Edward Balcerzan Granica na moment wiersze przekłady pastisze Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000 MOJE BOGACTWO To przez wasze słowa trzeba się przebijać przepływać jak przez kłęby płócien historycznych uzbrojonych im głębiej tym obficiej w szkarłat przegryzać się przez zaspy naniesione z wojen zwiane z tak położonych miasteczek że nawet korzenie roślin wertują w ich dziedzińcach cenne starodruki być jak lekko uniesiona głownia stacji kolejowej ten płonący łeb nad samotną polarną siedzibą waszych myśli wyczerpanych głębokimi wiadrami cynowego wiatru wydobywać bogactwo ciężkie i niczyje 5 Zbrodnie 6 OBRÓT MYŚLI Na dziedzińcu powietrza który płynie z okien obca gęstwina słów źle zrośniętych myśli obłędna jak blask tłuszczu na starej broni gonitwa czarnych ziaren filmu falującego w ułomnych wiosłach krótkiego deszczu Przenikasz w srebrne zgliszcza tego szumu Wkraczasz w falę tak zadymioną związkami żelaza jakby w niej stał telewizor pełen zamieszek ulicznych Twój mózg to ciała zapaśników stopionych ze sobą jak wosk Obrotem myśli rozbudowujesz własne zdanie Sprężyny twoich fal głosowych biegną między stadionami krążącymi gwarem jak słonecznik Ich wir wysadzany grzbietami katedr jeszcze kruchy a już tonie – rozkręcony miedziak w szumie swych przezroczystych obręczy 7 GRANICA NA MOMENT 1. Przenośnia W ten otwarty jak przerębel obszar językowy na jego dno aż po korzenie słów spuszczono prosto z mapy żaluzję granicy Z jej łańcucha gór Dzwoniły rdzawo wstrząsając pszczelim plastrem płótna Niby odcisk tańczącej na stole monety rozplata się wokoło brzęcząc swym najbliższym otoczeniem Niby pasiak biegnącego chyłkiem w oczach lasu tuż przed psem skalistym, zadyszanym potokami W tę dwujęzyczną, dwuplemienną topiel długo znoszono z mapy koszykami tusz błękitny, rzeczny – i nizinny, miałki Nie była to przenośnia łatwa choć odwieczna 2. Rozdwojenie I teraz jest granica obszarem osobnym który po brzegach ma granice własne, węższe jak dwa węże unoszące łby nagich pagórków I w mgłach powiększa się o własną czujność ostrego jałowca jego zapach w świeżych śladach butów gdy przelewały tutaj krew a teraz jak wazony granatowe stygną pośród poległych, zgrzanych jeszcze skór Granica, linia bezgraniczna w korzeniach i chmurach rozdwaja się w dwujęzyczności tak głęboko że te same, ślepe przecież krety wychodzą jakby w innej naraz pomyślane glebie 8 dwubrzmiące i dwuznaczne, aż dwumyślne I znikają rozdarte krojem liternictwa Głos jest tutaj pęknięciem. Słowo rozpadliną 9 POROZUMIENIE niczego mówię czasy są ciekawe A jemu zaraz w mózgu zegar Asocjacja niby słoneczny i w mróz i w znaczeniu: radosny a nieustannie wskazówkami przesypuje piach ba: całe wydmy ba mało: truposze tych wydm I tak mu bije w oczy nie nie zegar mówię co wam czasy czasy A? aha zrozumiał to ha jest mu dźwięczne jak b jakby się wciąż odpędzał od zegarmistrzostwa Ciekawe godzi się i grzebie w tym „ciekawe” i dogrzebuje się w nim cieczy ciekliwości wód źródlanych i znów są z jednej strony w znaczeniu: trzeźwiące w błysku mroźne ba: w krach a jednocześnie z drugiej