Projekt okładki LESZEK RUDNICKI Redaktor ADAM MAZUREK Redaktor techniczny TADEUSZ PIWOWARCZYK Korekta BOŻENNA LADA Copyright by Oficyna Wydawniczo-Poligraficzna „ADAM" Warszawa 1993 ISBN 83-85207-35-K OFICYNA WYDAWNICZO-POLIGRAFICZNA „ADAM" ul. Urle 7/16, 02-943 Warszawa, tel. 42-53-64, Dział Kolportażu i Handlu 40-66-36 Księgarnia firmowa, ul. Krakowskie Przedmieście 62, 00-322 Warszawa, tel. 635-74-04 w. 285 Wydanie I Warszawa 1993 Fotoskład: Adam Sławczyk Studio, Warszawa Druk poUflpRo Spółka z o.o. w Sieradzu Edward Treter Bóg objawiony w miłosierdziu Beatyfikacja s. Faustyny Kowalskiej ,^^%DAM OFICYNA WYDAWNICZO-POLIGRAFICZNA I REKLAMOWO-HANDLOWA „ADAM" WARSZAWA 199F Teologia życia mistycznego Kościół żyje w blasku swoich świętych, rozwija się, rozkwita i idzie śmiało na spotkanie przyszłości, staje się twórczy i ustawicznie realizuje inspiracje Ducha Świętego, ale jednocześnie korzeniami swymi tkwi głęboko w Tradycji pierwotnej, stanowiącej jak wiadomo najcenniejsze elementy objawionej prawdy Bożej obok Pisma Świętego. Innymi słowami każdy święty jest żywym ogniwem tradycji chrześcijańskiej, która - niby krew w żyłach - pulsuje w duszach i sercach wierzących. Jest też przykładem współpracy człowieka z łaską Bożą, powiększoną w sobie o nowe zdobycze nadprzyrodzone i pomnożoną jak owe talenty ewangeliczne złożone przez włodarza w rękach „sługi wiernego i dobrego". Drogi Boże nie są podobne do ludzkich i zawsze prowadzą przez głębie tajemnic nie znanych należycie w życiu doczesnym. To atoli jest pewne, że Bóg w swym nieskończonym i niepojętym miłosierdziu pochyla się nad człowiekiem bezustannie, wydobywa go z nieprzebytej dżungli błędów, z przepastnych czeluści grzechów i z niesłychanie dotkliwej niedoli słabości. Święty to człowiek, który się pozwala prowadzić i nieść, jak owca w ramionach dobrego pasterza. Święty to człowiek, który na wołanie łaski odpowiada ochoczo: oto jestem, Panie! Jestem gotów uczynić wszystko, czego pragniesz dla mnie: mądrze i należycie włodarzyć zasobami łaski i kroczyć posłusznie za natchnieniem woli Bożej. Święty to człowiek, który zechciał pojąć i zrozumieć prawdziwy sens życia: w oczach świata jest ono celem, ale w świetle Prawdy jest jedynie wędrówką i środkiem wiodącym do celu, wstępem do wieczności, próbą ognia i egzaminem dojrzałości duchowej, dojrzewaniem do żniwa i przekraczaniem pomostu rzuconego między znikomością i trwałością, między śmiercią i bytem wiecznym. Dlatego święci odrywali wzrok od ziemi i podnosili go w niebo. Tam szukali trwałego miejsca dla siebie w niezawodnym i palącym instynkcie samozachowawczym wypływającym z wiary i nadziei, która jest matką mądrych. Widząc w bliźnim Chrystusa, a co za tym idzie, przyjmując wobec niego (i Chrystusa) postawę, jakiej Bóg oczekuje,^ człowiek ma prawo wierzyć, że w dniu sądu spotka samego Chrystusa. Święci są tymi, którzy taką postawę uczynili celem swego życia. Są oni konkretnym dowodem skuteczności łaski Bożej; przekonują, że człowiek - niejednokrotnie żyjący w skrajnie trudnych sytuacjach - może realizować Boży plan uświęcenia świata. Cześć jednak oddawana świętym czy błogosławionym jest zawsze wielbieniem samego Boga. Kanonizując, czy beatyfikując poszczególnych ludzi czy całe ich grupy, Kościół nie traktuje ich jako obrazu „triumfalizmu", lecz jako wyraz swego życia. Dzięki świętym i błogosławionym Kościół staje się „znakiem dla narodów", „światłością świata i ludów". W kontekście tych rozważań warto przypomnieć słowo Ojca Świętego wypowiedziane podczas trzeciej pielgrzymki po Polsce. W Tarnowie, w homilii podczas Mszy św. beatyfikacyjnej bł. Karoliny Kózkównej powiedział: „Bóg wybrał właśnie to... co niemocne, aby mocnych poniżyć, aby zawstydzić mędrców (por. l Kor l, 27). Czyż, Święci są po to, ażeby zawstydzać? Tak! Mogą być i po to. Czasem konieczny jest taki zbawczy wstyd, ażeby zobaczyć człowieka w całej prawdzie. Potrzebny jest, ażeby odkryć lub odkryć na nowo, właściwą hierarchię wartości. Potrzebny jest nam wszystkim, starym i młodym. (_...) Święci są po to, ażeby świadczyć o wielkiej godności człowieka. Świadczyć o Chrystusie ukrzyżowanym i zmartwychwstałym dla nas i dla naszego zbawienia, to znaczy równocześnie świadczyć o tej godności, jaką człowiek ma wobec Boga. Świadczyć o tym powołaniu, jakie człowiek ma w Chrystusie"1. Powołanie do świętości jest odwiecznym zamierzenim Boga w stosunku do człowieka: w stosunku do błogosławionej Siostry Faustyny. Powołanie do świętości jest z kolei owocem Objawienia i poznania. Mówi o tym Ewangelia: „Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie. Wszystko przekazał mi Ojciec mój. Nikt tu nie zna Syna, tylko Ojciec, ani Ojca nikt nie zna, tylko Syn, i ten komu Syn zechce objawić" (Mt 11, 25-27). Prawdziwa mądrość i rozumność zakładają postawę „prostaczka", rozumianą jako uległość Duchowi Świętemu. Powołanie do świętości jest udziałem ewangelicznych „prostaczków", którzy całym sercem przyjmują Boże objawienie. Poznanie to bowiem jest równocześnie przyjęciem wezwania: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy. Weźcie moje jarzmo na siebie i ode Mnie" (Mt 11, 28-29). I oto przychodzą do Chrystusa tak właśnie, jak przyszła s. Faustyna ze Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia i biorą na siebie Jego jarzmo i uczą się od Niego, „bo jest cichy i pokornego Serca. I znajdują ukojenie dla dusz swoich" (por. Mt 11, 28-29). To wszystko zaś jest dziełem miłości. Świętość opiera się przede wszystkim na miłości. Jest jej dojrzałym owocem. - Miłość, która potężna jest jak śmierć, miłość, której nie zdołają ugasić wody wielkie, miłość, za którą trzeba oddać całe bogactwo domu swego (por. Pnp 8, 6-7). Tak mówi o tym autor „Pieśni na pieśniami". Faustyna Kowalska urodziła się w Głogowcu 25 VIII 1905 r., zmarła 5 X 1938 roku w Krakowie-Łagiewnikach. Podobna droga prostoty, ubóstwa i pasmo cierpień niedostrzegalnych, bo codziennych i wyniszczająca płuca i przewód pokarmowy gruźlica, dobrowolne przyjęcie choroby jako współuczestniczenie w Drodze Krzyżowej. Doświadczenie mistyczne prostej dziewczyny. Siostra Faustyna, nie ukończyła nawet szkoły powszechnej, w klasztorze zaś wciąż zaprzątnięta pracą w kuchni i w ogrodzie, na końcu - przy furcie, nie miała w ręku książek traktujących o życiu mistycznym. Najbardziej jednak tajemnicza i wstrząsająca jest historia objawienia się s. Faustynie Chrystusa Miłosiernego. I ta łatwość codziennego obcowania z Mistrzem, do którego zwracała się z prostotą, ufnością i czystością dziecka. Rozważania o tajemnicy Miłosierdzia notowane są często ukradkiem przed wścibskimi siostrami. Przepojona radykalizmem ewangelicznym, czyniła wszystko ze względu na Chrystusa, z całkowitym bezwarunkowym poddaniem się woli Bożej, gorąco pragnąc ostatecznego zjednoczenia z Bogiem. Eucharystia dawała jej siłę do uświęcania się i kontemplacji Miłosierdzia Bożego. Siostra Faustyna posiadała umiejętność pełnego naśladowania Chrystusa Pana i wcielenia swej osobowości w pełność Chrystusowej doskonałości. Naśladowała więc Boskiego Mistrza tak w życiu kontemplacyjnym, jak i czynnym będąc Apostołką Bożego Miłosierdzia. Zdobyła umiejętność oceny własnej wartości - stąd wielka pokora, i wartości duchowej bliźnich - stąd wielka gorliwość w nawracaniu grzeszników i uświęcaniu wszystkich napotkanych na drodze swego życia. Głosiła i realizowała tę prawdę Chrystusowego miłosierdzia: człowieka, choćby błądził, nie można nigdy przekreślić. Chrystus dał tego przykład w ostatnim momencie życia, rozgrzeszając łotra na krzyżu. Ponad wszystko człowiek jest przedmiotem łaski Bożej. Największy ze świętych może się stać potępieńcem, jeśli opuści go łaska; największy zbrodniarz może się stać dzieckiem nieba, jeżeli Bóg pociągnie go ku sobie w sposób niezwykły. S. Faustyna posiadała więc łaskę szczególną - mistycznego życia duchowego, dlatego była łagodna, pociągała przykładem życia ofiarnego. Świat oceniała nie z punktu widzenia utylitaryzmu, lecz jako dzieło rąk Bożych, dzieło piękne i dobre, szlachetne i potrzebne dla osiągnięcia celu nadprzyrodzonego. Kochała więc wszystko co pochodziło od Stwórcy i w stworzeniach widziała odblask wszechmocy Boga. Jakże wielkim musi być Bóg, skoro jego dzieła są tak zadziwiające. Całe jej życie było niedościgłą relacją nadprzyrodzoną kochającego serca do Stwórcy i stworzenia. Natura, świat, ludzie tworzyły w jej oczach cudowną harmonię i symfonię z dominantą wdzięczności za łaskę życia nadprzyrodzonego, którego szczytem jest miłość do Miłosiernego Zbawiciela. Wiadomo, że kontemplacja i ekstaza niektórych świętych trwała krótko, jakby przez błysk promienia, lecz jej wartość była niepojęcie, niewypowiedzianie ogromna. Odpowiedzią na to ze strony Boga jest przeżycie tak słodkie i tak cudownie uszczęśliwiające, że nie ma w słowniku ludzkim wyrazu zdolnego określić chociażby w przybliżeniu stanu, w jakim znajduje się człowiek „oglądający Boga" z tej biednej ziemi, z tej łez doliny. Bo bliższe i istotniejsze jest zatonięcie duszy w Nieskończoności, niż kropli wody w bezmiarze oceanu. Takie doznanie może być, rzecz jasna, wyłącznie dziełem łaski. Bóg stawia jedynie warunek prawdziwej miłości, miłości na jaką tylko zdobyć się potrafi ludzkie serce. Bo to, co nazywamy miłością w pojęciu ziemskim, jest najczęściej tylko „chemią krwi", sprawiającej ferment i zamęt grzechu. Gdyby ludzie zdobyli się kiedyś na miłość prawdziwą w skali całego świata, ziemia byłaby znów rajem, a każde serce ludzkie bezustannym hymnem wdzięczności za to, że ...człowiek może być aż tak bardzo kochany ...! Jak w pismach mistyków, tak i w „Dzienniczku" s. Faustyny znajdujemy wiele metafor i alegorii. Drążenie w tajemniczych pokładach duszy ludzkiej i uprzystępnienie naszemu „niedoskonałemu wzrokowi światłości nieprzystępnej" należy bez wątpienia do zakresu 8 umiejętności iście pozaziemskich (por. Dz str. 767, 768, 769, 770, 771, 772-775). Bóg odsłania swoim wybranym tylko niektóre przejawy łaski i skutki jej tajemniczego działania w duszy. Nic też dziwnego, że w „Dzienniczku" s. Faustyny zawarte są prawdziwe perły odbijające blask prawdy Bożej, perły te jednak wydobywać trzeba z gleby ludzkich słów nie rezygnując bynajmniej z głębokiej analizy psychologicznej. Posłannictwo siostry Faustyny hrystusowa misja: „Jak Ojciec Mnie posłał, tak i Ja was posyłam", przekazane przez Zbawcę Apostołom i rodzącemu się Kościołowi, ujawniła się w sposób oryginalny w życiu i działalności apostołki miłosierdzia s. Faustyny. Nieustanne niepokojenie serc tych, których Chrystus w Duchu Świętym zapraszał i zaprasza przez całą historię Kościoła, stało się faktem w życiu s. Faustyny. Duch Święty bowiem „mieszka w Kościele, a także w sercach wiernych jak w świątyni" (por. l Kor 3,16; 6,19) mówi Konstytucja dogmatyczna o Kościele, w nich przemawia i daje świadectwo przybrania za synów (por. Gal 4, 6). Prowadząc Kościół do wszelkiej prawdy (por. J 16, 13) i jednocząc we wspólnocie... i posłudze, uposaża go w rozmaite dary hierarchiczne oraz charyzmatyczne" (KK 4). Wszystkie posłannictwa ofiarowane Kościołowi bezpośrednio przez Boga posiadają coś z właściwości Boga: są zarazem w pełni konkretne i zupełnie niepojęte. Dlatego właśnie działają w Kościele pobudzająco i rozpalające, zarówno na szerokie rzesze wiernych, gdyż każdy z nich odkrywa coś, co mu odpowiada, jak i na badania prowadzone przez teologów i tych wszystkich, którzy zgłębiają zjawisko jakim był dany święty i słusznie odkrywają w nim i opisują coraz to nowe aspekty. Oczywiście nikt nie jest obowiązany czcić jakiegoś świętego, wierzyć w jakiś szczególny cud czy prywatne objawienia i przyjmować słowa lub naukę któregoś ze świętych jako autentyczną wykładnię Objawienia. Dla ludu są oni przede wszystkim nową, ofiarowaną przez Ducha Świętego formą naśladowania Chrystusa w życiu, ilustracją Ewangelii i przykładem życia nią każdego dnia. Najważniejsze w życiu świętego, czy powołanego przez Boga jest jego posłannictwo, dany przez Ducha Świętego nowy charyzmat. 10 Człowiek, który go otrzymał i niesie, jest tylko jego sługą, słabym i nawet w największych dokonaniach nieużytecznym sługą, w którym istnieje nie jego osoba, lecz świadectwo, zadanie, urząd. „Nie był on światłością, lecz posłanym, aby zaświadczyć o światłości" (J 1,8). Wszyscy święci, właśnie oni zdają sobie sprawę z nieudolności swojej służby posłannictwu i trzeba im wierzyć, gdy mówią o tym tak dobitnie. Najważniejsze w nich są nie „heroiczne" osobiste „osiągnięcia", lecz bezwzględne posłuszeństwo, z którym oddali się raz na zawsze na służbę posłannictwu1. Posłannictwo Siostry Faustyny polega na: - przypomnieniu odwiecznie znanej prawdy o miłości miłosiernej Boga do człowieka, - przekazaniu nowych form kultu Miłosierdzia Bożego, - zainspirowaniu ruchu odnowy religijnej, określanej w „Dzienniczku" mianem nowego zgromadzenia. Takie ujęcie posłannictwa wynika z analizy teologicznej jej pism: „Dzienniczka" i „Listów". Jeśli społeczeństwo współczesne żyje w ciągłej obawie kosmicznego zniszczenia atomowego, „Dzienniczek" przypomina ludziom nieskończone Miłosierdzie Boga, który może uratować ludzkość od zagłady. Człowiek współczesny, znużony gonitwą za doznaniami ziemskimi, szuka rzeczywistości pozaziemskiej, aby zaspokoić odwieczne pragnienia swego ducha. Wiemy dobrze, jak w wielu krajach zmęczeni przesytem czy brakiem tych dóbr, szukają kontaktów ze światem ducha. Czynią to na różny sposób. Najczęściej ludzie chcą dowiedzieć się o losie swych najbliższych, którzy odeszli z tego świata. Inni bardziej nastawieni na przyszłość, szukają wiadomości od bytów pozaświatowych odnośnie do przyszłości tego świata, a nawet ich osobistej przyszłości. Mało jest takich, którzy szukają własnego udoskonalenia, chociaż tego nie wykluczają. Na tle prądów parapsychologicznych, adwentystycznych i profetycznych, staje przed nami mistyczka s. Faustyna i dzieli się z nami doświadczeniami nadprzyrodzonymi, czyli pozanaturalnymi, które prawdziwie mogą zaspokoić pragnienie ducha ludzkiego, doprowadzić do doskonałości przez realizowanie posłannictwa jej zleconego przez ludzi dobrej woli. To co ona osiągnęła, może zdobyć każdy człowiek, spełniając największe przykazanie Boga Miłości miłosiernej. 11 S. Faustyna w swoim „Dzienniczku" przekazała, na podstawie prywatnych objawień, nabożeństwo do Miłosierdzia Bożego. Przedmiotem nabożeństwa, tzn. religijnej czci uwielbienia, może być tylko Bóg. Bóg jest doskonały. A więc wszystko, co jest w Bogu, jest Nim samym. Bóg jest nie tylko wszechmocny, ale - Wszechmocą; nie tylko miłuje nas, ale jest Miłością; nie tylko jest miłosierny, ale jest Miłosierdziem. Co, według s. Faustyny, jest przedmiotem nabożeństwa do Miłosierdzia Bożego? Aby na to odpowiedzieć zobaczmy, w jakim znaczeniu używa s. Faustyna terminu miłosierdzie. O nabożeństwie mówią aż 82 jej objawienia prywatne. Ponad połowa nie określa bliżej terminu miłosierdzie. W 6 wypadkach miłosierdzie jest równoznaczne z miłością, w 4 znaczy tyle samo co litość, w 4 - dobroć, w pozostałych - oznacza samego Jezusa. Ma więc to słowo znaczenie biblijne („hesed" w Starym Testamencie i „eleos" w Nowym Testamencie) i oznacza pomoc człowiekowi cierpiącemu niedostatek lub nędzę. W tym znaczeniu miłosierdzie jest zatem miłością Boga i bliźniego w nas. Według s. Faustyny „miłość jest kwiatem, a miłosierdzie owocem". Tak rozważane miłosierdzie jest największym przymiotem Boga. Miłosierdzie Boże jest nie tylko przedmiotem, ale i motywem tego nabożeństwa. Przymioty Miłosierdzia Bożego skłaniają nas do niezachwianej wytrwałości i nieograniczonej ufności wobec tegoż Miłosierdzia. Konsekwencją Miłosierdzia Bożego, wynikającą z Jego wielkości, jest zasada, że Bóg troszczy się o sprawy wszystkich tych, którzy Mu ufają. Jezus „mówi" o tym s. Faustynie wielokrotnie w swych objawieniach: „Im większa nędza, tym większe prawo do miłosierdzia mojego"; Im większy grzesznik, tym większe ma pra\vo do miłosierdzia mojego; „Jestem hojniejszy dla grzeszników, niżeli dla sprawiedliwych". Jest oczywiste i wynika to z prawa moralnego, że w udzielaniu pomocy pierwszeństwo ma ten, komu ona jest bardziej potrzebna. Mówił o tym Jezus w Ewangelii, o większej radości w niebie z jednego nawróconego grzesznika niż 99 sprawiedliwych nie potrzebujących pokuty. Istotą nabożeństwa do Miłosierdzia Bożego jest u f n o ś ć ze strony człowieka. Bez ufności nie ma nabożeństwa. Każdy zewnętrzny akt nabożeństwa jest pusty, nie powoduje żadnych skutków, jest bezowocny, gdy nie 12 jest wykonywany z ufnością. Uczcić Boże Miłosierdzie znaczy zwrócić się do niego z ufnością. Konieczność ufności jest nieodzowna. Mówi o tym Jezus aż w 34 objawieniach do s. Faustyny. Już sama ufność, nawet bez konkretnych aktów nabożeństwa do Miłosierdzia Bożego, zapewnia skutki tego nabożeństwa. Ufności nie można rozumieć tutaj jako uczucia. Jest ono postawą wypływającą z całego życia chrześcijańskiego. Jezus nazwał ją wiarą, oczekiwał jej od swych wyznawców: „Jeżeli będziecie mieć wiarę jako ziarnko gorczycy (...) nic niemożliwego nie będzie dla was" (Mt 17, 20). Jest to więc postawa chrześcijańskiej nadziei. Wyrasta ona z wiary i ściśle wiąże się z pokorą oraz skruchą za grzechy. Ta ufność jest otwarciem się duszy na przyjęcie Bożej łaski i wołaniem o nią. Jest więc postawą nieustannej modlitwy. Ufność w Miłosierdzie Boże wyraża się czynnie przez świadczenie miłosierdzia wobec bliźnich. „Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią" (Mt 5, 7). Gdy miłosierdzia nie można pełnić czynem, trzeba realizować „miłosierdzie ducha", tzn. praktykować je słowem, a gdy i tego nie można, należy pełnić je modlitwą. A modlić się może każdy i zawsze.2 W życiu człowieka nie ma przeszkód, które by uniemożliwiały czynienie miłosierdzia. Główna przeszkoda stawiana jest przez złego ducha, który staje na drodze do Boga wszystkich ludzi, zniechęca ich, by nie oddawali się modlitwie i życiu sakramentalnemu, bo wie, jak takie ćwiczenia wyrywają mu duszę ze szponów. Szatan jest artystą kuszenia. Potrafi oczarować duszę takimi mirażami - piękna pozornego, że tylko wiara i pokora zdolne są zagrodzić im drogę do ludzkiego serca, by nie uległo, nie utonęło jak mucha zbłąkana w naczyniu z miodem. Raz więc palą się w duszy płomienie pożądań zmysłowych, kiedy indziej napawa ją ów demon - artysta zgnilizną zwątpienia, podsuwa przepaście rozpaczy. Wiedziała o tym także s. Faustyna z własnych doświadczeń. Zwyciężona pokusa jest jakby pierścionek zaufania ofiarowanym duszy przez Boga. Bóg jest nieskończenie hojny w rozdawaniu swych darów, trzeba tylko nastawić się na ich przyjęcie, a wskazania s. Faustyny: modlitwa, czyn, słowo są tymi bramami, wrotami, które prowadzą nas do skarbów Bożego Miłosierdzia. Na ten temat napisał wspaniałe myśli Prymas Polski, kard. Stefan Wyszyński. Według kardynała, serce ludzkie jest wielką tajemnicą, narzędziem wielkich możliwości w służbie duszy i ciała. Od człowieka zależy wykorzystanie dla swego uświęcenia tych niewyczerpanych zasobów energii ludzkiej, fizycznej i duchowej: „Największa nieznana 13 człowieka: serce. Tak wspaniałe, że Bóg o nie zabiega. Tak potężne, że nie może oprzeć się miłości Wszechmocnego. Tak mdłe, że chwyta je w sieci niejedna słabość. Tak szalone, że może zburzyć wszystko: szczęście i wszelki ład. Tak wierne, że idzie na lep każdej słodyczy. Tak pojemne, że pomieści w sobie wszystkie sprzeczności. I to niemal w każdym człowieku i to - niemal w jednym drgnieniu oka... Ale człowiek stokroć wspanialszy, bo zdoła nim rządzić. A Bóg? On jeden zna drogi do najbardziej tajemniczego serca, i dlatego na krzyżu człowiek otworzył serce Boga, „aby poznać jego zamysły - cogitatio-nes".3 Serce czyste i pokorne w swej czystości kryształu pozwala wejść w nie światłu i przejść przez nie dalej, pozwala sercu „widzieć Boga" w całej Jego chwale. Siostra Faustyna modliła się, by promienie miłosierdzia oczyściły jej serce: „O słodki promieniu Boży, prześwietlaj mnie do najtajniejszej głębi, bo pragnę dojść do jak największej czystości serca i duszy" (Dz 852). Postawa miłosierdzia winna stawać się nieodzownym czynnikiem kształtującym wzajemne stosunki między ludźmi w duchu najgłębszego poszanowania wszystkiego co ludzkie. Godne przypomnienia są słowa nuncjusza apostolskiego, abpa J. Kowalczyka wygłoszone podczas Mszy pontyfikalnej odprawionej w warszawsko-praskiej katedrze pw. św. Michała i św. Floriana koncelebrowanej 5 XI 1992 r. w intencji uproszenia zwycięstwa Miłosierdzia Bożego w naszej Ojczyźnie i na całym świecie oraz o rychłą beatyfikację s. Faustyny Kowalskiej. W zakończeniu abp J. Kowalczyk powiedział: „Współczesny świat i współczesna Polska tak bardzo potrzebuje miłosierdzia. Niech więc trwa żarliwa modlitwa, jaką pielęgnujecie w tej świątyni, to wołanie o miłosierdzie na miarę potrzeb i zagrożeń dzisiejszego człowieka. To wasze modlitewne wołanie niech będzie wypełnione całą prawdą o miłosierdziu, jaka znalazła swój bogaty wyraz na kartach Pisma świętego. W waszej modlitwie idźcie za każdą zabłąkaną owcą, choćby tych zabłąkań były miliony, idźcie szukać każdej zagubionej wartości ludzkiej, choćby nieprawość przeważała w świecie nad uczciwością i powtarzajcie: «Dla Jego bolesnej męki miej miłosierdzie dla nas i całego świata.» Takiej postawy uczy nas s. Faustyna, która w swym «Dzien-niczku» mówi o tym, że Jezus czyni ją szafarką swego miłosierdzia."4 Cierpienie. Najrozległejszy teren dla ofiar znalazła s. Faustyna w cierpieniu. Dzisiejszy człowiek najwięcej zdumiewa się jej stosunkiem do cierpienia. On przecież za wszelką cenę chce wyeliminować je z życia, broni się przed nim ze wszystkich sił, a oto spotyka się z kimś, kto nie 14 tylko akceptuje cierpienie, nie tylko mówi z entuzjazmem o jego wartości, ale we własnym życiu okazuje heroizm w cierpieniu. Jesteśmy ciągle oddaleni od właściwego zrozumienia postawy s. Faustyny wobec cierpienia. Cierpienie zawsze stanowiło dla człowieka zagadkę. Ludzkość spotykając się z nim, najczęściej przeżywała je jako absurd, nie mogąc się powstrzymać, aby w ślad za Jobem nie rzucić w niebo gorzkiej skargi i bolesnego pytania: „dlaczego"? Dopiero od Ewangelii pada na to zagadnienie snop światła, nie usuwając jednak tajemnicy. Chrystus Pan wzywa swoich naśladowców, aby codziennie brali na ramiona swój krzyż. Św. Paweł twierdzi, że Bóg przeznaczył nas, abyśmy się stali „podobni obrazowi Syna Jego". Najbardziej upodabnia nas do Chrystusa cierpienie należycie przyjęte. Najpierw dlatego, że oczyszcza duszę od zła, które w niej tkwi, odrywa ją od ziemi i od niej samej. Upodabnia również człowieka do Zbawiciela w jego posłuszeństwie, gdyż On przyjął krzyż z posłuszeństwa dyktowanego miłością ku Ojcu. Przez cierpienie chrześcijanin uczestniczy również w zbawczej misji Chrystusa. Cierpieniu może on podołać jedynie wówczas, gdy powoduje nim miłość: miłość względem Ojca i miłość wdzięczna dla Chrystusa, który umiłował nas i „samego siebie wydał za nas" (Ef 5, 2). To posłuszeństwo chrześcijanina zdolne jest wznieść go tak wysoko, że okiem wiary dostrzeże w cierpieniu dowód miłości Boga ku człowiekowi. - Takie właśnie było cierpienie s. Faustyny, która daje żywą lekcję cierpienia, ukazuje na własnym przykładzie, jak powinien cierpieć chrześcijanin - przyjmując wszystko z rąk Bożej Opatrzności i wszystko składając w ofierze dla własnego uświęcenia i dla ratowania grzeszników od zguby wiecznej. Słowa s. Faustyny o cierpieniu zanotowane w „Dzienniczku" jaśnieją światłem osobistego świadectwa, bowiem całkowite oddanie się woli Ojca Niebieskiego i wewnętrzna postawa pozwalają jej Faustynie wołać za św. Pawłem: „Teraz raduję się w cierpieniach za was i ze swej strony w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół" (Koi l, 24). Postawa s. Faustyny jest świadectwem człowieka bez reszty ufającego Chrystusowi, który okazał „wierność Ojcu, aż do śmierci - i to śmierci krzyżowej" (Flp 2, 8). Nie oznacza to, iż każe ona szukać cierpienia czy masochistycznie je powiększać, ale radzi, by obecne w życiu każdego człowieka cierpienie traktować jako dar, jako możliwość naśladowania Chrystusa i zjednoczenia się z Nim najściślej, jak tylko można w życiu. Siostra Faustyna powie, iż aniołowie gdyby mogli, zazdrościliby nam Eucharystii i cier- 15 pienia, wyrażając lakonicznie tę samą chrześcijańską wizję cierpienia, którą święta Katarzyna ze Sieny opisała ze swoistą pasją i radykalizmem. S. Faustyna posiadała wrażliwą naturę. Wszystko co czyniła, czyniła z pasją. Niczego nie wykonywała połowicznie bez serca. Posłannictwo s. Faustyny - Orędzie o Bożym Miłosierdziu i mistyczne przeżycia s. Faustyny Kowalskiej z Krakowskich Łagiewnik - są łaską dla niej i dla całego Kościoła. W swym „Dzienniczku", „Listach" próbowała nam przekazać niewyrażalne doświadczenie mistyczej jedności przyrodzonego z Nadprzyrodzonym, intymnego kontaktu z Najwyższą Prawdą, Dobrem i Pięknem. Pisma mistyków wyrażają zawsze ich płomienną miłość do Boga, ale są też świadectwem ich miłości bliźniego, któremu usiłują opisać swe doświadczenia, z którymi chcą się podzielić radością przebywania z Bogiem. Owe doświadczenie i przebywanie rodzi wiedzę i moc właściwą tylko mistykom. Zatem nie można tej wiedzy analizować, a mocy - oceniać za pomocą „naukowych" metod. Pisma mistyków trzeba przede wszystkim kontemplować i przeżywać. Przy lekturze dzieł mistyków należy posługiwać się tymi samymi co oni „narzędziami" poznania, czyli - miłością i wiarą. Trzeba czytać mistyków tak, jak się słucha najpiękniejszej muzyki, która przed słuchaczem wolnym od muzykologicznych schematów odsłania rzeczywistość przekraczającą czas i dźwięk, prowadząc go - jak chociażby Marche religieuse z Mszy Koronacyjnej Cherubiniego - od zachwytu pięknem przyrodzonym do przeczucia szczęścia z bezpośredniego kontaktu z Pięknem Nadprzyrodzonym. Dla wielu z nas „Dzienniczek" s. Faustyny może być drogowskazem, lustrem, w którym odnajduje przejrzyście odmalowane własne nieudolne poszukiwania, fragmentaryczne doświadczenia czy wreszcie zachętę, byśmy nie zatrzymywali się w ciepłym duchowym samozadowoleniu. S. Faustyna, jak każdy mistyk, przeżywała bardzo głęboko i zrozumiała bardzo wyraźnie owo fundamentalne doświadczenie życia duchowego, jakim jest tęsknota za zjednoczeniem się z Bogiem. Starała się przekazać nam jak najwięcej, chociaż -jak pisał Orygenes - im głębiej mistyk zgłębia się w tajemnice Boże, tym więcej widzi rzeczy niemożliwych do zrozumienia. Owe rzeczy wymykające się racjonalnym analizom mistycy poznają w bezpośrednim obcowaniu z Bogiem, ale nigdy nie mogą ich opisać słowami. Trzeba o tym pamiętać, czytając teksty s. Faustyny Kowalskiej. Trzeba jej być wdzięcznym za to wszystko, co nam przekazała. ' 16 O ciągłej żywotności i aktualności spuścizny s. Faustyny świadczy nie gasnące zainteresowanie jej posłannictwem o Miłosierdziu Bożym, świadczy nie gasnące zainteresowanie jej orędziem. Dowodzi tego obszerna bibliografia obejmująca studia poświęcone błogosławionej s. Faustynie. Jeden z cenzorów Kongregacji do Spraw Kanonizacyjnych stwierdził: „Nie może nie wywoływać wrażenia bogata «Bibliografia chronologiczna», która liczy 570 tytułów w różnych językach, począwszy od 1936 aż do 1991, a dotycząca Sługi Bożej i jej orędzia o Bożym Miłosierdziu" (Orzeczenie II).5 Świadczy to o dużym zainteresowaniu i zapotrzebowaniu na publikacje o tej tematyce. Siostra Faustyna cnoty wiary, nadziei i miłości - cnoty teologiczne i moralne praktykowała w stopniu heroicznym, jako córka Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia, które niosą współczesnemu społeczeństwu swą chrześcijańską i katolicką wiarę, niewzruszoną pewność istnienia ojcostwa Boga, ufność w orędzie Jezusa Chrystusa. Tylko Chrystus jest pełnią prawdy i tylko za pośrednictwem Chrystusa możemy dotrzeć do Boga Ojca. Święci błogosławieni byli mistrzami w realizowaniu powołania nadprzyrodzonego. Spojrzenie na nich dodaje nam sił na trudnej drodze szukania doskonałości; ich przykład działa pociągająco. Błogosławiona Siostra Faustyna Kowalska wzywa nas do odważnego zaufania Bogu i czynnej miłości bliźniego. Przypomina nam ewangeliczną naukę o powołaniu do zjednoczenia z Bogiem. Zapewnia nas, że jeżeli zatracimy się w morzu nieogarnionej miłości Bożej „przewyższającą wszelką wiedzę", zaspokoimy wszystkie nasze pragnienia i zostaniemy „napełnieni całą pełnią Bożą" (Ef 3, 19). Jan Pawel II o Miłosierdziu Bożym T. ajemnica miłosierdzia Bożego, tak bliska człowiekowi, już od dawna nurtowała Ojca Świętego. Świadczy o tym treść pierwszego jego dramatu „Brat naszego Boga", pisanego w latach 1945-1950. Głównym jego bohaterem jest święty br. Albert Chmielowski, postać, która fascynowała młodego ks. Karola Wojtyłę. Autor dramatu głosi, że miłosierdzie w formie pomocy materialnej „za prawo spokojnego posiadania milionów" nie wystarcza i nie rozwiązuje problemu niesprawiedliwości społecznej. Opowiada się natomiast za miłosierdziem, którego idealną realizację odnajduje w Ecce Homo. Przed obrazem umęczonego Chrystusa wypowiada bohater swoisty monolog: Natrudzileś się w każdym z nich Zmęczyłeś się śmiertelnie Wyniszczyli Cię - To się nazywa Miłosierdzie. Przy tym pozostałeś piękny. Najpiękniejszy z synów ludzkich. Takie piękno nie powtórzyło się już nigdy później O, jakież trudne piękno, jak trudne Takie piękno nazywa się Miłosierdziem. Miłosierdzie płynące z Boga, dźwiga wzwyż, wyzwala Człowieka z nędzy nie tylko materialnej, czyni go lepszym. Kardynał Karol Wojtyła w kazaniu na 50-lecie śmierci Brata Alberta - przypomniał, że miłosierdzie i chrześcijaństwo jest wielką sprawą naszych dni. Jeżeliby nie było miłosierdzia, nie byłoby chrześcijaństwa. W służbie miłosierdzia nawet fundusze nie są najważniejsze, nawet domy, zakłady i szpitale nie są najważniejsze, chociaż są to środki 18 niezbędne. Najważniejszy jest człowiek, trzeba świadczyć o swoim człowieczeństwie sobą. Trzeba, ażeby nasze człowieczeństwo wróciło na nowy sposób uwrażliwione na człowieka, jego potrzeby, jego niedolę i cierpienia, było darem serca dla bliźniego. Motywem napisania encykliki o miłosierdziu Boga było zatroskanie Papieża o losy ludzkości zagrożonej w swoim istnieniu. Papież przypomina jeszcze raz światu tajemnicę miłości miłosiernej obecnej i działającej w świecie współczesnym i jedynie przezwyciężającej wszelkie zło moralne, wyzwalającej z niewoli grzechu, szatana i nawet śmierci, która już została przezwyciężona na Golgocie. W tym zwycięstwie mamy pomagać Chrystusowi przez codzienne powstawanie do nowego życia. W encyklice „Dives in misericordia" papieża Jana Pawła II, w rozdziale VIII, zatytułowanym: „Modlitwa Kościoła naszych czasów", czytamy: „Kościół głosi prawdę o miłosierdziu Boga objawioną w ukrzyżowanym i zmartwychwstałym Chrystusie i wyznaje ją na różne sposoby (...) Jednakże w żadnym czasie, w żadnym okresie dziejów - a zwłaszcza w okresie tak przełomowym, jak nasz - Kościół nie może zapomnieć o modlitwie, która jest wołaniem o miłosierdzie Boga wobec wielorakiego zła, jakie ciąży nad ludzkością i jakie jej zagraża. To właśnie jest podstawowym prawem i zarazem powinnością Kościoła w Jezusie Chrystusie" (DiM 15). Jednym z tych „różnych sposobów" wołania o miłosierdzie Boga dla świata, Kościoła, Polski, jest nabożeństwo do Miłosierdzia Bożego w formie przekazanej przez s. Faustynę Kowalską, które nazwane jest również miłosiernym orędziem pokoju. Znawcy problematyki podkreślają uderzające podobieństwa i zbieżność tematyki „Dzienniczka" siostry Faustyny i tekstu encykliki ,,Dives in misericordia". Wynika to z pewnością z faktu korzystania z tego samego źródła prawdy, jakim jest Pismo święte i tradycja Kościoła ucząca o Boskim Miłosierdziu. Wiadomo powszechnie, że Ojciec święty jako biskup i kardynał krakowski był zaangażowany w sprawę orędzia Miłosierdzia Bożego. Wielokrotnie odwiedzał grób siostry Faustyny oraz był czynnie zaangażowany w zainicjowaniu procesu beatyfikacyjnego, jak również w wyznaczeniu czołowego teologa polskiego, ks. prof. Ignacego Różyckiego, do zbadania treści „Dzienniczka". W „Nocie" z 15 kwietnia 1978 r. za staraniem kard. Karola Wojtyły Stolica Apostolska zezwoliła na cofnięcie zakazu nabożeństw do Miłosierdzia Bożego odprawianego według zaleceń przekazanych przez siostrę Faustynę: „...na mocy nowej «Noty»... po wydobyciu na światło dzienne i przebadaniu oryginalnej dokumentacji, jak również wnikliwej i kom- 19 petentnej interwencji poczynionej przez Karola Kardynała Wojtyłę, jest intencją Stolicy Apostolskiej uchylić zakaz wydany w poprzedniej «Nocie» z 1959 roku..." Interwencja kardynała Wojtyły stanowi mocną podstawę do doszukiwania się „bezpośrednich zależności" pomiędzy „Dzienniczkiem" a encykliką „Dives in misericordia". Mamy tu do czynienia z zależnością, jednak nie w znaczeniu bezpośredniego oparcia się na zapiskach siostry Faustyny. Papież nie odwołuje się w swej encyklice do „Dzienniczka" jako takiego, albowiem siostra Faustyna nie została jeszcze wyniesiona na ołtarze. Powołanie się na nią mogłoby wyrządzić szkodę w postępach procesu i naruszyć normalną procedurę przyjętą przez Kongregację do Spraw Kanonizacji, (ks. G. W. Kosicki CSB). Kościół odwołuje się do miłosierdzia Bożego najpierw w modlitwie. Wyrazem tego jest kult Miłosierdzia Bożego. „Całokształt kultu Boga Jedynego w Trójcy i kultu Chrystusa zawiera w sobie implicite Kult Bożego Miłosierdzia"1. Gdy chodzi o specjalne nabożeństwo do Miłosierdzia Bożego, to - „Miejsce nabożeństwa do Miłosierdzia Bożego w zakresie czci i uwielbienia, czyli czci religijnej należnej tylko Bogu, określa objawiona nauka o naturze Boga w Trójcy Jedynego. Bóg mianowicie jest w jej świetle bezwzględnie prosty, niezłożony, nie ma w Nim żadnych w ogóle części; czyli wszystko, co jest w Bogu, tj. w Jego substancji, jest Bogiem. I tak Bóg jest nie tylko mądry, ale jest Mądrością; jest nie tylko wszechmocny, ale jest Wszechmocą; w stosunku do świata nie tylko objawia swoją Opatrzność, ale jest Opatrznością; nie tylko miłuje nas, ale jest Miłością; nie tylko jest miłosierny, ale jest Miłosierdziem. Zatem Mądrość, Opatrzność, Wszechmoc, Miłość, Miłosierdzie, które są tym samym, co Bóg - mają z naszej strony prawo do religijnej czci uwielbienia"2. "', Błaganie o miłosierdzie nad całym światem stanowi istotę encykliki „Dives in misericordia", jak również „Dzienniczka" siostry Faustyny. Z uwielbieniem miłosierdzia Bożego łączy się często dziękczynienie, zwłaszcza wówczas, gdy objawiło się ono i dopełniło bądź to w życiu całego ludu, bądź poszczególnej jednostki. Uczestnictwo w tajemnicy miłosierdzia Bożego urzeczywistnia się w Kościele także przez szafarstwo sakramentów św., a zwłaszcza chrztu, pokuty i Eucharystii i sakramentu chorych. Sakrament pokuty i pojednania wiąże się podobnie jak chrzest z nawróceniem. „Nawrócenie do Boga zawsze polega na odkrywaniu miłosierdzia, czyli owej miłości, która cierpliwa jest i łaskawa na miarę Stwórcy i Ojca - miłości, której 20 Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa jest wierny aż do ostatecznych konsekwencji w dziejach przymierza z człowiekiem; aż do krzyża - czyli do śmierci i zmartwychwstania swojego Syna" (DiM 13). Eucharystia nie tylko jednoczy nas z Bogiem, który jest Miłosierdziem, ale także przynosi obfite owoce tak jednostkowe jak i społeczne aż do eschatologicznych włącznie3. Sakrament namaszczenia chorych wreszcie „ubezpiecza i umacnia" w najtrudniejszych momentach życia, przynosi pociechę duszy chorego, wzbudza ufność w miłosierdzie Boże, a niekiedy przywraca także zdrowie ciała4. Sakramenty święte ubogacają człowieka darami miłosierdzia Bożego, stanowią równocześnie zobowiązanie do uobecnienia miłosierdzia Bożego w świecie. W ślad za św. Pawłem z Tarsu, św. Franciszkiem z Asyżu, św. Katarzyną Sieneńską5, św. Janem od Krzyża i innymi mistykami Ojciec święty Jan Paweł II osadza Krzyż i zmartwychwstanie w samym centrum świata i jego dziejów. Mówiąc językiem mistycznym, rzeczywistość świata zbudowana jest na kształt krzyża i dlatego świat przeniknięty jest do samego dna „stygmatem krzyża i zmartwychwstania" (DiM 9). A zatem wszystko jest „opieczętowane znakiem paschalnej tajemnicy Chrystusa - radykalnym objawieniem miłosierdzia" (DiM 9). Zmartwychwstanie rozpoczyna się w Odkupieniu przez mękę, które jest przywróceniem miłości, „tej twórczej mocy w człowieku, dzięki której ma on znów przystęp do (...) pełni życia i świętości, jaka jest z Boga" (DiM 7). Świat ma kształt krzyża również w tym sensie, że jest człowiekowi zarazem dany jako zadanie Odkupienia: Miłosierdzie „zdolne jest usprawiedliwić człowieka, przywrócić sprawidliwość w znaczeniu owego zbawczego ładu, jaki Bóg od początku zamierzył w człowieku, a przez człowieka w świecie. Chrystus cierpiący przemawia w sposób szczególny do człowieka i to nie tylko do ludzi wierzących. Również człowiek niewierzący potrafi w Nim odkryć całą wymowę solidarności z ludzkim losem, a także doskonałą pełnię bezinteresownego poświęcenia dla sprawy człowieka: dla prawdy i miłości (...). Krzyż postawiony na Kalwarii, krzyż, na którym Chrystus toczy ostatni swój dialog z Ojcem, wyłania się z samej głębi miłości, jaką człowiek stworzony na obraz i podobieństwo Boga, został obdarzony w odwiecznym Bożym zamierzeniu" (DiM 7). Miłość i krzyż przedziwnie się ze sobą spotykają jakby pod powierzchnią bytu świata: „W samym centrum programu miłosierdzia pozostaje zawsze krzyż, w nim bowiem objawienie miłości miłosiernej osiąga swój szczyt" (DiM 8). Przy tym i krzyż i zmartwychwstanie są jakby ciągle ruchomym obrazem świata. Tajemnica krzyża to wstrząsające spotkanie transcendentnej Bożej sprawiedliwości (DiM 9) z miłością, pocałunek, jakiego miłosierdzie 21 udzieliło sprawiedliwości (DiM 9). Krzyż posiada swoją tajemniczą dynamikę i rozpiętość obejmującą całe dzieje ludzkie, przy tym jego „nasilenie" nie oznacza przegranej, lecz zbliżenie się do zmartwychwstania. Im większy może być opór dziejów ludzkich, im większa miara negacji Boga w ludzkim świecie, tym większa w gruncie rzeczy bliskość tajemnicy miłosierdzia - w Jezusie Chrystusie (DiM 15).6 Kościół realizuje miłosierdzie hrystus przypomina w kazaniu na górze obowiązek pełnienia uczynków miłosierdzia: „Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią" (Mt 5, 7). Realizacja miłosierdzia stanowi nieodzowny warunek zbawienia, o czym świadczy opis sądu ostatecznego. Chrystus uznaje okazywane ludziom miłosierdzie jako świadczone Jemu samemu: „Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, Mnieście uczynili" (Mt 25, 40). Szczególnym przejawem Bożego miłosierdzia w stosunku do ludzi jest zatem pobudzanie ich do aktywności w dziedzinie miłosierdzia poprzez fakt, że Bóg traktuje to zaangażowanie jako miłosierdzie wobec własnego Syna, wobec ukrzyżowanego (DiM 8). Miłość miłosierna w stosunku do ludzi winna zawsze zawierać dwa wymiary. Z jednej strony jest umiłowaniem Syna Bożego, który zidentyfikował się i zjednoczył z drugim człowiekiem. Jest zatem „miłością Boga w człowieku". Z drugiej jednak strony należy kochać człowieka dla niego samego, nie można go bowiem traktować instrumentalnie jako okazji do miłości Boga. W tym drugim wypadku należy mówić o „miłości człowieka w Bogu", to znaczy należy go kochać Bożą miłością. Chrystus powiedział bowiem: „Miłujcie się wzajemnie, jak ja was umiłowałem (J 15, 12). „Miłość Boga w człowieku" nadaje ludzkiemu miłosierdziu wymiar uniwersalistyczny i chroni przed partykularyzmem i selektywnością. „Ogarnia nie tylko wszystkich ludzi, ale także wszystkie warunki i stany ludzkiego życia."1 „Miłość człowieka w Bogu" stoi na straży personalis-tycznego charakteru miłosierdzia. „Miłość miłosierna - jak mówi Jan Paweł II - we wzajemnych stosunkach ludzi nigdy nie pozostaje aktem czy też procesem jednostronnym" (DiM 14). Osoba świadcząca miłosierdzie jest także obdarowywana, chociaż na inny sposób, bądź to przez samego dobrobiorcę, bądź też przez Chrystusa, który przyjmuje je jako okazywane Jemu samemu. 