PHILIP KAPLEAU ZEN: ŚWIT NA ZACHODZIE PRZEKŁAD: JACEK DOBROWOLSKI WARSZAWA 1992 • ZBZ "BODHIDHARMA" Dedykowane tym, którzy pragną znaleźć, a nie tylko szukać Tytuł oryginału: Zen: DAWN IN THE WEST by PhBip KAPLEAU Projekt okładki: MACIEJ KALKUS Redaktor graficzny: Maria EKIER Redakcja: Anna JEDYNAK Redaktor techniczny: MIROSŁAW KALIŃSKI OBJAŚNIENIE ILUSTRACJI: Rysunek Richarda Wehrmana. Karp skaczący w górę wodospadu" pochodzi z tradycyjnej ikonografii zen. W starożytnych Chinach popularna była legenda o karpiu uporczywie zmagającym się z prądem rzeki i usiłującym dostać się na szczyt wodospadu. Po wielu nieudanych próbach, zebrawszy wszystkie siły, w jednym potężnym skoku osiąga szczyt i staje się smokiem. Na Wschodzie ceni się karpia za jego wigor, wytrwałość i odwagę - zalety nieodzowne do osiągnięcia oświecenia - toteż w klasztorach zen można często znaleźć duże drewniane rzeźby przedstawiające tę rybę. Rysunek pędzla Liang K'ai przedstawiający Siakjamunlago był reprodukowany w książce D. T. Suzukiego Zen, and Japanese Culture i jest tu zamieszczony za zgodą spadkobierców autora. Fotografia Szóstego Patriarchy pochodzi z Ch'an and Zen Toaching (Sari*s three) Charlesa Luka i jest reprodukowana za zgodą autora. Rysunek przedstawiający Bodhkjharmę, pędzla Hakuina, ukazał się w Zen Dusrlss-hu Miury i Ruth Fuller Sasaki i jest reprodukowany za zgodą markiza Hosokawy Moritat-su, z którego kolekcji został wzięty. © for Polish edition ZBZ "BODHIDHARMA" Warszawa 1992 Printed in Poland l PRZEDMOWA DO WYDANIA POLSKIEGO Według doktryny buddyjskiej wszelkie cierpienia i nieszczęścia w życiu człowieka, w życiu społeczeństw i narodów oraz w świecie innych istot zarówno ożywionych, jak i nie ożywionych, mają swe źródło w podstawowej niewiedzy dotyczącej tego, kim w istocie jesteśmy. Świadomość naszej prawdziwej istoty, która jest zarazem istotą Wszechrzeczy, przesłonięta jest przeświadczeniem, że istniejemy jako odrębne jednostki, różne od wszystkiego co je otacza. Ten egocentryczny punkt widzenia stwarza w nas poczucie osamotnienia i zagrożenia, powoduje nieustanne wewnętrzne konflikty, a także konflikty z innymi ludźmi, konflikty społeczne i narodowe oraz konflikt człowieka z jego naturalnym środowiskiem. Konflikty te owocują cierpieniem w postaci chorób, nerwic, antagonizmów oraz wojen i katastrof ekologicznych. Złudzenie odrębności rodzi ideologię walki i egocentryczną filozofię przetrwania kosztem wszystkiego i wszystkich. Celem treningu zen jest przekroczenie egocsntrycznego doświadczenia siebie i wszechświata jako dwóch odrębnych bytów. Nazywa się to w zen urzeczywistnieniem własnej Prawdziwej Natury, osiągnięciem stanu Umysłu Buddy, a także przebudzeniem lub oświeceniem. Jako pierwszy dokonał tego, po latach duchowych wysiłków, Gautama Siakjamu-ni, żyjący w Indiach w latach 563-483 przed Chrystusem - po czym przybrał imię Budda, czyli Przebudzony. Oświecony Umysł Buddy przedstawia się symbolicznie poprzez wizerunki Buddy, promieniejące siłą, spokojem, mądrością i współczuciem. Postawa siedzącego Buddy sprzyja długotrwałej koncentracji i jest pożądana zarówno w codziennej praktyce, jak i podczas intensywnego treningu. Postawa Buddy rozumiana jako stan umysłu pozwala działać uważnie i skutecznie, odpowiedzialnie i zdecydowanie, w harmonii ze wszystkim. Człowiek zeń sposobem życia przyczynia się do tego, aby w świecie panowała większa harmonia i wzajemne zrozumienie. Japonia, gdzie buddyzm zeń rozwijał się przez ponad 700 lat i wciąż jest żywy jako element kultury narodowej, słynie w świecie z wydajności robotników, dzielności żołnierzy, sprawności menedżerów, a także z osiągnięć w nauce, technice, architekturze i sztuce oraz z uprzejmości i szacunku w stosunkach między ludźmi. Nie byłoby to możliwe bez zeń. Trening zeń uczy bowiem dyscypliny, rozjaśnia umysł, u-walnia od negatywnych emocji. Wdraża do pracy i uczy szacunku dla pracy innych. Ludzie zeń nie angażują się w jakąkolwiek walkę o władzę czy dominację. Włączają się natomiast w osobistą pomoc innym, w sprawy społeczne, w pracę na rzecz harmonii między ludźmi, na rzecz pokoju i ochrony naturalnego środowiska. W aspekcie religijnym doktryna buddyjska nie oferuje gotowego rozwiązania dylematu życia i śmierci w postaci wszechmogącego Boga-Stwórcy. Powstaje więc pytanie: czy zeń jest religią? Jeśli wymaga się od religii, aby uznawała Boga zewnętrznego wobec świata i człowieka, aby miała swoje własne Pismo Święte, w które trzeba ślepo wierzyć, jeżeli wymaga się wiary w istnienie indywidualnej duszy, która przez całą wieczność trwa w ekstazie nieba lub w wiecznym potępieniu piekła, jeśli trzeba wierzyć, że cudza ofiara może zmazać czyjś grzech, a nasze zbawienie może za nas osiągnąć zbawiciel, to zeń nie jest religią. Ale jeżeli przez religię rozumiemy filozofię i praktykę, która umożliwia człowiekowi znalezienie nie dającej się zakwestionować odpowiedzi na pytanie kim jest, dlaczego się narodził i dla- czego musi umrzeć, na czym polega jego związek z innymi ludźmi i ze światem - to wówczas zeń z pewnością jest religią. Człowiek zeń czuje się w pełni odpowiedzialny za wszystko, co czyni i za wszystko co go w życiu spotyka. Wie bowiem, że tylko płynące z przebudzonego umysłu słowa, myśli i czyny nie tworzą przyczyn cierpienia, jakie dotknęłoby jego samego, innych i świat. Ostatecznym wyrazem tej odpowiedzialności, a zarazem celem praktyki zeń jest przebudzenie, czyli osiągnięcie zbawienia za życia, własnym wysiłkiem, a nie dzięki łasce wyższej czy choćby najwyższej istoty zewnętrznej wobec człowieka. Oddawanie czci Buddzie jest naturalnym wyrazem wdzięczności dla historycznego Buddy Siakjamuniego za wskazanie drogi do urzeczywistnienia naszej Prawdziwej Natury- Z drugiej jednak strony w zen mówi się: „Kłaniając się Buddzie kłaniasz się sobie", czyli oddajesz cześć swojej własnej immanentnej Prawdziwej Naturze, którą możesz urzeczywistnić. Tak więc oddawanie czci Buddzie nie jest w zeń ani wyrazem podporządkowania, ani oddawania się w opiekę jakiemuś zewnętrznemu bóstwu. Praktykujący zeń nie szukają ukojenia w modlitwie i prośbach do Boga. Praktyka zeń nie ma nic wspólnego z takim dualistycznym podejściem i dlatego nigdy nie staje się dogmatyczna ani fanatyczna. Buddyzm nie neguje wartości naukowego punktu widzenia na świat materii. Przekracza jednak ten punkt widzenia wskazując na tożsamość natury wszystkiego, co istnieje. Wskazuje na istnienie prawdy, której nie sposób pojąć intelektem, poznać zmysłami ani wyrazić w słowach. Można jej jedynie doświadczyć poprzez skoncentrowaną praktykę medytacji i zaświadczać o niej swoim życiem. Buddyzm zeń nie ma hierarchicznej struktury ani jednolitej organizacji. Nie ma głowy Kościoła ani jedynego patriarchy. Praktyka zeń odbywa się we wspólnocie prowadzonej przez wykwalifikowanego nauczyciela - mistrza zeń. Czystość nauki zapewnia nieprzerwany łańcuch przekazu z mistrza na wybranego ucznia, zapoczątkowany przez samego Buddę Siakjamuniego. Związek mistrza z uczniami ma charakter czysto duchowy. Tak więc między mną a moimi uczniami w Polsce nie istnieje żadna organizacyjna zależność czy podporządkowanie. Moje wskazówki dotyczą wyłącznie spraw związanych z praktyką duchową. We wszystkich innych sprawach praktykujący zeń odwoływać się muszą do swego rozsądku, rozumienia prawdy i sumienia. Jest to zgodne z ogólną zasadą zeń, aby unikać uzależniania ucznia od mistrza. W zeń mówi się: „Zadaniem nauczyciela jest uchronienie ucznia przed wpływem nauczyciela. " Philip Kapleau PRZEDMOWA Zeń: świt na Zachodzie stanowi kontynuację Trzech filarów zeń. Książka Trzy filary zeń: nauka, praktyka, oświecenie wydana została po raz pierwszy w 1965 roku. Sprzedano ją w liczbie około 150 tysięcy egzemplarzy w wersji angielskiej i przełożono jak dotąd na niemiecki, hiszpański, francuski, szwedzki, portugalski, turecki, holenderski, włoski, chiński i polski. Bez wątpienia jest to w swoim rodzaju pozycja klasyczna, która będzie w przyszłości służyć jako podręcznik dla praktykujących zeń. Trzy filary..., gdy tylko się ukazały, rozbrzmiały jak głos trąbki na pobudkę. Od połowy lat sześćdziesiątych rosi Kapleau przemierzał Amerykę wzdłuż i wszerz. Najrozmaitsze środowiska zapraszały go na wykłady. Mówił na uniwersytetach, w różnego typu ośrodkach zajmujących się rozwojem człowieka i na naukowych sympozjach. Odwiedzał rozmaite organizacje, zgromadzenia religijne i grupy psychoterapeutyczne; podróżował po Kanadzie, Meksyku, Kostaryce, Wenezueli, Kolumbii, Hiszpanii, Niemczech, a nawet po Polsce. Jego obecność, jego konkretne, bardzo życiowe podejście, rozsądek i poczucie humoru potwier-dzHy to, co zapowiadały „Trzy filary... ": że jest człowiekiem Zachodu całkowicie i naturalnie zjednoczonym z zeń. Co więcej, ukazał swoim działaniem i sposobem bycia, że głęboko wniknął w zeń i przezwyciężył to, co dla jego słuchaczy stanowi źródło niepokoju. Wskutek tego do Rochester napłynął najpierw strumień, potem rzeka, a w końcu cały zalew ludzi, pragnących praktykować razem z rosim Kapleau w założonym przez niego Ośrodku Zeń. Przez wiele lat rosi Kapleau prowadził warsztaty i sesin, wygłaszał mowy, udzielał porad swym uczniom i spotykał się z najróżniejszymi ludźmi, którzy przychodzili do niego z prośbą o radę i przewodnictwo. Doświadczenia te wykorzystał pisząc książkę Zeń: świt na Zachodzie. W 1966 roku w ośrodku odbyło się pierwsze sesin. W 1968 roku wybuchł katastrofalnych rozmiarów pożar i strawił wszystko oprócz szkieletu budynku. Wykorzystując kwalifikacje wyniesione z pracy, członkowie ośrodka przez dwa lata zmagali się z samymi sobą i ze stawiającym opór materiałem, aż odnowili zrąb budynku i przekształcili go w świątynię zeń. Od tego czasu ośrodek znacznie się rozrósł i pojawiło się w nim wiele ulepszeń. Jednakże mimo pożaru, przebudowy i nieustannych zmian, zasadnicza praca zeń - a więc zazen, sesin, warsztaty, ceremonie - odbywała się bez zakłóceń. Chociaż wiele tradycyjnych ceremonii zostało dostosowanych do wymogów naszych czasów i naszej kultury, to jednak rosi Kapleau nieustępliwie i niestrudzenie ochraniał i podtrzymywał ducha zeń przekazanego mu przez jego nauczycieli - rosiego Haradę i rosiego Yasutaniego. 9 Wymagania, jakie rosi Kapleau stawia ludziom, którzy z nim pracują, są równie wysokie jak te, z którymi spotkał się w klasztorze Hosin, gdzie praktykował. Nie toleruje pobłażania sobie ani litowania się nad sobą. Nie zezwala na usprawiedliwianie się ani na specjalne względy. Oczekuje zaangażowania i wytężonej pracy. Powiada: Jeśli uczeń nie jest w stanie dorównać swemu nauczycielowi lub go przewyższyć, to obaj zawiedli". Mamy tu człowieka Zachodu, który jest oświecony, a zarazem wypowiada się jasno i zdaje sobie przy tym sprawę z wątpliwości, trosk i nadziei współczesnych, technologicznie zorientowanych ludzi. Takie połączenie cech należy do rzadkości. Czytelnik powinien zdawać sobie sprawę z prawdziwego celu tej książki. Podobnie jak sesin, poświęcone przebudzeniu się uczestników, książka ta napisana przez oświeconego nauczyciela ma ostatecznie jeden cel - przebudzenie się czytelnika. Albert Low „Siakjamuni schodzący z góry" pędzla LJang K'ai (XII wiek), wybitnego chińskiego malarza z czasów Południowej Dynastii Sung. Po sześciu latach wewnętrznych duchowych zmagań i poszukiwań Siakjamuni osiągnął najwyższy szczyt Umysłu, wejrzał w najgłębsze znaczenie narodzin i śmierci i stał się Buddą, czyli Przebudzonym. Początkowo rozkoszował się tym wzniosłym stanem. Potem rozważał, czy ludzie, nurzający się wciąż w błocie gniewu, chciwości i ułudy, są w stanie pojąć doniosłą prawdę, jaką urzeczywistnił. Wreszcie zszedł z tej najwyższej z gór w świat cierpienia i zaczął nauczać o przyczynie cierpienia i drodze przezwyciężenia go. Obraz promienieje głębokim spokojem, co podkreśla trzepocząca na wietrze szata Siakjamuniego i ukośna linia zbocza. Atmosfera ta oddaje głębię oświecenia. W rysach Siakjamuniego widać wielki spokój, mądrość i współczucie. Nie ma w tym nic nadprzyrodzonego ani mitycznego. Budda jest ukazany w konkretnej ludzkiej postaci. Obraz ten pozwala odczuć, że prawdziwe przebudzenie nie jest ekstazą, utrzymującą człowieka pełnego zachwytu i radości w obłokach abstrakcyjnej jedności. Jest c-no raczej urzeczywistnieniem osadzającym człowieka mocno na ziemi, pośród świata trudu i zmagań. Wchodzi się na tę górę dla siebie, schodzi się z niej dla innych. 11 WSTĘP Moja pierwsza książka Trzy filary zeń przedstawiła zasady i metody buddyz-mu zeń słowami zarówno starożytnych, jak i współczesnych japońskich mist-rzów, dostarczając czytelnikowi mapę i kompas i wyznaczjąc kierunek podróży do samourzeczywistnienia. Znajomość tych nauk i praktyk, obejmujących również elementy indyjskiego i chińskiego zeń, jest - jak uważam - niezbędna, jeśli ma się ujrzeć we właściwej perspektywie nowy buddyzm, rozwijający się na Zachodzie. Jednocześnie należy zdać sobie sprawę, że ponieważ buddyzm w Japonii i innych krajach Azji jest nieuchronnie stopiony z jedynymi w swoim rodzaju kulturami, to jego istotę trzeba wydobyć z owych kulturowych naleciałości. Nie jest to łatwe zadanie. Zeń: świt na Zachodzie oferuje stare wino w nowych dzbanach. Ukazuje oddziaływanie zeń w Północnej i Południowej Ameryce i w Europie oraz różnorodne reakcje, jakie wywołuje on w rozmaitych kulturowych środowiskach. Książka ta odpowiada, w sposób właściwy dla zeń, na ich palące, dociekliwe pytania i otwarcie wyjawiane wątpliwości. Umożliwia też ona czytelnikowi pośredni udział w sesin (intensywnym okresie treningu w odosobnieniu), które jest sercem dyscypliny zeń. Książka nie ogranicza się przy tym do aluzji dotyczących cudu i radości oświecenia, lecz przedstawia również żywe reakcje ludzi Zachodu, którzy doznali tego nieporównywalnego z niczym przeżycia. Niewiele książek o zeń trafnie przedstawia znaczenie aktów czci i oddania oraz rytuałów będących nieodzownym składnikiem duchowego treningu. Zeń: świt na Zachodzie jest próbą wypełnienia tej luki, lecz nie w drodze pouczeń, tylko poprzez listy i dialogi, jasno ukazujące zastrzeżenia wysuwane w tych sprawach przez wielu początkujących. Znajdują się tu również współczesne, specjalnie przystosowane do śpiewu przekłady podstawowych tekstów, dzięki którym akty czci i oddania nabierają głębokiej ekspresji. Powiada się, że zeń jest ponad moralnością, ale że moralność nie jest poniżej zeń. To paradoksalne stwierdzenie, wraz ze szczególnie charakterystycznym dla zeń brakiem sentymentalizmu i umoralniających kazań, przyczyniło się do powstania błędnego wyobrażenia, iż zeń urąga moralności i ignoruje odpowiedzialność społeczną W istocie rzecz ma się dokładnie na odwrót, o czym czytelnik może się sam przekonać. Zeń kształtuje moralne i odpowiedzialne zachowanie, wygaszając płomienie chciwości, gniewu i ułudy, które spalają ludzki umysł, i budząc tym samym współczucie i miłość w każdym ludzkim sercu. Buddyzm zeń, mimo poświęconej mu obszernej literatury, pozostaje dla wielu tajemniczą, orientalną religią Mamy nadzieję, że zeń przefiltrowany przez doświadczenia zachodniego nauczyciela i przedstawiony tu w jego spotkaniach 13 2 zachodnimi uczniami i entuzjastami przemówi wprost do dzisiejszych ludzi Zachodu w zrozumiałym kontekście naszego czasu i kultury. Czytelnik zauważy, że w przekładach cudzoziemskich imion, szczególnie mistrzów chińskich, panuje niekonsekwencja. W Japonii chińskim i indyjskim i-mionom nadawano japońskie brzmienie, lecz jest to zwyczaj, którego nie mogłem utrzymać w książce pisanej po angielsku, mimo że zjaponizowane imiona są dość łatwe do wymawiania dla ludzi Zachodu. Z drugiej jednak strony nie wydawało mi się właściwe pozostawienie wszystkich imion w ich oryginalnej transliteracji, zwłaszcza imion chińskich, niezwykle trudnych w wymowie dla przeciętnego zachodniego czytelnika, w sytuacji gdy wielu czytelników już zaznajomiło się ze zjaponizowanymi cudzoziemskimi imionami (większość tekstów zeń w języku angielskim zostało przetłumaczonych przez Japończyków). Idąc na kompromis przyjąłem praktykę - która chyba nie zadowoliłaby ani chińskiego, ani japońskiego, ani indyjskiego czytelnika - używania japońskiego imienia wtedy, gdy ma ono bardziej znajome brzmienie i sprawia mniej kłopotu, a zachowywania chińskiej czy indyjskiej wymowy w szerzej znanych przypadkach. Do powstania niniejszej książki przyczyniły się niezliczone pomocne dłonie bothisattwów przeszłych i obecnych, bez których inspiracji i aktywnej pomocy nigdy by się nie narodziła. Przede wszystkim przychodzą mi na myśl: moi nauczyciele - pamięć o ich niestrudzonych wysiłkach i niezliczonych dobrodziejstwach inspirowała tę pracę od początku do końca. Bodhin - kapłan z Ośrodka Zeń w Rochester, który pracował ze mną nad wszystkimi aspektami tej książki. Bez jego lingwistycznych zdolności, talentu i o-fiarności mój wybór i redakcja materiału składającego się na ten tom byłyby niezmiernie utrudnione. Albert Low, który łaskawie zgodził się napisać przedmowę, przeczytał rękopis kilka razy oraz podsunął wiele sugestii, wskutek czego książka niewątpliwie zyskała. Gail Graef, moja sekretarka, która taktownie poganiała mnie i zachęcała do pracy, nie pozwalając na zwolnienie tempa. Jej troska o szczegóły, jak również umiejętność pisania na maszynie i inne uzdolnienia, były niezwykle pomocne. Tina Kjolhede, która szczodrze użyczała swego czasu i umiejętności redaktorskich. Jej bystremu oku i wnikliwej uwadze zawdzięczam oczyszczenie tekstu z dłużyzn, które byłyby utrudnieniem dla czytelnika. Toni Packer, która uważnie i krytycznie przeczytała rękopis i poczyniła wiele trafnych uwag, znacznie podnoszących jakość tekstu. Richard Wehrman, który hojnie użyczał swego czasu i talentu, projektując okładkę, rysunek karpia na tytułowej stronie i trzy rysunki w części poświęconej aktom czci i oddania. 14 Rafę Martin, właściciel księgarni OxCart, który był cennym współpracownikiem przy sporządzaniu listy książek zalecanych do czytania. Richard Clarke - swoim tłumaczeniem Strof Wiary w Umysł pomógł przygotować jej ostateczną wersję. Poiły Papageorge, która bez skargi ponosiła ciężar pisania na maszynie oraz przygotowywała niebiańskie posiłki. Tej oddanej i utalentowanej osobie przypadło zadanie zajmowania się wieloma codziennymi sprawami, tak istotnymi dla tworzenia atmosfery sprzyjającej pracy. Wszystkim tu wspomnianym, jak również członkom Ośrodka Zeń w Roches-ter, którzy znosili okresy mojej nieobecności z cierpliwą wyrozumiałością pragnę wyrazić moją serdeczną wdzięczność z dłońmi złożonymi w gasio. Philip Kapleau Rochester, stan Nowy Jork, 8 kwietnia 1978 r. l BŁYSKI ZEŃ WPROWADZENIE Zeń od dawna znany jest jako „przekaz poza sutrami, nie opierający się na słowach". Od chwili, gdy Budda Siakjamuni uniósł kwiat przed zgromadzeniem mnichów na Górze Sępa, a Mahakasiapa w odpowiedzi uśmiechnął się ze zrozumieniem 1, zeń rozkwitał najpełniej nie w słowach, ale w czynach. Czytelnik, który wie o tym, może na początku dziwić się, jaką rolę spełniają poniższe dialogi w przekazywaniu ducha zeń. Bytoby naprawdę rzeczą cudowną, gdyby ci, którzy przychodzą do nauczyciela zeń, przynosili ze sobą wrażliwość i zrozumienie Mahakasiapy. Tak się jednak nie zdarza i aby dotrzeć do słuchacza, nauczyciel musi zstąpić na poziom werbalnego porozumiewania się. Szczególnie w naszej zachodniej kulturze, gdzie nawet podstawowe zasady buddyzmu są ciągle nieznane względnie rozumiane opacznie, nauczyciel musi mówić do początkujących językiem, który mogą zrozumieć. Dla wahającego się i pełnego pytań nowicjusza wymóg podporządkowania się nakazowi „siedź, a zrozumiesz!" to zbyt wiele jak na jego wiarę w swą Prawdziwą Naturę. Zupełnie jak słoń, o którym się powiada, że nigdy nie przejdzie po nieznanej powierzchni, nim nie upewni się, że udźwignie ona jego ciężar - początkujący w zeń musi powoli wyczuwać swą drogę, zaspokajając najpierw intelektualne wątpliwości co do tego, czy idzie we właściwym kierunku. Wówczas dopiero zyskuje wiarę i ufność podążając „nieznaną drogą w nieznane". Pytania z serca, a nie z głowy, są dla nauczyciela zeń jak chleb, strawa i napój. Jednakże jest również nieco miejsca na pytania teoretyczne, bowiem one właśnie bardziej niż cokolwiek innego ujawniają dokładnie, gdzie stoi pytający i jak mocno jest tam zakorzeniony. Ta wiedza jest użyteczna dla nauczyciela. Materiał do poniższych dialogów został zebrany w ciągu ostatnich dwunastu lat z rozmaitych źródeł, głównie z wykładów w college'ach, na uniwersytetach, w ośrodkach praktyk duchowych, a także w innych ośrodkach zajmujących się rozwojem człowieka. Innym źródłem były warsztaty wprowadzające, regularnie prowadzone w Ośrodku Zeń w Rochester. Na uniwersytetach w skład warsztatu wchodził również wykład otwarty, wygłaszany zwykle w piątkowy wieczór przed weekendem. Nie brakowało wówczas sposobności do stawiania pytań, podobnie zresztą jak i podczas pełnego warsztatu, jaki zazwyczaj miał miejsce następnego dnia. W sumie wykłady i warsztaty, prowadzone w audytoriach i bibliotekach, w miejscach publicznych, jak również prywatnie u poszczególnych grup, przyciągnęły jednak mniejszą liczbę poważnie nastawionych osób aniżeli warsztaty w Ośrodku. Ktoś, kto żywi przelotne zainteresowanie zeń, być może wynikające tylko z ciekawości intelektualnej, bez wielkiego wysiłku może wziąć udział w darmowym seminarium o zeń, odbywającym się na jego uniwersytecie czy w rodzin- 19 nym mieście. W konsekwencji pytania teoretyczne, dotyczące na przykład porównania zeń z innymi tradycjami religijnymi, częściej padaty w takim otoczeniu, zwłaszcza na wykładach dla studentów i nauczycieli uniwersyteckich, aniżeli podczas okresów pytań na warsztatach w Rochester. Grupy, spotykające się na warsztatach w Ośrodku Zeń, miały niezwykle urozmaicony skład. W typowej grupie mogli się znaleźć: specjalista od zarządzania, nauczyciel tańca, kierowca ciężarówki, bankier, kucharz, pielęgniarz ze szpitala psychiatrycznego, psycholog, a także artyści i muzycy, gospodynie domowe i matki, pisarze, ludzie sceny, lekarze, studenci i nauczyciele. Większość przyjeżdżała ze wschodniej części Stanów, lecz niektórzy przybywali z tak odległych miejsc jak Oregon, Nowa Szkocja, Meksyk, Polska, RFN i Szwajcaria. Również wiek uczestników był zróżnicowany: od osiemnastu do osiemdziesięciu lat. Mówi się często, że to nie studnia idzie do spragnionych, lecz spragnieni do studni. Chociaż dawniej przyjmowanie zaproszeń od różnych grup, aby prowadzić warsztaty zeń w innych miastach, zdawało mi się warte zachodu, c- becnie większość czasu spędzam z tymi, którzy przybywają do Ośrodka Zeń w Rochester. Ludzie, którzy w ciągu ostatnich dwunastu lat poświęcali czas, energię i pieniądze na często daleką podróż do Rochester, przyjeżdżali z różnych powodów. Niektórzy z czystej ciekawości, inni - żeby dyskutować, jeszcze inni -aby się spierać. Jednakże zawsze kryło się pod tym nękające niezadowolenie z życia, jakie wiedli, i pragnienie, choćby nawet najsłabsze, przezwyciężenia tego niepokoju. Nie wszystkie przedstawione pytania zadawano wobec całego audytorium i nie wszystkich odpowiedzi udzielano publicznie. Przeważnie po zakończeniu formalnego okresu pytań podawano napoje i coś do zjedzenia, a grupka szczególnie zaangażowanych uczestników zbierała się wokół mnie. Zwykle wtedy, w atmosferze swobodnej rozmowy, pojawiały się najbardziej dociekliwe pytania, których uczestnicy nie chcieli zadać publicznie z różnych powodów. Żadnego z poniższych dialogów nie należy mylić z tym, co dzieje się podczas dokusan, kiedy to uczeń na osobności spotyka się z rosim twarzą w twarz. Pytania stawiane na warsztatach dotyczą całkiem innej dziedziny niż te przedstawiane na dokusan. Uczestnicy warsztatów nie pozostają w żadnym formalnym związku ze mną, w odróżnieniu od tych, którzy są przyjmowani na dokusan. Biorący udział w warsztatach, oprócz tego, że mogą mieć za sobą doświadczenia z wieloma modnymi akurat sposobami terapii ciała i umysłu, mogą nadal utrzymywać sporadyczny kontakt z inną duchową tradycją i ślubować nawet posłuszeństwo komuś, kogo uważają za swego nauczyciela. Najbardziej dostrzegalną wspólną cechą uczestników warsztatów jest brak zdecydowanego zaangażowania. Można ich uczci- 20 wie nazwać „poszukiwaczami", w odróżnieniu od „praktykujących", którzy stawiają się przede mną na dokusan. Zdając sobie sprawę, że w czasie wykładu czy warsztatu uczestnicy mają poważnie ograniczoną chłonność i zdolność rozumienia, jak również że nie są oni zaznajomieni z samym zeń i metodami nauczania go, nie mogę wobec takiego audytorium postępować w tradycyjnie przyjęty sposób. Gdyby typowo warsztatowe pytanie padło na dokusan, odpowiedzią byłoby słowo lub dwa, być może u-derzenie lub milczenie. Jednakże długa, zwerbalizowana odpowiedź na złożone pytanie nie stoi w sprzeczności z nauką zeń, skoro sam Budda podkreślał potrzebę dostosowania odpowiedzi do rozumienia pytającego. Niektórzy czytelnicy mogą być zakłopotani, gdy odkryją, że podobne pytania wywołują rozmaite odpowiedzi w różnych dialogach. Jednakże w każdym pytaniu kryje się wiele treści poza słowami. Nauczyciel słuchając pytania musi upewnić się, w którym miejscu, że się tak wyrażę, stoi pytający, aby wiedzieć, jak najlepiej ukierunkować swą odpowiedź. Tak jak sama prawda nie jest statyczna, lecz dynamicznie żywa, tak i „właściwej" odpowiedzi nie sposób ustalić. Z tego właśnie powodu odpowiedź, w której nie znajdują odbicia specyficzne potrzeby pytającego, jest zwykłą abstrakcją. W większości wypadków dialogi zostały spisane z notatek sporządzonych podczas warsztatów przez towarzyszących mi bliskich uczniów. Na niektórych „wyjazdowych" warsztatach nagrywano taśmy i przysyłano je do Ośrodka. Na zakończenie dodam, że dla uniknięcia powtórzeń w poniższych dialogach usunięto pewne, poruszane na warsztatach żywotne kwestie, na które odpowiedziano już w Trzech filarach zeń. Jeżeli materiał zawarty w tej części ma moc inspirowania w jedyny w swoim rodzaju sposób, to być może dlatego, że wynika z gradu żywych pytań i żywych odpowiedzi, z problemów i wątpliwości, ciekawości i sprzeciwu biznesmenów, nauczycieli, studentów, robotników i wielu innych ludzi w naszym współczesnym zachodnim społeczeństwie. DIALOGI 1. GDZIE NARODZŁ SIĘ ZEŃ - W INDIACH, CHINACH, CZYJAPONH? Grupa studentów z Wydziału Studiów Azjatyckich Uniwersytetu w Rochester złożyła pewnego dnia wizytę w Ośrodku Zeń. Gdy obejrzeli salę medytacyjną (zendo) i inne pomieszczenia ośrodka, poproszono ich o uwagi. JAPOŃSKI STUDENT: Proszę mi wybaczyć moją nieuprzejmość, lecz zauważyłem, że ściany w sali medytacyjnej były wyłożone prasowanymi słomianymi matami. Zaskoczyło mnie to. My, Japończycy, nigdy nie wykładamy ścian słomianymi matami. W świątyniach zeń w Japoniii nigdy tego nie widziałem. Czy mógłbym zapytać, po co to robicie? ROSI: Służy to dobrze naszym celom, dając ścianie naturalną, nie rozpraszającą uwagi barwę. CHIŃSKI STUDENT (do Japończyka): Wydaje mi się, że pan uważa, iż prawdziwy zeń to zeń japoński. Proszę nie zapominać, że cz'an, który wy, Japończycy, nazywacie zeń, przybył do Japonii z Chin. HINDUSKI STUDENT (do Japończyka i Chińczyka): Obaj zapominacie, że Budda Siakjamuni był Hindusem, a nie Chińczykiem ani Japończykiem. Bud-dyzm nie narodził się w Chinach ani w Japonii, lecz w Indiach. ROSI: A warto przypomnieć wam trzem, że nasza amerykańska tradycja czerpie swobodnie ze wszystkich tradycji. Rzeki buddyjskich kultur waszych krajów wpłynęły do oceanu buddyzmu. Obecnie wody te zaspokajają duchowe pragnienia wielu Amerykanów. Droga Buddy jest uniwersalna i przekracza wszystkie kultury. Buddę można znaleźć nie tylko w Indiach, Chinach czy Japonii, lecz wszędzie tam, gdzie ludzie czczą go i żyją zgodnie z jego naukami. BIRMAŃSKI STUDENT: W takim razie Pana Buddę można znaleźć przede wszystkim w moim kraju. Mamy w Birmie około dziewięćdziesięciu tysięcy buddyjskich mnichów, których nasz naród bardzo szanuje. Czcimy Pana Buddę w pagodach i w naszych domach. Okazujemy mu cześć jako największemu świętemu, jaki kiedykolwiek żył. ROSI (do Birmańczyka): Czy pan medytuje? BIRMAŃSKI STUDENT: Nie. Mam bardzo przeładowany program studiów na uniwersytecie i niestety nie mogę znaleźć czasu na medytację. ROSI: Buddę można znaleźć w Birmie, lecz jeśli o pana chodzi, to dopiero będzie musiał go pan poszukać, (zwracając się do Chińczyka) A pan? 23 CHIŃSKI STUDENT: Chciałbym medytować, lecz mam maty pokój, a mój wspotiokator dzień i noc puszcza płyty. Prawie nigdy się nie uczy i doprowadza mnie do szału. Chciałbym, żeby to on medytował. ROSI: Dla pana Budda też pozostaje nieznany, (obraca się ku hinduskiemu studentowi) HINDUSKI STUDENT: Moja rodzina wyznaje hinduizm, jednakże nauki Pana Buddy nie uważamy za odmienną od naszych własnych. ROSI: Czy w hinduizmie nie praktykuje się medytacji? HINDUSKI STUDENT: Owszem, lecz ja nie mam na to czasu, bo ćwiczę hat-ha jogę. ROSI: Czy Budda Siakjamuni nauczał hatha jogi? (zwracając się do Japończyka) Czy pan medytuje? JAPOŃSKI STUDENT: Niestety, nie potrafię. Proszę, niech mnie pan nauczy. ROSI: To właśnie była pierwsza lekcja! 2. JEŚLI BĘDĘ MÓWIŁ O ZEŃ, TO TO, O CZYM BĘDĘ MÓWIŁ, NIE BĘDZIE ZEŃ. (spotkanie z grupą psychoanalityków) DYREKTOR INSTYTUTU (po kilku wstępnych uwagach): Rosi Kapleau powie nam teraz, czym jest zeń. (Dwóch uczniów towarzyszących rosiemu kładzie dwie maty z poduszkami na podłodze. Rosi siada na jednej. Jeden z uczniów kłania się przed rosim, a potem siada na drugiej macie) UCZEŃ: Czym jest zeń? (Rosi bierze z tacy dojrzałego banana, obiera go ze skórki i zaczyna jeść) UCZEŃ: Czy to wszystko? Czy nie możesz mi pokazać czegoś innego, rosi? ROSI: Proszę, podejdź bliżej. (Uczeń przysuwa się bliżej) ROSI: Proszę, wyraź to sam. (Uczeń zjada resztę banana, po czym składa pokłon i wychodzi) DRUGI UCZEŃ (zwraca się do audytorium): Rozumiecie? (Cisza) Byliście właśnie świadkami doskonałej demonstracji zeń. Czy są jakieś pytania? (długie milczenie) PYTAJĄCY: Nie jestem zadowolony z tego, co pokazałeś, rosi. Nie jestem pewien, czy to rozumiem. Czy możesz powiedzieć nam, czym jest zeń? Z pew-nościąjest to możliwe. ROSI: Dobrze. W powietrzu pływają ryby; w morzu fruwają ptaki! 24 PYTAJĄCY: Teraz rozumiem lepiej... (śmiech) DRUGI PYTAJĄCY: A czy można dokładniej objaśnić, czym jest zeń? ROSI: Jeżeli będę mówił o zeń, to to, o czym powiem, nie będzie zeń. 3. CZEMU MISTRZOWIE ZEŃ ODPOWIADAJĄ PRZYKRYM TONEM? PYTAJĄCY: Czemu mistrzowie zeń nie zadają sobie trudu, aby odpowiadać na pytania świadczące o rzeczywistych ludzkich problemach? Zamiast tego odpowiadają tonem nonszalanckim lub wręcz przykrym. ROSI: Jeśli jesteś głodny, a ja dam ci tylko menu, czy to cię zaspokoi? PYTAJĄCY: Oczywiście, że nie. Dlaczego pytasz? ROSI: Każde tłumaczenie, nawet najbardziej szczegółowe i wnikliwe, jest spojrzeniem z jednego tylko, ograniczonego punktu widzenia na to, co nieskończone. Dodawałbym ci w ten sposób jeszcze jedną głowę do tej, którą masz. PYTAJĄCY: Właśnie to mam na myśli, gdy mówię o przykrym tonie. ROSI (śmiejąc się): Chyba żartujesz. PYTAJĄCY: Nie, mówię serio. ROSI: Pewien uczeń zapytał kiedyś mistrza: „Czym jest budda?" A ów na to odpowiedział: „Kim jesteś?" Czy nazwałbyś to przykrą odpowiedzią? PYTAJĄCY: Tak, oczywiście. ROSI: A przypuśćmy, że powiedziałbym ci, iż ten uczeń dzięki temu doszedł do oświecenia. Czy nadal krytykowałbyś tę odpowiedź? PYTAJĄCY: Tak. Nie tylko same słowa, lecz również ton, jakim je wypowiedziałeś - naśladując, jak przypuszczam, ton mistrza - sprawia, że ta odpowiedź jest przykra Mistrz mógłby wyrazić w milszy sposób to, o co mu chodziło, gdyby chciał być uprzejmy. ROSI (wyrzucając ręce do góry i śmiejąc się): Zeń nie jest dla ciebie, przyjacielu! 4. JEŚLI AMERYKANIE BĘDĄ SPĘDZAĆ CZAS NA MEDYTACJACH, TO KONKURENCYJNE SPOŁECZEŃSTWA PRZEGONIĄ ICH, A NAWET „POGRZEBIĄ". PYTAJĄCY: Podczas jednej z przerw na tym warsztacie zauważyłem interesujące dekoracje w przejściu, łączącym główny budynek z Salą Buddy. Zapyta- 25 tem o nie pewnego członka ośrodka i dowiedziałem się, że przedstawiają one obłoki i wodę. Na pytanie o ich znaczenie odparł, że nowicjusze w treningu zeń są często zwani „unsui", tzn. „obłok-woda", bowiem celem zeń jest uformowanie człowieka, który „unosi się swobodnie jak obłoki i płynie jak woda". Niepokoi m-nie ta odpowiedź. Jestem kierownikiem produkcji w fabryce i przyszedłem na ten warsztat, żeby dowiedzieć się, czy metody zeń mogą pomóc naszym pracownikom, aby stali się bardziej uważni i aktywni. Co stanie się z naszym krajem, jeżeli zwycięży filozofia dryfowania jak obłoki? Na przykład, co stanie się z naszą produkcją żywności, od której zależy tak wiele na świecie, jak również z innymi produktami, które wytwarzamy dla siebie i innych krajów? Jeśli Amerykanie będą spędzać czas na medytacjach, to prężne społeczeństwa, takie jak radzieckie czy chińskie, przegonią nas w produkcji, a nawet „pogrzebią", czym kiedyś zagroził Chruszczow. ROSI: Większe jest prawdopodobieństwo, że zostaniemy „pogrzebani" przez Japończyków niż przez Rosjan czy Chińczyków. Japonia jest obecnie największym producentem w Azji, a według artykułu z tygodnika Time z 28 marca 1977 roku, jest druga na świecie, jeśli chodzi o dochód narodowy. Wyprzedzają ją tylko Stany Zjednoczone. W 1966 roku, gdy opuszczałem Japonię po trzynastu latach treningu, grupa moich japońskich przyjaciół zeń wydała dla mnie przyjęcie pożegnalne. Podszedł do mnie wtedy pewien biznesmen, właściciel dużej fabryki, i szepnął mi na ucho: „Kapleau-san, jeśli pojedziesz do Waszyngtonu i zobaczysz waszego prezydenta Johnsona, to powiedz mu, że my, Japończycy, mamy tajemną broń, która pozwoli nam przegonić w produkcji Stany Zjednoczone." .Naprawdę? Co to takiego?" „Zeń!" Firma tego człowieka, jak i wiele innych dzisiejszych japońskich korporacji, regularnie posyła swoich pracowników do klasztorów zeń. Celem tego jest nie tylko rozwinięcie w nich większej dyscypliny i przytomności, ale również nauczenie ich, że to, czy praca cieszy czy przygnębia, zależy nie od niej samej, lecz od stanu umysłu, w jakim się prąci je. PYTAJĄCY: Nadal nie widzę żadnego pożytku z filozofii „dryfowania jak obłoki" dla technologicznie zorientowanego społeczeństwa, takiego jak nasze. ROSI: Dobrze, pomówmy o tym szerzej. Proszę mi powiedzieć, co robią obłoki? PYTAJĄCY: Po prostu dryfują, lecz nie uważam, że ludzie powinni dryfować bez celu. ROSI: Obłoki poruszają się swobodnie - to znaczy bez myśli - kształtując się zgodnie z warunkami atmosferycznymi i swoją własną naturą. Woda dostosowuje się do wszelkich okoliczności. Jest kulista w kulistym naczyniu, a sześcienna w sześciennym. Jednakże zawsze zachowuje swoją tożsamość. Na jakiś czas może przekształcić się w lód lub parę, gdy jest c'o tego zmuszona przez określone warunki, ale zawsze powraca do własnej postaci, odzyskując swoją płynność, 26 bowiem nic nie jest w stanie jej powstrzymać przed ostatecznym osiągnięciem jej źródła - morza. „Woda jest ustępliwa, lecz zwycięża wszystko. Nigdy nie atakuje, lecz zawsze wygrywa ostatnią bitwę" - powiada starożytny chiński mędrzec. Obłoki i woda symbolizują doskonałego człowieka zeń. Jego życie charakteryzuje się wolnością i spontanicznością a także odpornością i elastycznością w przystosowaniu się do zmiennych okoliczności. Żyje on więc bez napięć i niepokojów. Dlatego właśnie uczniowie zeń zwani są „obłoki - woda". PYTAJĄCY: Może jestem tępy, ale nadal nie widzę związku między obłokami i wodą a wydajną pracą ROSI: Wydajna praca wymaga energii, a energia najswobodniej płynie w robotniku, który potrafi łatwo pokonywać nowe przeszkody i dostosowywać się do zmiennych warunków. Jeśli ograniczają cię sztywne koncepcje tego, jak co powinno być - nieuchronnie nastąpi konflikt. Płynąca stąd frustracja pochłania energię i nie pozwala na całkowite oddanie się pracy. Jakie środki stosują kierownicy fabryk, aby praca bardziej satysfakcjonowała robotników i angażowała ich duchowo? PYTAJĄCY: Nasza firma zafundowała kursy TM (Transcendentalnej Medytacji) i metody Siłva Mind Control, lecz szczerze mówiąc niewiele one pomogły. Inne duże koncerny organizowały kursy z psychologii i innych dziedzin mających na celu doskonalenie się zatrudnionych tam pracowników. ROSI: Z punktu widzenia zeń są to tylko półśrodki, bowiem zajmują się tylko liśćmi i gałęziami zamiast korzeniem, czyli przyczyną, Są tylko parawanem, który zasłania przepaść oddzielającą robotnika od jego pracy. Tak długo, jak długo kierownictwo nie dostosuje pracy do potrzeb swych pracowników, lecz będzie nalegać, aby oni dostosowali się do wymagań maszyn, robotnicy nie będą się u-tożsamiać ze swoją praca; będą ją traktować jedynie jako środek zdobywania pieniędzy, niezbędnych do kupowania sobie i rodzinie coraz większej ilości materialnych dóbr, i będą się czuć wyalienowani. Innymi słowy, kierownictwo musi sprawić, by praca bardziej satysfakcjonowała robotników przez zaangażowanie ich serc i umysłów, a nie tylko rąk i nóg. Ze swojej strony robotnicy mają wobec siebie samych obowiązek nauczyć się doświadczać pracy jako środka do osobistego zbawienia. PYTAJĄCY: Co to znaczy „zbawienie"? ROSI: Przekroczenie poczucia ja" poprzez całkowite pochłonięcie pracą Z punktu widzenia zeń, cel pracy jest o wiele głębszy, niż tylko produkowanie rzeczy lub świadczenie usług przydatnych dla społeczeństwa. Właściwie traktowana praca jest środkiem do samourzeczywistnienia. Ale jeśli praca ma służyć temu celowi, robotnicy powinni starać się nie oceniać swych zajęć jako nudnych ani przyjemnych, bowiem takie oceny powstają w sytuacji, gdy człowiek dystan- 27 suje się od pracy, gdy wewnętrznie się od niej oddziela. Robotnik musi również oddawać się pracy całym sobą - w pełni, czyli bez myśli oddzielających go od pracy. Tak wykonywana praca działa oczyszczające - wymiata przypadkowe, nieistotne myśli, które zanieczyszczają umysł jak środki chemiczne ciało. Praca staje się w ten sposób wyrazem Prawdziwego Umysłu, jest twórcza i budzi energię, l na tym właśnie polega jej uszlachetniająca rola. Taka praca zwana jest w zeń pracą dla siebie. PYTAJĄCY: Pracując dla firmy pracujesz dla siebie - to powinno wszystkich uszczęśliwić. ROSI: Właśnie! 5. ZEŃ I PSYCHOTERAPIA - CZY DADZĄ SIĘ POGODZIĆ? PYTAJĄCY: Czy dobrze jest łączyć zazen z psychoterapią? ROSI: Czy teraz przechodzisz psychoterapię? PYTAJĄCY: Tak. ROSI: Czy praktykujesz zazen? PYTAJĄCY: Bardzo mało. Wahałem się, czy praktykować więcej, bo nie jestem pewien, jaki skutek mogłoby to wywrzeć na mojej terapii. ROSI: Czemu nie pomówisz o tym ze swoim terapeutą i nie pójdziesz za jego radami? PYTAJĄCY: Powiedział mi, że nie ceni medytacji ani zazen. Wiem, że sam nie praktykuje. ROSI: To szkoda. W naszym Ośrodku jest wielu psychologów i psychiatrów, którzy od wielu lat praktykują zazen i nawet zalecają to swoim pacjentom. Jeśli jednak ufasz swemu psychoterapeucie i chcesz nadal leczyć się u niego, powinieneś zrobić to, co on mówi. Gdybyś stracił wiarę w niego i czuł potrzebę dalszej terapii - to wybierz terapeutę, który ma szersze przygotowanie obejmujące, jeżeli nie praktyczną znajomość zeń, to przynajmniej uznanie jego wartości. DRUGI PYTAJĄCY: Czy osoba neurotyczna lub psychotyczna może uprawiać zazen? ROSI: Ludzie, którzy są bardzo nerwowi lub też żyją w poważnym wewnętrznym zamęcie, nie potrafią uprawiać zazen. Lecz ty nie wydajesz się podpadać pod żadną z tych kategorii. DRUGI PYTAJĄCY: Nie myślałem o sobie. ROSI: Jeśli osoba z umysłowymi zaburzeniami odzyska równowagę, może ogromnie skorzystać z zazen. Musiałaby jednak pracować w ściślejszym niż inni kontakcie z nauczycielem. 28 DRUGI PYTAJĄCY: Czy wiesz coś o terapii Mority? O ile rozumiem, łąpzy o-na zachodnie metody psychiatryczne z elementami zeń. Czy mamy coś w tym rodzaju w Stanach Zjednoczonych? ROSI: Morita, jak powiedział mi pewien japoński psychiatra, studiował tradycyjną zachodnią psychiatrię i przeszedł przez trening zeń - jak głęboki, tego nie wiem - tak więc oczywiście używał w leczeniu obu metod. Jego terapia opiera się na japońskim systemie rodzinnym i na kulturze wspólnot. Gdy byłem w Japonii, poznałem dwóch psychiatrów, którzy ćwiczyli się zarówno w zeń, jak i w terapii Mority. Jeden z nich praktykował zazen u rosiego Yasutaniego i miał swoją klinikę niedaleko jego świątyni w pobliskiej wiosce. Każdy z jego pacjentów mieszkał u jakiejś rodziny, brał udział w jej pracy i zajęciach. Było to częścią jego leczenia. Pacjenci, którzy mieli tylko drobne zaburzenia, praktykowali zazen w świątyni rosiego, a jeden czy dwóch brało nawet u-dział w sesin. W Stanach wielu psychiatrów, psychoanalityków i psychologów praktykuje zeń. Ci, którzy to robią od dawna, posługują się zasadami i metodami zeń w leczeniu pacjentów. Być może system psychoterapii Ericha Fromma jest najbliższy systemowi psychoterapii posługującej się elementami zeń. Jak wiadomo, Fromm wysoko cenił zeń. Pewien członek Ośrodka Zeń w Rochester powiedział mi, że w 1965 roku na konferencji Pacem in terris w Szwajcarii, której patronował Ośrodek Badania Instytucji Demokratycznych, rozmawiał z Frommem i zapytał go, czy zdrowie umysłowe można osiągnąć dzięki zeń. „To jedyna droga do trwałego umysłowego zdrowia" - odpowiedział Fromm. TRZECI PYTAJĄCY: Gdzie zaczyna się zeń, a kończy psychoterapia lub też gdzie zaczyna się psychoterapia, a kończy się zeń? ROSI: Gdy spytałem o to samo psychiatrę o wieloletnim doświadczeniu, odpowiedział: „Uważam, że moim zadaniem jest leczenie zamętu i umysłowego niezrównoważenia moich pacjentów, aby pewnego dnia byli gotowi do zeń*. Czy jest to odpowiedź na twoje pytanie? TRZECI PYTAJĄCY: Myślę, że tak. DRUGI PYTAJĄCY: Rosi, a co robisz, gdy przychodzi do twego ośrodka ktoś, kto w oczywisty sposób jest znerwicowany lub ma schizofrenię, a chce praktykować zazen? ROSI: Osoby w lekkim stanie niepokoju czy depresji, które przejawiają szczere pragnienie praktykowania, mogą zostać. W końcu któż nie jest w najgłębszym znaczeniu znerwicowany? Któż, zanim się nie przebudzi, nie patrzy krótkowz-rocznie na świat z dualistycznego punktu widzenia „ja a inni"? Jednakże jeśli chodzi o ludzi z poważnymi zakłóceniami umysłowymi, to wskutek zazen mogłyby się one pogłębić i to przeszkodziłoby innym w praktyce. Dlatego zaleca się im wizytę u psychoterapeuty, do którego mają zaufanie. 29 6. CZYM RÓŻNIĄ SIĘ TERAPIE PSYCHOFIZYCZNE OD ZEŃ? PYTAJĄCY: Mamy dziś tak wiele duchowych ścieżek, dyscyplin i terapii, że aż się kręci w głowie. Jak zdecydować, czy zająć się zeń, chińskim lub tybetańskim buddyzmem, jogą, sufizmem, ruchem Hare Kriszna, Misją Boskiego Światła, Kościołem Zjednoczenia, transcendentalną medytacją, est, scjentologią, Aricą, czy też terapiami psychofizycznymi takimi jak: Gestalt, rolfing, bioenergetyka, biofeedback, psychoanaliza, analiza transakcyjna, psychodrama, metoda Silva Mind Control, psychosynteza... ROSI: Stop! Wystarczy (śmiejąc się). Wpierw musisz zdecydować, czego chcesz i w jakim kierunku jesteś gotów mocno pracować. Zapytaj siebie: „Czy zadowoli mnie cokolwiek poniżej pełnego przebudzenia, nawet jeśli miałoby ono zająć wiele żywotów? Czy naprawdę pragnę się dowiedzieć, kim jestem, dlaczego się urodziłem, dlaczego muszę umrzeć i jakie jest znaczenie mego życia? Czy też moim celem jest rozluźnienie ciała, pogłębienie koncentracji lub też nauczenie się relaksu?" DRUGI PYTAJĄCY: Słyszałem, rosi, jak mówiłeś komuś podczas przerwy -mam nadzieję, że nie będziesz miał mi za złe, że to powtórzę - iż nie cenisz tych wszystkich nowych dyscyplin ciała-umysłu, których wszędzie teraz pełno. Jednakże wiele z tych terapii wprowadza obecnie medytację, która w końcu jest podstawą zeń. Czy między różnymi rodzajami medytacji są aż takie różnice? ROSI: Nie zrozumiałeś mnie. Nie zalecałbym tych terapii ani atmosfery panującej w wielu takich grupach spotkaniowych jako drogi do oświecenia. Abstrahując od oświecenia, grupy te spełniają ważną funkcję, gdy są prowadzone przez kogoś, kto ma za sobą lata ćwiczeń w danej dyscyplinie i może być słusznie nazwany prawdziwym nauczycielem, a nie po prostu przez kogoś, kto ukończył jakiś krótki kurs. Medytację można jednak praktykować z wielu powodów. W terapiach psychofizycznych medytacja służy w zasadzie osiągnięciu relaksu i uspokojeniu przypadkowych myśli, przez co pomaga skuteczniej działać na poziomie psychofizycznym. Gdy jednak medytacja nie jest podsycana przez pragnienie religijnego przebudzenia i oddzielona jest od nauki głoszącej, że żaden człowiek nie jest wyspą dla siebie, to może się łatwo przekształcić w pełną samozadowolenia nie-czułość na ból innych. Peter Marin w swoim artykule zatytułowanym Nowy narcyzm, drukowanym w piśmie Harpes z października 1975 roku, ostro krytykuje pewną terapeutyczną modę na to, co nazywa „ubóstwieniem wyizolowanej jaźni" i mówi, że „samolubs- 30 two i moralna ślepota żądają dla siebie w szerokim kontekście kulturowym uznania jako oświecenie i zdrowie psychiczne..." Moje własne doświadczenie, wyniesione z warsztatów przeprowadzonych na zaproszenie grup psychoterapeutycznych, potwierdza argumenty Marina. Po jednym szczególnie niespokojnym warsztacie, podczas którego uciszenie uczestników, tak aby mogli praktykować zazen, było po prostu niemożliwe - uderzyło mnie, że zamiast dawać łupnia ich ego, masowałem je, zgadzając się na nastrój rozrywki i relaksu, jaki tam panował. Takiej właśnie atmosfery życzą sobie organizatorzy, co na początku jednego z warsztatów dramatycznie podkreślił przedstawiciel patronującej mu organizacji, psycholog, który sam prowadził grupy psychoterapeutyczne. Zapytał: „Rosi, co byś powiedział, gdybym rozgrzał wszystkich za pomocą kilku prostych technik? To potrwa tylko kilka minut." „Proszę bardzo" - odparłem. Najpierw poprosił wszystkich o dobranie się parami i ustawienie plecami do siebie. Mężczyźni szybko próbowali znaleźć najatrakcyjniejsze kobiety i vice versa. Potem ogłosił: „Załóżcie, że każcie z was jest przedstawione osobie, z którą stoi, i że z jakiegoś powodu nie lubicie jej. Wyraźcie swoją niechęć plecami i twarzami." Wszyscy posłusznie wzruszali ramionami i wykrzywiali twarze w przesadnych grymasach. Potem prowadzący powiedział: „A teraz, gdy już zawarliście znajomość, cieszcie się tym. Proszę, odegrajcie uczucie przyjemności." Słysząc to wszyscy pomału zaczęli ocierać się plecami o plecy partnera, uśmiechając się szeroko. Po jakichś pięciu minutach prowadzący wezwał do zakończenia tego, a potem zwrócił się do mnie: „Dziękuję, rosi - mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu małemu wstępowi." Teraz uczestnicy śmiali się i żartowali, gdyż prowadzący wywołał dokładnie taką atmosferę, jakiej pragnąłem uniknąć. Było jasne, że ludzie ci nie przybyli na warsztat powodowani palącym pragnieniem odkrycia, kim są i jaki jest ich związek z bliźnimi. Nie szukali oni duchowego przebudzenia, lecz gloryfikacji swej jaźni w nasyconej duchowym aromatem atmosferze, chociaż oczywiście nie chcieli się do tego przed sobą przyznać. Przybywając mogli sobie powiedzieć z pewną satysfakcją, że dotrzymują kroku wyższej świadomości nowego wieku. TRZECI PYTAJĄCY: Sam Sokrates powiedział: „Poznaj samego siebie!" Czyż nie powinniśmy zatem wszyscy skupiać się na sobie? ROSI: We wczesnym okresie duchowego treningu zajęcie się sobą jest ważne. Ale to tylko jeden nocleg na drodze do prawdziwego samourzeczywistnienia, nie zaś miejsce dłuższego wypoczynku, jakim stało się ono dla tych, o których mówiłem. Za ich pełnymi zgiełku działaniami kryła się nadal podstawowa, przyrodzona każdemu człowiekowi tęsknota do intymności i do dzielenia się z innymi, 31 do pełni i do poznania siebie. Większość z nich przeczuwała istnienie świata wolności, który dlatego znajdował się wciąż poza ich zasięgiem, że brakło im czystych aspiracji i pragnienia przyjęcia dyscypliny. Przeszkodą było też przywiązanie do rzeczy materialnych i czepianie się zmysłowych rozkoszy. Niezdolni do rozstrzygnięcia tego zasadniczego konfliktu, rozdarci pomiędzy głęboką tęsknotą ku wyzwoleniu a pragnieniem rozkoszy, popadali we frustrację i ból. Oczywiście odczuwali ten niepokój, lecz nie znali źródła konfliktu, który go powodował. Łatwo zrzucić winę na ego, tego czarnoksiężnika. Ale ego jest abstrakcją, podczas gdy ciało, jego najbardziej widoczny przejaw, to konkret. Aktywiści z lat sześćdziesiątych niszczyli materialne przedmioty, pragnąc w gruncie rzeczy unicestwić dręczące ich poczucie podziału „ja - inni". Podobnie i ci ludzie, nie rozumiejąc rzeczywistej przyczyny swojego cierpienia i nie wiedząc, jak je przezwyciężyć, zaczęli mocować się z ciałem. Podczas jednego weekendu mogła to więc być hatha joga, podczas następnego tai-chi (czyt: taj-czi), rolfing czy bioenergetyka, Arica, est czy cokolwiek innego. Trzeba ciało wyginać, wykręcać, szarpać, szturchać, tłuc. Ale czego nadal brakowało - to wiary, że ego można przezwyciężyć w ten sposób. A wiary nie było, bowiem nie było prawdziwego pragnienia, aby wygnać to otwarcie pogardzane, ale potajemnie czczone opiekuńcze bóstwo. Nie było również żadnego pragnienia usłyszenia słów: „Prawdziwe przebudzenie i wyzwolenie z niewoli ego wymaga poświęcenia i zdyscyplinowanego życia." Gdy wskazywałem, że poważne zaangażowanie w buddyzm zeń wymaga tego rodzaju poświęcenia i co więcej, że zeń jest pełną współczującej troski o bliźnich, tradycją religijną, z rytuałami i ceremoniami, to zapadało niezmiennie pełne zakłopotania milczenie. Nic dziwnego, że wiele osób przychodzących na moje warsztaty twierdziło, iż zdobyło oświecenie w jakiejś terapeutycznej grupie spotkaniowej, w której działaniach brało udział. Z osób, które sprawdzałem, ani jedna nie miała prawdziwego oświecenia. Jest rzeczą oczywistą, że brali oni poszerzenie świadomości za kensio. CZWARTY PYTAJĄCY: Ależ rosi, czy poszerzenie świadomości jest bezwartościowe? ROSI: Nie jest. Jednakże poszerzenie świadomości ma ograniczony zasięg. Bez przebudzenia takie poszerzenie nadal mieści się w granicach ego; poczucie dualizmu czy też podstawowej nerwicy ja - inni" pozostaje takie samo. Jedynie prawdziwe oświecenie może je rozwiać. PIĄTY PYTAJĄCY: Czy mógłbyś, rosi, powiedzieć coś więcej o różnicy miedzy poszerzeniem świadomości a oświeceniem? ROSI: Oświecenie, czyli wgląd we własną Prawdziwą Naturę, to o wiele więcej niż poszerzenie świadomości lub podwyższona przytomność. Prawdziwe przebudzenie ma miejsce wtedy, gdy się przebiło zarówno przez świadomy, jak 32 i nieświadomy umysł, czyli przez osiem poziomów świadomości, żeby posłużyć się buddyjską terminologią, i gdy umysł został opróżniony ze wszystkich fantazji, wyobrażeń, form myślowych i błogostanów. Różnicę między poszerzeniem pola świadomości a satori można pokazać na przykładzie ręcznego zegarka. Tarcza zegarka z cyframi, wskazówkami i ruchem odpowiada względności, naszemu życiu w czasie i przestrzeni, narodzinom i śmierci, przyczynie i skutkowi, karmie. Odwrotna strona zegarka, która jest pusta, odpowiada niezmiennemu, niezróżnicowanemu aspektowi naszego życia. O tej krainie absolutu niczego nie można powiedzieć. Ten, którego rozumienie pozostaje na poziomie różnicującego intelektu, podobny jest do osoby, która widzi tarczę, lecz nie zdaje sobie sprawy z istnienia odwrotnej strony zegarka. Poszerzenie świadomości można porównać do powiększenia tarczy, jednakże bez względu na to, jak bardzo by się ją powiększało, nadal byłoby to zajmowanie się tylko tarczą Satori - to to! (nagle odwraca zegarek). Teraz po raz pierwszy zdajesz sobie sprawę z tego, że zegarek naprawdę składa się z tarczy i odwrotnej strony. W ten sam sposób wraz z przebudzeniem przychodzi zrozumienie, że względny umysł i umysł absolutny nie są dwoma aspektami naszej Prawdziwej Natury. SZÓSTY PYTAJĄCY: Czemu tak trudno jest zrozumieć zeń? Czemu istnieje tyle interpretacji zeń? ROSI: Tak naprawdę zeń jest prosty i konkretny. Gdy jesteś głodny, to po prostu jesz, gdy jesteś zmęczony - śpisz, a kiedy pracujesz - to tylko pracujesz. Jednakże bez treningu nie jesteś w stanie tego uczynić, bowiem twój umysł jest jak motor, który nie chce się wyłączyć i cały czas cię zwodzi. Większość ludzi piszących lub mówiących o zeń nie ma otwartego oka zeń, tak więc ich słowa mącą to, co jest jasne jak kryształowo przejrzyste jezioro. Słowa i idee są jak magiczne sztuczki - o ile nie ujrzałeś tego, co się za nimi kryje, mogą cię zwieść. Doprawdy, na poziomie słów łatwo jest pomylić oświecenie z megalomanią czy narcyzmem. Rozpatrzcie na przykład następujące dwa cytaty: 1. „Uważał siebie za jedyny w swoim rodzaju odczuwający środek wszechświata, za jedynie autentyczne wcielenie woli zawartej w nim kiedykolwiek. (...) Ja jestem i nikt więcej." 2. „W całych niebiosach i na całej ziemi jestem tym jedynym, najbardziej godnym czci!" Jeden z powyższych cytatów to słowa Buddy, drugi odnosi się do Hitlera. Czy potraficie je odróżnić? (padają różne odpowiedzi) Pierwszy jest ustępem z książki Richarda Hughes'a Lis na poddaszu (The Fox in the Attic) i odnosi się do Hitlera. Drugi cytat to stwierdzenie Buddy. Aż 33 mrozi, jak podobne są te słowa, a jak diametralnie przeciwne mają one znaczenia! Albo też weźcie pod uwagę następującą definicję narcyzmu, wziętą z tygodnika Time z 20 września 1976 roku: „Całkowity narcyzm oznacza zazwyczaj niezdolność do odróżnienia jaźni od zewnętrznego świata, jak u niemowlęcia, które nie czyni żadnych rozróżnień między sobą swą matką a butelką mleka." Gdyby słowo „narcyzm" zastąpić słowem „oświecenie", to oświadczenie to mogłoby niemalże być opisem oświeconego umysłu. Mówię „niemalże", bowiem ludzie oświeceni, mimo że czynią rozróżnienia, nie dokonują ich z dualistycznego punktu widzenia „ja - inni". Bo ptak to Ptak to PTAK. Ilu z was to rozumie? GŁOS: To jasne jak mgła! ROSI (śmiejąc się): Słowa, słowa, słowa! Posłuchajcie, co powiedział Czu-ang Tsy: „Słowa istnieją dla znaczenia, lecz gdy raz zrozumiesz znaczenie, możesz odrzucić słowa. Ale gdzie znajdę człowieka, z którym mógłbym rozmawiać bez słów?" 7. CZY DOBRZE JEST ŁĄCZYĆ JOGĘ, TAI-CHI LUB KARATE Z ZEŃ? PYTAJĄCY: Czy rozsądne jest łączenie hatha jogi, tai-chi czy karate z zeń ? ROSI: Zarówno hatha joga, jak i tai-chi, o ile oddzieli się je od filozoficznych aspektów i nie poświęci się na nie więcej czasu niż na zeń, dobrze łączą się z zazen, a nawet je wzmacniają. PYTAJĄCY: Czy uprawiasz któreś z tych ćwiczeń, rosi? ROSI: Tak, ćwiczę hatha jogę mniej więcej godzinę dziennie. PYTAJĄCY: O jakiej porze dnia? ROSI: Rano. Najpierw mamy zazen, potem śpiewy, a potem jogę. Jest to doskonały sposób na rozpoczęcie dnia. Moi nauczyciele, rosi Harada i rosi Yasutani, gimnastykowali się przez godzinę dziennie, nawet, gdy byli po osiemdziesiątce. DRUGI PYTAJĄCY: Jestem jednym z tych facetów, którzy nie lubią żadnych fizycznych ćwiczeń poza spacerem od czasu do czasu. Raz na tydzień chodzę jednak do kręgarza na zabieg, a czasami na pełny masaż do zawodowego masażysty. Czuję się potem równie dobrze jak po ćwiczeniach fizycznych. Czy dostrzegasz jakiś konflikt między tymi zabiegami a zazen? ROSI: Nie. Jeśli sprawiają, że lepiej się czujesz, to raczej pomogą niż przeszkodzą twemu zazen. Jednakże bardziej byś sobie pomógł, gdybyś ćwiczył hatha jogę lub tai-chi, pływanie czy jakąś inną dyscyplinę sportową. Wówczas bowiem ćwiczyłbyś również swoją podmiotowość, swoją autonomiczność jako swobodnie działający człowiek. Podczas zabiegu kręgarskiego czy masażu pewne czynnoś- 34 ci są przeprowadzane na tobie. Stajesz się biernym przedmiotem, zamiast być aktywnym podmiotem działania. To naprawdę zasadnicza różnica. 8. CO TO SĄ NIEZDROWE MYŚLI? PYTAJĄCY: Już wcześniej podczas tego warsztatu wspomniałeś o niezdrowych myślach. Czy mógłbyś podać jakieś przykłady niezdrowych myśli? ROSI: Koncepcje dobra i zła, fantazje, „kocham to, nienawidzę tego", myśli gniewne lub pełne urazy, uporczywe opinie, niepotrzebne osądy, niekonieczne oceny i konkluzje, bezsensowne rozróżnienia, myśli pożądliwe, zawistne i zazdrosne. DRUGI PYTAJĄCY: Jak można by uniknąć wydawania sądów i formułowania opinii? ROSI: Proszę zauważyć słowo „niepotrzebne". Nauczyciele, rodzice, krytycy i sędziowie muszą opiniować i sądzić - na tym polega ich praca. Lecz my mówimy o niczym nie uzasadnionych ocenach, jakie człowiek formułuje dziesiątki razy dziennie i do jakich rodzice bezwiednie skłaniają dzieci. Na przykład dopytywanie dziecka „Co wolisz, róże czy storczyki?" - wywołuje odpowiedź: „Wolę róże od storczyków". Zapytanie kogoś w rozmowie: „Co myślisz o tym a o tym?" - wywołuje jakiś sąd, a ten oddziela człowieka od osoby czy rzeczy, jaką on ocenia. Równie szkodliwe są samooceny, czyli przylepianie własnym uczynkom etykietek „dobrze" lub „źle". Tę oceniającą postawę można znaleźć w samej Biblii, która głosi, że po stworzeniu świata Bóg spojrzał na niego i nazwał go dobrym. DRUGI PYTAJĄCY: Nadal nie widzę, co złego jest w sądach i opiniach. ROSI: Gdy raz sformułujesz opinię, to ona przykleja się do ciebie na dobre. Potem czujesz się zmuszony do jej obrony, stajesz się agresywny i skłonny do sporów. „Opinia - jak powiedział Wolter - sprawiła więcej kłopotów na tym świecie niż wszystkie plagi i trzęsienia ziemi." 9. CZY ISTNIEJE SPECJALNA DIETA ZEŃ? PYTAJĄCY: Czy istnieje specjalna dieta zeń? ROSI: Nie, byłaby to sprzeczność terminologiczna. Gdy tylko domagasz się diety zeń, to stajesz się jej niewolnikiem. Zeń uczy wolności w przyjmowaniu lub odrzucaniu, bez przymusu i bez żalu. Jakże więc mogłaby istnieć makrobiotycz-na czy jakaś inna dieta zeń? Można jedynie powiedzieć, że łatwiej jest ćwiczyć się w zeń i osiągnąć przebudzenie, gdy ma się dużo sił życiowych, a to daje u-miarkowana dieta, składająca się z odżywczych, prostych i nieskażonych che- 35 micznie pokarmów. Ate domaganie się jakiejś diety zeń to już zupełnie coś innego. To zdumiewające, jak niewielu ludzi zdaje sobie sprawę z tego, że jedzenie, nawet dobre, może być szkodliwe, jeśli przygotowuje je i podaje osoba pełna niepokoju lub lęku lub o umyśle zdominowanym przez gniew czy urazy. Przemiany chemiczne wywołane nieczystymi wibracjami w ciele takiej osoby mają moc .zatrucia" przygotowanego przez nią pożywienia, co powoduje u wrażliwych o-sób, które je jedzą, bóle głowy, kłopoty żołądkowe i podobne niedomagania. Właśnie dlatego w klasztorach zeń jedzenie mogą przygotowywać tylko ci, którzy są zaawansowani w swej praktyce, których umysły są najczystsze i najbardziej zrównoważone. To oczywiste, że również stan umysłu podczas jedzenia ma wpływ na trawienie. PYTAJĄCY: Ale jak można poznać stan umysłu kucharzy, jeżeli jada się w restauracji? ROSI: Nie można i dlatego ktoś poważnie zaangażowany w praktykę duchową dobrze zrobi unikając zwyczajnych „garkuchni", o ile tylko jest to możliwe. PYTAJĄCY: A restauracje prowadzone przez grupy religijne? ROSI: Gdy jedzenie uważa się za dar, jak to powinno być w takich miejscach, to przygotowuje się je i podaje z miłością i oddaniem, aż nasyca się ono tymi czystymi wibracjami. PYTAJĄCY: Zauważyłem, że lunch, jaki podaliście dzisiaj, składa się z naturalnego wegetariańskiego pożywienia. Spodziewałem się tego w Ośrodku Zeń, lecz interesujące jest, jak wielu ludzi zajmuje się obecnie naturalnym odżywianiem. Nawet nasz szkolny bufet otworzył bar z naturalnym pożywieniem. O czym świadczy ta tendencja? ROSI: Pragnienie oczyszczenia ciała odzwierciedla tak naprawdę podświadomą tęsknotę za samourzeczywistnieniem. Jednakże wielu ludzi grzęźnie w zainteresowaniu zdrowiem fizycznym, które staje się celem samym w sobie. Rozmiłowani w wykresach wartości odżywczych, w obliczeniach, ile jest w czymś pierwiastka jin, a ile jang, w ćwiczeniu ciała, nigdy nie wychodzą poza troskę o ciało, co pozwoliłoby im osiągnąć prawdziwe duchowe przebudzenie. Tacy ludzie nie uświadomili sobie, że są oddzieleni od siebie, i nie czują dotkliwego bólu powodowanego przez ego, a to właśnie pchnęłoby ich do podjęcia fundamentalnych pytań o znaczenie życia i śmierci. Przebudzenie oznacza puszczenie ciała i u- mysłu. TRZECI PYTAJĄCY: Czy dobry buddysta powinien także unikać jedzenia mięsa? ROSI: Są wymagania dużo ważniejsze niż jedzenie czy niejedzenie mięsa. W każdym razie nie jest to prosta kwestia, czy się powinno czy nie powinno. Gdy czyjaś praktyka pogłębia się, to podświadome lęki i zniewalające nawyki stopnio- 36 wo zanikają a ciało-umysł osiąga pogłębiającą się stale wrażliwość i przenikliwość, tak że w człowieku w naturalny sposób rozwija się chęć spożywania raczej wegetariańskiego pożywienia niż mięsnego. Wiele przemawia za prostą dietą. Większość ludzi przejada się i uwaga Sene-ki, że ludzie nie umierają naturalną śmiercią, lecz zabijają się swymi sztućcami, jest dziś równie prawdziwa jak za jego czasów. Ten, kto wskutek zbyt obfitej i tłustej diety cierpi na niestrawność, chroniczne zatwardzenie czy podobne dolegliwości, nie jest w stanie skutecznie praktykować zeń. Zwłaszcza, gdy prowadzi się siedzący tryb życia, zażywa niewiele ruchu i długo medytuje, lepiej jeść skromnie niż obficie. Skąpa dieta pomaga w zazen także poprzez osłabienie seksualnych pożądań i fantazji, jakie ono wywołuje. Właściwie podczas najgłębszych stanów samadhi ciało potrzebuje mało pożywienia lub w ogóle obywa się bez niego, zdając się czerpać innego rodzaju pokarm z atmosfery. Jednakże zanim nie osiągnie się tego stopnia rozwoju, nie należy porzucać od razu mięsa, ryb i drobiu, bowiem nagły ich brak może wywołać chorobę i tym samym położyć kres zazen. Wszelkie zmiany dietetyczne należy wprowadzać stopniowo, dając biochemii ciała czas na przystosowanie się do nich. Naprawdę, bardziej wyczerpują nas nasze gniewne, pożądliwe i chciwe myśli niż niedostateczna ilość białka czy witamin. Zazen, dzięki skupieniu i opanowaniu umysłu, wzmacnia koncentrację i oczyszcza uczucia, umożliwiając nam w końcu pozbycie się szkodliwych ubocznych myśli. Osoba zdrowa duchowo to ktoś, kto rozwinął tę zdolność, wejrzał w prawdziwą naturę rzeczy i jest w stanie w twórczy sposób dostosować się do swego otoczenia tzn. całym sobą i bez niepokoju odpowiadać spontanicznie na zmieniające się okoliczności. W końcu za wszelką chroniczną chorobą kryje się duchowy niepokój. Dręczące poczucie niespełnienia powoduje chorobę ciała, a chore ciało sprawia, że zakłócony umysł staje się jeszcze bardziej chory. 10. CZYTANIE O OŚWIECENIU JEST JAK DRAPANIE SWĘDZĄCEJ STOPY PRZEZ BUT. PYTAJĄCY: Być może nadstawiam karku, ale i tak muszę zadać to pytanie. Często gdy czytałem o oświeceniu, wydawało mi się, że dość jasno zdaję sobie sprawę z tego, co to jest i wiele razy wyraźnie odczułem jedność całego życia. Jaka jest różnica między tego rodzaju rozumieniem a przebudzeniem zeń? ROSI: Czytanie o oświeceniu jest jak czytanie o odżywianiu, gdy jest się głodnym. Czy napełnisz tym swój brzuch? Z pewnością nie. Dopiero gdy skosztujesz jedzenia, pogryziesz je i połkniesz, odczujesz zaspokojenie i to można porównać do oświecenia, czyli przebudzenia. Ale nawet wówczas pożywienie, które zjad- 37 teś, nie nasyci cię, dopóki nie skończy się proces trawienia i przyswajania. Podobnie twoje przebudzenie, dopóki nie włączyłeś w swe codzienne życie tego, co postrzegłeś, nie będzie ci jeszcze służyć, nie przekształci twego życia. Podobnie jak w odżywianiu, gdzie ostatnim krokiem jest wydalanie, trzeba w końcu pozbyć się wyobrażenia „ja jestem oświecony". Dopiero wówczas będziesz mógł „chodzić swobodnie między niebem a ziemią". A teraz wyobraź sobie, że swędzi cię stopa. Czy wolisz drapać się w gołą stopę, czy przez but? PYTAJĄCY: Oczywiście, w gołą stopę. ROSI: Czytanie o oświeceniu jest właśnie jak drapanie swędzącego miejsca przez but. 11. CZYTAĆ, NIE CZYTAĆ? PYTAJĄCY: Intrygują mnie dwie rzeczy dotyczące czytania. Powiedziałeś, że aby dojść do przebudzenia, trzeba porzucić myślenie kategoriami „ja a inni" i przestać się bawić koncepcjami. Dałeś do zrozumienia, że czytanie mnoży koncepcje i przypadkowe myśli i dlatego trzeba go zaniechać. A ja czytałem, że w starożytnych Chinach i Japonii było wielu uczonych mnichów, więc oczywiście musieli oni mnóstwo czytać. Druga sprawa jest natury osobistej. Studiuję, aby zostać psychiatrą i nie mam wyboru, muszę dużo czytać, nie tylko z mojej dziedziny, ale i z pokrewnych. ROSI: A czego dotyczy czytanie z dziedzin pokrewnych? PYTAJĄCY: Na przykład, żeby zrozumieć problemy, jakie mają ludzie w różnych krajach, dobrze jest poznać ich sposób wyrażania siebie, ich wzorce myślowe. A to wymaga czytania. Jeśli - skoro czytanie szkodzi mojemu zazen - przestanę w ogóle czytać, również czasopisma fachowe, to jak mam się uczyć, aby lepiej pomagać pacjentom? ROSI: Chodziło mi o to, że porzucić należy czytanie na oślep, a nie wszelkie czytanie. Studenci, jak ty, a także przedstawiciele niektórych zawodów muszą czytać i uczyć się. Uważaj to za część twojego zazen. Regularne siedzenie wzmacnia koncentrację i uspokaja umysł i dzięki temu ułatwi ci uczenie się i zapamiętywanie. Wielu członków naszego ośrodka jest studentami, nauczycielami i specjalistami w różnych zawodach. PYTAJĄCY: Co to znaczy „czytanie na oślep"? ROSI: Czytanie na oślep to czytanie bez umiaru - gazet, tygodników, powieści i tym podobnych tekstów, nieistotnych ani nie związanych z czyjąś pracą czy studiami. Zauważ - „bez umiaru". Czy kiedykolwiek przyglądałeś się ludziom na 38 przystanku autobusowym, na lotnisku czy na pokładzie samolotu? Najczęściej, jeżeli są sami, gdy tylko się usadowią, wyciągają gazetę, tygodnik czy książkę. Bardzo niewielu potrafi medytować czy po prostu siedzieć w milczeniu. Czytanie pochłania energię, podczas gdy zazen gromadzi ją i skupia. Jeżeli podczas za-zen pozwolisz swemu środkowi ciężkości osiąść w miejscu o szerokość dłoni poniżej pępka, to ustalisz tam źródło energii, które będzie ożywiać całą twoją istotę. Proces ten można porównać do ładowania baterii. Mój nauczyciel zwykł mawiać swoim uczniom, że im mniej będą czytać książek o filozofii czy o zeń, tym prędzej się przebudzą Dlaczego? Bo wiedział, że tego rodzaju czytanie wyjątkowo zapycha umysł lepkimi pojęciami i koncepcjami. Rosi Harada, który sam był niegdyś profesorem, powiedział, że jedyne w swoim rodzaju doświadczenie satori, jakiego doznał Szósty Patriarcha, słysząc jak wędrowny mnich śpiewa Surre Diamentu, można poniekąd położyć na karb jego a-nalfabetyzmu, czyli tego, że umysł jego był wolny od czczych spekulacji, podsycanych zwykle przez liczne lektury i intensywne studia. Nowicjuszy w klasztorach zeń zachęca się do czytania jedynie żywotów mistrzów i patriarchów, choć oprócz tego zapamiętują oni także teksty śpiewanych sutr. Mając dostęp do nauczyciela, od którego mogą bezpośrednio usłyszeć prawdę, nie muszą czerpać jej w martwej formie z zadrukowanej strony. Zeń podkreśla: „Słuchaj prawdy, wierz w nią i praktykuj". Słuchaj prawdy, bowiem prawda w ustach tego, kto jej doświadczył, wibruje mocą jakiej nie dorówna najbardziej wyszukane słowo pisane. Zdajcie sobie sprawę z tego, że nadmierne czytanie, tak jak duże dawki narkotyków, obciąża umysł i stępia zdolność twórczego myślenia. Czytanie bez u-miaru może również podsycać żądzę gromadzenia bezużytecznej wiedzy o faktach i dumę z jej posiadania, a to niezbyt sprzyja duchowemu rozwojowi. W końcu prawdziwa mądrość polega na umiejętności czytania nie napisanych książek. Nietzsche powiedział, że gdyby osłabł mu wzrok tak bardzo, że nie mógłby już czytać książek, zacząłby w końcu czytać sam siebie. Czytanie i zeń nie idą ze sobą w parze. Długie okresy czytania, szczególnie wiadomości o faktach i teorii, wyczerpują mózg i osłabiają ciało, przytłumiają/: pragnienie zazen. Z drugiej strony, po zazen twój umysł będzie tak czysty i czujny, że nie będziesz chciał go zaśmiecać jakimkolwiek czytaniem. DRUGI PYTAJĄCY: Myślę, że byłoby jednak inspirujące, gdybym czytał słowa mistrzów. Pomogłoby mi to również w studiowaniu zasad buddyzmu. ROSI: Jeżeli pracujesz w ścisłym kontakcie z nauczycielem, to możesz z samego zazen wywnioskować, jakie są te zasady. Im bardziej twój umysł będzie wolny od faktów i teorii, tym stanie się czystszy na przyjęcie nauki i tym szybciej poczynisz postępy. Jednakże po przebudzeniu czytanie sutr i powiedzeń mistrzów może być bardzo pomocne. To, co przed chwilą powiedziałem, stosuje się 39 do tych, którzy mają duchowego nauczyciela. Jeżeli nie masz nauczyciela, to najlepszymi książkami dla ciebie są te, które umacniają twą wiarę i ufność. Nie wpadaj w nałóg czytania każdej nowej książki na temat zeń, jogi czy religii, z jaką jesteś związany. Z nauczycielem czy bez niego musisz odkryć matę do medytacji i nauczyć się dyscypliny. Gdy raz się przekonasz o konieczności duchowej dyscypliny i treningu, znajdź nauczyciela i zacznij iść Drogą. TRZECI PYTAJĄCY: Co można powiedzieć o czytaniu powieści tylko dla przyjemności? ROSI: Wszystko zależy od tego, na ile gorliwie pragniesz przebudzenia. Jeżeli łakniesz samourzeczywistnienia, to będziesz wstawać o trzeciej rano nie po to, by sięgać po powieść, lecz by siadać na macie, od której nic nie będzie w stanie cię oderwać. CZWARTY PYTAJĄCY: Jakie książki najlepiej czytać, jeżeli chce się prowadzić życie duchowe? ROSI: Amerykański filozof Emerson powiedział: „Ta książka jest dobra, która budzi we mnie ochotę do pracy". Jeżeli chcesz urzeczywistnić swą Prawdziwą Naturę, a nie tylko spekulować na jej temat, to ta książka jest dobra, która dźwię-czy głębią prawdy odkrytej przez osobiste doświadczenie. Dobra książka porusza serce, rozpala wyobraźnię i skłania do postanowienia, że nic nie będzie w stanie zatrzymać cię na drodze do pełnego przebudzenia. Krótko mówiąc: wyciąga cię z fotela na matę do zazen. PIĄTY PYTAJĄCY: Czy sąjakieś książki, które byś szczególnie polecał? ROSI: Sporządziłem listę książek, które były dla mnie inspirujące i pouczające. Kilka doskonałych tytułów zostało pominiętych, ponieważ od dawna się ich nie wznawia *). Nie myślcie, proszę, że musicie czytać wszystkie czy choćby niektóre z tych zalecanych książek. Po które z nich sięgniecie, zależeć będzie od waszych aspiracji i duchowego rozwoju. Jedne książki wystarczy posmakować czubkiem języka, inne można rozetrzeć na podniebieniu jak szlachetny likier, a kilkoma można się delektować i połykać je ze smakiem, jak to czyni ktoś, kto nie jadł od wielu dni. Każda z tych książek - pozwólcie, że to podkreślę - jest opatrzona etykietą: „Uwaga! Może wywołać nałóg. Nadmiar szkodzi!". Oryginalne wydanie „Zeń: Dawn in Ihe West" zawiera wybranąprzezautora listf tytułów uzupełnionych jego krótkimi komentarzami. Nie zalączamy tego dodatku, bowiem wspomniane książki są w Polsce niedostejme (przyp. red. wyd. poi.) 40 12. CO JEST RZECZYWIŚCIE RZECZYWISTE? PYTAJĄCY: O ile cię dobrze zrozumiałem, a wydaje mi się, że cytowałeś słowa Buddy, powiedziałeś, że nic nie istnieje. ROSI: Nie zrozumiałeś. Zacytowałem słowa Buddy głoszące, że rzeczy ani istnieją ani nie istnieją. Jest to coś całkiem innego, niż to, co powiedziałeś. PYTAJĄCY: W porządku, przyznaję się do pomyłki. Lecz skoro rzeczy ani istnieją ani nie istnieją to co jest rzeczywiste - co jest naprawdę rzeczywiste? ROSI: Proszę, podejdź bliżej. (Pytający podchodzi do podwyższenia. Rosi pochyla się i szepcze mu coś do ucha. Obaj śmieją się i wymieniają uścisk dłoni) Tylko to jest naprawdę rzeczywiste. 13. JAK ZNALEŹĆ NAUCZYCIELA? PYTAJĄCY: Powiedziałeś na dzisiejszym warsztacie, że nie jest wskazane mieć więcej niż jednego nauczyciela. Czytałem, że pewien hinduski guru przebywający na zachodnim wybrzeżu Stanów powiedział: „Można jednocześnie być związanym z więcej niż z jednym nauczycielem. Pszczoła zbiera miód z wielu kwiatów, a człowiek może uczyć się medycyny od jednego nauczyciela, zaś prawa od drugiego. Nie ma tu żadnego konfliktu." Czemu się z nim nie zgadzasz? ROSI: Czy jesteś związany obecnie z jakimś nauczycielem? PYTAJĄCY: Nie. Jestem pszczołą latającą z kwiatka na kwiatek. ROSI: A kiedy zaczniesz produkować miód? PYTAJĄCY: Mam nadzieję, że wkrótce. Nadal zbieram nektar, gdziekolwiek mogę go znaleźć. ROSI: Nie zapominaj, że pszczoła produkuje miód dopiero wtedy, gdy przestanie latać z kwiatka na kwiatek, l nie otrzyma się na przykład czystego koniczynowego miodu od pszczoły, która odwiedzi też kwiaty gryki czy lipy. Wróćmy do tego, co powiedziałem wcześniej: „Nie ma nic złego w staraniu się o względy rozmaitych nauczycieli, zanim poprosi się jednego z nich o pomocną dłoń. Ale gdy już formalnie zadeklarujesz się jako uczeń, nie powinieneś robić słodkich oczu do innych nauczycieli." Jednakże gdy już się przeszło trening u jednego nauczyciela i przebudziło się pod jego kierownictwem, można odnieść korzyść z kontaktów z innymi oświeconymi nauczycielami. PYTAJĄCY: Co rozumiesz przez „robienie słodkich oczu"? 