od tego grzebania morowe pełne bydła co wam teraz już cierpnę strzeliło do głowy A jemu zaraz w myśli wycior pakuły i mózg ... i tej iskrzącej znaczeniami strzelaninie tym wyładowaniom lamp kineskopowych słów nie widać końca I czasu nie słychać 10 WYWÓZKA WOZU z Tichona Czurilina Złote głodne powłóczyste wlokło – Chłodość, młodawość: błogowiasto, łój. I oto, tego, – mitręg: wywłoką Około wypełzł wóz. Zawracajże, zatraceńcze czarcie!... Przykróć, przykróć, strupieniasty: mogilno!! Czarnyć Wóz, jak miasta kości czarne pod gliną. A drożyny, żyrodny krewniaku: błooockie. A ludziska! rogate, kreeewkie. A i my, żywicielu, – tlący się za ćmi. I zaćmiło, zaskrzypiało, zapiało: rychło-chórrry I wóz – i przewóz – i kości-miasta: – do góry – i gorą! 11 ZBRODNIE Przedmioty które uczestniczą w zbrodni Kamień włosy dłoń a tylko włosy mają wyrazistość kłębka strun co pozostaje z rozbitego materiałem wybuchowym fortepianu kamień jest na oko lekki tekturowy dłoń jest mglista jak bijące z sykiem w nasyp świstki pary rzeczy uwikłane w zbrodnię nie należą do niej To ona dopiero nadaje kamieniowi swoją zbrodniczość swój znak bo w nim samym w najtajniejszych krwawych przecież skamielinach nie powstaje żadna myśl o zbrodni żaden kamieniołom W dłoni opuszczonej na ziemię jak ogród w którym kwitną paznokcie jak tłuczone szkło zasiewa też swój system znaków swe numery tuszem choć prześwietlona do krwi i do miejsc krajobrazu odbitego w niej szpadlem od kości dłoń nie ma w sobie bodaj kropli jadu bodaj skóry zbrodni która dzieje się ponad rzeczami jak słowo i jeżeli nawet gaśnie nam w ustach jak wapno jeżeli włosy w niej spalają całe fortepiany dymu my my nie widzimy nie słyszymy nie czujemy zbrodni pokorni usiłujemy ją zrozumieć poznać jej alfabet czytać pisać 12 OPIS WYDARZEŃ Tego się nie da opisać w powietrzu Jak papier opisuje z balkonu kwitnący wielościan gałęzi Tego jest morze Powiedz jak by to ująć sobą swym steranym spojrzeniem swym starannym słowem Tego jest nie góra wprawdzie lecz płaskowyż Czym to przeczuć na wylot ognia z tego gniazda Z tego gniazda karabinów maszynowych Po omacku wertepami cichcem przeszyć się na drugą stronę jego łuku Tego jest cięciwa To jest mgliste Na tym ani polegać Ani polec 13 KOSZTEM MYŚLI Gdy wypełniam składnię tego zdania: ODBYWAMY SIĘ CZYIMŚ KOSZTEM sypiąc arrasy kruszcu do jego składnicy zasklepiając trzy kolejne lochy głoski „Y” towarem migotliwym jak tłum że rozszerzyły się źrenice „O” i „O” a już po brzegach po okolach znaczeń trzasnęły krótkie ogniska z ich (tych brzegów) łokci (z tych okoli tłumu) bo to i w słowie „zasklepiając” brzęczy teraz złotówkami inne słowo: „sklep” a i sklepienie się nasuwa jako nazwa i jako pułap szeleszcząc rzeczułkami lepu na muchy aż złoto Więc gdy w okratowaniach trzech kolejnych „M” tego zdania: ODBYWAMY SIĘ CZYIMŚ KOSZTEM zawisły takie oto obrazy takie oto znaki oto zabarwienia uczuciowe to kosztem innych znaków obrazów zabarwień Kosztem góry innych kosztowności której mi teraz ani zakosztować ani dostać Chyba żebym się rodził i rodził bez końca 14 Z ŻYCIA SŁÓW