23 Sobór Watykański II podkreślał, że „Kościół zjednoczony węzłem miłości wokół Chrystusa... w każdym czasie daje się rozpoznać po tym znaku miłości, a ciesząc się z podejmowanych przez innych przedsięwzięć, zatrzymuje dla siebie dzieła miłości jako swój obowiązek i niezbywalne prawo" (DA 8). Konsekwencją takiej postawy jest postulowana przez Kościół „opcja preferencyjna na rzecz ubogich", czyli dążenie do tego, by ludzi dotkniętych jakąkolwiek niedolą nie pozostawiać na marginesie życia społecznego, ale wprowadzić do centrum zarówno Kościoła, jak i społeczeństwa i poświęcać im najwięcej uwagi oraz troski. Już wyznawanie i głoszenie miłosierdzia, odwoływanie się do miłosierdzia Bożego, czy też praktykowanie miłosierdzia same w sobie stanowią element wychowania do miłosierdzia. Niezależnie od tego Kościół winien podejmować permanentny wysiłek wychowawczy zmierzający do dowartościowania miłosierdzia w życiu osobowym i społecznym. Wychowanie to musi być prowadzone przez Kościół niezależnie zarówno ad intra, jak i ad extra. Pierwszym celem takiego wychowania jest przezwyciężenie stereotypu myślowego, że miłosierdzie uwłacza godności ludzkiej. Miłosierdzie -jak podkreślił Jan Paweł II - „...objawia się jako dowartościowanie, jako podnoszenie w górę, jako wydobywanie dobra spod wszelkich nawarstwień zła, które jest w świecie i człowieku" (DiM 6). Pogłębiając motywację do pełnienia uczynków miłosierdzia należy zwracać uwagę, iż miłosierdzie jest nie tylko powinnością moralną wynikającą z przykazania miłości, cnotą chrześcijańską czy też zakorzenieniem w naturze ludzkiej Bożym uzdolnieniem (charyzmatem), ale także podstawową zasadą społeczną. „Miłosierdzie jest więc tą miłością, .która nie daje się zwyciężać złu, ale zło dobrem zwycięża" (Rz 12, 21). Takie ujęcie problemu daje podstawy do optymizmu, bo chociaż sama sprawiedliwość nie jest w stanie zagwarantować harmonii społecznej, gdyż zrównuje ludzi tylko w dobrach przedmiotowych (przyznaje im równe prawa, bądź też dokonuje właściwego, tzn. słusznego i proporcjonalnego, podziału dóbr materialnych), to jednak miłosierdzie, które zrównuje ludzi w ich godności, gwarantuje ład i rozwój społeczny. Sprawiedliwość i miłosierdzie są nierozerwalną syntezą tajemniczej więzi Boga z człowiekiem. Człowiek wezwany jest, aby zawierzył nieskończonej dobroci Tego, który stworzył go z miłości i z miłości go odkupił, z miłości wezwał go do udziału w Chrzcie, Pokucie, Eucharystii Kościoła, wezwał go do życia wiecznego. 24 Również nawrócenie jest darem miłosiernego Pana, Jego łaski ora/ owocem odkupienia dokonanego przez Chrystusa. Wymaga on z naszej strony aktu woli, która w sposób wolny, pod działaniem Ducha Świętego przyjmie dar, odpowiada na miłość Boga do nas, wchodzi w porządek wiecznego prawa i sprawiedliwości, czyli poddaje się Bożemu Miłosierdziu. W procesie wychowawczym doniosłą rolę odgrywają wzorce osobowe. Takim wzorcem jest dla ludu Bożego Maryja Matka Miłosierdzia. Na ścisły związek kultu Miłosierdzia Bożego z Maryją - Matką Miłosierdzia zwracano uwagę już od dawna. Ks. prof. A. Krupa stwierdzał przed laty, że Maryja jako jedyna spośród ludzi „została dopuszczona do uczestnictwa w miłosierdziu Boga i dlatego słusznie Ona jedna została nazwana Matką Miłosierdzia"2. Przy innej okazji autor ten dodawał, że „wierni, poznając wielkość miłosierdzia Bożego dokonanego w Maryi i przez Maryję w świecie, nie tylko wielbią Boga i dzięki Mu składają za Jego niepojęte miłosierdzie, ale także czczą Maryję i okazują Jej wdzięczność"3. Praktycznym tego przykładem są niewątpliwie wszystkie kaplice Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia, włącznie z Łagiewnikami, gdzie w ołtarzu głównym króluje Matka Miłosierdzia, Patronka i przełożona generalna Zgromadzenia. Późniejszym tego przykładem jest niewątpliwie częstochowskie sanktuarium Miłosierdzia Bożego, poświęcone od początku Maryi - Matce Miłosierdzia, gdzie obok obrazu Chrystusa Miłosiernego uwagę wiernych przykuwał obraz Matki Bożej Miłosierdzia. W ten sposób-podobnie jak to miało miejsce w życiu s. Faustyny, należącej do Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia - Maryja prowadziła i prowadzi nieustannie ludzi do Chrystusa. Skoro zaś Maryja - jak to dobitnie zaakcentował Jan Paweł II - „musi się znajdować na wszystkich drogach codziennego życia Kościoła" (R H 22) czciciele Miłosierdzia Bożego dostrzegają wielką rolę kultu Miłosierdzia Bożego w dziele zjednoczenia chrześcijan, a nawet całej ludzkości, gotowi są powiedzieć w ślad za kard. L. Suenensem, iż nie jest rzeczą wykluczoną, że pielgrzymi jedności, którzy są już w drodze, oddadzą- tak jak Mędrcy ze Wschodu - najpierw „wspólny pokłon Matce, a potem Dziecięciu" -jako wyraz największej wdzięczności za okazywane im i całej ludzkości Miłosierdzie Boże. Podobnie Jan Paweł II ukazuje Kościołowi i światu w encyklice ,,Dives in misericordia" - Maryję, Matkę Miłosierdzia. Nie tylko doświadczyła Ona miłosierdzia Bożego w sposób wyjątkowy, czemu dała wyraz wielbiąc u świętej Elżbiety Boga za „miłosierdzie Jego z pokolenia na pokolenie" (Łk l, 50), ale na to miłosierdzie w pełni ''."'• .'•''•• • • 25 odpowiedziała. „Taka właśnie miłosierna miłość -jak zaznaczył Papież - która potwierdza się nade wszystko w zetknięciu ze złem moralnym i fizycznym, stała się w sposób szczególny i wyjątkowy udziałem Tej, która była Matką Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego, udziałem Maryi. I nie przestaje ona w Niej i przez Nią nadal objawiać się w dziejach Kościoła i całej ludzkości" (DiM 9). Istotna treść encykliki o Bożym Miłosierdziu wskazuje na szczególną zbieżność z całością orędzia i posłannictwa zawartego w „Dzienniczku". To podobieństwo jest bardzo ważnym przyczynkiem do zrozumienia, dlaczego Ojciec święty zdecydował się pisać na taki właśnie temat. Ostatnie zdania tej encykliki papieskiej, jak i zapisków siostry Faustyny stanowią jasne wezwanie, które można ująć w trzech punktach: 1. Sam Bóg jest Miłosierdziem. 2. Jego miłosierdzie jest jedyną odpowiedzią na ludzką grzeszną naturę. 3. Teraz jest czas zwrócenia się do Miłosierdzia Bożego - przez nawrócenie, ufność, modlitwę błagalną, pełnienie czynów miłości wobec bliźniego. Człowiek, jako istota wspomagana, nic mądrzejszego nie może uczynić, jak otworzyć się na Boga miłosierdzia. Uczy tego słowem i całym swoim życiem Jan Paweł II. Ufność w Boga rodzi ufność do człowieka. Nawet zamachowca nazywa „bratem i mu przebacza". W rzymskim więzieniu Rebibbia Papież przez 20 minut rozmawiał z Mohamedem Ali Agcą: „To, co powiedzieliśmy sobie nawzajem, pozostaje tajemnicą między mną a nim. Rozmawiałem z nim tak, jak się rozmawia z bratem, któremu przebaczyłem i do którego mam zaufanie". To było wszystko, co Jan Paweł II powiedział na temat tej rozmowy do dziennikarzy. Umysł Papieża zamiast odsłaniać w tym świecie same przyczyny zła skłania go do szukania nawet w złym tego, co jeszcze może być dobre, co można ocalić, a w najgorszym wypadku tego, co nie jest całkiem złe. To nastawienie nie prowadzi go ku błogim złudzeniom i nie przesłania rzeczywistości. Wszystkie jego myśli znajdują kres i rozjaśniają się w Chrystusie miłosiernym, którego światło przenika całe życie Karola Wojtyły. Modlitwa jest jedyną bronią, jaką Papież się posługuje, dlatego Andre Frossard w rozmowach z Janem Pawłem II - wydanych w książce pod tytułem „Nie lękajcie się", stawia mu pytanie: jaka jest jego modlitwa za świat. Papież odpowiada: „Jest to modlitwa o Miłosierdzie"... Tak. Jest to modlitwa o Miłosierdzie. 26 Za naszych dni Papież z Krakowa wzywa cały świat do modlitwy o miłosierdzie. W modlitwie na Anioł Pański oraz podczas audiencji dla polskich pielgrzymów (7 IV 1991) wypowiedział znamienne słowa. Oto niektóre fragmenty przemówienia: „Spotkamy się w I niedzielę po Zmartwychwstaniu Pańskim, tradycyjnie zwaną niedzielą białą lub przewodnią. W Polsce, a zwłaszcza w Krakowie jest to także niedziela Miłosierdzia Bożego... Pan Jezus wchodząc po Zmartwychwstaniu do wieczernika, gdzie byli zgromadzeni apostołowie z lęku przed prześladowaniami za to, że byli uczniami Chrystusa. Pan Jezus wypowiada te słowa: «Jako Mnie posłał Ojciec, tak i Ja was posyłam. Weźmijcie Ducha Świętego, którym grzechy odpuścicie, są im odpuszczone, którym zatrzymacie, są im zatrzymane». To jest, można powiedzieć, centralna deklaracja Miłosierdzia Bożego w stosunku do każdego człowieka odkupionego Krwią Chrystusa. Ta prawda o Miłosierdziu Bożym w Polsce stała się szczególnie żywa w okresie przed II wojną światową poprzez charyzmat prostej zakonnicy, którą była siostra Faustyna Kowalska ze Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia. Czytając jej „Dzienniczek" jesteśmy świadkami bardzo głębokich doświadczeń mistycznych tej prostej zakonnicy, która żyła przed wojną. Bardzo głęboko także kochała Polskę, Ojczyznę swoją. I objawiła tajemnice Bożego Miłosierdzia specjalnie na ten trudny czas. Podczas II wojny światowej ludzie przypominali sobie o posłannictwie s. Faustyny. Kult miłosierdzia Bożego rozwija się w całej Polsce, zwłaszcza w Łagiewnikach Krakowskich, a także - co dziwne szeroko po świecie, np. w Ameryce. Myślę, że i na nasze czasy, na czasy obecne, potrzebne nam jest znowu objawienie Bożego Miłosierdzia, ponieważ - jak się nieraz dowiadujemy - w nowej sytuacji w Polsce wielu ludzi jest zagubionych. Nie bardzo umieją odnaleźć siebie, a zwłaszcza odnaleźć tę największą prawdę o sobie, o człowieku stworzonym na obraz Boży i odkupionym przez Chrystusa, przez Jego Krzyż i Zmartwych,\vstanie. I dlatego też w dniu dzisiejszym, pamiętając o niedzieli Miłosierdzia Bożego, szczególnie polecajmy naszych wszystkich rodaków i Ojczyznę naszą Miłosiernemu Chrystusowi przez Matkę Bożego Miłosierdzia" (por. Przem. na Anioł Pański oraz audiencja dla polskich pielgrzymów, 7 IV 1991, ORp 4/91/ s. 56). Ojciec Święty prosi także ludzi przy różnych okazjach wizyt pasterskich, aby podjęli słowa Koronki do Miłosierdzia Bożego i zaczęli się modlić: „Ojcze Przedwieczny, ofiarujemy Ci Ciało i Krew, Duszę i Bóstwo Najmilszego Syna Twego, a Pana naszego Jezusa Chrystusa, na przebłaganie za grzechy nasze i całego świata". A może pontyfikat 27 Jana Pawła II wpisany w naszą teraźniejszość -jako dar Miłosierdzia Bożego - jest dany po to, aby ludzie uwierzyli, jeszcze raz, że „nie znajdzie ludzkość uspokojenia, dopóki nie zwróci się z ufnością do Miłosierdzia Mojego". Są to słowa samego Jezusa Chrystusa. Nie zbadane są drogi Opatrzności Bożej. Zawsze pełne miłosierdzia. Jan Paweł II pisał swe dzieło, encyklikę „Dives in misericordia" (O Bogu bogatym w miłosierdzie) jako filozof, teolog, poeta, mistyk i papież. Siostra Faustyna, prosta zakonnica - mistyczka, która skończyła tylko trzy klasy szkoły podstawowej, pisała „Dzienniczek", tak jak polecił jej Pan. Oboje przekazują nam to samo orędzie „ewangelicznej prawdy i jej wyzwania" (Jan Paweł II, Fatima 1982).4 Dzieciństwo i młodość apostołki miłosierdzia S.. więtość Heleny Kowalskiej, która dojrzała w ciągu tak krótkiego życia, została uprzednio przygotowana przez środowisko rodzinne. Helena niejednokrotnie w swoim „Dzienniczku" wyraża wdzięczność za wszystko, co otrzymała, zwłaszcza w sferze życia duchowego, od swoich niezrównanych rodziców. Bóg złączył te dwie wielkie dusze nie tylko przez podobieństwo tradycji rodzinnych, ale przede wszystkim przez ich duchowe aspiracje całkowicie ku Niemu skierowane. Gdy w dniu 28 października 1892 r. Stanisław Kowalski i Marianna Babel szli do ślubu, żadnemu z nich nawet w najśmielszych marzeniach nie przeszło przez myśl, że Bóg tak hojnie pobłogosławi ich związek małżeński. On miał lat 25, ona 18 i nie czekało ich bynajmniej życie usłane różami.1 Mieszkali we wsi Głogowiec, par. Świnice Warckie, nad którą dominuje drewniany, bardzo starannie utrzymany kościółek parafialny diecezji włocławskiej. Głogowiec leży na szerokiej piaszczystej równinie pokrytej żytami i słabymi łąkami, które podchodzą pod widniejący na horyzoncie, przetykany drzewami liściastymi las świerkowy. Jedne chaty z ogródkami rozrzucone są wśród pól, inne rzędem pobudowane wzdłuż drogi, która biegnie równolegle z lasem i oddziela od niego obszar ziemi ornej i łąk. W jednej z tych chat budowanych głównie z kamienia z małą przymieszką cegły mieszka rodzina Kowalskich. Chata dwuizbowa, przy czym druga izba bez podłogi, a wejście ma przez tę samą sień, lecz od podwórza. Obora i nieduża stodoła zamykają czworobok zabudowań. W tej to chacie przyszła na świat Helena jako trzecie z rzędu dziecko Stanisława i Marianny, z domu Babel, Kowalskich. Marianna Babel pochodząca - podobnie jak jej mąż z rodziny na wskroś katolickiej, obdarowana była niezwykłą energią, odwagą w peł- 29 nieniu obowiązków chrześcijańskich oraz sercem bardzo wrażliwym i wspaniałomyślnym promieniującym dobrocią. Jako idealna żona i matka znalazła w małżeństwie pole do całkowitego przekreślenia siebie, aby oddać się obowiązkom rodzinnym. W wychowaniu córek łączyła słodycz ze stanowczością: dzieci wiedziały, że żadne z ich uchybień nie zostanie przemilczane. Stanisław, rolnik posiadający 7 i 1/2 morgi ziemi i 2 1/2 morgi łąk i zarazem cieśla, ur. 6 maja 1868 r. zm. 10 lipca 1946 r., odznaczał się wielką prawością charakteru. Wstawał wczesnym rankiem i wyruszał na cały dzień do pracy w pobliskich wioskach. Z natury impulsywny, dzięki głębokiemu życiu wewnętrznemu i konsekwentnej pracy nad sobą zdołał opanować swoje żywe usposobienie oraz stawić czoło rozlicznym cierpieniom i niepowodzeniom życiowym. Bóg dał im dziesięcioro dzieci, z których dwoje zmarło bardzo wcześnie. Oboje traktowali pracę jako środek uświęcenia życia. A mieli dla kogo pracować. 25 sierpnia 1905 r. urodziło im się trzecie dziecko Helena. Chrzest św. otrzymała 27 sierpnia 1905 r. w parafialnym kościele w Świnicach Warckich z rąk ks. Józefa Chodyńskiego. Chrzestnymi jej rodzicami byli Marcin Ługowski oraz Marianna z Szewczyków Szczepaniakowa. Pod troskliwym okiem matki wzrastała Helenka w latach zaznając z całą rodziną ubóstwa. i Helena wzrastała w atmosferze głębokiej moralności. Najmłodsze lata Heleny zasłania mgła i pospolitość zwykłego trybu życia wiejskiej prostej dziewczyny. Nie ukończyła wyższych szkół, nawet szkoły średniej. W szkole uczyła się tylko trzy lata. Ale to, czego w tej szkole uczono przyswoiła sobie dokładnie według zasady, że ten dojdzie do czegoś w życiu, „kto umie jedną rzecz, lecz umie doskonale". Odznaczała się inteligencją wśród rówieśniczek. Szarozielone oczy, podobne do gajów z odcieniami delikatnej zieleni, miały w sobie coś z anioła i z ustawicznego dziecięctwa - były wielkie, patrzące wnikliwie, ale i naiwne, zamykały w sobie niepospolite piękno czystości ducha i ufne spojrzenie w bezkres przestrzeni. I te oczy pozostały już takie same na zawsze. Oczy, w których odzwierciedlała się dusza, patrzące obecnie z licznych płócien malarskich rozrzuconych po świątyniach całego globu ziemskiego. W rodzinie Kowalskich wspaniałymi apostołami w stosunku do dzieci byli rodzice. Dom ten trzymał się niepisanej reguły na wzór zakonnej. Sprowadzała się ona do modlitwy, pracy - od świtu do nocy - i krótkiego wypoczynku w gronie domowym, przechodzącego w sen 30 nocny. To była reguła żelazna, od której nie było odstępstwa. Wszystkie te tradycyjne i głęboko zakorzenione w sercach rodziców formy religijnego życia, sprawiały, że dom Kowalskich stawał się jakby domowym kościołem. Helena nie tylko wrosła w tę regułę rodzinną, ale ją nawet prześcigała. Pomagała swojemu młodszemu rodzeństwu, zastępując nieraz matkę w różnych czynnościach domowych. Choć sama młoda, umiała dawać bardzo dojrzałe pouczenia. Gdy raz młodsza siostra żaliła się przed nią, że matka kazała jej coś zrobić, mówiła: „Pan Jezus tak chce i trzeba posłuchać". Albo głodnej siostrze oddawała swój chleb, mówiąc: „Masz - pojedz sobie, a słuchaj i rób"! Nawet na ojca miała dobroczynny wpływ. Gdy ten chciał kogoś z rodzeństwa ukarać, mówiła: „Tatusiu, daruj mu, on się poprawi, a ja wszystko zrobię". Od najwcześniejszego dzieciństwa snuje się przez jej życie wątek tajemniczej obecności Boga, której niektóre tylko znaki możemy rozpoznać przez wykonywanie z wielką skrupulatnością czynów dobroci w każdym dniu. Pracowała od świtu do nocy. Pasła więc krowy, pracowała przy żniwach, kopaniu ziemniaków, w kuchni; wypełniała inne zajęcia gospodarskie. O ile to było możliwe, chętnie łączyła pracę z modlitwą. To jednak nie zaspokajało jej potrzeb modlitewnych - potrzebowała na nie dłuższego czasu. Stąd po modlitwach wspólnych rodzinnych, nocą, odmawiała różaniec i inne ulubione przez siebie modlitwy. Matka ją nieraz upominała: „Idź spać, albo stracisz rozum". Ona jej na to odpowiadała: „To mnie chyba anioł budzi, żebym się modliła". To tylko niektóre przejawy apostołowania Heleny we własnej rodzinie tak wobec rodziców, jak i rodzeństwa. Robiła to nie tylko dla jakiegoś wyróżniania, ale z potrzeby serca, w sposób naturalny i subtelny. Widać wyraźnie, że drogi życia 7-letniej Heleny Kowalskiej nie są drogami zwykłej dziewczyny z Głogowca, ale że działa ona pod wpływem wewnętrznego głosu, który jest głosem samego Boga. Pamiętajmy, że były to czasy przed I wojną światową, a więc czasy zaborów. Jednym z nich był zabór rosyjski ze swoją biedą i nędzą lumpenproletariatu łódzkiego. Wieś - Głogowiec była szczególnie uboga, ale pełna ducha Bożego i patriotycznego, wypływającego z przywiązania chłopa polskiego do rodzinnej ziemi, drugiej matki, Ojczyzny. W tej zapadłej wiosce leżącej na piaszczystej ziemi, ubogi lud wiejski wyznawał zasadę: „Jak bez sprawiedliwości Przyjść Królestwo Boże, 31 Tak samo świat przyjść do wolności bez Polski nie może". (A, E. Odynieć) W tym samym przeświadczeniu wzrastała Helena i powiększała je swoją osobowością, ukochaniem Boga i Ojczyzny. W roku 1914 przygotowywana przez ks. proboszcza Pawłowskiego, Helena z innymi rówieśnikami przystąpiła do pierwszej spowiedzi i przyjęła Komunię św. Od tej chwili starała się co niedzielę przystępować do sakramentów świętych w rodzinnej parafii Świnice Warc-kie odległej od Głogowca o 2 km. W sposób szczególny Helena apostołowała przykładem swej skupionej modlitwy w kościele. Oto kiedy jakaś koleżanka bała się przystąpić do Komunii świętej, Helena wyjaśniała jej: „Nie bój się, jeśli jesteś w łasce Bożej uświęcającej, to idź do Komunii świętej". Miała duży wpływ na koleżanki, które darzyły ją swoim zaufaniem. Była czuła na potrzeby drugich. Ulubioną lekturą stały się dla Heleny życiorysy świętych. Nie tylko sama zapalała się do naśladowania świętych, ale zbierała koleżanki i dzieliła się z nimi wiadomościami o heroicznym życiu świętych. Spełniała w sposób nieoficjalny rolę katechetki, których tak bardzo potrzeba dzisiaj Kościołowi. Można rzec, że Helena prowadziła w dzieciństwie różne formy apostołowania. Czytamy w „Dekrecie o apostolstwie świeckich": „Nigdy nie może w Kościele zabraknąć apostolstwa świeckich, które wypływa z samego ich powołania chrześcijańskiego. Jak samorzutna i jak owocna była tego rodzaju działalność w zaraniu Kościoła, okazuje jasno Pismo święte". Właśnie taką samorzutną apostołką była Helena Kowalska, wychowana do tej formy pracy przez rodziców oraz księdza proboszcza w Świnicach Warckich. Wiosną 1921 roku kilkunastoletnia Helena zwróciła się do matki z gorącą prośbą: „Mamusiu, naszemu Ojcu tak ciężko pracować, a ja i tak w niedzielę nie mam się w co ubrać. Już mam najgorszą ze wszystkich dziewcząt sukienkę. Pójdę sobie coś zarobić"2. Smutno zrobiło się matce. Już dwie starsze córki pracowały jako służące. Pomyślała chwilę i odpowiedziała: „No to idź, dziecko, w imię Boże"! W historii wielkich ludzi posiadamy wiele przykładów dziwnego, często wprost decydującego o najdonioślejszych sprawach wpływu matki na córkę lub syna, zwłaszcza wtedy, kiedy należało przedsięwziąć 32 ważne życiowe decyzje, albo uśmierzyć szalejące w sercu burze. Matka... Nikt przecie nie jest w stanie lepiej zrozumieć wewnętrznych konfliktów czy też zwyczajnych potrzeb człowieka jak właśnie ta, co dała mu życie, zrodziła w cierpieniu, wypielęgnowała wśród najwyższych objawów poświęcenia i jest zdolna poświęcenie to rozszerzyć do nieskończonych dowodów miłości. Miłość matki, jedyna chyba na tej ziemi bez cienia interesu, jest najpiękniejszym odblaskiem niepojętej, nieskończonej miłości Boga - Stwórcy i dlatego jest prawie nadprzyrodzona i nieśmiertelna. Na zawsze pozostanie najcudowniejszym kwiatem w ogrodzie ludzkiego istnienia. Każdemu innemu objawowi dobroci można zarzucić taki czy inny wzgląd osobisty. W każdym razie lata spędzone w Głogowcu u boku pobożnej matki, w promieniach jej cnót i zalet, nie pozostały bez głębokiego wpływu na dalsze koleje życia Heleny i zabłysły w nim później jak prawdziwe klejnoty. Jakże dziwne i nieogarnione umysłem ludzkim są drogi Opatrzności Bożej. Oto nadszedł dzień, kiedy żarliwe myśli dziewczęcia miały stać się bliższe celu. Wysiłki, a śmiało powiedzieć można wychowawcza działalność matki Marianny podjęta w imię dobrze rozumianych obowiązków dobiegły końca. Dzieciństwo minęło bezpowrotnie. Wiosna życia opromieniona słonecznym blaskiem matczynej miłości odchodziła do krainy wspomnień. Helena rozpoczynała trudne, samodzielne życie. Pierwsze miejsce pracy w roli służącej znalazła w Aleksandrowie koło Łodzi. Pani domu nazywała się Helena Bryszewska. Pochodziła z Rogowa. Z obowiązków swoich w tej rodzinie wywiązywała się dobrze. Była sumienna, grzeczna i posłuszna w wypełnianiu swoich obowiązków. Miała możliwość rozwijania życia duchowego przez łączność modlitewną z Bogiem w ciągu dnia. Tęsknota szarpała jej duszę. Helena wiedziała, że musi podjąć decyzję. Nie upłynął rok, a Helena odeszła od pani Bryszewskiej, wróciła do domu i powiedziała o wszystkim matce: „Mamusiu, ja muszę iść do klasztoru!". Oboje rodzice postanowili nie zwracać uwagi na jej prośby. Ojciec tłumaczył to tak: „Nie mam pieniędzy na posag (pieniądze albo odzież, które ma wnieść osoba wstępująca do zakonu) i wciąż mam za wiele długów". „Tatusiu, ja żadnych pieniędzy nie potrzebuję". - odpowiedziała. -„Mnie sam Pan Jezus zaprowadzi do klasztoru". Ale rodzice, zbyt mocno przywiązani do ulubionej córki, pozostali nieugięci. Nie zgodzili się, by Helena wstąpiła do zakonu. Drogi Boże nie są drogami ludzkimi. Jakże inaczej myśli o człowieku Opatrzność Boża. Nigdy nie wiadomo, jakimi drogami prowadzi ona duszę ludzką, do jakich wyżyn powoła ją w przeznaczeniu wielkiego • 33 zadania. Należy także pamiętać o tym, jak skomplikowana jest konstrukcja czynów ludzkich, nie należy bowiem do dziedziny matematyki, nie może być inżynierią zysku. Nad człowiekiem, szczególnie młodym, trzeba się pochylić jak nad źródłem. Im dłużej patrzymy w głąb wody, tym więcej dostrzegamy w niej jasności ukrytej w srebrze cichej głębi, widać dno i na nim dziwy życia natury. Podobnie dzieje się, kiedy oglądamy kosmos. Patrząc w czarną otchłań nocy, wydobywamy z niej coraz to nowe gwiazdy, rodzą się eoraz nowe planety - odkrywamy tajemnice leżące w milczeniu istnienia. Jakże często udaje się nam wtedy zobaczyć perły własnych myśli, nawet gwiazdę własnej duszy! Czyż nie trzeba burzy, aby oczyściło się powietrze i piękniej świeciło słońce? Któż zbada plany Najwyższego? Helena cierpiała wewnętrznie. A Bóg zdawał się teraz milczeć. Milczenie Boże wypełnia świat ludzkiego serca może po to, by można uczuć lepiej i istotniej granice dźwięku pulsu i jeszcze bardziej zrozumieć słabość swego życia, pozbawionego pomocy z wysokości. Bóg milczy, to znaczy że silniej i wyraźniej przemówi niedługo i jego głos stanie się dla człowieka wezwaniem bijącego dzwonu. Dzwon bije przed Mszą świętą, w czasie której zjawia się Bóg żywy i przemawiający. Milczał Bóg w duszy Heleny, to znaczy przygotowywał ją ostatecznie do wysłuchania i zrealizowania w przyszłości najcudowniejszego orędzia, jakie przez nią zostanie przedstawione światu - Bożego miłosierdzia. Idzie znów na służbę, ale chlebodawców wybiera już sama i z namysłem. Wyjeżdża do Łodzi, gdzie mieszka u kuzyna ojca, wuja Rapackiego z rodziną. Poszukuje pracy. Znalazła ją u dwu tercjarek. We wstępnej umowie zastrzega sobie prawo odprawiania dorocznych rekolekcji, codzienne uczestnictwo we Mszy św. oraz możność odwiedzania chorych i potrzebujących pomocy. \ Helenę z okresu łódzkiego dobrze charakteryzuje wspomnienie jednej z jej chlebodawczyń, p. Sadowskiej: „Miła, grzeczna, pracowita., słaba, bo wciąż pościła. Wyjechała nie wiem dokąd. Miała wyjechać wcześniej, ale zaczekała, aż mi dziecko przyszło na świat. Taka była przychylna", l lipca 1924 roku, nie wyjawiając chlebodawczyni swych planów na przyszłość, Helena zrezygnowała z posady. Duchowy stan Heleny można by określić wyczekiwaniem na odpowiedź Pana. W tym wyczekiwaniu były chwile czarne jak noc zmagania się wewnętrznego - walki natury i łaski - czyli udręki spragnionej miłości, której nikt nie napełnia i nie nasyca dostatecznie. Potrzeba było jeszcze wyraźnego przełomu, wypełniania się nadziei, narodzenia się wewnętrznej jasności i odpowiedzi. 34 Ale kto szuka rzeczy wielkich, musi być gotowy do ofiar. Kto chce dosięgnąć celu, musi przezwyciężyć zapory i próby, a często całe morze przykrych doświadczeń i burz. Takie jest prawo moralnego oczyszczenia. Walka duchowa jest jak ogień pożerający brudy ludzkiego życia. Wartości nadprzyrodzone dojrzewają w płomieniach dotknięć ręki Bożej, ich wyjątkowa niekiedy wyrazistość jest prawdziwym męczeństwem. Helena spędzała wolny czas na rozmowie z Bogiem, szukała ostatecznej odpowiedzi na pytanie: co dalej? A z głębi ciszy taber-naculum płynął głos słodki jak śpiew anioła i potężny jak wicher łamiący cedry Libanu: „Pójdźcie do mnie wszyscy, którzy pracujecie i uginacie się pod ciężarem, a ja was pokrzepię. Weźmijcie jarzmo moje na siebie i uczcie się ode mnie, żem jest cichy i pokornego serca, a znajdziecie odpocznienie dla dusz waszych" (Mt 11, 28-29). W życiu ludzkim zachodzą niewątpliwie decydujące momenty. Możemy je krótko nazwać przełomem w wewnętrznym ludzkim postępowaniu i działaniu. Zachodzą w życiu ludzkim chwile, w których musi nastąpić bezwzględna decyzja. Człowiek musi się opowiedzieć w jednym obranym kierunku, musi okazać swoje szlachetne zdecydowanie, swoją gotowość, swoją miłość, swój jasny kierunek, zdecydowaną linię. Taka przełomowa decyzja w życiu ludzkim nie może być nigdy aktem chwilowego uczucia, bo ono jest zmienne, przelotne, niekiedy uzależnione od przeróżnych wpływów przemijających. Decyzja w życiu człowieka musi być aktem szczerej woli i wnikliwego poznania rozumu. Gdyby człowiek usiłował budować swoje przełomy tylko na uczuciach, często mogłoby się powtórzyć w jego życiu, znane Chrystusowe porównanie o człowieku budującym na piasku przelotnym. Przychodzą wichry, burze, nawałnice, wtedy budowa wznoszona na przelotnym piasku szybko upada, gdyż fundamenty jej nie miały głębokiego, silnego podłoża. Jeżeli w życiu osoby świeckiej żądamy decyzji, wewnętrznego przełomu, to o ileż więcej ta decyzja, ten szlachetny i piękny przełom musi się dokonać i nastąpić w życiu osoby wstępującej w szeregi zakonnego życia, o którym tradycja mówi, iż jest to ogród Boży. Trzeba się więc dobrze i szczerze zastanowić, z czym się wchodzi do Bożego ogrodu, z przelotnym i wiotkim uczuciem, czy decyzją szlachetnej woli i dogłębnego poznania rozumowego? Należy podkreślić dalej, że powołanie do życia zakonnego jest łaską. Pan Bóg, niby gospodarz winnicy ewangelicznej, wzywa tych, których przeznaczył do wielkiego dzieła uświęcenia osobistego i urabiania dusz 35 spragnionych doskonałości. Rozwija się ono nieraz przez długie lata, niekiedy przychodzi nagle jak błysk olśniewającego światła. Tak więc w życiu ludzkim są różne powołania: 1) są ciche i spokojne, ale są też i inne; 2) są powołania wywalczone przeogromnym wysiłkiem człowieka, na miarę św. Pawła Apostoła, powalonego potęgą Bożej łaski i pozwanego ku szczytom wielkiego apostolstwa; 3) są też powołania wywalczone intelektualnym wysiłkiem, mozolnym szukaniem, etycznym borykaniem się i szukaniem, zwycięstwem łaski Bożej na miarę św. Augustyna. 4) są też powołania pilnie wymodlone ludzkim wysiłkiem szczerej modlitwy, rzetelnego błagania przed najlepszym Ojcem - Bogiem. I takie też są piękne! 