41 ROSI: Zwodzenie. Duchowe uwodzicielstwo jest nie lepsze od fizycznego. Jeśli będziesz uganiać się za innymi nauczycielami, jak chorągiewka na dachu, która porusza się z każdym nowym powiewem, to możesz jedynie wpaść w zamęt, nie odnosząc żadnego pożytku. PYTAJĄCY: Czy znaczy to, że należy ślepo poddać się nauczycielowi? ROSI: Nie. Musisz nauczyć się niezależnie myśleć i polegać na swojej własnej intuicji i doświadczeniach życiowych. Budda tuż przed śmiercią powiedział do zebranych wokół niego uczniów - niektórzy z nich płakali na myśl o utracie swego ukochanego mistrza - „Bądźcie lampami dla siebie (...) Szukajcie zbawienia tylko w dharmie. Nie szukajcie pomocy u nikogo innego oprócz samych siebie." W zeń, oprócz doprowadzenia ucznia do oświecenia, rosi ma ponadto ochronić go przed swoim własnym wpływem. Rosi nie pragnie kontrolować życia ucznia, a jedynie stara się, aby uczeń stał się dość silny, żeby był panem swego życia, nie zaś jego niewolnikiem. Jak wiecie, w pewnych tradycjach religijnych guru dosłownie rządzi życiem swych uczniów, czasem nawet do tego stopnia, że mówi im, czy mają się żenić i mieć dzieci czy nie. Jego słowo jest prawem. Jeśli jego duchowe urzeczywistnienie jest głębokie, to nie ma wielkiego niebezpieczeństwa. Jeśli jednak nie - to niech Bóg ma jego uczniów w opiece! Wystrzegaj się nauczyciela, który mówi: „Ja jestem oświecony." Strzeż się każdego guru twierdzącego, że jest awatarem - wcieleniem jakiegoś boga czy buddy. Przede wszystkim unikaj „mistrza", który pozwala swym zwolennikom na to, ażeby wyciągając ręce ku niebu wznosili na masowych zebraniach okrzyki ku jego chwale i wysławiali go jako najświętszego ze wszystkich świętych. Taki nauczyciel stanowi największe niebezpieczeństwo. W jaki sposób prawdziwy mistrz reaguje na pochwały? Usługujący Buddzie Ananda powiedział kiedyś: „Myślę, że nie było nigdy w przeszłości mistrza tak wielkiego jak Czczony przez Świat ani nie będzie takiego w przyszłości." Budda spytał: „Czy znałeś wszystkich buddów przeszłości?" .Nie, Czczony przez Świat." .A czy masz moc, by poznać wszystkich buddów przyszłości?" „Nie, Czczony przez Świat." „A zatem z pewnością, Anando, znasz na wskroś umysł Tathagaty?" „Nie, Czczony przez Świat, nie znam nawet tego." Jakże więc - spytał Budda - możesz przemawiać tak zuchwale?" DRUGI PYTAJĄCY: Czy rosi dostaje zaświadczenie, coś w rodzaju stopnia a-kademickiego, przyznające mu prawo nauczania? ROSI: Owszem, mistrz, gdy aprobuje oświecenie ucznia, wydaje mu wykaligrafowane zaświadczenie, którego nie można jednak uważać za potwierdzenie kwalifikacji nauczycielskich, bowiem prawdziwy trening zeń rozpoczyna się po 42 oświeceniu. Uczniowie, którzy zakończyli pracę nad wszystkimi koanami zalecanymi przez ich nauczyciela, otrzymują tzw. inka. Jednakże samo inka nie czyni nikogo wykwalifikowanym nauczycielem, podobnie jak ukończenie akademii medycznej nie czyni nikogo w pełni dojrzałym lekarzem. W zeń, tak jak i w innych tradycjach azjatyckich, uczeń jest gotów nauczać, gdy jego nauczyciel uzna, że jest on gotów. To oczywiście nakłada wielką odpowiedzialność na samego nauczyciela. Jeśli jest mądry i ma wysokie wymagania, jego pieczęć potwierdzenia jest gwarancją publiczną. Jeżeli jest mierny, to jego uczeń bez względu na to, czy ma inka czy też nie, będzie pozostawiał wiele do życzenia. DRUGI PYTAJĄCY: Trudno się w tym połapać. Czy rosi nie jest z definicji mistrzem, a zatem - kimś mądrym? ROSI: Istnieje cała masa nieporozumień co do terminów „rosi" i „mistrz". Dosłowne tłumaczenie słowa „rosi" to „czcigodny nauczyciel", czyli ktoś, kto wzbudza szacunek i cześć z racji wieku czy wielkiej godności. Opat klasztoru, główny kapłan świątyni czy świecki nauczyciel w wieku, powiedzmy, ponad pięćdziesięciu lat może być tytułowany „rosi", a tytuł ten oznacza wtedy po prostu głęboki szacunek W Japonii „rosi" jest tytułem grzecznościowym używanym najczęściej przez uczniów i wyznawców wobec ich nauczyciela. Tytuł ten nie wskazuje na u-kończenie określonego programu studiów ani na wysokie duchowe osiągnięcia. Tytuł „mistrz" komunikuje coś całkiem innego. Mistrz zeń - to człowiek o głębokim duchowym wglądzie i mądrości, który doświadczył pustki i nietrwałości wszystkich rzeczy i którego styl życia odzwierciedla tę świadomość. Mistrz zeń Dogen w swej książce Czego należy przestrzegać w buddyjskim treningu, napisanej w 1235 roku, określa mistrza jako kogoś, kto jest w pełni oświecony, żyje zgodnie z tym, co zna jako prawdę, i otrzymał przekaz od swego własnego nauczyciela. Biorąc pod uwagę te kryteria, niewielu rosich w ogóle można uznać za mistrzów. Jednakże terminy te są często używane wymiennie. TRZECI PYTAJĄCY: Czy rosi jest mistrzem, czy też nie, z pewnością jest on dość mądry, by wiedzieć, czy uczeń jest już w stanie nauczać, prawda? ROSI: Chciałbyś, żeby tak było, co? TRZECI PYTAJĄCY: A dlaczego rosi miałby zezwolić uczniowi na przedwczesne nauczanie? ROSI: Rosi miewają ludzkie słabości, chociaż z pewnością o wiele mniej niż przeciętni ludzie, toteż mogą popełniać błędy w ocenie. CZWARTY PYTAJĄCY: Ale czyż oświecenie nie uwalnia od niedoskonałości i wad charakteru? ROSI: Nie, ono je odsłania! Przed przebudzeniem można łatwo przymykać c-czy na swe wady lub je usprawiedliwiać, lecz po oświeceniu nie jest to już możliwe - słabości stają się boleśnie widoczne. Rodzi się jednak przy tym silna determinacja, aby się ich wyzbyć. Nawet pełne otwarcie oka Umysłu nie oczyszcza u- 43 czuć w jednej chwili. Po oświeceniu potrzebny jest ciągły trening, który oczyści uczucia tak, aby nasze postępowanie odpowiadało rozumieniu. Musicie jasno pojąć tę istotną sprawę. Na Zachodzie oczekuje się, że rosi będzie jak Budda, a jego zachowanie okaże się nieskazitelne. W pewnym sensie jest to komplement dla treningu zeń. Jednakże ten wyidealizowany obraz może sprawić, że nie ujrzymy zalet nauczyciela. Znałem w Japonii pewnego rosiego, który ostro pił, chociaż rzadko bywał pijany. Miał wielu zwolenników, którzy go bardzo wysoko cenili. Zapytałem jednego z nich, lekarza: „Czy to ci nigdy nie przeszkadza, że twój rosi tyle pije?" „Nie, a dlaczego miałoby mi to przeszkadzać? Pije, ale jest mądrym i współczującym człowiekiem." „Ale czy nie jest on alkoholikiem?" „Nie, może albo pić, albo to rzucić, lecz widać woli pić." Wspomniałem o tym incydencie kilku moim uczniom. Niektórzy z nich zapytali ze zdumieniem: „Jak może jakikolwiek rosi pogodzić ostre picie z piątym wskazaniem - nie pić alkoholu, który wprowadza zamęt w umyśle? Moglibyśmy to zrozumieć, gdyby popijał od czasu do czasu, ale nie stale! Jaki przykład daje on swoim uczniom?" Azjaci są w tych sprawach bardziej tolerancyjni od ludzi Zachodu i nie dysk-, walifikują kategorycznie nauczyciela, co do którego przekonują się, że nie jest taki jak Budda, bowiem wiedzą, że człowiek może być dobrym nauczycielem, mimo że nie jest wolny od pewnych skalań. Pewien Japończyk o dużym doświadczeniu w zeń powiedział mi kiedyś: „Mój rosi ma swoje wady, jednak ze wszystkich nauczycieli,2 jakich miałem, jest jedynym, który nauczył mnie prawdziwego zeń. Jestem mu niezmiernie wdzięczny. Niestety jednak jego brzemię karmiczne jest ciężkie." TRZECI PYTAJĄCY: Słyszałem, jak pewien guru kiedyś powiedział: „Prawdziwym nauczycielem jest twoje własne serce." ROSI: To już samo w sobie jest nauczaniem, nieprawdaż? TRZECI PYTAJĄCY: A jednak, co rosi może komuś dać? ROSI: Nie może dać ci niczego, co jest obce twojej Prawdziwej Naturze. Mocno zakorzenione poglądy, pełne pychy opinie, małostkowe racjonalizacje, złudne ideały i fałszywe myśli, wszystko to więzi cię jak kokon. A gdy twój umysł jest dojrzały, rosi potrafi słowem lub działaniem pchnąć go ku przebudzeniu. Przypomina on wtedy kwokę, która dziobie skorupkę jajka, gdy kurczątko ma się już wykluć. Rosi daje ci siebie, a to jest bardzo dużo i jednocześnie nic. Wybitny mnich zeń powiedział kiedyś: „Poszedłem do mego nauczyciela z pustymi rękoma i wróciłem z pustymi rękoma." 44 Inny mnich na pytanie mistrza, co przyniósł ze sobą odparł: .To, czego nigdy nie utraciłem, nawet zanim wybrałem się do mego starego nauczyciela.' Jeśli tak, to po co w ogóle do niego poszedłeś?" „Gdybym do niego nie trafił, jakże zdałbym sobie sprawę, że nigdy tego nie utraciłem?" Tak więc potrzebujesz nauczyciela, by nauczyć się, że nie ma niczego do nauczenia się. A dlaczego nie ma niczego do nauczenia się? Bowiem wszystko jest już wiadome od wielu, wielu eonów. Mimo to rosi jest niezbędny. Nawet Budda miał nauczycieli. W pełni dojrzały duchowo rosi uosabia otwartość, współczucie i mądrość - jakości, które ty sam spodziewasz się urzeczywistnić. Pamiętaj również, że on także zmagał się z bólem, frustracją! rozpaczą, jakie ty odczuwasz. Gdy przytłacza cię zwątpienie, ogarniają ciemności i czujesz, że twoja praktyka jest beznadziejna - rosi może tchnąć w ciebie odwagę i zwrócić cię raz jeszcze ku słońcu. Kolejnym ważnym jego zadaniem jest sprawdzenie cię, gdy myślisz, że doszedłeś do przebudzenia. Mistrzowie zeń wypracowali precyzyjny sposób sprawdzania uczniów, bowiem nic nie jest bardziej szkodliwe niż uznanie, że jest się przebudzonym, gdy doświadczyło się jedynie ekstazy, wizji, transów czy halucynacji. Zwane są one w zeń makio, czyli doświadczeniami poniżej prawdziwego przebudzenia, l nawet gdy oświecenie jest prawdziwe, nauczyciel jest konieczny, aby rozproszyć subtelną dumę, jaka wówczas powstaje, poczucie „ja stałem się oświecony". Badając ucznia rosi mierzy od razu głębię oświecenia, ponieważ przebudzenie może być płytkie (kensio) albo głębokie (satori). TRZECI PYTAJĄCY: W jaki sposób człowiek poważnie poszukujący ma odróżnić prawdziwego nauczyciela od szarlatana? ROSI: Gdy mieszkałem w aśramach i ośrodkach medytacyjnych w południc-wo-wschodniej Azji, słyszałem jak mówiono, że bez względu na to, jakie wspaniałe cechy charakteru może mieć guru - jeśli dąży on do rozgłosu i sławy, goni za pieniędzmi lub flirtuje z uczennicami, to zniszczy w ten sposób swoją naukę. Dlatego uczniowie, którzy poważnie myślą o przyszłości, dobrze zrobią, jeśli będą unikać takich nauczycieli. CZWARTY PYTAJĄCY: Przypuśćmy, że jakiś rosi nie ma takich wad, lecz skąd nowicjusz może mieć pewność, że jest on oświecony i rozwinięty duchowo? ROSI: O ile samemu nie przeszło się przez długi trening duchowy, to nie można mieć tej pewności. Jedyne, czego można być pewnym, jest to, czy ma sią z nim kontakt, czy też nie. Jest to ważne, chociaż samo w sobie nie wystarcza, możesz bowiem czuć się dobrze z kimś, kto pozuje na nauczyciela, mając za sobą niewielki lub zgoła żaden trening duchowy. W takiej sytuacji trzeba polegać na radach mądrych przyjaciół. 45 To, co pewien dowcipniś zauważył na temat małżeństwa, odnosi się w równym stopniu do związku mistrza z uczniem. Zanim weźmiesz ślub, miej otwarte dwoje oczu, a potem tylko jedno. Ale nawet mając oczy otwarte nie możesz spodziewać się od nauczyciela doskonałości. TRZECI PYTAJĄCY: Co dokładnie znaczy w tym kontekście „miej oczy otwarte"? ROSI: To znaczy nie wahaj się, gdy chcesz zapytać jakiegokolwiek nauczyciela, u jakiego nauczyciela i jak długo on sam ćwiczył. Przeczytaj jego książki, jeżeli jakieś napisał. Jeśli spodoba ci się to, co on napisał i to, co jak czujesz, kryje się między wierszami, to postaraj się z nim spotkać. Stawiaj mu pytania, wyczuwaj jego ducha, słuchaj jego milczenia. TRZECI PYTAJĄCY: Powiedzmy, że rosi, który mnie interesuje, jest oświecony. Skąd mam wiedzieć, że jest on nauczycielem dla mnie? ROSI: Rosi może być głęboko oświecony i mieć wielu uczniów, a jednak być niewłaściwym nauczycielem dla ciebie. Dlaczego? Dlatego, że nie uda mu się o-budzić w tobie uczucia ufności i oddania, tak abyś z własnej woli pokłonił się przed nim i jak dziecko przyjął jego naukę. Musisz być w stanie powiedzieć z przekonaniem: „Oto nauczyciel dla mnie - ten, którego szukałem!" W chwili gdy spontanicznie wykrzykniesz: „Och, pomóż mi! Potrzebuję pomocy!" - otwierasz się przed nauczycielem, który jest odpowiedni dla ciebie. PIERWSZY PYTAJĄCY: Wracając do stwierdzenia tego guru, że można nauczyć się medycyny od jednego nauczyciela, a prawa od drugiego - czemu nie jest to prawdziwe? ROSI: Mówisz o prawie i medycynie, a nie o duchowym treningu. Związek pomiędzy mistrzem a uczniem we wszelkiej tradycji duchowej różni się od związku między nauczycielem akademickim a jego studentem. PIERWSZY PYTAJĄCY: Na czym polega różnica? ROSI: W tej rozmowie posługiwałem się terminami: „student", „uczeń", „nauczyciel" i „mistrz" w sposób nieścisły. Ściśle mówiąc student związany jest z nauczycielem, a uczeń z mistrzem. W idealnym związku nauczyciela ze studentem student szanuje nauczyciela, z uwagi na jego wiedzę i umiejętności, które sam pragnąłby posiąść, podczas gdy nauczyciel ocenia studenta na podstawie jego gorliwości i zdolności do przyswojenia wiedzy, którą on sam próbuje mu przekazać. Ich związek jest w dużym stopniu bezosobowy i ograniczony. Podtrzymuje go wspólne zainteresowanie przedmiotem badań. Związek mistrza z uczniem jest osobisty i głęboki, bowiem zakorzeniony jest w karmicznym pokrewieństwie. To nie wiedza mistrza przyciąga ucznia do niego ani nawet nie mądrość, lecz jego charakter i osobowość, bowiem uczeń czuje, że właśnie dzięki temu będzie mógł w pełni się rozwinąć. 46 W naszym ośrodku mamy trzy kategorie przynależności: członek, uczeń i bliski uczeń (ang. disciple). W każdym z tych związków inne są obowiązki i przywileje uczniów. CZWARTY PYTAJĄCY: Jakie obowiązki ma osobisty uczeń? ROSI: Jego głównym obowiązkiem jest wierność swemu nauszycielowi, czyli nic innego jak wierność swym najgłębszym uczuciom, nie zaś krążenie i flirtowanie z innymi rosimi, guru czy lamami. Biorąc na siebie formalne zobowiązania o-biecujesz sobie, jak również swemu nauczycielowi, że dokonasz szczerego i zdecydowanego wysiłku pod jego przewodnictwem. PIERWSZY PYTAJĄCY: Dlaczego sytuacja ucznia nie jest lepsza, gdy ma dwóch nauczycieli? ROSI: Tak naprawdę jest gorsza. Wcześniej czy później uczeń zapłacze się i wskutek tego albo zaniedba obu nauczycieli, albo też ich porzuci. Uczeń, który próbuje służyć dwóm mistrzom, zawodzi obu. l sam na tym przegrywa, bowiem żaden nie potraktuje go jak osoby o poważnych aspiracjach. Letni uczniowie wywołują letni odzew u nauczyciela. Nawet w obrębie tej samej tradycji nauczyciele stosują rozmaite metody zależnie od treningu duchowego, jaki sami przeszli, od ich osobowości i od głębi przebudzenia. Jeden powie ci jedno, a drugi coś innego, co wyda ci się z tym sprzeczne. Nauczyciele ci nie zaprzeczają sobie. Jeśli obaj są duchowo rozwinięci, każde z ich pouczeń jest słuszne. Ale nowicjusz może mieć poważne problemy z tą pozorną sprzecznością, co zniechęci go i wyczerpie jego energię. Zdawać by się mogło, iż różne tradycje religijne pozostają ze sobą w jeszcze większej sprzeczności. Przypuśćmy, że jesteś uczniem mistrza zeń i jednocześnie twoim nauczycielem jest hinduistyczny swami. Twój guru może ci na przykład powiedzieć: „Nie oddawaj się światu zjawisk - jest on mają ułudą. Tylko Brahma jest rzeczywisty." Natomiast twój nauczyciel zeń może ci powiedzieć: .Oddaj się światu formy całkowicie, aż go przekroczysz." Osoba oświecona nie miałaby żadnego problemu ze zrozumieniem i pogodzeniem obu tych poleceń. Jednakże dla początkującego pomieszanie, jakie go spotka, może być zgubne, gdyż znajdzie się on w sytuacji kameleona, siedzącego na pledzie w szkocką kratę. 14. NIE MA ŻADNYCH NAUCZYCIELI ZEŃ. PYTAJĄCY: Nie chciałbym być niegrzeczny, ale może mógłbyś nam powiedzieć o kwalifikacjach mistrza czy nauczyciela zeń? ROSI: Nie jestem mistrzem zeń, a tym bardziej nauczycielem, więc nie wiem. PYTAJĄCY: A cóż teraz robisz, jeśli nie nauczasz? 47 ROSI: Czy można naprawdę kogokolwiek czegokolwiek nauczyć? Takie myślenie jest bezwstydnym zarozumialstwem. PYTAJĄCY: Zdaje się jednak, że nieźle ci to idzie. ROSI: W księdze koanów zwanej Bezbramną zaporą (Mumonkari) znajduje się wiersz, który brzmi: „Zanim zrobiłeś krok, przybyłeś na miejsce, zanim ruszyłeś językiem, skończyłeś nauczać." Czy rozumiesz? PYTAJĄCY: Nie. Co to znaczy? ROSI: To znaczy, że jeśli nie ma niczego na zewnątrz nas, to dokąd można się udawać i cóż można wiedzieć? PYTAJĄCY: Ale czy w tym ośrodku w Rochester nie ma uczniów, których u-czysz? ROSI: Po prostu dzielę się z nimi tym, co poważnie robię dla siebie. PYTAJĄCY: A jeśli chodzi o twoich własnych nauczycieli? W Trzech filarach zeń piszesz, że twoimi nauczycielami było trzech mistrzów zeń. Czyż oni cię niczego nie nauczyli? Byłeś u nich chyba przez trzynaście lat. Musiałeś przecież czuć, że czegoś się uczysz, inaczej nie siedziałbyś tam tak długo. ROSI: Jeśli się czegoś od nich nauczyłem, to tego, że nie ma niczego do nauczenia się. Tak więc nie uczyłem się, lecz oduczałem. Nie zyskałem, lecz straciłem - masę umysłowego zamętu i fałszywych wyobrażeń. PYTAJĄCY: Nadal nie rozumiem, dlaczego mówisz, że nie jesteś nauczycielem. ROSI: Jest taka opowieść, która może pomóc ci to zrozumieć. Pewien słynny mistrz zeń powiedział kiedyś do swych uczniów: „Wszyscy jesteście tylko zjadaczami resztek. Jeśli będziecie dalej iść tą drogą, to co wam z tego przyjdzie? Czyż nie wiecie, że w całych Chinach nie ma żadnych nauczycieli, którzy zgłębili zeń?" A mnich spytał: Jakże możesz mówić, panie, że nie ma żadnych nauczycieli zeń, skoro w niezliczonych świątyniach przebywają tysiące mnichów?" „Nie mówię, że nie ma zeń, tylko że nie ma nauczycieli zeń." PYTAJĄCY: Czy to jest koan? ROSI: Tak, twój! 15. TRANSCENDENTALNA MEDYTACJA: KTO CO PRZEKRACZA? PYTAJĄCY: Co myślisz o TM (Transcendentalnej Medytacji)? ROSI: Czy ją praktykujesz? PYTAJĄCY: Myślałem o tym. ROSI: Jest ona skuteczna w pewnym zakresie, lecz nie sięga zbyt głęboko. 48 PYTAJĄCY: Czy dzięki TM można dojść do oświecenia? (Rosi uśmiecha się) DRUGI PYTAJĄCY: Czytałem w piśmie Science ze stycznia 1976 roku, że grupa psychologów z Uniwersytetu Stanowego Waszyngton w Seattle przeprowadziła eksperyment z pięcioma praktykującymi TM, z których czterech było nauczycielami TM, i odkryła, że ludzie ci przespali połowę czasu przeznaczonego na medytację. TRZECI PYTAJĄCY (do drugiego): Czy jakikolwiek pojedynczy eksperyment jest wystarczający? Inne badania wykazały wartość TM. W każdym razie, jeżeli podczas medytacji się zasypia, to dlatego, że ciało potrzebuje snu. ROSI: Całkowicie się z tym zgadzam. Ale dlaczego ciało potrzebuje snu? TRZECI PYTAJĄCY: Dlatego, że jest się zmęczonym. ROSI: A dlaczego czujesz się zmęczony i senny? Zazwyczaj dlatego, że masz zamknięte oczy i nie utrzymujesz podczas siedzenia stałej, mocnej i wyprostowanej postawy, nie oddychasz poprawnie i nie posługujesz się swym umys-tem we właściwy sposób. Medytacja właściwie praktykowana ożywia, a nie wyczerpuje. Twój umysł staje się ostry jak brzytwa, a ty jesteś bardziej przytomny. Przygarbione i bezwładne ciało sprawia, że umysł jest przytępiony i senny. Powiedz mi, od kiedy praktykujesz TM? TRZECI PYTAJĄCY: Od roku. ROSI: To powinieneś umieć odpowiedzieć na następujące pytanie: w medytacji transcendentalnej kto co przekracza? (Nie ma odpowiedzi). 16. URZĄDZENIA BIOFEEDBACK: ELEKTRYCZNY ZEŃ? PYTAJĄCY: Czy słyszałeś o urządzeniach biofeedback?* Słyszałem, że nazywa się je „elektryczny zeń". Jak one działają? ROSI: Wskutek stosowania urządzenia biofeedback, według jego propagatorów, człowiek może się nauczyć uświadamiać sobie fale wysyłane przez swój mózg. Słyszy te fale przetworzone na dźwięki lub obserwuje je na ekranie i uczy się na własne życzenie wzbudzać rytmy alfa, które - jak się uważa - działają re-laksująco i uspokajająco. Ale przecież fale alfa to nic specjalnego. Wiemy, że fale alfa powstają w rozmaitych, powszechnie spotykanych okolicznościach, np. podczas słuchania inspirującej muzyki czy podczas jakiegokolwiek działania Wang. „feedback" znaczy sprzężenie zwrotne (przyp, tłum.) 49 podjętego z entuzjazmem. Jednakże zeń to wiele więcej niż wysyłanie fal alfa. Jeśli się poważnie zaangażujesz w zeń, to doświadczysz dogłębnego przekształcenia i oczyszczenia całej osobowości. PYTAJĄCY: W czasie przerwy rozmawiałem z jednym z twoich uczniów o u-rządzeniach biofeedback. Wspomniał on, że miałeś ciekawe doświadczenie w tym zakresie. Czy mógłbyś nam o nim opowiedzieć? ROSI (z wahaniem): No cóż, to było dosyć dawno. PYTAJĄCY: Czy moglibyśmy jednak o tym usłyszeć? ROSI: Dobrze. Zdarzyło się to na krajowym zjeździe Stowarzyszenia Psychologii Humanistycznej na Florydzie, na który mnie zaproszono, abym tam poprowadził warsztat zeń. Jeden z moich uczniów, psycholog pracujący w klinice, powiedział mi, że jego bliski przyjaciel, inżynier, bardzo by chciał, abym wypróbował urządzenie biofeedback według jego projektu, które dopiero co zostało wypuszczone na rynek. Tak więc udaliśmy się do prywatnego pokoju, gdzie już czekało kilkanaście osób pragnących przyjrzeć się próbie. Urządzenie było tak małe, że mieściło się w dłoni, a kosztowało, jeśli dobrze pamiętam, około dwustu dolarów. Nałożono mi na głowę skórzaną opaskę z elektrodami i włączono ją w obwód. Potem dano mi jeszcze słuchawki. Wkrótce usłyszałem „bip, bip", najpierw pojedyncze dźwięki, a potem jeden ciągły. Musiałem wejść w jakiś stan pokrewny sa-madhi, bowiem usłyszałem potem już tylko głos: „Hej, nie ma go na skali! Tego jeszcze nie było!" Po odłączeniu mnie inżynier i jego pomocnik, obaj z posępnymi minami, zarządzili: „Z powrotem do stołów kreślarskich!" Zawahałem się, czy mówić o tym incydencie, ponieważ brzmi to jak przechwałka, lecz to, co mi się przydarzyło, nie było niczym szczególnym i mogło się przydarzyć w medytacji każdemu i właśnie tak się stało z drugą osobą która była wówczas również poddana próbie. PYTAJĄCY: Czy poczułeś się zrelaksowany? ROSI: Oczywiście, ale to nic szczególnego, trudno czuć się inaczej po spokojnym siedzeniu przez dwadzieścia czy trzydzieści minut. Można się zrelaksować i osiągnąć o wiele, wiele więcej dzięki zazen, bez wydawania dwustu dolarów na mechaniczną zabawkę. Zabawki są dobre dla dzieci, nie dla dorosłych! DRUGI PYTAJĄCY: Czytałem gdzieś, że biofeedback daje po kilku tygodniach czy miesiącach te same wyniki, co lata wysiłku w praktyce zeń. ROSI (śmiejąc się): Chyba żartujesz! Twierdzenie, że duchowe przebudzenie i przekształcenie osobowości w ogóle można osiągnąć dzięki podłączeniu się do maszyny - nie wspominając już o przeświadczeniu, że tak właśnie można je o-siągnąć szybciej - świadczy o absurdalnej naiwności. Nawet jeśli ktoś jest w stanie po „podłączeniu" wejść w stan relaksu, to nie powoduje to wcale głębokiego uspokojenia ani trwałego spokoju umysłu, nie przynosi mu odpowiedzi na funda- 50 mentalne pytania egzystencjalne, nie przekształca jego życia w żaden realny sposób. A wszystko to jest możliwe dzięki przebudzeniu zeń. Pewien psycholog zademonstrował na tym samym zjeździe duże urządzenie biofeedback, które miało służyć w szpitalach obłożnie chorym pacjentom, pomagając im w obniżaniu ciśnienia krwi i w leczeniu innych dolegliwości. Wydaje się to właściwym zastosowaniem urządzenia biofeedback. W pewnym artykule o urządzeniach biofeedback, jaki niedawno ktoś mi przysłał, przytoczono wypowiedź dr Fredrica Gibbsa z University of Illinois Medical Shool, który powiedział, że „odlot" dostępny dzięki urządzeniom biofeedback to masturbacja mózgu - i jest to trafne określenie. Ten, kto regularnie podłącza się do maszyny, żeby się zrelaksować, traci zdolność korzystania ze swych własnych najgłębszych zasobów i zamiast być panem maszyny, staje się jej niewolnikiem. To nie jest zeń. Praktykowaie zeń daje wolność, a nie neurotyczne uzależnienie. 17. CZY MOGĘ PRAKTYKOWAĆ ZEŃ I BYĆ DOBRYM ŻYDEM (LUB KATOLIKIEM)? PYTAJĄCY: Jestem żydem i czuję się z tego dumny. Czy mogę praktykować zeń, a jednocześnie być dobrym żydem? ROSI: Czym byłeś, zanim stałeś się żydem? PYTAJĄCY: Nie wiem. ROSI: Dowiedz się! A wówczas bycie żydem nie będzie najważniejszą rzeczą w twoim umyśle. PYTAJĄCY: Jak mam się tego dowiedzieć? ROSI: Pytaj siebie dzień i noc z pragnieniem dowiedzenia się i oczywiście z przeświadczeniem, że możesz się dowiedzieć. Ucz się żyć tak, jak pływa ryba lub fruwa ptak - spontanicznie i bez skrępowania. Bądź przytomny i wrażliwy. Cokolwiek zacznie czynić twoja prawica, niech czyni to i lewica. Unikaj wydawania niepotrzebnych sądów. Bądź skromny i bezpretensjonalny, wyrażaj swoją o-pinię tylko wtedy, gdy cię o nią proszą. Zapominaj o swych dobrych uczynkach, wyznawaj złe i zawsze łącz skutki z przyczynami, które je wywołały. PYTAJĄCY: Czy nie mogę robić tego wszystkiego jako praktykujący wyznawca religii mojżeszowej? ROSI: Jeśli potrafisz, to świetnie. No, a jeśli nie... DRUGI PYTAJĄCY: Czy mogę praktykować zeń i być dobrym katolikiem? ROSI: Jeśli praktykujesz zeń, to możesz, ale jeśli praktykujesz buddyzm zeń, to nie możesz. DRUGI PYTAJĄCY: Dlaczego? 51 ROSI: Praktyka buddyzmu zeń oznacza przekraczanie swojej jaźni, a przekraczanie to zapominanie o niej. A kiedy się to dzieje, nie jesteś ani dobrym katolikiem, ani dobrym buddystą zeń. DRUGI PYTAJĄCY: To czym wtedy jestem? ROSI: Właśnie, czym wtedy jesteś? 18. JAKĄ WARTOŚĆ DLA ZAZEN MA „ŚWIĘTA" GÓRA? PYTAJĄCY: Zamierzam zrobić sobie trzymiesięczne wakacje, żeby samotnie medytować, i zastanawiam się, jakie miejsce najlepiej wybrać do tego celu. Czytałem, że mnisi zeń chodzili w góry, lecz znam też ludzi, którzy twierdzą, że dobre wibracje są na pustyni czy nad morzem. Co o tym sądzisz? ROSI: Na początku najlepsze do zazen jest takie miejsce, czy w domu, czy na otwartej przestrzeni, gdzie wibracje pomagają w wewnętrznym skupieniu. Do takich miejsc z pewnością można zaliczyć góry i pustynie. Dobrze jest jednak nie przebywać zbyt długo w takim „idealnym" otoczeniu, bo jeśli brakuje trudności, z którymi człowiek mógłby się zmagać, to wówczas kultywuje w sobie fałszywą siłę, pozorny spokój i nieugiętość, które rozpadają się w obliczu wymogów życia. Podobno płotkarze zdobywają lepszą ogólną kondycję niż sprinterzy. Tak samo ten, kto nauczył się koncentrować i jednoczyć umysł działając pośród zgiełku, zdobywa dużo większą równowagę i elastyczność niż ten, kto całe lata spędził samotnie, na przykład w górach czy na pustyni. Doświadczyłem tego na własnej skórze. W tych klasztorach i ośrodkach medytacyjnych, w których trening był surowy, nie było ciszy i spokoju ani czasu na samotność. To tylko w romantycznych powieściach o Oriencie czy w ich filmowych odpowiednikach klasztory leżą w bujnie zarośniętych dolinach, promieniejąc niebiańskim spokojem, a siwobrody mędrzec w powłóczystej szacie i z laską w dłoni łagodnie mówi do otaczających go uczniów o słodkich obliczach - „Moje dzieci..." Klejnoty mądrości sypią się z jego ust, a w tle wspaniałe słońce powoli chowa się za horyzont. Rzeczywistość, wierzcie mi, jest o wiele mniej romantyczna. Jak dobrze pamiętam swój sześciotygodniowy pobyt w buddyjskim klasztorze w Rangunie, pod koniec lat pięćdziesiątych. Moje przybycie zbiegło się z akcją nowego wojskowego rządu, mającą na celu likwidację zbyt licznej psiej populacji w Rangunie. Zwierzęta te żyły spokojnie, gdy u władzy był buddyjski premier U Nu, ale gdy po władzę sięgnęła armia, zaczęto robić na nie obławy i strzelać do nich. Ośrodek buddyjski obejmował jakieś pięćset akrów, na których znajdowało się wiele wolnostojących domków do medytacji, w których bhiksiu i bhiksiunie (to 52 znaczy mnisi i mniszki, którzy zachowują celibat), jak również ludzie świeccy, medytowali, jedli i spali. Psy wiedzione instynktem samozachowawczym uciekały do klasztorów, wskutek czego każdy z tych domków miał wkrótce dziesięć czy piętnaście psów, o ustalonej hierarchii, z liderem na czele. Po posiłkach psy ustawiały się według rangi w kolejce czekając na resztki, którymi je karmiono. Zazwyczaj głodne psy przepychały się, aby zająć dogodną pozycję, a od czasu do czasu lider musiał zwalczać zakusy młodszych na jego stanowisko. Czasem psy z innego domku próbowały wcisnąć się na siłę do nie swojej kolejki i spotykały się z warkliwą odprawą. Niekiedy to wycie, skomlenie i warczenie było bardzo gwałtowne. Pewien Anglik, który dopiero co przybył tam z Londynu, skarżył się z goryczą: „Przyjechałem w nadziei, że znajdę tu ciszę, której nie sposób znaleźć w Londynie, i patrzcie, w co wpadłem! Jak można medytować pośród tych cholernych hałasów?" Również i japońskie klasztory nie były wolne od zewnętrznych zakłóceń. Ten, w którym spędziłem trzy lata, zanim udałem się do Rangunu, miał, o dziwo, podobny zwierzęcy problem. W nocy wieśniacy przynosili ukradkiem pod klasztor niechciane szczenięta i kotki i wypuszczali je w nadziei, że mnisi będą w stanie zająć się nimi. Zwierzęta te zadomawiały się w wolnej przestrzeni pomiędzy ziemią a podłogą budynku i żyły tam na wpół oswojone. Mnisi zostawiali im jedzenie, ale one dopiero nocą wychodziły, aby jeść czy polować, a potem z nadejściem świtu wracały do legowisk, gdzie spały, bawiły się i walczyły. Podczas porannego i wieczornego zazen ta jaskinia zwierząt, jak ją nazywali mnisi, nieustannie wybuchała kakofonią skomleń, skowytów, pomruków, szczęknięć, warknięć, pisków, miauknięć i syków, które wyraźnie słychać było w zendo. Wraz ze wzmocnieniem koncentracji, po dwóch lub trzech miesiącach, to „jam session" - o dziwo - działało jak ostroga, a nie jak przeszkoda, budząc zazwyczaj niedostępne, zablokowane energie, konieczne do uczynienia mocnego wysiłku w celu przekroczenia owych zakłóceń. Gdy udało mi się skupić na swej praktyce, ten zgiełk dzięki jakimś tajemniczym przemianom stawał się harmonijnym akordem. Zdarzały się i inne hałasy. Trzy razy w tygodniu o świcie wagony załadowane bydłem wiezionym na rzeź zatrzymywały się na pół godziny na pobliskiej stacji. Zwierzęta czując, że idą na rzeź, rozdzierały ciszę pożałowania godnym lamentem, który bardzo wyraźnie docierał do klasztornego zendo. Uczyliśmy się, jak dawać sobie radę z tym źródłem niepokoju i było to doskonałym ćwiczeniem. PYTAJĄCY: Powiedziałeś, że nie jest mądrze zbyt długo przebywać w górach, ale czyż starożytni mistrzowie zeń w Chinach i Japonii nie żyli i nie praktykowali zazen w górach całymi latami? ROSI: To prawda, lecz tylko nieliczni kontynuowali takie życie jako asceci czy pustelnicy. Większość z nich po okresie odosobnienia przyłączała się do monas- 53 tycznej wspólnoty na jakiejś górze. Niektóre wspólnoty liczyły setki mnichów. U podnóża Himalajów, w Dharmsali w północnych Indiach, można i dzisiaj natknąć się na wspólnoty złożone z tybetańskich mnichów i ludzi świeckich, najprawdopodobniej podobne do wspólnot, jakie istniały w dawnych Chinach. Z dawien dawna mnisi zeń i ludzie świeccy przedkładali góry nad pustynię i morze. A trzeba wam wiedzieć, że są zwykłe góry i są góry święte. PYTAJĄCY: Co to są święte góry? ROSI: Góry, które zwiemy świętymi, to ośrodki energii kosmicznej, mające moc budzenia podziwu i czci. Co więcej, energia tych gór zwraca człowieka do wewnątrz i budzi najbardziej subtelne wibracje. Aby móc dać pełny odzew tej wzmożonej energii, trzeba być otwartym i mieć oczyszczone ciało i umysł. Ludzie o aspiracjach duchowych przybywają do świętej góry z tym, co można by nazwać pewną dozą łaski - tzn. czystości - i zostają podniesieni na duchu przez niewidoczne moce góry oraz ich własny szacunek i podziw. Religijne rytuały i ceremonie pomagają przekroczyć ego, a wtedy znika przepaść między wyznawcą a górą. Wówczas ta góra nie jest już górą, jest kimś o dwóch nogach, wyglądającym niezwykle podobnie do nas samych, a jednak o wiele bardziej dostojnie! Jedna ze świętych gór, jakie poznałem, znajduje się w Meksyku. Przy pierwszym spotkaniu wydawała się miastem świątyń wykutym w skale. Widok ten bardzo mnie poruszył, spostrzegłem, że płaczę z radości. Góra ta, w przeciwieństwie do szczytów Alp czy Gór Skalistych, które są przytłaczające i odległe w swym majestacie, jest bardziej na ludzką miarę i przyciąga do siebie samą swą przystępnością i intymnością. To samo odczułem wobec góry Arunczała, świętej góry Śri Ramana Maharishiego w Indiach. Razem z dwojgiem moich starszych uczniów praktykowałem zazen w obszernej jaskini mieszczącej się we wnętrzu tej meksykańskiej świętej góry. Było rzeczą oczywistą, że musiały się tam odbywać poważne religijne ceremonie, bowiem ciągle jeszcze można było odczuć wibracje tych rytuałów. Później dowiedzieliśmy się, że w czasach starożytnych Majowie, Toltekowie i Aztecy przybywali z daleka, by brać w nich udział. DRUGI PYTAJĄCY: Jaką społeczną wartość ma udawanie się w góry czy na pustynie w celach medytacyjnych? ROSI: W wypadku duchowo rozwiniętej osoby społeczna wartość tego jest wielka. Zadaj sobie pytanie, po co mistrz zeń, któremu z pewnością nie brak współczucia, izolowałby się na jakiejś górze, gdyby nie wiedział, że może przez to pomóc wielu ludziom. W tradycji zeń, jak słyszeliście, mistrzowie i inni oświeceni ludzie po to udawali się na pustkowia, gdzie nie byli obarczeni wymogami świata, aby móc spędzać długie godziny na praktykowaniu zazen, śpiewaniu sutr i spełnianiu aktów czci i oddania. W rezultacie stawali się potężnymi stacjami 54 nadawczymi przekazującymi we wszystkich kieunkach umysłom ludzi prawdę buddy, działając podobnie jak przekaźnik radiowy czy telewizyjny. DRUGI PYTAJĄCY: Do odbioru fal radiowych czy telewizyjnych potrzebny jest odbiornik nastawiony na daną falę. Jakże ludzie mogą się nastroić na odbiór, jeżeli nawet nie zdają sobie sprawy z tego, że ktoś wysyła ku nim umysłowe wibracje? ROSI: Są nastrojeni bez względu na to, czy wiedzą o tym czy nie, ponieważ wszyscy są częścią jednego Umysłu. Z buddyjskiego punktu widzenia indywidualna świadomość jest świadomą siłą energii, całkowitą sumą bezustannie zmieniających się wrażeń zmysłowych, postrzeżeń, myśli, tendencji i wspomnień, które są wszystkie w istocie puste. Jako zmienny aspekt Umysłu, świadomość jest współmierna z innymi, także wyższymi formami energii, na przykład siłami bud-dów, z którymi bezustannie współdziała na poziomach jednostkowych i kosmicznych, świadomych i podświadomych. Jednakże ludzie, zwiedzeni przez swój różnicujący intelekt, tracą świadomość tej zasadniczej łączności. Z tego wyobcowania wypływa nieświadoma tęsknota za zjednoczeniem, tęsknota podsycana aktami czci i oddania, jakie spełniają w samotności mistrzowie. Mając zdyscyplinowane, oczyszczone i przebudzone umysły potrafią oni swobodnie chłonąć wyższe energie i przekazywać je ludziom. W istocie łączność ta nigdy nie została zerwana, dlatego też można odebrać sygnał, który spowoduje prawdziwy zwrot w najgłębszych pokładach świadomości. Fakt, że to wszystko dzieje się na poziomie nieświadomym, nie czyni tego wcale mniej rzeczywistym. TRZECI PYTAJĄCY: Czy istnieje jakikolwiek dowód naukowy, że to, co nam właśnie powiedziałeś, naprawdę się dzieje? ROSI: Skoro potrafimy przekazać elektromagnetyczny impuls przez tysiące mil kosmicznej przestrzeni, aby zmienić kurs pojazdu kosmicznego - a wyczyn ten nie zasługuje na wyższy podziw niż umysł, który to umożliwia - to dlaczego nie mielibyście przyjąć bez naukowego dowodu tego, co właśnie usłyszeliście? Czy nie wiecie, że psychokineza, czyli zdolność poruszania lub zniekształcania przedmiotów jedynie w wyniku procesów umysłowych, a także wpływanie na czyjś umysł z daleka to dobrze znane zjawiska psychologiczne? DRUGI PYTAJĄCY: Czy mógłbyś podać nam techniki, dzięki którym mistrzowie mogą przekazywać swoje własne wibracje i energię gór? ROSI: Nie ma żadnych technik, tylko różne rodzaje zazen do osiągania różnych celów. Jeśli celem jest pomoc ludziom straszliwie cierpiącym, na przykład na skutek trzęsienia ziemi, powodzi czy innej klęski żywiołowej, to mistrz może skupić swą świadomość na takim miejscu. DRUGI PYTAJĄCY: Jak dokładnie by to zrobił? ROSI: Podczas pierwszych kilku minut zazen może na przykład pozwolić swemu umysłowi zatrzymać się na wyobrażeniu ofiar tych klęsk, po czym może 55 wysłać ku nim uczucia współczucia i serdeczności. Nawiązawszy w ten sposób kontakt z nimi opróżnia potem swój umysł z tych i różnych innych wyobrażeń i u-czuć, aby osiągnąć stan niemyślenia. To właśnie w takiej chwili absolutnej jedności, gdy znika świadomość góry i siebie, gdy znika wszelkie wyobrażenie czy myśl - ma miejsce ten przekaz. Nie trzeba jednak być mistrzem ani nie trzeba praktykować zazen na świętej czy na zwykłej górze, aby pomagać sobie i innym. Mówiąc słowami mistrza zeń Dogena: „Jeden człowiek siedzący bez ego w zazen staje się niepostrzeżenie jednym ze wszystkimi widzialnymi i niewidzialnymi światami, przez całą przeszłość, teraźniejszość i przyszłość, i podtrzymuje nieustanną pracę prowadzenia istot ku oświeceniu." CZWARTY PYTAJĄCY: Czytałem, że parę lat temu amerykańscy dyplomaci w Moskwie odkryli, że w kierunku ich ambasady wysyłano mikrofale. Uznano, że były one przyczyną chorób, zmęczenia i rozkojarzenia umysłowego, jakich doświadczali wówczas pracownicy ambasady. Czytałem również, że CIA zajmowała się eksperymentami, mającymi na celu manipulowanie ludzkim zachowaniem za pomocą zdalnego sterowania, tak aby uczynić daną osobę uległą wobec narzuconej cudzej woli. Moje pytanie brzmi: czy jest jakaś istotna różnica pomiędzy tego rodzaju manipulacjami umysłu a tym, o czym mówiłeś? Nawet jeśli cel jest odmienny, to czy jakakolwiek kontrola czyjegoś umysłu nie może być groźna, zwłaszcza jeśli znajduje się w rękach niewłaściwych ludzi? ROSI: Z pewnością tak. Z tego, co pan mówi, wynika, że wkraczamy w nową i niebezpieczną erę niewypowiedzianych wojen. Lecz proszę, zrozumcie, że istnieje ogromna różnica między altruistycznymi wysiłkami mistrzów, którym chodzi jedynie o oświecenie (a nie o kontrolę) nieświadomych umysłów tych, którzy pogrążeni są w ciemnościach i rozpaczy, a działaniami osób o zdolnościach parapsychicznych czy technologów wojskowych, manipulujących świadomością w celach, które są w najlepszym razie wątpliwe. CZWARTY PYTAJĄCY: Rosi, czy zazen może sprawić, że czyjś umysł nie będzie podlegał kontroli na odległość? ROSI: Każdy, kto poważnie traktuje zeń wie, że wskutek praktyki zazen umysł staje się silny i znajduje się pod naturalną kontrolą, mogącą zneutralizować wszelkie próby manipulowania nim. CZWARTY PYTAJĄCY: Czy zazen może nas również chronić przed mikrofalami? ROSI: Nie wiem. Prócz urządzeń osłaniających czy zagłuszających być może nie istnieje żadne długofalowe zabezpieczenie poza obawą odwetu. Jednak praktykujący zeń czy podobne duchowe ćwiczenia ciała-umysłu nie staną się nerwowi ani rozgorączkowani, gdy usłyszą o takich rzeczach. A gdy będą musieli umrzeć, uczynią to ze spokojem. 56 PIĄTY PYTAJĄCY: Czy mogę podjąć inną kwestię? Męczy mnie termin „wibracje", bo go nie rozumiem, a ludzie żonglują nim tak, jak by czuli coś, czego nie czują tacy niewrażliwi prostacy jak ja. Co to właściwie ma oznaczać? ROSI: Wiemy z fizyki, że wszelka materia ożywiona i nieożywiona ma właściwości elektromagnetyczne, których charakter jest określony przez prędkość wibrowania jej cząstek atomowych. Gdy wibracje danej osoby lub miejsca pozostają w harmonii z naszymi własnymi, czujemy się dobrze i reagujemy pozytywnie, a gdy są przeciwne - czujemy się źle i mówimy: „Nie lubię jego wibracji" lub: „Nie odpowiadają mi wibracje tutaj." Innymi słowy - jest to niewidoczna atmosfera czy jakość otaczająca osobę lub miejsce. PIERWSZY PYTAJĄCY: A co z praktykązazen na pustyni czy nad morzem? ROSI: Ponieważ nigdy nie praktykowałem zazen na pustyni, nie mogę nic powiedzieć z własnego doświadczenia. A członkowie naszego ośrodka, którzy tak robili, dawali sprzeczne relacje. Zazen nad oceanem ma swoje zalety, ale plaża, gdzie wiele osób przychodzi pływać i opalać się, nie sprzyja poważnej praktyce. Pamiętaj, że gdy siedzisz gdzieś wysoko na stoku góry i spoglądasz w bezmiar krajobrazu, możesz ulec pokusie filozofowania o pięknie czy o ulotności życia; to samo dotyczy zazen nad morzem czy na pustyni. Taka kontemplacja może przeszkodzić twemu zazen. PIERWSZY PYTAJĄCY: Jak sądzisz z własnego doświadczenia, jaka pora do medytacji, w górach czy gdziekolwiek, jest najlepsza? ROSI: Ogólnie mówiąc, są cztery pory dnia i nocy, gdy ciało-umysł jest najlepiej dysponowane do zazen czy medytacji: świt, południe, zmierzch i północ. Jeśli chodzi o góry, to opierając się na własnym doświadczeniu uważam, że najlepsza pora jest przed wschodem słońca. PIERWSZY PYTAJĄCY: Czemu tak jest? ROSI: Gdy góra wchłonęła prane - czyli kosmiczne energie słońca, atmosfery i ziemi - to oczywiście „trawi" ona i asymiluje te nieuchwytne środki odżywcze w ciągu nocy, tak że wcześnie rano, przed wschodem słońca jest krzepka i żywotna, a jej energie krążą swobodnie. To właśnie, a także chłód rannego powietrza, pomoże ci odłożyć na bok wszystkie myśli i troski, utożsamić się z górą i chłonąć jej promieniowanie. W gorące popołudnia, szczególnie w krajach tropikalnych, energie góry zostają zagłuszone, tak jakby ten skalny olbrzym ucinał sobie sjestę. Jednakże wieczorem góra ożywa raz jeszcze i nabiera chłodnego blasku. To również jest dobra pora do zazen. Lecz nic nie może się równać z zazen na górze podczas pełni Księżyca. SZÓSTY PYTAJĄCY: A co z medytacją w jaskini? Przecież mówiłeś, że medytowałeś w jaskini we wnętrzu tej meksykańskiej świętej góry? ROSI: Jaskinia jest świetna, jeśli tylko nie jest to „jaskinia szatana". 57 . SZÓSTY PYTAJĄCY: Co to takiego? ROSI: „Jaskinia szatana" to wyrażenie zeń określające pełen spokoju ekstatyczny stan, który staje się swoistym piekłem, gdy człowiek, biorąc go mylnie za prawdziwe przebudzenie, pragnie tkwić w nim jak płód w macicy. SZÓSTY PYTAJĄCY: A po co miałby ktoś chcieć z tego wychodzić? ROSI (do wszystkich): Właśnie dlatego nazywa się to „jaskinią szatana"! 19. CO TO JEST SATORI? PYTAJĄCY: Co to jest satori? ROSI: Gdy pewnego mistrza zeń zapytano: .Czym jest buddyzm?" odparł: .Nie rozumiem buddyzmu.". Co do mnie - nie rozumiem satori. PYTAJĄCY: Jeżeli ty nie rozumiesz, to kto rozumie? ROSI: Czemu nie zapytasz kogoś, kto mówi: Ja jestem oświecony"? 20. CZY JESTEŚ OŚWIECONY? PYTAJĄCY: Czy jesteś oświecony? ROSI: Jeżeli powiem: „Tak, jestem oświecony", to ci z was, którzy wiedzą, wyjdą oburzeni. Jeżeli powiem: „Nie, nie jestem oświecony", to ci z was, którzy nie zrozumieją, wyjdą rozczarowani. A więc... 21. CZY OŚWIECENIE MOŻE PRZYJŚĆ BEZ TRENINGU DUCHOWEGO? PYTAJĄCY: Rosi, czy nie istnieją przypadki nagłego i spontanicznego oświecenia? Co je wywołuje i czym się ono różni od oświecenia zeń? ROSI: Ściśle mówiąc, wszelkie oświecenie jest nagte w tym znaczeniu, że dzieje się raptownie, tak jak woda nagle zaczyna wrzeć. „Stopniowy" jest tylko trening, który zazwyczaj je poprzedza. Mówiąc „spontaniczne" masz na myśli oświecenie, które przytrafia się bez duchowego treningu, czy tak? PYTAJĄCY: Tak. ROSI: Zawsze pojawia się pytanie, na ile prawdziwe są tzw. spontaniczne oświecenia. W ciągu minionych dwunastu lat sprawdziłem dziesiątki osób, które twierdziły, że są oświecone, lecz tylko co do jednej czułem, że doświadczyła prawdziwego przebudzenia, bez uprzedniego treningu duchowego. Jednakże bez treningu nikt nie zdoła w znaczący sposób przekształcić swego życia. Nie 58 będzie bowiem w stanie działać tak, by działanie wynikało z tego oświecenia i z czasem stanie się ono tylko hołubionym wspomnieniem. Jeżeli przestudiujecie przypadki tych, którzy przebudzili się prawdziwie i głęboko, to odkryjecie, że prawie zawsze przebudzenie następowało po długotrwałym poszukiwaniu siebie, podjętym wskutek dręczącego niezadowolenia z życia lub wskutek bólu wywołanego jakimś urazowym, emocjonalnym przeżyciem. PYTAJĄCY: Dlaczego niektórzy dochodzą do przebudzenia dość szybko, a innym zabiera to całe lata? ROSI: Któż to może wiedzieć? Z punktu widzenia karmy pęd pchający kogoś do wyzwolenia jest silniejszy u jednych, a słabszy u drugich. Mistrzowie zeń zwykli mawiać: „Najszybsza droga do przebudzenia to zmaganie się z 'masą wątpienia'". W zeń „wątpienie" nie oznacza jedynie sceptycyzmu ani postawy pełnej rezerwy. „Masa wątpienia" to zasadniczy, dręczący nas problem, który nie daje nam spokoju, jak na przykład: „Skoro Budda i mistrzowie mówią że świat jest nieskalany, to czemu widzimy wokół siebie tyle zła i cierpienia?" Oczywiście, jeśli masz absolutną wiarę, że nie byli oni w błędzie, gdy to mówili, to będziesz ciążyć ku temu, aby roztrzygnąć sprzeczność pomiędzy tym, w co wierzysz, a świadectwem swoich zmysłów. W zależności od tego, jak głęboko i uporczywie dręczyć cię będzie ten dylemat i jak niezmordowanie będziesz szukał odpowiedzi, przebudzenie nastąpi po krótszym lub dłuższym czasie. Takim zapytywaniem jest zazen. l gdybyś umiał zapytywać tak, jak gdyby od znalezienia odpowiedzi zależało całe twoje życie - nie potrzebowałbyś czynić nic więcej. „Aby dojść do pełnego przebudzenia - jak ujął to pewien mistrz zeń - musisz działać tak jak człowiek, który wpadł do lochu głębokiego na sto stóp. Tysiące, dziesiątki tysięcy jego myśli sprowadzają się teraz do jednej: 'Jak wydostać się z lochu?' Utrzymuje on tę myśl od świtu do wieczora i od wieczora do rana, bez jakiejkolwiek innej myśli". Lecz iluż jest ludzi, których popycha taka potrzeba? Nie więcej niż garstka. Formalny trening zeń nie jest w zasadzie niczym innym, jak wysiłkiem mistrza, aby pobudzić to intensywne zapytywanie, tę masę wątpienia, o ile nie powstaje ona spontanicznie. Jednakże nieodzownym warunkiem wstępnym takiego zapytywania jest niewzruszone przeświadczenie, że można roztrzaskać tę masę wątpienia i że ma się nieugiętą determinację, by to uczynić. Uczeń z prawdziwym pragnieniem samourzeczywistnienia zazwyczaj dostaje koan. Jeżeli będzie się z nim poważnie zmagał - a jego zaangażowanie zależy od tego, jak dotkliwie odczuwa on ból istnienia i jak palące jest jego pragnienie, aby się z tego bólu wyzwolić - to się przebudzi. Co więcej, koan bardziej przyspieszy jego przebudzenie, gdyż bardziej niż cokolwiek innego wywołuje i skupia tę masę wątpienia. DRUGI PYTAJĄCY: Zajmowałem się filozofią aby dowiedzieć się, co najwybitniejsi myśliciele sądzili o ludzkim istnieniu i poznać sens mego własnego ży- 59 cia. Te studia nie tylko nie doprowadziły mnie do oświecenia, ale nawet nie dały mi satysfakcji intelektualnej. ROSI: W jaki sposób stawiałeś pytanie dotyczące ludzkiego istnienia? Czy tak jak dziecko, z ciekawości, czy też zapytywałeś całym sercem? Intelektualne pytania wywołują intelektualne odpowiedzi, które nie przekształcą twego życia. Dopiero gdy dojdziesz do tego, że wykrzykniesz wprost z trzewi: Ja muszę się dowiedzieć i dowiem się!" - na twoje pytanie pojawi się odpowiedź, l to będzie twoje przebudzenie, albowiem w najgłębszym znaczeniu pytanie i odpowiedź nie są czymś różnym, a jedynie wydają się takie naszemu różnicującemu intelektowi, który dzieli to, co jest w istocie niepodzielne. Pozwólcie, że wam opowiem o przypadku spontanicznego przebudzenia, o jakim mówił mi pewien hydraulik z Brooklynu w Nowym Jorku. Hydraulik ten nie miał żadnego wykształcenia poza podstawowym, nie miał też żadnych duchowych aspiracji ani nie czuł związku z jakimkolwiek wyznaniem. Podczas drugiej wojny światowej spędził cztery lata na Pacyfiku, gdzie widział wiele walk. Pod koniec wojny czuł się całkowicie wyczerpany. Gdy wrócił do Brooklynu, nie mógł, mówiąc jego własnymi słowami „pracować, bawić się ani kochać. Wszystko wydawało mi się bez sensu. Męczyło mnie jedno pytanie: czym jest rzeczywistość? Nigdy nie zajmowałem się filozofią ani nie byłem religijny. Nie wiem, skąd się to pytanie wzięło, ale nie chciało mnie o-puścić. Na przykład, idąc ulicą myślałem tylko o jednym: czym jest rzeczywistość? Byłem jak nieprzytomny i czasami wpadałem na ludzi i budynki. Pytanie nie opuszczało mnie nigdy, nawet nocą. Pamiętam, że czasami, nie mogąc spać, spacerowałem o drugiej lub trzeciej rano, dręczony pytaniem, czym jest rzeczywistość. Trwało to przez jakieś sześć miesięcy i raptem pewnego dnia nastąpiła wewnętrzna eksplozja, po czym wypełniła mnie radość, jakiej nie czułem nigdy w życiu. Pytanie po prostu rozpłynęło się w powietrzu i mogłem znów normalnie żyć. To uniesienie - czasami czułem się tak, jakbym mógł przeskoczyć przez trzymetrowy mur - trwało przez jakieś cztery miesiące. A tym, co je zepsuło, było nowe uporczywe pytanie: Co się z tobą stało? Cała ta radość i swoboda są nienormalne! l zacząłem się czuć źle tylko dlatego, że czułem się tak dobrze. Moja rodzina i przyjaciele powiedzieli: 'Powinienieś iść do psychiatry. Miałeś bardzo bolesne wojenne przeżycia, a te uczucia mogą stanowić pierwsze symptomy czegoś gorszego, co jest głębiej.' Psychiatrzy w szpitalu dla weteranów wojennych byli bardzo zainteresowani moim przypadkiem. Przeszedłem zwykłe badania, dali mi jakieś lekarstwa i zaczęli mnie codziennie dokładnie wypytywać o przeżycia wojenne i o moje życie po powrocie do Stanów. Miałem swój własny pokój i w odróżnieniu od innych pacjentów mogłem swobodnie poruszać się po szpitalu. To specjalne traktowa- 60 nie odpowiadało mi przez jakiś miesiąc, ale potem zacząłem tracić spokój, zmęczony tymi wszystkimi nonsensami, i zapytałem jednego z mych psychiatrów: 'Do licha, jak długo mam jeszcze tu siedzieć? Kiedy się w końcu dowiem, co mi jest?' 'Jutro będziemy mieć naradę w sprawie pańskiego przypadku - odpowiedział -i porozmawiam z panem, gdy tylko zbiorę wszystkie dane.' No i parę dni później dowiedziałem się: 'Przeżył pan nawróceni!.' Nie miałem pojęcia, z czego zostałem nawrócony ani na co, ale tak bardzo chciałem opuścić szpital, że nie kwestionowałem ich diagnozy i dałem temu spokój. Chyba dziesięć lat później jeden z moich przyjaciół pożyczył mi twoją książkę Trzy filary zeń i wówczas ostatecznie zdałem sobie sprawę, co mi się przydarzyło: doznałem kensio czy też satori." PIERWSZY PYTAJĄCY: Czy czułeś, rosi, że doznał on prawdziwego oświecenia? ROSI: Zanim ten człowiek przyjechał do Rochester, napisał do mnie długi list, w którym przedstwawił wszystko, o czym właśnie słyszeliście. W odpowiedzi zaproszono go, by przyjechał na warsztat, po którym mógłby ze mną porozmawiać o swym przypadku i jeżeliby tego pragnął, mógłby zostać poddany próbie, czy to jego doświadczenie było autentyczne. Po warsztacie wspólnie przeanalizowaliśmy wszystkie okoliczności, a zwłaszcza wydarzenia, które bezpośrednio doprowadziły do tej „eksplozji", jak również to, co ów człowiek widział i czuł podczas tego ogromnego wstrząsu. Opowiadając, przeżywał on na nowo to doświadczenie, jego oczy świeciły blaskiem, którego ani śladu nie mogłem dostrzec podczas warsztatu, choć obserwowałem jego twarz i zachowanie bardzo uważnie. „Niech mi pan powie: co to jest rzeczywistość?" - spytałem go. Zawahał się, uśmiechnął i odparł: „Całe moje życie." „Powiedział pan, że po tej eksplozji to pytanie zniknęło. Czy pojawiło się coś na jego miejscu?" „Nie pamiętam. Myślę, że nic. Mogę jedynie powiedzieć, że nigdy w życiu nie czułem się lepiej. To było tak, jakbym się odrodził - czułem się jak niemowlę. Wszystkie pytania i problemy odpadły i po raz pierwszy, od kiedy poszedłem do wojska, miałem masę energii i inicjatywy." „A co się stało potem?" „Pomału blask i ekstaza słabły i ta cała superenergia wyciekła ze mnie. Teraz gdy przeczytałem twoją książkę, rosi, i byłem na warsztacie, poznałem wagę za-zen. Tylko czy zazen z powrotem sprowadzi tę cudowną radość?" „Proszę zapomnieć o radości - usłyszał w odpowiedzi -proszę praktykować zazen regularnie, być przytomnym i w pełni zaangażowanym w swe codzienne 61 życie, a zyska pan większą jasność, witalność i uczucie głębokiej wdzięczności. Wpłyną one na pańskie życie korzystniej niż ekstaza, jakiej pan doświadczyf. DRUGI PYTAJĄCY: Rosi, czy byłeś zadowolony z jego odpowiedzi? ROSI: Nie. Odniosłem wrażenie, że to co mu się przydarzyło było prawdziwe, ale stało się to wiele lat temu i nie wpłynęło potem na jego życie. Stało się zaledwie miłym wspomnieniem. Gdyby ów człowiek miał wówczas jakaś praktykę duchową, dzięki której mógłby to podtrzymywać i pogłębiać, zapewne inaczej odpowiadałby na moje pytania. PIERWSZY PYTAJĄCY: Czy radość satori trwa? ROSI: Nie. Jeżeli chcesz na zawsze pozostać w siódmym niebie, to coś jest nie tak z twoim urzeczywistnieniem. Jeżeli satori jest prawdziwe, to przytomność nie znika. Potrzebujesz zazen, to znaczy mocy samadhi z niego wynikającej, a-byś mógł żyć w zgodzie ze swym wglądem, bowiem siły nawyków z przeszłości nadal próbują cię wciągnąć z powrotem w stare wzorce działania. Ci z was, którzy czytali Trzy filary zeń, przypominają sobie może z wykładów wprowadzających przypowieść o na wpół szalonym Wadżradatcie, który nade wszystko lubił przeglądać się w lustrze. Pewnego dnia jednak nie dojrzał w nim swej głowy i zaczął biegać wokół, wykrzykując gorączkowo: „Zgubiłem głowę! Zgubiłem głowę! Gdzie ona może być?" Jakaż była jego radość, gdy ktoś wreszcie zdzielił go w głowę i do krzyczącego z bólu zawołał: „To jest twoja głowa!", a on sam zrozumiał, że miał ją zawsze. Głowa symbolizuje w tej przypowieści naszą Prawdziwą Naturę, a jej odkrycie - przebudzenie. Czyż nie jest to jednak dziwne, że nie posiadamy się z radości, gdy odkrywamy to, co mieliśmy zawsze? Chodzi jednak o to, że po przebudzeniu, spontanicznym czy jakimkolwiek innym, dopóki czepiamy się tego potężnego uniesienia, dopóty nie możemy żyć w sposób naturalny. PIERWSZY PYTAJĄCY: Przypuśćmy, że ktoś, jak ten hydraulik, miał ciężkie i bolesne wojenne przejścia, a później zaczął praktykować zazen. Czy te doświadczenia naprawdę pomogłyby mu szybciej dojść do głębokiego i trwałego oświecenia? ROSI: Połączenie urazowych przeżyć i solidnego treningu zeń z pewnością może zaowocować głębokim i trwałym oświeceniem. Może tu służyć za przykład mój znajomy, który był członkiem jednej z grup uprawiających zazen w Japonii. Kiedyś zapytałem go: „Co cię doprowadziło do zeń?" Oto co mi odpowiedział: „Pod koniec drugiej wojny światowej, gdy właśnie ukończyłem studia medyczne, powołano mnie do wojska. Dostawaliśmy wówczas straszliwe lanie. Nasi ludzie padali jak muchy, a my, lekarze, niewiele mogliśmy zrobić, by ich ratować. Wraz z innymi lekarzami pracowałem dzień i noc przy rannych i umierających. Kiedyś przez cały tydzień w ogóle nie spałem, pielęgnując chorych. 62 Po wojnie nie mogłem wrócić do medycyny. Nieustannie zadawałem sobie pytanie: 'Dlaczego mam zajmować się medycyną i próbować ratować ludziom życie? Przecież i tak umrą'. W tym czasie przyjaciel namówił mnie, abym spróbował praktyki zeń, i zostałem uczniem rosiego Yasutaniego. Rosi obiecał mi, że jeżeli będę się mocno wytężał i dojdę do kensio, to w moim życiu nastąpi zwrot o 180 stopni i nie tylko zapragnę pomagać ludziom jako lekarz, ale znowu będę czuł współczucie i miłość dla wszystkich. Tak więc przez następne trzy lata praktykowałem zazen z wielką żarliwością i oddaniem, zagrzewany dopingującymi słowami rosiego i moim własnym wewnętrznym zamętem, który był nie do zniesienia. Byłem na wielu sesin. l raptem to się stało: nastąpiła wewnętrzna eksplozja, która zniszczyła wszystkie moje wyobrażenia o cierpieniu, o śmierci i o wszystkim innym. Dostrzegłem, że na powierzchni istnieją tylko narodziny i śmierć, a jednocześnie w Prawdziwym Umyśle nie ma ani narodzin, ani śmierci. Czy znalazłeś wreszcie odpowiedź na nękające cię pytanie: 'Dlaczego mam leczyć ludzi?' - zapytałem. Tak Wraz z przebudzeniem pojawiła się prosta odpowiedź: dlatego, że jestem lekarzem!'" 22. CZY SATORI RÓŻNI SIĘ OD PSYCHICZNYCH WGLĄDÓW? PYTAJĄCY: Czy satori różni się od psychicznych wglądów? ROSI: Wywodzą się one z tego samego podłoża, z Umysłu. Ten Umysł jest wrodzony każdemu bez wyjątku. Ale podczas gdy ludzie oświeceni przebudzili się ku niemu, to przeciętne medium o siłach parapsychicznych - nie. Istotna różnica leży w stopniu przytomności bądź poznania. Człowiek o zdolnościach parapsychicznych ma kontakt z obszarem Umysłu, niedostępnym dla pospolitej świadomości, podczas gdy człowiek przebudzony wejrzał w sam Umysł. Ponieważ w pełni przebudzony Umysł postrzega nieograniczone wymiary świadomości, to naturalnie obejmuje on również postrzeganie parapsychiczne. DRUGI PYTAJĄCY: A jak to było z Edgarem Cayce'em? Czy nie był oświecony? ROSI: Cayce miał wyjątkowe siły, ale jest wysoce wątpliwe, czy był oświecony. TRZECI PYTAJĄCY: A propos Cayce'a, słyszałem, że przepowiedział on, że w ciągu najbliższych czterdziestu lat Kalifornia zostanie zniszczona przez trzę- 63 , sienie ziemi lub powódź. Czy ty, rosi, przywiązujesz jakąkolwiek wagę do takich proroctw? ROSI: O ile medium nie potrafi podać dokładniej pory przyszłego wydarzenia, tzn. roku, dnia i godziny - nie ufałbym zbytnio jego przepowiedni. Nie znaczy to, że jest on szarlatanem, ale że jakiekolwiek ma on siły, są one ograniczone. Pozwólcie, że powiem o tym więcej. Chociaż człowiek o siłach parapsychicznych jest w stanie kontaktować się z energiami niedostępnymi dla zwykłej osoby, nie rozumie on naprawdę źródła tej mocy. Co więcej, jego „dar" nie powoduje u niego unicestwienia ego ani przekształcenia osobowości. Jest on nadal zdominowany przez wyobrażenie jakiejś jaźni stojącej naprzeciw innych jaźni. W przeciwieństwie do tego, prawdziwe oświecenie rozwiewa poczucie ego i pozwala przekroczyć dualistyczne rozróżnienia. Konsekwencje tego są ogromne. DRUGI PYTAJĄCY: A zatem czy z punktu widzenia zeń przeżycia parapsychiczne nie mają żadnej wartości? ROSI: Pewne psychiczne postrzeżenia są istotnie cenne, ponieważ usuwają wątpliwości co do faktu odradzania się i słuszności prawa karmy. Czy możecie sobie wyobrazić kogoś, kto byłby w stanie cofnąć się do przeszłych żywotów i zapamiętać je, a nie byłby przekonany ponad wszelką wątpliwość o cyklicznej naturze życia? To przekonanie uwalnia człowieka od manii „żyje się tylko raz, więc jedz, pij i popuszczaj pasa", bowiem rozwiewa lęk przed śmiercią, kryjący się za postawą używania. Płynąca z pamięci przeszłych żywotów świadomość, że śmierć, jak i życie, jest chwilą między tym, co było przedtem, a tym co nastąpi potem, wywarłaby też głęboki wpływ na sposób życia człowieka już w tym istnieniu. Tylko głupiec albo szaleniec kaleczyłby czy niszczył rozmyślnie życie, mając całkowitą pewność, że już w tym czy w kolejnym żywocie skutkiem tych czynów będzie kar-miczna zapłata w postaci piekielnego istnienia. Któż nie pragnąłby odpokutować swych przeszłych występków, gdyby wiedział, że śmierć nie jest kresem, tylko kontynuacją i że za swoje lekkomyślne pląsy będzie musiał zapłacić temu, kto mu zagrał, jeśli nie teraz, to w następnym istnieniu? Pozwólcie, że opowiem wam historię, która dotyczy różnicy między zdolnościami psychicznymi a samourzeczywistnieniem. Opowiedział mi ją pewien amerykański profesor, którego spotkałem w Japonii. Profesor ten udał się do Indii w poszukiwaniu oświeconego mistrza. Pewnego dnia, rozglądając się za swym nieuchwytnym guru, natknął się na tłum w małej wiosce. Przedostawszy się do środka ujrzał zwyczajnie wyglądającego Hindusa, który dawał pokaz swoich parapsychicznych mocy. Ujrzawszy Amerykanina, człowiek ten zaczął mówić mu o jego życiu, podając fakty dotyczące jego, a także jego żony i dzieci, których to faktów nie mógł znać wcześniej. Było to pierwsze zetknięcie się tego profesora z postrzeganiem ponadzmysłowym i wprawiło go w osłupienie. Niecodzienne też 64 było, że Hindus nie chciał przyjąć datku ani od profesora, ani od innych ludzi, którym też mówił o ich życiu. Po pokazie zapytał profesora na osobności: „Czy pan nie przyjechał do Indii w celu samourzeczywistnienia?" Jak." „Różni się pan od większości cudzoziemców, jakich spotykałem w Indiach, dlatego niech mi pan pozwoli udzielić sobie kilku szczerych rad. Moja zdolność poznania pańskiej przeszłości i teraźniejszości wywarła na panu wrażenie, ale dla mnie to nic nadzwyczajnego. Mam te siddhis (siły parapsychiczne) od dziecka, a wcześniej posiadał je mój ojciec. Proszę mi wierzyć, za młodu miałem głębokie religijne pragnienia, tak jak pan. Ale ponieważ ludzie tłumnie przybywali do mnie, abym mówił im o ich życiu, i ponieważ mój ojciec zachęcił mnie, bym korzystał ze swych mocy dla utrzymywania naszej licznej i biednej rodziny, moja tęsknota za duchowym wyzwoleniem została zepchnięta na dalszy plan. Teraz jestem już stary i pomimo dostępnych mi w naturalny sposób parapsychicznych intuicji nie jestem bliższy samourzeczywistnienia niż byłem czterdzieści pięć lat temu. Znajdzie pan w Indiach wielu ludzi o zdolnościach parapsychicznych, którzy udają przebudzonych świętych, ale proszę nie dać im się zwieść. Człowiekowi o takich zdolnościach dostępne są co najwyżej subtelne przejawy obecności Boga, podczas gdy święty człowiek widzi Go samego. Istnieje dobry sposób odróżnienia autentycznego mistrza od fałszywego: otóż ten pierwszy nie będzie tolerował u swych uczniów popisów ani interesowania się siddhi." TRZECI PYTAJĄCY: Czy próby rozwijania sił parapsychicznych niosą ze so-bąjakieś niebezpieczeństwa? ROSI: Historia, którą usłyszeliście przed chwilą, mówi dobitnie, jakim zagrożeniem dla samourzeczywistnienia jest zajmowanie się siłami parapsychicznym!. Ale istnieją jeszcze inne niebezpieczeństwa. Ludzie, którzy starają się rozwijać te siły, czynią to często kosztem innych obszarów swej osobowości. Mogą stać się niesprawiedliwi i zarozumiali, sądząc, że z powodu niezwykłych i rzadkich zdolności należy im się specjalne uznanie. Siły parapsychiczne są przy tym uwodzicielskie - im bardziej człowiek się w nie angażuje, tym trudniej mu się z nich wyplątać, aż w końcu łapią go w swoją sieć. Każdy, kto poważnie praktykuje zazen, rozwinie z czasem te zdolności w mniejszym lub większym stopniu. Sam Budda miał liczne moce parapsychiczne, w tym zdolność przypominania sobie przeszłych żywotów, wgląd w przyszłość i czytanie umysłów innych ludzi. Jednakże nigdy nie zachęcał on swych uczniów do rozwijania sił parapsychicznych w celu osiągnięcia oświecenia ani do popisywania się nimi, jeśli już je opanowali. Jeszcze inna anegdota wskazuje, jaką to wartość przypisują mistrzowie zeń magicznym mocom. Pewnego dnia mistrz zeń Huang Po dotarł podczas pielg- 65 rzymki nad brzeg szerokiej rzeki. Nagle jakiś dziwny osobnik, który pojawił się nie wiadomo skąd, przyłączył się do niego i powiedział: „Przeprawmy się razem." Mistrz, który wcale nie zamierzał się przeprawiać na drugą stronę, odrzekł: „Bracie, jeśli wybierasz się za rzekę, idź sam". Na to mnich zaczaj kroczyć po wodzie tak, jakby szedł po ziemi, i odwracając się zawołał: „No chodź!" A mistrz na to: „Ty Ważnie! Gdybym wiedział, że to zrobisz, odciąłbym ci nogi!" 23. BEZ BÓLU NIE MA OSIĄGNIĘĆ. PYTAJĄCY: Nigdy przed tym warsztatem nie praktykowałem zazen i nie miałem pojęcia, że może to być tak niewygodne. Zdawało mi się, że druga runda siedzenia nigdy się nie skończy! Dlaczego trzeba znosić takie niewygody, aby c-czyścić umysł? ROSI: Z powodu błędnego myślenia i lenistwa dopuściliśmy do tego, że nasze umysły zostały zdominowane przez różnego rodzaju bezużyteczne, jałowe myśli; przez cały dzień wlatują i wylatują z głów jak pszczoły z ula. Jednak te najgorsze, ci wieczni lokatorzy, to ustalone koncepcje i wyobrażenia. Okopują się o-ne w umyśle, wspomagając ego w umacnianiu jego dominującej pozycji. Ustalone koncepcje są jak plamy, których nie można usunąć. To z ich powodu nasze umysły stały się stajnią Augiasza, pełną opinii i wyobrażeń na temat dobra i zła i tego, jak rzeczy powinny się mieć, a także pragnień, przesądów i żalu wyrastających z chciwości, gniewu i błędnego myślenia. Trzeba było Herkulesa i jego nadludzkiej siły, aby oczyścić stajnię Augiasza z gnoju, który nazbierał się tam przez trzydzieści lat. Tak więc jedynie mocny, skoncentrowany wysiłek może oczyścić umysł ze śmieci, które nagromadziły się tam w ciągu całego życia. DRUGI PYTAJĄCY: Odkryłem, że podczas zazen staję się bardzo niespokojny, co też było bolesne, choć w inny sposób. Przypuszczam, że po prostu nie jestem przyzwyczajony do siedzenia bez ruchu. ROSI: Niewielu ludzi jest do tego przyzwyczajonych. Na warsztacie, jaki niedawno prowadziłem w Chinach, jeden z uczestników, pewien profesor, bezustannie się poruszał podczas siedzenia. Chociaż wszyscy zostali pouczeni, jak siedzieć, aby kolana dotykały mary, w postawie, która ustala fizyczną i umysłową równowagę, z jakiegoś powodu siedział on z kolanami uniesionymi. Ta pozycja nadmiernie napinała jego ciało, wskutek czego ciągle się poruszał. Po kilkakrotnym ostrzeżeniu, by przestał się poruszać, bowiem przeszkadza to w koncentracji jemu samemu i innym, stanąłem za nim z kijem i zaszurałem stopami tak, żeby wiedział, iż tam jestem. Do końca rundy udało mu się siedzieć nieruchomo, a-le potem ledwo się podniósł. Kulejąc, podszedł do mnie i wyjęczał: „To był naj- 66 cięższy wysiłek w moim życiu. Najgorsze było to poniżające odkrycie, że nie mogłem utrzymać liczenia oddechów dłużej niż do dwóch, l jestem ci wdzięczny, rosi, że mi tego nie ułatwiłeś. W ciągu tych dwudziestu minut bolesnego siedzenia dowiedziałem się o sobie więcej niż przez całe moje dotychczasowe życie." Dla wielu ludzi spokojne siedzenie jest niewygodne, gdyż przywykli oni do trwonienia energii w bezużytecznych działaniach, które są ucieczką od życiowych problemów. Siedzenie nie tylko powstrzymuje ich od rozpraszania energii, lecz zmusza również, aby zwrócili się do wewnątrz i ujrzeli siebie nagimi, aby stawili czoła problemom, przed którymi pragną uciec. A ponieważ zazen ujawnia te problemy, więc czują doń urazę. Czują też niechęć do nauczyciela, który - jak uważają - jest odpowiedzialny za to, że znajdują się w takich opałach. Tak siedzenie staje się jednym wielkim bólem. Ale właśnie wtedy człowiek znajduje się na rozdrożu, gdyż jest to czas, kiedy jego determinacja poddana zostaje próbie: czy nadal będzie kroczył dawną, łatwą, pełną marnotrwastwa drogą, czy też wstąpi na ścieżkę wyzwolenia? Jeśli rzeczywiście zdajesz sobie sprawę, że dotychczasowe życie prowadzi cię w ślepą uliczkę i jeśli twoja wiara w rzeczywiste istnienie twojej Prawdziwej Natury jest mocna, to determinacja, aby osiągnąć wolność, będzie dostateczna, aby sprostać zadaniu. A jeżeli wytrwasz w zmaganiach, przezwyciężając wszelkie pokusy ucieczki, to dojdziesz do zrozumienia i osiągniesz pełen energii spokój i jasność. DRUGI PYTAJĄCY: Po jakim czasie można siedzieć w jednej z postaw lotosu bez bólu? ROSI: Zależy to od giętkości umysłu i ścięgien. Najważniejszy jest jednak u-mysł. Sprężysty umysł, tzn. taki, który nie jest sztywny ani uparty, daje sprężyste ciało, ale i wtedy zwykłe ćwiczenia rozciągające nogi mogą być pomocne. Gdy raz osiągniesz pewien stopień sprężystości, to będzie ci w tych postawach wygodnie i w całej pełni doświadczysz dobrego samopoczucia. Po powrocie z całodziennej pracy usiądź na kanapie w postawie ćwierć- czy też pótiotosu, da ci to głębokie wytchnienie, jakiego nie osiągniesz tak łatwo w inny sposób. Koncentracja w czasie uczenia się czy też czytania jest o wiele mocniejsza w postawie lotosu niż na krześle. DRUGI PYTAJĄCY: Dlaczego tak się dzieje? ROSI: Krzyżując do środka nogi jednoczy się i skupia umysł, który osiąga wtedy równowagę i koncentrację na jednym 3. Nie zniechęcajcie się, jeżeli na początku doświadczycie niewygód, bowiem z uczeniem się zazen jest tak, jak z uczeniem się wszystkiego, co cenne. Pamiętajcie, że bardzo długo posługiwaliśmy się naszymi ciałami i umysłami w sposób niewłaściwy. Na przykład: zamiast siedzieć i chodzić z wyprostowanym kręgosłupem garbimy się, wywołując nacisk na wszystkie narządy wewnętrzne i utrudnia- 67 , jąć oddychanie. Tak więc musimy się uczyć, jak właściwie siedzieć i chodzić; musimy nauczyć nasze umysły, jak kierować je do wewnątrz, tak jak umiemy kierować je na zewnątrz. Początkowo odwrócenie tego trwającego od tak dawna procesu wiąże się z dużym wysiłkiem, ale jeśli wytrwamy w zazen, to zaczniemy doświadczać większej jasności, swobody i energii w codziennym życiu. TRZECI PYTAJĄCY: Czy to nie masochizm - znosić ból, gdy można go uniknąć? ROSI: Budda powiedział, że ból jest warunkiem istnienia i że jeśli będziemy go unikać, to spłycimy swoje życie, bo rozkosz i ból to dwie strony tego samego medalu. A ból jest wszędzie, prawda? Same narodziny są bólem i to zarówno dla dziecka, jak i dla matki. Choroby i niedomagania wieku podeszłego wiążą się z bólem. Przebywanie z ludźmi, których się nie lubi, jest bolesne; oddzielenie od ludzi, których się kocha, jest też bolesne. A co mamy powiedzieć o cierpieniu tak wielu ludzi, którzy żyją w nędzy, bliscy śmierci głodowej? Któż z myślących ludzi nie zgodzi się z tym, że chwile smutku i bólu są częstsze od chwil radości i szczęścia? CZWARTY PYTAJĄCY: Po co więc jeszcze powiększać nasz ból, siedząc w postawie lotosu? ROSI: Postawa lotosu nie jest jedyna, w której praktykuje się zazen. Istnieją inne postawy, które są opisane i przedstawione na rysunkach w Trzech filarach zeń. Ponieważ bólu, ogólnie rzecz biorąc, można unikać jedynie w drodze rezygnacji z pełnego, bogatego życia, czyż nie mądrzej jest wziąć się z nim za bary? Jeśli tego nie zrobisz, to ból zawsze będzie zaglądał ci w oczy. We wszystkich dobrych klasztorach, ośrodkach czy aśramach, w jakich byłem w Azji, powiadano: „Bez bólu nie ma osiągnięć." CZWARTY PYTAJĄCY: A jak trzeba brać się z bólem za bary? ROSI: Podczas treningu zeń człowiek uczy się wielu metod postępowania z bólem. Oto jedna z nich stosowana w klasztorach w Japonii: w ciepłe dni, kiedy to komarów jest najwięcej, wczesnym rankiem i o zmierzchu główni mnisi u-mieszczają zazwyczaj na podłodze między siedzącymi spirale trociczek, których dym odstrasza komary. Jednakże od czasu do czasu nie wystawia się tych spirali i komary, niczym horda rozwścieczonych najeźdźców, ruszają na żer. Nikt nie odważy się unieść ręki, by je odegnać. Główni mnisi stoją za plecami siedzących pilnując, by nikt się nie ruszał. W takich chwilach najprzeróżniejsze myśli nękają umysł. Człowiek raptem przypomina sobie, jak czytał, że komary przenoszą zarazki malarii i że wskutek wielu ukłuć naraz można zapaść na tę chorobę. Właściwie wszelki ból, jaki się odczuwa, pochodzi raczej z myśli o tym, co może się przytrafić, niż z samych ukłuć. Jednakże przed komarami nie ma ucieczki i po kilku chwilach robisz to, do czego zachęcają cię główni mnisi - stajesz się 68 jednym z ukłuciami. A wówczas, o dziwo, staje się cud! Przestajesz je czuć. One kłują lecz nikt nie jest kłuty. Zniknąłeś i nie ma niczego, co mogłoby być kłute! Uczysz się stąd, że nic nie jest w stanie zagrozić spokojowi twego umysłu, jeśli stajesz się jednym z tym, co cię niepokoi. Z czasem stajesz się mniej przywiązany do ciała i zaczyna do ciebie docierać, że im bardziej gonisz za przyjemnościami i lgniesz do rozkoszy umysłu, tym więcej bólu będziesz musiał wycierpieć. CZWARTY PYTAJĄCY: Skoro trzeba nauczyć się postępowania z bólem, czy nie można robić tego nie ryzykując zdrowiem? ROSI: Sposób, o którym mówiłem, jest tylko jednym z wielu. Jeżeli wystawiasz się na ból z pobudek ascetycznych, aby uczynić siebie twardszym, mocniejszym od innych lub dla innych równie nieczystych powodów, to te niewygody są bezsensowne. Ale jeśli twój cel jest czysty i wzniosły i nie można go osiągnąć inaczej niż przez ból, to wówczas ból należy przyjąć. CZWARTY PYTAJĄCY: Rosi, czy nie czułeś żadnej urazy do tych mnichów za ból, jaki ci zadawali podczas twego treningu w Japonii? ROSI: Ból to dziwna rzecz. Nauczyciele, których pamiętamy z wdzięcznością to nie ci, którzy nam wszystko ułatwiali, ale ci, którzy powodowani współczuciem dali nam twardą bolesną szkołę. Po dwudziestu pięciu latach nadal odczuwam wdzięczność dla pewnego głównego mnicha, który nie położył się przez całą noc podczas sesin, zachęcając mnie kijem do wysiłku. Kij zachęcający to drewniane wiosło, długie na sześćdziesiąt do dziewięćdziesięciu centymetrów, od wieków używane w chińskich i japońskich klasztorach o-raz w świątyniach, aby pobudzić energię siedzących i dopomóc im w osiągnięciu maksymalnej koncentracji. Każde ramię uderza się dwukrotnie w miejscu, gdzie przebiega południk akupunktury. Stymuluje to psychiczną energię. Przebywałem w klasztorze już od jakichś sześciu miesięcy i była to szósta i ostatnia, kulminacyjna noc sesin. O dziewiątej wieczorem, gdy zakończyło się formalne zazen, znalazłem rozklekotane krzesło i zabrałem je ze sobą do łaźni na jadza (czyli nocne zazen). Ledwo usiadłem, kij z głośnym trzaskiem wylądował na moim ramieniu. Nade mną stał jeden z głównych mnichów, człowiek, który opiekował się mną od momentu mego przybycia do klasztoru, i do którego czułem szczególną sympatię. Mimo że z powodu swych absorbujących obowiązków kładł się zwykle, jak inni główni mnisi, o dziesiątej lub jedenastej wieczorem, tamtej nocy powodowany najgłębszym współczuciem zrezygnował ze snu, aby dodawać mi bodźca kijem. Minęła pierwsza i druga godzina, ale on nie ustawał. Noc się ciągnęła, lecz on nie odstąpił ode mnie, tylko niezmordowanie pracował. Ból w nogach, które zacisnąłem wokół ostrych kantów nóg krzesła, stawał się nawet gorszy od bólu w ramionach i plecach. W końcu pokonany przez wysiłek 69 i zmęczenie - zemdlałem. Gdy otworzyłem oczy, ów mnich stał nade mną trzymając w rękach zamiast kija miskę z surowymi jajkami. Połknąłem je. „Za pół godziny pobudka - powiedział. - Możesz odpocząć do tego czasu." Popatrzyliśmy na siebie i w milczeniu objęliśmy się. Po sesin zapytałem go: „A co by było, gdybym miał słabe serce i padł trupem podczas tej całonocnej próby kija? Wyobrażasz sobie te tytuły w zagranicznych gazetach: 'Amerykanin w średnim wieku pobity na śmierć w klasztorze zeń w Japonii'. Rozwój zeń na Zachodzie mógłby zostać zahamowany na pięćdziesiąt lat, nie mówiąc już o reperkusjach w Japonii. Czy nie ryzykowałeś zbyt wiele?" Mnich uśmiechnął się serdecznie: „Kapleau-san, ty mocniejszy, niż ty myśleć." l nie dodał nic więcej. Ów główny mnich uczynił jeszcze coś, co jest ciągle żywe w mej pamięci. Podczas sesin tłumaczył słowa rosiego na angielski. Procedura udawania się na prywatną rozmowę z rosim (dokusan) była następująca: na dany sygnał chętni siadali rzędem na piętach, jeden za drugim. Rosi uderzał w ręczny dzwonek, aby dać znać osobie, która właśnie była u niego, że ma wyjść. Wówczas następna o-soba uderzała drewnianym młotkiem w dzwon i wchodziła do jego pokoju. Nadeszła moja kolej. Czekałem, a ów mnich stał za moimi plecami. Słysząc sygnał rosiego uderzyłem w dzwon, odłożyłem na bok drewniany młotek i wstałem, aby stawić się przed rosim. l właśnie w tej chwili mnich walnął mnie mocno za uchem otwartą dłonią. Pełen bólu, wściekłości i poczucia ego odwróciłem się i zamierzyłem na niego pięścią lecz on uchylił się, chwycił mnie wpół i popchnął do pokoju dokusan. Rosi, gdy pojawiłem się przed nim, wykrzyknął: „Joś! Joś!" (dobrze, dobrze!) - i to były pierwsze słowa pochwały, jakie od niego usłyszałem od czasu mojego przybycia do klasztoru. Do tej pory moje zachowanie na dokusan było zawsze pełne wahania, a odpowiedzi na pytania miały intelektualny charakter. Ale teraz odkryłem, że odpowiadam nie myśląc - z trzewi, nie z głowy - i rosi był oczywiście zadowolony. Ten epizod przyniósł trwałe korzyści. Odkryłem, że działam na wyższym poziomie energii i że na dokusan nie lękam się już rosiego. Również w innych sytuacjach potrafiłem reagować z większą przytomnością Było jeszcze wiele innych bolesnych epizodów, które mi bardzo pomogły, ale nie będę was nimi zanudzał. PIĄTY PYTAJĄCY: Ale czy nie można ci było pomóc w inny sposób, bez zmuszania cię do przejścia przez cały ten ból? ROSI: Zanim zająłem się zeń, byłem pobłażającym sobie egotykiem. Zabiegałem o własne przyjemności bez względu na to, jak moje poczynania wpływały na życie innych. Zamiast być panem swego życia byłem, nie wiedząc o tym, jego niewolnikiem. Ale moi nauczyciele zeń wiedzieli o tym i ci przenikliwi znawcy ludzkich charakterów potraktowali mnie dokładnie tak, jak tego potrzebowałem. Szkoła, jaką mi dali, nie tylko uprzytomniła mi prawdę o mnie, której sobie przed- 70 tem nie uświadamiałem, ale także nauczyła mnie w pewnej mierze pokory, której wielce potrzebowałem. Ból, bardziej niż cokolwiek innego, może to dać, jednak pod warunkiem, że nie wywołuje urazy. SZÓSTY PYTJĄCY: Rosi, a czy zrobHbyś ponownie to wszystko, wiedząc to, co wiesz teraz? ROSI: Zrozumcie, proszę, że gdyby wyjazd do Japonii nie był dla mnie kar-micznie konieczny, to nie pojechałbym tam i nie siedziałbym tam tak długo. A wy nie bylibyście tu dziś, gdyby to nie było waszą karmą - i moją również. W ten sam sposób, w jaki teraz rozumiem (a wtedy musiałem przeczuwać), że ten ból był konieczny dla mego dojrzewania i rozwoju, wy wszyscy musicie czuć potrzebę dyscypliny i treningu. SZÓSTY PYTAJĄCY: Rosi, czy zdarza ci się zalecać podróż do Japonii dla zgłębienia zeń? ROSI: Obecnie mamy w Stanach kompetentnych nauczycieli zeń i dobre ośrodki treningu. W 1953 roku, gdy wybierałem się do Japonii, nie słyszałem o żadnym takim miejscu na Zachodzie. GŁOS: Miałeś chyba bardzo złą karmę, że musiałeś jechać aż do Japonii, aby znosić cały ten ból. GŁOS: Karma, nie karma, ja bym tam nigdy nie pojechał, żeby tak cierpieć. ROSI: Ponieważ ja pojechałem, nikt z was nie musi już jechać. 