Słowa które nie pojawią się w tych zdaniach rozwiniętych jak bandaż jak instynkt pełen kluczącego ptactwa krwi Tak ciepłe Zdania które teraz nie są pomyślane jako klarowny metal dla chłodnej konstrukcji tego wiersza pochylonej w waszą stronę które nie dobiegają z rozmów toczących się za oknem jak gumowe koło Słowa te żyją we mnie w ciasnocie umysłu Ich światłe kolonie rozumne o starej – wśród odciśniętych pod ziemią owadów – kulturze notowane tylko pustą kroplą miejsca nic nie znaczą nie dziwią się sobie W jakim płyną języku czy w języku ognia który suszy się porozwieszany na obu gałęziach mózgu Przez co się odmieniają czy jak kora przez bijące w pniu sokiem zegary Skąd przychodzą do głowy i kołyszą w oczach? 15 My 16 POCZĄTEK MYŚLI: „MY'' Bogusławie „My” – to początek słowa „myśl” osobne od każdego z nas, odmienne przez ile już pór jego lotu, ile piór, zadrapań na czerpanym po kolana śniegu, po zeszytach lasów poplamionych do czerwieni słońcem, w gęstych zszywkach ścieżek; piór gdy te szybują w oknach papeterii, niby liść skreślony ręką na dół aż pod dom z dzwonem światła w środku, w którym zatopieni jak i on w dno podłogi, my w jego bursztynie odczytujemy z tego wiersza myśl po myśli 17 OŚ Jeżeli ją odwlekam w cień jak pełen pulsujących mechanizmów kufer w płytkiej pianie drewna w tamponach zawiasów jeżeli ją gubię tę myśl a ona sama buduje się w odżywczym cieniu mózgu szeleszczącego jak okrągła gałąź sama ukręca z piachu krwi swe chybotliwe trapy skoro zapominam o jej wyporności jej martwym tonażu jak gdybym nigdy przedtem nie odczuł tej łajby która pocięta nawet na żyletki – pływa po pamięci wyrywając kotwice z korzeniami fal to p r z e i s t o c z e n i a t e przemiały nie odbywają się od razu Czeka się na uchwycenie ich podobieństw – w sieć – i rok i dłużej w strumień kół od krzemieni idących skojarzeń od iskier od jaskrów ich jaskrawego pokrowca ich lnu z którego dalej (konsekwentnie) kroi się już na powierzchni oczu przenikliwy wciąż od nowa upodobniony do wysepki mózgu o b r a z ś w i a t a o b r a c a s i ę n a o s i tego podobieństwa poskrzypując po skrzy 18 TRANSMISJA GESTU ten gest kiedy to dłoń wygasa jakby na dmuchawcu strąconego z procy skrzydła mijając w locie w dół drobną monetę rozmienionych słońcem jezior na orły i reszki resztek zabudowań gest słowem odwrócony jakże ten jego ptak mógł przywędrować do mnie stamtąd w prostej linii ojców odwracając nie zbiorniki wody już lecz cały czas na stronę przestrzeni lata całe na szron by jakoś związać słup ze słupem milowego dymu ileż razy zrywał się – i w sieci czyich oczu? – to u łoża położony pod głową jak książka to w poszyciu kolaski furkocącej płomykami historycznych bitew co oznaczał może zbrodnię jak narąbać jego skrzydeł na schronisko dla nas tu i teraz 19 KRYTYKA NIEDOCIĄGNIĘĆ Bogusławie Nawet śnieg ma swoje płaszcze niedociągnięć gdy sypiąc jak z rękawa uchyla nam rąbek rzęsy A co powiedzieć o podartej jak list roślinności? a którędy ucieka myśl przerwana w pół kuli? Stoimy w tym szeregu niedociągnięć bez światła między wyrazami naszych twarzy bez