5) są również powołania ocalone z morza światowych przeciwności, wyrwane z najrozmaitszych trudności, jakie świat gotuje. Ale z przykrością - nawet i dzisiaj trzeba podkreślić, że są też na 'świecie powołania zniszczone przez ludzi. Jezus powiedział do swoich uczniów: „nie wyście mnie wybrali..." dalej mówi: „Pójdź za mną!" Mimo tak wielkiej oczywistości ludzie niszczą powołania, stają się przyczyną przeróżnych konfliktów, bolesnych przeżyć i tragicznych powikłań. Na rozmaite więc sposoby przemawia Bóg do człowieka dążącego do rzeczy wyższych. Ze strony szukającego najczęściej objawia się nadprzyrodzona tęsknota za dobrem, niepokój, niezadowolenie z dotychczasowego trybu życia, głód pokoju duchowego i gorące pragnienie służenia Bogu, który jedynie jest Początkiem i Końcem wszystkiego szczęścia. Aż następuje decyzja i przełom. Wyjazd Heleny z Łodzi nastąpił nagle w dramatycznych okolicznościach. Gdy głos przemawiający w jej duszy okazał się za słaby do przezwyciężenia zewnętrznych oporów - Bóg interweniuje. Jak opisuje ona sama, w czasie zabawy, na którą wybrała się z siostrą. To wydarzenie, w decydujący sposób wpłynęło na realizację jej powołania zakonnego. W swoim „Dzienniczku" zaznaczyła, że po stanowczej odmowie rodziców na wstąpienie do klasztoru próbowała zagłuszyć w sobie głos Bożego wezwania, który odczuwała w duszy już od siódmego roku życia. „W pewnej chwili - pisze dalej - byłam z jedną z sióstr swoich na balu. Kiedy wszyscy najlepiej się bawili, dusza moja doznawała wewnętrznych udręczeń. W chwili kiedy zaczęłam tańczyć, nagle ujrzałam Jezusa obok, Jezusa umęczonego, obnażonego z szat, okrytego całego ranami, który mi powiedział te słowa: «Dokąd cierpiał będę 36 i dokąd Mnie zwodzisz będziesz?» W tej chwili umilkła wdzięczna muzyka, znikło sprzed oczu moich towarzystwo, w którym się znajdowałam, pozostał Jezus i ja. Usiadłam obok swej drogiej siostry pozorując to co zaszło w duszy mojej bólem głowy. Po chwili opuściłam potajemnie towarzystwo i siostrę, udałam się do katedry św. Stanisława Kostki. Godzina już zaczęła szarzeć, ludzi było mało w katedrze, nie zwracając na nic, co się wokoło dzieje, padłam krzyżem przed Najświętszym Sakramentem i prosiłam Pana, aby mi raczył dać poznać, co mam czynić dalej. Wtedy usłyszałam te słowa: «Jedź natychmiast do Warszawy, tam wstąpisz do klasztoru»" (Dz 9-10). Bezpośrednie wezwanie Jezusa przełamało wszystkie opory zewnętrzne Heleny. Nie wie wprawdzie, jak je wykonać, gdzie i do jakiego klasztoru się udać, ale ufa. Ufa bez zastrzeżeń, że skoro Pan Jezus ją wezwał, to wskaże także co robić dalej. Bóg strzeże swoich wybranych i nie pozwoli im na połowiczność. Decyzja wstąpienia do klasztoru była już skrystalizowana. Chodziło jeszcze o wybór zakonu i pokonanie szeregu trudności piętrzących się na drodze. Helena, była podobna do pielgrzyma, który udaje się w daleką podróż, lecz nie wie, do których kościołów będzie wstępował po drodze, co go czeka, gdy dojdzie do celu, albo przepłynie szerokie morze i stanie na drugim brzegu. Kiedy wszystkie przeszkody zostały wreszcie usunięte z pomocą łaski Bożej, wydaje się, że te udzielania się Boże i dwadzieścia lat świeckiego życia Heleny Kowalskiej stanowiły tylko preludium, przygotowanie niezwykłej, jednej z najpiękniejszych przygód mistycznych. Przekraczając w wigilię święta Matki Bożej Anielskiej, dnia l sierpnia 1925 roku, klauzurę Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w Warszawie przy ulicy Żytniej 2/9, szła ona ku przeznaczeniu, dla którego została stworzona. Kilka lat później tak o tej chwili napisała w „Dzienniczku": „Czułam się niezmiernie szczęśliwa, zdawało mi się, że wstąpiłam w życie rajskie. Jedna się wyrywała z serca mojego modlitwa dziękczynna" (Dz 17). Rozpoczynał się drugi etap jej życia.3 Życie klasztorne: wielkość w cieniu ukryta Helena postanowiła nieodwołalnie wziąć na siebie jarzmo życia klasztornego, poświęcić się Bogu całkowicie. Teraz mogła powiedzieć z Psalmistą: „Pan cząstką moją". Wszakże i Maryja, kiedy ważyły się losy jej duszy i całego świata, odpowiedziała gotowa do najwyższych ofiar: „Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według słowa Twego" (Łk l, 38). Helena, wsłuchując się w wezwanie Boże zrozumiała, że klasztor otwiera drogę do świętości i w nim będzie mogła najwięcej uwielbiać Boga modlitwą, pracą, posłuszeństwem i pokorą - dla spełnienia ofiary całopalnej miłującego serca. Zgromadzenie, które Bóg wybrał dla Heleny Kowalskiej poświęcało się pracy nad dziewczynami i kobietami potrzebującymi głębokiej odnowy moralnej lub moralnie zagrożonych. U samych źródeł powstania zgromadzenia leży głębokie przeżycie tajemnicy Bożego Miłosierdzia. Potrzebę leczenia tych grzesznych dusz dostrzegła najpierw m. Teresa de Lamourous, zakładając w 1801 r. w Bordeaux, we Francji, pierwszy Dom Miłosierdzia. Na nim wzorowany był Dom Miłosierdzia w Laval, założony przez m. Teresę Rondeau, założycielki zgromadzenia we Francji w 1818 r. „Miłosierdzie - to istota naszego zgromadzenia, usuńmy z niego Miłosierdzie, a przestaniemy być sobą". To zdanie T. Rondeau dobitnie podkreśla charyzmat i jego specyfikę. Uroczystością patronalną zgromadzenia było tradycyjne święto Matki Bożej Miłosierdzia, obchodzone dnia 5 sierpnia. Metody pracy apostolskiej oraz ducha zgromadzenia z Laval przeniosła na grunt polski m. Teresa Ewa z książąt Sułkowskich hrabina Potocka. Na zaproszenie ks. abpa Felińskiego, wraz z Teklą i Antoniną Kłobukows-kimi, przyjechała do Warszawy i l listopada 1862 r. założyła pierwszy w Polsce Dom Miłosierdzia. Ten dzień przyjmuje się jako datę powstania Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w Polsce. 38 Do Domów Miłosierdzia przyjmowano dziewczęta i kobiety, potrzebujące głębokiej odnowy moralnej, które z własnej woli chciały powrócić do godziwego życia, a nie miały ku temu ani odpowiednich warunków, ani siły. Tam, izolując od złych wpływów środowiska, otaczano je staranną opieką duchową, uczono prawd wiary i zasad chrześcijańskiej moralności, przyuczano do różnych zawodów. Polska była krajem, gdzie dzieło Miłosierdzia pomimo trudnych warunków, stwarzanych przez zaborców, najlepiej się przyjęło.1 U nas Siostry Matki Bożej Miłosierdzia nazywano też magdalenkami, ze względu na dziewczęta, którymi się zajmowały. Pierwszy Dom Miłosierdzia w Krakowie powstał w 1868 roku, gdzie m. Teresa Potocka otrzymała w dzierżawę dla swego zgromadzenia kościółek pw. Miłosierdzia Bożego wraz z plebanią przy ul. Smoleńsk. Później siostry przeniosły się do domu Anny Helcowej przy ul. Stra-szewskiego, a w 1891 r. do Łagiewnik pod Krakowem. Fundusz na dom w Łagiewnikach pochodził od księcia Aleksandra Lubomirskiego, który przekazał go na ręce kardynała Albina Dunajewskiego. Na zakupionej przez niego ziemi wybudowano dla zgromadzenia zakład wraz z kaplicą. Dom i posiadłość w Łagiewnikach nazwano „Józefowem" z wdzięczności dla świętego Józefa, któremu siostry powierzały swoje niedostatki. Z biegiem czasu Domy Miłosierdzia przekształcone zostały w zakłady wychowawcze dla sierot i półsierot, dziewcząt i kobiet wyobcowanych ze społeczeństwa, a przede wszystkim moralnie zaniedbanych. Ucząc zawodu (szycia, haftu, trykotarstwa, tkactwa, ogrodnictwa, piekarstwa, prowadzenia gospodarstwa) oraz przez wdrażanie do praktyk religijnych, siostry przygotowywały je do przyszłego normalnego życia w społeczeństwie i rodzinie. Zakład w Józefowie prowadził również introligatornię, w której przeszło pół wieku był broszurowany „Posłaniec Serca Jezusowego". Nadmienić wypada, że w czasie wojny z niemieckim okupantem, Siostry Matki Bożej Miłosierdzia realizowały powołanie zakonne w duchu Chrystusowej miłości. Siostry w Warszawie ratowały życie dzieciom żydowskim. Na 2,5 tyś. dzieci ocalonych z Getta Warszawskiego około pięciuset uzyskało pomoc w domach zakonnych, ukrywały je w swoich zakładach.2 Przytoczyłem fakt świadczący o tym, jak siostry zakonne trwały z cierpiącymi i czynnie włączały się w niesienie pomocy bliźnim. Nie opuszczały zwłaszcza najmłodszych istot, których ból, osamotnienie i zagrożenie życia było najbardziej przejmujące. Każde zgromadzenie zakonne ma na kartach swych dziejów w latach 1939-1945 zapisane wydarzenia, w których ujawniła się ofiarność, 39 Tf a nieraz bohaterstwo sióstr. Oprócz pomocy dzieciom wspierały także represjonowanych, pomagały powstańcom, ukrywały jeńców. Zakonom kontemplacyjnym miłość nakazywała wspierać bliźnich modlitwą. Ta forma trwania z cierpiącymi również przyniosła owoce, bo „modlitwa serc udręczonych jest zawsze skuteczna i owocna" (Stefan kard. Wyszyński). Wracając do pracy sióstr Matki Bożej Miłosierdzia na terenie Polski, musimy wspomnieć, że po wojnie siostry zorganizowały w Józefowie (Łagiewniki) szkołę podstawową i zawodową, szkołę krawiecką oraz stenotypistek. Szkoły w 1953 r. przejęło państwo, a 9 lat później także zakład wychowawczy. Podobny los podzieliły inne szkoły i zakłady na terenie całej Polski. Czasy zmieniały się i do nich dostosowało zgromadzenie swoją misję miłosierdzia. Obecnie siostry powracają do realizacji charyzmatycznych celów dzieła apostolskiego, prowadzą ośrodek wychowawczy w Krakowie dla dziewcząt, domy dla nieletnich i samotnych matek, opiekują się również dziećmi upośledzonymi. To znamienne, że właśnie do tego zgromadzenia, którego charyzmatem jest dźwiganie z moralnej nędzy człowieka, pełnienie miłosierdzia, Pan Bóg powołał przyszłą apostołkę Bożego Miłosierdzia s. Faustynę Helenę Kowalską. Tej prostej zakonnicy powierzył swoje orędzie Miłosierdzia skierowane nie tylko do niej samej, zgromadzenia, w którym żyła, ale do całego świata. Posłannictwo s. Faustyny w znaczny sposób wpłynęło na rozwój kultu Miłosierdzia Bożego w samym zgromadzeniu. Helena została przyjęta do grona sióstr drugiego chóru, które nosiły w zgromadzeniu nazwę koadiutorek. Podział na dwa chóry, wypływający z dawnych sztywnych różnic stanowych społeczeństwa, był wówczas jeszcze powszechny, choć skazanym na zanikanie zjawiskiem. Przekraczając dnia l sierpnia 1925 roku klauzurę pierwszego domu zgromadzenia w Polsce, czyli warszawskiego domu przy ulicy Żytniej, Helena Kowalska czuła się ogromnie szczęśliwa. Na formację duchową Siostry Zgromadzenia Miłosierdzia Bożego składa się półroczny postulat, dwuroczny nowicjat, po którym nowi-cjuszka składa śluby tzw. czasowe na trzy lata, aby potem złożyć śluby wieczyste obowiązujące na resztę życia. Po ślubach wieczystych profes-ka otrzymuje obrączkę i staje się zaślubioną Chrystusowi i pełnoprawną siostrą zgromadzenia. 40 Zaczęły płynąć codzienne, szare dni, a w nich trzeba było wykonywać prozaiczne zajęcia kuchenne. Czasu na modlitwę postulantka miała niewiele. Taki sposób życia był całkowitym zaskoczeniem dla Heleny. Zupełnie inaczej wyobrażała sobie życie zakonne. Dlatego po trzech tygodniach postulantka postanowiła opuścić Zgromadzenie Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia i szukać dla siebie miejsca w jakimś zakonie kontemplacyjnym. • S. Faustyna opisze w „Dzienniczku", jak targana myślami czy pokusami przejścia do zakonu ściślejszego, a więc w pierwszym rzędzie klauzurowego, cały dzień szukała sposobności, by powiadomić o tym przełożoną. Nie uspokoiła ją nawet modlitwa w kaplicy przed udaniem się na spoczynek. Udała się więc do celi. W celach obowiązywało milczenie. S. Faustyna tak relacjonuje swe przeżycia: Światło już było zgaszone. Znużona długotrwałą walką, rzuciła się na ziemię i zaczęła gorąco błagać o poznanie woli Bożej. Dostąpiła wówczas pierwszej w klasztorze wielkiej łaski charyzmatycznej. Ujrzała na firance bolesne Oblicze Jezusa, z którego łzy spadały na kapę jej łóżka. Zapytawszy, kto Panu zadał taki ból, otrzymała wyjaśnienie, że to ona go sprawi, jeśli opuści zgromadzenie, w którym Bóg przygotował jej wiele łask. Helenka zrozumiała naukę, a nazajutrz spowiednik potwierdził jej intencję (Dz 19). Walki wewnętrzne, wielka gorliwość duchowa, a także zmiana stylu życia sprawiły, że Helena zaczęła podupadać na zdrowiu. Przełożone, pragnąc ją ratować, wysłały ją do Skolimowa, gdzie była filia domu warszawskiego. Tutaj Helena odebrała pierwsze widzenie mistyczne, odnoszące się do dusz czyśćcowych (Dz 20). Pod koniec stycznia 1926 roku Helena wyjechała do domu nowicjac-kiego do Krakowa. Jeszcze przez trzy miesiące zostanie postulantka. Dnia 30 kwietnia 1926 roku odbyły się obłóczyny. Ceremoniał tej uroczystości był bardzo uroczysty. Żyjący świadkowie tej chwili pamiętają nagłe zasłabnięcie Helenki, ubranej jeszcze w białą ślubną suknię, tak że twarz jej trzeba spryskać wodą lub wodą kolońską. Przebierając ją w habit w salce niedaleko kaplicy jedna z sióstr żartowała, że kto żałuje świata, to za nim mdleje. Helena śmiała się. Wydaje się, że nie było to omdlenie, ale trwoga i niemoc natury wobec wizji boskich żądań i cierpień, jakie miały stać się jej udziałem. Ubrana w habit, którego tak pragnęła, Helena powróciła do kaplicy, aby otrzymać swoje nowe imię - Maria Faustyna. Od tej chwili Helena Kowalska nazywać się będzie siostrą Marią Faustyna i pod tym imieniem wejdzie do historii. 41 Nowicjat jest okresem dwuletniej surowej próby i solidnego studium problematyki duchowej. Umartwienie zmysłów, gorliwe naśladowanie Chrystusa Pana, milczenie, skupienie w modlitwie i pracy, przewartościowanie każdego czynu na cnotę i świętość - oto program moralny, który ma starać się realizować każda nowicjuszka. Z chwilą rozpoczęcia nowicjatu s. Faustyna hołdowała zasadzie totalnej ofiary z zakonnego życia, ponieważ tylko wtedy można liczyć serio na postęp świętości i odczuwać prawdziwą satysfakcję z obranej świadomie drogi. Wiadomo, że prawdziwa Sługa Boża doznaje na każdym miejscu, gdziekolwiek stawia ją życie, duchowego oświecenia i może być szczęśliwa z nawiedzenia Boga nawet w męczeńskich mrokach cierpień. Więcej, człowiek zjednoczony z Bogiem roztacza wokół siebie ów przedziwny i niezwykle sugestywny urok, który jedynie wielkością łask nadprzyrodzonych może być wytłumaczony. Istnieją też dusze powołane przez Boga do spełnienia specjalnych, często dziejowych misji - i są do tego również w szczególny sposób przysposobione i uzdolnione, z czego często nawet same nie zdają sobie sprawy. Istnieje w nich przedziwna jasność idei, jakiej się poświęcają bez reszty, jak wybitna zdolność przekazywania dobra, więc sprawiają, że ich środowisko staje się dla nich samych i dla innych, jakby wyróżnione specjalnym charyzmatem nieba. Dobro i piękno są przekazywalne, wywołują skutki zbawienne jak słoneczne promienie. Tak rodzą się wielcy wodzowie, wielkie wybranki - zakonnice, wielkiego ducha przedziwni w swej mocy Nadprzyrodzonej, geniusze świętości, odkrywcy rzeczy tajemniczych, o których nie śniło się dotąd filozofom, ale staje się udziałem Sług Bożych - skutecznym i uszczęśliwiającym. Pierwsze miesiące nowicjatu były dla s. Faustyny spokojne i radosne. Modlitwa i praca w kuchnni przeplatały się regularnie, dając pewną syntezę życia nadnaturalnego i naturalnego. W człowieku istnieją od młodości zalążki cnót i błędów, jak również pewne wrodzone inklinacje, zależnie od większej lub mniejszej współpracy z łaskami Bożymi, rozwijając je człowiek utrwala w sobie nawyki do działania w kierunku dobra lub zła. Tak było u s. Faustyny z wyczuciem i umiłowaniem piękna przyrody. W czasie rekreacji odbywającej się na świeżym powietrzu, zachwycała się pięknem natury. Często podnosiła ręce ku niebu i wołała głośno: „O Boże, nieskończenie dobry, jakże niepojęte są dzieła Twoje", S. Faustyna dzień po dniu czuła się bliższa obecności Boga. Dostrzegała Go w cudach przyrody otaczającej ją wszędzie. Te dziwy piękna Bożego stają się własnością człowieka, jeżeli umie otwierać swą duszę na piękno spływające z innego świata. ltiil 42 Pod koniec pierwszego roku nowicjatu 1927 s. Faustyna przeżywa wielkie doświadczenia. Zaczęła doświadczać oczyszczenia duszy znanego jako „ciemna noc". Próba ta trwała przez półtora roku. Przez cały ten czas modlitwa nie przynosiła Faustynie radości ani pocieszenia; medytacja stała się praktycznie niemożliwa. Ogarnął ją lęk. Wnikając w głąb siebie nie widziała nic oprócz własnej nędzy, a jednocześnie tak wyraźnie odczuwała świętość Boga, że nie śmiała wznieść oczu ku Niemu. Padając na ziemię u stóp Ukrzyżowanego nieustannie błagała o zmiłowanie. W tym trudnym okresie nie pomogły Faustynie nawet słowa pociechy z ust matki mistrzyni. Cierpienia nie ustawały (Dz 24,25). Chrześcijańska tradycja przekazała nam teologię światła i teologię ciemności. Wyznaczają one kierunek dwu nurtom w mistyce: teologom światła: Orygenesowi, św. Augustynowi, św. Bernardowi z Clairvaux, św. Tomaszowi z Akwinu, i teologom ciemności - św. Grzegorzowi z Nyssy, Pseudo-Dionizemu, Areopagicie, św. Janowi od Krzyża. Biegną one równolegle. Współcześni teologowie ducha z łatwością je złączyli, zsyntetyzowali św. Tomasza z Akwinu i św. Jana od Krzyża. Niektórzy z wielkich mistyków - Ruysbroeck, św. Teresa z Awili i św. Jan od Krzyża - opisują oba aspekty kontemplacji: „światło" i „ciemność". Aby zrozumieć to, co teraz powiemy, trzeba pamiętać, że wewnętrzna głębia życia duchowego jest tajemnicą, której nie można ściśle opisać językiem nauki i z tego właśnie powodu teologia zaledwie dotyka tego problemu, poruszanego jedynie w poetyckim i symbolicznym ujęciu przez Ojców Kościoła i Doktorów Mistycznych. Termin „noc ciemności" używany przez św. Jana od Krzyża, mistyka z XVI wieku, towarzysza i współpracownika świętej Teresy de Ahumada w reformie Karmelu jest drogą każdego, kto na serio traktuje swoją wiarę. „Każde głębokie życie duchowe jest życiem mistycznym" - pisze św. Jan od Krzyża3 („Zasady ciemności" 21). Co to jest „noc ciemności"? Używając terminu współczesnego, można by powiedzieć, że jest to totalna klęska spadająca na życie człowieka uważającego się za wiernego wyznawcę Chrystusa. Zaczyna się zwykle od tego, że na życie człowieka spada albo choroba, albo jakaś nieoczekiwana sytuacja, np. więzienie, zesłanie czy coś podobnego (albo brak jakiejś sprawności!). Człowiek jest nagle wyrwany ze swego dotychczasowego życia i znajduje się w nieoczekiwanej samotności. Ta samotność pozwala mu uświadomić sobie, że jego dotychczasowe życie, które on uważał za wierną służbę Bogu, z czego był nawet dumny, było w rzeczywistości służbą samemu sobie i swemu zadowoleniu. To uczucie 43 pogłębia się w nim coraz bardziej dramatycznie. Jednocześnie pogłębia się samotność, gdyż nie znajduje żadnej pomocy u ludzi, których spotyka. Nie znajduje jej także w modlitwie, gdyż opanowuje go oschłość i dręczące poczucie, że nawet Bóg odwrócił się od niego. Przeżywając swoją „noc ciemności" i pisząc o niej św. Jan od Krzyża być może pamiętał o tragicznym losie biblijnego Hioba. To na Hioba spadła totalna klęska: utracił najbliższych i wszystko, co posiadał, dotknęła go choroba, odwróciła się od niego żona, a przyjaciele nie dawali mu pocieszenia, gdyż tłumaczyli mu, że na p"ewno popełnił jakiś wielki grzech, do którego nie chce się przyznać i za który ponosi karę. „Noc ciemności" była udziałem s. Faustyny. W Wielki Piątek 1928 r. s. Faustyna ma jaśniejsze chwile. Tak je opisuje: „Jezus porywa serce moje w sam żar miłości. Było to w czasie wieczornej adoracji. Nagle ogarnęła mnie obecność Boża. Zapomniałam o wszystkim. Jezus daje mi poznać, jak wiele cierpiał dla mnie. Trwało to bardzo krótko. Tęsknota straszna. Pragnienie kochania Boga" (Dz 26). U dusz gorliwych zdarzają się takie momenty w początkach życia duchowego. Nieraz nawet częściej w początkach niż w późniejszym okresie. Doświadczenia te odpowiadają zarodkowemu dopiero okresowi życia wewnętrznego. Wielkopiątkowe doświadczenie s. Faustyny z r. 1928, które spisuje po sześciu latach, w jej świadomości jest niezwykle żywe, jakby ponownie doświadczone. To był jasny promień w nocy długich doświadczeń. Takie jasne chwile człowiek zachowuje w pamięci bardzo długo. Po zakończeniu nowicjatu, wkrótce po Wielkanocy, 30 kwietnia 1928 r. s. Faustyna złożyła pierwsze śluby zakonne - na razie czasowe, na jeden rok i miała je powtarzać przez lat pięć, by po tym okresie przystąpić do złożenia ślubów wieczystych. Życie zakonne, które wybrała w Zgromadzeniu Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia s. Faustyna Kowalska przecudnie harmonizuje z charyzmatem tegoż zgromadzenia i orędziem miłości miłosiernej głoszonej przez apostołkę Bożego Miłosierdzia. Śluby zakonne, które złożyła s. Faustyna niczym innym nie są i nie będą, jak tylko miłością. Pierwszym przejawem tej szlachetnej miłości jest - czystość i dziewictwo. Infantylizmem religijnym musimy nazwać takie poglądy, które usiłują zanegować czystość i dziewictwo. Z naciskiem przypomnieć trzeba, że czystość to wspaniałe włączenie się w Chrystusa, to życie Chrystusowe, to pełne dziecięctwo, to zwycięstwo ludzkiego ducha. Czystość trzeba umiłować. Tylko to człowiek w pełni rozwija, co miłuje, 44 co kocha, czym żyje i czym się powoduje. Czystość trzeba chronić przed natłokiem hałaśliwego świata, a taki też istnieje i dlatego rozumna kultura ludzkiego ducha przed taką natarczywością będzie się bronić. Czystość trzeba umieć wymodlić na kolanach jak najgłębszego ukorzenia się przed Stwórcą. Jan Kasjan mówi z prawdziwym przekonaniem zakonnicom i zakonnikom, że nigdy nie można zdobyć szczytów doskonałości i czystości „nisi per veram humilitatem", jak tylko przez prawdziwą pokorę. Naturalną pokorą rozmodlonej duszy człowiek zdobywa piękno urzekającej i porywającej czystości. Niewątpliwie do wzniosłych i pięknych cech życia s. Faustyny należała wierność. Rozumiała bowiem jako najważniejszą zasadę swego pielgrzymowania i życiowej odpowiedzialności, iż musi Bogu dać prawdziwą wierność od początku do końca. Z pewnością Chrystus, któremu tak bezgranicznie ufała, mówił do niej: „Niechaj twoje dni w tym klasztorze i innych domach zgromadzenia będą jak najpiękniejsze". Św. Grzegorz z Nazjanzu pisze: „Marne cele łatwo się osiąga, a wzniosłe z wielkim trudem". To jest prawda życia. To, co takie przyziemne, codzienne, chwilowe, przemijające, to każdy może zdobyć, łatwo pozyskać, ale to, co trudne, z tym trzeba się mozolić, borykać, na bohaterskie szczyty sięgać i z ofiarą zdobywać. Św. Jan Chryzostom słusznie tłumaczy, że „jedna jest tylko prawdziwa szlachetność, wypełniająca w życiu wolę Bożą". I ten człowiek jest tylko szlachetny w pełni, który umie pozostać wierny Bogu od początku do końca w szlachetnym i szczytnym powołaniu, wypełniając wolę Bożą. Wierność aż do ostatka, wierność aż do końca.4 Użyję tu pewnego porównania, może nie adekwatnego, ale słusznego: Nasi bracia żołnierze ginęli przed laty w obronie honoru i Ojczyzny. Dawali życie i zdrowie i pozostali wiernymi do końca. Tutaj idzie o coś więcej, idzie o wieczność. S. Faustyna złożyła śluby czasowe; uroczyście przyrzekła Bogu być wierną do końca, do ostatka! Jej ufność, że zostanie wysłuchana, staje się u niej pewnością. Jest to ufność uzasadniona, gdyż uważa ona, że natchnienie do zanoszenia prośby pochodzi od Boga, a skoro Bóg wzywa do wznoszenia prośby, to nie może On nie być usposobiony do wysłuchania. Pewność ta jest tak jasna, że w każdej modlitwie ofiaruje ona Bogu Ojcu cierpienia Jezusa Chrystusa, na podziękowanie, jak gdyby otrzymała to, o co w danej chwili prosi. Ta ufność jest bardzo podobna do ufności Maryi, gdy podczas wesela w Kanie zwraca się do służby, by wykonano wszystko, co nakaże Chrystus. Ale jest to ufność, jaką żywić można jedynie wtedy, gdy jest się świadomym miłości bez miary 45 i wyjątków, i gdy się ma pewność, która z drugiej strony jest odpowiadaniem na łaski bez zastrzeżeń. S. Faustyna, ufna Bogu, modli się do Niego wszędzie. Oddaje na klęczkach wielką cześć Nieśmiertelnemu. Jeżeli może, modli się przed tabernakulum na kolanach lub z twarzą na ziemi. Często uprawia modlitwę ustną, ale właściwa dla niej jest modlitwa układana przez nią samą lub modlitwa milczenia. Wzbudza akty ufności. Tak jak całe piękno świata można odkryć w jednym kwiatku, tak wielkiej łaski Bożej można zaznać w jednej krótkiej chwili. Tak jak nie trzeba daleko podróżować, żeby zobaczyć piękno stworzenia, tak samo nie trzeba przeżywać wielkich ekstaz, żeby odkryć miłość Bożą. Trzeba jedynie trwać w milczeniu, by zrozumieć, że Bóg nie objawia się tylko w trzęsieniu ziemi, burzy czy błyskawicy, ale w łagodnym powiewie, którym dotyka twych ramion. Ufność, która jest perłą życia duchowego s. Faustyny, jest także wpisana w całą modlitwę wieczorną sióstr - kompletę. „Kto przebywa w pieczy Najwyższego i w cieniu Wszechmocnego mieszka, mówi do Pana: «Ucieczko moja i twierdzo mój Boże, któremu ufam» Bo On sam cię wyzwoli z sideł myśliwego i od zgubnego słowa. Okryje cię swymi piórami i schronisz się pod Jego skrzydła" (Ps 90, 1-4) Jest to modlitwa, która naprawdę może uzdrowić wiele ran. Po dniach wypełnionych pracą, a czasem licznymi napięciami, człowiek czuje, że ogarnia go wielki spokój, i widzi, jak dobrze jest przebywać pod skrzydłami Najwyższego. „Dzienniczek" s. Faustyny, to rzeka modlitw, to jedna ciągła modlitwa; jej ślady widzimy na sześciuset stronach. Jest to modlitwa, która zawsze przechodzi w twardy rachunek sumienia i w serdeczną prośbę o przebaczenie; a zatem jest to pełne bólu kruszenie się i szlifowanie przez trzynaście lat heroicznego życia zakonnego. Każda jej czynność to świadome i dobrowolne uwielbianie Boga. O Bogu można mówić słowami z płomieni, ustami rozpalonymi od ognia, który na nich składa Anioł Pański. Dla niej wyobrażenie Boga nie kształtuje się na modłę ziemskiego majestatu i wielkości przemijającej, 46 choćby nim był papież w Rzymie, czy król potężnego narodu, albo zgoła ktokolwiek z żyjących na świecie, jak to niekiedy myślą nawet uczeni. S. Faustyna staje w obliczu Boga, z którym wiąże ją serce i dusza, całe jestestwo. „Albowiem w Nim żyjemy i ruszamy się, i jesteśmy" (Dz 17, 28); o Nim myślimy, gdy napełnia nas świadomość wieczności bytu i prawdy jedynej, o Nim marzymy w snach niepojętych, za Nim tęsknimy na jawie - zawsze i wszędzie, ponieważ w życiu duchowym człowieka nie może być pustki. Jest więc Bóg bliższy nam, niż my samym sobie. Jest głodem i nasyceniem, chlebem naszej duszy. Jest rzeczywistością niezniszczalną i nieprzemijającą. Jest miłością wieczną i nieskończoną. Przemijają „bogowie", przemijają trony i korony królewskie. On sam trwa i trwać będzie, a my z Nim. Dlatego jest i będzie żywym źródłem i sercem istnienia, jedynym istnieniem bez zmiany. y,Jam jest Alfa i Omega - początek i koniec, mówi Pan Bóg, który jest i który był, i który przyjdzie - Wszechmogący" (Ap l, 8). A więc niepojętą głębią czasów, pomnikiem dziejów, nadzieją jedyną, jasnością wszechbytu, chwałą dusz kochających. Dlatego też wierzy święcie s. Faustyna w to, że stać po stronie Boga, wiernie Mu służyć, wykonywać Jego misję, spełniać Jego świętą wolę jest najwyższym zaszczytem na ziemi i obowiązkiem. S. Faustyna żyje cała Bogiem, w Bogu, dla Boga. Gotowa jest dla Niego stracić swe siły, umrzeć, przypieczętować swą miłość ofiarą śmierci. Oto w czym leżała siła jej duszy i tak aktywnego realizowania reguł i Konstytucji życia zakonnego. Siostra Faustyna uświadomiła sobie tę prawdę, jako członek rodziny zakonnej, że jej powinnością jest: aby drugim ze mną było dobrze. Oto jest tajemnica powodzenia, zrozumienia duchowych wzlotów, zdrowia duszy w sprawiedliwości i w pełnej świętości. Dalszą powinnością, którą zrozumiała, to ta, że jest odpowiedzialnym człowiekiem i że za czyny swoje odpowiada przede wszystkim ona sama. Potrafiła ujrzeć winę w sobie i powiedzieć pokornie i szczerze: oto moja wina. Jeszcze do końca października po złożeniu ślubów s. Faustyna pozostanie w Krakowie, potem otrzyma przeniesienie do Warszawy. Tymczasem zajdzie ważny dla niej i dla zgromadzenia wypadek. Kapituła zakonna wyniesie na stanowisko generalnej przełożonej m. Michaelę Moraczewską, osobę nieprzeciętną i szczerze s. Faustynie życzliwą. Trudno byłoby wymagać lepszego świadectwa niż to, które m. Moraczewskiej wystawiła s. Faustyna. „Siostro Droga - pisała s. Faustyna - cieszymy się, że Bóg nam dał taką matkę generalną, która ma tak wielkiego ducha Bożego", a do ks. 47 Sopocki: „Jej można powiedzieć, bo jest to dusza przesiąknięta światłem Bożym i bardzo miłująca Boga (...) prawdziwa matka (...) anioł dobroci"5. Zaskakuje częstotliwość, z jaką zmieniała ona miejsce pobytu. Na dwanaście ówczesnych domów zgromadzenia nie widziały jej, w charakterze mieszkanki, tylko trzy miasta: Częstochowa, Kalisz i Radom. Co było przyczyną tych przesunięć? Pomimo słabego zdrowia s. Faustyna pracowała wyjątkowo wydajnie i nieraz przenoszono ją, by zastąpiła chorą siostrę, np. w roku 1929 wysłano ją w tym celu na parę tygodni do Wilna, a w roku 1930 na miesiąc do Kiekrza. Potrzeby zgromadzenia w połączeniu z tą cechą, którą można nazwać „rozporządzalnością" (dyspozycyjność) wynikającą ze ślubu posłuszeństwa, były więc główną przyczyną jej niestabilności. Częstotliwość tych zmian budziła nawet zdziwienie sióstr. S. Faustyna, której nieobce było poczucie humoru, powiedziała kiedyś, że chce zwiedzić wszystkie domy jak matka generalna. Nigdy nie protestując i rzadko pozwalając sobie na wynurzenia, wyznała jednak parokrotnie, że przesunięcia te bardzo ją kosztowały6. Czas przebywania w różnych domach zgromadzenia nie był jednakowy. Terminy można podać jedynie orientacyjnie. Większość trzynastu lat jej życia zakonnego upłynęła w czterech miastach - w Warszawie, Krakowie, Wilnie i Płocku. Najdłużej bo około pięciu lat przebywała w Krakowie, w Wilnie - trzy lata, w Płocku - dwa i tyle mniej więcej w Warszawie. Przenoszenie s. Faustyny w tak krótkich odstępach czasu z jednego domu do drugiego wynikało z wielkiej pokory. Zdawała sobie bowiem sprawę, dzięki obcowaniu w wielkiej bliskości z Jezusem i Matką Bożą, że pokora jest cnotą zasadniczą w rozwoju duchowym każdego zakonnika i zakonnicy, a w szerszym znaczeniu każdego człowieka. Pycha, jak wiadomo, jest matką grzechów. Lekarstwem i środkiem przeciwko niej może być tylko jedynie pokora. Bez pokory nie można stworzyć warunków dla rozwoju innych cnót, ubogacających duszę. Aby mogła zakwitnąć czystość i miłość nadprzyrodzona, musi być najpierw zaszczepiona i ugruntowana pokora, albowiem Bóg pokornym łaskę daje, a pysznym się sprzeciwia. Jest ona wszakże jedyną cnotą, którą Matka Najświętsza, pełna wielkiej doskonałości, uznała za godną chluby. Kiedy usłyszała pozdrowienie anielskie, mówiła, iż za nią samą, za pokorę otrzymała łaskę, jako nagrodę. „Wejrzał Bóg na pokorę służebnicy swojej". (...) Podobnie na pokorze oparta była chwała Chrystusa Pana. Bo czyż całe życie ziemskie Boga-Człowieka nie było jednym wielkim aktem 48 upokorzenia? Czy Zbawiciel świata nie podkreśla właśnie pokory jako fundamentalnej cechy całej nauki ewangelicznej? „Uczcie się ode mnie, żem jest cichy i pokornego serca" (Mt 11, 29). Chrystus zatem jest jedynym, wyłącznym i najwyższym wcieleniem doskonałości, a zgłębienie tej prawdy zawsze prowadzi do uwielbienia pokory Boga! Nie ulega wątpliwości, że łatwiej jest człowiekowi zrozumieć inne przymioty Boga, jak wielkość, potęgę, nieskończoność doskonałości, albowiem z punktu widzenia ludzkiego są one jakby bliższe naturze Bożej. Pokora należy się przede wszystkim naturze ludzkiej ze względu na jej rozliczne słabości, grzechy i skłonności do upadków. „Prawdziwa wielkość duszy jest kochać Boga - pisze s. Faustyna - i upokarzać się w Jego obecności. Całkowicie zapomnieć o sobie i za nic się mieć, bo wielki jest Pan, lecz tylko w pokornych ma upodobanie. Pysznym zawsze się sprzeciwia" (Dz 1711). Ten ramowy przegląd życia s. Faustyny w zakonie nie zwalnia chyba od chronologii, do której trzeba powrócić. Pierwsze zakonne przeniesienie - pobyt w Warszawie - nie trwała długo. W roku 1930 s. Faustyna została skierowana do Płocka i tam w roku 1931 miała słynne widzenie Najmiłosierniejszego Zbawiciela wraz z żądaniem namalowania obrazu według tego wzoru. Do roku 1932 s. Faustyna dzieli swój czas między Płock a Białą. Zbliża się termin jej ślubów wieczystych, poprzedzonych w zgromadzeniu pięciomiesięczną trzecią probacją, czymś w rodzaju powtórnego nowicjatu. Dopuszczenie s. Faustyny do profesji wieczystej poszło zupełnie gładko. Było ono jednocześnie pozytywną oceną jej dotychczasowej postawy i świadomym podjęciem przez zgromadzenie niemałego ryzyka, jakie stwarzała jej nadzwyczajna droga. Probacją, prowadzona przez s. Małgorzatę Gimbutt, odbyła się w Warszawie. Na rekolekcje przed ślubami profeski wyjechały do Krakowa i tam w dniu 30 kwietnia 1933 roku, w trakcie uroczystej celebry ks. bpa Rosponda, s. Faustyna związała się nieodwołalnie z Bogiem, składając profesję przed m. Michaelą Moraczewską. Przeżywając głęboko każdą uroczystość zakonną, która stawała się dla niej dopływem nowych łask, tym bardziej musiała przeżywać tę szczytową. Św. Jan Ewangelista w ostatniej księdze Nowego Testamentu, w Apokalipsie, kieruje pod adresem człowieka słowa pięknego zaproszenia: „Kto odczuwa pragnienie, niech przyjdzie, kto chce, niech wody życia darmo zaczerpnie". Oczywiście te słowa nie są bezwzględnym nakazem, są tylko przepiękną zachętą skierowaną do człowieka, by człowiek uczciwy, człowiek szukający ideału życia, człowiek pragnący 49 czegoś lepszego, zbliżył się do wody żywej, prawdziwej i zaczerpnął z niej i żył. Podobną chwilę Kościół przeżywał w dniu zakonnej profesji. Chrystus kierował słowo szczerej prośby i zachęty. Wszystkie siostry składając wieczyste śluby zakonne, przystąpiły do Chrystusowych źródeł, by zaczerpnąć wody żywej, prawdziwej orzeźwiającej i mocy twórczej, która prowadzi do szczęścia. Po złożeniu ślubów wieczystych s. Faustyna otrzymała skierowanie do Wilna, gdzie od razu wywarła najkorzystniejsze wrażenie. Przełożona domu s. Irena Krzyżanowska pisała, że wszystkie buduje swoim zachowaniem. Matka Irena będzie dla s. Faustyny dużym oparciem aż do końca listopada 1934 roku, gdy przełożeństwo w Wilnie przejmie s. Borgia Tichy - wtedy sytuacja zmieni się diametralnie. Ale wówczas s. Faustynie pomoc przełożonej nie będzie potrzebna, ponieważ spotka człowieka opatrznościowego dla siebie i swojej misji, ks. prof. Michała Sopoćko. Mianowany spowiednikiem zgromadzenia z początkiem roku 1933, poddał ją dość ciężkim próbom. Skierował ją jednak do psychiatry dr Marii Maciejewskiej i dopiero, gdy ta nie stwierdziła żadnych zaburzeń neuropatycznych7 oraz gdy opinia przełożonej domu i sióstr okazała się pozytywna, stał się realizatorem misji i posłannictwa miłosierdzia zleconej s. Faustynie przez samego Pana Jezusa. Świętość, doskonałość i szczególne kształtowanie osobowości dla określonych zadań w Królestwie Bożym, oto cele, które wychodzą poza ramy ludzkiego działania. Można i trzeba ukierunkować na nie wolę i planowo doprowadzić ją do tego, aby mogła dążyć ku szczytom i usuwać z drogi wszystkie przeszkody. Lecz świętość jest stanem duszy, który musi wypływać z jej wnętrza, z głębin niedostępnych ani działaniu z zewnątrz ani wysiłkowi woli. Uświęcenie i przygotowanie do określonych zadań jest nową formacją duszy, pracą wychowawczą, której w końcowym etapie dokonuje sam Bóg. Ludzie mogą tu pomagać jako „narzędzia"; ponieważ jednak nie są narzędziami martwymi, ale żywymi i podatnymi na łaskę, można o nich z pewną słusznością powiedzieć, że kształtują człowieka. Działalność ich objawia się na różne sposoby: jako dar widzenia duszy, zdawania sobie sprawy z jej stanu, rozpoznania jej potrzeb. Zdarza się jednak, że bezpośrednia ludzka pomoc jest bezsilna, aby doprowadzić dusze do celu i jedynie mocą swojej modlitwy może wprost wyprosić dla niej pomoc Bożą. Ten ostatni sposób podobny jest do działania sakramentów. Święte dusze stanowią naczynia łaski: uświęcają i kształtują przez sam kontakt z nimi.8 50 Życie wewnętrzne stanowi dla zakonnic najgłębsze i najczystsze źródło szczęścia. Święta radość, dziecięca pogoda przy gorliwym duchu pokuty i wytrwałym samozaparciu wzajemnie się uzupełniają. Oto życie klasztoru, świat, który stworzyło wiele gorących serc. Z przemyśleń i studiów ks. prof. M. Sopocki, inspirowanych przez s. Faustynę, zaczęły się wówczas ukazywać pierwsze opracowania o Miłosierdziu Bożym. W listopadzie r. 1936 Pan Jezus wprowadził duszę s. Faustyny w misterium zjednoczenia ze sobą. W „Dzienniczku" opisuje s. Faus-tyna swoje przeżycia z tym związane. Czasem brakuje jej słów na wyrażenie tego, co przeżywa dusza zjednoczona z Bogiem. Tak więc obrazy przeżyć wewnętrznych aż do stanów mistycznych uniesień i zatopienia w Bogu maluje w sposób niezwykle prosty i przejrzysty, a jednocześnie głęboko porywający. W kilku nieraz wyrazach wznosi konstrukcję najwyższych pojęć nadprzyrodzonych, jak prawdziwa Oblubienica Boża. Zdaje się, że to ze słońca, z nieba samego, z najczystszych jego horyzontów i samych kręgów tajemnic Bożych nabiera żywych kolorów i rękami aniołów haftuje cudowne wizje szczęścia wieczystego, bo tak chyba nazwać możemy te cudowne opisy. Jej myśli są jak ptaki, które wyrwały się z klatki, szybują nad doliny i pagórki, płomiennymi wybuchami uczucia pędzą w samo centrum istnienia, zatapiają się w Bogu. W Bogu, w pierwszej przyczynie wszechrzeczy, można dostrzec i zrozumieć to, czego nie pozwalają objąć przesłanki czystego rozumu, odczytać plany Opatrzności, rozpoznać do sedna marność wszystkiego, co nie służy Wszechmocnemu i nie jest samym Bogiem. Utonąć w Nim jak w bezdennym oceanie bytu! Czuć smak zbawienia i szczęścia bez granic! Roztopić się w jednym istnieniu dającym pełność dosytu duchowego i tak trwać bez końca!9 Jakąż w końcu można przyłożyć miarę do nieskończoności majestatu Bożego? Cóż jeszcze powiedzieć, by zbliżyć Go do myśli i serca? Nie wymyślił tego ani św. Jan Ewangelista, ani geniusz Dantego i im podobni. Siostra Faustyna porwana przez Boga w mistycznym zjednoczeniu dostąpiła tej łaski. Między wiarą naszego życia ziemskiego i oglądaniem Najwyższego w królestwie wiecznym znajduje się stan zachwycenia - krótkie, lecz rzeczywiste, prawdziwe, choć tajemnicze spojrzenie w głębiny chwały Bożej w niepojętość istoty Trójcy Najświętszej. Taka jest ostateczna prawda kontemplacji: dojście do celu. Posiadanie dobra na wieki. Aby zaś miłość nie uległa zmniejszeniu ekstatycznego napięcia, Bóg złączy z nią upajający podziw, zapał, a nawet cierpliwość. W ten sposób Miłość wieczna stanie się wciąż nowa, młoda, 51 świeża i kwitnąca, wypełniająca dusze zbawionych aromatem rozkoszy duchowej aż po brzegi istnienia. Taki jest cel życia ludzkiego i działalności Kościoła Chrystusowego. Zamknie się cykl stworzenia powrotem do Boga i złączeniem się z Nim na zawsze w jedności największego szczęścia, jakie przeznaczył dla tych, którzy Go miłują... (Dz 767, 768, 769, 770, 771, 772-775). Jak wyglądały zajęcia s. Faustyny? Pracowała głównie w kuchni i w ogrodzie, z tym, że zakres jej obowiązków i kompetencji zmieniał się zależnie od stopnia zaawansowania w życiu zakonnym i stanu zdrowia. Jako postulantka i nowicjuszka była pomocą kuchenną, jako profeska była główną kucharką. W Wilnie pełniła urząd głównej ogrodniczki, odpowiadającej za stan użytkowy ogrodu i za finanse. W Krakowie, gdy już nie mogła podołać zajęciom w ogrodzie, załatwiała interesantów przy klasztornej furcie. Prawdziwe dzieje s. Faustyny rozegrały się wewnątrz jej duszy. Misja Miłosierdzia s. Faust y ny Kowalskiej W czerwcu 1930 roku przełożone wysłały s. Faustynę do Płocka.