tam senatorzy odłożyli w kąt dawne porachunki i dbając o sprawną administrację uchwycili rządy Wielkiego Księstwa. Prowadzili podejrzane narady z Iwanem, spisywali tajne deklaracje zobowiązujące do wyboru Habsburga, z kandydatami traktowali o rozwiązanie lub rozluźnienie unii lubelskiej, zarazem jednak po cichu każdy z nich prowadził politykę własną BYLE NIE CESARZ i rozumiejąc, że chwilowo, choćby w strachu przed Iwanem, trzeba się trzymać razem, czekał tylko na chwilę, kiedy będzie można wbić nóż w plecy rywala. Nie tylko na Litwie, również w Koronie magnaci podnieśli głowę. Wydawało się im, że nie wrócą czasy pierwszej elekcji, kiedy to tłumy szlacheckie narzuciły Henryka, że teraz zrażeni do swego kandydata przywódcy szlacheccy zaufają ich doświadczeniu. List Sierotki do Zamoy-skiego był jaskrawym przykładem, jak panowie powracają do tonu protekcjonalnego wobec najbardziej nawet wpływowych działaczy szlacheckich. Depesze rezydentów zagranicznych świadczą, że i oni tej atmosferze ulegli: o magnatach tam tylko się mówi, dla magnatów tylko przygotowuje się dukaty, mające im wskazać właściwego kandydata na tron Rzeczypospolitej, magnatom jedynie obiecuje się tytuły i urzędy. Brać zresztą będą prawie wszyscy, niejeden od kilku ambasadorów, co oczywiście każe wątpić w szczerość ich obietnic. Gwoli sprawiedliwości trzeba nadmienić, że wśród nielicznych, którzy się tym nie splamili, znajdzie się Sierotka, wedle cesarskiego wysłannika Dudycza „uczciwy jak panienka". Inna rzecz, że właśnie Radziwiłła stać było wówczas na to, by kupić ubogiego cesarza. Ale w cieniu magnackich intryg, czekając chwili stosownej, umiejętnie odwlekając niemiłe im decyzje, ufni w poparcie braci, czuwali popularni przywódcy szlacheccy. Na wrześniowej konwokacji warszawskiej, którą Zamoyski tak niefortunnie zlekceważył, główną rolę odegrał marszałek koła rycerskiego, doświadczony parlamentarzysta Stanisław Szafraniec z Pieskowej Skały, a po jego odjeździe Wielkopolanin Rafał Przyjemski. Pod naciskiem szlachty uchwalono, że jeśli Henryk nie wróci do 12 maja 1575 r., zwołany na ten termin pod Stężycę zjazd przystąpi do nowej elekcji. Zbierały się sejmiki, na nich przyszło teraz Zamoyskiemu dobijać się znów o uznanie szlachty. Z udziału w drohickim zrezygnował: na skutek zatargu z Bielawskim był zbyt niepopularny na Podlasiu i nawet życzliwy mu wojewoda Mikołaj Kiszka nie pragnął go tam widzieć. Zjawił się jednak Zamoyski we Lwowie i tam wedle Heidensteina przyszło mu stawić czoło oponentom, którzy zarzucili mu zbytnią uległość wobec Walezego i łączyli to z aferą knyszyńską. Wystąpił odważnie i stanowisko swoje obronił. Nie było to zapewne trudne dla tak wytrawnego mówcy jak starosta bełski. 70 BYLE NIE CESARZ Im więcej znaczenia przywiązywano do jego poparcia dla Henryka, tym bardziej głaskało to jego urażoną dumę: czuł się ważniejszy. W gruncie rzeczy szlachty nie trzeba było przekonywać. Wrogowie Habsburgów świetnie zdawali sobie sprawę, że na poprzedniej elekcji Henryk był dla nich jedyną możliwością, co więcej, że nadal nią jest, bo nie ma innego kandydata. Teraz trzeba było przewlekać rokowania z Wale-zym, czekając na cud, byle nie dopuścić do nowej elekcji, która by niewątpliwie zakończyła się zwycięstwem domu rakuskiego. Podobno właśnie taką koncepcję wysuwał Zamoyski. W przededniu zjazdu stężyckiego wydawało się, iż jedyną kwestią jest rozstrzygnięcie, którego z Habsburgów wybrać. Czy cesarskiego syna, arcyksięcia Ernesta, atakowanego bez litości przez Monluca w czasie pierwszej elekcji i stąd niezbyt popularnego, czy cesarskiego brata, arcyksięcia Tyrolu Ferdynanda, skompromitowanego w oczach rodziny romantycznym małżeństwem z Filipiną Welser, córką bankierskiego, choć przez Karola V uszlachconego rodu z Augsburga? Czy samego cesarza Maksymiliana II, który się przed tym jednak wzbraniał i faworyzował Ernesta? Opór mas szlacheckich przeciw każdej z tych kandydatur był jednak olbrzymi. Gdy rozpoczął się zjazd pod Stężycą, pokazała się ich siła. Tysiące głosów wołały na polu elekcyjnym „aż do gardł naszych nie chcemy Niemca". Przed szopą senatorską stanął w nocy krzyż z napisem: „Kto cesarza mianuje, ten śmierć sobie gotuje", i drugi, groźniejszy jeszcze: „By był Fiedor jak Jagiełło, dobrze by nam z nim beło". Kandydatura syna Iwanowego, słabego i nieudolnego, kandydatura rozpaczy, była jeszcze gorsza niż samego Iwana. Przywódcy szlacheccy akceptować jej nie mogli. Stronnikom swym musieli narzucić inną dyscyplinę, nauczyć ich trudnej sztuki cierpliwości. Podobno to właśnie Zamoyski przekazał im wiadomość o tajnym traktacie między Henrykiem a Maksymilianem, w którym ten ostatni zobowiązywał się, że przed abdykacją albo oficjalną detronizacją Henryka w Polsce o tron Rzeczypospolitej się nie pokusi. Wiadomość to wielce prawdopodobna, ale zarazem sugerująca, iż miał Zamoyski jakieś kontakty z wysłannikami Henryka, którzy twardo usiłowali bronić swego pana. Prawa kardynalne Francji głosiły, iż król Francji ani abdykować, ani złożonym być z tronu ' BYLE NIE CESARZ nie może. Tron Henryka i we Francji był zagrożony; nie można było stwarzać groźnego precedensu. Więc ambasador Henryka z Janem Zamoy-skim działali teraz ręka w rękę. Wraz z nimi Walezego bronili również nieliczni senatorzy z Piotrem Zborowskim i arcybiskupem Uchańskim na czele. Prawdziwe kierownictwo obozu szlacheckiego sprawował jednak kto inny: schorowany, lecz wciąż otoczony powszechnym uznaniem i szacunkiem Mikołaj Sienicki, wybrany znów w Stężycy marszałkiem koła rycerskiego. Od samego początku zjazdu wszczęły się spory o jego charakter. Przywódcy szlacheccy konsekwentnie odmawiali mu miana sejmu i praw do dokonania elekcji. Zamoyski utrącił projekt manifestu ogłaszającego bezkrólewie. Gdy wzmagał się nacisk ogromnej większości senatorów na przystąpienie do elekcji, szlachta zdecydowała się zerwać zjazd, usuwając się do pobliskiego Sieciechowa wraz ze sprzyjającymi jej nielicznymi magnatami. Senat nie zdobył się na energiczniejszą akcję. Nadeszła wieść, iż Tatarzy wpadli znów w granice Rzeczypospolitej. Szlachta ruska, licznie reprezentowana, stanowiąca trzon stronnictwa antyhabsburskiego, pospieszyła bronić swych domostw i majątków. Zjazd został faktycznie zerwany. Polska pozostawała nadal bez rządu i bez króla. Zamoyski wziął udział w pogoni za Tatarami, niewiele jednak zdziałał. Pierwszy ich najazd, z łatwością odparty, był tylko rekonesansem. Gdy szlachta, syta sławy i przekonana, że niebezpieczeństwo minęło, rozjechała się do domów, wpadły na Podole i Ruś Czerwoną główne siły ordyńców. Z początkiem października dokonali ogromnych spustoszeń, uprowadzili podobno 50000 jasyru i olbrzymie stada bydła, a następnie przez Mołdawię wrócili bezpiecznie do swych siedzib. Klęska ta otrzeźwiła wielu. „Wieczna sromota i nienagrodzona szkoda, Polaku", wołał wówczas Jan Kochanowski, przestrzegając, aby nie powstało nowe przysłowie, że Polak „przed szkodą i po szkodzie głupi". Wielki poeta był zwolennikiem Habsburga, w jego szybkim wyborze i spodziewanych silnych rządach widział jedyną nadzieję. I inni rozumowali podobnie. Prymas Uchański porzucił obóz Henryka i zwołał pospiesznie sejm konwokacyjny do Warszawy na 3 października. W ogniu walk, wobec nadchodzących sprzecznych jeszcze i nie sprawdzonych wiadomości o Tatarach, od pięciu 72 BYLE NIE CESARZ dni już buszujących na południu, obradował on krótko, dzień jeden tylko; zarządzono elekcję w Woli pod Warszawą na 7 listopada. Nie pora była zwlekać. Postawieni między habsburską niewolą a tatarskim jasyrem przywódcy szlacheccy nie mieli innego wyjścia jak zgodzić się na szybką elekcję. Nie zauważyli jeszcze — co jasne było tylko dla starannego i przewidującego reżysera wydarzeń w Polsce, Piotra Zborowskiego — że tymczasem na węgierskiej ziemi dokonał się oczekiwany cud, który miał zbawić Rzeczpospolitą: zwycięstwo Stefana Batorego nad kontrkandydatem do władania w Siedmiogrodzie, Kasprem Bekieszem. Do Polski wieści o tym docierały z wolna i nie od razu zrozumiano ich doniosłość. Z pewnością nie docenił ich Zamoyski. Gdy wreszcie 7 listopada sejm elekcyjny w Woli rozpoczął swe obrady, szlachta wybrała na swego marszałka znów Mikołaja Sienickiego, ten jednak chętnie wyręczał się młodszym sąsiadem, zwłaszcza że obradowano tym razem w „kupie", w jednym kole rycerskim, nie w województwach, Sienicki zaś, merytorycznie znakomity mówca, już za Zygmunta Augusta miał głos nadszarpnięty i wobec wielkich tłumów zbyt słaby. Toteż elekcja ta stać się miała dla starosty bełskiego miernikiem jego zdolności oratorskich, nie na komnatach obcych pałaców, lecz w polu, w gronie braci. Wetowanie rozpoczął senat. W ogromnej większości głosy padały tu za którymś z Habsburgów; sprzyjał cesarzowi teraz nawet prymas Uchański. Wśród biskupów tylko Karnkowski trzymał ze szlachtą, proponując króla rodaka, „Piasta". Podobne stanowisko zajęli również dwaj wojewodowie, których kandydatury mogły się liczyć wobec świetności ich rodu: bełski Andrzej Tęczyński oraz sandomierski Jan Kostka, żonaty z córką prawdziwej Piastówny mazowieckiej, Zofią Odrowążanką ze Sprowy. Lecz Kostka i Tęczyński byli zażartymi wrogami wojewody Piotra Zborowskiego i jego braci. Piotr nie chciał jeszcze odkrywać kart: oświadczył się za Wilhelmem z Rożmberka. Marszałek nadworny Andrzej Zborowski, katolik, głosował na Alfonsa księcia Ferrary i jakby mimochodem wspomniał o Batorym. Najmłodszy zaś, Krzysztof, odmiennie niż bracia, opowiedział się za cesarzem. Przyszła kolej na szlachtę. Z ciekawością oczekiwano, kto zabierze głos w imieniu województw ruskich, najbardziej narażonych ,na najazdy 73 BYLE NIE CESARZ tatarskie i stąd sprzeciwiających się Habsburgowi, nie tylko w obawie 0 wolności szlacheckie, ale i w trosce o zachowanie pokoju z potężną Turcją, dla której Habsburg na polskim tronie byłby pretekstem do wojny. Z upoważnienia szlachty województw ruskiego, bełskiego i podolskiego zabrał głos wpierw młody Stanisław Żółkiewski, lecz po to tylko, by oznajmić, że w imieniu wszystkich trzech województw przemawiać będzie Jan Zamoyski. Starosta bełski zaczął od samokrytyki. Źle zrobił, na poprzedniej elekcji zwalczał króla rodaka. Teraz naprawia swój błąd, świeżym doświadczeniem nauczony. Cudzoziemcy nieszczęście tylko przynosili dotąd polskiej koronie: Wacław czeski, Ludwik węgierski, Henryk. Król rodak dbać będzie o wolności szlacheckie, zachowa władzę szlachty nad poddanymi, przewagę nad miastami, jej monopol na urzędy. Inaczej, źle się dzieje w obcych państwach i król cudzoziemiec gotów to wprowadzić 1 u nas. Najgorszy zaś Niemiec, który Śląsk od Polski oderwał, oderwać chciał Prusy, który grozi wojną z Turcją. Zamoyski mieszał argumenty logiczne i racjonalne z nieodpowiedzialną demagogią. Cel swój osiągnął. Później będzie mawiać cynicznie, że w życiu udały mu się dwie mowy. Pierwsza, na elekcji Henryka, gdy kandydaturę Piasta obalił. Druga, na następnej, gdy do Piasta szlachtę przekonał. Ale Piasta nie było. Tęczyński i Kostka wymówili się od tego zaszczytu. Roźmberka, choć traktowanego jako rodaka, trudno było poważnie przeciwstawiać Habsburgom, skoro był ich poddanym. Wreszcie i w kole rycerskim podnosili głos zwolennicy Habsburga. Choć przed senatem stwierdził Sienicki, że całe rycerstwo chce Piasta, musiał jednak dodać, że jest garść stronników cesarza, i oddać głos również ich przedstawicielowi Czarnkowskiemu, gdy Zamoyski przedstawił już magnatom stanowisko zwolenników króla rodaka. Trwały beznadziejne przetargi. Stronnicy Habsburga cofnęli się pod mury Warszawy. Choć mniej liczni, wiedzieli przecież, czego chcą. Długo nakłaniali rycerstwo, nie do zgody nawet, ale do wymienienia kandydata. Kandydata nie było dalej. 12 grudnia wieczorem, przy trwających w kole rycerskim rokowaniach, nie czekając nawet na ich wynik, prymas Uchań-ski nominował królem Maksymiliana Habsburga. Na wieść o tym szlachta w większości rezygnowała z oporu, rozjeżdżała 74 BYLE NIE CESARZ się do domów. Kandydatura zdawała się do przyjęcia. Ów „Niemiec" bowiem, ów katolicki cesarz, niewiele miał w sobie z tępej niemczyzny i wojującej kontrreformacji. Obojętny wyznaniowe, podobno nawet kry-ptoprotestant, mawiał, że nie chce być „władcą ludzkich sumień". Pod jego łagodnymi rządami wyznawcy Husa, Lutra i Kalwina mieli zapewnioną swobodę kultu; Czesi, Węgrzy, a nawet Niemcy austriaccy zachowali wolności stanowe, bez przeszkód mogli rozwijać kultury narodowe. Stary cesarz, „trochę Hamlet", jak nazwie go później Wacław So-bieski, przez całe życie unikał ryzykownych i drażliwych decyzji, rządził łagodnie i pokój cenił nade wszystko. Nie o osobę władcy chodziło. Habsburgowie rządy swe opierali na magnaterii i interesy krajowe podporządkowywali interesom dynastii. A szlachta wołała o króla szlacheckiego, króla, który będzie czujnym stróżem praw i interesów Rzeczypospolitej. Garstka tylko szlacheckich oponentów pozostawała pod Warszawą, lecz garstce łatwiej było podjąć decyzję, uzgodnić stanowiska. Wśród niej Zamoyski. On to, gdy cztery dni wcześniej rozeszły się wieści, że prymas może dokonać nominacji bez pytania szlachty o zgodę, tłumaczył jej argumentami i przykładami „z kronik", że nominacja ta będzie nieważna wobec prawa. Ale twardo popierał Tęczyńskiego pomimo grozy sytuacji i odmowy kandydata. Czyżby już wówczas sam piastował myśl o koronie i dlatego Piasta popierał? W jednej ze swych mów na elekcji, głosząc, że każdy szlachcic królem być może, przypominał dyskretnie, wśród szlacheckich bohaterów przeszłości, Floriana Szarego. Bardziej prawdopodobne jednak, że grał przeciw Zborowskim, i to wciąż z polecenia Radziwiłłów; siostra Zborowskich była przecież za Chodkiewiczem. Sierotka i Rudy wraz z większością senatorów opowiedzieli się za cesarzem, a klient miał pilnować ich interesów w obozie szlacheckim. W tej sytuacji kandydat Zborowskich był wykluczony. Toteż w dzień po nominacji Maksymiliana Zamoyski wygłosił w kole rycerskim nową płomienną mowę. Wyciągnąwszy wnioski z groźnej sytuacji, zmieniał pozornie front: opowiadał się za „infantką", królewną Anną, z którą był przecież skłócony o Knyszyn. Czynił to zresztą w momencie, gdy wybór Anny przez szlachtę był już w praktyce, w braku innego kandydata, przesądzony. Potrafił go ładnie uzasadnić: przypomniał : BYLE NIE CESARZ i Wandę, i Jadwigę. Ale, jakby nie wyciągając z tego wniosków, proponował, by opiekę nad królewną, czyli w praktyce władzę królewską, oddać obu „Piastom", Kostce i Tęczyńskiemu. Lecz Zborowscy urobili już opinię szlachecką dla swojego kandydata: świeże zwycięstwo Batorego zalecało go szczególnie w sytuacji, kiedy groziła wojna domowa i interwencja Habsburgów. Dojrzały, doświadczony dowódca i na dodatek — co teraz dopiero podano szlachcie do wiadomości — bezżenny. Wniosek nasuwał się sam i nie wiadomo, kto pierwszy go sformułował. Najpewniej przedstawiciel Wielkopolan Stanisław Przyjemski albo kasztelan biecki Stanisław Szafraniec połączył ich imiona; formalny zaś wniosek, aby wybrać królem Annę, a małżonkiem jej z tytułem królewskim i pełnią władzy Batorego, zgłosił Mikołaj Sienicki, dezawuując w ten sposób wcześniejszą wypowiedź Zamoyskiego w imieniu trzech ruskich województw. Propozycja zyskała zgodę zebranych. Pozostawało zapytać o zdanie królewnę Annę; swatano ją przecież również Ernestowi. W imieniu cezarian pojechał do niej Kostka, w imieniu zaś zwolenników Batorego - - Zamoyski. Starosta bełski umiał szybko przerzucić się na stronę zwycięską, umiał również teraz trafić do starej panny, marzącej o zamążpójściu i koronie. Inna rzecz, że spokojny i dość w gruncie rzeczy indyferentny politycznie Kostka niezbyt mu przeszkadzał. Anna rzekła podobno, że woli być królową niż królewiczową. Następnego zaś dnia, 14 grudnia rano, posłowie jej stawili się w kole rycerskim i złożyli w imieniu infantki podziękowanie. Wybór został przyjęty. „Tedy zgodnie rozkazano —jak pisał ariański kronikarz, z Zamoyskim związany, Andrzej Lubieniecki — Mikołajowi Sienickiemu herbu Bończa, podkomorzemu chełmskiemu, marszałkowi koła rycerskiego, aby królewnę za królową, a Stefana Batorego za króla polskiego i książę Księstwa Litewskiego nominował. Co też uczynił Sienicki. A iż był ewanjelikiem, tedy po onej rzeczy bardzo pięknej, którą tam uczynił jako orator wielki i w rzeczach biegły, który od kilkunastu lat przedtem zawżdy marszałkiem poselskim bywał i wtenczas to był koła rycerskiego marszałkiem, po onej mowie swej pięknej i nabożnej napominał wszystkich ze łzami, aby Panu Bogu za jego łaskę podziękowali. I po klęknąwszy począł śpiewać Modlitwę Pańską po polsku, Ojcze nasz etc., i tak dośpiewał, a z nim klęknęli mało nie 76 BYLE NIE CESARZ wszyscy. I katolicy śpiewali pacierz, a potem wstawszy dalsze rzeczy namawiali." A było co „namawiać". Dokonała się rewolucja: szlachta bez senatorów, wbrew senatorom, ujęła władzę w swe ręce, wybrała szlacheckiego władcę. Marszałek poselski Sienicki stanął teraz faktycznie na czele państwa, przejmując funkcje interreksa, zwołując sejmiki wojewódzkie i powszechny zjazd do Jędrzejowa na styczeń. A przy nim faktyczną funkcję kanclerza przejął zapewne Jan Zamoyski. On, jak wiemy, przygotowywał teraz instrukcję dla posłów do Siedmiogrodu i on to rokował z posłami Batorego, on redagował ostatecznie pacta conventa nowego elekta, on, jako najlepiej obznajmiony z codzienną pracą kancelarii królewskiej, zajął się sporządzeniem i ekspedycją koniecznych dokumentów. Lecz sukces nie został jeszcze przesądzony. Pod Warszawą było tak niewielu szlachty, że nie udało się nawet zebrać dosyć podpisów pod dekretem elekcyjnym. Wodzowie jej działali jednak energicznie, gdy zwolennicy cesarza byli chwiejni i niezdecydowani. W ciągu miesiąca odbyto sejmiki wojewódzkie, szlachta koronna, popierająca wybór Batorego, wysłała posłów na zjazd do Jędrzejowa. Tam dopiero, potwierdzając decyzje sejmu warszawskiego, wystawiono dyplom elekcji. Na zjeździe tym zarysował się w obozie zwolenników Batorego znamienny rozłam. Grupa radykalnych posłów szlacheckich z Sienickim na czele zażądała surowego ukarania tych magnatów, którzy nie uznali dokonanej elekcji i uchwał sejmikowych. Przeciw nim wystąpił biskup włocławski Stanisław Karnkowski. Jako jedyny z senatorów duchownych, giętki i przewidujący, a przy tym pochodzący ze szlachty, opowiedział się bez wahania za Batorym. Wiedział, że wybraniec szlachty zwycięży, lecz nie życzył sobie oczywiście tryumfu jej skrzydła protestanckiego, z Sienickim i Zborowskim na czele. W przemówieniu, rozważnym i zręcznym, kładł nacisk na instytucjonalne zabezpieczenie na przyszłość, powoływał się z uznaniem na jakieś nie znane nam artykuły, przedstawione w tym celu na zjeździe przez starostę bełskiego. Zamoyski szedł więc z nim znów ręka w rękę; energiczny i zdecydowany, gdy rzecz trzeba było doprowadzić do ostatecznego zwycięstwa, czujnie zabiegający o bezpieczeństwo Krakowa, układał jednak również projekty długofalowej polityki dla nowego władcy. Pozostawało pytanie, czy Batory je przyjmie. SEJM KORONACYJNY Stefan Batory z Somlyó pochodził ze starego, dobrze w Polsce znanego rodu magnackiego. Przodkiem jego był — jak to dziś wiemy -- ubogi niemiecki rycerz średniowieczny, który na Węgrzech szukał fortuny i znalazł ją rzeczywiście w służbie Arpadów. Ale duma rodowa Stefana kształtowana była od dzieciństwa przez piękniejszą opowieść, wartą Dhigoszowej bajki o Florianie Szarym. Wedle niej „chrobry" (po węgiersku „bator") rycerz Opos otrzymał od króla w XII w. bagnistą, lecz żyzną, akacjami porośniętą krainę Nyirseg na północ od Debreczyna, do której dostępu bronił groźny smok o trzech głowach. Opos zabił smoka: stąd trzy niekształtne znaki w herbie jego potomków interpretowano później jako smocze zęby, w Polsce natomiast mówiono na nie „Wilcze Zęby". Niewiele wiemy o wychowaniu przyszłego króla Polski, choć świetna łacina jego listów i przemówień, wyrobiony charakter pisma świadczą, że miał dobrych nauczycieli. Lata nie sprzyjały nauce. Nie były to jednak lata stracone. Batory bawił przez jakiś czas na wiedeńskim dworze, jeździł z misją do Włoch. Podobno otarł się o uniwersytet w Padwie, gdzie później wystawiono mu pomnik. Uczył się zawikłanych dróg polityki. I uczył się w ciągłych walkach z Turkami żołnierskiego rzemiosła. Gdy królowa Izabela z synem, Janem Zygmuntem, powróciła do Siedmiogrodu, witał ją 22 października 1556 r. w Kolozsvarze łacińską przemową. Młody magnat stał się wkrótce jednym z czołowych polityków Siedmiogrodu. Ścierał się z Turkami w polu, z Habsburgami próbował porozumienia, co okupił w rezultacie więzieniem, gdy bawił z misją w Wiedniu. Niemało kłopotów miał z Janem Zygmuntem. Tytularny król SEJM KORONACYJNY Węgier nie dorósł do swego zadania. Zbyt często zmieniał doradców i linię polityczną, zbyt ulegał siedmiogrodzkim magnatom. Pod koniec życia przeszedł na arianizm i faworyzował współwyznawcę, ambitnego dorobkiewicza Kaspra Bekiesza. Tymczasem podbój turecki trwał. Lecz nowy cesarz i zarazem król habsburskich Węgier, Maksymilian, swoim zwyczajem nie zdobył się na energiczniejsze działanie, podlegli zaś mu magnaci i dostojnicy woleli szarpać posiadłości Jana Zygmunta. Węgierski wnuk Jagiellonów zmarł w 1571 r. Stefan Batory był już wówczas najpoważniejszym kandydatem na jego następcę w Siedmiogrodzie. W jakim jednak charakterze? I sułtan Selim II, i cesarz Maksymilian uważali się za zwierzchników tego kraiku. Stefan zagrał odważnie. Zapewnił sobie poparcie tureckie, ale nie dopuścił do otwarcia listu sułtańskiego mianującego go wojewodą siedmiogrodzkim przed elekcją. Zachował fikcję niezależności Siedmiogrodu. 24 maja jednogłośnie okrzyknięty został już nie tylko najwyższym urzędnikiem, wojewodą, lecz udzielnym, suwerennym władcą, jako „liber princeps Transsilvaniae". Na mapie Europy oficjalnie pojawiło się nowe, niepodległe państwo, szczątek dawnych potężnych Węgier. Niewielki kraj, mozaika wiar i narodów, formalnie państwo trzech nacji: węgierskiej szlachty, niemieckich mieszczan, tzw. Sasów siedmiogrodzkich, i wolnych osadników pogranicza, zmadziaryzowanych Szeklerów; kraj czterech równouprawnionych wyznań: katolików, luteran, kalwinistów i antytrynitarzy. Faktycznie wyznań było pięć, bo prawosławie było tolerowane; narodów zaś więcej jeszcze: chłopi ruscy, słowaccy i rumuńscy mieszali się z węgierskimi. Zapewnić Siedmiogrodowi jedność i niepodległość nie było rzeczą łatwą. Zachować pokój wewnętrzny jeszcze trudniej, zwłaszcza gdy trzeba było lawirować między dwoma potężnymi sąsiadami, udawać wobec obu lojalnego i wiernego wasala. Stefan umiał zachować zaufanie Stambułu, tym samym jednak narażał się na podejrzenia cesarza. Gdy zaczęto coraz głośniej przebąkiwać o kandydaturze Stefana na tron Rzeczypospolitej, cierpliwość Maksymiliana się wyczerpała. Z cichym poparciem Austrii podniósł otwarty bunt przeciw Batoremu siedmiogrodzki magnat Kasper Bekiesz. Przyprowadzili mu swoje poczty inni magnaci, zagrożeni sprzyjającą szlachcie polityką władcy, dołączyli się bitni Szeklerzy. 10 lipca 1575 r. pod Kerelószentpal starły się dwie armie: Batory odniósł świetne zwycię- 79 SEJM KORONACYJNY stwo. Z operetkowego książątka, niezbyt wierzącego w swe szansę, stał się nagle władcą istotnie niezależnym, również i finansowo, dzięki konfiskatom majątków rebelianckich. Z nieśmiałego dotąd aspiranta do tronu Rzeczypospolitej stawał się jedynym poważnym kontrkandydatem samego cesarza. Gdyby zaś sam Batory o tym nie chciał pamiętać, czuwał przy nim zaufany doradca — Samuel Zborowski. Ten wszystko gotów był rzucić na szale, by wypełniając wole braci i obawiającego się wzmocnienia Habsburgów króla Henryka, który go niegdyś od śmierci na katowskim pieńku uratował, oddać Stefanowi tron Polski, a sobie zapewnić powrót do ojczyzny. Ale o tym Batoremu przypominać nie musiał. Oceniając decyzję Stefana, więcej, czcząc po czterech wiekach pamięć jednego z największych naszych władców, pamiętać musimy, że był to również jeden z największych polityków, najpłomienniejszych patriotów węgierskich. Jego marzeniem, ostatecznym celem jego życia było wyzwolenie i zjednoczenie nieszczęśliwej ojczyzny. Jakże różny od anarchicz-nych wielmożów, z którymi musiał walczyć w Siedmiogrodzie, celowi temu podporządkowywał wszystko — również życie i szczęście osobiste. Dzięki temu stary kawaler, w czterdziestym drugim roku życia, mógł teraz aspirować do ręki dziesięć lat odeń starszej Anny Jagiellonki i do królowania na Wawelu. Zaczai rozważnie. Przygotowywał sobie grunt przez wysłanie do Polski swego lekarza, antytrynitariusza Jerzego Blandraty, przez oddziaływanie na jego współwyznawców, nielicznych, ale wpływowych braci polskich, zwanych u nas również arianami; należał do nich między innymi Mikołaj Sienicki. Gdy Blandrata urobił arian, a Zborowscy zapewnili poparcie w senacie, pospieszył do Polski oficjalny poseł, Mikołaj Berze-viczy. Wysłannicy Batorego nie włączali się do gorącej dyskusji elekcyjnej, w której przedstawiciele rywalizujących ze sobą kandydatów obrzucali wzajemnie błotem siebie i swych panów. Starali się wpłynąć raczej na ożywienie stosunków polsko-siedmio grodzkich, na rozpowszechnienie informacji o sukcesach Batorego. I spowodowali wysunięcie jego kandydatury do tronu w momencie krytycznym, gdy innego wybrańca szlachcie nie stało, dwa dni po ogłoszeniu Maksymiliana królem. W tych warunkach kandydatura ta musiała odnieść zwycięstwo. 80 SEJM KORONACYJNY Na razie Stefan powoli porządkował swoje sprawy w Siedmiogrodzie. Posłom cesarskim, którzy zaklinali go, by dla dobra chrześcijaństwa elekcji nie przyjął, odpowiedział, iż to przez niego Bóg zamierza dokonać wielkich rzeczy dla chrześcijańskiej wiary. Na zjazd jędrzejowski wysłał arianina Hieronima Filipowskiego i przez niego słał podziękowania Zamoyskiemu, przyrzekał rychłą pomoc i zasłużoną nagrodę. Później donosił mu o przebiegu rokowań z posłami szlachty i przygotowaniach do wyjazdu, wreszcie 0 przebiegu podróży. Również kanclerz siedmiogrodzki Marcin Berzeviczy porozumiewał się listownie z Zamoyskim, wyraźnie traktując go jako kolegę na urzędzie. 8 lutego w Meggyes Batory zaprzysiągł nareszcie zredagowane przez Zamoyskiego pacta conventa. Choć w porównaniu z Henrykiem nie nakładały na niego wielkich zobowiązań, przyglądał im się bacznie 1 czuwał, by nic w nich nie wiązało mu nazbyt rąk. Wojownik z doświadczenia i zamiłowania, chętnie zaakceptował zobowiązania wydarcia z rąk Moskwy utraconych prowincji, ale krytycznie ocenił zakaz dzielenia pospolitego ruszenia, które ułatwiłoby manewrowanie nim królowi, ale osłabiłoby siłę polityczną szlachty; wytłumaczono mu, że może się tym zbytnio nie przejmować. Cztery następne tygodnie zeszły na porządkowaniu spraw w Siedmiogrodzie, gdzie namiestnictwo z tytułem wojewody powierzył starszemu bratu Krzysztofowi, sam zatrzymując tytuł princepsa i najwyższe zwierzchnictwo. Nie spieszył się. Wiedział, że i tak wyprzedzi Maksymiliana. Wreszcie 3 marca 1576 r. opuścił swą stolicę, Gyulafehervar (Alba lulia), czyli Białogród Julijski. Przez Fogaras i Braszów podążał wolno na wschód. Długą, okrężną drogę miał przed sobą. Śnieg zakrywał jeszcze karpackie przełęcze, na szlakach ku nim wiodącym stały cesarskie załogi. Pozostawała droga przez Mołdawię. Granicę jej przekroczył 21 marca, by nigdy już nie powrócić do węgierskiej ojczyzny. Przez mołdawską Suczawę i Czerniowce w skok dotarł do polskiego Śniatynia. Witał go ksiądz Jan Dymitr Solikowski, dyplomata i wysłannik Karnkowskiego; biskup kujawski chciał się upewnić, czy katolicyzm Batorego jest bez zarzutu, jako że krążyły o tym różne plotki. Solikowski odbył z elektem długą rozmowę w cztery oczy, obaj wynieśli z niej wiele ważnych informacji, obaj nabrali do siebie zaufania. W Śniatyniu również elekt zwołał sejm koronacyjny 4 — Zamoyski SEJM KORONACYJNY do Krakowa. Przez Halicz, Lwów, Przemyśl, Tarnów dotarł 18 kwietnia do Mogiły, by po kilkudniowym odpoczynku w podkrakowskim klasztorze odbyć tryumfalny wjazd do swej nowej stolicy w poniedziałek wielkanocny 24 kwietnia. Od wielu tygodni czekały już nań w stolicy sejmujące stany, datę koronacji wyznaczono bowiem wcześniej na 4 marca. Wiedeń był przecież blisko, a jeszcze bliżej obsadzona przez Olbrachta Łaskiego austriacką załogą Lanckorona. Ze swej łowickiej rezydencji prymas Uchański kierował cezarianami w Koronie. Nie uznała Batorego Litwa poza szwagrem Zborowskich, Janem Chodkiewiczem, nie uznał Gdańsk. Iwan Groźny był gotów w każdej chwili zbrojnie poprzeć Maksymiliana. Równocześnie burzyła się szlachta. Żądała marszu na Łowicz, uwięzienia prymasa, pozbawienia cezarian majątków i urzędów. Protestowała przeciwko kompromisom, przeciwko rokowaniom. Wojna domowa wisiała w powietrzu. A Batory pamiętał, że taka właśnie wojna domowa spowodowała przed czterdziestu pięciu laty upadek i rozbiór jego ojczyzny. Na sprawy polskie patrzył przez pryzmat węgierskich, nie doceniając siły Rzeczypospolitej, kultury politycznej szlachty, przeceniając wreszcie Maksymiliana, dożywającego już swoich dni i niezdolnego do czynu. Stefan nie taił, że woli swych polskich przeciwników pozyskać niż zgubić. Przede wszystkim jednak pozyskać chciał duchowieństwo katolickie. Przeciwnicy rozpuszczali o nim wieści, że jest protestantem czy nawet mahometaninem. Do Anglii doszła plotka, że Polacy wybrali sobie na króla tureckiego baszę, porwanego niegdyś z Polski jako dziecko; teraz obala wszędzie krzyże, stawia na ich miejsce półksiężyc i już tylko Gdańsk broni chrześcijaństwa. Sam Batory dotąd nie demonstrował swych uczuć religijnych publicznie, polityka była dla niego ważniejsza. Religię uważał zapewne, jak wielu współczesnych mu władców, za narzędzie panowania, „iństrumentum regni", i dlatego opowiadał się za katolicyzmem, korzystniejszym jego zdaniem dla silnej władzy monarszej. Jeśli sprzeciwiał się prześladowaniom protestantów, nie tyle z wrodzonej tolerancji to płynęło, ile z mądrości politycznej: nie chciał wojen domowych pod pretekstem religii. Na razie z biskupów stanął przy jego boku tylko Stanisław Karnkowski. On to l maja w katedrze wawelskiej połączył węzłem małżeńskim Stefana 82 SEJM KORONACYJNY z Anną, on też dokonał obrzędu koronacji, prymas Uchański bowiem trwał w swym Łowiczu w bezsilnym proteście. Coraz więcej senatorów zjeżdżało do Krakowa. Znamienne było stanowisko Andrzeja Opalińskiego, marszałka wielkiego koronnego, a więc pierwszego rangą ministra, polityka ostrożnego i przewidującego. Niegdyś to on publicznie ogłosił w Warszawie dokonaną przez Uchańskiego nominację Maksymiliana. Potem jednak swym sprzymierzeńcom tłumaczył, że trzeba uznać tego króla, który pierwszy stawi się w Krakowie, a po koronacji nawiązał nieoficjalny kontakt z Batorym. Choć od przybycia na sejm wymawiał się chorobą, wiedzieli wszyscy, że pracuje nad pojednaniem stronnictw, nad zażegnaniem groźby wojny domowej. Nie inne były plany Batorego, lecz tu musiał pokonać opór szlachty. Sejm koronacyjny nie czekał na jego przybycie, aby rozpocząć obrady. Wobec braku większości senatorów przewagę w nim miała Izba Poselska, bojowa i nieskłonna do kompromisu. Świadectwem wysokiej kultury szlachty było niewątpliwie nieograniczanie się do kwestii doraźnych. Wiele czasu poświęcono między innymi reformie sądownictwa, przygotowując późniejsze powołanie Trybunału Koronnego w Piotrkowie. Również tendencja do surowego ukarania zwolenników Maksymiliana, nie tylko za aktualny opór, ale za sam fakt nominacji cesarza z pogwałceniem obowiązujących konstytucji, wskazywała, że wybrańcy szlachty nie poprzestawali na chwilowym tryumfie, że przewidując słusznie późniejsze komplikacje, chcieli zapewnić porządek przyszłym elekcjom. Mieli do dyspozycji pospolite ruszenie szlacheckie pod wodzą Stanisława Cikows-kiego i Stanisława Górki. Król pragnął je podzielić, oddalić od murów Krakowa. Sienicki w imieniu szlachty protestował, nie krył, iż pospolite ruszenie miało służyć, „aby nic nie przedsięwzięto przeciw prawom". Lecz Batory postawił na swoim. Pospolite ruszenie podzielił, skąd już blisko było do jego rozwiązania. I przystąpił do decyzji personalnych. Tylko jeden ze zwolenników Maksymiliana, najbardziej nieprzejednany, Stanisław Sędziwój Czarnkowski, utracił mało ważny urząd referendarza: demonstracja raczej, ostrzeżenie na przyszłość niż realne uderzenie w ce-zarian. Olbrachtowi Łaskiemu odebrano starostwo lanckorońskie, dzierżył je jednak całkowicie bezprawnie. Ważniejsze były nominacje. Woje- 83 SEJM KORONACYJNY wództwa, kasztelanie, biskupstwa w większości dostały się ludziom związanym z obozem szlacheckim, nie najwyższego jednak lotu. Nazwiska ich często niewiele nam dziś mówią. Było jednak kilka wyjątków. Kasztelanię sandomierską dostał Stanisław Szafraniec, jeden z przywódców szlachty, innowierca, do ostatka broniący jedności pospolitego ruszenia, jednakże zwolennik pojednania, pokoju wewnętrznego, do którego niemało sam się przyczynił mądrą dyplomacją w przeddzień przybycia Batorego. Kasztelanem gnieźnieńskim został Jan Zborowski, bieckim — Stanisław Cikowski. Natomiast stary kanclerz Walenty Dem-biński mianowany został pierwszym senatorem świeckim Rzeczypospolitej, kasztelanem krakowskim; była to w praktyce zaszczytna emerytura. Na jego miejsce awansował dotychczasowy podkanclerzy, biskup Piotr Dunin Wolski. Spodziewano się powszechnie, że jedną z pieczęci otrzyma Andrzej Zborowski. Tymczasem ku ogólnemu zaskoczeniu Batory mianował nowym podkanclerzym Jana Zamoyskiego, który powinien był raczej ściągnąć na siebie gniew królewski, wymówiwszy się świeżo, wraz z Janem Herburtem, od zaszczytnej, ale niebezpiecznej misji poselskiej na sejm Rzeszy do Ratyzbony. Jan Dymitr Solikowski i Stanisław Krotkowski, którzy tam ostatecznie pojechali, by bronić sprawy Batorego, spędzili sześć miesięcy w więzieniu cesarskim. Lecz sens tej nominacji stanie się wyraźny, jeśli się zważy, że Zamoyski, mało aktywny w czasie sejmu koronacyjnego, stroniący już od roli wyraziciela żądań szlacheckich, znany dotąd królowi raczej jako faktyczny kierownik kancelarii koronnej, teraz jednak dał mu się również poznać z innej strony. Problem ukarania cezarian był problemem zasadniczym i tu można się było domyślać, że uczeń i następca Sienickiego podzielać będzie jego poglądy. Tak jednak nie było. Gdy przeciwnicy Batorego spodziewali się kar i konfiskat, gdy zwolennicy rozdzielali już między siebie starostwa i rzędy cezarian, król, za radą Zamoyskiego, ale zgodnie z własnym postanowieniem, rozesłał do trwających w uporze adherentów Maksymiliana grzeczne listy. Toteż z każdym dniem malała wśród nich liczba zwolenników zbrojnego przeciwstawienia się Batoremu. Groźba wojny domowej była zażegnana. Wśród dotychczasowych batorian nie przysporzyło to królowi popularności. Szlachty nie uspokoiło, nawet niektórych nominatów nie zjedna- 84 SEJM KORONACYJNY ło. Stanisław Szafraniec i Andrzej Firlej wyrażali zastrzeżenia co do polityki Batorego i to wobec jawnych zwolenników cesarza. Stary sklerotyk Walenty Dembiński urażony był, że syn nie otrzymał po nim pieczęci. Rozgoryczeni byli nade wszystko Zborowscy, którzy spodziewali się nominacji na to stanowisko Andrzeja, dotychczasowego marszałka nadwornego. Ci jednak nie mieli już drogi odwrotu. Stefan bezbłędnie wyzyskiwał starą i cyniczną zasadę polityczną: by utrwalić przewrót, nie trzeba wynagradzać własnych zwolenników, bo ci już i tak wykazali swoją wierność, trzeba kupić przeciwników, przede wszystkim Litwę z Radziwiłłami, z którymi Zamoyski miał przecież kontakt. Sienicki i Zborowski, Szafraniec i Górka odegrali swoją rolę, mogli odejść. Do głosu dochodzili nowi ludzie: Stanisław Karnkowski, Andrzej Opaliński, Jan Zamoyski. Ich dziełem miało być pozyskanie pozostałych oponentów i utrwalenie panowania. BUNT GDAŃSKI Natychmiast po zakończeniu sejmu koronacyjnego ruszył Batory zbrojnie do Warszawy. Prowadził ze sobą pospiesznie ściągnięte z ojczyzny oddziały znakomitej piechoty węgierskiej. W Rawie zabiegł mu drogę całkiem już zjednany Opaliński. Wkrótce zjawili się i inni panowie wielkopolscy. Nie brakło nawet Czarnkowskiego. Uchański zaproszony został na spotkanie do Warszawy. Wymawiał się wiekiem i chorobą; Stefan odpowiedział uprzejmie, że wobec tego sam go odwiedzi w Łowiczu, posyłając przodem swych Węgrów. Uchański wyzdrowiał natychmiast i popędził do Warszawy. Jan Chodkiewicz przybywał tam również złożyć hołd w imieniu zjednanych już magnatów litewskich. Wydanie w sierpniu uniwersału zwołującego na październik sejm do Torunia „dla niebezpieczeństw, które się w tamtych stronach pokazują", wyjazd samego króla na północ sprawiły, że Albrecht II, książę „w Prusiech" przypomniał sobie o obowiązkach wasala, a stany Prus Królewskich pospieszyły również z submisją. Gdy 19 października zebrał się sejm toruński, cała Rzeczpospolita prócz Gdańska uznała już Batorego. Równocześnie nadeszła wieść, że 12 października zmarł w Wiedniu cesarz Maksymilian II. Jego syn i następca, Rudolf II, nie interesował się niemal polityką. Zasłużony mecenas kultury, ale człowiek niezrównoważony, chory na manię prześladowczą neurotyk, nie był dla Stefana groźny. Tymczasem nowy podkanclerzy umacniał się na swoim urzędzie. W kancelarii koronnej panowało całkowite rozprzężenie. Sędziwy kanclerz Dembiński już nad nią nie panował, wytworny kosmopolita Wolski nie BUNT GDAŃSKI zawracał sobie nią głowy. Teraz gdy Dembińskiego zabrakło, Zamoyski rządził w praktyce całą kancelarią i zaprowadził w niej nowe porządki. Nie, aby całkiem zlikwidować sprzedajność, co przypisuje mu Heidenstein: sam przecież też brać lubił. Ale ostatnio brali nawet sekretarze wypisujący dokumenty, zwłaszcza mieszczanie byli przez nich bezlitośnie łupieni. Dla szlachty wystawiano często dwa sprzeczne z sobą przywileje, na przykład na jedną dzierżawę, wydawano również nadania in blanco, „z okienkami", by odbiorca — czy raczej nabywca — mógł je w stosownej chwili dobrze wykorzystać. Aby temu zaradzić, Zamoyski wprowadził nowy, surowszy regulamin, w tym osobistą odpowiedzialność sekretarzy, którzy musieli kontrasygnować przekładane królowi do podpisu pisma. Tych, którzy się nie chcieli podporządkować lub których podejrzewał o nieuczciwość, z kancelarii oddalił. Wedle Heidensteina przez jakiś czas sam musiał zajmować się pismami większej wagi, zanim pozyskał ludzi godnych zaufania. Gdy król ruszył na sejm, podążył za nim i Zamoyski. Z końcem lipca pisał już z Ciechanowa do Jana Chodkiewicza, stwierdzając, że przekazał królowi jego prośby; pierwszy to ze znanych nam licznych listów ukazujących, jak wielkie były wpływy ministra, któremu stały dostęp do monarchy umożliwiał podejmowanie ważkich działań protekcyjnych. Nie zapominał i o własnych interesach, cisnąc swego bełskiego podstarościego o pieniądze i sprowadzając przez włocławską komorę celną do Torunia wino w takich ilościach, że niechybnie nie do własnego spożycia było ono przeznaczone. Wrzesień upłynął na targach z Gdańskiem. Potężne miasto utraciło za Zygmunta Augusta część swych swobód w wyniku energicznego działania komisji, której kierownikiem był wówczas Karnkowski i do której wchodził również Jan Kostka. Widząc obu nowych przeciwników w łaskach u króla gdańszczanie czuli się zaniepokojeni, odwlekali więc jak mogli formalne uznanie Batorego, prosząc w zamian o złagodzenie postanowień komisji Karnkowskiego dotyczących ceł portowych oraz o potwierdzenie przez króla przywilejów miejskich. Ustępliwość ich była z każdym dniem wyraźniejsza i nowy podkanclerzy doradzał królowi, by i on zachował się równie łaskawie, jak wcześniej wobec opozycyjnych magnatów. Pozyskanie Gdańska warte było świeczki wobec niebezpieczeństw grożących wciąż od wschodu. Ale Batory okazał się tym razem nieustępliwy. BUNT GDAŃSKI Sprawa Gdańska była delikatna i do dziś jest kontrowersyjna. Nie ulega wątpliwości, że średniowieczne przywileje potężnego miasta stawały się anachronizmem w ówczesnej Europie potężnych państw scentralizowanych. Niewątpliwie zniesienie ich bez prowokowania konfliktu z miastem byłoby pożądane. Dobrymi chęciami jest jednak piekło wybrukowane. Olbrzymie zyski, jakie Gdańsk ciągnął z Rzeczypospolitej, wiązały go z nią silniej, niż czyniłoby to zacieśnienie więzów instytucjonalnych. Pozostawiony w spokoju, był w zasadzie lojalny i nie żałował grosza dla dobra całego państwa. Konflikt natomiast mógł przynieść skutki nieobliczalne, nawet gdyby został przez króla wygrany, nie mówiąc już o koniecznych kosztach rozwiązania militarnego. Czy jednak przy największych nawet wysiłkach mógł być wygrany, należy wątpić. Faktem jest, że Zamoyski w możliwość taką nie wierzył i nakłaniał króla do zgody. Oskarżano już wtedy podkanclerzego, że brał od gdańszczan pieniądze. Brał je niewątpliwie i brać je będzie do końca swego żywota. Po pierwsze jednak, było uznanym powszechnie prawem kanclerza i podkanclerzego przyjmowanie gratyfikacji od miast w zamian za normalne usługi kancelarii. Po drugie, popieranie Gdańska było zgodne z głoszonymi przezeń i wcielanymi w życie poglądami. Niechętny mieszaniu się mieszczan do polityki, nawet zajmowaniu przez nich jakichkolwiek stanowisk państwowych, czego nie krył w swych wypowiedziach na sejmie elekcyjnym, jednocześnie był zwolennikiem pozostawienia im jak największych swobód w ich zasadniczej dziedzinie działania, handlowej i produkcyjnej, przy protekcyjnej jedynie działalności państwa. A że za tę protekcję kazał sobie płacić, to inna rzecz, zgodna zresztą z postępowaniem wybitnych merkan-tylistów na stołkach ministerialnych innych krajów, że wymienimy choćby współczesnego jego ostatnim latom lorda kanclerza Anglii Francisa Bacona. Jak szlachta bowiem była dla Zamoyskiego stanem politycznym, tak mieszczanie - - stanem kupieckim (wprawdzie robił im czasem konkurencję, ale tym się głośno nie chwalił). Przyszłość pokazała, że miał rację. Batory posłuchał nie jego, lecz panów wielkopolskich z Karnkowskim na czele. Gorliwość religijna biskupa włocławskiego nie predysponowała go do obiektywnego sądu o protestanckim mieście położonym na terenie jego diecezji. Zresztą i Batory, ustępliwy poprzednio wobec magnatów katolickich, chciał okazać jeszcze BUNT GDAŃSKI dobitniej nieufnemu wciąż papiestwu, że będzie katolickim królem. Zażądał bezwarunkowego poddania się jego woli, obłożył potężne miasto banicją i rozpoczął zbrojenia. Podkanclerzy, choć niechętny wojnie, choć wciąż zadłużony, sypnął groszem i wystawił kilkadziesiąt koni pod dowództwem młodego Żółkiewskiego, nie Stanisława jednak, jak po latach błędnie napisze Heidenstein, ale jego starszego brata, Mikołaja. Szczupła armia polsko-wegierska pod dowództwem Jana Zborowskiego jako hetmana nadwornego obserwowała pilnie przedpola Gdańska, a król z pod-kanclerzym pospieszyli do Torunia na sejm. Wieść o konflikcie z Gdańskiem zaskoczyła posłów. Szlachta patrzyła dalej. W Krakowie jej przedstawiciele chcieli wyciągnąć konsekwencje wobec wszystkich zwolenników Maksymiliana, ale głównie wobec magnatów. Wiązało się to z planem przebudowy ustroju Rzeczypospolitej, usprawnienia demokracji szlacheckiej. Złamaniu magnackiej samowoli towarzyszyć miały głębokie reformy, z których na pierwsze miejsce wysuwała się teraz reforma sądownictwa. O niej chcieli radzić, a nie o niepotrzebnej i nie rokującej sukcesu wojnie domowej. Król zaś reformę odkładał i żądał podatków na wojsko. W tej sytuacji posłowie zażądali, by z kolei Batory wyliczył się z dotychczasowych wydatków, by z magnatów dzierżawiących krolewszczyzny ściągnął zaległe od lat czynsze, by ujawnił, co się stało ze „skarbami tykockimi" Zygmunta Augusta. Jako że Tykocin leżał na terenie starostwa knyszyńskiego, żądanie to miało określonego adresata. Na próżno wściekły Zamoyski ironizował w Izbie: „Oto warn król jegomość liczbę czyni: w piątek jadł ryby, a w sobotę grzyby." Na próżno Batory w dramatycznej mowie łacińskiej grzmiał: „Sum rex vester, non fictus neque pictus" - jestem królem waszym, nie rzezanym ani malowanym. Przyzwyczajony do stosunków siedmiogrodzkich, nie mógł król zrozumieć, że ma do czynienia ze zgromadzeniem świadomym swych celów. Na długo przed powstaniem w innych krajach Europy nowożytnego, w pełni dojrzałego parlamentaryzmu posłowie polscy formułowali tezę, że kontrola budżetu jest prawem i obowiązkiem parlamentu. Porozumienie było niemożliwe. Sejm rozszedł się z niczym. Posłowie zgodzili się tylko na pospolite ruszenie pod warunkiem, że nie zostanie ono podzielone; podatków odmówili. 89 BUNT GDAŃSKI Batory był jednak nieprzejednany. Kazał uwięzić posłów gdańskich, którzy przybyli do Torunia z propozycjami pokojowymi. Ponowił dekret o banicji. Rozkazał konfiskować towary gdańskie w całej Rzeczypospolitej. Handel zbożem polecił skierować do Elbląga: miano w tym celu poszerzyć Nogat i przekopać Mierzeję Wiślaną. Zważywszy na jego dotychczasową politykę przebaczania w Polsce, gdańszczanie nie mogli mieć wątpliwości, że decyzja królewska podyktowana została motywami wyznaniowymi. Skłonna dotąd do porozumienia Rada uległa żądaniom fanatycznego protestanckiego pospólstwa, Trzeciego Ordynku, który dotąd niewielki miał wpływ na rządy. Wzmacniano pospiesznie fortyfikacje miejskie. Spalono przedmieścia, spalono pobliskie wsie, zwłaszcza te, które stanowiły własność duchowną. Zniszczeniu uległy między innymi Oliwa, Sopot, Gdynia. Podjęto zaciągi najemnych żołnierzy w Niemczech, pozyskano znakomitego dowódcę, Hansa Winkelbrucha z Kolonii. Rada rozpoczęła rokowania z królem Danii, Fryderykiem II, który miał nadzieję włączyć Gdańsk do swych posiadłości, więc z chęcią przyrzekł pomoc zbrojną wysyłając eskadrę admirała Eryka Muncka, 30 okrętów, w tym 19 galeonów. Siły polskie w Prusiech Królewskich były nieliczne. Ernest Weyher strzegł Pucka na czele 400 kawalerzystów i 1000 piechoty; w porcie stało kilka okrętów wojennych, pozostałość floty Zygmunta Augusta. Jan Zborowski jako hetman nadworny dowodził gwardią zgromadzoną pod Tczewem: miał łącznie 1300 kawalerii i 700 piechoty. Przeciw tym siłom Winkelbruch zgromadził około 10 000 ochotniczej milicji gdańskiej oraz 3800 żołnierza regularnego, w tym 3000 piechoty i 800 kawalerii, nie licząc morskiej floty duńskiej i rzecznej gdańskiej. Na ich czele z wiosną 1577 r. rozpoczął działania wojenne atakiem na gwardię Zborowskiego. Czterna-stotysięczna armia lądowa miała we współdziałaniu z flotyllą rzeczną odepchnąć Zborowskiego od Tczewa, zająć miasto i zablokować komunikację przez Nogat z wiernym królowi Elblągiem. Lekceważąc siły przeciwnika, Winkelbruch nie zabezpieczył przemarszu przez wąską groblę nad Jeziorem Lubieszowskim i wówczas, 17 kwietnia, dopadł go Zborowski. Atak ciężkiej kawalerii, w tym pancernych Zamoyskiego, których prowadził Mikołaj Żółkiewski, był druzgocący. Legło kilka tysięcy najemników gdańskich, do tysiąca dostało się do niewoli. Cały tabor, wszystkie 90 BUNT GDAŃSKI sztandary i armaty wpadły w ręce zwycięzców, którzy wyszli z bitwy niemal bez strat. Jedynie Żółkiewski odniósł ciężką ranę, która wyłączyła go na stałe z życia publicznego. Po latach zapomniano nawet o jego imieniu i wszystkie jego czyny przeniesiono na młodszego brata, Stanisława. Ów ulubieniec Zamoyskiego bawił tymczasem ku jego strapieniu na Rusi. Zatrzymał go tam ojciec, Stanisław starszy, starosta buski, gotując się na odparcie grożącego najazdu Tatarów, o czym donosił podkanclerzemu trzy dni przed bitwą lubieszowską. Zagrożenie stron rodzinnych było dla Zamoyskiego dowodem, iż wojnę gdańską należy jak najszybciej zakończyć. Naciskał na gdańszczan, wzywając do opamiętania: w marcu jeszcze odesłał im list do króla, nie okazany na wszelki wypadek adresatowi, gdyż mógłby go tylko w gniew wprowadzić. Nawiązał rozległą akcję dyplomatyczną w państwach nadbałtyckich: wobec sojuszu gdańszczan z Danią rokował z radą przyboczną chorego księcia pruskiego Albrechta, z margrabią brandenburskim Jerzym Fryderykiem i książętami Pomorza Zachodniego. Za pośrednictwem Andrzeja Opalińskiego nawiązał nieoficjalny kontakt z elektorem saskim Augustem. Przygotowywał z wolna dyplomatyczne rozwiązanie sprawy gdańskiej. Z tego wszystkiego widać, że miał dość tej idiotycznej wojny. Ale to, co go zajmowało najbardziej, czemu dawał wyraz w listach pisanych nie przez sekretarzy, ale osobiście, charakterystyczną dlań elegancką łaciną, do doży Alvise Mocenigo, dawnego przyjaciela z Padwy, do swego mistrza Sygoniusza i innych profesorów, spod murów oblężonego Gdańska — to Sprawy powołania nowej humanistycznej uczelni w Krakowie. W polityce więcej serca zdawał się wkładać w bezpieczeństwo stron rodzinnych, w rokowania z Tatarami i Turcją. Wojna zabierała wszystkie dostępne fundusze, a tu nowemu królowi wypadało wysłać posła wielkiego do sułtana z bogatymi podarunkami. Niedopełnienie tego groziło popsuciem stosunków z czułą na podobne uchybienia Porta otomańską. Trzeba było znaleźć magnata, który by na razie wyłożył pieniądze z własnej kieszeni: mianowany posłem kasztelan halicki Jan Sienieński nie bardzo się do tego kwapił. Sprawa ta długo jeszcze miała spędzać sen z oczu podkanclerzemu. Równocześnie prowadził swą skomplikowaną sprawę osobistą: rozgrywkę o rękę Krystyny Radziwiłłówny. Po pierwszym zawodzie nie zre- 91 BUNT GDAŃSKI zygnował; teraz był kimś. Radziwiłłowie wiedzieli, że pieczęć koronna przynosi szybko olbrzymie dochody, że koligacja będzie korzystna. Dawny stosunek potężnego magnata i ubogiego klienta zgodzili się zamienić na równorzędne partnerstwo. Ale rokowania były długie. Zamoyski przygotowywał grunt. W jego listach z tego okresu do Chodkiewicza — litewskiego rywala Radziwiłłów — choć nadal pełnych werbalnej życzliwości, czytamy, że nie może zadośćuczynić życzeniom adresata. Następnie Sierotka przypomina sobie, że pożar spustoszył jego archiwum i brak mu jakichś oryginalnych dokumentów, więc prosi podkanclerzego o odpisy z metryki koronnej. Zamoyski odpowiada uprzejmie i niedwuznacznie: „Służby me Wasza Miłość zawżdy statecznie poznasz, choć nie z huku i wołania, ale z skutku; acz gdzie tego potrzeba poniesie i wołać będę." Po miesiącu, z początkiem kwietnia, Mikołaj Mielecki, wojewoda podolski, donosząc jak zwykle o problemach lokalnych ziem ruskich i polecając krajanowi krajanów, nagle zaczyna tytułować Zamoyskiego szwagrem: a Mielecki był żonaty ze starszą siostrą Krystyny i pilnując posagu żony wkrótce miał skomplikować pertraktacje małżeńskie. Trwały one już jednak z Sierotką w pełni, gdy wreszcie Zamoyski zdecydował się wystąpić oficjalnie wobec opiekuna Krystyny, kalwina jak i ona, Mikołaja Radziwiłła Rudego, pisząc doń w czerwcu z Malborka. Tymczasem nie ustawały działania wojenne. Bitwa lubieszowska nie miała większego znaczenia dla bogatego miasta, które zacięcie walczyło o swój byt ekonomiczny i swobody wyznaniowe. Szlachta, słusznie dotąd tej wojnie niechętna, postawiona jednak przed faktem dokonanym, teraz nie miała wyboru. Zwołano pospiesznie sejmiki i na nich uchwalono żądane przez króla podatki: precedens nowy, zapewne z rady Zamoyskiego zrodzony. Sypnął groszem synod duchowieństwa w Piotrkowie. Batory organizował nowe oddziały, ściągał do Polski rodaków. Pogodził się z dawnym rywalem, od kilku lat bezdomnym tułaczem, Kasprem Bekieszem, zaprosił go do Polski. Przybył tu również Balint Balassi, jeden z największych poetów węgierskich, rycerski i kochliwy, bohater walk z Turkami, miłośnik poezji Kochanowskiego i pięknych Polek. W czerwcu znaczne siły polskie i węgierskie pod osobistym dowództwem króla obiegły Gdańsk. Mieszczanie bronili się dzielnie. Zdobyli w otwartej walce najważniejszą z baterii oblężniczych, wygrali bitwę pod 92 BUNT GDAŃSKI murami miasta. 15 lipca Batory zarządził odwrót. Druga próba ataku, tym razem nie na Gdańsk, ale na twierdzę w Wisłoujściu, podjęta w sierpniu, mimo przejściowych sukcesów zakończyła się niepowodzeniem. Jedyną korzyścią była przypadkowa śmierć Winkelbrucha. We wrześniu okręty gdańskie i duńskie zaatakowały Elbląg, gdzie na mocy uniwersału królewskiego Piotr Kłoczowski, stary znajomy z Padwy, próbował organizować nową polską flotę wojenną. W ostatniej chwili nadeszła pomoc pod wodzą Kaspra Bekiesza. Dawny wygnaniec okazał, iż zasługuje na zaufanie. Podobno, jak twierdzi Heidenstein, sam podkanclerzy przeciw gdań-szczanom w tej kompanii stawał, aż go król musiał z niebezpieczeństwa ratować. Skłonni tym razem jesteśmy wierzyć gotowemu zawsze do pochlebstw biografowi; syn hetmana nadwornego i temperament miał gorący, i dbać o popularność umiał, by zaś tę zdobyć, trzeba się było pokazać szlachcie w boju. Bacznie jednak również obserwował młodzież szlachecką, szukając godnych poparcia i zaufania przyszłych klientów i współpracowników. Pod Gdańskiem dał liczne dowody męstwa młody siłacz Marek Sobieski, który, gdy koń mu w Wiśle zaczął tonąć, przepłynął rzekę w zbroi. Prawdopodobnie to Zamoyski zwrócił nań uwagę króla Stefana, który potem zwykł mawiać, że gdyby los królestwa zależał od jednego pojedynku, powierzyłby go Markowi. Kariera jego była odtąd zapewniona: doszedł do godności wojewody lubelskiego. Czyż Jan Zamoyski, tak walczący o króla szlacheckiego, mógł przypuszczać, że wnuk Marka włoży na swe skronie koronę Rzeczypospolitej? Obie strony konfliktu zaczynały rozumieć, że dalsza wojna nie ma sensu. Blokada lądowa miasta nie mogła doprowadzić do jego zdobycia, ale przynosiła znaczne straty. Tracił zarówno Gdańsk, jak i szlachta polska. Równocześnie zatrważające wieści przychodziły z północnego wschodu. Iwan Groźny zaatakował Inflanty. W styczniu 1577 r. wysłał swoje wojska pod Rewel, stolicę szwedzkiej Estonii, przez samych Estończyków zwany Tallinnem. Poniosły one wprawdzie porażkę pod murami miasta i wyparte zostały z całej niemal Estonii, ale zabrały bogaty łup pozostawiając za sobą ruiny i zgliszcza. W lipcu armia moskiewska przystąpiła do nowego ataku, tym razem na Inflanty polskie. Padł Dyneburg, strzegący drogi z północy na Wilno, wojska Iwana dotarły do Zatoki Ryskiej. Za- 93 BUNT GDAŃSKI trzymało je dopiero dzielnie walczące w obronie swego miasta mieszczaństwo Rygi. Iwan głosił, że nie chce walczyć z Polską, że wyprawił się tylko przeciw inflanckim Niemcom. W Rzeczypospolitej ten płaski wykręt dał mu niewiele, natomiast zaprzyjaźnionym z ryżanami gdańszczanom pomógł się opamiętać. Margrabia Jerzy Fryderyk z brandenburskiej linii Hohenzollernów i kurfirst saski August, zjednani wcześniej przez pod-kanclerzego, ofiarowali pośrednictwo pokojowe. 12 grudnia Gdańsk się formalnie ukorzył, uznał Batorego, rozpuścił wojska i zapłacił kontrybucję. O statutach Karnkowskiego nie było na razie mowy. Ale miasto odtąd wiernie stało przy królu Stefanie i nie szczędząc dlań grosza uzyskało anulowanie tych statutów w 1585 r. Z wojny odniósł korzyść tylko Jerzy Fryderyk, któremu Batory przyrzekł administrację Prus Książęcych wobec nieuleczalnej choroby jego krewniaka Albrechta. Zamoyski, prowadzący z racji swego urzędu rokowania, nie był tym zapewne zachwycony; zdołał przy sposobności zmusić obu niemieckich władców, by formalnie uznali Gdańsk za polskie miasto, ale dalej posunąć się nie mógł, wobec oczywistej przychylności króla dla obu elektorów. Czy już wówczas znał jej przyczyny, nie wiemy. MŁODE WINO W STARE DZBANY Początek panowania nie przyniósł Batoremu sukcesów. Przyniósł mu natomiast doświadczenia, cenne, choć niekiedy przykre. Król Stefan zrozumiał, że wielkim państwem, świadomym swych celów szlacheckim społeczeństwem nie da się rządzić tak, jak maleńkim, rozdartym waśniami wewnętrznymi Siedmiogrodem. Poznał zarówno potęgę sejmujących stanów, jak słabość zaniedbanej od lat armii. Nigdy się z tym zresztą nie pogodził, ale potrafił dostosować się do nowych warunków. Choć wschodnia granica stała w ogniu, choć wojownika ciągnęło do wojny, w której najlepiej realizowała się jego osobowość, król zrozumiał, że trzeba wewnętrzne sprawy załatwić, zdobyć silne oparcie w społeczeństwie, odbudować i zreorganizować armię. Temu miał poświęcić najbliższe miesiące. Szukając oparcia w społeczeństwie, szczególną uwagę zwrócił król na senat. Przez szlachtę wyniesiony, szlachtę w rodzinnym kraju forytujący, tu jednak łatwiej porozumiewał się z gronem wybranych: i kraj był większy i mniej mu znany, i łacina, którą władał świetnie, pozwalała śledzić lepiej obrady wykształconej elity niż kontrolować emocje mas szlacheckich, które trudniej mu było zrozumieć. Próbował jednak, wzorem poprzedników i zapewne za radą Zamoyskiego, lać młode wino do starego dzbana, ograniczać wpływ dawniejszych rodów magnackich i wynosić do rangi senatorów oraz do magnackiej fortuny ludzi nowych, ze szlachty się wywodzących. Była to zresztą w ówczesnej Europie polityka powszechnie stosowana przez monarchów. Jednakże w Rzeczypospolitej nie zawsze skuteczna. W krajach, gdzie zgromadzenie stanowe zachowało swe dawne MŁODE WINO W STARE DZBANY uprawnienia, a nawet rozszerzało je, przemieniając się z wolna w nowożytny parlament, monarcha winien był patrzeć szerzej, widzieć aktywne politycznie grupy społeczne, a nie tylko osoby, rody i fortuny. Tak postępowali królowie Szwecji - - z wyjątkiem następcy Batorego na polskim tronie, który dlatego właśnie tron szwedzki utracił - toteż maleńka Szwecja rychło stać się miała europejską potęgą. Polityka zaś popierania nowych ludzi sprawiła tylko, że obok króla zaczęła wyrastać i coraz bardziej ton jego rządom nadawać indywidualność Jana Zamoyskiego. W pierwszych miesiącach panowania wpływy podkanclerzego na króla wydawały się umiarkowane. Byli w Polsce na pewno doświadczeńsi i bystrzejsi od niego politycy, choćby wyższy rangą w senacie Wielkopolanin Andrzej Opaliński. Batory Opalińskiego cenił, rad jego chętnie słuchał, marszałek wielki koronny zdawał się jednak ożywiać tylko w chwilach trudnych i wtedy działania jego były bezbłędne. Nie krył, że lubi wiejskie ustronie, i wykręcał się jak mógł od obowiązków, zwalając je na marszałka nadwornego Andrzeja Zborowskiego. Nie miał ani energii, ani pomysłowości, które Zamoyskiemu zapewniły karierę. W dobie kampanii gdańskiej wpływali na króla magnaci z Prus Królewskich, żądający definitywnej rozprawy z potężnym miastem. Niepowodzenie kampanii musiało poderwać zaufanie Batorego do ich kompetencji. I wówczas wybiła godzina Zamoyskiego. Zadziwiająca kariera podkanclerzego miała dwa źródła. Z jednej strony umiał zdobywać popularność, zarówno wśród padewskich kolegów, jak i wśród mas szlacheckich w czasie obu elekcji. Ale umiał też zdobywać zaufanie monarchów, wpierw Zygmunta Augusta, później Henryka Wale-zego. Również impulsywny, brutalnie nieraz szczery król Stefan potrzebował tego dyplomaty i demagoga jako podpory tronu i jako nauczyciela skomplikowanej gry politycznej. Nie na darmo później mówiono, że^król bez Zamoyskiego nie powinien iść na sejm, a Zamoyski bez króla na wojnęTT^Jie na darmo, to nie znaczy, że zgodnie z prawdą: szczerość króla nieraz na posłach wywierała lepsze wrażenie niż krętactwa Zamoyskiego, ten ostatni zaś już z domu rodzinnego wyniósł znajomość arkanów sztuki wojennej. Niemniej zależało mu na wykazaniu swych talentów sejmowych i stąd powiedzenie owo zaakceptował: jeszcze jeden 96 MŁODE WINO W STARE DZBANY element uprawianej przez niego propagandy sukcesu w służbie własnej ambicji. Batory nie był aż takim mistrzem propagandy jak Zamoyski, ale znaczenie jej rozumiał. W lutym 1577 r., wydając przywilej dla krakowskiego drukarza Mikołaja Szarffenbergera, zobowiązał go zarazem do urządzenia warsztatu typograficznego przy kancelarii królewskiej i nadzór nad nim oddał Zamoyskiemu. Takie były początki sławnej, pierwszej w dziejach drukarni polowej króla Stefana, zwanej niekiedy „latającą". Obsługujący ją czeladnik Walenty Łapka towarzyszyć będzie później królowi we wszystkich kampaniach wojennych, a w chwilach wolnych od składania tekstów sławiących zwycięstwa Batorego dzielnie się sprawi w walkach; zostanie za to uszlachcony i przyjęty do herbu Zamoyskich pod nazwiskiem Łapczyński. Typografia ta służyła nie tylko doraźnej propagandzie czy publikowaniu uniwersałów królewskich. Dbał również Zamoyski o drukowanie utworów literackich urabiających dyskretniej a równie skutecznie opinię publiczną. W poszukiwaniu ich zwrócił się do samego Jana Kochanowskiego. Sławny już wówczas poeta zaangażował się w czasie bezkrólewia po stronie kandydatury habsburskiej. Zaważył tu na pewno jego konserwatyzm społeczny: Kochanowski jako typowy człowiek Renesansu, ceniący ład i harmonię, nie zrozumiał właściwie nigdy burzy egzekucyjnej, nie pojął, że bezruch i zastój groźniejsze są dla państwa niż konflikt polityczny i społeczny, postulujący przecież nowe rozwiązania, stymulujący postęp i rozwój. Tęsknił nie tyle za Habsburgiem, ile za silnym władcą, który swym autorytetem uspokoi wzburzone tłumy i pozwoli mu w ciszy, pod lipą, pisać o sobótkach i dzbanach polewanych. A zarazem za władcą dość potężnym, by uspokoił wiecznie płonącą wschodnią granicę Rzeczypospolitej. Łatwo było go przekonać, że władcą takim jest właśnie Batory. A przy sposobności pragnął podkanclerzy otoczyć nowym splendorem własne imię. Okazją stało się długo przygotowywane wesele Zamoyskiego z Krystyną Radziwiłłówną. Rokowania zakończyły się wreszcie pomyślnie, mimo jawnie niechętnego stosunku kalwińskich krewnych panny młodej z opiekunem jej Mikołajem Rudym i szwagrem Mikołajem Mieleckim na czele. Parli do małżeństwa nawróceni na katolicyzm bracia Krystyny: Mikołaj 97 MŁODE WINO W STARE DZBANY Sierotka i Jerzy, wkrótce dzięki protekcji Zamoyskiego biskup i kardynał, oraz Albrycht i Stanisław, przy których karierze dworskiej również podkanclerzy się krzątał. Radziwiłłowska solidarność przeważyła wyznaniowe skrupuły Rudego, zwłaszcza że Zamoyski był cennym sprzymierzeńcem w walce z Chodkiewiczami o wpływy na Litwie; stary kalwin Rudy wyraził wreszcie swą zgodę, ale na ślub nie przyjechał tłumacząc, że jako hetman wielki nie może opuszczać zagrożonej przez Iwana Litwy. 