leciutkiego jak papier prześwitu W linii ciągłej obawy o nasze sny powiązania tętnice Usta w usta I słowo w słowo tłumaczymy nieciągłość tego otoczenia tej jamy wirującej na głos który zaciąga się głęboko struną Przekładamy każdą z oznak nieciągłości na śnieg który ciągnie po oczach od mrozu a jednak nie dociąga w śladach opon bieli Stoimy w nim bez słowa ty ja światło między tymi zaimkami światło w tej sytuacji jest pianą niszczącą nadciąga od ziemi wdziera się i gaśnie 20 LECĘ z Wasyla Kamieńskiego Lecę nad jeziorem Latajemność spełniam Lecinny duch Leci ze mną Lotlistowie w myślach Lecimyśl odbijam Lotki oczu głębokie Lotupewne stateczne. Lotocean obszar. Lecistna radości Leciwiednie ulatać Lecinnianą wiosną. 21 13 X 1967 Pruszy szkło. To stuknęła trzydziestka we mnie i nie opodal i tam – we mnie w sennych szuwarach obu zatok czołowych które teraz bledną pod pacami o zachodzie półmilionowego miasta – nie opodal w oczach twoich skupionych jak trawa – jeszcze tam gdzie w śniegu stygną ślady mózgowych opon konstrukcji i tam gdzie nawet karta brudnopisu raz usiana drobnymi oznakami życia jest nieodwracalna To stuknęła trzydziestka. Pruszy szkło powiększające, szkło powiększających się jak plama krwi pojazdów 22 Poezja ciemna 23 EROTYK ŚCIENNY Nie bał się śmiałych scen erotycznych Kontaktu dotykał tak że ściana północna od ulicy w pociągowych zaspach psów śniegu od środka zaspana jeszcze: ta ku której drgają kajaki wywrotnych busoli kołysane od zaspy do zaspy przegubu uchylała wszystkie swoje cegły niechodliwe przecież a przewertowały cały szmat On nie unikał symboli obiegowych erotyzmu Sam każdy usiłował parokrotnie obiec niby klomb kontaktu R z e c z j a s n a wszystko tu w źródle prądu a nad ptakami ściennej delty światła chciało się odświeżyć w żarówce promieniował sajdak kupidyna złociste pszczół gałęzie szły na chrust topiąc się już nie w wosku lecz w toposie I wtedy zaczynała się rzecz ciemna 24 NOC KU WIOŚNIE z Gennadija Ajgiego ciemno w sieni w odzieży jest budzące przestrach od drzewa albo od zwierzyny jakiej gorejącymi wysepkami zagrażające rozumowi płynie odległy krzyk koguta znaczy osypisko spełzającego kłębka ziemi i ciemność chroni własne słupy i zapadnie przyciągnięte z daleka niewiadomym ogniem by miejsce białym dać równinom polany krańce zacieniować 25 KTÓRA POEZJA CIEMNA W jego słowach zadomowiła się ciemność Ładne rzeczy kryształy wiersza: świerki w stojącej dotąd kotlinie wysoko górskiego powietrza które tak ciepło stroił uderzając w samogłoski niskie jak instynkt staną teraz całe w szybach czarnej jagody całe w kopalniach rozstrojonych dynamitem pianin że gdy dobędzie nawet stamtąd słowo „słońce” igliwie promienistych dawniej strun głosowych zaniesie się samym pyłem Rzeczy osobiste: życiorys ta rycina suchą igłą w której migotliwsze co rok rysy twarzy szumiały przecież przez okrągłą gałąź będą teraz niby rzeczy pościelowe zadomowionej ciemności że gdy spojrzeć tam pod spód po brzegach choćby jaśniejszego słowa „oko” ciemność ściele się i ściele ścianą odbitego śniegu Pozostaną mu już tylko rzeczy