Ł Płock od zamierzchłych czasów stanowił główny ośrodek duchowy i kulturotwórczy Mazowsza, będąc ongiś siedzibą książąt i władców Polski za Władysława Hermana i Bolesława III Krzywoustego. W przeszłości Płock i Ziemia Płocka dostępowała świętego wyróżnienia. Po niej przed tysiącem lat pielgrzymował wielki Apostoł Europy - św. Wojciech (956-997), w pięć wieków później wyszedł św. Stanisław Kostka (1550-1568), tu żyli i pracowali święci i błogosławieni: Andrzej Bobola (1591-1657), Honorat Koźmiński (1829-1916), Bolesława Lament (1862-1946), Sługa Boży bp Antoni Julian Nowowiejski (1853-1941), Sługa Boży Leon Wetmański (1886-1941). Od czerwca 1930 roku do listopada 1932 roku s. Faustyna przebywała w płockim domu zakonnym przy Starym Rynku oraz w Białej Starej k. Płocka. W płockim klasztorze s. Faustyna pracowała w kuchni, piekarni i w sklepie z pieczywem. Na niedzielne Msze święte uczęszczała nieraz do pobliskiej Fary pw. św. Bartłomieja i do katedry pw. Wniebowzięcia Matki Bożej. Pobyt s. Faustyny w tysiącletnim Płocku i pobliskiej Białej Starej miał szczególne znaczenie w jej życiu apostolskim i posłannictwie oraz w historii Kultu Jezusa Miłosiernego w Kościele na całym świecie. 53 Obraz Pana Jezusa miłosiernego Właśnie tu, w Płocku, s. Faustyna miała objawienie Pana Jezusa Miłosiernego i otrzymała swoje główne zadanie życiowe, jako Apostołka Miłosierdzia Bożego.2 22 lutego 1931 r. w domu klasztornym przy Starym Rynku Pan Jezus Miłosierny ukazał się tej prostej, niewykształconej zakonnicy i zapoczątkował przekazywanie misji Miłosierdzia. Ta prawda zawarta na kartach Pisma świętego, prawda najbardziej uniwersalna, ta rzeczywistość została z wiarą, nadzieją i miłością na nowo „odczytana" przez s. Faustynę. Została ona w pewnym sensie na nowo odkryta przez doświadczenie wewnętrzne jej serca i jej życia, które trwało tylko przez trzydzieści trzy lata. Siostra Faustyna zanotowała w swoim duchowym „Dzienniczku": „22 lutego 1931 roku, wieczorem, kiedy byłam w celi, ujrzałam Pana Jezusa ubranego w szacie białej. Jedna ręka wzniesiona do błogosławieństwa, a druga dotykała szaty na piersiach. Z uchylenia szaty na piersiach wychodziły dwa wielkie promienie, jeden czerwony, a drugi blady. W milczeniu wpatrywałam się w Pana, dusza moja była przejęta bojaźnią, ale i radością wielką. Po chwili powiedział mi Jezus: «wymaluj obraz według rysunku, który widzisz, z podpisem: Jezu, ufam Tobie. Pragnę, aby ten obraz czczono najpierw w kaplicy waszej i na całym świecie»" (Dz 47). Siostra Faustyna nie dorzuca jednej kreski do tych zadziwiających słów, które zmienią bieg jej życia, wynosząc ją do roli apostołki Bożego Miłosierdzia. „Wymaluj obraz według rysunku, który widzisz" (Dz 47). To polecenie Jezusa przywołuje na pamięć słowa, jakie Bóg skierował do Mojżesza, gdy polecił mu zbudować przybytek: „Patrz, abyś uczynił wszystko według wzoru, jaki ci został ukazany na górze" (Hb 8, 5; Wj 25, 40). Mojżesz zbudował przybytek dla Pana zgodnie z tym, co ujrzał w niebiosach na górze Synaj. Siostra Faustyna ujrzała, jak Pan Jezus kroczy ku niej z ręką wzniesioną do błogosławieństwa, w białej szacie, z szerokimi - czerwonym i bladym - promieniami wychodzącymi z Jego serca. Spojrzenie Jezusa było takie, „jakie było Jego spojrzenie z krzyża" (Dz 47, 326). Sam fakt ukazania przez Jezusa swego wizerunku, aby oddawano Mu cześć, jest zgoła czymś wyjątkowym. Umieszcza on obraz Miłosierdzia Bożego wśród tych, których nie namalowała ludzka ręka, jak np. twarz Chrystusa w Ikonie Bizantyjskiej pod tym tytułem, Jezusa Miłosiernego, czy też Jezusowe oblicze z Turyńskiego Całunu.3 54 W widzeniu wizerunku Miłosiernego Zbawiciela, który miała namalować siostra Faustyna zgodnie z oglądanym wzorem, Jezus wskazuje lewą dłonią na swe serce jako na źródło promieni miłosierdzia (Dz 47-49): Siostra Faustyna zapytała Pana Jezusa, jakie znaczenie mają promienie na obrazie. W czasie modlitwy usłyszała odpowiedź wyjaśniającą: „Te dwa promienie oznaczają Krew i Wodę; blady promień oznacza Wodę, która usprawiedliwia dusze; czerwony promień oznacza Krew, która jest życiem dusz." (Dz 299). Tak więc z centrum (serca) Jezusa wychodzą dwa promienie - blady i czerwony. Oznaczają one wodę i krew (a nie polskie barwy narodowe), które wypłynęły z przebitego serca Chrystusa na Krzyżu. Są więc symbolem chrztu (lub sakramentu pokuty) i Eucharystii. To są główne sakramenty Bożego Miłosierdzia. Prawa ręka, oznaczająca energię, czyn, gotowość, porozumienie, to ręka błogosławiąca (czerwień to symbol energii, życia, miłości), lewa (na wschodzie używano do oczyszczeń) wskazuje na serce i koresponduje z bladym promieniem oczyszczającym. Siostra Faustyna widziała również promienie te wychodzące z Hostii. Nasuwa się skojarzenie ze słowami jezuity francuskiego Teilharda de Chardin: „Jedno słowo, jeden akt, tworzą od początku więź rzeczy - Hoc est corpus meum. Wszelkie działanie w rzeczywistości stworzonej ma się bezpośrednio lub pośrednio przyczyniać do konsekracji wszechświata". Podczas widzenia Pana Jezusa, którego ma potem przedstawić w formie obrazu, siostra Faustyna słyszy, że ma wiernie oddać wzór, jaki ogląda i dodać do niego podpis: „Jezu, ufam Tobie". Zupełnie szczególne są też obietnice, jakie Pan Jezus złożył wobec tych, którzy będą czcili ten obraz. Dusza takiego człowieka nie zginie, pokona nieprzyjaciół tu na ziemi, a szczególnie w godzinie śmierci. Sam Pan Jezus będzie ją chronił jako własnej chwały (Dz 48). Hojność Jezusa nie ogranicza się do tych trzech szczególnych łask. skoro powiedział: „Podaję ludziom naczynie, z którym mają przychodzić po łaski do źródła Miłosierdzia (Dz 327), to tym samym nie pozostawił żadnych granic ani zakresowi, ani wielkości tych łask i doczesnych dobrodziejstw, jakich oczekiwać można czcząc z niezachwianą ufnością obraz Miłosierdzia. Obraz Bożego Miłosierdzia przedstawiał szczególne znaczenie dla siostry Faustyny. Pierwszy zeszyt swego „Dzienniczka" rozpoczęła pieśnią na Jego chwałę: „O Miłości Wiekuista, każesz malować obraz Swój święty, i odsłaniasz nam zdrój miłosierdzia niepojęty. Błogosławisz, kto się zbliży do Twoich promieni, a dusza czarna w śnieg się zamieni." (Dz 1). 55 Obraz Miłosierdzia Bożego jest prawdziwe szczególnym środkiem danym nam przez samego Boga. Ma on być poświęcony w uroczystość Miłosierdzia Bożego (Dz 49). Pan Jezus prosi siostrę Faustynę o obchodzenie uroczystości Bożego Miłosierdzia w pierwszą niedzielę po Wielkanocy. Obraz zajmuje kluczową pozycję w całym nabożeństwie do Miłosierdzia Bożego: przypomina istotę kultu - bezgraniczną ufność wobec Boga i obowiązek miłości wobec bliźnich. Święto Bożego Miłosierdzia Pierwszy raz o pragnieniu ustanowienia tego święta mówił Pan Jezus w Płocku w 1931 r., gdy przekazywał wolę co do powstania obrazu (Dz 49). Ma to być pierwsza niedziela po Wielkanocy. Wybór pierwszej niedzieli po Wielkanocy wskazuje na ścisły związek między wielkanocną tajemnicą Odkupienia a świętem Miłosierdzia. Przygotowaniem do tego święta ma być nowenna polegająca na odmówieniu od Wielkiego Piątku koronki do Miłosierdzia Bożego. „W tej nowennie udzielę duszom wszelkich łask" obiecał Pan Jezus (Dz 796). Święto Bożego Miłosierdzia nawiązuje do starotestamentalnego Dnia Pokuty, w którym obmywano się ze wszystkich grzechów i win (por. Pwt 16; Syr 50). Pan Jezus prosił, aby w tym dniu przyjąć Komunię św. i przygotować się na to święto przez przystąpienie do sakramentu pojednania. Kapłani powinni w tym dniu mówić o Miłosierdziu Bożym, należy tego dnia święcić obrazy Miłosierdzia Bożego, a każdy powinien podjąć tego dnia uczynki miłosierdzia (Dz 299, 300). Święto to wypływa z głębin Miłosierdzia Pańskiego (Dz 699), dlatego te bramy miłosierdzia otwarte są tego dnia na oścież: może przejść przez nie każdy, kto uroczyście obchodzi to święto. Nikt nie musi bać się zbliżyć do Pana, albowiem chce On tego dnia obmyć nas z grzechu i uwolnić od kary na jaką zasłużyliśmy (Dz 699). Cóż za wspaniała obietnica! Kto godnie przyjmie Komunię świętą w tym dniu ma „Zupełne odpuszczone winy i kary". „Zupełne odpuszczenie win i kar!" (Dz 699). Jak bardzo potrzebujemy tej łaski! Być znowu „czystą tabliczką" -jakby po raz drugi przyjmując sakrament chrztu świętego! Na świecie jest tak wiele grzechu, nasz zaciągnięty wobec Boga dług jest niezmierzony (Dz 1262, 1316). Dlatego musi nas dotknąć królewski dar Bożego Miłosierdzia. 57 To święto ustanowił Bóg, by na nas wszystkich wylać swoje miłosierdzie. Święto to ma wyrażać naszą ufność do Boga. Ufność bowiem i pełnienie w tym dniu uczynków miłosierdzia należą do samej istoty nabożeństwa do Miłosierdzia Bożego, które zostało przekazane przez s. Faustynę. Święto Bożego Miłosierdzia jest środkiem szczególnym i aktualnym. Jest ono bowiem częścią planu Bożego zmiłowania nad ludzką niedolę.1 Misja zlecona s. Faustynie przekraczała Jej siły. Wobec poleceń Jezusa czuła się bezradna; nie widziała możliwości spełnienia Jego życzenia. Sama przecież malować nie umiała, a nikt nie wiedział, jak może jej w tym pomóc (zresztą mówiła o tym tylko ze swoim spowiednikiem O. Andraszem i przełożonymi). Tylko głęboka wiara i bezgraniczne zaufanie pokładane w Chrystusowym miłosierdziu, w pomoc łaski Bożej, pozwalało jej przyjmować i pełnić wolę Bożą nieraz tak trudną jak Jezusa w Ogrójcu i na drodze krzyżowej. „Cierpienia i przeciwności w początkach życia zakonnego - przyznała s. Faustyna - przerażały mnie i odbierały mi odwagę. Toteż modliłam się nieustannie, aby mnie Jezus wzmocnił i dał mi moc Ducha swojego Świętego, abym mogła spełnić we wszystkim Jego świętą wolę" (Dz 56). Prośby jej zostały wysłuchane. Jezus sam przyszedł jej z pomocą. Jeszcze zanim przybyła do Wilna, wskazał jej księdza Michała Sopoćkę, profesora uniwersytetu i Seminarium Duchownego w Wilnie. Kiedy później go ujrzała w kaplicy między ołtarzem a konfesjonałem, usłyszała głos w duszy: „Oto jest pomoc widzialna dla ciebie. On ci dopomoże spełnić wolę moją na ziemi". Widzenie to powtórzyło się dwukrotnie, raz w Warszawie na trzeciej probacji, a drugi raz w Krakowie. Dopiero po przybyciu do Wilna 25 maja 1933 roku s. Faustyna zaczęła powoli realizować wspólnie z wybitnym kapłanem, jej przewodnikiem duchowym księdzem profesorem M. Sopoćko misję zleconą jej przez Jezusa. Ksiądz profesor znalazł malarza, prof. Eugeniusza Kazimirowskiego, który zgodził się namalować obraz pod dyktando siostry Faustyny.2 Dzieje wileńskiego obrazu wiążą się w zadziwiający sposób z wizerunkiem Matki Boskiej Ostrobramskiej, zwanej Matką Miłosierdzia. Tak więc Helena Kowalska, która niejako „przypadkiem" trafiła do Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia, gdzie też stała się siostrą Marią Faustyna - w dziele głoszenia miłosierdzia Bożego wciąż jest w opiekuńczym kręgu Matki Kościoła. Tym razem - Miłosiernej, Ostrobramskiej. Należy przypuszczać, że ks. M. Sopoćko uznał Kazimirowskiego za właściwego malarza, z uwagi na jego zainteresowanie sztuką portretową 58 oraz tematyką religijną. Gdy pomyślimy, że tym razem portret miał dotyczyć Chrystusa, którego oglądała skromna zakonnica, ogarnia nas, zbożny i święty lęk. Czy podobne uczucie przeżywał artysta Kazimirow-ski? I tak, w roku 1934, powstał jedyny, niepowtarzalny, wręcz cudowny obraz. Bo wszystkie inne obrazy w całej historii sztuki sakralnej, były wizją artystyczną takiego czy innego malarza. A ten obraz jest po prostu dokumentem objawienia. Jest portretem pamięciowym Chrystusa; pokazuje Pana dokładnie takim, jakim widziała go s. Faustyna. I to pokazuje z fotograficzną dokładnością, bo s. Faustyna czuwała przez cały czas malowania, sprawdzała każdy szczegół. A jednak Siostra Faustyna była niezadowolona z obrazu, który namalował pod jej kierunkiem E. Kazimirowski. W czasie mistycznego spotkania Pan Jezus jej powiedział, kiedy cierpiała z niedoskonałości tego dzieła: „Nie w piękności farby ani pędzla jest wielkość tego obrazu, ale w łasce Mojej" (Dz 333). Spełniło się więc żądanie Jezusa: obraz powstał. Obraz Kazimirow-skiego ks. M. Sopoćko zawiesza w korytarzu klasztornym sióstr bernardynek przy kościele Świętego Michała, gdzie był rektorem. Czyni to z uwagi na nietypowość wizerunku: takiego ujęcia postaci Chrystusa nie znała jeszcze ikonografia Kościoła. „Skoro dzieło to jest wyrazem woli Bożej - należy cierpliwie czekać" - tak musiał myśleć ks. profesor.3 Tymczasem s. Faustyna jest wielokrotnie ponaglana w wizjach, aby obraz wyciągnąć z ukrycia. Łączy się to z wyraźną wolą Bożą, aby Niedziela Przewodnia stała się świętem Miłosierdzia Pańskiego. Pan jej rzekł: „Święto to wyszło z wnętrzności Miłosierdzia Mojego i jest zatwierdzone w głębokościach zmiłowań Moich. Wszelka dusza wierząca i ufająca miłosierdziu Mojemu, dostąpi go" (Dz 420). A więc jeszcze raz Chrystus żąda, by pierwsza niedziela po Wielkanocy była świętem Miłosierdzia4. Żąda również Zbawiciel, by spowiednik s. Faustyny, ks. Michał Sopoćko, powiedział w tym dniu kazanie o wielkim miłosierdziu Bożym. Stało się to zgodnie z wolą Chrystusa - w 1935 roku, kiedy w Wilnie odbywały się uroczystości jubileuszowe z okazji 1900-lecia śmierci Chrystusa na krzyżu, na którym dokonało się Odkupienie ludzkości i zarazem najwyraźniej objawiło się Miłosierdzie Boże. Trzeci dzień uroczystości - triduum zamykające Jubileusz Odkupienia przypada na niedzielę 28 kwietnia, a więc na Niedzielę Przewodnią. Oto niespodziewanie ks. prof. Sopoćko proszony jest przez miejscowego proboszcza ks. kanonika Stanisława Zawadzkiego o wygłoszenie kazania w Ostrej Bramie. Wyraża zgodę, prosi jedynie, aby w charakterze dekoracji na Ostrej Bramie zawiesić obraz 59 Chrystusa. Wizerunek Miłosierdzia Bożego zostaje przeniesiony do Ostrej Bramy i „umieszczony w oknie tak, ażeby z daleka było go widać". Wisi tam trzy dni: od 26 do 28 kwietnia. Obraz wywołuje duże zainteresowanie. Jak pisze s. Faustyna, niekiedy panie pytały sióstr: „Co to za piękny obraz i co za znaczenie ma?" W piątek 26 kwietnia s. Faustyna wysłuchuje kazania swego spowiednika, poświęconego Miłosierdziu Bożemu. „Kiedy kapłan - pisze ona - zaczął mówić o tym wielkim Miłosierdziu Pańskim, obraz ten przybrał żywą postać i promienie te przenikały do serc ludzi zgromadzonych, jednak nie w równej mierze: jedni otrzymywali więcej, drudzy mniej. Serce s. Faustyny wypełniła ogromna radość. Usłyszała w duszy słowa: „Tyś świadkiem miłosierdzia mego, na wieki stać będziesz przed tronem moim jako żywy świadek miłosierdzia mego" (Dz 417). „Kiedy zaś wracała do klasztoru, nie czekając na zakończenie, bo mi się śpieszyło - pisze dalej - zastąpiło mi drogę całe mnóstwo szatanów, którzy mi grozili strasznymi mękami i dały się słyszeć głosy: odebrała nam wszystko, na cośmy przez tyle lat pracowali. Kiedy ich spytałam: skąd was takie mnóstwo? - odpowiedziały mi te złośliwe postacie: - z serc ludzkich; nie męcz nas" (Dz 418). Na tym nie zakończyły się znamienne wizje s. Faustyny związane z wystawieniem po raz pierwszy na widok publiczny obrazu Miłosierdzia Bożego. Zmęczona przeżyciami burzliwego dnia zakonnica kładzie się spać i oto widzi, jak nad Wilnem kroczy Zbawiciel znany z obrazu. „A miasto to było założone siatką i sieciami - pisze następnego dnia. - Kiedy Jezus przeszedł, przeciął wszystkie sieci, a w końcu zakreślił duży znak krzyża świętego i zniknął" (Dz 416). Ostatnia wizja łączy się z Niedzielą Przewodnią. W Ostrej Bramie odbywała się uroczysta Msza święta zamykająca Jubileusz Odkupienia. Celebrans unosił właśnie Monstrancję, aby udzielić błogosławieństwa. „Wtem ujrzałam - pisze s. Faustyna - Pana Jezusa w takiej postaci, jaki jest na tym obrazie. Udzielił Pan błogosławieństwa i promienie te rozeszły się na cały świat" (Dz 420). Po uroczystości obraz Miłosierdzia Bożego z powrotem przeniesiono do ciemnego korytarza w klasztorze sióstr bernardynek. Półtora roku po tych wydarzeniach, dzięki staraniom ks. Sopocki, arcybiskup R. Jałbrzykowski wyraża zgodę, aby obraz Miłosierdzia Bożego wyciągnąć z klasztornych krużganków. 4 kwietnia 1937 roku „obraz został za pozwoleniem ks. arcybiskupa R. Jałbrzykowskiego, poświęcony i zawieszony w kościele Świętego Michała w Wilnie" - czytamy w „Kalendarzu życia". 60 W kościele świętego Michała obraz pędzla E. Kazimirowskiego wisi aż do likwidacji kościoła. W 1944 roku, wileński arcybiskup powołuje komisję rzeczoznawców do artystycznej oceny obrazu. „Jest wykonany artystycznie i stanowi cenny dorobek w religijnej sztuce współczesnej". W czasie wojny obraz Miłosierdzia Bożego staje się znany na terenie całej Wileńszczyzny. Kobiety swoim bliskim, udającym się do partyzantki wszywają jego miniaturki w czapki i szkaplerzyki. Dzisiaj obraz odbiera cześć w kościele polskim pw. Ducha Świętego w Wilnie. W czasie zamknięcia pierwowzoru, wizerunek Miłosierdzia Bożego rozszedł się po całym świecie. I dziś trudno napotkać świątynie bez Chrystusa, któremu z okolic serca biją dwa promienie, oznaczające Krew Odkupienia i Wodę Oczyszczenia. Wydaje się, że zasłynął jednak na całym świecie obraz z Krakowskich Łagiewnik pędzla Adolfa Hyły5. Pierwszy jego obraz, ofiarowany jako wotum za ocalenie rodziny z wypadków wojennych, został poświęcony 7 marca 1943 i od tego czasu datują się publiczne nabożeństwa ku czci Miłosierdzia Bożego w kaplicy Sióstr w Krakowie (III niedziela). Obraz jednak był zbyt duży i nie mieścił się w ołtarzu, gdzie go umieszczano na nabożeństwa ku czci Miłosierdzia Bożego, dlatego m. Irena Krzyżanowska zamówiła u tego malarza drugi obraz, który wielkością i kształtem odpowiadał wnęce bocznego ołtarza. W Niedzielę Przewodnią, 16 kwietnia 1944 roku, po raz pierwszy uroczyście obchodzoną w tej kaplicy ku czci Miłosierdzia Bożego, O. J. Andreasz SJ poświęcił nowy obraz pędzla Hyły. Przedstawiał on Pana Jezusa Miłosiernego na tle łąki i widniejących w dali krzaków. W 1954 r. Hyła przemalował tło obrazu na kolor ciemny, a pod stopami narysował posadzkę. Zamówiony przez m. gen. Michaelę Moraczewską obraz Batow-skiego został umieszczony w kościele Miłosierdzia Bożego w Krakowie na Smoleńsku. Natomiast pierwszy obraz w roku 1946 na nową placówkę do Wrocławia zabrała s. Irena Krzyżanowska. A jednak zasłynął łaskami słynący obraz z kaplicy w Krakowie, a jego kopie i reprodukcje rozeszły się po świecie. Obraz ten jest otoczony czcią wiernych, a liczne wota świadczą o otrzymanych łaskach. Tak miało się spełnić pragnienie Pana Jezusa wypowiedziane już przy pierwszym objawieniu w Płocku: „Pragnę, aby ten obraz czczono najpierw w kaplicy waszej i na całym świecie" (Dz 47). W jaki sposób możemy oddać cześć temu obrazowi? Przez poświęcenie go i zawieszenie w naszym domu, a nawet noszenie go przy sobie, by nie przestawał nam przypominać o otwartym dla nas źródle 61 miłosierdzia - by budził w nas ufność i pobudzał do pełnienia uczynków miłosierdzia (Dz 72). Misja siostry Faustyny polegała na głoszeniu światu Miłosierdzia Bożego i zdobywaniu dusz przez swe cierpienie i modlitwę. W trudach realizacji apostolskiego posłannictwa Jezusa Miłosiernego s. Faustyna czerpała siłę z niezachwianej wiary, której korzenie tkwiły w głębokiej pokorze, inspirowanej codzienną kontemplacją Ukrzyżowanego. Ta prosta zakonnica opierała swoją działalność na podstawach ściśle teologicznych; na Eucharystii będącej źródłem odwagi, światła i wytrwałości; na całkowitej uległości Bożej Opatrzności, na czynieniu wszystkiego tylko przez wzgląd na miłość do Boga i dla jego upodobania. Właśnie w tym tkwi sekret wewnętrznej siły, którą s. Faustyna odznaczała się pośród nawet największych trudności. Bóg jest bliski i ogarnia nas swoją nieskończoną miłością. Jeżeli wierzymy i ufamy bezgranicznie możemy wyprosić wszystko, nawet to, co po ludzku zdaje się niemożliwe. Liturgiczna forma kultu Miłosierdzia Bożego - znalazły jeszcze wyraz w innych postaciach nabożeństwa: koronka do Miłosierdzia Bożego, godzinie Miłosierdzia i szerzenie Jego czci. Koronka do Miłosierdzia Bożego Koronka do Miłosierdzia Bożego jest kolejnym środkiem dostąpienia miłosierdzia, bowiem Pan Jezus ustanowił ją szczególnym narzędziem swojej łaski i sam pouczył o niej siostrę Faustynę. Jest to modlitwa kapłańska i eucharystyczna, za wszystkich potrzebujących miłosierdzia. Można ją odmawiać w każdym czasie.6 „Ojcze Przedwieczny ofiaruję Ci Ciało, Krew, Duszę i Bóstwo Jezusa Chrystusa". Tymi słowami składamy Bogu Wszechmogącemu dar najcenniejszy - Boga samego w osobie Jego Syna. Jednoczymy się także z ofiarą Jezusa złożoną na krzyżu: „Dla Jego bolesnej Męki miej Miłosierdzie dla nas i całego świata" - powtarzamy na małych paciorkach koronki. Słowa te są błaganiem Boga o miłosierdzie. Obietnica dla odmawiających ogólna: „O, jak wiele łask udzielę duszom, które odmawiać będą tę koronkę, wnętrzności Miłosierdzia Mojego poruszone są dla tych, którzy odmawiają tę koronkę" (Dz 848). „Córko moja, zachęcaj do odmawiania tej koronki, podoba mi się dać wszystko, o co mnie prosić będą (...) (Dz 1541). Przez nią uprosisz wszystko, jeżeli to, o co prosisz, będzie zgodne z wolą Moją" (Dz 1731). 62 Obietnice szczegółowe dotyczą godziny śmierci: „Zatwardziali grzesznicy, gdy odmawiać ją będą, napełnię duszę ich spokojem, a godzina śmierci ich będzie szczęśliwa (...)" (Dz 1541). „Napisz, gdy tę koronkę (przy umierających) odmawiać będą, stanę pomiędzy Ojcem a duszą konającą nie jako Sędzia Sprawiedliwy, ale jako Zbawiciel Miłosierny" (Dz 1541, 811). „Dusze, które odmawiać będą tę koronkę, miłosierdzie Moje ogarnie ich w życiu, a szczególnie w śmierci godzinie" (Dz 754). Zgodnie z życzeniem przekazanym s. Faustynie, koronkę należy odmawiać przy łożu umierającego, polecając go Miłosierdziu Bożemu, żeby śmierć była lekka i spokojna, by była przejściem do domu Pana, czyli pod każdym względem godna chrześcijanina. W koronce prosimy także Ojca Niebieskiego o miłosierdzie dla siebie i dla całego świata przez pośrednictwo Męki Chrystusa. Obietnica ta skierowana jest również do kapłanów: „Kapłani będą podawać (koronkę) grzesznikom, jako ostateczną deskę ratunku; chociażby był grzesznik najzatwardzialszy, jeżeli raz tylko zmówi tę koronkę, dostąpi łaski z nieskończonego miłosierdzia Mojego (Dz 687). Koronka do Miłosierdzia Bożego jest środkiem i narzędziem, które daje nam Bóg, przypominając o konieczności zaufania Mu i tym samym otwarcia się na Jego łaski i zmiłowanie, dlatego odmawianie koronki musi koniecznie wypływać z wewnętrznej ufności w dobroć Boga (DzSll). Odmawianie koronki winno być nie tylko zewnętrznym aktem wewnętrznej ufności, ale także winno odznaczać się wytrwałością. Wielka wytrwałość jest wyrazem wielkiej ufności, (por. Rz 11, 32). Godzina Miłosierdzia W październiku 1937 r. w Krakowie polecił Pan Jezus s. Faustynie czcić godzinę trzecią po południu, która jest godziną śmierci Pan Jezusa na Krzyżu. To godzina łaski dla całego świata: miłosierdzie zwycięża w niej nad sprawiedliwością (Dz 1572). Pan Jezus udzielił s. Faustynie pouczeń jak należy obchodzić godzinę Miłosierdzia: „Choć przez krótki moment zagłębiaj się w męce Mojej, szczególnie w Moim opuszczeniu w chwili konania. Jest to godzina wielkiego miłosierdzia dla świata całego. Pozwolę ci wnikać w mój śmiertelny smutek, w tej godzinie nie odmówię duszy niczego, która Mnie prosi przez Mękę Moją" (Dz 1320). 63 Pan pouczył ją, że w tej godzinie może cała zanurzyć się w Jego Miłosierdziu, adorując Go i wysławiając, wzywając Jego wszechmocy dla zbawienia całego świata, szczególnie zaś dla grzeszników; w tej bowiem godzinie Miłosierdzie Boże stoi otworem dla każdego (Dz 1572).7 W szczegółach Pan Jezus radził: „Staraj się w tej godzinie odprawić drogę krzyżową..., a jeżeli nie możesz odprawić drogi krzyżowej, to przynajmniej wstąp na chwilę do kaplicy i uczcij Moje serce pełne Miłosierdzia w Najświętszym Sakramencie, a jeżeli nie możesz wstąpić do kaplicy, pogrąż się w modlitwie tam gdzie jesteś chociaż przez krótką chwilę" (Dz 1572). Przyczyna, jaka kryje się pod prośbą Jezusa o szczególne uczczenie Jego Męki w tej właśnie godzinie, jest jasna: Pan pragnie, by czczono Jego miłosierdzie: „Żądam czci dla miłosierdzia Mojego od wszelkiego stworzenia" (Dz 1572). Domaga się tego szczególnie od samej siostry Faustyny, którą obdarzył łaską najgłębszego wniknięcia w tajemnicę Bożego Miłosierdzia (Dz 1572). Skoro Boży plan polega na tym, aby „wszystkim okazać swe miłosierdzie" (Rz 11, 32), Pan pragnie, aby dostąpili go wszyscy przez uczczenie Miłosierdzia Bożego i złożenie w nim swej ufności. Poprzez Godzinę Miłosierdzia daje nam do dyspozycji kolejny środek dostąpienia Jego nieskończonego miłosierdzia. Stanowi ona kolejne przypomnienie o Boskim orędziu Miłosierdzia Bożego. Trzeba koniecznie podkreślić, że przedmiot modlitwy ma być zgodny z wolą Bożą. Modlitwa zaś ma być ufna, wytrwała oraz połączona z pełnieniem czynów miłości wobec bliźniego, co jest warunkiem każdej formy kultu Miłosierdzia Bożego. Szerzenie czci Miłosierdzia Kult Miłosierdzia Bożego przekazany przez s. Faustynę jest ściśle związany z apostolstwem. Nie będzie on pełny i prawdziwy, jeżeli ograniczymy go do samych praktyk modlitewnych. Musi on znaleźć odbicie w codziennym świadczeniu miłosierdzia. Pan Jezus obiecał: „Dusze, które szerzą cześć miłosierdzia Mojego, osłaniam przez całe życie jak czuła matka swe niemowlę, a w godzinę śmierci nie będę im Sędzią, ale miłosiernym Zbawicielem" (Dz 1075). Szczególną zachętę kieruje Pan Jezus do kapłanów: „Kapłanom, którzy głosić będą 64 i wysławiać miłosierdzie Moje, dam moc przedziwną i namaszczę ich słowa i poruszę serca" (Dz 1521). Być apostołem Miłosierdzia Bożego znaczy najpierw dawać świadectwo życia w duchu zaufania Bogu i miłosierdzia wobec bliźnich. Środki umożliwiające nam dostęp do Bożego Miłosierdzia są szczególnie istotne, skoro sam Pan Jezus wskazał je nam i opisał, a przez s. Faustynę prosi, byśmy korzystali z nich i wyjednywali Boże Miłosierdzie. Wszyscy ludzie na ziemi są ułomni; popełniają niestety mnóstwo grzechów. Ale oczyszcza ich pokuta podobna do wody chrztu świętego i do wartkiej strugi obmywającej brzegi. Należy więc tylko zanurzyć się w tę krynicę ożywczą, odzierającą wszelkie brudy duchowe. Poddać się działalności Boga, który jest zdolny wybielić dusze ponad śnieg. Zdarza się i to dość często, że grzesznik nie potrafi zdobyć się na odwagę pokuty. Ulega lękowi przed sprawiedliwością i potęgą Bożą. Zapomina jednak wtedy, że Bóg jest miłością „samą Miłością - Miłością wszelką i jedyną". Bóg jest Ojcem! „Ojcze nasz, któryś jest w niebie" - tak nauczył nas Chrystus. Stworzył dla człowieka niebo i ziemię, słońce i gwiazdy, kwiaty i owoce, ziarno na chleb codzienny. Człowiek jest dzieckiem Bożym i dla niego przeznaczył Bóg całe stworzenie ziemskie i nadprzyrodzone. Jakże nie kochać Ojca tak dobrego? Jakże nie odpowiedzieć na jego przyjaźń tak szlachetną i pociągającą? Siostra Faustyna doznawała specjalnych dotknięć łaski Bożej w czasie pracy lub adorując Chrystusa, graniczących z ekstazą i zachwyceniem. Zagłębiała się całkowicie w tajemnicach miłosierdzia i miłości Chrystusowej. Doznawała wtedy zawstydzenia i żalu z powodu własnej niedoskonałości, ale jeszcze bardziej bolały ją grzechy popełnione z taką łatwością przez ludzi. Ciężarem kamiennym kładły się jej na sercu niewdzięczności świata. Jeszcze bardziej pożerało ją pragnienie ofiary całkowitej, by czynem wykazać, że jedyną odpowiedzią na miłość miłosierną Boga winna być miłość człowieka. W Wielki Czwartek 1934 r. s. Faustyna złożyła uroczysty Akt ofiarowania za grzeszników. Pan Jezus powiedział do niej: „Pragnę". Siostra Faustyna stała się żertwą ofiarną, odczuła pragnienie zbawienia dusz i wydania się całej dla ratowania biednych grzeszników (Dz 309). Miłość twórcza, aktualna, bez względu na zachowanie się naszego otoczenia, na wartość osoby do której się odnosi - miłość prawdziwie uczynna, wyrażająca dobroć, na jaką tylko stać człowieka - błogosławiąca każdego - nawet wroga, bo i on jest stworzony przez Boga i równie jest naszym bliźnim i powinna być cechą każdego człowieka. Kto pamięta o tym w swych myślach i czynach, że 65 „Bóg jest Miłością Miłosierną" - a my dziećmi Miłości - ten wiernie naśladuje Chrystusa. Chrześcijaństwo bowiem to nic innego, jak codzienne, praktyczne urzeczywistnianie, życie w miłości! „Jeżeli Bóg tak nas umiłował, to i my winniśmy miłować jeden drugiego" (l J 4,11). Oto jest prawo i prawda. Życie dane przez Boga winno być odbiciem Jego doskonałości i obrazem Boga, który po to zesłał swego Syna na ziemię, aby przekonać nas i nauczyć miłości. Apostołka Bożego Miłosierdzia s. Faustyna pisze w „Dzienniczku" słowa Chrystusa skierowane do niej: „Jestem Miłością i Miłosierdziem samym. Nie masz nędzy, która by mogła się mierzyć z Miłosierdziem Moim. Ani go wyczerpie nędza, gdyż z chwilą udzielania się - powiększa Dusza, która zaufała Mojemu Miłosierdziu - jest najszczęśliwsza, boja Sam mam o niej staranie" (Dz 1273). Nikt nie wyczerpie miłosierdzia zamkniętego w jednym chociażby tylko akcie Miłości skierowanej ku Bogu, bo On jest wszelką Nieskończonością, a człowiek... wszelką słabością! Żadne męczeństwo, chociażby tysiąc razy poniesione nie może zrównoważyć nieskończoności łaski rozlanej nad duszą wybraną! Cierpieć, bo cierpienie najlepiej naśladuje mękę Jezusa Chrystusa. Cierpienie, którego doświadczała siostra Faustyna jako apostołka Bożego Miłosierdzia jest łaską, jaką Bóg zsyła na dusze szczególnie wybrane, na dusze umiłowane, na dusze ukochane. Ona umiała powiedzieć: Chryste Panie, jeśli mi to dajesz, dzięki Ci składam z mej duszy. - To jest podejście duszy bardziej wyrobionej, duszy głębszej, duszy refleksyjnej. Na krzyżu, gdy męka doszła do szczytu, słyszymy znowu modlitewną rozmowę Chrystusa z Ojcem, aż do chwili, gdy z modlitwą na ustach wydaje ostatnie tchnienie w ręce Ojca. Cierpiący i konający Zbawiciel, któremu bezgranicznie zaufała pouczał ją, że Miłość musi być okupiona i zdobyta cierpieniem, że kto chce być wielki, musi ponieść ofiary w pocie czoła. Miłosierdzie Chrystusa Pana ma zawsze wielkie pole do popisu, a serce naprawdę miłujące Boga i bliźniego, nigdy nie zazna spoczynku. Siostra Faustyna, w Chrystusie, w Jego Kościele, w Bożym prawie, w Dekalogu, w świętej Ewangelii czytanej w każdym dniu znajdowała moc i błogosławioną siłę w wypraszaniu Bożego Miłosierdzia dla całego świata, pałając ufnością względem Niego: „Jezu, ufam Tobie"! „Jezu Miłosierdzia"! Płaszczyzna, z jakiej w swym życiu i trudzie apostołki Bożego Miłosierdzia wychodzi teraz s. Faustyna, jest często płaszczyzną 66 mistyczną. Jej słowa zatem bierzemy jako refleks szczególnych przeżyć, których poruszenia wywodzą się z Boga. Duchowa osobowość s. Faustyny zarysowuje się coraz wyraźniej idąc w kierunku pełnego wyzucia się z siebie, by całkowicie napełnić się Bogiem, oraz ofiary z siebie dla triumfu samego Boga (gdzie wyraz samego oznacza wykluczenie najmniejszego pyłku czy skłonności do egoizmu), i wreszcie wyniszczenia własnego ja dla nieskończonej chwały Boga. Ale to wyniszczenie nie jest samozniszczeniem, lecz najbardziej autentycznym życiem. Kto dąży do takiego samowyniszczenia i doprowadza je do końca, jest na pewno kimś żywym. I wszystko, co czyni jest dziełem miłości i to miłości bez granic, a miłość to życie! Owszem, im większa miłość, tym życie silniejsze i trwalsze. Jeśli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeśli obumrze, przynosi plon obfity. Zapewniam was. Kto kocha swe życie, straci je. Kto jest gotowy stracić własne życie na tym świecie, zachowa je na życie wieczne (por. J 12, 24-25). Dla całości dzieła, tak jak je pojmowała s. Faustyna, należało stworzenie osobnego zgromadzenia, oddanego czci Bożego Miłosierdzia. Takie polecenie otrzymała s. Faustyna w czasie swego pobytu w domu zgromadzenia w Wilnie. W dzień Zesłania Ducha Świętego, 9 czerwca 1935 roku, wieczorem, gdy szła przez ogród, usłyszała słowa: „Będziesz wypraszać z towarzyszkami swymi miłosierdzie dla siebie i świata" (Dz 435). Zrozumiała je jako polecenie opuszczenia macierzystego zgromadzenia, które sercem gorącym kochała i wiernie służyła po to, by założyć nowe, którego celem miałoby być wypraszanie miłosierdzia Bożego dla całego świata. Pod każdym względem czuła się niezdolna do wypełnienia tego zadania i za wszelką cenę chciała się od niego usunąć. W rozmowie z Jezusem wyliczała swe niemoce, aby ją usprawiedliwił i uwolnił od tego polecenia. W odpowiedzi usłyszała te słowa: „Nie lękaj się, Ja sam uzupełnię wszystko, czego tobie nie dostawa" (Dz 435). Wszystko na próżno. Właśnie pod koniec rozmowy z ks. M. Sopocką - a działo się to 29 czerwca 1935 roku - ukazał się jej Pan Jezus i powiedział: „Pragnę, aby zgromadzenie takie było" (Dz 436). Sprawa nowego zgromadzenia przysporzy jej wiele cierpień duchowych i stanie się jedną z najtrudniejszych i najbardziej bolesnych prób w jej życiu.8 Od tamtego 29 czerwca 1935 roku s. Faustyna wiedziała już na pewno, że Pan Jezus stawia przed nią nowe zadanie. Zrozumiała także, 67 że - aby wykonać to zadanie - musi opuścić Zgromadzenie Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia. I z tym początkowo nie mogła się pogodzić. A jednak - wbrew wszystkim oporom niczego nie pragnęła jak tylko poznania i wypełnienia woli Bożej. Chodziła w tej sprawie do arcybiskupa Jałbrzykowskiego, ale ten zakazał jej nawet myśleć o porzuceniu Zgromadzenia. A jeśli chodzi o nowe Zgromadzenie - dodał - to skoro Bóg chce, aby ono było, - to i tak będzie: trzeba się tylko uzbroić w cierpliwość (Dz 585). Tylko, że Faustyna nie mogła cierpliwie czekać, bo Jezus wciąż ją ponaglał. Zwróciła się s. Faustyna do matki generalnej M. Moraczewskiej, a ta jej poradziła, żeby poczekać na jakiś specjalny znak. Nikt nie pomógł s. Faustynie w jej przedsięwzięciu. Ojciec Andrasz zalecał pozostanie w zgromadzeniu. Nawet ks. Sopoćko był tego zdania. S. Faustyna tak pisała: „Wnętrze moje rozszarpane. Udręczeń moich nikt nie pojmie - ani ja tego opisać nie zdołam. Cierpienia męczenników nie większe, gdyż śmierć w tych chwilach byłaby dla mnie ochłodą i nie ma z czym porównać tego konania duszy bez końca" (Dz 981, 1116). Czy Bóg musi tak boleśnie doświadczać swoich wybrańców? Tak! Skoro jest się przez Boga wybranym do świętości, każda próba jest radością. Taka radość to jeszcze jeden sprawdzian. Jako pierwsze z inspiracji posłannictwa s. Faustyny powstało Zgromadzenie Sióstr Jezusa Miłosiernego; erygowane 2 sierpnia 1955 roku przez ks. Zygmunta Szelążka na podstawie specjalnych uprawnień Ordynariusza Gorzowskiego jako Zgromadzenie Najśw. Jezusa Chrystusa Miłosiernego Odkupiciela. Śluby prywatne od pierwszych Sióstr, członkiń tego Zgromadzenia przyjmował w czasie II wojny światowej w Wilnie ich spowiednik ks. Michał Sopoćko. Celem tej wspólnoty jest szerzenie kultu Miłosierdzia Bożego i pomoc hierarchii kościelnej. Działa również w Polsce Instytut Bożego Miłosierdzia założony przez ks. Michała Sopoćkę oraz ks. Leona Nowaka SJ, a zatwierdzony przez kard. Stefana Wyszyńskiego, działa głównie w Toruniu, Łodzi i Katowicach, pozostając pod duchową opieką księży jezuitów.9 Niełatwo jest śledzić bieg myśli mistyczek wzbijających się nad poziomy powszechności życia ludzkiego. Gwałtowny kontrast pomiędzy ich wysokością, która dosięga niebios, krainy ideałów i piękna absolutnego, tam gdzie graniczy Stwórca i natura, a tą rozmaitością bezsiły ziemskiej, pokrytej martwicą słabości i nędzy moralnej - staje się często męką niezmierną. Bólem pożerającym i trawiącym. Sytuacja staje się podobna do położenia człowieka, którego oczy olśniewają blaski płonących w słońcu szczytów górskich, a on stoi w dolinie i wzdycha 68 tylko, ogarniętymi mrokami, do wyżyn tęczowych, skąpanych w morzu nieogarnionych lazurów. Nowe, idealne światy otwierają się przed oczami. W sercu rozpala się tęsknota nieukojona. Wrażenie miłości i jakiś świt nadziei czai się na krawędzi tego i tamtego obszaru istnienia. Dla s. Faustyny istnieje jedno jedyne dobro godne pragnienia i osiągnięcia: Bóg, albowiem On jedynie władny jest nasycić je w pełni wszelkimi skarbami swej łaski. Bóg po to stworzył człowieka, by go uczynić uczestnikiem swojego szczęścia. Podczas swej IV pielgrzymki do Polski 7 czerwca 1991 r. w Płocku, gdzie s. Faustyna otrzymała objawienie wizerunku Miłosiernego Chrystusa Ojciec Święty podkreślił wartość kultu: „Zanim się rozstaniemy, pragnę pozdrowić całe Mazowsze, ogarniając jego wielowiekową przeszłość, jego teraźniejszość i przeszłość, to miejsce, jakie ma w dziejach naszej Ojczyzny, w dziejach Kościoła, w dziejach świętości... Ale trzeba pamiętać o siostrze Faustynie. Posłannictwo Miłosierdzia Bożego miało swój czas, był to czas straszliwy II wojny światowej, straszliwej pod wieloma względami, była to jakaś ostateczna eskalacja zła, na naszym kontynencie. Na ten czas Bóg przygotował posłannictwo Bożego Miłosierdzia, którego świadkiem, rzecznikiem stała się ta prosta córka polskiej ziemi". („Ład Boży" nr 4 (1993) s. 3) Siostra Faustyna wzorem miłosierdzia (Paradoks miłości świętych) W życiorysie s. Faustyny zdarzały się fakty i wydarzenia wfęcz zaskakujące i niezwykłe jak na zakonnicę, której celem była medytacja, kontemplacja i praca fizyczna jako siostry koadiutorki. Ale jej działalność zewnętrzna, ukryta w promieniach miłości Chrystusa, była wyraźnym poleceniem skierowanym do niej przez Boskiego Oblubieńca. Pod niebem ludzkiego istnienia, pod którym toczy się ziemska historia pełna plątaniny zjawisk w skali zysków i triumfów oraz upadków i klęsk, dokonuje się przede wszystkim „dziwność wielkiego szukania". Nie ma istoty bardziej niespokojnej i niezadowolonej z tego, co ją otacza, jak człowiek - ten biedny człowiek, który tylekroć zawiedziony w swych daremnych wysiłkach i walkach, poniósłszy największe straty w pogoni za szczęściem doczesnym, karierą, majątkiem czy rozkoszami zmysłowymi - wraca w końcu do źródeł życia, aby w nich odnaleźć to, co było zginęło. Nienasycone pragnienie, wieczne, często rozpaczliwe wołanie: „Daj mi pić". Nie na darmo powiedział Jezus: „Każdy, kto pije z tej wody, znów będzie pragnął, lecz kto by pił z wody, którą ja mu dam, nie będzie pragnął na wieki" (J 4, 13). Na tle tej „dziwności wielkiego szukania" widać również, jak często człowiek strudzony, zawiedziony, pobity, schodzi z areny bezowocnej walki z poczuciem rycerza, który przed bitwą marzył o sławie, lecz po niej składa broń w pokorze - i smutny, znękany - stawia sobie i ludziom odwieczne pytanie: dlaczego tak się stało? I zdaje się zwyciężonemu bohaterowi, że sam Bóg zapominał o nim, a może nie pamiętał nigdy? Daremny trud! Nic tak nie boli jak duma zdeptana tajemniczą siłą własnej niemocy. „Gdzie skarb wasz, tam i serce wasze będzie" (Łk 12, 34). Szczęśliwym może być tylko ten człowiek, który zdolny jest zejść w głębiny życia wewnętrznego i tam odnaleźć swój świat jedyny, 70 właściwy i pełen piękna i dobra - unum necessarium - to, co najpotrzebniejsze. Ale człowiek jest czymś większym i piękniejszym niż jego ciało i wartości zewnętrzne, dostrzegane jedynie przez mędrców tego świata. Człowiek jest przede wszystkim duchem nieśmiertelnym, dlatego też w całym życiu jego należy oddawać pierwszeństwo działalności i dziełom ducha, który raz stworzony przez Boga, nigdy istnieć nie przestanie i jego właściwą ojczyzną jest wieczność. Rozumieli to doskonale święci. Oni też powinni być nazwani prawdziwymi filozofami i doskonałymi włodarzami swego życia. Zaiste, lepszą - najlepszą z możliwych - cząstkę odbiera człowiek, kiedy schodzi w głębiny życia wewnętrznego, aby tam spotkać się z Bogiem, rozmiłować się w Nim bez reszty i szukać skarbu pokoju, jakiego świat dać nie potrafi. Czymże więc jest człowiek na drabinie trudów i nadziei? Czy nie dlatego istnieją one czy chcemy, czy nie chcemy - gorzkie zawody i upadki, kielichy pełne trucizny - by dusza skołatana zesmagana biczami niedoli i spragniona odpoczynku, tym chętniej zechciała zstąpić w zacisze rozważań rzeczy wiecznych i w świetle prawdy ocenić należycie swe przeznaczenie i cel nadprzyrodzony? Przyglądając się życiu s. Faustyny wszelako dominanty jej niezwykłej duchowości należy szukać w ascezie zakonnej, w realizowaniu reguł i Konstytucji Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia. Konsekwencją Miłosierdzia Bożego, wynikającą z Jego wielkości, jest zasada, że Bóg troszczy się o sprawy wszystkich tych, którzy Mu ufają. Jezus „mówi" o tym s. Faustynie wielokrotnie w swych objawieniach: „Im większa nędza, tym większe ma prawo do miłosierdzia Mojego" (Dz 206). Postawa ufności wskazuje na sposób odniesienia człowieka do Boga, natomiast miłosierdzie określa jego właściwy stosunek do drugiego człowieka. Jest to zarazem konieczny warunek prawdziwego nabożeństwa do Miłosierdzia Bożego oraz bardzo istotny rys duchowości i apostolstwa s. Faustyny, jej drogi do świętości. Miłosierdzie Gdzie można jeszcze usłyszeć to piękne słowo? Chyba tylko w jakimś zdubbingowanym filmie. Tymczasem samo miłosierdzie jest tkwiącym w człowieku uznaniem faktu, że każdy został stworzony na obraz Boży, że nosi Jego, czasem niewidoczny, ślad. Właśnie ta cząstka Stwórcy, tkwiąca w każdym, wzbudza do Niego zaufanie. Dlatego prawdziwe miłosierdzie wypływa z wiary; jest również źródłem nadziei, że drugi 71 człowiek odpowie na okazane zaufanie; stanowi także ostrożną, lecz mądrą definicję miłości bliźniego. Jak z tego widać, miłosierdzie jest bardzo pokrewne trzem wielkim cnotom. Miłosierdzie to sprawiedliwość wzbogacona w miłość bądź imię, jakie przybiera miłość, gdy zmuszona jest sądzić. A zatem: „Porównanie swego serca z nędzą moralną innych, zestawienie ich słabości i win z naszymi z uwzględnieniem drobiazgów". Marcel Achard w „Jean de la lunę" (Jaś z księżyca), głęboko chrześcijańskim micie, bardzo trafnie określił skutki, jakie wywołuje u innych miłosierdzie. Drugi człowiek staje się tym, czym przekonujemy go, że jest, ponieważ traktujemy go jak siebie. Takie są efekty zaufania. Przypominają one tajemniczą definicję wiary: „Wierzcie, że otrzymaliście już, o co prosić będziecie, a będzie wam dane ...". Zaufanie i wiara oznaczają to samo, także wierność jest ich synonimem. Wyznaczają one granice naszego kraju, kraju Przymierza, królestwa. Miłosierdzie jest aktem wiary. Zwykłe przebaczenie wystarczy, by zastąpić człowieka dnia wczorajszego, człowieka dzisiejszego dnia; miłosierdzie zaś widzi już w nim to, czym będzie on jutro. Każdego człowieka porównać można do alabastru: gdy umieścić przed nim światło miłosierdzia, nabiera przejrzystości. Dzięki temu można -jak mówią astronomowie - widzieć „rozjaśnioną stronę" każdego. Tajemnicę Bożego miłosierdzia można zgłębić i kontemplować bez końca. Miłość miłosierna - to miłość ofiarna, pełna wyrzeczenia, zrozumienia, współczucia i gotowości wybaczenia. Miłosierdzie Boże ogarnia wszelkie ułomności duszy i ciała, ograniczoność umysłu i poznania, to nasze biedne gromadzenie bogactw i walkę o byt, zabawne ambicje i smutek samotnej walki o rzeczy przemijające, naszą niedoskonałość, a zarazem tęsknotę za dobrem i pięknem, które wciąż sami kaleczymy i brudzimy, naszą grzeszność. To przedziwne użalanie się nad ludzką dolą obejmującą wszelkie jej blaski i cienie, wzloty i upadki, o ile zdolni jesteśmy je przeżyć, jest odblaskiem w człowieku Bożego Miłosierdzia. Żyjemy w świecie i w czasach - mówimy - pozbawionych litości. Chociaż jest w tym pewna przesada, to jednak prawdą jest również, że są one takie w większej mierze niż dawniej. Duch miłosierdzia gaśnie często, gdy stajemy przed sędziami cudzych uczynków. Sobie tak wiele skłonni jesteśmy wybaczyć, innym mniej. W dobie sporów i walk partyjnych między stronnictwami i ich programami o sprawiedliwość stajemy się bezwzględnymi rzecznikami tego dobra, które sami wyznajemy potępiając innych. Mówimy, że nasze oceny moralne są oparte na prawdzie. W imieniu chrześcijańskiej, 72 katolickiej prawdy wydajemy wyroki, czujemy się „sprawiedliwymi". Ale czymże jest sprawiedliwość bez miłosierdzia? Nasza mowa powinna być „tak - tak, nie - nie" wyzbyta fałszu i kłamstwa. Ale zło zwyciężone dobrem to wszak jest stosunek miłosierny wobec tych biednych, głupich ludzi, którzy kłamią i krzywdzą. Bóg ich osądzi, a nie my. A On jest Miłosierdziem. Dlatego miłosierdzie jest jednocześnie cechą Boga i cnotą ludzi, którą okazywać możemy codziennie. Dlatego potrzeba jej urzeczywistnienia w życiu indywidualnym i zbiorowym, być może, nie była ona nigdy ważniejsza niż w tych czasach strachu i zwątpienia. S. Faustyna jest znakiem naszych czasów i wzorem doskonałym w rozwijaniu i pielęgnowaniu tej perły jaką jest miłosierdzie. Cnota miłosierdzia w pismach s. Faustyny według opracowania s. Elżbiety Siepak „Miłosierdzie Moje powinna w sobie odzwierciedlać każda dusza" (Dz 1148) - powiedział Pan Jezus do s. Faustyny, przypominając podstawowy obowiązek chrześcijański: ewangeliczny nakaz czynnej miłości każdego człowieka, nawet nieprzyjaciela. Praktykowanie miłosierdzia nie jest więc radą, wskazaniem, ale obowiązkiem każdego wyznawcy Chrystusa; w sposób szczególny odnosi się ono do tych, którzy chcą być czcicielami i apostołami Bożego Miłosierdzia. Dlatego to wymaganie tak jasno postawił Pan Jezus s. Faustynie: „Patrz w miłosierne Serce Moje i odbij jego litość we własnym sercu i czynie, abyś ty, która głosisz światu miłosierdzie, sama nim płonęła" (Dz 1688). Pan Jezus przypomniał s. Faustynie, że ma kochać wszystkich, nawet największych wrogów, z miłości ku Niemu (Dz 1695), że każdy czyn miłości oddany bliźniemu jest w rzeczywistości spełnieniem aktu miłości wobec Niego samego (Dz 1768), że miłosierdzie okazywane bliźnim jest uczestnictwem w miłosierdziu Boga (Dz 1695). Pouczył ją o trzech stopniach praktykowania miłosierdzia: pierwszy - czyn, drugi - słowo, a trzeci - modlitwa (Dz 742). Uświadamiał, że spełnianie uczynków miłosierdzia jest niezbitym dowodem miłości Boga (Dz 742), czci miłosierdzia Bożego (Dz 742), warunkiem dostąpienia miłosierdzia od Boga i jedynym bogactwem człowieka, które ma wartość wieczną (Dz 1317). S. Faustyna, tak pouczona przez Pana Jezusa, cnotę miłosierdzia - obok ufności - uczyniła zasadniczą treścią chrześcijańskiego powołania. Ujmowała ją -jak zauważył bp Smoleński -jako nadprzyrodzony dar łaski, dający jej pewne uczestnictwo w miłosierdziu samego Boga.1 73 Na szczególne podkreślenie w jej pismach zasługuje to ścisłe powiązanie miłosierdzia chrześcijańskiego z miłosierdziem Bożym. To drugie - pisze bp Smoleński - „jest źródłem i zasadniczym fundamentem cnoty miłosierdzia, która znajduje w miłosierdziu Bożym swą przyczynę zarówno w wymiarze wzorczym, jak i sprawczym."2 Stąd wzorem czynnej miłości bliźniego dla s. Faustyny był miłosierny Zbawiciel. „Uczę się być dobrą od Jezusa - zapisała - od Tego, który jest dobrocią samą, abym mogła być nazwana córką Ojca niebieskiego" (Dz 669). Usiłowała więc naśladować Jezusa pochylającego się nad wszelką nędzą człowieka, zwłaszcza moralną, aby w ten sposób świadczyć o Bożym Miłosierdziu, być jego odbiciem wobec ludzi i kanałem, przez który spływa ono na świat (Dz 163). On też miłosierny Jezus - był dawcą łaski potrzebnej do wypełnienia tej cnoty w codziennym życiu. O tę łaskę s. Faustyna ciągle się modliła: „Pragnę cała przemienić się w miłosierdzie Twoje i być żywym odbiciem Ciebie (...) Dopomóż mi do tego, o Panie, aby oczy moje (...), słuch (...), język (...), ręce (...), nogi (...), serce moje było miłosierne" (Dz 163). Motywem praktykowania uczynków miłosierdzia w życiu s. Faustyny była miłość Boga. Ta sama miłość, która kochała swego Stwórcę i Zbawcę, kazała jej miłować to wszystko, co On umiłował, a więc cały wszechświat, a w nim przede wszystkim człowieka stworzonego na obraz Boży (Dz 861) i odkupionego za cenę krwi Syna Bożego. „Gorąca miłość Boga - stwierdziła w „Dzienniczku" - widzi wokoło siebie nieustanne potrzeby udzielania się przez czyn, słowo i modlitwę" (Dz 1313). Tylko taka miłość człowieka, która swe źródło ma w miłości Boga jest prawdziwa, cierpliwa, wytrwała, „zdolna do czynów wielkich i nie łamią jej trudności ani przeciwności" (Dz 140). Taka miłość najmniejszym czynom ludzkim nadaje wielką wartość (Dz 341), z którą nie mogą się równać żadne dzieła" (Dz 1092). „Wielka miłość - pisała s. Faustyna - rzeczy małe umie zamieniać na rzeczy wielkie i tylko miłość nadaje czynom naszym wartość" (Dz 303). Jakże to koreluje z duchem ewangelicznym: „Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą; nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego..." (l Kor 13, 4-5). Takiego pojmowania miłości trzeba się uczyć. Ale jak? Wydaje się, że s. Faustyna znała odpowiedź: „Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, cała duszą i całym swoim umysłem." Jest to pierwsze i najważniejsze przykazanie. Życie, które wiodą zakonnice, świadczy o tym, jak ważne jest przestrzeganie pierwszego przykazania, a także i drugiego, „które je przypomina" i które również musi być 74 przestrzegane: „Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego" (Mt 22, 37-39). Bezwarunkowe, całkowite umiłowanie Boga umożliwia bardzo wyraźną, żywą i skupioną miłość do bliźniego. To, co często nazywa się „miłością do bliźniego", zbyt często okazuje się cząstkową czy chwilową skłonnością, która zwykle jest bardzo niestała i nie trwa długo. Dopiero wtedy jednak, kiedy na pierwszym planie stawiam miłość do Boga, rozkwitnąć może prawdziwa miłość do bliźniego. Kiedy naszą niepowtarzalność znajdujemy w Bożej miłości i jesteśmy w stanie potwierdzić, że naprawdę jesteśmy godni miłości, ponieważ to miłość Boża w nas przebywa, wtedy możemy zwrócić się do innych, w których odkrywamy niepowtarzalne przejawy tej samej miłości i nawiązujemy z nimi bliską łączność. „Dostrzegała też s. Faustyna związki, jakie istnieją pomiędzy osobistą świętością a świadczonym miłosierdziem: «Jedno słowo duszy zjednoczonej z Bogiem - pisała - więcej robi dobrego w duszach, aniżeli wymowne rozprawy i kazania duszy niedoskonałej))" (Dz 1595). Wiedziała o tym, że najpierw trzeba samemu się nawracać, przemieniać, żyć w łączności z Jezusem, aby móc Go w innych rozpoznać (Dz 503) i okazać Mu swą miłość przez jakikolwiek akt miłosierdzia spełniony wobec bliźniego. Stwierdzała też odwrotną zależność: „Poznałam i doświadczyłam, że dusze żyjące w miłości odznaczają się wielkim światłem w poznawaniu rzeczy Bożych" (Dz 1191). Cnota chrześcijańskiego miłosierdzia tak ją zachwycała, że pragnęła w sposób szczególny nią się odznaczać. Mówiła do Pana: „O mój Jezu, każdy ze świętych (...) odbija jedną z cnót Twoich na sobie, ja pragnę odbić Twoje litościwe i pełne miłosierdzia Serce (...) Miłosierdzie Twoje (...) niech będzie wyciśnięte na sercu i duszy mojej jako pieczęć, a to będzie odznaką moją w tym i przyszłym życiu" (Dz 1242). Praktyka czynnej miłości bliźniego S. Faustyna nie ulegała złudzeniom ani marzeniom, wiedziała że w praktykowaniu miłosierdzia liczą się nie deklaracje i uczucia, ale przede wszystkim czyn, czyli akt woli, w którym człowiek ofiaruje bliźniemu dar z siebie (Dz 392). Na czas życia ziemskiego patrzyła jak na nieustanną sposobność do ćwiczenia się w uczynkach miłosierdzia (Dz 1269). Nie szukała jakichś nadzwyczajnych okazji, by w ten sposób błysnąć aktem miłości bliźniego, wręcz przeciwnie - wykorzystywała zwyczajne okoliczności życia, by z miłością, życzliwością i w ukryciu 75 odpowiadać na potrzeby osób, z którymi się na co dzień stykała, i o których wiedziała, że potrzebują wsparcia. Nie tylko starała się świadczyć pomoc tym, którzy ją o to prosili, ale sama wyczuwała ich potrzeby, zwłaszcza duchowe i tym starała się zaradzić. Często podejmowała różne umartwienia, znosiła trudy pracy, dolegliwości choroby, cierpienia wewnętrzne i ofiarowywała je w intencji różnych osób (Dz 183, 1248). Tutaj dochodziła do głosu jej wielka wrażliwość na ludzkie cierpienia i niezwykle ofiarna miłość bliźniego. „W sercu moim - pisała - (odbijają się) wszystkie cierpienia bliźnich, ich udręczenia noszę w sercu swoim, tak że mnie to nawet fizycznie wyniszcza. Pragnęłabym, aby wszystkie bóle na mnie spadały, by ulżyć bliźnim" (Dz 1039). Swoje bóle i cierpienia głęboko ukrywała, a całą uwagę koncentrowała na drugim człowieku. S. Faustyna w pełni doświadczała wysiłku i trudu posuniętego aż do heroizmu, jakiego wymagało praktykowanie tej cnoty w każdej okoliczności życia. Starała się bowiem świadczyć miłosierdzie także tym, od których doznawała przykrości, niezrozumienia, a nieraz krzywdy, od których natura ludzka ją odpychała. Wtedy nie tylko troszczyła się o to, by w swym sercu nie chować urazy, przebaczać, ale także, by za zło odpłacać dobrem. „Takie ćwiczenie się w miłości - zauważyła - daje duży hart i siłę" (Dz 766). Gdy święci oskarżają się o uchybienia, które nam wydają się nic nie znaczące; ich przesada nie jest wynikiem fałszywej skromności czy zbytnich skrupułów. Oskarżenia te dyktuje im sumienie, którego wrażliwość, wysubtelniona przez długą zażyłość z Bogiem, każe im odczuwać najmniejszy błąd jako cios zadany ich osobistej przyjaźni z Bogiem. Widzą siebie w Bożym świetle i osądzają z przenikliwością czystych serc. W kontaktach międzyludzkich najprostszym przejawem chrześcijańskim są słowa. S. Faustyna oceniała wartość dobrego słowa i świadoma była krzywdy, jaką można wyrządzić drugiemu człowiekowi przez złe słowa: „W języku jest życie, ale i śmierć - pisała - i nieraz językiem (...) popełniamy prawdziwe zabójstwo" (Dz 119). Uderza u s. Faustyny poczucie wielkiej odpowiedzialności za mowę. Umiała milczeć, gdy tego wymagały okoliczności i mówić to, co potrzeba, gdy tego wymagała sytuacja. Trzeba dodać do mądrych słów s. Faustyny korespondujące słowa św. Jakuba, który naprawdę nie przesadza, kiedy pisze: „Tak i język jest ogniem, sferą nieprawości. Język jest wśród wszystkich naszych członów tym, co bezcześci ciało i sam trawiony ogniem piekielnym rozpala krąg życia. Wszystkie bowiem gatunki zwierząt i ptaków, gadów i stworzeń 76 morskich można ujarzmić i rzeczywiście ujarzmiła je natura ludzka. Języka natomiast nikt z ludzi nie potrafi okiełznać..." (Jk 3, 6-8). „Wracając do rozważań s. Faustyny na temat słowa, to na kartach «Dzienniczka» znaleźć można wiele postanowień, związanych z pracą nad opanowaniem języka, np.: nie mówić o nieobecnych, bronić sławy bliźniego (Dz 241), zachować milczenie itd. Jest też wiele przykładów miłosierdzia świadczonego słowem. Szczególnie wymowne jest spotkanie z pewną osobą świecką, która kłamiąc, nadużyła dobroci s. Faustyny. »Gdy ją zobaczyłam - relacjonuje w «Dzienniczku» - ścięła mi się krew w żyłach, gdyż stanęło mi wszystko przed oczyma, co przez nią wycierpieć musiałam (...). I przyszła mi myśl, aby jej dać poznać prawdę stanowczo i natychmiast. Ale w jednej chwili stanęło mi miłosierdzie Boże przed oczyma i postanowiłam tak z nią postępować, jak postąpiłby Jezus, będąc na moim miejscu. Zaczęłam z nią rozmawiać łagodnie, a kiedy zapragnęła rozmawiać ze mną sam na sam, wtenczas dałam jej jasno poznać (...) smutny stan duszy, w sposób bardzo delikatny, widziałam jej głębokie wzruszenie« (Dz 1694). Ten przykład dobrze ilustruje sposób postępowania s. Faustyny z człowiekiem, od którego doznała krzywdy: z jednej strony odsłania odruchy ludzkiej natury skłonnej do natychmiastowej reakcji słownej, dochodzenia sprawiedliwości, wyrażenia nawet gniewu, a z drugiej strony ukazuje zwycięstwo ducha nad naturą, sposób postępowania na wzór miłosiernego Jezusa, do czego zdolny jest człowiek współpracujący z łaską Bożą. Sama Faustyna przyznała, że gdyby nie pomoc łaski Bożej, to nie byłaby w stanie tak postąpić. Świadoma trudności, jakie stwarza całkowite panowanie nad mową, kiedy przystępowała do Komunii świętej, prosiła Pana Jezusa, aby raczył uleczyć jej język (Dz 92), by nim nikogo nie raniła, lecz używała go dla większej chwały Boga i pożytku bliźniego. Dlatego dzisiaj może uczyć sztuki posługiwania się słowem: prowadzenia rozmowy, wielkiej umiejętności upominania (Dz 919), dzielenia się skarbem wiary, pocieszenia, budowania słowem życzliwej atmosfery we wspólnocie, o czym dużo czytać można we wspomnieniach jej współsióstr. Jest wzorem miłosierdzia świadczonego słowem. Gdzie s. Faustyna nie mogła okazać miłosierdzia czynem lub słowem, tam docierała modlitwą. Głęboko przekonana o jej wartości i skuteczności, przyzywała Bożego miłosierdzia, wykorzystując każdą chwilę czasu. Modlitwą obejmowała wszystkich ludzi, a szczególnie tych, którzy byli w największej potrzebie, czyli grzeszników i konających. S. Faustyna - ma gorące pragnienie przyprowadzenia do Boga każdego grzesznika. Pragnienie, które jest naturalną konsekwencją 77 ścisłej jedności z Bogiem. Płacze nad zaślepieniem grzeszników, prosi dla nich o miłosierdzie, gotowa dla ratowania ich ponieść największe męki. S. Faustyna jest wrogiem grzechu jako takiego, lecz kocha człowieka, nawet kiedy upada ciężko. S. Faustyna modli się gorąco za grzeszników". Aby zrozumieć u s. Faustyny pejoratywną postawę wobec grzechu, należy odwołać się do Biblii: do przedstawienia przez nią genezy grzechu i do jego naprawy. Sięgniemy do przepięknej przypowieści Jezusa o synu marnotrawnym. Postawa syna marnotrawnego jest niezrozumiała. Graniczy z brakiem odpowiedzialności. Przecież „normalny" ojciec nie powinien milczeć w takiej chwili. A jednak Bóg „milczy". Nie ingeruje. Tak bardzo szanuje naszą wolność, że gotów jest ponieść wszelkie „ryzyko". Możemy bowiem wykorzystać tę wolność, by Mu służyć, ale możemy również odwrócić się od Niego plecami. Bóg wobec grzechu ludzi stosuje wciąż tę samą zaskakującą pedagogikę milczenia. Posyła proroków, ale sam zachowuje milczenie. Synowie zaś zabierają część majątku i odjeżdżają w dalekie strony. Grzech - podobnie jak łaska - poddany jest przedziwnej logice, logice ciągłego „coraz więcej". Zło zagnieżdża się w życiu człowieka i rośnie. Jest niczym nowotwór z przerzutami. Niczym lawina, której nikt i nic nie jest w stanie zatrzymać. Głód pieniądza, namiętna miłość, pycha prowadzą często dalej, nawet do zbrodni. Co gorsza, grzech może doprowadzić człowieka do utraty rozsądku, honoru czy szacunku dla samego siebie. To jakby powolne staczanie się na dno. Grzech przypomina niektóre egzotyczne kwiaty, z zewnątrz żywe barwy, a w środku trucizna. Grzech jest pociągający, ale zatruwa. Nasyca ciało, ale pozostawia pustkę w duszy. A człowiek nawet zasiadając przy suto zastawionym stole grzeszników, umiera z głodu. Nie sądźmy, że początkiem nawrócenia syna była przemyślana decyzja czy odruch serca. Rzeczywistość jest bardziej prozaiczna. Syn marnotrawny odczuwa po prostu głód. A my? Po środkach nasennych sięgamy po pobudzające, szukamy mocnych wrażeń, nadzwyczajnych przeżyć, coraz większej wygody, kolorowego, ciekawego życia. Ale to wszystko jeszcze bardziej pogłębia głód. I tak będzie dopóty, dopóki człowiek nie uczyni choćby jednego kroku w stronę nowego życia, dopóki nie zgodzi się usiąść i zastanowić się. Skąd jednak w człowieku ta myśl? Kto mu ją podsuwa? To Bóg, który w swej miłości - nawet najbardziej zatwardziałego grzesznika -przyciąga w przedziwny sposób ku sobie. Łaska Boża może przybierać przeróżne formy. Może to być choroba, śmierć współmałżonka czy 78 przyjaciela, niepowodzenie, odejście dziecka, niekiedy wzmianka w gazecie czy jakieś w przelocie zasłyszane zdanie, zwyczajna rozmowa, która nagle przerodziła się w prawdziwe wyznanie. A wszystko po to, by nam powiedzieć: „Zatrzymaj się na chwilę, wejdź w siebie, porzuć na moment gorączkowy tryb życia, ucisz swoje wnętrze". Ten, kto przyjmie tę łaskę, jest już w drodze do domu Ojca. Kiedy człowiek widzi, że dotyka serca Chrystusa dostrzega prawdziwe oblicze grzechu: odrzucenie Bożej miłości. Nieopisany głód przemienia się w żal. Zaczynamy rozumieć, że tylko Bóg może nas uzdrowić. Bóg jakby pojawia się w zasięgu naszego wzroku. Trzeba wstać i ruszyć w drogę, uczynić krok, czasem w dosłownym tego słowa znaczeniu. Dom Ojca Niebieskiego jest dla nas niedostępny, ale ma on na ziemi swe przedstawicielstwo. Jest nim Kościół i posługa pojednania. Bóg stale zaprasza. Trzeba tylko podnieść się i wyruszyć, nawet jeśli jest trudno wyznać nasz grzech. Ojciec chce nas usłyszeć. Nie po to, by ukarać, ale by nas wyzwolić. Usta, które pozostaną zamknięte, zatrzymują także śmiertelną truciznę. Ale pokorne: „powiem mu" jest już zapowiedzią uwolnienia. Jakież to wyzwolenie, kiedy mogę wypowiedzieć, odsłonić całe moje zło. Sakrament pojednania nie jest zresztą pozbawiony i tego czysto ludzkiego wymiaru. Bóg przecież uzdrawia całego człowieka. Jako przebaczenie może uzdrowić i ciało, choć w pierwszym rzędzie „leczy duszę". Istnieją dwa sposoby wyznania grzechu. Oba przytacza Dostojewski w „Zbrodni i karze". Raskolnikow odczuwa przedziwny zamęt. Jakiś ciężar przygniata mu serce. Pogrążony wraz ze swą zbrodnią w straszliwym osamotnieniu chce porozmawiać. Udaje się na policję i opowiada komisarzowi wszystko ze szczegółami, ale nie przyznaje się do zbrodni. Chce jedynie zrobić wrażenie. Wyrzuca z siebie potok słów. Jest to rozgadane i cyniczne „wyznanie", które nie wyzwala, a jeszcze bardziej powiększa osamotnienie i cierpienie. Do grzechu zbrodni dochodzi jeszcze grzech pychy. Dopiero pod koniec powieści Raskolnikow „spowiada się" przed Sonią. Zupełnie inaczej niż na policji. Bez cienia cynizmu, bez gadulstwa. W pokorze i ubóstwie wyznaje: „zgrzeszyłem". Zaczyna na nowo oddychać, ale nie zaznaje pełnego uwolnienia. Sonia mówi: „Idź na rozstaje, pokłoń się ludziom, ucałuj ziemię, ponieważ popełniłeś grzech wobec niej, i głośno powiedz całemu światu: jestem zabójcą!". I tak też czyni Raskolnikow. Zostaje zatrzymany przez policję, skazany, zesłany na Syberię. Nie ma - poza Biblią - innego opowiadania w literaturze światowej, które tak dobitnie wyrażałoby prawo moralne, iż każda wina domaga się wyznania. Ten, kto zgrzeszył, chce z tego wyjść. A wyjście jest tylko 79 jedno: wypowiedzieć to, co mu leży na sercu przed tym, kto go wysłucha i wyrwie z osamotnienia. Tylko Bogu znana jest rzesza mężczyzn i kobiet oswobodzonych z cierpień udręki sumienia, ponieważ mogli wypowiedzieć swój grzech. Kain zabija Abla bez świadków. Ale Bóg widzi. „Cóżeś uczynił? Krew brata twego głośno woła ku mnie z ziemi!" (Rdz 4, 10). Ziemia widzi wszystko i to ona krzyczy ku niebu. Przecież nigdy nie jesteśmy sami, nawet w godzinie grzechu popełnionego w ukryciu. Bóg widzi wszystko i dlatego przed Nim winniśmy wszystko wyznać.3 Kościół nieustannie uświadamia nam wielkoduszność przebaczenia, jakie Bóg ofiaruje człowiekowi. Oczywiście Kościół zadaje pokutę, nakłada zadośćuczynienie. Jest ono na ogół niewielkie, chyba że zadaliśmy rany bliźnim i naprawienie szkód jest możliwe. Bóg woli jednak, byśmy zamiast praktyk pokutnych oddawali Mu chwałę i głosili Jego cuda. Sugeruje to obrzęd spowiedzi: „Wychwalajmy Pana, bo jest dobry, bo jego Miłosierdzie trwa na wieki". Prawdziwa pokuta to nowe życie w Duchu Ojca, to pójście za Jego Synem, Jezusem Chrystusem. To radosny powrót do rodzinnego stołu, do Eucharystii. Najświętszy Sakrament to niezbity dowód Miłosierdzia i przebywania wśród nas Miłosiernego. Ma się wrażenie, że jeżeli kiedyś Pan prosił Ojca o przebaczenie, to głos Jego nie brzmiał tonem większego smutku i większego przejęcia, niż mowa s. Faustyny opisana na stronicach „Dzienniczka". Więcej jeszcze: wydaje się, że jeżeli w sercu ludzkim może zrodzić się uczucie zdolne do przekreślenia grzechu przez szczery i głęboki żal, to zdolność ta w „Dzienniczku" u s. Faustyny osiągnęła swój szczyt najwyższy. W miłosierdziu, okazywanym przez s. Faustynę w modlitwie i czynie, szczególne miejsce zajmowali zmarli i dusze czyśćcowe. Nasza wiara w świętych Obcowanie rozjaśnia mroczny smutek po utracie krewnych i przyjaciół. Rodzi już tu i teraz świętą aktywność ukierunkowaną na mistyczną jedność z Kościołem triumfującym i duszami podlegającymi duchowemu oczyszczeniu po śmierci. Wtopiona w miłosierdzie Boże, wzajemna wymiana dóbr duchowych wciąż aktualizuje i przyspiesza Chrystusowe dzieło zbawienia. Któż z nas śmiałby stanąć przed Boskim Oblubieńcem w poplamionej brudem występku i zaniedbanej szacie? W odpowiedzi na to pytanie czyściec staje się naturalnym elementem ekonomii zbawienia. Boskim darem wychodzącym ku najpierwszym potrzebom stęsknionych za odwieczną Miłością. Logiczną konsekwencją tego faktu jest, potwierdzone tradycją Kościoła, orędownictwo u Boga za zmarłymi. 