Edmund Mokrzycki BILANS NIESENTYMENTALNY BIBLIOTEKA STUDIÓW SOCJOLOGICZNYCH Warszawa 2001 Wydawnictwo IFIS PAN Komitet redakcyjny serii Henryk Domański Joanna Kurczewska Andrzej Siciński Redaktor serii Antonina Majkowska-Sztange Opracowanie graficzne serii Andrzej Łubniewski Copyright © by Edmund Mokrzycki, 2001 ISBN 83-87632-77-5 ISSN 1640-8837 Spis treści Wstęp ...................................................................... 7 Dziedzictwo realnego socjalizmu, interesy grupowe i poszukiwanie nowej utopii .............................. 19 Pytania o inteligencję ............................................... 39 Klasa z przeszłości ................................................... 51 Nowa klasa średnia .................................................. 63 Od protokapitalizmu do posocjalizmu: makr o strukturalny wymiar dwukrotnej zmiany ustroju .............................................................. 87 Społeczne źródła zacofania ......................................109 Oswajanie liberalnej demokracji ...............................133 Kapitalizm oswojony ................................................157 Nota bibliograficzna ...............................................177 Posłowie {Joanna Kurczewska) ................................179 Wstęp Granice rewolucji ustrojowych Książka ta nie będzie miłą lekturą dla rynkowych nadoptymistów - ani dla tych, którzy mają skłonność (różnie motywowaną) do zawyżania naszej narodowej samooceny, ani dla tych, którzy są głęboko przekonani (przekonaniem ideologów), że po upadku komunizmu Polska weszła na drogę donikąd, „bo miała być demokracja, a jest kapitalizm", ani wreszcie dla tych, którzy sądzą, że wszystko za nas załatwi Unia Europejska, która przecież nie może nas nie przyjąć. Główna teza książki, wyraźnie widoczna już w pierwszym rozdziale, głosi przekonanie, że rozwój każdego kraju ma swoją logikę, którą „rewolucyjne zmiany" i „wielkie transformacje" mogą modyfikować, zwłaszcza poprzez zmiany instytucjonalne, ale jeśli takie zmiany uderzają w istniejący układ interesów (a to jest z konieczności regułą w rewolucjach odgórnych), to zostaną one prędzej czy później „oswojone", tzn. nastąpi takie wzajemne dostosowanie, że stary układ interesów może zostać osłabiony i zmodyfikowany, ale w zasadzie wraca na scenę, w innym już oczywiście kontekście systemowym. Dalsze zmiany systemowe wymagają dobrze przemyślanej i silnej odgórnej presji oraz czasu. Oczywiście, w naszym przypadku, sama logika rynkowo zorientowanej liberalizacji uczyni swoje, ale jest to proces na pokolenia, a nie na miesiące czy lata. Teza ta dotyczy, rzecz jasna, rewolucji pokojowych. Komuniści rozprawili się ze starym układem interesów szybko i gruntownie, tak gruntownie, że nawet kwitnące ongiś Czechy przez wiele lat odrabiać będą skutki przynależności do „wielkiej socjalistycznej rodziny narodów". Długie trwanie nie jest wymysłem samych historyków. Socjologia posiada jeszcze mocniejsze argumenty na potwierdzenie tej podstawowej cechy substancji społecznej. Pamiętano o tym dobrze w czasach Ossowskich i później. Nawet oportuniści wypisujący ewidentne bzdury na temat nadchodącego „rozwiniętego społeczeństwa socjalistycznego" dobrze odróżniali polityczny ogarek od naukowej świecy. Pomieszanie przyszło wraz z wolnością. Pewną rolę odegrała potrzeba „zaistnienia" w polityce i mediach, w pełni zrozumiała w warunkach postępującej degradacji nauki i pauperyzacji środowisk naukowych. Ale decydujący był wybuch entuzjazmu politycznego, który neutralizował teoretyczną wiedzę, socjologiczną wyobraźnię i nawyk do krytycznego patrzenia na świat polityki, a zwłaszcza obietnice gos-podarczo-społecznego dobrostanu za najbliższym rogiem (który to już róg w naszej historii?). Poza niewieloma wyjątkami, głównie wśród starszego pokolenia, ta część polskiej socjologii, która nie poddała się komercjalizacji, uległa ideologicznemu urokowi „tranzytologii". Tranzytologia pociągała teoretyczną klarownością (by nie rzec prostotą), pozornym uniwersalizmem, a nade wszystko swym ideologicz-no-politycznym przesłaniem. W naszych warunkach musiała być odczytana jak nowa wersja dobrej nowiny - o prostej i krótkiej drodze do demokracji i rozwiniętej gospodarki rynkowej i to już na terenie zjednoczonej Europy, w bezpiecznej (wreszcie) odległości od Wschodu. To piękne złudzenie okazało się darem historii. Stara socjologiczna mądrość, przypisywana W.I. Thomasowi, mówi, że co ma za prawdę ludzka świadomość, to staje się prawdą jako tej świadomości realna konsekwencja. Wiara w szybkie „przejście" (transition) do demokracji i rynku sparaliżowała wszystkie zorganizowane siły starego reżimu i dała radykalnym reformatorom kilka miesięcy „przyzwolenia społecznego". Polska przeszła przez wszystkie etapy degeneracji systemu komunistycznego, łącznie z wszystkimi próbami rozwiązania kwadratury koła, jaką było „uzdrowienie gospodarki socjalistycznej". „Społeczne przyzwolenie" na radykalizm reformatorski było w tych warunkach reakcją naturalną. Poza nielicznymi doktrynerami starego systemu, nikt już nie wierzył w naprawę polskiej gospodarki bez radykalnej zmiany jej systemowych podstaw. Ale silna wiara w szybkie „przejście" cudu jednak nie uczyniła. Układ interesów nie uległ przecież zmianie ani z powodu wiary w szybki „powrót do Europy", ani zmiany samego systemu ekonomicznego. Nowy system zaczął oczywiście działać jak lokomotywa zmian, ale przekonanie, że lokomotywa ta, raz uruchomiona, będzie parła do przodu nabierając prędkości, zbudowane było na dwu fałszywych przesłankach: (1) społecznego indywidualizmu oraz (2) socjologicznego uniwersalizmu. Pierwsza kazała interes grupowy traktować jak po prostu zagregowany interes jej członków, druga prowadziła do skądinąd słusznego wniosku, że Polacy nie są przecież inni niż ludzie z Zachodu, co potwierdzali swoim zachowaniem Polacy tam zamieszkali. Rzecz w tym, że społeczne całości nader rzadko są zwykłą sumą swych części składowych. Z tego, że Polacy są takimi samymi ludźmi jak mieszkańcy krajów zachodnich, nie wynika, że społeczeństwo polskie jest w zasadzie takie samo jak społeczeństwa zachodnie, a różnica tkwi w narzuconym, utopijnym systemie ekonomicznym. Dwanaście lat „budowy" gospodarki rynkowej pokazało, że nie wystarczy zdjąć jarzmo absurdalnej „gospodarki planowej". Komunizm przeniknął głębiej, zniekształcił samą tkankę społeczną. Mało tego, Polska przedkomunistyczna, to też nie był przypadek kapitalizmu na miarę zachodnią. Obietnicę „powrotu do Europy" należało traktować z przymrużeniem oka, jako polityczne zawołanie, tymczasem została ona potraktowana na serio jako wykładnia naszego bezdyskusyjnego przeznaczenia. Polski eksperyment pokazał drogę wyjścia z socjalistycznej pułapki dla całego niemal regionu. Równocześnie ujawniliśmy i ciągle ujawniamy, nie do końca zdając sobie z tego sprawę, granice rewolucji i rewolucyjnych reform ustrojowych. Rewolucjoniści i wielcy reformatorzy z reguły przeceniają plastyczność substancji społecznej. Prawdę mówiąc, nie bardzo rozumieją, jaka jest natura tej substancji i jaką ona odgrywa rolę w procesie zmiany społecznej, dlaczego jest to proces niepowstrzymany i nieustający, a równocześnie tak oporny wobec wszelkich prób „racjonalizacji" i przyspieszenia. Indywidualistyczna koncepcja społeczeństwa nie daje podstaw do zrozumienia strukturalnych uwarunkowań indywidualnych zachowań. Bezradność skłania wówczas do jałowego moralizatorstwa lub pseudowyjaś-nień w kategoriach „komunizmu w głowach", populis- 10 tycznego oczekiwania „kapitalizmu w sklepach i socjalizmu w fabrykach" itp. A dlaczego niektórzy ludzie mają ten „komunizm" w głowach, a inni go nie mają? I odwrotnie, dlaczego chłopskie głowy są pełne „komunizmu" teraz, skoro za czasów komunisty Rakowskiego były takie antykomunistyczne? Powrót do przeszłości Spójrzmy na mapę tego, co imperium sowieckie pozostawiło po sobie jako Europę Wschodnią. Jak ten przez pół wieku skutecznie ujednolicany byt zaczyna się na naszych oczach różnicować. Historycznie oszałamiające tempo. I jaka jest prawidłowość? Path dependency, tj. zależność rozwoju od wybranej drogi wychodzenia z socjalizmu? Owszem, Polska jest najlepszym tego przykładem. Gdzie byśmy byli, gdybyśmy wybrali drogę ukraińską albo rumuńską? Ale równocześnie coraz wyraźniej rysuje się inna prawidłowość: kraje Europy Wschodniej zaczynają wracać do szeregu, który powstał zanim jeszcze idea „wielkiej socjalistycznej wspólnoty" została wynaleziona. Mało tego, części składowe państwowych wspólnot jeszcze przedsocjalistycznych (Czechosłowacja, Jugosławia) zaczynają ustawiać się na pozycjach, które względem swych partnerów zajmowały przed powstaniem tych wspólnot, a więc jeszcze przed I wojną światową. A czy wybór „drogi" był w każdym przypadku kwestią li tylko układu sił politycznych? I wreszcie, co się dzieje z Polską, „tygrysem wschodzących rynków" sprzed dziesięciu niespełna lat? Na scenie politycznej mamy przecież ciągle te same siły, które uczyniły z nas „tygrysa", a teraz zostały zepchnięte - wedle wszelkich reguł demokratycznej procedury - na J margines, ustępując miejsca faktycznym czy rzekomym spadkobiercom sił, przeciw którym cały naród ongiś wystąpił. Ironia losu, czy pożegnanie snu o wielkim skoku? I dlaczego tak się dzieje: wielkie pomieszanie w głowach, czy powrót skrzeczącej polskiej rzeczywistości? Co gorsza, coraz wyraźniej rysuje się perspektywa spadku Polski z „pierwszej ligi" kandydatów do Unii Europejskiej. W tym przypadku część przyczyn leży wyraźnie po stronie samej Unii, która zmieniła swoją koncepcję enlargement z politycznej na pragmatyczną. Romantyczna idea Wielkiej Zjednoczonej Europy ustąpiła miejsca idei Europy, która może przyjąć do swojego grona tylko tych nielicznych, którzy już w tej chwili spełniają wszystkie strukturalne wymogi Unii, a w każdym razie nie stworzą napięć w istniejącej wewnątrzunij-nej strukturze interesów. Ale, z drugiej strony, faktem jest, że z punktu widzenia każdej hipotetycznej struktury ponadpaństwowej, w której panuje gospodarka rynkowa, Polska musiałaby się przedstawiać, na tle innych kandydatów do Unii, jako kraj szczególnie poważnych problemów. Niektóre z tych problemów, np. rolnictwa, są raczej przedmiotem lęków niż przedsięwzięć reformatorskich. Natomiast społeczny wymiar zjawiska, tj. istnienie bardzo licznej klasy chłopskiej przechowanej przez naszą tragiczną historię w postaci sprzed II wojny światowej, nie jest nawet artykułowany i trudno się zorientować czy polscy decydenci zdają sobie w ogóle sprawę z jego natury. W sumie, nikt w Polsce, żadna poważna siła polityczna czy obywatelska nie ma pomysłu na rozwiązanie kwestii chłopskiej, która jest naszym narodowym problemem niezależnie od tego, czy do Unii wejdziemy czy nie. Znacznie łatwiejszy, przynajmniej w wymiarze koncepcyjnym, jest problem posocjalistycznych gigantów 12 przemysłowych i tzw. wielkoprzemysłowej klasy robotniczej. Rozwiązanie go wymaga jednak czystej i przejrzystej, konsekwentnej polityki przemysłowej, kierowanej długofalowym interesem państwa, a nie krótkofalowym interesem zdemoralizowanej klasy politycznej, która w ciągu jednego dziesięciolecia skompromitowała pojęcie odpowiedzialności za kraj. „Kolonizacja kraju" przez klasę polityczną, o której wielokrotnie mówiła i pisała Jadwiga Staniszkis, ma cenę znacznie wyższą, niż się powszechnie sądzi. Zyski skomplikowanej i ogromnie rozbudowanej sieci nielegalnych i pseudolegalnych układów polityczno-gospodarczych, penetrujących cały sektor publiczny i jego styk z sektorem prywatnym, to w bilansie strat społecznych pozycja skromna. Pozycja główna, to zmarnowane szansę rozwojowe kraju i ukształtowanie się w społeczeństwie etosu bezwzględnej i brutalnej walki „o swoje", który to etos w mniemaniu pewnych pseudoliberalnych neofitów jest naturalną konsekwencją swobodnego ścierania się partykularnych interesów. Podręcznikowy nadoptymizm W tym miejscu dotykamy jednego z najbardziej żenujących aspektów polskiej obiegowej myśli liberal-no-demokratycznej: naiwnej absolutyzacji pojęcia wolności politycznej i gospodarczej prowadzącej do bezref-leksyjnego permisywizmu. Kilka lat temu mieliśmy nadzieję, że „pierwszy ukradziony milion" przekształci się w zalążek polskiego kapitału. Przekształcił się w pierwszy (później drugi i trzeci) ukradziony miliard. Nowy kodeks karny miał uzdrowić polski system wymiaru sprawiedliwości. Lekarstwo miało działać w polskich warunkach tak, jak 13 działa tam, gdzie jest silne społeczeństwo obywtelskie, więzi grupowe i sąsiedzkie, ugruntowane wzory zachowań, gdzie zróżnicowanie społeczne ma swój wyraz przestrzenny i gdzie istnieje wiele innych naturalnych barier utrudniających rozprzestrzenianie się przestępczości, nie mówiąc już o silnych i sprawnych instytucjach państwowych, policji, prokuraturze, sądach, systemie prewencji. Teraz rzeczywistość daje o sobie znać, ale kodeks karny stał się sprawą tak polityczną jak słynny milion gwoździ Macieja Szczepańskiego. Możliwość racjonalnie liberalnej polityki karnej (wiązanie tzw. liberalizmu prawnego, zwłaszcza jego polskiej edycji, z liberalizmem politycznym czy gospodarczym jest nieporozumieniem) uwzględniającej lokalny kontekst, została pogrzebana na wiele lat. Polak, któremu wmawia się (na podstawie metodologicznie bezwartościowych statystyk), że nie jest tak źle, a nawet jest dobrze, tym bardziej że wolność ma swoją cenę, pewnego dnia może niestety uwierzyć, że musi wybrać pomiędzy wolnością a bezpieczeństwem. Badania socjologiczne nie pozostawiają najmniejszej wątpliwości, co Polak wybierze. Polska demokracja znów może zapłacić za pomysły niektórych nadgorliwych chorążych, którzy posługując się atutem kompetencji prawniczej zapominają, że w tym przypadku kompetencja prawnicza bez kompetencji socjologicznej jest atutem pozornym. I tak niemal na każdym kroku i w każdej dziedzinie: reformujemy Polskę, zmieniamy ją „głęboko" stosując podręcznikowo „sprawdzone" wzory, a zapominając, że Polska się zmieni dopiero wówczas, gdy społeczeństwo ulegnie zmianie, będzie europejska, gdy społeczeństwo stanie się europejskie, że dziedzictwo komunizmu i odwiecznego zacofania objawia się w systemie ekonomicznym, politycznym, prawnym, w naszych instytucjach i obyczajach, ale tkwi u samych podstaw naszej zbioro- 14 wej egzystencji, w strukturze interesów, układzie zależności, kulturowo utrwalonych wzorach zachowań, w naszym zmiennym, ale nieprzypadkowym systemie wartości. Zmiana systemu ekonomicznego, zmiany instytucjonalne, polityczne, prawne itp., aczkolwiek istotne, same w sobie nie spowodują, że „wrócimy" do Europy, w której nigdy nie byliśmy, chociaż - jak trafnie zauważył Jerzy Jedlicki - od tysiąca lat do niej „wracamy". Uniwersalistyczne uroszczenia Nie chodzi zresztą o Europę per se, lecz o osiągnięcie odpowiedniego poziomu rozwoju. Otóż rzecz w tym, że na naszej drodze do rozwoju stoimy my sami, z naszą anachroniczną strukturą społeczną, antyrozwojowym układem interesów, miękką kulturą pracy, stosunkowo słabym i stosunkowo coraz słabszym wykształceniem, niską kulturą obywatelską, mentalnością polityczną ludzi wychowanych w systemach autorytarnych. To na tej bazie uruchomione zostały wszystkie hamulce na polskiej szybkiej drodze do kapitalizmu. Nie ma niczego nadzwyczajnego, żadnego paradoksu w tym, że najsilniejsze hamulce uruchamia polska prawica i że od pięciu lat postacią symbolizującą tę prawicę jest populistyczny przywódca rewindykacyjnego związku zawodowego. Prawica niejedno ma imię; jej dziwne imię polskie jest wyrazem szczególnego układu sił w naszym społeczeństwie. Inna prawica, zbliżona do prawicy zachodniej, przez wiele jeszcze lat pozostanie na marginesie polskiej sceny politycznej. To samo, mutatis mutandis, można powiedzieć o polskiej lewicy. Nie jest prawdą, że podział sceny politycznej na lewicę i prawicę nie ma w Polsce zastosowania. Ale nasze podziały są wyrazem innych napięć i konfliktów niż podziały zachodnie. Już sam ten fakt informuje, że jesteśmy poniekąd odmiennym społeczeństwem, cechującym się odmienną strukturą interesów. Książka ta w sumie jest krytyką bardziej lub mniej otwartą „czystej ekonomii" i proceduralnej koncepcji demokracji, a więc tego stylu myślenia, który określił program polskiej „transformacji". Nie krytykując „rozumu ekonomicznego" można utrzymywać, że rozum ekonomiczny bez rozumu socjologicznego może zmniejszyć szansę sukcesu i zwiększyć jego koszt. I to jest nasz przypadek. Polskie doświadczenie potwierdza tezę Karla Poła-nyiego, że gospodarka rynkowa wymaga rynkowego społeczeństwa. Mechanizm rynkowy nie wykreował w Polsce swej wielkiej społecznej bazy. Mityczna polska nowa klasa średnia, która w przekonaniu niektórych entuzjastów miała objąć nawet robotników wykwalifikowanych, pozostaje tworem myślenia życzeniowego. Okazało się natomiast, że instytucje rynkowe nadają się znakomicie do prowadzenia arynkowej lub zgoła antyrynkowej polityki gospodarczej. Oznacza to, że instytucje rynkowe mogą służyć celom, które - historycznie rzecz biorąc - powołały je do życia, ale mogą też służyć celom innym, jeśli w jakiś sposób (w tym przypadku za sprawą odgórnej rewolucji) zostaną wprowadzone do społecznego środowiska o odmiennym układzie interesów. Krótko mówiąc, to nie instytucje rynkowe tworzą gospodarkę rynkową, lecz ludzie działając we wlanym interesie tworzą gospodarkę rynkową, która w procesie swej konsolidacji wytwarza strukturę instytucjonalną dziś znaną jako instytucje rynkowe. Próbujemy teraz odwrócić tę historyczną sekwencję. Na ile nam się to uda 16 - to pytanie długo jeszcze pozostanie pytaniem otwartym. Niemniej zaczynają się już rysować sfery sukcesu i sfery niepowodzeń. W poszczególnych rozdziałach będą one stopniowo, choć raczej indykatywnie niż systematycznie opisywane. Książka ta jest również krytyką rozumu politycznego, a zwłaszcza jego postaci tranzytologicznej, która rzekomo odkrywa i kodyfikuje uniwersalne „prawa" demokratyzacji. Tak jak respekt dla ekonomii liberalnej nie zwalnia z krytyki jej uniwersalistycznych uroszczeń, tak akceptacja demokratycznego systemu władzy i demokratycznych procedur nie zobowiązuje do pochwały polskiej demokracji, która spełnia wszystkie proceduralne wymogi demokracji dobrej, a nawet „skonsolidowanej" i „dojrzałej", ale słabo realizuje cele, dla których realizacji procedury demokratyczne zostały ongiś ustanowione. Demokracji nie ustanowiono po to, by mieć parlament, partie polityczne i wolne wybory. Odwrotnie, wolne wybory itd. miały zagwarantować wolność polityczną dla wszystkich, tj. równy dla wszystkich dostęp do władzy polityczej (co, zresztą, samo w sobie też miało wartość instrumentalną, o czym mowa w jednym z rozdziałów książki). Jeśli ten cel nie jest realizowany, jeśli np. - tak jak u nas - istnieją duże różnice systemowe w dostępie do władzy poszczególnych części społeczeństwa, co skutkuje zróżnicowaniem korzyści wynikających z dystrybucyjnych działań państwa, jeśli klasa polityczna niemal bez ograniczeń czerpie korzyści z uprzywilejowanego i bezpośredniego dostępu do władzy i czyni to kosztem całego społeczeństwa, zwiększając ten koszt dodatkowo poprzez bezwstydne kupowanie względów silnych partnerów społecznych - jeśli jest tak, to trzeba zadać pytanie o związek demokracji proceduralnej z demokracją pojętą jako „władza ludu". 17 Różne teorie politologiczne, a zwłaszcza tranzytolo-giczne, odpowiadają na to pytanie poprzez zabiegi definicyjne. Tymczasem pytanie to określa problem empiryczny. Polski eksperyment demonstruje to dobitnie i dowodzi, że źródło rozbieżności pomiędzy definicją proceduralną a pierwotną, polityczną tkwi w warstwie stosunków społecznych. Pytanie o możliwości i warunki demokratyzacji w kraju pokomunistycznym jest więc pytaniem par excellence socjologicznym. Poszczególne rozdziały tej książki były pisane w okresie 1990-2001. Ze względu na kontekstualny sposób prezentacji poglądów nie wprowadziłem żadnych zmian do rozdziałów wcześniejszych. Przemawia też za tym przekonanie, że teksty wcześniejsze oddają atmosferę tamtych niezwykłych lat. Adresatem tej książki jest szerszy krąg czytelników niż socjologowie. Nie ma więc tu zwykłego ekwipunku warsztatowego. Mam nadzieję, że większość czytelników nie odczuje tego braku. Warszawa, lipiec 2001 Dziedzictwo realnego socjalizmu, interesy grupowe i poszukiwanie nowej utopii „Jesteśmy przeciwko ideologii komunistycznej i realnemu socjalizmowi. 45 lat doświadczeń wystarczy". Są to słowa Żelio Żelewa, przywódcy Unii Sił Demokratycznych w Bułgarii1, ale można powiedzieć - z minimalną przesadą - że podpisałaby się pod nimi cała Europa Wschodnia. Twierdzę, mimo to, że świadomość ideologiczna w Europie Wschodniej nie jest jednoznaczna: cechuje ją - wbrew pozorom i takim jak powyższa deklaracjom - ambiwalentny stosunek do „realnego socjalizmu" i skłonność do myślenia utopijnego. Przyczyną tego stanu rzeczy jest trwająca pół wieku indoktrynacja i nawyk, ale przede wszystkim struktura realnych interesów w społeczeństwie postkomunistycznym. Dziedzictwo realnego socjalizmu „Realny socjalizm", tj. system, który ukształtował się w Związku Radzieckim i europejskich krajach „so- 1 „Gazeta Wyborcza", 7 VI 1990. 19 cjalistycznych", jest systemem społecznym w mocnym tego słowa znaczeniu, tzn. systemem, który posiada własne mechanizmy stabilizacyjne, własną dynamikę i zdolność do reprodukcji swych konstytutywnych cech (co nie znaczy, że jest systemem zdolnym do przetrwania). Paradoksalnie, ten podstawowy atrybut realnego socjalizmu ujawnia się w momencie głębokiego kryzysu tego systemu i jest najbardziej widoczny w krajach, w których reformy ustrojowe są najbardziej zaawansowane, tj. w Polsce i na Węgrzech. Paradoks ten łatwo wytłumaczyć. Nieustający opór, jaki stawiały społeczeństwa krajów wschodnioeuropejskich narzuconemu z zewnątrz systemowi totalitarnemu był - zgodnie z logiką systemy totalitarnego - oporem zgeneralizowanym, skierowanym przeciwko wszystkim aspektom systemu. W tym stanie rzeczy wydawało się, że mimo wprowadzonych rewolucyjnych zmian ekonomicznych i społecznych oraz presji zmierzającej do utrwalenia tych zmian, substancja społeczna pozostała w zasadzie nienaruszona. W związku z tym sądzono powszechnie - po stronie aparatu władzy i po stronie opozycji - że w momencie zmiany systemu politycznego (utrata władzy przez partię komunistyczną) społeczeństwa wschodnioeuropejskie wrócą niejako automatycznie do stanu pierwotnego. Nie było przy tym jasne, co miałoby to oznaczać w praktyce: czy powrót do stanu sprzed II wojny światowej, czy do stanu sprzed II wojny światowej skorygowanego jakoś zgodnie z kierunkiem powojennego rozwoju innych krajów europejskich. Na to pytanie nie było odpowiedzi. Zakładano jedynie, jako rzecz oczywistą, że społeczeństwa wschodnioeuropejskie uwolnione spod komunistycznej kontroli ujawnią cechy właściwe społeczeństwom Europy Zachodniej, przynajmniej w zalążkowej postaci. Na tym właśnie założeniu opiera się polska reforma. 20 Pierwsze miesiące reformy potwierdziły częściowo to założenie. Zaczął np. szybko zanikać syndrom zjawisk społecznych związanych z opisaną przez Kornaia ekonomią niedoborów2. Równocześnie jednak wystąpiły zjawiska, które każą inaczej spojrzeć na efekty „budownictwa socjalizmu" w Europie Wschodniej i perspektywy „powrotu do Europy" krajów tego regionu. Wydaje się, że trzeba na nowo postawić pytanie o zasięg i charakter zmian społecznych, które przyniosły cztery dekady rozwoju realnego socjalizmu. Od odpowiedzi na to pytanie zależy odpowiedź na pytanie o charakter społeczeństwa postkomunistycznego i o jego opcje rozwojowe. Kwestie te można rozpatrywać w różnych płaszczyznach: stosunków politycznych, zmian osobowościowych, stylu życia, struktury społecznej, stosunków ekonomicznych itd. We wszystkich tych dziedzinach występują symptomy świadczące o tym, że eksperyment socjalistyczny oddziałał na społeczeństwa wschodniej Europy bardziej niż do niedawna sądzono3. Podobnie rzecz się ma w interesującej nas tu dziedzinie interesów grupowych i wyborów ideologicznych. Zobaczmy jak to wygląda w Polsce. Interesy grupowe Interesy grupowe są pochodną struktury społecznej, ta zaś odzwierciedla podstawowe mechanizmy zróżnico- 2 Por. J. Kornai, Economics of Shortage, North Holland, Amsterdam 1980. 3 Więcej na ten temat napisałem w tekście „Marxism, Sociology, and »Real Socialism«", w: M. Krygier (ed.), Marxism and Political Power: Reflections after the Collapse of Communism, Editions Rodopi B.V., Amsterdam 1994. 21 wania społecznego. Pozornie, główne elementy struktury społecznej Polski postkomunistycznej odpowiadają odpowiednim elementom struktury społecznej Polski przedkomunistycznej, a także mają swe ekwiwalenty w strukturze społeczeństw zachodnich. Jeśli ograniczyć się do struktury klasowej, to powojenne zmiany w Polsce miałyby się sprawdzać do: (1) likwidacji „klas wyzyskiwaczy" (ziemiaństwo, burżuazja); (2) liczebnego rozwoju klasy robotniczej i inteligencji, głównie kosztem klasy chłopskiej; (3) gwałtownie zwiększonej ruchliwości wewnątrz i międzyklasowej, a także zmniejszenia dystansów mię-dzyklasowych. Faktycznie zmiany były znacznie bardziej fundamentalne, zmieniły się bowiem mechanizmy różnicowania społecznego. W miejsce mechanizmów wyznaczonych przez prawo własności i rynek wprowadzone zostały mechanizmy wyznaczone przez pewną ideologiczną zasadę sprawiedliwości społecznej i centralne planowanie. Długookresowym następstwem tej zmiany jednego z głównych mechanizmów ładu społecznego musiała być i była erozja tradycyjnej „przedsocjalistycznej" i wykształcenie się nowej, „socjalistycznej" osnowy struktury społecznej. Krótko mówiąc, zmiana mechanizmów różnicowania społecznego pociągnęła za sobą zmianę charakteru poszczególnych elementów struktury społecznej i relacji pomiędzy nimi. Robotnik w realnym socjalizmie nie przestał być robotnikiem, ale stał się robotnikiem socjalistycznym: jego społeczna pozycja, determinowana ongiś przez spontaniczne procesy ekonomiczno-społeczne jest obecnie nie tylko mediowana, ale w swych podstawowych wymiarach określana przez centralnego planistę. Jeśli tak, to socjalistyczna (i, oczywiście, postsoc-jalistyczna) struktura klasowa jest tylko pozornie kon- 22 tynuacją struktury przedsocjalistycznej. Jej podstawowe elementy stopniowo zmieniały swój charakter, by po pewnym czasie stać się zgoła czymś innym4. Najlepiej widać te procesy na przykładzie polskich chłopów. Chłopi pozostali indywidualnymi producentami rolnymi, ale oderwani od rynku i włączeni w scentralizowaną gospodarkę socjalistyczną zatracili wiele ze swych podstawowych atrybutów klasowych związanych z niezależnością i samodzielnością ekonomiczną. Państwowa reglamentacja środków produkcji (w sytuacji chronicznych niedoborów), państwowy monopol w skupie płodów rolnych i ograniczenia prawa własności ziemi uczyniły z chłopów polskich kategorię społeczną sui generis (w innych krajach Europy Wschodniej ze względu na kolektywizację rolnictwa sprawa ta przedstawia się jeszcze inaczej). Cechą odróżniającą tę kategorię, zarówno od tradycyjnych wschodnioeuropejskich chłopów, jak i współczesnych farmerów jest to, iż jej stosunki ekonomiczne z resztą społeczeństwa zapośredniczone przez państwo socjalistyczne (obecnie postsocjalistyczne). Oznacza to, że zakres, sposób i warunki wymiany dóbr, jakich dokonują chłopi polscy z resztą społeczeństwa, określane są przez centralną władzę polityczną w daleko większym zakresie niż to się dzieje w jakimkolwiek kraju zachodnim. Rezultatem tego jest oczywiście ekonomiczne ubezwłasnowolnienie chłopów, upodobnienie ich sytuacji do sytuacji socjalistycznych robotników i innych grup państwowych pracowników najemnych. O tym pisano wiele, 4 Włodzimierz Wesołowski w pracy Does Socialist Stratification Exisfl (The University of Essex, 1988) podejmuje inny aspekt tego zagadnienia. Pyta mianowicie o relację pomiędzy teoretycznym modelem socjalistycznej stratyfikacji a rzeczywistością realnego socjalizmu. W tym kontekście na pytanie tytułowe sugeruje odpowiedź negatywną. Z tą odpowiedzią w pełni się zgadzam i sądzę, że harmonizuje ona z tezą tu formułowaną. 23 ale niemal wyłącznie w kategoriach ekonomicznej eksploatacji i społecznej deprywacji. Tymczasem, zjawisko to ma swój drugi aspekt, która teraz właśnie, w momencie załamania się systemu realnego socjalizmu nabiera właściwego znaczenia. Tę stronę tworzą ekonomiczne i społeczne przywileje. Mówiąc o eksploatacji i deprywacji polskiego chłopa, robotnika czy profesora uniwersytetu ma się na myśli dysproporcję pomiędzy ich położeniem faktycznym a położeniem hipotetycznym, oszacowanym przy założeniu innego, rynkowego, systemu wymiany dóbr. Mówiąc o przywilejach mam na myśli dokładnie to samo. W dotychczasowych analizach realnego socjalizmu pojęcie przywileju służyło do opisu specjalnego traktowania wybranych grup społecznych, z reguły związanych z aparatem władzy. Jest to zgodne z potocznym rozumieniem terminu „przywilej" i nie chcę tego sposobu opisywania realnego socjalizmu kwestionować. Proponuję natomiast posłużenie się tym pojęciem dla zrozumienia samej istoty realnego socjalizmu, a zwłaszcza zasad regulujących krążenie dóbr w tym systemie. Otóż w określonym wyżej sensie słowa „przywilej" jedną z cech socjalizmu - wszelkiego socjalizmu w tym socjalizmu realnego - jest dystrybucja przywilejów. Nie ma przy tym znaczenia, czy dokonuje się tego zgodnie z zasadą „każdemu według jego zasług" i na czym te „zasługi" polegają. Co jest istotne, to fakt, że przywileje rozdzielane są centralnie (choć niekoniecznie bezpośrednio) wedle pewnej zasady sprawiedliwości, która z istoty swej ma korygować „niesprawiedliwości" gospodarki rynkowej. W praktyce, po pewnym czasie, korekcyj-no-ideologiczna rola rozdziału przywilejów schodzi na plan dalszy, na plan pierwszy wysuwa się natomiast jego rola jako instrumentu władzy, zarządzania gospodarką i usuwania napięć społecznych. 24 W ten sposób dystrybucja przywilejów staje się jedną z podstawowych instytucji ekonomicznych i społecznych kraju. Instytucja ta reguluje zachowania ekonomiczne i społeczne, ale określa też oczekiwania jednostek i grup społecznych. Krótko mówiąc, narzucony pierwotnie w imię pewnego abstrakcyjnego ideału sprawiedliwości społecznej system dystrybucji przywilejów wrasta po latach w krajobraz społeczno-ekonomiczny kraju, a społeczeństwo nolens volens przyjmuje go za swój. Tak więc w realnym socjalizmie dystrybucja przywilejów staje się nie tylko funkcjonalnym, ale również aksjologicznym odpowiednikiem sukcesu rynkowego. Oznacza to, że względnie utrwalone reguły dystrybucji przywilejów mają społeczną sankcję reguł moralnych. Poszczególne grupy społeczne i poszczególne jednostki w realnym socjalizmie wiedzą dosyć dobrze co im się „należy", akceptują to jako moralnie słuszne i są skłonne tego bronić nawet wówczas, gdy (1) są wrogo nastawione do realnego socjalizmu jako takiego i (2) optują za „kapitalizmem" (gospodarką rynkową i demokracją parlamentarną) nie tylko in abstracto, ale również jako modelem dla Polski. Nie ma dostatecznie dobrych danych, by odpowiedzieć na pytanie, czy mamy tu do czynienia z pewnego rodzaju podwójnym myśleniem w skali masowej. Nie ulega natomiast wątpliwości, że Polaków 1990 cechuje skłonność do równoczesnego akceptowania dwu niezgodnych aksjologii społecznych: aksjologii rynku i aks-jologii socjalistycznych przywilejów. Wróćmy do sprawy struktury realnych interesów w społeczeństwie polskim. Struktura ta odpowiada, rzecz jasna, opisanej wyżej sytuacji. Interesy poszczególnych grup społecznych zostały związane z panującym przez dekady systemem centralnego planowania, a w ten sposób z utrwalonym systemem dystrybucji przywilejów. Przywilej stał się integralną częścią polskiego życia we 25 wszystkich niemal jego aspektach. Stał się przedmiotem codziennych zabiegów i długofalowych planów życiowych. Co ważniejsze jednak, przywilej stał się integralną częścią działalności ekonomicznej wszystkich bez wyjątku kategorii zawodowych, łącznie z tępionym przez cały okres realnego socjalizmu sektorem prywatnym. Żeby zrozumieć trzeba uświadomić sobie, że na różnicę pomiędzy położeniem hipotetycznym, „rynkowym" polskiego „businessmana", a jego położeniem faktycznym w realnym socjalizmie składa się nie tylko to, co ów „businessman" od państwa dostaje i co mu państwo zabiera, ale także wszystkie korzyści i straty, które ponosi na skutek korekcyjnej działalności państwa zmieniającej - w tym przypadku radykalnie - efekty mechanizmów rynkowych. Krótko mówiąc, państwo socjalistyczne w tym przypadku nie tylko daje i odbiera wprost, ale przede wszystkim zmienia gruntownie środowisko, w którym polski „businessman" działa. Nie ma tu miejsca na opis tego środowiska. Wymieńmy więc tylko dwie jego cechy: (1) chroniczny niedobór wszelkich niemal dóbr i (2) brak konkurencji (rezultat ograniczania prywatnego sektora). Cecha (1) gwarantuje popyt na wszelkie produkty i usługi, praktycznie niezależnie od ich jakości. Cecha (2) usuwa zagrożenie z tej strony, z której businessman zachodni jest najbardziej zagrożony. Już łączne działanie tych dwu cech stwarza niespotykane na Zachodzie warunki funkcjonowania prywatnej przedsiębiorczości. Jeśli uwzględnić inne realia scentralizowanej gospodarki socjalistycznej, takie jak hiperbiurokratyzacja, korupcja i prymat polityki nad gospodarką, to trzeba stwierdzić, że prywatna działalność ekonomiczna w warunkach realnego socjalizmu jest przedsięwzięciem o zgoła odmiennym charakterze niż „ta sama" działalność w warunkach gospodarki rynkowej. Wymaga ona też innych umiejęt- 26 ności i dyspozycji psychicznych i prowadzi do ukształtowania się innego warsztatu pracy. Najbardziej dla nas istotny aspekt tej sprawy jest taki: prywatne przedsiębiorstwo w Polsce końca lat osiemdziesiątych dostosowane jest do warunków planowej gospodarki socjalistycznej. „Dostosowane" w najbardziej obiektywnym sensie. Przeniesienie tego przedsiębiorstwa w warunki gospodarki rynkowej, z jej konkurencją, walką o klienta, koniecznością innowacji itp. - a to właśnie implikują założenia polskiej reformy - nie jest bynajmniej uwolnieniem tego przedsiębiorstwa z koszmaru socjalistycznych ograniczeń, bo to jest jego żywiołem, lecz skazaniem go na działanie w warunkach obcych jego naturze. Warunki te polski przedsiębiorca prywatny odbiera jako zagrożenie. Jeśli sądzić z oficjalnych danych statystycznych, zagrożenie jest rzeczywiste, zwłaszcza gdy idzie o przedsiębiorstwa produkcyjne i usługowe (w tych dziedzinach liczba przedsiębiorstw likwidowanych przewyższa liczba przedsiębiorstw powstających). W podobnej sytuacji znajdują się indywidualne gospodarstwa rolne. Jednym z zakładanych i często formułowanych przez rząd w pierwszych miesiącach 1990 roku celów reformy było uruchomienie procesu pozytywnej selekcji gospodarstw rolnych. Zakładano, że gospodarstwa większe, silniejsze, bardziej nowoczesne i wydajne lepiej zniosą warunki reformy, niż gospodarstwa małe, stosujące prymitywną technologię i osiągające niskie wyniki. Okazało się, że jak dotąd jest raczej dokładnie odwrotnie. Błąd w założeniach polegał na nied ocenieniu związku bardziej rozwiniętych gospodarstw chłopskich z socjalistycznym otoczeniem. W przeciwieństwie do autarkicznych gospodarstw prymitywnych, gospodarstwa bardziej rozwinięte, a zwłaszcza wyspecjalizowane, dostosowane były do tanich kredytów, centralnie ustalanych i względnie trwałych cen 27 zaopatrzenia i zbytu, a nade wszystko do gospodarki chronicznych niedoborów, która wprawdzie ogromnie utrudniała zaopatrzenie w środki produkcji, ale gwarantowała łatwy, centralnie organizowany zbyt wszelkich produktów, każdej praktycznie jakości i każdej ilości. Obecnie nie ulega już raczej wątpliwości, że wmontowane w plan reformy założenia polityki rolnej rządu wymagają korekty. Sprawa jest skomplikowana ze względu na działanie agresywnych postsocjalistycznych, najczęściej pseudospółdzielczych, monopoli wokół rolnictwa. Niemniej jednak, kierunek wymuszanej strajkami chłopskimi korekty polityki rolnej jest dosyć jasny. Idzie nie tyle o poprawienie działania rynku na styku z rolnictwem, ile o zwiększenie opieki państwa nad rolnictwem. Postulaty rolników, które rząd prawdopodobnie przynajmniej częściowo będzie musiał uwzględnić, zmierzają przy tym do tego, by opieka państwa wykraczała daleko poza interwencjonizm państwowy w krajach zachodnich. Ich celem jest faktycznie zagwarantowanie przez państwo ekonomicznej opłacalności dla całego rolnictwa na jego dzisiejszym poziomie. Oznacza to de facto zawieszenie reformy w odniesieniu do rolnictwa i powrót w tej dziedzinie do centralnego planowania, aczkolwiek realizowanego metodami ekonomicznymi. Jeśli się wsłuchać w głosy niektórych aktywnych przedstawicieli rolnictwa („rzeczą rolników jest produkować, rzeczą państwa jest zapewnić im środki produkcji i zbyt"), to można w nich usłyszeć głos socjalizmu z ludzką twarzą w sprawach polityki rolnej. Trudno się temu dziwić. Obecny poziom polskiego rolnictwa wyklucza jego konkurencję z rolnictwem zachodniej Europy. Uruchomienie procesów agresywnej konkurencji wewnętrznej grozi natychmiastową ruiną ekonomiczną większości polskich gospodarstw rolnych. Gdy więc przedstawiciele rządu i znaczna część opinii 28 publicznej twierdzą, że rolnicy domagają się przywilejów, to mają rację. Chodzi jednak o przywileje w przyjętym na wstępie tego tekstu sensie. Polskie rolnictwo broni się po prostu przed przyjęciem warunków, do których nie jest przystosowane. Przywilejów, w tym samym sensie, domaga się też przemysł, a zwłaszcza górnictwo i inne działy upaństwowionej gospodarki. Trzeba przy tym pamiętać, że neoliberalna reforma godzi najbardziej w bezpośrednie interesy robotników przemysłowych, zwłaszcza tych, którzy zatrudnieni są w skazanych w wielu przypadkach na redukcje lub bankructwo gigantach „socjalistycznej industrializacji". Są to, nota bene, ci sami robotnicy, którzy stanowili trzon „Solidarności" lat 1980-1981 i którzy dzięki sukcesom w walce z komunizmem stali się istotnie „przodującą siłą narodu", jak zapewniała przez dziesięciolecia komunistyczna propaganda. Stworzony przez tę „siłę" ruch społeczny robotników jest jedynym w Polsce ruchem masowym o charakterze klasowym, dobrze zorganizowanym i umiejętnie walczącym o swoje klasowe interesy. Z tej strony reforma napotka na zdecydowany i dobrze zorganizowany opór, gdy tylko uderzy w ekonomiczne podstawy owych socjalistycznych gigantów. Na tym tle, druga wielka grupa pracowników najemnych, tj. inteligencja przedstawia się jako amorficzna kategoria pozbawiona nie tylko organizacji i liderów, ale również umiejętności artykulacji własnych interesów. Tymczasem interesy tej grupy zostały powiązane z systemem realnego socjalizmu w podwójny sposób. Po pierwsze, poprzez charakterystyczny dla realnego socjalizmu przerost stanowisk kierowniczych i miękkie finansowanie w kulturze, szkolnictwie, nauce, sztuce itp. Te strukturalne aspekty realnego socjalizmu prowadziły do przerostu i nieracjonalnego rozmieszczenia kadr o najwyższych kwalifikacjach, do przerostu niektórych 29 m J i instytucji i spadku wymagań w stosunku do ich pracowników. Po drugie, znaczna część elity intelektualnej i artystycznej korzystała z mecenatu państwowego. Cokolwiek by powiedzieć o sposobie funkcjonowania tego mecenatu (tradycyjny wschodnioeuropejski szacunek dla nauki i sztuki mieszał się tu z polityczną manipulacją) działał on na szeroką skalę, stając się w wielu przypadkach podstawą egzystencji artystów i pisarzy. Największe zagrożenie dla inteligencji ze strony reformy wiąże się z przewidzianą racjonalizacją struktur organizacyjnych i zanikiem miękkiego finansowania w nauce, sztuce i kulturze. Zanik miękkiego finansowania jest groźny podwójnie. Po pierwsze, ujawni przerosty kadrowe i niskie kompetencje pracowników w wielu instytucjach grupujących elitę intelektualną i artystyczną kraju, a także postawi pod znakiem zapytania sens istnienia niektórych z tych instytucji. Po drugie, w Polsce nie ma nie tylko wykształconych instytucji i mechanizmów twardego finansowania nauki, sztuki i kultury, nie ma również tradycji, do której można by się było odwołać. Ten skrótowy przegląd powiązań realnych interesów w postsocjalistycznej Polsce z systemem realnego socjalizmu pozwala, mam nadzieję, zrozumieć, dlaczego polska reforma ma oparcie głównie w - jak to się powiada - „interesie teoretycznym". Na rolę „interesu teoretycznego" zwracano już uwagę5. Nie docenia się jednak, moim zdaniem, blokującej roli realnych interesów grupowych i indywidualnych. To, co chciałbym w tym tekście szczególnie podkreślić, to dwie sprawy. Po pierwsze, realne interesy grupowe są sprzeczne z prore-formatorskim „interesem teoretycznym" i już w tej chwi- 5 Por. np. J. Staniszkis, Ontologia socjalizmu, „Krytyka", Warszawa 1989. 