wzniosłe po ciemku będzie chciał je wynieść ponad słowo Sam przygaszony sam pogorzelisko 26 ALTÓWKA z Gennadija Ajgiego ptak czarny tutaj się zagubił o światły mnichu galerii i śniegu strzęp jak odznaczenie gwiazdą! zrywając się od gryfu padają listwy osiedli tu w obejściu które dawno pustoszeje i drewno lubi wywichnięcia drewna aksamit jedwabiu skrawki a struny niech wyraźniej kładą się na księgi oświetlone śniegiem na dachu przez okno 27 Cudze słowo 28 BEZPOŚREDNIOŚĆ ...nasze tęsknoty do bezpośredniości Żeby: linijkę myśli cieńszą niźli wnętrze igły i jeszcze: cieńszą niż lekarstwo drążące jej glebę a nawet: niż poszarpany jak drzewo iglaste seledyn tego lekarstwa bardziej włoskowatą przewlec przez myśli wasze bez pośrednictwa metalu – strzykawek – transportu ...nasze nadzieje na pokonanie przestrzeni by biegnąc przez oświetlony ptakami z prześwitów papieru czarnoziem farb drukarskich w którym grzęzną karoce ozdobnej kursywy ba: w którym strzelają myślniki – domyślne – myśliwe (że przychodzi nam na myśl nie to czego chcemy) nie połamać jej (tej myśli) kołem ...i oto nasze poniechanie marzeń o bezpośredniości nasze transportery iskrzące przekaźniki orkiestracje tropy tak zadbane że krew pobrana z myśli a i z czoła może w nich krążyć tak jak w sztucznej nerce Aż nie wyschnie 29 Z NASTAWIEŃ NA CUDZE SŁOWO PASTISZE 1. Zbigniew Herbert: Orzeszek zwany nieskończonością orzeszek nie rozgryza się w swych myślach nie ma szczęki psa nie przypomina sobie zeschniętego mózgu sam jest mózgiem skulonym w dwu łodziach mosiężnej łupiny wypełnionej dokładnie ideą nieskończoności zbliż się do orzeszka wypełnionego ideą nieskończoności wyrośnie stamtąd orzechowy kredens solidny i przytłaczający jak hełm możesz w nim teraz spać kręcić głową lewa prawa ułożyć czystą koszulę i nawet jeszcze jedną bajeczkę o orzeszku 30 2. Tymoteusz Karpowicz: Dym dosadny dym wskazuje już wpół do komina już zawrócił sobie głowę na pięcie aby głowić się nad dachem szyją już zachodzi po rozum do pieca ale zwraca na siebie sadzę choć ma oko wysadzone z siodła ale w gardle siodło ma na oku co go podejść górą od ręki on pod nosem pójdzie z dymem doliną co wywietrzyć w nim przez okno ptaka zdąży dostać klatek od przewiewu ledwo schwytasz w nim oddech za rogi już zapędza w kozi róg tchawicę cóż za dym dosadny się rozszczepia na czworo i na kolanie 31 3 . Witold Wirpsza: Ghauła W gwarze koszutsko-tybetańskiej brak do dziś dnia słowa posiłkowego GHAUŁA. Tak, po odprężeniu mrówkojada z ipekakuany (ipekakuana – krzew z rodziny marzanowatych tworzący środek wykrztuśny) można sobie powiedzieć: włosię, i można powiedzieć: Gustaw, nie można powiedzieć: ghauła. Ona też sugeruje wykrztuśność; doskonałość dwuskrzydłowej wykrztuśności wykszt krzt krztyna ni krzty rzty ty tfy – nie da rady (rada w późnej orientalistyce nie jest wyrażeniem pejoratywnym); Ghaułę można urodzić zjeść strwonić obstalować nie można jej jednak wykrztusić. 