24. CO TO JEST PUSTKA? PYTAJĄCY: Co to jest buddyjska pustka? Wiem, co jest napisane w książkach: że to jest próżnia, siuniata i tak dalej. Ale co to znaczy: .Tutaj forma jest tylko pustką pustka jest tylko formą"? ROSI: Przypuśćmy, że jesteś rzemieślnikiem, wykonujesz przedmioty ze srebra i chcesz zrobić małą figurkę Buddy. Gdy twoje srebro jest roztopione i jest w stanie płynnym, to ma zdolność stania się każdym przedmiotem - i to jest pustka („nie-rzecz")*. Potem wlewasz roztopiony metal do formy odlewniczej, srebro twardnieje - i to jest forma. Ale przypuśćmy, że ukształtowałeś swego Buddę, lecz nie jesteś z niego zadowolony i pragniesz zrobić coś innego z tego samego srebra. Tak więc roztapiasz figurę i srebro powraca do bezforemności. Zatem w istocie pustka nie różni się od formy. Rosi posługuje się tu trudnym do przełożenia na polski terminem „no-thingness", będącym przekładem buddyjskiego terminu. Nie jest to nicość w negatywnym rozumieniu, (przyp, red.) 71 Wszystko to, proszę nie zapominać, to jedynie model pojęciowy, a nie to, o co chodzi. Powiedz mi wiec, jak uchwyciłbyś pustkę jako konkretny fakt? Wystąp i pokaż mi to! PYTAJĄCY (podchodząc do rosiego): W ten sposób! (chwytając kurczowo przestrzeń) ROSI: Nie, tak! (pokazując) PYTAJĄCY: Au! ROSI: Pustka w końcu jest tylko formą, nieprawdaż? 25. CZY COŚ TRWA PO ŚMIERCI BIOLOGICZNEJ? PYTAJĄCY: Ostatnio przeprowadzono sporo badań i napisano dużo książek na temat życia po śmierci. A jednak wielu ludzi odnosi się do tego sceptycznie. Uważają oni, że nie ma na to żadnych naukowych dowodów. Co zeń mówi o możliwościach trwania po śmierci jakiejś formy życia? ROSI: Należy się tylko dziwić, jak można w to wątpić. Narodziny, wzrost, rozkład, dezintegracja, ponowne stawanie się - czyż to nie cykl naturalnych zdarzeń? Ten, kto w to wątpi, wątpi zarazem w świadectwa swoich własnych zmysłów, swego intelektu, swych najgłębszych intuicji. Czy kiedykolwiek zadałeś sobie pytanie: „Co stanie się z siłą życiową i energią stojącą za działaniem konstytuującym to, co nazywam jaźnią, po dezintegracji mego ciała?" Prawo zachowania energii głosi, że energia nigdy nie ginie, tylko zostaje przekształcona. Jak więc ta siła życia mogłaby zniknąć na zawsze? PYTAJĄCY: Chciałbym wierzyć, że nie znika. Ale czy ktoś kiedykolwiek powrócił z martwych, aby nam powiedzieć, jak to jest? ROSI: W tym pokoju nie ma nikogo, kto by nie powrócił - tysiące razy! Wszelkie życie jest życiem po śmierci. PYTAJĄCY: Czy mówi pan to poważnie, rosi? ROSI: Czemu, jak to ujął Wolter, powtórne narodzenie się miałoby być dziwniejsze od narodzenia się po raz pierwszy? DRUGI PYTAJĄCY: Czy może mi pan powiedzieć, jaki będę w moim następnym żywocie? ROSI: Proszę mnie nie pytać, tylko spojrzeć w lustro. DRUGI PYTAJĄCY: Nie rozumiem. ROSI: Budda powiedział, że jeśli chcesz poznać przeszłość, czyli przyczynę -popatrz na swą teraźniejszość, która jest jej skutkiem. Jeśli chcesz poznać przyszłość, czyli skutek - popatrz na teraźniejszość, jej przyczynę. Innymi słowy to, jaki będziesz w przyszłym żywocie, jest zdeterminowane tym, co myślisz i czynisz teraz - więc uważaj! 72 TRZECI PYTAJĄCY: Znane są relacje wielu ludzi, którzy z punktu widzenia fizjologii zmarli, ale potem zostali przywróceni do życia. Ci, którzy powrócili „z martwych", twierdzą że ich przeżycia po opuszczeniu ciała były tak piękne, iż po powrocie do swych cierpiących ciał żałowali, że wrócili. CZWARTY PYTAJĄCY (do trzeciego pytającego): Mówisz o ludziach, których serca przestały bić i którzy nie dawali znaku życia, ale wkrótce zostali doń przywróceni. Jest to coś całkiem innego niż przypadek ludzi, którzy umierają, a których ciała są grzebane lub palone. ROSI: Pozwólcie, że powiem kilka słów o przeżyciach, jakie mają miejsce po opuszczeniu ciała. Doświadczenie, które ci ludzie opisywali jako piękne, to dopiero pierwszy etap. Dla osoby, która nie przeszła przez specjalne przygotowanie, jakim jest trening duchowy, to co następuje po pierwszych doznaniach, może wywołać lęk, a nawet grozę w zależności od czyjejś karmy. Te późniejsze e-tapy opisał szczegółowo w swoich dwóch pracach Wasubandhu, filozof buddyjski z IV w n.e. Tybetańska księga zmarfych opiera się na jego dziełach. PIĄTY PYTAJĄCY: Dlaczego konieczny jest trening duchowy? Czemu nie można się przygotować do tych prób przez odpowiednie lektury? ROSI: Jeżeli ktoś z państwa stanąłby twarzą w twarz z przerażającymi, demonicznymi obrazami lub innymi budzącymi lęk zjawami - w stanie pośrednim pomiędzy śmiercią a odrodzeniem - czy naprawdę pomogłoby to, że czytał, iż są o-ne zaledwie projekcjami jego własnej świadomości, upiorami stworzonymi przez jego własną jaźń? Podobnie jak halucynacje w złych „podróżach" narkotycznych, wizje te przerażałyby go, ponieważ nie rozumiałby ich natury ani nie wiedziałby, jak można je unicestwić. A teraz przypuśćmy, że w zazen miał on raz po raz halucynacje tego czy innego rodzaju i za każdym razem byłby pouczany przez swego nauczyciela, dlaczego one powstają i jak z nimi postępować. Nauczyłby się wówczas z własnego doświadczenia, jak się ich nie lękać, i doświadczenie to byłoby niezmiernie pomocne w stanie pośrednim. A jeżeli taki trening byłby dogłębny, to nie wydaje się prawdopodobne, aby szok śmierci mógł zniweczyć tę świadomość. SZÓSTY PYTAJĄCY: Czy ten stan pośredni jest tym samym, co bardo wspomniane w Tybetańskiej księdze zmarłych! ROSI: Tak. SIÓDMY PYTAJĄCY: Czy mógłby pan nam powiedzieć trochę więcej o tym pośrednim stanie istnienia? ROSI: Według Wasubandhu istota w tym stanie pośrednim ma intelekt, emocje i wolę, wszystko o subtelnej naturze, a nawet swego rodzaju postrzeganie zmysłowe. Uważa się, że ma ona zdolność przenikania przez przedmioty materialne, podobnie jak prąd elektryczny, i może przebywać setki mil w jednej chwili. SIÓDMY PYTAJĄCY: Ile czasu mija do następnego wcielenia? 73 ROSI: Zazwyczaj odrodzenie odbywa się w czterdziestodziewięciodniowym okresie. Jednakże liczba ta nie jest stała. Odrodzenie może nastąpić po jednym dniu czy tygodniu albo po wielu latach. Przypuszczalnie na czas odrodzenia wpływa między innymi siła, z jaką tę istotę przyciągają rodzice, mający z nią kar-miczne pokrewieństwo. Nawiasem mówiąc, liczba czterdzieści dziewięć to siedem razy siedem, a w wielu religijnych tradycjach, również w buddyzmie, liczba siedem symbolizuje kamień węgielny wszechświata. Buddyzm mówi o dwóch rodzajach narodzin i śmierci, bezustannym i zwykłym. Bezustanne narodziny i śmierć, czyli tworzenie i niszczenie, dzieją się w każdej milionowej części sekundy czy z podobnie fantastyczną prędkością gdy giną stare komórki, a powstają nowe. Tak więc można powiedzieć, że nowa jaźń rodzi się bezustannie i że człowiek mający sześćdziesiąt lat nie jest taki sam, a jednak nie jest różny od osoby, jaką był w wieku lat trzydzietu czy dziewięciu. Życie jest zatem umieraniem, a umieranie życiem. Właściwie z każdym wdechem odradzasz się, a z każdym wydechem umierasz. Zwykłe narodziny i śmierć można również nazwać cielesnymi, gdyż odnoszą się one do fizycznego ciała i jego procesów jako całości, jego powstawania i unicestwiania przy końcu żywota. Gdy umieramy, energia życiowa, czyli karma, zostaje przekazana istocie pośredniej, której istnienie również poddane jest nieustannym i zwykłym narodzinom i śmierci, przy czym w tym obszarze zwykła śmierć i odrodzenie nastąpić mogą co siedem dni, gdy istota pośrednia czeka na sposobność poczęcia. Ma ona według Wasubandhu tajemną zdolność zdawania sobie sprawy ze stosunku seksualnego, dzięki któremu będzie poczęta. SIÓDMY PYTAJĄCY: W jaki sposób karmiczna energia przechodzi z umierającego człowieka w tę pośrednią istotę? ROSI: Posługiwano się wieloma analogiami, by opisać ten proces. Mój nauczyciel porównywał to zazwyczaj do odciskania pieczęci w błocie. Nasze obecne życie jest pieczęcią, a istota pośrednia - błotem. Wzór pieczęci to karma. W chwili gdy pieczęć zostaje odciśnięta na powierzchni błota, jej rysunek, czyli wzorzec karmiczny, zostaje dokładnie przeniesiony. Inni porównywali to do gry w bilard. Główna bila trafia inne ustawione razem bile, rozpraszając je we wszystkich kierunkach, lecz sama w chwili uderzenia staje w miejscu. Czy jakaś „rzecz" przeszła dalej? Czy było to coś więcej niż pewna siła, impet albo energia? Kierunki, w jakich poruszają się bile, zależą od sposobu uderzenia bili głównej - np. czy ją podkręcono czy nie - a także od wartości pędu przekazywanego innym bilom. Podobnie jest, gdy w błocie odbito pieczęć, która po odjęciu zostawiła ślad. Czy została tam przekazana jakaś substancja? Czy nie pozostał tylko wzór pieczęci jako jej odbicie w błocie? 74 SIÓDMY PYTAJĄCY: Ależ jakaś substancja czy istota musi przejść. W przeciwnym razie jak można powiedzieć, że to, czym stajemy się w następnym wcieleniu, zależeć będzie od naszego obecnego sposobu życia? ROSI: Odradzanie nie oznacza przenoszenia jakiejkolwiek substancji, lecz kontynuację pewnego procesu. Budda powiedział: „Odrodzenie wynika z dwóch przyczyn: ostatniej myśli poprzedniego życia jako zasady naczelnej i z uczynków poprzedniego życia jako podstawy. Zatrzymanie się ostatniej myśli znane jest jako śmierć, a pojawienie się pierwszej myśli jako odrodzenie." SZÓSTY PYTAJĄCY: Przypuśćmy, że ktoś czynił w życiu zło, ale wyraził na łożu śmierci skruchę i oczyścił sumienie na przykład za pomocą odpowiednich rytuałów bądź w inny sposób. Czy można tak oszukać swoją karmę? A może wystarczy pilnie strzec swej ostatniej myśli? ROSI: Nie. Nieuchronne brzemię winy występujące u przeciętnej osoby i jej kurczowe czepianie się życia są tak silne, że oparcie się pędowi tej karmy jest dla niej niemożliwe, podobnie jak szmuglowanie walizki pełnej narkotyków i nie-myślenie o zawartości bagażu, gdy zbliża się moment kontroli celnej. Niemniej jednak przedśmiertne obrzędy spełnione przez duchownego mogą złagodzić przejście z tego żywota do następnego, o ile uwalniają umierających od poczucia winy wywołanego przez przeszłe występki. Twierdzi się, że poczucie winy pojawia się z wielką siłą i kładzie się ciężarem na sercu właśnie w chwili śmierci. ÓSMY PYTAJĄCY: Czy na buddyjskim pogrzebie kapłan spełnia podobną funkcję co pastor czy rabin? DZIEWIĄTY PYTAJĄCY: Byłem raz na buddyjskim pogrzebie. Bardzo się różnił od innych. Zamiast wychwalać charakter nieboszczyka, kapłan przemawiał wprost do ducha zmarłego. Dlaczego to robił? ROSI: Głównym celem pogrzebu buddyjskiego nie jest pocieszanie rodziny, chociaż to też się czyni, ale przebudzenie istoty przebywającej w stanie pośrednim ku prawdziwej naturze istnienia. Pamiętajmy, że istnienie w stanie pośrednim jest wolne od ograniczeń ciała i tego, co zazwyczaj nazywamy umysłem, wskutek czego postrzeganie jest ogromnie spotęgowane. Dlatego też nabożeństwa pogrzebowe i późniejsze żałobne stanowią dosłownie „jedyną w życiu" sposobność przebudzenia zmarłego, a tym samym wyzwolenia z wiążącego go łańcucha narodzin i śmierci. Jeżeli kapłan czy rosi będący duchowym przewodnikiem zmarłego sam jest przebudzony i ma wielką moc samadhi, to nabożeństwo jest nie tylko podniosłe, aJe i budzące grozę. Płomiennym, grzmiącym głosem wykłada on dharmę istocie przebywającej w stanie pośrednim, a dźwięki te, których źródłem jest siła jego oświeconego umysłu, mają moc przenikania wszystkich światów. Dzwoni się w dzwonki, uderza w gongi i cymbały, wybija na bębnach wzniosłe i pobudzające dźwięki. Po czym śpiewa się wielokrotnie sutrę Serce Doskonałej Mądrości, któ- 75 rej sednem jest zwrot: „Tutaj forma jest tylko pustką pustka jest tylko formą", z dynamicznym i nie słabnącym wysiłkiem, aby przebudzić umysł istoty przebywającej w stanie pośrednim. Mamy również suplikacje, modlitwy i inne ceremonie odprawioane przed pogrzebem, podczas pogrzebu, jak również podczas kolejnych nabożeństw w rocznicę śmierci. Ponieważ pierwsze czterdzieści dziewięć dni stanowi okres przełomowy, nabożeństwa odprawia się codziennie przez pierwsze siedem dni, a później raz na tydzień przez siedem tygodni w ten sam dzień tygodnia, w który przypadł zgon. Później nabożeństwa odprawiane są w trzy lata po śmierci, w siedem, trzynaście itd. aż do pięćdziesiątej rocznicy śmierci. DZIESIĄTY PYTAJĄCY: A jak się rzecz ma w wypadku mistrzów zeń? Jeżeli i dla nich odprawia się ceremonie pogrzebowe, to kto je prowadzi? ROSI: Zazwyczaj czyni to osoba o podobnej duchowej sile. DZIESIĄTY PYTAJĄCY: Ale skoro taka osoba jest już oświecona, to jaki jest cel ceremonii? ROSI: Oświecenie nie jest czymś statycznym, można je pogłębiać w nieskończoność. Nabożeństwa pogrzebowe i następujące po nich nabożeństwa rocznicowe pozwalają również na okazywanie szacunku i czci zmarłemu i stanowią sposób utrzymywania i pogłębiania związku między zmarłym a żywymi. JEDENASTY PYTAJĄCY: Jeżeli człowiek zabiera ze sobą do swego następnego życia wszystko, czego się nauczył w tym życiu, to czemu musi on na nowo uczyć się relacji z obiektywnym światem? ROSI: Odpowiedź na pańskie pytanie wymaga długiego wyjaśnienia. Według buddyjskiej psychologii cały wszechświat nie jest niczym innym jak świadomością. Nic nie istnieje poza Umysłem. Świadomość dzieli się na dziewięć poziomów. Pierwszych sześć to korzenie świadomości, czyli świadomość widzenia, słyszenia, smakowania, wąchania, dotykania i myślenia. Na widzenie składa się oko, przedmioty widzenia i zmysł wzroku. Na myślenie składa tlę mózg, jego myśli i proces myślenia. Podobnie jest z pozostałymi czterema zmysłami. Tych sześć zdolności razem składa się na jednostkową empiryczną świadomość, czyli na ciało-umysł, które rodzi się i umiera. Siódmy, ósmy i dziewiąty poziom świadomości nie ginie wraz ze śmiercią fizycznego ciała. Siódmy poziom (świadomość manas) to stała świadomość „ja". Na tym poziomie wszystkie dane zmysłowe zostają zebrane z pierwszych sześciu i przeniesione na ósmy poziom (względna świadomość alaja), gdzie magazynowane są ziarna, w których każde działanie, myśl i wrażenia zmysłowe zapisane są chwila po chwili. Dziewiąty poziom (absolutna świadomość alaja), to czysta, bezkształtna świadomość Jaźni - nasza Prawdziwa Natura. Jest ona związana z ósmym poziomem tak ściśle, że między tymi dwiema świadomosciami niemalże nie ma różni- 76 cy. Można ją porównać do bezgranicznego oceanu, w którym każcie jednostkowe życie jest falą na powierzchni. Proszę spojrzeć na ten wykres: Jedna fala - jedna osobowość a. magazyn nałłon b. mo*t miedzy ' (9). a ułudą (7) BezluztaHna Jaźń (Prawdziwi Natura) W pewnym sensie ósmy poziom, czyli „magazyn" doświadczeń, jest podstawą osobowości i charakteru, gdyż bezustannie zasiewa nowe działania, wywołując powstawanie rozmaitych myśli i uczynków. Z kolei te myśli i uczynki zmieniają jakość świadomości magazynującej, ponieważ odciskają się w niej natychmiast, a-by stać się nowymi nasionami działania. Karma - czyli akcja i reakcja - rozwija się, gdy nieustannie gromadzone z doświadczeń nasiona, w odpowiedzi na właściwe przyczyny i uwarunkowania, zakwitają jako nowe działania, które są skutkiem, ale również i przyczyną nasion. Ten proces, choć przebiega etapami, jest bezustanny i nie ma końca. Wasubandhu opisał go jako „bezustanny ruch jak pęd wodospadu: nasienie wywołuje obecne działanie, obecne działanie kształtuje nasiono, trójkąt się zamyka, przyczyna i skutek sąjednym!" 77 Co do pańskiego pytania, trzeba powiedzieć, że chociaż nasza indywidualność przechodzi do następnego wcielenia w postaci karmicznych skłonności, inklinacji i uzdolnień, to przeciętna osoba nie pamięta przeszłych żywotów ani szczegółów z nimi związanych. Są one zagrzebane w podświadomości, mogą kiedyś zostać wydobyte i dostać się do świadomości lub też nie. Dlatego właśnie w dzieciństwie trzeba się uczyć na nowo relacji z obiektywnym światem. Pod wieloma względami dzieci są obce w obcym świecie. JEDENASTY PYTAJĄCY: A jednak pewne małe dzieci wydają się mieć jakąś odwieczną mądrość. Mówi się o nich czasem „stare dusze". Co je takimi czyni? ROSI: Pamiętają one z przeszłego życia nieco więcej niż przeciętne dziecko. Dzięki większej przytomności i mądrości nie muszą tak wiele uczyć się na nowo. DWUNASTY PYTAJĄCY: To, co nam pan powiedział, jest bardzo interesujące, ale w swojej książce Trzy filary zeń wspomina pan gdzieś, że Budda odmówił odpowiedzi na pytania dotyczące tego, co dzieje się po śmierci, albowiem uważał, że nie mają one nic wspólnego z oświeceniem ani z życiem religijnym. Dlaczego zrobił pan to, czego nie chciał uczynić założyciel pańskiej religii? ROSI: Może pan sprawdzić w Trzech filarach zeń, że chodziło tam o świętego - tzn. o osobę w pełni wyzwoloną, a nie o przeciętną o jakiej mówiliśmy. O nim to Budda nie chciał powiedzieć, czy po śmierci istnieje czy też nie. Dlaczego nie chciał tego uczynić? Oto jego własna odpowiedź (szukając w notatkach): „Terminy takie jak 'odrodzony' czy 'nieodrodzony1 lub też 'zarówno odrodzony, jak nie-odrodzony' nie pasują do tego wypadku... Święty, uwolniony od tego, co jest ukształtowaną formą, jest nie do określenia, trudny do zgłębienia jak wielki ocean." Niemniej zwrócił pan uwagę na ważny moment. Rozważanie przeze mnie poruszonych przez audytorium zagadnień dotyczących życia po śmierci jest nierozważną, przesadną uprzejmością w babcinym stylu. O wiele ważniejsze od wiedzy o tym, co się stanie po śmierci, jest odkrycie, kim jesteśmy teraz. Mamy tu do czynienia z subtelną granicą. Wprawdzie zajmowanie się takimi kwestiami może prowadzić do bezowocnych spekulacji, przed czym ostrzegał sam Budda, lecz z drugiej strony, wobec faktu ignorowania w naszej kulturze zagadnienia śmierci, badanie tego problemu może prowadzić do głębszego i świeższego odczuwania życia. Co więcej, ponieważ zaprpszono mnie, abym tu przyszedł i zwrócił się do was jako do całej grupy (nie przyszliście przecież do mnie do Ośrodka Zeń powodowani osobistym zainteresowaniem ani duchową potrzebą), jako wasz gość czuję się odpowiedzialny za to, aby wspólnie wykorzystać ten krótki czas i podzielić się z wami tym, co was zainteresuje. Mam oczywiście nadzieję, że kiedyś będziecie mogli uczestniczyć w warsztacie czy w sesin w ośrodku zeń, aby osobiście doświadczyć zeń w najbardziej bezpośredni sposób. Albowiem zeń kładzie nacisk nie na spekulacje, lecz na osobiste doświadczanie prawdy. Jednakże pamiętaj- 78 cię, nauka zeń jest po to, aby pomóc wam to osiągnąć, i choć może być rozmaicie wyrażana w zależności od kultury i czasów, istota prawdy pozostaje ta sama. Zadaniem nauczyciela jest po prostu pomaganie uczniowi w uchwyceniu tego przy pomocy zmieniających się okoliczności życiowych. TRZYNASTY PYTAJĄCY: Czy nie można doświadczyć zeń nie udając się do ośrodka zeń? ROSI: Tak, można. W końcu prawdę można znaleźć wszędzie. Jeśli poświecisz się znajdywaniu jej, nie musisz nawet opuszczać swego pokoju. Tym niemniej w ośrodku zeń czy w jakimś innym ośrodku duchowym o wiele łatwiej jest pozbyć się fałszywych wyobrażeń o sobie i świecie i wejrzeć w swą Prawdziwą Naturę. Ośrodek czy świątynia jest w końcu miejscem świętym. Wszystko tam -sala medytacyjna, wyposażenie, jakość budowli i obecność ludzi wspólnie kroczących Drogą - ma na celu skierowanie cię do wewnątrz, l wreszcie jest nauczyciel. Przeszedł on przez zmagania samourzeczywistnienia i dlatego też może ci pomóc dojść do tego samego przebudzenia. 26. CZY JESTEŚ ŻYWY CZY MARTWY? PYTAJĄCY: Wiele rozprawia się dziś w kręgach lekarskich o tym, jak określić moment, w którym człowiek jest już martwy. Niektórzy mówią, że ten moment to ustanie akcji serca, inni twierdzą, że ma to miejsce wtedy, gdy mózg przestanie wysyłać fale. Jaki jest buddyjski punkt widzenia? ROSI: Budda powiedział, że ustanie ostatniej myśli uważa się za zgon, a pojawienie się pierwszej myśli - za odrodzenie. Powiedz mi zatem, czy w tej chwili jesteś żywy, czy martwy? PYTAJĄCY: Jestem żywy, przynajmniej mam nadzieję, że jestem. GŁOS: On jest martwy od szyi w górę. (śmiech) ROSI: Obaj jesteście w błędzie! Posłuchajcie uważnie następującego dialogu. Pewien dawny mistrz zeń udał się ze swoim uczniem do pewnej rozpaczającej rodziny, aby pocieszyć ją po niedawnej śmierci jednego z jej członków. Gdy tylko zjawili się u tej rodziny, uczeń zastukał w trumnę i zapytał swego nauczyciela: „Mistrzu, czy on jest żywy czy martwy?" Mistrz odparł: „Nie powiem, że jest żywy, nie powiem, że jest martwy." Uczeń nalegał: „Dlaczego nie odpowiesz mi tak lub nie?" „Nie powiem, nie powiem"- odparł mistrz. W drodze powrotnej do świątyni uczeń, nadal głęboko poruszony kwestią życia i śmierci, zwrócił się nagle do mistrza i zażądał odpowiedzi: „Muszę wiedzieć! Jeżeli mi nie powiesz, to nie odpowiadam za to, co ci zrobię !" „Rób co chcesz -zareplikował mistrz - ale ode mnie nie usłyszysz odpowiedzi." Na to uczeń uderzył go. Wiele lat później, gdy mistrz już umarł, uczeń ten złożył wizytę innemu 79 mistrzowi, który kiedyś również był uczniem pierwszego mistrza, i opowiedział mu o tym incydencie. Na koniec zapytał: „Czy on był żywy, czy martwy?" Mistrz odparł: „Nie powiem, że był żywy, nie powiem, że był martwy." Uczeń: „Dlaczego mi nie powiesz?" Mistrz: „Nie powiem, nie powiem." Słysząc to uczeń nagle doznał oświecenia. A teraz prędko odpowiedzcie mi: dlaczego żaden z tych mistrzów nie chciał odpowiedzieć na pytanie ucznia ? (Padają rozmaite odpowiedzi). ROSI: Wszyscy spudłowaliście. Może następna anegdota pomoże wam to zrozumieć. Słynny mistrz zeń podczas pogrzebu jednego ze swych mnichów przyłączył się do konduktu i oświadczył: „Jaki długi kondukt martwych ciał idzie za jedną żywą osobą." DRUGI PYTAJĄCY: Czemu nam nie powiesz, co znaczą te dialogi ? ROSI: Gdybym je wyjaśnił, okradłbym was z doświadczenia samodzielnego uprzytomnienia sobie ich znaczenia. Czy nie widzicie, że mistrz nie mógł odpowiedzieć ? TRZECI PYTAJĄCY: Jeżeli nawet uczeń nie mógł z początku pojąć, o co chodziło mistrzowi, to jak możesz się spodziewać, że my to zrozumiemy ? ROSI: Gdy wasz niepokój dotyczący życia i śmierci stanie się tak wyraźny i nieodparty jak u tego mnicha, to zrozumiecie znaczenie życia i śmierci i będzie to wasze przebudzenie. 27. ZEŃ POWIADA: „NIE TŁUM UCZUĆ". ALE CO Z GNIEWEM ? PYTAJĄCY: Zadałem to pytanie podczas przerwy (w warsztacie), na co poradzono mi, abym zadał je w czasie przewidzianym na stawianie pytań, żeby wszyscy mogli je usłyszeć. Powiedziałeś nam dzisiaj rano na początku zazen, że jeżeli mamy ochotę zapłakać, to możemy to uczynić bez większych ceregieli i że w zeń nie tłumi się uczuć. Ale przypuśćmy, że tak się wścieknę na kogoś, że zapragnę go uderzyć. Czy mam to zrobić? Może lepiej bym się czuł, gdybym to uczynił, ale co by się stało z tamtym facetem? ROSI: Nie, nie należy tego robić. Gniew jest jednym z najbardziej niszczycielskich uczuć i i trzeba dokonać wysiłku, aby nad nim zapanować. Jeżeli nie utrzymamy go w ryzach, to może on poważnie podkopać praktykę zazen; dlatego właśnie dziewiąte wskazanie poucza nas, byśmy nie dawali upustu gniewowi. PYTAJĄCY: Jak nad nim panować ? 80 ROSI: Oto prosty sposób: gdy czujesz, że budzi się w tobie gniew, weź głęboki i spokojny oddech z dna brzucha. Uczyń to, zanim gniew na dobre wybuchnie, a wówczas najczęściej ustanie. PYTAJĄCY: Mam tak porywczy charakter, że nie jestem w stanie nad nim panować. Miałem ten problem od dziecka. Muszę to mieć we krwi. ROSI: Powiedz mi, gdzie jest teraz twoja porywczość ? PYTAJĄCY: Nie wiem. ROSI: Gdybyś ją miał we krwi, to byłaby z tobą zawsze, prawda? Tak naprawdę jest to coś, co sam tworzysz i dlatego też możesz się tego pozbyć. DRUGI PYTAJĄCY: Skąd pochodzi gniew ? ROSI: Z ego, z silnego poczucia „ja": „ja jestem krytykowany, ja jestem obrażany, ja jestem poniżany, ja jestem sfrustrowany, ja...ja...ja..." Porywcza osoba nigdy nie jest wolna od nękającego, przesadnie nakierowanego na siebie uczucia: „świat jest przeciwko mnie". Dlatego też wiedzie ona egzystencję podobną do piekielnej, zawsze otoczona „wrogami", którzy się jej sprzeciwiają, którzy z nią walczą którzy ją wykorzystują. Jedyne trwałe lekarstwo na tę chorobę to zdanie sobie sprawy raz na zawsze, że poczucie „ja a inni" jest produktem dualistycznie nastawionego umysłu. TRZECI PYTAJĄCY: Zauważyłem, że osoby asystujące ci, jak przypuszczam twoi uczniowie, nie okazują zbyt wiele uczuć. Są przyjacielsko nastawieni i skłonni do pomocy, gdy się z nimi rozmawia, ale tak w ogóle wydają się zachowywać wiele rezerwy. Czemu się nie śmieją i nie są na luzie? Czy to ma być dobry zeń? ROSI: Osobom żyjącym bez dyscypliny brakuje stabilności i kierunku działania: ciągle rozmieniają swoją energię na drobne, marnując ją w nie przynoszących pożytku przedsięwzięciach i pozbawionych sensu działaniach. Poruszają się jak marionetki na sznurkach, w ciągłych podrygach, albowiem nie mają żadnego środka, nie mają w sobie źródła, z którego ich energie płynęłyby równomiernie i spontanicznie. Na widok ludzi praktykujących zeń, promieniejących c-panowaniem i wewnętrzną ciszą ogarnia ich zdenerwowanie. Dlaczego? Dlatego, że podkreśla to brak tych jakości u nich samych. Człowiek, który jest ześrodkowany w swym hara, tj. w rejonie tuż poniżej pępka, nie reaguje ani opieszale, ani euforycznie i ma wielki zapas energii. Zazen u-walnia go od niezdrowego tłumienia, staje się on człowiekiem otwartym, z którym łatwo nawiązać kontakt. W sytuacjach śmiesznych zarykuje się ze śmiechu, a gdy spotka go nieszczęście, płacze nie kryjąc się z tym. Mówisz, że moi współpracownicy zachowują się z rezerwą ale co w tym złego? Podobno sam Budda mówił rzadko, o ile nie był pytany. Wiele lat temu byłem świadkiem niecodziennej sceny w sądzie. Agresywny prokurator o tubalnym głosie dawał szkołę łagodnie wysławiającemu się sędzie- 81 mu. Sędzia wytrzymywał jego atak z godnością i cierpliwością. A potem odezwał się spokojnie: .Panie prokuratorze, czy nie słyszał pan biblijnego powiedzenia: błogosławieni cisi, albowiem oni posiądą ziemię?" „l tylko w ten sposób im się to uda, Wysoki Sądzie"- odpalił prokurator. Uwaga ta jest typowa dla etyki panującej w naszym społeczeństwie. Agresja jest nie tylko akceptowana, ale nawet pożądana w załatwianiu swych własnych spraw. Nie liczy się, jeśli przy okazji wykręca się komuś ręce, nabija guza albo rani uczucia. Ważne jest tylko, aby pchać się wyżej, bo tylko tak można osiągnąć swój cel. Pokora oznacza słabość. Jednak w znaczeniu biblijnym cisi to nie ci, którym brakuje kręgosłupa, lecz ci, którzy są cierpliwi i pokorni, którzy nie są dumni, apodyktyczni ani chciwi. W najgłębszym sensie pokora oznacza wyrzeczenie się siebie. Gdy człowiek całkowicie neguje siebie, to odkrywa, że wszechświat niczym się od niego nie różni. Za czym wówczas można by gonić ? 28. CZY TRZEBA PORZUCIĆ SEKS, ABY OSIĄGNĄĆ OŚWIECENIE? PYTAJĄCY: Czy trzeba porzucić seks, aby osiągnąć oświecenie? ROSI: Nie, nie trzeba. Ważne jest tylko to, aby nie robić z seksu problemu. PYTAJĄCY: Dlaczego zatem Budda kładł taki nacisk na celibat ? ROSI: Nie tylko Budda, lecz każdy wielki duchowy mistrz czynił celibat pierwszym warunkiem monastycznego życia. Dlaczego? Po pierwsze, ponieważ Budda wiedział, że pragnienie i zaspokojenie seksualne łatwo prowadzą do pożądania, przywiązania, wiążąc ludzi coraz bardziej ze zmysłowymi przyjemnościami i cyklem narodzin i śmierci. Po drugie, wiedział, że gdyby mnichom wolno było żenić się i mieć dzieci, to musieliby je utrzymywać. Znaczy to, że mnisi nie mogliby poświęcać całego swego czasu, energii i uwagi poszukiwaniu samourzeczywistnienia ani też nie mogliby w pełni angażować się jako nauczyciele, bowiem ich rodziny odgrywałyby rzecz jasna główną rolę w ich życiu. W sutrach i pismach mistrzów znajdujemy stwierdzenie, że celibat, gdy ciało-umysł do niego dojrzeje, daje podstawę do przekształcenia seksualnej energii w czystsze wibracje niezbędne dla najgłębszych stanów samadhi i przebudzenia. Celibat nie oznacza jedynie wstrzemięźliwości seksualnej. Jest to przekroczenie seksu, przeżycie go i pójście dalej. Może to zabrać niewiele czasu, a może i wiele lat! Celibat w swej najwyższej formie jest wysublimowanym stanem, w którym pospolite wibracje ciała-umysłu przekształcają się w wibracje najsubtelniejsze i najwspanialsze, przynoszące wszechogarniający spokój i jasność. 82 PYTAJĄCY: Ale po co tłumić seks, czyż nie jest on naturalną funkcją, tak jak jedzenie ? ROSI: Możemy żyć bez seksu, ale jak długo możemy obejść się bez jedzenia? Chodzi tu jednak o coś całkiem innego - nie mówimy o tłumieniu, lecz o przekraczaniu, a jest to zupełnie inna sprawa. Wielu traktuje seks jako niekończące się doświadczenie, nieodzowne dla każdego intymnego związku. Istnieją jednak niezliczone pary, które w końcu dochodzą do takiego punktu, w którym przekraczają seksualizm ograniczony do stosunku płciowego i żyją razem pełnią życia. Najwyższa miłość nie jest zakorzeniona w płci, lecz we właściwej wiedzy o wzajemnym wszechpowiązaniu wszelkiego istnienia i w szacunku wobec życia, które dzięki temu powstaje. Niemniej jednak, gdy mówimy o celibacie i seksie, nie możemy pomylić sytuacji człowieka prowadzącego dom z sytuacją mnicha żyjącego w celibacie. Dla człowieka prowadzącego dom szczęśliwe życie w małżeństwie i w konsekwencji zrównoważony stan umysłu, potrzebny do skutecznego zazen, zależy od harmonijnie przebiegającej miłości fizycznej, szczególnie we wczesnych latach współżycia. W wypadku mnicha rzecz ma się dokładnie odwrotnie. Dlatego też człowiek prowadzący dom, który próbuje wieść życie monastyczne, jak i mnich, który próbuje wieść życie świeckie, może jedynie zaszkodzić, a nie pomóc swojej praktyce. Ostatecznie kwestia celibatu zależy od czyjejś własnej karmy. TRZECI PYTAJĄCY: Ale skąd można wiedzieć, jaką ma się karmę, jeśli chodzi o seks? ROSI: Istnieje prosty sprawdzian. Jeżeli wyrzeczenie przychodzi łatwo, niemal nieuchronnie, tzn. bez przymusu, bez specjalnych wątpliwości czy niepokojów, wówczas można śmiało powiedzieć, że karma jest dojrzała pod względem seksu i jest się gotowym do życia w celibacie. CZWARTY PYTAJĄCY: Ale jeżeli nie pragnie się żyć w celibacie, a większość nie pragnie - czy można uprawiać seks, praktykować zeń i dojść do oświecenia? ROSI: Tak, można. W historii buddyzmu było wielu ludzi mających rodziny i dom, którzy doszli do głębkiego oświecenia. Trzej najsłynniejsi ludzie świeccy to: Wimalakirti, żyjący za czasów Buddy, Fu Ta-si z V w.n.e. i Laik P'ang z IX w. n.e. Powiada się, że Wimalakirti, człowiek żonaty i otoczony rodziną pod względem rozwoju duchowego ustępował jedynie Buddzie. Istnieje wiele opowieści o jego mądrości i współczuciu. Fu Ta-si kontynuował praktykę duchową żyjąc z żoną i dwojgiem dzieci i znajdował jeszcze czas na pełną poświęcenia pracę dla dobra swoich rodaków. Laik P'ang również miał żonę i dwoje dzieci. Słynie on w literaturze buddyjskiej z tego, że utopił w morzu złoto stanowiące jego majątek i zarabiał później na życie wyplatając kosze z bambusa. 83 Wszyscy trzej wypełniali obowiązki ojców rodzin i wyrażali w swym życiu współczucie i mądrość, wypływające z ich głębokiej duchowej realizacji. Nieco inny jest przypadek Sinrana, mistrza szkoły Czystej Ziemi. Sinran rozpoczął praktykę duchową jako żyjący w celibacie mnich, ale ponieważ był głęboko przekonany, że oświecenie mogą również osiągnąć osoby świeckie, postanowił ożenić się, aby to udowodnić. Przedtem jednak poradził się swojego nauczyciela Honena, który był mądrym i świątobliwym mnichem, starszym od niego o wiele lat. Honen odpowiedział: „Jeżeli musisz się ożenić, żeby mocniej wejść w swoją praktykę, to się ożeń. Jeżeli nie potrzebujesz się żenić, żeby to zrobić, to się nie żeń." Obecnie w Japonii większość buddyjskich kapłanów i nieliczni mistrzowie zeń to ludzie żonaci i mający rodziny. Celibat wymagany jest jedynie podczas treningu duchowego w klasztorach. W naszym ośrodku kierujemy się właściwie sentencją Honena, dlatego też mamy wyświęconych mnichów żyjących w celibacie i wyświęconych żonatych mężczyzn. PIERWSZY PYTAJĄCY: Ale czy seks nie staje się problemem dla mnichów żyjących w celibacie, gdy muszą obcować z ludźmi świeckimi, jak to ma miejsce w waszym ośrodku? ROSI: Tak, czasami tak jest. Aby pomóc im i innym ludziom nauczyć się, jak radzić sobie z tym problemem, w ośrodku wygłasza się komentarze do koanów i opowieści, ilustrujących mądrość postępowania mistrza zeń w sytuacjach związanych z seksem. Pozwólcie, że opowiem wam taki koan. Pewna głęboko oświecona stara kobieta praktykująca zeń pozwoliła młodemu, żyjącemu w celibacie mnichowi zająć szałas stojący na jej ziemi. Zapewniła mu dwa posiłki dziennie i to, co niezbędne do życia, aby cary swój czas mógł poświęcić na zgłębianie zeń i na zazen. Po trzech latach uznała, że pora sprawdzić, jakie są jego postępy w zeń. Była u niej wtedy z wizytą jej młoda i atrakcyjna wnuczka. Babka odezwała się do niej w te słowa: „Potrzebuję twojej pomocy, aby wypróbować mnicha żyjącego w szałasie." „W czym mam ci pomóc, babciu?"- zapytała wnuczka. „Proszę, zanieś mu dziś jego południowy posiłek. Gdy postawisz przed nim jedzenie, obejmij go ramionami, uśmiechnij się słodko i zapytaj: 'Dobrze ci teraz?' Potem wróć do mnie i opowiedz dokładnie, jak on to przyjął." Dziewczyna z początku się ociągała - pamiętajcie, że działo się to dawno temu - ale jej babka nalegała, więc uczyniła tak, jak została pouczona. Mnich zareagował na to ozięble i cofnął się mówiąc: „Czuję się jak martwe drzewo obok zimnej skały w samym środku zimy." Gdy tylko dziewczyna przekazała odpowiedź mnicha, babka wykrzyknęła: „Co za nicpoń! Nie nauczył się niczego!" Wypędził:: go i spaliła szałas. Jak zareagowałby każdy z was, gdyby był mnichem w tak ej sytuacji? 64 PIERWSZY GŁOS: Powiedziałbym: Jestem zgłodniały" i rzuciłbym się na jedzenie, a nie na dziewczynę. DRUGI GŁOS: O ile cię znam, to rzuciłbyś się na dziewczynę i namiętnie byś się z nią kochał. (Śmiechy). TRZECI GŁOS: Podejrzewałbym, że dziewczynę ktoś podstawił i za żadne skarby bym jej nie dotknął. CZWARTY GŁOS: Gdybym był mnichem, to bym zapytafc „Cb robi w takim miejscu taka porządna dziewczyna?"(Śmiechy). ROSI: Nie zapominajcie, że mahajana naucza środkowej drogi. Gdybyś kochał się z nią to byłaby jedna skrajność, a gdybyś zachował się lekceważąco, tak jak ów mnich to uczynił, to byłaby to druga skrajność. PIĄTY PYTAJĄCY: Czy to znaczy, że środkową drogą byłoby lekkie objęcie, trzymanie za rękę czy pocałunek w policzek? ROSI: Czy mnich żyjący w celibacie uczyniłby mądrze, gdyby nawet tylko tak postąpił? GŁOS: No dobrze, ale jaka jest właściwa odpowiedź? ROSI: Jak może istnieć jedna „właściwa" odpowiedź, jeżeli rozumienie tego problemu można demonstrować na więcej niż jeden sposób? Ten koan, jak każdy koan zeń, podtyka wam pod nos prawdę, której nie sposób nauczać, a którą trzeba uchwycić. Może jaśniej ujrzycie, o co tutaj chodzi, jeżeli opowiem wam historię, jaką usłyszałem od mojego nauczyciela, gdy pracowałem nad tym koa-nem wiele lat temu. W pewnym japońskim klasztorze w średniowieczu żył rosi, który z racji swego wyjątkowo nieskazitelnego charakteru i współczującego serca został wyznaczony przez opata klasztoru na przełożonego około pięciuset mnichów. W pobliżu klasztoru stał dom gejsz znany z pięknych kobiet... PIĄTY PYTAJĄCY: Czy gejsza to prostytutka? ROSI: Nie, zgodnie z tradycją japońską gejszy nie można porównać z prostytutką, chociaż obecnie granica między nimi jest niewyraźna. Gejsza musi mieć talent do śpiewu i tańca. Dziewczyna, która chciałaby być gejsza musiałaby we wczesnym wieku zacząć kształcić się w tych sztukach, jak również w manierach towarzyskich. Gejsze pierwszej klasy żyją bardzo dostatnio w domu gejsz, gdzie za wysoką opłatą bawią biznesmenów, polityków i innych gości. O-san, jedna z gejsz mieszkających w domu niedaleko klasztoru, potrzebowała dużej sumy pieniędzy, żeby zapłacić za poważną operację, jakiej powinna była poddać się jej matka. Gejsza ta, jako że była piękna i utalentowana, miała bogatych opiekunów. Zwracała się do nich z prośbą o pożyczkę, ale kolejno jej odmawiali, ponieważ już wcześniej poważnie się u nich zadłużyła. Popadła więc w głęboką rozpacz. Wtedy właśnie pewien bogaty kupiec odwiedził ten dom -człowiek znany równie dobrze ze swego skąpstwa, jak i ze skłonności do sake. 85 W nadziei, że duża ilość tego trunku zmiękczy jego serce i rozwiąże sakiewkę, O-san napełniała nieustannie jego czarkę czekając na właściwy moment, kiedy mogłaby przedstawić swoją prośbę. Chwila ta nadeszła, gdy kupcowi zaczęło się kręcić w głowie i stał się sentymentalny. .Proszę jedynie o pożyczkę - błagała opowiedziawszy mu o nieszczęściu swej matki i o kosztownej operacji - Uwierz mi, panie, zwrócę ci te pieniądze!" Kupiec zamilkł na kilka chwil i wydawało się, że zasnął. Potem podniósł głowę i powiedział: „Nie pożyczę ci tych pieniędzy, dam ci je, ale pod jednym warunkiem." .Uczynię wszystko, czego zażądasz." „Na pewno?" „Na pewno!" „W porządku. Czy znasz tego rosiego z klasztoru niedaleko stąd, co ani nie pije, ani nie pali, ani nie chce mieć nic wspólnego z kobietami? Nienawidzę jego i jego prawości." „Ale co to ma wspólnego ze mną?" „Po prostu dam ci pieniądze, których potrzebujesz, jeżeli uda ci się go uwieść." Dziewczynie twarz pociemniała. „Każdy zna jego moralność i siłę charakteru. To mi się nigdy nie uda. A nawet jeżeli, to nie chcę tego uczynić - to byłoby podłe." „W takim razie nie dostaniesz o-de mnie ani grosza." Znalazłszy się w takim położeniu, O-san cierpiała katusze. Nie udało się jej przecież zdobyć pieniędzy w żaden inny sposób. To była jej ostatnia szansa. Cena była przerażająco wysoka, ale O-san pomyślała: „Bez tej operacji moja matka z pewnością umrze. Nie mam wyboru. Muszę przyjąć jego warunki." Następnego dnia wybrała się do klasztoru. Chłodna mżawka doskonale pasowała do planu, jaki sobie ułożyła. Na samym końcu klasztornego terenu znalazła mały domek rosiego. Gdy tam dotarła, jej ubranie było całkowicie przemoczone, a włosy miała w nieładzie. Gdy tylko rosi odpowiedział na jej pukanie, odezwała się w te słowa: „Wybacz mi, panie, że ci przeszkadzam. Zgubiłam się i zimno mi. Czy byłbyś tak dobry i pozwolił mi wziąć gorącą kąpiel, abym mogła się rozgrzać?" (Nawiasem mówiąc, zaproszenie kogoś nieznajomego do kąpieli było w owych czasach w Japonii rzeczą zwykłą) „Proszę, wejdź" - powiedział rosi i zaprosił ją do łazienki. Po kąpieli gejsza wróciła ubrana w wydekoltowane kimono. Następnie próbowała użyć wszelkich kobiecych sztuczek, aby uwieść rosiego, ale wszystko na próżno. W końcu załamała się i łkając opowiedziała mu całą swą smutną historię. „U-wierz mi, panie - szlochała - nie chciałam tego uczynić. Wiem, że cieszysz się nieskazitelną reputacją i że jesteś przełożonym setek młodych mnichów. Ale byłam w desperacji. Proszę, wybacz mi! Pójdę już sobie." l zaczęła zbierać się do wyjścia. „Poczekaj - rzekł do niej rosi. - Skoro jedynym sposobem zdobycia pieniędzy na operację twej matki jest to, abyśmy spali ze sobą, możesz zostać tu ze mną na całą noc." 86 W ciągu kilku następnych dni po klasztorze rozeszła się wieść, że piękna gej-sza O-san spędziła noc z rosim u niego w domu. Wstrząśnięty tym opat wezwał rosłego i zażądał wyjaśnienia, czy plotka jest zgodna z prawdą. „Tak, to prawda.* „Coś takiego! - wykrzyknął opat z niedowierzaniem w głosie. - Jakże właśnie ty spośród wszystkich ludzi mogłeś uczynić taką rzecz? Czy nie zdajesz sobie sprawy, jak wpłynie to na młodych mnichów, którzy są pod twa pieczą? Nie będzie tu więcej z ciebie pożytku. Musisz odejść." „Skoro tak uważasz, odejdę." Rosi nie powiedział nic więcej i odszedł. Gdy mnisi dowiedzieli się, że rosi został zwolniony, udali się do opata i zażądali, aby przyjął go z powrotem. „Ale dlaczego? - spytał opat. - Czy wiecie, czego on się dopuścił?" Jak." „Zachował się nie tylko skandalicznie, ale co gorsza nie okazał żadnej skruchy. Dlaczego mielibyśmy go przyjąć z powrotem?" „Ponieważ dał nam cenną lekcję współczucia, a jeżeli nie przyjmiecie go z powrotem, panie, to wszyscy odejdziemy" - odpowiedzieli mnisi. W końcu opat zmiękł i wezwał rosiego z powrotem. , SZÓSTY PYTAJĄCY: Czy opat wiedział, dlaczego rosi pozwolił gejszy spędzić z nim noc? ROSI: Widocznie powód go nie interesował. Najważniejsze dla niego było moralne wykroczenie polegające na tym, że spał on z gejszą, i skutek, jaki według niego mogło to wywrzeć na wrażliwych, młodych mnichów. Ale jeśli rosi dał mnichom lekcję współczucia, to mnisi dali opatowi inną lekcję. PIERWSZY PYTAJĄCY: Czy rosi nie poświęcił własnej moralnej uczciwości, pomagając tej kobiecie ? ROSI: W pewnym sensie tak i nie należy sobie wyobrażać, że łatwo mu to przyszło. Ale z drugiej strony, gdy konieczny okazał się wybór między zachowaniem swej własnej cnoty a udzieleniem współczującej pomocy gejszy i jej matce, to oczywiście wybrał to drugie. Mówię „oczywiście", ponieważ był on mnichem mahajany, a mahajana kładzie nacisk na ideał bodhisattwy, który wiedziony bezgranicznym współczuciem poświęca się niesieniu pomocy innym. Pewien mistrz zeń, gdy go zapytano, dokąd się uda po śmierci, odpowiedział: „Do piekieł, bowiem tam najbardziej potrzeba pomocy." 29. CZY MOŻNA SAMEMU PRACOWAĆ NAD KOANEM? PYTAJĄCY: Dziś rano powiedziałeś, że samemu nie powinno się podejmować praktyki z koanem, że koan powinien być przydzielony przez nauczyciela Czemu tak jest ? ROSI: Dziękuję za postawienie taj kwestii; zamierzałem o tym powiedzieć wcześniej. 87 Aby można było z powodzeniem pracować nad koanem, aspiracje muszą być wysokie i trzeba umieć mocno się koncentrować. Tylko rosi jest w stanie to określić. Charakter koanu jest również ważny. Nauczyciel, zanim przydzieli konkretny koan, zazwyczaj dokładnie wybada ucznia, żeby ustalić, jaki koan będzie dla niego najlepszy. A ten, kto już dostał koan, powinien ściśle współpracować z rosim, zwłaszcza na początku. Zazwyczaj nauczyciel woli przydzielić koan podczas sesin, ponieważ gdy u-czeń trzy razy dziennie przyjmowany jest na dokusan, to może porządnie wystartować do pracy nad koanem. Co więcej, podczas sesin wygłaszane są komentarze, co dzień do innego koanu, a to jest pomocne dla każdego, kto pracuje nad koanem. PYTAJĄCY: Rosi, a czy koan Mu jest łatwy czy trudny? ROSI: l łatwy, i trudny. PYTAJĄCY: Co to znaczy ? ROSI: Jest on łatwy, bowiem gdy go roztrzygniesz, to zdasz sobie sprawę, że odpowiedź była z tobą cały czas. l jest on trudny, ponieważ najtrudniej ujrzeć to, co jest najbliżej. 30. DLACZEGO ODRZUCA SIĘ DROGĘ MISTRZÓW, ABY IŚĆ ŁATWĄ ŚCIEŻKĄ? PYTAJĄCY: Czy zgodzisz się, że żyjemy w wieku wyższego poziomu świadomości? Dzięki naszym odkryciom w psychologii, parapsychologii, fizyce atomowej, biochemii i innych naukach wiemy o wiele więcej niż starożytni o umyśle i o fizycznym świecie. ROSI: Czy w najgłębszym znaczeniu naprawdę wiemy więcej niż starożytni o człowieku i wszechświecie? Jaki naukowiec może powiedzieć, dlaczego stonce wstaje na wschodzie, a zachodzi na zachodzie, dlaczego wrony są czarne, a czaple białe, czemu woda wrze w temperaturze 100°C, a zamarza w temperaturze 0°C, czemu psy gonią koty, a koty łowią myszy? Czy jakikolwiek biolog lub psycholog może wyjaśnić źródło lub naturę świadomości, nawet swej własnej? Naukowcy, mimo wszystkich swoich osiągnięć, nie wiedzą nawet, czym jest człowiek. „Cała dzisiejsza filozofia - jak powiedział Whitehead - jest jedynie przypisem do Platona." Podobnie nasza znajomość ludzkiego umysłu i natury wszechświata jest jedynie przypisem do tego, co Budda odkrył dwa tysiące pięćset lat temu, przypisem do mądrości będącej w każdym z nas. W IX w.n.e. mnich, który później został wielkim mistrzem zeń, po dojściu do oświecenia oświadczył: „Studiowanie i opanowanie najbardziej dogłębnych filozofii podobne 88 jest do pojedynczego włosa w ogromnej przestrzeni. Najdalsze granice ludzkiej wiedzy są jak kropla wody wrzucona w głęboką przepaść."4 DRUGI PYTAJĄCY: A czy ty wiesz, czym jest człowiek, rosi? ROSI: Czym jesteś? DRUGI PYTAJĄCY: Jestem moim ciałem i moim umysłem: czyż tak nie jest? ROSI: Czy potrafisz regulować przepływać przepływ swej krwi, czy potrafisz zapobiec starzeniu się i śmierci swego ciała ? Czy potrafisz panować nad swymi myślami? Gdyby to było twoje ciało i twój umysł, to umiałbyś to uczynić. Powiedz mi, jak wygląda ten „twój" umysł? DRUGI PYTAJĄCY: Nie wiem. Czy ty potrafisz mi to powiedzieć? ROSI: Czy widzisz tę potężną sosnę za oknem? To ty jako most łączący niebo z ziemią. Czy słyszysz, jak śpiewa ten ptak? To dźwięk twego wkroczenia w świat. Patrz! Słuchaj! PIERWSZY PYTAJĄCY: Czy możemy powrócić do mojego pierwszego pytania? ROSI: Tak. PIERWSZY PYTAJĄCY: Dlaczego w zeń trzeba medytować całymi godzinami w postawach wywołujących ból i czemu dojście do oświecenia zabiera całe lata? Może to było konieczne dawniej, ale tempo ludzkiej działalności ogromnie wzrosło i nowe terapie i techniki ukazały nam szybsze, mniej bolesne drogi do oświecenia. ROSI: Prawie takie samo pytanie stawiano przy końcu lat sześćdziesiątych, gdy narkotyki były u szczytu popularności. Uważano wówczas powszechnie, że napięcia, frustracje, poczucie alienacji czy lęki można zniweczyć przez wypalenie skręta marihuany, połkniecie tabletki „kwasu" czy zażycie jakiegoś innego narkotyku. Problemy „rozpuszczały" się w roztworach chemicznych. Uważano nawet, że satori, tę główną nagrodę, można zdobyć na takiej samej karkołomnej drodze. Gdy Amerykę ogarnął bzik na punkcie środków psychodelicznych, byłem w Japonii i nie miałem pojęcia o tym narkotycznym fenomenie. Po raz pierwszy zetknąłem się z tą sprawą, gdy tak zwany przyjaciel przysłał mi kserokopie kilku stron z książki Aldousa Huxley'a Wyspa. Mówię „tak zwany przyjaciel", bowiem o tym fragmencie, który dostałem, można było powiedzieć wszystko, ale nie to, że zachęcił mnie do praktyki. Z tego, co przeczytałem, najistotniejsze było twierdzenie, że aspirujący do samourzeczywistnienia mistyk nie musi już podejmować wysiłku podążania pełną trudów i niewygód drogą dawnych mistrzów. Wystarczy, że uporządkuje własną psychikę przy pomocy psychiatry, a potem uda się do fachowego aptekarza po właściwy narkotyk, który obudzi pewne odwieczne komórki w mózgu i poszerzy świadomość; hokus-pokus - i oto mistyk jest oświecony, przebudzony, nasycony Bogiem po dziurki w nosie! 89 Niestety, po pewnym czasie wielu przedstawicieli kontrkultury udało się do psychiatrów, nie po to, aby uporządkować psychikę, lecz z powodu negatywnych skutków przyjmowania narkotyków. Ciekawe, że wielu spośród tych samych ludzi, którzy głośno obwieszczali, że satori można osiągnąć przy pomocy .chemii", zajmuje się obecnie zeń lub innymi duchowymi dyscyplinami. TRZECI PYTAJĄCY: Czy kiedykolwiek sam próbowałeś LSD albo marihuanę, rosi? ROSI: Nie. Zawsze mi się wydawało, że szukanie wyzwolenia poprzez używanie narkotyków zdradza brak wiary we wrodzoną nam mądrość i czystość. Gdy usuniemy bałamutne pojęcia przyćmiewające tę czystość i skrywające tę mądrość i poprawimy nawykowe błędy przejawiające się w codziennych działaniach - a o to właśnie chodzi w buddyjskim treningu - odkryjemy, że od początku byliśmy wolni. Stosowanie narkotyków świadczy również o tym, że nie chcemy jeszcze wziąć odpowiedzialności za swój psychiczny, umysłowy i duchowy stan. Jakże mogłaby wyłonić się z tego prawdziwa niezależność? Jednakże wiemy, że wielu ludzi doszło do zeń dzięki środkom psychodelicznym. Być może również pomogły one w jakiejś mierze ukierunkować ludzi w krytycznym momencie, tak aby nie brali udziału w kulturowym upadku na łeb na szyję w przepaść nonsensu i przemocy. Tak więc narkotyki miały swoją dobrą stronę. Z duchowego punktu widzenia był to jednak środek drastyczny. Jestem przekonany, że nie prowadzą one ani do zdrowego życia, ani do prawdziwego wyzwolenia. W dzisiejszych czasach niebezpieczeństwo polega na tym, że ludziom wmawia się, że oświecenie można osiągnąć nie po przejściu długiej i stromej drogi mistrzów, ale bardzo szybko i bardzo łatwo. Śpij, chrap, garb się, medytuj jak chcesz, żyj jak ci wygodnie, a i tak z pewnością dojdziesz do oświecenia. A potem pojawia się szaman z narkotykiem, l gwarantuje: „Kensio w trzy dni!" Tylko szarlatan albo wariat mógłby wysunąć tak bezczelne i niedorzeczne twierdzenie, że kensio - wejrzenie w Prawdziwą Naturę - może osiągnąć każdy vi ciągu trzech dni! Słynny amerykański aranżer cyrkowy PT. Bamum też znał się na frajerach. Aby utrudnić ludziom wałęsanie się na zapleczu przy eksponatach cyrkowych, u-mieścił tam strzałkę z napisem: „tędy do egress"*. Niewielu znało znaczenie tego słowa, ale myśląc, że egress musi być jakimś egzotycznym zwierzęciem, tłum * egress (ang.) - wyjście 90 ruszał we wskazanym kierunku i wychodził na zewnątrz namiotu cyrkowego, właśnie tam, dokąd Barnum chciał go wyprowadzić. „Kensio w trzy dni", .tędy do egress"- jedno wabi do środka, drugie na zewnątrz; ale w tę czy w tamtą stronę jest to to samo nabieranie stare jak świat. Zanim zakończymy, pozwólcie, że przeczytam wam znamienny ustęp z książki Johna Wu Zfoty wiek zeń: „Mistrzowie zeń wiedzą, jakie to niezwykle trudne zadanie - być w pełni dojrzałym człowiekiem; jakie rozdzierające serce próby (...) jakie przytłaczające chwile zwątpienia i jakie dręczące pokusy trzeba przejść, zanim będzie można mieć nadzieję, że doszło się do progu oświecenia. Dlatego właśnie przystępowali do tego zadania ze wszystkich sił i nigdy nie byli skłonni zatrzymać się w pół drogi przed swym ostatecznym celem." OKRES TRENINGU W ODOSOBNIENIU (SESIN) WSTĘP Sesin! Pięćdziesięciu pięciu ludzi zbiera się razem na siedem dni wspinaczki (zazen). Pięćdziesiąciu pięciu nieustraszonych ludzi łączy swe siły, aby wejść na szczyt „srebrnej góry" Umysłu. Pięćdziesięciu pięciu ludzi o rozmaitej żarliwości, wytrzymałości i determinacji. Jedni są młodzi, inni nieco starsi, jeszcze inni w podeszłym wieku. Wielu przybyło z daleka. Wszyscy zdobyli już pewne doświadczenie na niższych górach. Wyruszają od podnóża i idą zboczem. Prowadzący ich przewodnik po raz pierwszy wspiął się na tę górę dziesiątki lat temu. Wie, że podczas pierwszych trzech dni nie ma sensu przynaglać grupy. Musi ona najpierw trochę się rozruszać, zapoznać się z terenem i wdrożyć się do szybkiego marszu z niewygodnymi i ciężkimi plecakami (sądy, opinie, nadzieje i inne rodzaje ułudy), które jeszcze przez jakiś czas trzeba będzie nieść. Prawdziwa wspinaczka zaczyna się zazwyczaj czwartego dnia; do tego czasu wspinacze muszą iść według swojego własnego tempa. Kroczą wytrwale odkrywając swój rytm, nabierając rozpędu. Spoglądając w ich pełne determinacji twarze, prowadzący zastanawia się, jak zareagują oni na czekające ich pułapki. Czy będą w stanie stawić czoło szalejącym burzom i oślepiającym śnieżycom (makio)? Wie on, że gdy tylko dotrą do połowy drogi, wpadną w zasadzki zastawione przez potężne i oszałamiające duchy ego zamieszkujące tę górę, albowiem żadna góra nie jest od nich wolna. Duchy ego rozlokowane na zboczach i znające wszelkie podstępne fortele bezustannie śledzą ekspedycję. Nie zamierzają porzucać krainy odziedziczonej po przodkach i uczynią wszystko, żeby zawrócić wspinaczy. W ciągu dnia będą ich czarować kusicielskimi nawoływaniami do zaprzestania wysiłku. Będą spuszczać na nich skały i śliski lód, będą również szerzyć niezgodę w ich szeregach. Jeżeli grupa przedrze się wyżej, duchy wpadną w depresję i wytężą całą swą wrogą moc, aby pozbawić wspinaczy odwagi. Gdy tylko wspinacze kładą się, a-by odpocząć, duchy wypełniają ich umysły kusicielskimi wizjami, nie dając im chwili wytchnienia. Przewodnik wie, że wspinacze potrzebują wsparcia, aby podołać tym próbom. Codziennie będzie się spotykać z każdym na osobności (dokusan), aby omówić z nim dalszy szlak, przy czym często wskazywać będzie na szczyt podkreślając, że do osiągnięcia go potrzebny jest jeszcze większy wysiłek. Raz dziennie zwróci się też do wszystkich razem (komentarz), zachęcając ich do dalszego wysiłku opowieściami o tej górze czy też racząc ich anegdotami o swych własnych wysiłkach i próbach, jak również o wysiłkach i próbach innych ludzi. Będzie inspirował ich opowieściami o zmaganiach i heroizmie wspinaczy, którym w przeszłości u-dało się wspiąć na sam szczyt tej najwznioślejszej ze wszystkich gór. Przewód- 95 nik podkreśli również, że tak naprawdę szczyt i podnóże góry nie różnią się od siebie w swej istocie. Prowadzący nie będzie zdany sam na siebie w swym przewodnictwie: dwóch doświadczonych wspinaczy (monitorów) będzie go umiejętnie wspomagać. Ci właśnie zastępcy kierownika wyprawy będą zachęcać wspinaczy i dodawać im odwagi, tak aby żaden z nich nie zostawał z tyłu. Prowadzący będzie dwa razy dziennie spotykał się ze swymi pomocnikami, aby nanosić plany na mapę i omawiać strategię ataku przewidzianego na następny dzień. Będą oni omawiać siłę i słabości każdego członka ekspedycji oraz rozważać, jak wytrzymują oni trudy wspinaczki. Przewodnik wie, że nikogo nie można zanieść na szczyt. Wie również to, w co inni mogą jedynie wierzyć, że aby osiągnąć szczyt najważniejsze są: ufność, determinacja i wysiłek. Przede wszystkim zaś zdaje sobie sprawę, że nie wolno pozwolić na zmniejszenie natężenia wspólnego wysiłku, albowiem sukces wyprawy zależy od współdziałania wspinaczy w grupie. Lecz gdy tylko wspinaczom udaje się minąć połowę drogi, pojawiają się u nich symptomy osłabienia: u jednych w nogach, u innych na duchu. Wielu maruderów wpada we władzę gniewnych duchów i sądzi teraz, że nie ma po co wspinać się wyżej. Nawet niektórzy z tych bardziej wytrwałych zaczynają zostawać w tyle myśląc, że pokonali najbardziej strome występy skalne, że szczyt jest całkiem blisko i że teraz można już będzie zdobyć go z łatwością. Zadowoleni patrzą w dół na skały i podziwiają widoki. Podczas spotkań na osobności zapytują prowadzącego: .Po cóż się dalej wspinać? Na szczycie nie może być nic innego niż tu. Po cóż mielibyśmy się dalej wytężać?" Prowadzący ponagla ich wiedząc, że jeśli nie zdoła opanować tej choroby, szybko rozprzestrzeni się ona na innych. Teraz nie wystarczy już tylko dodawać odwagi; prowadzący i jego pomocnicy poganiają zmęczonych wspinaczy, aby podwoili wysiłki. Nawet ci, którzy prawie dotarli na szczyt, zaczynają stygnąć w zapale, nie tyle ze zmęczenia, ile wskutek ulegania rzucanym na nich urokom. „To prawie siódmy dzień - przebrnęliśmy już przez najgorszy teren, tak więc reszta będzie z pewnością łatwa" - przekonują sami siebie. A przewodnik dostrzega, że w wyobraźni paradują już przed przyjaciółmi i rodziną wśród gratulacji i fetowania. Raz jeszcze prowadzący nawołuje najbardziej zaawansowanych wspinaczy: „To jest srebrna góra! Odtąd aż do wierzchołka nie będzie na czym stanąć ani czego się chwycić. Pokonywanie tych ostatnich stu metrów będzie mordęgą. A duchy gór ogarnie wściekłość i furia." Garstka wspinaczy niemalże osiągnęła górną grań. Trójka zdesperowanych stanęła prawie na szczycie... skok ! ... i ...rozglądają się wokół ze zdumieniem i radością... ta głęboka, pierwotna cisza... ta ogromna pustka - a jednak widzą tak wiele! Jak wiele wiedzą zawsze to wiedzieli - a jednak nigdy naprawdę! 96 Wszystko jest na swoim miejscu: to i tamto, wierzchołek i podstawa, ja i inni, wszystko krzyżuje się i łączy - nic się nie zderza ze sobą., wszędzie jest przezroczystość i harmonia. Później prowadzący zwraca się do całej grupy. Ostrzega wspinaczy, że schodzenie z góry, czyli włączanie tego doświadczenia we własne życie, będzie równie trudne jak wchodzenie i że nie można mówić o sukcesie, dopóki nie zeszło się na dół i nie powróciło do domu i codziennego życia. Przypomina im, że wspinaczki górskiej nie uprawia się jedynie dla osobistej satysfakcji, że góra jest U-mysłem człowieka i że to, czego się nauczyli podczas wspinaczki należy do wszystkich, którzy będą wyruszać na tę górę. Trzymanie się za ręce, łzy, uściski... muzyka... powolna część Symfonii pastoralnej Beethovena... i głębokie westchnienie radości na dźwięk muzyki, która w pełni wyraża to, czego nawet nie sposób próbować wyrazić słowami. Powyższa metaforyczna relacja zawiera wszystkie zasadnicze elementy siedmiodniowego okresu treningu duchowego w odosobnieniu, zwanego w języku japońskim sesin, który od wieków znamionuje szkołę zeń. Mistrzowie zeń uważają, że bez względu na to, czy osiągnie się oświecenie czy nie, mocne siedmiodniowe sesin uzdrawia i wzmacnia ciało, umysł i uczucia w stopniu, jaki osiągnąć można po roku do trzech lat samotnej praktyki. Ponieważ sesin wymaga pełnego energii całodniowego siedzenia, nie jest ono przeznaczone dla ludzi słabych czy pobłażających sobie. Wprost przeciwnie, jest nastawione na tych, którzy mają wielkie pragnienie samourzeczywistnienia, silną determinację i ciało-umysł zdolne do długotrwałego wysiłku. W ośrodku w Rochester nikt, kto nie wypróbował wcześniej swej żarliwości i wytrwałości na czterodniowym sesin, nie może wziąć udziału w pełnym siedmiodniowym sesin. Przebudzenie może oczywiście nastąpić nie tylko na sesin. Ponieważ jednak w sesin wszystkie elementy treningu zeń połączone są w jedną dynamiczną całość, a każdy uczestnik otrzymuje nieprzerwanie pomoc od rosiego, monitorów i około pięćdziesięciu pięciu pozostałych uczestników, sesin jest bezsprzecznie najskuteczniejszą wylęgarnią oświecenia. Jednakże jest tak tylko wtedy, gdy sesin prowadzi zdolny, dobry rosi i monitorzy silni duchem, a jednocześnie wrażliwi i współczujący. Dla tych, którzy są zbyt niespokojni lub niecierpliwi, aby wytrzymać lata samotnego zazen kulminujące w naturalnym upadku dojrzałego owocu oświecenia, siedmiodniowe sesin oparte na praktyce koanu to sposób na potrząśnięcie drzewem tak, aby owoc spadł szybciej. Jednak owoc zdobyty w ten sposób jest nadal zielony (odpowiadający niecałkowitemu oświeceniu) i musi dojrzeć w trakcie długiej pracy nad dalszymi koanami podczas sesin i poza sesin. 97 Jednym z podstawowych elementów sesin jest komentarz rosiego. Wygłaszany bywa codziennie i jest czymś więcej niż prelekcją czy wykładem. Wygłaszając komentarz rosi zwrócony jest twarzą do ołtarza, aby ofiarować Buddzie żywe i konkretne przedstawienie swego zeń. Nie mówi on przy tym o zeń, lecz dźga słuchaczy samą prawdą Komentarz nie rozcieńczony filozoficznymi wyjaśnieniami ani psychologicznymi interpretacjami może roztrzaskać w drobny mak uporczywe myśli i lęki oraz pobudzić upadających na duchu. Komentarz jest drogowskazem i zachętą zarówno dla początkujących, jak i dla zaawansowanych. Słuchanie komentarza jest formą zazen. Uczestnicy siedzą w formalnej postawie zazen, ze spuszczonymi oczami, koncentrując się bez ruchu. Słowa rosiego wyskakujące z głębi jego trzewi wbijają się w podświadomość słuchaczy i zasiewają tam nasiona prawdy Buddy, które wcześniej czy później muszą rozkwitnąć przebudzeniem. Za wyjątkiem dokusan właśnie słuchanie komentarza stwarza najlepszą sposobność, aby przebić się przez umysł ułudy, jeśli jest już czas po temu. Poniższe komentarze zostały wygłoszone podczas siedmiodniowego sesin, które odbyło się w Ośrodku Zeń w Rochester. Zapisane są tu wiernie, dokładnie tak, jak były wygłoszone podczas ostatnich czterech dni sesin. Pierwsze dwa dotyczą koanów z Zapisków błękitnej skaty, a następne koanów z Bezbramnej zapory - księgi te to dwa główne zbiory koanów stosowanych w zeń. Opuszczono tu komentarze wygłoszone podczas pierwszych trzech dni, kiedy sesin zaczynało dopiero nabierać rozpędu, gdyż nie dotyczyły one koanów, lecz innych tekstów zeń. Innym żywotnym elementem sesin jest mowa zachęcająca. Podczas siedmiodniowego sesin nie wygłasza się mowy zachęcającej przed czwartym dniem, bowiem zazwyczaj dopiero wówczas zbiorowa energia sesin osiąga punkt, w którym zachęta wywołuje skutek. Aby lokomotywa ruszyła pełną parą trzeba porządnie rozpalić pod kotłem i podobnie sesin musi sprężyć się i nabrać rozmachu, aby uczestnicy mogli dać pełen odzew na zachętę do czynu. Mowy zachęcające mogą być wygłaszane o każdej porze dnia i nocy przez rosiego albo przez monitorów. Jednak najbardziej poruszające są przede wszystkim te mowy, które wygłasza się bezpośrednio przed dokusan, kiedy to uczestnicy mają przedstawić rosiemu rezultaty swej pracy. Mowa zachęcająca tuż przed dokusan, poprzedzona żarliwym siedzeniem, może stać się iskrą, która tak rozpali praktykujących, że będą w stanie przekroczyć wszelkie swe urojone ograniczenia. Nie wszystkie mowy zachęcające mają charakter burzy z piorunami. Zawsze są zestrojone z tonem zbiorowej energii, która jak występujące na przemian crescenda i diminuenda symfonii, obfituje w przypływy i odpływy, ale nigdy nie traci swego żywotnego pędu. 98 W drugiej części tej partii książki zamieszczone są relacje z doświadczenia oświecenia. Wszystkie te świadectwa - za wyjątkiem trzeciego - zostały spontanicznie wyrażone w liastach. Trzecie świadectwo również miało pierwotnie charakter listu, w którym autor opisał przebudzenie, jakiego doznał po sesin. Był to człowiek w średnim wieku, ojciec rodziny, zatrudniony na kierowniczym stanowisku w dużej firmie, który wytrwał w swej praktyce zazen przez wiele lat pełnych trudności znanych ludziom pracującym w biznesie. Dlatego też poproszono go, aby dokładniej opisał swe przeżycie, a także wpływ jego sytuacji życiowej na praktykę zeń. Poniższe listy-relacje zostały wysłane wkrótce po sesin, na których doszło do przebudzenia, poza relacją piątą, która nadeszła w jakiś rok po doświadczeniu kensio. Czytelnik zauważy, że do tego listu, jako do jedynego, dołączona została odpowiedź. Odpowiedź ta była konieczna i miała na celu rozproszenie błędnych wyobrażeń wyrażonych w liście, wynikających w znacznej mierze z tego, że osoba, która go napisała, mieszkała daleko od Rochester i prawie nie miała okazji słuchania komentarzy i innych mów wygłaszanych w ośrodku. We wszystkich listach prawdziwe imiona zastąpiono fikcyjnymi. Żadne moje słowa nie mogłyby tak jak te listy wyrazić frustracji i rozpaczy, przez które, jak w mitologicznych próbach bogów, trzeba przejść, aby osiągnąć wyzwolenie oraz płynącą z niego cudowną radość i wolność. L MOWY ZACHĘCAJĄCE I KOMENTARZE l.MOWA ZACHĘCAJĄCA (CZWARTY DZIEŃ). Dotarliśmy do połowy sesin i wielu z was zaczęło zgłaszać na dokusan, że doświadcza makio. Można było się tego spodziewać - burze makio pojawiają się zazwyczaj trzeciego lub czwartego dnia, gdy nasila się mobilizacja energii. W tym sensie makio można widzieć jako zjawisko pozytywne, jako znak, że e-nergia sesin narasta. Makio raczej nie pojawia się ani gdy koncentracja jest słaba, ani gdy jest się w samadhi. Oznacza więc ono, że w naszej praktyce jesteśmy w połowie drogi do celu. Wielokrotnie słyszeliście o istocie i przyczynie makio, a jednak nadal powodują one w jakiś sposób wątpliwości i zamęt, dlatego proszę, słuchajcie uważnie. Skąd biorą się te fantazje i iluzoryczne odczucia? Gdy po pełnych trzech dniach siedzenia górne warstwy umysłu uspokoiły się i przycichły, do świadomości dochodzą, zupełnie jak sny, wszelkiego rodzaju obrazy i wrażenia, będące pozostałością minionych doświadczeń. Ludzie widzą często twarze i zwierzęta pojawiające się na ścianie przed nimi. Wielu słyszy bijące nieustannie dzwony z pobliskiego kościoła, a inni czują, jakby łaziły po nich robaki. Możesz nawet wyobrażać sobie, że lewitujesz lub że twoje ciało się rozpuszcza. Płacz jest jednym z najczęstszych typów makiów. O ile nie płaczesz z litości nad sobą łzy działają oczyszczające, gdyż rozpuszczają i zmywają stwardnienia ego. Makio mogą się również pojawiać, gdy twój umysł i oddech nie są ze sobą zharmonizowane z powodu fizycznego i umysłowego przemęczenia. Makio pojawiają się również w ukrytej postaci jako stany psychiczne, takie jak żal, zawiść czy euforia. Nawet depresje i zniechęcenie nie są niczym innym jak makio, rodzajem głębokiego, czarnego lochu, do którego prawie każdy uczestnik sesin wpada przynajmniej raz. Fantazje, jakim ulegasz całymi dniami, to również makio, chociażbyś nawet tego nie podejrzewał. Przyjemne i mamiące makio mogą cię w równej mierze odwodzić od celu, jak makio budzące lęk. Wiele lat temu, gdy przebywałem w klasztorze w Japonii, pewien główny mnich przyszedł do mnie dzień czy dwa po sesin i powiedział: „Podczas sesin miałeś bardzo dziwne makio, jakiego nigdy przedtem nie widziałem. W środku rundy siedzenia wyciągnąłeś przed siebie rękę, jakbyś chciał coś uchwycić i przyciągnąć, a potem zrobiłeś to samo z drugą ręką. Wkrótce twoje ręce zaczęły się tak na zmianę poruszać. Czy pamiętasz to makio?" „Tak, pamiętam. Szedłem przez duży amerykański sklep samoobsługowy i brałem sobie kotlety, jajka, ser i inne rzeczy, jakich nie podajecie w klasztorze." 101 Zdarzają się też uporczywe makio. Jedno, które miałem w początkowym okresie mego duchowego treningu, składało się z obrazów Paula Klee, które swego czasu często podziwiałem w muzeach. W moim makio cały wszechświat przybrał wspaniałe barwy jego obrazów czy nawet barwy żywsze i bogatsze od tych, których używał sam Klee. Przez prawie miesiąc delektowałem się tymi kosmicznymi kolorami w przeświadczeniu, że jest to z pewnością oświecenie, i dopiero po surowych napomnieniach rosiego zrezygnowałem z tych wizji, które paraliżowały moją praktykę. Jednym z najpoważniejszych i najbardziej podstępnych makio jest lęk. Zazwyczaj najgorsze lęki powstają, gdy ktoś przekroczył w swej praktyce punkt zwrotny i ego zaczyna czuć się zagrożone. W rozpaczy wydobywa ono te lęki jako ostatnią deskę ratunku dla swej dominacji. Bywają konkretne lęki: lęk przed niewielką ilością snu lub jedzenia, lęk przed kijem zachęcającym (kiosaku), a nawet lęk przed samym kensio. Inne lęki trudno byłoby nazwać. Są to nieokreślone niepokoje pojawiające się wtedy, gdy koncentracja się pogłębia. Lęki te wypływają z dawno zapomnianych przeżyć z dzieciństwa, a nawet z przeszłych żywotów. Najważniejsze, aby odważnie widzieć je takie, jakie są: nierzeczywiste. Co prawda są one na tyle rzeczywiste, że budzą lęk, lecz nie są substancjalne ani gdziekolwiek trwale umiejscowione. Skoro nawet nasze codzienne życie jest marzeniem sennym, to o ileż bardziej są nim te lęki? Chodzi o to, że to sesin, dzięki połączonej sile monitorów i rosiego daje tym, których opadają lęki, wspaniałą sposobność przejrzenia przez nie i położenia im raz na zawsze kresu. Nigdy nie będziesz miał po temu lepszej okazji niż teraz, gdy cała ta potężna energia pracuje dla ciebie. Istnieją również tzw. makio wysokiej klasy: cofanie się do przeszłych żywotów, mówienie różnymi językami (glosolalia), głębokie psychologiczne czy filozoficzne wglądy. Mogą one przydarzyć się wam na tym sesin. Jednakże takimi makio nie ma co się zachwycać. Jeśli będziesz się ich czepiać w błędnym przeświadczeniu, że doświadczyłeś czegoś o rzadkiej lub trwałej wartości, to staną się przeszkodą do oświecenia. Są one istotnie korzystne, ponieważ często uwalniają zablokowane rejony ciała-umysłu i wyzwalają energie, które zazwyczaj nie są dostępne. Tę uwolnioną energię trzeba jednak skanalizować w rejonie hara, gdzie staje się źródłem, z którego można czerpać siły potrzebne do przebicia się przez koan. Dopuszczenie jej na wysokość klatki piersiowej lub głowy wywoła tylko bolesną ociężałość i uczucie pulsowania w tych rejonach. Mając do czynienia z jakimkolwiek makio należy przede wszystkim pamiętać, aby nie angażować się w nie. Makio to czary ego, bez widzów ów podstępny czarodziej zabierze swój worek pełen kuglarskich sztuczek i pójdzie sobie. Można też powiedzieć, że makio są jak nieproszeni goście: jeśli nie będzie się ich zabawiać, to wkrótce wyjdą, lecz jeśli okaże się im uwagę, to zostaną. Smutno 102 jest widzieć, jak uczestnicy sesin porzucają swą praktykę - swój koan - aby podtrzymywać stany pobudzenia wielkiej energii czy ekstazy albo też jak powodowani jakąś perwersyjną fascynacją nurzają się w błocie ciemnych, niespokojnych lub przerażających makio. Przede wszystkim nie popełniaj fatalnego błędu i nie bierz tych stanów umysłu za samo oświecenie. Po prostu włóż całe swoje serce w praktykę! Nie jest to łatwe, gdy makio są wyraziste i mocne. Aby nie paść ich ofiarą, potrzebna ci będzie determinacja, jeżeli będą one przyjemne i odwaga, jeżeli będą przerażające. Jednak najbardziej potrzebna ci będzie wiara - wiara w siebie, w swoją praktykę i w swojego nauczyciela. Jeżeli pracujesz nad koanem, zaangażuj się weń tak całkowicie, że znikniesz „ty", a zostanie tylko koan. Zrób to, a makio rozpuści się jak lód we wrzątku. KOMENTARZ DO TRZECH UŁOMNOŚCI - OSIEMDZIESIĄTEGO ÓSMEGO PRZYPADKU Z ZAPISKÓW BŁĘKITNEJ SKAŁY (CZWARTY DZIEŃ) PRZYPADEK: Gensza (Hsuan Sza) rzekł do zgromadzenia: Wszyscy mistrzowie w całym kraju mówią o przewodnictwie i pomocy dla odczuwających istot. Lecz jeśli przyszedłby do ciebie człowiek cierpiący na trzy ułomności: ślepotę, głuchotę i niemotę, to jakże byś z nim postąpił? Wzniesienie drewanianego młota czy machanie rytualną laseczką wobec ślepca nie zdałoby się na nic. Przemawianie do głuchego byłoby daremne. Żadne starania nie mogłyby sprawić, że niemy przemówi. Jakbyś więc prowadził taką osobę? A gdybyś nie potrafił, jakże mogłaby jej pomóc dharma Buddy? Pewien mnich udał się z tym problemem do mistrza Ummona (Jun Mena). .Pokłoń się" - rozkazał mistrz. Mnich usłuchał, a wtedy mistrz zamierzył się na niego kijem. Mnich uskoczył. „Nie jesteś ślepy - powiedział mistrz. - Podejdź bliżej!" Mnich zbliżył się. „Nie jesteś głuchy! Rozumiesz?" Mnich odparł: „Nie rozumiem." „Nie jesteś też niemy!"- powiedział mistrz. Na te słowa mnich osiągnął przebudzenie. Koan ten jest wspaniałym przykładem na to, w jaki sposób mistrzowie zeń czynią cuda. Obaj, Gensza i Ummon, byli kiedyś bratnimi mnichami u tego samego mistrza, a ich umysły tak dokładnie zestroiły się ze sobą i z umysłami uczniów, że ich metody zazębiały się w naturalny sposób, bez potrzeby ustnego czy pisemnego porozumienia. O życiu Genszy wiemy tylko tyle, że urodził się w 835 roku, a zmarł w 908 i że był rybakiem, zanim został mnichem. 