30 li ciągną, a będą ciągnąć w miarę rozwoju reformy jeszcze bardziej, poszczególne grupy polskiego społeczeństwa wstecz, na pozycje faktycznie antyreformatorskie. Po drugie, realne interesy grupowe ukształtowały się w realnym socjalizmie, tam więc są ukorzenione i w tym głównie kierunku idą i będą szły żądania korekty reformy. W poszukiwaniu nowej utopii? Czy to znaczy również, że rozwój świadomości ideologicznej pójdzie w tym właśnie kierunku? Brzmi to nieprawdopodobnie i istotnie szansę na taki właśnie ironiczny zwrot historii są minimalne. Ale sprawa nie jest prosta, a rozwój sytuacji nie skłania do jednoznacznych odpowiedzi na tak postawione pytanie. Z jednej strony nie ma wątpliwości co do głębokiej, historycznie ugruntowanej niechęci Polaków do komunizmu i wszelkich ideologii z komunizmem kojarzonych, a więc i socjalizmu. Stosunek do socjalizmu jako systemu społecznego był wielokrotnie badany na różne sposoby. Wyniki badań ujmowane łącznie wskazują jednoznacznie na ogólnie negatywny stosunek Polaków do tego systemu. Przytoczę, jako ciekawostkę raczej niż dowód6, odpowiedź na jedno z pytań w badaniach opinii in? Czy warto kontynuować socjalizm w naszym kraju? ————--———— 1986 1987 1988 1989 Tak Nie Inne zdanie 59,3 25,8 15,2 58,0 29,8 1U 43,3 45,5 9,1 28,8 60,4 8,8 6 Wyniki sondaży w tego rodzaju sprawach należy w Polsce traktować z niezwykłą ostrożnością. Piszę o tym w Polish Sociology of the Eighties: Theoretical Orientations, Methods, Main Research Trends, 31 jm^w młodzieży7. Jest to akurat pytanie odnoszące się wprost do kwestii tu poruszanej. Z drugiej strony, trzeba uwzględnić dwa czynniki. Po pierwsze, jak wspomniałem, opozycja do narzuconego systemu „socjalistycznego" miała i ma w Polsce charakter opozycji zgeneralizowanej, skierowanej przeciw wszystkim aspektom „socjalizmu", a więc i przeciw wszystkiemu, co się z „socjalizmem" kojarzy. Nie jest to równoznaczne z przemyślaną reakcją na treść ideologii socjalistycznej w ogóle, a jej komponenty w szczególności. Raczej przeciwnie, mamy tu do czynienia ze stereotypową reakcją na pewien syndrom ideologicznych cliche. Syndrom ten ma oczywiście związek z Leninowską wykładnią socjalizmu, ale z reakcji na ten syndrom nie można wnioskować o stosunku do doktryny socjalistycznej jako takiej, czy do wszystkiego co się na tę doktrynę składa. Potwierdzają to dane empiryczne. Okazuje się, że reakcja na różne idee na ogół wiązane z socjalizmem zależy od tego, w jakim kontekście się je prezentuje, a w szczególności, czy przedstawia się je respondentowi w kontekście owego syndromu obowiązujących do niedawna ideologicznych cliche. Co ciekawe, odnosi się to również do typowo Leninowskich idei, jak państwowa własność przemysłu ciężkiego czy państwowa kontrola działalności politycznej8. Po drugie, zmiana systemu politycznego uwolniła, zamrożone przez pół wieku, normalne procesy artykula- w: R. Scharff (ed.), Sozialwissenschaften in der Volksrepublic Polen, IGW, Erlangen 1989. 7 Dane pochodzą z sondaży rządowego Centrum Badania Opinii Społecznej. Cytuję je za: J. Głuszczyński, Młodzież a socjalizm, „Res Litigiosa" nr 1, 1989, s. 75. 8 Dwie serie badań dostarczają w tym względzie sporo interesującego materiału. Pierwsza to rozpoczęte jeszcze w latach pięćdziesiątych badania Stefana Nowaka z Uniwersytetu Warszawskiego 32 cji interesów grupowych. Jak widzieliśmy, interesy praktycznie wszystkich liczniejszych i ważniejszych grup społecznych są w Polsce mocno ukorzenione w systemie, który społeczeństwo jako całość z determinacją stara się pogrzebać w historii. Te wspólne korzenie grupowych interesów bynajmniej nie sprzyjają między-grupowej harmonii. Przeciwnie: w Polsce rozpoczęła się ostra - choć na razie skrywana za szlachetną frazeologią odwołującą się do moralności, zasad chrześcijańskich i dobra narodu - walka o udział w kurczącym się narodowym majątku. Praktycznie jest to obecnie głównie walka o zachowanie z socjalistycznych przywilejów tego, co się zachować da, a przynajmniej tego, co jest niezbędne dla dalszej egzystencji. Wiosenne strajki kolejarzy, poparta strajkami i groźbą strajków presja rolników, poparte zapowiedzią „działań statutowych" (eu-femistyczne określenie strajku) ostrzeżenia górników pod adresem rządu - świadczą zarówno o determinacji w walce o grupowe interesy, jak i o szybkim rozwoju form grupowej samoorganizacji. Próba wprowadzenia w Polsce na masową skalę Employee Share Ownership Plan (ESOP) z jednej strony, a zapowiedź powstania „sieci" zakładów pracy, tj. porozumienia organizacji związkowych największych, a więc w większości przypadków zagrożonych przez reformę, zakładów przemysłowych z drugiej, sygnalizują nowy, bardzo ważny etap w krystalizowaniu się grupowych interesów i rozwoju świadomości grupowej. Owa świadomość grupowa prędzej czy później musi wytworzyć ideologiczną racjonalizację grupowych dążeń nad postawami studentów Warszawy. Częściowo porównywalnego materiału dostarczyły późniejsze badania samego Nowaka, jak i jego uczniów. Seria druga to wielowątkowe badania Polacy 80' prowadzone w Instytucie Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk, a koordynowane przez Władysława Adamskiego. 33 fl i żądań. Odwoływanie się do etyki chrześcijańskiej i dobra narodu jest możliwe tak długo, jak długo jedynym adresatem żądań jest - starym zwyczajem - rząd. W momencie, gdy dojdzie do bezpośredniego starcia się interesów grupowych - a już zaczyna dochodzić, o czym świadczą reakcje społeczne na strajki kolejarzy i chłopów oraz polemiki wokół ESOP - dojdzie także do normalnej walki ideologicznej. Trudno wyobrazić sobie, by w kraju, w którym nawyki życia z przywilejami realnego socjalizmu zderzą się z agresywnym neoliberali-zmem, nie doszło do „odkrycia" lewicowej argumentacji. Frazeologia, w jaką zostanie ubrana ta argumentacja, jest oczywiście sprawą drugorzędną, zależną od lokalnych okoliczności. Wróćmy jednak do rzeczywistości dnia dzisiejszego. Otóż ideologiczny krajobraz Polski na pierwszy rzut oka przedstawia się niezwykle monotonnie. Wyróżniają się tu właściwie tylko dwa punkty: polski neoliberalizm i polska odmiana chrześcijańskiej doktryny społecznej. Pierwszy zwraca na siebie uwagę ze względu na swój stosunkowo wysoki poziom intelektualny i związek z planem Balcerowicza, drugi ze względu na związek z hierarchią kościelną i potencjalne poparcie wśród mas katolickich. Istnieją też interesujące grupy ideologiczne nawiązujące do przedwojennych partii i ruchów politycznych, w tym grupa socjalistów i kilka grup naródowo-prawicowych, ich zasięg oddziaływania jest jednak znikomy. Czyżby więc krajobraz ideologiczny Polski był w gruncie rzeczy pusty? Otóż twierdzę, że jest to wrażenie mylne, spowodowane głównie niską kulturą ideologiczną polskiego społeczeństwa. Zrozumiały, po pięćdziesięciu latach panowania systemów totalitarnych, brak umiejętności artykulacji ideologicznych preferencji objawia się czymś, co można by nazwać ideologizowa- 34 niem ad hoc. Ale właśnie to ideologizowanie ad hoc ujawnia rzeczywiste tendencje ideologiczne wielkich grup społecznych. Tendencją, która rysuje się stosunkowo wyraźnie, jest poszukiwanie polskiej „trzeciej drogi". O „trzeciej drodze" mówił kiedyś Wałęsa, byłoby jednak błędem łączenie tendencji, o którą tu chodzi z tym właśnie nazwiskiem czy z „Solidarnością". Tendencja ta niewiele ma też wspólnego z rysującym się wśród elity „Solidarności" podziałem politycznym; podział ten ma zresztą niezwykle słabe ugruntowanie ideologiczne. „Trzecia droga" jest tendencją oddolną, opozycyjną w stosunku do neoliberalizmu, za którym - z zastrzeżeniami lub bez - optują wszystkie środowiska nowej elity politycznej. Jest to więc tendencja „ludowa", ale wyraźnie miejska, cechująca środowiska robotnicze, urzędnicze i część spauperyzowanej inteligencji. Jest spontaniczną próbą ideologicznej artykulacji interesów tych właśnie środowisk, cechujących się bodajże najwyższym poczuciem zagrożenia wobec reformy. To poczucie zagrożenia określa też w znacznym stopniu treść tej „ideologii". Jest to treść mglista i - co ważniejsze - płynna. Niemniej jednak kilka zasadniczych elementów rysuje się stosunkowo wyraźnie. 1. Rdzeniem tego syndromu (bo nie systemu) poglądów jest mimo wszystkie doświadczenia państwowy paternalizm. W deklaracjach radykalnie antykomunistyczny, paternalizm ten postuluje zastąpienie „ich" władzy „naszą" władzą - równie wszechogarniającą i wszechwładną, ale działającą na „naszą" korzyść, dla dobra kraju i ludzi. W poglądzie tym zawarta jest nie tylko charakterystyczna dla realnego socjalizmu filozofia władzy, ale również ukształtowana przez ten system filozofia życia. Jest to uniwersalna cecha realnego soc- 35 i jalizmu. Jak twierdzi dr Frank Adler z Berliner Institut fur Sozialwissenschaftliche Studien, przeciętny obywatel byłego NRD postrzega H. Kohla tak jak chciał być postrzegany E. Honecker - jako przywódcę-opiekuna, który wymaga, ale też zatroszczy się o ludzi „jak należy" (na podstawie prywatnej rozmowy). Sądzę, że ten właśnie styl myślenia o jednostce i państwie (na społeczeństwo nie ma w tym myśleniu właściwie miejsca) jest najważniejszym ideologicznym spadkiem po realnym socjalizmie. Zasadniczy konflikt pomiędzy tą filozofią a filozofią liberalizmu, za którym rzekomo cała Europa Wschodnia się opowiada, zaczyna się ujawniać w Polsce; w innych krajach Europy Wschodniej jeszcze nie było po temu okazji. 2. Pochodną tego poglądu, ale zasługującą na wyróżnienie, jest zasada socjalistycznej merytokracji, która ma daleko idące praktyczne konsekwencje. Zasada ta nie tylko postuluje: każdemu według zasług. Co ważniejsze, zakłada ona istnienie obiektywnej w mocnym sensie (nie: rynkowej) miary zasług. W dobrym, obiektywnym, „naukowym" mierzeniu zasług (wkładu pracy) i stosownym wynagrodzeniu tychże zasług widzi się podstawę „sprawiedliwości" i ładu społecznego. 3. W tym kontekście należy też odczytywać kolejny postulat omawianej „ideologii", a mianowicie postulat państwa opiekuńczego. Postulat ten zawiera w zasadzie podobne elementy, co jego odpowiednik zachodni, a więc bezpłatną opiekę zdrowotną, bezpłatne wykształcenie, „prawo do pracy" (obecnie: odpowiedzialność państwa za bezrobocie), wysoko dotowane budownictwo mieszkaniowe (prawo do mieszkania po cenie „dostępnej" dla przeciętnego pracownika) itp. Inna jest natomiast społeczna filozofia tego postulatu. Traktuje się go mianowicie nie tyle jako konsekwencję wynegoc- 36 jowanej umowy społecznej współobywateli, ile jako naturalne prawo obywateli, ergo naturalny obowiązek państwa. 4. Trzy powyższe elementy mają swe źródło w realnym socjalizmie. Element kolejny wiąże się już z historią „Solidarności", zwłaszcza z okresu 1980-1981. Jest to pewna postać idei samorządności pracowniczej. Jej wyrazem w obecnych warunkach polskich są dwa, nie zawsze współwystępujące postulaty. Pierwszy domaga się udziału załogi w zarządzaniu przedsiębiorstwem, drugi przyznaje pracownikom jako całości niesprecyzo-wane uprawnienia do majątku ich zakładu pracy. Pierwszy wyraźnie odchodzi w przeszłość, drugi nabiera coraz większego znaczenia, o czym świadczy dyskusja wokół ESOP. Zasięg oddziaływania tych dwu postulatów jest ograniczony do środowiska robotniczego9. Socjalistyczna proweniencja powyższych poglądów rzuca się w oczy. Na tym nie kończy się jednak omawiany syndrom. Jego pozostałe elementy kojarzą się zupełnie inaczej. Są tam idee, które popularnie przeciwstawia się tradycji socjalistycznej, takie jak przywiązanie do wartości religijnych i narodowych, przechodzące miejscami w nietolerancję i ksenofobię. Brak natomiast w ogóle tak podstawowych dla socjalistycznego światopoglądu elementów, jak oświeceniowa wiara w postęp i klasowa wizja społeczeństwa. Równocześnie występuje 9 A. Kowalczuk, W. Pańków i T. Peszke przeprowadzili sondaż wśród delegatów na II Zjazd „Solidarności". 62,4% delegatów opowiedziało się za uczestnictwem pracowników przedsiębiorstw w rozstrzyganiu spraw przedsiębiorstwa, 49,4% postulowało wielość form własności dużych i średnich przedsiębiorstw będących obecnie własnością państwa (implikuje to uznanie prawa załogi do przejęcia przedsiębiorstwa na własność), 77,6% opowiedziało się za dotowaniem przez państwo pewnych dziedzin produkcji i usług ze względów społecznych. 37 silnie akcentowana wiara w demokrację (zdecydowane odrzucenie Leninowskich koncepcji politycznych) i prawa jednostki. Występuje wreszcie mgliście artykułowana wiara w ekonomię rynkową i przymus ekonomiczny. Jeśli rekonstrukcja ta jest trafna, to trzeba powiedzieć, że jesteśmy świadkami narodzin nowej, postsoc-jalistycznej „ludowej" utopii. Nie jest to bynajmniej ocena - a w każdym razie nie jest to ocena negatywna. Utopia jest niezbywalnym elementem życia społecznego, sposobem artykulacji problemów, z którymi społeczeństwo się zmaga. Tak było też z utopią socjalistyczną dopóki nie została przekształcona w swe przeciwieństwo, tj. w zamknięty na zawsze plan urządzenia świata. Kształtująca się utopia postsocjalistyczna jest wyrazem sytuacji, w której znalazło się polskie społeczeństwo, a zwłaszcza jego najbardziej zagrożone warstwy. Ta próba życia w socjalizmie po jego obaleniu nie jest sprawą wyboru, lecz konieczności, które starałem się pokazać. Trzecia droga nie zostanie znaleziona -po doświadczeniach ostatnich 70. lat nie ma co do tego wątpliwości. Nie jest to zresztą droga trzecia, lecz dziwne połączenie tego, na co się było skazanym, a z czego się trudno teraz wyzwolić, z tym, czego by się abstrakcyjnie chciało. Ale sam proces poszukiwania tej trzeciej drogi jest niezwykle ważnym procesem społecznym. Po pierwsze, sygnalizuje, że normalne, spontaniczne, oddolne procesy kształtowania się ładu społecznego zostały w Polsce pobudzone. Po drugie, potwierdza tezę, że zmiana systemu politycznego w Europie Wschodniej jest zaledwie początkiem, jeśli nie warunkiem wstępnym zmian ustrojowych. ¦ Pytania o inteligencję Żeby odpowiedzieć na pytanie, czy inteligencja jest w Polsce potrzebna, trzeba, niestety, zacząć od normalnej dystynkcji pojęciowej. „Inteligencja" jest przede wszystkim zbiorczą nazwą posiadaczy pewnej cechy społecznej (obecnie jest nią najczęściej wyższe wykształcenie) i jako taka stanowi kategorię statystyczną przydatną w różnych warunkach historycznych i ustrojowych. W Polsce (podobnie rzecz ma się w niektórych innych krajach naszego regionu) „inteligencja" ma jednak również głębszy sens socjologiczny -jest mianowicie określeniem klasy społecznej, która, po ostatecznym uformowaniu się w XIX wieku, odegrała decydującą rolę w obronie narodowej tożsamości i kształtowaniu się nowoczesnego społeczeństwa polskiego. W niniejszym tekście chodzi oczywiście o „inteligencję" w drugim znaczeniu. Nie ma sensu pytać, czy Polsce potrzebni są jeszcze ludzie wykształceni, warto natomiast zapytać, czy obecny kryzys środowisk inteligenckich zapowiada zmierzch całej formacji. 39 m. Klasa ludzi uczonych Kształtowanie się polskiej inteligencji jako klasy społecznej było procesem złożonym, ale dwa czynniki miały, jak się wydaje, znaczenie decydujące: nasze zacofanie oraz brak niepodległego państwa. Wśród wielu historycznych koncepcji Europy Środkowej tylko nieliczne - i to raczej te najbardziej arbitralne - dają podstawę do umiejscowienia całej Polski (a więc którejkolwiek Polski niepodległej) po zachodniej stronie linii oddzielającej zacofany agrarny wschód Europy od bardziej rozwiniętej strefy przejściowej, pozostającej w gospodarczym związku z Zachodem. W wymiarze społecznym wschodnioeuropejskie zacofanie wyraża się m.in. dominacją chłopskiego dziedzictwa kulturowego, słabością tradycji mieszczańskich, silną zależnością pozycji społecznej od dostępu do środków przymusu państwowego oraz niskim poziomem wykształcenia społeczeństwa jako całości. Fenomen inteligencji polskiej wpisuje się doskonale w ten krajobraz społeczny, daje się bowiem interpretować jako odpowiedź na wyzwania nowoczesności, odpowiedź społeczeństwa, którego podstawowe warstwy były do tych wyzwań nie przygotowane. Znaczenie decydujące miał tu zbieg dwu okoliczności. Z jednej strony, wraz z rozwojem elementów nowoczesnej gospodarki wykształcenie stawało się coraz bardziej znaczącą wartością zawodową, z drugiej - zróżnicowanie wewnątrz kategorii ludzi wykształconych (choćby wedle specjalizacji, renomy uczelni czy miejsca na rynku pracy) pozostawało sprawą drugorzędną wobec zasadniczej cezury oddzielającej ludzi „uczonych", jak powiadano jeszcze po wojnie, od całej reszty. Jest rzeczą naturalną, że gwałtowny wzrost zapotrzebowania na ludzi wykształconych w społeczeństwie zacofanym, cechującym 40 się niskim poziomem wykształcenia, powoduje, że czynnik ten staje się niezwykle mocnym wyznacznikiem pozycji społecznej. W tym sensie samo istnienie inteligencji jako klasy społecznej jest strukturalnym symptomem zacofania, a szczególną miarą postępu staje się ewolucja kryteriów przynależności do inteligencji. Do czasów II wojny światowej status inteligenta przysługiwał w Polsce prowincjonalnej już posiadaczom matury, w badaniach pod kierunkiem prof. Jana Szczepańskiego z lat sześćdziesiątych maturę zastąpił dyplom szkoły wyższej, obecnie mamy często skłonność do stawiania poprzeczki jeszcze wyżej, co przybliża polskie pojęcie inteligenta do francuskiego pojęcia intelektualisty. Natomiast brak niepodległości inaczej zaważył na rozwoju polskiej inteligencji, jej prestiżu i miejscu na scenie społecznej. Czasy rozbiorów i okupacji, a po części również rządów komunistycznych, stawiając przed polską inteligencją zadania, które w normalnych warunkach należą do elit politycznych, sprzyjały zajmowaniu przez tę formację pozycji wynikającej z odpowiedzialności za losy wspólnoty narodowej. Połączenie przywództwa cywilizacyjnego z misją polityczną czyniło polską inteligencję formacją wyjątkową w skali europejskiej. Praktyka otwartej rekrutacji i zasada służby społecznej chroniły ją przed krytyką klasową od dołu. Jest rzeczą charakterystyczną, że „zwycięski socjalizm" odniósł się do inteligencji polskiej - nazwanej na ten czas „inteligencją pracującą" - stosunkowo oględnie, jeśli zauważyć, co działo się w innych krajach pod panowaniem komunistycznym. W tych m.in. kategoriach należy tłumaczyć nadzwyczajny jak na warunki państwa totalitarnego rozwój polskiej kultury i nauki w okresie PRL. 41 Inteligencja ludowa A Fenomen inteligencji polskiej jest więc fenomenem strukturalnym i historycznym. To historycznie zdeterminowany kontekst społeczny wytworzył tę formację i - sądzić by można - tylko w tym kontekście ma ona społeczną rację bytu. Przemijanie tego szczególnego kontekstu społecznego, zmiana warunków działania - niepodległość, system powszechnej edukacji, wprowadzenie zasad nowoczesnej gospodarki rynkowej - powinny redukować społeczną rolę inteligencji na rzecz innych formacji odpowiadających logice zmienionych okoliczności, formacji takich, jak klasa średnia, elity polityczne, knowledge class czy choćby intelektualiści pojmowani zgodnie z francuskim sensem tego terminu. Procesy takie rzeczywiście zachodzą od dawna, chociaż co do ich siły sprawczej można mieć różne zdanie. Wymienię tylko przykładowe dwa momenty krytyczne z przeszłości. Wraz z odzyskaniem niepodległości inteligencja traci niejako mandat polityczny na rzecz nowych elit politycznych, często wojskowej i partyjnej proweniencji. Zmiana kultury politycznej w kraju jest natychmiastowa i dostrzegalna, a charakter zmian da się z powodzeniem wyjaśnić w kategoriach klasowych. Po II wojnie światowej próba społecznego ugruntowania „demokracji ludowej" pociąga za sobą realne zagrożenie już nie tylko pozycji, ale zgoła egzystencji inteligencji jako formacji społecznej (zdziesiątkowanej zresztą w czasie wojny, wedle niektórych szacunków 0 40%). Sprawcą tego zagrożenia jest nie tyle UB 1 cenzura, ile „nowa inteligencja", zwana też oficjalnie „ludową", a przez zjadliwych krytyków „szpagatową" inteligencją. Przy całym szacunku dla cierpienia polskiej inteligencji, zwłaszcza w pierwszym dziesięcioleciu ist- 42 nienia „władzy ludowej", trzeba powiedzieć, że przyszłość tej formacji stanęła pod znakiem zapytania nie tyle na skutek represyjnych działań tej władzy, ile w rezultacie procesów strukturotwórczych, które ta władza uruchomiła w ramach swojego planu modernizacyjnego. „Nowa inteligencja" była formacją ludową przez swój rodowód, ale jej ideowy i polityczny związek z „ludową" władzą był ze wszech miar dwuznaczny. Z jednej strony nową inteligencję cechował serwilizm wzmocniony perspektywą radykalnego awansu klasowego, z drugiej chłopski konserwatyzm i małomiasteczkowa mentalność - jedno i drugie z gruntu sprzeczne z ideologią rewolucyjną, nawet w jej stalinowskim wariancie. Ta formacja wchodziła na scenę społeczną bez politycznego wigoru, zaś na tradycyjną inteligencję patrzyła jak na swoją grupę odniesienia, a nie cel ataku. Dla władzy była natomiast namiastką inteligencji prawdziwej, pospiesznie mobilizowaną i doskonaloną kadrą specjalistów gotowych włączyć się w proces budowy „demokratycznej" Polski. Egzystencjalne zagrożenie dla tradycyjnej inteligencji wynikało z samego istnienia nowej inteligencji jako fachowej siły zastępczej - dyspozycyjnej i bardziej dostosowanej do zmienionych warunków. Na początku lat siedemdziesiątych formacja ta miała już wiele cech socjalistycznego odpowiednika zachodniej knowledge class - amorficznej i bezideowej, ale sprawnej rzeszy specjalistów wszelkiego rodzaju, od wyższych urzędników państwowych po pracowników naukowych. Załamanie się socjalistycznego planu modernizacyjnego doprowadziło do całkowitej dezintegracji nowej inteligencji. Część zasiliła partyjną nomenklaturę i jej otoczkę, część odnalazła się w najbardziej opozycyjnych kręgach tradycyjnej inteligencji, część utworzyła tkankę pośrednią między nimi. Okres pierwszej „Solidarności" 43 był okresem spektakularnego powrotu inteligencji na społeczną scenę w jej tradycyjnej roli, a także tryumfu jej etosu, wartości politycznych i społecznych, a nawet swoistego stylu uprawiania polityki. Słynny „etos »Soli-darnośck" był niczym innym jak tradycyjnym etosem polskiej inteligencji, ożywionym w warunkach dramatycznego konfliktu politycznego i przyjętym przez wielomilionowy ruch. Sądzę, że tylko w tych terminach można znaleźć odpowiedź na ponawiane z patosem pytanie, co się stało z etosem „Solidarności". Odszedł z tego ruchu wraz z inteligencją. Ucieczka ze sfery Pora na kwestię główną: co się dzieje z inteligencją polską po upadku władzy komunistycznej i jaka jest jej rola w nowych warunkach ustrojowych? Trzeba przede wszystkim odnotować dwa procesy empiryczne dobrze udokumentowane przez dane statystyczne i wyniki badań socjologicznych. Pierwszy to stale pogłębiająca się pauperyzacja sfery budżetowej zatrudniającej gros polskiej inteligencji (w roku 1994 wynagrodzenie w sferze budżetowej spadło o 3,3%, w sferze „przedsiębiorstw" wzrosło o 4,2, zaś emerytury i renty wzrosły średnio o 2,9%), drugi - to szybki wzrost popytu na siłę roboczą o najwyższych kwalifikacjach, co na rynku pracy pociąga za sobą odpowiedni wzrost jej ceny. Procesy te powinny się wzajemnie znosić, skoro więc współwystępują, to już sam ten fakt świadczy o tym, że sfera budżetowa, a zwłaszcza jej najbardziej inteligencka część, stanowi anomalię z punktu widzenia zasad gospodarki rynkowej. Anomalią w tym sensie jest również np. górnictwo. Jednak gdy w górnictwie cena siły roboczej jest w sto- 44 sunku do ceny rynkowej sztucznie zawyżona poprzez dotacje państwowe różnego rodzaju (jawne i ukryte), to w sferze budżetowej jest ona sztucznie zaniżona. Inaczej mówiąc, z punktu widzenia zasad gospodarki rynkowej inteligencja zatrudniona w sferze budżetowej jest przedmiotem eksploatacji ze strony państwa. Eksploatacja ta jest możliwa dzięki faktycznemu monopolowi państwa w tych dziedzinach (nauka i szkolnictwo wyższe, edukacja, szpitalnictwo itp.). Równocześnie jednak obserwujemy zjawisko, które można interpretować jako ucieczkę przed tą eksploatacją, aczkolwiek sami zainteresowani tak tego nie definiują, a niektórzy z nich, np. znaczna część środowiska akademickiego, są mu przeciwni ze względów pryncypialnych. Mam na myśli oczywiście opuszczanie zawodu, które przyjmuje najróżniejsze formy i w różnych dziedzinach osiąga różne rozmiary. Tak np. w przypadku nauki i szkolnictwa wyższego, z różnych szacunków wynika, że dziedzinę tę opuściło około 30% pracowników naukowych. Selekcja jest, niestety, pozytywna: w sumie odchodzą najmłodsi i lepsi. Część wyjeżdża za granicę, większość przechodzi do innych zajęć. Ci, którzy pozostają, prowadzą często podwójne życie zawodowe traktując niekiedy swoją pracę naukową jako zajęcie drugorzędne, swoistą legitymację wysokiego poziomu zawodowego. Na wielu wydziałach i w wielu instytutach nie ma już praktycznie pracowników naukowych przed czterdziestką. Konsekwencje społeczne tego stanu rzeczy będą w pełni widoczne za kilka lat. Gdyby się wydarzyło coś nadzwyczaj dla polskiej nauki pomyślnego, to minęłoby dalszych kilka lat, zanim najlepsza młodzież uniwersytecka zaczęłaby znów wybierać karierę naukową. W tym czasie najmłodsze spośród względnie liczebnych roczników polskiej nauki dobiegać będą pięćdziesi:(ik i Zmiana polityki wobec nauki i szkolnictwa wyższego, w tym nieunikniona radykalna reforma tej dziedziny, będzie politycznie możliwa dopiero wówczas, gdy skutki obecnej polityki uderzą w środowiska robotnicze, blokując, przyjmowane jako rzecz normalną, drogi awansu poprzez edukację. Za kilka lat dyplom polskiej uczelni państwowej prawdopodobnie stanie się na naszym rynku mało konkurencyjny, ustępując dyplomom uczelni zagranicznych i prywatnych. Nauka w Polsce, obok kultury i sztuki, a w przeciwieństwie do rolnictwa i przemysłu, utrzymywała w wielu dziedzinach (w tym w naukach społecznych, co było w krajach komunistycznych ewenementem) dobry poziom europejski. Nieunikniony upadek państwowego szkolnictwa wyższego w Polsce (teza ta wynika już z samych przesłanek demograficznych) jest w kontekście naszych rozważań ważny podwójnie. Nauka i szkolnictwo wyższe to nie tylko jedno z najważniejszych środowisk inteligenckich, ale również dziedzina, w której następuje reprodukcja inteligencji. Na przykładzie nauki i szkolnictwa wyższego dobrze widać dwa zjawiska. Po pierwsze, mamy tu do czynienia z konwersją pozycji społecznej na masową skalę, czyli z masowym przechodzeniem z jednej pozycji społecz-no-zawodowej (np. uczonego) do innej (np. polityka lub przedsiębiorcy). Masowość i charakter tego procesu czynią go procesem społecznej transformacji par excellence, w rezultacie której następuje znaczące przegrupowanie na scenie społecznej. W naszym przypadku przegrupowanie polega na częściowej dezintegracji tkanki społecznej konstytuującej tradycyjną inteligencję i formowaniu się nowych struktur napędzanych mechanizmem rynkowym. Nie wchodząc w szczegóły można powiedzieć, że w rezultacie niefortunnej polityki wobec sfery budżetowej i korzystnych zmian na rynku pracy 46 (wedle badań prowadzonych w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN pod kierunkiem prof. Henryka Domań-skiego socjalistyczna rozbieżność dwu podstawowych czynników - statusu wykształcenia i dochodów - systematycznie zanika) następuje częściowa i żywiołowa transformacja tradycyjnej inteligencji w postsocjalistycz-ny odpowiednik zachodniej knowledge class. Z tym wiąże się ściśle drugie zjawisko. Otóż inteligencka część sfery budżetowej coraz wyraźniej staje się przestrzenią społecznie nie bronioną (termin zapożyczony od Thomasa Hellera), czyli przestrzenią, która nie przyciąga uwagi silnych aktorów politycznych i silnych grup interesu. Jak widzieliśmy, ze względu na sytuację na rynku pracy ludzie o najwyższych kwalifikacjach stosują indywidualne strategie ucieczki przed skutkami pauperyzacji tej sfery. Słabsza część inteligenckiej sfery budżetowej, nie mając ani silnych atutów rynkowych, ani kapitału politycznego, jest bezradna i chociaż podlega ewidentnej eksploatacji, nie jest przedmiotem zainteresowania ani „klasy politycznej", ani związków zawodowych (jeśli nie liczyć powszechnych deklaracji zrozumienia i poparcia). Jest rzeczą charakterystyczną, że jedyna poważniejsza próba strajku tych środowisk, strajk nauczycieli w 1992 roku, spotkała się z zaskakująco zdecydowaną i jednomyślną reakcją ważniejszych aktorów sceny politycznej, mimo że akcja nauczycieli była pod względem treści (ekonomiczna i prawna zasadność żądań) i formy wyjątkiem pozytywnym na tle polskich obyczajów strajkowych. Władza ludu? W nowoczesnym społeczeństwie, zwłaszcza demokratycznym, władza polityczna należy nie tylko do tych, 47 którzy władzę sprawują. Jej drugi, głębszy wymiar znajduje się na scenie społecznej, Tu, w układzie stosunków pomiędzy grupami interesów, dokonują się procesy decydujące o podstawowych kierunkach polityki państwa, i to w perspektywie pokoleń raczej niż miesięcy czy kadencji parlamentarnych. W Polsce pokomunistycznej wytworzył się układ szczególny. Bezwzględnie dominującą pozycję zajmuje wielkoprzemysłowa klasa robotnicza, dobrze zorganizowana i zaprawiona w walce o swoje klasowe interesy. Stąd płyną na scenę polityczną impulsy, które w największym stopniu determinują zachowania elit politycznych. Pozbawione własnej organizacji chłopstwo oddziałuje na decyzje polityczne poprzez PSL co obecnie daje mu poważny udział w kształtowaniu polityki państwa. Na skutek oportunizmu elit politycznych uprawiających to, co Leszek Balcerowicz nazwał ostatnio małą polityką („Mistrzowie »małej« polityki są wielkimi graczami, ale małymi ludźmi"), a czego istotę stanowi prymat arytmetyki wyborczej, znaczący wpływ na politykę kraju zaczyna wywierać bardzo skądinąd zróżnicowana kategoria ludzi pasywnych (e-merytów, rencistów, bezrobotnych itd.). Inteligencja i liczna już kategoria przedsiębiorców znajdują się - jako zbiorowości - na marginesie życia politycznego kraju. Z punktu widzenia reformy modernizacyjnej jest to układ krańcowo niekorzystny. W tych kategoriach przede wszystkim należy tłumaczyć wyhamowanie reform przez obecną koalicję. Szczególnie niefortunne było nagłe wycofanie się inteligencji z roli wiodącego politycznie podmiotu społecznego. Częściowo stało się tak za sprawą zarysowanego już paradoksu polskiej reformy: dogodne warunki indywidualnych karier dla ludzi wykształconych osłabiają więź wewnątrzgrupową tych lu- 48 dzi, i potrzebę obrony swojego grupowego interesu. Niemałe znaczenie miał też mit „Solidarności" jako ruchu ponadklasowego, który to mit przekładał się na kolejną, postkomunistyczną utopię władzy ludu pod przewodnictwem klasy robotniczej. Badania empiryczne - od sondaży opinii publicznej po pogłębione studia socjologiczne - dowodzą, że istnieje pozytywny związek wykształcenia z poparciem dla liberalnych reform prywatyzacji, systemowych mechanizmów gospodarki rynkowej, instytucji demokratycznych, idei społeczeństwa otwartego, integracji z Europą Zachodnią. Ludzie wykształceni są również najmniej podatni na populistyczną manipulację (porównaj np. dane dotyczące wykształconych emerytów), pokusy autorytarne i urok ideologii odwołującej się do instynktu stadnego. Trzeba również pamiętać, że Polska ma niespełna 7% ludności z wykształceniem wyższym, jeden z najniższych wskaźników skolaryzacji w Europie i anachroniczną strukturę wykształcenia na wszystkich jego szczeblach. Polska jest, jak zawsze była, krajem ludzi w sumie nisko wykształconych, w którym nieliczna elita odstaje w swych poglądach, stylu życia, obyczajach, wartościach, dążeniach, interesach i - co dziś najważniejsze - możliwościach rozwojowych od reszty społeczeństwa. W tej sytuacji dezintegrację inteligencji, jedynego społecznego forum artykulacji interesów ludzi wykształconych, a przez to interesów rozwojowych kraju, trzeba uznać za wydarzenie wielce niefortunne. Inteligencja traci swą pozycję nie tylko w Polsce. Jest to, jak się wydaje, zgodne z logiką postkomunistycznej transformacji. Można by powiedzieć, że przybliża nas to do modelu społeczeństwa nowoczesnego, gdyby nie fakt, że to, co się dzieje w innych segmentach społeczeństwa, a zwłaszcza polityczne przywództwo wielkoprzemysło- 49 wej (socjalistycznej) klasy robotniczej i umacniający anachroniczny chłopski k Y nas od tego modelu. się Klasa z przeszłości Amerykański Standard College Dictionary objaśniając słowo „chłop" (peasant) podaje, że jest to pojęcie europejskie. Angielski The Oxford Study Dictionary stawia sprawę bardziej enigmatycznie, a przez to bliżej prawdy: pojęcie chłopa odnosi się do sytuacji „w niektórych krajach". Faktycznie pojęcie to ma w Europie bardzo już ograniczone zastosowanie. Kiedyś chłopi stanowili jedną z podstawowych warstw społecznych w większości krajów naszego kontynentu, dziś w gruncie rzeczy już tylko w jednym - w Polsce. Na Zachodzie warstwa chłopska zanikła wraz z rozwojem nowoczesnego kapitalizmu pozostawiając po sobie swych stosunkowo nielicznych społecznych potomków - europejskich farmerów. Na Wschodzie została zamorzona głodem, wydziedziczona i zamieniona w kołchoźników - całkiem inną kategorię ludzi na roli. W krajach rozwiniętych w rolnictwie pracuje 2-6% ogółu zatrudnionych. W Polsce około 27%. Niewiele lepiej pod tym względem jest w Rumunii, nieco lepiej (o trzy punkty procentowe) w Grecji, a jeszcze lepiej (o 51 kolejne cztery punkty) na Węgrzech. Ale tylko w Polsce ludność rolnicza pozostała ludnością prawdziwie chłopską, a to za sprawą polityki rolnej PZPR. Żeby ten pozorny paradoks wyjaśnić trzeba odpowiedzieć na pytanie, kim jest chłop. Cywilizacyjna nisza Chłop uprawia rolę i w tym sensie jest rolnikiem. Socjologia i antropologia społeczna dodają do tej podstawowej cechy chłopa długą listę jego atrybutów niejako drugorzędnych: przywiązanie do ziemi i miejsca urodzenia, konserwatyzm zawodowy i obyczajowy, dostosowanie stylu życia do cyklu przyrodniczego, niska pozycja i mała ruchliwość społeczna, obrzędowa religijność i wiele innych. Zwraca się też uwagę na fakt, że chłopskie gospodarowanie jest bardziej stylem życia niż działalnością gospodarczą, a wiejska społeczność jest najbardziej naturalną formą organizacji stosunków międzyludzkich. To, co czyni chłopa chłopem, jest jednak poza nim samym, jest cechą społeczeństwa, w którym chłop żyje. Jest to mianowicie głębokie pęknięcie cywilizacyjne oddzielające podstawową masę ludności wiejskiej od reszty społeczeństwa. Pierwsza żyje w cywilizacyjnej niszy sięgającej głęboko w przeszłość, druga podąża za rozwijającym się światem. W kraju chłopskim linia oddzielająca „wieś" od „miasta" jest dziś linią najbardziej fundamentalnego podziału społecznego. Cywilizacyjna nisza uwalnia chłopa od przymusu modernizacyjnego, ale tym samym skazuje go na status człowieka z gorszego świata. W takim kraju już w samym pojęciu wsi zawarty jest niezwykle bogaty obraz rzeczywistości społecznej - topografia jest sprawą drugorzędną. 52 „Wiejski majster", „chłopski rozum" czy „baba-ze wsi" to pojęcia do opisu świata, który opisującemu jawi się jako obcy i podrzędny. Ta sama intuicja językowa każe polskim działaczom chłopskim odczarowywać wiejską rzeczywistość poprzez zastępowanie słowa „chłop" słowem „rolnik". Pojęcie chłopa jest więc pojęciem historycznym. Chłopstwo jest strukturalnym znamieniem czasu, a sam fakt istnienia tej klasy jest dziś świadectwem zacofania kraju, tak jak we wczesnym średniowieczu był świadectwem dynamizujących gospodarkę zmian w stosunkach własnościowych. Chłop upaństwowiony W okresie Polski Ludowej przepaść cywilizacyjna oddzielająca chłopstwo od reszty społeczeństwa uległa pogłębieniu. Złożyły się na to trzy powody. Po pierwsze, zalążki nowoczesnej, rynkowej gospodarki rolnej zostały zlikwidowane wraz z likwidacją wielkiej własności, kooperatyw i związków rolniczych. Po drugie, naturalne, zachodzące wcześniej w bardziej rozwiniętych krajach europejskich, procesy selektywnego przekształcania się gospodarstw chłopskich w gospodarstwa towarowe zostały zablokowane środkami administracyjno-prawny-mi. Ustała praktycznie koncentracja własności rolnej, obrót ziemią zszedł do rangi ekonomicznego marginesu, modernizacja gospodarstw istniejących została faktycznie zablokowana przez mechanizm uznaniowego przydziału środków produkcji. W warunkach gospodarki niedoborów i doktrynalnej preferencji „rolnictwa uspołecznionego" gospodarstwa chłopskie skazane zostały n;i niespotykany w Europie prymitywizm warunków pi<> dukcji, nie mówiąc o warunkach życia rodzin i-h!• -i• skich. Po trzecie, w latach siedemdziesiątych gospodarka chłopska została faktycznie włączona w nurt gospodarki planowej. Dokonało się to za sprawą systemu powszechnej reglamentacji, który w tym względzie okazał swoją wyższość nad terrorem kolektywizacyjnym pierwszej połowy lat pięćdziesiątych. Pod koniec lat siedemdziesiątych nominalny właściciel gospodarstwa rolnego, osaczony restrykcjami prawno-administracyjnymi i państwowym monopolem w zakresie zaopatrzenia i skupu, był już raczej ajentem państwa na roli niż prywatnym producentem rolnym. Blokada naturalnych procesów rozwojowych na wsi polskiej szła w parze - paradoksalnie - z istotną przemianą jej społecznego oblicza. Z jednej strony, chłop polski zagłębił się jeszcze bardziej w swej anachronicznej niszy cywilizacyjnej, zarówno gdy chodzi o sposób gospodarowania, jak styl życia, z drugiej - zatracił istotną część swej chłopskiej tożsamości związanej z posiadaniem ziemi. Z jednej strony wieś stała się przedmiotem bezwzględnej eksploatacji - oficjalnej ze strony państwa i pokątnej ze strony jego lokalnych przedstawicieli. Z drugiej strony, państwo ukształtowało stosunki ekonomiczne na wsi w taki sposób, że chłop nie odczuwał żadnej presji modernizacyjnej, nie znał wahań koniunktury, nigdy nie zaznał problemów ze zbytem swoich produktów niezależnie od ich ilości i jakości, posiadał też uświadomioną gwarancję utrzymania się w „zawodzie" niezależnie od zawodowych wyników. Krótko mówiąc, socjalizm trzymając chłopa w przedkapitalis-tycznej przeszłości wprowadził go równocześnie na socjalistyczną drogę systemowej zależności ekonomicznej od państwa. Rok 1990 pokazał, że z tej drogi większość polskich chłopów może już nie wrócić. 