32 4. Tadeusz Różewicz: Dołki W samo południe samochód ciężarowy z ładunkiem wjechał na chodnik w sklep mięsny włosy mózg stópki ceres gulasz z serc dwojga on architekt ona w jego ciało wprowadzono szklane domy oko dach balkon mur goleń nie tworzą całości mijają lata nie tworzą całości czy się ze sobą w nim jego go który jak zamieszkacie w nim jego włosach ceresie kto pod nim dołki w policzkach temu szpadlem po łokcie do szpiku 33 5. Miron Białoszewski: puchy nie cię piekli się w synku zbrodniak spie-ekla oćca zeń w ciemię cepotłuk sióstr – gardłozerżnień – szarytek uotr a jak mu się odwinie to puchy nie cię to prześcieradłostworza oba obuchy chichy że chciałby z ja-jałowieć na złość 34 WIOSNA MIEJSKA z Konstantego Bolszakowa Eśmieranny, wiardogi, truwierni się maj, Lisoleśniąc eliały od pól alizielę. Wiąsyzami, wiązami ciszeje i tai, Pocałując w ściszonych wiarrasy i trele. Aksymilu, oksyma zyzami ze snu, Aksymilu oksyma się zim izoglosi. Pieniąc łaski wielemi wieleci wy lnu, Lilalotem alilnie wiał miałczej unosi. Eśmieranny, wiardogi, truwierni się maj. Alizielu! Bezskrzydłość nadskrzydeł ogłosisz. Eśmieranny, wiardogi, truwierni się maj. 35 PLAŻA U ŹRÓDEŁ LIRYKI Tu nie pod każdym dno zapada z chrzęstem w pamięć: w cień tak oderwany od człowieka jak gdyby był ruchomym liściem wnętrza karabinu I nie każda kropla słowa łatwo wpada w ucho A i pozbywając się jej nie wystarczy z głową przechyloną nad ostrożnym talerzykiem dłoni podskakiwać to na jednej to na drugiej nodze Nogi nie wystarczy: już spłonęła jak świeca 36 Uzwojeni 37 UZWOJONY Co się rzucało ludziom w oczy jak spod opon wychylony nagle skwer łzawiących dymów to jeszcze nie był On lecz Postać którą grał z dystansem W oddaleniu kurczyły się gibkie cyrkle gotyckiej perspektywy A Postać Postać przerastała go jak bandaż lub opadała luźno na ramiona Co się w nim czuło jak pod powiekami węzeł górskich śniegów już nie było Nim lecz zmyślną statuetką Głosu wewnętrznego On jak namiot szumiący nad swym Głosem i przez niego grany A między nimi takiż dystans wnęka pokurczonych cyrkli Przeto między zewnętrznym (Postać) a wewnętrznym (Głos) u z w o j e n i e m On był rodzajem złego przewodnika Z którym: gdy się chodziło choćby po podłodze cień który rzucał śniło się jak przepaść 38 SŁOWA PRZYBYSZA Z DOŁÓW Pochodzę z samych dołów społecznych Tak dawno że pół życia mi zjadła czynność pochodzenia Można przerywać myśli w najdrobniejszych ziarnach wstrzymywać oddech Ale pochodzi się nieustannie Nie ja kopałem tamte doły ostatecznie Nie zsypywałem na ich dno biedoty miejskiej jak parowiec wczepiony w korzeń błyskawicy zsypuje marynarzy do szczelin Biskaju Ruchy chłopskie rozpadającą się w darninie pokonaną klacz znam z opowiadań i w zapachu zboża Pięściami głową zbiłem te pieniądze Zbijałem je dłużej niż podkute buty Niż zadymka z tropu zbija myśliwego Czy mogę wyjść z tych nizin na powietrze Nie jestem chyba rybą głębinową Wolałbym nie wracać o spękanych kościach Na dół 39 CZŁOWIEK DO ZAPROGRAMOWANIA Kiedy już zwalczył w sobie co miał do zwalczenia Więc łupież i inne skłonności A trzeba wiedzieć skłonny był do rzeczy niskich jak zbocze pasma gór jak pasmo włosów które na dno transzei z brzękiem pada Kiedy już nawet skłonów