103 O życiu Ummona przekazy mówią znacznie więcej. Chociaż nie znamy daty jego narodzin, to z kronik wynika, że umarł w 949 roku, tuż po zakończeniu ery Tang (618-907), kiedy to buddyzm zeń osiągnął szczytowy rozwój. Wiadomo, że Ummon miał błyskotliwy, bystry umysł, że wyrażał się elokwentnie, a jego zachowanie było bezpośrednie i energiczne, sbwem - że miał te zalety, które zawsze w większym lub mniejszym stopniu wyróżniały mistrzów zeń. Już za życia zdobył Ummon wielki rozgłos jako mistrz zeń, o czym świadczy choćby to, że z wyjątkiem wielkiego Dziosiu (Czao Czu) żaden mistrz nie występuje w większej ilości koanów. Rodzina Ummona była wyjątkowo biedna i być może to właśnie było jednym z powodów, jakie skłoniły ją, gdy był on jeszcze małym chłopcem, do oddania go w ręce mistrza świątyni Winaji - buddyjskiej szkoły podkreślającej zasady postępowania i wskazania moralne. Kiedy podrósł - mógł mieć trzynaście lub piętnaście lat - ogolono mu głowę, co symbolizuje odcięcie przywiazań do świeckiego życia. Następnie przyjaj wskazania i złożył ślubowanie bezdomnego mnicha nowicjusza. Nie zaspokoiło to jednak głębszych aspiracji Ummona ani nie doprowadziło go do samourzeczywistnienia. Udał się więc do słynnego mistrza zeń. Gdy miał przekroczyć próg jego domu, mistrz zatrzasnął mu drzwi przed nosem. Ummon zapukał, a mistrz wtedy spytał: .Czego chcesz?" Ummon odpowiedział: „Nie jestem jeszcze oświecony co do żywotnego problemu mojej jaźni. Przyszedłem błagać cię o pouczenia." Mistrz uchylił nieco drzwi, rzucił na niego okiem i natychmiast je zatrzasnął. Przez następne dwa dni Ummon ciągle pukał i ciągle spotykał się z taką samą odpowiedzią Jednakże na trzeci dzień, gdy tylko mistrz u- chylił drzwi, wśliznął się do środka. Mistrz pochwycił go i zawołał: „Mów! Mów!" A gdy Ummon zająknął się, aby coś powiedzieć, wypchnął go krzycząc: „Ty łajzo!" - i zatrzasnął drzwi tak gwałtownie, że przytrzasnęły nogę Ummona i złamały ją- Z okrzykiem bólu Ummon osiągnął przebudzenie. Komentując to wydarzenie współczesny pisarz pyta: „Czy mistrz musiał być tak okrutny? Czy satori warte było złamanej nogi?" Niech zapyta o to ducha Ummona! Albo niech zapyta matki, czy jej dziecko warte było bólu porodu! Można tylko uśmiechnąć się słysząc takie pytanie, bowiem trudno doprawdy pojąć wartość takiego doświadczenia, jeśli się go samemu nie przeżyło. Dlaczego mistrz nieustannie zatrzaskiwał Ummonowi drzwi przed nosem? Jego żelazną zasadą było przyjmowanie na dokusan tylko tych, którzy żywili głębokie pragnienie prawdy, albowiem wiedział, jak wiedzą to wszyscy mistrzowie zeń, że urzeczywistnienie najwyższej prawdy okupić trzeba nieustannym, szczerym wysiłkiem, a także zmaganiem i bólem. Czyż Ummon nie był takim człowiekiem? Czy ktoś mniej zdeterminowany nie uciekłby po pierwszej gwałtownej od- 104 prawie? W takim razie dlaczego mistrz nie chciał go przyjąć? Musicie zgłębić tę istotną sprawę. Musicie również uchwycić znaczenie słów: „Mów! Mów!" Cóż Ummon mógł powiedzieć, aby zamiast szorstkiego przyjęcia, z jakim się spotykał, znaleźć aprobatę? A co byś ty powiedział na miejscu Ummona? Musisz odpowiedzieć natychmiast! W literaturze zeń Ummon słynie również z błyskawicznych odpowiedzi. Posmakujcie ich: Jaka jest droga Ummona?" „Osobiste doświadczenie!" „Czym jest droga?" „Idź!" „Co to jest droga, gdzie jest droga?* „Zacznij nią iść!" Odpowiedź udzielona bez wahania, z trzewi, a nie z głowy, jest bardzo ceniona w zeń. Jedno z najbardziej niesłychanych wydarzeń w całej historii zeń dotyczy właśnie Ummona. A było to tak: W starożytnych Chinach żył pewien mistrz zeń, który przez jakieś dwadzieścia lat był opatem klasztoru. Przez caty ten czas nigdy nie wyznaczył głównego mnicha. Gdy mnisi pytali go, dlaczego tego nie uczynił, odpowiadał tajemniczo: „Mój główny mnich nie został jeszcze nowicjuszem." Pewnego dnia ogłosił zgromadzeniu: „Dzisiaj mój główny mnich złożył ślubowania nowicjusza." Zapytany, kiedy jego główny mnich przybędzie do klasztoru, odpowiedział tylko: „Mój główny mnich nie przyjął jeszcze pełnych święceń." Upłynęło kilka lat i mnisi niemal już zapomnieli o tajemniczym głównym mnichu, gdy opat nieoczekiwanie oświadczył: „Dzisiaj mój główny mnich został w pełni wyświęcony!" l znów zgromadzenie zadziwiło się. Minęły jeszcze dwa lata i pewnego dnia opat nagle oznajmił: „Dzisiaj w południe przed główną bramę przybędzie mój główny mnich. Uderzcie w dzwon i wyślijcie delegację, aby go powitać." Brzmiało to bardzo dziwnie, jak i wszystko, co przez tyle lat mówił opat o swoim głównym mnichu, jednak o wyznaczonej porze mnisi udali się do głównej bramy, l stał tam mnich, który dopiero co przybył. Nie był to nikt inny jak właśnie Ummon. Następnie Ummon stawił się przed opatem, aby go pozdrowić, po czym zapytał: „Skąd wiedziałeś, że przybędę dzisiaj? Nikomu przecież nie mówiłem, że wybieram się tutaj." Opat odpowiedział z uśmiechem: „Wiele żywotów temu, w czasach samego Buddy, ty i ja byliśmy bratnimi mnichami. Obaj ćwiczyliśmy bardzo żarliwie i rozwinęliśmy potężne siły samadhi. Jednak w kolejnym życiu ty odro- 105 dziłeś się w rodzinie królewskiej, wiodłeś wygodne, światowe życie i w konsekwencji utraciłeś te siły. Ja natomiast przez wiele kolejnych żywotów ćwiczyłem i poddawałem się dyscyplinie i dlatego wzmocniłem te sHy. Stąd właśnie wiedziałem, kiedy stałeś się nowicjuszem, przyjąłeś pełne święcenia, a w końcu - kiedy dokładnie miałeś przyjść do tego klasztoru." Moce parapsychiczne są w większym lub mniejszym stopniu naturalnym produktem ubocznym wytrwałej praktyki zazen i przebudzonego umysłu, dlatego nie uważa się ich w zeń za coś wyjątkowego czy cudownego. Mistrzowie nigdy się nimi nie popisują ani nie próbują ich rozwijać dla nich samych. W istocie uważa się je za makio - za subtelną jego odmianę, jednak tylko za makio - to znaczy za coś całkiem różnego od oświecenia. Te fakty z życia Ummona pomagają zrozumieć, dlaczego jest on tak wybitnym mistrzem w historii zeń. A teraz wróćmy do omawianego przypadku. Na koan ten można spojrzeć jak na dramat w dwóch aktach. W pierwszym akcie Gensza tworzy konflikt, a w drugim Ummon go rozwiązuje. Zauważcie przede wszystkim, że pierwszy mistrz stawia mnichów przed bolesnym dylematem: jak wypełnić bodhisattwiczne ślubowanie wyzwolenia kogoś, kto nie może ani usłyszeć nauki, ani zadawać pytań, ani ujrzeć żadnego gestu. „A jeżeli nie potraficie pomóc takiemu człowiekowi - wywodzi Gensza - to czyż wasze ślubowania bodhisattwy nie są daremne?" Jakiż bezlitosny ten Gensza! Wrzuca swoich mnichów do lochu wątpienia i tylko rozradowany patrzy, jak wiją się i skręcają w desperackich próbach zdobycia wolności. A jednak pod tym okrucieństwem kryje się życzliwość. Czy widzicie, dlaczego? Zeń, jak widzicie, zajmuje się tym, co konkretne i osobiste. Cóż zatem kryje się za tym pozornie spekulatywnym pytaniem mistrza? Oto pierwsza zapora, którą musicie pokonać, jeśli chcecie ujrzeć ten odkrywający się przed wami dramat. Poza tym, dlaczego mnich udaje się z tą sprawą do Ummona, zamiast pracować nad nią u Genszy? Czy dlatego, że uważa Ummona za wybitniejszego mistrza? Jeśli tak, to dlaczego nie praktykuje w jego świątyni? A może próbuje wybadać Ummona? Jeśli tak, to w jaki sposób? No i dlaczego Ummon, który nie cierpiał głupców zeń, nie odprawił mnicha słowami: „Ruszaj w pogoń za sobą1" A może Ummon dostrzegł od razu swoim przenikliwym okiem zeń, że pytanie, chociaż przybrane w spekulatywne terminy, zakorzenione było w czymś głębszym niż zwykła ciekawość, a mianowicie w braku wiary mnicha w siebie samego? Czy mnich nie szukał rozpaczliwie, poprzez problem trzech ułomności, potwierdzenia, że mimo swych wad jest w stanie osiągnąć przebudzenie? Czyż w innym wypadku odważyłby się stawić czoło lwu Ummonowi w jego jaskini? Czując, że pytanie wypływa z udręczonego, wątpiącego w siebie umysłu, Ummon od razu mierzy w sedno. Zauważcie, że nie wciąga on mnicha w sokratyczny dialog ani nie opisuje kwieciście wszechmocnego Umysłu Buddy. Po prostu 106 rozkazuje: .Pokłoń się!" Mnich słucha go, całkowicie pewien, że usłyszy odpowiedź na swoje pytanie, jakikolwiek byłby powód tego apodyktycznego rozkazu. Jednak unosząc głowę widzi, że kij mistrza za chwilę wyląduje na jego ramieniu. Robi więc unik. „Ach, więc nie jesteś ślepy! - wykrzykuje Ummon. - Teraz podejdź bliżej." Mnich myśląc prawdopodobnie: „Nie pora zastanawiać się dlaczego..." - przystaje na to. „Och, nie jesteś także głuchy! - zauważa Ummon - Rozumiesz?" „Co mam rozumieć?" - pyta mnich, a jego umysł jest przy tym całkowicie wolny od myśli, „l potrafisz też mówić! Ho, ho!" Zwróćcie uwagę na podobny „czystej kartce" stan umysłu mnicha i na związek, jaki ma to z jego późniejszym urzeczywistnieniem. To bardzo ważne. Zanim rozważymy, co mnich w istocie spostrzegł, pozwólcie, że was zapytam: Czym jest prawdziwe słuchanie? Czym jest prawdziwe patrzenie? Czym jest prawdziwe mówienie? Jest taka stara historia o trzech osobach zapytanych na przyjęciu przez czwartą: „Którą część swojego ciała cenisz najbardziej, której najbardziej by ci brakowało?" Pierwszy odparł: „Uszy. Jestem muzykiem. Czym byłoby moje życie, gdybym nie mógł słyszeć cudownej muzyki Bacha czy Mozarta, śmiechu dzieci czy szumu wiatru? Doprawdy, nie warto byłoby żyć!" Drugi powiedział: „Oczy. Nie mogę sobie wyobrazić gorszej udręki niż bezustanne życie w ciemnościach. Wyobraźcie sobie, że nie możecie podziwiać Sfinksa, Tadż Mahal, Kaplicy Sykstyńskiej ani też wspaniałości wschodu czy zachodu słońca!" „Dla mnie - powiedział trzeci - nic nie byłoby gorsze niż brak języka. Jestem nauczycielem. Gdybym utracił zdolność mowy, jakże mógłbym wykonywać swój zawód? A poza tym nic nie daje mi większego zadowolenia od konwersacji z intelektualistami na temat ostatnich kierunków w literaturze, sztuce i filozofii. Żyć bez języka - to stać niżej od zwierząt, ponieważ mają one swe języki, którymi mogą się porozumiewać rycząc, piszcząc i ćwierkając," A potem wszyscy trzej zwrócili się do czwartego i zapytali: „A jaką część swego ciała ty cenisz najbardziej?" „Ja - pępek" - odparł. „Pępek? - wykrzyknęła zgodnym chórem zdziwiona trójka. - Czemu jest on taki cenny?" „Widzicie, lubię jeść selery w łóżku i w nim właśnie trzymam sól." (Śmiech). Nie, oni jeszcze nie rozumieją prawdziwego znaczenia słuchania, patrzenia i mówienia, ponieważ każdy z nich jest przywiązany do swych organów zmysłów i do rozróżnień przez nie wytwarzanych. Co do dźwięku, powiedz mi: czy to dźwięk idzie do ucha, czy ucho do dźwięku? Aby uchwycić źródło dźwięku, trzeba przekroczyć ucho, mózg i dźwięk. W sutrze Surangama Bodhisattwa Współczucia opowiada, jak dzięki koncentracji na prawdziwej istocie dźwięku osiągnął doskonałe oświecenie. A starodawny 107 mistrz zeń zaleca: .Kiedy słyszysz jakiś dźwięk, zapytuj siebie: czym jest to, co słucha tego dźwięku?" Lecz ci z was, którzy pracują nad koanem „Dźwięk klaś-nięcia jednej dłoni" 6, powinni tylko jednomyślnie zapytywać: „Czym jest dźwięk klaśnięcia jednej dłoni?" Gdy już raz się przez to przebijesz, to jasno i wyraźnie usłyszysz dźwięk nie-dźwięku, dzwoniące milczenie, milczące dzwonienie. Prawdziwa mowa nie ma nic wspólnego z pięknymi czy mądrymi słowami. Słuchajcie! (Mówi wiersz) Czy mówiłem, czy nie mówiłem? Nie musisz być niemy, aby nie mówić. Ucz się mówić bez używania języka i warg, a wtedy wkroczysz w krainę niezgłębionej ciszy i zrozumiesz powiedzenie: „Przez cały dzień trwa rozmowa, lecz nie pada żadne słowo." Czym jest prawdziwe widzenie? Dla ludzi prawdziwie przebudzonych, którzy widzą okiem równości, nie ma rzeczy wyższych i niższych, lepszych i gorszych. Czyż to nie jest najwyższy rodzaj widzenia? Dlatego powiada się: „Budda jest głuchy, niemy i ślepy. Nie zamyka on oczu, żeby nie widzieć zła, nie zatyka u- szu, żeby nie słyszeć zła, ani nie zamyka ust, żeby nie wypowiadać zła, jak trzy przysłowiowe małpy. Wręcz przeciwnie. Budda patrzy, słucha i mówi, ale jego widzenie jest niewidzeniem, jego słuchanie - niesłuchaniem, a jego mówienie -niemówieniem." Czy rozumiesz? Czy naprawdę rozumiesz? Wracając do mnicha, cóż takiego nagle ujrzał? Że ci widzą najwięcej, którzy patrzą bez oczu, że ci słyszą wszystko, którzy słuchają bez uszu i że ci mówią najlepiej, którzy nie używają języka i warg. (Podnosząc kij) Czy widzisz? (Uderzając kijem o podłogę) Czy słyszysz? Powiedz, czy padło tu jakieś słowo? 2. MOWA ZACHĘCAJĄCA (PIĄTY DZIEŃ). Posłuchajcie słów pewnego starożytnego mnicha: „Praca zeń nie polega jedynie na recytowaniu koanu. Najważniejsze jest obudzenie poczucia wątpienia, lecz nawet to nie wystarczy. Musisz się przez nie przebić. Jeśli to ci się nie udaje, musisz wytężać wszystkie swoje siły, wytężać każdy nerw i nie ustawać." Czym jest to odczucie wątpienia? Jest to palący dylemat, fundamentalne pytanie, które nie daje ci spokoju. Na przykład: skoro wszystkie istoty są bez skazy, obdarzone cnotą i współczuciem, jak oświadczył Budda, to czemu wszędzie jest tyle nienawiści i egoizmu, przemocy i cierpienia? To zasadnicze pytanie można stawiać sobie zawsze i wszędzie - w domu czy pracy. To podstawowe wątpienie można jednak zintensyfikować, gdy siedzi się w formalnej postawie zazen i posługuje się ciałem-umysłem w bardziej skoncentrowany sposób, praktykując kc-an, na przykład: „Czym jest Mu?" albo „Kim jestem?" (Mówiąc ściślej „Czym jes- 108 tem?") Nie chodzi o to, aby koan zastąpił leżące głębiej poczucie wątpienia; ma on je po prostu wyostrzyć i wynieść na świadomy poziom. Można porównać to odczucie wątpienia do świdra, którego ostrzem jest pytanie: „Czym jest Mu?" Z początku Mu może wydawać się czymś sztucznym i narzuconym z zewnątrz, ale gdy głębiej się w nie zaangażujesz, przekształci się w palące pytanie twego życia, jako że Mu jest tylko inną nazwą Umysłu - tego nieskazitelnego, wszechobejmującego Umysłu wspólnego wszystkim. Możesz się dziwić: Jeżeli Umysł ten jest mi przyrodzony, to dlaczego nie wiem o tym?" Odpowiedź brzmi: „Ponieważ skalania, twoje ułudne wyobrażenia o sobie samym i twój stosunek do tego, co postrzegasz jako świat istniejący na zewnątrz ciebie, przyćmiewają światło twego Umysłu." Aby wzbudzić odczucie wątpienia, które zetrze w pył te zanieczyszczenia, musisz nieustannie, o każdej porze dnia kontynuować zapytywanie, aż znajdziesz odpowiedź. Dopiero wtedy będziesz mógł wejrzeć w swoją podstawową naturę, urzeczywistnić w sobie ten Umysł i odrodzić się w życiu, które jest życiem prawdziwym. Przypominajcie sobie: Mu to moja poduszka do zazen, moja mata, moje ciało, l Mu jest także tym, co nie jest moją poduszką, nie jest moją matą nie jest moim ciałem. Mu wydaje się jednocześnie rzeczą i nie- rzeczą. Z punktu widzenia logiki jest to sprzeczność, tak więc tu również powstaje wątpienie. Albo też jeżeli wolicie, możecie powrócić do pełnego koanu zapytując: „Dlaczego Dziosiu odparł 'Mu!' (dosłownie 'nie' lub 'nie ma'), gdy go spytano: 'Czy nawet pies ma naturę Buddy?'"7 Ponieważ sutry głoszą, że Natura Buddy jest właściwa wszelkiemu istnieniu, odpowiedź Dziosiu zawiera sprzeczność i stąd rodzi się wątpienie. Jak można je rozproszyć? Gdy dojdziesz do punktu, w którym nie będziesz się już nawet na włos oddzielał od Mu, odpowiedź ujawni się sama, a sprzeczność zostanie rozstrzygnięta, bowiem pytanie i odpowiedź nie są dwiema rzeczami; postrzega je jako takie tylko pogrążony w dualizmie umysł, który rozróżnia jaźń od nie-jaźni. Początkowo praca nad Mu jest jak sięganie zębami po jabłko na gałęzi. Próbujesz wgryźć się w nie, a ono ucieka. Próbujesz jeszcze raz i znów dzieje się to samo. Ale tak jak nie możesz zacząć gryźć i jeść jabłka, dopóki nie zagłębisz w nie zębów, zanim będziesz mógł zapytać: „Czym jest Mu?", musisz najpierw mocno uchwycić Mu w swym umyśle. Po jakimś czasie, gdy już się zagłębisz w zapytywaniu, nie będziesz musiał stawiać całego pytania: koncentruj się jedynie na słowie „Mu" lub „Kim", jeżeli pracujesz nad „Kim jestem?", a echem w twoim podświadomym umyśle będzie „Czym jest Mu?" lub „Kim jestem?", jako że pytanie już się tam zakorzeniło. Pamiętaj, że Mu nie jest mantrą, tylko przenikliwym sondowaniem, intensywnym zapytywaniem. Ale nawet wówczas pytanie jedynie poskrobie powierzchnię, o ile „Mu" czy „Kim" jest tylko powtarzane mechanicznie. Samo „Mu", jako pytanie wprawiające w zakłopotanie, wystarczy, jeżeli 109 naprawdę musisz wiedzieć, czym jest Mu; to właśnie ożywia zapytywanie, które podsycane wątpieniem i przeświadczeniem, że można znaleźć odpowiedź, wzmacnia twoje Mu. Wyobraźcie sobie człowieka siedzącego w biurze, który nagle spostrzega, że zniknął jego zegarek. Rozgląda się wokół przekonany, że za chwilę go znajdzie, ale nigdzie go nie widać. Gdyby ten człowiek chociaż na chwilę opuszczał pokój albo gdyby nie był pewien, czy miał tam zegarek na ręku, to szukałby go od niechcenia, albo może nawet wkrótce zaprzestałby poszukiwań sądząc, że zegarek jest gdzie indziej. Ale jeżeli nie opuszczał biura i nikt inny tam nie wchodził, a co więcej, jest on pewien, że miał zegarek na ręku, to jego zakłopotanie wzrośnie, a on sam zacznie dokładniej przeszukiwać biuro. Jeśli jest przekonany, że zegarek musi tam być, to jego determinacja, aby go wreszcie znaleźć, i e-nergia, jaką wkłada w poszukiwania, z każdą chwilą rosną aż zapomina on o całym świecie. To jest budzenie poczucia wątpienia. Właśnie tak musisz szukać Mu. Lecz aby to zrobić, musisz być głęboko przeświadczony, że jesteś w stanie przejrzeć swój koan. l musisz wierzyć, że rozwiązując go urzeczywistnisz swój Prawdziwy Umysł. Tak jak to ujął pewien mistrz: „Tam, gdzie jest wielkie wątpienie, będzie wielkie przebudzenie; małe wątpienie - małe przebudzenie; nie ma wątpienia - nie ma przebudzenia..." Ludzie, gdy słyszą że mają „wytężyć każdy nerw", zastanawiają się często, czy to znaczy, że mają sapać i dyszeć, zgrzytać zębami i ryczeć „Mu!" Mogą nawet tego próbować, lecz wkrótce napinają się wewnętrznie i ulegają zmęczeniu. Wytężać każdy nerw to znaczy praktykować całym sobą, czy będzie to Mu czy co innego, l nie oznacza to tępego siedzenia ani muczenia sobie do snu. Spójrzcie na kota siedzącego w całkowitym bezruchu, gdy czatuje na mysz. Kot sprawia wrażenie, że skamieniał, ale naprawdę aż drży z koncentracji. Nie ma tu ostentacyjnej ani gorączkowej aktywności - jest tylko intensywna skupiona uwaga. Widać ją również u głodnego psa, przed którym trzyma się kość. W takiej chwili cały świat psa jest barwy i kształtu tej kości, l są również ludzie, którzy podczas całkowicie nieruchomego i cichego siedzenia w zazen pocą się mimo mroźnej zimy, tak intensywna jest ich koncentracja. Każdy z was może doświadczyć takiego samego stanu samadhi dzięki jednomyślnej koncentracji na koanie. l jeszcze ostatnie słowo: pamiętaj, że wprawdzie te uwagi mają ci pomóc - rosi i monitorzy na wszelkie sposoby próbują pobudzać i zachęcać, szturchać i trącać - lecz to, co działa na jedną osobę, może nie działać na inną. Jeżeli to, co słyszysz, odnosi się do siebie - wykorzystaj to, a jeśli nie - puść to mimo uszu. Nie ma żadnego jednego sposobu, żadnych „powinno się tak czy inaczej". Nie stosuj żadnych technik, one i tak zawsze pozostają na zewnątrz. Techniki należą do świata technologii, a nie do praktyki duchowej. Niektórzy z was muszą sapać 110 ł dyszeć, aby się w pełni wysilić, i jest to w porządku, bo gdyby nie pracowali w ten sposób, to nigdy nie mogliby zmobilizować energii koniecznej do przebicia się przez poziom, na którym utknęli. Chodzi o to, że musisz znaleźć swoją włas-nądrogę. KOMENTARZ DO NIE WIEM BODHIDHARMY -PIERWSZEGO PRZYPADKU ZAPISKÓW BŁĘKITNEJ SKAŁY (PIĄTY DZIEŃ) PRZYPADEK: Uwaga! Cesarz zapytał wielkiego mistrza Bodhidharmę: Jaka jest najwyższa prawda świętych nauk?" Bodhidharma odparł: „Pustka i nic świętego." „Któż zatem stoi przede mną?" - zapytał cesarz. Bodhidharma odpowiedział: „Nie wiem." Cesarz nie zrozumiał. Wtedy Bodhidharma przekroczył rzekę i dotarł do krainy Wei. Później cesarz przedstawił tę sprawę księciu Czi, swojemu duchowemu doradcy, a ów zapytał: „Czy Wasza Cesarska Mość wie, kim jest ten człowiek?" Cesarz odrzekł: „Nie wiem." Książę powiedział: „On jest Bodhisattawą Współczucia przynoszącym do naszego kraju pieczęć Umysłu Buddy." Cesarz żałował tego, co się stało, i chciał wysłać emisariusza, aby zaprosił Bodhidharmę raz jeszcze. „Wysłanie emisariusza nie zda się na nic, Wasza Cesarska Mość. Nawet gdyby wszyscy ludzie tego kraju udali się za nim, i tak nigdy by nie powrócH" -rzekł książę. l to jest koniec przypadku. W imieniu „Bodhidharma" - „Bodhi" odnosi się do wrodzonej człowiekowi mądrości, a „dharma" do Prawdy, czyli do fundamentalnego prawa, które podtrzymuje świat i nim rządzi. Bodhidharma to Dwudziesty Ósmy Patriarcha licząc od Buddy i Pierwszy Patriarcha zeń w Chinach. Uważa się, że przybył on z Indii do południowych Chin w roku 520, w wieku dziewięćdziesięciu lat. Po nieudanej próbie ustanowienia swojej nauki na południu, o czym właśnie mówi ten koan, zniknął na północy Chin, gdzie w końcu osiadł w małej świątyni. Cesarz był wykształconym władcą i człowiekiem religijnym, hojnie patronującym buddyzmowi. Za jego sprawą wzniesiono wiele świątyń i ozdobiono je wspaniałymi dziełami sztuki buddyjskiej. Z jego inicjatywy przetłumaczono na chiński wiele sutr, pisanych oryginalnie w sanskrycie. Zachęcił też wiele kobiet i mężczyzn do podjęcia zakonnego życia. Pomny ortodoksyjnych nauk buddyjskich tamtych czasów, uważał za oczywiste, że z dobrych uczynków wyniesie duchową zasługę, która ułatwi mu wejście w nirwanę. 111 Gdy na dwór dotarta wieść o przybyciu dostojnego mnicha, który był przedtem księciem w Indiach - uważanych wówczas za baśniową krainę Buddy - cesarz nie zwlekał i zaprosił go skwapliwie do swego pałacu. Najwidoczniej temat zasługi był najważniejszy w umyśle cesarza, ponieważ swoją rozmowę z Bodhidhar-mą rozpoczął od poinformowania go, że od kiedy wstąpił na tron, wybudował wiele świątyń, skopiował ogromną ilość sutr i utrzymywał liczne rzesze mnichów. Jaką zyskałem zasługę dzięki wszystkim tym uczynkom?" - zapytał. A kiedy Bodhidharma odpowiedział: „Żadnej", zbity z tropu cesarz spytał: „ Dlaczego?" Wtedy Bodhidharma wyjaśnił mu, że takie uczynki mają ograniczoną wartość, że w istocie są nierzeczywiste i zasługa, jaką przynoszą, wyczerpuje się z upływem czasu. Wtedy cesarz zapytał: „Na czym więc polega prawdziwa zasługa?", a Bodhidharma odparł, że można ją zyskać tylko dzięki obudzeniu mądrości i wejrzeniu w swą własną Naturę, a nie przez ziemskie dokonania. Chociaż ten wstępny dialog nie pojawia się w rozpatrywanym przez nas przypadku, można go znaleźć w innych wersjach tej rozmowy. Jakim szokiem musiała być dla cesarza ta odpowiedź! Wierząc, że zasłużył już na przeprawę „na drugi brzeg", nie mógł uczynić nic innego, jak tylko zapytać, być może z pewną dozą sarkazmu: „Cóż zatem jest najwyższą prawdą świętych nauk?" Święte nauki to dharma Buddy i oczywiście cesarz zadał to pytanie po stwierdzeniu Bodhidharmy, że we wszystkich tych dobrych uczynkach nie ma żadnej zasługi. Poczujcie smak bezpośredniej odpowiedzi Bodhidharmy: „Pustka i nic świętego." Jakże współczujący jest ten indyjski mistrz! Cesarz powinien pokłonić się z wdzięcznością! Był jednak zbyt ograniczony przez dogmatyczną ortodoksję swoich czasów, aby uchwycić wibrujący zeń Bodhidharmy. Ale czym jest ta pustka, o której mówi Bodhidharma? Nie jest to wielka dziura we wszechświecie z zawieszonym w poprzek napisem Buddy głoszącym: „Pustka. Nie święta. Można wchodzić." Nie jest to także abstrakcyjna próżnia przeciwstawiona jakiejś konkretnej pełni. Czymże może być ta pustka, jeśli nie podłożem, z którego wyłaniają się wszelkie zjawiska i do którego nieuchronnie powracają? Według słów sutry Serce doskonałej mądrości: „Forma jest pustką, pustka jest formą". Gdy przebywałem w klasztorze zeń w Japonii, przybył tam na krótko pewien amerykański nauczyciel znający zeń z obszernych lektur. Dano mu mały pokoik w pewnej odległości od wspólnej toalety. Kiedy w środku nocy musiał oddać mocz, nie chciało mu się chodzić tak daleko i robił to w ogrodzie. Po kilku nocach rosi powiedział coś na ten temat, gdy byliśmy we trójkę w ogrodzie: „Powiedziano mi, że sikasz w tym ogrodzie, czy to prawda?" „Tak." .Ogród jest świętym miejscem. Korzystaj z toalety." 112 „Dlaczego ogród jest święty? Czyż Bodhidharma nie powiedział: Tylko bezmierna pustka i nic świętego?" Wtedy rosi uderzył go. „Nie sikaj w ogrodzie, korzystaj z toalety" - powiedział mu. Dlaczego rosi go uderzył? Czyż ten ogród nie był również pustką i niczym świętym? Z perspektywy absolutnego Umysłu nie ma sacrum ani profanum - to prawda, ale na względnym poziomie etyki społecznej nie gwałci się zwyczajów i zasad przyzwoitości przez oddawanie moczu w klasztornym ogrodzie dlatego, że jest się zbyt leniwym, aby pójść do toalety. Wraz z uznaniem aspektu absolutnego, czyli aspektu równości naszego życia, musi iść rozpoznanie aspektu względności, l odwrotnie: świadomość względnych różnic musi być zrównoważona przez aspekt równości. W demokracji takiej jak nasza kładzie się nacisk na równość i ludzie skłonni są mówić i myśleć: Jestem równie dobry jak inni." W konsekwencji zbyt mało jest szacunku dla różnic. Taki pogląd jest jednostronny. Dobrze jest oczywiście mówić o równych prawach czy o równości szans, ale założenie, że każdy przychodzi na świat z taką samą inteligencją, talentem czy siłą woli, ujawnia nieznajomość działania karmy. Przeprowadzenie podziałów klasowych w szeroko rozwarstwionych społeczeństwach jest również jednostronne. Buddyzm uczy, że podczas gdy w naszej Istotnej Naturze wszyscy jesteśmy równi, to zarazem różnimy się od siebie z powodu naszej indywidualnej karmy. Równość i zróżnicowanie to dwa aspekty jednej Natury Buddy. Czy powiedziałem „jednej"? Odrzuć to i odrzuć „Naturę Buddy". Co ci pozostało?! (Wyrzuca nagle w górę zaciśniętą pięść). A jak myślisz, jakie jest znaczenie pytania cesarza: „Kto zatem stoi przede mną?" Czy jest on naprawdę zaintrygowany? Czy też próbuje tą małą reprymendą uratować choć trochę ze swej zranionej dumy? Znaczy to w każdym razie: Jak możesz powiedzieć, że nie ma nic świętego, skoro ty, mnich, jesteś przecież święty?" l wtedy pada zaskakująca odpowiedź Bodhidharmy, jedna z najsłynniejszych w zeń: „Nie wiem." Pozwólcie, że zapytam: czy Bodhidharma rzeczywiście odpowiada na pytanie cesarza, czy też unika go? A jeżeli odpowiada na nie, to co chce powiedzieć przez swoje „nie wiem"? Zwykła wiedza powstaje w relacji podmiot - przedmiot. Myślimy o jakiejś rzeczy czy sprawie, badamy ją analizujemy, po czym w drodze rozumowania dochodzimy do pewnych wniosków na ten temat. Taka metoda daje jednak ograniczoną wiedzę. Aby cokolwiek zrozumieć w pełni, musisz doświadczyć wymiaru, w którym rozróżniający intelekt nie zaczaj jeszcze działać. Kto może powiedzieć cokolwiek o tej krainie? Nie można o niej nauczać ani nawet o niej mówić, można jej jedynie doświadczyć. Cokolwiek pojmujesz intelektualnie, może być jedynie połową prawdy. To, czego nie wiesz, jest prawdziwym rozumieniem. 113 „Święte" i „świeckie" - czyż nie są to tylko arbitralne rozróżnienia oddzielające nas od nazwanej rzeczy? Prawdziwa świętość - całkowitość - to pustka, bez-rze-czowość, bez-jaźniowość, stan, w którym nie jest się już dłużej oddzielonym od czegokolwiek. Mój nauczyciel kiedyś powiedział: Jeżeli ktoś wydaje się tak święty, że nazwałbyś go świętym, to jego rozwój duchowy jest ciągle niepełny. O człowieku w pełni rozwiniętym duchowo nie można nic powiedzieć. Jest on poza klasyfikacją". Czy widzicie, jak subtelne jest „nie wiem" Bodhidharmy? Przypuśćmy, że powiedziałby on: „Tak, jestem świętym człowiekiem." Czyż nie potwierdziłby wówczas rozróżnienia, którego w istocie nie ma? l dalej, czy taki brak skromności nie stałby w sprzeczności ze świętością? Gdyby natomiast oświadczył: „Nie, nie jestem świętym człowiekiem", to zaprzeczałby temu, co oczywiste. O cóż chodzi Bodhidharmie, gdy mówi: „Nie wiem"? Z pewnością wiedział, kiedy było mu zimno czy ciepło, kiedy był radosny czy smutny, ponieważ nie był niewrażliwy. Przede wszystkim jednak wiedział, że nie ma nic do wiedzenia, jako że w najgłębszym znaczeniu nie można wiedzieć niczego i ta wiedza jest najwyższą mądrością. Gdy umysł jest wolny od takich koncepcji jak sacrum i profanum, pustka i pełnia, ja i nie-ja, ujawnia się prawda. Oto klucz do zrozumienia umysłu drugiej osoby. Taki był stan umysłu Bodhidharmy. Czyż nie jest to prawdziwa świętość? No i to „nie wiem"! Opiera się ono każdej próbie intelektualnej klasyfikacji. Aby to naprawdę pochwycić, musisz odrzucić na bok wszystkie koncepcje i teorie i rzucić się głową w dół w głębię umysłu Bodhidharmy, gdzie fale „wiem" i „nie wiem" nie mogą cię dosięgnąć. Wracamy do koanu: „Cesarz nie zrozumiał. Wówczas Bodhidharma przekroczył rzekę i dotarł do krainy Wei." Tam, w małej górskiej świątyni w północnych Chinach, Bodhidharma praktykował zazen przez dziewięć lat twarzą ku skalnej ścianie. Właśnie tam miało miejsce dramatyczne spotkanie z człowiekiem, który później został jego wybitnym uczniem i drugim patriarchą zeń. Gdy po raz pierwszy przybył on do Bodhidharmy, był powszechnie znanym e-rudytą dumnym ze swojej wiedzy na temat buddyzmu i z reputacji, jaką mu ona przyniosła. Przedstawiwszy się Bodhidharmie poprosił ozięble o jego naukę. Ale Bodhidharma wyczuwając jego pychę nie powiedział ani słowa, nie udzielił mu żadnej wskazówki ani zachęty. Po prostu siedział dalej w zazen twarzą do ściany. W końcu Bodhidharma, widząc, że uczony stoi po pas w śniegu, zapytał go: „Czego szukasz?" „Moim jedynym pragnieniem jest, aby Mistrz powodowany swym bezgranicznym współczuciem otworzył Bramę Skarbu..." - odparł przyszły patriarcha głosem zduszonym przez łzy. „Aby urzeczywistnić Niezrównaną Dharmę - odparł Bodhidharma - trzeba podjąć długotrwały wysiłek w praktyce tego, co trudno jest praktykować, i długotrwale znosić to, co trudno jest znosić. Czemu miałbyś ty, o płytkim sercu i zaro- 114 zumiałym umyśle, błagać mnie o Prawdziwą Drogę, aby cierpieć na próżno takie trudy?" Na te słowa wzburzony erudyta wyciągnął miecz z pochwy, odciął swe lewe ramię u łokcia i złożył je przed mistrzem. Wtedy dopiero Bodhidharma zgodził się go nauczać. Czy trudno wam w to uwierzyć? Czy sądzicie, że jest to mit? W porządku, nazwijcie to mitem, ale nie zapominajcie, że mit nie jest fałszywą historią lecz historią tak głęboką i doniosłą, że nie można zawrzeć jej tylko w faktach. Jakże mógłbyś bez poświęcenia, bez odcięcia egoistycznych myśli i kalających namiętności (co symbolizowane jest przez odcięcie ramienia) osiągnąć to, co ostateczne - oświecenie? Następne wiersze koanu brzmią: „Później cesarz przedstawił tę sprawę księciu Czi, a ów zapytał: 'Czy Wasza Cesarska Mość wie, kim jest ten człowiek?' Cesarz odrzekł: 'Nie wiem."1 Powiedz mi, czy „nie wiem" cesarza jest takie samo, jak „nie wiem" Bodhidharmy? Jeżeli nie, to jaka jest między nimi różnica? „Książę powiedział: 'On jest Bodhisattwą Współczucia, przynoszącym do naszego kraju pieczęć Umysłu Buddy.'" W ikonografii Bodhisattwę Współczucia przedstawia się z niezliczoną liczbą rąk. Pieczęć Umysłu Buddy to przekaz Dharmy od mistrza do ucznia, czyli autentyczny buddyzm przekazany od samego Buddy. A teraz końcowe wiersze koanu: „Cesarz żałował tego, co się stało, i chciał wysłać emisariusza, aby zaprosił Bodhidharmę jeszcze raz. Wtedy książę powiedział: 'Wysłanie emisariusza na nic się nie zda, Wasza Cesarska Mość. Nawet gdyby wszyscy ludzie tego kraju udali się za nim, i tak nigdy by nie powrócił.'" A dlaczego? Ponieważ Bodhidharma wiedział, że ludzie południowych Chin nie byli jeszcze gotowi do przyjęcia żywego zeń. To jeden rodzaj odpowiedzi. Jest jednak jeszcze głębszy. Nie wróciłby dlatego, że nigdy nie odszedł, a dlaczego nigdy nie odszedł? Bo nigdy nie przyszedł! Czy widzisz bezgraniczne współczucie Bodhidharmy? Jeśli nie, to musisz uchwycić ducha jego niebezpiecznej podróży z Indii do Chin - którą odbył w wieku, w jakim większość ludzi od dawna leży w grobie - a także głębokie religijne znaczenie jego spotkania z cesarzem oraz żywotne dla nas wszystkich znaczenie jego dziewięciu lat zazen twarzą ku ścianie. Twarzą ku sobie. 3. MOWA ZACHĘCAJĄCA (SZÓSTY DZIEŃ). Na tym etapie sesin często na dokusan słyszy się, jak ludzie mówią; „Cokolwiek bym nie robił, po prostu nie mogę się przebić przez pewien punkt. Moja koncentracja jest mocna, ale czuję się tak, jakbym stanął naprzeciw ściany z żelaza. Ze wszystkich sił próbuję się przez nią przebić, ale nic się nie zmienia 115 i w rezultacie czuję się napięty i wyczerpany. Co jeszcze mogę zrobić?" Ci ludzie pracują mocno, ale jakoś nigdy nie udaje im się pójść na całość. Działają według szablonu powtarzającego się na poprzednich sesin: „Zawsze biegnę, ale nigdy nie zwyciężam". Jak temu zaradzić ? Są oni w takiej sytuacji, jakby zbudowali okop prowadzący donikąd i nie mogli się z niego ruszyć ani w lewo, ani w prawo. Jeżeli jesteś jednym z tych, którzy na kolejnym sesin dochodzą do tego impasu, to uświadom sobie, że koniecznie musisz wydostać się z tej koleiny i znaleźć nowy tor. Na przykład, jeżeli przyzwyczaiłeś się odpoczywać rano podczas przerwy po pracy, to postanów, że zamiast tego będziesz siedzieć. Albo też jeśli zawsze jadasz na sesin trzy posiłki dziennie, to spróbuj czasem jeden opuścić i wykorzystać ten czas na siedzenie. Jeśli nigdy nie siedziałeś w nocy dłużej niż godzinę czy dwie po zakończeniu formalnego zazen, to postanów siedzieć przynajmniej do północy i nie pozwalaj sobie na senność. Jeżeli w nocy zazwyczaj siedzisz w zendo, to wyjdź z poduszką na dwór, albo odwrotnie. Niedawno na sesin pewna osoba doszła do kensio, gdy po wielu sesin, na których miała zwyczaj siedzieć do późna w nocy, a wstawać rano na dźwięk budzącego dzwonka, postanowiła w końcu kłaść się wcześniej i wstawać w środku nocy, żeby siedzieć. Bez względu na to, w jaki sposób uda ci się przełamać dawny szablon działania, gdy raz to uczynisz, popłynie w tobie nowa energia i przekonasz się, że robisz to, czego nie byłeś w stanie zrobić na poprzednich zazen. Trzeba jednak powziąć postanowienie, po którym musi nastąpić ofiarny i energiczny wysiłek. Słyszeliście, jak wcześniej mówiłem: dla słabej osoby ściana jest skałą nie do przebycia, dla mocnej jest czymś, na co należy się wdrapać, aby pójść dalej. Zapytajcie siebie - czy słabej osobie wystarczyłby taki krótki sen, jaki wam wystarcza? Czy słaba osoba mogłaby przychodzić codziennie do rosiego na dokusan tak wojowniczo nastawiona jak wy? Trzeba zwrócić szczególną uwagę na pewien zdradziecki szablon działania, które można nazwać świadomą rezygnacją. Ci z was, którzy padają jej ofiarą wiedzą, że przychodzi na każdym sesin taki moment, gdy w umyśle zaczyna królować poczucie, że to się nigdy nie uda. „Tyle rzeczy mi się nie udało - zaczynasz, sobie mówić - i nic nie wskazuje na to, aby z kensio miało być inaczej. Po co więc się wysilać? Tu znowu mamy do czynienia z subtelną pracą ego, które rzuci nam każdą kłodę pod nogi, aby się ochronić. Różnie można racjonalizować taką defetystyczną postawę. „Po prostu nie warto - no i co z tego, że dojdę do kensio?" Albo też, jeżeli bardzo bolą cię nogi, mówisz sobie: „Jeśli będę dalej siedział, to mogę uszkodzić sobie nogi. Najlepiej, żebym zaraz to przerwał." Najczęściej w życiu takiego człowieka znajdujemy ten sam szablon, według którego startuje on z kopyta w jakimś kierunku, osiąga pewien poziom, a potem włącza się to, co nazwaliśmy świadomą rezygnacją zaczynają działać racjonalizacje 116 i przedsięwzięcie kończy się niepowodzeniem. Jest to właściwie wycofanie się, niechęć do przyjęcia odpowiedzialności, jaką - jak to sobie wyobrażamy - przyniesie sukces. Jeśli nazwiesz siebie nieudacznikiem, to możesz się od razu wycofać i nie podejmować ani próby przebudzenia twojego Prawdziwego Umysłu, ani jakiegokolwiek innego wyzwania. Ci z was, którzy postępują tak w życiu, mają na tym sesin świetną sposobność wykorzenienia tego raz na zawsze, gdyż teraz każdy może czerpać ze zjednoczonej duchowej energii pięćdziesięciu czterech innych osób pracujących dzień i noc. l nie będzie ku temu lepszej okazji niż teraz, gdy wspólna moc sa-madhi gromadziła się ponad pięć dni. Teraz nadszedł czas, aby spróbować czegoś nowego, obudzić w sobie nową energię, złamać kark swym starym nawykom. Mistrz zeń Bassui powiada: Jeśli ostatnim gramem energii uderzysz w punkt, w którym została zablokowana ścieżka twych myśli; jeżeli następnie wydostając się z tego ślepego zaułka skoczysz wprost przed siebie z rękami u-niesionymi w powietrze; jeżeli skoczysz w potężną otchłań ognia, to jest w bezustannie palący się płomień twojej własnej, pierwotnej natury - to zginie cała świadomość ego, razem z korzeniami ego zginą wszystkie zwodnicze uczucia i myśli, a pojawi się prawdziwe źródło twojej Własnej Natury." To znaczy, że musisz stać się całkowicie nagi, musisz porzucić wszystko. Zrób to, a wszystko będzie twoje - Ty będziesz wszystkim! KOMENTARZ DO CZŁOWIEKA NA DRZEWIE - PIĄTEGO PRZYPADKU Z BEZBRAMNEJ ZAPORY MUMONA (SZÓSTY DZIEŃ). PRZYPADEK: Kiogen powiedział: „To (tzn. zeń) jest jak człowiek na wysokim drzewie trzymający się gałęzi zębami. Dłońmi nie może uchwycić gałęzi, stopami nie ma się na czym oprzeć. Pod drzewem stoi drugi człowiek i pyta go o znaczenie przybycia Bodhidharmy z Zachodu. Jeżeli ten na drzewie nie odpowie, to zawiedzie pytającego. Jeżeli odpowie - straci życie. Co powinien uczynić?" KOMENTARZ MUMONA: Chciaż twoje słowa płyną jak rzeka, nie ma z nich pożytku. Nawet jeśli umiesz wyjaśnić znaczenie wszystkich buddyjskich sutr, to również nie zda się na nic. Jeśli potrafisz rozstrzygnąć właściwie ten problem, to możesz zabijać żywych i wskrzeszać umarłych. Ale jeśli nie potrafisz, to będziesz musiał spytać o to Majtreję, kiedy przyjdzie. WIERSZ MUMONA: Kiogen doprawdy bredzi i bez końca rozsiewa truciznę. 117 Zatyka usta mnichom, a gdy się wiją w udręce, przeszywa ich czarnym, diabelskim spojrzeniem. Nie wyobrażaj sobie tylko, że koan ten jest jedynie kłopotliwym pytaniem, które nie ma nic wspólnego z realiami twego życia. Wręcz przeciwnie, ma on u-kazać, że twój cudowny Umysł, jeżeli tylko nie będziesz więzić go różnymi wymyślnymi koncepcjami, może sprostać wymogom każdej sytuacji. Kiogen żył u schyłku panowania dynastii T'ang. Znał dobrze sutry, a poza tym był bystry i szczególnie uzdolniony do pracy analitycznej. Pewnego dnia jego nauczyciel Isan zwrócił się do niego tak: „Jesteś człowiekiem przenikliwym, o wysokiej inteligencji i rozległym wykształceniu. Sprawa narodzin i śmierci jest najważniejsza ze wszystkich. Nie mów mi tego, czego się nauczyłeś czytając sutry, ale daj mi to zasadnicze słowo o twej Jaźni, która była, zanim ujrzałeś światło dzienne, zanim odróżniłeś wschód od zachodu." Oszołomiony Kiogen nie był w stanie wykrztusić ani słowa. Po powrocie do swego pokoju, porwany przez to pytanie, gorączkowo szukał na nie odpowiedzi we wszystkich swych książkach, ale wszelkie jego odpowiedzi Isan bezceremonialnie odrzucał. W końcu wyczerpawszy swe intelektualne możliwości Kiogen zaczaj błagać mistrza o jakaś wskazówkę. Mimo tych próśb mistrz obstawał przy swoim. „Nawet gdybym ci to jasno przedstawił, byłoby to moje doświadczenie, a nie twoje." Zrozpaczony Kiogen spalił wszystkie swoje książki i notatki mówiąc: „Rysunek ciastka nie zaspokaja głodu". Ślubując, że porzuci swe buddyjskie studia, Kiogen ze łzami w oczach opuścił klasztor Isana i został wędrownym mnichem. Doszedł w końcu do zrujnowanej świątyni dawno zmarłego mnicha zeń, gdzie osiadł z zamiarem sprawowania opieki nad jego grobem. Bez wątpienia tym, co go tam zatrzymało, była atmosfera i wibracje świątyni, które podtrzymywały w nim pragnienie rozstrzygnięcia dręczącego go pytania i osiągnięcia wyzwolenia. Pewnego dnia, zamiatając podwórze, Kiogen odrzucił na bok kawałek pękniętej dachówki, która głośno uderzyła w pień rosnącego obok bambusowego drzewa. Pod wpływem tego niespodziewanego dźwięku przebudził się nagle ku swej Prawdziwej Jaźni i wybuchnął śmiechem. Ułożył wówczas następujący wiersz: Dźwięk uderzenia - i zapomniałem wszystko, co wiedziałem. Wszedł do chaty, wykąpał się, zapalił kadzidło i złożył pokłony w kierunku świątyni Isana mówiąc: .O, Czcigodny Mistrzu, jak wielkie jest twoje wspótezu- 118 cię! Jestem ci wdzięczny bardziej niż moim rodzicom. Gdybyś ujawnił mi tę tajemnicę, gdy o nią pytałem, jak mógłbym doświadczyć tej wielkiej radości?" Mój pierwszy nauczyciel, który sam był profesorem uniwersytetu przez wiele lat, mawiał, że uczonym i intelektualistom żonglującym ciągle ideami trudniej jest osiągnąć oświecenie niż tym, którzy są nimi mniej obciążeni. Mówił również, że kobiety zazwyczaj dochodzą do oświecenia szybciej niż mężczyźni, ponieważ ich umysły nie są w tym stopniu zajęte pojęciami jak u mężczyzn. A potem dodawał: Jeśli jednak osoba o wysoce intelektualnym nastawieniu przebije się, to zazwyczaj jest to naprawdę gruntowny przełom". Chodzi o to, że oświecony U-mysł jest wspólny wszystkim ludziom, że każdy posiada zdolność przebudzenia się ku niemu. Chociaż ten Umysł Mądrości masz bliżej niż własny nos, nie możesz przywieść go do świadomości bez szukania i zmagania się. Gdy dachówka uderzyła w bambus, umysł Kiogena był już dostatecznie dojrzały na skutek uporczywych poszukiwań, a dźwięk jedynie przyspieszył przebudzenie. Był jak iskra padająca na hubę jego wyschniętych koncepcji i opinii, unicestwiając je w płomieniach samourzeczywistnienia. Powróćmy do przypadku: „...Pod drzewem stoi człowiek i pyta go: 'Jakie jest znaczenie przybycia Bodhidharmy z Zachodu?'" - to jest z Indii do Chin. Wśród mistrzów panuje powszechna zgoda, że pytanie to znaczy: Jaka jest najwyższa prawda zeń?" Najwyższa prawda nie jest żadnym wzniosłym ideałem ani systemem etycznym. Nie są nią również słowa poety: „Piękno jest prawdą prawda jest pięknem." Gdy zapytano mistrza zeń Dogena: Jaką prawdę znalazłeś w Chinach po trzech lat duchowego treningu?" - odparł: „Mój nos jest pionowy, a oczy poziome." Inny mistrz, którego zapytano o prawdę zeń, odpowiedział: „Przepraszam, muszę zrobić siusiu. Pomyśleć, że nawet taką drobnostkę muszę załatwić osobiście." Jeszcze inny odparł: „Gdy jestem głodny, po prostu jem, gdy jestem zmęczony, po prostu śpię." A jeżeli jesteś na drzewie i zwisasz z niego trzymając się tylko zębami, a ktoś stojący poniżej szczerze poprosi cię o prawdę, to jak mu odpowiesz? Co za dylemat! Patrzcie na tego na drzewie, widać jego obnażone zęby, próbuje się utrzymać! A jednak... a może on jakoś odpowiada na to doniosłe pytanie? Jeśli tak, to w jaki sposób? Problem postawiony przez ten koan jest próbą twego zeń: jak w każdej chwili, we wszelkich okolicznościach odpowiadać w pełni na wymogi życia? Bez przebudzenia większość ludzi wisi na drzewie trzymając się go zębami. Nie żyją- wegetują Dyndają, zamiast się rozwijać. Ciągle otwierają usta, aby tłumaczyć czy narzekać i wpadają w bolesny świat lęku i podejrzliwości, samotności i rozpaczy. 119 W naszym życiu zawsze jest jakiś „człowiek pod drzewem", który zadaje kłopotliwe pytania: czy jesteś prawdziwie kochającym mężem lub żoną, ojcem, matką lub dzieckiem? Czy zachowujesz się jak odpowiedzialny przedstawiciel rasy ludzkiej? Czy mamy milczeć i nie odpowiadać na te pytania? To nie mowa ani milczenie, lecz stojąca za nimi głębia rozumienia i wyzbycie się ego są ważne. Kiedy ktoś cię poniża, czy prowokujesz siebie i jego do gniewu, skacząc mu do oczu i odpłacając pięknym za nadobne, czy też zachowujesz pokorne milczenie? Gdy widzisz, jak królują zło i przemoc, to milczysz czy zabierasz głos, czy może działasz, aby im zapobiegać? Milczenie może być złotem, ale jak ktoś zauważył, może być też tylko żółte ze strachu. Gdy Kiogen przedstawił ten koan swym mnichom, jeden z jego starszych uczniów wstał i powiedział: „Nie chodzi o tego człowieka, gdy wisiał na drzewie, ale o to, jak odpowiedziałby na pytanie po upadku z niego." Kiogen roześmiał się serdecznie. Czy widzicie dlaczego? Gdzie była twoja Natura Buddy, zanim się u-rodziłeś, i gdzie będzie po śmierci ? Czy może być różnica przed i po? A co ty byś powiedział, gdyby nagle ciebie zapylać o najgłębszą prawdę twego życia? Czy odpowiedziałbyś filozoficznym wywodem? Poetyckim cytatem? Milczeniem? Czy też trzasnąłbyś pięścią w stół? Jeśli nie wiesz, co przy tym robisz, to jest to tylko aktorstwo. Nie bądź szpanerem zeń! Abyś dał prawdziwą odpowiedź zeń, twój umysł musi być opróżniony z wszelkiego rodzaju wyobrażeń -z egocentrycznych myśli, opinii, ideałów i tym podobnych. Brzmi to dosyć ponuro, nieprawdaż? Czemu nie mieć żadnych opinii? Czyż nie są one jak strawa i napój dla dobrze poinformowanego człowieka? Tak, ale są również dybami, w których się on zamyka. Czy pragniesz być wolny, aby dokonywać różnych cudownych odkryć? Jeśli tak, to unikaj opinii. Co się tyczy ideałów, bądź prawdziwym człowiekiem, a nie idealnym. Przeżywaj życie, nie spędzaj go na osądzaniu czy tłumaczeniu. Przestań myśleć i gadać, zacznij odczuwać i działać. Może niektórzy z was widzieli kiedyś dowcip rysunkowy ukazujący, jak para małżeńska w podeszłym wieku spędza spokojny wieczór w domu. Ona siedzi po jednej stronie pokoju i robi na drutach, a on czyta gazetę po drugiej stronie. Nie podnosząc głowy żona zapytuje: „Czy kochasz mnie, najdroższy?" Mąż ze wzrokiem nadal utkwionym w gazecie mamrocze: „ Oczywiście, kochanie." W dolnym rogu rysunku siedzi pies i gapi się na męża, jakby chciał powiedzieć: „Na litość boską, co tam słowa, pokaż jej to." Ludzie - to wielcy poszukiwacze, wielcy specjaliści od pytań. Ciągle pytają: .Jakie jest znaczenie życia? Czym jest prawda? Ale powiedz mi szybko - jakie jest znaczenie tego, że świeci słońce? Jakie ma znaczenie deszcz czy grzmot? 120 Jakie jest znaczenie tego, że wiewiórka ma ogon puszysty, a mysz goły? Jakie jest znaczenie przybycia Bodhidharmy z Zachodu? Jest taka anegdota o słynnym pianiście, który zagrał kiedyś na prywatnym przyjęciu nowoczesny nieharmoniczny utwór. Gdy skończył, podeszła do niego • jakaś starsza osoba i spytała: „Zupełnie nie rozumiem tego utworu. Co on oznacza?" Pianista bez słowa zagrał go jeszcze raz. l zwracając się do tej osoby powiedział: „Oto, co on oznacza!" W pierwszych dwóch wierszach komentarza Mumon powiada: „Chociaż twoje słowa płyną jak rzeka, nie ma z nich pożytku. Nawet jeśli umiesz wyjaśnić znaczenie wszystkich buddyjskich sutr, to również nie zda się na nic." W swoich Strofach wiary w l/mys/Trzeci Patriarcha śpiewa: A kiedy wiara i Umysł są jednym, słowa i myśli tego nie obejmą Nie ma tu ani wczoraj, ani jutra, ani dziś. Sutry to złożone do grobu słowa Buddy. Wskazują na prawdę, ale nie wolno ich z nią pomylić. Zeń nie odmawia wartości sutrom; ostrzega tylko, że są one zaledwie palcem wskazującym na księżyc, a nie samym księżycem (Umysłem). Dlatego właśnie spośród wszystkich buddyjskich szkół tylko zeń nie opiera się na żadnej sutrze. Umysł jest istotą zeń, a sutry - umysłem Buddy. Gdyby żył dzisiaj, czy wypowiadałby te same słowa, które są zapisane w sutrach? Prawda to coś więcej niż wszystko, cokolwiek można by o niej powiedzieć. Słowa wyjaśnień są martwe, pozbawione sHy inspirowania. Wyjaśnienia i opisy są tylko małymi dziurkami, przez które można spojrzeć na bezgraniczny wszechświat. Mistrz zeń Hakuin powiedział: „Miara słów podobna jest gromom i oceanom - nic, tylko przepływające złudzenia." Mumon kontynuuje: Jeżeli potrafisz rozstrzygnąć właściwie ten problem, to możesz zabijać żywych i wskrzeszać zmarłych". Kim są żyjący, którzy muszą zostać zabici? Jest nimi szaleńczo aktywne ego tych, którzy wiodą rozbiegane, rozkojarzone i pełne pośpiechu życie, kręcąc się w kółko jak łyżeczki w filiżance herbaty, bezustannie spierając się i mnożąc pojęcia. Z zewnątrz może się wydawać, że są wypełnieni po brzegi energią i szczytnymi zamierzeniami, ale wewnątrz są pełni zamętu, zżerani lękiem i popędami. Gdy raz zabiją rakowatą narośl ego - produkt niewiedzy i lęku - i przywiodą do świadomości swój nieskalany Umysł, doświadczą cudownego nowego życia. To jest cud przebudzenia. To jest wyzwolenie. 121 Wracamy do komentarza: „Ale jeżeli nie potrafisz odpowiedzieć, to będziesz musiał spytać Majtreję, kiedy przyjdzie". Majtreja to bodhisattwa, który stanie się buddą następnego cyklu świata, tak jak Siakjamuni jest buddą obecnego. Powiada się, że Majtreja pojawi się 5 670 000 000 lat 8 po śmierci Siakjamuniego. Oświadczenie Mumona nie jest wcale sarkastyczne. Po prostu ostrzega cię on we właściwy sobie niepowtarzalny sposób, że jeżeli nie uczynisz najwyższego wysiłku, aby się przebudzić, to bardzo długo będziesz musiał znosić masę bólu. A oto wiersz Mumona: Kiogen doprawdy bredzi i bez końca rozsiewa truciznę. Zatyka usta mnichom, a gdy się wiją w udręce, przeszywa ich czarnym, diabelskim spojrzeniem. „Bredzenie" odnosi się do dylematu stawianego przez mistrza. Trucizna jest antidotum na panującą wśród mnichów chorobę trucia się słowami i pojęciami. Stosowana przez Mumona pochwała przez przyganę jest charakterystyczna dla zeń. Mistrzowie czują niechęć do tego, co moi nauczyciele nazywali „wyrażeniami pudru i szminki", do przesłodzonych zwrotów prowadzących do diabelskich przywiązań. Jeśli mielibyśmy stale nazywać nasz Prawdziwy Umysł „Klejnotem Wolnej Woli", czynić z Buddy idola - „Zbawcę Świata" czy też wysławiać pod niebiosa „Wielebnego Założyciela" - profanowalibyśmy nasze umysły. Byłoby to podobne do złocenia lilii. Gdzie indziej Mumon powiada o Bodhidharmie: „Stary cudzoziemiec o połamanych zębach, który w poczuciu własnej ważności przebył sto tysięcy mil. Miał tylko jednego ucznia, do tego kalekę.9 No, no!" Gdzie poza zeń znajdziecie tak pełne szacunku nieposzanowanie i tak nie szanujący szacunek? Mumon w istocie wychwala Kiogena za jego współczucie, mądrość i odwagę, jaką okazywał w pełnym dramatyzmu wytracaniu uczniom podpórek ego: werbalizacji, rozróżnień, trzymania się nazw, form i pojęć. A potem Kiogen, głęboko zatroskany o uczniów, „przeszywa ich czarnym, diabelskim spojrzeniem", czekając aż pojawią się oznaki wskazujące na przebudzone rozumienie. 4. MOWA ZACHĘCAJĄCA (SIÓDMY DZIEŃ). Do końca tego sesin zostało jakieś sześć godzin. Słysząc to, niektórzy z was doznają ulgi. Może mówicie sobie, że po włożeniu w sesin takiego wysiłku nie 122 trzeba już nic więcej robić, że wystarczy tylko dryfować ku zakończeniu. Może się też okazać, że myślicie o tym, co będziecie robić po sesin. Takie spisanie sesin na straty byłoby doprawdy ironią losu, ponieważ największa szansa całego sesin leży w tych ostatnich godzinach. Dlaczego tak jest? Dlatego, że właśnie ostatnie pół dnia stanowi ekstrakt sześciu i pół dnia bezustannego wysiłku. Cała dotychczasowa praca wysostrzyła umysł na kształt brzytwy. Jeśli nawet uświadamiacie sobie, że pojawiają się rozpraszające myśli, to są to teraz tylko drobne fale na powierzchni oceanu. Nie ma tu nikogo, kto nie przekształciłby swojego umysłu w pocie i łzach tego sesin i nie osiągnął stanu o wiele większej czystości niż tydzień temu. A ponowne wzbudzenie energii sa-madhi i osiągnięcie tego samego stanu czystości wymagałoby teraz w tym zen-do kolejnych sześciu i pół dnia sesin i pracy od samego początku. Ci z was, którzy nie spali ostatniej nocy, mogą nie czuć w tej chwili tej energii i jasności. A jednak ona tu jest i jeżeli nie ustaniesz w wysiłkach, nagle znów stanie się dla ciebie dostępna. Pamiętaj również, że gdy jesteś zmęczony, to ego też jest zmęczone. Znaczy to, że zmęczenie może stać się twoim sprzymierzeńcem, jeśli mu się nie poddasz. Jeśli poczujesz się ogromnie wyczerpany, to zdrzemnij się chwilę w następnej przerwie. Jeśli praktykowałeś zazen przez całą noc, to piętnaście do trzydziestu minut wypoczynku powinno ci wystarczyć do zregenerowania się. Potem możesz korzystać z energii samadhi, a gdy niemyślnie zagłębisz się w swoim koanie, odpowiedź nagle ujawni się przed tobą. Przede wszystkim pamiętaj, że na tym etapie sesin przebudzenie może nastąpić w każdej chwili. Nie myśl, że przepadło sześć i pół dnia. Tak nie jest. Te dni tu są skupione w tych ostatnich godzinach. Bez względu na to, jaki, jak sądzisz, jest twój stan umysłu, może on w jednej chwili ulec gwałtownej zmianie. Dzięki mocy samadhi, która narosła w zendo, każdy z was może jednym potężnym pchnięciem sprawić, że jego umysł stanie się nagle pusty jak czysta kartka papieru. A przy tym stanie umysłu wystarczy tylko jeden właściwy dźwięk, słowo czy dotknięcie, aby spowodować przebudzenie. Są tacy członkowie ośrodka, którzy przebili się przez swój koan w ciągu ostatnich dziesięciu minut sesin, a niektórzy nawet po jego zakończeniu. Pewien Japończyk, który razem ze mną brał udział w sesin, wracał potem samochodem do domu i miał przejechać przez tor kolejowy, którym właśnie nadjeżdżał pociąg. Gdy pociąg zagwizdał, człowiek ten doszedł do przebudzenia. Jednakże nikt nie jest w stanie przewidzieć kensio. Dopóki spodziewasz się, że coś takiego nastąpi, dopóty możesz być pewien, że nic się nie zdarzy. Należy unikać myślenia o końcu sesin nie tylko ze względu na swe własne dobro. Tak naprawdę każdy, kto ustaje w tych krytycznych chwilach, podkopuje też wysiłki pozostałych. Teraz, gdy pogłębiła się wasza wrażliwość, a sesin zjednoczyło wasze umysły, wszelkie niekontrolowane czy negatywne myśli choćby 123 tylko jednej osoby będą z pewnością bardziej niż na początku odczuwalne dla innych, l przeciwnie - jeśli będziesz się nadal wysilał, pociągniesz za sobą innych. Dlatego odpowiedzialność za całe sesin spoczywa na barkach każdego z was. Jest tu co najmniej pół tuzina osób, o których można naprawdę powiedzieć: Jeszcze tylko jeden krok!" Niektórzy z was byli już kiedyś tak blisko, a po sesin żałowali, że nie pracowali choć odrobinę mocniej. Dostojewski napisał w liście do swojego brata: „Wiedzieć, że jeden tylko wysiłek woli wystarczyłby, aby zniszczyć to wszystko, a jednak żyć dalej jak ostatnie i najpośledniejsze ze wszystkich stworzeń - jakież to straszne!" Wiedzieć po sesin, że tylko jeden krok wystarczyłby do przejścia przez koan - któż chciałby wyjść z tego sesin z taką myślą? KOMENTARZ DO KOANU NIE MYŚL O DOBRU ANI O ZŁU -DWUDZIESTEGO TRZECIEGO PRZYPADKU Z BEZBRAMNEJ ZAPORY MUMONA (SIÓDMY DZIEŃ) PRZYPADEK: Szósty Patriarcha był ścigany przez mnicha, aż dotarli do gór. Na widok zbliżającego się mnicha Patriarcha położył szatę i miskę na skale i rzekł: „Szata i miska symbolizują wiarę; czy mamy o nie walczyć? Pozwalam ci je zabrać." Mnich próbował je podnieść, ale były nieporuszone jak góra. Wówczas wahając się i drżąc powiedział: „Przyszedłem po dharmę, nie po szatę. Błagam cię, poucz swego sługę!" Szósty Patriarcha odpait „Gdy mnie ścigałeś i nie myślałeś o dobru ani o złu, lecz tylko o zdobyciu skarbu, gdzie była twoja Pierwotna Jaźń?" Słysząc to mnich natychmiast doznał oświecenia. Całe jego ciało pokryło się potem. Zalewając się łzami oddał cześć i zapytał: „Czy poza tajemnymi słowami i znaczeniami jest jeszcze coś głębiej?" Patriarcha odparł: „To, co ci właśnie powiedziałem, nie jest żadną tajemnicą. Urzeczywistniłeś swoją Prawdziwą Jaźń, a to, co tajemne, jest w tobie samym." Mnich powiedział: „Gdy wraz z innymi mnichami praktykowałem u Piątego Patriarchy, nie przebudziłem się ku mej Pierwotnej Jaźni. Dzięki twojemu pouczeniu, które trafiło w sedno, jestem jak ktoś, kto napił się wody i sam doświadczył, czy jest zimna czy ciepła. Ty jesteś moim mistrzem!" Szósty Patriarcha rzekł: „Mamy tego samego nauczyciela; trzymaj się mocno tego, czego się od niego nauczyłeś." KOMENTARZ MUMONA: Niewątpliwie Szósty Patriarcha dokonał w krytycznej chwili czegoś niezwykłego. Jest dobry jak babcia. To tak, jakby obrał ze skóry świeży owoc liczi, usunął pestkę, a potem włożył ci go do ust. Masz go tylko połknąć. 124 WIERSZMUMONA: Opisujesz na próżno, obrazujesz daremnie, nigdy ci się nie uda wysławić tego w pełni. Nie szukaj po omacku, nie kręć i nie kombinuj. Nie sposób skryć gdziekolwiek Prawdziwego Siebie. Gdy wszechświat zginie, „to" przetrwa, niezniszczalne. Szósty Patriarcha jest jednym z najwybitniejszych mistrzów w historii zeń. Niemal w pojedynkę zerwał z buddyzmu jego indyjską otoczkę, na którą składała się aura czegoś nieziemskiego oraz kładzenie nacisku na czytanie sutr i studia doktrynalne. Aż do jego czasów były to charakterystyczne elementy buddyzmu w Chinach. Szósty Patriarcha położył w ten sposób fundamenty pod to, co teraz znamy jako buddyzm zeń. Zdarzenie opisane w tym koanie znaleźć można w Sutrze Podwyższenia, która jest zapisem jego życia i nauk. Ta sutra jest jedną z dwóch tylko sutr buddyjskich, które nie obracają się wokół życia i słów Buddy. Szósty Patriarcha urodził się w roku 638, ukształtowała go zatem epoka Tang -złoty wiek zeń w Chinach. Przekazy mówią, że w dzieciństwie stracił ojca i wychowywała go matka. Żyli w skrajnej biedzie. Ponieważ bardzo wcześnie musiał zarabiać na życie i utrzymywać matkę, nie mógł chodzić do szkoły i nigdy nie nauczył się pisać ani czytać. Niejeden uważałby takie ubóstwo i ciągłą walkę o byt za tragedię, lecz właśnie to nauczyło chłopca zwracania się do wewnątrz i polegania na sobie, co potem niewątpliwie przyśpieszyło jego oświecenie. Miało ono miejsce w wyjątkowych w historii zeń okolicznościach. Pewnego dnia jakiś klient kupił od późniejszego Patriarchy nieco drewna na opał i poprosił, aby je odnieść do jego sklepu. Gdy chłopiec dostarczył mu drewno i zamierzał wyjść, usłyszał mnicha śpiewającego przed sklepem sutrę. Na dźwięk słów, jakie śpiewał mnich, chłopiec, który miał wówczas siedemnaście lub osiemnaście lat i o ile wiadomo, nigdy nie siedział w zazen, nagle przebudził się. Zapytał wtedy mnicha, co takiego śpiewał, i dowiedział się, że była to Sutra Diamentowa. Niektórzy z was mogą w tym miejscu się zadziwić: „Jeśli można osiągnąć oświecenie bez wielkiego wysiłku, to dlaczego muszę znosić niewygody sesin?" Jeśli tak właśnie myślicie, to mogę was zrozumieć. Dawno temu, gdy moi japońscy przyjaciele z Kioto wywierali na mnie presję, abym porzucił surowy rygor klasztoru zeń, postawiłem to samo pytanie memu nauczycielowi, l oto, co mi powiedział: „Niezmiernie rzadko można spotkać kogoś, kto ma tak czysty umysł, że może osiągnąć oświecenie bez zazen. Szósty Patriarcha był takim właśnie człowiekiem. Bez wątpienia w poprzednim żywocie uprawiał duchowe ćwiczenia tak żarliwie, że gdy narodził się w tym istnieniu, jego umysł był wyjątkowo czysty. 125 Fakt ten, jak również wczesna utrata ojca i konieczność utrzymywania matki, skłoniły go do intensywnego zapytywania o znaczenie narodzin i śmierci i sprowadziły jego przebudzenie w taki właśnie sposób. Większości ludzi brakuje jego czystości umysłu i dlatego muszą niezmordowanie ćwiczyć zazen, aby w pełni otworzyć oko umysłu". Wracając do historii Szóstego Patriarchy: od śpiewającego sutrę mnicha dowiedział się on o Piątym Patriarsze, który nauczał na odległej górze. Po trzydziestu dniach ciężkiej podróży młodzieniec dotarł do górskiej świątyni Piątego Patriarchy. Patriarcha ujrzawszy go zapytał: „Skąd przychodzisz i czego chcesz?" Takie pytanie jest jak kij włożony do wody, który pozwala zbadać jej głębokość. Przyszły Szósty Patriarcha odparł; „Pochodzę z gminu, z południa, i przyszedłem z daleka złożyć czcigodnemu mistrzowi hołd, po to aby stać się buddą". A na to mistrz wykrzyknął: Jakże ty, prostak z południa, mógłbyś kiedykolwiek zostać buddą?!" Zakosztujcie teraz bezpośredniej odpowiedzi młodego człowieka: „Chociaż ludzi można podzielić na tych z północy i tych z południa, Natura Buddy nie zna ani południa, ani północy. Prostak może wyglądać inaczej niż mnich, lecz jakaż jest różnica z punktu widzenia Natury Buddy?". Innymi słowy, Natura Buddy jest wrodzona nam wszystkim. Potwierdzenie tego z najwyższego źródła pochodzi od samego Buddy. W chwili swojego wielkiego oświecenia wykrzyknął: „Cudowne ponad wszystko! Wszelkie żywe istoty są we wrodzony sposób buddami obdarzonymi mądrością i cnotą." Pozwólcie, że zapytam każdego z was: Czy naprawdę wierzysz, że Budda mówiąc to nie był w błędzie? Czy masz silne przeświadczenie, że bez względu na to, czy jesteś silny czy słaby fizycznie, inteligentny czy tępy, wykształcony czy niepiśmienny, masz tę samą wszystko obejmującą Naturę Buddy, której nic nie brakuje, i że potrafisz dzięki czystym aspiracjom i silnej determinacji przebudzić się ku niej nawet na tym sesin? Czy zmagałeś się z odczuciem wątpienia, próbując roztrzygnąć sprzeczność między oświadczeniem Buddy, iż jesteśmy wszyscy w sposób wrodzony bez skazy, a świadectwem twych zmysłów, że istnieje w tobie i w innych tylko niedoskonałość? Dopóki nie odpowiesz twierdząco na te pytania, dopóty nie otworzysz oka swego umysłu bez względu na to, jak często praktykowałbyś zazen i na ilu sesin byś siedział. Osiągniesz jedynie pewien spokój ciała i jasność umysłu, l chociaż te wartości nie są błahe, to jednak różnią się od oświecenia jak kreda od białego sera. Ostatecznym celem treningu zeń jest pełne oświecenie, a nie spokój ani też stany wysokiej energii, które są jedynie ubocznymi produktami zazen. Dla przebudzenia najbardziej istotny jest zapytujący umysł, który wyrasta z fundamentalnego dylematu, czyli z „kuli wątpienia". Mistrzowie zeń powtarzali wielokrotnie: „Tam, gdzie jest wielkie zapytywanie, jest i wielkie oświecenie, tam gdzie nie ma zapytywania, nie ma i oświecenia." 126 A oto dalsza część odpowiedzi Piątego Patriarchy: Jak na prostaka, jesteś nieźle wygadany - powiedział mistrz - Przestań już gadać i ruszaj z mnichami do roboty." l nowicjusz został przydzielony do tłuczenia ryżu w spichlerzu, co robił przez osiem miesięcy. Wyobraźcie sobie, że udaliście się na trening do ośrodka zeń, gdzie mistrz dał wam odprawę przy pierwszym spotkaniu, a potem całkiem was zignorował j gdzie przez osiem miesięcy nie wpuszczono was do zendo - ilu z was sprostałoby tej sytuacji? Gdyby mistrz nie miał wysokiego mniemania o błyskotliwym nowicjuszu, to z pewnością nie potraktowałby go w ten sposób. Jeśli ten ostatni mimo wszystko nie odszedł, to dlatego, że miał silną wiarę w nauczyciela i we własną Naturę Buddy. Gdy Piąty Patriarcha poczuł, że nadszedł czas przekazania Dharmy, wezwał wszystkich swoich uczniów i poprosił, aby każdy ułożył wiersz wyrażający jego własne rozumienie. Zapowiedział, że ten, kto ukaże zasadniczą prawdę, odziedziczy szatę i zostanie Szóstym Patriarchą, Główny mnich przedstawił następujący wiersz: Ciało jest drzewem bodhi, A Umysł - podstawą świetlistego zwierciadła. Wycierajcie je stale, zawsze czujnie i pilnie Aby nie kalał go ziemski kurz. Gdy tłukący ryż usłyszał te słowa, powtarzane przez pewnego młodego mnicha w pobliżu spichlerza, uświadomił sobie, że jego autor nie dostrzegł jeszcze swojej Prawdziwej Natury. Ułożył więc potem swój własny wiersz i poprosił tego samego mnicha, aby go dla niego zapisał: Naprawdę nie ma drzewa bodhi, Ani podstawy świetlistego zwierciadła. Skoro wszystko od początku jest pustką, Gdzież miałby osiadać kurz? Gdy Piąty Patriarcha przeczytał ten wiersz i dowiedział się, kto go ułożył, wybrał się sam do spichlerza i wezwał młodego robotnika, aby odwiedził go potajemnie nocą. Tej nocy Piąty Patriarcha przekazał mu szatę i miskę, mówiąc: „Jesteś teraz Szóstym Patriarchą." Ponieważ Piąty Patriarcha zdawał sobie sprawę, że mnisi nie ścierpieliby nigdy, aby ten nowicjusz został następcą mistrza, przekonał Szóstego Patriarchę, aby powrócił potajemnie do rodzinnych stron i żył w ukryciu, aż jego oświecenie dojrzeje. Dopiero potem mógłby zacząć formalnie nauczać. Powiedział mu także, że w przyszłości nie powienien mieć miejsca przekaz 127 szaty - gdyż łatwo mógłby stać się źródłem rywalizacji - lecz tylko bezpośredni przekaz z umysłu do umysłu. A potem Piąty Patriarcha towarzyszył nowemu Patriarsze podczas przeprawy przez rzekę na drugi brzeg, gdzie się rozstali, aby się już nigdy nie zobaczyć. Nasz koan obraca się wokół tego wydarzenia - odejścia Szóstego Patriarchy z klasztoru z szatą i miską Mimo że Piąty Patriarcha dokonał przekazu w wielkiej tajemnicy, szybko wyszło na jaw, że jego następca wyruszył w drogę z szatą i miską jako Szósty Patriarcha. Koan mówi, co nastąpiło potem: „Szósty Patriarcha był ścigany przez mnicha, aż dotarli do gór." Ten właśnie mnich miał, jak się okazuje, gwałtowne i impulsywne usposobienie, a zanim został mnichem, był generałem. Nie należy jednak myśleć o nim jak o nikczemniku. Powinno się go raczej uważać za gorliwego obrońcę dharmy, do której był nadmiernie przywiązany. Temu prostodusznemu człowiekowi w średnim wieku nie mieściło się w głowie, tak jak i innym mnichom, że drogocenna dharma została powierzona opiece młodego, świeckiego człowieka, który do tego nie przeszedł przez formalny trening. Ta troska, choć niewłaściwie skierowana, ukazuje, że generał przeobrażony w mnicha szczerze i gorliwie podążał Drogą Buddy. „Na widok zbliżającego się mnicha Patriarcha położył szatę i miskę na skale i rzekł: 'Szata i miska symbolizują wiarę; czy mamy o nie walczyć? Pozwalam ci je zabrać.'" Aby móc uchwycić ten koan, musicie najpierw ujrzeć, dlaczego to zdanie wypowiedziane przez Szóstego Patriarchę nie jest po prostu próbą uniknięcia przemocy, lecz raczej wyzwaniem. Dlaczego wyzwaniem? Oto pierwsza bariera koanu. „Mnich próbował je podnieść, ale były nieporuszone jak góra." Jeśli sądzicie, iż mnich dlatego doznał niepowodzenia, że nagle pojął, jak potworny czyn zamierzał popełnić i że sparaliżowały go wyrzuty sumienia, to jeszcze nie doceniacie potęgi dharmy i Szóstego Patriarchy, który ją ucieleśnia! Jeżeli wiara potrafi przenosić góry, dlaczego nie może unieruchomić szaty i miski? „Wahając się i drżąc powiedział: 'Przyszedłem po dharmę, nie po szatę. Błagam cię, poucz swego sługę!'" Jeżeli nie odczujecie rozpaczliwego stanu jego u-mysłu, jaki kryje się za tymi słowami, ten koan będzie się wam wydawał tylko u-roczą bajeczką o nieudanej kradzieży jakichś nieważnych przedmiotów religijnych, a okoliczności oświecenia mnicha pozostaną dla was wielką tajemnicą Kluczem do zrozumienia jego stanu umysłu jest prośba: „Błagam cię, poucz swego sługę", ponieważ ujawnia ona nagły i całkowity zwrot serca. Gdyby nie brak ego, jaki wyraża to wołanie o pomoc, mnich nie przebudziłby się. „Wszystkie religie - powiedział William James - rozpoczynają się od wołania: Ratunku!" W Trzech filarach zeń jedno ze świadectw oświecenia zawiera następujący fragment: „Umieram - łkałam. - Zabiłam wszystkich moich bogów. Nie mam klucza do zmartwychwstania. Jestem całkowicie sama. Ogarnął mnie lęk i absolutna 128 rozpacz, leżałam na podłodze nie wiem jak długo, aż z głębi mego brzucha wydostał się krzyk: Jeżeli we wszechświecie żyje jakaś istota, którą obchodzi to, czy jestem żywa czy martwa, to niech mnie ratuje, och, niech mi pomoże!" Ten stan umysłu jest warunkiem wstępnym przebudzenia. Oto dalszy ciąg koanu: „Szósty Patriarcha odparł: 'Gdy mnie ścigałeś i nie myślałeś o dobru ani o złu, lecz tylko o zdobyciu skarbu, gdzie była twoja Pierwotna Jaźń?" l tu dochodzimy do sedna koanu. Jeżeli masz zademonstrować na dokusan swoje zrozumienie tego fragmentu, a nie tylko werbalizować na jego temat, to musisz wejść w skórę cierpiącego katusze mnicha. Nie myśleć o dobru i złu to nie tworzyć niepotrzebnych sądów i ocen, które budują ścianę między tobą a innymi i które dzielą świat na znajome „tutaj przy mnie" i obce „tam gdzieś z tobą". Zeń uczy, że rzeczy nie są dobre lub złe, ale zarazem i dobre, i złe, a raczej poza dobrem i złem. Prawdziwa Natura była twoim podstawowym przejawem, zanim jeszcze urodziła cię matka. Słowami dawnego mistrza: „Jest to Prawdziwa Natura wszystkich odczuwających istot, ta, która istniała przed naszymi własnymi narodzinami i która istnieje teraz, niezmienna i wieczna... Gdy się rodzimy, nie tworzy się ona na nowo, a gdy umieramy - nie znika. Nie ma żadnej cechy męskiej czy żeńskiej ani żadnego zabarwienia dobrem czy złem". Szósty Patriarcha, chociaż taki młody, musiał dostrzec, że ścigał go człowiek zdesperowany, pchany rozpaczą i strachem, a także głębokim pragnieniem u-rzeczywistnienia swojej Jaźni. Jakże inaczej ten mnich, były generał, wytrwałby w tak długiej pogoni, liczącej według niektórych źródeł sto mil? Wyobraźcie go sobie tylko, jak sapiąc i dysząc, z wytrzeszczonymi oczyma, ze wszystkich sił dąży naprzód za Patriarchą, wpierw z podnieceniem, potem z uporem, w końcu bez umysłu, aż wreszcie dogania go. Jeżeli sami w swoich własnych dążeniach nie doświadczyliście tej „ciemnej nocy duszy", zmagając się gwałtownie wśród potu i łez z koanem czy z innym duchowym problemem, nie będziecie w stanie wejrzeć głęboko w serce udręczonego mnicha. To serce-umysł oczyszczone już z chciwości i samolubstwa stało się czystą tablicą. Mistrz bez wahania zadał cios łaski swymi pamiętnymi słowami, które uderzyły jak błyskawica. A teraz powiedz mi, gdzie była wtedy Prawdziwa Natura mnicha? „Słysząc to mnich natychmiast doznał oświecenia. Całe jego ciało pokryło się potem. Ze łzami w oczach oddał Patriarsze cześć i zapytał: 'Czy poza tajemnymi słowami i znaczeniami jest jeszcze coś głębiej?'" Te łzy były łzami ulgi i wdzięczności, a natychmiastowy pokłon przed mistrzem był gestem głębokiego dziękczynienia. Jego oświecenie było autentyczne, choć nie było całkowitym wyzwoleniem, i dlatego mnich zapytał: „Czy jest jeszcze coś głębiej?" Ale to pytanie jest zrozumiałe. Przebudzenie, a wraz z nim uświadomienie sobie, że nie zdobyło się niczego takiego, czego nie miało się już wcześniej - jest tak proste i oczywiste, że całkiem naturalne jest poczucie, iż poza tym musi być coś jeszcze. „Tajemne 129 słowa i znaczenia" oznaczają tu intymne zrozumienie. Oświecenie budzi najsilniejsze poczucie intymności. Jeśli zdarzyło się wam kiedyś oziębić stosunki z żoną mężem, dzieckiem czy przyjacielem, to znacie radość pojednania. Urzeczywistnienie Natury Buddy jest urzeczywistnieniem pokrewieństwa ze wszystkimi formami życia, a uczucia te są poza słowami. Jeżeli jest w tym jakaś tajemnica, to tylko taka, którą każdy świetnie zna w głębi serca, lecz zagubił ją w mętliku myśli zdominowanych przez ego. „Dzięki twojemu pouczeniu (...) jestem jak ktoś, kto napił się wody i sam doświadczył, czy jest zimna czy ciepła." Zeń podkreśla doświadczenie, poznanie smaku. Jeśli jeden obraz wart jest tysiąca słów, to jeden smak wart jest tysiąca obrazów. Aby wiedzieć, jak smakuje miód, trzeba go spróbować; aby wiedzieć, co to jest oświecenie, trzeba się przebudzić. Zwróćcie uwagę na lojalność mistrza wobec Piątego Patriarchy: .Mamy tego samego nauczyciela; trzymaj się mocno tego, czego się od niego nauczyłeś." Naprawdę mówi przy tym: .Bądź mu wdzięczny za to, że cię uczył, iż nie ma niczego do nauczenia się - mądrość jest nam wrodzona - nie masz się więc ku czemu wytężać." A teraz komentarz Mumona: „Niewątpliwie Szósty Patriarcha dokonał w krytycznej chwili czegoś niezwykłego." Zdawać by się mogło, że Patriarcha - w konfrontacji najpierw z groźnym dla niego mnichem, a potem z nagłą przemianą jego serca - stracił głowę, nie wiedział, co począć i na oślep zadał cios słowami: .Gdy mnie ścigałeś i nie myślałeś o dobru ani o złu... gdzie była twoja Pierwotna Jaźń?" Wydaje się, że Mumon krytykuje Patriarchę, lecz naprawdę chwali go, o-czywiście w swój zwykły, ironiczny sposób. Sułra Podwyższenia podaje nieco inną wersję wydarzeń, o jakich mówi ten koan: Szósty Patriarcha powiedział mnichowi: .Nie dopuść, aby w twym umyśle powstawały jakiekolwiek myśli, a wtedy pouczę cię." Mnich siedział więc długo w zazen, aż wreszcie Patriarcha zaczął: .Nie myśl o dobru..." Zwróć uwagę na słowa: .Mnich siedział więc długo w zazen." Czy praktykował siedzące zazen, jak w drugiej wersji, czy też zazen w biegu, jak we właściwym koanie - spełnił wstępny warunek przebudzenia: osiągnął umysł pusty jak czysta tablica. l dalej: Jest dobry jak babcia. To tak, jakby obrał ze skóry świeży owoc liczi, usuną/ pestkę, a potem włożył ci go do ust. Masz go tylko połknąć." .Babcina dobroć" jest przesadną dobrocią. Mumon pozornie krytykuje Szóstego Patriarchę za jego łagodne obejście i nadopiekuńczość. Ale właściwie krytykując - chwali. W końcu mnich doszedł do oświecenia dzięki temu, co Patriarcha powiedział i u-czynH. Jednocześnie Mumon nas ostrzega: .Słowa i zachowanie Szóstego Patriarchy w tym przypadku okazały się skuteczne, to prawda, lecz nie myślcie sobie, że łatwo jest osiągnąć pełne oświecenie; wymaga ono lat ofiarnego zazen, 130 lat wysiłku." Własne oświecenie Mumona • z koanem Mu - nastąpiło po sześciu latach wytrwałego zazen. Wreszcie wiersz Mumona: .Opisujesz na próżno, obrazujesz daremnie*. To prawda, że słowo wyrzucone z trzewi ma taką moc wstrząsania i poruszania nas, z jaką nigdy nie poruszy nas żadne słowo pisane, niemniej jednak wszelkie słowa, pojęcia i wyobrażenia są co najwyżej zarysami nieskończenie rozległego .tego". Makio, czyli halucynacje i fantazje, też są tylko obrazami, tak więc nie lgnij do nich, choćby nawet sprawiały ci ulgę w nudzie skoncentrowanego, bezprzedmiotowego zazen. l nie przywiązuj się do nazw i form. Prawdziwa Natura, Natura Buddy, Umysł - wszystko to są tymczasowe określenia tego, czego nie sposób nazwać ani zmierzyć, co jest bezkształtne, a jednak kształtuje wszystko. .Nigdy ci się nie uda wysławić tego w pełni. Nie szukaj po omacku, nie kręć i nie kombinuj." Mumon powiada, że skoro nic nie może się równać tej Bezkształtnej Jaźni, to po co szukać czegokolwiek innego? Przestań flirtować z uwodzicielską astrologią czy czarodziejem l Ching, przestań uganiać się za próżnymi przyjemnościami. Te chybione poszukiwania nie doprowadzą cię nigdy do urzeczywistnienia twej Prawdziwej Natury. „Nie sposób skryć gdziekolwiek Prawdziwego Siebie." Pojawia się wszędzie, tuż pod twym nosem - nie, to jest twój własny nos. Aby się ukryć, twoja Prawdziwa Jaźń musiałaby się znaleźć poza wszelkim możliwym do pojęcia wszechświatem, prawda? „Gdy wszechświat zginie, to' przetrwa, niezniszczalne." Twoja Prawdziwa Natura nie może ulec zniszczeniu, a to dlatego, że sama jest zniszczeniem. Nigdy nie narodzona, nie może nigdy umrzeć. A jednak jest to twórcza moc tkwiąca w każdej bez wyjątku rzeczy. Zabalsamowane ciało Szóstego Patriarchy szkoły zeń (638-713) W szkole zeń Szósty Patriarcha jest znany z tego, że mimo iż wychowywał się w nędzy i był analfabetą, stał się wybitnym mistrzem. Jest on również szanowany za swoją prostotę i pokorę, życzliwość i mądrość. Jego silne poczucie osobistej odpowiedzialności można ocenić na przykładzie tej często cytowanej wypowiedzi: „Gdy inni są w błędzie, ja też jestem w błędzie. Gdy popełnię występek, sam ponoszę winę." Duchowa wrażliwość i silny charakter Szóstego Patriarchy są widoczne na tej niezwykłej fotografii jego zabalsamowanego ciała, które zachowało się w doskonałym stanie od czasu jego śmierci w VIII wieku n.e. 132 H. ŚWIADECTWA OŚWIECENIA 1. „TA RADOŚĆ POZWALA UJRZEĆ CAŁE MINIONE NIESZCZĘŚCIE" DROGI ROSI, piszę to w nadziei, że dodam odwagi innym, szczególnie tym, którzy mieszkają daleko od ośrodka i muszą pracować samotnie, starszym i słabszym fizycznie, a także tym, którzy czują, że brakuje im wiary. Po raz pier-szwy przyszłam do ośrodka pięć lat temu, w wieku czterdziestu dziewięciu lat. Przez cały ten czas mogłam uczestniczyć jedynie w trzech siedmiodniowych se-sin (mam uszkodzony kręgosłup i sztywne nogi) - ale to trzecie sesin w październiku 1975 r. było cudem. Odległość, opóźnienia, ból, wiek i załamania, nawet samotną praktykę - wszystko to widzę dziś jako deszcz błogosławieństw. Wprawdzie już podczas ceremonii rozpoczynającej sesin poczułam się pchnięta w praktykę tak pilną i intensywną jak nigdy dotąd, lecz nie pojawił się rzecz jasna żaden znak, że to będzie „moje sesin". Planowałam początkowo poświęcić na zazen pięć lat, ale że właśnie dobiegały końca, więc postanowiłam: „Dobrze, dodam zeń jeszcze trzy lata. Poczekamy, zobaczymy." Jakże ktoś, kto praktykował w sposób tak rozkojarzony, uwikłany w myśli, mógł żywić nadzieję na błyskawiczny efekt? Ktoś, kto nieustannie czytał? Kto prawie nie mógł usiedzieć na macie bez ruchu? O mojej praktyce można było powiedzieć tylko to, że była ona uparta, uparcie wierna i wytrwała, bez względu na problemy. Kilkakrotnie po kryzysach przysięgałam, że to rzucę, że przestanę „marnować caty ten czas", lecz gdy próbowałam to uczynić, okazywało się, że nie mogę. Zeń podniósł mnie i potrząsnął mną jak terier szczurem. Mogłam walczyć i próbować u-cieczki, lecz to co się działo, było nieuchronne. Lecz oto zaczęło się sesin, a dawne historie zbladły i poszły w niepamięć. Pierwsze dwa dni. Moja praktyka rusza z kopyta, po części dzięki porządnemu przygotowaniu w domu. Ból w plecach, rozpraszające myśli, ale za każdym razem potrafię się zebrać od nowa. Komentarz, jaki rosi wygłasza drugiego dnia, bierze na muszkę tych, którzy polegają na słowach. „Oni są straceni" - mówi. Jako pisarka, polegająca całe życie na słowach, czuję jak strzały wbijają się w moje serce i gorzko płaczę. Przypominam sobie moje prowadzone od trzydziestu lat notatki i dzienniki, z których jestem tak dumna. Zbiera się na nich kurz, ale ich nie wyrzucam - niewola przeszłości, niewola ego. „Spalę je - obiecuję - Będę się odradzać na nowo w każdej chwili." Moja praktyka rozgrzewa się. Wszyscy wokół pomagają mi i - nie do wiary! Wyraźna, indywidualna pomoc napływa co najmniej od czterech sąsiadów. 