29 grudnia 1577 r. w Radziwiłłowskiej Białej Podlaskiej Jan Zamoyski pojął za żonę siedemnastoletnią, dwa razy od niego młodszą, Krystynę, nie kłopocząc się ani różnicą wieku — w owych czasach zresztą była to rzecz normalna — ani odmiennością wyznania, która ściągnęła na niego gromy co zagorzalszych duchownych katolickich. Szybko zresztą, w niespełna rok, z pomocą jezuitów potrafił z żony zrobić katoliczkę, wbrew obietnicy danej Rudemu. Uroczystości weselne rozciągnięte zostały na kilka tygodni. Ich natężenie przypadło po przenosinach młodej pary do dworu królowej Anny w Ujazdcwie pod Warszawą, gdzie i król wówczas przebywał. Ruszył się i ze swej wsi spokojnej Andrzej Opaliński, by jako marszałek wielki koronny, odpowiedzialny za bezpieczeństwo i porządek w otoczeniu królewskim, osobiście wszystkiego dopilnować, choć skarżył się nieraz przed Zamoyskim, że sprawowanie urzędu tyle go kosztuje. Tym razem chciał dostać Bolechowice pod Krakowem i liczył na protekcję podkanclerzego, więc gonienie do pierścienia pięknie mu w Ujazdowie zorganizował. Lecz w trzy dni później odbyła się tam inna jeszcze uroczystość, stokroć ważniejsza dla kultury polskiej. Pragnąc uświetnić uroczystości weselne, przypomniał sobie Zamoyski o jakichś obietnicach, które wcześniej czynił Kochanowskiemu w związku z jego pozostającą w rękopisie tragedią. Wysłał natychmiast do poety dwa listy, które doszły równocześnie do Czarnolasu, widocznie nagląc do pośpiechu, skoro w swej przedmowie, w formie listu do Zamoyskiego datowanego 22 grudnia, Kochanowski wspomina, że nie miał czasu nawet poprawić tekstu. W ten sposób ujrzała światło dzienne Odprawa posłów greckich, odegrana przed parą królewską i parą nowożeńców w Ujazdowie 12 stycznia, natychmiast niemal opublikowana przez latającą drukarnię 98 MŁODE WINO W STARE DZBANY podkanclerską. Nawiasem mówiąc, jest to pierwszy znany nam datowany druk, który ukazał się w Warszawie. Tragedia, której treścią była nieudała misja posłów greckich w Troi i wybuch wojny uwiecznionej przez Homera w Iliadzie, chyba tylko częściowo odpowiadała intencjom zleceniodawcy. Miała wymowę jednoznacznie pacyfistyczną w chwili, gdy trwały rokowania polsko--moskiewskie, w przededniu odprawienia przez Batorego z kwitkiem posłów Iwana. Lecz ta wojna była popularna wśród szlachty, pacyfizm Kochanowskiego nie mógł jej zaszkodzić, a niejeden czytelnik w tyradach przeciw sprawcy wojny trojańskiej, zaborcy cudzej żony Aleksandrowi-Parysowi, domyślić się mógł aluzji do zaborcy cudzej ziemi, Iwana. Atak zaś na zepsucie obyczajów, na „młódź wsze-teczną", apel o gotowość do wojny, skoro jej się uniknąć nie da, mogły być tylko po myśli Batorego. Prawda, że były i słowa surowego ostrzeżenia, sławny chór „Wy, którzy pospolitą rzeczą władacie", unaoczniający rządzącym ich obowiązki, ich rolę służebną wobec społeczeństwa, wobec całego „ludzkiego rodzaju". Batory jednak te obowiązki znał i wypełniać je umiał — Zamoyski zaś umiał też w potrzebie o nich deklamować. Toteż gdy wkrótce król, zapamiętały myśliwy, nawiedził lasy w dobrach Zamoyskiego, witał go tam łaciński poemat Kochanowskiego Dryas za-mechska, również natychmiast wraz z polskim przekładem pióra samego poety złożony w drukarni podkanclerskiej, nowy poemat polityczny, w którym nimfa leśna sławiąc króla potępia swawolę i próżniactwo, „gadki niepotrzebne" i „wiary różne", żąda, aby hardym nałożono „kolca twarde" praw. Piękny poemat, ale świadczący, że Kochanowski niewiele z współczesnej mu polskiej rzeczywistości rozumiał. I niebezpieczny, bo fałszywą drogę wskazywał królowi. Ale zgodny z planem mecenasa. Batory jednak wybrał drogę już wcześniej. Wojownika ciągnęło na wojnę. Gdańsk to było preludium, by ukazać gorliwość katolicką. Epizod nieudany, ale przydatny w stosunkach z papiestwem. Grzegorz XIII początkowo przychylny był Maksymilianowi, a jawnie za cesarzem występował nuncjusz papieski Vincenzo Laureo, który po zwycięstwie Batorego musiał się schronić we Wrocławiu. Lecz papież szybko zmienił zdanie, a Laureo na jego rozkaz musiał wrócić do Polski, porozumieć się z Batorym i Zamoyskim i spełniać ich życzenia; między innymi on to MŁODE WINO W STARE DZBANY udzielił dyspensy na ślub podkanclerzego z heretyczką. On również na piotrkowskim synodzie duchowieństwa uczestniczył jako niemy świadek, wyrażający poparcie papiestwa dla podjętych tam decyzji, a nie jako aktywny dyplomata. Rzym przetrzymał go na placówce tak długo tylko dlatego, by nie stracić twarzy, ale z początkiem 1578 r. już się gotował z misją do Polski jego następca, Giovanni Andrea Caligari, który wkrótce miał się stać najgorętszym zwolennikiem planów króla Stefana, umiejętnie urabianym w tym kierunku przez Zamoyskiego. A plany te — to wojna z Moskwą. Zamoyski popierał tu w pełni swego monarchę. Nie bez podtekstów osobistych. Wśród zadań, które sobie stawiał, były i tak godne, jak ufundowanie wyższej uczelni, ale do ich realizacji potrzebował przede wszystkim pieniędzy. Tych zaś nie obiecywała przeciągająca się wojna z Gdańskiem, ale dostarczyć mogło jej zakończenie. Nie tylko dlatego, że Gdańsk miał być hojny dla swoich protektorów. Również dlatego, że podstawą bogactwa i prestiżu społecznego była w ówczesnej Rzeczypospolitej, jak zresztą niemal w całej ówczesnej Europie, ziemia. Było jej w nadmiarze, czy to w postaci wolnych królewszczyzn, czy żyznych pustek czekających na zagospodarowanie, właśnie na wschodzie, na terenach zagrożonych inwazją moskiewską lub już opanowanych przez wojska Iwanowe. Zamoyski stał się więc najgorętszym orędownikiem zakończenia wojny z Gdańskiem i skoncentrowania się na wojnie o odzyskanie Inflant i Połocka. Doraźnie zagrożenie Rzeczypospolitej z tej strony było najpoważniejsze. Król zaś, w swym ojczystym Siedmiogrodzie nauczony skupiania się na sprawach doraźnych, najważniejszych, z pominięciem pozostałych, nie krył, że taką politykę zamierza prowadzić i w Rzeczypospolitej, wręcz mówił o tym w swych uniwersałach wzywających na moskiewską wojnę. Nie doceniał ani sił swego nowego państwa, ani różnorodności problemów, również granicznych i zagranicznych, jakie występować musiały w tak ogromnym królestwie. Postanowił obrócić wszystkie siły Rzeczypospolitej przeciwko Moskwie. Do tego jednak potrzebował wojska i podatków. Potrzebował zgody sejmu. I tu pomoc Zamoyskiego, niedawnego „trybuna ludu szlacheckiego", wytrawnego parlamentarzysty, stała się niezbędna. Dla szlachty najistotniejszą sprawą było w tym czasie dokończenie olbrzymiego dzieła reformy Rzeczypospolitej, podjętego pod nazwą egze- 100 MŁODE WINO W STARE DZBANY kucji praw i częściowo dokonanego za Zygmunta Augusta. Wciąż nie była rozstrzygnięta sprawa sądownictwa apelacyjnego, stanowiąca integralną część tego programu. Formalnie najwyższym sędzią był król; faktycznie obowiązkowi temu nie mógł po prostu podołać. Zaległości narastały, prawo — zwłaszcza dla słabszych, ot choćby dla uboższego szlachcica w sporze z możnym senatorem — stawało się fikcją. Stosowano, na przykład w czasie bezkrólewia, różne rozwiązania doraźne. Lecz szlachta domagała się rozwiązania ostatecznego: powołania wybieranego przez nią sądu najwyższego. Przeciw temu rozwiązaniu jednoczyli się dotąd monarcha, magnateria i duchowieństwo. Królowie nie chcieli pozbawiać się jednego ze swych istotnych uprawnień, choć w praktyce nie mogli z niego w pełni korzystać. Duchowieństwo, zwłaszcza w okresie naporu reformacji, obawiało się, że sądy szlacheckie będą im nieprzychylne. Dla magnatów istniejąca sytuacja była w gruncie rzeczy korzystna; szlachta odmawiała zresztą senatorom prawa wybieralności do trybunału, który przecież sądziłby i ich sprawy. Problem zatem „compositio inter status", czyli układu między stanami, hamował wszelkie próby reformy. Teraz, zapewne z inicjatywy Zamoy-skiego, król postanowił połączyć sprawę reformy sądownictwa z zagadnieniem podatków na wojnę moskiewską. Uniwersał Batorego, zwołujący sejm zwyczajny na 14 stycznia 1578 r. do Warszawy, stwierdzał wyraźnie, że sejm rozpatrzy tylko te dwie sprawy. Typowe dla mentalności króla było oświadczenie, że należy na nich wyłącznie się skupić, gdyż w zwykłym terminie sześciotygodniowym brak będzie czasu na cokolwiek innego. Wyniki wyborów, instrukcje sejmików w większości województw były korzystne dla planów królewskich. Nie zabrakło jednak głosów opozycji przeciw dotychczasowej polityce Stefana, i to opozycji słusznej. Chodziło o najpoważniejszy z dotychczasowych błędów: powierzenie administracji Prus Książęcych Jerzemu Fryderykowi Hohenzollernowi. Daremnie stany pruskie błagały, aby sam król objął opiekę nad chorym księciem, by wysłał do Królewca swego gubernatora, daremnie obiecywały 100 000 złp. rocznie, byle nie oddawać Prus Jerzemu Fryderykowi. Batory nie chciał ich słuchać. Zważywszy, że Jerzy Fryderyk obiecywał tylko 200 000 łącznie w ciągu lat czterech, decyzja wydawała się niezrozumiała. Dopiero później, gdy ujawniły się plany węgierskie Batorego, miała zostać wyjaśniona. 101 MŁODE WINO W STARE DZBANY Czy Zamoyski wiedział, o co Batoremu chodzi — trudno zgadnąć. Ze swoją opinią się nie zdradzał, tak że później uważano go za współodpowiedzialnego za decyzję królewską. Uważny czytelnik jego korespondencji, wśród której są oczywiście i oficjalne, na rozkaz króla wysyłane, listy do Jerzego Fryderyka, i listy na przykład elektora saskiego wstawiające się do podkanclerzego za Hohenzollernem, zauważy tam jeszcze coś, na pozór ze sprawą pruską nie mającego wiele związku. Ponownie bowiem ożywiają się stosunki Zamoyskiego z Mikołajem Sienickim. Odnosimy takie wrażenie, jakby podkomorzy chełmski, w przededniu zasłużonego odpoczynku od spraw publicznych, nagle został przez Zamoyskiego wezwany. Po co jednak? Dowiadujemy się, że sprawy są znane zaufanym Zamoyskiego, Dominikowi Alamaniemu, kuchmistrzowi królewskiemu, i Andrzejowi Tęczyńskiemu, wojewodzie bełskiemu. Sam Sienicki raz tylko pisał konkretnie do Zamoyskiego, aby nie zapominać „też" o sprawach Prus Królewskich, a zwłaszcza Gdańska, o ich obowiązku posłuszeństwa i jedności z Koroną. Ale jakie było meritum rozmów Sienickiego i wysłańców Zamoyskiego — nie wiemy. Możemy się jednak domyślić ze znamiennego incydentu na warszawskim sejmie. Przeciw układowi z Jerzym Fryderykiem zaprotestowała Izba Poselska. Mikołaj Sienicki i Stanisław Przyjemski delegowani zostali w imieniu całego stanu rycerskiego do złożenia formalnej protestacji stwierdzającej, że układ, jako sprzeczny z postanowieniami traktatu krakowskiego z 1525 r., nie uzyskał aprobaty Izby Poselskiej i wskutek tego jest nielegalny. Stanowisko Izby poparł zresztą gorąco nuncjusz papieski. Król oświadczył wówczas, że nie widzi powodu do zmiany swoich postanowień. 20 lutego, w czasie trwania sejmu, Jerzy Fryderyk, tytułowany już oficjalnie „księciem w Prusiech", złożył mu hołd, w czasie zaś ceremonii dopuszczeni zostali do dotknięcia chorągwi również wysłannicy elektora brandenburskiego Jana Jerzego. Zaprzepaszczono olbrzymią szansę bliższego zespolenia Prus z Koroną. Ale akt protestacji przewidujący Zamoyski na wszelki wypadek zachował. Równocześnie trwały gorączkowe debaty nad reformą sądownictwa. Początkowo wydawało się, że uzgodnienie stanowiska króla i szlachty, senatorów i duchowieństwa będzie niewykonalne. Dołączyły się problemy regionalne Prus Królewskich, Litwy, litewskich do 1569 r. województw 102 MŁODE WINO W STARE DZBANY kijowskiego, bracławskiego i wołyńskiego. Inne obowiązywały tam prawa i w związku z tym trudno by rozpatrywanie apelacji z tych terenów powierzyć sędziom kompetentnym do spraw rozpatrywanych wedle prawa koronnego. Lecz czas naglił: król potrzebował pieniędzy na wojnę z Moskwą, wojna ta zaś i vvsrod szlachty była popularna. Podkanclerzy dokładał wszelkich starań, by wpierw uzyskać zgodę Batorego na powołanie trybunału, a potem doprowadzić do kompromisu; cieszył się wciąż zaufaniem i króla, i szlachty, zadanie więc miał ułatwione. Uchwalona 3 marca 1578 r. konstytucja sejmu warszawskiego przewidywała utworzenie Trybunału Koronnego, zasiadającego na przemian w Piotrkowie i Lublinie. Wyłączono spod jego kompetencji Prusy Królewskie, gdzie nadal apelacje wnoszono na sejmik generalny, oraz Wołyń, Kijowskie i Bracławskie, które otrzymały własny sąd w Łucku. Zresztą wkrótce po śmierci Batorego, z aprobatą szlachty tych ziem, kompetencje Trybunału Koronnego rozciągnięto i na nie. Wyłączono również Litwę, która miała otrzymać własny trybunał; utworzono go dopiero w 1581 r., a sesje jego odbywały się kolejno w Wilnie, Nowogródku i Mińsku. Innym ograniczeniem Trybunału Koronnego był zakres spraw w nim rozpatrywanych. Ze względu na przedmiot wyłączono spod jego kompetencji i pozostawiono sądom królewskim procesy o dobra i dochody króla i skarbu koronnego, kryminalne i miejskie. Przekazano więc Trybunałowi sądownictwo cywilne, te sprawy karne, które w pierwszej instancji rozpatrywane były dotychczas przez sądy grodzkie, oraz sprawy przeciw urzędnikom, którzy nie egzekwowaliby prawomocnych wyroków sądowych. Duchowieństwo poddano formalnie jurysdykcji trybunalskiej, z wyłączeniem jednak kwestii, które dotąd podlegały wyłącznie sądom duchownym, tak drażliwych jak procesy o dziesięciny. Co więcej, we wszystkich rozprawach, w których duchowieństwo było jedną ze stron, przyznano mu prawo do posiadania wśród dwunastu orzekających sędziów sześciu swych przedstawicieli, gdyby zaś sędziowie ci nie zdołali uzgodnić swych stanowisk — a wyrok w pierwszym głosowaniu miał być jednomyślny, dopiero w trzecim głosowaniu obowiązywała większość -to sprawę miał rozpatrywać sąd sejmowy. Członków Trybunału — zwano ich deputatami — wybierać miała szlachta na sejmikach: szesnastu z Wielkopolski i jedenastu z Małopolski. 103 MŁODE WINO W STARE DZBANY Senatorowie nie otrzymali prawa zasiadania z urzędu, czego pragnęli, lecz mogli zostać wybrani deputatami, na co wcześniej szlachta zezwolić im nie chciała. Bierne prawo wyborcze uzyskał każdy szlachcic mający posiadłość w ziemi czy województwie, które go wybrało, pod warunkiem, że nie był deputatem w poprzedniej kadencji; kadencja zaś trwała cztery lata. Zalecenie, by obierać „ludzi godnych, bogobojnych, cnotliwych, świadomych prawa i zwyczajów sądowych", było niestety zbyt ogólnikowe; nie przyjęto wcześniejszego projektu Andrzeja Wołana, by do Trybunału powołać również doktorów prawa. Złe skutki tego uwidoczniły się w praktyce dopiero w następnym stuleciu, gdy zubożałej po niszczących wojnach szlachty nie stać już było na kształcenie synów. Mimo ujemnych stron ustawy była ona niewątpliwie wielkim krokiem naprzód. Trybunał miał dobrze zasłużyć się później szlacheckiemu społeczeństwu. Zrodzony z kompromisu, ujawniał mądrość polityczną swych twórców. Największa w tym zasługa posłów sejmowych, którzy poszli na daleko idące ustępstwa. Świadectwo to dużego wyrobienia politycznego ówczesnej szlachty polskiej. Nie mogli przypuszczać, że ich następców nie stać już będzie na to. Nie mogli przewidzieć degrengolady sejmików. Nie regres przewidywali, lecz postęp. Zasługi króla, zasługi Zamoyskiego leżą głównie w doprowadzeniu do końca dawno rozpoczętego dzieła. Ostatnie to było zwycięstwo obozu egzekucyjnego, odniesione, tak jak poprzednie tryumfy z czasów Zygmunta Augusta, na forum sejmowym. Ale jednocześnie powierzenie elekcji sejmikom było pierwszym tryumfem nowej, rodzącej się dopiero tendencji rozwojowej, która nie sejm walny —jak egzekucjoniści — ale sejmiki miała uczynić ośrodkami dyspozycyjnymi demokracji szlacheckiej. Tryumf pierwszy, ale w 1578 r. nie jedyny. Otóż mimo powołania Trybunału nie wszystkie województwa pobór uchwaliły. Zygmunt August przeszedłby nad tym do porządku. Za jego panowania przywódcy obozu egzekucyjnego nie szczędzili słów potępienia posłom nie podporząd-kującym się woli większości Izby. Batory, bez wątpienia za radą Zamoyskiego, zareagował odmiennie. Postanowił zwołać w tych województwach sejmiki i do nich zwrócił się o uchwalenie podatków na wojnę. Uchwalić je miały rzeczywiście, choć nie bez targów. Był to precedens bardzo niebezpieczny. Król uznał, że instrukcje sejmikowe wiążą posłów, sejmikowi oddał prawo rozpatrywania i za- 104 MŁODE WINO W STARE DZBANY twierdzania czy wręcz zastępowania uchwał sejmu walnego całej Rzeczypospolitej. Gwoli sprawiedliwości powiedzieć trzeba, że i inni monarchowie europejscy prowadzili podobną politykę, zwłaszcza jeśli chodziło o podatki. Wystarczy przypomnieć, że we Francji długo jeszcze, w dobie największego rozwoju monarchii absolutnej, obok tak zwanych „prowincji wyborczych", w których podatki wybierano na mocy decyzji monarchy, istniały „prowincje stanów", gdzie uchwalić je musiały stany prowincjonalne. Zamoyski, który spędził kilka lat we Francji, wiedział o tym na pewno; zapomniał jedynie, że aby nałożyć podatek w pozostałych prowincjach — w znacznej większości prowincji - - król Francji nie musiał zwoływać Stanów Generalnych. Osłabienie centralnego sejmu na rzecz prowincjonalnych sejmików, bez wzmocnienia centralnej władzy monarszej, oznaczało osłabienie zwartości i jedności całego państwa. Intencje Zamoyskiego łatwe są dziś do zdemaskowania. Wyrósł ze szlacheckiego ruchu egzekucyjnego, niechętnego magnatom, nieufnego wobec senatorów, i mistrzowsko umiał posługiwać się jego frazeologią, po to jednak, by samemu zostać magnatem i senatorem. Pan niewielkiej fortuny rodowej, lawirując między szlachtą a tronem, dorobił się już trzech starostw: knyszyńskiego, bełskiego i zamechskiego. Pragnął więcej. Gdy na sejmie 1578 r., korzystając z rezygnacji biskupa Wolskiego, otrzymał znak urzędu kanclerskiego, pieczęć wielką, zadbał o to, by podkanclerzymi byli wierni mu ludzie mniejszego formatu, pracowici wykonawcy jego poleceń. Miejsce wśród magnaterii, udział we władzy miał już zapewnione. Nie życzył sobie teraz sprawnej Izby Poselskiej złożonej ze światłych i ambitnych przywódców szlachty; wolał trafiać do mas, demagogicznie manipulować sejmikami. Stawał się coraz niezbędniejszy królowi, który wśród sejmowej wrzawy miał przed sobą jeden cel: wojnę z Moskwą. POŁOCK I WIELKIE ŁUKI Wschodnia granica Wielkiego Księstwa Litewskiego od dwóch wieków nie zaznała spokoju. Zjednoczona na sejmie lubelskim Rzeczpospolita Korony Polskiej i Wielkiego Księstwa Litewskiego przejęła w spadku stary, nie rozstrzygnięty wciąż konflikt między Wilnem a Moskwą o zwierzchnictwo nad ziemiami ruskimi. I od dwóch wieków Wilno było w defensywie, Moskwa krok za krokiem zwiększała swe posiadłości. W XV w. odepchnęła Litwinów znad górnej Oki, opanowała grawitujące ku Wilnu kupieckie republiki Nowogrodu Wielkiego i Pskowa, z początkiem XVI w. dotarła nad środkowy Dniepr, w 1514 r. zajęła Smoleńsk. W 1547 r. młody wielki książę Moskwy Iwan IV, nazwany później Groźnym, przyjął tytuł cara Wszechrusi. Tytułu tego Rzeczpospolita nigdy nie uznała i spór o jego używanie rozstrzygnięty został dopiero, gdy Piotr I nazwał się imperatorem Rosji, rezygnując tym samym na razie z otwartych pretensji do dalszych ruskich ziem Rzeczypospolitej. W 1561 r. konflikt się rozszerzył. Upadło pod nawałą wojsk Iwana niemieckie państwo Zakonu Kawalerów Mieczowych w Inflantach. Ostatni wielki mistrz przyjął protestantyzm i złożył hołd Zygmuntowi Augustowi, przekazał mu większość swego państwa, zachowując sobie tylko księstwo Kurlandii. Oddawał i to, czego nie miał: Estonię, gdzie miejscowa ludność wezwała na pomoc Szwedów, Ozylię, którą opanował królewicz duński Magnus, przyjmując tytuł króla Inflant, wschodnie połacie kraju zawojowane przez Moskwę. Iwan Groźny podjął rękawicę. W 1563 r. jego wojska zdobyły twierdzę połocką. Stąd tylko krok był do Wilna. Zygmunt August nie zdecydował się na skuteczną kontrakcję. Król zwany Dojutrkiem uznał sprawy wewnętrzne za najważniejsze, przebu- 106 POŁOCK I WIELKIE ŁUKI dowę państwa za nie cierpiącą zwłoki. Patrzył dalej w przyszłość. Okrucieństwa Iwana i własna polityka defensywna zjednały mu w Moskwie zaufanie wielu bojarów, popularność w Pskowie i Nowogrodzie, pozwalały podkopać władzę rywala od wewnątrz. Doprowadził cara do granic szaleństwa. Iwan mordował bojarów, zamordował rękami oprycz-ników tysiące mieszkańców Nowogrodu, własną ręką zabił swego syna -a opozycji nie zdusił. Jedynym dlań ratunkiem mógłby być obcy najazd. Iwan wiedział, że jego naród w takiej chwili zapomina o tym, co go dzieli, że stanie w obronie państwa. Ale Zygmunt August też zdawał sobie z tego sprawę - - i wstrzymał swych dowódców, wśród nich i Stanisława Zamoyskiego, na granicy, poprzestał na jej obronie. Batory natomiast rwał się do walki. Zresztą pacta conventa zobowiązywały go do odzyskania Połocka i Inflant, a świeże prowokacje Iwana, okrucieństwa jego wojsk, dopełniły miary. Zamoyski zaś przemyśliwał o nowych starostwach, które można będzie uzyskać na ziemiach podbitych. Zadanie było niełatwe. Iwan Groźny zreorganizował armię, wprowadził nowoczesne uzbrojenie. Przez port w Archangielsku i przez nadbałtycką Narwę nawiązał stosunki z Anglią i z Niderlandami. Sprowadzał zdolnych dowódców i zaciężnych żołnierzy. Powstawały nowe warownie i nowe warsztaty produkujące broń i działa, rysowały się kształty przyszłego zagłębia przemysłowego pod Uralem. Podróżnicy angielscy zwiedzający zbrojownię moskiewską uważali, że takiej artylerii, takiego arsenału nie ma nikt z władców chrześcijańskich. Żołnierze, wciąż jeszcze ustępujący w polu innym armiom europejskim, wyróżniali się wytrzymałością na trudy wojny, karnością i sprawnością w walkach defensywnych. Sztuka fortyfikacji stała na wysokim poziomie, pozwalała na szybką budowę umocnień polowych i małych drewnianych twierdz. Batory wiedział, że wojnę trzeba dobrze przygotować, również organizacyjnie i dyplomatycznie. Dla kancelarii koronnej miało to oznaczać szereg miesięcy wytężonej pracy, codziennych nudnych zajęć administracyjnych. Rychło okazało się, jak niezastąpionym człowiekiem jest Zamoyski. Niewiele potrafił mu pomóc nowy podkanclerzy, dotychczasowy sekretarz królewski i proboszcz łęczycki, Jan Borukowski. Nominacja jego była dość przypadkowa. Wedle starego statutu Aleksandra jeden z dwóch pieczętarzy musiał być duchownym. Jeśli zmarł, na 107 POŁOCK I WIELKIE ŁUKI zwolnione miejsce musiał awansować sekretarz wielki koronny, faktyczny kierownik codziennej pracy kancelaryjnej, również obowiązkowo duchowny. Lecz dotychczasowy sekretarz wielki, Hieronim Rozrażewski, nominacji nie przyjął: wolał iść od razu w biskupy. Stąd mianowanie niedoświadczonego Borukowskiego: wierny i oddany Zamoyskiemu, obdarzony przez niego pełnym zaufaniem, nawet prawem otwierania wszelkiej korespondencji skierowanej do kanclerza, zastąpić go nie umiał. Gdy Zamoyskiego na dworze brakło —jak wczesną jesienią 1578 r., gdy pojechał w strony rodzinne dozorować początki prac nad wznoszeniem nowej rezydencji — zaczynał się bałagan w kancelarii i na dworze; „wszyscy rozkazują, nikt nie słucha", jak pisał kanclerzowi jego krewniak Jan Krzysztof Drohojowski. Król sam musiał pilnować kwestii etykiety, obrad, odprawiania poselstw, sam był własnym tłumaczem i nic dziwnego, że głośno wyrażał tęsknotę za Zamoyskim. Nie znaczy to, aby wróciwszy na dwór kanclerz miał wiele do powiedzenia. Batory potrzebował wiernego wykonawcy. Wysłać Jana Herburta do Szwecji, wystawiwszy mu szczegółową instrukcję w myśl ogólnych zaleceń królewskich, przyjąć wysłannika krymskiego, odebrać informacje od posła polskiego do Turcji, zadbać o sprowadzenie koni hiszpańskich -- oto codzienna praca Zamoyskiego. Więcej znaczył w sprawach krajowych, zwłaszcza w sprawach personalnych. Tu król z konieczności, nie mając takiego rozeznania nie tylko charakterów, ale skomplikowanego splotu sojuszów i waśni rodowych, musiał się oprzeć na Zamoyskim. Także w stosunkach z obcymi dyplomatami, jak wynika wyraźnie z korespondencji nuncjuszów, kanclerz występował jako dobry znawca spraw wewnętrznych, milczał na temat polityki zagranicznej króla Stefana. Niekoniecznie się to godziło z jego zainteresowaniami, bardzo jednak korzystnie wpłynęło na wzrost jego majątku: wpływ Zamoyskiego na wszelkie nominacje był bowiem olbrzymi, a nominaci na ogół umieli się odwdzięczyć i nie zapominali o nim w przyszłości. W ten sposób tworzył też kanclerz zalążki własnego stronnictwa. Na razie szczególne znaczenie w obliczu wojny z Iwanem miały koneksje Radziwiłłowskie. Najbliższe były stosunki z katolicką linią nieświeską, braćmi Krystyny, Mikołajem Sierotką, Jerzym, Albrychtem i Stanisła-wem. Bliskie to nie znaczy sielankowe. Zamoyski dworował sobie nieraz z najstarszego ze szwagrów. Sierotka, hipochondryk i pesymista, miewał 108 POŁOCK I WIELKIE ŁUKI czasami przedziwne pomysły. Słysząc o jednym z nich, strofował go kanclerz: „To mi się jednak do końca nie podobało, żeś się beł waszmość w alchymisty wdał, bo ich leczenia bywają niebezpieczne; zdało mi się, iż natura waszmości młoda mogła morbum superare [zwalczyć chorobę]." Kiedy indziej znów Sierotka biadolił przed szwagrem na swoje ubóstwo; nie znana nam bliżej, ale łatwa do odgadnięcia reakcja ubodła go nieźle, skoro w odpowiedzi się skarżył: „iż są różne officia amicorum [obowiązki przyjaciół], więc między innymi i to kładą za napodlejsze, że dobry to przyjaciel, przed kim się kto swych też kłopotów, jako to na świecie, uskarżać może; ale widzę, że ja przy drugich i tego nie mam, bo miasto żałowania, szyderstwo mię od waszmości potkało"; i w tymże liście delikatnie Zamoyskiemu doniósł, że ma jeszcze jakichś innych „dobrych przyjaciół w Polszcze", którzy prowadzą mu sprawę w trybunale piotrkowskim, „bo prawo polskie mądre nazbyt na nas, głupią Litwę". Niemniej niejedną właśnie finansową sprawę Zamoyski mu załatwił — od nadań i wypłat ze skarbu koronnego po niezbyt jasny interes z żubrzętami, które prawdopodobnie Sierotka ze swych litewskich lasów sprzedawał do Korony, może do Puszczy Niepołomskiej, kochającemu polowania królowi. Nade wszystko zaś działali wspólnie w sprawie Jerzego Radziwiłła. Drugi z synów Mikołaja Czarnego przeszedł na katolicyzm jako młodzieniec osiemnastoletni i otrzymał niemal natychmiast stanowisko biskupa koadiutora wileńskiego. Z nowym duchem potrydenckim niezbyt to było zgodne, zwłaszcza że Jerzy powołania do stanu duchownego nie czuł na pewno, z czego dobrze sobie zdawał sprawę. Zrazu miało to dla niego swój urok; choćby podróże do Włoch, gdzie mało się przejmując wpajanymi mu naukami, jak się zachowywać winien godny książę Kościoła, korzystał z urpków życia i młodości. Był jednak zbyt prostolinijny, by w takiej sytuacji nie odczuwać pewnego niesmaku i równocześnie prawie z przyjęciem przez synod piotrkowski uchwał trydenckich wybuchnął w długim, uczciwym, szczerym liście do Zamoyskiego: „Jam do duchownego chleba żadnej chęci nigdy nie miał, i owszem było to zawżdy repugnans naturae meae et conscientiae [sprzeczne z moją naturą i sumieniem] tak bardzo, że widząc się być nad wolą swą fortelnie przywiedzion do tego od tych, którzy w tym więcej pożytku swego aniźli chwały Bożej patrzyli, od wielkiej dystrakcyjej umysłu mego i takich 109 POŁOCK I WIELKIE ŁUKI frasunków, które na mię przychodziły, dobrzem po kilkakroć w de-speracyją nie wpadł." Znał też Jerzy swego szwagra, skoro użył najważniejszego dlań argumentu, że w tej sytuacji nie zdoła spłacić przypadającej na niego części posagu Krystyny. O to przecież tylko chodziło -- wiedział to przyszły biskup znakomicie — by jego udział w Radziwiłłowskim dziedzictwie przypadł braciom i szwagrowi. Ale też i list jego okazał się bezużyteczny w danym momencie, ważny jedynie jako świadectwo dla potomności, że młody magnat był w gruncie rzeczy człowiekiem prawym i odpowiedzialnym. Zamoyski przeszedł nad tym do porządku dziennego, choć w archiwum swoim, budowanym świadomie jako źródło ważnych informacji o współczesnych i jako własny pomnik dla potomnych, list ten zachował. Jerzy więc biskupem został, mimo że wkrótce po wysłaniu wspomnianego listu, jadąc przez Rzym z pielgrzymką do Compostelli, już w Wiecznym Mieście starał się jak mógł udowodnić, że co innego niż infuła go interesuje. Szwagier pomógł wszystko zatuszować, nawet przed Batorym. Później młodemu Radziwiłłowi, w momencie trudnym i ciężkim dla obu, słysząc o jego planach porzucenia już objętego biskupstwa, napisze: „K temu z Bogiem źle grać, trzeba udawszy się raz na Jego służbę innego Pana nie szukać. A jeśli krewkość impedimento [na zawadzie], prosić Go, aby On corroboraret [wzmocnił], od Niego jest firmitas [siła], w nas wszystkich jest infirmitas [słabość]." Jest w tym typowy dla Zamoyskiego fatalizm, jest właśnie w tym pewna słabość, która w obliczu zbyt silnych przeciwności losu nie pozwoliła mu nigdy grać o wszystko: tego również uczył młodego szwagra. Jerzy wszedł więc do senatu wpierw jako biskup wileński, potem jako kardynał i biskup krakowski - - i co najdziwniejsze, okazał się znakomitym biskupem. Zaprowadził dyscyplinę wśród duchowieństwa, wcielił w życie uchwały soborowe, a jego gospodarka w dobrach diecezji krakowskiej przyczyniła się w znacznej mierze do powstania późniejszego Zagłębia Staropolskiego. Zamoyski mógł być bezwzględny w łamaniu charakterów, ale był również bezbłędny w ocenie osobowości i intelektu ludzi, których promował na wysokie stanowiska. Gorsze nieco stosunki miał na razie z kalwińskimi Radziwiłłami birżańskimi. Stary Mikołaj Rudy, wojewoda wileński, kanclerz i hetman 110 POŁOCK I WIELKIE ŁUKI wielki litewski, nigdy się właściwie do Zamoyskiego nie przekonał, choć często go potrzebował i musiał dyplomatyzować. Podobnie początkowo jego syn Krzysztof Mikołaj, hetman polny litewski, a od 1579 r. również kasztelan trocki i podkanclerzy Wielkiego Księstwa. Samo wyliczenie ich godności wskazuje, że Zamoyski musiał również się z nimi liczyć. Pod pozorami przyjaźni krył jednak długo podejrzliwość, czujnie obserwując politykę birżańskich Radziwiłłów, zwłaszcza wobec Moskwy. Prowadząc tajną dyplomację, stojącą na krawędzi zdrady, jednocześnie jednak odnosili sukcesy wojenne nad wojskami Iwana, budzące respekt i budujące ich popularność. Szczególnie młody Krzysztof Mikołaj objawiał już ogromny talent dowódczy, który wkrótce miał mu przynieść zasłużony przydomek Pioruna. Stać ich więc było na politykę samodzielną, a nawet ryzykowną, czasem chyba tylko po to, by zabezpieczyć własne dobra przed najazdem. Tym bardziej zazdrościł kanclerz swym kalwińskim powinowatym. Skazany na karierę urzędniczą, szukający w niej świadomie, ale coraz mniej chętnie źródeł wyniesienia i wpływu politycznego, nie zapomniał nigdy, że był synem zawodowego żołnierza, że wychował się wśród szczęku broni. Więcej, z wiekiem wyraźnie nasilał się w nim sentyment dla ojcowskiej tradycji, niegdyś jakby przytłumiony wpływem młodzieńczych przeżyć zagranicznych. Widoczna w tym była pewna ewolucja charakteru i zainteresowań, tak istotna dla zrozumienia biografii Zamoyskiego: w młodości bardziej opanowany i dalekowzroczny, okupywał to z wiekiem coraz większą emocjonalną podatnością na impuls chwili. Teraz też, w atmosferze przygotowań wojennych, imponowało mu i wydawało się przedmiotem jego najgłębszych marzeń rzemiosło żołnierskie. Przy każdej sposobności podkreślał ojcowskie zasługi. Charakterystyczny jest choćby mandat, formalnie Batorego, faktycznie wystawiony przez kancelarię królewską, a więc przez samego Zamoyskiego, do jego poddanych w starostwie zamechskim. Chodzi po prostu o zwiększenie powinności poddańczych, liczy się jednak argumentacja: „iż nieboszczyk wielmożny Stanisław Zamoyski, kasztelan chełmski, bełski i zame-chski starosta, bawiąc się ustawicznie prawie służbami Rptej żołnierskimi przeciw nieprzyjaciołom jej, a mianowicie przeciw Moskiewskiemu, musiał rzeczy swych własnych zaniedbywać..." 111 POŁOCK l WIELKIE ŁUKI Wiedziano o tym i na dworach obcych. Gdy arcyksiążę tyrolski Ferdynand zamyślał Zamoyskiego zjednać, to do swoich sławnych zbiorów militarnych prosił go nie tylko o zbroję i portret Batorego, ale i o zbroję Stanisława Zamoyskiego. W miarę jak dyplomacja ustępowała miejsca zbrojeniom, również codzienna praca kanclerza coraz bardziej wiązała się z przygotowaniem nowej kampanii. Znać to w nagłówkach listów Zamoyskiego: z początkiem lutego 1579 r. pisał jeszcze z Warszawy, od 12 marca przez cztery miesiące przebywał w Wilnie i stąd coraz częściej wysyłał do miast i magnatów upomnienia o zaciągi, o pieniądze na wojnę, odbierał od nich przyrzeczenia i usprawiedliwienia. Powinowatego swego Andrzeja Tęczyńskiego molestował o obiecanego rumaka, na którym chciałby odbyć jesienną kampanię. Gdańszczan prosił o ułatwienie zaciągu dwustu szkockich piechurów, których sam chciałby oddać na służbę Rzeczypospolitej. Wychowany podobnie jak Batory na wzorach militarnych Zachodu, był zwolennikiem wzmocnienia wojsk pieszych, nie doceniającym roli jazdy. Na uwagę zasługują coraz serdeczniejsze listy do Krystyny; znać, że młoda żona zdobyła nie tylko serce małżonka, ale i jego pełne zaufanie, gdyż donosił jej 0 szczegółach działań wojennych. Znać zwłaszcza, gdy dowiedział się, iż pozostawił ją w ciąży, zaniepokojenie i szczerą troskę, przebijającą przez twardą skorupę męskiej powściągliwości, chyba nawet pewnej wstydli-wości, której w sprawach emocjonalnych Zamoyski się do końca życia nie wyzbył. W połowie 1579 r. Batory, przy wydatnej pomocy kanclerza, zdołał zgromadzić 56 000 wojska, w tym 30 000 z Litwy, gdzie jednak ponad jedną trzecią stanowiło pospolite ruszenie, z bezpiecznej przed Moskwą Korony nie zwołane. Z tego niewielki oddział jazdy i Kozaków z armatami działał w rejonie Orszy pod rozkazami Filona Kmity, starosty orszańskiego 1 tytularnego wojewody smoleńskiego, wiążąc znaczne siły moskiewskie skoncentrowane pod Smoleńskiem. W Czerkasach na Ukrainie gromadziły się oddziałki kozackie i posiłkowe tatarskie z ordy białogrodzkiej. Zamoyski miał duży udział w zwerbowaniu tych niespokojnych, niekarnych, a przecież użytecznych w wojnie tego typu zagończyków, uspokoiwszy umiejętną dyplomacją zagrażających Ukrainie Tatarów krymskich i pilnując bacznie, by organizator tych oddziałów, starosta czerkaski Michał 112 POŁOCK I WIELKIE ŁUKI Wiśniowiecki, wywiązał się ze swoich obowiązków i groszem sypnął. Kilka innych małych ugrupowań miało cele przede wszystkim zwiadowcze. Rejon koncentracji sił głównych, 40000 ludzi, w tym 70% kawalerii, wyznaczony został przez Batorego w Świrze, na wschód od Wilna. Na odbytej tu naradzie wojennej wysuwano różne koncepcje, od marszu na zamki moskiewskie w Inflantach po zuchwałą wyprawę na Psków, główną bazę przeciwnika, gdzie Iwan, podobno osobiście, koncentrował swe oddziały. Obok hetmanów brali w niej najpewniej udział Zamoyski oraz Kasper Bekiesz, dowodzący wszystkimi Węgrami. Ich to Batory obdarzał największym zaufaniem. Ale decyzję król podjął sam: atak na Połock, odcięcie w ten sposób umocnień nieprzyjaciela na południe od Dźwiny i zdobycie przyczółka dla dalszych operacji na jej północnym brzegu. 13 lipca Zamoyski donosił ze Świru żonie, że wkrótce ruszą dalej. Kilka dni później z Postaw dziękował jej za wiśnie i pomarańcze, którymi podzielił się ze Stefanem. W polu, w spustoszonym i głodnym kraju, był to dar zaiste królewski. Pierwsze oddziały wyruszyły pod Połock 17 lipca: litewska jazda obu birżańskich powinowatych kanclerza i Węgrzy Bekiesza. W kilka dni przekroczyli Dźwinę, zajmując małe forteczki na północ i wschód od Połocka. Pospiesznie wysłane przez Iwana posiłki dotarły tylko do zamku Sokół i tam biernie oczekiwały na dalszy rozwój wydarzeń. Główne siły polskie pod osobistym dowództwem Batorego maszerowały tymczasem powoli w stronę Dzisny. Od wschodu ubezpieczała je kolumna prowadzona przez hetmana wielkiego koronnego Mikołaja Mieleckiego. W Dziśnie przerzucono przez Dźwinę most łyżwowy i stąd armia podeszła pod Połock, gdzie stanęła 11 sierpnia. Król z Bekieszem i Zamoyskim przeprowadzili natychmiast rozpoznanie twierdzy. Miasta położonego w widłach Dźwiny i jej północnego dopływu Poloty broniły silne, drewniane przeważnie umocnienia. Wziąć je można było tylko ogniem, lecz lato było dżdżyste. Przez kilkanaście dni trwały zacięte ataki polskiej i węgierskiej piechoty okupione ciężkimi stratami, a mające na celu podpalenie umocnień. Kanclerz sam stawał na czele swoich Szkotów. Na próżno, deszcz gasił wszystko. Najcięższy szturm nastąpił 29 sierpnia. Zdołano wreszcie wzniecić pożar. Łunę widać było z oddali i król wyprowadził wojsko z obozu spodziewając się, że liczna załoga Sokoła 5 — Zamoyski 113 POŁOCK l WIELKIE ŁUKI przyjdzie w tej sytuacji Połockowi na odsiecz. Odsiecz jednak nie nadchodziła, a choć nocą pożar niemal zagasł, w dniu następnym zdołano rozpalić go na nowo. Prawosławny władyka połocki Cyprian, bojąc się gniewu cara, proponował wysadzić zamek w powietrze i pogrzebać się pod jego gruzami, ale dowódcy moskiewscy woleli kapitulowac. Połock na lat blisko dwieście wracał do Rzeczypospolitej. Król osobiście dozorował odbudowę zniszczonych umocnień i zaopatrzeń fortecy. Batory zezwolił Moskalom na opuszczenie twierdzy z rodzinami, czeladzią i dobytkiem. Wspaniałomyślność ta wzbudziła wśród wojska oburzenie. Czasy były okrutne, prawo wojenne w praktyce nie broniło ani jeńców, ani ludności cywilnej. W zamku połockim znaleźli żołnierze trupy swych towarzyszy gotowanych żywcem w gorącej wodzie. Toteż gdy Mielecki ruszył na Sokół i zdobył go szturmem, nie dawano obrońcom pardonu. Zginęło kilka tysięcy Moskali, reszta poszła w łyka, dobra im zrabowano, zamek spalono. Przyszła kolej na warownie na południe od Dźwiny. Szturmem wzięto Nieszczerdę, Turowlę opuściła załoga bez walki, wreszcie w październiku kapitulowała Susza, gdzie znajdowały się potężne magazyny prochów i amunicji. Główne siły wroga nie ruszyły się spod Pskowa i Nowogrodu, zapewne w obawie przed Szwedami, którzy rzeczywiście usiłowali zaatakować, ponieśli jednak porażkę pod Narwą. Próba moskiewskiego wypadu pod Birże została z taką łatwością odparta, że w Koronie podejrzewano Radziwiłłów, a w Moskwie Iwan swych dowódców o wzajemne porozumienie. Armię nieprzyjacielską zgromadzoną pod Smoleńskiem unieruchomił śmiały zagon kawaleryjski prowadzony przez Filona Kmitę. Kampania 1579 r. zakończyła się sukcesem świeżo odbudowanej armii Rzeczypospolitej, unaoczniła jej wyższość nad liczniejszą, lecz mniej sprawną i gorzej dowodzoną armią Iwana, ale niczego jeszcze nie przesądziła. Konieczna była nowa kampania. Wymagało to nie tylko nowych zaciągów i wolnych podatków, również usprawnienia dowództwa. Królowi Stefanowi miły był Kasper Bekiesz, z dawnego wroga wierny poddany i przyjaciel. Polacy patrzyli jednak niechętnie na jego bitnych a niekarnych ziomków: zasłużeni przy zdobyciu Połocka, ciężką rękę mieli natomiast wobec ludności, niejedno mienie, cnotę czy nawet życie na sumieniu. Zarówno Zamoyski, jak birżańscy Radziwiłłowie umieli się z tym pogodzić, zamyka- 114 POŁOCK I WIELKIE ŁUKI jąć oczy na wyczyny Węgrów, a przyjaźniąc się z Bekieszem. Ale nie mógł tego przeboleć szwagier kanclerza, bo również z Radziwiłłówną żonaty, hetman wielki koronny Mikołaj Mielecki. Niedawno piastowski kandydat do korony, wciąż formalnie wódz naczelny podporządkowany tylko samemu królowi, był teraz zepchnięty w cień przez Radziwiłłów i węgierskiego przybłędę. Zamoyskiemu również miał za złe, że nieżołnierz, a do spraw wojskowych wciąż się wtrąca. Toteż po zakończeniu kampanii połockiej odjechał obrażony do domu. Niemało odtąd krwi miał napsuć kanclerzowi swoją opozycyjną polityką w Koronie. Sejm zwołany został na koniec listopada do Warszawy. Zamoyski podążał tam wolno, po drodze odwiedziwszy starostwo knyszyńskie, gdzie bawił koło dwóch tygodni i wydał szczegółowe rozporządzenie w sprawie osadnictwa. W końcu miesiąca był w Warszawie, gdzie przyszło mu bronić polityki królewskiej. Zwycięstwo połockie podniosło prestiż Batorego wśród szlachty. Jednak niektóre z posunięć króla budziły zrozumiałe zaniepokojenie. Mniejsza 0 to, że wbrew prawu, nie czekając na sejm, przyjął hołd lenny księcia Kurlandii Gottharda Kettlera. Ważniejsza była polityka wewnętrzna. Popieranie Zamoyskich i Radziwiłłów, usuwanie w cień Zborowskich 1 Chodkiewiczów łamało starą zasadę, iż król winien być arbitrem w sporach między partiami. Obraził się ostatecznie na Zamoyskiego i Stefana hetman Mielecki, nawet na sejm nie przybył. Słuszne prawo do urazy mógł mieć nie dostrzegany przez króla hetman nadworny Jan Zborowski, zwycięzca spod Lubieszowa. Obruszano się, niewątpliwie przesadnie, na faworyzowanie węgierskich dworzan Batorego, słuszniej nieco sarkano na węgierskich żołnierzy. Żądano nawet odwołania wszystkich cudzoziemskich dowódców i zaniechania cudzoziemskich zaciągów. Nie brakło głosów, że dalsza wojna jest niepotrzebna. Odzyskano Połock. Inflanty, stosunkowo nowy i przypadkowy nabytek, dla wielu były krajem obcym, Rzeczypospolitej zbędnym. Być może były to głosy słuszne. Zdobycie tego kraju zrodzi wkrótce nowy konflikt ze Szwecją, komplikując niepotrzebnie pozycję międzynarodową Polski. Nie mniej zresztą ważny był aspekt moralny. Trwało wciąż w całej ówczesnej Europie chrześcijańskiej poczucie jej jedności, uznanie prawa rządzącego również stosunkami międzynarodowymi. Dla szesnastowiecznej mentalności nie 115 POŁOCK I WIELKIE ŁUKI tylko w Polsce wojna zaborcza była nie do przyjęcia: mogli ją prowadzić barbarzyńscy Turcy, można ją było prowadzić z wrogami wiary, ale nie wolno było bezprawnie zagarniać ziem chrześcijańskiego sąsiada. Wszystkie wewnętrzne wojny europejskie, wszystkie zabory miały za sobą przynajmniej pozory prawa, najczęściej prawa dziedzicznego, dynastycznego. Jeszcze przy pierwszym rozbiorze Polski będą zaborcy próbowali prawnego uzasadnienia; dopiero Napoleon pogardzi tym zwyczajem. Tak rozumowała i część szlachty: odzyskaliśmy, co swoje, wojować nie ma już o co. Ale największe zaniepokojenie budziła sprawa królowej Anny. Małżeństwo nie było szczęśliwe, bo i jakżeby mogło. Poślubił Batory kobietę na owe czasy wiekową, nudną i brzydką dewotkę, spragnioną jednak męskich, byle legalnych, pieszczot. W jego życiu kobiety nigdy nie grały roli i grać nie miały, wbrew późniejszym legendom, jak choćby o romansie z leśniczanką, z którego miałby rzekomo zrodzić się późniejszy Dymitr Samozwaniec. Stan zdrowia króla, zwłaszcza zaniedbana niegdyś, nie gojąca się nigdy rana prawego podudzia, sprawiał, że łóżkowe rozkosze nie przedstawiały dlań żadnego uroku. Temperament wyżywał się w wojnie, w polowaniu i nie ukrywajmy — w pijaństwie. Anna przy zamkniętych drzwiach komnaty męża spędzać miała podobno całe noce. Była to niewątpliwie jej osobista tragedia, ale i Stefan porzucił w tym związku jakiekolwiek widoki na szczęście osobiste, nadzieję na potomstwo. On się nie skarżył, ona lamentowała przed wszystkimi. Zaczęły się rozchodzić plotki, że Zamoyski pcha swego pana do rozwodu, że z tym właśnie wyjechał do Rzymu jego poprzednik na urzędzie kanclerskim, biskup płocki Piotr Wolski. Stosunki Zamoyskiego z Anną nie były przyjazne. Siostra Zygmunta Augusta nigdy się nie przekonała do doradców i totumfackich brata z ostatnich lat jego życia, lat degrengolady psychicznej i moralnej. Sprawa o starostwo knyszyńskie nie została zapomniana. Królowa nie zaniedbywała okazji, by o tym przypomnieć: jeszcze w czerwcu 1579 r. wystosowała do kanclerza ostry list w sprawie przynależnej do Knyszyna tenuty goniądzkiej, „żądając, aby urzędniki swe napomnieć raczył, aby się z ubogimi ludźmi łaskawie obchodzili, a krzywd im nie czynili". Skutku to żadnego nie odniosło, bo Zamoyski był srogim panem, a Batory też 116 POŁOCK I WIELKIE ŁUKI krnąbrnych poddanych nie lubił i choćby w sprawie skarg chłopów ze starostwa zamechskiego, w przeciwieństwie do Walezego, natychmiast przyznał Zamoyskiemu rację. Wobec tych dwóch bezwzględnych politycznych technokratów stara królowa wydawała się postacią z innego, minionego świata, w którym liczyły się jeszcze przestarzałe wartości etyczne i emocjonalne. Ale w kampanii propagandowej, którą Mielecki i jego krąg zaczynali kierować przeciw Zamoyskiemu, nie o słuszną sprawę królowej chodziło, lecz o rozgrywkę polityczną, w której trudno by znaleźć bohatera pozytywnego. Królowej zresztą nic w gruncie rzeczy nie groziło — poza tym, że choć władczyni z własnego prawa, która, formalnie rzecz biorąc, męża jedynie dopuściła do współrządów, nie miała władzy ani krztyny. Biskup Wolski jechał do Rzymu w innej sprawie, która od dawna Zamoyskiemu i Batoremu spędzała sen z oczu: stosunków z papiestwem. Przed nim pojechał złożyć Grzegorzowi XIII obediencję bratanek prymasa Paweł Uchański. Pojechał i miesiące tracił na przejazd z jednego miasteczka włoskiego do drugiego. Winni byli dyplomaci Henryka Walezego, którzy — ze względów prestiżowych -- założyli stanowczy protest przeciwko uznaniu Batorego za króla Polski. Uchański jechał wolno, bo nie mógł ryzykować niedopuszczenia przed oblicze papieskie; miesiącami prowadził rokowania i czekał stosownej chwili. Batory pieklił się na posła, jego zdaniem niedołężnego, chciał go zmienić, Zamoyski chciał mu podesłać Wolskiego w sukurs. Wolski się jednak nie spieszył — czekał wyraźnego rozkazu królewskiego, a zresztą życzliwy był Uchańskiemu. W maju jeszcze pisał do kanclerza, że nie wie, czy Uchański obediencję odprawił i dodawał: „daj P. Boże, aby odprawił; ja iście wszelkiej pociechy tak człowieku zacnemu i dobremu życzę". W końcu, po dwuletnim pojedynku dyplomatycznym z ambasadorem Francji Uchański złożył papieżowi obediencję i to w pełnym konsystorzu, a ambasador Francji uzyskał zezwolenie na złożenie protestu w czasie audiencji prywatnej; niewątpliwie polski sukces dyplomatyczny. Ale tego oczywiście nie można było publicznie rozpowiadać i komentować, więc sytuacja sprzyjała wiązaniu z tajemniczą, wciąż odwlekaną misją Wolskiego jakichś niecnych a sekretnych celów. Sprawa poselstwa Uchańskiego wykazała, że kierowana przez Zamoys-kiego polska dyplomacja z trudnością jedynie, a i to nie zawsze, dorastała 117 POŁOCK I WIELKIE ŁUKI do skomplikowanej gry politycznej uprawianej na Zachodzie. Kanclerz nie miał nawet bieżącej informacji, jak przebiega poselstwo i jakie są przyczyny opóźnienia. I nic dziwnego, skoro niewiele później polski agent dyplomatyczny we Włoszech, Stanisław Reszka, na pytanie papieża Grzegorza XIII o szyfr używany przez polską dyplomację odpowie: „Nie mamy (...) nic bowiem nie sprawujemy, za co byśmy się wstydać mieli." Tak kierowana przez Zamoyskiego dyplomacja mogła odnosić sukcesy tylko wówczas, gdy realne były rokowania z pozycji siły, lecz w stosunkach z Zachodem na ogół to zawodziło. Tym bardziej więc kanclerz dawał się uwikłać w sprawy wschodnie, nie tak bliskie sercu, lecz więcej obiecujące korzyści państwowych i osobistych, tym chętniej uciekał od dyplomacji do wojny. Stać go jeszcze było na dyplomatyczne sukcesy wobec przedstawicieli własnego społeczeństwa, choć tanią demagogią wciąż okupiane. Na warszawskim sejmie dzięki niej właśnie zażegnać miał wszystkie niepokoje. Wystąpił tam z płomienną mową o dalsze prowadzenie wojny. Pacyfistów przekonywał, że Iwan nie jest pokonany, że pokoju nie chce i zbroi się przeciw Rzeczypospolitej nadal, że trzeba walczyć o własne bezpieczeństwo. Podsunął myśl, że zdobyte prowincje można przecież wyłączyć spod przywilejów, na nie przerzucić ciężar finansowy obrony kraju. Łaknącym dostojeństw oświadczył, że otrzymają je za zasługi wojenne. Mieszał rzeczowe argumenty z demagogicznymi obietnicami, ale cel swój osiągnął: sejm uchwalił ponownie podatki na następną kampanię. Opozycja umilkła. Z początkiem stycznia sejm zamknął obrady. Wydawało się, że kanclerz zyska trochę czasu dla spraw własnych, dla zasłużonego odpoczynku, zanim wraz z napływem podatków przyjdzie przygotowywać nową kampanię, gdy dosięgła go tragedia osobista: śmierć żony w połogu, wkrótce zaś śmierć urodzonej wówczas maleńkiej córeczki Halszki. „Żal i smutek mój wielki — pisał 29 lutego 1580 r. do Jerzego Radziwiłła - - którym z dopuszczenia Pana Boga Wszechmogącego, za co Jemu cześć i chwała niechaj będzie, nawiedzony jestem, oznajmuję WM memu m. Panu, to jest, iż to, com ja na świecie najmilszego w towarzystwie nierozdzielnym żywota swego miał, małżonkę bogobojną, uczciwą, wstydliwą, pokorną, powolną i posłuszną, wziąć mi i z tym światem nocy poszłej po dwunastej na półzegarzu godzinie rozłączyć raczył. I chociaż 118 POŁOCK I WIELKIE ŁUKI nie [!] vulnera fortunae et adversitates vitae humane [krzywdy losu i przeciwności życia ludzkiego] uczyłem się jako tako cierpliwie znosić, jednak ten teraźniejszy przypadek taką mnie żałość przyniósł, żem od niego jest prawie prostratus [obalony]." Po kilku dniach znów pisząc do szwagra biskupa, którego uznał widocznie w tym momencie za najbliższego, najbardziej godnego zwierzeń, dodawał: „bo nie tylko wszystko ine w tym żalu, ale niemal i słońce, które mi świeci, ośmierzło mi". Nie ulega wątpliwości, że był to najsroższy cios, jaki życie dotychczas wymierzyło temu silnemu i twardemu człowiekowi, cios, który na moment jakby przebił pancerz odgradzający jego życie emocjonalne od cudzych spojrzeń, zmusił go do szczerych i bolesnych zwierzeń. Znamienne, że pisząc do Jerzego o zamierzonym pochowaniu Krystyny w Warszawie obok innej Radziwiłłówny, Anny księżnej mazowieckiej, wspominał z wyraźną wdzięcznością, a nawet jakby zażenowaniem o życzliwości, jaką mu w tym momencie okazała Anna Jagiellonka. Uciekł do Knyszyna. Chciał być jak najdalej od polityki, od dworu. Skarżył się Jerzemu, że sprawy wojenne, obowiązki kanclerskie na to nie pozwalają. Może to i lepiej. Gdy zjechał do Warszawy na uroczysty pogrzeb żony — ówczesnym zwyczajem późny, dwa miesiące po jej śmierci — na pogrzeb prowadzony przez Karnkowskiego, z udziałem Anny Jagiellonki, wypróbowanego przyjaciela Andrzeja Tęczyńskiego, który reprezentował osobę królewską, nuncjusza Caligariego oraz licznych magnatów, musiał wówczas wrócić również do wielkiej polityki, wykorzystać zjazd do rozmów z dostojnikami. Król Stefan przysłał mu list przypowiedni na zaciąg piechoty na sześć miesięcy. Trzeba było dojrzeć teraz jej organizacji, ściągnąć ze skarbu kwoty na żołd i wyposażenie, zakupić strzemiona, popręgi, wojłoki, rzemienie, całe umundurowanie, czarne na znak kanclerskiej żałoby po żonie i córeczce. Coraz mniej czasu było na pamięć o zmarłych. Z początkiem kwietnia mógł na krótko zjawić się w stronach rodzinnych, by w Jarosławcu podpisać dokument lokacyjny nowego miasta, które otrzymało początkowo nazwę „Zamoście nad Wieprzem". W maju, jeszcze z Knyszyna, trzeba było ponaglać gdańszczan, by przed terminem przysłali obiecane kwoty na zbrojenia; w czerwcu, już z Wilna, kanclerz współorganizował z królem przyszłą kampanię. 119 POŁOCK I WIELKIE ŁUKI Nie wiemy, jakie zajął stanowisko, gdy ujawniła się sprawa Hrehorego Ościka, litewsko-ruskiego magnata spokrewnionego z Jagiellonami i Radziwiłłami, zbankrutowanego utracjusza, hulaki i awanturnika, który porozumiewał się z posłami Iwana, knuł spisek przeciw Batoremu, a przy sposobności bił fałszywą monetę i podrabiał dokumenty. Dowody były nieodparte. Aresztowany Ościk przyznał się do winy. Sąd doraźny, wojenny, zwołany przez króla, wymierzył zdrajcy i jego wspólnikowi, pisarzowi kancelarii koronnej, a więc podwładnemu Zamoyskiego, Dymi-deckiemu, karę śmierci. Tylko niektórzy z senatorów pozostających przy królu żądali, by zgodnie z prawem litewskim Stefan przekazał sprawę sądowi sejmowemu. Dopiero później wypłynęło podejrzenie, że skazany, kontaktujący się z Iwanem przynajmniej od czasów pierwszego bezkrólewia, podobnie jak spokrewnieni z nim Radziwiłłowie, mógłby w razie dłuższego śledztwa ich skompromitować: przecież i Zamoyskiego poprzednio uważano za zwolennika kandydatury Iwana. Przejście więc do porządku nad formalną literą prawa było niepokojącym sygnałem, którego jednak na razie nikt nie docenił. Tymczasem armia koncentrowała się w Czaśnikach, na południowy wschód od Połocka: 48 000 wojska, w tym prawie 23 000 z Korony. Król osobiście sprawował naczelne dowództwo. Nie przybył obrażony Mielecki, zabrakło zmarłego nagle Kaspra Bekiesza. Najwyżsi rangą byli hetmani: nadworny Jan Zborowski i polny Mikołaj Sieniawski. Zwycięzca spod Lubieszowa miał pełne prawo spodziewać się buławy wielkiej po Miele-ckim. Batory jednak coraz większym zaufaniem obdarzał Zamoyskiego. Kanclerz wiódł spory zaciąg własny, ponad 1000 jazdy i 944 swoich czarnych piechurów, nad którymi komendę sprawował jego szwagier, od niedawna żonaty z Zofią Zamoyską protestant Łukasz Działyński; z małżeństwa tego zresztą musiał się kanclerz gęsto tłumaczyć przed nuncjuszem. Król uzupełnił jego oddział do 6000 ludzi, Polaków i Węgrów pod doświadczonym dowódcą Jerzym Farensbachem. Sam kanclerz okazał się teraz nie tylko znakomitym organizatorem, ale również surowym dowódcą wymagającym bezwzględnej karności i egzekwującym ją bez litości. Miał zresztą były rektor padewski przy swym boku ukochanego krewniaka, Stanisława Żółkiewskiego, którego olbrzymi talent militarny właśnie z tej kampanii po raz pierwszy się ujawnił, w znacznej mierze dzięki Zamoy- 120 POŁOCK I WIELKIE ŁUKI skiemu. Wkrótce wiedziano, że Żółkiewski jest prawą ręką kanclerza, który rad jego słucha i chętnie z nich korzysta. Obok Żółkiewskiego miał do dyspozycji kilku doświadczonych oficerów, którym mógł w pełni zaufać. Należał do nich Mikołaj Uhro-wiecki, sąsiad i krewniak, siostrzeniec Mikołaja Sienickiego, wykształcony w Wittenberdze uczeń Melanchtona, bywały na Zachodzie, wprawny szczególnie we wszelkiego rodzaju pracach saperskich. Obok niego pojawiają się nazwiska Stanisława Mroczka, Wawrzyńca Wybranow-skiego i najciekawszego z nich może Łukasza Sernego, syna rajcy sandomierskiego, żołnierza zawodowego, który niegdyś służył w armii francuskiej przeciw hugenotom. Protestanci i katolicy zgodnie stawali w szeregach kanclerza, czy to w piechocie, jak Uhrowiecki, czy z własnym pocztem husarskim, jak Żółkiewski, a później i Jan Sienicki, syn Mikołaja. Posuwano się wolno przez litewskie bezdroża. 22 czerwca Zamoyski opuścił Wilno, znacząc swój szlak listami wysyłanymi z kancelarii polowej. Najczęstszymi ich adresatami byli wówczas Jerzy Radziwiłł i nuncjusz Caligari. 13 lipca jeszcze nie było przy wojsku wielu rotmistrzów i towarzyszy husarskich, więc wzywał ich, aby się pospieszyli, a jeśliby nie zdołali się z nim w porę połączyć („czegobym ja ani sobie, ani żadnemu z WM nie życzył", dodawał groźnie), niech ciągną za wojskiem ku Witebskowi. 18 lipca odbyła się pod Czaśnikami narada wojenna. Wysunięto alternatywę: albo atak na Smoleńsk i zagrożenie Moskwie, albo na Psków i odcięcie Inflant. Batory rozważył obie te ewentualności i wybrał trzecią — atak na Wielkie Łuki, fortecę na północ od Witebska, w prostej linii i w pół drogi między Smoleńskim a Pskowem. Była to decyzja ostrożna, nazbyt chyba ostrożna wobec słabości Moskwy w polu. Król umiał świetnie operować piechotą i artylerią, znał się na działaniach oblęż-niczych, ale nie doceniał jednak i nie umiał użyć jazdy. Wybierał więc typ walki najbardziej odpowiadający umiejętnościom i wyposażeniu armii Iwana, rezygnując znów, wobec spóźnionej pory, z ostatecznego rozstrzygnięcia tej kampanii. Armia ruszyła pod Wielkie Łuki kilkoma kolumnami. Prawą dowodził Jan Zamoyski z pomocą Żółkiewskiego i Farensbacha. Zadaniem ich było 121 POŁOCK I WIELKIE ŁUKI zdobyć zamek Wieliż nad górną Dźwiną. Szturm, rozpoczęty kanonadą artyleryjską 6 sierpnia, kontynuowany był po zmierzchu, przy świetle płonących budynków zamkowych, przez czarną piechotę kanclerza. 0 trzeciej w nocy Wieliż skapitulował. Zawiadomiony o zwycięstwie Batory przybył osobiście na miejsce starcia i dokonał przeglądu wojsk Zamoyskiego, ustawionych tak, jak przystępowały do szturmu. Egzaminował ucznia i zadowolony był z jego postępów. W kilka dni później Radziwiłł zdobył Uświat strzegący drogi z Witebska do Wielkich Łuk, Mikołaj Dorohostajski, wojewoda połocki, obiegł Newel na szlaku z Wielkich Łuk do Połocka. Równocześnie zagon Filona Kmity z Orszy w rejonie Smoleńska zabezpieczył główne siły polskie od południowego wschodu. Na tyłach wojsk Rzeczypospolitej pozostanie jedynie Ozieryszcze, które wkrótce poddało się Radziwiłłowi bez walki. 27 sierpnia pod Wielkimi Łukami połączyły się główne siły Batorego z korpusem Zamoyskiego. Rozpoczynało się oblężenie. Przeszło ono do legendy jako jedno z największych zwycięstw w naszej historii. Legenda to przesadzona. Twierdza ziemno-drewniana z góry skazana była na zagładę wobec przewagi polskiej artylerii i sprawności prac oblężniczych. Podkreślić trzeba odwagę piechoty polskiej (wybranie-ckiej) i węgierskiej, a zwłaszcza Mazura Wielocha, który za podpalenie wieży został nobilitowany, otrzymując nazwisko Wielkołucki oraz herb Zamoyskich Jelita. Gdy przekopano groblę spiętrzającą wody wokół twierdzy, a wiatr rozdmuchał jedno z ognisk rozpalonych pod jej drewnianymi umocnieniami, los Wielkich Łuk był przesądzony. Ogarnięte pożarem kapitulo-wały 6 września. Król wysłał swoich Węgrów do gaszenia ognia, innymi oddziałom polecił zostać na miejscu. Czeladź obozowa nie wytrzymała, rzuciła się do rabunku. Rozpoczęła się rzeź rozbrojonej załogi. Tymczasem pożar doszedł do magazynów prochu. Wybuch zniszczył całkowicie twierdzę i bogate składy broni, amunicji i żywności. Zginęło 200 Polaków 1 Węgrów. Wymordowanych obrońców nikt z naszych historyków nie liczył. Podobnie krwawe było oblężenie pobliskiego Zawołocza. Zamek „jako kaczka na wodzie siedział". Ale właśnie dzięki temu był kluczem do 122 POŁOCK I WIELKIE ŁUKI dalszych podbojów; stąd, jak kanclerz wybadał, szły bezpieczne i łatwe szlaki wodne na północ. Oblegał go Zamoyski. Pierwszy szturm prowadzony z drewnianego pomostu przyniósł całkowitą klęską; zginęło ponad dwustu ludzi, kilkuset było rannych. Zamoyski nie rezygnował. Zaciął się, tym bardziej że po raz pierwszy działał teraz w pełni samodzielnie: Batory musiał odjechać do Warszawy, by zwołać nowy sejm i uzyskać nowe podatki. Gdy rok później król zlustrował to miejsce, nie mógł się decyzji kanclerza nadziwić. „By na mnie było przyszło — mówił — nie kusiłbym się był." Rozpoczęły się roboty oblężnicze: konstrukcje drugiego mostu, pokrycie jeziora tratwami i łodziami, pozwalające na atak z kilku kierunków. Prowadził je jak zwykle Mikołaj Uhrowiecki. Świeże oddziały wzmocniły wojska kanclerza. 23 października, po dziesięciu dniach przygotowań, po uszykowaniu całej armii na brzegach i wyłonieniu oddziałów szturmowych, ochotniczych, do których Zamoyski wygłosił płomienne przemówienie, nieprzyjaciel, na sam widok Polaków wsiadających na łodzie i tratwy, kapitulował, zastrzegłszy sobie jedynie prawo do opuszczenia twierdzy. W związku z tym doszło do znamiennego incydentu. Wśród jeńców pojmanych w Wielkich Łukach znajdowały się kobiety ze znakomitych rodów, wyróżniające się również urodą, jak zaręczał Heiden-stein. Król Stefan oddał je pod opiekę Zamoyskiemu. Chodziło niewątpliwie o ich wykup z niewoli; zwyczaj wówczas powszechny, który niemałe dochody zwycięzcom przynosił. Lecz w żołnierskim obozie panie te bynajmniej bezpieczne nie były i podobno w trosce o ich cnotę zdecydował się kanclerz odesłać je do Moskwy wraz z zawołocką załogą, nie żądając okupu ani w pieniądzach, ani — czemu się szczególnie wówczas dziwiono — w naturze. Bo też i postępowanie to było w owych czasach niezwyczajne. Ale łaskawość dla wrogów nie zjednywała kanclerzowi serc wojska. Już w czasie kampanii okazał, że ma ciężką rękę i wysokie wymagania wobec swych żołnierzy. Wygodnictwo jego nierzadko graniczyło z bezwzględnością: wracając z Zawołocza pozostawił wojsko z całym taborem i własnymi bagażami „w okrutnie złych drogach i plutach, przebyciach trudnych" i pośpieszył sam do Połocka. Długo mu to mieli pamiętać żołnierze, nie szczędząc klątw i „srodze go o to winując". 123 POŁOCK I WIELKIE ŁUKI Równocześnie pełnym sukcesem zakończyła się wyprawa Janusza Zbaraskiego i Stanisława Żółkiewskiego na pobliski Toropiec; odznaczył się w niej banita Samuel Zborowski. Nie o zdobycie twierdzy szło tym razem, ale o rozproszenie silnego zgrupowania nieprzyjacielskiego. Później, już w zimie i wczesną wiosną, podobne wyprawy podejmował Filon Kmita, pozostawiony na straży odbudowanych Wielkich Łuk; zajął Chołm, spalił Starą Russę, docierając nad jezioro Ilmeń pod mury Nowogrodu Wielkiego. Obie te wyprawy wykazały, że najpewniejszą drogą do szybkiego zakończenia wojny są nie kosztowne i żmudne oblężenia licznych twierdz nieprzyjacielskich, ale śmiałe rajdy docierające w głąb państw Iwana. KAMPANIA PSKOWSKA Dwukrotnie już Batory zwoływał sejm, by uzyskać pieniądze na wojnę moskiewską. Dwukrotnie Izba Poselska uchwalała podwójny pobór, w gruncie rzeczy bez wielkich protestów. Trzeba było zwrócić się do szlachty po raz trzeci. Pomyślał król o tym już w obozie pod Wielkimi Łukami, śląc do senatorów listy z prośbą o wysunięcie najdogodniejszego terminu. Wynikiem tego było zwołanie sejmu na 22 stycznia 1581 r. do Warszawy. Za późno. Poprzedni sejm rozpoczął się z końcem listopada. Ściągnięcie poborów, wystawienie wojska musiało trwać. Zanosiło się na jeszcze bardziej opóźnioną kampanię. Czy to Zamoyski, pochłonięty nowymi obowiązkami wojskowymi, działał jako kanclerz mniej sprawnie, czy król chciał wykorzystać argument spóźnionej pory i uniknąć debaty nad innymi niż wojna sprawami? W każdym razie popełniono błąd, który srogo się później zemścił. Jeśli obawiano się o nastroje szlachty, to bezpodstawnie. Popularność Batorego rosła. Zasłużeni w walkach rotmistrze wiozący królewskie listy na sejmiki szerzyli chwałę swego wodza, jednali dla jego zamysłów. Opowiadali o sukcesach wojennych, o męstwie króla, który sam wystawiał się na ogień dział nieprzyjacielskich. „Takim był panem — przyznawał uczciwie po jego śmierci Andrzej Zborowski — iż nie jedno lwy wiodąc, jako z łaski Bożej naród polski, litewski może lwy nazywać, ale by i jelenie był wiódł, nie przegrałby był z nimi." Nic więc dziwnego, że odżywał duch rycerski wśród szlachty. Rosła również popularność Zamoyskiego. Pod Wieliżem i Zawołoczem kanclerz przypomniał, że jest hetmańskim synem, pokazał, że potrafi 125 KAMPANIA PSKOWSKA zagrzać w potrzebie żołnierzy własnym przykładem i pokierować samodzielnie działaniami wojennymi. Pod Wielkimi Łukami oddał na usługi wojny swój wielki talent organizacyjny. Po zakończeniu działań umiał zadbać, by jego pamięć o żołnierskim męstwie stała się znana masom szlacheckim. Szerokim echem rozeszła się wieść, że chłopa Kaspra Wielocha - - odtąd szlachcica Wielkołuckiego - - przyjął do własnego herbu. Był to chyba szczytowy moment jego popularności. Moment niebezpieczny. Dalsza kariera grozić musiała coraz większym rozziewem między kompetencjami a ambicjami. Rywali zaś nie brakowało. Z początkiem 1581 r. dwa wydarzenia zmieniły całkowicie układ sił politycznych w Koronie. Zmarł Piotr Zborowski, nie zawsze wprawdzie zachwycony polityką Zamoyskiego, ale lojalny i utrzymujący w lojalności do tronu swych krewkich braci. Równocześnie powrócił z Pragi, gdzie przebywał dotychczas na cesarskim garnuszku, najzaciętszy dotychczas opozycjonista, Olbracht Łaski, śmiertelny wróg Zborowskich. Za pośrednictwem Rudolfa II otrzymał obietnicę przebaczenia królewskiego i 16 stycznia dopadł Batorego w drodze z Litwy na sejm. Z gołą głową zameldował się pokornie u sań Stefana. Łaski był fantastą i awanturnikiem, w dodatku bankrutem, ale wśród swej szlachty sieradzkiej cieszył się ogromną popularnością, głos jego w senacie wciąż wiele ważył, ambicje zaś polityczne, chęć wykrojenia sobie udzielnego księstwa w Mołdawii, kierowały go w stronę odpowiadającą Batoremu. Tyle że tam krzyżowały się z drogami wiernego dotąd Stefanowi Samuela Zborows-kiego. Gdy rozpoczęły się warszawskie obrady sejmowe, Łaski prześcignął wszystkich w gorliwości służenia planom królewskim. Nie była ona zresztą potrzebna: senat w pełni poparł zamierzenia Batorego. Ujawniło się zarazem, że wybrany jako król szlachty, w opozycji do senatorów, Batory coraz bardziej stawał się królem senatorskim. W danej chwili było to zrozumiałe. Szlachcie zabrakło wielkich przywódców z czasów sejmów egzekucyjnych. Dożywał swoich dni nie opuszczający już stron rodzinnych Sienicki. Zamoyski, Szafraniec, Ossoliński poszli w senatory. Nie dorównywał im ani marszałek Izby Poselskiej Stanisław Przyjemski, ani popularny, często w imieniu Izby przemawiający, znany historyk czasów bezkrólewia Świętosław Orzelski. Senat zaś, wzmocniony nowobogackimi, 126 KAMPANIA PSKOWSKA pełnymi ognia, zapału i umiejętności, pracował solidnie i wydajnie, odzyskiwał utracony autorytet. Starym obyczajem obrady otworzyć miała propozycja od tronu przedstawiona przez kanclerza. 