54 Droga do underclass W socjologii zachodniej karierę zrobiło - i słusznie - pojęcie „underclass", które można by przetłumaczyć jako „podklasa", gdyby nie to, że termin ten ma już w języku polskim inne znaczenie. Ludzie z underclass są rażąco biedni, żyją na społecznym marginesie, z zasiłków, a czasem i z tego, co im wpadnie w ręce. Najbardziej istotną cechą underclass jest jednak to, że niejako nie mieści się w strukturze danego społeczeństwa, jest jak gdyby sprzeczna z tą strukturą, nie pasuje do jej logiki określonej przez społeczny podział pracy. Jest to, krótko mówiąc, klasa ludzi, których system nie potrzebuje, klasa ludzi zbędnych. Bieda tych ludzi nie jest przypadłością, złym darem okoliczności życiowych, jest cechą systemowo reprodukowaną i przechodzi w sposób naturalny z pokolenia na pokolenie jako rzecz niezbywalna i nieczuła na różne programy naprawcze, affirmative actions itd. Niestety, znaczna część polskiego chłopstwa zmierza w tym właśnie kierunku, choć jest to sprzeczne z chłopską tradycją, ideologią bycia „na swoim" i zakodowaną w chłopskiej kulturze pogardą dla „dziadowania". Przyczyna jest ta sama co zawsze: na ślepo wyciągnięta ręka państwa, która miast zamierzonej pomocy daje zależność, bezradność i demoralizację. Przekonują się o tym poniewczasie autorzy różnych programów wyciągania z biedy przez masową dystrybucję zasiłków adresowanych do całych warstw społecznych. Po kilku dziesięcioleciach nadziei widać już gołym okiem, że warstwy w ten sposób wspomagane nie wychodzą z biedy, przeciwnie następuje nieodwracalna degradacja ich tkanki społecznej, uruchamiają się mechanizmy samoczynnej rcpro dukcji nieszczęścia, a subkultura zależności i pr/rsii-p czości, przekazywana z pokolenia na pokolenie, stai trwałym atrybutem warstwy i niezbywalnym elementem życia społecznego kraju. Andrzej Koraszewski, znakomity znawca społecznych problemów polskiej wsi, już dwa lata temu alarmował, że underclass wkracza na polską wieś za sprawą błędnej polityki państwa, które pojmuje swoją powinność względem wsi zgodnie z najgorszymi wzorami państwa opiekuńczego. W rezultacie państwo, przekazując ogromne sumy na rzecz wsi, hamuje jej rozwój zamiast go stymulować, a system zasiłków powoduje powszechną demoralizację i wpycha uboższą część ludności wiejskiej jeszcze głębiej w stan apatii i inercji. Koraszewski oszacował kandydatów do wiejskiej underclass na 5-6 milionów ludzi. Podstawą jego obliczeń była liczba gospodarstw mających mniej niż 5 hektarów ziemi ornej. To w tych właśnie gospodarstwach, tradycyjnie niewydajnych, zaobserwowano na początku lat dziewięćdziesiątych zanik wszelkich praktycznie oznak gospodarki towarowej. W ciągu ostatnich kilku lat nastąpiła nieznaczna poprawa sytuacji w gospodarstwach chłopskich, obejmująca również strefę, o której pisał Koraszewski. Czy przemawia to przeciwko jego diagnozie? Obawiam się, że nie. Pod rządami „dobrego gospodarza" Po pierwsze, poprawa jest znikoma i polega na zbliżaniu się do status quo ante. W ubiegłym roku znów zresztą odnotowano pięcioprocentowy spadek dochodów ludności wiejskiej. Po drugie, w tym przypadku istotna jest nie sama poprawa sytuacji, lecz jej przyczyny, a te znajdują się poza rolnictwem, w polityce. Trzeba odróżnić pytanie o to, jak się chłopstwu wiedzie, od pytania o kondycję jego gospodarstwa. 56 W okresie powojennym najlepiej się chłopu powiodło w czasach Mieczysława Rakowskiego, gdy partia w panice zmieniała „program wyżywienia narodu" w program zachowania władzy poprzez zwiększenie podaży żywności za każdą cenę, co dało wsi kilka miesięcy polskiego NEP-u w warunkach nieograniczonego popytu na produkty rolne (NEP - względnie liberalna „nowa ekonomiczna polityka" wprowadzona w 1921 roku przez Lenina w miejsce fundamentalistycznego „komunizmu wojennego"). Zmiana tych warunków - z gruntu nienormalnych - dokonana w 1990 roku ujawniła dramatyczną słabość polskiego rolnictwa w ogóle, a gospodarki chłopskiej w szczególności. Okazało się wówczas, że polityka rolna, która nie tworzy ekonomicznych instrumentów rozwoju rolnictwa, a jednak „zapewnia opłacalność produkcji rolnej" podcina przede wszystkim samo rolnictwo. Polityka rolna obecnej koalicji (SLD-PSL) jest ze swej istoty polityką z tamtych czasów realizowaną nieco odmiennymi „rynkowymi" środkami. Jest to polityka paliatywna, łagodząca symptomy społecznego i ekonomicznego zacofania polskiej wsi, ale całkowicie bezradna wobec jego przyczyn. W jej rezultacie chroniczna bieda wiejska z socjalistycznego rozdzielnika przemienia się w chroniczną biedę wiejską z „kapitalistycznych" dopłat, zasiłków i ceł zaporowych. Samo źródło biedy pozostaje nietknięte. Rolnictwo jest jedynym wielkim działem gospodarki, w którym od czasów realnego socjalizmu nie nastąpiły żadne istotne zmiany, jeżeli nie liczyć upadku najbardziej deficytowych gospodarstw państwowych i pseudospółdzielczych. Proces przekształcania się gospodarki chłopskiej w gospodarkę towarową nie u hel przyspieszeniu i jest jak dawniej niewidoczny w poi ¦ p ^ tywie jednego pokolenia. Koncentracja własności / < kiej jest ciągle zjawiskiem śladowym. Przeciętne gospodarstwo rolne ma obecnie niespełna 8 hektarów i powiększa się o około 0,1 hektara rocznie, co daje przyrost 10 hektarów na 100 lat. Zainteresowanie chłopów kupnem ziemi - na niezwykle korzystnych warunkach - oferowanej przez Agencję Własności Rolnej Skarbu Państwa jest znikome i koncentruje się w województwach, w których gospodarstwa są już obecnie stosunkowo duże i względnie zasobne (bydgoskie, poznańskie, opolskie). Obrót ziemią jest ekonomicznym marginesem, zresztą w znacznym stopniu niezależnym od rolnictwa. Ponad 1,5 miliona hektarów uprawianej ongiś ziemi leży teraz odłogiem. Nie notuje się istotnego wzrostu inwestycji w środki trwałe (maszyny kupują głównie gospodarstwa największe), nie ma tendencji do modernizacji gospodarstw, inwestowania w wykształcenie i wzrost fachowych kwalifikacji rolniczych (60% rolników nie ma żadnego fachowego przygotowania). Utrzymują się stare objawy patologii gospodarczej, takie jak transfer kapitału do miasta) z rodzinnego gospodarstwa do urządzających się w mieście członków rodziny), pojawiły się też nowe, takie jak dewastacja lasów prywatnych na skutek rabunkowego wyrębu. Trudno w tych i wielu innych podobnych danych nie dostrzec stagnacji polskiej wsi na poziomie ekonomicznego anachronizmu. Jak by nie liczyć, wydajność pracy w polskim rolnictwie jest kilkakrotnie niższa niż w krajach rozwiniętych, dramatycznie niższa jest też wydajność z hektara. Przeszło 50% gospodarstw nie dostarcza w ogóle żywności na rynek, a ich właściciele żyją dzięki dochodom z zewnątrz - niekiedy są to dochody z dodatkowego zajęcia, najczęściej nielegalnego, głównie jednak w grę wchodzą różnego rodzaju zasiłki. Następuje gwałtowna socjalizacja struktury dochodów ludności wiejskiej. W gospodarstwach małych świadczenia socjalne 58 przewyższają dochód z producji rolnej, a często są jedynym źródłem gotówki. Tylko co czwarte gospodarstwo utrzymuje się wyłącznie z produkcji rolnej. Niestety, dochodowość tych gospodarstw opiera się w znacznym stopniu na jawnych lub ukrytych dotacjach państwowych. Druga strona medalu nie jest może tak wymowna, ale jej ekonomiczny sens jest jeszcze bardziej dramatyczny. Cechą polskiego rolnictwa jest stabilizacja liczby gospodarstw na niezwykle wysokim poziomie (ponad 2 miliony). W rolnictwie krajów bardziej rozwiniętych obserwuje się szybki spadek liczby gospodarstw spowodowany dwoma czynnikami: generalnym spadkiem cen żywności i zmianami strukturalnymi w gospodarce. W Polsce w ciągu ubiegłych ośmiu lat ubyło zaledwie 127 tysięcy gospodarstw, głównie zresztą na skutek różnych zdarzeń losowych. W krajach zachodnich ubytek gospodarstw rolnych w ostatnich dekadach kształtował się na poziomie 3% rocznie, chociaż wydajność pracy i wydajność z hektara były tam bez porównania wyższe, a gospodarstwa na ogół większe. W Wielkiej Brytanii w ciągu ostatnich piętnastu lat ubyło około 50% małych farm mlecznych, z których co druga mogłaby uchodzić w Polsce za gospodarstwo wzorcowe. Obrany przez rząd sposób „ochrony" chłopskich interesów jest nierealny i przeciwskuteczny. Nierealny, ponieważ społeczny koszt podtrzymywania przez państwo „opłacalności" produkcji rolnej jest u nas wielokrotnie wyższy niż w Europie Zachodniej. Decyduje o tym duża liczebność ludności rolniczej, niska wydajność jej pracy i dominacja wydatków na żywność w strukturze wydatków ludności miejskiej (charakterystyczna cecha biednego kraju). Przeciwskuteczny, ponieważ przenosi w dzisiejsze czasy i instytucjonalizuje w nowych warunkach ustrojowych ekonomiczne anachronizmy gospo- 59 darki chłopskiej skutkujące społecznym poniżeniem chłopstwa jako klasy. Trudno wyrokować, czy i jaka część polskiego chłopstwa zejdzie ostatecznie do poziomu underclass, należy się jednak obawiać o los jeszcze szerszej kategorii osób niż ta, o której pisał Koraszewski. Zgodne szacunki ekspertów mówią, że ok. 30% polskich gospodarstw rolnych ma szansę utrzymania się w otwartej konkurencji z rolnictwem zachodnim. Polityka rolna obecnie rządzącej koalicji podważa te szacunki przez dyskryminacyjne traktowanie znacznej części owych 30% gospodarstw, tych akurat, które mogłyby pełnić rolę lokomotywy polskiego rolnictwa. Owe 30% to potencjalni polscy farmerzy. Polityka rolna trzyma ich w miejscu, zamyka całą klasę chłopską w jej dziewiętnastowiecznej niszy dając -jak w czasach PRL - wszystkim szansę przeżycia, ale pozbawiając całość szansy na rozwój i zmianę społecznego położenia. Wszystkim zapewnić konkurencyjność < Obecny minister rolnictwa powiedział niedawno: „Nie może być tak, że gospodarstwa wieloobszarowe przechwytują znaczną część dotacji przeznaczonych dla rolnictwa. A one i tak są bardziej konkurencyjne. Więc, jak sobie mają poradzić te mniejsze, słabsze? Im trzeba poświęcić więcej uwagi" (Jarosław Kalinowski, wywiad w „Życiu", 14 II 1997). Jak widać, minister pojmuje konkurencyjność jako cechę absolutną, a nie porównawczą: konkurencyjni mogą być wszyscy, jeśli słabsi uzyskają odpowiednią pomoc państwa. Niestety, świat został urządzony inaczej i -jak powiadał Ernest Gellner - nas o zdanie nie pytano. Tam, gdzie lepiej sobie radzą gospodarstwa słabsze, tam słabiej będą sobie radzić gospodarstwa lepsze - i to niekoniecznie z powodu 60 braku dotacji. Tam, gdzie się opłaca gospodarować źle, tam \się nie opłaca gospodarować dobrze. Tam, gdzie warto trzymać gospodarstwo bez jakichkolwiek gospodarczych budynków (9% polskich gospodarstw), pracując w riim nie więcej niż trzy godziny dziennie (40% polskich Vospodarstw), tam rolnictwo nie ma szans rozwojowych. Jak wynika z masowych badań socjologicznych, podobnie jak minister Kalinowski myśli większość ludzi w Polsce (zresztą, nie tylko w Polsce). Myślenie większości zawsze odzwierciedla i wyraża społeczny status quo. Na tym polega paradoks naszej „transformacji" i tu należy szukać jej trudno przekraczalnych granic. Polska nadzwyczajnym zbiegiem politycznych okoliczności osiągnęła to, co osiągnęła w latach 1990-1993; teraz jesteśmy już w fazie normalnego, mozolnego procesu kumulacji powolnych zmian. Chłopi płacą najwyższą cenę za tę normalizację, cenę społeczno-ekonomicznej marginalizacji. Jedyna droga wyjścia z tego historycznego zaułka prowadzi przez mechanizm selektywnego rozwoju, co oczywiście daje lepsze szansę tym, którzy „i tak są bardziej konkurencyj-chociaż jest też jedynym realnym sposobem na I ni stworzenie cywilizowanych miejsc pracy dla tych, którzy konkurencyjni nie są - również, niestety, na pozarolni-czym rynku pracy. Przed działaniem tego mechanizmu — powszechnego w krajach rozwiniętych — broni chłopów (zgodnie z ich życzeniem) obecnie rządząca koalicja, ale bronić ich też będą, prawdopodobnie, następne rządzące koalicje, bo tak nakazuje arytmetyka wyborcza. Demokracja polega na artykulacji i uzgadnianiu partykularnych interesów, sprzyja więc stabilizacji istniejącej struktury interesów, a nie jej radykalnym przeobrażeniom. Przykro to stwierdzić, ale szansa polskich chłopów na wyjście z cywilizacyjnej niszy, w której tkwią nie 61 z własnej winy, polega na tym, że polityczna obrona ich obecnych klasowych interesów okaże się w dłuższej perspektywie nieskuteczna. Nowa klasa średnia Nadejście klasy średniej Biblijny ton w tytule tego paragrafu nie jest przypadkowy. W Polsce i innych krajach Europy Środkowowschodniej o klasie średniej myśli się często w kategoriach eschatologicznych. Polscy neoliberałowie np. są przekonani, że prawdziwe odrodzenie się polskiego społeczeństwa nastąpi wraz z rozwojem klasy średniej - „nowej klasy średniej", która wyłoni się z różnych kręgów społeczeństwa postsocjalistycznego w naturalnym procesie selekcyjnym, uruchomionym dzięki odblokowaniu mechanizmów rynkowych. Z drugiej strony, polski neoliberalizm jest empiryczny i pragmatyczny. Nowa klasa średnia - powiada się - rodzi się z trudem, w warunkach braku rodzimego kapitału, braku żywych tradycji i narastającego społecznego oporu wobec liberalnych reform. Ten proces narodzin klasy trzeba więc - konkluduje się - ochraniać i przyspieszać, trzeba tworzyć odpowiednie warunki ekonomiczne i instytucjonalne dla jej szybkiego rozwoju, trzeba kształtowa świadomość społeczeństwa wypaczoną przez dziesięciolecia komunistycznej propagandy wyjątkowo wrogo nastawionej właśnie wobec klasy średniej. Kreowanie klasy społecznej, a nawet planowe przyspieszanie jej narodzin, to działanie dalekie od liberalnej ortodoksji. Trzeba jednak zauważyć, że cała Europa Wschodnia jest w tej chwili miejscem spontanicznych reinterpretacji liberalnych pryncypiów przez dostosowanie ich do lokalnych warunków. Sama idea transformacji bliższa jest tradycji rewolucyjnego kreatywizmu niż liberalnego laissez-faire. W Europie Wschodniej idea ta, w ciągu trzech ostatnich lat przeszła znamienną ewolucję, od myślenia w kategoriach „rewolucji aksamitnej" do myślenia w kategoriach rewolucji prawdziwej w socjologicznym tego słowa znaczeniu, tj. w kategoriach głębokich i szybkich przeobrażeń społecznych1. Dopóki sądzono - jak to czynili autorzy polskiej terapii szokowej - że uchylenie komunistycznych restrykcji uruchomi automatycznie naturalne siły prorynkowe i prodemokratyczne, dopóty można było utrzymywać, że program wschodnioeuropejskiej „transformacji" nie ma nic wspólnego z rewolucją, jest co najwyżej programem swoistej kontrrewolucji prowadzonej głównie środkami makroekonomicznymi. Z biegiem czasu zaczął się jednak wyłaniać zgoła inny obraz sytuacji. W żadnym z krajów postkomunistycznych uwolnienie gospodarki i likwidacja komunistycznego systemu władzy nie spowodowały radykalnego zwrotu w myśleniu, postawach i zachowaniach społecznych. „Naturalne siły rynkowe", jeśli takowe istnieją, tkwią w tych społeczeństwach najwyraźniej głębiej niż ! Por. A. Arato, Revolution and Restoration. On the Origins of Right - Wing Ideology in Hungary, w: Ch. Bryant, E. Mokrzycki (eds), The New Great Tranformationi, Routledge, London 1994. 64 pierwotnie sądzono. Demontaż socjalistycznego systemu centralnej dystrybucji napotyka na silny i coraz lepiej zorganizowany opór. W ciągu trzech lat reformy ujawniły się też społecz-nostrukturalne (w przeciwieństwie do socjalnych) przyczyny oporu. Opór jest najsilniejszy i najlepiej zorganizowany nie tam, gdzie nastąpił największy spadek dochodów realnych, lecz tam, gdzie spadek dochodów realnych jest tylko jednym ze wskaźników degradacji społecznej. Jest jasne, że wielkoprzemysłowa klasa robotniczaw Polsce, która od kilkunastu co najmniej lat jest „klasą w sobie i dla siebie", walczy nie tylko 0 podwyżki płac, walczy przede wszystkim o przetrwanie w obecnej postaci. O przetrwanie walczą też polscy chłopi - klasa, która przetrwała w swej przedwojennej postaci za sprawą pokrętnej „polityki rolnej" socjalistycznego państwa, a która teraz w warunkach otwartej konkurencji z rolnictwem europejskim skazana jest na zagładę. Reforma uruchomiła potężne, choć występujące pod łagodną postacią makroekonomicznych decyzji, dźwignie radykalnej i szybkiej makrospołecznej rekonstrukcji. Co więcej, motorem tej równie głębokiej co nie-spektakularnej rewolucji jest państwo działające w interesie całego społeczeństwa, a ściślej mówiąc społeczeństwa jako całości i kierujące się w swym działaniu abstrakcyjnymi przesłankami ideologicznymi, nie zaś - jak to zwykle w przypadku rewolucji bywa - konkretne siły społeczne kierujące się interesem grupowym. Krótko mówiąc, jest to rewolucja bez społecznego podmiotu i rewolucyjnej ideologii, rewolucja odgórna, w której „góra" pozostaje osamotniona, albowiem doły, akceptując abstrakcyjne i dalekosiężne cele rewolucji, w swej masie odrzucają jej cele bezpośrednie 1 konkretne. 65 Reformujące państwo versus reformowane spolr czeństwo, „transformacja", którą odgórnie steruje i/.|. napotykając na narastający opór społeczny, brak w> krystalizowanej siły społecznej, której bieżące interes byłyby zgodne z kierunkiem reform i która stanowihib naturalną bazę polityczną reformatorów - oto kontcksi w którym oczekiwanie nadejścia klasy średniej i prób > przyspieszenia tego wydarzenia wydaje się - nie tylK • neoliberałom - zajęciem racjonalnym. Czy jest nin istotnie? Zanim spróbuję odpowiedzieć na to pytanie przyjrzyjmy się samemu pojęciu klasy średniej. Co to jest klasa średnia? Standardowa odpowiedź na to pytanie brzmi mnii-| więcej tak: jest to klasa zajmująca środkową przestrzeli w zhierarchizowanym społeczeństwie. Od razu jednak widać, że określenie to jest puste, dopóki nie towarzyszy mu eksplikacja zasad hierarchizacji społecznej, tych zaś może być - i faktycznie jest - tyle, ile jest teorii stratyfikacji, a nawet, przy dodatkowych założeniach, zróżnicowania społecznego. Krótko mówiąc, pojęcie klasy średniej jest faktycznie zrelatywizowane do danej teorii. Co więcej jednak, w praktyce pojęcie klasy średniej jest pojęciem historycznym odnoszącym się do współczesnych społeczeństw kapitalistycznych. Można wprawdzie posługiwać się tym terminem w uogólnionym sensie i niektórzy robią to z powodzeniem2, rzecz jednak w tym, że w takim przypadku przenosi się, nie zawsze zasadnie, na uogólnione pojęcie klasy średniej treści wiążące się specyficznie z pojęciem historycznym. 2 Por. np. J. Kurczewski, Polish Middle Class at the Class of the Eighties, „The Polish Sociological Bulletin" no 3/4, 1992. 66 I Kariera pojęcia klasy średniej jest powiązana z wielkim sporem teoretycznoideologicznym zapoczątkowanym przez Manifest komunistyczny Marksa i Engelsa (można podać inną datę; sprawa jest, jak zwykle w takich przypadkach, dosyć umowna). Jak wiadomo stwierdzili oni, że dalszy rozwój kapitalizmu doprowadzi do polaryzacji społeczeństwa kapitalistycznego, tj. do zaniku grup pośrednich pomiędzy burżuazją a proletariatem. Upraszczające założenia co do struktury ówczesnego społeczeństwa kapitalistycznego są tu widoczne, ale nie w tym/rzecz. Przedmiotem sporu stała się przestrzeń społeczna „pomiędzy" burżuazją a proletariatem. W czasach Manifestu komunistycznego (1848) przestrzeń ta zajęta była głównie przez drobną burżuazję i bogatych rzemieślników. Marks i Engels sądzili, że grupy te zanikną, a ich przedstawiciele bądź awansują w górę zasilając burżuazję, bądź ulegną pauperyzacji wzmacniając szeregi proletariatu. Była to prognoza z gruntu chybiona. Nie tylko nie nastąpiła spodziewana polaryzacja, ale - przeciwnie - przestrzeń społeczna między burżuazją a proletariatem zaczęła się zapełniać coraz to nowymi kategoriami nazwanymi później łącznie „nową klasą średnią". Do kategorii tych, a więc do nowej klasy średniej zalicza się m.in. ludzi wolnych zawodów, menedżerów, urzędników wyższej i średniej kategorii, nauczycieli, prawników, wszelkiego rodzaju specjalistów itp. Nie ma potrzeby, w kontekście tego tekstu, zastanawiać się, czy nowa klasa średnia jest w takim samym sensie klasą średnią, co drobna burżuazją. Oczywiście nie jest, ale nie ma to żadnego znaczenia. Nowa klasa średnia jest klasą średnią nie przez swoje podobieństwo do drobnej burżuazji, ale przez swoje miejsce w nowoczesnym kapitalizmie. Role uległy niejako odwróceniu. Znaczenie drobnej burżuazji zmalało i sys- 67 tematycznie maleje. Jeśli jest ona ciągle uważana za znaczącą część nowoczesnej klasy średniej, to ze względów historycznych, a także dlatego, że pod pewnymi względami (np. dochodów, ale już nie np. stylu życia, wykształcenia, roli w produkcji) plasuje się ciągle blisko dynamicznie rozwijającej się i coraz bardziej przesuwającej się w innym kierunku nowej klasy średniej. W jakim mianowicie kierunku przesuwa się nowa klasa średnia? Od czasów Marksa kierunek jest ten sam i coraz wyraźniejszy: knowledge class. Jest to przesunięcie symptomatyczne, pokazuje mianowicie, na czym opiera się rozwój nowoczesnego kapitalizmu. Socjologowie z wyjątkową zgodnością określają klasę średnią jako fundament ładu ekonomicznego, społecznego i politycznego w nowoczesnym kapitalizmie. Jeśli klasa średnia pełni tę rolę rzeczywiście, jeśli rzeczywiście jest rdzeniem nowoczesnego społeczeństwa decydującym o dynamice i kierunku jego rozwoju, to dzieje się tak nie tyle dzięki sklepikarzom i hotelarzom, ile dzięki ogromnej masie coraz lepiej płatnych, coraz lepiej wykształconych i coraz bardziej wydajnych pracowników naukowych, specjalistów różnego rodzaju i innych pracowników najemnych o najwyższych kwalifikacjach, których szeregi w niezwykłym tempie ciągle wzrastają. Wedle najczęściej spotykanych szacunków klasa średnia w najbardziej rozwiniętych społeczeństwach obejmuje przeszło 50% ludności. Z tego zaledwie kilka procent to drobna bu-rżuazja. Ta ostatnia coraz wyraźniej odstaje od reszty klasy średniej zbliżając się pod względem systemu wartości, zachowań politycznych, a także - i to niezwykle ważne - stosunku do reguł nowoczesnego rynku do klas niższych. Krótko mówiąc, jeśli prawdą jest, że nowoczesna klasa średnia jest ostoją rynku i demokracji, to nie jest prawdą, że dzieje się tak 68 za sprawą drobnych posiadaczy. Wyniki wyborów w niektórych krajach (Francja, Niemcy) sugerują, że może być wręcz odwrotnie. Pomijam już dyskusyjne przykłady z odległej przeszłości (Republika Weimarska). Odnotujmy wreszcie i ten fakt, że jakkolwiek się rzeczy mają z drobną burżuazją, nowa klasa średnia jest przede wszystkim produktem kapitalistycznego systemu. Dopiero na tym tle można się zastanawiać nad jej rolą wtórnego wzmacniania systemu. Nowa klasa średnia? „Nowa klasa średnia", na którą czeka Europa Wschodnia, nie jest nową klasą średnią w powyższym sensie. „Nowa" znaczy tu tyle, co „odradzająca się" „klasa średnia" - tyle co „drobni posiadacze". To usprawiedliwia postulat stymulowania rozwoju „klasy średniej", a nawet jej kreowania. Służą temu przede wszystkim programy reprywatyzacji i prywatyzacji. Dosyć popularne jest przekonanie, że program powszechnej prywatyzacji - zarówno w wersji polskiej, jak i czeskiej - stwarza robotnikom niepowtarzalną możliwość zmiany, niemal z dnia na dzień, statusu społecznego, tj. przejścia do „klasy średniej". Rozwój „klasy średniej" traktuje się też często jako cel nadrzędny i w tym kontekście ocenia się takie zjawiska jak spółki nomen-klaturowe. Duże nadzieje wiąże się z żywiołowym rozwojem bazarowego handlu. Istnieje przekonanie, że jest to swoista szkoła biznesu, a także źródło rodzimego kapitału. Tak więc „klasę średnią" pojmuję tu wedle kryteriów z czasów Manifestu komunistycznego. Równocześnie, w rozważaniach wschodnioeuropejskich liberałów mJJ^JHL „klasa średnia" występuje jako społeczny byt sam w sobie, bez kontekstu, który lokowałby ją pomiędzy jakąś klasą „wyższą" i jakąś klasą „niższą"3. Społeczeństwo postkomunistyczne jest w tych koncepcjach postrzegane jako bezkształtne tło, z którego — z różnych jego miejsc — wyłania się „klasa średnia", zalążek nowej struktury i oparcie nowego systemu. Rzecz charakterystyczna, że w Polsce, w której przetrwało prywatne rolnictwo, chłopi (1/4 ludności) nie zajmują żadnego miejsca w rozważaniach o „klasie średniej", chociaż należą do kategorii drobnych właścicieli. Podobnie rzecz ma się z inteligencją, która z innych względów, głównie ze względu na podobieństwo do zachodniej knowledge class, mogłaby być przedmiotem zainteresowania ideologicznych entuzjastów „klasy średniej". Nie jest. Dlaczego? Ideologiczny gestalt switch Odpowiedzi należy szukać w neoliberalnej ideologii. Neoliberalizm odwraca charakterystyczny dla doktryny liberalnej porządek ideologiczny, stawiając na pierwszym miejscu nie zasady indywidualnej wolności i autoregulacji społecznej, lecz model gospodarki kapitalistycznej, który w okresie kształtowania się myśli liberalnej stanowił harmonijne dopełnienie tych zasad. Wracając do swych korzeni pragmatycznych, neoliberalizm z konieczności podcina swe korzenie filozoficzne, rewo- 3 „W obecnym Sejmie przedstawicieli klasy średniej, jest ok. 100..." pisze dziennikarka „Polityki" (E. Szemplińska: Drapieżny plankton, „Polityka", 6 III 1993). Z kontekstu wynika, że autorka policzyła tych wszystkich posłów, którzy uchodzą w Sejmie za wyrazicieli interesu „biznesu" - cokolwiek to znaczy na obecnym etapie reformy. lucyjny kreatywizm i akceptacja silnej, dominującej i w miarę potrzeby agresywnej władzy państwowej są prostym rezultatem tego ideologicznego gestalt switch. W przypadku neoliberalizmu wschodnioeuropejskiego gestalt switch idzie znacznie dalej, a wynika to z nadzwyczajnych okoliczności aplikacji myśli neoliberalnej w tym regionie. Neoliberalna rewolucja w Europie Wschodniej musi być bez porównania głębsza niż dokonana przez Margaret Thatcher korekta kapitalizmu w Anglii. Jest faktycznie całkiem innym przedsięwzięciem. Chodzi w niej nie tyle o ożywienie starych korzeni i usunięcie niezdrowych narośli, ile o zaplantowanie nowego drzewka na niepewnym terenie. To poczucie budowy kapitalistycznej gospodarki i nowoczesnego, liberalnodemokratycznego społeczeństwa od podstaw, jest jednym z najważniejszych wyznaczników myśli neoliberalnej w postkomunistycznej Europie Wschodniej. Pozwala to lepiej zrozumieć, dlaczego właśnie „nowa klasa średnia" jest dla wschodnioeuropejskich liberałów kluczem do przyszłości i dlaczego utożsamia się ją z kategorią nowych właścicieli, nowych przedsiębiorców, nowych „kapitalistów". Nowa klasa średnia nie jest warstwą nowego społeczeństwa umiejscowioną pomiędzy jakimiś innymi jego warstwami, ona jest nowym społeczeństwem tout court, wyłaniającym się ze społecznej masy upadłościowej przeszłości - wszelkiej przeszłości i tej komunistycznej i tej przedkomu-nistycznej. I dlatego w tej wizji ani chłopi - choćby najbogatsza ich część - ani inteligencja nie mają swego miejsca w klasie średniej, ani się zbiorowo do niej nie zbliżają, mogą być co najwyżej terenem indywidualnej rekrutacji. 70 71 Upadek inteligencji Stąd między innymi obojętność neoliberalnych reformatorów wobec procesów gwałtownej dezintegracji i upadku inteligencji. Procesy te objęły całą Europę Wschodnią, chociaż różne kraje z różnym natężeniem. Najłagodniej proces ten przebiega na Węgrzech, a to ze względu na możliwości, jakie stwarzał goulash communism dla rozwoju nowoczesnej knowledge class. Najostrzej procesy te przebiegają w Polsce, w której tradycyjna wschodnioeuropejska inteligencja jest przedmiotem prawdziwie szokowej terapii dostosowawczej. W rezultacie tej terapii niektóre zawody inteligenckie zanikają w tempie, który trudno sobie było parę lat temu wyobrazić. Tak np. polska nauka i szkolnictwo wyższe, dziedziny, które do niedawna reprezentowały średni poziom europejski, obecnie istnieją już tylko w postaci spaupery-zowanych i zmarginalizowanych instytucji porzucanych przez najlepszą kadrę - zarówno naukową, jak i administracyjną. Część nauczycieli akademickich wyjeżdża za granicę, część zmienia zawód, większość podejmuje dodatkowe, najczęściej nieakademickie, zajęcia tracąc w szybkim tempie swoje akademickie kwalifikacje. Na wielu wydziałach brak już praktycznie nauczycieli przed czterdziestką: ci, którzy byli - odeszli, młodsi - nie podjęli pracy akademickiej. Rozwój nauki i kształcenia uniwersyteckiego ma swoją logikę. Z samych przesłanek demograficznych wynika, że upadek tych dziedzin w Polsce jest już przesądzony. Można przewidywać, że za kilka lat - zakładając, że w tym czasie nastąpi w kraju ożywienie gospodarcze - rozpocznie się masowy exodus bogatej części młodych Polaków na uniwersytety zachodniej Europy i Ameryki Północnej. Do tego czasu poziom uniwersytetów krajowych obniży się dramatycznie, 72 a fakt ten będzie miał swoje odbicie w wartości polskich dyplomów. Rozwój małych prywatnych uczelni, który już się rozpoczął, będzie przez wiele lat zjawiskiem marginesowym, związanym z kształceniem w zakresie specjalności typowo rynkowych. Na te uboczne procesy reformy trzeba było zwrócić uwagę w kontekście tego tekstu z dwu względów. Po pierwsze, mamy tu do czynienia z gwałtownym zanikiem tej części inteligencji polskiej, do której zachodnie pojęcie knowledge class pasuje stosunkowo dobrze. Po drugie, jest to ta część, dzięki której następuje społeczna reprodukcja całej inteligencji. Upadek inteligencji akademickiej pociągnie więc za sobą ważne zmiany strukturalne na znacznie większą skalę. Długookresowe konsekwencje ekonomiczne załamania się systemu wyższej edukacji to oczywiście oddzielna sprawa. Demontaż komunizmu i demontaż historii W tym miejscu trzeba zasygnalizować pewien problem generalny. Reformy wschodnioeuropejskie widzi się z reguły jako „demontaż komunizmu" i „powrót do Europy". Jest to tymczasem również - zamierzony czy nie - demontaż przedkomunistycznej historii społecznej regionu. Po pierwsze dlatego, że w wymiarze społecznym i ekonomicznym te dwie historie nakładają się na siebie. Dziedzictwo komunizmu można łatwo oddzielić od jego historycznego kontekstu tylko w teoretycznej analizie. Po drugie dlatego, że „powrót do Europy" jest piękną ideologiczną przenośnią fałszującą istotę rzeczy. W istocie chodzi o kolejny skok modernizacyjny w odwiecznej pogoni Europy Wschodniej za Europą Zachodnią. Każda poprzednia próba wschodnioeuropejskiej modernizacji - od wielkiej „westernizacji" Pio- 71 tra I po socjalistyczny eksperyment - pociągała za sobą rewolucyjną destrukcję części tkanki społecznej. Tak się dzieje i tym razem. Reforma godzi - z konieczności - w instytucje i interesy grupowe ukształtowane w okresie „realnego socjalizmu"4. Godzi ona jednak również w instytucje i interesy grupowe sięgające znacznie głębiej w historię kraju. Ubocznym efektem reformy jest usuwanie podstaw egzystencji wielkich grup społecznych ukształtowanych przez specyficzny wschodnioeuropejski kontekst historyczny. Obecna sytuacja polskiej inteligencji to jeden przykład. Na sytuację tę można patrzeć jak na dramat upadającej klasy i dramat społeczeństwa, które poniesie cenę odbudowy warstw wykształconych. Można jednak postrzegać tę sytuację jako nieunikniony proces dostosowawczy, w rezultacie którego anachroniczna, nadmiernie rozbudowana i mało wydajna wschodnioeuropejska elita wykształcenia przekształci się w nowoczesną knowledge class lub przynajmniej zalążek takowej. Warto w tym momencie zauważyć, że „realny socjalizm", jakkolwiek represyjny w stosunku do tradycyjnej polskiej inteligencji, stworzył warunki, dzięki kultowi wykształcenia i miękkiemu finansowaniu, w których klasa ta mogła zachować swój szczególny elitarny charakter mimo następujących wokół zmian cywilizacyjnych. Przykładem ciekawszym, bo bardziej przejrzystym, jest sytuacja klasy chłopskiej w Polsce. Racje ideologiczne „realnego socjalizmu" skazywały tę klasę na zagładę (na przemianę w socjalistyczny proletariat wiejski), racje ekonomiczne chroniły ją przed tym losem. W rezultacie polska klasa chłopska przetrwała, została jednak zmu- 4 Por. B. Mokrzycki, Dziedzictwo realnego socjalizmu, interesy grupowe i poszukiwanie nowej utopii, „Kultura i Społeczeństwo" nr 1, 1991 oraz w niniejszym zbiorze s. 19-38. 74 szona do wejścia w system gospodarki planowej jako najbardziej eksploatowana jego część. Administracyjne ograniczenia w obrocie ziemią i dziedziczeniu własności rolnej, administracyjnie ustalane i niekorzystne dla chłopów ceny na produkty rolne i środki produkcji, państwowy monopol w całym ekonomicznym otoczeniu rolnictwa, korupcja i samowola lokalnych władz - wszystko to stwarzało warunki, w których nie tylko ekonomiczny, ale zgoła cywilizacyjny rozwój klasy chłopskiej został zamrożony na poziomie, który faktycznie odpowiadał wsi zachodnioeuropejskiej na przełomie wieku XIX i XX. Upadek gospodarki planowej ujawnił fakt na pierwszy rzut oka zaskakujący: represyjny socjalizm stanowił niszę, poza którą polska klasa chłopska nie ma szans na przetrwanie. W tym przypadku jest to dramat w wymiarze nie tylko klasowym, ale również indywidualnym. W przeciwieństwie do zawodowo mobilnej inteligencji akademickiej, chłopi, ze względu na niskie wykształcenie i znikomą ruchliwość przestrzenną (mieszkanie), mają bardzo ograniczone możliwości zmiany zajęcia. W tych kategoriach, jak sądzę, a nie w kategoriach rzekomej moralnej i intelektualnej wyższości środowisk akademickich (zrozumienie konieczności bolesnej reformy) należy tłumaczyć uderzającą różnicę w reakcji tych dwu grup na grupową degradację. Pracownicy instytucji akademickich stosują na ogół indywidualne strategie ucieczki przed skutkami upadku tychże instytucji. Nie dysponujący takimi możliwościami chłopi uciekają się do zbiorowych nacisków, niekiedy repulsywnych w treści i formie. Ekonomiści są na ogół zgodni, że w obecnych polskich warunkach presja ta przedłuży jedynie agonię tradycyjnej gospodarki chłopskiej. 75 „Nowa klasa średnia" w świetle faktów Wróćmy do wschodnioeuropejskiej koncepcji nowej klasy średniej jako zalążka nowego społeczeństwa. Ideologiczny sens tej koncepcji jest jasny: „nowa klasa średnia" jest klasą średnią nie ze względu na miejsce w istniejącej strukturze istniejącego społeczeństwa, lecz ze względu na rolę, jaką ma spełnić w kreowaniu nowego społeczeństwa. W tym ideologicznym kontekście nie ma co pytać, ze względu na jakie swoje atrybuty „nowa klasa średnia" jest klasą średnią, czy w ogóle jest klasą, trzeba natomiast zapytać, dzięki jakim swoim atrybutom „nowa klasa średnia" ma spełnić rolę wiodącej siły społecznej w prorynkowych i pro-demokratycznych przeobrażeniach. Pozostańmy przy polskim przykładzie. Sektor prywatny w Polsce rozwija się bardzo dynamicznie. W latach 1989-1992 udział sektora prywatnego w globalnym zatrudnieniu wzrósł z 12% do 56,6%, w globalnej produkcji - z 7,4% do 45,3%. Dane te nie obejmują gospodarki czarnej i szarej, których udział w przychodach niektórzy szacują na 20%. Nie ma jednak wiarygodnych danych, które pozwalałyby na oszacowanie liczebności „nowej klasy średniej" (pomijając już trudności definicyjne) i jej wewnętrznej struktury5. W połowie 1992 roku było w Polsce zarejestrowanych ponad półtora miliona zakładów prowadzonych przez osoby fizyczne. Nie wiadomo jednak, ile z tego to zakłady fikcyjne, ile 5 Próbę szczegółowego oszacowania liczebności i składu „rodzącej się klasy średniej" zawiera tekst Zdzisława Zagórskiego „Rodząca się klasa średnia w Polsce" (maszynopis). Zagórski szacuje liczebność tej klasy - pojmowanej jako klasa drobnych posiadaczy (bez rolników) -na 8% ludności wedle stanu z końca września 1991 roku. Szacunki te oparte są jednak na tak ryzykownych założeniach metodologicznych, że szczegółowe przytaczanie ich bez dłuższej polemiki mija się z celem. 76 zaś - z drugiej strony - było efektywnych zakładów nie rejestrowanych. Trzeba też pamiętać o niezwykle małej stabilności w tym sektorze. Istnieje bardzo liczna grupa pogranicza sektorowego, która z dużą łatwością i wielokrotnie przechodzi granicę pomiędzy kategorią „właściciel" a kategorią „pracownik najemny" lub „bezrobotny" (w takim przypadku w grę wchodzi często fikcyjne bezrobocie). Wszelkie materiały socjologiczne zdają się potwierdzać potoczne przypuszczenie o ogromnym zróżnicowaniu „nowej klasy średniej". Tak np. według danych CBOS średni dochód na jedną osobę w gospodarstwach domowych przedsiębiorców prywatnych wynosił pod koniec I kwartału 1992 roku 2318 tys. zł. Grupa ta zdystansowała pozostałe kategorie zawodowe (grupa następna, „kadra kierownicza i inteligencja": 1469 tys. zł) okazało się jednak, że zróżnicowanie wewnętrzne tej kategorii jest niezwykle wysokie (V% = 298%)6. Społeczna genealogia „nowej klasy średniej" nie jest znana. Wiadomo, że występują tu reprezentanci wszystkich klas i warstw z czasów „realnego socjalizmu" - od chłopów do intelektualistów - nie wiadomo, w jakiej proporcji. Z różnych względów trzy grupy w składzie „nowej klasy średniej" zasługują na szczególną uwagę: „inicjatywa prywatna" z czasów socjalistycznych, socjalistyczna, solidarnościowa i postsolidarnościowa „nomenklatura" oraz „zdeklasowana" inteligencja. Kilka słów o każdej z nich. „Inicjatywa prywatna". Wbrew popularnym wyobrażeniom, które kazały w „inicjatywie prywatnej" widzieć trojańskiego konia kapitalizmu w socjalistycznej twierdzy, sektor ten był integralną częścią socjalistycznej gospodarki - podobnie jak Huta im. Lenina czy PGR-y. CBOS, raport „Pieniądze na co dzień", sierpień 1992. 77 Już pierwsze tygodnie reformy ujawniły całkowitą zależność tego sektora od centralnej dystrybucji dóbr, a zwłaszcza jego symbiotyczne związki z państwowym przemysłem i handlem. Mechanizmy rynkowe - na tyle, na ile zostały one faktycznie uruchomione przez reformę - okazały się dla tego sektora zabójcze raczej niż uzdrowieńcze. Najlepiej widać to na przykładzie ekonomicznego kataklizmu, jaki dotknął właścicieli dużych szklarni. Nie jest również prawdą, że socjalistyczna „inicjatywa prywatna" stanowiła teren, na którym rozwijał się duch kapitalizmu w Weberowskim sensie. Był to raczej teren kształtowania się mentalności i umiejętności charakterystycznych dla drobnego podziemia gospodarczego i gospodarki „szarej strefy". Ostatnie dwa lata pokazały, że cechy te nie znikają w nowych warunkach. Dawna „inicjatywa prywatna" nie stała się trzonem, wokół którego rozbudowuje się „nowa klasa średnia". Proces „pozytywnej dezintegracji" pod wpływem szoku „transformacyjnego" dotknął ją w nie mniejszym stopniu niż inne grupy zawodowe. Tylko część tego środowiska potrafiła dostosować się do nowych warunków i włączyć się w heterogeniczny nurt zasilający „nową klasę średnią". „Nomenklatura". Innym ważnym składnikiem tego nurtu stały się nieliczne, ale niezwykle skuteczne w akumulacji kapitału grupy z otoczki aparatu władzy - komunistycznej, solidarnościowej i postsolidarnościowej, czyli tzw. popularnie „stara i nowa nomenklatura" i jej klientela. Szybkość i niezwykła skuteczność działania tych grup wiąże się z umiejętnością wykorzystywania luk prawnych, powiązaniem z aparatem władzy lokalnej i centralnej oraz korupcją. Środowisko to przechodzi miękko, na dużej społecznej przestrzeni, w elitę władzy, tworząc z nią coś, co 78 można by określić jako postkomunistyczną klasę wyższą. Z socjologicznego punktu widzenia grupy te mają mało cech wspólnych z dawną „inicjatywą prywatną", nie przypominają też żadnego z ważniejszych segmentów zachodniej klasy średniej. Grupy te są aktywne na scenie politycznej, prezentując się chętnie jako reprezentacja „klasy średniej". Duża operatywność tych grup, instrumentalne traktowanie polityki i dobra znajomość realiów postkomunistycznej gospodarki na styku sektora publicznego z prywatnym daje tym grupom wyjątkowo dobrą pozycję w toczącej się walce o przydział majątku narodowego. Jest to prawdopodobnie polska klasa wyższa in statu nascendi. „Zdeklasowana" inteligencja. Ze względu na wykształcenie, ruchliwość zawodową, kontakty międzynarodowe i umiejętność dostosowania się do nowych warunków - ten nurt „nowej klasy średniej" ma największe szansę stworzenia zalążka przyszłej klasy średniej w sensie zachodnim. Dalsza nieuchronna degradacja tradycyjnych środowisk inteligenckich przyspieszy i tak już intensywny proces zasilania przez te środowiska prywatnego sektora ludźmi o najwyższych - w skali kraju - kwalifikacjach ogólnych7. Wobec upadku publicznego szkolnictwa, nauki, kultury, służby zdrowia itp. jest tylko sprawą czasu masowy rozwój małych, prywatnych placówek usługowych w tych dziedzinach. Placówki te nie będą w stanie wyręczyć państwa w rozwoju np. nauki czy oświaty, przeciągną jednak na swoją stronę resztki zdolnej kadry. 