80 Modlitwa, zadośćuczynna akty miłosierdzia i pokuty, a nade wszystko ofiara Mszy św. w intencji zmarłych są świadectwem naszej miłości w Chrystusie, stają się mistycznym balsamem dla dusz czyśćcowych, przemieniają się w realne, duchowe skarby, którymi te dusze mogą wypłacać się Bożej Sprawiedliwości i przyspieszyć swe zjednoczenie z Bogiem. Bóg uchylając zasłonę czyśćcowej tajemnicy powierzył s. Faustynie misję wspomagania zmarłych. Miała wizję czyśćca i cierpiących w nim dusz. Zaprowadził ją tam Anioł Stróż. „Zapytałam się tych dusz - pisze -jakie jest ich największe cierpienie? I odpowiedziały mi jednogłośnie, że największe dla nich cierpienie to tęsknota za Bogiem. Widziałam Matkę Bożą odwiedzającą dusze w czyśćcu. Dusze nazywają Maryję Gwiazdą Morza. Ona przynosi im ochłodę. Chciałam z nimi więcej porozmawiać, ale mój Anioł Stróż dał mi znak do wyjścia. Wyszliśmy za drzwi więzienia cierpiącego. Usłyszałam głos wewnętrzny, który powiedział: »Miłosier-dzie Moje nie chce tego, ale Sprawiedliwość każe«. Od tej chwili ściślej obcuję z duszami cierpiącymi" (Dz 20, 58). I tak, przepajając odwieczny kult zmarłych światłem nauki Kościoła, ogarnęła tym miłosierdziem zmarłych poprzez modlitwę i ofiarowane w ich intencji dobre uczynki. Orędowała także za konającymi. Jest bowiem potrzeba, chyba jeszcze większa niesienia modlitewnej pomocy umierającym braciom i siostrom, którzy w najbardziej dramatycznym momencie życia przekraczają próg wieczności (Dz 1035, 741). Modliła się za kapłanów (Dz 823), za cały Kościół święty, i za swoje zgromadzenie. Wiele uwagi i czasu poświęcała modlitwie za Polskę. „Ojczyzno moja kochana, Polsko - wyznała - o gdybyś widziała, ile ofiar i modłów za ciebie do Boga zanoszę (Dz 1038). Nie ma dnia, w którym bym się nie modliła za ciebie" (Dz 1188). Myśli podane w „Dzienniczku" przez s. Faustynę pokazują, że uznała ona miłość Ojczyzny za konieczny warunek budowy polskiej państwowości i odtwarzania na nowo po latach niewoli życia społecznego i narodowego. Ojczyzna jest wartością konieczną zarówno dla jednostki, jak i całego społeczeństwa. Miłując Ojczyznę - a więc ponosząc także pewne ofiary w imię dobra wspólnego, człowiek nie traci, ale zyskuje. Tworzy bowiem przez swój osobisty wkład takie warunki, które pozwalają jemu i innym doskonalej realizować swoje człowieczeństwo. S. Faustyna zapowiedziała wspaniałą przyszłość dla Polski: „Gdy się modliłam za Polskę, usłyszałam te słowa: »Polskę szczególnie umiłowa- 81 łem, a jeśli posłuszna będzie Mojej woli, wywyższę ją w potędze i świętości; z niej wyjdzie iskra, która przygotuje świat na ostateczne Moje przyjście«" (Dz 1732). Żarliwość apostolska o zbawienie dusz Z dużym zainteresowaniem przeczytałem dzieło Evelyn Underhill The Mystics of the Church (Mistycy Kościoła).4 Autorka bardzo żywo i wnikliwie mówi o mistykach Kościoła Zachodniego. Jednym z najbardziej przekonujących argumentów dla wiary chrześcijańskiej jest fakt, że miłość Boga, przeżywana w jej najpełniejszym sensie, prowadzi do całkowicie bezinteresownego oddania się bliźniemu. Autorka wykazuje, że mistycy, doznawszy niezwykle ekstatycznych przeżyć, często zdolni są do niezwykłych czynów. Pierwszym przykładem jest święty Paweł, również Augustyn, Teresa z Avili, Katarzyna ze Sieny i wielu innych świętych wykazują te same zdolności. Mistycyzm jest przeciwieństwem wycofania się ze świata. Bliskie zjednoczenie z Bogiem prowadzi do jak najbardziej twórczego włączenia się we współczesny świat. Stany ekstatyczne i wizje zastępuje powoli „wewnętrzna mocna pewność jedności z Bogiem, poczucie nowej siły wytrwania".5 Chociaż mistyk często przeżywa w tym bardzo aktywnym okresie „nagłe przypływy gwałtownych uczuć", jest „spokojny i trzeźwy w swoich codziennych kontaktach z ludźmi". „Szczególnym wyrazem miłości miłosiernej wielkiej mistyczki polskiej s. Faustyny wobec bliźnich, była troska o ich zbawienie. Na tej płaszczyźnie przejawiała wyjątkową wrażliwość, gdyż sprawa ratowania zagubionych dusz wypływała z charyzmatu jej zgromadzenia. Jako Siostra Zgromadzenia Matki Bożej Miłosierdzia czuła się zaszczycona powołaniem do współpracy z Bożym miłosierdziem w dziele ratowania na wieczność tego, co już po ludzku zginęło i temu powołaniu oddała się bez reszty. „Pragnę się wysilać - wyznała w «Dzienniczku» - pracować, wyniszczać za dzieło ratowania dusz nieśmiertelnych (Dz 194). W tym kierunku żadna ofiara nie jest za mała" (Dz 971). Pragnienie szczęścia wiecznego dla ludzi było w niej tak silne, że nie znajdowała słów, aby je wyrazić. W końcu napisała: „Czuję, że jestem cała ogniem (...) Pali mnie pragnienie ratowania dusz" (Dz 745). Kochała przy tym Boga niepodzielnie. W miłości miłosiernej koncentrowała wszystkie siły, pragnienia, uniesienia ducha, całą nadzieję zbawienia. Bóg jest wszystkim. Poza Nim istnieje jedynie to, co 82 utrzymuje przy życiu: Jego łaska i miłosierdzie. Słowa stają się nieporadne - tylko serce może się spalać w ogniu całkowitego zatopienia się w Bogu! W Nim jest piękno życia, w Nim jest pokój sumienia. Człowiek winien być uosobieniem pokornej ufności, oddania się w duchowym dziecięctwie i tego szczęścia, jakim jest posiadanie Boga. „Źródłem zaś pragnienia ratowania dusz była nie tylko misja charyzmatyczna zgromadzenia, ale także częste zachęty Pana Jezusa, głębokie poznanie tajemnicy Jego miłosierdzia oraz mistyczne doświadczenie rzeczy ostatecznych: nieba, czyśćca i piekła. W „Dzienniczku" pozostawiła wiele opisów, z których można odczytać wielką żarliwość o każdą duszę: wychowanek, który był powierzony pieczy zgromadzenia (Dz 1171), osób obsługiwanych przez nią przy furcie zakonnej (Dz 1305), krewnych (Dz 685), ludzi znanych i nieznanych, wierzących i niewierzących, a szczególnie grzeszników całego świata i konających. W intencji ich nawrócenia każdego dnia ofiarowywała swoje modlitwy, pracę i cierpienia. Kiedy poznała, że jakaś osoba jest w niebezpieczeństwie grzechu, błagała o miłosierdzie Boże, podejmowała różne umartwienia i pokuty, by nie dopuścić do grzechu (Dz 685) lub przyjmowała na siebie udręki i pokusy, by przyjść z pomocą zagrożonym duszom (Dz 192, 291). Stopniowo dojrzewało w niej heroiczne pragnienie by stać się żertwą ofiarną. Już nie wystarczało składanie Bogu w ofierze swych umartwień, modlitw i cierpienia. Dlatego w Wielki Czwartek 1934 roku spisała akt dobrowolnego ofiarowania siebie Bogu za grzeszników, szczególnie tych, którzy stracili nadzieję na miłosierdzie Boże (Dz 309). Z tego tytułu zobowiązała się przyjmować na siebie w zupełnym poddaniu woli Bożej wszystkie udręki, trwogi, cierpienia i lęki, jakimi napełnieni są grzesznicy oraz oddać im pociechy płynące z bliskiego obcowania z Bogiem. Od tego momentu mogła mówić: „Imię moje jest hostia - czyli ofiara" (Dz 485). Siostra Faustyna dobrze wiedziała, że jedna jest cena, za którą kupuje się dusze, a jest nią cierpienie złączone z męką Jezusa (Dz 324). Dlatego jej życie obfitowało w rozmaite udręki i cierpienia, czasem trudne do opisania i przejmujące lękiem na samo ich wspomnienie. Mimo to ponawiała swoją intencję: „Jezu, dziś wszystko ofiaruję za grzeszników, niech ciosy Twej sprawiedliwości uderzają we mnie, a morze miłosierdzia niech ogarnie biednych grzeszników. I wysłuchał Pan prośby mojej. Wiele dusz wróciło do Pana, ale ja konałam pod brzemieniem sprawiedliwości Bożej; czułam, że jestem przedmiotem gniewu Bożego najwyższego" (Dz 927). Innym razem zanotowała: 83 „Dusza moja jest w morzu cierpień, wszystko mi zabrali grzesznicy, ale dobrze, dla nich wszystko oddałam, aby Ciebie poznali, żeś dobry i nieskończenie miłosierny" (Dz 893). Aby pełniej uczestniczyć w dziele zbawienia dusz, Jezus dał jej udział w swojej męce. Doświadczała w swoim ciele wielokrotnie bólu ukrytych stygmatów (Dz 705, 1055), korony cierniowej (Dz 759), przeżywała duchowo i fizycznie poszczególne etapy męki Pańskiej (Dz 1663). „Cierpienia te - zaznaczyła - zapalały duszę moją ogniem miłości ku Bogu i duszom nieśmiertelnym" (Dz 46). Cieszyła się, że mogła cierpieć dla Boga i dusz (Dz 421), że także w ten sposób mogła czynić miłosierdzie, miłosierdzie największe i najtrudniejsze, którym - za wzorem Jezusa - jest oddanie całego swego życia za grzeszników. Sprawa ich nawrócenia stanowiła zasadniczą treść jej działalności apostolskiej. Spełniała tę wielką misję, wypełniając zwyczajne obowiązki, w ukryciu i pokorze. „Uczyniła swoimi zamiary Kościoła jako nowa św. Teresa od Dzieciątka Jezus, uczestnicząc w rozpowszechnieniu Królestwa Bożego" - co podkreślał jeden z teologów - cenzorów, biorący udział w procesie beatyfikacyjnym.6 Jej postawę apostolską najlepiej - jak się wydaje - określają słowa Pana Jezusa: „Córko Moja, (...) zadaniem twoim jest zdobywać mi dusze modlitwą i ofiarą, zachęcaniem do ufności w miłosierdzie Moje" (Dz 1690). Człowiek apostolski to istota, która we wszystkich swych czynnościach zarówno tych, co zmierzają do życia wiecznego, jak i tych co służyć mogą życiu wegetatywnemu, zarówno tych, co budzą się świadomie, jak i tych, co działają poza wszelką kontrolą woli, pragnie z miłością zawsze i naprawdę oddawać Bogu coraz większą chwałę i starać się wciąż coraz bardziej o zbawienie wszystkich ludzi: i to tak dalece, że gdyby to było możliwe, to nawet światło płonące w domu po to, by nam świeciło, płonęłoby dla chwały Bożej. Chwała Boga polega na urzeczywistnianiu Królestwa Bożego, na wypełnianiu Jego woli, na święceniu Jego imienia. A zatem s. Faustyna zdawała sobie sprawę, że uświęcenie siebie samych i bliźnich jest najwznioślejszym hymnem, jaki człowiek wyśpiewać może na chwałę Bożą, gdyż z chwałą Bożą wiąże się wiara, nadzieja i miłość Boża oraz przylgnięcie do Boga umysłem, sercem i wszelkim działaniem. Analizując życie duchowe s. Faustyny, nie można wyjść z podziwu, z jaką troskliwością zabiegała, aby nikt nie był gnębiony smutkiem lub koszmarem dręczących myśli. Przenikała z niezwykłą jasnością myśli i cierpienia innych, znała ona, kierowana jakimś wyczuciem, dyspozycje wewnętrzne wszystkich, aż do najgłębszych tajników. Sama będąc chora, odwiedzała chorych niosąc pociechę dla duszy i ciała. Czyniła 84 wszystko, by jarzmo Chrystusowe było słodkie. Rozpraszała chmury grzechowe, przywracała piękno łaski i wszędzie wzbudzała miłość - miłość Chrystusa i człowieka. Można zastosować do niej słowa św. Pawła: „Stałem się wszystkim dla wszystkich, aby wszystkich zbawić" (l Kor 9, 22). S. Faustyna oddaje się bezustannie miłości miłosiernej, gotowej do ofiar. Nie ma innego sposobu, by wejść do serca bliźniego, jak tylko udowodnić mu, że jest się pokorną „służebniczką" jego własnych dążeń ku dobru i szczęściu. „Trwajcie w miłości mojej - powiedział Chrystus - To wam powiedziałem, aby radość moja była w was i aby radość wasza była pełna. To jest przykazanie moje, abyście się wzajemnie miłowali, jakom i ja was umiłował. Nikt nie ma większej miłości nad tę, aby kto życie swoje oddał za nieprzyjaciół swoich" (J 15, 9. 11-13). Można to uczynić jednym heroicznym aktem męczeństwa, ale czy nie jest męczeństwem - może większym i boleśniejszym - umierać powoli, stopniowo i konsekwentnie wyniszczając własne „ja" na rzecz bliźnich. Pamiętajmy też, że gdy chodzi o s. Faustynę, że pod względem fizycznym była słaba i chorowita. Wygląd jej pod koniec życia wzbudzał litość ludzką - tylko wielkie zielone oczy płonęły żywotnością jak lampy na bladej twarzy, a jedyną siłą wychudzonego ciała był głos czysty i zdrowy, przy tym miękki i szlachetny. Mimo wszystko s. Faustyna była jak orzeł, bezustannie szukający i spragniony lotów górnych i podniebnych. Można powiedzieć, że nagłymi uderzeniami skrzydeł swego ducha, ogarniała ogromne obszary nadprzyrodzoności, w której zanurzała się razem ze wszystkim, co ziemskie i bolesne. Tak wzlatywał również Apostoł Paweł, podobnie cierpiący i słaby fizycznie: „Rad tedy chlubić się będę ze słabości moich, aby moc Chrystusa zamieszkała we mnie. Dlatego też podobam sobie w słabościach moich (...) bo kiedy niedomagam, wtedy jestem silny" (2 Kor 12 9-10). Oto paradoks miłości świętych! Łaski i cuda otrzymane za przy czy na i wstawiennictwem siostry M. Faustyny Kowalskiej A<. by należycie zrozumieć moralny wpływ, jaki wywierają święci na swe otoczenie, należy przede wszystkim przypomnieć, iż działali oni w imieniu Boga i obdarzeni szczególnymi Jego charyzmatami. „Bóg, który jest świętym i uświęcicielem, chciał przybrać sobie ludzi, którzy by jako jego sprzymierzeńcy i pomocnicy służyli pokornie dziełu uświęcenia (...) Przez życie tych ludzi, którzy będąc współuczestnikami naszego człowieczeństwa, w sposób jednak doskonalszy przemieniają się według wzoru Chrystusowego (por. 2 Kor 3, 18), Bóg ukazuje ludziom naocznie swoją obecność i swoje oblicze" (DK 5; KK 50). Bóg dzieli się również ze swymi świętymi potęgą ducha, objawiającą się najczęściej w cudach, jakich dokonują. Sami niekiedy ułomni na ciele, uzdrawiają innych, to znów sprawiają niezwykłe skutki nad*-przyrodzone, jak nawrócenia, powołanie do apostolstwa itp. Łaska Boża działa więc instrumentalnie przez ludzi - dla dobra ludzi. Zgromadzenie Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w Łagiewnikach Krakowskich wciąż otrzymuje listy. Ludzie, często jeszcze w stanie radosnego uniesienia, dziękują w nich za otrzymane dobrodziejstwa. Niektórzy piszą dopiero po dłuższym czasie, gdy upewnią się, że to, czego doświadczyli, wydarzyło się naprawdę. Opisy łask, wypraszanych za wstawiennictwem, s. Faustyny przez czcicieli Bożego Miłosierdzia, zebrane razem, mogłyby stanowić materiał do niezwykłej książki. Kiedy więc przeglądałem tę nietypową korespondencję w klasztorze w Łagiewnikach, nie wiedziałem, co wybrać: historię nawrócenia, czy podziękowanie młodej dziewczyny za dar uzdrowienia, a może zdarzenie przedstawione w tysięcznym z kolei liście. Niektóre z nich są wzruszające. 86 Tak więc po śmierci rozpoczęło się drugie życie s. Faustyny - życie za grobem, we czci powszechnej wiernych, nie mniej intensywne jak tamto, które minęło - życie błogosławionej proszącej w niebie za nas. Zapewne Bóg chce przez cudowne uzdrowienia uczynić wydatniejszą jej miłość i wywyższyć jej wielką pokorę. Siostra Faustyna rozdaje niejako zdrowie, broni przed śmiercią i cierpieniem, ratuje życie ludzkie. W uzdrowieniach jej wyproszonych u Boga jest wiele faktów i wydarzeń niezwykłych, zaskakujących, wyraźnych znaków szczególnej, by się tak wyrazić - życzliwości Bożej w stosunku do pokornej i niestrudzonej apostołki Miłosierdzia Bożego. Uzdrowienia moralne i fizyczne przez nią zdziałane utrwalają wdzięczną pamięć ludzi, którzy ich doznają, pamięć pełnej czułości i przywiązania. Prawdą jest bowiem, że dziełem świętości jest promieniowanie i ułatwianie najwyższego celu, jakim jest dawanie życia wiecznego i osiągnięcie jego nieskończonego źródła, którym jest Bóg. . Świadectwo ocalenia Dr Jan Szponder, prezes Organizacji Polaków w Niemczech „Polonia Semper Fidelis": Pochodzę z Liszek, z tych po drugiej stronie Krakowa. Na tym uświęconym kawałku ziemi jestem po raz pierwszy po 40 latach emigracji. Jestem tu dlatego, ponieważ mam wewnętrzną potrzebę pielgrzymowania do grobu tej, którą zwiemy sekretarką i apostołką Miłosierdzia Bożego, i której osobiście mam do zawdzięczenia bardzo wiele. Jeśli zlożę króciutką relację o rzeczach wielkich, to czynię to nie tylko we własnym imieniu, ale w imieniu tych wszystkich, dziś tu zgromadzonych, którzy mogliby o podobnych wydarzeniach opowiadać. A oto moja relacja, Byl to rok 1943, czyli 45 lat temu, miesiąc maj. Tak wypadlo, że jako przedstawiciel krakowskiego okręgu narodowo-katolickiej organizacji młodzieżowej musiałem udać się do Warszawy. I tam, wśród tej ciemnej nocy okupacyjnej, na mieście, zastała mnie godzina policyjna. Było ewidentnym, że na punkt organizacyjny, tam, gdzie wyznaczony nocleg, nie zdążę. Ulice były puste. I wówczas, w rozpaczy, oglądając się za jakimś krzyżem, za jakimś kościołem, gdzie można by znaleźć schronienie, nie wiedząc nawet, jak się ta ulica nazywa, dostrzegłem coś w rodzaju furty klasztornej, po pewnych perypetiach i rokowaniach z zakonnicami zostałem tam wraz z dwoma kolegami wpuszczony. Udzielono nam azylu. 87 Okazalo się, że jest to ulica Żytnia, numer 3, że jest to siedziba Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w Warszawie, Na drugi dzień po spędzonej tam nocy, siostra wprowadziła nas do kaplicy, pokazała obraz Jezusa Naj-miłosierniejszego, opowiedziała historię siostry Faustyny, dala po obrazku, opowiedziała kilka zdarzeń cudownych już wówczas -pamiętajmy, 45 łat temu-i z tym obrazkiem w kieszeni wróciłem do Krakowa, wróciłem do Liszek. Na pewno są tu obecni wśród was starsi, którzy pamiętają, co się działo wówczas: mam na myśli pacyfikację Liszek w dniu 4 lipca 1943 roku, a była to niedziela. Pacyfikacja polegała na tym, że spędzono całą miejscowość, około 2000 ludzi, w jedno miejsce i poddano straszliwym torturom moralnym w pierwszym rzędzie, i fizycznym tych, których po kolei wywoływano i usiłowano z nich wydobyć organizacyjne tajemnice. Byłem w tych Liszkach twórcą i szefem tej organizacji podziemnej i wiedziałem, że na pierwszym miejscu listy, z jaką gestapo przyjechało do Liszek, figuruje moje nazwisko. Wywoływali jednego po drugim, moich kolegów, przyjaciół, a ja cóż robiłem? Z jednej strony modliłem się tak, jak modli się każdy w takiej sytuacji, rozprawiałem się sam z sobą, zaczynałem po wielokroć mówić „Zdrowaś Mario" i nigdy nie mogłem doprowadzić do końca, bo całe tabuny myśli przelatywały przez glowę: no, co to będzie za chwilę, czy wytrzymam, czy dotrzymam organizacyjnej tajemnicy? I pośród tego przyszła mi myśl jak błyskawica, że ja mam przy sobie ten dany mi przez siostrę w Warszawie obrazek, ten obrazek, za pomocą którego można uzyskać wiele łask. I przyszła rzecz znowu zrozumiała tylko w takiej sytuacji: ani rusz nie mogłem sobie przypomnieć tych trzech prostych słów, które trzeba było wypowiedzieć. Zacząlem coś odmawiać w rodzaju litanii do Miłosierdzia Bożego, stwarzając najprzeróżniejsze kombinacje wezwań, pośród których zapewne było i tam właściwe: ,,Jezu, ufam Tobie". Wreszcie przyszła ta chwila, gdy wywołano moje nazwisko. Nie wstałem. Potem takie sytuacje powtórzyły się jeszcze kilka razy, i trwało to tak przez 12 godzin, bo od 6 rano do 6 wieczorem. Wtedy, o 6 wieczorem, podniesiono caly nasz tłum zmordowany i na naszych oczach rozstrzelano 30: 3 kobiety i 27 mężczyzn. I powstało pytanie: człowieku, co się stało? Dlaczego ty żyjesz? Pytanie nie tylko dla mnie, ale dla tych 2000 świadków. Odpowiedź była jasna dla mnie samego: stał się oczywisty cud. Stał się oczywisty cud miłosierdzia Bożego! I gdy przyszły następne pytania: a właściwie dlaczego? - to odpowiedź jest skromna, ale brzmieć musi: widocznie taka była wola Boża! Takie były zamierzenia Boże pewnie dlatego, by o tym miłosierdziu światu świadczyć. I świadczyć przyszło nie na polskiej, ale na obcej, na tej właśnie niemieckiej ziemi, z którą mieliśmy wszyscy smutne doświadczenia. Tam to czynimy. Glosimy to wielkie wolanie: „Jezu, ufam Tobie", które wyszlo z polskiej ziemi, to wołanie na te ciężkie czasy, jakie w szczególności są w naszej umiłowanej Ojczyźnie. (Tekst spisany z taśmy magnetofonowej, a wygłoszony dnia 5 października 1988 roku w sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Krakowie) por. Orędzie Miłosierdzia, Kraków 2 IV 1989 (6). Świadectwo ocalenia i opieki Kobieta, która głośno czytała książeczkę o. Andrasza w kościółku Pallotynów w Warszawie przy ulicy Skaryszewskiej, opowiedziała mi o łasce Jezusa Miłosiernego, jakiej tam doznała. W roku 1944 samochód niemiecki przejeżdżał ul. Skaryszewską i ogłaszał przez megafon, by mieszkańcy tej ulicy byli gotowi za godzinę do wymarszu na dworzec kolejowy, zabierając ze sobą, co uważają. Kobieta ta, będąc już wtedy czcicielką Jezusa Miłosiernego, padła na kolana przed Jego obrazem modląc się gorąco o odwrócenie tego ciosu. Obiecała wówczas Jezusowi Miłosiernemu, że gdy zechce wysłuchać jej prośby, ufunduje do tego kościółka duży obraz z wizerunkiem Jezusa Miłosiernego z napisem: „Jezu, ufam Tobie", jako wotum wdzięczności. Po kilku minutach drogi samochód niemiecki odwołał to zarządzenie. Obraz został ufundowany z dodatkowymi słowami: Wotum wdzięczności za ocalenie nas od wysiedlenia. Szczawnica 9 VII 1969 Zygmunt Rut (Por. Szymański S., ks., W służbie Bożego Miłosierdzia, Kraków 1981, s. 118). Uzdrowienie w chorobie Było to w roku 1944. Chorowałam na ucho w obozie w Rawensbriick. Dłuższy czas cierpiałam, z ucha ciekła mi ropa o tak przykrym zapachu, iż towarzyszki w moim otoczeniu miały w związku z tym prawdziwe zmartwienie. Ze szpitala obozowego wypisano mnie po trzech dniach, gdyż nie miałam 40° gorączki, a temperatura powyżej 38° nie była dość wysoka, aby leżeć w szpitalu. Zgłaszałam się wobec wzmagających się bólów do rewiru, nadaremnie. Pewnego dnia w czasie apelu przyszło mina myśl, aby udać się o pomoc do nieba. 89 Zaraz rozpoczęłam nowennę za przyczyną siostry Faustyny do Miłosierdzia Bożego. Od tego samego dnia niechętna dotąd sztubowa zajęła się mną tak, iż po dwóch dniach za jej interwencją przyjęto mnie pomimo oporów do szpitala. W szpitalu czulam jakąś nadzwyczajną pomoc. Obchodzono się ze mną nie tak jak z więźniarką; położono mnie w oddzielnym łóżku (obok leżały po dwie). Dano lekarstwa. Jednak choroba nie ustępowała, okropna ciecz nadal wydostawała się z ucha, ból był nie do opisania. Nie ustawałam w modlitwach.,Któregoś wieczora delikatnie ułożyłam schorowaną głowę na twardej poduszce ze słomy i usnęłam. Obudziłam się nagle w nocy zdziwiona, iż ból zupełnie ustał. Nie było też, o dziwo, żadnego śladu wycieku. Całkowite uzdrowienie. Bylo to 5 października, w rocznicę śmierci s. Faustyny. Mówiono mi potem, iż tego dnia miano mnie wziąć na operację trepanacji czaszki, gdyż były objawy rozkładu kości. Uważam to za cud. s. Nikodema ZMBM (por. Szymański S. ks., W służbie Bożego Miłosierdzia, Kraków, 1981, s. 118-119). Uzdrowienie z choroby raka W grudniu. 1968 r. mąż mojej siostrzenicy Teresy Dudek, Stanisław żarn. w Legnicy, ciężko zachorował przy pracy. Pogotowie zawiozło go do szpitala. Lekarze stwierdzili raka złośliwego na jelitach. Chcieli go natychmiast operować. Siostrzenica się jednak sprzeciwiła i napisała do mnie Ust z prośbą o modlitwę. List otrzymałam w wigilię Bożego Narodzenia 1968 r. Odpisałam jej posyłając obrazek Miłosierdzia Bożego i nowennę, prosząc ją, by tę nowennę odprawiła. Prócz tego poslalam jej kwiat z grobu s. Faustyny prosząc ją, 'by go przyłożyła do najbardziej bolącego miejsca na ciele męża. Prosiłam także, by Stanisław Dudek nie poddawał się operacji. Nowennę odprawiłam, uczyniła to samo siostrzenica. Po trzech tygodniach otrzymałam list, że mąż siostrzenicy wrócił do domu bez operacji i jest zupełnie zdrowy. Lekarze dziwili się, co jest przyczyną uzdrowienia. Mąż siostrzenicy jest dotąd zdrów. Derdy, 26 II1973 s. M, Emilia ZMBM (por. Szymański S. ks., W służbie Bożego Miłosierdzia, Kraków 1981, s. 121). 90 Cudowne uzdrowienie M. Digan „Niechby ten cud był na chwałę Bożą, aby uwielbić s. Faustynę" - myślał Robert Digan, Amerykanin z Bostonu, gdy w 1981 roku leciał samolotem z całą rodziną do Krakowa, by szukać ratunku dla swej nieuleczalnie chorej żony i kalekiego dziecka. Trwająca już piętnaście lat limfodemia niszczyła organizm coraz bardziej. Chora wyglądała jak gdyby była opuchnięta, a przejmujący ból rozsadzał jej ciało. Zabrali z sobą również ośmioletniego syna, który urodził się z umysłowym niedorozwojem, a obecnie jeszcze nie chodził i nie mówił. Objechali wielu specjalistów, słynne kliniki - bez rezultatu. Od księży marianów Digan otrzymał publikacje o s. Faustynie i propagowanym przez nią dziele Miłosierdzia Bożego, i wtedy powstała ta myśl, która powoli zmieniała się w pewność. Początkowo żona odnosiła się do planu niechętnie, dopiero ostatni pobyt w szpitalu i decyzja o amputacji drugiej nogi - jako warunku przedłużenia życia - skłoniły ją do tej podróży. Nie był to najlepszy okres, bo kaplica klasztorna była w remoncie, a grób s. Faustyny zakryty i przysypany gruzem. Nie zważając na to, na zmianę z pielęgniarzem i towarzyszącym im księdzem pchali po rumowisku ciężki inwalidzki wózek i długie godziny trwali przed Miłosiernym Chrystusem. Kiedy po remoncie uprzątnięto i odsłonięte grób, kładli na nim chore dziecko i znów się modlili. Potem nastąpił kryzys. Chora odmówiła przyjmowania utrzymujących ją przy życiu lekarstw twierdząc, że jeśli ma umrzeć, to tu. Wszyscy byli zawiedzeni, że długa, uciążliwa podróż oraz wiara w uzdrowienie były daremne. Wyjeżdżali jednak dziwnie spokojni, nieświadomi tego, co się już wydarzyło. W 1983 roku Diganowie napisali do Sióstr Miłosierdzia w Krakowie, że znów chcą przyjechać, a podany termin zbiegł się z II pielgrzymką Ojca Świętego, siostrom doszło dodatkowe zmartwienie. Klasztor nie mógł pomieścić swoich gości i trzeba było wynajmować pokoje w sąsiedztwie. Tam też postanowiły zakwaterować Amerykanów, ale to również nie rozwiązywało problemu. Na lotnisku czekała siostry prawdziwa niespodzianka: chora poruszała się o własnych siłach. Przywiezione zaświadczenia lekarskie stwierdzały, że przed dwoma laty w bardzo krytycznym stanie opuściła szpital i udała się do Europy, a po powrocie choroby już nie stwierdzono, co jest naukowo niewytłumaczalne. Do tego były dołączone rozprawy wyjaśniające, na czym polega choroba zwana limfodemia, i że medycyna nie zna sposobów na jej wyleczenie. 91 Stało się to w kaplicy Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia, w Krakowie - Łagiewnikach, w której to kaplicy znajduje się grób Czcigodnej Sługi Bożej s. Faustyny i obwieszony wotami obraz Miłosierdzia Bożego. Oto jej świadectwo złożone przed kamerami amerykańskiej telewizji: „Jestem pewna, że po moim świadectwie ktoś z was, jeśli nie wszyscy, będą pytać: dlaczego ona, a nie ja albo ktoś z moich bliskich? Cóż, sama zadaję to pytanie: dlaczego ja, a nie chorujący od lat syn? W wieku 15 lat nabawilam się choroby zwanej limphodemią. Między 15 a 20 rokiem życia przeszłam przez przeszło 50 operacji. Przez 10 lat powracałam w kolko do szpitala. Hospitalizacje trwały od l tygodnia do 12 miesięcy. Mając lat 19 przeszłam operację kręgosłupa i przez 2 lata cierpiałam od bioder w dół na paraliż. Kiedy miałam 20 lat przeprowadzono pierwszą amputację. Choroba w resztce stała się jednak tak poważna, że musiano amputować mi nogę aż do biodra. Bob, mój mąż, czul, że powinien zawieźć rodzinę do Polski. Przybył na Eden Hill i odbyl rozmowę z O. Serafinem, czy nie móglby nam towarzyszyć. Ksiądz Serfin otrzymał zezwolenie od swoich przełożonych. W dniu 28 marca 1981 roku przystąpiłam w Polsce do spowiedzi. Była to chyba pierwsza dobra spowiedź od wielu, wielu lat. Poczułam się wówczas bliżej Pana Jezusa i s. Faustyny, ale chyba jeszcze niezupełnie do końca. Tego wieczoru, 28 marca, modliliśmy się przy grobie s. Faustyny szczególnie o uzdrowienie. Wciąż pozostając w nastroju niedowierzania, powiedziałam do s. Faustyny:,, W porządku, s. Faustyno, zrób coś z tym". I oto ból ustąpił, a opuchlina zeszła. Pomyślałam, że to objaw rozstroju nerwowego, ponieważ nie wierzyłam w cuda. Wypchałam swój but serwetką, by nikt nie zauważył, że nie mam opuchlizny. Przestałam brać lekarstwa. Od tej chwili moja choroba ustąpiła całkowicie. Badanie Kanoniczne cudownego uzdrowienia przypisywanego wstawiennictwu Sługi Bożej przeprowadzone zostało w okresie od 8 kwietnia 1984 r. do l listopada 1986 r. w Krakowie, gdzie przesłuchano 6 świadków, oraz od 17 września 1984 r. do 3 lipca 1985 r. w Bostonie, gdzie zostało przesłuchanych 20 świadków. 14 maja 1992 r. Konsulta medyczna przy Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych uznała ten przypadek za nie dający się wyjaśnić w sposób naturalny, przy aktualnym stanie wiedzy medycznej. 30 czerwca 1992 r. konsultorzy-teolodzy Kongregacji na podstawie przedstawionych dokumentów uznali bezpośredni związek pomiędzy cudownym uzdrowieniem Maureen Cahil Digan a modlitwą o wstawiennictwo s. Faustyny. Oznacza to, że uzdrowienie było rezultatem modlitwy. 6 października 1992 r. również kardynałowie i biskupi 92 - członkowie Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych - potwierdzili ten osąd, uznając przedstawiony przypadek za cud, który został zatwierdzony w grudniu 1992 r. przez Ojca świętego (ORp 2 /1993/ s. 61). Odwiedziłam czterech różnych lekarzy, którzy powiedzieli mi, że jest to choroba nieuleczalna, nigdy nie ulega reemisji i nie działają na nią żadne leki. Pan wybiera kogo chce. Z całego serca dziękujemy Mu za moje uzdrowienie, k t ó r e posłuży do beatyfikacji s. Faustyny. Jest prawdą to, co czytamy w ,,Dzienniczku": Im większa nędza, tym większe ma prawo do miłosierdzia Mojego". (por. Orędzie Miłosierdzia, Kraków (13), 5 X 1992). Opisane uzdrowienie ma ciąg dalszy. Teściowa pani Digan nie mogła pogodzić się z tym, że jej syn ożenił się z chorą kobietą. A kiedy urodził się wnuk fizycznie i umysłowo upośledzony, pogniewała się na wszystkich a najbardziej na Boga, że nie docenił wielkiego poświęcenia jej syna. Nie chciała też widzieć syna ani jego rodziny. Pozostawała nieprzejednana nawet w obliczu choroby, na którą zapadła podczas ich nieobecności. Mimo to, po powrocie z Polski, poszli ją wszyscy odwiedzić. Gdy zobaczyła podbiegającego do jej łóżka wnuczka zaczęła wielbić i chwalić Boga. Wkrótce potem zmarła pojednana z Panem, a syn jej stwierdził, że właśnie to był największy cud. Posłuchajmy jeszcze szczerych wyznań amerykańskiej rodziny Państwa Diganów, która całkowicie zawierzyła nieskończonemu Miłosierdziu Bożemu. W nocy 23 marca 1973 roku, kiedy w Bostonie szalała śnieżyca, przyszedł na świat nasz syn Bobby. Podobna pogoda była i tego roku, w czasie 18 urodzin Bobbiego. Jednakże nic nie przeszkadzało nam, aby uroczyście obchodzić tę rocznicę, jak nic nie zdołało złamać jego niezłomnego ducha. Boże Narodzenie 1973 było dla nas szczególnie wzruszające, kiedy w czasie Pasterki słuchaliśmy słów: ,,Narodził się nam syn", gdyż po trzech latach małżeństwa modlitwy nasze zostały wysłuchane. Chcieliśmy mieć zdrowego, silnego syna, który byłby podporą dla swej kalekiej matki, gdyby jego ojciec musiał odejść wcześniej. Nie minęło jednak wiele miesięcy, jak pojawiły się pierwsze objawy padaczki wskazujące na to, co nas potem spotkało: ciągła walka z chorobą, nieustanne pobyty w szpitalu, dni i lata bólu, zmartwień, agonii, stracone marzenia, niespelnione oczekiwania. Były jednak i dobre dni, pełne radości i nieoczekiwanego uśmiechu, i momenty wielkiej dumy. Większość dni ziemskiej podróży Bobbiego była jednakże ciągłą walką o jakość jego życia: ciągle napady padaczki, 93 niespodziewana utrata kontroli poruszania się, zaburzenia równowagi, ciągłe upadki i upośledzona mowa. Kiedy Bobhy miał sześć łat został wzięty do szpitala, gdzie przebywał przez pięć i pól miesiąca, a pod koniec tego pobytu powiedziano nam, abyśmy wzięli tego ważącego 9 kg chłopca i cieszyli się nim, jak tylko możemy, bo nie pozostało mu dużo życia. Radzono nam, abyśmy umieścili go w specjalnym zakładzie, co pozwoliłoby nam naprowadzenie „normalnego życia". Nie chcieliśmy się rozstać z Bobbim; stanowiliśmy jedną rodzinę czy to w domu, czy też w szpitalu. W czasie ósmych urodzin Bobbiego byliśmy w Polsce i udaliśmy się do grobu Sługi Bożej s. Faustyny Kowalskiej, która w czasie swego życia doświadczyła wielu cierpień. Pojechaliśmy tam wiedzeni wiarą, że s. Faustyna wstawi się za nami do naszego Najmilosierniejszego Zbawiciela. W naszej wierze nie doznaliśmy zawodu. Po powrocie z Polski stan zdrowia Bobbiego diametralnie się zmienił. Pomimo odstawienia wszystkich leków przeciwpadaczkowych napady już więcej nie występowały. Zaczai on normalnie jeść, rosnąć, chodzić, nawet jeździć na trójkołowym rowerze, z czasem zaczai biegać i nawet wygrał zawody, zdobywając zloty medal na Olimpiadzie dla Niepełnosprawnych. Bobby stopniowo zaczął wyraźnie mówić, wyrażać swoje myśli i uczucia, ukazując bogactwo swego ducha, wrażliwość na piękno i dobro. Pozostał mu tylko lęk przed szpitalem i personelem medycznym; na sam jego widok zaczynał szlochać. Jego reakcja spowodowana była złym traktowaniem, jakiego doznał od niektórych członków personelu medycznego. Z czasem, na skutek poznania lekarzy i pielęgniarek, którzy byli wrażliwi na cierpienia kalek, negatywna reakcja Bobbiego na szpital minęła. Jesteśmy bardzo wdzięczni takim ludziom. W czasie swego krótkiego 18-letniego życia Bobby wykazał ogromną zdolność pozyskiwania ludzkich serc. Jego chęć do życia, okazywanie prawdziwej miłości ludziom, prawdziwego współczucia osobom kalekim, przywodzi na myśl słowa Pisma świętego: „Widok twój jest mi drogi". Przez ostatnie półtora roku, w wyniku operacji kręgosłupa, Bobby został nie tylko sparaliżowany, ale także nie mógł jeść ani pić. Mimo tych ogromnych cierpień Bobby nigdy się nie skarżył. Po pierwszym okresie żalu był w stanie przebaczyć tym, którzy bezpośrednio przyczynili się do tego wielkiego cierpienia. Pomimo własnych ogromnych cierpień Bobby przejmował się losem innych, np. tych, którzy brali udział w akcjii „Desert Storm". Ofiarował on również swoje cierpienie Bogu za dzieci z Bang-ladeszu i za Ojca Świętego, do którego napisał list. Odpowiedź Papieża przyszła w dniu śmierci Bobbiego. Kiedy musiał nas wezwać ostatniej 94 nocy, przepraszał, że nas obudził. Jego ostatnim zmartwieniem było to, kto się będzie opiekował jego rodzicami. Nie mieliśmy zdrowego i silnego syna, jakiego spodziewaliśmy się. Jednakże Bóg w swoim miłosierdziu dal nam - całkowicie nie zasługującym na to - syna, który przyniósł światło, uśmiech, miłość i radość naszym sercom i wielu innym; syna, który pomimo swego kalectwa zawsze mówił i działał zgodnie z prawdą, a jego głęboka wiara w Boga była wynikiem wielkiej dojrzałości duchowej. Uśmiech Bobbiego nie tylko przyciągał ludzi, ale był jakby oknem, przez które zaglądał w ludzkie serca sam nasz najmilosierniejszy Zbawiciel. W dniu Matki Bobby powiedział, że Bóg wkrótce przyśle swego Syna, aby go wziął do nieba. W niedługim czasie wyznał zaprzyjaźnionemu księdzu, że w dniu urodzin swej matki, przypadającym w następnym miesiącu, już go nie będzie. Na dwa dni przed śmiercią wezwał wszystkich, każdego z osobna, objął i wyznał jak bardzo nas kocha. Wczesnym rankiem ostatniego dnia zupełnie świadomie i przytomnie uczestniczył z nami we Mszy świętej i z wielką radością przyjął Komunię świętą pod postacią kropli wina. Mieliśmy wtedy wrażenie, że on jest blisko nieba. Bóg w swoim miłosierdziu zachował go od zepsucia tego świata i dał mu przywilej i siłę do naśladowania Jego Syna Jezusa w cierpieniu, które czyni naturę ludzką bliższą Bogu. W dniu Trójcy Przenajświętszej zostały nam przypomniane słowa św. Pawła: ,,Sam Duch wspiera swym świadectwem naszego Ducha, że jesteśmy dziećmi Bożymi. Jeżeli zaś jesteśmy dziećmi, to i dziedzicami: dziedzicami Boga, a współdziedzicami Chrystusa; skoro wspólnie z Nim cierpimy, to po to, by wspólnie mieć udział w chwale". (Rz 8, 16-17). Dziękujemy Ci, nasz synu, za osobiste przypomnienie naszego prawdziwego przeznaczenia. Dziękujemy Ci, synu, za pokazanie nam jak wygrać ten wyścig! Tyś tego dokonał! Czy my też nie powinniśmy? Pomóż nam swoimi modlitwami, nam, którzy Ciebie tak kochamy i tak za Tobą będziemy tęsknić! Diganowie z USA (por. Orędzie Miłosierdzia, Kraków (11) 5 X 1991) Uzdrowienie nieuleczalnie chorego Włocha Ugo Festy Oto relacja zebrana z prasy oraz uzdrowionego. Stwardnienie rozsiane - do tej pory medycyna nie zna przyczyn tej choroby. Jest jedną z najczęściej występujących przewlekłych chorób 95 centralnego układu nerwowego. Charakteryzuje się ogniskami rozpadu osłonki mielinowej włókien nerwowych w strefach półkul mózgowych i rdzenia kręgowego. W chorobie tej zaburzone jest u pacjenta funkcjonowanie układu immunologicznego, którego działania uszkadzają własne struktury nerwowe. Do tej pory medycyna nie wie jakie są przyczyny sclerosis multiplex. Choroba ta powoduje czasem kłopoty ze wzrokiem oraz zaburzenia równowagi, co naraża chorych na ulicy, że są podejrzewani o pijaństwo. UGO FESTA, 39-letni robotnik Fabryki Lanerossi, żonaty, ojciec dwojga dzieci, chory od 11 lat otrzymał łaskę Bożą. Od 7 lat Ugo Festa skazany był na spędzenie reszty życia w wózku inwalidzkim, do którego przykuła go choroba sclerosis multiplex, nie rokująca żadnej nadziei wyleczenia. Chory cierpiał także na epilepsję i silną niewydolność wzroku - 7 dioptrii. Po odwiedzeniu kilku szpitali i licznych specjalistów, poddał się losowi, postanowił pokochać swój wózek inwalidzki. Ktoś znajomy poradził mu, aby udał się do Lourdes. Odbył tę podróż nastawiony bardzo sceptycznie do samej idei. Jednym z elementów, którymi się sugerował, było pragnienie, które żywił w sobie zawsze: odnaleźć swoją matkę naturalną, która porzuciła go w niemowlęctwie. Po odbyciu kąpieli w cudownej wodzie, jakby za dotknięciem cudownej ręki chory, który często bluźnił i przeklinał, poczuł nagłą niemożność kontynuowania bluźnierstw. Postanowił odtąd oddać swoje cierpienie Bogu. Siedząc naprzeciw Groty, myśląc o swej matce naturalnej, usłyszał od Niepokalanej: „Ja jestem twoją pierwszą Matką". Nawrócony Ugo udaje się na audiencję do Jana Pawła II, biorąc ze sobą pięć obrazów Bożego Miłosierdzia i prosząc Ojca Świętego o pobłogosławienie ich. Ojciec Święty pobłogosławił obrazy i polecił mu udać się do Trydentu, niedaleko od jego miasta rodzinnego, gdzie ma siedzibę Sojusz „Dives in Misericordia" i zawierzyć się Sercu Jezusa Miłosiernego i pośrednictwu „mojej" s. Faustyny Kowalskiej. Pomimo że Ugo nie miał większego przekonania ani do miejsca, ani do ludzi, którzy tam bywają, udał się tam posłuszny poleceniu Ojca św. Został przyjęty do wspólnoty na ostatnie 3 dni uczestnictwa w odbywającym się tam tygodniu ewangelizacji i duchowości. Znalazłszy się na miejscu Ugo przeszedł kryzys. To co go otaczało, tj. ludzie i modlitwy wydawały mu się egzaltowane i fanatyczne. Przekonany przez obecnych, pomimo skrępowania, jakiego doznawał nawet w czasie modlitw - pozostał. Stan jego ducha poprawił się bardzo, pozwalając mu wybaczyć swojej matce, że go opuściła w dzieciństwie i podziękować jej za dar życia. Czwartego dnia, kiedy znalazł się jak zwykle na swoim wózku w kaplicy, w pierwszym rzędzie modlących się, doznał dziwnego 96 uczucia: postać Chrystusa w ikonie, przed którą się modlił - ożywiła się. Ugo widział poruszenie się szat Chrystusa i wyciągnięcie Jego ramion do niego. Ugo był przerażony, wzdrygał się przed gestem Zbawiciela; widzenie powtórzyło się pięć razy i za ostatnim razem Ugo zdecydował się powiedzieć: „Podnieść mnie, potrafisz?" Postać Chrystusa wyszła z ikony po raz szósty, przybliżyła się, chory poczuł dotknięcie ręki i stanął na nogach z rękoma wyciągniętymi przed ikoną. Dnia 2 sierpnia 1990 roku odzyskał władzę w nogach, cofnęła się epilepsja, wzrok powrócił do normy, poniżej 0,7 dioptrii. Od tego czasu Ugo nie przestaje modlić się i składać podziękowań. "29 sierpnia 1990 Ugo znalazł się ponownie u Ojca Świętego i zdał relację z otrzymanych łask. Tym razem przybył na własnych nogach bez inwalidzkiego wózka. Mówi uzdrowiony cudownie za wstawiennictwem s. Faustyny Ugo Festa: Bylem w wielkim kryzysie moralnym i duchowym. Przybyłem do Rzymu z pięcioma ikonami Miłosierdzia Bożego, aby prosić Ojca Świętego o błogosławieństwo. Ojciec Święty polecił mi modlić się do Miłosierdzia Bożego przez wstawiennictwo s. Faustyny. Kiedy przyjechałem do Trento, byłem nastawiony sceptycznie. Nie chciałem brać udziału w tych modlitwach, wydawały mi się przesadne. Prosiłem tylko Pana Jezusa, aby wy baczył mojej matce. Zostałem opuszczony przez matkę, nie zaznałem matczynej miłości, nie potrafiłem być wdzięczny mojej matce za życie. Pan Jezus chciał, żebym jej podziękował za takie właśnie życie i zaczął ją kochać. Przede wszystkim zostałem uzdrowiony duchowo. Cierpiałem wcześniej, bo nie potrafiłem jej przebaczyć tego, że mnie opuściła zaraz po urodzeniu. Z tym przebaczeniem zaczęło się moje uzdrowienie fizyczne. Pięć razy Pan Jezus wychodził z ram obrazu i obejmował mnie. Za szóstym razem powiedział mi: „WSTAŃ". Teraz jestem uzdrowiony, chwalę Pana, tańczę i śpiewam. Pan Jezus uleczył mnie nawet z epilepsji, również i wzrok mi się poprawił. Dziękuję za to wszystko Bogu, że w swoim Miłosierdziu chciał mnie uzdrowić, abym wierzył i przyprowadził do Jego Serca Miłosiernego wielu braci odkupionych Jego Krwią i Wodą, którą przelał z miłości do nas". UGO FESTA (Krajewski T., Słowa Chrystusa do świata XX wieku, Warszawa 1992, s. 14-17). 