23 stycznia 1581 r. stanął znów Zamoyski przed Izbą Poselską. Wygłosił płomienną mowę, w której umiejętnie łączył elementy programowe z propagandowymi. Zaczął od sprawozdania: przedstawiając posłom trudy i osiągnięcia minionej kampanii, schlebiał zarazem dumie szlacheckiej, ukazując rycerskie męstwo. Nie bez podtekstu. Opisując, jak szlachecka jazda musiała zsiadać z koni i pieszo szturmować twierdze, przyzwyczajał umysły do odmiennego typu wojny niż zakorzeniony w szlacheckiej tradycji, usprawiedliwiał konieczność zaciągów piechoty cudzoziemskiej. Od tego przeszedł do celu zasadniczego planowanej kampanii: odcięcie Moskwy od morza, by nie mogła z Zachodu sprowadzać broni, fachowców, nowych rozwiązań militarnych i technicznych, a wtedy nie zdoła zagrozić Rzeczypospolitej. W mocnych słowach mówił 0 intrygach Iwana, by sejm rozerwać, potępiał tych, którzy by się dali mu przeciw ojczyźnie użyć. Usprawiedliwiał dalszą wojnę, ukazywał jej obronny charakter. Ukazywał dwojakie jej korzyści: sławę rycerską i bezpieczeństwo Rzeczypospolitej. Sejmu nie trzeba było przekonywać do konieczności zwycięskiego zakończenia wojny i definitywnego zabezpieczenia granic wschodnich; dał temu wyraz w swym przemówieniu marszałek Izby Stanisław Przyjemski. Inną rzeczą jednak była wysokość podatków. Posłowie z góry zgodzili się na pobór jednorazowy, po złotym z łana. Batory żądał trzykrotnego. Sprzeciwiły się województwa małopolskie, krakowskie, sandomierskie 1 lubelskie, zasłaniając się instrukcjami sejmikowymi i żądając przed uchwaleniem podatku rozpatrzenia spraw istotnych dla polityki wewnętrznej. Król miał przed sobą w tym momencie jeden tylko cel: dalszą wojnę. Zamoyski w jego imieniu ukazywał niebezpieczeństwo zbyt niskiego poboru, przewlekania w ten sposób wojny i wzmacniania tylko sił nieprzyjaciela, podawał w wątpliwość prawo sejmików do uchwalania wiążących sejm walny instrukcji. Chwalił nade wszystko Stefana, który by dla zwycięstwa „skórę z siebie łupić dał; uczyniłby i to, gdyby się alchimia taka wynaleźć mogła, coby z niej pieniądze kuto". Sam Batory przedstawił Izbie swe plany — dość ogólnikowo — i swe intencje — bardzo wzniosie; 127 KAMPANIA PSKOWSKA stwierdził, iż jednym poborem zakończyć się wojny nie da, a ofiarność szlachty przynieść może podbój nie tylko Moskwy, ale i „całej Północy". Zredukował jednak żądania do dwukrotnego poboru, umożliwił szlachcie spotkanie z poselstwem moskiewskim, by sama się przekonała, że warunki Iwana są nie do przyjęcia, i zgodę na pobór dwukrotny wreszcie uzyskał. Sejm zgodził się nawet na krótki termin i zaostrzone warunki ściągnięcia. Niemniej na koniec Przyjemski zgłosił w imieniu Izby prośbę, aby był to już pobór ostatni. Marszałek sejmowy brał w obronę głównie zrujnowanych podatkami chłopów. Posłowie szlacheccy gotowi byli do ofiar dla ojczyzny, ale wbrew powszechnemu mniemaniu o los swych poddanych również dbać umieli. Przygotowanie do nowej kampanii nadzorował król osobiście z Wilna, gdzie udał się zaraz po zakończeniu sejmu prowadząc tam rokowania z posłami Iwana. Zamoyski przez luty i marzec przebywał jeszcze w Warszawie. Pozostawało do załatwienia wiele spraw wewnętrznych, w tym dotyczących stosunków z miastami królewskimi, w których kanclerz, opiekun Gdańska, wydawał się szczególnie popularny. Z radością witali rajcy krakowscy wyniesienie go na urząd starosty grodowego krakowskiego, opróżniony po śmierci Piotra Zborowskiego. Sam kanclerz starał się wpierw o inny, lepszy, urząd po nieboszczyku: województwo krakowskie. Ale dowiedział się o tym Mikołaj Mielecki i jego to najpewniej intrygi zdołały temu zapobiec. W tych właśnie miesiącach nasiliły się prace nad budową Zamościa, nie wiadomo, czy z korzyścią dla planowanej wyprawy. Zamoyski jakby mniej serca jej tym razem poświęcał. Powierzył mu Batory zaciąg wojska i wedle Heidensteina popularność kanclerza spowodowała, że ochotników i ze szlachty, i z gminu nie brakło. Fakt, iż przygotowania do nowej wyprawy postępowały bardzo wolno, kazałby nieco wątpić w słowa skorego do pochlebstw historyka. Jeden tylko charakterystyczny dokument, datowany natychmiast po zakończeniu sejmu, świadczy tu o aktywności kanclerza: list do cesarskiego radcy, a zarazem najwyższego kanclerza królestwa czeskiego, Wratysława z Pernśtejnu, z prośbą o pomoc w werbowaniu węgierskiej piechoty. Fakt ten dziwi nieco, jako że na dworze Rudolfa II znajdowali się chyba kompetentniejsi w sprawach węgierskich urzędnicy, Wratysław zaś uchodził za przedstawiciela skrajnie katolickiego skrzydła magnaterii czeskiej; współczesny historyk nazywa go „dozgon- 128 KAMPANIA PSKOWSK.A nym admiratorem Hiszpanii" i reprezentantem interesów Filipa II przy cesarzu. Lecz może to właśnie tłumaczy istotną przyczynę nawiązania korespondencji pod pretekstem zaciągów. Nie podejrzewamy tu kanclerza o samodzielność, to Batory snuł już dalsze plany, które wkrótce się ujawnią. Opuściwszy z końcem marca Warszawę udał się kanclerz bezpośrednio do swoich włości: na przełomie kwietnia i maja doglądał budowy Zamościa, później przybył do Knyszyna, by 3 lipca dopiero ruszyć do Wilna. Nie spieszył się; rysowały się nadzieje na korzystny pokój bez nowej kampanii. Iwan łudził nimi od kilku miesięcy. Wielkie poselstwo moskiewskie wcześniej już wyjechało do Pragi i do Rzymu. Grzegorz XIII dał się otumanić niejasnymi obietnicami, że Iwan skłonny jest uznać zwierzchność papieską, zawrzeć pokój z Batorym i wspólnie uderzyć na Turcję. Z misją pojednawczą wyprawiony został do Polski i Moskwy wymowny jezuita Antonio Possevino. Batory przepuścił go do Groźnego bez przeszkód, usiłował tylko otworzyć mu oczy na nieszczerość Iwanowych obietnic. Ale gdy kolejne moskiewskie poselstwo przybyło do Wilna, gdzie Stefan dozorował przygotowania do nowej kampanii, przywiozło propozycje nie do odrzucenia. Na przełomie maja i czerwca większość kwestii spornych została uzgodniona. Oczekiwano właśnie gońca z Moskwy z wieścią, czy Iwan zaaprobuje ustępstwa, nieznacznie tylko przekraczające pełnomocnictwa, których udzielił był swoim posłom, gdy 9 czerwca przybył do Wilna z Siedmiogrodu bratanek królewski, syn Andrzeja Batorego, Baltazar. Przywoził wieść o śmierci wojewody Krzysztofa. Nagły zgon brata był dla króla Stefana nie tylko ciosem osobistym. Był to również cios dla jego polityki węgierskiej. Krzysztof zadbał w porę, by sejm siedmiogrodzki wybrał następcą jego dziewięcioletniego syna Zygmunta, mianował również radę regencyjną. Na wieść o śmierci brata król Stefan wysłał natychmiast poselstwo do Stambułu z prośbą o zatwierdzenie bratanka. Porta otomańska, podejrzliwie już patrząca na Batorych, zaangażowana była jednak w wojnę z Persją i chwilowo niezdolna do interwencji w Europie, ze strony Siedmiogrodu nie groziły więc żadne komplikacje. Pomimo smutnych wieści w obozie panował dobry nastrój. W drodze do Połocka kanclerz rozmawiał z księdzem Janem Piotrowskim, sekretarzem 129 KAMPANIA PSKOWSKA królewskim i korespondentem Andrzeja Opalińskiego przy dworze. Wypytywał go o sprawy śląskie, deklarując chęć opanowania nieodległego od włości Opalińskich Głogowa po śmierci chorowitego cesarza Rudolfa, której wszyscy lada chwila oczekiwali — i oczekiwać jeszcze mieli przez lat przeszło trzydzieści. Król zdawał się nie wojną interesować, ale urządzeniem odzyskanych terytoriów, zwłaszcza fundacją kolegium jezuickiego w Połocku, niezbyt życzliwie przyjętą przez prawosławną okoliczną szlachtę. W tym właśnie momencie przyjechał z Moskwy Krzysztof Dzierżek, wybitny dyplomata, wysłany wraz z gońcami posłów moskiewskich po odpowiedź Iwana. Odpowiedź była obszerna: książka niemal, a nie list. Wielki książę lubił się rozpisywać. Widząc jej objętość, król zażartował, że opisuje dzieje od Adama. Była jednak zarazem — jak cała korespondencja Iwana — płaczliwa i obelżywa jednocześnie. Groźny wycofywał się ze wszystkich dotychczasowych ustaleń, zgodził się oddać jedynie to, czego już nie miał. W praktyce zrywał rokowania, zwłaszcza że tymczasem jego Tatarzy i Kozacy dońscy najechali pas graniczny między Mohylewem a Orszą. Wkrótce zaś wyleciał w powietrze — nie przypadkiem chyba — potężny magazyn prochu w Suszy, co zaważyć miało na dalszych losach kampanii. Było jasne, że Iwan dzięki osobliwej dyplomacji zdołał jednak odnieść znaczny sukces, uśpiwszy polską czujność i zyskawszy na czasie. Coraz bliżej było do zimy. Posłowie moskiewscy nie kryli, iż spodziewają się teraz zaangażowania Batorego w sprawy siedmiogrodzkie, odstąpienia od wschodnich. Ich krętactwa jednak odniosły skutek przeciwny zamierzonemu. Król, jakby ze snu obudzony, rozkazał przyspieszyć przygotowania wojenne. Nie chciał już żadnych rokowań, nie chciał nawet szczegółowo odpisywać na list Iwana, poprzestając na krótkiej a dosadnej odpowiedzi. Ale nie Za-moyski: ten musiał z własnej inicjatywy wygotować już w drodze do Psko-wa wielkie pismo, polemizujące z każdym zdaniem, każdym argumentem przeciwnika, nie tyle dla Iwana, ile dla przełożenia na łacinę i rozesłania po świecie. Miało to być odpowiedzią na propagandę moskiewską, zwłaszcza na krążące po Niemczech w licznych odpisach listy wielkiego księcia. Gdy zaś odprawiono posłów moskiewskich, kanclerz wystąpił z pełnym splendorem i pompą wśród strojnych sług, barwnie odzianych pacholąt, 130 KAMPANIA PSKOWSKA hajduków z rusznicami, sam ubrany po włosku, w czerni, na tureckim rumaku — aż ludzie zaczęli wkoło szeptać, że nie jak kanclerz, ale jak hetman wielki się nosi. Zamoyski należał do tych polityków, którzy zawsze chcieli wypaść efektownie i zawsze mieć ostatnie słowo. Król jednak wiedział lepiej, że ostatnie słowo teraz mogą mieć tylko armaty. Pierwszą ważną decyzję podjęto jeszcze na naradzie wojennej w Dziśnie 10 lipca, postanawiając wysłać w rejon Orszy Krzysztofa Radziwiłła na czele trzech tysięcy żołnierzy litewskich. Pod koniec miesiąca dosłano mu Filona Kmitę z dwoma tysiącami jazdy i nieco Tatarów litewskich. Jazda miała iść bez taborów, tak zwanym komunikiem, by związać siły nieprzyjaciela koncentrujące się na wschód od Smoleńska i Nowogrodu. Tymczasem wojska gromadziły się powoli w Połocku. 21 lipca ruszono wreszcie do Zawołocza; 29 lipca król zwołał tu radę wojenną. Proponował, by uderzyć na Nowogród Wielki, największe, najbogatsze miasto całej wschodniej Europy, stolicę potężnej republiki kupieckiej, władającej terenami aż po ujście Obi, teraz jednak ujarzmione przez wielkich książąt Moskwy. Groźny zasłużył sobie na przydomek, dokonując tu w 1569 i 1570 r. straszliwej rzezi mieszczan; nie zapomnieli mu tego i zapewne przyjęliby Batorego jak wyzwoliciela. Lecz król, strapiony dotychczasowymi niepowodzeniami, tym razem dał się przekonać oponentom, obawiającym się zbyt dalekiej wyprawy, i zgodził się na oblężenie Pskowa, równie warownego, niegdyś także niepodległego, lepiej jednak zaopatrzonego i obsadzonego. Liczył, że oblegając Psków odetnie załogi moskiewskie w Inflantach i zmusi nieprzyjaciela albo do wydania walnej bitwy, albo do zgody na pokój; przewidywał też, że przyjdzie wojsku zimować pod oblężonym miastem. Rokowania dzięki pośrednictwu Possevina trwały nadal; wyprawa miała być raczej demonstracją siły, by uzyskać dogodne warunki, niż próbą zdobycia potężnej twierdzy. Z początkiem sierpnia zatrzymano się na dziesięć dni w Worońcu, gdzie król kończył przygotowania, wydając między innymi artykuły wojenne. Obradował wciąż z senatorami i wyższymi dowódcami, uchylając się od arbitralnych decyzji. Podjął tylko jedną, ale najistotniejszą: w czasie nieobecności obrażonego, lekceważącego służbę Mikołaja Miele-ckiego hetmanem wielkim koronnym mianował 11 sierpnia Jana Zamoy-skiego. 131 KAMPANIA PSKOWSKA Wybór był zaskakujący. Nie ulegało wątpliwości, że sprawę naczelnego dowództwa trzeba rozstrzygnąć. Król nie mógł stale przebywać przy wojsku, zwłaszcza poza granicami kraju i na długotrwałej wyprawie. Przy tym Batory, jako wódz zbyt ostrożny, jako rycerz był zbyt nierozważny. Pamiętano, jak lekceważąc przestrogi narażał się pod Wielkimi Łukami. Spodziewano się jednak nominacji Jana Zborowskiego, i byłaby to nominacja w pełni zasłużona; sam Zamoyski przyznał, iż zwycięzca spod Lubieszowa przewyższał go doświadczeniem i biegłością wojskową. Fakt, że kasztelan gnieźnieński już raz, w czasie rozmowy w niepołomskim zamku przed wyprawą, odmówił królowi przyjęcia buławy. Niemniej wątpić możemy w jego szczerość: zapewne chodziło o charakter władzy hetmańskiej, o warunki jej sprawowania. Urząd hetmański w ówczesnej Rzeczypospolitej był czymś innym niż kilkadziesiąt lat później. Jego kompetencje nie były prawem pisane ani zwyczajem uświęcone. Po Janie Tarnowskim, pierwszym dożywotnim hetmanie wielkim z pełnią władzy, podobnie jak jego siedemnastowieczni następcy, przyszli ludzie mniejszego formatu. Zygmunt August zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa powierzania tak wielkich uprawnień jednemu człowiekowi i urzędu nie obsadzał w ogóle. Później Mielecki miał nominację nie określoną czasowo, do dyspozycji królewskiej. Kompetencje jego również w praktyce były niewielkie, przejmował je król jako głównodowodzący, gdy był przy wojsku. Nie podlegali mu ponadto w praktyce ani Litwini, ani Węgrzy, mający własnych hetmanów. To zapewne takiej komendy nie chciał Jan Zborowski i trudno mu się dziwić. Zamoyski wykorzystał sytuację. Nie tylko uzyskał nominację na hetmana wielkiego koronnego, którą zresztą wręczyć mu musiał brat Jana, marszałek nadworny koronny Andrzej Zborowski, ale jak się później dopiero okazało — gdyż treści aktu nominacyjnego i związanych z tym decyzji królewskich nie podano początkowo do wiadomości publicznej uzyskał ją na tych samych warunkach co niegdyś Jan Tarnowski. Został hetmanem dożywotnim, co było precedensem niebezpiecznym, naj-zgubniejszym chyba w skutkach ze wszystkich błędów popełnionych przez króla Stefana, wiążącym ręce następnym monarchom, stawiającym im nad głową urzędnika, który niekiedy będzie potężniejszy od króla. 132 KAMPANIA PSKOWSKA Niemało tu zaważyła osobowość Zamoyskiego. Właśnie w czasie pskowskiej wyprawy kształtowały się uprawnienia hetmańskie wywodzące się nieraz z precedensów przez Zamoyskiego stworzonych czy narzuconych. Posiadamy znakomitego świadka tego procesu, księdza Piotrow-skiego, który choć do najtajniejszych spraw nie dopuszczony, przecież pracując w kancelarii królewskiej, mając dar obserwacji, a co dzień zapisując godne uwagi wydarzenia, by później zdać z nich sprawę Opaliń-skiemu, zostawił pasjonujący diariusz owych jesiennych i zimowych miesięcy 1581/1582, w którym osobowość kanclerza i hetmana ukazana jest barwnie i plastycznie. Przede wszystkim skłonność do teatralnych efektów. Opisuje Piotrow-ski, jak to nazajutrz po nominacji „hetman nowy urzędem się popisuje, sam roty stawiał, jeździł jako hetman i kanclerz, pieczęć na szyi a hetmański proporczyk za nim na grocie u kopii, magierka czerwona z pierzem, na proporczyku rym: «Bóg męstwem moim i chwałą»". Teatralną ma również wyniosłość — trochę wyniosłość pełnego kompleksów dorobkiewicza -wobec kolegów z senatu, nawet wobec szwagra, Jerzego Radziwiłła, w związku z czym jeden z Radziwiłłowskich sług przypomni Piotrow-skiemu przysłowie włoskie: „minęły już te czasy, kiedy baba przędła". Częściej są to umiejętnie zapewne reżyserowane ataki złości: na Jacka Młodziejowskiego, podskarbiego nadwornego, jeszcze przed oficjalną nominacją, o zawiadywanie pieniędzmi na wojnę, później na Andrzeja Zborowskiego jako marszałka nadwornego o to, kto w czasie wojny sprawuje jurysdykcję nad dworem, wreszcie na Jana Zborowskiego, który pośredniczyć chciał w przekazywaniu królowi skarg rotmistrzów. W każdym z tych wypadków za spektakularnym atakiem złości kryła się uporczywa walka o poszerzenie kompetencji hetmańskich, walka zresztą zwycięska — zwłaszcza ustępliwość Zborowskich była uderzająca. Cóż dopiero, gdy szło o utrzymanie dyscypliny. Tu Zamoyski nieraz odgrywał ataki furii. Gdy doniesiono mu, że słudzy rotmistrza Pieniążka wbrew wyraźnym rozkazom rozbierają na opał puste pomieszczenie, nie tylko sam ich stłukł korbaczem, ale rotmistrza chwyciwszy za kołnierz, wlókł go za koniem przez kilka stai. Toporem i szubienicą szafował co niemiara. Opisuje Piotrowski, jak „jedną panią wesołą dał ściąć, co porzuciwszy własnego męża, do towarzysza jednego z roty p. Bonarowej 133 KAMPANIA PSKOWSKA przyłączyła się, drugą z obozu wychłostaws/y, nos i uszy oberznąć jej kazał". W sprawach o kradzieże w obozie bez długich deliberacji wyrokował: „niechajże jutro wisi". Raz tylko nie zdołał wyegzekwować wyroku na niejakiego Gołkowskiego, skłonnego do burd, ale w gruncie rzeczy lubianego pijanicę. Ucieczkę skazanego umożliwił młody Żółkiewski, a wieść niosła, że uczynił to z wiedzą i wolą samego króla. Nawet Batory miał mieksze serce od swego hetmana. Toteż notował Piotrowski nieraz opór przeciw drakońskim metodom Zamoyskiego: „za złe to wszyscy p. hetmanowi mają, ale milczkiem", pisał po sprawie Pieniążka, choć w związku z Gołkowskim zauważył: „Matko Boska, aż na nas skóra drży, ale dobrze tak: na łotra trzeba kary." Brzmiało to bardzo pięknie, lecz w praktyce nie zawsze szło o surową a bezstronną sprawiedliwość. Uderzyła Piotrowskiego wyraźna niechęć hetmana do Stefana Bielawskiego, któremu wyznaczył zadanie w praktyce niewykonalne, a potem obciążał go ponad wszelką miarę odpowiedzialnością za niepowodzenia: zachował w pamięci sprawę knyszyńską i mścił się w sposób małostkowy na karnym i doświadczonym starym żołnierzu. Zwłaszcza Litwini urażeni byli wyniosłością i surowością Zamoyskiego i u nich powstało wówczas powiedzenie, które w różnych wersjach długo jeszcze będzie krążyć po Rzeczypospolitej: ,,Z łotra pan, z klechy pleban, żak sądzi, desperat rządzi, klecha hetmani, Panie Boże, racz być z nami." Żak to Maciej Bech, szczególnie niepopularny, oskarżany o niebezinte-resowną łagodność dla złodziei sędzia obozowy, a klecha to sam Zamoyski, gdyż —jak to tłumaczyli Litwini — „rektorem był w Padwi". Oponenci nie zauważyli, z jak wielką radością zamieniał pióro na buławę. Jeszcze 15 sierpnia z drogi, z Worońca, pisał do nuncjusza Bolognet-tiego, obiecując bliskie zdobycie Pskowa i odzyskanie Inflant, ale zarazem doradzając zatrzymanie się w Warszawie. Nie pragnął bynajmniej teraz, blisko teatru wojny i teatru działań dyplomatycznych, mieć na karku naiwnych wysłanników papieskich, którzy zbytnio dowierzali pokrętnym obietnicom Iwana. Trzy dni później słał groźny list do obrońców Ostrowa, ostatniego zamku moskiewskiego przed Pskowem, wzywając ich do kapitulacji, a gdy list ten nie odniósł skutku, „osobą swoją przytomny" i z narażeniem własnego życia lustrował sypane szańce i doglądał umocnienia twierdzy. Lustrował dobrze. Trzy dni wystarczyły, aby przed 134 KAMPANIA PSKOWSKA polską artylerią kapitulowali Moskale, zdziwieni, że Polacy umieją zdobywać również warownie murowane, nie tylko — jak dotąd — drewniane. Hetman zadbał, aby zamek z zapasami zabezpieczyć przed rabunkiem, by nie powtórzyła się tragedia wielkołucka. Świeżo upieczony wódz umiał się uczyć na własnych błędach. A było o co dbać: same zapasy prochu zdobyte w Ostrowie z naddatkiem wynagrodziły koszty jego zdobycia. Prochu było wciąż mało. 24 sierpnia 1581 r. przednie straże wojsk polsko-litewskich stanęły pod Pskowem. „O Jezu, toć wielkiego coś, by drugi Paryż", wykrzyknął na jego widok przerażony ksiądz Piotrowski. Nie było w tym wiele przesady. Psków liczył 30 000 mieszkańców, ponadto 20 000 załogi. Składał się z czterech odrębnych twierdz. Otaczały go podwójne, średniowieczne, świeżo jednak wzmocnione mury, grubości trzech i pół metra, liczące ponad 10 km w obwodzie i bronione przez 40 ciężkich dział. Zapasy żywności i amunicji starczyć mogły na wiele miesięcy. Samego prochu było ponoć 25 000 cetnarów. Przeciw twierdzy, jaka nie miała sobie równej w ówczesnej Rzeczypospolitej, z wyjątkiem może Gdańska, prowadzili Batory z Zamoyskim 47 000 żołnierzy z Litwy i Korony, jedną z największych dotąd armii w naszych dziejach. Do tego trzeba doliczyć drugie tyle ciurów i czeladzi obozowej. Wojsko oddalone było od swej podstawy operacyjnej i nie najlepiej przygotowane do prac oblężniczych. Mimo reform króla Stefana liczyło zaledwie 16 500 piechoty, tylko 20 ciężkich dział, prochu było raptem 600 cetnarów. Dodatkowe trudności nastręczało zaopatrzenie w żywność tak licznej armii. Przeważały wokół lasy, zarośla, nieużytki, „jałowcowe chrosty". „Rękami, goniąc na koniach, chwytaliśmy tam dziś zające, pardwy, kuropatwy", pisał w pierwszych dniach oblężenia Piotrowski i dodał: „mieliśmy spaś, coby koło Krakowa". Zającami i kuropatwami trudno jednak armię wyżywić. Wysyłani przez hetmana po żywność żołnierze, tak zwani picownicy, musieli zapuszczać się w coraz odleglejsze tereny, w stronę Narwy i Nowogrodu Wielkiego, gdzie zasadzały się na nich oddziały moskiewskie. Gdy wracali z żywnością — nieraz łupieni byli przez swoich. Nawet tak liczna armia nie była w stanie szczelnie otoczyć potężnej twierdzy przeciętej rzeką Wieliką, nie tylko z nazwy, którą oblężeni 135 KAMPANIA PSKOWSKA nieraz przepływali, nawiązując kontakt z czającymi się wokół oddziałami moskiewskimi. W ciągu czterech dni Zamoyski pod czujnym okiem Batorego zdołał wprawdzie skoncentrować główne siły Rzeczypospolitej pod Pskowem, choć z powodu braku wprawnego oboźnego miał kłopoty z ich rozlokowaniem, niemniej pierścień wokół miasta nie był zbyt szczelny. Do tego część wojska trzeba było wysłać do oblegania odległej o kilkadziesiąt kilometrów Ławry Peczerskiej w Estonii, twierdzy zbyt znaczące}, by obrońcom jej zostawić wolną rękę. Rozlegały się przeto głosy, aby wręcz zrezygnować z Pskowa wobec niemożności jego zdobycia. Lecz Batory, licząc na upadek ducha wśród obrońców, rozkazał rozpocząć ostrzeliwanie miasta i przygotowania do szturmu. Początkowo sukces wydawał się realny. Wprawdzie roboty oblężnicze szły wolno, co w obozie krytykowano, lecz powodem była nie tylko niechęć niemieckich zaciężnych piechurów do robót ziemnych bez dodatkowej zapłaty (Węgrzy, niekarni w polu i wobec ludności cywilnej, tu spisywali się lepiej). Po prostu hetman musiał znów się przedzierzgnąć w kanclerza. Czausz turecki bowiem, wysłany do Batorego w sprawach Siedmiogrodu, nie dał się tak łatwo zbyć jak nuncjusz i przyjechał za Batorym pod Psków; nikt nie wątpił, że i o zlustrowanie wojsk Rzeczypospolitej pod względem ich wartości bojowej mu chodziło. Zamoyski przyspieszał rokowania jak mógł, a tymczasem piechurzy sypali szańce, drążyli okopy, przygotowywali stanowiska dla nielicznej polskiej artylerii. Ale i oblężeni mieli dzięki temu więcej czasu, by zorientować się w planowanym kierunku polskiego natarcia i wzmocnić tam obwarowania miasta. Wreszcie 6 września czausz ruszył w drogę powrotną i roboty przy szańcach zakończono. Następnego dnia polska i węgierska artyleria rozpoczęła ostrzeliwanie dwóch kluczowych baszt, położonych w miejscu, gdzie mury dochodziły do rzeki Wielikiej. Przyszła wieść, że nowy poseł turecki ruszył już z Wilna pod Psków, ale nakazano zatrzymać go w Połocku; sprawy siedmiogrodzkie załatwiono po myśli króla z jego poprzednikiem i więcej szpiegów z dyplomatycznym statusem w obozie nie potrzebowano. Teraz grały działa. „O Jezu! Toć to był dziś łoskot, mury kurzyły się jako dym, wątłe barziej, niżeśmy się spodziewali" - pisał poczciwy Piotrowski, obiecując w dniu następnym szturm i zdobycie części miasta nad Wieliką położonej. 136 KAMPANIA PSKOWSKA I nadszedł dzień 8 września, który miał decydować o zwycięstwie. Królewscy Węgrzy, zapaleni walką, żądali rozkazu do szturmu. Jeden z nich zakradł się o świcie do zawalonej baszty, cuda prawił, iż wejście do niej i dostęp do miasta łatwe. Hetman wyznaczył kilkudziesięciu piechurów do przeprowadzenia solidniejszego rekonesansu — Polaków, Niemców, kilku Francuzów. Równocześnie trwał ochotniczy nabór śmiałków do pierwszego szturmu. Zgłosiło się pięciu polskich rotmistrzów, za ich przykładem wielu żołnierzy. „Dziwna rzecz — pisał Piotrowski —jako siła do nich i regestru biegło, koszulę białą włożywszy na wierzch, a miecz goły z rodełą wziąwszy, jeden do drugiego chodził, żegnając się a testamenty pisząc. I żałość, i radość była patrzeć na to." Ochoty i determinacji nie brakło. Zabrakło dyscypliny. Gdy pod osłoną palby z dział i muszkietów ruszyli ku murom piesi zwiadowcy, nie wytrzymali mający czekać na ich powrót ochotnicy. Pierwsi Węgrzy bez rozeznania i rozkazu ruszyli za nimi. Później Niemcy. Wreszcie i polscy „wolontariusze biali". W zaczętym boju impetem zdobyli pierwszą linię obrony. Cztery polskie flagi zawisły na murach Pskowa. „My, patrząc z daleka mniemaliśmy, że już miasto nasze", pisał później Piotrowski. Daremne nadzieje. Wyłomy były niewielkie. Za nimi dalsze umocnienia i „Moskwy za murem tudzież strzelców ćma wielka". Obrońcy zdołali podłożyć ogień pod opanowane przez żołnierzy Batorego baszty. Na próżno polscy i niemieccy rajtarzy na osobisty rozkaz Batorego wsparli szturmujących w najkrytyczniejszym momencie („Snaćby w Niemczech nie uczynili tego, by im nie wiem jako cesarz rozkazywał" - konkludował znów nieoceniony Piotrowski). Po czterech godzinach, o zmroku, załamał się nie przemyślany atak. Długo w noc, pod okiem króla i Zamoyskiego, znoszono do obozu zabitych i rannych. Legł Gabriel Bekiesz, legło wielu oficerów i setki żołnierzy, wśród rannych byli Uhrowiecki i Kettler, bratanek księcia kurlandzkiego. Nie stało balwierzy, by nadążyć z ich opatrywaniem. Szturm, wywołany węgierską gorączką, zakończył się klęską. Prysły marzenia o rychłym zdobyciu miasta. Kończył się proch. Cóż z tego, że średniowieczne mury Pskowa poddawały się łatwo nowożytnej artylerii, gdy artyleria ta musiała zamilknąć. Trzeba było przygotować-się do długiego oblężenia. 137 KAMPANIA PSKOWSKA W żadnym wypadku nie zawinił Zamoyski. Król osobiście dowodził w czasie szturmu. Jego Węgrzy dali zły przykład i zaprzepaścili wielką szansę. Hetman natomiast od początku sprzeciwiał się działaniom zbyt pospiesznym, chciał szturm lepiej przygotować i lepszym zwiadem poprzedzić. On też nie tracił wciąż ducha. Ściągnął z własnych zapasów kilkadziesiąt cetnarów prochu i trzysta kuł armatnich, własnymi końmi kazał je pod Psków dostarczyć. Nadzorował dalsze prace oblężnicze. Tym razem nadzieja była w podkopach pod mury — ale tu trzeba było prac długotrwałych, precyzyjnych i świetnie zamaskowanych. Zamoyski nie łudził się, że Psków padnie przed zimą; stąd rozumiał, że oblężenie trzeba dobrze przygotować, król zaś wrócić musi do kraju, a na niego spadnie cała odpowiedzialność. Jak zwykle w chwilach trudnych, zwrócił się wprost do Andrzeja Opalińskiego; wiedział, że jeśli marszałka wielkiego koronnego wyrwie się z miłego mu lenistwa, nikt lepiej nie dopilnuje dostaw tego, „czym by wojsko to beło zadzierżane przez zimę". Z satysfakcją donosił mu o spustoszeniach dokonywanych w państwie Iwana przez zagony litewskiej kawalerii, o przechwyceniu transportu zaopatrzenia płynącego do Pskowa Wieliką, przy czym sam narażał się na ogień nieprzyjacielski. Przeliczył się z siłami. Cały dzień biegał, lustrował szańce, obserwował oblężonych, nocami nie spał i doglądał obozu, jadł byle co, na chybcika. Nie wytrzymał żołądek. Powalił go wędzony łosoś łapczywie wieczorem połknięty. Ostatni tydzień września hetman, trawiony torsjami, spędził unieruchomiony w namiocie; gdy przedwcześnie, „jeszcze nie pokrzepiony", blady i wynędzniały zameldował się królowi, choroba powróciła. Tymczasem pskowianie wniwecz obrócili żmudnie drążone podkopy, Szwedzi zdobywali zamki inflanckie, ubiegając Polaków, złe języki bezkarnie szarpały hetmańską sławę, wzmogło się rozprzężenie w obozie. Pewnej nocy chory usłyszał krzyk kobiecy tuż przy swoim namiocie: to dwaj Włosi kupili od Kozaków płacąc po rusznicy dwie moskiewskie dziewczyny i je gwałcili. Tym razem winnym się upiekło: Zamoyski miał zawsze słabość do Włochów. Pod koniec września przyszły do obozu wieści, że Possevino opuścił wreszcie główną kwaterę Iwana i wraz z gońcem moskiewskim wiezie nowe propozycje pokojowe. Wojsko wiązało z nimi nadzieje na rychłe zakoń- 138 KAMPANIA PSKOWSKA czenie wojny; początkowy entuzjazm nie ostał się wobec trudności oblężenia. 30 września notował Piotrowski pierwszy mróz, 5 października pierwszy śnieg w nocy. Wraz z nim zjechał do obozu legat papieski. Złe wieści przywiózł: Iwan nie szedł na żadne ustępstwa, oddawał to tylko w Inflantach, co dawno stracił, a ze zdobyczy litewskich jedynie Połock. A tu rzeki ścinał lód i mróz chwycił „jako o Bożym Narodzeniu u nas". Żołnierze, wkopani w grunt, w zaimprowizowanych chatynkach i ziemiankach, głodni i pozbawieni ciepłych okryć, mogli tylko warować pod nie zdobytą twierdzą i czekać na rezultaty interwencji Possevina, który spod Pskowa słał gońca za gońcem do Iwana, doradzając jednak zwinąć jak najszybciej oblężenie. Jednocześnie z zazdrością słuchali polscy żołnierze o sukcesach szwedzkich, które odbierały Rzeczypospolitej szansę na opanowanie Estonii, ale budziły przynajmniej nadzieję na odciążenie uwięzionej pod Pskowem armii. Wkrótce miała ich ogarnąć jeszcze większa zazdrość. 22 października wjechał tryumfalnie do obozu polskiego pod Pskowem Krzysztof Mikołaj Radziwiłł. Witano go uroczystymi przemowami; własny ojciec stał przed nim na mrozie z odkrytą głową. Dobrze sobie zasłużył na przydomek Pioruna. Jego żołnierze wtargnęli w samo serce kraju nieprzyjacielskiego; z dumą kazali się nazywać Persjanami, głosząc z przesadą, że pod samą Persją byli. Nie byli pod Persją, ale byli nad Wołgą. Ze swojego obozu widział Iwan wzniecane przez nich pożary — i uląkł się tych kilku tysięcy zagończyków bardziej, niż lękał się kilkudziesięciu tysięcy pod Pskowem. Przestraszył się i odtąd skłonniejszy się stał do rokowań. Pod koniec listopada, choć Zamoyski wciąż obiecywał zdobycie Pskowa, pozostali wodzowie zaczęli się skłaniać do rokowań. Do pobliskiego Jamu Zapolskiego udała się na spotkanie wysłańców Iwana delegacja polska pod przewodnictwem Janusza Zbaraskiego. Eskortował ją doborowy oddział jazdy pod dowództwem wsławionego w dotychczasowych walkach rotmistrza Mikołaja Zebrzydowskiego, l grudnia Batory opuścił obóz pod Pskowem, pozostawiając rządy nad wojskiem i kierownictwo rokowań w gestii Zamoyskiego. Possevino zaś ruszył znów do Iwana. Rozpoczęcie rokowań, które toczyły się w Kiwerowej Horce pod Jamem Zapolskim, pobudziło na nowo energię Zamoyskiego. Sytuacja niewątpliwie była trudna za względu na nastroje w wojsku. Hetman świadomie 139 KAMPANIA PSKOWSKA iłl rozpuszczał wieści, że gotów jest przezimować pod Pskowem, doczekać nowego sejmu i poborów, byle zdobyć miasto. Obliczone to było oczywiście na zastraszenie obrońców i posłów Iwana, ale spowodowało jawne protesty żołnierzy, w których imieniu rotmistrze rozpoczęli narady bez wiedzy Zamoyskiego. Dowiedział się o nich w porę, zwołał rotmistrzów, miał do nich płomienną przemowę, trochę zmieszał z błotem i ośmieszył, trochę pogłaskał i do honoru przemówił. Trębaczom po apelu wieczornym kazał obwołać hasło: „Pieszczoszki do domu, leniwi do domu." Zaostrzył dyscyplinę. Wzmocnił straże, by rozzuchwaleni pskowianie nie napadali na obóz, zorganizował zasadzkę na jedną z ich wycieczek i odniósł efektowne zwycięstwo w polu. Pomstował na naiwnego Possevina, który zbudowany pokazową pobożnością Iwana, wierzył w jego pokojowe zamiary i chęć przejścia na katolicyzm. „Co za diabeł każe o nim - - mówił - nie widziałem wszeteczniejszego chłopa nadeń, chciał sekreta królewskie wiedzieć, aby mu powiadał, na czym by chciał król w tym jednaniu od Moskiewskiego przestać; też chciał w radzie przy królu siadać, kiedy 0 instrukcyjej była mowa do Zapola. Przysiągłby, że Moskiewski nań łaskaw, a iż k'woli jemu ochrzci się na papieską wiarę. Ano niech jemu będzie po tych traktaciech, dawszy mu kijem, wyżenie go od siebie." W połowie grudnia jednak i Zamoyski zaczął upadać na duchu. Przyczyniły się do tego głównie wieści o sukcesach szwedzkich w Estonii, ale również coraz bardziej krytyczna sytuacja głodnej i zziębniętej armii. List za listem słał do Zbaraskiego, przeważnie przez Stanisława Żółkiewskiego, który i instrukcje ustne często woził. Żądał przyspieszenia rozmów, ustępował z coraz to nowych żądań, zakazywał zerwania rokowań. Zbaraski był jednak nieugięty. Niezbyt przejmował się głównym punktem sporu, sprawą zamków zajętych już przez Szwedów; formalne ustąpienie ich przez Moskwę Rzeczypospolitej miałoby znaczenie tylko prestiżowe. Walczył o pozostałe zamki inflanckie, trzymane jeszcze przez Moskali, 1 o dotychczasowe zdobycze. Pod koniec grudnia zerwał rokowania, wbrew wyraźnym instrukcjom Zamoyskiego. Ta dramatyczna decyzja przyspieszyła sukces: nawiązanie po dwóch dniach kolejnej tury rozmów zbiegło się z większą ustępliwością przeciwników. Obie strony były krańcowo wyczerpane: zwyciężył ten, kto miał silniejsze nerwy. 6 stycznia Żółkiewski przywiózł wieści, że treść rozejmu jest w zasadzie uzgodniona. 140 KAMPANIA PSKOWSKA Równocześnie i obrońcy Pskowa zgodzili się rokować o krótkotrwały rozejm w polu celem pogrzebania zabitych. To stało się jednak powodem nowego zatargu. Gdy polscy parlamen-tariusze ruszyli pod mury Pskowa, by warunki zawieszenia broni omówić, dołączył się do nich wiedziony ciekawością Stanisław Żółkiewski. Poznali go pskowianie, donieśli swemu dowódcy, kniaziowi Szujskiemu. Znane było dobrze, również Moskalom, uczucie, jakim hetman darzył przystojnego krewniaka, ufność, jaką w nim pokładał. Postanowili skorzystać z okazji. Zaczajony strzelec chybił jednak. Rozpoczęła się strzelanina z murów i z obozu polskiego, parlamentariusze polscy zmykali jak niepyszni do swoich. Rozjuszony Zamoyski z zemsty uciekł się do fortelu. Jeden z polskich puszkarzy sporządził skrzynkę, w której ukrył przemyślny mechanizm wybuchowy. Niemiecki najemnik przedstawił ją moskiewskiemu więźniowi jako swoją skrzynkę ze skarbami, polecił przemycić do Pskowa, obiecując, że wraz z nim zdezerteruje. Przyniesiono skrzynkę na radę wojenną w obecności samego Szujskiego; przy próbie otwarcia proch wybuchł i kilku ludzi zabił. Szujski ocalał, a na jego obelżywy list Zamoyski odpowiedział wyzwaniem na pojedynek; wyjechał na naznaczone miejsce pod mury Pskowa, Szujski jednak wyzwania nie przyjął i na plac się nie stawił. Od tej pory wszakże uspokoili się obrońcy twierdzy i wycieczek już nie podejmowali, posłowie Iwana w Jamie Zapolskim przyspieszyli rokowania, zwłaszcza że i Possevino, wreszcie przejrzawszy, energiczniej wziął stronę polską. 15 stycznia stanął w Jamie Zapolskim dziesięcioletni rozejm. Litwa odzyskiwała utracony w 1563 r. Połock, także Ozieryszcze, Uświat i należący do niej w XV w. Wieliż, zwracano natomiast Moskwie Siebież, Zawołocze i Wielkie Łuki. Iwan zrzekł się wszelkich pretensji do części Inflant stanowiących łączną własność Litwy i Korony. Natomiast nie wspomniano w rozejmie o opanowanych przez Szwedów zamkach estońskich, przeciw czemu jednostronny protest założyli polscy posłowie. Zażarty spór wiedziono o tytulaturę Iwana. Sukcesem posłów polskich było pominięcie w niej tytułów księcia smoleńskiego, cara astrachańskiego i kazańskiego; tu zaważył głos Possevina, który uznał, że tytuł cesarski może być nadany wyłącznie przez papieża. Natomiast tytuł wielkiego cara moskiewskiego znalazł się w przyjętym przez stronę polską dokumencie 141 KAMPANIA PSKOWSKA moskiewskim, opuszczony w tekście wydanym przez posłów Rzeczypospolitej Moskalom. Wreszcie wycofujące się z zamków inflanckich moskiewskie załogi miały dostać polskie podwody. Wojna była zakończona. Czas był najwyższy. „Większa część wojska wymarła - - pisał spod Pskowa ksiądz Piotrowski — trzecia część chora leży; tym, co zostali, od mrozu nosy, nogi odpadają. Z straży muszą pachołki na wozach zmarzłe, na wpół martwe do obozu odwozić. Pan Bóg tedy niech będzie pochwaleń, że dał taką wytrzymałość, która sama wycisnęła na nieprzyjacielu ten pokój." U SZCZYTU SŁAWY Koniec wojny nie rozwiązywał wszystkich związanych z nią problemów, rodził zaś nowe. Przed hetmanem stawało zadanie wyprowadzenia armii spod Pskowa, obsadzenia zamków inflanckich, demobilizacji zapewniającej wypłatę zaległego żołdu i nagród dla zasłużonych żołnierzy. Kanclerz winien był zająć się organizacją odzyskanej prowincji, kontynuować przygotowania do sejmu, który by uchwalił nowe podatki. Świeżo upieczony magnat nie zapominał też o dalszych pracach nad organizacją i powiększeniem latyfundium. Wdowiec, zgodnie z ówczesnymi poglądami, winien był zadbać o nowe małżeństwo, o przedłużenie trwania wyrosłego w górę rodu. Hetman nie spieszył się z odejściem spod Pskowa. Nie dość było zawrzeć rozejm, potrzebne były gwarancje jego wykonania. Brak oficjalnego uwiadomienia przez delegację polską stał się pretekstem do zwłoki w zezwoleniu na zaopatrzenie miasta w opał, w oddaniu Wielkich Łuk. Przez ten czas ciężko pracowała kancelaria obozowa. Już podczas rokowań nieustannie biegali posłańcy między Pskowem, Kiwerową Horką i Wilnem, gdzie przebywał Batory przygotowując nowy sejm. Teraz hetman podjął ożywioną korespondencję z dowódcami szwedzkimi w Inflantach żądając, by zwrócili zagarnięte zamki. Uzyskał częściowy tylko sukces; marszałek Pontus de la Gardie, Francuz w służbie szwedzkiej, zgodził się odstąpić spod oblężonej Parnawy, lecz zdobytych już zamków nie wydał. Człowiek, jak go określił Piotrowski, „lekki bardzo, prawdziwy Francuz, do tego pijanica", pilnie jednak strzegł interesów swego władcy, Jana III Wazy, i do niego odsyłał polskie żądania. Zanosiło się na nowy konflikt. 143 U SZCZYTU SŁAWY Po trzech tygodniach przygotowań, 6 lutego 1582 r., armia Rzeczypospolitej odstąpiła wreszcie od Pskowa, wycofując się w kierunku Inflant, „pięknie, w licznej komitywie i z godnością, że nieprzyjaciel miał na co wytrzeszczać oczy". Choć zgłodniali i wynędzniali, szli butnie, objuczeni łupem. Samych jeńców, głównie młodych chłopców, liczono na czterdzieści tysięcy: każdy szlachcic, choćby najuboższy, prowadził podobno trzech, czterech co najmniej, aby nimi role puste w swych dobrach obsadzić. Hetman pragnął utrzymać armię pod bronią i ruszyć na jak najrychlejszy sejm: liczył na nowe podatki, które pozwolą teraz na kolejną wojnę ze Szwedami, wyparcie ich z Estonii. Z punktu widzenia militarnego moment był sposobny. Olbrzymie spustoszenia dokonane przez polskie zagony kawaleryjskie w najzasobniejszych, najgęściej zaludnionych rejonach państwa moskiewskiego gwarantowały chwilową neutralność Iwana. Batory jednak miał lepsze rozeznanie i zdecydowawszy się odłożyć przygotowania do sejmu, ruszył w stronę Rygi, by osobiście czuwać nad organizacją Inflant. Wiedział, że szlachta podatków na nową wojnę nie przyzna, dobrze, jeśli posłowie uchwalą pobór na pokrycie starych długów i zaopatrzenie wojska. Armia odchodziła spod Pskowa w porządku, lecz nie bardzo miała się gdzie udać. Moskale zwlekali jak mogli z oddaniem zamków inflanckich. Uhrowiecki od ośmiu już dni stał pod pobliskim Nowogródkiem, gościł często u jego dowódców i nic nie wskórał. Zamoyski sam pragnął forteczkę zlustrować, dołączył się do niego Zbaraski i obu wprowadził Uhrowiecki, zatajając ich nazwiska. Rozpoznano jednak Zbaraskiego, ten z kolei przedstawił Moskalom hetmana. Efekt wywołany jego nazwiskiem był piorunujący: załoga z miejsca zaczęła się zbierać. Zamoyski ruszyć mógł z wojskiem w dalszą drogę, na północ, ku Dorpatowi (dziś Tartu w Estonii), by tam przejąć władzę nad miastem i w jego pobliżu, w kluczowym punkcie, skąd można było uderzyć na dowolną twierdzę szwedzką w Estonii, rozlokował swoich żołnierzy. Kraj był straszliwie zniszczony, choć nosił ślady dawnej świetności. Sam Dorpat przyrównywał Piotrowski do Torunia, podziwiał, iż wszystkie kamienice murowane, ale zniszczone przez barbarzyńskich, nie umiejących w nich gospodarować najeźdźców. Oglądał obrabowane groby dawnych biskupów w zrujnowanej katedrze, piękne organy i ołtarze 144 U SZCZYTU SŁAWY w kościele farnym, zachowane dzięki temu, iż uczyniono tu magazyn i zarzucono owsem. Miasto z okolicznymi dobrami stanowiło starostwo, jedno z najbogatszych w Rzeczypospolitej, ale wymagające szybkiego podniesienia z ruiny, znacznych inwestycji. Zamoyski na razie się na nie nie łakomił, ale miał je dobrze zapamiętać. Niedługo mu przyszło tu popasać. Wbrew jego radom król zdecydował zjechać osobiście do Rygi i stąd czuwać nad organizacją nowej prowincji, przyzywał do siebie kanclerza. 13 marca, dzień po Batorym, stanął Zamoyski w stolicy Inflant; nie udało mu się, jak początkowo planował, uprzedzić króla. Następnego dnia składał przed Stefanem relację z kampanii i wykłócał się z Litwinami, w zajętych zamkach bowiem zostawił wyłącznie polskie załogi, a Inflanty były formalnie własnością wspólną Litwy i Korony. Największa walka szła o gubernatorstwo kraju. Od dawna już rozważano różne kandydatury. Kilka tygodni wcześniej Dominik Alamani, kuchmistrz koronny, wysunął w rozmowie z królem kandydaturę samego kanclerza, ten jednak nie tylko nie przyjął gubernatorstwa, ale na Alamanie-go się obraził, zmusił go do napisania pokornego listu z przeprosinami. Sam wysuwał początkowo równie nierealną kandydaturę Andrzeja Opa-lińskiego; Piotrowski w porę uprzedził, że marszałek wielki koronny jest zakamieniałym domatorem i nie ruszy się ze swojej Wielkopolski. Później wydawało się, że król z kanclerzem uzgodnili kandydaturę Janusza Zbaraskiego. Ostatecznie zarząd kraju powierzony został Jerzemu Radziwiłłowi, od niedawna już biskupowi wileńskiemu. Był to niewątpliwie administrator zdolny, rzutki i pomysłowy. Miał to wykazać później zwłaszcza, gdy przeniesiony na biskupstwo krakowskie, w swoich podkieleckich dobrach duchownych kładł podwaliny pod ośrodek hutnictwa zwany dziś Zagłębiem Staropolskim, gdy podczas licznych wizytacji zaprowadził w diecezji porządek wedle wymogów postawionych przez sobór trydencki; sam podlegał świeckim pokusom, więc wiedział, przed czym pilnować swoich księży. Ale jako biskup, wychowanek jezuitów, konwertyta, musiał drażnić protestancką ludność Inflant, szlachtę i potężne ryskie mieszczaństwo, zwłaszcza że Batory nie krył planów rekatolizacji kraju, myślał poważnie o sprowadzeniu kolonistów z katolickich Niemiec południowych i Flandrii. Temu celowi miało 6 — Zamoyski 145 U SZCZYTU SŁAWY też służyć założenie nowej diecezji wendeńskiej i jej hojne uposażenie wraz z na wpół suwerenną władzą biskupów, na wzór Warmii i księstwa siewierskiego. Szlachta inflancka patrzyła również niechętnie na energicznie prowadzoną akcję egzekucji dóbr królewskich i duchownych, znajdujących się od lat w jej faktycznym posiadaniu, na ograniczenie pańszczyzny i próbę zamiany powszechnie dotąd stosowanych i często wymierzanych poddanym kar cielesnych na grzywny. Podobno sami chłopi udali się do króla z prośbą o pozostawienie dawnych kar; bali się, że grzywny płacić będą, a chłosta i tak ich nie minie. Zamoyski zadrażniać stosunków wyznaniowych nie lubił. Dbały zresztą o popularność, zabiegał zawsze o względy szlachty protestanckiej i protestanckich miast. Nie chciał brać na siebie odpowiedzialności za politykę Batorego w Inflantach, a jawnie protestować nie mógł, choćby dlatego że królewski nominat był jego szwagrem. Wobec tego zachorował i usunął się na cztery miesiące do Knyszyna; grał obrażonego. A żeby okazać protestantom swą dobrą wolę, natychmiast wydał za jednego z nich swą kolejną siostrę, z czego musiał się zresztą gęsto tłumaczyć przed Bo-lognettim. Zatargu z nuncjuszem nie udało mu się jednak uniknąć, a przyczyną były spory o zamierzoną fundację: Akademię Zamojską. Plany odnowienia szkolnictwa w Polsce snuł Zamoyski na długo przed położeniem podstaw pod budowę swojej fortuny i swojej nowej rezydencji. W paktach konwentach Henryka Walezego znalazło się stwierdzenie, „że najjaśniejszy elekt przyprowadzi Akademię Krakowską do lepszego plonu w nauce, powoławszy i sprowadziwszy tam zewsząd uczonych mężów, profesorów znakomitych we wszelkiej gałęzi i wydziale nauk, których tam, w Akademii Krakowskiej, będzie utrzymywał własnym kosztem i zatrzyma ich po wieczne czasy". Stanisław Łempicki udowodnił przekonywająco, że z planami tymi łączono właśnie nazwisko Zamoyskiego, jako ich jeśli nie projektanta, to w każdym razie — w czasie pobytu w Paryżu — najgorętszego zwolennika. Identyczne zobowiązania powtórzone zostały w paktach konwentach Batorego. Król gotów był rzeczywiście współpracować w odnowie polskiego szkolnictwa wyższego, lecz chętniej widziałby odmienną jego organizację. Przyczyna tego zaś tkwiła nie tyle w pro-habsburskim nastawieniu starej uczelni podczas elekcji i bezpośrednio po 146 U SZCZYTU SŁAWY niej, ile w odmiennych planach związanych również niewątpliwie z osobą Zamoyskiego. Początkowo bowiem wydawało się, że między nowym królem a starym uniwersytetem nawiązane zostaną jak najlepsze stosunki. Potrafili profesorowie zmienić front w porę, umiejętnie zachowując pozory, że po prostu konsekwentnie stoją po stronie Anny Jagiellonki. Teologowie pospieszyli już do Mogiły pochlubić się swoim kaznodziejstwem przed elektem, a Górski witał go w imieniu Akademii przy wjeździe do stolicy, później zaś płodził na jego cześć panegiryki. Batory wiele obiecywał; zaprzysiężone przezeń pacta conventa zawierały zobowiązanie odnowienia uniwersytetu, a zapowiedź tę powtórzył w uprzejmym liście wystosowanym podczas kampanii gdańskiej. Dwukrotnie odwiedził w czasie swego panowania Collegium Maius, w 1576 i 1578 r. Za drugim razem odwiedził również bibliotekę kolegium, zapoznając się niemal z wszystkimi książkami; nie było ich widać za wiele. Zachowała się legenda, że zwrócił się wówczas do jednego ze studentów: „disce, puer, latine, ego te faciam mości panie" ucz się, chłopcze, łaciny, zrobię cię szlachcicem. Zwiedziła również uczelnię w 1584 r. Anna Jagiellonka, ofiarowując jej jakieś klejnoty. Te propagandowe wizyty zaowocowały właściwie tylko przyznaniem uniwersytetowi przyrzeczonego mu zresztą już przez Zygmunta Augusta bogatego beneficjum, probostwa Św. Floriana na Kłeparzu, tyle że pierwszym proboszczem został podupadły w obozie na zdrowiu kaznodzieja królewski, Stanisław Sokołowski, któremu Batory zapewnił w ten sposób godziwą emeryturę. Nie dopilnował nawet król, wobec oporu części biskupów, całkowitego wcielenia w życie uchwał synodu piotrkowskiego. Popieranie zaś szkół jezuickich oraz inne projekty króla i Zamoyskiego świadczyły, że chcą oni rozwijać naukę i szkolnictwo w Rzeczypospolitej nie na krakowskim uniwersytecie, lecz na uczelniach innych. W gruncie rzeczy było to stanowisko realistyczne. W drugiej połowie XVI w. podupadł nie tylko uniwersytet krakowski, lecz również większość średniowiecznych uniwersytetów europejskich, zwłaszcza w krajach katolickich. Nieliczne tylko, jak w Padwie, potrafiły przystosować się do nowych warunków i utrzymać wysoki poziom nauczania. Zaważyły tu w znacznej mierze względy ekonomiczne, spadek wartości pieniądza, który dotknął dochody uniwersytetów, konkurencja mecenatu monarszego i magna- 147 U SZCZYTU SŁAWY ckiego, skupiającego wielu uczonych na dworach, a nie na uczelniach, pojawienie się książki drukowanej i w związku z tym możność zarabiania piórem, pozwalająca zachować niezależność od akademickich rygorów. Zaważył również charakter instytucji, kościelny, ale nie przystosowany do nowych potrzeb Kościoła, które lepiej zaspokajało nowe szkolnictwo jezuickie. Natomiast potrzebom nowożytnego państwa bardziej odpowiadały świeckie instytucje naukowe; najsławniejszą z nich było w tym czasie Kolegium Królewskie w Paryżu, założone pół wieku wcześniej przez Franciszka I. Odpowiadając uprzejmie z Malborka starej uczelni, zamyślał już król 0 powołaniu w Krakowie konkurencyjnej nowej Akademii, pokrewnej paryskiemu Kolegium. Projekt przewidywał wykładanie w niej teologii, prawa, medycyny, filozofii, matematyki, języków i literatury; powierzyć je miano sprowadzonym z zagranicy najwybitniejszym uczonym europejskim. Zdaje się nie ulegać wątpliwości, że autorem pomysłu był Jan Zamoyski, podobno uczeń Kolegium Królewskiego, w czasie obu bezkrólewi najgorętszy orędownik naprawy i uświetnienia szkolnictwa wyższego w Polsce przez ściągnięcie obcych uczonych. Jemu też powierzono realizację projektu. Okazał się on całkowitą utopią. Z jednej strony nikt z wybitnych uczonych zagranicznych nie miał zamiaru przybyć do Polski. Na listy Zamoyskiego nadchodziły odpowiedzi uprzejme, ale odmowne. Z drugiej strony zaprotestował Kościół. Na próżno planowano ściągnięcie na wykładowców teologii najsłynniejszych polemistów jezuickich z samym Robertem Bellarminem. Pomocy jezuitów to nie zjednało, biskupów zraziło. Pierwszy wystąpił z protestem nestor kontrreformacji, sędziwy kardynał Hozjusz, szermując argumentem, że przecież Kolegium paryskie stało się wylęgarnią herezji. Interesów Akademii Krakowskiej bronił jej kanclerz, zasłużony mecenas kultury i protektor Jana Kochanowskiego, biskup krakowski Piotr Myszkowski. Przeciw zamierzonej fundacji działali zgodnie kolejni nuncjusze. Batory do walki się nie mieszał, pozostawiając cały trud Zamoyskiemu. Piękny, lecz nierealny projekt, po głośnej reklamie, która rozsławiła imię kanclerza jako mecenasa nauki, zmarł cichą 1 niesławną śmiercią. Zamoyski zaś zbytnio tego nie żałował, snuł bowiem projekt inny. 148 U SZCZYTU SŁAWY Dożywał już swoich dni dawny współpracownik Zamoyskiego z czasów porządkowania archiwum koronnego, ksiądz Szymon Ługowski, ów wesoły prałat, który — jak pamiętamy — „nadawał się do klasztornego życia i dyscypliny jak osioł do lutni". Na starość, nie porzuciwszy bynajmniej młodzieńczych raczej zainteresowań urodą życia w niezbyt kanonicznym stylu, okazywać zaczął ambicje bardziej dostojne: zapragnął zostać biskupem. Gdy w 1581 r. zawakowało biskupstwo przemyskie, dogadał się łatwo ze starym znajomym i nominację króla Stefana na biskupstwo otrzymał. Ale nie za darmo: za cztery wsie rodzinne, które posłużyć miały do ufundowania nowej akademii w Zamościu. Obaj dostojni kontrahenci nie zdawali sobie sprawy z tego, co planują. Było to przecież zwyczajne przekupstwo, tak kwitnąca wcześniej w Kościele symonia, której jednak sobór trydencki wydał nieubłaganą walkę. Decyzję zaś króla -- który zresztą również otrzymać miał swój udział w darowiźnie Ługowskiego — zatwierdzić musiał Rzym. Papież i nuncjusz zareagowali zdecydowanie: w kapitule krakowskiej rozpoczął się proces przeciwko Ługowskiemu. Na próżno Zamoyski grzmiał, na próżno wysyłał do Bolognettiego ostre listy, na próżno błagał o pomoc innych senatorów świeckich i duchownych. Sprawa była zbyt śmierdząca: nawet Jerzy Radziwiłł na prośby szwagra odpowiadał uprzejmymi wykrętami, nawet piękny zegar posłany papieżowi nie zmienił jego postanowienia. Przeprowadzony z początkiem 1582 r. proces stał się gwoździem do trumny Ługowskiego; odkrył zarówno nadużycia finansowe, zwłaszcza w zarządzanym przezeń miechowskim klasztorze bożogrobców, jak jego wesołe życie z pięknymi krakowiankami. Złamany i ośmieszony, Ługowski zmarł z początkiem 1583 r., a kolejna oświatowa inicjatywa Zamoyskiego znów zakończyła się, chwilowym przynajmniej, fiaskiem. Na tle walki o biskupstwo dla Ługowskiego zastanawiający się zdaje jednak całkowity zanik aktywności politycznej kanclerza. Wiemy, że przebywał w Knyszynie; stamtąd datowane są, zaskakująco nieliczne, listy między 19 kwietnia a 25 lipca 1582 r. W tym czasie zjawił się raz przynajmniej na dworze, w końcu maja. W kopiariuszu Opalińskiego zachowała się znamienna notatka: „że tanta est potentia [tak znaczna jest władza] pana kanclerza, że co pirwy bela invidenda [budząca zawiść], to teraz metuenda [budząca obawy], bo beł król prawie otworzysty w Wilnie, 149 U SZCZYTU SŁAWY i przez wszytek czas bez niego także i dwór libere [swobodnie] sobie i poczynał, i rozmawiał; skoro on przyjechał, i król ze wszytkimi już nie tak otworzyście mówił, i na dworze głosem żaden nic jeden drugiemu mówić nie śmiał, znać, że omnibus terrori [wszystkim straszny]". W lipcu jednak był znów Zamoyski w Knyszynie i dopiero przy końcu sierpnia pojawił się u boku króla w Warszawie, skąd wystosował list do Jerzego Radziwiłła dotyczący spraw inflanckich i wspólnych spraw majątkowych. 9 września Batory pisze do niego jedyny w tym czasie list z Warszawy, gdzie był wówczas kanclerz, nie wiemy. Być może rzeczywiście potrzebował odpoczynku; podobne okresy zaniku aktywności po okresie wytężonej działalności zdarzały się mu nieraz i zdarzać będą. Lecz prawdopodobniejsze, że nie nagrodzony niemal za kampanię pskowską, odsunięty od ważnych decyzji politycznych, grał obrażonego; niech teraz Batory próbuje sobie radzić bez niego. Chwila była sposobna. Drogi króla i kanclerza rozchodziły się powoli, ale wciąż jeszcze byli sobie nawzajem potrzebni. Gdy Zamoyski tkwił myślą przy sprawach inflanckich i przy projekcie uczelni świeckiej, Batory dążył teraz do całkowitego odwrócenia polityki zagranicznej i wewnętrznej. Dla Węgra na polskim tronie sprawy węgierskie były najważniejsze. O Inflanty nie zamierzał bynajmniej toczyć nowej wojny ani z Moskwą, ani ze Szwecją, zwłaszcza że Jan Waza twardo postawił sprawę przed polskimi posłami do Sztokholmu, Dominikiem Alamanim i Krzysztofem Warsze-wickim, traktując ich wyniośle i niegrzecznie. Tymczasem z narad z Bo-lognettim wyłaniał się powoli plan Batorego stworzenia Świętej Ligi, podjęcia wojny z Turcją i wyzwolenia Węgier. Do tego zaś konieczny był spokój na północy, przymierze z Moskwą, załagodzenie sporów z Rudolfem II. Czy Zamoyski już wówczas dopuszczony został do tajemnicy, czy znał te plany — nie wiemy. Prowadził w tym czasie nie dochowaną w całości korespondencję polityczną z Wratysławem z Pernśtejna, dotyczącą najpewniej szatmarskich dóbr Batorych, niegdyś należących do Siedmiogrodu, zagarniętych jednak siłą przez cesarza. Batory słał poprzednio posłów w tej sprawie aż na sejm Rzeszy. Tu jednak Rudolf II nie chciał ustąpić ze względów prestiżowych: można było najwyżej wytargować jakieś terytorialne zadośćuczynienie w innej części Węgier. W sprawie 150 U SZCZYTU SŁAWY tureckiej mamy jednak z tych miesięcy tylko wrześniowy list, w którym król zapewnia kanclerza, że zabronił Samuelowi Zborowskiemu na czele Kozaków niepokoić posiadłości Porty i jej wasali. Wątpić trzeba, czy Stefan był w nim szczery wobec Zamoyskiego. Król chyba świadomie posługiwał się zuchwałym banitą, by Kozaków zorganizować, akcję turecką sprowokować i wojnę usprawiedliwić. Lecz przed Zamoyskim, wrogiem Zborowskich, przyznać tego najpewniej nie chciał. Równocześnie król dążył do porozumienia z papieżem, Wenecją i Hiszpanią. Pilnie śledził wieści dostarczane mu przez nuncjusza o francusko--hiszpańskiej nie wypowiedzianej wojnie, która wiązała siły Filipa II. Sprowadził do Warszawy stałą w zamyśle, choć krótkotrwałą w rezultacie dyplomatyczną misję wenecką. Rokował bezustannie z Bolognettim. A całą tę aktywność rozwijał poza plecami formalnego kierownika polityki zagranicznej państwa, kanclerza. Jeszcze więcej zastrzeżeń Zamoyskiego budziła z pewnością nowa polityka wyznaniowa króla. Wątpliwe zresztą, czy znał jej podstawowe założenia. W rozmowach z nuncjuszem nie krył Batory, że nie jest wcale entuzjastą konfederacji warszawskiej, choć przestrzegać jej musi, czynił też niejasne obietnice dotyczące zwalczania protestantyzmu w Polsce. Równie życzliwie słuchał żądań zachowania przywilejów duchowieństwa: chodziło wciąż o „compositio inter status", ugodę między szlachtą a duchowieństwem dotyczącą Trybunału Koronnego. Za słowami szły czyny, zwłaszcza postępująca szybko rekatolizacja Inflant i wzrastające poparcie dla jezuitów. Towarzystwo Jezusowe patrzyło początkowo na Stefana nieufnie: Maksymilian zdawał mu się pewniejszym kandydatem. Dopiero po śmierci cesarza jezuici polscy wystosowali do Batorego uprzejmy list z uznaniem jego władzy i obietnicą posłuszeństwa. W odpowiedzi król przyrzekł im specjalne względy, nie kryjąc, czego oczekuje w zamian. Przymierze zostało zawarte. Pierwsze pokolenie jezuitów polskich składało się z ludzi niepospolitych: znakomitych uczonych, przekonywających polemistów, porywających kaznodziei, zręcznych dyplomatów, łączących oddanie Kościołowi z dużą samodzielnością sądów. Wśród nich wyróżniał się Marcin Laterna z Dro-hobycza, który w 1579 r. został kaznodzieją i spowiednikiem królewskim. 151 U SZCZYTU SŁAWY Batory liczył się z jego zdaniem i otaczał go dużym szacunkiem, obliczonym jakby trochę na pokaz. Słuchał jego napomnień, przyjmując je nieraz podobno ze łzami; w owych czasach ludzie potrafili płakać na zawołanie i z zasady odnosiło to dobry skutek propagandowy. Laterna, choć oficjalnie nie nosił jeszcze tytułu kaznodziei królewskiego, otworzył długi szereg swoich następców, którzy na stanowisku tym wiernie służyli kolejnym monarchom, szerząc z ambony poparcie dla ich zamysłów politycznych: wystarczy wspomnieć Piotra Skargę za Zygmunta III, Fabiana Birkowskiego za Władysława IV, Adriana Pikarskiego za Jana Kazimierza czy Chryzostoma Gołębiowskiego za Jana III. Laterna był zresztą niespokojnym duchem, w czasie wojen z Moskwą stał się kapelanem obozowym, towarzysząc wojsku na wszystkich wyprawach, później udał się z Zygmuntem III do Szwecji i wracając do Polski zamęczony został na morzu przez szwedzkich protestantów. Piotr Skarga, podówczas rektor kolegium jezuickiego w Wilnie, zwrócił zapewne na siebie uwagę Batorego opublikowanym w 1577 r. dziełkiem O jedności Kościoła Bożego pod jednym Pasterzem i o greckim od tejże jedności odstąpieniu, skierowanym przeciw prawosławiu, oraz wydanymi w 1579 r. Żywotami świętych, w których świetne pióro złotoustego kaznodziei ze szczególną pasją ukazywało prześladowania katolików w krajach protestanckich. I król, i jezuita — choć z innych zapewne pobudek - - marzyli o jedności religijnej kraju. Stolica Wielkiego Księstwa Litewskiego, gdzie zgodnie obok siebie żyli katolicy, prawosławni, protestanci, mahometanie i Żydzi, wydawać im się musiała jakimś monstrualnym wynaturzeniem porządku społecznego. Batory specjalną wagę przywiązywał do działalności jezuitów wśród prawosławnych i protestantów: krewki Mazur, który z Wilna rozpoczynał słowną krucjatę przeciw schizmatykom, musiał mu przypaść do gustu. Kolegium wileńskie poziom miało niezły. W XVI w. szkolnictwo jezuickie przodowało niewątpliwie w krajach katolickich. Zwracano uwagę nie tylko na edukację wyznaniową; „pobożność i cnota" miały sprzyjać wychowaniu szlacheckiej młodzieży na dbałych o dobro ojczyzny działaczy i dygnitarzy, co podnoszono właśnie w listach pasterskich dotyczących założenia wileńskiej szkoły. Oprócz normalnego pięcioklasowego kursu 152 U SZCZYTU SŁAWY powołano tam wkrótce katedrę filozofii i matematyki. W 1578 r. rozpoczęto również nauczanie teologii. Niewątpliwie zamysłem władz Towarzystwa Jezusowego było przekształcenie kolegium w szkołę wyższą. Zamierzeniom tym Batory okazał się przychylny. Akademia otrzymała prawo nadawania stopni naukowych, wyłączenie studentów spod kompetencji sądu grodzkiego i przekazanie jej rektorowi, zwolnienie jej majątków od podatków. Program ograniczał się do teologii i sztuk wyzwolonych; brakowało wydziałów prawa i medycyny. Miała to być bowiem uczelnia kształcąca dla potrzeb zakonu i Kościoła uczonych i profesorów, kaznodziei i polemistów, na wzór jedynie dotąd istniejącej wyższej szkoły jezuickiej, rzymskiego Collegium Romanum. Pierwszym jej rektorem został Piotr Skarga, dla którego nauczanie było tylko marginesem działalności zakonnej. Zamoyski początkowo utrzymywał z Towarzystwem Jezusowym jak najlepsze stosunki i uważany był za jednego z jego protektorów. Lecz pod koniec 1581 i w 1582 r. stosunki te uległy gwałtownemu oziębieniu. Oprócz nie ukrywanego gniewu kanclerza na matactwa jezuity Possevina oficjalnie głównym powodem sporu stała się sprawa Marcina Śmigleckiego. Ów młody wychowanek kanclerza poruczony został jezuitom i namówiony następnie przez nich do wstąpienia do zakonu. Zamoyski uznał to za kamień obrazy: liczył przecież, że Śmiglecki ukończy pomyślnie studia duchowne i pracować będzie jako ksiądz świecki w jego ruskich dobrach. Choć miał Zamoyski do swych ludzi stosunek wyniosły, niczym właściciel niewolników, wątpić należy, czy była to jedyna przyczyna, zwłaszcza że i sam król, i ksiądz Piotr Skarga robili, co mogli, by gniew kanclerza na Towarzystwo załagodzić. Wyciągnięta bowiem właśnie w tym momencie sprawa Śmigleckiego wiązać się mogła ze sprawą Ługowskiego. Prawdopodobnie Zamoyski widział w kolegiach jezuickich i uniwersytecie wileńskim konkurencję dla planowanej uczelni w Zamościu, jeśli nawet w intrygach jezuitów nie podejrzewał przyczyn odrzucenia kandydatury Ługowskiego na biskupstwo przemyskie. Zamoyski łatwo ulegał nastrojom chwili, sugerował się drobiazgami. Lecz w tym właśnie momencie mogło chodzić mu o sprawę ważniejszą, o kontrreformacyjną politykę Batorego. Wielki Tolerant, jak go później nazywano, znał znakomicie nastroje wśród szlachty. Lękał się zapewne 153 U SZCZYTU SŁAWY o wyniki sejmików. I lękał się słusznie. Ale umiał przy tym wygrać własną sprawę, przekonać Batorego, że jest dlań niezbędny. Już przebieg sejmików przedsejmowych ujawnił napiętą atmosferę polityczną. Bolognetti, jak żaden dotąd z nuncjuszów obserwujący bacznie ich przebieg, donosił, że w Wielkopolsce na niektórych zjazdach posłowie królewscy nie odważyli się nawet poruszać sprawy „compositio inter status", na innych zaś mówiono najwyżej o jurysdykcji duchownej, ale bez dotykania istotnej dla Kościoła kwestii nie płaconych dziesięcin. Olbracht Łaski przechodził samego siebie w gorliwości, cóż stąd jednak, gdy nawet wśród wiernej mu szlachty sieradzkiej zaczęli zyskiwać popularność bojowi protestanci. Mniej obaw nuncjusza budziły jedynie sejmiki mazowieckie. Zamoyski głosu nie zabierał, choć niewątpliwie otrzymał wyczerpujące informacje na temat kampanii wyborczej. Na sejmiku sandomierskim reprezentował jego stanowisko rotmistrz Marcin Mroczek, jeden z bliskich mu ludzi, ale niezależnie od tego relację składał kanclerzowi kasztelan sandomierski Stanisław Tarnowski. Szlachta obawiała się głównie planowanej reformy elekcji, rewizji „kompozycji" oraz nowych podatków. Na te ostatnie, nawet na zapłatę długów wojennych i zaległego żołdu, San-domierzanie żadną miarę zezwolić nie chcieli. List Tarnowskiego pozwala domniemywać, że skoro na tym sejmiku Zamoyski miał aż dwóch swych ludzi wzajemnie się kontrolujących (Tarnowski gęsto się musiał tłumaczyć, czemu w końcu uchwały podpisał), to i przebieg innych zapewne obserwował bacznie. Czekał przyczajony. Wiedział, że będzie królowi potrzebny. Przypuszczać możemy, jaki miał wówczas program polityczny. Już w końcu maja porozumiał się z Opalińskim i uzgodnili razem trzy kwestie. Pierwsza to rezygnacja z reformy elekcji. Stał tu kanclerz na stanowisku, że wobec stanu umysłów nie warto płynąć pod prąd, zwłaszcza że postanowienia postanowieniami, a w czasie elekcji i tak się dzieją „różne dziwne rzeczy". W sprawie „kompozycji" również nie chciał przeciwstawiać się szlachcie, bo to mogłoby doprowadzić do rozejścia się sejmu bez żadnych wyników. Wreszcie wskazywał, że trzeba rozstrzygnąć spór ze Szwedami w Inflantach: albo wojna, albo oficjalne porozumienie, bo z nie unormowanej sytuacji tylko Moskwa może skorzystać i szwedzką Estonię opanować. Opaliński natomiast obiecał zaniechać opozycji prze- 154 U SZCZYTU SŁAWY ciw nominacji Karnkowskiego na archidiecezję gnieźnieńską. Rzeczy najciekawszych dla nas, treści i autorów „różnych rumores o panu kanclerzu", nie chciał niestety Opaliński zawierzyć papierowi i przekazał je ustnie Zamoyskiemu przez Piotrowskiego. Ale w rozmowach z królem musiały wchodzić w grę i sprawy osobiste Zamoyskiego. Żądał zapewne odsunięcia od łask monarszych nienawistnego mu rodu Zborowskich, a cały przebieg wydarzeń świadczy, że żądanie to zostało zaakceptowane. Ale żądał i więcej. Jeszcze bowiem Krzysztof Batory zamieścił w swym testamencie życzenie, aby córka jego, Gryzelda, poślubiła Zamoyskiego. Nie o starostwa, nie o dochody szło więc tym razem. Spowinowacenie ze Stefanem ukazywało większe aspiracje. Otwierało drogę do korony. Niełatwa to była decyzja dla Batorego, który gorącym uczuciem darzył swych bratanków, a zwłaszcza wsławionego pod Pskowem rycerskiego Baltazara. I ujawnić jej przed sejmem nie było można. Ale król nie miał wyboru. Musiał ustąpić potężnemu kanclerzowi, którego sam się już lękał. Natomiast Opaliński bacznie obserwował rozwój wydarzeń: za kilka lat wyciągnie z nich odpowiednie wnioski. Na razie szedł z Zamoyskim ręka w rękę. Sejm rozpoczął obrady 2 października 1582 r. w Warszawie. „Począł się od niezgody i bez pożytku skończył", pisał o nim później Heidenstein. Ta opinia przeważa do dzisiaj, nie ze wszystkim słusznie. W odpowiedzi na konkretny program obrad, zawarty w witaniu poselskim, kanclerz wygłosił mowę od tronu. Zaczął od pochwały dzielnego rycerstwa, które wywojo-wało dla Rzeczypospolitej Inflanty. Poruszył sprawę ich organizacji i zagospodarowania, dyskretnie ostudzając litewskie apetyty na zagarnięcie całej prowincji. Niezależny już od Radziwiłłów, coraz ostrzej traktował aspiracje Litwinów. Wspomniał o niebezpieczeństwie tatarskim, którego pierwsze oznaki pojawiały się w kilka miesięcy od zakończenia walki ze wspólnym wrogiem, Moskwą. Przeszedł do sprawy elekcji. Starał się szlachtę uspokoić, przedstawić plany królewskie jako jedynie projekt szczegółowej interpretacji prawnej nienaruszalnego prawa szlachty do wolnego wyboru króla. Gdy zaś przeszedł do spraw wyznaniowych, twardo zapewnił, że drogiej mu zawsze tolerancji nikt nie zagraża, że krążące plotki, które obwiniają Batorego, to nikczemne potwarze. Ton mowy, dotąd spokojny, teraz nabrał oskarżycielskich akcentów w obronie 155 U SZCZYTU SŁAWY króla, w obronie zasłużonych żołnierzy. Hańbą, powiadał kanclerz, byłoby wstrzymanie należnej im zapłaty. Wreszcie połajał Izbę za brak podziękowania Stefanowi, dowód rzekomej niewdzięczności. Zakończył gloryfikacją monarchy, który, wyższy nad obmowę, wszystko dla dobra Rzeczypospolitej poświęci. To prawda, że wyniki ostatniej kampanii nie wzbudziły, nie tylko w Izbie, takiego entuzjazmu jak sukcesy kampanii poprzednich. Bohaterem jej stał się Krzysztof Piorun Radziwiłł. To jemu poświęcali teraz dzieła poeci, z Janem Kochanowskim na czele. Lecz Izba, która pragnęła konkretów, a nie gestów, w końcu na gest umiała się zdobyć. Ustąpiła w tej sprawie i poleciła Świętosławowi Orzelskiemu wygłosić w jej imieniu mowę dziękczynną. Później szło gorzej. Wiele czasu zabrał pieniacz i demagog z Wielkopolski Stanisław Sędziwój Czarnkowski prawujący się z nowym prymasem. Jego dramatyczne wystąpienie nie znalazło jednak wielu zwolenników wśród posłów. Znaczny rozdźwięk natomiast spowodowała sprawa uprawnień sądowych monarchy. Jeszcze większy — sprawa elekcji; posądzenie, że król pragnie następstwa tronu dla jednego z bratanków, mogłoby tylko pomóc w danym momencie ambicjom Zamoyskiego. Pieniactwo niewielkiej grupki posłów stawało się wyraźne i niewątpliwie skutkiem tego osiągnięcia sejmu nie były tak wielkie, jak oczekiwano. Ale dokonał on sporo. Uregulował ostatecznie najpilniejszą kwestię organizacji Inflant jako prowincji zawisłej od całej Rzeczypospolitej. Litwini chcieli ją włączyć do Wielkiego Księstwa, lecz ostry protest Zamoyskiego to uniemożliwił. Załatwiono sprawę zaległego żołdu: obyło się bez podatków. Nobilitowano zasłużonych na wojnie żołnierzy: Zamoyski przyjął ich do swego herbu Jelita, niekiedy z drobną odmianą w rysunku, skarbiąc sobie popularność wśród wojska. W gruncie rzeczy opozycjoniści byli nieliczni i bezsilni. Prysnęły marzenia o królu szlacheckim rządzącym w porozumieniu ze sprawną Izbą Poselską wbrew magnackiemu senatowi. Szlachta ziemiańska nie stała się podporą tronu i silnej władzy centralnej, jak w Szwecji, Moskwie czy Siedmiogrodzie. Zamoyski świadomie budował ustrój arystokratyczny, bliższy modelowi habsburskiemu, forsował rządy króla, opierające się na starannie dobranym senacie. 