tułowia zaprzestał Gdy już wywalczył w sobie mózg! elektronowy! Z siecią żaróweczek pełną srebrnych myśli z jednego zaciągu a każda mogła znaczyć tylko tak lub nie tak nie i czekał aż w nim ktoś zaprogramuje Ideę zwalczania innych Jak radośnie czekał to właśnie wtedy się musiało człowiekowi zemrzeć Świat go zwalczył: akurat zwalczał w sobie wszystko co miał do zwalczenia 40 CZYSTEJ KRWI ROMANTYK gdy się przyjęło mniemanie że oto doszedł do martwego punktu Tu wyobrażano sobie gwiazdę spalającą się w bezdrzewnej mapie nieba; umysłowości zbiologizowane Martwy Punkt widziały jako ślad po ukąszeniu: grot spirali wijącej się puszystym szlakiem w głębi skroni Że oto się doigrał. Tu już w grę wkraczały instrumentacyjne drgnienia słowa igrać zaskoczył ich opisem krwi Gdy oni przelewali ją w dzwoniące w palcach butle rosy w ampułki stawów górskich widziane z przełęczy; krwiodawstwo kwitło tu bowiem jak owa roślinność ekranu z której spadają węże gumowe na przegub; jego opis nie miał w sobie nic ze szkarłatu Nie pojawiło się w nim słowo „krwawnik” Ani zwrot „mrożący krew w żyłach” ze swą arktyką z zaprzęgiem słów wpuszczonych w tundrę dłoni A jednak czuło się w nim w r d z e n i a c h s ł ó w wzmożone nadciśnienie 41 JÓZEF K. Już sam zapis wyobraźni urzędnika bankowego K. – to czysta grafika Banknoty rylcem Nic z oleju Bodaj kropli życia Choćby i roślinnego jak płonący brzeg Nic Kreseczki Wiatr w kreseczkach Zwłaszcza wichrowatych jak żagle Lecz i one: zadrapania bardziej Sam chrust Sam rysunek inicjału „K.” – zauważyliście to? – biegnie Duże „I” bez postawionej słońcem kropki rtęci nad tą otwartą przecież jak równina głową „I”, jeszcze, z wbitym grotem rozwartego cyrkla którym ten geometra ten urzędnik chwyta papierową równinę oddechu Kropka odkopnięta biegnie po tych schnących jak arkusze strychach Nieprawdopodobne, myśli, to są tylko litografie Cała ta krzątanina Tusz Ten pył z myszkującymi kreseczkami pisma To nie może być groźne Te analogiczne jak i on, jak K., litery prawa biegłe cyrkle Czysta wyobraźnia Taki świat ktoś go wystrychnął na, jedynie, szkic do szubienicy, myśli, cała ta strychnina ołowica pył ......................................................................... Aż tu szelest pisanej pochyło równiny z której zbiegają kropki jak w kroplówce 42 SPIS RZECZY Moje bogactwo ZBRODNIE Obrót myśli Granica na moment Porozumienie Wywózka wozu. Z Tichona Czurilina Zbrodnie Opis wydarzeń Kosztem myśli Z życia słów MY Początek myśli: „my” Oś Transmisja gestu Krytyka niedociągnięć Lecę. Z Wasyla Kamieńskiego 13 X 1967 POEZJA CIEMNA Erotyk ścienny Noc ku wiośnie. Z Gennadija Ajgiego Która poezja ciemna Altówka. Z Gennadija Ajgiego CUDZE SŁOWO Bezpośredniość Z nastawień na cudze słowo. Pastisze Zbigniew Herbert: Orzeszek zwany nieskończonością Tymoteusz Karpowicz: Dym dosadny Witold Wirpsza: Ghauła Tadeusz Różewicz: Dołki Miron Białoszewski: puchy nie cię Wiosna miejska . Z Konstantego Bolszakowa Plaża u źródeł liryki UZWOJENI Uzwojony 43 Słowa przybysza z dołów Człowiek do zaprogramowania Czystej krwi romantyk Józef K. 44