97 Oto inny przykład uzdrowienia ciała za wstawiennictwem s. Faus-tyny. Michalina Jaszczyk z Krakowa w liście przesłanym do Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w Łagiewnikach pisze w nim o uzdrowieniu swojej siostry Anny, cierpiącej od wielu lat na stwardnienie rozsiane. Wiosną 1982 roku nastąpił kolejny nawrót choroby. Leczenie w domu nie przynosiło oczekiwanej poprawy. Chora traciła wzrok, mowę i nie mogła chodzić. W marcu przywieziono ją do szpitala, gdzie mimo intensywnego leczenia, stan zdrowia pogarszał się. Wkrótce potem nastąpił paraliż, całkowita utrata wzroku oraz zaburzenia psychiczne z halucynacjami. Lekarze po wyczerpaniu wszystkich możliwości proponowali przewiezienie chorej do domu opieki społecznej dla nieuleczalnie chorych. Wówczas rodzina Anny postanowiła szukać ratunku gdzie indziej. Michalina, w Święto Miłosierdzia Bożego, przed Obrazem Chrystusa Miłosiernego w Łagiewnikach, gorąco modliła się o zdrowie dla siostry. Wszyscy z całą ufnością zwracali się do Miłosierdzia Bożego za wstawiennictwem s. Faustyny, odmawiając Koronkę i Nowennę - na zmianę. Mimo to nastąpiły komplikacje, a w końcu - zapalenie płuc. Wówczas Michalina sprowadziła do szpitala osobę, z którą Anna od dłuższego czasu była skłócona i tu doszło do wzruszającego pojednania. Oprócz tego Michalina podjęła się aktów miłosierdzia względem bliźnich oraz ufundowania obrazu Bożego Miłosierdzia w parafii Anny. Wkrótce choroba zaczęła powoli ustępować. Anna stopniowo odzyskiwała wzrok, mowę oraz władzę w rękach i nogach. Ustąpiły także wszystkie zaburzenia psychiczne, co zaznaczono w karcie informacyjnej przy wypisie ze szpitala. Od tego czasu minęły trzy lata, w ciągu których Michalina wywiązała się ze swoich zobowiązań. Obecnie Anna jest na tyle sprawna, by samodzielnie prowadzić gospodarstwo. W kilka miesięcy później przybyły do Łagiewnik rzesze wiernych, by uczcić 80 rocznicę urodzin s. Faustyny. W kazaniu wygłoszonym podczas uroczystej Mszy św., metropolita krakowski ks. kardynał Franciszek Macharski mówił o potrzebie modlitwy w intencji beatyfikacji s. Faustyny. Nawiązując do jej życia, wzywał zebranych by prosili Boga o wielki cud - znak, który byłby potwierdzeniem świętości i posłannictwa s. Faustyny. Posłana została, żeby przekazać światu orędzie Miłosierdzia Bożego, na które człowiek powinien odpowiedzieć aktem wewnętrznej przemiany, czyli nawróceniem. Przykładem działania Miłosierdzia Bożego w duszy człowieka jest całe życie s. Faustyny, która modliła się słowami: „Pragnę się cała przemienić w miłosierdzie 98 Twoje i być żywym odbiciem Ciebie. Dopomóż mi do tego Panie, aby oczy moje były miłosierne i słuch mój był miłosierny, język i ręce, nogi i serce i niech odpocznie miłosierdzie Twoje we mnie o mój Panie i niech mnie nauczy być miłosierną". Odzyskałam syna Wypadek miał miejsce 30 III 1987 r., w Warszawie przy ul. Baley'a. Wracałam z dzieckiem i moją mamą ze sklepu, gdy mój 4-letni syn Januszek pobiegł przez trawnik, i w jednej chwili zniknął z powierzchni ziemi. Szybko pobiegłam na to miejsce i skamieniałam z trwogi. Mój syn wpadł do studzienki kanalizacyjnej, wypełnionej wodą. Ze ściśniętym sercem zaczęłam wzywać pomocy, ale nikt z ludzi, którzy się zbiegli, nie mógł odszukać dziecka w studzience. Dopiero gdy przyjechała straż pożarna, dziecko, po 23 minutach przebywania pod wodą, zostało wyciągnięte na powierzchnię. Jeszcze dziś nie mogę o tym spokojnie pisać. Nieprzytomnego przewieziono karetką reanimacyjną na oddział intensywnej terapii przy ul. Litewskiej w Warszawie. Ponad godzinę dziecko było w śmierci klinicznej. Lekarze dawali tylko 1%, że będzie żył. Zdruzgotana bólem wiedziałam tylko jedno, że jedynym ratunkiem dla mojego dziecka jest modlitwa. Przypadkiem dowiedziałam się od znajomych o s. Faustynie. Uczepiłam się tej myśli jak ostatniej deski ratunku i z pełną wiarą modliłam się, prosząc ją o wstawiennictwo w mojej sprawie. Pożyczyłam jej ,,Dzienniczek" i mimo tak wielkiego bólu, z uwagą czytałam każdy rozdział. Tymczasem stan zdrowia mojego dziecka nadal był krytyczny. Januszek przechodził zapalenie płuc, badanie krwi wykazało, całą plagę bakterii, bo 11 lat wcześniej w miejscu studzienki było szambo. Jego oczy nie reagowały na światło, co oznaczało, że nie będzie widział. Patrzyłam na dziecko z ogromnym bólem w sercu, ale nie poddawałam się rozpaczy. Wytrwale modliłam się prosząc s. Faustynę o pomoc. I rzeczywiście, miałam tyle siły, by walczyć o życie, a nie o wegetację mojego syna, a z zapadnięciem nocy zasypiałam tak głębokim snem, jak by to nie mnie spotkało nieszczęście. Po miesiącu syn został umieszczony w Centrum Zdrowia Dziecka na oddziale neurologicznym. Nadal był nieprzytomny i karmiony przez sondę. Poinstruowana przez rehabilitantkę, wykonywałam różne ćwiczenia i modliłam się. Z pełną wiarą i poświęceniem pielęgnowałam dziecko i, o dziwo, wewnętrznie czułam się spokojna. Lekarzom wmawiałam, że synek 99 odzyska przytomność, chociaż nie wiadomo kiedy, ale oni byli innego zdania. I wreszcie nadszedł tak długo, bo półtora miesiąca oczekiwany dzień, w którym syn odzyskał przytomność, wraz z nią wzrok i w jednej chwili nie chciał być karmiony przez sondę. Nie mogłam początkowo uwierzyć, że to prawda, ale gdy zaalarmowałam personel pielęgniarski i medyczny, wszyscy byli wstrząśnięci tym obrotem sprawy. Był to bowiem dla nich fakt niepojęty, bo nawet sławy lekarskie wydały orzeczenie, że w najlepszym wypadku dziecko będzie nieprzytomne do końca życia. Byli jednak tacy, którzy wprost stwierdzili, że to prawdziwy cud, co dla mnie było od początku faktem niezaprzeczalnym. Płakałam ze szczęścia, że dzięki s. Faustynie odzyskałam syna. Januszek skończył 6 lat. Rozwija się fizycznie i psychicznie tak, jak jego rówieśnicy. Nie waham się mówić, że moje dziecko zawdzięcza życie wstawiennictwu Sługi Bożej i woli wszechmogącego i miłosiernego Boga. Wdzięczna do śmierci Matka (nazwisko i adres znane redakcji) (por. Orędzie Miłosierdzia, Kraków (8) 22 IV 1990) Wiara i modlitwa czynią cuda 20 czerwca 1980 r. mój syn zachorował na zapalenie opon mózgowych i został przewieziony do szpitala w Ostrowie Wlkp. Maciuś miał wtedy 4,5 miesiąca. Przez 5 dni miał drgawki, leżał nieprzytomny, trawiony silną gorączką. Lekarze nie dawali cienia nadziei na życie. Kiedy drgawki ustąpiły, dołączyło się zapalenie płuc, zapalenie nerek, anemia i krzywica. Twarzyczka jego była ogromnie wykrzywiona, jedno oko cofnięte do środka, a drugie wytrzeszczone na wierzch. Buzia po prostu nie do poznania nawet dla mnie. Dziecko przez cztery tygodnie pobytu w szpitalu było niekontaktowne. Lekarze twierdzili, że nie widzi i nie słyszy. Chcieli mi wmówić, że syn od urodzenia był niewidomy. Reagował tylko na ból. Po dwóch tygodniach dyrektor szpitala poprosił mnie na rozmowę i wtedy dowiedziałam się, że Maciuś będzie żył, ale będzie kaleką. Wtedy powiedziałam, że nie tylko będzie żył, ale że będzie zdrowym i normalnym człowiekiem, boja się modlę, ufam i wierzę; wierzę, że stanie się cud. Na te słowa lekarz odpowiedział:,, Wolałbym pani dzisiaj nie widzieć; dla niego nie ma żadnego ratunku, 85% dzieci z tym schorzeniem umiera, a ta reszta 100 tylko je, pije, robi pod siebie i o Bożym świecie nic nie wie". Mimo to - powiedziałam - głęboko wierzę i ufam. Cały czas żarliwie się modliłam. Wtedy zrozumiałam, że Pan Bóg podaje mi krzyż i prosiłam, żeby mi dał siły, abym mogła go pokornie udźwignąć. Rok wcześniej wystawiono w parafii obraz Matki Boskiej Częstochowskiej. Ksiądz wikary dołączył do niego książkę: ,,W służbie Bożego Miłosierdzia. Siostra Faustyna Kowalska". Pierwszy raz w życiu dowiedziałam się wtedy o s. Faustynie. I właśnie w czasie choroby syna przypomniałam sobie, że jedyny ratunek znajdę u siostrzyczki Faustyny, że ona wstawi się za moim synem u Pana Boga. W intencji Maćka została odprawiona Msza św. Ja przyjęłam Komunię św. i zaczęłam odprawiać nowennę do Miłosierdzia Bożego. Zrozumiałam, że nie mogę sprzeciwiać się woli Bożej, ale być posłuszna, bo wszystko , co człowiek dostaje od Pana Boga, jest dobre. Nie wiem, czy ktokolwiek potrafi to zrozumieć, że ja wtedy byłam szczęśliwa, tak bardzo szczęśliwa, że wprost chciało mi się krzyczeć z radości. W tak ogromnym nieszczęściu byłam radosna, tego nie da się wyrazić słowami. Dziś boję się, że będę poczytana za szaloną, ale wtedy wszędzie czułam obecność Boga, spokój i radość. W trzecim tygodniu choroby syna, w pewnej chwili stanęła mi w oczach Matka Boska Częstochowska. I wtedy zrozumiałam, że jest to zaproszenie na Jasną Górę. W najbliższą sobotę pojechałam do Częstochowy. Przed cudownym obrazem została odprawiona Msza św. w intencji mojego syna według woli Bożej. Na Jasnej Górze spędziłam dwa dni na modlitwie i były to najszczęśliwsze dni w moim życiu. W poniedziałek pojechałam do szpitala i pani doktor powiedziała do mnie, że dziś rano robiła mu kontrolne badanie płynu mózgowego i, o dziwo, stan zapalny ustąpił całkowicie. W środę i czwartek okulista badał oczy i potwierdził, że nie widzi. W piątek lekarka powiedziała mi, że mogę go zabrać do domu na 2 tygodnie, żeby w domu wydobrzał i odczuł ciepło rodziców. Zaznaczyła, że nie będę w stanie go wychować, i że będzie musiał by ć oddany do jakiegoś zakładu. Co za absurd-pomyślałam: to ja, matka, nie wychowam jednego dziecka, a obcy ludzie wychowują więcej? I tak w sobotę odebrałam mojego syna do domu. Zobaczyłam kwilący strzępek tego ślicznego dziecka. Buzia w dalszym ciągu zniekształcona, lewa rączka przykurczona, prawa bezwładna. W piątek także moja mamusia wyszła ze szpitala i gdy wybiła godzina 15.00, obie żarliwie modliłyśmy się do Miłosierdzia Bożego. Na drugi dzień, w niedzielę 20 sierpnia, w naszej parafii był odpust Matki Bożej. Maciuś raptownie zmienił się. Mój brat wziął różaniec i poruszył nim przed buzią dziecka i wtedy Maciuś zaczął wodzić oczami za 101 tym różańcem, a jeszcze przed paroma chwilami jego oczy były mętne i jakby zapatrzone przed siebie. Wszyscy zaczęliśmy płakać i dziękować za cud. Za kilka dni pojechałam z nim do szpitala na badania kontrolne. Lekarz powiedział do mnie, że „wiara i modlitwa czynią cuda". Obecnie Maciek ma już 10 lat, jest dużym i ładnym chłopcem. Dobrze słyszy, widzi, ma dobrą pamięć, a na twarzy nie widać śladu zniekształcenia. Jest bardzo wrażliwy na zło i krzywdę, chętnie pomaga w domu, jest pogodny i radosny, dużo śpiewa, lubi się modlić, a jego ulubioną modlitwą jest akt: ,,O Krwi i Wodo..." Oboje z mężem i Maćkiem byliśmy na grobie s. Faustyny, by dziękować jej za wstawiennictwo u Bożego Miłosierdzia. (Nazwisko i adres znane redakcji) (por. Orędzie Miłosierdzia, Kraków (9), 5 X 1990). Siostra Faustyna broni nienarodzonych... W intencji mojego dziecka, straconego przed 50 laty, składam ofiarę (...) Jezu Miłosierny, przebacz Mi! Tej treści kartę na początku lipca 1992 r. jakaś kobieta wrzuciła do puszki przy grobie Sługi Bożej s. Faustyny. Dzisiaj, gdy dalej płynie rzeka niewinnych dzieci, pomordowanych w łonie matek, a ludzie dyskutują nad prawem do życia, słowa tej kobiety brzmią jak „memento", jak przestroga pod adresem tych, którzy z jakichkolwiek powodów i w jakikolwiek sposób występują przeciwko życiu. Głos sumienia odezwie się wyrzutem nawet po 50 latach i nie da spokoju. Ile jest podobnych historii, ile chorób nerwowych i psychicznych, ile poczucia zmarnowanego życia u ludzi, którzy choćby przez przyzwolenie czy obojętność przyłożyli rękę do zbrodni dzieciobójstwa, ukrywanej pod różnymi „płaszczykami". Krew niewinnie mordowanych dzieci głośno woła do Boga i daje o sobie znać na ziemi, mówi bowiem Pismo: j,Krew niewinnego spadnie na was, na to miasto i jego mieszkańców" (Jr 26, 15). W ostatnich czasach w sposób bardzo intensywny Kościół budzi sumienia ludzi, aby z jednej strony ratować życie bezbronnych dzieci, a z drugiej - oszczędzić tragedii tym, którzy chcą mieć prawo do zabijania, do decydowania o ludzkim życiu. Zawsze, a zwłaszcza wtedy, gdy racje rozumowe nie odnoszą skutku, pozostaje jeszcze jeden środek oddziaływania, którym jest ufna, pokor- 102 na modlitwa. Obrońcy poczętego życia w Krakowie na miejsce wielkiej modlitwy o miłosierdzie Boga dla naszej Ojczyzny, szczególnie w intencji zatwierdzenia ustawy o ochronie poczętego życia, tym razem wybrali sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach. Tutaj przed słynącym łaskami obrazem Jezusa Miłosiernego i przy grobie s. Faustyny codziennie od 5 V 1992 r. do 16 VII 1992 r. dziękowano za dar życia ludzkiego, wynagradzano za grzechy dzieciobójstwa, błagano o światło Ducha Świętego dla rozpatrujących w sejmie ustawę o ochronie poczętego życia i o łaski nawrócenia dla wszystkich, którzy dopuszczają się lub w jakikolwiek sposób akceptują zbrodnie dzieciobójstwa. W tym wołaniu o miłosierdzie Boga wspierała modlących się zapewne s. Faustyna, której ta intencja - poszanowanie życia ludzkiego od momentu poczęcia - była szczególnie bliska. W swoim „Dzienniczku" opisała i takie wydarzenie. „O godzinie ósmej dostałam tak gwałtownych boleści, że musiałam się natychmiast położyć do łóżka; wiłam się w tych boleściach trzy godziny, to jest do jedenastej wieczorem. Żadne lekarstwo mi nie pomogło, co przyjęłam, to zrzuciłam; chwilami odbierały mi te boleści przytomność. Jezus dał mi poznać, że w ten sposób wzięłam udział w Jego konaniu w ogrodzie i że te cierpienia sam dopuścił dla zadośćuczynienia Bogu za dusze (dzieci) pomordowane w żywotach złych matek (...) Obym tymi cierpieniami uratować mogła choćby jedną duszę (dziecko) od morderstwa" (Dz 1276). Oby i nasze modlitwy ratowały życie poczętych dzieci i powstrzymywały ludzkie ręce od grzechu zabójstwa. (por. Orędzie Miłosierdzia, Kraków, 1992, (13) 5 X 1992). Broniłam poczętego życia Chciałam podziękować Jezusowi Miłosiernemu za otrzymany dar macierzyństwa. Opiszę w skrócie przebieg mojej ciąży, a wnioski wyciągniecie sami. Otóż na początku listopada 1989 roku zaczęłam odczuwać bóle wszystkich kości. W związku z tym poszłam do miejscowego szpitala. Wtedy zaczął się czwarty miesiąc ciąży. Przebywałam tam przez pięć dni. Potem pojawilo się w moczu bardzo dużo białka i z tym odesłano mnie do szpitala w Rzeszowie na oddział ginekologu. Lekarze z tego szpitała (przy Lwowskiej) informowali mnie, że stan mojego zdrowia jest ciężki: 103 zaatakowane obie nerki, płyn w obu oplucnych i bardzo powiększona wątroba. Lekarze nie wiedzieli, co ze mną zrobić i odesłali mnie do następnego szpitala (przy ul. Szopena) na oddział nefrologii. Ordynator zbadał mnie i skierował na ginekologię. Tam po kolejnych badaniach lekarze zaproponowali mi usunięcie ciąży. Stan zdrowia był ciężki i zagrażał życiu, a ciąża uniemożliwiała leczenie farmakologiczne. W związku z tym, że nie zgodziłam się na przerwanie ciąży, odesłano mnie ponownie do szpitala przy ul. Lwowskiej. Tam lekarz zgodził się, aby jeszcze zastosować leczenie przez siedem dni i zobaczyć, jakie będą efekty. Nie obiecywał natomiast, że ciążę da się utrzymać. Przez 7 dni leżałam na oddziale wewnętrznym. Wzięłam około 30 zastrzyków i wtedy stan mojego zdrowia zaczął ulegać poprawie. Po tygodniu znów przeniesiono mnie na ginekologię. Wszyscy lekarze byli niemal pewni, że ciąży nie da się utrzymać, że dziecko we mnie umrze. Jednak bardzo się mylili. W styczniu, lutym i marcu stan mojego zdrowia na tyle się poprawił, że przebywałam w domu, dojeżdżając co dwa tygodnie na kontrole. Pod koniec marca, gdy białka w moczu dobowym było już tylko 5000, lekarze doszli do wniosku, że ciążę należy rozwiązać. Był to już dziewiąty miesiąc. 18 kwietnia 1990 roku urodziłam syna - Łukasza. Po porodzie poszłam do lekarza nefrologa, który zlecił mi zrobienie badań. Okazało się, że wszystkie wyniki są dobre. Lekarz powiedział, że „powinnam bardzo dziękować Bogu, że tak się to wszystko skończyło". Ja od początku wierzyłam, że nic się nie stanie, ponieważ zaufałam Jezusowi Miłosiernemu. Broniłam poczętego życia i wiedziałam, że Jezus i Matka Najświętsza pomogą mi. Gdy przebywałam na patologu ciąży, do szpitala przywieźli kobietę, która miała bardzo wysokie ciśnienie (do 220) i groziło jej rozwiązanie ciąży w szóstym miesiącu. Dałam jej książeczkę: ,,Nowenna do Miłosierdzia Bożego" i mówiłam, aby się z niej modliła. I tej kobiecie udało się donosić ciążę do końca. Dziecko urodziło się zdrowe. Wszystko bowiem jest w rękach Boga. (Z listu do Postulacji Sługi Bożej s. Faustyny) (por. Orędzie Miłosierdzia, Kraków (10), 7 IV 1991). Czego nie mogli lekarze uczynić, uczynił Bóg! Całe życie marzyłam mieć własną córeczkę. Gdy po 8 latach urodziłam córeczkę, Basie, oboje z mężem, byliśmy w niej zakochani. Basia była 104 pupilkiem męża. Świata poza nią nie widział. Może Bóg celowo nas doświadczył właśnie przez to dziecko. Do 6 miesięcy Basia rozwijała się wspaniałe. Nagle choroba: szpital, odwodnienie, biegunka, kroplówki, plazma. W 8 miesięcy powtórzyło się to samo. Lekarstwa nie pomogły. Dziecko przeżyło, ale wyglądało jak kościotrup, skóra i kości. Diagnoza - „zły zespół wchłaniania, tak zwana celiakia". Zalecenie: całkowita dieta bezglutenowa. Córka mogła jeść tylko ryż, mięso, kukurydzę. Chleb piekłam jej ze specjalnej mąki. Miala też uczulenie na fruktozę w owocach, nawet rozcieńczony kompot jej szkodził. Do dwóch łat organizm nie przyjmował również żadnych lekarstw doustnie, a stałe chorowała na oskrzela, krtań i gardlo. Od zastrzyków miala już wszędzie zrosty. Plakalam i rozpaczałam straszliwie. Kiedyś koleżanka przyniosła mi książkę o s. Faustynie z opisem cudownych uzdrowień. Wtedy poznałam nabożeństwo do Jezusa Miłosiernego. Szukałam i kupowałam wszystkie książki dotyczące kultu Miłosierdzia Bożego. Razem z dziećmi i o godz. 15 zaczęłam odmawiać koronkę do Miłosierdzia Bożego. Po pięciu łatach Basia była zdrowa, wszystko mogła jeść. Lecz w niedługim czasie wyskoczyła jej cysta pod prawym kolanem. Zdecydowałam się na operację, bo mówiono mi, że to najlepsze rozwiązanie, raz się wytnie i będzie spokój. Tymczasem 2 miesiące po operacji nastąpiło wznowienie cysty. Zrobiono zabieg i nogę włożono do gipsu. Jednak po dwóch miesiącach powtórzyło się to samo. Cysta się powiększyła, więc musiałam się zgodzić na następną operację. Dwa miesiące po tej operacji było dóbr ze, a potem powstało zgrubienie, które stało się większe niż przed operacjami. Załamałam się zupełnie, nie chciało mi się żyć. Zajmowałam się domem i pracą tylko dlatego, że musiałam. Na dodatek młodszego syna potrącił samochód i nieprzytomnego zawieziono do szpitala. Lekarze stwierdzili wstrząs mózgu i skomplikowane złamanie obojczyka. Czekała go operacja, a ja wołałam do Boga o miłosierdzie. Jakoś obyło się bez operacji i syn wyszedł zdrowy ze szpitala. Przeżyłam jednak momenty, w których wątpiłam w skuteczność modlitwy: przecież tyle się modlimy za Basie i jakby na darmo. Najgorzej było w kościele podczas odmawiania „Ojcze nasz"...; gdy przychodziły słowa: „bądź wola Twoja", to mnie czasem ogarniało przerażenie, które przy tych słowach zamykało mi usta. Mówiłam: Boże, nie potrafię się pogodzić z Twoją wolą, boję się, nie chcę, żeby Basia miala chorą nóżkę, nie wytrzymam trzeciej operacji, już tego wszystkiego nie wytrzymam, nie przeżyję". Takie były moje myśli i stałam z zaciętymi ustami, wstrząsana wewnętrznym rozpaczliwym łkaniem, 105 Początkiem przemiany były słowa mojej mamy: ,,Chcesz się wadzić : Bogiem? Jak trzeba, to będzie trzecia operacja, widocznie tak ma być". W końcu przyszła niedziela, w której świadomie i ze spokojem w sercu powiedziałam: „Boże, niech się dzieje woła Twoja, tylko daj mi siły do przetrzymania tego, co mi przeznaczysz. To ty dałeś mi Basie, więc zrób z nią, co chcesz. Jeżeli ma być trzeci raz operowana, niech tak będzie; jeżeli po tej operacji będzie miała sztywną nóżkę i nie będzie mogła chodzić, i to przyjmę. Jezu, jednak bardzo cię proszę, daj jej zdrowie, ale nie moja, a Twoja wola niech się stanie". Wypowiedziałam słowa, których kiedyś strasznie się bałam. Teraz wiem, że Pan Bóg próbował mą wiarę i czekal na zaufanie, czy przyjmę Jego wolę. Zaufałam woli Bożej i zostalam wynagrodzona - córka bez operacji odzyskała zdrowie. To czego nie mogli dać lekarze, dał jej Bóg. Od tego momentu zmieniło się moje życie. Jadąc do Krakowa na grób s. Faustyny, by podziękować za cudowne ozdrowienie, martwiłam się tylko, że po raz pierwszy od tak długiego czasu nie będę mogła odmówić o godz. 15.00 koronki do Miłosierdzia Bożego. Jednak Pan Bóg tak pokierwował naszym czasem, że po nawiedzeniu Dzieciątka Koletańskiego, do sankatuarium w Łagiewnikach przyjechaliśmy właśnie na ten moment, gdy siostry zaczynały odmawiać koronkę do Miłosierdzia Bożego. Gdy dawałam siostrze pierścionek jako wotum wdzięczności, mąż powiedział: ,,Siostro, to byt cud". Zdaję sobie sprawę, że przez chorobę Basi, przez 8 łat niepewności, bólu i rozterki, Bóg pociągał mnie coraz bardziej ku sobie. Nauczyłam się pokory, zdania na wolę Bożą, a moje serce coraz bardziej pragnie Boga. Dalej z dziećmi codziennie wspólnie się modlę; dziękuję za otrzymane laski, proszę o następne. (adres znany redakcji) (Orędzie Miłosierdzia, Kraków, (13), 5 X Uzdrowienie z nałogu alkoholizmu i narkomanii Morze człowieczej szamotaniny, bólu, krzywdy, dylematów, niewinnego cierpienia - codziennie wlewa się w ludzkie życie. Jest tkanką nie kończących się rozmów z Bogiem. Cóż może być piękniejszego nad ocieplenie bliźnich sercem, które karmi się Chrystusem? Człowiek, który pragnie pomóc tym nieszczęśnikom szuka zbawczych rozwiązań przede wszystkim nie w sobie, lecz w Bogu. 106 Doświadczenie granic ludzkiej bezradności .w obliczu czyjegoś cierpienia jest bardzo bolesne. Znamy wszystkie fakty dramatycznej modlitwy Hioba. Trzeba je przeżyć, ażeby uodpornić się na wichry nieszczęść miotające trzciną, wystawiając ją na próbę wiary. Trudności są też chyba darem Miłości Miłosiernej. Jedynie w sferze wiary odnajdujemy odpowiedź na ogrom pytań zrodzonych z człowieczej samotności i męki dróg krzyżowych. Narkoman zagubił się w nałogu. Trzeba okazać bezgraniczną miłość zagubionemu w labiryncie. Nie potępiać! Tym bardziej że Bóg żąda od nas bezwzględnej ufności, że Ten, który wszystko może, sobie zostawia sposób objawienia łaski. Jezus Miłosierny przychodzi. Przygarnia człowieka z całą- nędzą, złem, grzechem, kradzieżą, kłamstwem, żebraniną. Jeszcze raz przyszedł, żeby jeść z celnikami i jawnogrzesznicami, dotykać opętanych i łamać szabat. Jeszcze raz przypomniał, że narodził się, cierpiał, umarł i zmartwychwstał, aby zbawić wszystkich ludzi. Jeszcze raz powiedział utrudzonym, że jest ich jedynym ratunkiem i nadzieją. Dlaczego kocham Jezusa Miłosiernego? Kocham Jezusa Miłosiernego, ponieważ jest Miłością, ponieważ pomaga mi w każdym momencie życia. Dawno temu zwątpiłam w religię. Zostałam narkomanką, przestałam chodzić do kościoła, grzeszyłam coraz bardziej. Wówczas lawina nieszczęść spadla na mnie: śmierć męża, później dwójki nienarodzonych dzieci. Powodem śmierci tych trojga byłam ja sama. Mąż nie wytrzymał mojej zdrady i sam pozbawił się życia. Moje dzieci umarły, zanim dane im było się urodzić. Parokrotnie chciałam popełnić samobójstwo. Podcinałam sobie żyły oraz brałam takie ilości prochów nasennych, że nie dawano szans na dalsze życie, a jednak?... Po każdym takim ,,powrocie do życia" towarzyszyła mi myśl: ,,Idż, wyspowiadaj się, ulży to twemu cierpieniu". I ulżyło. Mimo wszystko nie byłam sama. Znalazłam broszurkę: ,,Jezu, ufam Tobie",poznałam s. Faustynę i koronkę do Miłosierdzia Bożego i odmawiałam ją od czasu do czasu. Pewnej nocy, nie będąc na żadnych prochach, ani po kropli alkoholu poczułam w sobie dobroć i miłość. Z narkomanki, złodziejki, mężobójczyni i dzieciobójczyni oraz niedoszłej samobójczyni postanowiłam: dać wiarę i zaufać. Tak, Jezu ufam Tobie! To dla mnie magiczne słowa. Po ich wymówieniu w duszy następują przemiany. Całą mnie przenika radość i niezgłębione uczucie miłości. 107 także dla mnie. To cudowne uczucie, którego smak poznałam dopiero, gdy uwierzyłam w nieskończone miłosierdzie Boże. Analizuję, rozmyślam nad każdym słowem skierowanym do s. Faus-tyny i te słowa są dla mnie tak przekonywujące, że zarazem święte. Są drogą ku memu dalszemu istnieniu. Mam 28 lat i nie mogę już wstąpić do zakonu lub stowarzyszenia. Ale pamiętam pewną młodą zakonnicę w szpitalu po kolejnym odtruciu i rzeczy, które opowiadała, teraz pochłaniają mi dużo czasu. W drodze ku wyleczeniu towarzyszy mi obraz Pana Jezusa Miłosiernego, który jest w ośrodku dla uzależnionych. W każdym moim zwątpieniu w leczenie, w walce o wyleczenie pomaga mi obecność tego obrazu w naszej kaplicy. W momencie, gdy coś wydaje mi się nierealne, czy niemożliwe do osiągnięcia, wówczas w mej duszy odzywają się te słowa: ,,Jezu, ufam Tobie". Moja miłość do Jezusa Miłosiernego nie ma granic. Poza tym jest czysta i bez fałszywego tonu; ja zaufałam, bo nie miałam nic do stracenia, za to zyskałam wiele. Dużo pracuję nad sobą, oczyszczam się, nie ma we mnie nic z dawnego życia. Idę więc drogą ku zupełnemu wyleczeniu z narkomanii, a pomagają mi w tym ludzie, terapeuci, i pomaga mi w tym Jezus Miłosierny. I za to dziękuję słowem i uczynkiem. Świadectwo nawrócenia Piszę z potrzeby serca jako wotum wdzięczności Miłosierdziu Bożemu za cudowne wyleczenie mnie z nałogu pijaństwa, wprowadzenie na drogę wiary i przemianę duszy. Mam 52 lata. Przez 25 lat zajmowałem różne samodzielne i kierownicze stanowiska. Jestem ojcem trzech dorosłych synów. Złe towarzystwo spowodowało, że życie moje poszło w niewłaściwym kierunku. Alkoholu nadużywałem od 19-go roku życia przez 30 lat, mimo iż z domu wyniosłem poprawne religijne wychowanie, w dzieciństwie służyłem do Mszy św., a w bliskiej rodzinie mam osoby zakonne. Moje życie zmieniło się w szkole średniej po wstąpieniu do młodzieżowych organizacji politycznych i na kursach ateistycznych oraz pod wpływem nieskrępowanego korzystania ze świata. Początkowo było dwulicowe zachowanie się, wynikające z religijnego wychowania i wpływów zepsutego środowiska, a następnie już otwarcie swobodne życie pod wpływem ciągłego używania alkoholu. Wyrzuty sumienia gaszone alkoholem trwały przez 30 lat. Krótkie kilkumiesięczne przerwy w rozwiązłym życiu -pozwalające mi zwrócić się do Boga o ratunek - przechodziły w nałóg z jeszcze większą 108 siłą. Kilkakrotne kuracje odwykowe w zakładach zamkniętych trwały nadal. Pogłębianie się nałogu alkoholowego, beznadziejność, rozpacz i wyrzuty sumienia prowadziły mnie do myśli samobójczych. Pogłębianiu się tego stanu sprzyjały warunki pracy zawodowej (browar). Na przestrzeni ostatnich lat przeżyłem 2 przypadki uniknięcia śmierci w stanie zamroczenia alkoholowego, w którym jedynie byłem w stanie wezwać Matkę Najświętszą na ratunek mej duszy. Jeden z tych wypadków miał miejsce o godzinie trzeciej po północy (sen na mrozie w okolicy z grasującymi wilkami). Analizując te cudowne uniknięcia śmierci, doszedłem do przekonania, że jednak mimo wszystko Opatrzność Boża czuwa nade mną, i że broni mnie ten jeden dziesiątek różańca, który od czasu do czasu odmawiałem w skrytości i po pijanemu jako że we wnętrzu moim nosiłem pragnienie nawrócenia, mimo iż postępowałem zawsze inaczej. Dalsze nadużywanie alkoholu spowodowało usunięcie mnie z pracy i to był krytyczny moment w moim życiu. Odżyły myśli samobójcze. Całkowite zatopienie się w alkoholu, a potem jego brak, spowodował bezsenne noce, w czasie których czytałem wszystko, co tylko było w moim zasięgu. Próbowałem się modlić i całą siłą woli przywołać Boga na ratunek, ale odczuwałem straszliwie piekącą pustkę w duszy. Krótkie sny przynosiły chaotyczne myśli: sceny na przemian obrazy Matki Bożej i gromady diabłów w ogniu i dymie, które szczerzyły do mnie zęby. - N ustąpił zupełny spadek sil fizycznych. Z pomocą przychodziły mi matka i siostra. Gdy zaczynałem powoli odzyskiwać siły, szukając czegoś do czytania, w szafie wśród różnych drobiazgów, natrafiłem na małą książeczkę pt. ,,Nowenna do Miłosierdzia Bożego ". Wzrok mój zatrzymał się na urywku: „Najwięksi grzesznicy mają przed innymi prawo do ufności w przepaść Miłosierdzia Mojego. Córko Moja, pisz o Moim Miłosierdziu dla dusz znękanych. Rozkosz sprawiają mi dusze, które odwołują się do Mego Miłosierdzia. Takim duszom udzielam łask ponad ich życzenie. Nie mogę karać, choćby kto był największym grzesznikiem, o ile odwołuje się do mojej litości". - Słowa te zrobiły na mnie silne wrażenie. Upadłem z płaczem na kolana! Wołałem głośno: „Jezu! Czy i ja, człowiek, który popełnił dokładnie z nadwyżką wszystkie grzechy główne i dziś stoi nad przepaścią, z myślami samobójczymi - mam jeszcze szansę ratunku?!... Czy mi, Jezu przebaczysz?... Szybko przeczytałem całą książeczkę wraz z krótkim opisem sylwetki s. Faustyny. Odmówiłem na różańcu koronkę, modlitwy i Litanię do Miłosierdzia Bożego. Wówczas odczułem nieco nadziei w sercu. Odtąd codziennie już zacząłem się modlić do Miłosierdzia Bożego i prosić s. Faustynę o wstawiennictwo. Taka sytuacja trwała 3 miesiące, w czasie których beznadziejnie poszukiwałem pracy. Po tym czasie, 109 r konieczności podjąłem zajęcie, które w stosunku do poprzednich stanowisk (kierownik) uważałem za poniżające i upokarzające mnie (dozór mienia). Obowiązki swoje wykonywałem w warunkach bardzo złych z dała od łudzi, w zupełnej samotności, która potem okazała się dla mnie zbawienna, bowiem stwarzała mi warunki do rozmyślania nad sobą i do gorącej modlitwy do Miłosierdzia Bożego. Czyniłem to wówczas z cala skruchą. Degradacja i zepchnięcie mnie na margines życia zawodowego uświadomiły mi pychę i konieczność zmiany życia. Ujrzałem swą nicość. Zacząłem rozważać Mękę Pańską i od tej pory trwała ciężka i żmudna praca nad sobą, połączona z adoracją Miłosierdzia Bożego, rozważaniem Pisma św. i czytaniem książek religijnych. Nie szło to łatwo. Przychodziły chwile wątpliwości co do istnienia Boga i podszepty, że to wszystko jest wymyślone przez łudzi. W swej niecierpliwości wołałem do Boga o znak, nie ustając jednak w wysiłkach. Wolne chwile i cisza nocnej pracy dawały mi warunki do czytania, modlitwy różańcowej i adoracji Miłosierdzia Bożego. Stopniowo otrzymywałem światło ducha i przekonanie, że aby otrzymać prawdziwie mocną wiarę, trzeba całkowicie przemienić duszę, a także życie zewnętrzne, odrzucić swoje ,ja", nawyki, przywary i przywiązanie do świata. To było bolesne, tym bardziej że trzeba było swoją przemianę pokazać na zewnątrz ludziom z własnego otoczenia, którzy dotychczas znali mnie jako człowieka innego. Ta przemiana wiele mnie kosztowała, gdyż było wiele komentarzy na mój temat, posądzeń, szkalowań i kpin z mojego nawrócenia. Początkowo wszystko to ogromnie przeżywałem. Intensywna walka z samym sobą trwała rok, przy ciągłym uciekaniu się do Miłosierdzia Bożego i prośbach o wstawiennictwo s. Faustyny. Później otrzymałem szereg łask co do ciała i co do duszy: - uleczenie z choroby alkoholowej i wrzodów dwunastnicy - dostrzeganie w każdym człowieku, nawet najbardziej grzesznym, bliźniego którego Bóg chce zbawić - miłość do ludzi, co mną gardzą lub nienawidzą, - chęć udzielania pomocy w nawracaniu innych - zwłaszcza alkoholików wyznając im, że jeśli Miłosierdzie Boże mnie wyrwało z nałogu to im także pomóc może, - ciągłe staranie się o to, aby żyć bez grzechu i w łasce. W moim życiu potwierdziły się słowa Chrystusa, że: „Kto się zwróci z wielką ufnością do Mojego Miłosierdzia - udzielę mu łaski ponad życzenie". MIECZYSŁAW N. 29 sierpnia 1986 (nazwisko i adres znane redakcji) (Orędzie Miłosierdzia, Kraków (2), 5 X 1987) 110 Chciałbym opowiedzieć historię mojego nawrócenia a jednocześnie dać świadectwo dobroci i obecności Bożej. Mam 32 lata, jestem artystą malarzem. Moja młodość upłynęła poza domem rodzinnym. Wtedy właśnie zacząłem zaniedbywać religię. Przestałem modlić się, chodzić do kościoła, przyjmować Eucharystię. Pojawił się alkohol. Żyłem beztrosko coraz bardziej oddalając się od Boga. W okresie tym, który trwał około 12 łat, ciągle żyłem na pograniczu katastrofy moralnej. Nieustanne wyrzuty sumienia spowodowane głównie nadużywaniem alkoholu były przyczyną niepokoju wewnętrznego i choć wydawało się, że jestem wolny, to w istocie byłem niewolnikiem samego siebie. Szczęścia, którego tak pragnąłem, nie mogłem osiągnąć. Byłem bezsilny wobec swych wad i słabości. Swoją żonę poznałem w połowie studiów. Jej wyrozumiałość i dob-roduszność potęgowała moje wyrzuty sumienia. Pod wpływem żony zacząłem chodzić do kościoła. Na zmianę trybu życia nie miałem sił. W tym okresie zacząłem czytać Ewangelię, która stała się przyczyną głębokiej analizy mojego życia i choć nie zaszły w nim istotne zmiany, to jednak niepokój spowodowany nauką Chrystusa stale wzrastał. Ewangelia wydawała misie w tym czasie niemożliwa do zastosowania z powodu moich licznych wad i słabości. I wreszcie nadszedł moment przełomowy. Zacząłem się modlić. Podczas wakacji przeczytałem broszurkę „Nowenna do Miłosierdzia Bożego" opartą na „Dzienniczku" s. Faustyny. Pod jej wpływem nabrałem ufności do Miłosierdzia Bożego. Była tam koronka do Miłosierdzia Bożego, przez odmawianie której Pan Jezus obiecał wiele łask. Pełen nadziei zacząłem odmawiać tę koronkę, chociaż kosztowało mnie to wiele wysiłku. W miarę upływu czasu zacząłem odmawiać również różaniec. Zaobserwowałem zmiany zachodzące stopniowo w moim wnętrzu, polegające na znikaniu mych wad i pragnieniu przyjmowania Eucharystii. Zrozumiałem, że codzienna modlitwa i przyjmowanie Komunii świętej przemienia mnie w n o w e g o człowieka, którego dotąd nie znałem. Po około 8 miesiącach regularnych modlitw i przyjmowaniu Eucharystii zerwałem ostatnią więź łączącą mnie z przeszłością. Postanowiłem