156 U SZCZYTU SŁAWY Pierwsze lata rządów Batorego przyniosły zasadniczy zwrot w funkcjonowaniu aparatu państwowego Rzeczypospolitej. Nowi senatorowie świeccy, często dawni egzekucjoniści, wypełniali lepiej swe obowiązki niż ich poprzednicy z czasów Zygmunta Augusta. Obok nich zasiedli magnaci duchowni nowego typu, całkowicie odmienni od wesołych biskupów Renesansu, sprawni administratorzy państwa i Kościoła. Nowy senat pracował, i to pracował dobrze, zyskując autorytet wśród szlachty. Wzrost znaczenia sejmików i urzędników ziemskich, choć w przyszłości groźny dla spraw ogólnopaństwowych, spowodował usprawnienie administracji lokalnej i zaspokoił prowincjonalne, parafiańskie ambicje szlacheckie. Reszty dokonały sukcesy wojenne. Trwała popularność króla: wystarczy przejrzeć szlacheckie herbarze, aby dostrzec, ilu to ochrzczono wówczas małych Stefanów. Batory realizował program polityczny nie swoich wyborców, ale swoich przeciwników, dawnych cezarian, dziś najgorętszych jego wielbicieli: Opalińskiego, Łaskiego, Radziwiłłów. Realizował go jednak rękami niedawnych przywódców szlachty, Zamoyskiego i Karn-kowskiego. Ich autorytet osobisty w znacznej mierze przeważyć miał szalę, zyskać dla tego programu akceptację większości -- niechętnej mu poprzednio — szlachty ziemiańskiej. A tymczasem umiejętnie lawirując inter maiestatem et libertatem, między królewską racją stanu a szlacheckim ideałem wolności, Jan Zamoyski budował wytrwale własną potęgę i fortunę. Pozyskawszy pieczęć wielką koronną, pomyśleć musiał przede wszystkim o godnej magnata rezydencji. Upatrzył na nią miejsce w swoich dobrach dziedzicznych, w dorzeczu górnego Wieprza, w pół drogi między Lublinem a Lwowem. Dotychczasowe drogi handlowe łączące te miasta, a przez nie — porty bałtyckie z wybrzeżem czarnomorskim, ustąpić miały teraz miejsca krótszej i dogodniejszej. Wkrótce i przywilej królewski narzuci kupcom obowiązek używania nowego zamojskiego traktu, pozostawiając'dawnym znaczenie tylko lokalne. W 1578 r. kanclerz zawarł wstępną umowę z lwowskim architektem włoskiego pochodzenia, Bernardem Morando, na razie na budowę pałacu. W roku następnym gotów był, również przez Moranda wykonany, plan nowego ośrodka miejskiego, powołanego oficjalnie do życia przywilejem lokacyjnym z 10 kwietnia 1580 r., zatwierdzonym już 12 czerwca przez 157 U SZCZYTU SŁAWY króla Stefana. Prace szły szybko: w 1583 r. zaczęły funkcjonować władze miasta, odbywały się w nim targi i jarmarki. Niewiele przypominało ono Zamość dzisiejszy, który kształt swój zyskał w XVII stuleciu, kształt jednak zgodny z planami kanclerza, ale stawało się prężnym ośrodkiem handlowym, potężną nowoczesną fortecą i imponującym pomnikiem swego twórcy. Ukoronowaniem kariery kanclerza był jego ślub z Gryzeldą Batorówną. 12 czerwca 1583 r. odbyło się w Krakowie wspaniałe wesele, uświetnione tryumfem w stylu antycznym, barwnym widowiskiem na Rynku: turniej, defilada, pokaz łupów i jeńców moskiewskich, wreszcie parada przebierańców, którą otwierał w zielonej sukni Stanisław Żółkiewski udający rzymską boginię łowów, Dianę. Za nim nimfy, Kupido i Wenus głosili chwałę nowożeńców. „Przy tych tak wspaniałych widokach — zauważył kronikarz — i zazdrość też, która się wszędzie wścibi, miała swe miejsce. Zarażone nią podłe serca nie mogły znieść tego, co innego kontentowało. Zdawało się niektórym, iż Zamoyski, z królem przez to małżeństwo spowinowacony, szukał wygórowania nad równość szlachecką. Pomnażał ich podejrzenie ów tryumf z taką okazałością odprawiony, jakiej oni nie pamiętali. Stąd różne króla i Zamoyskiego wnosili zamysły, o których ani im się śniło." Kapitałem zaufania, który miał u szlachty, gospodarował kanclerz rzeczywiście w sposób rabunkowy. Podobny był w tym do króla Stefana: obaj żądni szybkiego i efektownego sukcesu, lekceważyli drobne sprawy, z których każda z osobna ważyła faktycznie niewiele, razem jednak podsycały groźny dla ich zamysłów ferment. Szukając na przykład oszczędności w podległej Zamoyskiemu służbie dyplomatycznej, król zrezygnował z kształcenia tłumaczy w językach wschodnich; koszty tej decyzji przyszło płacić .wiele lat później. Zaniechano stosowania szyfrów w poczcie dyplomatycznej. Kopalnie soli odebrano zasłużonemu i uczciwemu wieloletniemu żupnikowi Hieronimowi Bużeńskiemu, który gospodarował tam rozważnie i ostrożnie. Urząd jego otrzymał wpierw Prosper Provana, a wkrótce po nim Sebastian Lubomirski. Podnieśli oni znacznie dochód z kopalń, wskutek jednak rabunkowej gospodarki i wzmożonego wyzysku górników. Większość dochodu szła przy tym do kieszeni żupnika. To właśnie wnukowi Sebastiana, Jerzemu Lubomirskiemu, dogadywać 158 U SZCZYTU SŁAWY będzie później Stefan Czarniecki: „Jam nie z soli ani z roli, ale z tego, co mnie boli." Niektóre z zaniedbanych dziedzin przyszło już samemu Batoremu naprawiać po zakończeniu wojen z Moskwą. I tak poczmistrz Zygmunta Augusta, Sebastian Montelupi, po śmierci ostatniego z Jagiellonów zmuszony był do prowadzenia przedsiębiorstwa na własny rachunek. Poczta szła przez to zbyt długo i odchodziła zbyt rzadko. Dopiero na stanowcze żądanie nuncjusza Bolognettiego król, przywilejem niepołom-skim z 28 stycznia 1583 r., restytuował linię państwową z Krakowa do Wenecji, przyznając Montelupiemu na jej prowadzenie odpowiednie fundusze z ceł krakowskich. Sprawna bowiem poczta była niezbędna dla króla, który pozostawił teraz Zamoyskiemu wolną rękę w sprawach wewnętrznych i skoncentrował swą uwagę przede wszystkim na polityce zagranicznej. Węgier na polskim tronie nie zapomniał nigdy o podzielonej i ujarzmionej ojczyźnie. Wyzwolenie jej i zjednoczenie było niewątpliwie zgodne z interesem Rzeczypospolitej. Od zarania dziejów był to kraj nam przyjazny. Sama geografia skazała na sojusz dwa narody oddzielone naturalną granicą, a otoczone wspólnymi wrogami. Upadek Węgier zachwiał równowagę w tej części Europy, pozbawił nas wypróbowanego sprzymierzeńca i nosił w sobie zarodek upadku Polski. Rolę Węgier przejmowała niejako monarchia habsburska — najmniej groźny z naszych sąsiadów — zwłaszcza gdy słabło jej zainteresowanie sprawami Rzeszy, gdy połączenie pod jej protektoratem państw niemieckich stawało się nierealne. Batory jednak pragnął rzeczy niezmiernie trudnej i ryzykownej: zjednoczenia Węgier wbrew Habsburgom. Sytuacja w danym momencie była szczególna. Rudolf II panował nad trzema elekcyjnymi królestwami: Niemiec, Czech i Węgier. Jedynie ziemie austriackie, podzielone między cesarza i jego braci, stanowiły własność dziedziczną niemieckiej linii Habsburgów. Króla Niemiec, który po koronacji przez papieża miał prawo nosić czczy tytuł cesarza rzymskiego, wybierało siedmiu elektorów: król czeski, książę saski, margrabia brandenburski, hrabia palatyn reński, arcybiskupi Moguncji, Kolonii i Trewiru. Dotychczasowi cesarze wymuszali jeszcze za swego życia wybór następcy na króla Czech i Węgier. W ten sposób zapewniali mu w kolegium 159 U SZCZYTU SŁAWY elektorskim Rzeszy Niemieckiej cztery głosy katolickie przeciw trzem protestanckim. Rudolf II nie ufał jednak braciom, nie chciał żadnemu z nich oddać Czech i Węgier, a dzieci nie miał. W tej sytuacji następna elekcja, zarówno w Niemczech, jak w Czechach i na Węgrzech, mogła zmienić wiele. Batory uważnie śledził sytuację w Niemczech. Na koronę cesarską nie miał raczej szans — choć któryż z panujących europejskich nie marzył w tym czasie o cesarskiej koronie? Ważniejsze, że każdy kandydat poza Habsburgiem dawał Stefanowi szansę na elekcję na Węgrzech, a może i w Czechach. Król polski liczył na to, że zaważyć może głos uzależnionego odeń elektora brandenburskiego. Zamoyski nie na darmo schował był w swoim archiwum protestację Sienickiego i Przyjemskiego przeciw kurateli berlińskiego Hohenzollerna w Prusiech Książęcych. Można by było ją wyzyskać, gdyby elektor nie chciał popierać polityki Batorego w Niemczech. Równocześnie wiadomo było, że arcybiskup koloński uprzedzony jest do Habsburgów. W wypadku śmierci Rudolfa II można się było spodziewać różnych dziwnych rzeczy: tyle że Rudolf, choć wciąż umierał, przeżył Batorego o ćwierć wieku. Ta niejasna i skomplikowana gra polityczna króla Stefana, zmierzająca do całkowitej zmiany układu sił na kontynencie europejskim, miała skutki uboczne: zainteresowanie się Polską wywiadów obcych. I z ich to akcją związać musimy dramatyczny przebieg wydarzeń w samej Rzeczypospolitej, który pokrzyżował plany Batorego. SPRAWA ZBOROWSKICH Zakończenie wojen inflanckich, zwycięskie rozstrzygnięcie sporu, od dziesięcioleci paraliżującego politykę zagraniczną Rzeczypospolitej, zmieniło całkowicie sytuację w całej Europie. Spór polsko-moskiewski był typowym konfliktem peryferyjnym, znaczenie miał najwyżej dla najbliższych sąsiadów Polski: dla Szwecji, Turcji i cesarstwa. Teraz jednak Moskwa, pokonana i spustoszona, nie mogła być wykorzystana w grze, nawet dyplomatycznej, a Rzeczpospolita wykazała swą siłę militarną, zdolności kadry dowódczej, znakomite wyszkolenie żołnierza, energię i zdecydowanie swego władcy. Wkraczała znów na arenę europejską jako ważny czynnik w grze politycznej i potencjalny sprzymierzeniec lub wróg w konfliktach zbrojnych. Nikt nie wątpił, że rycerski król Stefan nie spocznie na laurach. Istotnym problemem było, czy skieruje siły Rzeczypospolitej przeciw austriackim Habsburgom, planując zjednoczenie pod swoim berłem Węgier chrześcijańskich, czy też zacznie od uwolnienia spod jarzma mahometańskiego Węgier środkowych, decydując się na wojnę z Turcją. To zaś pytanie stawiać sobie musieli najczęściej kierownicy polityki zagranicznej Hiszpanii, Francji i Anglii. Minęły już czasy, kiedy po klęsce floty tureckiej pod Lepanto, po rozgromieniu powstańców niderlandzkich i rzezi hugenotów we Francji Filip II wydawał się panem losów całej zachodniej Europy. Powróciwszy do Francji, Henryk Walczy stopniowo zaprowadzał ład w swoim królestwie, likwidując lokalne zarzewia buntów hugenockich, przygotowując rozprawę z Hiszpanią. Trwała już nie wypowiedziana wojna: w Nider- 161 SPRAWA ZBOROWSKICH landach, gdzie brat króla Francji, Franciszek d'Anjou, chwilowo złączony z opozycją przeciw Filipowi II, walczył o wykrojenie dla siebie niezależnego państwa, w posiadłościach opanowanej przez Filipa II Portugalii, do której tronu rościła sobie pretensje Katarzyna Medycejska. Na morzach i oceanach korsarze angielscy rzucili wyzwanie panowaniu hiszpańskiej bandery, a ministrowie Elżbiety, nie ryzykując na razie otwartego konfliktu, pchali do niego Francję, popierali niderlandzkich powstańców. Naturalnym zaś sprzymierzeńcem wszystkich wrogów Hiszpanii była Porta otomańska. Osobliwa była sytuacja cesarstwa. Austriaccy Habsburgowie nie byli aż tak zależni od hiszpańskich krewniaków, by podporządkowywać się ich dyktatowi. Podstawowe znaczenie miała sprawa Węgier. Ani zmarły Maksymilian, ani Rudolf II nie życzyli sobie bynajmniej ich zjednoczenia, nawet pod własnym berłem. Królestwo elekcyjne, z potężną szlachtą i magnaterią, wszechwładnym sejmem, nie byłoby pewnym łupem. Pewniejsze było panowanie nad ich skrawkiem, posłusznym, póki Turcy stali za miedzą. Unikając konfliktu z Turcją, zyskiwali wolną rękę gdzie indziej. Nie mogło to być po myśli dyplomacji hiszpańskiej, dogadzało jednak Francuzom. Toteż po ucieczce z Krakowa Walczy odwiedził Maksymiliana w Wiedniu i doszedł w poufnych z nim rozmowach do jakichś konkretnych rezultatów. Rudolf II, choć zasłużony jako mecenas kultury, nie był indywidualnością polityczną, jego mania prześladowcza, skierowana między innymi przeciw własnej rodzinie, paraliżowała aktywność zagraniczną cesarstwa. Istniała zresztą, głównie w Czechach i na Morawach, silna magnacka fakcja prohiszpańska z Wratysławem z Pernśtejna na czele; znaczenie jej wzrosło, gdy nowy cesarz przeniósł swą rezydencję do Pragi. Lecz istniała również w rozbitych politycznie Czechach silna fakcja antyhiszpańska, w której przeważali magnaci i szlachta protestancka. Oni to zapewne paraliżowali starania Batorego o odzyskanie dóbr szatmar-skich, ważnych strategicznie, gdyż posiadanie ich ułatwiałoby działania przeciw Turcji. Wśród nich może trzeba szukać inicjatorów współdziałania wywiadów austriackiego i francuskiego, zwróconego przeciw tureckim planom króla Stefana. Po zakończeniu wojen inflanckich wzrosło zainteresowanie Rzecząpo-spolitą w całej zachodniej Europie. Znana jest na przykład aktywność 162 SPRAWA ZBOROWSKICH angielska. Dotąd nie wyjaśnione są motywy angielskiej eskapady Olbrach-ta Łaskiego, który w lecie 1583 r., przyjmowany po królewsku, bawił cztery miesiące w Londynie i Oxfordzie. Później właśnie na dworze Łaskiego skupiały się nici prowadzące do Londynu. Z nim ściśle współpracował związany niewątpliwie z wywiadem elżbietańskim samozwańczy „dr" John Dee. Łaskiego odwiedził również kapitan Henry Austell, wracający z Turcji rzekomy kupiec angielski, w rzeczywistości jednak interesujący się głównie takimi szczegółami jak fortyfikacje Kamieńca Podolskiego. Angielski wywiad miał jednak znaczenie marginalne; Austellowi zdarzyło się nawet pomylić Czorsztyn z Wieliczką. Ważniejsza była zarysowująca się współpraca austriacko-francuska, zwrócona przeciwko tureckim planom Batorego, ta zaś od początku związała się ze sprawą Zborowskich. Dyplomacja francuska początkowo dyskretnie popierała kandydaturę Batorego na tron Rzeczypospolitej. Zbytnie wzmocnienie Habsburgów austriackich nie leżało w interesie Henryka III, a książę Siedmiogrodu jako wasal Turcji zależny był od najpotężniejszego ze sprzymierzeńców króla arcychrześcijańskiego. Batorego ceniono wysoko na dworze paryskim; związany z Henrykiem Michel de Montaigne uważał go za „jednego z największego monarchów chrześcijańskich". Tym czujniej należało się przyglądać jego aktywności międzynarodowej. Pierwszym sygnałem zadrażnień była sprawa uznania przez inne państwa, zwłaszcza papiestwo, królewskiego tytułu Batorego. Walczy wiedział, że tronu polskiego utrzymać nie zdoła, ale z tytułu rezygnować nie mógł, gdyż stanowiłoby to groźny precedens. Francuskie prawa kardynalne orzekały, że król złożony być z tronu ani abdykować nie może, a właśnie katolicka opozycja we Francji kierowana przez prohiszpańskich Gwizjuszy wysuwała hasło detronizacji ostatniego z Walezych. Stąd w 1576 r. ostra kontrakcja dyplomacji francuskiej w Wenecji i w Rzymie przeciw misji Pawła Uchańskiego, który w imieniu Batorego złożyć miał obediencję papieżowi. Uchański, dyplomata rozważny i spokojny, misję swą umiejętnie przewlekał, by w końcu spełnić ją z całkowitym sukcesem. Nie doceniono jednak tego w Polsce. Kierujący dyplomacją polską Zamoyski nie orientował się w szczegółach skomplikowanej gry dyplomatycznej i na opóźnianie misji reagował zbyt nerwowo. Ten brak rozeznania w kierunkach polityki Henryka III zaciążyć miał również na sprawie Zborowskich. 163 SPRAWA ZBOROWSKICH Dom Zborowskich związany był z Walezym rozlicznymi węzłami nie dość jasnymi. Wystarczy wskazać, że i Walezjusze, i Zborowscy finansowani byli przez florencki bank Soderinich. Zbadanie dziejów tego banku, wśród którego licznych filii znajdowała się i krakowska, wydaje się ważnym postulatem badawczym. Znane nam są natomiast archiwalia francuskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych; istotne znaczenie mają w nich doniesienia ambasadorów Henryka III w Wenecji i w Rzymie. Śledzili oni czujnie spór Batorego z cesarzem o Szatmar, działalność dyplomatów polskich i moskiewskich oraz Possevina we Włoszech, a także przekazywali bezpośrednio do Francji informacje przychodzące do Wenecji od dyplomatów francuskich w Konstantynopolu. Wszystkie depesze dotyczące tych kwestii adresowane były do samego króla Francji, który tu bezpośrednio kierował poczynaniami swych dyplomatów, gdy w sprawach innych często wyręczał się ministrami sekretarzami stanu. Rzecz charakterystyczna, że nazwiska Zamoyskiego nie znalazłem w tych doniesieniach ani razu; z perspektywy ówczesnej Wenecji czy Stambułu wpływ kanclerza na polską politykę zagraniczną zdawał się żaden. Zakończenie wojen inflanckich pobudziło natychmiast czujność dyplomatów francuskich. Zwłaszcza poselstwo moskiewskie wysłane do Rzymu i działalność Possevina były dla nich podejrzane, jak gdyby przewidzieli późniejsze plany sojuszu Rzeczypospolitej z Moskwą i papiest-wem przeciwko Turcji. Zaostrzenie stosunków polsko-tureckich nie uszło ich uwagi. Być może nawet było ono inspirowane w Stambule ich informacjami. Batory nie mógł ryzykować zbyt wczesnego wybuchu konfliktu, do którego nie był przygotowany ani militarnie, ani dyplomatycznie. Stąd niewątpliwie ustępliwość w sprawie akcji Samuela Zborowskiego wśród Kozaków, stąd ścięcie paru kozackich przywódców oraz ożywiona, pokojowa akcja dyplomatyczna w Stambule. Turcy rokowania podjęli, równocześnie jednak Tatarzy, niewątpliwie za wiedzą i zgodą Porty, najpierw wyprawili do Batorego poselstwo grożące wojną, a następnie, po ostrym jego przyjęciu i odmowie zapłaty haraczu, poczynili przygotowania do najazdu na Podole i Ruś Czerwoną. W lutym 1583 r. Zamoyski pośpieszył do Lwowa, ściągając szybko na Ruś jazdę koronną, mobilizując nowe zaciągi, w tym również prywatne oddziały magnackie, własne i kniazia Konstantego Ostrogskiego. Żelazną rękę znać było 164 SPRAWA ZBOROWSKICH w wydanych przez niego wówczas surowych artykułach hetmańskich, zakazujących wszelkich gwałtów wobec ludności chłopskiej i jej mienia. Szczęśliwie łagodna zima uniemożliwiła Tatarom przeprawę przez nie dość zamarznięty Dniepr. Ten przypadkowy sukces przypisany został sprawnie przeprowadzonej akcji mobilizacyjnej i zwiększył jeszcze popularność Zamoyskiego. Ale równocześnie niemal z powszechnie znanymi wieściami o przygotowaniach wojennych Tatarów król otrzymał poufne informacje o podróży Samuela i Krzysztofa Zborowskich do Francji, o spotkaniu Samuela z Henrykiem Walezym. Niefortunny banita po wyroku Henryka otrzymał schronienie w Siedmiogrodzie. Wydawał się tam całkowicie oddany Batoremu. Czynnie był zaangażowany w jego służbie działając również jako szpieg Stefana w Stambule, gdzie rozszyfrował go wywiad angielski. Przyczynił się wraz ze starszymi braćmi do wyboru Batorego na tron polski, przyjechał za nim do Krakowa, przez nikogo nie niepokojony. Bracia Samuela utrzymywali później, że uczynił tak na wyraźny, pisemny rozkaz Batorego. Samuel wziął również udział w kampaniach 1580 i 1581 r. przeciw Iwanowi Groźnemu, mimo że akt jego banicji potwierdzony został w 1580 r, Najistotniejsza jednak dla nas jest jego działalność wśród Kozaków zaporoskich. Wybrany podobno przez nich hetmanem, bawił na Ukrainie dwukrotnie, w 1579 i w drugiej połowie 1583 r. Domyślać się możemy, że za pierwszym razem celem jego miało być przygotowanie Kozaków do walki najpierw przeciw Moskwie, następnie przeciwko Turcji, ich przeszkolenie wojskowe, powstrzymanie jednak od akcji nie przemyślanych i przedwczesnych. Znamienny jest stosunek, jaki do drugiej, bardziej tajemniczej, ukraińskiej wyprawy Samuela — być może była to ostatnia, rozpaczliwa próba, podjęta, by przebłagać króla — miał niechętny Batoremu najmłodszy z braci Zborowskich, jurgieltnik cesarski Krzysztof. Nazywając ją pogardliwie „zabawką niżową", pisał w lipcu 1583 r. do Samuela, iż do zaniechania jej „przyczyn dosyć, ale to u mnie przedniejsza, że się o WM boję, aby to królewska naprawa nie była". Obawy Krzysztofa na pewno miały głębokie uzasadnienie. W skomplikowanej grze dyplomatycznej, jaką Batory prowadził wobec Turcji, a również wobec polskiego społeczeństwa szlacheckiego, które w znacznej 165 SPRAWA ZBOROWSK1CH części wojny tej nie pragnęło, było miejsce i na prowokację, i na poświęcenie niejednej głowy, jeśli prowokacja okazała się przedwczesna i trzeba było odgrywać nadal komedię dobrych obyczajów. Tak w końcu 1577 r. król rozkazał we Lwowie stracić kilka miesięcy panującego z łaski Kozaków hospodara mołdawskiego Iwana Podkowę, w 1582 r. kolejnych kozackich dowódców, którzy atakowali wasalów Porty, w 1583 r. przymknął oko na śmierć Jakuba Podlodowskiego, który wysłany przez niego do Stambułu rzekomo po zakup koni tureckich, zdemaskowany został jako szpieg, ujęty i ścięty. Ta ostatnia sprawa miała szczególnie tragiczne dla kultury polskiej konsekwencje, żonaty bowiem z Dorotą Podlodowską Jan Kochanowski powalony został atakiem serca, najpewniej gdy dowiedział się, iż król nie będzie dochodził sprawiedliwości za śmierć szwagra. W trakcie owych intryg i podchodów wzajemnych dojrzewał powoli plan króla Stefana ataku na Turcję. Jego szczegóły znało w Polsce jedynie czterech ludzi. Dwaj to Zamoyski i Żółkiewski, którzy wiadomość o tych planach ujawnić mieli znacznie później. Trzeci to Stanisław Sobocki, poseł do Filipa II. Nazwisko czwartego znamy dzięki doniesieniom ambasadora francuskiego w Wenecji. Był nim szwagier kanclerza, Mikołaj Krzysztof Radziwiłł Sierotka. Marszałek nadworny litewski przeszedł do historii literatury jako jeden z najciekawszych polskich pamiętnikarzy, autor Peregrynacji abo pielgrzymowania do Ziemie Świętej. Podróż tę odbył w latach 1582—1584. W tekście jego pamiętnika nic na pozór nie świadczy, że traktował swą pielgrzymkę jako - - łagodnie mówiąc - - misję polityczną. Natomiast przyznał, że lokalne władze tureckie były nią bardzo zaniepokojone i chętnie postąpiłyby podobnie jak władze stambulskie z Podlodowskim. Odwagi Sierotce odmówić nie można. Ze szczerością gorzej. Wiedział, po co jedzie. W Wenecji, jako poseł Batorego, przedstawił jej władzom plany króla Stefana, atak na posiadłości otomańskie z dwóch stron w pięćdziesiąt tysięcy koni. Wiadomość ta miała być ściśle tajna, ale czujny ambasador Henryka III, Andre-Paul Hurault de la Maisse, donosił 9 lutego 1583 r. swemu panu nie tylko o treści planu polskiego, ale i o tym, że Radziwiłł skarbi sobie popularność we Włoszech licznymi i kosztownymi darami i że nie pojawia się nigdzie bez straży swych szlacheckich dworzan. 166 SPRAWA ZBOROWSKICH W planach Batorego musiało oczywiście być miejsce i na kozackie działania Samuela, zwłaszcza że król wciąż liczył się ze Zborowskimi, nie poddając się w tym względzie dyktatowi Zamoyskiego i Radziwiłłów. Nawet gdy otrzymał wiadomość o paryskiej eskapadzie obu najmłodszych Zborowskich, poprzestał na wezwaniu najstarszego z żyjących braci, Jana, na poważną, lecz przyjazną rozmowę. „Wiemy to wszystko, lecz cierpimy wiele rzeczy", miał rzec wówczas król kasztelanowi gnieźnieńskiemu. Łaskawość ta tylko ośmieliła młodszych Zborowskich: Krzysztof powrócił bezczelnie do kraju, pojawił się na weselu Zamoyskiego z Gryzeldą, oczekiwał nawet, że król przyzna mu „jurgielt", a gdy go nie dostał, zaprosił braci, Samuela i Andrzeja, do swoich włości i tam „na zborowskiej trawie" judził przeciw Batoremu i Zamoyskiemu. Wieści o tym szybko doszły do kanclerza. Jednym z jego informatorów był Samuel Łaski, człowiek sprytny i w świecie bywały, który później, za Zygmunta III, wsławić się miał zdobyciem „samodwunast" Sztokholmu. Pojawił się on wówczas w Zborowie akurat w samą porę. Jako bratanek i wysłannik wojewody sieradzkiego Olbrachta, niedawnego cezarianina, zyskał nadmierne zaufanie Krzysztofa i Samuela, który mówił z nim zbyt otwarcie i pokazał mu jakiś kompromitujący list. Innym informatorem był rzekomo bandurzysta Samuela Wojtaszek Długoraj, który wyznał wszystko, co wiedział, jakimś przypadkowo spotkanym i bliżej nie znanym „węgierskim panom", Zybarkowi i Coberowi. O pogróżkach Samuela pod adresem króla i kanclerza donosili podobno również przypadkowi współbiesiadnicy Zborowskiego. Wszyscy oni mieli zgodnie stwierdzić, że Samuel knuł spisek na życie króla Stefana i Zamoyskiemu się odgrażał. Niektóre z tych informacji wyglądają zbyt pięknie, aby były prawdziwe. Niewątpliwie miał Zamoyski informatorów nie ujawnionych, niewątpliwie przejmował listy Zborowskich, choć jedyny z nich, przedstawiony później jako dowód, list Krzysztofa do Samuela z 17 lipca 1583 r., zawiera pogróżki dość ogólnikowe i bez wskazania adresata. Porywczy, lecz niezbyt stały Samuel, pod wpływem brata i rozczarowany do króla, któremu tak długo wiernie służył bez żadnego rezultatu, pozwalał swemu językowi nieraz za wiele. A ludzie kanclerza czuwali i donosili. Pętla wokół zapalczywego rotmistrza zaciskała się coraz szczelniej. Przy tym w wersji wydarzeń rozpuszczanych przez zwolenników Zamoyskiego znajdzie się 167 SPRAWA ZBOROWSKICH później jedno zdanie szczególnie dużej wagi. Wspominając, że obrońcy Samuela widzieli w nim bohatera walk z muzułmanami, anonimowy publicysta broniący kanclerza napisze: „nie wiem, czemu żałują Samuela Zborowskiego, by oni wiedzieli, jakie on z Turkiem porozumienie miał". Wiosną 1584 r. Samuel opuścił rodzinny Zborów, gdzie przebywał nie niepokojony. Nie krył, że przez Kraków chce ruszyć do Włoch, opuszczając na zawsze Polskę. Jechał z nim przynajmniej jeden z dwóch synków ze związku z Zofią Jordanówną zawartego w 1579 r. Kanclerz uprzedzał podobno, iż jako starosta krakowski (przypomnijmy, iż jego poprzednikiem na tym urzędzie był Piotr Zborowski) nie dopuści do pobytu banity na terytorium podległym jego jurysdykcji. Lecz w Krakowskiem były dwory przyjaciół i krewnych Samuela, w Krakowie była jedyna po drodze filia banku Soderinich; okrężna podróż z małym dzieckiem przez tereny, gdzie przyjaciół brakło, mogła być niebezpieczna dla banity. Samuel starał się więc — o ile potrafił — podróżować bez rozgłosu, ale po drodze znów zbyt otwarcie pomstował na Zamoyskiego. Niespodziewanie w nocy z 12 na 13 maja 1584 r. ludzie Zamoyskiego, dowodzeni przez Stanisława Żółkiewskiego, Łukasza Sernego i Marcina Mroczka, wtargnęli do dworu wdowy Włodkowej, siostrzenicy Samuela, w Piekarach koło Proszowic, naruszając święcie zawsze przestrzegany, choć tylko zwyczajowy przywilej nietykalności szlacheckiego domu. Zastali w nim Samuela z nielicznym orszakiem, bez trudu znaleźli schowek, w którym próbował się ukryć. Kanclerz miał dobrych informatorów. A wykonawców swej woli wybrał wśród ludzi wiernych i aż zbyt poważnych do roli policjantów. Zamoyski czekał na więźnia w Proszowicach. Stąd rozkazał go przewieźć w karecie na zamek krakowski i osadzić w baszcie zwanej Lubranką, w której trzymano winowajców ze stanu szlacheckiego. Podobno pchnął natychmiast do Grodna gońców do króla, żądając zgody na stracenie banity. Zważyszy jednak na odległość oraz fakt, że twierdząca odpowiedź Batorego przyszła w czasie nieprawdopodobnie krótkim, domniemywać możemy, że gońcy ci podążyli do Grodna jeszcze przed ujęciem Samuela. Król zgodę na egzekucję wyraził; miał również wówczas stwierdzić, że „zdechły pies nie kąsa". 168 SPRAWA ZBOROWSKICH Decyzja ta na pewno łatwa nie była. Samuel wprawdzie skazany został na banicję, ale bez infamii, bez utraty czci szlacheckiej, a zatem i szlacheckich przywilejów. Powstawało więc pytanie, czy wolno do niego zastosować przepis, iż banitę, który wrócił do kraju, można stracić na rozkaz królewski. Obok wątpliwości prawnej nasuwała się moralna: skoro tak długo władza tolerowała pobyt Samuela w Rzeczypospolitej, czy tym samym miała moralne prawo teraz wygrzebywać wyrok dawny i tyle lat przez nią samą nie przestrzegany. Szlachta krakowska domagała się przebaczenia Zborowskiemu, błagał o to w liście do kanclerza sam Stanisław Szafraniec, cieszący się ogromnym autorytetem. W liście okólnym do szlachty krakowskiej Zamoyski stroił się w szaty bezstronnego stróża prawa, który tylko wykonuje „powinność urzędu". W liście do Szafrańca przedstawiał się jako przyjaciel Zborowskich, ale prywatnie, „a insza, com jako urzędnik czynić powinien". „Dialektyką, i to niezbyt wysokiego gatunku", nazwał stanowisko kanclerza dawniejszy jego biograf, Artur Śliwiński. Tym mniej mogło ono trafiać do ludzi XVI w., którzy wychowani w kulcie prawa, ale również prawa zwyczajowego, niepisanego, ostrej granicy między prawem a moralnością nie kreślili. Zachowała się w późniejszych odpisach, dokonywanych w czasach rokoszu Zebrzydowskiego, ostatnia rozmowa Zamoyskiego z Samuelem i opis egzekucji. Dokument to mocno podejrzany, zwłaszcza że często sąsiaduje z rękopisem dotyczącym ewidentnego fałszerstwa, rzekomego rokoszu gliniańskiego przeciw Ludwikowi Węgierskiemu. Mógł być jednak jakimś echem relacji naocznych świadków tych wydarzeń, którzy — zwłaszcza po śmierci Zamoyskiego — nie czuli się już zobowiązani do dyskrecji. Wedle tej wersji Zamoyski wszedł do celi Zborowskiego z nabitym półhakiem, wołając: „O Samusiu! Prawda, żem ja mężniejszy niż ty, żem cię dostał!" Samuel zaś miał na to odpowiedzieć: „Grzechy moje dały mnie w ręce tobie, nie męstwo twoje." Wersja to dla mnie dość prawdopodobna. Szydercza chełpliwość Zamoyskiego mieści się w tym, co wiemy o jego psychice, o stylu jego wypowiedzi. Natomiast odpowiedź Samuela nosi wyraźnie piętno kalwińskie; przypomnijmy, że był on protestantem. Znacznie mniej prawdopodobna jest wersja oficjalna, jakoby Samuel wyznał, że bracia jego, Andrzej i Krzysztof, planowali zamach na króla 169 SPRAWA ZBOROWSKICH w czasie polowania w Puszczy Niepołomskiej, zawiadomili go o tym w liście, on zaś przez Długoraja odesłał ten list Batoremu. Wspomniany bowiem list się zachował i jak już stwierdziliśmy, nic takiego w nim nie ma, Andrzej Zborowski zaś jako marszałek nadworny koronny, w zastępstwie stale nieobecnego marszałka wielkiego Opalińskiego, sprawował dozór nad bezpieczeństwem królewskim i gdyby rzeczywiście chciał zorganizować zamach na Batorego, nie miałby z tym żadnych trudności i nie musiałby nikomu się zwierzać. Wersja ta lansowana uparcie przez Heidensteina ukazuje tylko, jakimi metodami chciał Zamoyski zohydzić cały ród Zborowskich, wraz z niewinnym Andrzejem. Więcej jeszcze zastrzeżeń budzi następna część relacji, dotycząca ostatniej rozmowy między prowadzonym na ścięcie Samuelem a kanclerzem, którzy mieli się spotkać koło kościoła. Egzekucja bowiem odbyła się u stóp Lubranki, z dala od kościoła, a trudno przypuszczać, aby przed nią prowadzano skazańca po Wawelu. Niemniej sama wymiana zdań jest prawdopodobna: - Odpuść mi, że każę cię tracić. - Nie odpuszczę, bo niewinnie mnie tracisz. - Na Boga cię proszę, odpuść mi. - Odpuszczam, ale cię pozywam przed straszliwy sąd Boga żywego, przed którego majestatem dziś stanę. Ten z tobą rozsądzi, że mnie niesłusznie tracisz! Egzekucja odbyła się rankiem 26 maja. Samuel wręczył Mroczkowi swą chustę, by ten zbroczył ją we krwi skazańca i oddał następnie jego synowi. Złożył głowę na pniu, i poprosiwszy, by kat czekał z uderzeniem, aż trzy razy powie „Jezus", zmówił krótką modlitwę. Gdy wyrzekł wreszcie „Jezus" po raz trzeci, głos jego był tak przejmujący, iż kat rzucił miecz i uciekł; dopiero jeden z hajduków wymierzył cios śmiertelny. Tak skończył człowiek niezrównoważony, namiętny, nieszczęśliwy, zbyt słaby, aby się oprzeć rozsnutej wokół niego, przez obcych i bliskich, niejasnej po dziś dzień intrydze politycznej. Niewątpliwie najwinniejszy był nie on sam, ale brat jego Krzysztof, na pewno nie wykorzystano możliwości ujawnienia rozmiarów intrygi, w którą dał się Samuel głupio zaplątać, a którą za cenę życia może by pomógł zdemaskować. Nie sposób zdejmować winy z Zamoyskiego; eliminował wrogów osobistych bez żadnych 170 SPRAWA ZBOROWSK.ICH skrupułów. Czy wolno ją zdjąć z króla? Jeśli chciał zastraszyć warchołów, to cel swój na krótką metę osiągnął. „Zdechły pies nie kąsa." Ale Samuel zaczął kąsać dopiero po śmierci i kąsa do dziś. Dla nas wina Samuela, choć nie w pełni wyjaśniona, jest niewątpliwa. Lecz współcześni przecież nie wiedzieli o matactwach młodszych Zborow-skich ani o tureckich planach Batorego, których nie można było ujawnić. Wiedziano, że Zamoyski wcześniej wypowiedział przyjaźń wszystkim Zborowskim, choć i Jan, i Andrzej, i starosta szydłowiecki Mikołaj zachowywali się zawsze lojalnie. Widziano, że teraz uderzył w najsłabszego z nich, Samuela, na mocy starego, wątpliwego wyroku, choć przez tyle lat go chronił, choć korzystał z jego usług pod Wielkimi Łukami i Pskowem. Deklamował, że prawo winno być jednakie dla wszystkich: czemuż więc go nie przestrzegał wcześniej? Czy dlatego, że dążył do wyniesienia własnego rodu? — pytano. A może dlatego, że Samuel był protestantem? Czyżby miał to być początek walki z herezją? Nie można się dziwić tym przypuszczeniom. Można jedynie ubolewać, że Batory nie zdobył się na ujawnienie prawdy. Więcej szkody miała przynieść narastająca przez wieki legenda o niewinnie straconym Samuelu, legenda pogłębiająca przepaść między koroną a narodem szlacheckim. Na dłuższą metę prawda jest zawsze polityką najlepszą. I tu jeszcze trzeba wspomnieć o jednym, by imię Zborowskich nie wiązało się jedynie z haniebną śmiercią banity i haniebnym życiem jego młodszego brata. Aleksander Zborowski, młodszy syn Samuela, wpierw student padewski, później dzielny żołnierz, wychowany był oczywiście w nienawiści do Zamoyskiego, w nienawiści do sprawcy aresztowania ojca, Stanisława Żółkiewskiego. W 1610 r. potężna armia moskiewska zagroziła oblegającym Smoleńsk wojskom Rzeczypospolitej. Żółkiewski ruszył na jej spotkanie z niewielkim oddziałem, niemal podjazdem. Na wieść o niebezpieczeństwie grożącym hetmanowi przyprowadził mu swój pułk prywatny, pozostający dotychczas w służbie Samozwańca II, oddał się pod jego rozkazy — Aleksander Zborowski. I przyszedł Kłuszyn—wspólne ich obu zwycięstwo. Lecz to miało być wiele lat później. Na razie mijał moment sposobny, by wielkie plany Batorego wcielić w życie, pozyskać dla nich, namową czy przemocą, Moskwę. W marcu 1584 r. zmarł bowiem Iwan Groźny, czapkę fl 171 SPRAWA ZBOROWSK1CH Monomacha włożył jego głupkowaty syn Fiodor. W sierpniu król zwołał senatorów do Lublina. Przedstawił im, niezbyt zresztą przekonująco, dowody zdradzieckich knowań braci Zborowskich, oznajmił, że Krzysztofa i Andrzeja pozwie przed sąd sejmowy. Ze sprawy banity Samuela zrobiła się sprawa przeciw całemu potężnemu wciąż rodowi. A przecież nawet zdradzieckie knowania Krzysztofa w świetle ujawnionych materiałów nie były bynajmniej bezspornie udowodnione, oskarżenie przeciwko Andrzejowi nie miało natomiast żadnych podstaw. Jedynym skutkiem mogło być zniechęcenie do króla wielu senatorów, w tym i Jana Zborow-skiego, zawsze wobec niego lojalnego. Sam Krzysztof przecież zarzucał starszemu bratu, że sprzyja on wrogom swego rodu. Toteż wielu uczestników obrad wypowiadało się przeciw oskarżeniu: nawet bliski Batoremu nowy arcybiskup lwowski, Jan Dymitr Solikowski, doradzał poprzestać na napomnieniu winnych. Zamoyski przeparł jednak zgodę większości na wytoczenie procesu przed sejmem. Ale tym samym projekty zagraniczne Batorego musiały zejść na plan dalszy w najdogodniejszym dla ich realizacji momencie. Rezultatem tej decyzji była szczególnie zjadliwa kampania propagandowa prowadzona przez Zborowskich i ich zwolenników przeciw kanclerzowi. Zamoyski wiedział o licznych rękopiśmiennych paszkwilach krążących po kraju, o listach opisujących ostatnie chwile Samuela, który rzekomo miał być wcześniej męczony w więzieniu, stracony bez księdza, w sposób szczególnie okrutny. Toteż kanclerz zadbał o dopilnowanie nowej kampanii wyborczej. Przebiegała w większości ziem i powiatów zadziwiająco spokojnie; w niejednym nie poruszono nawet sprawy Zborowskich, żaden głos się nie odezwał w ich obronie. Oczywiście na sejmiku średzkim żale swoje wytoczył przed szlachtą kasztelan gnieźnieński, a poparł go Stanisław Górka, wojewoda poznański, początkowo jeden z najwierniejszych stronników króla, rychło jednak zawiedziony w swoich ambicjach. Szlachta województwa ruskiego początkowo w ogromnej większości wyrażała zadowolenie ze stracenia Samuela, co uśpiło czujność Stanisława Żółkiewskiego, który tu pilnował interesów kanclerza. Sejmik wiszneński zawiódł jego nadzieje: ostre wystąpienie Stanisława Stadni-ckiego, szwagra Zborowskich, zwrócone zarówno przeciw kanclerzowi, jak i przeciw rzekomym planom królewskim ograniczenia wolnej elekcji, 172 SPRAWA ZBOROWSKICH przeciw panoszeniu się Węgrów, nie spotkało się z obiecanym sprzeciwem senatorów. Rozczarował się zwłaszcza Żółkiewski do Solikowskiego. W sumie jednak najwierniejszy przyjaciel kanclerza trochę przesadził w swym pesymizmie; wybrani ostatecznie posłowie z województwa ruskiego nie należeli później na sejmie do antykanclerskiej opozycji. Najburzliwszy przebieg miał sejmik proszowski, skupiający szlachtę województwa krakowskiego. Tu pojawił się sam Krzysztof Zborowski wraz z cynową trumną zawierającą zwłoki Samuela i z jego małym synkiem. W dramatycznym przemówieniu ponad godzinę oskarżał Za-moyskiego. Opisywał tragiczną śmierć brata, kanclerza przedstawiał jako tyrana chciwego krwi. Stwierdził, że Zamoyski nasłał nań niejakiego Pruskiego, który miał go otruć, przedstawił pisemne świadectwo tegoż Pruskiego. Liczni jego zwolennicy usiłowali krzykiem i terrorem zagłuszyć głosy obrońców kanclerza. Gdy Spytek Jordan, notabene powinowaty Samuela, opowiedział się po stronie Zamoyskiego, wymierzyli weń nabite rusznice. Jordan jednak potężnym głosem zakrzyczał przeciwników i mowy dokończył. Rusznice pojawiły się też w dniu następnym, gdy Zamoyskiego bronił Piotr Myszkowski, ale i wówczas Zborowscy nie odważyli się doprowadzić do rozlewu krwi. Skończyło się na krzyku. Na innych sejmikach rozpatrywano sprawę Zborowskich w atmosferze spokoju, odpowiedzialności, ale i pewnego zrozumiałego zaniepokojenia. Dobrze to świadczy o rozsądku politycznym szlachty. Ci sami, co na poprzedniej elekcji gotowi byli wybrać nawet Iwana Groźnego, wołając, że w Polsce nie będzie musiał ścinać tylu głów co w ojczystej Moskwie, a jak kilka zetnie, to się nawet przyda, teraz zdali sobie sprawę, że nad ściętą pochopnie głową nie sposób jednak przejść do porządku dziennego. Dobrze też świadczy o szlachcie, że nie króla za tę decyzję winiła, ale Zamoyskiego, i że równocześnie upomniała się o głowy kozackich dowódców, „ludzi rycerskich" - —jak mówił o nich na sejmiku wiszneńskim krewniak Zamoyskiego Jan Herburt — rycerskich, choć nie herbowych, których również król kazał był ścinać za to, że „teVrorem pohańców byli". Sejm rozpoczął się w Warszawie 15 stycznia 1585 r. Marszałkiem Izby Poselskiej miał być tym razem Wielkopolanin: wybrano Świętosława Orzelskiego, sędziego ziemskiego kaliskiego, protestanta. Był to człowiek doświadczony w służbie publicznej, znakomity historyk, działacz wierny 173 SPRAWA ZBOROWSKICH królowi, choć krytyczny wobec pewnych poczynań Zamoyskiego, bezstronny i obiektywny. Kluczowym punktem obrad miał być sąd nad Zborowskimi. Wedle prawa w sądzie sejmowym zasiadał król z senatorami bez udziału Izby Poselskiej. Izba ta jednak bacznie obserwowała proces i żywo reagowała na jego przebieg; król dozwolił posłom na przysłuchiwanie się obradom sądu. Instygatorem koronnym, czyli prokuratorem, król mianował Andrzeja Rzeczyckiego, biegłego, choć niezbyt znanego prawnika, na którego posłuszeństwie mógł polegać. Kanclerz trzymał się na uboczu, ale obrady śledził bacznie, odkładając wszystkie inne sprawy. W jednym z nielicznych pisanych wówczas listów, do Andrzeja Batorego, wyraźnie stwierdził, że z powodu trwania sejmu pisze krótko i zwięźle. I dwór, i kanclerz zdawali sobie sprawę, że obrady będą gorące, a determinacja Zborowskich może doprowadzić ich do rozpaczliwych kroków, zwłaszcza że przyciągnęli ze znacznym orszakiem zbrojnym i stanęli w pobliżu Warszawy. Stąd pełna mobilizacja zbrojna, obsadzenie wojskiem zamku warszawskiego, warta halabardników przed salą obrad senatu, straże marszałkowskie, którymi z racji swego urzędu dyrygował Opaliński. 28 stycznia rozpoczęły się obrady sądu. Ani Krzysztof, ani Andrzej Zborowscy nie stawili się osobiście; pełnomocnictwa Krzysztofa przedstawili: Jan Zborowski, znany teolog i polemista kalwiński Jakub Niemo-jewski oraz pisarz grodzki radomski Boniecki. Zagaił obrady Opaliński, oddając głos Rzeczyckiemu. Lecz wówczas Jan Zborowski zażądał od króla glejtu bezpieczeństwa dla braci, by mogli się stawić przed sądem. Król przekazał sprawę kanclerzowi: Zamoyski glejtu odmówił. Wówczas, na kolejną prośbę kasztelana gnieźnieńskiego, Stefan podpisał skrypt gwarantujący oskarżonym wolność i bezpieczeństwo do chwili ogłoszenia wyroku. Nie o to im oczywiście chodziło: natychmiast po skazującym wyroku mogli być przecież pojmani. I naturalnie na proces się nie stawili. Obrady sądu wlokły się długo. Trybunał ten musiał oprócz sprawy Krzysztofa i Andrzeja rozstrzygnąć dwie inne prywatne z nią związane: oskarżenie Zamoyskiego przeciw Zborowskiemu o potwarz — kanclerz usiłował rzekomo zorganizować otrucie Krzysztofa, oraz skargę wdowy Włodkowej o naruszenie nietykalności domu szlacheckiego. Zamoyskiemu 174 SPRAWA ZBOROWSKICH przyznał pełną satysfakcję, nakazując Krzysztofowi odwołanie oszczerstwa w ciągu dwóch tygodni, gdyby zaś się nie stawił, grożąc wieżą, grzywną lub infamią. Pozew Włodkowej oddalono. Zasadnicza sprawa przebiegała wolniej. Jan Zborowski uderzył w ton pokory, usiłując zmiękczyć serce króla i apelując o litość dla braci, ale potrafił również w miarę potrzeby ostro występować przeciw kanclerzowi, gdy na przykład podawał w wątpliwość autentyczność przedłożonych przez oskarżenie listów. Natomiast Niemojewski zachowywał się butnie i zuchwale. Zakwestionował prawo króla do przewodniczenia sądowi, wskazując, że jako pozywający jest stroną, więc we własnej sprawie nie może być sędzią. Zbyt jasne były już teraz nowe dowody winy Krzysztofa, jego wielokrotne knowania z Iwanem i z Rudolfem II przeciw Batoremu, by mogły go uratować prawnicze kruczki. Rzeczycki zbijał je z łatwością. Kanclerz wypowiadał się zasadniczo tylko w imieniu króla, nie własnym; gdy jednak pozwany został jako świadek, zapewniał o swojej życzliwości i przyjaźni dla Zborowskich, przypomniał, że pomagał Samuelowi, by ten na polu bitwy mógł zmazać swe winy i zasłużyć na przebaczenie. Zeznał jednak również, że Samuel przed śmiercią przyznał się do winy i braci oskarżył. Najmocniej obciążyły Krzysztofa zeznania Olbrachta i Samuela Łaskich, choć ten ostatni błagał najpierw, by z jego świadectwa zrezygnować. Na ich podstawie udowodniono między innymi dwa planowane zamachy na życie króla. Nic jednak niemal nie pozwalało łączyć z tą sprawą Andrzeja: wiadomo, że nie zerwał nigdy kontaktów z młodszymi braćmi, ale co wiedział o ich planach, jak się do nich ustosunkował, pozostało jego tajemnicą. Wyciągnięto również w procesie sprawy sięgające bezkrólewia i pierwszych po nim miesięcy, knowania Krzysztofa z przedstawicielami Iwana, ich związek ze sprawą Ościka. Przeraziło to Radziwiłłów: sami mieli nieczyste sumienie. Z goryczą zabierali głos w senacie, przypominając, jak prędko i bez oporu zgodzili się Litwini na ścięcie Ościka, żałując, że i teraz król nie może sądzić według prawa litewskiego. Sądzono jednak wedle prawa polskiego, dając wszelkie szansę oskarżonemu. Pomogło mu to niewiele, irytowało jedynie króla, który nie wytrzymał nerwowo i kilkakrotnie nawet sięgał do szabli, gdy obrońcy oskarżonego próbowali z dużą biegłością przeróżnych wykrętów i krucz- 175 SPRAWA ZBOROWSKICH ków prawnych. Największą irytację Stefana wzbudził Zbigniew Ossoliński, siostrzeniec Zborowskich i krewniak pierwszej żony Zamoyskiego, który zjawił się nagle w sądzie 18 lutego w imieniu uchylających się od dalszego udziału pełnomocników oskarżonych i oświadczył, że Krzysztof ani nie upoważniał nikogo do reprezentowania jego interesów, ani nie uznaje kompetencji sądu. Wówczas to Batory porwał się z miejsca z krzykiem: „Albo uczyńcie mi sprawiedliwość, albo rozwiążcie mi ręce skrępowane waszymi prawami, a sam pomszczę mojej krzywdy." To przesądziło sprawę. Dotąd dawano oskarżonemu wszelkie szansę i mylne oczywiście byłoby interpretowanie tego jako przejawu rodzącej się anarchii. Zaszczyt tylko przynosi naszym przodkom, że w trudnym procesie karnym oddawali obwinionemu to, co dziś przed sądem przyznaje mu każdy demokratyczny i cywilizowany naród. Gdy jednak matactwa obrony, jej gra na zwłokę wobec braku rzeczowych argumentów stały się jasne, przystąpiono wreszcie do wotowania. Ale tylko nad sprawą Krzysztofa: oskarżyciel zrezygnował z postępowania przeciw Andrzejowi. 22 lutego zapadł wyrok. Krzysztof skazany został niemal jednogłośnie na infamię, banicję, konfiskatę dóbr i utratę szlachectwa. Dla wielu senatorów głosowanie za wyrokiem było tragedią osobistą. Karnkowski płakał. Bohaterowie wojen z Moskwą, wojewoda połocki Dorohostajski i smoleński Kmita błagali króla o łaskę, nie tyle dla Krzysztofa, ile dla dobrego imienia Zborowskich. Przyznawali, że Krzysztof był winien, ale zdawali też sobie sprawę, że za jego matactwa zapłacił głową mniej winny czy niemal niewinny Samuel. Słusznie podnosili niektórzy senatorowie, że Samuel byłby ważnym świadkiem w tym procesie, że tak pośpieszne usunięcie go ze świata mogło się zdawać dość podejrzane. Wyczuwało się pretensje do Zamoyskiego. Wiedzieli też senatorowie, że wyrok wzburzy różnowierców: Krzysztof i Samuel byli protestantami, jak również ich obrońca Niemojewski. Król tłumaczył, że czekał na stawienie się Krzysztofa, na ukorzenie się i prośbę o łaskę. Wobec złej woli oskarżonego dłużej czekać nie mógł. Przed senatorami uderzał w ton pojednawczy. Ale gdy sześciu posłów z arianinem Mikołajem Kazimierskim na czele złożyło przed nim protestację, znów porwał się do korda, mimo że protestacja taka była w owych czasach uznanym prawem skazanego i jego obrońców. Ułagodził go Orzelski, 176 9. Namiot senatorski i namioty dygnitarzy na polu elekcyjnym 16. Jan Zamoyski SPRAWA ZBOROWSKICH oświadczając, że Kazimierski mówił w imieniu własnym, że Izba Poselska stoi za królem. Tylko sześć głosów opozycji w sprawie bądź co bądź nie do końca wyjaśnionej to niewiele, to świadectwo zaufania, jakim większość szlachty wciąż obdarzała króla, świadectwo aprobaty dla polityki Batorego. Nawet Kazimierski zgłosił się w końcu do zwyczajowego ucałowania ręki królewskiej, tyle że Stefan go ze złością odtrącił. Tak cały sejm zszedł na sprawie Zborowskich, gdy inne były dla króla ważniejsze: łatwa z pozoru rozprawa z Moskwą po śmierci Iwana, przygotowanie rozprawy z Turcją. Batory chciał na to uzyskać zgodę sejmu, lecz Zamoyski, któremu wciąż ufał, gdy szło o przygotowanie opinii publicznej, pokierował sejmikami i samym sejmem tak, by przede wszystkim uzyskać sankcję prawną dla swej walki ze Zborowskimi. Sankcję taką uzyskał — i stracił to, co uważano często za jedyną dla Rzeczypospolitej okazję. Pobudki jego były z pewnością egoistyczne. Wypada jednak zadać pytanie, czy kanclerz nie patrzył równocześnie na tę rzekomą okazję trzeźwiej od króla i czy zuchwałego planu marszu na Stambuł przez Moskwę — w dodatku przez Moskwę, która odetchnąwszy po śmierci Iwana raczej zdawała się łączyć wokół słabego, więc niegroźnego Fiodo-ra — nie traktował z przezorną rezerwą. Jeśli tak — miał zapewne rację. Gdyby szło tylko o wojnę z Moskwą, to ryzyko było niewielkie, a możliwości duże. Dwadzieścia lat później akcja kilku polskich magnatów wystarczyła, by obalić następcę Fiodora, Borysa Godunowa, i osadzić na jego tronie Dymitra zwanego Samozwańcem. Ale ta interwencja sił zbrojnych Rzeczypospolitej nie zdołała, mimo silnego poparcia części społeczeństwa moskiewskiego, doprowadzić do unii i współdziałania przeciw wspólnemu wrogowi. Wszystko to, co wiemy o udziale Zamoyskiego w planach wojennych króla Stefana, dotyczy wyłącznie wojny z Turcją. Tak jak przed wyprawą Dymitra Samozwańca był jej przeciwny, zapewne i teraz, gdy ostygły emocje kampanii pskowskiej i coraz wyraźniej uwidoczniło się zainteresowanie znacznych kręgów magnaterii i szlachty dziewiczymi ziemiami Ukrainy, również kanclerz w tych stronach widział dla siebie i dla swej fortuny przyszłość. Wojna z Turcją była z licznych względów popularna wśród szlachty: usuwała zagrożenie tatarskie wiszące nad najżyźniejszymi ziemiami Rzeczypospolitej, kładła kres niszczącym najazdom i cierpieniom 7 — Zamoyski 177 SPRAWA ZBOROWSKICH pędzonej w jasyr ludności, dla eksploatacji rolniczej otwierała nowe tereny na południowym wschodzie, a dla handlu zbożem drogę z Morza Czarnego nad Śródziemne, do potrzebującej polskiego zboża Hiszpanii. Sam Za-moyski w tych latach właśnie na południowym wschodzie budował swoje potężne latyfundium i w wojnie z Turcją był osobiście zainteresowany. Gdy później miał relacjonować publicznie plany królewskie, o wojnie z Moskwą nie wspominał. Mówił tylko, że uważali z królem za możliwe wystawienie 30 000 zbrojnej w kopie kawalerii, 15 000 pieszych muszkieterów, 10 000 zaciężnego wojska, w tym 850 oficerów -- proporcja w stosunku do szeregowych żołnierzy bardzo wysoka i świadcząca, że w planach swoich uprzedzali oni późniejsze reformy wojskowe dokonane w XVII w. przez Holendrów i Szwedów. Z taką armią można by się pokusić nawet o opanowanie Konstantynopola, a w najgorszym razie o osiągnięcie linii Dunaju, czyli wyzwolenie Węgier. Do tego parła dyplomacja Filipa II, któremu Batory nie ufał, a z którego praskim zwolennikiem, Wratysławem z Pernstejna, miał Zamoyski wciąż ścisły kontakt. Brak jakichkolwiek informacji, na jaki temat korespondowali kanclerz wielki koronny i najwyższy kanclerz królestwa czeskiego, świadczyć jedynie może, że były to listy ściśle poufne. Stąd opór Zamoyskiego wobec planów moskiewskich króla, chęć odmiennego, realniejszego jego zdaniem rozwiązania kwestii tureckiej. Stąd może i fakt, że sejm, nad którym zachował przecież znaczną kontrolę, sprawy wojny z Moskwą nie podjął. Z DALA OD POLITYKI Król odjeżdżał z sejmu rozgoryczony. Zaniepokoiło to Andrzeja Opaliń-skiego. Znal lepiej niż wielu innych, lepiej zapewne niż Zamoyski, stan zdrowia Batorego i zdecydował się odbyć z nim męską rozmowę na temat następstwa tronu. Zaproponował udzielenie kanclerzowi szerokich pełnomocnictw, zabezpieczenie mu odpowiednich środków, przede wszystkim finansowych, by w razie bezkrólewia mógł powstrzymać Zborowskich od zemsty i zapewnić koronę jednemu z bratanków Stefana. Ale Batory zdawał się już nawet Zamoyskiemu nie wierzyć. Skarżył się tylko,.że trudno królować niewdzięcznym Polakom. „Wszedłbym sam — mówił — w naj-nędzniejszy czyściec, by mi nie szło o sławę, puściłbym to królestwo, a miałbych na takie jatki synowca dać." Po zakończeniu sejmu stosunki między królem a kanclerzem się ochłodziły. Zamoyski pozostał do początku marca w Warszawie, skąd ruszył do swych majątków. Przez następne kilkanaście miesięcy rezydencją jego był Bełz, choć coraz częściej przebywał i w budującym się Zamościu: najdalsze jego podróże to w styczniu 1586 r. do Lwowa i w październiku do Przemyśla. Król natomiast wyruszył do Krakowa, skąd kierował polską polityką zagraniczną, jeśli nie wymykał się do Puszczy Niepołomskiej na forsowne polowania, pogarszające stan jego zdrowia. Pił dużo, wbrew wskazówkom lekarzy. Spisał kolejny testament, w nim również skarżąc się na polski czyściec. Chyba już wątpił w realność swych moskiewsko-ture-ckich planów, zwłaszcza że najważniejszy sprzymierzeniec, papież Grzegorz XIII, do końca się łudził, że Moskwę da się zjednać dla katolicyzmu działaniami pokojowymi, a szansę zwycięstwa widział raczej w sojuszu 179 Z DALA OD POLITYKI Batorego z Hiszpanią i państwami włoskimi, podobnie jak Zamoyski. Być może właśnie na tym tle nastąpiło wyraźne ochłodzenie stosunków pomiędzy królem a kanclerzem. Wieść o śmierci Grzegorza XIII, o wyborze nowego papieża, Sykstusa V, ożywiła tureckie plany Batorego i jego samego. Król rycerz nie zawsze potrafił znosić codzienne trudy i przeciwności pokojowego panowania, wystarczyła jednak myśl o trudach wojny, by obudzić jego gasnącą energię. Wysłał natychmiast do Rzymu arcybiskupa Solikowskiego, sam zaś wyjechał pod koniec lata 1585 r. na Litwę, gdzie -jak pisze Heiden-stein - - „rad bawił, ponieważ obywatele tameczni kochali go i do wszystkich jego zamysłów wykonania z uprzejmą chęcią dopomagali". Osiadł w Grodnie, gdzie w obrębie starego zamku gotyckiego powstał za jego czasów nowy pałac renesansowy, dzieło najprawdopodobniej floren-ckiego z urodzenia, lecz od dawna w Polsce zadomowionego artysty Santi Gucciego. Król, niespokojny duch, nie umiał długo nigdzie zagrzać miejsca, ale najchętniej przebywał właśnie tu, w sercu rozległych puszcz, w których polować mógł do woli. Podobnie w Koronie wolał od innych miast stołeczny Kraków, skąd tak blisko było do Puszczy Niepołomskiej i gdzie też Gucciemu kazał budować sobie pałac w Łobzowie. Z Grodna prowadził rokowania z nowym papieżem, którego rychło zjednał dla zuchwałego planu marszu na Stambuł przez Moskwę. Po Solikowskim wysłany z tym został do Rzymu biskup warmiński, kardynał Andrzej Batory. Zamoyski wyraźnie od tych rokowań był odsunięty i nie wiedział nawet zapewne o jednym ich ważnym aspekcie. Kanclerz bowiem, choć protestantom niezbyt w gruncie rzeczy życzliwy, znał ich siłę w Rzeczypospolitej, liczył się z ich znaczeniem i wielokrotnie, na pokaz, demonstrował swą życzliwość dla gwarantowanej przez konfederację warszawską tolerancji wyznaniowej. Warunki zaś postawione przez papieża, a przez Batorego akceptowane, przewidywały właśnie wspólną akcję nie tylko przeciw Turkom, ale i przeciw protestantom. Batory publicznie przeciw tolerancji się nie wypowiadał, grał umiarkowanego, ale zarazem nie krył, że tolerancji uczył go rozum i „francuskie przykłady", czyli obawa wojny domowej. Protestantyzm uważał za czynnik niebezpieczny ze względów politycznych. Traktując religię, jak wielu władców owego stulecia, jako „instrumentum regni", narzędzie pano- 180 Z DALA OD POLITYKI wania, kiedy tylko mógł, opowiadał się zdecydowanie po stronie katolickiej: popierał jezuitów w Polsce i w Siedmiogrodzie, walczył z luterańskim Gdańskiem, przygotować miał wkrótce wyprawę przeciw protestanckiej Rydze, która odmówiła wówczas podporządkowania się świeżo wprowadzonemu kalendarzowi gregoriańskiemu i podniosła bunt. A nawet jeśli publicznie potrafił grzmieć przeciw sprawcom antyprotestanckich tumultów w Krakowie, to też tylko na pokaz: wbrew wszelkim pogróżkom, palcem nie kiwnął, aby ich ukarać. Uderzająca jest zgodność relacji protestanckiego historyka, arianina Andrzeja Lubienieckiego, z doniesieniami Huraulta de la Maisse. W okresie wznowienia rokowań między Rzymem a Batorym za pontyfikatu Sykstusa V ambasador Walezego w Rzymie pisał do swego pana, iż papież chce ligi ze Stefanem głównie po to, aby wytępić herezję we Francji, Szwajcarii, Gryzonii i Anglii. Po śmierci Batorego stwierdził, że papież żałuje monarchy, „który przyrzekł nie tylko uzbroić się przeciw Turkowi, ale również wygnać wszystkie herezje z tego królestwa". Lubieniecki zaś twierdził, że to właśnie papież postawił warunki: pomoc finansową na wojnę z Moskwą i Turcją w zamian za eksterminację protestantów w Polsce. Historyk protestancki wykazał zresztą wiele rozsądku i ostrożnego wyczucia charakteru monarchy, wskazując, iż dyplomaci papiescy „panu, jakośmy go znali, w sławie i we złocie nade wszystko się kochającemu, bardzo zadali wielką w myślach walkę", i dodając: „co on sam był zawarł w myślach swych, to Pan Bóg wie". Pan Bóg może wiedział, ale Zamoyski tym razem nie. Odsunięty od władzy polityk zasiada najczęściej do pisania pamiętników. Podobnie Zamoyski, gdy władza, częściowo przynajmniej, zaczęła wymykać mu się z rąk. Zresztą i wcześniej on sam i Batory, który zatrudniał licznych historyków polskich i węgierskich, dbali o reklamę swych sukcesów militarnych, o usprawiedliwienie pociągnięć politycznych. Wówczas to w najbliższym otoczeniu kanclerza pojawił się Reinhold Heidenstein, Prusak z Królewca, niegdyś w Padwie Polakom i Polsce nieprzyjazny, który jednak zwęszył widoki kariery na dworze króla Stefana i związał się z Zamoyskim. Dawny sekretarz księcia pruskiego Albrechta Fryderyka, od 1582 r. stał się sekretarzem królewskim, to jest w praktyce pracownikiem kancelarii Zamoyskiego. Wysłany został od razu z misją dyplomatyczną do 181 Z DALA OD POLITYKI Kurlandii i Prus, co łączyło się niewątpliwie z nowym kursem politycznym Batorego, ugodą z Hohenzollernami i dopuszczeniem Jerzego Fryderyka do administracji Prus w zamian za życzliwy Stefanowi głos w kolegium elektorskim na wypadek śmierci Rudolfa II. Zamoyski, początkowo zapewne podzielający krytyczne głosy szlacheckie wobec wzmocnienia Hohenzollernów nad Bałtykiem, wkrótce dla tej polityki dał się całkowicie zjednać. Otwarcie popierał Jerzego Fryderyka w jego sporach z poddanymi, zaprzepaszczając możliwość stworzenia korzystnego precedensu, uznania prawa Polski do wtrącania się w wewnętrzne sprawy pruskie. Tak dalece zyskał sobie zaufanie księcia administratora, że ten, wyjeżdżając w maju 1586 r. do Niemiec, polecił Zamoyskiemu opiekę nad sprawami Prus. Pośrednikiem był właśnie Heidenstein. Nobilitowany w 1585 r. sekretarz królewski posłował wówczas do Gdańska, z którym Zamoyski nadal utrzymywał ożywione i przyjazne stosunki, nie za darmo oczywiście, przyjmował bowiem chętnie od Gdańszczan zarówno armaty do swej nowej rezydencji, jak i sukno dla służby. Zadaniem Heidensteina było między innymi sławienie czynów kanclerza. Wkupił się w jego łaski zapewne zgrabnym łacińskim traktacikiem w formie listu o zaślubinach z Gryzeldą. W 1584 r. wydał, również łaciński, traktat Pamiętniki o wojnie moskiewskiej w sześciu księgach. Rok później, już z Bełza, Zamoyski donosił przebywającemu przy królu i pilnującemu tam jego interesów sekretarzowi wielkiemu koronnemu Piotrowi Tyli-ckiemu: „Zaraz od tego przystąpię do poprawy kommentarzów moskiewskich i jednym impetem dyktować będę i te dwie lecie po wojnie. Które będą mogły, będzieli się zdało, poleżeć, ale za świeża lepiej je naterminować. Co sprawiwszy, Reinolda poślę tam do Krakowa i zaraz druku będzie mógł dojźrzeć. Interim o jurgielt staraj mu się WM." Nowe wydanie komentarzy Heidensteina wraz z opisem dwóch lat późniejszych komuś się jednak „nie zdało". Wyszło dopiero w 1588 r., po śmierci Batorego, a opis owych dwóch lat, o ile rzeczywiście został podyktowany, najpewniej trafił do innego dzieła łacińskiego Heidensteina, wydanego dopiero w 1672 r. pt. Dzieje Polski od śmierci Zygmunta Augusta do r. 1594. Poza tym, niezbyt jasnym, świadectwem współpracy polityka 182 Z DALA OD POLITYKI z historykiem, mamy i inne jej przykłady. Tylickiemu bowiem Zamoyski donosił, że Heidenstein pomaga mu w redagowaniu dekretu na Zborow-skich, a w praktyce akt całego procesu sejmowego. Niezbyt widać przejmowano się protokołowaniem, skoro nieraz i kanclerz, i jego sekretarz nie byli pewni swej pamięci. Zamoyski prosił Tylickiego o dodatkowe dokumenty z kancelarii koronnej i nie krył, że ich publikowanie uważa za przedwczesne. Ostatecznie ukazały się one pod nazwiskiem Rzeczyckiego. Oprócz spraw ruskich kanclerz niewiele się mieszał do polityki. Tylicki zawiadamiał go, że król nawet wakansów nie chce rozdawać po jego myśli, żąda natomiast twardo, by pogodził się z Janem Zborowskim. Karnkowski próbował godzić go z Górką — ten ostatni był do tego skłonny — ale za pomoc w obsadzeniu wakujących godności. Ważny urząd starosty grodowego krakowskiego stawał sję dlań tylko balastem, bo okoliczna szlachta, której głos w obronie Samuela zlekceważył, nie kryła swej wrogości. Zrzekł się go więc na korzyść wiernego Mikołaja Zebrzydowskiego, nie przewidując groźnych po latach konsekwencji: spór między Zygmuntem III a Zebrzydowskim o nadany niegdyś Zamoyskiemu przez Stefana dwór starościński na Wawelu stanie się później jedną z przyczyn rokoszu. Przymusowa bezczynność polityczna korzystnie wpłynęła na stan dóbr Zamoyskiego. Wzrosły one znacznie w poprzednich latach. Od 1578 nie było roku, w którym by kanclerz nie dokupił choć jednej włości, nieraz kilkuwioskowej. Podstawą dochodu stały się jednak starostwa. Rok największego znaczenia politycznego kanclerza, 1580, przyniósł mu aż cztery. Jaworowskie i krzeczowskie rozszerzały granice latyfundium daleko na południe, garwolińskie było dogodnie położone w pobliżu rosnącej w znaczenie Warszawy, odległe międzyrzeckie, na granicy brandenburskiej, stanowiło punkt oparcia w Wielkopolsce. Największe znaczenie miało pozyskanie Karczmarzowic na Podolu. Włość to była potężna, położona na południe od Baru, sięgająca Dzikich Pól i granicy mołdawskiej nad Dniestrem, kraj piękny, rozległy i żyzny, lecz niemal dziki i pusty. Stanisław Żółkiewski, który kilkanaście lat później go zwiedzał, urzeczony był szerokimi dolinami i malowniczymi wzgórzami, lasami i łąkami, rozlanymi rzekami i rwącymi strumieniami, nad którymi wypatrywał żeremi bobrowych i miejsc sposobnych do zakładania stawów rybnych. 