7 Por. H. Domański, Społeczeństwa klasy średniej, Wydawnictwo IFiS PAN, Warszawa 1994. N Klasa czy ideologiczny artefakt? "f Jak widać, zmierzam tu do tezy o heterogeniczności „nowej klasy średniej". Rzecz bowiem nie sprowadza się do społecznej genealogii. Zróżnicowana genealogia ma swoją kontynuację w postaci różnic w wykształceniu, ruchliwości zawodowej, powiązań środowiskowych, możliwości mobilizacji do obrony grupowych interesów. W warunkach polskich dają o sobie również znać różnice kulturowe, które tworzą społeczną przepaść pomiędzy np. niewykształconym właścicielem sklepu a byłym profesorem uniwersytetu, nawet jeśli ten drugi jest również właścicielem sklepu, chociaż faktycznie bywa raczej współudziałowcem firmy consultingowej. Oczywiście, największe nawet zróżnicowanie „nowej klasy średniej" nie wyklucza tezy, że mamy tu do czynienia z klasą społeczną in statu nascendi. Badania socjologiczne i sondaże opinii publicznej nakazują jednak ostrożność w tej sprawie. W kilku zaledwie wymiarach „nowa klasa średnia" ma jakiś własny profil. Jest to dochód (z zastrzeżeniem, o którym wyżej), stosunek do reformy ekonomicznej w ogólności i syndrom postaw, który można by określić jako optymizm życiowy. W wymiarach innych nowa „klasa" przedstawia się jak kategoria statystyczna, której sens teoretyczny jest sprawą otwartą. Nie ma też podstaw do przypisywania tej „klasie" szczególnego upodobania do liberalnych wyborów ideologicznych. W badaniach sondażowych w odpowiedzi na pytania o stosunek do demokracji, prywatyzacji, bezrobocia, opiekuńczych zadań państwa itp. - prywatni przedsiębiorcy lokują się (na czymś, co można by uznać za skalę liberalizmu) powyżej średniej, ale zawsze poniżej inteligencji. Spośród cech, które systematycznie, we wszystkich niemal badaniach i sondażach, korelują się 80 pozytywnie z poparciem dla liberalnych reform na pierwszym miejscu znajdują się wykształcenie wyższe, na drugim młody wiek, na trzecim zamieszkiwanie w dużym mieście8. Wykształcenie jest w Polsce bezkonkurencyjnie najważniejszym korelatem preferencji i wyborów ideologicznych. Odnosi się to przede wszystkim do szeroko rozumianego liberalizmu, a zwłaszcza do tej jego zopera-cjonalizowanej wersji, która leży u podstaw polskiej reformy9. Inteligencja a klasa średnia Dochodzimy tym sposobem do paradoksalnej konkluzji. Wschodnioeuropejska „nowa klasa średnia" jest - jak dotychczas - bardziej ideologicznym artefaktem niż rzeczywistością. Oczekiwanie silnego społecznego wsparcia dla reformy (rynku i demokracji) z tej strony opiera się na słabych przesłankach doktrynalnych i jest na razie dosyć iluzoryczne. Rzeczywiste wsparcie społeczne przychodzi z całkiem innej strony, ze strony upadającej, tradycyjnej inteligencji, która, w świetle tychże przesłanek doktrynalnych, powinna wykazywać całkiem inną orientację ideologiczną. Różnie można tę paradoksalną sytuację tłumaczyć. Tłumaczenie w kategoriach intelektualnych i moralnych zalet inteligencji, nagminnie sugerowane przez prasę porównującą cierpliwość inteligencji z agresywną rosz-czeniowością innych grup, jest w socjologii z góry po- 8 Por. zwłaszcza raporty CBOS i Demoskop. Por. też L. Kolars-ka-Bobińska, „Social Interests and Their Political Representation Poland during Transition" (material powielony). 9 Por. J. Jerschina, J. Górniak, „Social Consciousness and Transformation of Post Communism in Poland", maszynopis 1992. Kl dejrzane o naiwność. Związek ideologii z interesem jest jedną z najbardziej niezawodnych zasad wszelkiego ładu społecznego. Rozwój wypadków w Polsce od momentu wprowadzenia w życie Planu Balcerowicza (1 stycznia 1990 roku) potwierdza tę prawdę z laboratoryjną dokładnością. Można było z góry przewidzieć, że w momencie, w którym mikroekonomiczne konsekwencje makroekonomicznych decyzji dotrą do politycznej bazy „Solidarności" nastąpi przyspieszona ideologiczna reedukacja tej bazy10, a sama „Solidarność" zachowując antysocjalistyczne sztandary dokona zwrotu ideologicznego o blisko 180°. Taki sam mniej więcej zwrot ideologiczny zajął chłopom znacznie mniej czasu i ideologicznego wysiłku, co się tłumaczy bezprecedensową brutalnością, z jaką nowe zasady ekonomiczne uderzyły w ich żywotne interesy grupowe i brakiem jakiejkolwiek osłony politycznej. Casus inteligencji powraca w tych rozważaniach o „nowej klasie średniej" nie przez przypadek. Wydaje się, że neoliberalni poszukiwacze klasy średniej w Europie Środkowej nadmiernie zawęzili teren swojej obserwacji. Ich myślenie zdaje się opierać na milczącym założeniu, że odrzucając „trzecią drogę" i wybierając drogę „pierwszą", kapitalistyczną, Europa Środkowa z konieczności dokonuje logicznej rekonstrukcji kapitalistycznego cyklu rozwojowego. Przy tym założeniu rozrastająca się grupa właścicieli uzyskuje niejako ex defini-tione status klasy. Przy tym założeniu jest też oczywiste, że to ta właśnie „klasa" jest wiodącą siłą społeczną w procesie kształtowania się, umacniania i rozwoju stosunków kapitalistycznych i demokratycznych instytucji. Przy tym założeniu knowledge class jest mało istotna: 10 Por. E. Mokrzycki, referat na VII Zjeździe Socjologii Polskiej, Toruń 1990. 82 zgodnie z logiką rozwoju kapitalizmu, jej zadanie i miejsce w społecznej strukturze pojawi się w innym kontekście, w kontekście nowoczesnego, rozwiniętego kapitalizmu. Rzecz w tym, że Europa Środkowa nie ma możliwości wyboru historycznego kontekstu, a więc nie ma również możliwości dochodzenia do nowoczesnego kapitalizmu zgodnie z logiką jego historycznego rozwoju. Kontekst jest dany i jest to kontekst dnia dzisiejszego. W nim drobny właściciel jest kategorią drugoplanową. Na plan pierwszy wysuwa się natomiast nowa klasa średnia w zachodnim sensie tego słowa, w której główną rolę zaczyna obecnie odgrywać knowledge class. Reformy liberalne w Europie Środkowej na tyle, na ile są skuteczne, wpisują się w ten właśnie współczesny kontekst. I odwrotnie, skuteczność tych reform jest wyraźnie zależna od ich zbieżności z tendencjami kapitalizmu współczesnego. Inteligencja Europy Środkowej dobrze, jak się wydaje, te tendencje odczytuje. I tu jest klucz do zrozumienia jej cierpliwości wobec gwałtownej ekonomicznej i społecznej degradacji oraz jej politycznego poparcia nie tylko dla reformy w ogólności, ale również dla konkretnych programów, takich jak programy prywatyzacji, które pociągają za sobą niekorzystne dla tradycyjnych zawodów inteligenckich zmiany na rynku pracy. Niewątpliwie ideologia, wiedza i zaangażowanie społeczne mają swój udział w kształtowaniu stosunku inteligencji do reformy. Można mieć jednak wątpliwości, czy stosunek ten byłby taki sam, gdyby nie fakt, że w wymiarze indywidualnym wykształcenie, potencjalna ruchliwość zawodowa i umiejętność dostosowywania się do nowych warunków stwarza inteligencji w nowym systemie bardzo dobrą pozycję wyjściową. To właśnie powoduje, że tradycyjne zawody inteligen- 83 ckie, w przeciwieństwie do robotniczych czy chłopskich, są - by użyć terminu Thomasa Hellera - przestrzenią społeczną niebronioną {undefended social space). Łatwo się domyślać, do czego w tym punkcie zmierzam. To właśnie głównie z tej niebronionej przestrzeni społecznej będą się rekrutować przedstawiciele przyszłej klasy średniej - jeśli oczywiście cały manewr „transformacji" będzie przebiegał jako tako pomyślnie. Ten ruch transformacji klasy w klasę już się rozpoczął i jest on dla bezpośrednio zainteresowanych czytelny. Wnioski Ścisły związek pomiędzy liberalną reformą ekonomiczną a powstaniem klasy średniej istnieje niewątpliwie. To, co jest wielce wątpliwe, to wyobrażenia wschodnioeuropejskich liberałów na temat tego związku, które to wyobrażenia weszły w obieg potocznego myślenia w tym rejonie. Po pierwsze, myślenie o klasie średniej dziś - obojętnie gdzie - w kategoriach z czasów Wiosny Ludów jest anachronizmem. Tak rozumiana klasa średnia (,,stara klasa średnia" - jak to się niekiedy powiada) straciła swoje znaczenie wraz z rozwojem nowoczesnego kapitalizmu i jest mało prawdopodobne, że odzyska je za sprawą wschodnioeuropejskiej rewolucji - nawet jeśli rewolucja ta doprowadzi nas na „jedno wielkie »Połu-dnie«" (one immense »South«) zamiast do „Europy", jak się obawia Adam Przeworski11. Po drugie, nieporozumieniem, polegającym na pomieszaniu korelatu z przyczyną, jest pomysł promowania klasy średniej i stymulowania jej rozwoju w celu 11 A. Przeworski, Eastern Europe: The Most Significant Event in Our Life Time!, „Sisyphus" vol. VII, 1991, s. 17. 84 wsparcia rynkowej reformy. Klasa średnia - w każdym z jej znaczeń, nawet jako petit bourgeoisie - jest tyleż twórcą rynku, co jego tworem. Po trzecie, samą ideę kreowania klasy można pojąć tylko w ramach paradygmatu, który u nas do niedawna był obowiązkowy. Tymczasem idea ta przewija się jako poważny element naszego myślenia teoretycznego, praktycznego, a nawet etycznego - od dyskusji nad spółkami nomenklaturowymi po Program Powszechnej Prywatyzacji. „Być może rewolucje kształtują się pod wpływem systemów, przeciwko którym są wymierzone" zauważa trafnie Przeworski12. Socjologia wiedzy tłumaczy nawet dlaczego tak jest. Po czwarte, „klasa" posiadaczy w Europie Środkowej (pomijając już np. kraje byłego ZSRR) nie wykazuje socjologicznych cech klasy, a tym bardziej klasy zdolnej do oddolnego wsparcia reformy. Jest to „klasa" pozbawiona więzi wewnętrznej, kontaktów zewnętrznych, ideologicznej platformy i politycznej reprezentacji (jeśli nie liczyć wielu partii, które występują „w imieniu" tej kategorii). „Klasa ta nie potrafi artykułować swoich interesów i nie wykazuje szczególnych preferencji dla liberalnych wartości"13. Po piąte, przesłanki teoretyczne, doświadczenia innych krajów i dane empiryczne z Europy Środkowej każą kierować uwagę w inną stronę, a ściślej mówiąc inaczej porządkować społeczne pole obserwacji. W środku tego pola tak czy inaczej pozostaną ludzie wykształceni - obojętnie czy Europa Środkowa znajdzie się 12 Ibidem, s. 14. 13 Z sondaży wynika, że najwięcej zwolenników rządów „silnej ręki" jest wśród gospodyń domowych, prywatnych przedsiębiorców, chłopów i robotników niewykwalifikowanych - w tej kolejności - najmniej wśród inteligencji. Por. np. sondaż Pracowni Badań Społecznych z lipca 1992 roku. w końcu w „Europie" czy na „Południu", czy będzie tu kapitalizm bogaty czy biedny, chociaż w każdym z tych krańcowych przypadków rola ludzi wykształconych byłaby różna i prowadziłaby do różnych konsekwencji w zakresie struktury społecznej. Krzysztof Zagórski twierdzi, że „socjologiczne znaczenie nowej klasy średniej w najbardziej rozwiniętych, postindustrialnych i ponowoczesnych społeczeństwach (jeśli te drugie w ogóle istnieją) zbliża się do tradycyjnej wschodnioeuropejskiej definicji inteligencji"14. W wymiarze makrosocjologicznym podobieństwo jest iluzoryczne, dopiero kontekst społeczny przesądza o tym, czym faktycznie była i ciągle jest inteligencja w Europie Wschodniej z jednej strony i nowa klasa średnia w krajach zachodnich, z drugiej. W wymiarze mikrosocjologi-cznym podobieństwo jest jednak istotnie uderzające, zwłaszcza gdy porównamy inteligencję z knowledge class15. Z tego nie wynika, że (zakładając optymistyczny, „europejski" scenariusz) inteligencja - produkt wschodnioeuropejskiego zacofania - może objąć niejako miejsce i rolę nowej klasy średniej, jak to zdaje się sugerować Henryk Domański16. Wynika z tego natomiast, że w procesie ogromnych makrostrukturalnych zmian, które już się w Europie Centralnej zaczęły, a które się nasilą (zakładając scenariusz „europejski"), nieunikniony kryzys anachronicznej inteligencji i nieunikniony rozwój nowoczesnej klasy średniej, wraz z knowledge class, uruchomią potężne, mikrosocjologiczne mechanizmy adaptacyjne prowadzące do transformacji klasy w klasę. 14 K. Zagórski, Comments on Social Structure and Politics, „Sisyphus" vol. VII, 1991, s. 75. 15 Por. J. Kurczewska, The Polish Inteligentsia. Retiring from the Stage, „The Polish Sociological Bulletin" no 2, 1992. 16 H. Domański, Structural Constraints on the Formation of the Middle Class, „Sisyphus" vol. VII, 1991. Od protokapitalizmu do posocjalizmu: makro strukturalny wymiar dwukrotnej zmiany ustroju Socjalizm: rewolucyjne i organiczne zmiany struktury społecznej Przemiany struktury społecznej Polski Ludowej1 trzeba podzielić na dwa rodzaje: rewolucyjne i organiczne. Pierwsze są dobrze opisane przez historyków i socjologów. Drugie można śledzić w socjologicznych analizach zróżnicowania i ruchliwości społecznej z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych2, wymagają jednak dalszej pogłębionej refleksji teoretycznej. 1 Terminu „struktura społeczna" używam w sensie węższym na określenie układu grup wyodrębnionych ze względu na położenie społeczne jednostek. Niektórzy, np. Włodzimierz Wesołowski, mówią w takim przypadku o strukturze klasowo-warstwowej. Mówiąc o Polsce Ludowej mam na myśli okres 1944-1989. W dalszym toku będę używał na określenie tego okresu skrótu PRL, chociaż nazwę Polska Rzeczpospolita Ludowa wprowadzono oficjalnie dopiero w 1952 roku. 2 W grę wchodzi niezwykle długa lista publikacji bardzo wielu autorów, takich jak Włodzimierz Wesołowski, Kazimierz M. Słom- 87 Przemiany rewolucyjne obejmują konsekwencje rewolucyjnych działań „władzy ludowej", która kierując się względami doktrynalnymi (minimalizacja nierówności społecznych) bądź politycznymi (walka z „wrogiem klasowym") dokonała, głównie w latach 1944-1955, daleko idącej przebudowy układu stosunków między grupowych. Skuteczność restrukturyzacyjnych działań władzy ludowej spotęgowały straty wojenne, zwłaszcza w kręgach inteligencji, oraz powojenne zmiany terytorialne i migracje. W konsekwencji społeczeństwo Polski wchodziło w epokę poststalinowskiej „małej stabilizacji" gruntownie odmienione w porównaniu z okresem przedwojennym. W szczególności przemiany rewolucyjne 1944-1955 polegały na: - likwidacji ziemiaństwa i burżuazji; - społecznej degradacji i politycznej marginalizacji inteligencji; - pospiesznym masowym awansie społecznym, w rezultacie którego ukształtowała się - głównie w oparciu o emigrację ze wsi - nowa „inteligencja ludowa" i nowa klasa robotnicza, tworząca społeczną bazę pospiesznej industrializacji. Przemiany organiczne dokonywały się znacznie wolniej, jako pochodna rozwoju gospodarki planowej. Istotę zmian rewolucyjnych stanowiła szybka i radykalna korekta skumulowanych efektów działania tradycyjnych mechanizmów różnicowania społecznego. W ciągu kilku lat dorobek pokoleń (nie tylko materialny, rzecz jasna), gromadzony wedle względnie trwałych czyński, Henryk Domański, Bogdan Mach, Michał Pohoski, Krzysztof Zagórski, Andrzej Rychard, Jolanta Kulpińska, Władysław Adam-ski, Antonina Ostrowska, Anita Kobus-Wojciechowska, Wojciech Zoborowski, Krystyna Janicka, Maria Jarosińska, Danuta Dobrowol-ska, Zbigniew Sufin, Leszek Gilejko, Lidia Beskid, Ireneusz Białecki. i czytelnych reguł ładu społecznego, uległ przetasowaniu. Istotę zmian organicznych natomiast stanowiło uruchomienie nowych, zapośredniczonych przez centralne planowanie, mechanizmów różnicowania społecznego, które z biegiem czasu, w miarę umacniania się nowego ustroju, zepchnęły na margines życia społecznego mechanizmy tradycyjne, cechujące protokapitalistyczne stosunki Polski przedwojennej. Z jednej strony, następowała erozja związków pomiędzy zamożnością i pozycją społeczną jednostki a jej rynkowymi atutami, takimi jak wykształcenie czy przedsiębiorczość. W tym względzie socjalizm działał egalita-ryzująco. Z drugiej - polityka gospodarcza państwa otwierała nowe drogi awansu, a więc i nowe płaszczyzny różnicowania społecznego. Tym sposobem państwo wkraczało na tereny zdominowane przez mechanizm rynkowy i likwidowało istniejącą już w Polsce przedwojennej, aczkolwiek bardzo ułomną w porównaniu z Zachodem, autonomię procesów ekonomicznych i makrospołecznych. To nie znaczy, że cnoty rynkowe zatracały całkowicie swą skuteczność. Pracowitość np. stała się przedmiotem propagandowej gloryfikacji (ruch „przodowników pracy"), wykształcenie zaś zyskało rangę oficjalnego kryterium awansu zawodowego, co znalazło swój wyraz m.in. w obligatoryjnych dla niektórych zawodów dodatkach finansowych za stopnie naukowe, znajomość języka obcego itp. Rzecz w tym, że poza światem przestępczym i szarą strefą o notowaniach walorów ongiś rynkowych decydował centralny planista, który kierując sie wytycznymi aktualnej polityki społeczno-gospodarczej państwa podejmował strategiczne decyzje gospodarcze skutkujące lawiną działań dystrybucyjnych sprzecznych z logiką rynku. Tylko w tych kategoriach można wytłumaczyć socjologiczną anomalię znaną jako rozbieżność czynników 8V statusu w socjalizmie3. Powstała ona w konsekwencji faktycznego spadku znaczenia wykształcenia w walce o dobre miejsce na skali dochodów, co miało swoje odroczone konsekwencje na skali prestiżu. Ten bezprecedensowy we współczesnym świecie proces deprecjacji wykształcenia dokonywał się w okresie realizacji gigantycznego projektu modernizacyjnego, w kraju, który w rezultacie wojny i powojennej emigracji stracił ponad 1/3 kadr inteligenckich4. Trudno o lepszy wskaźnik zablokowania mechanizmu rynkowego, a także skuteczności decyzji centralnego planisty w warunkach realnego socjalizmu. Socjalistyczny mechanizm ;> różnicowania społecznego Blokada rynku i wszechobecna potęga państwa - to dwubiegunowa podstawa socjalistycznego mechanizmu 3 Empiryczny opis i analityczną interpretację samego fenomenu rozbieżności czynników statusu znaleźć można w licznych pracach Włodzimierza Wesołowskiego, a w tym w jego Classes, Strata and Power. Routledge and Kegan Paul, London 1979. Wesołowski trzyma się faktów i unika wyciągania zbyt daleko idących wniosków teoretycznych czy ideologicznych z faktu występowania rozbieżności czynników statusu w PRL. David Miller traktuje jednak ustalenia Wesołowskiego jako argument na rzecz idei „kompleksowej równości" {complex equality), zastrzegając się co prawda, że nie chce przez to bronić polskiego socjalizmu jako wzoru kompleksowej równości. Por. D. Miller, Complex Equality, w: D. Miller i M. Waltzer (eds.), Pluralism, Justice and Equality. Oxford University Press, Oxford 1955. Traktowanie rozbieżności czynników statusu w PRL jako socjologicznej anomalii ma, oczywiście, dokładnie przeciwną wymowę, chociaż skądinąd bywają anomalie pozytywne i chociaż można wyobrazić sobie społeczeństwo, w którym rozbieżność czynników statusu jest stanem normalnym. 4 Bolesław Olszewicz szacuje wojenne straty polskiej inteligencji na 35%. Por. tegoż Listastrat kultury polskiej, Warszawa 1947. Podaję 90 różnicowania społecznego. Socjalizm nie zrównał obywateli - ani w dochodach, ani na skali prestiżu, ani w punkcie życiowego startu, zmienił natomiast źródło nierówności. Blokując mechanizm rynkowy wprowadzał mechanizm różnicowania poprzez upolityczniony, ze swej istoty, system centralnego planowania. Społeczna pozycja jednostki została sprzęgnięta z polityką państwa określającą - niekiedy w najdrobniejszych szczegółach - parametry alokacji środków i dystrybucji dóbr, co przesądzało los poszczególnych grup zawodowych, nie mówiąc już o tej części społeczeństwa, która z takich czy innych względów była utrzymywana przez państwo bezpośrednio. W tym sensie polityka, jak nigdy w nowożytnej historii Europy, stawała się głównym regulatorem ładu strukturalnego, w tym ładu na „drabinie społecznej". Trzeba jednak pamiętać, że w grę wchodziła polityka szczególnego rodzaju. Gdy Władysław Gomułka dzielił dziedziny gospodarki na sferę produkcyjną i nieprodukcyjną i w tych kategoriach sankcjonował niskie płace inteligencji, to wspierała go w tym pomyśle, choć on sam nie potrafił tego stosownie wyartykułować, Marksowska ekonomia polityczna z jej ideologiczną koncepcją pracy i tezą o sprzeczności pomiędzy pracą i kapitałem. Przywileje, płacowe i pozapłacowe, górników PRL miały uzasadnienie gospodarcze - uwzględniając, oczywiście, socjalistyczny przerost zapotrzebowania na energię. Decyzje lokalizacyjne „wielkich budowli socjalizmu" zawsze miały sankcje odwołujące się do kryteriów racjonalności ekonomicznej - zakładając, oczywiście, racjonalność socjalistycznej gospodarki jako takiej. za A. Gella, Development of Class Structure in Eastern Europe, State University of New York Press, Albany, NY 1989, s. 192. ^^K^b W każdym z tych przypadków widzimy racje pozapo-lityczne, jeżeli politykę rozumieć wąsko, zgodnie z obiegowym sensem tego terminu. Widzimy jednak również nieadekwatność takiego pojęcia polityki w odniesieniu do społeczeństwa „budującego socjalizm", którą to budowę z natury rzeczy poprzedzała likwidacja linii oddzielającej racjonalność ekonomiczną od racjonalności politycznej5. Społeczeństwo bezklasowe? -m Przełamanie tej właśnie linii spowodowało, że dokonania restrukturyzacyjne socjalizmu sięgnęły znacznie głębiej niż spektakularne przemiany rewolucyjne w układzie stosunków międzygrupowych. Gdy pierwsze, rewolucyjne uderzenie, dokonane w imię racji ideologicznych i wygody politycznej, zaledwie nadwerężyło pierwociny kapitalistycznej struktury społecznej w Polsce, to system centralnego planowania, wprowadzony przecież w imię pewnej teorii racjonalności ekonomicznej, kształtował - i z biegiem czasu skutecznie ukształtował - tkankę społeczną wedle zupełnie odmiennego kodu zróżnicowań, takiego mianowicie, w którym zatraca się różnica pomiędzy ekonomią i polityką, a w rezultacie racjonalność ekonomiczna nieodmiennie odzwierciedla punkt widzenia panujących politycznie. 5 Pamiętne powiedzenie Macieja Szczepańskiego o tym, że wbicie jednego gwoździa to sprawa techniczna, ale wbicie miliona gwoździ to sprawa polityczna, było tylko logiczną konsekwencją socjalistycznej koncepcji polityki. Naruszając ewidentnie ówczesne poczucie zdrowego rozsądku Szczepański zbulwersował środowiska intelektualne, chociaż jego teza ma te same merytoryczne fundamenty, co teza Gomułki, którą intelektualiści na ogół przyjmowali za dobrą monetę (to przecież w kopalni, a nie np. w szpitalu „stawał ojczyzny zrąb", by zacytować wielkiego poetę tamtych czasów). 92 Jeśli przyjąć, np. za Ralfem Dahrendorfem6, dy-styncję pomiędzy zróżnicowaniem społecznym tout court a zróżnicowaniem klasowym jako przypadkiem szczególnym, charakteryzującym kapitalistyczny układ stosunków międzygrupowych, to trzeba dojść do zaskakującego wniosku o zniesieniu zróżnicowania klasowego przez socjalizm. Istotnie, w tym szczególnym sensie socjalizm w Polsce spełnił swą obietnicę i stworzył społeczeństwo bezklasowe, a ściślej mówiąc, obalił kształtujące się od końca XIX wieku zręby (kapitalistycznego) zróżnicowania klasowego. Trzeba jednak dodać, że tym samym usunął zaczątki najbardziej ucywilizowanej, podlegającej autoregulacji (za pośrednictwem rynku), formy zróżnicowania społecznego, zastępując ją funkcjonalnym odpowiednikiem form przed-kapitalistycznych, bazujących na panowaniu politycznym i przemocy. „Nowa klasa" i metamorfoza starych klas Rzecz nie sprowadza się bynajmniej do dobrze znanej kwestii tzw. „nowej klasy"7 czy „nomenklatury". Przeciwnie, eksponowanie upolitycznionego wątku „nomenklatury" zaciemnia obraz i banalizuje makrospołe-czne konsekwencje socjalizmu, redukując praktycznie całą sprawę do patologii przywilejów cechującej każdy system nieoświeconego autorytaryzmu8. Socjalizm zaznaczył swoją obecność poprzez ukształtowanie specyficznych grup i kategorii społeczno-zawodowych (nomen- 6 R. Dahrendorf, Class and Class Conflict in Industrial Society, Routledge and Kegan Paul, London 1959. 7 Por. M. Djilas, The New Class, London 1946. 8 Por. np. M.S.Voslensky, Nomenklatura, Verlag Fritz Moldcn, Wiedeń 1980. ti klatura, chłopo-robotnicy, robotnicy rolni PGR-ów i spółdzielni produkcyjnych), ale bez porównania bardziej poprzez kompleksową przebudowę całej tkanki społecznej i zmianę charakteru podstawowych elementów struktury społecznej, które przetrwały okres socjalistycznej rewolucji: chłopstwa, robotników i inteligencji. Polityka państwa była motorem wszystkich tych przemian. Odnotujmy - w największym skrócie - przemiany, jakim uległy trzy podstawowe klasy społeczne. i Chłopstwo ¦¦!¦ „Chłop" to kategoria par excellence strukturalna. Chłop zawsze uprawia rolę (i w tym sensie jest „rolnikiem"), z reguły zajmuje niską pozycję na skali prestiżu, wykształcenia, dochodu, ruchliwości (społecznej i przestrzennej) oraz wysoką na skali konserwatyzmu i obyczajowego rygoryzmu. Chłopskie gospodarowanie jest bardziej stylem życia niż działalnością gospodarczą. Lista atrybutów chłopskości, znana socjologom, historykom i etnografom, jest długa9. Na tej liście nie ma jednak cechy konstytuującej chłopstwo jako takie. To bowiem, co czyni chłopa chłopem, jest cechą społeczeństwa globalnego, jest to mianowicie głębokie, cywilizacyjne pęknięcie w społeczeństwie oddzielające ludność wiejską, lub przeważającą jej część, od reszty społeczeństwa. Ta pierwsza żyje w cywilizacyjnej niszy osadzonej w przeszłości, ta druga podąża - z większym lub mniejszym sukcesem - za rozwijającym się światem. Wyrazem i zarzewiem tego pęknięcia jest jego świadomość po obydwu stronach. Nic dziwnego, że już sama intuicja językowa podpowiada, iż pojęcie chłopa ma niewątpliwie sens w odniesieniu do zacofanych krajów R. Redfield, Peasant Society and Culture, Chicago 1960. 94 Europy Wschodniej, a nie ma sensu - równie niewątpliwie - w odniesieniu do Ameryki Północnej czy większości krajów Europy Zachodniej. Ta sama intuicja każe działaczom chłopskim odczarowywać rzeczywistość poprzez zastępowanie słowa „chłop" słowem „rolnik". Meandry socjalistycznej polityki rolnej - od reformy rolnej poprzez kolektywizację do wszechogarniającej reglamentacji - doprowadziły do sytuacji paradoksalnej. Z jednej strony, anachroniczna gospodarka chłopska została zatrzymana w rozwoju, a nawet cofnięta wstecz tracąc swe względnie nowoczesne przyczółki (najsilniejsze gospodarstwa, zrzeszenia i organizacje rolnicze, powiązania kooperacyjne z przemysłem). Z drugiej strony, w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, po nieudanym eksperymencie kolektywizacyjnym, nastąpiło, za sprawą powszechnej reglamentacji, bezbolesne i trudno zauważalne włączenie gospodarki chłopskiej w system gospodarki planowej10. Tym sposobem chłop polski z jednej strony zatracił istotną część swojej chłopskiej tożsamości związanej z posiadaniem ziemi, z drugiej - jeszcze bardziej zagłębił się w swej anachronicznej niszy, zwłaszcza gdy idzie o sposób gospodarowania i styl życia. Pod koniec lat siedemdziesiątych nominalny właściciel gospodarstwa był już bardziej ajentem państwa w tym gospodarstwie niż niezależnym przedsiębiorcą. Decydowały o tym przepisy prawa utrudniające dziedziczenie i obrót ziemią, a nade wszystko całkowita zależność od państwowego monopolu w zakresie zaopatrzenia i skupu. 10 E. Mokrzycki, Dziedzictwo realnego socjalizmu, interesy grupowe i poszukiwanie nowej utopii, w: Przełom i wyzwanie. PTS i UMK, Warszawa-Toruń 1991. Por. też M. Halamska, Chłopi a sorjalir" w Polsce, Pamiętnik Instytutu Macieja Rataja, z. 2, Wars/awn W tej sytuacji eksploatacja chłopstwa przez państwo i - już na własny użytek - jego funkcjonariuszy była łatwa i bezwzględna. Jednocześnie, to właśnie socjalistyczne państwo stworzyło warunki, w których anachroniczna gospodarka chłopska przetrwała swój czas dając minimalne warunki egzystencji każdemu, kto w jej kręgu pozostał. Socjalizm uratował polskie chłopstwo przed egzystencjalnym zagrożeniem, jakie dla tej klasy niósł rozwój gospodarki rynkowej w Polsce. Ratunek okazał się historyczną pułapką, ale tylko taki wchodził w grę. Klasa przetrwała kosztem swego potencjału rozwojowego. Inaczej mówiąc, przetrwało chłopstwo kosztem przyszłości rodzin chłopskich. Robotnicy Klasa robotnicza PRL formowała się w warunkach przyspieszonej industralizacji i urzędowego panowania doktryny mitologizującej historyczną rolę i polityczne znaczenie klasy robotniczej. W systemie centralnego planowania współdziałanie tych dwu czynników powinno skutkować poważnym społecznym awansem, jeśli nie uprzywilejowaniem tej klasy. Czy rzeczywiście skutkowało? Czy hasło „przewodniej roli klasy robotniczej" korespondowało z rzeczywistością, czy też pozostawało pustym sloganem propagandowym, jak sądzi zdecydowana większość komentatorów z prawa i z lewa? Wszystkie poważne badania ujawniają ciężkie warunki życia i pracy robotników w PRL11. Niektórzy autorzy piszą wprost o upośledzeniu robotników w porównaniu z inteligencją, nie mówiąc już o kręgach 11 Por. np. serię „Robotnicy polscy: Raporty z badań", ANS, Warszawa 1989. 96 władzy i jej klienteli12. Zauważmy jednak, że najbardziej nawet demaskatorski opis położenia klasy robotniczej w PRL13 nie daje jeszcze, sam przez się, odpowiedzi na pytanie o społeczny awans tej klasy w socjalizmie i jej ustrojowe przywileje. Pierwsze z tych pytań jest pytaniem o zmianę miejsca klasy robotniczej na scenie społecznej, drugie zaś pytaniem o dobrodziejstwa socjalizmu nadawane wbrew logice rynku. Takim dobrodziejstwem w przypadku chłopstwa było np. całkowite zwolnienie z troski o zbyt własnej produkcji i gwarancja utrzymania się w zawodzie niezależnie od zawodowych wyników. Ostatni przykład pokazuje, że socjalistyczny przywilej ustrojowy może iść w parze nie tylko z ciężkim położeniem materialnym, ale również ubóstwem. Awans społeczny klasy robotniczej w PRL jest faktem, który trudno poważnie kwestionować. Złożyły się nań trzy sprzężone ze sobą procesy. Pierwszy, to społeczna degradacja inteligencji, co w warunkach PRL, po likwidacji ziemiaństwa i burżuazji, tworzyło społeczną próżnię na górze, w którą elitarne zawody robotnicze wchodziły siłą rzeczy. Drugi, to świadome działania władz, podejmowane środkami administracyjnymi i politycznymi, zmierzające do społecznej emancypacji robotników (awanse służbowe, akcje szkoleniowe, „punkty za pochodzenie", sformalizowane i niesformalizowane limity udziału robotników w dystrybucji atrakcyjnych 12 Por. np. J. Malanowski, Polscy robotnicy, Książka i Wiedza, Warszawa 1981. Malanowski konstatuje upośledzenie robotników również w porównaniu z chłopami, ale uzasadnienie tej konstatacji jest całkiem doktrynerskie. 13 Jest rzeczą znamienną, że najbardziej demaskatorskie w tym względzie prace pisane są z pozycji lewicowych. Wątkiem przewodnim tych prac jest z reguły teza o dramatycznej rozbieżności pomiędzy rzeczywistością a ideologiczną obietnicą socjalizmu, zwłaszcza w k ¦*<¦•¦ tii równości społecznej. dóbr itd.). To po części dzięki takim działaniom w miastach polskich praktycznie zanikł podział na dzielnice robotnicze i inteligenckie. Trzeci natomiast proces, zdecydowanie najbardziej skuteczny, wiązał się z przyjętym modelem rozwoju gospodarczego. Skuteczne były — w tym względzie — zwłaszcza swoiście socjalistyczne elementy modelu, a więc nacisk na forsowną industrializację, dominacja przemysłu ciężkiego i wydobywczego oraz tendencja do tworzenia gigantycznych przedsiębiorstw. W tym kierunku idąca „socjalistyczna industrializacja" uruchomiła - z konieczności - potężny mechanizm zawodowej transmisji z dołu do góry, z poziomu pozbawionego kwalifikacji przybysza ze wsi do poziomu średniego nadzoru fabrycznego i „aktywu robotniczego". Oznaczało to, z jednej strony, szybki wzrost liczebności klasy robotniczej, z drugiej jej awans, jako klasy, widoczny zwłaszcza na tle zastoju, jaki był udziałem chłopstwa. Trudno też nie dostrzec, że to właśnie klasa robotnicza była głównym beneficjantem ustrojowych przywilejów socjalizmu. Dwie cechy systemu odegrały w tym względzie rolę decydującą. Po pierwsze, strukturalny nadmiar stanowisk pracy, tj. notoryczna i żywiołowa, nie podlegająca kontroli (jeden z paradoksów gospodarki „planowej") nadwyżka popytu na pracę nad jej podażą. Po drugie, systemowo uwarunkowana (przez model uprzemysłowienia i reguły efektywności) tendencja do wysokiej wyceny pracy prostej w porównaniu z pracą wymagającą kwalifikacji i szczególnych predyspozycji. Te dwie cechy łącznie powodowały, że sytuacja klasy robotniczej w społecznym, międzygrupowym podziale pracy stawała się niezwykle korzystna na tle krajów cechujących się gospodarką rynkową, a tym bardziej na tle protorynkowej Polski przedwojennej. 98 Inteligencja Jeśli eksploatację rozumieć jako sprzeczne z zasadami wolnej wymiany przyswojenie sobie korzyści z cudzej pracy, to trzeba stwierdzić, że to inteligencja właśnie (a nie chłopstwo, jak sugerują niektórzy krytycy komunizmu) była przedmiotem największej i najbardziej systematycznej eskploatacji w PRL. Eksploatacja ta pogłębiała się w miarę rozwoju gospodarki planowej i poprawiania się - w rezultacie presji społecznej - warunków życia innych warstw społecznych. Względna pauperyzacja inteligencji stanowiła jeden z głównych składników społecznych kosztów socjalistycznej korekty mechanizmów rynkowych. Jej siłą napędową była oczywiście nie tyle egalitarys-tyczna ideologia, ile logika centralnej dystrybucji w gospodarce uwolnionej od presji mechanizmów rynkowych. Za ponadprzeciętnym wynagrodzeniem inteligencji prze-miawiały względy miękkie: pamięć zbiorowa i prestiż wykształcenia. Twarde realia socjalistycznej industrali-zacji skłaniały do innego różnicowania wynagrodzeń, luźno związanego z wykształceniem. Odnosi się to zwłaszcza do późniejszego okresu PRL, poczynając od połowy lat sześćdziesiątych. Dane statystyczne za ten okres ukazują dwa wyraźne, komplementarne trendy: z jednej strony zanik zróżnicowania zarobków ze względu na wykształcenie, z drugiej narastanie zróżnicowania zarobków w obrębie poszczególnych kategorii zawodowych grupujących ludzi na tym samym poziomie wykształ-Jest to bardzo charakterystyczne zjawisko. cenią 14 W ten właśnie sposób gospodarka planowa zareagowała na poluzowanie egalitarystycznej doktryny. 14 Por. W. Wesołowski i B. Mach, Systemowe funkcje ruchliwości społecznej w Polsce, Wydawnictwo IFiS PAN, Warszawa 1986, s. 72. Diagnozę tę potwierdza fakt, że z biegiem czasu zjawisko to nasila się, a jego konsekwencje stają się najbardziej widoczne w kategorii ludzi o najwyższych kwalifikacjach. Jak podają Wesołowski i Mach w roku 1981 około 60% pracowników z wyższym wykształceniem miało już wynagrodzenie niższe niż średnia krajowa, podczas gdy w roku 1968 ponad 80% z nich zarabiało jeszcze powyżej średniej krajowej15. Gierkows-ka epoka „drugiej Polski", tj. okres, w którym mechanizmy gospodarki planowej działały najbardziej swobodnie, w atmosferze względnego liberalizmu doktrynalnego i w warunkach komfortu finansowego, przyniosła jednoznaczną, niemal prostolinijną deprecjacje wyższego wykształcenia jako determinanty zarobków. Jeśli w 1973 roku stosunek średniego wynagrodzenia pracowników z wyższym wykształceniem do średniej płacy w całej gospodarce uspołecznionej wynosił 1.56, to w roku 1978 spadł do 1.27, w 1980 osiągnął poziom 1.11, by w 1981 roku przekroczyć symboliczną liczbę 1 i zatrzymać się na poziomie 0.9416. Trzeba wyraźnie podkreślić: w doktrynie socjalistycznej nie ma przesłanek, które skłaniałyby do tak radykalnego odwrotu od uniwersalnych - historycznie i geograficznie rzecz biorąc - reguł różnicowania społecznego. Mamy tu do czynienia z ciekawym zjawiskiem autonomizacji produktu doktryny (systemu gospodarki planowej) wobec niej samej. Generalnej degradacji ekonomicznej inteligencji towarzyszyły procesy głębokiego różnicowania się tej grupy na skali prestiżu, społecznej roli i politycznego znaczenia. Zróżnicowany był też dostęp do ustrojowych 15 Ibidem. 16 Por. W. Wesołowski i B. Mach, s. 72-72. Por. też: L. Beskid, M. Jarosińska, R. Milic-Czerniak, Robotnicy - potrzeby - rzeczywistość, „Robotnicy Polscy. Raporty z badań", ANS, t. 3, Warszawa 1988, zwłaszcza s. 164-172. 100 przywilejów w postaci miękkiego finansowania kultury i nauki. Trzeba również zaznaczyć, że część inteligencji - nieliczna i wyselekcjonowana grupa - cieszyła się również socjalistycznymi przywilejami w węższym, potocznym sensie tego słowa, tj. dostępem do dóbr „za żółtymi firankami". Strukturalna dyfuzja Z tego, co zostało powiedziane wyżej, wynika, że bilans zysków i strat wypadał dla poszczególnych klas różnie. Skumulowanie się tych różnic doprowadziło do zmniejszenia się dystansów społecznych w mieście i pogłębienia się przepaści między miastem i wsią. Zjawisko pierwsze wiąże się z degradacją inteligencji i awansem klasy robotniczej, co w sumie prowadziło nie tylko do wyrównania się warunków materialnych i standardów życiowych, ale również do zacierania się różnic w stylu życia, tym łatwiej, że „nowa inteligencja" rekrutowała się głównie za środowisk robotniczych i chłopskich. Zjawisko drugie było nieuniknioną konsekwencją zablokowania rozwoju polskiej wsi wobec cywilizacyjnego awansu miasta. Procesy migracyjne nie tylko nie zbliżały wsi do miasta, ale, przeciwnie, były wyrazem i przyczyną narastania cywilizacyjnego dystansu między nimi. To na skutek migracji właśnie następował proces starzenia się wsi, masowego ubytku ludzi względnie wykształconych i transferu kapitału z rodzinnego gospodarstwa do urządzających się w mieście członków rodziny. Egalitaryzacji w mieście towarzyszyły procesy przeciwne. Na historyczne linie podziałów, utrzymujące się głównie za sprawą pamięci zbiorowej i więzi grupowej, nakładała się chaotyczna gmatwanina linii nowych, wytyczanych przez zmienną politykę gospodarczą pańslwa 101 i grę interesów grupowych w kręgach decyzyjnych. Nowe podziały, przypadkowe i irracjonalne z punktu widzenia tradycyjnych kryteriów17, odegrały ważną rolę systemową, wpływając decydująco na ostateczny kształt struktury społecznej PRL. Prowadziły one jednak w końcowym bilansie, w dłuższej perspektywie, nie tyle do restrukturyzacji, ile do destrukturyzacji, nie tyle do nadania strukturze nowej, logicznej postaci, ile do jej rozmycia. Ład strukturalny - jakkolwiek go oceniać - ustępował bezładnej sekwencji układów zróżnicowań, a w świadomości społecznej kształtował się dychotomi-czny obraz społeczeństwa podzielonego na elitę władzy wraz z klientelą (oni) oraz bezkształtną (choć zróżnicowaną) masę „ludzi" (my). Dychotomiczny podział społeczeństwa istniał, rzecz jasna, nie tylko w świadomości społecznej, odpowiadał mu realny układ stosunków międzygrupowych. Trudno jednak w tym podziale dopatrzeć się atrybutów zróżnicowania klasowego, nawet na gruncie najmniej restrykcyjnych definicji klasy. Elita władzy w socjalizmie, a szerzej nomenklatura, podlegała tym samym mechanizmom różnicowania społecznego, a w szczególności osiągania i utrzymywania pozycji, co inne odłamy społeczeństwa. Uzależnienie pozycji od polityki państwa powodowało i w tym przypadku brak stabilizacji, utrudniało międzypokoleniową kumulację dorobku, pomniejszało możliwości aktywnego kształtowania swojego losu i przyszłości potomstwa. 17 Dopiero w kontekście historii gospodarczej PRL można zrozumieć, dlaczego robotnik ieśny był pariasem w porównaniu z takim samym robotnikiem w kopalni węgla, dlaczego zarobki tego drugiego były wyższe od zarobków chirurga w szpitalu wojewódzkim, albo dlaczego dochody producenta tandetnych i całkowicie niekasowych filmów telewizyjnych wielokrotnie przewyższały dochody najlepszego nauczyciela liceum stołecznego. 102 Systemowe źródło postawy roszczeniowej Uzależnienie pozycji społecznej od polityki państwa wprowadzało na społeczną scenę jednolitą siłę sprawczą zaś układowi pozycji społecznych nadawało charakter artefaktu. Scena społeczna zatracała cechy wypadkowej żywiołowych procesów społeczno-ekonomicznych, a nabierała cech dzieła zamierzonego i podlegającego manipulacji. Długofalowe zakumulowane konsekwencje tego wydarzenia można opisać następująco: 1. W wymiarze strukturalnym nastąpił zanik bezpośrednich, poziomych relacji międzygrupowych generowanych przez cyrkulację dóbr. W ich miejsce ukształtowały się relacje pośrednie, pionowe - poprzez państwo. W praktyce oznaczało to zastąpienie relacji gru-pa-grupa relacją grupa-państwo. W ten sposób nastąpiła atrofia podstawowego atrybutu stosunków klasowych tj. sprzężenia pomiędzy interesami poszczególnych elementów struktury społecznej. 