133 Trzeci dzień. Czarny wtorek. Wszystko się załamuje i wali. Wpadam w najczarniejszą depresję. Nie mogę praktykować. Nigdy nie mogłam. Nie potrafię utrzymać Mu dłużej niż przez trzydzieści sekund. Opuszczę sesin, rzucę zeń na zawsze. Po co miałabym żyć? Zastanawiam się nad samobójstwem. Czemu nie? Samobójstwo. Po co żyć? Nie pójdę na dokusan. Nie mam odwagi. Jakiż byłby z tego pożytek? Co mogłabym powiedzieć? Jestem rakietą która wypaliła się w dwa dni... cudnie, cudnie. Rozpacz i nędza. W końcu dowlokłam się na dokusan, jednak jako ostatnia w kolejce. Rosi udziela mi wsparcia i dodaje odwagi. To nieprawda, że sesin jest dla mnie stracone. Mogę się z tego wygrzebać. Mogę? No jasne, mogę i zrobię to, zrobię! Pomału czarna chmura rozwiewa się, a praktyka znów ożywa na głębszym poziomie. Znów płynie we mnie energia. Czwarty i piąty dzień. Wiele się dzieje. Jako nałogowy obserwator-reporter z niejakim zdziwieniem rejestruję to, co się dzieje. O, to jest właśnie świetliste niebo, o którym czytałam! Myśli niewinne i swobodne przelatują jak obłoki. Och, cudowne, niewiarygodne. Czas mija, analizuję, obserwuję mój nowy stan, trzymam się go kurczowo. Ten stan oczywiście blednie, migoce, znika. Znów ponure, rozpraszające myśli, litowanie się nad sobą, paranoja, l znów w punkcie wyjścia. Mu... Mu... Mu... Młody człowiek po mojej prawej stronie praktykuje niewzruszenie z siłą góry. Chłonę jego siłę, zestrajam się nawet z jego oddechem. To działa! Napływa energia i siła. Raptem obserwator zauważa: ta srebrna góra... ten żelazny mur! Srebrna góra jest śliska jak lód; żelazny mur ma solidną bramę, niestety zamkniętą i zaryglowaną. Rzucam się na nią raz po raz. Przyklejam się do niej. Mu i Mu, i Mu... A ono także znika i nie chce wrócić. Nie wiem, co robić. Jestem w ślepej uliczce, w pudełku, w pokoju bez drzwi i okien. Muszę się wyrwać, ale jak, jak, jak? Przez ściany, drapiąc paznokciami i rozrywając. Zdesperowana muszę spróbować wszystkiego, zrobić wszystko. Gorączkowo przypominam sobie wszystkie pouczenia, jakie słyszałam i czytałam. Będę dzieckiem, prostaczkiem. Czy muszę wierzyć? Będę wierzyć. Wierzę. Mówią, że jestem Mu? To jestem Mu. Mu, znam Mu. Jestem tylko Mu. Jestem tylko naiwnym dzieckiem, które jest Mu i widzi Mu wszędzie... i tak dalej, i tak dalej. Moja depresja pojawia się i znika jak fale. Wciąż nie czuję, aby w powietrzu wisiało jakieś decydujące postanowienie. Zmagam się tylko dla samego zmagania. Muszę się przebić, a jednak nie spodziewam się, że się przebiję, ani nie zastanawiam się, jakby to było, gdybym się przebiła, l ciągle mój wysiłek rwie się pod naporem rozpraszających myśli... W łóżku wytężam się, żeby zabrać Mu ze sobą do snu. Coraz to wybijam się ze snu. Chcesz spać? Bardzo dobrze, możesz... ale tylko wtedy, gdy Mu jest z tobą Zdaje się, że to otwiera przed Mu głębsze warstwy u-mysłu. Już coraz mniej ulegam rozproszeniu, czy to w zendo, czy poza nim. Przestałam już z tym walczyć. Mu powraca i cały czas tkwi tuż pod przewalającą się na powierzchni pianą. 134 Szósty i siódmy dzień. Śmieję się tak, że brzuch aż mi się trzęsie. Myjąc się gąbką musiałam stanąć w jakiś osobliwy sposób, bo niezwykły i dziwny brzuch gapi się na mnie swoim jedynym okiem. Wydaje się dwa razy większy od tego, którego pamiętam i ma swoją własną komiczną osobowość. Pozdrawiamy się nawzajem i przewracamy się ze śmiechu. A ja sobie wyobrażałam, że on był „mój". Co za zarozumiałość, śmiechu warte! To, o czym myślałam, że jest mną, stanowi tylko wiązkę śmiesznych istnień. W piątek rano, po pracy, leżę w łóżku, gdy raptem Dziosiu sam staje przede mną jako wielki mosiężny gwizdek na parę. Ciśnienie wewnątrz cały czas narasta. Zawór otwiera się - to są jego usta • ciśnienie pary podnosi się i MU! Wybucha wstrząsając światem. To ja jestem Dziosiu, a wybuch pochodzi ze mnie, jest mną, jest każdym, jest wszystkim! Bariery zaczynają opadać, umysł pracuje gorączkowo; tajemnicze powiedzenia stają się jasne. No tak, no tak! Jakie cudowne, jakie słuszne... Ogarnia mnie bezgraniczne szczęście, l tylko jedno ale: czy to rozumienie nie jest zbyt intelektualne? Lecz ta wątpliwość nie mogła przyćmić uczucia szczęścia ani wdzięczności, która zaczęła płynąć ze mnie z taką mocą, że było to prawie ponad moje siły. Przez dwa dni - ostatnie dwa dni se-sin - chodziłam oszołomiona szczęściem, radując się każdą nową chwilą. Podskakiwałam w linii kinhin, a potem płakałam na myśl, ile zawdzięczam rosiemu, sandze, patriarchom i tajemniczej dobroczynnej sile, która porusza naszym życiem. Potężny wstrząs emocjonalny, towarzyszący mojemu doświadczeniu, płytkiemu jeszcze i niepewnemu, wynikał z zupełnej beznadziei mojego wcześniejszego życia: byłam całkowicie pozbawiona wiary, wyschnięta na kość, jałowa,tępa, martwa, uwięziona w kleszczach sceptycyzmu, niezdolna się wyzwolić, l zawsze złakniona - najgłodniejsza ze wszystkich duchów.10 Ta niezwykła radość pozwala, pośród wielu innych doznań, ujrzeć całe minione nieszczęście. Nie chodzi mi o sytuację życiową, ale o moje ja, nieszczęsne, niespokojne, wiecznie niezadowolone ja. Ta radość • to radość zrzucenia brzemienia, z którego nawet nie zdawałam sobie sprawy, tak głęboko wniknęło ono we mnie, ciągnęło mnie w dół, miażdżyło, czyniło mnie ciężką jak ołów. Ruszałam się niemrawo, jak mucha w smole. Oto po raz pierwszy doświadczyłam radości, jaką niesie przemożne poczucie wiary. Poprzednio moja wiara ograniczała się do zupełnego minimum - oświecenie istnieje. Rytuały w ośrodku wprawiały mnie w zakłopotanie. Czułam się zażenowana i skrępowana, kiedy ktoś mówił o wierze, nawet rosi, i kierowałam wówczas swe myśli ku czemu innemu. „Nie rób z tego problemu" - mówiłam sobie. A teraz jeden potężny skok pozwolił wierze rozprzestrzenić się wzdłuż i wszerz, l wcale nie wydawała się ona wiarą, ale najpewniejszą, najjaśniejszą wiedzą 135 Nieubłagane działanie prawa karmy (którego oczywiście nigdy nie uznawałam), niezwykła zawiłość dróg, jakimi wszystko zdąża do swojego kresu, przeplatające się powiązania rzeczy - wszystko to stało się dla mnie jasne i zaparło mi dech w piersiach, wzbudzając zdumienie i wdzięczność. Przyszły mi do głowy wersy napisane przez pewnego chrześcijańskiego mistyka. Wszystko będzie dobrze i wszystkim będzie dobrze i wszystkie rzeczy będą się miały dobrze... Tak - pomyślałam, l nie tylko wszystko będzie dobrze, wszystko już teraz jest dobrze, l zawsze tak było, tylko że ja byłam tak ślepa, że tego nie widziałam. Do tego jednego momentu doprowadził mnie cały splot pomyślnych okoliczności, choć niektóre z nich uważałam za swoje najczarniejsze nieszczęścia: uszkodzony kręgosłup, zastoje w pisaniu, okresy depresji, kłopoty rodzinne, opóźnienia w przyjęciu na członka ośrodka, zagubione listy, opuchłe kolana, które nie chciały się zginać, przeprowadzka do odległego Meksyku... wszystko to uformowało zawiły, lecz przyjazny labirynt, który doprowadził mnie do zeń, do tej chwili. Zapobiegł on czołowemu zderzeniu z nieszczęściem, którego jako kobieta w średnim wieku nie wytrzymałabym, uczył mnie cierpliwości, karmił rozczarowaniami i upokorzeniami w tempie, jakie mogłam przyjąć, prowadził mnie dokładnie we właściwy dla mnie sposób. Wiedziałam też, że te same cudowne możliwości były otwarte dla wszystkich. Taki sposób myślenia jest czymś zwykłym dla wielu członków sanghi; dla ronię był to zwrot o 180 stopni. Była to tyleż rewolucja, co i objawienie. Teraz jeżeli pozostanie mi bzik pisarski - to świetnie! Ufam mu, szanuję go, nawet czczę i raduję się nim. Działa tu dobroczynna mądrość, której nie spodziewam się zgłębić. Zdumiewające, zdumiewające! Gdy sesin miało się ku końcowi, zdawało mi się, że mam na czubku głowy ziejącą dziurę i drugą taką samą w piersiach, tak jakby pozostał tam krater po bombie. Tak jakby ogromny nowotwór - nowotwór ego - został z powodzeniem usunięty, czyniąc mnie po raz pierwszy w życiu wolną. Wolną! W piątek wieczór, krzycząc wraz ze wszystkimi „Mu" - zdałam sobie sprawę, że ból tęsknoty całkowicie zniknął. Bo czego mi brakowało? Moje doświadczenie było ograniczone i płytkie. Tyran, jak podejrzewałam, nie został pokonany raz na zawsze. Czułam się wstrząśnięta, oczyszczona wybuchem, ugięta, lecz nie całkiem złamana. No cóż, to zrozumienie jest tym, czym jest. Czymkolwiek jednak jest, przyniosło mi najczystszą radość, największe spełnienie w życiu. 136 Gdy szłam w linii kinhin, śpiewał we mnie wiersz: Pięć lat niedoli skończyło się piosenką! Ze złożonymi dłońmi, Christine 2. JEDEN MAŁY KROK I WSZECHŚWIAT WYWRÓCIŁ SIĘ DO GÓR Y NOGAMI DROGI ROSI, minął już tydzień od październikowego sesin i życie wróciło do zwykłego rytmu. A jednak to sesin zmieniło cały świat! Tak jak powiedzałeś na zakończenie, było to niezwykle mocne sesin. Tu, w Wisconsin, ludzie mówili, że wyraźnie czuli to sesin, nawet przy codziennych zajęciach. Pewna młoda kobieta powiedziała, że nie mogła się powstrzymać, by nie wstawać w nocy i nie praktykować zazen całymi godzinami. Pierwsza połowa sesin była dla mnie niezwykle trudna. W jakim ja byłem stanie! Teraz wydaje mi się, że spędziłem połowę czasu w zupełnej rozpaczy uprzytamniając sobie z całą ostrością, że w gruncie rzeczy niczego nie posiadamy i nad niczym nie panujemy, nawet nad naszymi ciałami i umysłami. Drugą część sesin spędziłem na pogardzaniu zeń: „Nigdy nie bałem się śmierci" - mówiłem sobie. „Nigdy nie czułem się taki bezradny w obliczu tego nietrwałego świata. To przez zeń spotyka mnie to całe cierpienie! Niech no tylko to się skończy, wrócę do domu i do rodziny i będę żył normalnie, jak normalni ludzie, którzy nie praktykują zeń!" Pod tą słabością gromadziła się dzioriki i mimo negatywnych stanów umysłu byłem wciąż w stanie zapytywać: „Kto się lęka? Kto jest bezradny? Kto, KTO przechodzi przez to wszystko?" Potem nadszedł ostatni wieczór, dodatkowa pomoc ze strony monitorów i nagle, na dwadzieścia minut przed ostatnim dokusan - okazało się, że wiem! Było to tak, jak gdybym uczynił jeden mały krok, a cały wszechświat wywrócił się do góry nogami. Chyba dosłownie skręcałem się na macie, czekając na dokusan. Nie czekałem na sprawdzenie, chciałem tylko wyrazić całe moje zdumienie, cały ten stan radosnego zaskoczenia. Teraz wydaje mi się dziwne, że właśnie zaskoczenie było wtedy dominującym uczuciem, choć z drugiej strony wiem, dlaczego tak było i właśnie na tym muszę się skupić. Dziś wiem, że przez wszystkie lata mojej praktyki tkwiła we mnie zawsze, nawet w chwilach zdawałoby się największej 137 wiary, pewna doza sceptycyzmu co do możliwości prawdziwego wyzwolenia. W głębi zawsze czułem, że życie da mi popalić, a jeśli nie życie, to śmierć na pewno. Tak naprawdę nie miałem drogi wyjścia. Wprawdzie czasem przemawiałem sobie do rozumu, że jest taka droga, lecz ponieważ jej nie doświadczyłem, było to dla mnie niewiele większym wsparciem niż dla inwalidy źle dopasowane i wypadające kule. Co za radość poznać smak tej cudownej wolności i naprawdę jej doświadczać! O ileż więcej przestrzeni istnieje w tym wielkim wszechświecie! Równocześnie tkwił we mnie jeszcze inny sceptycyzm. Zacząłem praktykować zeń, gdy rozczarowałem się działalnością polityczną i społeczną, w nadziei że zeń sprawia, choćby w niewielkim stopniu, ulgę w cierpieniach, jakich tyle widziałem na świecie. Z drugiej jednak strony w ciągu tych lat nękały mnie myśli, że siedząc i gapiąc się w ścianę nie można nikomu w niczym pomóc. Z czasem oczywiście przekonywałem się, że dzięki zazen człowiek staje się bardziej wrażliwy, chętniejszy do pomocy w różnych drobnych sprawach i mniej skłonny do zadawania bólu. Było to jednak bardzo niewiele na tle ciemnego, pełnego cierpień świata. Jakież więc było moje zdumienie, gdy wreszcie zrozumiałem, że naprawdę nie możemy pomóc innym bardziej, niż przebudzić się do naszej Prawdziwej Natury i poświęcić się wyzwalaniu wszystkich istot. „Wszystkie istoty, niezliczone, ślubuję wyzwolić." Co za ślubowanie! Zanim pojawi się intencja wypowiedzenia takiego ślubowania, wszystkie istoty są już całkowite i doskonałe, są już w pełni wolne. A jednak bez buddów i bodhisattów, bez sanghi, bez Ciebie, Rosi, ty stary paplo, jakże moglibyśmy kiedykolwiek dowiedzieć się tego? Dziękuję Ci za moje życie! Z dłońmi uniesionymi w dziesięciu kierunkach, Don 3. „BEZGRANICZNY RADOSNY SPOKÓr W pewnym sensie sesin rohatsu (odbywające się w grudniu, ku czci oświecenia Buddy) rozpoczęło się dla mnie w październiku. Na październikowym sesin poczułem nowy przypływ nadziei. Niezachwiana wiara, jaką miałem już przedtem, i ta nowa nadzieja przekonały mnie, że osiągnę sukces. Od października do grudnia przygotowywaliśmy się z żoną do sesin. Siedzieliśmy przez wiele weekendów, uczestniczyliśmy w dziukai (czyli przyjęliśmy wskazania) w Ośrodku Zeń w Toronto i odbywaliśmy główny post" - to znaczy pisaliśmy i czytali jak najmniej. Kiedy nadeszło rohatsu, byliśmy do niego oboje dobrze przygotowani. Przez pierwsze dwa dni nie wydarzyło się nic specjalnego. Oswajamy się z sesin, jak zwykle. Trzeciego dnia rosi zadał mi parę próbnych pytań. Czułem, 138 $& odpowiadam spontanicznie i widziałem jego wyraźne zadowolenie. Wrzasnąłem na całe gardło: „To jest moje sesin!" Gdy wróciłem do zendo, rzuciłem się na całego w koan. Następne dni były prawdziwym szaleństwem. Dopingowany przez kiosaku j wrzaski monitorów, ponaglany przez rosiego, próbowałem wejść głębiej w mój koan, lecz ciągle miałem jakieś myśli. Starałem się jak mogłem koncentrować na koanie podczas pracy i posiłków, ale mój umysł błądził. Nadzieja, którą podtrzymywałem przez dwa miesiące między dwoma sesin, odpłynęła. Wkradły się stare wątpliwości: .Nigdy tego nie zrobię. Ci, którzy przeszli przez pierwszy koan, pracują w obsadzie, są młodzi i mogą się na to zdobyć. Ten tutaj tak ciężko pracuje, a jeszcze nie przebił się przez swój koan. To jaką szansę mam ja?" Napięcie umysłu opadło. Znikąd nie było nadziei, a zamiast niej pojawiła się rozpacz. Na chwilę puściłem koan i zacząłem się zastanawiać: „Ta beznadzieja bierze się stąd, że ogromnie tęsknię do Mu. Gdybym nie pragnął Mu tak bardzo, nie czułbym zniechęcenia ani rozpaczy. Ta rozpacz jest przecież moim sojusznikiem, jest miarą i wyrazem mojej tęsknoty. Jest głosem mojej Prawdziwej Natury!" To wszystko przeleciało mi przez głowę w mgnieniu oka. A potem moje serce otwarło się i poczułem wielkie pragnienie, aby poddać się Mu. Pragnąłem Mu tak bardzo, że moje własne ciało przestało mi do tego wystarczać, więc jak gdyby pożyczyłem ciał wszystkich uczestników sesin, monitorów i rosiego. Pragnąłem ich pragnieniami, a oni pragnęli moim. Stałem się sesin. Kiedy ktoś wykrzyknął, wykrzykiwał mój ból. Kiedy gnał na dokusan, wyrażał moje pragnienie. Kiedy monitorzy przy pracy kijami dyszeli ciężko, dyszeli dla mnie Mu. Wysiłki rosiego były moimi wysiłkami. Spoczęła na mnie straszna odpowiedzialność. Nie mogłem zawieść tego sesin. Siła całego sesin zogniskowała się w moim hara. Moje ramiona, klatka piersiowa, ręce i żołądek były rozluźnione, ale działała potężna moc koncentracji. Walka przybrała monstrualne rozmiary. Pojawiały się i jałowe okresy, jednakże moja niecierpliwość przezwyciężała je. Było to tak, jakby ktoś przebijał się przez ścianę. Piątego dnia wstałem o drugiej nad ranem i siedziałem do czwartej bez ruchu, całkowicie pochłonięty Mu. Ból nóg, choć dokuczliwy, z łatwością przekształcał się w Mu. Poleciałem na dokusan, lecz wróciłem zbity z tropu. Rosi wypytywał mnie, pomagał mi, ale kiedy wróciłem, nabrałem wątpliwości co do niego samego. „On gotów jest przepuścić mnie zbyt łatwo. Ani sam nie jest głęboko oświecony, ani nie pragnie tego dla innych." Monitor uderzył mnie. Zabolało. „Ten cały zeń to lipa! Rosi Harada sam przyznał, że tylko sprzedawał wodę koło rzeki. Przyznał się, że był symulantem. Nic w tym nie ma!" Walczyłem owładnięty coraz silniejszym poczuciem osamotnienia. 139 Tego ranka komentarz rosłego całkowicie rozjaśnił moje wątpliwości. Rosi mówił o intelekcie, o tym, że choć jest sługą, to ma się za pana. Zacząłem płakać. Zdawało mi się, że rosi mówi tylko do mnie. Nie pamiętam, co powiedział, a-le sprawiało mi to ból. To właśnie doświadczenie utorowało drogę wszystkiemu, co miało nadejść. Na dokusan ostatniego wieczoru rosi już otwierał usta, aby raz jeszcze powtórzyć przestrogę, wskazującą na znaczenie ostatniego dnia i na konieczność wielkiego wysiłku, gdy przerwałem mu wstając: „Wiem, wiem, przyrzekam, że to zrobię!" W progu, odwróciłem się jeszcze i wyrzuciłem z siebie ostatnie „Zrobię to!" Postanowiłem przesiedzieć całą noc, po prostu przelać się cały w Mu. Po wieczornym dzwonie i ceremonii kończącej dzień znów podjąłem zazen, ale moja uwaga była rozproszona. Siedziałem w dwudziestominutowych rundach, ruszając się bezustannie. O północy pomyślałem, że najlepiej byłoby pójść do łóżka, lecz pamiętając o obietnicy złożonej rosiemu i sobie samemu nie mogłem sobie na to pozwolić. Chociaż wydawało mi się, że dalsze siedzenie nie ma sensu i nie przynosi żadnych rezultatów, zmagałem się nadal. W końcu o 2.30 poddałem się i z wielkim wstydem poszedłem spać. O dziwo, rano, kiedy zadzwonił budzący dzwonek, wyślizgnąłem się ze śpiwora z poczuciem chłodnej pewności siebie. Siadając na macie zauważyłem, że siedzenie, do którego gorliwie dążyłem poprzedniego dnia, przychodzi mi teraz z łatwością. W końcu, gdy uchwyciłem Mu, zdecydowałem się nie iść na dokusan, a zamiast tego kontynuować pracę nad koanem. Monitor dotknął mnie w ramię i szepnął: „Idź na dokusan." Poszedłem niechętnie, z poczuciem, że przerwał mi takie dobre zazen. Lecz gdy usiadłem przed rosim, okazało się, że potrafię dawać mu odpowiedzi, których nie byłem w stanie udzielać poprzednio. Dokusan był wielkim sukcesem i dodał mi bodźca do ciężkiej pracy. Uchwyciłem się swojej praktyki i pracowałem z furią. Jednak na kolejnym dokusan rosi badając mnie stwierdził, że moje odpowiedzi są ciągle zbyt intelektualne i że od rana nie poczyniłem żadnych postępów. Wracając do zendo byłem kompletnie załamany i poczułem, że muszę się poddać. Siadając musiałem podeprzeć się rękoma, żeby się nie przewrócić. Zabrakło mi energii i chyba także woli. Jednakże młody człowiek po mojej prawej stronie siedział prosto i było jasne, że pracuje z najwyższym wysiłkiem. Pomyślałem: „Skoro on się nie poddaje, to dlaczego ja miałbym się poddać?" l gigantycznym wysiłkiem samej tylko woli skoncentrowałem się na szukaniu Mu w hara. Mój kręgosłup wyprostował się sam i pozostał prosty do końca sesin. Gdy obudziłem się o drugiej nad ranem następnego dnia po sesin, uwagę moją przyciągnął mój wewnętrzny stan. Zwróciwszy się do wewnątrz odkryłem, że jest we mnie jakieś zamknięcie, jakieś napięcie, które wynika z braku wiary. Postanowiłem mieć większą wiarę na przyszłych sesin. Postanowiłem też wyra- 140 zić natychmiast tę wiarę, pozwalając zamknięciu na otwarcie się. Temu otwarciu towarzyszyło uczucie spadania i lęku. Rosi przynaglał kiedyś uczestników sesin mówiąc, że nie mogą wypaść z wszechświata. Wspomnienie to dodało mi odwagi koniecznej do dalszego otwierania się. Uczucie spadania trwało, było ono zapuszczeniem sondy w pokłady prastarych lęków. Uświadomiłem sobie, że wyzwolenie jest wolnością do cierpienia, a nie od cierpienia i ten wgląd przyśpieszył proces. (Słowa „proces" używam tutaj z braku lepszego, chociaż wywołuje ono wrażenie, że coś się działo. Naprawdę działo się tylko poznawanie.) Pojawiło się uczucie umierania, a wraz z nim lęk przed śmiercią. Powiedziałem sobie: „Umieram, a jeśli tak, to będę patrzył, co się dzieje." Bałem się coraz bardziej, aż wreszcie uświadomiłem sobie, że przecież bije mi serce, a w takim razie jeszcze nie umieram. Znalazłem się wtedy w rozległej, pustej przestrzeni, oświetlonej jakby światłem księżyca i czułem, że jestem u siebie. Uświadomiłem sobie wtedy z całkowitą, lecz mimo to obojętną pewnością że w żaden sposób nie mógłbym umrzeć. A potem narodził się nowy lęk, że skoro nie mogę umrzeć, to będę cierpiał na jakąś bezsenność. Jednocześnie pojawił się niepokój: „Czy to jest wszystko, co istnieje?" Powiedzenie Dziosiu „jem, kiedy jestem głodny, śpię kiedy jestem zmęczony" nabrało teraz nowej treści. (Przeciętny człowiek patrzy na swe życie, na chodzenie, spanie, jedzenie i pyta: „Czy to jest wszystko, co istnieje?", po czym odpowiada: „Nie, jest jeszcze wyższe życie, życie poza tym światem." Ja pytałem: „Czy to jest wszystko, co istnieje?" l odpowiadałem: „Nie, jest jeszcze życie codziennej egzystencji.") Niepokój o-puścH mnie i zostałem sam w rozległej, pustej przestrzeni. Nie ma żadnego sposobu, aby opisać ten stan inaczej jak „naturalny". To nie było żadne „doświadczenie". Nie było też na zewnątrz niczego, co mogłoby spowodować jakieś doświadczenie, ani też żadnego środka, a tylko pełnia i całkowitość. Nie czułem potrzeby kontrolowania czegokolwiek ani nie miałem poczucia wzyzwolenia się spod kontroli. Doskonałe, a jednak naturalne wyzwolenie. Proces dobiegł powoli końca. Wydawał się zasypianiem, a okazał się budzeniem. Zegar wskazywał czwartą rano. Cały proces trwał dwie godziny. Moja żona obudziła się około 4.30. Opisałem jej szczegółowo, co się wydarzyło. Realność świata wypierała już realność procesu i nabrałem wątpliwości, czy mi się to tylko nie śniło. Zastanawialiśmy się przez chwilę, co powinniśmy zrobić. , Coraz bardziej niepokoiłem się, że był to po prostu sen albo makio. Nie mia-tem poczucia jakiegoś specjalnego wglądu czy zrozumienia Mu. Obawiałem się przedstawić to doświadczenie rosiemu, który bez wątpienia bombardowany był tysiącami takich przeżyć. Najchętniej powiedziałbym: „Zostawmy to wszystko i jedźmy do domu." Jednakże pytanie „co to było?" gnębiło mnie nadal, a głębo- 141 ko w hara odzywały się jakieś intuicje. W końcu żona namówiła mnie, żebym pozostał i zobaczył się z rosim. O siódmej zapukałem do jego drzwi. Rosi zawołał: „Kto tam?* Podałem swoje nazwisko. Czułem się chory. Rosi otworzył drzwi i uciął moje niezręczne tłumaczenia współczującym .proszę". Czułem się głupio. Usiadłem i wyjąkałem, że miałem pewnego rodzaju doświadczenie i że chciałbym, aby rosi je potwierdził lub odrzucił. Przedstawiłem je najpierw dość pobieżnie, a potem rosi dopytał mnie dokładnie o szczegóły. Sondował mmnie powoli i zadawał wnikliwe pytania, aż opowiedziałem mu wszystko. Był wyraźnie zainteresowany i odrzucił moje sugestie, że mogło to być makio. Następnie zadał mi kilka pytań dotyczących koanu Mu. Zastanowiłem się nad pierwszym, ale wydało mi się pozbawione najmniejszego sensu. Rosi spróbował jeszcze raz i zadał mi inne. l znów mogłem udzielić jedynie intelektualnej odpowiedzi. Rosi spróbował trzeci raz, a ja zacząłem się denerwować. Wstałem i oddaliłem się nieco. Nagle pytanie zeszło głębiej, a z hara ryknął wybuch wulkanu. Wrzasnąłem: „To jest Mu! Mu! Mu! Mu!" Wrzeszczałem i śmiałem się: „Kochane Mu! Mój Boże, to jest Mu! To jest Mu! Mu! Mu!" Paroksyzm ustał w końcu sam z siebie, a mój nauczyciel, jak zwykle współczujący, popatrzył na mnie z wielką przenikliwością i powiedział: „Tak, rzeczywiście ujrzałeś Mu, ale teraz musisz je pochwycić, musisz poszerzyć i pogłębić to, co tylko w przelocie dostrzegłeś." Później rosi przeszedł do wskazania mi pewnych aspektów mojej przyszłej praktyki. POSŁOWIE Osiem czy dziesięć godzin po pożegnaniu rosiego dojechaliśmy do domu. Tej nocy nie spałem. Bezgraniczny, radosny spokój. Byłem wyczerpany, ale nie mogłem zasnąć. Moja radość była zbyt wielka. Przez jakiś czas utrzymywało się jeszcze poczucie pełnej swobody chodzenia na własnych nogach, patrzenia własnymi oczami. Czułem głęboką wdzięczność dla rosiego, uczestników sesin i mojej żony. Wszystko było naturalne, swobodne. Radość minęła, spokój przeminął, a zostało po prostu naturalne, otwarte u-czucie. Nastąpiła prawdziwa eksplozja, ale gruzy pozostały. Stare nawyki, dawne stany umysłu, reakcje - wszystko to trwało nadal, lecz straciło swoją moc. Starzy wrogowie pojawiają się, kruszeją i obracają w proch. A ten tyran, ten zmarły władca został złamany i nie trzeba go już więcej karmić. Przypomina przecięty lancetem wrzód, wciąż jeszcze boli, ale już jest dobrze. 142 Zmieniła się także moja praktyka: stała się głęboka i wyrównana i nie jest już dłużej czymś odrębnym ode mnie. Relacja moja będzie może miała większą wartość, gdy przedstawię pewne fakty ze swego życia, ponieważ ludzie często martwią się, czy można łączyć praktykę zeń z życiem w świecie. Nie sądzę, aby uznali mnie oni za wyjątek, dlatego powinni się pocieszyć, że skoro jeden człowiek może praktykować zeń, robić karierę w biznesie i żyć w rodzinie, to każdy może to uczynić. Moje małżeństwo jest bardzo udane i wydało troje wspaniałych dzieci. Pracuję w dziale kadr dużej firmy. Interesy idą mi dość dobrze i prawdopodobnie niedługo obejmę stanowisko wiceprezesa. Prawdziwą praktykę zeń rozpocząłem w roku 1966, kiedy to wziąłem udział w całodniowym siedzeniu w Kanadzie poprowadzonym przez rosiego Yasutanie-go. Przedtem ponosiłem w moim życiu duchowym jedną klęskę po drugiej, aż wreszcie w 1964 roku, wyczerpany i zgnębiony, zacząłem siedzieć na własną rękę. Po jednodniowej praktyce z rosim Yasutanim dowiadywałem się o możliwości dalszego treningu zeń. Czy ktokolwiek może wyobrazić sobie moją radość i wdzięczność, kiedy usłyszałem, że amerykański nauczyciel zeń, Philip Kap-le-au, ma poprowadzić sesin w Rochester? Radość ta oddziaływała na mnie destrukcyjnie, gdyż w jakiś sposób obudziła we mnie straszliwy lęk przed śmiercią, który prześladował mnie nieustannie przez dwa lata. Dręczył mnie potworny niepokój i psychiczny paraliż. Lękałem się być sam. Kiedyś byłem tak pewien rychłej śmierci, że zatrzymałem samochód i wysiadłem, bojąc się umierać bez opieki. Gdy tylko wyszedłem z samochodu, zimne powietrze otrzeźwiło mnie i oprzytomniałem. Lekarz zalecił mi środki uspokajające, ale wiedziałem, że usłuchanie jego rady oznaczałoby koniec zazen. W każdym razie nieugięcie wierzyłem, że samo zazen przywróci mnie we właściwym czasie do zdrowia. W tym okresie mój nauczyciel, rosi Kapleau, dodawał mi stale odwagi i wskazywał, że odczuwanie takiego lęku jest prawdziwym szczęściem, gdyż może on pchnąć człowieka w najgłębszą praktykę, jak to się rzeczywiście później ze mną stało. Siła i moc tego niepokoju budziły we mnie olbrzymią energię, dlatego siedzenie w tych okresach, kiedy opanowywał mnie ów lęk, było głębokie. Wielką pomocą była dla mnie również moja praca i pomimo nieustannej pokusy, aby się z niej wycofać, kurczowo się jej trzymałem. Przyziemne sprawy, błahe problemy, potyczki i różnice zdań dodawały mi bodźca do kontynuowania praktyki. Nieustanne upokorzenia, których doznawałem próbując wprowadzić w życie nowe idee, bardzo mocno ścierały ego. Chociaż walka była wyczerpująca, pomiędzy moim życiem zeń a pracą w biznesie zapanowała głęboka zgodność. Jednocześnie zdobywałem wigor i energię, dzięki której udało mi się 143 przeprowadzić kilka trudnych przedsięwzięć, jakich pewnie nigdy bym nie dokonał, gdyby trening zeń nie dodawał mi sił. Praktykujemy z żoną zazen od ośmiu lat, od piątej do siódmej dwadzieścia rano i godzinę wieczorem. Raz na miesiąc bierzemy udział w jedno- lub dwudniowym siedzeniu podczas weekendu. Odkryliśmy też, jak bardzo pomocne jest czytanie inspirujących książek i dlatego wiele wolnego czasu spędzamy zgłębiając buddyzm. Pewnego gorącego lata zapadłem na bezsenność wraz z towarzyszącymi jej dotkliwymi napięciami. Dręczyło mnie to przez osiemnaście miesięcy. Mój nauczyciel zachęcał mnie do kontynuowania zazen: „Idź do pracy wyczerpany, jeżeli musisz, ale nie porzucaj siedzenia." Na początku naszej praktyki przestaliśmy jeść mięso, co stworzyło pewien problem w pracy. Uznano to za kłopotliwe fanaberie, ale z czasem nasi przyjaciele zaakceptowali ten „kaprys". Większy problem stanowiła abstynencja. W świecie biznesu przy każdej niemal okazji wyciąga się butelki i częstuje „drinkiem". Czasami po prostu piłem zwykłe piwo imbirowe, a gdy ludzie raz po raz przymuszali mnie do picia alkoholu - mówiłem, że jestem na odwykówce. Często po prostu unikałem spotkań towarzyskich. Mimo trudności wzrosło moje poczucie jedności z pracą. Samo wyzwanie, jakie stawia życie zgodne z dyscypliną zeń, pomogło mi obudzić energię konieczną do przezwyciężenia problemów wywołanych decyzją kroczenia Drogą. Moje ogólne odczucie jest w tej chwili takie, że mam przywilej uczestniczenia w wielkiej twórczej pracy. „Ja" często niechętnie uczestniczyło w tym wielkim przedsięwzięciu. Miarą mojej niechęci jest wdzięczność, jaką czułem do rosiego-za narzucenie mi surowej dyscypliny oraz szacunek dla innych za stosowanie się do niej. Opisuję to, aby dać wyraz mojej wdzięczności, ale odczuwam przy tym całą niezręczność słów. Jasne i pewne gasio przynosi za to ulgę. Z najgłębszą wdzięcznością, Roger 4. „TAKA JESTEM WDZIĘCZNA, ŻE JESTEM CZŁOWIEKIEM" DROGI ROSI! Niewiarygodne! Po prostu obudzić się rano - co za radość! Zamiast budzić się do tej okropnej, napiętej, głodnej, doskwierającej samotności i izolacji, która jak pamiętam, towarzyszła mi zawsze, obudzić się tylko do tego niewzruszonego 144 Mu. Tylko to Mu, tylko to Mu. Na samą myśl o Mu rodzi się wdzięczność, wdzięczność - za praktykę, za Ciebie, za te wszystkie bolesne, frustrujące, pozornie negatywne rzeczy, które mi się przydarzyły. Jakże prawdziwy jest wiersz, który mówi, że potrzeba mroźnej zimy, aby radować się kwiatami śliwy na wiosnę. Człowiek czuje się dokładnie tak, jak gdyby właśnie wyszedł z więzienia - Mu najpierw ukazuje mu całe to więzienie, a potem uwalnia gol Trudno mi teraz uwierzyć, że przed październikowym sesin moje ciało-umysł było aż w takim stopniu napięte. Przez pół roku ledwie mogłam jeść - schudłam z dziesięć kilo. Byłam nieszczęśliwa i to bez żadnych wyraźnych powodów, jako że moje codzienne życie było bardziej niż kiedykolwiek harmonijne. Dosłownie czułam, jak gdyby Mu zjadało mnie i czasami po prostu nienawidziłam zazen. O-pór wobec zazen tak się nasilił, że często musiałam dosłownie wbijać się w matę, aby nie wybiec z zendo. Jednocześnie opór ten był tak bardzo bolesny, że zapragnęłam więcej siedzieć w zazen, aby go pokonać. Tydzień przed sesin miałam wszystkiego dosyć i czułam się taka zniechęcona, że wzięcie udziału w sesin wydawało mi się niemożliwe. Lecz przez mgnienie oka zaświtało mi: dlatego przychodzi to z taką siłą, że jesteś całkowicie zdeterminowana przebić się. Gdy tylko zaczęło się sesin, była już we mnie ta determinacja, silniejsza od wszystkiego, druzgocąca wszystkie stany ciała-umysłu, które dawniej tak często kazały mi się cofać. Teraz widzę, że każdy lęk, każdy ból, każda wątpliwość były prawdziwie bodhisattwiczne - kiedy jest się całkowicie zdeterminowanym, aby im się nie poddać, stają się wielkim bodźcem zmuszającym do tego, aby je przezwyciężyć. Było dla mnie ważne, że potrafiłam powiedzieć Ci na pierwszym dokusan, że nic mnie już więcej nie obchodzi, co sobie o mnie myślisz - o tej małej mnie. Była to deklaracja niezależności, która musiała nastąpić, zanim mogłam zrobić dla siebie to, co musiałam zrobić. A potem - tylko Mu i Mu, i Mu. Tak mało pamiętam z tego tygodnia - tylko Mu. Połowa sesin, ciało w stanie całkowitego wyczerpania, a tu powstają myśli o poddaniu się i przerwaniu praktyki - znajome samobójcze myśli o ucieczce z zendo. Lecz nie tym razem. Nie było sposobu, Rosi, po prostu nie było sposobu, abym mogła cofnąć się w to pełne napięcia życie, jakie stworzyłam. Coś musiało ustąpić, coś musiałam zrobić. Szóstego dnia uświadomiłam sobie, że tak naprawdę nigdy nie próbowałam przejść przez Mu. Nad, pod, dookoła, z dala - lecz nigdy twarzą w twarz, wprost w to. Natychmiast to olbrzymie Mu wyrosło tuż przede mną i po prostu nie było innej drogi. Kiedy powiedziałeś mi, że mogę teraz pracować nad następnymi koanami, wszystko było takie proste, takie jasne, takie naturalne, takie oczywiste, prawie jak gdyby nic się nie wydarzyło. Gnając w dół po schodach nie wiedziałam, że wybiegam w całkiem nowy świat. Świat, w którym opór wobec zazen całkowicie znikł, a ja odkrywam, że chcę praktykować zazen, tak jak piję, gdy jestem sprag- 145 niona, że chcę coraz więcej zazen, nie dla jakiegoś powodu, nie dla celu, jaki tkwił w moim umyśle, lecz po prostu dlatego. Świat, w którym wszystko, co kiedykolwiek słyszałam o praktyce, jest prawdą. Oby tylko ludzie wierzyli Ci, kiedy mówisz, Rosi - nie wspominając już o buddach i Patriarchach. A jednak, mimo że wszystko co mówisz jest prawdą nie ma żadnego sposobu, aby komuś o tym powiedzieć - każdy musi odkryć to sam dla siebie. Jak cudownie, że każdy ma tę możliwość! Ten świat - kto mógłby uwierzyć, że wszystko może być w takim PORZĄDKU? Odkąd tylko sięgam pamięcią, zawsze czułam się zagrożona przez rzeczy, które widziałam jako będące poza .mną" - co powodowało głęboki, nieustanny niepokój. Teraz wszystko jest inne w sposób niemożliwy do opisania. Czuję, jakbym wzięła wszystko w ramiona, objęła cały świat - lecz nie trzeba tego robić! Nie trzeba, bo to już jest zrobione i nie może być inaczej. Ostatnio moja przyjaciółka, która kiedyś praktykowała, powiedziała mi, że pięć lat temu centrum jej życia stanowiło zazen, lecz teraz jest to zdrowie psychiczne. Smutno mi było tego słuchać - Mu jest najlepszym psychiatrą, o jakiego ktokolwiek mógłby prosić! Pracując nad Mu widać wszystko, co dotyczy małego, psychologicznego ja, wszystko co kiedykolwiek pragnęłoby się zobaczyć; lecz również pozwala to wejrzeć w nasze Prawdziwe Ja. Nawet najdrobniejszy błysk Mu przynosi taką radość i pewność, że któż chciałby zamienić ją na jakiegoś upiora zwanego zdrowiem psychicznym? Widać już, jak nawyki, przez jakiś czas niegroźne, wkradają się z powrotem. Człowiek widzi, że musi pracować w całkiem nowy sposób. Tak przywykłam napierać na siebie, że chociaż nie ma już na co napierać, napieranie trwa. Czując głęboką potrzebę dokusan często chciałabym pójść na sesin choćby jutro. Czuję się tak, jakbym zupełnie nie wiedziała, jak poruszać się w tym całkiem nowym świecie. A co do Ciebie, Rosi - pamiętam, że słyszałam coś o obranych orzechach li-czi. Karmiłeś mnie i karmiłeś na każdym kroku na drodze - po prostu będąc sobą i mówiąc prawdę. Gasio, gasio, gasio. Nie pozostaje nic innego, jak iść i iść. Dopiero teraz mogę naprawdę zacząć pracować. Taka jestem wdzięczna, po raz pierwszy w życiu wdzięczna i szczęśliwa, że jestem żywym człowiekiem w tym świecie. Składam Ci pokłon, Pamela 146 5. CZASAMI MYŚLĘ, ŻE PRZEŻYCIE SEKSUALNE BYŁO BARDZIEJ REALNE NIŻ KENSIO - Z ODPOWIEDZIĄ ROSffiGO. DROGI ROSI, tak dawno Cię nie widziałam, że zapragnęłam do Ciebie napisać. Uderzyło mnie nieoczekiwanie, że chociaż od jakiegoś czasu jestem Twoją uczennicą, to tak naprawdę niewiele o mnie wiesz. Pozwól więc, że powiem Ci coś o sobie. Urodziłam się w Chicago w 1949 roku. Mam starszego o rok brata, ale nigdy nie byliśmy sobie zbyt bliscy. Uzyskałam tytuł magistra pedagogiki na uniwersytecie i jestem obecnie nauczycielką w szkole podstawowej. Czuję, że wiele w życiu cierpiałam i to właśnie cierpienie zaprowadziło mnie do zeń. Miałam wiele fałszywych wyobrażeń dotyczących oświecenia - dążyłam do oświecenia jak do środka uśmierzającego ból. Pracowałam nad koanem mniej więcej dwa miesiące, zanim doszłam do przebudzenia. Potem przez pół roku byłam w ekstazie, która osiągnęła kulminację, gdy siedziałam na czterodniowym sesin. Od tego czasu pomału zaczęłam sobie uświadamiać, że płytkie przebudzenie nie stanowi odpowiedzi na ból, jaki niesie ze sobą życie. Zawsze będę praktykowała zazen, ale muszę dowiedzieć się od kogoś, kto doświadczył większej głębi oświecenia, co znajduje się jeszcze dalej. Wiem, jak cenne jest zgłębianie koanów, ale widzę przy tym, że ten, kto ich nie zgłębia, może być tak samo wolny od bólu istnienia, jak ten, kto to czyni. Nadal żywię wiele pragnień, wiele nadziei i uczuć. Bardzo mi pomógł Twój komentarz do koanu: Skaczą: z wierzchołka masztu wysokiego na sto stóp 11. Wspomniałeś w nim, że głęboko oświecona osoba wolna jest od pragnień, nadziei i ambicji, ponieważ jest całkowicie zadowolona z życia, czy jest ono akurat dobre czy złe, i przyjmuje radości i ból ze spokojem i zrównoważeniem. Zdałam sobie wówczas sprawę, że gdybym tylko mogła, uwolniwszy się od tych nadziei, pragnień itp., brać życie takim, jakim jest - to byłoby ono spokojniejsze. Spróbowałam świadomie zastosować taką postawę w codziennym życiu. To było jak ko-an, który udało mi się rozwiązać. Bardzo mi to pomogło i byłam zdumiona, że u-dało mi się to zrobić tylko poprzez myślenie o tym. Przedtem uważałam, że praca nad dalszymi koanami na nic się nie zda, ponieważ trzeba przy niej myśleć o koanach i o naukach, jakie dają aby wynieść z nich korzyść, a to wydawało mi się zupełnie nienaturalne. Teraz widzę, że się myliłam. 147 Chciałam oświecenia, ponieważ chciałam znać sens życia. Muszę wyznać, że nadal go nie znam. Czasami to życie wydaje mi się bez końca. Chociaż zdobyłam w pewnej mierze wolność od ciała, nie mogę znieść myśli o starzeniu się. Tylko jedno doświadczenie miało na mnie tak dogłębny wpływ jak kensio: było to moje pierwsze przeżycie seksualne, jakiego doznałam w wieku dwudziestu dwóch lat. Czuję się czasami zakłopotana, gdyż zaczynam myśleć, że przeżycie seksualne było dla mnie bardziej rzeczywiste i ważniejsze niż kensio. Wiem, że w końcu odkryję, że to nieprawda, jednak pożądanie fizyczne nadal ma nade mną taką władzę, że porównując przeżycie seksualne do oświecenia nie mogę nie przyznać, że to pierwsze ujawniło mi bardziej dogłębną prawdę niż drugie. Musisz chyba myśleć, Rosi, że tracę wiarę w dharmę i że zagubię się w pogoni za ziemskimi przyjemnościami. Mam tyle pytań, na które muszą być odpowiedzi i wiem, że kiedyś je znajdę. Jakże mam wyrazić moją wdzięczność? Cokolwiek bym powiedziała, nie wyrazi to w pełni tego, co czuję. Wiem, że nie wymagasz od swych uczniów niczego poza tym, by osiągnęli pełne oświecenie, a ja będę siedziała codziennie przez całe moje życie. Proszę, dbaj o swoje zdrowie, Rosi, przez całą tę długą zimę. Dziękuję Ci z głębi serca, Joan ODPOWIEDŹ Droga Joan, dziękuję za list. Listy od uczniów zawsze mnie cieszą, szczególnie od tych, którzy mieszkają poza Rochester i mają mniej okazji, aby przyjeżdżać do Ośrodka. Piszesz o bólu, Joan. Pewnego razu do Buddy przyszła kobieta na wpół oszalała z rozpaczy z powodu śmierci swojego nowo narodzonego dziecka. Kładąc niemowlę u jego stóp błagała o przywrócenie mu życia. Budda wysłuchał ją cierpliwie, powiedział, żeby poszła do miasta i przyniosła mu ziarnko gorczycy z domu, w którym nigdy nikt nie umarł. Kobieta chodziła od drzwi do drzwi przez całe miasto, ale nie znalazła ani jednego domu, którego nie dotknęłaby śmierć. Up-rzytomniwszy sobie, że śmierć spotyka wszystkich, pogodziła się w końcu z losem swego dziecka. Czy jest na świecie człowiek, który nie cierpiał? l czy to nie ten ból i pragnienie przezwyciężenia go sprawia, że ludzie zwracają się do zeń i innych tradycji duchowych? Chociaż moi uczniowie słyszą ode mnie wielokrotnie, że płytkie przebudzenie jest jedynie przelotnym wglądem w prawdziwą naturę rzeczy, to jednak trudno jest im to przyjąć. Pierwsze kensio można porównać do zapalenia jednej świecz- 148 ki w przestronnej podziemnej jaskini; nie panuje tam już całkowita ciemność, lecz widoczność jest nadal słaba. Pogłębianie oświecenia analogiczne jest do zapalania coraz większej liczby świec, a tym samym do dokładnego oświetlania jaskini. Twoje obecne położenie przypomina położenie kotka, który dopiero co otwarł oczy i spojrzał na świat; nie jest już dłużej pogrążony w ciemnościach, ale jeszcze nie potrafi dawać sobie rady. Potrzebuje nadal matczynej opieki; Ty tak samo potrzebujesz dalszego kontaktu ze swoim nauczycielem. Ale teraz przynajmniej wiesz ze swojego własnego doświadczenia, że oświecenie nie wprowadza nas w wieczną ekstazę i Twoja praktyka może być wolna od tego często spotykanego niezrozumienia. Mimo to zauważ, że Twoje kensio, chociaż tak skromne, wyzwoliło Cię w zupełnie podstawowym sensie. Czy pamiętasz, jak Ty, która byłaś przedtem taka nieśmiała i bojaźliwa, raptem stanęłaś przede mną jak wojownik? To prawda, że niektóre rodzaje makio mogą wyzwolić nie ujawnione wcześniej zapasy energii, ale to, co się Tobie przydarzyło, nie było żadnym makio. Czy pamiętasz, jak szybko i z jaką pewnością odpowiadałaś na moje sprawdzające pytania? Piszesz, że ekstaza i wzmożona energia trwały przez pół roku - a więc niezwykle długo. To wskazuje, że miałaś głębsze kensio niż sądzisz i że Twoje aspiracje są wysokie, ponieważ inaczej nie byłabyś tak niezadowolona z tego pierwszego przełomu. Możesz być pewna, że masz przed sobą głębię i pełnię oświecenia, jakich teraz nie jesteś w stanie sobie wyobrazić. To wszystko stanie się Twoim udziałem, ale tylko wówczas, jeżeli będziesz praktykować dalej wytrwale z odwagą i determinacją. Pod pewnymi względami Twój list przypomina listy Yaeko z Trzech filarów zeń. Czy pamiętasz, jak opisywała ona swoją radość i ekscytację jako „stan szaleństwa"? Głębokie urzeczywistnienie, jakiego doświadczyła, możesz osiągnąć i Ty. Liczne pragnienia i nadzieje, które jak piszesz, nie ustają, to nic innego jak złudzenia. Przyjdzie czas, gdy zdasz sobie z tego sprawę. Podczas gdy doskonale oświecony i w pełni rozwinięty budda jest wolny od wszelkiego pożądania, my, pomniejsi śmiertelnicy, zmagamy się z pragnieniami. Jednak pamiętaj, że istnieją pragnienia niższego i wyższego rodzaju. Pragnienie przekształcenia swego życia i charakteru, pragnienie pełnego przebudzenia, aby móc ulżyć cierpieniom ludzkości - to są pragnienia najwyższego rodzaju. Moi nauczyciele zwykli mawiać, że bodhisattwa w odróżnieniu od buddy nadal jest przywiązany do pełnego współczucia pragnienia, aby uwolnić od cierpień wszystkie istoty, natomiast budda nie myśli już, lecz pomaga ludziom tak naturalnie, jak naturalnie oddycha. Dodajesz także, że wciąż drzemią w Tobie emocje, l cóż w tym złego? Nie musisz się z nich tłumaczyć. Czy nie słyszałaś, jak wspominałem, że chociaż za- 149 zeń rozwiewa takie abstrakcyjne koncepcje jak nadzieja, żal i oczekiwania, to w praktyce zeń nie usiłuje się tłumić uczuć? Gdy mistrz zeń otwarcie płakał na pogrzebie swojego ulubionego ucznia, młody mnich zeń zrobił mu z tego zarzut: .Myślałem, mistrzu, że jesteś ponad tym." Mistrz na to: „A kiedy mam płakać, jeśli nie na pogrzebie mojego najbliższego ucznia?" Szczere uczucia są prawdziwe, ale żywić nadzieję lub pragnienia to „zatruwać rzeczywistość ideałem." Twoje komentarze do mojego tejsio Skaczą: z wierzchołka masztu wysokiego na sto stóp ukazują, że niewłaściwie zrozumiałaś pewien istotny punkt. Jeśli przebudzona osoba nie żywi nadziei, pragnień ani ambicji, to nie wynika to z .całkowitego zadowolenia z życia, czy jest ono dobre czy złe". Zadowolony, niezadowolony - myślenie takimi kategoriami to zaciskanie się w kleszczach rozumu. Po prostu płyń z karmicznym prądem Twojej Natury Buddy, a życie będzie płynąć w Tobie i z Tobą. Głęboko się nad tym zastanów. Człowiek oświecony ani nie sprzeciwia się, ani nie unika tego, co przed nim stoi. Wszystko zależy od okoliczności. Gdy potrzebuje działać, działa. A jeśli działa stanowczo i reaguje całym sobą to jest to tak, jak gdyby nie działał wcale. Piszesz: „Czasami to życie wydaje mi się bez końca. Chociaż zdobyłam w pewnej mierze wolność od ciała, nie mogę znieść myśli o starzeniu się." Życie wydaje ci się bez końca tylko dlatego że zakładasz istnienie jakiegoś końca, jakiegoś celu. Ty sama jesteś czasem - twoje ciało, twój umysł, przedmioty wokół ciebie. Zanurz się w rzece czasu i płyń zamiast stać na brzegu i gapić się na bieg zdarzeń. Myśl o starzeniu się wynika z narcystycznego zaabsorbowania ciałem. Czego nauczył Cię trening zeń, jeżeli używasz dualistycznych terminów .stara" i .młoda"? Sam mam sześćdziesiąt pięć lat, mówiąc konwencjonalnie. Nie myślę o sobie jako o kimś starym. Tylko człowiek, który uważa się za młodego, może powiedzieć .on jest stary" i aby wyrazić taki sąd, musi odsunąć się ode mnie. W taki sposób nigdy nie pozna prawdziwego wieku mojego serca. Ale jeżeli obejmiemy się serdecznie, to w takiej wolnej od myśli chwili, w chwili jedności, kto jest stary, a kto młody? Kto stoi z boku, aby powiedzieć: .On jest stary, ja jestem młoda"? Piszesz, że tylko jedno doświadczenie miało na ciebie tak dogłębny wpływ jak kensio i że było to twoje pierwsze seksualne przeżycie. Tak, seks. Oświecenie zeń, jak zapewne wiesz, było opisywane jako kosmiczny orgazm. Jedynie w wąskim rozumieniu tego słowa oświecenie można porównać do fizycznego orgazmu. Doświadczenie uskrzydlonej jedności i radości w miłosnym uścisku z u-kochaną osobą jest na pewno przeżyciem wstrząsającym naszym sercem, jednakże ogranicza się ono do tej jednej określonej osoby, która je wywołuje. Natomiast uniwersalna, czyli kosmiczna miłość jest naturalnym potokiem uczuć skierowanym ku wszystkim istotom, wielkim czy małym, a podsyca ją nie miłość fizyczna, lecz bezpośrednie uprzytomnienie sobie niepodzielności wszelkiego ży- 150 da. Nie wywołuje ona przywiązania i nie oczekuje niczego w zamian. Ta oceaniczna miłość nie powstaje, gdy człowiek odsuwa się na ubocze sam na sam z ukochaną osobą, lecz gdy wyrzeka się siebie, obejmując w uścisku wszystkie istoty. Na twoim obecnym etapie praktyki duchowej przeżycie seksualne może wydawać ci się bardziej rzeczywiste niż kensio, które z samej swej istoty nie daje nic, czego można by się uczepić. To właśnie bezprzedmiotowość przebudzenia sprawia, że wymyka się ono wszelkim próbom przyszpilenia go jako jeszcze jednego, chociaż niezwykłego przeżycia. Jak wiesz, oświecenie nie jest jakimś przeżyciem, nie jest wydarzeniem, które można by porównać z innymi. Przeżycie seksualne odczuwa się mocno i w tym sensie jest ono rzeczywiste, chociaż przemija jak każde. Gdy spotykasz kogoś, z kim wiąże Cię silne wzajemne przyciąganie i zrozumienie, możesz łatwo dać się zwieść uczuciowym uniesieniom, jakie potem następują. Łatwo jest wtedy pomylić je ze swym ostatecznym celem i domem. Jeśli zatrzyma Cię rozkoszowanie się seksem, sztuką czy muzyką, to twój postęp ku pełnemu oświeceniu zostanie wstrzymany, a to, co lepsze stanie na przeszkodzie temu, co najlepsze. To rozróżniający umysł podsyca takie koncepcje jak „chęć poznania sensu życia". Jeżeli jesteś w pełni pochłonięta tym, co robisz w każdej chwili, to gdzie jest tu miejsce na zastanawianie się nad sensem życia? Tajemnica życia ujawnia się w przeżywaniu go, a nie w zastanawianiu się nad nim. Jakże się cieszę, że zdajesz sobie sprawę z wagi zazen po kensio i że kontynuujesz regularną praktykę. Jak mówi mistrz zeń Dogen: „Nie ma początku praktyki ani końca oświecenia i nie ma początku oświecenia ani końca praktyki." A co do innych pytań, które sobie stawiasz, jest tak, jak mówisz: odpowiedzi nadejdą. Ściskam P.K. 6. Z KAŻDYM DNIEM KLEJNOT ŻYCIA NABIERA BLASKU I PIĘKNA / 1. NAJDROŻSZY ROSI, oto primabalerina tańczy na ulicach Rochester od czasu sesin. Nadal nie mogę uwierzyć, że wydarzyło się to naprawdę, a nie tylko w marzeniu czy we śnie. Dlaczego jesteśmy wstrząśnięci i tak radośnie zdumieni, gdy odnajdziemy wreszcie to, co tak gorliwie próbowaliśmy znaleźć przez wiele lat, a może wiele żywotów? Jak trudno jest pogodzić się z tym, że odpo- 151 wiedzi na wszelkie pytania o życie, śmierć i rzeczywistość trzeba szukać nie w tajemnych praktykach, lecz w samym życiu, śmierci i rzeczywistości. Pytanie i odpowiedź są jednym. Chociaż nie wiem, jaki związek mają moje przeżycia z kensio, moje przebudzenie jest równie oczywiste jak ocknięcie się rano z jakiegoś nieważnego snu i spryskanie twarzy zimną wodą. Człowiek śmieje się na wspomnienie głupstw, jakie przeżywał we śnie, a potem bierze głęboki oddech i wraca do swoich spraw. Jak inaczej można to sobie powiedzieć niż: UWIERZ - uwierz, że to jest rzeczywiste? Jak mógłby pytać o życie ktoś, kto sam nie byłby żywy? Ten wątpiący, pomieszany, błądzący umysł nie jest niczym innym jak Naturą Buddy. Ten, kto nie umie wzbudzić w sobie wiary - wiary takiej jak pewność, że nos jest poniżej oczu - nigdy nie znajdzie życia, którego szuka. Będzie jak rozpieszczone dziecko, które z buzią pełną owsianki płacze, że jest głodne. Okazało się, że moje życie nie różniło się niczym od tego, którego szukałam. Moje życie jest moim życiem. Jakie dziwne, jakie zdumiewające jest uprzytomnienie sobie tego! Gdy wczoraj szłam ulicą nagle narodził się cały wszechświat. Mój racjonalny umysł został wystrychnięty na dudka jak Jagon na końcu „Otella". Jakże to możliwe, że ja jestem wszechświatem - że ja mam władzę życia i śmierci nad samym życiem i śmiercią? Byłam wstrząśnięta. Ludzie i rzeczy, wszystko, co stanowiło dla mnie zagadkę, okazało się nagle moimi dawno zagubionymi dziećmi. Łzy radości i zdumienia napływają na każdy dźwięk i widok - łyżeczka, która dzwoni o filiżankę podczas mieszania cukru, moje dłonie przy składaniu papierów, czerwony pomidor. Czy jestem szalona, jeśli uważam, że sama stworzyłam niebo i ziemię? Moje uczucia są niewyrażalne. Dla kogoś, kto jak ja zawsze odnosił się ze wstrętem do wszystkiego, co potoczne i przyziemne - odkrycie, że życie codzienne jest kluczem do wszechświata i do cierpienia wszystkich odczuwających istot, jest z pewnością najbardziej zdumiewającą najcudowniejszą rzeczą jaka może się wydarzyć. Urodziłam się dopiero co, a jednak nie ma narodzin... nie ma niczego. Gdy piszę, żaden ślad nie pozostaje po mnie ani po tym, co powiedziałam. Cóż mogę na to poradzić, że jestem pełna radości, skoro rozwiało się dręczące mnie od miesięcy wyobrażenie o sobie i w końcu widać ponad wszelką wątpliwość, że... nie ma absolutnie niczego! Rosi, nie mogę pojąć znaczenia tego, co się dzieje. Nie mogę nawet powiedzieć, że wiem, co się stało. Jestem pewna tylko tego, co czuję i niczego więcej. Jak takie doświadczenie może przytrafić się komuś o tak nieskomplikowanym u-myśle jak mój? Siedzę teraz zdumiona, pokorna i niema. Lekkie uchylenie bram dharmy i ujrzenie drogocennego klejnotu wewnątrz to więcej niż można było sobie wyobra- 152 żać. Jak można nie dbać o ciało i umysł wiedząc, że nawet w najbardziej skalanych istotach tkwi ten klucz do istnienia, do życia i śmierci? l pomyśleć, że mogę żyć jeszcze wiele lat - co za cud! Po prostu żyć - ledwo mogę uwierzyć w swoje szczęście. Jakże wdzięczna jestem mojemu ciału! Jest jeszcze wiele rzeczy, które pragnęłabym powiedzieć. Być może wkrótce będę w takim stanie umysłu, że uda mi się je wyrazić. Proszę, nie uważaj mnie za idiotkę. Jeżeli to, o czym mówiłam, wydaje się produktem zwodniczej myśli, to jest tak dlatego, że ułuda nadal czepia się tej pełnej niewiedzy dziewczyny. Obiecuję pracować tak mocno, jak tylko jestem w stanie, aby w pełni urzeczywistnić moją Naturę Bodhi i aby stać się godną wielkiego błogosławieństwa, jakie jest moim udziałem - przyjścia na świat w celu podjęcia tego najcudowniejszego ze wszystkich zadań. Bardzo Ci wdzięczna, Margareł 2. DROGI ROSI, szacunek, cześć i bliskość, które czuję do każdego w ośrodku po kilku wspólnie przepracowanych miesiącach, a także do wszystkich ludzi, wydaje mi się jakimś naturalnym cudem. W głębi serca wiem, że moje życie zgodne z cudowną drogą dharmy pomaga każdej odczuwającej istocie zbliżyć się do prawdy, tak jak gesty miłości u matki wpływają korzystnie na dzieci. Z każdym dniem ten najbardziej tajemniczy klejnot życia nabiera blasku i piękna. Będę dalej próbowała żyć i pracować w prawdzie. Tak silnie czuję, że moją karmą jest praca w ośrodku - albo raczej karma wszystkich przebywających tutaj i w całym wszechświecie istot jest moją karmą, a moja - ich. Z wielką wdzięcznością, Margaret 3. DROGI ROSI, czy teraz, gdy zima nas dopadła, życie może dalej płynąć tak niezawodnie, jak do tej pory? Dzisiaj nareszcie zrozumiałam słowa Dogena, które rozbrzmiewały echem w moim sercu od chwili, gdy je po raz pierwszy usłyszałam: „Powróciłem do domu z pustymi rękoma. Nie ma we mnie ani śladu buddyzmu. Mówię tylko tyle: moje oczy są poziome, mój nos jest pionowy." Jakże naturalne, jakże całkowicie naturalne jest teraz moje życie! Rosi, czynię gasio przed Tobą raz po raz, albowiem teraz nareszcie mogę się poruszać szybko bez żadnych przeszkód. Nawet moje głęboko zakorzenione przywiązanie do ciebie i do wszystkiego, co dotyczy nieskalanej i doskonałej dro- 153 gi dharmy. topnieje tak szybko jak zeszłotygodniowy śnieg. Zdumiewający jest fakt, że właśnie to jest najbardziej naturalnym i nieuchronnym wynikiem wytrwałego zazen. Najbardziej zagadkowe tajemnice dharmy ujawniły się z taką pewnością jak to, że sama nie wiedząc jak i dlaczego przemieniłam się z głupiutkiej dziewczyny w młodą kobietę. Rosi, raduj się wraz ze mną że zostałam tak szczodrze obdarzona wolą i dobrym zdrowiem, że mogę dzięki temu kroczyć prawdziwą drogą Buddy w tym życiu i we wszystkich przyszłych. Z bzdur, które wypisuję, możesz zobaczyć, że zostało we mnie jeszcze tysiąc, nie - milion skalań. Lecz są one tylko kamyczkami na drodze pędzącej rzeki. A jednak nie ma ani kamyczków, ani wody. Nie ma już więcej decyzji, które należy podjąć, ani odczuwających istot, które trzeba zbawić. Wiem tylko to - rankiem wstaje słońce, a wieczorem jasno świeci księżyc. Rosi, proszę, nie przepracowuj się i dbaj o swoje zdrowie. Z wdzięcznością, Margaret 7. TO NAJPIĘKNIEJSZA PRACA CZŁOWIEKA - PO PROSTU CHODZIĆ PO TEJ ZIEMI DROGI ROSI, niestosownie jest mówić o tym, co może wydawać się historią prawdziwego cudu, który przyniósł mi taką wolność i osiągnął taką kulminację podczas ostatniego sesin. Przebudziłem się do nieuchronnej dharmy i poznałem bezpośrednio i bezbłędnie prawdę słów wszystkich mistrzów, jakich kiedykolwiek studiowałem. Teraz tym bardziej czuję potrzebę studiowania ich. Wszystkie wskazania Buddy są jasne i nie ma co o nich rozprawiać ani rozmyślać. Widzę, że są konieczne w życiu, które ma prowadzić do przebudzenia (a które jest życiem rozpoczynającym się od przebudzenia). Wszystkie te wskazania wynikają z doskonałości i wzajemnego przenikania się wszystkiego we wszechświecie -a raczej są z nimi tożsame. Poznałem to ponad wszelką wątpliwość, w sposób absolutny - nie, wkroczyłem w to - nie - nie, nie, nie. Nie ma żadnych słów prócz jednego bezsłownego, absolutnie pozbawionego znaczenia i absolutnie znaczącego słowa, które brzmi w ponadczasowej, wszystko rozumiejącej ciszy. Dla m-nie tym słowem, dzięki twojemu kiosaku i Twoim mocnym, łagodnym dłoniom, było Mu. l tak, jak nalegałeś, przeprowadzając mnie w końcu przez wszystkie mury - tylko Mu, tylko Mu. Tak więc, krótko mówiąc, z ciągle obecnej, blednącej i nieistotnej przeszłości zostałem porwany przez to Mu. l ujrzałem, że wszystkie szaleństwa i przeszkody mego życia były oparte na ego i że koniecznie muszę zmiażdżyć tę iluzję. A potem walczyły się we mnie wszystkie furie i demony ze wszystkich Wędrówek Pielgrzyma * i wszystkich Tybetów i ślubowałem, że nie mogę i nie potrafię się zatrzymać, dopóki to wszystko nie ustąpi, i że nawet wówczas nigdy nie zatrzymam się. l pewnej nocy Mu schwycHo mnie za gardło i nie dało mi spać. l słyszałem głosy, i coś po mnie łaziło, ale - Mu i Mu, i Mu. Na drugi dzień ze łzami w o-czach zdałem sobie sprawę, że nie wiem i nie mogę nic wiedzieć o Mu - i że „nie wiem" jest odpowiedzią na każde pytanie, l w południe wyszedłem w pole pomiędzy tchnące spokojem i ciepłem ptaki, owady i trawy i płakałem gorzko, gdy ujrzałem, że nie ma się czego trzymać - nie ma niczego, a ja nie mam wyboru i muszę się poddać, l wróciłem, i siedziałem w zendo, i Mu dalej we mnie wzbierało. Nie wiem już, jak długo to trwało - pamiętam tylko dźwięk dzwonka i klapek, który pchnął, zmiażdżył czy przebudził coś głębiej. Ulotność przeszłych „wielkich doświadczeń", szczególnie tych, których doznałem w tym właśnie tygodniu, nauczyła mnie, że nie wolno się ich czepiać, bez względu na to, jak byłyby radosne - i dalej trwało Mu. Mu. MU. Kiosaku uderzało mnie, gdy uderzało kogokolwiek w zendo, a wszystkie dzwonki, wiatr, cykady były w moim własnym umyśle i Mu, i Mu, i nie mogłem się zatrzymać. Jedno rozstrzygające uderzenie wymierzone w czyjeś ramiona w drugim końcu zendo trafiło w jakaś część mojego umysłu i sprawiło to, co nieodwołalne, i Mu, Mu, Mu szarpnęło mną w czarnym roztrzaskującym ego paroksyzmie. l stało się to drugi raz i nie poddałem się pokusie, aby spocząć w czymkolwiek, co można było nazwać .wspaniałym" lub: „o, jestem tam", l dzięki temu, TEMU, co trzymało mnie zawsze, a teraz w pełni ujęło mnie w tryby radosnej pracy, mogłem przestać się trzymać i puściłem się, i już nic nie mogło mnie odwieść, i ujrzałem, że nie ma niczego we wszechświecie, co mogłoby mnie oddzielić od całkowitości nieśmiertelnej istoty, o której wiedziałem, że jestem z nią jednym! Ale miało nadejść więcej. Czas nie istniał podczas tamtych dni - tamtych eonów - i potem moje ciało i u-mysł zniknęły, i byłem tak mocny jak wszystkie góry i wolny od lęku. l nic nie mogło się dziać nigdzie indziej, co nie działoby się tu i teraz, l tak radośnie, tak radośnie wstałem z mego miejsca w zendo, kiedy dzwon rozbrzmiewał dźwiękiem koła Dharmy. l Ty tam byteś, i sięgnąłem poprzez łzy po Twoją rękę, i po- * „ Wędrówki Pielgrzyma" - wizyjnoalegoryczne dzieło Jotom Bunyama, angielskiego purytaraldego kaznodziei z XVII w., cieszące się. ogromnąpopulamofcią wfród protestantów 154 155 wiedziałem Ci, że to było takie łatwe, takie łatwe. Byłem taki wdzięczny, a Ty objąłeś mnie, i Ty i ja, nic nie istniało ani nie istnieje, i nie ma początku ani końca, j Tego dnia złożyłem na ołtarzu laseczkę kadzidła. Poczułem, że mam takie ci- ' cne prawo, aby to uczynić. A gdy idąc w kinhin dotknąłem bosą stopą podłogi, przyszły do mnie słowa: To najpiękniejsza praca człowieka -po prostu chodzić po tej ziemi. Usłuchałem i zapisałem je, i zostawiłem karteczkę na Twoim miejscu w zen-do. A na dokusan, choć nie miałem żadnych wątpliwości, to jednak zadałem Ci głupie pytanie, z głębi fal pozbawionego wymiaru nowego istnienia, co teraz robić, a Ty odpowiedziałeś patrząc na mnie jak na buddę: „Przecież wiesz, co robić - po prostu iść dalej." l wiem, że Mu i zazen, i Ty i ja, i wielkie koło dharmy z którym obracanie się jest Wielkim Wyzwoleniem, wszystko to będzie się toczyć coraz dalej w doskonałej wolności poza wszelkim wyborem, jako że bezbramna brama dharmy rozpadła się i chodzę swobodnie między niebem a ziemią. A teraz, gdy już to wszystko powiedziałem, spróbuję to wyrzucić. Zapisałem to tylko dlatego, że i tak nie mam z tym nic wspólnego, i napisało się to samo, bez żadnych zahamowań, a więc może gdzieś się kiedyś komuś przyda, jak i wszystko, co kto inny czy ja sam napisałem, a co przydaje się w tajemniczy sposób. Jesteś teraz moim bliskim przyjacielem i nauczycielem. Tak bardzo dziękuję Ci za prowadzenie mnie w życiu i w pracy buddy, a teraz muszę się nauczyć z Twoją pomocą odkrywać w nowym starym świecie swoją drogę, być posłusznym głosowi dharmy, pozbyć się wszelkich śladów ego, oświecenia i wszystkich innych śmieci, i iść coraz dalej, i próbować żyć tą najbardziej dogłębną ze wszystkich prawd, i iść dalej, i nie próbować zatrzymywać się gdziekolwiek. Pozdrawiam Ciebie z wdzięcznością mój bracie w dharmie... Carl Bodhidharma, założyciel szkoły zeń, namalowany przez mistrza zeń Hakuina (1686-1769) w wieku 83 lat. Kaligrafia głosi: „Bezpośrednie wskazywanie na u-mysł człowieka, wejrzenie w swą zasadniczą naturę i osiągnięcie stanu Buddy." Na obrazach i rzeźbach większości japońskich artystów Bodhidharma jest raczej karykaturalną postacią niż pełnym mądrości i współczucia patriarchą zeń. Przedstawia się go czasem jako groźnego i ponurego człowieka, przypominającego pirata. Na tym obrazie, malowanym tuszem, jego autor - Hakuin, który sam był wybitnym mistrzem zeń, pokazuje nam ciepłego i ludzkiego Bodhidharmę o jasnym wejrzeniu, takiego, z którym możemy się utożsamiać. Ma on otwartą twarz, która niczego nie ukrywa, o ciepłych a jednak przenikliwych oczach. Poważne spojrzenie przypomina spojrzenie niemowlęcia; w, swej głębi dociera do samej istoty rzeczy. 157 i III AKTY CZCI l ODDANIA WSTĘP Wielu ludzi znających zeń jedynie z akademickich lektur po przyjściu do ośrodka otwiera usta ze zdziwienia na widok figur buddów i bodhisattwów, a także śpiewów i rytuałów. No tak, zazen - mówią sobie - tego można było się spodziewać, ale to? A jednak istniejąca od dwóch i pół tysiąca lat i wciąż rozwijająca się dyscyplina zwana buddyzmem zeń jest żywą tradycją duchową, w której takie akty czci i oddania odgrywają istotną rolę. Oczywiście mówienie o aktach czci i oddania w zeń, jako o czymś odrębnym od zazen, jest sztuczne. Pokłony z dłońmi w gasio przy wchodzeniu lub wychodzeniu z zendo, pokłony przed bud-dami i bodhisattwami, składanie im ofiar, udział w regularnie odprawianych ceremoniach wyznania i skruchy - te akty, jeżeli są dokonywane „niemyślnie", uszlachetniają uczucia i oczyszczają umysł, zmiękczając stopniowo ostre krawędzie i sztywne kontury osobowości. A ponieważ wszystkie służą „przycinaniu" ego, to przyspieszają przebudzenie. Szczere praktyki oddawania czci ułatwiają wyzwalanie wrodzonego nam współczucia, tak aby mogło ono swobodnie działać w codziennym życiu. Ceremonie, odprawiane od wieków w krajach buddyjskich, zakorzeniły się o-becnie na gruncie amerykańskim. W Ośrodku Zeń w Rochester praktyki te zostały przystosowane do naszej zachodniej kultury w drodze naturalnych przekształceń. Oprócz obrzędów związanych z przechodzeniem do innej formy życia, tzn. obrzędów dotyczących pogrzebów, ślubów i wyświęceń, mamy w kalendarzu ceremonii dzień narodzin, dzień śmierci i dzień oświecenia Buddy, dzień śmierci Bodhidharmy, dzień Założyciela Świątyni, Nowy Rok i każdego miesiąca ceremonię wyznania i skruchy, jak również ceremonię o pokój i pomoc głodującym na całym świecie. Nie mniej istotne są coroczne obchody Święta Dziękczynienia. Ponieważ są one wyrazem głębokiej wdzięczności, idealnie pasują do aktów czci i użyczają treści naszemu rodzimemu amerykańskiemu świętu zeń. Współcześnie wielu wyznawców zachodnich religii nie rozumie, jak się wydaje, głębi rytuałów i ceremonii, nie czuje też z nimi bliskiego związku. Mimo to formalne ceremonie nie muszą być „pustą formą". Wdzięczność, szacunek i inne szlachetne uczucia można pogłębiać wyrażając je zgodnie z przyjętym wzorcem, tak jak ruch można uczynić bardziej wymownym obracając go w taniec, a dźwięk w muzykę. Śpiewy zajmują poczesne miejsce wśród wszystkich innych sposobów oddawania czci w zeń. Nie ma chyba świątyni ani ośrodka zeń, gdzie ludzie nie zbieraliby się w głównej sali przynajmniej raz dziennie i nie śpiewaliby sutr i słów mistrzów, którzy urzeczywistnili najwyższą prawdę. Śpiew jest podstawą każdego rytuału i ceremonii, gdyż ustala brzmienie, dzięki któremu uczestnicy osiągają stan wyższej przytomności i wrażliwości na to, co się dzieje. 161 Co dzień o świcie donośne dźwięki wybijane na wielkim bębnie przerywają ciszę zazen, aby dać sygnał siedzącym, że mogą udać się rzędem do głównego zendo na śpiewy. Po tym wstępnym, grzmiącym wezwaniu grający na bębnie przesuwa drewniane pałki po guzach z mosiądzu, umieszczonych wokół krawędzi instrumentu, wywołując głęboki, urywany dźwięk. Potem następują przejmujące uderzenia w samą krawędź bębna „kliku klak, kliku klak" w narastającym tempie, przechodząc w końcu w rytm wybijany na jego powierzchni. Gdy bęben cichnie, natychmiast rozpoczynają się uderzenia w kejsu, czyli w gong o kształcie misy, a głęboki rezonans tego instrumentu wypełnia zendo. Grający na kejsu siedzi w skupieniu zgrabnie trzymając w obu dłoniach długą o-bitą filcem pałkę w kształcie cylindra, której używa, intonując różne sutry, a gdy wszyscy włączą się w śpiew, akcentuje w nich pewne miejsca: opuszcza ciężką pałkę na krawędź gongu, wiedząc przy tym, że uderzenie za słabe albo za mocne, pod złym kątem albo w złym miejscu nie wyzwoli pełnej, bogatej skali dźwięków ukrytych w instrumencie. Powiada się w zeń: „Nie uderzaj instrumentu -pozwól mu być uderzonym." Po zaintonowaniu śpiewu włącza się drewniany bęben w kształcie ryby (mo-kugio). Rozpoczyna powoli pum... pum... pum... stopniowo zwiększając tempo, jak odjeżdżający pociąg, podczas gdy poszczególne głosy stapiają się w jeden donośny i dźwięczny, niski ton. Grający na bębnie nie „uderza" filcową pałką lecz trzymając ją lekko, po prostu ją prowadzi, wskutek czego instrument w pewnym sensie „gra sam na sobie". Brzmienie tego wydrążonego bębna w kształcie ryby jest na tyle głębokie, że słyszy się je „pod" śpiewem. Wszyscy stosują się do ustalonego w ten sposób rytmu. Na śpiewy składa się mnóstwo rozmaitych elementów. Mocny, czysty głos prowadzącego rozbrzmiewa solo przy intonowaniu każdego śpiewu wywołując o-dzew pełnego chóru od pięćdziesięciu do trzystu śpiewających. Pulsujące tętno drewnianego bębna stanowi kontrapunkt dla wibrującego brzmienia gongu w kształcie misy, nawet gdy zazębiają się one ze sobą, aby kontrastować i harmonizować z niskim tonem śpiewu. Podczas śpiewu całe ciało jest rozluźnione. Energia wypływa z podbrzusza, a dźwięk rezonuje w czaszce. W zeń nie ma kołysania się ani bujania podczas śpiewów; śpiew zeń wymaga wyprostowanej i stabilnej postawy z dłońmi złożonymi lekko jedna na drugiej na łonie. Każdy ze śpiewających znajduje swoją najniższą naturalną wysokość głosu, ton z najniższej części swojej skali, który jest w stanie utrzymać bez wysiłku, jednocześnie stapiając go z dominującym tonem tak, aby powstała harmonijna całość. Poszczególne słowa łączą się razem w jedno brzmienie wydobywające się z hara. Wysokość tonu nie zmienia się. Śpiew zeń jest jedynym w swoim rodzaju 162 sposobem angażowania najgłębszego poziomu umysłu; omija intelekt, aby przebudzić Rozumienie i energicznie wyrazić wolne od emocji odczuwanie. Ogólnie mówiąc, są dwa rodzaje śpiewów: sutry i dharani. Do kategorii sutr, czyli wypowiedzi przypisywanych Buddzie, można również włączyć słowa mistrzów. Regularne powtarzanie sutr w ojczystym języku sprawia, że ich prawda trafia wprost do podświadomego umysłu, wzmacniając rozumienie i wiarę. Nie trzeba czynić żadnego wysiłku, aby pochwycić ich sens, ponieważ wchłania się go spontanicznie, bez filtru racjonalnego umysłu. Najważniejszy jest stan umysłu wywołany przez śpiew - zaangażowanie aż do samozapomnienia. Dharani to długa mantra, rytmiczna sekwencja dźwięków, która poprzez związane z nią szczególne wibracje wyraża zasadniczą prawdę, przekraczającą wszelki dualizm. Moc tego sposobu budzenia niewidzialnych sił zależy od zasięgu samego dźwięku, lecz jeszcze bardziej od stanu umysłu osoby śpiewającej. Dharani oddziałuje mocniej, gdy śpiewa ją człowiek głębokiej wiary, o skoncentrowanym umyśle i wrażliwym sercu. Struktura dharani nie jest pozbawiona znaczenia; musi ona wyrastać z autentycznego religijnego doświadczenia, być rytmiczna i melodyjna. Ponieważ nikomu, jak dotąd, nie udało się trudne zadanie przygotowania angielskiej wersji śpiewanych dharani, nie zamieszczamy tu żadnej mantry ani dharani, za wyjątkiem mantry na końcu sutry Serce doskonałej mądrości Śpiew jest czymś innym niż recytacja, która może polegać jedynie na powtarzaniu fragmentów tekstu. Śpiew natomiast rodzi się w głębi trzewi i gdy dokonuje się bez ego, posiada moc przenikania widzialnych i niewidzialnych światów. Umysł jest nieograniczony; pełen energii śpiew wykonywany z czystym umysłem i jednomyślnym zaangażowaniem jest inną formą zazen, innym sposobem uczenia się prawdy Buddy, bezpośrednim i nieintelektualnym. Śpiew taki jest również środkiem do spotęgowania mocy samadhi i pomaga w sprowadzeniu przebudzenia. W Ośrodku Zeń w Rochester większość tekstów śpiewa się po angielsku; najbardziej znane to Cztery ślubowania bodhisattwy, Serce doskonałej mądrości, Pieśń ku chwale zazen i Strofy wiary w Umysł. Teksty te otwierają część poświęconą aktom czci i oddania. Istnieją oczywiście i inne angielskie tłumaczenia tych tekstów, jednak zamieszczone tutaj wyróżniają się tym, że zostały specjalnie przystosowane do śpiewu, a tłumaczono je mając na uwadze eufonię i kadencję. Po tekstach śpiewów zamieszczono list i kilka dialogów. Ukazują one, lepiej niż cokolwiek innego, najczęściej spotykane i dość typowe kłopoty, na które można się natknąć w praktyce wyrażania czci w zeń. Chociaż lektura tych tekstów może być pomocna, czytelnicy musieliby sami wziąć udział w praktykach wyrażania czci i oddania, aby w pełni docenić ich wagę. 163 ŚPIEWY 1. CZTERY ŚLUBOWANIA BODHISATTWY Cztery wielkie ślubowania bodhisattwy to najczęściej spotykany śpiew w bud-dyźmie mahajany: Niezliczone istoty ślubuję wyzwolić. Nieskończone, ślepe namiętności ślubuję wykorzenić. Niezmierzone bramy Dharmy ślubuję przeniknąć. Wielką Drogę Buddy ślubuję osiągnąć. Treść tych śpiewanych ślubowań sprawia zwykle kłopoty uczniom z Zachodu, którzy od lat zgłaszają dwa główne zastrzeżenia. Uczniowie wychowani w tradycji chrześcijańskiej narzekają że porzuciwszy chrześcijaństwo z jego misjonarskim duchem, jak najdalsi są od szukania w zeń tego, co opacznie interpretują w pierwszym z Czterech ślubowań jako „zbawienie". Inni pytają: „Jak mogę ślubować, że wyzwolę wszystkie istoty, jeżeli siebie jeszcze nie wyzwoliłem? A jeśli nawet wyzwoliłbym siebie, to jak mógłbym wyzwolić wszystkie inne istoty?" Pewien człowiek o poważnych aspiracjach ujął to w następujący sposób: „Przeszkadza mi to, że nie mogę szczerze podjąć się wypełnienia Czterech ślubowań. Muszę dodawać od siebie: na tyle, na ile pozwolą mi moje ograniczenia i słabości - a to niszczy wartość śpiewania Czterech ślubowań. Chciałbym przyjąć te ślubowania, lecz muszę całkiem szczerze wyznać, że nie potrafię." Źródłem tych zastrzeżeń jest traktowanie Czterech ślubowań jako zewnętrznej formułki, której należy się nauczyć i do której trzeba się zastosować wbrew wszelkim przeciwnościom i wbrew rozsądkowi. W pierwszym z Czterech ślubowań słowo, tradycyjnie tłumaczone jako „zbawić", w Ośrodku Zeń w Rochester zastąpiono słowem „wyzwolić". Dzięki temu unika się moralizatorskiego i niebud-dyjskiego znaczenia, sugerującego, że chodzi o odkupienie od grzechu, i wiernie oddaje się ducha oryginału. Ślubowanie to, rozumiane we właściwy sposób, wyraża cel i możliwości praktyki i potwierdza, że twoje zazen służy nie tylko tobie, lecz całej ludzkości. Pozostałe trzy ślubowania określają stan umysłu, przy którym można pomóc niezliczonym istotom w niezliczonych krainach. Wyrażenie „niezliczone istoty" nie jest przenośnią Przebudzenie zeń dogłębnie ukazuje, że wszystko jest jednym - tobą samym - i że ty sam jesteś wszystkim. Cokolwiek przytrafi się jakiejkolwiek istocie, nieuchronnie wpływa na wszystkie inne. Dlatego też gdy przebudzi się jedna osoba, wszystko naładowane jest 165 tym samym przebudzeniem. Potwierdził to mistrz zeń Dogen, mówiąc: „Bez oświecenia innych nie można oświecić siebie." W zeń bodhisattwą jest ten, kto powodowany swym wielkim współczuciem ślubował, że nie wkroczy w nirwanę, dopóki nie wejdą w nią wszystkie istoty -czyli ten, kto w naturalny sposób przedkłada pomyślność innych nad swoją własną. Oczywiście nadal pracuje on nad sobą, bowiem ten, kto sam potrzebuje pomocy, nie może naprawdę pomóc innym. Ślubowanie podkreśla, że bodhisattwą nie cofnie się w swoim postanowieniu. Dlatego też ślubowania bodhisattwy są czymś o wiele większym, niż tylko dobrym słowem. W tym samym sensie, w jakim pestka brzoskwini ślubuje, że stanie się brzoskwinią żołądź dębem, niemowlę człowiekiem, a człowiek - bud-dą, Cztery ślubowania są potwierdzeniem naszego wrodzonego ślubowania, aby stać się tym, czym już w istocie jesteśmy - całością i pełnią Jeśli na nie spojrzeć w takim świetle, nie są one niczym innym jak wezwaniem do przebudzenia i wyzwolenia się. 2. SERCE DOSKONAŁEJ MĄDROŚCI Serce doskonałej mądrości, śpiewane codziennie w buddyjskich klasztorach i ośrodkach na całym świecie, uważane jest za najskuteczniejszy ze środków werbalnych, stosowanych dla przekroczenia pogrążonego w ułudzie umysłu. Jest korzeniem czy też jądrem nauki Buddy, kwintesencją wszystkich sutr mądrości, jakie Budda wygłaszał przez dwadzieścia dwa lata. Sutry tej, zwanej również Sutrą serca, nie należy pojmować intelektem, lecz sercem, to znaczy z głębi własnego, intuicyjnego doświadczenia. A zatem „doskonała mądrość" oznacza tu mądrość transcendentną jak również ścieżkę wiodącą do jej osiągnięcia oraz słowa nauki Buddy sprzyjające urzeczywistnieniu jej. W Sutrze serca Budda przemawia do Sariputry, jednego ze swych głównych uczniów, znanego z mądrości. Budda przypomina, jak Bodhisattwą Współczucia uprzytomnił sobie w głębokim samadhi, że ludzka osobowość jest jedynie wytworem pięciu skandh (dosłownie „skupisk") - formy, uczuć, postrzegania, woli i świadomości - które są zasadniczo puste, pozbawione rzeczywistej substancji. Dalej Budda ujawnia iluzoryczną naturę osiemnastu sfer zmysłów, składających się z sześciu organów zmysłów, odpowiadających im sześciu rodzajów danych zmysłowych i sześciu aktów odczuwania zmysłowego, a także dwanaście ogniw w łańcuchu przyczynowości, Cztery szlachetne prawdy, a nawet dualistyczną koncepcję nirwany i samsary. 