183 Z DALA OD POLITYKI Prawo własności tych ziem nie było dokładnie uregulowane: królewskie czy biskupa kamienieckiego. Ponadto siedziała tu pewna liczba wolnych osadników, częściowo szlachty, być może zresztą samozwańczej, bo bez żadnych pergaminów, co narazić ją później miało na konflikty z nowym właścicielem. Sporo też, jak na całych Dzikich Polach, było ludności koczowniczej, czabanów pasących ogromne stada ukraińskich wołów, pędzonych stąd często na sprzedaż przez całą Koronę aż za niemiecką granicę i dalej jeszcze. Bydło też, łatwiejsze do ukrycia w jarach, gdy wierchowiną przemykały na północny zachód czambuły tatarskie, było główną podstawą bogactwa miejscowej ludności, w praktyce wolnej, ale wciąż zagrożonej przez rabusiów z Krymu i Budziaku, a również przez własnych niekarnych obrońców. Taką akcję odzyskiwania wołów zrabowanych chłopom przez towarzyszy pancernych opisał później Żółkiewski. Wprowadzenie tu władzy Zamoyskiego nie spotkało się początkowo z oporem. Chłopi, choć dotąd w praktyce do żadnych świadczeń nie pociągani, otrzymali chwilowo wolniznę, ta zaś ściągała na Podole również zbiegów z dalszych terenów. Zamoyski korzystał z tego bez skrupułów, co najwyżej, gdy sprawa się wydała i dotychczasowy pan żądał wydania zbiega, kanclerz przyzwalał łaskawie, by jego nowy poddany wykupił się z dotychczasowej niewoli. Ten zaś czynił to chętnie: łatwo się było wzbogacić na żyznej ziemi Podola. W zamian żądał od swego nowego pana jednego tylko: broni. Chwilowy dostatek przychodziło bowiem okupić ciągłą gotowością bojową na wypadek wtargnięcia Tatarów. Tak pod skrzydłami Zamoyskiego i innych podobnych mu panów kresowych rosło na rubieżach Korony nowe społeczeństwo złożone z jednostek energicznych i dumnych. Gdy miną lata wolnizny, gdy właściciele rozpoczną egzekwowanie należnych sobie świadczeń, chłopi ci nie będą skłonni do pokornego poddania się panu i jego podstarościm. Jedni pójdą na Niż i wzmocnią Sicz Zaporoską, inni czekać tylko będą na stosowną chwilę, by przeciw panu za broń chwycić. Doświadczy tego jeszcze sam kanclerz. Tymczasem jednak zabezpieczał i organizował nowe włości. Pierwsze nadanie na Karczmarzowice otrzymał jeszcze w 1578 r., od króla jednak, a nie od Kościoła. Zakupiwszy więc w styczniu 1583 r. część podwarszawskiej Pragi, po miesiącu odstąpił ją biskupowi kamienieckiemu w zamian 184 Z DALA OD POLITYKI za zrzeczenie się przezeń praw do Karczmarzowic, a wkrótce za pośrednictwem nuncjusza uzyskał sankcję Rzymu na alienację dóbr kościelnych. Wówczas całkowicie bezpieczny w ich posiadaniu, rozpoczął akcję koloni-zacyjną z dużym rozmachem. Kierował nią od 1584 r. Łukasz Serny, żołnierz doświadczony, który niegdyś wojował przeciw hugenotom we Francji, a następnie wsławił się pod rozkazami hetmana w wojnie inflanckiej i przyjęty został, wraz z ojcem Bartłomiejem, burmistrzem Sandomierza, do jego herbu. Na terenach tych, nad rzeką Murachwą na południe od Karczmarzowic umyślił kanclerz założyć miasto nazwane na cześć jego przodka Szaro-grodem. Przywilej na lokację dostał od Batorego już w 1579 r. Początkowo niewiele przedsięwziął; dopiero obietnica dwudziestoletniej wolnizny ściągnęła wielu osadników. W 1583 r. było ich tam już około 260. Wówczas to wyprawili oni do Zamoyskiego poselstwo z prośbą, by co rychlej wobec grożących wokół niebezpieczeństw, rozpoczął budowę zamku obronnego. Odtąd prace szły szybciej, spowodowały nawet interwencję turecką. Porta otomańska tradycyjnie spoglądała z podejrzliwością na fortyfikowanie rubieży koronnych. Nowa twierdza leżała zaledwie 10 mil od granicznego tureckiego zamku w Benderach na Mołdawii. Posłaniec turecki przybył do Zamoyskiego z interwencją, powołując się na dawne, zabraniające budowy fortec granicznych, traktaty. Lecz spór na argumenty papierowe z kanclerzem był trudny: przedłożył dowody, iż ów artykuł był zawsze sporny i stosowanie go zostało zawieszone. Kolejny czausz turecki przysłany ze skargą na łamanie traktatów został przez Zamoyskiego zbyty krótko argumentem, że forteca jest przeciw nękającym posiadłości Porty Kozakom. Argument wsparty został ostatecznie wysoką łapówką i Turcy się uspokoili, a Zamoyski mógł dalej fortyfikować swe podolskie włości. Za przykładem Zamoyskiego szli inni panowie kresowi. Mikołaj Jazło-wiecki, starosta śniatyński, obwarował w 1585 r. swoje miasteczko Kopystrzyn w województwie bracławskim, tak by mogło w razie potrzeby zatrzymać ordyńców, i sam o tym doniósł Zamoyskiemu, prosząc zarazem o zezwolenie na wyprawę w dwa tysiące ludzi w posiadłości tatarskie, pod Oczaków albo Białogród (Akerman). Nie znamy odpowiedzi Zamoyskiego, widać jednak, że hetman wielki uchodził za przychylnego prowokacjom granicznym wymierzonym przeciw wasalom Porty. Tym bardziej każe to 185 Z DALA OD POLITYKI nam domniemywać, że niechętny marszowi na Stambuł przez Moskwę, poparłby akcję bezpośrednią przeciw imperium otomańskiemu, zwłaszcza teraz, gdy zaangażował swoją energię i kapitały w budowę włości ukrainnej. Znacznie wolniej szły prace budowlane w Zamościu, ale też i plany były rozleglejsze. Miasto takie, jakim je dzisiaj znamy, zaniedbana perła polskiego Renesansu, najpiękniejsze swoje budowle zawdzięcza latom późniejszym, w znacznej mierze już po śmierci kanclerza. Plany jednak były gotowe i powoli realizowane. Kanclerz umiał tu być organizatorem rozważnym i dalekowzrocznym. Oprócz zatwierdzania planów i przepisów regulujących życie nowego organizmu dbał o stworzenie mu jak najlepszych perspektyw rozwojowych. Wielkie znaczenie mogło tu mieć stanowisko Lwowa, miasta potężnego i bogatego. Chodziło o przekonanie władz miejskich, że Zamość nie będzie ze Lwowem konkurował, ale wręcz przeciwnie — współpracował. Toteż korespondencja z władzami Lwowa była w owych czasach szczególnie żywa. Odmiennie jak w przypadku Gdańska, nie miasto tym razem zabiegało o poparcie kanclerza, lecz on 0 jego przychylność dla Zamościa, o uznanie go za kolonię Lwowa. Szlacheccy jednak sąsiedzi przychylności Zamoyskiego zbyt często nie zaznali. Mawiał kanclerz podobno: „i za stołem, i w imionach przestronne być lubię". Stąd ciągłe spory z sąsiadami, przeważnie kończące się dla nich niepomyślnie. Nie tylko zasiedziała a pozbawiona pergaminów szlachta podolska ustępować przed nim musiała ze swych odwiecznych włości. W ostatnich latach panowania Batorego nasilił się wcześniejszy spór z podsędkiem bełskim Marcinem Oleśnickim o lasy, łąki i pastwiska położone nad górnym Wieprzem. Doszło niemal do małej wojny sąsiedzkiej: najazdy zbrojnych w siekiery i włócznie pachołków, burzenie mostów, uprowadzanie poddanych, karczowanie spornych lasów czy wystawianie w nich swych kopców granicznych były na porządku dziennym. To tylko jeden z wielu przykładów, jakimi sposobami budował kanclerz swoje latyfundium. Trzeba jednak oddać mu sprawiedliwość, że raz położywszy pod to latyfundium podwaliny, zyskawszy pełną niezależność materialną, nie popełniał błędów z czasów Henryka Walezego, nie doprowadzał do rozpaczy uciemiężonych ponad miarę poddanych, zarówno wiejskich, jak 1 miejskich. Znakomicie się orientował, ile mogą znieść, nie buntując się 186 Z DALA OD POLITYKI ani nie zaniedbując eksploatowanej rabunkowo gospodarki. Dbał nawet o ulgi, nawet o konkretną pomoc dla szczególnie jej potrzebujących, 0 podnoszenie gospodarstw już zaniedbanych. Śrubując zaś do tych granic powinności chłopskie — nie tylko pańszczyznę, bo niejednokrotnie dążył do zamiany jej na czynsz — dbał równocześnie, by nikt inny poddanych jego nie uciskał; sam chronił ich przed wojskiem, przed podatkami, a zwłaszcza przed samowolą własnych urzędników. Jak zwykle wydawał zalecenia i przepisy bardzo piękne na piśmie; czy zawsze jednak były przestrzegane, wolno wątpić. Ostatecznie to właśnie w dobrach kanclerza Szymon Szymonowie napisał swych 'Żeńców. Dobra wola zaś w tym wypadku nie miała nic wspólnego z humanitaryzmem. Jak słusznie zauważył monografista działalności gospodarczej kanclerza, Aleksander Tarnawski, „zdawał on sobie dobrze sprawę z tego, że od dobrobytu chłopa zależy w dużej mierze dochodowość jego majątku; tylko chłop dobrze odziany i odżywiony oraz wyposażony w dostatni inwentarz roboczy może wydatnie pracować dla dworu". Tak upływały Zamoyskiemu dni i miesiące: przy pisaniu instrukcji gospodarczych, korespondencji dotyczącej głównie spraw majątkowych, przy sporach sąsiedzkich. Kłopoty miał z niedawnymi szwagrami, Radziwiłłami, grożącymi procesem o posag siostry. Teraz oni byli górą: do nich wprost, bliskich przebywającemu na Litwie królowi, szły wieści o sprawach państwa, o Krzysztofie Zborowskim, zbierającym na Śląsku zwolenników 1 gotującym się do wtargnięcia w granice Korony, o planach rokowań ze Szwedami w Rewlu i projektach wojny z Moskwą, o kłopotach z buntowniczą Rygą. Tymczasem w Grodnie swoim zwyczajem Batory polował, pił i rozwijał ożywioną akcję dyplomatyczną. Krystalizowały się i nabierały realnych kształtów zuchwałe plany podbojów. Papież akceptował plan wojny z Moskwą, a później wspólnej akcji an ty tureckiej, obiecał 25 000 skudów. Wenecja i Florencja skłonne były do przymierza z Polską. W lipcu 1586 r. Stefan wystosował do Zamoyskiego uprzejmy, ale w gruncie rzeczy zdawkowy list, z zapytaniem, czy zwołać sejm; takie listy wysyłało się zwyczajowo do każdego senatora. Zamoyski odpisał, że owszem, zwołać, ale tym razem jakby go nie interesował przebieg sejmików. Bez niego szły znacznie lepiej: okazało się, że król kanclerza wcale do sejmu nie Q 187 Z DALA OD POLITYKI potrzebuje. Szlachta była chętna do uchwalenia nowego poboru na wojnę z Moskwą, do nadania indygenatu, czyli praw polskiego szlacheckiego obywatelstwa, bratankom Stefana, kardynałowi Andrzejowi oraz rycerskiemu i popularnemu Baltazarowi, co mogło im ułatwić drogę do następstwa tronu. Wybrano posłów sprzyjających polityce królewskiej. Sejm przewidywany w styczniu 1587 r. zapowiadał się jako nowy tryumf Stefana — widomy znak, że sprawa Zborowskich i opozycja ich zwolenników zaszkodziła Zamoyskiemu, dla króla zaś nie była groźna. Jedno tylko mąciło spokój: bunt ryski, bezsensowna „rewolucja kalendarzowa". Zapowiadała się już kolejna wojna domowa z kolejnym protestanckim miastem, gdy w przeddzień sejmu rozeszła się wieść, że 12 grudnia zmarł w Grodnie Stefan Batory; Zamoyski otrzymał ją 16 grudnia. Wieść była tak niespodziewana, że powszechnie wierzono w otrucie króla. Stefan taił prawdę o swym zdrowiu. Znali ją lekarze, znali zaufani pokojowcy węgierscy, kilku dostojników. Wątpliwe, czyją znał Zamoyski. Batory spodziewał się rychłej, choć może nie tak nagłej śmierci. Sam ją nieroztropnie przyspieszył. Zachorował nagle, zziębnięty i przemoczony, po kolejnym zbyt forsownym polowaniu, leczył się trunkiem. Wyniki sekcji, dokładnie opisanej i przeanalizowanej przed pół wiekiem na nowo przez krakowskich profesorów medycyny, nie pozostawiają wątpliwości: nerki. Zabiło go wino, choć lekarze przed nim ostrzegali. Mocne wino węgierskie, którego —jak i polowania — wyrzec się nie potrafił. Pozostawił po sobie legendę. Wpierw o królu rycerzu, później o królu reformatorze, ostatnim, który mógł stworzyć silne państwo i powstrzymać rozpad wewnętrzny. Pierwsza słuszna, druga przesadzona. I pozostawił również inną legendę: o przyjaźni z wielkim kanclerzem, uczniem i współpracownikiem, który mógłby kontynuować jego dzieło. I ta legenda, jak widzieliśmy, nie odpowiadała prawdzie: zbyt wielki był dystans między tymi ludźmi. Zamoyski nie dorastał nigdy do wielkości swego władcy, Batory nieraz umiał osadzić go w zapędach, pokazać, że obejść się bez niego potrafi. Lecz gdy króla nie stało, rzeczywiście tylko Zamoyski miał dość zdolności i energii zarazem, aby kontynuować rozpoczęte przezeń dzieło. Nadchodziła jego godzina: miał wykazać, czy umieją wykorzystać. TRZECIA ELEKCJA Następnego dnia po otrzymaniu wiadomości o śmierci króla pisał Za-moyski do wojewody wileńskiego i hetmana Krzysztofa Radziwiłła: „W takowym przypadku R[zeczy] P[ospolitej] nie godzi się nam odbiegać, ale czynić to, co ludziom cnotliwym, dobrym i miłośnikom ojczyzny przystoi, a tego, co by belo z jej najlepszem i najpożyteczniejszem, jeden drugiemu pomagać. Herstowac albo na swoim rozumieniu się sądzić nie chcę, z każdym dobrym zarównom do tego gotów, miłością przeciw ojczyźnie nikomu nie dam przed się (...) Proszę, co byś WM raczył wiedzieć albo rozumieć najlepszego i najzdrowszego RP w takowym przypadku, żebyś WM zrozumieć się ze mną raczeł. Ja też o tym, co bym rozumiał, rad się z WM chcę znosić, zna[szaj]ąc spoinie rady o tym, czego będzie RP potrzebowała, wszystko smarowniej pójdzie." Równocześnie wystosował łacińskie listy do miasta Gdańska, z którym pojechał sam Heidenstein, do radców pruskich w Królewcu, trzy dni później do miasta Rygi, prosząc o spokój w czasie bezkrólewia, oraz do miasta Lwowa. Dobór adresatów — zakładając nawet, że listy do wielu innych się nie zachowały — był symptomatyczny. Hetman pisał przede wszystkim do hetmana, zdając sobie sprawę, że w tej elekcji siła zbrojna może decydować. Gospodarz wiedział, że dla całości Rzeczypospolitej, dla utrzymania jej jedności, stanowisko wielkich miast może się okazać niezwykle ważne. Listowna agitacja niewiele mogła zdziałać. Przez minione miesiące wymknęła się kanclerzowi z rąk kontrola nawet nad własnymi zwolennikami, z których wielu go opuściło, nad aparatem państwowym. Listy 189 TRZECIA ELEKCJA jego przejmowano w drodze, wkrótce fragmenty z nich miały być wykorzystane jako dowód chełpliwej ambicji Zamoyskiego. Musiał się teraz znów uczyć, że nie wszystko można przelewać na papier, a listy szczególnie istotne - - jak do Krzysztofa Radziwiłła, który okazał się ważnym sprzymierzeńcem — przez umyślnych posyłać trzeba. Ster rządów przejął teraz oficjalnie interreks, arcybiskup Karnkowski. Starszy o osiemnaście lat od Zamoyskiego, skarżąc się już na wiek i zdrowie sterane, działał przecież z nie słabnącą energią. Sejm konwokacyjny zwołał na 2 lutego 1587 r. Zamoyskiemu przekazał informację, że na sejm nie pojedzie Stanisław Górka, wojewoda poznański, urastający na głowę stronnictwa Zborowskich. Doradzał kanclerzowi również do Warszawy nie zjeżdżać. Propozycja, by przywódcy dwóch zwaśnionych stronnictw nie stawili się na konwokację, mogła się zdawać rozsądna, zwłaszcza że stosunki Zamoyskiego z prymasem były dotąd jak najlepsze. Wyraził więc kanclerz zgodę i do Warszawy się nie wybierał. Zjechał natomiast do Lwowa, dokąd Stanisław Żółkiewski starszy, ojciec jego przyjaciela, od niedawna wojewoda ruski, zwołał z własnej inicjatywy, nie czekając poleceń prymasa, szlachtę swego województwa. Jechał tam Zamoyski pewien sukcesu, na sejmik, którym dotąd zawsze umiał komenderować. Z własnej inicjatywy nakazał rozpocząć go nabożeństwem żałobnym za duszę zmarłego króla. Uważał, że zwolennicy Zborowskich, którzy poprzednio, pod jego nieobecność, usiłowali zamącić sejmik wiszneński, nie odważą się mu w oczy przeciwstawić, że nie mają ani programu, ani przywódcy, ani informacji o jego planach. Omylił się i pomyłkę swą poznał, gdy dotychczasowy jego sprzymierzeniec, człowiek, który mu wiele zawdzięczał, starosta śniatyński Mikołaj Jazłowiecki, zabrał głos w kole rycerskim. „Czas jest, o bracia -- tak wedle Bielskiego zagaił swe rozważania Jazłowiecki — położyć tamę wyniesieniu i potędze jednego człowieka nad nami wszystkimi! I komuż są jeszcze tajne zuchwałe jego zamysły? Sam się on z nimi przechwala w tych listach, którymi pokrzepiając nadzieję przyjaciół swoich, wystawia im obszernie władzę, bogactwo i silne z Batorymi związki. I któż z was jeszcze nie wie, że sam jeden, z wzgardą praw waszych, książęcia siedmiogrodzkiego lub którego z Batorych na wolnym tronie polskim osadzić zamyśla..." 190 TRZECIA ELEKCJA Walcząc z Zamoyskim, Jazłowiecki wysunął na sejmiku tezę szczególnie ryzykowną, a wśród szlachty ruskiej niepopularną. Stwierdził bowiem, że z chwilą śmierci króla zawiesza się działanie wszelkich urzędów, władzę oddaje bezpośrednio w ręce mas równej sobie szlachty i że tej samej zasadzie powinien podlegać urząd hetmański. Tutaj jednak dobrze wiedziano, że na południowym wschodzie czyhają wiecznie żądne łupu watahy tatarskie: zostać w takim momencie bez wodza byłoby samobójstwem. Zamoyski bez trudu więc zbił argumenty Jazłowieckiego, górnolotnymi słowami nakreślił swoje zasługi dla ojczyzny, zapewnił o przywiązaniu do swobód szlacheckich, odżegnał się od popierania kandydatury Batorych, by przejść do sprawy urzędów i podkreślić z całą mocą, że bezkrólewie nie kładzie im kresu, że władza ich trwa dalej, że również władza hetmańska potrzebna jest, gdy zagrażają większe niż kiedy indziej „rozruchy i niebezpieczeństwa". „Nie we mnie — kończył — szukajcie niebezpieczeństw dla wolności polskiej; jeżeli co wolność tę nadwerężyć, jeżeli co zniszczyć ją może, to niezgoda, zawziętość, wyuzdana swawola i pycha." Dramatyczne wystąpienie Zamoyskiego zyskało mu wielu zwolenników. Przeciwnicy wysuwali rękę do kompromisu: zgadzali się uznać władzę hetmańską, żądając jednak, aby wakującą po śmierci Sieniawskiego buławę polną oddać Jazłowieckiemu. Zamoyski nie myślał jednak z nikim się dzielić kontrolą nad wojskiem. Dokazał tego, że sejmik po kilku dniach, wybrawszy posłów z obu stronnictw i ustanowiwszy sądy kapturowe na czas bezkrólewia, rozszedł się względnie spokojnie. Nie tak było w innych województwach. Sejmik proszowski podjął uchwałę, by wojewoda krakowski Andrzej Tęczyński zaciągnął dwa tysiące ludzi i obsadził nimi Kraków wraz z zamkiem, uprzedził go w tym jednak wierny Zamoyskiemu starosta krakowski Mikołaj Zebrzydowski. Stanisław Górka kierował wrogami kanclerza w Wielkopolsce, stąd też tamtejsze sejmiki były widownią szczególnie gorących wystąpień w obronie Zborow-skich. Konwokacja zapowiadała się burzliwie. Najlepiej zdawał sobie z tego sprawę arcybiskup Karnkowski. Wiedział, że na niego, jako na interreksa, spadnie największa odpowiedzialność. Musiał teraz doprowadzić jeśli nie do zgody w obliczu wybujałych namiętności politycznych i rodowych, to przynajmniej do przeprowadzenia najważniejszych uchwał: uchwalenie kaptura generalnego, zabez- 191 TRZECIA ELEKCJA pieczenie granic, wyznaczenie daty elekcji. Pewne oparcie mógł mieć tylko w królowej. Andrzej Opaliński, dotąd zawsze gotów do łagodzenia namiętności i szukania trudnego kompromisu, był ostro skłócony z przywódcą stronnictwa Zborowskich, Stanisławem Górką, i przezornie trzymał się na uboczu. Królowa natomiast chorowała i interwencje jej z rzadka tylko mogły arcybiskupowi pomóc. Znakomity gracz polityczny, doświadczony dyplomata, słynny kaznodzieja obdarzony talentem aktorskim, wybrał rolę pozornie bierną: uciekał w chorobę. Pozwalał się ludziom wykrzyczeć i pociągał sznurki z ukrycia. Zneutralizował Zamoyskiego, który początkowo miał o to do niego pretensje, ale później zrozumiał, że dobrze na tym wyszedł, zachowując kontrolę nad wojskiem. Gdy było trzeba, Karnkowski pojawiał się w senacie i odgrywał komedię. Gdy go oskarżono, że zaniedbuje swoje obowiązki, wybuchnął w senacie płaczem i nawet najzatwardzial-szych rozrzewnił. ,,Bo i kogo by ten miły staruszek (...) nie poruszył", jak pisał anonimowy autor diariusza konwokacji, spisujący jej przebieg dla Marcina Kromera. Gdy trzeba było uniknąć podpisania ważnego a dyskusyjnego aktu kaptura generalnego, puścił nawet wieść o własnej śmierci: sensacja stępiła dyskusje wokół samego aktu, który został w końcu uchwalony i podpisany przez większość senatorów, a Karnkowski pozostał dalej z etykietą neutralisty, bezstronnego i nie narzucającego innym swego zdania. Długo musiał kluczyć i kręcić, by nie doprowadzić do podjęcia ważnych uchwał bez Litwinów, którzy nie zjawili się z innymi pod Warszawą 3 lutego — zima była ciężka i drogi nieprzejezdne — a których separatyzm wciąż musiał być brany pod uwagę i łagodzony ustępstwami, choćby grzecznościowymi. Szczęśliwie Zborowscy nie byli gotowi do rozpoczęcia zasadniczej debaty w początku obrad: najlepszy z nich mówca, marszałek nadworny Andrzej, chorował również. Postrzałowe bóle, zapewne na tle newralgicznym, spotęgowane siarczystymi mrozami i zimnem w senatorskiej szopie, unieruchomiły go na wiele dni. Zręczny list od Zamoyskiego, odczytany 6 lutego, uspokoił wielu niezdecydowanych. Kanclerz donosił, że tym razem jako hetman strzec musi granic, wobec zaś braku żołnierzy i uciekania pozostałych, niepłatnych i głodnych, prosi o pomoc finansową. Nadmienił również, że wspierają go wojewoda kijowski Konstanty Ostrog- 192 TRZECIA ELEKCJA ski i bracławski Janusz Zbaraski. Obaj cieszyli się mirem wśród szlachty i nie mieszali się w spory polityczne. Nazwiska ich uśpiły czujność opozycji, która nie dostrzegła konsekwencji pozostawiania wojska w ręku Zamoy-skiego. Choć padały głosy, że władza hetmańska powinna być na czas elekcji zawieszona, podobnie jak zawieszano władzę starościńską na rzecz kapturów szlacheckich, skończyło się na wyznaczeniu kilku mniejszej rangi dowódców, którzy w praktyce musieli mu podlegać. Co więcej, uznano za słuszne wzmocnienie sił zbrojnych w województwach ruskich wobec groźby tatarskiej — a tam właśnie zbierał swe siły Zamoyski. Dopiero pod koniec lutego, po przybyciu Litwinów, zaczęła się ostra debata. Poprzedziły ją i częściowo sprowokowały zabiegi zmierzające do potępienia publikacji Andrzeja Rzeczyckiego Actiones tres, relacjonującej sprawę Zborowskich, oraz De bełlo Moscovitico commentańorum libri sex Heidensteina. Połączyły się tu interesy Zborowskich z urażoną, słusznie zresztą, dumą Litwinów: Heidenstein całą zasługę wygrania wojny przypisał królowi i Zamoyskiemu, bagatelizując sławną „jezdę do Moskwy" Radziwiłła Pioruna. Obrażony był również na Heidensteina Stanisław Sędziwój Czarnkowski. Zamoyski boleśnie odczuł bezpardonowy atak na dzieło, którego był co najmniej współtwórcą. Nie negował jednostronności obrazu, uznał jednak, że jest ona usprawiedliwiona koncepcją dzieła, zaczerpniętą z pamiętnikarskich w swym charakterze Komentarzy Cezara. Uważał, że i strona przeciwna może przecież opublikować swoją wersję wydarzeń. Bronił wolności słowa, wolności przedstawienia przez każdego własnej wizji dziejów. Brzmiało to przekonywająco. Ale przypomnieć trzeba również słuszne zdanie Henyka Barycza, że dzieło Heidensteina, o charakterze „zarówno dokumentalno-informacyjnym, jak propagandowym", było zarazem „dziełem o wyraźnej tendencji osobisto-panegi-rycznej", że tym samym było wyrazem „przesilenia" i zmiany dawnego modelu historiografii renesansowej, przesunięcia akcentu z dziejów państwa na „wybitne jednostki historyczne". Rozpoczynające dyskusję w kole poselskim wystąpienie Andrzeja Zbo-rowskiego, dotyczące zasadniczo śmierci Samuela i wyroku na Krzysztofa, ukazywało to wyraźnie. Przeciwstawiając się bowiem panegiryzmowi Heidensteina, ogólnikowo wspomniał marszałek nadworny, iż „co słusznie w paniech ma być chwalone, to chwalić, co też zganione, zganić", a jeśli 193 TRZECIA ELEKCJA trzeba, to i „oponować Panu o wolności i dobra pospolite". W związku z tym właśnie domagał się nie tyle zemsty, ile wynagrodzenia krzywd, „ratowania niewinności" rodu i praw szlacheckich. Oliwy do ognia dolało jednak przemówienie Stanisława Żółkiewskiego młodszego, który żądał wysłuchania przeciwnej strony przypominając, że przecież kanclerz „kilka razy za nieboszczyka króla sprawę o sobie dawać chciał". Porwał się na to oburzony Górka: „Chciał pan o sobie sprawę dać, a jako? — wołał. -Z zapalonymi knoty, kurzyło się pod okny naszymi i pod dachami -w piwnicach, w sklepach pełno hajduków było." Oskarżenie to celne i prawdziwe. Sejm 1585 r. obradował pod większą.jeszcze presją wojska niż słynna sesja październikowa z 1929 r.; nie na próżno Piłsudski był admiratorem Batorego. Tyle że nikt nie krępował wypowiedzi poselskich — poza samym monarchą. Hajducy byli formalnie tylko po to, by uniemożliwić zamach z zewnątrz. Łzawe i napastliwe wystąpienia Zborowskich i ich adherentów odniosły tylko doraźny skutek: rozjątrzenie szlachty przeciw kanclerzowi. Gdy pojednawcza mowa jego obrońcy, kasztelana podlaskiego Marcina Leś-niowolskiego, zagłuszana była krzykami, pohukiwaniem, kaszleniem, sam Andrzej Zborowski interweniował, mówiąc: „nie potrzebujemy tego". Narastał rozdźwięk między senatem, obradującym spokojnie i odpowiedzialnie, szukającym dróg kompromisu, a posłami, którzy „poczęli markotać, łajać, zowiąc senatory łotrami a zdrajcami Rzeczypospolitej". Przeważyło odpowiedzialne stanowisko senatu. Kaptur podpisano, obronę granic uchwalono, datę elekcji wyznaczono. Częściowa rehabilitacja Zborowskich, potępienie dzieł Heidensteina i Rzeczyckiego uchwalone zostały niezbyt formalnie i zdobyły niewiele podpisów, podobnie jak obostrzenie konfederacji warszawskiej. Spokój zamącony został za sprawą Żółkiewskiego. 3 marca cisnął nań czekanem sługa Jana Zborowskiego, nie trafił, lecz na pytanie Żółkiewskiego: „a na mnież to?", odpowiedział publicznie: „na ciebie, z kurwy synu". Rozdzielono ich, ale krewki wojewodzie nie wybaczył. Po dwóch dniach spotkawszy winowajcę rzucił się na niego z szablą. Wszczął się tumult, wmieszali się słudzy Zborowskich i Górki, ledwie interwencja królowej ich uspokoiła, na krótko jednak. Żółkiewski musiał uchodzić z Warszawy, ścigany „aże w ćwierć mili". Wyszedł z tego obronną ręką: próbując samosądu niewątpliwie był winien, 194 TRZECIA LLEKCJA ale wszczęty tumult poszedł na konto Zborowskich i ich nadszarpniętą sławę obciążył. Awantury zaś w Izbie Poselskiej, urządzane przecież tylko przez grupę krzykaczy wspartych świadomością, iż za nimi stoją liczne poczty Zborowskich i Górki, również im popularności nie przysporzyły. Wydawałoby się, że kanclerz powinien być zadowolony z konwokacji, wdzięczny za radę Karnkowskiego. Atak Zborowskich był do przewidzenia. Odkryli karty, ukazali swe nikłe w gruncie rzeczy możliwości, zyskali niewiele, stracili w opinii szlacheckiej dużo. Istotne okazało się stanowisko senatu, wykazując jego odpowiedzialność za sprawy publiczne, pieczętując odbudowę jego autorytetu — a to przecież za króla Stefana było celem Zamoyskiego. Ale kanclerz w listach do przyjaciół żalił się na prymasa i na przebieg konwokacji. Motywy jego są trudne do przeniknięcia. Zawsze był skryty i nieufny — toteż i jemu nie ufano. W przededniu elekcji chyba nie miał upatrzonego kandydata do tronu. Zbyt łatwo rezygnował z młodych Batorych, by brać na serio jego zapewnienia, że sprzyjał im, ale nie chciał występować przeciw opinii szlacheckiej. Zbyt demagogicznie one brzmiały. Nie pogodził się zapewne z myślą, że po sprawie Zborowskich jego własna kandydatura stała się nierealna. Sprzeciwialiby się jej teraz ludzie kompromisu i porozumienia, jak Opaliński i Karnkowski, jak Radziwiłłowie: obawiali się niebezpieczeństwa wojny domowej. Trzeba było szukać nowego kandydata, który by zyskał jak największe poparcie i zneutralizował obawy skrajnej opozycji, a przynajmniej znacznie zmniejszył jej wpływy. Wiosenne miesiące, dzielące konwokację od elekcji, mijały jednak dla kanclerza pod znakiem szukania nie tyle kandydata do tronu, ile sprzymierzeńców w walce o bezpieczeństwo osobiste. Zborowscy nie przestawali się domagać, by poniósł odpowiedzialność prawną za śmierć Samuela. Próbował nawiązać znów kontakt z Radziwiłłem Sierotką, jednak niedawni szwagrowie po sporze o posag Krystyny zgodnie szli teraz przeciw kanclerzowi. Przychylny był mu natomiast ich birżański krewniak, hetman i wojewoda wileński Krzysztof Piorun Radziwiłł. Ale od początku bezkrólewia Litwini trzymali się z dala od sporów w Koronie i w zasadniczych sprawach starali się zachować jednomyślność. Piorun sam nie mógł wiele zdziałać i nie mógł otwarcie kanclerza popierać. 195 TRZECIA ELEKCJA W Koronie napastliwa demagogia Zborowskich poważnie im zaszkodziła wśród senatorów i znacznej części szlachty, przezornym jednak kazała się liczyć z groźbą wojny domowej. Uniknąć jej chciał przede wszystkim Karnkowski. W porozumieniu z nim rokowania pomiędzy obiema stronami prowadzili wojewoda sandomierski Stanisław Szafraniec i kasztelan biecki Mikołaj Firlej; trwać one miały jeszcze w pierwszych tygodniach elekcji, lecz z góry były skazane na niepowodzenie. Zborowscy, którzy żądali pełnej rehabilitacji Samuela i Krzysztofa, uznania winy kanclerza i kary wieży oraz odszkodowania pieniężnego, ustąpili jedynie w sprawie wieży. Zamoyski nie ustąpił ani kroku. Podkreślał, iż wypełniał tylko swój obowiązek w służbie Rzeczypospolitej i że od egzekwowania go w stosunku do Krzysztofa nie odejdzie. Zyskiwał potężnych sprzymierzeńców. Należał do nich po niewoli skłócony z Górką Opaliński, należeli Tęczyńscy, zwaśnieni przecież ze Zbo-rowskimi od czasu nieszczęsnej sprawy Samuela. Blisko Zamoyskiego stał wpływowy kasztelan podlaski Marcin Leśniowolski, łącznik między kanclerzem a niezbyt mu dotąd życzliwą królową wdową. Opowiedział się za nim Konstanty Ostrogski, choć syn jego Janusz zdawał się raczej ulegać wpływom austriackim; tym lepiej, tacy sprzymierzeńcy asekurowali na wypadek porażki. Ważniejsi byli oddani przyjaciele. Należał do nich Jan Dulski, podskarbi koronny, żonaty z siostrzenicą kanclerza. Mógł być pewien wierności obu Żółkiewskich, ojca i syna, jak również starosty krakowskiego Mikołaja Zebrzydowskiego, także z nim spowinowaconego. Wojewoda inflancki, Jerzy Farensbach, żołnierz doświadczony, służący pierwej Francuzom, Holendrom, Szwedom, Duńczykom, Moskalom, później związany ze Stefanem i pod jego rozkazami wsławiony, był przyjacielem szczególnie cennym. Potrafił kompromisowo zakończyć spór z ryżanami i obsadziwszy częścią wojsk przeciw nim zebranych ukorzone miasto, resztę swej armii oddał pod komendę Zamoyskiego. Kanclerz agitował, gdzie mógł, dawnych podkomendnych i zwolenników, instruując ich, jak urabiać szlachtę na sejmikach i gromadzić żołnierzy, obiecując fawory i pieniądze. O te ostatnie było najtrudniej, zwłaszcza jeśli się odrzucało kandydaturę austriacką. Cesarz sypnął złotem, a choć Zborowscy ukrywali fakt przyjmowania od niego subsydiów, zdradziła ich, jak pisze Bielski, obfitość 196 TRZECIA ELEKCJA krążących po Polsce nowych guldenów i talarów z podobizną Rudolfa. Zamoyski takich możliwości nie miał. Uciekał się do pomocy życzliwych magnatów, apelował do Gdańska, do Jerzego Fryderyka, rządzącego w Prusiech Książęcych, zbyt często jednak odpowiadali oni tylko obietnicami. Nawet ze 100 000 złp., złożonych przez Stefana w Siedmiogrodzie na wypadek jego śmierci i przeznaczonych na zabezpieczenie jego zwolenników i krewnych w Polsce, zdołał wydostać zaledwie 10 000. Sam więc też tylko obietnicami płacił. Niemniej rósł powoli w siły. Z początkiem maja agent toskański w Niemczech donosił, „jako hetman o sobie tylko myśli i już ma tyle wziętości, że jeśli nie wybór króla, to przynajmniej odrzucenie od niego zależeć będzie"; utrzymywał również, że kanclerz, zwaśniony z królową, nigdy na jej kandydata nie przystanie i albo któregoś z Batorych, albo siebie na tronie osadzi. Początek sejmu elekcyjnego wyznaczono na 30 czerwca. Nie brakło głosów, iż to senatorowie, obawiając się niekarnych tłumów szlacheckich i chcąc sami decydować o wyborze króla, naznaczyli termin tak bliski żniw. Pomimo to szlachta zjechała w ogromnej liczbie. Śmiech budzili szaraczkowie mazowieccy, z kijami zamiast szabli; „mieli niektórzy szyszaki z łubu świerkowego, a gęsie pióra na wierzchu dla swojej większej ważności". Wielu z nich szybko opuściło pole elekcyjne, wkrótce zaś zaczęły się przerzedzać i szeregi szlachty, nieco tylko bogatszej, z dalszych województw; drożyzna żywności i owsa dla koni na przednówku, troska o opuszczone gospodarstwa skutecznie ostudziły ich chwilowy zapał. Pozostała szlachta bogatsza, bardziej doświadczona politycznie, ale i bardziej niezależna. Była jednak rozdwojona. Powstały dwa odrębne koła rycerskie: prokonwokacyjne, kierowane przez zwolenników Zborowskich, w którym rej wodził stary i ślepy demagog Stanisław Sędziwój Czarnkow-ski, od dawna cesarski jurgieltnik, oraz antykonwokacyjne, nie uznające bowiem uchwał wymierzonych w kanclerza, w którym znaczną rolę odgrywał starszy z wojewodziców ruskich, Mikołaj Żółkiewski, wsławiony pod Lubaczowem żołnierz, schorowany jednak i zazwyczaj stroniący od działalności publicznej. Jego krewki młodszy brat Stanisław tym razem trzymał się, czy też po doświadczeniach konwokacji przezornie był trzymany, na uboczu. 197 TRZECIA ELEKCJA Karnkowski przyjechał przed terminem, w 500 koni, zadbawszy o zorganizowanie w czas elekcji. Ostatniego czerwca zaczęły się zjeżdżać poczty senatorskie. Zamoyski zjawił się po południu jako hetman na czele wojska i odbył efektowny przejazd przez Warszawę na czele najlepszych swych oddziałów. Za dwudziestoma pancernymi strojnymi w skóry lamparcie szło 100 hajduków w czarnych, na znak żałoby po królu, strojach, z działami, za nimi 1000 piechoty, 800 husarzy, działa z amunicją, zaciężni Niemcy w 1000 koni, sam kanclerz z trzystuosobowym orszakiem, wreszcie 600 konnych strzelców, również w czerni. Reszta wojska pod dowództwem Uhrowieckiego obeszła wokół miasto: miało ich być do 6000. Równocześnie z drugiej strony wkraczały na pole elekcyjne oddziały innych magnatów, z których najliczniejsze wojsko wiódł Górka: 3000 ludzi, gorzej jednak uzbrojonych i wyćwiczonych. Napływać mieli jeszcze dni kilka; zwracał uwagę trzechtysięczny poczet Konstantego Ostrogskiego. Rozmieszczenie tych ludzi było obowiązkiem interreksa. Trwały targi o miejsca najdogodniejsze, najbardziej prestiżowe, trzeba było znaleźć wyjście, które do minimum ograniczy możliwość zatargów zbrojnych. Stale niemal dochodziło do burd i bijatyk, zdarzały się i morderstwa. Litwini odmówili stawienia się na samym polu elekcyjnym, oświadczając, że wobec niebezpieczeństwa wybuchu walk między zbrojnymi Polakami, do wspólnej elekcji nie przystąpią. Schorowany prymas stanął jednak na wysokości zadania. Miejsca zwaśnionym stronom wyznaczył, zgodę ich wymusił i taktownie, bezstronnie pilnował porządku obrad. Początkowo zwlekał, wspierany w tym przez wielu senatorów, którzy łudzili się, że ugoda między Zamoyskim a Zborowskimi będzie możliwa. Nie przyspieszał obrad również kanclerz. Baczny, przyczajony, czekał na pełną kompromitację przeciwników. Przygotowany był na starcie zbrojne, chciał jednak pozyskać neutralistów i izolować Zborowskich. Było w tym pewne ryzyko: nie na wszystkich swoich dotychczasowych zwolennikach mógł w pełni polegać. Spytek Jordan, dotąd mu wierny, występujący przecież przeciw Zborowskim na proszowskim sejmiku, otrzymał rozkaz zatrzymania banity Krzysztofa, podążającego z silnym pocztem od granicy śląskiej pod Warszawę. Jordan dowodził oddziałem piechoty, wyróżniającym się tym, że wbrew rozkazowi kanclerza nosili suknie błękitne, a nie czarne, mimo że Jordan pobrał od Zamoyskiego pieniądze na czarne 198 TRZECIA ELEKCJA sukno. Raz niezdyscyplinowany, i teraz nie usłuchał: więcej, przeszedł ze swoją piechotą na stronę Zborowskich. Wkrótce szeregi ich wzmocnili również ludzie Krzysztofa. Dalsza zwłoka mogła być niebezpieczna. Niecierpliwili się i przeciwnicy. Czarnkowski rzucił wśród koła prokon-wokacyjnego hasło rokoszu, zbrojnego zjazdu szlachty z senatorami, na którym osądzono by wspólnie winnych „nadużyć" z czasów Batorego, z kanclerzem na czele. Oburzyło to neutralnych dotąd senatorów. Zabronili rokoszu. Niepomni tego, 27 lipca zwolennicy rokoszu wystąpili zbrojnie w pole: Górka, Zborowscy, Stadniccy, Mikołaj Jazłowiecki, kasztelan wojnicki Jan Tęczyński, kniaź Proński, wojewoda trocki Jan Hlebowicz. Zamoyski wyprowadził swoich. Byli z nim Ostrogscy, Myszkowscy, Andrzej Tęczyński, wojewoda krakowski, Jan Tarnowski, kasztelan sandomierski, i Prokop Pękosławski, sandomierski starosta. Hufiec wojewody sandomierskiego Szafrańca stanął z boku, tak jednak by przeszkodzić walkom, a przynajmniej zawęzić pole ewentualnego starcia. Zamoyski miał przewagę w liczbie wyćwiczonego żołnierza, lecz mniej dział, jego ludziom zaś wiatr wiał w oczy. Wojna domowa zdawała się nieunikniona. Legat papieski, Annibal z Kapui, schronił się nawet pospiesznie w mury Warszawy, skąd z wieży kościelnej próbował obserwować pole spodziewanej bitwy. Lecz nie wszyscy wyszli ze swymi hufcami. Na 40 000 koni i 12 000 piechoty, jakie wedle szacunku prymasa znajdowały się na polu elekcyjnym, po 10 000 przypadało na hufce Zamoyskiego i Zborowskich. Przewaga była po stronie neutralistów. W tej sytuacji obie strony chętnie przyjęły mediatorów. Było ich tylu i tak się później chwalili swoimi zasługami, że dokładny przebieg wydarzeń trudno odtworzyć. Wiemy, że propozycje Andrzeja Tęczyńskiego, zbyt wrogo usposobionego do Zborowskich, by był dobrym mediatorem, uciął ostro Karnkowski. Prymas przemawiał niczym zwykły, ale dumny szlachcic, nie uznający wyższości starego sławnego rodu: „żaden z Karnkowskich (...) u Tęczyńskiego mszy nie odprawiał"; musiało to zrobić dobre wrażenie na krewkiej szlachcie. Nie jako prymas, ale jako świadomy swej odpowiedzialności mąż stanu zachował się też wybierając na pośrednika arianina Szafrańca i zwierzając mu swe plany. Szafraniec to najpewniej, wraz z biskupem kamienieckim 199 TRZECIA ELEKCJA Wawrzyńcem Goślickim, po nieudanej misji u Zborowskich, zdołał porozumieć się z kanclerzem i uśmierzył jego gniew. Mówił później Zamoyski, że gdyby tak sprawnie uszykował wojsko na nieprzyjaciela ojczyzny, a nie ruszył do boju, sam by siebie kazał rózgami chłostać. Teraz jednak wiedział, że prowokacje Zborowskich obrócą się przeciw nim samym. Rozkazał więc jednemu ze swych oddziałów zawrócić do obozu. Wkrótce i przeciwna strona poszła za tym przykładem. Powoli, pojedynczymi oddziałami, ściągały w ten sposób oba wojska z pola niedoszłej bratobójczej bitwy. Nie bez prowokacji kolejnej: z obozu Zborowskich wyjechali harcownicy, zaczęli wyzywać przeciwników. Hetman zakazał swoim przyjmować wyzwanie: stali w milczeniu, nieczuli na szyderstwa. Po obu stronach większość rycerzy od chęci starcia była daleka. Niejeden ród magnacki, jak Tęczyńscy, ubezpieczał się przed zwycięstwem strony przeciwnej mając swych członków w obu obozach. Niejeden szlachcic wiedział, że w szeregach przeciwnika są jego krewni, przyjaciele, sąsiedzi. Zbrojnego starcia chciała tylko garstka najbardziej zajadłych wrogów kanclerza. Nie zdołała go sprowokować. Odtąd obrady szły raźniej. Wśród gasnących powoli sporów rodowych i osobistych rozpoczęto spór zasadniczy: kto będzie królem. Początkowo wydawało się, że najwięcej zwolenników ma Fiodor, głupkowaty syn Iwana Groźnego. Gardłowali za nim Litwini i Mazurzy. Niektórym senatorom uśmiechał się król słaby, który im odda rządy. Wielu spodziewało się nowej unii, jak z Litwą, otwarcia przez nią ekspansji na wschód. Zamoyski do końca łudził Litwinów, że kandydaturze tej sprzyja, lecz w gruncie rzeczy dalej nie wiedział, co począć. Tymczasem rzedła lista kandydatów, którzy by mogli zyskać dostateczne wsparcie wyborców. Odpadł Piast, co unaocznić musiało kanclerzowi, jak wątłe są jego szansę. Odpadli Batorowie, odpadł znów kandydujący Alfons z Ferrary, przyjaciel Henryka Walezego. Odpadli dwaj arcyksiążęta habsburscy: Maciej, który po ćwierćwieczu miał przywdziać cesarską koronę jako następca Rudolfa II, oraz Ferdynand tyrolski, wsławiony niegdyś mezaliansem z piękną bankierówną Filipiną Welser i stąd skłócony z resztą rodu. Pozostali właściwie trzej kandydaci: arcyksiążęta Maksymilian i Ernest oraz królewicz szwedzki Zygmunt. 200 TRZECIA ELEKCJA Koadiutor wielkiego mistrza zakonu krzyżackiego, Maksymilian Habsburg, miał za sobą poparcie swego brata cesarza Rudolfa, legata papieskiego oraz stronnictwa Zborowskich. Królewicz Zygmunt, syn Jana III Wazy i Katarzyny Jagiellonki, był kandydatem swej ciotki, królowej wdowy Anny, która wysłała doń Marcina Leśniowolskiego i uzyskała wymuszoną zgodę jego ojca, podejrzliwego i Polsce nieprzychylnego króla Jana. Zamoyski z Anną nigdy się jednak nie lubili. Krążyły wieści, że kanclerz doradzał Stefanowi rozwód ze starą i niepłodną żoną. Jak było naprawdę — nie wiemy, lecz Anna w to wierzyła i Zamoyskiemu pozostawała niechętna. Stąd podczas całego sejmu elekcyjnego prowadził kanclerz tajne rozmowy z wysłannikami arcyksięcia Ernesta, którego w czasie pierwszej elekcji tak gorąco zwalczał. Gotów był zgodzić się na Habsburga w zamian za to, że elekt uspokoi Zborowskich i zmusi ich do zgody. Była to na pewno decyzja odpowiedzialna i trafna. Jedynie Ernest był w tej sytuacji kandydatem kompromisu, możliwym do przyjęcia przez obie strony. Rzecz znowu się rozbiła o upór Zborowskich. Pamiętajmy, że Zamoyski dawno wyrósł z roli trybuna ludu szlacheckiego, że za króla Stefana odbudowywał z nim razem autorytet i potęgę senatu. Gdy poszedł w pany, nie obawiał się już tak króla z dynastii panom zawsze sprzyjającej. Ale szlachta w przeważającej większości była innego zdania niż senatorowie i senatorskiego króla sobie nie życzyła. Rozumiał to dobrze arcybiskup Karnkowski. W ostatnich dniach obrad, porozumiewając się potajemnie z królową Anną, dołączył się do sprzyjającego Zborowskim koła prokonwokacyjnego, które tymczasem zbrojnie obsadziło teren przewidywanej elekcji. Sam prymas z początkiem obrad teren ten poświęcił i zdawał sobie sprawę, że zgodnie z prawem elekcja dokonana gdzie indziej byłaby nieważna, a sprawcy jej podlegaliby karze. Wiedział jednak również, że bez walki stronnicy Za-moyskiego i koło antykonwokacyjne, zwane już czarnym jak żołnierze kanclerza (demonstrujący swym strojem żałobę po Batorym), stanąć by tu nie mogli. Dość już jednak miał kluczenia i zwlekania: publicznie, na polu elekcyjnym, wobec Zborowskich i ich zauszników oświadczył, że wbrew woli szlachty z Niemcem do domu nie pojedzie, że opowiada się za Zygmuntem. Po czym opuścił koło prokonwokacyjne i stawił się w kole czarnym. 201 TRZECIA ELEKCJA Od szeregu dni magnaci dotąd neutralni, stawiający przeważnie na kandydaturę królewicza szwedzkiego, odsuwali się od obozu Zborow-skich, łączyli się z kołem czarnym. Tak uczynił między innymi Opaliński. Również Olbracht Łaski oświadczył publicznie, że choć dotąd był zawsze za Habsburgiem, teraz nie przeciwstawi się woli szlachty i opowiada się za Zygmuntem. Tym samym kanclerz tracił swobodę manewru. Przewodził potężniejącemu wciąż kołu czarnemu, które łączyła tylko niechęć do Habsburgów i Zborowskich. Co więcej, przewagę w nim zyskiwali zwolennicy kandydatury szwedzkiej. Zamoyski wciąż się wahał. Ale 19 sierpnia przeważył szalę Karnkowski. Widząc szykujące się znów do boju oddziały Zborowskich, postawił kanclerzowi ultimatum: albo natychmiastowa elekcja Zygmunta, albo jedzie do domu, bo nic po duchownych w czas bitwy. To zadecydowało: Zamoyski się zgodził. W kole czarnym, wśród ogromnej większości senatorów, Stanisław Karnkowski nominował królem Polski i wielkim księciem Litwy Zygmunta Wazę. Po czym wsiadł na konia i ruszył do Warszawy zawiadomić królową Annę i zaintonować u Św. Jana Te Deum. Gdy posłowie szwedzcy spisywali z senatorami pacta conventa electa, w kole prokonwokacyjnym oraz wśród Litwinów wciąż stojących za Wisłą zapanowało powszechne oburzenie. Litwini więcej krzyczeli, ale dali się w końcu zneutralizować, zwłaszcza że niemile przez nich widziany Zamoyski do rokowań się nie mieszał. W kole prokonwokacyjnym trwały wciąż targi. Było tu wielu zwolenników Fiodora, którzy na Maksymiliana nie chcieli zezwolić. Gdy 22 sierpnia mówiono im o Maksymilianie, wołali: „dajcie nam pana gwałtem na szyje nasze". Na co odpowiedział im Andrzej Zborowski (ten „z krzywą szyją", jak Bielski dodał złośliwie): „pódźcie precz tam z koła, panowie szyjowie, do diabła". I rozkazał jedynemu pozostałemu biskupowi, nominatowi kijowskiemu Jakubowi Woronie-ckiemu, ogłosić królem Maksymiliana. Rzeczpospolita miała dwóch władców. Jeden wybrany przez przeważającą większość, drugi ogłoszony na miejscu prawem przepisanym. Wojna domowa stała u progu. WOJNA DOMOWA 27 sierpnia ruszył Zamoyski spod Warszawy spiesznym marszem na Kraków w 2000 koni i 700 piechoty: trzeba było znów, jak przed dziesięciu laty, zabezpieczyć stolicę, tak bliską habsburskich granic. Nie byłby sobą, gdyby nie uzyskał odpowiedniej uchwały koła czarnego i na jej podstawie nie zagarnął po drodze ze skarbu Rzeczypospolitej w Rawie Mazowieckiej 80 000 złp. na obronę granic. Równocześnie wystosował pismo do podskarbiego Dulskiego, żądając wyasygnowania pieniędzy na opatrzenie Rabsztyna, ważnego zamku pod Olkuszem strzegącego drogi ze Śląska na Kraków. Nie czynił tego bynajmniej z miłości do nowego króla. Nie on go wybrał. W czasie nominacji Zygmunta siedział w namiocie, rzekomo czuwając z wojskiem nad bezpieczeństwem elekcji. Aktu elekcji nie podpisał. Odezwy do narodu wzywającej do uznania Zygmunta nie podpisał. Czekał na bieg wypadków. Królewicz szwedzki jeszcze korony nie przyjął, decyzji jego przewidzieć nie było można, zważywszy na niechęć Jana III do kandydatury syna na tron Polski. Formowało się nowe stronnictwo neutralistów, zmierzających do unieważnienia obu elekcji i przeprowadzenia nowej. Na Rusi przewodził mu krewniak Zamoyskiego Jan Herburt, w Małopolsce dotychczasowy wróg kanclerza, ale i wróg Habsburgów, Kazimierski, na Litwie Radziwiłłowie. Wielu z nich było za Fiodorem, Zamoyskiego jednak wciąż podejrzewano, że szukając w nich oparcia zechce wprowadzić na tron polski jednego z Batorych. A może wciąż myślał o sobie? W Krakowie stanął 8 września, witany fanfarami przez miejskich trębaczy. Miasto było mu życzliwe. Posłowie krakowscy opowiedzieli 203 WOJNA DOMOWA się na elekcji za Zygmuntem. Kupiectwo handlowało, ale i rywalizowało z ośrodkami podległymi Habsburgom, jak choćby z Wrocławiem; kandydat rakuski mógł oznaczać zaprzedanie ich interesów. Ludność była już w większości polska. Równocześnie istniała ostra niechęć wobec osiadłych w obrębie krakowskiego zespołu miejskiego Niemców, wśród których zwartą i solidarną grupę stanowili rzemieślnicy z przedmieścia Garbary, w rejonie dzisiejszej ulicy Karmelickiej. Ksenofobia mieszczan krakowskich i wzajemna nieufność kazały wojskom Zamoyskiego mieć się na baczności. Co więcej, istniały liczne powody do zatargów między okoliczną szlachtą a mieszczaństwem. One również mogły zaciążyć na atmosferze w przededniu spodziewanego oblężenia. Wreszcie krakowski zespół miejski nie miał w praktyce żadnych poważnych umocnień. Średniowieczne mury miejskie były śmieszną zaporą dla szesnastowiecznej artylerii, poza nimi zaś rozciągały się gęsto zaludnione rzemieślnicze przedmieścia oraz dwa formalnie odrębne miasta, Kazimierz i Kleparz. Otoczenie ich nowoczesnymi fortyfikacjami postulował już w początkach panowania Batorego protestancki pisarz Stanisław Sarnicki w dedykowanych Za-moyskiemu Księgach hetmańskich. Lecz Księgi hetmańskie pozostawały i — co nas powinno zawstydzać — pozostają dotąd w rękopisie, a plan Sarnickiego na papierze. Dopiero dwa dni po przyjeździe do Krakowa wystosował Zamoyski pierwszy list do Zygmunta III. List dwuznaczny. Niby pełen oddania dla elekta, niby zapewniający, że wszystko w porządku, że cały kraj w ręku jego zwolenników, że arcyksiążę nic nie wskóra, a jednak nalegający na jak najrychlejszy przyjazd, który by rozproszył nieufność szlachty, wzywający do energii i pośpiechu, bo „wszystko od pośpiechu zależy". Równocześnie pisał kanclerz do władz miejskich Gdańska, gdzie przewidywano lądowanie Zygmunta, by wiernie przy nim stali i nowego króla poparli. Odpowiadając jednak w końcu miesiąca Maksymilianowi na jego uprzejmy list, równie uprzejmie zawiadamiał, że ostateczną decyzję, kogo popiera, podejmie po zwołanym na początek października zjeździe szlachty w Wiślicy. Podobnie jak zjazd jędrzejowski po wyborze Batorego, zjazd wiślicki miał uprawomocnić decyzje sejmu elekcyjnego i udzielić poparcia nowemu elektowi. Tym razem jednak znalazła się na nim spora grupa neutralistów 204 WOJNA DOMOWA skłonnych do unieważnienia obu elekcji i zwołania nowej. Szczęściem Zborowscy nie byli dyplomatami. Andrzej Zborowski przypomniał sobie dawny spór ze stronnikiem Zamoyskiego, kasztelanem sandomierskim Stanisławem Tarnowskim, o dane temu drugiemu starostwo stopnickie. Napadł więc na Stopnicę, Tarnowskiego z żoną i dziećmi zagarnął do niewoli i uprowadził do Wiślicy, którą równocześnie zbrojnie opanował brat jego, Krzysztof. Nie udaremniło to zgromadzenia szlacheckiego. Zamoyski przyprowadził spiesznie wojsko z pobliskiego Krakowa. Wiślicę otoczył i umożliwił odbycie zjazdu pod jej murami. Po drodze w Proszowicach dopędził go Prokop Oborski, wysłany ze Szwecji z nowiną, że Zygmunt koronę przyjął i przybywa do Polski. W tej sytuacji kanclerz przestał się wahać. W kolejnej znakomitej mowie schlebiającej szlachcie wypowiedział się przeciw Habsburgom, wezwał do ofiar dla ojczyzny i odparcia obcego najazdu. Neutralistów z Kazimierskim nie dopuścił do głosu. Szlachta, wzburzona jeszcze uwięzieniem Tarnowskiego i innymi gwałtami Zborowskich, zatwierdziła elekcję Zygmunta, jak później podnosili wrogowie kanclerza, pod czujną strażą jego żołnierzy. Ale choć Zamoyski wyliczył się z pobranych ze skarbu i od królowej Anny sum na obronę, podatków nowych zjazd nie uchwalił. Nie czas był o nie zabiegać. 27 września zaprzysiągł Maksymilian w Ołomuńcu pac ta conventa i przyjął tytuł króla Polski i wielkiego księcia Litwy. 5 października przekroczył ze swą szczupłą armią granice Rzeczypospolitej w pobliżu Bytomia. Prowadził 2000 jazdy niemieckiej, 2000 piechoty, włoską gwardię przyboczną liczącą 500 pieszych i 300 konnych. W Olkuszu czekali polscy zwolennicy, 1500 ludzi ściągniętych przez Zborowskich z Wiślicy (Zamoyski nadaremnie usiłował zagrodzić im drogę) oraz Spytek Jordan, który rozbity wcześniej przez Andrzeja Zebrzydowskiego pod Lipnicą, miał ze sobą tylko 360 ludzi. Dalszej drogi do Krakowa strzegł zamek w Rabsztynie. Komendę nad nim otrzymał od Zamoyskiego pułkownik kozacki Gabriel Hołubek, wsławiony w wojnach z Moskwą. „Słał do niego Maksymilian — pisze Bielski — aby mu zamek poddał, obiecując mu to dobrze nagrodzić. Ale Hołubek (jako też był złej gęby) powiedział, że już inszych między Polaki zdradziec nie masz, oprócz tych, którzy są u niego." Arcyksiążę nie miał 205 WOJNA DOMOWA ciężkiej artylerii, piechoty za mało; oblężenia poniechał. Miało to doniosłe znaczenie dla późniejszych wydarzeń; Hołubek, zagończyk zuchwały, zaciążył na liniach komunikacyjnych Austriaka. Równocześnie z wkroczeniem do Polski Maksymiliana doszły do Krakowa wieści, że Zygmunt wylądował bezpiecznie w Gdańsku; 5 października ogłosił je z ambony Piotr Skarga. Z niepokojem jednak czekano, dokąd się obróci arcyksiążę. Gdyby poszedł za radą Radziwiłłów, kardynała Jerzego i Mikołaja Sierotki, i wyruszył do Wielkopolski, gdzie stronnicy Górki zyskali przewagę nad Opalińskim, mógłby kusić się nawet o pochwycenie elekta lub zmusić go do powrotu do Szwecji. Lecz Habsburg wybrał marsz na Kraków. 14 października stanął w Zielonkach, dwa dni później jego armia podeszła pod szańce, pospiesznie dniami i nocami sypane pod kontrolą i kierownictwem Mikołaja Zebrzydowskiego. Osłoniły one najludniejsze przedmieścia, Kleparz i Garbary. Drugą linię stanowiły potężne umocnienia bram Floriańskiej i Szewskiej. Tu dowodził sam hetman Zamoyski. Zebrzydowski kierował obroną Wawelu, skąd ogniem artyleryjskim osłaniać mógł najbardziej narażone Garbary. Farensbach otrzymał komendę nad Kazimierzem i odpowiedzialny był za niedopuszczenie Austriaków na prawy brzeg Wisły. Pierwsze wrażenie, jakie wywarła armia arcyksięcia na oblężonych, było imponujące. Na wałach i w mieście wszczął się popłoch. Lecz Maksymilian nie zdecydował się uderzyć z marszu, tracąc dogodny moment. Liczył na nadejście posiłków ze Śląska, na przybycie Górki z piechotą i artylerią. Wkrótce wycofał się do Mogiły, skąd prowadził rokowania z przebywającymi w Krakowie senatorami i gdzie zwołał zjazd swoich zwolenników. Zjazd odbyty z początkiem listopada okazał się niewypałem: ledwie sześćdziesiąt podpisów szlacheckich widniało na jego akcie. Dwukrotna próba zbudowania mostu w Mogile i odcięcia Krakowa od dostaw z południa zakończyła się klęską. Oddziały mak-symilianistów wysłane na północ, by powstrzymać marsz Zygmunta, odniosły wprawdzie w Przedborzu zwycięstwo nad przednimi strażami Opalińskiego, a na wieść o tym rozproszyło się pospolite ruszenie z Piotrkowa, lecz elekt w Piotrkowie pozostał i przygotowywał się do zajęcia arcyksięciu tyłów. Zamoyski zaś z miasta wyjść i bitwy walnej przyjąć nie chciał. Gdy więc wreszcie nadeszły wojska Górki, w tym osiem 206 WOJNA DOMOWA ciężkich armat, oraz oddziały Jazłowieckiego, Maksymilian zdecydował się przystąpić do szturmu. Nocą z 23 na 24 listopada dwa oddziałki piechurów niemieckich przekradły się przez szańce i ukryły w kilku domach rzemieślników niemieckich na Garbarach. Wczesnym rankiem, podczas gęstej mgły, polska piechota arcyksięcia pod dowództwem Krzysztofa Zborowskiego dotarła w okolice kościoła karmelitów i niespodziewanie ruszyła na piechotę Zamoyskiego. Ukryci w domach niemieccy muszkieterzy zaatakowali Bramę Szewską. Równocześnie Niemcy rozpoczęli szturm na mury klasztoru franciszkanów. Przez moment wydawało się, że wszystko stracone. Wówczas to Zamoyski pochwycił sztandar i zawróciwszy pierzchających piechurów, na ich czele uderzył na Zborowskiego. Podobno Krzysztof, ujrzawszy znaną sobie postać hetmana w czarnym żałobnym stroju, pierwszy rzucił się do ucieczki. A na jego karku już siedzieli husa-rze Jana Myszkowskiego i Marka Sobieskiego. Ten moment zadecydował. Pierzchnęła piechota Zborowskiego, uszli z pola artylerzyści Górki, osiem ciężkich dział z herbami wojewody poznańskiego wpadło w ręce zwycięzców. Hetman powstrzymał pościg: przed szańcami stało 4000 kawalerzystów Maksymiliana, bezużytecznych przy szturmie, lecz wciąż groźnych w polu. Jazda polska stanęła w pogotowiu za szańcami, lecz piechota, za zgodą kanclerza, rzuciła się na rabunek Garbar. Wyciągano z domów, z kościoła nawet ukrywających się tam niemieckich piechurów i niemieckich rzemieślników, mordowano ich bez litości. Dopiero pod wieczór Zamoyski powstrzymał rzeź; z ocalałych jeszcze 28 skazano na karę śmierci. Również w mieście pospólstwo z kijami rzuciło się na niemieckich sąsiadów. Zdrada kilku spowodowała krwawy odwet na wielu niewinnych. Zasłane było trupami - - obrabowanymi doszczętnie — pobojowisko na Garbarach, woda w Rudawie czerwona od krwi. Naliczono 1564 poległych, wśród nich kilku wybitnych Austriaków. Wielu rannych i chorych uwiózł Maksymilian do Mogiły. Przez trzy dni trwało grzebanie zabitych, pospieszne, by uniknąć zarazy. Dni wciąż nerwowe. Spodziewano się ponowienia szturmu, spalono domki Garbar. Pożar zaczai zagrażać Krakowowi. Ale Maksymilian szturmu nie nakazał, a 30 listopada opuścił Mogiłę i wycofał się ku granicy śląskiej. Nowe zwycięstwo opromieniło imię kanclerza, a zwycięstwo to odniesione było 207 WOJNA DOMOWA w szczególnie trudnych warunkach, wymagających od niego zimnej krwi, opanowania, w chwili zaś decydującej — osobistego męstwa. Na wieść o zwycięstwie elekt ruszył ku stolicy. Przez Nowe Miasto Korczyn, Niepołomice i Wieliczkę dotarł do Kazimierza, skąd 9 grudnia wieczorem wjechał do Krakowa wraz z Karnkowskim, Opalińskim, Olbrachtem Łaskim, Marcinem Leśniowolskim i podkanclerzym Bara-nowskim. Zamoyski, Goślicki, Tęczyński witali go przed bramami Kazimierza. Tu po raz pierwszy zetknąć się mieli ci dwaj, tak różni i tak wkrótce zwaśnieni. Zygmunt III urodził się 20 czerwca 1566 r. w więziennej celi na zamku Gripsholm. Ówczesny król Szwecji Eryk XIV, ambitny i niezrównoważony umysłowo, czuły na nędzę ludu, a okrutny wobec wielmożów, nawet i krwią mu najbliższych, kazał uwięzić na sześć prawie lat swego brata Jana księcia Finlandii i jego małżonkę, najpiękniejszą z sióstr Zygmunta Augusta, Katarzynę Jagiellonkę. Tu Katarzyna powiła ostatnią po kądzieli latorośl Jagiellonów, małego Zygmunta. Miał dwa lata, gdy szwedzcy magnaci obalili Eryka, odsunęli od tronu jego syna z małżeństwa prawowitego, lecz z prostą dziewczyną zawartego, Gustawa, a rządy nad krajem oddali Janowi, odtąd Trzeciemu. Mały Zygmunt wzrastał w smutnej atmosferze. Ojciec był surowy i bezwzględny, typowy ponury protestant, zawsze pewien swych racji i pełen wiary w słuszność swego postępowania. Polski i Polaków nie lubił. Do sporów politycznych dołączył się konflikt rodzinny. Dobra królowa Katarzyna uratowała od śmierci i wysłała na wychowanie do swej siostry Anny maleńkiego synka Eryka XIV, prawowitego dziedzica tronu szwedzkiego, Gustawa Erykssona Wazę. Tam, na Mazowszu, wzrastał stryjeczny brat Zygmunta, nieświadom długo swego pochodzenia. Jan III nigdy nie zrozumiał, że uratowanie niewinnego niemowlęcia przed mordercami może mieć inne przyczyny niż polityczne. Taki ojciec zaciężyć musiał na dzieciństwie syna, na jego charakterze pełnym skrytości i melancholii, na usposobieniu, dla postronnego wyniosłym, dla bliskich królewiczowi raczej nieśmiałym, pełnym kompleksów. Zygmunt lgnął do matki, której wrodzona dobroć i szlachetność zaszczepiła mu później najlepsze cechy charakteru: życzliwość dla ludzi, zdolność przebaczania, nieraz aż przesadną u późniejszego władcy dwóch królestw, wreszcie stałość przekonań. 208 WOJNA DOMOWA Katarzyna na protestanckim dworze pozostała katoliczką i syna na katolika wychowała. Ukształtowali jego wiarę polscy jezuici, spowiednicy, kapelani, nauczyciele, ludzie zdolni i odważni, którym nielekko było w nienawidzącym ich luterańskim szwedzkim świecie. Nietolerancja zaś protestantów — w tym i własnego ojca — sprawiła, że później Zygmunt protestantów nie lubił, ale jeszcze bardziej nie lubił nietolerancji: gorąco wierzący katolik, protestanckich metod naśladować nie umiał. Nauczycieli miał dobrych. Najznakomitszym z nich był szlachcic inflancki, Arnold Grothusen, który towarzyszył później wychowankowi do Polski i tu życie zakończył. Uczniem był Zygmunt zapewne pilnym, ale czy specjalnie zdolnym — wolno wątpić. Do końca życia pozostał dyletantem: znał oczywiście kilka języków obcych, miał dużą kulturę artystyczną, lecz jako polityk był samoukiem, a najchętniej uciekał do prac manualnych, do artystycznego rzemiosła, które opanował nieźle, do badań alchemicznych, w młodości do ukochanej gry w piłkę przypominającej dzisiejszego tenisa. Miał lat siedemnaście, gdy utracił matkę. Sam na sam z tyranią ojcowską, zamknął się w sobie, zyskał opinię milczka. Jedyną mu bliską osobą była o dwa lata młodsza siostra Anna, wychowana na protestantkę, lecz bratu szczerze oddana, dziewczyna z sercem i charakterem, zdolniejsza zresztą od Zygmunta. Później, w Polsce, gdzie zmarła w staropanieństwie, zasłużyła się mecenatem artystycznym i zainteresowaniami botanicznymi. Ojciec go przerażał, a zarazem uniemożliwiał mu ukształtowanie własnej osobowości, swą tyranią hamował rozwój intelektualny i emocjonalny syna. Dwór sztokholmski był Zygmuntowi coraz bardziej obcy, zwłaszcza gdy pojawiła się młoda macocha i o dwadzieścia trzy lata młodszy brat przyrodni, Jan książę Ostrogotów. Miał lat dwadzieścia jeden, gdy dzięki poparciu dalekiej, nie znanej, a zawsze mu życzliwej ciotki, królowej wdowy Anny Jagiellonki, okrzyknięty został królem Polski i wielkim księciem Litwy. Polskie poselstwo, które przybyło po elekta do Sztokholmu, musiało wpierw zwalczyć wątpliwości Jana III, zwłaszcza że wśród paktów konwentów znajdowało się zobowiązanie zwrócenia Rzeczypospolitej zagarniętej przez Szwecję Estonii, a korona nie była jeszcze zapewniona. Leśniowolski użył wówczas argumentu, że jeśli Zygmunt korony nie przyjmie, to Polacy wybiorą 8 — Zamoyski 209 WOJNA DOMOWA Fiodora i wspólnie z Moskwą zgniotą Szwecję. Argument był druzgocący, ale zaważyła zapewne i postawa samego Zygmunta: chciał uciec z ojcowskiego dworu do ojczyzny swej matki. A równocześnie przerażała go rodząca się trudna samodzielność. Korony polskiej pragnął, ale nie za wszelką cenę. Zachował lojalność wobec ojca i ojczyzny, gdy przez pięć dni nie chciał zejść w Gdańsku z okrętu, póki nie zostanie rozstrzygnięta kwestia Estonii. Doszło w końcu do kompromisu: Polacy nie będą więcej poruszać tej sprawy, dopóki żyje Jan III. Również zaprzysięgając pacta conventa w oliwskim kościele, Zygmunt złożył swój protest przeciw artykułowi dotyczącemu zwrotu Estonii i artykułu tego nie zaprzysiągł. Dla Rzeczypospolitej Estonia była krajem dalekim i jej zwrot trzeba uznać za postulat drugorzędny; dla Szwecji była szańcem morskim broniącym dostępu do stolicy i do centrum kraju, a zarazem osłaniającym z flanki przed atakiem moskiewskim Finlandię. Żaden król szwedzki nie mógł się jej wyrzec. W drodze dołączali do orszaku Zygmunta poszczególni magnaci, wśród nich Opaliński, który przedstawił mu się w Kwidzynie, wrócił na krótko do Wielkopolski, by ponownie spotkać się z Zygmuntem w Piotrkowie i stąd podążyć z nim do Krakowa. Nie ulega wątpliwości, że Opaliński, jak zwykle, dążył do pogodzenia stronnictw i uniknięcia wojny domowej, do pozyskania dla Zygmunta dotychczasowych stronników Maksymiliana. Tym samym cele jego mijały się częściowo z celami Zamoyskiego, który porósłszy w piórka wolał wrogów — zwłaszcza osobistych — zgnieść siłą. Całkiem nieprawdopodobna, choć na serio wzięta przez późniejszych historyków, wydaje się jednak opowieść Heidensteina. Według niego Opaliński zawarł wcześniej ugodę z Janem Zborowskim, że w razie zwycięstwa Maksymiliana otrzyma jego przebaczenie, a później wspólnie ze Zborowskimi zgniotą Górkę, jeśli zaś wygra Zygmunt, to Opaliński wyjedna przebaczenie dla Zborowskich, a potem razem zgniotą Zamoyskiego. Opaliński miał rzekomo skorzystać z nieobecności kanclerza i w drodze do Krakowa przestrzec elekta przed ambicjami Zamoyskiego. Cała ta opowieść, nie potwierdzona żadnym innym źródłem, pełna nieprawdopodobnych szczegółów, wygląda na wymysł kanclerza, który chciał usprawiedliwić swoją opozycję wobec młodego króla. A dodać i to trzeba, że właśnie z Kwidzyna, gdzie po raz pierwszy zjechał się z Opa- 210 WOJNA DOMOWA lińskim, wystosował Zygmunt do Zamoyskiego własnoręczny, piękną polszczyzną pisany list, dziękując mu serdecznie za dotychczasową służbę. „Takich uczynności - - pisał elekt - - gdybyśmy WMci wdzięcznością wszelaką królewską, a raczej przyjacielską oddawać nie mieli, niejedno by dobrzy ludzie ganili, ale i Pan Bóg nie błogosławiłby nam, na czym my wszystko zasadzamy." Spotkali się 9 grudnia pod murami Kazimierza. Goślicki witał elekta wygłoszoną po polsku mową, Zygmunt odpowiedział uprzejmie również po polsku. Następnie Zamoyski prowadził go na wschód od murów Krakowa, prezentując swoje wojska, swoje łupy, miejsca swoich zwycięstw. Chełpił się jak dziecko. Zygmunt w końcu słaniał się na nogach: sama defilada trwała podobno osiem godzin. Gdy wreszcie dotarli pod kościół Św. Floriana, skąd zaczynała się tradycyjna droga elekta przez Floriańską, Rynek, Grodzką na Wawel, król nie miał już nawet siły, by dłużej odpowiedzieć na łacińską mowę powitalną wygłoszoną przez kardynała Batorego. A jeszcze czekało go długie przemówienie kanclerza. Nie bardzo już chyba rozumiał, co się dzieje: polskie gadulstwo zmogło go, jak poprzednio podobnie zmogło Walezego. Bąknął coś zdawkowego w odpowiedzi. Wedle późniejszej tradycji, zapisanej przez biografa Władysława IV, Stanisława Kobierzyćkiego, kanclerz obrócić się miał do Leśniowolskiego i spytać: „A cóżeście to nam za niemą marę ze Szwecji przywieźli?" Przez Kraków iluminowany światłami, udekorowany portretami poprzednich władców, które Zamoyski nakazał wykonać wiernie według ich zachowanych podobizn malowanych i rzeźbionych, dotarł Zygmunt dopiero o drugiej w nocy na Wawel. Rankiem zacząć się miał — zapowiadający się burzliwie — sejm koronacyjny. Dwie sprawy dzieliły senatorów i posłów: Estonia i konfederacja warszawska. Konfederację król zaprzysiągł, zwrotu Estonii — nie. Uformowane rychło dwa stronnictwa połączyły te kwestie. Opaliński i Karn-kowski przewodzili ugodowcom, którzy uznawali gdańskie układy z Zygmuntem i sprawę Estonii chcieli załagodzić, zarazem jednak sprzeciwiali się wydaniu aktów wykonawczych do konfederacji warszawskiej, które by różnowiercom zapewniły ochronę prawną. Zamoyski przeciwnie: w sprawach Estonii zachował nieustępliwość, w sprawach konfederacji warszaw- t\ 211 WOJNA DOMOWA sklej szedł ręka w rękę z różnowiercami. Król natomiast umiał te sprawy oddzielić od siebie. Choć sejm w końcu niczego protestantom nie zapewnił, król okazywał im życzliwość i demonstrował swą tolerancyjność. Co do Estonii jednak był nieugięty. W pewnym momencie nawet oświadczył, że woli wrócić do ojczyzny niż sprzeniewierzyć się słowu danemu ojcu i stanom szwedzkim. Zamoyski tylko na to czekał. Bez przerwy upominając się o zwrot Estonii, wybuchnął w końcu otwarcie: przypomniał ucieczkę Henryka, przypomniał, że w tej krytycznej sytuacji miejsce Walezego zajął inny monarcha miary niezwykłej. Bez ogródek już groził nową elekcją. Wypomniał to właśnie kanclerzowi Opaliński. Ale stanowisko Zamoyskiego nie zmieniło stałości Zygmunta. Wytrwał, zobowiązania w sprawie Estonii nie złożył i 27 grudnia w katedrze krakowskiej przyjął z rąk Karnkowskiego koronę królewską. Nie czas był zresztą na spory. Maksymilian pozostawał w granicach Polski, wpierw w Krzepicach, a potem w okolicach Wielunia, gdzie austriaccy żołnierze łupili spokojnych mieszkańców. Wojska Habsburgów zajęły również Lubowlę na Spiszu, od wieków, na mocy starego zastawu, administrowanym w części przez Polskę. Nie można było zwlekać z ostateczną rozprawą, zwłaszcza że moment był dogodny. Po koronacji opuścili Maksymiliana liczni zwolennicy, inni próbowali poufnie zasięgnąć wieści, czy otrzymają od Zygmunta przebaczenie. Byli wśród nich między innymi Jan Zborowski, Jazłowiecki i chorągiewką na dachu zwany -- bo tak często zmieniał orientację polityczną — Spytek Jordan. Lecz kanclerz nie chciał ruszyć w pole. Bał się o wynik obrad sejmowych w czasie swojej nieobecności i, zawsze chciwy, pilnować chciał wakansów. Niepomny, że nienawiść Górki zaczęła się od zdmuchnięcia mu sprzed nosa starostwa jaworowskiego, teraz dla jednego z protegowanych chciał uzyskać inne starostwo, na które kandydata miał już Opaliński. Marszałek wielki koronny stanął na wysokości zadania: ustąpił. I gdy przyszło do uchwalenia dla hetmana specjalnych pełnomocnictw na wyprawę przeciw Maksymilianowi, nie oponował. Pełnomocnictwa te, wystawione przez Zygmunta 18 stycznia 1588 r., zatwierdzone przez sejm i wpisane do jego konstytucyj, nadawały Zamoy-skiemu nadzwyczajną, niemal dyktatorską władzę wojskową i cywilną ce- 212 WOJNA DOMOWA lem odparcia najazdu Maksymiliana, pozwalając mu między innymi na prowadzenie rokowań, których treść miała być komunikowana tylko senatorom znajdującym się przy wojsku. Teoretycznie czasowe, mimo protestów szlachty powtórzone w 1590 r. wobec groźby najazdu tureckiego, będą jednak zwyczajowo przestrzegane i później, co niepomiernie zwiększy władzę hetmańską. Zygmunt III mógł mieć zastrzeżenia co do politycznej działalności kanclerza Zamoyskiego, wiedzy wojskowej hetmana Zamoyskiego ufał jednak do końca. A ten opuszczał Kraków z wojskiem, jak zauważyli współcześni, „ze strachem i z lękiem". Żegnając się z senatem po komediancku, ze łzami wołał, iż całą fortunę utracił, a teraz na szwank stawia to ostatnie, co mu zostało, swą sławę. Było w tym załamaniu psychicznym rozczarowanie ambitnego polityka, człowieka, który marzył o koronie, a teraz tracił ostatnią na nią nadzieję; który potem sądził, że zdoła młodym królem kierować, a ujrzał w nim samodzielną i upartą indywidualność; który przywykł, że manipulował senatorami, jak chciał, a teraz spostrzegł, że mają własne zdanie, że nie zechcą być jego marionetkami. Ale była i obawa przed wynikiem kampanii. Dotąd wsławił się jako znakomity organizator wojska, w akcji i w defensywie. Studiował pilnie dzieła wojskowe starożytne i nowożytne, uważał się za ucznia hetmana Tarnowskiego, posiadał rękopis jego traktatu Rada sprawy wojennej (której autorstwo niesłusznie po wiekach przypisano Zamoyskiemu). Ale w polu, w walnej bitwie nie dowodził nigdy. Więc biadał na złe przygotowanie wyprawy, brak pieniędzy, rynsztunku, broni, nawet na pogodę, która przecież jednakowo dokuczała przeciwnikom. I biadania swoje wyraził właśnie w liście do Opalińskiego. Mimo podejrzliwości, mimo niezgody w sprawie Estonii jego pomocy i opiece wciąż najbardziej ufał. Gdy jednak raz wyruszył z Krakowa, nie zwlekał dłużej. Po tygodniu zbliżał się do Wielunia. Arcyksiążę miał siły słabsze, bitwy nie chciał ryzykować, schronił się za granicę śląską, w Byczynie, gdzie oczekiwał posiłków. Sądził, że Zamoyski nie naruszy granic królestwa czeskiego, że nie zaryzykuje wojny z władającym nim cesarzem. Lecz pełnomocnictwa hetmana i do tego go upoważniały. Mroźną nocą, gdy wzeszedł księżyc, pchnął Zamoyski przodem lekką kawalerię Hołubka i swego krewniaka, również Jana Zamoyskiego. Po drodze rozgromili husarię Diabła Stad- 213 WOJNA DOMOWA nickiego, o czym pospiesznie donosił hetman królowi ruszając w ślad za nimi. W niedzielę 24 stycznia dopadli Maksymiliana. Wojska arcyksięcia, wzmocnione oczekiwanymi posiłkami, zajęły dogodną pozycję przy głównym trakcie, chronione z boku przez bagna i moczary. Na krótkiej naradzie wojennej Farensbach i Pękosławski byli za odłożeniem bitwy, argumentując, że dzień się kończy, co uniemożliwia przełamanie przed zmierzchem silnej pozycji przeciwnika. Przeważył głos Stanisława Żółkiewskiego młodszego za natychmiastowym atakiem. Zamoyski wyjął zegarek, pokazał, że pięć godzin do zmierzchu, przypomniał, że żołnierze zagrzani zwycięskim pościgiem nie wiedzą jeszcze o posiłkach, które otrzymał arcyksiążę: gdy dnia następnego to spostrzegą, ostygną w zapale. Wojska były zresztą niemal równe: ponad 6000 z każdej strony. Nie tylko decyzja podjęcia bitwy, ale również jej wykonanie należeć miało do Żółkiewskiego. On to przeforsował zapewne marsz groblą wśród bagien, by zajść nieprzyjaciela z flanki, zaatakować go z korzystnym wiatrem i odciąć od miasta. Ryzykowny manewr całkowicie zaskoczył przeciwników. Andrzej Zborowski, który sprawował dowództwo, przegapił dogodny moment do uderzenia i ujrzał niespodziewanie na swoim lewym skrzydle całą armię Zamoyskiego. Bitwę rozpoczęli Kozacy Hołubka i rotmistrza Zamoyskiego. Posuwając się wolno po ciężkiej zmrożonej grudzie próbowali odciąć przegrupowują-cą się armię arcyksięcia od Byczyny. Na nich też poszedł pierwszy impet przeciwnika. Oddziały kozackie zostały rozbite, poległ Hołubek. Zaczęły się też mieszać oddziały w centrum, gdzie dowodził sam Zamoyski. Hetman znów osobiście w czarnej zbroi ruszył do ataku, by zagrzać swym przykładem żołnierzy. Tymczasem jednak weszli do boju Węgrzy Bal-tazara Batorego, ruszyła na doborowe oddziały niemieckiej jazdy szarża husarii prowadzonej przez Stanisława Żółkiewskiego. Walka tu była krwawa. Żółkiewski własną ręką wziął żółtą chorągiew cesarską z czarnym orłem, która do dziś znajduje się w skarbcu koronnym na Wawelu. Chwilę później postrzelony ciężko w nogę, opuścić musiał pole bitwy. Lecz już w centrum Zamoyski prowadził do ataku najlepsze swoje oddziały. Pierzchnęły wojska cesarskie, przez dwie mile jeszcze ścigane, arcyksięcia niemal siłą oficerowie jego uprowadzili do Byczyny. Bitwa trwała pół 214 WOJNA DOMOWA godziny i zakończyła się całkowitym zwycięstwem Zamoyskiego. Bitwa bratobójcza: na polu jej doliczono się 3000 trupów, z tego 1200 ostrzyżonych zwyczajem niemieckim, a 1800 podgolonych obyczajem polskim i węgierskim, ale w której armii który z nich walczył, dojść było nie sposób. Ogromna jednak większość niewątpliwie służyła Maksymilianowi. Zwycięzcy otoczyli Byczynę. Żołnierze z własnej woli przystąpili do szturmu, gdy Maksymilian zawiadomił, że pragnie układów. Zamoyski rozkazał szturm wstrzymać, przyjął parlamentariuszy, odpowiedział im ostro, gdy Maksymiliana wciąż tytułowali królem, i na kartce z notesu wyrwanej w zapadającym zmroku napisał grzeczny, lecz stanowczy list do arcyksięcia. Zapewniał mu bezpieczeństwo osobiste, „wszelką cześć" w niewoli, wolność służącym mu prostym żołnierzom, zarówno polskim — jeśli przysięgną na wierność Zygmuntowi - - jak i obcym; oficerom cudzoziemskim wolność za wykupem, polskim uwięzienie wraz z arcy-księciem do chwili decyzji króla i senatu, zachowanie życia i czci, osobiste wstawiennictwo, gdyby chciano konfiskować ich dobra. Jedynie dobra ruchome znalezione przy jeńcach, zgodnie z uświęconym prawem wojny, należeć miały do zwycięskich żołnierzy. Arcyksiążę warunki przyjął. W nocy opuścił miasto i oddał się w niewolę Zamoyskiemu. Wraz z nim liczni dostojnicy polscy i niemieccy, z Górką i Andrzejem Zborowskim na czele. Zdobyto kilkanaście dział, kilkanaście chorągwi, wojsko obłowiło się łupem znalezionym przy jeńcach i w zapalonej później Byczynie. Przy łunie z miasta i z okolicznych wsi arcyksiążę w paradnej kolasie opuszczał posiadłości swego brata, by spędzić następne miesiące w hetmańskiej niewoli. A wraz z nim pędzili zwycięzcy bydło okolicznych wieśniaków. „A owiec najwięcej - - jak pisze Bielski - których tak wiele było, że w Wieluniu owcę natenczas po groszu jednym sprzedawano starą, a młodą po półgroszku." Bo hetman, jak zwykle, zadbał przede wszystkim o łupy. SEJM PACYFIKACYJNY Wieść o zwycięstwie byczyńskim pierwsi przesłali do Krakowa rozstawionymi końmi przebywający przy wojsku Litwini. Wielkie Księstwo nie uznało jeszcze elekcji Zygmunta, przedstawiciele Litwy w Krakowie ciągle usiłowali wytargować jak najlepsze warunki. Teraz, pospiesznie, nie czekając, aż skłóceni Koroniarze dowiedzą się o tryumfie Zamoyskiego nad Maksymilianem, uzyskali w ciągu jednego dnia ostateczną zgodę na wspólne władanie Litwy i Korony w Inflantach, podział tamtejszych dostojeństw i dzierżaw. Następnego dnia dotarły do stolicy wieści od Zamoyskiego. 