2. W wymiarze politycznym konflikt klasowy ustąpił miejsca konfliktowi pomiędzy państwem a poszczególnymi grupami społecznymi i kategoriami zawodowymi. Państwo z natury rzeczy wchodziło w stan sporu z każdą niezadowoloną grupą społeczną z osobna, niezależnie od tego, czy interesy poszczególnych grup były zbieżne, komplementarne, czy wykluczały się wzajemnie. Proces artykulacji i instytucjonalizacji interesów grupowych przybrał postać artykulacji roszczeń pod adresem państwa i grupowej presji na państwo w celu wymuszenia realizacji roszczeń. Jeśli ta argumentacja jest trafna, to trzeba stwierdzić, że interpretacja wystąpień społecznych, głównie robotniczych, jako wystąpień antykomunistycznych )c»l I Ot uproszczeniem. Ich ważnym składnikiem było postępowanie zgodne z interesem grupowym, który w normalnych warunkach generowałby napięcia i konflikty mię-dzygrupowe. Socjalizm oglądany w tej perspektywie jawi się jako ustrój, w którym następuje konwersja konfliktu klasowego w konflikt pomiędzy państwem a poszczególnymi grupami interesu. Zmieniając mechanizm różnicowania socjalizm zmienił kierunek, w którym poszczególne jednostki i całe grupy podążają w poszukiwaniu sukcesu życiowego. To, co popularnie nazywa się postawą roszczeniową i przypisuje demoralizacji właściwej homo sovieticus ma przede wszystkim przyczyny strukturalne i jest wyrazem racjonalnego działania, polegającego na doborze najbardziej skutecznej metody osiągania celu. W tych kategoriach należy też ujmować zorganizowane działania pracowników poszczególnych branż, związków i organizacji zawodowych itp. Przyczyny strukturalne leżą również u podstaw typowo socjalistyczno-posocjalistycznego fenomenu, jakim jest solidarność roszczeniowa polegająca na solidarnej presji na państwo grup, których interesy są niezgodne lub wzajemnie się wykluczają (tania żywność versus podwyżka cen żywności itp.). Otóż działania takie byłyby irracjonalne w warunkach gospodarki rynkowej, ale wówczas nieracjonalna byłaby też postawa roszczeniowa. Solidarność roszczeniowa byłaby również nieracjonalna przy założeniu pełnej ekonomicznej racjonalności polityki gospodarczej państwa, które to założenie jest w socjalizmie ewidentnie fałszywe i wszyscy aktorzy sceny społecznej doskonałe to pojmują, a wszelkie wątpliwości w tym względzie tłumaczą na swoją korzyść. Doświadczenie jednoznacznie przemawia na rzecz wzajemnego wspierania swych roszczeń 104 przez silne grupy nacisku nawet w sytuaqi oczywistej sprzeczności interesów. Tam, gdzie racjonalność ekonomiczna ustępuje racjonalności politycznej lub tworzy z nią całość, tam państwo ma przez długi czas praktycznie nieograniczone możliwości ustępowania wobec „nieuzasadnionych roszczeń" - pod warunkiem, że są to roszczenia silnych grup nacisku, tzn. że realizacja tych roszczeń nie narusza równowagi politycznej systemu. Ustrój posocjalistyczny? Pojęcie ustroju nie jest sprecyzowane, granica pomiędzy systemową całością zasługującą na miano ustroju a innymi formami stosunków społecznych jest niezwykle płynna i tylko okazjonalnie, w określonym kontekście, ma bardziej wyraziste kontury18. Zadajmy jednak pytanie o ustrojowy status okresu obecnego. Obiegowa opinia ma w tej sprawie odpowiedź gotową: żyjemy - jak się powszechnie sądzi - w okresie transformacji ustrojowej, a więc jak gdyby w szarej strefie przejściowej pomiędzy jednym ustrojem (socjalizmem) a drugim (kapitalizmem?). Nie kwestionuję tej diagnozy, chcę ją jedynie doprezyzować posługując się powyższymi rozważaniami. Socjalizm zaprezentował się światu jako eksperyment społeczny bez istotnych społecznych konsekwencji - jeśli nie liczyć jego czysto destrukcyjnych czynów. 18 W literaturze socjologicznej pojęcie ustroju, jeśli w ogóle występuje jako pojęcie socjologiczne, stanowi najczęściej wewnętrzną kategorię danego systemu teoretycznego; poza tym systemem traci sens i może być używane tylko w przenośni. Takie właściwości ma np pojęcie formacji u Marksa lub systemu społecznego u ParsonMi (por np. T. Parsons, The Social System, The Free Press, New York l'J">l i 10} Dążenie do „zbudowania nowego społeczeństwa" skutkowało innowacjami w postaci specyficznego systemu politycznego i ekonomicznego, które miały być zaledwie narzędziem do stworzenia socjalistycznych stosunków społecznych, ale socjalistyczny system społeczny nie zmaterializował się nawet w postaci szczegółowych opracowań programowych19. W tej sytuacji myślenie w kategoriach „transformacji" rozpoczęło się u nas jako myślenie o polityce (co odpowiadało, zresztą, historii „tranzytologii") i gospodarce (co stanowiło wschodnioeuropejski wkład do „tranzytologii"). Problematyka społeczna pojawiała się wówczas, gdy mowa była o społecznych (co najczęściej znaczyło „socjalnych") kosztach transformacji. Dziś proporcje się odwracają. Okazuje się, że socjalizm ujawnia swe ściśle społeczne atrybuty poprzez ich odłożone konsekwencje. Problematyka transformacji ma już swój społeczny wątek par excellence i jest to obecnie wątek teoretycznie ciekawszy niż wątek polityczny czy ekonomiczny. Pojawiają się też prace ukazujące makrospołeczną specyfikę społeczeństw postkomunistycznych20. Tekst niniejszy sugeruje poszukiwanie źródeł makro-społecznej swoistości społeczeństwa postkomunistycznego w makrospołecznej specyfice społeczeństwa socjalis- 19 W Polsce w latach siedemdziesiątych, na fali optymizmu wywołanego powierzchownymi sukcesami „drugiej Polski" odbyto setki konferencji, narad i sesji akademickich oraz opublikowano tysiące prac naukowych poświęconych idei „rozwiniętego społeczeństwa socjalistycznego". Część tych prac spełniała wszystkie warsztatowe kryteria rozpraw akademickich. Rozwinięte społeczeństwo socjalis- , tyczne, jakie się z tych prac wyłaniało, było społeczeństwem konsump- \ cyjnym pozbawionym makrostrukturalnych komplikacji społeczeństw i, zachodnich, a konsumującym mądrze, sprawiedliwie i z godnością. ' 20 Por. np. A. Rychard, Reforms, Adaptation and Breakthrough, 106 tycznego. Jeśli wywody dotychczasowe są w ogólnym zarysie trafne, to przemawiają one na rzecz przekonania, że „realny socjalizm" stał się realny również w swych makrospołecznych konsekwencjach, wytworzył bowiem, głównie za sprawą swego systemu gospodarczego, własne mechanizmy różnicowania społecznego, a więc w rezultacie własne mechanizmy produkcji i reprodukcji tkanki społecznej oraz własne mechanizmy obrony społecznego status quo. Jak zwykle w przypadku tego rodzaju tezy, uzasadnienia trzeba szukać poza matariałem empirycznym. Racją bytu takiej tezy jest bowiem jej rola eksplanacyj-na. Pytanie brzmi tak: czy teza o makrospołecznym dziedzictwie realnego socjalizmu pozwala lepiej zrozumieć wschodnioeuropejską transformację, jej przebieg i perspektywy? Sądzę, że zdecydowanie tak. Bez tej tezy trudno zrozumieć, dlaczego w demokratycznym kraju, w którym prywatna własność i mechanizm rynkowy zostały oficjalnie całkowicie przywrócone, los zdecydowanej większości społeczeństwa zależy od polityki państwa, dlaczego po okresie „terapii szokowej" silne grupy zawodowe powróciły de facto na swoje miejsce na scenie społecznej zajmowane w czasach socjalizmu, a niektóre z nich, np. chłopstwo, zajęły lepsze miejsce wbrew logice rynku? Dlaczego utrzymała się, a w ostatnich latach pogłębiła, w niektórych kategoriach zawodowych bar- IFiS Publishers, Warszawa 1993; H. Domański, Na progu konwergencji, Wydawnictwo IFiS PAN, Warszawa 1996; J.J. Linz i A. Stepan, Problems of Democratic Transition and Consolidation, John Hopkins University Press, Baltimore 1996, cz. IV; C.G.A. Bryant i E. Mokr/y-cki (eds), Democracy, Civil Society and Pluralism in Comparative Perspective, IFiS Publishers, Warszawa 1995. 107 i dzo znacząca, rozbieżność pomiędzy walorami rynkowymi ludzi a ich pozycją społeczną?21 Szukanie wyjaśnień tych tendencji w kategoriach uniwersalnych cech człowieka i społeczeństwa, np. w kategoriach nawyków i demoralizacji lub manipulacji na scenie politycznej, daje skromne rezultaty. Najsilniejszy opór przeciw reformie cechuje środowiska stosunkowo mało zdemoralizowane, a manipulacja sił politycznych jest możliwa o tyle, o ile manipulujący dobrze odczytuje interesy manipulowanych. Dlaczego osiem lat po upadku komunizmu nie zanika zjawisko solidarności roszczeniowej? Dlaczego w badaniach socjologicznych polskie społeczeństwo plasuje się tak wysoko na skali kolektywizmu? Kolektywizm nie jest cechą polskiej kultury, nie ma u nas głębokich korzeni historycznych. Może ma płytkie korzenie społeczne, może jest kolek-tywizmem makrospołecznym (w przeciwieństwie do kulturowego), tj. generowanym przez ukształtowaną w socjalizmie strukturę interesów grupowych? Czy tak charakterystyczna dla współczesnej Polski postawa roszczeniowa ma swe źródło w nawyku, czy jest zjawiskiem strukturalnym wskazującym na kontynuację (pewnych?) makrostrukturalnych cech socjalizmu w Polsce posoc-jalistycznej? Uzasadniona odpowiedź na te i podobne pytania wymaga odrębnego opracowania. 21 Co nie zmienia faktu, że zaznaczyła, się również tendencja przeciwna. Por. np. H. Domański, Społeczeństwa Masy średniej, Wydawnictwo IFiS PAN, Warszawa 1994, oraz tegoż Na progu konwergencji, op. cit. Społeczne źródła zacofania Pojęcie zacofania, aczkolwiek nagminnie stosowane, nie doczekało się pogłębionej bezpośredniej interpretacji. Stosuje się je bądź jako kategorię czysto oceniającą, bądź jako pochodną innych kategorii, tj. jako antonim „rozwoju", „modernizacji" i „postępu". Przypadek pierwszy - stosowania terminu „zacofania" jako oceniającej etykiety - jest teoretycznie banalny. Przypadek drugi zapowiada teoretyczne komplikacje. Skoro „zacofanie" jest antonimem i „rozwoju" i „modernizacji", i „postępu", to - wydawałoby się - nie może być pojęciem jednorodnym. Jeśli na domiar uświadomimy sobie, ile to teoretycznych wykładni ma każda z tych kategorii, to możemy dojść do wniosku, że „zacofanie" jest terminem beznadziejnie wieloznacznym. W rzeczywistości jest inaczej. W literaturze trudno dostrzec bogactwo znaczeniowe „zacofania", a kontekstowa analiza tego terminu prowadzi do wniosku, że ma on ujednolicone i dosyć banalne znaczenie, kontrastujące z bogactwem znaczeniowym swoich antonimów. „Zacofanie" - obojętne czy ma oznaczać niedorozwój, czy 109 I też stan, który wymaga modernizacji lub woła o postęp -jest po prostu stanem niekorzystnym w porównaniu ze stanem, jaki cechuje najbogatsze kraje zachodnie. Ta, być może zaskakująca, konstatacja wymaga dodatkowych wyjaśnień. Od teorii postępu do wskaźników rozwoju Klasyczna socjologia szukała odpowiedzi na pytanie o sens i kierunek dziejów. Od Comte'a i Spencera przez Marksa do Tónniesa ciągnie się wątek zmiany społecznej jako procesu kierunkowego - często liniowego - generowanego bądź to przez jakiś jeden czynnik główny, bądź to sprzężony zespół czynników. Klasyczne teorie rozwoju (postępu, ewolucji) cechuje wysoki - często zgoła historiozoficzny - poziom ogólności i uniwersalizmu głoszonych „praw". Prowadzą one z reguły - mimo diametralnych nieraz różnic w sprawie przyczyn rozwoju -do bardzo optymistycznych wniosków co do przyszłości ludzkości1. Istnieje też zdumiewająca zbieżność opinii - nie zawsze artykułowanej - co do tego, że droga do pomyślnej przyszłości doprowadziła na razie do stanu, w którym znajdują się społeczeństwa zachodnie. Maxa Webera uznać można za postać, która dała początek nowoczesnemu myśleniu o rozwoju jako zróżnicowanym procesie wieloczynnikowym. Myślenie to zwalnia od konieczności odpowiedzi na pytanie, czy 1 Są oczywiście wyjątki, ale mieszczą się one już poza konwencjonalnymi granicami myśJi socjologicznej. Wyjątkiem takim jest np. Oswald Spengler, który głosi cykliczną koncepcję dziejów - w odróżnieniu od popularnych koncepcji liniowych - i dochodzi do wniosku, że Zachód znalazł się właśnie w cyklu dekadencji zwanym „cywilizacją", po którym to cyklu następuje, zgodnie z teorią, śmierć kultury, co daje początek nowemu cyklowi. 110 źródeł rozwoju należy szukać w sferze ekonomii czy kultury, polityki czy demografii, ideologii czy klimatu, technologii czy biologii2. Teza, że wszystkie te czynniki i wiele innych, współdeterminują procesy rozwojowe oddziaływując na siebie wzajemnie i to w zależności od szerszego kontestu, należy do kanonu wsółczesnej so-qologii. Ten sposób myślenia ogranicza radykalnie możliwość snucia prognoz co do dalszego rozwoju ludzkości, otwiera natomiast drogę do empirycznych badań nad konkretnym przebiegiem procesów rozwojowych. Im później, tym bardziej studia nad rozwojem nabierają charakteru wyspecjalizowanych badań określonych procesów rozwojowych. Odpowiadało to zresztą ogólnym tendencjom metodologicznym w naukach społecznych. Zgodnie z tymi tendencjami, w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych wiele prac z tej dziedziny przybrało postać teoretycznie naiwnych i jałowych badań nad „wskaźnikami społecznymi" w tym przypadku wskaźnikami rozwoju i zacofania3. 2 Jeszcze w 1934 roku poważny ekonomista i polityk włoski Aminlore Fanfani utrzymywał, że czynnikiem determinującym rozwój kraju jest długość głowy jego mieszkańców. Por. jego Cattolicesimo eprotestantesimo nella formazione storica del capitalismo. Wyd. angielskie: Catholicism, Protestantism and Capitalism, Sheed and Ward, New York 1935. 3 Typowym przykładem jest praca zbiorowa pod redakcją Nancy Baster Measuring Development: The Role and Adequacy of Development Indicators, Frank Cass, London 1972. Por. też „Journal of Development Studies", vol. 8, no 3,1972. Przykładem pracy metodologicznie bardziej wyrafinowanej jest publikacja United Nations Research Institute for Social Development pt. Contents and Measurement of Socio-Economic Development: An Empirical Enquiry, UNRISD, Geneva 1970. Ill Między teorią rozwoju a ideologią zacofania Ogromną rolę w powojennej historii badań nad rozwojem odegrały procesy dekolonizacyjne i działalność zaangażowanych w te procesy agencji Organizacji Narodów Zjednoczonych (FAO, UNESCO, UNCTAD, UNIDO, WHO), prywatnych fundacji oraz agencji niektórych rządów zachodnich, zwłaszcza USA. Fala poko-lonialnego optymizmu i polityczna dobra wola zaowocowały uruchomieniem ogromnych środków finansowych na badania, które miały ujawnić, jakie to konkretnie czynniki decydują o dystansie między krajami post-kolonialnymi a rozwiniętym Zachodem i jak ten dystans można redukować. Zacofanie przedstawiało się wówczas jako stan wymagający wyjaśnienia, spowodowany szczególnymi okolicznościami - wewnętrznymi lub zawnętrznymi - które utrudniły posuwanie się na historycznej drodze rozwoju. Ta optymistyczna koncepcja kazała traktować przeciwieństwo zacofania, tj. stan rozwoju cechujący społeczeństwa zachodnie, jako naturalne zwieńczenie względnie niezakłóconych procesów dziejowych, a więc jako stan, który wyjaśnia się sam przez się. Wyróżnijmy - ze względu na potrzeby tego tekstu - dwie powojenne szkoły myślenia o rozwoju: szkołę modernizacji i szkołę zależności. Obydwie mieszczą się w powyższych ramach teoretycznych, a w szczególności, obydwie traktują zacofanie jako historyczną przypadłość, której trzeba i można zaradzić. To, co je różni, to pogląd na źródła owej przypadłości, proponowane środki zaradcze i polityczno-ideologiczne implikacje głoszonych poglądów. Szkoła modernizacji jest pochodną amerykańskiej socjologii i dyscyplin pokrewnych lat pięćdziesiątych. Jej 112 rzucająca się dziś w oczy cecha to naiwny amery-kanocentryzm. Pojęcie modernizacji jest tu konstruowane na podstawie opisu realiów ówczesnych Stanów Zjednoczonych. Społeczeństwo nowoczesne ma tu wyidealizowane cechy społeczeństwa amerykańskiego lat pięćdziesiątych, zacofanie jest stanem większego lub mniejszego niespełnienia tych cech, modernizacja jest procesem spełniania. Niespełnienie - czyli zacofanie - jest rezultatem przeszkód - niekiedy zewnętrznych, związanych z kolonialną przeszłością, częściej wewnętrznych generowanych przez lokalną kulturę, anachroniczną strukturę społeczną i tradycyjny system cyrkulacji dóbr. Szkoła modernizacji stworzyła niezwykły, jak na naukę empiryczną, dychotomiczny model świata. W tym modelu społeczeństwa zacofane nabrały cech społeczeństwa nowoczesnego {de facto amerykańskiego) a rebours. Cechuje je więc np. mała mobilność przestrzenna i społeczna, małe zróżnicowanie zawodowe, dominacja ról przypisanych, rozbudowane struktury rodzinne (a w ślad za tym nepotyzm), niska motywacja do osiągnięć, prymitywne reguły wymiany uniemożliwiające kumulację kapitału, niska kultura polityczna i związany z nią brak wyspecjalizowynych ról politycznych. Konstrukcja tego modelu uwzględnia wprawdzie niektóre ogólne tezy antropologii kultury, ignoruje natomiast studia historyczne i regionalne ukazujące ogromne zróżnicowanie kulturowe, społeczne i ekonomiczne krajów „trzeciego świata". Model ten prowadził wprost do wiosków praktycznych - np. o potrzebie sekularyzacji albo zmiany praktyk wychowawczych - które poza tym modelem nie miały żadnego uzasadnienia ani w teorii, ani w analizie realiów „zacofanego" kraju. Louis Baeck oskarża szkołę modernizacji o ,,kul turowy imperializm pod przykrywką nauki" {cultural II) • imperialism disguised as science)4. Nie każde widzenie świata przez pryzmat własnej kultury ma cechy kulturowego imperializmu. Szkołę modernizacji, grupujące znakomite nazwiska, dziś już klasyczne - takie jak T. Parsons, N. Smelser, S. Eisenstadt, A. Inkeles, D. McClelland, D. Lerner, F. Hoselitz, W. Rostow5 — cechowała niewątpliwie dobra wola i czyste akademickie intencje; grzeszyła ona raczej naiwną wiarą w potencjał rozwojowy trzeciego świata i jego pokrewieństwo ze światem pierwszym, a także w możliwość stworzenia harmonijnego ładu międzynarodowego. Szkoła zależności nie podzielała tej wiary. Szczególnie obca była jej idea harmonii w stosunkach między krajami rozwiniętymi i „rozwijającymi się", czyli między „centrum" i „peryferiami", albo „core" i „periphery", albo „metropolią" i obszarem zależnym. Teza o zależności krajów biednych od bogatych, peryferii od centrum, konstytuuje tę szkołę jako pewną całość, choć, z drugiej strony, jest to całość zasadniczo zróżnicowana - od radykalnego neomarksizmu P. Barana do „konwencjonalnej" ekonomii i liberalnej socjologii G. Myrdala. 4 L. Baeck, Post-War Development Theories and Practice, UNESCO and ISSC, 1993, s. 65. 5 Por. np. T. Parsons, Societies: Evolutionary and Comparative Perspectives, Prentice Hall, Englewood Cliffs, 1966; T. Parsons, N.J. Smelser, Economy and Society: A Study in the Integration of Economic and Social Theory, The Free Press, Glencoe, 1957; S.N. Eisenstadt, Modernization, Protest and Change, Prentice-Hall, Englewood Cliffs, 1966; A. Inkeles, Social Change and Social Character: The Role of Parental Mediation, „The Journal of Social Issues", vol. XI.1995; D.C. McClelland, The Achieving Society, D. Van Nostrand Company, Inc., Princeton, 1961; D. Lerner, The Passing of Traditional Society, The Free Press, New York 1965; B.F. Hosselitz, Non-Economic Barriers to Economic Development, „Economic Development and Cultural Change", vol. I, no 1, 1952; W.W. Rostow, The Stages of Economic Growth: A Non-Communist Manifesto, Cambridge University Press, Cambridge 1960. 114 Szkoła zależności zajęła się mechanizmem międzynarodowej wymiany ekonomicznej patrząc na ten mechanizm z perspektywy lewicy, co z natury rzeczy prowadziło do pytania o korzyści i straty, przywileje i upośledzenia, których za sprawą tego mechanizmu doświadczają partnerzy wymiany. Metafora „centrum-peryfe-rie" dobrze sygnalizuje główną myśl szkoły. Nie jest to jednakże - jak już zaznaczyłem - szkoła jednolita. W jej ramach mieści się m.in. ortodoksyjny marksizm, latynoamerykański nurt krytyki „zależności" krajów tamtego regionu od północnoamerykańskiego „centrum". A wreszcie szereg par excellence akademickich, choć „zaangażowanych", niekiedy bliskich marksizmowi, studiów nad różnymi aspektami rozwoju w kontekście międzynarodowym autorów różnej proweniencji, wśród których znajdują się tak znane postaci, jak Albert Hirschman, Gunnar Myrdal czy Immanuel Wallerstein6. Wkład ortodoksyjnych marksistów, takich jak P. Baran7 polegał na reinterpretacji „teorii" imperializmu R. Luxemburg i W. Lenina i powiązaniu jej z realiami początków drugiej połowy XX wieku. Stara teza o imperialistycznej eksploatacji kolonii jako ostatniej (i chwilowej) szansy kapitalizmu uzyskała tu postać tezy o nowych, postkolonialnych formach imperialistycznego panowania i eksploatacji, dzięki czemu kapitalistyczny wyzysk w metropoliach mógł przybrać łagodniejsze for- 6 Por. np. A. Hirschman, The Stategy of Economic Development, Yale University Press, New Haven, 1961; A. Hirschman, Journeys Towards Progress, Twenthieth Century Fund, 1963; G. Myrdal, Economic Theory and Underdeveloped Regions, London 1957; G. Myrdal, Asian Drama, 3 vols., Pantheon, New York, 1968; I. Wallerstein, The Modern World System, Academic Press, New York, 1974. 7 Por. P. Baran, The Political Economy of Growth, „MonthK Review", New York 1967. IIS my, co z kolei powodowało osłabienie rewolucyjnej świadomości mas. Latynoamerykański nurt szkoły zależności jest w swej krytyce międzynarodowego ładu ekonomicznego i strategii rozwojowej krajów „zależnych" równie radykalny, ale znacznie bardziej rzeczowy. Podczas gdy oderwana od realiów powojennego świata „teoria" imperializmu raziła swą jałowością, prace takich autorów, jak Celso Furtado, Fernando Cardoso czy Oswaldo Sunkel osadzone były mocno w ekonomiczno-społecz-nych realiach Ameryki Łacińskiej, a zwłaszcza Brazylii i Chile i dotyczyły wewnętrznej struktury zależnej gospodarki oraz jej społecznych korelatów8. Ich ideologiczne preferencje oscylowały pomiędzy socjaldemokracją, populizmem i latynoamerykańskim nacjonalizmem, a ich celem były reformy, które uruchomiłyby wewnętrzne mechanizmy wzrostu gospodarczego i postępu społecznego9. Gunnar Myrdal tłumaczy nierówność w międzynarodowych stosunkach ekonomicznych w kategoriach nierówności pozycji wyjściowych w konkurencji o kapitał, ludzi i rynki zbytu. Nierówność początkowa kumuluje się prowadząc do pogłębienia się różnic, a w szczególności do obniżania się potencjału rozwojowego kra- 8 Por. L. Baeck, Post-War Development Theories and Practice, UNESCO and ISSC, 1993, s. 72-75. 9 Tamże. Louise Baeck powołuje się na następujące prace: F. Cardoso, Questiones de Sociologia del Desarollo en America Latina, Editorial Universitaria, Santiago 1968; F. Cardoso i E. Falletto, Dependencia y Desarollo en America Latina, Siglo XXI, Mexico 1969; F. Cardoso, As Ideas e Seu Lugar, Cebrap, Sao Paulo 1980; C. Furtado, Subdesenvolvimento e Estagnacao da America Latina, Civilizacao Brasileira, Rio de Janeiro 1966; O. Sunkel i P. Pay, El Subdesarolo Latinoamericano y la Teoria del Desarolo, Siglo XXI, Mexico 1970. 116 jów trzeciego świata. Myrdal wypowiadał się jako ekonomista i jako socjolog10. Był jednym z pierwszych odstępców od optymistycznej idei modernizacji przez imitację, zwracając uwagę na zasadniczą odmienność kultur i społeczeństw zacofanych rejonów świata. Im-manuel Wallerstein w The Modern World System wraca jak gdyby zarówno do idei modernizacji, jak i imperialis-tycznej eksploatacji. Jego koncepcja systemu gospodarki światowej prowadzi do dwu wniosków. (1) Ekonomiczna ekspansja dominującego centrum {the strong core states) nie pozostawia napotykanym na swej drodze słabszym gospodarkom żadnego wyboru; ich jedyną szansą jest replikowanie cech centrum11. (2) Relacja na osi centrum — peryferie jest relacją nierówności, a więc „imperialistycznej" eksploatacji12. Teoria okcydentalizacji? Co z tego przeglądu wynika? Otóż zauważmy taką prawidłowość: niezależnie czy pisze się o rozwoju z prawa czy z lewa, czy jest się marksistowskim doktrynerem, akademickim socjologiem, badaczem wskaźników społecznych, czy latynoamerykańskim krytykiem ekonomicznej zależności w stosunkach międzynarodowych - za- 10 Por. zwłaszcza jego Economic Theory and Underdeveloped Regions, Gerald Duckworth, London 1957, oraz Asian Drama, 3 vols., Pantheon, New York 1968. 11 W innym miejscu Wallerstein pisze: „It has been the world system then and not the separate »societies« that has been »develo-ping«". Unthinking Social Science, Polity Press, Cambridge 1991, s. 74. 12 Wallerstein unika słowa „imperializm" lub ujmuje je w cudzysłów, ale w jego ujęciu centrum - które ma swój początek w północ no-zachodniej Europie - dominuje i eksploatuje ze swej istoty. 117 wsze wyznaje się (zakłada się), że Mekką rozwoju jest uprzemysłowiony Zachód. Jedynie u Myrdala można doszukać się myśli, że rozwój niejedno ma imię, że lokalna tradycja, system wartości i ideały dobrego społeczeństwa mogą i powinny być punktem wyjścia w myśleniu o rozwoju. Ale nawet u Myrdala „azjatycki dramat" jest przede wszystkim dramatem pozostawania daleko w tyle - i coraz dalej - za rozwiniętym Zachodem. W praktyce i u niego jest jedna miara rozwoju: stan Zachodu. I odpowiednio - jedna miara zacofania: odstępstwo od tego stanu. Niazależnie od tego jak sama teoria postępu brzmi, poziom zacofania jest zawsze mierzony poprzez porównanie z aktualnym stanem krajów uznanych skądinąd za światową czołówkę13. W tym sensie pojęcie zacofania jest pojęciem otwartym. Wydawać by się mogło, że od tego rodzaju euro-pocentryzmu wolne są abstrakcyjne teorie klasyczne, w których o rozwoju (ewolucji, postępie) mówi się w terminach uniwersalnych atrybutów społeczeństwa, takich jak stopień jego wewnętrznego zróżnicowania czy postęp wiedzy. Tak istotnie brzmią podręcznikowe interpretacje tych teorii zakładające, że wybór owych atrybutów wynika z przesłanek czysto teoretycznych14. Po pierwsze, nie ma takich poważnych przesłanek teoretycznych, z których wynikałoby, że np. „differen-tation is a progressive master process", by posłużyć się kąśliwym sformułowaniem Charlesa Tilly'ego15. Po dru- 13 To czy stosuje się wówczas jedynie wskaźnik PKB per capita czy również inne wskaźniki, takie jak śmiertelność niemowląt, poziom skolaryzacji, spożycie białka na osobę - to już jest całkiem inna kwestia: roztrzygalna kwestia metodologiczna. 14 Por. np. A. Etzioni, E. Etzioni (eds), Social Change: Sources, Patterns and Consequences, Basic Books Inc. Punlishers, New York 1964. 15 Ch. Tilly, Big Structures, Large Processes, Huge Comparisons, 118 gie, tak się składa - niestety, nieprzypadkowo - że w owych teoriach wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, wszystkie master processes mają swoją kulminację w tym samym punkcie historycznego czasu i społecznej przestrzeni (w których żyli akurat autorzy teorii). Co więcej, jeśli dokona się próby reinterpretacji takiego master process, to uzyska się opis społeczeństwa, które autor teorii zna z autopsji. Tak więc np. u Spencera16 pojęcie różnicowania się społeczeństwa pod względem struktury i funkcji jest kategorią analityczną, odzwierciedlającą ówczesną wiedzę o społeczeństwie zachodnim i dostosowaną do jego analizy. W tej sytuacji dowód na to, że ewolucja przebiega od najmniej zróżnicowaych „naj-niższch plemion" (the lowest tribes) do najbardziej skomplikowanych społeczeństw zachodnich był już głównie sprawą pomysłowości pisarskiej17. Podobnie rzeczy się mają u Marksa, którego teoria rozwoju ma w punkcie wyjścia - a nie w punkcie dojścia - tezę o miejscu i roli najbardziej uprzemysłowionych krajów Zachodu w historii ludzkości. Idea socjalistycznej rewolucji w Rosji uderzała nie tylko w teoretyczne rozważania Marksa, ale, co gorsza, w jego wyjściowe, bezdyskusyjnie przyjęte założenie co do tego, gdzie - geograficznie rzecz biorąc - znajduje się czołówka procesu rozwojowego. Warto wreszcie zauważyć, że tak pojęty europocent-ryzm nie jest obcy autorom cyklicznych teorii rozwoju. U Spenglera pesymistyczna diagnoza cywilizacji zachód- Russel Sage Foundation, New York 1984, s. 43. 16 Por. H. Spencer, Sociology, Appleton and Co., New York 1892. 17 Łatwo sobie wyobrazić takie pojęcie zróżnicowania społecznego, które odzwierciedlając pewne realia historyczne (np. Chin w cz;i sach dynastii Tang) ułatwiłoby dowód na regres dokonany za spmw, :j cywilizacji europejskiej. niej wynika wprawdzie z jego pesymistycznej teorii cyklicznego rozwoju, ale - można bez ryzyka założyć - tylko dlatego, że została do tej teorii wprowadzona jako jej niezbywalna przesłanka. Podobnie rzeczy się mają u Toynbeego, który kreśląc imponującą panoramę ludzkości - w czasie i przestrzeni - dochodzi do „wniosku" o supremecji cywilizacji zachodniej, która jako nośnik chrześcijaństwa ma najwyższy potencjał rozwojowy18. Można się zastanawiać, jakie jest miejsce - w porządku logicznym - tego „wniosku" w całym przedsięwzięciu badawczym Toynbeego. Wniosek końcowy tego przeglądu jest - jeśli na sprawę spojrzeć w kontekście socjologii wiedzy - banalny: teorie rozwoju, te w każdym razie, które funkcjonują w obiegu akademickim, są z grubsza biorąc, teoriami okcydentalizacji. Odpowiednio, teorie zacofania, są teoriami niedostatków w procesie okcydentalizacji. Czasami fakt ten jest widoczny wprost. Tak się rzeczy mają z szerokim nurtem badań nad wskaźnikami rozwoju, gdzie np. na podstawie 41 wskaźników rozwoju UNRISD Data Bank mierzy się dystans danego kraju czy regionu do zachodniej czołówki19. Częściej jednak abstrakcyjna konstrukcja teoretyczna sugeruje, że pojęcie i kryteria rozwoju wprowadzone są niezależnie od przed teoretycznego rozpoznania, gdzie jest rozwój, a gdzie zacofanie. Tymczasem to właśnie owo przedtero-retyczne rozpoznanie jest milcząco przyjętym, niekwestionowanym fundamentem omawianej dziedziny badań. 18 A. Toynbee, A Study of History, Oxford University Press, 1946. 19 Przykłady takiego podejścia do problematyki rozwoju można znaleźć również w wydawnictwach polskich, m.in. w wydanej przez Ossolineum w 1972 roku książce pod red. Zygmunta Gostkowskiego pt. Towards a System of Human Resources Indicators of Less Developed Countries. Papers prepared for UNESCO Research Project. 120 W poszukiwaniu „śródziemnomorskiej" koncepcji rozwoju Wspomniany już Louis Baeck, krytykując „kulturowy imperializm", rozważa możliwość stworzenia alternatywnej „śródziemnomorskiej" koncepcji rozwoju20, która byłaby koncepcją rozwoju endogenicznego, a więc w swej istocie rozwoju od wewnątrz, procesu, który wydobywa i aktualizuje potencjał zawarty w lokalnej tradycji kulturowej. Niestety, koncepcja ta ma dwie słabości. Po pierwsze, jej teoretyczna wykładnia opiera się głównie na etymologii słowa „rozwijać" („develop conveys the idea of an embryonic or slumbering »potentia« that unfolds out the envelope")21. Po drugie, najlepszym przybliżeniem do przykładu tak pojętego rozwoju jest, jak przyznaje sam Baeck, Iran pod rządami Chomeiniego. Można szukać innych przykładów odrzucenia „kulturowego imperializmu" w praktyce, ale znajdzie się przypadki podobne: Koreę Północną, Libię Kadafiego, Albanię Hodży. Louis Baeck cytuje z aprobatą H. Brutona: „With only limited exceptions, in both the literature and in practice, development had come to mean a replication of the models imported from the West... the identification of development with Westernisation impeded the construction of an authentic development theory"22. Nie wiadomo, o jakie „wyjątki" chodzi. Gdy idzie o „praktykę", to zapewne w grę wchodzą kraje wyżej wymienione. Gdy idzie o „literaturę", to może o twórczość taką jak ideologia słowianofilska czy narodnicka, bądź enuncjacje muzułmańskich radykałów. 20 Por. L. Baeck, Post-War Development Theories and Practice, op. cit., zwłaszcza rozdz. V. 21 Ibidem, s. 107. 22 Ibidem, s. 106. Poza takimi przypadkami świat zdaje się przyjmować do wiadomości „kulturowy imperializm" Zachodu i absolutyzować zachodnie standardy, traktując je jako uniwersalne. „Śródziemnomorska" koncepcja rozwoju nie znalazła sobie miejsca w Związku Radzieckim. Piece Mag-nitogorska były chlubą młodej władzy radzieckiej dlatego właśnie, że zbliżały ten kraj - w przekonaniu radzieckich planistów - do uprzemysłowionego Zachodu. Jak dowodzą Shigeki Hakamada i Gilbert Rozman23, zarówno w Związku Radzieckim, jak i w Chinach, ideologiczny fundamentalizm ustępował pod naporem dążeń modernizacyjnych, którym przyświecał całkiem zachodni ideał nowoczesności, choć równocześnie propaganda podkreślała odmienność (wyższość) socjalistycznych osiągnięć w zakresie industralizacji, urbanizacji itd. Jak wiadomo, moskiewskie pierwowzory warszawskiego Pałacu Kultury, stanowiące dziwaczną replikę amerykańskich „drapaczy chmur", opiewane były jako realizacja z gruntu odmiennej idei architektonicznej, związanej z odmienną, socjalistyczną koncepcją społecznej funkcji architektury. Na wschód od Zachodu ¦X Czymkolwiek „kulturowy imperializm" był czy jest w różnych stronach trzeciego świata, w Polsce (podobnie jest, zresztą, i w innych krajach określanych teraz umownie jako Europa Środkowa) samo to pojęcie jest katero- 23 S. Hakmoda, G. Rozman, The Soviet Union and China: Coping with Modernity, w: G. Rozman (ed.), Dismantling Communism: Common Causes and Regional Variations, The Woodrow Wilson Center Press, Washington, D.C., The Johns Hopkins University Press, Baltimore—London 1992. 122 rią z gruntu obcą, niezgodną z obiegowym myśleniem, zrozumiałą - in abstracto - jedynie dla wąskiej grupy akademickich specjalistów. Standardy Europy Zachodniej są tu uważane za własne niejako ex definitione, zarówno przez elity, jak i szerokie rzesze społeczeństwa. Nawet radykalno-naro-dowi krytycy Unii Europejskiej nie wiedzą co począć z naszym „powrotem do Europy", zaś wyznawcom ojca Rydzyka trudno zaprzeczyć, że „należą do kultury łacińskiej". Poszukiwanie własnej przestrzeni cywilizacyjnej („cywilizacyjnej tożsamości") między Europą Zachodnią a Rosją dawało zawsze mizerne rezultaty (Feliks Kone-czny), zaś koncepcje rusofilskie były z reguły oferowane społeczeństwu w imię racjonalności taktycznej. W przeciwieństwie do Rosji Polska nie wytworzyła własnych form bytu zbiorowego generowanych przez względnie oryginalny system wartości. Uwikłana w europejską historię, nie miała ani takich możliwości, ani takiej potrzeby. Jako słaby, choć czasem rozległy, kraj peryferyjny szliśmy zawsze drogą wytyczoną przez innych, czasem z lepszym, czasem z gorszym skutkiem, zawsze jednak w znacznej odległości za naszym europejskim „centrum"24. Toteż modernizacja Polski - proces nieustający - była w wymiarze społecznym zjawiskiem innego kalibru niż modernizacja Rosji. Reformy Piotra Wielkiego napotykały opór nie tylko za względu na to, że - jak każda głębsza reforma - naruszały strukturę interesów grupowych, ale również ze względu na to, że kłóciły się z cywilizacyjnymi podstawami Rosji. Rozumiał to chyba sam reformator, który kazał wprawdzie siłą ścinać swoim poddanym 24 Por. np. D. Chirot (ed.), The Origin of Backwardness in Eastern Europe: Economics and Politics from the Middle Ages until thr Karty Twentieth Century, University of California Press, Berkeley P'HV Ił) brody i zmieniać szaty, ale równocześnie zdawał sobie sprawę, że Rosji w Europę nie przemieni, a jego reformy mają ograniczony cel strategiczny. Podobno stwierdził to wprost: „Potrzebujemy Europy na parę dziesięcioleci; później możemy im pokazać plecy"25. Jak pokazuje Alexey Verizhnikov26, reformująca się Rosja, poczynając od Iwana Groźnego, miała zawsze ambiwalentny stosunek do Europy i nigdy nie rezygnowała ze swojej nieeuropejskiej tożsamości. Spór pomiędzy słowianofilami i zapadnikami był tylko szczególnym tego wyrazem. Znacznie silniejsza, mniej romantyczna, a bardziej ugruntowana w historycznych realiach, jest współczesna koncepcja nieeuropejskiej Rosji, Rosji jako specyficznej euroazjatyckiej cywilizacji27. Jeśli nie liczyć incydentalnych wydarzeń, raczej z marginesów życia intelektualnego i politycznego, Polska była i jest wolna od tej ambiwalencji. To nie znaczy, że proeuropejskość Polaków jest ugruntowana w rozumieniu Europy i jej wartości. Jest to osobny temat, do podjęcia przy innej okazji. To, co jest w tym momencie istotne, to fakt, że w Polsce utożsamienie rozwoju z ok-cydentalizacją ma cechy prawdy banalnej, zgodnej ze stanem świadomości zbiorowej, a nie narzuconej z zewnątrz koncepcji. 25 Tłumaczę niestety z angielskiego, oryginał mógł brzmieć dosadniej. Wypowiedź tę podaje Wasilij Kluczewskij, Istoriczeskije port-riety, Prawda, Moskwa, 1990. Cytuję za: Alexey "Verizhnikov, „Social Change in a Specific Cultural Context: The Case of Russia", rozprawa doktorska w Szkole Nauk Społecznych IFiS PAN, 1997, maszynopis, s. 37. 26 A. Verizhnikov, op. cit. 21 Por. L. Gumilew, Ritmy Eurazji, Ecopros, Moskwa 1993; F. Thom, Ewasianism: A New Russia Foreign Policy?, „Uncaptive Minds", vol. 7, no. 2, 1994. 124 Niezbywalna peryferyjność Europejska tożsamość Polaków ma oczywiście historyczne uzasadnienie: nasze „łacińskie korzenie" nie mogą być kwestionowane, trudno też negować naszą „przynależność do Europy". Z drugiej strony, ci, którzy powiadają, że Polska nie musi wchodzić do Europy, bo nigdy z niej nie wyszła, nie przyjmują do wiadomości, że europejskość jest cechą stopniowalną, a przynależność przynależności nierówna. Polska nigdy wprawdzie Europy nie opuściła, ale zawsze pozostawała na jej marginesie, jako słabo rozwinięty kraj peryferyjny. Jak zauważa Daniel Chirot, „Europa Wschodnia roku 1500 czy 1600 była opóźniona w stosunku do Zachodu nie trochę, lecz bardzo poważnie"28. Opóźnienie to okazało się cechą trwałą i nasz dzisiejszy dystans w stosunku do Zachodu jest skumulowanym rezultatem wielowiekowej historii, co bynajmniej nie przeczy tezie o katastrofalnych skutkach socjalistycznego eksperymentu. Dystans ten łatwo zmierzyć posługując się standardowymi wskaźnikami ekonomicznymi (np. PKB per capita), demograficznymi (np. oczekiwana długość życia) i socjologicznymi (np. poziom wykształcenia). Wiadomo, że niemal każdy z takich wskaźników z osobna plasuje nas daleko poza krajami Europy Zachodniej, a indeksy syntetyczne dają niekiedy jeszcze gorsze wyniki. Robert Brenner twierdzi, że pytanie o wschodnioeuropejskie zacofanie jest pytaniem źle postawionym. „Its unstated premise is the widely held view, originating with Adam Smith, that economic development is more 28 D. Chirot (ed.), The Origins of Backwardness in Eastern Europe:Economics and Politics from the Middle Ages until the I'arlv Twentieth Century, op. cit., s. 5. or less natural to society and that its failure to occur must therefore require reference to certain exogenous interfering factors". Tymczasem, „historically speaking, non-development is the rule rather than the exception". Dlatego „if anything needs special explanation, it is the unprecedented breakthrough to sustain economic growth which took place in certain parts of Western Europe during the early modern period, rather than a supposed failure of development in Eastern Europe"29. Istotnie, badania nad rozwojem europejskiego kapitalizmu pokazują unikalny charakter tego procesu i jego powiązanie ze specyficznymi warunkami społeczno-poli-tycznymi panującymi w północno-zachodniej Europie. Smutny los większości krajów postkolonialnych każe ostatecznie porzucić wiarę Adama Smitha, że do rozwoju „mało co więcej potrzeba ... jak pokoju, niskich podatków, znośnej administracji i sprawiedliwości, a cała reszta pójdzie sama naturalnym biegiem rzeczy"30. Żadna z tych przesłanek nie czyni jednak pytania 0 wschodnioeuropejskie zacofanie pytaniem bezprzedmiotowym czy źle postawionym, każą one jedynie interpretować je jako pytanie o istotę europejskiej cezury. Co legło u podstaw europejskiej bifurkacji? Dlaczego przełom, o którym pisze Brenner, nie objął wschodniej części kontynentu? W jakich kategoriach należy tłumaczyć sam podział Europy - nie umowny przecież - na Wschód 1 Zachód? Na czym polega wschodnioeuropejskość pojęta jako zespół cech, które prowadzą do dziwacznego językowo przeciwstawiania Europy Wschodniej Euro- 29 R. Brenner, Economic Backwardness in Eastern Europe in Light of Developments in the West, w: D. Chirot (ed.), The Origins of Backwardness in Eastern Europe, op. cit., s. 15. 30 A. Smith, Wealth of Nations, London: Carman 1930, s. XXXV. Cyt. za W. Kula, Problemy i metody historii gospodarczej, PWN, Warszawa 1963, s. 687. 