166 Sanskrycką mantrę na końcu sutry można następująco przełożyć na język polski: Przeszła, przeszła Gate, gate przeszła poza, para gate, całkowicie poza. para sam gate. Przebudź się: raduj się! Bodhi, swaha! Trudno dokładnie przełożyć słowo swaha - wyraz triumfu i uniesienia, znaczący tyle co: „chwała", „niech żyje!". W „gate" »a" należy wymawiać z przydechem „ghate" („h" właściwie niesłyszalne). SERCE DOSKONAŁEJ MĄDROŚCI Bodhisattwa Współczucia w głębi mądrości pradżni ujrzał pustkę wszystkich pięciu skandh i odrzucił więzy powodujące jego cierpienie. Wiedz zatem: Tutaj12 forma jest tylko pustką, pustka jest tylko formą. Forma nie jest różna od pustki, pustka nie jest różna od formy. Uczucia,13 myśli, wola14 i świadomość sama są również takie. Tutaj dharmy są puste, wszystkie są pierwotną pustką. Żadna nie rodzi się ani nie umiera, nie są skalane ani czyste, nie zwiększają się ani nie nikną. Stąd w pustce nie ma formy, uczuć, myśli czy woli ani też świadomości. Nie ma tu oka, ucha, nosa, języka, ciała, umysłu; ni barwy, dźwięku, zapachu, smaku, dotyku ani tego co umysł chwyta, 167 ani aktu odczuwania nawet. Nie ma niewiedzy, ani jej kresu ani wszystkiego co z niewiedzy pochodzi nie ma rozkładu, ani śmierci, ani nie ma ich kresu. Nie ma cierpienia ani przyczyny cierpienia, ani wygaśnięcia cierpienia, czy szlachetnej ścieżki wyprowadzającej z cierpienia, ani nawet mądrości osiąganej, osiąganie również jest pustką. Wiedz zatem, iż Bodhisattwa, wyzbywszy się przywiązania ku czemukolwiek, a trwając w mądrości pradżni jest wolny od złudnych przeszkód, wyzwolony od lęku, który one rodzą, osiąga najczystszą nirwanę. Wszyscy buddowie, dawni i obecni, buddowie przyszłych czasów dzięki mądrości pradżni osiągają pełne oświecenie. Poznaj więc wielką dharani, promieniejącą, niezrównaną mantrę, doskonałą, niezawodną mantrę Pradżnię Paramitę, której słowa koją wszelki ból. Oto jest najwyższa mądrość, prawdziwa ponad wszelkie wątpienie, znaj i głoś jej prawdę: Gate, gate para gate para sam gate bodhi, swaha! 168 3. PIEŚŃ KU CHWALE ZAZEN - MISTRZA HAKUINA Jedną z wielkich postaci japońskiego buddyzmu jest mistrz zeń Hakuin (1686 -1769). Chociaż jego nauka wywodzi się z tradycji dawnych chińskich mistrzów, skutecznie przystosował ją do japońskiej kultury, tworząc żywy zeń, dostępny dla ludzi świeckich, mimo że zakorzeniony w nieskażonym dziedzictwie jego własnej monastycznej tradycji szkoły Rindzai. Hakuin zasłynął najbardziej z ożywienia systemu koanów i z koanu, jaki sam odkrył, a który nadal jest powszechnie stosowany w treningu zeń: „Jaki jest dźwięk klaśnięcia jednej dłoni?" Hakuin był za życia powszechnie szanowany i kochany, szczególne przez ludzi prostych, których dola w ówczesnym feudalnym społeczeństwie była ciężka. Ludzie, uginający się pod brzemieniem ubóstwa i ucisku, przybywali do niego tłumnie w poszukiwaniu ulgi. Wysoko postawieni urzędnicy rządowi również przyjmowali jego naukę, a w jego śmiałych i barwnych odpowiedziach na ich listy widzimy, jak gromi on propagatorów fałszywego „masowego zeń"15 i zwolenników „martwego siedzenia i cichej iluminacji". Główną troską Hakuina był oczywiście duchowy trening mnichów i uczniów o-raz kształcenie kwalifikowanych następców. Jak sam pisze w jednym ze swych listów, rzadko miewał mniej niż pięciuset mnichów i ludzi świeckich pod swoim bezpośrednim przewodnictwem. Hakuin - człowiek niezwykle wszechstronny, o niewyczerpanej energii - był nie tylko pisarzem obdarzonym wyrazistym i pełnym mocy stylem, ale także wybitnym malarzem i kaligrafem, utalentowanym poetą i rzeźbiarzem. Błyskotliwy mistrz zeń, człowiek renesansu - autor Pieśni ku chwale zazen, która jest nadal regularnie śpiewana w świątyniach zeń w Japonii, w Ośrodku Zeń w Rochester i w innych miejscach. Być może żaden inny tekst nie stanowi tak wymownego świadectwa mocy zazen. PIEŚŃ KU CHWALE ZAZEN - MISTRZA HAKUINA Od początku wszystkie istoty sąbuddą, Jak woda i lód - bez wody nie ma lodu, poza nami nie ma buddów. Jak blisko prawda, a jak daleko jej szukamy, jak ktoś, kto pośród wody krzyczy z pragnienia. Podobni synowi bogacza, który jak nędzarz błądzi po ziemi, 169 ani aktu odczuwania nawet. Nie ma niewiedzy, ani jej kresu ani wszystkiego co z niewiedzy pochodzi nie ma rozkładu, ani śmierci, ani nie ma ich kresu. Nie ma cierpienia ani przyczyny cierpienia, ani wygaśnięcia cierpienia, czy szlachetnej ścieżki wyprowadzającej z cierpienia, ani nawet mądrości osiąganej, osiąganie również jest pustką. Wiedz zatem, iż Bodhisattwa, wyzbywszy się przywiązania ku czemukolwiek, a trwając w mądrości pradżni jest wolny od złudnych przeszkód, wyzwolony od lęku, który one rodzą, osiąga najczystszą nirwanę. Wszyscy buddowie, dawni i obecni, buddowie przyszłych czasów dzięki mądrości pradżni osiągają pełne oświecenie. Poznaj więc wielką dharani, promieniejącą, niezrównaną mantrę, doskonałą, niezawodną mantrę Pradżnię Paramitę, której słowa koją wszelki ból. Oto jest najwyższa mądrość, prawdziwa ponad wszelkie wątpienie, znaj i głoś jej prawdę: Gate, gate para gate para sam gate bodhi, swaha! 168 3. PIEŚŃ KU CHWALE ZAZEN - MISTRZA HAKUINA Jedną z wielkich postaci japońskiego buddyzmu jest mistrz zeń Hakuin (1686 -1769). Chociaż jego nauka wywodzi się z tradycji dawnych chińskich mistrzów, skutecznie przystosował ją do japońskiej kultury, tworząc żywy zeń, dostępny dla ludzi świeckich, mimo że zakorzeniony w nieskażonym dziedzictwie jego własnej monastycznej tradycji szkoły Rindzai. Hakuin zasłynął najbardziej z ożywienia systemu koanów i z koanu, jaki sam odkrył, a który nadal jest powszechnie stosowany w treningu zeń: „Jaki jest dźwięk klaśnięcia jednej dłoni?" Hakuin był za życia powszechnie szanowany i kochany, szczególne przez ludzi prostych, których dola w ówczesnym feudalnym społeczeństwie była ciężka. Ludzie, uginający się pod brzemieniem ubóstwa i ucisku, przybywali do niego tłumnie w poszukiwaniu ulgi. Wysoko postawieni urzędnicy rządowi również przyjmowali jego naukę, a w jego śmiałych i barwnych odpowiedziach na ich listy widzimy, jak gromi on propagatorów fałszywego „masowego zeń"15 i zwolenników „martwego siedzenia i cichej iluminacji". Główną troską Hakuina był oczywiście duchowy trening mnichów i uczniów o-raz kształcenie kwalifikowanych następców. Jak sam pisze w jednym ze swych listów, rzadko miewał mniej niż pięciuset mnichów i ludzi świeckich pod swoim bezpośrednim przewodnictwem. Hakuin - człowiek niezwykle wszechstronny, o niewyczerpanej energii - był nie tylko pisarzem obdarzonym wyrazistym i pełnym mocy stylem, ale także wybitnym malarzem i kaligrafem, utalentowanym poetą i rzeźbiarzem. Błyskotliwy mistrz zeń, człowiek renesansu - autor Pieśni ku chwale zazen, która jest nadal regularnie śpiewana w świątyniach zeń w Japonii, w Ośrodku Zeń w Rochester i w innych miejscach. Być może żaden inny tekst nie stanowi tak wymownego świadectwa mocy zazen. PIEŚŃ KU CHWALE ZAZEN - MISTRZA HAKUINA Od początku wszystkie istoty są buddą. Jak woda i lód - bez wody nie ma lodu, poza nami nie ma buddów. Jak blisko prawda, a jak daleko jej szukamy, jak ktoś, kto pośród wody krzyczy z pragnienia. Podobni synowi bogacza, który jak nędzarz błądzi po ziemi. 169 bez końca krążymy w sześciu światach. Przyczyną naszych trosk jest złudzenie ego. Z ciemnej ścieżki na ciemną ścieżkę wędrujemy w ciemności, jakże uwolnić się mamy z koła samsary? Bramą wolności jest samadhi zazen - ponad zachwytem, ponad wychwalaniem czysta mahajana. Przestrzeganie wskazań, dawanie i skrucha, niezliczone dobre czyny i droga prawego życia, wszystko pochodzi z zazen. Zatem jedno prawdziwe samadhi kładzie kres złu, Oczyszcza karmę rozwiązując trudności. Gdzież wówczas ciemne ścieżki mogące nas zwieść? Czysta Ziemia Lotosu nie jest daleko stąd. Słyszeć tę prawdę sercem pokornym i wdzięcznym, sławić ją i przyjmować, praktykując jej mądrość, ileż to błogosławieństw, jakie góry zasług! A gdy zwrócimy się do wewnątrz i doświadczymy naszą Prawdziwą Naturą, że Prawdziwa Jaźń jest nie-jaźnią, że nasza własna Jaźń jest nie-jaźnią, staniemy ponad ego i poza zręcznymi słowami. Wtedy brama do jedności przyczyny i skutku zostanie otwarta na oścież. Nie dwie i nie trzy, jedna w przód biegnie Droga. Teraz nasza forma jest nie-formą choć przychodzimy i odchodzimy, nie opuszczamy nigdy domu. Teraz nasza myśl jest nie-myślą, nasz taniec i śpiew są głosem dharmy samej. Jak rozległa jest pustka bezkresnego samadhi! Jak jasne i przejrzyste księżycowe światło mądrości! Cóż jest poza nami, czego nam brak? Nirwana otwarcie ukazuje się naszym oczom. Ziemia, na której stoimy, to czysta Ziemia Lotosu i to właśnie ciało jest ciałem Buddy. 170 4. STROFY WIARY W UMYSŁ Trzeci Patriarcha, Seng Tsan, jest jednym z tych wybitnych mistrzów, o życiu których wiemy niewiele. Przypisuje mu się autortswo Strof Wiary w Umysł, lecz poza tym historia przekazała nam o nim zaledwie kilka biograficznych faktów. Z całą pewnością żył w VI w. n.e., chociaż miejsce i rok jego urodzenia nie są znane. Jako wędrowny mnich-żebrak przemierzał kraj na własnych nogach, jak to często praktykowano w dawnych Chinach. Powiada się, że był wyjątkowo uprzejmy i łagodny w obejściu, a także, że wyzwolił się z wszelkich więzów ułudy. Gdy rozpoczęły się prześladowania buddystów, wraz z tysiącami innych wyznawców szkoły zeń uszedł w góry. Prowadzać proste i zdyscyplinowane życie zdołali oni tam przetrwać w bardzo surowych warunkach. To właśnie ta zdolność do przystosowania się pomogła zeń odrodzić się po prześladowaniach szybciej niż jakiejkolwiek innej szkole buddyzmu. Przed śmiercią w 606 r.n.e. Seng Tsan przekazał szatę i miskę Czwartemu Patriarsze. Życie jednego człowieka... nauka trwa dalej... Strofy wiary w Umyśl uważane są często za najstarszy dokument chińskiego zeń. Jest to jeden z najbardziej podziwianych tekstów zeń, często cytowany przez mistrzów od najdawniejszych czasów; same pierwsze linijki są podstawą kilku koanów w Zapiskach błękitnej skaty. Tekst ten zdobył dużą popularność w USA od czasu ukazania się jego tłumaczenia w Zeń Bow, publikacji Ośrodka Zeń w Rochester. Oryginał Strof wiary w Umysł składa się z 584 znaków, a każdy ze 146 nie rymowanych wersów stanowią cztery znaki, a nie pięć czy siedem, jak to zazwyczaj bywa w chińskiej poezji, co nadaje tekstowi zwięzłość stylu zeń i wyklucza wszelką literacką czy retoryczną kwiecistość. Pierwszy znak tytułu oznacza wiarę lub ufność. Wiara - to przeświadczenie wyrastające z intuicyjnej świadomości, choćby chwilowej, że wszystko, co istnieje, stanowi jedność. Drugi znak oznacza Umysł, podłoże wszelkich zjawisk, to co wie i co jest wrodzone każdemu z nas. STROFY WIARY W UMYSŁ Ta Wielka Droga wcale nie jest trudna dla ludzi wolnych od swych upodobań. Kiedy znikają miłość i nienawiść, Droga jest jasna, nic nie jest ukryte, 171 lecz najdrobniejsze nawet rozróżnienie ziemię i niebo oddzieli od siebie. Jeżeli pragniesz jasno ujrzeć prawdę, porzuć to wszystko, co jest za lub przeciw. Ciągłe wpadanie w swe „lubię" - „nie lubię" jest chorobliwym nałogiem umysłu. Niedostrzeganie głębi prawdy Drogi wrodzony spokój zakłóca i burzy. Droga jest pełna jak bezmiar przestrzeni, gdzie nie ma braku i nie ma nadmiaru. Gdy wybieramy albo odrzucamy, zapominamy o tej prostej prawdzie. Oba dążenia: na zewnątrz do świata, jak i dążenie ku wewnętrznej pustce, na pomieszane skazują cię życie. W spokoju ujrzyj, że wszystko jest Jednym, a błędne myśli znikną same z siebie. Powstrzymywanie siebie od działania jest też działaniem, które cię wypełnia. Jeżeli wpadniesz w tę lub tamtą skrajność, nigdy nie poznasz Jednego Umysłu. Jedności owej nieuprzytomnienie sprawi, że z Drogi zbłądzisz na manowce. Jeśli przyjmujesz, że istnieją rzeczy, to gubisz prawdę ich rzeczywistości, lecz zakładanie nieistnienia rzeczy również w niezgodzie jest z rzeczywistością. 172 Im więcej o tym mówisz i rozmyślasz, tym od istoty oddalasz się bardziej. Odetnij słowa i zbyteczne myśli, a cały wszechświat będzie twoim domem. Jeśli powrócisz do korzenia zjawisk, odkryjesz sedno znaczenia wszystkiego, jeżeli ścigać zaś będziesz pozory, pierwotne źródło przeoczysz z pewnością. Gdy się obudzisz, przekroczysz natychmiast zarówno pustkę, jak to, co jest formą. Wszelkie przemiany w naszym pustym świecie rzeczywistymi jawią się z niewiedzy, więc nie ulegaj pogoni za prawdą porzuć poglądy, które tak miłujesz. Nie pozostawaj dłużej w rozdwojeniu, powstrzymaj siebie od wszelkiej gonitwy. Jeśli ślad dobra lub zła jest obecny, Umysł się gubi i traci swą jasność. Dwoistość płynie z Jednego Umysłu, ale i jego nie próbuj się chwytać. Gdy jeden umysł trwa nieporuszony, nic na tym świecie zranić cię nie może, A gdy nic nie jest w stanie cię urazić, wszystkie przeszkody po prostu znikają. Kiedy zaś znikną przedmioty twych myśli, myślący podmiot zginie razem z nimi. 173 [wlf Rzeczy się jawią za sprawą umysłu, za sprawą rzeczy umysł się pojawia. l to, i tamto, jak widzisz, jest względne. l to, i tamto Pustką jest u źródła. A chociaż w Pustce nie są to dwa światy, w każdym z osobna wszelki kształt się mieści. Gdy nie osądzasz: „to niskie", „to wzniosłe', to czyją wówczas w sporach bierzesz stronę? Ta Wielka Droga nie ma żadnych granic, przekracza łatwość, przekracza trudności. Ci, co poglądów ciasnych się trzymają są bojaźliwi, niezdecydowani; własny szalony pośpiech ich hamuje. Jeśli przywiążesz się do czegokolwiek, od razu zejdziesz z drogi na manowce. Natychmiast porzuć chwytający umysł, wszystko jest takie jakie jest - bez myśli. Nic się nie zjawia ani też nie znika. Wejrzyj w prawdziwą naturę wszystkiego, a z Wielką Drogą będziesz wówczas w zgodzie, idąc swobodnie i bez niepokoju. Lecz jeśli będziesz żyć w niewoli myśli, wpadniesz w niepewność, w zamęt niejasności, w dół cię pociągnie to ogromne brzemię, czemu osądzasz: to złe, a to dobre? Jeśli najwyższą chcesz podążać Drogą, to nie odrzucaj świata swoich zmysłów, * 174 ponieważ taki - pełny, całkowity - świat twoich zmysłów też jest oświeceniem. Mędrzec nie dąży do żadnego celu, bo tylko głupiec sam siebie krępuje. Ta jedna Droga nie zna żadnych różnic, a człowiek zawsze chce się czegoś trzymać. Gdy myślą szukasz Wielkiego Umysłu, marnujesz siły w próżnym dociekaniu. Ten mały umysł rodzi ruch i bezruch, lecz przebudzony przekracza je oba. Nasza ułuda źródłem rozdwojenia -te sny są niczym, to kwiaty z powietrza, czemu tak bardzo starasz się je chwytać? Więc raz na zawsze pozbądź się złudzenia zysku i straty, dobra i zła także. Gdy nie śpisz więcej i twój umysł czuwa, to sny mamiące nikną same z siebie. Jeżeli umysł niczego nie dzieli, to w tej Jedności wszystko jest już sobą Powrót do tego tajemnego Źródła czyni cię wolnym od wszelkich przywiązań. Gdy wszystko widzisz „umysłem równości", to osiągnąłeś Prawdziwą Istotę. Ten Jeden Umysł przekracza od razu wszelki argument, wszelkie porównanie. Jeśli ruch wstrzymasz - nie będzie go wcale, spokój zniweczysz - niepokój powstanie. 175 Gdy ruch i bezruch ustają zupełnie, to wówczas znika nawet Jeden Umysł. Oto jest prawda ponad wszelkim prawem, nie sposób nawet opisać jej w słowach. Gdy umysł w pełni jednoczy się z Drogą, egocentryczne dążenia znikają. Kiedy odchodzą zwątpienia i zamęt, prawdziwa wiara płonie w naszym życiu. Nic do nas nie lgnie, nic nas nie hamuje, niczego więcej nie trzeba porzucać. Wszystko jest jasne, ujawnia się samo bez wytężania sił tego umysłu. Myśl nie dosięgnie tej doniosłej prawdy i na nic tutaj zdadzą się uczucia. W tym najprawdziwszym, czystym świecie Pustki, nie ma już „siebie" ani żadnych „innych". By się zjednoczyć z tą rzeczywistością, w chwilach zamętu pamiętaj to „nie-dwa". W tym właśnie „nie-dwa" wszystko jest Jednością nie ma podziału i nic nie jest poza. We wszystkich miejscach i o każdej porze ludzie się budzą ku tej właśnie prawdzie. Droga jest poza przestrzenią i czasem, jedna jej chwila równa jest wieczności. Prawda jest wszędzie przed twymi oczyma nie tylko tutaj, nie tylko gdzieś indziej. 176 l rozróżnienia: „to duże", „to małe", w żaden już sposób zmylić cię nie mogą. To, co największe, jest również najmniejsze, bo ograniczeń nie ma tu zupełnie. To, co się jawi, nie istnieje wcale, to, czego nie ma, jest zawsze obecne. Jeżeli tego nie pojmujesz jeszcze, daleki jesteś od wewnętrznej prawdy. Jedno jest wszystkim, a wszystko jest jednym, w tym się przejawia doskonałość rzeczy. A kiedy wiara i Umysł są jednym, słowa i myśli tego nie obejmą Nie ma tu ani wczoraj, ani jutra, ani dziś. 177 W wysoki bęben (powyżej) uderza się, gdy praktykujący wchodzą gęsiego do głównego zendo. Kejsu, czyli gong o kształcie misy (na sąsiedniej stronie u góry) jest używane do rozpoczynania każdego śpiewu. Bęben mokugio -drewniana ryba (na sąsiedniej stronie u dołu) ustanawia rytm śpiewu. 178 179 H. LIST I ODPOWIEDZ RELIGIJNY ZEŃ - „TO MNIE ODPYCHA!" DROGI ROSI, piszę do Ciebie po wielu miesiącach zmagania się z pewnym problemem. Sądziłam, że albo problem zniknie, albo go jakoś rozstrzygnę. Ponieważ jednak nic takiego nie nastąpiło, piszę do Ciebie w nadziei, że może jakoś mi tę sprawę naświetlisz. Krótko mówiąc, odpycha mnie cały religijny aspekt zeń. Nie rozumiem, co wspólnego mają buddowie i bodhisattwowie, nieba i piekła buddyjskiej kosmologii, sześć krain istnienia i wszystkie inne kwieciste koncepcje z sutr z czystym i prostym zadaniem odkrycia, kim jestem. Zeń przemawiał do mnie przede wszystkim dlatego, że jest taki prosty i bezpośredni, że przecina abstrakcje i fantazje, jasno ukazując Prawdę. Żadnej lipy, tylko zazen. Ale odkąd jestem w ośrodku, odbywa się tam coraz więcej ceremonii i śpiewów, do których właśnie nie mogę się przyzwyczaić. Bardzo trudno mi jest kontynuować zazen, gdy uczestniczę w ceremonii lub śpiewach. Czuję się tak, jakbym była na filmie o jakichś egzotycznych obrzędach religijnych. Myślę, że wiele osób odczuwa to samo, wskutek czego nasze ceremonie odbywają się w atmosferze sztuczności i skrępowania. Być może moje problemy wyrastają z dziecięcej fundamentalistycznej wiary chrześcijańskiej. Przez wiele lat byłam bardzo religijna, zanim mój młodzieńczy sceptycyzm nie obnażył hipokryzji i zasadniczej pustki naszego protestanckiego Kościoła. Muszę przyznać, że sutra Serce doskonalej mądrości porusza mnie czasem do łez, lecz złości mnie to, ponieważ takie uczucia już mnie zawiodły. Co ma roztkliwianie się nad przeszłymi buddami do samodzielnego stawania się buddą? Gasio i pokłony przed buddą w zendo także mnie odpychają Pokłon przed Tobą, moim nauczycielem, dla którego czuję głęboki szacunek i wdzięczność, ma dla mnie wielkie znaczenie. Cudownie jest także móc pokłonić się po każdej rundzie siedzenia przed członkami sanghi, których zazen pomaga mojemu. Ale nie czuję żadnego bezpośredniego związku z pozłacanym posągiem na ołtarzu, żadnej jedności takiej jak ta, którą czuję z Tobą i sanghą. Talerz ciastek i owoców przed buddą zawsze mnie rozśmiesza. Kto je w ogóle zjada? Skoro my wszyscy jesteśmy buddami, dlaczego nie rozdać ich po całym zendo? Jeśli wszystko jest buddą, dlaczego nie kłaniać się po prostu sobie nawzajem lub 181 przed pięknym kwiatem zamiast przed posągiem, co przecież nieuchronnie wzbudza uczucia bałwochwalcze? Proszę, nie myśl, że moje uczucia są powierzchowne czy przelotne. Poruszają mnie one głęboko i stanowią główny problem w mojej praktyce zazen w ośrodku. Mój przyjaciel zauważył kiedyś, że do buddyzmu zeń przyciąga właśnie to, że „można wziąć sam zeń bez buddyzmu". W każdym razie tu, w ośrodku jest i-naczej. Dlaczego zeń ma być koniecznie religijny? Co mam zrobić, aby religijny zeń przestał być przeszkodą i utrudnieniem w mojej praktyce, a stał się pomocą w zapytywaniu Jam jestem?" Pozdrowienia, Carol ODPOWIEDŹ DROGA CAROL, Twój szczery i bezpośredni list sprawił, że aż siadłem i zacząłem rozmyślać o tym, co się kryje za religijnym aspektem zeń i o przyczynach, dla których zwykłem oddawać się czynnościom, które przychodzą mi teraz tak naturalnie jak jedzenie, kiedy jestem głodny czy odpoczynek, gdy jestem zmęczony. Twoje odczucia dotyczące „religijnego zeń" mogłyby być opisane przeze mnie samego jakieś dwadzieścia pięć lat temu, tak więc rozumiem Cię. Zanim pojechałem do Japonii i rozpocząłem praktykę zeń, zgłębiałem filozoficzne podejście do zeń D.T. Suzukiego, czytając jego prace, a także prace innych autorów. Dlatego zamurowało mnie, kiedy po wylądowaniu w prawdziwym klasztorze zeń znalazłem się w otoczeniu figur buddów i bodhisattwów, pośród śpiewów i innych ceremonii, które uderzyły mnie jako dziwaczne i sprzeczne z duchem zeń. l tak jak Ty zastanawiałem się: „Co te wszystkie rytuały mają wspólnego z prawdą mojego istnienia? Po co kwiaty i owoce na ołtarzu, gdy ma się zazen?" Tak dobrze pamiętam, jak po raz pierwszy stawiłem się przed moim nauczycielem na dokusan. Jak wiesz, jest w zwyczaju kłaniać się przed rosim na znak szacunku i pokory. Ale jakże to było sprzeczne ze mną i jakże się temu opierałem! „Dlaczego powinienem kłaniać się przed innym człowiekiem? Czy nie uważa się, że my wszyscy jesteśmy tak samo wyposażeni w Naturę Buddy? Dlaczego on nie kłania się przede mną? A poza tym, co to wszystko ma wspólnego z zeń?" Mój nauczyciel był całkowicie świadom moich myśli, lecz nic nie mówił i patrzył na moje niezręczne ruchy przed każdym dokusan z uśmiechem rozbawienia, l pewnego dnia, kiedy byłem bardziej niezgrabny niż zwykle, nagle wystrze- 182 |jfc „Kapleau-san, kiedy czynisz pokłon na dokusan, to nie kłaniasz się przede mną, lecz przed własną Naturą Buddy". „Aha, nie kłaniam się jemu, lecz kłaniam się sobie! To zupełnie co innego!" Później kłanianie się stało się łatwiejsze, ale wiele jeszcze lat musiało minąć - lat gasio i pokłonów przed buddą - zanim zniknęły ostatnie bariery. Niedługo po tym dokusan spotkałem wspaniałego mnicha, z którym mogłem rozmawiać tak, jak nie mogłem z moim formalnym nauczycielem, i dlatego zagadnąłem go o te sprawy. Po co składać ofiary i bić pokłony przed buddą? O ile wiem z moich lektur o zeń, żaden z wielkich chińskich mistrzów niczego takiego nie robił. „Czy słyszałeś o Huang-Po?" „Oczywiście." „Zawsze po złożeniu ofiar buddzie kłaniał się z takim ferworem, przyciskając głowę do posadzki, że miał trwały, czerwony ślad na czole. Może nie ma tego w angielskich tłumaczeniach tekstów zeń, ale pójdź do jakiegokolwiek klasztoru i przedstaw wątpliwości co do pokłonów, a opowiedzą ci tę samą historię." Pytasz, Carol, co wspólnego ma religijny aspekt zeń z „czystym i prostym zadaniem odkrycia, kim jestem". Właśnie Huang-Po w szczerych pokłonach bardzo wymownie dawał wyraz temu, kim jest, potwierdzając, że jego własna natura i Natura Buddy sąnierozdzielne. Kłaniając się, ofiarowywał buddom owoce swojego zazen z wdzięczności za ich dobrodziejstwa, które umożliwiły to zazen. Gdyby w figurze buddy widział on tylko posąg o pewnych walorach estetycznych, wtedy jego pokłon mógłby być słusznie nazwany aktem bałwochwalstwa, ponieważ uczciłby on tylko jeden fragment - formę - kosztem całości. Kłaniając się jednak bez żadnej myśli, tchnął życie w wizerunek buddy. To, co przedtem było tylko posągiem, stawało się żywą rzeczywistością, wymazującą świadomość siebie i buddy z niezwykłą siłą. Twój pokłon nie jest bałwochwalstwem, jeżeli tylko jesteś świadoma, że prawdziwy buddą to ty, że ten kto się kłania i ten, przed którym się kłania, stanowią jedność. Huang-Po składał pokłony z wielką przytomnością wypływającą z oświecenia. Niemniej szczerze składane pokłony stanowią duchowy pokarm dostępny dla każdego, czy jest przebudzony, czy nie. Kiedy czyjaś praktyka pogłębia się, to u-czucia szacunku, wdzięczności i pokory wobec Buddy, jego nauki i tych, którzy ją praktykują wzmacniają się i w naturalny sposób szukają wyrazu. Ta właśnie tęsknota i potrzeba umożliwia prawdziwą horyzontalizację masztu ego w pozbawionym oporów akcie gasio i pokłonów. Tak, Carol, kwiat jest buddą ale czy próbowałaś kiedykolwiek kłaniać się regularnie przed kwiatami w wazonie? Bardzo szybko akt ten sprowadza się do pustej gimnastyki, co paradoksalnie powoduje w efekcie zażenowanie. Ponadto gasio bez świadomości siebie przed figurą buddy przyczynia się do otwarcia w nas wzniosłego umysłu wszystkich buddów. W ten sposób nawiązuje się z nimi kontakt, karmiczne więzi, które stanowią silny bodziec do praktyki. 183 Twoje zakłopotanie i zaniepokojenie ideą przygotowania jedzenia i innych o-fiar na ołtarzu podziela wielu początkujących, szczególnie tych, których umysły lgną szybko do tego, co logiczne i dosłowne. Ale czy problem nie leży w samym wyobrażeniu sobie tego? A w ogóle cóż mogłoby być bardziej naturalnego, kiedy jesteśmy wdzięczni, od wyrażenia naszej wdzięczności? Nie tylko myśli i słowa, ale kwiaty, owoce, herbata, kadzidło - konkretne wyrazy takich uczuć; wszystkie one mają znaczenie. Pełne treści rytuały i ceremonie pozwalają nam wspaniale wyrazić takie uczucia; w przeciwnym razie popadlibyśmy we frustrację. Twoje pytane: „Kto je w ogóle zjada?"- przywodzi na myśl opowieść o dwóch ludziach - Chińczyku i Europejczyku, którzy spotkali się na cmentarzu przy sąsiednich grobach, aby oddać hołd zmarłym krewnym. Europejczyk, składając na rodzinnym grobie bukiet kwiatów, ujrzał Chińczyka, ofiarowującego nie kwiaty, lecz ryż i ciastka. Zapytał go wówczas z kpiącym uśmiechem: „Kiedy twoi przodkowie zamierzają to zjeść?" Na to Chińczyk: „Wtedy, gdy twoi przyjdą wąchać te kwiaty." Nie można zapominać, że figura buddy to znacznie więcej niż symbol z drewna lub metalu. Każdy autentyczny wizerunek buddy to żywy przejaw naszego Prawdziwego Umysłu, promieniejącego równowagą i spokojem, wrażliwością i współczuciem, siłą i niepodzielnością, które są w każdym z nas. Hrabia Keyser-ling w swojej książce Podróżny dziennik filozofa zauważa: „Nie znam nic wspanialszego na tym świecie od figury buddy - jest to absolutnie doskonały wyraz duchowości w sferze tego, co widzialne." Autentyczna figura buddy jest dziełem modlitwy i medytacji. Zadaniem jej twórcy jest nadanie dynamicznego wyrazu cechom człowieka-olbrzyma pośród ludzi. Aby mieć jakąkolwiek nadzieję na sukces, rzeźbiarz musi poświęcić się życiu religijnemu, przynajmniej na czas pracy. Czystość umysłu, jakiej wymaga ta praca, może się pojawić tylko dzięki głębokiej medytacji. Figura stworzona przez takiego człowieka nieuchronnie przejmuje jego wysublimowane wibracje i dalej przekazuje je tym, którzy z sercem pełnym wiary oddają jej cześć. Jakość figury buddy jest nie tyle sprawą estetyki, ile czci. Handlarz sztuką może się nieuważnie obchodzić z oryginałem i w ten sposób osłabia jego moc. Nie lepiej jest w muzeum, gdzie wprawdzie traktuje się posąg z szacunkiem, lecz bez czci. Gdy figura „żyje" przez jakiś czas w klasztorze lub ośrodku i karmi się praktykowanym tam zazen, to wchłania w siebie głęboką ciszę i niezależnie od swych wartości estetycznych - promienność. Wyposażona w wielką moc inspirowania tych, którzy są na nią podatni, będzie przemawiała do nich bezpośrednio i z mocą. Może nie być arcydziełem, lecz uznanie jej za skarb - to znaczy uświęcenie jej jako przedmiotu kultu - sprawia, że wartość figury jest niewymierna. Poza figurą buddy cały ołtarz, na którym ona stoi, wraz z ustawionymi wokół posągami bodhisattwów i ofiarami, jest namacalnym i jaksrawym wyrazem pods- 184 lawowych nauk Buddy. Pustka, nietrwałość, jedność, współczucie - wszystko to jest tam obecne. To prawda, że w ostatecznym rozumieniu każdy wizerunek buddy to lipa, ma on bowiem przedstawiać to, co jest poza wszelkim kształtem. Po co więc są wszystkie figury, sztychy, obrazy, freski i rzeźby buddów? Mistrz zeń Hakuin powiedział kiedyś: „Buddowie i bodhisattwowie w rzeczywistości nie mają formy i pozostają nieznani tym, którzy tkwią na poziomie materialnym. Buddowie zostali obdarzeni formą gdyż tego potrzebujemy." Aby się utożsamić z buddami, my, ludzie, musimy posłużyć się konkretnymi formami. Bez nich nasz Umysł Buddy mógłby być dla wielu czymś odległym, zimnym, abstrakcyjnym i całkowicie nieuchwytnym. Szkoda, Carol, że nie mogłaś być z nami podczas Nocy Świątynnej, kiedy obchodziliśmy Święto Dziękczynienia. Jak w poprzednich latach, wszystkie nasze figury buddów i bidhisattwów zostały z tej okazji zgromadzone w Sali Buddy, gdzie członkowie mogli przyjść i wyrazić swoje oddanie tak, jak tego pragnęli, w sposób nie ustalony z góry. Cóż to było za zgromadzenie! Na głównym ołtarzu Wszechobejmujący Budda Wajroczana, jaśniejący jak latarnia morska, siedząc w wibrującym spokoju spoglądał w dół z promiennością przekraczającą radość i błogość, wiedzę i niewiedzę. Nieco dalej siedział jak góra Bodhidharma, błyskając szeroko otwartymi oczyma w budzącej grozę determinacji. Na pewno i on czuł delikatny zapach ofiarowywanego kadzidła, l oczywiście był tam starożytny Kannon. W swej łagodnej, współczującej sile zwracał się do rodziców i dzieci, którzy kłaniając się składali przed nim kwiaty i owoce. Salę przenikał powiew dynamicznego spokoju, który zdawał się rozprzestrzeniać wraz ze światłem. Światło to splatało się jakoś z głębokim melodyjnym śpiewem, tworząc w ten sposób jednorodną materię światła, dźwięku i ludzi, l nagle doniosły i dźwięczny zew Czterech ślubowań zabrzmiał jakby ze wszystkich ścian i stropów: „Niezliczone istoty ślubuję wyzwolić..." - nabierając powoli siły i tempa. A potem Sutra Serca z poruszającą kodą: „Gate, gate, para gate..." l wtedy zgodnie, jakby kierowani jakąś niewidzialną siłą, ludzie podnieśli się z miejsc i zaczęli okrążać Salę Buddy. „OM-MUNI-MUNI-MAHA- MUNI-SIAKJA-MUNI-SWAHA! OM-MUNI-MUNI..." - śpiew, który zdawał się bić z ziemi, dźwięk ponad dźwiękami, który nie przerywał ciszy, lecz wzbogacał ją jednoczył śpiewających w falę przytomności ponad myśli i emocje. Przenikał umysł, kierując go głębiej, z powrotem do źródła. Pewien człowiek opisał później swoje wzruszenie, gdy po raz pierwszy uświadomił sobie moc śpiewu zeń, który przenosi nas poza wszystkie myśli i wyobrażenia w krainę nie-myśli. Podobne relacje przyszły od innych. Można by powiedzieć znacznie więcej, Carol, o buddach i bodhisattwach, o sześciu krainach istnienia i o sutrach, ale to chyba wystarczy. Odpisałem Ci 185 tak obszernie, ponieważ jesteś wieloletnim i cenionym członkiem sanghi. Jeśli ten list rozwieje twoje wadliwości, to czas poświęcony na jego pisanie został dobrze wykorzystany. Ściskam Cię w myśli, P.K. III. DIALOGI 1. CZY SKŁADANIE OFIAR BUDDOM Nffi JEST PODLIZYWANIEM SIĘ? PYTAJĄCY: Mówiłeś kilkakrotnie, że zeń jest religią, chociaż bez dogmatów. Ale nie mówiłeś nic o modlitwie. Religia bez modlitwy jest jak ryba bez wody. ROSI: Nie słyszeliście nic o modlitwie, ponieważ tak niewiele osób o to pyta Ale masz rację, modlitwa jest sercem religii. Ponieważ modlitwa wymaga koncentracji umysłu, można powiedzieć, że wszystkie religie zawierają w sobie element zeń. Istnieją trzy główne rodzaje modlitwy: modlitwa błagalna, w której prosi się o coś konkretnego, modlitwa o wsparcie, w której prosi się o pomoc w samodzielnym dokonaniu i modlitwa absolutna, w której nie prosi się o nic, lecz tylko jednoczy się z bóstwem, buddączy bodhisattwą. Różnice między pierwszym i drugim rodzajem można zilustrować starą opowiastką o trzech włóczęgach, którzy zastanawiali się, jak zdobyć indyka na świąteczny obiad. Pierwszy zapytał swoich towarzyszy: „Czemu nie pomodlimy się do Boga, żeby nam zesłał jakiegoś indyka?" Drugi sprzeciwił się mówiąc: „Ilekroć modlę się o coś do Boga, nigdy tego nie dostaję." Trzeci powiedział: „Po prostu nie wiesz, jak trzeba się modlić. Bóg zawsze zsyła mi to, o co się modlę." Pozostali dwaj włóczędzy obrócili się ku niemu ze zdziwieniem: „Naprawdę? Powiedz nam, jak się modlisz?" „No cóż, nie proszę Boga, żeby mi coś zesłał, lecz modlę się do Niego, żeby mnie po to wysłał. W ten sposób zawsze udaje mi się to zdobyć." Początkujący w zeń często wzywają buddów, prosząc o siły potrzebne do wyzbycia się chciwości i ułudy, aby mogli wytrwać w swej praktyce. Nie można jednak modlić się do buddów, aby ofiarowali oświecenie. Nie można również modlić się o ratunek od karmicznych konsekwencji swoich szaleństw, chociaż dzięki modlitwie można zyskać determinację wytrwania w zazen, które zmienia karmiczny wzorzec życia. Innym rodzajem modlitwy zeń jest składanie pokłonów przed buddami i bodhi-sattwami oraz ofiarowywanie im kadzidła czy kwiatów. PYTAJĄCY: Czy ofiarowywanie buddom kadzidła nie jest, przepraszam za wyrażenie, podlizywaniem się? ROSI: Takie praktyki oddawania czci są wyrazem wdzięczności i szacunku wobec buddów. Oddawanie czci pomaga nawiązać z buddami kontakt, karmicz- 187 nawieź, która pogłębia wiarę w prawdę ich nauk, a tym samym wzmacnia praktykę. DRUGI PYTAJĄCY: Czy mógłbyś powiedzieć coś więcej o modlitwie absolutnej? ROSI: Tak. W modlitwie absolutnej nie ma elementu prośby, gdyż w najgłębszym sensie nie ma nikogo, kto prosi i kto daje. W chwilach frustracji czy rozpaczy siedzenie przed figura buddv promieniejącą współczuciem i mądrością może cię otworzyć na siły budo* A Które współdziałają z twoją własną Naturą Buddy, wzmacniając cię i inspirując. DRUGI PYTAJĄCY: Powiedziałeś, że w zeń nie praktykuje się modlitwy błagalnej. Dlaczego? ROSI: Dlatego, że ten rodzaj modlitwy może łatwo przekształcić się w egoistyczne targowanie się z buddami - „zrób mi tę uprzejmość, a ja ci obiecuję, że będę dobrym człowiekiem". Taka modlitwa nasila, a nie osłabia poczucie „ja" i wzmacnia zależność od siły zewnętrznej, zamiast zachęcać do polegania na swoich własnych wysiłkach. Jest to tak, jakbyś zwracał się do rodziców z prośbą o pieniądze, zamiast zarabiać je samemu. Nadal dobrze pamiętam, po dwudziestu pięciu latach, jak przez całą noc biłem pokłony przed figurą buddy w klasztorze i rozpaczliwie modliłem się: „O Boże! O Buddo! Daj mi satori, a będę pokorny, nawet będę się chętnie przed tobą kłaniał..." Gdy następnego ranka okazało się, że nadal jestem nieoświecony, moja wiara w buddów, która nigdy nie była mocna, zachwiała się. Jedynie ego coś zyskało, nadęte moim rozczarowaniem, zmartwieniem i urazą, jaką czułem do rosiego za to, że zachęcał mnie, abym nie spał przez całą noc (choć nie po to, a-by się modlić). Kilka lat minęło, zanim ta wiara została wskrzeszona. TRZECI PYTAJĄCY: Ale przecież nie możemy być zawsze silni. Czy nie potrzebujemy pomocy od innych? ROSI: Tak, potrzebujemy. Na przykład człowiek, który złamie nogę, potrzebuje lekarza, a często także pomocy rodziny i kul. Jeżeli jednak będzie chodził o kulach dłużej niż potrzeba, to stopniowo będzie się osłabiał zamiast wzmacniać. Chodzi o to, że chociaż pomoc jest czasami niezbędna, nie może zastąpić osobistego wysiłku. CZWARTY PYTAJĄCY: Czytałem gdzieś następującą „modlitwę" pewnego agnostyka: „Drogi Boże - jeżeli istniejesz, zbaw moją duszę -jeżeli mam duszę." A co zeń mówi o Bogu? (Rosi milczy). 188 2. WSPÓŁCZUCIE, TAK JAK MIŁOŚĆ, Nffi JEST CZYMŚ, O CZYM SIĘ MÓWI PYTAJĄCY: A gdzie jest współczucie w zeń? ROSI: A gdzie nie ma współczucia w zeń? PYTAJĄCY: Dlaczego zatem nie wspomina się na tym warsztacie o współczuciu? ROSI: Współczucie, tak jak miłość, nie jest czymś, o czym się mówi. PYTAJĄCY: A dlaczego nie? Nie rozumiem. ROSI: Proszę się zastanowić nad następującą anegdotą: Gubernator prowincji w dawnych Chinach spędził kilka dni w górach ze swym nauczycielem zeń, który był słynnym mistrzem. Gdy gubernator zbierał się już do wyjazdu, mistrz zapytał go: Jak będziesz rządził ludźmi po powrocie do stolicy?" „Ze współczuciem i mądrością" - odparł gubernator. „W takim razie - skomentował to mistrz -każdy z nich będzie cierpieć." PYTAJĄCY: O co tu chodzi? ROSI: Prawdziwie hojny człowiek nie przechwala się swoją hojnością, a uczciwy - swoją uczciwością te cechy tkwią w nich tak głęboko, jakby były drugą naturą. Ten, kto na przykład ciągle mówi do swojego partnera: „Kocham cię, uwierz mi, że tak jest" - wykazuje swoją niezdolność do kochania. Powtarzanie w kółko „kocham cię" staje się dla niego mantrą, w której pokłada nadzieję, że w magiczny sposób połączy go z drugą osobą. Prawdziwa miłość nie rości sobie prawa do kochania. Kocha w milczeniu, spontanicznie, jak roślina zwracająca się ku słońcu. My, Amerykanie, gloryfikujemy miłość do tego stopnia, że staje się ona co dziesiątym słowem w telegramie i ostatnim w liście. Czy dzieje się tak dlatego, że jako ludzie cofamy się przed odpowiedzialnością, jaką niesie ze sobą miłość? W Indiach kładzie się nacisk na ideał ahimsy (niestosowania przemocy). Czy Hindusi dlatego wychwalają tę cnotę, że pragną powstrzymać przemoc, jaką czują sami w sobie? Japończycy wynoszą uprzejmość do rangi narodowego ideału. Bez zdyscyplinowanej troski o innych, przy ich energii i ściśnięciu na małej przestrzeni, uporządkowane społeczeństwo, które cenią, mogłoby stać się chaotyczne. PYTAJĄCY: Wróćmy do opowieści. Nadal nie rozumiem, dlaczego mistrz odpowiedział tak gubernatorowi. ROSI: Dodanie czegoś więcej zniszczyłoby wartość tej opowieści jako koanu, pozbawiając cię szansy uprzytomnienia sobie jej głębszego sensu. 189 PYTAJĄCY: O, a więc to jest koan? ROSI: Tak. Czy wiesz już teraz, dlaczego zadałeś swoje pierwsze pytanie? (Brak odpowiedzi) 3. CZY KANNON, BODfflSATTWA WSPÓŁCZUCIA, NAPRAWDĘ ISTNIEJE? PYTAJĄCY: W zeszłym roku prowadziłem kurs dla początkujących na temat buddyzmu. Jednym z tekstów była Sutra Lotosu, w której Budda powiada, że jeżeli ktokolwiek na świecie zagrożony przez pożar lub powódź wezwie imię Awa-lokitaśwary, to zostanie uratowany. Szczerze mówiąc, jest to dla mnie nie do przyjęcia. Ale jeśli powiadasz, że on istnieje, powiedz mi szybko, gdzie go mogę znaleźć! ROSI: Aby go spotkać twarzą w twarz, musisz jedynie spełnić nieegoistyczny uczynek. Awalokitaśwara lub Kannon (żeby nazwać go jego japońskim imieniem) jest ucieleśnieniem twojego własnego współczującego serca. Jednakże to oświadczenie wyraża jedynie połowę prawdy. Drugą połową jest to, że Kannon stanowi żywą rzeczywistość, reagując niezawodnie na gorące wołanie o pomoc tych, którzy w niego wierzą. Tak więc Kannon nie jest mitologiczną istotą, ale prototypem najwyższego współczucia, jakie mogą urzeczywistnić ludzkie istoty. O nim należy powiedzieć to, co Wolter powiedział o Bogu, że gdyby nie istniał, należałoby go wymyślić. PYTAJĄCY: Kannon żył wiele wieków temu, więc w takim razie, gdy mówisz, że jest on żywą rzeczywistością to chyba posługujesz się metaforą? ROSI: Kannon był jednym z najbardziej duchowo rozwiniętych uczniów Buddy. Ponieważ w naturze jego leżało głębokie współczucie i wrażliwość na cierpienie, Budda dał mu imię, które znaczy „słyszący wołania świata". Poświęcił się on ratowaniu istot znajdujących się w niebezpieczeństwie i dzięki swojej transcendentalnej mądrości i duchowym mocom potrafi czynić to w subtelny i tajemniczy sposób. Buddyjska ikonografia przedstawia go z niezliczonymi, gotowymi do uścisku ramionami i ze wszystkowidzącymi oczyma, co jest wyrazem jego nieograniczonego działania. DRUGI PYTAJĄCY: Przecież każda żyjąca istota umiera - dlaczego więc mówisz o Kannon, jak gdyby żył on nadal? ROSI: Prawo zachowania energii głosi, że energia nie znika, dlaczego więc mówisz o Kannon, jakby był on martwy? Zanim wstąpiłem do klasztoru, przyjaciel powiedział mi: .Gdy już raz wejdziesz na drogę Buddy ze szczerością i gorliwością, bodhisattwowie pojawią się zewsząd, aby ci pomóc." l dokładnie tak było, dlatego moja wdzięczność do tych bodhisattwów nie da się wyrazić żadnymi 190 stówami. Spotykałem ich w Japonii, w Indii, w Birmie i w moim własnym kraju. A kiedy nigdzie nie było ich widać, wiedziałem, że moja szczerość zmąciła się, a moja żarliwość osłabła. Pamiętaj, że siła odzewu Kannon jest wprost proporcjonalna do twojej otwartości, tzn. do twojej pokory i bezinteresowności. Jeżeli wzywasz Kannon bez e-goizmu, ufając jego mądrości i współczuciu, odpowiedź jest pewna, albowiem w istocie jego współczujące serce i twoje są tym samym. Możesz wzywać jego i-mię tylko dlatego, że on już się zbliża ku tobie w dynamicznym procesie wezwania i odpowiedzi. DRUGI PYTAJĄCY: Zauważyłem, że w waszym Pokoju Kannon przed posągiem leżą trzy poduszki do siedzenia. Czemu ludzie mieliby siedzieć tam zamiast w zendo? ROSI: W potocznym rozumieniu współczucie i współodczuwanie bardziej kojarzą się z Kannon niż z Buddą, dlatego ludzie dotknięci nieszczęściem czują głębszą więź z Kannon. W buddyjskich krajach azjatyckich wyznawcy uważają tego bodhisattwę za kobietę. Widać współczucie i czułość uznają za cechy właściwe raczej kobietom niż mężczyznom. W tych krajach Kannon jako postać, wobec której wyraża się cześć i oddanie, przyćmiewa samego Buddę. PYTAJĄCY: Przypuśćmy, że Hitler zwróciłby się do Kannon tuż przed swoją klęską z prośbą o ratunek od zagrażającej mu zguby. Czy Kannon pomógłby mu, mimo że Hitler zadał tyle cierpienia tylu milionom ludzi? A gdyby Kannon go uratował, umożliwiając mu w ten sposób ucieczkę przed zapłatą karmiczną, czyż nie byłoby to zupełną parodią sprawiedliwości i kpiną z doktryny karmy? ROSI: Tak, to byłoby kpiną z doktryny karmy. Ale to nie mogłoby się zdarzyć. Zapytaj mnie, dlaczego. PYTAJĄCY: No właśnie, dlaczego? ROSI: Dlatego że Sutra Lotosu obiecuje opiekę jec me tym, którzy wzywają Kannon z ufnym sercem. Czy taki psychopata jak Hitler mógł to uczynić? Sutra Lotosu nie mówi nic o starciu do czysta tablicy przeszłej karmy i możecie być pewni, że Hitler będzie musiał spłacić swoje karmiczne długi, tak jak wszyscy inni. Spłacił już ich cząstkę swą gwałtowną śmiercią, ale można zadrżeć na samą myśl o piekielnych istnieniach, jakie go czekają. TRZECI PYTAJĄCY: W jaki sposób Kannon pomaga tym. którzy się do niego zwracają? ROSI: Kannon odpowiada w sposób, który często wydaje się dziwny i tajemniczy. Przypuśćmy, że ktoś, kto właśnie dokonał włamania, staje przed Kannon i modli się: .O współczujący, uchroń mnie przed schwytaniem. Jeżeli mnie złapią, pójdę do więzienia, a moja rodzina będzie cierpieć." W tym samym czasie jego ofiara być może siedzi przed Kannon i błaga: „O Kannon, użyj swoich nies- 191 kończonych mocy i pomóż policji złapać tego paskudnego złodzieja, który ukradł moje ciężko zarobione oszczędności, i dopilnuj, żeby dostał za swoje". Policjant wyznaczony do tej sprawy również może zwrócić się do Kannon mówiąc: „O Kannon, pomóż mi złapać tego włamywacza, abym dostał awans, który mi się należy". W jaki sposób Kannon zareaguje na te prośby? Bez względu na to, jak długo i jak usilnie włamywacz będzie błagał Kannon o ratunek od konsekwencji swojego czynu, będzie musiał spłacić swój karmiczny dług w postaci przyszłych cierpień. Ale jego cierpienia będą zmniejszone, a brzemię lżejsze, jeżeli zwróci zagrabione mienie, wyrazi szczerą skruchę z powodu swoich złych uczynków i postanowi w przyszłości przestrzegać prawa. A zatem może zdarzyć się tak, że włamywacz zdecyduje się żyć uczciwie w przyszłości. Taki byłby odzew Kannon na prośbę włamywacza. Ofiara może wskutek refleksji zdać sobie nagle sprawę, że włamanie było zapłatą karmiczną za jej własne, dawne złe uczynki i dlatego ona sama jest odpowiedzialna za to, co się stało. To z kolei wywołałoby zwrot w jej sercu i złagodziłoby chęć zemsty. Taka byłaby odpowiedź Kannon na modlitwę ofiary. Policjant może ujrzeć, że jego prośba do Kannon o pomoc w poszukiwaniach włamywacza, jakie podejmuje dla własnej chwały, nie jest czysta. Powodowany poczuciem obowiązku zacznie, być może, lepiej pracować. To również byłoby odpowiedzią Kannon. Jak widzicie, istnieje subtelna różnica pomiędzy egotystycznym ubieganiem się o łaski Kannon a pokornym otwarciem się na działanie jego współczucia. TRZECI PYTAJĄCY: Czy jest taki etap w treningu zeń, kiedy można się obyć bez posągu Buddy i Kannon i po prostu praktykować zazen? ROSI: Buddę i Kannon można uważać za tratwy niezbędne do przepłynięcia na drugi brzeg, których jednak nie należy się czepiać po zakończeniu przeprawy. CZWARTY PYTAJĄCY: Chrześcijaninowi przykazuje się, że ma kochać bliźniego jak siebie samego. Czy istnieje buddyjskie wskazanie nakazujące współczucie? ROSI: Nie, nie ma. Prawdziwe współczucie jest zakorzenione w uświadomieniu sobie, że „gdy Marta uderzy się w palec u nogi we Francji, to Mikę w Ameryce poczuje ten ból". Jakże więc można nakazywać współczucie jako moralny o-bowiązek? PIĄTY PYTAJĄCY: Co to znaczy: „Gdy Marta..." itd.? ROSI: Dobrze, pofilozofujmy. Pewna sutra obrazuje wzajemne powiązanie całego życia jako ogromną pajęczynę obejmującą wszystkie wszechświaty. Jej linie pionowe reprezentują czas, a poziome - przestrzeń. Wyobraźmy sobie, że w miejscach gdzie nici tej nieograniczonej niczym siatki przecinają się, znajduje się kryształowy paciorek symbolizujący jednostkowe istnienie. W świetlistej powierzchni każdego z tych kryształowych paciorków odbijają się wszystkie pozos- 192 tałe paciorki tej ogromnej sieci, jak również każde odbicie i odbicie odbicia. Te niekończące się odbicia są z jednej strony niezależne od siebie nawzajem, lecz z drugiej strony są powiązane w całość. To właśnie z uprzytomnienia sobie tej fundamentalnej zależności wypływa prawdziwe buddyjskie współczucie, na podobieństwo rzeki karmionej przez źródło. Gdy nie ma tej świadomości, powstaje uczucie osamotnienia i lęku. Uścisk Kannon łagodnie zmywa te przeszkody, pozwalając wodom mądrości i współczucia na swobodny przepływ. Na tym polega cud Kannon. SZÓSTY PYTAJĄCY: A ja myślałem, że buddyści zeń nie wierzą w cuda. ROSI: Jest to cud nie wymagający odrzucenia praw przyrody, lecz jedynie odrzucenia niewiary. 4. WYZNAJ SWOJE ZŁE UCZYNKI, A UKRYJ DOBRE PYTAJĄCY: Słyszałem, że w buddyżmie zeń istnieje spowiedź. Jaki jest jej cel? ROSI: Ma ona na celu pomoc w oczyszczeniu się z poczucia winy i innych o-bezwładniających uczuć następujących po zadaniu bólu. Lecz nie wystarczy tylko wyznać złe uczynki. Wyznanie ma znaczenie tylko wtedy, gdy pojawi się także skrucha i postanowienie poprawy. Dlatego wyznanie i skrucha są zasadniczymi elementami w treningu zeń. Większość ludzi ukrywa swoje złe uczynki, a chwali się dobrymi. W buddyżmie zachęca się do czegoś przeciwnego: wyznaj swoje złe uczynki, a nie mów nic o dobrych. W zeń praktykuje się tzw. ukrytą dobroć, która polega na robieniu różnych rzeczy dla innych bez przypisywania sobie zasług. DRUGI PYTAJĄCY: Czy wyznanie i skrucha zmywają czyjąś złą karmę? ROSI: Nie, nadal trzeba spłacać swoje karmiczne długi. Lecz jeśli spłaci się je chętnie i nie zaciąga się nowych, to zmniejsza się ciężar spłaty. W podobnej sytuacji jest człowiek skazany na karę więzienia, który zamiast wpadać w rozgoryczenie i żal, godzi się ze swym wyrokiem i odosobnieniem, czuje nawet wdzięczność za sposobność spłacenia swego długu społeczeństwu. Dostosowanie się do więziennego życia czyni karmę mniej bolesną, zwiększając równocześnie widoki na wcześniejsze uwolnienie. TRZECI PYTAJĄCY: Czy mógłbyś nam powiedzieć coś więcej o wyznaniu i skrusze? Czy jest jakaś formalna ceremonia, a jeżeli tak, to jak często ma ona miejsce? ROSI: W naszym ośrodku mamy taką ceremonię co miesiąc, a uczestniczy w niej obsada. CZWARTY PYTAJĄCY: Czy wyznanie jest obowiązkowe? 193 ROSI: Wymagana jest obecność na ceremonii, ale samo wyznanie - nie. Czy jest jednak ktoś taki, kto nie ma powodów do wyznania i skruchy? Człowiek, który uważałby swoje zachowanie za nienaganne, musiałby wyznać swoją zarozumiałość i wyrazić skruchę z jej powodu, ponieważ najgorszą ze wszystkich wad jest niezdawanie sobie sprawy z żadnej. Ceremonia wygląda następująco: uczestnicy siadają na poduszkach w kilku półkolach, po czym następują dwie lub trzy minuty ciszy. Następnie osoba prowadząca ceremonię zapala laseczkę kadzidła i umieszcza ją w kadzielnicy, którą podaje swojemu sąsiadowi. Jeśli ten pragnie coś wyznać, czyni to, mówiąc na przykład: .Parę dni temu, gdy pewna siostra w dharmie zadała mi pytanie w ważnej sprawie, odburknąłem jej niegrzecznie zamiast udzielić jej wyczerpującej i uprzejmej odpowiedzi. Coś takiego zdarzało mi się już wcześniej z tą osobą; muszę żywić do niej jakąś urazę. Głęboko żałuję mojego postępowania i postanawiam pracować nad moimi negatywnymi uczuciami, abym na przyszłość mógł służyć pomocą mojej siostrze w dharmie, odpowiadając na jej pytania." Gdy mówiący skończy, prowadzący pyta: „Czy ktokolwiek pragnie zwrócić się do tego brata (czy siostry) w dharmie?" W tym momencie każdy z obecnych może powiedzieć o czymś, do czego, jak sądzi, osoba ta powinna się przyznać, jak np: .Wczoraj podczas przerwy obiadowej zostawiłeś swoje narzędzia na podłodze. Później pewien brat w dharmie nastąpił na jedno z nich i skaleczył się. Zdarzało ci się to już wcześniej i dlatego musisz zdobyć się na spory wysiłek, aby pokonać własną niedbałość." Osoba wyznająca milczy, a jej jedyną odpowiedzią jest lekki skłon. Potem podaje kadzielnicę dalej. Jeżeli następna osoba nie chce niczego głośno wyznawać, po prostu skłania się w chwilę po otrzymaniu kadzielnicy i czeka, czy nikt się do niej nie zwróci, po czym podaje kadzielnicę dalej. CZWARTY PYTAJĄCY: Po co każdy ma czynić wyznanie wobec wszystkich? Czy ludzie nie byliby bardziej skłonni wyznawać poważnych wykroczeń na osobności? ROSI: Głośne wyznanie i wyrażenie skruchy wobec braci i sióstr w dharmie wzmacnia siłę postanowienia, aby wykroczenia nie powtórzyć. Lecz można też uczynić wyznanie w odosobnieniu albo wobec przyjaciela czy partnera i nie trzeba tu przestrzegać żadnej ustalonej formy. Niektórzy z naszych członków wyrażają skruchę samotnie, siedząc przed posągiem lub malowidłem Buddy czy Kan-non. Powiedziałem wam, jak wygląda pierwsza część ceremonii. Kończy się ona tym, że prowadzący intonuje wiersz skruchy. Potem wszyscy razem śpiewają trzykrotnie najważniejszy fragment tego wiersza: Wszystkie złe czyny popełnione przeze mnie od niepamiętnych czasów 194 skutkiem chciwości, gniewu i niewiedzy, zrodzone z ciała, mowy i umysłu, teraz wyznaję ze skruchą. CZWARTY PYTAJĄCY: Dlaczego nie wystarczy zaśpiewać raz? ROSI: Skrucha odciska się głębiej wraz z każdym powtórzeniem. Wyznanie i skrucha powinny być szczere. To jest bardzo ważne. Wyznanie tego, co ciąży nam na sercu, i okazanie skruchy oczyszcza nas i ożywia. Jak powiada Thore-au: .Szczerze żałować to zacząć życie od nowa.' IV MORALNOŚĆ l ODPOWIEDZIALNOŚĆ SPOŁECZNA WSTĘP „Myśleć o dobru i złu to przebywać w niebie i piekle" - takie ostrzeżenie przekazał nam mistrz zeń. Ale jakże ktokolwiek, kto chodzi po linie duchowej praktyki, może sobie pozwolić na zapomnienie o różnicy między dobrem i złem? Jeżeli sposób życia i stosunek do innych ludzi nie byłyby zasadniczą kwestią zeń, to jaki sens miałoby zazen i długi trening? W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, podczas intelektualnej fazy zeń na Zachodzie, wielu ludzi zaostało przyciągniętych do zeń przez takie powiedzenia jak cytowane na wstępie. Słysząc, że zeń wskazuje drogę wyjścia z charakterystycznego dla wielu religii gąszczu reguł etycznych, ludzie ci wyobrazili sobie, że w imię zeń będą mogli zachowywać się tak, jak im się będzie żywnie podobać, bez żadnej potrzeby rozważania obowiązków wobec bliźnich. Takiego zniekształconego pojmowania zeń nie można porównać z autentycznym treningiem, w którym nacisk kładzie się nie na robienie tego, co się lubi ani nawet nie na lubienie tego, co się robi, ale na robienie w sposób niemy siny tego, co trzeba zrobić. W zeń istotą moralno-społecznej odpowiedzialności jest przytomne i wrażliwe reagowanie: dawanie odzewu całym sobą stosownie do okoliczności i uzasadnionych potrzeb innych. Rozwijanie tego przytomnego i wrażliwego reagowania zawsze było zasadniczym celem treningu zeń. Autorem pierwszego z zamieszczonych listów jest akademicki nauczyciel religioznawstwa. Zadaje on pytania, dotyczące związku wskazań z moralnością buddyjską a także z ludzką wolnością i współczuciem. Pytania te ukazują niektóre z często spotykanych trudności w zrozumieniu moralności buddyjskiej, jak również charakterystyczną reakcję na zeń ze strony tych, którzy podchodzą doń na płaszczyźnie filozoficznej, co dotyczy zwłaszcza nauczycieli akademickich. W gruncie rzeczy wiele pytań postawionych w tym liście odzwierciedla dylemat powstający przy akademickim nauczaniu zeń. Nauczyciel akademicki, nawet jeśli ma jak najlepsze intencje i uzbrojony jest w wiedzę praktyczną, nieustannie popada w teoretyzowanie i abstrakcyjne konceptualizacje. A jeżeli wychowywał się w tradycji judeochrześcijańskiej, to ma poważne trudności w zrozumieniu niedu-alistycznej etyki buddyzmu. Drugi i trzeci list pochodzą od członków ośrodka, czyli od ludzi, którzy nie zmagają się już z buddyjską teorią, lecz praktykują zeń. Ich pytania wypływają z silnej potrzeby zrozumienia, jaki jest ich prawdziwy związek z rodziną i społeczeństwem w kontekście ich praktyki duchowej. Problemy wyrażone w tych listach są typowe dla ludzi na wczesnym etapie treningu zeń, którzy nie pozbyli się jeszcze dwóch najczęściej spotykanych błędnych koncepcji: że praktyka zeń 199 wyklucza zaangażowanie społeczne i że przebudzenie pomaga tylko danej jednostce, a innym nie. Trzy dialogi ukazują, jak widzi się problemy moralne po przebudzeniu i jaki jest ich związek ze wskazaniami. Po dialogach zamieszczona jest mowa dharmy na temat pierwszego z dziesięciu wskazań buddyzmu: „Nie zabijać, lecz ochraniać wszelkie życie." Słowo „dharma" wskazuje, że nie będzie to mowa o społecznych czy innych ogólnych sprawach. Choć „dharma" ma w buddyźmie wiele znaczeń, lecz najczęściej odnosi się do nauki Buddy - prawa wszechświata. W przeciwieństwie do komentarza, który nie jest mową lecz raczej demonstracją zeń ofiarowywaną bezpośrednio Buddzie, mowa dharmy wygłaszana jest raczej nieformalnie, a rosi siedzi zwrócony twarzą do słuchaczy. Mowa dharmy różni się od komentarza także i tym, że nie wyklucza pytań. Ponieważ jednak tym razem mowa była długa, nie nastąpił po niej okres pytań i odpowiedzi. I. LISTY I ODPOWIEDZI 1. „CO TO ZNACZY ŻYĆ W ŚWIECIE JAKO BUDDYSTA ZEŃ?" * DROGI ROSI, podczas kursu na temat zeń, który prowadzę jako nauczyciel akademicki, w ramach dyskusji często pada pytanie: „Właściwie co to konkretnie znaczy - żyć w świecie jako buddysta zeń?" W książkach o zeń dostępnych w języku angielskim czytelnik często spotyka ogólne uwagi o wielkim znaczeniu współczucia i zazwyczaj niewiele więcej o ideałach moralnych, jakimi kieruje się buddysta zeń w codziennym życiu, poza salą medytacyjną. Dlatego też jestem tak bardzo zainteresowany, co na warsztatach wprowadzających w zeń mówisz, Rosi, o znaczeniu dziesięciu wskazań buddyzmu mahajany. Bardzo by mi pomogło, ze względu na moją pracę nauczycielską i na osobiste zainteresowanie zeń, gdybyś przysłał mi jakieś Twoje eseje czy dłuższe komentarze wskazujące, jak Ty, jako rosi zeń, rozumiesz istotę i cel tych dziesięciu wskazań. Być może powinienem dokładniej określić religijne i moralne kwestie, które m-nie szczególnie interesują. Jeżeli Cię dobrze rozumiem, to zeń naucza, że wszyscy powinni starać się przestrzegać dziesięciu wskazań. Jak się to uzasadnia? Czy można powiedzieć, że z punktu widzenia zeń istnieje moralny porządek, rządzący ludzkim życiem, a wskazania są wyrazem tego porządku? Jaki jest związek dziesięciu wskazań z naturą ludzką? Czy tworzą one prawo, które zostało narzucone ludzkiej naturze przez zewnętrzną, wszechmocną, boską wolę, czy też istnieje ścisły i naturalny związek pomiędzy wskazaniami a ludzką naturą? Na przykład, co wiąże konkretne zakazy i nakazy zawarte we wskazaniach z głębszymi ludzkimi pragnieniami, aby poznać i urzeczywistnić siebie? Jakiego rodzaju zobowiązania nakładają wskazania na buddystę zeń? Czy wskazania mają dla buddysty zeń charakter absolutny, tak jak Dekalog dla żydów i chrześcijan, którzy uważają, że ludzkość jest bezwarunkowo zobowiązana do przestrzegania go i dlatego sami zawsze muszą stosować się ściśle do litery prawa, niezależnie od ogromnej różnorodności występujących w życiu sytuacji? Jakie są konsekwencje naruszania wskazań w zeń? Jak zeń podchodzi do problemu poczucia winy, które może wtedy powstać ? Czy w zeń chodzi o zewnętrzną zgodność ze wskazaniami, czy też o zgodność wewnętrzną, czyli o czystość serca? Czy możliwe jest przestrzeganie wskazań przed osiągnięciem pełnego oświecenia? Jeśli nie, to czy wysiłek po- 201 dejmowany w celu wewnętrznego i zewnętrznego przestrzegania dziesięciu wskazań pomaga w dojściu do oświecenia ? Jeżeli we wskazaniach zawarta jest cała ludzka mądrość, to czy wszyscy mają możliwość zrozumienia tej mądrości poprzez doświadczenie, rozum i wgląd? Czy też muszą poprzestać na przyjęciu wskazań ze ślepą wiarą, popartą autorytetem założycieli buddyjskiej tradycji? Zadałem Ci w tym liście mnóstwo pytań, lecz wiążą się one ze mną Mam nadzieję, że dadzą ci one pojecie, jakiego rodzaju wyjaśnień potrzebuję. Oprócz ogólnych kwestii, jakie poruszyłem, interesują mnie też oczywiście Twoje interpretacje poszczególnych wskazań. Dziękuję bardzo. Szczerze oddany, Bob. ODPOWIEDŹ DROGI BOBIE, chociaż na Twoje pytania najlepszą odpowiedź otrzymałbyś praktykując zazen, to jednak nie ulega wątpliwości, że Twój intelekt nie jest jeszcze gotów przyznać, że to, co masz uczynić, ma wartość i sens. Z tego powodu, a także z uwagi na to, że nauczasz zeń w sposób akademicki i to, co robisz i mówisz wobec swoich studentów, z pewnością jakoś na nich wpłynie, odstąpię od moich zwyczajów i spróbuję odpowiedzieć na Twoje pytania nieco dokładniej. Choć są one teoretyczne, w rzeczywistości kryją w sobie głębokie duchowe problemy. Zapytujesz o istotę i cel dziesięciu wskazań buddyzmu mahajany. Stanowią one jedną z trzech nóg, na których opiera się nauka i praktyka buddyjska; pozostałe dwie to zazen i oświecona mądrość. Wszystkie trzy są ze sobą ściśle związane. Nawet największy wysiłek włożony w przestrzeganie wskazań może być jedynie częściowo skuteczny, jeżeli nie będzie poparty zazen. Podobnie zazen praktykowane w oderwaniu od wskazań będzie słabe i niepewne. To dzięki zazen wspieranemu przez wskazania następuje uprzytomnienie sobie PRAWDZIWEJ NATURY (przebudzenie), a w tej właśnie Prawdziwej Naturze zakorzenione są wskazania, zazen i oświecona mądrość. Nie ma nic niezwykłego w tym, że pierwsze zetknięcie się z dziesięcioma głównymi wskazaniami buddyjskimi przywodzi na myśl Dziesięć Przykazań religii chrześcijańskiej. Jednak porównywanie ich pociąga za sobą zniekształcenie zarówno jednych, jak i drugich, gdyż zrozumieć je można jedynie w ich własnych 202 Kontekstach religijnych. Zrozum, że wskazania nie są zbiorem praw moralnych narzuconych odgórnie. Nie są one również sprzeczne z Twoją zasadniczą naturą ani też jej nie krępują lecz są raczej wyrazem przebudzonego Umysłu Buddy. Są opisem sposobu, w jaki działa wysoko rozwinięty duchowo człowiek pozbawiony poczucia Ja a inni*. Posłużę się następującym porównaniem: żyć podług wskazań to wędrować gładką drogą jedności i harmonii, wolną od przeszkód i odznaczającą się piękną scenerią. Naruszać wskazania to skręcać w boczną drogę, która początkowo wydaje się interesująca, lecz wkrótce staje się wyboista i monotonna, a kończy się ślepym zaułkiem żalu i obaw. Mistrz zeń Dogen powiedział: „Aby osiągnąć pewien cel, musisz najpierw rozwinąć w sobie pewne cechy, ale gdy już je rozwiniesz, osiągnięcie tego celu przestanie cię interesować." Interpretując to powiedzenie w świetle Twego listu można powiedzieć, że aby wejrzeć w nierzeczywistość ego i uchwycić tożsamość siebie i innych nie możesz nadal myśleć i działać podług wymogów Twojego dualistycznie nastawionego ego, lecz musisz słyszeć głębsze wezwanie wskazań. A jednak, gdy raz wskazania staną się ustaloną normą Twego codziennego życia, oświecenie nie będzie już dłużej czymś odrębnym od Ciebie, czymś czego należy szukać na zewnątrz. W takim wyzwolonym stanie nie myśli się już kategoriami praw moralnych czy konwencji społecznych. Nie myśli się już o skrępowaniu przez nie ani o wyzwoleniu od nich. Działa się zgodnie ze społecznymi konwencjami i obyczajami, tak jakby ich nie było, chociaż istnieją Na początku człowiek szuka wolności od uczuć zniewolenia i skrępowania. Stopniowo, dzięki zazen i przestrzeganiu wskazań, zniewolenie i skrępowanie, które wiązały go od wewnątrz, rozwiewają się; jednakże ceną tej wolności jest długi trening i dyscyplina. Tomasz Merton, będąc tego świadom, powiedział: .Pogarda człowieka zeń dla sztywnych, konwencjonalnych obyczajów społecznych jest zdrowym zjawiskiem, ale tylko dlatego, że zakłada istnienie wolności duchowej opartej na wyzwoleniu od namiętności, egotyzmu i ułudy." W stwierdzeniu tym słowo „pogarda" jest niezbyt odpowiednie, ponieważ rozwinięty duchowo człowiek zeń nie jest ani niewolniczo przywiązany do praw i konwencji, ani też nie gardzi nimi. Niemniej jest faktem, że mistrzowie zeń bardziej znani są z reformowania praw niż ze ślepego im ulegania. W swoich pismach mistrz zeń Hakuin nie zostawił suchej nitki na potężnych klasach rządzących Japonii, zarzucając im ucisk i wyzysk chłopów pańszczyźnianych, wśród których często przebywał. Sam Budda atakował ortodoksyjne religie swoich czasów za ich przesądy i autokratyzm i przyjmował do swojej sanghi tzw. niedotykalnych, którzy nie mieścili się w obrębie kastowego społeczeństwa. Wysiłki Buddy, Hakuina i innych mistrzów przyspieszyły realiza- 203 PF cję zasad równości i sprawiedliwości społecznej, ponieważ ich duchowa wolność miała moc przekształcania świata. Pytasz, jakie są konsekwencje naruszania wskazań w zeń i jak zeń podchodzi do problemu poczucia winy, które może wtedy powstać. Zazwyczaj przekroczenie wskazań nie pociąga za sobą poczucia winy; zwykła osoba nie jest w stanie przestrzegać zawsze wszystkich wskazań, potrafi to tylko budda. Gdy podejmuje się szczery wysiłek, aby żyć w zgodzie ze wskazaniami, jeśli czuje się skruchę i postanawia żyć lepiej w przyszłości, to takie uchybienia, chociaż godne pożałowania, nie są jednak zgubne. Zgubna dla duchowego rozwoju jest natomiast utrata wiary w naukę Buddy, wynikającą z jego najgłębszego przebudzenia, że każdy z nas jest z natury czysty i całkowity i może, dzięki duchowej dyscyplinie i treningowi, urzeczywistnić tę wrodzoną doskonałość. Zasadniczym celem wskazań jest zatem umożliwienie nam mocnej i niezachwianej praktyki zeń, prowadzącej do urzeczywistnienia naszego wrodzonego stanu buddy. Bez równowagi, którą zapewnia przestrzeganie wskazań, niewielu mogłoby kroczyć Drogą z energią i ufnością. Uczynki wykluczone przez wskazania należy odrzucać nie tylko z powodów etycznych, lecz i dlatego, że nie można głęboko wejść w zazen prowadząc rozpustne i bezmyślne życie, tak jak nie można jednocześnie spać i czuwać. Czyż nie jest tak, że wszelkie zachowanie potępiane przez ludzkość jako złe powstaje z silnego poczucia dualizmu „ja a inni", z pełnego namiętności potwierdzania swego ego? Jeżeli człowiek potrafi odrzucić ten dualistyczny miraż i podsycany przez niego nieuchronnie egocentryzm, a zarazem zogniskuje się wewnętrznie w jednym punkcie, tak że nie będzie już podziału na siebie i innych, to wówczas poczucie niezgody i antagonizmu, żalu i gniewu stopniowo ulotni się. Czy zatem chodzi o przerywanie ciąży, o eutanazję czy o jakikolwiek złożony problem moralny, słuszne działanie może w danej sytuacji podjąć tylko ten, kto przekroczył siebie. Co więcej, dla takiej osoby, która przebudziła się do niepodzielności wszelkiego istnienia i w pełni zachowuje tę przytomność w codziennym życiu, pojecie .słusznego działania" znika. Dawny mistrz zeń wyraził to w ten oto sposób: Umrzyj za życia i bądź zupełnie martwy. A potem rób co chcesz, wszystko będzie dobre. Wskazania, z całą ich relatywno-absolutną subtelnością i głębią, rozumieć można na wielu poziomach. Gdy rozpoczynasz trening zeń i wskutek lepszej kontroli umysłu i emocji zyskujesz naturalne opanowanie i czystość, Twoje rozu- 204 mienie wskazań pogłębia się. Nie musisz się już wtedy wysilać, aby ich przestrzegać, ponieważ stopniowo Twoje zachowanie będzie coraz bardziej z nimi zgodne. Wskazania przekraczają moralność, ale jednak jej nie wykluczają. To przekształcająca moc zazen, a nie wskazania narzucone z zewnątrz, sprawia, że pojawia się czystość serca. Zewnętrzna zgodność z literą wskazań jest o wiele mniej istotna niż współczucie wyrastające z zazen. Jednak na początku wysiłek podejmowany w celu przestrzegania wskazań jest niezbędny, gdyż zazen może się zachwiać w obliczu zadawnionych nałogów i codziennych pokus. Odpowiedziałem na Twój list, a teraz zachęcam Cię, abyś rozpoczął zazen, ponieważ jest dla mnie jasne, że za Twoimi pytaniami dotyczącymi wskazań kryje się potrzeba samourzeczywistnienia. Gdy raz się przebudzisz, wszystkie moje słowa wydadzą Ci się niewarte splunięcia. Twój Philip Kapleau 2. „MEDYTACJA TO UCIECZKA. CO ROBISZ, ŻEBY POMÓC SPOŁECZEŃSTWU ? " DROGI ROSI. Nie widziałam Cię już od jakiegoś czasu, a ponieważ moja praca nie pozwala mi przyjechać do Rochester i porozmawiać z Tobą uznałam, że najlepiej będzie napisać do Ciebie. Jeżeli mnie sobie nie przypominasz, to być może powinnam najpierw wspomnieć, że jestem członkiem ośrodka od roku i siedzę regularnie z grupą afiliowaną w Denver. Od jakiegoś czasu narastała wokół mnie bardzo bolesna sytuacja, która ostatnio stała się nie do wytrzymania. Dotyczy ona moich rodziców, a ja po prostu nie wiem, jak sobie z tym poradzić. Jestem dość blisko związana zarówno z ojcem, jak i z matką Są oni wykształconymi i inteligentnymi ludźmi. Nigdy nie mieliśmy problemów w porozumieniu się. Mam dla nich wielki szacunek. Jestem pewna, że zrozumiesz, jak bardzo zaniepokoiłam się, gdy ujrzałam, że nie tylko nie pochwalają mojej praktyki zazen, ale otwarcie się jej przeciwstawiają. Rosi, ja naprawdę nie wiem, co robić. Możesz myśleć, że jestem infantylna czy nawet głupia, że przejmuję się tak bardzo tym, co myślą moi rodzice. W końcu jestem dość dorosła, aby podejmować decyzje i je realizować. Zauważam jednak, że wrogość moich rodziców do tej „wschodniej religii", jak ją nazywają wpływa na moją wiarę w dharmę Buddy. Próbowałam wiele razy wytłumaczyć rodzicom, dlaczego praktykuję zazen. Tłumaczyłam, że moje przyszłe oświecenie pomoże nie tylko mnie samej, ale i innym. Jednak oni nawet nie próbują tego zrozumieć. 205 Rodzice moi mówią; .Nie robisz nic, aby pomóc społeczeństwu, a medytację traktujesz tylko jako ucieczkę. Jeżeli naprawdę chcesz siebie zmienić, to powinnaś pójść do psychiatry." Te oskarżenia ranią mnie i budzą we mnie sprzeciw. To prawda, że nie jestem najlepszym sędzią, lecz czuję, że zaszły we mnie pewne zmiany na lepsze: czuję większą jasność i spokój niż przedtem i jestem o wiele bardziej tolerancyjna wobec innych. Rosi, szanuję i kocham moich rodziców, jak już napisałam, a oni rzecz jasna świetnie mnie znają. Czy mogliby wypowiadać takie sądy, gdyby nie było w nich ani krzty prawdy ? Gdy rozpoczynałam praktykę zazen, naprawdę czułam, że siedzenie i oczywiście przebudzenie to najlepsza, jeżeli nie jedyna droga pomagania ludziom. Teraz jednak muszę przyznać, że czasami czuję się winna, że nie angażuję się już w działalność polityczną i inne sprawy, które mnie kiedyś interesowały. Czy to prawda, co powiedział Dogen, że nawet gdy jedna osoba praktykuje zazen, to jednoczy się z całym wszechświatem i prowadzi wszystkie istoty do oświecenia? Jakże chciałabym móc głęboko w to wierzyć! Czytając ten list uświadamiam sobie, jak słaba musi być moja wiara w praktykę zeń, że w ogóle stawiam takie pytania. Przepraszam Cię, Rosi, że zawracam Ci głowę tym wszystkim, ale jeżeli jest coś, co mógłbyś mi powiedzieć, aby pomóc mi w rozjaśnieniu tego zamętu, to byłabym za to niezwykle wdzięczna. Z głębokim gasio, Lynn ODPOWIEDŹ DROGA LYNN. Twój stan oblężonej twierdzy w obronie zeń, który opisujesz w swoim liście, przypomina mi jedną z legend o Bodhidharmie, Pierwszym Patriarsze zeń w Chinach. Praktykował on zazen w jaskini, gdy raptem trzech małych chłopców zjawiło się u wejścia i zajrzało do środka. Na widok ciemnego, budzącego grozę kształtu uciekli przestraszeni. Ciemność jednak przyciągnęła ich z powrotem i z bezpiecznej odległości przyglądali się nieruchomemu kształtowi, zastanawiając się, co to może być. „Wygląda na człowieka" - szepnął pierwszy chłopiec. „To przecież niemożliwe - odpowiedział drugi - żaden człowiek nie może siedzieć tak długo bez ruszania się, to musi być niedźwiedź." „Nie - włączył się trzeci chłopiec - przecież nie ma futra." l znów przyglądali się bacznie dziwnemu kształtowi. Ośmieleni przez nieruchomość tego „czegoś" zaczęli rzucać w „to" małymi kamyczkami, ale to „coś" nadal nie wydawało żadnego dźwięku ani nie poruszało się. Jeden z chłopców, odważniejszy od pozostałych, podbiegł, szybko dotknął postaci i uciekł z powrotem. Nadal nie było żadnej reakcji. Zaint- 206 rygowani chłopcy zebrali się na naradę. .To z pewnością nie jest skała - powiedział chłopiec, który dotknął kształtu - to było miękkie, bez futra, czyli to musi być siedzący człowiek." „Ale dlaczego ktoś miałby spać w ten sposób? To nie jest naturalne" - upierali się pozostali. „Dlaczego się nie rusza, gdy się go dotknie?" Im bardziej zastanawiali się nad tą tajemnicą, tym bardziej byli zdumieni i zaintrygowani. Nagle jeden z nich podniósł duży kamień i demonstracyjnie rzucił nim w nieruchomą postać, trafiając ją wprost w głowę. Dopiero wtedy postać zaczęła się powoli poruszać, najpierw głowa, później ramiona, nogi i korpus, aż wreszcie wydała z siebie głośny ryk. Przerażeni chłopcy uciekli, a Bodhidharma ryczał dalej ze śmiechu, aż do tez. Kamień spowodował jego przebudzenie, jego wielkie oświecenie. Ludzka natura mało się zmieniła od czasów Bodhidharmy. Osoba medytująca cicho w swoim pokoju czy w ośrodku styka się z podejrzliwością, a nawet z pogardą Twoja sytuacja jest typowa, bowiem najbardziej negatywne reakcje tego rodzaju pochodzą zazwyczaj od bliskich przyjaciół i rodziny, od tych samych ludzi, którzy czasami doradzają psychoterapię. Jest to zdumiewające zjawisko, że człowiek regularnie odwiedzający psychiatrę rzadko słyszy słowa krytyki za to, że próbuje zmieniać nie społeczeństwo, lecz siebie. Wręcz przeciwnie, rodzina i przyjaciele chwalą go najczęściej za chęć walki z zagubieniem i lękiem. A jeżeli powrót do zdrowia następuje powoli - a musi tak być, aby był on prawdziwy i trwały - to ani pacjent, ani sama terapia nie spotyka się z potępieniem. Jednakże ten, kto wyrusza na ścieżkę zazen, rzadko spotyka słowa zachęty i zrozumienia. Jeżeli nawet rodzina i przyjaciele nie wyśmiewają go, to oczekują, że stanie się doskonały w ciągu jednego dnia i że będzie następnym buddą. Jeżeli nie zauważa w jego zachowaniu żadnych zmian - a ilu sceptycznych krytyków jest na tyle otwartych, aby dostrzec subtelne przemiany, które zachodzą na początku praktyki - to rzucają się na niego z taką samą irytacją, z jaką Ty spotykasz się w swoim domu. Gdy mówisz rodzicom, że praktykujesz zazen z nadzieją, że pewnego dnia osiągniesz oświecenie, to oczywiście widzą oni praktykę zeń jako propozycję typu .wszystko albo nic" opartą na oświeceniu. Przypuszczają więc, że do czasu przebudzenia nie osiągasz niczego, lecz tylko czekasz. Nie zdają sobie sprawy, że w zeń nie chodzi o to, żeby gdzieś dojść, ale żeby być, być bardziej przytomnym, kochającym i samodzielnym. Skąd mogą wiedzieć, że gdy Twoje żale, zarozumiałość i upór topnieją na skutek regularnego zazen, to ujawnia się Twoja wrodzona, nieskalanie czysta natura? Odczuwanie większej jasności i spokoju, a także pełniejszej akceptacji innych ludzi, o którym mówisz, jest udziałem każdego praktykującego poważnie zazen. Nie zniechęcaj się, jeżeli Twoja rodzina i przyjaciele zdają się nie dostrzegać w Tobie tych przemian. Pamiętaj, że umysły Twoich rodziców są również zachmurzone, a ponieważ mają dużo ustalonych wyobrażeń o Tobie - ich córce - 207 T f gdyż byli tak blisko Ciebie przez tyle lat, więc minie wiele czasu, zanim je przekroczą. Tak jak trudno jest ujrzeć swój własny nos, trudno jest rodzinie zajętej roz-wiązywaniem swoich własnych problemów i kompleksów zauważyć od razu przemianę jednego ze swych członków. Jednakże silne intuicje matki zazwyczaj biorą górę. Ojcu może to zabrać więcej czasu, lecz korzyści Twego zazen będą w końcu dostrzegalne dla obojga. Zauważą że jest w Tobie mniej irytacji i postawy obronnej, jak również, że jesteś mniej nieobecna, a Twoje gesty opiekuńcze i współczująca troska o ich pomyślność z pewnością wpłyną na nich pozytywnie. l to właśnie jest Twoim sposobem odwzajemniania się im za lata poświęceń dla Ciebie. Jeżeli będziesz dalej siedzieć, to przyczynisz się do powstania bardziej kochającej się, harmonijnej rodziny, co będzie znaczącą pomocą dla społeczeństwa. W końcu dom jest podstawą społeczeństwa, a panująca w nim niezgoda bądź dobra wola nieuchronnie odbijają się na społeczeństwie. Odkładając na bok pytanie, czy Twoi rodzice sami coś robią, aby pomóc społeczeństwu, zastanówmy się nad słusznością ich krytyki. Czy poświęcając kilka godzin dziennie na praktykę zazen unikasz swoich obowiązków wobec społeczeństwa? Zanim będzie można na to pytanie uczciwie odpowiedzieć, trzeba zapytać, co to naprawdę znaczy pomagać społeczeństwu. Czy Twoi rodzice mówiąc o tym wiedzą dokładnie, co mają na myśli? Czy nie jest to kolejny frazes, tyleż mglisty co prowokacyjny, którym rzucają w ciebie powodowani własną frustracją? W końcu pracujesz w pełnym wymiarze godzin, jak lekarze, gospodynie domowe, stolarze, sekretarki, muzycy i inni ludzie, którzy ponadto są również członkami ośrodka zeń. Czegóż jeszcze mogą chcieć od Ciebie Twoi rodzice, czemu drażni ich, że poświęcasz swój wolny czas, aby poddawać się dyscyplinie zazen? Przypuszczalnie zdają oni sobie sprawę z wysiłku i poświęcenia, jakiego wymaga Twój trening duchowy i szanują Ciebie za to. Czują się winni, że nie potrafią pójść w Twoje ślady, a potem nienawidzą siebie za to, że czują się winni i w końcu oburzają się na Twoje zazen jako na źródło swoich negatywnych u-czuć. Można tym wytłumaczyć postępowanie pewnego ojca, który nie tak dawno zwrócił się do mnie zdenerwowany zachowaniem swej córki. „Najpierw to były narkotyki - powiedział - potem transcendentalna medytacja, a teraz zeń, co będzie dalej?" Często zdarza się też, że ludzie, grożący palcem innym za to, że „nic nie robią dla społeczeństwa", powodowani są poczuciem winy z powodu swoich własnych egoistycznych zapędów lub niepewności co do swojej własnej wartości. Takie postępowanie może też ujawniać frustrację płynącą z tego, że nie zrealizowali oni hołubionych przez siebie od dawna nadziei i ideałów. Powtórzmy więc - co to znaczy „pomagać społeczeństwu"? Działacze polityczni sądzili, że znają odpowiedź na to pytanie, kiedy w latach sześćdziesiątych 208 zmagali się z prawem i innymi zewnętrznymi formami wypracowanymi przez społeczeństwo, a jednak dziś wielu z nich twierdzi, że bez pracy nad sobą nie wprowadzi się żadnych znaczących zmian. Pewni „dobroczyńcy" bez wątpienia uważają że pomagają społeczeństwu, gdy nadgortiwie wsadzają nos w cudze sprawy, uszczęśliwiając innych na siłę według własnej recepty na szczęście. Jest rzeczą jasną że zwrot „pomagać społeczeństwu" jest mglistym i pozbawionym znaczenia sloganem, przynajmniej wówczas, gdy interpretuje się go w terminach jakiejś konkretnej działalności czy linii postępowania. Jeżeli jakakolwiek pomoc ma być autentyczna, to musi działać od wewnątrz, ulepszając charakter człowieka i wpływając na całe jego życie. W tym sensie praktykując poważnie zazen bez wątpienia będziesz pomagać innym. Jeżeli o-czyścisz swój umysł z chciwości, gniewu i samolubstwa i obudzisz w sobie pełne spokoju współczujące serce, to staniesz się lepszą córką siostrą sąsiadką i pracownicą. Kontynuuj z poświęceniem praktykę zazen, a stopniowo wyzwolisz się z egoistycznych myśli, zastarzałych przesądów i fałszywych wyobrażeń o sobie i świecie. Jakże otaczający Cię ludzie i całe społeczeństwo mogłoby nie odczuwać tych korzyści? Celem, który przyświeca Tobie i każdemu, kto poważnie praktykuje zazen, nie jest bynajmniej ucieczka od życia, lecz pełniejsze z nim zjednoczenie. Pewien wybitny chiński mistrz zeń powiedział swoim uczniom: „Nie dajcie się więzić zdarzeniom codziennego życia, lecz nigdy się przed nimi nie cofajcie." Inny mistrz zeń ostrzegał: „Ten, kto czepia się pustki zaniedbując świat spraw i rzeczy, ucieka przed utonięciem, ale skacze w ogień." Zrozum więc, że zazen nie jest u-cieczką od problemów tego świata, ale wyzwoleniem, które daje nam mądrość i siłę do robienia tego, co należy zrobić. W zeń nie pragniemy grobowego spokoju, ale próbujemy rozwinąć w sobie wewnętrzne opanowanie i jasność umysłu dzięki aktywnemu zaangażowaniu w życiowe sprawy. Prawdziwy spokój umysłu zdobywa się nie przez unikanie konfliktów, ale przez stawianie im czoła i przebijanie się przez nie mieczem wysiłku. Bardzo możliwe, że Twoich rodziców niepokoi głęboko zakorzenione w naszym sposobie myślenia wyobrażenie, że jednostka, aby być użyteczna, musi być „aktywna". Erich Fromm analizuje w książce O sztuce miłości słowo „aktywny", funkcjonujące w zachodnim społeczeństwie. Podkreśla on, że to, co ktoś robi, jest mniej ważne od motywacji kryjących się za jego aktywnością Człowiek pchany do bezustannej pracy przez brak poczucia bezpieczeństwa, samotność czy chciwość jest niewolnikiem namiętności i biernym obiektem działania. Z drugiej strony osoba siedząca w skoncentrowanej medytacji zaangażowana jest w .najwyższą aktywność, jaka istnieje, w aktywność ducha, możliwą jedynie w warunkach wewnętrznej wolności i niezależności..." 