25 stycznia hetman wystosował z Byczyny szereg starannie skomponowanych listów: do króla, senatu, szlachty. Donosił o zwycięstwie, o łupach i jeńcach, o własnych stratach, bohaterskiej śmierci Hołubka, ciężkiej ranie Żółkiewskiego. Krótkie, zwięzłe, pełne treści, rychło stały się własnością publiczną; przepisywane w kółko, dziś znajdują się w wielu kopiach rękopiśmiennych w całym kraju. Stanowić miały część kampanii propagandowej apelującej znów do szlachty ponad głowami króla i senatorów. Szukając zwolenników, kanclerz zaczynał przekreślać własne dzieło i wracać do demagogii, która stała u progu jego kariery politycznej. Nie miał wyboru. Ale miał w ręku potężny atut: jeńców. Gdyby powrócił do Krakowa, musiałby ich przekazać królowi. Przez Wąsosze nad Wartą, Brzeźnicę, Radomsko ruszył z nimi do Zamościa, skąd już 18 lutego przesłał Opalińskiemu wiadomość, że pragnie się z nim zjechać albo w swoich dobrach, albo w pobliskim Leżajsku. Nic chciał oddalać się z Zamościa, bo obiecał arcyksięciu, że go zaprosi na zapusty, by wybić mu „melan- 216 SEJM PACYFIKACYJNY cholii część z głowy". Umieścił dostojnego jeńca w obronnym Krasnym-stawie, a strażnikiem jego uczynił wiernego siłacza Marka Sobieskiego. Pilnował też czujnie pozostałych więźniów, z Górką i Andrzejem Zborow-skim na czele. Nie dbał o intrygi na dworze, nie dbał, że przeciwnicy straszą nim Zygmunta; „wszak królem on, a nie żaczęciem" - pisał do Zebrzydowskiego. Liczył na swoich zwolenników przy dworze, na możność manipulowania senatorami i urzędnikami, na to wreszcie, że znów, jak za Stefana, okaże się w stosownej chwili potrzebny. Nie wziął pod uwagę całkowicie nowego układu sił. Zygmunt III, choć młody i niedoświadczony, nie był jednak po elekcji tak samotny, jak Batory. Miał doświadczonych szwedzkich doradców. Miał kochającą go szczerze mądrą siostrę, której zdanie bardzo cenił. Miał doświadczoną starą ciotkę, która dla niego zrzekła się praw własnych: przecież to właśnie Annę, jak niegdyś Jadwigę Andegaweńską, wybrano 1576 r. królem i tron, formalnie rzecz biorąc, nie był opróżniony. Wreszcie miał jeden istotny atut, którego Batoremu brakowało: mówił i pisał biegle po polsku. Uformowało się przy królu nowe stronnictwo, którego celem była pacyfikacja kraju za cenę amnestii dla zwolenników Maksymiliana. Na jego czele stanęli Karnkowski i Opaliński. Lojalni i oddani nowemu władcy, mogli uzyskać u niego wiele. Różnili się między sobą nie tyle poglądami, ile zakresem działań. Dla prymasa najistotniejszy był interes Kościoła, dla marszałka wielkiego - - pacyfikacja i wzrost autorytetu młodego monarchy. Podzielał teraz pogląd, iż Zamoyski zogniskował w swym ręku zbyt wielką władzę; nieraz dawał temu wyraz publicznie. Chwalił czyny hetmana i uważał za stosowne, aby je odpowiednio wynagrodzić. On to głównie, wbrew opozycji posłów, przeforsował na sejmie nadanie Zamoyskiemu we własność dziedziczną dzierżonych przez niego królewszczyzn Zamchu i Krzeszowa nad Sanem. Lecz twardo przypominał, że to nie Zamoyski jako kanclerz, ale on sam jako marszałek wielki jest pierwszym rangą ministrem Korony. Jeszcze dobitniej podkreślał, że Polska nie może mieć dwóch królów, że to Zygmunt jest pierwszą osobą w państwie. Wizyta w Zamościu utwierdziła go jeszcze w tym przekonaniu: czujnie strzeżony przez kanclerza, nie mógł nawet 217 SEJM PACYFIKACYJNY porozmawiać na osobności z arcyksięciem. Wiedział, że kanclerz porozumiewa się na własną rękę z Maksymilianem, i sądził, że chodzi jedynie o uzyskanie wysokiego okupu. Wiedział też, że kanclerz z atencją odnosi się do jego wroga Górki, ale i tu znał prawdziwą tego przyczynę. Był nią posiadany dziedzicznie przez Górkę, a położony tuż przy dobrach zamojskich powiat szczebrzeski, anomalia ustrojowa w ówczesnej Polsce, feudalne państewko z zależną od pana wasalną szlachtą. Toteż traktował Zamoyski Górkę niesłychanie uprzejmie i pożyczał mu pieniądze, które wojewoda poznański natychmiast przepijał. Nic jednak dziwnego, że w tych warunkach polityka Opalińskiego, zmierzająca do amnestii powszechnej, do pojednania na tej zasadzie Zamoyskiego z Górką i z szukającym zgody wygnańcem Janem Zborowskim, a następnie z jego braćmi, była przez kanclerza niemile widziana. Szło o okup za jeńców i o Szczebrzeszyn. Tymczasem wpływy Zamoyskiego na dworze słabły. Najważniejszym z jego adherentów był podkanclerzy Baranowski, wierny wykonawca rozkazów, ale bez inicjatywy. Mikołaj Zebrzydowski liczył się jako informator, a niejako dyplomata. Stanisław Żółkiewski starszy dożywał swoich dni, młodszy leczył ranę spod Byczyny. W sprawie jeńców sprzyjała Zamoyskiemu stara królowa Anna, zaciekła w swojej do nich nienawiści. Tym samym sprzyjał mu wierny Annie Marcin Leśniowolski, informator również cenny, ale wyraźnie stawiający na pokłócenie kanclerza z Opalińs-kim. W stosownej chwili zresztą Leśniowolski pokazał pazury: natychmiast po rychłej śmierci Górki kupił od jego spadkobierców Szczebrzeszyn z prawem odkupu. Notabene okazali się oni jeszcze sprytniejsi: odsprzedali to prawo Zamoyskiemu i w końcu, niezbyt legalnie, kanclerz przyłączył szczebrzeskie dobra do swoich w 1593 r. Wszystko wskazuje na to, że urażony w swoich ambicjach politycznych kanclerz skupił teraz największą uwagę na dalszym powiększaniu majątku. Gwoli sprawiedliwości trzeba dodać, że ani o mecenacie artystycznym nie zapominał — wówczas to skorzystali między innymi z jego opieki Szymon Szymonowie i Joachim Bielski — ani obrony granic przed Tatarami nie zaniedbał. Kompetencje jego jako hetmana były niepodważalne. Jako kanclerz nie przejmował się urzędowaniem i nie przemęczał pracą. Zostawiał ją niezbyt lotnemu Baranowskiemu, co nie było oczywiście bez wpływu na rezultaty, ważne zwłaszcza w polityce zagranicznej. Ale szcze- 218 SEJM PACYFIKACYJNY gólnie ważne akta kazał sobie przysyłać do Zamościa, gdzie sam je opatrywał pieczęcią wielką. Niewątpliwie skutkiem tego było kolejne posunięcie Zygmunta, w którym znać rękę Opalińskiego. 17 czerwca 1588 r. król wystawił Zamoys-kiemu przywilej na bogate starostwo dorpackie -- dar wspaniały, ale angażujący hetmana w obronę granicy północno-wschodniej, gdzie leżały jego nowe dzierżawy. Sam hetman nie o odległy Dorpat się starał, ale 0 bliski Sambor. A dziewięć dni później Zyjmunt nadaj mu jedną z pierwszych godności senatorskich: opróżnione po śmierci Andrzeja Tęczyńskiego województwo krakowskie. Był to kopniak w górę. Żadnego województwa nie wolno było łączyć z urzędem kanclerskim: wypadałoby złożyć pieczęć, która przecież i dochody przynosiła pokaźne. Zamoyski, który za Batorego gotów był to województwo przyjąć, teraz odmówił i odmowę tę akceptowano. Ale pozostał sygnał, że Zygmunt III ograniczać będzie systematycznie wpływ Zamoyskiego na kancelarię koronną. Nie odbierając mu kierownictwa polityki zagranicznej, gdzie kompetencje hetmana łączące się z wojskowymi były niepodważalne, młody król jednak pokazywał, że nad polityką wewnętrzną, a zwłaszcza nad nadaniami wakansów i przywilejów, chce sprawować ściślejszą kontrolę przez zaufanych ludzi. A to właśnie przynosiło dotychczas kanclerzowi największy dochód. Równocześnie wywierano na Zamoyskiego nacisk o prowadzenie rokowań z Austriakami. Nowy legat papieski, Ippolito Aldobrandini (który po trzech latach jako Klemens VIII zasiądzie na tronie papieskim), podjął się pośrednictwa i sprawował je umiejętnie. Biskup wrocławski Andrzej Jerin bez przerwy molestował hetmana, aby zapobiegł ciągłemu rabowaniu wsi śląskich przez stacjonujące na granicy wojska koronne, by przestrzegał zawieszenia broni i rozpoczął poważne rokowania. Zamoyski nadal zachował pełnomocnictwa do ich prowadzenia, nadane mu przez króla 1 sejm koronacyjny. Tymczasem postępowanie hetmana stawało się coraz bardziej podejrzane. W tym czasie właśnie rozpoczął on tajne rokowania z Maksymilianem, obiecując mu ni mniej, ni więcej, tylko Inflanty i polską pomoc zbrojną, jeśli arcyksiążę pokusi się o tron moskiewski, a cesarz udzieli swej pomocy. Na wyrażone wątpliwości, czy kanclerz może odstąpić swemu 219 SEJM PACYFIKACYJNY więźniowi prowincję należącą do Rzeczypospolitej, odpowiedział, iż mieści się to w ramach jego nadzwyczajnych pełnomocnictw. Maksymilian wówczas zagrał va banque i ujawnił, że wedle informacji zebranych przez wywiad habsburski Zygmunt ma zamiar opuścić Polskę i powrócić do Szwecji; zapytał, czy w takim razie Zamoyski poparłby jego starania o tron Rzeczypospolitej. Kanclerz odpowiedział wymijająco, ukazując w tym wypadku konieczność ponownej elekcji. Doradcy Rudolfa II nie bardzo wierzyli propozycjom Zamoyskiego, uważając, że wobec nawiązanych rokowań austriacko-moskiewskich o sojusz przeciw Polsce, kanclerz wyjawi wszystko w porę doradcom Fiodora, by Maksymiliana i cesarza w ich oczach skompromitować. To pewne, że cienka gra dyplomatyczna prowadzona przez obie strony pełna była kłamstw i prowokacji, ale też paktowania kanclerza z dostojnym więźniem ocierały się o zdradę. Równocześnie zresztą Zamoyski rozwinął na własną rękę ożywioną akcję dyplomatyczną, w której istotnymi elementami były rokowania z jadącym do Moskwy patriarchą carogrodzkim Jeremiaszem II i próba skłonienia go, by przeniósł patriarchat do Kijowa, oraz wiernopoddańczy list ofiarowujący usługi kanclerza królowej angielskiej Elżbiecie. Z drugiej strony plan powrotu Zygmunta do Szwecji był wówczas zapewne tylko pobożną chęcią dyplomatów habsburskich. Działali oni zresztą w tym kierunku dość energicznie. Zdołali pozyskać nawet stryjecznego brata Zygmunta, Gustawa Erykssona, który przyjęty został początkowo na Wawelu uprzejmie, a nawet serdecznie, mimo to jednak dał się namówić do ucieczki z Polski i osiadł w Pradze. Rudolf II natychmiast przekazał o tym wieść Szwedom, by unaocznić im, że po spodziewanej śmierci Jana III następstwo tronu może być dyskusyjne, że lepiej byłoby dla Zygmunta, aby pilnował swych interesów w ojczyźnie. Wieści o konszachtach Zamoyskiego z Maksymilianem nadeszły na piotrkowski zjazd senatorów z królem w październiku. Kanclerz znów nie raczył się zjawić, natomiast wypuścił z więzienia Stanisława Górkę, co wzmogło podejrzliwość Opalińskiego. Tym razem nie miał zapewne racji. Minęły dawne czasy, kiedy wojewoda poznański, elokwentny i umiejący schlebiać szlachcie garbusek, trząsł całą Wielkopolską. Teraz był to schorowany, złamany niewolą, zapijaczony starzec. Jego śmierć w niewoli nie przyniosłaby renomy Zamoyskiemu, a na wolności nikomu już zagrozić 220 SEJM PACYFIKACYJNY nie mógł. Ale typowe dla kanclerza było, że o tej decyzji nie raczył powiadomić nawet Zygmunta. Król, dowiedziawszy się o wszystkim, stanął na wysokości zadania: formalnie decyzję tę zaaprobował, ale kazał Górce pozostać w Szczebrzeszynie. Gdy wieści o rokowaniach Zamoyskiego z Maksymilianem doszły do Piotrkowa, król i Leśniowolski wystosowali do niego listy, prosząc 0 wytłumaczenie. Kanclerz uniósł się honorem, wyzwał nie znanego mu oszczercę na pojedynek, zażądał sądu senatorskiego. Ale równocześnie do Maksymiliana wystosował ostry list, protestujący przeciw używaniu przez niego nadal tytułu królewskiego i donoszący zarazem o warunkach 1 sposobie przystąpienia do rokowań pokojowych. Jeden natomiast z postulatów kanclerza doczekał się w Piotrkowie urzeczywistnienia. Pomimo oporu Karnkowskiego i Opalińskiego, którzy straszyli Zygmunta wzmożeniem się sympatii dla Maksymiliana wśród szlachty, król zdecydował się wreszcie zwołać na styczeń roku następnego sejm, który otrzymał później nazwę pacyfikacyjnego. Równocześnie postanowiono przyspieszyć rokowania pokojowe, co zapędzonych do pracy nad traktatem komisarzy, a i samego Zamoyskiego, odsuwało od wpływu na przebieg sejmików. Toteż gdy po zjeździe piotrkowskim król ruszył do Brześcia Litewskiego, by tam spotkać się z senatorami Wielkiego Księstwa, zabiegi mu drogę w Lublinie zaniepokojony Zamoyski. Witany uroczyście, jak udzielny monarcha, przez senatorów, którzy wyjechali mu naprzeciw, serdecznie przyjęty przez Zygmunta, odbył z nim poufną rozmowę. Kanclerz, zasłaniając się koniecznością pozyskania Litwy, zmierzał teraz do odwleczenia terminu sejmu, ale nie na długo: radził zwołać go zaraz po zawarciu pokoju, przewidując w tym właśnie momencie najlepsze nastroje wśród szlachty i upadek na duchu prohabsburskiej opozycji. Król uwzględnił jego prośby, ponownie zaoferował mu województwo krakowskie, którego znów kanclerz nie przyjął, oraz nadał Stanisławowi Żółkiewskiemu młodszemu buławę polną koronną wraz ze starostwem hrubieszowskim. Teraz Zamoyski mógł spokojnie przystąpić do rokowań z Austriakami, choć się do nich nie kwapił. Wprawdzie zostawiał wojsko w ręku wypróbowanego przyjaciela, ale w danym momencie najważniejsze były sejmiki. Przebiegały one zresztą spokojnie, wyłaniając przychylnych mu 221 SEJM PACYFIKACYJNY ludzi, grupujących się z wolna w stronnictwo, które otrzymało wkrótce nazwę popularystów. Wyrażały również uznanie dla młodego króla, którego popularność, zwłaszcza po podróży przez Wielkopolskę i Mało-polskę do Brześcia, wyraźnie rosła. Do Będzina, gdzie w czasie rokowań przebywała delegacja polska, dotarł Zamoyski dopiero 26 stycznia 1589 r.; byli tu już komisarze cesarscy, którzy mieszkali tuż za granicą śląską, w pobliskim Bytomiu. Oprócz kanclerza w skład poselstwa Rzeczypospolitej wchodzili między innymi Opaliński oraz Hieronim Rozrażewski, biskup kujawski, najdoświadczeń-szy dyplomata. Wśród reprezentantów cesarza główną rolę grali Stanisław Pawłowski, biskup ołomuniecki, oraz najwyższy burgrabia królestwa czeskiego, niedawny kandydat na tron polski, Wilhelm z Rożmberka. W charakterze rozjemcy przebywał w Bytomiu kardynał Aldobrandini, witający znów Zamoyskiego jak udzielnego monarchę i sam po królewsku przez niego traktowany. Rokowania szły wolno na skutek twardego stanowiska kanclerza, zwłaszcza w sprawie zwolnienia jeńców z Maksymilianem na czele. Aldobrandini dał się zjednać argumentom Zamoyskiego i choć podejrzany wcześniej przez stronę polską o stronniczość, dopomógł naszym dyplomatom. Korzystna była dla nich sytuacja międzynarodowa. Klęska Wielkiej Armady hiszpańskiej wysłanej na podbój Anglii w lecie poprzedniego roku, skazanie na śmierć przez Walezego prohiszpańskich książąt de Guise i jego sojusz z protestanckim następcą tronu, Henrykiem królem Nawarry, osłabiły europejskie znaczenie Habsburgów. Wobec zagrożenia katolickich interesów na Zachodzie papiestwu zależało na jak najszybszym zawarciu przez cesarza pokoju z Polską. Ostatecznie decydującą rolę odegrał wedle Heidensteina początkowo nieobecny członek polskiej delegacji, biskup kamieniecki Wawrzyniec Goślicki, znany chlubnie ze swej roli pojednawczej na ostatniej elekcji oraz z łacińskiego traktatu o najlepszym senatorze (De optimo senatore), który ponoć nawet Szekspirowi był znany i wpłynął na jego poglądy. Przekonujący rozjemca i teraz doprowadził do zawarcia w dniu 9 marca 1589 r. sławnego traktatu bytom-sko-będzińskiego. Warunki traktatu były dla Rzeczypospolitej stosunkowo korzystne. Natychmiast miało nastąpić wydanie przez ludzi Maksymiliana zamku 222 SEJM PACYF1KACYJNY Lubowli na Spiszu z całym uzbrojeniem i zagarniętą tam artylerią. Cesarz Rudolf ze stanami Czech, Moraw, Śląska i Węgier zaprzysięgnie, iż Maksymilian zrzeka się korony polskiej. Zygmunt III również zaprzysięgnie warunki pokoju, a sejm je zatwierdzi. Następnie król polski odda kurtuazyjną wizytę Maksymilianowi w Krasnymstawie, po czym arcy-księciu pozwoli się wyjechać z Polski, lecz zaraz za granicą ma zaprzysiąc, iż zrzeka się swych wszystkich pretensji. Cesarz gwarantował, że nigdy nie będzie popierał ani organizował opozycji w Polsce i nigdy nie udzieli pomocy Moskwie przeciw Polsce lub Szwecji. „Nad te kondycje — pisze Bielski — warował sobie hetman, aby mu nagroda za więźnie się stała, ale do kondycyj pisać tego nie chciano, jednak mu potem za te więźnie dwadzieścia tysięcy w złocie dano." Cały w tym Zamoyski. Ale na sejm pacyfikacyjny, rozpoczęty 5 marca w Warszawie, zjechał 20 marca jak tryumfator, z wielką pompą, witany uroczyście przez wszystkich senatorów świeckich i biskupów, choć brak obu arcybiskupów, gnieźnieńskiego Karnkowskiego i lwowskiego Solikowskiego, był znamienny. Następnego dnia przybył do Warszawy legat Aldobrandini, a Zamoyski przedstawił przebieg i warunki kongresu pokojowego w senacie. Przyjęte zostały z uznaniem i ulgą; kanclerz, komisarze i legat uzyskali za to specjalne podziękowanie sejmu. Był to jednak kres zgodnej współpracy Zamoyskiego z Aldobrandinim. Poróżnić ich miały dwie nieszczęśliwie przez Zamoyskiego złączone sprawy, reformy elekcji i różnowierców. Opracowany przez Zamoyskiego projekt reformy elekcji od lat nie mógł doczekać się nie tylko urzeczywistnienia, ale nawet rozpatrzenia na sejmach, zajętych innymi sprawami. Wydarzenia ostatnich lat przekonały wszystkich niemal, że dłużej zwlekać nie można. Od początku sejmu radzono nad reformą elekcji, dopiero jednak kanclerz przyjechał z konkretnymi propozycjami. Jego projekt, zachowany do dziś w wielu odpisach rękopiśmiennych, był szeroko rozpowszechniany po kraju. Na ogół oceniany jest jako dowód wielkiej mądrości politycznej kanclerza, nie wspartej jednak - - co słusznie zauważył Konopczyński - - właściwym rozeznaniem sił politycznych, których życzliwość w czasie obrad sejmowych była pożądana. Projekt przewidywał, że w osiem tygodni po śmierci króla ma się zebrać na Woli pod Warszawą sejm elekcyjny. Tym samym ulegała przyspieszeniu 223 SEJM PACYFIKACYJNY dotychczasowa procedura, przewidująca wcześniejszy sejm konwokacyj-ny. W miejsce kaptura generalnego, uchwalanego na konwokacji, miały automatycznie obowiązywać specjalne przepisy prawne na czas bezkrólewia: silne sądy, sprawna i surowa egzekucja ich postanowień, specjalne podatki na obronę, wzmocnienie wojska i władzy hetmańskiej przy równoczesnym ich odsunięciu od wpływu na wynik elekcji. Sejm elekcyjny miał gromadzić całą szlachtę, z wyjątkiem nieposesjo-natów, banitów, infamisów, jurgieltników obcych mocarstw i łamiących przepisy porządkowe. A były one bardzo surowe. Żadnej broni prócz szabli, żadnych zbrojnych prócz straży marszałkowskiej, orszaki magnackie szczupłe wedle rangi senatora. Nie dopuszczano również w tym czasie do kraju żadnych cudzoziemców. Nawet posłowie obcy mogli tylko oddawać swe wota na piśmie, zachwalające kandydatów starostom nadgranicznym, i poza Rzecząpospolitą musieli cierpliwie czekać na ich rezultat. Kandydatami na tron mogli być tylko obywatele Rzeczypospolitej w tym oczywiście i potomkowie królewscy — oraz ludzie „krwie i języka słowieńskiego". Uderzało to oczywiście w Habsburgów. Nie było ograniczenia co do wyznania kandydata. Obrady, po uroczystej przysiędze senatorów i szlachty, miały rozpoczynać się głosami senatorów. Następnie przenosiły się do województw, gdzie wotowac miano powiatami. Każdy powiat wybierał jednego deputata do wspólnego koła generalnego. Potem wetowano znów razem, potem znów się rozchodzono i województwa — po dość długiej i skomplikowanej procedurze, co było słabą stroną projektu — ostatecznie wybierały powiatami delegatów. W pierwszym głosowaniu mieli oni uzyskać minimum dwie trzecie głosów. Jeśli nie dało ono rezultatów, po fazie tak zwanego „ucierania" stanowisk decydować miała zwykła większość. Delegaci ci obierali króla w pierwszym głosowaniu większością trzech czwartych. Gdyby takiej nie osiągnięto, ucieranie stanowisk nic nie dało, a zbliżał się przewidziany prawem na sześć tygodni koniec sejmu, wystarczyła zwykła większość, z warunkiem tylko, aby była to większość zarówno wśród Koroniarzy, jak wśród Litwinów. Początkowo do głównych zwolenników reformy elekcji zaliczali się obok Zamoyskiego Karnkowski, Opaliński, Krzysztof Radziwiłł oraz nowy wojewoda krakowski, Zamoyskiego przyjaciel, Mikołaj Firlej. Karnkowski jednak, wsparty przez biskupów i legata, a wkrótce i przez Opaliń- 224 SEJM PACYFIKACYJNY skiego, zażądał stanowczego przesądzenia w projekcie, że królem może być tylko katolik, sprzeciwił się również wyłączeniu cudzoziemców. Zamoyski, wsparty przez protestanta Radziwiłła oraz wiernych sobie senatorów i znaczną część posłów, ustąpić nie chciał. Budując własne stronnictwo, liczył na różnowierców. Ale minęły już czasy wielkich sejmów egzekucyjnych. Protestantyzm był w odwrocie, prawosławie traciło wśród szlachty i magnatów na znaczeniu. W gruncie rzeczy sprawa była prestiżowa, wybór różnowiercy, niezależnie od litery prawa, nierealny. Wykluczenie cudzoziemców natomiast zbyt wiązało przyszłych wyborców, by z uwagi na chwilową tylko koniunkturę polityczną warto się było przy nim upierać. Tego Zamoyski zrozumieć nie umiał. Projekt upadł. A wraz z nim pogrzebane zostały i inne projekty ustaw, w tym konstytucji 0 tumultach, która miała stać się istotnym zabezpieczeniem dla różnowierców. Kompromis w sprawie elekcji mógłby ją może uratować. Podniósł porażkę Zamoyski również w kwestii dla siebie jako hetmana niezwykle istotnej, choć tu właśnie był w pełni zgodny z Zygmuntem. Kozacy świeżo najechali posiadłości tureckie, znacząc swoje ślady zniszczeniami i grabieżą. Porta otomańska zareagowała ostro, groził nowy konflikt. Hetman dalej marzył o wojnie z niewiernymi, o zrealizowaniu planów króla Stefana, lecz moment był niesposobny. Kozacy, by być przydatni w walce, musieli się poddać ostrej dyscyplinie. Stąd Zamoyski żądał nie tylko represji wobec winnych, ale również ujęcia ich w karby 1 nadania wojskowego rygoru. Zaraz podniosły się głosy, że chce wzmocnienia swej władzy, przedłużenia pełnomocnictw specjalnych, które wygasały po zawarciu pokoju z Austrią. Uchwalono jedynie wysłanie na Niż komisarzy sejmowych i ukaranie winnych napadu. Hetman założył protest, zrzekał się w tych warunkach odpowiedzialności za bezpieczeństwo kresów. Na próżno. Jedno tylko dzieło tego sejmu, ale znów bez Zamoyskiego podjęte, miało istotne znaczenie: właściwa pacyfikacja. Dawni zwolennicy Maksymiliana, zarówno uwięzieni, jak banici, odzyskiwali wolność albo prawo powrotu do kraju, jeśli złożą przysięgę. Jedynie w razie jej niedotrzymania groziła im, prócz kary przewidzianej dotychczasowym prawem, kara pieniężna, kaucją zwana, w wysokości 200 000 złp. Pełną łaskę odzyskiwali Jan Zborowski i Stanisław Górka. Andrzej Zborowski stracił marszałkostwo 225 SEJM PACYFIKACYJNY nadworne, które otrzymał Stanisław Przyjemski, wielkopolski protestant, protegowany Opalińskiego (Zamoyski popierał kandydaturę sędziego przemyskiego Drohojowskiego). Wśród dalszych uchwał sejmowych znalazło się postanowienie specjalne, z dotychczasowymi prawami sprzeczne, ale w pełni zadość czyniące ambicjom kanclerza. Zamoyski nie miał dotąd syna. Gryzelda wydała na świat tylko dwie córki — obie młodo zmarłe. Drugą z nich zresztą trzymał do chrztu sam arcyksiążę Maksymilian. Pragnąc jednak upamiętnić swe nazwisko, zapewnić trwałość fortuny, licząc, że syna jeszcze mieć będzie, postanowił kanclerz swe dobra zamienić na ordynację, czyli zagwarantować ich niepodzielność i pozostawienie na zawsze w ręku Zamoyskich, jeśli nie swych potomków, to krewnych z bocznej linii. Próby organizacji takich ordynacji w Koronie, od XV w. się datujące, zawsze dotychczas kończyły się niepowodzeniem. Trwała natomiast świeżo w 1579 r. założona ordynacja nieświeska Radziwiłłów. Za ich przykładem poszedł Zamoyski i zgodę sejmu uzyskał. Założona w 1589 r. ordynacja zamojska przetrwała do r. 1945 w rękach szesnastu kolejnych Zamoyskich: gdy po zmarłym bezpotomnie wnuku kanclerza bezpośrednich jego męskich potomków nie stało, przeszła na linię boczną. I przyznać trzeba następcom kanclerza -a w znacznej mierze zasługa to ciężaru tradycji przez niego stworzonej -że trudno by w dziejach Rzeczypospolitej znaleźć ród możnowładczy tak zasłużony dla Ojczyzny w służbie publicznej i tak zasłużony dla polskiej kultury. MIĘDZY AUSTRIĄ A TURCJĄ Z sejmu pacyfikacyjnego ruszył Zygmunt III w drogę do Rewia (dzisiejszego Tallinna) w Estonii, gdzie od dawna pragnął go widzieć srogi ojciec. Rok wcześniej już pisał w tej sprawie Jan III do senatorów polskich, również do Zamoyskiego, którego zapraszał do udziału w kongresie rewelskim. Sejm pacyfikacyjny dał zgodę na podróż Zygmunta, kanclerz się jednak tam nie wybierał. Zabiegł natomiast drogę królowi, w pobliskim Lublinie, gdzie dokonać się miała ważna ceremonia, zaprzysiężenie przez Zygmunta III pokoju bytomsko-będzińskiego w obecności posła cesarskiego, biskupa wrocławskiego Andrzeja Jerina. Dyplomacja cesarska nie przestawała zabiegać o złagodzenie warunków traktatu ze względów głównie prestiżowych. Jerin otrzymał polecenie, aby zwolnić Rudolfa II z upokarzającej, jego zdaniem, osobistej przysięgi. Zabiegać miał o to i u króla, i u senatorów. Szczególnie zależało mu na ułagodzeniu kanclerza. Odbył z nim potajemną rozmowę w kościele dominikanów, szczegół interesujący, bo bez obietnic się na pewno nie obeszło, ale jakie to były obietnice, nie wiemy. Zamoyskiego jednak nie zmiękczył. Innych senatorów też nie. Z wyjątkiem, jak sam sądził, Leśniowolskiego, ten jednak umiał jak nikt wywoływać dobre wrażenie na wszystkich swoich rozmówcach. Usiłował wpływać na kanclerza również sam Maksymilian: pragnął zgody na wcześniejsze opuszczenie Polski. Zamoyski nie ustępował. Co więcej, zasłyszawszy, że arcyksiążę zamierza uchylić się od przewidzianej w traktacie przysięgi, zawiadomił go w lipcu, że termin odjazdu zamierza przeciągnąć. Grał na zwłokę mimo wyraźnych rozkazów królew- 227 MIĘDZY AUSTRIĄ A TURCJĄ skich. Organizował zjazdy swoich zwolenników, którzy postanowili zażądać od arcyksięcia kaucji, czyli zaręczenia, że przysięgę taką po wyjeździe złoży. Maksymilian odmówił, więc Marek Sobieski wyruszył z nim w drogę do Wiślicy, w jej okolicach zaś grasowała zaraza. Przerażony Maksymilian kaucję złożył i wówczas dopiero Goślicki, Firlej oraz Zebrzydowski odprowadzili go do granicy śląskiej, przekazali w ręce cesarskich pełnomocników. Ale wolny już Maksymilian przysięgi odmówił, podając wśród swoich motywów również niezgodne z rozkazami Zygmunta postępowanie kanclerza. Nie pomogły namowy senatorów polskich i posłów cesarskich, nawet samego Jerina, nie pomogła nawet determinacja Zebrzydowskiego, który chciał w pewnym momencie własne życie stawić na szalę, by ukarać wiarołomcę. Maksymilian niewzruszony odjechał do Pragi i tam dalej się tytułował, dalej był tytułowany królem Polski. Zamoyski w tym momencie miał inne sprawy na głowie. 18 sierpnia 1589 r. nastąpił niespodziewany najazd ordy na Podole i Ruś Czerwoną. Założywszy kosz pod Tarnopolem, Tatarzy łupili kraj okoliczny, podchodzili pod Lwów. Naprędce ściągnięte oddziały polskie poniosły klęskę pod Baworowem, niosąc odsiecz oblężonej tam załodze; podobno Tatarzy dlatego oblegali zamek, że schroniła się w nim siostra Zamoyskiego, Elżbieta Włodkowa. Zamek ocalał, ale zginął sławny rotmistrz Jakub Struś. Ponad 60 000 ludzi poszło w jasyr. Tatarów prowadził między innymi renegat, wsławiony później poematem Słowackiego, Jan Bielecki, który mścił się za krzywdy doznane od magnatów. Już to Zamoyski do Bieleckich szczęścia nie miał. A bronić granic nie było czym: 5000 wojska, które zebrać zdołał, nie miało szans przeciw całej ordzie, za Dniestrem zaś stała gotowa do wkroczenia armia turecka. Ziściły się słowa hetmana, który nie chciał brać odpowiedzialności za obronę granic południowo--zachodnich, póki Kozacy nie zostaną ujęci w karby. Właśnie groźne kozackie najazdy na posiadłości Porty sprawiły, że w Stambule postanowiono na Polskę wypuścić Tatarów i zagrozić wojną. Ale i sam jako kanclerz zawinił, zwlekając z wysłaniem poselstwa wielkiego do sułtana po wstąpieniu na tron Zygmunta III. Gdy hetman pospiesznie ściągnął wojska, by chociaż Lwów i Kamieniec opatrzyć — ten ostatni poruczył staremu wrogowi Jazłowieckiemu, nie czas był bowiem pamiętać o dawnych animozjach -- Zygmunt zdążał 228 MIĘDZY AUSTRIĄ A TURCJĄ do Rewia. Po drodze, w Wilnie, otrzymał wieść o najeździe oraz błagalny list Zamoyskiego wzywający do powrotu. Kontynuował jednak podróż. W Rewlu czekał na niego i na towarzyszących mu senatorów polskich Jan III. Miano radzić o współpracy obu królestw, o wspólnej wojnie z Moskwą: Szwecja, zagrożona ze strony Moskali, oczekiwała na polską pomoc. Zamiast tego pod naciskiem ojca Zygmunta oświadczył, że chce wracać do ojczyzny. Decyzja ta wywołała gwałtowne protesty senatorów polskich i litewskich, do dziś wywołuje słowa potępienia rzucane przez polskich historyków. Powinniśmy jednak oceniać to również od strony szwedzkich interesów Zygmunta. Być może krótki pobyt w Szwecji wystarczyłby mu, by lepiej zorganizować swych zwolenników, pozyskać nowych i zapewnić sobie następstwo tronu. Właśnie dlatego bali się powrotu Zygmunta szwedzcy senatorowie. Nie życzyli sobie po śmierci Jana III nowego silnego władcy: chcieli w jego imieniu rządzić sami. Ich to sprzeciw, więcej, sprzeciw dowódców wojsk stacjonujących w pobliżu, groźba rokoszu sprawiły, że obaj Wazowie od planu swego odstąpili. Z tą chwilą właśnie sprawa przyszłego panowania Zygmunta w Szwecji została przesądzona. Król wrócił do Polski, jego stary już i schorowany ojciec do Szwecji. Pożegnali się na zawsze. Zbieg tych wszystkich wydarzeń całkowicie pokrzyżował zamiary Zamoyskiego. Kanclerz wciąż marzył o podjęciu dawnych planów wojny z Turcją, o rozgromieniu Tatarów i zabezpieczeniu ziem ukrainnych. Interesy wielkiego magnata zbieżne tu były z interesami całego państwa: przecież znad Morza Czarnego właśnie przyjdzie w 1648 r. tatarsko--kozacka nawała, która zada decydujący cios świetności Rzeczypospolitej. Równocześnie jednak zrozumiał Zamoyski, że bez porozumienia z austriackimi Habsburgami plany te są całkiem nierealne. Ujawniło się to już w czasie rokowań bytomsko-będzińskich, kiedy kanclerz za pośrednictwem Heidensteina podsunął cesarskiemu komisarzowi plan małżeństwa Zygmunta III zjedna z córek arcyksięcia styryjskiego Karola. Później zaś wrócił do tej sprawy w czasie lubelskiej rozmowy z biskupem Jerinem. Postępował w ten sposób wbrew woli Jana III i Anny Wazówny, a zapewne i samego Zygmunta III. Od roku już trwały rozmowy na temat planowanego ślubu króla Polski z księżniczką holsztyńską Krystyną, 229 MIĘDZY AUSTRIĄ A TURCJĄ protestantką. Wzmocniłoby to jego pozycję w Szwecji i nad Bałtykiem, zagroziło pozycji starej rywalki szwedzkiej, Danii, ale interesom polskim nie dałoby wiele. Protest przeciw temu małżeństwu spotkał się ze zrozumieniem ze strony Anny Jagiellonki, papieża i wszystkich katolickich senatorów: w tej sprawie Zamoyski, Karnkowski, Opaliński działali w całkowitej zgodzie. Wkrótce mieli zwalczyć opór Zygmunta III. Krystyna w końcu wyszła za jego stryja, Karola Sudermańskiego, i stała się matką Gustawa Adolfa. Groźba powrotu Zygmunta do Szwecji i wiarołomstwo Maksymiliana pokrzyżowały kanclerzowi pierwotne plany związku z Austrią przeciw Turcji. Już z Wilna bawiący przy Zygmuncie senatorowie polscy przestrzegali go przed niejasnym niebezpieczeństwem. Wiedział też, że jednym z powodów narastającej niechęci Zygmunta do Polski są sprawy finansowe. Skarb nadworny świecił pustkami. Ani wojska, ani dyplomacji, ani dworu nie było czym opłacić mimo drastycznych redukcji; król skarżył się, że „ustawiczne wrzaski, wołania, upominania się zapłaty od żołnierzów z zamku, od sług swych, od furmanów na koniec odnosi". Zamoyski odpowiadał, że to wina złych królewskich doradców. Zamąciły spokój kanclerzowi nie tyle alarmujące wieści z Rewia, ile wykorzystanie ich przez podnoszących teraz głowę maksymilianistów. Głosząc, że Zygmunt odjechał już do Szwecji i rzucił Rzeczpospolitą na zawsze, oskarżali Zamoyskiego, że teraz w porozumieniu z Turcją i Siedmiogrodem gromadzi wojsko, by zagarnąć koronę dla siebie lub Baltazara Batorego, że temu ma służyć najazd tatarski, znacznie podobno przez kanclerza wyolbrzymiony. Oskarżenia padały początkowo na niezbyt podatny grunt. Najazd tatarski zmobilizował opinię szlachecką. Zamoyski, wykazując w tych miesiącach dawną energię, zdecydowanie i zdolności organizacyjne, pozyskał sejmiki koronne i ich poparcie finansowe. We wrześniu stanął na czele niewielkiej, lecz wyborowej sześciotysięcznej armii wzmocnionej przez 4000 Kozaków. Całą jesień napływały do niej następne oddziały z zaciągów powiatowych. Graniczne siły tureckie złupiły i spaliły Śniatyń. Tatarzy z łupem i jasyrem powrócili do swych siedzib. Hospodar mołdawski wkrótce uprzedził o gotowości Turków do rokowań. Zawiadomili o tym kanclerza również tureccy urzędnicy nadgraniczni. Przygotowane już do drogi poselstwo wielkie do 230 MIĘDZY AUSTRIĄ A TURCJĄ Stambułu, na którego czele stanął Paweł Uchański, mogło skutecznie zapobiec realnej dotąd groźbie wiosennej wyprawy tureckiej na Polskę. Zamoyski jednak nie przestawał rozgrywać wewnątrz kraju karty tureckiej. Nawet po powrocie króla z Estonii chciał zachować siłę zbrojną w swym ręku. Intencją jego było niewątpliwie podjęcie planów Batorego. Stąd ciągłe ostrzeżenia, że zagrożenie nie minęło, że trzeba stać w pogotowiu, stąd rozpalanie przez kanclerza nastrojów wojennych wśród szlachty. Pisząc do senatorów koronnych w październiku z Trembowli, rzucił hasło wojny prewencyjnej z Tatarami i opanowania księstw naddunajskich. „Jeśliby ten poganin — pisał kanclerz — zły umysł wojowania nas do lata odłożył, co się pokaże łacnie za przybyciem posła naszego, jeśli go zaraz z przymierzem starożytnym nie odprawi, tedy bez pohyby trzeba by się z Tatarzynem tej zimy rozprawić i wołoską ziemię osiadszy, co łatwie może być, radniej u Dunaja niż u Lwowa się krzepić." Król zdawał się tym planom — a przynajmniej wyprawie na Tatarów — sprzyjać. Wracając do kraju, napisał z Rygi do kanclerza list z gorącymi podzfelTowaniami za jego dotychczasową akcję. Zamoyski, który już l listopada z podolskiego Płoskirowa przedkładał swe plany senatorom, otrzymawszy pismo królewskie zapewne w połowie tegoż miesiąca, wystosował do Zygmunta list nie tyle odsłaniający, ile osłaniający jego plany wojenne. Nie ukrywał napiętej sytuacji na południowym wschodzie, wskazywał, że elastyczna dyplomacja, wykorzystanie wewnętrznych tarć między dostojnikami tureckimi i tatarskimi, wreszcie łapówki mogą konflikt odwlec, prędzej czy później będzie on jednak nieunikniony. Konkluzja była jednak zaskakująca. Wskazując na dogodny stan umysłów szlachty, proponował przygotować armię formalnie przeciw Turcji, a poprowadzić ją na Moskwę. Ten nieoczekiwany nawrót do planów Stefana, których entuzjastą Zamoyski przecież nie był, wiązał się niewątpliwie z potrzebą uporządkowania stosunków polsko-szwedzkich. Oba kraje zagrożone były przez wschodniego sąsiada. Wojna szwedzko-moskiewska trwała. Wspólne na niego uderzenie stawało się realne. Dla Rzeczypospolitej miało ono przynieść nie tylko nabytki terytorialne, ale nawet korzystne dla niej zmiany na Kremlu, być może nawet „słuszne z Moskwą zjednoczenie" przeciw Turcji. Wskazywał Zamoyski na przykładzie Wenecji, świeżo 231 MIĘDZY AUSTRIĄ A TURCJĄ opuszczonej przez hiszpańskich sprzymierzeńców, że lepiej we wschodniej części Europy szukać sprzymierzeńców przeciw otomańskiej potędze. Dodać też trzeba, że wysuwał argumenty natury wewnętrznej. Wskazywał, że żywiołom energicznym, a dla spokoju Rzeczypospolitej niebezpiecznym, w tym również Kozakom, trzeba dać „zabawę". Wnioski słuszne i świadczące o głębokim zrozumieniu sytuacji zaistniałej w czasie wojen religijnych w innych krajach europejskich, zwłaszcza we Francji i w Anglii, gdzie również widziano wówczas konieczność zatrudnienia niesfornych elementów w ekspansji zagranicznej, by uniknąć walk domowych. Na uwagę zasługiwał również zwrot w orientacji zagranicznej hetmana. Wiarołomstwo Maksymiliana odebrało mu wiarę w możliwość porozumienia z cesarzem. Niebezpieczeństwo widział teraz w „niemieckich praktykach", które grożą wojną domową. Wycofał się z popierania projektów habsburskiego małżeństwa Zygmunta, wracał do kandydatury Krystyny holsztyńskiej, działając tym razem w porozumieniu z przywódcą protestantów niemieckich, palatynem reńskim Janem Kazimierzem. Plany kanclerza polegały na pozyskaniu króla, rychłym zwołaniu sejmu i uchwaleniu podatków na wojnę. Króla nie pozyskał. Zygmunt III po powrocie z Rewia obawiał się sejmowej burzy i obrady pragnął odroczyć. 7 grudnia wydał Zamoyskiemu rozkaz rozpuszczenia armii. Hetman zwlekał, próbował rozpuszczenie wojska odwlec, a króla przekonać, iż gotowość bojowa jest konieczna z chwilą, gdy trwają rokowania z Turcją, a Tatarzy się zbroją. Na próżno. Ale Zygmunt musiał ustąpić w jednym punkcie. Atakowany mocno przez senatorów, nawet przez Karnkowskiego, za zamiar wyjazdu do Szwecji, wezwany przez nich do wytłumaczenia się przed szlachtą, musiał sejm zwołać na 8 marca 1590 r. do Warszawy. Teraz miał Zamoyski w ręku potężny atut. Do obowiązków kanclerza należało wygotowanie projektu instrukcji, którą posłowie królewscy powiozą następnie na sejmiki. Zgodnie z wcześniejszym żądaniem Karnkowskiego winien był król usprawiedliwić się przed sejmikami z akcji rewelskiej i nieobecności w czasie najazdu Tatarów. Tu pozornie poszedł Zamoyski Zygmuntowi na rękę, wyjaśniając, iż król z Wilna nie zawrócił, bo nie miał dość wiarygodnych informacji o najeździe, że w Rewlu to on się ojcu przeciwstawił i nie chciał jechać do Szwecji. Zatajał w znacznej mierze treść rozmów rewelskich. Nic z wyjaśnienia skomplikowanej sytuacji, która 232 MIĘDZY AUSTRIĄ A TURCJĄ by wiele z poczynań obu Wazów usprawiedliwiała. Szyte grubymi nićmi kłamstwa. A szlachta przecież wiedziała wiele i pseudowyjaśnienia wzmogły tylko podejrzliwość. Natomiast druga część instrukcji rozwijała plany wojenne Zamoyskiego, często niemal dosłownie powtarzając sformułowania listopadowego listu kanclerza do króla: zbrojenia tureckie i tatarskie, rzekome porozumienie Moskwy z Turcją, agresja w okolicach Dorpatu i zagarnięcie skrawka Inflant polskich, praktyki moskiewskie z Austrią, konieczność zatrudnienia Kozaków uzasadnić miałyby zbrojenia, ułatwiające sukces polskiej misji w Stambule, a następnie skierowane przeciw Moskwie celem „jakiego słusznego z ludźmi tamtymi zjednoczenia, wywiódłszy je z grubości i jako Lota z obrzydliwości, której podlegli". Przebieg sejmików poza nielicznymi wyjątkami wykazał olbrzymią przewagę kancelarian, stronników Zamoyskiego, wśród szlachty. Poparto jego plany przygotowania obrony przeciw Turcji, poparto — z wyjątkiem Litwy - - możliwość wojny z Moskwą, poparto stosunek do sprawy Maksymiliana. Program skarbowy sejmików, gotowość do reform i ofiar dobrze świadczyły o rozumie politycznym szlachty. Tymczasem jednak nadchodziły alarmujące wieści ze Stambułu od chorego Uchańskiego, z Krymu i Mołdawii. Porta wysuwała upokarzające żądania, zbrojenia tureckie i tatarskie trwały. Stało się jasne, że nie z Moskwą, ale z Turcją grozi w każdej chwili konflikt zbrojny. Żółkiewski radził wojnę tę „na zwłokę wieść", hetman wielki stał na stanowisku, że nie należy zwlekać i uderzyć jak najszybciej, by uprzedzić przeciwnika. W liście do Zygmunta III obiecywał w tym jeszcze roku stanąć na linii Dunaju, w następnym uderzyć na Stambuł. Projektował równocześnie akcję dyplomatyczną, za pośrednictwem Jerzego Fryderyka pruskiego, Elżbiety angielskiej i Henryka IV francuskiego. Kreślił możliwości pozyskania funduszy i sprzętu wojennego. Plany te -- jak wyraźnie stwierdzał -- były powtórzeniem planów króla Stefana. Choć nie wszystkie z jego projektów na dworze przyjęto, Zygmunt wydawał się do głębi poruszony niebezpieczeństwem i dla planów wojennych zjednany. Na tydzień przed sejmem kanclerz zaproponował, by rozpatrzono w ciągu tygodnia plany wojny tureckiej, gdyż zapragnął sam jak najspieszniej udać się na Ruś i stanąć na czele zbierającej się znów armii. 233 MIĘDZY A TURCJĄ 5 - - T j - 8 marca sejm rozpoczął obrady w Warszawie, Zamoy skiego na j u ykk_ Przebywając już w Warszawie otrzymał wiadomość, że C v e1da~k°na w P°ł°&u wraz z dzieckiem, kolejną córeczką. Pospieszył do 7 mościa Zdążył ją jeszcze pożegnać. Po raz trzeci był wdowcem. " Po r>ow^oc'e ^° Warszawy zdawał się w pierwszej chwili całkowicie załamany o po nim, iż ta prywatna strata żywiej go dotykała niż niebezpieczeństwo" - pisze życzliwy mu biograf, jak gdyby J V J r r r • • cncąc r r • • zarzuty pod adresem jego późniejszego postępowania. Wkrótce hDW'em P°4Jął gorączkową — niewątpliwie zbyt gorączkową -d 'ałal oś^ na seJm'e- -Nie tylko z chęcią ucieczki od wspomnień było to i ane Juz ostatnie miesiące przyniosły aż nazbyt wiele przykładów, że • xybko na zmienną sytuację polityczną, do reszty zatracił kanclerz zdolność flan°wania na dalszą metę, że chwilowe niepowodzenia czy o szkód/ prowadziły do zbyt szybkiego zmieniania planów. Takie h w'em <°blemy Jak małżeństwo króla czy sojusz z Habsburgami niosły , konsekwencje dalekosiężne. Przejściowa koniunktura nie powinna bvła wnłVwac^ na *c^ ocene- ^ kanclerz zawsze był człowiekiem chwili bieżącej. r*. głównym problemom winien był poświęcić uwagę: sprawie , - ,^y z Habsburgami, stosunków ze Szwecją, projektom wojennym. Wiazałv ^ ze so'3a- ściśle. Cele Zygmunta były sprecyzowane. Król, nyba jego najbliżsi doradcy, głównie Szwedzi, pragnął uspokoić 3 ^ r •!' 1 1*' • l '1 •!«• Hahshu ^ow l zwolenników w Polsce obietnicami, choćby najdalej 'dać i <$urcję przerażoną widmem porozumienia Polski z cesarzem oraz . Lją Rzeczypospolitej do wojny zmusić do zawarcia pokoju, towaną siłę zbrojną obrócić przeciw wspólnemu wrogowi -Moskwie- ^° zwiększyłoby popularność Zygmunta w ojczyźnie i jego utrzymanie tronu szwedzkiego po śmierci ojca. Jeden był tylko punkt drażliwy. Uspokoić Habsburgów było najłatwiej z ich domu, uspokoić Szwedów — poślubiając protestantkę. Małżeństwo narjsburskie Zygmunta zatem nakazywało większą dbałość o interes/ szwedzkie, a zwłaszcza odwiedzenie przezeń ojczyzny jeszcze zed -i .bem z katoliczką. Odwrotnie, ślub z protestantką zmuszałby do dania (J0^atkowych gwarancji Habsburgom. Stąd rozpoczęte tajne rokowania zfgmunta IH z dworem cesarskim, o których doszły już Zamoy- szansę w tvch biorąc 234 MIĘDZY AUSTRIĄ A TURCJĄ skiego zapewne jakieś mętne a niejasne wieści. Niemożliwe bowiem, aby uwagi jego stronników i informatorów krakowskich umknęła wymiana korespondencji między Wawelem a Pragą i Wiedniem, podróże na tej trasie zaufanych pokojowców królewskich i gońców habsburskich. Nie umiał jednak kanclerz tych informacji złączyć w całość ze skomplikowanym splotem stosunków polsko-szwedzko-moskiewsko-turecko-austriackich. Najważniejsza była sprawa turecka. 21 marca przybył ze Stambułu podczaszy chełmski Mikołaj Czyżowski, donosząc o śmierci Uchańskiego w czasie pełnienia misji i żądaniach Porty: 300 000 talarów rocznie haraczu lub przyjęcie islamu. Na tajnej radzie senatu Zamoyski wypowiedział się przeciwko rokowaniom na tych warunkach, a za natychmiastowym rozpoczęciem zbrojeń. W tymże dniu wygłosił obszerne wotum przed całym sejmem, odsłaniając swój program polityczny, którego najistotniejszym punktem była wojna przeciwko Turcji. Przedstawił więc kanclerz trzymany dotąd w sekrecie dawny plan Batorego, poparty niegdyś przez papieża Grzegorza XIII, wzywał do jego realizacji. Radził nie obcej pomocy szukać, lecz oprzeć się na siłach własnych, choć o projektach podbicia Moskwy i wspólnego z nią ataku na Portę też wspomniał. Przeforsował powołanie doputacji sejmowej do spraw obrony kraju, na jej posiedzeniach rozwijał dokładnie przygotowany plan kampanii. Przedstawiał kosztorys wojny, apelował o podatki. Wsparty przez Karnkow-skiego wysunął projekt nowego uciążliwego podatku, pogłownego, przekonywał senatorów i posłów, by wyrazili nań zgodę. Prosił, błagał, zaklinał. Wreszcie 12 kwietnia rozegrał mistrzowsko dramatyczną scenę: padł na klęczki, na twarz, krzycząc, by sejm zaprzestał kłótni, by dla ratowania ojczyzny powziął wreszcie decyzję. Podjęli go pod ramiona biskup Rozrażewski oraz kanclerz wielki litewski Sapieha, dźwignęli z ziemi wśród płaczu zebranych. Pobór przyznano. Pogłówne uchwalono. Co więcej, powtórzono udzielone hetmanowi specjalne pełnomocnictwa z 1587 r., tym razem na wojnę z Turcją. Znów miał dyktatorską władzę wojskową i dyplomatyczną. Zdawał się stać u szczytu potęgi. Gdybyż mu to wystarczyło! Już w marcowym wotum podniósł sprawę stosunku króla do Habsburgów. Miał tylko mętne podejrzenia, ale podsycało je zachowanie arcy-księcia Maksymiliana. Pretendent do'tronu polskiego nie tylko odmówił 235 MIĘDZY AUSTRIĄ A TURCJĄ przysięgi, nie tylko nadal używał królewskiego tytułu, ale rozgłaszał wszem i wobec, że czyni to za zgodą Zygmunta III, że po jego odjeździe do Szwecji" ma objąć tron polski. Zamoyski wygarnął o tym publicznie w takiej formie, jak gdyby zapewnieniom Maksymiliana zaufał i dopiero wówczas, gdy obudził podejrzliwość słuchaczy, zaniepokojenie samego króla, stwierdził, że w wieści te nie wierzy. Zażądał natomiast znowu uchwalenia konstytucji określającej zasady elekcji. Zręcznie wsunął kategoryczne zaprzeczenie, jakoby sam pragnął korony - - było to przecież przyznanie, że wierzy w zamiar odjazdu i abdykacji Zygmunta, gdyż król był od niego znacznie młodszy i tylko jego abdykacja czyniła kandydaturę kanclerza realną. Już w tym wotum zasugerował, a na posiedzeniu deputacji sejmowej wręcz żądał wieczystego odsunięcia Maksymiliana od korony polskiej, gdy zaś to uzyskał, żądał wyłączenia warunkowego wszystkich Habsburgów, dopóki Maksymilian przysięgi nie złoży i pretensji swych nie poniecha. Było to bezpośrednie i brutalne uderzenie w Zygmunta III, podrywające jego autorytet: było to równocześnie uderzenie w rokowania z Habsburgami w przededniu rozprawy orężnej ze wspólnym wrogiem. Mogła je podyktować tylko ślepota polityczna albo niewygasła żądza tronu. Pewną rolę zresztą odegrała tu znana porywczość kanclerza, nasilająca się z wiekiem. Gdy po zakończeniu sejmu, już odprężony, przyjmował posła cesarskiego Daniela Printza, był niezwykle uprzejmy, a redagując królewską odpowiedź wręczoną Austriakowi zapewniał o uczuciach Zygmunta III dla domu habsburskiego, o ufności pokładanej w dobrej woli cesarza, o wspólnocie interesów obu państw, zwłaszcza wobec Turcji. Wszelkie nieporozumienia przypisywał jedynie wiarołomstwu Maksymiliana. Było już jednak za późno. Printz przystąpił energicznie do odbudowy prohabsburskiego stronnictwa w Polsce, a głównym jego sprzymierzeńcem stał się teraz Stanisław Karnkowski. Prowokacyjny projekt wyłączenia domu cesarskiego z następnych elekcyj otworzył oczy prymasowi na błędy polityczne Zamoyskiego, na jego podejrzane ambicje. Na znak protestu opuścił wcześniej sejm, co więcej, wkróce w Łowiczu wniósł protestację pisemną, a tekst jej przekazał nuncjuszowi Annibalowi z Kapui, ten zaś z kolei wręczył go Printzowi. Wkrótce też prymas nawiązał bezpośrednią korespondencję z cesarzem, zapewniając go o swym oddaniu, a w Wielkopolsce rozpoczął 236 MIĘDZY AUSTRIĄ A TURCJĄ organizowanie opozy^ szlacheckiej przeciwko Zamoyskiemu i przeciwko pogłównemu. Nowy podatek nie był popularny i od początku czerwca liczne, samowolnie zwoływane, sejmiki stały się widownią ostrych starć między zwolennikami kanclerza a rosnącymi w siłę jego przeciwnikami. Ściąganie.,, pogłównego szło w tych warunkach powoli; król, wyraźnie zaskoczony i zawiedziony w swych nadziejach, jeszcze pod koniec maja skarżył się na to w liście do Krzysztofa Radziwiłła. Fakt ten stanowił być może ostatni kamyk do ogródka niepowodzeń, które spotykały go w Polsce od pierwszych chwil panowania, dowód, iż swoich szwedzkich interesów z interesami Rzeczypospolitej nie pogodzi i obu królestw po śmierci ojca nie utrzyma. Z początkiem lipca odbyła się w Warszawie rada wojenna w obecności senatorów. Uchylił się od udziału w niej Karnkowski, nie mógł przybyć Zamoyski, którego zatrzymały na Rusi obowiązki hetmańskie: 2 lipca w granice Rzeczypospolitej wtargnęli znów Tatarzy. W jego imieniu na radzie wojennej wystąpił podkomorzy chełmski Paweł Orzechowski, proponując zawieszenie ściągania pogłównego. Poparte to zostało przez wielu senatorów. Klęska polityki wojennej była niewątpliwa. W tej sytuacji wojewoda krakowski Mikołaj Firlej, z Zamoyskim związany, wysunął projekt, aby któryś z senatorów, najlepiej Marcin Leśniowolski, udał się do kanclerza i przedstawił mu groźną sytuację wewnętrzną. 18 lipca Leśniowolski ruszył w drogę i wkrótce zameldował się Zamoyskiernu. Misja ta wiąże się z jedną z najbardziej tajemniczych, dotąd nie w pełni wyjaśnionych intryg dyplomatycznych w dziejach Polski. Leśniowolski otrzymał specjalne, poufne zadanie od Zygmunta III. Miał mianowicie wpierw zażądać od Zamoyskiego całkowitej dyskrecji - być może wtajemniczeni być mogli tylko Mikołaj Zebrzydowski i hetman Żółkiewski - - a następnie ujawnić mu tajne plany królewskie. Zygmunt III zapowiadał rezygnację z tronu Rzeczypospolitej i wyjazd do Szwecji. Co więcej, ujawnił zdaje się Leśniowolski, nie upoważniony do tego przez króla, fakt, że Zygmunt porozumiał się z arcyksięciem Ernestem, którego chętnie by ujrzał po sobie na polskim tronie. Intencji Zygmunta przeniknąć nie sposób. Czyżby to był szantaż? Zamoyski musiał zrozumieć, że ukochaną przez siebie grę dyplomatyczną 237 MIĘDZY AUSTRIĄ A TURCJĄ prowadzi jak słoń w składzie porcelany, że przelał plany wojenne, bo opinii szlacheckiej zmobilizować nie zdołał, i że w związku z tym lepiej by zajął się ubezpieczeniem granic i własnymi dobrami, a z narzucania królowi nierealnych planów i dalszego odgrywania roli współmonarchy zrezygnował. Ale pertraktacje z Ernestem były faktem. Czy król tylko łudził Habsburgów, by ich uspokoić i pozyskać, czy przeciwnie, wybrał popularnego, Polsce przychylnego, wiarołomstwom Maksymiliana zdecydowanie wówczas przeciwnego, a przez kanclerza niegdyś branego w rachubę kandydata do korony - Ernesta, by plan swój urzeczywistnić? Prawdziwych jego intencji znać nigdy nie będziemy: w dyplomacji obiecuje się wiele, a kłamie jeszcze więcej. Nie ulega jednak wątpliwości, że Zygmunt wkroczył na drogę śliską i ryzykowną. Reakcja Zamoyskiego była formalnie negatywna. Błagał króla, by nie opuszczał Rzeczypospolitej. „Jeżeli (...) nam sobie od gęby odjąć, suknie z siebie zedrzeć, tym mu dogodzimy, by tylko z nami został — pisał -to z większą sławą będzie, gdy król JM będzie panował obojgu królestwu, gdyż są niedalekie i są jakby dwie wsie szlacheckie, rozróżnione stawem, a obedwie mu się przecież zejdą." Brał jednak pogróżki Zygmunta na serio i natychmiast rozpoczął agitację za kardynałem Andrzejem Batorym. Pozyskał nowego sprzymierzeńca. Śliski i zmienny Leśniowolski również chyba uwierzył w plany Zygmunta, uznając, że w tej sytuacji lepiej trzymać z najsilniejszym -- z Zamoyskim. On to w imieniu kanclerza agitował właśnie za Batorym, on to również natychmiast rozbębnił wieść po całej Polsce: zdradził ją Opalińskiemu, zdradził Radziwiłłom, zarówno birżańskim, jak nieświeskim, Lwu Sapiesze, Firlejowi, Zebrzydowskiemu i innym senatorom. Pośpieszył się. I jedynym dla niego skutkiem była całkowita utrata łaski Zygmunta III, gdy zaufania Zamoyskiego nie pozyskał. Tak chwilowo zniknął ze sceny politycznej krętacz i plotkarz, który wiele zła narobił i wielu ludzi niepotrzebnie poróżnił. Gdy Zamoyski z pomocą Leśniowolskiego urabiał senatorów, równocześnie swoją intrygę rozpoczął Karnkowski. Wpierw uspokoił Zygmunta III upewniając go, że współpraca z maksymilianistami nie jest wymierzona przeciwko królowi, że przeciwnie, prymas oddziałuje na swych sprzymierzeńców i na szlachtę wielkopolską, by stanęli w obronie monarchy przeciwko kanclerzowi. Kilkanaście dni później wystąpił na zjeździe w Kole, 238 MIĘDZY AUSTRIĄ A TURCJĄ gdzie 10 sierpnia zjawiło się 7000 szlachty wielkopolskiej oraz liczni senatorowie prohabsburscy ze Stanisławem Górką i Olbrachtem Łaskim na czele. Burzliwy zjazd, obradujący w atmosferze rokoszowej, uznany został przez króla, i słusznie, za nielegalny. Uczestnicy jego deklarowali wprawdzie lojalność wobec Zygmunta, lecz kwestionowali postanowienia ostatniego sejmu. Główne ostrze powziętych uchwał zwrócone było przeciw Zamoyskiemu. Żądano ograniczenia władzy hetmańskiej, oddzielenia od niej wszelkich spraw związanych z dyplomacją, ujęcia jej kompetencji w ramy prawne, zniesienia specjalnych pełnomocnictw dla Zamoyskiego. Nie ulegało wątpliwości, że w razie bezkrólewia Wielkopolska znów będzie ośrodkiem opozycji przeciw polityce kanclerza. Lato było gorące. Napięcie rosło. Wrześniowe sejmiki deputackie stały się widownią ostrych sporów między maksymilianistami a dawnymi kancelarianami, których teraz na sejmiku proszowskim przechrzczono na „ernestowców", co świadczyło wymownie o zmianie nastrojów i orientacji. Wzmogła się działalność agentów cesarskich skierowana przeciw kanclerzowi. Z królem wśród szlachty mało kto się już liczył: skoro ma odjechać, to trzeba raczej myśleć o przyszłości. Rzekomi jego obrońcy, wzmacniając pozycję Habsburgów w momencie toczących się z nimi wciąż rokowań, wprost pchali króla w ramiona Zamoyskiego. Miał tylko jedno wyjście: zwołać sejm. Uniwersały wystosowane zostały z kancelarii koronnej 24 września, zwołując sejm na 2 grudnia do Warszawy. Instrukcję zredagował znów Zamoy-ski. Potępiała nielegalne zjazdy z kolskim na czele. Usprawiedliwiała potrzebę pogłównego, ale wobec zmniejszenia niebezpieczeństwa tureckiego postulowała anulowanie go na sejmie. Specjalne pełnomocnictwa Zamoyskiego i inne postanowienia wojenne uznawała za nieaktualne i nieobowią-zujące z tych samych przyczyn. Podtrzymywała eliminację pretensji Maksymiliana do tronu oraz inne postanowienia antyhabsburskie poprzedniego sejmu, broniła konstytucji przewidującej uspokojenie Kozaków i pohamowanie swawoli ukrainnej. Negowała wieści o rokowaniach króla z Habsburgami i o planach abdykacji. Zarówno instrukcja, jak i wysłane listy kanclerskie do szlachty ukazywały stan rokowań z Turcją i konieczność stałej, choć zmniejszonej gotowości. Oba dokumenty zredagowane były zręcznie i przyczyniły się do pewnego uspokojenia umysłów. i. 239 MIĘDZY AUSTRIĄ A TURCJĄ Sejm zapowiadał się jako kolejny sukces kancelarian, zwłaszcza wobec chwilowego ich sojuszu z regalistami, wywołanego wspólną obawą przed adherentami Maksymiliana. Ci ostatni mieli dzięki poparciu Karnkow-skiego i Górki przewagę w Wielkopolsce, na którą tym razem przypadła kolejność wyznaczania marszałka poselskiego. Został nim marszałek zjazdu kolskiego, Jan Rusiecki, który w czasie obrad niemało krwi Zamojskiemu miał napsuć, bez większego jednak ze strony Izby poparcia. Wypowiedzi skierowane przeciw Zamoyskiemu miały zresztą częściej charakter nieistotnych złośliwości niż konkretnych zarzutów; dotyczyły głównie administracji wojskowej i zachowania się żołnierzy. Zręczne było wotum kanclerza wygłoszone 11 grudnia. Słusznie zwrócił uwagę Kazimierz Lepszy, że różniło się ono diametralnie od dramatycznych, efekciarskich, demagogicznych poprzednich mów sejmowych Zamoyskiego, obliczonych na pozyskanie gorących głów szlacheckich. Kanclerz tym razem „uderzył w ton spokojny, ustępliwy i pojednawczy, mówił chłodno, beznamiętnie, rzeczowo, nie ciskał gromów i nie rozpalał się, ale rzeczowymi argumentami i przedłożonymi oryginalnymi dokumentami starał się przekonać, że słuszność znajduje się po jego stronie". Szło niewątpliwie o zjednanie sobie poparcia regalistów. Toteż osiągnął bez trudu swój główny cel, zatwierdzenie wyłączenia Maksymiliana z elekcji. Trwała debata nad justyflkacją, to jest usprawiedliwieniem zjazdu kolskiego, oraz nad zapłatą zaległego żołdu, gdy nagle rodzące się na pozór porozumienie między królem a kanclerzem zostało gwałtownie zerwane. Poszło o pieczęć mniejszą. Podkanclerzy Baranowski nie był urzędnikiem zbyt samodzielnym i we wszystkich istotnych sprawach postępował zgodnie z wolą kanclerza, choć formalnie równy mu był kompetencjami, niższy jedynie rangą honorową w senacie. Gdy nie udało się pozbawić Zamoyskiego pieczęci większej, król chciał przynajmniej, by jeden z pieczę-tarzy liczył się do jego zaufanych. Baranowski zatem, który dotychczas miał ubogą diecezję przemyską, przesunięty został na bogatszą, płocką, tej już jednak nie wolno było trzymać razem ze stanowiskiem ministerialnym. Musiał ustąpić. Jednakże w myśl starego statutu Aleksandra na opróżnione miejsce tego z pieczętarzy, który był duchownym, miał awansować sekretarz wielki koronny, faktycznie szef kancelarii. Był nim zaś wówczas inny człowiek Zamoyskiego, Piotr Tylicki. Poprzednio niezbyt się tym 240 MIĘDZY AUSTRIĄ A TURCJĄ statutem przejmowano; sekretarze wielcy koronni z reguły niemal, jak Rozrażewski, więcej dbali o łaskę królewską, która mogła przynieść biskupstwo, niż o swoje formalne uprawnienia awansowe. Więc i teraz Zygmunt pominął Tylickiego, dając mu na osłodę ważny urząd referendarza koronnego, a podkanclerzym mianował oddanego mu Jana Tarnowskiego, dotychczasowego referendarza, z pochodzenia drobnego szlachcica, nie mającego nic wspólnego ze sławnym magnackim rodem tegoż nazwiska. Decyzja ta zyskała poparcie Karnkowskiego, Jerzego Radziwiłła oraz — co najwięcej Zamoyskiego ubodło — Andrzeja Opaliń-skiego, który ostatnio szedł z nim ręka w rękę przeciw wspólnemu wrogowi Górce. Tak doszło do słynnego dialogu na posiedzeniu senatu. Podniecony ostrą mową kanclerza zabrał głos Zygmunt III i zganiwszy jego zuchwałość, oświadczył: „Królem jestem polskim, i nie mam ochoty ani nie mogę dzielić z kimkolwiek władzy królewskiej." Zapamiętały w gniewie kanclerz wykrzyknął: „Królem zostałeś wybrany przez Polaków, a nie tyranem." Zygmunt porwał się z tronu. Chwycił za miecz. Zawołał: „Dłużej dumy tego człowieka znosić nie mam zamiaru." I obrażony opuścił salę obrad senatu. Rozbrat był ostateczny. Nic kanclerza usprawiedliwić nie zdoła. Nawet fakt, że król rzeczywiście złamał prawo, o którego istnieniu może nie był poinformowany. W tej sprawie opuścili Zamoyskiego nawet najbliżsi współpracownicy. Spór zresztą uniemożliwił dalsze obrady. Przez wiele dni senat zbierał się pod nieobecność obrażonego króla i potępionego kanclerza. Wreszcie zmuszono Zamoyskiego do uroczystych przeprosin monarchy. Próbował zwołać swoich zwolenników, próbował teatralnych sztuczek z wyciąganiem szabli z pochwy i okrzykami wobec rotmistrzów, że nigdy nie dopuści Austriaka do tronu. Jawnie rokoszowe gesty szkodziły mu tylko w oczach senatorów. Wreszcie 29 grudnia skapitulował: zjawił się przed królem w senacie, oświadczył, że nigdy nie miał zamiaru go obrazić, gdy jednak Zygmunt obrażonym się czuje, za radą senatorów prosi o wybaczenie. Zygmunt III sztywno, sucho, z nakrytą głową odparł, że wybacza, ale na przyszłość ostrzega. Incydent został formalnie załagodzony. Ale zła nie dało się już naprawić. Ostateczny rozbrat między królem i kanclerzem stał się faktem nieodwracalnym. 