126 pie? Dlaczego kraje wschodnioeuropejskie mają status europejskich peryferii i dlaczego jest to status od wieków niezmienny? Na pytania te można zasadnie odpowiadać - i odpowiada się - w języku gospodarki i polityki. Tymczasem doświadczenia ostatnich dziesięcioleci sugerują, że motory rozwoju i zacofania tkwią głębiej, w samej tkance społecznej: w kulturze, w całokształcie stosunków międzyludzkich, w strukturze społecznej i mechanizmach różnicowania społecznego. Świadczy o tym min. niemiecki „cud gospodarczy" po II wojnie światowej - z jednej strony - i fiasko wieloletnich programów międzynarodowej pomocy w większości krajów pokolonialnych - z drugiej. Świadczą o tym również uporczywie utrzymujące się różnice w zjednoczonej Europie mimo polityki wyrównywania poziomów. Świadczy o tym wreszcie pogłębiające się zróżnicowanie krajów naszego regionu, które tylko po części można tłumaczyć w terminach inwestycji zagranicznych czy przyjętego modelu „transformacji" ekonomicznej. Claire Wallace z zespołem dowodzą, że powstaje środkowoeuropejska strefa buforowa pomiędzy Zachodem i Wschodem i że sam Wschód zaczyna się coraz wyraźniej dzielić na region bałtycki, południowo-wscho-dni i (inne niż nadbałtyckie) kraje powstałe z rozpadu Związku Radzieckiego31. Z punktu widzenia mechanizmów „transformacji" taki akurat podział ma mało sensu. Staje się on jednak zrozumiały, jeśli sięgnie się do historii. Słynna już sentencja Dahrendorfa z 1990 roku głosi, że kraje pokomunistyczne Europy Środkowej mogą do- 31 C. Wallace, E. Sidorenko, O. Chmouliar, The Central pean Buffer Zone, Institute for Advanced Studies, Vienna 1W pracować się demokratycznej konstytucji już w sześć miesięcy, ale na efekty liberalnych reform poczekają sześć lat, a na ugruntowanie się demokracji i rynku w społeczeństwie obywatelskim - sześćdziesiąt. Amitai Etzioni32, też w pierwszych latach wschodnioeuropejskiej transformacji, formułował liczne przestrogi, których ogólny sens sprowadza się do tezy, że Polacy nie są przygotowani do radykalnej reformy ekonomicznej i nasza tradycja, system wartości, styl życia, nawyki, obyczaje itd. skłaniają do daleko idącej ostrożności w procesie wprowadzania reguł rynku i powodują, że w najlepszym razie reguły te przyjmowane będą powoli, stopniowo, w naturalnym procesie przeobrażeń społecz-no-kulturowych. Christopher Bryant33 formułuje tezę jeszcze dalej idącą: Polska, Czechy i Węgry (nie mówiąc już o innych krajach pokomunistycznych) stoją w obliczu rewolucji kulturowej (kulturalnej? - cultural revolution). Dopiero głębokie, rewolucyjne zmiany w kulturze tych społeczeństw stworzą warunki trwałych zmian w sferze ekonomii i polityki. Nie nastąpi to jednak szybko. Najbliższa przyszłość będzie okresem kształtowania się pokomunistycznego społeczeństwa sui generis, trójświatowe-go kapitalizmu (tri-world capitalism) łączącego cechy liberalnego kapitalizmu, komunizmu i biedy trzeciego świata. Bryant zgadza się z tezą Gartona Asha, że 32 A. Etzioni, Eastern Europe: The Wealth of Lessons, Washington, D.C.: The George Washington University, 1991. Por. też jego The Moral Dimention: Toward the New Economics, The Free Press, New York-London 1988. 33 Ch.G.A. Bryant, Economic Utopianism and Sociological Realism: Strategies for Transformation in East-Central Europe, w: Ch. A .Bryant, E. Mokrzycki (eds), The New Great Transformation? Change and Continuity in East Central Europe. Routledge, London 1994. 128 pokomunistyczna Europa Wschodnia przypomni światu swe przedkomunistyczne oblicze, stając się bardziej Zwi-scheneuropą niż Mitteleuropą. Rynkowe społeczeństwo Karl Polanyi już pół wieku temu twierdził, że gospodarka rynkowa może się rozwinąć tylko w rynkowym społeczeństwie34. Pytanie, czy jest tak rzeczywiście, jest kluczowym, dramatycznym zgoła pytaniem wszędzie tam, gdzie podejmuje się próbę przyspieszonej modernizacji kraju — a więc również w pokomunistycznych krajach Europy Wschodniej35. Jeśli się je u nas rzadko stawia to za sprawą pokomunistycznego optymizmu, który pozwolił nam wierzyć, że na drodze do gospodarki rynkowej stoją u nas jedynie instytucjonalne pozostałości gospodarki planowej. Wprawdzie z biegiem czasu obraz się komplikował, idea powrotu do Europy przechodziła niepostrzeżenie w ideę dochodzenia do Europy, przetrwała jednak wiara w zasadniczą autonomię procesów ekonomicznych torujących sobie drogę w trudnym środowisku społecznym. Tymczasem, teza Polanyiego każe potraktować procesy ekonomiczne jako integralną część procesów społecznych, co prowadzi do wniosku, że reforma ekonomiczna w Europie Wschodniej ma sens o tyle, o ile jest częścią większego przedsięwzięcia reformatorskiego, 34 K. Polanyi, The Great Transformation: The Political and Economic Origins of Our Time, Beacon Press, Boston 1944. 35 Pytanie Polanyiego nie traci na znaczeniu nawet jeśli przyjąć hipotetyczną możliwość modernizacji na drodze pozarynkowej, przekształca się bowiem wówczas w pytanie na wyższym szczeblu ogólności: o relację pomiędzy modernizacją ekonomiczną a rozwojem par excellence społecznym. I2V w którym radykalne zmiany instytucjonalne w gospodarce wymuszają zmiany w innych dziedzinach życia społecznego. Teza Polanyiego nie przemawia na rzecz „trzeciej drogi", gradualizmu, „równego rozkładania ciężarów reformy" i podobnych koncepcji związanych z lewicową krytyką „terapii szokowej", choć bywa w tym celu przywoływana36. Jej implikacje stawiają pod znakiem zapytania wszelki kreacjonizm, a tym bardziej poszukiwanie kolejnej, po socjalizmie, drogi do lepszej przyszłości. Co do gradualizmu zaś, to zakłada on jeszcze większe niż terapia szokowa możliwości politycznego kontrolowania stosunków ekonomicznych i społecznych reakcji na zmiany systemowe w gospodarce. Wreszcie, postulat równego rozłożenia ciężarów reformy jest wyrazem tyleż szlachetnych, choć mgliście wyrażanych, intencji, co pomieszania pojęć. Nie można bowiem mieć dwu rzeczy równocześnie: głębokiej reformy ustrojowej, która ze swej istoty tworzy wygranych i przegranych, oraz równego podziału strat i zysków. Nie zawsze do końca uświadamianym, ale niezbywalnym celem każdej głębokiej reformy gospodarczej, naruszającej istniejący układ stosunków ekonomicznych, jest uruchomienie mechanizmu przyspieszonej rekompozycji sceny społecznej, a w szczególności struktury interesów grupowych. Postulat „równego rozłożenia kosztów reformy" brzmi absurdalnie nawet w odniesieniu do rewolucji socjalistycznej, która równość ekonomiczną stawia sobie za cel. 36 Por. np. M. Glasman, The Great Deformation: Polanyi, Poland and the Terrors of Planned Spontaneity, w: Ch.G.A. Bryant, E. Mokrzycki (eds.), The New Great Transformation? Change and Continuity in East Central Europe, op. cat. 130 !¦ Argumentacja ta nie znajduje zastosowania się do radykalnych ideologów nowej polskiej lewicy, ci bowiem reformę pojmują inaczej. W ich ujęciu polega ona nie tyle na uruchomieniu pewnych spontanicznych procesów w gospodarce, ile na zmianie polityki gospodarczej państwa, które to państwo nie traci swych prerogatyw kierownika procesów gospodarczych. Tak np. Tomasz Nałęcz pisze: „Kapitalne znaczenie ma też polityka państwa decydującego, kogo w większym stopniu obarczyć kosztami ciągle trwającej transformacji gospodarczej: nowych właścicieli przedsiębiorstw czy ich pracowników"37. Na gruncie takiego pojęcia transformacji postulat równego rozłożenia jej kosztów (czy nawet, jak zaleca Nałęcz, uprzywilejowania klasy robotniczej) ma oczywiście sens, ale tak pojęta transformacja ma z kolei mało wspólnego z marketyzacją gospodarki. Jakkolwiek się bowiem rynek definiuje, jest to zawsze jakiś system samoregulacji procesów gospodarczych. Jeśli teza Polanyiego ma być przesłanką w myśleniu o programie dla pokomunistycznej Europy Wschodniej, to trzeba ją odczytywać w kontekście jego ogólnej teorii rynku jako historycznego fenomenu, którego rozwój był ściśle związany ze specyficznymi cechami cywilizacji europejskiej. W tym kontekście słabo bronią się wszystkie znane koncepcje pokomunistycznej „transformacji", w tym - „szokowej", „stopniowej" i „sprawiedliwej". Słabo bowiem broni się ogólna idea państwa jako kreatora stosunków ekonomicznych. W sporach o terapię szokową Polanyi niewiele pomoże. Jedyna wskazówka, jaka z jego analizy wynika, w tym konkretnym przypadku, zawarta jest w sformułowanej wyżej tezie o nierozerwalnych, organicznych związkach gospodarki z innymi aspektami życia społecz- Ofiara Sierpnia, „Wprost", 6 XII 1998. 1.11 nego. Łatwo zresztą zauważyć, że spory o model „transformacji" mają u nas najczęściej charakter sporów implicite ideologicznych bądź socjotechnicznych. W obydwu przypadkach i lewica i liberałowie (tzw. polską prawicę pomijam, ponieważ bierze ona udział w całkiem innych sporach) zakładają taki stopień plastyczności społecznej materii, że nie tylko Polanyi, ale dorobek myśli społecznej w ogóle pozostaje niejako poza terenem zainteresowania dyskutantów. Jest to niewątpliwie znak czasu: okres rewolucyjnych zmian nie sprzyja refleksji sceptycznej wobec idei historycznego przyspieszenia. Oswajanie liberalnej demokracji Tekst ten nie kwestionuje powszechnego przekonania o wielkim sukcesie demokracji w Polsce w minionym dziesięcioleciu, próbuje jedynie określić naturę i rzeczywisty zakres tego sukcesu. W perspektywie politołogicz-nej teorii demokracji Polska prezentuje się znakomicie, a jej ustrojowe problemy są właściwe „młodej demokracji". W perspektywie socjologicznej polska demokracja jawi się jako system polityczny słabo ugruntowany. O tej właśnie słabości i o strukturalnych (w przeciwieństwie do przejściowych, związanych z młodzieńczą przypadłością) przyczynach deformacji systemu demokratycznego w Polsce będzie tu mowa. Ponadto, chodzi mi o zademonstrowanie merytorycznej prawomocności pytania o uniwersalne walory de-mokrcji. Wydaje się, że nie trzeba być w tym względzie relatywistą, żeby zapytać, czy ta (najlepsza ze znanych) forma politycznej organizacji społeczeństwa daje równie dobre rezultaty niezależnie od społecznej materii, którą formuje. Nie można ignorować faktu, że w niektórych krajach pokomunistycznych, zwłaszcza w Rosji, szerzy 133 i się sceptycyzm w tym względzie - i to, paradoksalnie, w kręgu ludzi światłych i myślących w kategoriach liberalnych. Przypadek Polski nadaje się do postawienia tego pytania szczególnie dobrze - właśnie ze względu na to, że jest to przypadek demokracji względnie udanej i względnie skutecznej. W Polsce najlepiej można obserwować deformowanie się instytucji demokratycznych w procesie ich „oswajania," tj. dostosowywania do specyficznych cech społecznej substancji. ,,Młoda demokracja w okresie przejściowym" Myślenie o polskiej demokracji przepojone jest bez-refleksyjnym optymizmem. Pojawiająca się, ostatnio coraz częściej, ostra krytyka polskiej „klasy politycznej" bynajmniej tego obrazu nie zmienia. Przeciwnie, jest to próba wyjaśnienia w trywialnych kategoriach „złych polityków" zjawisk i procesów, które mają znacznie głębsze uwarunkowania. Trywializacja refleksji nad problemami polskiej demokracji ma dwie sprzężone przyczyny. Pierwszą jest spontaniczna, wynikająca z potrzeby serca, ideologizacja myślenia o perspektywach pokomunistycznej Polski, ideologizacja zaś nieodmiennie prowadzi do jednostronności i zaniku krytycyzmu. Drugą jest dominacja myślenia w kategoriach „tranzytologicznych", w kategoriach „przejścia" od - do, od autorytaryzmu (totalitaryzmu, komunizmu) do demokracji. Po roku 1989 tranzytologia narzucała się nieodparcie jako klucz do zrozumienia wydarzeń w Europie Wschodniej, tym bardziej że w kontekście spraw wschodnioeuropejskich nabierała cech dobrej nowiny o rychłej zmianie statusu cywilizacyjnego. Rzecz w tym, że - z ko- 134 nieczności czy przypadku - metafora „przejścia" prowadzi raczej do zapoznania niż ujawnienia najbardziej istotnych problemów pokomunistycznej Polski. Tranzytologia klasyczna, która ukształtowała się jako nurt badań politologicznych nad upadkiem autorytarnych systemów władzy w Ameryce Południowej, ujmowała proces „przechodzenia" (od autorytaryzmu do demokracji) w terminach stosunków politycznych, a w szczególności w terminach zinstytucjonalizowanej dystrybucji władzy politycznej. Przełom w Europie Wschodniej spowodował wzbogacenie tranzytologii o kwestie związane z „ przechodzeniem" od systemu gospodarki planowej do gospodarki rynkowej. Nie uległo jednak zmianie wyjściowe założenie myślenia „tranzytologicznego", tj. pojmowanie demokraq'i jako uniwersalnej formy organizacji społeczeństwa, która urzeczywistnia się lub nie w zależności od układu sił na scenie politycznej. Analogicznie, w poszerzonej formule „przechodzenia", rynek i marketyzacja są kwestią wydzielonego obszaru zjawisk ekonomicznych uwarunkowanych politycznie. W politycznej grze o rynek bierze tu udział klasa polityczna, która z grubsza dzieli się na zwolenników i przeciwników marketyzacji. Społeczeństwo pojawia się w tej grze głównie w roli środowiska, które udziela lub odmawia „przyzwolenia" w zależności od „kosztów reformy". Inaczej mówiąc, w myśleniu tranzytologicznym - w kategoriach „przejścia" - społeczeństwo jest aktorem reaktywnym. Rzecz znamienna, za aktora czynnego uznaje się tu związki zawodowe, które mogą reformę „blokować," lub przeciwnie, „trzymać nad nią parasol". Jest to pozorny wyłom w wizji biernego społeczeństwa. W polskich warunkach związki zawodowe to de facto aktyw związkowo-polityczny, a więc ta część klasy politycznej, która swą siłę czerpie z mobilizacji środowisk robotniczych i chłopskich. 135 Pytając o demokrację w języku polityki i instytucjonalizacji demokratycznego systemu władzy można tak wydzieloną problematykę badawczą strukturyzować na różne sposoby w zależności od lokalnych okoliczności. Doświadczenia południowoamerykańskie, a po części także południowoeuropejskie, przemawiały za ujmowaniem tej problematykii jako sekwencji wydarzeń na scenie politycznej, które można podzielić na dramatyczny okres samego „przejścia do demokracji", tzn. przejęcia władzy przez siły demokratyczne i okres „konsolidacji demokracji", tj. okres umacniania się i instytucjonalizacji demokratycznych struktur władzy. Obydwa etapy poddaje się zobiektywizowanej ocenie. Ocena samego „przejścia" zależy od tego, czy jest ono „kompletne", o tym zaś decydują procedury wyłaniania rządu i prerogatywy demokratycznej władzy. Chodzi zwłaszcza o to, czy wyłonione w sposób demokratyczny władze - ustawodawcza, wykonawcza i sądownicza - nie są limitowane przez niedemokratyczny podmiot polityczny. Pytanie o konsolidację demokracji jest zaś pytaniem o to, czy władza demokratyczna dostatecznie okrzepła, czy nie ma już poważnych sił politycznych dążących do jej obalenia, czy aktorzy sceny politycznej nawykli już do działania zgodnie z ustalonymi regułami - również w trudnych sytuacjach konfliktowych - i czy większość społeczeństwa sądzi, że ład demokratyczny jest niezbywalny niezależnie od wewnętrznych czy zewnętrznych okoliczności1. Pytania, które stawia tranzytologia znajdują się w centrum zainteresowania nauk politycznych i, jak pokazuje praca Linza i Stepana, można je z powodze- 1 Por. J.J. Linz, A. Stepan, Problems of Democratic Transition and Consolidation: Southern Europe, South America, and Post-Communist Europe, Johns Hopkins University Press, Baltimore 1996. 136 niem i dobrym skutkiem poznawczym stawiać również w odniesieniu do Europy Wschodniej. Problem w tym, że wbrew powszechnym oczekiwaniom „przejście do demokracji" w Polsce i innych krajach Europy Środkowej dokonało się niezwykle gładko. Dzięki implozji struktur totalitarnych demokracja stała się niemal z dnia na dzień systemem bezalternatywnym. Jeśli zastosować kryteria „kompletności", to Polska, obok Węgier i Czech, okaże się prymusem w światowej klasie demokratyzacji. Badania socjologiczne z ostatnich lat rozwiewają również wątpliwości co do „konsolidacji" demokracji w Polsce - zakładając oczywiście, że ograniczymy się do wymienionych wyżej kryteriów. Tranzytologia traci jak gdyby w Polsce pole badań. Ludzie nawykli do myślenia w jej kategoriach i zarazem uważnie obserwujący wydarzenia stają bezradni wobec pytania, dlaczego jest kiepsko, skoro z przesłanek teoretycznych wynika, że powinno być znakomicie. Coraz mniej popularne jest tłumaczenie w kategoriach młodości systemu demokratycznego w Polsce (bo istotnie, niepokojące objawy z czasem potęgują się zamiast zanikać), coraz częściej natomiast atakuje się klasę polityczną i szuka źródeł zła w charakterze polityków, w ich nieodpowiedzialności, prywacie, małostkowości, niekompetencji i głupocie. Jeśli socjologowie tłumaczą rzeczywistość w tych kategoriach - a tak się właśnie ostatnio coraz częściej dzieje - to jest to świadectwo zawodowej bezradności wobec wydarzeń, które zaskakują, a zaskakiwać nie powinny. Niedawno Antoni Kamiński, badacz niezwykle dociekliwy i krytyczny, analizując postępowanie polityków (niegodną ich obronę immunitetu poselskiego, ingerencję w działania administracji i sądownictwa, niepohamowaną pazerność wyrażając;) się np. w przyznawaniu sobie horendalnych uposa/i-ii kosztem podatnika), doszedł do wniosku, że „polska 1.17 klasa polityczna straciła instynkt samozachowawczy"2. Jeśli Kamiński ma rację, to problem zniknie po najbliższych wyborach. Obawiam się jednak, że nie zniknie - ani po najbliższych, ani po kolejnych. Z badań wynika, że polska klasa polityczna prezentuje się bardzo dobrze na tle elit politycznych Europy Wschodniej: jest stosunkowo dobrze wykształcona, doświadczona, odpowiednio zróżnicowana i w miarę oświecona3. Jeśli jej naganne postępowanie jest interpretowane w terminach politycznego szaleństwa, to zapewne dlatego, że zakłada się, iż samo działanie mechanizmu demokratycznego powinno zmusić elity do właściwej troski o interes publiczny. Otóż wydaje się, że dziesięcioletnie doświadczenie polskiej demokracji obala to założenie. Mamy do czynienia z trzema elementami sytuacji: klasą polityczną, mechanizmem demokratycznym i podmiotem politycznym, który tym mechanizmem z założenia włada, tj. społeczeństwem. Klasa polityczna reprezentuje stosunkowo wysoki poziom, mechanizm demokratyczny działa bez istotnych ograniczeń czy zakłóceń (w języku tranzytologii powiedziałoby się: przejście do demokracji w Polsce było kompletne). Coraz wyraźniej widać natomiast, że mechanizm demokratyczny, pozostając teoretycznie instrumentem „władzy ludu", został w znacznym stopniu - bez porównania większym niż gdziekolwiek na Zachodzie - zawłaszczony przez część społeczeństwa i stał się instrumentem w grze partykularnych interesów. To, co wygląda na przejaw politycznej aberacji elit, jest racjonalnym (w sensie zweckrationat) postępowaniem w tej grze. 2 A.Z. Kamiński, Przetarg czy dyskusja, „Rzeczpospolita", 10 VIII 1999. 3 Por. np. J. Wasilewski (red.), Elita polityczna 1998, ISP PAN, Warszawa 1999. 138 Demokratyczny interes Ralf Dahrendorf już na początku „transformacji" napisał, że kraje pokomunistycznej Europy mogą w ciągu sześciu miesięcy osiągnąć wstępne porozumienie w sprawie demokratycznej konstytucji, ale minie sześć lat zanim ujawnią się pożytki z liberalnych reform ekonomicznych i sześćdziesiąt lat zanim demokratyczna konstytucja i instytucje rynku ugruntują się w krzepkim społeczeństwie obywatelskim {robust civil society)4. Wcześniej Karl Polanyi twierdził, że rynek może się rozwijać tylko w rynkowym społeczeństwie5. Jeszcze wcześniej Adam Smith pisał o zależności rynku od moralnej i kulturalnej kondycji społeczeństwa. Atmosfera „okresu przejściowego" skłania do myślenia ahistorycznego i asocjologicznego. W polskich dyskusjach politycznych - i nie tylko politycznych - demokracja i rynek nabierają cech uniwersalnych wynalazków cywilizacyjnych, których zastosowanie wymaga woli politycznej (demokracja) lub woli politycznej i przejściowych wyrzeczeń (rynek). Tymczasem demokracja i rynek są zawsze integralną częścią większej całości ustrojowej, co w socjologii jest prawdą dobrze ugrun- 4 R. Dahrendorf, Reflections on the Revolution in Europe. Chatto and Windus, London 1990. 5 K. Polanyi, The Great Transformation: The Political and Economic Origins of Our Time, Boston Press, Boston 1944. Tony Blair i Gerhard Schroder w swym słynnym manifeście nowej socjaldemokracji zachwalają „rynek bez rynkowego społeczeństwa". Nie wygląda to jednak na polemikę z Polanyim. Polanyi pisał o społecznych warunkach ukształtowania się gospodarki rynkowej, Blair i Schroder natomiast wyrażają przekonanie, że gospodarka rynkowa nie musi skutkować zjawiskami społecznymi, które ideologia socjaldemokratyczna tradycyjnie uznaje za naganne. 139 towaną w dorobku teoretycznym, poczynając od Wiri-schaft und Gesellschaft Maxa Webera6. Historia zna oczywiście wiele postaci demokracji występujących w różnych kontekstach społecznych. Demokracja liberalna, do której w Polsce właśnie „przechodzimy", jest produktem europejskiego (europej-sko-amerykańskiego) kapitalizmu, a u jej podstaw leży nie tyle wola polityczna większości, ile układ interesów w społeczeństwie. Każda demokracja jest w interesie „ludu". Rzecz w tym, kto to jest „lud". W demokracji ateńskiej czy w polskiej demokracji szlacheckiej sprawa była prosta. W nowoczesnej demokracji liberalnej, wbrew pozorom, jest to kwestia bardziej złożona. Twierdzenie głoszące, że demokracja liberalna służy całemu społeczeństwu jest elementem liberalno-demokratycznej doktryny i tak należy je traktować. Jest ono niewątpliwie bliższe rzeczywistości niż podobnie brzmiący propagandowy slogan na temat „demokracji socjalistycznej", ale celem takich twierdzeń jest legitymizacja doktryny, a nie głoszenie socjologicznej prawdy. Układ interesów w nowoczesnym społeczeństwie jest zbyt skomplikowany, by jakikolwiek system polityczny był korzystny dla wszystkich. Komu więc służy liberalna demokracja? Odpowiedzi na to pytanie trzeba szukać w genezie tej formy politycznej organizacji społeczeństwa. Nowoczesna demokracja kształtowała się w konflikcie o rolę przywilejów politycznych, tj. przywilejów wynikających z dostępu do władzy politycznej i państwowych środków przymusu - w społe- 6 Gdy idzie o literaturę dostępną w języku polskim, to warto w tym kontekście zwrócić uwagę na pięknie wydaną przez Oficynę Naukową (1995) książkę Petera Bergera Rewolucja kapitalistyczna w przekładzie Zygmunta Simbierowicza. 140 cznym podziale dóbr. Doktryna demokratyczna była doktryną ofensywną tych - coraz liczniejszych i silniejszych - którzy dobra i pozycję zdobywali własną pracą i zdolnościami, w przeciwieństwie do tych, którzy korzystali z kapitału politycznego w takiej czy innej postaci7. Ci pierwsi, to późniejsza klasa średnia, która słusznie uchodzi za ostoję demokratycznego ustroju, ale pełni tę rolę nie dlatego, że akurat zajmuje środek zhierarchizowanej przestrzeni społecznej, lecz dlatego, że demokracja i rynek tworzą jej habitat. Historyczny związek demokracji liberalnej z kapitalizmem ma więc wykładnię makrosocjologiczną, by nie rzec klasową8. Nie jest to wykładnia jedyna, ale niezwykle istotna: pozwala ona zrozumieć dlaczego np. demokratyczny socjalizm (żeby nie wracać do niesławnej „demokracji socjalistycznej") pozostaje złudzeniem. Liberalna demokracja może się dobrze rozwinąć i ukorzenić tylko tam, gdzie odpowiada ona żywotnym interesom silnych warstw społecznych. I odwrotnie, tam gdzie żywotne interesy silnych warstw społecznych powiązane są z systemem jawnych czy ukrytych przywilejów politycznych, gdzie polityka (i presja polityczna) jest skutecznym przedłużeniem ekonomii, tam demokracja liberalna ma w najlepszym razie ugruntowanie ideo- 7 Jeśli w Europie do XIX wieku „demokracja" była brzydkim słowem, nazwą groźnych i niemoralnych pomysłów ustrojowych, to nie ze względu na abstrakcyjne upodobania czy nieusuwalne nieporozumienia terminologiczne. Jeśli XIX wiek przyniósł zasadniczą zmianę w stosunku do demokracji, to nie stało się to za sprawą nawrócenia ideologicznego czy oświecenia terminologiczno-doktrynalnego, lecz na skutek zmian w strukturze interesów gwałtownie rozwijających się społeczeństw zachodnich. 8 Por. np. E. Hobsbawm, The Making of a Bourgeois Revolution, w: F. Feher (ed.), The French Revolution and the Birth of Modernity, University of California Press, Berkeley 1990. 141 logiczne, a funkcjonowanie demokratycznych instytucji zależy od woli elit politycznych. Powyższa teza nie prowadzi bynajmniej do pomniejszania znaczenia innych aspektów społecznego uwarunkowania współczesnej demokracji, takich jak tradycja i kultura polityczna, system społecznych wartości czy po prostu poziom moralny i intelektualny elit politycznych. Teza ta mówi natomiast o pierwotności interesu w stosunku do ideologii, kultury i świadomości. Wszystkie te czynniki odgrywają ważną rolę, ale dopiero wówczas, gdy u ich podstaw leży silny interes demokratyczny9. Piękna iluzja Nie wszyscy w Polsce pamiętają, że pojęcie społeczeństwa obywatelskiego, zapomniane przez wiele dziesięcioleci, wróciło do politycznego i akademickiego dyskursu za sprawą polskich wydarzeń z lat osiemdziesiątych. W latach dziewięćdziesiątych pojęcie to zrobiło niebywałą karierę. Dziś jest już pojęciową kliszą rozpracowywaną na „definicje operacyjne" i skale pomiarowe. Obecnie jednak o społeczeństwie obywatelskim mówi się raczej w odniesieniu do np. Anglii czy krajów skandynawskich, Polska zaś uchodzi za kraj mało pod tym względem interesujący. Entuzjastyczna diagnoza z początku lat osiemdziesiątych była błędem. Z prawdziwych przesłanek wyprowadzono fałszywy (niestety) wniosek. Przesłanki mówiły o spontanicznym rozwoju i wspaniałej postawie polskiej opozycji w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych oraz zadziwiają- 9 Widać to doskonale w klasycznej już książce Ralfa Dahrendor-fa Społeczeństwo i demokracja w Niemczech (oryginał: Geselłschaft und Demokratie in Deutschland, R. Piper und Co. Verlag, Munchen 1965. 142 cym wydarzeniu, jakim było doprowadzenie do pokojowej zmiany ustroju przez ruch społeczny „Solidarność". Pojęcie społeczeństwa obywatelskiego nasuwało się samo i to nie tyle ze względu na „obywatelski" charakter politycznej opozycji i społecznego ruchu (ludzie piszący po angielsku czy niemiecku nie mieli tych skojarzeń), ile z uwagi na to, że dziesięciomilionowa „Solidarność" stworzyła bezprecedensową alternatywę dla (komunistycznego) państwa, ugruntowaną w oddolnej aktywności ludzi ze wszystkich grup, środowisk i zawodów. „Solidarność" mogła zaspokoić oczekiwania wszystkich wyznawców „społeczeństwa obywatelskiego", niezależnie od tradycji teoretycznej, z której to wieloznaczne pojęcie czerpali: zapełniła przestrzeń społeczną pomiędzy rodziną a państwem, przeciwstawiała się państwu i była wzorem civility - przynajmniej jak na tę część Europy. Lewicowym, a po części także liberalnym, intelektualistom i politykom zachodnim „Solidarność" jawiła się jako fenomenalne połączenie ideałów niezależności, sa-moorganizacji i kultury obywatelskiej. Idea „samorządnej rzeczpospolitej" nie tylko potwierdzała te wyobrażenia, ale stanowiła rozbudowaną wykładnię idei państwa jako emanacji samoorganizującego się społeczeństwa. Ożywione dyskusje intelektualne wokół tej kwestii, głównie w Polsce, ale również na Węgrzech, stały się rewelacją intelektualną na skalę światową. Wielu zachodnich intelektualistów szukało w tych dyskusjach pomysłów na rozwiązanie problemów Zachodu. Jean Cohen i Andrew Arato, autorzy monumentalnej Civil Society and Political Theory, przewidywali np., że „...some of the emerging Eastern constitutions will embody new sensitivity to an active civil society, a sensitivity that should in turn influence Western constitutional developments"10. 10 J.L. Cohen, A. Arato, Civil Society and Political Theory, 143 Niewiele z tej pięknej wizji przetrwało do dziś. Jak zauważył Jerzy Szacki „paradygmat społeczeństwa obywatelskiego, ukształtowany dużo wcześniej przez zachodnią myśl polityczną, ulega w Europie Wschodniej rozkładowi: obywatel to nie bourgeois"11. Ta konstrukcja teoretyczna nie mogła się sprawdzić, próbowała bowiem rozdzielić to, co historia złączyła. Fenomen „Solidarności" ożywił wiarę liberalnej lewicy na Zachodzie w nadejście świata społecznego, który weźmie z kapitalizmu wolność i demokrację, ale bez rynku i nierówności. Rozwój sytuacji w Europie Wschodniej - nie tylko w Polsce -jeszcze raz pokazał, że, niestety, jest to wiara utopijna. Polska „Rzeczpospolita Samorządna" nie przetrwała systemu, z którym walczyła. To specyficzne okoliczności tej walki powołały ją do życia i nadały znamiona społeczeństwa obywatelskiego. Upadek komunizmu przyniósł nie tylko „walkę na górze", ale błyskawiczną, lawinową dezintegrację całego syndromu polskiego „społeczeństwa obywatelskiego", w każdym z podstawowych znaczeń tego terminu. Po rewolucyjnej euforii wróciła socjalistyczna rzeczywistość, której nieodłącznym (jak dotychczas?) atrybutem jest dezintegracja tkanki społecznej. Jej objawy były wielokrotnie opisywane12. W kontekście kwestii tu poruszanej najważniejsze jest osłabienie i degeneracja więzi horyzontalnych prowadzące do The MIT Press, Cambridge, Mass. and London 1992, s. 17. 11 J. Szacki, Liberalizm po komunizmie, Fundacja im. Stefana Batorego i Znak, Warszawa 1994, s. 125. 12 Por. np. J. Staniszkis, Ontologia socjalizmu. „Krytyka", Warszawa 1989; J.E. Wedel (ed.), The Unplanned Society, Columbia University Press, New York 1992; G. Ekiert, The State Against Society, N.J.: Princeton University Press, Princeton 1996; H. Świ-da-Ziemba, Mechanizmy zniewolenia społeczeństwa. Warszawa 1990. 144 stanu, który Stefan Nowak nazwał próżnią społeczną13. W nowoczesnym społeczeństwie więzi horyzontalne tworzą „kapitał ludzki" owocujący społeczną solidarnością, zaufaniem i bezinteresowną pomocą. To dzięki takim więziom rozwijają swą działalność dobrowolne, niezależne stowarzyszenia i instytucje, a spontaniczne inicjatywy obywatelskie mają swój dalszy ciąg w działaniach samoorganizującego się społeczeństwa. W socjalizmie więzi horyzontalne nie zanikły i w tym sensie termin użyty przez Stefana Nowaka jest mylący. Życie społeczne nie znosi próżni, „nowy wspaniały świat" jest literacką fikcją. Przestrzeń pomiędzy rodziną a socjalistycznym państwem była również zamieszkała, tyle że głównie dzięki temu, co Adam Podgórecki nazwał „dirty togetherness", tj. nielegalnemu lub półlegalnemu współdziałaniu dla grupowej korzyści - zwłaszcza na styku państwowej dystrybucji z indywidualną zaradnością. Zmiany ustrojowe poprawiły radykalnie warunki kształtowania się więzi horyzontalnych i zmieniły stosunek uczciwych ludzi do dirty togetherness, nie zlikwidowały jednak „próżni społecznej". Przeciwnie, nastąpił nawet pewien regres w tym zakresie. Wrogi stosunek do władz komunistycznych jednoczył ludzi, stwarzał platformę porozumienia i namiastkę autentycznych więzi horyzontalnych. Dziś brak tej więzi (powiedzmy: ich nikłość) jest bardziej widoczny niż kiedykolwiek. Mamy wprawdzie około dwudziestu tysięcy organizacji pozarządowych skupiających blisko dwa miliony wolontariuszy i pracowników, ale zarówno władza, jak i ogół społeczeństwa traktują tę sferę jak swoiste hobby14. 13 Por. S. Nowak, System wartości społeczeństwa polskiego, „Studia Socjologiczne" nr 4(75), 1979. 14 Stosunkowo najchętniej Polacy pracują społecznie na rzecz szkolnictwa, oświaty i wspólnot parafialnych, a więc z dala od polityki. 145 W życiu codziennym potęguje się nieżyczliwość, podejrzliwość, agresja, brak współdziałania, brutalizacja obyczajów, kult siły i sprytu15. Maria Dudkiewicz z Instytutu Stosowanych Nauk Społecznych UW analizując przekaz moralny polskich reklam pisze, że sugerują one często, iż „dokonanie zakupu pozwoli nam bez przeszkód osiągnąć wszystko poprzez zachowania agresywne, chamskie, egoistyczne i nieuczciwe"16. Autorka martwi się, że reklamy takie źle wpływają na świadomość społeczną. To prawda, ale jest gorzej: reklamy robią specjaliści, którzy wiedzą jak trafić do odbiorcy, jak znaleźć się z nim na jednej fali. Nawiązując do wspaniałego eseju Martina Krygie-ra17 trzeba powiedzieć, że współczesny Polak ma skłonność do widzenia świata społecznego w kategoriach gry o sumie zerowej. Takiej filozofii społecznej - ugruntowanej przecież w doświadczeniach ludzi, a nie w ich psychicznych dewiacjach - nie można pogodzić z ideą społeczeństwa obywatelskiego. Paradoksalnie, myślenie w tych kategoriach nie pomniejszyło skłonności do myślenia w kategoriach niejako konkurencyjnych, tj. w kategoriach my-oni, my-lu-dzie, społeczeństwo, oni - władza, politycy, państwo. Tu tkwi jedno z głównych źródeł słabości polskiej demokracji. Dopóki państwo nie jest postrzegane jako 15 Często się o tym mówi, rzadko kiedy pisze. Niedawno napisał prof. Wacław Wilczyński - i to ostro: „polska demokracja przeobraża się w zwykłą chamską anarchię, w prawo silniejszego i bardziej bezczelnego" (Demokracja czy anarchia, „Wprost", 15 VIII 1999). O zagrożeniu anarchią mówił też w programie telewizyjnym Jan Nowak-Jeziorański. 16 M. Dudkiewicz, Śmierć inaczej ubranym frajerom, „Rzeczpospolita", 12-13 VI 1999. 17 The Uses of Civility w zbiorze tekstów: M. Krygier, Between Fear and Hope, ABC Books, Sydney 1997. 146 forma politycznej samoorganizacji społeczeństwa, lecz jako siła zewnętrzna {de facto wroga i oszukańcza)18, dopóty demokracja liberalna nie ma warunków do silnego ukorzenienia się. Dwa układy Pojęcie społeczeństwa obywatelskiego służy do opisu stosunków społecznych, ale w socjologicznej teorii demokracji może ujmować relację pomiędzy „ludem" a jego „przedstawicielami". Spór o minimalistyczną koncepcję demokracji, jako spór ideologiczny, jest nieroz-strzygalny, nie ulega jednak wątpliwości, że, tak czy inaczej, w nowoczesnych demokracjach lud nie rządzi19. Ale czy tylko głosuje? Na pytanie to nie ma uniwersalnej odpowiedzi. Są kraje, w których demokracja kończy się na akcie wyborczym i są takie, w których akt wyborczy ma istotne polityczne konsekwencje. Polska należy raczej do drugiej kategorii, ale ma też swoją specyfikę. W Polsce kształtuje się mianowicie szczególny wzór stosunków pomiędzy demokratyczną władzą a społeczeństwem. Z braku lepszego terminu proponuję go nazwać demokracją negocjacyjną. Jej cechą charakterystyczną jest szczególnie duże zróżnicowanie społeczeństwa w zakresie dostępu 18 Minister Michał Kulesza za wypowiedź w tym duchu otrzymał od premiera kuriozalny zakaz publicznego prezentowania swoich poglądów. Tymczasem chodzi o tezę zgoła banalną, która ma silne potwierdzenie w badaniach opinii publicznej i jest obficie ilustrowana wypowiedziami rzeczników różnych środowisk pracowniczych. 19 Por. znakomity artykuł A. Przeworskiego Minimalist conception of democracy: a defence, w: I. Shapiro, C. Hacker-Cordon (eds), Democracy's Value, Cambridge University Press, Cambridge, Mass. 1999. 147 do władzy (rozumianego jako możliwość wpływania na decyzje polityczne) i wynikających z tego korzyści. Przyczyną tego stanu rzeczy jest nałożenie się dwu rodzaju zjawisk politycznych. Z jednej strony Polska jest dosyć typowym przykładem „nowej demokracji", co oznacza słabe społeczeństwo obywatelskie i niską kulturę polityczną, a w konsekwencji iluzoryczne upodmiotowienie polityczne społeczeństwa, mimo proceduralnej poprawności w funkcjonowaniu demokratycznego systemu władzy. Polska demokracja odtwarza, w innej instytucjonalnej postaci, tradycyjną strukturę władzy, którą cechuje podział na „władzę" i społeczeństwo - „władzę" w tym charakterystycznym wschodnioeuropejskim sensie, którego nie można oddać w języku angielskim czy francuskim. Pojęcie służby publicznej dopiero wchodzi do dyskursu politycznego i to raczej w kręgach elitarnych niż w społeczeństwie tout court. Społeczeństwo w swej podstawowej masie nadaje demokratycznie wybranej „władzy" atrybuty władzy autorytarnej i oczekuje „dobrego rządzenia" w stosownym stylu. Dobra „władza", krótko mówiąc, to „dobry gospodarz" (świetny slogan wyborczy Waldemara Pawlaka). Demokratyczne procedury są pojmowane jako szczególny sposób wyłaniania „dobrego gospodarza". Z drugiej strony, w Polsce ukształtowały się bardzo silne grupy politycznego nacisku reprezentujące interesy niektórych środowisk pracowniczych. Grupy te wywierają wpływ na politykę rządu, decyzje parlamentu, władz lokalnych, liczy się z nimi prezydent i wszystkie inne instancje decyzyjne. Polska demokratyczna kontynuuje, w zmienionej konfiguracji, wypracowany w schyłkowej fazie socjalizmu „negocjacyjny" wzór stosunków politycznych, który pozwalał na (chwilowe) rozładowywanie napięć społecznych i częściową legitymizację władzy 148 komunistycznej. Wzór ten przewidywał obchodzenie konstytucyjnych instancji i branie w nawias konstytucyjnych sposobów artykulacji interesów, eksponując w zamian bezpośrednie negocjacje pomiędzy partią komunistyczną (działającą poprzez swoich reprezentantów, którzy też najczęściej nie stanowili reprezentacji statutowej) a awangardą najsilniejszych i najbardziej wojowniczych środowisk pracowniczych. Rezultaty negocjacji były później sankcjonowane przez konstytucyjne organa państwa. Procedura negocjacyjna - tak pojęta - zajmuje obecnie mniej eksponowane miejsce w polskim systemie politycznym, a konstytucyjne organa państwa stanowią siłę realną, a nie polityczną atrapę. Niemniej, bezpośrednie negocjacje pomiędzy „stroną rządową" a „stroną społeczną" w sposób istotny wpływają na politykę państwa i są najbardziej skutecznym sposobem artykulacji interesów grupowych. Zachowała się również otoczka proceduralna i obyczajowa związana z takimi negocjacjami. Przetrwała też skłonność do włączania w proces negocjacyjny Kościoła katolickiego w roli mediatora w sporze pomiędzy „stronami". Przedstawiciele Kościoła wystąpili w tej roli np. w czasie chłopskiej blokady dróg w 1999 roku. Co najważniejsze, przetrwała niepisana zasada nadrzędności negocjacji nad oficjalną polityką państwa i obowiązującym prawem. W rezultacie negocjacji albo zgoła wyprzedzająco, dla uniknięcia „napięć społecznych" (konfrontacji z silną grupą interesu), organa państwa podejmują niekorzystne dla ogółu społeczeństwa decyzje ekonomiczne, dokonują dwuznacznych manipulacji w budżecie, odstępują od egzekwowania zobowiązań podatkowych, a nawet od stosowania kodeksu karnego. Andrzej Lepper, który w kręgach władzy ma - słusznie czy nie - opinię war- 149 choła lekceważącego przepisy prawa, jest w tych kręgach traktowany z atencją należną konstytucyjnej postaci politycznej. Sąd w Lublinie nie znalazł powodów do stwierdzenia, że Lepper złamał prawo20, chociaż cała Polska mówiła wówczas o paraliżu kraju spowodowanym kierowanymi przez niego (i ewidentnie nielegalnymi) blokadami dróg. Po wyroku Lepper stwierdził, że „sąd stanął na wysokości zadania". „Na wysokości zadania" stanął również rząd, który w pokrętnej formie „zalegalizował" blokady dróg post facto, prezydent, który zaprosił Leppera do Pałacu Prezydenckiego na Forum Rolnicze (10 marca 1999), lider „Solidarności", który apelował o wyrozumiałe traktowanie przez wymiar sprawiedliwości uczestników blokad i większość społeczeństwa, która zaakceptowała tę formę protestu (w badaniach opinii publicznej pozytywny stosunek do blokad wyraziło około 3/4 respondentów). Czołowi działacze PSL utrzymywali, że ruch Leppera nie naruszył prawa ponieważ działał w słusznej sprawie, co przyznał sam rząd. Przekonanie, że rząd miał prawo zalegalizować blokady i że — ogólnie — działania w słusznej sprawie są eo ipso działaniami legalnymi, było powszechne w wielu kręgach społecznych, co znajdowało wyraz w wypowiedziach przedstawicieli tych kręgów, a pośrednio również w wynikach badania opinii publicznej. Można to tłumaczyć w abstrakcyjnych kategoriach kultury prawnej (można np. nie bez podstaw przypisywać Polakom moralis-tyczną kulturę prawną), trudno jednak zaprzeczyć, że mamy tu do czynienia z kontynuacją wzorów rozwiązywania konfliktów wypracowanych w schyłkowym okresie PRL. Podobieństwo pomiędzy Lepperem a Wałęsą, 20 Sąd oparł się na przesłance, że Lepper rzekomo nie dokonał „rażącego naruszenia porządku prawnego". 