209 Jeśli spojrzymy na to w ten sposób, to nawet Twoi rodzice mogą się zgodzić, że jeśli mamy zachować umysłową równowagę w obliczu narastających napięć i konfliktów współczesnego życia, to nie mamy innego wyjścia, jak oddać się tej „najwyższej aktywności ducha", l to nie tylko dla naszego własnego dobra. Bud-dyzm uczy, że umysł jednego człowieka jest umysłem wszystkich ludzi. Społeczeństwo nie jest w końcu niczym innym jak naszym własnym tworem: przejawem zbiorowego umysłu wszystkich tworzących je jednostek. Ponieważ zewnętrzne - jakby się mogło zdawać - błędy społeczeństwa biorą się właściwie z naszych własnych umysłów, to jak słusznie przeczuwasz, każdy z nas musi wziąć na swoje barki odpowiedzialność za stan, w jakim znajduje się ludzkość. Jakże ktokolwiek, kto czuje się odpowiedzialny wobec swych bliźnich, może zaniedbać uzdrowienie swego własnego umysłu? Jak mógłby dopuścić do przeoczenia wypływających z niego samego skalań ciała, mowy i umysłu? Wpływ oświecenia jednej osoby na zbiorowy stan psyche w skali świata jest niezmierzony. Na poziomie tego, co niewidziane, rozjaśnia ono ciemności umysłów innych ludzi. Na poziomie tego, co widzialne, zdolność zdyscyplinowanego, oczyszczonego i przebudzonego umysłu do wpływania na innych i przekształcania ich jest ogromna, l tak jak zapalenie nawet kilku świec w dużej, czarnej jak smoła jaskini rozjaśnia w pewnym stopniu ciemności - setki tysięcy osób bezinteresownie medytujących przyczyniają się w oczywisty sposób do powstawania potężnej siły pokoju i harmonii na świecie. Mam nadzieję, Lynn, że dla Twego dobra i dla dobra innych wytrwasz w swojej praktyce i sama doświadczysz cudu zeń. Twój P.K. 3. „CZY MUSZĘ PORZUCIĆ RODZINĘ, ABY W PEŁNI WEJŚĆ W ZEŃ?" DROGI ROSI KAPLEAU, od kiedy spotkałem Cię w Kostaryce kilka miesięcy temu, zastanawiałem się czasem nad pewnymi sprawami, o których mówiliśmy. Teraz, gdy postanowiłem wziąć udział w programie treningu w Ośrodku Zeń, pragnę podzielić się z Tobą pewnymi moimi odczuciami związanymi z tą decyzją. Najpierw przez wiele lat czytywałem od czasu do czasu o zeń, jak również o innych filozofiach i dyscyplinach prowadzących do samorealizacji. Na początku nie uważałem tego zainteresowania za nic wielkiego: było to coś, co porwało 210 moją wyobraźnię i zafascynowało mnie opisami dalekich krajów, egzotycznych praktyk, dziwacznych postaw i zachowań rozmaitych mędrców, guru, swamich, mistrzów i ich nielogicznych, enigmatycznych uwag na temat Prawdy, Rzeczywistości, Umysłu, tego, co Nieskończone i Ostateczne, l nawet jeżeli nie rozumiałem tego wszystkiego, to coś przykuło moją uwagę i sprawiło, że coraz bardziej ulegałem tym zainteresowaniom. Potem w miarę upływu czasu coraz bardziej stawałem się adeptem, przynajmniej jeśli chodzi o czytanie. Pochłaniały mnie te sprawy coraz bardziej i nabierały znaczenia, gdyż coraz lepiej czułem, o co tam chodzi. Zdałem sobie sprawę, że cała ta „egzotyczna filozofia" ma bezpośredni związek ze mną z moim życiem. Dostrzegłem też, że zacząłem się zmieniać i podążać w określonym kierunku. Powoli, lecz nieuchronnie doszedłem do wielu głębokich i znaczących (przynajmniej dla mnie) wglądów, które zmieniły mój dotychczasowy tryb życia. Ten proces trwa do dziś, kiedy to poczułem, że muszę podjąć postanowienie, które zapewni mi na resztę życia spokój i niepodważalne przeświadczenie, że znalazłem to, czego szukałem. W ciągu ostatnich lat zyskałem większą przytomność, dzięki której lepiej i spokojniej żyję i pracuję. Z drugiej strony ten sam proces budzenia przytomności doprowadził mnie do głębokiego zamętu, frustracji i niepokoju. Jestem przekonany, że uchwyciłem mgnienie jakiejś Rzeczywistości czy Prawdy, czegoś zupełnie odmiennego od tego, co narzuca się nam jako oczywiste, l chciałbym teraz wiedzieć, czym jest ta inna rzeczywistość. Chcę zdobyć pełny wgląd zamiast przebłysku i osiągnąć przełom, który raz na zawsze rozwieje i unicestwi to, co jak czuję oddziela mnie od innej rzeczywistości czy od innego wymiaru istnienia. W ubiegłym roku podjąłem kilka samotnych prób osiągnięcia tego wglądu, jednakże spełzły one na niczym. Moje zainteresowanie tylko wzrosło, a frustracja i niepokój nasiliły się. Wydaje mi się, że zdobycie oświecenia bez pomocy oświeconego nauczyciela jest bardzo trudne, jeżeli w ogóle możliwe. A teraz, gdy postanowiłem uczynić kolejny krok - wziąć udział w programie treningu i wejść w bezpośredni kontakt z Tobą który możesz mi w końcu pomóc osiągnąć oświecenie - doświadczam nowych wątpliwości i niepokoju. Z jednej strony jestem pewien, że jeżeli tego nie uczynię, to będę nadal żył w rozdarciu. Z drugiej jednak strony czuję, że rozpoczynam końcowy etap podroży w poszukiwaniu ostatecznego znaczenia mojego życia, skąd nie będę już miał odwrotu, l to wyobrażenie „nie mam odwrotu" sprawia, że zastanawiam się, dokąd dokładnie wyruszam, co mi się przydarzy i czym się to skończy. Chociaż nie chcę żyć dłużej w konflikcie i niepokoju ani umierać w takim pomieszaniu, to widzę całą głęboko zakorzenioną we mnie niechęć do porzucenia tego, czym jestem i co posiadam. 211 Bardzo trudno jest mi żyć z tym wszystkim, ponieważ stale odnoszę wrażenie, że działam bardzo powierzchownie, w ograniczony sposób, poza jakaś rzeczywistością która wciąż mi się wymyka, a w której z pewnością rozstrzygnąłbym wszystkie problemy. Czuję zamkniętą we mnie potencjalną energię, ale nie potrafię jej wyzwolić ani zrealizować tego, co odczuwam jako moją prawdziwą naturę,- No i oczywiście jeszcze jedno źródło wątpliwości i niepokojów: moja rodzina. Co będzie z moją żoną, z dziećmi i z ich wykształceniem, z naszą wspólną pracą itp.? Co się stanie z tymi wszystkimi tak bardzo realnymi związkami i ze wszystkim, za co jestem odpowiedzialny, jeżeli wyruszę na ścieżkę, z której - jak się wydaje - nie ma już odwrotu? Takie pytania i wątpliwości mogą Ci się wydawać, z punktu widzenia Twojego oświecenia, błahe i nieistotne, lecz dla mnie stanowią one przeszkodę, która sprawia, że waham się i wciąż tkwię w martwym punkcie. Mówiąc bardziej ogólnie: czy mogę w pełni wejść w zeń bez porzucania tych związków? Chociaż moja żona, która jest wyjątkowo dojrzałą i wyrozumiałą kobietą, nie przyznaje się otwarcie do niepokoju, to jednak zdaję sobie sprawę, że jest ona zaniepokojona, co jest oczywiście całkiem naturalną reakcją. Nie chcę jej w żaden sposób zranić i nie mogę też wyobrazić sobie teraz opuszczenia moich dzieci. Jest to problem kogoś, kto chce zjeść ciastko i jednocześnie je zachować. Mam jednak wątpliwości, czy może to być takie proste. Nie są to pytania, na które spodziewam się jednoznacznej odpowiedzi, lecz raczej refleksje. Bardzo możliwe, że większość niepokojów i wątpliowści rozstrzygnę w naturalny sposób w drodze praktyki. Dlatego postanowiłem po prostu uczynić ten następny krok: wyjechać do Rochester, rozpocząć trening zeń i pozwolić działać temu procesowi. W końcu gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą Było mi bardzo trudno napisać ten list, chyba dlatego, że próbowałem wyrazić intuicje, uczucia i procesy, których tak naprawdę nie sposób opisać słowami. Jestem jednak pewien, że zdołasz uchwycić istotę tego, co próbowałem powiedzieć. Mam nadzieję, Rosi, że miewasz się dobrze i cieszę się, że znów Cię spotkam. Szczerze oddany, David ODPOWIEDŹ DROGI DAVIDZIE, masz całkowitą słuszność, że gdy raz Twoja Prawdziwa Natura drgnęła, pragnąc przedostać się do świadomości, to nie ma już odwrotu. Bez wątpienia słyszałeś, co Freud i inni psychologowie mówią o wielkiej szko- 212 dzie, jaką wyrządza się psychice, gdy pożądanie seksualne nie może znaleźć ujścia, jednakże o wiele gorsza jest frustracja wynikająca z niezaspokojenia pierwotnej potrzeby odkrycia, czym i kim jesteśmy i jakie jest znaczenie naszego życia i śmierci. Te pytania są barierami, które Ty sam musisz przełamać - po drugiej stronie znajduje się Rzeczywistość, której istnienie przeczuwasz. Jednak nie jest ona czymś odrębnym, bo jakże mogłaby istnieć więcej niż jedna Rzeczywistość? Gdy opadnie muł łudzących Cię myśli, ujrzysz świeżą, czystą wodę, która jest w rzeczywistości tą samą wodą co przedtem, lecz oczyszczoną z brudu i śmieci. Zbliżasz się teraz do czterdziestki, prawda, Davidzie? Stoisz więc na rozstajach, na których musisz zadać sobie pytanie: „Czy mam dalej iść po linii najmniejszego oporu, co z jednej strony jest wygodne, a z drugiej pełne bolesnego poczucia niespełnienia, czy też mam wkroczyć na nową drogę życia, prowadzącą do prawdziwej wolności?" To może być Twoja ostatnia szansa spełnienia nadziei i pokonania lęków, ponieważ możesz odkryć, że obok zwykłych niepokojów wieku średniego budzi się w tobie odraza do samego siebie za to, że nie u-czyniłeś lego, co tak mocno leżało Ci na sercu. Niestety, taki jest los wielu tysięcy ludzi, niegdyś pełnych nadziei i sił witalnych, którzy w późniejszych latach odkrywają, że ich energia życiowa wyciekła z nich w natłoku działań lub też została wyczerpana przez zżerające ich lęki przed życiem i śmiercią wobec których czują się bezsilni. Jung napisał, że nie miał ani jednego pacjenta po czterdziestce, dla którego podstawowym problemem nie byłby lęk przed śmiercią. To właśnie satori - przebudzenie się Twej Prawdziwej Natury - rozwieje ten lęk i pozwoli Ci żyć radośnie i umrzeć godnie. Weźmy przypadek skazanego na dożywocie więźnia, którego nieoczekiwanie ułaskawiono. Jeżeli siedział za kratkami wiele lat i urządził tam sobie mały, wygodny kącik w społeczności więziennej, to z pewnością obawia się stawienia czoła obowiązkom, jakie niesie ze sobą życie na zewnątrz. Jeżeli jego siła witalna została stłumiona, to zrzeknie się on ułaskawienia lub też nie będzie się o nie starał. Jeżeli jednak siedział w zamknięciu tylko kilka lat i jego naturalne pragnienie wolności jest nadal żywe, jak u każdego zdrowego człowieka, to uczyni on wszystko co w jego mocy, żeby odzyskać wolność. Podobnie Twoja gotowość wzięcia udziału w nadchodzącym programie treningu ukazuje, że Twoja duchowa żywotność jest silna. Odkładając tę decyzję przesunąłbyś na później Twoje aktywne poszukiwanie samourzeczywistnienia, aż w końcu pragnienie wolności zostałoby w Tobie stłumione. Stłumione, ale nigdy nie wykorzenione, l chociaż na jakiś czas możesz przykryć frustrację i niepokój blichtrem, to nie znajdziesz w ten sposób prawdziwego spokoju. Nawet chwilom największej rozkoszy towarzyszyć będzie domieszka goryczy, tępego bólu i tęsknoty za samourzeczywistnieniem. 213 t Tak więc gratuluję Ci doniosłej decyzji i czekam w Rochester. Twoja troska o żonę i dzieci, o ich wykształcenie i o waszą wspólnąpracę jest godna pochwały i ukazuje, jak mocny i żywy jest Twój związek z rodziną W takiej sytuacji jak Wasza zazwyczaj najsilniejsze obawy żywi żona. Jeżeli sama nie praktykuje zazen, a rozumiem, że Twoja żona tego nie czyni, powstanie w niej obawa, że jeżeli będziesz szedł dalej ścieżką zeń, to w końcu zostaniesz mnichem i opuścisz ją i dzieci. Jak wiesz, większość kobiet czuje silny lęk przed opuszczeniem przez ukochanego męża. Prawdziwie uspokoić żonę i dzieci - jako że dzieci nieuchronnie podzielają niepokój matki - możesz tylko w jeden sposób: okazując im większą miłość, lecz nie w jakiś zaplanowany sposób, gdyż byłoby to sztuczne i zdradziłoby tylko Twoje własne kłopoty. Raczej przyłóż się całym sercem do treningu zeń, co - pamiętaj - oznacza przyłożenie się w pełni do wszystkich spraw Twego codziennego życia, a w naturalny sposób staniesz się bardziej kochający. Wyzwoli się wtedy Twoja wrodzona miłość i będzie wyrażać się coraz mocniej. Gdy jesteś ze swoją żoną i dziećmi, bądź z nimi całkowicie i podobnie gdy jesteś w pracy, to nie zostawiaj części siebie w domu; gdy się golisz, po prostu rób to, a gdy czytasz, po prostu czytaj itd. Oto prawdziwa praktyka zeń w Twoim codziennym życiu. Kontynuuj ją, a niedługo odkryjesz, że jesteś bardziej wyrozumiały i cierpliwy w stosunku do swoich dzieci i że intuicyjnie wiesz, kiedy należy być twardym, a kiedy ustępować. Staniesz się bardziej wrażliwy i będziesz mógł właściwiej reagować na potrzeby żony, jak też i wszystkich, którzy Cię otaczają. Na koniec chciałbym Cię przestrzec, abyś nie myślał kategoriami ranienia i nieranienia swojej rodziny. Jeśli będziesz się tym martwił, to Twoje zachowanie w stosunku do nich będzie wymuszone i sztuczne. Zamiast tego miej wiarę, że wszystko, co pomaga Tobie, nie może równocześnie w najgłębszym duchowym znaczeniu nie pomóc rodzinie. Na początku może się wydawać, że jest odwrotnie, ale gdy Twoja praktyka się pogłębi, prawda ta dotrze zarówno do Ciebie, jak i do Twojej żony. Na razie rób wszystko, co możesz, aby upewnić ją o swojej stałości, nie słowami, tylko czynami. Dziękuję Ci za Twój list. Jeżeli nie będziesz miał nic przeciwko temu, pragnąłbym odczytać go podczas mojej następnej formalnej mowy. Ola wielu będzie on pouczający i inspirujący. Czeka tu na Ciebie ciepłe przyjęcie i wytężona praca. Twój Philip Kapleau 214 II. DIALOGI l.CZY PRZEBUDZENIE POZWALA ROZWIĄZAĆ DYLEMATY MORALNE? PYTAJĄCY: Czy oświecenie rozwiązuje wszystkie problemy życiowe? ROSI: To, co kiedyś było problemem, przestaje już być problemem. DRUGI PYTAJĄCY: A co z dylematami moralnymi? Jest dość oczywiste, że nie należy zabijać, kraść ani kłamać. A jednak czasami, ile by się nie myślało o tym, co trzeba zrobić w danej sytuacji, wydaje się, że właściwej odpowiedzi nie ma. Czy satori pozwala nam na wskroś przejrzeć te moralne problemy, tak aby właściwa odpowiedź stała się oczywista? ROSI: Nawet ludzie głęboko oświeceni muszą nadal stawiać czoło dylematom moralnym. Wiele lat temu mój nauczyciel opowiedział podczas sesin historię dotyczącą dylematu moralnego, wobec jakiego stanął pewien mistrz zeń. Wywołała ona w uczestnikach sesin jedną z najsilniejszych emocjonalnych reakcji, jakich kiedykolwiek byłem świadkiem. Oto co - jak pamiętam - powiedział mój nauczyciel: KHka wieków temu pewien człowiek od dziecka gorąco pragnął zostać mnichem. Ponieważ jednak stracił ojca, musiał utrzymywać swoją owdowiałą matkę sprzedając drewno na opał. Po jakimś czasie, gdy nie był w stanie tłumić dłużej swego głęboko zakorzenionego pragnienia, aby poświęcić się religijnemu życiu, i gdy tylko udało mu się zaoszczędzić trochę pieniędzy, opuścił dom. Zostawił matce wszystkie pieniądze wraz z kartką, na której napisał: .Wybacz mi, że cię opuszczam, ale muszę znaleźć duchowego nauczyciela." Matka nigdy więcej nie usłyszała o swoim synu. Po wielu latach, gdy była już stara i ślepa na jedno oko, rozpaczliwie pragnęła ujrzeć przed śmiercią swe jedyne dziecko. Pewnego razu wędrowny mnich z klasztoru położonego w bardzo odległej części kraju powiedział jej, że według wszelkiego prawdopodobieństwa klasztor ten prowadzi jej syn. Uradowana matka wyruszyła na poszukiwanie klasztoru w nadziei ujrzenia syna. Po latach wędrówki i wielu trudach odnalazła klasztor, opisany przez owego wędrownego mnicha. Była wówczas bardzo słaba. Drżąc zbliżyła się do bramy, gdzie natknęła się na mnicha, który uprzejmie zapytał ją o cel jej przybycia. Opowiedziała mu o swym synu i o tym, że ma powody sądzić, że to on jest opatem tego klasztoru. Czy mogłaby go ujrzeć choć przez chwilę? Nie ma zbyt wiete 215 życia przed sobą i umarłaby w spokoju, gdyby tylko mogła raz go ujrzeć. Mnich poprosił ją, żeby zaczekała, i udał się do opata. Po dłuższym czasie wrócił i rzekł: Jest mi bardzo przykro. Przekazałem opatowi wszystko, co mi opowiedziałaś, ale on odparł: Ta kobieta się myli, nie jestem jej synem.'" Na te słowa całe zendo wybuchnęło płaczem. Zarówno kobiety, jak i mężczyźni, nie wyłączając rosiego, otwarcie płakali. Chociaż rozumiałem po japońsku, powód takiego wybuchu uczuć nie był dla mnie jasny. Wracając do domu pociągiem (sesin odbywało się w północnej części Japonii) mogłem zająć miejsce w przedziale obok rosiego i miałem okazję zapytać o ten płacz. „Dlaczego wszyscy nagle wybuchnęli płaczem, gdy opat powiedział, że nie jest jej synem? Przecież nim był, prawda?" „Tak, oczywiście, że był jej synem - odpowiedział rosi - pamiętaj, że nie widział jej od czasu, gdy opuścił dom przed wieloma laty. Wiedział, że jest ona stara i słaba i że na jej widok ogarnie go pragnienie uściskania jej i zajęcia się nią Lecz był przecież odpowiedzialny za duchowy trening około pięciuset mnichów. Gdyby jego matka mieszkała w klasztorze lub w pobliżu, pragnąłby z nią być, a tym samym mógłby poświęcić mniej czasu prowadzeniu swych mnichów. Możemy sobie wyobrazić tę udrękę i wewnętrzny dramat, którego rezultatem była odpowiedź, jaką w końcu przekazał przez mnicha. Wszyscy w zendo dotkliwie odczuli mękę, przez jaką przechodził opat słuchając głosu obowiązku, a nie głosu serca, i dlatego płakali." TRZECI PYTAJĄCY: Czy opat nie mógł przynajmniej przekazać matce, że owszem, jest jej synem i ma się dobrze, ale że nie może się z nią widzieć? ROSI: Gdyby tak uczynił, czy nie sprawiłby jej jeszcze większego bólu? CZWARTY PYTAJĄCY: Dlaczego jego obowiązek wobec mnichów był ważniejszy od obowiązku opieki nad starą matką? Zawsze słyszałem, że Azjaci, a szczególnie Japończycy, są bardzo oddani swoim rodzicom i dbają o nich. Czy taka postawa nie jest częścią ich kultury? ROSI: To, co uczynił opat, odzwierciedlało jego szczególne poczucie obowiązku w tym wypadku. Pewien rosi, u którego praktykowałem w Japonii, często odwiedzał swoją starą matkę mieszkającą na terenie klasztoru. Być może dlatego, że miał dwudziestu mnichów, a nie pięciuset, czuł, że jego związek z matką nie koliduje z obowiązkami wobec mnichów. DRUGI PYTAJĄCY: A co się stało z matką tamtego opata? Jak zareagowała na jego odmowę? ROSI: Nie trzeba wielkiej wyobraźni, żeby zgadnąć. Ale epilog tej historii był następujący: Po śmierci matki opat miał wizję, w której ujrzał ją w krainie Czystej Ziemi Buddy Amidy. Była promienna i ze złożonymi dłońmi powiedziała, że mu wyba- 216 cza, ponieważ teraz rozumie, dlaczego nie mógł się z nią spotkać. Opat zdał sobie sprawę, że jego matka doznała przebudzenia i zapłakał z radości. 2. ZEŃ JEST PONAD MORALNOŚCIĄ, ALE MORALNOŚĆ NIE JEST PONIŻEJ ZEŃ PYTAJĄCY: W biuletynie wydawanym przez pewien ośrodek zeń przeczytałem historię, która nasunęła mi wiele niepokojących pytań. Byłbym wdzięczny, gdybym mógł usłyszeć twoje zdanie w tej sprawie. Przyniosłem ten biuletyn ze sobą. Czy mógłbym Ci tę historię opowiedzieć w skrócie, gdyż jest dosyć długa? ROSI: Tak. PYTAJĄCY: Gdy pewien mistrz opuścił na jakiś czas swą ubogą świątynię, jego główny mnich namówił innych mnichów do sprzedaży krowy stanowiącej własność świątyni, aby za uzyskane pieniądze kupić wino, mięso i inne przysmaki na całonocną zabawę. Nazajutrz rano, gdy mistrz powrócił na poranne siedzenie, okazało się, że nie ma krowy, a wszyscy uczniowie śpią pośród resztek uczty. Rozgniewany mistrz wezwał wszystkich do głównej sali i zażądał zwrotu zwierzęcia. Na to główny mnich zrzucił szaty i zaczął chodzić na czworakach po sali rycząc jak krowa. Zachwycony tym mistrz uderzył go trzydzieści razy w tyłek i rzekł: „To nie jest moja krowa. Ta jest za mała!" Wszyscy odetchnęli z ulgą i nie poruszano już więcej tego tematu. Mam kilka pytań, ale przede wszystkim powiedz, co sądzisz o tym wszystkim? ROSI: Mistrz zareagował właściwie. Lecz gdybym ja tam był, złapałbym jego kij i zdzieliłbym jego w tyłek. PYTAJĄCY: Za co? ROSI: Za to, że chował krowę. PYTAJĄCY: Właśnie o to chciałem zapytać. Czy w klasztorach zeń jest zwyczaj chowania zwierząt? ROSI: Nie. Zwierzęta wymagają opieki, trzeba je karmić, często w niedogodnych porach, a to mogłoby zakłócać porządek dnia mnichów, przewidujący wiele obowiązków i zazen. Ponadto - i to jest najważniejsze - w klasztorach zeń nie prowadzi się hodowli krów ani nie pija się mleka z tego samego powodu, dla którego nie pił go sam Budda - żeby nie pozbawiać cieląt mleka. DRUGI PYTAJĄCY: A co sądzisz o zachowaniu się mnichów? ROSI: Ludzie zeń, którzy są wysoce rozwinięci duchowo, wyprawiają czasem przedziwne rzeczy - to znaczy przedziwne dla nieprzebudzonych - ale jedynie duchowo niedorozwinięci i pogrążeni w ułudzie mnisi zdobyliby się na to, żeby ukraść krowę należącą do mistrza, sprzedać ją i kupić alkohol i mięso. Mnisi, 217 którzy poczynają sobie w ten sposób, zwani są w Japonii namagusu bozu - bez-bożnikami śmierdzącymi zgniłą rybą DRUGI PYTAJĄCY: Czy buddyjskie wskazania nie zabraniają jedzenia mięsa i picia alkoholu? Czy nie obejmują one także mnichów zeń? ROSI: Mnisi również są buddystami. DRUGI PYTAJĄCY: Pozwolę sobie na odegranie roli „adwcatus diaboli". 0-tóż zeń ma uczyć wolności, ale jak można być wolnym, jeżeli jest się otoczonym murem wskazań? l dlaczego ludzie zeń nie powinni jeść mięsa, pić alkoholu czy brać narkotyków, jeżeli mają na to ochotę? Co w tym złego, jeżeli robi się to z u- miarem? ROSI: Samo w sobie nie jest to niczym złym. DRUGI PYTAJĄCY: Czy chcesz przez to powiedzieć, że oświeceni ludzie zeń ignorują wskazania, gdy jest to im na rękę? ROSI: Ludzie zaawansowani w praktyce duchowej nie są przywiązani do wskazań ani też ich nie łamią aby udowodnić, jacy to są wolni. Wskazania są jak rusztowanie konieczne do wzniesienia okazałej budowli, lecz któż nalegałby na pozostawienie rusztowania, gdy budowla już stoi? Pamiętajcie, że wskazania nie są przykazaniami moralnymi podanymi przez jakaś wszechwiedzącą czy boską istotę. Ujawniają one raczej, w jaki sposób zachowuje się głęboko oświecona, w pełni duchowo rozwinięta osoba, która przekroczyła dualizm „ja a inni". Taka osoba nie bierze sobie wskazań za wzór, to one biorą sobie ją za wzór. Jednakże dopóki nie osiągnie się takiego stopnia rozwoju, dobrze jest przestrzegać wskazań, jeśli bowiem twój umysł nie będzie wolny od zakłóceń spowodowanych niedbałym zachowaniem, to nigdy nie dojdziesz do przebudzenia. Dlatego właśnie wskazania stanowią fundament duchowej praktyki. Powróćmy do historii, którą opowiedziałeś przed chwilą Mówiłeś, że gdy mistrz powrócił na poranne siedzenie, zobaczył, że wszyscy mnisi śpią Zauważ, że tego ranka nie praktykowali oni zazen - z pewnością z powodu kaca - a przypuszczalnie nie siedzieli też poprzedniego wieczoru. Aby dojść do oświecenia, trzeba mieć przytomny umysł, dużo skoncentrowanej energii i silną wolę, a te cechy kształtuje dyscyplina zazen; brak umiaru w jedzeniu i piciu tylko je osłabia. Historia ta ukazuje również, jak łamanie jednego wskazania prowadzi do łamania innych. Gdyby mnisi nie pogwałcili drugiego wskazania, głoszącego, że nie należy kraść, nie złamaliby piątego wskazania, zgodnie z którym nie należy używać narkotyków ani pić alkoholu, bowiem wywołuje to zamęt w umyśle. Nawiasem mówiąc, nie ma osobnego wskazania zakazującego jedzenia mięsa. Niemniej sutry Lankavatara i Surangama, zaliczane do świętych pism maha-jany, wyraźnie potępiają jedzenie mięsa. DRUGI PYTAJĄCY: A jakie podają powody? 218 ROSI: Takie, że nie ma ani jednej istoty, która w swojej karmicznej ewolucji i degeneracji wiodącej przez niezliczone wcielenia nie była naszą matką, ojcem, mężem czy żoną, siostrą, bratem, synem lub córką. Nie ma ani jednej istoty, której pokrewieństwo z nami zostałoby przerwane, nawet gdyby ta istota odradzała się jako zwierzę. Jakże więc duchowo nastawiony człowiek podchodzący do wszystkich żywych istot, jak gdyby były nim samym, może jeść mięso stworzeń tej samej co on natury? Czyż z takiego punktu widzenia jedzenie mięsa nie jest formą kanibalizmu? Jakże człowiek dążący do wyzwolenia się od cierpienia może sprawiać bezpośrednio lub pośrednio ból innej istocie? Mięso smakuje tym, którzy je jedzą. W rezultacie czerpią oni przyjemność ze śmierci innej żywej istoty- Jeżeli się nad tym głębiej zastanowić, to czyż zabijanie krów na mięso nie wynika z podłej niewdzięczności? Krowa jest przecież mamką ludzkiej rasy. Kosztem własnych cieląt dostarcza ona człowiekowi i jego dzieciom mleka. A jednak gdy krowa jest już zbyt stara i wyniszczona, aby dawać mleko, to w jaki sposób człowiek okazuje jej swoją wdzięczność za lata służby? Czy pozwala jej przeżyć ostatnie lata w spokoju? Nie! Zabija ją w brutalny sposób, zjada, a potem wyrabia z jej skóry obuwie i depcze ją stopami, dodając jeszcze zniewagę do krzywdy. A jednak moraliści twierdzą, że człowiek dzięki swej wzniosłej naturze jest jedynym zwierzęciem znającym uczucie wdzięczności. DRUGI PYTAJĄCY: Jeżeli nie zabija się zwierzęcia samemu i jeżeli nikt inny nie zabija go specjalnie dla nas, to czemu jest to takie złe? ROSI: Rzeźnia może leżeć w bezpiecznej odległości kilku mil, jak to wyraził a-merykański filozof Emerson, a jednak nadal jest to współudział. Bez względu na to, czy zwierzę zostało zabite specjalnie dla dostarczenia ci mięsa, jeżeli tylko wkładasz je do żołądka, to jesteś współuczestnikiem niczym nie usprawiedliwionej zbrodni. Dlaczego niczym nie usprawiedliwionej? Dlatego, że można całkiem dobrze żyć i funkcjonować bez zwierzęcego białka. Postawiłeś mi kilka pytań. A teraz pozwól, że ja postawię ci parę. Dlaczego tak cię zajmuje kwestia wskazań? DRUGI PYTAJĄCY: Nie wiem. ROSI: Czy szukasz związku między moralnością a oświeceniem zeń? DRUGI PYTAJĄCY: Przypuszczam, że to z powodu mojego chrześcijańskiego wychowania. Czytałem, że zeń przekracza moralność, ale przecież czy bez norm moralnych, bez poczucia, co dobre, a co złe, nie zapanowałby na świecie jeszcze większy zamęt? ROSI: Zeń przekracza moralność, ale jej nie wyklucza. Mówiąc językiem zeń: .Zeń jest ponad moralnością, ale moralność nie jest poniżej zeń." Tak zwany człowiek moralny odróżnia dobro od zła, a w każdym razie zdaje mu się, że od- 219 różnią, lecz nie wie przy tym, kto to jest, kto odróżnia dobro od zła. Tego rodzaju głębokie zrozumienie wymaga praktyki zeń i przebudzenia 3. BURDELE IBUDDYZM PYTAJĄCY: Właśnie ukończyłem akademicki kurs buddyzmu, na którym czytaliśmy kilka sutr. Jedna z nich mówi o tym, jak główny uczeń Buddy, Ananda, który był mnichem i żył w celibacie, wybrał się do burdelu i omal nie został uwiedziony, lecz Budda dowiedział się o tym dzięki swym mocom psychicznym i uratował go. Inna sutra - zwana chyba Sutra Wimalakirtiego - głosi, że Wimalakirti, słynny buddysta, często odwiedzał burdele. A jeszcze inna sutra - nie pamiętam jej nazwy - przytacza historię kobiety, która została prostytutką. Wydaje mi się, że między burdelami a buddyzmem istnieje silny związek. ROSI: Wimalakirti był człowiekiem świeckim, który poziomem duchowego rozwoju ustępował jedynie Buddzie. Dla głęboko oświeconego człowieka nauczanie jest czymś tak naturalnym jak oddychanie. Czy to ci nie podpowiada, dlaczego odwiedzał burdele? PYTAJĄCY: Sugerujesz, że Wimalakirti chodził do burdeli, żeby nauczać buddyzmu. A dlaczego właśnie tam? ROSI: A dlaczego nie tam? l mędrcy, i dziwki mają zdolność przebudzenia się ku Prawdziwemu Umysłowi. Oświecona kobieta, o której wspomniałeś - słuszniej byłoby ją nazwać bodhisattwą - została prostytutką aby wyzwalać ludzi z ich niskich namiętności. Wimalakirti odwiedzając burdele próbował doprowadzić do oświecenia ciemne i pogrążone w niewiedzy umysły prostytutek i mężczyzn, którzy je wykorzystywali. Tak, między burdelami a buddyzmem był i jest silny związek. PYTAJĄCY: Nie wspomniałeś o Anandzie. A jak to z nim było? ROSI: Ananda był wtedy bez wątpienia mnichem nowicjuszem, a nowicjusze czasem wpadają w tarapaty. Czy mam wam opowiedzieć, jak mój rosi zaprowadził kilku mnichów i mnie do burdelu, a później do domu gejsz? GŁOSY: Tak! Tak! ROSI: Najpierw muszę wam opowiedzieć o duchowej dyscyplinie zwanej w języku japońskim takuhatsu. Grupa mnichów chodzi rzędem po ulicach śpiewając „Ho" (Dharma). Każdy ma w rękach drewnianą miskę, a na szyi płócienną tobę. Dzieci i dorośli wkładają do misek ofiary pieniężne, a do toreb żywność, po czym dający i przyjmujący kłaniają się sobie ze złożonymi dłońmi, aby wyrazić wzajemny szacunek i wdzięczność. Chociaż słowo takuhatsu często tłumaczy się jako „żebranie", mnisi nie żebrzą. Ofiarowują oni nauki Buddy służąc swoim własnym przykładem i w zamian za to otrzymują jedzenie i pieniądze. Mnisi ćwiczą się w tym, żeby patrzeć na wszelkie dary okiem równości, tzn. powstrzymać 220 „Bodhidharma i prostytutka" pędzla nieznanego japońskiego artysty z XVII wieku. Japońskie słowo oznaczające Bodhidharmę oraz nie licencjonowaną, niezrzeszoną prostytutkę jest takie samo „daruma" Ukazani są oni w odwrotnych rolach niż zazwyczaj; prostytutka w refleksyjnej i pewnej siebie pozie pociesza Bodhidharmę, który wydaje się być zażenowany Artysta, jak się zdaje pragnie nam powiedzieć „Czy między tymi dwiema darumami istnieje różnica co do ich zasadniczej natury?" 221 się od takich ocen jak na przykład: .on jest hojny, ona jest skąpa". Podobnie dawcy, jeśli ich dar wypływa z umysłu równości, będą wolni od takich myśli, jak np. „dzięki temu datkowi zyskam sobie duchową zasługę". Pewnego dnia w lutym, gdy przebywałem w klasztorze już od trzech miesięcy, rosi powiedział: Jutro możesz nam towarzyszyć na takuhatsu." Miało to być moje pierwsze takuhatsu, więc szykowałem się na nie z ochotą aby poznać ten nowy aspekt mojej praktyki, choć oznaczało to kilka godzin marszu po śniegu i lodzie w słomianych sandałach i cienkich mnisich szatach. „Dokąd pójdziemy jutro na takuhatsu, rosi?" „Do sąsiedniego miasteczka. Po takuhatsu odprawimy ceremonię w ogrodzie z okazji rocznicy śmierci." „W jakim ogrodzie?" .W ogrodzie lotosów nocy." „Ale..." „Dość tych pytań! Bądź cierpliwy, Kapleau-san. Sam zobaczysz." Następnego dnia udaliśmy się dziesięcioosobową grupą na takuhatsu. Prowadził nas rosi. Gdy zbliżyliśmy się do zaniedbanej części miasteczka, nadal śpiewając „Ho", rosi dał nam znak, żebyśmy się zatrzymali przed zniszczonym domem. Potem nacisnął dzwonek przy drzwiach i wszyscy znaleźliśmy się w przedsionku, gdzie wkrótce powitała nas pospolicie wyglądająca kobieta, sprawiająca wrażenie zaskoczonej, że nas widzi. Jak się okazało, przyszliśmy za wcześnie, lecz nie wspomniała nam o tym ani słowa, przepraszając tylko zwyczajem gospodyń za bałagan w domu. Wówczas rosi śmiejąc się powiedział przepraszającym tonem: „Zawsze jesteśmy albo za wcześnie, albo za późno." Następnie pani domu zaprosiła nas do dalszych pomieszczeń. Gdy weszliśmy do dużego pokoju, muzyka i wrzawa, jaką czyniły na wpół rozebrane kobiety i pijani mężczyźni, umilkła nagle, jak wyłączony adapter. „To burdel!" - te słowa padły mi z ust, zanim zdołałem je powstrzymać. Dwóch rozmemłanych pijaków wypchnięto do sąsiedniego pokoju, zamykając za nimi rozsuwane drzwi. Szefowa zniknęła na chwilę i powróciła z zieloną herbatą i ciastkami. Jedliśmy w milczeniu. Po jedzeniu usiedliśmy razem z szefową i dziewczętami po japońsku na piętach, z dłońmi złożonymi przed „rodzinnym" buddyjskim ołtarzem. Na ołtarzu obok buddy stało wiele fotografii zmarłych członkiń „rodziny". Ze skupieniem uczonego, badającego rzadki okaz, rosi zapalił laseczkę kadzidła i umieścił ją w kadzielnicy na ołtarzu przed buddą obok ofiar z pożywienia i herbaty. Potem zająwszy miejsce na przedzie grupy zaintonował kilka pierwszych wersów sutry Serce doskonałej mądrości, po czym wszyscy przyłączyli się do śpiewu. Spojrzałem na kobiety. Ich twarze odmłodniały. Kobiety stały się nag- 222 le małymi dziewczynkami w dniu pierwszej komunii. Śpiewały z dziecinną niewinnością i czystością: .Tutaj forma jest tylko pustką, pustka jest tylko formą..." Po piętnastu czy dwudziestu minutach śpiewu ceremonia ku czci zmarłych l dobiegła końca. Raz jeszcze podano nam herbatę i ciastka, ale teraz wszyscy [śmiali się wesoło, a rosi i mnisi plotkowali i żartowali z szefową i dziewczętami, (zamiast tradycyjnego obiadu dostaliśmy datek pieniężny, a potem limuzyna za-| mówiona przez szefową odwiozła nas do klasztoru. Po paru tygodniach rosi zjawił się w moim pokoju i wesoło zapytał: „Czy [chciałbyś mi towarzyszyć do domu gejsz? Przyjdź do mnie za pół godziny, jeżeli (chcesz iść." To było pierwsze towarzyskie zaproszenie, jakim zaszczycił mnie rosi. Odniosłem przy tym wrażenie, że bardzo chce, abym mu towarzyszył. Ale dlaczego do domu gejsz? Wizyta w domu publicznym była częścią takuhatsu i brali w niej udział mnisi. To nowe zaproszenie miało inny charakter. Czy miała to być jakaś próba zeń? Jeśli tak, to co było jej celem? Jeżeli pójdziesz - mówiłem sobie - to możesz być pewien, że będzie się tam l piło sake, piwo, a może nawet coś mocniejszego." Jak już wiedziałem z boles-Inych doświadczeń, alkohol źle wpływa na mój żołądek, a także na praktykę, więc (obiecałem sobie i staremu opatowi, że przestanę pić. Zaproszenie rosiego było l pierwszą pokusą Być może na tym miała polegać próba. Przypomniałem sobie l historię o Gurdżijewie16, który pewnego wieczoru zaprosił kilku swoich uczniów, [byłych alkoholików, na przyjęcie w Paryżu. Podczas tego wieczoru bezustannie częstował ich koktajlami i szampanem i mimo ich protestów nakłaniał ich usilnie do picia. W końcu ulegli i upili się na umór. Na drugi dzień, pełni wyrzutów sumienia i nienawiści do siebie, czynili mu gorzkie wymówki: „Dlaczego zmusiłeś nas do picia?"- pytali z pretensją. „Czy ktoś do was mierzył z pistoletu? - spokojnie zapytał Gurdżijew. - Przecież nie musieliście pić." Po głowie chodziły mi myśli o tej historii, o jej możliwym związku z zaproszeniem rosiego. Spojrzałem na zegarek - minęło prawie pół godziny! Pełen mieszanych uczuć udałem się w kierunku pokoju rosiego. „Cieszę się, że idziesz ze mną, Kapleau-san - powiedział rosi, gdy przestąpiłem próg jego pokoju - to będzie wesoły wieczór." l poszliśmy do domu gejsz. Zaczęło się od uprzejmych powitań. Elegancko ubrana gejsza towarzyszyła nam do niskiego, okrągłego stołu w dużej sali, gdzie byli już inni goście. Szybko przyłączyły się do nas trzy inne gejsze. Jedna z nich przyniosła pierwszą z wielu tac zastawionych piwem i sake. Moje skromne wysiłki, aby pić z umiarem, spełzły na niczym. Po nieudanej próbie powstrzymania usługującej gejszy od nalania mi kieliszka whisky, którą jeden z gości pragnął poczęstować Amerykanina, „bo 223 Amerykanie lubią czystą whisky", spojrzałem na rosiego z błaganiem w oczach. Rosi odchylił głowę do tyłu i ryczał ze śmiechu, by po chwili znów obrócić się ku gejszom, rojącym się wokół niego jak pszczoły wokół wonnego kwiatu. Z rogu sali, gdzie stał adapter, dobiegały głośne amerykańskie melodie taneczne, co było oczywiście delikatnym ukłonem w stronę cudzoziemca. Chcąc uczcić moją obecność gejsze zaproponowały, żebyśmy zamiast tradycyjnych japońskich tańców wszyscy tańczyli w stylu zachodnim, l tak zaczęły się fokstroty, walce, tanga i rumby. Zaśpiewaliśmy razem Swanee River i Polkę beczki piwa, a następnie nostalgiczne Kodzio no tsuki (czyli Księżyc nad zamkiem ) i Cichą noc, świętą noc, aby scementować amerykańsko-japońskie stosunki. Amerykańskie kawałki śpiewałem najpierw po angielsku, a potem - o dziwo - rosi i gejsze śpiewali je po japońsku. Robiło się coraz później, a na parkiecie coraz tłoczniej. Pomiędzy kolejnymi piosenkami zbrataliśmy się z grupą trzech japońskich biznesmenów i towarzyszącą im gejszą. Jeden z nich, najwyraźniej znajomy rosiego, szczególnie mnie sobie upodobał. Był coraz bardziej przyjacielski, aż stał się tak nieznośny, jak duży szczeniak o zabłoconych łapach. Gdy śpiewy i zabawa osiągnęły swój szczyt, udało mu się jakoś wymanewrować mnie do pokoiku przylegającego do głównej sali. Stało tam tylko łóżko. O cóż mogło mu chodzić? Zanim domyśliłem się jego intencji, do pokoju weszła tanecznym krokiem pospolicie wyglądająca i mocno umalowana kobieta. Uśmiechała się do mnie zachęcająco. Z pewnością nie była gejszą, lecz przedstawicielką najstarszego zawodu świata. Zaczęła się rozbierać. Mój „przyjaciel" wytoczył się z pokoju i zostałem z nią sam na sam. Czy to właśnie miała być próba według scenariusza rosiego? „Dlaczego nie próbuje kusić mnie jedną z tych pięknych gejsz zamiast tą straszną kurwą? -zdumiałem się. - To dopiero byłaby prawdziwa próba!" Gdy takie myśli przebiegały mi przez głowę, dziewczyna raptem popchnęła mnie na łóżko i zaczęła ściągać ze mnie ubranie. Odepchnąłem ją. Cofnęła się urażona i zaskoczona. Popatrzyłem na nią poprzez alkoholową mgłę. Czułem się jak mnich zeń z koanu, wiszący na drzewie i trzymający się zębami gałęzi. Jeśli otworzy usta, żeby odpowiedzieć na ważne pytanie zadane mu przez kogoś, kto stoi pod drzewem, to spadnie i bardzo się potłucze. Jeśli nie odpowie, sprawi zawód pytającemu. Jeśli się poddasz i wpadniesz w jej ramiona - pomyślałem - to możesz również wpaść w ręce rosiego, w zastawioną przez niego pułapkę. A jeżeli zwiejesz -zastosujesz unik i nie sprostasz próbie, na jaką wystawił cię rosi." Co powinienem był zrobić? Moja ówczesna praktyka zeń nie obudziła we mnie jeszcze wiary w naukę głoszoną w Sutrze lotosu, że człowiek znajdujący się w niebezpieczeństwie otrzyma pomoc, jeżeli będzie z czcią wzywać imienia Bodhisattwy Kannon. A jednak odkryłem, że zaklinam Kannon, aby mnie uratował z tej opresji. Musiał on 224 odczuć, że moje błagania były rodzajem próby, bowiem jego odzew był natychmiastowy. Objawił się w formie trzech krzepkich mnichów z klasztoru, którzy spokojnie wkroczyli do pokoju, odsunęli dziewczynę na bok i schwycili mnie. Jeden złapał za głowę i za ramiona, a pozostali dwaj za nogi. Trzymając mnie wysoko na wyprostowanych rękach, nieśli mnie z dostojeństwem przez całą salę do drzwi, a potem w dół po schodach, jak ludzie niosący baldachim. Mój mistrz, otoczony kręgiem wesołych gejsz zaśmiewał się tak, że aż łzy płynęły mu strugami po twarzy. Na zewnątrz zebrał się tłum gapiów o niewzruszonych obliczach, tak jakby to było codzienne widowisko. Mnisi, pewni sukcesu, mieli ze sobą rower dla mnie. W milczeniu jechaliśmy w stronę klasztoru. Gdy tylko znalazłem się z powrotem w swoim pokoju, zacząłem porządkować kłębiące się w głowie pytania. W jaki sposób mnisi dowiedzieli się o moich tarapatach? Czy niezręczne błazeństwa pijanego biznesmena pokrzyżowały plan ro-siego, zmuszając go do wysłania sygnału SOS do mnichów, czy też biznesmen grał wyznaczoną rolę? Czy to możliwe, aby sami mnisi dzięki wrażliwości swych „duchowych anten" odebrali moje sygnały alarmowe? Może to opat dowiedział się o nocnych wyskokach rosiego i wysłał mnichów, aby mnie uratowali? A może upokarzające wybawienie mnie z tej podbramkowej sytuacji było z góry zamierzonym ukoronowaniem dramatu? Najbardziej dręczyło mnie jednak pytanie: jaką rolę - jeśli w ogóle jakąś - o-degrał w tej sztuce stary opat? Chociaż miał już osiemdziesiąt cztery lata, był nadal aktywny i bez wątpienia kierował wieloma sprawami. Czy rosi wiedząc, że opat jest mną osobiście zainteresowany, ośmielił się zabrać mnie do domu gejsz bez jego wiedzy i przyzwolenia? Wydawało się to mało prawdopodobne, l dlaczego opat, który nigdy nie dotykał alkoholu, nie licząc łyczka czy dwóch sake podczas uroczystości klasztornych, miałby zgodzić się na moją wizytę w domu gejsz, gdzie jak wiedział, wiele się pije i hula, o ile celem tego nie miałoby być wypróbowanie mnie? Przypomniała mi się opowieść o chłopcu, którego ojciec, mistrz włamywacz, postanowił nauczyć zawodu. Podczas pierwszego wspólnego włamania usłyszeli kroki na zewnątrz. Ojciec bez wahania chwycił chłopca, wepchnął go do skrzyni, zatrzasnął wieko, przycisnął książkami, a sam dał nogę. Chłopiec wrócił do domu po kilku godzinach, obszarpany i ledwie żywy. „Tato - wykrzyknął z gniewem - czemu wsadziłeś mnie do skrzyni? Gdyby nie strach przed więzieniem, nigdy nie zdołałbym uciec." Ojciec uśmiechał się. „Mój synu - powiedział - to była właśnie twoja pierwsza lekcja naszej trudnej sztuki." Różnica między tym chłopcem a mną polegała na tym, że on wydostał się z tarapatów bez niczyjej pomocy, podczas gdy mnie musieli ratować mnisi. Jaki stopień dostałem z tego egzaminu, jeżeli był to istotnie egzamin? Tego nigdy się nie dowiedziałem, gdyż ani stary opat, ani rosi, ani mnisi nigdy nie 225 wspominali o tym incydencie. Powiedzcie mi, czemu rosi zabrał mnie do domu gejsz? PIERWSZY GŁOS: Próbował dać ci lekcję zeń. ROSI: Tak, ale jaką lekcję? PIERWSZY GŁOS: Że seks jest czymś naturalnym, po cóż więc go tłumić. (Śmiech.) DRUGI GŁOS: Chciał ci pokazać różnicę pomiędzy dyscypliną klasztorną a rozpustnym życiem. TRZECI GŁOS: Chciał ci pokazać wagę przytomności - jak szybko i pewnie działali mnisi, kiedy cię ratowali. CZWARTY GŁOS: Sprawdzał, czy jesteś gotów do mniszego życia, czy też nadal trzymasz się świeckich zwyczajów, takich jak picie i hulanki. PYTAJĄCY: Rosi, powiedz nam, co ty myślisz o całym tym wydarzeniu. ROSI: Mistrzowie zeń zawsze uczą swych uczniów. PYTAJĄCY: Ale czego to ciebie nauczyło? ROSI: Że jeżeli stajesz obok, to jesteś tylko częścią; że odcinanie się od kogokolwiek to przecinanie siebie na dwoje; że jedność to życie, a oddzielanie się to śmierć. DRUGI PYTAJĄCY: To dlaczego nie poszedłeś do łóżka z tą prostytutką? ROSI: Ponieważ wówczas nie znałem jeszcze tej podstawowej prawdy. TRZECI PYTAJĄCY: Nawet gdybyś znał tę prawdę, że jedność to życie, a oddzielenie to śmierć, to czy naprawdę stałbyś się jednym z tą prostytutką tylko dlatego, że przespałbyś się z nią? ROSI: Gdybym był bardziej duchowo rozwinięty, to mógłbym być z nią bez poniżania jej i w ten sposób stałbym się z nią jednym, przekraczając akt seksualny. Ale jako początkujący w zeń popełniłem fatalny błąd nowicjuszy: oddzieliłem się od niej przez osądzenie jej, przez pogardę. Wskutek tego podkreśliłem nieprawdziwą, pospolitą naturę tej kobiety, a nie jej szlachetną Prawdziwą Naturę. Odrzucając jej zaloty zaprzeczyłem istnieniu wrodzonej czystości i godności ludzkiej istoty, która w tym wypadku była prostytutką. Postępując tak skalałem nas oboje. Dla mnie nie była niczym więcej, jak „straszną kurwą". Dla rosiego była „lotosem nocy". W buddyzmie lotos symbolizuje Prawdziwy Umysł, bowiem tak jak lotos wyrasta z błota i potem nad wodą otwiera swój piękny kwiat, tak samo Prawdziwy Umysł, nieskalany niewiedzą ani burzliwymi namiętnościami, ujawnia swoją czystość i piękno w przebudzeniu. Zarówno rosi, jak i ja posługiwaliśmy się e-tykietami, ale jego były łagodne i współczujące, a moje brutalne i oceniające. CZWARTY PYTAJĄCY: Czy mnich zeń może okazać współczucie w takiej sytuacji bez poświęcenia swego celibatu? ROSI; Może, a ilustruje to następująca historia: 226 f Pewien mistrz zeń szedł przez wielkie miasto, gdy raptem usłyszał, że ktoś woła go po imieniu z okna na drugim piętrze. Parząc w górę ujrzał kobietę, która bez wątpienia wyglądała na prostytutkę. Był zdumiony, że ona go zna, a gdy zapytał ją skąd, tak mu odpowiedziała: „Wiele lat temu, gdy byłeś chłopcem, nasze gospodarstwo sąsiadowało z waszym. Wkrótce po tym, jak wstąpiłeś do klasztoru, mieliśmy nieurodzaj i oto co się ze mną stało." Mistrz wszedł do domu, żeby z nią porozmawiać, a ona zaprosiła go, aby został na noc. Mistrz uiścił konieczną zapłatę i dał jej jeszcze więcej pieniędzy. Przegadali wiele godzin o swoich domach i rodzinach, aż nadeszła pora spoczynku. Gdy kobieta ścieliła łóżko, mistrz zaczął praktykować zazen. „Dlaczego medytujesz? - zapytała. - Byłeś dla mnie taki miły i chciałabym okazać ci wdzięczność. Nikt się o tym nie dowie." Mistrz nie poruszył się, tylko rzekł: „Ty masz spać, ja mam siedzieć. Idź więc spać, a ja będę siedział." l resztę nocy spędził siedząc. Gdy innego mistrza zeń poproszono o napisanie jakiejś maksymy na odwrocie obrazu przedstawiającego prostytutkę, napisał: Budda sprzedaje Dharmę, patriarchowie sprzedają Buddę, wielcy kapłani sprzedają patriarchów, a ona sprzedaje swoje ciało, aby wyciszyć namiętności wszystkich istot Forma jest Pustką namiętności to Bodhi. Jeśli naprawdę rozumiecie ten wiersz, to będziecie wiedzieć, że nie ma żadnego „dobra", którego trzeba szukać ani żadnego „zła", którego trzeba unikać. III. MOWA DHARMY PIERWSZE WSKAZANIE: NIE ZABIJAĆ, LECZ OCHRANIAĆ WSZELKIE ŻYCIE % Dzisiejsza mowa będzie dotyczyć pierwszego z dziesięciu wskazań opisujących cechy dobrego charakteru: nie zabijać, lecz ochraniać wszelkie życie. Pozostałe to: 2) nie kraść, lecz szanować cudzą własność; 3) nie zajmować się niewłaściwym seksualizmem, lecz zachowywać czystość umysłu i opanowanie; 4) nie kłamać, lecz mówić prawdę; 5) nie nakłaniać innych do używania napojów alkoholowych ani narkotyków, które wywołują zamęt w umyśle lub osłabiają go, ani nie czynić tego samemu, lecz utrzymać umysł w jasności; 6) nie mówić o cudzych wadach, lecz być wyrozumiałym i współczującym; 7) nie wychwalać siebie i nie potępiać innych, lecz pokonywać swoje własne wady; 8) nie odmawiać duchowej ani materialnej pomocy, lecz udzielać jej hojnie, gdy jest potrzebna; 9) nie wpadać w gniew, lecz ćwiczyć się w opanowaniu; 10) nie oczerniać Trzech Skarbów: Buddy, Dharmy i Sanghi, lecz szanować je i podtrzymywać. Duch wszystkich tych wskazań jest w zasadzie ten sam, więc jeżeli uchwycicie istotę pierwszego, to pojmiecie je wszystkie. Umyślne pozbawianie życia jakiejkolwiek żywej istoty, a zwłaszcza istoty ludzkiej (z wyjątkiem okoliczności, o których będzie mowa), wytwarza bolesną karmę. Życie ludzkie jest cenne przede wszystkim dlatego, że tylko człowiek może osiągnąć oświecenie. Przykładowo, zwierzęta nie mają ludzkiej zdolności osiągania oświecenia i wyzwolenia z krępujących więzów narodzin i śmierci. Nawiasem mówiąc, w buddyjskiej kosmologii człowiek nie jest najbardziej rozwiniętą istotą; stoi on w połowie drogi między głodnym duchem a buddą. Rzeźnicy, a także myśliwi i rybacy - szczególnie ci, którzy polują i łowią jedynie dla sportu - nieuchronnie narażają się na ciężką karmę. Ci, którzy przeprowadzają doświadczenia na zwierzętach, często pozbawiając je życia, również narażają się na bolesną karmę. Pozbawianie zwierząt życia wskutek eksperymentów 229 może być usprawiedliwione tylko wtedy, gdy zdobyta tą drogą wiedza posłuży zdrowiu i dobru ludzkości. Niestety, wiele doświadczeń na zwierzętach podejmuje się obecnie bez rozważenia alternatywnych, bardziej humanitarnych metod. Okrucieństwo to może wypływać z przekonania, że zwierzęta nie cierpią tak jak ludzie, gdyż nie są tak wysoko rozwinięte. Ale kto może zaprzeczyć, że zwierzęta również odczuwają przejmujący ból i starają się go unikać tak samo jak ludzie? Ponieważ zwierzęta mają umysły mniej złożone od ludzkich, a zarazem silniej rozwiniętą intuicję, w większym stopniu odczuwają zagrażającą im przemoc i ból, co rodzi w nich strach przedłużający ich cierpienia. Porfiriusz, grecki filozof z IV w.n.e., napisał, że kto raz usłyszał ryk zarzynanego zwierzęcia, nigdy więcej nie weźmie do ust zwierzęcego mięsa. Konfucjusz, wiele wieków wcześniej, poczynił tę samą uwagę. Czyż nie jest to szczyt arogancji, że człowiek według swoich zachcianek dręczy i niszczy istoty mające prawo dzielenia z nim tej planety? Dr Albert Schweit-zer podkreślał: „Nie mamy żadnego prawa zadawać cierpienia ani śmierci żadnej żywej istocie, o ile nie jest to z jakichś względów konieczne. Co więcej, ponieważ zwierzęta nie mogą przemówić w swojej obronie, trzeba je traktować jak powierzoną nam świętość." A co z zabijaniem much i komarów? Osoby, które wahałyby się zabić nawet żabę, często nie mają żadnych skrupułów, gdy gaszą życie owadów. Wśród miliardów owadów śmierć jednego czy dwóch może się wydawać całkowicie nieistotna. Rozważcie jednak: mimo swej pomysłowości i technologii człowiek nie potrafi jeszcze odtworzyć życia nawet pchły! Jedna pchła - jak powiada Whitman - to cud wystarczający, aby wstrząsnąć milionami niewiernych. Złośliwe czy bezmyślne niszczenie owadów i małych zwierząt jest godne potępienia z innych jeszcze powodów. Bezcelowe zabijanie rodzi niewrażliwość na cierpienie istot reprezentujących wyższe formy życia. Socjologowie wskazywali już, że wspólną cechą kryminalistów w okresie dzieciństwa jest okrucieństwo wobec zwierząt i ich bezmyślne zabijanie. Jedzący mięso strofują czasem wegetarian: „Mówicie, że nie jecie mięsa, aby nie przyczyniać się do zabijania zwierząt, ale przecież jecie jarzyny. Czym różni się pozbawianie życia jarzyny od zabicia na mięso krowy czy kury?" Różnica jest ogromna, jeżeli rozważy się ją według ludzkiej hierarchii wartości, tzn. ze względnego punktu widzenia. Zgodnie z tą hierarchią zabicie człowieka jest gorsze niż zabicie zwierzęcia, a zgładzenie owada nie jest tak naganne jak uśmiercenie na przykład ryby czy ptaka. Według tej samej skali życie jarzyny jest mniej cenne niż życie owada. Jednakże rośliny, chociaż nie są tak rozwinięte jak zwierzęta czy owady, mają swoistą świadomość oraz instynkt przetrwania. Ustalili to tak wybitni botanicy, jak Luther Burbank, George Washington Can/er o- 230 raz Sir Jagadis Bose. Bezmyślne, czyli niepotrzebne ścięcie drzewa lub zerwanie kwiatu, stoi więc w sprzeczności z duchem pierwszego wskazania. W nie mającej początku ani końca karmicznej ewolucji i degeneracji wszystkie istoty byty kiedyś roślinami, owadami, zwierzętami, demonami, ludźmi i dewami. Każda istota jest tym, czym jest, z powodu działania prawa przyczyny i skutku. Miejsce, które zajmuje w łańcuchu ewolucyjnym, jest rezultatem jej własnej, niepowtarzalnej karmy. Jakże więc możemy umniejszać jakikolwiek przejaw Natury Buddy - która jest naszą wspólną naturą - na korzyść innego, skoro wszyscy jesteśmy zakorzenieni w tej samej rzeczywistości? Prawo do życia nie jest jednak absolutne i dlatego wolno poświęcić życie jednostki, aby zachować zdrowie i dobro społeczeństwa. Na przykład, gdy wściekły pies zbliża się do grupy dzieci, to dla ratowania ich życia i zdrowia należałoby go zastrzelić. Ta sama zasada obowiązywałaby, gdyby uzbrojony człowiek wpadł w szał i zaczaj strzelać na oślep, a policjant czy przygodny przechodzień, próbując powstrzymać go, odebrałby mu życie. Nawet gdy zabijanie uzasadnione jest dobrem ogólnym, powstanie bolesnej karmy, którą będzie musiał spłacić zabijający, zależy przede wszystkim od stanu jego umysłu. Jeżeli dokonuje tego czynu niemyślnie, wolny od rozróżniania pomiędzy zabijającym a zabijanym, to nie powstaje żadna bolesna karma, gdyż w najgłębszym sensie nie ma zabijającego ani zabijanego. Muszę jednak dodać, że tylko wysoce rozwinięta jednostka może działać w ten sposób. Na niższym poziomie rozwoju złożenie dłoni w geście żalu i skruchy, gdy powstaje konieczność odebrania życia, chroni ten czyn przed złą wolą Chociaż na poziomie względnym, na poziomie moralności, rozróżniamy wartość różnych form życia, to z absolutnego punktu widzenia naszej Natury Buddy nie można czynić żadnych takich rozróżnień. Z perspektywy tego wszechobej-mującego Prawdziwego Umysłu, z punktu widzenia wszechświata, jeśli tak można powiedzieć, wszystko jest równe. Życie Einsteina nie jest ani bardziej, ani mniej cenne niż życie marchewki. Rzecz w tym, że istniejemy równocześnie na obydwu poziomach i o ile nie doświadczyliśmy kensio (tzn. jeśli nie uświadomiliśmy sobie, że to, co relatywne i to, co absolutne, jest jednym, a nie dwoma), zawsze będziemy doświadczać zamętu i niepewności co do słuszności postępowania w danej sytuacji. Ten, kto wejrzał w swoją Prawdziwą Naturę, nie będzie lgnął do relatywnego, zmiennego świata zjawisk i wartości moralnych, ale będzie w nim widział aspekt niezmiennego absolutu. Podczas dyskusji na temat pierwszego wskazania zawsze wyłania się kwestia przerywania ciąży. Jak wiecie, sprawa przerywania ciąży jest od dawna przedmiotem zaciekłej debaty publicznej. Z jednej strony mamy tych, którzy utrzymują że „wszelkie życie jest święte, nawet życie embriona!" Grzmią oni przeciwko „morderczym zapędom" tych, którzy odmawiają „prawa do życia" nienaro- 231 dzonemu dziecku. Utrzymują, że „ponieważ tylko Bóg może dać życie, to tylko On może je odebrać". Można by było zapytać: czy ci sami ludzie równie głośno domagają się godnego życia dla tych, którzy już się narodzili, którzy są niedożywieni i wyzyskiwani? Po drugiej stronie znajdują się ci, którzy utrzymują że jedynie ciężarna kobieta ma prawo decydować, czy może nosić w sobie embrion. Kobiety krzyczące „to moje ciało, mogę z nim robić co zechcę!" - zapytałbym: Jak możesz powiedzieć, że to jest twoje ciało, jeżeli nie możesz nawet kontrolować obiegu krwi czy rytmu swojego serca, swoich myśli, starzenia się czy śmierci? Jest oczywiste, że twoje ciało rządzi się własnymi prawami, którym jest posłuszne, niezależnie od twoich pragnień. To prawda, że w pewnym ograniczonym sensie to jest twoje ciało, ponieważ jest wytworem twojej karmy, twojej woli, myślenia i działania w tym życiu i w poprzednich. Ale nie zapominaj o tym, że w skład twojej karmy wchodzi również biologiczne dziedzictwo ze strony rodziców. Co więcej, to nie przypadek, jak może ci się wydawać, że dany embrion został w tobie poczęty. W najgłębszym sensie jego poczęcie jest wyrazem karmicznego pokrewieństwa między wami: twojej potrzeby dostarczenia mu ciała i jego potrzeby odrodzenia się poprzez ciebie." Bez wątpienia przerywanie ciąży jest niezmiernie poważną sprawą Nawet jeżeli groźba śmierci matki jest mało realna, jak to jest dziś w nowoczesnej klinice, to umieranie duchowe towarzyszące przerywaniu ciąży może być rzeczywiste i bolesne. Dla duchowo wrażliwej kobiety świadomość, że stała się środkiem, dzięki któremu pewna istota może odrodzić się w ludzkiej formie - w tej formie, którą jest tak trudno osiągnąć - a następnie zgoda na usunięcie rozpoczynającego się życia może być rozdzierającym serce przeżyciem, podczas gdy urodzenie chcianego dziecka w sprzyjających okolicznościach może być źródłem przeogromnej radości. Wiele kobiet, a także mężczyzn prosiło mnie o radę w sprawie przerywania ciąży. Widziałem radość tych, którzy wprawdzie rozważali możliwość przerywania ciąży, lecz zdecydowali się na dziecko oraz obserwowałem smutek wyryty na twarzach tych, którzy postanowili przerwać ciążę. Jakiś czas temu pewne małżeństwo radziło się mnie w tej sprawie. Nie poradziłem im, aby postąpili tak czy inaczej, lecz tylko wskazałem na karmiczne konsekwencje ich możliwych decyzji. W rezultacie naszej dyskusji zdecydowali się na dziecko. Ostatnio przyszedł list od tej kobiety, w którym pisze ona: „Tak, nasze dziecko jest naszym prawdziwym towarzyszem. Jakże jesteśmy wdzięczni, że nas wybrało na swoich rodziców. Wiele osób zauważyło: To najszczęśliwsze niemowlę, jakie kiedykolwiek widziałem.' Być może jeszcze bardziej godna uwagi jest jego wrażliwość, przytomność i zdolność adaptacji. Jakże moglibyśmy podziękować Ci, Rosi, za radę, którą dałeś nam wiele miesięcy temu, kiedy na- 232 sze dziecko było zaledwie drobinką we mnie! To, że igraliśmy pomysłem przerwania ciąży, jest teraz NIEWIARYGODNYM (jej podkreślenie), złym snem." Nie powinniśmy wyciągać wniosku, że przerywanie ciąży stanowi w każdej sytuacji pogwałcenie pierwszego wskazania. Byłoby to poważnym nieporozumieniem. Chociaż buddyzm generalnie potępia niszczenie wszelkich form życia, to jednak doświadczenie mahajany nie uważa prawa do życia za coś absolutnego. Dotyczy to oczywiście również i przerywania ciąży. Aby w pełni pojąć to stwierdzenie, rozważcie obecne położenie świata. Demografowie mówią, że przy obecnym przyroście naturalnym ludność świata licząca obecnie cztery miliardy do roku 2030 potroi się. Raport kilku organizacji zajmujących się eksplozją demograficzną stwierdza: „Lista problemów wynikłych z eksplozji demograficznej obejmuje m.in. nadmierne połowy i zanieczyszczanie oceanów, zanieczyszczanie powietrza oraz wielką ilość nowych chemikaliów, które zagrażają gatunkom zwierzęcym i roślinnym oraz powodują u ludzi choroby środowiskowe, łącznie z rakiem." Ekonomiści i inni eksperci przewidują że kiedy walka o kurczące się zasoby żywności stanie się desperacka, nadejdą zarazy, głód, chaos i wojny, wraz z niewypowiedzianymi cierpieniami i śmiercią Te przepowiednie, zważcie, nie pochodzą od panikarzy prorokujących koniec świata, ale od trzeźwych naukowców. Jak można wobec wizji takich katastrof wydawać na świat liczne potomstwo, nie obciążając przy tym ludzkości jeszcze większym brzemieniem? Dźwigać to brzemię będą musiały także i te dzieci, którym przyjdzie żyć i cierpieć w głodującym, zanieczyszczonym świecie. Zasiłki dla bezrobotnych w wielkich miastach amerykańskich są już zdumiewająco wysokie i stanowią ogromny ciężar dla społeczeństwa. Powstałe wskutek nieodpowiedzialnego seksualizmu problemy ekonomiczne, zdrowotne i moralne, ogromny wzrost przestępczości i aktów przemocy popełnianych przez młodocianych, którzy nie mają ojców, coraz bardziej szerzące się choroby weneryczne -wszystko to zagraża stabilności społeczeństwa. Żadna wielodzietna matka, stojąca wobec możliwości kolejnego niechcianego dziecka, nie może zamykać oczu na te właśnie realia życia w XX wieku. Niepohamowana rozrodczość świadczy o pobłażaniu sobie, którego nasze grzęznące społeczeństwo nie może dłużej tolerować, jeżeli nie chce swojej zagłady. Prawne usankcjonowanie przerywania ciąży w sposób oczywisty uwzględniło ten ponury stan rzeczy. W tym momencie niektórzy z was z pewnością myślą: „Omawiałeś różne za i przeciw dotyczące przerywania ciąży, ale jeżeli stanę twarzą w twarz z niechcianą ciążą, to na czym mam oprzeć decyzję? Jaką mogę mieć pewność, że moja decyzja będzie słuszna i że nie powstanie żadna bolesna karma? Nic nie jest absolutnie słuszne ani niesłuszne; nie ma jednoznacznych rozwiązań. Jeżeli twój umysł jest wolny od lęku i wąskich egoistycznych interesów, to będziesz wiedzieć, co robić. Wejdź w głębokie zazen, wejrzyj w swoje serce-umysł, rozważ 233 wszystkie aspekty swojej sytuacji życiowej oraz skutki, jakie pociągną za sobą twoje działania dla rodziny i społeczeństwa jako całości. Kiedy uspokoją się górne poziomy twojego umysłu, te które ważą i analizują, „właściwy" tok działań u-jawni się sam. Jeśli będzie temu towarzyszyć uczucie wewnętrznego spokoju, możesz być pewien, że nie popełniłeś błędu. Jeżeli uczyniwszy to wszystko jesteście przekonani, że przerwanie ciąży jest nieuniknione, usiądźcie oboje przed figurą czy obrazem Buddy lub Kannon i szczerze wyraźcie skruchę za to, co jak czujecie, musicie uczynić. Dzięki temu otwieracie się na niosące pomoc i wsparcie siły buddów. Spróbujcie podejść do sprawy przerywania ciąży niemyślnie, tzn. bez poczucia strachu czy winy, czy jakiejś innej dręczącej emocji. Weźcie pod uwagę, że całe życie jest jak feniks -powstaje wciąż na nowo ze swoich własnych popiołów. Uświadomcie sobie, że w najgłębszym sensie ani narzędzie lekarza, ani cokolwiek innego ne może zniszczyć prawdziwego życia embrionu, ponieważ jego wieczna Natura Buddy jest niezniszczalna. W ten sposób wasze brzemię stanie się lżejsze. Rozważmy teraz kwestię wojny w związku z pierwszym wskazaniem. Oprócz niszczenia życia i naturalnych zasobów, wojna powoduje okrucieństwa i niewypowiedziane cierpienia. Życie w pokoju jest ideałem buddyzmu, tak jak i wszystkich religii. W każdym buddyjskim kraju figura Buddy jest najwyższym symbolem wewnętrznego i zewnętrznego pokoju. W imię buddyzmu nigdy nie prowadzono żadnej wojny religijnej. Budda nauczał, że wszelki egocentryzm rodzi się z chciwości, nienawiści i złudnego myślenia. A chociaż różne są przyczyny wojny, w istocie można je zredukować właśnie do tych trzech. Żądza władzy i posiadania, gniew powstający, gdy ktoś pokrzyżuje komuś plany lub znęca się nad nim, złudne przekonanie, że ma się jakieś szczególne przeznaczenie - wszystko to rozdyma indywidualne ego, przejawiające się na poziomie zbiorowym jako nacjonalistyczny interes, który trzeba forsować za wszelką cenę. Przy danym międzynarodowym konflikcie interesów i ognisku zapalnym złożonym z uwarunkowań społecznych, politycznych i ekonomicznych wybucha wojna, lecz jej napędem jest zawsze chciwość, nienawiść i ułuda. Wojna ma swoje źródło w sercu człowieka. Zapytałem kiedyś buddyjskiego mistrza z Cejlonu, który często jeździł do Wietnamu, czy wietnamscy mnisi buddyjscy zgadzają się z poglądem, że wojenne cierpienia ich narodu są formą zapłaty karmicznej. Odpowiedział mi, że wszyscy mnisi, których pytał o to w Wietnamie, bez wahania odpowiadali twierdząco. Był to, ich zdaniem, zbiorowy dług karmiczny, zaciągnięty przede wszystkim wskutek niezwykle okrutnej inwazji, jakiej dokonali Wietnamczycy kilka wieków temu na terytorium jednego ze swych sąsiadów. Teraz zobowiązani są spłacać ten dług w formie cierpień. 