9 — Zamoyski 241 MIĘDZY AUSTRIĄ A TURCJĄ Chwilowy wzrost popularności Zamoyskiego wśród szlachty nie mógł tego zrównoważyć. Sejm obradował jeszcze przez pierwszą połowę stycznia. Załatwił sprawy finansowe, nakazał rozpuszczenie wojska, zatwierdził wyłączenie Maksymiliana, dokonał jednak pełnej amnestii maksymilianistów i zniesienia banicji Krzysztofa Zborowskiego, z warunkiem że przez dwadzieścia lat do kraju nie wróci. Nie zadecydował nic w sprawie ewentualnego wyjazdu króla do Szwecji i królewskiego małżeństwa z Austriaczką: wielu senatorów, z Zamoyskim na czele, było mu przeciwnych. Nie wiedzieli, że tajne rozmowy wysłanników Zygmunta z Ernestem dobiegły końca. 6 grudnia arcyksiążę wystawił królowi tzw. asekurację, tajne zobowiązanie, że jeśli wprowadzony zostanie na tron polski, interesów Rzeczypospolitej i Zygmunta będzie przestrzegać. Jeszcze w czasie trwania sejmu Zygmunt III został o tym powiadomiony. Ważyły się losy polskiej korony. Ale tym samym rysowała się nowa szansa dla kanclerza. SEJM INKWIZYCYJNY Choć upokorzony i pozbawiony znacznej części dotychczasowej władzy, zdawał się przecież Zamoyski wciąż najgroźniejszym przeciwnikiem kandydatury austriackiej. Nuncjusz Annibal z Kapui, informowany między innymi przez arcybiskupa Solikowskiego, powtarzał słowa kanclerza, iż póki żyje, Habsburga nie dopuści, a po jego śmierci chyba tylko przez most z jego kości Austriak na tron się dostanie. Ostrzegał Annibal, że rzekomo nikt przeciw Zamoyskiemu ust otworzyć nie śmie. Rozpowszechniał wieści, że kanclerz chce zdobyć tron z pomocą Turcji, podbić Moskwę i Prusy, a następnie zbudować flotę i wysłać na podbój oceanów. Stwierdzał tez nuncjusz, że nie potęgi kanclerza i jego żołnierzy się boi, lecz jego intelektu i ducha, jego ciągłej czujności i gotowości. To ostatnie było bliższe prawdy niż bajki o podbojach. Zamoyski był czujny, gdyż czuł się zagrożony; nie na próżno Karnkowski nazwał go wówczas gigantem, któremu jedno ramię, władzę wojskowo-dyplomatyczną, odrąbał zjazd w Kole, a drugie, władzę kanclerską, król, gdy Tarnowskiego mianował podkanclerzym. W gruncie rzeczy Zamoyski czuł się zagubiony. Jeszcze w czasie trwania zimowego sejmu starał się uzyskać jakieś informacje od dworzan Zygmunta III prowadzących pertraktacje z Habsburgami. Później próbował szantażu przypominając, że wie o transakcjach z Ernestem i ujawni je przed sejmem. Zaniepokojonemu Zygmuntowi proponował wówczas jeden z agentów habsburskich odsprzedanie kompromitujących kanclerza dokumentów, cena jednak była zbyt wysoka. Gdy Zamoyski gromadził fortunę i miał podobno do 100 000 talarów w skarbie, król polski nie miał nawet czym płacić swej służbie, a cóż dopiero obcym agentom. 243 SEJM INKWIZYCYJNY Próbowano więc innej drogi. Z początkiem stycznia 1591 r. jeden ze szwedzkich doradców króla, Gustaw Brahe, zawiadomił Zamoyskiego o zamiarze odjazdu Zygmunta na zawsze do Szwecji, o jego propozycji, że w czasie bezkrólewia poprze kandydaturę kanclerza do tronu. Ten nie dal się wciągnąć w pułapkę. Oświadczył, że odjazdu królewskiego sobie nie życzy, gdyby zaś musiał dojść do skutku, będzie to odjazd w pełnym majestacie, nie potajemna ucieczka na modłę Walezego. Korony zaś nie przyjmie, będzie tylko walczył, by jej nie dostał żaden obcy tyran. Tej złośliwej aluzji do niedawnego zajścia nie mógł sobie podarować. Po zamknięciu sejmu zmienił jednak zdanie. Pośrednikiem stał się lekarz królewski, Mikołaj Buccella, który i zdrowiem Zamoyskiego się opiekował. Heidenstein rozpuszczał później wieść, że to właśnie Buccella, kanclerzowi przychylny, wydobył z Lamberta Wredera, inflanckiego szlachcica, który w imieniu Zygmunta prowadził rokowania z Ernestem, całą prawdę i pod pozorem leczenia Zamoyskiemu zębów wieść tę przekazał. Miało to zapewne usprawiedliwić przed opinią publiczną czy sądem potomności kanclerza, który o rokowaniach z Ernestem wiedział od Leśniowolskiego, wiedział też z przejmowanej korespondencji, między innymi z listów Annibala z Kapui, a tak długo z wieści tych użytku nie czynił. Prawdopodobniejsza zatem jest wersja, że Buccella niby mimochodem spytał Zamoyskiego, kogo w wypadku wyjazdu Zygmunta widziałby na tronie. Kanclerz rozważył wszystkie kandydatury, by stwierdzić, że szansę ma tylko Ernest. Wyglądało to jak zaproszenie do rokowań. Podjęli je Brahe i Wreder. Obiecywali, że w razie wyboru Ernesta Zamoyski pozostanie jego głównym doradcą. Kanclerz chciał pisemnej asekuracji cesarza i Ernesta. Wreder radził mu napisać w tym celu do cesarza: Zamoyski odmówił. Miał teraz słuszną zasadę: nic na piśmie. Taktyka Zamoyskiego, nie przeniknięta początkowo przez regalistów, była jednak prosta. Mógł nie wiedzieć, że Rudolf II wciąż sprzyjał raczej Maksymilianowi, a i sam Ernest gotów był bratu ustąpić. Wiedział jednak, że Maksymilian z tronu nie zrezygnował, że ma wciąż poparcie Karnkow-skiego, Łaskiego, Górki, Andrzeja Zborowskiego, Radziwiłła Sierotki, że ma też za sobą szlachtę wielkopolską i część krakowskiej, z ariańskim demagogiem Mikołajem Kazimierskim na czele. Za Ernestem opowiadało 244 SEJM INKWIZYCYJNY się poważniejsze grono senatorów: Opaliński, Firlej, Lew Sapieha, Jerzy Radziwiłł, arcybiskup Solikowski, podkanclerzy Tarnowski. Wśród szlachty był mniej popularny. W tej sytuacji Zamoyski liczył na rozdwojenie zwolenników kandydatury Habsburga. Wtedy kancelarianie, choć chwilowo osłabieni, będą mogli manewrować i odegrają rolę języczka u wagi. Tymczasem sytuacja stawała się coraz bardziej napięta. Król zdecydował się wreszcie na małżeństwo z Habsburżanką, Anną, córką arcyksięcia Karola styryjskiego. Kardynał Jerzy Radziwiłł, który ruszał właśnie z obediencją do Rzymu, miał po drodze, w Grazu, poprowadzić rokowania w tej sprawie. Zygmunt nie zamierzał radzić się sejmu, wysłał jedynie z zapytaniem, grzecznościowym raczej, listy do senatorów. Odpowiedź Zamoyskiego zawierała stanowcze żądanie zwołania rady senatu, odłożenia wszystkiego, dopóki Maksymilian nie złoży przysięgi, wreszcie stwierdzała, że ważną sprawę oprawy przyszłej królowej załatwić może tylko sejm. Umowa o oprawę winna była się znaleźć w kontrakcie ślubnym, tak więc ostatnie zastrzeżenie w praktyce uniemożliwiałoby królowi samowolne zawarcie małżeństwa. Inna jeszcze decyzja Zygmunta pogłębiła rozbrat króla z Zamoyskim. Dawno uzgodniono, że po śmierci Piotra Myszkowskiego, który zmarł 5 kwietnia 1591 r., biskupstwo krakowskie dostanie się kardynałowi Andrzejowi Batoremu, przyjacielowi kanclerza. Gdy Myszkowski zmarł, król zmienił zdanie i biskupstwo nadał Jerzemu Radziwiłłowi. Nie pomogły protesty Zamoyskiego, który sam w tej sprawie pojechał do Krakowa. Napięcie powiększyło się w początkach maja. Groźne rozruchy anty-protestanckie w Krakowie, podobno wywołane przez Szkotów, którzy w czasie jarmarku na Rynku zabili kilku katolików, doprowadziły do zniszczenia przez tłum zborów kalwińskiego i ariańskiego. W początkach czerwca ten sam los spotkał zbór kalwiński w Wilnie. Król znów w praktyce był bezsilny — pamiętamy, że z braku pieniędzy dawno już musiał znacznie zredukować nawet straż nadworną. Lecz oczywistym skutkiem było rozeźlenie szlachty protestanckiej, która wysuwać się teraz zaczęła na czoło opozycji. Krakowscy przywódcy szlachty różnowierczej zwołali na 25 lipca zjazd do Chmielnika. Nie był on licznie obesłany, lecz wśród około dwustu 245 SEJM INKWIZYCYJNY uczestników znaleźli się wybitni przywódcy protestanccy, w większości maksymilianiści, gdyż kanclerz nie pozwolił tam się stawić swoim poplecznikom. Niemniej nastawieni oni byli teraz do kanclerza ugodowo: obawiali., się Ernesta i nawet gotowi byli porzucić kandydaturę Maksymiliana, jeśliby wspólnie z kancelarianami dogadali się co do „Piasta". Wymieniano miłego Zamoyskiemu Janusza Zbaraskiego, wojewodę bracławskiego, lub Janusza Ostrogskiego, zwolennika Habsburgów. Zjazd chmielnicki zwołał wszystkich protestantów i zaprosił senatorów na zjazd następny, do Radomia, na koniec sierpnia. Zaproszony został również Zamoyski. Kanclerz znalazł się w trudnym położeniu. Nielegalne zjazdy, wzorem kolskiego zwoływane, mogły tylko zaognić sytuację, a konsekwencji ich przewidzieć było nie sposób. PrzefLzjazdem wysłał więc Leśniowolskiego z poufną misją do Kazimierskiego, proponując maksymilianistom sojusz, jeśli odstąpią swego kandydata: zgadzał się z góry na każdego, byle nie na Habsburga. Oferował w tym wypadku wojsko i pieniądze dla wspólnej sprawy. Radził zjazdu nie odbywać i obiecywał nacisk na króla, by ten jak najwcześniejszej zwołał sejm. Na sam zjazd wysłał list, w którym deklarując się jako katolik pragnący jedności religijnej, jednocześnie stwierdzał, że jedności tej siłą wymuszać nie wolno, potępiał zburzenie zborów, obiecywał poparcie żądań protestantów, byleby nic nie czynili przeciw pokojowi wewnętrznemu i odłożyli swe postulaty na sejm. Stanowisko kanclerza przyczyniło się do chwilowego uspokojenia umysłów. Sprzyjała temu poprawa sytuacji międzynarodowej. W styczniu 1591 r. podpisany został traktat polsko-moskiewski, przedłużający ro-zejm w Jamie Zapolskim o dalsze lat dziesięć, w październiku zaś traktat między sułtanem Muradem III a Zygmuntem. Wreszcie zawarcie w maju w Wiedniu małżeństwa między Zygmuntem a Anną Habsburżanką (króla reprezentował Albrycht Radziwiłł) zmieniło nastawienie na dworze cesarskim. Rudolf stanowczo opowiedział się przeciw Maksymilianowi, a choć Zygmuntowi niezbyt wierzył, to w żadnym wypadku nie godził się, by Habsburga siłą wprowadzać na tron Rzeczypospolitej. Wydawało się, że ryzykowna dyplomacja Zygmunta III odniosła ostateczny sukces: Habsburgów uspokoiła, niebezpieczeństwo z tej strony zażegnała, i że na spodziewanym sejmie dojdzie do porozumienia wewnętrznego. Tego przynajmniej mogli się początkowo spodziewać uczest- 246 SEJM INKWIZYCYJNY nicy zjazdu szlacheckiego w Lublinie, który odbywał się w początkach kwietnia 1592 r. Zjazd tym razem został licznie obesłany i to z udziałem senatorów. Sam Zygmunt III prosił o udział w nim swych zwolenników. Ukształtowały się tam dwa stronnictwa. Na czele regalistów stali Solikowski i Goślicki oraz kilku wojewodów i kasztelanów. Dotychczasowi kancelarianie i maksy-milianiści, reprezentujący teraz zblokowaną opozycję, zwaną popularys-tami, mieli za przywódców Firleja, Zebrzydowskiego, Żółkiewskiego. Chodziło o spodziewane małżeństwo królewskie: kanclerz wciąż opowiadał się przeciw Habsburżance, sugerował mariaż z Hohenzollernówną lub księżniczką florencką. Sam Zamoyski stawił się na zjeździe, choć był mu przeciwny, i dążył wówczas raczej do uspokojenia umysłów. W dużej mierze mu się to powiodło: zjazd opracował wprawdzie odrębne artykuły re-galistyczne i odrębne popularystyczne, ale nawet te ostatnie żądały jedynie wytłumaczenia na sejmie meritum rokowań z Habsburgami i złożenia przez wysłańców króla na sejmiki deklaracji, że chce on dalej rządzić Polską. Nie zdołał jednak kanclerz powstrzymać fali zjazdów: popularyści postanowili na początku czerwca zjechać się w Jędrzejowie. Przybył tam Zamoyski wraz z Zebrzydowskim i Firlejem. Zygmunt przysłał swego posła z protestem przeciw nielegalnym zjazdom i z zapowiedzią rychłego sejmu. Jednakże nieugięte jego stanowisko wobec delegacji zjazdu lubelskiego zaogniło umysły szlachty. Równocześnie zaś zjawił się w Jędrzejowie poseł Maksymiliana Ducker z listem od arcy-księcia. Niefortunny kandydat do polskiej korony zdecydował się na ^rok szaleńczy: opuszczony przez braci, odsłaniał teraz ze szczegółami przed szlachtą rokowania między Ernestem a Zygmuntem III. W tej sytuacji polityka łagodzenia sporów nie miała najmniejszych szans. Zjazd zażądał sejmowej „inkwizycji", śledztwa i ukarania doradców, którzy królowi takie plany podsunęli i brali udział w ich realizacji oraz wprowadzenia nowych przepisów, zapobiegających temu w przyszłości, przede wszystkim zaś usunięcia z dworu cudzoziemców. W liście do Zygmunta III kanclerz otwarcie, grzecznie, ale stanowczo uzasadniał uchwały zjazdu: „Polacy mawiali z królami swymi otworzyście, nie okrywając nic, a zawsze im statecznie wiary dotrzymywali; w inszych ziemiach i pań- 247 SEJM INKWIZYCYJNY stwach, w których milczeniem i jedwabnymi słówki wszystko pokrywano szkodliwie, nieraz długo duszony ogień spłonywał." W tej sytuacji król nie miał wyjścia. Musiał zwołać sejm. Powinien był .szukać porozumienia z Zamoyskim, lecz teraz utracił już do kanclerza wszelkie zaufanie. Pokrętna ostatnio polityka Zamoyskiego, częste zmienianie zdania, wreszcie porozumienie z maksymilianistami dyskwalifikowały go w oczach Zygmunta. Kanclerz właśnie zawarł kolejne małżeństwo z młodszą odeń o lat dwadzieścia Barbarą Tarnowską, przedstawicielką starego magnackiego rodu, który zawsze stał wiernie po stronie cesarza, a teraz również wiązał się z maksymilianistami. Toteż starając się osłabić siłę zwolenników kanclerza — wyrazem tego był rozkaz, by hetman wielki litewski Krzysztof Radziwiłł, z Zamoyskim ściśle związany, przystąpił do demobilizacji podległych mu oddziałów — Zygmunt polecił zredagowanie instrukcji królewskiej na sejmiki podkanclerzemu Tarnowskiemu. Instrukcja była wykrętna i niczego w gruncie rzeczy nie wyjaśniała, bo jakżeż mogło być inaczej. Pertraktacje z Habsburgami stanowiły jawny dowód nieszczerości i niesłowności Zygmunta, Tylko kogo chciał oszukać? Czy szlachtę? A może Habsburgów i wiernych mu Szwedów, którzy wciąż oczekiwali jego powrotu do ojczyzny, może własnego ojca? Może chodziło i trochę o szantaż wobec Polaków, by przestali własnemu monarsze rzucać kłody pod nogi. Wbrew zdaniu dotychczasowych badaczy opowiadamy się za ostatnią ewentualnością. Prawdziwe intencje Zygmunta pozostaną jednak chyba na zawsze okryte tajemnicą. Jeśli rzeczywiście chciał oszukać i skłócić Habsburgów, to mu się to udało, ale zbyt wielkim kosztem. Stracił całkowicie kredyt zaufania u szlachty. Rosło wprawdzie wciąż w siłę stronnictwo regalistów, lecz skazane na sejmach na rolę opozycji. W gruncie rzeczy rekrutowało się ono w znacznej części z ludzi, których mógł król kupić starostwami i urzędami. Pewne znaczenie mieli przedstawiciele Kościoła wojującego, jak Jerzy Radziwiłł, czy ulegający jezuitom, osobiście uczciwy, ale ponury i nie-tolerancyjny podkomorzy królewski Andrzej Bobola. Później dopiero, pod koniec życia i po śmierci Zamoyskiego, nowego ducha w regalistów tchnęli wykształceni na dworach obcych kulturalni i inteligentni magnaci, jak Zygmunt Myszkowski i Mikołaj Wolski. Natomiast niewątpliwym sukcesem nowych doradców króla, z Tarnowskim na czele, a po części 248 • SEJM INKWIZYCYJNY i samego Zygmunta, stało się uspokojenie sytuacji międzynarodowej, zręcznie prowadzona polityka pokojowa, która wykazała, że odjęcie Za-moyskiemu wpływu na kancelarię mniejszą było pociągnięciem słusznym. Sejmiki przedsejmowe odbywały się w tonie burzliwym. Na proszowskim, od sprawy Samuela Zborowskiego tradycyjnie Zamoyskiemu niechętnym, teraz jednak przymierzem z maksymilianistami zjednanym, jeden z najbliż-sych współpracowników kanclerza, Mikołaj Zebrzydowski, wygłosił przemówienie, w którym ostro zaatakował instrukcję królewską oraz podkan-clerzego Tarnowskiego, a samego Zygmunta oskarżył o nieszczerość. Domagał się ujawnienia wszystkich jego praktyk cudzoziemskich, a co więcej, rzucił hasło, aby wobec groźby bezkrólewia cała szlachta, jak na elekcję, „kupą" przybyła do Warszawy. Ten rokoszowy w istocie projekt bez wątpienia wyrósł z inicjatywy Zamoyskiego. W ostatniej chwili, 23 lipca 1592 r., przybył do Krakowa nowy nuncjusz papieski, Germanik Malaspina, ze specjalną misją powierzoną mu przez Klemensa VIII. Papież, jak jego poprzednicy, marzył o zorganizowaniu nowej krucjaty, ligi państw katolickich przeciwko Turcji. Na jej czele widział właśnie Zamoyskiego. Ale w tym celu konieczne wpierw było załagodzenie napięcia w Polsce. Malaspina przyjął niezwłocznie wysłannika kanclerza, konferował również z kardynałem Batorym i z uzyskanych od obu informacji zorientował się, jak wiele wie Zamoyski i jego sprzymierzeńcy. Zygmunta zastał — co rzecz zrozumiała — w podłym nastroju; tym razem jego zapewnienia, że nieodwołalnie Polskę porzuci, były szczerym chyba wyrazem kompletnego załamania i rozczarowania. Szczęściem przyszli nuncjuszowi w sukurs wierni królowi Radziwiłłowie nieświescy, przedkładając, że skutkiem może być utrata obu koron, polskiej i szwedzkiej. Zamiary kanclerza były nieprzeniknione. Malaspina wziął na serio plotki, że chce on zmusić króla do wyjazdu, uderzyć w duchowieństwo katolickie, Jerzego Radziwiłła zrzucić z biskupstwa krakowskiego, że pojawia się na sejmikach ze zmyślonym brewe papieskim, rzekomo nawołującym do wojny religijnej w Polsce, że chce oddać koronę księciu Siedmiogrodu Zygmuntowi Batoremu i szuka pomocy tureckiej, że w tym celu właśnie Turcy świeżo zaatakowali cesarskie Węgry. Tym usilniej namawiał Zygmunta do pozostania w Polsce, postępując zgodnie z wolą i instrukcją papieską. l 'ł 249 SEJM 1NKWIZYCYJNY Król przed samym sejmem usiłował się z Zamoyskim porozumieć. Pośrednikiem był Bernard Maciejowski, biskup łucki, podówczas królowi wierny, w młodości jednak żołnierz wsławiony pod rozkazami Zamoys-kiego. Żądania kanclerza, wobec uroczystego oświadczenia Zygmunta, że nie chciał abdykować na korzyść Austriaka, dotyczyły głównie deklaracji, że Habsburgowie na nim się mścić nie będą; widomy znak, że spanikowany sytuacją Zamoyski myślał głównie o własnej "skórze i żadnego programu politycznego nie zdołał opracować. Król natomiast próbował go kupić obietnicą części kwarty na wojsko, gubernatorstwem Inflant, przywróceniem samego Zamoyskiego oraz jego sprzymierzeńca Leśniowolskiego do łask politycznych i faworów dworskich. Propozycje mijały się z sobą: żaden z kontrahentów nie dorósł do zrozumienia grozy sytuacji. Troska o własną skórę nakazała też zapewne Zamoyskiemu, by w dzień otwarcia sejmu, 7 września, stawić się pod Warszawą z pięciotysięcznym hufcem zbrojnym i wystosować do króla przez posłańca zapytanie, czy może się pojawić w Warszawie na obradach. Sucho odpowiedział Zygmunt: „dlatego sejm złożony, aby każdy przyjechał", sucho również, gdy kanclerz przyjechawszy i powitawszy króla zapytał, czym może mu służyć: „Rozmów się, Wasza Miłość, z księdzem podkanclerzym, odprawiaj, Wasza Miłość, co należy." Zamoyski obrócił się na pięcie i nie złożył nawet grzecznościowej wizyty nowej królowej. Początkowo sejm debatował bezpłodnie nie nad inkwizycją, lecz nad tym, jaka ma być ta inkwizycja i przeciw komu skierowana. W Izbie Poselskiej najgłośniej krzyczeli posłowie krakowscy, łagodzili sytuację wielkopolscy. W senacie związany z Zamoyskim Firlej stwierdził ostro, że Rzeczpospolita ma prawo nie tylko napominać, ale i sądzić króla. Stary wyga Opaliński, niby się temu nie sprzeciwiając, zażądał, by określono sposób śledztwa, jego prawidła, naznaczono delatora, instygatora, sędziego, określono przewidziane kary itd., co z góry topiło projekt w morzu spraw proceduralnych, a sejm według prawa mógł trwać tylko sześć tygodni. Spostrzegł się Zamoyski i w ostrej mowie zażądał dokonania inkwizycji, strasząc absolutyzmem. Przyznać musiał, że o praktykach królewskich wiedział znacznie wcześniej, lecz nie mógł ich wówczas odkryć z powodu konfederacji nie opłaconego żołnierza łupiącego ludność: musiał zajmować się czym innym, „bo barany od żołnierzy pobite wrzeszczały". 250 SEJM INKWIZYCYJNY Wypowiedział się przeciw ustalaniu procedury, żądał natychmiast przesłuchania Wredera, Brahego i Leśniowolskiego. Króla usprawiedliwiał młodym wiekiem i dodawał: „Wszak i Chrystus, chociaż był Bogiem, a wżdy diabeł go tym kusieł." Mowa ta przesądziła sprawę. Mimo wysiłków Malaspiny, by Zygmunta poparło duchowieństwo, chwiejny Karnkowski pierwszy przypuścił gwałtowny atak na króla. Do jego zdania dołączył się Rozrażewski. Po ich wotach Zamoyski czuł się już na siłach zaatakować po raz drugi. Wypowiedział wówczas -- maskując się zastrzeżeniami, że chodzi mu 0 ratowanie autorytetu króla i zaufania poddanych - - swój program polityczny: nie wolno występować przeciw władzy monarszej, ale wolno występować przeciw osobie króla, sądzić go, a nawet zdetronizować, gdyż w Polsce nie król panuje, ale prawa, senat i rycerstwo. Był to już program jawnie rokoszowy. ,_» Jałowe spory trwały. Nie przecięła ich nawet deklaracja Zygmunta, który przyznał się do zamiaru opuszczenia Polski i do rokowań tajnych z Habsburgami. Była to właściwie kapitulacja, mimo pewnych przemilczeń wywierająca wrażenie godnego i szczerego przyznania się do winy. Posłużyła przede wszystkim Opalińskiemu. Stary marszałek wielki lubił rolę mediatora, lubił spokój osobisty i polityczny. Zdobył się na energię i manipulując szlachą wielkopolską, manipulując nawet chwiejnym 1 niekonsekwentnym Karnkowskim, zdołał krok po kroku, opóźniając jak mógł obrady sejmu, uspokoić trochę temperamenty. Wprawdzie Zamoyski dalej atakował, ale tym razem już chodziło jedynie o dwie sprawy: o uznanie zgromadzeń przedsejmowych szlachty za legalne oraz o faktyczne uniemożliwienie królowi wyjazdu do Szwecji, faktyczną rezygnację przezeń z utrzymania po śmierci ojca władzy w Szwecji. Zastraszony widmem Habsburga na tronie Polski, bojąc się o własną skórę, wolał już Zygmunta — byle słabego. Gotów był nawet zaaprobować przedłożony przez króla projekt konstytucji regulującej wszystkie sprawy drażliwe, lecz przeszkodziła w tym rozjątrzona wciąż większość Izby Poselskiej. A tymczasem termin sześciotygodniowych obrad sejmowych nieubłaganie mijał. W nocy z 19 na 20 października minął ostatecznie. Żegnaniem poselskim wygłoszonym przez Świętosława Orzelskiego sejm bezpłodnie na pozór swe obrady zakończył. Dwa dni później za pośrednictwem Malaspiny dokonało 251 SEJM INKWIZYCYJNY się formalne pojednanie Zygmunta III z Zamoyskim, pełne z obu stron grzeczności; w rozmowie nie poruszano spraw drażliwych, omawiano tylko zasadnicze linie przyszłej polityki króla, w Polsce oczywiście pozostającego i polskimi sprawami znów szczerze przejętego. Minione lata podkopały niewątpliwie jego autorytet. Młody człowiek, z dala od ojczyzny, rzucony w obce środowisko, między niechętnych mu lub niepewnych a zmiennych starych graczy politycznych, popełniał błędy, nieraz bardzo groźne. Później całe życie ciężko je odrabiał. Umiał się jednak na swoich błędach uczyć, choć zbyt wolno. Po latach, po jednym z najdłuższych w dziejach Polski panowaniu, zmarł jako król przez poddanych kochany i nową swą ojczyznę szczerze kochający, jako polityk niezbyt wprawdzie szczęśliwy, jako człowiek jednak godzien szacunku. Przyznanie się do winy na sejmie inkwizycyjnym otworzyło mu drogę do przyszłych sukcesów, wciąż wprawdzie krętą i pełną jeszcze chwil dramatycznych, ale już się rysującą. Sejm inkwizycyjny w gruncie rzeczy mu to ułatwił. Okazało się jeszcze raz w historii - - pisze z tej racji słusznie Kazimierz Lepszy -- „że nawet zły parlament odegrał rolę klapy bezpieczeństwa w dobie kryzysu, jaki dotknął Państwo". Zygmunt III umiał z tego wysnuć właściwe wnioski. MECENAS I BUDOWNICZY Zakończył się dramat sejmu inkwizycyjnego. Piękne gesty, na pokaz obliczone przyjazne rozmowy nie mogły już zmienić faktu, iż dokonał się ostateczny rozbrat między królem i kanclerzem. Zamoyski wracał niejako do punktu wyjścia. Niegdyś, jako początkujący polityk, zdobywał popularność wśród mas szlacheckich zręczną demagogią. Utorowała mu ona drogę do oszałamiającej kariery. Już za Henryka próbował porzucić obóz szlachecki, zbliżyć się do monarchy, realizować jego politykę. Podczas drugiej elekcji musiał znów poszukiwać popularności wśród tłumów. Ale nie na długo. Za Batorego, nie zaprzestając manipulowania opinią szlachecką, współdziałał w odbudowywaniu autorytetu senatu, w systemie współ-rządów króla i magnaterii. Tym samym podkopywał podstawy własnej wyjątkowej pozycji politycznej. Jako trybun ludu szlacheckiego był jedyny. Jako senator i minister, jako magnat jednym z wielu. Za Zygmunta III zaczął podkopywać własne dzieło, rozbijać jedność senatu, osłabiać autorytet króla, nawracać do coraz tańszej demagogii, choćby nawet w porozumieniu z niedawnymi wrogami, maksymilianistami. Walkę tę przegrał. Król mimo wszelkich uprzedzeń cenił nadal jego doświadczenie, rad wysłuchiwał, ale nad innych ministrów go nie przedkładał i ostateczną decyzję coraz samodzielniej podejmował. Ograniczył wpływ kanclerza na kancelarię koronną. Cenił jego doświadczenie hetmańskie, lecz w polityce zagranicznej dbał, aby tego doświadczenia nie trzeba było wykorzystywać zbyt często. Jak dawniej, w miesiącach chwilowego osłabienia swej aktywności politycznej, tak i teraz wrócić musiał Zamoyski do aktywności odmiennej: do budowy latyfundium i do tworzenia instytucji, które 253 MECENAS I BUDOWNICZY dodać miały blasku jego świeżej fortunie i nowemu w dziejach Rzeczypospolitej nazwisku. Snobizm dorobkiewicza stanąć miał u źródła inicjatyw, które Zamoyskiemu większy zaszczyt przynoszą niż działalność polityczna. Największe jego dzieło, miasto Zamość, rosło w czasach batoriańskich powoli. Na papierze istniał plan miasta idealnego, zgodnego z nową estetyką Renesansu, wielkiego dzieła sztuki urbanistycznej, potężnej nowoczesnej fortecy, pomnika ambicji, gustu i potęgi fundatora. Rzeczywistość wciąż była od tego daleka. Wytyczono ulice, zakurzone i błotniste; znamienne, że główną nazywano początkowo Brukowaną, w odróżnieniu od innych. Działki przy nich zabudowano drewnianymi domkami, wznoszonymi na koszt fundatora, by zachęcić nowych przybyszów. Mieli to być początkowo, w myśl przywileju lokacyjnego, wyłącznie rzymscy katolicy. Lecz chęć ściągnięcia cudzoziemców biorących udział w wielkim handlu międzynarodowym sprawiła, że przepis ten szybko został zmieniony. W 1585 r. Zamoyski zezwolił na osiedlenie się tutaj Ormianom. W 1588 r. przywilej podobny otrzymali Żydzi sefardyjscy; nadal jednak Żydom miejscowym prawa tego skąpiono. W 1589 r. dopuszczeni zostali do Zamościa Grecy. Wśród nowych osadników pojawili się Niemcy, Anglicy, Szkoci, Moskale, Turcy, Persowie, Włosi, Węgrzy, Hiszpanie. Obok ludności miejscowej, z sąsiednich wsi i miasteczek, napływali osadnicy z miast nieraz odległych, z Chęcin, Garwolina, Gdańska, Kazimierza Dolnego, Lublina, Lwowa, Sandomierza, Sulejowa, Torunia i Warszawy. Zasadźcą Zamościa mianowany został w 1581 r. Wojciech Wnuk, san-domierzanin. Podstawą gospodarczą nowo założonego miasta miał być w zamyśle fundatora handel; tym kierował się Zamoyski, dopuszczając grupy odmienne wyznaniowo, to zadecydowało, że zgodzono się na przykład na Żydów sefardyjskich, a nie pozwolono na osiedlenie się Żydom „domasz-nym", miejscowym. Ułatwiało to położenie miasta, na nowym szlaku handlowym łączącym Lwów z Lublinem trasą krótszą niż dotychczasowe, ale przed założeniem Zamościa niedostatecznie zagospodarowaną i zurbanizowaną. Wkrótce na szlaku tym zaczęły powstawać nowe miasta, w tym Tomaszów, założony później przez syna i następcę twórcy Zamościa, oraz Żółkiew, dzieło jego przyjaciela Żółkiewskiego. Ułatwiły rozwój gospodarczy 254 MECENAS I BUDOWNICZY miasta przywileje królewskie, prawo składu, targi i jarmarki odbywające się od 1583 r., a od 1601 r. dozwolony uniwersałem Zygmunta III wielki jarmark na św. Wiktoryna, 5 września, wkrótce po tradycyjnym jarmarku w pobliskim Jarosławiu. Szczególną wagę przywiązywał Zamoyski do handlu wołami, pędzonymi tędy z Ukrainy na rynki zachodnie. Natomiast rzemiosło miało znaczenie drugorzędne, pracując głównie na rynek lokalny. Próba zorganizowania produkcji dywanów zakończyła się fiaskiem, konkurencja bowiem obniżyła chwilowo ceny towarów importowanych. Pierwszą z budowli publicznych nowego miasta stał się pałac kanclerza. Ukończony ostatecznie w 1589 r., od początku 1587 r. był już jednakże rezydencją Zamoyskiego, który do tego czasu znacznie częściej przebywał w sąsiednim Bełzie. Wznoszenie kościoła parafialnego, który wkrótce otrzymał prawa kolegiaty, zaczęto w 1587 r., wznoszenie ratusza miejskiego w 1591 r. Pierwszy gmach szkolny, który niebawem stał się siedzibą Akademii Zamojskiej, powstał w 1594 r. Najpóźniej w 1595 r. rozpoczęto prace przy przebudowie dotychczasowych wałów ziemnych na fortyfikacje typu bastionowego. Z budowli wzniesionych jeszcze za życia fundatora największe znaczenie miała ukończona około 1598 r. kolegiata, dzieło twórcy planu ogólnego Zamościa, włoskiego architekta Bernarda Morando. Wybitne dzieło architektury późnego Renesansu, czy --jak chcą inni — manieryzmu, „ubrana w szaty antycznych porządków, i to z wielkim znawstwem i smakiem — wedle celnego określenia Jerzego Kowalczyka — mogła zadowolić nawet wybredne gusta miłośników klasycznej sztuki". Przyrównywana przez tegoż badacza do kaplicy Zygmuntowskiej, jako konsekwentnie przemyślany pomnik chwały fundatora i jego rodu, stała się zarazem jednym ze znaczących elementów pejzażu miasta, harmonijnie wkomponowanym w jego całość. Odmiennie ratusz, fortyfikacje i Akademia, które ostateczny kształt zyskały dopiero po późniejszych przebudowach, po śmierci kanclerza. Znamienna była historia bram miejskich; Lubelskiej, zbudowanej najwcześniej, Lwowskiej, wzniesionej po 1599 r., i Szczebrzeskiej z 1603 r. Gdy bowiem Zamoyski zorientował się, że miastu, które posiada prawo składu, a więc nie musi aż tak dbać o wygodę przyjezdnych, wystarczą dwie bramy, 255 MECENAS I BUDOWNICZY zdecydował się zamknąć najgorzej osłoniętą od ewentualnego szturmu Bramę Lubelską; uczynił to z teatralnym gestem. Zamurowanie jej w 1588 r. miało być pamiątką po wjeździe tędy do miasta dostojnego jeńca, arcyksięcia Maksymiliana, i uczczone zostało z tej racji uroczystą tablicą z pompatyczną inskrypcją. Mało wiemy o pierwotnej architekturze pałacu. Stanisław Herbst uważa, że „miał on postać dwutraktowej włoskiej willi z wieżą-belwederem na osi". Zachowany nieudolny obraz nieokreślonego malarza z wiejskiego kościoła w Bukowinie pod Biłgorajem ukazuje stosunkowo wąski budynek dwukondygnacyjny, przytłoczony w środku potężną, surową, czterokon-dygnacyjną wieżą, z którą się kłóci zarówno wbudowana w ścianę frontową klasycystyczna fasada centralna, jak i strome proste dachy skrzydeł bocznych. Dziś stanowi wielokrotnie przebudowywaną bezstylową bryłę. Można domniemywać, że pomyślany początkowo jako wiejska rezydencja, zanim jeszcze dojrzał projekt założenia miasta, rozbudowywany etapami, nie dorównywał ani urodą, ani konsekwencją architektoniczną innym budynkom publicznym. Znaczenie miał przede wszystkim funkcjonalne: jako siedziba rządu ogromnego latyfundium, większego niż ówczesne województwo lubelskie, niż niejedno średniej wielkości państwo ówczesnej Rzeszy. Znakomita monografia Aleksandra Tarnawskiego o działalności gospodarczej Jana Zamoyskiego ukazuje szczegółowo proces tworzenia się tej ogromnej fortuny, organizację latyfundium i jego znaczenie. Widzieliśmy, jak umiejętnie, wyzyskując życzliwość trzech kolejnych monarchów, kładł Zamoyski podwaliny swej fortuny. Podstawę jej stanowiły bogate starostwa, z których dochody w lwiej części szły do kieszeni Zamoyskiego; obliczył Tarnawski, że tak zwana kwarta, przez kanclerza odprowadzana do skarbu Rzeczypospolitej, stanowiła w rzeczywistości nie 1/4, lecz zaledwie 1/9 jego dochodów z dzierżaw. Duże znaczenie miały też dochody urzędu kanclerskiego, częściowo tylko uchwytne w formie gratyfikacji, od miast najczęściej i od biskupów. Wysokość łapówek -- czy grzecznościowych prezentów za załatwienie sprawy, bo tak je wówczas traktowano - nie jest nam oczywiście znana, lecz z zestawienia wydatków i dochodów kanclerza można wnosić, że ich nie brakło; nic dziwnego, że tak bronił tego urzędu. 256 MECENAS I BUDOWNICZY Za Zygmunta III sytuacja się zmieniła. Starostwo dorpackie było ostatnim wielkim nadaniem królewskim. Natomiast dochody z dóbr dotychczasowych pozwalały na nabywanie dóbr nowych. Rozrastała się zwłaszcza ordynacja zamojska. W latach 1590—1592 zakupił kanclerz, w znacznej mierze od swych krewnych, szereg wsi na północ od Zamościa. W 1593 r. nabył włość szczebrzeską, w 1596 r., stanowiące również niegdyś własność Stanisława Górki, włości gorajską w Lubelskiem i turobińską w Chełmskiem. Do ordynacji wcielone zostały, przekazane mu po Byczynie we własność dziedziczną, starostwo zamechskie i krzeszowskie; zwłaszcza to drugie, z portem rzecznym nad Sanem, miało istotne znaczenie. W sumie składała się ordynacja z 5 miast i 149 wsi, około 2000 łanów uprawnych, zajmując powierzchnię 3830 km2, w tym również ogromne, gospodarczo dobrze przez zarządców kanclerza użytkowane lasy na Roztoczu, nad górnym Wieprzem i Tanwią. Drugi wielki kompleks stanowiły dobra szarogrodzkie na Podolu. Rozwijały się szybko w wielkie latyfundium rolnicze, obejmujące wciąż nowe obszary, dokupywane głównie od drobniejszych sąsiadów, miejscowej szlachty. Zamoyski nie patyczkował się z nimi, gdy chciał rozszerzyć swoje włości, i nękał bez litości sporami granicznymi. Często, dla świętego spokoju, nie mieli innego wyjścia niż sprzedać ojcowiznę. Kanclerz ściągał wtedy nowych osadników, zakładał wsie i miasteczka. Tak więc pod koniec jego życia, w 1604 r., nowe latyfundium, rozciągające się na obszarze 2615 km2, liczyło 5 miasteczek oraz około 50 wsi. Oprócz tego posiadał jeszcze Zamoyski wsie rozrzucone po całej Koronie, od brzegów Dniepru, przez Sandomierszczyznę, po Prusy Królewskie. Najważniejsze jednak były królewszczyzny. Największe z nich, starostwo dorpackie w Inflantach, obszarem niemal równe ordynacji zamojskiej i włościom szarogrodzkim razem wziętym, obejmował kanclerz jako teren spustoszony wojnami, w krótkim czasie jednak na wyludnionych ziemiach osadził szereg wsi, a samo miasto Dorpat podniósł z upadku. Następne w kolejności było starostwo bełskie, później połączone knyszyń-skie i goniądzkie, wreszcie malborskie, gródeckie, jaworowskie, między-rzeckie i garwolińskie. Wszystkie starostwa zajmowały przestrzeń przeszło 11 000 km 2, posiadały 5752 łany uprawne w 12 miastach i 612 wsiach. Licząc łącznie królewszczyzny i dobra dziedziczne, było to latyfundium miesz- 257 MECENAS I BUDOWNICZY czące się wśród kilku największych w ówczesnej Rzeczypospolitej, przy czym dzięki wytężonej pracy organizacyjnej i przemyślanej polityce gospodarczej, dzięki znakomicie dobieranym jej wykonawcom niewątpliwie najlepiej z nich wykorzystane. Niewiele na ogół wiemy o zarządcach majątków kanclerza. Nazwiska świadczą, że wywodzili się z drobnej szlachty lub z mieszczan, że niektórzy przynajmniej z nich przeszli przez służbę wojskową pod rozkazami Zamoyskiego. Z nich zasadźca Zamościa, Wojciech Wnuk Słowieński, poprzednio rajca sandomierski, początkowo łączył swój urząd z zawiadywaniem kluczem zamojskim i zarządzaniem całością dochodów kanclerza. Później nieraz pełnił na jego dworze różnorodne i ważne funkcje gospodarcze, wystarczy wspomnieć, że on to właśnie w imieniu Zamoyskiego obejmował w posiadanie starostwo dorpackie. Następcą jego, już z rangą podskarbiego nadwornego ordynacji, był Ambroży Wydzierżewski. Czuwał on również nad tak ważnymi dziedzinami gospodarki, jak handel zbożem i sprowadzanym z Węgier winem. Po Wydzierżewskim objął w 1601 r. urząd podskarbiego nadwornego Samuel Knut, stosunkowo najlepiej nam znany. Pochodził z drobnej szlachty pomorskiej, z powiatu Chojnickiego, był siostrzeńcem opata oliwskiego Dawida Konarskiego. Urodzony ok. 1558 r., kształcił się pod opieką kardynała Stanisława Hozjusza, przebywał w jego rzymskim pałacu. Później, nie wiedzieć gdzie, zasłynął podobno „w habicie usar-skim". Na dworze Zamoyskiego był już w 1593 r., a w 1595 r. towarzyszył mu w wyprawie do Mołdawii na Tatarów. Miał szerokie kontakty naukowe i literackie. Zaprzyjaźnił się na dworze zamojskim z Szymonem Szymo-nowicem, korespondował, niewątpliwie z polecenia kanclerza, z humanistą holenderskim, Johanem van der Does, zwanym z łacińska Dousa. Od 1594 r. z poparciem Zamoyskiego i swego wuja opata starał się o kanonię warmińską, którą otrzymał po jedenastu latach, lecz objął dopiero po śmierci kanclerza, który nie chciał go ze swej służby zwolnić. A służba to była niełatwa i odpowiedzialna. Jako główny urzędnik dworu, cieszący się pełnym zaufaniem Zamoyskiego, miał Knut nadzór nad gospodarką wszystkich dóbr ordynacji. Czuwał nad pracami rolnymi. Obsadzał puste łany. Sporządzał wykazy płac. Kontrolował gospodarkę dóbr szarogrodzkich. Zawierał kontrakty kupna, sprzedaży i dzierżawy 258 MECENAS I BUDOWNICZY oraz reprezentował kanclerza wobec dzierżawców. Dozorował ruch handlowy i budowlany w Zamościu. Wreszcie miał w swojej pieczy skarbiec, tak zwaną skrzynkę kanclerza, klejnoty, kosztowności, szaty, kobierce, obicia, archiwum ordynacji, a nawet piwnicę. Knutowi również powierzył Zamoy-ski propagowanie swojej polityki i osoby, na przykład przez rozsyłanie portretów. I Knut również jest najprawdopodobniej autorem panegirycz-nego życiorysu Elogium loannis Zamoscii, napisanego na zlecenie kanclerza. Wykształcony wszechstronnie, energiczny, pod koniec życia Zamoy-skiego stał się jego najbliższym i najbardziej zaufanym współpracownikiem. Do ważnych urzędników należał też namiestnik szarogrodzki, zwany niekiedy przez Zamoyskiego „dozorcą dóbr ukrainnych". Po znanym nam rotmistrzu Sernym, notabene również z mieszczaństwa sandomierskiego jak Wnuk się wywodzącym, i po innym rotmistrzu, Temruku Szym-kowiczu, objął to stanowisko w 1596 r. i już do końca życia kanclerza piastował Andrzej Chrząstowski, którego dziełem było ostateczne zagospodarowanie tych ziem. Sam kanclerz zaglądał tu rzadko, wiemy tylko o jednej jego wizycie, wkrótce po nabyciu tych włości. Dozorował jednak ich rozwój przez ludzi zaufanych: dzięki temu właśnie zachował się piękny opis w liście Stanisława Żółkiewskiego. Wykorzystywanie podległych mu dowódców, nawet tak wysokiej rangi jak hetman polny, do lustracji własnych dóbr, to dodatkowy dowód specyficznych metod kanclerza. Ostateczna organizacja państwa zamojskiego dokonała się z początkiem panowania Zygmunta III, kiedy to kanclerz osiadł wreszcie na stałe w Zamościu i swój pałac uczynił siedzibą władz najwyższych latyfun-dium i okazałego dworu. Miał na służbie stałej do pięćdziesięciu ludzi, nie licząc czeladzi kuchennej i stajennej. Wydatki na pensje dla nich dochodziły do 5000 złp. rocznie, a przecież w owych czasach znaczna część wynagrodzenia, jak wyżywienie i strój, wydawane były w naturze, do tego zaś dochodziły uposażenia innego typu. Knut na przykład w ogóle żadnej pensji nie pobierał. Na szczycie dworskiej hierarchii stał marszałek nadworny, poczesne miejsca zajmowali: sekretarz osobisty kanclerza, architekt Morando, trzej zastępcy prawni, koniuszy Włoch, kawalkator, również Włoch z Neapolu Antoni Camerlingo. Niżej stali liczni słudzy rękodajni szlacheckiego pochodzenia, rzemieślnicy, kuchmistrz, szafarz, 259 MECENAS I BUDOWNICZY balwierz, puszkarze, nawet tłumacz z języka arabskiego — kanclerz sam znał wiele języków, ale tak daleko jego zdolności lingwistyczne nie sięgały, a był to język używany w kancelarii stambulskiej. Do tego doliczyć trzeba osobny dwór kanclerzyny. Współcześni Zamoyskiemu widzieli przede wszystkim jego świetność i przepych. „Żyje okazale i nie tylko po pańsku, lecz prawie po królewsku — pisał w 1596 r. Bonifazio Vanozzi, sekretarz legata papieskiego kardynała Gaetano. — Utrzymuje dwoistą gwardię nadworną. Ma kapelę złożoną z muzyków i śpiewaków, ta zawsze grywa przy stole. Na dworze swoim mieści wiele szlachty, kilkunastu paziów, i ci są szlachta." Dążność do efektownego wystąpienia, okazałości i przepychu, tak charakterystyczna dla dorobkiewiczów, ale mieszcząca się w nowych, upowszechniających się wśród ówczesnej magnaterii obyczajach, niewątpliwie jest bardzo charakterystyczna dla Zamoyskiego, ale nie najistotniejsza. W gruncie rzeczy była tylko jednym z elementów politycznej propagandy; na co dzień kanclerz uchodził wśród współczesnych za skąpca, a i monografista jego działalności gospodarczej uważa, że umiał żyć „z kredą w ręku". Potrafił wspaniale ugościć, lubił dobrą kuchnię i za Flaminiuszem twierdził, że szykowanie potraw na stole nie mniej wymaga sztuki niż szykowanie wojska w polu. Dbał o zaopatrzenie piwnicy w najlepsze wina. Trzeba mu jednak przyznać, że w przeciwieństwie do innych ówczesnych gospodarzy nie zmuszał gości do pijaństwa i sam pił niewiele. Gdy inni przy jego stole dostawali kryształowe kielichy, sam pił z porcelanowej czarki, by nie widać było, jak mało ubywa z niej szlachetnego, lecz zdradliwego napoju. Trzymał się w karbach, pijaństwa innych wykorzystywać nie lubił. Vanozzi też nam przekazał, jak widziano wówczas kanclerza: „Wzrost jego jest wyższy niż mierny, postać piękna i rześka, twarz okrągła i rumiana, wesoła, przy tym bardzo poważna. Ubiera się z ruska: płaszcz, czyli ferezja ze szkarłatu, długa po kostki, żupan miał z adamaszku karmazynowego. Ten ubiór odmienia co do materii podług pory roku. Buty nosi podkute po polsku, zawsze szabla przy boku, a nóż turecki za pasem." I jeszcze jedną uwagę charakterystyczną pozostawił nam sekretarz legata: „Kanclerz nieczęsto patrzy w oczy temu, z kim mówi." Umiał słuchać, zwłaszcza pochlebstw, które przyjmował z demonstracyjną, teatralną skromnością. Ale umiał również mówić i umiał pisać. Poza 260 MECENAS I BUDOWNICZY kilku drukowanymi mowami, dziełkiem genealogicznym Stemma Samo-sciorum, wydanym już pośmiertnie, wypowiedzi swych nie publikował, pozostawił jednak imponujący zbiór korespondencji, największy do owego czasu z zachowanych w naszych archiwach. Uporządkowany i pieczołowicie chroniony — co także należało do obowiązków Knuta — zawierał również regesty, a czasem i kopie listów wysłanych. Czy jest to komplet, możemy powątpiewać. Po 1592 r., gdy przebywał już przeważnie w Zamościu i odgrywał mniejszą rolę polityczną, liczba listów wysyłanych do niego zwiększyła się dwu-, a nawet trzykrotnie: wcześniej zapewne listy mniej ważne, otrzymane w polu czy na dworze, ulegały zniszczeniu. Potwierdzałby to fakt, że po 1592 r. liczba listów od senatorów i urzędników koronnych pozostaje w przybliżeniu podobna, wzrasta korespondencja z ludźmi od Zamoyskiego zależnymi lub jego protekcji szukającymi. Wiele świadczy 0 tym, że selekcjonował wpływające pisma i tym sposobem budował sobie pomnik u potomności. Sumienna analiza korespondentów kanclerza, dokonana przez Wojciecha Tygielskiego, ukazała, jak dzięki właśnie kontaktom pisemnym stworzył wokół siebie Zamoyski zwarty obóz klientów raczej niż stronników i jak wskutek tego, pomimo niełaski królewskiej, zachował wielkie wpływy polityczne. Ogromna korespondencja, odgrywająca tak ważną rolę polityczną, była w ówczesnej Rzeczypospolitej, zwłaszcza jeśli chodzi o magnata świeckiego, rzeczą nową. I w Europie trudno byłoby znaleźć przykłady podobne. Owszem, sprawną kancelarię, stworzoną i kierowaną przez Antoniego Bacona, brata filozofa Franciszka, miał w Anglii hrabia Essex, miał również jego przeciwnik Robert Cecil. Funkcja ich korespondencji była jednak przede wszystkim informacyjna, żeby nie powiedzieć szpiegowska. 1 Zamoyski umiał korzystać z zawartej w listach informacji politycznej, i Zamoyski umiał przejmować listy, nawet, jak widzieliśmy, listy legata. Charakterystyczny jednak dla ustroju ówczesnej Rzeczypospolitej, dla siły demokracji szlacheckiej, współtworzonej przecież przez Zamoyskiego, jest fakt, że zasadniczym celem jego działalności, zarówno oratorskiej jak pisarskiej, było urabianie opinii publicznej, organizowanie obozu politycznego. Nie ujmując nic szerokiej, choć niekiedy powierzchownej kulturze literackiej kanclerza, pamiętać trzeba, że nie inny był sens tak sławionej 261 MECENAS I BUDOWNICZY jego działalności mecenasowskiej. Oczywiście gdy w 1594 r. narodził się z Barbary Tarnowskiej jedyny syn, tak długo oczekiwany dziedzic nazwiska i ordynacji, doszedł do tego wzgląd na wykształcenie małego Tomasza. Ale właśnie to wykształcenie, znakomicie scharakteryzowane i zanalizowane w pięknej książce Adama Andrzeja Witusika, miało na celu uczynić z niego męża stanu, równego wiedzą ojcu. Widzieliśmy powyżej, jak konkretnym celom politycznym Zamoyskiego miało służyć patronowanie Janowi Kochanowskiemu czy Reinholdowi Heidensteinowi, jak korespondencja z zagranicznymi uczonymi przyczynić się miała do wsławienia nazwiska Zamoyskiego i powodzenia jego projektów oświatowych, też na pozyskanie popularności wśród szlachty obliczonych. Dałoby się tu oczywiście wyliczyć szereg pomniejszych nazwisk czy krótkotrwałych kontaktów. Niejeden z nich uległ później zerwaniu. Nie udało się na przykład kanclerzowi utrzymać w gronie pochlebców Bartosza Paprockiego, o czym już była mowa wcześniej. Ale zdarzały się i sytuacje diametralnie odmienne. Adam z Czahrowa Czah-rowski, poeta nie najwyższego lotu, ale świadek swej epoki znakomity, również walczył przeciw kanclerzowi pod Byczyną, również tułał się potem po krajach habsburskich, bijąc się z Turkami na Węgrzech cesarskich. Gdy pod koniec 1596 r. wrócił do ojczyzny i opublikował swe Treny i rzeczy rozmaite, natychmiast przesłał egzemplarz kanclerzowi, w pokornym, a jednak godnym liście usprawiedliwiając swą działalność w czasie bezkrólewia i prosząc, „aby ona rzecz", czyli banicja za Byczynę, „była ugaszona za miłościwą przyczyną WM mego Miłościwego Pana". I to dodał, że swą książeczkę porucza „mądremu na wszem rozsądkowi i bacznemu a ostremu rozumowi" Zamoyskiego. Zyskał uchylenie banicji na pół roku. Umiał Zamoyski eksploatować swoją sławę mecenasa, umiał również uzależniać od siebie ludzi decyzjami nie w pełni ostatecznymi. Gdy kanclerz osiadł wreszcie w wykończonym pałacu zamojskim, kontakty jego z pisarzami ożywiły się znacznie. Nie sposób powtarzać wszystkich nazwisk, jakie pojawiają się w domu i w korespondencji Zamoyskiego, zwłaszcza że liczne studia Stanisława Łempickiego w pełni ukazały tę stronę działalności wielkiego mecenasa. Zwróćmy jednak uwagę na dwa najjaśniej wśród tych nazwisk świecące. 262 MECENAS l BUDOWNICZY Kontakt Zamoyskiego z Łukaszem Górnickim trwał od czasów objęcia po Bieleckim starostwa knyszyńskiego. Górnicki był od Zamoyskiego starszy o lat piętnaście. Gdy się poznali, już był uznanym i cenionym pisarzem, stąd — mimo że oficjalista — był traktowany raczej jako przyjaciel, z pełnym szacunkiem. Kanclerz trzymał do chrztu jego dzieci, zaproszony był później na wesele córki. Ważniejsza była współpraca nie tyle literacka, ile publicystyczna. W latach 1587—1589 napisał Górnicki Rozmowy o elekcji, o wolności, o prawie i obyczajach polskich. Za życia autora pozostały w rękopisie, który znany był jednak kilku ludziom. Wśród nich znaleźli się Mikołaj Krzysztof Radziwiłł, Marek Sobieski (nie tylko wierny siłacz, ale i umysł niepośledni), wreszcie sam Zamoyski. Wiele twierdzeń i propozycji w tej pracy zawartych przypomina projekt reformy elekcji przedstawiony przez kanclerza na sejmie 1589 r. Zważyszy na różnicę wieku i rangę pisarską Górnickiego, przyjąć możemy, że to on wywierał w pewnym okresie na Zamoyskiego istotny wpływ i że stosunek taki, charakterystyczny zresztą dla początków działalności publicznej i mecenasowskiej kanclerza, przetrwał długo: tylko o dwa lata przeżył Zamoyski Górnickiego. Z kolei Szymon Szymonowie, młodszy o szesnaście lat od kanclerza lwowski mieszczanin (syn magistra nauk wyzwolonych, ławnika i rajcy miejskiego), wykształcony we Lwowie, Krakowie i na studiach zagranicznych, grecysta, polecony został Zamoyskiemu przez kaznodzieję króla Stefana, Stanisława Sokołowskiego. Kanclerz, zaznajomiony z pierwszymi pracami drukowanymi młodego pisarza, namawiał go do pisania poematu o czynach któregoś z wielkich władców, najchętniej Batorego. Ale współpraca zaczęła się od wydanych w 1588 r. łacińskich pieśni Szymonowica sławiących tryumf byczyński. Następny poemat dotyczył zwycięstwa Zamoyskiego nad Tatarami. Za to właśnie autor został w 1590 r. nobilitowany, otrzymał tytuł poety królewskiego i szlacheckie nazwisko Bendoński. Wahając się początkowo w wyborze między łaską królewską a kanclerską, opiewając zarówno ślub Zygmunta III z Anną Austriaczką, jak Zamoyskiego z Barbarą Tarnowską, ostatecznie jednak Szymonowie wybrał hojniejszego zdaje się mecenasa — kanclerza. Nie najlepiej to wpłynęło na jego muzę. Poza 263 MECENAS I BUDOWNICZY okolicznościowymi panegirykami tworzył niewiele. Od 1593 r. kanclerz rozkazał mu zająć się przede wszystkim organizacją nowej Akademii Zamojskiej oraz uczelnianej drukarni. Dopiero po śmierci mecenasa usunięty w cień Szymonowie stworzył swe największe dzieło poetyckie, Sielanki. Janusz Pelc słusznie stwierdzał z tej racji, że Zamoyski cenił wysoko pisarstwo swego podopiecznego, ale jednak „ważniejsza i stopniowo coraz bardziej ważna stawała się dla hetmana urzędnicza (...) działalność Simonidesa", i zapytuje, czy pisarz „mógłby się zachowywać inaczej, nawet gdyby uważał, że pisarstwo jest dlań ważniejsze?" Nic dobitniej nie potwierdza naszego zdania, że mecenat był dla Zamoyskiego jedynie środkiem do osiągnięcia innych celów. Akademia Zamojska, ostatnia z wielkich fundacji kanclerza, otwarta została uroczyście 15 marca 1595 r. Dzięki staraniom Szymono-wica i pieniądzom Zamoyskiego szybko zyskała znakomity korpus profesorski, dobre warunki lokalowe, bibliotekę i drukarnię. Nie miała pełnych praw szkoły wyższej, niemniej nadawać mogła tytuły doktorów filozofii i prawa. Pomyślana była przez Zamoyskiego jako szkoła obywatelska, kształcąca młodzież szlachecką w duchu patriotycznym, zgodnym z podstawami ustrojowymi ówczesnej Rzeczypospolitej. Jako szkoła świecka konkurować miała z ówczesnymi szkołami jezuickimi, stojącymi zresztą na wysokim poziomie. Prowadziła kurs niższy, pięcioletni, odpowiadający szkole średniej, i wyższy, sześcioletni, akademicki. Program rozpoczynał się od nauki greki i łaciny, następnie przychodziła retoryka i historia, potem matematyka i filozofia, nauki przyrodnicze i medyczne, by zakończyć studia, już na poziomie akademickim, pogłębioną nauką retoryki, polityki i prawa. Ingerencja samego Zamoyskiego w program nauczania była zapewne znaczna, zwłaszcza w jego elementy polityczne. Wychowanie młodzieży, głównie szlacheckiej, do życia publicznego, miało nie tylko bezpośrednio zwiększyć popularność kanclerza, ale i nadać jego obozowi, dotąd jednoczącemu się wokół osoby przywódcy, bardziej jednolity charakter ideowy. Świadczyło to zarazem o umiejętności wyciągania konsekwencji z biegu wydarzeń politycznych. Gwałtowne zmiany pierwszych bezkrólewi sprawiały, że zbyt często doraźne potrzeby taktyczne brały w działalno- 264 MECENAS I BUDOWNICZY ści Zamoyskiego górę nad potrzebą długofalowej strategii. Teraz wobec młodego króla stary kanclerz i mógł, i musiał postępować odmiennie. Nie potrzeby personalne miały decydować o jego polityce, ale przemyślany program. Stworzenie Akademii Zamojskiej wskazywało, że potrzebę przejścia od obozów politycznych skupionych wokół przywódców do stronnictw opartych na programach, potrzebę tak istotną dla wczesnej fazy rozwoju instytucji demokratycznych, umiał teraz dostrzec kanclerz w perspektywie pokoleń. OSTATNIE BOJE Przełom związany z pierwszymi latami panowania Zygmunta III odmienił niewątpliwie życie Zamoyskiego. Ograniczył jego rolę polityczną, zmusił do rewizji, ale i do pogłębienia koncepcji. Nie należy też zapominać, że do tego czasu kanclerz pędził żywot cygański w rozjazdach po całej Rzeczypospolitej. Teraz miał dom. W 1592 r. dobił do pięćdziesiątki. Doczekał się syna. Pora była zmienić tryb życia. Nie utracił bynajmniej wpływów politycznych, choć musiał uznać znaczenie innych senatorów, zarówno starych rywali, jak przedstawicieli młodszego pokolenia, choć musiał pogodzić się z pełną samodzielnością dojrzewającego powoli do swej roli młodego monarchy. Na pochwałę Zygmunta III trzeba powiedzieć, że doceniał wartość Zamoyskiego jako wodza i jego rutynę jako dyplomaty. Wyrwał spod kompetencji kanclerza codzienną pracę kancelarii, ale posłów do państw obcych po instrukcje do niego wysyłał, o wygłaszanie na sejmach propozycji od tronu prosił. Były to też lata aktywności wojskowej hetmana wielkiego. Działając w zgodnym duecie z przyjacielem, hetmanem polnym Stanisławem Żółkiewskim, odniósł wówczas szereg znakomitych sukcesów: zdolnościami uzupełniali się bezbłędnie. A że energii starzejącemu się wodzowi nie zabrakło, nie dziwota. Przecież na najbardziej zagrożonych granicach leżały dwie jego wielkie włości, Szarogród i Dorpat. Znakiem porozumienia z królem była mowa od tronu wygłoszona przez kanclerza na wiosennym sejmie 1593 r. Zwołano go w tak niezwyczajnym terminie, pół roku po sejmie poprzednim, z powodu śmierci Jana III. Zygmunt pragnął osobiście objąć swoje szwedzkie królestwo i koronować się 266 OSTATNIE BOJE wraz z małżonką w Uppsali, by przeciąć intrygi swego stryja, Karola Sudermańskiego, dążącego do przejęcia władzy w kraju. Musiał uzyskać zgodę sejmu. Zamoyski początkowo był za objęciem tronu szwedzkiego w imieniu króla przez posłów; zmienił zdanie, gdy Zygmunt pokazał mu poufne doniesienie ze Szwecji. Ostrożne zaufanie znów zaczęło się zawiązywać pomiędzy królem a kanclerzem. Gdy Zygmunt III bawił w Szwecji, doszły alarmujące wieści o przygotowywaniu wielkiego najazdu tatarskiego na Polskę lub na Węgry. Zaalarmowany Rudolf II zwrócił się do prymasa i do kanclerza z prośbą o radę lub pomoc. Zamoyski demonstrował formalnie dobrą wolę, przyznawał, że spustoszenie i ostateczne ujarzmienie Węgier to zarazem zagrożenie granic Rzeczypospolitej, ale skończyło się na dobrych radach, których cesarzowi nie skąpił: niech pozyska sprzymierzeńców, wyda Turkom bitwę i ich pokona. Sam jednak z przymierzem się nie kwapił. Gdy Tatarzy, pustosząc Pokucie, przez Śniatyń i Kałusz wtargnęli w ziemie polskie, poprzestał na zamknięciu im dalszej drogi pod Samborem i przepędzeniu przez karpackie przełęcze na Węgry. Tłumaczył, że szanując granice sąsiada, nie chce pohańców ścigać dalej. Szansa wspólnej z cesarzem akcji, która mogła odsunąć groźbę turecką od naszych granic, została stracona. Skutki tego dały znać o sobie w burzliwym roku 1595, upamiętnionym narodzinami długo oczekiwanego syna królewskiego Władysława oraz rokowaniami o unię brzeską między Kościołem rzymskim a częścią Kościoła prawosławnego w Rzeczypospolitej. Na sejmie krakowskim, złożonym „w same zapusty", propozycję od tronu wygłaszał wpawdzie podkanclerzy Tarnowski, ale Zamoyski mocno popierał starania królewskie, aby akceptować sojusz proponowany przez posłów cesarskich i wspólnie wyruszyć przeciw Turkom i Tatarom, oceniając jednak ze sceptycyzmem szansę tego przedsięwzięcia. Rzeczywiście możliwości porozumienia były niewielkie. Zamoyski stawiał twardo jako warunek wspólnej akcji polską zwierzchność nad Mołdawią i Wołoszczyzną. Dyplomacja cesarska na to przystać nie chciała. Więcej, w tym samym czasie książę Siedmiogrodu, Zygmunt Batory, związał się ściśle z dworem praskim. Nieobliczalny bratanek Stefana pojął za żonę arcyksiężniczkę Marię Krystynę, siostrę królowej polskiej Anny, i ufny w poparcie cesarza wtargnął do Mołdawii, osadzając na jej 267 OSTATNIE BOJE tronie swoją marionetkę, Stefana Rozwana, oraz uzależnił od siebie hospodara Wołoszczyzny Michała Walecznego. Nowi sprzymierzeńcy zgodnie wyruszyli przeciw Turcji. Wydawało się, że dojdzie do połączenia Mołdawii, Wołoszczyzny i Siedmiogrodu hołdujących cesarzowi. Oznaczało to dla Rzeczypospolitej zamianę zagrożenia tureckiego na habsburskie, szczególnie teraz groźne wobec utrzymujących się pretensji Maksymiliana do tronu polskiego, agitacji agentów cesarskich wśród Kozaków zaporoskich i prób porozumienia Pragi z Moskwą. Pod wpływem Zamoyskiego sejm uchwalił podatki na ewentualną wojnę, powołał piechotę wybraniecką i pospolite ruszenie. Podatki wpływały powoli. Ale załamała się szybciej akcja Zygmunta Batorego, nie wsparta przez Rudolfa II. Habsburgowie umieli tylko intrygować w Rzeczypospolitej przeciw ofensywnej wojnie z Turcją. Podobno to właśnie wówczas zmienny Karnkowski napisał i opublikował broszurę Festina lente, przeciw tej wojnie zwróconą. Gdy armia turecka i Tatarzy wkraczali na Wołoszczyznę, zajmując ją niemal bez oporu, równocześnie Zamoyski i Żółkiewski, za zgodą i wolą Zygmunta III, prowadzili nieliczne wojsko kwarciane — około 6000 jazdy i 1000 piechoty — za Dniestr, na Mołdawię. Akcja wymierzona była zarówno przeciw Turcji, jak przeciw Habsburgom. Szybko zajęto Jassy, stolicę Mołdawii, wypędzając Rozwana, który wkrótce zginie na palu na rozkaz swego następcy, magnata mołdawskiego przychylnego Polakom, Jeremiego Mohiły. Następnie armia koronna zajęła pozycję nad Prutem, w pobliżu Cecory, osłonięta zakolem rozlanej rzeki oraz pospiesznie wykonanymi umocnieniami ziemnymi. Tu Zamoyski postanowił oczekiwać Turków i Tatarów. Położenie było dogodne. Wprawdzie obóz próbowali ostrzeliwać jan-czarzy, którzy ranili konia pod Zamoyskim, lecz było ich niewielu, a trzon armii nieprzyjacielskiej stanowiła lekka jazda tatarska. W sposobnej chwili rozkazał Zamoyski wystąpić polskiej jeździe z wałów i Tatarów spędzić. Wycieczka zakończyła się pełnym sukcesem, przynosząc ordyńcom duże straty. Dowódca turecki uznał, że obozu zdobyć nie zdoła, i zaproponował rokowania. Wynikiem ich była ugoda hetmana wielkiego z sandżakbejem tehińskim z 22 października 1595 r., mająca formalnie charakter traktatu międzynarodowego. Oprócz osiągnięcia głównego celu, zalegalizowania 268 OSTATNIE BOJE zwierzchności polskiej nad Mołdawią, była ona dobitnym unaocznieniem znaczenia hetmańskiej dyplomacji, wyrosłej ze specjalnych pełnomocnictw, ale stającej się powoli zwyczajowym uprawnieniem zwierzchników sił zbrojnych Korony. Akcja Zamoyskiego spotkała się oczywiście z kontrakcją dyplomatyczną Rudolfa II i Zygmunta Batorego. Pod ich wpływem papież posłał Zygmuntowi III i Zamoyskiemu niezbyt dyplomatyczne listy potępiające wyprawę cecorską. I dziś budzi ona żywą krytykę ze strony historiografii rumuńskiej, zdania zaś historyków polskich są podzielone. Nie ulega oczywiście wątpliwości, że właściciel Szarogrodu pamiętał również o własnych interesach, gdy obsadzał Mołdawię. Ale Rzeczpospolita nie miała innego wyjścia wobec słabości akcji habsburskiej i wyraźnie złej woli Rudolfa II. Sprawne zaś przeprowadzenie akcji polskiej i osiągnięcie wielkiego sukcesu dyplomatycznego zwiększyło popularność kanclerza i potwierdziło wysokie walory zgodnie działającego tandemu obu hetmanów. Walory Zamoyskiego to przede wszystkim sprawność organizacyjna, umiejętność utrzymania dyscypliny w wojsku oraz znakomita dyplomacja. Później, gdy tego zabrakło, Stanisław Żółkiewski, dowódca znacznie lepszy od Zamoyskiego w polu i dzielący z nim chwałę pierwszego cecorskiego sukcesu, pod tą samą Cecorą, w tych samych wałach, w lepszej na pozór sytuacji, utrzymać się nie potrafił i w odwrocie poniósł tragiczną klęskę. Sukces Zamoyskiego odsunął wprawdzie zagrożenie granic południowo--wschodnich, lecz nie na długo. Zdawano sobie z tego sprawę na wiosennym sejmie 1596 r., na którym przyjaciel kanclerza, Mikołaj Zebrzydowski, dostał po zmarłym Opalińskim laskę marszałka wielkiego koronnego. Również na zimowym sejmie 1597 r. ciągnęły się rokowania z Habsburgami o ligę przeciwko Turkom oraz rozważano projekty i szansę wojny. 22 lutego 1597 r. wypowiedział Zamoyski jedną z najpłomienniej-szych swych mów przeciwko Turcji. Zastrzegł się wpierw kokieteryjnie, że „gładko mówić ani umiem, ani mogę, siwizną zaszli lata moje, zęby, które mi już po części wypadały, zdrowie moje potargane". Mówił jednak długo i ozdobnie, wysuwając wnioski w gruncie rzeczy bardzo ostrożne. Nie wierzył w ligę, głównie wobec słabości cesarza, panującego względnie spokojnie tylko w Czechach, bo w innych jego państwach „wielkie roz- 269 OSTATNIE BOJE szarpanie". Wojna całym ciężarem spadłaby na Rzeczpospolitą. Dalszej decyzji odwlekać nie można, trzeba opowiedzieć się za wojną lub pokojem, a podjęte uchwały realizować konsekwentnie. Ukazując niebezpieczeństwo tureckie, groźbę tureckiego najazdu, kreśląc w przejmujących słowach konsekwencje ewentualnego tureckiego podboju, proponował rokowania, ale z pozycji siły, po uchwaleniu podatków na wojsko i postawieniu go w stan gotowości bojowej. Nie zaniedbał zażądać, „aby żołnierzom jak najrychlej było zapłacone, do których i mój dwór przyłączyłem był, aby z nimi pospołu czeladź moja nagrodę zasługowała". Darujmy mu ten szczegół. Mowa była wyjątkowo rozsądna i rozważna. Świadczyła jednak również o wypalaniu się wielkiej energii, pogrzebaniu ambitnych planów. Postarzał się rzeczywiście. Lecz nowe wydarzenia na południowej granicy nie dozwoliły mu jeszcze złożyć broni. Zygmunt Batory był sąsiadem niebezpiecznym, bo nieobliczalnym. To marzył o wielkim państwie złożonym z Siedmiogrodu i księstw naddunaj-skich, to rezygnował z tronu, to znów nań wracał. Okrutny i podejrzliwy psychopata, rządził krwawo i bezwzględnie. Kazał mordować swych poddanych, skazał na śmierć brata stryjecznego, wsławionego w wojnach z Moskwą Baltazara. Wreszcie abdykował i opuścił Siedmiogród. Władzę w kraju ojczystym objął kardynał Andrzej Batory. Wsparty początkowo przez polskich ochotników, 2500 jazdy, opuszczony został przez nich właśnie wówczas, gdy plany Zygmunta Batorego podjął hospodar wołoski Michał Waleczny. Pobity przez Wołochów, kardynał utracił księstwo wraz z życiem. Los Siedmiogrodu podzieli wkrótce Mołdawia, w której wciąż władał Jeremi Mohiła. Wydawało się, że Michał, dziś jeden z bohaterów narodowych Rumunii, zjednoczy pod swoją władzą trzy księstwa i stworzy silne państwo buforowe między Polską a Turcją. Sejm wiosenny 1600 r., zbulwersowany wieściami o wypadkach siedmiogrodzkich, obradował w naprężonej atmosferze. Zdawano sobie sprawę z planów Michała i zagrożenia władzy Mohiły w Mołdawii. Krążyły plotki o dalszych zamierzeniach Walecznego, o rzekomym nadaniu mu Polski przez sułtana czy też chęci rozebrania jej wspólnie z cesarzem i Moskwą. Krętacka i niedoświadczona dyplomacja Michała niemało się chyba do nich przyczyniła. Hospodar wołoski gorączkowo poszukiwał sprzymie- 270 OSTATNIE BOJE rzeńców. I Polsce, i Turcji czynił różne obietnice, lecz najwięcej się spodziewał po poparciu Habsburgów. Wykorzystał to Zamoyski. Sprzymierzony teraz z rosnącym w siłę i szukającym łupów w Mołdawii nowobogackim rodem Potockich, parł do wojny z Michałem. Hospodara bronili na sejmie zwolennicy przymierza z Austrią oraz wyznawcy prawosławia. Sugerowano wyraźnie, że bronić Mohiły, jak stwierdza Heiden-stein, chcą ci, „którzy korzyść swą osobistą w wojnie zakładają". To spowodowało, że sejm planów wojny z Michałem nie zatwierdził. Hospodar zaś przez Andrzeja Taranowskiego proponował równocześnie, że w zamian za uznanie go przez Polskę władcą trzech księstw naddunajskich, polski indygenat dla syna i żołd polski dla siedmiotysięcznej armii uzna się wasalem Zygmunta III. Nie przyjęto niestety tych propozycji. Michał ruszył na Mołdawię i całkowicie ją opanował. Oddziały wołoskie wtargnęły na Pokucie; motywano to tym, że Zygmunt Batory znalazł schronienie u Zamoyskie-go. Waleczny zbliżył się teraz do cesarza, szukał jego protekcji. Zyskał tylko dzięki niemu poparcie Rzymu, mimo oburzenia Zamoyskiego, że papież broni prawosławnego władcy. Sytuacja zmieniała się teraz błyskawicznie, tymczasem jednak coraz bardziej zaciskał się pierścień wrogów wokół dzierżaw Michała. Żółkiewski z wojskiem stanął na ich granicach, Zamoyski listownie naglił króla o decyzję, o zezwolenie na wyprawę wojenną. Zbierał równocześnie hufce własne i innych magnatów, przyzywał Kozaków. Żółkiewskiemu kazał zwlekać, póki wojska przygotowane nie będą i król decyzji nie podejmie. Wreszcie decyzja zapadła: wywołana ona była naciskiem posłów tureckich, którzy na Polskę zrzucali odpowiedzialność za opanowanie przez Michała Mołdawii i Siedmiogrodu. Polskimi rękami chcieli wyeliminować niebezpiecznego Rumuna i Zygmunt III, wbrew własnemu lepszemu rozeznaniu, pod naciskiem magnatów na to przystał. Z początkiem jesieni 1600 r. dwudziestotysięczna armia hetmanów koronnych wkroczyła do Mołdawii. Wkrótce połączyła się z nią niewielka armia siedmiogrodzka, wierna Zygmuntowi Batoremu. Zamoyski planował początkowo marsz na stolicę Siedmiogrodu i osadzenie tam Zygmunta. Ubiegł go jednak cesarski generał, Jerzy Basta; również Habsburgowie opuszczali sprzymierzeńca, którego wpierw łudzili obietnicami. Ruszył 271 OSTATNIE BOJE więc hetman na Jassy i osadził tam ponownie Jeremiego Mohiłę, po czym podążył na Wołoszczyznę. 