150 które wiele osób dostrzega, wynika nie tylko ze stosowania podobnych metod, ale również z podobnego umiejscowienia tych postaci w faktycznie działającym (w odróżnieniu od konstytucyjnego) systemie politycznym. Tak więc, z socjologicznego punktu widzenia scena polityczna w Polsce jawi się jako składnik trzech elementów: (1) silnej władzy politycznej, (2) politycznie słabego i bezradnego społeczeństwa tout court (społeczeństwa obywatelskiego?), oraz (3) silnych, agresywnych, dobrze zorganizowanych grup politycznego nacisku. Gra polityczna jest de facto grą pomiędzy dwoma partnerami: (1) i (3). Parner (2) występuje w tej grze w gruncie rzeczy incydentalnie, w czasie głosowania. Nie jest to akt bez znaczenia; trzeba się zgodzić z Adamem Przeworskim, że samo głosowanie stawia już granice samowoli rządzących21. Podstawowe znaczenie ma jednak fakt uprzywilejowanego, pozakonstytucyjnego dostępu do władzy grup nacisku. Skutkiem tego życie polityczne w Polsce toczy się jak gdyby w dwu układach. Układ pierwszy obejmuje całe społeczeństwo, a u jego podstaw leży stosunkowo mało efektywny mechanizm demokratyczny. Układ drugi obejmuje klasę polityczną oraz względnie stałą grupę partnerów „społecznych", tj. dobrze zorganizowanych reprezentacji silnych środowisk pracowniczych (ostatnio również chłopów). Ten układ reprodukuje w nowych warunkach ustrojowych stosunki pomiędzy władzami upadającego realnego socjalizmu a zbuntowaną klasą robotniczą. Szeroko pojęta polityka gospodarcza państwa kontrolowana jest przez układ drugi. Kontrola ze strony społeczeństwa tout court jest raczej iluzoryczna. Głosy wyborcze, owe „papierowe kamienie", o których pisze 21 A. Przeworski, op. cit. 151 Adam Przeworski, działają istotnie i to z wyprzedzeniem: dziennikarze nie bez powodu twierdzą, że główną busolą polskiej polityki, zastępującą pryncypia programowe, są dane z badań opinii publicznej. Rzecz w tym, że opinią publiczną, jej rytmem i ogólnym kierunkiem, też w znacznym stopniu kieruje układ drugi. Tak więc i pod tym względem życie polityczne Polski demokratycznej jest kontynuacją życia politycznego Polski socjalistycznej, w której nastroje społeczne kształtowały się pod wpływem wydarzeń w nieustającym konflikcie pomiędzy władzą komunistyczną a silnymi środowiskami pracowniczymi. To tłumaczy, dlaczego polska klasa polityczna tak nerwowo reaguje na każdy protest np. górników, którzy jak na polskie warunki są nadzwyczajnie uprzywilejowani, i zupełnie obojętna wobec niezadowolenia potencjalnego elektoratu w zatomizowanej i mało bojowej większości społeczeństwa, obejmującej środowiska dotknięte nędzą i zagrożone degradacją do poziomu podklasy, jak np. stutysięczna rzesza byłych pracowników państwowych gospodarstw rolnych. Między demokracją a oligarchią Z istnienia tego dwuukładowego systemu politycznego wynikają dla Polski konsekwencje dobre i złe. Z jednej strony powstanie, a właściwie przetrwanie, układu negocjacyjnego zapobiegło ewolucji polskiej demokracji w kierunku rosyjskiego modelu demokracji oligarchicznej. Ewolucji w tym kierunku sprzyjała nasza tradycja polityczna, słabość społeczeństwa obywatelskiego i siła różnych elit - od postkomunistycznych (nomenklaturowych) do postsolidarnościowych. (Elity te zwalczają się nawzajem, ale to samo dzieje się w Ro- 152 sji). Silne, wywodzące się ze środowisk pracowniczych i uzurpujące sobie - niebezpodstawnie -mandat społeczny grupy politycznego nacisku tworzą zaporę na drodze do oligarchii znacznie silniejszą niż „papierowe kamienie". To dzięki tym grupom istnieje w Polsce równowaga sił stabilizująca system polityczny. Z drugiej strony, owa równowaga sił jest równowagą w grze partykularnych interesów, w której dramatycznie przegrywa interes ogólny. Sektor publiczny w Polsce konsumuje ponad 45% PKB, co jest liczbą zawrotną w zacofanym kraju, który planuje w przeciągu kilku lat dołączyć do Unii Europejskiej poprzez rozwój gospodarki rynkowej. Równocześnie państwo skandalicznie zaniedbuje swe najbardziej podstawowe funkcje. Drastyczne ograniczenie wydatków na bezpieczeństwo publiczne, wymiar sprawiedliwości, naukę, edukację, infrastrukturę i ochronę środowiska powoduje, że każda z tych dziedzin jest w stanie opłakanym lub kryzysowym. Jeśli w pierwszych latach obecnej dekady drastyczne ograniczanie nakładów na te dziedziny można było tłumaczyć „trudnościami okresu przejściowego", to obecnie widać już dobrze, że są to ograniczenia systemowe, uwarunkowane układem sił politycznych, a więc pozostaną z nami dopóki panować będzie demokracja negocjacyjna. Nadmiar słusznych celów, również po stronie tych, którzy mają uprzywilejowany dostęp do władzy (czy to dlatego, że rządzą, czy to dlatego, że rządzący akurat ich się boją), jest cechą stałą i niezbywalną. Odwoływanie się do „milczącej większości" - jak to niedawno zrobiło grono wybitnych uczonych22 - nic nie daje. Milcząca 22 Por. „Apel Ratowania Nauki Polskiej do Społeczeństwa" z dnia 8 października 1998 roku, opublikowany m.in. w „Gazecie Wyborczej", 12-13 XII 1998. I M większość werbalnie popiera wszelkie słuszne cele nie zważając na ich wzajemne wykluczanie się23, faktycznie zaś traktuje obrońców partykularnych interesów jak reprezentantów społeczeństwa wobec władzy, a więc - paradoksalnie - jak wyrazicieli interesu ogólnego. W tych terminach trzeba tłumaczyć fenomen roszczeniowej solidarności oraz spektakularny wzrost „zaufania" (termin stosowany w sondażach CBOS) do Andrzeja Leppera w okresie kierowanej przez niego blokady dróg. Tak skonstruowany system polityczny ma zakodowaną nieodpowiedzialność wobec społeczeństwa. „Nieodpowiedzialność" może oznaczać lekkomyślność i łagodną niepoczytalność - w tym sensie używa się tego terminu, w ostatnich dyskusjach na temat polskich polityków. Można jednak użyć tego terminu, gdy brakuje cechy, którą Anglosasi nazywają „accountability". Nieodpowiedzialność w tym drugim sensie jest właściwością systemu dającą bezkarność ludziom zachowującym się nieodpowiedzialnie w sensie pierwszym. Polska klasa polityczna jest nieodpowiedzialna w sensie pierwszym, ponieważ jest nieodpowiedzialna — wobec społeczeństwa - w sensie drugim. Ugrupowania polityczne odpowiadają za swoje czyny głównie wobec najsilniejszych grup nacisku. Nie jest prawdą, że politycy kupują wyborców. Nie mają takiej potrzeby ani takiej możliwości, ponieważ wyborcy jako wyborcy nie potrafią wchodzić w tego rodzaju transakcje i ciągnąć z nich korzyści. Politycy kupują natomiast „spokój społeczny", tj. manipulują redystrybucję w taki sposób, by minimalizować i łagodzić objawy niezadowolenia po stronie najsilniejszych grup nacisku - i to nie tyle ze względu na bezpośrednie zagrożenie dla ładu publicznego, ile ze względu na wspomniane już podążanie opinii Por. np. raport OBOP z września 1999. 154 publicznej za głosem tychże grup. W tym szczególnym sensie grupy politycznego nacisku reprezentują społeczeństwo lepiej, niż jego oficjalni przedstawiciele wybrani w wolnych, demokratycznych wyborach. Konkluzje Polska „przeszła" do demokracji szybko, sprawnie i bez wewnętrznych konflktów. Można też uznać, że mamy za sobą okres „konsolidacji" demokracji. Ale w życiu politycznym Polski ważną rolę odgrywają tradycyjne wzory zachowań politycznych ugruntowane w doświadczeniu z czasów realnego socjalizmu, kiedy to niezróżnicowany interes społeczeństwa reprezentowały najlepiej zorganizowane i najbardziej bojowe środowiska pracownicze. Nie ma żadnych dowodów na to, że z upływem lat pozakonstytucyjny dostęp do władzy traci na znaczeniu. Raczej przeciwnie, następuje konsolidacja grup politycznego nacisku, umacniają się one organizacyjnie, zwiększają swoje możliwości w zakresie mobilizacji zwolenników i oddziaływania na nastroje społeczne. Zacięta, się też granica pomiędzy konstytucyjnymi i pozakonstytu-cyjnymi mechanizmami władzy, co uwidoczniło się wyraziście w czasie przygotowań do reformy samorządowej, kiedy to w walce o granice w podziale administracyjnym lokalni reprezentanci rządu, współdziałając z urzędnikami lokalnego smorządu, mobilizowali zdezorientowaną lokalną opinię publiczną do protestów ulicznych w obronie partukularnych interesów lokalnych elit. W Polsce panuje przekonanie, że Sejm służy do wyrażania interesów poszczególnych grup społeczeństwa. W tym właśnie duchu wykłada się pojęcie reprezentatywności. Wobec ewidentnego poparcia szerokich krę- 155 gów społecznych dla działań grup nacisku, pytanie o to, czy to Sejm, czy grupy nacisku lepiej reprezentują społeczeństwo, jest w tej sytuacji pytaniem na miejscu. Demokracja negocjacyjna nie jest przejściowym wypaczeniem, lecz wyrazem układu sił w społeczeństwie, a zwłaszcza struktury interesów grupowych. Polska wersja demokracji prezentuje się dobrze w porównaniu z Rosją czy wieloma innymi krajami poradzieckimi. Ale, z drugiej strony, dzielą ją od wzorcowych demokracji zachodnich różnice systemowe. Ich zanikanie, zbliżanie się Polski do europejskiego wzorca, jest uwarunkowane zmianami w strukturze społecznej, a zwłaszcza rozwojem autentycznej i silnej klasy średniej oraz marginalizacją środowisk, których byt zależy od politycznych przywilejów. Dopiero gdy polski polityk będzie się bardziej bał „papierowych kamieni" w rękach mieszczucha, niż łańcuchów w rękach górników - dopiero wówczas będą warunki do ugruntowania się w Polsce demokracji liberalnej w pełnym tego słowa znaczeniu. Kapitalizm oswojony Na utartym szlaku „Zmiana jest niezbywalną cechą wszystkiego, co żyje, a więc i społeczeństwa. Społeczeństwo zmienia się nieustannie". Gdy wypowiadamy takie trywialne prawdy, to mamy na myśli „zmianę" w potocznym sensie. W takim przypadku stwierdzamy po prostu, że nic na tym świecie nie jest stałe, wszystko płynie, panta rhei. Gdy jednak ostatnimi czasy, poczynając od pierwszego „planu Balcerowicza", mówimy o „dokonujących się u nas zmianach", czyli o „naszej transformacji", przechodzimy - świadomie czy nie - na inny język, bliższy naukom społecznym, w którym „zmiana" (społeczna) oznacza przechodzenie z jednej wyodrębnionej postaci świata społecznego w postać inną, zmianę formy, trans-formację. Tylko w takim języku, oferującym jakieś punkty odniesienia, można z sensem mówić o zmianie „radykalnej", „wielkiej", „głębokiej" itd. Jak głębokie są nasze „głębokie" zmiany ustrojowe? Otóż trzeba od razu powiedzieć, że znacznie bardziej 157 powierzchowne, niż by to wynikało z naszej zbiorowej samooceny i opinii części zachodnich mediów. Zachodnie media, jak to media, żyją w świecie powielanych stereotypów i w każdej chwili, pod wpływem jakichś „medialnych" wydarzeń, skądinąd nawet całkiem trywialnych, mogą swoją „prawdę" o polskim tygrysie młodego kapitalizmu zamienić na „prawdę" o niezbywalnej „polnische Wirtschaft", „chorym człowieku Europy" lub podobną. Warto pamiętać, że fachowe analizy wyspecjalizowanych zachodnich placówek dotyczą z reguły wydzielonych aspektów polskiej gospodarki i nie dają podstaw do przekładania ich na tezy o całościowych zmianach ustrojowych. Tymczasem polskie elity, chcąc nie chcąc (najczęściej nie chcąc), myślą „po mark-sistowsku", holistycznie i konstruktywistycznie o budowie kapitalizmu na gruzach totalitarnego socjalizmu. W tym dziele - budowy kapitalizmu, demokracji i rynku - idziemy rzekomo utartym szlakiem, korzystając z doświadczeń Zachodu, które przekładamy na język reform ustrojowych w warunkach pokomunistycznej Europy Wschodniej. Jest to, niestety, myślenie ahistoryczne i nadmiernie optymistyczne (co nie znaczy, że całkowicie błędne). Reforma i holistyczna transformacja Zacznijmy od spraw podstawowych. Pojęcie reformy jest pojęciem z zakresu cząstkowej inżynierii społecznej. Reforma ma na celu naprawę wybranej dziedziny zbiorowej działalności poprzez jej racjonalizację pojętą jako aplikacja ekspertalnej wiedzy1. W tym sensie mówi 1 Por. J. Szczepański, Reformy, rewolucje, transformacje, Wydawnictwo IFiS PAN, Warszawa 1999. 158 się też o reformie ustrojowej mając na myśli reformę ustroju adwokatury, przedsiębiorstwa, szkolnictwa wyższego, służby zdrowia itd. Gdy powstała Rada do spraw Reform Ustrojowych Państwa przy Prezesie Rady Ministrów (27 stycznia 1998), pojęcie reformy ustrojowej było już jednak dwuznaczne. Jedni mieli na myśli merytorycznie uzasadnione zmiany w podziale administracyjnym kraju, w służbie zdrowia, w systemie emerytalnym i oświacie, czyli reformy ustrojowe w tradycyjnym sensie, inni zakładali jednak, że chodzi o coś więcej, o „u-strojowe" zmienianie tych dziedzin, czyli o cztery kolejne wielkie kroki na drodze od socjalizmu do kapitalizmu. Jeśli mówimy, całkiem słusznie, że rząd Jerzego Buźka wznowił proces reform ustrojowych, które pod rządami SLD-PSL zawisły na kołku, to mówimy raczej drugim językiem niż pierwszym. Jakie to ma znaczenie? Czy nie mówimy - tak czy tak - tego samego. Otóż zdecydowanie nie. Rzecz w tym, że planowe zmiany cząstkowe w życiu społecznym - czyli reformy we właściwym sensie tego słowa - są od wieków chlebem powszednim w każdym kraju. Reforma holistyczna natomiast, czyli zmiana ładu społecznego wedle z góry założonej koncepcji, to przedsięwzięcie w swych skutkach par excellence rewolucyjne, niezależnie od tego, czy koncepcja stanu docelowego jest „naukowa", czy „sprawdzona". Jeśli jest „naukowa" to na miarę nauki Marksa, to jest na miarę naukowego wiz-jonerstwa. Współczesna nauka nie potrafi tej granicy przekroczyć. Jeśli jest „sprawdzona", to w innych warunkach i pytanie, na ile warunki inne były w stopniu istotnym odmienne, tzn. na ile różnica warunków zaważy na całym przedsięwzięciu „reformatorskim", pozostaje w każdym przypadku pytaniem otwartym. Faktem jest, że historia nie zna skutecznej i udanej reformy holistycznej, choć zna nazbyt dobrze krwawe rewolucje, 159 i które wprowadzały radykalne zmiany polityczne i społeczne oraz wyniszczające próby budowy nowego, utopijnego świata za pomocą krwawego terroru. Zrekonstruować kapitalizm? Kapitalizm można charakteryzować na wiele różnych sposobów, można precyzyjnie zrekonstruować logikę kapitalistycznej gospodarki, wyliczyć jej podstawowe zasady i przełożyć je na język instytucjonalnej struktury, makroekonomicznych reguł, mikroekonomicznych mechanizmów, politycznych decyzji generujących pożądany kierunek zmian itd. Ale czy można odgórnie odtworzyć kapitalizm w innych warunkach niż te, w których się ukształtował w rezultacie długich i niezwykle złożonych żywiołowych procesów historycznych. Albo zapytajmy o samą zmienność warunków sprzyjających rozwojowi kapitalistycznych stosunków ekonomicznych. Czy można sobie np. wyobrazić inny bieg historii zachodnioeuropejskiej, taki mianowicie, że zmiany ekonomiczne, które doprowadziły do ukształtowania się nowoczesnej gospodarki rynkowej nie były związane ze zmianami w strukturze interesów grupowych, które doprowadziły w końcu do politycznej dominacji klasy średniej? Inaczej mówiąc, czy można sobie wyobrazić, że lokomotywą rynkowego systemu regulacji ekonomicznej był inny podmiot społeczny niż ten, który rzeczywiście tę regulację wprowadził (we własnym interesie)? A czy w innych częściach świata, w innym hisotrycznym kontekście, inny podmiot mógłby tę rolę spełnić? Też we własnym interesie? Czy może w jakimś interesie ideologicznym (np. dla „dobra kraju", „dla podniesienia efektywności naszej gospodarki", „dla poprawy warunków bytowych ludności")? 160 Śladem tygrysów? Pytanie to przenosi nas w sferę ryzykownych spekulacji teoretycznych. Dotychczasowe próby radykalnej rynkowej modernizacji gospodarki poprzez odgórne reformy ekonomiczne dawały różne rezultaty, lepsze lub gorsze, zawsze zależne od bardzo wielu czynników pozaekonomicznych i wcale nie konkluzywne. Najważniejszym bodaj, najczęściej wymienianym, przykładem pozytywnym jest oszałmiający sukces „czterech małych tygrysów" azjatyckich: Hongkongu, Tajwanu, Singapuru i Korei Południowej. Jeśli jednak przykład ten ma służyć jako argument w sprawie polskiej „transformacji" - a tak jest na ogół używany - to trzeba pamiętać nie tylko o niedawnym załamaniu się trendu rozwojowego w tym regionie, co można rozmaicie interpretować, ale przede wszystkim o tym, że różnimy się od tych krajów pod względem kultury i układu sił społecznych. W pierwszym przypadku chodzi zwłaszcza o dominację na tamtym terenie filozofii społecznej, która ujmuje społeczeństwo jako harmonijną całość odzwierciedlającą naturalny porządek rzeczy. Filozofia ta jednoznacznie nakazuje szacunek dla istniejącego porządku społecznego, podporządkowanie interesu własnego interesowi ogólnemu i respekt dla władzy. Jedną z konsekwencji tej filozofii jest traktowanie nierówności społecznych jako cechy naturalnej i moralnie nienagnnej2. W przypadku drugim chodzi o rolę silnej biurokracji państwowej tamtych krajów oddanej idei przyspieszonego rozwoju i kontrolującej politykę gospodarczą państ- 2 Por. B. Holzer, Miracles with a System: The Economic Rise of East Asia and the Role of Sociocultural Patterns, „International Sociology", vol. 15, no 3, September 2000. 161 wa. Biurokracja ta miała możliwość prowadzenia aktywnej polityki rozwojowej i podejmowania strategicznych decyzji, zwłaszcza w zakresie wyboru kierunków ekspansji ekonomicznej i selekcji podmiotów gospodarczych jako wykonawców polityki rozwojowej3. Czynnikiem co najmniej ułatwiającym tę politykę było strukturalnie uwarunkowane „przyzwolenie społeczne". Pierwotnie wynikało ono ze słabości klasy robotniczej i ruchu związkowego, później wypracowano skuteczne mechanizmy współpracy i rozwiązywania konfliktów4. Polska jest pod tym względem antytezą „tygrysów". Istnieje też wyraźne podobieństwo. Azjatyckie „tygrysy", jak Berlin Zachodni, nabrały przyspieszenia rozwojowego w atmosferze zimnej wojny i związanych z nią lęków przed „efektem domina" w Azji. „Tygrysy" są jednym z nielicznych pozytywnych przykładów działania strategii wspierania demokracji poprzez wspieranie rozwoju ekonomicznego5. W tym sensie, jak słusznie zauważa Holzer, rozwój „tygrysów" spełnia warunki „rozwoju przez zaproszenie {development by invitation - termin Immanuela Wallersteina), tj. rozwoju kraju peryferyjnego poprzez przyjazne włączenie go w sferę ekonomicznych oddziaływań centrum. Polska, w nieco innym zakresie, realizuje ten model rozwoju od momentu upadku komunizmu. To, co się dziś określa - nie całkiem zgodnie z prawdą historyczną -jako Europę Środkową, ukształtowało się jako wyróżniająca się część w pokomunistycznej Europie Wschodniej m.in.. dzięki względnie uprzywilejowanym stosunkom tego regionu z Zachodem, które szybko zaczęły działać jak samonapędzający się mechanizm6. 3 Ibidem. 4 Ibidem. 5 Por. B. Cunnings, What is a Pacific Century - and How will we 162 Członkostwo w Unii Europejskiej prawdopodobnie wzmocniłoby ten mechanizm. Z drugiej strony, trzeba pamiętać, że strategia amerykańska była strategią hojnej pomocy (bezpośredniej i za pośrednictwem globalnych instytucji finansowych) w rozwoju własnego potencjału krajów zagrożonych ekspansją komunistyczną przy akceptacji ich pełnej suwerenności. Idea integracji europejskiej zaś implikuje strukturalne dostosowanie się kandydatów do Unii w jej obecnej postaci, a skromna pomoc finansowa ma głównie charakter funduszy dostosowawczych. Założenie, że jest to skuteczna strategia rozwojowa w odniesieniu do krajów pokomunistycznych nie zostało dokładnie przeanalizowane, chociaż doświadczenie Niemiec Wschodnich, które otrzymały gigantyczne fundusze dostosowawcze, nasuwa cały szereg wątpliwości7. Od ustrojowej rewolucji do ustrojowego synkretyzmu Polski eksperyment prawdopodobnie zbliży nas kiedyś do wyjaśnienia wielu kwestii związanych z ideą zmian ustrojowych. W tej chwili, w dwunastym roku Know when it begins1!,„Current History", 93, 1994; B. Holzer, op. cit. 6 Por. J.R. Wedel, Collision or Collusion: The Strategic Case of Western Aid to Eastern Europe 1989-1998. St. Martin's Press, New York 1998; por. też A. Aslund, What Could the West Have Done to Help the East, w: R. Dahrendorf et al. (eds.), The Paradoxes of Unintended Consequences. CEU Press, Budapest 2000; T. Garton Ash, The Puzzle of Central Europe, „The New York Review", March 1999. 7 Por. C. Offe, Drogi transformacji. Doświadczenia wschodnioeuropejskie i wschodnioniemieckie. Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1999; A. Pickel, H. Wiesenthal, The Grand Experiment: Debating Shock Therapy, Transition Theory, and East German Experience. Westview Press, Boulder 1997. 163 reform, jest ciągle wiele znaków zapytania, więcej nawet niż było na początku reformy. W punkcie wyjścia zarówno zwolennicy, jak i przeciwnicy „terapii szokowej" byli pewni swego, ufni w moc swych racji teoretycznych i ideologicznych. Jedni mówili 0 „sprawdzonych wzorach", mając na myśli neoliberalną wykładnię ekonomicznego modelu gospodarki rynkowej, drudzy żądali „równego rozłożenia kosztów reformy", co odbierało sens samej idei urynkowienia gospodarki. Dziś dysponujemy już wiedzą empiryczną: powszechnie znane są fakty, coraz wyraźniej widoczne są też pewne procesy i ich głębsze uwarunkowania. Przede wszystkim trzeba stwierdzić, że terapia szokowa nie tylko przyniosła ekonomiczny sukces, ale uratowała Polskę przed losem krajów, takich jak Ukraina, Mołdawia, Rumunia czy Bułgaria. W punkcie wyjścia polska gospodarka była w stanie zapaści, jakiej tamte kraje jeszcze nie znały; pod względem społecznym 1 politycznym byliśmy natomiast gotowi do wstąpienia na drogę poszukiwania socjalizmu z ludzką twarzą (pod inną, rzecz jasna, nazwą). Tę właśnie drogę wskazywał program „Solidarności" popierany przez szerokie masy i - co najważniejsze - odpowiadający aktualnemu układowi interesów grupowych. Sukces „terapii szokowej" polscy reformatorzy zawdzięczają szybkości działania w nadzwyczajnej sytuacji politycznej okresu przejściowego. Zasadniczy przełom w gospodarce nastąpił zanim zaczęły działać demokratyczne mechanizmy artykulacji interesów grupowych. Już pod koniec 1990 roku rozpoczął się proces oswajania reformy, tj. takiej reinterpretacji jej zasad w języku polityki ekonomicznej państwa, by nie pogarszała ona zasadniczo sytuacji najsilniejszych i najbardziej zdecydowanie protestujących grup zawodowych. 164 Logicznym skutkiem oswajania reformy jest jej wyhamowanie i zmiana charakteru. Pomyślana i rozpoczęta jako narzędzie pokojowej rewolucji ustrojowej, szybko zaczęła wytracać swój rewolucyjny radykalizm, a więc i gubić założony cel, przechodząc niepostrzeżenie w mało spójną serię działań, za którymi stoi nie tyle całościowa, zoperacjonalizowana wizja nowego ładu, ile potrzeba reagowania na narastające problemy, minimalizacji bezpośrednich zagrożeń (czasem dla kraju, czasem dla władzy) i usuwania najbardziej w danej chwili dokuczliwych absurdów systemowych „realnego socjalizmu". Klarownym przykładem jest reforma opieki zdrowotnej, która odtwarza chybioną logikę reform gospodarczych z czasów socjalistycznych, tj. logikę wprowadzania mechanizmów rynkowych do socjalistycznego systemu centralnej dystrybucji. Kasy chorych są równie „rewolucyjnym" wynalazkiem, co socjalistyczne „kombinaty", produkują nawet podobne „kadry kierownicze", działając wedle podobnych reguł instytucjonalnej racjonalności i podobnej interpretacji zasad służby społecznej. W ten sposób Polska wchodzi niepostrzeżenie na drogę synkretyzmu ustrojowego, który powstaje nie tyle na mocy kompromisu różnych opcji ideologicznych, ile jako wypadkowa żywiołowych nacisków na coraz bardziej bezideową i skorumpowaną klasę polityczną. Od polityki do technologii władzy W tym właśnie kontekście trzeba ujmować procesy zachodzące na polskiej scenie politycznej. Ostatnie dziesięciolecie przyniosło stabilizację sceny politycznej i wykrystalizowanie się swoistej, pokomunistycznej „lewicy", populistycznej „prawicy" i dwu partii „środka", 165 z których jedna rzeczywiście za partię środka może z sensem uchodzić, druga natomiast pretenduje do tej roli wyłącznie z racji swej nieskrywanej gotowości do wchodzenia w układ władzy z każdej strony. Równocześnie, było to dziesięciolecie spłycania polskiej polityki przez redukowanie jej do technologii zdobywania dostępu do władzy i maksymalnej eksploatacji tej zdobyczy dla pomnażania kapitału politycznego, który w upolitycznionej gospodarce poprawia indywidualną i grupową pozycję społeczną i przynosi poważne profity materialne. Dostęp do władzy stał się w Polsce (podobnie jest, oczywiście, lub jeszcze gorzej, w niektórych innych „nowych demokracjach" Europy Wschodniej) jeszcze bardziej dogodnym narzędziem bogacenia się, niż był w czasach komunistycznych, kiedy to dla zachowania pozorów „proletariackiej moralności" ekonomiczne apetyty nomenkltury były bądź temperowane przez zgrzebno-purytańskie „kierownictwo partyjne" (okres W. Gomułki), bądź skrywane (inna rzecz, że nieudolnie) za taką czy inną „żółtą firanką". Faktem raczej bezspornym - i poniekąd zrozumiałym - jest, że klasa polityczna demokratycznej Polski zachowała (bądź przejęła) wiele cech przed demokratycznej władzy. Przykład polski pokazuje, że w Europie Wschodniej proceduralna demokracja, sama przez się, nie zmusza do radykalnej zmiany stylu rządzenia. Ci, którzy dostrzegają wszędzie oznaki „konsolidacji demokracji" w Polsce mają rację, ale tylko w sferze czysto opisowej. Mylą się natomiast utożsamiając - exsplicite czy implicite - objawy tak pojętej konsolidacji z realizacją odwiecznego marzenia o demokratycznej Polsce. Okazuje się, że klucz do takiej Polski jest jednak w rękach społeczeństwa. Polskie społeczeństwo zaś jest w chwili obecnej siłą wyłącznie reaktywną: nie jest w stanie wygenerować żadnej alternatywy dla istnieją- 166 cych układów politycznych, mimo ogromnego niezadowolenia ze wszystkich istniejących konstelacji. Dowodzi tego m.in. spontaniczne i niespodziewane poparcie dla Platformy Obywatelskiej, która została zdefiniowana przez znaczny odłam niezadowolonego społeczeństwa jako kolejna nadzieja na pozytywną antypolitykę, mimo że zrodziły ją napięcia w środowisku liberalnych polityków, a nie oddolny „obywatelski" ruch polityczny. Nie można wykluczyć, że tym razem część klasy politycznej pójdzie po rozum do głowy, ale przykład UW i SLD pokazuje, że wraz z umasowieniem partii, centrum przestaje panować nad apetytami i arogancją swych lokalnych przedstawicieli, których szybko demoralizuje łatwość, z jaką można „demokratycznie" manipulować lokalnymi społecznościami i bezkarnie zawłaszczać publiczne dobro. Nowa bieda Dryfująca „transformacja" generuje zjawiska nieoczekiwane, aczkolwiek zrozumiałe i łatwe do tłumaczenia post factum. U początków „transformacji", w fazie terapii szokowej, jej zwolennicy przewidywali, że szybka poprawa sytuacji ekonomicznej kraju przyniesie korzyści całemu społeczeństwu, choć nie może rozdzielić ich równo. Mieli rację przynajmniej w tym sensie, że uciekając przed katastrofą ekonomiczną Polska uniknęła zepchnięcia dużej części społeczeństwa na margines biologicznej egzystencji. Wystarczy porównać statystyki dotyczące poziomu życia w Polsce i np. w Rosji czy Ukrainie, by przekonać się, że nie są to puste słowa. Krytycy terapii szokowej przewidywali natomiast gwałtowny wzrost zróżnicowania społecznego, a zwłas/.-cza powstanie gigantycznego marginesu biedy. Mieli 167 całkowicie rację, zwłaszcza w punkcie drugim. Z badań zespołu prof. Elżbiety Tarkowskiej wynika, że mamy do czynienia z biedą klasyczną ludzi, którzy sobie nie radzą z takich czy innych względów życiowych, ale rozwinęła się również bieda nowego rodzaju, strukturalna, generowana przez gwałtowne zmiany systemu gospodarczego8. Dodajmy, że o drogach rozprzestrzeniania się i społecznym zasięgu nowej biedy decyduje nie tyle samo tempo zmian, ile aktualny układ sił politycznych w samym społeczeństwie i przypadek. Nowa bieda uderza skroś struktury społecznej, w ludzi o różnym wykształceniu, kwalifikacjach i motywacji do osiągnięć, nieraz ludzi dobrze do niedawna prosperujących, którzy stoją całkowicie bezradni wobec nowych wydarzeń. Szczególnie jaskrawych przykładów dostarczają te regiony kraju, których rozwój związany był ściśle z potrzebami ekstensywnej gospodarki planowej, albo zgoła z potrzebami imperialnej polityki Związku Radzieckiego. Na tych terenach następuje szybka degeneracja całej tkanki społecznej, bieda dotyka nawet ludzi na wskroś „porządnych", pracowitych, zdolnych, wykształconych, zapobiegliwych i przedsiębiorczych. Ucieczka z tych terenów jest bardzo trudna ze względu na chroniczny brak mieszkań i wysoki poziom bezrobocia w całym kraju. W takim przypadku widać dobrze brak odpowiedniej polityki transformacyjnej, która wspomagałaby potencjał dostosowawczy przynajmniej tam, gdzie jest najbardziej cenny „kapitał ludzki". Istniejący system „osłon socjalnych", a także różne programy „restrukturyzacyjne", „oddłużeniowe" itp. stanowią zaprzeczenie takiej polityki. Są mianowicie przykładem panowania siły nad prawem, sprawiedliwością i zasadami racjonalnej alo- 8 Por. E. Tarkowska (red.), Zrozumieć biednego. O dawnej i obecnej biedzie w Polsce, Typografika, Warszawa 2000. 168 kacji publicznych środków. Najbardziej hojne „osłony" dostają najsilniejsi, najlepiej zorganizowani i najbardziej bojowi. Słabsi nie są w stanie nawet wyartykułować publicznie swoich interesów, najsłabsi zaś (np. cała spora armia byłych robotników rolnych PGR) idą na dno nabywając w szybkim tempie cech posocjalistycznej underclass. Trzeba wyraźnie powiedzieć, że marginalizacja społeczna w Polsce dokonuje się innymi drogami niż na Zachodzie i jest zjawiskiem bez porównania bardziej złożonym i destrukcyjnym. Gdy na Zachodzie jest to z reguły kwestia rozłożonego na pokolenia procesu wykluczenia nielicznej części społeczeństwa mocą społecznie utrwalonych kryteriów selekcji (sprawiedliwych czy nie - to inna sprawa), to u nas gwałtowna zmiana samych kryteriów i jej gospodarcze konsekwencje uderzają z większą lub mniejszą siłą w przeważającą część społeczeństwa, która w konsekwencji definiuje swoją nową sytuację w terminach krzywdy i oszustwa. Anachroniczna klasa? Liczne w ostatnich latach, skądinąd interesujące, dyskusje o stanie polskiej inteligencji są przeideologizo-wane i nie trafiają w sedno sprawy. Polska inteligencja - jej społeczne miejsce, prestiż, rola, poczucie misji, a nawet styl życia - nie są dziełem historycznego przypadku, lecz wyrazem ogólnej społeczno-ekonomicznej kondycji polskiego społeczeństwa. Fenomen inteligencji jako istotnego elementu struktury społecznej nie jest fenomenem uniwersalnym. Amerykanie nie mogą narzekać na brak ludzi wykształconych ani na ich niską pozycję. Mimo to, mówienie o inteligencji amerykańskiej zdarza się głównie marksis- 169 i towskim doktrynerom oczytanym w marksizmie rosyjskim. Inteligencja jako twór społeczny wyodrębniła się w szczególnych warunkach dziewiętnastowiecznej Europy Środkowowschodniej, w której wykształcenie, będąc wartością rzadką, nabrało wysokiej ceny ze względu na wymogi awansu cywilizacyjnego. W niektórych krajach, w tym na ziemiach polskich, wykształcenie szczególnie nobilitowało i zobowiązywało. Brak własnego państwa i silnej rodzimej elity politycznej postawiło inteligencję w roli strażnika narodowej tożsamości i rzecznika narodowego interesu. Z natury rzeczy polska inteligencja stała się warstwą elitarną. Nie podejmując w tym miejscu polemiki z utartą terminologią, proponuję mówić w tym przypadku o klasie, a to ze względu na właściwy inteligencji interes klasowy, nie mówiąc już o stylu życia i charakterystycznym układzie czynników statusu społecznego. Do II wojny światowej Polska kontynuowała tradycyjny model społeczeństwa podzielonego na panów i lud, z tym że to właśnie inteligencja stopniowo przejmowała rolę panów, lud zaś ulegał, w miarę rozwoju kraju, coraz większemu zróżnicowaniu, generując stopniowo warstwy, które z coraz większym powodzeniem szły w górę zajmując rozległą przestrzeń pośrednią. Gdyby nie katastrofa wojenna i eksperyment komunistyczny dalszy rozwój doprowadziłby prawdopodobnie do znacznego upodobnienia się naszej struktury społecznej do struktury społeczeństw zachodnich. W rezultacie gospodarki planowej - bardziej niż za sprawą stalinowskiej „rewolucji społecznej" - nastąpiła gruntowna makrospołeczna przebudowa kraju i Polska oddaliła się od Zachodu bardziej niż kiedykolwiek w swej historii. Jeśli chodzi o samą inteligencję, to straciła ona - zdaje się, że bezpowrotnie - pozycję elitarnej klasy społecznej. Utrzymała jednak (co może 170 wyglądać na paradoks) rolę warstwy wzorotwórczej - również wobec komunistycznych arywistów. Świadczą o tym polityczne reperkusje publicznych proklamacji choćby kilku osobistości ze świata kultury, sztuki i nauki, społeczna atrakcyjność kariery w tych dziedzinach, prestiż samego wykształcenia, niezależnie od jego zawodowej użyteczności, zabiegi komunistycznych notabli o towarzyskie kontakty z elitą intelektualną, czy wreszcie zbawienny dla zacofanego społeczeństwa snobizm, dzięki któremu elitarna kultura, dobra sztuka i wartościowa literatura „zeszły pod strzechy" jak nigdy w historii Polski. Nigdy przedtem i nigdy potem. Trzeba ten fenomen widzieć w kontekście natury systemu komunistycznego, który nie tylko wyrósł z korzeni Oświecenia, ale dysponował - w przeciwieństwie do wszystkich „zwykłych" despotyzmów - środkami do podjęcia poważnej próby realizacji Oświeceniowych utopii (w ich marksistows-ko-leninowskiej interpretacji, ma się rozumieć). Imponujący (jak na biedny kraj ujęty w karby aberracyjnego systemu kontroli politycznej) rozwój polskiej nauki, sztuki i literatury był możliwy dzięki alokacji środków sterowanej przesłankami ideologicznymi i politycznymi, nie mówiąc już o widzimisię snobów uplasowanych na szczytach partyjnej hierarchii. Poważna dyskusja na ten temat notorycznie napotyka na bariery politycznych emocji. Ci, którzy mówią o politycznym gorsecie dławiącym naukę, kulturę i sztukę pod rządami komunistów mają oczywiście całkowitą rację. Ale całkowitą rację mają również ci, którzy mówią o względach, jakimi komunistyczne reżimy darzyły te dziedziny twórczości. Stosunek komunistycznych władz do szeroko pojętej działalności intelektualnej był z gruntu schizofreniczny i inny być nie mógł, biorąc pod uwagę wewnętrzne sprzeczności ich doktryny. Tam, gdzie poli- 171 tyczny gorset był stosunkowo luźny (przede wszystkim w Polsce) lub ze względów praktycznych luzowany (w wybranych dyscyplinach nauki, związanych ze zbrojeniami i podbojem kosmosu, w Związku Radzieckim), górę brał oświeceniowy styl myślenia i środowiska intelektualne osiągnęły przyzwoity poziom światowy. Obecna degradacja tych środowisk i ich twórczości nie jest bynajmniej objawem modernizacji Polski, która koryguje rzekomo niewłaściwe u nas proporcje między kożuchem a kwiatkiem do kożucha. W pewnym sensie jest wprost przeciwnie. Polska nauka i kultura elitarna do niedawna wyprzedzały rozwój kraju. Po upadku komunizmu została przywrócona swoista równowaga w tym względzie. Niestety, polega to na bezpardonowym (i ewidentnie bezmyślnym i niepotrzebnym) zrównaniu w dół. Czy mogło być inaczej? Teoretycznie tak. Nauka i kultura mogły się stać lokomotywą modernizującej się Polski (z pełnym uznaniem dla roli innych lokomotyw), tym bardziej że obecny wyścig globalny jest wyścigiem umysłów, a nie kombajnów. Stało się inaczej, bo tak zadecydował szalony wyścig klasy politycznej do władzy. Nauka i kultura dla podtrzymania swego poziomu wymagały odważnych strukturalnych reform i niezwykle skromnych (w porównaniu z innymi dziedzinami) środków. Ale siła polityczna środowisk intelektualnych była i jest znikoma. Nie tylko ze względu na liczebność. Środowisko akademickie np. broniło swoją dziedzinę nad wyraz niemrawo. Główny powód jest prosty. W wymiarze indywidualnym większość środowiska, zwłaszcza jego część młodsza, mogła szybko, po początkowych perturbacjach, dostosować swoje życie do nowych warunków. Dziś mamy potężną lukę pokoleniową i fenomen wielo-etatowości (właściwie: wieloposadowości). Dziennika- 172 rze, którzy ze zgorszeniem piszą o pogoni za zarobkami, uwiądzie akademickiego etosu, zaniku troski o własny rozwój naukowy i o studenta, stosują podwójne standardy. Chcieliśmy mieć rynek i przymknęliśmy oko na poniżającą pauperyzację środowisk o wyjątkowo wysokich (choć specjalnych) kwalifikacjach, to mamy stosowne reakcje rynkowe tych środowisk. Patologiczna otoczka jest tylko naturalnym produktem żywiołowego pseu-dorynku. Czy polska nauka przeżywa poważne trudności, kryzys, czy jest już może w stanie agonii? Samo postawienie tego pytania wywołuje zgorszenie. Tymczasem jest to pytanie rzeczowe, a odpowiedź na nie zależy od tego, co kto przez naukę rozumie. Jeśli stosujemy potoczne, indywidualistyczne rozumienie nauki jako zbioru uczonych z ich laboratoriami, to sprawy mają się bardzo źle, ale nie beznadziejnie. Jeśli jednak naukę widzi się oczyma socjologa, jako żywy byt społeczny (organizm, jeśli kogoś to nie razi), który żyje mocą mechanizmów reprodukcji swej tkanki, to trzeba wyciągnąć z tego logiczne wnioski, nawet jeśli brzmią szokująco. Jak działają mechanizmy reprodukcji i rozwoju polskiej nauki obecnie? Jakie są mechanizmy selekcji? Co się stało z krytyką naukową, kryteriami osiągnięć, środowiskowym etosem? O czym świadczy luka pokoleniowa? Polska nauka jest ciągle pięknym drzewem ze wspaniałymi owocami u szczytu, ale doły albo już dawno uschły (w dyscyplinach „rynkowych"), albo do tego stanu zmierzają. Reszta jest tylko sprawą czasu i praw rządzących procesami demograficznymi. Obecna degradacja inteligencji odbiera jej również rolę warstwy wzorotwórczej. Nagła „demokratyzacja" kultury ujawniła prawdziwe rozmiary dystansu między kulturą elitarną i popularną w Polsce. 173 Chaotyczne „urynkowienie", uwiąd polityki kulturalnej, marginalizacja środowisk twórczych i naukowych, ich pauperyzacja i rozdrobnienie, emigracja wewnętrzna i zewnętrzna wielu osób z kręgów do niedawna elitarnych, konieczność dostosowania się do gustu masowego odbiorcy (słynna „oglądalność" jako podstawowe kryterium w kształtowaniu programu „artystycznego" publicznej telewizji) - wszystko to doprowadziło do wyraźnego spadku poziomu twórczości w każdej dziedzinie kultury i nauki. Usamodzielniona kultura popularna ujawniła natychmiast swą jałowość i bezide-owość, stając się coraz bardziej imitacją niewybrednej masowej rozrywki na Zachodzie. Czy polska kultura jest skazana na wybór pomiędzy elitarnością a bezideową i epigońską tandetą? Nie jest to miejsce na rozstrzyganie tej kwestii, jest to jednak okazja do zasygnalizowania, że samo to pytanie może wynikać z przesłanek czysto merytorycznych i w tym przynajmniej sensie jest ideologicznie neutralne. Społeczeństwa, które dopiero wychodzą z historycznego podziału na lud i elitę nie bardzo mogą sobie pozwolić na natychmiastowe pozbawienie elity roli przywódczej i wzorotwórczej. Wystarczy prześledzić zróżnicowane losy krajów po-kolonialnych, by zauważyć jak ważną rolę odegrała kontynuacja, jeśli nie samej elity, to jej tradycji, symboliki itd. Można wymieniać ludzi - i tak próbowali postępować komuniści - ale gwałtowna eliminacja samej elity, próba sprowadzenia jej do roli sprofesjonalizowa-nych, rozproszonych środowisk intelektualnych wzorem najbardziej rozwiniętych krajów zachodnich tworzy z konieczności społeczną próżnię, w którą natychmiast wchodzą najbardziej ekspansywne i bezwzględne, z reguły aspołeczne produkty nowego systemu (nowyje Rus-kije, nowi Polacy). Nasze przekonanie, że polska in- 174 teligencja w zwartym szeregu przemieni się w polską knowledge class jest wyrazem szlachetnej, ale naiwnej wizji dynamiki życia społecznego. Zbawienne uproszczenie Przed Polską stoją zadania przekraczające obiegową wiedzę i wyobraźnię. Problemy, o których donoszą analizy sytuacji ekonomicznej, nabierają znacznie głębszych wymiarów, gdy ujrzy się je w kontekście nierozwiązanych kwestii par excellence społecznych. Powszechny błąd myślowy w Polsce polega na utożsamieniu socjologii z badaniami opinii publicznej, a kwestii społecznych z kwestiami socjalnymi. Tymczasem prawdziwe problemy społeczne, kategorycznie wymagające uwzględnienia w myśleniu strategicznym o zmianach ustrojowych, a zwłaszcza zmianach tak dramatycznych jak urynkowienie gospodarki ongiś pro-tokapitalistycznej, a później przez pół wieku planowej, wiąże się z układem interesów w społeczeństwie, czy ogólniej, kwestiami zmian strukturalnych. Ta sfera nie weszła do myślenia potocznego (jeśli nie liczyć banalnych stereotypów na temat stosunków klasowych, przywilejów itp.), a tym samym nie weszła w skład przesłanek programów reformatorskich. Tu tkwi główne źródło wyhamowania reform, narastających konfliktów, bezwzględnej walki o interesy partykularne i powolne, częściowe odzyskiwanie utraconego terenu przez najsilniejsze i najbardziej agresywne grupy przegranych, kosztem grup najsłabszych. Balcerowicz potwierdził słowa Stefana Bratkowskie-go, uparcie przypominające od kilkudziesięciu lat, że błogosławieni, którzy nie wiedzą, że nic nie można 175 zrobić. Niestety, sukces ekipy Balcerowicza związany był z okresowym zawieszeniem normalnych procesów politycznych. Obecna strategia gospodarcza jest już ewidentnie domeną gry politycznej uwarunkowanej procesami społecznymi. W tych warunkach paradygmat czystej ekonomii i czystej polityki stanowią zbyt wątłą podstawę do myślenia o zmianie ustroju. Nota bibliograficzna Rozdziały tej książki powstawały w latach 1991-2001. Większość rozdziałów była drukowana, ale tylko nieliczne w obecnej postaci. Sześć rozdziałów to teksty, które zostały wydrukowane w skróconej i uproszczonej wersji w „Gazecie Wyborczej" i „Rzeczpospolitej". Dziedzictwo realnego socjalizmu, interesy grupowe i poszukiwanie nowej utopii, „Kultura i Społeczeństwo" nr 1, 1991, także w: Przełom i wyzwanie. War-szawa-Toruń: PTS i UMK, 1991. Pytania o inteligencję, „Gazeta Wyborcza" 12-13 XII 1993 pt. Iloraz rodzinny i iloraz inteligencji. Nowa klasa średnia, skrócona wersja tego tekstu ukazała się w „Przeglądzie Politycznym" 1993. Wersja angielska ukazała się w: Richard Kilminster i łan Varcoe (eds): Culture, Modernity and Resolution, Routledge, London 1996. Odprotokapitalizmu do posocjalizmu: makrostrukturalny wymiar dwukrotnej zmiany ustroju, w: Elementy nowego ładu, pod redakcją Henryka Domańskiego 177 i Andrzeja Rycharda. Warszawa: Wydawnictwo IFiS PAN 1997, s. 33^46. Wersja angielska opublikowana w „Polish Sociological Review" no 4, 1995. Społeczne źródła zacofania, w: Idee a urządzanie społecznego świata, pod redakcją Ewy Nowickiej i Mirosława Chałubińskiego, Warszawa: PWN 1999. Oswajanie liberalnej demokracji. Tekst ten pt. Demokracja negocjacyjna ukaże się w książce Utracona dynamika? O niedojrzałości polskiej demokracji, pod redakcją Andrzeja Rycharda, Edmunda Mokrzy-ckiego i Andrzeja Zybertowicza, którą w roku 2001 opublikuje Wydawnictwo IFiS PAN. Wersja angielska pt. „Negotiated" Democracy ukazała się w „Sisyphus. Social Studies" Vol. XIII-XIV, 2000. Kapitalizm oswojony, „Gazeta Wyborcza", 11-12 VIII 2001. Posłowie Wielka szkoda, że autor Bilansu niesentymentalnego, wybitny socjolog-teoretyk Edmund Mokrzycki (1937-2001), nie napisał posłowia do swej książki. Gdyby tak uczynił, zapewne byłoby ono podsumowaniem i uzasadnieniem wyboru tekstów. Autor książki nie musiałby - śmiem twierdzić - pisać usprawiedliwienia, gdyż wszystko, co zostało zawarte w tej książce, i - mam nadzieję - dostrzegli czytelnicy, broni się samo. Co to znaczy? W moim odczuciu zarówno to, że każdy z rozdziałów książki, uprzednio stanowiący artykuł czy esej, jest cenny sam w sobie, jak i - co znacznie ważniejsze - wszystkie teksty pomieszczone w tym tomie tworzą spójną, klarowną całość; są składnikami oryginalnej diagnozy najnowszego eksperymentu na społeczeństwie polskim. Kilka słów o genezie, a właściwie o niektórych elementach genealogii tej książki. Wydaje mi się, że Edmund Mokrzycki nie lubił tekstów „gorących" - i w pochwałach, i w potępieniach podążających za aktualną modą polityczną czy intelektualną; cenił teksty 179 chłodne, jasno wyłożone argumentacje. Sprzeciwiał się autarkicznym systematyzacjom pojęciowym, krytykował świadectwa rozwichrzonej świadomości badaczy. Cenił zwięzłość, ostentacyjnie dystansując się wobec nadmiaru słów, wątków i skojarzeń. Nieraz mówił o tym, że ani socjologia, ani publicystyka nie mogą być „przegadane". Nie lubił też - i nie krył się z tym - dwóch typów książek. Jego kryteriów „dobrej książki" nie spełniały prace zbiorowe powstałe z „pokłosia konferencyjnego" oraz książki jednego autora, takie, w których sąsiadują ze sobą teksty odmienne pod względem formy, tematycznie luźno powiązane, najczęściej z różnych okresów twórczości piszącego. Edmund Mokrzycki podpisałby się zapewne pod słowami Jerzego Jedlickiego, gdy ten usprawiedliwiał wydanie tomiku Ź/e urodzeni, czyli o doświadczeniu historycznym: scripta i postscripta: „Sam nie przepadam na ogół za tomami, w których autor upycha artykuły, felietony, recenzje napisane w ciągu iluś tam lat. Z takimi składankami zwykle nie wiadomo, co robić: czytać jak leci? Na wyrywki? Odstawić od razu na półkę i zaglądać w razie bibliograficznej potrzeby? Niewiele z nich potrafi usprawiedliwić swoje drugie, książkowe istnienie. Opierałem się więc długo naleganiom paru życzliwych osób, abym pozbierał i wydał swoje eseje, rozproszone po czasopismach i różnych tomach zbiorowych. Nie robiłem tego nigdy przedtem. Gdy w końcu uległem namowom i zacząłem tę oto książkę składać, poddałem swoje teksty ostrej selekcji"1. 