234 Słysząc to, niektórzy z was mogą się dziwić: Jak można sądzić, że niewinne dzieci, które umierają podczas bombardowania, ponoszą odpowiedzialność za swoją śmierć?" Proszę nie zapominać, że dzieci rodzą się nie tylko z własnym karmicznym brzemieniem, są też związane z karmą swoich rodziców. Wskutek tego związku muszą one ponosić konsekwencje za złe uczynki rodziców, tak jak rodzice muszą cierpieć z powodu występków swoich dzieci. Chociaż większość ludzi łatwo przyjmuje prawo karmy w kategoriach odpowiedzialności indywidualnej, karma zbiorowa jest dla nich trudniejsza do przyjęcia. Ludzka natura jest taka, że chociaż chętnie utożsamiamy się z karmą naszego narodu, gdy jego o- siągnięcia budzą podziw, to szybko odżegnujemy się od tego związku, gdy działania naszych przywódców stawiają nasz kraj w złym świetle, l tak, gdy amerykańscy astronauci pierwsi dotarli na Księżyc, wykrzykiwaliśmy: „Hura, to my prześcignęliśmy Rosjan w wyścigu na Księżyc!" Ale gdy nasz prezydent zarządził dywanowe naloty na wietnamskie miasto, wyparliśmy się odpowiedzialności za ten czyn. Gdy kiedyś zakończyłem mowę o karmie, w której przytaczałem wypowiedzi cejlońskiego mistrza, ktoś zapytał: „Czy z tego w takim razie nie wynika, że każdy agresor mógłby usprawiedliwić swoje poczynania twierdząc, że odpłaca swoim ofiarom za cierpienia, które kiedyś sprawili innym i że właściwie pomaga im odpokutować przeszłą karmę?" Gdyby można było rozmyślnie zabijać lub kaleczyć i nie ponosić zapłaty w tym ani przyszłym istnieniu, to czyż nie byłoby to sprzeczne z prawem przyczyny i skutku? Chodzi o to, że wskutek działań karmy ci, którzy celowo zadają ból innym, będą pewnego dnia cierpieć sami. W ten sposób każdy agresor staje się ofiarą swej własnej agresji. Gdy ludzie nie rozumieją i nie akceptują prawa karmy, zgodnie z którym wszyscy jesteśmy odpowiedzialni za własne cierpienia, gniew i pragnienie zemsty opanowują większość ofiar. Dlatego przemoc, okrucieństwo i zniszczenia wojenne wraz z dzikim rozpętaniem demonicznych sił długo po zakończeniu walk żyją jeszcze w sercach i umysłach ofiar, wywołując głębokie fale nienawiści przekazywane z pokolenia na pokolenie. Wiele osób nie zdaje sobie sprawy, że te negatywne siły zanieczyszczają także atmosferę, zakłócają równowagę planetarną i powodują nawet takie zjawiska, jak trzęsienie ziemi. W nastawionej mniej technologicznie epoce, trzęsienia ziemi były określane jako „dopust boży", ale obecnie naukowcy uważają, że kiedy siły działające na ziemię stają się zbyt duże, płyty skorupy ziemskiej przesuwają się, co powoduje trzęsienia ziemi. Jednocześnie geofizycy uważają że wiedza o przyczynach i przebiegu trzęsień ziemi jest jeszcze ciągle wielką tajemnicą. Z buddyjskiego punktu widzenia trzęsienia ziemi i podobne zjawiska nie są a-ni dziełami Boga, ani kaprysami natury, lecz wynikają przede wszystkim z myślenia i działania istot ludzkich. Człowiek i środowisko nie są od siebie odrębne, 235 lecz wzajemnie się warunkują jako dwa aspekty jednej rzeczywistości. Każda z naszych myśli pulsuje rytmem serca kosmosu, a z kolei nasze myśli i działania wpływają na wszechświat i odbijają się w nim. Nie możemy pustoszyć i zanieczyszczać Ziemi ani zakłócać równowagi sił natury - naszej własnej natury - bez negatywnego oddźwięku ze strony Ziemi. W artykule z New York Times z 1971 r. przytoczono słowa C. G. Junga, wypowiedziane w 1960 roku po trzęsieniu ziemi, które zniszczyło wiele chilijskich miast: „Nawet jeżeli dzisiejsi naukowcy mogą odrzucić ten pogląd - ziemia wydaje się współgrać z niszczycielską furią ludzkości." Ale to tylko jedna strona medalu. Człowiek, zatruwając atmosferę i glebę (jak to się zdarzyło w wojnie wietnamskiej), wdycha powietrze i spożywa produkty, które z kolei zatruwają jego, wywołując w jego ciele podobny protest w formie chorób cywilizacyjnych, z których pierwszą może być rak. W ten sposób koło zniszczenia zamyka się. Chociaż wojna jest ostateczną formą ludobójstwa, wiele osób uważa, że zabijanie w wojnie obronnej jest usprawiedliwione. Jednak odbieranie życia innej istocie ludzkiej, niezależnie od okoliczności, stoi w sprzeczności z najgłęszymi instynktami człowieka. Naturalną tendencją ludzi wolnych od lęku i nienawiści jest wzajemne przyciąganie się poprzez miłość, a nie mordowanie się. To z powodu tej instynktownej awersji do zabijania bratniej istoty żołnierzy trzeba uczyć nienawiści do wroga, który czyha, aby „zabić cię pierwszy". Co robi myślący człowiek powołany do służby wojskowej, kiedy jego kraj prowadzi wojnę? Czy przyczynia się do powszechnego dobra, odmawiając kategorycznie wzięcia udziału w zniszczeniu i rzezi, jakie niesie ze sobą wojna? W naszym kraju ogromna liczba ludzi odmówiła służby wojskowej podczas wojny wietnamskiej. Ludzie ci odmawiali wcielenia do armii, wybierając więzienie lub utratę obywatelstwa. Wielu Amerykanów poparło ich postawę, ale także wielu potępiło ją. Ilu z was pamięta słowa Stephena Decatura z lekcji historii Ameryki w szkole średniej? „Moja ojczyzna! Oby w stosunkach z innymi krajami miała zawsze słuszność. Ale to mój kraj, bez względu na to, czy ma słuszność, czy jej nie ma." Porównajcie je ze słowami innego Amerykanina, Carla Schurza: „Nasz kraj - bez względu na to czy ma rację, czy też nie. Jeżeli ma, to tak trzymać, jeżeli jest w błędzie, to wyprostować." Która z tych wypowiedzi wyraża wznioślejszą etykę? l na czym możemy oprzeć słuszną decyzję - na sumieniu własnym czy prawnika? Czy podstawowym obowiązkiem człowieka jest obowiązek tylko wobec kraju, czy też wobec całej ludzkości? Zwłaszcza w czasie wojny te palące pytania wymagają jasnych odpowiedzi. Szukając rozwiązania tych kwestii należy uwzględnić zarówno indywidualną karmę, którą zbiera się ze swych działań, jak i zbiorową karmę narodu, za którą 236 Icażdy w jakimś stopniu również jest odpowiedzialny. W ostateczności przewodnikiem musi stać się sumienie i najgłębsze intuicje. Tak jak w wypadku przerywania ciąży, trzeba tu mocno zagłębić się w siebie, w zazen, wyjść poza poziom intelektu, aż ujawni się decyzja wolna od lęku i niepewności. Podczas wojny wietnamskiej mnisi buddyjscy i ludzie świeccy odmawiali odbierania życia bratnim istotom określanym mianem .wrogów", chociaż karą za odmowę często były tortury, a nawet śmierć. Nie godząc się na pogardzanie innymi ludźmi ani na ich mordowanie, mnisi buddyjscy i ludzie świeccy demonstrowali fundamentalną naukę Buddy: nienawiść rodzi się z nienawiści, a ten, kto zabija drugiego, kopie dwa groby. Działając w ten sposób ukazywali oni, że ludzkie serce może uwolnić się od strachu i nienawiści oraz utwierdzić w sobie naturalną miłość i współczucie. W Wietnamie byli także mnisi, mniszki i ludzie świeccy, którzy dokonywali aktów samospalenia, aby ukazać dramatyzm głębokich cierpień wietnamskiego narodu. Trzeba wyraźnie odróżnić takie poświęcenie od samobójstwa, które oczywiście stoi w sprzeczności z pierwszym wskazaniem o niezabijaniu. Człowiek popełniający samobójstwo (o ile jego przyczyną nie są zaburzenia umysłowe) nie chce umrzeć. Chce żyć, lecz czuje się osaczony przez swą rodzinę, przyjaciół, pracę, społeczeństwo albo też uważa swoje życie za nudne i bezsensowne. Będąc zbyt słabym, aby podjąć wysiłek dla osiągnięcia tego, czego desperacko pragnie, traci całą odwagę i nadzieję. Nie może znieść swego jałowego, pełnego bólu życia i przygnieciony rozpaczą zabija się. Samobójstwo zawsze zawiera silny element ego: Ja nie mogę żyć po swojemu, a więc ja wolę umrzeć." Samobójstwo jest najbardziej prowokacyjnym wyzwaniem, jakie można rzucić społeczeństwu, symbolicznym zagraniem mu na nosie. Samobójca w dramatyczny sposób oskarża społeczeństwo, że to raczej nie on je zawiódł, lecz ono jego. Jednakże śmierć nie jest końcem. Gdziekolwiek i w jakiejkolwiek formie człowiek ten się odrodzi, będzie musiał stawić czoło karmicznym konsekwencjom samozagłady. Samospalenie buddyjskich mnichów i mniszek oraz ludzi świeckich w Wietnamie miało całkiem inne motywacje, co wynika jasno z listu Thich Nhat Hanha17 do Martina Luthera Kinga: „Listy, które mnisi pozostawili przed spaleniem się, miały na celu wyłącznie poruszenie serc okupantów oraz zwrócenie uwagi świata na cierpienia Wietnamczyków. Spalić się to dowieść, że to co się mówi ma najwyższą wagę. Nie ma nic bardziej bolesnego od spalenia się. Mówić coś doświadczając takiego bólu - to mówić z najwyższą odwagą otwartością determinacją i uczciwością.. Spalając się wietnamski mnich mówi z całą siłą i determinacją że może on znieść największe cierpienia, aby ochronić swój naród. Dlaczego jednak musi spalić się na śmierć? Różnica między paleniem się a spaleniem 237 na śmierć jest tylko różnicą stopnia, a nie jakości. Człowiek, który płonie zbyt długo, musi umrzeć. Ważne jest, aby płonąć, a nie by odbierać sobie życie... Dlatego komunikowanie swoich uczuć przez spalenie się nie jest aktem zniszczenia, lecz twórczym aktem cierpienia i śmierci dla dobra swego narodu. To nie jest samobójstwo..." Poświęcenie życia w ten sposób wymaga niecodziennej odwagi i niezwykle silnych mocy samadhi, do czego potrzebny jest z kolei długi trening duchowy. Któż może zapomnieć fotografie prasowe starszego mnicha, który podpalił się, siedząc w postawie lotosu? Widok na wpół zwęglonego, przewracającego się ciała wywołał ogromne poruszenie na Zachodzie, szczególnie w Stanach Zjednoczonych. Stało się tak, gdyż ludzie uświadomili sobie, przynajmniej częściowo, że za tym aktem kryje się wielka odwaga, brak ego i stopień samokontroli prawie nieznany na Zachodzie. Inny rodzaj kontrolowanej przez siebie śmierci, różnej od samobójstwa, to śmierć mistrzów zeń, którzy pozwalali sobie umrzeć, gdy wiek i choroby nie pozwalały im więcej uczyć ani pracować. W dzisiejszych czasach godnym uwagi przykładem tego jest zmarły opat świątyni, w której początkowo praktykowałem.18 Gdy miał dziewięćdziesiąt sześć lat i był na wpół ślepy, przestał po prostu jeść. Spytany przez swoich mnichów o powody odpowiedział, że przestał już być użyteczny i jest dla wszystkich tylko zawadą. Powiedziano mu więc: Jeżeli umrzesz teraz (w styczniu), kiedy jest tak zimno, to wszyscy zmarzną na twoim pogrzebie i będziesz jeszcze większym utrapieniem, a więc prosimy cię, jedz!" Wówczas zaczął znowu jeść, lecz gdy tylko się ociepliło, ponownie przestał jeść i wkrótce potem cicho zmarł.19 Żaden komentarz dotyczący pierwszego wskazania nie byłby kompletny bez omówienia eutanazji. Eutanazję definiuje się jako łagodną i bezbolesną śmierć albo akt lub metodę wywoływania bezbolesnej śmierci w celu położenia kresu cierpieniu. Podobnie jak w wypadku przerywania ciąży, moralny aspekt eutanazji od dawna poruszał serca i umysły myślących ludzi. Ostatnio problem ten ogromnie poruszył opinię publiczną kiedy głośny stał się przypadek młodej kobiety, leżącej jakiś czas w stanie śpiączki na oddziale intensywnej terapii i utrzymywanej sztucznie przy życiu dzięki mechanicznemu respiratorowi i bezosobowej sprawności technologii medycznej. Zdaniem lekarzy, nawet jeżeli miałaby się ona obudzić ze śpiączki, musiałaby spędzić resztę życia w zakładzie z powodu uszkodzenia mózgu. Jej rodzice występowali z petycjami do sądów, aby zezwoliły ich sparaliżowanej i podłączonej do rurek córce umrzeć naturalną śmiercią. Ponieważ jednak prawo w swej majestatycznej równości - żeby sparafrazować Wiktora Hugo - zabrania odbierania życia tak zdrowym, jak i beznadziejnie chorym, czy to przez nich samych, czy przez innych, to lekarze w szpitalu zasto- 238 sowali wszelkie znane współczesne] medycynie środki: leki i urządzenia techniczne, aby przedłużyć życie chorej. W końcu gdy komisja lekarska orzekła, że nie ma nadziei na jej powrót do zdrowia, sąd zezwolił na odłączenie mechanicznego respiratora, który utrzymywał ją przy życiu. Ten głośny wypadek wywołał znaczne zainteresowanie i silne emocje. Stronnicy rodziców chorej argumentowali, że skoro nigdy nie będzie jej można zapewnić powrotu do zdrowia i choćby namiastki normalnego życia, to będzie ona tylko ciężarem dla siebie samej, dla swojej rodziny i społeczeństwa. Uważali oni, że współczucie i wzgląd na ludzką godność, nie wspominając o ogromnych wydatkach na utrzymanie jej na oddziale intensywnej terapii, usprawiedliwiają zgodę na jej śmierć bez „nienaturalnych" wysiłków przedłużania życia. Przeciwnicy utrzymywali, że życie ludzkie w jakiejkolwiek formie przedstawia tak unikalną wartość, że trzeba je chronić za wszelką cenę i że przerwanie tej kruchej nici, na której wisi jej życie, byłoby świętokradztwem. Stronnictwo pośrednie stanowili lekarze, prawnie i moralnie zobowiązani do przedłużania życia, dysponujący dziś w tym zakresie szerszymi możliwościami niż dawniej, z racji wysoko rozwiniętej technologii. Co mówi buddyzm o eutanazji? Nie istnieje oczywiście żadne „oficjalne" stanowisko, lecz tylko rozumienie poszczególnych nauczycieli, wyrastające z ich duchowych doświadczeń oraz rozumienie uczonych, wynikające z ich badań. Każdy może zaakceptować albo odrzucić takie rozumienie. Drogowskazem są te oto słynne słowa Buddy: „Nie wierzcie w nic tylko dlatego, że pisze o tym jakiś starożytny mędrzec. Nie dawajcie niczemu wiary polegając jedynie na autorytecie waszych nauczycieli czy kapłanów. Powinniście po dogłębnym zbadaniu uznać w życiu za prawdę i za drogowskaz to, co zgadza się z waszym własnym rozsądkiem i waszym własnym doświadczeniem, to co jest pomocne tak dla waszego dobra, jak i dla dobra innych żyjących istot." W moim własnym odczuciu to samo dotyczy eutanazji i innych form odbierania życia. Jeżeli cierpiący człowiek z rozmystem kładzie kres swojemu życiu, to popełnia samobójstwo i będzie musiał kiedyś ponieść za to karmiczną zapłatę. Podobnie ten, kto umożliwia śmierć człowiekowi cierpiącemu, nawet na jego życzenie, jest winien, chociaż stan umysłu, w jakim to czyni, w istotny sposób wpływa na powstającą karmę. Powstają dręczące pytania. Czy troska o własną karmę nie dowodzi egoizmu, kiedy ktoś bliski, cierpiący i nieuleczalnie chory błaga cię, abyś położył kres jego życiu? Czy wówczas odmowa nie byłaby bardziej brzemienna w skutki z punktu widzenia karmy, ponieważ dotyczy ona także karmy cierpiącego? Co więcej, czy cierpiący, który rozumie znaczenie bólu i jego stosunek do karmy, tzn. wie, że 239 przyjęcie bólu z wdzięcznością jest środkiem spłacenia długów karmicznych, prosiłby o eutanazję? Kiedy pytano mnie: .Co ty byś zrobił, gdyby ktoś poprosił cię o położenie kresu jego życiu?" - milczałem lub odpowiadałem .nie wiem", ponieważ zanim stanie się w obliczu takiej konkretnej sytuacji, nie wie się tego, a pytania takie są czysto teoretyczne. Systematyczne zazen rozwija spokojne rozumienie, które pozwala działać lub wstrzymywać się od działania bez wyrzutów sumienia i wątpliwości. Dotychczas mówiliśmy o rozmyślnym zabijaniu. A co z niezamierzonym odbieraniem życia? Przypuśćmy, że ktoś prowadził samochód i przejechał psa. Czy ponosi za to karmiczną odpowiedzialność? W pewnym sensie tak, o ile z własnej woli zasiadł za kierownicą i doprowadził do sytuacji, w której mógł zabić psa. Jednakże powstająca wówczas negatywna karma będzie mniejsza, jeżeli kierowca wyrazi szczerą skruchę z powodu pozbawienia zwierzęcia życia. Albo przypuśćmy, że wasz samochód zderza się z innym i wszyscy pasażerowie giną. Czy ponosicie karmiczną odpowiedzialność za ich śmierć? Albo czy jest odpowiedzialny karmicznie pilot, którego samolot się rozbił - choć on sam niczego nie zaniedbał - wskutek czego wielu ludzi odniosło obrażenia lub straciło życie? Historia, którą wam opowiem, i sposób, w jaki skomentował ją mój nauczyciel, wskazuje pewne odpowiedzi na te pytania. Kiedy byłem w Japonii, wydarzyła się katastrofa - czołowe zderzenie dwóch pociągów - zginęło tam i zostało rannych wielu ludzi. Następnego dnia mieliśmy całodzienne siedzenie. Kilku jego uczestników jechało w jednym z tych pociągów i dlatego po obiedzie wynikła żywa dyskusja na temat odpowiedzialności karmicznej. Odpowiadając na pytania mój nauczyciel stwierdził, że każdy, kto zginał w katastrofie, był z karmicznego punktu widzenia przynajmniej w połowie odpowiedzialny za swoją śmierć (niezależnie od prawnej odpowiedzialności maszynistów), ponieważ z własnej woli znalazł się wtedy w jednym z tych pociągów. Jak widzicie, działanie karmy jest niezmiernie zawiłe. Należy jeszcze wspomnieć o innym aspekcie pierwszego wskazania, mianowicie o tym, że zabijanie to nie tylko odbieranie życia ożywionej istocie. Pierwsze wskazanie zabrania także burzenia harmonii w życiu jednostki i wspólnoty poprzez obraźliwe słowa, złośliwe płotki czy inne mściwe lub zawistne poczynania. Wskazanie to obejmuje również zakaz zabijania czasu - tzn. zakaz lenistwa i nieróbstwa. Reasumując: zwierzęta mają na tej ziemi, którą zamieszkujemy wspólnie, takie samo prawo do życia jak my i dlatego nie mamy żadnego prawa szkodzić im ani niszczyć ich przy lada zachciance. Co więcej, ponieważ w naszym wspinaniu się i schodzeniu po drabinie niezliczonych żywotów (zależnie od przyczyn i wa- 240 runków) nasza Natura Buddy przyjmuje wiele form, będących aspektami nas samych, to niszczenie jakiejkolwiek formy życia jest częściowym niszczeniem siebie. Najcenniejsze jednak jest życie ludzkie, bowiem tylko człowiek może doświadczyć wyzwalającego oświecenia, dzięki któremu oczywista staje się prawda niepodzielności wszelkiego istnienia. Natomiast tam, gdzie odebranie życia jest nieuniknione, zapłatę karmiczną zmniejsza uczucie żalu i skruchy. l POSŁOWIE - NOTA AUTOBIOGRAFICZNA Co sprawia, że człowiek w średnim wieku porzuca dobrą pracę i niezłe dochody, rodzinę i przyjaciół, aby zamienić to na surowe rygory klasztoru zeń i niepewne życie „bezdomnego mnicha"? Czy powodują to jakieś dramatyczne przejścia, czy też nieodparta potrzeba wewnętrzna? Pytania takie stawiano mi dziesiątki razy w Japonii i niemal równie często w Ameryce. Czasami sądziłem, że w moim wypadku pragnienie znalezienia ulgi od bolesnych napięć i dręczącego mnie niepokoju skłoniło mnie do porzucenia mieszczańskich wartości i wygód na rzecz treningu zeń. Kiedy indziej czułem, że była to potrzeba zrozumienia przerażających cierpień, jakich byłem świadkiem w Niemczech, Japonii i Chinach tuż po II wojnie światowej. W końcu zdałem sobie sprawę, że odpowiedzi na te pytania leżą w jednym słowie - karma, w terminie obejmującym wszelkie związki przy-czynowo-skutkowe, składające się na czyjeś życie. To właśnie karma sprowadziła mnie wiele lat później, gdy miałem pięćdziesiąt dwa lata, do miasta Rochester w stanie Nowy Jork, gdzie nigdy przedtem nie byłem i gdzie zostałem kierownikiem Ośrodka Zeń. Zanim zetknąłem się z Azją i z zeń, w najśmielszych marzeniach nie wyobrażałem sobie, że będę wiódł życie klasztorne, a tym bardziej, że będę nauczał buddyzmu. Gdy dziś, z głębszym zrozumieniem działania prawa przyczynowości, patrzę wstecz, jest dla mnie jasne, że pewne wydarzenia i okoliczności bezpośrednio ukształtowały wzorzec karmiczny, który w końcu doprowadził mnie do zeń. Jako dziecko z uporem odmawiałem towarzyszenia mojej matce do miejsca, które nazywała „domem bożym". Nie chciałem chodzić do szkółki niedzielnej ani uczestniczyć w żadnych formalnych lekcjach religii. Gdy matka domagała się wyjaśnień, zadałem jej pytanie: „Skoro Bóg jest tylko w kościele czy w świątyni, to dlaczego stworzył resztę świata?" Choć ogólnie treść i duch Biblii były dla mnie czymś odległym i obcym, niektóre jej partie, jak na przykład Psalmy, budziły moje zainteresowanie. Lektura tych i innych pozycji z religijnej literatury Zachodu zrodziła w końcu jedno palące pytanie, które stało się moją obsesją na wiele lat: „Dlaczego Żydzi wyparli się Chrystusa, który głosił, że wypełnia religię żydowską, i dlaczego chrześcijanie, którzy wyznawali, że kochają Chrystusa, rzucali kalumnie na Żydów, przedstawicieli jego narodu?" Aby rozstrzygnąć ten problem, chodziłem na protestanckie, katolickie i żydowskie nabożeństwa i pytałem o to pastorów, księży i rabinów. Ich pierwszą reakcją było nieodmiennie pełne zakłopotania milczenie, a potem - być może dlatego, że miałem wówczas zaledwie trzynaście lat - protekcjonalna troska o mnie, która mi w niczym nie pomagała, a tylko dodawała złość do wewnętrznego zamętu. Ża- 243 den duchowny nigdy nie udzielił mi odpowiedzi, która zaspokoiłaby mój intelekt lub serce. Rozczarowany religiami judeochrześcijańskimi, stałem się najpierw wolnomyślicielem, potem agnostykiem - „takim, co to w nic nie wierzy", jak napiętnowali mnie moi nabożni koledzy z klasy - a w końcu ateistą. Moimi bohaterami byli Dostojewski, Wolter i Robert Ingersoll, których wszystkie dzieła pożerałem. Raz po raz cytowałem słowa Dostojewskiego: Jak strasznie jest widzieć człowieka, który w zasięgu ręki ma to, co Niepojęte, a nie wie, co ma czynić, i siada, aby bawić się zabawką zwaną Bogiem." Jednak prawie nie rozumiałem głębszego znaczenia tych słów. W gimnazjum założyłem Klub Ateistów i zostałem jego pierwszym prezesem. Było to w roku 1928, w trzy lata potem, jak rozegrany w Tennessee dramatyczny proces Johna Scopesa, oskarżonego o nauczanie teorii ewolucji Darwina na lekcjach biologii, wywołał reperkusje, które dały się odczuć w catym kraju. Nasz dyrektor nie miał najmniejszej ochoty popierać czegoś tak antypaństwowego jak a-teizm i ostrzegał mnie: „Jeżeli nie rozwiążesz klubu, zostaniesz wyrzucony ze szkoły." Wiele lat później, gdy otwarłem w pewnej mierze oko Umysłu, stało się dla m-nie jasne, że moje żarliwe wyznawanie ateizmu było dowodem budzącej się we mnie wrażliwości religijnej. Co więcej, zdałem sobie sprawę, że bohaterowie moich młodych lat pozostawali w tak intymnym związku z Bogiem, że nie chcieli Go znieważać żadnym imieniem. Podczas II wojny światowej pracowałem jako sprawozdawca sądowy w sądach stanu Connecticut, jako że ze względów zdrowotnych odroczono mi służbę wojskową. Ta odmowa nie zasmuciła mnie, ponieważ nie pragnąłem ani zabijać, ani umierać. Potem, w połowie 1945 roku, gdy wojna w Europie dobiegała końca, gazety podały, że Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Francja i Związek Radziecki, cztery potęgi okupujące Niemcy, zamierzają powołać w Norymberdze Międzynarodowy Trybunał Wojskowy do Ścigania Zbrodni Państw Osi i że wkrótce rozpocznie się nabór kadry do prowadzenia rozpraw sądowych. Zgłosiłem do Waszyngtonu swoją kandydaturę na stanowisko reportera sądowego i po serii testów sprawdzających moje kwalifikacje oraz sprawność fizyczną i umysłową zostałem przyjęty. Wkrótce potem, w październiku, leciałem już do Norymberg!. Miasto to, które kiedyś było areną błyszczącą od popisów hitlerowskiej siły i miejscem masowych zjazdów prowadzonych przez samego Hitlera, leżało w gruzach po bombardowaniach alianckich. Prawie co drugie duże miasto w Niemczech spotkał ten sam los. Niemcy płacili za to, że poszli z Hitlerem. A jednak u większości nie widać było oznak skruchy. Niedługo po moim przybyciu do Norymberg! amerykańska gazeta wojskowa Stars and Stripes podała, że 244 pastor Martin Niemoeller, który był czołową postacią życia religijnego w powojennych Niemczech, w przemówieniu do dużego zgromadzenia na uniwersytecie w Erlangen powiedział, że zbawienie Niemiec leży w otwartym wyznaniu win popełnionych podczas wojny i w wyrażeniu skruchy, za co został wygwizdany i przepędzony z mównicy gradem pomidorów i zgniłych jaj. Przedstawione na procesach dowody były pasmem hitlerowskich zdrad i aktów agresji, świadczących o niewiarygodnym okrucieństwie i ludzkim poniżeniu. Dzień po dniu słuchałem, jak ofiary hitlerowskiej przemocy opisywały tortury, jakim były poddawane lub jakich były świadkami, i byłem tym tak zaszokowany, że popadłem w stan odrętwienia, nie mogąc pojąć potworności tych zbrodni. Ponure świadectwo nieludzkiego stosunku człowieka do człowieka i do tego jawny brak skruchy u większości Niemców przygnębiły mnie do tego stopnia, że moje dziecinne duchowe pytania, pogrzebane pod nawałem spraw związanych ze studiami, pracą i podróżami, nagle znów doszły do mojej świadomości. Powstały również inne natarczywe pytania: jeżeli „muzyka ma czar, który ucisza dzikie bestie", to czemu muzyka wielkich niemieckich kompozytorów - muzyka, która miała specjalne miejsce w sercach tylu Niemców - nie pohamowała na-zistów w ich brutalnych poczynaniach? Dlaczego w kraju, który wydał Lutra i Goethego, Durera, Heinego, Hegla i Kanta, religia, sztuka i filozofia nie podziałały jako czynniki cywilizujące? l dlaczego wielka kultura i silny katolicyzm Włoch, jak również obecność papieża, nie powstrzymały tam wybuchu faszyzmu? Przypomniało mi się zdanie Nietzschego: „Sztuka, religia i filozofia to iluzje wymyślone przez człowieka jako broń potrzebna mu w walce o władzę nad sobą i nad innymi." Jakby na potwierdzenie stanowiska Nietzschego przedstawiono w sądzie świadectwo panujących w jednym z obozów koncentracyjnych zbrodniczych praktyk - abażury do lamp ze skóry zagazowanych ofiar, w którym to obozie komendant i jego podwładni założyli kwartet smyczkowy, wykonujący po całodziennej pracy utwory Bacha, Brahmsa i Beethovena. Toczące się już dziewiąty miesiąc rozprawy sądowe dobiegały końca. Tymczasem w Tokio przygotowywano sąd nad generałem Tojo i innymi japońskimi przywódcami oskarżonymi o główne zbrodnie wojenne, tzw. zbrodnie klasy A. Nigdy nie byłem w Azji, dlatego stwarzało mi to okazję ujrzenia po raz pierwszy Japonii i być może innych krajów azjatyckich, jak również dawało sposobność do wzięcia udziału w sadach wojennych w innym obszarze świata. Ale były też i inne powody, dla których chciałem opuścić Niemcy. Wstrząsające statystyki sądowe, rozpaczliwe litowanie się Niemców nad sobą szeroko rozpowszechniony czarny rynek, w którym brali udział zarówno żołnierze, jak i cywile, moje przywiązanie do „pozbawionej radości pogoni za rozkoszą" - wszystko to w końcu wprawiło mnie w nastrój krańcowej depresji z domieszką wstydu i poczucia winy. 245 Gdzieś w głębi czułem, że ja również jestem odpowiedzialny za te straszliwe cierpienia wojenne. Japonia nie może być gorsza od Niemiec, powiedziałem sobie, a może okazać się lepsza. Tak więc zwróciłem się o przeniesienie do Tokio i otrzymałem je. Gdy tam przybyłem, Międzynarodowy Trybunał Wojskowy d/s Dalekiego Wschodu rozpoczął już działalność, l znów ujawniły się świadectwa straszliwych zbrodni: złupienia Nankinu, „bataańskiego marszu śmierci" na Filipinach i innych potworności, jakich dopuściła się armia japońska. A jednak atmosfera procesów w Tokio była spokojna, całkiem odmienna od złowrogich napięć panujących na salach sądowych w Norymberdze. Bez wątpienia stan umysłu ludzi w okupowanym kraju odbija się na zachowaniu tych, którzy go okupują, tak więc ponieważ niemal cały naród japoński przyjął wynik wojny z godnym podziwu spokojem i o-panowaniem, sala sądowa w Tokio odzwierciedlała tę atmosferę. Co kryło się za tak uderzającą różnicą w postawie Japończyków i Niemców wobec cierpień, jakie musieli znosić po wojnie? Wielką rolę odegrała tu bez wątpienia właściwa Japończykom zdolność przyjmowania przeciwności. Ale skąd się brała ta umiejętność? „Prawo karmicznej zapłaty" - powiedzieli mi moi japońscy znajomi. Koncepcja prawa przyczyny i skutku działającego na płaszczyźnie moralnej wzbudziła moje zainteresowanie, ponieważ zdecydowanie kontrastowała z charakterystyczną dla Niemców postawą usprawiedliwiania się, jakie ciągle słyszało się w Niemczech. W Japonii nierzadko zdarzało mi się przeczytać w gazecie lub usłyszeć w rozmowie takie zdanie: „Ponieważ my, Japończycy, sprawiliśmy tyle bólu innym, musimy teraz zebrać to bolesne żniwo." Zapytałem moich japońskich znajomych, skąd mógłbym się więcej dowiedzieć o karmie. Odpowiedzieli mi: Jest to jeden z kamieni węgielnych buddyzmu i żeby zrozumieć, czym jest prawo karmy, musi pan poznać buddyzm." »A kogo możecie mi polecić jako nauczyciela?" „Doktora D. T. Suzukiego, jest on autorytetem jeśli chodzi o buddyzm, a do tego mówi po angielsku." Suzuki, jak się okazało, mieszkał na terenie dużego klasztoru zeń w Kamaku-ra. Udałem się tam, aby odwiedzić znanego filozofa. Ponieważ czytałem romantyczne powieści Zagubiony horyzont i Ostrze brzytwy, spodziewałem się, że powita mnie mędrzec o długich siwych włosach, w powłóczystych szatach i z zakrzywioną laską. Zamiast tego ukazał się niski, gładko ogolony, niemalże łysy Japończyk, który wypisz wymaluj wyglądał na jakiegoś redaktora. Gabinet wyłożony książkami, półkolisty, chroniący od światła daszek nad oczami i stara maszyna marki Underwood, na której pisał jednym palcem - wszystko to wzmocniło jeszcze wrażenie. Nieformalne mowy Suzukiego na temat filozofii buddyjskiej przerastały moje zdolności pojmowania, toteż wcale nie chęć zgłębiania jego zawiłych wykładów 246 sprowadzała mnie co jakiś czas do jego skromnego mieszkanka, ani nawet nie problem karmy, lecz pragnienie doświadczenia tego głębokiego spokoju, który zdawał się promieniować z gigantycznych drzew kryptomarii, z zabudowań klasztornych, z twarzy mnichów i ludzi świeckich i z samej ziemi. Właśnie wspomnienie tego wszystkiego przyciągnęło mnie pięć lat później z powrotem do Japonii, do klasztoru zeń. Tokijskie procesy sądowe klasy A zakończyły się i pozostał jeszcze tylko werdykt. Zamiast siedzieć i czekać na jego ogłoszenie, postarałem się o trzytygodniowy urlop i wyruszyłem w od dawna upragnioną podróż po Chinach. Kiedy przyjechałem tam na początku 1948 roku, chińskie społeczeństwo przedstawiało obraz nędzy i rozpaczy. Szerzyła się korupcja, a inflacja była tak wysoka, że za bilet lotniczy z Szanghaju do Pekinu płaciło się małą walizkę banknotów. Ośmioletnia okupacja japońska, inwazja radziecka i dalsze walki, a także przeciągająca się walka o władzę między armiami Czang Kai-szeka i Mao Tse-tunga wpędziły Chińczyków w skrajną niedolę i ubóstwo. Chociaż motywem mojej podróży do Chin nie było świadome pragnienie dowiedzenia się czegoś więcej o buddyzmie, to jednak nędza i cierpienie, jakie tam ujrzałem, zmusiły mnie do refleksji! nad tym, co - jak czytałem - stanowiło zasadniczą naukę Buddy: że życie jest gorzkim oceanem cierpienia. Na innym poziomie moje kiełkujące zainteresowanie buddyzmem pobudził widok świątyń w Pekinie, z gigantycznymi figurami buddów i bodhisattwów - o znaczeniu których nie miałem wówczas pojęcia - i cała, jedyna w swoim rodzaju kultura chińska z jej licznymi, fascynującymi zabytkami i niezrównanymi pałacami tego baśniowego miasta. Po powrocie do Stanów nie byłem w stanie wejść w kierat codziennego życia i pracy w małym miasteczku w Connecticut. Setki wrażeń i nierozstrzygniętych problemów kłębiło się w głębi mego umysłu. Moje życie straciło sens i nie pojawiło się nic innego, co mogłoby je wypełnić. „Wiszę między dwoma światami: jeden już wymarł, a drugiemu brak sił, aby się narodzić" - takie właśnie było moje położenie. Aby wyrwać się z tej martwoty, zacząłem jeździć na weekendy do Nowego Jorku w celu studiowania reHgii Azji. Ponieważ w Nowym Jorku nie słyszałem o żadnych renomowanych nauczycielach zeń czy buddyzmu, zacząłem brać udział w spotkaniach Towarzystwa Wedantyjskiego. Przez jakiś czas pociągały mnie też nauki Baha'i. Z czasem moje zainteresowanie zaczęło słabnąć. Zbyt wielki nacisk kładziono na czytanie i studia doktrynalne, a zbyt mało, jak mi się wydawało, na medytację, której bardzo potrzebowałem. Poza tym także i tu spotykałem takie same zarozumiałe stwierdzenia, jak w kazaniach pastorów i rabinów: „Bóg jest dobry", „Bóg jest wszechpotężny", „Bóg jest...". Wiele lat później, gdy w pewnej mierze osiąg- 247 nałem zrozumienie, poznałem, że Bóg nie jest ani dobry, ani wszechpotężny, ani jakikolwiek. Tak naprawdę, Bóg nie jest nawet Bogiem. W 1950 roku przybył do Ameryki dr Suzuki, żeby zapalić lont mający później spowodować „eksplozję zeń". Na Uniwersytecie Columbia w Nowym Jorku, gdzie prowadził popołudniowe zajęcia z filozofii buddyzmu zeń, dziesiątki malarzy, kompozytorów, poetów, psychiatrów, profesorów filozofii i innych ludzi tłoczyło się w sali, w której wykładał. Byłem jednym z nich. Moja znajomość z Su-zukim wyniesiona z Japonii i moje nieco bardziej niż dyletanckie zainteresowanie zeń zapewniły mi pewną pozycję w małej grupie wytrwałych słuchaczy, zawsze obecnych, gdy Suzuki dawał formalny wykład lub zwykłą mowę. W Nowym Jorku szalała wtedy moda na zeń, podsycana głównie przez książki Suzukiego. Niemalże nie było przyjęcia, na którym jakiś wielbiciel zeń nie błysnąłby którymś ze swoich ostatnio wymyślonych koanów. Inspirująca działalność Suzukiego stanowiła zaczyn w duchowo-intelektual-nym życiu Nowego Jorku wczesnych lat pięćdziesiątych. Jednakże był on tylko sensei (nauczycielem akademickim), a nie mistrzem zeń i nie potrafił „nauczać dharmy rykiem lwa". Mimo to, biorąc pod uwagę, że był wówczas po osiemdziesiątce, trzeba przyznać, że jego osiągnięcia są wybitne. Niemalże w pojedynkę zapoczątkował pierwszą intelektualną fazę rozwoju zeń w Ameryce. Moje studia nad filozofią zeń prowadziły donikąd. To prawda, że poszerzyły się moje horyzonty intelektualne, ale większej wiedzy nie towarzyszył większy spokój. Właściwie moja nerwowość, skłonność do irytacji i wewnętrzne niezadowolenie wzrosły, a teraz jeszcze doszła choroba pychy - czyż nie byłem jednym z „wtajemniczonych" w zeń, jednym z apostołów Suzukiego? Dlaczego nie postępowałem zgodnie z nasilającym się odczuciem, że medytacja, a nie filozofia jest tym, czego mi najbardziej potrzeba? Wyszukane wykłady dr Suzukiego łech-czące intelekt, a po zajęciach prowokujące dyskusje z artystami, pisarzami i psychiatrami stłumiły tę głębszą potrzebę. Jednakże nie mogłem już dłużej zamykać oczu na ten ból i to właśnie skłoniło mnie do poszukiwań oświeconego mistrza zeń. Ale gdzie go miałem znaleźć? Okazało się, że w Stanach Zjednoczonych nie było żadnego mistrza zeń. Tak więc nie miałem wyjścia, musiałem wrócić do Japonii. Była to perspektywa zarówno miła, jak i przerażająca. Przerażająca, bo stało się dla mnie jasne, że moja zabawa w zeń się skończyła i że teraz muszę rozpocząć poważny i ciężki wysiłek w praktyce zeń, jeżeli naprawdę chcę zmienić swoje życie. Po kilku miesiącach rozterki rzuciłem pracę, pozbyłem się rzeczy i wyruszyłem do Japonii z postanowieniem, że nie powrócę, dopóki nie zdobędę oświecenia. Nie sposób jest wejść dwa razy do tej samej rzeki: Japonia roku 1953 nie była tą, którą opuszczałem. Okupacja się skończyła i wyłaniała się nowa Japonia. 248 Bez poczucia bezpieczeństwa, jakie dawała mi obecność rządu Stanów Zjednoczonych, sprawiała wrażenie zimnego i obcego kraju. Moją broń stanowiło tylko kilka rekomendacji, które podtrzymywały we mnie wiarę, że zostanę przyjęty do klasztoru, chociaż byłem już po czterdziestce i znałem tylko kilka słów po japońs-ku. Dwóch mistrzów dało mi jednak odpowiedź odmowną z powodu mojej słabej znajomości języka. .Czyż zeń nie jest nauką nie opierającą się na słowach i literach?" - protestowałem. Pytanie to budziło pobłażliwe uśmiechy. „Żeby przekroczyć słowa i litery, potrzeba słów i liter" - brzmiały w rezultacie odpowiedzi obu mistrzów. Tak bardzo zniechęciłem się tymi odmowami, że spędziłem kilka tygodni w Kioto, krążąc po swych własnych śladach sprzed kilku lat, i odwiedzając znane mi z czasów okupacji sklepy z antykami. Tu przynajmniej byli uprzejmi handlarze i znajome miejsca. Myślałem nawet poważnie o powrocie do Ameryki i uczyniłbym tak, gdyby nie to, że spaliłem za sobą wszystkie mosty. W tym ciężkim okresie spotkałem w Kioto amerykańskiego profesora, przebywającego tam na stypendium Fulbrighfa, również zainteresowanego praktyką zeń. Razem stukaliśmy do jeszcze innych klasztornych bram, ale bez skutku. Nie znając nazwisk innych mistrzów zeń, złożyliśmy wizyty kilku uczonym i religijnym przywódcom szkoły Czystej Ziemi. Raz, gdy rozmawialiśmy o oświeceniu z liderem tej szkoły, ów nagle wskazał na mnie i rzekł: „Osiągniesz satori, jeżeli będziesz porządnie się wytężał, ponieważ twoja karma do tego dojrzała. Ale nie uważam, żeby pan - tu wskazał na profesora - był do tego gotów." To oświadczenie oczywiście dobito mojego przyjaciela, ale mnie dodało znów ducha, czego tak bardzo potrzebowałem. W końcu, dzięki całej serii sprzyjających karmicznych okoliczności, dostałem się do Klasztoru Budzenia Umysłu Bodhi (Hosin-dzi) i rozpocząłem poważną praktykę zeń. Spędziłem tam prawie trzy lata, a potem z powodu pogarszającego się stanu zdrowia, surowej i napiętej atmosfery oraz skąpego jedzenia musiałem opuścić ten klasztor, idąc za radą rosiego Yasutaniego, spadkobiercy dharmy rosiego Harady. Chociaż rosi Yasutani był mistrzem zeń wyświęconym na kapłana, nie prowadził klasztoru, ponieważ wszyscy jego uczniowie byli ludźmi świeckimi. Dlatego też mogłem mieszkać we własnym mieszkaniu. Dzięki jego wyśmienitemu przewodnictwu oko mego Umysłu w pewnej mierze otworzyło się. Wyświęcił mnie po pięciu latach praktyki i byłem jego uczniem jeszcze przez pięć kolejnych lat. Podczas dziesięciomiesięcznej pielgrzymki do południowowschodniej Azji, jaką odbyłem w 1958 roku, postanowiłem zmieniając w ostatniej chwili marszrutę odwiedzić aśram Śri Aurobindo w Pondicherry w Indiach. Spotkałem tam pewną Kanadyjkę o poważnych aspiracjach duchowych. Opowiedziała mi, jak bardzo podziwia zeń i jak rozczarowały ją niesystematycznie prowadzone medytacje 249 w aśramie, gdzie kładziono silny nacisk na lektury i studia. Z powodu jej zainteresowania zeń i mojego zainteresowania nią, zachęciłem ją, żeby udała się do Japonii w celu praktykowania zeń. Tak też uczyniła. Po jakichś sześciu miesiącach jej pobytu w Japonii wzięliśmy buddyjski ślub. Owocem naszego małżeństwa jest jedno dziecko, córka. Jednakże karma mojej żony związana z Indiami nie została wyczerpana i w końcu przyciągnęła ją z powrotem do hinduizmu i do miasta Toronto w Kanadzie, gdzie została liderem grupy religijnej hinduskiego nauczyciela. Jeśli chodzi o naszą córkę, to chcielibyśmy wierzyć, że ma, jeśli wolno się tak wyrazić, to co najlepsze z obu światów. W 1965 roku, po trzynastu latach praktyki zeń w Japonii, poczułem tęsknotę za krajem. Nie było to spowodowane tylko tym, że mój nauczyciel wiele wówczas podróżował po Europie i Stanach Zjednoczonych, wskutek czego nie mog-tem być z nim w kontakcie. Kryło się w tym coś więcej. Czułem, że przebywałem w Japonii zbyt długo jak na kogoś, kto nie zamierza osiąść w niej na stałe. Poczułem, że zaczynam się kisić i że muszę się odświeżyć przez codzienny kontakt z widokami i dźwiękami, formami i zwyczajami zachodniego społeczeństwa. Każdy człowiek, oświecony czy nie, jest w dużej mierze więźniem kulturowego środowiska, w jakim został wychowany, i nie może zanegować na zawsze tego związku nie zadając gwałtu sobie samemu. Moje intuicje mówiące mi, że czas wrócić do Ameryki, zbiegły się z zaproszeniami od paru grup duchowych w Stanach Zjednoczonych, proponujących założenie ośrodków zeń w ich miastach. Po kilku rekonesansach osiadłem w mieście Rochester, położonym w zachodniej części stanu Nowy Jork, gdzie surowe zimy sprawiają że człowiek zwraca się do wewnątrz i gdzie w przeszłości powstato tak wiele ruchów religijnych. Moją radość z powrotu do ojczyzny hamowało tylko jedno - zdawałem sobie sprawę, że niełatwo będzie zaadaptować orientalny zeń do naszego zachodniego społeczeństwa, że trzeba będzie znaleźć środkową drogę pomiędzy zeń o-dartym ze swej istoty a zeń oblepionym skorupą obcej kultury. Pamiętałem, co napisał były główny opat jednego z wielkich klasztorów zeń Soto, że gdy mistrz Dogen przeniósł nauki zeń z Chin do Japonii, rozprzestrzeniały się one powoli, ponieważ dla Dogena poprawny był jedynie chiński zeń, wskutek czego ludzie czuli, że wmusza się w nich obcą religię. Dopiero gdy inny mistrz, sto lat później, odrzucił chińskie formy i zjaponizował zeń, nauka ta szybko rozprzestrzeniła się w całym kraju. Antropolodzy kulturowi twierdzą, że każda kultura bierze z nowej religii jedynie to, co może włączyć do swoich własnych obyczajów i tradycji i że żaden naród nie przyjął i nie praktykował nowej religii w takiej formie, w jakiej demonstrowali ją nauczyciele wywodzący się z obcej kultury. Proces asymilacji poddawany 250 jest na każdym etapie modyfikującym wpływom, wyrastającym z kulturowych potrzeb danego społeczeństwa. Podczas pielgrzymki po południowo-wschodniej Azji uprzytomniłem sobie dobitnie fakt, że japoński buddyzm stanowi jedyny w swoim rodzaju wyraz kulturowych, historycznych i klimatycznych warunków, w jakich żyją Japończycy. W aś-ramach Indii i ośrodkach medytacyjnych Sri Lanki i Birmy zrozumiałem, dlaczego japoński buddyzm musi różnić się od buddyzmu tych krajów. Podobnie jak figury Buddy w Sri Lance, Indiach i Birmie miały rysy twarzy mieszkańców tych krajów, tak też sposób wyrażania dharmy Buddy odzwierciedlał kulturę każdego z tych społeczeństw. Doświadczenia, jakich nabyłem w południowowschodniej Azji, pozwoliły mi ujrzeć japoński buddyzm we właściwej perspektywie i dostrzec, że dharma Buddy jest na tyle elastyczna, że potrafi przystosować się do bardzo różnych kultur i rozwijać się stosownie do duchowego klimatu przyjmujących ją społeczeństw. Czego potrzeba, aby zasymilować buddyzm zeń przystosowując go do zachodnich sposobów myślenia i odczuwania? Jasnych tłumaczeń podstawowych pism świętych, ceremonialnych form zgodnych z naszymi zachodnimi tradycjami, buddyjskich imion o zachodnim brzmieniu dla osób wyświęcanych i, co najważniejsze, wykształcenia rodzimych nauczycieli, zdolnych przekazać istotę zeń w kontekście własnej zachodniej kultury. Gdy zaproponowałem mojemu nauczycielowi, który akurat przebywał w Stanach Zjednoczonych, że nasz ośrodek dokona angielskiego przekładu śpiewanej codziennie we wszystkich ośrodkach zeń sutry Serce doskonałej mądrości, aby można było śpiewać ją nie po japońs-ku, jak dotychczas, lecz po angielsku - stanowczo się temu sprzeciwił. Powiedział, że japońska wersja kształtowała się w ciągu wieków śpiewania, że jest płynna i można jej się łatwo nauczyć, a znaczenie słów jest drugorzędne. Jego zdaniem nie ma potrzeby śpiewania jej po angielsku. Czemu więc, pomyślałem, Japończycy, Chińczycy, Koreańczycy i Tybetańczycy śpiewali tę sutrę w swoich własnych językach, a nie w obcych? Mój nauczyciel był równie negatywnego zdania i o innych moich propozycjach. W żaden sposób nie mogłem przekazać mu tego, co czułem, widząc dziwaczne sceny w wielu ośrodkach praktyki duchowej w Stanach Zjednoczonych: amerykańscy uczniowie mający chińskiego nauczyciela ubrani tak, jakby byli u- ciekinierami z Chin, uczniowie japońskiego sensei czy rosiego, przypominający samurajów czy uczniowie hinduskiego guru przebrani za fakirów, l jeszcze jedno. Skoro japońscy uczniowie zeń otrzymywali japońskie buddyjskie imiona, to dlaczego Amerykanie nie dostają w swoim własnym kraju zachodnich imion buddyjskich? Czułem, że zeń zostanie na Zachodzie uznany za naukę i praktykę odpowiednią jedynie dla Azjatów, o ile proces filtrowania go przez formy naszej własnej 251 zachodniej kultury nie rozpocznie się natychmiast. Oznaczało to konieczność porzucenia wielu starodawnych japońskich form i odkrycia nowych, zachodnich. A-le jak odróżnić istotę rzeczy od jej cech ubocznych? Uważałem, że trzynaście lat praktyki w Japonii uchroni mnie przed wylaniem dziecka z kąpielą Z powodu sprzeciwu mego nauczyciela wobec tego „uzachodnienia" zeń i z innych jeszcze powodów coraz trudniej mi było być jego uczniem, dlatego poprosiłem o pozwolenie na rozstanie się z nim. Był to bolesny krok, ponieważ związek miedzy mistrzem a uczniem jest bardzo intymny, pod wieloma względami nawet bliższy od związku między rodzicami a dzieckiem. Jednakże zerwanie było nieuchronne. Głęboko żałuję, że sprawiłem ból mojemu nauczycielowi ro-siemu Yasutaniemu. Zaciągnąłem u niego i u innych moich nauczycieli bezgraniczny dług wdzięczności. Jedyny sposób, w jaki mogę go spłacić, to wiernie przekazywać innym istotę nauki, jaką miałem zaszczyt otrzymać. Mogę mieć tylko nadzieję, że w ciągu minionych trzynastu lat w pewnej mierze udało mi się to osiągnąć i że w ten sposób zacząłem spłacać łaskawość moich nauczycieli. PRZYPISY 1. To słynne wydarzenie uważa się w zeń za pierwszy bezpośredni przekaz dharmy „poza sutrami, bez opierania się na słowach i literach". Budda unosząc w górę kwiat lotosu ukazał sedno swej nauki, a Mahakasiapa, który odpowiedział pełnym zrozumienia uśmiechem, został pierwszym spadkobiercą dharmy w tej długiej, trwającej do dziś linii przekazu od mistrza do ucznia. Zdarzenie to stanowi temat szóstego koanu w Bezbramnej zaporze Mumona. 2. Niekiedy uczeń ma więcej niż jednego nauczyciela, gdyż zdarzają się ważkie powody do zmiany nauczycieli. Sam miałem kilku nauczycieli. Pierwszym moim mistrzem był rosi Nakagawa, opat klasztoru Riutaku, gdzie przebywałem przez kilka miesięcy. Uważał on, że z wielu względów rosi Harada, opat klasztoru Hosin, będzie dla mnie lepszym nauczycielem, dlatego zabrał mnie do tego klasztoru. Przebywałem tam prawie trzy lata. Moim nauczycielem był również rosi Sessui, asystent rosiego Harady. Gdy stan zdrowia uniemożliwił mi dalsze pozostawanie w klasztorze Hosin, położonym w najzimniejszym regionie Japonii, rosi Nakagawa, który był jakby moim doradcą, polecił mi praktykę u spadkobiercy dharmy rosiego Harady, u rosiego Yasutaniego. Byłem jego uczniem przez o-koło dziesięć lat. Gdy rosi Yasutani wyjeżdżał za granicę, jego asystent i spadkobierca dharmy, rosi Koun Yamada, zastępował go jako mój nauczyciel. 3. Jedną z wielkich zalet postawy półlotosu lub pełnego lotosu jest to, że gdy dłonie i stopy złożone są razem (przy czym dłonie spoczywają na piętach stóp), tętno, ciśnienie krwi, przemiana materii i inne funkcje biologiczne są najbardziej stonizowane. Jednakże należy stwierdzić, że chociaż te funkcje fizjologiczne ulegają zwolnieniu, osoba praktykująca zazen nie wpada w trans, w którym nie reagowałaby na bodźce zewnętrzne. Jak wykazały badania elektroencefalograficz-ne, ten kto siedzi skoncentrowany w zazen, reaguje natychmiast na bodźce zewnętrzne i dzieje się tak za każdym razem, gdy bodziec ten się powtarza, podczas gdy większość ludzi nie uprzytamnia sobie takich powtarzających się bodźców. Co więcej, reakcje osoby praktykującej zazen, pojawiające się na wykresie EEG, znikają bardzo szybko. Można więc zatem powiedzieć, że osoba poważnie praktykująca zazen w pełni zdaje sobie sprawę z tego, co dzieje się wokół niej, a jednak nie wikła się w to. Wyniki EEG osób praktykujących zazen zdecydowanie odbiegają od wyników badań osób praktykujących inne dyscypliny duchowe. Na przykład stwierdzono, że podczas medytacji jogi osoba praktykująca jest w pewnym sensie wyłączona 255 ze świata i w ogóle nie reaguje na bodźce zewnętrzne. Zob. Altered States of Consciousness red. Charles Tart, New York 1969, str. 489-506. 4. Te Szan Czien (jap. Tokusan Senkan, 780-865), wybitny chiński mistrz e-poki Tang. Te Szan był cenionym znawcą Sutry diamentu, ale całkowicie zarzucił swoje akademickie dociekania po osiągnięciu oświecenia, które nastąpiło w chwili, gdy jego mistrz raptem zdmuchnął świecę. 5. Mu Czau (jap. Bokudziu, 780-877?) był uczniem Huang Po i nauczycielem Ummona (po chińsku Jun Mena). 6. „Jaki jest dźwięk klaśnięcia jednej dłoni?"- to jeden z koanów wstępnych, czyli tzw. koanów przełamujących. Jego autorem jest japoński mistrz zeń Haku-in. 7. Dogłębny komentarz rosłego Yasutaniego do koanu Mu zamieszczony jest w Trzech filarach zeń tegoż autora. 8. Liczba ta, łącząca nieskończone ze skończonym, ukazuje, jak buddyjskie teksty określają niezmierzone obszary przestrzeni i czasu, nie popadając w abstrakcyjną terminologię. Według buddystów, tysiąc systemów słonecznych daje jeden mały wszechświat, tysiąc małych wszechświatów daje jeden średni wszechświat, a tysiąc średnich wszechświatów daje jeden i tylko jeden duży wszechświat. W kosmologii buddyjskiej czas też uważa się za nieograniczony, ale tu również dostajemy wskazówki w postaci żywych i konkretnych opisów, dzięki którym możemy w pewnym stopniu uchwycić ten bezmiar, l tak kalpę, czyli okres jednego cyklu świata, określa się jako czas potrzebny do opróżnienia ogromnej misy pełnej ziaren maku, mającej czterdzieści mil sześciennych pojemności, gdyby z niej wyjmować tylko jedno ziarnko maku raz na trzy lata. Dla porównania słowo „eon" zdefiniowane jest w encyklopedii jako „nieskończenie długi okres czasu". 9. Odnosi się to do Huei K'e (jap. Eka), który obciął sobie rękę i ofiarował ją Bodhidharmie na znak swej szczerości. Został później Drugim Patriarchą zeń w Chinach. 10. W buddyzmie jedną z sześciu krain nie oświeconego istnienia jest kraina głodnych duchów (prętów), czyli istot, które z powodu swej chciwości skazały się na życie pełne niemożliwych do zaspokojenia pożądań. 11. Koan: „w jaki sposób zrobisz krok naprzód z masztu wysokiego na sto stóp?" to czterdziesty szósty przypadek Bezbramnej zapory. Maszt oznacza tu pełne oświecenie. 12. .Tutaj" odnosi się do poziomu mądrości transcendentalnej. 13. „Uczucia" - dosłownie „odczucia" lub „postrzeżenia". 14. W tym ogólnym terminie „wola" zawierają się skłonności, tendencje umysłu, impulsy, działania woli, etc. 256 15. „Zafałszowany masowy zeń" odnosi się do praktyki łączenia koanu z powtarzaniem mantrycznej formułki szkoły Czystej Ziemi, czyli tzw. nembutsu - „U-fam Buddzie Amidzie". 16. G.l. Gurdżijew, (1870-1950) tajemniczy nauczyciel duchowy, urodzony w Rosji, który miał rzekomo rozwinąć swoje metody i siły duchowe dzięki kontaktowi z tradycjami duchowymi Bliskiego i Dalekiego Wschodu. Założył on Instytut Harmonijnego Rozwoju Człowieka w Paryżu i miał za życia wielu zwolenników. 17. Tchich Nhat Hann jest wietnamskim mnichem zeń, pisarzem i poetą oraz jednym z głównych rzeczników wietnamskiego buddyjskiego ruchu na rzecz pokoju. 18. Gempo Yamamoto, dawny opat klasztoru Riutaku w Misimie w Japonii, zmarł w czerwcu 1961 roku. 19. Problem umierania mistrzów zeń został szeroko omówiony w innej książce rosiego Ph. Kapleau Kolo życia i śmierci (przyp. red. wyd. polskiego). GLOSARIUSZ Czytelnik znajdzie tutaj zwięzłe definicje i wyjaśnienia terminologii zeń oraz terminologii buddyjskiej, jak również imiona własne, słowa i zwroty związane z zeń, używane, ale nie objaśnione w tekście. Imiona chińskich mistrzów, niektóre zjaponizowane, a inne w oryginalnym, chińskim brzmieniu umieszczono w glosariuszu w takiej formie, w jakiej zostały użyte w tekście. Jeśli użyte były w formie zjaponizowanej, oryginalna forma chińska podana jest w nawiasach i odwrotnie. Słowa i imiona sanskryckie oznaczone są przez skt., chińskie - chin., a japońskie - jap. baha'i: religia założona przez Baha'u'llaha (1817-92), Persa, który nauczał, że Bóg jest poznawalny jedynie poprzez swoje przejawy, czyli przez proroków, że boskie objawienie jest bezustanne i postępujące i że wszystkie istoty są jednym. Bassui Tokusio (1327-87): wielki japoński mistrz zeń, który od lat chłopięcych zmagał się z pytaniem: „Kto jest mistrzem?" (tzn. źródłem czyli panującą siłą), aż do pełnego oświecenia. (Jego Mowa Dharmy o Jednym Umyśle i listy do uczniów, jak również obszerne dane biograficzne znajdują się w Trzech filarach zeń tegoż autora.) bodhisattwa (skt.): dosłownie „mądra istota" lub „mądry bohater" to każdy, kto osiągnie oświecenie i poświęca się dla oświecenia innych. Pierwotnie termin „bodhisattwa" odnosił się do najbardziej duchowo rozwiniętych uczniów Buddy Siakjamuniego lub do istoty znajdującej się na ostatnim etapie oświecenia. W Sutrze podwyższenia Szósty Patriarcha powiada: „Bodhisattwowie to manifestacje współczujących myśli." W zeń często nazywa się bodhisattwa człowieka poważnie pracującego nad sobą dla dobra innych. brahma (skt.): w hinduizmie jest to Najwyższa Rzeczywistość, manifestująca się jako Pan Stworzenia. budda: dosłownie „oświecony", ten kto przebudził się w pewnej mierze ku prawdziwej naturze istnienia. Uważa się, że w pełni doskonały budda pojawia się tylko raz w każdym cyklu świata. W naszej epoce był nim Siddhartha Gautama, czyli Budda Siakjamuni (563-483 p.n.e.), który „założył" buddyzm w Indiach; do niego często odnosi się słowo „Budda". Ponieważ umysł całkowitego buddy jest oświecony w nieograniczonym stopniu i obejmuje nieskończoność wszystkich 259 wszechświatów, termin „budda" odnosi się też do najwyższej prawdy lub absolutnego umysłu. Cztery Szlachetne Prawdy : Budda wygłosił je w swoim pierwszym kazaniu; są one kamieniem węgielnym buddyzmu i brzmią następująco: 1) Wszelkie życie jest cierpieniem. 2) Źródło cierpienia tkwi w niewiedzy wywołującej egoistyczne pożądanie i przywiązanie. 3) Istnieje droga do położenia kresu cierpieniu. 4) Drogą tą jest Ośmioraka Ścieżka: właściwe rozumienie, właściwe myślenie, właściwe mówienie, właściwe działanie, właściwy sposób życia, właściwy wysiłek, właściwa uwaga, właściwa koncentracja. Czuang-tsy: chiński mędrzec taoistyczny z IV w. p.n.e. czysta ziemia (lotosu): podstawowa nauka szkoły czystej ziemi japońskiego buddyzmu głosi, że ten, kto wzywa imię Buddy Amidy z oddaniem i wiarą w jego zbawienną łaskę, odrodzi się w jego czystej ziemi lotosu, w której panuje pokój i szczęśliwość. dewa (skt.): dosłownie „świetlisty", istota niebiańska. Kraina dewów to kraina szczęśliwości i spokoju, najwyższa z sześciu krain nie oświeconego istnienia. Jednakże, gdy dobra karma dewy wyczerpie się, to spada on (ona, ono) do niższej, bardziej bolesnej krainy istnienia. dharma (skt.): wywodzi się z sanskryckiego rdzenia „dhri" i oznacza: 1) prawo lub zasadę podtrzymującą i rządzącą wszechświatem. Prawo to głosi, że 2) wszystkie zjawiska, które również nazywa się dharmami, podlegają prawu przy-czynowości, pojawiając się i znikając stosownie do przyczyn i warunków. Z uniwersalnego zastosowania tego prawa wypływa: 3) ostateczna prawda i 4) nauka Buddy, która jest wyjaśnieniem tej prawdy i z której wywodzi się 5) buddyjska doktryna. Dogen Kigen (1200-1253): uważany za założyciela szkoły Soto japońskiego zeń, chociaż sam odradzał używanie takich terminów, jak „Soto", „Rindzai" czy nawet „zeń". Po ośmiu latach praktyki z koanami, w wieku lat dwudziestu trzech, udał się Dogen do Chin, gdzie osiągnął pełne oświecenie. Cztery lata później powrócił do rodzinnej Japonii, żeby wprowadzić tam zeń. Jego podstawową metodą nauczania było sikan- tadza („samo siedzenie"). Dogen kładł wielki nacisk na zasadę, że „praktyka i oświecenie są jednym", jak również na potrzebę „podtrzymywanego wysiłku". Drugi Patriarcha: Hui K'e (jap. Eka). dziesięć kierunków: północ, południe, wschód, zachód, cztery kierunki pośrednie, zenit i nadir. Według buddyzmu obejmuje to cały wszechświat. dzioriki (jap.): moc samadhi, dynamiczna energia wypływająca z umysłu skupionego poprzez koncentrację, a szczególnie przez zazen. Wrażliwe osoby 260 twierdzą że odczuwają dzionki mocnego sesin z odległości setek czy nawet tysięcy kilometrów. Dziosiu Dziusin (chin. Czao Czu Ts'ung Szen, 778-897): jeden z czołowych mistrzów zeń okresu Tang; jego genialny sposób nauczania można dostrzec w licznych koanach, z których najsłynniejszym jest Mu, stanowiący pierwszą barierę w systemie koanów. Dziosiu osiągnął kensio w wieku osiemnastu lat, a pełne oświecenie, gdy miał pięćdziesiąt cztery lata, jednakże nie rozpoczął formalnego nauczania, dopóki nie przekroczył osiemdziesiątki, po wielu latach pogłębiania i doskonalenia swego oświecenia w „walkach dharmy" z innymi mistrzami zeń w Chinach. Żył sto dwadzieścia lat. dziukai (jap.): przyjmowanie buddyjskich wskazań, ceremonia, podczas której wstępuje się na drogę buddy i formalnie staje się buddystą. ego: w buddyzmie ego odnosi się do koncepcji siebie jako stałego i odrębnego bytu, oddzielonego od innych jaźni i od zewnętrznego świata. Dlatego można powiedzieć, że ktoś, kto trwa w milczącym uporze lub też ktoś, kto deprecjonuje sam siebie, ma równie mocne ego, jak ktoś, kto na przykład jest dumny i dominujący. Dzięki przebudzeniu widzi się na wskroś iluzoryczną naturę ego. gasio (jap-): gest szacunku, wdzięczności i pokory, w którym składamy dłonie. gatha (skt.): wiersz, zazwyczaj krótki, wyrażający wgląd w naukę Buddy. Gat-hy często układano przy okazji osiągnięcia oświecenia. guru (skt.): hinduistyczny i tybetański termin oznaczający nauczyciela lub przewodnika; niektórzy guru uważani są za wcielenie Boga lub Absolutu. hara (jap): obszar lędźwi wraz z żołądkiem, podbrzuszem i biodrami, jak również związane z nim funkcje trawienia i wypróżniania. W zeń hara - a dokładniej tanden, czyli dolną część brzucha - uważa się za żywotne centrum ciała-umysłu. Dzięki skupieniu umysłu w tym rejonie i rozpoczynaniu stamtąd wszelkich działań można osiągnąć większą umysłową i fizyczną równowagę i pomnożyć zasoby energii. Harada Sogaku, rosi (1870-1961): uważany jest za jednego z najwybitniejszych japońskich mistrzów zeń naszych czasów. Rosi Harada wytrwale praktykował zarówno w klasztorach szkoły Soto, jak i Rindzai, zanim stopił to, co najlepsze w obu, w integralną szkołę zwaną obecnie „linią Narady" (więcej informacji biograficznych o nim można znaleźć w Trzech filarach zeń). hatha joga (skt.): system dyscypliny oczyszczający i wzmacniający ciało dzięki przyjmowaniu rozmaitych postaw (asan), kontrolowanemu oddychaniu itp. Pierwotnie celem hatha jogi było przygotowanie ciała do praktyki duchowej, ale obecnie praktykuje się jadła niej samej. 261 Huang Po Hsi Jun: (jap. Obaku Kiun, 7-850): spadkobierca dharmy Pai Czanga, jeden z wielkich chińskich mistrzów zeń okresu Tang. Metody Huang Po były bezpośrednie i pełne sHy i wykształciły te same cechy ducha u najsłynniejszego z jego uczniów Lin Czi (jap. Rindzai). Isan Reiju (chin. Kuei Szan Ling Ju, 771-853): znamienity mistrz zeń, założyciel jednego z .Pięciu domów" zeń w Chinach epoki Tang. Isan był łagodny i cierpliwy, a zarazem subtelny i głęboki. karma (skt.): doktryna karmy jest subtelna i niezwykle złożona. W tak krótkim wyjaśnieniu jak poniższe można zaledwie naszkicować jej podstawowe zasady. Zasadnicze znaczenie słowa „karma" to „działanie", jak również jego owoce. Można ją rozpatrywać jako prawo przyczynowości na poziomie osobowym, gdzie stanowi kombinację pierwszorzędnych i drugorzędnych przyczyn. Na przykład w wypadku rośliny nasienie jast główną przyczyną, a deszcz, wiatr, światło słoneczne itd. są przyczynami dalszymi. Podobnie każda myśl, wypowiedź i uczynek to nasienie dojrzewające do czasu, gdy w przychylnych warunkach zaowocuje jako wydarzenie lub okoliczność. Co więcej, jest to ciągły, bezustanny proces, bowiem sposób, w jaki reaguje się na te okoliczności, określa jakość obecnego, jak również przyszłych żywotów. Tym samym doktryna karmy odrzuca wszelkie koncepcje „losu" czy „ustalonego przeznaczenia", ponieważ zarówno o- koliczności, jak i nasze reakcje bezustannie się zmieniają Jest więc rzeczą jasną że każdy ma w każdej chwili możliwość zmiany biegu swej przyszłej karmy. Jednakże w ramach jednego żywota każda jednostka ma oprócz karmy, którą może zmienić, szczególną „ustaloną karmę", na przykład płeć lub przynależność gatunkową czy rasową. Te karmiczne cechy, chociaż ustalone na całe życie, przekształcają się w następnym żywocie, znowu zgodnie z dojrzewającymi wciąż przeszłymi uczynkami jednostki. Chociaż często mówimy o dobrej czy złej (bolesnej) karmie, termin ten zazwyczaj odnosi się do tej ostatniej. Tak jest na przykład wówczas, gdy egoistyczne działania nazywamy „czynami rodzącymi karmę". Ostatnimi czasy pojawiło się na Zachodzie kilka nowych zastosowań tego słowa. Wśród nich mamy termin „ciężka karma", oznaczająca szczególnie duży dług, który trzeba odpokutować jako rezultat sprawiających ból myśli i działań z tego życia i z uprzednich. Słowo „karma" może również oznaczać skłonność u-mysłu do zła, wypływającą z zachowania od dawna zdominowanego przez ego. Możemy również mówić o tym, że „mamy wspólną z kimś karmę", mając na myśli wzajemną sympatię lub antypatię, będącą wynikiem bliskiego związku w poprzednim żywocie. Karma oznacza, że wszystko bez wyjątku, co nam się przytrafia, sami bezpośrednio czy pośrednio, częściowo czy całkowicie wprawiliśmy w ruch kiedyś w przeszłości. Budda powiedział: Jeżeli pragniesz znać przeszłość (przyczynę), 262 patrz na swą teraźniejszość (skutek)." Odpowiedź na znany refren: „Co ja takiego zrobiłem, że na to zasłużyłem?" brzmi zawsze: „Wiele!" Jednakże cierpienie może również wypływać z karmy zbiorowej, w której każdy członek grupy zbiera to, co zasiała grupa jako całość. A kiedy przyczyny warunkujące czyjaś karmę, bez względu na to, czy jest to karma mozołu i haniebnych niepowodzeń, czy też szczęścia i zaszczytów, wyczerpią się, ta karma znika. (Szersze omówienie karmy można znaleźć w Kole życia i śmierci tegoż autora.) kensio Cap.): wejrzenie w swoją Prawdziwą Naturę, a tym samym w naturę wszelkiego istnienia. Pierwsze przebudzenie, zazwyczaj płytkie. kinhin (jap.): forma zazen, które praktykuje się chodząc; ma ono miejsce między okresami siedzącego zazen. Kinhin stanowi ogniwo pomiędzy nieruchomym zazen a zazen w codziennym działaniu. kiosaku (jap-): kij używany do dodawania odwagi w zendo. Ma kształt drewnianego spłaszczonego na jednym końcu wiosła długości 60-90 cm. Stosowany jest w treningu zeń od wieków jako pomoc przy koncentracji. Każcie ramię uderza się dwukrotnie w punktach odpowiadających południkom akupunktycznym. Kiosaku (czasami zwane kejsaku) jest niezwykle pomocne w budzeniu drzemiących energii i w podnoszeniu na duchu, szczególnie podczas długich okresów siedzenia. koan (jap-): większość koanów wywodzi się z zaskakujących powiedzeń mistrzów zeń lub zdarzeń, których źródłem jest nieskrępowane działanie ich przebudzonych umysłów. Koany zostały spisane i usystematyzowane. Przez całe wieki używano ich do instruowania i sprawdzania uczniów podczas formalnej praktyki zeń. Każdy koan wskazuje wprost na naszą Prawdziwą Naturę przekraczającą wszelkie rozróżnienia. Wprawiająca w zakłopotanie ich treść ma na celu „sypnąć uczniowi piaskiem w oczy" (chodzi tu o rozróżniający intelekt), tak że uczeń zostanie zmuszony do otwarcia oka swego Umysłu. Koan znaczy dosłownie „publiczny zapis", bowiem nauczyciel wymagając od ucznia uchwycenia pierwotnego ducha koanu, nie zezwala na żadne jego fałszywe rozumienie. Chociaż mamy c-koło 1700 zapisanych koanów, najlepszym koanem jest dręczące kogoś zapytywanie, takie, którego nie można odłożyć na bok, dopóki nie dojdzie się do odpowiedzi. „Kuac!" Gap.): okrzyk nie mający jakiegoś sprecyzowanego znaczenia, który wyraża silnego ducha zeń, gdy wydaje go osoba odznaczająca się duchową mocą. lama : dosł. „starszy"; kapłan wadżrajany (odgałęzienie buddyzmu mahajany), kwalifikowany do nauczania Dharmy. 263 Lin Czi l Hsuan (jap. Rindzai Gtgen, ?-336): wielki mistrz epoki T'ang, który choć nieśmiały i bojaźliwy przed oświeceniem, później zasłyną] ze swego ognistego ducha i bezpośrednich metod nauczania. Był on spadkobiercą Huang Po i założycielem szkoły zeń Lin Czi, w której zbiór jego mów uważany jest za ważny tekst. łańcuch przyczynowości: zwany również łańcuchem przyczynowego powstawania. Każde ogniwo powoduje powstanie następnego: niewiedza prowadzi do działania, działanie do świadomości, świadomość do nazwy i formy (umysłu i ciała), nazwa i forma do sześciu organów zmysłowych, sześć organów zmysłowych do kontaktu, kontakt do wrażenia, wrażenie do pożądania, pożądanie do trzymania się, trzymanie się do istnienia, istnienie do narodzin, narodziny do starości i śmierci itd. mahajana : „wielki wóz", jedna z głównych gałęzi buddyzmu. Buddyzm maha-jany, znany również jako „szkoła północna", wyszedł z północnych Indii i rozprzestrzenił się w Tybecie, Mongolii, Chinach, Wietnamie, Korei i Japonii. Jest otwarty i bardziej postępowy od drugiego nurtu, a mianowicie tradycji therawady. Mahajanista dąży do oświecenia po to, aby móc lepiej pomagać innym. W tym właśnie celu w łonie mahajany rozwinęły się rozmaite formy przystosowania nauk Buddy do poszczególnych kulturowych, społecznych i indywidualnych potrzeb. maja (skt.): ułuda lub też świat zjawisk postrzegany przez zasłonę niewiedzy. makio (jap.): ma - „diabelski", kio - „świat obiektywny": zazwyczaj termin ten odnosi się do wizji, halucynacji, fantazji, iluzorycznych odczuć, lęków i innych u-mysłowych i fizycznych zjawisk, mogących powstać podczas zazen. Jednakże w najszerszym znaczeniu tego słowa wszystko co nie dosięga oświecenia można nazywać makio. (Dalsze informacje na ten temat można znaleźć w Trzech filarach zeń). makrobiotyczna dieta: dieta opierająca się na założeniu, że najlepiej dba się o zdrowie jedzap naturalne, nie poddawane działaniu chemikaliów pożywienie, przy zachowaniu pełnej równowagi pierwiastka jang (tworzącego zasady) i jin (tworzącego kwasy). Nie ma ona żadnego związku z buddyzmem zeń. mantra (skt.): słowa lub formułki o szczególnej wibracji dźwiękowej, używane w buddyzmie tantryckim i w innych formach medytacji. Mantry są przekazywane uczniowi przez mistrza w momencie inicjacji; dzięki gorliwemu powtarzaniu mogą otworzyć umysł ku wglądom. Jedynie oświecony mistrz ma autorytet duchowy konieczny do dania komuś mantry. 264 mondo (jap.): żywa wymiana pytań i odpowiedzi, zawsze wskazujących na ostateczną prawdę między dwoma mistrzami, mistrzem a uczniem, lub też zachodząca pomiędzy dwiema czy większą liczbą duchowo rozwiniętych osób. monitor: ktoś, kto nie tylko pilnuje porządku. W zeń główny monitor jest prawą ręką rosiego podczas sesin, ma pieczę nad zendo, na nim wreszcie spoczywa odpowiedzialność za budzenie ducha w osobach siedzących albo przy pomocy słów, albo poprzez używanie kija kiosaku. nirwana (skt.): dosł. .wygaśnięcie", nieuwarunkowany niczym stan poza narodzinami i śmiercią, osiągany po unicestwieniu całej niewiedzy i pożądania i po wyczerpaniu karmy będącej przyczyną odradzania się. parinirwana (skt.): dosł. „całkowite wygaśnięcie". Parinirwana zazwyczaj odnosi się do stanu całkowitego wyzwolenia osiągniętego przez Buddę Siakiamu-niego w chwili śmierci. Piąty Patriarcha: Hung Dżen (jap. Obai). pradżnia (skt.): prawdziwa mądrość, czyli rozumienie, przekraczające różnicujący intelekt i konwencjonalne prawdy, wynikające z urzeczywistnienia Prawdziwego Umysłu; moc i działanie oświeconego Umysłu. pustka zob. siuniata. Sala Buddy : sala używana do wielkich zgromadzeń, zazwyczaj w innych celach niż praktyka formalnego zazen, która ma miejsce w zendo. W Sali Buddy odbywają się ceremonie, a rosi wygłasza tam formalne mowy. samadhi (skt.): dosł. „złączenie" lub „zjednoczenie osoby medytującej z przedmiotem medytacji". W zeń samadhi jest stanem intensywnego zaabsorbowania, w którym umysł przekroczył wszystkie myśli, wizualizacje, wyobrażenia itp. Nie jest to tępa niewrażliwość, lecz głęboka i rozświetlona przytomność. samsara (skt.): nie mający kresu cykl narodzin i śmierci, w którym wszystkie zjawiska ulegają bezustannej przemianie; świat cierpienia. Buddyzm mahajany uważa samsarę za przeciwieństwo nirwany, czyli oświecenia. sangha (skt.): pierwotnie buddyjski zakon monastyczny, ogólnie - wspólnota ludzi praktykujących Drogę Buddy. Sangha jest jednym z trzech skarbów czy klejnotów buddyzmu wraz z buddą i dharmą. satori (jap.): oświecenie, zazwyczaj głębokie; przebudzenie się ku prawdzie znajdującej się poza wszelkim dualizmem i zróżnicowaniem. Satori to o wiele więcej niż ekstaza czy psychologiczny albo filozoficzny wgląd. Jest to duchowe przebudzenie, wywołujące fundamentalne przekształcenie osobowości i charakteru, dające całkowicie nową wizję świata. 265 sensei (jap.): słowo to zapisuje się dwoma chińskimi znakami: .pierwszy" i „u-rodzić się", stąd pierworodny, starszy, ten któremu należy się szacunek itp. Powszechne angielskie tłumaczenie brzmi „nauczyciel" lub „instruktor". sesin (jap.): „koncentrowanie i jednoczenie umysłu", okres intensywnego treningu w odosobnieniu, trwający zazwyczaj od trzech do siedmiu dni. Surowe sesin przebiegają w całkowitym milczeniu, a uczestnicy pozostają przez cały czas w miejscu praktyki. siuniata (skt): pustka, dynamiczne podłoże wszelkiego istnienia. Wszystkie zjawiska są zasadniczo puste, czyli pozbawione własnej substancji w tym znaczeniu, że są zaledwie nietrwałymi przejawami w strumieniu nie kończących się przekształceń. Chociaż siuniata jest bezkształtna, sama kształtuje wszystko; wejrzenie w bezjaźniowość wszystkiego - to właśnie przebudzenie. srebrna góra i żelazna ściana : metafory opisujące przeszkody, stające na drodze osoby dążącej do oświecenia; przeszkody te wydają się nie do pokonania. „Tylko ten, kto podejmie się robić to, co absurdalne, jest zdolny do osiągnięcia tego, co niemożliwe." stan buddy: samourzeczywistnienie. Pierwsze przebudzenie sprawia, że o-siągamy pierwszy etap stanu buddy, ale do tego, żeby osiągnąć duchową rangę całkowitego buddy, takiego jak Sjakiamuni, potrzeba dyscypliny i wysiłku niezliczonych żywotów. Sutra diamentowa (skt. Wadżraczczedika) : nazwa tej otaczanej wielkim szacunkiem sutry mahajany wywodzi się od niezrównanej zdolności diamentu do przecinania wszystkiego. Jest to tekst poświęcony głównie buddyjskiej doktrynie pustki, a jest tak głęboki, że przecina wszystkie więzy pojęciowego zniewolenia. Śutra Lankawatara („zstąpienie na Sri Lankę"): jedna z głównych sutr mahajany, zawierająca wiele metafizycznych i psychologicznych opisów. Śutra Surangama (skt.): jedna z najbardziej szanowanych sutr mahajany. U-waża się, że została napisana jakieś pięćset lat po Buddzie. Najcenniejsze w tekście są instrukcje (podane w formie pytań i odpowiedzi), odnoszące się do praktyki podczas kolejnych etapów wiodących do najwyższego oświecenia. swami (skt.): dosł. „pan", „mistrz" - tytuł hinduistycznego duchowego nauczyciela. sześć światów: sześć krain nieoświeconego istnienia. We wstępującym porządku są to: krainy piekieł, głodnych duchów (prętów), zwierząt, walczących demonów (asurów), ludzi i niebiańskich istot (dewów). Te światy, przez które odczuwające istoty bezustannie wędrują naprzód lub wstecz, można również interpretować psychologicznie, albowiem wszystkie są Jednym Umysłem. 266 Szósty Patriarcha: Huei Nang (jap. Rokuso-daisi). tai chi (chin. Tai Gzi Cz'uan): starożytne chińskie ćwiczenie medytacyjne uprawiane dla zdrowia, wyrażające taoistyczne zasady ustępliwości, giętkości i krążenia energii cz'i (skt. prana) w ciele. Tai chi można również ćwiczyć jako sztukę walki. Tao (chin.): istota Prawdy wszechświata; droga Prawdy („Droga"). Tathagata (skt.): jedno z określeń Buddy, którym sam się nazywał. Dosłownie znaczy: „ten, który tak (w ten sposób) przyszedł (lub odszedł)", to jest: ten, który przyszedł tak, jak buddowie przed nim. W zeń „tak przyszedł" ma nieco inne znaczenie, ponieważ mistrzowie często pytają nowo przybyłych: „Co to jest, co tak przychodzi?" - innymi słowy: „Pokaż mi swoją Naturę Buddy!" therawada: południowe odgałęzienie buddyzmu, czasami zwane hinajanąlub „małym wozem". Szkoła ta jest bardziej sztywna i kładzie większy nacisk na doktrynę niż mahajana. Tradycja ta utrzymuje się w krajach południowo-wschodniej Azji. Wajroczana (skt.): „Wszechrozświetlający Budda": najwyższy z niehistorycz-nych buddów symbolizujący „ciało prawdy" (dharmakaję), czyli uniwersalny u-mysł buddy, przenikający wszelki czas i przestrzeń. wedanta (skt.): system filozofii hinduistycznej oparty na czterech starożytnych świętych księgach hinduizmu, zwanych Wedami. Yasutani Hakuun, rosi (1885-1973): wielce szanowany japoński mistrz zeń, spadkobierca dharmy rosiego Harady. (Dalsze informacje dotyczące jego biografii znaleźć można w Trzech filarach zeń). zazen (jap.): dosł. „siedzące zeń", należy je odróżniać od medytacji, opierającej się zazwyczaj na wizualizowaniu lub umieszczaniu w umyśle jakiejś koncepcji, idei czy innej formy myśli. Podczas prawdziwego zazen umysł jest zrównoważony, skupiony na jednym i wolny od przypadkowych, nieistotnych myśli. Zazen nie ogranicza się do siedzenia, lecz jest kontynuowane podczas wszelkich działań. zendo (jap.): sala używana do praktykowania formalnego siedzącego zazen, co jest zazwyczaj jedynym jej przeznaczeniem. Zendo to serce, najważniejsze miejsce każdego ośrodka zeń. Spis ilustracji 1. „Siakjamuni schodzący z góry" pędzla Liang K'ai 2. Diagram przedstawiający poziomy świadomości 3. Diagram przedstawiający zależność przyczyny i skutku od świadomości 4. „Bodhidharma" pędzla mistrza zeń Hakuina 5. Fotografia zabalsamowanego ciała Szóstego Patriarchy 6. Stojący bęben 7. Gong w kształcie misy (kejsu) 8. Bęben mokugio - drewniana ryba 9. „Bodhidharma i prostytutka" pędzla nieznanego japońskiego artysty z XVII w. Spis treści PRZEDMOWA DO WYDANIA POLSKIEGO ............................................................. 7 PRZEDMOWA, Albert Low ........................................................................................9 ..........................„......„......_^^ CZĘŚĆ I. / BŁYSKI ZEŃ WPROWADZENIE...................................................................................................^ DIALOGI 1 . GDZIE NARODZIŁ SIĘ ZEŃ - W INDIACH, CHINACH, CZY JAPONII? ........................................ ............................................................23 2. JEŚLI BĘDĘ MÓWIŁ O ZEŃ, TO TO, O CZYM BĘDĘ MÓWIŁ, NIE BĘDZIE ZEŃ. (spotkanie z grupą psychoanalityków) .........................................24 3. CZEMU MISTRZOWIE ZEŃ ODPOWIADAJĄ PRZYKRYM TONEM7................25 4. JEŚLI AMERYKANIE BĘDĄ SPĘDZAĆ CZAS NA MEDYTACJACH, TO KONKURENCYJNE SPOŁECZEŃSTWA PRZEGONIĄ ICH, A NAWET „POGRZEBIĄ'..................................................................................................... 25 5'. ZEŃ l PSYCHOTERAPIA - CZY DADZĄ SIĘ POGODZIĆ? ................................ 28 6. CZYM RÓŻNIĄSIĘ TERAPIE PSYCHOFIZYCZNE OD ZEŃ? ........................... 30 7. CZY DOBRZE JEST ŁĄCZYĆ JOGĘ, TAI-CHI LUB KARATE Z ZEŃ? .............. 34 8. CO TO SĄNIEZDROWE MYŚLI? .......................................................................35 9. CZY ISTNIEJE SPECJALNA DIETA ZEŃ? .........................................................35 10. CZYTANIE O OŚWIECENIU JEST JAK DRAPANIE SWĘDZĄCEJ STOPY PRZEZ BUT. .......................................................................................... 37 11. CZYTAĆ, NIE CZYTAĆ? ................................................................................... 38 12. CO JEST RZECZYWIŚCIE RZECZYWISTE? ...................................................41 13. JAK ZNALEŹĆ NAUCZYCIELA? .......................................................................41 14. NIE MA ŻADNYCH NAUCZYCIELI ZEŃ. ..........................................................47 15. TRANSCENDENTALNA MEDYTACJA: KTO CO PRZEKRACZA? ..................48 16. URZĄDZENIA BIOFEEDBACK: ELEKTRYCZNY ZEŃ? ...................................49 17. CZY MOGĘ PRAKTYKOWAĆ ZEŃ l BYĆ DOBRYM ŻYDEM (LUB KATOLIKIEM)? .......................................................................................... 51 271 18 JAKĄ WARTOŚĆ DLA ZAZEN MA .ŚWIĘTA" GÓRA? .....................................52 19 CO TO JEST SATORI? ............... ......................................58 20 CZY JESTEŚ OŚWIECONY' ......................................58 21 CZY OŚWIECENIE MOŻE PRZYJŚĆ BEZ TRENINGU DUCHOWEGO'' .. .. .............................................................. 58 22 CZY SATORI ROŻNI SIĘ OD PSYCHICZNYCH WGLĄDÓW?....................... 63 23 BEZ BÓLU NIE MA OSIĄGNIĘĆ. .................................................................. 66 24 CO TO JEST PUSTKA? ...................................................................... 71 25 CZY COS TRWA PO ŚMIERCI BIOLOGICZNEJ?....................................... . 72 26 CZY JESTEŚ ŻYWY CZY MARTWY? ....... . ............................................ 79 27 ZEŃ POWIADA „NIE TŁUM UCZUĆ" ALE CO Z GNIEWEM ">.................... 80 28 CZY TRZEBA PORZUCIĆ SEKS, ABY OSIĄGNĄĆ OŚWIECENIE?............ 82 29 CZY MOŻNA SAMEMU PRACOWAĆ NAD KOANEM? .. .................... 87 30 DLACZEGO ODRZUCA SIĘ DROGĘ MISTRZÓW, ABY IŚĆ ŁATWĄ ŚCIEŻKĄ? . .....................88 CZĘŚĆ II /OKRES TRENINGU W ODOSOBNIENIU (SESIN) WSTĘP .. . . ......... ......... ............................................95 l) MOWY ZACHĘCAJĄCE l KOMENTARZE 1.MOWA ZACHĘCAJĄCA (CZWARTY DZIEŃ) . . ..................101 KOMENTARZ DO TRZECH UŁOMNOŚCI - OSIEMDZIESIĄTEGO ÓSMEGO PRZYPADKU Z ZAPISKÓW BŁĘKITNEJ SKAŁY (CZWARTY DZIEŃ) ..................103 2. MOWA ZACHĘCAJĄCA (PIĄTY DZIEŃ) . ...................108 KOMENTARZ DO NIE WIEM BODHIDHARMY - PIERWSZEGO PRZYPADKU ZAPISKÓW BŁĘKITNEJ SKAŁY (PIĄTY DZIEŃ) . . .................111 3. MOWA ZACHĘCAJĄCA (SZÓSTY DZIEŃ) ....................115 KOMENTARZ DO CZŁOWIEKA NA DRZEWIE - PIĄTEGO PRZYPADKU Z BEZBRAMNEJ ZAPORY MUMONA (SZÓSTY DZIEŃ).................................117 4. MOWA ZACHĘCAJĄCA (SIÓDMY DZIEŃ) .................................122 KOMENTARZ DO KOANU NIE MYŚL O DOBRU ANI O ZŁU -DWUDZIESTEGO TRZECIEGO PRZYPADKU Z BEZBRAMNEJ ZAPORY MUMONA (SIÓDMY DZIEŃ) . .... ...................................124 272 II) ŚWIADECTWA OŚWIECENIA 1 JA RADOŚĆ POZWALA UJRZEĆ CAŁE MINIONE NIESZCZĘŚCIE-............ 133 2 JEDEN MAŁY KROK l WSZECHŚWIAT WYWRÓCIŁ SIĘ DO GÓRY NOGAMI ..............................................................137 3 „BEZGRANICZNY RADOSNY SPOKÓJ" .......... .... ................................138 4 JAKA JESTEM WDZIĘCZNA, ZE JESTEM CZŁOWIEKIEM". ........i............ 144 5 CZASAMI MYŚLĘ, ZE PRZEŻYCIE SEKSUALNE BYŁO BARDZIEJ REALNE NIŻ KENSIO - Z ODPOWIEDZIĄ ROSIEGO ............... 147 6. Z KAŻDYM DNIEM KLEJNOT ŻYCIA NABIERA BLASKU l PIĘKNA ............... 151 7. TO NAJPIĘKNIEJSZA PRACA CZŁOWIEKA - PO PROSTU CHODZIĆ PO TEJ ZIEMI . ... ...... ................164 CZĘŚĆ III /AKTY CZCI l ODDANIA WSTĘP ..................................................................................................................161 I) ŚPIEWY 1. CZTERY ŚLUBOWANIA BODHISATTWY........................................................ 165 2. SERCE DOSKONAŁEJ MĄDROŚCI .................................................................166 3 PIEŚŃ KU CHWALE ZAZEN - MISTRZA HAKUINA.........................................169 4. STROFY WIARY W UMYSŁ.............................................................................171 II) LIST l ODPOWIEDŹ RELIGIJNY ZEŃ - JO MNIE ODPYCHA!"............................................................ 181 III) DIALOGI 1. CZY SKŁADANIE OFIAR BUDDOM NIE JEST PODLIZYWANIEM SIĘ?......... 187 2. WSPÓŁCZUCIE, TAK JAK MIŁOŚĆ, NIE JEST CZYMŚ, O CZYM SIĘ MÓWI .....................189 3. CZY KANNON, BODHISATTWA WSPÓŁCZUCIA, NAPRAWDĘ ISTNIEJE? . ... ........ .........................................190 4. WYZNAJ SWOJE ZŁE UCZYNKI, A UKRYJ DOBRE....................................... 193 273 CZĘŚĆ IV / MORALNOŚĆ l ODPOWIEDZIALNOŚĆ SPOŁECZNA WSTĘP ..................................................................................................................199 I) LISTY l ODPOWIEDZI 1. „CO TO ZNACZY ŻYĆ W ŚWIECIE JAKO BUDDYSTA ZENr ........................201 2. „MEDYTACJA TO UCIECZKA. CO ROBISZ, ŻEBY POMÓC SPOŁECZEŃSTWU ?".....................................................................................205 3. „CZY MUSZĘ PORZUCIĆ RODZINĘ, ABY W PEŁNI WEJŚĆ W2EN ? "........210 II) DIALOGI 1.CZY PRZEBUDZENIE POZWALA ROZWIĄZAĆ DYLEMATY MORALNE?.......................................................................................................215 2. ZEŃ JEST PONAD MORALNOŚCIĄ, ALE MORALNOŚĆ NIE JEST PONIŻEJ ZEŃ...................................................................................................217 3. BURDELE l BUDDYZM .....................................................................................220 III) MOWA DHARMY PIERWSZE WSKAZANIE: NIE ZABIJAĆ, LECZ OCHRANIAĆ WSZELKIE ŻYCIE ................................................................................................................229 POSŁOWIE-NOTAAUTOBIOGRAFICZNA .........................................................243 PRZYPISY.............................................................................................................255 GLOSARIUSZ........................................................................................................259 274 CZĘŚĆ IV/MORALNOŚĆ l ODPOWIEDZIALNOŚĆ SPOŁECZNA WSTĘP..................................................................................................................199 I) LISTY l ODPOWIEDZI 1. „CO TO ZNACZY ŻYĆ W ŚWIECIE JAKO BUDDYSTA ZENT ........................201 2. „MEDYTACJA TO UCIECZKA. CO ROBISZ, ŻEBY POMÓC SPOŁECZEŃSTWU ?".....................................................................................205 3. „CZY MUSZĘ PORZUCIĆ RODZINĘ, ABY W PEŁNI WEJŚĆ W ZEŃ ? "........210 II) DIALOGI 1.CZY PRZEBUDZENIE POZWALA ROZWIĄZAĆ DYLEMATY MORALNE?.......................................................................................................215 2. ZEŃ JEST PONAD MORALNOŚCIĄ, ALE MORALNOŚĆ NIE JEST PONIŻEJ ZEŃ ...................................................................................................217 3. BURDELE l BUDDYZM .....................................................................................220 III) MOWA DHARMY PIERWSZE WSKAZANIE: NIE ZABUAĆ, LECZ OCHRANIAĆ WSZELKIE ŻYCIE................................................................................................................229 POSŁOWIE-NOTA AUTOBIOGRAFICZNA.........................................................243 PRZYPISY .............................................................................................................255 GLOSARIUSZ........................................................................................................259 274