20 października nad Telezyną rozgromił armię Michała. Waleczny raz jeszcze próbował szczęścia w Siedmiogrodzie, głosząc swoją lojalność wobec cesarza, lecz na rozkaz Basty został zamordowany. Szymona Mohiłę, brata Jeremiego, osadził Zamoyski w Bukareszcie na tronie wołoskim. Z oboma zawarł traktaty uzależniające hospodarów od Rzeczypospolitej i umożliwiające polskiej szlachcie nabywanie na ich ziemiach majątków. Wydawało się, że plan przesunięcia granic polskich nad Dunaj doczekał się wreszcie realizacji. Był to jednak tryumf nietrwały i nieprzemyślany. Turcy szybko uporali się z Szymonem Mohiłą i odzyskali zwierzchność nad Wołoszczyzną. A hetman interweniować nie mógł, bo musiał poprowadzić wojsko do Inflant. W obronie północnych granic Rzeczypospolitej i swojego starostwa dorpackiego. Długa nieobecność Zygmunta III w Szwecji spowodowała, że rządy w tym kraju przeszły faktycznie w ręce jego stryja, Karola księcia Sudermańskiego. Był to nie tylko przewrót dynastyczny. Zygmunt opierał się na liberalnej i tolerancyjnej szwedzkiej arystokracji, odpowiadającej zresztą raczej polskiej bogatej szlachcie, na warstwie zainteresowanej rozwojem instytucji społecznych, parlamentarnych, zainteresowanej też współudziałem w rządach krajem i współodpowiedzialnością. Książę Su-dermański, dążąc do wprowadzenia rządów absolutnych, agitował wśród stanów niższych, które, reprezentowane tu w odrębnych izbach szwedzkiego sejmu, grały znaczną rolę polityczną. Była to drobna szlachta, mieszczaństwo, kler luterański i bogaci wolni kmiecie. Karol uosabiał więc program niezawisłości politycznej od przebywającego za Bałtykiem króla, program wierności surowym obyczajom luterańskim, Zygmunt — program tolerancji i swobód politycznych, bliższy ideałom polskiej szlachty i samego Zamoyskiego. Gdy jednak królewska wyprawa do Szwecji w 1598 r. zakończyła się klęską militarną, gdy rok później sejm szwedzki zdetronizował króla Zygmunta, pozostawiając na razie tron królewiczowi Władysławowi pod warunkiem, że do Szwecji zostanie odesłany i na protestanta wychowany, sejm Rzeczypospolitej przeszedł nad tym do porządku dziennego i swego władcy nie poparł. Sam Zamoyski nie krył, że Polaków obchodzić nie powinny wewnętrzne sprawy Szwecji, zwłaszcza że 272 11 (.-f?-. iL sjf III .^Ł- ćtfiau ACK -. i '••. -(«łp-K , .* ^/'_^ML^trnmtiłf 17. Zygmunt III 25. Tomasz Zamoyski OSTATNIE BOJE jego wówczas obchodziła głównie Mołdawia. Na próżno Zygmunt III spełnił wreszcie żądanie wysuwane w paktach konwentach i uroczystym aktem włączył Estonię do Rzeczypospolitej. Wobec niemożności egzekucji akt ten pozostał na papierze, a Szwedom dał okazję do ogłoszenia Karola królem i rozpoczęcia wojny w Inflantach. Tamtejsza luterańska szlachta i mieszczaństwo w większości Szwecji sprzyjały. Wybuch powstania w Inflantach w 1600 r. zaskoczył władze polskie, tragedii zaś dopełniło z początkiem 1601 r. wtargnięcie armii szwedzkiej, która rychło dotarła do Dźwiny i zagroziła Rydze. Wieści o zwycięstwach szwedzkich w Inflantach zaskoczyły sejm obradujący w lutym i w marcu w Warszawie. Zamoyski wziął w nim czynny udział. Przybywał w aureoli bohatera wojny wołoskiej. Przyjmował podziękowania złożone mu uroczyście imieniem Izby Poselskiej przez dawnego przeciwnika, siostrzeńca Zborowskich, Zbigniewa Oleśnickiego. Gdy uchwalono podatki na wojnę z Karolem, zgodził się przyjąć naczelne dowództwo i sam sypnął groszem, choć nie tylko ze swej szkatuły, ale i z pożyczki zaciągniętej u siostry, Zofii Działyńskiej. Uczestniczył w nakłanianiu miast protestanckich, Gdańska, Torunia i Rygi, do współdziałania w budowie floty wojennej niezbędnej do zwalczenia Sudermań-czyka. Wówczas to, aby przełamać wyznaniowe s.krupuły protestanckich mieszczan, wyrzec miał słynne zdania, po tylekro-ć cytowane: „Kiedy by to mogło być, abyście wszyscy byli papieżnikami, dałbym za to połowicę zdrowia mojego, żebym drugą połowicą żyjąc, cieszył się z tej świętej jedności. Ale jeśli kto warn gwałt będzie czynił, dam wszystko zdrowie przy was, abym na tę niewolę nie patrzył." Daremnie. Flota nie stanęła, podatki napływały powoli. Szczęśliwie wojska litewskie odparły impet szwedzki. Hetman polny Jan Karol Chodkiewicz obronił Rygę, hetman wielki Krzysztof Radziwiłł Piorun odzyskał Kies. Zamoyski, narzekając na zwłokę (, jakbym u kata miał być na mękach"), wysłał przodem Stanisława Żółkiewskiego, a spotkawszy się w Wilnie z królem, w końcu sierpnia dopiero przeprawił gotowe wojsko przez Dźwinę. Rozpoczynała się ostatnia jego kampania. Odbył ją chlubnie. Armię Karola wyparł spod Rygi na północ. W grudniu zdobył Wolmar: dobiegając lat sześćdziesięciu osobiście poprowadził żołnierzy do szturmu. Mimo kłopotów z nie opłacanym, buntującym się 10 — Zamoyski 273 OSTATNIE BOJE wojskiem, opanował przez zimę szereg pomniejszych zamków. W maju zdobył Felin, znów własną osobą dając przykład żołnierzom. Po szturmie, w którym zginął jeden z jego najlepszych dowódców, Jerzy Farensbach, znalazł w szatach swych zabłąkaną kule. Wreszcie w czerwcu 1602 r. otoczył potężną twierdzę, Biały Kamień w Estonii, i po starannie przygotowanym oblężeniu doprowadził do jej kapitulacji 30 września. Dziesięć dni później, doczekawszy się obiecanej i należnej zapłaty dla żołnierzy, uzupełniwszy ją z własnej kieszeni, opuścił wojsko. Sterany męczącą kampanią, pragnął już tylko wypocząć. Zostawiał komendę młodszym. Wkrótce miał ją przejąć Jan Karol Chodkiewicz. Kampania 1601 i 1602 r. powiększyła jeszcze autorytet Zamoyskiego jako dowódcy doświadczonego, zwłaszcza w pracach oblężniczych. Podniosła jego autorytet osobisty. Trzeba przyznać, że choć wedle powszechnego mniemania chciwy i skąpy, tym razem własnego grosza nie żałował. Ale dorzuciła również wianuszek do jego sławy literackiej. Nie zaniedbał bowiem nawiązać korespondencji z Karolem Sudermańskim. Na listy kanclerza, godne, ale pełne cienkich, subtelnych złośliwości i wychwalania polskiej szlachty, więcej wartej aniżeli zagraniczni książęta, Szwed odpowiadał coraz bardziej grubiańsko. Zamoyski wyzwał go na pojedynek. Karol groził, że za taką zuchwałość każe go kijem obić. W tych przepysznych listach znakomicie odbijała się teatralna osobowość kanclerza. Ale i niemożność porozumienia się dwóch światów. Niebawem jednak właśnie Zamoyskiemu przyszło zaprotestować przeciw akcji, którą uważał za teatralną komedię. Szło znów o sprawy moskiewskie. W 1598 r. zmarł niedołężny i głupkowaty Fiodor Iwanowicz. Czapkę Monomacha przywdział, faktycznie od dawna władzę sprawujący, jego szwagier, Borys Godunow. Ambitny i zdolny dorobkiewicz, prowadził politykę wewnętrzną sprzyjającą szlachcie, odsuwając jednak od wpływu wielkich bojarów, a wzmacniając ucisk chłopów. Opozycja przeciw niemu rosła: podobnie jak szwedzka magna-teria, tak w Moskwie arystokracja bojarska była rzeczniczką bardziej demokratycznych metod rządzenia i liberalnych swobód, z uznaniem spoglądała na ustrój Rzeczypospolitej. W tej właśnie sytuacji rozeszła się w 1603 r. po Polsce wieść, że na dworze książąt Wiśniowieckich przebywa cudownie ocalony syn Iwana Groźnego, Dymitr. 274 OSTATNIE BOJE Oficjalna propaganda Godunowa głosiła, że ów Dymitr popełnił samobójstwo w 1591 r., a gość Wiśniowieckich jest zbiegłym mnichem, prawosławnym Griszką Otrepjewem. Historycy na ogół to tłumaczenie akceptują. Lecz zdaniem naszym za udowodnione uważać je trudno. O dowodach przedkładanych przez Godunowa - - włącznie z trupem Dymitra i zeznaniami jego matki — sądzimy nie lepiej niż o późniejszych kilka wieków równie niezbitych dowodach w innych procesach moskiewskich. Natomiast zastanawia wiele szczegółów - - duża brodawka na policzku, jedno ramię niższe — na których podstawie podobno nastąpiła identyfikacja, to zbyt rzadki zbieg cech fizycznych, by łatwo przejść nad nim do porządku. Również charakter i zdolności owego rzekomego -a może jednak prawdziwego — carewicza każą patrzeć na całą sprawę ostrożniej. Dymitr, przygotowawszy starannie grunt, znalazł się w marcu 1604 r. w Krakowie. Początkowo niemal wszyscy byli mu przeciwni, w tym i sam Zygmunt III. Powoli jednak zdobywał sobie zwolenników. Jednych przekonał, innym obiecywał. Król dostrzegł w tym interes polityczny, legat papieski — możliwość rozciągnięcia katolicyzmu na Moskwę. Wojewoda sandomierski Jerzy Mniszech, stary znajomy Zamoyskiego z czasów Zygmunta Augusta, obiecał pretendentowi pomoc i córkę za żonę. Za pieniądze Mniszcha i magnatów ukrainnych formowała się armia Dymitra na polskim Zadnieprzu. Burzyli się chłopi i Kozacy na sąsiednich ziemiach moskiewskich. Spiskowali z Dymitrem bojarzy. Większość senatorów była wciąż przeciw poparciu „carzyka". Jan Zamoyski zareagował najostrzej. Król proponował mu dowództwo nad wyprawą na Moskwę. Hetman odmówił, co więcej, wyśmiał całą imprezę. Wówczas to już, w marcu 1604 r., określił ją jako komedię. Wkrótce zaś przystąpił do energicznej kontrakcji wśród szlachty. Nie o sprawę Dymitra mu w gruncie rzeczy chodziło. Kilkakrotnie przecież w czasach Zygmunta III doradzał Zamoyski kontynuowanie planów króla Stefana, a przynajmniej energiczniejszą politykę zwróconą przeciw Moskwie. Chciał być jednak sam jej promotorem, a nie wlec się w ogonie cudzych planów, nawet jeśli ich autorem był dawny wspólnik Mniszech. Hetman obawiał się przede wszystkim innego planowanego mariażu. Owdowiały w 1598 r. Zygmunt pragnął pojąć siostrę pierwszej 275 OSTATNIE BOJE żony, Konstancję. W warunkach zagrożenia szwedzkiego, wobec niepewnej wciąż sytuacji nad Dunajem, a przy równoczesnym przejęciu przez Polskę inicjatywy w stosunkach z Moskwą porozumienie z Habsburgami mogło być dla Rzeczypospolitej korzystne. Lecz Zamoyski uwikłał się za bardzo w antyrakuską politykę. Nie mógł wyrzec się dawnych uprzedzeń i lęków. Wzmógł antyhabsburską agitację, począł coraz wyraźniej oskarżać króla o chęć samowładztwa. Stronnicy jego wykorzystywali teraz argument, że w oczach Kościoła katolickiego małżeństwo z siostrą zmarłej żony uchodzi za kazirodztwo: argument stosowny zaiste dla opozycji, która zarzucała Zygmuntowi bigoterię i nietolerancję. Rozpoczynała się nowa bezpardonowa walka polityczna między królem a kanclerzem. Jak zwykle orężem w niej była plotka. Do opinii szlacheckiej docierały wieści o planach królewskich w formie bez wątpienia znacznie przesadzonej. Miał Zygmunt rzekomo zamiar osadzić Dymitra na tronie moskiewskim, a Joachimowi Fryderykowi brandenburskiemu oddać lenno pruskie po nieuleczalnie chorym Albrechcie, z ich pomocą zaatakować Szwecję, zgnieść tam siłą protestantyzm i osiąść w ojczyźnie na stałe. W Polsce koronę za życia ojca otrzymać miał królewicz Władysław. Rzekomo pragnął też Zygmunt ograniczyć władzę sejmu na rzecz rady królewskiej, senatorom odebrać część kompetencji na rzecz mianowanych przez siebie urzędników, utworzyć osobny stan artystokratyczny z ordynatów i posiadaczy tytułów zagranicznych, wreszcie wprowadzić stałe podatki i stałą armię. Wśród zwolenników tego planu wymieniano najczęściej Jana Tarnowskiego, który po śmierci Karnkowskiego został w 1603 r. arcybiskupem gnieźnieńskim, oraz Zygmunta Myszkowskiego, który uzyskał od władców Mantui tytuł margrabiowski wraz z nazwiskiem Gonzagów, a po postąpieniu Zebrzydowskiego na województwo krakowskie mianowany został marszałkiem wielkim koronnym. Plan był zbyt fantastyczny, aby nawet najbardziej niedoświadczony władca mógł realnie zamyślać o jego wprowadzeniu w życie, ale wyrażał zapewne ukryte tęsknoty niektórych popleczników Zygmunta. W odpowiedzi przeciwnicy Zamoyskiego rozsiewali plotki o jego porozumieniu z Turcją oraz z powstańcami węgierskimi przeciw Habsburgom, o planach wyruszenia na pomoc ich przywódcy, wkrótce nowemu księciu siedmiogrodzkiemu, Stefanowi Bocskayowi. Wieści te dotarły 276 OSTATNIE BOJE nawet do Rzymu i do Pragi, wzbudzając tam żywe zaniepokojenie. Usiłowano też w Polsce wyzyskać przeciw kanclerzowi sprawę starostwa brodnickiego, które trzymała w dożywociu jego niedawno zmarła siostra, Zofia Działyńska. Zamoyski oczywiście próbował je zagarnąć, lecz król nadał je swojej siostrze, księżniczce Annie. Nie ulega zresztą wątpliwości, że spory o wakanse były jedną z przyczyn nowego rozdźwięku między królem a kanclerzem; wystarczy wspomnieć, że laskę marszałkowską po Zebrzydowskim pragnął Zamoyski oddać nie Myszkowskiemu, ale Markowi Sobieskiemu. Prawdziwy swój program nakreślił król w instrukcji na sejmiki przed przewidzianym na styczeń 1605 r. sejmem. Prosił o pobory na wojnę ze Szwedami, przedkładał problem administracji Prus Książęcych, niczego nie przesądzając, ukazywał korzyści z poparcia Dymitra, odwołując się jednak w tej sprawie do decyzji sejmu. Bardzo ostro piętnował zbytek szlachty, swawolę żołnierską, nieposzanowanie prawa, zajazdy, naruszanie przez magnatów traktatów międzynarodowych. Reform politycznych dotykała jedynie krytyka niedochodzenia sejmów do skutku, ponieważ posłów wiązały instrukcje sejmikowe, a mniejszość Izby Poselskiej nie respektowała woli większości. O sprawie nowego małżeństwa królewskiego mowy nie było. Pierwszy sejmik zebrał się w Bełzie. Tak zadecydował Tylicki, mianowany wreszcie po Tarnowskim podkanclerzym. Nominacja ta to widomy znak, że nie od Zygmunta wyszło rozpoczęcie nowej wojny z kanclerzem, że król szukał porozumienia. Zamoyski wpierw odbył naradę w ścisłym gronie swoich zwolenników w Zamościu, a następnie zjawił się sam na sejmiku bełskim, ostro atakując Zygmunta III. On to również ułożył sejmikową instrukcję dla posłów, krytyczną zarówno wobec prawdziwych, jak i wyimaginowanych planów królewskich. Winą za niedochodzenie sejmów do skutku obarczała instrukcja króla i stronnictwo dworskie, za swawolę żołnierską -- nowe przepisy ograniczające władzę hetmańską, za brak rozstrzygnięcia w Inflantach — niedołężne prowadzenie wojny i nieudolne czy wręcz nieuczciwe używanie przeznaczonych na nią funduszów. Niepokojom na granicach również winien król, bo nie zadbał o ich obronę, o zamki ukrainne i podolskie. Łamanie traktatów to popieranie Dymitra przez niektórych magnatów, którzy winni teraz być pociągnięci do od- <'• i 277 OSTATNIE BOJE powiedzialności, paktów bowiem zawartych z Godunowem król winien przestrzegać. Wyprawa do Szwecji jest nierealna i żadnych poborów na nią uchwalać nie należy. Planowane małżeństwo króla jest „obrzydliwe" i sejm w razie zawarcia takiego związku winien go nie uznać i oprawy królowej nie uchwalić. Urzędów nowych królowi tworzyć nie wolno, a tych, co przyjęli tytuły zagraniczne, należy śmiercią ukarać. Instrukcja bełska nie wnosiła nic konstruktywnego, nie przedstawiała żadnych planów, była dziełem zaciekłego w swej demagogii, zawiedzionego polityka. Ale rozrzucona po kraju w dziesiątkach odpisów, niszczonych zresztą przez regalistów, wpłynęła na tenor obrad sejmików następnych. Pomimo to wiele sejmików wybrało posłów królowi życzliwych. Zamoyski pojawił się na sejmie z opóźnieniem, już po wyborze marszałka. Nie udał się na zamek, by powitać króla; wszedł, efektownie spóźniony, na pierwsze posiedzenie senatu i tam dopiero kilkoma ogólnikami pozdrowił Zygmunta. Król powitał go jeszcze krócej, ale dodał, że ze względu na wiek i zdrowie kanclerza zwalnia go z uczestniczenia w obradach, jeśli nie zajdzie po temu istotna konieczność. Obrady w Izbie Poselskiej były burzliwe. W senacie król miał więcej zwolenników, ale i tu Zamoyski zdołał zmontować grono mówców opozycyjnych, potępiających politykę Zygmunta, wśród których najznacz-niejszymi byli Janusz Ostrogski, Stanisław Tarnowski, teść kanclerza, i Stanisław Żółkiewski, przemawiający szczególnie ostro. W wypowiedzi jego nie zabrakło nawet ostrzeżenia, że „w inszych narodach pany swe kozikami koła", co było aluzją do śmierci Henryka Walezego. Najbardziej umiarkowany okazał się Zebrzydowski, który poparł nawet wyprawę zbrojną króla do Szwecji, a jednocześnie czynił co mógł, by Zygmunta z Zamoyskim pogodzić. Przypuszczać jednak możemy, że obie te wypowiedzi były umiejętnie wyreżyserowane przez samego kanclerza. Pierwszego lutego zabrał wreszcie głos Zamoyski. Rozpoczął od teatralnego efektu. Podniósł się z senatorskiego krzesła, wbrew zwyczajowi stanął w środku izby. „Nie czynię tego z lekkomyślności — oświadczył zebranym - - ale żebym był lepiej od Waszej Królewskiej Mości i ojców zebranych słyszanym. Straciłem bowiem zdrowie, słuch i zęby nie w miękkich rozkoszach, ale w twardych obozach, na usługach miłej Ojczyzny." 278 OSTATNIE BOJE Po tych słowach spodziewano się ostrego ataku, bezpardonowej krytyki planów Zygmunta. Nie. Przygotowawszy mistrzowsko grunt, rozogniwszy zwalczające się obozy, trzymając wszystkich w napięciu efektownym wejściem w pierwszym dniu swej obecności na obradach i efektownym w dniach następnych milczeniem, kanclerz wygłaszał testament polityczny. Mówił do potomności. Zaczął od polityki zagranicznej. Najważniejsze dla niego było oczywiście niebezpieczeństwo tureckie. Przypomniał upadek Węgier, wskazał, iż powstanie Bocskaya upadku tego dopełnia i usuwa ostatnią przegrodę broniącą Rzeczypospolitej od posiadłości Porty, zdementował plotki, jakoby powstanie to popierał. Żądał więc, jak poprzednio, rokowań o pokój z potężnym sąsiadem, bo wynik wojny z nim niepewny. Ale żądał rokowań przy stałym utrzymywaniu gotowości bojowej, „aby się te rzeczy w ostrogach i jako na wsiadaniu odprawowały, nie w ten czas dopiero, kiedy nieprzyjaciel u progu". Tatarzy to mniejszy problem, można go rozwiązać upominkami. Tatarzyn wedle kanclerza „głodny jest i musi jako sługa do pana swego się uciekać". Dodał: „nie zawadzi tego charta mieć na smyczy i na okazję spuścić go i co dobrego uchwycić". Moskwa to problem inny. Przypomniał Zamoyski, że sam był niegdyś za ostatecznym jej pokonaniem. Ale skoro król zawarł wreszcie z Goduno-wem traktat korzystny dla Rzeczypospolitej, winien go przestrzegać, a nie wspomagać Dymitra wbrew woli większości senatorów. Nie wierzył ani w sukces pretendenta, ani w opowieść o jego pochodzeniu. „Przebóg -wołał — c/y to Plauti, czy Terencjuszowa komedia!" Radził poparcie dla Dymitra wstrzymać, a do Godunowa wysłać poselstwo pojednawcze. Przystępując do spraw szwedzkich proponował zacząć starania o odzyskanie ojczystej korony przez Zygmunta III od akcji dyplomatycznej, zwłaszcza od współdziałania z Anglią i Danią. Wskazywał, że przymierze z tymi państwami, zainteresowanymi handlem bałtyckim z Polską, korzystniejsze byłoby niż sojusz z Habsburgami. Aprobował projektowaną wyprawę króla z wojskiem do Szwecji. Widział możliwości prędkiego i pomyślnego zakończenia wojny w Inflantach, skoro niewiele już twierdz pozostawało w rękach szwedzkich. Lecz stwierdzał, że trzeba zająć i Estonię, z której przekazaniem Rzeczypospolitej król zbyt długo zwlekał ze względu na Szwedów, a i tak Szwecję utracił. „I jam też tam 279 OSTATNIE BOJE przy tym pozbył wysługi mej, Derptu [Dorpatu]" - musiał oczywiście wypomnieć. Wreszcie Prusy Książęce widziałby najchętniej przyłączone do Polski, lecz przewidywał możliwość innej decyzji, byle z korzyścią dla Rzeczypospolitej. Radził omawiać tę sprawę poufnie, w wąskim gronie, nie na sejmie. Sprawy wewnętrzne zaczai od swawoli żołnierskiej. Wysuwał trzy postulaty. Pierwszy, to przywrócenie pełnej jurysdykcji hetmańskiej. Drugi, to regularna wypłata żołdu, przypomniał bowiem, że dopiero żołnierz nie opłacony miał uzasadnione przyczyny zawiązywania konfederacji. I trzeci, to rozlokowanie armii na Zadnieprzu, w Dzikich Polach. Sprawę importu zbył krótko a rozsądnie. Towary zagraniczne są drogie i za zbytkowne się je uważa, dlatego że nie są u nas wytwarzane. Trzeba zatem ściągnąć do Polski obcych rzemieślników i rozwinąć produkcję, a nie jak dotąd tylko eksportować tani surowiec, który potem wraca do kraju jako gotowy drogi produkt. Przypomniał i własne próby w Zamościu: udane z punktu widzenia jakości i ceny safianu warsztaty, zniszczone jednak przez zbyt silną konkurencję. Znakomity w interesach osobistych gospodarz, publicznie teraz głosił program pokrewny postulatom zachodniego merkantylizmu. Przeszedł do zagranicznych tytułów. I te widział jako objaw zbytku, niepotrzebnego i szkodliwego. Prosił króla o ich zniesienie, chwalił równość szlachecką i chwalił się sam, że się nad szlachtę nie chce wynosić. Na koniec przeszedł do plotek krążących o polityce królewskiej. Ale mówił oględnie. Ukazywał koronację królewicza za życia ojca jako niepotrzebną, skoro przywiązani do dynastii Polacy na pewno go wybiorą, jeśli tylko otrzyma dobre, męskie wychowanie. Plan małżeński potępił jako ryzykowny, podając przykłady nieszczęśliwych związków zawartych w obrębie bliskiej rodziny. Nadmienił, że czyni to tylko z miłości do króla. A kończąc, z płaczem teatralnym wzywając cieniów Tarnowskich, Tęczyń-skich, Ostrorogów, sławnych w radzie przodków, modlił się o szczęście dla ojczyzny, spełnienie życzeń królewskich i następstwo dla królewicza Władysława. Mowa była efektowna, choć program w zasadzie nienowy. Skutku zresztą żadnego nie odniosła. Opozycji w Izbie Poselskiej nie uspokoiła, 280 OSTATNIE BOJE zwłaszcza gdy król odrzucił kontrowersyjne projekty konstytucyj o dyscyplinie wojskowej i obwarowaniu konfederacji warszawskiej. Zamoyski nie odezwał się więcej publicznie. Palcem nie kiwnął, by zapobiec rozejściu się sejmu, który w czasie prawem przewidzianym niczego nie rozstrzygnął, nie uchwalił nawet podatków na wojnę w Inflantach. Przed odjazdem z Warszawy odbył jeszcze prywatną rozmowę z królem i nuncjuszem, przeciwstawiając się wciąż małżeństwu z Konstancją, jak gdyby to był problem w tym czasie najważniejszy. Wracał do Zamościa. Próbował jeszcze małżeństwu królewskiemu przeciwdziałać. Pisał w tej sprawie do papieża Klemensa VIII, nie wiedząc o jego śmierci. Uspokajał jednak Janusza Ostrogskiego, który chciał na czele szlachty zbrojnie się przeciwstawić przybyciu Habsburżanki. Donosił Zygmuntowi III o wypadkach na Węgrzech, radząc mu zachować neutralność. 3 czerwca 1605 r., po dobrym obiedzie, po wesołych z rodziną i gośćmi rozmowach, udał się na zwykłą popołudniową drzemkę. Ocknął się nieswój. Przywołał bliskich. Nadchodził atak serca. Zmarł na rękach żony i syna. WIELKI PODDANY Jak ocenić Jana Zamoyskiego? Czy w ogóle można i trzeba oceniać wielkiego męża stanu, którego czyny same w sobie zawierają ocenę najpełniejszą? A przecież zastanowić się trzeba — nie nad laurką czy przyganą, ale nad miejscem, które w rozwoju polskiej, w rozwoju europejskiej demokracji zajmuje Wielki Kanclerz, nad skutkami jego poczynań dla dalszych dziejów i instytucyj. Sam był produktem określonego procesu historycznego, sam w trakcie niego się zmieniał -- i dotąd się dla nas zmienia. Zmieniał się więc za życia. Młody entuzjasta wzorów obcych, stał się uosobieniem cnót i wad narodu szlacheckiego. Kosmopolityczny a sumienny urzędnik ostatniego z Jagiellonów, jako kanclerz nie potrafił się już poddać rygorom codziennej pracy papierkowej, okazywać zaczął groźną niefrasobliwość wobec wielu spraw nużących, ale dla Rzeczypospolitej istotnych. Miłośnik książek, uciekający do nich od polityki, zatęsknił nagle do szczęku broni i pióro zamienił na hetmańską buławę. Mistrz taktyki, nie był mistrzem strategii, w przyszłość daleką wejrzeć nie umiał, planom zaś dalekosiężnym przyglądał się, a nieraz i przeciwstawiał, z ostrożnością i lękiem. Także i własnej kariery, z taką umiejętnością budowanej, nie chciał postawić na szalę, nie miał nigdy odwagi zagrać o wszystko. Może słusznie. Specjalista od teatralnego gestu, nie potrafił przecież nigdy udawać, pokrywać tym gestem prawdziwych, choć często przelotnych swoich uczuć. Przeciwnie, podkreślał nim jeszcze to, co może chciałby ukryć. Rozbrajające jest ciągłe przymawianie się o nagrodę, w gruncie rzeczy sympatyczniejsze i uczciwsze niż obłuda wielu 282 WIELKI PODDANY współczesnych. Pełne sprzeczności jest ciągłe strojenie się możnego kaszte-lanica w szaty ubogiego z pochodzenia, zwykłego szlachetki, połączone z równoczesną wiernością pamięci ojca, hetmana i senatora, który przecież położył był solidne i trwałe, nie tylko materialne, podwaliny pod synowską karierę. To jednak nie tylko meandry nie zawsze konsekwentnej działalności - - to również stałe wzbogacanie osobowości, stałe zwalczanie indywidualnych kompleksów, podporządkowywanie ich potrzebom działalności publicznej. A równocześnie to coraz wyraźniejsza i niebezpieczniejsza z wiekiem porywczość, narastająca starcza irytacja wobec nieprzewidzianego irrealizmu chwili i sytuacji. Ten irrealizm właśnie każe się zastanowić nad krytyką niektórych poczynań kanclerza, irrealizm obecny nie tylko za życia Zamoyskiego. Nawet najbliższa po jego śmierci przyszłość przyniosła zaskakujące niespodzianki. Któż mógł się spodziewać błyskotliwego sukcesu Dymitra, któż uwierzyłby w rządy Żółkiewskiego na Kremlu? A i tragedia rokoszu przyniosła niespodzianek niemało. Układny w 1605 r. Zebrzydowski stanął na czele buntu przeciw królowi i sfałszował niejako testament polityczny zawarty w ostatniej mowie kanclerza, osłaniając się jego autorytetem. Grożący królowi kozikiem Żółkiewski opowiedział się z kolei po stronie Zygmunta i zwyciężył rokoszan pod Guzowem. Tego kanclerz przewidzieć nie mógł. Nie możemy go jednak oceniać, nie pamiętając zarówno o rokoszu, jak o późniejszych dziejach Rzeczypospolitej. Ocena wystawiona przez historyka nie jest bowiem sądem nad oskarżonym, ale ukazaniem skutków działania męża stanu. I tu właśnie Zamoyski polityk - - bo przecież całe jego życie, cała działalność ostatecznie polityce została podporządkowana — ukazuje się nam wyraźnie jako człowiek zarazem konfliktu i porozumienia. Wpierw konfliktu. Nie boi się walki politycznej, przeciwnie, nieraz ją rozpala, nieraz zajmuje w niej sam jawnie stronnicze, niesprawiedliwe czy niekonsekwentne stanowisko. Wie, że sprawiedliwym powinien być tylko Pan Bóg, a i Jemu się to rzadko udaje. Wie, że bez walki grozi państwu zastój i skostnienie, że to zgoda rujnuje, a niezgoda buduje ład nowy i lepszy. Ale wie zarazem, że wszelki konflikt, by państwu nie zagrozić, musi być ujęty w reguły gry politycznej. Reguły te można, trzeba nawet, krytykować, można i należy zabiegać o ich zmianę, ale póki istnieją, należy ich 283 WIELKI PODDANY przestrzegać. Całe życie pracował właśnie Zamoyski nad takim mechanizmem, takim osadzeniem nieuniknionych a ożywczych konfliktów w całokształcie polskiej rzeczywistości i ustroju politycznego Rzeczypospolitej, aby sposób ich rozwiązywania przewidziany był przez ustalone reguły gry, aby w ostatecznym rachunku zawsze było możliwe jakieś porozumienie. Nie było to wówczas łatwe. W całej Europie wyrastali wielcy mężowie stanu, wielcy poddani decydujący o losach swoich monarchów: Essex i Egmont, Gwizjusz i Wilhelm Orański, James Murray i Tyrone. Nawet Filip II miał swojego Antonia Pereza, choć konserwatywne kraje habsburskie dopiero w następnych pokoleniach doczekają się Wallensteinów i Olivarezow. Gdzie indziej wielki poddany włoży nawet na swe skronie koronę: Henryk Nawarski, Karol Sudermański, Borys Godunow. Wszyscy oni nie na łasce królewskiej opierali swą potęgę polityczną, ale na uznaniu tych, których nazywali ludem. Czasami, jak we Francji doby wojen religijnych, ludem byli swoi, a motłochem przeciwnicy. Nigdy lud ten nie ogarniał najuboższych, najbardziej wyzyskiwanych. Ale zawsze odwołanie się do niego łączyło się ze znacznym poszerzeniem bazy społecznej władzy. Dla Zamoyskiego było to zarazem przywołanie miłej mu rzymskiej frazeologii, faktyczne i doktrynalne nawiązanie do doświadczeń demokracji starożytnej. Essex, uznawany niesłusznie za epigona średniowiecznego rycerstwa, opiewany był w balladach jako obrońca biednych i ubogich na modłę rzymskich trybunów. Często lud, zwłaszcza miejski, był dla owych wielkich poddanych potężnym sprzymierzeńcem. Henryk de Guise wjechał do Paryża na czele sześciu ludzi i w ciągu kilkunastu minut był jego panem. Antonio Perez, jedyny więzień, jaki zdołał się wydostać z lochów inkwizycji, uwolniony został dzięki rewolcie mieszczan Saragossy. I Zamoyski popierał gdańszczan nie tylko dlatego, że mu płacili. Popierał ich zawsze z żelazną konsekwencją: jako kanclerz, jako szef dyplomacji, szczególną wagę przywiązywał do poselstw mających chronić gdańskie interesy. A podobny był jego stosunek — często bezinteresowny — do innych miast Rzeczypospolitej. Było to obliczone na zdobycie popularności i reklamy, ale Zamoyski rozumiał, że to, co w społeczeństwie tworzy jego wielkość, w narodzie jedność i siłę, nie ogranicza się do szlachty, nawet jeśli w szlachcie trzeba przede wszystkim szukać oparcia; rozumiał także, że to, co tworzy siłę i sprawność państwa, 284 WIELKI PODDANY tkwi w różnorodności zarówno społecznej, jak wyznaniowej, językowej i kulturalnej. Ci wielcy poddani, wychowani na wzorach rzymskich, skazani byli na wielkość. Aby być wielkimi, musieli mieć pieniądze i zdobywali je wszelkimi sposobami, budząc zawiść i nienawiść. Równocześnie musieli zdobywać miłość tych, których nazywali ludem. Był to tragiczny paradoks ich sytuacji. Aby zdobyć wielkość, musieli zyskać łaskę królewską i poparcie ludu. Aby zachować poparcie ludu, musieli przeciwstawić się woli królewskiej: był to paradoks drugi. Czasami nie do końca zdawali sobie z tego sprawę, nawet gdy płacili głową na szafocie. Egmont do końca utrzymywał, że działa dla dobra Filipa II. Korsarze elżbietańscy wręcz uważali, że oni wiedzą lepiej od królowej, czego ona potrzebuje: Elżbieta złośliwie wypominała to Franciszkowi Drake'owi. Głową zapłacił Essex za to, że nie mógł się zdecydować długo na wystąpienie przeciw królowej, choć w pewnym momencie mógł wziąć władzę siłą. Właśnie to tragiczne wahanie przedstawił William Shakespeare w postaciach swoich bohaterów, Hamleta i Koriolana. Podobnie Zamoyski. Przecież jego zwrot w poglądach na silną władzę królewską nie przyszedł nagle i przypadkiem z elekcją Zygmunta III. Już za Batorego polityka kanclerza ewoluowała w kierunku, który się królowi Stefanowi wyraźnie nie podobał. Trybun ludu szlacheckiego musiał w pewnym momencie wybrać między królem a ludem. Próbował wpierw trzymać z królem i dla jego popularności mogło się to skończyć fatalnie. Nie wchodźmy w to, kto miał rację: istotne jest to, że Zamoyski przegrywał swoją popularność trybuna zawsze, gdy wiązał się z królem. Po elekcji Zygmunta III musiał z tego wyciągnąć wnioski. Umarł być może za wcześnie. Nie wiemy, co by było, gdyby dożył rokoszu. Czy miałby odwagę zostać polskim Cromwellem lub dopełnić budowy instytucji republikańskich na wzór wenecki. Sięgnijmy do tekstów rokoszowych, wydanych przez Czubka. Tam wyraźne są obawy neutralistów: źle będzie, jeśli ktokolwiek wygra. Jeśli wygrają rokoszanie, z ich grona może wyrosnąć groźniejszy od Zygmunta władca, może pojawić się prawdziwa niewola. Ci ludzie zdawali sobie sprawę, że jeśli konflikt między monarchą a trybunem zostanie ostatecznie rozstrzygnięty, jeśli nie dokona się w porę jakiegoś kompromisu, to z tego wyłonić się może w przyszłości polski Cromwell czy 285 WIELKI PODDANY nawet polski Bonaparte. Rozbudzenie się ludu, kryzys majestatu, które tak przeorały świadomość XVI stulecia, które w XVII doprowadzić miały do absolutystycznego regresu, a w XVIII do rewolucji, musiały w tym momencie wysunąć wielkiego poddanego, wielkiego trybuna — obok króla i ponad królem - - jako wyraziciela interesów i pragnień nowych klas społecznych. A wielki trybun musiał dążyć do władzy. Nie wiemy, co w chwili decydującej uczyniłby Zamoyski. Ale wiemy, co uczynił jego najwierniejszy uczeń, najlepszy przyjaciel, Stanisław Żółkiewski. Stanął nie po stronie króla, lecz po stronie prawa, w obronie wyłącznych kompetencji sejmu do rozstrzygania sporów politycznych. Pogromił rokoszan, ale po bitwie wstrzymał pościg, wymusił przebaczenie dla pokonanych. Był w tym konsekwentniejszy nawet od Zamoyskiego, który uraz osobistych darowywać nie lubił, a i wrogom publicznym nie był skłonny przebaczyć. Moralnie na pewno wyżej stojąc od zmarłego przyjaciela, kontynuował Żółkiewski to, co w jego myśli, w jego dziele politycznym było trwałe i wartościowe. Ale zarazem — jak Zamoyski -cofnął się w pół drogi i zagrać o wszystko nie umiał. Pozostawił osłabionego na tronie króla, nie ocalił sejmu przed uwiądem jednomyślności i paraliżem dwuwładzy dzielonej z monarchą. Takie postępowanie było również zrodzone z ducha testamentu politycznego Wielkiego Kanclerza, a skutki jego rzutować muszą i na naszą ocenę jego osoby i jego polityki. Albowiem jak zmieniał się Zamoyski za życia, tak zmienia się w naszych oczach po śmierci. Legenda jego odczytywana jest z każdym nawrotem, z każdym wirażem historii odmiennie, lecz nauki z niej pozostają wciąż żywe i aktualne. Między prawem a wolnością, między regułami gry a wymogami zmieniającej się sytuacji politycznej mieści się wąska ścieżka, którą może postępować mąż stanu, którą może prowadzić swoje społeczeństwo. Jeśli — jak Zamoyski — będzie chciał i umiał walczyć — z każdą chwilą, wciąż na nowo — o społeczeństwa tego zaufanie. Jeśli — odmiennie niż Zamoyski — będzie umiał do końca i konsekwentnie walczyć o wszystko. BIBLIOGRAFIA Podstawową literaturę i źródła podaje w obszernym wyborze monografia Artura Śliwińskiego, stąd ograniczamy się do pozycji najważniejszych, w monografii tej nie uwzględnionych, wydanych w latach ostatnich. Uzupełnić ją trzeba o źródła rękopiśmienne, głównie z warszawskiego Archiwum Akt Dawnych, krakowskiej Biblioteki Czartoryskich oraz paryskiego archiwum Ministerstwa Spraw Zagranicznych. ŹRÓDŁA Archiwum Jana Zamojskiego, kanclerza i hetmana •wielkiego koronnego. T. I. wyd. W. Sobieski, Warszawa 1904, t. II—III wyd. J. Siemieński, Warszawa 1909, 1913, t. IV wyd. K. Lepszy, Kraków 1948. Barwiński E. (wyd.), Diariusze sejmowe r. 1597 „Scriptores Rerum Polonica- rum", t. XX, Kraków 1907. Bielski M., Bielski J., Kronika polska, Sanok 1856. Bohomolec F., Życie Jana Zamoyskiego, Sanok 1860 (tłumaczenie Heidensteina uzupełnione wtrętami z innych źródeł). Charriere E. (wyd.), Negotiations de la France dans le Levant, t. IV, Paris 1860. Corfus I. (wyd.), Documenteprivitoare la istoria Romaniei culese din arhivelepalone. Secolul al XVI-lea, Bucuresti 1979. Czuczyński A., Diariusze sejmowe r. 1585, „Scriptores Rerum Polonicarum", t. XVIII, Kraków 1901. [Girk H., Górka A.], Diariusz poselstwa polskiego do Francji po Henryka Walezego w 1573 r. Opr. A. Przyboś, R. Żelewski, Wrocław 1963. Haton CL, Memoires de... contenant le recit des evenements accomplis de 1553 a 1582 principalement dans la Champagne et la Brie, t. II, Paris 1857. Heidenstein R., Dzieje Polski od śmierci Zygmunta Augusta do r. 1594. Tłum. M. Gliszczyński, t. I—II, Petersburg 1857. Heidenstein R., Pamiętniki o wojnie moskiewskiej. Tłum. J. Czubek, Lwów 1894. Lubieniecki A., Poloneutichia, Warszawa—Łódź 1982. Orzelski Ś., Bezkrólewia ksiąg ośmioro, tłum. W. Spasowicz, t. I—IV, Petersburg 1856—1858. Paprocki B., Herby rycerstwa polskiego, Kraków 1858. Pauli Ż. (wyd.), Pamiętniki do życia i spraw Samuela i Krzysztofa Zborowskich, Lwów 1896. Pawiński A. (wyd.), Stefan Batory pod Gdańskiem, „Źródła Dziejowe", t. III, Warszawa 1877. 287 BIBLIOGRAFIA Pawiński A. (wyd.), Akta metryki koronnej co ważniejsze z czasów Stefana Batorego, „Źródła Dziejowe", t. XI, Warszawa 1882. Piotrowski J., Dziennik wyprawy Stefana Batorego pod Psków, Kraków 1884. Polkowski I. (wyd.), Sprawy wojenne króla Stefana Batorego, Kraków 1887. Possevino A., Moscovia. Tłum. A. Warkotsch, Warszawa 1988. Sokołowski A. (wyd.), Dyjaryjusze sejmowe r. 1587, Kraków 1887. Szczygieł R. (opr.), Przywilej lokacyjny Zamościa z 1580 r., Lublin 1980. Zebrzydowski K., Chronicon seu vera Historiae tabula rerum polonicarum, Kraków 1990. Żółkiewski S., Listy. Wyd. T. Lubomirski, Kraków 1868. LITERATURA Barycz H., Spojrzenia w przeszłość polsko-wloską, Wrocław 1965. Barycz H., Szlakami dziejopisarstwa staropolskiego, Wrocław 1981. Barycz H., Z dziejów polskich wędrówek naukowych za granicę, Wrocław 1969. Chalustowski G., Jan Zamoyski's Attitude Towards the Habsburgs. Maszynopis pracy doktorskiej, Uniwersytet Jagielloński. Dopierała K., Stosunki dyplomatyczne Polski z Turcją za Stefana Batorego, Warszawa 1986. Etienne Batory roi de Pologne, prince de Transylvanie, Cracovie 1935. Grzybowski S., Mikołaj Sienicki — Demostenes sejmów polskich, „Odrodzenie i Reformacja w Polsce", t. II, 1957. Grzybowski S., Organizacja polskiej służby dyplomatycznej w latach 1573—1605 w: Polska służba dyplomatyczna XVI—XVIII wieku. Red. Z. Wójcik, Warszawa 1966. Grzybowski S., Henri III et Etienne Bathory. W: Henri III et son temps. Red. R. Sauzet, Paris 1992. Herbst S., Wojna inflancka 1600—1602, Warszawa 1938. Herbst S., Zamość, Warszawa 1954. Jobert A., De Luther a Mohila. La Pologne dans la crise de la Chretiente, 1517—]648, Paris 1974. Korolko M., Jan Kochanowski żywot i sprawy. Materiały, komentarze, przypuszczenia, Warszawa 1985. Kotarski H., Wojsko polskie w czasie wojny inflanckiej 1576—1682, „Studia i Materiały do Historii Wojskowości", t. XVIII, 1972. Kowalczyk J., Kolegiata w Zamościu, Warszawa 1968. Kowalczyk J. (red.), Czterysta lat Zamościa, Wrocław 1983. Lepszy K., Oblężenie Krakowa przez arcyksięcia Maksymiliana, Kraków 1929. Lepszy K., Rzeczpospolita Polska w dobie sejmu inkwizycyjnego (1589—1592), Kraków 1939. Lepszy K., Walka stronnictw w pierwszych latach panowania Zygmunta III, Kraków 1929. 288 BIBLIOGRAFIA Lepszy K., Wróg Habsburgów — Jan Zamoyski. Z problematyki monografii o kanclerzu, „Roczniki Historyczne", R. XVIII, 1949. Łempicki S., Mecenat Wielkiego Kanclerza. Studia o Janie Zamoyskim. Wybór i wstęp S. Grzybowski. Warszawa 1980. Maciszewski J., Polska a Moskwa 1603—1618. Opinie i stanowiska szlachty polskiej, Warszawa 1968. Michalak H., Jan Zamoyski a Radziwiłłowie. Od suplikanta do mentora w: Radziwiłłowie XVI—XVIII wieku: w kręgu polityki i kultury, „Miscellanea Histo-rico-Archivistica", t. III, Warszawa—Lodź 1989. Nowak-Dłużewski J. Okolicznościowa poezja polityczna w Polsce. Pierwsi królowie elekcyjni, Warszawa 1969. Nowak-Dłużewski J., Okolicznościowa poezja polityczna w Polsce. Zygmunt III, Warszawa 1971. Nowodworski W., Lata szkolne Jana 'Zamojskiego, Kraków 1901. Sobieski W., Trybun ludu szlacheckiego. Pisma historyczne. Opr. i wstęp S. Grzybowski, Warszawa 1978. Spieralski Z., Egzorbitancje Jana Zamoyskiego, „Odrodzenie i Reformacja w Polsce", t. V, 1960. Spieralski Z., Jan Zamoyski, Warszawa 1989. Stankowa M., Dawny powiat szczebrzeski XIV—XVIII w., Warszawa 1975. Strzelecki A., Sejm z r. 1605, Kraków 1921. Sliwiński A., Jan Zamoyski, kanclerz i hetman wielki koronny, Warszawa 1947. Tarnawski A., Działalność gospodarcza Jana Zamoyskiego, Lwów 1935. Tygielski W., Stronnictwo, które nie mogło przegrać, „Przegląd Historyczny", t. LXXVI, z. 2, 1985. Windakiewicz S., Padwa, Kraków 1891. Witusik A. A., O Zamoyskich, Zamościu i Akademii Zamojskiej, Lublin 1978. Wójcik-Góralska D., W służbie czterech monarchów. Opowieść o Janie Zamoyskim, Warszawa 1978. Zakrzewski W., Po ucieczce Henryka, Kraków 1878. Zakrzewski W., Stefan Batory, Kraków 1887. INDEKS OSÓB Alamani Dominik 102, 145, 150 Albrecht Fryderyk Hohenzollern, książę pruski 51, 86, 91, 94, 160, 181, 276 Alciato Andrea 25 Aldobrandini Ippolito zob. Klemens VIII Aleksander Jagiellończyk, król polski 107, 240 Alfons, książę Ferrary 67, 73, 200 Anjou Frangois-Hercule, książę d' 162 Anna Austriaczka, królowa polska 245-247, 250, 263, 267 Anna Jagiellonka, królowa polska 53, 64, 75, 76, 83, 98, 116, 119, 147, 192, 194, 201, 202, 205, 208, 209, 217, 218, 230 Anna Wazówna, królewna szwedzka, siostra Zygmunta III Wazy 217, 229, 277 Anna z Radziwiłłów, księżna mazowiecka 119 Annibal z Kapui 199, 236, 243, 244 Arpadowie, dynastia 78 Arystoteles 15 August, elektor saski 91, 94 Austell Henry 163 Bacon Antoni 260 Bacon Francis 88, 261 Balassi Balint 92 Baranowski Wojciech 208, 218, 240 Barbara Radziwiłłówna, królowa polska 36 Bartolan Stanisław 6 Barycz Henryk 193 Basta Jerzy 271 Batorówna Gryzelda zob. Zamoyska Gryzelda Batory, dynastia 190, 191, 197, 200, 203 Batory Andrzej, brat króla Stefana Batorego 129, 238, 245, 249, 270 Batory Andrzej, bratanek króla Stefana Batorego 174, 180, 188, 195 Batory Baltazar 129, 155, 188, 195, 214, 230, 270 Batory Krzysztof 81, 129, 155 Batory Zygmunt, książę siedmiogrodzki 249, 267-271 Bech Maciej 134 Bekiesz Gabriel 137 Bekiesz Kasper 46, 73, 79, 92, 93, 113-115, 120 Belizariusz 17 Bellarmin Robert 148 Berzeviczy Marcin 81 Berzeviczy Mikołaj 80 Besala Jerzy 9 Bielawska, żona Stefana 64 Bielawski Stefan 64, 66-68, 70, 134 Bieleccy, rodzina 228 Bielecki, starosta knyszyński 263 Bielecki Jan 228 Bielski Joachim 218 Bielski Marcin 190,196,202,205,215, 223 Birkowski Fabian 152 Biskup Marian 5 Blandrata Jerzy 80 Bobola Andrzej 248 Bocskay Stefan, książę siedmiogrodzki 276, 279 290 INDEKS OSÓB Bolognetti Alberto 134,146,149-151, 154, 159 Bona Sforza d'Aragona, królowa pol- '•ska 32, 43-45 Bonaparte Napoleon zob. Napoleon I Bonaparte Bonar, rotmistrz 133 Boniecki, pisarz grodzki 174 Borukowski Jan 107, 108 Borys Godunow, car moskiewski 177, 274, 278, 279, 284 Brahe Gustaw 244, 251 Bucella Mikołaj 244 Budę Guillaume 22 Burski Adam 15 Bużeński Hieronim 33, 158 Caligari Giovanni Andrea 100, 102, 119-121 Camerlingo Antoni 259 Castiglione Baldassare 26 Cavalli Marino de 28 Cecil Robert 261 Charpentier Jacques 15, 16, 24 Chodkiewicz Jan 64, 67, 68, 75, 82 86, 87, 92 Chodkiewicz Jan Karol 273, 274 Chodkiewiczowa Krystyna ze Zbo- rowskich 75 Chodkiewiczowie, rodzina 98, 115 Chrząstowski Andrzej 259 Cikowski Stanisław 83, 84 Ciołek Stanisław 59 Cober, węgierski pan 167 Commendone Giovanni Francesco 55 Cromwell Oliver 285 Cynarski Stanisław 10 Cyprian, władyka połocki 114 Czahrowski Adam 262 Czarniecki Stefan 159 Czarnkowski Stanisław Sędziwój 74, 83, 86, 156, 193, 197, 199 Czech Józef 32 Czubek Jan 285 Czyżowski Mikołaj 235 Deciani Tiberio 25 Dee John 163 Dembiński, syn Walentego 85 Dembiński Walenty 66, 84-87 Dembowski Andrzej 40 Długoraj Samuel Wojtaszek 167, 170 Długosz Jan 5, 35, 78 Does Johan van der 258 Dorohostajski Mikołaj 122, 176 Drake Sir Francis 285 Drohojowski Jan Krzysztof 108 Drohojowski Jan Tomasz 63 Ducker, poseł arcyksięcia Maksymiliana 247 Dudycz Andrzej 70 Dulski Jan 196, 203 Duńczewski Stanisław 14 Dymidecki, pisarz kancelarii koronnej 120 Dymitr, carewicz moskiewski 274,275 Dymitr Samozwaniec I (właśc. Grigo-rij Otriepjew), car moskiewski 116, 177, 275-277, 279, 283 Dymitr Samozwaniec II 171 Dymitr z Goraja 33 Działyńska Zofia z Zamoyskich 29, 120, 273, 277 Działyński Łukasz 29, 120 Dzierżek Krzysztof 130 Egmont Lamoral, hrabia 284, 285 Elżbieta I, królowa Anglii 162, 220, 233, 285 Ernest Habsburg, arcyksiążę austriacki 49, 52, 55, 76, 200, 201, 237, 238, 242-244, 246, 247 Eryk XIV, król Szwecji 208 291 MflHl INDEKS OSÓB Essex Robert Devereux, hrabia 261, 284, 285 Fallopius Gabriel 24 Farensbach Jerzy 120, 121, 196, 206, 214, 274 Ferdynand I, cesarz rzym.-niem. 45 Ferdynand Habsburg, arcyksiążę Tyrolu 71, 112, 200 Filip II, król Hiszpanii 129, 151, 161, 162, 166, 178, 284, 285 Filip, landgraf heski 21 Filipowski Hieronim 81 Fiodor I, car moskiewski 71, 172, 177, 200, 202, 203, 210, 220, 274 Firlej Andrzej 58, 62, 85 Firlej Jan 41, 42, 54, 59 Firlej Mikołaj 56, 196, 224, 228, 237, 238, 245, 247, 250 Firlejowie, rodzina 52 Flaminiusz 260 Florian Sariusz (Szary) 5, 10, 12, 68, 75,78 Franciszek I, król Francji 148 Franciszek II, król Francji 15, 47 Franciszek d'Anjou zob. Anjou Fran- cois-Hercule, książę d' Freud Sigmund 23 Fryderyk II, król Danii 90 Fryderyk III, książę brzesko-legnicki 47 Fuchs Franciszek 10 Gaetano (Cajetano) Henryk 260 Galen (Galenus) Claudius 24 Gardie Pontus de la 143 Girk Henryk 56, 60 Gołębiowski Chryzostom 152 Gołkowski, żołnierz 134 Gondi Albert de 61 Gonzaga de Nevers Louis 61 Gonzagowie, rodzina 276 Goślicki Wawrzyniec 26,200,208,211, 222, 228, 247 Górka Andrzej 55, 56, 60 Górka Stanisław 83, 85, 172, 183, 190-192, 194-196, 199, 206, 207, 210, 212, 215, 217, 218, 220, 221, 225, 239-241, 244, 257 Górnicki Łukasz 64, 66, 263 Górski Stanisław 33-35, 147 Grothusen Arnold 209 Grzegorz XIII (Ugo Buoncompagni), papież 99, 117, 118, 129, 179, 180 235 Gucci Santi 180 Gustaw II Adolf, król Szwecji 230 Gustaw Eryksson Waza, książę szwedzki 208, 220 Gwizjusz Henryk (Henri de Guise) 284 Gwizjusze (de Guise), rodzina 163, 222 Habsburgowie, dynastia 41, 45, 46, 49, 50, 52, 69, 71, 73-76, 78, 80, 160-163, 202-205, 212, 222, 229, 234-236, 238, 239, 243, 246-248, 250, 251, 269, 271, 275, 279 Haraburda Michał 52 Heidenstein Reinhold 6,15,17,18,23, 36, 40, 48, 63, 65, 70, 87, 93, 123, 128, 155, 180-183, 189, 193, 194, 210, 222, 229, 244, 262, 271 Henryk II, król Francji 15, 49 Henryk IV, król Nawarry i następnie Francji 222, 233, 284 Henryk III Walczy, król polski 47-49, 51, 52, 54, 55, 58-60, 62-67, 69-72, 74, 80, 96, 117, 146, 161-166, 186, 200, 211, 212, 222, 224, 244, 253, 278 Henryk XI, książę brzesko-legnicki 47 Herbst Stanisław 8, 256 292 INDEKS OSÓB Herburt Jakub 43 Herburt Jan 55, 57, 60, 67, 84, 108, 173, 203 Herburt Stanisław 30, 31 Herburtówna Anna zob. Zamoyska Anna Hlebowicz Jan 199 Hohenzollernowie, dynastia 182 Hołubek Gabriel 205, 206, 213, 214, 216 Homer 99 Hozjusz Stanisław 69, 148, 258 Hurault de la Maisse Andre-Paul 166, 181 Hus Jan 75 Iwan IV Groźny, car moskiewski 47, 48,52,67,69-71, 82,93,94,98-100, 106-108, 111, 113, 114, 118, 120, 121,124,127-131, 134,138-141,144, 165, 171, 173, 175, 177, 200, 274 Iwan Podkowa, hospodar mołdawski 166 Izabela Jagiellonka, królowa węgierska 34, 78 Jadwiga, królowa polska 33, 75, 217 Jagiellonowie, dynastia 53, 79, 120 Jan, książę Ostrogotów 209 Jan II Kazimierz, król polski 152 Jan III Sobieski, król polski 7, 152 Jan III Waza, król Szwecji 143, 150, 201, 203, 208-210, 212, 220, 227, 229, 232, 233, 248, 251, 266 Jan Jerzy Hohenzollern, elektor brandenburski 102 Jan Kazimierz, palatyn reński 232 Jan Zygmunt zob. Zapolya Jan Zygmunt Janicki Klemens 19 Jazłowiecki Mikołaj 185, 190, 191, 199, 207, 212, 228 Jeremiasz II, patriarcha carogrodzki 220 Jerin Andrzej 219, 227-229 Jerzy Fryderyk Hohenzollern, margrabia brandenburski 91, 94, 101, 102, 182, 197, 233 Joachim Fryderyk, elektor brandenburski 276 Jordan Spytek 173, 198, 205, 212 Jordanówna Zofia zob. Zborowska Zofia Kalwin Jan 75 Karnkowski Stanisław 51, 62, 73, 77, 81,82,85,87,88,119,155-157,176, 183, 190-192, 195, 196, 198, 199, 201, 202, 208, 211, 212, 217, 221, 223, 224, 230, 232, 235-238, 240, 241, 243, 244, 251, 268, 276 Karol V, cesarz rzym.-niem. 71 Karol IX, król Francji 59 Karol IX Sudermański, król Szwecji 230, 267, 272-274, 284 Karol Habsburg, arcyksiążę styryjski 229, 245 Katarzyna Jagiellonka, królowa szwedzka 201, 208-210 Katarzyna Medycejska, królowa Francji 15, 49, 58, 162 Kazimierski Mikołaj 176, 177, 203, 205, 244, 246 Kazimierz III Wielki, król polski 11 Kettler, bratanek księcia Gottharda 137 Kettler Gotthard, książę kurłandzki 115, 137 Kiszka Mikołaj 70 Klemens VIII (Ippolito Aldobran- dini), papież 219, 222, 223, 249, 281 Kłoczowski Piotr 27, 93 Kłodziński Stanisław 32 Kmita Filon 112, 114, 122, 124, 131, 176 293 INDEKS OSÓB Knut Samuel 6, 14, 15, 258, 259, 261 Kobierzycki Stanisław 211 Kochanowska Dorota z Podlodowskich 166 Kochanowski Jan 19, 26, 72, 92, 97- 99, 148, 156, 166, 262 Komorowska Anna zob. Zamoyska Anna Konarski Adam 32, 55, 56, 59, 60 Konarski Dawid 258 Konarski Stanisław 41 Konopczyński Władysław 223 Konstancja, królowa polska 276, 281 Kopernik Mikołaj 19 Kormański Jerzy 56 Kostka Jan 73, 74, 76, 87 Kostka Zofia z Odrowążów 73 Kostkowie, rodzina 52 Kolarski Henryk 8, 10 Kowalczyk Jerzy 8, 255 Krasiński Franciszek 38 Krasowski Jan 15 Kromer Marcin 19, 29, 33, 192 Krotkowski Stanisław 84 Kryski Stanisław 55, 57 Krystyna, królowa Szwecji 229, 230, 232 Kucieński Piotr 66 Lambin Denis 15, 166 Lando Bassiano 24 Laterna Marcin 151, 152 Laureo Vincenzo 99 Lepszy Kazimierz 8, 10, 240, 252 Leśniowolski Marcin 194, 196, 201, 208, 209, 211, 218, 221, 227, 237, 238, 244, 246, 250, 251 Lipska Anna zob. Zamoyska Anna Lipski Krzysztof 14 Lubieniecki Andrzej 34, 36,59,65,76, 181 Lubomirski Jerzy 159 Lubomirski Sebastian 158, 159 Ludwik Węgierski, król polski 53,74,169 Luter Marcin 47, 75 Łapczyński Walenty (pierwotnie Walenty Łapka) 97 Łascy, rodzina 52 Łaski Olbracht 55, 57, 60, 61, 69, 82, 83, 126, 154, 157, 163, 167, 175, 202, 208, 239, 244 Łaski Samuel 167, 175 Łempicki Stanisław 8, 146, 262 Ługowski Szymon 33, 34, 149, 153 Machiavelli Niccoló 26 Maciej Habsburg, arcyksiążę austriacki 200 Maciejowski Bernard 250 Magnus, królewicz duński 106 Maksymilian II, cesarz rzym.-niem. 30, 71, 73-75, 79, 80, 82-84, 86, 89, 99, 151, 162 Maksymilian Habsburg, arcyksiążę austriacki 200-202, 204-207, 210, 212-223, 225-228, 230, 232, 233, 235, 236, 238-240, 242, 244-247, 256, 268 Malaspina Germanik 249, 251 Małgorzata, żona Tomasza z Łaź-nina 12 Manucjusz Paweł (Paulus Manutius) 7, 25, 61, 62 Manucjusze, rodzina 25 Maria Stuart, królowa Szkocji i Francji 15 Maria Krystyna, księżna siedmiogrodzka 267 Maryna Mniszchówna, carowa moskiewska 37, 275 Medyceusze, rodzina 49 Melanchton Philipp (właśc. Philipp Schwarzerd) 121 294 INDEKS OSÓB Michał Waleczny, hospodar wołoski 268, 270-272 Mielecka Elżbieta z Radziwiłłów 92, 115 Mielecki Mikołaj 92, 97, 113-116, 120, 128, 131, 132 Młodziejowski Jacek 133 Mniszchówna Maryna zob. Maryna Mniszchówna Mniszech Jan 37, 38 Mniszech Jerzy 37, 38, 275 Mniszech Mikołaj 37, 38 Mocenigo Alvise, doża Wenecji 28, 91 Mohiła Jeremi, hospodar mołdawski 268, 270-272 Mohiła Szymon 272 Monluc (Montluc) Jean de 52-54,59,71 Montaigne Michel de 163 Montelupi Sebastian 159 Monti Lodovico 32 Morando Bernard 157, 255, 259 Mroczek Marcin 154, 168, 170 Mroczek Stanisław 121 Munck Eryk 90 Murray James 284 Myszkowscy, rodzina 199 Myszkowski Jan 207 Myszkowski Piotr 25, 26, 29, 38, 44, 148, 173, 245 Myszkowski (Gonzaga Myszkowski) Zygmunt 248, 276, 277 Napoleon I Bonaparte, cesarz Francuzów 286 Nidecki Andrzej Patrycy 26, 29 Niemojewski Jakub 174-176 Oborski Prokop 205 Odrowążanka Zofia zob. Kostka Zofia Oleśnicka Anna z Zamoyskich 14, 29 Oleśnicki Marcin 14, 29, 186 Oleśnicki Zbigniew 273 Opaliński Andrzej 83, 85, 86, 91, 96, 98, 130, 133, 138, 145, 149, 154, 155, 157, 170, 174, 179, 192, 195, 196, 202, 206, 208, 210-212, 216-222, 224, 226, 230, 238, 241, 245,250, 251,269 Opaliński Piotr 52, Opos (leg.), rycerz 78 Orzechowska Anna zob. Zamoyska Anna Orzechowski Paweł 56, 237 Orzechowski Stanisław 19, 39 Orzelski Świętosław 126, 156, 173, 176, 251 Ossolińska Anna zob. Zamoyska Anna Ossoliński Hieronim 36, 44 Ossoliński Jan Zbigniew 126, 176 Ostrogscy, rodzina 199 Ostrogski Janusz 196, 246, 278, 281 Ostrogski Konstanty 164,192,196, 198 Ostrorogowie, rodzina 280 Ostrowscy, rodzina 12 Ostrowska Barbara z Zamoyskich 12 Ostrowski Wojciech 14 Ościk Hrehory 120, 175 Otriepjew Grigorij zob. Dymitr Samozwaniec I Padniewski Filip 33, 34 Panciroli Guido 24, 25 Paprocki Bartosz 6, 15, 24, 27, 34, 35, 262 Pawłowski Stanisław 222 Pelc Janusz 264 Penna Jean 15 Perez Antonio 284 Pękosławski Prokop 199, 214 Piccolomini Francesco 24 Pieniążek Krzysztof 133, 134 Piekarski Adrian 152 Piłsudski Józef 7, 194 Piotr I, cesarz rosyjski 106 295 INDEKS OSÓB Kotrowski Jan 129,133-138,142-145, 155 Plautus 279 Płaza Stanisław $3 Podhorodecki Leszek 8 Podlodowska Dorota zob. Kochanowska Dorota Podlodowski Jakub 166 Ponętowski Jakub 59 Possevino Antonio 129,131,138-141, 153, 164 Potoccy, rodzina 271 Printz Daniel 236 Proński Aleksander Fryderyk 56, 57, 199 Provana Prospero 158 Pruski, skrytobójca 173 Przyjemski Rafał 70 Przyjemski Stanisław 76, 102, 126-128, 160, 226 Przyłuski Jakub 35 Radziwiłł Albrycht 98, 108, 246 Radziwiłł Jerzy 98, 108-110,118,119, 121, 133, 145, 146, 149, 150, 206, 241, 245, 248, 249 Radziwiłł Krzysztof Mikołaj, zw. Piorunem 15, 111, 122, 131, 139, 156, 189, 190, 193, 195, 224, 225, 237, 248, 273 Radziwiłł Mikołaj, zw. Czarnym 13,108 Radziwiłł Mikołaj, zw. Rudym 67,68, 75,92,97,98, 110 Radziwiłł Mikołaj Krzysztof, zw. Sierotką 13, 48, 49, 56, 57, 59, 64, 67-70, 75, 92, 108, 109, 166, 195, 206, 244, 263 Radziwiłł Stanisław 98, 108 Radziwiłłowie, rodzina 13, 14, 48, 52, 67, 68, 75, 85, 92, 108, 110, 114, 115, 120, 155, 157, 167, 175, 187, 195, 203, 226, 238, 249 Radziwiłłówna Anna zob. Anna z Radziwiłłów Radziwiłłówna Elżbieta zob. Miele-cka Elżbieta Radziwiłłówna Krystyna zob. Zamoy-ska Krystyna Ramus Petrus (właśc. Pierre de La Ramce) 15, 16 Rej Mikołaj 11, 13 Reszka Stanisław 118 Robortello Francesco 22-24 Rozrażewski Hieronim 108, 222, 235, 241, 251 Rudolf II, cesarz rzym.-niem. 86,126, 128, 130, 150, 159, 160, 162, 175, 182, 196, 197, 200, 201, 220, 223, 227, 236, 244, 246, 267-269 Rusiecki Jan 240 Rzeczycki Andrzej 174,175,183,193, 194 Sapieha Lew 235, 238, 245 Sarnicki Jan 56 Sarnicki Stanisław 56, 204 Selim II, sułtan turecki 79 Semkowicz Aleksander 5 Serny Bartłomiej 185 Serny Łukasz 121, 168, 185, 259 Sęp Szarzyński Mikołaj 30, 31 Sforzowie, dynastia 49 Shakespeare William 222, 285 Sieniawski Mikołaj 120, 191 Sieniccy, rodzina 11 Sienicki Jan 121 Sienicki Mikołaj 39-42, 54, 56,72-74, 76, 77, 80, 83-85, 102, 121, 126, 160 Sienicki Szczepan 41 Sienieński Jan 91 Sigonio Carlo (Sygoniusz) 22-26, 91 Skarga Piotr (właśc. Piotr Powęski) 152, 153, 206 Słupecki Stanisław 39 296 INDEKS OSÓB Sobek Stanisław 33 Sobieski Jakub 7 Sobieski Marek 93, 207, 217, 228, 263, 277 Sobieski Wacław 8, 32, 42, 75 Sobocki Stanisław 166 Soderini, rodzina 62, 164, 168 Sokołowski Stanisław 147, 263 Solikowski Jan Dymitr 81, 84, 172, 173, 180, 223, 243, 245, 247 Spieralski Zdzisław 9 Stadniccy, rodzina 199 Stadnicki Stanisław 172, 213, 214 Starowolski Szymon 26 Starzechowscy, rodzina 31 Starzechowska, żona Jana 30 Starzechowski Jan 30 Starzechowski Wojciech 32 Staszic Stanisław 7 Stefan Batory, król polski 6, 9, 46, 73, 76-78, 80-90, 92-104, 107, 108, 110-117, 119-123, 125, 126, 129, 132, 134-136, 138, 143-165, 167, 170-172,174-178,180-183,185-189, 194, 196, 197, 199, 201, 204, 217, 219, 225, 231, 233, 235, 253, 263, 267, 285 Stefan Rozwan, hospodar mołdawski 268 Struś Jakub 228 Sturm Jan 17 Sykstus V (Felice Pereti, zw. Montal-to), papież 181 Szafraniec Stanisław 70, 76, 84, 85, 126, 169, 196, 199 Szafrańcowie, rodzina 52, 169 Szarffenberger Mikołaj 97 Szczygieł Ryszard 10 Szujski Iwan Pietrowicz 141 Szymkowicz Temruk 259 Szymonowie Szymon 187, 218, 258, 263, 264 Śliwiński Artur 7, 169 Śmiglecki Marcin 153 Tarnawski Aleksander 8, 187, 256 Tarnowscy, rodzina 205, 280 Tarnowska Barbara zob. Zamoyska Barbara Tarnowska Zofia z Ocieskich 205 Tarnowski Andrzej 271 Tarnowski Jan, hetman w. kor. 13, 132, 199, 213 Tarnowski Jan, podkanclerzy 241, 243, 245, 248, 249, 267, 276, 277 Tarnowski Stanisław 26, 154, 205, 278 Tazbir Janusz 8 Terencjusz 279 Tęczyńscy, rodzina 54, 196, 200, 280 Tęczyński Andrzej 40, 73-76, 102, 112, 119, 191, 199, 208,219 Tęczyński Jan 39, 55>62, 199 Tęczyński Stanisław 24 Tomasz z Łaźnina 11 Tomicki Jan 55, 56, 58 Tomicki Mikołaj 56 Trojan Stanisław 66 Turnebe Adrien 15, 16 Tygielski Wojciech 261 Tylicki Piotr 183, 240, 241, 277 Tyrone Hugh O'Neill, książę 284 Uchański Jakub 38, 39, 41, 51, 54, 62, 72-74, 82, 83, 86, 117 Uchański Paweł 117, 163, 231, 233, 234 Uhrowiecka Anna zob. Zamoyska Anna Uhrowiecki Mikołaj 121, 123, 137, 144 Vanozzi Bonifazio 260 Venerio Bernardo 28 297 INDEKS OSÓB Wacław II, król czeski i polski 74 Walezjusze, dynastia 163, 164 Walter z Tyńca (leg.) 55 Wanda (leg.) 75 Wapowski Andrzej 62 Warszewicki Krzysztof 150 Welser Filipina 71, 200 Weyher (Weiher) Ernest 90 Wielkołucki Kasper (pierwotne nazwisko Wieloch) 122, 126 Wilhelm I Orański, książę 284 Wilhelm (Vilem) z Roźmberka 52, 73, 74, 222 Windakiewicz Stanisław 19, 20, 22 Winkełbruch Hans 90, 93 Wiśniowieccy, rodzina 274, 275 Wiśniowiecki Michał 112, 113 Witusik Adam Andrzej 8, 262 Władysław I Łokietek, król polski 5 Władysław II Jagiełło, król polski 71 Władysław IV Waza, król polski 152, 211, 267,272, 276 Włodek Stanisław 29 Włodkowa, wdowa 174, 175 Włodkowa Elżbieta z Zamoyskich 29, 228 Wnuk Wojciech 254, 258, 259 Wołań Andrzej 104 Wolska Barbara 69 Wolski Mikołaj 248 Wolski Piotr Dunin 84, 86, 105, 116, 117 Woroniecki Jakub 202 Wójcik-Góralska Danuta 8 Wratysław z Pernśtejnu 128, 150, 162, 178 Wreder Lambert 244, 251 Wybranowski Wawrzyniec 121 Wydzierżewski Ambroży 258 Zakrzewski Wojciech 17 Zamoyscy, rodzina 5, 6, 12, 226, 234 Zamoyska Anna z Herburtów, 1° voto Lipska, matka J. Z. 14 Zamoyska Anna z Komorowskich 12 Zamoyska Anna z Orzechowskich 29, 56 Zamoyska Anna z Ossolińskich, pierwsza żona J. Z. 36, 44, 176 Zamoyska Anna z Uhrowieckich 12 Zamoyska Barbara zob. Ostrowska Barbara Zamoyska Barbara z Tarnowskich, czwarta żona J. Z. 248, 262, 263, 281 Zamoyska Elżbieta zob. Włodkowa Elżbieta Zamoyska Gryzelda z Batorych, trzecia żona J. Z. 155,J48»J67, 182, 226, 234 Zamoyska Halszka, córka J. Z. 118 Zamoyska Krystyna z Radziwiłłów, druga żona J. Z. 68, 91, 92, 97, 98, 108, 109, 119, 187, 195 Zamoyska Zofia zob. Działyńska Zofia Zamoyski Feliks 12 Zamoyski Feliks, zw. Auctusem 14 Zamoyski Florian, syn Feliksa 12, 14, • 41 Zamoyski Florian, syn Tomasza z Łaź-nina 12 Zamoyski Jan, wnuk J. Z. 226 Zamoyski Maciej 12 Zamoyski Mikołaj 12 Zamoyski Stanisław, ojciec J. Z. 12-15,17, 18, 24, 29, 35, 36, 39,44, 68, 107, 111, 112,283 Zamoyski Tomasz, syn J. Z. 254, 262, 266, 281 Zapolya Jan Zygmunt, książę siedmiogrodzki 46, 78, 79 Zaporoski 56 Zbaraski Janusz 124, 139, 140, 144, 145, 193, 246 298 INDEKS OSÓB Zborowscy, rodzina 16,67,69, 75, 76, 80,82,85, 115, 126, 151, 155, 163, 164, 167-177, 179, 183, 188, 190- 202, 205, 210, 218, 273 Zborowska Krystyna zob. Chodkie- wiczowa Krystyna Zborowska Zofia z Jordanów 168 Zborowski Aleksander 171 Zborowski Andrzej 73,84,85,96,125, 132, 133, 167, 169-172, 174, 176, 192-194, 202, 205, 214, 215, 217, 225, 244 Zborowski Jan 56, 57, 62, 84, 89, 90, 115, 120, 132, 133, 171, 172, 174, 175, 183, 194, 210, 212, 218, 225 Zborowski Krzysztof 73, 165, 167, 169, 170, 172-174, 176, 187, 196, 198, 199, 205, 207, 242 Zborowski Piotr 39, 41, 42, 51, 54, 56 62, 69, 72, 73, 77, 126, 128, 168, 193 Zborowski Samuel 6, 62, 63, 80, 124, 126, 151, 164, 165, 167-169, 171- 173, 175, 176, 193, 195, 196, 249 Zebrzydowski Andrzej 205 Zebrzydowski Mikołaj 7, 139, 169, 171, 183, 191, 196, 206, 217, 218, 228, 237, 238, 247, 249, 269, 276-278, 283 Zofia Jagiellonka, księżna brunszwi-cka 64 Zybark, węgierski pan 167 Zygmunt I Stary, król polski 19,43,68 Zygmunt II August, król polski 13,19, 22, 28, 29, 31-34, 36-38, 44-46, 49, 64, 66, 73, 87, 89, 90, 96, 101, 104, 106, 107, 116, 132, 147, 157, 159, 182, 208, 275, 282 Zygmunt III Waza, król polski 8, 16, 46, 96, 152, 167, 183, 200-206, 208-213, 215-217, 219-223, 225, 227-234, 236-239, 241-248, 250-253, 255, 257, 259, 263, 265-269, 271-273, 275-281, 283, 285 Żółkiewski Mikołaj 89-91, 197 Żółkiewski Stanisław, ojciec 56, 60, 61,91, 190, 196,218 Żółkiewski Stanisław, syn 7, 56, 74, 89,91,120,121,124,134, 140,141, 158, 166, 168, 171-173, 183, 184, 190, 194, 196, 197, 214, 216, 218, 221, 233, 237, 247, 254, 259, 266, 268, 269, 271, 273, 283, 286 SPIS ILUSTRACJI 1. Jan Zamoyski. Popiersie wykonane przez A. Le Bruna. Do 1939 r. w Zbiorach Zamku Królewskiego, zaginione. Fot. J. Bułhak, 1930 r., neg. IS PAN. 2. Zygmunt August. Miedzioryt. Muzeum Narodowe w Warszawie. Repr. w: Polska, jej dzieje i kultura, t. l—3, Warszawa 1928—1932. Fot. H. Balcerzak. 3. Henryk Walczy. Miedzioryt Hieronymusa Wierixa. Muzeum Narodowe w Warszawie. Repr. jw. 4. Stefan Batory. Portret olejny nieznanego malarza, 1577 r. Do 1945 r. własność prywatna, zaginiony. Fot. B. Marconi, neg. Dział Dokumentacji Muzeum Narodowego w Warszawie. 5. Anna Jagiellonka. Portret olejny nieznanego malarza (Kober?) z końca XVI w. Muzeum Narodowe w Warszawie. Fot. H. Romanowski. 6. Mikołaj Krzysztof Sierotka Radziwiłł. Drzeworyt w: Hierosolymitana pereg-rinatio Illustrissimi Domini Nicolai Christophori Radzivili, Brunsberga 1601. Fot. S. Turski. 7. Kardynał Jerzy Radziwiłł. Portret w krużgankach klasztoru franciszkanów w Krakowie. IS PAN. Fot. J. Langda. 8. Mons Reipublicae Polonae. Alegoria polityczna z 1578 r., znana z zaginionego unikatu J. D. Solikowskiego, Fadesperturbatae et afflictae Reipublicae eiusque restaurandae ratis per visionem in Pathmo insula revelata. Fot. S. Turski. 9. Namiot senatorski i namioty dygnitarzy na polu elekcyjnym. Sztych anonimowy z XVII w. przedstawiający elekcję w XVI w. Fot. W. Wolny. 10. Cesarz Rudolf II. Miedzioryt Jacoba von Sandrarta, XVII w. Zakład Reprografii Biblioteki Narodowej w Warszawie. 11. Arcyksiążę Maksymilian. Miedzioryt Martina Roty, 1586 r. jw. 12. Obóz arcyksiecia Maksymiliana w Mogile. Miedzioryt Adolfa Lautensacka ze zbiorów książąt Lubomirskich we Lwowie. Repr. w: K. Lepszy, Oblężenie Krakowa przez arcyksiecia Maksymiliana, Kraków 1929. Fot. H. Balcerzak. 13. Szturm wojsk Maksymiliana na Kraków 24 XI 1587 r. Repr. jw. 14. Wzięcie do niewoli Maksymiliana przez Jana Zamoyskiego w bitwie pod Byczyną 24 I 1588 r. Repr. jw. 15. Stanisław Żółkiewski. Portret olejny nieznanego malarza, XVI/XVII w. Zbiory Muzeum Wojska Polskiego. Repr. w: Polaków portret wlasny, Warszawa 1983. Fot. Z. Kamykowski. 16. Jan Zamoyski. Miedzioryt z początku XVII w. 17. Zygmunt III. Miedzioryt J. Suyderhofa wg P. Soutmana, XVI/XVII w. Muzeum Narodowe w Warszawie. Fot. H. Romanowski. SPIS ILUSTRACJI 18. Zdobycie miasta i zamku Wolmar w Inflantach (E - - Jan Zamoyski, F -- St. Żółkiewski). Litografia wg miedziorytu Giacopo Lauro, 1603 r. Repr. w: T. Działyński, Collectanea vitam resque gestas Joannis Zamoyscii, Posnaniae 1861. 19. Obóz polski pod oblężonym Felinem w Inflantach. Repr. jw. 20. Oblężenie Białego Kamienia w Estonii (R — Jan Zamoyski). Repr. jw. 21. Medal z wizerunkiem Jana Zamoyskiego i herbem Jelita na rewersie. Neg. IS PAN. 22. Plan Zamościa. Miedzioryt z końca XVII w. 23. Jan Zamoyski. Portret olejny nieznanego malarza, 1600 r. Galeria Uffizi we Florencji. Fot. L. Sempoliński. 24. Barbara z Tarnowskich Zamoyska, czwarta żona kanclerza, matka Tomasza. Portret nieznanego malarza z XVII w. Muzeum w Wilanowie. Fot. B. Se-redyńska. 25. Tomasz Zamoyski. Portret olejny malarza działającego w Zamościu, ok. 1605 r. Muzeum Narodowe w Warszawie. Fot. H. Romanowski. Na okładce: Jan Zamoyski. Portret olejny nieznanego malarza, I ćw. XVII w. Za udostępnienie kolorowego diapozytywu serdecznie dziękujemy Dyrekcji Muzeum Okręgowego w Zamościu.