zostać abstynentem, składając Bogu dożywotni ślub abstynencji alkoholowej. Był to wynik głębokich przemyśleń, przemian wewnętrznych, jakich dokonał Bóg. To, co kiedyś było dla mnie fantazją, stało się faktem, dzięki dobroci Bożej. Miłosierdzie Boże wydobyło mnie z nędzy moralnej, dając siłę do nowego życia. (Kraków, 29 lutego 1988, nazwisko i adres znane redakcji). (Orędzie Miłosierdzia, Kraków (5), 5 X 1988) 111 Świadectwo zawierzenia Ziarno rzucone w glebę nie zawsze kiełkuje zaraz. Czasem wschodzi po latach. Kiedyś, jako młoda dziewczyna, zapamiętałam z nauk wielkopostnych przykład podany przez rekolekcjonistę i nie myślałam, że będzie on ratunkiem duchowym i kotwicą, której się uchwycę - dopiero po 20 latach. Były to słowa człowieka sądzonego za morderstwo, który przed wydaniem wyroku, na pytanie zadane przez sąd - Do kogo skazany się odwołuje? - odpowiedział, że odwołuje się do Miłosierdzia Bożego! Słowa te zapadły w głębię mojej duszy i odtąd przez lata poszukiwałam odpowiedzi na nurtujące mnie pytanie, czym jest Miłosierdzie Boże, jeśli nawet sądzony morderca odwołuje się do Niego? Doświadczyłam jednak, że Bóg odpowiedzi nie daje natychmiast, lecz pamięta dobrze czego poszukuje nasze serce. Teraz już wiem, że jeśli Boga szukamy i chcemy dla Niego żyć, to droga do poznania Boga, łączy się z krzyżem, bo i życie Chrystusa (a także Jego Matki), było naznaczone Krzyżem. Poznałam i odnalazłam Miłosierdzie Boże w krzyżu mego życia. Jestem matką trojga dzieci. Najmłodszym - urodzonym 8 XI1985 jest córeczka - Marysia, której życie stało się zagadką dla współczesnej medycyny. Życie to, zdaniem największych autorytetów medycznych, powinno było zgasnąć już w trzecim tygodniu ciąży. Jak stwierdzili specjaliści nie jest im znany przypadek urodzenia dziecka - żyjącego z uszkodzoną siódmą parą chromosomów. Według lekarzy, dziecko z tego typu genopatią powinno było zginąć w pierwszych kilkunastu dniach od chwili poczęcia. Wyrok ludzki wydano - stwierdzając: dziecko będzie bezwartościowe, przegrane, nie rokujące żadnej nadziei na jakikolwiek rozwój i na dalsze życie! Ale wyroki Boże okazały się inne! W drugim miesiącu życia Marysi towarzyszące jej choroby, połączone z utratą przytomności, spowodowały, że kroki swoje skierowałam do szpitalnej kaplicy, gdzie zobaczyłam duży obraz Pana Jezusa Miłosiernego, którego odtąd błagałam, aby mi przedwcześnie nie zabierał dziecka. Później zetknęłam się z książeczką, w której opisano przypadek cudownego uzdrowienia za przyczyną Siostry Faustyny. Był to moment przełomowy w moim życiu. Od tej pory codziennie, wraz z mężem i dziećmi, odmawialiśmy koronkę do Jezusa Miłosiernego. Jednak tragedia chorego dziecka rozgrywała się w sposób nieubłagany. Wciągu roku 1986 Marysia sześciokrotnie powracała do szpitala. Służba zdrowia wciąż stawała przed najtrudniejszym do leczenia przypadkiem. Wobec wyczerpania wszelkich możliwych sposobów leczenia, personel medyczny stawał się coraz bardziej bezsilny - co u jednych rodziło 112 obojętność, a u innych współczucie. Tymczasem w naszym domu nie ustawaliśmy w modlitwach. Marysia cierpiała chorując, a my cierpieliśmy nie mogąc jej pomóc. Modliliśmy się w Sanktuarium Cudownego Pana Jezusa w Mogile, oddaliśmy się w opiekę Maryi, a mimo to przychodziły kolejne momenty nieprzytomności i rozstawania się dziecka z życiem. Lekarze zaś wciąż powtarzali, że tego momentu spodziewali się od dawna. Wówczas uwaga całej naszej 4-osobowej rodziny skierowała się w stronę Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Łagiewnikach. Prosiliśmy nieustannie s. Faustynę o wstawiennictwo do Pana Jezusa Miłosiernego, aby zechciał nam zostawić dziecko przy życiu i powoli wytrwać w niesieniu naszego krzyża. Walka o życie Marysi trwała długie miesiące. Dziecko kilkakrotnie wychodziło ze stanu śmiertelnego. Podczas gdy lekarze wystawiali diagnozy, a następnie je odwoływali, gdy jedni stosowali najrozmaitsze leki, a inni uważali je za niepotrzebne i szkodliwe, gdy wyniki przeróżnych badań były raz takie raz inne, a dalsze leczenie uznawano za bezsensowne, jako że stan beznadziejny - wiara nasza nie słabła i nadzieja nas nie opuszczała. My nieustannie prosiliśmy s. Faustynę o wstawiennictwo. I tak Bóg w tym przedziwnym sanktuarium wysłuchał naszych modlitw. Już od marca 1987 Marysia przebywa w gronie rodzinnym, a lekarze mówią, że żyje na przekór i wbrew wszystkim diagnozom lekarskim. Jej życie i stan zdrowia jest niezrozumiały dla medycyny. Jednak dla nas ten stan jest jasny i zrozumiały. Żyliśmy nadzieją - wbrew nadziei. Wiemy, że s. Faustyna nie zawodzi, a Jezus Miłosierny uzdrawia także dzisiaj. Wiemy, że poza Miłością i Miłosierdziem Boga - nie ma nikogo, do kogo moglibyśmy zwrócić się w ciężkich chwilach. Wiemy, że Bóg jest jedynym szafarzem życia. On daje życie kiedy chce i zabiera kiedy chce. Wiemy, że nasze dziecko żyje nie dzięki lekarzom, którzy dawno już na niego wydali wyrok (a leczenie uznali za bezcelowe), lecz żyje dlatego, że Bóg okazal nam swą Łaskę - potwierdzając życiem Marysi, że wszystko co jest niemożliwe dla ludzi, możliwe jest dla Niego. Jesteśmy bardzo szczęśliwi, że Marysia żyje i jest wśród nas, i że duchowo ubogaceni, przetrwaliśmy tę próbę cierpienia. Ufność cala położyliśmy w Miłosierdziu Bożym i Ono nie zawiodło. Obecnie, wdzięczni jesteśmy Bogu, uczymy się przyjmować Jego wolę! Uważamy to za cud! TERESA S. - Nowa Huta (nazwisko i adres znane red). 16 XI 1987r. (Orędzie Miłosierdzia, Kraków (13) 5 X 1992) 113 Zgromadzenie Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia ustanowiło ośrodek postulacji związany z kultem Miłosierdzia Bożego i beatyfikacją Sługi Bożej s. Faustyny. Kaplica klasztorna Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia jest dostępna dla wszystkich. Ksiądz kardynał Karol Wojtyła nadał jej miano sanktuarium Grobu Sługi Bożej s. Faustyny. Następnie ks. kard. Franciszek Macharski podniósł ją do rangi Sanktuarium Miłosierdzia Bożego. W każdy czwartek o godz. 17 odprawiana jest Msza św. dziękczynno-błagalna do Miłosierdzia Bożego w intencji podziękowań i próśb wiernych. Ponadto w trzeci piątek miesiąca o godz. 18.00 ks. biskup przy współudziale kilku kapłanów celebruje Msze św. do Miłosierdzia Bożego w ważnych intencjach Kościoła, Ojczyzny i świata. Kaplice odwiedzają liczne pielgrzymki, wśród nich wiele zagranicznych. Co roku przybywają pielgrzymi z Francji, Anglii, Niemiec, Filipin, z obu Ameryk, Australii, Afryki. O każdej porze można spotkać modlących się ludzi. W ten sposób szerzona jest cześć Miłosierdzia Bożego, co również nie pozostanie bez nagrody: „Dusze, które szerzą cześć Miłosierdzia Mojego, osłaniam przez całe życie, jak czuła matka swe niemowlęcie: w godzinę śmierci nie będę im Sędzią, ale Miłosiernym Zbawicielem " (Dz 1075). Pokorna czcicielka Bogarodzicy „Maryja (...) najpełniej zna tajemnicę Bożego Miłosierdzia. Wie, ile ono kosztowało i wie, jak wielkie ono jest". Jan Pawel II Obok Chrystusa Miłosiernego spotykamy na kartach Ewangelii Jego i naszą miłosierną Matkę, zwaną Matką Miłosierdzia, Matką Bożą Miłosierdzia lub Matką Bożego Miłosierdzia. Na życiu s. Faustyny Maryja zaciążyła w sposób szczególny; zaciążyła zaś z uwagi na Nią samą, na rolę swą w odkupieniu, na moc swego przykładu i na skuteczność swego macierzyńskiego pośrednictwa. Przedwieczny plan Boży wyznaczył Jej rolę jedyną i niepowtarzalną w dziejach ludzkiego świata, w które wkroczyła w momencie swego Niepokalanego Poczęcia, a szczególnie w dniu Zwiastowania, kiedy to przez dobrowolne fiat - „Otom ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według słowa twego" (Łk I, 38) - została Matką Słowa Wcielonego - Zbawiciela rodzaju ludzkiego. W tej najwyższej godności, do jakiej mogła być powołana - wybrana z miliardów mieszkanek ziemskich, znalazło swe urzeczywistnienie nieskończone Miłosierdzie Boże, by ratować od ostatecznej zguby i potępienia biednych wygnańców Ewy - przez „drugą Ewę" - Niepokalaną zwycięską, depczącą głowę węża piekielnego, jak to pięknie i głęboko przedstawiali niektórzy Ojcowie Kościoła, powołując się na tekst Pisma świętego: „Położę nieprzyjaźń między tobą a niewiastą i między potomstwem twoim, a potomstwem jej; ona zetrze głowę twoją, a ty czyhać będziesz na piętę jej" (Rdz 3,15). Oto świadectwo posłannictwa Maryi: „Nie bój się, Maryjo, albowiem znalazłaś łaskę u Boga! Oto poczniesz w łonie i porodzisz syna, a nazwiesz imię jego Jezus. Ten będzie wielki, a będzie zwany Synem 115 Najwyższego. I da mu Pan Bóg stolicę Dawida, ojca jego, i będzie królował w domu Jakubowym na wieki, a królestwu jego nie będzie końca" (Łk l, 30-33. W ten sposób królestwo Boże na ziemi miało się ziścić przy osobistym współudziale Matki Chrystusowej, prawdziwej Matki Boga, albowiem poczęła i „wydała na świat bez udziału męża, za sprawą Ducha Świętego - samego Syna Ojca Przedwiecznego" (KK 63). W ten sposób pokorna „Służebnica Pańska" stała się Królową nieba i ziemi, Matką Jezusa i Matką wszystkich ludzi, w szczególności zaś przez zasługi współodkupienia - członków Kościoła Chrystusowego. Rozpamiętywanie nadprzyrodzonych przywilejów i łask Matki Bożej wywołuje w duszy s. Faustyny najwyższe zdumienie i zachwyt. Z punktu widzenia mistyki odzwierciedla się w Maryi niewypowiedziane piękno miłości Trójcy Świętej zmierzające zawsze do udzielenia dobra istotom rozumnym i pragnącym doskonałości. Jej miłość do Maryi była czuła i dziecięca. Świadczy o tym choćby ta modlitwa: „Matko Boga, Maryjo Najświętsza, Matko moja, Ty w szczególniejszy sposób jesteś Matką moją, a to dlatego, że Syn Twój ukochany jest Oblubieńcem moim, a więc jesteśmy oboje dziećmi Twymi. Ze względu na Syna musisz mnie kochać, Maryjo, Matko moja najdroższa, kieruj moim życiem wewnętrznym, aby ono było miłe Synowi Twojemu" (Dz 240). Konsekwentna wiara i miłość każą s. Faustynie postawić obok Chrystusa (Oblubieńca) - Maryję, Oblubienicę szczególnego rodzaju przez „pełność łaski" i święte macierzyństwo. Chrystus jest słońcem - Maryja księżycem, świecącym blaskiem odbitym od Niego, co więcej to słońce w myśl Objawienia św. Jana otacza Ją całą, zatapia w swej jasności: „I ukazał się znak na niebie, niewiasta obleczona w słońce (...) i na głowie jej korona z gwiazd dwunastu" (Ap 12, 1). Warto w tym miejscu przypomnieć, że postać Matki Bożej s. Faustyna przyswoiła sobie w codziennych praktykach religijnych domu rodzinnego, żywo uczestnicząc w śpiewanych przez ojca „Godzinkach" oraz wspólnie odmawianym różańcu. Jej matka wspomina, że w tym czasie jako pięcioletnia dziewczynka miała sen, powiedziała wówczas rodzinie: „Spacerowałam z Matką Bożą w pięknym ogrodzie". Szczera pobożność i nabożeństwo do Matki Bożej, jakie wpoili jej rodzice, ułatwiło młodej dziewczynie ową „transpozycję uczucia miłości i znalazła swój wyraz u stóp Bogarodzicy. Łatwo też dostrzec analogię pomiędzy powołaniem do życia zakonnego, które jest łaską wybraństwa z tysięcy, a niezwykłym uprzywilejowaniem Matki Bożej, powołanej do funkcji niespotykanej, przewyższającej godność wszystkich aniołów i świętych. W tym oświetleniu 116 swoistej wymowy nabiera fakt, że klasztor, do którego wstąpiła Helena, był pod wezwaniem Bogarodzicy i to Matki Bożej Miłosierdzia. W zgromadzeniu, którego Patronką jest Matka Boża, z natury rzeczy Jej kult wydobywał się na czoło w pobożności jego członków. Zakonnica składa z siebie ofiarę totalną - totus tuus: Maryja również bez zastrzeżeń oddała się Panu. Według starej tradycji od lat dziecinnych niemal mieszkała w „najbliższym otoczeniu świątyni" i przed Zwiastowaniem złożyła ślub dziewictwa. Świadomość cudownego powołania Jej do Macierzyństwa Bożego rozrastała się w Niej najprawdopodobniej kolejno - w miarę jak stawała się uczestniczką i towarzyszką życia Chrystusa Pana, szczególnie jego cudów i ofiary na krzyżu. Niezależnie od tego życie Jej od samego początku było aktem pełnego oddania się Bogu, dlatego też łaskawym okiem „wejrzał na niskość służebnicy swojej (...) a miłosierdzie jego z pokolenia na pokolenie, bojącym się jego" (Łk l, 48, 50). Siostra Faustyna daje przede wszystkim Bożej Rodzicielce przepiękne wartości swoich ślubów zakonnych, pamiętając że nad to piękno ślubów człowiek nie ozdobi skroni Matczynej piękniejszą wartością. Nie miała ani dnia, ani momentu życia, w którym by nie podkreślała wiernego oddania i zaufania Przeczystej Bożej Rodzicielce. Szczęśliwy dom zakonny, na straży którego stoi to jedno święte ognisko: Chrystus, Matka Boża i św. Józef. Siostry Zgromadzenia Matki Bożej Miłosierdzia od początku poddają się twórczemu i szlachetnemu wpływowi Matki Bożej, Matki Kościoła, prosząc by Ona kształtowała w ich sercach wielkość i piękno Chrystusa w mistycznej rzeczywistości. „Wieczorem, kiedy się modliłam - przypomina s. Faustyna - powiedziała mi Matka Boża: »Życie wasze ma być podobne do życia Mojego, ciche i ukryte. Nieustannie się jednoczyć z Bogiem i prosić za ludzkością i przygotowywać świat na powtórne przyjęcie Boga.«" (Dz 625). Jeszcze ściślejszych związków z Matką Bożą dopatruje się s. Faustyna rozważając wielkość i godność Kapłaństwa Chrystusowego. „Pan Jezus bardzo jest z nimi złączony, a ich zadanie każe im przekładać nad Swoje. Poznałam ich wielką zażyłość pomiędzy Jezusem a kapłanem. Co kapłan powie, Jezus tego broni i często się do jego życzeń zastosowuje, a nieraz uzależnia od zadania jego Swój stosunek z duszą" (Dz 1240). Podczas jednego widzenia Matka Boża powiedziała do s. Faustyny: „Jestem Matką Boską kapłańską" i rzekła: „Powiedz to, coś widziała kapłanom." (Dz 1585). Wcielenie dokonało się przez Słowo Przedwieczne z pomocą niewiasty- Maryi, w celu zbawienia rodzaju ludzkiego. Ofiara krzyża złożona 117 Ojcu Niebieskiemu na Kalwarii w celu przebłagania i uwielbienia powtarza się w każdej Mszy św., która bywa odprawiana „na pamiątkę" Ostatniej Wieczerzy i całego dzieła zbawczego Boga Człowieka. Maryja dała światu Chrystusa. Kapłan odprawiający Najświętszą Ofiarę „daje" Go również światu w sposób sakramentalny. Maryja została Matką Syna Bożego według ciała, ale to ciało było najściślej zjednoczone z Bóstwem Chrystusa. Na słowa kapłana: „To jest bowiem Ciało moje" na ołtarzu uobecnia się Jezus Chrystus z Bóstwem i człowieczeństwem, żywy i prawdziwy, choć ukryty pod postaciami sakramentalnymi chleba. Jak Boże Narodzenie, tak też Najświętszy Sakrament jest cudem Opatrzności Bożej, tajemnicą wiary i miłości największej. Nic też dziwnego, że św. Ambroży mówił: „Nihil in hoc mundo excellentius sacerdotibus reperiri potest!" (Nic nie ma tym świecie znakomitszego i wznioślejszego nad kapłaństwo). Siostra Faustyna rozwijając te słowa stwierdza: „O, kapłani, wy świece jasne, które oświecacie dusze, niech jasność wasza nigdy nie będzie przyćmiona" (Dz 75). Maryja wypełniła swym duchem cały Kościół święty. Uczyniła to przez zrodzenie Słowa Wcielonego i współuczestnictwo w dziele Odkupienia. Łaski, którymi Chrystus Pan wypełnia dusze ludzkie, są jednocześnie współłaskami Maryi, Matki Jego. Kościół jest Ciałem Chrystusa. Jezus żyje w Kościele w sposób mistyczny i realny zarazem, chociaż nigdy tego nie potrafimy należycie zrozumieć i wyjaśnić. Żyje w nim przez sakramenty, a zwłaszcza jest obecny z Ciałem i Bóstwem w Najświętszym Sakramencie Ołtarza. Wierni przyjmują „Ciało Pańskie" - Corpus Christi. To Ciało, które Jezusowi Chrystusowi dała Jego Matka. Maryja może być śmiało nazwana Matką Kościoła, bo Kościół, to Chrystus w duszach swoich wiernych, zjednoczonych z Nim przez Ducha Świętego, a to dzięki wspólnocie wiary, tych samych sakramentów i tej samej hierarchii rządzącej. Kościół - Mistyczne Ciało Chrystusa - nie istniałby bez tego Ciała ludzkiego, które dała Synowi Bożemu i Synowi swojemu - Maryja. Siostra Faustyna jako mistyczka przy każdej nadarzającej się okazji zachwyca się jej przedziwną, ale jakże jednocześnie jasną rolą w dziejach zbawienia ludzkiego. „Radością jesteś Maryjo - woła w modlitwie s. Faustyna - bo przez Ciebie Bóg zszedł na ziemię do serca mego" (Dz 40). Maryja nie jest przecież jakimś fenomenem alegorycznym, godnym jedynie zachwytu i podziwu w praktycznej pobożności na co dzień. - Ona jest jednocześnie piękną i prawdziwą - postacią żywą i obecną - jest historyczną rzeczywistością - pierwszą w doskonałości z całego rodzaju ludzkiego i najwyżej stojącą w jego rozwoju ziemskim. Przez 118 Nią Bóg stał się Człowiekiem, przyjmując naszą naturę, by przez to bezpośrednie zbliżenie przebóstwić człowieka, dać mu życie wieczne. Wszechmoc Boga mogła obrać inną drogę ocalenia ludzkości i zjednoczenia się z nią, ale wybrała najbardziej właściwą, najprostszą, naturalną - właśnie ludzką. W tym celu przysposobiła Maryję -jej ciało i duszę - od wieków, przewidziała jej wielkość, doskonałość i niepokala-ność, dlatego Maryja nie była jakimś dziełem przypadkowym, lecz - arcydziełem woli Boga od wieków, a co za tym idzie - arcydziełem całego stworzenia. Prawdziwą perłą w szerokiej skali przywilejów i cnót Maryi była Jej wyjątkowa pokora". Do Niej s. Faustyna zwraca się z inwokacją: „Rozpromienia się duch mój w Twojej cichości i pokorze, o Maryjo" (II, 80). * Fiat Maryi był aktem pokory. Zaiste, czystość anielska i głęboka pokora, to najcudowniejsze przymioty serca Matki Bożej. Wyjątkowa i niezmienna pokora Maryi musi wzbudzić zachwyt w każdej duszy ludzkiej, tym bardziej że nic nie potrafiło naruszyć jej i pomniejszyć, zarówno przed Zwiastowaniem, jak i po Wcieleniu się w Jej łono przeczyste Syna Bożego. Wszelkie prośby nasze zanosi przed tron Syna Maryja Pośredniczka. Słuszną przeto wydaje się rzeczą, iż do Chrystusa Pana udajemy się przez pośrednictwo Jego Matki. Nie ma nic bardziej odpowiedniego dla naszych warunków odkupienia i potrzeb biednych grzeszników: Bóg, Chrystus i Maryja jako człowiek szczególnie uprzywilejowany, a nam tak bardzo bliski. Cały Kościół „tuli się" do Jej stóp i czeka na błogosławieństwo. Krótkowzroczność ludzka obejmuje tylko przedmioty w zasięgu potrzeb doczesnych, ale Kościół nieustannie przypomina sprawy wieczne, istotne, a tak trudne do zdobycia. Dlatego prowadzi ich do Matki Niebieskiej. W Jej Niepokalanym Sercu szuka litości i ucieczki. Ona, najlepsza z matek, trzyma w swych dłoniach owoce zasługi męki Chrystusowej i wszelkie środki uświęcenia. Maryja jest żywym „narzędziem" Miłosierdzia Bożego. Szczęśliwi są ci, którzy zrozumieli, jak blisko skołatanego serca ludzkiego bije ożywcza krynica łask potrzebnych do zbawienia biednemu człowiekowi. Niewyczerpane jest źródło ufności s. Faustyny, która kiedy indziej woła: „Im więcej naśladuję Matkę Bożą, tym głębiej poznaję Boga" (Dz 843). Chrystus Pan jako Odkupiciel świata jest według teologii katolickiej końcowym etapem planów Bożych zrealizowanych przez Wcielenie i Ukrzyżowanie, a konsekwentnie przez ustanowienie Kościoła świętego. Maryja odegrała w ekonomii Bożej rolę Matki Syna Bożego i Pośredniczki. 119 Maryja, włączając się z woli Bożej w dzieje Miłosierdzia Bożego przez akt zgody na Wcielenie i swoisty udział w Odkupieniu oraz stając się Matką Miłosierdzia przez rozdawnictwo jego owoców, ucieleśnia niejako ów moment macierzyńskiej kobiecości w pojęciu miłosierdzia, czyni je bardziej bliskim, ciepłym, serdecznym. Moment maryjności zabarwia owo miłosierdzie żywym rumieńcem ciepła i tkliwości. Jest ono więc łatwiej przyjmowane jako pochodzące z rąk Matki.2 Ojciec św. w encyklice „Dives in misericordia" podkreśla ów psychologiczny moment głębszego zakorzenienia się Miłosierdzia Bożego w sercu Maryi i łatwiejszego przyjmowania go przez ludzi z rąk Matki. Stwierdza, że objawienie Miłosierdzia Bożego w osobie Maryi i przez Nią w dziejach Kościoła i świata jest „szczególnie owocne, albowiem opiera się w Bogarodzicy o szczególną wrażliwość, o szczególną zdolność docierania do wszystkich, którzy tę właśnie miłosierną miłość najłatwiej przyjmują ze strony Matki" (DM 9). Matka Boża była dla s. Faustyny nie tylko Mistrzynią w osobistym doskonaleniu się, ale w tym samym stopniu Przewodniczką w wielkiej misji zleconej przez Pana Jezusa. Matka Boża zdefiniowała ostatecznie misję s. Faustyny 25.03.1936 r., „ (...) Ja dałam Zbawiciela światu, a ty masz mówić światu o Jego wielkim miłosierdziu i przygotować świat na powtórne przyjście Jego (...)" (Dz 635). Współżycie duchowe z Matką Bożą ma u s. Faustyny do pewnego stopnia charakter intymno-osobisty. Przygotowywała się nowennami do Jej uroczystości. Ze szczególną sympatią odnosiła się, wśród wielu innych świąt maryjnych, do Niepokalanego Poczęcia. Uroczystość 8 grudnia zaznaczała się u s. Faustyny szczególnym przypływem łask maryjnych. „Od samego rana czułam bliskość Matki Najświętszej. W czasie Mszy św. ujrzałam Ją tak śliczną i piękną, że nie mam słów, abym mogła choć cząstkę tej piękności wypowiedzieć. Cała była biała, przepasana szarfą niebieską, płaszcz też niebieski, korona na głowie. Z całej postaci bił blask niepojęty. »Jestem królową nieba i ziemi, ale szczególnie Matką waszą«. Przytuliła mnie do Serca Swego i rzekła: »Ja zawsze współczuję z Tobą«. Odczułam moc Nieskalanego Jej Serca, które się udzieliło duszy mojej" (Dz 805). Całym sercem przywiązywała się do miejsc poświęconych Matce Bożej. Przebywając w Wilnie, chętnie nawiedzała Ostrą Bramę, położoną w odległości 5 km od domu sióstr. Przeszło rok później, w Wilnie, kiedy nagromadziło się w jej życiu szczególnie dużo trudności: nieufność ks. Sopocki, trudne i uciążliwe warunki pracy, wreszcie ciężar misji zleconej przez Pana Jezusa - kiedy zewsząd waliły się na nią trudności, przykrości i upokorzenia - s. Faustyna wzywała pomocy Matki Bożej.3 120 Maryja, przez którą otrzymaliśmy zbawienie - pisze s. Faustyna - jest kanałem wszelkich łask, najczystszym kryształem, przez który przechodzi do nas Miłosierdzie i najgodniejszym tego Miłosierdzia uwielbieniem. Dlatego też patronalna uroczystość Matki Bożej Miłosierdzia, obchodzona dnia 5 sierpnia, była Faustynie bardzo droga.4 Jak zatem przedstawia się pobożność maryjna u s. Faustyny w odniesieniu do głównych dogmatów związanych z tajemnicami Chrystusa i Kościoła? Co do Boskiego macierzyństwa Najświętszej Maryi Panny nie ma najmniejszych wątpliwości. We wszystkich wypowiedziach mariologicz-nych s. Faustyna uwielbia najgoręcej przede wszystkim Maryję jako Matkę Boga. Z tego też tytułu czerpie całe natchnienie do wyjątkowej miłości względem Bogarodzicy. Inne cnoty i przywileje Maryi, opiewane w mistycznych rozważanich jej, są jedynie nawiązaniem do obowiązującej nauki Kościoła, logicznym następstwem faktu zrodzenia Wcielonego Syna Bożego. Dusza jej jest ustawicznie otwarta na prawdy nadprzyrodzone i gotowa do ofiar. Dlatego interesują s. Faustynę wszystkie szczegóły z dziejów Odkupienia, w których bierze udział Maryja - pierwowzór posłuszeństwa - spełniająca bez zastrzeżeń wolę Bożą, aż do współmęczeństwa z Chrystusem. S. Faustyna śledzi Jej kroki, idzie za Nią, podziwia heroizm cnót, zachwyca się szczególnie przedziwną pokorą Matki Bożej: „Pokora i miłość Dziewicy Niepokalanej przenikała duszę moją." (Dz 843). Naśladuje Ją, ile tylko potrafi, stając się również zakonnicą wielkiej prostoty duchowej, czystości obyczajów, niezwykłej i trwałej gotowości do ofiar i poświęcenia się dla dobra Kościoła. Kult Matki Bożej zakorzenił się i rozwinął w jej sercu - by tak powiedzieć - w sposób naturalny. Zatapiając się zaś w cudowne głębiny duszy Matki Najświętszej odczuwa niedolę słabości i nieudolności, by odpowiednio wyrazić piękno Jej przywilejów nadprzyrodzonych; dlatego też dobiera odpowiednich słów, określeń i malowniczych niemal alegorii („kanał", „kryształ", „gwiazda", „korona z krzyżaków", „szarfa niebieska"), by treść nauki o Niej, przekazanej przez Tradycję, uczynić żywą i bliską. Przy tym udziela tej treści namaszczenia własnej duszy, własnego serca, własnego przekonania religijnego. Strumień słów żarliwych i pokornych płynący obficie z serca s. Faustyny wypowiedzianych w gorącej modlitwie do Matki Bożej świadczy o wielkim rozkwicie uwielbienia dla Niej: O słodka Matko Boża, Na Tobie wzoruję me życie. Tyś mi świetlana zorza, 121 W Tobie tonę cala w zachwycie. O Matko, Dziewico Niepokalana, W Tobie odbija mi się promień Boga. Ty mnie uczysz, jak wśród burz kochać Pana, Tyś mi tarczą i obroną od wroga. (Dz 1232). Jakiż może być w człowieku wierzącym odzew ufności i nadziei? Spotęgowane w sercu skarby uczuć wolnych od przywiązań ziemskich, czystych jak zorza poranna. Prawdziwa wielkość tylko z ducha pochodzić może i prowadzi wyłącznie ku nieskończoności. Nad wszystkim zaś panuje miłość i harmonia wyobraźni i rzeczywistości. Prawdziwa miłość nie zna wypoczynku. Szaleństwo jej ogrania jak płomień i zapala do czynu. Tego pragnie Bóg dla swej Matki - przez Nią bowiem najłatwiej zrozumieć trudną prawdę o życiu wiecznym, przysłoniętą pojęciami i wymiarami zmysłowej natury człowieka. Siostra Faustyna sama może nie zdawała sobie należycie sprawy, jak dalece wywierała nań wpływ zbawienny we wszystkich poczynaniach i jak głęboko zanurzała ją niejako w swym Niepokalanym sercu - Matka Najświętsza. Bóg pragnie nasycić nas sobą, Matka Boża zbliża nam to pragnienie przez ustawiczne pośrednictwo i litościwe spojrzenie na nędze ludzkie. Któż więc z ludzi, chociażby najdoskonalszy w swych uniesieniach nadprzyrodzonych, potrafi pojąć i w pełni ocenić dobroć nieskończoną prawie i miłość, niewyrażalną w słowach, jaka tylko obok miłości Ojca Niebieskiego stanąć jest zdolna, Niepokalanej Matki Chrystusowej i Najlepszej Matki naszej? Wszystkie serca matek ziemskich zebrane razem są jak twardy kamień i bryła lodu przy ogniu Jej serca, zdolnego kochać doskonale i powszechnie. I na to morze bezbrzeżne miłości matczynej Maryi, promieniującej złociściej niż słońce - odpowiedzią, chociaż jakże ograniczoną i nieudolną w swych granicach ziemskich, może być tylko i jedynie oddanie i przekazanie całego jestestwa ludzkiego - ile można, i więcej niż można (gdyby to było możliwe) Niepokalanej Królowej nieba i ziemi, Matce wszystkich ludzi i całego Kościoła świętego. A potem kontemplować i „milczeć rozkoszą zachwytu"... Siostra Faustyna żyła w ustawicznym zdumieniu wobec wielkości Maryi i w podniebnych uniesieniach ducha - wciąż leciała ku gwiazdom, a właściwie ku jednej z nich, największej i najpiękniejszej - Matce światłości. Jak zawsze, rozmowa z Bogurodzicą pobudza jej najczulsze struny uczucia pełnego czci i przywiązania. 122 Postawa duchowa s. Faustyny przepojona uczuciem miłości do Matki Najświętszej miała też znakomite podłoże w najstarszych zwyczajach Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia. Dziejopisarki i kroniki klasztorne przekazały nam liczne opowiadania wyrażające ducha pobożności i przywiązania do Matki Niebieskiej - pierwszych Założycielek: Bordaux i Laval. Ona budziła przed świtem na modlitwy i rozmyślania, ona też kładła swe białe ręce na zmęczonych czołach, kiedy udawały się na spoczynek nocny i błogosławiła ich snom. Ona zapalała dla pokornych służebnic swoich gwiazdy na niebie mające przypominać świat inny, doskonalszy, piękniejszy niż doczesność. Przede wszystkim chroniła od złego i rozwijała w duszach piękno dzieci Bożych, kształtowała świętość i prowadziła drogami prawdy do życia szczęśliwego bez granic. Matka Boża zamykała oczy na sen wieczny i odprowadzała do grobu, jak matka rodzona. Tak więc od początku powołania zakonnego aż po kres jego dni błogosławionych towarzyszyła siostrom Matka Niebieska wdzięczna za ich cześć i miłość okazywaną Jej ustawicznie. Nic też dziwnego, że jest - Patronką i Przełożoną Generalną Zgromadzenia. Zakończeniem niniejszego rozdziału, niech będzie Akt Zawierzenia Rozwoju Nabożeństwa do Miłosierdzia Bożego Matce Najświętszej przez Metropolitę Krakowskiego ks. Kard. Franciszka Macharskiego, wielkiego czciciela i propagatora kultu Miłosierdzia Bożego w formach przekazanych s. Faustynie. „Skoro to miejsce, klasztor w Łagiewnikach, a w nim doczesne szczątki Sługi Bożej s. Faustyny należą do Kościoła krakowskiego, trzeba żeby biskup krakowski wyraził w sposób najdobitniejszy i najpewniejszy swoją własną ufność we wspaniałą przyszłość rozwoju tego nabożeństwa do Miłosierdzia Bożego, tu i wszędzie. Idąc śladami Ojca Świętego (...) na samym początku tej Mszy św. chcę jako biskup krakowski, odpowiedzialny w mojej cząstce za to nabożeństwo, ZAWIERZYĆ JE DZIŚ I ZAWIERZYĆ JEGO ROZWÓJ NA JUTRO MATCE NAJŚWIĘTSZEJ (...) Pragnę błagać Ją o to, żeby zechciała otoczyć opieką to rodzące się, ciała nabierające w pobożności i wierze, nabożeństwo do Miłosierdzia Bożego. Ojciec niebieski Jej zawierzył Syna Swojego i za Jej zgodą SŁOWO stało się CIAŁEM. Jej zawierzamy i owoce, i nasze nadzieje, naszą pewność, tędy wiedzie droga do pokoju, do zbawienia naszego i całego świata."5 Błagajmy więc gorąco Matkę Bożą, słowami modlitwy, Salve Regina: „Miłosierne oczy Twoje na nas zwróć, a Jezusa, błogosławiony owoc żywota Twego, po tym wygnaniu nam okaż". 123 Śmierć — powrót do Boga Z. ałosna i dostojna, mozolna i wspaniała zarazem jest historia ludzkiego świata. Cokolwiek staje się dziełem myśli i pracy, posiada swoje znaczenie zależne od obranego stanowiska w stosunku do wieczności i jej Objawienia w osobie Jezusa Chrystusa. Dlatego nie ma nic bardziej tragicznego jak życie bez wiary, bez spojrzenia utkwionego w krzyż, znak naszego Odkupienia i ostatecznej szczęśliwości duchowej. Z krzyżem Chrystusa i z Jego zmartwychwstaniem wiąże się nasza nadzieja, nasz optymizm życiowy. Trzymają świat i jego ludzkie dzieje wszechmocne ręce Boże. Epoki dziejów, okresy i lata wypełnia wytężona praca i walka o lepsze jutro, o krótkie chociażby chwile pokoju, by nabrać siły do dalszej wędrówki w przyszłość. Zmieniają się aktorzy wielkiej „Boskiej komedii" -jedne narody - aczkolwiek zdawałoby się kwitnące i sławne, odchodzą cicho i giną w niepamięci jak rozbite niewidzialnymi mocami mgławice kosmosu, inne trwają, wspinają się po stopniach życia, kształtują swe oblicze chlubnie i szlachetnie, wyciskają błogosławione ślady dobra i kultury, ale i one kiedyś ulegną zmęczeniu, starości i śmierci. Takie jest prawo bytu powszechnego i nie inaczej dzieje się z człowiekiem. Dla wierzącego jednak wszystko staje się jasne, gdy czyta i rozumie słowa Pisma świętego: „Jam jest Alfa i Omega, początek i koniec, mówi Bóg, który jest, który był i który przyjdzie, wszechmogący" (Ap l, 8). Święci posiadali szczególną łaskę rozumienia tej prawdy, że byt ziemski o tyle tylko ma jakiekolwiek znaczenie i cel, o ile opiera się na Bogu i w Nim trwa. Stąd ich głęboka tęsknota za przyszłością, która nie będzie mieć końca, stąd też ocena wszystkiego i działanie pod kątem widzenia wieczności. Święci spełniają rolę proroków - wskazują właściwą drogę życia i rozwiązanie jego zagadki. Święci -jak żywe dzwony 124 - biją na trwogę i budzą sumienia, by nie zamarły wśród przeciwności i palącej żądzy szczęścia. Święci są obywatelami całego świata, należą do całej ludzkiej rodziny, zasięg ich przykładu jest zawsze uniwersalny. Jedynym bogactwem, które nikogo nie krzywdzi, przeciwnie, bywa podzielone i udzielane, napełnia darami i nigdy nie można go wyczerpać - jest świętość; jej „saldo" - wiecznotrwałe. Święci są największymi mędrcami, a mądrość ich pochodzi z Prawdy najwyższej. Święci rodzą się, gdy umierają - ich spokojna śmierć jest „odzyskaniem ojczyzny" wiecznej, powrotem do Ojca, który jest w niebie. Święty zwycięża śmierć, bo zwyciężył ją najpierw Chrystus i jego wzorem - każdy geniusz ludzkości według słów poety: „Moje zwycięstwo za grobem". Każda śmierć dla Boga jest zapowiedzią pewnego zmartwychwstania do lepszego życia. Ostatnie lata s. Faustyny upłynęły pod znakiem cierpienia. Ale cierpienie jest kształtem oczyszczenia, bez którego nie ma mowy o pełnej doskonałości, a konsekwentnie o światłości wiecznej. Zwyczajną drogą wybrańców Bożych jest ścieżka na Golgotę. Stygmaty bólu palą niemiłosiernie, ale i świecą jednocześnie jak rubiny w słońcu; owoce cierpienia obciążają ciało, ale duszy nadają lekkość anielską. Wierna uczennica Chrystusa dopiero na Kalwarii, w ostatnim oddechu Ofiary - miłości ukrzyżowanej - mówi: „Wykonało się!...". S. Faustyna pod koniec życia była już ruiną człowieka. Przez swoje cierpienia mogła w pełni podpisać się słowami Pawła Apostoła: „Razem z Chrystusem zostałem przybity do krzyża. Teraz już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus" (Ga 2, 19-20). W ramach swego powołania do głoszenia orędzia Bożego Miłosierdzia, s. Faustyna została wezwana przez Jezusa do pełnego uczestnictwa w Jego Męce. Pasja Zbawiciela stanowiła chwilę najpełniejszego zjednoczenia Chrystusa z ludzką słabością. Właśnie z krzyża popłynęła w świat rzeka Miłosierdzia Bożego. Bycie przy tym nieograniczonym źródle Miłosierdzia stanowiło podstawę misji s. Faustyny. Jej uczestnictwo w Męce Chrystusa upodabnia s. Faustynę do naszego Zbawiciela: „Kiedy doznajesz zaćmienia umysłu, a cierpienia twoje są wielkie, wtenczas bierzesz żywy udział w Mojej męce i upodabniam cię zupełnie do Siebie." (Dz 1697). W swojej misji głoszenia i pełnienia miłosierdzia cierpiała s. Faustyna bardzo wiele, nie tylko od swych współsiótr czy z powodu postępującej choroby, ale przede wszystkim przez doświadczenie we własnym ciele bólu umęczonego ciała Chrystusa. Otrzymała ona bowiem „wyjątkowy przywilej" uczestniczenia w bólach Jego męki, co miało być sposobem wykonywania zleconej jej misji ratowania dusz. 125 Jej postawa jest świadectwem wybranki, zakonnicy bez reszty ufającej Chrystusowi, który okazał wierność Ojcu, aż do śmierci - i to krzyżowej (Flp 2, 8). Opowiadając wydarzenia ostatnich lat siostry Faustyny i zbliżając się do kresu jej życia ziemskiego warto podkreślić, że w całym swym życiu w działalności klasztornej, a także zewnętrznej, kierowała się swą niezwykłą życzliwością i dobrocią względem wszystkich. Pięknie wyraził się Bossuet: „Kiedy Bóg stwarzał serce człowieka, wlał w nie najpierw dobroć". Siostra Faustyna wyraziła to innymi słowy: „Pragnę zbawienia dusz - w ofierze dam upust sercu mojemu" (Dz 235). To właśnie niezwykła dobroć i miłosierdzie pchały ją do czynów kojących i niosących pokój, one kazały jej zapomnieć o sobie, o słabościach i chorobach własnych, pracowała. Siostra Faustyna modliła się, pokutowała, pisała „Dzienniczek", apostołowała, świeciła przykładem, który też jest pracą, a często nawet męczeństwem. S. Faustyna uczy, że serce człowieka nie może być zamykane na klucze egoizmu, lecz musi się otwierać codziennie jak kielich lilii, w czystości i życzliwości dla bliźnich. Cieszyła się, otwierając swe serce szerzej jeszcze, aniżeli bramę klasztoru: cieszyła się dając zawsze wszystko. Siostra Faustyna przyjęła Ewangelię Chrystusa i przyjmowała Eucharystię. Swoją postawą wiary, ufności i miłosierdzia oraz miłością do Eucharystii wskazuje pokoleniom chrześcijan, jak mają przylgnąć do Chrystusa i realizować Jego Ewangelię w życiu. Wyjątkowe miejsce, jakie Eucharystia zajmuje w życiu s. Faustyny znalazła swoje odbicie w określeniu dodanym przez nią do imienia zakonnego: Maria Faustyna od Najświętszego Sakramentu. Po akcie złożenia siebie za grzeszników napisała: „Imię moje ma być »ofiara«" (Dz 135). Sam Pan Jezus podsumował jej całe życie mówiąc d