0 takiej właśnie chyba selekcji mówi Wstęp autora i Nota bibliograficzna (zamieszczona na końcu książki) 1 J. Jedlicki, Źle urodzeni, czyli o doświadczeniu historycznym: scripta i postscripta, Warszawa, „Aneks" 1993, s. 5. 180 informująca ponadto, gdzie po raz pierwszy ukazały się zawarte w książce artykuły oraz czy i jakim uległy poprawkom i skrótom. Kilka słów o tym, o czym Nota bibliograficzna nie mówi: o tym, co zadecydowało, że autor swe artykuły i eseje złożył, jaki był pierwotny plan tej książki, jakie były jej zamierzone tytuły - innymi słowy, jaki był kontekst jej powstania2. Pierwszy proponowany przez autora tytuł książki to „Skok w kapitalizm?"3, drugi - „Demokracja negocjacyjna"4 (stał się on potem tytułem artykułu w książce zbiorowej pod red. A. Rycharda, E. Mokrzyckiego i A. Zybertowicza), wreszcie Bilans niesentymentalny. Spisy robocze rozdziałów i odręczne notatki autora odsłaniają - moim zdaniem - trwałość jego zamysłów. Ujawniają też przeświadczenie, że w książce powinno 2 Zmiany tytułu wiele - w moim przekonaniu - mówią o tym, co stanowi zasadę organizującą całą książkę. Innymi słowy, co składa się na jej „zasadę sensu". 3 Tytuł „Skok w kapitalizm?" w polu uwagi stawiał tradycyjność struktury społecznej Polski, słabe ugruntowanie instytucji i wartości kapitalistycznych w polskim społeczeństwie, podkreślał nieprzygoto-wanie społeczeństwa polskiego do kapitalizmu: „obcość" gospodarki rynkowej nie tylko dla mentalności zbiorowej i indywidualnej Polaków, ale przede wszystkim dla fundamentów struktury społecznej. 4 Tytuł „Demokracja negocjacyjna" wskazuje, że w centrum uwagi autora znajdują się strukturalne przyczyny deformacji systemu demokratycznego w Polsce, widziane z perspektywy relacji zachodzących między podstawowymi podmiotami dwóch transformacji: „do socjalizmu" oraz „od socjalizmu do kapitalizmu". Ów tytuł miał zaznaczać istotność osobliwości tego drugiego układu i jego powiązań z pierwszym. W charakterze tych dwóch układów społecznych, a zwłaszcza w drugim, autor widzi specyfikę społeczną polskiej demokracji. W tym drugim układzie nie bierze udziału ani „całe państwo", ani „całe społeczeństwo": o systemie demokracji decyduje strategia negocjacji między kolejną „stroną rządową" a „stroną społeczną", reprezentowaną przez silne grupy, ich partykularne interesy i wartości. 181 znaleźć się wszystko to, co jest jednocześnie ważne i dla socjologii, i dla doświadczeń zbiorowych Polaków, i daleko wykracza poza bieżący komentarz polityczny. Końcowy wybór artykułów do książki wskazuje, że ostały się teksty ściśle i bezpośrednio połączone z wieloletnią pracą badawczą autora w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN. Były one często pierwszymi ujęciami jakichś tematów, fragmentami z obszernych studiów, powstałych w ramach dwóch dużych projektów badawczych Edmunda Mokrzyckiego: jego własnego zatytułowanego „Socjologia nieskutecznych reform" i zbiorowego „Post-socjalizm w teoretycznej perspektywie". Znalazły się tam jeszcze wstępy - np. rozdział o społecznych źródłach zacofania - do planowanych większych rozpraw z teorii modernizacji społecznej. Dokonany wybór świadczy o tym, że nie ma tam miejsca na teksty powstałe w bezpośredniej reakcji na konkretne wydarzenia polityczne, które w danym momencie skupiały uwagę szerszej publiczności. Brak jest również komentarzy „na życzenie dziennikarza", ulubionej formy socjologów „medialnych". Co w książce pozostało? Zarysy artykułów naukowych oraz eseje mniej od nich „akademickie", lecz ściśle - przez wzgląd na te same pytania teoretyczne - z nimi powiązane. Właśnie te dwa rodzaje tekstów stały się rozdziałami w książce; spełniły one kryterium (wspomina o nim we Wstępie sam autor) stawiania ważnych pytań socjologicznych w wolnej od rygorów akademickich formie, w postaci, która może zainteresować „szerszy krąg czytelników". Wybrany przez Edmunda Mokrzyckiego tytuł - Bilans niesentymentalny - zwraca uwagę nie na przedmiot, którym jest polski eksperyment z kapitalizmem i demokracją liberalną, ale na tryb i kryteria, ze względu na które dokonuje się opisu i objaśnień teoretycznych zarówno dla skoku w kapitalizm, jak i dla osobliwości 182 społecznych budowania demokracji w Polsce. Autor kładł nacisk na konstrukcję i zasady analizy, na konieczność nieustannego dokonywania przeglądu zarówno ułomności, jak i zalet pewnej lokalnej postaci kapitalizmu i demokracji. Ujawniał czytelnikom wie-lopostaciowość kapitalizmu i demokracji, jak też istotność różnych powiązań - dodatnich i ujemnych - tych dwóch makrospołecznych zjawisk. Nie chodziło tu - znając skromność autora Bilansu niesentymentalnego - o zwrócenie uwagi na siebie, na to, jak dobrym jest rachmistrzem ułomności i zalet kapitalizmu i demokracji w Polsce. Sądzę, że Edmund Mokrzycki pragnął raczej uwypuklić konieczność syntetyzującej interpretacji socjologicznej procesów równoczesnego budowania kapitalizmu i demokracji po socjalizmie przez społeczeństwo zacofane i peryferyjne. Ponadto tytułem tym czynił czymś ważnym charakter kryteriów ocen kapitalizmu i demokracji: wskazywał, że kryteria te powinny być rozumne i odpowiednio wyważone. Co równie ważne, tytuł ten zapowiada pewną jednolitość tonu interpretacji czy - inaczej - zwraca bardziej niż poprzednie próby uwagę na schematy konstrukcyjne analiz i rodzaje argumentacji. O tonie tym decydują już nie style retoryki popularnej, lubiane i nadużywane przez czytelników i socjologów „medialnych" przekonanych, że trzeba o tym, co się dzieje ostatnio w Polsce, pisać z pozycji dydaktyka i moraliza-tora: w stylu zgodnym z „zasadą cierpień" (jak powiedział o rewolucji kapitalistycznej Peter Berger) czy z przeciwną do niej zasadą triumfalizmu rynkowego i demokratycznego. W książce Edmunda Mokrzyckiego mamy do czynienia z suchym wręcz językiem sceptycznego analityka, szanującego fakty (również i te niewygodne), z tonem podporządkowanym „zasadzie rozu- mienia . 183 Przypuszczam, iż wybierając tytuł Bilans niesentymentalny Edmund Mokrzycki chciał zwrócić uwagę nie tylko na samą fasadę najbardziej popularnych „moralizatorskich" diagnoz, pesymistycznych lub optymistycznych, czarnych i białych, na jej nadmiar zarówno w nauce, jak w dyskursie publicznym. Pragnął, jak sadzę, lapidarnie poinformować czytelników o zasadach swojej własnej interpretacji, ujawnić własny ton wypowiedzi, wszystko to ukazać w trybie porównań z tezami swych intelektualnych przeciwników. Dzielił piszących o Polsce końca wieku na pesymistów i optymistów, poprawnych politycznie i naukowo, i przekornych i sceptycznych, na misjonarzy i fachowców. W książce wszystkie te podziały budują jedno z podstawowych dla Edmunda Mokrzyckiego rozróżnień interpretacji akademickich i potocznych, mianowicie tworzą podział na ujęcia sentymentalne i niesentymentalne przemiany u-strojowej. Interpretacje Mokrzyckiego należą bez wątpienia do typu niesentymentalnego. Nie wiąże się to wcale z ukrywaniem przez autora własnych przekonań i ocen, lecz z charakterem tych ocen i przekonaniem, że trzeba kapitalizm i demokrację zrozumieć, a zwłaszcza trzeba objaśnić ich znaczenie dla Polski, nie idealizując jej dziejów przeszłych i teraźniejszości. Wyrażają przede wszystkim niechęć do vox populi, ale taką, która nie zakłada, że własne poglądy i oceny autora są „dobre na wszystko" i muszą być powszechnie uznawane i lubiane. Wszystkie zebrane teksty-rozdziały pokazują, że przemianę ustrojową trzeba rzetelnie samemu wyjaśniać, a nie bezrefleksyjnie zawierzać uznanym autorytetom, zgodnie z nimi chwalić ją lub ganić. Wiele z tego, co kryje się w intencjach ostatecznego tytułu książki, jest też - moim zdaniem - wyrazem lojalności autora wobec katechizmu obowiązków uczo- 184 i nego, kanonu stworzonego przez Stanisława Ossow-skiego, mistrza autora książki. Cała książka zaświadcza, że Edmund Mokrzycki był dobrym uczniem. Przedstawione w niej poglądy wskazują na nieposłuszeństwo w myśleniu wobec ludzi i instytucji władzy oraz na jeszcze jeden typ nieposłuszeństwa, a mianowicie nieposłuszeństwo wobec własnych czytelników5. Poszukiwanie przez autora tytułu podkreśla też nie tylko odejście od hermetycznej teoretycznie tranzytolo-gii, ale i coś więcej: brak zaufania do języka naukowego i potocznego transformacji politycznej. Razem wzięte - najogólniej mówiąc - wyrażają ducha tej książki. Czy trzy możliwe tytuły książki - używając języka autora i łącząc terminy w nich występujące - nie świadczą o tym, że jest ona bilansem niesentymentalnym polskiego skoku, zarówno w kapitalizm, jak i w demokrację liberalną? Gdy się mówi o genealogii książki, to zazwyczaj mówi się o osobach i okolicznościach, które zachęciły autora do jej napisania. W przypadku tej książki nie sposób pominąć dobrego jej ducha, osoby, której naleganiom i oczekiwaniom autor na szczęście się nie oparł. Takim duchem była Maria Ofierska, wyborny redaktor, z której gustami i poglądami nie tylko socjologowie zwykli się liczyć. Była nie tylko stałą czytelniczką pier-wodruków rozdziałów tej książki, ale i wymagającą dyskutantką. Także i innej natury okoliczności sprzyjały powstaniu książki: Jedną z takich „okoliczności" stanowiła zmiana w logice podstawowych fascynacji badawczych 5 Na ten drugi typ nieposłuszeństwa, jakże trudny w czasiu li demokratycznych, zwracał uwagę Jerzy Jedlicki, mówiąc o powinno-, ciach uczonego. Jest to zadanie nader niewdzięczne - wied/it o tym i uczeni, i dziennikarze - dla tych, którzy pragną wyjść z /unikniclngu kręgu fachowców i być trwale obecnym w dyskursie publk/nym 1X5 autora. Po 1989 roku Edmund Mokrzycki coraz bardziej interesował się rzeczywistością polską „tu i teraz" i coraz mniej zajmował się czystą teorią. Rozdziały Bilansu niesentymentalnego, które powstały na samym początku lat dziewięćdziesiątych, oraz rozdział „Kapitalizm oswojony" (wydrukowany w „Gazecie Wyborczej" zaraz po śmierci autora) stanowią początek i koniec drugiego okresu jego twórczości. Cała książka jest, rzec by można, czymś w rodzaju świadectwa i podsumowania okresu drugiego. W pierwszym zajmował się głównie metodologią nauk społecznych i metasocjologią. (O odmienności tych dwóch okresów twórczości - czy zainteresowań badawczych - był przekonany sam Edmund Mokrzycki). W drugim okresie coraz bardziej angażował się w obserwację i interpretację nowej rzeczywistości - suwerennej III Rzeczypospolitej i innych krajów o podobnych niedawnych losach politycznych6. Przede wszystkim nie poprawianie samej teorii socjologicznej było w ostatniej dekadzie dla niego ważne, lecz używanie języka teoretycznego klasycznej socjologii współczesnej i przystosowywanie go do nowych doświadczeń społecznych. Już nie interesował się 6 Z tego powodu na szczególną uwagę zasługują powinowactwa z The New Great Transformation, pracą zbiorową wydana wraz z Ch. Bryantem; London, Routledge 1994; także w książce zbiorowej wydanej z Ch. Bryantem Democracy, Civil Society and Pluralism in Comparative Perspective: Poland, Great Britain and Netherlands, Warszawa, IFiS Publishers 1995, w wielu artykułach zamieszczanych w „Kulturze i Społeczeństwie", „Polish Sociological Review", „Studies in Comparative Communism", „Journal of Social Economics", „Sisy-phusie", „Social Research" i „Telos", a także w „Krytyce", „Społeczeństwie Otwartym" oraz w pracach zbiorowych wydanych w IFiS PAN (np. w Elementach nowego lądu pod red. H. Domańskiego i A. Rycharda, Warszawa 1997, w książce Jak żyją Polacy, Warszawa 2000) czy w księdze pamiątkowej dla Jerzego Szackiego Idee a urządzanie świata społecznego, Warszawa 1999. 186 osobliwościami teoretycznymi dyscyplin humanistycznych i ich metodologii, lecz specyfiką instytucji, wartości i interesów społeczeństw Europy Środkowej i Wschodniej w sytuacji radykalnej rekonstrukcji ustrojowej. Warto pamiętać, że gdy odkrywał i objaśniał naturę najnowszych przemian w tym regionie, nadal - lecz inaczej - interesował się teorią i metodologią, np. dbając o dobre podstawy metodologiczne diagnoz społecznych. Takim jak te zmianom zainteresowań poznawczych towarzyszyły nowe wymagania Edmunda Mokrzyckiego pod adresem socjologów-teoretyków. O tym chyba mówił, gdy żartobliwie żądał, by przestali „ostrzyć ołówki teoretyczne" i zaczęli te ołówki - pamiętając jednak, że powinny być nadal ostre - używać do rysowania. Chodziło mu zapewne o to, by zaprzestali uprawiać teorię dla niej samej i zaczęli ustalać jej wartość w kontakcie z empirią społeczną. Mówiąc o genealogii książki warto pamiętać, jak wiele ją łączy z innymi pracami tego autora, z tymi przeznaczonymi dla czytelnika-socjologa, antropologa kultury czy politologa. W Bilansie niesentymentalnym pojawiają się te same zagadnienia i podobne interpretacje co w innych, cenionych przez środowisko socjologiczne jego pracach z końca lat dziewięćdziesiątych - tych już opublikowanych i tych, które się niebawem ukażą7. Rozdziały książki powstawały w latach 1991-2001. Pierwsze zostały napisane w „romantycznej fazie" przejścia ustrojowego, ostatnie zaś w fazie - rzec by można 7 Drugi okres twórczości zapoczątkowują prace o ekonomicznym wymiarze reform w postkomunistycznych społeczeństwach, o ich skutkach dla struktury społecznej, kończy Bilans niesentymentalny oraz duże studium poświęcone demokracji negocjacyjnej (ukaże się niebawem w pracy zbiorowej pod red. A. Rycharda, E. Mokrzyckiego i A. Zybertowicza, poświęconej demokracji polskiej). 187 - pierwszej syntezy zarówno ułomności, jak i sukcesów budowania społeczeństwa rynkowego i demokratycznego. Autor - gdy podjął ostateczną decyzję o wydaniu książki - zdawał sobie sprawę, że upływ kilku lat w okresie radykalnych przemian wiele zmienia, zmusza piszących o „rewolucji kapitalistycznej i demokratycznej" do reakcji na nowe wydarzenia i nowych do nich komentarzy. Nie mam wątpliwości, że wszystkie tematy poruszane przez Edmunda Mokrzyckiego, nawet te, które są „bohaterami" najwcześniej przez niego napisanych tekstów, są nadal ważne, i co się jeszcze rzadziej zdarza badaczom, publicystom i dziennikarzom - ich ujęcia znakomicie zniosły próbę czasu. Nawet te najwcześniej napisane rozdziały nie zestarzały się, co więcej - nowe wydarzenia w życiu politycznym i społecznym - dodając nowych świadectw empirycznych i ujawniając konsekwencje wcześniejszych zmian - potwierdzają wcześniej sformułowane tezy autora i wzmacniają ich wiarygodność. Przygotowując książkę do druku Edmund Mokrzy-cki nie ukrywał, że chciałby do większości rozdziałów dopisać postscripta, które uwzględniałyby zarówno nowe interpretacje teoretyczne wcześniej opisywanych zjawisk społecznych, jak i nowe zjawiska w strukturze społecznej, w systemie politycznym i ekonomicznym Polski; powiadał też, że chętnie by w postscriptach skomentował reakcje czytelników na wcześniejsze swe teksty, zwłaszcza te, które ukazały się w „Rzeczpospolitej" i „Gazecie Wyborczej". Autor książki wielokrotnie mówił, że nie chce przerabiać swych wcześniejszych artykułów. Wedle niego wydanie ich z postscriptami jest lepszym rozwiązaniem aniżeli pisanie na nowo, jakby nowe wydarzenia zmieniały sens jego wcześniejszych wyjaśnień. W moim przekonaniu miał rację, albowiem wszystkie stawiane przez 188 niego pytania i zdecydowana większość odpowiedzi nie tylko nie straciły na swej istotności, ale wręcz na niej zyskały. Pytanie o to, dlaczego społeczeństwo polskie nie jest społeczeństwem rynkowym i społeczeństwem demokratycznym, nabiera z biegiem czasu coraz większego znaczenia - teoretycznego i praktycznego. Planował książkę składającą się ze scriptów i postscriptów; wybrał trwanie przy dawnych tekstach, uzupełnionych różnego rodzaju postscriptami (dotyczyć one miały nowych wydarzeń, nowych lektur, dyskusji itd.). Niestety już tych postscriptów nie napisał... Żałuję ich wszystkich bez wyjątku; szkoda, że czytelnicy książki nie dowiedzą się, co by powiedział Edmund Mokrzycki o braku frekwencji w ostatnich wyborach parlamentarnych, o społecznym znaczeniu klęski ugrupowań posoli-darnościowych, o coraz większej korupcji czy uwarunkowaniach nowych konfliktów ekonomicznych. Będzie mi szczególnie brakować postscriptum do rozdziału o „oswajaniu liberalnej demokracji" czy do rozdziału „Klasa z przeszłości" -moim zdaniem jednego z najlepszych i najwnikliwych tekstów, jakie ukazały się w Polsce na temat źródeł i charakteru oporu społecznego rolnictwa i rolników przed zmianami. Także wielce byłabym ciekawa komentarzy Edmunda Mokrzyckiego do jego własnych odpowiedzi na pytania o rolę inteligencji. (Czy np. coraz większa rola społeczna i polityczna inteligencji w społecznościach lokalnych nie powoduje w niej zmian strukturalnych? Czy nie sprzyja jej trwaniu na krajowej scenie publicznej?). Osobliwie mi brak Jego komentarza do nowej roli i miejsca społecznego Andrzeja Leppera: w rozdziale o oswajaniu liberalnej demokracji duże znaczenie przykładał do roli „Samoobrony", uznając ją za jedną z najważniejszych, silnych reprezentacji społecznej strony „drugiego układu" społecznego polskiej demokracji. Jak by wyjaśnił socjologicznie to, że 189 Andrzej Lepper wchodząc do Sejmu i będąc wybrany na wicemarszałka wprowadza do politycznej reprezentacji „pierwszego układu" społecznego „drugi układ" demokracji: co z tego może wyniknąć dla społeczeństwa i państwa, dla rozumienia polskiego populizmu, dla jego starcia z orientacją proeuropejską i rynkową? Takich pytań, dotyczących zwłaszcza nowych treści i funkcji populizmu czy nowych kontekstów dziedzictwa socjalizmu, może być wiele. Dokonujące się od śmierci autora zmiany w Polsce, i te rynkowe, i te w sferze instytucji demokratycznych oraz te, które dopiero nastąpią - stanowią coś w rodzaju „naturalnych" postscriptów, dopisanych przez samo życie. Co więcej, stanowią zachętę do tworzenia przez innych badaczy, zwłaszcza politologów, ich własnych postscriptów do ich własnych (i cudzych) prac „tran-zytologicznych". Przede wszystkim do pewnego typu uzupełnień, a mianowicie do wzbogacenia ich scriptów i postscriptów o problematykę socjologiczną sensu stric-to, do korzystania z socjologii w wyjaśnianiu mechanizmów gospodarki rynkowej czy procedur demokracji politycznej. Czym są scripta Bilansu niesentymentalnego! W moim przekonaniu już one same, i te dawniej napisane, i te skończone w 2001 roku, wystarczająco zachęcają (w łatwej i przyjemnej dla czytelnika formie eseju) do różnych rewizji przypuszczeń i sądów (naukowych i potocznych) o charakterze polskich przemian ustrojowych końca wieku. Dzięki formie eseju autor zyskał „tylko" większą swobodę kompozycji i większe prawo do odważnych tez, nie zawsze dostatecznie uzasadnionych. Nie straciły na tym jego główne pytania teoretyczne, najważniejsze pojęcia i schematy wyjaśniające. Innymi słowy, żadnych szkód nie poniosło jego oryginalne myślenie socjologiczne, znane powszechnie socjologom pol- 190 skim i zagranicznym. Trudna forma eseju ujawnia „grzechy" autorów: fasadową naukowość, banalność sądów, lojalność wobec mód; odkrywa wszystko to, co wnikliwe i niepokorne, zachowuje niepowtarzalny styl myślenia i pisania autora. Bilans niesentymentalny, jak każda dobra książka, prowokuje do wielu pytań, wyzwala w czytelnikach chęć do dyskusji, skłania do porównań z innymi książkami, esejami, artykułami. Dla mnie osobiście jest ona przede wszystkim pochwałą socjologii, jej niezbędności w życiu społecznym, jej „mocy magicznej" w wyjaśnianiu dziejącej się rzeczywistości. Jest też jedną z najważniejszych prac o polskich strategiach wychodzenia z socjalizmu, a także o społeczeństwie peryferyjnym i zacofanym, które dzięki zewnętrznym i wewnętrznym czynnikom dostaje szansę na wielką przemianę. Jest książką, która (pozostawiając na uboczu odmienność form porównywanych ze sobą książek) dzięki stawianym w niej pytaniom i wspominanemu wcześniej tonowi czy najogólniej mówiąc „duchowi" należy do tej samej klasy prac socjologicznych co Petera Bergera Rewolucja kapitalistyczna*. Dlaczego książka ta jest - w moim przekonaniu - jedną wielką pochwałą socjologii? Jest wiele ku temu powodów. Przede wszystkim dlatego, że udowadnia, iż można budować trafne syntezy socjologiczne: np. całościowe diagnozy polskiego eksperymentu rynkowego i demokratycznego; wskazuje też - i co najważniejsze uzasadnia - możliwości tworzenia innych niż w Bilansie syntez. Co nie mniej ważne, niepostrzeżenie dla czytelnika przekonuje go do opinii, iż socjologia ma dużo do 8 P. Berger, Rewolucja kapitalistyczna. Pięćdziesiąt tez o dobrobycie, równości i wolności, Oficyna Naukowa, Warszawa 1995, wydanie poprawione i uzupełnione. 191 powiedzenia, gdy chce się zrozumieć polski kapitalizm, i polską demokrację. Wskazuje, że jest nadal podstawowym zasobem teoretycznej i empirycznej wiedzy o nowoczesnym kapitalizmie i demokracji. Uświadamia odbiorcom, że do rozumienia podstawowych zasad nowoczesnego świata i konkretnego społeczeństwa nie wystarcza w nauce politologia i ekonomia, a w życiu - polityka i obserwacje potoczne. Bilans niesentymentalny ukazuje się jako kolejny tom serii socjologicznej, w której publikowane są prace wybitnych współczesnych polskich socjologów. Książka w pełni na to zasługuje. Wszystkie tego powody da się sprowadzić do jednego: jest jedną z pierwszych prób socjologicznych syntez społeczeństwa polskiego końca wieku i stanowi konieczną ramę odniesień dla innych prób myślenia o tym społeczeństwie. Mamy w niej do czynienia ze spojrzeniem teoretyka-socjologa na kapitalizm. Nie jest to na pewno spojrzenie misjonarza kapitalizmu ani bezkrytycznego wielbiciela związanej z nim demokracji (to ostatnie spojrzenie jest dość typowe dla polskich środowisk intelektualnych, można nawet powiedzieć, że jest ich obowiązkową postawą). Jest książka ważną zarówno dla teorii zmiany społecznej, jak i dla teorii ładu społecznego. Jest też - odwołując się do tradycji socjologii zaangażowanej - projektem uzasadniającym konieczność fundamentalnej przebudowy polskiego społeczeństwa i gospodarki, respektującym prawa historii rządzące strukturą i dynamiką dawnego społeczeństwa polskiego. Książka ta - w większym jeszcze stopniu niż wspomniana książka Petera Bergera - nadaje się do terapii zwykłych obserwatorów i uczestników przemian. Podobnie jak praca Bergera jest książką o rewolucji kapitalistycznej w ogóle. Jest przede wszystkim studium tej rewolucji w Polsce (gdy rozumie się ją nie jako radykal- 192 ną zmianę polityczną, lecz po tocqueville'owsku), napisaną prościej i klarowniej niż Rewolucja kapitalistyczna. Autor Bilansu niesentymentalnego uważa trafnie - podobnie jak Peter Berger - że wyjaśnienie zwrotu „ku kapitalizmowi" oraz „ku demokracji" wymaga nie tyle czystej interpretacji politycznej czy ekonomicznej, ile złożonej interpretacji socjologicznej, uwzględniającej dane i interpretacje ustalane przez politologów i ekonomistów. Ma ona wedle niego polegać na analizie „punktu wyjścia" do kapitalizmu i demokracji, tzn. na wyjaśnianiu przyczyn i mechanizmów procesu rozmontowywania struktury społecznej socjalizmu -jego gospodarki i organizacji państwowej. Staroświeckie pojęcia i schematy analityczne socjologii, takie jak klasa społeczna, więź społeczna, grupy interesów, struktura, działania społeczne, są w tej książce z maestrią wykorzystywane; służą do zadawania istotnych pytań zgodnie z wielką tradycją socjologiczną, zorientowaną na poszukiwanie podstawowych zasad ładu społecznego. Są instrumentarium analizy socjologicznej, która nie ogranicza się do charakterystyk „terapii szokowej" i jej skutków dla polskiej gospodarki i polityki, lecz dotyczy podstawowych mechanizmów przekształceń struktur państwowych i społecznych. Edmund Mokrzycki nie opisuje „terapii szokowej" ani „przyspieszonego" budowania przez Polaków demokracji liberalnej (co zwykli robić jego koledzy poli-tologowie-socjologowie, zwłaszcza ci medialni), lecz wyjaśnia owe zjawiska sprowadzając je do poziomu struktur społecznych i ekonomicznych „długiego trwania". Innymi słowy, odwołuje się do doświadczeń historycznych zakorzenionych w instytucjach i wartościach obecnego społeczeństwa polskiego. Co może ważniejsze - wyjaśnia te zjawiska poprzez skrupulatną analizę danych empirycznych w kontekście podstawowych py- 193 tań socjologii zróżnicowania społecznego, a zwłaszcza socjologii klas i warstw społecznych. Najogólniej mówiąc, w wyjaśnieniach korzysta ze schematów analiz klas i warstw stosowanych w polskiej współczesnej socjologii (m.in. w pracach W. Wesołowskiego, K. Słomczyń-skiego, H. Domańskiego i innych), sięga do zawartych tam ujęć interesów społecznych i wartości (m.in. do prac A. Rycharda, M. Ziółkowskiego, W. Adamskiego). Objaśnienia te na różne sposoby odnoszą się do wielkiej i małej tradycji socjologicznej, polskiej i światowej, uwzględniają też świeże dane - nowe zjawiska i ich ujęcia. Ich natura - rzec by można - to wypadkowa mądrego korzystania z klasyki socjologicznej, z prac innych współczesnych socjologów i nowych danych polskiej rzeczywistości „tu i teraz". Dodajmy, że w książce tej jest wszystko, co zwykłemu czytelnikowi spoza kręgu najnowszej socjologii akademickiej kojarzy się z „wielką socjologią". Książka ta bez wątpienia jest zdominowana przez refleksję nad całościami społecznymi - klasami, grupami interesów, instytucjami, organizacjami. Nie jest to więc kolejna książka o szczegółowych problemach pewnej lokalnej transformacji ustrojowej - polskiej: o wybranych segmentach systemu politycznego, procedurach wyborczych, konkretnych reformach ekonomicznych, dyskursie publicznym czy określonej scenie politycznej. Jest to książka o społecznych fundamentach tych zjawisk, o ich ukrytych mechanizmach społecznych, o procesach i strukturach na poziomie makro-społecznym, książka, w której nie ma długiego rejestru niewykorzystanych definicji pojęciowych, a zamiast niego są precyzyjnie wyłożone „operacyjne" koncepcje obiektów społecznych i klarowne odwołania do wpływowych teorii struktury społecznej i zmiany społecznej. 194 Edmund Mokrzycki nie myli własnych przeświadczeń z logiką historii; nie uważa, aby w przypadku społeczeństwa polskiego jego przyszłość została już zadecydowana w dalekiej przeszłości, w tym, że już od XVII wieku stała się krajem peryferyjnym wobec instytucji i idei świata zachodniego, zacofanym ekonomicznie i cywilizacyjnie. Nie informuje zatem o werdykcie historii, o czymś, co już od dawna kształtuje polski los i sprawia, że społeczeństwo polskie nie jest obecnie ani społeczeństwem rynkowym, ani w pełni demokratycznym. Dla autora przeszłość Polski stanowi tylko ramy określające „z grubsza" repertuar obecnie kształtowanych możliwości rozwojowych społeczeństwa polskiego. W odróżnieniu od wielu socjologów, którzy społeczeństwo polskie w okresie przejścia ustrojowego ujmują w kategoriach modelu „społeczeństwa aktywnego", Mokrzycki uważa - na podstawie danych historycznych i obecnych - że społeczeństwo polskie jest „społeczeństwem reaktywnym", które trzeba analizować w perspektywie aktywnej roli dawnych i współczesnych struktur państwa. Mówiąc krótko, wedle niego wszystko co najważniejsze w analizie socjologicznej tego społeczeństwa w okresie przemian, dzieje się między społeczeństwem a państwem. Edmund Mokrzycki w Bilansie niesentymentalnym nieustannie pokazuje przydatność i istotność socjologii w rozumieniu polskiej rzeczywistości „tu i teraz". Jest tak, zwłaszcza gdy rekonstruuje przemiany takich klas jak inteligencja i chłopi, gdy analizę kosztów społecznych reform wiąże z określonymi miejscami w strukturze społecznej, gdy odnajduje w kategorii interesu partykularnego mechanizm reprodukcji społeczeństwa reaktywnego. Głos jego „socjologii niesentymentalnej" to głos rozumu, rozumu spokojnego, nienatarczywego, który 19.S nie wątpi w skuteczność racjonalnych argumentów i empirycznych świadectw. To, że jest taki właśnie, wynika z długoletnich badań, dociekań teoretycznych nad podstawowymi zasadami ładu społecznego i polimorfizmem natury ludzkiej. Wyrasta, jak mi się wydaje, z przekonania autora, że przede wszystkim socjologia (nie uważa on jednak, by socjologia miała w badaniu zmian ustrojowych monopol, sądzi, że jest ona niezbędna w analizach politologicznych i ekonomicznych) potrafi objaśnić złożoność związków: między kapitalizmem a demokracją, kapitalizmem a dobrobytem, w tym wyjaśniać, że kapitalizm w krajach Europy Środkowej i Wschodniej wymaga mniej wiedzy o liberalizmie, a więcej znajomości mechanizmów zacofania cywilizacyjnego, mechanizmów państwa zależnego oraz charakteru państwa i gospodarki socjalistycznej. W jego analizach kapitalizm nie sprowadza się tylko do badania przejawów nierówności i traktowania ich jako „ceny za wzrost". Widzi w nim głównie czynnik przyspieszania przekształceń struktury społecznej, zwłaszcza źródło złożonego, trudnego procesu konwersji starej inteligencji w nową klasę średnią. W Bilansie niesentymentalnym nie ma też obowiązkowej w wielu środowiskach intelektualnych nie tylko Polski, ale i całej Europy, apologii postawy akceptującej „trzecią drogę" w rzeczywistości społecznej i w jej interpretacjach, drogi pomiędzy socjalizmem a kapitalizmem. Jego krytyka „trzeciej drogi" pokazuje, że stanowisko ją akceptujące opiera się na pojęciowym zamęcie i niedocenianiu wiedzy empirycznej. (Podobnie jak dla P. Bergera „trzecia droga" stanowi wariant pierwszej drogi - socjalizmu). Analizy Mokrzyckiego - miały na nie wpływ jego rozległe studia nad artykulacją wartości demokratycznych, nad charakterem dziedzictwa socjalizmu ograni- 196 czającego gotowość przyjęcia rozwiązań demokratycznych w sferze instytucji i idei - pozwalają w szerszym kontekście zobaczyć zjawisko demokracji w Polsce. Ten kontekst właśnie stanowią powiązania między kapitalizmem a demokracją. Dla autora kapitalizm jest z całą pewnością warunkiem wstępnym polskiej demokracji. Mówi o tym dobitnie, inaczej niż wielu dziennikarzy i badaczy autarkicznie zajmujących się demokracją i jej instytucjami, skłonnych do ich upraszczających interpretacji. Dostrzega zarówno jej dobre, jak i złe strony, widzi trafnie zagrożenia z dwóch stron: populizmu i skrajnego liberalizmu. Najogólniej mówiąc, kapitalizm nie jest dlań wystarczającym warunkiem demokracji, ale warunkiem koniecznym: jest tak właśnie wtedy - a taki na tle innych krajów z Europy Środkowej i Wschodniej jest przypadek Polski - gdy kapitalizm odnosi pierwsze sukcesy ekonomiczne i społeczne: to właśnie w jego przekonaniu wyzwala w społeczeństwie siłę autentycznej demokracji. Można twierdzić, że właśnie dzięki traktowaniu pytań o kapitalizm i demokrację jako par excellence socjologicznych analiza dziedzictwa socjalizmu zyskała w tej książce nowy i głębszy wymiar. Analizy Mokrzyckiego dotyczące reliktów mitotwórczych socjalizmu nie ograniczają się do sfery idei, lecz sięgają głębiej do ich podłoża cywilizacyjnego i społecznego. Pytanie o charakter dziedzictwa Polski Ludowej i jego obecną rolę jest zasadnicze: urasta do pytania o fundamenty społeczne wszystkich krajów Europy Środkowej i Wschodniej i o aktualne mechanizmy reprodukcji instytucji i wartości socjalistycznych, blokujących procesy innowacji społecznych. Autor książki stawia też pytanie o optymalny sposób wyjścia z socjalizmu. Interesuje go, jakie grupy społeczne są zorientowane na wybór innowacji, a jakie 197 na trwanie przy starych wzorcach społecznych i ekonomicznych, co bardziej się społeczeństwom opłaca - stopniowe nawarstwianie się zmian czy „Wielki skok". Jego opisy i wyjaśnienia społecznych nośników idei pozwalają nie tylko zwykłym obywatelom, ale przede wszystkim wyrafinowanym historykom idei odkryć niezwykłą ciągle siłę mitotwórczą socjalizmu, siłę, która kryje się w trwałych i masowych postawach roszczeniowych i mentalności kolektywistycznej aktywnych aktorów przemiany ustrojowej. Pokazuje też przekonująco, że nowa klasa średnia - tak jak ją rozumie Mokrzycki - nie potrafi wykreować swojego własnego mitu, który by tę klasę, a wraz z nią całe społeczeństwo mobilizował do zmian i nobilitował (np. w kategoriach dojrzałego kapitalizmu i skonsolidowanej demokracji). Mokrzycki - pragnę podkreślić - czyni z socjalizmu nie problem ideologiczny, lecz żywotny problem socjologiczny, problem, którego nie wolno odesłać do „lamusa" własnej polskiej i europejskiej historii. Mam nadzieję, że wszystkie te uwagi nie pozwalają wątpić, że jest to studium socjologiczne tout court, a nie tylko zbiór esejów. Dzięki tej książce można, jak sądzę, zmienić opinię o kondycji socjologii polskiej, a nawet o socjologii w ogóle. Wszystkie bez wyjątku rozdziały książki dostarczają rzetelnej wiedzy o społeczeństwie, państwie i gospodarce, stawiają ważkie pytania teoretyczne o mechanikę ładu społecznego, o źródła jego deformacji (spodziewam się, że czytelnicy docenili te partie ostatniego rozdziału książki, w których z wielką wyobraźnią społeczną a zarazem z dyscypliną autor analizuje proces „oswajania" polskiego społeczeństwa z instytucjami kapitalizmu). To wszystko pokazuje, że socjologia nie jest nauką zbędną, typem wiedzy społecznej, który można łatwo zastąpić politologią czy ekonomią polityczną; nie jest też dyscypliną naukową, która „rozmywa 198 się", z jednej strony, w refleksji potocznej, z drugiej - w problematyce innych nauk społecznych. Bilans niesentymentalny jest nie tylko czymś w rodzaju „długiego marszu" przez strukturę społeczeństwa polskiego, przez jego instytucje i wartości czy przez różne do nich podejścia teoretyczne; jest też przeglądem - i to z uzasadnieniami - nie tylko już widocznych dla opinii publicznej kwestii społecznych, ale i tych ukrytych, lecz ważnych dla przyszłości Polski, takich, na które trzeba uwrażliwić nie tylko badaczy, ale i wszelkich aktorów społecznych, w tym zwłaszcza polityków i ekspertów ekonomicznych. Jest próbą, powiedzmy raz jeszcze, pokazania, jak rozumienie wpływu kapitalizmu na społeczeństwo polskie jest ważne praktycznie nie dla nielicznych badaczy, lecz dla milionów obywateli. Książka ta jest książką mądrą społecznie: nie operuje kliszami dziennikarskimi, nie przynosi nowych dogmatów, wymaga tylko od czytelnika zachowania dystansu wobec obiegowych opinii, niesprawdzonych faktów i apeli moralistów i popu-listów. Bilans niesentymentalny, mimo że tak ważne są w nim krytyczne analizy, nie zmusza czytelnika, by był do cna rozczarowany polską rzeczywistością. Książka ta nie jest odreagowaniem przez autora wszystkich bolączek i niedogodności, które przynosi jednostkom i grupom radykalna zmiana ich otoczenia społecznego, nie jest też próbą ustalenia listy porażek i klęsk kapitalizmu i demokracji, które „przypadają" na Polskę w jej procesach integracji z różnymi wspólnotami zachodnimi. Ma tylko zachęcać czytelnika do rzetelnych obserwacji „polskiego eksperymentu", do racjonalnego myślenia o sukcesach i porażkach politycznych i gospodarczych. Przede wszystkim mówi, że warto w takim myśleniu o społeczeństwie polskim i działaniu na jego rzecz korzystać z socjologii - nie tyle tej sprowadzonej do opisu transfor- 199 macji, do badań systemu politycznego, lecz tej zajmującej się strukturami społecznymi i rewolucjami. Bilans niesentymentalny daje czytelnikowi najwyższej próby rekonstrukcję społeczną ostatnich polskich przemian ustrojowych. Nie mam wątpliwości, że autor przeprowadził tę rekonstrukcję zgodnie z najlepszymi zasadami sztuki socjologicznej. Jedna z tych zasad mówi - w ślad za stoicką maksymą - że największą mądrością jest znać różnicę między tym, co można, a tym czego nie można zmienić. Książka godzi więc w mity współczesnych Polaków: w nowe mity kapitalizmu i w stare mity socjalizmu. Nie jest to zatem książka dla tych, którzy pożądane przez siebie ideały społeczne, polityczne i ekonomiczne biorą za rzeczywistość, i tak myślą i czynią, aby nie utracić w nie wiary. Jest dla tych, którzy są ciekawi innych niż własne opinii o zmianach w kraju, i dla tych, którzy chcą wiedzieć, jak i dlaczego warto mądrze teoretyzować o społeczeństwie, w którym się żyje. Joanna Kurczewska W serii ukazały się J. Szczepański: Reformy, rewolucje, transfomacje. Warszawa 1999. W. Wesołowski: Partie: nieustanne kłopoty. Warszawa 2000. W przygotowaniu: F. Gross: Wartości, nauka i świadectwa epoki (wybór esejów) Opracowanie redakcyjne i korekta Antonina Majkowska-Sztange Opracowanie komputerowe Andrzej Ofierski Wydawnictwo Instytutu Filozofii i Socjologii PAN 00-330 Warszawa, ul. Nowy Świat 72, tel. 6572-897 Wydanie I. Obj. 11 ark. wyd., 12,75 ark. druk. Druk: Ośrodek Wydawniczo-Poligraficzny 00-669 Warszawa, ul. Emilii Plater 9/11